ELIZABETH BEVARLY
Ach, ten mój szef
That Boss of Mine
Tłumaczyła: Małgorzata Studzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wheeler Rush oparł łokcie na blacie biurka i...
3 downloads
9 Views
ELIZABETH BEVARLY
Ach, ten mój szef
That Boss of Mine
Tłumaczyła: Małgorzata Studzińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wheeler Rush oparł łokcie na blacie biurka i ukrył twarz w dłoniach. Z
duŜym wysiłkiem powstrzymał się od wyrzucenia z siebie potoku brzydkich
słów, które cisnęły mu się na wargi. Miał ochotę wykrzyczeć je na głos. Na
wprost niego, w jego eleganckim biurze w jednej z najdroŜszych dzielnic miasta,
stało dwóch facetów. Dwóch mięśniaków, którzy na pewno bardzo rzadko
posługiwali się tym, co mieli w głowach.
WyŜszy z nich, który przedstawił się jako Bruno – ot tak, po prostu Bruno
i nic poza tym – cały czas przestępował z nogi na nogę, drapiąc się nerwowo po
tłustym i krótkim karku. Brudne włosy opadały tłustymi strąkami na kołnierzyk
koszuli.
– Słuchaj, stary. My wcale nie chcemy tego robić. Ale sam widzisz, Ŝe nie
mamy wyboru. Jeśli nie masz pieniędzy, Ŝeby pokryć swoje długi, musimy
zabrać twoje klamoty i tyle. PrzecieŜ to oczywiste.
– Nie będę ulegał tego rodzaju naciskom – zaoponował Wheeler, w głębi
duszy czując się duŜo mniej pewnie, niŜ to okazywał. – Wynoście się stąd albo
wezwę policję.
– Nie wywieramy na ciebie nacisku – zapewnił go Bruno. – To tylko
oferta, jasne? Nie próbuj wzywać glin, bo się policzymy. Chyba słyszysz, co
mówię? A teraz wstawaj od tego biurka – kontynuował. – Sam sobie narobiłeś
kłopotów, facet. Na litość boską, bądź męŜczyzną.
Wheeler zmruŜył oczy ze złości. Nie znosił, kiedy traktowano go w taki
sposób. Ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę, to ustąpić tym dwóm umięśnionym
cymbałom, ale cóŜ innego mógł zrobić? Bruno i jego towarzysz pojawili się
tutaj w określonym celu i nie zamierzali stąd wyjść, dopóki nie wypełnią swego
zadania. Chory ze zdenerwowania, zdał sobie sprawę, Ŝe nie ma wyboru i musi
robić to, co mu kaŜą. Powinien był mieć więcej rozsądku, kiedy zabrał się do
rozkręcania własnego interesu. Ale działał zbyt nerwowo, a poza tym wykazał
się karygodną lekkomyślnością w sprawach finansowych, zaciągając poŜyczki,
których nie był w stanie spłacić. Teraz musiał ponieść konsekwencje.
– Posłuchaj, stary – warknął Bruno, kiedy Wheeler nie ruszał się z
miejsca. – Jest mi bardzo przykro, Ŝe ci się nie powiodło, ale zarówno ja, jak i
mój kolega, mamy jeszcze sporo pracy i trochę nam się spieszy. Więc rusz się
zza tego biurka. Nie zmuszaj nas do tego, Ŝebyśmy stali się niegrzeczni.
Wheeler ponownie zacisnął usta, Ŝeby nie powiedzieć im, co o tym
wszystkim myśli, ale po chwili niechętnie podniósł się z krzesła.
– Świetnie – mruknął pod nosem. Przygładził włosy, poprawił krawat i
niedbałym ruchem zdjął z oparcia krzesła swoją marynarkę. – Skończmy z tym
wreszcie. Kiedy będziecie zabierać meble, proszę, zachowujcie się w sposób
cywilizowany i niczego nie zniszczcie.
Bruno i jego wierny cień energicznie podeszli do biurka. Wheeler
instynktownie cofnął się o krok. Kiedy to zrobił, jeden z męŜczyzn chwycił za
jeden koniec blatu, a drugi zrobił błyskawicznie to samo po przeciwnej stronie.
Potem, bez najmniejszego wysiłku, podnieśli ten masywny, bardzo drogi mebel
z tekowego drzewa w stylu art deco i wynieśli z pokoju, by umieścić go w
czekającej na dole cięŜarówce, do której zamierzali załadować równieŜ
pozostałe eleganckie i drogie sprzęty z biura Wheelera.
