Anais Nin
DELTA WENUS
Anais Nin urodziła się 23 lutego 1903 roku, zmarła 14 stycznia 1977 roku w Los Angeles. W jej...
11 downloads
12 Views
1MB Size
Anais Nin
DELTA WENUS
Anais Nin urodziła się 23 lutego 1903 roku, zmarła 14 stycznia 1977 roku w Los Angeles. W jej żyłach płynęła krew francuska, kubańska, hiszpańska, a nawet duńska. W czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych zainteresowała się psychologią. Debiut literacki Anais Nin przypada na lata trzydzieste i od razu zwraca uwagę krytyki i czytelników. Międzynarodową sławę pisarka zawdzięcza publikacji Dzienników, gdzie obok opisów dotyczących najbardziej intymnych sfer jej życia prywatnego odnajdujemy także interesujące rozważania na temat literatury i sztuki, filozofii i etyki.
SŁOWO WSTĘPNE* kwiecień 1940 Pewien kolekcjoner książek zaoferował Henry’emu Millerowi wynagrodzenie w wysokości stu dolarów miesięcznie za pisanie historyjek erotycznych. Skazanie Henry’ego na tworzenie erotyki po dolarze za stronę wydawało się iście dantejskim piekłem. Henry buntował się przeciw temu, gdyż jego aktualny nastrój nie miał nic wspólnego z Rabelais’m; gdyż pisanie na zamówienie oznaczało zajęcie wręcz zabójcze; gdyż świadomość, że przy dziurce od klucza siedzi rozpustny podglądacz, odbierała jego fantazyjnym powiastkom całą spontaniczność i urok. * Adaptacja III tomu Dzienników Anais Nin (przyp. tłum.). grudzień 1940 Henry opowiedział mi o tym kolekcjonerze. Niekiedy spotykają się na lunchu. Odkupił już od Henry’ego rękopis i zasugerował napisanie czegoś dla jednego z jego stałych i zamożnych klientów. Nie potrafił rzec wiele o swoim kliencie ponad to, że interesuje się literaturą erotyczną. Tak więc Henry przystąpił do pracy - rozbawiony, usposobiony do żartów. Wymyślał niestworzone historie, które potem rozśmieszały nas do łez. Potraktował to jak eksperyment i początkowo zadanie wydawało się łatwe. Niebawem jednak obmierzło mu. Nie chciał sięgać do materiału, który zamierzał wykorzystać w swojej właściwej twórczości, tak więc sytuacja zmuszała go do nieprawdopodobnego forsowania wyobraźni i nastrojów. Ze strony swego osobliwego klienta nie doczekał się ani jednego słowa aprobaty. Być może tamten nie chciał zdradzić swej tożsamości. Ale Henry począł droczyć się z kolekcjonerem. Czy ten klient aby na pewno istnieje? Czy te strony przeznaczone są w rzeczywistości dla samego kolekcjonera i mają wnieść trochę życia do pełnego melancholii dnia codziennego? Czy kolekcjoner i klient to jedna i ta sama osoba? Henry i ja poruszaliśmy ten temat nie raz, nieco zdezorientowani i rozbawieni zarazem. W tym czasie kolekcjoner poinformował, że jego klient ma przybyć do Nowego Jorku i że Henry spotka się z nim. Jednak, nie wiedzieć czemu, spotkanie to nigdy nie doszło do skutku. Kolekcjoner nie szczędził słów, opowiadał barwnie o wysłaniu rękopisów pocztą, mówił, ile zapłacił - wszystkie te szczegóły miały uwiarygodnić fakt istnienia owego klienta. Pewnego dnia poprosił o egzemplarz Czarnej wiosny wraz z dedykacją. - Przecież mówił pan, że on ma już wszystkie moje książki podpisane przeze mnie zdziwił się Henry. - Ale tę zgubił.
- Komu mam zadedykować? - zapytał Henry niewinnym tonem. - Proszę tylko napisać „Dobremu przyjacielowi” i złożyć swój podpis. Kilka tygodni później Henry’emu potrzebny był właśnie egzemplarz Czarnej wiosny i nie mógł znaleźć ani jednego. Postanowił pożyczyć książkę od kolekcjonera i udał się do jego biura. Sekretarka prosiła, aby poczekał, on jednak zaczął przeglądać książki w biblioteczce i ujrzał egzemplarz Czarnej wiosny. Wyciągnął go; był to ten sam, który zadedykował „dobremu przyjacielowi”. Kiedy kolekcjoner zjawił się w biurze, Henry, nie kryjąc rozbawienia, opowiedział o wszystkim. Kolekcjoner, w równie dobrym humorze, wyjaśnił: - Ach, tak, staruszek zaczął się tak bardzo niecierpliwić, że zanim jeszcze otrzymałem od pana egzemplarz z dedykacją, wysłałem mu ten, który miałem. Zamierzałem wymienić je znowu nieco później, kiedy mój klient przyjedzie ponownie do Nowego Jorku. Spotkawszy się ze mną, Henry skomentował to słowami: - Jestem jeszcze bardziej zbity z tropu niż przedtem. Kiedy Henry pytał o reakcję klienta na jego opowiadania, kolekcjoner odpowiedział: Och, to wszystko bardzo mu się podoba. Jest wspaniałe. Ale wolałby więcej opisów, po prostu samą historię, bez analizowania i filozofii. Pewnego razu, gdy Henry’emu zabrakło pieniędzy na podróż, zaproponował, abym w tym czasie napisała coś sama. Nie mając chęci ujawniać własnych, autentycznych przeżyć, postanowiłam stworzyć coś, co stanowiłoby połączenie historyjek, które usłyszałam, i zmyśleń; chciałam wywołać wrażenie, że opisy te pochodzą z pamiętnika kobiety. Nigdy nie udało mi się spotkać z kolekcjonerem. Miał czytać napisane przeze mnie strony i informować mnie, co o nich myśli. Dziś zadzwonił telefon. Czyjś głos oświadczył: - To jest dobre. Ale proszę zrezygnować z poezji i tych opisów, które nie dotyczą seksu. Proszę skoncentrować się na seksie. Zaczęłam więc pisać z dyskretną ironią, tworzyć historyjki dziwaczne, niezwykłe i tak przesadzone, że w końcu wydało mi się nieprawdopodobne, aby nie zorientował się, iż po prostu parodiuję seks. Nie zaprotestował jednak. Odtąd spędzałam dni w bibliotece, studiując Kamasutrę albo też wysłuchiwałam moich przyjaciół, którzy zwierzali się z najbardziej egzotycznych przygód. - Mniej poezji - usłyszałam niebawem przez telefon. - Proszę nie zapominać o temacie. Czyż można jednak czerpać przyjemność z czytania klinicznych opisów? Czy ten stary człowiek istotnie nie ma pojęcia, ile barw i dźwięków nabiera ciało dzięki odpowiednim
słowom? Co ranka po śniadaniu siadałam, aby wypełnić moją normę erotyków. Pewnego razu napisałam: „Był sobie węgierski poszukiwacz przygód...” Obdarzyłam go wieloma zaletami: urodą, elegancją, urokiem osobistym, wdziękiem, talentem aktorskim, znajomością wielu języków obcych, zadziwiającą umiejętnością nawiązywania miłostek i unikania kłopotów, jak również odpowiedzialności. Kolejny telefon: - Staruszek jest zadowolony. Proszę koncentrować się na seksie. Zrezygnować z poezji. To oznaczało epidemię erotycznych „dzienników”. Wszyscy opisywali swoje doświadczenia seksualne. Zmyślone, zasłyszane, przeanalizowane przez KrafftEbinga i w księgach medycznych. Mieliśmy komiczne rozmowy. Opowiadaliśmy historyjkę, a reszta z nas miała orzec, czy jest prawdziwa czy nie. Albo wiarygodna. Czy można w to uwierzyć? Robert Duncan zapragnął eksperymentu, chciał zbadać naszą wyobraźnię, potwierdzić ją lub zanegować. Każde z nas potrzebowało pieniędzy, tak więc łączyliśmy naszą fantazję, wymyślając coraz to nowe historyjki. Byłam pewna, że nasz staruszek nie wie nic o błogości, ekstazach i oszałamiających odbiciach, mających miejsce przy kontaktach seksualnych. Zrezygnować z poezji - to było jego posłanie. Seks kliniczny, wyzuty z wszelkiego ciepła miłości - orkiestracji wszystkich zmysłów, dotyku, słuchu, wzroku, smaku; wszystkich euforycznych zjawisk towarzyszących, tworzącej tło muzyki, nastrojów, atmosfery i odmian - zmusił go, aby zwrócić się do literackich afrodyzjaków. Mogliśmy przekazać mu inne butelkowane sekrety, o wiele lepsze, ale wobec takich sekretów okazałby się z pewnością głuchy. Nadejdzie jednak dzień, kiedy się nasyci, a wtedy opowiem mu o tym, jak niewiele brakowało, aby jego obsesja na punkcie gestów wolnych od emocji pozbawiła nas zainteresowania namiętnością, i jak bardzośmy na niego pomstowali, gdyż omal nie skłonił nas do złożenia ślubów czystości, jako że to, czego od nas oczekiwał, to wyrzeczenie się przez nas naszego afrodyzjaku - poezji. Otrzymałam za moje erotyki sto dolarów. Gonzalo potrzebował gotówki na dentystę, Helbie potrzebne było lustro, przed którym mogłaby tańczyć, a Henry musiał mieć pieniądze na podróż. Gonzalo opowiedział mi historię o Baskijczyku i Bijou, którą przelałam na papier dla naszego kolekcjonera. luty 1941 Rachunek za telefon pozostał nie zapłacony. Oplątywała mnie coraz bardziej sieć problemów finansowych. Wszyscy z mego otoczenia nieodpowiedzialni, nieświadomi faktu
rychłej katastrofy. Napisałam trzydzieści stron erotyków. Zdałam sobie ponownie sprawę z tego, że jestem bez centa i zadzwoniłam do kolekcjonera. Czy jego bogaty klient wypowiedział się już na temat ostatniego rękopisu, jaki wysłałam? Nie, jeszcze nie, ale i tak weźmie len, który właśnie ukończyłam - i wypłaci mi honorarium. Henry musiał iść do lekarza. Gonzalo sprawił sobie okulary. Robert przyszedł w towarzystwie B. i poprosił o trochę pieniędzy, gdyż chcieli pójść do kina. Czy nasz staruszek nie zmęczył się jeszcze pornografią? Czy nie zdarzy się jakiś cud? Zaczęłam wyobrażać sobie, że mówi: „Przynoś mi wszystko, co ona pisze, chcę tego, to mi się podoba. Prześlę jej wspaniały prezent: wysoki czek za wszystkie historie, które napisała”. Zepsuła mi się maszyna do pisania. Mając sto dolarów w kieszeni, zdołałam odzyskać optymizm.
Powiedziałam
do
Henry’ego:
„Ten
kolekcjoner
twierdzi,
że
lubi
nieskomplikowane kobiety, nie intelektualistki... a jednak zaprasza mnie na obiad”. Miałam wrażenie, że puszka Pandory zawierała tajemnice kobiecej zmysłowości, tak odmiennej od męskiej - zmysłowości, wobec której język mężczyzn nie jest adekwatny. Język seksu musiał być dopiero odkryty. Język zmysłów - dopiero zbadany. D.H. Lawrence zaczął od tego, że wypowiadał się instynktownie, usiłował uniknąć stylu klinicznego, naukowego, który nie jest w stanie oddać tego, co odczuwa ciało. październik 1941 Przyszedł Henry i wypowiedział kilka sprzecznych ze sobą stwierdzeń. Że mógłby żyć z niczego, że czuje się tak dobrze, iż byłby w stanie nawet podjąć jakąś pracę, że jego integralność powstrzymuje go od pisania scenariuszy w Hollywood. Wreszcie zapytałam go: - A co z moją integralnością, skoro pisuję erotyki dla pieniędzy? Roześmiał się, przyznał, że to paradoks i sprzeczność, roześmiał się jeszcze raz i zmienił temat. We Francji istnieje tradycja tworzenia literatury erotycznej w dobrym eleganckim stylu. Kiedy zaczęłam pisać dla naszego kolekcjonera, myślałam, że podobną tradycję odnajdę też tu, myliłam się jednak. Wszystko, co ujrzałam, było szmirą pisaną przez drugorzędnych autorów. Wydawało się, że żaden z dobrych pisarzy nie przyłożył jeszcze swej ręki do erotyków. Powiedziałam George’owi Barkerowi, jak piszą Caresse Crosby, Robert Duncan, Virginia Admiral i inni. Pomysł, jakobym była „madam” w tym snobistycznym, literackim burdelu, gdzie wulgarność nie ma wstępu, utrafił w jego poczucie humoru. Śmiejąc się, powiedziałam: - Dbam o zaopatrzenie w papier i kalkę, dostarczam anonimowo rękopisy i gwarantuję wszystkim anonimowość.
George Barker uznał, że jest to o wiele bardziej humorystyczne i inspirujące niż żebranina, pożyczanie lub wyłudzanie pieniędzy od przyjaciół najedzenie. Skupiłam wokół siebie poetów i wspólnie poczęliśmy tworzyć przepiękne erotyki. Ponieważ byliśmy skazani na pisanie o przejawach zmysłowości, przeżywaliśmy gwałtowne eksplozje poezji. Tworzenie literatury erotycznej stało się drogą raczej ku świętości niż do rozpusty. Harvey Breit, Robert Duncan, George Barker, Caresse Crosby, my wszyscy koncentrujemy swe umiejętności na tour de force, zaopatrując naszego staruszka w taką ilość trafnie dobranej perwersji, że wreszcie zaczął błagać o więcej. Homoseksualiści pisali tak, jakby byli kobietami. Nieśmiali pisali oorgiach. Oziębli o szaleńczym spełnieniu. Poeci dawali upust czystemu zezwierzęceniu, a ci najbardziej czyści - perwersjom. Nękały nas wspaniałe opowieści, których nie wolno nam było przekazać dalej. Siadaliśmy w koło, wyobrażając sobie naszego staruszka, i zwierzaliśmy się jedni drugim, jak bardzo go nienawidzimy za to, że nie zezwala na połączenie seksu i uczucia, zmysłowości z emocjami. grudzień 1941 George Barker był straszliwie biedny. Postanowił pisać więcej erotyków. Napisał osiemdziesiąt pięć stron, ale kolekcjoner uznał, że są zbyt surrealistyczne. Mnie natomiast spodobały się. Sceny miłosne były niesamowite, pełne fantazji. Pierwsze pieniądze, jakie otrzymał, przepił, ja zaś nie mogłam pożyczyć mu nic więcej, jak tylko papier i kalki. George Barker, znakomity poeta angielski, pisał erotyki, aby móc pić, tak jak Utrillo, który malował za butelkę wina. Zaczęłam rozmyślać o starcu, którego my wszyscy nienawidziliśmy z całego serca. Postanowiłam wysłać list, wprost do niego, wyznać, co czujemy. „Szanowny panie kolekcjonerze, nienawidzimy pana. Seks traci całą swą moc i magię, jeśli staje się dosadny, mechaniczny, przesadzony, kiedy przeradza się w obsesję. Wtedy staje się czymś nieznośnym i nudnym. Nikt poza panem nie zdołał uświadomić nam, jak wielkim błędem jest nie łączyć seksu z emocjami, żądzą, pożądaniem, namiętnością, fantazją, kaprysami, więzami międzyludzkimi i głębszymi stosunkami, zmieniającymi raz po raz swoją barwę, woń, rytm i natężenie. Nie wie pan nawet, ile traci podczas tej dokładnej, drobiazgowej obserwacji aktywności seksualnej przy równoczesnym wykluczeniu innych aspektów, będących paliwem do jej rozpalenia. Intelekt, wyobraźnia, romantyzm i emocje - to właśnie obdarza seks zdumiewającą strukturą, dokonuje w nim subtelnej transformacji, stanowi jego afrodyzjak.
Pan ogranicza swój świat odczuć, pozbawia go wody, pożywienia i krwi. Gdyby wzbogacił pan swoje życie seksualne o wszystkie owe podniety i przygody, które miłość dostarcza zmysłowości, stałby się pan człowiekiem o największej potencji na świecie. Źródło seksualnej mocy tkwi w ciekawości i namiętności. Pan natomiast przygląda się. jak jej niewielki płomyk dławi się i gaśnie. Seks nie potrafi rozwijać się w monotonii, bez uczucia, inwencji, nastrojów, niespodzianek w łóżku. Seks należy mieszać ze łzami, śmiechem, słowami, obietnicami, scenami zazdrości i gniewu, z wszelkimi odcieniami strachu, zagranicznymi podróżami, nowymi twarzami, powieściami, opowiadaniami, marzeniami, fantazjami, muzyką, tańcem, opium i winem. Jak wiele traci pan przez ów peryskop na czubku pańskiego organu seksu! A przecież mógłby pan rozkoszować się całym haremem egzotycznych i niepowtarzalnych cudów... Nie ma dwóch takich samych włosów, a jednak pan nie pozwala nani uronić nawet jednego słowa, aby opisać włos; nie ma dwóch identycznych zapachów, ale gdy chcemy napisać coś na ten temat, pan woła od razu: skończyć z tą poezją! Nigdy skóra jednego człowieka nie jest równa skórze drugiego; różnią się strukturą i odcieniem, nigdy też nie ma takiego samego światła, temperatury, cieni, nigdy tych samych gestów; gdyż kochanek, owładnięty miłością, potrafi wykorzystać całą gamę miłosnej wiedzy, nagromadzonej przez stulecia. Cóż to za rozmach, jakie zmiany wieku, ileż zmian dojrzałości i niewinności, perwersji i sztuki... Godzinami siedzieliśmy tak, zastanawiając się. jak też pan wygląda. Jeśli naprawdę uodpornił pan swoje zmysły na jedwab, światło, barwę, zapach, charakter i temperament, musi pan być człowiekiem zupełnie zasuszonym. Jest tak wiele zmysłów pobocznych, które niczym dopływy wpadają wreszcie do głównego nurtu seksu, żywiąc go. Jedynie wspólny puls seksu i serca potrafi zrodzić ekstazę. Postscriptum Wówczas, gdy wszyscy pisaliśmy erotyki po dolarze za stronę, uświadomiłam sobie, że od wieków mieliśmy tylko jeden model tego gatunku literackiego - utwory pisane przez mężczyzn. Zdałam już sobie sprawę z różnicy, jaka istnieje pomiędzy męskim a kobiecym sposobem traktowania seksu. Wiedziałam, jak odmienne są dosadność Henry’ego Millera i moja zagadkowość - jego humorystyczne. typowe dla Rabelais’go spojrzenie na seks i moje poetyckie opisy scen seksualnych w nie opublikowanych fragmentach dzienników. Jak już wspomniałam w III tomie Dzienników, miałam wrażenie, że puszka Pandory zawierała tajniki kobiecej zmysłowości, tak odmiennej od męskiej, zmysłowości, wobec której język mężczyzny nie jest adekwatny. Kobiety, myślałam, są bardziej skłonne łączyć seks z emocjami, z miłością, i wybrać
sobie raczej jednego mężczyznę, niż decydować się na częstą zmianę partnerów. Uświadomiłam to sobie, pisząc powieści i Dzienniki, ajeszcze wyraźniej, gdy zaczęłam nauczać. Ale jednak - mimo iż postawa kobiet wobec seksu różni się tak bardzo od postawy mężczyzn - nie nauczyłyśmy się jeszcze, jak o tym pisać. Tu. w przypadku owej erotyki, pisałam dla rozrywki i pod presją klienta, który żądał, abym „zrezygnowała z poezji”. Wydawało mi się, że mój styl znajduje się pod wpływem książek napisanych przez mężczyzn. Z tego względu miałam od dawna wrażenie, że poszłam na kompromis, gubiąc gdzieś cząstkę mojej kobiecej jaźni. Porzuciłam więc literaturę erotyczną. Czytając ją jednak ponownie wiele lat później, widzę, że mój własny głos nie został tak do końca ¡tłumiony. W wielu fragmentach użyłam intuicyjnie języka kobiety, patrząc na przeżycia erotyczne z punktu widzenia kobiety. I w końcu postanowiłam dopuścić te erotyki do publikacji - gdyż można w nich dostrzec pierwsze kroki kobiety w świecie, będącym dotychczas domeną mężczyzn. Ten kobiecy punkt widzenia będzie jeszcze wyraźniejszy, jeśli kiedykolwiek zostanie opublikowana nie okrojona wersja Dzienników, a wtedy okaże się, że kobiety (i ja, w Dziennikach) nigdy nie oddzielały seksu od uczucia, od miłości do całego mężczyzny. Anais Nin Los Angeles wrzesień 1976
WĘGIERSKI POSZUKIWACZ PRZYGÓD
Był sobie węgierski poszukiwacz przygód o zaskakującej urodzie, nieodpartym uroku osobistym i wdzięku, niezaprzeczalnych umiejętnościach aktorskich, sporej kulturze. Znał wiele języków obcych i odznaczał się arystokratycznymi manierami. Poza tym wszystkim był geniuszem w nawiązywaniu miłostek, unikaniu kłopotów, znikaniu i pojawianiu się potem w innym kraju. Zwykł podróżować w imponującym stylu, z piętnastoma kuframi i dwoma dogami. Jego władcza, wielkopańska postawa zyskała mu przydomek „baron”. Można go było spotkać w najbardziej luksusowych hotelach i nadmorskich uzdrowiskach, na wyścigach konnych, trasach całego świata, wycieczkach do Egiptu, podróżach przez pustynię i w głąb Afryki. Wszędzie budził zainteresowanie kobiet i jak większość wszechstronnych aktorów, wcielał się w najprzeróżniejsze role, aby zaspokoić smak każdej z nich. Był najelegantszym tancerzem, prawdziwą duszą towarzystwa przy stole, rutynowanym partnerem w sytuacjach têteàtête; potrafił żeglować, jeździć konno, powozić. Każde miasto znał tak dobrze, jakby spędził tam całe swoje życie. Miał znakomite koneksje w wyższych sferach. Jednym słowem był niezastąpiony. Kiedy potrzebował pieniędzy, żenił się z zamożną kobietą, przepuszczał cały majątek i wyjeżdżał do innego kraju. Kobiety przeważ - nie nie protestowały ani nie składały skarg na policji. Kilka upojnych tygodni lub miesięcy spędzonych w jego towarzystwie jako męża pozostawiało w nich wspomnienie tak rozkoszne, że usuwało ono w cień szok spowodowany utratą pieniędzy. Chociaż przez tę krótką chwilę miały sposobność przekonać się. jak to jest mieć w życiu silne skrzydła i unosić się dzięki nim ponad głowami mierności. Baron szybował z nimi w przestworza i tam wirował, oszałamiając swymi ewolucjami do tego stopnia, że potem nawet pożegnania miały jeszcze w sobie coś z owego czarownego lotu. I wydawało się to niemal czymś zupełnie naturalnym - gdyż żadna z partnerek nie mogła mu dorównać, nie posiadając takich potężnych orlich skrzydeł jak on. Nadszedł jednak czas, kiedy ten wolny, nieposkromiony poszukiwacz przygód, przeskakujący z jednej złotej gałęzi na drugą, sam niemal wpadł w pułapkę - w pułapkę miłości. Pewnego wieczoru, w jednym z peruwiańskich teatrów, spotkał tancerkę brazylijską o imieniu Anita. Jej migdałowe oczy nie zamykały się tak jak u innych kobiet, lecz raczej jak oczy tygrysa, pumy czy leoparda; powieki łączyły się ze sobą z wolna i ociężale, tworząc
szparkę, z której padało lubieżne i ukośne spojrzenie, niczym wzrok kobiety, która nie chce patrzeć na to, co inni czynią z jej ciałem. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby właśnie odbywała stosunek miłosny. I Baron poczuł natychmiast, że rozgorzała w nim żądza. Kiedy udał się za kulisy, aby zamienić z nią parę słów, ubierała się pośród morza kwiatów: wywołując zachwyt swych wielbicieli, którzy otaczali ją kołem, malowała sobie płeć szminką do ust, nie pozwalała im jednak na żaden poufały gest. Widząc Barona, uniosła lekko głowę i uśmiechnęła się na powitanie. Jedną nogę trzymała na małym stołeczku, strojna, brazylijska sukienka podciągnięta była do góry, ona zaś swą upierścienioną dłonią nadal szminkowała sobie płeć, śmiejąc się z podniecenia mężczyzn. Jej płeć, większa niż te, które Baron widywał do tej pory, przypominała olbrzymi kwiat cieplarniany, okalające ją włosy były bujne i kędzierzawe, połyskliwie czarne. Nakładała róż na wargi sromowe, jak gdyby były to usta, cierpliwie, pieczołowicie, aż wreszcie przypominały krwistoczerwoną kamelię, rozwartą i prezentującą skryty wewnątrz, zamknięty jeszcze pączek: nieco bledsze, delikatne jądro kwiatu. Baron usiłował bezskutecznie namówić ją na wspólną kolację. Jej obecność na scenie stanowiła zaledwie preludium do właściwego występu. Dopiero teraz następowało to, co uczyniło ją sławną w całej Ameryce Południowej, we wszystkich teatrach, których loże głębokie, ciemne i skryte częściowo za zasłonami - wypełniane były przez mężczyzn z wyższych sfer, przybyłych z całego świata. Na tę wyrafinowaną burleskę kobiety nie miały wstępu. Anita zdążyła nałożyć znowu ową krynolinę podszytą falbankami, którą nosiła, śpiewając przedtem na scenie brazylijskie piosenki, zrezygnowała jednak z szala. Suknia nie miała ramiączek, a pełne, bujne piersi, ściśnięte ciasnym gorsetem, wypchnięte były ku górze, prezentując się niemal w całej swej okazałości oczom wszystkich obecnych. W tym oto stroju, podczas gdy spektakl trwał nadal, obchodziła wszystkie loże i tam, na życzenie, klękała przed mężczyzną, rozpinała mu spodnie, obejmowała penis upierścienioną dłonią i z niewiarygodnym wyrafinowaniem, wprawą i subtelnością, do czego niewiele kobiet jest zdolnych, poczynała ssać, przerywając dopiero, gdy mężczyzna był zaspokojony. Jej ręce były równie aktywne jak usta. Owa rozkoszna pieszczota doprowadzała każdego z mężczyzn niemal do szału. Zwinne dłonie Anity, zmienny rytm, ciągłe przejścia od szczelnego ucisku całego członka w dłoni do delikatnego muskania samego czubka, od energicznego ugniatania całego narządu do leciutkiego podrażniania owłosienia - i to wszystko w wykonaniu nadzwyczaj pięknej i zmysłowej kobiety, podczas gdy uwaga publiczności skierowana była na scenę; widok
własnego członka wnikającego w jej wspaniałe usta, pomiędzy połyskliwe zęby, i falowanie jej piersi - oto, co sprawiało mężczyznom szczytową rozkosz, za którą też płacili sowicie. Jej obecność na scenie miała przygotować ich do tego, co działo się w lożach. Prowokowała ich ustami, oczami i biustem, a zaspokajanic ich w ciemnych, skrytych za zasłonami lożach, wysoko ponad widownią, z której dobiegała muzyka, stanowiło niezwykle pikantną formę rozrywki. Baron nieomal zakochał się w Anicie i pozostał z nią o wiele dłużej niż z jakąkolwiek inną kobietą. Ona również pokochała go i urodziła mu dwoje dzieci. Jednak po kilku latach Baron uznał znowu, że ma dość. Moc przyzwyczajenia okazała się zbyt silna; przyzwyczajenia do wolności i zmian. Wyjechał do Rzymu i wynajął apartament w Grand Hotelu. Tak się złożyło, że apartament sąsiadował z pokojami zamieszkanymi przez ambasadora hiszpańskiego, jego żonę i dwie małe córeczki. Oni również dali się oczarować Baronowi, a żona ambasadora wręcz podziwiała go. Zaprzyjaźnili się, on zaś traktował tak wspaniale dziewczynki, które nudziły się w tym wielkim hotelu, że niebawem obie nabrały zwyczaju wstawać z samego rana i biec czym prędzej do Barona, aby budzić go, śmiejąc się przy tym i przekomarzając z nim. Taka zabawa była dla nich czymś nowym; wobec rodziców, ludzi bardziej poważnych, musiały zachowywać się statecznie. Jedna z dziewczynek miała dziesięć lat, druga dwanaście, obie były śliczne, o dużych aksamitnych, czarnych oczach, długich, jedwabistych włosach i złocistej karnacji skóry. Nosiły krótkie, białe sukienki i krótkie, białe skarpetki. Każdego ranka wpadały z piskiem do sypialni Barona i - rozdokazy wane - wskakiwały na jego duże łóżko. Tu należy wspomnieć, że penis Barona, podobnie jak u wielu innych mężczyzn, znajdował się o tej porze dnia w stanie szczególnego napięcia i wrażliwy był na najsłabsze nawet bodźce. Baron zaś nie miał czasu wstać i załagodzić ten stan choćby częściowo, przez oddanie moczu. Zanim przychodziło mu to do głowy, obie siostrzyczki przebiegały po błyszczącej podłodze i rzucały się na niego, a jednocześnie na jego nabrzmiały członek nakryty obszerną, błękitną kołdrą. Dziewczynki nie robiły sobie nic z tego, że ich spódniczki powiewały przy tym wyżej niż powinny, a smukłe nogi ocierały się raz po raz o twardy penis sterczący pod kołdrą. Wśród wybuchów śmiechu wskakiwały na niego, dosiadały go jak konia i ugniatały, zmuszały, aby kołysząc się całym ciałem, wprawił łóżko w ruch. Nie przestawały przy tym obcałowywać go, targać za włosy i szczebiotać, jak to zazwyczaj czynią dzieci, a podniecenie Barona, traktowanego w ten sposób, wzrastało coraz bardziej, osiągając granice
wytrzymałości. Kiedy jedna z nich leżała na nim na brzuchu, wystarczyło podrzucić ją kilkakrotnie, aby osiągnąć szczyt rozkoszy. Czynił to więc każdorazowo, niby dla żartu, jak gdyby chciał zepchnąć ją z łóżka, mawiając przy tym: - Na pewno spadniesz, jeśli będę podrzucał cię w ten sposób. - Nie spadnę - zapewniała, obejmując go z całych sił poprzez kołdrę, on zaś poruszał się, jakby chciał, aby spadła z łóżka. Śmiejąc się, podrzucał ją rytmicznie, ale ona przywierała doń całym ciałem - swymi smukłymi nogami, drobnymi majteczkami, wszystkim - ocierając się o niego, nie chciała bowiem przegrać. I tak Baron kontynuował igraszki, przerywane salwami śmiechu. Potem druga z dziewczynek przychodziła siostrze z pomocą, siadała na nim przed tamtą - i teraz, czując na sobie podwójny ciężar, zaczynał poruszać się jeszcze gwałtowniej. Penis, ukryty pod grubą kołdrą, wplątywał się raz po raz pomiędzy te smukłe nogi i właśnie wtedy doznawał orgazmu - tak intensywnego jak niemal nigdy przedtem - i dawał za wygraną, podczas gdy dziewczynki nie wiedziały nawet, czemu zawdzięczają swój triumf. Kiedyś, gdy obie wbiegły, aby rozpocząć igraszki, schował ręce pod kołdrę, a następnie uniósł ją do góry palcem wskazującym, zachęcając dziewczynki, aby schwytały palec. Ochoczo poczęły polować na palec, który znikał i pojawiał się w różnych miejscach, gotowe w każdej chwili pochwycić go i ścisnąć w dłoniach. Ale po kilku minutach tym, co łapały raz po raz, nie był już jego palec, lecz penis, a im usilniej próbował uwolnić go z ich zwinnych dłoni, tym mocniej zaciskały się na nim. Co jakiś czas zanurzał się całkowicie pod kołdrę, brał penis do ręki i raptownie wysuwał go na zewnątrz, aby dziewczynki znowu mogły go dotknąć. Niekiedy udawał zwierzę, które chce zaatakować je i pogryźć - i nieraz był już całkiem blisko tych miejsc, których łaknął. Obie były tym zachwycone. Zabawę ze „zwierzem” wykorzystywały też do gry w chowanego: „zwierzę” miało wyskakiwać na nie znienacka z jakiegoś ukrycia. Baron chował się w szafie na dole i nakrywał ubraniami. Kiedy jedna z dziewczynek otwierała szafę, on zaglądał bez trudu pod jej sukienkę, chwytał i przygryzał delikatne uda. Siostrzyczki oddawały się owym igraszkom z takim zapałem, a zmagania przebiegały w takim zamęcie, że bardzo często ręka Barona sięgała wszędzie tam, gdzie miał na to ochotę. W końcu Baron wyruszył dalej, ale jego akrobatyczne skoki z jednego majątku na drugi traciły na sile, w miarę jak pragnienia seksualne coraz bardziej odsuwały w cień żądzę pieniędzy i władzy. Wydawało się, że utracił już całkowicie kontrolę nad namiętnością do
kobiet. Pozbywał się wszystkich swoich kolejnych żon, marzył bowiem, aby móc swobodnie oddać się poszukiwaniom wrażeń na całym świecie. Pewnego dnia doszła go wieść, że owa brazylijska tancerka, którą niegdyś kochał, zmarła po przedawkowaniu opium. Jej dwie córki, jedna piętnastoletnia, druga o rok starsza, poprosiły ojca, aby zajął się nimi, tak więc sprowadził je do siebie. Mieszkał teraz w Nowym Jorku z nową żoną, z którą miał syna. Kobieta nie była zachwycona perspektywą przybycia córek męża; była zazdrosna o syna, który miał dopiero czternaście lat. Baron, znużony swym burzliwym życiem, marzył obecnie o spokojnym domu, wolnym od kłopotów ikłamstw. Miał żonę, którą raczej lubił, i trójkę dzieci. Możliwość spotkania z córkami zaintrygowała go, powitał je też z wylewną serdecznością. Jedna z nich była prawdziwą pięknością, druga w mniejszym stopniu, miała jednak w sobie coś ekscytującego. Podrastały, przypatrując się życiu matki, nie były więc nieśmiałe ani pruderyjne. Uroda ojca wywarła na nich duże wrażenie, on zaś przypominał sobie igraszki, którym oddawał się z dwiema dziewczynkami w Rzy - mie - tyle tylko, że jego córki były nieco starsze od tamtych siostrzyczek, co dodawało szczególnej pikanterii. Obie miały spać w obszernym łożu. Potem, kiedy nadal rozprawiały o długiej podróży i ponownym spotkaniu z ojcem, do sypialni wszedł Baron, aby życzyć im dobrej nocy. Położył się obok nich, całując je czule. Odwzajemniły pocałunki, on jednak nie poprzestał na tym, lecz począł przesuwać dłońmi po ich ciałach, które czuł wyraźnie przez cienkie koszulki. Jego pieszczoty sprawiały im przyjemność. Baron powiedział: - Jakie piękne jesteście, jedna i druga. Jestem z was taki dumny! Nie mogę pozwolić, abyście spały tu same. Upłynęło już tyle czasu, odkąd widziałem was ostatnio! Objął je tak, jak na ojca przystało, przytulił czule, a kiedy położyły głowy na jego piersi, począł głaskać je opiekuńczym gestem, aż usnęły u jego boków. Ich młode ciała, z drobnymi, dopiero co uformowanymi piersiami, oddziaływały nań tak intensywnie, że nie mógł zasnąć. Pieścił je lekko, to jedną, to drugą, tak jakby nie chciał przeszkadzać im we śnie, ale niebawem owładnęła nim żądza tak przemożna, że zbudził jedną i posiadł ją siłą. Ten sam los spotkał potem drugą. Broniły się trochę i pochlipywały, ale mieszkając dawniej z matką, widziały już tak wiele, że nie stawiały teraz zbyt silnego oporu. Nie był to jednak typowy przypadek kazirodztwa, gdyż seksualna pasja Barona wzmagała się coraz bardziej, przybierając postać obsesji. Chwilowe zaspokojenie nie wystarczyło mu, nie ostudziło jego zmysłów, wręcz przeciwnie: podziałało jak środek podniecający. Wprost od córek udawał się odtąd do żony, aby posiąść i ją. Bojąc się, że córki mogłyby uciec od niego, zaczął je szpiegować iwłaściwie uwięził
w domu. Jego żona dowiedziała się o wszystkim i urządzała mu straszliwe sceny. Ale Baron zachowywał się teraz jak szaleniec. Przestał dbać oswój wygląd, stroje, maniery, majątek. Cały czas spędzał w domu, myśląc tylko o chwili, kiedy mógłby posiąść obie córki naraz. Nauczył je wszystkich możliwych pieszczot, przyzwyczaił do tego, aby całowały się na jego oczach, aż w końcu - podniecony - rzucał się na nie. Wkrótce jego obsesja, wszystkie te ekscesy, stały się nawet dla nich zbyt uciążliwe. Jego żona porzuciła go. Pewnej nocy, kiedy wyszedł z sypialni córek, zaczął przechadzać się niespokojnie tam i z powrotem, nadal owładnięty żądzą, pragnieniami i fantazjami erotycznymi. Dziewczęta, wyczerpane, zapadły w sen, jego zaś nadal dręczyło pożądanie, pozbawiając resztek rozsądku. Otworzył drzwi do sypialni syna. Chłopiec spał spokojnie na wznak, z lekko rozchylonymi ustami. Baron, zafascynowany tym widokiem, wpatrywał się w niego przez chwilę. Jego sztywny członek dokuczał mu w dalszym ciągu. Przysunął do łóżka stołek, ukląkł na nim i przytknął penis do ust chłopca, który - wyrwany ze snu - począł się wyrywać. Zbudziły się również siostry. Szaleństwo ojca sprawiło, że rodzeństwo opuściło w końcu opętanego już do reszty i postarzałego Barona.
MATYLDA
Matylda, paryska modniarka, miała niespełna dwadzieścia lat, kiedy uległa uwodzicielskim zakusom Barona. Mimo iż cały romans nie trwał dłużej niż dwa tygodnie, zdążyła w tym krótkim czasie przesiąknąć - można by rzec: zarazić się - filozofią życiową swego kochanka i jego rozległymi metodami rozwiązywania wszelkich problemów. Zaintrygowało ją zwłaszcza coś, co Baron powiedział jej przypadkowo pewnego wieczoru: to mianowicie, że paryżanki cenione są niezwykle wysoko w Ameryce Południowej ze względu na godną podziwu znajomość sztuki miłosnej, temperament i dowcip, co odróżniało je od większości żon z Ameryki Południowej, hołdujących nadal tradycji pokory i posłuszeństwa. Taka postawa, zdaniem Barona, zubożała ich osobowość i prawdopodobnie zniechęcała mężczyzn do uczynienia kochanek ze swych żon. Podobnie jak Baron, również Matylda nauczyła się traktować życie jako nieprzerwany ciąg ról - i tak na przykład rankiem, szczotkując przed zwierciadłem swoje blond włosy, mówiła do siebie w duchu: „Dziś mam chęć być tą osobą lub tamtą”. Następnie odgrywała tę rolę. Nadszedł dzień, kiedy postanowiła zostać elegancką przedstawicielką renomowanej paryskiej modystki i wyjechać do Peru. Musiała jedynie odegrać dobrze swoją rolę. Ubrała się więc szczególnie starannie, zaprezentowała się z odpowiednią pewnością siebie w salonie modystki, została zaangażowana jako jej przedstawicielka iotrzymała bilet na statek płynący do Limy. Na pokładzie parowca zachowywała się jak elegancki ambasador mody. Jej wrodzona umiejętność rozpoznawania wykwintnych win iperfum, jak również ubiorów, zyskiwała jej opinię światowej damy. Istotnie trzeba było przyznać, że reprezentuje typ prawdziwego smakosza. Matylda posiadała jednak również pewien nie pozbawiony pikanterii wdzięk, bez którego jej rola nie byłaby udana. Niezależnie od okoliczności, uśmiechała się nieprzerwanie - nawet, kiedy ktoś nadepnął jej na nogę. Właśnie ten jej uśmiech przyciągnął uwagę przedstawiciela Hiszpańskiej Linii Żeglugowej, pana Dalvedo, który zaoferował jej miejsce przy kapitańskim stole. Dalvedo wyglądał imponująco w smokingu, zachowywał się jak kapitan i sypał wręcz anegdotami. Następnego wieczoru zaprosił ją do tańca. Zdawał sobie sprawę, że podróż nie jest
wystarczająco długa, aby mógł sobie pozwolić na zwyczajowe zaloty, zaczął więc natychmiast prawić jej komplementy na temat małego pieprzyka na jej podbródku. O północy zapytał, czy lubi smak hinduskich fig. Odpowiedziała, że nigdy ich nie jadła, na co oświadczył, że ma kilka w swojej kajucie. Ale Matylda postanowiła stawić opór, aby podkreślić swą wartość, była więc czujna, kiedy weszli do kajuty. Była już przyzwyczajona do odtrącania natarczywych rąk mężczyzn, obok których przeciskała się na largu, mężów klientek, którzy klepali ją ukradkiem po pośladkach, lub przyjaciół, którzy zapraszali ją do kina, aby w ciemności podszszypywać sutki. Wszystkie te gesty nie czyniły na niej żadnego wrażenia. Podświadomie wiedziała jednak, co mogłoby ją poruszyć - i dążyła do tego wytrwale. Pragnęła, aby zalecano się do niej za pomocą niezwykłych, tajemnych słów, a to życzenie było rezultatem jej pierwszej przygody, którą przeżyła, mając szesnaście lat. Pewnego dnia wszedł do jej sklepu pisarz, słynny w całym Paryżu. Nie chodziło mu o kapelusz. Zapytał, czy sprzedałaby mu świecące kwiaty, o których słyszał, kwiaty świecące w ciemności. Wyjaśnił, że potrzebuje ich dla kobiety, która błyszczy w mroku. Może przysiąc, że kiedy zabierają do teatru, a ona siada wygodnie w ciemnej loży, odziana w wieczorową suknię, jej ciało błyszczy jak najpiękniejsza muszla morska o bladoróżowym połysku. Pragnął więc kupić takie kwiaty, aby mogła wetknąć je we włosy. Matylda nie miała ich w sprzedaży. Jednak natychmiast po wyjściu pisarza ze sklepu podeszła do lustra. Takie właśnie wrażenie chciała wywołać. Ale czy było to możliwe? Karnacja jej ciała była inna. Przypominała raczej ogień niż światło. Miała płomienne oczy obarwie fiołków, jasne, farbowane włosy, rzucające na twarz miedziany cień, taką samą, miedzianą karnację skóry, jędrnej i z pewnością nieprzezroczystej, oraz ciało, rozsadzające niemal suknie. Nie nosiła gorsetów, figura jednak kazała podejrzewać, że jest inaczej. Wypinała piersi do przodu, a pośladki miała osadzone w miarę wysoko. Niebawem mężczyzna zjawił się ponownie. Tym razem jednak nie prosił o nic. Stał przez chwilę, wpatrując się w nią, na jego pociągłej, szlachetnej twarzy zakwitł uśmiech, wytwornym, ceremonialnym gestem zapalił papierosa, po czym oświadczył: - Dziś przyszedłem po prostu dlatego, aby ujrzeć panią. Jej serce poczęło bić tak gwałtownie, jak gdyby na ten właśnie moment czekała od lat. Omal nie wspięła się na palce, aby nie uronić nic z jego następnych słów. Miała wrażenie, jakby była ową błyszczącą kobietą siedzącą w ciemnej loży i otrzymującą tamte niezwykłe kwiaty. I raptem ten elegancki, szpakowaty pisarz dopowiedział swym arystokratycznym głosem: - Od razu, kiedy cię ujrzałem, stanął mi.
Brutalność tych słów podziałała jak najgorsza obelga. Matylda poczerwieniała i uderzyła go. Sceny takie jak ta zdarzały się jeszcze wielokrotnie. Matylda przekonała się, że w jej obecności mężczyźni zazwyczaj tracą język, zapominają o romantycznych umizgach i przechodzą od razu do rzeczy, tak jak tamten pisarz. Działała na nich tak bezpośrednio, że potrafili wyrazić jedynie swój wstrząs fizyczny. Zamiast zaakceptować to jako dowód uznania, czuła się urażona. Obecnie znajdowała się w kajucie eleganckiego Hiszpana. Dalvedo obierał dla niej figi, zabawiając ją przy tym rozmową. Matyldę ogarniało coraz bardziej poczucie ufności, siedziała swobodnie na poręczy fotela. Ale Dalvedo przerwał raptem obieranie fig, wstał i oświadczył: - Ma pani na podbródku najbardziej zalotny pieprzyk, jaki kiedykolwiek widziałem. Pomyślała, że będzie próbował ją pocałować, on jednak miał inny zamiar. Szybko rozpiął spodnie, wyciągnął członek i zwrócił się do niej, jak uczyniłby to apasz, mając przed sobą zwykłą ulicznicę: - Uklęknij. Iznowu Matylda uderzyła mężczyznę, po czym skierowała się do wyjścia. - Proszę, niech pani nie odchodzi - błagał. - Doprowadza mnie pani do szaleństwa. Proszę spojrzeć, w jakim jestem stanie! I to przez cały wieczór, odkąd zaczęliśmy tańczyć. Nie może mnie pani tak zostawić! Usiłował ją objąć, a kiedy zaczęła się wyrywać, wytrysnął, zalewając jej suknię. Wracając do swojej kajuty, musiała okryć się narzutką. Ale gdy tylko przybyła do Limy, jej marzenie ziściło się. Mężczyźni obsypywali ją kwiecistymi słowami, maskując swoje prawdziwe zamiary mnóstwem komplementów i czaru. Ten wstęp do aktu seksualnego zadowalał ją. Lubiła odrobinę kadzidła; tu, w Limie, nie mogła uskarżać się na jego brak, należało niejako do rytuału. Wspinała się na piedestał poezji, skąd upadek w oczekujące już ramiona wydawał się tym cudowniejszy. Sprzedawała o wiele więcej nocy niż kapeluszy. Życie w Limie znajdowało się wówczas pod ogromnym wpływem przybyszów z Chin, palenie opium było więc na porządku dziennym. Młodzi, zamożni mężczyźni włóczyli się całymi grupami od burdelu do burdelu albo spędzali noce w palarniach opium, gdzie przebywały też prostytutki. Niekiedy wynajmowali zupełnie puste pokoje w dzielnicy prostytutek, gdzie mogli grupowo palić opium, a przy tym korzystać z obecności kobiet. Młodzi lubili odwiedzać Matyldę. Przekształciła już swój salon mody w buduar pełen sof, koronek i zamszu, zasłon i poduszek. Martinez, arystokrata z Peru, nauczył ją palić
opium. Przyprowadzał też swoich przyjaciół. Niekiedy spędzali w ten sposób dwa, trzy dni, straceni dla świata i swoich rodzin. Zasłony pozostawały zamknięte, nastrój był mroczny i senny. Zgodnie dzielili się Matyldą. Opium zaostrzało ich zmysły, czyniło wręcz lubieżnymi. Potrafili całymi godzinami pieścić jej nogi. Jeden z mężczyzn zajmował się jej piersiami, inny wpijał się ustami w miękkie ciało jej szyi. Poprzestawali na pieszczocie wargami, gdyż opium wzmagało odczucia do tego stopnia, iż Matylda dygotała od stóp do głów pod wpływem pocałunku. Zazwyczaj kładła się naga na podłogę. Wszystkie jej ruchy odbywały się w zwolnionym tempie. Trzech lub czterech mężczyzn spoczywało na poduszkach, jakiś palec szukał leniwie jej płci, wpełzał do środka, a potem zamierał pomiędzy wargami sromu. Po chwili do tamtej dłoni dołączała druga, odnajdywała płeć, i przez jakiś czas zadowalała się delikatnym muskaniem ciała wokół wgłębienia, aż wreszcie zaczynała szukać innego otworu. Kiedy jeden z mężczyzn oferował jej ustom penis, ssała go bez pośpiechu. Każdy dotyk wspomagany był przez działanie narkotyku. Potem leżeli godzinami w bezruchu, oddając się marzeniom. Pojawiały się wizje erotyczne. Martinez widział ciało kobiety, nabrzmiałe, pozbawione głowy. Była to kobieta o piersiach Balijki. brzuchu Afrykanki i wysokich pośladkach Murzynki; to wszystko składało się na obraz ruchomego ciała, ciała, które wyglądało, jakby było z gumy. Jędrne piersi pęczniały jeszcze bardziej, podsuwając mu się pod usta, wyciągał więc rękę, aby je objąć, ale wtedy inne części jej ciała dawały o sobie znać, przywierały do niego, nogi rozwierały się w jakiś nieludzki, nieprawdopodobny sposób, jak gdyby oddzielały się od kobiety, odsłaniając płeć. Wydawało się, że ktoś wziął do ręki różowy tulipan i otwiera go siłą. Również jej płeć była ruchliwa, poruszała się jak meduza; można by pomyśleć, że rozciągały ją jakieś niewidzialne dłonie, dłonie ciekawskich, którzy chcą rozczłonkować całe ciało, aby zajrzeć do środka. Po chwili dostrzegał tyłek; zwrócony ku niemu całkowicie, poczynał zmieniać swój kształt, jakby ktoś szarpał go na wszystkie strony. Wydawało się, że lada chwila ciało rozewrze się pod wpływem tych ruchów, rozerwie na strzępy. Martineza ogarniał szał wściekłości, kiedy na ciało kładły się inne ręce. Podnosił się do połowy i szukał piersi Matyldy, a kiedy napotykał czyjąś dłoń lub ssące ją usta - odnajdywał jej brzuch, jak gdyby nadal miał przed oczyma ten obraz, który prześladował go w narkotycznych marzeniach, potem zaś opadał na jej ciało i przesuwał się niżej, aby móc całować ją między rozsuniętymi udami. Pieszcząc mężczyzn, Matylda odczuwała tak niezmierną przyjemność, a ich dłonie
sunące po jej ciele głaskały ją tak wprawnie, tak uporczywie, że sama rzadko doznawała orgazmu. Ale fakt ten uświadamiała sobie dopiero, kiedy wychodzili. Z wolna budziła się ze swego narkotycznego snu, dręczona brakiem zaspokojenia. Potem leżała, cyzelując paznokcie i pokrywając je lakierem, szykując się na kolejne okazje, szczotkując swe jasne włosy. Siedząc w słońcu, zanurzała nieduże tamponiki w wodzie utlenionej i rozjaśniała sobie nimi owłosienie łona. Przebywając w samotności, nie mogła opędzić się wspomnieniom dłoni wędrujących po jej ciele. Najpierw czuła jedną z nich pod ramieniem; ześlizgiwała się w dół, na talię. Pamiętała doskonale Martineza, sposób, w jaki otwierał jej płeć, niczym pąk kwiatu, szybkie, zwinne ruchy jego języka biorącego w posiadanie całą przestrzeń pomiędzy futerkiem i pośladkami, aż do dołeczka wieńczącego kręgosłup. Jakże uwielbiał ten dołeczek, skąd wyruszał w podróż palcami i językiem wzdłuż łuku, aby zanurzyć się po chwili pomiędzy dwoma krągłymi, rozkosznymi pagórkami! Na samą myśl o Martinezie Matyldę ogarniało podniecenie tak silne, że nie potrafiła doczekać się jego ponownej wizyty. Opuszczała wzrok na nogi. Ponieważ większość czasu spędzała w domu, były białe, niezwykle ponętne, przypominały kredowobiałą cerę Chinek, niemal niezdrową, cieplarnianą bladość, ubóstwianą przez mężczyzn, a zwłaszcza przez ciemnoskórych Peruwiańczyków. Potem spoglądała na brzuch, gładki, pozbawiony najmniejszej nawet skazy, która mogłaby zepsuć efekt. Futerko Wenus mieniło się w promieniach słońca czerwienią i złotem. - Ciekawe, co widzi, patrząc na mnie? - zastanawiała się. Kiedyś wstała i podeszła do okna z długim lustrem, które postawiła na podłodze, opierając je o krzesło. Następnie usiadła przed nim na dywanie i - nie spuszczając zeń oczu - powoli rozsunęła uda. Widok był zachwycający. Skóra była bez zarzutu, srom - różany ipulchny. Pomyślała sobie, że wygląda jak liść drzewa gumowego ze swoim ukrytym mleczkiem, które można wycisnąć palcem; z tym wonnym płynem podobnym do wilgoci morskich muszli. W ten sposób z piany morskiej zrodziła się Wenus, wraz z drobnymi ziarenkami słonego miodu, który jedynie pieszczoty mogły wydobyć z tajnych zakamarków jej ciała. Matylda zaczęła zastanawiać się, czy i ona mogłaby zaczerpnąć trochę miodu ze swego tajemniczego jądra. Palcami rozwarła drobne wargi sromu i poczęła głaskać je delikatnymi, kocimi ruchami, tam iz powrotem, jak czynił to Martinez swymi ciemnymi, pełnymi wigoru palcami. Przypomniała sobie te ciemne palce na swoim ciele - tak bardzo z nim kontrastujące - oraz ich grubość, która kazała spodziewać się raczej bólu niż przyjemności przy dotyku. A tymczasem... jak delikatnie potrafiły pieścić, pomyślała teraz,
jak lekko pochwycił palcami jej wargi... tak jakby dotykał zamszu. Ujęła je tak, jak on przedtem, palcem wskazującym i kciukiem. Druga, wolna ręka kontynuowała tymczasem pieszczoty. Ogarnęło ją to samo obezwładniające uczucie, co wtedy, pod wpływem dłoni Martineza. Gdzieś z głębi napływała już słonawa wilgoć, zraszając skrzydełka płci. Potem Matylda zapragnęła przekonać się, jak wygląda, kiedy Martinez każe jej się obrócić. Przekręciła się na lewy bok, pośladkami do lustra. Teraz dostrzegła płeć z drugiej strony. Zaczęła poruszać się tak, jak czyniła to dla Martineza. Ujrzała własną dłoń, która spoczęła na moment na niewielkim pagórku tyłeczka i zaczęła go głaskać, natomiast druga dłoń wpełzła między uda i pojawiła się po chwili w lustrze. Właśnie ta ręka przesunęła się kilkakrotnie po płci tam i z powrotem, palec wskazujący wtargnął do środka, ona zaś poczęła ocierać się o niego coraz intensywniej, aż wreszcie nabrała chęci, aby zostać wziętą z obu stron naraz, wprowadziła więc drugi palec wskazujący w szparkę pomiędzy pośladkami. Teraz, przesuwając się do przodu, czuła palec tkwiący w płci, a cofając się, czuła ten drugi zupełnie tak samo jak wtedy, gdy Martinez i jego przyjaciel pieścili ją równocześnie. Świadomość zbliżającego się orgazmu podniecała ją jeszcze bardziej, jej ruchy stały się konwulsyjne. Wyglądała teraz tak, jakby usiłując zerwać z drzewa owoc, podskakiwała raz po raz i przyciągała gałąź, przyciągała z zapałem, uparcie. Aż wreszcie wstrząsnął nią szaleńczy orgazm, podczas którego obserwowała się w lustrze; widziała ruchliwe dłonie, połyskliwy miód, całą płeć, pośladki i wilgoć między udami. Po obejrzeniu tego widowiska zrozumiała wreszcie sens historyjki, którą opowiedział jej pewien marynarz - o tym, jak na statku postarano się o sztuczną kobietę, aby zabić jakoś czas i zaspokajać swe żądze, dręczące niemiłosiernie w trakcie sześciu czy siedmiu miesięcy spędzanych na morzu. Lalka wykonana była naprawdę pięknie i dawała im złudzenie, że jest żywa, z krwi i kości. Marynarze szaleli za nią, kładli się z nią spać. Była skonstruowana w taki sposób, aby każdy jej otwór mógł gasić ich pragnienia. Miała zaletę, którą pewien stary Indianin przypisywał niegdyś swej młodej żonie: wkrótce po ślubie zaczęła sypiać ze wszystkimi młodzieńcami w hacjendzie. Właściciel wezwał Indianina do siebie, aby powiadomić go o skandalicznym prowadzeniu się jego kobiety, poradził mu też, aby miał na nią oko. Indianin potrząsnął wówczas sceptycznie głową i odparł: - Nie bardzo rozumiem, czemu miałbym się tym przejmować. Moja żona nie jest z mydła, nie zużyje się. Podobnie było z ową sztuczną kobietą. Wobec marynarzy była niezmordowana i uległa; wymarzona towarzyszka podróży. Pomiędzy nimi nie dochodziło nigdy do scen zazdrości, bijatyk czy chwil, kiedy górę bierze chęć posiadania. A jednak mimo swej niewinności, posłuszeństwa, wspaniałomyślności, mimo że była swym marynarzom naprawdę
wierna, obdarzyła ich wszystkich syfilisem. Matylda śmiała się, wspominając młodego marynarza, który opowiedział tę historię. Opisał wszystko: jak na niej leżał, niczym na nadmuchiwanym materacu, jak sprężynowała, zrzucając go niekiedy na podłogę. Kiedy Matylda zażywała opium, czuła się tak, jakby to ona była ową sztuczną kobietą. Jakże rozkoszna była świadomość całkowitego oddania się! Pozostało jej tylko przeliczenie pieniędzy, ofiarowanych jej przez przyjaciół. Jeden z nich, Antonio, wydawał się nie usatysfakcjonowany przepychem jej pokoju. Każdorazowo błagał ją, aby odwiedziła go kiedyś w jego mieszkaniu. Był zawodowym bokserem i wyglądał na takiego, który wie, jak skłonić kobiety do utrzymywania go. Cechowały go elegancja niezbędna do tego, aby kobieta czuła się dumna z przebywania w jego towarzystwie, nastrój człowieka dbającego osiebie i dysponującego wedle upodobania czasem wolnym, a zarazem uprzejmy sposób bycia, który - co wyczuwało się bardzo wyraźnie - mógł w odpowiedniej chwili przekształcić się nagle w furię. W jego oczach tkwiło spojrzenie kota, który wzbudza pragnienie, aby go popieścić, sam jednak nie kocha nikogo i nie poczuwa się nigdy do tego, aby odwzajemnić miłość innych. Miał kochankę, która znakomicie pasowała do niego, dorównywała mu pod względem siły i wigoru i bez trudu parowała jego ciosy: kobietę, która przynosiła zaszczyt kobiecemu rodowi i nie oczekiwała od mężczyzn współczucia; prawdziwą kobietę, która wiedziała, że żywa sprzeczka wpływa dobrze na ciśnienie krwi (podczas gdy współczucie tylko je obniża) i że najprzyjemniejsze pojednanie następuje po walce. Zdawała sobie sprawę, że kiedy Antonio nie przebywa z rtią, jest u Francuzki, aby zażyć opium, ale to jej nie przeszkadzało; wiedziała przynajmniej, gdzie on przebywa. Dziś, zadowolony z siebie, skończył właśnie szczotkować sobie wąsy i szykował się do ceremonii palenia opium. Chcąc ułagodzić kochankę, począł głaskać i klepać ją po pośladkach. Była to kobieta oniezwykłym wyglądzie, z domieszką afrykańskiej krwi w żyłach. Miała piersi osadzone wy żej niż u innych kobiet, które znał, tworzyły niemal jedną linię z ramionami, były idealnie krągłe i duże. Właśnie jej piersi sprawiły, że zwrócił na nią uwagę. Fakt, że były usytuowane tak prowokująco, blisko ust, i że zdawały się kierować ku górze, wywołał w nim bezpośrednią reakcję, jak gdyby jego członek był w jakiś osobliwy sposób powiązany z tymi piersiami. Natychmiast gdy ujrzał je w domu publicznym, w którym poznał swą kochankę, jego członek wyprężył się i poderwał wysoko, aby znaleźć się z nimi na jednym poziomie. Za każdym razem, kiedy szedł do burdelu, doznawał tej samej reakcji. Wreszcie wydostał ją stamtąd i zamieszkali razem.
Początkowo potrafił uprawiać miłość jedynie z jej piersiami. Prześladowały go bezustannie, stały się jego obsesją. Kiedy wsuwał penis do ust, jej piersi jakby wyciągały się ku niemu łakomie; wtedy umieszczał go między nimi, przyciskając je oburącz. Sutki były duże i twardniały w jego ustach, niczym pestki owoców. Jego pieszczoty podniecały ją, ale dolna połowa ciała, na którą nie zwracał najmniejszej uwagi, czuła się nie doceniana. Jej uda, wstrząsane dreszczem, błagały o zadanie gwałtu, płeć rozchylała się, on jednak ignorował to. Zamiast tego, brał jej piersi do ust albo też umieszczał między nimi penis; przepadał za widokiem opryskującej je spermy. Reszta jej ciała dygotała, nogi i płeć kuliły się jak liście pod najmniejszą pieszczotą i wreszcie nakrywała płeć dłońmi, głaszcząc ją z upodobaniem. Tego ranka, tuż przed wyjściem, powtórzył swoje pieszczoty. Kiedy przygryzł jej piersi, zaoferowała mu swą płeć, on jednak nie miał na nią ochoty. Kazał jej uklęknąć i wziąć penis do ust. Poczęła ocierać się o niego piersiami; w ten sposób doznawała niekiedy rozkoszy. Niebawem wyszedł i udał się wprost do Matyldy. Drzwi do jej buduaru były uchylone, wszedł więc do środka cicho jak kot, stąpając bezszelestnie po dywanie. Matyldę zastał przed lustrem. Spoczywała na podłodze na czworakach; chcąc ujrzeć swoje odbicie, zaglądała sobie między uda. - Nie ruszaj się, Matyldo - powiedział. - Tę pozę lubię najbardziej. Nachylił się nad nią niczym olbrzymi kocur i wsunął w nią penis; postanowił dać Matyldzie to, czego odmawiał kochance. Przygnieciona jego ciężarem opadła płasko na dywan, a wtedy poderwał oburącz jej pośladki i runął na nią raz, potem drugi. Jego penis niczym z rozżarzonego żelaza - a był długi i cienki - poruszał się na wszystkie strony i pląsał w niej z wigorem, jakiego nie znała do tej pory. Wreszcie przyspieszył tempo jeszcze bardziej, nawołując chrapliwie: - Spuść się teraz, spuść się, słyszysz, co mówię? Daj mi to szybko, daj! Daj, jak jeszcze nigdy nie dawałaś! Daj mi siebie, teraz! - Na te słowa poczęła miotać o niego całym ciałem jak oszalała, po czym oboje przeszył jednocześnie orgazm, gwałtowny jak piorun. Reszta towarzystwa znalazła ich na tym samym miejscu, nadal splątanych w uścisku. Widok lustra, świadka ich miłości, rozbawił wszystkich. Zaczęli szykować fajki opiumowe. Matylda leżała ociężała, Martinez począł śnić, jak zwykle, o olbrzymich kobietach z rozwartą płcią. Antonio zdążył już odzyskać erekcję i poprosił Matyldę, aby usiadła na nim, co też uczyniła posłusznie. Kiedy orgia opiumowa dobiegła końca i wszyscy oprócz Antonia rozeszli się do siebie, ponowił swą prośbę, aby udała się z nim do jego specjalnej palarni. Jej łono nadal
płonęło po dzikich pchnięciach jego członka, zgodziła się więc tym razem, gdyż chciała być razem z nim i ponownie przeżyć to samo. W milczeniu szli wąskimi uliczkami chińskiej dzielnicy. Z otwartych okien uśmiechały się do nich kobiety z całego świata, zapraszały do środka. Do niektórych pokojów można było zajrzeć wprost z ulicy; łóżka, osłonięte zaledwie kotarą, zajmowały kopulujące pary. Wybór był niezwykle bogaty: Syryjki w strojach narodowych, kobiety arabskie w biżuterii okrywającej półnagie ciała, Japonki i Chinki czyniące jakieś zagadkowe gesty, masywne Afrykanki, siedzące w kręgu i pogrążone w rozmowach. Jeden z domów był zajęty przez francuskie dziwki w krótkich, różowych koszulkach; dziergały coś na drutach i szyły, jak gdyby siedziały u siebie w domu. Każdego z przechodniów pozdrawiały obietnicą dostarczenia specjalnych wrażeń. Domy były niewielkie, skąpo oświetlone, pełne dymu i gwaru, pijackich wrzasków i odgłosów wydawanych przez kochające się pary. Domostwa Chińczyków były upiększone, ozdobione parawanami, zasłonami, lampionami, kadzidłami i złotymi posążkami Buddy. Był to jeden wielki galimatias biżuterii, sztucznych kwiatów, jedwabnych tapet i dywanów, ale również kobiet zachęcających mężczyzn, aby weszli do środka i przespali się z nimi. Właśnie w tej dzielnicy znajdował się pokój Antonia. Wprowadził Matyldę po chwiejnych schodkach, otworzył drzwi, które cudem tylko trzymały się na zawiasach, i wepchnął ją głębiej. W środku nie było żadnych mebli. Na podłodze leżała chińska mata, a na niej Matylda dojrzała mężczyznę w łachmanach, tak wynędzniałego i najwidoczniej chorego, że cofnęła się odruchowo. - Och, a więc jesteś - odezwał się Antonio tonem wskazującym raczej na irytację. - Nie miałem dokąd pójść. - Wiesz przecież, że nie możesz tu zostać. Policja węszy za tobą. - Tak. wiem. - Przypuszczam, że to ty ukradłeś ostatnio kokainę? Wiedziałem, że to ty. - Zgadza się - odparł tamten sennym, obojętnym głosem. Dopiero teraz Matylda zauważyła, że całe jego ciało usiane jest szramami i śladami po zastrzykach. Mężczyzna usiłował wstać. W ręku trzymał ampułkę, w drugiej dłoni wieczne pióro i scyzoryk. Spoglądała na niego z trwogą. On tymczasem odłamał czubek ampułki i potrząsnął nią, aby pozbyć się drobniutkich odłamków. Zamiast strzykawki, użył wiecznego pióra, nabierając płynu, po czym scyzorykiem naciął sobie ramię, pokryte już licznymi rankami, mniej lub bardziej świeżymi, i
przytknął do nacięcia pióro, wstrzykując kokainę. - Jest za biedny, aby mógł się postarać o dobry sprzęt - wyjaśnił Antonio. - A ja nie dawałem mu pieniędzy, gdyż myślałem, że w ten sposób powstrzymam go od kradzieży. No i taki jest efekt. Matylda chciała już iść, ale Antonio nie pozwolił na to. Nalegał, żeby wraz z nim zażyła kokainę. Drugi mężczyzna leżał na wznak z zamkniętymi oczyma. Antonio wyciągnął igłę i wstrzyknął Matyldzie narkotyk. Potem leżeli na podłodze, ona zaś czuła, jak ogarniają obezwładniające odrętwienie. Słyszała głos Antonia: - Wydaje ci się, że jesteś martwa, prawda? - Miała wrażenie, jak gdyby dano jej do powąchania eter. Jego głos dochodził do niej gdzieś z daleka. Pokazała mu gestem, że traci przytomność. - To przejdzie - odparł. I raptem zaczęły się wizje, gorsze od najbardziej dręczącego nocą koszmaru. W oddali ujrzała postać leżącego plackiem mężczyzny, a po chwili ogromną, czarną sylwetkę Antonia. Antonio wziął scyzoryk i pochylił się nad Matyldą, poczuła w pochwie jego penis, miękki i rozkoszny, i zaczęła poruszać się powoli, leniwie, niczym spokojna fala. Potem Antonio wyciągnął penis, musnął nim jedwabistą wilgoć między jej udami, a ona nie zaspokojona, uczyniła gest, jakby chciała przytrzymać go w sobie. Ale koszmar trwał nadal: Antonio otworzył scyzoryk, nachylił się nad jej rozwartymi nogami i dotknął ją czubkiem noża, po czym wsunął go lekko nieco głębiej. Matylda nie czuła bólu ani chęci zareagowania na to, była zahipnotyzowana tym ostrzem. I raptem uświadomiła sobie wszystko, zrozumiała, co się dzieje - i że nie jest to sen. Antonio wpatrywał się jak urzeczony w czubek ostrza dotykającego wejścia w jej płeć. Krzyknęła przeraźliwie. Drzwi rozwarły się gwałtownie. Była to policja; przybyła, aby schwytać złodzieja kokainy. Tym sposobem Matylda uratowała się przed człowiekiem, który zwykł rozcinać prostytutkom ich szparki i z tego powodu nigdy nie dotykał tego miejsca u kochanki. Był niegroźny tylko wtedy, gdy mieszkał z nią, gdy jej prowokujące piersi odwracały jego uwagę od płci i pomagały zwalczyć jego obsesję na punkcie tego, co nazywał „małą kobiecą ranką” którą tak usilnie pragnął powiększyć przemocą.
INTERNAT
Poniższa opowieść ukazuje życie w Brazylii wiele lat temu, z dala od miasta, tam, gdzie nadal obowiązywały w pełni obyczaje katolickie. Dobrze urodzeni młodzieńcy wysyłani byli do internatów prowadzonych przez jezuitów, którzy hołdowali dawnym surowym normom Średniowiecza. Chłopcy sypiali na drewnianych pryczach, wstawali skoro świt, jeszcze przed śniadaniem musieli uczestniczyć w mszy, spowiadali się codziennie i byli bezustannie obserwowani i śledzeni. Nastrój panował srogi i zimny. Księża spożywali posiłki bez swych wychowanków i wytwarzali wokół siebie atmosferę świętości, pomagając sobie odpowiednimi słowami i gestami. Jednym z nich był ciemnoskóry jezuita. W jego żyłach płynęła indiańska krew. miał twarz satyra, duże, przylegające do głowy uszy, płonące spojrzenie, obwisłe, wiecznie obślinione wargi, gęste włosy i zwierzęcy zapach. Pod jego długą, brunatną sutanną tworzyło się często wybrzuszenie, którego młodsi chłopcy nie potrafili sobie wytłumaczyć. Starsi natomiast, widząc to, chichotali zajego plecami. Wybrzuszenie pojawiało się zupełnie nieoczekiwanie w różnych momentach - kiedy klasa czytała Don Kichota lub Rabelais’go, albo też gdy po prostu patrzył na chłopców, a zwłaszcza na jednego z nich, blondyna o oczach i cerze kobiety. Często i chętnie zapraszał chłopca do siebie i pokazywał mu książki ze swojej prywatnej kolekcji, w których widniały reprodukcje wyrobów garncarskich z epoki Inków prezentowały one przeważnie sylwetki mężczyzn zwartych w uścisku. Chłopiec zadawał nieraz pytania, na które ksiądz udzielał wymijających odpowiedzi. Bywały też ilustracje o wymowie zupełnie jednoznacznej: z przodu mężczyzny sterczał długi członek, penetrujący drugiego od tyłu. Podczas spowiedzi ksiądz zasypywał chłopców pytaniami. Im bardziej wydawali się niewinni, tym natarczywiej wypytywał ich w ciemności niewielkiego konfesjonału. Klęczący chłopcy nie mogli widzieć księdza, który siedział wewnątrz. Do ich uszu docierał przez małe, zakratowane okienko jedynie niski głos: - Czy wyobrażałeś sobie kiedyś coś zmysłowego? Czy myślałeś o kobietach? Czy próbowałeś wyobrazić sobie, jak wygląda naga kobieta? Co robisz nocami w łóżku? Czy dotykałeś się kiedyś? Czy zabawiałeś się sam ze sobą? Co robisz z samego rana, zanim wyjdziesz z łóżka? Czy miewasz erekcje? Czy próbowałeś kiedyś podglądać chłopców, kiedy się ubierają? Albo przy kąpieli?
Ten, kto nie wiedział, o co tu chodzi, dowiadywał się niebawem wszystkiego, ukierunkowany odpowiednio pytaniami, ci natomiast, którzy byli uświadomieni, czerpali przyjemność ze spowiadania się ze swych odczuć i marzeń. Jeden z chłopców miewał co noc określone sny. Nie wiedział, jak wygląda kobieta ani jak jest zbudowana, widział jednak kiedyś Indian uprawiających miłość z samicami wikunii. podobnymi do wdzięcznych łani. Od tamtej pory śnił regularnie, że doznaje rozkoszy z wikunią - i budził się co ranka cały mokry. Stary ksiądz zachęcał ich do tego rodzaju spowiedzi, przysłuchiwał się im z rzadko spotykaną cierpliwością. Wymierzał też osobliwe kary. Chłopcu, który nie przestawał się onanizować, polecił iść za sobą do kaplicy, kiedy wokoło nie będzie nikogo, a tam zanurzał jego członek w wodzie święconej, aby oczyścić go z grzechu. Ceremonię odbywano nocą, zachowując przy tym ścisłą tajemnicę. Wśród wychowanków internatu znajdował się pewien krnąbrny chłopiec o wyglądzie księcia mauretańskiego. Miał ciemną skórę, twarz o szlachetnych rysach, postawę godną króla i piękne ciało, tak gładkie i kształtne, że nie odznaczała się nawet jedna kosteczka; smukłe i połyskliwe niczym posąg. Ten właśnie chłopiec sprzeciwiał się zwyczajowemu noszeniu nocnej koszuli. Przyzwyczajony był do sypiania nago, jakiekolwiek odzienie w nocy przeszkadzało mu, niemal dusiło, tak więc co wieczór odziewał się do snu jak inni, po czym tak, aby nikt tego nie widział, rozbierał się pod kołdrą i dopiero wtedy zasypiał. Co noc stary jezuita wchodził do sypialni, sprawdzając, czy któryś z chłopców nie odwiedził drugiego w łóżku, nie onanizuje się lub nie rozmawia w ciemnościach z sąsiadem. Kiedy był już przy łóżku owego upartego wychowanka, z wolna, ostrożnie unosił rąbek kołdry i długo spoglądał na nagie ciało. Jeśli chłopiec się budził, ksiądz ganił go: - Co widzę! Znowu śpisz bez nocnej koszuli! - Kiedy jednak młodzieniec w dalszym ciągu spał, jezuita napawał się widokiem tego pięknego, uśpionego ciała. Pewnego razu, podczas zajęć z anatomii, kiedy stał na katedrze, a blondyn o dziewczęcym wyglądzie siedział wpatrzony w niego, wypukłość pod szatą jezuity uwydatniła się tak bardzo, że trudno jej było nie dostrzec. Zapytał chłopca: - Ile kości ma ciało człowieka? Blondyn odparł potulnie: - Dwieście osiem. Z końca klasy dobiegł nagle czyjś głos: - Ale ojciec Dobo ma ich dwieście dziewięć. Wkrótce po tym wydarzeniu zorganizowano dla chłopców wycieczkę naturoznawczą. Dziesięciu zgubiło drogę, wśród nich ów nieśmiały blondynek. Błąkali się po lesie, z dala od wychowawców i reszty uczniów, aż wreszcie przysiedli pod drzewem, aby odpocząć i zdecydować, co dalej, a potem zajęli się zbieraniem jagód. Nikt nie wiedział, jak do tego
doszło, ale po chwili jasnowłosy chłopiec został rzucony na trawę, rozebrany, odwrócony na brzuch, a dziewięciu pozostałych posiadło go jeden po drugim, biorąc go brutalnie, jak gdyby mieli do czynienia z prostytutką. Bardziej doświadczeni wchodzili weń od tyłu, aby ugasić żądze, pozostali wdzierali się pomiędzy uda chłopca, delikatne jak u kobiety. Chłopiec krzyczał co sił, wyrywał się i szlochał, ale tamci trzymali go, gwałcąc po kolei, aż wreszcie poczuli się zaspokojeni.
PIERŚCIEŃ
W Peru istnieje wśród Indian zwyczaj obdarowywania się przez zaręczonych pierścionkami - tymi, które były w ich posiadaniu od dłuższego czasu. Takie pierścionki mają często kształt łańcucha. Pewien niezwykle przystojny Indianin zakochał się w Peruwiance pochodzenia hiszpańskiego, napotkał jednak na zdecydowany sprzeciw ze strony jej rodziny. Indian uważano za ludzi leniwych i zdegradowanych, zdolnych jedynie do produkowania dzieci słabych i ograniczonych umysłowo - zwłaszcza jeśli poślubiali Hiszpanki. Mimo nieprzychylności otoczenia młodzi zdecydowali się na zaręczyny, obchodząc ceremonię w gronie przyjaciół. W trakcie uroczystości nadszedł ojciec dziewczyny i zagroził, że jeśli kiedykolwiek ujrzy u Indianina pierścionek swej córki, zedrze mu go z palca siłą, a gdyby było to konieczne, utnie nawet palec. Incydent ten zakłócił atmosferę przyjęcia; goście rozeszli się do domów, młodzi zaś postanowili - po czułym pożegnaniu - odbyć niebawem potajemne sam na sam. Pewnego wieczoru, po wielu kłopotach, spotkanie to nastąpiło naprawdę; całowali się długo i namiętnie, a kobieta poczuła tak silne podniecenie, że była gotowa oddać mu się natychmiast, zwłaszcza iż mogły to być ich ostatnie wspólne chwile, jako że gniew jej ojca potęgował się z dnia na dzień. Ale Indianin pragnął ją poślubić, nie tylko posiąść potajemnie. W pewnej chwili zauważyła, że jej luby nie ma na ręku pierścionka, spojrzała więc nań pytająco, a on szepnął jej do ucha; - Noszę go, ale nie tam, gdzie mógłby zostać dostrzeżony. Noszę go tam, gdzie nikt go nie dojrzy, a jednocześnie nie dopuści on do tego, abym posiadł ciebie lub inną kobietę przed naszym weselem. - Nie rozumiem tego - odparła. - Gdzie w takim razie jest pierścionek? Wtedy ujął ją za rękę i poprowadził między uda. Jej palce poczuły najpierw penis, a potem pierścionek nałożony na niego. Dotyk jej dłoni sprawił, że penis wyprężył się i Indianin krzyknął z bólu, jaki sprawił mu w tym momencie pierścionek. Kobieta omal nie zemdlała z trwogi. To było tak, jakby Indianin chciał okaleczyć się i zabić swą żądzę. Zarazem jednak myśl o jego członku uwięzionym i trzymanym na uwięzi przez jej pierścionek podniecała ją seksualnie. Jej ciało, zalewane teraz przez fale ciepła, stało się wrażliwe na wszelkiego rodzaju fantazje erotyczne. Nie przestawała obsypywać go
pocałunkami, jakkolwiek błagał ją, aby tego nie robiła, gdyż ból przybierał wówczas na sile i stawał się nie do wytrzymania. Kilka dni później cierpienia Indianina powtórzyły się, nie mógł jednak ściągnąć pierścionka. Musiano wezwać lekarza, który rozciął pierścionek. Kobieta zaproponowała narzeczonemu, aby uciekli dokądś razem. Zgodził się. Dosiedli koni i przez całą noc pędzili do najbliższego miasteczka. Tam ukrył ją w pokoju, sam zaś udał się na pobliskie hacjendy, aby znaleźć pracę. Kobieta nic opuszczała pokoju, dopóki jej ojciec nie zmęczył się daremnymi poszukiwaniami córki. O jej obecności w miasteczku wiedział jedynie tamtejszy strażnik nocny. Był to młody człowiek, który nawet pomógł ją ukryć. Ze swego okna widziała, jak przechadza się tam i z powrotem, pobrzękując kluczami od domostw i wykrzykując: - Już dziesiąta na zegarze, gaście światła, gospodarze! Jeśli ktoś wracał do domu po czasie, klaskał w dłonie, wzywając strażnika, a ten otwierał drzwi. Podczas gdy Indianin pracował na polu, strażnik i kobieta gawędzili ze sobą niewinnie. Pewnego razu opowiedział jej o straszliwej zbrodni, która wydarzyła się w wiosce: Indianie, którzy zeszli z gór i nie chcieli pracować na hacjendach, zaszyli się w dżungli, gdzie zdziczeli i upodobnili się do zwierząt. Ich twarze, niegdyś szczupłe i szlachetne, przeobraziły się w zwierzęce pyski. Podobna przemiana dokonała się u pewnego Indianina, najprzystojniejszego mężczyzny w wiosce, cichego, pełnego wdzięku i humoru, jak również umiarkowanej zmysłowości. Udał się w głąb dżungli, aby zapolować i zdobyć w ten sposób trochę pieniędzy. Niedawno powrócił, gnany tęsknotą. Był nadal biedny, począł więc błąkać się po okolicy, bez dachu nad głową. Nikt nie poznawał go już, nikt nie pamiętał. Któregoś dnia schwytał na drodze małą dziewczynkę i rozciął jej łono długim nożem, służącym do oprawiania zwierząt. Nie zgwałcił jej, ale poranił straszliwie. W wiosce zawrzało, nie zdołano jednak ustalić, jaka ma spotkać go kara. Wreszcie postanowiono sięgnąć po dawny indiański zwyczaj: rany, jakie odniósł, miały zostać na nowo otwarte i zalane woskiem zmieszanym z gryzącym kwasem, znanym jedynie przez tubylców. W ten sposób chciano zintensyfikować jego ból. Następnie czekała go śmierć poprzez chłostę. Właśnie wtedy, gdy strażnik opowiedział o tym wydarzeniu kobiecie, do domu wracał z pracy jej kochanek. Widząc ją, jak wychyla się przez okno i patrzy na strażnika, wbiegł czym prędzej do pokoju i stanął przed nią z oczyma pałającymi gniewem i zazdrością, z czarną czupryną opadającą w nieładzie na twarz, po czym zaczął przeklinać ją i dręczyć pytaniami.
Od czasu tamtego wydarzenia z pierścionkiem jego penis był niezwykle wrażliwy. Kiedy się kochali, czuł każdorazowo ból. nie mógł więc robie tego tak często, jak miał na to ochotę. Penis obrzmiewał i całymi dniami dręczył go straszliwie. Indianin obawiał się ustawicznie, że nie jest w stanie zaspokoić kochanki, która w takiej sytuacji mogłaby pokochać innego. Kiedy ujrzał ją zatopioną w rozmowie z rosłym strażnikiem, przeszyła go myśl, że spotykają się pod jego nieobecność - zapragnął więc sprawić jej ból,przysporzyć w jakiś sposób fizycznych cierpień, gdyż i on cierpiał przez nią. Popchnął ją, aby zeszła na dół, do piwnicy, gdzie pod drewnianą powałą trzymano w ogromnych beczkach wino. Przez jedną z belek przerzucił sznur. Kobieta pomyślała, że czeka ją chłosta, nie mogła pojąć, po co Indianin robi na sznurze pętlę. On tymczasem związał jej ręce i podciągnął do góry. tak że zawisła w powietrzu. Jęczała z bólu, szlochała i przysięgała, że była mu wierna, on jednak był jak niespełna rozumu. Dopiero kiedy ponownie pociągnął za sznurek, a ona straciła przytomność, opamiętał się. Opuścił ją na dół, objął i zaczął pieścić, ona zaś otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego. Wtedy owładnęła nim żądza i rzucił się na nią. Myślał, że dziewczyna będzie stawiać opór, że po bólu, jakiego zaznała, pogniewa się na niego. Ona jednak nie zamierzała stawiać oporu i nie przestawała się uśmiechać. Kiedy dotknął jej płci, poczuł wilgoć. Posiadł ją z furią, a ona odpowiedziała z tą samą zaciekłością. I teraz, kiedy leżeli tak w ciemnościach na zimnej podłodze w piwnicy, doszli do przekonania, że to najlepsza wspólna noc, jaką przeżyli kiedykolwiek.
