C zas… Czas… Czas… Popędzała w myślach czas, ponieważ płynął niezwykle wolno, a tymczasem mróz chwytał bardzo szybko. Było przeraźliwie zimno. Zerknęł...
14 downloads
34 Views
2MB Size
C
zas… Czas…
Czas…
Po p ęd zała w my ś lach czas , p o n ieważ p ły n ął n iezwy k le wo ln o , a ty mczas em mró z ch wy tał b ard zo s zy b k o . By ło p rzeraźliwie zimn o . Zerk n ęła n a zeg arek u k ry ty p o d mity n k ą z o wczej wełn y . Nie mo g ła u wierzy ć, że o d k ąd wy s zła z u czeln i, n ie min ął n awet k wad ran s . No , ch y b a że mró z u s zk o d ził mech an izm zeg ark a. Czu ła s ię tak , jak b y tk wiła n a ty m lo d o waty m wy g wizd o wie ju ż b lis k o g o d zin ę. Ob n iżająca s ię wciąż temp eratu ra s p rawiała, że zaczy n ała s ię co raz b ard ziej d en erwo wać. Nig d y n ie mo g ła p o jąć, z jak ieg o p o wo d u Nela h o łd o wała id io ty czn ej zas ad zie: „n ie o d d awaj k o lo k wiu m p rzed czas em”, zaws ze b o wiem k o ń czy ła p is ać jak o p ierws za, a jej p race b y ły zaws ze b ezb łęd n e, n a mak s a, czy li mak s y maln ą liczb ę p u n k tó w. Nela – n ajlep s za s tu d en tk a n a ro k u . In n a o d ws zy s tk ich . Wy ró żn iała s ię czy mś , co w p ierws zej ch wili b ard zo tru d n o zd efin io wać. Gd y jes zcze jej n ie zn ała, n a p o czątk u p ierws zeg o ro k u , u ważała, że ta w jed n ej ch wili p ięk n a, a w d ru g iej całk o wicie n iep o zo rn a d ziewczy n a p o p ro s tu zad ziera n o s a. Po trzeb o wała czas u , jak ieś p ó ł ro k u , b y zro zu mieć, iż to , co n a p o czątk u zn ajo mo ś ci wy d awało s ię jej zaro zu mials twem, w is to cie rzeczy b y ło o zn ak ą zamk n ięcia w s o b ie, a tak że p rzejawem o g ro mn ej s k ro mn o ś ci. Im d łu żej zn ała Nelę, ty m b ard ziej ją p o d ziwiała. Nela b y ła g en iu s zem n a ro k u . Nie miała s o b ie ró wn y ch . Biła ws zy s tk ich n a g ło wę z k ażd eg o p rzed mio tu . Do s k o n ale zap amiętała mo men t, w k tó ry m zo b aczy ła Nelę p o raz p ierws zy . Zaró wn o wted y , jak i d ziś d ziewczy n a zwracała n a s ieb ie u wag ę d wiema cech ami: u ro d ą i tu s zą. Uro d a Neli zap ierała d ech w p iers iach , n ato mias t tu s za p o zwalała ten d ech b ez p rzes zk ó d o d zy s k ać. Nela b y ła p ięk n o ś cią. Pu s zy s tą p ięk n o ś cią. J ej b lad ą twarz o taczała b u rza o g n is ty ch lo k ó w, k tó rej p ło mień u s p o k ajały i o ch ład zały zielo n e o czy . Owal twarzy d o s k o n ale k o mp o n o wał s ię z res ztą p o s taci. J ed n ak Nela wcale n ie s p rawiała wrażen ia o s o b y p rzy s ad zis tej. Ap ety czn ie o k rąg ła, k o jarzy ła s ię raczej z p ach n ący m p ączk iem. Uś miech n ęła s ię n a my ś l o p rzy jació łce i p o ciąg n ęła n o s em, p o czy m d o tk n ęła jeg o czu b k a, b y s p rawd zić, czy n a p ewn o wciąż s tan o wi in teg raln ą częś ć twarzy , g d y ż p rzes tawała g o czu ć. Niezb y t mąd rze p o s tąp iła, o d razu wy ch o d ząc n a zewn ątrz.
Ch ciała o d etch n ąć p o k o lo k wiu m i p o czek ać tu s p o k o jn ie n a Nelę. Zaws ze n a n ią czek ała. Wio s n ą i jes ien ią miało to mn ó s two u ro k u , a w mies iącach zimo wy ch s tawało s ię n ie d o zn ies ien ia. Nela jed n ak , n ie b acząc n a p o rę ro k u , n iezmien n ie wy czek iwała s łó w: „d zięk u ję p ań s twu , p ro s zę o d ło ży ć d łu g o p is y , czas s ię s k o ń czy ł”. By ła s wo is ty m zb io rem ró żn y ch zas ad , b ard zo ży cio wy ch , a ch wilami b ard zo n ieży cio wy ch , k tó ry ch n ies tety ry g o ry s ty czn ie p rzes trzeg ała. Nie ty lk o w zd ro wiu , ale i w ch o ro b ie. Na s zczęś cie z b ieg iem czas u , to zn aczy , im lep iej p o zn awała Nelę, jej to leran cja wo b ec p rzy jació łk i s tawała s ię co raz więk s za. M imo to ró wn ie tak s amo częs to zas tan awiała s ię, d laczeg o ta b ard zo in telig en tn a d ziewczy n a czas ami p o trafi b y ć tak o d erwan a o d rzeczy wis to ś ci, zu p ełn ie n iep rzy s to s o wan a d o o taczającej ją ws p ó łczes n o ś ci. Dziś jed n ak b y ło jej zb y t zimn o , b y g ło wić s ię n ad ty m ch arak tery s ty czn y m d la p rzy jació łk i ro zd wo jen iem o s o b o wo ś ci. Po za ty m k ażd e d ziwactwo Neli z p ewn o ś cią miało d o b re wy tłu maczen ie. Su ma ws zy s tk ich cech Neli czy n iła z n iej k o g o ś n ap rawd ę wy jątk o weg o . Ko g o ś , k to n ig d y n ie p rzejmu je s ię ty m, co lu d zie s o b ie p o my ś lą, b o u waża, że n ajważn iejs ze jes t to , co s ami s ąd zimy . Właś n ie tę zaletę cen iła w p rzy jació łce n ajb ard ziej. Z b u d y n k u u czeln i wy ch o d zili lu d zie z ro k u , żeg n ając s ię zd awk o wy m, zamarzający m w s ty czn io wy m p o wietrzu „cześ ć”, „p a” lu b „d o zo b aczen ia”. Od p ro wad zała ws zy s tk ich b ezn amiętn y m wzro k iem, my ś ląc o ty m, że ch o ć p rzed czas em, to jed n ak o d d ali n iek o mp letn e i p ełn e b łęd ó w p race. Zres ztą p ewn ie tak jak o n a. W jej o d p o wied ziach też zwy k le czeg o ś b rak o wało alb o trak to wała p o d an e n a tes tach zad an ia zb y t o g ó ln ie, n ied o k ład n ie. – J u lk a, d laczeg o czek as z n a zewn ątrz? – u s ły s zała zmartwio n y g ło s p rzy jació łk i. – Ch ciałam s ię p rzewietrzy ć. – Będ ę cię miała n a s u mien iu , jeś li s ię p rzezięb is z – p o d s u mo wała p rzerażo n a wizją ch o ro b y Nela. – Nie martw s ię. Złeg o lich o n ie b ierze – o d p arła s zczerze, ch o ciaż p rzemarzła d o s zp ik u k o ś ci. – Właś n ie teg o s ię o b awiam – s twierd ziła Nela z ro zb rajający m u ś miech em, k tó ry czy n ił z n iej b ard zo p ięk n ą mło d ą k o b ietę. On a zaws ze b y ła d ziewczy n ą, a Nela k o b ietą. Od k ąd s ię p o zn ały , n ic s ię n ie zmien iło w tej k wes tii. Siła k o b ieco ś ci Neli tk wiła w jej u ro d zie. Zerk ała n a twarz p rzy jació łk i o to czo n ą wło s ami o wielu o d cien iach ru d o ś ci. Nela p rzy p o min ała zło tą is k rę, w k tó rej s k rzą s ię s zmarag d y o g ro mn y ch o czu . M ały , k s ztałtn y n o s u s tęp o wał
miejs ca p ełn y m, p ięk n ie zary s o wan y m u s to m, k tó re zwy k ły u ś miech ać s ię ty lk o tro ch ę. Nie s ły s zała jes zcze g ło ś n eg o ś miech u p rzy jació łk i, g d y ż w rad o ś ci i zad o wo len iu z ży cia p o trafiła zach o wać u miar i u n ik ała p rzes ad y . – J ak ci p o s zło ? – s p o k o jn y to n Neli wy rażał s zczere zain teres o wan ie. – Na p ewn o g o rzej n iż to b ie – o d p o wied ziała z p rzek o n an iem, ale b ez cien ia zło ś liwo ś ci. – M as z s zczęś cie, że cię lu b ię. Wies z, k tó ra g o d zin a? M u s imy ru s zać! – d o d ała, zerk ając n a zeg arek . – Wiem. – I ru s zy ła za s zy b k o id ącą p rzy jació łk ą, k tó ra n ig d y n ie marn o wała czas u . Każd a s ek u n d a ży cia Neli mu s iała b y ć d o b rze wy k o rzy s tan a. J eś li n ie n a d ziałan ie, to p rzy n ajmn iej n a k o n s tru k ty wn e my ś len ie lu b p lan o wan ie d als zy ch k ro k ó w. Piątk o we p ó źn e p o p o łu d n ie n iezau ważaln ie zaczęło p rzech o d zić w wieczó r. Gd y s k o ń czy ła p is ać k o lo k wiu m, b y ło jes zcze wid n o . Teraz n ieb o ro b iło s ię co raz ciemn iejs ze, a mias to zaczy n ały ro zś wietlać zap alające s ię to tu , to tam u liczn e latarn ie. Po u licach mk n ęły s amo ch o d y , a lu d zie p o mimo zimn a p o ru s zali s ię jak b y wes elej. Zaczy n ały s ię p rzy g o to wan ia d o week en d o weg o o d p o czy n k u , p o d czas g d y o n e k iero wały s ię p o s p ies zn ie k u p rzy s tan k o wi. Zwy k le zatło czo n y o tej p o rze tramwaj miał zawieźć je d o p racy . Za n amo wą Neli ju ż o d p ierws zeg o ro k u s tu d ió w zaws ze g d zieś p raco wała. Ro b iła to d la włas n ej s aty s fak cji, a p rzy o k azji k u rad o ś ci mamy , p o n ieważ w ich d o mu n ig d y s ię n ie p rzelewało . Nela z k o lei p raco wała o d d zieck a. Po ch o d ziła z ro d zin y u b o g iej, a d o teg o wielo d zietn ej. By ła n ajs tars za z ro d zeń s twa i to n a n iej s p o czy wał o b o wiązek p o mo cy ro d zico m, k tó rzy ży li z p ro d u k cji mlek a w małej mazu rs k iej wio s ce. J ak o mies zk an k a d u żeg o mias ta mu s iała s ama u trzy mać s ię w miejs k iej d żu n g li. Po za ty m tro ch ę u ważała s ię za ży wicielk ę ro d zin y , mo że n ie jed y n ą, ale z p ewn o ś cią n iezas tąp io n ą. Reg u larn ie wy s y łała ro d zeń s twu n iewielk ie s u my n a b ieżące p o trzeb y . Latem miały aż trzy mies iące wak acji, z czeg o jed en , a czas em i p ó łto ra p o ś więcały n a p racę w res tau racjach . Na p o czątk u zaws ze n a zmy wak u , ale p ó źn iej s zy b k o awan s o wały i ro zn o s iły p iwo w o g ró d k ach letn ich . Kied y ś zatru d n iły s ię w firmie farmaceu ty czn ej i u b ran e w b iałe k itle, czep k i n a g ło wach i o ch ran iacze n a n o g ach s k ład ały p u d ełk a, d o k tó ry ch p ak o wan o jak ieś med y czn e cu d a i ap aratu rę ratu jącą ży cie. Gd y zaczy n ał s ię ro k ak ad emick i, s y tu acja s ię k o mp lik o wała. J ak o
s tu d en tk i miały b ard zo d u żo n au k i i mo g ły p raco wać ty lk o wted y , g d y p o p ierws ze, n ie k o lid o wało to z ich zajęciami, a p o d ru g ie, p as o wało p o ten cjaln y m ch leb o d awco m. Kró tk o mó wiąc, łatwo n ie b y ło . Ale p raco wały zaws ze. Ws p ierały s ię n awzajem, ch o ć p rawd ę p o wied ziaws zy , Nela teg o ws p arcia p o trzeb o wała ty lk o wted y , g d y p o d u p ad ała n a zd ro wiu . Wted y b ez mru g n ięcia o k iem p rzejmo wała jej o b o wiązk i. Za to g d y s ama ch o ro wała lu b n ie mo g ła p o jawić s ię w p racy z p o wo d ó w ro d zin n y ch , to Nela p raco wała za d wie. Całe s zczęś cie n ie mu s iały d łu g o czek ać n a mro zie n a tramwaj. Przy jech ał p o k ilk u min u tach i ch o ciaż b y ł s k rajn ie zatło czo n y , jak imś cu d em u d ało im s ię d o n ieg o wb ić. Wciś n ięte w tłu m jech ały p rzed s ieb ie, marząc, b y n a n ajb liżs zy m p rzy s tan k u k to ś wy s iad ł z wlo k ąceg o s ię jak żó łw p o jazd u , a n ik t in n y n ie wy raził ch ęci p o d ró żo wan ia razem z n imi. M arzen ia p o trafią s ię s p ełn iać. Ch o ćb y p o ło wiczn ie. Na n ajb liżs zy m p rzy s tan k u co p rawd a n ik t n ie wy s iad ł, ale n o wy ch p o d ró żn y ch też n ie p rzy b y ło . Może zamarzli…? – p o my ś lała, p atrząc n a o taczający ch ją lu d zi. – M am ty lk o n ad zieję, że n ie b ęd zie tak jak o s tatn io – jęk n ęła w s tro n ę zamarzn iętej s zy b y Nela. – Co k o lwiek tam zas tan iemy , d amy rad ę! – u ś miech n ęła s ię g o rzk o n a ws p o mn ien ie teg o , co o s tatn io zo b aczy ły w mies zk an iu , k tó re s p rzątały w k ażd y p iątek p o p o łu d n iu . Du ży i p ięk n y ap artamen t zy s k iwał n a u ro d zie zaws ze wted y , g d y z n ieg o wy ch o d ziły , b o k ied y s tawały w p ro g u , p rzy p o min ał… Zamy ś liła s ię. Łatwiej ju ż s twierd zić, czeg o n ie p rzy p o min ał w p iątk o we p ó źn e p o p o łu d n ia. Zatem z p ewn o ś cią n ie miejs ca, w k tó ry m ży je n o wo czes n e i – co ważn e – b ezd zietn e małżeń s two , a s ąd ząc p o jak o ś ci g ard ero b y , b ard zo d o b rze s y tu o wan e. Gd y wch o d ziła d o p o mies zczeń , g d zie p rzez cały b o ży ty d zień n ik t n ie s zan o wał ich p racy , ch ciało jej s ię wy ć, a n awet p o trząs n ąć tą p arą p aten to wan y ch b ru d as ó w, k tó ra, o d ziwo , s ama p rezen to wała s ię n ies k aziteln ie. Nela o czy wiś cie reag o wała in aczej. Ch lew n ie ro b ił n a n iej żad n eg o wrażen ia. Wch o d ziła d o mies zk an ia z u ś miech em, jak b y ju ż o d p ro g u cies ząc s ię, że trafili im s ię tacy p raco d awcy , u k tó ry ch p raca n ig d y s ię n ie s k o ń czy , p o n ieważ n ie p o trafią u trzy mać p o rząd k u . Bru d n e n aczy n ia zo s tawiali zaws ze tam, g d zie k o ń czy li jeś ć, czy li n ajrzad ziej n a s to le, b o jad ali ws zęd zie, ty lk o n ie w jad aln i. Ub ran ia rzu cali tam, g d zie s ię ro zeb rali. Op atrzo n e mark o wy mi metk ami częś ci g ard ero b y zwis ały w n ieład zie z jad aln ian y ch k rzes eł, zaś cielały p o d ło g ę w s y p ialn i i w in n y ch
p o mies zczen iach . Białe ręczn ik i, u ży te z p ewn o ś cią ty lk o raz, też leżały g d zie p o p ad n ie. M atk a częs to g an iła ją za to , iż n ie p o trafi u trzy mać p o rząd k u we włas n y m p o k o ju . Nie ch ciała u wierzy ć, że w p o ró wn an iu ze s wo imi p raco d awcami có rk a b y ła u cieleś n ien iem p ed an terii i ap tek ars k iej d o k ład n o ś ci. W g ru n cie rzeczy jed n ak lu b iły z Nelą lu d zi, k tó ry ch p o cich u n azy wała „b u rd elarzami”, g d y ż p o za ro zliczn y mi wad ami mieli jed n ą b ard zo is to tn ą zaletę: d o s k o n ale p łacili. Nie s zan o wali ich p racy n ic a n ic, ale d wie s tó wy leżące w k ażd y p iątek n a s to le w jad aln i całk o wicie zamy k ały jej u s ta. Ty lk o jej, p o n ieważ Nela i tak zaws ze u n ik ała wy g łas zan ia k o men tarzy . Ty m b ard ziej że d zięk i o wy m „b u rd elarzo m” mo g ły cies zy ć s ię k o lejn y m d o b rze p łatn y m zlecen iem. W jed n o wto rk o we p o p o łu d n ie w mies iącu s p rzątały w p ewn ej zn an ej w mieś cie k an celarii ad wo k ack iej, w k tó rej n a s wo je ży cie p o n ad s tan zarab iało k ilk u p rawn ik ó w. Sied ziały o b o k s ieb ie s teran e, zmach an e i wy k o ń czo n e. Po liczk i Neli p o k ry wały p lamy w k o lo rze b u raczan y m. M iały d la s ieb ie p iętn aś cie min u t. M ies zk an ie mu s iały o p u ś cić k wad ran s p o d wu d zies tej p ierws zej. Tak ą u mo wę miały z właś cicielk ą. J ej męża d o tej p o ry jes zcze n ie s p o tk ały . Zn ały g o ty lk o ze zd jęcia, zres ztą jed y n eg o w ty m d o ś ć s u ro wo u rząd zo n y m mies zk an iu . Zerk ała n a wciąż p o s ap u jącą Nelę, k tó ra wp atry wała s ię właś n ie w tę fo to g rafię. – Ciek awe, czy to fo to mo n taż – p o wied ziała Nela jak b y s ama d o s ieb ie, o d zy s k u jąc b ard zo p o wo li n o rmaln y o d d ech , b o wiem p o s p rzątan ie teg o mies zk an ia wy mag ało o d n ich o p ró cz s iln ej wo li i o d p o rn o ś ci n a s tres ró wn ież d o s k o n ałeg o zarząd zan ia czas em p racy : czy li temp a, temp a i jes zcze raz s zy b k ieg o temp a. – Co ś ty ! – o fu k n ęła p rzy jació łk ę. – To n ajp rawd ziws zy ś lu b p o d s ło ń cem, ty le że w o b rząd k u p o lin ezy js k im. – Co ?! – Nela o b d arzy ła ją zs zo k o wan y m s p o jrzen iem. – No mó wię ci! To żad en fo to mo n taż. Tam mo rze n ap rawd ę ma tak i k o lo r, i k wiaty też, ch o ciaż wy g ląd ają jak ży wcem wy jęte z rek lamy – mó wiąc to , wlep iła wzro k w zd jęcie, k tó remu p rzy g ląd ała s ię ju ż n ieraz. – Sk ąd to wies z? – Nela p o wo li wracała d o s ieb ie. – Og ląd ałam k ied y ś jak iś p ro g ram p o d ró żn iczy , p o jawiała s ię w n im właś n ie tak a ś lu b n a s zo p k a. Zwijamy man atk i? – zap y tała, b o wied ziała, że jej mama d o s tan ie p alp itacji s erca, jeś li p o jawi s ię w d o mu p o d wu d zies tej d ru g iej. – Daj mi jes zcze ch wilę – p o p ro s iła Nela, wp atru jąc s ię w wy s p rzątan ą n a b ły s k k u ch n ię, k tó rą miały p rzed s o b ą. – J ak s o b ie ży czy s z – o d p o wied ziała p rzy miln ie.