Obserwując ich, miał wraŜenie, Ŝe właśnie nogami do przodu wynoszą
jego najbliŜszego przyjaciela. Teraz pozostawało mu spakować swoje rzeczy w
kartony, które dostał od właściciela winiarni znajdującej się pod jego nowo
wynajętym lokum. Było ono dziesięć razy mniejsze od poprzedniego
mieszkania, które mieściło się na Tony St. James Court, w eleganckim, starym,
wiktoriańskim domu z czerwonej cegły. Wheeler musiał je sprzedać po bardzo
niekorzystnej cenie, Ŝeby ratować szybko idącą na dno firmę. Zamieszkał w
niewielkim pomieszczeniu na ostatnim piętrze czynszówki, w niezbyt ciekawym
sąsiedztwie.
Niech to szlag!
Miał tyle nadziei, kiedy otwierał własną firmę. A teraz, w dziewięć
miesięcy po powieszeniu na drzwiach biura tabliczki „Rush. Projekty
handlowe”, był załatwiony.
– Pan Wheeler?
Spojrzał w stronę otwartych drzwi biura. Damski głos, który dobiegał z
recepcji, był mu zupełnie obcy.
– Nazywam się Rush – powiedział poirytowany, Ŝe ktoś myli jego imię z
nazwiskiem, co zdarzało się zresztą dosyć często, ale nie zawsze wywoływało u
niego aŜ tak nerwową reakcję. – Wheeler Rush – powtórzył, lecz kiedy w
drzwiach jego gabinetu nadal nikt się nie pojawiał, podniósł głos: – Jestem tutaj.
W chwili kiedy to mówił, w drzwiach pojawiła się kobieca głowa, na
której czubku powiewały niedbale związane do góry włosy. Twarz okolona była
kilkoma lokami, którym udało się wymknąć z niezbyt mocno związanej kitki.
Olbrzymie, okrągłe okulary słoneczne przykrywały oczy, a usta pociągnięte
pomadką w kolorze malin miały idealny kształt.
– Czym mogę słuŜyć? – zapytał zaskoczony.
Młoda kobieta uśmiechnęła się promiennie i weszła do gabinetu. Jej strój
wprawił Wheelera w lekkie osłupienie. Ściśle przylegająca do ciała, bardzo
czerwona minispódniczka, prowokująco opinała biodra nieznajomej. A całości
dopełniał jeszcze bardziej obcisły i równie jaskrawoczerwony sweterek.
Wszystkie dodatki, to znaczy: duŜa słomiana torba, gładkie rajstopy i pantofle
na bardzo wysokich obcasach, były w niemal identycznym odcieniu czerwieni.
Wheeler zamrugał kilkakrotnie powiekami, próbując w ten sposób choć
trochę zmniejszyć intensywność doznań wzrokowych. Nie pomogło, nadal
wszystko było czerwone. Wściekle czerwone.
– W zasadzie to ja powinnam panu zadać to pytanie – powiedziała
nieznajoma, uśmiechając się promiennie.
ChociaŜ próbował ze wszystkich sił, to jednak nie był w stanie oderwać
oczu od jej nóg. Były nieprawdopodobnie zgrabne. Wheeler mógł śmiało
powiedzieć, Ŝe była to najzgrabniejsza para nóg, jaką dotąd widział.
– Co takiego? – wydusił w końcu.
Nadal intensywnie wpatrywał się w nogi, które zbliŜały się do niego.
Kiedy ześlizgnął się wzrokiem po łydkach, by przyjrzeć się delikatnym
kostkom, zauwaŜył, niestety zbyt późno, Ŝe kobieta idzie prosto na zwinięty w
rulon Ŝółto-lawendowy chodniczek. Musiał znaleźć się w tym miejscu przez
nieuwagę, kiedy Bruno i jego pomocnik wynosili ostatnie meble. Zanim
Wheeler zdąŜył ją ostrzec, kobieta zaczepiła stopą o przeszkodę i runęła jak
długa.
A stało się to w chwili, gdy w geście powitania wyciągała do niego dłoń.
Padając, instynktownie zacisnęła dłonie w kułak i w rezultacie trafiła nimi
Wheelera prosto w brzuch.
Zgiął się wpół, bardziej ze zdziwienia niŜ z bólu, w tym samym
momencie, w którym nieznajoma próbowała się podnieść. W efekcie zderzyli
się głowami. Kobieta ponownie znalazła się na ziemi, a Wheeler runął do tyłu.
Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się gwiazd, które zawirowały mu przed
oczyma, a potem wyciągnął rękę, by pomóc nieznajomej wstać. Ale ona właśnie
w tym momencie uniosła głowę. Oberwałaby prosto w oko, gdyby nie okulary
słoneczne, które miała na nosie. Zatrzymały impet uderzenia i wylądowały na
podłodze.
– O BoŜe!
Był to jedyny komentarz, na jaki się zdobył, kiedy kobieta spojrzała na
niego. Kimkolwiek była, miała najwspanialsze zielone oczy, jakie kiedykolwiek
widział. Bladozielone jak mielizna w oceanie, ale dostatecznie głębokie, by
męŜczyzna mógł w nich utonąć, jeśli nie okaŜe się wystarczająco ostroŜny.
Ocienione długimi, gęstymi rzęsami i pięknie zarysowanymi brwiami, stanowiły
jej niezaprzeczalny atut.
Przez długą chwilę gapił się na te niesamowite oczy bez słowa. Potem
powoli wrócił do równowagi i takiego stanu umysłu, Ŝe spokojnie mógł
zaakceptować całą resztę, której juŜ zdąŜył się przyjrzeć.
Wspaniała istota! Po prostu piękna.
To się rzucało w oczy. Naprawdę oszałamiająca kobieta. Jej cera, w
kolorze kości słoniowej, była gładka i bez najmniejszej skazy. Delikatny
rumieniec podkreślał wystające kości policzkowe. Jej wargi – tak czerwone i
prowokujące jak strój – były pełne i kusząco wilgotne. Wheeler uzmysłowił
sobie, Ŝe zbyt natarczywie przygląda się nieznajomej. Zwłaszcza Ŝe sytuacja, w
jakiej się oboje znaleźli, była bez wątpienia dość kłopotliwa i niezwykła. Zmusił
się do działania. Wyciągnął rękę w kierunku kobiety.
Skorzystała z jego pomocy. Wheeler delikatnie pomógł jej się podnieść, a
potem udał, Ŝe nie zauwaŜa, jak obciąga minispódniczkę i obcisły sweterek.
Niepokój, jaki w nim wywołała, nie znikał, a nawet się nasilał.
– Przepraszam – powiedziała z lekkim zakłopotaniem.
– Drobiazg. PrzecieŜ nic się nie stało – odpowiedział odruchowo, nie
mogąc oderwać od niej wzroku.
Kobieta uniosła do góry rękę z długimi, pomalowanymi na czerwono
paznokciami i szybkim ruchem poprawiła włosy związane na czubku głowy.
– Nazywam się Audrey. Audrey Finnegan. Jestem pomocą biurową, którą
pan chce zatrudnić.
Wheeler był tak zajęty podziwianiem jej figury, Ŝe w pierwszej chwili nie
usłyszał tego, co powiedziała.
– Pomocą biurową? – zapytał, kiedy w końcu dotarł do niego sens jej
słów.
– Tak. Dzwonił pan do agencji w piątek i prosił o przysłanie kogoś od
poniedziałku. To znaczy od dzisiaj. Więc jestem. Chyba wszystko się zgadza?
Zadała pytanie. Zdawał sobie sprawę, Ŝe musi na nie odpowiedzieć, ale
cała jego uwaga była skupiona na tym, co widział.
– Dzwoniłem w piątek? – powtórzył, bo na nic więcej nie było go stać.
Z trudnością oderwał wzrok od jej sylwetki i spojrzał na twarz swojej
rozmówczyni. Natychmiast zrozumiał, Ŝe popełnił duŜy błąd. To, co zobaczył,
ze wszech miar zasługiwało na uwagę.
– A nie telefonował pan w piątek? CzyŜbym znowu trafiła do
niewłaściwej firmy? – zdenerwowała się. – PrzecieŜ dzisiaj jest poniedziałek.
Jestem tego pewna. Prawda?
Te wszystkie pytania zaskoczyły go, ale jednocześnie pozwoliły mu
wrócić do rzeczywistości. To prawda, dzwonił do agencji i prosił o przysłanie
sekretarki w poniedziałek. Ten lokal wciąŜ jeszcze pełnił funkcję jego biura,
chociaŜ pewnie juŜ niedługo. Wheelerowi potrzebna była pomoc, gdyŜ musiał
zwolnić swoją sekretarkę, Rosalie. W zeszłym miesiącu dał równieŜ
wypowiedzenie dwóm innym współpracownikom.