MAJORKA
Pewnego razu spędzałam lato na Majorce, w Deya, w pobliżu klasztoru, gdzie przebywali niegdyś George Sand i Chopin. O świcie dosiadaliśmy niewysokich osiołków i stromą, kamienistą ścieżką zdążaliśmy na dół, nad brzeg morza. Ciężka jazda zabierała mniej więcej godzinę, droga wiodła przez gliniaste, czerwone ścieżki, skały, zdradliwe głazy, srebrzyste gaje oliwne, aż do wioski rybackiej, którą tworzyły chaty przyklejone jakby do górskich zboczy. Codziennie jeździłam do małej, kolistej zatoki, o tak przejrzystej wodzie, że można było zanurkować na samo dno i przypatrzeć się rafom koralowym i niezwykłym roślinom. Wśród rybaków krążyła tu dziwna opowieść. Kobiety z Majorki były wyjątkowo nieprzystępne, purytańskie i pobożne. Kąpiąc się w wodzie, miały na sobie długie kostiumy i czarne pończochy prababek. Większość z nich nie myślała zresztą w ogóle o pływaniu, pozostawiając to bezwstydnym Europejkom, przyjeżdżającym na lato. Również rybacy potępiali najnowsze kostiumy kąpielowe i nieprzyzwoite zachowanie turystów z Europy, których uważali za nudystów, czekających z utęsknieniem na sposobność, aby rozebrać się zupełnie do naga i rozłożyć w słońcu, na wzór pogan. Z dezaprobatą patrzyli również na całonocne zabawy na plaży, wprowadzone przez Amerykanów. Kilka lat wcześniej osiemnastoletnia córka rybaka przechadzała się wieczorem wzdłuż brzegu, przeskakując co jakiś czas z kamienia na kamień. Biała sukienka przylegała do jej ciała, ona zaś, spacerując tak i popatrując w rozmarzeniu na roztańczone fale połyskujące w świetle księżyca i obmywające łagodnie jej stopy, doszła do ukrytej zatoki i dostrzegła, że ktoś kąpie się w wodzie. Widziała jedynie poruszającą się głowę i - co parę chwil - rękę. Nieznajoma pływała dosyć daleko od brzegu. Potem rozległ się beztroski głos: - Wejdź do wody i popływaj! Jest tak wspaniale! - Było to powiedziane po hiszpańsku, choć z obcym akcentem. - No, więc jak, Mario? - zabrzmiało znowu. A więc nieznajoma wie, kim ona jest. Widocznie to któraś z tych młodych Amerykanek, które kąpią się całymi dniami. - Kim pani jest? - zapytała. - Evelyn - padła odpowiedź. - Popływaj ze mną! Propozycja była naprawdę kusząca. Maria mogła przecież zdjąć białą sukienkę i pozostać tylko w krótkiej, białej koszulce. Rozejrzała się dokoła, w pobliżu nie dostrzegła jednak nikogo. Morze było spokojne, usiane poświatą księżyca. Po raz pierwszy Maria
zrozumiała, dlaczego Europejki uwielbiają kąpać się nocą. Zdjęła sukienkę. Miała długie, czarne włosy, bladą twarz, migdałowe, zielone oczy, bardziej zielone niż morze, była pięknie zbudowana, miała ponętne, harmonijne ciało o wysoko osadzonych piersiach i długich nogach. Wiedziała, że pływa lepiej od innych kobiet na wyspie, weszła więc do wody; wystarczyło kilka wprawnych silnych ruchów, aby zbliżyć się do Evelyn. Tamta zanurzyła się pod wodę, podpłynęła blisko i chwyciła ją za nogi. Przez chwilę zmagały się ze sobą dla zabawy. Zapadający zmierzch uniemożliwił rozpoznanie twarzy. Amerykanki miały często głosy jak u chłopców. Evelyn mocowała się z Marią, obejmowała ją pod wodą, potem obie wynurzyły się, aby zaczerpnąć powietrza, oddaliły się od siebie i przybliżyły znowu, beztroskie, roześmiane. Koszulka Marii oblepiała jej ramiona, krępując ruchy, wreszcie zsunęła się zupełnie. Maria pływała teraz naga, a Evelyn zanurzyła się pod nią, dotykając ją żartobliwie, poczęła znowu dokazywać, przepływając pomiędzy jej nogami. Po chwili Maria rozsunęła szeroko uda, aby przyjaciółka mogła zanurkować pomiędzy nimi i pojawić się zaraz po drugiej stronie, następnie utrzymywała się na wodzie na wznak, pozwalając dziewczynie przepływać pod sobą. Zorientowała się, że i ona jest naga. Raptem poczuła, że Evelyn obejmuje ją od tyłu, przywierając całym ciałem. Woda była ciepława, niczym wygodna poduszka, tak słona, że unosiła je na swej powierzchni, nie żądając od nich wysiłku przy pływaniu. - Mario, jesteś tak piękna - powiedziała niskim głosem Evelyn, nie wypuszczając jej z objęć. Maria pragnęła oddalić się od niej, powstrzymywały ją jednak ciepło wody i nieustanny dotyk ciała przyjaciółki. Przestała się wyrywać. Wprawdzie nie czuła piersi tej drugiej, przypomniała sobie jednak, że młode Amerykanki, które widywała do tej pory, były przeważnie płaskie. Jej ciało zaczęło ogarniać błogie rozleniwienie, z ulgą zamknęła oczy. Raptem poczuła coś między udami; nie była to już dłoń, lecz coś innego, coś nieoczekiwanego, tak szokującego, że krzyknęła. Nic była to Evelyn, lecz jej młodszy brat, który wsunął między jej uda wyprężony penis. Krzyknęła jeszcze raz, ale nikt jej nie słyszał, a krzyk stanowił jedynie odruchową reakcję. W rzeczywistości ramiona młodzieńca koiły ją, obdarzając ciepłą pieszczotą jak rozkołysane fale. Woda, penis i dłonie czyniły zgodnie wszystko, aby wzmóc jej podniecenie. Usiłowała odpłynąć, ale młodzieniec ponownie zanurzył się pod nią i nie przerywając pieszczot, pochwycił ją za nogi, napastując od tyłu. Zmagali się w wodzie, ale każdy kolejny ruch podniecał ją jeszcze bardziej, sprawiał, że coraz intensywniej uświadamiała sobie istnienie tego ciała, przywierającego do niej, oraz rąk błądzących po niej całej. Woda poruszała jej piersiami tam i z powrotem, upodabniając je
do dwóch lilii wodnych, dryfujących na fali. Pocałował je. Nieprzerwanie poruszali się, nie mógł więc posiąść jej tak naprawdę, ale penis pukał raz po raz do jej wrażliwego gniazdka, pozbawiając Marię sił. Skierowała się w stronę brzegu, a on popłynął za nią. Tam padli na piach. Fale obmywały ich bezustannie, kiedy leżeli nadzy, zadyszani. Potem młodzieniec posiadł dziewczynę, a morze nadpłynęło, zalewając ich oboje i porywając ze sobą dziewiczą krew. Odtąd spotykali się tylko o tej porze. Kochali się w wodzie, a ich ruchliwe, rozkoszujące się sobą ciała, które przywodziły na myśl niespokojne fale, zdawały się stanowić nieodłączną część morza. Na jednej ze skał znaleźli oparcie dla nóg i tam właśnie stali często przytuleni do siebie, pieszczeni przez fale i wstrząsani orgazmem. Schodząc wieczorami na plażę, miałam często wrażenie, jakbym widziała ich tam; płynęli obok siebie i oddawali się miłości.
ARTYŚCI I MODELKI
Któregoś ranka zostałam wezwana do atelier w Greenwich Village, gdzie pewien rzeźbiarz rozpoczął pracę nad niewielkim posążkiem. Artysta ten nazywał się Miliard, przygotował już surową wersję figury, o jaką mu chodziło, teraz zaś nastał moment, kiedy potrzebna mu była modelka. Posążek miał obcisłą suknię, która uwydatniała wszelkie linie i wypukłości ciała. Rzeźbiarz poprosił, abym rozebrała się do naga, gdyż w przeciwnym razie nie mógłby pracować. Sprawiał wrażenie tak zaabsorbowanego swym posążkiem i patrzył na mnie wzrokiem tak nieobecnym, że zgodziłam się zdjąć z siebie wszystko i przybrać pozę, jaką sobie życzył, bez najmniejszego wahania. W owym czasie byłam jeszcze całkiem niewinna, a on pozwolił mi uwierzyć, że moja twarz nie różni się wcale od reszty ciała, a ja od tego posążka. Pracując, Miliard opowiadał o swoim dawnym życiu na Montparnasse, czas upływał więc nam niezwykle szybko. Nie wiedziałam, czy owe historyjki mają pobudzić moją fantazję, w każdym razie nie okazywał żadnego zainteresowania moją osobą. Po prostu dla własnej przyjemności przywoływał na pamięć atmosferę Montparnasse. Oto jedna z tych opowieści: Żona jednego ze współczesnych malarzy była nimfomanką. Zdaje się, że miała gruźlicę. Była to kobieta o twarzy białej jak papier, czarnych, gorejących oczach, osadzonych głęboko, i pomalowanych na zielono powiekach. Miała wspaniałą figurę, którą okrywała zazwyczaj obcisłymi sukniami z czarnej satyny. W porównaniu z resztą ciała jej talia była drobna; tu nosiła duży grecki, srebrzysty pas szerokości sześciu cali, wysadzany kamieniami. Pas był fascynujący, przywodził na myśl pas niewolnika. Zresztą można było przypuszczać, iż ona jest rzeczywiście niewolnikiem - swej żądzy seksualnej. Można było przypuszczać, że wystarczy sięgnąć do tego pasa ręką i rozpiąć go, aby kobieta padła ci natychmiast w ramiona. Przypominał do złudzenia pas cnoty wystawiony w muzeum w Cluny, jeden z tych, które krzyżowcy nakładali swoim małżonkom; niezwykle szerokie, srebrzyste, wyposażone w wisiorek, który zakrywał płeć i zabezpieczał ją na czas trwania wyprawy krzyżowej. Ktoś opowiedział mi przepyszną historyjkę o krzyżowcu, który nałożył żonie taki właśnie pas cnoty, a klucz do kłódki - na wypadek własnej śmierci - zostawił swemu najlepszemu druhowi. Zaledwie jednak oddalił się od zamku na parę mil, kiedy usłyszał za sobą tętent
galopującego konia, a niebawem dopadł doń zdyszany przyjaciel, wołając: - Dałeś mi chyba niewłaściwy klucz! Takie właśnie skojarzenia wywoływał we wszystkich pas Louisy. Kiedy zjawiała się w kawiarni, wodząc gorączkowo wzrokiem dokoła i czekając na jakąś reakcję, zaproszenie do stolika, uzmysławialiśmy sobie, że wybrała się na łowy. Jej mąż wiedział o wszystkim, nie mógł jednak na to nic poradzić. Była to postać doprawdy żałosna: stale tylko jej poszukiwał, a przyjaciele odsyłali go od jednej kawiarenki do drugiej, twierdząc, że tam właśnie widzieli Louisę ostatnio - dając jej tym samym czas na spędzenie z kimś paru ukradkowych chwil w pokoiku hotelowym. Następnie wszyscy jak jeden starali się powiadomić ją o tym, gdzie aktualnie znajduje się jej mąż. Nieszczęśnik, zdesperowany, począł wreszcie błagać swych najlepszych przyjaciół, aby z nią sypiali, mając nadzieję, że dzięki temu Louisa nie wpadnie przynajmniej w ręce kogoś obcego. Zawsze lękał się cudzoziemców, zwłaszcza z Ameryki Południowej, jak również Murzynów i Kubańczyków. Słyszał już nieraz o ich nienaturalnej potencji i bał się, że jeśli jego żona zada się choć raz z jednym z nich, nie zechce już nigdy więcej wrócić do niego. A Louisa, która przeszła już przez łóżka wszystkich jego przyjaciół, rzeczywiście natknęła się któregoś dnia na jednego z takich egzotycznych cudzoziemców. Pochodził z Kuby, był potężnym, ciemnoskórym mężczyzną, niezwykle przystojnym, o długich, prostych włosach Hindusa i atrakcyjnych, szlachetnych rysach twarzy. Zazwyczaj mieszkał w Dome, dopóki nie spotykał kobiety, o jaką mu chodziło. Wtedy oboje znikali na dwa, trzy dni; zamykali się w pokoiku hotelowym, skąd wychodzili z powrotem dopiero po całkowitym zaspokojeniu zmysłów. Miał zwyczaj dogadzać kobiecie całkowicie, aż do unicestwienia, tak że potem nie mogli już nawet patrzeć na siebie. Kiedy było po wszystkim, pojawiał się znowu w kawiarni, gdzie przesiadywał całymi godzinami, bawiąc innych rozmową. Nawiasem mówiąc, malował w interesujący sposób freski. Kiedy poznali się z Louisą, natychmiast wynieśli się w ustronie. Antonio był zafascynowany bielą jej skóry, bujnymi piersiami, szczupłą talią, długimi, prostymi, ciężkimi i jasnymi włosami. Ją zaś fascynowały u niego głowa i mocarne ciało, a także swoboda i powolność jego ruchów. Potrafił sprawić wrażenie, jak gdyby cały świat odsuwał się gdzieś bardzo daleko, jak gdyby od tej pory istniało jedynie to święto zmysłów, jak gdyby miało już nie być jutra ani spotkań z innymi - jak gdyby nie istniało już nic oprócz tego pokoju, tego wieczoru i tego łóżka. Kiedy stanęła, czekając przy olbrzymim, żelaznym łóżku, powiedział: - Nie zdejmuj pasa. - Następnie zaczął rozdzierać bardzo powoli jej suknię tam, gdzie nie chronił jej pas.
Spokojnie, bez pośpiechu, darł ją na strzępy, jak gdyby była z papieru. Siła jego rąk sprawiła, że Louisa zadygotała na całym ciele. Stała teraz zupełnie naga, miała na sobie jedynie ten srebrzysty pas, a on rozpuścił jej włosy na ramiona i dopiero polem przechylił ją do tyłu na łóżko, całując do końca, z dłońmi na jej piersiach. Poczuła na ciele bolesny ucisk srebrzystego pasa, jak również jego agresywnych rąk. Przemożna żądza, niczym szał, uderzyła jej do głowy, odsuwając inne sprawy daleko w cień. Była taka rozpalona, że nie mogła dłużej czekać, nawet do chwili, kiedy wreszcie on się rozbierze. Ale Antonio ignorował wszelkie oznaki jej zniecierpliwienia. Nie tylko całował ją nadal tak, jakby zamierzał wessać w swe duże, ciemne usta jej wargi, język i nawet oddech, ale również torturował ją dłońmi, ściskał z całych sił, pozostawiając ślady i ból wszędzie tam, gdzie zabawił choćby przez cząstkę sekundy. Wilgotna i rozdygotana otworzyła uda, starając się wspiąć na niego, próbowała rozpiąć mu spodnie. - Mamy czas - odparł. - Mamy na to jeszcze mnóstwo czasu. Zostaniemy w tym pokoju przez kilka dni. Mamy dla siebie dużo czasu. Odwrócił się i rozebrał. Jego skóra miała kolor złocistobrązowy, a penis był tak gładki jak reszta ciała, duży i twardy; przypominał wypolerowany do połysku drewniany słup. Wzięła go w usta, a palce Antonia poczęły wędrować wszędzie, pomiędzy pośladki, do pochwy, podczas gdy język wpełzał w jej usta i uszy. Przygryzał jej sutki, całował i gryzł brzuch. Próbowała ugasić pragnienie, ocierając się o jego nogę, ale nie pozwolił na to. Przechylił ją, jakby była z gumy, układając wedle własnej woli. Swymi silnymi rękami brał w posiadanie każdą jej część, na którą miał ochotę, i nabierał do ust niczym smakowity kęs, nie dbając o to, co dzieje się z resztą ciała. W podobny sposób ujął oburącz jej pośladki i przywarł do nich ustami, całując i gryząc. Zaczęła błagać: - Weź mnie, Antonio, weź mnie, nie mogę już czekać. - Ale on nie spieszył się z tym. Tymczasem żądza w jej łonie wzmagała się, doprowadzając ją niemal do szału, ale cokolwiek usiłowała zrobić, aby osiągnąć orgazm, on udaremniał to. Odsuwał się nawet, jeśli całowała go zbyt długo. Przy każdym jej ruchu duży pas wydawał odgłos podobny do brzęku łańcuchów niewolnika. I rzeczywiście była teraz niewolnikiem tego ciemnoskórego olbrzyma. Władał nią jak król. Jej rozkosz podporządkowana była jego rozkoszy. Szybko uświadomiła sobie, że nie zdoła uczynić nic wbrew jego sile i woli. Wymagał od niej całkowitej uległości. I wreszcie jej żądza wygasła z wyczerpania, ciało uwolniło się z napięcia, stała się miękka jak wata, on zaś tym gorliwiej nurzał się w niej, w swej niewolnicy, własności, w tym poskromionym, dyszącym ciężko, kapitulującym pod jego palcami ciele. Jego dłonie nie opuszczały żadnego zakątka, żadnego skrawka jej skóry; dotykały, ugniatały do woli,
przechylały ją, aby przybliżyć do swych ust, do języka, przyciskały do połyskliwych, białych zębów, które zostawiały ślady, cechując jej ciało jako jego własność. Po raz pierwszy żądza, która dotychczas przejawiała się podrażnieniem skóry, odsunęła się w głębsze partie jej ciała. Wycofała się tam i spiętrzyła, czekając, aż on określi rytm i moment eksplozji. Jego dotknięcia były jak taniec, w którym oba ciała poruszają się i tworzą coraz to nowe konfiguracje, coraz to nowy kształt. Raz stanowili parę złączonych ze sobą bliźniaków; jego penis przywierał do jej tyłka, podczas gdy piersi falowały pod jego dłońmi, boleśnie rozbudzone, świadome wszystkiego, wrażliwe. Potem znowu klęczał nad jej wyprężonym ciałem jak olbrzymi lew, ona zaś podkładała sobie obie pięści pod pośladki, aby unieść się na wysokość penisa. Po raz pierwszy wszedł w nią i wypełnił sobą, jak nikt inny do tej pory, dotykając najgłębszych zakamarków jej łona. Z jej wnętrza wyciekał już miód, podczas gdy Antonio poruszał się w niej, penis począł wydawać ciche dźwięki podobne do cmokania. Z łona, wypełnionego przez członek, wypchnięte zostało całe powietrze, penis nie przestawał nacierać i wycofywać się z pochwy, delektując się miodem i dotykając skrytej w jej wnętrzu wypukłości. A jednak, gdy tylko Louisa zaczynała oddychać szybciej, członek wysuwał się z powrotem, cały błyszczący, Antonio zaś przechodził do innej formy pieszczot. Kładł się na łóżku z rozsuniętymi nogami i sterczącym do góry penisem i nasadzał ją nań, tak aby jej płeć wchłonęła go gruntownie, a jej włosy łonowe ocierały się o jego owłosienie. Wtedy przytrzymywał ją, a ona tańczyła na jego członku albo też kładła się na kochanku i masowała go piersiami, szukając ust, potem znowu unosiła się i ponawiała ruchy wokół penisa. Czasem podrywała się nieco, zatrzymując w pochwie zaledwie głowę członka i poruszała się lekko, niezmiernie leciutko, podrażniając sam skraj płci, zaczerwienionej już i nabrzmiałej, która ściskała intruza niczym wargi ust,. Potem raptem opadała na dół, nadziewając się cała, i jęcząc z rozkoszy, ponownie kładła się na ciało kochanka, szukając jego ust. Przez cały czas obejmował oburącz jej pośladki i kontrolował jej ruchy, tak aby nie mogła nagle przyśpieszyć i ulżyć sobie do woli. Następnie ściągał ją z łóżka i kładł na podłodze, na czworaka, mówiąc: - Ruszaj. Wówczas zaczynała pełzać po pokoju, długie, jasne włosy okrywały częściowo jej ciało, podczas gdy ciężki pas uciskał ją w talii. Antonib klękał za nią, okrywał ją sobą i wchodził w nią, podobnie jak ona czołgając się na swych twardych kolanach i mocnych ramionach. Kiedy już nasycił się nią w ten sposób, wsuwał głowę pod nią, aby móc ssać jej wspaniałe piersi tak jakby była zwierzęciem - unieruchamiając ją dłońmi i ustami. Zaczynali dyszeć, rzucać się konwulsyjnie i dopiero wtedy unosił ją w górę, zanosił na łóżko i oplatał się jej nogami. Brał ją brutalnie i wreszcie oboje doznawali wytrysku, dygocząc i trzęsąc się jak w gorączce.
Polem raptownie obracała się na bok, szlochając histerycznie. Orgazm był tak intensywny, że niemal traciła rozum; jak nigdy dotąd, przepełniały ją nienawiść i radość zarazem. On zaś uśmiechał się zadyszany; a potem kładli się razem i od razu zasypiali. Następnego dnia Miliard opowiedział mi o artyście imieniem Mafouka, pół mężczyźnie, pół kobiecie. Nikt właściwie nie wiedział dokładnie, kim ona jest. Ubierała się jak mężczyzna, była drobna, szczupła i płaska. Miała proste włosy, które nosiła krótko, twarz chłopca, w bilard potrafiła grać jak mężczyzna, tak też piła, z nogą wspartą o belkę pod barem. Również jak mężczyzna opowiadała nieprzyzwoite historie, a jej rysunki zdradzały siłę niespotykaną w twórczości kobiet. A jednak jej imię miało brzmienie kobiece, miała też chód kobiety i podobno nie posiadała członka. Mężczyźni nie wiedzieli właściwie, jak ją traktować. Czasem klepali ją braterskim gestem po ramieniu. Atelier, w którym mieszkała, dzieliła z dwiema dziewczynami. Jedna z nich była modelką, druga śpiewała w nocnym klubie. Nikt jednak nie wiedział nic o charakterze stosunków łączących całą trójkę. Wyglądało na to, że dziewczyny są dla siebie mężem i żoną. Czym była dla nich Mafouka? Pytanie pozostawało bez odpowiedzi, a Montparnasse lubiło wiedzieć wszystko o takich sprawach, i to z detalami. Kilku homoseksualistów, zainteresowanych Mafouką, próbowało zbliżyć się do niej, ona jednak odpychała ich każdorazowo. Była zadziorna i nie wahała się użyć siły. Pewnego razu wypiłem ciut za dużo i wstąpiłem do atelier Mafouki. Drzwi były otwarte. Kiedy wszedłem do środka, usłyszałem dobiegający z pięterka chichot. Dziewczyny najwidoczniej kochały się na górze. Głosy cichły, stawały się bardziej czułe, potem znowu gwałtowne i niezrozumiałe, przerodziły się w jęki i westchnienia, wreszcie zapadła cisza. W tym momencie weszła Mafouka i nakryła mnie, jak podsłuchuję tamte dwie. Powiedziałem jej: - Proszę, pozwól mi je podejrzeć. - Co do mnie, nie mam nic przeciwko temu - odparła. - Idź za mną, ale ostrożnie. Nie przerwą, jeśli pomyślą, że jestem sama. One nawet lubią, kiedy przyglądam się, jak to robią. Weszliśmy na górę po wąskich schodkach, a Mafouka zawołała: - To ja. - Odgłosy odżyły na nowo. Kiedy byliśmy już na pięterku, nachyliłem się, aby dziewczęta nie dojrzały mnie, a Mafouka podeszła do łóżka. Dziewczyny leżały nagie, obejmowały się namiętnie i pocierały o siebie całymi ciałami, pojękując z rozkoszy. Mafouka pochyliła się nad nimi i poczęła pieścić to jedną, to drugą. - Chodź tu do nas, Mafouka, poleź z nami - zaproponowały, ale ona odeszła już od łóżka i sprowadziła mnie na dół. - Mafouka, kim ty jesteś? - zapytałem. - Mężczyzną czy kobietą? Czemu mieszkasz z
tymi dziewczynami? Jeśli jesteś mężczyzną, dlaczego nie masz swojej dziewczyny? Ajeśli jesteś kobietą, czemu nie sypiasz z mężczyznami? Mafouka uśmiechnęła się. - Wszyscy chcieliby to wiedzieć. Wszyscy podejrzewają, że nie jestem chłopcem. Kobiety to czują, a mężczyźni nie są pewni. Jestem po prostu artystką. - Co masz na myśli, Mafouka? - To, że jak wielu artystów jestem biseksualistką. - Tak, ale biseksualizm artystów leży w ich naturze. Mogą być wśród nich mężczyźni o usposobieniu kobiety, nie mają jednak tak dwuznacznego ciała jak ty. - To dlatego, że mam ciało hermafrodyty. - Och, Mafouka, pozwól mi popatrzeć na siebie. - Ale nie zechcesz kochać się ze mną? - Nie, przysięgam. Zdjęła najpierw koszulę, prezentując tułów młodego chłopca. Nie miała piersi, jedynie sutki, jakie widać u młodzieńców. Następnie zsunęła spodnie. Miała na sobie damskie majtki w cielistym kolorze, obszyte koronkami. Kobiece nogi i uda były pełne, wspaniale uformowane, odziane w kobiece pończochy i podwiązki. Powiedziałem: - Pozwól mi zdjąć podwiązki. Uwielbiani podwiązki. - Wyciągnęła do mnie jedną nogę eleganckim, pełnym wdzięku ruchem baletnicy. Powoli zsunąłem podwiązkę, a potem, trzymając w dłoni jej delikatną stopę, powiodłem wzrokiem po kształtnej, cudownej nodze. Opuściłem pończochę i ujrzałem wspaniałą, gładką kobiecą skórę. Stopy miała delikatne i zadbane, paznokcie pokrywał czerwony lakier. Byłem coraz bardziej zaintrygowany. Zacząłem pieścić jej udo, ale ona powiedziała: - Obiecałeś, że nie będziesz próbował kochać się ze mną. Wstałem. Wtedy ściągnęła majteczki, a ja przekonałem się, że poniżej lekko kędzierzawego, ukształtowanego jak u innych kobiet futerka, widnieje zanikający właściwie penis, drobny jak u dziecka. - Dlaczego masz kobiece imię, Mafouka? Przecież jesteś naprawdę jak chłopiec, jeśli nie patrzeć na kształt nóg czy ramion. Roześmiała się; tym razem był to śmiech kobiecy, dźwięczny i miły dla ucha. Podejdź i zobacz - powiedziała. Położyła się na kanapie i otworzyła uda, ukazując umiejscowione tuż za penisem nieskazitelne wargi sromu, różane i delikatne. - Mafouka! Poczułem, że ogarnia mnie podniecenie. Była to żądza, jakiej nie znałem do tej pory.
Uczucie, że pragnę posiąść mężczyznę i kobietę w jednej osobie. Dostrzegła moje poruszenie i usiadła. Usiłowałem pozyskać ją pieszczotami, ale wywinęła się zwinnie. - Nie lubisz mężczyzn? - zapytałem. - Nie spałaś nigdy z mężczyzną? - Jestem dziewicą. Nie lubię mężczyzn. Pociągają mnie jedynie kobiety, ale nie mogę posiąść ich tak, jak uczyniłby to mężczyzna. Mam penis jak u dziecka... nie miewam erekcji. - Jesteś naprawdę hermafrodytą, Mafouka - powiedziałem. - Ludzie są zazwyczaj tylko w połowie mężczyzną i w połowie kobietą. Ale nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego na własne oczy. Musisz być bardzo nieszczęśliwa. Czy dobrze ci z kobietami? - Kobiety podniecają mnie, cierpię jednak męki, gdyż nie mogę kochać się z nimi jak mężczyzna, a kiedy biorą mnie jak lesbijki, nie jestem w pełni zaspokojona. Co do mężczyzn, nie działają na mnie. Zakochałam się w Matyldzie, modelce, ale nie byłam w stanie utrzymać jej przy sobie. Związała się z prawdziwą lesbijką, taką, októrej wie, że jej dogodzi. Ten mój penis dawał jej zawsze uczucie, że nie jestem prawdziwą lesbijką. Wie także, że nie ma nade mną władzy, chociaż bardzo mi się podoba. Sam widziałeś, że obie są teraz razem, a ja, zawsze niezaspokojona, stoję tylko pomiędzy nimi, przeszkadzam im. Zdrugiej strony nie lubię przebywać wśród kobiet. Są małostkowe i mało dyskretne. Przywiązują zbyt dużą wagę do tajemnic i sekretów, są nienaturalne. Wolę już charakter mężczyzn. - Biedna Mafouka. - Biedna Mafouka. Tak, kiedy przyszłam na świat, rodzice nie wiedzieli, jakie dać mi imię. Urodziłam się w małej rosyjskiej wiosce. Myśleli, że jestem potworem i dla własnego dobra powinnam zostać zabita. Potem znalazłam się w Paryżu i tu nie cierpiałam już tak bardzo. Odkryłam, że jestem dobrą artystką. Za każdym razem, gdy wychodziłam od mego rzeźbiarza, wpadałam do pobliskiej kafejki i rozmyślałam nad tym, co usłyszałam od Miliarda. Zastanawiałam się, czy coś takiego dzieje się również gdzieś wokół mnie, na przykład w Greenwich Village. Pozowanie sprawiało mi coraz większą przyjemność, gdyż wiązał się z tym dodatkowo aspekt przygody, nowego przeżycia. Pewnej soboty zdecydowałam się przyjąć zaproszenie na wieczorne przyjęcie, które wydawał niejaki Brown, malarz. Byłam ciekawa wszystkiego. W dziale ubrań Klubu Artystów wypożyczyłam na tę okazję suknię wieczorową, narzutkę i buty. Na przyjęcie poszły ze mną dwie inne modelki, rudowłosa Mollie i posągowa Ethel, ulubienica rzeźbiarzy. Jedno co przez cały czas chodziło mi po głowie, to opowieści z życia na Montparnasse, poznane dzięki rzeźbiarzowi. Teraz odnosiłam wrażenie, że sama przekraczam
granice tego królestwa. Pierwsze rozczarowanie nastąpiło na widok atelier, ubogiego, szarego, z dwiema sofami bez poduszek, jaskrawym oświetleniem, bez żadnych dekoracji, które wydawały mi się niezbędne na przyjęcie. Podłoga zastawiona była butelkami, kieliszkami i obtłuczonymi filiżankami. Na pięterko, gdzie Brown przechowywał swoje obrazy, prowadziła drabina. Cienka kotara osłaniała miednicę i mały piecyk gazowy. Na frontowej ścianie atelier wisiał erotyczny obraz przedstawiający kobietę, którą posiadło dwóch mężczyzn naraz. Znajdowała się w stadium konwulsji, prężyła całe ciało, miała zamglone oczy. Mężczyźni zasłaniali ją sobą częściowo; penis jednego tkwił w jej pochwie, drugiego - w ustach. Obraz był naturalnej wielkości ibardzo brutalny. Wszyscy oglądali go z zachwytem, co do mnie, byłam zafascynowana. Był to pierwszy obraz tego typu, jaki widziałam, wywołał we mnie olbrzymi szok i mieszane uczucia. Tuż obok niego stał inny obraz, jeszcze bardziej wstrząsający. Przedstawiał skąpo umeblowany pokój, w którym znajdowało się duże żelazne łóżko. Na łóżku siedział mniej więcej czterdziestoletni mężczyzna, nędznie ubrany, nie ogolony, o oślinionych ustach, obwisłych powiekach i zupełnie zdegenerowanym wyrazie twarzy. Miał opuszczone do połowy spodnie, na jego gołych kolanach siedziała mała dziewczynka w bardzo krótkiej spódniczce, karmiona jakimś batonikiem. Jej drobne, nagie uda spoczywały na jego gołych, owłosionych nogach. To, co czułam, patrząc na oba obrazy, można porównać z tym, co czuje się, pijąc; był to nagły zamęt w głowie, przenikająca całe ciało fala ciepła, wrażenie, że wszystko dokoła kręci się w zawrotnym tempie. Coś w mym ciele zbudziło się, coś mglistego i nieokreślonego, coś w rodzaju pragnienia i niepokoju. Spojrzałam na innych gości. Oni jednak widzieli już w swym życiu tyle, że obrazy nie zdołały wywrzeć na nich takiego wrażenia jak na mnie. Śmiali się i wygłaszali swobodnie komentarze. Jedna z modelek zaczęła opowiadać swoje przeżycia z okresu, kiedy pracowała w sklepie z bielizną: Odpowiadając na ogłoszenie, zgłosiłam się jako modelka, aby w samej bieliźnie pozować do szkiców. Robiłam to przedtem już nieraz i jak zwykle zaproponowano mi po dolarze za godzinę. Zazwyczaj rysowało mnie jednocześnie kilku artystów, a wokoło odbywał się normalny ruch - krzątali się chłopcy na posyłki, sekretarki, stenotypistki. Tym razem pomieszczenie było puste. W biurze stało biurko z segregatorami i przyrządami do rysowania. Przed sztalugami
czekał już na mnie jakiś mężczyzna. Otrzymałam cały stos bielizny i znalazłam parawan, za którym mogłam się przebierać. Zaczęłam od haleczki, w której pozowałam przez piętnaście minut, podczas gdy on szkicował. Pracowaliśmy w milczeniu. Na dany przez niego znak weszłam za parawan i przebrałam się. Była tam jedwabna bielizna o prześlicznych fasonach, z koronkami i wytwornym haftem. Włożyłam ją. Mężczyzna palił papierosy i rysował. Pod stertą fatałaszków leżały majtki i stanik - całe z czarnej koronki. W przeszłości pozowałam już nieraz do aktu i nie miałam nic przeciwko pokazaniu się w tej bieliźnie, która, nawiasem mówiąc, była naprawdę piękna. Prawie przez cały czas wyglądałam na ulicę, nie patrząc na mężczyznę, ale wkrótce przestałam słyszeć skrzypienie jego ołówka po papierze i obróciłam się zaciekawiona, ale tylko troszkę, tak aby nie zepsuć pozy. Mężczyzna siedział za sztalugami, wpatrując się we mnie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wyjął penis na wierzch i znajduje się w stanie jakby transu. Pomyślałam sobie, że skoro jesteśmy tu sami, może to oznaczać dla mnie kłopoty, podniosłam się więc, aby przejść za parawan iubrać się, ale on powiedział: - Niech pani nie odchodzi, nie dotknę pani. Po prostu lubię patrzeć na kobiety w pięknej bieliźnie. Nawet nie ruszę się z tego miejsca. A jeśli pani zechce, abym płacił więcej, wystarczy włożyć bieliznę, którą lubię najbardziej, i pozować mi przez kwadrans. Dopłacę wtedy pięć dolarów. Może pani wziąć ją sama. Jest na tej półce, nad pani głową. Zdjęłam więc zawiniątko i ujrzałam coś niebywałego, najpiękniejszą bieliznę, jaką widziałam do tej pory - ze wspaniałej czarnej koronki, delikatnej niczym pajęczyna. Majteczki były rozcięte z tyłu iprzodu, obszyte piękną koronką, a stanik pomyślany był w taki sposób, aby pokazać sutki. Zawahałam się, podejrzewałam bowiem, że jeśli podniecę go za bardzo, gotów jeszcze rzucić się na mnie. Ale on uspokoił mnie. - Proszę się nie obawiać - powiedział. - Nie szaleję za kobietami. Podoba mi się tylko ich bielizna. Lubię patrzeć na kobietę w samej bieliźnie. Gdybym usiłował panią dotknąć, stałbym się od razu impotentem. Nie ruszę się stąd. Odsunął na bok sztalugi i siedział tak z wyjętym członkiem. Co jakiś czas przez penis przebiegał dreszcz, on sam jednak nie ruszał się z krzesła. Postanowiłam włożyć tę bieliznę. Pięć dolarów było sumą nie do pogardzenia. Zresztą mężczyzna nie wyglądał na silnego, uznałam, że w razie czego potrafię się obronić. Stanęłam przed nim w tych rozciętych majtkach i poczęłam obracać się w miejscu, tak aby mógł mnie
sobie obejrzeć ze wszystkich stron. Wreszcie powiedział: - Wystarczy. Sprawiał wrażenie poruszonego, jego twarz pociemniała. Kazał mi ubrać się szybko i wyjść. W wielkim pośpiechu wypłacił mi pieniądze, a ja poszłam sobie, przekonana, że czeka tylko na moje wyjście, aby zacząć się onanizować. Poznałam już kilku mężczyzn tego pokroju; kradli na przykład bucik jakiejś atrakcyjnej kobiety, a potem trzymali go w ręku i masturbowali się, nie spuszczając z niego oka. Opowieść wywołała powszechny śmiech. - Myślę - powiedział Brown - że jako dzieci jesteśmy częściej fetyszystami niż jako dorośli, w ten czy inny sposób. Pamiętam, jak chowałem się w szafie matki, a potem czułem ekstazę, wdychając zapach jej ubrań i dotykając ich. Nawet dziś nie potrafię oprzeć się kobiecie, która nosi welon, tiul albo pióra, gdyż budzi to we mnie wszystkie te osobliwe uczucia, jakich doznawałem wtedy w tamtej szafie. Słysząc słowa Browna, przypomniałam sobie, jak kryłam się w szafie pewnego młodego mężczyzny, gdy miałam trzynaście lat. Robiłam to właśnie z tego samego powodu. Miał dwadzieścia pięć lat i traktował mnie jak małą dziewczynkę. Byłam w nim zakochana. Siedząc obok niego w samochodzie, którym zabierał nas na długie przejażdżki, podniecałam się byle czym; wystarczało, że czułam jego nogę przylegającą do mojej. Wieczorem kładłam się do łóżka i po zgaszeniu światła brałam puszkę skondensowanego mleka, w której przedtem zrobiłam malutką dziurkę. A potem siedziałam w ciemności, wysysając z puszki słodkie mleko i całe moje ciało ogarniało jakieś wspaniałe uczucie, którego nie potrafiłam nawet wyjaśnić. Sądziłam, że być zakochaną i ssać słodkie mleko to zjawiska ściśle ze sobą powiązane. Przypomniałam to sobie później, dużo później, kiedy po raz pierwszy skosztowałam spermy. Mollie pamiętała, że w tym samym wieku lubiła jeść imbir iwąchać kulki naftaliny. Imbir sprawiał, że czuła w całym ciele ciepło i błogie rozleniwienie, a naftalina przyprawiała o lekki zawrót głowy. W ten sposób wprawiała się w coś w rodzaju stanu upojenia narkotycznego, który trwał godzinami. Ethel zwróciła się do mnie, mówiąc: - Mam nadzieję, że nigdy nie poślubisz mężczyzny, który nie pociąga cię seksualnie. Ja tak niestety zrobiłam. Jeśli chodzi o mego męża, kocham w nim wszystko: sposób bycia, twarz, ciało, sposób, w jaki pracuje i odnosi się do mnie, jego myśli i uśmiech, to, co mówi; jednym słowem wszystko - oprócz strony seksualnej. Zanim się pobraliśmy, myślałam, że będzie inaczej. A przecież nie mogę mu niczego zarzucić. Jest idealnym kochankiem, uczuciowym i romantycznym, potrafi okazywać
miłość i rozkosz. Jest zmysłowy i czuły. Wczoraj w nocy, kiedy już spałam, przyszedł do mnie do łóżka. Byłam półprzytomna, dlatego nie panowałam nad sobą tak jak zwykle, kiedy staram się nie ranić jego uczuć. Ułożył się obok i wziął mnie, ale poruszał się bardzo powoli, jakby z wahaniem. Zazwyczaj wszystko odbywa się piorunem, dzięki czemu jest jakoś do strawienia. Nie pozwalam mu nawet na pocałunki, kiedy tylko jest to możliwe. Nie cierpię dotyku jego ust na moich. Po prostu odwracam twarz lekko na bok. To samo uczyniłam wczoraj. Tak więc tkwił we mnie... i jak myślisz, co zrobiłam? Nagle zaczęłam walić go pięściami. Podczas gdy on rozkoszował się moim ciałem, biłam go po plecach i drapałam paznokciami, a on przyjął to za dobrą monetę, myślał, że tak szaleję z rozkoszy, nie przerywał więc i dalej robił swoje. Wtedy wyszeptałam tak cicho, jak tylko mogłam: - Nienawidzę cię ale natychmiast pożałowałam tych słów. Zaczęłam się zastanawiać, czy je usłyszał. Jak by na nie zareagował? Czy czułby się zraniony? Ponieważ on też był już śpiący, pocałował mnie tylko po wszystkim na dobranoc i wrócił do swego łóżka. Następnego ranka czekałam na to, co powie. Myślałam, że może jednak usłyszał, jak mówiłam, że go nienawidzę. Ale nie, widocznie powiedziałam to zupełnie bezgłośnie. Pierwsze słowa, jakimi mnie powitał, brzmiały: - W nocy byłaś nieźle napalona, wiesz? - A potem uśmiechnął się, tak jakby miał się z czego cieszyć. Brown uruchomił gramofon i zaczęliśmy tańczyć. Alkoholu wypiłam niewiele, ale i tak uderzył mi do głowy. Odniosłam wrażenie, jakby cały świat zaczął się rozrastać. Wszystko było takie gładkie iproste, czułam, jakbym ześlizgiwała się na dół ze szczytu ośnieżonego pagórka. Wszyscy ludzie, którzy przebywali w tym pokoju, wydali mi się bardzo dobrymi znajomymi, nawet serdecznymi. Takimi, których się kocha. A jednak do tańca wybrałam najbardziej nieśmiałego z malarzy. Czułam, że podobnie jak ja udaje tylko, że zna tu wszystkich, że tak naprawdę jest trochę zagubiony. Inni malarze, tańcząc z Ethel lub Mollie, pieścili je. Ten nie zdobył się na to. Cieszyłam się, że trafiłam na niego. Brown zauważył, iż mój partner nie próbuje ze mną żadnych sztuczek, odbił mnie, a potem, kiedy już tańczyliśmy, zaczął robić jakieś aluzje, mówiąc o dziewicach. Zaczęłam się zastanawiać: czyżby rzeczywiście miał mnie na myśli? Skąd mógł wiedzieć, jaka jestem? Przywarł do mnie całym ciałem, a ja wyrwałam się i wróciłam do tamtego młodego, nieśmiałego malarza. Flirtowała już z nim jakaś ilustratorka. Zachowywała się niezwykle prowokująco i moje przybycie bardzo go ucieszyło. Tak więc znowu tańczyliśmy razem, każde z nas szukało schronienia w swojej nieśmiałości. Wszyscy dokoła tymczasem całowali się itulili do siebie. Ilustratorka zdjęła już bluzkę i tańczyła w samej halce. Mój bojaźliwy partner powiedział: - Jeśli zostaniemy tu dłużej, będziemy niedługo musieli się kochać na podłodze.
Czy nie byłoby lepiej wyjść? - Tak, chcę już iść - odparłam. Wyszliśmy. Zamiast kochać się ze mną, mówił bezustannie, nie zamykały mu się w ogóle usta. Słuchałam go trochę oszołomiona. Obmyślił już sobie, jak chciałby mnie namalować: jako podwodną istotę, mglistą, prześwitującą, zielonkawą. Wyraziste byłyby tylko jaskrawoczerwone usta i jaskrawoczerwony kwiat wpięty we włosy. Czy zgodzę się pozować? Nie odpowiedziałam mu od razu, bo rozklejał mnie trochę wypity przedtem alkohol, on zaś zapytał pokornie: - Żałuje pani, że nie byłem brutalny? - Nie, wcale tego nie żałuję. Właśnie dlatego, że wiedziałam, jaki pan jest, wybrałam pana. - To moje pierwsze przyjęcie - wyjaśnił, nadal, tym samym tonem. - A pani nie jest z tych, co to można traktować... w taki sposób. Jak do tego doszło, że została pani modelką? Czym zajmowała się pani przedtem? Modelka nie musi wcale być prostytutką, wiem o tym, ale musi znosić wiele upokorzeń i przykrych sytuacji. - Potrafię sobie świetnie dać radę - odparłam, niezadowolona z tematu rozmowy. - Będę się o panią zamartwiał. Wiem, że są artyści, którzy myślą przy pracy tylko o swoim dziele, wiem o tym. Sam jestem właśnie taki: Ale zawsze jest taki moment, przed malowaniem i po, kiedy modelka rozbiera się i ubiera... i to mi przeszkadza. Chodzi mi o tę pierwszą chwilę, kiedy widzi się czyjeś ciało. Co pani czuła za pierwszym razem? - Nic, zupełnie nic. Czułam się tak, jakbym była już obrazem. Albo posągiem. Patrzyłam na własne ciało jak na jakiś przedmiot, na rzecz. Byłam coraz bardziej przygnębiona, dręczyły mnie niepokój i żądza. Czułam, że nic mi się już nie przydarzy. Pragnęłam stać się prawdziwą kobietą, rzucić się w wir pełnego życia. Czemu ubzdurałam sobie, że muszę się najpierw zakochać? Gdzie rozpocznie się dla mnie życie? Odwiedzałam jedno atelier po drugim, czekając na cud, który jakoś nie nadchodził. Miałam wrażenie, jakby wokół mnie toczył swe burzliwe nurty potężny strumień, a ja nie miałam z niego nic. Musiałam znaleźć kogoś, kto czuje to samo co ja. Ale gdzie? Gdzie? Rzeźbiarz pilnowany był przez swoją żonę, zauważyłam to bez trudu. Zjawiała się w atelier bardzo często, zupełnie nieoczekiwanie. A on był wystraszony. Czego się bał? Nie potrafiłam sobie tego wytłumaczyć. Wreszcie zaprosili mnie do spędzenia dwóch tygodni w ich wiejskim domu, gdzie mogłabym nadal pozować... a raczej to ona mnie zaprosiła. Wyjaśniła, że jej mąż nie lubi spędzać wakacji bez pracy. Ale gdy tylko wyszła, on podbiegł do mnie i ostrzegł: - Musi pani znaleźć jakąś wymówkę, żeby nie jechać z nami. Moja żona
zadręczy panią. Ona nie jest zdrowa... cierpi na obsesję. Wydaje jej się, że każda kobieta, która mi pozuje, jest moją kochanką. Nastały gorączkowe dni, kiedy to biegałam od atelier do atelier, nie znajdując nawet czasu na lunch, pozując do okładek magazynów, ilustrowanych książek i reklam. Zaczęłam dostrzegać swoją twarz wszędzie, nawet w metrze, i zastanawiać się, czy ludzie, których mijam, wiedzą, kim jestem. Rzeźbiarz stał się moim najlepszym przyjacielem. Z niecierpliwością przyglądałam się, jak posążek, mający przedstawiać mnie, nabiera ostatecznych kształtów. A potem nastał ranek, kiedy przyszłam do niego i zobaczyłam, że go zniszczył. Wyjaśnił, że usiłował pracować nad nim bez mojego udziału, ale nie wyglądał na nieszczęśliwego z tego powodu, czy choćby zmartwionego. Za to ja chodziłam zasmucona; wydawało mi się, że było to coś w rodzaju sabotażu, zwłaszcza że rzeźbę zniszczono wyjątkowo niezdarnie. Zorientowałam się jednak, że perspektywa rozpoczęcia wszystkiego od nowa radowała mojego przyjaciela. Pewnego razu poznałam w teatrze Johna i odkryłam, jaką siłą może być głos; ogarnął mnie niczym brzmienie organów i sprawił, że wszystko we mnie zawibrowało. Kiedy powtórzył me imię, wymawiając je nieprawidłowo, odebrałam ten głos jak najdoskonalszą pieszczotę; najgłębszy, najpiękniejszy głos, jaki kiedykolwiek słyszałam. Z trudem zdobyłam się na odwagę, aby spojrzeć na Johna. Wiedziałam już, że ma duże oczy; intensywnie, magnetycznie niebieskie; że jest wysoki i raczej nerwowy. Ustawicznie poruszał nogą, niczym koń wyścigowy. Jego obecność zdawała się odsuwać wszystko inne w cień - teatr, przyjaciela siedzącego z prawej strony. Co więcej: również on zachowywał się tak, jakbym go oczarowała. zahipnotyzowała. Mówił coś, patrząc na mnie, aleja nie słuchałam. W jednej chwili przestałam być młodą dziewczyną. Każdorazowo, kiedy zwracał się do mnie, zapadałam w stan oszołomienia, wplątywałam się coraz bardziej w sieć tego pięknego głosu. Tak jakbym zażyła narkotyk. Wreszcie „wykradł” mnie, jak się wyraził, i skinął na taksówkę. W drodze do jego mieszkania nie zamieniliśmy ani jednego słowa, nawet mnie nie dotknął. Zresztą nie musiał tego robić, sama jego obecność działała na mnie jak najcudowniejsza, nie kończąca się pieszczota. Wypowiedział tylko dwukrotnie moje imię, jak gdyby uważał, że jest piękne i godne powtórzenia. Był tak wysoki, tak promienny! Miał oczy intensywnie niebieskie, a kiedy nimi mrugał, zdawały się emanować jasne, podobne do drobnych piorunów błyski, napełniając trwogą, jak przed nadciągającą straszliwą burzą. Potem mnie pocałował. Jego język przesunął się wokół mojego raz i drugi, po czym znieruchomiał, dotykając samego czubka. Całując, uniósł mi powoli spódnicę, ściągnął
podwiązki i pończochy, następnie wziął mnie na ręce i zaniósł na łóżko. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, czułam tylko, że wszedł już we mnie. Zdawało się, że otworzył mnie za pomocą swego głosu, otworzył dla siebie całe moje ciało. On też odniósł takie wrażenie i dlatego opór, jaki napotkał penis, zdumiał go. Przerwał, aby spojrzeć mi w oczy, ale kiedy zorientował się, jak bardzo jestem gotowa emocjonalnie, pchnął energiczniej. Poczułam moment rozdarcia i ból, ale wszystko rozpłynęło się w nicość pod wpływem ciepła, ciepła jego głosu, który szeptał mi do ucha: Czy pragniesz mnie tak, jak ja ciebie? Zaczął jęczeć z rozkoszy. Przygniatał mnie sobą, całym swoim ciałem, ale kłujący ból zniknął. Czułam radość, że zostałam otwarta, leżałam jakby w półśnie. John powiedział: - Sprawiłem ci ból. Wcale nie było ci przyjemnie. - Nie zdobyłam się na to, aby oświadczyć: „Chcę, żebyś zrobił to jeszcze raz”. Zamiast tego położyłam dłoń na jego członku i pogłaskałam go; poderwał się do góry, twardy jak kamień. John zaczął mnie całować i po chwili wezbrała we mnie nowa fala pożądania, pragnienie, aby odpowiedzieć całą sobą, bez reszty. Ale on powiedział: - Teraz to by bolało. Poczekaj troszkę. Czy możesz zostać ze mną na całą noc? Zostaniesz na noc? Na swojej nodze zauważyłam krew i wstałam, aby ją zmyć. Czułam, że jeszcze nie posiadł mnie całkowicie, że było to zaledwie krótkie preludium wtargnięcia we mnie. Zapragnęłam, aby zawładnął mną naprawdę, chciałam poznać oszałamiającą rozkosz. Nogi uginały się pode mną, doszłam jednak jakoś do łóżka i padłam na nie. John spał, jego duże ciało leżało nadal w takiej pozie, jak wtedy, kiedy tulił się do mnie, rękę trzymał jeszcze tam, gdzie przedtem była moja głowa. Wśliznęłam się na swoje miejsce i zapadłam w półsen. Chciałam dotknąć znowu jego członka - i zrobiłam to, ale bardzo delikatnie, tak aby go nie zbudzić. Potem zapadłam w sen, z którego wytrąciły mnie jego pocałunki. Unosiliśmy się w mrocznym świecie zmysłów, czując tylko, jak wibrują nasze uległe ciała, a każde dotknięcie wzmagało rozkosz jeszcze bardziej. Chwycił mnie za biodra i przyciągnął do siebie tak mocno, jak to było możliwe, bał się jednak, że sprawi mi ból. Rozsunęłam szeroko uda. Kiedy wszedł we mnie, zabolało, ale przyjemność była jeszcze większa. Oczywiście, jakieś peryferyjne resztki bólu pozostały, ale nieco głębiej czułam rozkosz, potęgującą się w miarę, jak jego penis poruszał się rytmicznie tam i z powrotem. Wygięłam się nieco do góry, aby wyjść mu naprzeciw. Tym razem John zachował bierną postawę. Powiedział: - Teraz ty się poruszaj, zobaczysz, jakie to przyjemne. - Tak więc, aby zapomnieć o bólu, poczęłam poruszać się łagodnie wokół członka, zacisnęłam dłonie i podłożyłam pięści pod pośladki. W ten sposób
znalazłam się jeszcze bliżej niego, a on umieścił sobie moje nogi na ramionach. Ból przybrał na sile i wtedy John wycofał się. Opuściłam go dopiero nad ranem, oszołomiona, ale z nowym, wspaniałym uczuciem, że oto zbliżyłam się do mego celu - trawiącej namiętności. Poszłam do domu i położyłam się. Spałam, dopóki nie zadzwonił. - Kiedy przyjdziesz? - zapytał. - Muszę cię znowu zobaczyć. I to zaraz. Czy pozujesz dzisiaj? - Tak. Muszę. Jak tylko skończę, przyjdę do ciebie. - Proszę, nie pozuj - powiedział. - Proszę cię. Dostaję szału, kiedy ty Iko o tym myślę. Musisz przedtem przyjść do mnie. Chcę z tobą porozmawiać. Proszę, przyjdź najpierw do mnie. Spotkajmy się. Poszłam do niego. - Och - szeptał, owiewając mi twarz gorącym oddechem pożądania - nie mogę znieść myśli o tym. jak pozujesz, pokazujesz swoje ciało. Tak nie może być dłużej. Musisz mi pozwolić zająć się tobą. Nie mogę się z tobą ożenić, gdyż mam żonę i dzieci, ale pozwól, abym zajął się tobą, dopóki czegoś nie wymyślimy. Pozwól, że wynajmę ci nieduże gniazdko, gdzie będę mógł przychodzić do ciebie. Nie pozuj już więcej. Należysz do mnie. W ten sposób rozpoczęłam nowe, sekretne życie, a kiedy inni myśleli, że pozuję w jakimś atelier, w rzeczywistości czekałam w ślicznym pokoiku na Johna. Za każdym razem zjawiał się z prezentem; to z książką, to znowu z barwną papeterią, na której miałam do niego pisać. Czekając na niego, nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Jedyną osobą, której zwierzyłam się ze swego sekretu, był ów rzeźbiarz, gdyż i tak domyślił się wszystkiego. Nic pozwolił, abym przestała mu pozować, a przy okazji zasypywał mnie pytaniami. Przewidział już, jakie będzie moje życie. Kiedy John doprowadził mnie po raz pierwszy do orgazmu, rozpłakałam się; uczucie to było tak intensywne i cudowne, że bałam się, iż nie powtórzy się już nigdy więcej. Jedyne bolesne chwile następowały wtedy, kiedy musiałam czekać. W tym czasie brałam zazwyczaj kąpiel, malowałam sobie paznokcie, perfumowałam się, nakładałam na sutki odrobinę różu, szczotkowałam sobie włosy, narzucałam na siebie peniuar - i wszystkie te przygotowania sprawiały, że zaczynałam wyobrażać sobie nadchodzącą scenę. Tak więc chciałam na przykład, aby zastał mnie w kąpieli. Powiedział, że już idzie, ale nie zjawiał się. Często nie mógł wyrwać się z domu na czas. Wreszcie przychodził, ale wtedy ja byłam zimna, obrażona. Czekanie studziło moje uczucia, prowokowało do buntu. Kiedyś wreszcie nie otworzę, jak zadzwoni. On jednak puka
tak delikatnie, tak błagalnie, że wzruszona otwieram wreszcie drzwi. W dalszym ciągu jestem jednak wściekła i chcę go zranić. Nie odpowiadam na jego pocałunki. I rzeczy wiście jest tym boleśnie dotknięty, dopóki nie wsuwa dłoni pod peniuar i przekonuje się, jak bardzo jestem wilgotna. Udaje mu się to, chociaż tak mocno ścisnęłam nogi. Natychmiast odzyskuje dobry humor i bierze mnie gwałtownie. Teraz karzę go w ten sposób, że zachowuję się jak kobieta oziębła. Znowu jest zraniony, gdyż moja rozkosz radowała i jego. Zdołał już zorientować się, kiedy jest mi dobrze; zdradza mu to szalone bicie serca, zmiana głosu, odruchowe drżenie ud. A tym razem leżałam jak kurwa. I to zabolało go najbardziej. Nigdy nie mogliśmy wychodzić razem. Był za bardzo znany, tak samo zresztą jak jego żona. Był producentem, a jego żona - wziętym dramaturgiem. Chociaż John zorientował się, jak bardzo złości mnie czekanie na niego, nie czynił nic, aby temu zaradzić. Przeciwnie: przychodził coraz później. Zapowiadał na przykład, że będzie u mnie o dziesiątej, a przychodził o północy. Pewnego razu, kiedy zjawił się po czasie, nie zastał mnie w mieszkaniu. To doprowadziło go do szału. Widocznie myślał, że już nie wrócę. Ale ja miałam wrażenie, że robi to umyślnie, że lubi, jak się gniewam. Po dwóch dniach dałam się przebłagać i wróciłam. Oboje byliśmy rozeźleni, w złym humorze. Powiedział: - A więc znowu pozujesz. Lubisz to. Lubisz pokazywać się innym nago. - To dlaczego każesz mi czekać na siebie tak długo? Wiesz, że w ten sposób zabijasz mą żądzę do ciebie. Kiedy się spóźniasz, przechodzi mi ochota na miłość, staję się zimna. - Wcale nie jesteś taka zimna - zaprzeczył. Zacisnęłam nogi, nie dając mu się dotknąć, ale on szybko wsunął dłoń od tyłu i zaczął mnie pieścić. - Wcale nie jesteś zimna - powtórzył. Na łóżku wepchnął mi kolano między nogi i rozwarł je siłą. - Kiedy się gniewasz - powiedział - czuję się tak, jakbym cię gwałcił. Wtedy odnoszę wrażenie, że kochasz mnie tak bardzo, iż nie potrafisz mi się oprzeć. Widzę, że jesteś wilgotna, i lubię, jak się opierasz i bronisz. - John, kiedyś rozzłościsz mnie tak bardzo, że odejdę od ciebie. Moje słowa napędziły mu stracha. Pocałował mnie i przyrzekł, że to się nigdy nie powtórzy. Jednego tylko nie mogłam pojąć: pomimo naszych sprzeczek fakt, że kocham się z Johnem, czynił mnie jeszcze bardziej namiętną. Udało mu się rozbudzić moje ciało. Ale teraz pałałam tym większą żądzą, aby uczynić zadość wszystkim moim zachciankom. Musiał otym wiedzieć, gdyż im bardziej pieścił mnie i rozbudzał, tym bardziej obawiał się, że mogłabym
powrócić do pozowania. A ja rzeczywiście wracałam do tego stopniowo. Miałam zbyt wiele czasu, za często bywałam sam na sam z myślami o Johnie. Miliard ucieszył się niezmiernie, widząc mnie znowu u siebie. Musiał po raz drugi zniszczyć rzeźbę - nie wątpiłam, że uczynił to umyślnie - bym nadal pozowała mu tak, jak to lubił najbardziej. Poprzedniego wieczoru palił z przyjaciółmi marihuanę. Powiedział mi o tym, a potem zapytał: - Czy wiesz, że człowiek ma często potem wrażenie, jakby zamieniał się w zwierzę? Wczoraj była z nami pewna kobieta, która uległa zupełnie tej przemianie. Padła na czworaki i zaczęła chodzić po całym pokoju jak pies. Zdjęliśmy z niej ubranie, a ona zapragnęła nakarmić nas mlekiem, chciała, żebyśmy zachowywali się jak szczeniaki i położyli przy niej, tak aby mogła nakarmić nas piersią. Tkwiła tak na czworakach, oferując piersi każdemu z nas. Chciała, żebyśmy chodzili jak psy - za nią. Nalegała, żebyśmy brali ją w tej pozycji, od tyłu, co też uczyniłem, ale potem ogarnęła mnie pokusa, aby ugryźć ją, zanim z niej zejdę. Ugryzłem ją w ramię mocniej, niż zrobiłem to kiedykolwiek komuś innemu. Kobieta nie była tym przerażona, za to mnie chwycił lęk. Otrzeźwiałem, podniosłem się i wtedy zobaczyłem, że mój przyjaciel łazi za nią na czworakach. Nie pieścił jej, nie zamierzał też posiąść, obwąchiwał ją tylko tak, jak to czynią psy. I to zbudziło wspomnienia mego pierwszego przeżycia erotycznego. Wspomnienie to było tak żywe, że doznałem bolesnego wzwodu. Jako dzieci mieszkaliśmy na wsi i tam mieliśmy służącą, młodą dziewczynę z Martyniki. Nosiła zawsze szerokie spódnice, na głowie kolorową chustkę. Była bardzo ładną Mulatką o dosyć jasnej karnacji skóry, często bawiła się z nami w chowanego, a kiedy nadchodziła moja kolej, kryła mnie pod swoją spódnicą i siadała, aby nikt nie zorientował się, gdzie jestem. A ja tkwiłem tak każdorazowo, dusząc się niemal, z twarzą między jej nogami. Pamiętam doskonale ten intymny zapach, który wydobywał się z niej, i który podniecał mnie silnie, chociaż byłem wówczas małym chłopcem. Kiedyś próbowałem jej dotknąć, ale dała mi klapsa w rękę. Podczas gdy Miliard opowiadał mi to wszystko, ja stałam w milczeniu, pozując mu. W pewnej chwili podszedł do mnie z jakimś przyrządem, aby mnie wymierzyć i nagle poczułam na udach jego dłoń, pieszczącą mnie delikatnie. Stałam na podium, a on pieścił moje nogi, jak gdyby modelował glinę. Przywarł ustami do moich stóp, a jego dłonie przesuwały się po nogach, tam i z powrotem, po czym znalazły się na pośladkach. Oparł się o uda i znowu mnie pocałował, a potem podniósł do góry i położył na podłodze. Z całych sił tulił mnie do siebie, głaszcząc mi plecy, ramiona i szyję. Zadrżałam na całym ciele. Jego dłonie były gładkie i giętkie. Dotykał mnie tak, jakby dotykał rzeźby, pieszczotliwie, nie
opuszczając nawet jednego skrawka skóry. Podeszliśmy do sofy i Miliard ułożył mnie na brzuchu, zdjął ubranie i rzucił się na mnie. Poczułam na pośladkach dotyk twardego penisa, a potem dłonie, które przesunęły się pode mnie, unosząc trochę, tak aby ułatwić wejście. W następnej chwili Miliard zaczął pociągać mnie do siebie rytmicznie. Zamknęłam oczy, chcąc poczuć go lepiej i wsłuchiwać się w odgłos penisa, który zanurzał się w wilgoć i wysuwał z powrotem. Jego ruchy były tak gwałtowne, że raz po raz rozlegały się ciche mlaśnięcia, jakże cudowne dla ucha. Wbił we mnie palce. Ostre paznokcie sprawiły mi ból, ale jego energiczne pchnięcia rozpalały mnie do tego stopnia, że otworzyłam usta i zacisnęłam zęby na kołdrze. Raptem dobiegł nas jakiś dźwięk. Miliard zerwał się z sofy, jednym ruchem zgarnął swoje ubranie i czym prędzej wbiegł po drabinie na pięterko, gdzie trzymał swoją rzeźbę. Ja natomiast ukryłam się za parawanem. Ktoś zapukał do drzwi i do atelier weszła żona Millarda. Trzęsłam się na całym ciele, ale nie ze strachu, lecz z szoku, jaki wywołało tak raptowne przerwanie naszych igraszek. Żona Miliarda, widząc, że w atelier nie ma nikogo, wyszła z powrotem. Po chwili z góry zbiegł Miliard. Był już ubrany, powiedziałam więc: - Poczekaj chwilę - i również zaczęłam się ubierać. Czarowny nastrój prysnął jak bańka mydlana. Nadal byłam wilgotna i rozdygotana. Kiedy włożyłam figi, ich jedwabisty dotyk podziałał na mnie jak dłoń. Nie mogąc znieść dłużej tego napięcia i żądzy, poczęłam muskać palcami łechtaczkę, a potem wtargnęłam głębiej, tak jak uczynił to przedtem Miliard i zacisnęłam mocno uda. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie, że porusza się we mnie Miliard i wreszcie spuściłam się, drżąc cała, od stóp do głów. Miliard chciał, abyśmy znowu byli razem, ale nie w atelier, gdzie w każdej chwili mogła go nakryć żona, pozwoliłam mu więc poszukać jakiegoś innego miejsca. Spotkaliśmy się w mieszkaniu jego przyjaciela. Łóżko stało w głębokiej alkowie, nad nim wisiały lustra i niewielkie, dyskretne lampy. Miliard nalegał, aby je pogasić, chciał być ze mną w ciemności. - Widziałem już twoje ciało i znam je doskonale, ale teraz chciałbym je poczuć, z zamkniętymi oczyma, chcę poznać dotyk twej skóry i ciała. Masz nogi tak twarde i silne, a zarazem są pod moimi rękami tak miękkie i delikatne. Kocham twoje stopy o palcach rozsuniętych jak u ręki i pięknie pomalowanych paznokciach... i ten delikatny meszek na udach. - Jego dłoń wędrowała po moim ciele powoli, jakby z namysłem, muskając każdą wypukłość i zagłębiając się wszędzie tam, gdzie było to możliwe. - Jeśli zatrzymam rękę między udami - zapytał - czujesz to? Jest ci przyjemnie? Chcesz, żeby znalazła się jeszcze bliżej?
- O, tak, bliżej - poprosiłam. - Chciałbym cię czegoś nauczyć - oświadczył. - Pozwolisz mi na to? Wsunął palec w mą płeć. - A teraz zaciskaj ją wokół palca. Jest tam taki mięsień, który potrafi zaciskać się na penisie i rozciągać z powrotem. Spróbuj. Spróbowałam. Ten palec, tkwiący we mnie, doprowadzał mnie do szału. Ponieważ nie drgnął nawet trochę, wytężyłam swe siły, aby poruszyć wnętrzem łona. I raptem poczułam mięsień, o którym mówił; początkowo był dosyć niemrawy, ale po chwili zaczął zaciskać się wokół palca i rozwierać z powrotem. - O, tak - powiedział Miliard. - Właśnie tak. A teraz mocniej, jeszcze mocniej. Posłusznie otwierałam się więc i zamykałam, otwierałam i zamykałam. To było tak, jakby w moim wnętrzu znajdowały się drobne usta, zaciskające się rytmicznie na palcu. Zapragnęłam wchłonąć go do końca, wessać go, nie mogłam przestać. Potem Miliard powiedział, że wejdzie we mnie, ale nie będzie się poruszać, a ja mam zaciskać nadal ten mięsień. Ćwiczyłam dalej z coraz większym zapałem. Podniecenie narastało we mnie z każdą chwilą i czułam, że lada moment osiągnę orgazm, ale po kilku kolejnych ruchach, wsysających penis aż do końca, Miliard jęknął nagle z rozkoszy i zaczął pchać szybko tam i z powrotem, nie mogąc powstrzymać dłużej momentu szczytowania. Co do mnie, kontynuowałam ruchy wewnętrzne i również doznałam orgazmu, ale w ten najcudowniejszy sposób, w głębi łona. - Czy John pokazał ci to już kiedyś? - zapytał potem. - Nie. - A co ci pokazał? - To - odparłam. - Klęknij nade mną i pchnij. Posłuchał. Jego penis nie doszedł jeszcze całkowicie do siebie po pierwszym orgazmie, ale Miliard wsunął go we mnie, pomagając sobie ręką. Ja również wyciągnęłam ręce, pogłaskałam jądra, a potem dwoma palcami ujęłam członek u nasady i poczęłam masować go, podczas gdy ruszał się w jedną i drugą stronę. Penis stwardniał, a Miliard, owładnięty żądzą na nowo, pchał jeszcze gwałtowniej. Potem przerwał. - Nie mogę być taki zachłanny - powiedział dziwnym tonem. - Nie będziesz miała siły dla Johna. Położyliśmy się z powrotem i zapaliliśmy. Czy Miliard czuł do mnie coś więcej niż samo pożądanie fizyczne, czy dręczyła go świadomość, że kocham Johna? Z jego słów przebijał niezmiennie ból, nie przestawał jednak wypytywać. - Czy John posiadł cię dziś? Czy wziął cię tylko raz? W jaki sposób?
Podczas kolejnych tygodni Miliard nauczył mnie wielu rzeczy, których nie robiłam z Johnem, a każdą nową pozycję wypróbowy wałam natychmiast na Johnie. Doszło do tego, że stał się podejrzliwy. Zastanawiał się, gdzie nauczyłam się tego wszystkiego, wiedział bowiem, że nie kochałam się z nikim, dopóki go nie poznałam. Kiedy po raz pierwszy napięłam mięśnie płci, aby zacisnąć się na penisie, osłupiał. Obydwa sekretne układy poczęły stwarzać dla mnie problemy, ale z drugiej strony byłam coraz bardziej podekscytowana ryzykiem i ich intensywnością.
LILITH
Lilith była kobietą oziębłą, a jej mąż domyślał się tego, mimo iż usiłowała to przed nim ukryć. Sytuacja doprowadziła do następującego wydarzenia. Lilith nie jadła nigdy cukru, nie chciała bowiem, aby jej figura stała się jeszcze bardziej pulchna, a do słodzenia używała substytutu - małych, białych pastylek, które stale nosiła przy sobie w torebce. Pewnego razu zapas skończył się, poprosiła więc męża, aby kupił jej trochę pastylek, wracając do domu. Przyniósł jej małą buteleczkę, taką o jaką jej chodziło, ona zaś po obiedzie wrzuciła do kawy dwie pastylki. Siedzieli obok siebie, a on wpatrywał się w nią z wyrazem owej pobłażliwej tolerancji, którą okazywał zawsze w momentach jej ataków nerwowych, napadów egotyzmu lub samopotępienia, paniki. Na wszystkie oznaki histerii reagował niezmiennie spokojnie, nie tracąc cierpliwości. Tym, kto szalał, była zawsze ona, to ona wpadała w gniew i poddawała się najbardziej burzliwym emocjom; on w tym wszystkim nie brał żadnego udziału. Ten stan rzeczy był najwidoczniej symbolem napięcia między nimi, którego nie mogli rozładować seksualnie. Mąż Lilith ignorował wszystkie jej prymitywne, gwałtowne prowokacje, nie zamierzał stawać z nią na tej emocjonalnej arenie, zaspokajając w ten sposób jej żądzę zazdrości, bojaźni i walki. Może - gdyby podjął wyzwanie i przystał na grę, która jej odpowiadała uświadomiłaby sobie jego obecność bardziej fizycznie. Ale mąż Lilith nie miał pojęcia o preludiach wzmagających pożądanie zmysłowe, nie wiedział nic o podnietach niezbędnych dla pewnych istot o dzikiej naturze, tak więc zamiast reagować natychmiast na widok jej włosów, gdy napełniały się energią, jej twarzy, kiedy zaczynała się ożywiać, jej oczu, gdy rozżarzały się jak węgle, jej ciała, kiedy poczynało drgać nerwowo jak u konia wyścigowego - krył się za murem pobłażliwej wyrozumiałości, drażnił się z nią łagodnie i akceptował tak, jak zwiedzający w zoo, którzy obserwują zwierzęta w klatkach i śmieją się ubawieni ich pozami, nigdy jednak nie ulegają nastrojowi i nie przejmują zwyczajów zwierząt. To właśnie stworzyło dla Liiith stan izolacji; była niczym dzikie zwierzę na głuchej pustyni. Każdorazowo, gdy wpadała w furię, gdy ogarniała ją złość, jej mąż znikał. Był jak niewzruszone niebo, które spogląda z góry, czekając, aż siła burzy osłabnie. Gdyby - niczym zwierzę równie prymitywne - pojawił się na drugim krańcu tej pustyni i skonfrontował żonę z takim samym elektrycznym napięciem we włosach, skórze i oczach, gdyby zaprezentował
takie samo ciało drapieżnika, stąpając ciężkim krokiem i szukając jakiegokolwiek pretekstu, aby zamknąć ją w dzikim uścisku i poczuć jej ciepło i siłę, wówczas padliby może razem na ziemię, a ich zmagania przybrałyby inny charakter; walka przerodziłaby się w miłosne uściski, szarpanina przybliżyłaby jedynie ich usta, zęby, języki, wzajemna pasja sprawiłaby, że ich najintymniejsze strefy ocierałyby się o siebie, krzesząc iskry, a oba ciała musiałyby zespolić się w jedno, aby rozładować to cudowne napięcie. Tego wieczoru rozsiadł się w fotelu, z tym swoim nieprzeniknionym wyrazem twarzy, ona zaś w świetle lampy malowała coś z taką furią, jak gdyby potem, kiedy obraz będzie już gotowy, zamierzała połknąć go żywcem. Nagle oświadczył: - Wiesz, to, co ci przyniosłem i co wsypałaś po obiedzie do kawy, to nie był wcale cukier, lecz „hiszpańska muszka”, specjalny środek wzmagający namiętność. Lilith spojrzała nań ze zdumieniem. - I ty dałeś mi coś takiego? - Tak, chciałem się przekonać, jak to podziała na ciebie, pomyślałem sobie, że oboje możemy mieć z tego mnóstwo przyjemności. - Och, Billy - zawołała. Cóż to za podstęp! A ja obiecałam już Mabel, że pójdziemy obie do kina. Nie mogę jej zawieść, siedziała w domu przez cały tydzień! A jeśli to zacznie działać podczas seansu? - Cóż, rzeczywiście musisz z nią iść, skoro dałaś słowo. Aleja będę na ciebie czekał. W takim też stanie ducha, zaintrygowana i podekscytowana, Lilith pojechała po Mabel. Nie ośmieliła się zwierzyć przyjaciółce z tego, co zrobił jej mąż, przywołała jednak na pamięć wszystkie opowieści, które słyszała na temat „hiszpańskiej muszki”. W wieku XVIII mężczyźni we Francji stosowali ów środek na dużą skalę. Przypomniała sobie historię o pewnym arystokracie, który w wieku czterdziestu lat - nieco już zmęczony intensywnymi przygodami miłosnymi z co atrakcyjniejszymi kobietami - zakochał się w tancerce zaledwie dwudziestoletniej, i to tak gorąco, że spędził z nią na igraszkach seksualnych trzy pełne dni i noce, a to dzięki „hiszpańskiej muszce”. Lilith usiłowała wyobrazić sobie, jakie to uczucie i co by się stało, gdyby namiętność dała o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie, ona zaś musiała gnać czym prędzej do domu i zwierzyć się mężowi ze swej płomiennej żądzy. Siedząc w ciemnym kinie, nie potrafiła skoncentrować się na tym, co działo się na ekranie. W jej głowie panował niesłychany chaos. Pełna napięcia siedziała na brzeżku krzesła, usiłując wyczuć działanie afrodyzjaku. Drgnęła raptownie, uświadamiając sobie przede wszystkim ze strachem, że ma rozsunięte uda, a spódnica podwinęła się, odsłaniając kolana. Przez chwilę była przekonana, że jest to wyraz jej rosnącej już gorączki seksualnej. Próbowała przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek przedtem siedziała już w takiej pozie w
kinie. Miała wrażenie, że rozsunięte uda to najbardziej nieprzyzwoita pozycja, w jakiej może siedzieć kobieta, przyszło jej też raptem na myśl, że osoba siedząca przed nią, w rzędzie, który znajdował się nieco niżej, mogłaby w każdej chwili obrócić się i zajrzeć jej pod spódnicę, delektując się widokiem jej nowych majtek i nowych podwiązek, które dopiero co kupiła. Wszystko zdawało się przygotowywać ją na ową orgiastyczną noc. Musiała przewidzieć to intuicyjnie i zapewne dlatego kupiła sobie te majtki obszyte delikatną koronką, jak również podwiązki barwy koralu, tak bardzo pasujące do jej smukłych, gładkich nóg. Zirytowana zacisnęła nogi. Uświadomiła sobie raptem, że jeśli ta dzika żądza owładnie nią właśnie teraz, nie będzie wiedziała, co zrobić. Może wstać nagle, powiedzieć, że rozbolała ją głowa, i wyjść? Albo też skorzystać z obecności Mabel... Mabel, która adoruje ją od dawna. Tylko czy starczy jej odwagi, aby uczynić ten krok i zacząć pieścić Mabel? Słyszała już wielokrotnie o tym, że kobiety przychodzą do kina, aby darzyć się pieszczotami. Jedna z jej przyjaciółek siedziała kiedyś w kinie, aż tu nagle dłoń towarzyszki zaczęła powoli rozpinać w ciemności jej spódnicę, wśliznęła się na płeć i głaskała tak długo, aż doprowadziła ją do orgazmu. Ciekawe jak często przeżywała potem tę rozkosz, siedząc sztywno, nieruchomo, podczas gdy dłoń znajomej pieściła ją w ciemności, powoli, tajemniczo, dyskretnie, tak aby nikt tego nie dostrzegł? Czy to właśnie przydarzy się teraz jej samej? Nigdy jeszcze nie pieściła innej kobiety. Czasem tylko wyobrażała sobie, jakie to musi być cudowne pieścić kobietę, krągłe pośladki, miękki brzuch, aksamitnie delikatną skórę między udami, nieraz też, leżąc nocami w łóżku, próbowała głaskać się po to tylko, aby przekonać się, jakie to uczucie dotykać kobietę. Często pieściła własne piersi, wyobrażając sobie, że należą do innej kobiety. Zamknęła oczy, przypominając sobie widok ciała Mabel w kostiumie kąpielowym, Mabel z tymi jej pełnymi, bardzo krągłymi piersiami niemal rozsadzającymi kostium kąpielowy, Mabel z tymi zmysłowymi, uśmiechającymi się łagodnie ustami. Jak cudownie by było! Ale czas mijał, a między udami, póki co, nie czuła takiego żaru, który uderzyłby jej do głowy, pozbawił kontroli nad sobą i kazał wyciągnąć rękę do Mabel. Pastylki nie zaczęły jeszcze działać. Nadal była zimna, zaciskała kurczowo uda, czując, jak bardzo jest napięta. Nie była w stanie się odprężyć. Gdyby dotknęła teraz Mabel, z pewnością nie starczyłoby jej odwagi, aby być konsekwentną i wykonać kolejny, bardziej zuchwały gest. Czy Mabel nosi spódnicę zapinaną z boku, czy chciałaby, aby Lilith pieściła ją w kinie? Ogarniał ją coraz większy niepokój. Każdorazowo, kiedy się zapominała, otwierała znowu uda, przybierając pozę w jej mniemaniu tak nieprzyzwoitą, tak prowokującą, jak gesty owych tancerek, Balijek, które poruszały rękami, to osłaniając płeć, to znów wystawiając ją na widok publiczny.