– J ak my ś lis z, wzięli też tak i n o rmaln y ś lu b ? – Nela zn ó w zato p iła wzro k w b łęk itn ej lag u n ie. Może wzięli, może nie wzięli… Kto ich tam wie… – p o my ś lała, p o czy m g ło ś n o wy p o wied ziała s wą my ś l. – Kto ich tam wie… – u ży ła s fo rmu ło wan ia mamy . Nig d y za n im n ie p rzep ad ała, p o n ieważ w u s tach mamy b rzmiało zaws ze p rześ miewczo . Po za ty m n ie miała o ch o ty zas tan awiać s ię n ad k wes tią, k tó ra jej n ie o b ch o d ziła. M iała w n o s ie to , czy „b u rd elarze” wzięli tak że zwy czajn y ś lu b . To n ie b y ła jej s p rawa. Nela n ie o d ezwała s ię, ty lk o wes tch n ęła ciężk o i p es y mis ty czn ie. – Co jes t? – zap y tała ją n aty ch mias t p rzy jació łk a. – Nic – o d p o wied ziała s zy b k o Nela i wes tch n ęła id en ty czn ie jak p o p rzed n io . – M amy jes zcze trzy min u ty , więc mó w, o co ch o d zi – p o p ro s iła d o ś ć s tan o wczy m to n em. Nela milczała jak zak lęta. – No ! M ó w! Co ś leży ci n a wątro b ie? – Właś n ie ch o d zi o to , co mi leży n a wątro b ie – to mó wiąc, Nela s p o jrzała n a s ieb ie k ry ty czn ie i s k rzy wiła s ię z wid o czn y m n ies mak iem. – Ty le razy ju ż ci p o wtarzałam, że ro zmiar jes t n ieważn y – zażarto wała. Nies tety jej s ło wa trafiły w p ró żn ię, b o min a p rzy jació łk i n ie zmien iła s ię an i tro ch ę. – A tam… – s ap n ęła Nela, ch o ciaż ju ż jak iś czas temu p o rad ziła s o b ie z zad y s zk ą. – Po p atrz n a n ią – ws k azała wzro k iem n a zd jęcie. – I p o p atrz n a s ieb ie – ty m razem s p o jrzała w jej k ieru n k u . – A teraz n a mn ie. Nela ty m razem n ie s p o jrzała n a s ieb ie i wid ać b y ło , że n ie zn ajd u je żad n ej p rzy jemn o ś ci w o g ląd an iu s wy ch k s ztałtó w. Zamilk ła. Zu p ełn ie n ie wied ziała, co p o wied zieć. – Przecież ja n ie mam s zan s n a żad en ś lu b . Nawet tak i b y le jak i – Nela ws k azała g ło wą w k ieru n k u fo to g rafii p rzed s tawiającej p o lin ezy js k i raj n a ziemi i d ziwaczn y ś lu b . – A co ty tam wies z – u s iło wała zb ag atelizo wać p o d ły n as tró j p rzy jació łk i. – Pewn ie wiem mało , ale jed n o n a p ewn o … – Nela n ieo czek iwan ie p rzerwała ro zp o czętą k wes tię. – J ed n o , czy li… ? – p o wtó rzy ła, zach ęcając ją d o zwierzeń . – Czy li to , że ch ciałab y m mieć k ied y ś ś lu b – Nela p rzy zn ała s ię d o s wy ch marzeń . – Tak i p ięk n y , p rawd ziwy , w k o ś ciele… Z k imś , d la k o g o n ap rawd ę n ie
b ęd zie ważn e, jak i ro zmiar n o s zę… Ch ciałab y m, g d y b ęd ę s zła p rzez k o ś ció ł, tak p o wo li, żeb y ro d zice b y li ze mn ie d u mn i… Żeb y m s ama b y ła z s ieb ie w k o ń cu zad o wo lo n a… Nie to co teraz… Ale dół! – p o my ś lała z p rzes trach em. Dzięk i Bo g u , wied ziała, co ro b ić. M u s iała n aty ch mias t wy ciąg n ąć z n ieg o Nelę. – Wies z co ? – zerwała s ię z k an ap y , p rzery wając ty m s amy m u żalan ie s ię n ad s o b ą p rzy jació łk i. – Zb ieraj s ię, b o mu s imy s ię ewak u o wać. Po za ty m n ie wiem, czy zau waży łaś , ale ten No wy z n as zej g ru p y ciąg le ro b i d o cieb ie maś lan e o czy . – Fajn y jes t – s k wito wała Nela b ez en tu zjazmu , zu p ełn ie tak jak b y s erce miała ju ż zajęte. – Ale jak to n a ws i mó wią: „n ie d la p s a k iełb as a”. – O, p ro s zę! Właś n ie to miałam mó wić! No wy p atrzy n a cieb ie właś n ie jak p ies n a k iełb as ę. Ty lk o co z teg o , s k o ro ty n awet n ie raczy s z n a n ieg o s p o jrzeć! – Za to Aś k a jes t w n ieg o wp atrzo n a jak w o b razek – p o wied ziała Nela, a wy p o wied zen ie imien ia jed y n ej mo d elk i n a ro k u raczej n ie s p rawiło jej p rzy jemn o ś ci. – Na p ewn o zwró ciłaś n a to u wag ę. – Nie mas z ju ż in n y ch p ro b lemó w, k tó ry mi mo g łab y ś s ię p rzejmo wać? On a tak p atrzy n a ws zy s tk ich facetó w. To wariatk a. Nimfo man k a to p rzy n iej zak o n n ica – s y k n ęła z o d razą w g ło s ie. – Najlep iej b ęd zie, jak w o g ó le n ie b ęd zies z zwracać n a n ią u wag i. Za to o d czas u d o czas u zawieś o k o n a No wy m! A teraz mu s imy ju ż n ap rawd ę iś ć… – s p o jrzała n a p rzy jació łk ę p ro s ząco . – Do b rze… J u ż, ju ż… – Nela ws tała b ez o ciąg an ia. Ru s zy ły d o wy jś cia. Wn ętrza, k tó re miały za ch wilę o p u ś cić, lś n iły czy s to ś cią i p ach n iały ś wieżo . – J u la – o d ezwała s ię n ies p o d ziewan ie Nela, właś n ie k o ń cząc zak ład ać b u ty . – A to b ie p o d o b a s ię ten No wy ? – M n ie?! – zd ziwiła s ię s zczerze. – Czy ja wiem… – wzru s zy ła ramio n ami. – Ch y b a d o tej p o ry n ie ro zp atry wałam g o w miło s n y ch k ateg o riach . Raczej n ic d o n ieg o n ie czu ję. Żad en g ro m z jas n eg o n ieb a mn ie n ie trafił, k ied y g o p ierws zy raz zo b aczy łam. Zatem s zan s n a ro man s b rak – p o d s u mo wała w p o ś p iech u , zamy k ając mies zk an ie. – J a jed n ak wczo raj co ś zau waży łam… – zaczęła zag ad k o wo Nela. – Co ? – p o n ag liła ją, g d y ż s amo p y tające s p o jrzen ie o k azało s ię n iewy s tarczające. – Kied y wczo raj n a ćwiczen iach zwró ciłaś Larwie u wag ę, że p rzetrzy mu je twó j s k ry p t, to No wy s p o jrzał n a cieb ie z wielk im u zn an iem. Niech ętn ie p rzy wo łała w p amięci o b raz Larwy , czy li Aś k i, p o n ieważ n ie lu b iła marn o wać czas u n a ro zmy ś lan ia o o s o b ach zap atrzo n y ch w s ieb ie, w d o d atk u
n ieży czliwy ch . A tak a właś n ie b y ła Larwa. – Pewn ie d lateg o , że jes tem jed n ą z n iewielu o s ó b n a ro k u , k tó re s ą w s tan ie p o wied zieć jaś n ie p ięk n o ś ci, co o n iej my ś lą – ch ciała u ciąć temat. – Nie wiem, czy ty lk o d lateg o … – Nela k o n ty n u o wała wątek No weg o , g d y wy ch o d ziły z b u d y n k u n a mró z, k tó ry p o d o b n ie jak Larwa n ie wied ział, k ied y p o wied zieć s o b ie d o ś ć. – Po s łu ch aj! – p o s tan o wiła k ateg o ry czn ie p rzerwać p o d ch o d y p rzy jació łk i. – Ch o ciaż No wy n iezap rzeczaln ie jes t p rzy s to jn iak iem jak ich mało n a u n iwerk u , to mn ie n ie k ręci, więc g d y b y ś b y ła zain teres o wan a, mn ą mo żes z s ię zu p ełn ie n ie p rzejmo wać – mó wiąc to , p rzy s p ies zy ła k ro k u , za to Nela s tan ęła jak wry ta. – Dlaczeg o my ś lis z, że o n , że ja… – p rzy jació łk a zacięła s ię n a d o b re. – A d laczeg ó ż b y n ie? Zatrzy mała s ię, ch o ć b y ła p ewn a, że mró z atak u je wted y ze zd wo jo n ą s iłą. – Bo mo że p o d o b a mi s ię k to ś całk iem in n y … – zag ad k o wo ś ć Neli b y ła in try g u jąca. – Kto ? – zap y tała n aty ch mias t. – Nie p o wiem ci, b o mn ie wy ś miejes z – s zczero ś ć Neli b y ła g o d n a p o d ziwu , jak zwy k le. – Bez o b aw, n ic tak ieg o s ię n ie s tan ie. M am zamarzn iętą twarz. – Rzeczy wiś cie, p o win n y ś my p rzy s p ies zy ć. Nela ru s zy ła p rzed s ieb ie, zręczn ie zmien iając temat s wej tajemn iczej miło s n ej fas cy n acji. – Ale p o wies z mi k ied y ś ? – zap y tała o s tro żn ie. – Nig d y . Bo o n jes t z in n eg o ś wiata… – tajemn iczo ś ć Neli ro s ła z k ażd y m wy p o wiad an y m zd an iem. – Zn am g o ? – zap y tała, ch y b a zb y t n ach aln ie. – Wid u jes z g o , ale g o n ie zn as z – Nela b y ła b ezlito s n a, a to zd arzało s ię wy jątk o wo rzad k o . Sk o ro n ie miała s zan s d o wied zieć s ię n iczeg o , p o s tan o wiła zamk n ąć temat faceta n ie z teg o ś wiata. – To co ? J ed ziemy d o mn ie? M ama s k o ń czy ła d ziś g o to wać b ig o s , p ewn ie p alce lizać – zach ęcała, jak u miała. – Ch y b a lep iej b ęd zie, jak p o jad ę d ziś d o s ieb ie… – Nela ewid en tn ie p o raz k o lejn y traciła d ziś h u mo r. – Nie jes tem w n as tro ju … – n awet n ie s tarała s ię u d awać, że jes t in aczej.
Nela n ie p o trafiła u d awać. By ła p rawd o mó wn a i o b iek ty wn a. I za to p rzy jació łk ę u wielb iała. – Ty m b ard ziej mu s is z ze mn ą jech ać! Big o s w tej s y tu acji mo że o k azać s ię b ard zo p o mo cn y . Po za ty m ch y b a zap o mn iałaś , że two je k u jo n k i z med y cy n y miały d ziś p ierws zą zeró wk ę w s es ji i teraz p ewn ie zap ijają fak t, że zn ó w b ęd ą mu s iały zak u wać, alb o p iją, b y zap o mn ieć ws zy s tk o , czeg o s ię n au czy ły . J ed zies z d o mn ie! Bez g ad an ia! Oferu ję b ig o s i k ielis zeczek wiś n ió weczk i cio tk i M arian n y – zach ęcała. – Nawet łó żk o ro zło żę. Sp ecjaln ie d la cieb ie – u ś miech n ęła s ię. – Po leży my s o b ie, a ja p o my ś lę, co tu zro b ić, żeb y ś s p o jrzała n a No weg o p rzy ch y ln y m o k iem. A k ied y was ze s p o jrzen ia s ię s p o tk ają, to Larwa p rzep ad n ie z k retes em. M u s is z zająć s ię facetem z teg o ś wiata, a n ie n ie wiad o mo k im – wb iła wzro k w Nelę, k tó ra s łu ch ała jej s łó w, i jak to Nela miała w zwy czaju , ro zważała ró żn e mo żliwo ś ci. – To co ? – p o n ag lała. – Big o s ? Czy zalan e w tru p a, b ełk o czące n a o k o ło med y czn e tematy k o leżan k i z ak ad emik a? Nie d aj s ię p ro s ić! – ju ż n ie p ro s iła, ty lk o b łag ała p rzy jació łk ę, czu jąc, że jes zcze ch wila n a ty m mro zie, a n ie b ęd zie jej d an e ju ż n ig d y s k o s zto wać b ig o s u włas n ej matk i, k tó ra w k u ch n i n ie miała s o b ie ró wn y ch . – Nie d am – Nela w k o ń cu u leg ła, u ś miech ając s ię s p o leg liwie. Ru s zy ły p rzed s ieb ie. Brn ęły p rzez s iarczy s ty mró z, k łu jący n iemiło s iern ie ich mło d e twarze. Od małeg o mies zk an ia w s tary m, zan ied b an y m wieżo wcu d zieliło je jak ieś cztery s ta metró w. Uwielb iała s p acero wać. Gd y ty lk o mo g ła, rezy g n o wała z k o mu n ik acji miejs k iej. En erg iczn ie s tawiała k ro k i, o b s erwu jąc u ważn ie mijający ch ją p rzech o d n ió w. Lu b iła lu d zi. Lu b iła zap amięty wać ich twarze. Zas tan awiała s ię, jak ie h is to rie o d malo wał n a n ich czas , zn amio n a jak ich u czu ć n o s iły , a czas em d o s trzeg ała, że b y ły p o ważn ie o k aleczo n e właś n ie p rzez ich b rak . Sp acery w to warzy s twie Neli lu b iła n ajb ard ziej. Z Nelą, ch o ć b ard zo s p o k o jn ą, n ie mo żn a b y ło s ię n u d zić. Ró żn iła s ię o d ws zy s tk ich in n y ch d ziewczy n , z k tó ry mi d awn iej u s iło wała s ię zap rzy jaźn ić, o czy wiś cie b ezs k u teczn ie. Nawet mama zaak cep to wała Nelę b ez s zemran ia, ch o ć lu b iła p o maru d zić, g d y ty lk o miała k u temu s p o s o b n o ś ć. Twierd ziła, że Nela to b ard zo warto ś cio wa d ziewczy n a, a miała n o s a d o lu d zi. Wierzy ła, że w s ło wach mamy : „p amiętaj, J u lk a, trzy maj s ię z Nelą, to mo że i ty n a lu d zi wy jd zies z” – k ry ła s ię s zczera p rawd a. M ama tak a b y ła. Z łatwo ś cią d o s trzeg ała d o b re cech y u o b cy ch lu d zi i p o trafiła d o cen iać to , co s o b ą rep rezen to wali. Ty lk o w s to s u n k u d o włas n ej có rk i zatracała tę u miejętn o ś ć i wy mag ała o d n iej więcej n iż o d in n y ch . Có rk a miała więc b ard zo tru d n e zad an ie. M u s iała zaws ze b y ć tą lep s zą, ład n iejs zą i mąd rzejs zą, a n awet n ajmąd rzejs zą… Te ciąg łe wy mag an ia męczy ły ją o k ru tn ie. J ed n ak n ie miała s iły , b y s ię im p rzeciws tawiać. O ile w ży ciu o d czas u d o czas u p o trafiła p ły n ąć p o d p rąd , n ie zważając n awet n a to , czy tak i k ieru n ek jej s ię o p łaca, o ty le w relacjach z mamą
n ajczęś ciej p o k o rn ie s ch y lała g ło wę. Wied ziała, że z mamą n ie wy g ra. Dlateg o wy g o d n iej b y ło p o p ro s tu p o tak iwać i zg ad zać s ię z k ażd y m s twierd zen iem ro d zicielk i, b o ws tąp ien ie n a wo jen n ą ś cieżk ę n ie p o p łacało . Z mamą w s zran k i mo g ła s tawać ty lk o cio tk a Klara. Cio tk a b y ła s tars zą s io s trą mamy , tak wred n ą, że n ie miała s o b ie ró wn y ch .