Brak personelu był powaŜnym problemem, ale Wheeler nie był juŜ w
stanie im płacić. Nie miał nawet pieniędzy na własną pensję. Przyjęcie
tymczasowej sekretarki wymagało dalszych wyrzeczeń finansowych. Zdawał
sobie jednak sprawę, Ŝe samemu nie uda mu się postawić firmy na nogi.
Potrzebował kogoś, kto zajmie się biurem, by on sam mógł skupić się na
klientach, którzy mu jeszcze pozostali, no i na rachunkach. Klienci są
najwaŜniejsi, pomyślał. Nie był wcale pewny, czy mu jeszcze jacyś zostaną do
końca miesiąca. Topnieli, niczym wiosenny śnieg.
Nadal nie wiedział, co poszło nie tak. Kiedy był doradcą handlowym w
wielkiej firmie, miał więcej pracy niŜ jego koledzy. Jego projekty cieszyły się
ogromnym powodzeniem, więc bardzo szybko pokonywał kolejne szczeble
kariery. Tak szybko, Ŝe w ubiegłym roku zdecydował się rozpocząć samodzielną
działalność. Cieszył się wspaniałą opinią w środowisku i nie chciał dłuŜej
pracować na cudze konto.
ZałoŜył firmę, zabierając ze sobą kilku stałych klientów. Na początku
wszystko szło wspaniale. Nie opuszczała go wena twórcza i tworzył projekt za
projektem. Zaczął obsługiwać kilka nowych firm. Jego biuro rozwijało się z
coraz większym rozmachem, zatrudnił więc dwóch dodatkowych pracowników,
bo sam nie dawał juŜ rady.
Tak było jeszcze do niedawna. Przyszłość malowała się naprawdę w
róŜowych kolorach.
A potem...
CóŜ, Wheeler do tej pory nie potrafił zrozumieć, co poszło źle. Wrócił z
cięŜką grypą z podróŜy słuŜbowej i dwa tygodnie przeleŜał w łóŜku. Podczas
jego nieobecności współpracownicy świetnie sobie radzili. A w kaŜdym razie
był o tym przekonany. Niestety, po powrocie stwierdził, Ŝe nastąpił nagły zastój
w interesach. Pocieszał się, Ŝe początek roku jest zawsze złym okresem, ale
kiedy sytuacja nie uległa poprawie w następnych miesiącach, zupełnie nie
wiedział, jak z tego wybrnąć. Coraz częściej jego klienci byli niezadowoleni z
projektów. To podcinało mu skrzydła i stawał się coraz mniej twórczy. Tak
jakby jego umysł wysychał. Projekty rzeczywiście były kiepskie, a to
powodowało odpływ kolejnych klientów.
PrzecieŜ to nie miało Ŝadnego sensu. Był utalentowany, ambitny i zawsze
miał nieprawdopodobne szczęście w Ŝyciu. Urodził się w kochającej rodzinie,
która nigdy nie zaznała kłopotów finansowych. Wszyscy byli inteligentni,
atrakcyjni i łatwo odnosili sukcesy. Nie było takiego dnia, by Wheeler nie
pomyślał, Ŝe jest prawdziwym szczęściarzem. Zawsze osiągał to, do czego
zmierzał, i to na dodatek bez najmniejszego wysiłku. W końcu święcie uwierzył,
Ŝe sukces jest mu po prostu pisany.
Tak było do momentu, w którym jego interes zaczął iść źle. Dopiero
wtedy dopadły go myśli o klęsce. Przykrej, jakŜe upokarzającej i okropnej.
Ale przecieŜ to się musi kiedyś skończyć, przekonywał sam siebie. Był
tego pewien. No, powiedzmy, Ŝe prawie pewien. Wheeler był skłonny do
największych poświęceń, byle tylko nie pójść na dno. Chyba na samym
początku był zbyt pewny siebie, ale nie zamierzał powtarzać tego błędu.
Zmniejszył budŜet biura do niezbędnego minimum. Ale przecieŜ, by zarobić
pieniądze, najpierw trzeba je wydać. Tak uwaŜał do tej pory. A teraz jego nowe
motto brzmiało: musisz oszczędzać, by coś zarobić. I tak właśnie zamierzał
postępować.