Film dobiegł końca. Lilith jechała w milczeniu, prowadząc samochód ciemnymi ulicami. Reflektory wydobyły raptem z mroku samochód zaparkowany na poboczu drogi, ukazując parę zajętą sobą, ale nie w zwykły sposób. Kobieta siedziała na kolanach mężczyzny, tyłem do niego, on zaś prężył się pod nią, w sposób typowy dla kogoś, kto właśnie osiąga orgazm. Był w stanie tak wielkiego podniecenia, że nie przerwał nawet wtedy, gdy oświetliły go światła przejeżdżającego samochodu. Wyprężył się nawet jeszcze bardziej, aby poczuć dosiadającą go kobietę, a ona poruszała się jak ktoś omdlewający z rozkoszy. Lilith jęknęła na ten widok, a Mabel powiedziała: - Nakryłyśmy ich w najbardziej odpowiednim momencie. - I roześmiała się. A więc Mabel wiedziała, co to punkt kulminacyjny, którego Lilith nie poznała jeszcze, choć tak bardzo ją intrygował. Chciała już zapytać: „Jak to jest, jakie to uczucie?”, uświadomiła sobie jednak. że niebawem i ona pozna je należycie. Będzie zmuszona pofolgować wszystkim tym żądzom, które dotychczas przeżywała wyłącznie w marzeniach, w długich marzeniach wypełniających godziny spędzane w samotności w domu. Siedziała, na przykład malując, i wyobrażała sobie przy tym: wchodzi mężczyzna, którego bardzo kocham. Wchodzi do pokoju i mówi: „Teraz cię rozbiorę”. Mój mąż nigdy mnie nie rozbiera; ściąga tylko to, co ma na sobie, i kładzie się do łóżka, a jeśli ma na mnie ochotę, gasi światło. Ale ten mężczyzna podejdzie i powoli zacznie mnie rozbierać, zdejmować jedną rzecz po drugiej. W ten sposób zyskam wiele czasu, aby go poczuć, kiedy będzie tak stał z rękoma na moim ciele. Najpierw rozepnie mi pasek, obejmie mnie oburącz w talii i powie: „Jaką masz śliczną talię, jesteś tak ładnie wcięta, smukła”. A potem rozepnie mi bluzkę, bardzo powoli, a ja będę czuła jego dłonie, odpinające guzik po guziku i muskające co chwila moje piersi, aż wyłonią się całe spod bluzki, będzie nimi zachwycony i zacznie ssać sutki jak niemowlę, podrażniając je zębami, a ja będę czuła to na całym ciele, jego pieszczoty zwolnią każdy mój napięty nerw i unicestwią mnie. Zniecierpliwi się trochę przy rozpinaniu spódnicy, zacznie szarpać; wszystko z nadmiaru podniecenia. Nie zgasi światła. Nie przestanie patrzeć na mnie z pożądaniem i podziwem, będzie mnie wielbił i ogrzewał me ciało dłońmi, będzie mnie pragnął... i w końcu podniecenie ogarnie również mnie, każdą najdrobniejszą cząstkę mego ciała. Czy ta „hiszpańska muszka” zaczęła już działać? Nie, Lilith była rozmarzona, dręczyły ją natrętnie powracające fantazje - ale nic poza tym. A jednak... widok tej pary w samochodzie, nastrój ekstazy, w jakiej się oboje znajdowali... to właśnie pragnęła poznać. Kiedy wróciła do domu, mąż czytał. Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się jak psotne dziecko. Lilith nie chciała przyznać, że dotychczas nie poczuła działania afrodyzjaku. Była niezmiernie rozczarowana sama sobą. Teraz zrozumiała na dobre, że jest kobietą oziębłą,
której nic już nie pomoże - nawet środek, dzięki któremu ów osiemnastowieczny szlachcic kochał się z młodą dziewczyną przez trzy noce i trzy dni bez przerwy. Doprawdy, była potworem. Ale o tym nie może dowiedzieć się nawet jej mąż. Jeszcze by ją wyśmiał i w końcu rozejrzałby się za bardziej zmysłową kobietą. Zaczęła więc rozbierać się na jego oczach, a potem - na wpół obnażona - kręciła się po pokoju. Dłuższą chwilę spędziła przed lustrem, szczotkując sobie włosy. Zazwyczaj nie czyniła tego. Nie chciała wzbudzać jego pożądania. Nie sprawiało jej to żadnej przyjemności. Stosunek seksualny był czymś, z czym należało uporać się jak najprędzej i na czym zależało wyłącznie jemu. Dla niej było to niczym składanie ofiary. Jego podniecenie i jego rozkosz - w czym nie miała przecież żadnego udziału - wywoływały w niej raczej odruch wstrętu. Czuła się jak kurwa, która bierze za to pieniądze, była kurwą wyzutą z wszelkich namiętności, która za jego miłość i poświęcenie mogła ofiarować mu tylko swe zimne, puste ciało. Wstydziła się za siebie. Ale kiedy wreszcie weszła do łóżka, jej mąż powiedział:-Odnoszę wrażenie, że „hiszpańska muszka” nie podziałała jeszcze wystarczająco silnie. Jestem już trochę śpiący. Obudź mnie, gdybyś... Lilith próbowała usnąć, ale cały czas czekała na moment, kiedy ogarnie ją dzika namiętność. Po godzinie wstała i poszła do łazienki, wyjęła z szafki buteleczkę i wzięła kilka pastylek naraz, myśląc: Teraz wreszcie podziała. Postanowiła czekać. W nocy mąż przyszedł do niej do łóżka, ale ona była tak napięta między nogami, tak sucha, że musiała zwilżyć mu penis śliną. Następnego ranka zbudziła się ze szlochem. Kiedy mąż począł wypytywać ją o przyczynę rozpaczy, powiedziała mu prawdę. Wtedy roześmiał się z całego serca. - Ależ Lilith, to był tylko żart. Nie dałem ci żadnej „hiszpańskiej muszki”, po prostu zażartowałem sobie z ciebie. Ale od tego momentu Lilith była owładnięta tylko jedną myślą: muszą istnieć jakieś metody, aby wzbudzić pożądanie. Próbowała wszystkiego, o czym kiedykolwiek słyszała: wypijała całe filiżanki gorącej czekolady z dodatkiem wanilii, jadła cebulę. Alkohol nie działał na nią jak na innych, gdyż od samego początku miała się przed nim na baczności. Wszystko na nic; nie traciła kontroli nad sobą. Kiedyś doszły ją wieści o małych kuleczkach, stosowanych w Indiach Wschodnich jako afrodyzjak. Ale skąd je zdobyć? Hinduski wsuwały je sobie do pochwy. Kulki były wykonane z bardzo miękkiej gumy, miały delikatną powierzchnię, podobną do skóry
człowieka. Umieszczone w sromie, dopasowywały się doń kształtem, a kiedy kobieta chodziła, poruszały się i one, podrażniając ciało przy każdym ruchu mięśni, podniecając bardziej, o wiele bardziej niż mógłby to uczynić penis lub palec. I Lilith zapragnęła mieć takie kulki, przynajmniej jedną; wsunęłaby ją sobie do pochwy i trzymała tam dzień i noc.
MARIANNĘ
Nazwę siebie „burdelmamą” w pewnym wydawnictwie, gdzie szerzy się prostytucja literacka, „burdelmamą” dla grupy głodnych pisarzy, którzy produkują na sprzedaż, na zamówienie „kolekcjonera”, opowiadania erotyczne. Byłam pierwsza, która przystąpiła do pracy, a to, co już napisałam, dawałam codziennie pewnej młodej kobiecie, aby wystukała ładnie na maszynie. Owa kobieta zajmowała się właściwie malarstwem, wieczorami natomiast siedziała przy maszynie, zarabiając w ten sposób na życie. Miała złociste włosy, które wyglądały jak aureola, niebieskie oczy, okrągłą twarz, pełne i jędrne piersi. Miała jednak skłonność raczej do ukrywania swych bujnych kształtów niż do szczycenia się nimi; maskowała je nieforemnymi szatami, luźnymi żakietami, plisowanymi spódniczkami, płaszczami. Pochodziła z niewielkiego miasteczka, znała twórczość Prousta, KrafftEbinga, Marksa i Freuda. Miała oczywiście mnóstwo przygód seksualnych, istnieje jednak pewien rodzaj przygód, w których ciało nie uczestniczy tak naprawdę. Mariannę oszukiwała samą siebie, sądziła, że kładąc się z mężczyznami, pieszcząc ich i czyniąc to wszystko, co do tego należy, prowadzi aktywne życie seksualne. Ale to wszystko działo się jedynie na zewnątrz. W rzeczywistości jej ciało pozostawało nieczułe, głuche, nieuformowane, a nawet niedojrzałe. Była nadal dziewicą, poczułam to natychmiast, kiedy weszła po raz pierwszy do pokoju. Podobnie jak żołnierz, który za nic nie przyzna, że ogarnął go strach, tak również Mariannę nie chciała zdradzić się z tym, że jest zimna, oziębła. Postanowiła jednak zasięgnąć porady psychoanalityka. Nie mogłam nic na to poradzić; dając jej do przepisania moje erotyki, zastanawiałam się tylko nad jednym - w jakim stopniu podziałają na nią. Wraz z jej intelektualną odwagą, ciekawością, szła w parze jakaś dziwna pruderia cielesna, której pozostawała wierna, przypadkowo odkryłam też, że jeszcze nigdy nie opalała się nago, że przerażała ją sama myśl o tym. Wspomnienie dręczące ją najbardziej wiązało się z mężczyzną, który początkowo nie wywarł na niej żadnego wrażenia, pewnego jednak dnia, kiedy wychodził już z jej atelier, przycisnął ją mocno do ściany i wtargnął w nią gwałtownie. Najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, że w trakcie stosunku nie czuła zupełnie nic, potem jednak, przypominając sobie ów
incydent, czuła każdorazowo falę ciepła, ogarniał ją również dziwny niepokój. Nogi stawały się jak z waty, uginały się w kolanach i w takich chwilach dałaby wszystko, aby jeszcze raz poczuć na sobie to natarczywe, silne ciało, które przycisnęło ją wtedy do ściany, nie dając żadnej możliwości ucieczki, a potem wzięło w posiadanie. Pewnego razu nie przyniosła mi na czas maszynopisu. Poszłam do niej i zapukałam do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Pchnęłam drzwi. Mariannę musiała mieć coś do załatwienia, gdyż nie było jej w atelier. Stanęłam przy maszynie, aby zobaczyć, ile już przepisała, ale tekst, który ujrzałam, nie był mój. Przez chwilę pomyślałam, że zawodzi mnie już pamięć, że nie pamiętam, co sama napisałam, to jednak było wykluczone. Zaczęłam czytać tekst i wtedy zrozumiałam wszystko. W trakcie pracy Mariannę poczuła nieodpartą potrzebę spisania własnych przeżyć. Oto co napisała: Bywają teksty, które uświadamiają czytającemu, jak puste miał życie; nie doświadczył niczego do tej pory, niczego nie zaznał. Teraz już rozumiem, że większość tego, co mi się przydarzyło, miało charakter kliniczny, anatomiczny. Owszem, narządy płciowe stykały się ze sobą i zespalały, ale bez żadnych iskier, szalejącego ognia, emocji. Co zrobić, aby to osiągnąć? Co zrobić, żeby czuć... czuć? Chcę zakochać się, ale tak intensywnie, żeby sam widok tego mężczyzny, nawet gdyby stał daleko, wstrząsnął mną i przeszył na wylot, sprawił, abym drżała na całym ciele, bezsilna, miękka i omdlewająca między nogami. W taki właśnie sposób chcę się zakochać, tak silnie, aby sama myśl o nim doprowadzała mnie do orgazmu. Tego ranka, kiedy malowałam, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam dosyć przystojnego młodzieńca, nieśmiałego i jakby zakłopotanego. Od razu poczułam do niego sympatię. Wszedł bokiem, nie rozglądając się dokoła, a jego oczy patrzyły na mnie błagalnie, kiedy wyjaśnił: - Skierował mnie tu mój przyjaciel. Powiedział, że pani maluje, a ja chciałbym zlecić pani pracę. Czy byłaby pani skłonna... czy zgodzi się pani...? Zająknął się, zarumienił. Jest jak panienka, pomyślałam sobie. Powiedziałam: - Proszę wejść i usiąść... o, tu. - Byłam przekonana, że dojdzie do siebie. Spojrzał na moje obrazy. Było to malarstwo abstrakcyjne, zapytał więc: - Ale pani potrafi malować ludzi, prawda? - Oczywiście, że potrafię. - Pokazałam mu inne. - Są wspaniałe - zawołał, wpatrując się z zachwytem graniczącym z transem w obraz przedstawiający umięśnionego atletę.
- Czy chciałby pan mieć własny portret? - Co takiego? Tak... tak i nie. Rzeczywiście chodzi mi o portret, ale o dosyć niezwykły, nie wiem, czy pani... wyraziłaby zgodę... - Zgodę na co? - No... - wykrztusił wreszcie - czy namalowałaby mi pani taki portret? - i wskazał na obraz nagiego atlety. Spodziewał się zapewne określonej reakcji z mojej strony, ale zajęcia w szkole plastycznej przyzwyczaiły mnie już do widoku nagiego mężczyzny, uśmiechnęłam się więc tylko w odpowiedzi na to nieśmiałe pytanie. W jego życzeniu nie dopatrzyłam się niczego niezwykłego, jakkolwiek sytuacja, kiedy mężczyzna, który mi pozuje, miałby mi jeszcze płacić, należała jednak do niecodziennych. Na tym polegała cała różnica i powiedziałam mu to. Jednocześnie, korzystając z przysługującego malarzom prawa, przyglądałam się jego fiołkowym oczom, złocistemu meszkowi na rękach i delikatnym włoskom na uszach. Miał w sobie coś z fauna i kobiety zarazem; coś, co mnie fascynowało. Był onieśmielony, wyglądał jednak zdrowo i niemal arystokratycznie. Miał wypielęgnowane, gibkie ręce, poruszał się z wdziękiem. Nie potrafiłam ukryć swego profesjonalnego entuzjazmu, co z kolei ucieszyło go i napełniło otuchą. - Czy chciałaby pani rozpocząć od razu? - zapytał. - Mam przy sobie trochę pieniędzy. Resztę przyniosę jutro rano. Wskazałam na kąt z parawanem, za którym stała miednica i gdzie trzymałam ubranie. On jednak spojrzał na mnie swymi fiołkowymi oczami i zapytał niewinnie, jak dziecko: - Czy mogę rozebrać się tutaj? Poczułam
się
troszkę
nieswojo,
ale
powiedziałam,
że
tak.
Zajęłam
się
przygotowaniami: wzięłam arkusz papieru i węgiel, zatemperowałam go, przysunęłam krzesło. Miałam wrażenie, że celowo rozbiera się tak powoli, że czeka, aż na niego spojrzę. Zwróciłam więc nań wzrok - obojętny, jak gdybym zaczynała już rysować - trzymając w ręku węgiel. Rozbierał się z jakąś niewiarygodną ostentacją, jakby było to zajęcie wyjątkowej wagi, niemal rytuał. Nieoczekiwanie spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się, pokazując piękne, równe zęby. Jego skóra była tak delikatna, że błyszczała i mieniła się w promieniach słońca, które wpadały przez szerokie okno. I raptem węgiel w mojej dłoni drgnął, budząc się do życia, a ja pomyślałam sobie, że to z pewnością olbrzymia przyjemność kreślić rysy tego mężczyzny - ruchami przypominającymi pieszczotę. Zdjął już surdut, koszulę, buty i skarpety, pozostając tylko w
spodniach. Podtrzymywał je tak, jak striptizerka, która zagarnia dłonią fałdy sukni, nie przestając przy tym patrzeć na mnie. Nadal nie potrafiłam zrozumieć owego błysku radości, który ożywiał mu twarz. Potem pochylił się i rozpiął pasek, a spodnie opadły mu w dół. Stał teraz przede mną zupełnie nagi i nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że znajduje się w stanie silnego podniecenia seksualnego. Zawahałam się na ten widok. Gdybym zaprotestowała, nie dostałabym zapłaty, tak bardzo mi teraz potrzebnej. Spojrzałam mu pytająco w oczy. Zdawały się mówić: „Proszę, nie gniewaj się na mnie. Wybacz mi”. Usiłowałam rysować, ale było to rzeczywiście niezwykłe przeżycie. Wszystko było w porządku, dopóki rysowałam głowę, szyję czy ramiona. Wystarczyło jednak, że opuszczałam wzrok na resztę ciała, a natychmiast dostrzegałam, jak silnie to na niego działa; jego członek zaczynał dygotać - niemal niedostrzegalnie. Chciałam rysować tę wyzywającą erekcję tak obojętnie, jak gdybym szkicowała na przykład kolano, ale część mojej natury, ta zaniepokojona dziewica, nie dawała mi spokoju. Pomyślałam sobie, że muszę rysować uważnie i powoli, starając się zapanować nad sobą, gdyż w przeciwnym razie on gotów jeszcze jest wyładować swoje podniecenie na mnie. Ale nie, młodzieniec nie wykonał nawet najmniejszego ruchu; tkwił w bezruchu, najwidoczniej zadowolony z siebie. Jedyną osobą, która uległa nerwom, byłam ja - i nie wiedziałam nawet, dlaczego. Kiedy skończyłam, najspokojniej w świecie ubrał się z powrotem. Podszedł do mnie, ujął mnie grzecznie za rękę i zapytał: - Czy mogę przyjść jutro o tej samej porze? Na tym kończył się maszynopis, a kiedy przeczytałam ostatnie zdanie, do atelier weszła uśmiechnięta Mariannę. - Czyż to nie dziwna przygoda? - zapytała. - Owszem, chciałabym jednak wiedzieć, co pani czuła, kiedy on wyszedł. - Potem - przyznała - byłam przez cały dzień podniecona. Stale miałam przed oczyma jego ciało i ten przepiękny sterczący członek. Raz po raz przeglądałam szkice i wreszcie na jednym z nich uwieczniłam to cudowne wydarzenie. Dręczyła mnie żądza, ale mężczyźnie takiemu jak on chodzi o coś innego, jemu zależy wyłącznie na tym, abym na niego patrzyła. Cały incydent mógł pozostać w ramach zwykłej przygody, ale dla Mariannę stał się czymś o wiele ważniejszym. Na moich oczach przeradzał się w obsesję. Najwidoczniej to samo zdarzyło się podczas następnej sesji. Wszystko odbywało się w milczeniu, a Mariannę nie okazywała żadnych emocji. Również i on nie mówił nic, co pozwalałoby wyjaśnić przyjemność, jaką odczuwał w momencie, kiedy przyglądała się badawczo jego ciału.
Każdego dnia odkrywała w nim coraz to większe cuda. Każdy szczegół jego anatomii był wspaniały. Gdyby chociaż w minimalnym stopniu zainteresował się szczegółami jej ciała... ale nie, nie uczynił tego. A Mariannę usychała, cierpiała męki nie ugaszonej żądzy. Ekscytowało ją również nieustanne spisywanie przygód innych, jako że - będąc osobą godną zaufania - otrzymywała teraz rękopisy od wszystkich z naszej grupy. Co wieczór mała Mariannę obujnych, dojrzałych piersiach nachylała się nad maszyną i gorączkowo wystukiwała słowa o burzliwych wydarzeniach pełnych namiętności. Niektóre fakty robiły na niej większe wrażenie niż inne. Podobała jej się przemoc. Dlatego właśnie sytuacja z młodym człowiekiem była dla niej wyjątkowo nieznośna. Nie potrafiła pojąć, jak to możliwe, że on stoi podniecony seksualnie i w tak wyraźny sposób upaja się samym jej wzrokiem, tak jakby była to pieszczota. Im bardziej był bierny, z im większą rezerwą odnosił się do niej, tym większe ogarniało ją pragnienie, aby użyć wobec niego siły. Marzyła o tym, żeby złamać jego wolę, ba, ale jak można złamać wolę mężczyzny? Skoro nie potrafiła skusić go samą swą obecnością, co miała zrobić, aby rozbudzić jego żądzę? Pragnęła często, aby zasnął, wtedy skorzystałaby ze sposobności, aby popieścić go, on zaś, na pół zamroczony przez sen, posiadłby ją wtedy jeszcze przed całkowitym rozbudzeniem. Nieraz wyobrażała sobie, że młodzieniec wchodzi do atelier, podczas gdy ona się ubiera, a widok jej nagiego ciała podnieca go. Kiedyś, wiedząc, że młodzieniec przyjdzie za chwilę, zaczęła się przebierać przy nie domkniętych drzwiach, on jednak odwrócił skromnie wzrok i począł przeglądać książkę. Istniał tylko jeden sposób wprawienia go w stan podniecenia: patrzeć na niego. A Mariannę traciła już zmysły z pożądania. Rysunki były niemal gotowe, pozowanie dobiegało końca, znała już każdą cząstkę jego ciała, odcień jego skóry o jasnozłocistej karnacji, najdrobniejszą wypukłość jego mięśni i - co najważniejsze - sterczący bezustannie członek, gładki, połyskliwy, twardy, kuszący. Podeszła do niego, aby ustawić w pobliżu kawałek białej dykty, która rzucałaby na jego ciało świetlne refleksy i cienie, ale raptem straciła zupełnie panowanie nad sobą; nieoczekiwanie dla samej siebie padła na kolana, klękając przed wyprężonym penisem. Nie dotknęła go; wpatrywała się tylko przez dłuższą chwilę, wreszcie szepnęła: - Jaki on piękny! Jej słowa w widoczny sposób podziałały na niego; członek wyprężył się jeszcze bardziej. Klęczała teraz bardzo blisko - penis znajdował się w zasięgu jej ust - zdobyła się jednak tylko na to, żeby powtórzyć: - Jaki on piękny!
Ponieważ nawet się nie poruszył, przysunęła się jeszcze bliżej, rozchyliła lekko wargi i delikatnie, niezmiernie delikatnie, musnęła językiem koniuszek członka. W dalszym ciągu stał w bezruchu, obserwując tylko jej twarz, sposób, w jaki jej język przesuwa się pieszczotliwie po czubku penisa. Lizała go delikatnie, leciutko, niczym kotek, wreszcie wsunęła sobie kawałeczek do ust i zacisnęła wargi. Członek zadrżał. Obawiając się oporu z jego strony, nie uczyniła nic więcej, on zaś nie zachęcał jej do kontynuowania pieszczoty. Sprawiał wrażenie zadowolonego z obrotu sprawy, a Mariannę poczuła, iż niczego więcej nie powinna się teraz spodziewać. Skoczyła na równe nogi i wróciła do swojej pracy, w jej duszy jednak szalał prawdziwy huragan. Oczyma wyobraźni widziała teraz sceny pełne gwałtu. Przypominała sobie filmy, które obejrzała kiedyś w Paryżu: ludzie tarzający się na trawie, dłonie błądzące po ciele, białe majtki ściągnięte przez czyjeś gorliwe ręce, pieszczoty, pieszczoty i rozkosz sprawiająca, że ciała rzucały się konwulsyjnie, rozkosz chłoszcząca ciała, zalewającaje jak woda, zmuszająca je, aby prężyły się, podczas gdy sama nakrywa swą falą brzuchy lub biodra, ogarnia cały kręgosłup lub nogi. Mimo to Mariannę panowała nad sobą, kierując się intuicyjną wiedzą kobiety o upodobaniach mężczyzny, którego pożąda. On natomiast pozostawał jakby w stanie transu, z wyprężonym członkiem. Raz po raz jego ciało przeszywał lekki dreszcz, jak gdyby na samo wspomnienie jej ust, rozchylających się na przyjęcie członka, ogarniała go rozkosz. Nazajutrz po tym wydarzeniu Mariannę powtórzyła swą pozę pełną uwielbienia, pełną ekstazy na widok piękna niezwykłego członka. Ponownie uklękła, modląc się do tego osobliwego bożka, który nie oczekiwał od niej nic oprócz podziwu, ponownie lizała go starannie, z entuzjazmem, śląc od członka w głąb jego ciała najwspanialszy owoc - i ponownie młodzieniec zadygotał. A potem poczuła ze zdumieniem drobną kropelkę słonej, mlecznobiałej substancji, rozpływającej się w jej ustach, zwiastuna żądzy, zacisnęła więc wargi jeszcze bardziej i spotęgowała ruchy języka. Widząc, że młodzieniec poczyna omdlewać z rozkoszy, przerwała; sądziła, że jeśli odmówi mu teraz spełnienia, on uczyni kolejny krok, aby doń doprowadzić. Przez chwilę pozostał w bezruchu. Jego członek dygotał, on sam zaś dręczony był przez nieugaszoną żądzę - i raptem dostrzegła zdumiona, że młodzieniec przesuwa dłoń w dół brzucha, tak jakby zamierzał zaspokoić się w ten sposób. Mariannę poczuła, że ogarniają desperacja. Odsunęła jego rękę na bok i ponownie wzięła penis do ust, ogarniając oburącz jądra. Pieściła go i wchłaniała tak długo, aż wreszcie wyprysnął.
Nachylił się nad nią, pełen wdzięczności i czułości, i szepnął: - Jesteś pierwszą kobietą, pierwszą kobietą, pierwszą kobietą... Fred wprowadził się do niej. Ale, jak wyjaśniła Mariannę, nie poczynił żadnych postępów, akceptował jedynie jej pieszczoty. Kiedy leżeli w łóżku nadzy, Fred zachowywał się tak, jak gdyby nie posiadał płci. Hołdy z jej strony przyjmował nader zachłannie, ale jej żądze pozostawały zignorowane. Co najwyżej wsuwał czasem dłonie pomiędzy jej uda. Podczas gdy ona pieściła go ustami, on otwierał jej płeć, jak gdyby miał przed sobą kwiat i chciał dotrzeć do słupka. Kiedy czuł skurcze pochwy, skwapliwie głaskał jej drgające wejście. Dygotała w takich momentach, owładnięta namiętnością, ale nie była w stanie zaspokoić apetytu na jego ciało, na jego członek, aż się trzęsła do tego, żeby posiadł ją całkowicie, aby wtargnął w nią do końca. Przyszło jej do głowy, aby pokazać mu teksty, które pisała na maszynie, gdyż to mogło zainspirować go odpowiednio. Kładli się więc na łóżko i czytali wspólnie. On czytał je na głos, z widoczną przyjemnością, zatrzymując się dłużej na opisach, wracając do nich raz po raz, a potem znowu rozbierał się i pokazywał swoje ciało. Jednak bez względu na stan swego podniecenia nie czynił nic ponadto. Mariannę postanowiła wysłać go do psychiatry. W tym celu opowiadała mu wielokrotnie, jak bardzo psychoanaliza pomogła jej samej. Fred słuchał z zainteresowaniem, odrzucił jednak w końcu jej pomysł. Zaczęła więc nalegać, aby opisał swoje doświadczenia. Początkowo wstydził się, był onieśmielony. Potem, niemal cichcem, zaczął pisać, chował jednak arkusze papieru, kiedy wchodziła do pokoju. Używał ułamanego ołówka, jak gdyby chodziło o spowiedź kryminalisty. To, że zdołała przeczytać jego wspomnienia, było dziełem przypadku. Potrzebował pilnie pieniędzy, zastawił więc swoją maszynę do pisania, płaszcz zimowy i zegarek, ale w końcu nie pozostało mu już nic innego, co mógłby zastawić. Nie chciał być dla Mariannę ciężarem. I tak zniszczyła już sobie prawie wzrok tym ciągłym pisaniem na maszynie, pracą do późna w nocy, zarabiała zaś akurat tyle, aby opłacić czynsz i kupić trochę żywności. Udał się więc do kolekcjonera, któremu Mariannę dostarczała teksty, i zaoferował mu własny rękopis, przepraszając za to, że jest napisany odręcznie. Kolekcjoner, nie mogąc odczytać tekstu, oddał rękopis - nieświadomy niczego - Mariannę, aby przepisała go na maszynie. I w ten sposób pamiętnik kochanka znalazł się w jej rękach. Niezdolna pohamować ciekawości, pragnąc poznać sekret jego bierności, przeczytała tekst, zanim jeszcze wzięła się do pracy. Nasze życie seksualne pozostaje najczęściej tajemnicą, wszyscy trzymają je w
sekrecie. Nawet najlepsi przyjaciele nie opowiadają sobie wszystkich szczegółów na ten temat. Tu jednak, u Mariannę, żyję w innej atmosferze. Wszystko, o czym rozmawiamy, o czym czytamy i co piszemy, dotyczy życia seksualnego. Przypominam sobie pewien incydent, o którym już niemal zdążyłem zapomnieć. Zdarzyło się to, kiedy miałem piętnaście lat i pod względem erotycznym byłem jeszcze niewinny. Moja rodzina wynajęła w Paryżu apartament o wielu balkonach i wychodzących na nie drzwiach. Miałem zwyczaj przechadzania się latem po moim pokoju zupełnie nago. Pewnego razu robiłem to właśnie przy otwartych drzwiach i raptem dostrzegłem jakąś kobietę, która obserwowała mnie z naprzeciwka. Siedziała na swoim balkonie, patrząc na mnie, jakby nigdy nic inagle coś mnie podkusiło, aby udawać, że jej nie widzę. Bałem się, że pójdzie sobie, jeśli zorientuje się, że wiem ojej obecności. Świadomość, że ta kobieta podgląda mnie, sprawiała mi niezwykłą przyjemność. Przechadzałem się po pokoju, chwilami też kładłem się na łóżko. Przez cały czas ona siedziała nieporuszenie. Owa scena powtarzała się każdego dnia przez cały tydzień, ale trzeciego dnia doznałem erekcji. Czy mogła dostrzec to z takiej odległości, czy widziała mnie wyraźnie? Zacząłem się dotykać, czując przez cały czas, że kobieta obserwuje z uwagą każdy mój ruch. Owładnęło mną cudowne podniecenie. Z łóżka, na którym leżałem, widziałem jej bujne ciało. Nie spuszczając z niej oczu, bawiłem się członkiem i wreszcie ogarnęła mnie żądza tak silna, że wytrysnąłem. Kobieta nie przestała na mnie patrzeć. Czy da mi jakiś znak? Czy mój widok podniecił ją? W każdym razie powinien był. Nazajutrz oczekiwałem trwożliwie, czy zjawi się znowu. Przyszła o zwykłej porze, usiadła na balkonie i skierowała na mnie wzrok. Byliśmy zbyt oddaleni od siebie, abym mógł powiedzieć, czy uśmiechała się, czy też nie. I znowu położyłem się na łóżko. Nie próbowaliśmy spotkać się na ulicy, chociaż byliśmy sąsiadami. Jedyne, co pamiętam z tamtego okresu, to odczuwana w takich chwilach przyjemność, z którą żadna inna przyjemność nie mogła się równać. Podniecam się na samo wspomnienie owych wydarzeń. Mariannę daje mi w pewnym sensie możliwość przeżycia takiej samej przyjemności. Kocham ten głodny wzrok, jakim patrzy na mnie, wzrok pełen zachwytu i uwielbienia. Kiedy Mariannę przeczytała rękopis Freda, poczuła, że nigdy nie zdoła przełamać jego bierności. Szlochała trochę, gdyż jako kobieta uznała się za oszukaną, ale mimo to nie
przestała go kochać. Był tak wrażliwy, czuły i delikatny, nigdy nie zranił jej uczuć. Może nie zachowywał się wobec niej opiekuńczo, raczej jak brat, dostosowywał się też do jej nastrojów. Traktował ją jak artystkę w rodzinie, podziwiał jej malarstwo, nosił jej sztalugi, starał się zawsze pomóc jej w ten czy inny sposób. Na zajęciach z malowania zastępowała nauczyciela, a Fred ochoczo towarzyszył jej z samego rana, korzystając z pretekstu, że musi zanieść farby. Zafascynowały go modele; nie modele jako osoby, lecz ich sposób pozowania. Zapragnął sam zostać modelem. Tego było już dla Mariannę za wiele. Nie miałaby nic przeciw temu, gdyby wiedziała, że Fred podnieca się seksualnie, kiedy czuje na sobie czyjś wzrok. W tej jednak sytuacji miałaby wrażenie, jak gdyby oddawał się całej klasie. Nie mogła znieść tej myśli i powiedziała mu o tym otwarcie. On jednak, opętany swoim pomysłem, nie dawał za wygraną iwreszcie został zaakceptowany jako model. Tego dnia Mariannę zrezygnowała z pójścia do klasy. Została w domu, szlochając rozpaczliwie jak zazdrosna kobieta, która wie, że kochanek przebywa akurat z inną kobietą. Kipiała ze złości. Wszystkie jego szkice, które narysowała, podarła teraz na strzępy, jak gdyby chciała usunąć sprzed oczu obraz jego twarzy, obraz jego złocistego, gładkiego, nieskazitelnego ciała. Nawet jeśli zdarzały się studentki obojętne na wdzięki modeli, to Fred z pewnością reagowałby na ich wzrok, to zaś oznaczałoby dla Mariannę mękę nie do zniesienia. Ów problem począł rozdzielać ich coraz bardziej. Wyglądało na to, że im więcej rozkoszy Fred zaznawał od Mariannę, tym częściej i bardziej zachłannie oddawał się rozpuście, i tym większe ogarniało go nienasycenie. Niebawem ich drogi rozeszły się definitywnie, a Mariannę pozostała znowu sama, przepisując na maszynie - jak dawniej - nasze erotyki.
KOBIETA W WOALCE
Pewnego razu George poszedł do baru, w którym lubił przebywać, i przekonany, że spędzi tu przyjemnie wolny czas, usiadł przy stoliku. W bezpośrednim sąsiedztwie dostrzegł bardzo stylową i przystojną parę: uprzejmego, wykwintnie ubranego mężczyznę i kobietę w czerni, z woalką osłaniającą promienną twarz i w dosyć jaskrawej biżuterii. Oboje uśmiechali się do niego co jakiś czas, sami natomiast nie rozmawiali ze sobą; sprawiali wrażenie dwojga dobrych znajomych, którzy spotykają się od tak dawna, że nie zawsze mają sobie coś do powiedzenia. Cała trójka obserwowała to. co działo się przy barku, a więc pary pijące razem, jakąś samotną kobietę z kieliszkiem w dłoni i mężczyznę, poszukującego najwyraźniej przygód. Wreszcie elegancko ubrany mężczyzna nawiązał z George’em rozmowę, ów zaś zdołał dzięki temu przyjrzeć się kobiecie dokładniej i uznał, że jest jeszcze ładniejsza, niż sądził. Miał już nadzieję, że nieznajoma przyłączy się do rozmowy, ale ona powiedziała nagle swemu towarzyszowi parę słów, których George nie dosłyszał, uśmiechnęła się i wyszła. George’a ogarnęło przygnębienie, jego wesoły nastrój prysnął w jednej chwili. Co gorsza, miał w kieszeni zaledwie kilka dolarów, nie mógł więc zaprosić na drinka nieznajomego i dowiedzieć się czegoś więcej na temat kobiety. Ku jego zaskoczeniu właśnie ów mężczyzna obrócił się ku niemu i zapytał: - Może napiłby się pan ze mną? George przytaknął. Rozmowa obejmowała wiele spraw, od doświadczeń z hotelami na południu Francji do wyznania George’a okłopotach finansowych. W odpowiedzi nieznajomy dał do zrozumienia, że zdobycie pieniędzy to sprawa nadzwyczaj łatwa. Nie wyjawił jednak, jakie zna sposoby dojścia do gotówki, lecz skłonił George’a do dalszych wyznań. Pod jednym względem George podobny był do wielu innych mężczyzn; kiedy znajdował się w dobrym humorze, szczycił się chętnie swymi podbojami miłosnymi i czynił to w sposób naprawdę intrygujący. Napomknął, że gdy tylko wychodzi na ulicę, przeżywa jakąś przygodę, nie przepuszcza żadnej okazji, aby spędzić interesujący wieczór lub poznać interesującą kobietę. Jego rozmówca przysłuchiwał mu się z uśmiechem, wreszcie oświadczył: - Tego się właśnie spodziewałem od pierwszego momentu, kiedy pana ujrzałem. Jest pan właśnie tym typem, który jest mi potrzebny. Widzi pan, trapi mnie pewien niezmiernie delikatny problem,
coś absolutnie unikalnego. Nie wiem, czy stykał się pan często z trudnymi, neurotycznymi kobietami... Nie? Zresztą domyśliłem się tego z pańskich słów. Ja w każdym razie mam z nimi często do czynienia. Może jestem w ich typie. Właśnie teraz znalazłem się w sytuacji niezmiernie zawiłej, nie wiem też, jak się z niej wyplątać. Jest tak: mrtie potrzebna jest pańska pomoc, a pan twierdzi, że potrzebuje pieniędzy. Cóż, mógłbym doradzić, jak je zdobyć i to w sposób raczej przyjemny. Proszę wysłuchać mnie uważnie. Znam kobietę zamożną i absolutnie piękną... naprawdę bez zarzutu. Mogłaby zdobyć każdego, kto przypadłby jej do gustu, mogłaby zostać żoną każdego, kto by jej się spodobał. Ale perwersyjna strona jej natury każe jej kochać tylko to, co nieznane. - Przecież wszyscy lubią to, co nieznane! - zawołał George, któremu natychmiast przyszły do głowy podróże, nieoczekiwane spotkania, osobliwe sytuacje. - Nie, w jej przypadku chodzi o coś innego. Interesują ją wyłącznie mężczyźni, których nie widziała jeszcze nigdy i nigdy nie spotka w przyszłości. Dla takiego mężczyzny uczyniłaby wszystko. George miał olbrzymią ochotę zapytać, czy jest to ta sama kobieta, która siedziała z nimi niedawno w tym barze, nie wystarczyło mu jednak na to odwagi. Nieznajomy zdawał się wyjawiać swą tajemnicę zgoła niechętnie, a jednak coś pchało go, aby odsłonić ją do końca. - Co do mnie, muszę dbać o szczęście tej kobiety - kontynuował. - Jestem gotów uczynić dla niej wszystko, co możliwe, poświęcić całe moje życie, aby spełniać jej kaprysy. - Rozumiem - mruknął George. - Ja postępowałbym tak samo. - Świetnie - mówił dalej elegancki nieznajomy. - Gdyby więc zechciał pan udać się ze mną, rozwiązałby może przynajmniej na tydzień swoje kłopoty finansowe i przy okazji zaspokoiłby żądzę przygód. George zarumienił się z radości. Wspólnie opuścili bar, a nieznajomy zatrzymał taksówkę. Już w samochodzie podał George’owi pięćdziesiąt dolarów i oświadczył, że musi niestety zawiązać mu oczy, tak aby George nie dowiedział się, do którego domu jadą ani nawet na jaką ulicę, jako że nigdy więcej nie będzie mógł powtórzyć tego doświadczenia. George płonął teraz z ciekawości, prześladowało go wspomnienie kobiety, którą spotkał w barze, nadal widział jej pąsowe usta i oczy płonące pod woalką. Szczególnie urzekły go jej włosy. Zawsze lubił długie włosy, które spływały po twarzy, pełne wdzięku, włosy pachnące i bujne. Takie włosy stanowiły jedną z jego pasji. Jazda nie trwała długo. Jeszcze zanim wysiadł z taksówki, nieznajomy zdjął mu z oczu przepaskę, aby nie wzbudzić uwagi kierowcy czy odźwiernego, ale nie było w tym nic
nieprzemyślanego; światła przed wejściem do domu oślepiły George’a tak skutecznie, że nie zorientował się, o jaki dom chodzi. Nie widział nic prócz jaskrawych świateł i luster. Został wprowadzony do jednego z najbardziej okazałych wnętrz, jakie kiedykolwiek widział - wszystko w bieli i lustrach, ozdobione egzotycznymi roślinami i wytwornymi meblami wyściełanymi adamaszkiem, podłoga wyłożona dywanem tak miękkim, że stąpali po nim bezszelestnie. Mijał jeden pokój po drugim, komnaty różniące się między sobą barwami i wyposażone w lustra, aż wreszcie stracił orientację. W końcu doszli do celu i George z trudem pohamował jęk zachwytu. Znajdował się w sypialni, w której na podium stało obszerne łoże z baldachimem. Podłoga pokryta była futrami, na oknach wisiały zwiewne, białe firanki... i znowu lustra, wszędzie lustra. Z ulgą spoglądał raz po raz na swoje odbicie, na liczne reprodukcje przystojnego mężczyzny, którego niezwykłość sytuacji napełniała radością oczekiwania i ekscytacją nie znaną mu do tej pory. Co to wszystko miało oznaczać? Nie miał dość czasu, aby się nad tym zastanowić. Do komnaty weszła kobieta, która przebywała przedtem w barze, jednocześnie zniknął gdzieś jego dotychczasowy przewodnik. Kobieta zdążyła już się przebrać. Miała teraz na sobie frapującą suknię z jedwabiu, odsłaniającą ramiona. George odniósł wrażenie, że wystarczyłby jeden drobny ruch, a suknia zsunęłaby się do jej stóp niczym połyskliwy futerał, obnażając ciało błyszczące i miękkie jak jedwab. Wiedział, że musi się opanować, nie mógł uwierzyć, że ta piękna kobieta oferuje swoje wdzięki właśnie jemu, człowiekowi zupełnie obcemu. Co więcej, czuł się onieśmielony. Czego ta kobieta oczekuje od niego? Czego się spodziewa? Czy dręczyło ją jakieś nie spełnione pragnienie? Na to, aby obdarzyć ją miłosnym prezentem, miał wyłącznie jedną noc. Nie wolno mu było ujrzeć jej nigdy więcej. Czy to możliwe, że uda mu się odkryć sekret jej natury i posiąść ją nie tylko raz? Ciekawe, ilu mężczyzn przebywało już w tej sypialni... Kobieta była nadzwyczaj piękna, miała w sobie zarówno coś z jedwabiu, jak i z aksamitu. Jej oczy były ciemne i wilgotne, usta jarzyły się purpurą, ciało mieniło się od światła lamp, zachwycając proporcjami; łączyło w sobie figurę smukłej kobiety i prowokującą dojrzałość kształtów. Była bardzo cienka w talii, co jeszcze bardziej uwydatniało piersi, plecy miała jak u tancerki, a każdy ruch podkreślał bujność bioder. Uśmiechnęła się do niego, wargi miała miękkie, pełne i lekko rozchylone. George podszedł bliżej i przywarł ustami do jej gołych
ramion. Nie było na świecie nic bardziej aksamitnego niż skóra jej ciała. Cóż za pokusa, aby zsunąć tę zwiewną suknię jeszcze niżej i obnażyć piersi rozsadzające jedwab! Cóż za pokusa, aby obnażyć ją do naga i to natychmiast! Nie ulegało jednak wątpliwości, że ta kobieta nie może zostać potraktowana aż tak obcesowo, że wymaga delikatności i zręczności. Nigdy jeszcze jego pełne artyzmu i wyrafinowania gesty nie były tak gruntownie przemyślane jak tym razem. Był zdecydowany odnieść zwycięstwo dopiero po długotrwałych zmaganiach, a ponieważ ona również nie przejawiała skłonności do pośpiechu, poświęcił całą swoją uwagę jej gołym ramionom, wdychając dyskretny i cudowny zapach ciała. Mógłby posiąść ją natychmiast, nie zwlekając, tak nieodparty był jej czar, chciał jednak, aby najpierw dała mu znak, aby zaczęła się prężyć, aby nie witała jego dłoni ciałem miękkim i uległym jak wosk. Wydawała się zadziwiająco zimna, posłuszna, lecz bierna. Po jej ciele nie przebiegło jeszcze nawet jedno drgnięcie, usta - choć rozchylone do pocałunku - nie odwzajemniały go. Stali tuż obok łoża, nie przerywając milczenia. Przesunął rękami po jedwabistych wypukłościach jej ciała, tak jakby chciał się z nimi oswoić, i - podczas gdy trwała w zupełnym bezruchu - z wolna opadł na kolana, całując i pieszcząc jej ciało. Jego palce odgadły, że pod suknią jest naga. Kiedy doprowadził ją do łoża, usiadła na nim. Zdjął jej pantofelki i ujął obie stopy w dłonie. Uśmiechnęła się łagodnie i kusząco zarazem, a on ucałował jej pięty i wsunął dłonie pod fałdy długiej sukni, głaszcząc jej aksamitne nogi aż po uda. Kobieta powierzyła mu bezwolnie swoje stopy, wsparła je o jego pierś, podczas gdy on pieścił pod suknią jej nogi. Jeśli skóra nóg była tak rozkosznie miękka, to jaka musiała być bliżej jej płci, gdzie ciało bywa zazwyczaj szczególnie delikatne? Jednak zaciśnięte uda nie pozwalały jeszcze na kontynuowanie badań. Wstał więc i począł całować ją namiętnie, zmuszając, aby przybrała pozycję leżącą. Posłusznie opadła na wznak, rozchylając lekko uda. Cierpliwie, przez dłuższą chwilę, wędrował dłońmi po całym jej ciele, jak gdyby chciał rozpalić swym dotykiem każdą jego cząstkę, nawet tę najdrobniejszą, pieścił ją od ramion aż po stopy i dopiero potem zdecydował się wsunąć rękę pomiędzy jej nogi, rozchylone teraz nieco bardziej, tak że zdołał dotrzeć niemal do samej płci. Pod wpływem pocałunków jej włosy rozsypały się, a suknia opadła z ramion, obnażając piersi do połowy. Zsunął ją ustami jeszcze niżej i oto ujrzał nareszcie piersi w całej okazałości. Były takie, jak się tego spodziewał: kuszące, jędrne, o tak delikatnej karnacji skóry, jak można to sobie tylko wymarzyć, z różanymi czubkami jak u młodej dziewczyny.
Jej bierna postawa stanowiła wyzwanie; zapragnął niemal sprawić jej ból, rozbudzić ją w ten sposób. Jak dotąd, pieszczoty podnieciły tylko jego samego, ona nie reagowała na nie, jej płeć była pod jego palcami chłodna i miękka, uległa, ale pozbawiona wszelkich wibracji. George zaczął się domyślać, na czym polega sekret owej kobiety: widocznie nie jest zdolna do odczuwania żądzy. Ale nie, to niemożliwe. Była tak zmysłowa, sądząc po jej ciele, miała tak wrażliwą skórę, tak pełne wargi! To niemożliwe, że jest nieczuła! Przeświadczony o tym,.nie przerwał pieszczot, niczym człowiek znajdujący się w transie, nie spieszył się, czekając na moment, kiedy zdoła wykrzesać z niej iskrę. Otaczające ich lustra odbijały obraz leżącej kobiety; suknię, która nie zasłaniała już piersi, piękne gołe stopy wiszące w powietrzu nad podłogą, nogi lekko rozchylone pod suknią. Musiał zedrzeć z niej tę suknię całkowicie, położyć się na nią, poczuć jej ciało pod swoim. Wyciągnął ręce, aby zsunąć suknię, ona zaś uniosła się nieznacznie, aby mu pomóc. Jej ciało wyłaniało się z okrycia jak ciało Wenus wynurzającej się z fal. Podciągnął ją trochę wyżej, tak żeby leżała na łożu cała, przy czym jego usta nie opuszczały nawet jednego skrawka jej ciała. I raptem wydarzyło się coś dziwnego: kiedy nachylił się, aby nasycić oczy pięknem jej płci, nasycić się różowością tego cudownego owocu, kobieta zadygotała, a George niemal zakrzyknął z radości. - Zdejmij ubranie - szepnęła. Rozebrał się. Nagi, czuł swą siłę. Miał wysportowane ciało, był bowiem pływakiem, piechurem, a nawet alpinistą. Wiedział, że nie rozczaruje jej. Podniosła na niego wzrok. Czy była zadowolona? Czy teraz, kiedy on nachylił się nad nią, zacznie wreszcie reagować? Nie potrafił tego przewidzieć. Jego żądza wzmogła się teraz tak dalece, że nie mógł doczekać się momentu, kiedy dotknie jej czubkiem członka, ona jednak powstrzymała go; zapragnęła teraz popieścić penis, okryć go pocałunkami - i czyniła to tak gorliwie, że raptem jej pośladki znalazły się tuż przed jego twarzą, mógł więc głaskać je i całować do woli. Zapłonął chęcią, aby dotknąć i zbadać najdrobniejsze zakątki jej ciała. Dwoma palcami rozchylił wejście do sromu i przez chwilę sycił wzrok rozognioną skórą, nikłą strużką miodu, włosami okręcającymi mu się wokół palców. Jego usta stawały się coraz bardziej zachłanne, jak gdyby przerodziły się w narząd płciowy; dalsze pieszczoty jej ciała za pomocą języka mogły doprowadzić do rozkoszy o zupełnie jeszcze nie znanym natężeniu. Przygryzł ją
delikatnie i ponownie poczuł, jak drgnęła gwałtownie. Siłą uwolnił członek, bojąc się, aby kobieta nie doznała rozkoszy wyłącznie w ten sposób, zadowalając się całowaniem penisa, on zaś zostałby pozbawiony przyjemności przebywania w jej łonie. I jego, i ją ogarnęła żądza zakosztowania swych ciał, usta złączyły się, wpiły jedne w drugie, szukając rozedrganych języków. Krew zawrzała w jej żyłach. A więc jednak osiągnął w końcu to, co chciał. W jaki sposób? Dzięki swej cierpliwości. Jej oczy błyszczały promiennie, usta nie były w stanie zrezygnować z jego ciała. I wreszcie posiadł ją w chwili, kiedy zaoferowała się, otwierając srom swymi pięknymi paluszkami - tak jakby nie mogła już dłużej czekać. Ale nawet wtedy powstrzymali się, odwlekając przyjemność; czuła, jak tkwi w niej spokojnie, i zacisnęła się na nim szczelnie. Następnie wskazała na lustro i śmiejąc się. powiedziała: - Spójrz, czy nie wygląda to tak, jakbyśmy wcale się nie kochali, jak gdybym siedziała ci tylko na kolanach? A tak naprawdę, szelmo, trzymasz go we mnie cały czas! Czuję nawet, jak dygocze. Ach, nie zniosę tego dłużej, tego udawania, że nic we mnie nie ma! To spala mnie jak olbrzymi płomień. Pchnij wreszcie, pchnij! Rzuciła się na niego i poczęła wirować na sztywnym członku, czerpiąc z owego czarownego tańca rozkosz, która wydobyła z niej chrapliwy okrzyk. Jednocześnie ciało George’a przeszła gwałtowna fala ekstazy. A jednak, mimo doskonałości ich stosunku, kobieta nie zapytała go o nazwisko, kiedy wychodził, nie poprosiła też, żeby odwiedził ją w przyszłości. Przywarła jedynie wargami do jego obolałych ust i zamknęła za nim drzwi. Wspomnienie tej nocy prześladowało go jeszcze długie miesiące, a w tym czasie nie potrafił przeżyć tego samego z żadną inną kobietą. Pewnego razu spotkał przyjaciela, który właśnie otrzymał sowite honorarium za swoje artykuły i zaprosił go na drinka. Przy kieliszku opowiedział o niezwykłej scenie, której był świadkiem. Zaczęło się od tego, że trwonił pieniądze w barze, kiedy podszedł do niego jakiś dystyngowany mężczyzna, proponując przyjemny sposób spędzenia czasu: obserwację wspaniałej sceny miłosnej. Tak się złożyło, że przyjaciel George’a był zaprzysiężonym podglądaczem, przystał więc na sugestię nieznajomego w jednej chwili. Niebawem znalazł się w tajemniczym domu, w okazałym apartamencie, po czym ukryto go w ciemnym pomieszczeniu, skąd obejrzał pasjonujący stosunek miłosny pomiędzy nimfomanką a szczególnie wprawnym i pełnym wigoru mężczyzną. George wstrzymał oddech. - Jak ona wyglądała? - zapytał. Jego przyjaciel opisał kobietę; była to ta, z którą kochał się George. Miała nawet tę
samą jedwabną suknię. Opisał też łoże z baldachimem, lustra, dosłownie wszystko. Zapłacił za widowisko sto dolarów, ale - jak twierdził - było tego warte i trwało rzeczywiście godzinami. Biedny George. Przez całe miesiące nie mógł odtąd spojrzeć na kobietę. Nie mógł uwierzyć w taką perfidię, w taki fałsz. Owładnęła nim obsesja; nie mógł pozbyć się wrażenia, że kobiety, które zaprosiłyby go do siebie, miałyby - wszystkie, bez wyjątku - za zasłoną jakiegoś widza, który, ukryty tam, obejrzałby sobie wszystko.
ELENA
Czekając na pociąg do Montreux, Eiena spoglądała na kręcących się w pobliżu ludzi. Każda podróż budziła w niej taką samą ciekawość i nadzieję, jakie odczuwa się w teatrze na chwilę przed podniesieniem kurtyny. Ten sam ekscytujący lęk - i oczekiwanie zarazem. Bacznym wzrokiem łowiła mężczyzn, z którymi ewentualnie nawiązałaby rozmowę podczas podróży, zastanawiając się jednocześnie, czy pojadą tym samym pociągiem co ona, czy też przyszli tu tylko po to, aby kogoś odprowadzić. Jej pragnienia były nieokreślone, pełne poezji. Gdyby ktoś zapytał ją wprost, całkiem brutalnie, czego oczekuje, odparłaby zapewne: „cudu”. Czuła jakiś głód, który nie dał się precyzyjnie zlokalizować w określonej części ciała. To była trafna ocena, którą ktoś wypowiedział kiedyś na jej temat, gdy skrytykowała pewnego pisarza: „Przecież ty nie widzisz go takim, jaki jest naprawdę, nikogo nie widzisz takim, jaki jest. Zawsze będziesz rozczarowana, gdyż oczekujesz kogoś bardzo określonego”. Tak, oczekiwała kogoś określonego - za każdym razem, gdy otwierały się drzwi, za każdym razem, gdy szła na przyjęcie, spotkać się z grupą ludzi, każdorazowo, gdy wchodziła do kafejki czy teatru. Z mężczyzn, których uznała za godnych siebie towarzyszy podróży, żaden nie wsiadł do pociągu, otworzyła więc książkę, którą wzięła ze sobą: Kochanek lady Chatterley. Potem Elena nie pamiętała z tej podróży nic poza potężną falą ciepła, zalewającą jej ciało, jak gdyby sama opróżniła całą butelkę najlepszego burgunda, jak również uczucie gniewu z odkryciu sekretu, który - jak sądziła - był w niedopuszczalny sposób trzymany w tajemnicy przed wszystkimi ludźmi. Przede wszystkim odkryła, że do tej pory nie wiedziała nic o porywach zmysłów opisanych przez Lawrence’a, a po drugie uświadomiła sobie, że tego właśnie dotyczy jej głód. Było jednak jeszcze coś, z czego zdała sobie teraz sprawę: coś wytworzyło w niej stan wiecznej obrony przed każdą możliwością takiego przeżycia, coś zmuszało ją do panicznej ucieczki przed wszystkim, co wiązało się z przyjemnością i doznaniem. Niejednokrotnie stała już na krawędzi, a potem, w ostatniej chwili, rzucała się do ucieczki. Ona sama była winna temu, że tyle straciła, zignorowała. Owa gnębiona kobieta z powieści Lawrence’a tkwiła również w niej samej, zwinięta jeszcze w kłębek, ale już świadoma wszystkiego, rozbudzona, jak gdyby nie kończący się arsenał pieszczot przygotował ją na spotkanie z tym KIMŚ.
W Caux wysiadła już jako kobieta niemal zupełnie odmieniona. Ale to nie była miejscowość, od której chciałaby rozpocząć swą podróż. Caux leżało na szczycie góry, z dala od świata, z widokiem na Jezioro Genewskie. Nastała już wiosna, śniegi stopniały, a kiedy pociąg piął się ciężko pod górę, Elena poczuła zniecierpliwienie. Jak wolno jadą, jak powolne są gesty Szwajcarów, jak leniwie poruszają się zwierzęta, jak statyczny, ociężały jest tutejszy krajobraz! A tymczasem jej uczucia i nastroje pojawiały się i zmieniały z szybkością górskich strumyków! Nie zamierzała spędzić tu dużo czasu, chciała jedynie nieco odpocząć, do czasu aż zostanie opublikowana jej nowa książka. Ze stacji udała się do domu wypoczynkowego, który przypominał chatkę z bajki. Kobieta, która otworzyła drzwi, wyglądała jak czarownica. Swymi czarnymi jak węgiel oczyma wpatrywała się w Elenę przez dłuższą chwilę, po czym zaprosiła ją do środka. Elena odniosła wrażenie, że cała chatka została zbudowana specjalnie dla niej, z drzwiami i meblami mniejszymi niż zazwyczaj. Nie było to złudzenie, gdyż w pewnej chwili kobieta obróciła się do niej i wyjaśniła: - Obcięłam trochę nogi od stołów i krzeseł. Podoba się pani mój domek? Nazywam go „casuza”, co po rumuńsku znaczy „mały domek”. Elena potknęła się o stertę zimowych butów, kurtek, czapek futrzanych, peleryn i kijów, tarasujących wejście. Najwidoczniej wysypały się kiedyś z zapchanej szafy na podłogę i tak już pozostały. Na stole leżało brudne nakrycie ze śniadania. Czarownica poczęła wchodzić po schodach na górę, stąpając donośnie, jakby miała drewniaki na nogach. Jej głos miał męską barwę, a wargi okalał czarny meszek, przypominający zarost młodzieńca. Wszystko, co mówiła, akcentowała z naciskiem. Na górze wprowadziła Elenę do pokoju, który wychodził na zajmujący całą słoneczną stronę domu taras z bambusowymi ściankami działowymi. Widać stąd było jezioro i niebawem Elena leżała w słońcu, chociaż nie lubiła się opalać. W takich chwilach ogarniało ją podniecenie, całe ciało dawało o sobie znać, budząc zmysły. Często pieściła się przy tym. Również teraz zaniknęła oczy i przywołała na pamięć sceny z Kochanka lady Chatterley. Przez kilka kolejnych dni odbywała długie spacery i spóźniała się na lunch. Madame Kazimir mierzyła ją wtedy gniewnym wzrokiem i podawała posiłek bez jednego słowa. Codziennie zjawiali się jacyś ludzie, domagając się od gospodyni spłaty długu hipotecznego za dom i grożąc, że zostanie sprzedany. Było jasne, że madame Kazimir przypłaciłaby życiem utratę tego domu, swojej kryjówki, swojej skorupy żółwia, a jednocześnie była niezmiernie wybredna w doborze lokatorów i z zasady nie przyjmowała mężczyzn. Kiedyś jednak zrobiła wyjątek na widok rodziny - małżeństwa z mała dziewczynką która przyjechała o świcie prosto z dworca i oniemiała z zachwytu na widok chatki z bajki.
Wkrótce siedzieli na tarasie jako sąsiedzi Eleny i spożywali w słońcu śniadanie. Pewnego dnia Elena spotkała za domem swego sąsiada, wspinającego się samotnie na szczyt góry. Szedł szybko, uśmiechnął się na jej widok, nie przystanął jednak nawet na chwilę, jak gdyby uciekał przed pościgiem. Chcąc w pełni rozkoszować się słońcem, zdjął koszulę, jego imponujący tors atlety przybrał już złocistą barwę. Twarz miał młodzieńczą i inteligentną, ale włosy przyprószyła już siwizna. Uwagę zwracały oczy, w pewnym sensie nieludzkie, o twardym, hipnotyzującym spojrzeniu poskramiacza zwierząt, nieco władcze. Elena widywała już nieraz taki wzrok u alfonsów, którzy stali na rogach ulic w Montmartre w swoich czapkach i pstrokatych szalikach. Gdyby nie zwracać uwagi na jego oczy, mężczyzna sprawiał wrażenie arystokraty. Jego ruchy były energiczne i żywe, ale chodząc, zataczał się nieznacznie, jak gdyby wypił trochę za dużo. Cała jego siła skoncentrowała się na spojrzeniu, które rzucił na Elenę, potem uśmiechnął się niewinnie, swobodnie i ruszył dalej. Stanęła jak wryta, niemal zirytowana zuchwalstwem tego wzroku, ale uroczy uśmiech złagodził nieprzyjemne wrażenie i pozostawił w niej jakieś niejasne uczucie, trudne do zdefiniowania. Odwróciła się. Kiedy wróciła do domu, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Przyszło jej do głowy, że powinna wyjechać. Pragnienie ucieczki nie dawało jej spokoju. Ogarnęło ją poczucie grożącego niebezpieczeństwa. Zastanawiała się, czy nie powinna wrócić do Paryża, w końcu jednak została. Pewnego dnia fortepian, który stał bezużytecznie na dole, pokrywając się kurzem, rozbrzmiał muzyką. Nieco fałszywe tony przypominały dźwięki fortepianów w małych, obskurnych barach. Elena uśmiechnęła się. Nieznajomy najwidoczniej dobrze się bawił. Grał z werwą, wydobywając z instrumentu tony raczej obce mieszczańskiej stęchłości, typowej dla melodii, jakie zapewne brzdąkały na nim nieraz małe Szwajcarki z długimi warkoczami. Dom ożywił się nagle, nabrał barw, a Elena zapragnęła zatańczyć. Fortepian ucichł, zdążył jednak uruchomić w niej niewidzialną sprężynę, jak gdyby nakręcił ruchomą lalkę. Korzystając z tego, że jest sama na werandzie, zawirowała w miejscu niczym bąk i raptem usłyszała całkiem blisko męski głos: - A więc jednak są w tym domu żywi ludzie! - oraz śmiech. Jej sąsiad patrzył na nią przez pręty bambusa; z twarzą przylepioną do przegródki przypominał jej zamknięte w klatce zwierzę. - Może poszłaby pani ze mną na spacer? - zapytał. - To miejsce jest jak grobowiec. Jak Dom Śmierci. A madame Kazimir to Wielki Zaklinacz, zrobi z nas stalaktyty. Pozwoli nam ronić co godzinę jedną łzę, jeden sopel zwisający ze stropu jaskini.
I w ten sposób wybrali się na wspólny spacer. Pierwsze słowa mężczyzny brzmiały: Ma pani zwyczaj zawracać, najpierw ruszać w drogę, a potem zawracać. Tak się nie robi. To największe przestępstwo przeciw życiu. Co do mnie, wierzę w śmiałość. - Ludzie w różny sposób okazują śmiałość - odparła. - Ja zazwyczaj zawracam, jak pan to wyraził, wycofuję się, idę do domu i piszę książkę, która staje się zmorą dla cenzorów. - Powiedziałbym, że to niewłaściwe użycie sił danych przez naturę - ocenił mężczyzna. - Ale za to - kontynuowała Elena - używam mej książki jak dynamitu. Umieszczam ją tam, gdzie chcę, aby odbyła się eksplozja i w ten sposób wywalczam sobie drogę. W tej samej chwili w pobliskich górach, gdzie budowano drogę, rozległ się huk wybuchu. Roześmiali się, rozbawieni tym zbiegiem okoliczności. - A więc jest pani pisarką - powiedział. - Co do mnie, param się różnymi zawodami. Jestem malarzem, pisarzem, muzykiem, wagabundą. Żonę i córeczkę sprawiłem sobie przejściowo - dla pozoru. Musiałem użyć paszportu przyjaciela, który z kolei musiał pożyczyć mi żonę i dziecko. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie tu. Policja francuska nie przepada za mną. Nie zabiłem mojej dozorczyni, chociaż powinienem był to uczynić, gdyż prowokowała mnie wystarczająco często. Jak inni pyskacze, nawoływałem tylko zbyt głośno w kafejce do rewolucji - i to nie raz. Jednym z moich najgorętszych zwolenników wśród słuchaczy był policjant w cywilu... zwolennik, dobre sobie! Najlepiej przemawiam wtedy, gdy jestem zalany. - Pani nie była tam nigdy - mówił dalej. - Nigdy nie chodzi pani do kawiarni. Kobieta, o której nie możemy przestać myśleć, to taka, której nie znajdziemy w zatłoczonych kawiarniach, taka, którą musimy wytropić i której szukamy w plątaninie maskujących ją historyjek. Mówiąc, nie spuszczał z niej uśmiechniętych oczu. Jego wzrok zdradzał dokładną znajomość jej natury, skłonności do wahań i ucieczek i działał na nią jak katalizator, przytwierdzając mocno do miejsca, gdzie stała, ze spódnicą podwiewaną przez wiatr jak gdyby w tanecznym piruecie, z włosami wydętymi jak żagiel łodzi, która ma lada chwila pomknąć w dal. Wiedział, że jest mistrzynią w stawaniu się niewidzialną, ale jego moc była większa niż jej, mógł trzymać ją w tym miejscu tak długo, jak tego pragnął. Mogła odzyskać wolność dopiero, gdyby odwrócił głowę; do tego momentu nie była w stanie mu umknąć. Po trzygodzinnym spacerze przysiedli na dywanie z igieł sosnowych, nieopodal jakiegoś domku. Ktoś grał na fortepianie. Uśmiechnął się do niej. - Wspaniale byłoby spędzić tu dzień i noc. Co pani na to?
Zapaliła papierosa, a on nie nalegał. Ułożył się wygodnie na miękkim igliwiu, czekając na odpowiedź. Uśmiechnęła się. Potem podeszli do domku, gdzie poprosił o posiłek i pokój. Jedzenie miano przynieść do pokoju. Mężczyzna wydawał polecenia z całkowitą swobodą, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do swych życzeń. Jego zdecydowanie wobec drobiazgów pozwoliło jej domyślić się, że z taką samą determinacją odrzuciłby na bok wszystko to, co mogłoby przeszkodzić mu w realizacji większych pragnień. Tym razem nie miała potrzeby zawrócenia, skrycia się przed nim. Ogarnęło ją uczucie zachwytu, wrażenie, że może osiągnąć ów szczyt emocji, który sprawi, że wyzwoli się na dobre - po to, aby ofiarować się nieznajomemu. Nie znała nawet jego imienia, tak jak on nie znał jej. Nagość jego oczu, które spoczywały na niej, była niczym wtargnięcie w nią. Wchodząc po schodach, drżała na całym ciele. Kiedy znaleźli się sami w pokoju z szerokim rzeźbionym łożem, udała się przede wszystkim na balkon, a on poszedł za nią. Była przekonana, że mężczyzna wykona teraz jakiś władczy gest, gest, przed którym nie ma odwrotu. Czekała. To, co się stało, było jednak dla niej olbrzymim zaskoczeniem. To nie ona się zawahała, ale ten mężczyzna, którego pewność siebie przywiodła ją do tego domu. Stał teraz przed nią, raptem sflaczały, niezdarny, o niespokojnym spojrzeniu. Z rozbrajającym uśmiechem powiedział: - Oczywiście musi pani wiedzieć, że jest pierwszą prawdziwą kobietą, którą poznałem... kobietą, którą mógłbym pokochać. Zmusiłem panią do przyjścia tutaj. Chcę być pewien, że i pani tego chce. Ja... Jego bojaźliwość sprawiła, że Elenę ogarnęła tkliwość, tkliwość, jakiej nie zaznała do tej pory. Jego moc ugięła się przed nią, czekała na spełnienie marzenia, które wyrosło między nimi. Dlatego teraz owładnęła nią całą troskliwość. I dlatego ona podeszła do niego, ofiarowując swoje usta. Pocałował ją, kładąc obie dłonie na jej piersiach. Poczuła jego zęby. Całował jej szyję, gdzie pulsowały żyły, i gardło, obejmując je oburącz, jak gdyby chciał oderwać głowę od reszty ciała. Była jak odurzona, pragnęła, aby posiadł ją całkowicie. W trakcie pocałunków rozbierał ją. Poszczególne szatki padały jej do stóp, oni zaś stali, całując się. Potem, nie patrząc na nią, zaniósł ją na łóżko, nie odrywając ust od jej twarzy, szyi i włosów. Jego pieszczoty miały osobliwą jakość, niekiedy były łagodne i leniwe, potem znowu gwałtowne, tak jak się tego spodziewała, kiedy poczuła na sobie po raz pierwszy jego wzrok. Były to pieszczoty dzikiego drapieżnika. Coś zwierzęcego było również w jego rękach, które wędrowały nieprzerwanie po całym jej ciele, nie opuszczając nawet skrawka, i które
pochwyciły jej płeć wraz z zarostem, jak gdyby miały oderwać go od ciała - tak jak chwyta się za kępę trawy wraz z ziemią. Zamykając oczy, odnosiła wrażenie, że mężczyzna ma wiele rąk, które dotykają jej wszędzie, i wiele ust, które przesuwają się po niej z zawrotną szybkością i wilczą zajadłością. Zęby zagłębiały się w najdelikatniejsze miejsca. Nagi, położył się na niej całą długością swego ciała. Jego ciężar przyjęła z zachwytem, rozkoszowała się świadomością, że przygniatają tak bezwzględnie. Pragnęła, aby coś przyspawało go do niej, od stóp do ust. Raz po raz jej ciałem wstrząsały dreszcze. Co jakiś czas słyszała jego szept; to miała podnieść nogi, jak nigdy przedtem, aż sięgnęła kolanami czoła; to znowu obrócić się. W pewnej chwili rozsunął oburącz jej pośladki, znieruchomiał w niej, jakby zbierał siły, i opadł na łóżko; czekał. Wówczas uniosła się, odsunęła, z potarganą fryzurą, nieprzyzwoitym wzrokiem i jak przez mgłę ujrzała go, leżącego na wznak. Jednym ruchem przeniosła się w dół łóżka, aż dotknęła ustami członek i poczęła obcałowywać go dokoła. Po każdym pocałunku penis podrygiwał urywanym ruchem, a mężczyzna wydawał coś na kształt jęku. Nie spuszczał z niej wzroku. Dłoń, spoczywająca na jej głowie, przyciskała ją tak mocno, że Elena wchłonęła w końcu cały członek. Przez cały czas, kiedy przesuwała ustami w górę i w dół, dłoń tkwiła na swoim miejscu, aż wreszcie przy akompaniamencie jęku nieopisanej rozkoszy Elena opadła na brzuch mężczyzny i tam znieruchomiała. Leżała tak z zamkniętymi oczyma, rozkoszując się tą chwilą. Nie potrafiła patrzeć teraz na niego tak, jak on patrzył na nią. Jej oczy były zamglone, przyćmione namiętnością. Za każdym razem, gdy spoglądała na niego, jakaś magnetyczna siła kazała jej dotknąć znowu jego ciała - ustami, rękoma lub całym ciałem. Ocierała się oniego z jakimś zwierzęcym nieskrępowaniem, upojona zmysłowością. Potem opadła na bok i leżała tak, dotykając jego ust, jak gdyby chciała je uformować, niczym niewidomy, który pragnie odczytać w ten sposób kształt ust, oczu, nosa, przekonać się, jaki jest dotyk skóry, długość i struktura włosów, układ włosów za uszami. Jej palce były przy tym niezmiernie delikatne, ale potem znowu ogarniał je szał - wtedy wpijały się w jego ciało głęboko, sprawiając ból, jak gdyby tylko w ten sposób mogła przekonać się, że on istnieje naprawdę. Takie były zewnętrzne odczucia ich ciał, kiedy odkrywali siebie nawzajem. Nieustanne pieszczoty sprawiały, że by li już jak odurzeni. Ich ruchy stały się powolne, leniwe, ręce były ociężałe, jego wargi nie zamykały się ani na chwilę. Jak cudownie wyciekał z niej miód! Bez pośpiechu zanurzył w nią palce, potem wsunął członek, wreszcie przesunął ją tak, że leżała teraz na nim, nakrywając jego nogi
swoimi. Widział, jak w nią wchodzi, widział to podobnie jak ona. Oboje przyglądali się swoim ciałom, zdążającym w rytmicznym tańcu na sam szczyt. Czekał na nią, śledząc bacznie jej ruchy. Ponieważ jednak nie przyspieszała, zmienił jej pozycję, ułożył na wznak i ukląkł nad nią. Teraz mógł ją brać z większą siłą, docierać na samo dno łona, trzeć raz po raz o jego ścianki - i wreszcie doświadczyła wrażenia, jak gdyby w jej łonie zbudziły się do życia nowe komórki, nowe palce, nowe wargi, odpowiadając na jego przybycie i łącząc się z nim w tym rytmicznym ruchu; jak gdyby ssanie stawało się stopniowo coraz bardziej rozkoszne, a tarcie uaktywniało kolejne warstwy zmysłów. Poczęła poruszać się szybciej, aby osiągnąć szczyt, a on, widząc to, przyspieszył w niej i pomagając sobie słowami, pieszczotami rąk i wreszcie ustami przywartymi do jej warg przynaglał, aby wytrysnęła wraz z nim; języki poruszały się w tym samym tempie co łono i penis, rozkosz owładnęła nią od ust po płeć, zalewając upojnymi, wzmagającymi się z każdą chwilą falami, aż wreszcie wydała przeciągły jęk; ni to łkanie, ni to śmiech. Kiedy Elena zjawiła się ponownie w „Casuza”, madame Kazimir nie odzywała się do niej. Ze swoim potępieniem obnosiła się w milczeniu, było ono jednak tak intensywne, że wyczuwało się je w każdym zakątku domu. Elena przesunęła swój wyjazd do Paryża, gdyż Pierre nie mógł tam powrócić. Spotykali się codziennie, spędzając noce z dala od „Casuzy”. Sen trwał nieprzerwanie dziesięć dni, do czasu, kiedy zjawiła się pewna kobieta. Tego wieczoru, jak zwykle, Elena i Pierre przebywali w innym miejscu. Przyjęła ją żona Pierre’a, obie zamknęły się w pokoju. Madame Kazimir usiłowała podsłuchać ich rozmowę, zorientowały się jednak w porę, widząc w jednym z małych okienek jej głowę. Kobieta była Rosjanką o niezwykłej urodzie. Miała fiołkowe oczy, ciemne włosy i rysy twarzy typowe dla Egipcjanki. Nie mówiła zbyt wiele. Jej przybycie zakłóciło ustalony już porządek. Pierre, który zjawił się rano, nie ukrywał zdumienia na jej widok, a Elena przeżyła szok, który napełnił ją strachem. Odczuła lęk przed tą kobietą; przeczuwała, że może zagrozić jej miłości. Kiedy jednak kilka godzin później spotkała się z Pierre’em, wyjaśnił, że przybycie kobiety wiąże się tylko z jego pracą; zjawiła się, aby przekazać mu polecenia. Musiał wyjechać do Genewy, gdzie czekają na niego ważne sprawy. Z kłopotliwej sytuacji w Paryżu wyratowano go pod warunkiem, że od tej pory będzie słuchał rozkazów. O tym wszystkim opowiedział Elenie, nie zaproponował jej jednak: - „Pojedź ze mną do Genewy”. Czekała na dalsze słowa, wreszcie zapytała: - Na jak długo wyjeżdżasz?