O
czy jej s ię k leiły , ale n ie p o trafiła zas n ąć. Nela leżała o b o k i ju ż o d p ewn eg o czas u s p o k o jn ie s p ała. Na b iu rk u p rzy leg ający m jed n y m b o k iem d o
ro zło żo n eg o tap czan u , k tó ry czas y ś wietn o ś ci miał ju ż za s o b ą, k s iążk i i zes zy ty leżały w to taln y m ch ao s ie. W p rzeciwień s twie d o Neli n ie b y ła p o rząd n ick a. Najwięk s zy p ro b lem miała z ty m mama, k tó ra w k ażd y m s wo im d zieck u p o k ład ała wielk ie n ad zieje. Ale o d n iej, czy li n ajmło d s zej p o ciech y , mama o czek iwała i wy mag ała s amy ch cu d ó w. Có rk a n ie mo g ła teg o p o jąć, ale mu s iała s ię z ty m p o g o d zić. Na to tru d n e d o zn ies ien ia matczy n e zaan g ażo wan ie w p ro ces ciąg łeg o jej wy ch o wy wan ia i o b d arzan ia ro d ziciels k ą tro s k ą zareag o wała wy ro b ien iem w s o b ie o k reś lo n eg o s to s u n k u d o lu d zi. Ko n tak ty międ zy lu d zk ie trak to wała częs to z d y s tan s em. Nie an g ażo wała s ię zb y tn io . Lu b iła o b s erwo wać lu d zi, ale d o s zczęś cia n ie p o trzeb o wała wielu zn ajo mo ś ci. J eżeli ty lk o miała wy b ó r, to wo lała b y ć o b s erwato rem zd arzeń , a n ie ich u czes tn ik iem. Po d o b n ie zach o wy wała s ię w relacjach z mamą. Dla ś więteg o s p o k o ju wo lała p o d d ań s two n iż k ru s zen ie k o p ii. Zwłas zcza w imię czeg o ś , co n ie miało więk s zeg o zn aczen ia. Dlateg o n awet wó wczas , g d y b y ła n as to latk ą i wk ro czy ła w tak zwan y tru d n y wiek , k ied y n ależało s ię b u n to wać ile s ił, o n a n a p rzek ó r o czek iwan io m d o ro s ły ch wo k ó ł n ie b u n to wała s ię wcale. Nies tety ta p o s tawa d en erwo wała mamę n ajb ard ziej. J u s ty n a b y ła in n a. Uś miech n ęła s ię, p rzy p o mn iaws zy s o b ie d zień , w k tó ry m jej s tars za s io s tra wy p ro wad ziła s ię z d o mu , b y zamies zk ać z d o p iero co p o ś lu b io n y m małżo n k iem Krzy ch em. Ku wielk iej rad o ś ci mamy zięć p o ch o d ził z zacn ej i w d o d atk u zamo żn ej ro d zin y , s ły n ącej z teg o , że z d ziad a p rad ziad a ws zy s cy mężczy źn i w tej ro d zin ie zo s tawali lek arzami. Krzy s iek b y ł ch iru rg iem cies zący m s ię d o b rą o p in ią n ie ty lk o w mieś cie, ale też jeg o o k o licach . Oczy wiś cie s wó j zawó d trak to wał amb icjo n aln ie i wciąż s ię d o k s ztałcał. J u s ty n a p o zn ała g o w s zp italu , w k tó ry m p raco wała jak o in s tru men tariu s zk a. To b y ło ju ż d awn o temu , b o teraz zajmo wała s ię wy ch o wy wan iem d zieci. Dwó ch ch ło p có w k u u cies ze b ab ci u ro d ziło s ię w o d s tęp ie ro k u . W d o d atk u s tars zy z n ich p rzy s zed ł n a ś wiat d o k ład n ie w p ierws zą ro czn icę ś lu b u s wo ich ro d zicó w. Pierws zy miał teraz n iemal trzy lata, a d ru g i p rawie d wa. Stars zy miał n a imię Szy mo n , a mło d s zy Ty mo teu s z. Uważała, że jej s io s trzeń cy b y li ch ło p cami u ro d ziwy mi – p o matce i tro ch ę p o o jcu . Za to mama u ważała, że imio n a
mieli n iewy jś cio we. Ale n a to wp ły wu n ie miała, ch o ć p rzecież u wielb iała mieć w ży ciu wp ły w n a ws zy s tk o . Có ż, jed n a tak a p rzy p ad a n a k ażd ą, n awet n ajlep s zą ro d zin ę… Ak tu aln ie ta wp ły wo wa k o b ieta, ch o ć b y ło ju ż b ard zo p ó źn o , wciąż k rzątała s ię w k u ch n i, zamias t p o ło ży ć s ię i p o rząd n ie wy s p ać, b y n azaju trz o d s ameg o ran a n ie o g łas zać całemu ś wiatu , że „u miera właś n ie z n iewy s p an ia”. W mies zk an iu p ach n iało p rzep y s zn ie b ig o s em, k tó reg o jed n ak n awet n ie s p ró b o wały , b o : „Kto to wid ział, żeb y o tak p ó źn ej p o rze zajad ać s ię b ig o s em, w d o d atk u n a p u s ty żo łąd ek ?! Ch y b a zwario wały ś cie?!”. Zatem n a b iu rk u o b o k p ap ierzy s k leżały d wa talerze. J u ż teraz b y ły p u s te, ale jes zcze n ied awn o p iętrzy ły s ię n a n ich ś wieże b u łk i z jajk iem i s zczy p io rk iem, h o d o wan y m p rzez mamę p rzez cały ro k n a wąs k im k u ch en n y m p arap ecie w n iezwy k le n ieap ety czn y m n aczy n iu p rzy p o min ający m k o ry tk o . W u s tach miała jes zcze s mak k o lacji. Kto to widział zajadać szczypior przed snem?! – p o my ś lała cy n iczn ie, b o p rzecież wo lałab y , żeb y zamias t s zczy p io ru w u s tach mieć teraz s mak b ig o s u . Us ły s zała d o b rze zn an y o d g ło s , to mama p acn ęła włączn ik ś wiatła zn ajd u jący s ię tu ż o b o k k u ch en n y ch d rzwi. – Id źcie ju ż s p ać! – mama wy d ała k o men d ę cich o , ale zd ecy d o wan ie. Wo lałab y u s ły s zeć s erd eczn e „d o b ran o c”. Zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić, że mama zwy k le mó wi n ie to , co o n a ch ciałab y u s ły s zeć. Tak ju ż międ zy n imi b y ło . Łączy ła je miło ś ć g łęb o k a, ale tru d n a, w g o rs zy ch ch wilach n awet to k s y czn a. Dzięk i Bo g u , u miała czerp ać z tej miło ś ci. Gd y b y ło d o b rze, wy cis k ała z n iej ty le d o b ry ch emo cji, ile s ię ty lk o d ało . Gd y n ato mias t p rzy ch o d ził n iep rzy ch y ln y czas , to k iwała p o s łu s zn ie g ło wą, zwy k le za n ic mając g ło s zo n e p rzez mamę mąd ro ś ci. Alb o p o p ro s tu u d awała b ard ziej zajętą, n iż b y ła w rzeczy wis to ś ci, d o b ro wo ln ie p ry s k ając n a cały d zień z d o mu i wracając ty lk o n a n o c. Wy ch o d ziła o ś wicie, a wracała p o zmro k u . Dzięk i temu mama n ie ty lk o n ie mo g ła n ią k o men d ero wać, ale też maru d zić n ad lo s em wieczn ie zab ieg an ej có rk i. Ro d zicielce b rak o wało wted y s łu ch acza, p rzed k tó ry m mo g łab y p o d s u mo wy wać ws zy s tk ie ży cio we wy b o ry s wy ch s tars zy ch d zieci. Od k ąd p amiętała, zaws ze b y ło tak s amo . M amy n ależało s łu ch ać. Nie wo ln o b y ło jej s ię s p rzeciwiać an i jej d en erwo wać. To o n a s p rawo wała rząd y , d zierży ła wład zę w ty m d o mu n awet wted y , g d y jes zcze ży ł tato . Có rk a zap amiętała g o jak o d o b reg o czło wiek a, p o mo cn eg o o jca i u s tęp liweg o męża. Zaws ze mo g ła n a n ieg o liczy ć. Pamiętała jak p rzez mg łę czas y , g d y u czy ł ją p is ać i czy tać. J u s ty n a zaws ze z n ią
ry s o wała i malo wała, a J an ek – n ajs tars zy b rat – n au czy ł ją tab liczk i mn o żen ia. J an ek ch y b a n ajb ard ziej p rzeży ł ś mierć taty . Nib y ws zy s cy b y li n a n ią p rzy g o to wan i, lek arze o d arli ich ze złu d zeń , ale J an ek d o k o ń ca liczy ł n a cu d , lecz cu d s ię n ie zd arzy ł. J ej s tars zy b rat w ciąg u jed n eg o d n ia s tracił o jca i n ajwięk s zeg o p rzy jaciela. J an ek b y ł o czk iem w g ło wie taty . By li ze s o b ą b ard zo zży ci. Ze ws zy s tk ich d zieci miał tatę n ajd łu żej i zn ał g o n ajlep iej. Pewn ie d lateg o tak b ard zo g o p rzy p o min ał, n ie ty lk o wizu aln ie. M ieli te s ame p as je. Czy tali te s ame k s iążk i. Ob aj b y li mało mó wn i, ale ta cech a n ie p rzes zk ad zała im d o s k o n ale s ię d o g ad y wać, p o p ro s tu n ie p o trzeb o wali zb y t wielu s łó w. Gd y taty zab rak ło , to J an ek n ajd łu żej n ie mó g ł p o g o d zić s ię z jeg o o d ejś ciem. Zamk n ął s ię w s wy m o s iero cen iu . Na s wo je p o trzeb y s two rzy ł ś wiat, d o k tó reg o n ie wp u s zczał n ik o g o , a zwłas zcza teg o , k to u s iło wał wejś ć w ro lę p o cies zy ciela. M ama zaś d o d ziś b o ry k ała s ię z p o ważn y m p ro b lemem, b o o d k ąd u marł jej mąż, p o wzięła d ecy zję, że zd o ła b y ć d la s wy ch d zieci i matk ą, i o jcem jed n o cześ n ie. Nies tety n ie wzięła p o d u wag ę teg o , że te s ą ju ż w tak im wiek u , iż n ie d a s ię p rzed n imi n iczeg o u d awać. Do s k o n ale wied zą i ro zu mieją, jak b ard zo zmien ił s ię ich ś wiat. Czas ami wy o b rażała s o b ie, że tato wciąż ży je, czek a n a n ią w d o mu i p o d d y k tan d o mamy p o d lewa p ap ro cie s to jące n a meb lach w n iezb y t d u ży m, ch o ć n ajwięk s zy m p o k o ju . Zas tan awiała s ię, jak wy g ląd ało b y jej ży cie, g d y b y tata wciąż b y ł w n im o b ecn y , g d y b y trwał p rzy n ich . Ro zważała też, i to n awet częs to , czy d ecy zja J an k a o ty m, b y p o ś p iewająco zd an ej matu rze s k iero wać s we k ro k i właś n ie d o s emin ariu m d u ch o wn eg o , n ie b y ła s p o wo d o wan a ty m, b y zn aleźć s ię b liżej o jca, a o d d alić o d ch o ro b liwie n ad o p iek u ń czej matk i. Ta n ad o p iek u ń czo ś ć, zwłas zcza wo b ec n ieg o , p o trafiła b y ć n ap rawd ę męcząca. – J u lk a! Gaś ju ż! J ej
p rzemy ś len ia
na
temat
ro d zin y
p rzerwał
zd en erwo wan y
g ło s
mamy
d o ch o d zący z p o k o ju o b o k . M ies zk an ie, w k tó ry m ży ła o d u ro d zen ia, b y ło co p rawd a cztero p o k o jo we, ale tak małe i tak zag raco n e meb lami p amiętający mi zamierzch łe czas y , że b y wały d n i, g d y my ś lała ty lk o o ty m, b y wy p ro wad zić s ię g d zieś d alek o . Bard zo d alek o , k u o twarty m p rzes trzen io m. Prag n ęła p o zb y ć s ię n atło k u meb li, s p raw, a tak że p o to k u matczy n y ch s łó w. Tylko dokąd i za co? – zas tan awiała s ię n ie p ierws zy raz, b y p o tem p o s łu s zn ie wy k o n ać p o lecen ie mamy . By ła g rzeczn ą có rk ą, p rzy n ajmn iej s tarała s ię za tak ą u ch o d zić. W k ażd y m wiek u s łu ch ała u ważn ie teg o , co s ię d o n iej mó wiło , a jej
czu jn o ś ć wzmag ała s ię wó wczas , g d y mó wiła d o n iej mama. Do s to s o wy wała s ię d o jej wy ty czn y ch , ch o ciaż czas ami czy n iła to całk o wicie wb rew s o b ie. Zas tan awiała s ię, czy ma w s o b ie tak mało s ił, że n ie p o trafi p rzeciws tawić s ię d y k tatu rze jed n o s tk i. A mo że wręcz p rzeciwn ie, p o s iad a ich tak wiele, b y zn o s ić ws zy s tk ie wid zimis ię z p o k o rą, czas ami n awet z u ś miech em n a u s tach . Na p ewn o miała n awy k my ś len ia o ty m, co p o wie mama. Po d p o rząd k o wy wała s ię jej d o teg o s to p n ia, że częs to zas tan awiała s ię, jak mama p o d s u mu je zais tn iałą s y tu ację. Co więcej, p o trafiła s o b ie n awet wy o b razić matczy n ą min ę i s p o jrzen ie. By wało , że d o p u s zczała s ię zach o wan ia w o cen ie mamy n ieg o d n eg o n ie d lateg o , że s p rawiało jej p rzy jemn o ś ć, ty lk o p o to , b y d o wieś ć, że jes t o d ręb n y m b y tem i p o trafi my ś leć s amo d zieln ie. Prag n ęła wó wczas u d o wo d n ić p rzed e ws zy s tk im s o b ie, że p o trafi ży ć b ez ciąg łej u leg ło ś ci i k o n tro li. Zaczerp n ęła d o ś ć ch ło d n eg o p o wietrza. Stare o k n o w jej p o k o ju b y ło n ies zczeln e. Latem wp u s zczało d o jej k litk i u p aln y miejs k i s mo g , zimą s zaro ś ć i ch łó d . Nela s p ała cich o . Bez ru ch u . J u tro czek ał je wo ln y d zień . To zn aczy Nelę czek ał wo ln y d zień , b o o n a w k ażd ą s o b o tę zo b o wiązan a b y ła p o s p rzątać mies zk an ie i u p o rać s ię ze s tertą zn ien awid zo n eg o p ras o wan ia, p o n ieważ ro d zicielk a p raco wała też w s o b o ty . M ama b y ła b ib lio tek ark ą. Praco wała w b ib lio tece p o litech n ik i. W s o b o ty n ie b y ło jej w d o mu , za to có rk a mu s iała tk wić n a p o s teru n k u . Bez d y s k u s ji! Nawet p o d czas s es ji i d n i wy p ełn io n y ch ś lęczen iem n ad k s iążk ami n ik t n ie zwaln iał jej z d o mo wy ch o b o wiązk ó w. Swo je mu s iała zro b ić. Tary fa u lg o wa w jej d o mu n ie is tn iała. By ła p rzy zwy czajo n a d o s wy ch s o b o tn ich p o win n o ś ci. By wały tak ie s o b o ty , k ied y lu b iła o d rab ian ie tej d o mo wej p ań s zczy zn y , p o n ieważ mo g ła to ro b ić w cis zy , n ie wy s łu ch u jąc częs to b ezzas ad n ej k ry ty k i. Po za ty m ty lk o w s o b o ty mo g ła wy leg iwać s ię w łó żk u tak d łu g o , jak ty lk o ch ciała, b y p ó źn iej latać p o mies zk an iu jak ro zp ęd zo n y p o cis k i o g arn iać je, b y wy g ląd ało n a wy s tarczająco wy p ielęg n o wan e i d o p ies zczo n e. Wy leg iwan ie w łó żk u d o p o łu d n ia k o ń czy ło s ię zwy k le ty m, że s o b o tn i wieczó r s p ęd zała w to warzy s twie d es k i d o p ras o wan ia i mamy wp atrzo n ej w ek ran telewizo ra, co zu p ełn ie n ie p rzes zk ad zało tej d ru g iej w k o men to wan iu zag n ieceń n a tk an in ach , k tó re jak n a zło ś ć wy d o s tawały s ię s p o d g o rącej p ras y żelazk a. J ak zwy k le p rzed zaś n ięciem o b s erwo wała cien ie tań czące n a s u ficie jej b ard zo małeg o p o k o ju . Us ły s zała k lik n ięcie lamp k i w p o k o ju o b o k . W tak mały m mies zk an iu n iczeg o n ie d ało s ię u k ry ć. Sk ro mn y metraż n ie p o zwalał n a tajemn ice. Tu n awet n ajb liżs i s ąs ied zi wied zieli o s o b ie p rawie ws zy s tk o , a co d o p iero