I stąd panna Finnegan. Minimalna płaca, Ŝadnych dodatków. To byłby
dopiero korzystny interes. Jak tylko ponownie rozkręci firmę – a Wheeler był w
stu procentach przekonany, Ŝe się tak stanie – zatrudni swoich dawnych
współpracowników. A jeśli ta nowa dziewczyna okaŜe się przydatna, zatrzyma
ją i przyjmie z powrotem Rosalie.
Ale na razie jego biuro będzie miało tylko dwoje pracowników: szefa i
sekretarkę.
– To od czego mam zacząć? – zapytała. Wyraźnie doszła do wniosku, Ŝe
jest tu absolutnie potrzebna.
Wheeler rozejrzał się. Audrey musiała czuć się trochę nieswojo w tym
wnętrzu. śadnych mebli ani klientów w poczekalni i na dodatek milczący
telefon. Przydałby się jakiś cud.
Na razie Audrey Finnegan musi wystarczyć.
Czekając na odpowiedź, Audrey obejrzała nowego szefa od stóp do głów.
Ale przystojniak, pomyślała. Wysoki, ciemnowłosy i świetnie
zbudowany. A poza tym ma cudowne, brązowe oczy. MoŜe w końcu, po
dwudziestu ośmiu latach, los się do niej uśmiechnie!
JuŜ to widzę, pomyślała z ironią. Po co się oszukiwać?
Audrey była najbardziej pechową osobą na świecie i nowa praca na
pewno niczego tu nie zmieni. To przecieŜ jasne. Audrey co miesiąc znajdowała
nową posadę i wszystko zawsze kończyło się tak samo, czyli źle. Przez całe
Ŝycie wciąŜ miała pecha. W kartach, w miłości, w pracy, na wakacjach, zawsze i
wszędzie. Więc po co oszukiwać samą siebie, Ŝe tym razem los się do niej
uśmiechnie?
Właśnie w tym tygodniu straciła pracę, mieszkanie, kota, samochód i
chłopaka. Roxanne, srebrna kotka, którą dostała kilka miesięcy temu, pobiegła
za jakimś ohydnym kocurem i juŜ nie wróciła. Samochód, który właśnie
odebrała z naprawy, zaparkowała lekkomyślnie na stromej ulicy. Puścił ręczny
hamulec i stary volkswagen stoczył się w dół, rozbijając się doszczętnie o słup
wysokiego napięcia.
Jakby tego wszystkiego było mało, ulewne wiosenne deszcze zalały jej
mieszkanie w suterenie. Nie udało się uratować nawet mebli i Audrey musiała
się przeprowadzić do swojej koleŜanki, Marlene. Była przekonana, Ŝe świetnie
sobie poradzi jako kasjerka w sklepie spoŜywczym, ale na koniec miesiąca
okazało się, Ŝe ma manko, więc natychmiast ją wyrzucili.
Jeśli chodzi o jej chłopaka, powinna jak najszybciej o nim zapomnieć. Nie
ma sensu spotykać się z facetem, który twierdzi, Ŝe jesteś zimna jak ryba, a nie
potrafi równie krytycznie spojrzeć na siebie. PrzecieŜ nie był zbyt namiętnym
kochankiem i między innymi dlatego Audrey od dawna zastanawiała się, czy z
nim nie zerwać.
Mając na uwadze pecha, który ją ostatnio, a właściwie to przez całe Ŝycie,
prześladował, Audrey nie miała najmniejszej nadziei, Ŝe zmiana pracy
cokolwiek zmieni. Ostatecznie pech był jej nieodłącznym towarzyszem od dnia
urodzin. A nie od rzeczy będzie dodać, Ŝe był to poród pośladkowy i aŜ
trzynaście dni po terminie. Jakieś fatum wisiało nad jej rodziną. Wszyscy
Finneganowie mieli pecha, poczynając od prababki. Udało jej się wypaść za
burtę statku, którym przypłynęła do Nowego Jorku w pierwszej połowie
dwudziestego wieku.
I to był początek łańcucha nieszczęść, które prześladowały Finneganów.
Pechowcy, nieudacznicy, nieszczęśnicy – takich słów uŜywano latami, opisując
jej rodzinę. śycie Audrey podporządkowało się tej tradycji. Gdziekolwiek
poszła, pech podąŜał w ślad za nią. Zaiste, na pewno nie była dzieckiem
szczęścia. Nic nigdy nie układało się tak, jak powinno, co czyniło z Audrey
godną następczynię pechowych przodków.