- Nie wiem. - Jedziesz z...? - Nie mogła nawet wymówić tego imienia. - Tak, muszę jej słuchać. - Pierre, jeśli mamy się już nigdy nie zobaczyć, to powiedz mi przynajmniej prawdę. Ale wyraz jego twarzy, jak również słowa zdawały się pochodzić nie od tego samego mężczyzny, którego poznała tak intymnie. Sprawiał wrażenie, jak gdyby deklamował tylko to, czego go nauczono, nic poza tym. Utracił gdzieś cały swój autorytet. Mówił, jak gdyby miał przed sobą kogoś zupełnie innego. Elena zachowywała milczenie. Wreszcie Pierre podszedł bliżej i szepnął: - Nie kocham tej kobiety. Nigdy jej nie kochałem. Kocham swoją pracę. Ty stanowiłaś dla mnie duże zagrożenie, gdyż mogliśmy rozmawiać na tak wiele tematów i pod wieloma względami byliśmy sobie tak bliscy. Przebywałem z tobą zbyt długo i zapomniałem przy tym o pracy. Elena musiała potem powtarzać sobie w duchu te słowa raz po raz. Przypominała sobie wyraz jego twarzy w chwili, kiedy to mówił, oczy nie wpatrywały się już w nią z ową obsesyjną koncentracją. Był to wzrok człowieka, który wypełnia rozkazy, nie kieruje się już jednak zasadami miłości i pożądania. Pierre, ten. sam Pierre, który uczynił więcej niż ktokolwiek inny, aby wyciągnąć ją z mroków tajemnego, skomplikowanego życia, rzucał ją teraz na jeszcze głębszą toń lęku i zwątpienia. Upadek był boleśniejszy niż wszystko to, czego zaznała do tej pory, gdyż zapuściła się już naprawdę daleko w królestwo emocji, oddając się jego czarowi bez reszty. Nigdy nie zwątpiła w szczerość słów Pierre’a, nie przyszło jej też do głowy, aby podążyć za nim. Jeszcze przed jego odjazdem opuściła „Casuzę”. W pociągu przywołała na pamięć jego twarz, taką jaka była, kiedy się poznali: otwarta, zdecydowana, a zarazem wrażliwa iuległa. Najbardziej zatrważającym aspektem jej uczuć był fakt, że nie mogła już, jak dawniej, wycofać się, odizolować od świata, ogłuchnąć, stać się daltonistką, oddać się wydumanym marzeniom, którymi jako mała dziewczynka zastępowała często rzeczywistość. Za bardzo przejęła się jego bezpieczeństwem, życie pełne ryzyka, jakie prowadził, napełniało ją strachem; dopiero teraz uświadomiła sobie, że wdarł się nie tylko w jej ciało, ale i duszę. Kiedy tylko przypomniała sobie jego skórę, włosy o jasnozłocistej barwie wyblakłe od słońca, spokojne, zielone oczy, które mrużył wyłącznie wtedy, gdy pochylał się nad nią, aby ująć swymi mocnymi wargami jej usta - natychmiast jej ciało zaczynało wibrować, reagując nadal na samo urojenie idręcząc ją. Po wielu godzinach bólu tak żywego i intensywnego, że w myślach widziała już, jak
rozrywa ją na strzępy, zapadła w osobliwy stan letargu, półsnu. Było to tak, jak gdyby coś w jej wnętrzu pękło na pół. Nie czuła jednak ani bólu, ani przyjemności. Była odrętwiała. Cała podróż stała się nierzeczywista. Jej ciało umarło po raz drugi. Po ośmiu latach rozstania Miguel przyjechał do Paryża. Zjawił się z powrotem, nie przywiózł jednak Elenie ani radości, ani ulgi, gdyż był dla niej symbolem jej pierwszej porażki. Był to jej pierwszy kochanek. Kiedy się poznali, byli jeszcze dziećmi - kuzynem i kuzynką, zagubionymi podczas rodzinnego przyjęcia, na którym roiło się od kuzynów, ciotek i wujków. Elena przyciągała Miguela jak magnes, włóczył się za nią jak cień, wsłuchiwał się w każde jej słowo, w słowa, których nikt inny nie słyszał, tak cichy i wątły miała głos. Od tego dnia zaczął wysyłać do niej listy, odwiedzał ją też niekiedy podczas wakacji - była to romantyczna znajomość, polegająca na wzajemnym traktowaniu się jak uosobienie bohaterów legend, opowiadań czy powieści, jakie przeczytali. Każdorazowo otaczali się atmosferą tak nierzeczywistą, że nie dotykali się wzajemnie, nie podawali sobie nawet rąk. Kiedy przebywali ze sobą, oddawali się egzaltacji, wspólnie osiągali wyżyny niedostępne dla innych, dawali się ponosić tym swoim emocjom. Ją pierwszą ogarnęło głębsze uczucie. Nieświadomi swojej urody, poszli na tańce, ale urodę dostrzegli inni. Elena widziała, jakim wzrokiem wpatrują się w Miguela młode dziewczęta, usiłując ściągnąć na siebie jego uwagę. Raptem spojrzała na niego zupełnie innymi oczyma, bez owego ciepłego pietyzmu, jaki miała dla niego. Stał w odległości kilku metrów, bardzo wysoki i smukły, o swobodnych, wdzięcznych ruchach, mięśniach i nerwach jak u lamparta; o sprężystym kroku dzikiego zwierzęcia, gotowego w każdej chwili do skoku; o zielonych jak liście oczach; błyszczącej skórze, na której połyskiwały zagadkowe promienie słońca, upodabniając mężczyznę do fosforyzujących zwierząt głębinowych. Miał pełne wargi, z których przebijał głód zmysłów, i nieskazitelne zęby drapieżnika. Również on ujrzał ją po raz pierwszy poza obrębem legendy, w której ją umieścił. Widział ścigające ją spojrzenia mężczyzn, jej dynamiczne ciało, będące w stałym ruchu, lekkie, zwinne, prężne, niemal efemeryczne i prowokacyjne. Tym, co kazało wszystkim uganiać się za nią, było coś nieokreślonego, co tkwiło w niej, coś niesłychanie zmysłowego, żywego, ziemskiego; jej pełne wargi rzucały się w oczy, kontrastując z delikatnym ciałem, które poruszało się lekko jak tiul. Właśnie te usta, osadzone w twarzy z innego świata, usta, z których dochodził głos
przenikający duszę do głębi, przyciągały Miguela tak intensywnie, że nie mógł pozwolić, aby tańczyli z nią inni młodzieńcy. Zarazem jednak nie dotykał jej żadną częścią ciała, oprócz chwil kiedy wirowali na parkiecie. Swymi oczyma wciągała go w siebie, ale również w światy, gdzie ogarniało go odrętwienie, gdzie czuł się jak po zażyciu narkotyków. Ona jednak, tańcząc z nim, była świadoma istnienia jego ciała - tak jakby zajęło się ogniem, płomieniami szalejącymi coraz bardziej, w miarę jak wykonywali kolejne Figury taneczne. Zapragnęła nagle runąć na niego, zapaść się w jego usta, poddać się temu tajemniczemu stanowi bezwładu. Bezwład Miguela miał inne podłoże. Zachowywał się, jak gdyby uwodziła go istota nie z tego świata, wymysł fantazji. Jego ciało, przyklejone do niej, było martwe. Im bardziej tulił się do niej, tym intensywniej odczuwał chroniące ją tabu - traktował ją jak obraz święty. Każde zbliżenie się do niej oznaczało dla niego coś w rodzaju kastracji. Podczas gdy jej ciało rozpalało się przy nim, on mógł zdobyć się jedynie na to, aby szepnąć: - Elena! - przy czym jego ramiona, nogi i członek ogarniał paraliż tak skuteczny, że nieruchomiał w tańcu. Wymawiając jej imię, myślał tylko o swej matce, o matce takiej, jaką widywał, gdy był jeszcze dzieckiem; to znaczy, o kobiecie grubszej od innych, wprost ogromnej, pulchnej, o obfitych kształtach rozsadzających i tak luźne, białe szaty, o piersiach, które swego czasu wykarmiły go, z których jednak nie zrezygnował nawet po odpowiednim okresie i trzymał się ich kurczowo tak długo, aż uświadomił sobie w pełni mroczną tajemnicę spraw ciała. Tak więc ilekroć widział piersi hożych, pulchnych kobiet przypominających mu matkę, odczuwał natychmiast pragnienie ssania, żucia, gryzienia, a nawet zadania bólu, tulenia się do nich twarzą, i to z całych sił, tak żeby aż dusić się pomiędzy tymi jędrnymi, pełnymi krągłościami, robił wszystko, aby wziąć oba sutki do ust - nie odczuwał natomiast w ogóle potrzeby, aby posiąść kobietę, wchodząc w nią. Tymczasem Elena - wtedy, kiedy ją poznał - miała drobne piersi piętnastolatki, które budziły w Miguelu uczucie niemal wzgardy. Nie było w niej żadnego z erotycznych atrybutów jego matki. Nigdy nie przyszła mu chętka na to, aby ją rozebrać, nie dostrzegał w niej kobiety. Byłajak obrazek, jak wizerunek świętych, jak ilustracje w książkach, jak obrazy przedstawiające kobiety. Jedynie ladacznice posiadały narządy płciowe. Miguel widywał takie kobiety we wczesnych latach, kiedy starsi bracia zabierali go ze sobą do burdeli. Podczas gdy tamci odbywali stosunek z prostytutką, on pieścił jej piersi, pożądliwie wpychał sobie sutki do ust. Lęk budziło w nim to, co widział pomiędzy jej nogami; kojarzył to sobie z wielkimi,
mokrymi, zachłannymi ustami, miał wrażenie, że nigdy nie zdoła zaspokoić ich łakomstwa. Przerażała go owa przypominająca sidła szczelina, onieśmielały wargi nabrzmiewające pod ruchliwym palcem, soczek wydobywający się spomiędzy nich, niczym ślina wygłodniałego człowieka. W jego odczuciu ów głód kobiet był przerażający, drapieżny, niemożliwy do zaspokojenia. Miał wrażenie, że gdyby wszedł w nią, wchłonęłaby jego penis na zawsze. Prostytutki, które widział, miały duże pochwy; wielkie pomarszczone wargi sromowe, szerokie pośladki. Do kogo więc miał się zwrócić, dręczony żądzą? Do chłopców, do chłopców nie mających żarłocznych otworów, do chłopców oczłonkach podobnych do jego, do chłopców, którzy nie przerażali go, których żądzę mógł zaspokoić. Tego samego wieczoru, kiedy Elena poczuła ciepłą falę pożądania, która niczym strzała przeszyła jej ciało, Miguel odkrył sposób będący środkiem zastępczym - chłopca, zdolnego podniecić go bez żadnych tabu, obaw czy wątpliwości. Elena, nie wiedząc zupełnie nic o miłości między chłopcami, wróciła do domu, gdzie przepłakała całą noc, załamana obojętnością Miguela. Nigdy jeszcze nie była piękniejsza niż teraz; czuła jego miłość, jego uwielbienie. Dlaczego więc nie zdobył się na to, aby dotknąć jej ciała? Taniec sprawił, że znaleźli się tak blisko siebie, on jednak nie był rozpalony. Co to znaczy? Jak wytłumaczyć tę tajemnicę? Dlaczego okazywał zazdrość, kiedy zbliżali się do niej inni? Dlaczego takdziwnie spoglądał na chłopców, którzy ostrzyli sobie zęby na jeden choćby taniec z nią? Czemu nie dotknął nawet jej ręki? A jednak tropił ją i był przez nią tropiony. Była zjawiskiem, które usuwało inne kobiety w cień. Jego poezje były dla niej, tak samo jak jego pomysły, czyny, dusza. Jedynie akt seksualny dokonywał się gdzie indziej, z dala od niej. Ileż cierpień zaoszczędziłaby sobie, gdyby wiedziała, gdyby rozumiała! Była jednak zbyt delikatna, aby zapytać go wprost, on zaś zbyt skrępowany, aby otworzyć się przed nią tak bez reszty. A teraz przyjechał, wrócił, mając za sobą przeszłość znaną wszystkim, przeszłość pełną przygód miłosnych z chłopcami. Był niezmordowanym myśliwym, nienasyconym tropicielem, jak zwykle kipiący urokiem, ale jeszcze większym, jeszcze bardziej nieodpartym. Znowu uświadomiła sobie, jak bardzo jest niedostępny, jak duża odległość dzieli ich od siebie. Nawet nie weźmie jej pod rękę, połyskującą złociście w letnim słońcu Paryża. Zachwycał się wszystkim, co nosiła, pierścionkami, pobrzękującymi bransoletkami, suknią i sandałami - ale nie chciał jej dotknąć. Miguel zgłosił się nawet do słynnego francuskiego psychoanalityka. Ilekroć kogoś dotykał, kochał, brał, odnosił wrażenie, jak gdyby węzeł jego życia zaciskał mu się na gardle
coraz bardziej. Pragnął wyzwolenia, potrzebował swobody, aby móc żyć ze swoją nienormalnością. To jednak nie było mu dane. Kiedy tylko kochał się z jakimś młodzieńcem, czuł się jak przestępca. Następstwem było poczucie winy, wtedy cierpiał, aby odbyć pokutę. Nareszcie jednak mógł o tym mówić i otwarcie, bez wstydu, zaprezentował przed Eleną całe swoje życie. Nie poczuła bólu. Jego słowa sprawiły jej ulgę, gdyż mogła teraz przestać wątpić w siebie. Nie rozumiejąc swej natury, obwiniał początkowo ją, na nią złożył całe brzemię własnej oziębłości wobec kobiet. Twierdził, że to wszystko przez jej inteligencję, gdyż kobiety inteligentne mieszają literaturę i poezję z miłością, to zaś paraliżuje go, ponadto uważał, że jest stanowcza, męska w pewnym sensie, a to działa na niego deprymująco. Była wówczas tak młoda, że zaakceptowała ten osąd, uwierzyła nawet, że smukłe, inteligentne i stanowcze kobiety nie mogą liczyć na to, że wzbudzają pożądanie u mężczyzn. Mawiał na przykład: „Gdybyś chociaż była bardziej bierna, bardziej uległa i jeszcze bardziej apatyczna, zacząłbym może ciebie pożądać. Ja jednak czuję w tobie zawsze wulkan tuż przed erupcją, wulkan namiętności... i to mnie przeraża”. Albo: „Gdybyś była dziwką, a ja uwierzyłbym, że nie jesteś zbytnio wymagająca czy krytyczna, mogłabyś zbudzić mą żądzę. Jednak gdybym tylko ujrzał, że patrzysz na mnie swymi mądrymi oczami, gdybym przy jakimś uchybieniu poczuł twą dezaprobatę, natychmiast stałbym się impotentem”. Biedna Elena. Przez całe życie nie zwracała uwagi na mężczyzn, którzy mieli na nią ochotę. Miguel był jedynym mężczyzną, którego pragnęła uwieść, sądziła więc, że tylko on jest w stanie potwierdzić jej moc. Miguel, który nie chciał zwierzać się wyłącznie swemu psychoanalitykowi, przedstawił Elenie swego kochanka, Donalda. Od pierwszej chwili Elena wiedziała, że pokochała również i jego, tak jakby pokochała dziecko, enfant terrible, perwersyjne i uświadomione dziecko. Był śliczny. Miał smukłe ciało Egipcjanina i rozwianą czuprynę dziecka, które dopiero ćo ścigało się gdzieś z kolegami. Miękkie ruchy kazały widzieć w nim małego chłopca; kiedy jednak wstawał, kiedy prostował swoje harmonijne ciało, wtedy sprawiał wrażenie wysokiego. Elena była oczarowana nim do tego stopnia, że niebawem zaczęła odczuwać jakąś subtelną i tajemniczą przyjemność, kiedy wyobrażała sobie Miguela kochającego się z nim dla niej; kiedy wyobrażała sobie Donalda w roli kobiety, Donalda branego przez Miguela, kiedy wyobrażała sobie Miguela zabiegającego o jego młodzieńczy wdzięk, ojego długie rzęsy, zgrabny, prosty nos, uszy jak u fauna i silne, chłopięce ręce. W osobie Donalda odnalazła bliźniaczego brata, który posługiwał się tymi samymi co
ona słowami, tą samą kokieterią, tymi samymi fortelami miłosnymi. Fascynowały go same słowa i uczucia, które stanowiły również jej obsesję. Nieprzerwanie mówił o swoim pragnieniu zatracenia się w miłości i rezygnacji ze wszystkiego, ochęci opiekowania się innymi. W takich chwilach miała wrażenie, że słyszy własny głos. Czy Miguel uświadamiał sobie, że kocha się z bliźniaczym bratem Eleny, że kocha się z Eleną w chłopięcym ciele? Kiedy Miguel zostawił ich na moment przy stoliku samych, wymienili natychmiast znaczące spojrzenia. Z dala od Miguela Donald przestawał być kobietą. Prostował wtedy całe ciało, spoglądał jej w oczy i mówił, jak żarliwie szuka intensywności i napięć, zwierzał się jej, że Miguel nie jest ojcem, jaki jest mu potrzebny - jest na to zbyt młody. Miguel to jeszcze jedno dziecko, Miguel pragnie zaofiarować mu raj gdzieś na plaży, gdzie mogliby swobodnie oddawać się miłości, trwać w uścisku dniami i nocami, raj pieszczot i miłości; ale on, Donald, poszukuje czegoś innego, uwielbia bowiem piekielne męki miłości, miłość zmieszaną z cierpieniem i wielkimi przeszkodami, chciałby pokonać potwory, zwyciężać wrogów i zmagać się z przeciwnościami losu niczym Don Kichot. Kiedy mówił o Miguelu, jego twarz przybierała ten sam wyraz, jaki miałaby kobieta po uwiedzeniu mężczyzny, minę oznaczającą próżną satysfakcję, triumfujące, nie kontrolowane potwierdzenie własnej siły. Każdorazowo, gdy Miguel zostawiał ich na chwilę, Donald i Elena uświadamiali sobie ponownie łączącą ich więź: więź złośliwej, kobiecej konspiracji, której celem było oczarowanie, uwiedzenie iujarzmienie Miguela. Donald zerknął na nią z miną spiskowca i oświadczył: - Rozmowa dwojga ludzi jest jak stosunek seksualny. Ty i ja istniejemy we wszystkich szaleńczych krainach świata seksu. Ty wciągasz mnie w to, co cudowne. Twój uśmiech ma hipnotyzującą moc. Znowu zjawił się Miguel. Czemu nie może znaleźć sobie miejsca? Poszedł po papierosy. Teraz po coś innego. Zostawił ich samych. Za każdym razem, kiedy powracał, dostrzegała zmianę u Donalda; znowu stawał się kobietą, prowokującą do miłości. Widziała, jak pieszczą się oczyma, jak dotykają się pod stołem kolanami. Pomiędzy jednym i drugim przepływał tak wartki strumień emocji, że zdołał porwać i ją. Widziała, jak rośnie kobiece ciało Donalda, jak jego twarz otwiera się niczym kwiat, jak w jego oczach pojawia się wyraz głodu, a wargi wilgotnieją. Czuła się tak, jak gdyby została wpuszczona do sekretnych komnat zmysłowej miłości kogoś innego, jak gdyby patrząc na nich dwóch, była świadkiem czegoś, co miało być przed nią zatajone. Było to osobliwe wykroczenie. - Jesteście podobni do siebie - powiedział Miguel. - Ale Donald jest bardziej prawdomówny - odparła Elena, myśląc o tym, jak łatwo
przyznał, że nie kocha Miguela całym sercem, podczas gdy ona, z obawy, że zrani drugą osobę, zataiłaby ten fakt. - To dlatego, że nie kocha tak mocno - wyjaśnił Miguel. - To narcyz. Fala ciepła przełamała tabu pomiędzy Donaldem a Eleną i Miguelem a Eleną, całą trójkę połączył strumień miłości, przenosząc się z ciała na ciało jak zakaźna choroba, wiążąc ich na dobre. Potrafiła teraz spoglądać oczyma Miguela na delikatne ciało Donalda, na jego cienką talię, proste ramiona postaci z egipskiej płaskorzeźby, wytworne gesty. Jego twarz wyrażała rozwiązłość tak otwartą, że przywodziła na myśl akt ekshibicjonizmu. Wszystko było obnażone, wystawione na widok. Miguel i Donald spędzali wspólnie całe popołudnia, a potem Donald szukał towarzystwa Eleny. Przy niej odzyskiwał męskość, czuł też, że ona przekazuje mu posiadaną przez siebie męskość, swoją moc. Ona również odnosiła takie wrażenie, powiedziała więc: - Donaldzie, przekazuję ci męską część mojej duszy. - W jej obecności prostował się, stawał się twardy, czysty, poważny. Następowało połączenie w jedno. W takich chwilach był idealnym hermafrodytą. Ale Miguel nie dostrzegał tego wszystkiego, nadal traktował go jak kobietę. To prawda, w towarzystwie Miguela ciało Donalda miękło; zaczynał kołysać się w biodrach, twarz przywodziła na myśl tanią aktoreczkę, wampa przyjmującego kwiaty z zalotnym trzepotaniem rzęs. Stawał się płochliwy jak ptak, wydymał wargi jak do pocałunku, cały w pretensjach, cały zmieniony, uosabiał teraz karykaturę zaskoczonej i zarazem kuszącej kobiety. Jak to się działo, że mężczyźni lubili tę trawestację kobiety, unikając jej jednocześnie? Zaprzeczeniem tego była męska furia Donalda, który nie chciał być brany jak kobieta: - Nie dostrzega we mnie w ogóle męskości - uskarżał się na Miguela. - Bierze mnie od tyłu, nalega, aby włożyć mi go między pośladki i traktuje mnie przy tym jak kobietę. Nienawidzę go za to. Jeszcze trochę i zrobi ze mnie prawdziwą ciotę. A ja chcę czegoś innego. Nie chciałbym stać się kobietą. Miguel jest wobec mnie brutalny i władczy. Widocznie prowokuję go do tego. Odwraca mnie siłą i bierze, jakbym był dziwką. - Czy po raz pierwszy ktoś traktuje cię jak kobietę? - Tak, dawniej tylko ssałem, nigdy nie robiłem nic takiego, usta iczłonek - to wszystko, po prostu klękasz przed tym, kogo kochasz ibierzesz do ust. Spojrzała na drobne, dziecięce usta Donalda, zastanawiając się ze zdumieniem, jak dawał sobie z tym radę. Przypomniała sobie noc, kiedy pod wpływem pieszczot Pierre’a,
zupełnie oszalała, objęła oburącz łapczywie jego penis, jądra i owłosienie, gdyż zapragnęła raptem zanurzyć w nich usta. Nigdy przedtem i wobec nikogo nie miała jeszcze na to chęci, zresztą Pierre i tak nie dopuścił do tego; za bardzo zależało mu, aby znaleźć się w jej łonie i to na dobre. Teraz zaś wyobraziła sobie wyraźnie, jak gdyby widziała go na własne oczy, olbrzymi penis - może jasny penis Miguela - wdzierający się do małych, dziecięcych ust Donalda. Na samą myśl o tym jej sutki stwardniały. Odwróciła wzrok. - Przez cały dzień nic tylko by mnie brał; przed lustrem, na podłodze w łazience, na dywanie. Jest naprawdę nienasycony i ignoruje we mnie to, co męskie. Nie dostrzega nawet mego członka, mimo iż jest większy niż jego i ładniejszy... tak, tak naprawdę. Bierze mnie od tyłu, obchodzi się przy tym jak z kobietą, nie troszcząc się w ogóle o mego ptaszka, który dynda mi tylko tam i z powrotem. Nie zwraca uwagi na to, że i ja jestem mężczyzną. Pomiędzy nami dwoma nie ma spełnienia. - A więc tak jak w miłości między kobietami - odparła Elena. - Tam również nie ma prawdziwego spełnienia ani własności. Pewnego popołudnia Miguel zaprosił Elenę do siebie. Kiedy zapukała do drzwi, usłyszała ciche, spieszne kroki. Chciała już odejść, kiedy drzwi otworzyły się, a w progu stanął Miguel i powiedział: - Wejdź, wejdź. - Był jednak czerwony na twarzy, miał podkrążone oczy, potargane włosy i usta nabrzmiałe od pocałunków. - Przyjdę później - zaproponowała Elena. Ale Miguel odpowiedział: - Nie, wejdź, możesz posiedzieć trochę w łazience. Donald zaraz wyjdzie. A więc chciał, aby tu była! W przeciwnym razie mógłby ją przecież odesłać. Przez nieduży korytarz wprowadził ją do łazienki sąsiadującej z sypialnią i tam posadził z uśmiechem. Drzwi pozostawił nie domknięte, mogła więc bez trudu słyszeć ich jęki i ciężkie sapania. Można było odnieść wrażenie, że w ciemnym pokoju odbywa się jakaś bijatyka. Łóżko skrzypiało rytmicznie, dobiegł ją głos Donalda: - To boli. - Ale Miguel sapał tylko i Donald musiał powtórzyć: - To boli. Pojękiwanie nie ustawało, a rytmiczne skrzypienie sprężyn łóżka stawało się coraz szybsze. Wbrew temu, co Donald naopowiadał jej przedtem, usłyszała teraz jego jęk rozkoszy. Potem szepnął: - Udusisz mnie. Scena rozgrywająca się w ciemnym pokoju wpływała na nią dziwnie. Czuła się nieomal, jakby brała w tym udział, ona jako kobieta, jako kobieta w chłopięcym ciele
Donalda branym w posiadanie przez Miguela. Była tym wzburzona tak bardzo, że aby dojść do siebie, otworzyła torebkę i wyciągnęła list, który znalazła w skrzynce tuż przed wyjściem z domu, nie zdążyła go jednak jeszcze przeczytać. Rozwinęła kartkę papieru i raptem poczuła się tak, jakby uderzył ją piorun. Moja nieuchwytna i piękna Eleno, znowu jestem w Paryżu, jestem tu dla Ciebie. Nie mogłem o Tobie zapomnieć, chociaż próbowałem. Oddając mi się bez reszty, posiadłaś również mnie: całego bez reszty. Czy spotkasz się ze mną? Chyba nie wycofałaś się, nie skryłaś przede mną na dobre? Zasłużyłem na to, ale nie czyń mi tego, gdyż w ten sposób zamordowałabyś gorącą miłość, tym gorętszą, im goręcej bronię się przed nią. Jestem w Paryżu... Elena zerwała się z miejsca i wybiegła na schody, zatrzaskując za sobą drzwi. Kiedy dotarła do hotelu, Pierre czekał już na nią spragniony. Nie zapalił światła, jak gdyby chciał spotkać się z nią w ciemności - po to, aby poczuć lepiej jej skórę, jej ciało, jej płeć. Długotrwałe rozstanie sprawiło, że ogarnęło ich teraz gorączkowe podniecenie. Ale mimo szaleńczej namiętności, towarzyszącej ich schadzce, Elena nie mogła doznać orgazmu. Gdzieś głęboko czaił się w niej lęk, nie potrafiła poddać się żądzy tak niepohamowanie, jak by tego pragnęła. Za to Pierre’a ogarnęła fala rozkoszy na tyle intensywnej, że nie zdołał jej odwlec, poczekać na Elenę. Znał ją tak dobrze, że odgadywał obecnie przyczynę jej ukradkowej rezygnacji, rozumiał sens rany, jaką jej zadał, łamiąc jej wiarę w ich miłość. Opadła na wznak, zmęczona żądzą i pieszczotami, ale nie zaspokojona. Pierre nachylił się nad nią i powiedział łagodnym tonem: - Zasłużyłem na to. Kryjesz się przede mną, chociaż chcesz, abyśmy byli razem. Może nawet utraciłem cię już na zawsze. - Nie - odparła Elena. - Poczekaj. Daj mi trochę czasu, abym znowu mogła w ciebie uwierzyć. Zanim wyszła, próbował posiąść ją ponownie. I znowu napotkał tę skrytą, całkowicie zamkniętą istotę - w kobiecie, która kiedyś poznała pełnię rozkoszy seksualnej, dzięki jego pieszczotom. Spuścił głowę i usiadł na brzegu łóżka, pokonany, zasmucony. - Ale jutro przyjdziesz znowu, prawda? Przyjdziesz? Co mam zrobić, abyś odzyskała do mnie zaufanie? Przebywał we Francji bez dokumentów, ryzykując aresztowanie. Dla większego bezpieczeństwa Elena ukryła go w apartamencie swego przyjaciela, którego nie było teraz w mieście. Widywali się codziennie. Lubił spotykać się z nią w ciemności; zanim jeszcze byli w stanie dojrzeć swoje twarze, ich dłonie upewniały się o obecności drugiego. Na podobieństwo
ludzi niewidomych przesuwali rękami po ciele, zatrzymując się na dłużej w najcieplejszych zakątkach, pokonując każdorazowo tę samą trasę; po omacku odnajdywali miejsca, gdzie skóra była najbardziej miękka i delikatna lub też mniej wrażliwa, bo wystawiona zazwyczaj na światło dzienne, albo na szyi, gdzie odzywało się echo bijącego serca, albo inne, gdzie nerwy zaczynały wibrować, gdy tylko dłoń zbliżała się do centrum, nurkując pomiędzy uda. Jego ręce znały dobrze pełność jej ramion, zaskakującą na tak smukłym ciele, jędrność piersi, ciepło włosów pod pachami, których na jego prośbę nie goliła. Była bardzo szczupła w talii, a jego dłonie ubóstwiały luk otwierający się coraz szerzej i szerzej od talii aż do bioder. Każdego wygięcia ciała dotykał z radością, starając się posiąść rękami jej ciało i wyobrażając sobie jego barwę. Tylko raz spojrzał na nie w pełnym świetle dnia, w Caux, rankiem i wtedy zachwycił go jego kolor. Było jak kość słoniowa, gładkie i tylko w okolicach płci stawało się bardziej złociste, niczym futro dorosłego gronostaja. Jej płeć nazwał „małym liskiem”; futerko jeżyło się każdorazowo, kiedy zbliżał rękę. Za jego dłońmi podążały wargi, jak również nos, który nurzał się w woni jej ciała; szukając zapomnienia, szukając narkotyku, który z niej emanował. Elena miała niewielki pieprzyk ukryty miedzy nogami w fałdach sromu. Pierre udawał, że go szuka, i wsuwał palce między uda, za futerko liska; udawał, że chce dotknąć jedynie małego pieprzyka, a pieszcząc pieprzyk, tylko przypadkiem muskał samo wejście; delikatnie, tyle tylko, żeby wyczuć szybkie, urywane pulsowanie rozkoszy, podobne do skurczów w roślince, a wywołane ruchami jego palców; liście tej wrażliwej roślinki zamykały się, osłaniając źródełko uciechy, sekretne źródełko, którego wibrację mógł bez trudu wyczuć. Całował pieprzyk, lecz nie srom, a ona reagowała na pocałunki, którymi obsypywał ten niewielki skrawek ciała; drżenie przebiegało tuż pod skórą, od pieprzyka po cudowne wejście, które otwierało się i zamykało, kiedy zbliżały się jego usta. Zanurzał tam głowę, odurzony wonią drzewa sandałowego i zapachem morskich muszli, dotykiem jej włosów łonowych - futerka liska. Jeden z włosków zabłąkał mu się w ustach, drugi na prześcieradle, gdzie znalazł go potem: połyskujący, naelektryzowany. Często ich włosy łonowe mieszały się ze sobą. Kąpiąc się, Elena znajdowała włosy Pierre’a splątane z jej włosami, przy czym jej były dłuższe, grubsze i mocniejsze. Elena pozwalała, aby jego ręce i usta odkrywały wszystkie zakątki i schowki jej ciała i odpoczywały tam potem, zapadając pod wpływem pieszczot w stan pełnego czułości odrętwienia; pochylała głowę nad jego głową, kiedy muskał ustami jej szyję i całował słowa, których nie mogła wypowiedzieć. Zdawał się każdorazowo przewi - - dywać, gdzie Elena
chce poczuć teraz jego wargi, która część jej ciała pragnie być teraz ogrzana. Jej wzrok padał to na stopy - i natychmiast tam kierował swoje usta - to na pachę, to znów na dołek pleców albo tam, gdzie brzuch przechodził w dolinkę porośniętą pierwszym meszkiem; drobnymi, jasnymi, rzadkimi włoskami. Pierre wyciągnął rękę niczym kot, który pragnie, aby go pogłaskać. Co chwila odchylał głowę do tyłu, zamykał oczy i pozwalał, żeby obsypywała go lekkimi, przelotnymi pocałunkami, będącymi zaledwie zapowiedzią kolejnych, bardziej namiętnych. Kiedy owe jedwabiste muśnięcia stawały się dlań nie do zniesienia, otwierał oczy z powrotem i oferował jej usta - jak dojrzały owoc, w który należy się wgryźć. Ona zaś rzucała się na nie łapczywie, jak gdyby chciała wydostać stąd główne źródełko życia. Kiedy żądza przeniknęła już wszystkie, najdrobniejsze nawet pory i włosy ciała, następował kolejny etap; oddawali się żywiołowo szalonym pieszczotom. Niekiedy słyszała, jak trzeszczały jej kości, kiedy unosiła nogi i kładła mu je na ramionach, słyszała też odgłos ssących pocałunków, dźwięk podobny do bębniącego deszczu, a wywoływany przez wargi i języki, czuła wilgoć zbierającą się w ciepłych ustach, jak gdyby wgryzali się w soczysty, rozpływający się owoc. On zaś słyszał jej dziwne, zduszone zawodzenie, niczym u osobliwego, egzotycznego ptaka, który krzyczy w ekstazie, podczas gdy ona słyszała jego oddech, coraz cięższy i - w miarę jak krew gęstniała - coraz bardziej podobny do jęku. Kiedy jego podniecenie osiągało poziom szału, zaczynał oddychać gwałtownie niczym byk szarżujący na ofiarę, którą zamierza wziąć na rogi; również tu miało to być pchnięcie pełne furii, choć bezbolesne; pchnięcie, które zrzucało ją nieomal z łóżka i unosiło płeć do góry, tak jakby pragnął przeszyć jej ciało na wylot i rozerwać je na strzępy, a zostawić w spokoju dopiero po zadaniu rany, rany ekstazy i rozkoszy, rany zadanej z szybkością błyskawicy, tak aby opadła bezwładnie, z jękiem; ofiara rozkoszy zbyt wielkiej, rozkoszy gwałtownej jak mała śmierć, jak oszałamiająca mała śmierć, której nie wywołują narkotyki ani alkohol; której nie spowoduje nic innego. jak tylko dwa kochające się ciała, kochające się do głębi, każdą swoją cząsteczką i komórką, każdym nerwem i każdą myślą. Pierre wciągnął już spodnie. Siedząc na łóżku, zapinał pasek. Elena włożyła suknię, nie wstała jednak, lecz owinęła się wokół niego. Wskazał ręką na pasek, a ona podniosła głowę, aby mu się przyjrzeć. Był to ciężki, mocny skórzany pas, ze srebrzystą klamrą, ale tak znoszony, że wyglądał, jakby lada chwila miał się przedrzeć. Koniec paska był postrzępiony, a skóra przy klamrze przetarta i tak cienka jak materiał. - Wykańcza mi się - powiedział Pierre. - Szkoda. Noszę go od dziesięciu lat. Spoglądał nań z namysłem.
Patrząc na niego, jak siedzi z nie dopiętym jeszcze paskiem, przypomniała sobie nieoczekiwanie moment, zanim go rozpiął i opuścił spodnie. Zawsze rozpinał go dopiero wtedy, gdy pod wpływem pieszczot lub jej ciała przywartego do jego ogarniało go podniecenie tak silne, że uwięziony penis zaczynał sprawiać mu ból, dopominając się o swoje. Następowała wówczas sekunda pełna napięcia, po czym opuszczał spodnie i uwalniał członek, aby mogła go dotknąć. Niekiedy wyjmowała go ona. Jeśli nie mogła rozpiąć kalesonów wystarczająco szybko, pomagał jej przy tym. Zawsze działało na nią, szczególnie silnie, ciche trzaśnięcie klamry. Był to dla niej sygnał erotyczny, tak jak dla Pierre’a moment, kiedy zaczynała zsuwać majtki lub podwiązki. Mimo iż dopiero co została całkowicie zaspokojona, poczuła teraz nowy przypływ żądzy. Zapragnęła rozpiąć mu pasek, opuścić spodnie i jeszcze raz dotknąć penis. Jak cudownie wyprostował się, celując w nią, kiedy po raz pierwszy wydostał się ze spodni - tak jakby ją rozpoznał. I raptem świadomość, że pasek jest już tak stary, że Pierre nosi go od tak dawna, ugodziła ją boleśnie. Poczuła dziwne ukłucie. Oczyma wyobraźni widziała już, jak rozpina go gdzie indziej, w innych pokojach, o innych godzinach, dla innych kobiet. Ta scena, powracająca uporczywie, nie dawała jej spokoju, budząc zazdrość. Chciała już powiedzieć: „Wyrzuć ten pasek. Albo przynajmniej nie noś przy mnie tego samego, który nakładałeś dla innych. Podaruję ci inny”. Odnosiła wrażenie, jakby jego sentymentalne przywiązanie do paska oznaczało zarazem przywiązanie do przeszłości, od której nie potrafił uwolnić się całkowicie. Dla niej pasek był symbolem gestów z przeszłości. Zaczęła się zastanawiać, czy wszystkie pieszczoty były zawsze takie same. Mniej więcej przez tydzień Elena odpowiadała w pełni na jego uściski, zatracając się w jego ramionach. Raz nawet załkała - tak przejmującą odczuła rozkosz. Potem zaszła w nim jakaś zmiana. Zdawał się pochłonięty innymi sprawami. Nie zadawała mu żadnych pytań, tłumacząc sobie jego zachowanie na swój sposób. Z pewnością rozmyśla o działalności politycznej, którą poświęcił dla niej. Może cierpi teraz na skutek bezczynności. Żaden mężczyzna nie może żyć wyłącznie dla miłości, jak czynią to kobiety. Żaden mężczyzna nie potrafi uczynić z miłości celu swego życia i tym tylko wypełniać kolejne dni. Co do niej, mogłaby żyć tylko dla miłości. Zresztą tak właśnie żyła. Reszta czasu kiedy nie była razem z nim - przelatywała gdzieś obok. Wszystko inne docierało do niej zamglone, przytłumione. Była jakby nieobecna. Odżywała dopiero w jego pokoju. Całymi
dniami, nawet gdy zajmowała się czymś innym, jej myśli krążyły wokół niego. Leżąc w pustym łóżku, przypominała sobie jego minę, uśmiech w kącikach oczu, zdradzający upór podbródek, połyskliwe zęby, układ warg. kiedy wypowiadał słowa pełne pożądania. Tego popołudnia, kiedy leżała w jego ramionach, dojrzała chmury na jego twarzy, chmury w jego wzroku i nie mogła odpowiedzieć tak, jakby chciała. Zazwyczaj osiągali ten sam rytm, on czuł, kiedy wzmaga się jej rozkosz, a ona - jego. W jakiś tajemniczy sposób wstrzymywali orgazm do momentu, kiedy oboje osiągali pełną gotowość. Najpierw ich rytmiczne ruchy były powolne, potem szybsze, potem jeszcze szybsze - w miarę jak wzrastała temperatura krwi, a fale rozkoszy biły wyżej - aż wreszcie wspólnie osiągali orgazm, penis dygotał raz po raz, tryskając nasieniem, a jej łono trzepotało, przeszywane strzałami, które wpadały w nią niczym ruchliwe języki ognia. Również dziś czekał na nią. Na każde pchnięcie odpowiadała podrzutem ciała, wyginając się w łuk, nie mogła jednak dojść do szczytu. Pierre błagał: - Kochanie, kończ już, proszę cię. Nie wytrzymam dłużej. Spuść się, kochanie, proszę! Potem wytrysnął w nią i bez słowa padł na jej piersi, gdzie leżał przez dłuższą chwilę, jak gdyby uderzyła go z całej siły. Nic nie mogło zranić go bardziej niż brak reakcji z jej strony. - Jesteś okrutna - szepnął. - Dlaczego powstrzymujesz się, gdy jesteś ze mną? Milczała. Ona również bolała nad tym, że lęk i zwątpienie mogą tak bez trudu zamknąć przed nią to, co pragnęła mieć na własność. Nawet gdyby nie miała już posiadać nic innego, chciała tego. Ponieważ jednak obawiała się, że może to być jej ostatnia własność, zamknęła się, nie osiągając zespolenia z nim. Bez orgazmu przeżywanego przez oboje nie mogło być mowy o zespoleniu, o całkowitej wspólnocie dwóch ciał. Elena wiedziała, że potem będzie przechodzić tortury, jak to już bywało nieraz, będzie cierpieć nie zaspokojona, z piętnem jego ciała na swoim. Przywoływała ponownie na pamięć tę scenę, widziała, jak Pierre nachyla się nad nią, widziała dwie pary nóg, splątanych ze sobą, widziała, jak penis wdziera się w nią z uporem, raz po raz, widziała, jak Pierre opada na bok, kiedy jest już po wszystkim, i przeżywała znowu tę przemożną żądzę, dręczona pragnieniem, aby poczuć go raz jeszcze w sobie, tak głęboko, jak to tylko możliwe. Zdołała już poznać napięcie zrodzone z nie zaspokojonej żądzy; niewiarygodnie rozbudzone nerwy, jakże boleśnie odsłonięte i nagie; szaleńcze pulsowanie krwi, wszystko przygotowane do punktu kulminacyjnego, który jakoś nie chciał nastąpić. Potem nie potrafiła zasnąć. W nogach czuła jakieś skurcze, dygotała na całym ciele jak podniecony koń wyścigowy na moment przed startem. Obsesyjne sceny erotyczne
dręczyły ją przez całą noc aż do świtu. - O czym myślisz? - zapytał Pierre, obserwując bacznie jej twarz. - O tym, jak bardzo będę smutna, odchodząc, mimo iż tak naprawdę nie byłam twoja. - Elena, wiem, że leży ci coś jeszcze na sercu, coś, co było tam już, kiedy przyszłaś. Chcę wiedzieć, co to takiego. - Po prostu martwię się, gdyż widzę, że jesteś przygnębiony, zastanawiałam się, czy brak ci dawnej działalności, czy nie chciałbyś wrócić do tego wszystkiego. - Ach, więc o to chodzi. Przygotowywałaś się na to, że znowu cię opuszczę. Aleja wcale nie mam takiego zamiaru! Wprost przeciwnie. Znalazłem przyjaciół, którzy mi pomogą, poświadczą, że nie byłem aktywistą, lecz jedynie zabierałem głos przy stoliku w kawiarni. Przypominasz sobie tego typa u Gogola? Tego, który stale gadał, dniem i nocą, nigdy jednak nie wykonał żadnego ruchu, nie zdobył się na działanie. Ja jestem taki sam. Tylko na to się zdobyłem - gadanie. Jeśli zdołam to udowodnić, zostanę tu i będę wolny. Właśnie o to walczę teraz. Jego słowa odniosły nieoczekiwany skutek. O ile przedtem obawy dręczące Elenę podziałały destrukcyjnie na jej zmysły, paraliżując wszelkie impulsy, wprawiły ją w stan przerażenia, to teraz zapragnęła położyć się na kochanku, chciała, aby ją posiadł. Wiedziała, że jego słowa wystarczą, aby ją wyzwolić. Chyba i on przeczuwał to, gdyż przez dłuższy czas kontynuował pieszczoty, czekając, aż poczuje pod palcami jej wilgoć, co z kolei wzbudzało jego żądzę. Dużo później, gdy leżeli w ciemności, wziął ją ponownie, i tym razem to ona musiała powstrzymywać siłę i moment orgazmu, aby przeżyć go wraz z nim, oboje krzyknęli z rozkoszy, ona zaś łkała potem z radości. Od tej pory zmagania w ich miłości miały tylko jeden cel: przezwyciężyć ów chłód, który drzemał w niej i który mógł odżyć pod wpływem słowa, niewielkiej rany czy zwątpienia, niszcząc stan ich wzajemnego opętania sobą. Dla Pierre’a stało się to obsesją. Baczniej śledził teraz jej nastroje i humory niż swoje własne. Nawet wtedy, gdy rozkoszował się nią, wypatrywał w niej oznak nadchodzącej burzy; tracił siły, czekając, aż i ona osiągnie orgazm, powstrzymywał się, buntował przeciw owemu nieposkromionemu jądru jej istoty, które potrafiło na zawołanie zamknąć się przed nim. Zaczął rozumieć sens perwersyjnego poświęcenia się niektórych mężczyzn kobietom oziębłym. Cytadela - niezdobyta kobieta dziewica: tkwiący w nim zdobywca, który nigdy nie przeprowadził prawdziwej rewolucji, postawił teraz przed sobą wielkie zadanie. Pokonać raz na zawsze ową barierę, którą Elena mogła odgrodzić się od niego. Spotkania kochanków przerodziły się w tajemną walkę pomiędzy jej wolą a jego, w całą serię podstępów.
Kiedy mieli ze sobą sprzeczkę (a Pierre często krytykował jej bliskie kontakty z Miguelem i Donaldem, twierdził bowiem, że każdy z nich kocha się z nią poprzez ciało drugiego), wiedział, że Elena będzie za karę powstrzymywać orgazm. Buntował się przed tym, usiłując podbić ją najdzikszymi pieszczotami. Niekiedy traktował ją brutalnie, jak gdyby była dziwką, której można zapłacić za uległość, to znów próbował zmiękczyć ją czułymi gestami, sam natomiast czuł się mały, niemal jak niemowlę w jej ramionach. Otoczył ją za to atmosferą pełną erotyki. Z pokoju uczynił cudowne gniazdko, wyłożone dywanami i tapetami, wonne jak najlepsze perfumy. Usiłował dotrzeć do niej, wykorzystując jej wrażliwość na piękno, luksus, zapachy. Kupował jej książki erotyczne, które czytywali razem. Taka właśnie była jego najnowsza strategia - rozbudzić w niej gorączkę seksualną, tak intensywną, aby żadna z jego pieszczot nie natrafiała już nigdy na opór. Kiedy leżeli na sofie, delektując się lekturą, ich dłonie błądziły po ciałach, docierając do wszystkich miejsc opisanych w książce. Zamęczali się wzajemnie najprzeróżniejszymi ekscesami, wynajdując wszelkie źródła rozkoszy wykorzystywane kiedykolwiek przez kochanków, dopingowani przez wyobraźnię, jak również słowa i opisy nowych pozycji. Pierre wierzył, że rozbudził w niej prawdziwą obsesję seksualną i że dzięki temu Elena utraci wszelką kontrolę nad sobą. I rzeczywiście, wszystko wskazywało na to, że jego zamiar się udał. Jej oczy płonęły teraz osobliwym blaskiem - ale nie takim jak promienny dzień; były to raczej migotliwe, niespokojne iskierki typowe dla osoby chorej na gruźlicę, dręczonej tak wysoką gorączką, że wokół oczu tworzą się ciemne obwódki. Teraz nie zostawiał już pokoju w ciemności. Lubił patrzeć na Elenę, kiedy zjawiała się z owym rozgorączkowanym wzrokiem. Jej ciało zdawało się cięższe, sutki były ustawicznie twarde, jak gdyby znajdowała się w stanie nie słabnącego podniecenia erotycznego, skóra stała się nadwrażliwa; wystarczyło musnąć ją palcem, aby natychmiast marszczyła się, a po plecach przebiegał dreszcz, który docierał do każdego nerwu. Zazwyczaj kładli się na brzuchach, w ubraniu, otwierali nową książkę i czytali razem, pieszcząc się przy tym. Na widok ilustracji erotycznych całowali się, ich zespolone usta padały na gigantyczne kobiece pośladki, rozwarte szeroko uda, olbrzymie, sięgające niemal podłogi męskie członki. Jedna z ilustracji, przedstawiająca torturowaną kobietę, nadzianą na gruby pal, który wchodził jej w płeć i wychodził ustami, symbolizowała całkowitą uległość seksualną i wywołała u Eleny stan szczególnego podniecenia. Kiedy Pierre posiadł ją, odniosła wrażenie, że rozkosz, którą sprawiał poruszający się w niej penis, przenosi się do jej ust. Otworzyła je i wysunęła język, podobnie jak kobieta na ilustracji, jak gdyby pragnęła w tym samym czasie
wziąć penis do ust. Przez wiele dni Elena zachowywała się jak opętana, niemal jak kobieta, u której rozum przestał już kontrolować działania. Ale Pierre zorientował się, że kolejna sprzeczka lub niewłaściwe słowo z jego strony powstrzymałyby jej orgazm i ugasiłyby ów blask w jej oczach. Kiedy erotyki utraciły już dla nich urok nowości, odkryli coś innego - dziedzinę zazdrości, strachu, zwątpienia, gniewu, nienawiści, antagonizmu - wszystkich tych stanów ducha, którym ludzie poddają się czasem, aby ukrócić zależność od drugiego człowieka. Pierre usiłował kochać się teraz z innymi częściami natury Eleny, tymi najbardziej skrytymi, najbardziej wrażliwymi. Obserwował ją, gdy spała, kiedy się ubierała, czesała przed lustrem. Poszukiwał jakiejś duchowej więzi, takiej, którą można by osiągnąć za pomocą nowej formy miłości. Przestał szukać w niej oznak nadchodzącego orgazmu - i to z bardzo prostej przyczyny: Elena nauczyła się udawać, że przeżywa rozkosz, nawet gdy jej nie czuła. Pod tym względem stała się doskonałą aktorką. Potrafiła okazywać wszystkie symptomy seksualnego uniesienia: skurcze pochwy, przyśpieszony oddech, przyśpieszony puls i odpowiednie bicie serca, nagłe omdlenie, bezwład. Mogła teraz symulować wszystko. Kochać i być kochaną było dla niej tak nierozerwalnie związane z rozkoszą, że reagowała chwilową utratą tchu nawet wtedy, gdy nie czuła żadnej przyjemności fizycznej. Udawała więc wszystko - oprócz tego wewnętrznego rozdygotania, występującego podczas orgazmu. Wiedziała jednak, że tę jedną rzecz trudno wyczuć penisem. Starania Pierre’ a, aby doprowadzać ją każdorazowo do szczytowania, uznała za destrukcyjne i w ogóle niebezpieczne dla ich dalszego związku, mogłyby bowiem zachwiać jego wiarę w jej miłość i rozdzielić ich na dobre. Dlatego właśnie obrała drogę pozorów. Tak więc Pierre zdecydował się na inny sposób zabiegania o nią. Od pierwszej chwili, kiedy wchodziła do jego apartamentu, obserwował ją bacznie, jak Elena chodzi, jak zdejmuje płaszcz i kapelusz, jak potrząsa włosami, jakie nosi pierścionki. Spodziewał się, że w ten sposób odgadnie, w jakim jest nastroju, po czym zastosuje odpowiednią taktykę podboju kochanki. Dziś przypominała małe dziecko, była uległa, miała rozpuszczone włosy i lekko pochyloną głowę - niczym pod brzemieniem dotychczasowego życia - miała delikatny makijaż, niewinny wyraz twarzy, nosiła lekką sukienkę o żywych kolorach. W takie dni jak ten Pierre pieścił ją delikatnie, czule, podziwiał doskonałość jej palców u nóg, swobodnych jak palce u rąk, zachwycał się kostkami, na których prześwitywały bladosine żyły, patrzył na drobną, podobną do tatuażu plamkę tuż pod kolanem, gdzie jako piętnastoletnia dziewczynka, uczennica w czarnych pończochach, chciała zamalować atramentem małą dziurkę w
pończosze; czubek pióra złamał się przy tym, kalecząc ją i naznaczając skórę już na zawsze. Szukał ułamanego paznokcia, chcąc użalić się nad jego wyglądem, żałosnym na tle pozostałych, długich i pomalowanych. Użalał się nad każdym nieszczęściem, nawet tym najdrobniejszym, tulił do siebie tkwiącą w niej małą dziewczynkę, którą tak bardzo chciałby poznać, zasypywał ją pytaniami: - A więc nosiłaś czarne, bawełniane pończochy? - Byliśmy bardzo biedni, a zresztą to należało do szkolnego mundurka. - Co jeszcze nosiłaś? - Marynarskie bluzy i granatowe spódniczki, których nienawidziłam. Marzyłam o bardziej eleganckich. - A pod spodem? - pytał z tak niewinną miną, jak gdyby chodziło mu tylko o to, czy wyszła na deszcz w płaszczu. - Zapomniałam już, jaką wtedy nosiłam bieliznę, pamiętam tylko, że bardzo lubiłam halki z falbankami. Ale byłam chyba stworzona do tego, aby nosić wełnianą bieliznę. A w lecie białe majteczki i spodenki. Nie lubiłam ich. Były zbyt szerokie. Marzyłam wtedy okoronkach, godzinami wpatrywałam się w bieliznę w witrynach sklepowych jak zahipnotyzowana, wyobrażałam sobie, że sama noszę takie jedwabie i koronki. W bieliźnie małej dziewczynki nie dostrzegłbyś nic podniecającego, jestem tego pewna. Ale Pierre nie podzielał jej zdania, uważał, że nawet gdyby ta bielizna była biała i toporna, mógłby zapłonąć gorącą miłością do Eleny w czarnych pończochach. Interesowało go, kiedy po raz pierwszy poczuła podniecenie seksualne. Elena powiedziała, że czytając książkę, a potem na sankach, zjeżdżając z góry wraz z chłopcem, który właściwie leżał na niej, a jeszcze potem, kiedy kochała się w mężczyznach, których znała jedynie z widzenia, u których jednak, przy bliższym poznaniu, znajdowała zawsze jakąś wadę, zniechęcającą ją ostatecznie. Miała słabość do nieznajomych, do mężczyzn widzianych w oknie, na ulicy czy leż w sali koncertowej. Po takich spotkaniach Elena zaniedbywała fryzurę i ubiór, chodziła nawet w pogniecionych sukniach i przesiadywała całymi dniami jak Chinka, przejmująca się drobnostkami. Potem leżąc u jej boku i trzymając ją tylko za rękę, Pierre opowiadał o swoim życiu, oferując jej sceny ze swego dzieciństwa, tak jak ona ze swego. Było to tak, jak gdyby pękały na nich stare skorupy dojrzałej osobowości, niczym niepotrzebnie dodana struktura, odsłaniając przy tym rdzeń. Jako dziecko Elena była tym, czym nieoczekiwanie stała się ponownie teraz, dla niego - aktorką, symulantką, osobą, która żyje wyłącznie fantazjami i nigdy nie okazuje, co
naprawdę czuje. Pierre był zawsze buntownikiem. Wychowywał się wśród kobiet, bez ojca, który zginął na morzu. Kobieta, która mu matkowała, była jego niańką, a jego prawdziwa matka miała w głowie tylko jedno: znaleźć jak najprędzej kogoś, kto zastąpi jej męża. Nie wiedziała, co to miłość macierzyńska, była urodzoną kochanką i nawet własnego syna traktowała jak kochanka. Obsypywała go przesadnymi pieszczotami, przyjmowała rankiem, leżąc w łóżku, ciepłym jeszcze po nie znanym mu mężczyźnie. Towarzyszył jej przy śniadaniu podawanym przez nianię, która zawsze patrzyła zgorszona na chłopca; leżał u boku swej matki na tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jej kochanek. Pierre uwielbiał wyuzdanie matki, jej ciało widoczne zazwyczaj spod koronek, bujne kształty prześwitujące przez zwiewny negliż z szyfonu; kochał jej spadziste ramiona, delikatne uszy, migdałowe, szydercze oczy, opalizujące ręce wyłaniające się z obszernych rękawów. Jej głównym zajęciem było czynienie święta z każdego dnia. Nie chciała mieć nic wspólnego z ludźmi, którzy nie potrafili jej zabawić, z ludźmi, którzy rozprawiali tylko o chorobie lub innym nieszczęściu. Kiedy robiła zakupy, zachowywała się tak, jakby musiała troszczyć się już o zaopatrzenie świąteczne, nie zapominała przy tym o nikim z rodziny, myśląc o upominkach dla wszystkich i siebie samej. Zazwyczaj były to rzeczy bezużyteczne, które gromadziła przez jakiś czas, aż w końcu rozdawała je innym. W wieku dziesięciu lat Pierre był już wtajemniczony we wszystko, czego wymaga życie wypełnione kochankami. Asystował przy porannej toalecie matki, przyglądał się, jak pudruje się pod pachami, jak wsuwa sobie lamponik z pudrem za suknię, między piersi, widział, jak wychodzi z kąpieli, okryta tylko częściowo kimonem, z gołymi nogami, a potem - jak nakłada swoje bardzo długie pończochy. Lubiła podciągać podwiązki wysoko, tak że pończochy dotykały niemal bioder. Ubierając się, mówiła zawsze o mężczyźnie, z którym miała się spotkać, wynosząc pod niebiosa arystokratyczne maniery jednego ze swoich wybranków, urok drugiego, naturalny sposób bycia trzeciego, geniusz czwartego - tak jakby Pierre miał któregoś dnia ucieleśnić dla niej cechy ich wszystkich. Jeszcze wtedy, gdy ukończył dwadzieścia lat, zniechęcała go do zawierania znajomości z kobietami, nawet do odwiedzania domów publicznych. Fakt, że szukał kobiet podobnych do niej, nie robił na niej żadnego wrażenia. Przebywając w domach publicznych, prosił kobiety, aby ubierały się w jego obecności, dokładnie, bez pośpiechu, ona zaś odczuwał przy tym nieokreśloną, perwersyjną przyjemność - taką samą, jaką czuł, patrząc dawniej na matkę. Do tej ceremonii domagał się kokieterii i szczególnego rodzaju ubrań. Prostytutki śmiały się, ale spełniały jego zachcianki, a w trakcie tych igraszek Pierre często ulegał
gwałtownej żądzy; darł wtedy na strzępy ich suknie, a stosunek miłosny przypominał raczej gwałt. Poza tymi wspomnieniami znajdowały się jego przeżycia bardziej dojrzałe, z których nie zwierzał się Elenie. Obnażył przed nią jedynie siebie jako dziecko, swoją niewinność, jak również perwersję. Bywały dni, kiedy na powierzchnię wypływały pewne fragmenty jego przeszłości, zwłaszcza te najbardziej erotyczne. Przenikały każdy jego ruch i przydawały spojrzeniu ów niespokojny wyraz, na który Elena zwróciła uwagę od pierwszej chwili, kiedy go poznała, ustom miękkość i bezwolność, a całej twarzy wygląd kogoś, kogo nie ominęło żadne doświadczenie. Wtedy widziała go u boku jednej z jego prostytutek, widziała człowieka, który świadomie przedstawia ubóstwo, brudy i upadek jako jedyne kulisy pewnych wydarzeń. Wychodził z niego apasz, ulicznik, rozpustnik, który mógł pić przez trzy dni i noce, oddając się każdemu doświadczeniu z takim zapałem, jak gdyby miało być ono już ostatnie w jego życiu, wyładowując swą żądzę na jakiejś monstrualnej kobiecie, pragnąc jej, ponieważ była brudna, ponieważ posiadło ją tylu mężczyzn i ponieważ jej język był tak bardzo nieprzyzwoity.
Była to żądza samozniszczenia, podłości,
języka
ulicy, ulicznic,
niebezpieczeństwa. Podczas jednej z obław na narkomanów został aresztowany za stręczycielstwo. Ta jego skłonność do anarchii i rozkładu moralnego pozwalała określać go często jako człowieka zdolnego do wszystkiego i podtrzymywała w Elenie nieufność wobec niego. Zarazem jednak Pierre zdawał sobie w pełni sprawę z tego, że również Elenę pociąga to, co demoniczne i plugawe, że i ona upaja się własnym upadkiem i poniżeniem, że z chęcią powitałaby zniszczenie własnej idealnej jaźni. Ponieważ kochał ją tak bardzo, nie chciał dopuścić, aby przeżyła to wszystko razem z nim. Bał się wtajemniczać ją w cokolwiek, aby jej nie utracić; mogłaby bowiem zasmakować w takim czy innym występku, rozrywce, której nie mógłby jej potem zaoferować. I dlatego drzwi wiodące do gorszej strony ich natury były uchylane naprawdę rzadko. Ona nie chciała wiedzieć, co uczyniły jego ciało, usta czy członek. On z kolei lękał się, by nie rozbudzić w niej pragnień otrudnych do przewidzenia konsekwencjach. - Wiem - mawiał - że jesteś zdolna do posiadania wielu kochanków, że ja jestem zaledwie pierwszym z nich, że od tej pory nic już nie powstrzyma cię przed pójściem na całość. Jesteś kobietą zmysłową, tak bardzo zmysłową! - Ale przecież nie można kochać tak dużo razy - protestowała. - Dla mnie erotyzm musi łączyć się z miłością. A miłość naprawdę głęboka nie zdarza się zbyt często.
Był zazdrosny ojej przyszłość, ona natomiast o jego przeszłość. Uświadomiłasobie, że ma dopiero dwadzieścia pięć lat, podczas gdy on czterdzieści, tak więc jego zdążyły już znużyć rzeczy, których ona jeszcze nawet nie poznała. Kiedy zapadało dłuższe milczenie, a Elena nie dostrzegała na twarzy Pierre’a wyrazu niewinności, lecz wprost przeciwnie - tajemniczy uśmieszek, jak również pewną wzgardę na ustach, wiedziała, że Pierre wspomina właśnie przeszłość. Tak było również tym razem. Leżała przy nim, patrząc na jego długie rzęsy. Po chwili powiedział: - Zanim cię poznałem, Eleno, byłem typem Don Juana, nigdy nie chciałem poznać kobiety tak naprawdę. Nigdy nie chciałem pozostać u boku kobiety na dłużej. Zawsze uważałem, że kobieta używa swych wdzięków nie dla dobra namiętności, lecz aby zapewnić sobie trwały związek z mężczyzną - na przykład małżeństwo lub przynajmniej życie we dwoje - i zyskać w ten sposób coś w rodzaju spokoju i posiadania. I to właśnie wprawiało mnie w lęk - świadomość, że za wielkim romansem kryje się po prostu zwykła drobnomieszczanka, która pragnie poczuć się pewnie w miłości. W tobie pociąga mnie to, że pozostałaś wyłącznie kochanką, zachowałaś namiętność i siłę miłości. Kiedy czujesz, że możesz nie sprostać wielkim zmaganiom uczuć, trzymasz się na uboczu. Nawiasem mówiąc, tym, co przyciąga mnie do ciebie, nie jest rozkosz, jaką mogę ci ofiarować. Odrzucasz ją przecież, kiedy nie jesteś usatysfakcjonowana emocjonalnie. Mimo to jesteś zdolna do wszystkiego, naprawdę do wszystkiego. Czuję to. Nie zamykasz się przed życiem. To dzięki mnie jesteś tak otwarta. Po raz pierwszy żałuję, że posiadam moc, która sprawia, że kobieta może otworzyć się na życie, na miłość. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, kiedy odrzucasz język ciała i szukasz innych sposobów dotarcia do głębi istoty drugiej osoby. Zrobiłaś wszystko, aby złamać mój opór wobec rozkoszy. Tak, początkowo nie mogłem znieść tej twojej siły odmawiania siebie. Wydawało mi się, że ja z kolei tracę swą moc. Jego słowa utwierdziły ją w przekonaniu o chwiejnym charakterze Pierre’a. Dzwoniąc do jego drzwi, nigdy nie była pewna, czy na pewno go zastała. A Pierre odkrył któregoś dnia w starej szafie pod kocami całą stertę książek erotycznych, pozostawionych tu przez poprzednich lokatorów, teraz więc witał ją codziennie nową historyjką, aby ją rozerwać, wiedział bowiem, że przejął ją smutkiem. Nie miał pojęcia, że kiedy u kobiety łączą się erotyzm i czułość, tworzą więź wyjątkowo silną, niezwykle trwałą. Marzenia erotyczne Elena mogła snuć obecnie tylko w powiązaniu z nim, z jego ciałem. Jeśli zobaczyła gdzieś na bulwarach film, który ją podniecił, przenosiła swą ciekawość lub nowe doświadczenie na ich najbliższe spotkanie, szepcząc mu do ucha swoje pragnienia.
Pierre był zawsze zdumiony, widząc gotowość, z jaką Elena dawała mu rozkosz, nawet jeśli w niej nie uczestniczyła. Po ich ekscesach następowały chwile, kiedy leżał znużony i wyczerpany, a mimo to pragnął przeżyć jeszcze raz ową unicestwiającą błogość. Wówczas poczynał drażnić ją pieszczotami, jego wprawne dłonie dokonywały na jej ciele czegoś, co graniczyło wyraźnie z masturbacją. W tym samym czasie jej ręce obejmowały członek, muskając go umiejętnie czubkami palców, niczym delikatny pajączek, i odnajdując najskrytsze koniuszki nerwów. Palce zamykały się z wolna na penisie, głaszcząc najpierw mięsisty futerał, potem wyczuwały napływ wartkiej krwi, lekkie obrzmienie nerwów, nagłe napięcie mięśni; poruszały się tak, jakby grały właśnie na instrumencie strunowym. Po stopniu naprężenia Elena orientowała się, czy Pierre osiągnął wzwód wystarczający na to, aby w nią wejść, wiedziała, kiedy chciał reagować jedynie na jej ruchliwe palce, kiedy pragnął, aby go wymasturbowała; niebawem jego rozkosz poczynała ogarniać ruchliwość jego rąk na jej ciele. Odurzony wyczynami jej palców, przymykał oczy i poddawał się bezwolnie pieszczotom. Co jakiś czas usiłował leniwie, jak przez sen, ponawiać ruchy swych dłoni, potem jednak ponownie nieruchomiał, aby tym intensywniej delektować się potęgującą napięcie, wyrafinowaną grą jej palców. - Teraz, teraz - szeptał. - Teraz! - Oznaczało to, żejej ręka musi przyśpieszyć, aby dotrzymać kroku pulsującej w nim coraz szybciej gorączce. Palce przyśpieszały w rytm jego szalejącego już tętna, a jego głos błagał: - Teraz, teraz, teraz! Niepomna na cały świat, z wyjątkiem jego rozkoszy, nachylała się, owiewając go rozpuszczonymi włosami, jej usta były tuż przy żołędziu. Kontynuowała ruchy dłoni, muskając zarazem językiem koniuszek penisa, kiedy tylko znalazł się w zasięgu jej ust - tak długo, aż jego ciało poczynało dygotać i prężyć się do góry na spotkanie jej rąk i warg, tak jakby chciało zostać wchłonięte i unicestwione, a potem zjawiało się nasienie, niczym drobne fale wdzierające się na brzeg, jedna po drugiej; drobne fale słonawej piany, zalewającej plażę, jaką były jej dłonie. Dopiero potem czułym gestem obejmowała ustami zwiotczały penis, aby posmakować choć trochę tego cennego eliksiru miłości. Jego rozkosz napełniała ją tak olbrzymią radością, że była zaskoczona, kiedy Pierre poczynał całować ją z wdzięcznością, mówiąc: - Ale ty... ty... przecież ty nic z tego nie miałaś! - Och, oczywiście, że miałam - mówiła Elena głosem, który wykluczał wszelką wątpliwość. Była uszczęśliwiona, gdyż ich egzaltacja nie ustawała. Zastanawiała się też, kiedy w ich miłości pojawi się faza spoczynku.
Pierre odzyskiwał wolność. Często, kiedy telefonowała, nie było go w domu. W tym samym czasie spotkała się ze swoją dawną znajomą, Kay, która powróciła właśnie ze Szwajcarii. W pociągu Kay poznała mężczyznę, którego można było opisać jako młodszego brata Pierre’a. Kay zawsze identyfikowała się z Eleną do tego stopnia, była zdominowana przez jej osobowość tak silnie, że usatysfakcjonować ją mogło jedynie przeżycie przygody miłosnej, która - przynajmniej zewnętrznie - mogłaby przypominać romans Eleny. Również jej znajomy miał do spełnienia jakąś misję; nie wyjawił, na czym ona polega, wykorzystywał ją jednak jako wymówkę, może nawet alibi, kiedy wychodził lub miał spędzić cały dzień bez Kay. Elena przypuszczała, że Kay opisuje sobowtóra Pierre’a w mocniejszych kolorach, niżby należało. Przede wszystkim obdarzała go nadzwyczajną potencją, mającą tylko jedną wadę: natychmiast po stosunku zasypiał, nie dziękując jej nawet. W trakcie pogawędki nachodziła go nagle żądza gwałtu. Nie cierpiał bielizny, nauczył ją więc. aby nie nosiła niczego pod suknią. Jego żądza była władcza - i nieoczekiwana. Nie potrafił czekać. Dzięki niemu poznała spieszne wyjścia z restauracji, szaleńcze jazdy w taksówkach z firankami, rozkoszne seanse pod drzewami w Bois. masturbacje w kinach - nigdy jednak nie kochali się w mieszczańskim łóżku, w ciepłej, wygodnej sypialni. Kochanek Kay preferował wyłożoną dywanami podłogę, nawet zimne posadzki w łazienkach, ale również rozgrzane nadmiernie tureckie łaźnie, palarnie opium - gdzie jednak nie palił, lecz leżał wraz z nią na tak wąskiej pryczy, że polem miała obolałe całe ciało. Zadanie Kay polegało na tym, aby stale dopasowywać się do jego kaprysów i starać się nie wyjść na tym źle - mimo szaleńczego tempa dbać również o własną przyjemność, co byłoby jeszcze łatwiejsze, gdyby dysponowała większą ilością czasu. Ale nie. on ubóstwiał takie nagłe tropikalne burze, ona zaś szła za nim jak lunatyczka, sprawiając wrażenie, jak gdyby obijała się oniego niczym o mebel. Czasem, kiedy wszystko odbywało się nazbyt raptownie, nie pozwalając jej rozkwitnąć całkowicie pod gwałcicielem, leżała potem u jego boku i - podczas gdy on spał - marzyła o bardziej troskliwym kochanku. Zamykała oczy i myślała: Teraz jego ręka unosi mi suknię, powoli, bardzo powoli. Najpierw syci mną wzrok. Jedna dłoń spoczywa na moich pośladkach, druga zaczyna błądzić, wsuwa się to tu, to tam, zatacza kręgi. Teraz zanurza palec tam, gdzie lak wilgotno. Dotyka mnie jak kobieta, która bada gatunek jedwabiu. Bardzo powoli. Sobowtór Pierre’a obracał się na bok, a Kay wstrzymywała oddech. Gdyby się obudził, zastałby ją z rękami w bardzo osobliwej pozie. Potem nagle, jak gdyby potrafił odgadywać jej życzenia, wsuwał dłoń pomiędzy jej uda i zostawiał ją tam, tak że Kay nie mogła wykonać żadnego ruchu. Obecność jego dłoni podniecała ją bardziej, niż się lego
spodziewała. Ponownie zamykała oczy i usiłowała sobie wyobrazić, że owa dłoń porusza się na niej. Chcąc ułatwić zadanie własnej wyobraźni, poczynała zaciskać i rozwierać z powrotem mięśnie pochwy, aż wreszcie doznawała orgazmu. Pierre nie musiał obawiać się Eleny. którą znał i którą pokierował tak umiejętnie. Istniała jednak jeszcze inna Elena, której nie znał; męska Elena. Wprawdzie nie nosiła krótkich włosów ani męskich ubrań, nie jeździła konno, nie paliła cygar ani nie przebywała w barach, gdzie gromadziły się zazwyczaj tego typu kobiety, mimo to jednak drzemała w niej dusza mężczyzny. Poza sprawami miłości Pierre był w każdej innej dziedzinie niezdarą. Nie potrafił wbić w ścianę gwoździa ani zawiesić obrazu, nie wiedział, jak należy podkleić rozsypującą się książkę, nie umiał nawet rozmawiać na tematy techniczne. Żył otoczony służbą, dozorcami, hydraulikami, zahukany przez nich. Nie było mu dane podjąć jakiejkolwiek decyzji, nie podpisał żadnego kontraktu, nie wiedział w ogóle, czego chce. Lukę tę wykorzystała energia Eleny, której umysł pracował teraz tym sprawniej. Kupowała książki i gazety, wykazywała inicjatywę, podejmowała decyzje. Pierre pozwalał jej na to, było mu to nawet na rękę, domagał się tego jego nonszalancki sposób bycia. A Elena usamodzielniała się coraz bardziej. Czuła ogarniający ją instynkt opiekuńczości. Gdy tylko jego agresja seksualna gasła, rozkładał się wygodnie jak pasza i przekazywał władzę w jej ręce. Nic dostrzegał, że stopniowo pojawia się nowa Elena, inna. o odmiennych konturach i nawykach, o nowej osobowości. Elena odkryła, że przyciąga do siebie kobiety. Pewnego razu Kay zaprosiła ją, aby zapoznać ją z Leilą, popularną piosenkarką występującą w nocnym klubie, kobietą o dwuznacznej płci. Poszły do niej razem. Pokój przesycony był ciężkim zapachem narcyzów, Leila leżała w łóżku, opierając głowę o poręcz, sprawiała wrażenie sennej, odurzonej. Elena myślała, że Leila odpoczywa po nocnej pijatyce, okazało się jednak, że to jej normalna poza. Z ospałego ciała wydobył się, o dziwo, głos mężczyzny, fiołkowe oczy skierowały się na Elenę, taksowały ją badawczym, typowym dla mężczyzny wzrokiem. Po chwili do pokoju wbiegła kochanka Leili, Mary, szeleszcząc jedwabiami. Opadła na łóżko w nogach Leili i ujęła ją za rękę. Obie patrzyły na siebie tak pożądliwie, że Elena spuściła czym prędzej oczy. Leila miała ostre rysy, Mary - miękkie, twarz Leili, o oczach obwiedzionych czarną kredką, przypominała freski egipskie, twarz Mary była cała w pastelach - blade oczy. powieki w kolorze morskiej zieleni, koralowe paznokcie i wargi; brwi Leili były naturalne, u Mary tworzyła je wyłącznie linia zaznaczona ołówkiem. Kiedy
patrzyły na siebie, rysy twarzy Leili zdawały się rozpływać, a twarz Mary przejmowała cząstkę jej zdecydowania. Ale jej głos pozostawał nadal nierzeczywisty, mówiła chaotycznie, jakby bez związku. W obecności Eleny wydawała się zmieszana, zamiast jednak zachowywać się wrogo czy trwożnie, przyjęła postawę kobiety wobec mężczyzny - poczęła robić wszystko, aby ją oczarować. Nie podobał jej się sposób, w jaki Leila spoglądała na Elenę, usiadła więc obok Eleny, podwijając nogi pod siebie niczym mała dziewczynka. Mówiąc, obracała się ku niej, układając wargi zalotnie, kusząco. Ale Elena nie lubiła u kobiet właśnie takiej dziecięcej maniery, całą swą uwagę skierowała na Leilę. której gesty były dojrzałe i proste. Leila powiedziała: - Chodźmy do atelier. Ubiorę się. - Wyskoczyła z łóżka, porzucając raptem pozę ospałości. Była wysoka, używała żargonu ulicy, niczym włóczęga, ale z jakąś królewską swobodą. Nikt nie śmiał zwracać się do niej w ten sam sposób. W nocnym klubie nie była źródłem rozrywki: ona tam rządziła. Stała się magnetycznym centrum świata dla tych kobiet, które uważały, że są występne, a więc potępione. Dopiero Leila zdołała wpoić im dumę z ich inności, nauczyła je nie ulegać moralności drobnomieszczańskiej. Z całą stanowczością potępiała samobójstwo i załamania nerwowe. Pociągały ją kobiety dumne z tego, że są lesbijkami. Sama stanowiła doskonały przykład. Na przekór przepisom policyjnym nosiła męskie ubrania i nigdy nie molestowano jej z tego powodu. Czyniła to z wdziękiem i nonszalancją, była tak elegancka i miła, tak arystokratyczna, że niemal odruchowo kłaniali się jej ludzie, którzy jej nie znali. Dzięki niej inne kobiety poczynały chodzić z podniesionym czołem. Byłajedyną męską kobietą, którą mężczyźni traktowali jak kompana. Jeśli pod tą gładką powierzchnią kryła się jakaś tragedia, Leila maskowała ją śpiewem, który niszczył spokój ducha innych, rozsiewał strach, skruchę i nostalgię. Siedząc obok niej w taksówce, Elena nie czuła jednak siły, lecz ból sekretnej rany. Zdobyła się na czuły gest: ujęła tę królewską rękę i zatrzymała ją w swej dłoni. Leila nie pozostała bierna, odwzajemniła uścisk nerwowo i energicznie. Elena uświadomiła sobie natychmiast, czego nie dała jej jeszcze owa energia: spełnienia. Płaczliwy głos Mary i jej tanie, widoczne dla wszystkich sztuczki, nie mogły zadowolić Leili. Kobiety nie były tak tolerancyjne, jak mężczyźni wobec kobiet, które udawały małe i słabe, mając nadzieję, że uzyskają w ten sposób miłość bardziej aktywną. Leila musiała cierpieć bardziej niż mężczyzna, potrafiła bowiem przejrzeć kobiety, a więc nie dawała się zwieść. Kiedy weszły do atelier, Elena poczuła specyficzny zapach, jakby palonego kakao czy świeżych trufli. Znalazły się w pomieszczeniu sprawiającym wrażenie przesyconego dymem
meczetu. Była to obszerna izba otoczona galerią z alkowami, wyposażonymi jedynie w maty i niewielkie lampy. Wszyscy nosili kimona, jedno podano również Elenie. Dopiero teraz zrozumiała: to była palarnia opium. Ludzie leżeli w przyćmionym świetle, nie zwracając najmniejszej uwagi na nowo przybyłych. Panował spokój, nie prowadzono rozmów, niekiedy tylko rozlegało się jakieś westchnienie. Kilka par, u których opium rozbudziło zmysły, leżało w najciemniejszym kącie, jak pogrążone we śnie. Potem rozległ się głos kobiety. Najpierw brzmiało to jak pieśń, po chwili jednak okazało się wokalizą, przypominającą dźwięki wydawane przez egzotycznego ptaka w okresie godów. Dwóch młodych mężczyzn obejmowało się, szepcząc coś do siebie. Co jakiś czas Elena słyszała odgłos poduszek padających na podłogę, szelest jedwabiu i bawełny. Śpiewny krzyk kobiety przybierał na sile w miarę, jak potęgowała się jej rozkosz, pojękiwanie było tak rytmiczne, że Elena poczęła akompaniować ruchem głowy tak długo, aż nastąpiła kulminacja. Owa kadencja najwyraźniej irytowała Leilę; nie chciała jej słyszeć. Było to tak jednoznaczne, tak kobiece - zdradzać, kiedy ową miękką, kobiecą poduszkę miłości przebija męska dzida i wydawać przy każdym pchnięciu cichy okrzyk trudnej do zniesienia ekstazy. Bez względu na to, co kobiety czyniły sobie nawzajem w takich chwilach, nigdy nie potrafiły wydobyć z siebie takiego crescendo, pieśni pochwy; wyłącznie cała seria pchnięć, długotrwały atak mężczyzny, byty w stanie zrodzić ów dźwięk. Trójka kobiet ułożyła się na materacach, ramię przy ramieniu. Mary chciała zająć miejsce przy Leili, ta jednak nie pozwoliła na to. Gospodarz zaoferował im fajki do opium, ale Elena podziękowała. Była już i tak oszołomiona przyćmionym światłem, powietrzem przesyconym dymem, egzotycznymi tapetami, zapachem, stłumionymi odgłosami pieszczot. Na jej twarzy malowało się tak intensywne uniesienie, jak gdyby była pod działaniem innego narkotyku. Przynajmniej Leila nic mogła pozbyć się tego wrażenia; nie zorientowała się, że trzymając w taksówce Elenę za rękę. wprawiła ją w stan, do jakiego nie zdołał jej doprowadzić nigdy przedtem nawet Pierre. Zamiast dotrzeć do centrum jej ciała, głos i dotyk Leili okryły ją zmysłowym płaszczem nie znanych dotąd wrażeń, wytworzyły w niej napięcie, które nie oczekiwało spełnienia lecz kontynuacji. Przypominało to owo pomieszczenie, oddziałujące przez sekretne światła, intensywny zapach, ciemne nisze, kryjące się w nich, niemal niewidzialne w mroku sylwetki i tajemne rozrywki. Marzenie. Nawet opium nie mogłoby rozbudzić bardziej jej zmysłów, nie dałoby większego przeczucia rozkoszy. Wyciągnęła rękę do Leili. Mary paliła już z zamkniętymi oczami. Leila położyła się na wznak, nie spuszczając wzroku z Eleny. Potem ujęła jej dłoń. przytrzymała przez chwilę i
wsunęła ją sobie pod kimono, umieszczając na piersiach. Elena zaczęła ją pieścić. Leila rozpięła uszyty na miarę kostium; nic miała pod nim bluzki. Ale reszta jej ciała okryta była obcisłą spódnicą. Potem Elena poczuła dłoń Leili, która wśliznęła się ostrożnie pod suknię, dążąc do miejsca pomiędzy zakończeniem pończoch a majtkami. Elena obróciła się nieznacznie na lewy bok, tak aby móc ułożyć głowę na piersi Leili icałować ją. Obawiała się trochę, że Mary może otworzyć oczy i wpaść w gniew, zerkała więc na nią co chwila. Leila uśmiechała się, wreszcie szepnęła do Eleny: - Musimy spotykać się co jakiś czas i być razem. Chcesz tego? Przyjdziesz do mnie jutro? Będę tam bez Mary. Elena odpowiedziała uśmiechem, skinęła potakująco głową, skradła jeszcze jeden pocałunek, poczym ułożyła się wygodniej. Ale Leila nie cofnęła dłoni. Nie spuszczając oka z Mary, pieściła nadal Elenę, unicestwiając ją grą palców. Elenie wydawało się, że leży tak tylko przez chwilę, potem jednak uświadomiła sobie, że w atelier zrobiło się chłodno; nastał ranek. Skoczyła na równe nogi, zaskoczona. Reszta spała. Nawet Leila leżała na wznak, pogrążona we śnie. Elena narzuciła na siebie płaszcz i wyszła. Rześkie poranne powietrze ożywiło ją. Pragnęła z. kimś porozmawiać i uświadomiła sobie na szczęście, że znajduje się w pobliżu atelier Miguela. Miguel spał przytulony do Donalda. Obudziła go i usiadła w nogach łóżka. Zaczęła mówić, ale Miguel zdawał się niewiele z tego rozumieć. Sprawiał wrażenie pijanego. - Dlaczego moja miłość do Pierre’a nie jest wystarczająco silna, aby powstrzymać mnie od tego? - powtarzała w kółko. - Dlaczego rzuca mnie w ramiona innych? Nawet w ramiona kobiet? Dlaczego? Miguel uśmiechnął się. - Boisz się tego drobnego odchylenia od normy? Przecież to nic takiego. Zresztą niedługo poczujesz się lepiej. Po prostu miłość do Pierre’a rozbudziła twoją prawdziwą naturę. Jest w tobie zbyt wiele miłości, będziesz kochała wiele osób. - Ale ja tego nie chcę. - To nie jest wcale taka wielka zdrada, Eleno. U innych kobiet szukasz tylko samej siebie. Po wyjściu od Miguela Elena udała się do domu. Wykąpała się. odpoczęła, następnie poszła do Pierre’a. będącego właśnie w czułym nastroju. Tak czułym, że zdołał rozwiać jej wątpliwości i skryte obawy. Potem zasnęła w jego ramionach. Leila czekała na nią na próżno. Przez dwa, trzy dni Elena starała się nie myśleć o niej, oczekując od Pierre’a dowodów gorętszej miłości, pragnąc, aby owładnął nią całkowicie, aby
nie dał jej odejść. Bardzo szybko dostrzegł jej rozterkę. Niemal instynktownie zatrzymywał ją, kiedy chciała wyjść nieco wcześniej, fizycznie powstrzymywał ją przed opuszczeniem go. Po jakimś czasie Kay zapoznała ją z Jeanem, rzeźbiarzem. Miał miękką, kobiecą twarz, przepadał za kobietami. Elena unikała go, jak mogła, on zaś nie przestawał prosić o jej adres. Przy byle okazji podkreślała z naciskiem, jaką jest gorącą przeciwniczką kontaktów intymnych. Kiedyś odpowiedział: - Mnie chodzi o coś piękniejszego, cieplejszego. Poczuła lęk i stała się od tej pory jeszcze bardziej nieprzystępna. Oboje czuli się nieswojo. Myślała: „Wszystko popsułam. Teraz już nie wróci”. Żałowała tego, miała wrażenie, że coś ich jednak łączyło, coś, czego nie potrafiła określić. Napisał do niej list: Kiedy opuściłem Panią, czułem się jak nowo narodzony, oczyszczony z wszelkie go fałszu. Jak Pani to zrobiła, że dała nowe życie, stworzyła nową jaźń, wcale tego nie zamierzając? Opowiem Pani, co mi się kiedyś’ przydarzyło. Stałem u1 Londynie na pewnym skrzyżowaniu, patrząc na księżyc. Spoglądałem nań tak uporczywie, że w końcu mnie zahipnotyzował. Nie wiem nawet, w jaki sposób znalazłem się wiele, wiele godzin później »w domu, nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że oddałem wówczas temu księżycowi duszę. I to właśnie przytrafiło mi się również podczas naszego spotkania. Czytając list, Elena przypomniała sobie z niezwykłą wyrazistością jego melodyjny głos, jego wdzięk. Przesłał jej jeszcze kilka listów z odłamkami górskiego kryształu, z egipskim skarabeuszem, ona jednak pozostawiła je bez odpowiedzi. Przyciągał jej uwagę, ale noc, którą spędziła z Leilą, stanowiła dla niej wyraźne ostrzeżenie. Tamtego dnia wróciła do Pierre’a, czując się tak, jak po bardzo dalekiej podróży, po której druga osoba staje się niejako kimś obcym. Każda więź musi być pielęgnowana. Bała się właśnie owej rozłąki, rozdźwięku pomiędzy jej głębokim uczuciem a nią samą. Pewnego dnia Jean czekał na nią pod drzwiami domu i zaskoczył ją, kiedy wychodziła na ulicę. Dygotał na całym ciele, był blady z podniecenia, niewyspany. Elenę ogarnęła irytacja; nie podobało jej się, że Jean jest w stanie wyprowadzić ją z równowagi. Przypadek sprawił, że oboje ubrani byli na biało. Osnuło ich lato. Jean miał miękką twarz, a wrzenie w jego wzroku usidliło ją. Śmiał się jak dziecko, szczerze i beztrosko. Raptem poczuła w sobie Pierre’a, który obejmował ją, trzymając z całych sił. Zamknęła oczy, aby nie widzieć jego wzroku. Wierzyła, że jej cierpienia mogą być wynikiem zakażenia, zakażenia jego namiętnością.
Usiedli przy stoliku w niepozornej kawiarence. Kelnerka rozlała trochę wermutu, on. marszcząc brwi, zażądał, aby stolik został wytarty jak należy - tak jakby siedział w towarzystwie prawdziwej księżniczki. Elena powiedziała: - Czuję się w pewnym sensie jak ów księżyc, który na jakiś czas zawładnął panem, a potem zwrócił panu duszę. Nie powinien mnie pan kochać. Nie należy kochać księżyca. Jeśli zbliży się pan do mnie za bardzo, mogłabym sprawić panu ból. Dostrzegła jednak w jego wzroku, że już go zraniła. Kroczył potem uparcie u jej boku, odprowadził ją nieomal do drzwi domu Pierre’a. Twarz Pierre’a przypominała chmurę gradową. Dostrzegł ich przedtem na ulicy i szedł za nimi przez całą drogę od kawiarni, obserwując każdy gest i ich spojrzenia. Teraz powiedział z wyrzutem: - Podejrzałem u was kilka gestów, które mogą coś znaczyć! Wyglądał jak dzikie zwierzę - z włosami opadającymi na czoło inieprzytomnym wzrokiem. Przez całą godzinę był osowiały, zirytowany, trawiony wątpliwościami. Poczęła zaklinać go, zaklinała go żarliwie, z miłością; objęła jego głowę i przytuliła ją do piersi, aż wreszcie, uspokojony i wyczerpany zasnął. Wtedy wysunęła się z łóżka i stanęła przy oknie. Czar rzeźbiarza przybladł; przybladło w ogóle wszystko na tle głębi zazdrości Pierre’a. Bez przerwy myślała o jego ciele, o jego namiętności, o łączącej ich miłości, a w tym samym czasie słyszała śmiech Jeana, śmiech młodzieńczy, ufny, zmysłowy, czuła też przemożny czar Leili. Ogarniał ją strach. Lękała się. gdyż zniknęły już owe bezpieczne więzy, łączące ją z Pierre’em, była za to powiązana z nie znaną dotąd kobietą, która leżała, czekając na nią uległa, otwarta, gotowa. Pierre obudził się. Wyciągnął ręce i powiedział: - Już po wszystkim. Wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Chciała ubłagać go, aby nie obdarzał jej wolnością, aby nie pozwolił nikomu mu jej odebrać. Pocałowali się namiętnie. Na jej żądzę zareagował uściskiem tak mocnym, że jej kości zgrzytnęły donośnie. Roześmiała się i zawołala: - Udusisz mnie, uważaj! - Polem leżała, owładnięta uczuciem macierzyństwa, pragnieniem zaoszczędzenia mu bólu: on natomiast zdawał się marzyć, aby posiąść ją raz jeszcze. Zazdrość wyzwoliła w nim coś w rodzaju furii. Soki wezbrały w nim z taką siłą, że tym razem nie czekał na jej rozkosz. Zresztą jej samej nie zależało już na tym. Czuła się jak matka obejmująca dziecko, tuląca je do snu, chroniąca przed złem świata. Nie odczuwała żadnej potrzeby seksualnej, a tylko pragnienie otwarcia się, przyjęcia, zamknięcia w ramionach. W dni. kiedy widywała Pierre’a słabego, biernego, niepewnego, bezwolnego, kiedy
nie chciało mu się nawet ubrać albo wyjść na spacer, ją z kolei ogarniała energia, żądza czynu. Kiedy zasypiali obok siebie, chodziły jej po głowic osobliwe myśli! We śnie sprawia! wrażenie lak kruchego! W niej zaś budziła się siła. Pragnęła wejść w niego, niczym mężczyzna, posiąść go. Chciała wtargnąć w niego, zadać pchnięcie jak nożem. Leżała lak ni to śpiąc, ni czuwając, identyfikując się z jego męskością, wyobrażając sobie, że jest nim ibierze go tak samo. jak on posiadł ją. Kiedy indziej znów opadała na poduszki, będąc znowu sobą - morzem, piachem, wilgocią, a wtedy żadne uściski nie były dla niej zbyt namiętne, zbyt brutalne, zbyt zwierzęce. Jakkolwiek jednak zazdrość Pierre’a sprawiała, że ich miłość stawała się coraz bardziej gwałtowna, w powietrzu nadal wisiało napięcie. Ich uczucia ogarnął chaos; pojawiły się wrogość i zakłopotanie, i ból. Elena nie wiedziała, czyjej miłość zapuściła nowe korzenie, czy leż wchłonęła truciznę. która przyspieszy tylko jej upadek. Czyżby przeoczyła tkwiącą w tym perwersyjną żądzę, lak jak przeoczyła już wcześniej wiele patologicznych, masochistycznych gustów innych ludzi, przepadających za przegraną, nędzą, ubóstwem. poniżeniem, gmatwaniną, niepowodzeniem? Pierre powiedział kiedyś: „Najlepiej pamiętam to, co wiąże się z najbardziej bolesnymi momentami mego życia. Momenty przyjemne wywietrzały mi jakoś z głowy”. Któregoś dnia Elenę odwiedziła Kay; Kay jak nowa, rozpromieniona. Jej postawa kobiety żyjącej miłością stała się wreszcie rzeczywistością. Przyszła, aby opowiedzieć Elenic o swoim balansowaniu pomiędzy niecierpliwym kochankiem a kobietą. Siedziały na łóżku, paląc i gawędząc. - Znasz ją - powiedziała Kay. - To Leila. - Elena pomyślała mimo woli: „A więc Leila znowu kocha się ze słabą kobietką. Czy nigdy nie pokocha kogoś równego sobie, kogoś równie silnego jak ona sama?” Przeszyło ją bolesne uczucie zazdrości. Zapragnęła zając miejsce Kay, być kochaną przez Leilę. - Jak to jest być kochaną przez Leilę? - zapytała. - To cudowne, niewiarygodnie cudowne. Aż trudno w to uwierzyć. Najważniejsze, że zawsze wie, czego pragnę, w jakim jestem nastroju, na czym zależy mi najbardziej. Nigdy się nie myli. Kiedy się spotykamy, patrzy na mnie i już wie, w czym rzecz. Kiedy się kochamy, nigdy się nie spieszy. Najpierw zamyka mnie w jakimś cudownym miejscu - zawsze mówi, że to bardzo ważne, być w cudownym miejscu. Pewnego razu pojechałyśmy do hotelu, bo w jej mieszkaniu była Mary. Lampa dawała zbyt mocne światło, a więc okryła ją swoją bielizną. Najpierw kocha moje piersi. Całymi godzinami całujemy się, nic poza tym. Czeka, aż upi jemy się pocałunkami, potem zrzucamy z siebie całe ubranie i leżymy przyklejone do siebie,
tarzając się i nie przestając się całować. Potem siada na mnie, jak gdybym była koniem, porusza się i ociera o mnie. Przez długi czas nie pozwala, abym się spuściła, aż cierpienie staje się nie do zniesienia. To taka przedłużona gra miłosna, Eleno. Potem po całym ciele chodzą ci mrówki, chcesz jeszcze i jeszcze. Po chwili dodała: - Rozmawiałyśmy o tobie. Chciała dowiedzieć się czegoś o twoim życiu erotycznym. Powiedziałam jej, że masz bzika na punkcie Pierre’a. - I co ona na to? - Że dla niej Pierre jest tylko kochankiem takich kobiet jak Bijou. ta prostytutka. - Pierre kochał się z Bijou? - Oczywiście, byli razem przez kilka dni. Sama myśl, że Pierre kochał się ze słynną Bijou usunęła w cień obraz Leili kochającej się z Kay. Rzeczywiście, był to dzień pełen zazdrości. Czy rzeczywiście miłość musi być jednym długim pasmem zazdrości? Kay dostarczała każdego dnia nowych szczegółów, których Elena nie potrafiła puszczać mimo uszu. Wysłuchując nowinek, nienawidziła kobiecości Kay i kochała męskość Leili. Przeczuwała tęsknotę Leili za spełnieniem, zdawała sobie sprawę z jej dotychczasowych porażek. Wyobrażała sobie Leilę wkładającą męską jedwabną koszulę i srebrne spinki do mankietów. Pragnęła zapytać Kay jaką Leila nosi bieliznę, marzyła o tym, aby Leila choć raz ubrała się na jej oczach. Była przekonana, że - podobnie jak bierny pederasta, który dla swego aktywnego partnera staje się karykaturą kobiety - również kobiety, które ulegają dominującej miłości lesbijskiej, stają się karykaturalne. Najlepszym tego przykładem była Kay, przesadna w swych zachciankach, darząca sama siebie miłością poprzez Leilę, jak również dręcząca Leilę, tak jakby nie miała dość odwagi, aby dręczyć mężczyznę. Wiedziała przy tym doskonale, że tkwiąca w jej kochance kobieta będzie na tyle pobłażliwa, aby nie brać jej tego za złe. Elena była przekonana, że Leila cierpi ze względu na przeciętność kobiety, z którą się kocha. Ich stosunek nie mógł nigdy osiągnąć prawdziwej wielkości, ciążył bowiem na nim defekt infantylizmu. Kay, na przykład, zjawiała się u niej, wyjadając cukierki z kieszeni, jak dziewczynka w wieku szkolnym, odymała wargi, w restauracji długo nie potrafiła się zdecydować, co wybrać, w ostatniej chwili zmieniała zamówienie, grając rolę kobiety nieobliczalnej, kapryśnej. Niebawem Elena zaczęła unikać jej towarzystwa; pojęła już rozmiar tragedii rozgrywający się za romansami Leili. Leila osiągnęła nowy rodzaj płci, która kiełkowała poza mężczyzną i poza kobietą; w oczach Eleny stawała się postacią mityczną, wielką nierzeczywistą. Nie mogła przestać o niej myśleć.