d o mo wn icy … Tak jak z to n ąceg o s tatk u o s tatn i s ch o d zi k ap itan , tak w ich mies zk an iu p rawo d o zg as zen ia ś wiatła jak o o s tatn ia miała mama. Nawet wted y , g d y mies zk ał z n imi jes zcze J an ek – ro d zin n y mó l k s iążk o wy n u mer d wa. Uwielb iała to u zależn ien ie mamy o d literatu ry p ięk n ej, zaró wn o tej d o b rej, jak i p o p ro s tu wciąg ającej. Od n o s iła s ię d o teg o z n ależn y m s zacu n k iem, g d y ż częs to o k azy wało s ię p o mo cn e w ży ciu , a n awet p o d czas p o k o n y wan ia k o lejn y ch s ch o d k ó w s tu d en ck ieg o wtajemn iczen ia. Kró tk o mó wiąc, b y ła có rk ą mąd rej k o b iety o tru d n y m ch arak terze i n iewiary g o d n y m o czy tan iu , k tó ra całk o wicie p rzeczy ła p o wied zen iu , że s zewc b ez b u tó w ch o d zi. W d o mu i w p racy czy tała zaws ze, g d y ty lk o mo g ła, k ied y p o zwalało jej n a to n ad miern e p o czu cie o b o wiązk u . To p as ja mamy p o wo d o wała, że mies zk an ie, n ie d o s y ć że małe i zag raco n e, to b y ło jes zcze zawalo n e to n ami k s iążek . Gd y J an ek wy p ro wad ził s ię z d o mu , jeg o p o k ó j s tał s ię b ib lio tek ą, p ęczn iejącą z k ażd y m d n iem. Po k ó j J an k a, zas tawio n y meb lami, ch o ć wielk o ś cią n ie g rzes zy ł, zy s k ał jes zcze d wa reg ały s o s n o we, k tó re d o k u p iły , b y n a n ich u s tawiać n aju k o ch ań s ze k s iążk i. Oczy wiś cie miejs ce n a reg ałach s k o ń czy ło s ię n ies p o d ziewan ie s zy b k o i ty lk o d zięk i miło ś ci d o s y n a mama p o s tan o wiła jed n ak p o zo s tawić w s wej b ib lio tece ro zk lek o tan ą i wy tartą amery k an k ę, p o k ry tą za czas ó w ś wietn o ś ci p lu s zem o b arwie jes ien n y ch liś ci. Do b rze, że tak s ię s tało , b o J an ek o d czas u d o czas u p rzy jeżd żał d o d o mu , b y o d wied zić s tare k ąty . Od k ąd wró cił z Rzy mu , g d zie s tu d io wał, te o d wied zin y n ie zd arzały s ię częs to , ale k ied y ju ż p rzy jeżd żał, w d o mu o ży wała ro d zin n a atmo s fera. Ak tu aln ie J an ek b y ł wik ariu s zem w małej miejs co wo ś ci i teg o właś n ie mama p o jąć n ie mo g ła. Nieraz p o wtarzała: „Co to za id io ta tak d o s k o n ale wy k s ztałco n eg o k s ięd za wy s y ła w tak ie miejs ce? Do tak ieg o ciemn o g ro d u ! Kto g o tam d o cen i?!”. Nie zn o s iła, g d y ro d zicielk a p iek liła s ię co n iemiara. W tak ich ch wilach matczy n ej g o ry czy lu b iła o b s erwo wać J an k a. Ws łu ch iwał s ię w s ło wa mamy , u ś miech ał s ię tak , jak k ied y ś ro b ił to tato . Za to w s p o jrzen iu miał p rzek o n an ie, że ak u rat n a d ro d ze ży cio wej, jak ą wy b rał, n ajważn iejs za b y ła s łu żb a Bo g u i lu d zio m, w tej właś n ie k o lejn o ś ci, a lo k alizacja tej p o s łu g i n ie g rała d la n ieg o żad n ej ro li. Tęs k n iła za b ratem. M iewała tak ie d n i, że n iezwy k le b rak o wało jej s p o k o ju , k tó ry n o s ił w s o b ie. Bard zo k o ch ała J an k a. M iała s tars zeg o b rata, o k tó ry m zaws ze marzy ła Nela – n ajs tars za z liczn eg o ro d zeń s twa. Op ró cz teg o , że g o k o ch ała, to p o p ro s tu b y li p rzy jació łmi. Pewn ie n ie b y ł ty p o wy m s tars zy m b ratem, ale p o trafił ją wziąć w o b ro n ę tak jak k ied y ś tato , k tó ry też ro zk ład ał n ad n ią wielk i p aras o l o ch ro n n y . By ła p ewn a, że n ig d y n ie zap o mn i J an k o wi teg o , z jak ą p ewn o ś cią i d etermin acją
o p o wied ział s ię za jej wy b o rem k ieru n k u s tu d ió w. Ty m s amy m b ard zo s k u teczn ie i k ateg o ry czn ie p o d waży ł p o lity k ę mamy w ty m zak res ie. M iała d o ś ć zn iech ęcan ia s ło wami: „Czy ś ty , d ziewczy n o , zwario wała? Kto w d zis iejs zy ch czas ach d o p s y ch o lo g a ch o d zi?! Ws zy s cy s ą zab ieg an i, p ien ięd zy też b rak u je! Dzieck o ! Po my ś l lo g iczn ie! Kied y ś n a ch leb b ęd zies z mu s iała tak zaro b ić!”. „Zaro b i mamo , zaro b i. Ty lk o p o zwó l jej w ży ciu ro b ić to , co ch ce. Tak s amo , jak mi p o zwo liłaś ” – d zięk i ty m s ło wo m J an ek s tał s ię k o walem jej lo s u i wzo rem d o n aś lad o wan ia w relacjach z mamą. Brat n ajlep iej z całej ro d zin y rad ził s o b ie z s iln ą o s o b o wo ś cią mamy . M iał w s o b ie s p o k o jn ą mąd ro ś ć, z k tó rą mama n ie p o trafiła d y s k u to wać. By ł tak i, jes zcze zan im zo s tał k s ięd zem. Dlateg o g d y o k azało s ię, jak ą d ro g ę ży cio wą d la s ieb ie wy b rał, jak o jed y n a z b ab s k iej częś ci ro d zin y n ie s k o men to wała wy b o ru b rata, p o n ieważ b y ła p rzek o n an a, że tak i wy b ó r p ad ł n iep rzy p ad k o wo . Nato mias t n a mamę i jej czcze g ad an ie b y ła wś ciek ła. J u s ty n a wted y też n ie zab rała g ło s u w s p rawie, b o b y ła wó wczas całk o wicie s k u p io n a n a s wo im ży ciu . Zak o ch an a p o u s zy w p rzy s to jn y m i s k ro mn y m ch iru rg u , czy li Krzy ch u , n ie p o trafiła p o jąć, jak mo żn a s k azy wać s ię n a b rak miło ś ci. Zu p ełn ie d o n iej wted y n ie d o cierało , że J an ek d o k o n u je tak ieg o wy b o ru właś n ie z miło ś ci. M amie n a p o czątk u o d eb rało mo wę. Szk o d a, że ty lk o n a p o czątk u . Ale i tak n ajwięcej miała d o p o wied zen ia cio tk a Klara – n ajs tars za z d wó ch s ió s tr mamy , k tó re, jak o o s o b y s amo tn e i b ezd zietn e, ży ły ży ciem ich ro d zin y . Dru g a s io s tra, też s tars za, to cio tk a M arian n a. Ch o ciaż mama b y ła n ajmło d s za, to i tak u s iło wała p reten d o wać d o ro li n ajmąd rzejs zej. Przecież to jej u d ało s ię zało ży ć ro d zin ę, p o d czas g d y cio tk i z k ażd y m d n iem s tawały s ię co raz b ard ziej s tary mi p an n ami. Ok reś len ie „s tara p an n a” p as o wało d o cio tk i Klary jak u lał. By ła zg o rzk n iałą, zd ziwaczałą, n iemiłą, p o p ro s tu wred n ą b ab ą, k tó rej mąd ro ś ci ży cio wy ch n ajczęś ciej wy s łu ch iwał n ieb ies k i k o t b ry ty js k i, zwan y p rzez cio tk ę Pan em Hrab ią. Oczy wiś cie mąd ro ś ci cio tk i Klary trak to wała zaws ze z p rzy mru żen iem o k a. Nies tety mama wy s łu ch iwała ich z u wag ą, co o d b ijało s ię n a d zieciach , g d y ż, jak s ię łatwo d o my ś lić, w k wes tii ich wy ch o wan ia to cio tk a Klara o d lat b y ła ek s p ertem. Nieraz miała o ch o tę zak n eb lo wać cio tk ę, a jes zcze częś ciej p o p ro s tu p aln ąć ją w łeb za to , że mu s i wy s łu ch iwać p lecio n y ch p rzez n ią b zd u r i zmy ś lan y ch n a p o czek an iu h erezji. Oczy wiś cie d ro g a o d zamiaró w d o czy n ó w jes t b ard zo d alek a i n ig d y , ch o ć teg o czas ami b ard zo ch ciała, n ie wy rząd ziła żad n ej k rzy wd y cio tce Klarze. Co więcej, k o rzy s tając ze s wo ich wciąż p o p rawiający ch s ię p s y ch o lo g iczn y ch u miejętn o ś ci, s tarała s ię b y ć d la cio tk i miła i u s łu żn a. Oczy wiś cie d la włas n ej wy g o d y , a n ie z in n y ch p o wo d ó w, k tó ry ch zn aleźć n ig d y jej s ię n ie u d ało . Cio tk a M arian n a n ato mias t b y ła p rzeciwień s twem Klary . Zres ztą z mamą też n ie łączy ło jej wiele. By ła ro zważn a i mało mó wn a. J ej p o s tawa p rzy wo d ziła n a my ś l s zlach etn o ś ć. Z o czu zaś b iła mąd ro ś ć, k tó rą o b d arzała ś wiat co p rawd a n iezb y t częs to i n ach aln ie, ale g d y ju ż to ro b iła, to trafiała w s amo s ed n o . Starała s ię zatem zap amięty wać s ło wa cio tk i, b o u czy ły ją ży cia i ś wiata. Tak p o
p ro s tu . „Ks iąd z w ro d zin ie to zas zczy t” – tak cio tk a M arian n a s k wito wała, g d y J an ek p ro d u k o wał o d p o wied ź n a p y tan ie zad an e p rzez mamę: „I co ty teraz, J as iu , zamierzas z, s k o ro tak ś p iewająco zd ałeś matu rę?”. „Kto ma k s ięd za w ro d zin ie, teg o b ied a o min ie” – tak n ato mias t b rzmiał cierp k i k o men tarz cio tk i Klary . Od zaws ze miała id en ty czn y s to s u n ek d o s ió s tr mamy . M ijające lata n ie zmien iały g o an i tro ch ę. Cio tk ę M arian n ę u wielb iała i k o ch ała, n iezwy k le s zan o wała. Zaws ze mo g ła z n ią p o ro zmawiać i wzb o g acić s ię jej s ło wami. Nato mias t cio tk a Klara b y ła w jej mn ieman iu matro n ą p rzek o n an ą o włas n ej d o s k o n ało ś ci i n ieo my ln o ś ci. To właś n ie d lateg o d o s tawała g ęs iej s k ó rk i, g d y mu s iała wy s łu ch iwać cio tk i. Klara ży ła w ś wiecie, w k tó ry m d o b rzy lu d zie is tn ieli ty lk o n a o łtarzach . A cała res zta wed łu g n iej n ie b y ła warta fu n ta k łak ó w. Nig d y n ie d ziwiło jej s taro p an ień s two cio tk i Klary . Staru s zk a b y ła b o wiem d la n iej k o ro n n y m d o wo d em n a to , że żad en n o rmaln y facet n ig d y , ale to p rzen ig d y n ie zain teres u je s ię n iezb y t u ro d ziwy m, a w d o d atk u p o p ro s tu wred n y m, wy ch u d zo n y m d o g ran ic mo żliwo ś ci b ab is zo n em. Ch y b a że n ad arzy łb y s ię jak iś ty p mo cn o mas o ch is ty czn y . Ale cio tce Klarze n ik t tak i s ię n ie n ad arzy ł. I b ard zo d o b rze, b o mas o ch izm z p ewn o ś cią też ma p ewn e g ran ice. J ak o że cio tk a Klara w s wy m b ezp o ś red n im o to czen iu n ie miała n ik o g o (Pan Hrab ia jak o k o t n ie wch o d ził w rach u b ę), k o mu mo g łab y z p rzy jemn o ś cią u p rzy k rzać ży cie, to jej g łó wn y m ży cio wy m celem s tało s ię u p rzy k rzan ie ży cia ro d zo n y m s io s tro m, a zwłas zcza tej n ajmło d s zej. Cio tk a Klara, mis trzy n i czep ials twa, miała p ewien p ro b lem z cio tk ą M arian n ą, tak zwan ą s io s trą ś ro d k o wą, p o n ieważ n awet wó wczas , g d y ją atak o wała, to ta n ig d y n ie d awała s ię s p ro wo k o wać i milczała, a milczeć p o trafiła z n ajwięk s zą g o d n o ś cią. Cio tk a Klara n ęk ała ją p erfid n y mi p rzy ty k ami, a cio tk a M arian n a reag o wała n a n ie d elik atn y m u ś miech em. Uś miech ała s ię raczej n ie d o Klary , ty lk o p rawd o p o d o b n ie d o włas n y ch my ś li. Ch o ciaż cio tk a M arian n a b y ła s amo tn a, w n iczy m n ie p rzy p o min ała Klary . Bard zo lu b iła o d wied zać cio tk ę M arian n ę. J ej mies zk an ie b y ło małe, ale p rzy tu ln e, p ełn e p amiątek z p rzes zło ś ci, zd jęć w k o lo rze s ep ii i k s iążek . Cio tk a – ch o ć s ama – n ie b y ła s amo tn a. Od czas u d o czas u o d wied zali ją wd zięczn i s tu d en ci b io lo g ii, k tó ry ch całe zas tęp y wy ed u k o wała. Przy ch o d zili d o n iej też s io s trzeń cy , jeś li ty lk o czas im n a to p o zwalał. Najb ard ziej lu b iła cio tk ę M arian n ę za tak t i k u ltu rę o s o b is tą. Cio tk a n ig d y n ie zab ierała g ło s u w s p rawach , k tó re jej n ie d o ty czy ły . Na temat s io s trzen ic i s io s trzeń ca s ię n ie wy p o wiad ała. A g d y ws łu ch iwała s ię w g ad an in ę cio tk i Klary , k ręciła ty lk o g ło wą n a zn ak n iezg o d y . Kręciła g ło wą, g d y cio tk a Klara zas tan awiała s ię, czy ab y J an ek n ie jes t za s p o k o jn y ,
n o b o g d zie też tak i mło d y ch ło p ak s ię wy ży wa, i czy n a ten tajemn iczy o b s zar jeg o ży cia n ie wk ro czy ło jak ieś s zemran e to warzy s two . J u s ty n a n ato mias t w mn ieman iu cio tk i Klary za p ó źn o wracała d o d o mu , p o za ty m wy ch o wy wan o ją zb y t lek k ą ręk ą, w związk u z czy m is tn iało p o ważn e zag ro żen ie, że n ie ma s zan s wy ro s n ąć n a warto ś cio wą k o b ietę. J eś li zaś ch o d zi o „n as zą J u lię”, to w o czach cio tk i Klary b y ło z n iej n iezłe zió łk o . Nig d y co p rawd a n ie ro zu miała, co k ry ło s ię p o d ty m o k reś len iem, ale w u s tach cio tk i b rzmiało tak , że n a s to p ro cen t k o mp lemen tem n ie b y ło . I właś n ie d lateg o , g d y b y ła mło d s za, p y s k o wała mamie w o b ecn o ś ci cio tk i, b y jej d o p iec, ch o ciaż n o rmaln ie teg o n ie ro b iła. Wó wczas cio tk a u ru ch amiała s wó j k ąś liwy jęzo r, k o ń cząc zaws ze k ateg o ry czn y wy wó d s ło wami: „No rmaln ie u s zy więd n ą! Kto to wid ział, żeb y tak a s mark u la tak s ię d o ro d zo n ej matk i o d zy wała! Gd y b y m ja b y ła two ją matk ą, to ju ż b y m ci p o k azała, że matce s zacu n ek s ię n ależy , zwłas zcza że two ja b ez n iczy jej p o mo cy rad zić s o b ie mu s i z b an d ą d zieciak ó w!”. Nic więc d ziwn eg o , że g d y b y ła d zieck iem, p rzy cio tce o d g ry wała czło n k in ię jak iejś zo rg an izo wan ej b an d y k ieru jącej s ię n iezb y t czy teln y mi zas ad ami. Ale g d y ty lk o cio tk a Klara zn ik ała z p o la wid zen ia, s io s trzen ica s tawała s ię n a p o wró t n o rmaln ą d ziewczy n k ą, k tó ra miewała lep s ze i g o rs ze d n i. Ziewn ęła p rzeciąg le, zd ając s o b ie s p rawę, że my ś l o cio tce Klarze n ie jes t n ajlep s zy m lek ars twem n a s en . Zło ży ła d ło n ie n a k o łd rze i p o d ry g iwała n imi lek k o , o b racające d o ś ć n erwo wo k ciu k ami. Po s tan o wiła u s p o k o ić my ś li i ręce. M u s iała zmu s ić d ło n ie, b y s ię ro zp lo tły , a s p o jrzen ie p rzen ieś ć z s u fitu n a reg ał z k s iążk ami. W ten s p o s ó b o b s erwo wała ru ch ś wiateł mu s k ający ch g rzb iety k s iążek z zak res u literatu ry p s y ch o lo g iczn ej. Neo n u mies zczo n y n a wieżo wcu n ap rzeciwk o o d jak ieg o ś czas u b y ł u s zk o d zo n y i p u ls o wał n iereg u larn ie. Za n ic w ś wiecie n ie p as o wał d o o d g ło s ó w cich s zeg o n iż za d n ia, ale n ig d y n ie zas y p iająceg o mias ta. Wp atry wała s ię w to p o jawiające s ię w b las k u n eo n u , to zn ik ające litery n a g rzb ietach k s iążek . Ok azało s ię, że to d o b ry s p o s ó b n a tru d n o ś ci z zas y p ian iem, b o w k o ń cu o czy zaczęły jej s ię k leić. Po wo li d o łączała d o Neli, ch o ć n eo n o we mig o tan ie n ie u s tawało w o czek iwan iu n a ś wit, k tó ry n iezmien n ie o d d zielał k o n iec wczo raj o d p o czątk u d ziś .