Jednak, patrząc na swojego nowego szefa, miała cichą nadzieję, Ŝe moŜe
chociaŜ tym razem los będzie dla niej łaskawszy. JuŜ sama moŜliwość
obcowania z kimś tak przystojnym wydawała się jej szalenie emocjonująca.
– No cóŜ, chyba powinienem oprowadzić panią po naszym biurze –
odpowiedział w końcu na jej pytanie.
Audrey szybko rozejrzała się po pokoju. Stół kreślarski z lampą
halogenową i wysokim barowym stołkiem oraz duŜo kartonów z aktami i
dokumentami. Pokój ten niewiele róŜnił się od sekretariatu, w którym wcześniej
zauwaŜyła zdezelowane biurko ze starym komputerem i kolejne pudła z
papierami.
– Jak najbardziej – stwierdziła z uśmiechem, zastanawiając się, co jeszcze
Wheeler zamierza jej pokazać.
– To jest mój gabinet – powiedział. – A to moje miejsce pracy – dodał,
wskazując na stół kreślarski – i pod Ŝadnym pozorem nie wolno tu niczego
ruszać. Tam teŜ nie naleŜy niczego przekładać – machnął ręką w stronę
kartonów. – W pomieszczeniu obok jest sekretariat i właśnie tam będzie pani
pracować. Na dole w holu jest mała łazienka, z której moŜe pani korzystać.
I w ten to właśnie sposób Audrey została oprowadzona po pomieszczeniu,
które Wheeler nazywał „biurem”.
– Chyba nie będzie miał pan nic przeciwko temu, Ŝe przyjrzę się bliŜej
swojemu stanowisku pracy? Biurko, komputer i telefon, prawda? – zapytała.
Przeraziło go jej pytanie.
– A co, nie widziała pani wszystkiego, wchodząc tutaj? Chyba Bruno nie
połoŜył swoich łap na moim sprzęcie? Do licha, mam na to faktury!
– A kto to jest Bruno? – zainteresowała się Audrey, ruszając za nim do
pierwszego pokoju.
Zbyt późno zorientowała się, Ŝe Wheeler zatrzymał się tuŜ za drzwiami,
więc, przyspieszając kroku, wpadła na niego z impetem, który powalił go na
podłogę. Audrey rzuciła się, Ŝeby mu pomóc, ale skręciła nogę w kostce i
wylądowała miękko na plecach nowego szefa. Wyglądało to dość zabawnie, tak
jakby dosiadała Wheelera niczym wierzchowca.
Przez chwilę Ŝadne z nich nie poruszyło się. Potem Rush wykonał
gwałtowny ruch, przewracając się na plecy, więc Audrey znalazła się teraz na
jego brzuchu. Popatrzył na nią spod przymruŜonych powiek. Kiedy ich
spojrzenia spotkały się, serce Audrey zaczęło bić szybciej. Wtedy Wheeler
uśmiechnął się, co wskazywałoby na to, Ŝe chyba się na nią zbytnio nie gniewa.
Ucieszyła się, chociaŜ jej serce waliło w piersi jak oszalałe.
Chwycił ją w pasie, Ŝeby pomóc jej wstać. Nagle Audrey zdała sobie
sprawę, Ŝe chyba nie jest najwłaściwiej ubrana. Jej ciuchy i tak niewiele
zakrywały, a teraz jeszcze spódniczka zadarła się tak wysoko, Ŝe jej nowy szef
mógł spokojnie obejrzeć czerwoną koronkę przy majteczkach. Dzięki Bogu,
sweterek jakimś cudem tkwił na swoim miejscu, więc nie było widać
płomiennie czerwonego staniczka, który miała pod spodem.
W tej chwili nie była wcale pewna, czy wybór takiego właśnie stroju na
pierwszy dzień w pracy był rzeczą najmądrzejszą. Z drugiej jednak strony, po
ponurej zimie słoneczny marcowy poranek wydał jej się tak cudowny, Ŝe
Audrey swoim strojem chciała wyrazić radość z długo oczekiwanego nadejścia
wiosny. Chciała równieŜ wywrzeć dobre wraŜenie na nowym szefie, a poza tym
była dzisiaj w świetnym nastroju, dlatego teŜ zdecydowała się na ten nieco
ekscentryczny ubiór.
Prawdę mówiąc, w jej garderobie przewaŜały tego typu rzeczy. Audrey
była bardzo grubym dzieckiem, potem pucołowatą nastolatką, dlatego była taka
dumna ze swojego obecnego wyglądu. Naprawdę miała się czym pochwalić. Jej
figura...