Wiedziona niejasną intuicją postanowiła pójść do angielskiej herbaciarni nad księgarnią na Rue dc Rivoli, gdzie zazwyczaj spotykali się homoseksualiści i lesbijki, siadając w osobnych grupach: samotni mężczyźni w średnim wieku rozglądali się za młodzieńcami, dojrzałe lesbijki szukały młodszych od siebie kobiet. Światło było przyćmione, herbata aromatyczna, a ciasto należycie wyrafinowane. Miguel i Donald siedzieli razem i Elena dołączyła do nich. Donald był pochłonięty swą rolą dziwki, chciał zaprezentować Miguelowi, jakie wrażenie wywiera na mężczyznach, jak dużo są skłonni płacić za jego względy. Był podekscytowany, gdyż pewien siwowłosy, dystyngowany Anglik, człowiek znany ze swej hojności, gdy przychodziło mu płacić za przyjemność, od dłuższej chwili pożerał go wzrokiem. Donald zademonstrował cały swój wdzięk, rzucał ukradkowe spojrzenia niczym kobieta zza woalki. Miguel siedział nachmurzony. Potem mruknął: - Gdybyś tylko wiedział, czego ten człowiek wymaga od swoich chłopców, przestałbyś z nim flirtować. - A czego wymaga? - zainteresował się Donald. - Naprawdę chcesz, abym ci powiedział? - Tak. Chcę to wiedzieć. - Żąda, aby chłopiec kładł się pod nim, a on klęka wtedy nad jego twarzą i pokrywają... wiesz chyba czym. Donald skrzywił się z niesmakiem i spojrzał na szpakowatego Anglika. Nie mógł w to uwierzyć, patrząc na arystokratyczne rysy człowieka o tak wytwornych manierach, na elegancję, z jaką trzymał cygarniczkę, na jego rozmarzone, romantyczne oczy. Czy to możliwe, że ten człowiek jest zdolny do czegoś takiego? I Donald wstrząśnięty zrezygnował ze swej prowokującej kokieterii. Potem zjawiła się Leila, dostrzegła Elenę i podeszła do ich stolika. Miguela i Donalda zdążyła poznać już wcześniej. Uwielbiała puszenie się Donalda - to jego rozpościeranie wyimaginowanych pawich piór, przy jednoczesnym braku ufarbowanych włosów, umalowanych rzęs i paznokci, typowych dla kobiet. Przez chwilę żartowała z Donaldem, podziwiając zarazem wdzięk Miguela, po czym zwróciła się do Eleny i zatopiła w jej niezwykle zielonych oczach spojrzenie swoich ciemnych. - Jak tam Pierre? Czemu nie przyprowadzi go pani czasem do atelier? Jestem tam co wieczór przed występem. I nigdy nie przyszła pani do klubu, aby usłyszeć, jak śpiewam. Występuję co noc około jedenastej. Potem zapytała: - Czy mogłabym panią odwieźć, kiedy będzie już pani wracać do domu?
Wyszły razem i usiadły w tyle czarnej limuzyny Leili. Leila nachyliła się nad Eleną i swymi pełnymi wargami nakryła jej usta w nie kończącym się pocałunku, przyprawiając ją o zawrót głowy. Kapelusze zleciały na podłogę, kiedy odchyliły głowy na oparcie. Leila porwała ją w głębokie odmęty. Usta Eleny znalazły się na szyi Leili. przesunęły na dekolt czarnej sukni, otwartej na piersiach. Musiała tylko odgarnąć jedwab ustami, aby poczuć rodzącą się krągłość. - Chyba nie zamierzasz uciec mi po raz drugi? - zapytała Leila. Elena zacisnęła palce na okrytych jedwabiem biodrach, delektując się ich bujnością, po czym poczęła pieścić jej krągłe uda. Oszałamiający aksamit skóry i gładkość jedwabnej sukni zlewały się ze sobą. potęgując błogość. Palce natrafiły na niewielką wypukłość podwiązki. Zapragnęła nagle, na miejscu, rozewrzeć kolana Leili, ale ta wydała raptem szoferowi jakieś polecenie, którego Elena nie dosłyszała. Samochód zmienił kierunek jazdy. To się nazywa uprowadzenie - oświadczyła Leila i roześmiała się głęboko. Bez kapeluszy, z rozwianymi włosami, weszły do ciemnego apartamentu. Żaluzje były opuszczone, lak aby chronić przed żarem słońca. Leila ujęła Elenę za rękę i poprowadziła ją do sypialni, gdzie padły na luksusowe łoże. I znowu jedwab, jedwab pod palcami, jedwab między nogami, jedwab ramion, szyi i włosów. Jedwabiste wargi drżące pod palcami. Było to tak, jak owej nocy w palarni opium; pieszczoty przedłużały się, wzmagając rozkoszne napięcie. Każdorazowo, kiedy u jednej lub drugiej miał nastąpić moment orgazmu, kiedy Leila lub Elena zaczynały poruszać się szybciej, powracały natychmiast do pocałunków - była to kąpiel miłości, jaką można przeżyć w bezkresnym śnie i przy której wilgoć tworzy ciche odgłosy deszczu, przerywane pocałunkami. Palec Leili silny iwładczy, niczym penis, jej ruchliwy język sięgał daleko, znał wszystkie zakątki, gdzie kryją się koniuszki nerwów. Zamiast jednego jądra rozkoszy ciało Eleny zdawało się mieć miliony otworów erogennych; każdy z nich był równie wrażliwy, każda komórka reagowała coraz intensywniej na pieszczotę ust. Nawet ciało jej ramienia otwierało się i dygotało pod dotykiem języka iub palców Leili. Jęknęła, a wtedy Leila wgryzła się w nią jeszcze bardziej, aby wydobyć z niej jęk bardziej donośny. Język między udami Eleny był niczym pchnięcie sztyletem, zwinny i ostry. Kiedy nadszedł wreszcie moment orgazmu, ich ciała zadygotały gwałtownie, od stóp do głów. Elena marzyła o Pierze i Bijou. O pulchnej Bijou, dziwce, bestii, lwicy; o szczodrej bogini obfitości z ciałem będącym łożem zmysłów, w każdym calu i zagłębieniu. We śnie sięgała po nią dłońmi, jej ciało pulsowało, falowało gwałtownie, płonęło. Przesycone wilgocią, odsłaniało coraz to nowe lubieżne warstwy. Bijou była zawsze chętna, choć leżała
bezwładna, budząc się na sam moment miłości. Żądza sączyła się całym jej ciałem, wzdłuż srebrzystych cieni jej nóg, wokół bioder uformowanych na kształt skrzypiec, spływała i tryskała znowu w górę między piersiami z dźwiękiem mokrego jedwabiu. Elena wyobrażała ją sobie wszędzie, w obcisłej sukni ulicznicy, stale czatującą na zdobycz, wyczekującą. Pierre kochał kiedyś jej nieprzyzwoity chód, naiwny wzrok, zły humor po przepiciu, dziewiczy głos. Przez kilka nocy kochał tę cipę na dwóch nogach, to łono będące w stałym pogotowiu, otwarte dla wszystkich. Może teraz kochał ją znowu. Kiedyś pokazał Leili zdjęcie swojej matki, swojej hożej matki. Podobieństwo do Bijou było uderzające, różniły się tylko oczy; u Bijou były podkrążone sinymi obwódkami, matka Pierre’a miała zdrowszą twarz. Ale co do ciała... Jestem zgubiona, pomyślała Elena. Nie wierzyła Pierre’owi, który twierdził, że Bijou budzi w nim odrazę. Zaczęła przychodzić regularnie do kawiarni, gdzie Pierre poznał Bijou, liczyła bowiem na to, że odkryje coś, co rozwieje jej wątpliwości. Ale jedyne, co odkryła, to fakt, że Bijou lubi bardzo młodych mężczyzn o świeżych twarzach, świeżych ustach i świeżej krwi. I to pozwoliło jej nieco ochłonąć. Podczas gdy Elena uganiała się za Bijou i starała zdemaskować przeciwnika, Leila obmyślała podstępy, aby spotkać się z Eleną. I wreszcie wszystkie trzy, uciekając przed ulewnym deszczem, znalazły się pewnego razu w tej samej kawiarni: Leila, wonna i elegancka, z uniesioną wysoko głową, w etoli ze srebrnego lisa narzuconej na ramiona, na wymuskany, czarny kostium; Elena w wiśniowym aksamicie oraz Bijou w tej swojej sukni ulicznicy, z którą nie mogła się rozstać; czarnej, obcisłej oraz w czarnych bucikach na szpilkach. Leila uśmiechnęła się do Bijou, a potem dostrzegła Elenę. Drżąc z zimna, usiadły przy stoliku i zamówiły aperitif. Tym, co Elenę zaskoczyło, był przemożny, zmysłowy czar roztaczany przez Bijou. Po jej prawej stronie siedziała Leila, olśniewająca i pełna wyrazu, a po lewej Bijou; otchłań zmysłów, w którą Elena zapragnęła dać nura. Leila zauważyła to i odczuła niczym bolesny cios. Potem zaczęła się zalecać do Bijou; potrafiła robić to o wiele lepiej niż Elena. Bijou nie znała dotąd kobiet takich jak Leila, jedynie koleżanki po fachu, które - kiedy nie było przy nich mężczyzn - całowały się z Bijou, aby wynagrodzić sobie brutalność mężczyzn. Siedziały wtedy, całując się, aż ogarniał je stan transu, nie posuwały się jednak dalej. Była podatna na wyrafinowane zaloty Leili, ale znajdowała się jednocześnie pod urokiem Eleny, która stanowiła dla niej zupełnie nie znany typ kobiety. W oczach mężczyzn
Elena była całkowitym przeciwieństwem dziwki, potrafiła poetyzować i dramatyzować miłość. Mieszając ją z uczuciem, zdawała się składać z innego tworzywa, pochodziła jakby z legendy. Tak. Bijou znała mężczyzn wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że jest to typ kobiety prowokującej mężczyzn do wprowadzania jej w tajniki zmysłowości, typ kobiety, którą mężczyźni lubili widzieć uległą, oddaną na pastwę zmysłów. Im bardziej kobieta była legendarna, tym większą odczuwano przyjemność w bezczeszczeniu jej, czynieniu z niej ofiary żądzy. Przy całym swoim marzycielskim usposobieniu była właściwie jeszcze jedną kurtyzaną, żyjącą po to, aby dostarczać mężczyznom przyjemności. Bijou, reprezentująca typ prawdziwej dziwki, chętnie zamieniłaby się miejscami z Eleną. Dziwki zawsze zazdroszczą kobietom, które potrafią rozbudzać nie tylko żądze, ale również tęsknotę i iluzje. Bijou, ów paradujący bez zażenowania, nie skrępowany niczym narząd płciowy, dałaby wiele, aby wyglądać tak jak Elena. A Elena z kolei chętnie zamieniłaby się z Bijou. marząc o mężczyznach, którzy znużeni zalotami pragną seksu i nic poza tym, seksu zwierzęcego i bezpośredniego. Elena chciała, aby gwałcono ją dzień w dzień, nie bacząc na jej uczucia, Bijou natomiast tęskniła za adoracją. Co do Leili. była zadowolona, że żyje wolna, nie podlega tyranii mężczyzn; nic zdawała sobie jednak sprawy z tego, że odgrywanie roli mężczyzny nie oznacza jeszcze wolności od niego. Zalecała się do Bijou pełna słodyczy, łagodności, schlebiając jej. Ponieważ żadna z nich nie dawała za wygraną, wyszły w końcu razem, po czym Leila zaprosiła Elenę i Bijou do swego apartamentu. Kiedy weszły do środka, powietrze przesycone było wonnym kadzidłem. Jedyne światło pochodziło ze szklanych, iluminowanych kul, wypełnionych wodą i mieniącymi się wszystkimi barwami tęczy rybami, koralami i sztucznymi konikami morskimi. Pomieszczenie nabierało dzięki temu wyglądu podwodnej krainy, królestwa ze snów, gdzie trzy piękne kobiety - każda z nich zachwycająca, choć odmienną urodą - roztaczały wokół siebie nastrój tak zmysłowy, że nie zniósłby tego żaden mężczyzna. Bijou nie śmiała wykonać najmniejszego ruchu, wszystko wydawało jej się przerażająco kruche. Usiadła, krzyżując nogi. jak Arabka, i zapaliła. Elena zdawała się emanować jasnością niczym owe szklane kule. W półmroku jej oczy połyskiwały gorączkowo. Leila urzekła je obie jakimś tajemniczym czarem, powiewem nowości, czegoś dotąd nieznanego. Usiadły we trzy na bardzo niskiej kanapie, na całym morzu poduszek. Pierwszy ruch wykonała Leila; wsunęła swą upierścienioną dłoń pod spódnicę Bijou i zaskoczona wstrzymała oddech, kiedy nieoczekiwanie napotkała gołe ciało tam, gdzie spodziewała się
dotknąć jedwabnej bielizny. Bijou opadła na wznak i zaoferowała usta Elenie, skuszona jej kruchością; po raz pierwszy zorientowała się, jak to jest - czuć się mężczyzną, czuć kobiecą wiotkość gnącą się pod ciężarem ust, delikatną głowę odchylaną do tyłu przez swoje silne ręce, puszyste włosy rozsypujące się dokoła. Mocne dłonie Bijou objęły z rozkoszą drobną szyję; trzymała teraz jej głowę oburącz jak filiżankę, chciwie spijając z jej ust słodki oddech i krążąc pomiędzy wargami rozedrganym językiem. Leila poczuła napływ zazdrości. Każdą pieszczotę, którą darzyła Bijou, ta przekazywała Elenie - dokładnie tę samą pieszczotę. Kiedy Leila pocałowała pełne usta Bijou, Bijou przylgnęła wargami do ust Eleny. Dłoń Leili wsunęła się jeszcze głębiej pod suknię Bijou i natychmiast ręka Bijou wtargnęła pod suknię Eleny. Elena leżała w bezruchu, pogrążając się w błogim omdleniu. Potem Leila opadła na kolana i zaczęła pieścić Bijou pełnymi dłońmi; kiedy podsunęła do góry jej suknię, Bijou, leżąc na wznak, zamknęła oczy, aby poczuć lepiej ruchy ciepłych, władczych dłoni. Elena, widząc teraz uległą Bijou, zaczęła głaskać je bujne ciało, przesuwając rękami po każdej rozkosznej wypukłości - po całym tym kwietniku puchowego, gładkiego, jędrnego ciała pozbawionego kości, pachnącego drzewem sandałowym i piżmem. Jej sutki stwardniały, kiedy dotknęła piersi Bijou, a przenosząc dłoń na pośladki Bijou, napotkała rękę Leili. Leila rozebrała się, prezentując miękki, niewielki jedwabny gorset z drobnymi, czarnymi podwiązkami, na których trzymały się pończochy. Jej smukłe, białe uda błyszczały, delta Wenus natomiast leżała w cieniu. Elena odpięła podwiązki, chcąc odsłonić połyskliwe nogi. Bijou zdjęła suknię przez głowę i nachyliła się do przodu, aby ściągnąć ją zupełnie, wystawiając przy tym na pokaz krągłe, pełne pośladki, dołeczki tuż nad nimi i wygięte plecy. Następnie Elena zrzuciła suknię. Miała na sobie czarną, koronkową bieliznę, rozciętą z tyłu i przodu i odsłaniającą ocienione fałdy sekretnej niszy. Podłoga wyłożona była szeroką, białą skórą. Kobiety opadły na nią - trzy ciała jednocześnie, tuląc się do siebie i pocierając jedno odrugie, aby poczuć pierś na piersi i brzuch na brzuchu. Przylegały do siebie tak szczelnie, że przestały być trzema ciałami; były teraz po prostu ustami, palcami, językami i zmysłami. Usta szukały to innych ust, to sutka, to znów łechtaczki. Leżały splątane w jedno, poruszając się bardzo powoli, całując się tak długo, aż pocałunki stały się torturą, a ciała ogarnął niepokój. Dłonie napotykały każdorazowo uległe ciało, gościnne wejście. Skóra, na której leżały, wydzielała zwierzęcy zapach, który mieszał się z wonią ich płci. Elena pieściła bujne ciało Bijou. Leila była bardziej agresywna: obejmowała Bijou leżącą na boku, z jedną nogą przerzuconą przez ramiona Leili, i całowała ją między udami.
Co jakiś czas Bijou drgała gwałtownie, umykając do tyłu przed ostrymi pocałunkami i zębami, przed językiem twardym jak penis. Jej pośladki uderzały przy tym otwarz Eleny, która do tej pory zajmowała się błądzeniem po nich dłońmi, teraz jednak wsadziła palec w ciasny, drobny otwór. Tam mogła wyczuć każdy skurcz wywołany przez pocałunki Leili; tak jakby dotykała ścianki, którą z drugiej strony pocierał język Leili. Cofając się przed natarczywym językiem, Bijou nadziewała się na palec, który potęgował jej rozkosz; to on sprawiał, że zawodziła perliście, melodyjnie, a co jakiś czas obnażała zęby niczym dzikie zwierzę, usiłując ugryźć jedną ze swych dręczycielek. Kiedy miała już osiągnąć punkt szczytowy i nie mogła dłużej bronić się przed rozkoszą, Leila przerwała pocałunki, zostawiając Bijou nad skrajem przepaści, półprzytomną, niemal oszalałą. W tej samej chwili zaprzestała swych pieszczot Elena. Nie panując już nad sobą, niczym wspaniały acz nieobliczalny furiat, Bijou rzuciła się na ciało Eleny, rozsunęła jej nogi i padła między nie, przywierając płcią do płci i trąc o nią z niezwykłą zaciekłością. Gestem mężczyzny uderzała raz po raz, pragnąc, aby obie płcie zwarły się, złączyły na dobre. Kiedy poczuła nadchodzący orgazm, znieruchomiała, chciała bowiem przedłużyć ten cudowny moment, po czym opadła na wznak i otworzyła usta, sięgając po piersi Leili, po rozpalone sutki, spragnione rozkoszy. Również Elena płonęła na całym ciele, ogarniał ją już szał ostatecznego spełnienia. Poczuła pod sobą rękę; rękę, o którą mogła się ocierać. Zapragnęła nadziać się na nią i poruszać tak długo, aż owa ręka doprowadzi ją do orgazmu, ale chciała jednocześnie odwlec moment szczytowej rozkoszy. Znieruchomiała. Ale teraz ta dłoń nie dawała jej spokoju. Kiedy wstała - dłoń powędrowała do jej płci. Potem poczuła Bijou, stojącą nad nią i dyszącą ciężko, poczuła spiczaste piersi, puszysty i zarazem szorstki dotyk owłosienia na swoich pośladkach. Bijou ocierała się o nią przez dłuższą chwilę, powoli, bardzo powoli, przesuwając się w górę i w dół, wiedziała bowiem, że w ten sposób skłoni Elenę do obrócenia się - po to, aby poczuć ten dotyk również na piersiach, płci i brzuchu. Ręce, wszędzie ręce, jednocześnie w różnych miejscach. Ostre paznokcie Leili wpijały się w najdelikatniejsze zakątki na ramionach Eleny, między piersiami a łokciami, sprawiając ból, cudowny ból; tygrysica trzymała ją mocno w szponach, rozszarpywała jej ciało. Elena płonęła, była rozpalona do tego stopnia, że najlżejsze dotknięcie mogło teraz wywołać eksplozję. Leila, czując to, odsunęła się od niej. Wszystkie trzy padły na kanapę. Nie dotykały się już wzajemnie, lecz tylko spoglądały na siebie, zachwycając się chaosem ciał i sycąc wzrok wilgocią, która błyszczała między ich pięknymi udami.
Nie potrafiły jednak długo utrzymać rąk z dala od siebie i niebawem Elena wraz z Leilą zaatakowały Bijou. Chcąc doprowadzić ją na szczyty miłosnego uniesienia, oplotły ją gęstą siecią pieszczot: okrążyły ją, nakryły sobą, lizały, całowały, gryzły, przeturlały z powrotem na podłogę, dręczyły milionem rąk i języków. Bijou zaczęła jęczeć, błagając o zaspokojenie, rozsuwała nogi, usiłowała znaleźć ulgę, pocierając się o ich ciała, ale one nie pozwalały na to. Wdzierały się w nią językami i palcami, z tyłu i z przodu, czasem tylko przerywały, aby odnaleźć się językami, a wtedy spijały siebie nad rozpostartymi nogami Bijou. Bijou wyprężyła się w łuk, żądna pocałunku, który zakończyłby jej cierpienia, ale Elena i Leila, zapominając o niej, skoncentrowały teraz wszystkie swoje uczucia na grze języków i trwały w namiętnym uścisku. Bijou, rozgorączkowana, podniecona do granic wytrzymałości, poczęła głaskać się i dotykać, ale wówczas Leila i Elena odsunęły jej rękę i ponownie rzuciły się na nią. Orgazm Bijou nadszedł raptownie, przywodząc na myśl rozkoszną torturę. Przy każdym spazmie Bijou prężyła ciało, jakby otrzymywała pchnięcie sztyletem, krzyczała rozpaczliwie, błagając o zmiłowanie. Nad jej omdlałym ciałem języki Eleny i Leili zetknęły się ponownie, ręce - jak w transie - poszukiwały się wzajemnie, wdzierając się wszędzie, gdzie to było możliwe, aż wreszcie Elena krzyknęła chrapliwie. Palec Leili odnalazł właściwy rytm i Elena przywarła do niej, oczekując na eksplozję rozkoszy, starając się zarazem dać Leili rękami tę samą rozkosz. Pragnęły osiągnąć orgazm jednocześnie, ale Elena doszła pierwsza; opadła jak kłoda, odrywając się od dłoni Leili, powalona gwałtownością tego szczytowego momentu. Leila ułożyła się u jej boku, oferując jej ustom swą płeć. Kiedy fala uniesienia opadła i odpłynęła w dal, pozostawiając gładką toń, Elena dała Leili swój język, śmigając nim w szparce, dopóki Leila nie drgnęła konwulsyjnie i jęknęła przeciągle. Wtedy wgryzła się w delikatne ciało, ale Leila, owładnięta paroksyzmem rozkoszy, nie poczuła nawet wpijających się w nią zębów. Elena pojmowała już, dlaczego niektórzy mężowie w Hiszpanii nie wtajemniczali swych żon we wszystkie możliwe sposoby miłości. Chcieli po prostu uniknąć ryzyka rozbudzenia w nich żądzy, której nie mogliby potem ugasić. Zamiast czuć się zaspokojona, uciszona przez miłość Pierrc’a, Elena była coraz bardziej nienasycona. Im goręcej pragnęła Pierre’a, tym bardziej tęskniła za innymi odmianami miłości. Miała wrażenie, że nie zależy jej zbytnio na zakorzenieniu uczucia, nadaniu mu cech trwałości. Interesował ją wyłącznie moment samej rozkoszy, bez względu na osobę, z którą go przeżywała. Nie pragnęła nawet spotkać się z Leilą, rozmyślała za to o Jeanie, rzeźbiarzu, gdyż teraz on znajdował się w stanie płonącego podniecenia, który tak uwielbiała. Chciała zająć się tym żarem od niego. Myślała - zaczynam już mówić jak święta: „Chcąc płonąć z miłości”.
Ale tu nie chodzi o miłość mistyczną, lecz szaleńczy, zmysłowy stosunek. Pierre rozbudził we mnie kobietę, jakiej nie znałam, kobietę nienasyconą. Jej pragnienia zdawały się przybierać rzeczywisty kształt: przed drzwiami spotkała Jeana. Czekał na nią i - jak zwykle - miał dla niej jakiś prezent. Paczuszkę trzymał niezręcznie, a sposób, w jaki się poruszał oraz spojrzenie jego niespokojnych, rozbieganych oczu, zdradzały aż nadto wyraźnie siłę jego pożądania. Zanim jeszcze przemówił, posiadł jej ciało - zachowywał się tak, jak gdyby znajdował się już w niej. - Nie złożyłaś mi ani razu wizyty - powiedział. - Nie widziałaś jeszcze moich prac. - Chodźmy więc teraz - odparła, krocząc u jego boku lekkim, roztańczonym krokiem. Doszli do posępnego, pustego zakątka Paryża, w pobliżu jednej z bram. Było to osiedle szop przekształconych w atelier i sąsiadujących z mieszkaniami robotników. Tu właśnie mieszkał Jean, w otoczeniu swych rzeźb zastępujących masywne meble. On sam był ruchliwy, zmienny, nadzwyczaj wrażliwy, a jego nerwowe ręce potrafiły stworzyć rzeczy zadziwiająco solidne i trwałe. Jego rzeźby były monumentalne - przekraczały pięciokrotnie wielkość naturalną, przedstawiały ciężarne kobiety, rozleniwionych mężczyzn, zmysłowych mężczyzn o rękach i nogach podobnych do korzeni drzew. Jedna z rzeźb ukazywała mężczyznę i kobietę, zwartych w uścisku tak szczelnym, że nie można było rozróżnić ich ciał. Kontury zlewały się ze sobą zupełnie - złączeni genitaliami górowali nad Eleną i Jeanem. Okryci cieniem rzeźby ruszyli ku sobie, bez słowa i bez uśmiechu. Nie poruszali nawet rękoma. Kiedy dotarli do siebie, Jean przycisnął Elenę do rzeźby. Nie pocałowali się ani nie dotknęli rękami. Spotkały się jedynie ich ciała, ciepłe i ludzkie, powielając złączenie ciał glinianych, większych od nich. Z wolna, niczym w hipnotycznym śnie, przycisnął członek do jej płci, tak jakby mógł w ten sposób wtargnąć w nią. Osunął się na podłogę i klęknął u jej stóp, aby już po chwili zerwać się ponownie na równe nogi. tym razem zadzierając jej suknię do góry, tak że utworzyła zwój materiału pod pachami. I znów przylgnął do Eleny, to poruszając się z lewej strony na prawą i odwrotnie, to zataczając drobne kręgi, to znowu wciskając się w nią gwałtownie. Poczuła jego nagromadzoną żądzę ocierającą się o nią, jak gdyby krzesał iskry, trąc kamień o kamień. W końcu osunęła się na podłogę jak we śnie i padła bezwładnie pomiędzy jego nogi - on zaś zapragnął utrwalić tę pozycję, uwiecznić ją, przygwoździć do podłogi ciało Eleny potężnymi pchnięciami swej nabrzmiałej męskości. Zaczęli poruszać się ponownie: ona - aby zaoferować mu najgłębsze zakątki kobiecości, on - aby połączyć się z nią na dobre. Elena zwarła się, chcąc poczuć go lepiej, i wydała jęk nieopisanej rozkoszy, jak gdyby dotknęła
najbardziej czułego punktu jego jaźni. Jean zamknął oczy: pragnął poczuć to przedłużenie swojego jestestwa, w którym pulsowała cała jego krew i które poruszało się teraz w mrocznej, rozkosznej grocie. Nie mógł jednak powstrzymać się dłużej i zaatakował ją gwałtowniej, aby wypełnić całe jej łono, aż po brzeg, swoją krwią; a kiedy Elena przyjęła to pchnięcie, ciasny przesmyk, w którym się poruszał zacisnął się jeszcze bardziej i wchłonął łapczywie jego ekstrakt. Rzeźba rzucała cień na ich splecione ciasno ciała, które nie rozdzielały się w dalszym ciągu. Leżeli w bezruchu niczym posąg i czuli ostatnie, gasnące iskry uniesienia. A Elena zwracała się już myślą do Pierre’a. Wiedziała, że nie spotka się więcej z Jeanem. Następnym razem nie byłoby już tak pięknie. Z niemal zabobonnym lękiem pomyślała, że gdyby przyszła kiedyś do Jeana, Pierre mógłby odkryć zdradę i ukarać ją. Właściwie spodziewała się kary. Kiedy stanęła przed drzwiami Pierre’a, wyobraziła sobie, że na jego łóżku zastanie Bijou z szeroko rozsuniętymi nogami. Czemu Bijou? Gdyż Elena oczekiwała rewanżu za zdradę jej miłości. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy otwierała drzwi. Ale Pierre powitał ją niewinnym uśmiechem. Ciekawe, czy i ona uśmiechnie się tak niewinnie... Chcąc się upewnić, zerknęła do lustra. Czego się spodziewała? Że tkwiący w niej demon ‘zabłyśnie w jej zielonych oczach? Opuściła wzrok na pogniecioną spódnicę i zakurzone sandały. Była niemal pewna, że Pierre domyśli się wszystkiego, że jeśli będą się kochać, zorientuje się, iż z jej soczkiem zmieszane jest nasienie Jeana. Unikając jego pieszczot, zaproponowała zwiedzenie domu Balzaca w Passy. Było łagodne deszczowe popołudnie, przesycone ową szarą paryską melancholią, która skłaniała ludzi do pozostania w domu i stwarza nastrój erotyzmu - wisi bowiem nad całym miastem jak gęsty pułap mgły, zamykający ludzi w alkowach. I wszędzie jakieś oznaki życia erotycznego - nieduży sklepik na uboczu, z damską bielizną, czarnymi podwiązkami i czarnymi wysokimi butami na wystawie; prowokujący chód paryżanek; taksówki wiozące złączone w uścisku pary. Dom Balzaca stał na szczycie dość stromej uliczki w Passy, skąd roztaczał się widok na Sekwanę. Najpierw musieli zadzwonić do drzwi czynszowej kamienicy, potem zejść po schodach, które zdawały się prowadzić do piwnicy, a mimo to wychodziły na ogródek. Następnie przeszli przez ogród i zadzwonili do kolejnych drzwi. To właśnie było wejście do domu Balzaca, domu pełnego tajemnic, ukrytego i odizolowanego od innych, chociaż mieścił się w samym sercu Paryża.
Kobieta, która otworzyła drzwi, wyglądała jak duch z zamierzchłej epoki - blada twarz, wyblakłe włosy i ubranie, ciało pozbawione krwi. Życie wśród manuskryptów pisarza, obrazów i sztychów jego kochanek, jak również pierwszych edycji jego dzieł, sprawiło, że kobieta przesiąkła na dobre nie istniejącą już przeszłością i chyba dlatego była tak blada. Nawet głos miała jakiś odległy, upiorny. Ponieważ mieszkała w domu wypełnionym martwymi pamiątkami, również i ona umarła dla teraźniejszości. Wyglądała, jak gdyby co noc kładła się w grobowcu Balzaca, aby spać razem z nim. Poprowadziła gości przez szereg pokojów na tył domu, podeszła do klapy, wsunęła w żelazne kółko swój długi, kościsty palec i uniosła klapę, pokazując gościom wąskie, tajemne schodki. To ukryte wyjście Balzac zbudował specjalnie w ten sposób, aby odwiedzające go kobiety mogły uciec w porę przed zazdrosnymi mężami. Nieraz korzystał też z nich sam, aby uniknąć spotkania ze zbyt natrętnym wierzycielem. Schodki wychodziły na ścieżkę zakończoną furtką, a lym samym na cichą uliczkę, którą można było dojść nad Sekwanę. W ten sposób można się było uratować, zanim osoba pukająca do drzwi frontowych zdołałaby przejść przez pierwszy pokój. Widok klapy kryjącej schody powiedział Elenie i Pierre’owi tak wiele na temat miłości Balzaca do życia, że podziałał na nich jak afrodyzjak. Pierre szepnął: - Chciałbym posiąść cię na tej podłodze, natychmiast. Kobieta upiór nie dosłyszała tych słów, wypowiedzianych obcesowo, tonem godnym ulicznika, dostrzegła jednak towarzyszącą im minę. Nastrój zwiedzających nie harmonizował ze świętością tego przybytku kultury, wyprosiła ich więc czym prędzej. Powiew śmierci zaostrzył ich zmysły. Pierre przywołał taksówkę, ale nawet w samochodzie nie potrafił się powstrzymać. Posadził sobie Elenę na kolanach, plecami do siebie, tak że zasłaniała sobą jego ciało, następnie podciągnął jej spódnicę do góry. - Nie tu, Pierre - powiedziała Elena. - Poczekaj, aż będziemy w domu. Ludzie zobaczą, co robimy. Proszę cię, poczekaj. Och. Pierre, sprawiasz mi ból! Spójrz, ten policjant patrzy na nas. Posłuchaj, zobaczą nas ludzie, taksówkarz przystanął. Pierre, Pierre, przestań! Ale przez cały czas, kiedy tak nieudolnie stawiała opór i lak niezręcznie próbowała mu się wyrwać z objęć, równocześnie w niej samej narastało podniecenie. Usiłowała siedzieć spokojnie, ale tym bardziej uświadamiała sobie każdy ruch Pierre’a. Raptem przestraszyła się, sądząc, że Pierre przyśpieszy, zdopingowany szybką jazdą taksówkarza i obawą, że niebawem zatrzymają się przed domem, a kierowca odwróci się do nich. Ona zaś zapragnęła delektować się Pierre’em powoli, potwierdzając w ten sposób ich więź, jak również harmonię
ciał. Przechodnie obserwowali ich, ona jednak nie mogła teraz wyrwać się z objęć, zresztą jego ręce przytrzymywały ją mocno. Rozłączyła ich dopiero dziura w jezdni, na której taksówka podskoczyła gwałtownie. Było już za późno, aby paść sobie znowu w ramiona. Taksówka zajechała na miejsce i Pierre zdołał w ostatniej chwili zapiąć spodnie. Elena odnosiła wrażenie, że wyglądają na pijanych; byli potargani, rozchełstani, nogi uginały się pod nią. Ta przerwa sprawiła Pierre’owi jakąś perwersyjną przyjemność. Całe jego ciało jakby topniało, czuł zanik kości i niemal bolesny odpływ krwi, ale to wszystko potęgowało jeszcze bardziej jego żądzę. Ten nastrój udzielił się Elenie i niebawem leżeli na łóżku, spędzając czas na gorących pieszczotach i rozmowie. Potem Elena opowiedziała mu historyjkę, zasłyszaną rankiem od młodej Francuzki, która szyła dla niej. Madeleine pracowała w dużym domu towarowym. Pochodziła z bardzo biednej rodziny szmaciarzy, jednej z najuboższych w Paryżu. Matka i ojciec trudnili się zbieraniem szmat jak również sprzedażą puszek, odpadków skórzanych i papierów, jakie udało im się znaleźć. Madeleine została zatrudniona w okazałym dziale mebli sypialnych, gdzie podlegała surowemu, sztywnemu, bardzo oficjalnemu kierownikowi piętra. Nigdy do tej pory nie spała na łóżku, lecz na stercie szmat lub gazet rozłożonych w szopie, tak więc, kiedy nikt na nią nie patrzył, przesuwała dłonią po jedwabnych narzutach, materacach i puchowych poduszkach, jak gdyby były to futra z gronostajów lub szynszyli. Miała wrodzony, typowy dla prawdziwych paryżanek talent do tego, aby ubierać się ładnie za pieniądze, które inne kobiety wydawały na same pończochy. Była atrakcyjna, miała pogodne oczy, czarne, kręcone włosy i ponętną figurę. Władały nią dwie pasje: jedna - aby ukraść choć parę kropel perfum i wody kolońskiej z działu perfumeryjnego, druga zaś - to czekać na zamknięcie sklepu, a potem kłaść się na najwygodniejszym z łóżek i udawać, że będzie tu spała tej nocy. Uwielbiała zwłaszcza łóżka z baldachimem; ukryta za zasłonami czuła się bezpieczniej. Kierownik piętra opuszczał zazwyczaj dom towarowy w takim pośpiechu, że przez kilka minut leżała nie niepokojona przez nikogo, oddając się fantazji. Wyobrażała sobie, że skoro leży na tak wytwornym łożu, jej kobiece wdzięki rozkwitają milionkrotnie. Pragnęła, aby ci eleganccy panowie, których widywała na Champs Elysees, ujrzeli ją teraz i przekonali się. jak pięknie wyglądałaby na tak wspaniałym łóżku. Z każdym dniem puszczała coraz bardziej wodze fantazji. Poczęła ustawiać przed łóżkiem toaletkę, aby móc podziwiać się w lustrze. I oto pewnego razu, kiedy odbyła już całą ceremonię, pieczołowicie. krok po kroku, zauważyła zdumiony wzrok kierownika piętra, który przyglądał jej się z ukrycia. Przerażona chciała już zeskoczyć z łóżka, on jednak zatrzymał ją.
- Madame - powiedział (zazwyczaj mówił do niej „mademoiselle”) - jestem szczęśliwy, mogąc panią poznać. Mam nadzieję, że podoba się pani łóżko, które poleciłem wykonać stosownie do pani życzeń. Czy jest wystarczająco miękkie? Sądzi pani, że monsieur le Comte będzie zadowolony? - Monsieur le Comte wyjechał na szczęście na cały tydzień, tak więc będę mogła rozkoszować się tym łóżkiem z kimś innym - odparła. Usiadła i wyciągnęła do niego rękę. - Proszę pocałować ją tak, jakby całował pan dłoń kobiety w salonie. Uśmiechając się, uczynił to z wdziękiem. Raptem usłyszeli jakiś dźwięk i śpiesznie odskoczyli od siebie. Codziennie kradli w ten sposób dla siebie pięć, dziesięć minut przed zamknięciem sklepu. Udając, że muszą jeszcze coś uporządkować, posprzątać albo skorygować błędnic podane ceny, odgrywali swoją scenkę. Sam kierownik wzbogacił całość o decydujący wystrój: parawan. Były nim obszyte koronkami prześcieradła z sąsiedniego działu. Zazwyczaj ścielił łóżko i odchylał kołdrę, całował dłonie Madeleine i zaczynał z nią rozmowę. Nazywał ją Nana. Ponieważ nie czytała tej książki, podarował ją jej. Największy kłopot sprawiała mu teraz jej obcisła, czarna sukienka, nie pasująca do pastelowej narzuty. Dlatego też zdejmował z manekinu zwiewny negliż i ubierał w niego Madeleine. Nawet gdyby przypadkowo przechodzili obok inni sprzedawcy, nie zauważyliby, co dzieje się za parawanem. Ponieważ Madeleine przyjmowała z zadowoleniem pocałunki, jakie składał na jej dłoni, zaczął całować ją nieco wyżej, przesuwając wargi na miejsce przy łokciu, gdzie ciało było szczególnie wrażliwe. Kiedy Madeleine zginała rękę, wyglądało to tak, jak gdyby uwięziła tam jego usta. Wyobrażała sobie, że zatrzymała pocałunek niczym zasuszony kwiat, a potem, kiedy zostawała sama, prostowała rękę i całowała to samo miejsce, jak gdyby chciała wchłonąć je bardziej intymnie. Pocałunek, złożony niezwykle delikatnie, działał na nią bardziej niż wszystkie te prostackie zaczepki na ulicach, kiedy mężczyźni, wyrażając uznanie dla jej wdzięków, szczypali ją w pośladki albo wykrzykiwali sprośne uwagi w rodzaju: „Viens que je te suce”. Kierownik piętra siadał najpierw w nogach łóżka, potem układał się obok Madeleine i zapalał papierosa, stosując się przy tym do wymogów ceremonii typowej dla palacza opium. Kroki, które rozlegały się nieraz za parawanem, nadawały ich spotkaniu posmak tajemnicy i niebezpieczeństwa, na jakie narażeni są kochankowie. Potem Madeleine mówiła: „Chciałabym, aby szpiedzy mego zazdrosnego hrabiego przestali nas wreszcie śledzić. Zaczyna mi to działać na nerwy”. Ale jej wielbiciel był zbyt sprytny, aby powiedzieć: „A
więc proszę pójść ze mną do jakiegoś hoteliku”. Wiedział doskonale, że to nie może się odbyć w obskurnym pokoju, na żelaznym łóżku z podartym kocem i pożółkłym prześcieradłem. Całował ją w najcieplejsze miejsce na szyi, tuż u nasady kędzierzawych włosów, a potem w koniuszek ucha. Miejsce to piekło potem przez resztę dnia, gdyż po pocałunku było jeszcze regularnie przygryzane lekko zębami. Kiedy tylko Madeleine opadała na łóżko, ogarniał ją bezwład, który odpowiadał może jej wyobrażeniom o arystokratycznych manierach, wiązał się też jednak zapewne z pocałunkami, które niczym perły z naszyjnika sypały się na jej szyję, jak również nieco niżej, gdzie zaczynały rysować się piersi. Madeleine nie była już dziewicą, ale brutalne ataki, jakich zdążyła zaznać w przeszłości - popychana na ścianę w ciemnej ulicy, rzucana na podłogę w ciężarówce albo wciągana za jedną z szop śmieciarzy, gdzie ludzie kopulowali, nie patrząc sobie nawet w oczy - nigdy nie poruszały jej do tego stopnia, co owo stopniowanie, ceremonialne ujarzmianie jej zmysłów. Przez trzy, cztery dni kochał tylko jej nogi - przynosił jej futrzane paputki, zdejmował pończochy i obcałowywał stopy, trzymając je tak, jak gdyby posiadł już całe jej ciało. Zanim uznał, że nadeszła pora unieść spódnicę do góry, zdołał rozniecić w jej ciele żar tak intensywny, że Madeleine była zupełnie dojrzała do tego, aby oddać mu się bez reszty. Czas naglił jednak, gdyż musieli właściwie opuszczać sklep wraz z resztą personelu, kierownik piętra musiał więc - o ile miał ją posiąść - zrezygnować z dalszych pieszczot. I teraz okazało się, że Madeleine nie wie, na czym jej bardziej zależy. Kiedy darzył ją pieszczotami zbyt długo, brakowało mu polem czasu, by ją posiąść. Kiedy zaś postępował z nią obcesowo, przystępując od razu do rzeczy, przyjemność, jaką odczuwała, nie była pełna. Za parawanem rozgrywały się odtąd sceny, które mogłyby mieć miejsce w najbardziej luksusowych sypialniach, tyle tylko, że w olbrzymim pośpiechu; potem trzeba było jeszcze narzucić peniuar z powrotem na manekin i wygładzić łóżko. I to były jedyne chwile, które spędzali razem, na tym właśnie polegały ich marzenia. Nędzne schadzki jego kompanów w małych, pięciofrankowych hotelikach budziły jego odrazę; on sam miał wrażenie, jak gdyby spotykał się z najbardziej pożądaną kurtyzaną Paryża, jak gdyby to on był amant de coeur utrzymanki najbogatszych mężczyzn. - Czy to marzenie zostało kiedykolwiek ziszczone? - zainteresował się Pierre. - Tak. Czy przypominasz sobie ten strajk okupacyjny w dużych domach handlowych? Pracownicy zamknęli się w nich na dwa tygodnie. W tym czasie również inne pary odkryły, jak miękkie są te wytworne łoża, sofy, kanapy i szezlongi, jak dużo możliwości w urozmaicaniu pozycji miłosnych kryją łóżka szerokie, niskie i obszyte grubym materiałem,
który podrażnia ciało. Marzenie Madeleine stało się własnością publiczną, wulgarną karykaturą rozkoszy, jakich zaznała uprzednio. Sekretne spotkania z kochankiem dobiegły końca. Ponownie począł zwracać się do niej „mademoiselle”, a ona do niego - „monsieur”. Zaczął nawet dostrzegać uchybienia w jej pracy i wreszcie musiała opuścić sklep. Na okres lata Elena wynajęła stary dom na wsi, który trzeba było pomalować na nowo. Miguel obiecał, że pomoże jej przy tym. Zaczęli od poddasza, niezwykle malowniczego, składającego się z szeregu małych, nieregularnych pomieszczeń, które łączyły się niekiedy z jeszcze mniejszymi, dobudowanymi jakby po dłuższym namyśle. Towarzyszył im również Donald, on jednak nie był zainteresowany malowaniem; wolał spacerować po rozległym ogrodzie albo zwiedzać wioskę i przyległy do domu las. Elena i Miguel pracowali więc sami. pokrywając farbą nie tylko stare ściany, ale również samych siebie. Miguel trzymał pędzel, jak gdyby malował portret; czasem cofał się okrok, aby lepiej ogarnąć wzrokiem swoje dzieło. Kiedy tak pracowali wspólnie, zaczęły im się przypominać lata młodości. Aby ją zaszokować, Miguel opowiedział o swojej „kolekcji tyłków”, przyznał zarazem, że właśnie ta część ciała stanowi dla niego wyjątkowo cenny aspekt urody, a Donald reprezentuje pod tym względem najwyższą klasę. Trudność polegała na tym, aby znaleźć tyłek nie za kulisty, jak u kobiet, i nie za płaski, jak u większości mężczyzn, ale coś pośredniego, coś, co warto pochwycić w dłonie. Elena śmiała się, ubawiona. Uświadomiła sobie, że kiedy Pierre odwraca się do niej tyłem, staje się dla niej kobietą, ona zaś nabiera ochoty, aby go zgwałcić. Mogła więc sobie doskonale wyobrazić uczucia Miguela, tulącego się do pleców Donalda. - Jeśli tyłek jest wystarczająco krągły i jędrny, a chłopcu nie staje - powiedziała - to nie różni się zbytnio od kobiety. Co ty wtedy robisz, obmacujesz go, aby dostrzec różnicę? - Tak, oczywiście. Pomyśl tylko, jakie by to było rozczarowanie, nie natknąć się tam na nic, a wyżej znaleźć za to zbyt wypukłe piersi - te gruczoły mleczne, które potrafią odebrać apetyt na seks. - Niektóre kobiety mają bardzo małe „pojemniki na mleko” – zaoponowała Elena. Teraz ona stanęła na drabinie, aby dosięgnąć gzymsu i skosu sufitu. Kiedy uniosła rękę, spódniczka podsunęła się do góry. Nic nosiła pończoch. Miała gładkie smukłe nogi, bez owych „kulistych narośli”, jak mawiał Miguel, który mógł swobodnie prawić jej komplementy, skoro ich wzajemne stosunki były wolne od wszelkich oczekiwań seksualnych z jej strony.
W rzeczywistości Elena myślała o uwiedzeniu go. Takie pragnienie związane z homoseksualistą nie było czymś niezwykłym wśród kobiet. Zazwyczaj stawiały to sobie za punkt honoru, chciały sprawdzić swą moc na przypadku jakoby beznadziejnym, może też wyobrażały sobie, że mężczyźni starają się uwolnić spod panowania kobiet, trzeba więc uwieść ich na nowo. Miguel musiał znosić te próby niemal codziennie. Nie był zniewieściały. Trzymał się dobrze, jego ruchy były męskie, wpadał jednak natychmiast w panikę, gdy tylko jakaś kobieta zaczynała go kokietować. Wtedy oczyma wyobraźni dostrzegał od razu pełnię dramatu: agresywność kobiety, interpretowanie przez nią jego bierności jako czystej bojaźni. jej zaloty oraz nienawiść odczuwaną przez niego w chwili, kiedy musiałby ją odtrącić. Nie mógłby uczynić tego z całkowitą obojętnością, był na to zbyt delikatny i ugodowy. Czasem cierpiał bardziej niż kobieta, która kierowała się wyłącznie próżnością. Z kobietami łączyły go stosunki bardzo zażyłe, niemal rodzinne, każdorazowo miał wrażenie, jakby zadawał ranę własnej matce, siostrze lub Elenie w kolejnym wcieleniu. Obecnie uświadomił sobie, jak wielką krzywdę wyrządził Elenie, rozbudzając w niej wątpliwości co do tego, czy jest zdolna kochać lub być kochaną. Za każdym razem, kiedy odrzucał zaloty ze strony kobiet, wydawało mu się, że w pewnym sensie popełnia przestępstwo, niszcząc na zawsze wiarę i zaufanie. Jak przyjemnie było przebywać z Eleną i nie ryzykując niczym, rozkoszować się jej kobiecymi zalotami. Pierre troszczył się tylko o zmysłową stronę Eleny, a jednak Miguel był o niego zazdrosny - w nie mniejszym stopniu, niż był zazdrosny jako dziecko o własnego ojca. Matka wypraszała go z pokoju zawsze, kiedy wchodził ojciec, który również czekał niecierpliwie, aż za chłopcem zamkną się drzwi. Miguel nie cierpiał tych długich chwil, które rodzice spędzali w zamkniętym pokoju. Nieobecność ojca oznaczała natomiast powrót miłości matki, jej objęć i pocałunków. Tak samo czuł się wtedy, kiedy Elena oświadczała: „Pójdę teraz do Pierre’a”. Nic nie mogło jej wówczas powstrzymać. Bez względu na to, jak miło było im razem, bez względu na okazywaną mu przez nią czułość, nic nie mogło jej powstrzymać, kiedy nadchodziła pora na spotkanie z tamtym. Był również zafascynowany męskością Eleny. Zawsze, gdy przebywał w jej towarzystwie, czuł w niej żywotną siłę, aktywną i stanowczą stronę jej natury. W jej obecności pozbywał się swego letargu niezdecydowania, wszelkich wahań; Elena była dlań wspaniałym katalizatorem. Spojrzał na jej nogi. Nogi Diany, nogi bogini łowów, nogi chłopięcej kobiety. Nogi do biegania i skakania. Ogarnęła go raptem przemożna chęć ujrzenia reszty jej ciała. Podszedł
bliżej do drabiny. Kształtne, stylowe nogi ginęły wyżej pod koronkowymi majteczkami. Pragnął ujrzeć więcej. Opuściła wzrok i ujrzała, jak stoi, wpatruje się w nią zogromniałymi oczyma. - Eleno, chciałbym po prostu zobaczyć, jak jesteś zbudowana. Odpowiedziała uśmiechem. - Pozwolisz mi spojrzeć? - Przecież już teraz patrzysz na mnie. Uniósł kraj jej spódniczki, która rozpostarła się nad nim jak lekka parasolka i okryła mu głowę. Elena zaczęła schodzić na niższe szczeble drabiny, ale powstrzymywały ją jego dłonie. Ręce Miguela chwyciły za gumkę jej majtek i rozciągnęły ją, aby zsunąć je niżej. Znieruchomiała na drabinie w pół ruchu, z jedną nogą wyżej od drugiej, a ponieważ taka poza nie pozwalała mu zdjąć majtek do końca, pochwycił nogę i umieścił na jednym poziomie z drugą. Teraz już nic nie stało mu na przeszkodzie i niebawem z lubością objął oburącz jej pośladki. Niczym rzeźbiarz, sprawdzał skrupulatnie kontury tego, co trzymał w dłoniach, upewniał się, na ile są krągłe itwarde - lak jakby wykopał z ziemi fragment posągu i nie odnalazł reszty. Nie zwracał najmniejszej uwagi na pozostałe części jej ciała, na inne wypukłości. Pieścił jedynie jej pośladki, przyciągając je coraz bardziej do twarzy i nie dając Elenie odwrócić się na drabinie w trakcie schodzenia. Ulegle zdała się na jego kaprys, przypuszczając, że przyjemność może mu sprawić jedynie to, co sam zbada dotykiem i wzrokiem. Wreszcie stanęła na najniższym szczeblu, podczas gdy Miguel ściskał w każdej dłoni jedną kulę, ugniatając je, jakby miał do czynienia z piersiami. Uparcie jak w hipnozie błądził po nich rękami. Elena mimo wszystko obróciła się twarzą do niego, opierając się plecami o drabinę. Domyśliła się, że będzie próbował ją posiąść. Najpierw dotknął jej tam, gdzie wejście było dla niego za małe i gdzie sprawił jej ból. Krzyknęła cicho. Wówczas przesunął się do przodu iodnalazł tę właściwą szczelinę kobiety, a wtedy zorientował się, że może tu wślizgnąć się do środka, ona zaś przekonała się ze zdumieniem, jak bardzo jest silny, kiedy tak tkwi w niej i porusza się rytmicznie. Ale chociaż czynił to z zapałem, nie przyśpieszał tempa, tak jakby nie zależało mu na osiągnięciu orgazmu. Czyżby uświadomił sobie dopiero teraz, że wszedł w kobietę, a nie w chłopca? Powoli wycofał się, pozostawiając ją na progu, i odwrócił od niej twarz, tak aby nic dostrzegła jego rozczarowania. Pocałowała go na znak, że to nie zaćmi ich wzajemnych stosunków, że zrozumiała. Czasem, idąc ulicą lub siedząc w kawiarni, Elena czuła, że fascynuje ją jakiś
przechodzień o twarzy sutenera. muskularny robotnik w butach po kolana, czyjaś brutalna głowa, która przywodziła na myśl przestępcę. Wtedy przeszywał ją zmysłowy dreszcz strachu, a jednocześnie czuła, że pociąga ją ku temu nieznajomemu jakaś nieokreślona siła. Jej kobieca natura była jak zahipnotyzowana. Odnosiła wówczas wrażenie, że jest dziwką, którą w odwet za niewierność czeka w każdej chwili pchnięcie nożem w plecy. Ogarniał ją lęk. Była w pułapce. Zapomniała już, że kiedyś była wolna. Rozbudzono w niej mroczną, uśpioną do tej pory stronę jej natury, skryły głęboko prymitywizm, pragnienie, aby poznać brutalność mężczyzn, siłę, która mogłaby otworzyć ją i unicestwić na dobre. Zaznać gwałtu oto wola kobiety, jej tajemne, erotyczne marzenia. Wiedziała, że musi wziąć się w garść, walczyć z takimi zachciankami. Przypomniała sobie, że pierwsze, co pokochała u Pierre’a, to groźny błysk w jego oczach, oczach człowieka bez skrupułów czy jakiegokolwiek poczucia winy, człowieka biorącego wszystko to, na co ma ochotę, nie troszczącego się o ryzyko czy ewentualne konsekwencje. Co się stało z owym nieposkromionym, pewnym siebie dzikusem. którego spotkała na górskiej ścieżce tamtego słonecznego poranka? Dał się oswoić, żył wyłącznie po to, aby kochać. Elena uśmiechnęła się mimo woli. Taką cechę spotykało się u mężczyzn niezbyt często. Nadal jednak był człowiekiem pierwotnym. Czasem pytała go: „Gdzie twój koń? Wyglądasz zawsze na takiego, co zostawił wierzchowca przed domem i lada chwila ma znowu puścić się galopem przed siebie”. Sypiał nago. Nie cierpiał pidżam, kimon, domowych kapci. Niedopałki papierosów ciskał na podłogę. Wzorem pionierów mył się w zimnej wodzie. Wyśmiewał się z wszelkich wygód. Kiedy miał usiąść, wybierał najtwardsze krzesło. Pewnego dnia jego ciało było tak rozgrzane i zakurzone, a woda, którą się mył, tak lodowata, że zaczęła parować na nim, a skóra - dymić. Wyciągnął wówczas do niej ręce powiedział: - Jesteś boginią ognia. Nie miał w ogóle wyczucia czasu. Nie wiedział, co można, a czego nie można zrobić w godzinę. Połowa jego jaźni była na zawsze uśpiona, otulona miłością macierzyńską, którą ona go darzyła. otulona marzeniami, letargiem, rozmowami o podróżach, które planował, oraz o książkach, które zamierzał napisać. Bywały też momenty, kiedy stawał się czysty, niewinny. Miał w sobie ostrożność kota. Mimo iż sypiał nagi. nigdy nie kręcił się po domu nie ubrany. Intuicyjnie przekraczał wszystkie regiony rozumu. A jednak, w przeciwieństwie do niej, nie zamieszkiwał tam. nie sypiał ani nie jadał w tych wyższych regionach. Często sprzeczał się, bił się i pil w towarzystwie zwykłych ludzi, swoich kompanów, spędzał z nimi
całe wieczory. Elena nie mogłaby tak żyć. Lubiła wszystko to, co wyjątkowe, niezwykłe. To właśnie ich dzieliło. Nieraz myślała otym, że chciałaby być laka jak on, bliska wszystkim i każdemu z osobna, nie potrafiła tak jednak. I to trapiło ją nie na żarty. Często, kiedy wychodzili razem, zostawiała go samego. Ich pierwsza poważna sprzeczka wybuchła z powodu niepunktualności. Pierre telefonował do niej i mówił: - Przyjdź do mnie około ósmej. - Elena, która miała własne klucze do jego mieszkania, przychodziła na czas i brała sobie książkę do czytania. Pierre zjawiał się około dziewiątej. Albo też dzwonił, kiedy czekała na niego i mówił: - Zaraz będę po czym przychodził dwie godziny później. Pewnego wieczoru, kiedy czekała już zbyt długo (a oczekiwanie na niego stawało się coraz bardziej bolesne, wyobrażała sobie bowiem, że Pierre kocha się w tym czasie z inną kobietą), poszła sobie, zanim się zjawił. Wpadł wtedy w złość, ale nie zdołało to zmienić jego nawyków. Innym razem zamknęła się przed nim, a potem stała pod drzwiami, nasłuchując. Miała już nadzieję, że Pierre nie odejdzie, żałowała bardzo ich wspólnej nocy, do której mogło nie dojść. Czekała. Znowu zadzwonił, tak cichutko. Gdyby zadzwonił gwałtownie, natarczywie, nie ruszyłaby się z miejsca, on jednak zadzwonił delikatnie, jak gdyby czuł się winny, i wtedy otworzyła drzwi. Nadal była zagniewana, a on pragnął jej. Stawiła mu opór i ten właśnie opór pobudził go tym bardziej. Ona zaś poczuła się zasmucona, stykając się z tak gorącą żądzą. Odniosła wrażenie, jak gdyby Pierre sprowokował tę scenę. Im bardziej był podniecony, tym większa ogarniała ją rezerwa. Pod względem seksualnym zamknęła się przed nim. Ale spomiędzy zaciśniętych warg sączył się już miód, a Pierre wpadł w ekstazę. Opanowywała go coraz żarliwsza namiętność. Swoimi silnymi nogami rozłożył jej kolana na boki, wdarł się w nią z impetem, a potem, atakując gwałtownie, doznał niezwykle intensywnego wytrysku. Nieraz, nawet gdy nie odczuwała żadnej przyjemności, symulowała ją, aby nie sprawić mu bólu, tym razem jednak nie zadała sobie tego trudu. Kiedy Pierre zaspokoił swą żądzę, zapytał: - Spuściłaś się już? - Odpowiedziała: - Nie. - Był to dla niego dotkliwy cios. Fakt, że wstrzymywała się przy nim, odebrał jako świadome okrucieństwo z jej strony. - A więc ja kocham cię bardziej niż ty mnie - odparł. Wiedział jednak, że w rzeczywistości Elena kocha go i nie umiał sobie tego wytłumaczyć. Potem leżała z szeroko otwartymi oczyma, rozmyślając o ty m, że jego spóźnienie nie było zamierzone, a więc Pierre nie jest winny. Zdążył już zapaść w głęboki sen, niczym małe dziecko, z zaciśniętymi pięściami. W ustach miała jego włosy. Spał jeszcze, kiedy wyszła. Ale idąc ulicą, poczuła napływ tak gorącej czułości, że musiała zawrócić. Weszła znowu do
jego mieszkania i rzuciła się na niego, mówiąc: - Musiałam wrócić, musiałam wrócić. - Ja też chciałem, żebyś wróciła - przyznał i dotknął jej. Była tak wilgotna, tak bardzo wilgotna. Wślizgując się w nią i cofając, powiedział: - Chcę widzieć, jak sprawiam ci ból, kiedy dźgam cię w tę małą rankę. - A potem zaczął uderzać w nią z całej siły, aby wydobyć z niej spazm rozkoszy, przed którym broniła się tak długo. Tym razem, kiedy wyszła na ulicę, była szczęśliwa. Czy rzeczywiście miłość mogła stać się ogniem, który nie parzył, takim ogniem kapłanów hinduskich? Czyżby nauczyła się tajemnej sztuki chodzenia po rozżarzonych węglach?
BASKIJCZYKI BIJOU
Była deszczowa noc, ulice, w których odbijało się wszystko, przypominały lustra. Baskijczyk miał w kieszeni trzydzieści franków i czuł się bogaty. Ludzie mówili mu, że na swój naiwny, szorstki sposób jest wielkim malarzem. Nie wiedzieli, że kopiuje jedynie pocztówki. Za ostatni obraz otrzymał trzydzieści franków, był się więc w radosnym, pełnym euforii nastroju i chciał to uczcić. Dlatego rozglądał się teraz za którymś z owych lokali oznaczonych czerwonym światłem, które zapowiadało rozkoszne chwile. Drzwi otworzyła mu kobieta o statecznym, dobrotliwym wyglądzie - natychmiast jednak owa dobrotliwa kobieta skierowała zimny wzrok na jego buty; po ich stanie mogła ocenić, jaką kwotę klient może zapłacić za przyjemność. Następnie, dla własnej satysfakcji, przeniosła spojrzenie na jego rozporek. Twarze nie interesowały jej. Całe swoje dotychczasowe życie spędziła wyłącznie na kontaktach z tą częścią męskiego ciała. Jej duże, nadal żywe oczy zdawały się prześwietlać spodnie, jak gdyby mogły ocenić w ten sposób rozmiar iwagę męskiego skarbu. Było to spojrzenie eksperta. Miała zwyczaj kojarzyć pary bardziej wnikliwie, niż czyniły to inne burdelmamy; sama sugerowała odpowiednie partnerki swoim klientom. Pod tym względem miała wprawę sprzedawcy rękawiczek. Nawet poprzez spodnie potrafiła odgadnąć rozmiar klienta, po czym starała się wybrać mu odpowiednią rękawicę o właściwej numeracji. Nadmiar wolnej przestrzeni ograniczał przyjemność, lak samo zresztą jak zbytnia ciasnota. Maman uważała, że ludzie nie przywiązują dziś należytej wagi do doboru wymiaru, nie wiedzą, jak duże to ma znaczenie. Najchętniej upowszechniłaby posiadaną wiedzę na ten temat, ale mężczyźni i kobiety stawali się coraz bardziej beztroscy, nie byli tak dokładni jak ona. Jeśli mężczyzna dostawał się do zbyt obszernej rękawicy, poruszał się w niej jak w pustym mieszkaniu, starał się po prostu wyjść na tym tak dobrze, jak to tylko możliwe. Wymachiwał wtedy członkiem dokoła jak chorągiewką i wreszcie wyjmował go, nie czując tego prawdziwego, szczelnego uścisku, który rozgrzałby wnętrzności. Albo też musiał ślinić go przed włożeniem, a potem pchał z całych sił, jak gdyby chciał prześliznąć się pod zamkniętymi drzwiami; ciasne otoczenie zmuszało go, aby się skurczyć, o ile chciał lam w ogóle pozostać. Jeśli jakaś dziewczyna zaczynała chichotać z uciechy - albo z udawanej uciechy - natychmiast wylatywał na zewnątrz, gdyż śmiech zacieśniał przesmyk jeszcze bardziej. Tak, tak, ludzie wiedzą coraz mniej na temat odpowiedniego doboru partnerów.