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
–
J u lk a! J u lk a! – g ło s mamy wy rwał ją ze s n u .
– Co ? – mru k n ęła z n iezad o wo len iem, p o n ieważ miała wrażen ie, że zas n ęła zaled wie p rzed p ięcio ma min u tami. – J u lk a! Sk u p s ię! – M amo , jes t n o c! – fu k n ęła cich o , p o n ieważ o b o k n iej, p rzy tu lo n a d o ś cian y s tareg o b u d o wn ictwa, s p ała Nela. – Przecież n ie k ażę ci ws tawać, ty lk o mn ie p o s łu ch ać! – mama s terczała n ad n ią i s zep tała d o ś ć g ło ś n o , ale ch y b a też zależało jej n a ty m, b y n ie zb u d zić s wo jej u lu b io n ej Neli. – Na s to le zo s tawiłam ci k artk ę. Nap is ałam ws zy s tk o , co mas z d ziś zro b ić. Wró cę p ó źn o , b o p o p racy p o d jad ę d o cio tk i M arian n y . Od d wó ch d n i źle s ię czu je i mu s zę s p rawd zić, czy n ie d o p ad ła jej jak aś , n ie d aj Bo że, g ry p a. Zak u p y też mu s zę jej zro b ić, a o d n iej p o jad ę p ro s to d o J u s ty n y . Ob iecałam, że jej p iero g ó w u lep ię. – Do b rze, d o b rze… By ło jej tak ws zy s tk o jed n o , że n ie zd ziwiłab y s ię, g d y b y mama ch ciała jes zcze p o ty m ws zy s tk im p o s zaleć w n o cn y m k lu b ie. Zn ik ała n a całą s o b o tę, więc zo s tawiała wy ty czn e, b y s wej n ajmło d s zej có rce czas wo ln y zb y tn io s ię n ie d łu ży ł. Ale i tak o wa có rk a mo g ła s p ać p rzy n ajmn iej d o p o łu d n ia, b y d o p iero p o jeg o u p ły wie wziąć s ię za p race wy p u n k to wan e n a p ewn ie d łu g iej liś cie matczy n y ch d o ś ć s k o mp lik o wan y ch ży czeń . – Po p ro ś Nelę, żeb y zo s tała d o ju tra. Na o b ied zie b ęd zie cio tk a Klara. Zap ro s iłam ją, b o ma w ty m ty g o d n iu u ro d zin y . M o że co ś u p ieczecie. – Do b rze, d o b rze… – zb y wała mamę, wied ząc, że n ie mu s i jej s łu ch ać, b o i tak ws zy s tk o , o czy m teraz mó wi, jes t n ap is an e n a k artce. – To p a. – Do b rze, ju ż d o b rze… – p o żeg n ała s ię n iep rzy to mn ie. Przy p o min ała s o b ie id en ty czn e s ło wa taty , k tó ry k ied y ś trzy mał d łu g i p aty k u mies zczo n y g d zieś p o d s ied zen iem jej ro werk a o d zied ziczo n eg o p o s tars zy m ro d zeń s twie. M iał n ad n ią czu wać, ale i tak p u ś cił p aty k , a o n a u jech ała k awałek p o mimo teg o , że jes zcze n ie d o k o ń ca u miała jeźd zić. Gd y ty lk o zo rien to wała s ię, że tato zo s tał za n ią d alek o w ty le, p rzewró ciła s ię i ro zb iła s o b ie o b a k o lan a. Tato
zn alazł s ię p rzy n iej n aty ch mias t i u s p o k ajał ją s ło wami, k tó ry mi p o żeg n ała p rzed ch wilą mamę. Dobrze, już dobrze… M ama jak zwy k le trzas n ęła d rzwiami. Ch y b a n awet tro ch ę mo cn iej n iż zazwy czaj. Pewn ie p o to , b y d ać zas p an ej có rce d o zro zu mien ia, że jeś li k to ś jes t p raco wity , to właś n ie o tej p o rze zaczy n a d zień . Wcale n ie u ważała s ię za is to tę len iwą, ale d o g ro n a n ad g o rliwy ch p racu s ió w ró wn ież n ie n ależała. Do ws zelak ich p rac, k tó re mu s iała w ży ciu wy k o n y wać, p o d ch o d ziła p rzed e ws zy s tk im p rag maty czn ie. Ro b iła ws zy s tk o , co mu s iała, i n ie o d k ład ała n a p ó źn iej teg o , co n ie mo g ło p o czek ać. J eś li zaś co ś n ie wy mag ało jej n aty ch mias to weg o d ziałan ia, to zn aczy w tej ch wili mo g ło p o czek ać, ty m s o b ie g ło wy zawczas u n ie zap rzątała. Teraz k o n s ek wen tn ie n ie zamierzała o twierać o czu , p o n ieważ b y ła p rzek o n an a, że n iewy s p an a n ie ma s zan s zrealizo wać p lan ó w s wo ich , a co d o p iero ty ch p o czy n io n y ch p rzez mamę. Zwłas zcza że p lan y mamy zaws ze wy k o n y wała w p ierws zej k o lejn o ś ci. On e n ie mo g ły czek ać. Nig d y . Przen ig d y . W mies zk an iu zap an o wała b ło g a cis za s o b o tn ieg o p o ran k a. Sło d k a d rzemk a miała wielk ie s zan s e n a to , b y p rzero d zić s ię w g łęb o k i s en , ale zan im s ię to s tało , u s ły s zała cich y s zep t Neli. – Zro zu miałaś ws zy s tk o ? – Nie wiem, o czy m mó wis z – o d p arła n iep rzy to mn ie p rzy jació łce, k tó ra p o d o b n ie jak mama b y ła ran n y m p tas zk iem. – To ś p ij s o b ie, ś p ij… A ja… – Ty też mas z s p ać! – ro zk azała Neli całk iem p rzy to mn ie. – Nied alek o p ad a jab łk o o d jab ło n i… – u s ły s zała cich y p rzy ty k w g ło s ie p rzy jació łk i. Właś n ie w tej ch wili zaczęła g an ić s ię za to , że czas em zach o wu je s ię jak włas n a matk a. Sp o s trzeżen ie to d en erwo wało ją o k ru tn ie. Po cies zające mo g ło b y ć ty lk o to , że n ie b y ła w ty m o s amo tn io n a. J u s ty n a też wy zb ierała o d mamy k ilk a k wiatk ó w. Ty lk o J an ek s ię p rzed ty m u ch o wał. I dzięki Bogu. *** Ob u d ził ją h ałas za o k n em. Po ran n y s o b o tn i g war. Od razu b y ło wiad o mo , że mamy
n ie ma w d o mu , p o n ieważ z k u ch n i n ie d o b ieg ał p o ran n y h ałas talerzy i g arn k ó w. Przeciąg n ęła s ię i en erg iczn y m ru ch em zrzu ciła z s ieb ie ro zg rzan ą p ierzy n ę, tak ą z p rawd ziweg o p ierza. Zaws ze p o d n ią s p ała zimą, b o jej p o k ó j n ależał d o n ajch ło d n iejs zy ch w mies zk an iu . Przez b ru d n ą s zy b ę o k n a d o p o k o ju wp ad ały p ro mien ie s ło ń ca. Od n io s ła wrażen ie, że n ie wid ziała s ło ń ca o d wiek ó w. Teg o ro czn a zima b y ła raczej p o ch mu rn a. J ed n o s p o jrzen ie n a p o k ó j wy s tarczy ło , b y zo rien to wać s ię, że Nela jes t w s wo im ży wio le i o d wala za n ią ro b o tę. Na b iu rk u p an o wał n ies p o ty k an y p o rząd ek . Bru d n e talerze, p ewn ie zas ch n ięte p rzez n o c, zn ik n ęły , teraz s ch ły ju ż, u my te d o czy s ta, n a k u ch en n ej s u s zarce. Z p o k o ju , w k tó ry m s tał telewizo r, ro zleg ał s ię cich y s zmer włączo n eg o o d b io rn ik a i to warzy s zący mu d u żo g ło ś n iejs zy s y k żelazk a. Wy s k o czy ła z łó żk a. Parę k ro k ó w d alej u jrzała h ałd ę p ran ia rzu co n ą n a u lu b io n y fo tel mamy . Nela, n ie zwracając u wag i an i n a n ią, an i n a is tn iejący wo k ó ł ś wiat, p ras o wała, zerk ając co ch wilę n a ek ran telewizo ra, n a k tó ry m p o p rzeb ieran i w s eled y n o we fartu ch y ak to rzy z całk iem d u żą wp rawą u d awali, że k o g o ś o p eru ją. Nela miała s k u p io n ą min ę. Nie wiad o mo , czy tak iej wy mag ało p ras o wan ie, czy film. – Cześ ć, p racu s iu ! – g ło ś n o zazn aczy ła s wą o b ecn o ś ć. – Cześ ć – o d p o wied ziała z u ś miech em Nela, n ie p rzery wając p ras o wan ia p o ś cieli w k o lo ry s ty ce p as u jącej o d cien iem d o lek ars k ich k itli mig ający ch co ch wilę n a ek ran ie. – A to b ie co s ię s tało ? Szp itala mało ? J u ż s ię zd ąży łaś s tęs k n ić? – Żeb y ś wied ziała – o d p o wied ziała n aty ch mias t Nela, ty m razem p rzery wając p ras o wan ie. – Ale ju ż w ten p o n ied ziałek d o łączam d o cieb ie. M ó j k atar zn ik n ął b ez ś lad u . J es tem zd ro wa jak ry b a. Zamias t wziąć s ię za ro b o tę, u s iad ła n a p o d ło d ze ty łem d o telewizo ra i wg ap iała s ię w p ras u jącą Nelę. M y ś lała o s zp italu . Co p o n ied ziałek , b o ak u rat wted y miały n ajmn iej zajęć w p lan ie, ch o d ziły d o s zp itala d ziecięceg o . Stawiały s ię tam co ty d zień p rawie b ez wy jątk ó w. By ły wo lo n tariu s zk ami n a o d d ziale o n k o lo g iczn y m. Na d ru g im ro k u reg u larn ie o d wied zały d zieci n a d wó ch o d d ziałach : k ard io lo g ii i en d o k ry n o lo g ii. Wted y p raca z d ziećmi wy g ląd ała tro ch ę in aczej, p o n ieważ ro tacja d zieci n a ty ch o d d ziałach b y ła s p o ra i ś red n io co d wa ty g o d n ie p o jawiały s ię n o we d zieci, więc n a k ażd y m s p o tk an iu n ależało n a n o wo b u d o wać n ić p o ro zu mien ia i ro b ić ws zy s tk o , b y w relacjach p o jawiało s ię zau fan ie, n ie ty lk o ze s tro n y d zieci, lecz ró wn ież ro d zicó w. Na o d d ziale o n k o lo g ii p raca wy g ląd ała całk iem in aczej. Dzieci p rzeb y wały tam zn aczn ie d łu żej, więc częs to razem z Nelą p raco wały z ty mi s amy mi p o d o p ieczn y mi, co b ard zo u łatwiało o rg an izo wan ie ws p ó ln y ch zab aw.
Dłu żs za zn ajo mo ś ć z ch o ry m d zieck iem s p rawiała, że d o p as o wy wały p lan zajęć d o k o n k retn y ch d zieci, wy ch o d ziły n ap rzeciw ich zain teres o wan io m i częs to b ard zo ró żn y m o czek iwan io m. Nela, p o s iad aczk a g ru p k i mło d s zeg o ro d zeń s twa, n ie miewała z zab awami żad n y ch p ro b lemó w. W s zp italu , tak s amo jak n a u czeln i, b y ła ch o d zącą d o s k o n ało ś cią. Z n ią rzecz miała s ię zg o ła in aczej. Po trzeb o wała d u żo czas u , b y p rzy zwy czaić s ię d o atmo s fery s zp itala. M u s iała zn aleźć w s o b ie s iłę n a zd erzen ie z rzeczy wis to ś cią, w k tó rej miała b y ć p o d p o rą mały ch lu d zi mierzący ch s ię w s wy m ży ciu z p ro b lemami b ard zo tru d n y mi n awet d la d o ro s ły ch . Bard zo s zy b k o zro zu miała, że o d d ział, k tó ry o d wied zała raz w ty g o d n iu , b y ł miejs cem, g d zie ś wiat d o ro s ły ch wd zierał s ię b ezlito ś n ie d o ś wiata d zieci. Nie g o d ziła s ię n a to i n ie p o trafiła teg o zaak cep to wać. By ła p rzek o n an a, że ś mierć p o win n a d o ty czy ć ty lk o ś wiata d o ro s ły ch , n ie d zieci. Nies tety ś wiat b y ł ty lk o jed en . Ten s am d la ws zy s tk ich . W d o d atk u n ied o s k o n ały . Z czas em n au czy ła s ię o g ran iczać s wo je wy mag an ia wo b ec ś wiata, a p rzed e ws zy s tk im p an o wać n ad emo cjami, g d y ż in aczej n ie mo g łab y ro b ić teg o , co tak n ap rawd ę lu b iła. Wciąż s ię u czy ła, n a p rzy k ład teg o , jak d o b ierać b ajk i, k tó re czy ta d ziecio m, b y u n ik ać tru d n y ch i k ło p o tliwy ch temató w. Ro b iła to n ie d la s ieb ie, ale ze wzg lęd u n a d zieci. Po ś więcała wiele czas u n a o b my ś lan ie p y tań , k tó re mo że zad ać d ziecio m p o p rzeczy tan iu b ajk i, b y mó c b awić s ię jej tek s tem i p rzy g o to wać p o d o p ieczn y ch d o wy k o n an ia p racy p las ty czn ej. Na p o trzeb y zab aw z mały mi p acjen tami zap o zn ała s ię z tajn ik ami o rig ami, za k tó ry m n ie p rzep ad ała. J ed n ak zau waży ła, że zab awa ró żn o k o lo ro wy m p ap ierem s p rawia wielk ą frajd ę n ie ty lk o d ziecio m, ale też ich ro d zico m. Ro d zice n aś lad o wali ją i p o mag ali s wo im d ziecio m, s ami ws p an iale an g ażu jąc s ię w zab awy . Ch cieli ich wciąż więcej i więcej. Po jak imś czas ie zab aw i zwy k łeg o zg in an ia p ap ieró w wy s n u ła wn io s ek , że o rig ami p o mag ało p rzed e ws zy s tk im ro d zico m ch o ry ch d zieci, b o wiem p rzy n ajmn iej n a ty ch k ilk a k o lo ro wy ch ch wil zap o min ali o realiach związan y ch ze s tan em zd ro wia s wo ich p o ciech . Przy n ajmn iej miała tak ą n ad zieję… Po za ty m b ezcen n e b y ło ró wn ież to , że wo lo n tariu s z u ro zmaicający s zp italn e ży cie w k o ń cu mu s iał z teg o s zp itala wy jś ć, n ajczęś ciej p o u p ły wie o k o ło d wó ch , czas ami trzech g o d zin . Za to ws zy s tk ie p race, k tó re p o ws tawały p rzy ws p ó łu d ziale d zieci i ich ro d zicó w, zo s tawały w s zp italn y ch s alach n a p arap etach , k u rad o ś ci p acjen tó w i o d wied zający ch . Bard zo częs to , p o d o b n ie jak Nela, b y ła p rzek o n an a, że z ty ch s p o tk ań wy n o s i więcej an iżeli d zieci, k tó re p o zn awała. Szp ital to w o g ó le b y ło d la n iej miejs ce p arad o k s ó w… M ali ch o rzy lu d zie mieli
n iczy m n ies k ręp o wan ą wy o b raźn ię, d lateg o to z ich p o my s łó w czerp ała n ajwięcej, a jes zcze więcej wy n o s iła z ro zmó w p ro wad zo n y ch p o d czas ws p ó ln y ch zab aw. Te ro zmo wy b y ły d la n iej wy jątk o we, p o n ieważ d zieci p rzed n ią, k tó rą d o p iero co p o zn ały , o twierały s ię zu p ełn ie i o p o wiad ały o s p rawach , o k tó ry ch n ie ws p o min ały ch y b a n awet n ajb liżs zy m. Dziecięca ciek awo ś ć, ży cio wa mąd ro ś ć, rad o ś ć z mały ch rzeczy , n a p rzy k ład z teg o , że o włas n y ch s iłach d o s zło s ię d o g ab in etu p ielęg n iarek n a zmian ę o p atru n k u , za k ażd y m razem d awały jej mn ó s two s ił. Bard zo s zy b k o zaczęła d o s trzeg ać, że lu d zk ie p ro b lemy za d rzwiami s zp itala częs to n ie miały żad n eg o zn aczen ia. Szp ital ją zmien iał. Bard zo . I to n a lep s ze. To wizy ty w n im s p rawiały , że miała id ealn e waru n k i d o o b s erwo wan ia włas n eg o ży cia. Dzięk i temu wy p raco wy wała o d p o wied n i s to s u n ek d o ws zy s tk ieg o , co ją s p o ty k a, i n ab ierała zd ro weg o d y s tan s u . Działo s ię tak p rzed e ws zy s tk im wted y , g d y zjawiała s ię w s zp italu n ie p o to , b y s ię b awić, lep ić z p las telin y , k leić fig u rk i z ro lek p o p ap ierze to aleto wy m, a p ó źn iej je zamalo wy wać, b y czy tać ś mies zn y m g ło s em h is to rie, a p o tem s ię z n ich ś miać, ale p o to , b y p o p ro s tu p o b y ć, p o s ied zieć o b o k , w cis zy p o trzy mać za s łab n ącą rączk ę. Po to , b y b y ć… Liczy ć k ro p le w k ro p ló wk ach , ty ch d o b ry ch , wzmacn iający ch b ezb ro n n e ciałk a, i ty ch zły ch , k tó re n ie o b ch o d ziły s ię łag o d n ie n ie ty lk o z ch o ro b ą, ale i d ziecięcy m o rg an izmem. To nie rak zabija. To chemia… – p rzy wo łała w my ś lach s ło wa, k tó re k ied y ś p rzez p rzy p ad ek u s ły s zała o d o rd y n ato ra o d d ziału , g d y ten zwracał s ię d o o jca ch o reg o ch ło p ca. Nie mo g ła zap o mn ieć an i s łó w, an i to n u lek arza. Siln y p s y ch iczn ie mężczy zn a, p rzy n ajmn iej za tak ieg o g o d o tamtej p o ry u ważała, a p o wied ział to w tak i s p o s ó b , że zad rżała. Przecież o n zaws ze mó wił ty lk o to , co k o n ieczn e. Uś miech ał s ię, ale wy łączn ie d o d zieci. Ro b ił wrażen ie k o g o ś , k to wciąż jes t g łęb o k o zamy ś lo n y . Z p ewn o ś cią tak b y ło , g d y ż n a jeg o twarzy b ezu s tan n ie o d malo wy wało s ię o g ro mn e s k u p ien ie. Nela n ad ała mu p rzy d o mek Ho u s e. Pas o wał d o n ieg o id ealn ie, ch o ciaż wy g ląd em wcale n ie p rzy p o min ał d o k to ra z n iezwy k le p o p u larn eg o s erialu . Nela b y ła wo lo n tariu s zk ą z d łu żs zy m s tażem. Od wied zała ch o re d zieci ju ż wted y , g d y s tu d io wała n a p ierws zy m ro k u . M iała d u żą o d p o rn o ś ć p s y ch iczn ą. By ła s iln iejs za o d n iej. Gd y b y n ie p o mo c i n ieo cen io n e ws p arcie Neli, n ie d ałab y s o b ie rad y . Z n ią u b o k u ws zy s tk o wy d awało s ię łatwiejs ze, n ie ty lk o wizy ty w s zp italu . Dlateg o co p o n ied ziałek p atrzy ła w s zmarag d o we o czy p rzy jació łk i, p rzezwy ciężała ws zy s tk ie o b awy i zao p atrzo n a w h ity literatu ry d ziecięcej, a tak że ró żn e p las ty czn e wy n alazk i p rzek raczała p ró g ś wiata, k tó reg o ś cian y p o k ry te b y ły ws zy s tk imi k o lo rami tęczy , ch o ć rzeczy wis to ś ć b y wała mn iej k o lo ro wa. Na o d d ział wch o d ziły zwy k le w cis zy , k o ń czy ły ws zelk ie ro zmo wy . Każd a p o g rążała s ię we włas n y ch my ś lach . By wały d n i, że ch o d ziły tam, b y b awić s ię i ś miać d o wo li. By wały tak ie, że
ty lk o czy tały d ziecio m, i to s zep tem. Najg o rs ze zaś b y ły te d n i, g d y p o zo s tawało im ty lk o s ied zieć p rzy łó żk ach , b y w ten s p o s ó b zap ewn ić ch o ćb y zn ik o mą p o mo c u d ręczo n y m ro d zico m. Nela n au czy ła ją ws zy s tk ieg o . Nie u s tawała w ty ch n au k ach , ch o ciaż p o czątk i b y ły b ard zo tru d n e. No wa wo lo n tariu s zk a n ie ro k o wała d o b rze i d o p iero g d y jej matk a p o s tawiła n a n iej k rzy ży k , mó wiąc: „J u lk a, mu s is z w k o ń cu zro zu mieć, że n ie k ażd y s ię d o teg o n ad aje”, zro zu miała, że o n a s ię właś n ie n ad aje. I to b ard zo . Ty lk o mu s i w to p o ważn e wy zwan ie wło ży ć całą s iłę ch arak teru . Po s tan o wiła k o lejn y raz w ży ciu u d o wo d n ić mamie, że jej teo rie o b arczo n e s ą d u ży m ry zy k iem b łęd u . Ch ciała też p o k azać Neli, że an i jed n a ch wila, k tó rą jej p o ś więciła, n ie p o s zła n a marn e. J ak
zwy k le
to
s o b ie
ch ciała
u d o wo d n ić
n ajwięcej.
Prag n ęła
o d n aleźć
n iezach wian ą lu d zk im g ad an iem wiarę we włas n e mo żliwo ś ci. Szu k ała wiary w s ieb ie. Tak a b y ła. Wy mag ała o d s ieb ie b ard zo d u żo , ch o ć n a p ierws zy rzu t o k a n a p ewn o ro b iła całk iem o d mien n e wrażen ie. Przy k ręcała s o b ie ś ru b ę zaws ze, a s zczeg ó ln ie wted y , g d y mama p o d cin ała jej s k rzy d ła, d o ch o d ząc d o d alek o id ący ch wn io s k ó w w ro d zaju : „J u lk a, p rzecież n ie k ażd y mu s i… ”, alb o : „jak n ie p o trafis z zro zu mieć, to p o p ro s tu to wk u j… ”, czy : „mo g łab y ś s ię ch o ć raz p o s tarać, żeb y mn ie zas k o czy ć, ale ty m razem p o zy ty wn ie… ”. Wciąż wb ijan o jej s zp ile n as ączo n e p es y mizmem, n ie p o trafiła o n ich zap o mn ieć, d lateg o właś n ie mu s iała p o d ejmo wać co raz to n o we wy zwan ia. Ze ws zy s tk ich s ił s tarała s ię p o jąć n iezro zu miały materiał, g d y ż zak u wać b ez s en s u n ie p o trafiła. Alb o zas k ak iwała mamę w n ajmn iej o czek iwan y m mo men cie, n a p rzy k ład czek ała n a n ią p ó źn y m p o p o łu d n iem z ciep ły m o b iad em p rzy s zy k o wan y m n ap ręd ce o raz in fo rmacją, że u d ało jej s ię zaliczy ć jak ąś p s y ch o lo g iczn ą k o b y łę, i to n a d o b rą o cen ę. Lu b że w s zp italu p o rad ziła s o b ie ś p iewająco i b ęd zie d o ty ch d zieciak ó w ch o d zić ju ż zaws ze. Nawet wted y , g d y s k o ń czy s tu d ia. Gd y b y ła d zieck iem, zaws ze b aczn ie o b s erwo wała mamę. Wted y b y ła p rzek o n an a, że mama częs to ma rację, a jej n ieo my ln o ś ć w wielu s p rawach jes t wy n ik iem ży cio weg o d o ś wiad czen ia p o d p arteg o in tu icją. J ed n ak wraz z u p ły wem czas u wzro k jej s ię wy o s trzy ł i zau ważała, że n awet mamie zd arzało s ię p o my lić. Przy k ład o wo , Nela wcale n ie b y ła tak o d p o rn a n a ży cio we zawiro wan ia, jak wy d awało s ię to mamie. M ama n ie wied ziała, że Nela n iejed n o k ro tn ie s wo ją n ieu g ięto ś ć i h art d u ch a p o rzu cała g d zieś za d rzwiami, za to wy lewała z s ieb ie s tru mien ie n iep o h amo wan y ch łez, k tó ry ch zwy k le b ard zo s ię p o tem ws ty d ziła… – Nie zimn o ci? – zap y tała Nela zn ad p ras o wan ia.
– Zimn o – o d p arła, wy rwan a z zamy ś len ia. – Do teg o jes tem ju ż g ło d n a. – J a ju ż zd ąży łam p rzeg ry źć o ws ian e cias tk o two jej mamy – p rzy zn ała Nela. – Błe! – s k rzy wiła s ię wy mo wn ie, g d y ż zd ro wa k u ch n ia n ie n ależała d o jej u lu b io n y ch . – Z k awą s ą p y s zn e… – Przes tań … – ziewn ęła, n ie d ając s ię p rzek o n ać. – Zro b ię jak ieś p rawd ziwe męs k ie ś n iad an ie, co ? Kiełb ach ę u s mażę, d o teg o jak ąś jajeczn icę d o rzu cę. Zo b aczę, co jes t w lo d ó wce. – Czemu n ie… – u ś miech n ęła s ię p o d n o s em Nela. Wiedziałam! – k rzy k n ęła rad o ś n ie w my ś lach , p o n ieważ zaws ze p o trafiła p rzek o n ać Nelę d o wielu rzeczy , a ju ż zwłas zcza d o d o b reg o i p ro s teg o jed zen ia. – Ale ty wies z, że wcale n ie mu s is z teg o p ras o wać? – s p y tała s tan o wczo i ro ztarła s o b ie zmarzn ięty k ark . – J ak s p o jrzy s z n a lis tę s wo jej mamy , a p ó źn iej n a zeg arek , to z p ewn o ś cią zmien is z zd an ie i s tracis z s wo je d o ty ch czas o we o p an o wan ie – p ro ro k o wała Nela. – Po za ty m p rzek o n as z s ię, że jajeczn ica z k iełb ach ą to b ard ziej o b iad n iż ś n iad an ie. – Do b rze, ju ż d o b rze… Ws tała z p o d ło g i i b eztro s k o p o człap ała d o k u ch n i, b y w p ierws zej k o lejn o ś ci zerk n ąć n a lis tę ro zk azó w. Tak ich lis t wid ziała ju ż ty s iące, n ie ro b iło więc n a n iej więk s zeg o wrażen ia, że s p is b y ł tak d łu g i, iż zd awał s ię n ie mieć k o ń ca. W k u ch n i wcis n ęła s ię międ zy p ralk ę a s tó ł. Stary , s k lejan y ju ż k ilk an aś cie razy tab o ret zas k rzy p iał, g d y n a n im u s iad ła. Zd ąży ła zmarzn ąć, miała n a s o b ie ty lk o cien k ą b awełn ian ą p id żamę. Na p lecach p o jawiła s ię jej g ęs ia s k ó rk a, o p arła s ię więc o ciep łą p ralk ę, w k tó rej b ęb n ie leżało ju ż g o to we d o zab ran ia czy s te p ran ie. Tro ch ę zak u rzo n y zeg ar ś cien n y w k s ztałcie p rzed p o to p o weg o czajn ik a ws k azy wał g o d zin ę p rawie trzy n as tą. Gd y b y n ie to , że Nela o d ran a o d b y wała w jej mies zk an iu tak zwan y d o mo wy wo lo n tariat, to wró ciłab y jes zcze d o łó żk a i p o s łała n a u rlo p ws zy s tk ie czy n n o ś ci z lis ty . Ale s k o ro Nela o d walała k awał d o b rej ro b o ty , to n ie miała in n eg o wy jś cia, jak ty lk o czy m p ręd zej d o n iej d o łączy ć. Otwo rzy ła zatem ciep łe o k n o p ralk i i z o ciąg an iem ru s zy ła d o łazien k i p o mis k ę. M o b ilizo wał ją całk iem p rzy jemn y aro mat p ły n u d o p łu k an ia. – I co ty n a to ? – w łazien ce d o b ieg ł ją g ło s Neli. – Na co ? Lis tę czy p o rę? – ro zb rajająco d o p y tała o s zczeg ó ły . – Na jed n o i d ru g ie – d o p recy zo wała p y tan ie Nela. – A tam… – s tęk n ęła wy mijająco , s zarp iąc s ię z mo k rą p lątan in ą s k o tło wan eg o
p ran ia, k tó ra s tawiała wy raźn y o p ó r p o d czas wy ciąg an ia z p ralk i. – Po wies zę w łazien ce te s zmaty i zab ieram s ię za k iełb ach ę, całe s zczęś cie tro ch ę jej jes t w lo d ó wce. Pó źn iej zjemy b ig o s . A n ad lis tą i czas em n ie zamierzam s ię zas tan awiać. J ak o ś to b ęd zie. Tak to właś n ie b y ło . Nela zas tan awiała s ię n ad ws zy s tk im, a o n a s tarała s ię p rzeć p rzed s ieb ie, n ie ro ztrząs ając ws zy s tk ieg o zan ad to . Nela ro zważn ie p o d ch o d ziła d o ży cia, a o n a n ajczęś ciej reag o wała rap to wn ie. Niek ied y s ama łap ała s ię n a ty m, że d ziała zb y t s zy b k o , a miała ju ż ś wiad o mo ś ć, iż s zy b ciej n ie o zn acza lep iej. J ed n ak ś wiad o mo ś ć ta n ie p rzes zk ad zała jej z p rzek o rą p o d ch o d zić d o k azań cio tk i Klary ro zp o czy n ający ch s ię o d o k lep an y ch frazes ó w w ro d zaju : „g d y s ię czło wiek s p ies zy , to s ię d iab eł cies zy ”. Ro zwies zała p ran ie, my ś ląc o ty m, że ty lk o cio tk a M arian n a n ie wy mag ała o d n iej, b y u p o d o b n iła s ię d o o taczający ch ją s tary ch b ab . Cio tce Klarze n ato mias t p o d o b ałab y s ię ty lk o wted y , g d y b y b y ła tak a jak o n a. Niedoczekanie! Nawet na starość, niedoczekanie! Zatrzęs ła s ię n a s amą my ś l o ty m. A mama? On a b y ła jes zcze tru d n iejs zy m p rzy p ad k iem n iż cio tk a Klara, p o n ieważ ch ciała, b y jej n ajmło d s za có rk a p rześ cig n ęła ją w d o s k o n ało ś ci. Czy to możliwe, żeby jajko było mądrzejsze od kury? Raczej nie, choć zdarzały się już przecież przypadki, że uczniowie przerastali mistrzów… – zach o d ziła w g ło wę n ad tak imi zag ad n ien iami, p o n ieważ n ie ch ciała s ię d o n ik o g o u p o d ab n iać. Nie miała zamiaru s ię ś cig ać an i n ik o g o p rzeras tać. Ch ciała zach o wać au to n o mię. Po d ziu rk i w n o s ie miała u wag , o czek iwań i ro s zczeń . Co raz łatwiej b y ło jej zach o wy wać d o n ich d y s tan s . Przy k ład b rała p rzed e ws zy s tk im z J an k a, k tó remu u d ało s ię wy rwać s p o d b ab s k ich s k rzy d eł. Su tan n a ch ro n iła g o s k u teczn ie p rzed ro d zin n y m g ad an iem. Niep o jęty b y ł d la n iej fak t, że o d k ąd J an ek zo s tał wy ś więco n y , to mama i cio tk a Klara w jeg o o b ecn o ś ci milczały jak zak lęte, p o zo s tając p o d wrażen iem o s o b o wo ś ci d u ch o wn eg o . J u s ty n a b y ła p rzeciwień s twem J an k a. Z o p o wiad ań wiad o mo b y ło , że s tars za s io s tra b y ła p y s k ata o d n ajmło d s zy ch lat. I ch o ćb y mama czy cio tk a Klara zb u d o wały n ie wiem jak k wiecis te zd an ie zak o ń czo n e wy k rzy k n ik iem, to J u s ty n a p o trafiła s o b ie z n im p o rad zić, wy my ś lając jes zcze lep s zą o d p o wied ź, z wy k rzy k n ik iem n a k o ń cu i częs to z p rzy tu p em. Za to jej p o d ejś cie b y ło całk o wicie o d mien n e. Słu ch ała zd an ia s en io rek n a p o zó r u ważn ie, ale ws zy s tk ie mąd ro ś ci p u s zczała mimo u s zu , u d ając p rzy ty m p rzejętą, zas zczy co n ą czy n awet p o ru s zo n ą. W g łęb i d u s zy n ato mias t p o ms to wała, p y s k o wała i k łó ciła s ię z k ażd y m zas ły s zan y m id io ty zmem. – Pras o wan ie s k o ń czo n e – p o in fo rmo wała z zad o wo len iem Nela, zag ląd ając d o łazien k i.