Dopiero gdy maman spojrzała na rozporek Baskijczyka, poznała go i uśmiechnęła się przyjaźnie. Tak się składało, że Baskijczyk podziela! jej pasję wobec niuansów, wiedziała też, że nie tak łatwo go zadowolić. Jego niezwykle kapryśny członek buntował się w obliczu pochwy o rozmiarach skrzynki pocztowej, umykał zaś przed ciasną, niegościnną. Był koneserem, smakoszem kobiecych szkatułek; musiały jednak być wyłożone aksamitem, przytulne, miłe - iprzylegać jak należy. Maman przyglądała mu się przez chwilę - dłużej niż innym klientom. Lubiła Baskijczyka, ale nie z powodu jego klasycznego profilu o krótkim nosie ani migdałowych oczu czy też lśniących, czarnych włosów, sprężystego kroku i nonszalanckich gestów. Nie przyczyniły się do tego ani czerwona apaszka, ani czapka, którą nosił zwykle z fasonem, przekrzywioną zawadiacko na głowie. Nie robiło też na niej większego wrażenia doświadczenie, jakie niewątpliwie zdobył na kobietach. Podobał jej się wyłącznie jego iście królewski, dumnie wiszący klejnot; jego imponujący rozmiar, wrażliwość, stała gotowość, uprzejmość, serdeczność, ekspansy wność. Czegoś takiego jeszcze nie widziała. Czasem Baskijczyk wykładał swój członek na stół, jak gdyby to była sakiewka z pieniędzmi, i pukał nim o blat, ściągając na siebie tym większą uwagę. Wyjmował go z taką swobodą, z jaką inni mężczyźni zdejmują płaszcz, kiedy jest im zbyt ciepło. Każdorazowo wyglądało to tak, jak gdyby penis nie czuł się dobrze w zamknięciu, jak gdyby musiał za wszelką cenę wydostać się na świeże powietrze i delektować podziwem ze strony innych. Maman nie zaniedbywała żadnej okazji, aby dać upust swej żądzy oglądania męskiego skarbu. Kiedy mężczyźni wychodzili z ulicznego pisuaru, dopinając jeszcze na zewnątrz rozporki, udawało jej się nieraz w ostatniej chwili rzucić okiem na jakiś złocisty członek albo też ciemnobrunatny lub spiczasty, które podobały jej się najbardziej. Na bulwarach często udawało jej się dostrzec czyjeś niedbale zapięte spodnie, a wtedy jej oczy. wspomagane niezwykłą wyobraźnią, penetrowały tajemnicze wejście. Szczególnie zadowolona czuła się w chwilach, kiedy trafiał jej się widok włóczęgi, który stawał pod ścianą kamienicy, aby sobie ulżyć, i zadumany ściskał członek w dłoni, jak gdyby rozmyślał nad ostatnią monetą, jaka mu pozostała. Jeżeli ktoś sądził, że maman nie zdołała wejść w bardziej intymne posiadanie takiego skarbu, mylił się. Bywalcy jej domu uważali ją za kobietę apetyczną, znali też jej zalety, dzięki którym górowała nad innymi. Maman potrafiła wytworzyć szczególnie wyborny soczek na uczty miłości; laki jak ten. który inne kobiety produkowały z trudem, siląc się na różne sztuczki. Maman wiedziała, w jaki sposób zapewnić mężczyźnie pełną iluzję rozkosznego posiłku - potrawę szczególnie miękką pod zębami i wystarczająco soczystą, aby
zaspokoić pragnienie. We własnym gronie mężczyźni rozprawiali często o delikatnych sosach, w jakich maman podawała umiejętnie swoje różane jak muszelki kąski, jak również o zawartości jej oferty. Wystarczyło popukać w ową krągłą muszelkę raz, najwyżej dwukrotnie - natychmiast pojawiała się wyśmienita przyprawa madame, przyprawa, którą innym dziewczętom udawało się osiągnąć niezmiernie rzadko; miód o zapachu morskich muszli, czyniący z wejścia do damskiej alkowy pomiędzy udami prawdziwą rozkosz. Baskijczyk potrafił to docenić. Czuł się przy tym zrelaksowany, nasycony, rozgrzany i zadowolony - jak na prawdziwej uczcie. Również dla maman było to święto, dawała więc z siebie wszystko. Baskijczyk wiedział, że długa gra wstępna jest przy niej zbyteczna. Przez cały dzień ostrzyła zmysły, błądząc wzrokiem, który nigdy nie kierował się zbyt nisko ani wysoko, lecz dokładnie do centrum ciała mężczyzny, tam gdzie mieści się rozporek. Jej taksujące spojrzenie dostrzegało spodnie pogniecione, zapięte zbyt pośpiesznie po błyskawicznej schadzce, również te należycie wyprasowane, świeże - i plamy, och, plamy miłości. Osobliwe plamy, które odnajdywała wzrokiem, jak gdyby patrzyła przez lupę. Tam, gdzie spodni nie opuszczano wystarczająco nisko, albo tam, gdzie penis po burzliwej utarczce powrócił na swoje miejsce w nieodpowiednim momencie - w takich miejscach pojawiała się plamka z drobniutkimi,
błyszczącymi
cząsteczkami,
jakby
wysadzana
klejnotami,
niczym
rozpuszczony minerał mający w sobie coś cukrzanego, coś co usztywniało nieco materiał. Była to piękna plama, plama pożądaniato podobna do perfum rozpylonych z fontanny mężczyzny, to znów naklejona przez zbyt rozgorączkowaną, tulącą się uporczywie kobietę. Maman najchętniej zaczęłaby tam, gdzie właśnie akt dobiegł końca. Pod tym względem była niezwykle zaraźliwa. Owa plamka sprawiała, że między jej udami narastała fala ciepła. Nawet brakujący u spodni guzik dawał jej poczucie władzy nad mężczyzną. Czasem, kiedy znajdowała się w tłumie, ośmielała się wyciągnąć rękę i dotknąć. Jej ręka poruszała się zwinnie, z niewiarygodnym sprytem, niczym dłoń wprawnego kieszonkowca. Nigdy nie błądziła ani nie dotknęła niewłaściwego miejsca, lecz zmierzała wprost do celu, poniżej paska, gdzie kryły się miękkie, krągłe wypukłości, a nieraz nawet - ku miłemu zaskoczeniu maman - butna, twarda pałka. W przejściach podziemnych, w ciemne, deszczowe noce, na zatłoczonych bulwarach lub też w tańcu - jednym słowem zawsze, kiedy nadarzała się ku temu okazja, maman ochoczo dokonywała inspekcji i wzywała do broni. Ileż to razy jej odezwa spotykała się z natychmiastową reakcją, a myszkująca dłoń natrafiała na broń gotową do strzału! Ileż by dała,
aby mieć przed sobą całą armię stojącą w szeregu i prezentującą tę jedyną broń, która mogłaby ją pokonać. Ileż to razy marzyła o takiej armii. Była wówczas generałem kroczącym przed frontem całej kompanii i dekorującym tych z najdłuższymi, najpiękniejszymi członkami, zatrzymywała się też na krótko przy każdym, którego podziwiała. Och, być Katarzyną Wielką i móc nagradzać widowisko pocałunkiem, dotykać pożądliwymi wargami samego czubka, tylko po to, aby wyczarować pierwszą kropelkę rozkoszy! Największą atrakcją dla maman okazała się defilada szkockich żołnierzy w pewien wiosenny poranek. Pijąc w barze, podsłuchała wtedy rozmowę na temat Szkotów. Siedzący obok niej mężczyzna mówił właśnie: - Ćwiczę ich prawie od małego, żeby wpoić im ten krok. To specjalny krok, trudny, bardzo trudny. Należy do tego coup de fesse, który sprawia, że żołnierz kołysze się w biodrach i tak samo kołysze się skórzana torba przy boku. Jeśli torba wisi nieruchomo, to znak, że maszerujący nie kroczy jak należy. Ten krok jest bardziej skomplikowany niż u baletmistrza. A maman pomyślała wtedy: za każdym razem, kiedy kołysze się torba i oczywiście spódniczka, musi również zakołysać się wisiorek Szkota. Ta myśl poruszyła ją do głębi. Buj, buj, wszystko jednocześnie. Armia wprost idealna. Chciałaby podążyć za takim oddziałem, raz, dwa, trzy. Ów wahadłowy ruch wisiorków ożywił jej wyobraźnię ipodniecił zmysły, gdy wtem mężczyzna przy barze dodał: - I wic pan, oni nie noszą nic pod spodem! Nie noszą nic pod spodem! Ci krzepcy, prości jak struna, dziarscy mężczyźni nie noszą nic pod spodem! Głowy uniesione wysoko. silne, gołe nogi i spódniczki, coś podobnego - toż przecież oni są równie podatni na ataki co kobiety! Dobrze zbudowani, lubieżni mężczyźni, kuszący niczym kobiety i goli pod spodem! Maman zapragnęła nagle zamienić się w kamień brukowy; wprawdzie deptano by po niej, ale za to mogłaby zerknąć pod krótką spódniczkę, rzucić okiem na ową ukrytą „torbę”, kołyszącą się do rytmu kroków. Maman poczuła zawrót głowy, tu, w barze, było jej za gorąco. Musiała odetchnąć rześkim powietrzem. Niecierpliwie wyczekiwała defilady. Każdy kolejny krok szkockich żołnierzy odbierała tak, jakby tratowano jej ciało, wszystko w niej wibrowało. Raz, dwa, trzy. Taniec po jej brzuchu, dziki i rytmiczny, torba okryta futrem kołysze się jak futerko na łonie. Było jej duszno, jak w lipcowy dzień, w głowie kołatała tylko jedna myśl: przepchnąć się przez tłum gapiów, a potem paść na kolana przed oddziałem i udać zemdloną. Jedyne, co widziała, to nogi znikające raz po raz pod kraciastymi, plisowanymi spódniczkami. Potem, wsparta o kolano policjanta, przewróciłaby oczyma, jak gdyby miała atak. Żeby lak oddział zawrócił
teraz i przeszedł po niej! To właśnie sprawiało, że źródełko maman nigdy nie wysychało, było należycie odświeżane. Wieczorem jej ciało było tak miękkie i delikatne, jak gdyby cały dzień duszono je ostrożnie na wolnym ogniu. Jej oczy przesuwały się z klientów na kobiety, które dla niej pracowały. I tu jednak nie ciekawiły jej twarze, lecz figury kobiet od pasa w dół. Kazała im obracać się dokoła, potem dawała lekkiego klapsa, aby zbadać jędrność pośladków - i dopiero potem pozwalała im przywdziać koszulki. Wiedziała, że Melie owija się wokół mężczyzny jak wstążeczka i potrafi dać mu poczucie, jak gdyby pieściło go kilka kobiet naraz, że inna z kolei, Leniuszek, udaje pogrążoną we śnie i pozwala nieśmiałym klientom na zuchwałe sztuczki, zakazane u innych; rozmaite dotknięcia, dłubaninę i badania, jakby nic było w tym nic takiego. Jej bujne ciało skrywało umiejętnie w swych fałdach wszelkie sekrety, ale rozleniwienie sprawiało, że wścibskim palcom było dane je odkryć. Maman znała też Szczupłą, Ognistą,.która atakowała mężczyzn, traktując ich jak swoje ofiary. Była ubóstwiana przez mężczyzn ze skrupułami, którzy z ulgą godzili się na gwałt z jej strony. Koiło to ich wyrzuty sumienia. Mogli potem tłumaczyć się przed żonami: ona rzuciła się na mnie, zmusiła do tego, czy coś w tym rodzaju. Kładli się na wznak, ona zaś dosiadała ich jak konia i zaciskała uda, spinając ich w ten sposób ostrogami; następnie pędziła galopem po sztywnym członku, przechodząc nieraz w lekki trucht lub długie susy, wbijała silne kolana w bok ujarzmionej ofiary, niczym wytrawny jeździec unosiła się elegancko i opadała z powrotem na grzbiet wierzchowca, koncentrując się na środkowej części ciała, raz po raz poklepywała mężczyznę, popędzając go, tak aby móc poczuć między udami większy wigor zwierzęcia. I tak pędziła na koniu, przynaglając go nogami i napierając całym ciałem, aż zwierzę poczynało toczyć pianę; wówczas dopingowała go okrzykami i klapsami do jeszcze szybszego galopu. Maman byty też znane niezwykłe zalety Viviane, pochodzącej z Południa. Jej ciało miało w sobie żar tlących się węgli, żar, który się udzielał; pod tym dotykiem znikał największy chłód. Wiedziała, jak wzmóc napięcie, odwlekając decydujący moment. Najpierw siadała na bidecie, przeprowadzając całą ceremonię mycia. Rozsunięte nogi uwydatniały jeszcze bardziej wypukłe pośladki, sterczące u nasady kręgosłupa, a złocistobrązowe biodra wydawały się w tej pozie rozłożyste jak grzbiet konia cyrkowego. Kiedy tak siedziała, jej krągłe kształty sprawiały wrażenie nabrzmiałych. Jeśli mężczyzna miał już dosyć oglądania jej od tyłu, mógł stanąć przed nią i przyjrzeć się, jak opłukuje się między nogami, popatrzeć,
jak delikatnie rozchyla sobie wargi, namydlając łono. Teraz była pokryta białą pianą, potem kolejne chluśnięcie wodą - i oto spod mydła wyłaniała się błyszcząca różowość. Co jakiś czas z ostentacyjnym spokojem oglądała sobie wargi. Jeśli miała tego dnia zbyt wielu klientów, srom był lekko opuchnięty. W takiej właśnie chwili Baskijczyk pochłaniał ją wzrokiem; aby nie podrażnić jeszcze bardziej i tak już obolałego miejsca, Viviane wycierała się wtedy szczególnie delikatnie. Pewnego dnia odwiedził ją, przekonany, że mógłby wyjść dobrze na tej jej niedyspozycji. Zazwyczaj Viviane znajdowała się w stanie letargu, była ociężała i całkowicie bierna. Układała się w pozie znanej z wielkich obrazów, podkreślając swoje bujne kształty, leżała na boku, z głową wspartą o ramię, a jej ciało o miedzianej karnacji nabrzmiewało co chwila, jak gdyby pobudzane pieszczotą niewidzialnej dłoni. I tak właśnie oferowała siebie; bujna, wspaniała i niemal odporna na podniety zmysłowe. Większość mężczyzn nie próbowała jej nawet rozpalać. Wzgardliwie odwracała od nich usta. oferując za to całą resztę swego ciała, choć dosyć obojętnie. Mogli rozchylać jej nogi i przypatrywać się do woli, nie byli jednak w stanie wydobyć z niej choćby kropli soczku. Ale kiedy któryś z nich tkwił już w niej, zachowywała się tak, jak gdyby wlewał w nią gorącą lawę; wiła się gwałtowniej niż kobiety odczuwające rozkosz, gdyż przesadzała, aby zachować pozory, wyginała się na wszystkie strony niczym wąż, jak gdyby bito ją lub przypiekano na ogniu. Silne mięśnie przydawały jej ruchom mocy, która wyzwalała najbardziej zwierzęce instynkty, a mężczyźni zmagali się z nią, usiłując ją obezwładnić i zakończyć ów orgiastyczny taniec, który targał jej ciałem jak na torturach. A potem, nieoczekiwanie, z własnej woli, nieruchomiała - i to, przewrotnie, w samym środku ich narastającej furii, co skutecznie studziło każdego z nich i opóźniało moment spełnienia. Znowu stawała się kłębkiem biernego, spokojnego ciała i zaczynała ssać delikatnie, beznamiętnie, jak małe dziecko, które ssie palec przed zaśnięciem. Wreszcie, zaintrygowani jej letargiem, zaczynali próbować wszystkiego, aby podniecić ją na nowo, dotykali jej i całowali po całym ciele, a ona akceptowała to, choć pozostawała nieruchoma. Baskijczyk uzbroił się w cierpliwość, spokojnie przypatrywał się ceremonii ablucji Viviane. Dziś była opuchnięta po licznych szturmach; nie gardząc nawet drobnymi kwotami, nigdy nie odmawiała - jak głosiła wieść - nikomu, kto szukał u niej zaspokojenia. Duże, pełne wargi były nieco obrzmiałe od tarcia, a Viviane miała lekką gorączkę. Baskijczyk był bardzo delikatny. Położył na stole skromny upominek i rozebrał się. Obiecał jej balsam, opatrunek i ukojenie - wszystko dzięki własnym staraniom. Tyle troski z jego strony uśpiło jej czujność. Baskijczyk obchodził się z nią tak czule, jakby był kobietą. Tu
dotknął, aby uśmierzyć ból, tam aby złagodzić temperaturę. Jej skóra była smagła jak u Cyganki, gładka i bez jednej skazy. Jego palce były niezmiernie łagodne. Dotykał jej tylko jakby przypadkowo, a raczej muskał, a potem położył jej na brzuchu członek, tak jak się kładzie zabawkę; po to tylko, aby mogła go podziwiać. Członek reagował na każde wezwanie, a jego ciężar sprawiał, że jej brzuch wibrował i dygotał lekko, chcąc poczuć go lepiej. Kiedy minęło jeszcze trochę czasu, a Baskijczyk z całym spokojem robił swoje, nie próbując jeszcze umieścić go tam, gdzie winien był zostać umieszczony, Viviane pozwoliła sobie na luksus relaksu, oddając się ufnie w jego ręce. Zachłanność innych mężczyzn, ich egoizm i skłonność do poszukiwania własnego zaspokojenia bez oglądania się na nią wywoływały u niej bunt, ale Baskijczyk był naprawdę szarmancki. Porównywał jej skórę do atłasu, włosy do mchu, jej zapach do woni szlachetnych drzew. Następnie przytknął członek do wejścia i zapytał łagodnie: - Nie boli? Jeśli czujesz ból, nie wsunę go głębiej. Tyle czułości wzruszyło ją. Odparła: - Troszeczkę boli, ale możesz spróbować. Zaczął wchodzić w nią stopniowo, każdorazowo tylko po pół cala, pytając co chwila: I jak, nie boli? - Zaofiarował się nawet, że wyjmie go z powrotem. Ale teraz Viviane zaczęła nalegać: - Tylko czubek. Spróbuj jeszcze raz. Tak więc czubek wśliznął się na jeden cal. może trochę więcej, i znieruchomiał, dając Viviane mnóstwo czasu na to, aby poczuć jego obecność - czasu, którego nie dawali jej nigdy inni mężczyźni. Pomiędzy jednym a drugim natarciem, kiedy to agresor poszerzał zdobyty teren, miała możność przekonać się, jak przyjemna jest owa obecność członka pomiędzy delikatnymi ściankami pochwy, jak wspaniałe znalazi tam sobie miejsce, ani za luźne, ani za ciasne. Znowu odczekał chwilę, po czym przesunął się jeszcze trochę w głąb. Viviane miała czas uświadomić sobie, jak to przyjemnie być wypełnianą. jak wspaniale przystosowana jest owa kobieca szpara do pochwycenia i przetrzymywania, jaka to rozkosz mieć w sobie coś, co sprawia, że łączy się ciepło jednego ciała z drugim i że mieszają się soki. Poruszył się ponownie. I oto zaskoczenie. Świadomość pustki w momencie, kiedy członek cofnął się nieco - jej ciało usychało w takich momentach natychmiast. Zamknęła oczy. To stopniowe wnikanie w nią przejmowało ją teraz całą dreszczem, jakieś niewidzialne prądy ostrzegały głębsze regiony jej łona, że niebawem dojdzie do eksplozji, że do jej tunelu o mięciutkich ściankach dopasowuje się coś, co ma zostać wchłonięte przez jego żarłoczną głębię, której nerwy dygotały już niepostrzeżenie w niespokojnym oczekiwaniu. Jej ciało pragnęło więcej i więcej. Wsunął się dalej. - Nie boli? - Wyjął go zupełnie. Ogarnęło ją rozczarowanie, nie chciała jednak
przyznać, jak szybko schnie bez jego zaborczej obecności. Nie pozostało jej nic innego, jak poprosić: - Włóż go z powrotem. - To było cudowne. Wszedł do połowy, tak że mogła go poczuć, nie była jednak w stanie zacisnąć się na nim ani go przytrzymać. Sprawiał wrażenie, jakby zamierzał pozostawić go tam na tej niewielkiej głębokości już na zawsze. Zapragnęła wyprężyć się ku niemu i wchłonąć intruza, zdołała jednak zapanować nad sobą. Z trudem powstrzymała się od krzyku. Ciało, którego nie dotykał, płonęło; głębsza część łona domagała się penetracji, wyginała się do wewnątrz i otwierała, aby ssać. Ścianki pochwy poruszały się jak macki polipa morskiego, usiłowały wciągnąć członek do środka, ten jednak zagłębiał się tylko na tyle, aby przeszywać ją falami dręczącej rozkoszy. Baskijczyk poruszył się znowu, obserwując bacznie jej twarz. Otworzyła usta, chciała ponownie wyprężyć ciało do góry i wchłonąć członek do końca, czekała jednak, on zaś drażnił jej zmysły niezwykle powoli, doprowadzając ją do skraju histerii. Znowu otworzyła usta, jak gdyby chciała zademonstrować otwarcie łona, jego niepohamowane pragnienie - i dopiero wtedy pchnął z całej siły, docierając do dna i czując jej spazmatyczne skurcze. A oto jak Baskijczyk odkrył Bijou. Pewnego dnia. kiedy odwiedził dom publiczny, zastał skruszoną maman, która oświadczyła, że Viviane jest zajęta. Zaofiarowała się nawet, że sama go ukoi, tak jakby miała przed sobą zdradzonego męża. Ale Baskijczyk wolał poczekać, a ponieważ maman nie dała za wygraną i zaczęła go pieścić, zapytał: - Czy mógłbym popatrzeć? Każdy pokój był urządzony w ten sposób, aby amatorzy widowisk mogli obserwować wszystko przez ukryty otwór. Baskijczyk lubił nieraz podglądać wyczyny Viviane z klientami. Tak więc i tym razem maman zaprowadziła go za przepierzenie i ukryła za kotarą, zgodnie z jego życzeniem. W pokoju było czworo ludzi: nieznajoma para, ubrana z wytworną elegancją, przyglądała się dwóm kobietom, leżącym na obszernym łóżku. Viviane, o smagłej skórze, wyciągnęła się wygodnie, a nad nią klęczała na czworakach cudowna kobieta o kremowym ciele, zielonych oczach i długich, kręconych włosach. Jej twarde piersi zdawały się prężyć ku górze, talia była wyjątkowo szczupła, przechodziła jednak niżej w bujne łuki bioder. Miała figurę tak wymodelowaną, jak gdyby nosiła gorset; ciało było jędrne, gładkie jak marmur. Nie miało w sobie nic wiotkiego czy obwisłego, a tylko ukrytą silę podobną do siły pumy. Jej ruchy były zamaszyste i porywcze, niczym gesty Hiszpanki. Była to Bijou. Obie kobiety pasowały do siebie idealnie, nie były speszone ani nie pozorowały zakochanych w sobie, można by je nazwać istotami akcji, jedna i druga uśmiechały się
ironicznie i grzesznie. Baskijczyk nie potrafił określić, czy naprawdę doznają rozkoszy, czy tylko ją symulują, lak perfekcyjne były ich ruchy. Klienci chcieli widocznie popatrzeć na mężczyznę i kobietę, oddających się grze miłosnej, i maman obmyśliła kompromis. Bijou przypasała sobie gumowy penis, który miał tę zaletę, że nigdy nie wiotczał. Tak więc niezależnie od tego, co robiła, penis wystawał agresywnie z jej zagajnika, jak gdyby przygwoździła go tam nieustająca erekcja. Nachylona nad przyjaciółką Bijou wsuwała tę sztuczną męskość nie w jej pochwę, lecz między uda i poruszała nią. jak gdyby ubijała masło, a Viviane dygotała raz po raz, jakby dręczył ją prawdziwy mężczyzna. Ale Bijou dopiero rozpoczęła swoje igraszki. Wyglądało na to, że chce, aby Viviane czuła penis wyłącznie od zewnątrz, posługi wała się nim jak kołatką, opukując delikatnie brzuch i lędźwie Viviane, muskając nim delikatnie jej owłosienie, a potem koniuszek łechtaczki. Dopiero teraz Viviane drgnęła na całym ciele, a kiedy Bijou powtórzyła to, drgnęła ponownie. Kobieta towarzysząca klientowi nachyliła się, jak gdyby była krótkowidzem i zapragnęła odkryć sekret tak zmysłowej reakcji. Viviane, nie mogąc dłużej czekać, rozchyliła uda i zaoferowała Bijou swą płeć. Baskijczyk, ukryty za zasłoną, uśmiechnął się z uznaniem, podziwiając kunszt Viviane. Klienci byli zafascynowani. Stali przy łóżku, wytrzeszczając oczy. Bijou zapytała ich: - Czy chcą państwo zobaczyć, jak się kochamy, kiedy jesteśmy rozleniwione? - Odwróć się - poleciła przyjaciółce. Viviane ułożyła się na prawym boku, a Bijou przytuliła się do niej, opasując ją nogami. Viviane zamknęła oczy, a Bijou natychmiast ułatwiła sobie oburącz wejście, rozwierając śniade pośladki, po czym zaczęła wykonywać pchnięcia. Viviane nie ruszała się w ogóle, akceptowała biernie wszystkie sztychy i ciosy, aż w końcu drgnęła nieoczekiwanie, gwałtownie, przypominając wierzgnięcie konia. Bijou wycofała się, jak gdyby chciała ją ukarać, a Baskijczyk zauważył, że gumowy penis błyszczy teraz jak prawdziwy, nadal wyprostowany triumfalnie. Bijou ponowiła swoje drażniące pieszczoty, dotykała czubkiem penisa ust Viviane, jej uszu, szyi, wreszcie umieściła go między jej piersiami. Viviane ścisnęła je, przytrzymując więźnia, przywarła do ciała Bijou, zaczęła ocierać się o nic - ale Bijou odsunęła się nieco, wyglądało bowiem na to, że jej przyjaciółka traci panowanie nad sobą. Mężczyzna nachylony nad nimi stał jak na rozżarzonych węglach, widać było, że chce rzucić się na nie. Jego towarzyszka powstrzymywała go, ale i ona miała w\ picki na twarzy. Baskijczyk otworzył raptem drzwi. Skłonił się lekko i powiedział: - Chcieli państwo ujrzeć mężczyznę; oto jestem. - Zrzucił ubranie, a Viviane rzuciła
mu spojrzenie pełne wdzięczności. Zorientował się, jak bardzo jest rozgrzana. Potrzebowała teraz raczej dwóch samców niż tych drażniących, ledwie uchwytnych igraszek. Rzucił się pomiędzy obie kobiety i wzrok klientów dostrzegał teraz wszędzie, gdzie się tylko skierował, coś czarownego: dłoń rozchylała pośladki, pomiędzy które zanurzył się potem wścibski palec; sztywny, władczy penis zniknął w czyichś ustach; inne usta pochwyciły sutek. Twarze ginęły między piersiami lub w gąszczu włosów na łonie, nogi zaciskały się wokół nurkującej dłoni, błyszczący od wilgoci penis chował się i wyskakiwał z powrotem. Dwie karnacje, kremowa i cygańska, mieszały się ze sobą i z muskularnym ciałem mężczyzny. A potem zdarzyło się coś dziwnego. Bijou leżała jak długa pod Baskijczykiem. Viviane została na moment zapomniana. Baskijczyk ukląkł nad kobietą, która rozkwitała pod nim jak cieplarniany kwiat; pachnąca, wilgotna, z oczyma przysłoniętymi mgiełką i błyszczącymi ustami, kobieta jak w marzeniach, dojrzała i lubieżna; jednak jej gumowy penis sterczał nadal pomiędzy nimi i Baskijczyk odniósł osobliwe wrażenie, jakby sztuczny członek bronił dostępu do groty kobiety. Tonem niemal gniewnym polecił: - Zdejmij to. - Bijou przeniosła ręce na plecy, rozpięła pas i odczepiła penis. Baskijczyk rzucił się na nią, a ona, nadal ze sztucznym członkiem w dłoni, uniosła go nad pośladki mężczyzny, który znalazł się teraz w jej pochwie. Kiedy uniósł się nieco, aby zadać kolejne pchnięcie, wsunęła mu pomiędzy pośladki gumowy penis. Podskoczył jak rozjuszone zwierzę i zaatakował ją z jeszcze większą furią. Każdorazowo, gdy unosił się nad jej ciałem, ona dźgała go od tyłu. Czuł pod sobą jej piersi, miażdżone ciężarem jego ciała i przesuwające się tam i z powrotem, jej kremowy brzuch, przygniatany przez niego, jej biodra napierające na jego biodra, jej soczystą pochwę pochłaniającą go; kiedy tylko wpychała w niego len sztuczny członek, czuł narastające podniecenie, nie tylko w sobie, lecz również u niej. Chwilami myślał, że to podwójne doznanie doprowadzi go do szału. Viviane leżała nieopodal, dysząc ciężko. Oboje klienci, nadal ubrani, rzucili się na nią i poczęli ocierać się o nią gorączkowo, zbyt podekscytowani, aby tracić czas na poszukiwanie jakiegoś otworu. Baskijczyk poruszał się tam i z powrotem. Łóżko skrzypiało rytmicznie, a oni tarzali się na nim, sczepieni kurczowo, szczelnie. Maszyna miłości, jaką była Bijou, zaczęła wydzielać miód. Dreszcze rozkoszy przeszyły ich ciała, od czubków włosów po palce u nóg. Stopy szukały stóp i splatały się ze sobą, języki sterczały niczym słupki w kwiatach. Bijou krzyczała teraz monotonnie, jej lament unosił się bezkresną spiralą, aaa, aaa, aaa, aaa, zaczął narastać, przybierał brzmienie bardziej żywiołowe. Na każdy krzyk Baskijczyk odpowiadał kolejnym, jeszcze silniejszym pchnięciem. Nie widzieli już splecionych tuż obok ciał; musiał teraz posiąść ją aż do unicestwienia - Bijou, tę dziwkę z tysiącem macek błądzących po jego
ciele, tę dziwkę leżącą to pod nim, to na nim, a zarazem tkwiącą jakby w nim, wypełniającą całe jego wnętrze, dotykającą go wszędzie palcami, podającą mu piersi do ust. Krzyknęła przeraźliwie, jak gdyby zadał jej śmiertelny cios, a potem opadła na wznak. Baskijczyk wstał. Czuł zamęt w głowie, ciało płonęło. Jego dzida sterczała nadal, czerwona, rozogniona. Rozchełstane ubranie obcej kobiety podnieciło go jeszcze bardziej. Nie widział jej twarzy, ginącej pod zadartą spódnicą. Mężczyzna leżał na Viviane, obrabiając ją co sił. Kobieta nakryła ich swoim ciałem, kopiąc nogami w próżnię. Baskijczyk pochwycił ją za nogi i chciał posiąść, ona jednak wrzasnęła coś i zerwała się z miejsca. - Chciałam tylko popatrzeć - wyjaśniła. Poprawiła na sobie ubranie, a mężczyzna zostawił Viviane w spokoju. Tak jak stali, rozwichrzeni, oboje skłonili się ceremonialnie i wyszli. Bijou usiadła, roześmiana, jej migdałowe oczy były jeszcze nieco zamglone. Baskijczyk mruknął: - Daliśmy im niezłe przedstawienie. A teraz ubierz się i chodź ze mną. Zabiorę cię do siebie, chcę cię namalować. Zapłacę maman, ile tylko zechce. I zabrał ją do domu, aby zamieszkała wraz z nim. Bijou sądziła, że Baskijczyk wziął ją do swego mieszkania, chcąc mieć ją tylko dla siebie, zorientowała się jednak już wkrótce, że się myliła. W ciągu dnia była dlań modelką, a wieczorami, kiedy zapraszał swoich przyjaciół, również artystów jak on. zamieniała się w kucharkę i przyrządzała kolację. Potem musiała kłaść się na łóżku, podczas gdy on gawędził jak gdyby nigdy nic z gośćmi, trzymając ją u swego boku i pieszcząc jej ciało. Przyjaciele mimo woli przyglądali się tej zabawie. Jego dłoń machinalnie błądziła po jej pełnych piersiach, ona zaś tkwiła w bezruchu, niczym w transie. Baskijczyk dotykał materiału jej sukni, delikatnie, czule, jak gdyby była to skóra jej ciała. Zawsze nosiła bardzo obcisłe suknie, a jego ręka rejestrowała wszystko, głaskała ją i pieściła, krążyła po jej brzuchu, potem raptem łaskotała ją, aż Bijou wzdrygała się zaskoczona. Wtedy rozpinał jej suknię, wyciągał jedną pierś i mówił: - Widzieliście kiedy takie piersi? Popatrzcie tylko! - Patrzyli więc. Jeden palił papierosa, drugi szkicował Bijou, jeszcze inny rozmawiał, wszyscy jednak pożerali ją wzrokiem. Na tle czarnego materiału sukni pierś - o tak nieskazitelnym kształcie przywodziła na myśl stary marmur o barwie kości słoniowej. Baskijczyk poszczypywał sutki, które czerwieniały. Potem znowu zapinał suknię i głaskał jej nogi, a po chwili wsuwał dłoń pod spódnicę, aż do obcisłych podwiązek. - Czy nie są dla ciebie za ciasne? Pokaż. Nie zostawiły śladu? Podciągał suknię i delikatnie odpinał podwiązkę. Kiedy Bijou unosiła nogę, aby ułatwić mu zamiar, mężczyźni mogli rzucić okiem na gładkie, lśniące uda nad skrajem pończochy. Potem
zakrywała się z powrotem, a Baskijczyk kontynuował pieszczoty. Oczy Bijou stawały się coraz bardziej mętne, jakby wypiła za dużo. A ponieważ czuła się żoną Baskijczyka i przebywała właśnie wśród jego przyjaciół, każdorazowo, kiedy ją obnażał, odpychała go, usiłując ukryć w fałdach sukni wszelkie sekrety swego ciała. Uważała, że teraz nie wypada inaczej. Wyciągała nogi i pocierała jedna o drugą, zrzucając buciki. Erotyczny blask, którym lśniły jej oczy, blask, którego nie zdołały osłonić nawet ciężkie powieki, uderzał w ciała wpatrzonych w nią mężczyzn niczym szalejący pożar. W takie wieczory wiedziała, że Baskijczyk nie zamierza dać jej rozkoszy, a jedynie dręczyć. Odczuwał satysfakcję dopiero wtedy, gdy dostrzegał wyraźną zmianę w wyrazie twarzy przyjaciół. Opuszczał suwak na boku sukni i wsuwał dłoń. - Widzę, Bijou, że nie włożyłaś dziś majtek - mówił, a tamci patrzyli na jego rękę pod suknią, rękę pieszczącą brzuch i sunącą ku udom. Potem wyjmował rękę, a przyjaciele przyglądali się, jak dłoń wyłania się spod sukni i podciąga suwak do góry. Kiedyś poprosił jednego z malarzy o jego rozgrzaną fajkę, a gdy tamten podał mu ją, wsunął fajkę pod spódnicę Bijou i przytknął ją do jej płci. - Zobacz, jaka ciepła - powiedział. Ciepła i gładka. Bijou odsunęła się trochę, nie chciała bowiem, aby wszyscy zorientowali się, że jest już cała wilgotna od pieszczot. Ale fajka wynurzyła się po chwili na światło dzienne i zdradziła to; błyszczała, jak gdyby tkwiła dopiero co w soczystej brzoskwini. Baskijczyk oddał ją właścicielowi, który poznał w ten sposób ów najbardziej tajemny zapach Bijou. Po tym incydencie Bijou siedziała zażenowana, nie wiedząc, co teraz Baskijczykowi przyjdzie do głowy. Zacisnęła uda. Baskijczyk palił papierosa, a jego trzej przyjaciele siedzieli wokół łóżka, gawędząc najspokojniej w świecie, jak gdyby to. co się działo na ich oczach, nie miało z tą rozmową nic wspólnego. Jeden z nich opowiadał o malarce, której obrazy przedstawiające olbrzymie kwiaty w kolorach tęczy zapełniały całą galerię. - To nie kwiaty - sprostował ten od fajki - lecz cipki. Widać to od razu. Taka już jej obsesja: zawsze maluje srom wielkości dorosłej kobiety. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak płatki kwiatu, samo serce kwiecia, a potem dostrzec można dwie nierówne wargi, przedzielone delikatną linią, pofałdowany skraj warg. kiedy są rozchylone. Cóż to może być za kobieta, która zawsze wystawia na pokaz gigantyczny srom, ową szkatułkę, co to ginie w malejącym stopniowo - jak w odległej perspektywie - podobnym do tunelu przedłużeniu samej siebie, będącym jakby sugestywnym cieniem? To tak, jakby miało się tam za chwilę wejść, jakbyś stał przed tymi morskimi roślinami, które otwierają się
tylko po to, aby wessać łapczywie jedzenie, obojętnie jakie; a potem otwierają się ponownie, poruszając płynnie tymi samymi kielichami. W tym momencie Baskijczyk wpadł na pewien pomysł. Poprosił Bijou, aby przyniosła mu pędzelek do golenia i brzytwę. Posłuchała, zadowolona, że może odejść na chwilę i otrząsnąć się z tego erotycznego letargu, w jaki wpadła z winy jego wprawnych rąk. Baskijczyk wziął od niej pędzel i mydło, po czym rozrobił trochę piany. Następnie ujął brzytwę i powiedział do Bijou: - Połóż się na łóżku. - Co chcesz zrobić? - zapytała. - Nie mam przecież owłosionych nóg. - Wiem o tym. Pokaż je. - Wyciągnęła nogi; rzeczywiście były gładkie, jakby je wypolerowano. Połyskiwały niczym szlachetne, jasne drewno, nie było na nich ani jednego włoska, ani żyły, żadnej blizny czy skazy. Tamci trzej nachylili się nad nimi, a Baskijczyk pochwycił je i przycisnął do swego łona. Potem zadarł jej spódnicę do góry, ignorując jej gorączkowe wysiłki, jako że chciała obciągnąć ją z powrotem. - Co chcesz zrobić? - zapytała ponownie. Nie odpowiadając, zadarł spódnicę jeszcze wyżej i odsłonił tak bujny zagajnik kędzierzawych włosów, że trzej mężczyźni zagwizdali z podziwu. Bijou zaciskała spoczywające na rozporku Baskijczyka uda tak mocno, jak tylko mogła, a ten raptem odniósł wrażenie, jakby po jego członku zaczęły łazić tysiące mrówek. Poprosił swoich przyjaciół, aby ją przytrzymali. Początkowo Bijou wyrywała się trochę, a potem uznała, że bezpieczniej jest leżeć spokojnie, gdyż Baskijczyk zaczął ostrożnie golić jej owłosienie na łonie; zaczął od skraju, gdzie rosło bardziej oszczędnie, połyskując na aksamitnym brzuchu. Brzuch załamywał się w tym miejscu bardzo łagodnie. Baskijczyk naniósł trochę piany i począł golić, wycierając co chwila ręcznikiem włosy i mydło. Uda były zaciśnięte tak szczelnie, że mężczyźni nie widzieli nic prócz włosów, ale brzytwa posuwała się coraz dalej, a kiedy dotarła do centrum trójkąta, ukazał się wzgórek, gładkie jak jedwab wzniesienie. Dotyk zimnego ostrza podrażnił Bijou. Była zirytowana i podniecona zarazem, zdecydowana nie pokazywać im swojej płci, brzytwa odsłaniała jednak coraz wyraźniej miejsce, gdzie gładkie ciało przecinała delikatna linia, odsłaniała pączek otworu, miękkie, mięsiste wargi obejmujące łechtaczkę i koniuszek warg o bardzo intensywnej barwie. Pragnęła odsunąć się na bok, bała się jednak, że ostrze zrani ją, na domiar złego tamci trzej trzymali ją mocno i pochylali się nad nią, chcąc obejrzeć wszystko dokładnie. Myśleli, że Baskijczyk poprzestanie na tym, on jednak polecił jej, aby rozsunęła uda. Jej nogi, spoczywające na nim, drgnęły nerwowo, co podnieciło go jeszcze bardziej. Powtórzył: Rozsuń nogi, zauważyłem tam jeszcze trochę włosów. - Zmusił ją do ich otwarcia, a potem
delikatnie zgolił włosy, również tu rosnące skąpo i układające się wokół sromu w łagodne loczki. I wreszcie wszystko zostało obnażone - podłużne, pionowo usytuowane usta, drugie usta, które nie otwierały się jak te na twarzy, lecz tylko, gdy przesuwała się trochę do przodu. Ale Bijou pozostawała nieruchoma, tak więc mogli oglądać jedynie te wargi, zamknięte, zagradzające drogę. Baskijczyk powiedział: - Teraz wygląda tak jak obrazy tej kobiety, prawda? Ale na tamtych obrazach srom był rozwarty, wargi rozchylały się, ukazując blade wnętrze, podobne do wnętrza ust. Bijou natomiast nie chciała tego zademonstrować. Kiedy golenie dobiegło końca, znowu złączyła nogi. Baskijczyk powiedział: - Już ja sprawię, że rozsuniesz je z powrotem. Opłukał pędzelek i zaczął przesuwać nim po wargach sromu, delikatnie, w górę i w dół. Początkowo Bijou napięła odruchowo mięśnie. Głowy mężczyzn nachyliły się jeszcze niżej. Baskijczyk, przytrzymując jej stopy na swojej erekcji, skrupulatnie i powoli muskał pędzlem wargi sromu i koniuszek łechtaczki. I raptem mężczyźni zorientowali się, że Bijou nie napina już pośladków ani mięśni pochwy; że traci kontrolę nad sobą, w miarę jak pędzel porusza się tu i tam; jej pośladki prą nieco do przodu, a wargi rozchylają się, początkowo niedostrzegalnie, a potem coraz bardziej. Nagość uwydatniała najdrobniejszy ruch. Wreszcie wargi rozwarły się. odsłaniając drugą przestrzeń, bledszą o jeden odcień, a potem trzecią - i teraz Bijou parła, parła z całych sił, jak gdyby chciała otworzyć się cała. Jej brzuch falował nieustannie, w górę i w dół, a Baskijczyk oparł się mocniej ojej spazmatycznie drgające nogi. - Przestań - błagała Bijou. - Przestań już! - Mężczyźni dostrzegli wyciekający z niej soczek i teraz dopiero Baskijczyk zostawił je w spokoju; nie chciał jeszcze doprowadzić jej do rozkoszy. Zaplanował to bowiem na później. Bijou pragnęła oddzielić swoje życie w domu publicznym od tego, jakie wiodła u boku artysty, będąc jego modelką. Dla Baskijczyka istniała tu wyłącznie jedna różnica, a mianowicie, że teraz należała tylko do niego. Lubił jednak wystawiać ją na pokaz i radować oczy swych gości jej widokiem. Pozwalał im na przykład asystować jej przy kąpieli, a oni z prawdziwą przyjemnością patrzyli na jej piersi unoszące się w wodzie, na brzuch, który falował, mącąc toń w wannie, na jej całe ciało, kiedy wstawała, aby namydlić się między nogami, uwielbiali też wycierać ją ręcznikiem do sucha. Kiedy jednak ktokolwiek z nich próbował umówić się z Bijou, spotkać się z nią sam na sam lub - co gorsza - posiąść ją. Baskijczyk stawał się zupełnie innym człowiekiem; wstępował w niego demon, który czynił zeń straszliwego wroga.
Jego postępowanie zrodziło w niej chęć poszukiwania na nim pomsty; doszła do przekonania, że ma prawo wychodzić, kiedy chce i dokąd chce. Baskijczyk wytworzył w niej stan permanentnego szału seksualnego i nie zawsze dbał o to, aby ją zaspokoić. Właśnie wtedy zaczęła go zdradzać, czyniła to jednak tak zręcznie, że Baskijczyk nie potrafił nigdy złapać jej na gorącym uczynku. Bijou kolekcjonowała swoich kochanków w Grandę Chaumiere, gdzie pozowała do rysunków. W zimowe dni nie rozbierała się szybko i ukradkiem, jak to robiły inne modelki, tuż przy piecu stojącym w pobliżu podium, lecz czyniła z tego prawdziwą sztukę. Najpierw rozpuszczała włosy i potrząsała nimi jak grzywą, następnie rozpinała płaszcz. Jej dłonie były powolne i pieszczotliwe; nie robiła tego w sposób rutynowy, lecz jak kobieta badająca rękoma dokładne kontury swego ciała i głaszcząca je, wdzięczna za jego doskonałość. Nieodłączna czarna suknia oklejała jej kształty niczym druga skóra, a Bijou zdejmowała ją, stosując jakiś tajemniczy rytuał. Najpierw poruszała ramionami, zsuwając suknię na piersi, ale nie niżej. Wyjmowała lusterko i oglądała sobie twarz i rzęsy, potem opuszczała suwak, obnażając nasadę piersi i łagodną wypukłość, gdzie zaczynał się brzuch. Przez cały ten czas studenci, stojący przy sztalugach, pożerali ją wzrokiem. Nawet kobiety nie odrywały oczu od bujnych części jej ciała, które wyłaniały się spod sukni, przyprawiając o zawrót głowy. Nieskazitelna skóra, miękkie kontury, jędrne wdzięki - to wszystko fascynowało studentów. Bijou miała zwyczaj otrząsać się niczym kol szykujący się do skoku, jak gdyby rozluźniała mięśnie. Właśnie ten gest, który ożywiał całe ciało, wprawiał piersi w drżenie. Następnie ujmowała lekko rąbek sukni i unosiła z wolna, a kiedy miała już ją na wysokości ramion, nieruchomiała na chwilę. Wydawało się, że suknia splątała się z włosami, ale nikt nie śpieszył z pomocą. Wszyscy byli jak sparaliżowani. To ciało, pozbawione tak charakterystycznego owłosienia i zupełnie gołe - kiedy tak stała z rozsuniętymi nogami, aby utrzymać równowagę - porażało ich swą zmysłowością, bujnością i kobiecością. Szerokie, czarne podwiązki tkwiły wysoko, nosiła też czarne pończochy, a w deszczowe dni męskie, skórzane buty z cholewkami. Kiedy nachylała się, by ściągnąć je z nóg, mogła paść łupem każdego, kto do niej podchodził. Dla studentów była to nie lada pokusa. Niektórzy udawali, że chcą jej pomóc, ona jednak, odgadując ich prawdziwe intencje, odganiała ich kopniakami, kiedy tylko zaczynali się zbliżać. Nadal walczyła z ciasną suknią, wstrząsając się co chwila, jakby przeszywały ją spazmy rozkoszy, i wreszcie, gdy studenci napatrzyli się już do syta, uwalniała z materiału resztę ciała. Prezentując pełne, swobodne teraz piersi, poprawiała sobie włosy. Nieraz, spełniając prośbę obecnych, zostawiała buty na nogach, ciężkie buty, z których niczym kwiat wyrastało pyszne ciało o odcieniu kości słoniowej. I wówczas całą klasę
ogarniała przemożna fala żądzy. A kiedy stawała na podium, była znowu tylko modelką, studenci natomiast przypominali sobie, że są artystami. Gdy dostrzegała kogoś, kto jej się podobał, kierowała na niego wzrok. Był to jedyny moment porozumienia się z wybrańcem, gdyż potem przychodził po nią Baskijczyk. Student wiedział, co oznacza jej spojrzenie: Bijou zgadzała się pójść z nim na drinka do pobliskiej kafejki, nie było też dlań żadną tajemnicą, że lokalik ma dwa piętra; górne zajmowali wieczorami karciarze, było jednak puste po południu. Ale o tym wiedzieli tylko kochankowie. Student i Bijou wchodzili na górę po wąskich schodkach, gdzie widniała strzałka z napisem LAVABOS, i niebawem znajdowali się w mrocznej izbie pełnej luster, stolików i krzeseł. Bijou poprosiła kelnera, aby podał im coś do picia, po czym rozsiadła się wygodnie na skórzanej kanapie, zupełnie odprężona. Młody student, którego wybrała, dygotał jak osika. Czuł emanujący z jej ciała żar, jakiego nie znał do tej pory. Padł na jej usta, jego świeża skóra i wspaniałe zęby skłoniły ją, aby otworzyć się w pełni na jego pocałunek i odpowiedzieć własnym językiem. Osunęli się na wąskie, podłużne siedzenie, aon zaczął pieścić jej ciało tak żarliwie, jak tylko mógł. bojąc się zarazem, że lada chwila Bijou powie mu: „Przestań, ktoś tu może wejść”. Lustra odbijały ich miłosne zmagania, nieład, w jakim znajdowały się suknia i włosy. Dłonie studenta błądziły wszędzie, stawały się coraz śmielsze. Wszedł pod stolik i uniósł jej suknię, a kiedy - zgodnie z jego przewidywaniami - zaprotestowała: - Przestań. Ktoś może tu wejść - odparł: - Niech tam! I tak mnie nie dojrzy. - I rzeczywiście: kiedy tak siedział pod stołem, był dla innych niewidoczny. Przechyliła się do przodu, kryjąc twarz w sklepionych dłoniach, tak jakby się zdrzemnęła, pozwalając mu, aby ukląkł i wsunął głowę między jej uda. Omdlewając, zdała się bezwolnie na jego pocałunki i pieszczoty. Tam gdzie niedawno Baskijczyk muskał ją pędzelkiem do golenia, czuła teraz język młodzieńca. Owładnięta rozkoszą, padła na blat od stołu. Po chwili usłyszeli kroki na schodach. Student wyszedł czym prędzej spod stołu i usiadł przy niej. Aby ukryć zmieszanie, pocałował ją. Tak właśnie zastał ich kelner i wyszedł natychmiast po nakryciu stołu. Teraz Bijou poczęła błądzić rękami po ciele studenta, a on całował ją tak płomiennie, że opadła na kanapę, on zaś na nią. Owiewając ją gorącym oddechem, szepnął do ucha: - Chodźmy do mnie. Proszę, chodźmy do mnie. To niedaleko. - Nic mogę - odparła. - Zaraz przyjdzie po mnie Baskijczyk. Każde z nich ujęło teraz rękę drugiego i umieściło ją tam, gdzie mogła sprawić
największą rozkosz. Siedzieli tak przy kieliszkach i gawędzili jakby nigdy nic, darząc się pieszczotami. Ich odbicia w lustrze sprawiały wrażenie, jak gdyby oboje mieli za chwilę wybuchnąć płaczem; mieli wykrzywione twarze, rozdygotane usta, zamglone oczy. Z ich twarzy można było wyczytać, co teraz wyczyniają ręce. Co jakiś czas student robił laką minę, jakby przeszywał go silny ból. Z trudem chwytał powietrze. Jeszcze kiedy ich ręce manewrowały z powodzeniem pod stołem, do izby weszła kolejna para, musieli więc pocałować się znowu, udając romantycznych kochanków. Młody student, niezdolny już do ukrycia stanu, w jakim się znajdował, wyszedł gdzieś, aby sobie ulżyć. Bijou wróciła do klasy, płonąc na całym ciele, ale gdy Baskijczyk przyszedł po nią po zajęciach, była już znowu spokojna. Bijou usłyszała o pewnym jasnowidzu i wybrała się do niego. Był to potężny, czarnoskóry mężczyzna z Afryki Zachodniej. Odwiedzały go wszystkie kobiety z jej dzielnicy, poczekalnia była pełna ludzi, wisiała w niej obszerna, chińska kotara z czarnego jedwabiu, przetykanego złotą nicią. Jasnowidz wyszedł przed zasłonę; mimo swego nie wyróżniającego się niczym szczególnym ubrania sprawiał rzeczywiście wrażenie magika. Lustrującym wzrokiem ogarnął Bijou, a potem zniknął za kurtyną wraz z kobietą, która przyszła tuż przed nią. Seans trwał pół godziny. Następnie jasnowidz odchylił czarną kotarę i grzecznie odprowadził kobietę do drzwi. Teraz przyszła kolej na Bijou. Mężczyzna przepuścił ją przodem i po chwili znalazła się w niemal zupełnie zaciemnionym pokoju; małym, obwieszonym chińskimi zasłonami i oświetlonym jedynie przez kryształową kulę z jakimś światełkiem na spodzie. Blask światła pełgał po twarzy i dłoniach jasnowidza, pozostawiając wszystko inne w mroku. Jego oczy hipnotyzowały. Bijou postanowiła oprzeć się sile hipnozy i zachować pełną świadomość tego, co się wydarzy. Jasnowidz kazał jej położyć się na kanapie i nie ruszać przez chwilę, podczas gdy sam siedział u jej boku, koncentrując na niej całą swą uwagę. Ponieważ zamknął oczy, ona również zamknęła swoje. Przez, całą minutę nie działo się nic innego, wreszcie jasnowidz położył dłoń na jej czole; dłoń ciepłą, suchą, ciężką i elektryzującą. Następnie powiedział monotonnym głosem: - Jest pani żoną człowieka, który panią dręczy. - Tak - odparła, myśląc o Baskijczy ku, który obnażał ją przed swymi przyjaciółmi. - On ma bardzo niezwykłe nawyki. - Tak - przyznała zdumiona. Z zamkniętymi oczyma przeżywała w myślach ponownie wszystkie te sceny z Baskijczykiem; widziała je teraz bardzo wyraźnie i ujrzał je chyba
również jasnowidz. Dodał: - Jest pani zrozpaczona i rewanżuje się zdradzaniem go. - Tak - odparła ponownie. Otworzyła oczy i zamknęła je z powrotem, widząc niezwykle intensywny wzrok Afrykańczyka. Położył delikatnie dłoń na jej ramieniu. - Powinna pani teraz usnąć - powiedział. Jego słowa ukoiły ją, niczym cudowny balsam, wyczytała w nich cień współczucia. Nie mogła jednak zasnąć. Jej ciało było rozbudzone. Wiedziała jednak, że w czasie snu oddech zmienia się, a piersi unoszą się i opadają równomiernie, udała więc. że śpi. Przez cały czas czuła na ramieniu jego dłoń, której ciepło przenikało przez ubranie. Zaczął pieścić jej ramię i czynił to tak lekko, że zaczęło ją ogarniać jakieś senne rozleniwienie. Z drugiej strony nie chciała utracić tego błogiego uczucia, które rodził dotyk jego dłoni i które z ramienia przemieszczało się w dół ciała. Odprężyła się całkowicie. Dotknął jej szyi i czekał. Chciał się upewnić, że istotnie usnęła. Potem dotknął piersi. Bijou nie drgnęła nawet. Ostrożnie, zręcznie począł leraz pieścić brzuch, przyciskając palcem czarny jedwab sukni, tak jakby chciał obwieść kształt jej nóg i przestrzeń pomiędzy nimi. Kiedy już obrysował tę dolinkę, powrócił do pieszczot nóg, ale dotykał ich wyłącznie poprzez suknię. Następnie przeniósł się bezszelestnie niżej i ukląkł w nogach kanapy. Bijou wiedziała, że w tej pozycji jasnowidz może zajrzeć jej pod suknię i dostrzec, że nie nosi nic pod spodem. I rzeczywiście, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią uporczywie. Następnie poczuła jego rękę, która delikatnie unosiła rąbek jej sukni, tak aby odsłonić jej ciało jeszcze bardziej. Bijou leżała z rozsuniętymi lekko nogami, topniejąc pod jego dotykiem i wzrokiem. Czyż to nie wspaniałe, udawać uśpioną i pozwalać patrzeć na siebie, wiedzieć, że mężczyzna może teraz robić, co chce? Poczuła, jak jedwab sukni unosi się wyżej, nogi owionął chłodny prąd powietrza. Wpatrywał się w nie. Jedną dłonią pieścił je łagodnie, powoli, z upodobaniem głaskał ich jędrne ciało, jak również długą, jedwabną alejkę wiodącą pod suknią w górę. Bijou z coraz większym trudem zachowywała spokój, chciała rozsunąć uda nieco bardziej. Jakże powoli wędrowała ta dłoń! Cierpliwie obwodziła kontury nóg, zwalniając jeszcze bardziej na wypukłościach, po czym zatrzymywała się na kolanie i podążała dalej. I znowu znieruchomiała, ale dopiero tuż przed wargami. Z pewnością obserwował przy tym jej twarz,
aby upewnić się, do jakiego stopnia udało mu się ją zahipnotyzować. Dwa palce dotknęły jej płci, poczęły tarmosić wargi. Kiedy poczuł sączący się z niej miód, wsunął głowę pod suknię, między jej uda, i zaczął ją całować. Jego język był długi i zwinny, silny i drążący. Musiała przywołać na pomoc całą siłę woli, aby nie wyprężyć ciała ku jego żarłocznym ustom. Kryształowa kula dawała tak nikłe światło, że Bijou postanowiła otworzyć nieco oczy. Jasnowidz wysunął już głowę spod sukni i powoli zdejmował z siebie ubranie. Stał teraz tuż obok, wspaniały, wysoki, niczym któryś z afrykańskich królów, z błyszczącymi oczyma, obnażonymi zębami, wilgotnymi ustami. Żeby się tylko nie poruszyć, pomyślała, żeby się tylko nie poruszyć! Niech robi to wszystko, na co ma ochotę. Co może zrobić mężczyzna z zahipnotyzowaną kobietą, której nie musi się bać ani w najmniejszym stopniu podobać? Nagi, olbrzymi, stanął przed nią, następnie objął ją oburącz i delikatnie obrócił. Leżała teraz na brzuchu, oferując bujne pośladki. Zadarł suknię do góry i rozsunął pagórki, po czym przerwał, jakby sycąc wzrok. Silnymi, ciepłymi palcami rozwarł jej ciało, pochylił się i zaczął całować szczelinę, a potem wsunął pod nią dłonie i przyciągnął do siebie, tak aby móc wtargnąć w nią od tyłu. Najpierw natknął się na otwór między pośladkami, zbyt mały i ciasny, aby wejść, potem odnalazł ten większy. Przez chwilę poruszał się zamaszyście, wchodząc w nią i wychodząc z powrotem, następnie znieruchomiał. Ponownie obrócił ją, tym razem na wznak, chciał bowiem zobaczyć, jak to będzie, kiedy weźmie ją od przodu. Dłonie odszukały pod suknią piersi i poczęły ugniatać je namiętną pieszczotą. Jego penis był olbrzymi, wypełniał ją do końca. Afrykańczyk pchnął tak gwałtownie, że Bijou ogarnął lęk; gdyby teraz doznała orgazmu, zdradziłaby się, że wcale nie śpi. Chciała zaznać rozkoszy, ale tak, aby on się nie zorientował. Mężczyzna uderzał w nią jednak rytmicznie, umiejętnie i rozpalał ją tak bardzo, że w pewnej chwili, kiedy wyśliznął się z niej, aby pogłaskać ją członkiem, poczuła nadchodzący punkt kulminacyjny. Całą swą żądzę skoncentrowała teraz na tym, aby przeżyć to ponownie, a kiedy Afrykańczyk usiłował wsunąć penis do jej na wpół otwartych ust, zareagowała jedynie w ten sposób, że otworzyła je szerzej. Pragnęła wytrwać w swym postanowieniu: nie dotykać rękami ani nie poruszyć się nawet trochę. Kosztowało to wiele wysiłku, chciała jednak poczuć jeszcze raz tę dziwną przyjemność, jaką daje ukradkowy orgazm, tak jak on rozkoszować się tymi ukradkowymi pieszczotami. Jej bierność doprowadzała go do szału. Dotykał jej ciała dosłownie wszędzie, wchodził w nią w każdy możliwy sposób, nie dojrzał jednak żadnej reakcji z jej strony.
Wreszcie usiadł jej na brzuchu i wsunął członek pomiędzy piersi, ścisnął je i zaczął poruszać się gwałtownie. Czuła jego włosy ocierające się o nią. Raptem straciła panowanie nad sobą. jej usta i oczy otworzyły się jednocześnie. Mężczyzna stęknął z uciechy, przycisnął wargi do jej ust i począł ocierać się o nią całym ciałem. Język Bijou buszował w jego ustach, podczas gdy on przygryzał jej wargi. Raptem przerwał i powiedział: - Zrobisz coś dla mnie? Skinęła głową. - Położę się na podłodze, a ty uklękniesz nade mną. tak abym mógł ci zajrzeć pod suknię. Wyciągnął się na podłodze. Siadła na nim okrakiem, a potem opuściła suknię tak, aby nakryła mu głowę, on natomiast ujął oburącz jej pośladki, jak gdyby trzymał spory owoc, i począł przesuwać między nimi językiem, tam i z powrotem, lam i z powrotem. Po chwili polizał również łechtaczkę, na co Bijou zareagowała gwałtownym podrzutem całego łona. Jego język czuł teraz każdą odpowiedź jej ciała, najdrobniejszy nawet skurcz. Jego wyprężony członek dygotał w tym samym rytmie, w jakim on wydawał okrzyki rozkoszy. Ktoś zapukał do drzwi. Bijou zerwała się na równe nogi, przerażona; jej wargi były nadal mokre od pocałunków, a włosy rozwichrzone. Ale jasnowidz odezwał się spokojnym głosem: - Nie jestem jeszcze gotów. - Odwrócił się do niej i uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech. Mężczyzna ubrał się szybko i niebawem doprowadzili się do porządku. Postanowili spotkać się wkrótce ponownie. Bijou zaproponowała, że przyprowadzi swoje przyjaciółki. Leilę i Elenę. Czy zgodziłby się na to? Propozycja zachwyciła go. Powiedział: - Większość kobiet, które przychodzą do mnie, nie nęci mnie. Nie są ładne. Ale ty... przychodź, kiedy tylko będziesz chciała. Zatańczę dla ciebie. Jego taniec dla trzech kobiet odbył się wieczorem, kiedy wyszły już wszystkie klientki. Afrykańczyk rozebrał się, prezentując lśniące, złocistobrunatne ciało. W pasie przywiązał sobie sztuczny penis, otakim samym kształcie i kolorze jak jego własny. - To taniec z mego ojczystego kraju. Wykonujemy go dla kobiet w święta. - W mrocznym pokoju, gdzie blask światełka pełgał po jego ciele jak ognik, zaczął poruszać brzuchem, sprawiając, że penis kiwał się sugestywnie na wszystkie strony. Rzucał ciałem, jak gdyby wchodził w kobietę, a po chwili pozorował spazmy mężczyzny, ogarniętego szałem orgazmu. Jeden, dwa, trzy. Ostatni spazm był wyjątkowo szalony - jak u mężczyzny, który oddaje życie w momencie ekstazy.
Kobiety nie odrywały od niego oczu. Początkowo ich uwagę przyciągał sztuczny penis, ale potem, w miarę jak rozwijał się ognisty taniec, prawdziwy członek zaczął konkurować z tamtym pod względem długości i wagi. Teraz jeden i drugi podrygiwały do rytmu gestów mężczyzny. Afrykańczyk zamknął oczy, jak gdyby nie potrzebował już kobiet. Bijou była już całkowicie pod jego wrażeniem. Zrzuciła suknię i zaczęła tańczyć wokół niego, poruszając się kusząco. On jednak muskał ją zaledwie czubkiem penisa - i to tylko wtedy, kiedy znaleźli się blisko siebie - prężąc się całym ciałem, wyginając je i obracając dokoła jak szaleniec, który tańczy z niewidzialnym partnerem. Podniecenie ogarnęło też Elenę. Rozebrała się i uklękła obok nich. aby znaleźć się w orbicie tego erotycznego tańca. Zapragnęła, aby ten olbrzymi, silny i twardy penis, który kiwał się w powietrzu tuż przed nią, wykonując samczy danse du ventre, posiadł ją, wtargnął w nią tak głęboko, żeby zaczęła broczyć krwią. Afrykańczyk nadal prowokował je swymi ruchami i ów nastrój udzielił się wreszcie Leili, która właściwie nie czuła do mężczyzn pożądania. Usiłowała objąć Bijou, natrafiła jednak na opór z jej strony, gdyż Bijou interesowała się teraz jedynie tymi dwoma fascynującymi ją członkami. Leila zwróciła się więc do Eleny. Próbowała ją pocałować, a potem zaczęła ocierać się piersiami i sutkami o ciała obu kobiet, kusząc je. Następnie przytuliła się do Bijou, aby zyskać na jej podnieceniu, ale Bijou koncentrowała się nadal na tych dwóch dyndających przed nią męskich organach. Miała otwarte usta i - podobnie jak Elena - marzyła, aby posiadł ją potwór o dwóch członkach; taki, który zaspokoiłby naraz jej oba ośrodki rozkoszy. Kiedy wreszcie Afrykańczyk. wyczerpany tańcem, opadł na podłogę, Elena i Bijou rzuciły się na niego. Bijou czym prędzej wsunęła sobie jeden penis do pochwy, a drugi między pośladki, następnie zaczęła podrzucać brzuchem; z furią i tak długo, aż wreszcie krzyknęła przeciągle z rozkoszy i opadła bezwładnie. Elena odsunęła ją na bok i zajęła jej miejsce, widząc jednak, że Afrykańczyk jest wycieńczony. pozostała tak w bezruchu, czekając, aby odzyskał siły. Jego penis tkwił w niej nadal sztywny, postanowiła więc wykorzystać okres wyczekiwania, zaciskając mięśnie pochwy, bardzo powoli i delikatnie, tak aby nie osiągnąć orgazmu zbyt wcześnie i nie pozbawić się za szybko przyjemności. Po chwili objął jej pośladki i uniósł do góry, aby mogła lepiej dopasować się do gorączkowego tętna jego krwi, po czym zaczął wyginać się i prężyć, odpychać ją i przyciągać do siebie, narzucając swój rytm, wreszcie wykrzyknął, a wtedy ona poczęła poruszać się w kółko wokół nabrzmiałego członka, aż wreszcie spuścił się z jękiem.
Niebawem nakłonił Leilę, aby uklękła nad jego twarzą, tak jak uczynił to poprzednim razem z Bijou, i zanurzył usta pomiędzy jej uda. Mimo iż Leila nigdy jeszcze nie pożądała mężczyzny, poczuła teraz pod wpływem tego pieszczącego języka coś, czego nie zaznała do tej pory. Zapragnęła, aby Afrykańczyk posiadł ją od tyłu. Ułożyła się inaczej i poprosiła go, aby wsadził jej ten sztuczny członek. Uklękła na czworakach, a mężczyzna zrobił to, na co miała ochotę. Elena i Bijou patrzyły ze zdumieniem na jej wyraźne podniecenie, z jakim oferowała pośladki; na Afrykańczyka, który drapał ją i gryzł, poruszając w niej sztucznym penisem. Leila poczuła, jak narasta w niej ból zmieszany z rozkoszą, gdyż członek był naprawdę olbrzymi; pozostała jednak na czworakach z przyklejonym do niej Afrykańczykiem i poruszała się konwulsyjnie, aż w końcu dotarła do punktu kulminacyjnego. Odtąd Bijou często odwiedzała Afrykańczyka. Pewnego dnia leżeli razem na kanapie, on z twarzą wtuloną w jej pachę; przez długą chwilę wdychał tylko jej zapach, a potem zamiast całować, zaczął obwąchiwać ją całą jak zwierzę - najpierw pod pachami, potem włosy, następnie między nogami. Ogarniało go coraz większe podniecenie, nie wyglądało jednak na to, aby zamierzał ją posiąść. Wreszcie powiedział: - Wiesz, Bijou, kochałbym cię bardziej, gdybyś nie kąpała się tak często. Uwielbiam zapach twego ciała, ale jest za słaby. Te częste kąpiele niszczą go. Dlatego właśnie unikam białych kobiet. Wolę zapach intensywny. Proszę cię, kąp się rzadziej: Chcąc sprawić mu przyjemność, Bijou kąpała się odtąd nie tak często, jak dotychczas, a on najbardziej lubił wąchać ją między nogami, zwłaszcza kiedy nie zdążyła się jeszcze umyć. Uwielbiał ów cudowny zapach morskich muszli, zapach nasienia; prosił ją, aby trzymała dla niego swoją bieliznę, aby nosiła ją przez kilka dni, a potem mu ją dawała. Najpierw przyniosła mu swoją nocną koszulę, którą wkładała bardzo często; czarną, obszytą koronkami. Afrykańczyk położył się u boku Bijou, po czym wtulił twarz w koszulę, wdychając jej zapach, wreszcie opadł z powrotem na plecy, milczący i jakby w ekstazie. Bijou spojrzała na jego spodnie i dostrzegła rosnące wybrzuszenie. Wyciągnęła rękę i zaczęła rozpinać powoli guziki, jeden, drugi, trzeci, potem otworzyła jak najszerzej rozporek i odszukała członek, uwięziony w dole, w obcisłych spodenkach. Również tu musiała odpiąć guziki. I wreszcie penis zalśnił przed jej oczyma, brązowy i gładki. Sięgnęła po niego ostrożnie, jak gdyby zamierzała go wykraść z tajemnej kryjówki. Afrykańczyk - z twarzą nakrytą nocną koszulą - nie patrzył na nią. Podciągnęła członek do góry, łagodnie i powoli, uwalniając go z tego niewygodnego położenia, i wtedy podskoczył gwałtownie, sztywny,
gładki i twardy. Zaledwie jednak zdążyła dotknąć go ustami, kiedy Afrykańczyk wyrwał go jej, a potem wziął nocną koszulę, pogniecioną już i zmiętą, położył ją na łóżku i rzucił się na nią całym swym ciałem, zanurzył w niej członek i począł uderzać gwałtownie, z pasją, jak gdyby miał pod sobą Bijou. Bijou chłonęła to widowisko, zafascynowana sposobem, w jaki atakował koszulę, ignorując zarazem ją samą. Jego ruchy podnieciły ją. Afrykańczyka ogarnął najwidoczniej prawdziwy szał; jego ciało, zroszone potem, wydzielało teraz jakiś upajający, zwierzęcy zapach. Rzuciła się na niego, on zaś, dźwigając ją na plecach, lecz nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, nadal dźgał członkiem nocną koszulę. W pewnej chwili przyśpieszył ruchy, ale potem przerwał. Odwrócił się i zaczął rozbierać ją niezwykle delikatnie. Bijou pomyślała, że przestał interesować się koszulą i weźmie ją wreszcie. Zsunął jej pończochy, zostawiając na gołych udach podwiązki. Następnie zadarł do góry suknię, nadal rozgrzaną od dotyku jej ciała. Bijou nosiła czarne majteczki, które tak bardzo lubił. Powoli zsunął je i cofnął się nieco, aby ogarnąć wzrokiem wyłaniające się spod materiału kremowe ciało, fragment tyłeczka, początek pofałdowanej doliny. Tu właśnie pocałował ją, przesuwając majteczki jeszcze niżej. Jego wargi nie przeoczyły żadnego skrawka jej ciała, a jedwab ześlizgujący się po jej udach zdawał się pieścić ją niczym jeszcze jedna delikatna dłoń. Kiedy uniosła jedną nogę, aby uwolnić się z majteczek, mógł bez przeszkód zajrzeć w jej płeć. Pocałował ją tam, ona zaś uniosła drugą nogę i oparła je obie na jego ramionach. Nie odłożył majtek na bok. Trzymał je nadal w dłoni, całując ją bezustannie, potem jednak, pozostawiając wilgotną i zadyszaną, odwrócił się i począł nurzać twarz to w majtkach, to w koszuli, następnie owinął sobie penis pończochami i narzucił na brzuch czarną, jedwabną suknię. Jej szaty zdawały się wywierać na nim takie samo wrażenie jak dłoń. Dygotał z podniecenia. Bijou usiłowała ponownie dotknąć jego członka ustami i rękoma, ale i tym razem odepchnął ją. Leżała więc u jego boku naga i spragniona, patrząc na jego sposób zażywania rozkoszy. Była to dla niej udręka, straszliwa tortura. Rzuciła się na resztę jego ciała, okrywając je pocałunkami, on jednak nie reagował na to. Przez cały czas pieścił, całował i obwąchiwał jej ubranie, aż wreszcie zaczął dygotać konwulsyjnie. Wtedy położył się na wznak, a jego penis drżał w powietrzu, pozbawiony czegokolwiek, co otuliłoby go i ścisnęło. Mężczyzna trząsł się jak w gorączce od stóp do głów, gryzł majtki raz po raz, żuł je, a jego sztywny penis kołysał się tuż obok ust Bijou, choć na tyle daleko, by nie mogła go dosięgnąć. Wreszcie członek zadygotał jeszcze gwałtowniej,
na jego czubku wy kwitła biała piana, a Bijou rzuciła się na niego, aby zebrać ostatnie krople. Któregoś popołudnia, kiedy znowu byli razem, a Bijou jak zwykle nie potrafiła zainteresować go swym ciałem, zawołała zirytowana: - Posłuchaj, od twoich bezustannych pocałunków i ukąszeń mam już opuchniętą myszkę; szarpiesz za jej wargi, jakbyś miał do czynienia z sutkami. Widzisz, wydłużyły się! Ujął je dwoma palcami i przyjrzał się uważnie. Następnie rozchylił je, jak gdyby były to płatki kwiatu, i odparł: - Można by je przekłuć i zawiesić na nich kolczyki, tak jak robimy to w Afryce. Nałożę ci takie kolczyki. Nadal bawił się jej sromem, aż zesztywniał pod jego palcami, a pomiędzy fałdami pojawiła się biaława wilgoć, podobna do delikatnej piany na niewysokiej fali. Poczuł napływ żądzy. Dotknął jej płci czubkiem penisa, ale nie wszedł głębiej. Był teraz opętany myślą oprzekłuciu jej warg, jakby były to uszy, i zawieszeniu na nich drobnych, złotych kolczyków, tak jak czyniły to kobiety w jego ojczystym kraju. Bijou nie wierzyła, że mówi o tym na serio; cieszyła się raczej, myśląc, że Afrykańczyk znowu zwraca uwagę na jej ciało. Kiedy jednak wstał i poszedł po igłę, ogarnął ją strach. Nie chcąc mieć z nim już nic wspólnego, uciekła. Została bez kochanka. Baskijczyk nadal drażnił ją tylko, wzbudzając w niej coraz większą żądzę zemsty. Szczęśliwa czuła się jedynie wtedy, kiedy go zdradzała. Często przechadzała się ulicami, gnana pragnieniem i ciekawością odwiedzała najprzeróżniejsze kawiarenki; marzyła o czymś nowym, o czymś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Siadała przy stoliku, odrzucała jednak wszelkie zaproszenia. Pewnego wieczoru zeszła po schodkach na nadbrzeże. Ta część miasta była mroczna, oświetlały ją jedynie latarnie stojące nieco dalej, w górze. Słabo docierał tu też uliczny zgiełk. Przycumowane nieopodal barki stały bez świateł, ich właściciele spali już o tej porze. Bijou doszła do bardzo niskiego murku i zatrzymała się, aby popatrzeć na rzekę. Oparta łokciami o murek nachyliła się nieco, zafascynowana świetlnymi refleksami tańczącymi po wodzie, i raptem usłyszała wyjątkowo dźwięczny głos, głos, który natychmiast oczarował ją. - Zaklinam panią, proszę się nie ruszać. Nie zrobię nic złego, ale proszę zostać jak teraz, w tej samej pozie. Głos był tak głęboki, dźwięczny i dystyngowany, że mimo woli posłuchała i odwróciła tylko głowę. Za nią stał wysoki, przystojny, dobrze ubrany mężczyzna. W tym nikłym oświetleniu dojrzała jego uśmiech i przyjazny, szarmancki, rozbrajający wyraz twarzy. On również oparł się o murek i powiedział: - O tym, żeby znaleźć tu kogoś takiego jak
pani i w takiej pozie, marzyłem przez całe życie. Nie wie pani nawet, jaki to wspaniały widok... piersi przyciśnięte do poręczy i ta sukienka, tak krótka z tyłu! I jeszcze pani cudowne nogi! - Z pewnością ma pan wiele przyjaciółek - odparła, odwzajemniając uśmiech. - Ale ani jednej, której pragnąłbym tak jak pani. Błagam, niech się pani nie rusza! Bijou była zaintrygowana. Głos nieznajomego fascynował ją i utrzymywał w stanie jakby transu. Poczuła jego rękę, która delikatnie przesunęła się po nodze i wpełzła pod suknię. Głaszcząc ją, opowiadał: - Pewnego dnia obserwowałem dwa psy. Jeden z nich, suka, zajęty był kością, którą znalazł, a drugi, wykorzystując sytuację, dobrał się do niej od tyłu. Miałem wówczas czternaście lat i ta scena wywołała we mnie szalone podniecenie. Nigdy przedtem nie byłem świadkiem czegoś takiego. Od tamtej pory tylko kobieta nachylona jak pani teraz może wzbudzić mą żądzę. Jego ręka nie przestawała jej głaskać, potem przycisnął się do niej i - widząc, jak jest uległa - stanął tak, jakby chciał osłonić ją swym ciałem. Poczuła raptem strach i chciała uwolnić się z uścisku, ale mężczyzna był zbyt silny. Znajdowała się już pod nim i jedyne, co musiał uczynić, to przechylić jej ciało jeszcze bardziej. Przycisnął jej głowę i ramiona do murku, po czym zadarł jej spódnicę do góry. Bijou nie miała nic pod spodem i mężczyzna jęknął głucho z zachwytu. Zaczął szeptać jej do ucha, jak bardzo jej pragnie, słowa, które ją koiły, zarazem jednak przyciskał ją do muru tak mocno, że była całkowicie na jego łasce. Czuła go na plecach, ale nie wchodził w nią; stał tylko, przywierając do niej całym ciałem. Czuła siłę jego nóg i słyszała jego głos, który okrywał ją jakąś gęstą powłoką, ale to było wszystko. Potem dotknęło ją coś miękkiego i ciepłego, coś, co było zbyt słabe, aby w nią wtargnąć, a po chwili na uda spłynęła ciepła sperma. Mężczyzna puścił ją i oddalił się czym prędzej. Leila i Bijou wybrały się na przejażdżkę konną po Lasku Bulońskim. Leila wyglądała przepięknie na grzbiecie konia: smukła, męska i wyniosła. Bijou miała ciało bardzo bujne, nie była jednak tak pewna siebie. Jazda po Bois była prawdziwą rozkoszą. Mijały eleganckich ludzi, potem znalazły się na długim odcinku odludnych leśnych ścieżek. Co jakiś czas napotykały kawiarenkę, gdzie można było coś zjeść i wypocząć. Była wiosna. Bijou uczyła się od niedawna jazdy na koniu, a dziś wybrała się na pierwszą samodzielną przejażdżkę. Jechały powoli, rozmawiając przez cały czas. Potem Leila puściła konia galopem iBijou uczyniła to samo. Gnały tak przez kilka minut, po czym zwolniły. Ich twarze były zaróżowione.
Bijou poczuła przyjemne drażnienie między udami, pośladki zalewała fala ciepła. Zastanawiała się, czy Leila czuje to samo. Po upływie pół godziny podniecenie wzmogło się. Jej oczy błyszczały, wargi zwilgotniały. Leila spoglądała na nią z zachwytem. - Jazda konna dobrze ci służy - powiedziała. Nonszalancko trzymała w dłoni szpicrutę, rękawiczki przylegały ściśle do długich palców, miała na sobie męską koszulę, której mankiety spięła spinkami. Strój podkreślał wiotką kibić, linię jej piersi i pośladków. Ciało Bijou wypełniało kostium bardziej obficie. Jej piersi osadzone były wysoko i prowokacyjnie sterczały w górę. Wiatr rozwiewał jej włosy. Ale... och! To ciepło na pośladkach i między nogami... tak jakby jakaś doświadczona masażystka natarła ją tam alkoholem i poklepywała teraz delikatnie! Za każdym razem, kiedy unosiła się w siodle iopadała z powrotem, czuła to cudowne mrowienie. Leila pozostała z tyłu; jadąc za Bijou, przyglądała się z prawdziwym upodobaniem ruchom jej ciała na koniu. Jako początkująca, Bijou nachylała się w siodle do przodu, wypinając pośladki, krągłe i pełne w tych obcisłych bryczesach, i prezentując kształtne nogi. Konie zagrzały się, zaczęły się pienić i wydzielać intensywny zapach, który wnikał w ubranie kobiet. Ciało Leili stawało się jakby coraz lżejsze, nerwowo zaciskała dłoń na szpicrucie. Znowu pędziły galopem, strzemię w strzemię, z na wpół otwartymi ustami, poddając twarze pod wiatr. Bijou ścisnęła boki konia nogami i raptem przypomniała sobie, jak ujeżdżała kiedyś Baskijczyka, siedząc mu na brzuchu, a potem podniosła się i stanęła nad nim tak, aby jej płeć znalazła się na wprost jego oczu, on zaś objął ją w tej pozie i przez dłuższy czas sycił nią wzrok. Innym razem siedział na podłodze na czworakach, a ona przywarła doń od tyłu i usiłowała sprawić ból, ściskając mu boki kolanami. Baskijczyk śmiał się nerwowo i zagrzewał ją okrzykami do wzmożenia wysiłków. Jej kolana były silne jak u mężczyzny dosiadającego konie, a Baskijczyka ogarnęło podniecenie tak duże, że dźwigając ją na sobie, począł pełzać ze sztywnym członkiem po całym pokoju. Koń Leili unosił co jakiś czas ogon i uderzał się nim energicznie po zadzie, prezentując błyszczące w słońcu włosy. Kobiety dotarły wreszcie do najgłębszego zakątka lasu i tam zeskoczyły na ziemię. Zaprowadziły konie na pokrytą mchem polankę, po czym usiadły, aby odpocząć. Zapaliły papierosy; Leila nie wypuszczała szpicruty z ręki. - Od tej jazdy palą mnie pośladki - powiedziała Bijou. - Pokaż - odparła Leila. - Za pierwszym razem nie powinnaś jeździć tak dużo. Zobaczę, jak to wygląda. Bijou rozpięła z wolna pasek, po czym guziki od spodni, opuściła je trochę na dół i obróciła się tyłem do przyjaciółki, która przełożyła ją sobie przez kolana i powtórzyła: -
Zobaczę. - Zsunęła spodnie jeszcze niżej, obnażając całe pośladki, i dotknęła Bijou. - Boli? - zapytała. - Nie, właściwie nie. Tylko są rozpalone, jakby ktoś je przypiekał. Dłoń Leili spoczęła na krągłych pośladkach. - Biedne, słodkie maleństwa - szepnęła. - A tu boli? Jej ręka wśliznęła się głębiej pod spodnie, głębiej między nogi. - Nie, czuję tylko ciepło, żar - odparła Bijou. - Zdejmij spodnie, to się ochłodzisz - poradziła Leila, zsuwając je jeszcze trochę i przytrzymując przyjaciółkę na kolanach. - Masz cudowną skórę, Bijou. Jak pięknie mieni się w słońcu! Poleź tak trochę, powietrze cię ochłodzi. Nadal głaskała ciało Bijou między udami, jak gdyby miała przed sobą kotkę. Każdorazowo, gdy spodnie podsuwały się do góry, zakrywając z powrotem pośladki, opuszczała je znowu. - Ten żar nie ustępuje - szepnęła Bijou, leżąc nieruchomo. - Jeśli nie ustąpi za chwilę, spróbujemy czegoś innego. - Możesz robić, na co masz ochotę - powiedziała Bijou. Leila uniosła szpicrutę i zadała cios, na początek niezbyt mocny. - Teraz zrobiło mi się jeszcze goręcej - zaoponowała Bijou. - Tego właśnie chcę, aby było ci gorąco. Masz czuć między nogami żar, jaki tylko możesz znieść. Bijou leżała w bezruchu. Leila ponownie użyła szpicruty, zostawiając tym razem czerwoną pręgę. - Jest mi tak gorąco - szepnęła Bijou. - Chcę, żebyś płonęła w tym miejscu - odparła Leila. - Żebyś płonęła ogniem nie do zniesienia. Wtedy pocałuję cię tam. Zadała kolejny cios, a ponieważ Bijou nie zareagowała na to, uderzyła jeszcze raz, silniej niż przed chwilą. Bijou zawołała: - Jak to pali, Leila! Proszę, pocałuj mnie tam. Leila nachyliła się i w długim pocałunku przylgnęła wargami do doliny pomiędzy pośladkami a sromem. Potem uderzyła ponownie. I jeszcze raz. Bijou podrzucała pośladkami, jak gdyby miała boleści. W rzeczywistości czuła rozkoszną falę ciepła. - Uderz mocniej - poprosiła. Leila posłuchała, potem zapytała: - Chcesz zrobić to samo ze mną? - Tak - odparła Bijou. Wstała, ale nie podciągnęła spodni, usiadła na chłodnym mchu,
przełożyła sobie Leilę przez kolana, rozpięła jej spodnie i zadała parę ciosów, najpierw łagodnych, potem coraz mocniejszych, aż Leila poczęła reagować gwałtownymi podrzutami ciała. Jej pośladki były teraz zaczerwienione i gorące. - Rozbierzmy się do naga i wsiądźmy na konia - zaproponowała. Zrzuciły całe ubranie i dosiadły we dwie jednego konia. Siodło było ciepłe. Przytuliły się do siebie tak szczelnie, jak to było możliwe; Leila, siedząca w tyle, obejmowała piersi Bijou i całowała ją raz po raz w ramię. Jechały tak przez jakiś czas, a ruchy konia sprawiały, że siodło ocierało się ustawicznie o ich wargi. Leila gryzła Bijou w ramiona, ta natomiast odwracała się i przygryzała sulki Leili. Niebawem powróciły na polanę i zaczęły się ubierać. Zanim jednak Bijou zdołała nałożyć spodnie, Leila powstrzymała ją, aby pocałować jej łechtaczkę; ale Bijou dolegały najbardziej piekące pośladki, poprosiła więc przyjaciółkę, aby uśmierzyła jej cierpienia. Leila zaczęła pieścić jej tyłeczek, a potem znowu użyła szpicruty, użyła jej z całej siły, na co Bijou odpowiadała mocnymi skrętami całego ciała. Leila rozciągnęła jedną ręką jej pośladki, a drugą poczęła zadawać ciosy, tak aby rzemień uderzał między nie, w sam środek tego wrażliwego miejsca. Bijou krzyknęła przeraźliwie, ale Leila nie przestawała jej chłostać, aż Bijou ogarnęły konwulsje. Teraz przyszła kolej na Bijou, która uderzała z całych sił, rozwścieczona, że podnieciła się do tego stopnia i nie może znaleźć zaspokojenia, że cała płonie, a nie potrafi ugasić tego żaru. Po każdym uderzeniu padała rozdygotana między nogi Leili, tak jakby brała ją w posiadanie, wchodząc w nią głęboko. I wreszcie, kiedy obydwie były już zaczerwienione od tych razów, kiedy nie panowały już nad sobą, rzuciły się na siebie rękami i językami, osiągając w mig pełnię rozkoszy. Cała szóstka postanowiła wybrać się razem na piknik: Elena, jej kochanek Pierre, Bijou i Baskijczyk, Leila oraz Afrykańczyk. Jako cel wycieczki wyznaczono lasek pod Paryżem. Po drodze zjedli obiad w restauracji nad Sekwaną, następnie zostawili samochód w cieniu i weszli pieszo w głąb lasu. Początkowo spacerowali w grupie, potem jednak Elena z Afrykańczykiem pozostali w tyle. Elena postanowiła wdrapać się na drzewo, Afrykańczyk natomiast wyśmiał ją, nie wierząc, że to uczyni. Ale Elena wiedziała, jak się do tego zabrać. Ostrożnie postawiła nogę na najniższej gałęzi i zaczęła się wspinać. Afrykańczyk stał pod drzewem z zadartą głową. W ten sposób mógł zajrzeć jej pod spódnicę. Elena miała na sobie obcisłą, różową bieliznę, tak krótką, że widać było jej uda.
Afrykańczyk stał tak, śmiejąc się i drażniąc z nią. W pewnej chwili doznał erekcji. Elena siedziała teraz na konarze, dosyć wysoko. Afrykańczyk nie mógł jej dosięgnąć, był bowiem zbyt duży i ciężki, aby wejść na pierwszą gałąź. Pozostało mu jedynie siedzieć pod drzewem, patrzeć na nią i czuć, jak erekcja przybiera na sile. - Jaki dasz mi dziś prezent? - zapytał. - Taki - odparła Elena, zrzucając kilka kasztanów. Nadal siedziała na gałęzi, wymachując nogami. Po chwili podeszli do nich Bijou i Baskijczyk. Bijou, zazdrosna trochę o to, że obaj mężczyźni patrzą na Elenę, rzuciła się w trawę i zawołała: - Coś wlazło mi pod ubranie. Boję się! Mężczyźni podeszli do niej. Najpierw pokazała na plecy i Baskijczyk przesunął dłonią po sukni, od góry do dołu. Potem powiedziała, że czuje coś z przodu i wtedy Afrykańczyk włożył rękę pod jej suknię i począł udawać, że szuka intruza pod piersiami. Raptem Bijou poczuła, że naprawdę coś jej łazi po brzuchu; wzdrygnęła się i poczęła tarzać się po ziemi. Mężczyźni pośpieszyli z pomocą. Podnieśli jej spódnicę i rozpoczęli poszukiwania. Bijou miała na sobie jedwabną bieliznę, która zakrywała ją całkowicie. Odchyliła nieco majtki na boku - z myślą oBaskijczyku, który był przecież bardziej uprawniony od innych do przeszukiwania jej sekretnych zakątków. To podnieciło Afrykańczyka. Zaczął turlać Bijou na wszystkie strony i poklepywać ją, mówiąc przy tym: - Zabiję to, cokolwiek to jest. - Również Baskijczyk obmacywał ją skwapliwie. zjedli obiad w restauracji nad Sekwaną, następnie zostawili samochód w cieniu i weszli pieszo w głąb lasu. Początkowo spacerowali w grupie, potem jednak Elena z Afrykańczykiem pozostali w tyle. Elena postanowiła wdrapać się na drzewo, Afrykańczyk natomiast wyśmiał ją, nie wierząc, że to uczyni. Ale Elena wiedziała, jak się do tego zabrać. Ostrożnie postawiła nogę na najniższej gałęzi i zaczęła się wspinać. Afrykańczyk stał pod drzewem z zadartą głową. W ten sposób mógł zajrzeć jej pod spódnicę. Elena miała na sobie obcisłą, różową bieliznę, tak krótką, że widać było jej uda. Afrykańczyk stał tak, śmiejąc się i drażniąc z nią. W pewnej chwili doznał erekcji. Elena siedziała teraz na konarze, dosyć wysoko. Afrykańczyk nie mógł jej dosięgnąć, był bowiem zbyt duży i ciężki, aby wejść na pierwszą gałąź. Pozostało mu jedynie siedzieć pod drzewem, patrzeć na nią i czuć, jak erekcja przybiera na sile. - Jaki dasz mi dziś prezent? - zapytał. - Taki - odparła Elena, zrzucając kilka kasztanów. Nadal siedziała na gałęzi, wymachując nogami.
Po chwili podeszli do nich Bijou i Baskijczyk. Bijou, zazdrosna trochę o to, że obaj mężczyźni patrzą na Elenę, rzuciła się w trawę i zawołała: - Coś wlazło mi pod ubranie. Boję się! Mężczyźni podeszli do niej. Najpierw pokazała na plecy i Baskijczyk przesunął dłonią po sukni, od góry do dołu. Potem powiedziała, że czuje coś z przodu i wtedy Afrykańczyk włożył rękę pod jej suknię i począł udawać, że szuka intruza pod piersiami. Raptem Bijou poczuła, że naprawdę coś jej łazi po brzuchu; wzdrygnęła się i poczęła tarzać się po ziemi. Mężczyźni pośpieszyli z pomocą. Podnieśli jej spódnicę i rozpoczęli poszukiwania. Bijou miała na sobie jedwabną bieliznę, która zakrywała ją całkowicie. Odchyliła nieco majtki na boku - z myślą oBaskijczyku, który był przecież bardziej uprawniony od innych do przeszuki waniajej sekretnych zakątków. To podnieciło Afrykańczyka. Zaczął turlać Bijou na wszystkie strony i poklepywać ją, mówiąc przy tym: - Zabiję to, cokolwiek to jest. - Również Baskijczyk obmacywał ją skwapliwie. - Musisz się rozebrać - powiedział wreszcie. - Nie ma innego wyjścia. Obaj pomogli jej zrzucić ubranie. Elena przyglądała im się z góry. Robiło jej się ciepło, poczuła mrowienie; zapragnęła, aby te męskie dłonie błądziły po jej ciele. Bijou, już naga, szukała sobie owada między nogami, potem w owym trójkątnym meszku i wreszcie nie znalazłszy niczego - zaczęła z powrotem nakładać bieliznę. Ale Afrykańczyk nie chciał oglądać jej ubranej. Czym prędzej podniósł z ziemi jakieś niewinne stworzonko i umieścił je na’ ciele Bijou. Owad począł pełzać po nodze i Bijou znowu rzuciła się na ziemię, tarzając się nerwowo i starając się nie dotykać owada rękami. - Zdejmijcie go ze mnie, zdejmijcie! - krzyczała, turlając się po trawie i prezentując te części ciała, po których akurat łaził owad. Ale żaden z mężczyzn nie kwapił się z pomocą. Baskijczyk odłamał gałąź i zaczął uderzać w intruza, Afrykańczyk uczynił to samo. Uderzenia nie były silne; łaskotały raczej niż sprawiały ból. Po chwili Afrykańczyk przypomniał sobie o Elenie i wrócił pod drzewo. - Zejdź już - zawołał. - Pomogę ci. Oprzyj mi stopę na ramieniu. - Nie zejdę - odparła Elena. Zaczął ją błagać i wreszcie postanowiła spełnić jego prośbę. Kiedy miała już stanąć na najniższej gałęzi, ujął ją za nogę i położył sobie na ramieniu. Ześliznęła się z drzewa, zawisła jednak nogami wokół jego szyi i przywarła swą norką do jego twarzy. Zachwycony począł wdychać jej zapach, obejmując ją mocno rękami. Przez suknię czuł dotyk i zapach jej płci; nie wypuszczając jej z objęć, wpił się zębami w materiał, ona natomiast zaczęła się wyrywać, kopiąc go i bębniąc pięściami po plecach.
W tej właśnie chwili nadbiegł jej kochanek; rozwścieczony, z rozwianym włosem. Daremnie Elena usiłowała mu wytłumaczyć, że Afrykańczyk chwycił ją, gdyż inaczej spadłaby na ziemię. Pozostał zagniewany, ogarnięty żądzą zemsty. Widząc parę ułożoną na trawie, postanowił przyłączyć się do niej, ale Baskijczyk nie pozwalał nikomu dotknąć Bijou. Nadal uderzał ją lekko gałęzią. W pewnym momencie spomiędzy drzew wyłonił się olbrzymi pies i zbliżył się, obwąchując ją z wyraźną przyjemnością. Bijou pisnęła i poczęła się wyrywać, chcąc wstać, ale zwierzę, wyjątkowo duże, oparło się już o nią przednimi łapami, teraz zaś usiłowało wepchnąć nos między jej nogi. W oczach Baskijczyka pojawił się raptem jakiś okrutny błysk; mrugnął na kochanka Eleny. Pierre zrozumiał, o co chodzi. Obaj pochwycili Bijou z całych sił za ręce i nogi, pozwalając, aby pies wąchał ją do woli, gdzie tylko chce. Po chwili zaczął lizać z upodobaniem jedwabną koszulkę - w tym samym miejscu, w którym polizałby ją chętnie każdy mężczyzna. Baskijczyk odgarnął bieliznę, obnażając łono, a pies kontynuował lizanie, czyniąc to pieczołowicie i skrupulatnie. Jego język był szorstki, o wiele bardziej szorstki niż u mężczyzny, a do tego długi i silny. Lizał i lizał z prawdziwą pasją, a trzej mężczyźni przyglądali się z zaciekawieniem. Elena i Leila miały wrażenie, jakby to one były lizane przez tego psa. Stały wzburzone, patrząc na Bijou i zastanawiając się, czy ich przyjaciółka odczuwa teraz rozkosz. Początkowo Bijou była wystraszona i wyrywała się gorączkowo. Potem jednak doszła do przekonania, że opór nie ma sensu, że zrobi sobie tylko coś złego, walcząc tak zawzięcie z mężczyznami, którzy krępowali ją tak mocno, że czuła się jak skuta kajdanami. A pies był przepiękny, miał duży, zmierzwiony łeb i czysty język. Promienie słońca padały na owłosienie łonowe Bijou, połyskujące niczym brokat. Jej płeć była wilgotna - ale nikt nie wiedział, czy to od języka psa, czy też od rozkoszy. Kiedy przestała stawiać opór, Baskijczyk poczuł żądło zazdrości, odegnał psa kopniakiem i puścił Bijou. Nadszedł czas, kiedy Baskijczyk znudził się swoją kochanką i porzucił ją. Tymczasem Bijou nawykła już tak bardzo do jego ekscentrycznych pomysłów i okrutnych zabaw, a zwłaszcza do jego zwyczaju wiązania jej, kiedy to bezsilna znosiła najprzeróżniejsze ekscesy z jego strony, że teraz przez całe miesiące nie potrafiła cieszyć się odzyskaną wolnością, nie miała też ochoty kochać się z innym mężczyzną. Również kobiety nie mogły dać jej szczęścia.