– To co teraz? – zap y tała, wy trzep u jąc k u ch en n ą ś cierk ę, a p o tem ro zwies zając ją n ieo p o d al. – J a d o o d k u rzacza, a ty d o jajeczn icy – zap ro p o n o wała Nela. – No ch y b a że wo lis z n a o d wró t… – Nela lu b iła zo s tawiać jej d o k o n y wan ie o s tateczn eg o wy b o ru , i to n ie ty lk o w s p rawach b łah y ch . – Wo lę n a o d wró t – p o s tan o wiła s zy b k o . Wied ziała, że Nela p rzy g o tu je lep s ze ś n iad an ie. Po o d k u rzałab y też o czy wiś cie lep iej, ale s k o ro i tak n ied łu g o miało s ię n ab ru d zić, to wy b ó r b y ł raczej p ro s ty . Us ły s zała d en erwu jący d zwo n ek włas n eg o telefo n u . M u s iała tak i mieć, in n eg o p o p ro s tu n ie s ły s zała. Ch ciała o d eb rać, ale miała zajęte ręce. – Zo b aczy s z, k to d zwo n i? – p o p ro s iła p rzy jació łk ę. – J eś li to mama, to n ie o d b ieraj, b o n am jes zcze, n ie d aj Bo że, d o ło ży co ś d o lis ty . Nela s zy b k o s k o czy ła d o p rzejś cio weg o p o mies zczen ia, n i to p rzed p o k o ju , n i k o ry tarza. Po ch wili wró ciła z n iewy raźn ą min ą i wciąż d zwo n iący m telefo n em w ręce. – To No wy . Dzwo n i No wy – p o wtó rzy ła, s zep cząc tak cich o , jak b y No wy mó g ł u s ły s zeć jej s ło wa. – No i co ? Od b ierać? – zap y tała Nelę, p rzejmu jąc s łu ch awk ę w wilg o tn e o d p ran ia d ło n ie. Nela b ez s łó w s k in ęła g ło wą. – Słu ch am? – zap y tała g ło ś n o , a Nela wp atry wała s ię w n ią z u wag ą. – No cześ ć – o d p o wied ziała n a p rzy witan ie No weg o . Uwag a Neli n ie s łab ła, zwłas zcza że czas mijał, a o n a n ad al n ie wied ziała, o co No wemu mo że ch o d zić. – M iałam d o k ład n ie tak i s am p lan n a wieczó r, ty lk o że u mó wiłam s ię ju ż z Nelą – p o s łała p rzy jació łce s zero k i u ś miech . – M y ś lę, że n ie b ęd zie miała n ic p rzeciwk o . M in a Neli rzed ła, a za to o n a b y ła w co raz lep s zy m n as tro ju . – Kwad ran s p rzed s ean s em ch y b a wy s tarczy … To jes teś my u mó wien i, d o zo b aczen ia. Od ło ży ła telefo n n a zamk n iętą k lap ę to alety i z s aty s fak cją s p o jrzała n a zb aran iałą Nelę. – Ty lk o mi n ie mó w, że… – Nela ro zu miała ju ż ws zy s tk o . – Tak . Właś n ie tak . Dziś wieczo rem id ziemy d o k in a. Z No wy m – p o d jęła d ecy zję. – Nie… – Nela miała czeln o ś ć zap ro tes to wać. – Tak ! – n ie p o zo s tawiła an i cien ia złu d zeń . – J ak mo g łaś … – g ło s Neli b y ł b ard zo s mu tn y . – Co ? – u d awała n iezro zu mien ie.
– Przecież b ęd ę s ię p rzy was czu ła jak p rzy zwo itk a – to n Neli ją zmięk czał, ale n ie mo g ła teraz d ać s ię u g łas k ać. – Zwario wałaś ?! – zag rzmiała. – On n ie jes t w mo im ty p ie, p rzecież ju ż ci to mó wiłam. A to b ie s ię tro ch ę p o d o b a, więc g łu p o tą b y ło b y n ie s k o rzy s tać z o k azji, jak s ama s ię p ch a w ramio n a. – Ale ja mu s ię n ie p o d o b am – wy s zep tała Nela ze ws ty d em, n ie d o cen iając an i s ieb ie, an i ty m b ard ziej facetó w. – Us p o k ó j s ię – p o wied ziała d elik atn ie, s tarając s ię, b y jej tak t wziął g ó rę n ad n iep ewn o ś cią p rzy jació łk i. – Ob s tawiam, że ch ciał u mó wić s ię ze mn ą z two jeg o p o wo d u . Faceci częs to ch ad zają o k rężn ą d ro g ą, a ci n ieś miali to ju ż zu p ełn e b aran y i n ig d y n ie u d erzają b ezp o ś red n io . – I ty ju ż trzeci ro k s tu d iu jes z p s y ch o lo g ię – d elik atn ie zak p iła Nela. – Nie b ęd ziemy zajmo wać s ię teraz an alizą an i mo jeg o wy k s ztałcen ia, an i jeg o jak o ś ci. Leć d o k u ch n i, a ja d o o d k u rzacza. Od h aczamy k o lejn e rzeczy z lis ty , b o za jak ieś p ięć g o d zin b ęd ziemy z No wy m s ied zieć w k in ie. Ty , No wy i ja. Weźmiemy g o w ś ro d ek . – J a n ig d zie n ie id ę – Nela p o wzięła id io ty czn e p o s tan o wien ie i wy co fała s ię rak iem z łazien k i. – Do k iełb ach y ! J u ż! Po s zła! – załatwiła d wie s p rawy za jed n y m zamach em, i to ty lk o u d ając, że p o d n o s i g ło s . Z Nelą tak trzeb a b y ło . Wp ro s t, b ez zo s tawian ia p rzes trzen i n a n ied o mó wien ia. Zwłas zcza że b y ła p ewn a, iż s ię n ie my li. J u ż jak iś czas temu zau waży ła, że No wy zaws ze k ręci s ię w ich p o b liżu , i to n a p ewn o n ie ze wzg lęd u n a n ią. No wy n iech y b n ie zag iął p aro l n a Nelę. By ł wy s o k im ch u d zielcem o wzro ś cie k o s zy k arza, s y mp aty czn y m d ry b las em o wy raźn y m u ro k u o s o b is ty m. A b io rąc p o d u wag ę jed n o z p o wied zeń cio tk i Klary , k tó re wy p o wiad ała z tak ą d u mą, jak b y b y ła ich au to rk ą, a mian o wicie p o rzek ad ło o p rzy ciąg ający ch s ię p rzeciwień s twach , No wy i Nela p o win n i p rzy ciąg ać s ię tak , że ju ż b ard ziej s ię n ie d a. Wierzy ła w s iłę p rzy s łó w, w to , że zawierały p o twierd zo n e p rawd y , ale o d cio tk i Klary ró żn iła s ię ty m, iż wo lała d ziałać, zamias t s ied zieć i p leś ć b zd u ry . Na facetach też s ię tro ch ę zn ała, ale jeś li wziąć p o d u wag ę jej d o ty ch czas o we h is to rie z facetami w ro li g łó wn ej, to … Szk o d a g ad ać, b o zamien iała s ię ch y b a w cio tk ę M arian n ę. Wo lała b y ć milcząca i zag ad k o wa. Pewn ie d lateg o , że p o za n ieliczn y mi n iewy p ałami n ie trafił jej s ię n ik t wy jątk o wy . Z p ewn o ś cią tak s amo b y ło z cio tk ą M arian n ą. W ro d zin ie n a o g ó ł n ie k o men to wało s ię n ig d y p rzy czy n s taro p an ień s twa cio tek . Czas ami miewała wrażen ie, że jes t to temat tab u , zwłas zcza w p rzy p ad k u cio tk i Klary .
Wn io s k o wała, iż więk s zą tajemn icą o wian a b y ła h is to ria cio tk i M arian n y , b o cio tk a Klara b y ła p o p ro s tu wred n a, a faceci n ie lu b ią wred n y ch b ab . Wred n y ch o s ó b n ie lu b i n ik t. Od k u rzała p o s p ies zn ie i n awet b ard zo s tarała s ię, b y n ie ro b ić teg o p o łeb k ach , mając p rzed o czami wizję mamy k ręcącej n o s em. Od k u rzała i n awet tro ch ę p o d ś miewy wała s ię w d u ch u n a my ś l o mamie, k tó rej ch arak ter łączy ł w s o b ie cech y o b u cio tek . M ama p o trafiła b y ć d o b ra jak cio tk a M arian n a, ale n ie p rzes zk ad zało jej to b y wać czas em wred n ą, czy m u p o d ab n iała s ię d o cio tk i Klary . By ć mo że to właś n ie d zięk i s wo jej s k o mp lik o wan ej o s o b o wo ś ci mama związała s ię w ży ciu z fajn y m i mąd ry m mężczy zn ą. Nies tety ju ż g o p rzy n iej n ie b y ło , ale ws p o mn ien ia z n im związan e, ch o ć wo lała je p rzemilczeć, z p ewn o ś cią u milały jej s amo tn o ś ć. Z u lg ą wy łączy ła o d k u rzacz, k tó ry h ałas em d ziałał jej n a n erwy . – Kiełb ach a g o to wa?! – zap y tała g ło ś n o , ch o ciaż n ie mu s iała ju ż p rzek rzy k iwać p las tik o weg o p o two ra. – J es zcze ch wilę… – u s ły s zała n iep ewn y g ło s Neli, k tó ra ju ż d rżała n a my ś l o wieczo rn y m s p o tk an iu z No wy m. – W tak im razie jes zcze tro ch ę d o o d k u rzam – zn ó w k rzy k n ęła. Wied ziała, że g d y b y s ły s zała ją mama, to s wo im zwy czajem z trwo g ą p o p atrzy łab y n a p rzy s zło ś ć s wej có rk i, k tó rą całe ży cie u s iło wała wy ch o wać n a p o rząd n eg o czło wiek a. M ama w n ią n ie wierzy ła. A o n a wied ziała, że wy s iłk i mamy n ie id ą n a marn e. Ch o ciaż wiele jej ży cio wy ch p o czy n ań n ie wy trzy my wało zd erzen ia z k ry ty cy zmem matk i, to i tak u ważała s ię za d o b reg o czło wiek a. Zaś min ami s tro jo n y mi p rzez mamę n au czy ła s ię zb y tn io n ie p rzejmo wać, b o wied ziała, że p o p ierws ze, ten ty p tak ma, a p o d ru g ie, tru d n o cies zy ć s ię ze zwy k ły ch rzeczy , g d y n ieu s tan n ie o czek u je s ię jak ich ś cu d ó w. I to w imię czeg o ? Tylko i wyłącznie dla dobra własnego dziecka – p o my ś lała iro n iczn ie i zn ó w ro zb o lały ją u s zy o d s zu mu o d k u rzacza.
–
J u lk a! Co ty d ziś jes teś tak a n iemrawa?! Przy s p ies z k ro k u ! M amy mn ó s two ro b o ty !