Próbowała zająć się pozowaniem, ale pokazywanie innym swego ciała przestało ją bawić; nie lubiła, gdy studenci patrzyli na nią z pożądaniem. Sama i bez celu wychodziła więc z domu; włócząc się całymi dniami - i w ten sposób wróciła na ulicę. Baskijczyk natomiast ponownie poddał się dawnej, dręczącej go niegdyś obsesji. Urodzony w zamożnej rodzinie, miał siedemnaście lat, kiedy ojciec zaangażował francuską guwernantkę dla jego młodszej siostry. Kobieta była niska, pulchna, ubierała się zawsze bardzo kokieteryjnie; uwielbiała zwłaszcza skórzane lakierowane buty i czarne, przejrzyste pończochy. Miała małe stopy o wyjątkowo wysokim podbiciu. Baskijczyk był ładnym chłopcem i Francuzka szybko zwróciła na niego uwagę. Wraz z nią i swoją siostrzyczką wybierał się często na spacer, ale obecność siostry nie pozwalała, aby w tym czasie dochodziło do czegoś pomiędzy nimi, jeśli nie liczyć powłóczystych spojrzeń. Guwernantka miała w kąciku ust mały pieprzyk, który fascynował Baskijczyka. Pewnego razu wyraził się o nim z nie skrywanym zachwytem. Odpowiedziała wtedy: - Mam jeszcze jeden, ale w takim miejscu, gdzie nigdy byś się tego nie spodziewał, i zresztą nigdy go nie ujrzysz. Chłopiec usiłował domyślić się, gdzie znajduje się drugi pieprzyk guwernantki, próbował też wyobrazić sobie ją nagą. Gdzie mógł być ten pieprzyk? Nagie kobiety widział do tej pory tylko na zdjęciach. Miał na przykład pocztówkę, na której prezentowała się tancerka w krótkiej spódniczce z piór. Kiedy chuchał na pocztówkę, spódniczka unosiła się, odsłaniając ciało kobiety; jedna noga była zadarta do góry, jak u baletnicy, i Baskijczyk mógł przyjrzeć się dokładnie temu, co tancerka miała między nogami. Owego dnia po spacerze zamknął się w swoim pokoju, wyjął pocztówkę i chuchnął. Wydawało mu się, że widzi ciało guwernantki: jej bujne, pełne piersi. Potem chwycił ołówek i narysował mały pieprzyk między udami tancerki. Ogarnęło go przy tym tak olbrzymie podniecenie, że postanowił za wszelką cenę ujrzeć guwernantkę nagą. Niestety, rodzina Baskijczyka była liczna, należało więc zachować ostrożność, gdyż stale ktoś kręcił się w pobliżu, czy to na schodach, czy w pokojach. Nazajutrz podczas spaceru Francuzka dała mu chusteczkę. Po powrocie do siebie Baskijczyk rzucił się na łóżko i przywarł do chusteczki ustami. Czuł na niej zapach jej ciała, gdyż kobieta trzymałają w dłoni przez cały upalny dzień, materiał przepojony był więc jej potem. Zapach był tak intensywny i poruszył go do tego stopnia, że już po raz drugi pomiędzy jego nogami rozpętało się piekło. Znowu nastąpiła erekcja, co do tej pory przytrafiało mu się wyłącznie podczas snu. Następnego dnia Francuzka podała mu coś owiniętego w papier. Wsunął paczuszkę do
kieszeni, a po spacerze popędził od razu do swego pokoju i rozwinął ją. W środku były cieliste majtki obszyte koronką. Musiała niedawno mieć je na sobie, gdyż zachowały zapach jej ciała. Chłopiec zanurzył w nich twarz, czując szaloną rozkosz. Zaczął sobie wyobrażać, że ściąga je z guwernantki - i wrażenie to było tak sugestywne, że znowu doznał erekcji. Nie przestając obcałowywać majtek, począł się głaskać, a potem trzeć członkiem o ciepły jeszcze jedwab. Dotyk jedwabiu był wręcz upojny. Wydało mu się, że ociera się ojej ciało, a może nawet o to miejsce, gdzie - jak podejrzewał - znajdował się drugi pieprzyk. Nagle nastąpił wytrysk, jego pierwszy wytrysk, i przeszył go tak potężną falą rozkoszy, że chłopiec spadł z łóżka. Nazajutrz dała mu kolejną paczuszkę. Tym razem był w niej stanik. I znowu powtórzyła się cała ceremonia, a chłopiec zaczął się zastanawiać, co jeszcze może od niej otrzymać tak podniecającego, jak dotychczasowe prezenty. Następne zawiniątko było większe niż poprzednie i wzbudziło zainteresowanie jego siostrzyczki. - To tylko książki - wyjaśniła guwernantka. - Nic, co by cię mogło zaciekawić. Chłopiec pobiegł do pokoju; okazało się, że dziś ofiarowała mu niewielki czarny gorset z koronkową lamówką, który dawał wyobrażenie o kształtach jej ciała. Koronka była już nieco postrzępiona, a Baskijczyka ogarnęło znowu podniecenie. Nie panując już nad sobą, rozebrał się i nałożył gorset na siebie, zaciągając tasiemki tak, jak to widział kiedyś u matki. Był ściśnięty, czuł nawet ból, ale ten ból potęgował rozkosz. Wyobraził sobie, że to guwernantka obejmuje go, zaciska na nim ramiona mocno, aż do utraty tchu. a kiedy rozluźnił tasiemki - że to z niej zdejmuje gorset i widzi ją teraz nagą. Znowu ogarnęła go gorączka, poczęły dręczyć go najprzeróżniejsze wizje - talia guwernantki, jej biodra, jej uda. Na noc wziął do łóżka wszystkie jej rzeczy, które miał, i zasnął na nich, napierając na nie członkiem, tak jakby wpychał go w jej ciało. Śnił o niej. Czubek jego penisa był nieustannie mokry. Nad ranem miał podkrążone oczy. Dała mu jeszcze swoje pończochy, a potem czarne, lakierowane buty. Ustawił je sobie na łóżku. Następnie ułożył się pośród swoich zdobyczy, nagi, spragniony Francuzki, marzący o tym, że jest teraz obok niego. Buty potęgowały to wrażenie; wydało mu się, że guwernantka weszła do pokoju i chodzi po jego łóżku. Ułożył je między swymi nogami, aby móc na nie patrzeć, i teraz odniósł wrażenie, że kobieta chodzi po nim, ugniatając go swymi kształtnymi stopami. Sama myśl o tym podniecała go, dygotał jak w gorączce. Przysunął buty jeszcze bliżej do siebie, a potem jednym z nich dotknął czubka penisa. Raptownie wstrząsnęło nim podniecenie tak potężne, że doznał wytrysku, zalewając cały but.
Wszystko to stało się dla niego prawdziwą torturą. Począł przekazywać guwernantce listy, w których błagał ją, aby przyszła do niego w nocy. Czytała je z przyjemnością jeszcze w jego obecności, jej ciemne oczy błyszczały. Nie chciała jednak ryzykować swojej posady.. A potem nastał dzień, kiedy musiała wyjechać do domu: jej ojciec zachorował. Chłopiec nie zobaczył jej już nigdy, pozostały w nim trawiąca żądza, jak również udręka, którą przeżywał na widok jej ubrań. Pewnego razu spakował wszystkie jej rzeczy i udał się do domu publicznego. Tam odnalazł prostytutkę, która wyglądem przypominała guwernantkę. Polecił jej włożyć ubranie Francuzki, a potem przyglądał się jej, jak sznuruje sobie gorset uwydatniający strome piersi i wypukłe pośladki; jak zapina sobie stanik i naciąga majtki. Następnie poprosił, żeby włożyła pończochy i buty. Jego podniecenie było teraz przemożne, że aż nie do opisania. Zaczął ocierać się o kobietę całym ciałem, potem wyciągnął się u jej stóp, błagając, aby dotykała go czubkiem buta. Najpierw dotknęła jego piersi, potem brzucha, wreszcie koniuszka penisa. Przejęty uczuciem rozkoszy zerwał się na równe nogi; miał wrażenie, że dotyka go guwernantka. Obsypał pocałunkami jej bieliznę i próbował posiąść dziewczynę, ale gdy tylko rozsunęła nogi, jego żądza zgasła, gdyż... gdzie podział się ów drobny pieprzyk?
PIERRE
Jeszcze jako młodzieniec Pierre przechadzał się pewnego wczesnego poranka po nadbrzeżu. Przez jakiś czas spacerował tak bez celu, kiedy nagle jego uwagę przykuł mężczyzna, który usiłował wyciągnąć z wody na pokład barki nagie ciało, zaplątane w łańcuchu kotwicznym. Pierre pośpieszył mu na pomoc. Wspólnymi siłami wydobyli ciało na łódź. Mężczyzna obrócił się do Pierre’a i powiedział: - Poczekaj tu, a ja sprowadzę policjanta. - Potem pobiegł czym prędzej. Słońce zaczęło właśnie wschodzić i okryło nagie ciało różowym blaskiem. Dopiero teraz Pierre zorientował się, że jest to kobieta, w dodatku bardzo piękna. Długie włosy spływały na ramiona i pełne, krągłe piersi. Ciało miała gładkie, złociste i błyszczące. Nigdy dotąd Pierre nie widział piękniejszej kobiety; obmyta dokładnie przez fale, leżała teraz, prezentując nagie, śliczne miękkie kształty. Zafascynowany pożerał ją wzrokiem. Słońce suszyło skutecznie jej ciało. Dotknął jej. Była jeszcze ciepła, musiała więc zginąć niedawno. Próbował wyczuć bicie serca, ono jednak nie odzywało się w ogóle, za to jej pierś zdawała się lgnąć do jego dłoni. Zadrżał, a potem nachylił się i pocałował pierś. Była elastyczna i miękka pod jego wargami, zupełnie jak żywa. Nieoczekiwanie ogarnęła go przemożna żądza. Całował ją nadal, rozchylił jej wargi i w tej samej chwili wypłynęła spomiędzy nich odrobina wody; wyglądało to jak strużka śliny. Miał wrażenie, że jeśli będzie ją całował dostatecznie długo, kobieta ożyje. Ciepło jego warg przechodziło na jej usta. Całował jej wargi, sutki, szyję, brzuch, a potem jego usta dotarły do wilgotnych loczków na łonie. Było to tak, jak gdyby całował ją pod wodą. Leżała w bezruchu, z lekko rozsuniętymi nogami, z rękoma wyciągniętymi wzdłuż ciała. Słońce złociło jej skórę, mokre włosy przywodziły na myśl wodorosty. Zachwycała go poza, w jakiej leżało to ciało; bezbronne, wydane na pastwę jego wzroku; zachwycały go jej zamknięte oczy i lekko rozchylone usta. Jej ciało miało smak rosy, wilgotnych kwiatów, mokrych liści, porannej trawy; pod palcami czuł jedwabistą skórę. Kochał jej bezwład i milczenie. Czuł potęgujący się w nim żar, rosnące podniecenie. Wreszcie padł na nią, a kiedy wtargnął w nią, spomiędzy jej nóg wypłynęła woda, lak jakby kochał się z najadą. Pod wpływem jego ruchów jej ciało wyginało się na wszystkie strony, on zaś uderzał w nią
zapalczywie, jak gdyby spodziewał się, że lada chwila spotka się z jej żywą reakcją - ale jej martwe ciało poruszało się tylko zgodnie z narzuconym przez niego rytmem. Nagle dopadł go lęk: co by było, gdyby nadszedł teraz tamten mężczyzna z policjantem? Przyśpieszył ruchy, chcąc doznać zaspokojenia, ale bez skutku. Po raz pierwszy trwało to u niego tak długo. Jej chłodne, wilgotne łono, bierność i bezwład jej ciała drażniły go, przedłużały rozkosz - i przy tym wszystkim nie mógł osiągnąć orgazmu. Poruszał się gorliwie, chcąc zakończyć swą udrękę i napełnić wreszcie jej zimne ciało ciepłym strumieniem. Och, jakże pragnął spuścić się, całując jej piersi! Gorączkowo zanurzał się w niej raz po raz, nie mógł jednak dojść. A czas mijał. Jeszcze trochę i ów mężczyzna nadejdzie z policjantem, podczas gdy on leży na ciele martwej kobiety. Wreszcie podniósł ją trochę, przyciskając z całej siły do członka i nadziewając brutalnie. Po chwili usłyszał jakieś okrzyki i w tym samym momencie eksplodował w niej. Odsunął się, opuścił ciało w piach i uciekł czym prędzej. Wspomnienie tej kobiety prześladowało go przez wiele dni. Kiedy tylko brał kąpiel, czuł dotyk jej wilgotnej skóry i widział, jak błyszczy w promieniach wschodzącego słońca. Już nigdy więcej nie ujrzy tak pięknego ciała! Słysząc szum deszczu, przypomniał sobie, jak spomiędzy jej nóg wypływała woda, jak miękkie i gładkie było jej ciało. Wreszcie postanowił uciec z miasta. Po kilku dniach znalazł się w wiosce rybackiej i odkrył cały szereg tanich pomieszczeń, mogących posłużyć artyście za atelier. Wynajął jedno z nich. Ściany były tak cienkie, że można było słyszeć wszystko, co działo się obok. Środkowa izba, sąsiadująca z atelier Pierre’a, służyła wszystkim za toaletę. Pewnego razu, kiedy Pierre leżał, usiłując bezskutecznie zasnąć, ujrzał nagle błysk światła w szczelinie między deskami ściany. Przytknął oko do szpary i zobaczył chłopca w wieku około piętnastu lat, który stał przed sedesem z lekko pochyloną głową, wspierając się jedną ręką o ścianę. Miał opuszczone do połowy spodnie i rozpiętą koszulę. W prawej dłoni trzymał swój młody członek, patrząc nań jakby z namysłem. Co jakiś czas zaciskał mocno palce i wtedy przez jego ciało przebiegał dreszcz. W nikłym świetle, z tą swoją kędzierzawą głową i młodym, bladym ciałem, wyglądał jak anioł - tyle tylko, że prawą dłonią obejmował penis. Druga ręka, która spoczywała na ścianie, opadła teraz na jądra, podczas gdy prawa nie przestawała pocierać i ściskać. Ale penis nie twardniał. Chłopiec odczuwał przyjemność, to było widoczne, nie mógł jednak osiągnąć momentu szczytowego. Rozczarowany zaczął próbować najprzeróżniejszych chwytów i ruchów - to palcem, to całą dłonią - wreszcie spojrzał tęsknie na wiotki członek. Jakby zdumiony, zważył go w dłoni, podrzucając raz i drugi, po czym ukrył z powrotem w spodniach, zapiął koszulę i wyszedł na zewnątrz.
Pierre nie myślał już o śnie. Znowu pojawiła się dręcząca wizja martwej kobiety, do której dołączył tym razem obraz młodego chłopca, zabawiającego się ze sobą. Leżał już długo, przewracając się z boku na bok, kiedy w szparze ponownie pojawiło się światło. Pierre nie chciał podglądać, ale ciekawość okazała się silniejsza od niego. Teraz ujrzał kobietę może pięćdziesięcioletnią, o masywnej budowie ciała, pełnej twarzy i pożądliwych ustach i oczach. Siedziała tylko przez chwilę, kiedy ktoś poruszył klamką u drzwi. Zamiast krzyknąć, że zajęte, otworzyła je. W progu stanął ten sam chłopiec, który był tu niedawno. Był zdumiony, że kobieta wpuściła go do środka, ona natomiast - nie ruszając się z miejsca powitała go uśmiechem i zamknęła z powrotem drzwi. - Śliczny z ciebie chłopiec - powiedziała. - Jestem pewna, że masz już jakąś przyjaciółeczkę, co? Na pewno już wiesz, co to przyjemność z kobietami, prawda? - Nie - odparł nieśmiało. Rozmawiała z nim zupełnie swobodnie, jak gdyby znajdowali się na ulicy i mówili o pogodzie. Wpatrywał się w nią zupełnie zaszokowany, widząc tylko jej pełne, rozchylone w uśmiechu wargi i przymilne oczy. - Jak to, nigdy jeszcze nie miałeś przyjemności? To niemożliwe, trudno mi uwierzyć! - Nie miałem - powtórzył. - Nie wiesz, jak się do tego zabrać? - nie ustępowała kobieta. - A koledzy ze szkoły... nie powiedzieli, jak to się robi? - Tak - odparł. - Nawet widziałem, jak to robili: prawą dłonią. Próbowałem i ja, ale nic z tego nie wyszło. Roześmiała się. - Ale przecież są inne sposoby. Nigdy o nich nie słyszałeś, naprawdę? Nikt ci o tym nie mówił? Chcesz powiedzieć, że jedyny sposób, jaki znasz, to wziąć sobie do ręki? Och, jest przecież sposób, który nigdy jeszcze nie zawiódł. Chłopiec patrzył na nią podejrzliwym wzrokiem. Ona jednak uśmiechała się przyjaźnie, szeroko, budząc zaufanie. Niedawna zabawa z własnym członkiem musiała pozostawić w nim wrażenie niedosytu, gdyż skwapliwie postąpił krok w stronę kobiety. - A jaki pani zna sposób? - zapytał zaciekawiony. Roześmiała się. - Chciałbyś wiedzieć, co? A co będzie, jeśli ci się to spodoba? Czy przyrzekasz, że wtedy będziesz tu przychodził i spotykał się ze mną od czasu do czasu? - Przyrzekam - odparł chłopiec. - No więc dobrze, wskakuj na mnie, o tak, po prostu klęknij mi na kolana, nie bój się.
O tak. Środek jego ciała znalazł się teraz na wysokości jej ust. Kobieta rozpięła mu zręcznie spodnie i wyciągnęła na wierzch mały penis. Chłopiec przyglądał się ze zdumieniem, jak bierze go do ust. A potem, kiedy jej język zaczął się poruszać, a niewielki członek urósł gwałtownie, chłopiec poczuł rozkosz tak bezgraniczną, że opadł do przodu na jej ramiona, pozwalając, aby jej usta wzięły w posiadanie cały penis i dotknęły jego owłosienia. Uczucie, które ogarnęło go teraz, nie dało się nawet porównać z tym, jakiego doznawał, usiłując bawić się ze sobą. Podniecenie narastało gwałtownie, a jedyne, co Pierre widział, to duże, pełne usta poruszające się na jego wątłym członku; to wypuszczające go nieco na zewnątrz, to znów wchłaniające go aż do końca - tak głęboko, że widoczne było już tylko okalające penis owłosienie. Kobieta była nienasycona, ale wytrwała. Chłopiec niemal omdlewał już nad jej głową, wycieńczony z rozkoszy, jej twarz natomiast nabiegła krwią. Nadal jednak ssała i lizała z wigorem, aż chłopiec zadygotał na całym ciele. Musiała objąć go oburącz, w przeciwnym razie wypadłby z jej ust. Jeszcze chwila i zaczął pojękiwać jak gruchający ptak, a ona wzmogła swoje wysiłki - i stało się. Opadł na nią bezwładnie, a kiedy odsunęła go łagodnie swymi dużymi rękami, uśmiechnął się blado i czym prędzej wybiegł na zewnątrz. Leżąc tak, Pierre przypomniał sobie kobietę, którą poznał jako siedemnastolatek i która miała już wtedy pięćdziesiąt lat. Była przyjaciółką jego matki, uchodziła za osobę ekscentryczną i zdecydowaną, ubierała się zgodnie z modą sprzed dziesięciu lat, co oznaczało mnóstwo halek, obcisłe gorsety, długie i ozdobione falbankami pantalony i szerokie, rozłożyste suknie o tak głębokim dekolcie, że Pierre mógł przyglądać się dolince między piersiami; ciemnej, ocienionej alejce ginącej pod koronkami i falbankami. Była to kobieta atrakcyjna, o bujnych, rudych włosach i delikatnym meszku na skórze, miała małe, zgrabne uszy i pulchne dłonie. Szczególnie ponętne były jej usta - onaturalnej barwie intensywnej czerwieni, wyjątkowo pełne i szerokie, i z drobnymi, równymi zębami, które prezentowała bardzo często, jak gdyby miała zamiar wgryźć się w coś. Pewnego wyjątkowo deszczowego dnia przyszła z wizytą do jego matki, kiedy nie było nikogo ze służby. Otrząsnęła lekką parasolkę, zdjęła nieodłączny kapelusik i odczepiła woalkę. Stojąc tak w mokrej na wskroś sukni, zaczęła kichać. Matka Pierre’a, chora na grypę, leżała właśnie w łóżku i zawołała z sypialni: - Kochanie, zdejmij z siebie te mokre rzeczy, a Pierre wysuszy je przy kominku. W salonie stoi parawan. Rozbierz się za nim. Pierre poda ci moje kimono. Pierre nie dał sobie powtarzać tego dwa razy. Wziął kimono matki i rozsunął parawan.
W salonie trzaskały w kominku płomienie, było ciepło, pachniały narcyzy ustawione w licznych wazonach, czuło się też woń sandałowych perfum gościa. Kobieta, stojąc za parawanem, podała chłopcu suknię; ciepłą jeszcze i przesyconą zapachem ciała. Położył ją na krześle przed kominkiem, ale przedtem zanurzył w niej twarz, rozkoszując się tajemniczą wonią. Potem podała mu obszerną, bardzo szeroką halkę, mokrą i zabłoconą na dole. Również jej zapach wdychał z upodobaniem przez chwilę, zanim powiesił ją przed płomieniami. Przez cały ten czas kobieta rozmawiała z nim i śmiała się beztrosko, nie zdając sobie sprawy z jego podniecenia. Rzuciła mu jeszcze jedną halkę, bardziej przewiewną niż pierwsza, ale równie ciepłą i pachnącą piżmem, a potem, z nieśmiałym uśmiechem, swoje długie, obszyte koronkami pantalony. Raptem uświadomił sobie, że majtki wcale nie są mokre, że nie musiała ich zdejmować, a skoro mu je podała, to widocznie chciała tego, i że teraz stoi tuż obok niego, za parawanem, zupełnie naga, wiedząc, że on myśli o wyglądzie jej ciała. Wspięła się na palce i zerknęła na niego nad parawanem, prezentując przy tym pełne, zaokrąglone ramiona, miękkie i błyszczące jak poduszeczki, a potem roześmiała się i poprosiła: - Podaj mi kimono. - A pończochy nie są mokre? - zapytał Pierre. - Tak, rzeczywiście. Zdejmę je. - Nachyliła się, a on począł wyobrażać sobie, jak kobieta odpina podwiązki i zsuwa pończochy. Oczami duszy dostrzegł już kształt jej nóg, aż wreszcie, nie mogąc pohamować ciekawości, pchnął parawan, który przewrócił się i ukazał ją dokładnie w takiej pozie, jaką wyimaginował sobie przedtem: nachylona, zsuwała czarne pończochy. Miała ciało o tej samej złocistej karnacji i delikatnej strukturze, jakie podziwiał na jej twarzy, długi stan i pełne piersi; bujne, lecz jędrne. Upadek parawanu najwyraźniej nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Powiedziała tylko: - Zobacz, co zrobiłam, to przez te pończochy. Podaj kimono. - Podszedł bliżej i spojrzał na nią; na pierwszą nagą kobietę stojącą przed nim, podobną do tych z obrazów, które oglądał w muzeum. Uśmiechnęła się, a potem spokojnie, jakby nigdy nic, narzuciła na siebie kimono i podeszła do kominka, wyciągając ręce do ognia. Pierre czuł zamęt w głowie. Jego ciało płonęło, nie wiedział jednak dokładnie, co ma zrobić. Kobieta nie zadała sobie trudu, aby osłonić się cała kimonem; najwidoczniej chodziło jej tylko o to, aby się rozgrzać. Pierre siedział u jej stóp, wpatrzony w jej uśmiechniętą twarz. Jej oczy kryły w sobie zachętę. Nie wstając z klęczek, przysunął się bliżej. Raptem rozsunęła
kimono, ujęła oburącz jego głowę i przycisnęła ją do łona, tak aby mógł poczuć na ustach jej płeć. Drobne loczki dotknęły jego warg, doprowadzając go do szału, ale w tej samej chwili z odległej sypialni dobiegł go głos matki: - Pierre! Pierre! Zerwał się na równe nogi, a kobieta poprawiła kimono. Oboje drżeli rozgorączkowani, spragnieni, nie zaspokojeni. Kobieta weszła do pokoju jego matki, usiadła w nogach łóżka i obie zaczęły gawędzić. Pierre siedział z nimi, czekając niecierpliwie na moment, kiedy kobieta będzie chciała się ubrać. Dzień ciągnął się bez końca. Wreszcie kobieta wstała i powiedziała, że musi iść. Ale matka Pierre’a zatrzymała go; chciała się czegoś napić, potem poprosiła, aby zaciągnął zasłony. Zatrudniała go tak, dopóki jej przyjaciółka nie zjawiła się z powrotem - ubrana. Czyżby matka odgadła, co zdarzyło się w salonie? Pozostało mu zaledwie wspomnienie dotyku jej włosów i różanej skóry na jego ustach, nic poza tym. Kiedy kobieta wyszła, matka Pierre’a zaczęła rozmawiać z nim w swojej mrocznej sypialni. - Biedna Mary Ann - powiedziała - Czy wiesz, co przeżyła, kiedy była młodą dziewczyną? To zdarzyło się, kiedy Prusacy zajęli Alzację i Lotaryngię; została zgwałcona przez kilku żołnierzy. Od tamtej pory nie dopuszcza do siebie żadnego mężczyzny. Wizja Mary Ann, gwałconej przez całą gromadę, podnieciła Pierre’a. Z trudem ukrył swoje poruszenie. Mary Ann zaufała jego młodości i niewinności, przy nim zapomniała o lęku wobec mężczyzn. Był dla niej niczym dziecko. I dlatego pozwoliła, aby jego młoda, delikatna twarz znalazła się między jej nogami. Tej nocy śnili mu się żołnierze zdzierający z niej ubranie i rozsuwający jej uda. Obudził się dręczony uczuciem żądzy do przyjaciółki matki. Co zrobić, aby spotkać się z nią ponownie? Czy pozwoli mu kie - dykolwiek na coś więcej niż łagodny pocałunek złożony na płci, jak to uczynił w salonie? A może była dla niego niedostępna na zawsze? Wysłał do niej list i niebawem, ku swemu zdumieniu, otrzymał odpowiedź. Prosiła, aby przyjechał ją odwiedzić. Powitała go w słabo oświetlonym pokoju, odziana w luźną suknię. W pierwszym odruchu klęknął przed nią. Uśmiechnęła się pobłażliwie. - Jakiś ty delikatny - szepnęła. Potem wskazała na szeroką kanapę w kącie pokoju i wyciągnęła się na niej. Położył się tuż obok. Czuł się onieśmielony, niezdolny do najmniejszego ruchu. A potem jej dłoń wpełzła zręcznie pod pasek od spodni i wśliznęła się do środka, przesuwając się lekko, rozpalając każdy skrawek ciała, którego dotknęła, zstępując coraz niżej. Kiedy dotarła do owłosienia, zatrzymała się, poczęła tarmosić loki i poruszać się wokół członka, muskając go niemal niewyczuwalnie. Penis wyprostował się, a Pierre
pomyślał, że jeśli kobieta dotknie go, on umrze z rozkoszy. Otworzył usta, podekscytowany. Dłoń nadal sunęła powoli, powoli, tam i z powrotem po owłosieniu, jej palec odszukał niewielką bruzdę pomiędzy włosami a członkiem, tam gdzie skóra jest szczególnie gładka, odkrywał każde czułe miejsce na ciele młodzieńca, zanurzał się pod członek, drażnił jądra. Wreszcie dłoń zacisnęła się na rozdygotanym penisie, a szok związany z tak intensywnym doznaniem sprawił, że Pierre westchnął przeciągle. Wyciągnął rękę i na oślep zaczął przebierać palcami po jej sukni. On również chciał dotknąć ośrodka jej zmysłów, chciał - tak jak ona - przesuwać dłonią po łonie i wtargnąć w jej sekretne zakamarki. Szamotał się przez chwilę z materiałem, aż w końcu znalazł wejście. Dotknął najpierw włosów, potem alejki między nogami i wzgórka łonowego, następnie zaczął pieścić delikatne ciało. Kiedy poczuł wilgoć, zanurzył palec. Ogarnięty szałem, usiłował wepchnąć w nią penis. Widział teraz tamtych żołnierzy, atakujących ją raz po raz. Krew uderzyła mu do głowy. Kobieta odepchnęła go, nie pozwalając, aby ją posiadł. Szepnęła mu do ucha: - Tylko rękami - i otwarła się przed nim, nie przerywając pieszczot pod spodniami. Kiedy znowu nachylił się nad nią, dźgając swym rozszalałym członkiem, odtrąciła go, tym razem zirytowana naprawdę. Ale jej dłoń roznamiętniała go, nie potrafił zachować spokoju. - Sprawię ci rozkosz, obiecuję - szepnęła. - Będzie ci dobrze. Opadł więc znowu na wznak, napawając się jej pieszczotą. Ale gdy tylko zamknął oczy, ujrzał żołnierzy nachylonych nad jej nagim ciałem, ujrzał jej nogi rozsuwane siłą, jej wejście, ociekające po tych wszystkich atakach - i to, co poczuł, przypominało graniczącą z furią żądzę żołnierzy. Mary Ann okryła się raptem szczelnie i wstała. Była teraz zupełnie zimna. Odesłała go z powrotem do domu i zabroniła przychodzić tu kiedykolwiek w przyszłości. W wieku czterdziestu lat Pierre był nadal niezwykle przystojnym mężczyzną, którego sukcesy u kobiet, jak również długotrwały, choć przerwany ostatnio związek z Eleną, dostarczały mieszkańcom tej niedużej miejscowości, w której się osiedlił, niejednego tematu do plotek. Był teraz mężem niezwykle delikatnej i czarującej kobiety, niestety jednak zachorowała dwa lata po ślubie i stała się półinwalidką. Pierre kochał ją płomiennie, ale jego namiętność, która początkowo zdawała się przywracać ją życiu, poczęła z wolna stanowić zagrożenie dla jej słabego serca. Po pewnym czasie lekarz zabronił im utrzymywania stosunków seksualnych i dla biednej Sylvii rozpoczął się długi okres wstrzemięźliwości. Tym samym i Pierre został pozbawiony uroków życia zmysłowego.
Lekarz zakazał Sylvii również rodzić dzieci, co było logicznym następstwem jego diagnozy, wskutek czego ona i Pierre postanowili zaadoptować dwójkę z miejscowego sierocińca. W tak wielki dzień ubrała się szykownie, stosownie do okazji, ale był to dzień uroczysty również dla sierocińca, ponieważ wszystkie dzieci wiedziały, że Pierre i jego żona mają dużą posiadłość z pięknym domem i że będą odnosić się do nich z miłością - na co wskazywała krążąca o nich opinia. To Sylvia wybrała dzieci - Johna, delikatnego blondynka, i Marthę, ciemnowłosą, żywą jak iskra dziewczynkę - oboje mieli około szesnastu lat i oboje przebywali w sierocińcu stale razem, nierozerwalni jak brat i siostra. Zostali zabrani do dużego, pięknego domu, gdzie każde z nich otrzymało własny pokój wychodzący na rozległy park. Pierre i Sylvia otoczyli ich opieką, troską i czułością, ale niezależnie od tego nad Marthą czuwał również John. Bywały chwile, kiedy Pierre patrzył na nich z zawiścią; zazdrościł im młodości i koleżeństwa, John lubił mocować się z Marthą, mimo iż przez długi okres to ona zwyciężała. Ale pewnego dnia, kiedy Pierre przypatrywał się ich zmaganiom, John powalił ją na podłogę i przygwoździł sobą, siadając na niej i wydając okrzyk triumfu. Pierre zauważył, że ta porażka, efekt chaotycznej walki, nie sprawiła dziewczynie przykrości. Oto zaczyna formować się kobieta, pomyślał. Chce, aby mężczyzna był silniejszą stroną. Ale mimo iż z młodej dziewczyny wyrastała nieśmiało prawdziwa kobieta, John nie traktował jej z należytą galanterią. Najwidoczniej pragnął widzieć w niej jedynie towarzysza zabaw, a nawet chłopca. Nigdy nie prawił jej komplementów, nigdy nie zwracał uwagi na jej ubiór czy kokieterię, co gorsza: stawał się wobec niej szorstki właśnie wtedy, gdy ją nawiedzał nastrój czułości; wypominał jej wady, odnosił się do niej bez cienia sentymentu. A biedną Marthę ogarniało wówczas zakłopotanie, czuła się zraniona, chociaż nie dawała tego poznać po sobie. Jedyną osobą, która dostrzegała w Marcie zranioną kobiecość, był Pierre. W swojej dużej posiadłości czuł się samotny. Wprawdzie zajmował się farmą i innymi nieruchomościami należącymi do Sylvii, ale to nie wystarczało. Brakowało mu towarzystwa. John absorbował Marthę do tego stopnia, że na niego nie zwracała najmniejszej uwagi. W tym samym czasie zauważył wprawnym okiem doświadczonego mężczyzny, że Martha potrzebuje już innego rodzaju kontaktów. Pewnego razu, kiedy natknął się w parku na Marthę, samotną i zapłakaną, zapytał czule: - Co się stało, Martho? Pamiętaj, że ojcu możesz zawsze zwierzyć się z trosk, które zatajasz przed towarzyszem zabaw. Podniosła na niego oczy, uświadamiając sobie po raz pierwszy, jak bardzo jest
łagodny i troskliwy, a potem wyznała, że John nazwał ją niezdarą i brzydkim potworem. - Cóż ża niemądry chłopiec! - zawołał Pierre. - Przecież to nieprawda! Powiedział tak z pewnością dlatego, że jesteś jak rozwinięty kwiat, a on nie potrafi zaakceptować twojej zdrowej, pełnej temperamentu urody. To jeszcze dzieciak, a ty jesteś wspaniała, silna i piękna, i dlatego nie umie dostrzec cię tak jak należy. Martha spojrzała na niego z wdzięcznością. Od tej pory Pierre witał ją co ranka jakimś uroczym komplementem w rodzaju: „Świetnie ci w tym niebieskim kolorze, pasuje do karnacji twego ciała”, albo: „Ta fryzura jest jak stworzona dla ciebie”. Zaskakiwał ją drobnymi upominkami, jak perfumy czy szal, które zawsze radują serce kobiety. Sylvia nie opuszczała już teraz w ogóle swojej sypialni, jedynie w wyjątkowo słoneczne dni spędzała trochę czasu w ogrodzie, siedząc w fotelu. John, zajęty całkowicie nauką, nie zwracał niemal uwagi na Marthę. Pierre miał samochód, którym objeżdżał całą okolicę, nadzorując prace na farmie. Do tej pory odbywał te przejażdżki samotnie, teraz zaczął zabierać ze sobą Marthę. Miała już siedemnaście lat, wyglądała prześlicznie, do czego przyczyniało się życie na wsi. Jej skóra była gładka, czarne włosy błyszczały, roziskrzone, ogniste oczy spoglądały często z tęsknotą na smukłe ciało Johna - zbyt często, myślał Pierre. Najwidoczniej była w Johnie zakochana, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. Pierre’a ogarniała zazdrość, ilekroć widział jej wzrok. Kiedy przeglądał się w lustrze, porównując się z Johnem, nabierał jednak otuchy. John był przystojnym młodzieńcem, ale tkwiło w nim coś zimnego, podczas gdy zielone oczy Pierre’a miały w sobie nadal ów nieodparty czar, który zawsze działał na kobiety. Postanowił uderzyć w zaloty; obsypywał Marthę komplementami, starał się jak najczęściej przebywać w jej towarzystwie, stał się jej powiernikiem we wszystkich sprawach, nie szczędząc życzliwych rad. Kiedyś wyznała mu, że stale myśli o Johnie, dodała jednak od razu: - Ale on jest tak nieludzki! Pewnego dnia John obraził ją otwarcie w obecności Pierre’a. Tańczyła właśnie i podskakiwała, tryskała wprost dobrym samopoczuciem, była pełna życia, ale John spojrzał na nią z wyrzutem i powiedział: - Ale z ciebie zwierzę! Nigdy nie zdołasz wysublimować swej energii! Sublimacja! A więc o to mu chodziło. Chciał umieścić Marthę w swoim świecie nauki, teorii i badań, zdusić palący się w niej płomień. Spojrzała na niego gniewnie. Natura pomagała Pienre’owi, stała się jego sprzymierzeńcem. Upał rozleniwiał
Marthę, lato rozbierało ją. Ubierając się coraz lżej, z każdym dniem była bardziej świadoma swego ciała. Lekki wiatr muskał ją jak pieszczotliwa dłoń, nocami przewracała się w łóżku z boku na bok, dręczona niepokojem, którego nie potrafiła pojąć. Miała rozplecione włosy i czuła się tak, jakby czyjaś ręka rozrzuciła je i bawiła się nimi. Pierre niemal natychmiast odgadł, co się z nią dzieje, unikał jednak kroków pośpiesznych, zbyt pochopnych. Kiedy pomagał jej wyjść z samochodu, kładł przelotnie dłoń na jej świeżym, nagim ramieniu, a kiedy była smutna, skarżąc się na obojętność ze strony Johna, głaskał ją po włosach; nie posuwał się dalej. Ale przez cały czas pochłaniał ją wzrokiem i znał każdy skrawek jej ciała - na tyle, na ile mógł to odgadnąć przez suknię. Wiedział, jak delikatny jest meszek, pokrywający ją całą; jak gładkie, bo pozbawione włosów są jej nogi, jak jędrne jej młode piersi. Kiedy nachylała się, aby przejrzeć wraz z nim rachunki z farmy, często muskała go falą rozwianych, grubych włosów, a ich oddechy mieszały się ze sobą. Któregoś dnia ojcowskim gestem objął ją w pasie, a ona nie odsunęła się od niego. Jego postawa odpowiadała w jakimś sensie - i to głęboko - odczuwanej przez nią potrzebie ciepła. Odnosiła wrażenie, jakby poddawała się przemożnemu, ojcowskiemu afektowi i coraz częściej zdarzało się, że to ona starała się stanąć tuż przy nim, kiedy przebywali gdzieś razem; to ona tuliła się do jego ramienia, kiedy jechali samochodem; to ona, gdy wracali wieczorem do domu, opierała oniego głowę. Z tych przeglądów farmy powracali zawsze płonąc jakby ogniem tajemnego układu, co niebawem dostrzegł John i co wprawiło go w jeszcze gorszy humor. Ale Martha nie była już po jego stronie. Im bardziej zacięty stawał się John, im bardziej odsuwał się od Marthy, tym usilniej pragnęła dowieść istnienia w niej owego płomienia, miłości życiai tym gorliwiej wchodziła w bliższe stosunki z Pierre’em. Około godziny jazdy od domu znajdowała się opuszczona farma, która - niegdyś wydzierżawiona - była dziś w opłakanym stanie. Pierre postanowił wyremontować ją i przekazać w przyszłości Johnowi, kiedy założy już rodzinę. Przed rozpoczęciem prac budowlanych udał się tam z Marthą, aby ustalić, co należy zrobić. Był to obszerny jednopiętrowy dom zarośnięty bluszczem, który okrył okna naturalną kotarą, zacieniając wnętrze. Oboje znaleźli w środku mnóstwo kurzu, zbutwiałe meble i kilka doszczętnie zniszczonych pomieszczeń - efekt deszczu, który dostał się przez okna lub dach. Jeden pokój był natomiast zupełnie nienaruszony: sypialnia gospodarzy. Szerokie, posępne łoże, liczne draperie, lustra i wyblakły dywan, wszystko tonące w półmroku, nadawały całości wygląd nieco majestatyczny. Na łóżku leżała ciężka, aksamitna narzuta.
Pierre, rozglądając się okiem architekta, usiadł na brzegu łóżka. Martha stała tuż obok. Ciepłe, letnie powietrze napływało do pokoju falami, burząc im krew. I znowu Martha poczuła ową niewidzialną, cudownie pieszczotliwą dłoń. Dlatego nie była zaskoczona, kiedy po jej sukni zaczęła sunąć prawdziwa dłoń, dotykając skóry; delikatna iłagodna, niczym powiew letniego wiatru. Wydało jej się to czymś naturalnym i bardzo przyjemnym; zamknęła oczy. Pierre przyciągnął ją do siebie i ułożył na łóżku. Nie otwierała oczu. To było jak dalszy ciąg snu. W ciągu tych wszystkich upalnych nocy, spędzonych samotnie, czekała właśnie na taką dłoń - a teraz ręka Pierre’a spełniała wszystkie jej oczekiwania: wślizgiwała się delikatnie pod ubranie, ściągała je z niej, tak jakby obierała owoc, odsłaniając prawdziwe, ciepłe ciało. Dłoń poruszała się po niej, docierała do stref, o których Martha nie wiedziała nawet, że można do nich dotrzeć, masowała lekko sekretne, rozedrgane miejsca. A potem raptem otworzyła oczy i ujrzała tuż nad swoją twarzą twarz Pierre’a, który szykował się właśnie, aby ją pocałować. Usiadła gwałtownie. Dopóki jej oczy były zamknięte, wmawiała w siebie, że to John zakrada się do jej ciała; widząc twarz Pierre’a, poczuła rozczarowanie. Odsunęła się na bok. Do domu wracali milczący, ale nie zagniewani. Martha była jak w transie, nie potrafiła odegnać od siebie wspomnienia dłoni Pierre’a na swoim ciele. Pierre był czuły, najwidoczniej rozumiał przyczynę jej oporu. W domu zastali Johna; był jeszcze bardziej niedostępny i opryskliwy niż dotychczas. Martha nie mogła zasnąć. Kiedy tylko zapadała w otchłań snu, znowu zaczynała czuć na sobie tę rękę i pełna napięcia wyczekiwała jej kolejnych ruchów, pragnąc, aby dłoń, jak przedtem, przesunęła się w górę uda i dotarła do tego tajemniczego miejsca, które pulsowało niecierpliwie. Zerwała się z łóżka i stanęła przy oknie. Całe ciało domagało się rozpaczliwie tamtej dłoni, czekało na jej dotyk. Ita żądza ciała była czymś o wiele trudniejszym do zniesienia niż najgorszy głód czy pragnienie. Następnego dnia wstała blada i zdecydowana. Natychmiast po lunchu zwróciła się do Pierre’a: - Czy nie musimy dziś zajrzeć znowu na tamtą farmę? - Skinął głową. Pojechali samochodem. Martha odetchnęła z ulgą. Wiatr dął jej w twarz, czuła się wolna. Skierowała wzrok na jego prawą dłoń zaciśniętą na kierownicy - piękną dłoń, młodzieńczą, prężną i delikatną zarazem. Raptem nachyliła się i przycisnęła do niej usta. Uśmiechnął się tak promiennie, tak radośnie, że jej serce podskoczyło wysoko, tak jakby chciało to dojrzeć. Ramię w ramię przeszli przez zapuszczony ogród, kierując się ścieżką pokrytą grubą
warstwą mchu aż do szerokiego łóżka i Martha z własnej woli ułożyła się na nim. - Twoje dłonie... - szepnęła. - Och, Pierre, twoje dłonie... Czułam je przez całą noc. Jak łagodnie, jak delikatnie jego ręce poczęły badać jej ciało! Tak jakby szukały miejsca, gdzie skoncentrowały się wszystkie jej zmysły; tak jakby Pierre nie wiedział, czy to miejsce znajduje się wokół jej piersi, pod piersiami, wzdłuż bioder czy też w dolince biegnącej między udami. Czekał, kiedy jej ciało odpowie; lekkie drżenie zdradzało mu każdorazowo, że dotknął ręką miejsca, które chciało zostać dotknięte. Jej suknie, prześcieradła, nocne koszule, woda podczas kąpieli, wiatr, upał, jednym słowem, wszystko sprzysięgło się, łącząc swe wysiłki W jednym celu: uczynić jej skórę wrażliwą, przygotować swą pieszczotą na spełnienie, którego zazna w końcu dzięki tej dłoni; dłoni ciepłej i wystarczająco silnej, aby dotrzeć do każdego tajemnego punktu ciała. Ale gdy tylko Pierre nachylił się nad nią zbyt nisko, aby skraść całusa, wyrósł pomiędzy nimi obraz Johna. Zamknęła oczy i Pierre poczuł, że zamknęło się również przed nim jej ciało. Doświadczenie podpowiedziało mu, aby nie narzucać się z dalszymi pieszczotami. Kiedy tym razem wracali do domu, Marthę ogarnął nastrój dziwnego upojenia, które odebrało jej wszelką rozwagę. Układ domu sprawiał, że apartament Pierre’a i Sylvii przylegał do pokoju Marthy, a jej z kolei sąsiadował z łazienką używaną przez Johna. Początkowo wszystkie drzwi pozostawały otwarte, ale od niedawna żona Pierre’a zamykała drzwi od swojej sypialni, jak również te pomiędzy pokojami Pierre’a i Marthy. Tego dnia, kiedy Martha leżała w wannie, usłyszała kroki Johna dobiegające z jego pokoju. Po pieszczotach Pierre’a jej ciało było jeszcze całe rozgorączkowane, nadal jednak pożądała Johna. Postanowiła uczynić jeszcze jedną próbę, aby rozbudzić jego żądzę, wywabić go na otwarte pole - żeby przekonać się wreszcie, czy może liczyć na to, że ją pokocha. Po kąpieli owinęła się w długie, białe kimono; jej długie, gęste, czarne włosy opadały swobodnie na plecy. Zamiast wrócić do siebie, weszła do pokoju Johna. Jej widok zaskoczył go, wyjaśniła jednak swoją obecność, mówiąc: - Mam wielki kłopot, John, potrzebuję twojej rady. Wkrótce opuszczę ten dom. - Opuścisz ten dom? - Tak. Już pora, abym stąd wyjechała. Muszę nauczyć się samodzielności. Chcę udać się do Paryża. - Przecież jesteś tu potrzebna. - Potrzebna? - Aby dotrzymywać towarzystwa ojcu - dopowiedział z goryczą.
Czy to możliwe, aby był zazdrosny? Martha czekała z zapartym tchem, aby usłyszeć coś więcej od niego, potem dodała: - Powinnam bywać u ludzi i starać się wyjść za mąż. Nie mogę być stale ciężarem. - Wyjść za mąż? Po raz pierwszy dojrzał w niej kobietę. Do tej pory uważał Marthę za dziecko, dziś jednak spostrzegł zmysłowe ciało, rysujące się wyraźnie pod cienkim materiałem kimona; wilgotne włosy, rozgorączkowaną twarz; pełne, miękkie usta. Czekała. Jej gotowość była tak żywiołowa, że ręce opadły bezwładnie, a kimono rozchyliło się, odsłaniając jej nagie ciało. Wtedy zorientował się, że Martha pragnie go, że oferuje mu siebie, ale zamiast ulec żądzy, cofnął się o krok. - Martho! Och, Martho! - zawołał. - Ale z ciebie zwierzę! A więc to prawda, jesteś córką dziwki! Tak, w sierocińcu mówiono zawsze, że jesteś córką dziwki! Krew uderzyła jej do głowy. - A ty? - odparła zapalczywie. - Kim ty jesteś? Impotentem, mnichem, jesteś jak kobieta, nie jak mężczyzna. Twój ojciec - to jest prawdziwy mężczyzna! Iwybiegła z pokoju. Nareszcie obraz Johna przestał ją dręczyć. Ale dla niej było to za mało. Chciała usunąć go całkowicie ze swego ciała, ze swojej krwi. Tej nocy czekała cierpliwie, aż wszyscy zasną, po czym otworzyła drzwi do sypialni Pierre’a i podeszła do jego łóżka, oferując mu w milczeniu swe spokojne teraz, bezwolne ciało. Pierre wiedział, że Martha uwolniła się wreszcie od Johna, że teraz należy do niego świadczył o tym sposób, w jaki zbliżyła się do łóżka. Czyż istniała większa rozkosz od tej, którą poczuł, kiedy ojego ciało zaczęło ocierać się jej, jakże młode, ciepłe i uległe? W letnie noce sypiał nago. Martha zrzuciła kimono i teraz również ona była naga. Podniecenie sprawiło, że jego męskość zbudziła się natychmiast, ona zaś poczuła na brzuchu jego imponującą erekcję. Jej nie określone dotąd uczucia skoncentrowały się teraz wyłącznie na jednej części jego ciała. Uświadomiła sobie, że wykonuje gesty, jakich nikt jej nigdy nie uczył, że zaciska dłoń na jego penisie, że tuli się do jego ciała z całej siły, że jej usta akceptują każdy rodzaj pocałunku, jakimi obsypuje ją Pierre. Zatraciła się zupełnie, kiedy ją posiadł, wspinając się na najwyższe szczyty. Od tej pory każda noc stawała się prawdziwą orgią. Ciało Marthy stało się uległe i doświadczone. Łącząca ich oboje więź była teraz tak silna, że nawet w ciągu dnia nie potrafili zachować pozorów. Kiedy patrzyła na niego, odnosiła wrażenie, jakby Pierre dotknął jej przed chwilą między udami. Czasem obejmowali się w mrocznym hallu, a wtedy przyciskał ją
namiętnie do ściany. Tuż przy wejściu stała wielka, ciemna szafa, pełna płaszczy i śniegowców. Martha chowała się w niej, a potem do środka wkradał się Pierre. Leżąc na stercie płaszczy, w tej ciasnej kryjówce, dusznej, ale bezpiecznej, dawali upust swej żądzy. Pierre musiał przez parę ostatnich lat wyrzekać się miłości cielesnej, Martha natomiast była jak stworzona do życia seksualnego i rozkwitała tylko w takich momentach. Oczekiwała go zawsze z rozchylonymi ustami i już wilgotna między nogami, jego zaś ogarniała gwałtowna żądza na sam jej widok, i na myśl o tym, że siedzi teraz w ciemnej szafie, nie mogąc się go doczekać. A potem rzucali się na siebie niczym zwierzęta gotowe pożreć jedno drugie. Jeśli z tych zmagań on wychodził zwycięsko i przygważdżał jej ciało do dna szafy, brał ją z taką siłą, że zdawał się przeszywać swym członkiem na wylot; raz, drugi, trzeci i tak bez końca, aż nieruchomiała jak martwa. Łączyła ich jakaś cudowna harmonia, a kiedy żądza narastała na nowo, to u obojga naraz. Lubiła wdrapywać się na niego jak rozgrzane zwierzę, ocierając się o jego sztywny członek i włosy łona z taką pasją, że tracił oddech. Mroczna szafa stała się prawdziwą jaskinią zwierzęcą. Czasem jechali do domu na opuszczonej farmie i spędzali tam całe popołudnie. Byli przesiąknięci seksem do tego stopnia, że kiedy Pierre całował powieki Marthy, odnosiła wrażenie, jakby jego usta dotykały jej między nogami. Ich ciała płonęły żądzą, której nie można było ugasić. Obraz Johna rozpływał się coraz bardziej, jak za mgłą. Nie zauważyli nawet, że młodzieniec obserwuje ich. Zmiana, jaka dokonała się u Pierre’a, była zbyt widoczna. Jego twarz pałała życiem, oczy iskrzyły się, ciało odmłodniało. A cóż dopiero mówić o przemianie Marthy! Na jej całym ciele wypisana była zmysłowość, zmysłowością promieniował każdy gest wykonywany przez nią - bez względu na to, czy podawała kawę, sięgała po książkę, grała w szachy czy też na pianinie, czyniła to wszystko tak, jakby darzyła kochanka pieszczotą. Jej ciało stało się bardziej pełne, piersi prężyły się pod sukniami bardziej prowokująco. Doszło do tego, że John nie mógł siedzieć pomiędzy nimi; nawet gdy nie patrzyli na siebie ani nie rozmawiali, czuł jakiś niezwykle wartki nurt przepływający od niej do Pierre’a i z powrotem. Pewnego dnia, kiedy oboje wyjechali na opuszczoną farmę, John - zamiast zająć się nauką - poddał się nastrojowi rozleniwienia i postanowił wyjść na spacer. Wsiadł na rower i przez jakiś czas włóczył się bez celu po całej okolicy. Nie myślał o tamtych dwojgu, ale, raczej podświadomie, przypomniał sobie krążące dawniej po sierocińcu pogłoski o tym, że Martha została porzucona przez swoją matkę, znaną w całym mieście prostytutkę.
Uświadomił sobie teraz, że już od dawna, kochając Marthę, odczuwał przed nią zarazem strach. Wiedział, że tkwi w niej zwierzę, że potrafi rozkoszować się ludźmi, tak jak on jedzeniem, że jej sposób widzenia innych różni się diametralnie od jego. Powiedziałaby na przykład: „Jaki on piękny” albo „Jest naprawdę urocza”, podczas gdy on określiłby to: „Jaki on interesujący” lub „Ona rzeczywiście ma charakter”. Martha okazywała swą zmysłowość już jako mała dziewczynka. Mocowała się z nim i walczyła, pieszcząc go przy tym. Lubiła bawić się w chowanego, ale jeśli John nie potrafił jej znaleźć, wychodziła z kryjówki, tak aby mógł ją pochwycić, ciągnąc za sukienkę. Kiedyś, bawiąc się, zbudowali mały namiot i tam siedzieli przez jakiś czas, przytuleni do siebie, gdyż wewnątrz było mało miejsca. Raptem dostrzegł twarz Marthy: zamknęła oczy, aby nacieszyć się ciepłem ich sklejonych ciał, on zaś poczuł falę przemożnego strachu. Skąd ten strach? Ta ucieczka przed miłością zmysłową dręczyła go przez całe życie. Nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego ma takie a nie inne nastawienie do życia; po prostu taki już był. Myślał nawet zupełnie poważnie o zostaniu mnichem. Teraz, raczej machinalnie, dotarł do starej farmy. Nie widział jej od dawna. Szedł ostrożnie po mchu i wybujałej trawie, po czym - z czystej ciekawości - pchnął drzwi i wśliznął się do środka. Na palcach zbliżył się do sypialni, gdzie przebywali Pierre i Martha. Drzwi od pokoju były uchylone. John zajrzał i osłupiał z wrażenia. Przez chwilę miał wrażenie, że oto urzeczywistniły się jego najstraszliwsze obawy. Pierre leżał na wznak z wpół przymkniętymi oczyma, a Martha, zupełnie naga, zachowywała się jak demon, podskakując na nim - tak jakby opętała ją żądza zawładnięcia jego ciałem. John, zaszokowany niesamowitym widowiskiem, stał jak sparaliżowany, nie odwracał jednak oczu. Martha, jakiej nie znał, o gładkim, zmysłowym ciele, nie tylko całowała członek Pierre’a, ale również klęczała nad jego ustami, a potem rzuciła się na niego, ocierając się o jego ciało piersiami; on zaś leżał w bezruchu, jak w transie, zahipnotyzowany jej pieszczotami. Po chwili John wycofał się z progu, nie zauważony przez zajętą sobą parę. To co ujrzał, wydało mu się najgorszym z grzechów śmiertelnych i potwierdzało jego podejrzenia, że Marthą owładnęła obsesja seksu. Był też przekonany, że jego przybrany ojciec padł ofiarą nieokiełznanego temperamentu dziewczyny. Im bardziej starał się usunąć tę scenę ze swego umysłu, tym usilniej i uporczywiej drążyła jego serce, kładąc się na nim ciężkim brzemieniem udręki. Kiedy wrócili, zerknął na ich twarze i dostrzegł ze zdumieniem, jak bardzo różni się wygląd tych samych ludzi podczas stosunku miłosnego i w normalnym, codziennym życiu.
Zmiana była uderzająca. Twarz Marthy wydawała się teraz zamknięta, podczas gdy jeszcze niedawno emanowała przepełniającą całe ciało rozkosz, emanowała ją poprzez oczy, włosy, usta, język. A Pierre, ten dystyngowany Pierre, był przed chwilą nie jego ojcem, lecz młodzieńczym ciałem wyciągniętym na łóżku i poddającym się bezwolnie szaleńczym atakom żądzy rozbestwionej kobiety. John uświadomił sobie, że nie mógłby dłużej przebywać w tym domu, nie mówiąc o wszystkim chorej matce. Kiedy wyjawił swój zamiar wyjazdu i wstąpienia do wojska, Martha rzuciła mu ukradkowe spojrzenie, które świadczyło o jej zaskoczeniu. Do tej pory myślała, że John jest po prostu purytaninem, wierzyła jednak, że ją kocha i wcześniej czy później ulegnie jej. Pragnęła ich obu. Pierre był kochankiem, o jakim kobiety mogły tylko marzyć. Co do Johna, mogłaby go wiele nauczyć, nawet wbrew jego naturze. A tymczasem postanowił wyjechać. Pomiędzy nimi pozostawało coś nie spełnionego, tak jakby ciepło powstałe w trakcie ich dawnych wspólnych zabaw przestało emanować - i miało się przenieść w ich dorosłe życie. Tej nocy uczyniła jeszcze jedną próbę zdobycia go: weszła do jego pokoju. Na jego twarzy odmalowała się jednak natychmiast odraza tak widoczna, że Martha zażądała wyjaśnień i nalegała tak długo, aż wreszcie wyrzucił z siebie wstrząsające wyznanie: opowiedział o wszystkim, co podejrzał na farmie. Nie mógł uwierzyć, że Martha kocha Pierre’a, był przekonany, że obudziło się w niej zwierzę. Jego reakcja przekonałają, że z pewnością nie zdoła go teraz zdobyć. Skierowała się więc do wyjścia, zatrzymała się jednak w progu i powiedziała: - John, jesteś przekonany, że tkwi we mnie zwierzę. No cóż, mogę udowodnić ci bez trudu, że nie jestem wcale zwierzęciem. Wyznałam ci już, że cię kocham. Udowodnię ci to. Nie tylko zerwę z Pierre’em, ale będę przychodziła do ciebie co wieczór na całą noc; będziemy jednak spali razem jak dzieci. Przekonasz się wtedy, jak jestem czysta i wolna od żądzy. John otworzył szeroko oczy. Pokusa była rzeczywiście duża. Myśl o tych dwojgu uprawiających miłość była dlań nie do zniesienia - i fakt ten usiłował wyjaśnić, biorąc pod uwagę względy moralne. Nie zorientował się, że jest po prostu zazdrosny, nie zrozumiał, jak bardzo pragnąłby znaleźć się na miejscu Pierre’a i mieć jego doświadczenie z kobietami. Nie zastanowił się nawet, czemu odrzucał miłość Marthy. Ale dlaczego omijała go tak naturalna dla innych mężczyzn i kobiet reakcja, dlaczego nie odczuwał żądzy? Przyjął propozycję Marthy, ta zaś okazała się na tyle sprytna, że nie zerwała z Pierre’em, powiedziała mu tylko, że John zaczął coś podejrzewać, pragnie więc uśpić jego czujność i zachować ostrożność do czasu, aż John pójdzie do wojska.
Czekając następnej nocy na Marthę, John usiłował przypomnieć sobie wszystkie swoje odczucia seksualne. Pierwsze wrażenia wiązały się z Marthą - on i Martha w sierocińcu, dbający jedno o drugie, przebywający stale ze sobą jak papużkinierozłączki. Wtedy kochał ją gorąco i spontanicznie, był uszczęśliwiony, kiedy mógł ją dotknąć. A potem, pewnego dnia - Martha miała wówczas jedenaście lat - odwiedziła ją jakaś kobieta. John dostrzegł ją, jak czekała w salonie. Nigdy jeszcze nie widział kogoś takiego jak ona. Nosiła obcisłe ubranie, które uwydatniało jej pełną, zmysłową Figurę, miała rudawozłociste włosy, układające się w fale i wargi umalowane tak grubo, że zafascynowały chłopca. Nie odrywał od tej kobiety wzroku, a potem zobaczył, jak ona i Martha witają się i obejmują. Dopiero potem dowiedział się, że to jej matka, która oddała ją tu jako małą dziewczynkę i po latach uznała za swoją córkę, nie mogła jednak zabrać jej do siebie, była bowiem słynną w całym mieście prostytutką. Od tej pory, każdorazowo gdy twarz Marthy pałała z podniecenia lub pokrywała się rumieńcem, kiedy jej włosy błyszczały, kiedy nakładała obcisłą sukienkę lub wykonała najdrobniejszy nawet gest kokieterii, John odczuwał wewnętrzny niepokój, gniew. Odnosił wrażenie, że dostrzega w niej jej matkę, dochodził do przekonania, że jej ciało jest prowokujące, nieprzyzwoite. Zasypywał ją pytaniami, chcąc poznać jej myśli, jej marzenia, najbardziej skryte pragnienia. Odpowiadała mu prostodusznie: najbardziej na całym świecie lubi Johna, a największą radość odczuwa wtedy, gdy on jej dotyka. - A co czujesz w takich chwilach? - pytał John. - Przyjemność tak błogą, że aż trudno to wyjaśnić. John był przekonany, że taką samą na pół niewinną przyjemność mógłby jej ofiarować każdy inny mężczyzna, nie tylko on. Podejrzewał, że to samo odczuwała matka Marthy, przebywając z mężczyznami. którzy jej dotykali. Odtrącił Marthę, pozbawiając uczucia, którego potrzebowała - i dlatego ją utracił. Wtedy jednak nie pojął lego. Teraz postanowił ją zdominować. Pokaże jej, co to czystość, co to miłość, jak może wyglądać miłość nie zbrukana zmysłowością. Martha zjawiła się o północy, przyszła bezszelestnie. Miała na sobie długą, białą nocną koszulę, na którą nałożyła kimono. Długie, gęste, czarne włosy opadały na ramiona, oczy błyszczały nienaturalnie. Była cicha i łagodna, jak siostra; wrodzony temperament zdołała stłumić, wziąć pod kontrolę. W takim stanie nie budziła w nim obaw. Ta Martha była zupełnie inna niż tamta. Łóżko było bardzo szerokie i niskie. John zgasił światło, a Martha wśliznęła się do środka i ułożyła wygodnie, nie dotykając Johna. Drżał na całym ciele. Przypomniał mu się
sierociniec, gdzie chcąc porozmawiać z nią dłużej, wykradał się z sypialni chłopców i gawędził z nią przez okno. Nosiła wtedy białą nocną koszulę, a włosy zaplecione były w warkocze. Powiedział jej to teraz i zapytał, czy pozwoliłaby mu zapleść sobie włosy, jak wówczas. Pragnął ujrzeć w niej znowu tamtą małą dziewczynkę. Nie sprzeciwiła się. W ciemnościach jego dłonie dotykały jej gęstych włosów, plotąc warkocze. Potem oboje udali, że zapadli w sen. W rzeczywistości Johna dręczyły wizje. Widział nagie ciało Marthy, a potem jej matkę w obcisłej sukni uwydatniającej każdą wypukłość, a następnie znowu Marthę, klęczącą jak zwierzę nad twarzą Pierre’a. Krew pulsowała mu w skroniach, chciał wyciągnąć do dziewczyny rękę. Uczynił to. Martha ujęła jego dłoń i położyła sobie na sercu, na lewej piersi. Czuł przez materiał bicie serca. I tak, leżąc obok siebie, usnęli w końcu. Nad ranem obudzili się jednocześnie, a John zorientował się, że we śnie przytulił się do niej, że spał przywarty do niej całym ciałem. Obudził się, pragnąc jej, czując jej ciepło. Zirytowany wyskoczył czym prędzej z łóżka, udając, że musi się szybko ubrać. Tak minęła pierwsza noc. Martha pozostała do końca stroną łagodną i ujarzmioną, Johna trawiła żądza. Zwyciężyły w nim jednak duma i strach. Wiedział już teraz, czego się obawiał. Bał się, że mógłby okazać się impotentem; że jego ojciec, ten wielki Don Juan, jest bardziej sprawny i doświadczony; że on sam zdemaskuje się jako niezdara; że wreszcie, gdyby już raz rozniecił u Marthy ów żywiołowy płomień, nie zdołałby go potem ugasić. Kobieta o mniejszym temperamencie nie budziłaby w nim tak dużych obaw. Przez całe życie starał się panować nad instynktami, również tymi związanymi z seksem. Może miał do tej pory zbyt wiele szczęścia. Obecnie nie wierzył już tak bardzo w swą moc. Martha, wiedziona kobiecą intuicją, musiała odgadywać stan ducha, w jakim się znajdował. Z każdą kolejną nocą zachowywała się bardziej cicho, łagodnie, nawet pokornie. Leżąc obok siebie, zasypiali niewinnie. Ani razu nie zdradziła się z tego żaru, jaki czuła między udami pod wpływem bliskości jego ciała; udawała, że śpi. On również leżał czasem długo, nie mogąc zasnąć, dręczony wizjami jej nagich wdzięków. W środku nocy obudził się raz czy dwa; wtedy przytulił się do niej i wstrzymując oddech, pieścił ukradkiem jej ciało, bezwładne i ciepłe od snu. Ośmielił się podciągnąć do góry jej koszulę, odsłaniając piersi, i przesunąć dłonią po ciele, aby zbadać jej. kształty. Nie zbudziła się i to dodało mu odwagi. Nie robił nic innego, tylko łagodnie, z upodobaniem głaskał wypukłości jej ciała, każdy jego skrawek, dopóki nie zorientował się, że jej skóra stała
się miększa, a ciało pulchniejsze. Wtedy przesunął dłoń niżej, tam gdzie kryją się rozkoszne dolinki, gdzie zaczyna się futerko łona. Nie zorientował się tylko, że Martha nie śpi, że czuje jego pieszczoty, nie reaguje jednak na nie, bojąc się, że go przestraszy. W pewnej chwili jego sondująca dłoń rozpaliła ją do tego stopnia, że niemal doznała orgazmu, innym razem John zdecydował się przytknąć swój wyprostowany członek do jej pośladków - ale nic poza tym. Każdej kolejnej nocy był coraz śmielszy, dziwiło go tylko, że nic nie jest w stanie jej zbudzić. Jego żądza nie słabła, Martha zaś znajdowała się przez cały czas w stanie tak silnej gorączki erotycznej, że sama nie mogła wyjść z podziwu nad własną umiejętnością wprowadzania w błąd. A John rozzuchwalał się coraz bardziej. Nauczył się już wsuwać penis pomiędzy jej uda i pocierać go tam bardzo delikatnie, nie wchodząc w nią. Odczuwał przy tym rozkosz tak intensywną, że w końcu zaczął rozumieć wszystkich kochanków na świecie. Cierpiąc przez tyle nocy męki Tantala, John stawał się coraz bardziej nieostrożny. Pewnego razu zapomniał się i posiadł półśpiącą Marthę ukradkiem, jak złodziej. Ku swemu zdumieniu usłyszał, jak dziewczyna przy każdym jego pchnięciu jęczy cicho z rozkoszy. Nie wstąpił do wojska, rozmyślił się. A Martha zaspokajała odtąd obydwu kochanków; Pierre’a w ciągu dnia, a Johna nocą.
MANUEL
Manuel rozwinął w sobie osobliwą formę znajdowania przyjemności, która sprawiła, że jego rodzina odsunęła się od niego. Żył teraz w środowisku artystów, na Montparnasse. W chwilach, kiedy nie padał ofiarą swego erotycznego nałogu, był astrologiem, doskonałym kucharzem, świetnym partnerem do konwersacji i rozrywanym przez wszystkich kompanem przy stoliku kawiarnianym. A jednak żadne z tych zajęć nie zdołało wyzwolić go na dłużej z jego obsesji. Wcześniej czy później przychodził moment, kiedy Manuel musiał rozpiąć spodnie i obnażyć dosyć imponujący członek. Im więcej było przy tym ludzi, im bardziej ekskluzywne było towarzystwo, tym większą odczuwał przy tym przyjemność. Kiedy przebywał wśród malarzy i modelek, czekał, aż wszyscy wypiją trochę i rozochocą się, a potem rozbierał się do naga. Jego ascetyczna twarz, rozmarzony, poetycki wzrok i szczupłe ciało mnicha tworzyły tak wyraźny kontrast z tym, co robił, że powodowało to ogólną konsternację. Sytuacja traciła dla niego wszelki urok, kiedy ludzie odwracali się od niego, wystarczało jednak, aby zwrócili na niego uwagę, choćby przelotnie, a natychmiast na jego twarzy zjawiał się wyraz ekstazy, a po chwili tarzał się po podłodze, targany konwulsjami orgazmu. Kobiety unikały go, musiał więc błagać je, aby zostały, uciekając się do najbardziej wyszukanych podstępów. Często zatrudniał się jako model i starał się znaleźć zajęcie w atelier prowadzonych przez kobiety. Ale stan, jaki osiągał, pozując przed całą grupą studentek, sprawiał, że ich przyjaciele wyrzucali go czym prędzej na ulicę. Kiedy przychodził na proszone przyjęcie, starał się przede wszystkim wywabić jedną z kobiet na taras lub do pustego pokoju, a potem zsuwał spodnie. Jeśli kobieta okazywała zainteresowanie, popadał w ekstazę, w przeciwnym razie biegł za nią ze sterczącym penisem i zjawiał się znowu wśród gości, mając nadzieję, że zaciekawi ich sobą. Nie przedstawiał sobą pięknego widoku, ale z pewnością intrygował. Ponieważ penis nie pasował do jego surowej, uduchowionej twarzy i reszty ciała, tym większą uwagę ściągał na siebie. Wreszcie Manuel poznał żonę pewnego biednego agenta literackiego, cierpiącego z głodu i przepracowania, i zawarł z nią następujący układ: przychodził z samego rana i wykonywał za nią całą robotę - zmywał naczynia, sprzątał atelier, załatwiał zakupy - pod warunkiem, że potem będzie mógł się przed nią obnażyć. Wymagał jednak przy tym całej jej uwagi. Chciał, aby kobieta przyglądała się, jak on rozpina rozporek, otwiera spodnie i
opuszcza je na dół. Nie nosił nic pod spodem. Następnie prezentował swój członek, potrząsając nim jak ktoś szacujący jakiś szczególnie cenny przedmiot. Kobieta musiała stać tuż przy nim i śledzić każdy jego gest. Musiała spoglądać na członek tak, jak gdyby przypatrywała się swojej ulubionej potrawie. Niebawem nauczyła się zaspokajać go w ten sposób całkowicie. Okazywała mu pełne zainteresowanie, powtarzając raz po raz: - Masz naprawdę wspaniałe przyrodzenie, największe, jakie widziałam na Montparnasse. Jest takie gładkie i twarde. Piękne! Kiedy to mówiła, Manuel nie przestawał potrząsać penisem, jak gdyby podsuwał jej przed oczy wyjątkowo atrakcyjny klejnot ze złota, i ślinił się przy tym. On również zachwycał się swoim skarbem. Potem oboje nachylali się nad penisem, aby podziwiać go z bliska, a jego ogarniała wówczas rozkosz tak intensywna, że zamykał oczy i zaczynał drżeć na całym ciele, od stóp do głów, nadal ściskając penis i potrząsając nim przed jej nosem. Jego ciało dygotało coraz bardziej, wreszcie padał na podłogę, tarzając się w konwulsjach i niemal zwijając w kłębek, doznawał wytrysku, zalewając sobie przy tym czasem całą twarz. Często wystawał na ciemnych rogach ulic, nagi pod płaszczem, a kiedy mijała go kobieta, rozchylał poły płaszcza i wystawiał na nią penis. To jednak stanowiło duże niebezpieczeństwo; policja w takich przypadkach nie była pobłażliwa. Wolał więc wsiadać do pustego przedziału metra, rozpinać sobie dwa guziki rozporka i siedzieć tak, udając śpiącego lub pijanego, podczas gdy członek wystawał trochę na zewnątrz. Po drodze, na kolejnych stacjach, dosiadali się następni pasażerowie, a nieraz los okazywał się naprawdę łaskawy: naprzeciw niego siadała kobieta i kierowała na niego wzrok. Ponieważ sprawiał wrażenie pijanego, zazwyczaj nikt nie próbował go obudzić. Czasem jeden z mężczyzn trącał go gniewnie i kazał się zapiąć. Kobiety natomiast nie protestowały. Szczyt szczęścia następował dla niego wtedy, kiedy do wagonu wsiadała kobieta z małymi dziewczynkami. Doznawał wówczas gwałtownej erekcji i wreszcie sytuacja stawała się na tyle drastyczna, że pasażerka zabierała córeczki i wychodziła z nimi z przedziału. Pewnego dnia Manuel natknął się na kogoś, kogo można by nazwać bliźniakiem pod względem skłonności. Siedział właśnie w przedziale, sam, udając że śpi, kiedy do środka weszła kobieta i zajęła miejsce naprzeciw niego. Była to prostytutka, w wieku raczej dojrzałym, na co wskazywały jej grubo umalowane oczy, obficie upudrowana twarz, cienie pod oczyma, przesadna ondulacja na głowie, znoszone buty, prowokująca suknia i kokieteryjny kapelusik. Patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Kobieta zerknęła na jego częściowo
rozpięte spodnie, po czym spojrzała ponownie. Następnie - tak jak on - oparła się plecami o ścianę i udała, że zamierza się zdrzemnąć, rozchylając przy tym nogi. Kiedy pociąg ruszył, podciągnęła spódnicę do samej góry. Pod spodem była naga. Rozsunęła nogi szerzej i obnażyła się, patrząc przez cały czas na penis, który sztywniał pod spodniami coraz bardziej, aż wreszcie wyskoczył na zewnątrz. Siedzieli tak teraz, patrząc na siebie. Manuel bał się, że kobieta poruszy się i zechce chwycić go za członek, a tego właśnie chciał uniknąć. Ale nie; najwidoczniej ona również była zwolenniczką biernej rozkoszy. Wiedziała, że Manuel patrzy na jej płeć skrytą pod bardzo czarnym i bujnym owłosieniem - i wreszcie oboje otworzyli oczy i uśmiechnęli się do siebie. Dla niego zaczynała się już ekstaza, zdążył jeszcze jednak zauważyć, że i ona wkracza w etap rozkoszy, dojrzał też połyskliwą wilgoć, która pojawiła się na wargach sromu. Poruszała się teraz niemal niedostrzegalnie tam i z powrotem, jak gdyby zamierzała ukołysać się do snu. Jego ciało zadygotało z rozkoszy, a potem ona zaczęła onanizować się przed nim, uśmiechając się przez cały czas. Manuel ożenił się z tą kobietą, gdyż nigdy nie usiłowała posiąść go tak jak inne, normalne.
LINDA
Linda stała przed lustrem i w pełnym świetle dnia przyglądała się sobie krytycznym wzrokiem. Przekroczyła już trzydziestkę i zaczynała martwić się z tego powodu, mimo iż nie dostrzegała w sobie niczego, co pomniejszałoby jej urodę. Nadal była smukła, miała młodzieńczy wygląd. A jednak... Mogła oszukiwać innych, ale nie samą siebie. Ciało traciło już dawną jędrność, miało nieco mniej owej marmurowej gładkości, którą tak często podziwiała w lustrze. Mimo to nie była teraz mniej kochana niż przedtem, a nawet wręcz przeciwnie: ściągała na siebie uwagę tych młodych mężczyzn, którzy spodziewali się, że właśnie od takiej kobiety jak ona nauczą się wszelkich tajników sztuki kochania i którzy nie czuli pociągu do swoich rówieśniczek - nieśmiałych, niewinnych, niedoświadczonych i nadal pilnowanych przez rodzinę. Małżonek Lindy, przystojny czterdziestolatek, kochał ją przez wiele lat z zapałem namiętnego kochanka, przymykając oczy na jej młodych adoratorów. Był przekonany, że żona nie traktuje ich serio, że jej zainteresowanie nimi wiąże się z jej bezdzietnością, jak również potrzebą roztoczenia matczynej opieki nad ludźmi, których prawdziwe życie dopiero się zaczynało. On natomiast cieszył się opinią uwodziciela kobiet reprezentujących najprzeróżniejsze klasy i typy. Jeszcze dziś pamiętała swoją noc poślubną, kiedy André okazał się niezwykle czułym kochankiem, wielbiącym każdą część jej ciała z osobna, tak jakby stanowiła dzieło sztuki; dotykał jej wtedy i zachwycał się nią, rozpływając się w pochwałach nad jej uszami, stopami, szyją, włosami, nosem, policzkami i udami. Nie przestawał jej przy tym pieścić, a jego słowa i brzmienie głosu, jego czułość i dotyk - to wszystko otwierało jej ciało na podobieństwo kwiatu, reagującego na ciepło i światło. Cierpliwie czynił z niej doskonały instrument miłości, wibrujący pod wpływem najdrobniejszej pieszczoty. Uczył ją na przykład, jak uśpić całe ciało z wyjątkiem ust, gdzie miała skoncentrować wszystkie swoje odczucia erotyczne. Stawała się wtedy kobietą jakby oszołomioną narkotykiem, leżała bierna, ociężała, podczas gdy jej usta przemieniały się w jeszcze jeden organ płciowy. André wykazywał szczególne upodobanie do ust. Na ulicy zwracał uwagę na usta kobiet, był zdania, że usta świadczą o płci; zaciśnięte, cienkie wargi nie zapowiadały sromu
pulchnego i zmysłowego. Pełne wargi oznaczały pochwę otwartą i szczodrą. W zachwyt wprawiały go wargi wilgotne. Kiedy widział wargi rozchylone, jak gdyby gotowe do pocałunku, szedł za ich właścicielką uparcie, natrętnie, dopóki nie posiadł jej i nie dowiódł raz jeszcze słuszności swej teorii o roli ust w ujawnianiu typu pochwy. Usta Lindy zafascynowały go od pierwszej chwili; były nieco wykrzywione, jakby w bolesnym grymasie, perwersyjne. Sposób, w jaki poruszała nimi i je układała, świadczył o namiętności i zdradzał osobę, która zaatakuje ukochanego jak huragan. Kiedy ujrzał Lindę po raz pierwszy, odniósł wrażenie, jakby zanurzał się w nią, poprzez te usta, jakby już teraz uprawiał z nią miłość. To samo zdarzyło mu się w noc poślubną. Jej usta urzekły go. To właśnie na jej usta rzucił się jak szaleniec, całując je, aż zaczęły płonąć, aż język osłabł, aż wargi napuchły; a potem, kiedy już rozpalił jej usta, posiadł poprzez nie całe jej ciało, klęcząc nad nią i ugniatając jej piersi swymi muskularnymi biodrami. Nigdy nie traktował jej jak żony. Nie przestawał zalecać się do niej, obsypywać prezentami, kwiatami, najrozmaitszymi przyjemnościami, zabierał na obiady do paryskich cabinets particuliers, do dużych restauracji, gdzie kelnerzy byli przekonani, że przyprowadził swoją kochankę. Zamawiał dla niej najbardziej wyszukane potrawy i wina, upajał ją samym pieszczotliwym brzmieniem swego głosu. Uprawiał miłość z jej ustami, sprawiał, że wyznawała, jak bardzo go pragnie. Potem pytał; - A jak mnie pragniesz? Jaka część twego ciała pragnie mnie dziś? Czasem odpowiadała: - Pragną cię moje usta, chcę poczuć cię w ustach, głęboko w ustach. - Kiedy indziej mówiła: - Jestem wilgotna między udami. Tak właśnie rozmawiali przy stoliku w restauracji, w małych przytulnych pomieszczeniach przeznaczonych dla kochanków. Jakże dyskretni byli tamtejsi kelnerzy; zawsze wiedzieli dokładnie, kiedy para chce zostać sama. Nie wiadomo skąd rozbrzmiewała cicha muzyka, nieopodal stała otomana. Podczas gdy kelner zastawiał stół, André ściskał nogami kolano Lindy i całował ją ukradkiem, a potem brał ją na otomanie, nie zdejmując z niej nawet ubrania; niczym kochanek, tak niecierpliwy, że nie ma nawet czasu rozebrać siebie i partnerki. Często zabierał ją do opery i teatrów, znanych ze swych ciemnych lóż, i tam kochał się z nią podczas spektaklu. Kochał się z nią również w taksówkach, na barce zakotwiczonej przed katedrą Notre Dame, gdzie wynajmowano kajuty spragnionym kochankom; jednym słowem wszędzie, tylko nie w domu, na małżeńskim łożu. Jeździli do małych, odległych wiosek i zatrzymywali się w romantycznych gospodach,
nieraz wynajmował pokój w jednym ze znanych mu luksusowych domów publicznych i tam traktował ją jak prostytutkę; zmuszał, aby spełniała wszystkie jego zachcianki, aby go wychłostała, aby chodziła po pokoju na czworakach i lizała go po całym ciele, niczym zwierzę. Wszystkie te ekscesy pobudzały jej zmysły do tego stopnia, że czasem ogarniał ją lęk. Bała się, że może nadejść dzień, kiedy André przestanie jej wystarczać. Wiedziała doskonale, że jej zmysłowość dopiero co zbudziła się do życia; jego natomiast była ostatnim przebłyskiem mężczyzny, który spędził na tego typu praktykach całe życie. Pewnego razu André musiał wyjechać i zostawić ją samą na dziesięć dni. Linda była zaniepokojona i rozgorączkowana: zadzwonił do niej przyjaciel męża, najbardziej rozchwytywany ostatnio malarz w Paryżu, ulubieniec wszystkich kobiet, i powiedział: - Czy nie nudzi ci się teraz, Lindo? Może byś udała się z nami na takie specjalne przyjęcie? Czy masz maskę? Wiedziała doskonale, o co mu chodzi. Ona i André nieraz śmiali się z przyjęć u Jacquesa w Lasku Bulońskim. Była to jego ulubiona forma rozrywki: w letnią noc zgromadzić towarzystwo ludzi w maskach, pojechać do Lasku ze sporym zapasem szampana, znaleźć odpowiednią polankę wśród drzew i oddać się figlom. Pomysł stanowił nie lada pokusę; nigdy jeszcze nie brała udziału w takiej imprezie. André sprzeciwiał się temu, tłumacząc żartobliwie, że pomysł z maskami nie bardzo mu się podoba, nie chciałby bowiem pomylić się i kochać z inną kobietą. Tym razem Linda przyjęła zaproszenie. Nałożyła jedną z nowych sukni wieczorowych; jedwabną, uwydatniającą kształty jej ciała niczym mokra rękawiczka. Nie miała na sobie żadnej bielizny ani biżuterii, która mogłaby ułatwić jej identyfikację. Zmieniła fryzurę; zamiast na pazia, uczesała się w stylu „pompadour”, który podkreślał linię jej karku i twarzy. Następnie zakryła twarz czarną maską, wpinając gumkę we włosy. W ostatniej chwili postanowiła zmienić kolor włosów; ufarbowała je z blond na granatowoczarne. Kiedy zaczesała je z powrotem do góry, była zmieniona nie do poznania. W obszernym atelier malarza zebrało się około osiemdziesięciu osób. Nikłe oświetlenie miało utrudnić identyfikację gości. Kiedy przyszli już wszyscy poproszono ich do czekających przed domem samochodów. Kierowcy wiedzieli, dokąd jechać. W samym sercu lasu znajdowała się piękna polana porosła mchem. Tam właśnie usiedli po odprawieniu kierowców i napili się szampana. Pieszczoty rozpoczęły się jeszcze w przepełnionych samochodach. Maski dawały poczucie swobody i bezpieczeństwa, co z najbardziej nawet wytwornych kobiet czyniło zgłodniałe bestie. Dłonie zanurzały się pod eleganckie suknie,
dotykając miejsc, których chciały dotknąć, kolana plątały się, oddechy stawały się coraz szybsze. Linda była oblegana przez dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich starał się jak mógł, całując jej usta i piersi, podczas gdy drugi wpadł na lepszy pomysł; pieścił jej nogi pod długą suknią tak wytrwale, aż drgnęła gwałtownie, zdradzając, jak bardzo jest podniecona. Wtedy postanowił zanieść ją w ciemniejsze miejsce. Pierwszy zaprotestował, był już jednak zbyt pijany, aby móc z tamtym rywalizować. Została więc odciągnięta od reszty grupy w cień drzew i ułożona na mchu. Nieopodal rozlegały się okrzyki protestu, potem jęki, wreszcie jakaś kobieta zapiszczała: - No, dalej, zrób to, zrób! Nie mogę już czekać, zrób mi to, zrób mi to! Orgia była już w pełnym toku. Kobiety pieściły jedna drugą, dwaj mężczyźni łaskotali swoją partnerkę, doprowadzając ją do szału, po czym przestali, aby móc rozkoszować się jej widokiem; z rozchełstaną suknią, opuszczonym ramiączkiem, obnażoną piersią, usiłowała zaspokoić żądzę, ocierając się nieprzyzwoicie o mężczyzn, unosząc suknię i błagając ich, aby jej ulżyli. Lindę zaskoczyła furia, z jaką rzucił się na nią jej partner. Ona, która znała do tej pory jedynie zmysłowe pieszczoty męża, zetknęła się teraz z czymś bez porównania potężniejszym, z żądzą tak gwałtowną, że aż jakby niszczycielską. Jego dłonie pochwyciły ją jak szpony, nacelowały jej płeć na spotkanie penisa, nie troszcząc się nawet, że mogłyby w ten sposób połamać jej kości. Zachowywał się jak atakujący baran, uderzał w nią jakby rogiem, bódł raz po raz - nie sprawiając tym jednak bólu, lecz raczej wywołując pragnienie, aby oddać wet za wet. A potem, kiedy już doznał zaspokojenia, z gwałtownością i siłą, które ją oszołomiły, szepnął: - A teraz chcę, żebyś i ty się zaspokoiła, ale w pełni, rozumiesz? Tak jak jeszcze nigdy dotąd! I podał jej swój sztywny członek, niczym drewniany przedmiot jakiegoś prymitywnego kultu, aby posłużyła się nim wedle własnego uznania. Podżegał ją do rozpętania jej najdzikszych instynktów. Nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi, wgryzła się w jego ciało, on zaś począł dyszeć jej do ucha: - Dalej, dalej, śmiało, znam ja was, kobiety, Wy przecież nigdy nie dajecie się ponieść, nigdy nie bierzecie mężczyzny tak, jakbyście miały na to ochotę! Gdzieś z głębi jej ciała, z zakamarków, jakich dotąd nie znała, napłynęła gwałtowna fala żaru, który nie mógł zgasnąć samoistnie; który nie mógł nasycić się jego ustami, jego językiem, jego penisem: który nie zadowolił się nawet orgazmem. Poczuła jego zęby wgryzające się w jej ramię, podczas gdy ona zanurzała swoje w jego szyję, aż wreszcie opadła
na wznak i straciła przytomność. Kiedy doszła do siebie, leżała na żelaznym łóżku w odrapanym pokoju. Obok niej spał mężczyzna. Była naga i on również, ale nakryty do połowy prześcieradłem. Rozpoznała ciało, które w nocy miażdżyło ją na leśnej polance; muskularne, imponujące, dobrze zbudowane, opalone. Był to przystojny mężczyzna o wyrazistych rysach twarzy i bujnej czuprynie. Kiedy przyglądała mu się z podziwem, otworzył oczy i uśmiechnął się do niej. - Nie mogłem ci pozwolić, abyś odjechała z innymi, bo wtedy może bym cię już nigdy nie zobaczył - wyjaśnił. - Jak mnie tu sprowadziłeś? - Ukradłem cię. - Gdzie jestem? - W nędznym hoteliku, w którym mieszkam. - A więc nie jesteś... - Nie jestem kimś z waszego towarzystwa, jeśli to miałaś na myśli. Jestem zwykłym robotnikiem. Pewnego wieczoru, kiedy wracałem z fabryki na rowerze, podejrzałem mimo woli jedną z waszych zabaw. Rozebrałem się i przyłączyłem do innych. Przekonałem się, że mam u kobiet wzięcie. Nikt nie zorientował się, kim jestem naprawdę. Kiedy już miałem dość, wyniosłem się chyłkiem. Wczoraj wieczorem przejeżdżałem tamtędy, jak zwykle, i usłyszałem głosy. Zobaczyłem jak całuje cię tamten mężczyzna i wtedy zaniosłem cię do lasu. Teraz jesteś tu. Może czekają cię z tego powodu jakieś kłopoty, ale nie mogłem z ciebie zrezygnować. Jesteś prawdziwą kobietą, te inne nie mogą się z tobą równać. W tobie płonie ogień. - Muszę już iść - odparła Linda. - Ale musisz mi przyrzec, że odwiedzisz mnie znowu. Usiadł, przeszywając ją wzrokiem. Jego uroda sprawiała, że miał w sobie coś dostojnego, ona zaś zadygotała ponownie, podniecona jego bliskością. Zaczął ją całować i jeszcze raz ogarnął ją błogi bezwład. Położyła dłoń na jego twardym członku. Rozkosze minionej nocy nadal pulsowały w jej ciele. Pozwoliła posiąść się znowu - aby upewnić się, że to wszystko nie było snem. Ale nie, ten mężczyzna, który przebijał ją całą rozpalonym członkiem i całował tak, jakby miał to być ostatni pocałunek, istniał naprawdę. I Linda wróciła do niego. Tam właśnie czuła, że żyje, czuła to tak intensywnie, jak w żadnym innym miejscu. Ale po roku utraciła go. Zakochał się w innej kobiecie i poślubił ją. A Linda przyzwyczaiła się już do niego tak bardzo, że wszyscy inni wydawali jej się teraz zbyt delikatni, zbyt dystyngowani, zbyt mdli i słabi. Wśród mężczyzn, których znała, nie było ani
jednego o tak dzikiej sile i namiętności, jakie posiadał jej były kochanek. Zaczęła szukać go wszędzie, gdzie - jak myślała - mogłaby go spotkać: w kawiarenkach, w miejscach o wątpliwej reputacji, jednym słowem, w całym Paryżu. Zaczęła zadawać się z zawodowymi bokserami, gwiazdorami cyrkowymi, atletami, chcąc przeżyć w ich ramionach to samo, czego doznawała z tamtym, ale żaden z nich nie zdołał wzniecić w niej prawdziwej żądzy. Kiedy Linda utraciła robotnika, który chciał mieć kobietę tylko dla siebie, kobietę, która dbałaby o niego i do której mógłby wracać po pracy, zwierzyła się z wszystkiego swemu fryzjerowi. Paryscy fryzjerzy odgrywają w życiu Francuzek niezwykle istotną rolę; nie tylko układają fryzurę, co do której elegancka kobieta jest szczególnie wybredna, ale również dyktują modę, a nawet są niezrównanymi krytykami i spowiednikami w sprawach miłości. Dwie godziny, w ciągu których myją włosy, robią ondulację i suszą głowę klientki, to wystarczająco sporo czasu, aby wysłuchać zwierzeń. A mała kabina jest na tyle odizolowana od reszty pomieszczenia, że kobieta może być pewna dyskrecji. Kiedy Linda po raz pierwszy przyjechała do Paryża z małej mieściny na południu Francji, gdzie przyszła na świat i poznała swego późniejszego męża, miała zaledwie dwadzieścia lat, ubierała się źle, była nieśmiała i niewinna. Miała bujne, piękne włosy, nie wiedziała jednak, co z nimi zrobić, nie stosowała też żadnego makijażu. Ale spacery po Rue Saint Honore i widok eleganckich witryn sklepowych pozwoliły jej uświadomić sobie w pełni, czego jej brak. Zrozumiała, na czym polega ów słynny paryski szyk, ta wymyślność najdrobniejszego szczegółu, która czyni z kobiety dzieło sztuki i która podkreśla jej zalety fizyczne. W dużym stopniu była to zasługa krawcowych, ich niezwykłych umiejętności. W żadnym innym kraju suknie nie posiadają owego smaku erotycznego, charakterystycznego dla francuskiej mody, nie podkreślają tak zalotnie wdzięków ciała. We Francji krawcowe znają doskonale wartość erotyczną ciężkiego, czarnego jedwabiu, połyskującego jak nagie, mokre ciało; wiedzą, jak uwydatnić linię piersi; potrafią tak ułożyć fałdy sukni, aby dopasowywały się potem do ruchów nóg; znają działanie woalki, koronki, prowokującej bielizny, śmiałego rozcięcia sukni. Kształt butów czy nawet gładkość rękawiczki nadają paryżance wymuskany wygląd i niezwykły szyk, co usuwa w cień uwodzicielski wdzięk innych kobiet. Całe wieki kokieterii stworzyły pewien rodzaj perfekcji, widocznej nie tylko u dam z towarzystwa, ale również u prostych ekspedientek. A fryzjer jest głównym kapłanem tego kultu doskonałości. To on uczy kobiety z prowincji, on uszlachetnia kobiety wulgarne, on nadaje barwy kobietom bladym - to on wreszcie nadaje im wszystkim nową osobowość. Linda miała mnóstwo szczęścia o tyle, że dostała się w ręce Michela, którego salon
znajdował się w pobliżu Champs Elysees. Michel był czterdziestoletnim mężczyzną, smukłym, eleganckim i raczej zniewieściałym. Był zawsze niezwykle uprzejmy, miał arystokratyczne maniery, na przykład wytwornie całował jej dłoń, jego niewielki wąsik był wypomadowany i zakręcony do góry. Mówił mądrze i interesująco. Był filozofem i potrafił kreować kobiety. Kiedy po raz pierwszy ujrzał Lindę, przechylił głowę na bok niczym malarz, który zastanawia się, jak rozpocząć dzieło sztuki. Po paru miesiącach stworzył z Lindy produkt ze wszech miar doskonały i stał się jej spowiednikiem i reżyserem. A jednak nie zawsze był fryzjerem dobrze sytuowanych kobiet. Bez żenady opowiadał o czasach, kiedy zaczynał pracować w ubogiej dzielnicy, gdzie jego ojciec był fryzjerem. Tam włosy kobiet były zniszczone - przez głód. tanie mydło, brak odpowiedniej pielęgnacji. - Były suche jak peruka - powiedział. - To wina złych perfum. Przychodziła tam taka młoda dziewczyna... nie potrafię o niej zapomnieć. Pracowała u krawcowej i uwielbiała perfumy, ale nie mogła sobie na nie pozwolić. Dlatego zostawiałem dla niej zawsze resztki wody kolońskiej we flakoniku, a kiedy przychodziła, lubiłem wlewać jej parę kropel między piersi. Była tak uradowana, że nie zwracała uwagi, jak chętnie to robię, a ja ujmowałem palcami kołnierzyk jej sukni, odchylałem go trochę i polewałem ciało perfumami, zerkając przy tym na jej młode piersi. Potem poruszała się w bardzo zmysłowy sposób, zamykała oczy i wdychała woń perfum, upajając się nią. Czasem wołała: „Och, Michel, tym razem zmoczyłeś mnie zbyt obficie”. I tarła sukienkę o piersi, jak ręcznikiem. Pewnego razu straciłem panowanie nad sobą. Wylałem jej trochę perfum na szyję, a kiedy odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy, zsunąłem dłoń najej piersi. No i Gisele nie przyszła już do mnie nigdy więcej. Ale to był dopiero początek mojej kariery z perfumami. Zacząłem traktować tę sprawę naprawdę poważnie. Trzymałem perfumy w rozpylaczu i cieszyłem się, kiedy mogłem spryskać nimi piersi klientek. Nigdy nie spotkałem się ze sprzeciwem. Potem zacząłem czyścić je szczoteczką, kiedy było już po wszystkim. To też jest spora przyjemność, szczotkować płaszcz kobiety o kształtnym ciele. Włosy niektórych kobiet doprowadzają mnie do stanu, jaki trudno opisać. Może zresztą poczułaby się pani zgorszona. Ale naprawdę są kobiety, których włosy mają zapach bardzo intymny, jakby piżmowy, i wtedy mężczyzna... no, ja przynajmniej nie zawsze mogę zapanować nad sobą. Wie pani, jak bezbronne są kobiety, kiedy siedzą z głową odchyloną do tyłu podczas mycia włosów, albo gdy trzymają głowę pod suszarką lub robią sobie trwałą ondulację.
Michel spoglądał nieraz na klientkę bacznym wzrokiem i mówił: „Mogłaby pani bez trudu zarobić w miesiącu piętnaście tysięcy franków”, co oznaczało posiadanie eleganckiego apartamentu na Champs Elysees, samochodu, wykwintnych strojów i przyjaciela, który byłby hojny. Mogła nawet stać się kobietą pierwszej kategorii - kochanką senatora, wziętego pisarza lub aktora. Pomagając kobiecie osiągnąć należną jej pozycję, zachowywał pełną dyskrecję. Nigdy nie rozmawiał z nikim o życiu takiej osoby, a jeśli już, to tylko w sposób niezwykle zawoalowany. Znał kobietę, będącą od dziesięciu lat żoną prezesa potężnego amerykańskiego koncernu, a jednocześnie posiadającą nadal swoją kartę prostytutki. Kobieta ta była dobrze znana na policji i w szpitalach, gdzie prostytutki poddawane były cotygodniowemu badaniu lekarskiemu. Do tej pory nie zdążyła przyzwyczaić się do swojej nie nowej już przecież pozycji i czasem zapominała, że ma pieniądze na napiwek dla stewardów, którzy obsługiwali ją podczas podróży przez ocean. Zamiast napiwku wręczała im małą wizytówkę ze swoim adresem. To właśnie Michel doradził Lindzie, aby nigdy nie okazywała zazdrości, gdyż na świecie, a zwłaszcza we Francji, jest więcej kobiet niż mężczyzn, pouczył ją, że kobieta winna być wielkoduszna wobec swego męża - „proszę tylko pomyśleć, ile kobiet nie dowiedziałoby się nigdy, co to miłość”. Powiedział to z całą powagą. Zazdrość była dla niego formą skąpstwa. Jedyne naprawdę wielkoduszne kobiety to według niego prostytutki, aktorki, nie odmawiające z reguły swych ciał. Jego zdaniem nie było na świecie bardziej skąpej istoty wśród kobiet niż amerykańskie „gold digger”, które wiedziały, jak wyciągnąć od mężczyzn pieniądze, nie oddając się im. To właśnie Michel uważał za oznakę szczególnie złego charakteru. Był zdania, że każda kobieta powinna zostać wcześniej czy później dziwką, że każda w głębi duszy marzy o tym, aby choć raz w życiu być dziwką, i że byłoby to dla nich niezwykle pożyteczne doświadczenie. Trudno bowiem o lepszy sposób na poznanie sensu bycia kobietą. Kiedy Linda utraciła robotnika, uznała, że powinna zasięgnąć rady u Michela. I otrzymała ją: powiedział, aby zajęła się prostytucją. W ten sposób - twierdził - będzie mogła udowodnić samej sobie, że jest godna pożądania, niezależnie od kwestii miłości, a poza tym znajdzie może mężczyznę, który traktowałby ją z odpowiednią dozą gwałtowności. W swoim własnym świecie była za bardzo wielbiona, adorowana, rozpieszczana, aby mogła poznać prawdziwą wartość kobiety - nie była traktowana tak brutalnie, jak tego pragnęła. Linda doszła do przekonania, że byłby to najlepszy sposób wystawienia na próbę
swojej potencji i wdzięków. Wzięła więc od Michela adres, wsiadła do taksówki i pojechała na Avenue du Bois, do dyskretnie położonego, imponującego domu o arystokratycznym wystroju. Do środka wpuszczono ją bez zbędnych pytań. - De bonne familie? - tylko to ich interesowało. Specjalnością tego domu były kobiety z towarzystwa. I natychmiast odźwierny zatelefonował do klienta: - Mamy tu nową osobę, kobietę niezwykle elegancką. Lindę wprowadzono do obszernego buduaru z meblami wyłożonymi kością słoniową i kotarami z brokatu. Zdjęła kapelusz oraz woalkę i stanęła przed olbrzymim lustrem ze złoconymi ramami. Zaczęła poprawiać sobie włosy, kiedy drzwi otworzyły się. Mężczyzna, który wszedł do środka, wyglądał niemal groteskowo. Był niski i krępy, miał głowę nieproporcjonalnie dużą w stosunku do reszty ciała, rysy twarzy przywodziły na myśl wyrośnięte nad wiek dziecko - były zbyt miękkie i łagodne, biorąc pod uwagę jego wiek i masę. Szybkim krokiem podszedł do niej, ucałował ceremonialnie jej dłoń i powiedział: Moja droga, to doprawdy cudownie, że mogła pani wyrwać się na chwilę z domu, od męża. Chciała już zaprotestować, ale potem zorientowała się, że jego słowa oznaczają pewną grę, do której najwidoczniej przywiązywał dużą wagę. Natychmiast podporządkowała się wyznaczonej jej roli, ale przeszedł ją jednocześnie dreszcz na myśl o tym, że ma być uległa wobec tego mężczyzny. Mimo woli zerknęła na drzwi i zastanowiła się, czy nie powinna ratować się ucieczką, on jednak zauważył jej wzrok i powiedział szybko: - Nie ma pani się czego obawiać. W tym, o co poproszę, nie doszuka się pani niczego, co mogłoby ją zaniepokoić. Jestem bardzo wdzięczny, że zechciała pani zaryzykować swoją reputację i spotkać się ze mną, jestem wdzięczny, że dla mnie opuściła pani małżonka. Nie proszę o wiele, sama pani obecność czyni mnie szczęśliwym. Nigdy jeszcze nie spotkałem kobiety tak pięknej jak pani, kobiety o tak arystokratycznych manierach. Uwielbiam pani perfumy, pani suknię i pani smak w doborze biżuterii. Chciałbym spojrzeć na pani stopy. Jakie piękne buty! Jakie eleganckie! Jak smukłe, wytworne ma pani nogi w kostkach! Ach, nie zawsze przychodzi tu kobieta tak piękna jak pani, do tej pory nie miałem szczęścia do kobiet. Przyszło jej nagle na myśl, że mężczyzna coraz bardziej przypomina dziecko; sprawiały to jego niezdarne gesty, pulchne dłonie, dosłownie wszystko. Kiedy zapalił papierosa, poczuła, że to z pewnością jego pierwszy - wskazywały na to niewprawne ruchy, jak również ciekawość, z jaką obserwował dym. - Nie mogę zostać tu długo - powiedziała, marząc, aby stąd uciec. Nie tego się spodziewała, przychodząc tu. - Nie zamierzam zająć pani dużo czasu. Czy mógłbym obejrzeć pani chusteczkę?
Podała mu ją, delikatną, pachnącą wytwornie perfumami, on zaś powąchał ją ze szczególną przyjemnością. Potem powiedział: - Nie zamierzam posiąść pani w sposób, w jaki pani się tego spodziewa. Nie interesuje mnie branie kobiety tak, jak to czynią inni mężczyźni. Chcę tylko prosić, aby przeciągnęła pani chusteczkę między udami i potem podała mi ją, to wszystko. Uświadomiła sobie, że obawiała się już czegoś gorszego, że łatwo jej przyjdzie spełnić jego prośbę. Nie spuszczał z niej oczu, kiedy pochyliła się, uniosła spódnicę, opuściła nieco koronkowe majtki i z wolna przesunęła chusteczkę między nogami. Wyciągnął rękę i położył ją na chusteczce, aby zwiększyć nieco nacisk i skłonić Lindę do powtórzenia gestu. Drżał teraz gwałtownie na całym ciele, miał zamglone oczy iLinda zrozumiała, że owładnęło nim ogromne podniecenie. Kiedy brał chusteczkę do ręki, miał minę, jak gdyby trzymał kobietę lub kruchy, drogocenny klejnot. Był tak przejęty, że nie mógł mówić. Podszedł do łóżka, położył chusteczkę rra narzucie i rzucił się na nią, rozpinając spodnie. Następnie zaczął uderzać rytmicznie w chusteczkę, napierając z całej siły. Po chwili usiadł na łóżku, owinął sobie penis chusteczką i ponowił ruchy pełne furii, aż wreszcie osiągnął orgazm, krzycząc z rozkoszy. Zdawał się nie pamiętać w ogóle o istnieniu Lindy, zatracił się zupełnie w ekstazie. Niebawem chusteczka była cała mokra od jego wytrysku, on natomiast leżał na wznak, dysząc ciężko. Linda zostawiła go samego. Idąc korytarzem, natknęła się na właścicielkę lokalu. Kobieta nie ukrywała zdumienia, że Linda wychodzi tak szybko. - Dałam pani jednego z naszych najwytworniejszych klientów - powiedziała. - To człowiek zupełnie niegroźny. Niedługo po tym wydarzeniu Linda siedziała w pewien niedzielny poranek w Lasku Bulońskim, obserwując wiosenną paradę strojów. Upajała się barwami, elegancją i perfumami, gdy wtem poczuła tuż obok siebie jakiś osobliwy zapach perfum. Odwróciła głowę. Z prawej strony ujrzała przystojnego, elegancko odzianego mężczyznę w wieku około czterdziestu lat, o połyskliwych, czarnych włosach zaczesanych starannie do góry. Czyżby to owe włosy pachniały perfumami? Linda przypomniała sobie raptem podróż do Fezu i niezwykłą urodę tamtejszych Arabów. Zrobiło to na niej wtedy olbrzymie wrażenie. Spojrzała na nieznajomego, a on uśmiechnął się do niej, ukazując w tym szerokim, promiennym uśmiechu duże, silne zęby z dwoma mniejszymi, nieco przekrzywionymi, co nadawało mu lekko szelmowski wyraz twarzy. - Używa pan perfum, które poczułam po raz pierwszy w Fezie - odezwała się Linda. - Słusznie - odparł. - Ja też byłem w Fezie. Kupiłem te perfumy na bazarze. Perfumy to moja pasja, a odkąd odkryłem te, nie używam innych.
- Mają zapach szlachetnego drewna - powiedziała Linda. - Mężczyźni powinni pachnieć jak szlachetne drzewa. Co do mnie, zawsze marzyłam o tym, aby znaleźć się w Ameryce Południowej, gdzie znajdują się całe lasy szlachetnych drzew o cudownym zapachu. Kiedyś zakochałam się w paczuli, bardzo starych perfumach. Ludzie już ich nie używają. Pochodzą z Indii. Hinduskie szale naszych babek były zawsze przesycone zapachem paczuli. Lubię też spacerować w pobliżu portu i wdychać zapach wonnych korzeni składowanych w magazynach. Czy pan też to robi? - Owszem. Czasem włóczę się za kobietami - tylko ze względu na zapach ich perfum. - Wtedy, w Fezie, chciałam zostać na stałe i wyjść za Araba. - Czemu więc pani tego nie uczyniła? - Bo potem zakochałam się w innym Arabie. Kilka razy odwiedzałam go. Był to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek znałam. Miał ciemną karnację, duże i niezwykle czarne oczy oraz tak namiętny wyraz twarzy, że nogi ugięły się pode mną. Jego głos był dźwięczny, a maniery bardzo delikatne. Kiedy zwracał się do kogoś, nawet na ulicy, przystawał i ujmował dłonie rozmówcy tak czule, jak gdyby dotykał wszystkich istot ludzkich z tym samym uczuciem. Byłam nim urzeczona, ale... - Co się stało? - Pewnego razu, było wtedy bardzo gorąco, siedzieliśmy w jego ogrodzie, pijąc herbatę miętową, i nagle zdjął z głowy turban. Okazało się, że ma zupełnie łysą głowę, ogoloną do skóry. I to właśnie wyleczyło mnie z mojej namiętności. Nieznajomy roześmiał się. Jakby na dany sygnał, oboje wstali i ruszyli przed siebie. Zapach perfum, unoszący się z włosów mężczyzny, oszałamiał Lindę; czuła się jak po dużym kieliszku wina. Nogi odmawiały posłuszeństwa, oczy zachodziły mgłą, piersi falowały gwałtownie przy każdym oddechu. Nieznajomy spoglądał na to wznoszenie się i opadanie piersi, jak gdyby obserwował ruchy morza u swych stóp. Na skraju Bois zatrzymał się. - Tam mieszkam - powiedział, wskazując laseczką na dom z wieloma balkonami. - Może wstąpiłaby pani do mnie? Usiądziemy na tarasie i wypijemy aperitif. Przyjęła zaproszenie. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że udusiłaby się, gdyby pozbawiono ją zapachu tych perfum. Usiedli na tarasie, popijając w milczeniu. Linda oparła się wygodnie plecami o poręcz krzesła, nieznajomy nie odrywał wzroku od jej piersi. Następnie zamknął oczy. Żadne z nich nie wykonało najmniejszego ruchu; wyglądało na to, że oboje zapadli w sen.
To on przejął inicjatywę. Kiedy ją pocałował, Linda znalazła się w Fezie, w ogrodzie wysokiego Araba. Przypomniała sobie wrażenia z tamtego dnia, swoje pragnienie, aby owinęła ją biała szata Araba, swoją tęsknotę do jego silnego głosu i jego płonących oczu. Uśmiech nieznajomego był promienny, jak uśmiech tamtego Araba. Araba o gęstych, czarnych włosach, pachnących jak Fez. Kochała się teraz z dwoma mężczyznami, mając zamknięte oczy. Arab rozbierał ją. Arab dotykał jej swymi płomiennymi rękoma. Wonne fale przenikały jej ciało, otwierały je, przygotowywały ją do tego, aby uległa. Jej nerwy były napięte do granic wytrzymałości, wrażliwe jak jeszcze nigdy przedtem. Uniosła lekko powieki i ujrzała jego wspaniałe zęby, które miały właśnie wgryźć się w jej ciało. A potem jego członek dotknął jej iwtargnął do wewnątrz. Poczuła się tak, jak gdyby poddawano ją teraz elektrowstrząsom; każde pchnięcie słało w jej ciało palące impulsy. Rozsunął jej uda, jak gdyby chciał ją rozedrzeć, jego włosy opadły jej na twarz. Wdychając ich zapach, czuła nadchodzący orgazm i zaczęła zagrzewać go do jeszczegwałtowniejszych pchnięć, tak aby mogli dojść jednocześnie. W chwili orgazmu ryknął jak tygrys - był to wstrząsający okrzyk radości, ekstazy i pasji, tak potężny, jakiego jeszcze nie słyszała. Tak właśnie wyobrażała sobie krzyk tamtego Araba, niczym krzyk zwierzęcia w dżungli, zachwyconego swą zdobyczą, ryczącego z radości. Otworzyła oczy. Wszędzie na twarzy czuła jego czarne włosy. Wzięła je do ust. Ich ciała były splecione, jej majtki, ściągnięte pośpiesznie, zatrzymały się bezładnie na wysokości kostek, a jego stopa ugrzęzła w nich. Spojrzeli na swoje nogi, związane ze sobą kawałkiem czarnego szyfonu, i wybuchnęli śmiechem. Wiele razy wracała potem do jego mieszkania. Żądza narastała w niej jeszcze na długo przed spotkaniem; zwłaszcza wtedy, gdy ubierała się dla niego. O różnych porach dnia nawiedzało ją wspomnienie zapachu owych perfum, prześladując potem przez długi czas. Nieraz, kiedy przechodziła właśnie przez ulicę, czuła tę woń tak wyraźnie, że zaczynała płonąć między udami; przystawała wtedy bezsilna, gotowa. Coś z tego pozostawało w jej ciele i przeszkadzało w nocy, o ile spała wówczas sama. Nigdy przedtem nie podniecała się tak łatwo, zawsze potrzebowała raczej trochę czasu i pieszczot. Ale w przypadku tego Araba jak nazywała go w duchu - wyglądało na to, że jest w erotycznym pogotowiu, skora w każdej chwili. Rozpalała się na długo przedtem, zanim jej dotknął. Najbardziej zaś obawiała się tego, że mogłaby się spuścić, czując pierwsze do’knięcie jego palca na płci. Kiedyś doszło do tego. Przyjechała do jego mieszkania wilgotna, rozdygotana. Wargi sromu były napęczniałe jak w trakcie najgorętszych pieszczot, sutki twarde, a kiedy ją
pocałował, poczuł natychmiast gorączkę, w jakiej się znajdowała, i bez zbędnych ceregieli ogarnął dłonią jej płeć. Napięcie spotęgowało się w jednej chwili do tego stopnia, że eksplodowała. A potem nastał dzień - mniej więcej w dwa miesiące po zakwitnięciu ich związku kiedy przyszła do niego i nie poczuła żadnego podniecenia, mimo iż wziął ją w ramiona. Wydawało się, że to zupełnie inny mężczyzna. Stał przed nią, ona zaś zauważyła chłodnym okiem, że jest wprawdzie elegancko ubrany, nie wyróżnia się jednak niczym szczególnym. Ot, zwykły, dobrze ubrany Francuz, jeden z tych, których widać podczas przechadzek po Champs Elysees, na premierach teatralnych lub na wyścigach. Ale co sprawiło, że zmienił się tak bardzo w jej oczach? Dlaczego nie czuła teraz owego upojenia, jakie ogarniało ją zazwyczaj w jego obecności? Nagle stał się dla niej kimś przeciętnym. Nie różnił się niczym od innych, nie przypominał już tamtego Araba. Jego uśmiech był teraz mniej promienny, jego głos - mniej dźwięczny. Raptem padła mu w ramiona, usiłując odnaleźć zapach włosów, i wtedy zawołała: - Twoje perfumy! Zapomniałeś się wy perfumować! - Właśnie mi się skończyły - wyjaśnił ArabFrancuz. - I nie dostałem innych o podobnym zapachu. Ale dlaczego tak się tym przejęłaś? Linda usiłowała odzyskać nastrój, w jaki wprawiał ją do tej pory, ale jej ciało było zimne. Postanowiła zmobilizować całą swą siłę woli. Zamknęła oczy i przywołała na pomoc wyobraźnię. Znowu była w Fezie, siedziała w ogródku. U jej boku, na niskiej, miękkiej otomanie siedział Arab. Objął ją, przewrócił na wznak i począł całować, podczas gdy w jej uszach śpiewała niewielka fontanna tryskająca nieopodal, a w ozdobnym naczyniu płonęło kadzidło, rozsiewając wkoło jej ulubiony zapach. Ale nie... Czar prysnął nagle. Nie było tu żadnego kadzidła. To miejsce pachniało jak zwykłe francuskie mieszkanie, a mężczyzna u jej boku był kimś obcym. Nie miał już w sobie tego czaru, który sprawił, że spalała ją żądza. Nie spotkała się z nim nigdy więcej. Mimo iż przygoda z chusteczką nie przypadła Lindzie do gustu, wystarczyło jej parę miesięcy przebywania z ludźmi z jej sfery, aby ponownie zaczął ją dręczyć niepokój. Prześladowały ją wspomnienia, zasłyszane gdzieś historyjki, wrażenie, że wszędzie wokół niej mężczyźni i kobiety oddają się rozkoszom cielesnym. Bała się, że teraz, kiedy przestał ją zaspokajać własny mąż, jej ciało zacznie obumierać. Przypomniała sobie, że jej pierwsze rozbudzenie seksualne nastąpiło za sprawą przypadku, kiedy była jeszcze mała. Matka kupiła jej majtki, które były za małe i uwierały między nogami. Wieczorem miała podrażnioną skórę, a kiedy leżała już w łóżku, zaczęła się
drapać. Drapała się nadal, zasypiając, ale stopniowo ruchy jej palców stawały się łagodniejsze, aż wreszcie drapanie przerodziło się w głaskanie i Linda uświadomiła sobie, że odczuwa przy tym przyjemność. Nie przerywała pieszczoty i niebawem odkryła, że rozkosz potęguje się, w miarę jak palce zbliżają się do niewielkiego punktu w samym środku. Pod palcami poczuła coś, co twardniało i stawało się bardziej wrażliwe. Kilka dni później poszła do spowiedzi. Ksiądz siedział w fotelu, ona zaś musiała uklęknąć u jego stóp. Był to dominikanin i nosił długi sznur zakończony chwastem, który zwisał u prawego boku. Kiedy Linda oparła się o kolana spowiednika, poczuła dotyk frędzli. Ksiądz miał głęboki, ciepły głos, który działał hipnotyzująco. Kiedy skończyła mówić o zwykłych grzechach - kłótniach, kłamstwach i tak dalej - urwała. Widząc jej wahanie, ksiądz szepnął głosem jeszcze niższym niż przedtem: - Czy miewasz jakieś nieczyste sny? - To znaczy: jakie, ojcze? - zapytała. Twardy chwast, który dotykał tego wrażliwego miejsca między nogami, działał na nią tak samo, jak jej własna pieszczotliwa dłoń tamtego wieczoru. Przysunęła się bliżej, chcąc poczuć to bardziej, jak też usłyszeć wyraźniej głos księdza; ciepły, sugestywny, wypytujący ją o nieczyste sny. Zapytał teraz: - Czy miewasz sny, że ktoś cię całuje albo że ty kogoś całujesz? - Nie, ojcze. Teraz chwast podniecał ją bardziej niż jej palce, gdyż w jakiś dziwny sposób związany był z ciepłym głosem księdza, z jego słowami, takimi jak „całuje”. Przysunęła się jeszcze bliżej i podniosła na niego wzrok. Widocznie domyślił się, że dziewczyna ma jeszcze coś na sumieniu, gdyż zapytał: Czy pieścisz się sama? - Jak to? Ksiądz zaczął już żałować, że zapytał o to, pomyślał bowiem, że intuicja wprowadziła go tym razem w błąd, ale wyraz jej twarzy potwierdził jego podejrzenie. - Czy dotykałaś się kiedykolwiek rękami? W tym momencie Linda zapragnęła wykonać ów posuwisty ruch dłonią, aby zaznać ponownie niezwykłej, obezwładniającej rozkoszy, którą odkryła po raz pierwszy parę dni temu. Bała się jednak, że ksiądz zauważy to i odepchnie ją od siebie. A wtedy może zostałaby pozbawiona przyjemności już na zawsze. Chcąc przyciągnąć jego uwagę, zaczęła: - Tak, ojcze, to prawda. Muszę wyznać coś strasznego. Pewnej nocy drapałam się, a potem pieściłam i... - Moje dziecko, moje dziecko - powiedział ksiądz - musisz skończyć z tym jak
najprędzej, natychmiast. To jest nieczyste, zniszczy ci życie. - Ale dlaczego to jest nieczyste? - zapytała Linda, przyciskając się do sznura. Jej podniecenie rosło. Ksiądz nachylił się nad nią, dotykając niemal wargami jej czoła. Poczuła zawrót głowy. - Takie pieszczoty może dać ci tylko małżonek - powiedział. - Jeśli będziesz robić to sama, nadużywać pieszczot, staniesz się słaba i nikt nie będzie cię kochał. Jak często to robisz? - Dopiero od trzech dni, ojcze. Miewałam też sny. - Jakie sny? - Śniło mi się, że ktoś mnie tam dotyka. Każde kolejne słowo podsycało jej żądzę. Wreszcie, udając skruchę i wstyd, rzuciła się na kolana księdza i pochyliła głowę, jak gdyby miała wybuchnąć płaczem. W rzeczywistości drżała na całym ciele, gdyż dotyk chwasta wyzwolił w niej orgazm. Ksiądz, przekonany, że odezwały się w niej skrucha i wstyd, wziął ją w ramiona, podniósł z klęczek i zaczął pocieszać.
MARCEL
Marcel podszedł do barki; jego niebieskie oczy były pełne zdumienia oraz świetlnych refleksów - na podobieństwo rzeki. Były to oczy wygłodniałe, chciwe i nagie. Niewinne, chłonne spojrzenie padało spod krzaczastych brwi, przypominających buszmena. Tę dzikość łagodziły gładkie czoło i jedwabiste włosy. Również skóra sprawiała wrażenie delikatnej, podobnie jak nos i usta, niemal przejrzyste, podczas gdy chłopskie ręce i brwi świadczyły o dużej sile. Jego słowa, kiedy dyskutował, przepojone były przemożną żądzą analizowania. Wszystko, co mu się przytrafiało, wszystko, co wpadało mu w ręce, niezależnie od pory dnia, musiało być przez niego natychmiast przeanalizowane, przejrzane w najdrobniejszych szczegółach. Nie potrafił całować, pożądać, posiadać i rozkoszować się niczym, o ile natychmiast nie poddawał tego dokładnemu badaniu. Każdy swój ruch planował, korzystając z pomocy astrologii - i często miewał do czynienia z cudami, obdarzony był bowiem rzadkim darem wywoływania ich. A gdy tylko stykał się z owym cudem, chwytał go z zapalczywością człowieka, który nie jest pewien, czy aby naprawdę był tego świadkiem, i który pragnie przeżyć to naprawdę. Co do mnie, podobała mi się jego otwarta jaźń, wrażliwa i porowata, lubiłam, kiedy sprawiał wrażenie bardzo miękkiego zwierzęcia albo bardzo zmysłowego, kiedy jego słabość nie rzucała się w oczy. Był wówczas niczym człowiek wchodzący wszędzie z ciężką torbą pełną odkryć, notatek, programów, nowych książek, nowych talizmanów, nowych perfum czy zdjęć. Przypominał wówczas łódź, która nie została zacumowana i teraz dryfuje. Wędrował bez celu, włóczył się, dokonywał odkryć, odwiedzał szpitale dla obłąkanych, stawiał horoskopy, gromadził wiedzę ezoteryczną, kolekcjonował rośliny i minerały. - Wszystko, czego nie można posiąść - mawiał - jest doskonałe. Widać to na przykładzie fragmentu marmuru czy gładko wypolerowanego stołu. Doskonałe jest ciało kobiety, której nie można nigdy posiąść, poznać do końca, nawet po stosunku miłosnym. Nosił przeważnie nie zawiązaną kokardę, charakterystyczną dla artystów, starą jak świat czapkę z daszkiem i prążkowane spodnie, typowe dla francuskiej burżuazji; albo też czarny płaszcz podobny do sutanny mnicha i muszkę taniego autora z prowincji. Kiedy indziej znowu żółtą lub krwistoczerwoną apaszkę rajfura. Czasem zdobił go garnitur ofiarowany mu przez biznesmena i krawat paryskiego gangstera lub kapelusz zakładany w
niedzielę przez ojca jedenaściorga dzieci. Zjawiał się odziany to w czarną koszulę spiskowca, to w kraciastą koszulę wieśniaka z Bourgogne, to w kombinezon robotnika z niebieskiego sztruksu, z szerokimi spodniami o wypchanych kolanach. Nieraz zapuszczał brodę i wtedy wyglądał jak Chrystus, kiedy indziej chodził starannie ogolony, przywodząc na myśl węgierskiego skrzypka z wędrownej trupy. Nigdy nie wiedziałam, w jakim odwiedzi mnie przebraniu. Jeśli w ogóle posiadał jakąkolwiek tożsamość, to tę człowieka o stu twarzach, człowieka będącego wszystkim; tożsamość aktora, dla którego istnieje jedynie nie kończąca się gra. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, powiedział: - Wpadnę do ciebie któregoś dnia. Teraz leżał na łóżku, wpatrując się w pomalowany sufit łodzi. Przesunął rękami po narzucie i wyjrzał przez okno na rzekę. - Lubię przychodzić tu, na barkę - mruknął. - To mnie uspokaja. Ta rzeka jest jak cudowny lek. Kiedy tu jestem, wszystko, co przysparza mi kłopotów, wydaje się nierealne. Deszcz bębnił o dach barki. Była piąta po południu - pora, kiedy Paryż ogarnia nastrój erotyzmu. Czyżby sprawiał to fakt, że właśnie o tej godzinie spotykają się zazwyczaj wszyscy kochankowie? O tej, nie później, gdyż kobiety zamężne są wolne wyłącznie w porze „herbatki”, stanowiącej doskonałe alibi. O piątej czuję zawsze dreszcz zmysłowości, czuję się cząstką zmysłowego Paryża. Gdy tylko zaczyna zapadać zmierzch, odnoszę wrażenie, że każda kobieta śpieszy co tchu na spotkanie z kochankiem, a każdy mężczyzna gna na spotkanie z kochanką. Przy pożegnaniu Marcel całuje mnie w policzek. Dotyk jego brody jest jak pieszczota. Pocałunek w policzek, który miał być braterski, jest dosyć intensywny. Byliśmy razem na obiedzie. Zaproponowałam, abyśmy poszli potańczyć. Wybraliśmy Bal Negre, ale Marcel wydał mi się nagle jak sparaliżowany. Bał się zatańczyć, bał się mnie dotknąć. Usiłowałam zachęcić go do tańca, nie dał się jednak namówić. Twierdził, że jest niezgrabny. Był wystraszony. Kiedy wreszcie dopięłam swego, a on trzymał mnie w ramionach, drżał jak w gorączce, ja zaś nie posiadałam się z zachwytu, że doprowadziłam go do takiego stanu. Cieszyłam się, że jest przy mnie. Uwielbiałam jego smukłe, wysokie ciało. Zapytałam: - Czemu jesteś smutny? Czy chcesz już iść? - Nie jestem smutny, ale zablokowany. Zbyt wiele we mnie frustracji. To przez nią nie potrafię się otworzyć. I ta muzyka jest tak dzika Czuję się tak, jak gdybym mógł jedynie nabrać powietrza, ale nie mógł go wypuścić. Jestem cały spięty, skrępowany, nienaturalny. Nie zaprosiłam go już do następnego tańca. Zatańczyłam z Murzynem. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, na nocny chłód, Marcel począł zwierzać się ze swoich
zahamowań, obaw, paraliżujących go stresów. Zorientowałam się, że nie doszło do żadnego cudu, a przecież zamierzałam właśnie uwolnić go poprzez cud, nie za pomocą słów, nie bezpośrednio, w każdym razie nie za pomocą słów, które wypowiada się wobec chorych. Wiem, co mu dolega. To samo dolegało kiedyś mnie samej. Aleja znam Marcela wolnego. I chcę, aby był wolny. Jednak gdy podszedł do łodzi i ujrzał tam Hansa, kiedy zorientował się, że o północy przybył Gustavo i został, on natomiast musi odejść, ogarnęła go zazdrość. Jego niebieskie oczy pociemniały. Pocałował mnie na dobranoc, wpatrując się gniewnie w Gustava. Powiedział do mnie: - Chodź, wyjdziemy na chwilę. Wyszłam za nim na pokład, a potem spacerowaliśmy po nadbrzeżu. Kiedy byliśmy już sami, pochylił się i pocałował mnie namiętnie, z pasją. Jego pełne, duże usta piły mnie. Zaoferowałam mu usta po raz drugi. - Kiedy do mnie przyjdziesz? - zapytał. - Jutro, Marcel, jutro. Na pewno przyjdę. Kiedy zjawiłam się u niego, miał na sobie strój lapoński; po to, aby mnie zaskoczyć. Przypominało to ubiór rosyjski. Nosił też futrzaną czapę i czarne buty filcowe, wysokie, sięgające niemal bioder. Jego pokój wyglądał jak mieszkanie obieżyświata; był zapchany przedmiotami z różnych stron naszego globu; na ścianach wisiały czerwone kilimy, łóżko okrywały skóry zwierząt. Atmosfera była duszna, intymna, zmysłowa - niczym w palami opium. Skóry zwierząt, intensywna czerwień ścian, przedmioty podobne do fetyszów afrykańskich kapłanów - wszystko to miało w sobie coś niesłychanie erotycznego. Zapragnęłam ułożyć się na tych skórach zupełnie naga i oddać się pośród tego zwierzęcego zapachu, pieszczona przez sierść. Stałam w tym czerwonym pokoju, a Marcel rozebrał mnie. Następnie ujął w obie dłonie moją nagą kibić i zachłannie zaczął przesuwać rękami po całym ciele, rozkoszując się bujnym łukiem bioder. - Nareszcie prawdziwa kobieta - powiedział. Przychodziło tu tak wiele, ale po raz pierwszy jest tu prawdziwa kobieta, godna uwielbienia. Leżąc na łóżku, odniosłam wrażenie, jak gdyby zapach i dotyk futer połączyły się z bestialstwem Marcela. Zazdrość przełamała jego bojaźliwość. Był teraz jak zwierzę, żądny nawet najdrobniejszych wrażeń, poznania mnie ze wszystkich stron. Całował mnie namiętnie, gryząc wargi; rzucił mnie na skóry, wędrując ustami po piersiach, pieszcząc nogi, płeć i pośladki. Potem, w półmroku, ukląkł nade mną, wsuwając mi penis do ust. Moje zęby
ocierały się o niego, kiedy poruszał się tam i z powrotem, ale to sprawiało mu najwidoczniej przyjemność. Patrzył na mnie, pieszcząc pełnymi dłońmi całe moje ciało; jego palce docierały wszędzie, chciały poznać mnie całą, całą mnie posiąść. Zarzuciłam mu nogi na ramiona, wysoko, tak aby mógł wedrzeć się we mnie i widzieć mnie przez cały czas. Chciał widzieć wszystko. Chciał widzieć, jak penis zanurza się i wyłania z powrotem - błyszczący, twardy i duży. Podłożyłam sobie obie pięści pod pośladki, tak aby jeszcze bardziej wyjść swoją płcią naprzeciw tym silnym pchnięciom. Potem przewrócił mnie na brzuch i przywarł do mnie jak pies, wsuwając penis od tyłu. podczas gdy jego dłonie ogarnęły piersi, pieszcząc je. Był niezmordowany. Nie kończył. Odwlekałam tę chwilę, bo chciałam przeżyć orgazm wraz z nim, on jednak wstrzymywał się, długo, nie do zniesienia. Chciał zabawić we mnie dłużej, aby nie utracić dotyku mego ciała, aby nie zagubić żądzy. Niebawem poczułam zmęczenie i zawołałam: - Teraz, Marcel, spuść się wreszcie. Wówczas zaczął uderzać jeszcze gwałtowniej, porywając mnie na sam szczyt narastającego niepowstrzymanie orgazmu. Krzyknęłam przeraźliwie, a on doszedł niemal w tym samym momencie. Opadliśmy z powrotem na futra, nareszcie zaspokojeni. Leżeliśmy w półmroku, pośród dziwnych przedmiotów - sani. butów, rosyjskich łyżek, kryształów i muszli. Na ścianach wisiały chińskie malowidła o tematyce erotycznej. Wszystko, nawet kawałek zakrzepłej lawy z Krakatau, nawet butelka z piachem z Morza Martwego, miało posmak erotycznej sugestii, gdyż przypominało swym kształtem fallusa. - Masz rytm jak wymarzony dla mnie - powiedział Marcel. - Kobiety są zazwyczaj zbyt szybkie, a ja w takich momentach wpadam w panikę. Osiągają rozkosz, a ja drętwieję wtedy i boję się kontynuować. Nie zostawiają mi wystarczająco wiele czasu, abym mógł nasycić się dotykiem ich ciała, poznać je i zdobyć, a kiedy wychodzą, szaleję, rozmyślając o ich nagości i o tym, że nie miałem przyjemności. Ale ty nie jesteś tak szybka. Ty jesteś jak ja. Ubierałam się, stojąc przy kominku i rozmawiając z nim. Marcel wsunął mi dłoń pod spódnicę i znowu zaczął mnie pieścić. I raptem oślepiła nas żądza, już po raz drugi. Stałam tak z zamkniętymi oczami, czując jego dłoń i napierając na nią. Marcel objął moje pośladki, objął mocno, z całej siły, i myślałam już, że znowu padniemy na łóżko. On jednak powiedział: - Podnieś spódnicę. Oparłam się plecami o ścianę, ocierając się ciałem o jego ciało, a on wsunął mi głowę między uda i jeszcze mocniej zacisnął dłonie na pośladkach, a potem wepchnął język w płeć i ssał ją oraz lizał tak długo, aż okryła się wilgocią. Wtedy wyjął członek i posiadł mnie, podczas gdy opierałam się o ścianę. Jego penis był twardy i sztywny jak świder - i tak też
drążył, drążył, uderzał we mnie, całą mokrą i unicestwioną przez jego namiętność. Bardziej niż z Marcelem lubię kochać się z Gustavem, gdyż jego nie cechują ani bojaźń, ani obawy, ani nerwy. Zazwyczaj zapada w sen, oboje hipnotyzujemy się wzajemnie poprzez pieszczoty. Dotykam jego szyi i zanurzam palce w czarną czuprynę. Głaszczę go po brzuchu, nogach, biodrach. Kiedy dotykam jego pleców i przesuwam palcami od szyi do pośladków, zaczyna dygotać z rozkoszy. Uwielbia pieszczoty niczym kobieta. Jego członek prostuje się, nie dotykam go jednak, dopóki i on nie zaczyna drżeć. Wtedy Gustavo wydaje przeciągły jęk, a ja ujmuję penis w dłoń, zaciskając palce, i wyginam go tam i z powrotem. Nieraz dotykam czubka językiem, a on zaczyna poruszać nim w moich ustach. Czasem spuszcza się przy tym, aja łykam spermę. Kiedy indziej to on zaczyna pieszczoty. Wilgotnieję natychmiast; jego palce są tak ciepłe i zmyślne! Niekiedy jestem tak rozpalona, że doznaję orgazmu pod samym dotykiem jego palca. Kiedy czuje, że zaczynam pulsować, ogarnia go podniecenie. Nie czeka wtedy na koniec orgazmu, lecz wchodzi we mnie, tak jakby chciał poczuć jeszcze moje ostatnie spazmy. Jego penis wypełnia mnie całkowicie, jest wręcz stworzony dla mnie, tak aby mógł wślizgiwać się bez najmniejszego problemu. Zaciskam na nim wewnętrzne wargi i wsysam go w siebie. Zdarza się, że jego penis staje się większy niż zazwyczaj i wydaje się naładowany elektrycznie. Wtedy rozkosz potęguje się jeszcze bardziej. Trwa wyjątkowo długo. Orgazm nie ma końca. Kobiety bardzo często uganiają się za nim, ale on jest właśnie jak kobiety, każdorazowo musi wierzyć, że jest zakochany. Oczywiście, piękna kobieta wzbudza w nim pożądanie, ale jeśli nie czuje przy tym miłości, choćby w pewnej mierze, staje się impotentem. To zadziwiające, jak wyraźnie charakter człowieka uwidacznia się w przebiegu stosunku seksualnego. Jeśli mężczyzna jest nerwowy, nieśmiały, niepewny, bojaźliwy, będzie kochał się właśnie w ten sposób. Jeśli ktoś jest zrelaksowany, akt staje się szczególnie przyjemny. Penis Hansa nigdy nie wiotczeje, Hans nigdy się nie śpieszy, jest pewny swego. Sadowi się wewnątrz swej rozkoszy, tak samo jak teraz, aby z całym spokojem, do końca, do ostatniej kropli, upajać się tą chwilą. Marcel jest bardziej niespokojny, zdenerwowany. Nieraz, gdy jego penis jest twardy, czuję, że Marcel stara się zademonstrować swą siłę, że śpieszy się, gnany obawą, że owej siły nie starczy mu już na długo. Wczoraj wieczorem, kiedy przeczytałam kilka stron napisanych przez Hansa, kilka jego scen erotycznych, przeciągnęłam się, wznosząc ręce nad głowę. Moje jedwabne majteczki zsunęły się nieco z bioder, a ja odniosłam wrażenie, jakby brzuch i płeć rozochociły
się i poczęły wieść własne życie. W ciemności oddaliśmy się - Hans i ja - nie kończącej się orgii. Wydawało mi się, że biorę wszystkie kobiety, które on posiadł, wszystko, czego dotykały jego palce, wszystkie języki, wszystkie płci, które wąchał, każde słowo, które wypowiedział kiedykolwiek na temat seksu - to wszystko wchłaniałam w siebie; była to orgia scen odżywających w mej pamięci, ogromny świat orgazmów i płomiennych namiętności. Marcel i ja leżeliśmy na kanapie. W półmroku opowiadał o fantazjach erotycznych, które miewał, wyjaśniał mi, jak trudno je zaspokoić. Marzył od dawna o kobiecie, która nosiłaby mnóstwo halek; on leżałby u jej stóp i zaglądał w górę. Pamiętał, że to właśnie robił ze swoją pierwszą guwernantką - udając, że się bawi, zaglądał jej pod spódnicę. To pierwsze przeżycie erotyczne wywołało w nim podniecenie i pozostało już na zawsze w jego umyśle. Powiedziałam więc: - W takim razie ja to zrobię. Zróbmy to wszystko, co chcielibyśmy uczynić innym i przeżyć na sobie. Mamy przed sobą całą noc, mamy też mnóstwo rzeczy, które możemy wykorzystać. Są również najrozmaitsze ubrania, przebiorę się dla ciebie. - Och, naprawdę? - ucieszył się Marcel. - Zrobię wszystko, czego zapragniesz, wszystko, o co mnie poprosisz. - Najpierw przynieś mi te stroje. Mamy tu ludowe spódnice, które mogę włożyć. Zaczniemy od twoich fantazji i nie przestaniemy, dopóki nie zrealizujesz ich wszystkich. Pójdę się przebrać. Weszłam do sąsiedniego pokoju i nałożyłam na siebie wszystkie spódnice, które przywiózł z Grecji i Hiszpanii; jedną na drugą. Kiedy wróciłam do Marcela, leżał już na podłodze, a na mój widok poczerwieniał z radości. Usiadłam na łóżku. - A teraz wstań - powiedział. Wstałam. Marcel, wyciągnięty na podłodze, zaglądał mi pod spódnicę, między nogi, w pewnej chwili rozsunął je oburącz jeszcze trochę. Stałam lak posłusznie, a wzrok Marcela wprawiał mnie w podniecenie, zaczęłam więc bardzo powoli tańczyć, tak jak widziałam to u kobiet arabskich; tańczyłam tuż nad twarzą Marcela, leniwie potrząsając biodrami, tak aby mógł dojrzeć poruszającą się pod spódnicami płeć. Tańczyłam, obracałam się wokoło, on zaś patrzył i dyszał z rozkoszy. Potem, nie panując już nad sobą, pociągnął mnie w dół, na swoją twarz, i zaczął kąsać mnie oraz całować, ja jednak powstrzymałam go: - Przestań, bo zaraz się spuszczę. Zostawiłam go samego, a po chwili, aby mógł zrealizować kolejną fantazję, powróciłam naga; miałam na sobie jedynie tamte czarne, filcowe buty. Potem Marcel wpadł na jeszcze inny pomysł. - Proszę cię, bądź dla mnie okrutna - błagał.
Zupełnie naga, tylko w tych wysokich, czarnych butach, zaczęłam żądać, aby wykonywał różne poniżające rzeczy. Powiedziałam: - Wyjdź na ulicę i przyprowadź mi jakiegoś przystojnego mężczyznę. Chcę, aby wziął mnie na twoich oczach. - Tego nie zrobię - obruszył się. - Taki jest mój rozkaz. Powiedziałeś, że uczynisz wszystko, oco cię poproszę. Marcel wstał i zszedł na dół. Mniej więcej po upływie pół godziny wrócił ze swoim sąsiadem, niezwykle przystojnym Rosjaninem. Marcel był biały na twarzy; zorientował się, że Rosjanin przypadł mi do gustu. Powiedział mu, na czym polega nasza gra. Rosjanin spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Nie musiałam robić nic, aby go rozruszać; moje czarne buty i nagość zrobiły już swoje. Był wystarczająco podniecony. Co do mnie, nie tylko mu się oddałam, ale również szepnęłam mu do ucha: - Postaraj się, aby to trwało długo, nie śpiesz się. Marcel przechodził katusze. Ja natomiast zażywałam rozkoszy; Rosjanin był duży, silny i potrafił powstrzymywać się dłużej niż niejeden inny mężczyzna. Obserwując nas, Marcel wyjął ze spodni członek, który był sztywny. Kiedy poczułam zbliżający się orgazm, równoczesny z orgazmem Rosjanina, Marcel chciał włożyć mi penis do ust, ale nie pozwoliłam na to. Powiedziałam: - Musisz oszczędzać się na potem. Chcę poprosić cię o jeszcze parę rzeczy, nie zgadzam się, abyś spuścił się już teraz! - Rosjanin właśnie doszedł, został jednak we mnie i chciał jeszcze. Aleja odsunęłam się na bok. Wtedy powiedział: - Chciałbym popatrzeć na was, jak to robicie. Marcel nie zgodził się na to. Odesłaliśmy Rosjanina. Podziękował mi; bardzo ironicznie i z nadal widocznym podnieceniem. Nie ukrywał, że chętnie pozostałby z nami. Marcel padł mi do nóg. - Byłaś okrutna. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. To było okrutne. - Ale jednocześnie podnieciło cię, prawda? Podnieciło cię. - Owszem, podnieciło i zarazem zraniło. Ja nigdy bym ci tego nie zrobił. - To jasne, przecież ja nie prosiłam cię, abyś był dla mnie okrutny. Kiedy ludzie są dla mnie okrutni, staję się zimna, ale ty chciałeś tego, to cię podnieciło. - A co teraz? - Chciałabym kochać się, wyglądając przez okno - odparłam. - I kiedy ludzie patrzą na mnie. Chcę, abyś wziął mnie od tyłu, tak aby nikt nie domyślił się, co robimy. Lubię skrytość. Stanęłam przy oknie. Ludzie mogli patrzeć na mnie z sąsiednich domów, ale z
pewnością nie wpadliby na to, co porabiam w tej chwili: stojąc, oddawałam się Marcelowi. Nie zdradziłam się ze swym podnieceniem, ale czułam rozkosz. Marcel dyszał coraz szybciej i z trudem panował nad sobą, a ja powtarzałam: - Ciszej, staraj się być cicho, tak aby nikt się nie zorientował. Ludzie myśleli zapewne, że oboje wyglądamy po prostu na ulicę, my natomiast przeżyliśmy upajający orgazm, taki, jakiego pary doznają w bramach domów lub pod mostami - jak to zwykle bywa w Paryżu nocą. Poczuliśmy się zmęczeni. Zamknęliśmy okno i postanowiliśmy odpocząć. W ciemnościach zaczęliśmy rozmawiać, rozmarzeni, targani wspomnieniami. - Wiesz, Marcel, kilka godzin temu wsiadłam do metra w porze szczytu, co zdarza mi się bardzo rzadko. Tłum popychał mnie na wszystkie strony, a ja stałam uparcie w miejscu. Nagle przypomniałam sobie rozmowę z Alraune; była przekonana, że Hans korzysta zawsze z takiego tłoku, aby popieścić stojącą obok kobietę. W tej samej chwili poczułam czyjąś dłoń, która lekko, jakby niechcący, musnęła moją suknię. Płaszcz miałam rozpięty, suknia była cienka, a ta ręka, przesuwając się po niej, dotknęła mojej płci. Nie odsunęłam się w bok. Mężczyzna stojący przede mną był tak wysoki, że nie mogłam dojrzeć jego twarzy. A zresztą nie chciałam podnosić wzroku. Nie byłam pewna, czy to akurat on, nie chciałam wiedzieć, kto to. Dłoń pieściła moją suknię, potem nieznacznie zwiększyła nacisk, dotykając płci. Poruszyłam się lekko, aby ułatwić jego palcom zadanie. Dłoń stała się bardziej natarczywa; sprawnie, leciutko wodziła po wargach. Poczułam przypływ rozkoszy. Kiedy nagłe szarpnięcie wagonu rzuciło nas na siebie, przywarłam do dłoni, która - już bez zwłoki zagarnęła całą płeć. Zaczęłam się rozpływać, czułam nadchodzący orgazm, ukradkiem ocierałam się o dłoń, ta zaś, widocznie odgadując, co czuję, kontynuowała pieszczotę, aż wreszcie doprowadziła mnie do szczytu. Orgazm wstrząsnął mym ciałem. Pociąg zatrzymał s’ię na stacji, ludzie tłumnie wysypali się na peron, porywając mnie ze sobą. Mężczyzna zniknął. Wojna została wypowiedziana. Ulice są pełne kobiet, które szlochają rozpaczliwie. Już pierwszej nocy zarządzono zaciemnienie. Oczy wiście, już przedtem zdarzały się próbne alarmy, ale prawdziwe zaciemnienie to coś zupełnie innego. Próbne alarmy bywały wesołe, natomiast teraz w Paryżu zapanowała atmosfera powagi. Ulice były zupełnie ciemne. Tu i ówdzie pojawiało się nikłe światełko kontrolne: niebieskie, zielone lub czerwone, niczym światełka ikon w rosyjskiej cerkwi. Wszystkie okna były zaciemnione. Okna kawiarenek osłonięte czarnym materiałem lub pomalowane na ciemny granat. Była łagodna, wrześniowa noc - wydawała się jeszcze łagodniejsza dzięki ciemnościom. Coś niezwykle dziwnego
wisiało w powietrzu; jakieś wyczekiwanie, napięcie. Szłam powoli wzdłuż Boulevard Raspail; dokuczała mi samotność, zamierzałam więc udać się do Dome i porozmawiać z kimkolwiek. Wreszcie dotarłam na miejsce. Panował tu ścisk, było pełno żołnierzy, jak również prostytutek i modelek, nie dostrzegłam jednak zbyt wielu malarzy. Większość z nich została wezwana do domów, do swoich rodzinnych krajów. Nie było już Amerykanów, ani hiszpańskich czy niemieckich uciekinierów. Znowu mieliśmy tu czysto francuski nastrój. Usiadłam i niebawem przyłączyła się do mnie Gisele - młoda kobieta, Z którą rozmawiałam już parę razy. Ucieszyła się, widząc mnie. Powiedziała, że nie mogła już wytrzymać w domu. Jej brat został powołany i wszyscy w rodzinie byli przygnębieni z tego powodu. Potem do stolika dosiadł się Roger, nasz przyjaciel, a niebawem było nas pięcioro. Każde z nas przyszło do kawiarni, aby pobyć wśród ludzi, każde z nas czuło się samotnie. Ciemność izolowała, utrudniała normalne życie, trzymała wszystkich w domach, ale nikt nie chciał być sam. Wszyscy pragnęli towarzystwa. Siedzieliśmy więc tu, rozkoszując się światłami, alkoholem. Żołnierze byli ożywieni, przyjaźni wobec wszystkich, zniknęły gdzieś wszelkie bariery. Nikt nie czekał już na formalne zaznajamianie. Wszystkim groziło to samo niebezpieczeństwo, wszyscy odczuwali więc tę samą potrzebę towarzystwa, uczucia i ciepła. Wreszcie powiedziałam do Rogera: - Chodźmy już. - Zapragnęłam znowu znaleźć się na ciemnych ulicach. Szliśmy powoli, ostrożnie, aż znaleźliśmy się przed restauracją arabską, którą lubiłam. Weszliśmy do środka. Pomiędzy bardzo niskimi, zajętymi przez klientów stolikami, tańczyła pulchna Arabka. Mężczyźni dawali jej pieniądze, a ona umieszczała je na piersiach i tańczyła dalej. Dziś było tu dużo żołnierzy, wszyscy pili ciężkie, arabskie wino, które uderzało do głów. Również tancerka była już podchmielona. Nigdy nie miała na sobie wiele ubrania, jedynie przejrzyste, zwiewne jak mgiełka spódniczki i pasek, ale teraz spódniczka rozchyliła się, a kiedy dziewczyna wykonywała swój taniec brzucha, widać było również podrygujące futerko i okalające je pulchne ciało, które dygotało do rytmu. Jeden z oficerów zaoferował jej monetę dziesięciofrankową i powiedział: - Podnieś ją swoją piczą. - Fatima z całkowitym spokojem podeszła do jego stolika, położyła monetę na samym brzeżku, rozsunęła trochę uda i zakołysała się, jak podczas tańca. Wargi sromu dotknęły monety, ale nie zdołały jej pochwycić. Fatima próbowała nadal, przy czym jej płeć wydawała dźwięki przypominające mlaskanie, a żołnierze zaśmiewali się do rozpuku, rozemocjonowani widokiem. Wreszcie wargi stężały na monecie i uniosły ją do góry. Taniec trwał nadal. Młody Arab, grający na flecie, nie spuszczał ze mnie oka. Roger, który siedział u mego boku, wpatrywał się zafascynowany w tancerkę, uśmiechając się z
radością. Oczy Araba przeszywały mnie na wylot, niczym rozpalony pręt. Czułam się tak, jak gdyby dotykał mnie gorącymi wargami. Wszyscy byli pijani, weseli i rozśpiewani. Wstałam, a Arab uczynił to samo. Właściwie nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, co robię. Przy wejściu do lokalu była ciemna wnęka na płaszcze i kapelusze. Kobieta, która pilnowała szatni, siedziała teraz z żołnierzami. Weszłam do wnęki. Arab zrozumiał. Czekałam pośród wiszących tu ubrań. Młodzieniec zdjął z wieszaka jeden z płaszczy, rozłożył go na podłodze i popchnął mnie na niego. W półmroku dojrzałam, jak wyciągnął wspaniały penis, gładki i piękny. Był tak piękny, że zapragnęłam wziąć go do ust, ale on nie pozwolił na to, lecz natychmiast wszedł we mnie. Członek był twardy i gorący. Bałam się, że ktoś mógłby nas przyłapać, chciałam, aby się pośpieszył. Byłam tak podniecona, że spuściłam się już po krótkiej chwili. On jednak robił dalej swoje, nadziewając mnie na siebie i penetrując całą pochwę. Był niezmordowany. Nadszedł jakiś zawiany żołnierz, chciał wziąć swój płaszcz. Zamarliśmy w bezruchu. Żołnierz, nie wchodząc do wnęki, ściągnął płaszcz z wieszaka i odszedł. Arab nie śpieszył się. Wszystko było w nim silne: penis, ręce i język. Silne i twarde. Poczułam, że członek rozrasta się we mnie, staje się coraz gorętszy. Ocierał się teraz o ścianki pochwy, jak gdyby zamienił się w szorstką skrobaczkę. Wychodził i wchodził w jednostajnym rytmie, nie przyśpieszając ani na chwilę. Leżałam, nie myśląc już o tym, gdzie jesteśmy. Myślałam teraz wyłącznie o jego twardym penisie, o tym, jak porusza się we mnie miarowo, uparcie, tam i z powrotem, tam i z powrotem. Zupełnie nieoczekiwanie, bez żadnej zmiany rytmu, spuścił się niczym potężna fontanna. Ale i wtedy nie wyszedł ze mnie. Chciał, abym spuściła się jeszcze raz, jego członek był nadal sztywny. Restauracja zaczęła się wyludniać. Na szczęście płaszcze zasłaniały nas, byliśmy jakby w namiocie. Nie miałam ochoty wykonać najmniejszego ruchu. Arab zapytał: - Czy zobaczymy się znowu? Jesteś tak miękka i piękna. Spotkamy się znowu? Roger rozglądał się za mną. Usiadłam i doprowadziłam się do porządku. Arab zniknął gdzieś. Z lokalu wyszli kolejni goście. O jedenastej zaczynała się godzina policyjna. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi, myśleli, że pilnuję płaszczy. Zdążyłam już wytrzeźwieć. Roger dostrzegł mnie i podszedł bliżej. Chciał odprowadzić mnie do domu. Powiedział: Widziałem, jak ten młody Arab pożerał cię wzrokiem. Uważaj na niego. Marcel i ja spacerowaliśmy w ciemnościach. Czasem wchodziliśmy do kawiarni i wychodziliśmy z powrotem, odsuwając na bok ciężkie, czarne zasłony, co dawało nam złudzenie, że zstępujemy w zaświaty, w królestwo demonów. Wszystko było czarne, jak czarna bielizna paryskiej prostytutki; jak długie, czarne pończochy dziewcząt tańczących kankana; jak duże, czarne podwiązki kobiet, mających zaspokoić najbardziej perwersyjne
zachcianki mężczyzn; jak obcisłe czarne gorsety uwydatniające piersi i podsuwające je pod usta mężczyzn; jak czarne, wysokie buty we francuskich powieściach o sadomasochistach. Marcel drżał na całym ciele, czuł ten zmysłowy nastrój. Zapytałam go: - Jak myślisz, czy są takie miejsca, gdzie miałbyś szczególną ochotę uprawiać miłość? - Oczywiście - odparł. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Tak jak ty chciałaś się kochać zawsze, kiedy leżałaś na moim futrzaku, ja również podniecam się, gdy ściany obwieszone są materiałami i wszędzie wiszą kotary, kiedy pomieszczenie wygląda jak łono kobiety. Mam chęć kochać się zawsze, kiedy widzę mnóstwo czerwieni. Również wtedy, gdy jestem wśród luster. A szczególnie silnie podnieciłem się w pomieszczeniu, które widziałem kiedyś w pobliżu Boulevard Clichy. Jak wiesz, na rogu urzęduje tam zwykle znana wszędzie prostytutka ze sztuczną nogą, ciesząca się olbrzymim powodzeniem. Od dawna fascynowała mnie, czułem bowiem, że nie zdobędę się na to, aby pójść z nią do łóżka. Byłem pewien, że gdy tylko zobaczę jej drewnianą nogę, sparaliżuje mnie strach. Była to bardzo wesoła, młoda kobieta, zawsze uśmiechnięta, przyjazna wobec wszystkich. Miała jasne, tlenione włosy, ale jej brwi były czarne i gęste jak u mężczyzny, nawet nad górną wargą rósł meszek. Zanim utleniła się na blondynkę, musiała być typem brunetki z Południa. Jej zdrowa noga była mocna, kształtna, jej ciało - bardzo ładne. Aleja nie mogłem się przemóc, aby ją zagadać. Jej widok przypominał mi pewien obraz Courbeta; malarz wykonał go dla jakiegoś bogatego klienta, który chciał mieć obraz kobiety w trakcie stosunku. Courbet, wielki realista, namalował jedynie płeć kobiety, nic poza tym. Zignorował zupełnie głowę, ręce i nogi, a przedstawił tułów z pieczołowicie zaprezentowaną płcią, wygiętą w spazmie rozkoszy i zaciśniętą na penisie, wystającym z kępy kruczoczarnych włosów. I to wszystko. Czułem, że to samo byłoby z tą prostytutką, że myślałbym wyłącznie ojej płci, starając się nie patrzeć na jej nogi czy resztę ciała. A może byłoby to podniecające? Kiedyś stałem na rogu, zastanawiając się nad tym, gdy raptem przeszła obok mnie inna prostytutka, bardzo młoda. Młode dziwki to w Paryżu rzadkość. Podeszła do tamtej z drewnianą nogą. Właśnie zaczęło padać. Ta młoda powiedziała: - Kręcę się tak już od dwóch godzin, zniszczyłam sobie buty. I żadnego klienta. - Zrobiło mi się jej żal. Odezwałem się do niej: - Mógłbym zaprosić cię na kawę? Przyjęła propozycję z radością i zapytała: - Jesteś może malarzem? - Nie jestem malarzem - odparłem - ale rozmyślałem akurat o jednym obrazie, który kiedyś widziałem. - Piękne obrazy są w Całe Weplcr - powiedziała. - Spójrz na to.
Wyciągnęła z torebki coś, co wyglądało na delikatną chusteczkę. Po rozłożeniu okazało się, że to wizerunek dużego, kobiecego tyłka w takiej pozie, aby ukazać w pełni płeć i tkwiący w niej, równie duży, penis. Kiedy pociągnęła za chusteczkę, która była z elastycznego materiału, miało się wrażenie, że zarówno tyłek, jak i penis poruszają się. Obróciła chusteczkę na drugą stronę i teraz członek, w dalszym ciągu ruchliwy, tkwił w pochwie. Rozciągając umiejętnie chusteczkę, nadała całości jednoznaczny ruch, tak że cała ta scena ożyła. Roześmiałem się, ale ten widok podniecił mnie. Zrezygnowałem więc z pójścia do Całe Wepler i skorzystałem z oferty dziewczyny, która zaprosiła mnie do swego mieszkania. Znajdowało się w dosyć obskurnym domu na Montmartre. gdzie zatrzymywali się wszyscy artyści cyrkowi i rozrywkowi. Musieliśmy wejść na piąte piętro. Zaczęła wyjaśniać: - Nie gniewaj się za ten bałagan. W Paryżu jestem dopiero od miesiąca. Przedtem pracowałam w prowincjonalnym burdelu, w małym miasteczku, i nie uwierzysz nawet, jakie to nudne widzieć co tydzień tych samych klientów. To prawie tak, jakbym miała męża! Wiedziałam dokładnie, kto przyjdzie do mnie i kiedy, nawet o której godzinie. Znałam wszystkie ich nawyki, nic nie było w stanie mnie zaskoczyć. Tak więc postanowiłam przyjechać do Paryża. Rozmawiając, weszliśmy do jej pokoju. Był bardzo mały - po prostu miejsce na duże, żelazne łóżko, na które popchnąłem ją i które zaskrzypiało, jak byśmy wyczyniali na nim nie wiem jak zwierzęce harce. Przeszkadzało mi tylko jedno: w pokoju nie było żadnego okna, ani jednego. Czułem się jak w grobowcu, jak w więzieniu, jak w celi. Nie potrafię nawet tego wyrazić. Miałem za to poczucie bezpieczeństwa. Jakie to cudowne być zamkniętym w ten sposób w jednym pomieszczeniu z młodu kobietą. Było to niemal tak cudowne, jak gdybym znajdował się we wnętrzu jej piczy. Był to najwspanialszy pokój, w jakim się kiedykolwiek kochałem - tak zupełnie odseparowany od reszty świata, taki ciasny i przytulny, i kiedy wszedłem w nią, uświadomiłem sobie, że nie dbam o tę resztę świata. Oto przebywałem w najlepszym miejscu, jakie może istniećw łonie, ciepłym, miękkim, chroniącym mnie i oferującym bezpieczną kryjówkę. Żałowałem, że nie mieszkam z tą dziewczyną, że muszę zaraz wyjść. Pozostałem więc przez dwa dni. Przez dwa dni i noce nie opuszczaliśmy jej łóżka; obsypywaliśmy się wzajemnie pieszczotami, zasypialiśmy, pieściliśmy się i zasypialiśmy na nowo, i tak bez końca, aż to wszystko zaczęło się nam wydawać snem. Każdorazowo, gdy się budziłem, mój penis tkwił w niej, w jej wilgotnej, mrocznej, rozwartej płci, i wtedy wykonywałem leniwe ruchy, po czym znowu ogarniał mnie bezwład. Wreszcie zaczął nam doskwierać straszliwy głód.
Wtedy poszedłem do sklepu, przyniosłem wino i trochę kanapek, i myk, znowu do łóżka. Tu nie docierało światło dnia, nie mieliśmy nawet pojęcia, jaka to pora, czy to może już noc. Po prostu leżeliśmy i rozmawialiśmy naszymi ciałami, ja niemal bez przerwy w niej, inieraz szeptaliśmy coś sobie do ucha. Yvonne rozśmieszała mnie co chwila, powiedziałem więc w końcu: - Yvonne, przestań, bo on wyskoczy z ciebie. Kiedy się śmiałem, penis wyślizgiwał się z niej imusiałem wkładać go na nowo. - Czy jesteś już tym zmęczona? - zapytałem. - Skądże znowu - zawołała. - Po raz pierwszy sprawia mi to przyjemność. Kiedy klienci śpieszą się, wiesz już, jest to dla mnie trochę przykre, tak więc daję im wolną rękę, ale co do mnie, nie bierze mnie to ani trochę. Zresztą, w moim zawodzie nie jest wskazane. Kobieta, która angażuje się w to całą sobą, szybko się starzeje imęczy. Poza tym mam zawsze wrażenie, że klienci nie zwracają na mnie wystarczająco dużej uwagi, dlatego też zamykam się w sobie, izoluję od innych. Rozumiesz, co mam na myśli? Kiedyś Marcel zapytał mnie, czy był dobrym kochankiem wtedy, kiedy zrobiliśmy to po raz pierwszy w jego pokoju. - Oczywiście, że byłeś dobrym kochankiem. Podobało mi się, kiedy chwyciłeś mnie oburącz za pośladki. Ścisnąłeś je mocno, jakbyś chciał się w nie wgryźć. I było mi dobrze, kiedy zamknąłeś w dłoni mą muszelkę. W tym geście było coś bardzo stanowczego, męskiego. Wiesz, w tobie jest dużo z jaskiniowca.. - Dlaczego kobiety nie mówią nigdy takich rzeczy mężczyznom? Czemu robią z lego wszystkiego tak wielką tajemnicę? Myślą, że wyjawiłyby w ten sposób swój sekret, czy tak? I raptem zjawiasz się ty i mówisz po prostu wszystko, co czujesz. To wspaniałe. - Jestem pewna, że należy o tym mówić. Na świecie jest tak wiele tajemnic, które wcale nie pomagają nam odczuwać szczęścia czy przyjemności. A teraz mamy wojnę i zginie wielu ludzi, którzy nie wiedzą o niczym tylko dlatego, że rozmowy o seksie były dla nich czymś niedopuszczalnym. To głupie. - Przypominam sobie St. Tropez - mruknął Marcel. - Moje najwspanialsze lato... Słysząc jego słowa, ujrzałam znowu to miejsce, jakbym była tam właśnie teraz. St. Tropez, kolonia artystów, miejsce spotkań ludzi z wyższych sfer i aktorów, właścicieli zakotwiczonych nieopodal jachtów. Małe kafejki przy przystani, wesoły i beztroski nastrój, brak konwenansów, wszyscy w strojach kąpielowych, wszyscy bratają się ze wszystkimi: właściciele jachtów z artystami, artyści z młodym urzędnikiem z poczty, z młodym policjantem, z młodymi rybakami, z młodymi, smagłymi ludźmi z Południa. Na patio, pod gołym niebem, odbywały się tańce. Z Martyniki przybył zespół
jazzowy, gorętszy niż letnia noc. Marcel i ja siedzieliśmy pewnego wieczoru w kącie, kiedy zakomunikowano, że na pięć minut zgaśnie całe oświetlenie, potem - na dziesięć, wreszcie na piętnaście, i to w trakcie tańców. Jakiś mężczyzna zawołał: - Proszę starannie wybierać partnerów na ten quart d’heure de passion. Partnerów wybieramy starannie! Na moment zapanowała konsternacja. Potem rozpoczęły się tańce i wreszcie zgasły światła. Kilka kobiet zapiszczało histerycznie. męski głos zaprotestował: - To oburzające! Jak oni tak mogą! - Ktoś inny zażądał: - Zapalić światła! Tańce kontynuowano w ciemnościach. Można było poczuć, jak rozgrzane są ciała. Marcel znajdował się w stanie ekstazy. Trzymał mnie tak, jak gdyby chciał mnie przełamać na pół, ze sztywnym penisem nachylał się nade mną, wpychając kolana między uda. Pięć minut wystarczało akurat na nawiązanie kontaktu cielesnego. Kiedy światła zabłysły ponownie, wszyscy wyglądali na zakłopotanych. Niektóre twarze były zarumienione, inne białe jak papier. Marcel miał potargane włosy, płócienne szorty jednej z kobiet były wymięte, podobnie jak spodnie stojącego obok mężczyzny. Nastrój był duszny, zwierzęcy, pełen napięcia. Zarazem jednak starano się zachowywać pozory niewinności, utrzymać formę, nawet elegancję. Ci, którzy poczuli się zaszokowani, wyszli, parę osób czekało jakby na burzę. Inni, z płomiennym wyrazem twarzy, oczekiwali najwidoczniej czegoś więcej. - Nie wydaje ci się, że lada chwila ktoś z nich zacznie krzyczeć, zamieni się w bestię, utraci kontrolę nad sobą? -: zapytałam. - Może ja - odparł Marcel. Rozpoczął się drugi taniec. Światła zgasły. Szef zespołu zapowiedział: - Oto quart d’heure de passion. Panie i panowie, teraz macie dziesięć minut, następnym razem będzie piętnaście. Tu i ówdzie rozległy się zduszone okrzyki, kobiety protestowały. Marcel i ja tuliliśmy się do siebie, niczym podczas tanga; czułam, że w każdej chwili mogę osiągnąć orgazm. Potem światła zapłonęły, a zamieszanie było teraz jeszcze większe niż poprzednio. - Zaraz zacznie się prawdziwa orgia - powiedział Marcel. Ludzie siadali na miejsca. Ich oczy były zamglone, jak od zbyt jaskrawych świateł. Pulsująca krew, napięte nerwy osłabiały wzrok. Nie można już było odróżnić dziwek od kobiet z towarzystwa, artystek i miejscowych kobiet. Te ostatnie były piękne, o zmysłowej urodzie ludzi z Południa, każda z nich miała karnację Tahitanki, była obwieszona muszlami i kwiatami. W ścisku tańczących par niektóre muszle popękały, leżały teraz rozdeptane na podłodze.
Marcel szepnął: - Nie wytrzymam już następnego tańca. Zgwałcę cię. - Jego dłoń wpełzła mi pod szorty i poczęła pieścić płeć. Jego oczy płonęły. Ciała. Nogi. Mnóstwo nóg, wszystkie smagłe, połyskliwe, niektóre owłosione niczym sierść lisa. Jeden z mężczyzn miał tak owłosioną pierś, że nosił siatkową koszulę, aby zaprezentować się innym. Wyglądał jak małpa. Swoimi długimi rękami obejmował partnerkę, jak gdyby chciał zagarnąć ją i pożreć. Ostatni taniec. Światła pogasły. Jakaś kobieta wydała cichy okrzyk przypominający kwilenie ptaszka. Inna stawiała opór. Głowa Marcela opadła mi na ramię, zaczął gryźć mnie zachłannie, brutalnie. Tuliliśmy się do siebie i ocieraliśmy się ciałami, jedno o drugie. Zamknęłam oczy, zataczałam się z rozkoszy. Ogarniała mnie fala żądzy, która emanowała od innych tancerzy, z nocy, z muzyki. Nadchodził orgazm. Marcel nie przestawał mnie gryźć, bałam się, że zaraz padniemy na podłogę. Ocaliła nas nietrzeźwość; to ona pozwoliła nam unieść się ponad ten akt, odczuć urok tego wszystkiego, co kryło się poza nim. Kiedy zapalono światła, wszyscy byli jak pijani, zataczali się z podniecenia. Marcel powiedział: - Bardziej podoba im się to niż sam akt. Większość z nich uważa, że lak jest lepiej. W ten sposób wszystko trwa dłużej. Ale ja nie mogę już tego wytrzymać. Niech oni sobie tak siedzą i rozkoszują się tym, podczas gdy kobiety są otwarte i wilgotne. Ja natomiast chcę dojść do końca, nie mogę czekać dłużej. Chodźmy na plażę! Na plaży ukoił nas chłód. Leżeliśmy na piachu, słysząc nadal z oddali rytmiczne dźwięki jazzu, niczym bicie serca, niczym odgłos penisa poruszającego się we wnętrzu kobiety. I podczas gdy fale obmywały nam stopy, fale szalejące w nas obracały nasze ciała to w jedną stronę, to w drugą, aż wreszcie doszliśmy w tej samej chwili, tarzając się po piachu do rytmu muzyki jazzowej. To również Marcel zachował w pamięci. Powiedział: - Przeżyliśmy wtedy wspaniałe lalo! Myślę, że wszyscy wiedzieli, iż będzie to już ostatni łyk rozkoszy.