A to ci nowość! – p o my ś lała z n iech ęcią. Wo lała s ię n ie o d zy wać. Zaws ze n a ty m d o b rze wy ch o d ziła. J ej milczące as ek u ran ctwo n ieraz rato wało ją z o p res ji. Przy s p ies zy ła k ro k u , s p ełn iając b ez d y s k u s ji o czek iwan ia mamy . – Całą ms zę ziewałaś ! Kto to wid ział, żeb y w tak ie mro zy s zlajać s ię p ó ł n o cy n ie wiad o mo g d zie i z k im! – s p o ra zad y s zk a n ie p rzes zk ad zała mamie n as k ak iwać n a có rk ę. – Nie s zlajałam s ię – s p ro s to wała b ezn amiętn y m to n em i d o d ała: – By łam w k in ie z Nelą i z tak im jed n y m n o wy m z n as zeg o ro k u . – I b ard zo d o b rze! – g ło s mamy złag o d n iał o d ro b in ę. – Zro zu mieć ty lk o n ie mo g ę, p o co ciąg n ęłaś za s o b ą Nelę, s k o ro ws p o min ałaś , że ten k o leg a zap ro s ił ty lk o cieb ie. M o że co ś b y z teg o b y ło , a tak … M ama n ajp ierw wes tch n ęła ciężk o , a p ó źn iej z wy raźn ą d ezap ro b atą w g ło s ie zaczęła ją p o u czać, n ie b acząc n a to , że jej có rk a ju ż jed n o n ied zieln e k azan ie ma za s o b ą. – Ch y b a zd ajes z s o b ie s p rawę, że jes teś ju ż w tak im wiek u … – Co to zn aczy : w tak im wiek u ? – o b ru s zy ła s ię, n ie d ając mamie s k o ń czy ć. Przy s p ies zy ła k ro k u . Ch y b a z p o d en erwo wan ia. – To , co s ły s zy s z. J u s ty n a właś n ie w two im wiek u ju ż s ię za s u k n ią ś lu b n ą ro zg ląd ała. I też byłaś niezadowolona. Pamiętasz? – zap y tała, w d u ch u wied ząc, że n ajlep iej zro b i, jeś li n ie zareag u je n a zaczep k i mamy . Ale w ży ciu jak to w ży ciu … Teo ria to jed n o , a p rak ty k a d ru g ie. Czas em g ó rę b ierze teo ria, a czas em… – A co to , za p rzep ro s zen iem, za p o ró wn an ia? – o fu k n ęła mamę d o ś ć n iep rzy jemn y m to n em. – Żad n e p o ró wn an ia – mama zaczęła s ię o d ro b in ę wy co fy wać. – Po p ro s tu s ię o cieb ie martwię i ty le. – To s ię n ie martw – p o p ro s iła s p o k o jn ie. Wied ziała, że n ie n ależało wk raczać n a wo jen n ą ś cieżk ę z mamą. To b y ło p as k u d n e ro związan ie, zwłas zcza wted y , g d y s zy k o wał s ię o b iad w to warzy s twie
cio tk i Klary . Cio tk i M arian n y miało d ziś n ies tety n ie b y ć. Całe s zczęś cie n ie zaatak o wała jej żad n a g ry p a, ty lk o d o tk liwie s ię p rzezięb iła. Nato mias t J u s ty n a i jej ch ło p cy zo s tali zap ro s zen i n a o b iad u teś ció w, d arzo n y ch p rzez ws zy s tk ich d u żą s y mp atią. – Łatwo ci mó wić, n ie martw s ię! – mama zg rab iałą o d mro zu ręk ą ws tu k ała k o d w d o mo fo n i d rzwi o two rzy ły s ię o d razu . Szły p o s ch o d ach , p o n ieważ mama u ważała, że o p ró cz martwien ia s ię o d zieci n ależy też n ieu s tająco d b ać o s wó j mięs ień s erco wy , zwłas zcza w tej ro d zin ie. Tato zmarł n a s erce, a cio tk a Klara o p ró cz wielu in n y ch h ip o ch o n d ry czn y ch d o leg liwo ś ci cierp iała n a ary tmię, o k tó rej mó wiła częs to i d u żo , s zczeg ó ln ie że żad en k ard io lo g jej u n iej n ie s twierd ził. Ale n ajlep s zy m lek arzem w ro d zin ie b y ła o n a s ama. Po trafiła p o s tawić d iag n o zę n awet wted y , g d y n ik t o n ią n ie p ro s ił. Zatem cio tk a Klara też wd rap y wała s ię p o s ch o d ach , n ie k o rzy s tając z win d y . Cio tk a M arian n a mies zk ała n a p ierws zy m p iętrze, więc win d a i tak mo g ła d la n iej n ie is tn ieć, zaś cio tk a Klara n a n ieco mn iej p rzy jazn y m o s ied lu zajmo wała mały lo k al n a trzeciej k o n d y g n acji, więc trag ed ii n ie b y ło . Nato mias t o n e p rzez to g d eran ie cio tk i o win d zie mu s iały ws p in ać s ię n a s zó s te p iętro . Na s zczęś cie ro b iły to zwy k le ty lk o raz w ty g o d n iu , w n ied zielę p o ms zy . – I co to za ch ło p ak ? – zap y tała mama, d y s ząc co raz s zy b ciej. – Nawet fajn y – o d p o wied ziała d u mn a ze s weg o u reg u lo wan eg o o d d ech u . – Co p rawd a tro ch ę wy co fan y , ale d o k in a o d waży ł s ię zap ro s ić, więc ch y b a n ie jes t n ajg o rzej. – Fajn y ? – mama p rzy s tan ęła ze zmęczen ia i z wrażen ia. – To p o co ciąg ałaś za s o b ą Nelę? Zro zu mieć teg o n ie mo g ę. – Zab rałam ją ze s o b ą, b o o n mi s ię n ie p o d o b a, więc n ie s k o rzy s tam, p o za ty m o n wzd y ch a raczej d o Neli… – Fajn y , a ty n ie s k o rzy s tas z? – mama ru s zy ła p rzed s ieb ie ch y b a ty lk o p o to , b y zn ó w zas ty g n ąć w b ezru ch u . – M amo ! Po p ro s tu n ie ma międ zy n ami ch emii – wy tłu maczy ła rzeczo wo . M amie n ie s p o d o b ała s ię o d p o wied ź. Szła d alej, ale n ie miała zamiaru s k o ń czy ć z maru d zen iem. – To teraz mas z zamiar zab awiać s ię w s watk ę? – Właś n ie to zamierzam! – ro zp ro mien iła s ię n a p rzek ó r mamie. – O Bo że! J u lk a! Ty w o g ó le ży cia n ie zn as z…
Może i dobrze… – p o my ś lała i u ś miech n ęła s ię, b o miała zamiar n ie ty lk o b rn ąć p o s ch o d ach , ale też b rn ąć w p o ru s zo n y p rzez mamę temat. – M o żemy s ię zało ży ć, że co ś z teg o b ęd zie. – Na p ewn o ! – u ś miech n ęła s ię d rwiąco mama. – I tu s ię my lis z – zao p o n o wała, o d wijając d łu g i s zalik , p o n ieważ n a ty ch s ch o d ach n awet n ajwięk s zy zmarzlu ch mó g ł s ię n ieźle n amęczy ć i zg rzać. – Nela zy s k u je p rzy b liżs zy m p o zn an iu . I to n awet b ard zo . Dlateg o n ie p rzes ąd załab y m s p rawy zb y t s zy b k o . Po za ty m p rzecież n ie ws zy s tk ie związk i n a ziemi s ą o wo cem miło ś ci o d p ierws zeg o wejrzen ia. M ama n ajp ierw p o d ejrzan ie s ię s p ło s zy ła, b y ju ż p o ch wili p rzy zn ać jej rację. Bard zo lu b iła tak ie mo men ty , w k tó ry ch mama s ię z n ią zg ad zała. Żało wała ty lk o , że zd arzały s ię n ap rawd ę rzad k o . – W my ś l zas ad y , że p rzeciwień s twa s ię p rzy ciąg ają – k o n ty n u o wała – ci d wo je p as u ją d o s ieb ie, i to n awet zas k ak u jąco d o b rze. Gd y b y ś ich zo b aczy ła razem, to n ie s tawiałab y ś n a n ich tak s zy b k o k rzy ży k a. Nela jes t o k rąg ła i p rzemiła, a o n wy s o k i d o n ieb a i tro ch ę mru k o waty . In telig en cją to p ewn ie Neli d o p ięt n ie d o ras ta, ale jej p o p ro s tu tru d n o d o ró wn ać. W k o ń cu wes zły d o mies zk an ia i ju ż o d p ro g u p o czu ła, że ży cie p rzy s p ies za tu b ieg u . Do m b y ł miejs cem, w k tó ry m mama o d b ijała s o b ie g o d zin y cis zy s p ęd zan e w b ib lio tece. Zaws ze g d y o d wied zała ją w p racy , n ie mo g ła s ię n ad ziwić, ile ró żn y ch o b licz mo że mieć jed n a o s o b a. M ama w b ib lio tece b y ła o azą s p o k o ju . M ięd zy ciąg n ący mi s ię w n ies k o ń czo n o ś ć reg ałami p o ru s zała s ię z d o s to jeń s twem. M ó wiła g łó wn ie s zep tem. Do p ó łg ło s u u ciek ała s ię ty lk o w s zczeg ó ln y ch p rzy p ad k ach i ro b iła to z wid o czn ą n iech ęcią. Nato mias t p rzes tęp u jąc p ró g włas n eg o mies zk an ia, zamien iała s ię w czy n n y wu lk an . Có rk a zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić d o d wo is tej n atu ry mamy i n ab rać o d p o rn o ś ci n a jej zmien n e n as tro je. Dzięk i wro d zo n ej emp atii wied ziała, k ied y mo że p o zwo lić s o b ie n a d y s k u s ję z ro d zicielk ą, a k ied y n ajlep iej b ez s łó w zamk n ąć s ię w p o k o ju , b y p rzeczek ać b u rzo wą atmo s ferę. Bio rąc p rzy k ład z J an k a – mis trza d y p lo macji – b ard zo częs to mierzy ła s iły n a zamiary i wy co fy wała s ię rak iem z d rażliwy ch s y tu acji. M iała p ełn ą ś wiad o mo ś ć, że zd arzają s ię w ży ciu ch wile, g d y wch o d zen ie w k o n flik t, i to n ie ty lk o z n ajb liżs zy mi, jes t p o p ro s tu n ieo p łacaln e. W p o ty czk ach z u wielb iającą d o min o wać mamą n ie miała s zan s , d lateg o u n ik ała s p ięć, jak ty lk o p o trafiła. Ro b iła to z wy g o d n ictwa, tro ch ę z len is twa, a p rzed e ws zy s tk im z u miło wan ia ś więteg o s p o k o ju . Niejed n o k ro tn ie wo lała co ś p rzemilczeć, o d wró cić wzro k , u d ać, że n ie s ły s zy , zas y mu lo wać p o zo rn ą
p o tu ln o ś ć alb o n ajzwy czajn iej w ś wiecie p o rzu cić s we zwy k le b ard zo mo cn e p rzek o n an ia, p rzy zn ając mamie rację. Wy b ierała s p o k ó j, p o n ieważ z jej p u n k tu wid zen ia b y ł d u żo b ard ziej atrak cy jn y n iż d o p ro wad zen ie mamy d o p alp itacji s erca i wy p ru wan ia ży ł p o d czas zażarty ch k łó tn i. W jej mn ieman iu awan tu ra b y ła o s tateczn o ś cią. W o b liczu matczy n y ch fan ab erii d o p erfek cji o p an o wała u miejętn o ś ć mach an ia n a ws zy s tk o ręk ą. Po d o b n ie jak J an ek o d zied ziczy ła ją p o tacie. Nato mias t J u s ty n a n ie miała tak łatwo . By ła ch arak tero lo g iczn y m p o d o b ień s twem mamy . J ej mąż, w ro d zin ie zwan y p o p ro s tu Krzy ch em, n ie miał z n ią n ajłatwiejs zeg o ży cia, ale k ry ł w s o b ie za to o g ro mn e p o k ład y wro d zo n eg o s to icy zmu . Pó k i co b y ł w J u s ty n ie wciąż tak b ezp amiętn ie zak o ch an y , że b ez tru d u tań czy ł tak , jak o n a mu zag rała. Przy n ajmn iej p ó k i co … – No , p rzeb rałaś s ię ju ż?! Co ty tam tak d łu g o ro b is z?! J u lk a! Us ły s zała wy rzu t w g ło s ie mamy d o k ład n ie w ch wili, g d y g o to wa d o p racy s tan ęła w p ro g u mik ro s k o p ijn ej k u ch n i. W ty m d o mu n awet n ied u ża łazien k a b y ła więk s za o d k u ch n i. Nie d o ś ć, że k u ch n ia b y ła maleń k a, to jes zcze d o o s tatn ieg o s k rawk a zas tawio n a meb lami. J ak imś cu d em zmieś ciło s ię w n iej u meb lo wan ie zg o ła więk s zeg o metrażu . Cen tru m mik ro p o mies zczen ia zajmo wał wcale n iemały p ro s to k ątn y s tó ł, k tó reg o wielo letn im s ąs iad em b y ł n aro żn ik p o k ry ty miejs cami p o p rzecieran y m welu rem w k o lo rze cap p u ccin o . Nad d łu żs zy m b o k iem n aro żn ik a ciąg n ęła s ię p ó łk a o b ciążo n a zn is zczo n ą, b o n a b ieżąco werto wan ą literatu rą z zak res u k u lin arió w. J ed y n y m lu k s u s em w tej k u ch n i b y ło o g ro mn e o k n o – o wo c o s tatn ieg o remo n tu b u d y n k u , k tó ry p rzep ro wad zan o wted y , g d y p rzy g o to wy wała s ię d o matu ry . Hałas b y ł wted y tak i, że u czy ć s ię n ie d ało , ale n a s zczęś cie n ie p rzes zk o d ziło jej to w zd an iu matu ry p rawie n a wy marzo n y ch d ziewięćd zies iąt p ro cen t, a k u ch en n e o k n o k o ch ała n ajb ard ziej z całeg o mies zk an ia. To p rzez n ie p o trafiła w s amo tn o ś ci g o d zin ami wp atry wać s ię w n ieb o n ad mias tem, a n o cą u d awać, że tam g d zieś n a d o le jes t las , a n ie miejs k a n iezas y p iająca n ig d y arteria. M ięd zy d wu d zies tą trzecią a czwartą czy p iątą ran o s amo ch o d y p ęd ziły tamtęd y , za n ic mając s o b ie co ś , co w żarg o n ie p o licy jn y m n azy wan o o g ran iczen iem p ręd k o ś ci. Gd y p atrzy ła n a o k n o w k u ch n i, b u d ziło s ię w n iej p rzek o n an ie, że mo że k ied y ś d zięk i łas k awo ś ci lo s u b ęd zie mo g ła p o zwo lić s o b ie n a włas n e mies zk an ie, k tó re z p ewn o ś cią też n ie b ęd zie d u że, ale za to u rząd zi je zg o d n ie z zas ad ami min imalizmu . Ws tawi tam ty lk o to , co k o n ieczn e, żad n y ch zb y tk ó w. – J es tem g o to wa d o p racy – zameld o wała p o s łu s zn ie. – Ob ierz n ajp ierw wło s zczy zn ę n a zu p ę, a p ó źn iej ziemn iak i. Po tem zajmij s ię
march ewk ą, u d u s imy ją d o k o tletó w mielo n y ch , p as u je p rawie tak d o b rze jak b u raczk i. Ch ciałam je k u p ić, ale b y ły tak ie wy ro ś n ięte, że s ię b ałam. W ś ro d k u miały n a p ewn o s ame wió ry . J a s ię wezmę za cias to . M o że też march ewk o we… M amy imb ir? – Pewn ie mamy – o d p o wied ziała, o rg an izu jąc s o b ie miejs ce p racy p rzy s to le. Siad ała zaws ze n a ty m s amy m miejs cu n aro żn ik a. Najb liżej o k n a, tak że miała p rzed s o b ą małą p rzes trzeń , k tó rą raz p o raz zag arn iała k rzątająca s ię p o k u ch n i mama. Po d czas g d y ro d zicielk a trzas k ała k u ch en n y mi s p rzętami, o n a p o cich u o b ierała ws zy s tk ie warzy wa, s to s u jąc s ię d o p o rząd k u p rac n arzu co n eg o p rzez mamę. Nu ciła. Zaws ze g d y p rzeo b rażała s ię w p o mo c k u ch en n ą, reag u jącą n a p o lecen ia: „o b ierz”, „p o mies zaj”, „p o zamiataj”, „p rzy n ieś ”, „wy n ieś ”, n u ciła p o d n o s em. By ła to alb o wy my ś lo n a mu zy czn a k o mp o zy cja, alb o n iezmien n ie walc z Nocy i dni, w k tó ry m jej u lu b io n y m frag men tem b y ł: „zielen ieje s ad p o b u rzy ”. Nie p rzez p rzy p ad ek z n ied zieln y mi o b iad ami k o jarzy ły s ię jej s eriale z d awn y ch lat: Noce i dnie, Północ – Południe czy Ptaki ciernistych krzewów. To te s ean s e p rzez wiele lat b y ły jak wis ien k a n a n ied zieln y m to rcie. Teraz p o d ś p iewy wała s o b ie, n ap awając s ię wzg lęd n y m s p o k o jem, o k tó ry m p o p o łu d n iu n ie b ęd zie mo wy , ws zak miała o d wied zić je cio tk a Klara. Po mimo teg o , że k u ch n ia b y ła zag raco n a, a mama trzas k ała g arami, o n a lu b iła tu p rzeb y wać. Co więcej, to właś n ie tu n ajczęś ciej u czy ła s ię d o eg zamin ó w. Po d czas s es ji k u ch n ia s tawała s ię p o k o jem n au k i, miejs cem p racy w cis zy n o cn ej. Ks iążk i zwy k le czy tała w s wo im p o k o ju , ale zak u wała w k u ch n i, zazwy czaj s ama. Wied ziała, że n a jej ro k u is tn iały to warzy s twa wzajemn ej ad o racji, k tó re razem n ie ty lk o s ię u czy ły , ale też g ro mad n ie o d wied zały to aletę p o d czas p rzerw w wy k ład ach . J ed n ak an i Nela, an i o n a n ie n ależały d o żad n eg o z tak ich k ó łek . Nie o zn aczało to , że b y ły wy o b co wan e. Wręcz p rzeciwn ie. Trzy mały s ię ze ws zy s tk imi i to n a ró wn i. Nik o g o n ie wy ró żn iały i n ik o g o n ie p o mijały . Najb ard ziej trzy mały s ię jed n ak ze s o b ą, co n ie zmien iało fak tu , że u czy ły s ię zwy k le w p o jed y n k ę. Nela p rzy s wajała wied zę n ajczęś ciej w b ib lio tece u n iwers y teck iej, b o w ak ad emik u n ie miała k u temu waru n k ó w. A o n a właś n ie w k u ch n i, d o k tó rej p rzen o s iła s wą b iu rk o wą lamp k ę. Po czątek ro k u k alen d arzo weg o zaws ze zaczy n ał s ię o d mo cn eg o u d erzen ia, czy li s es ji zimo wej, o d k tó rej d zielił ją ty lk o n ieco p o n ad ty d zień . M iała ju ż za s o b ą b lis k o cztery mies iące n au k i i wy s tarczy ły o n e, b y zro zu miała, że to właś n ie trzeci ro k s tu d ió w b y ł n ajtru d n iejs zy . Najwięcej zajęć, n ajwięcej n au k i i – co n ajważn iejs ze – n ajwięcej wied zy d o wk u cia. Wcześ n iej n ie mu s iała p rzeczy tać ty lu k s iążek , n ap is ać ty lu p rac, o mó wić tak wielu referató w i p rzed s tawić ty lu p rezen tacji.
Ses ja zimo wa zaczy n ała s ię o d tak zwan ej k o b y ły , to zn aczy eg zamin acy jn ej zmo ry więk s zo ś ci s tu d en tó w. A n a imię jej b y ło s taty s ty k a k o mp u tero wa. Nien awid ziła teg o p rzed mio tu . Od zaws ze. Ale to d zięk i n iemu zap rzy jaźn iła s ię z Nelą. Staty s ty k a, k tó rej o d d ech s tale czu ła n a p lecach , b y ła jed n y m z n ajważn iejs zy ch p rzed mio tó w n a p ierws zy m ro k u , tak zwan y m s item, k tó re o d d zielało ziarn a o d p lew. Przez n ią d o k o n y wała s ię s tu d en ck a s elek cja n atu raln a. By ła tak ważn y m p rzed mio tem, p o n ieważ – jak s ię p ó źn iej o k azało – p o zn an e n a n iej zag ad n ien ia p rzewijały s ię b ard zo częs to n a in n y ch zajęciach . Na p ierws zy m ro k u , jak ieś d wa ty g o d n ie p rzed eg zamin em ze s taty s ty k i, d o p ad ały ją k o s zmary n ie ty lk o w n o cy , ale tak że w ciąg u d n ia i n au k i d o teg o ż p rzed mio tu . Wied ziała, że jeś li k to ś mąd ry jej n ie p o mo że, to czek a ją k lap a n a całej lin ii i n awet k amp an ia wrześ n io wa n ie p o mo że jej wy ciąg n ąć s ię ze s taty s ty czn ie p rawd o p o d o b n y ch tarap ató w. W związk u z ty m, n ie b acząc n a s wo is te wy o b co wan ie Neli, d o k tó rej z racji imien ia p rzy lg n ął p rzy d o mek Petro , p o d es zła d o n iej w ak cie d es p eracji i o rzek ła: „Pewn ie ju ż zau waży łaś , że ze s taty s ty k i jes tem n o g a”. Petro n ela – tak wó wczas my ś lała o Neli – u ś miech n ęła s ię całk iem u p rzejmie, w o g ó le n iecy n iczn ie, d lateg o zap y tała ją wp ro s t: „Petro n ela, Po mo żes z?”. Nie s p o d ziewała s ię tak n aty ch mias to wej i w d o d atk u rad o s n ej reak cji. „Oczy wiś cie” – o d p arła z s y mp atią n ajlep s za s tu d en tk a n a ro k u , p o czy m cich o p o p ro s iła, b y n azy wać ją Nelą. Po p ro s tu Nelą. W ten s p o s ó b zaczęła s ię n ajcen n iejs za p rzy g o d a p rzy g o d a z Nelą, k tó ra zag ad n ien ia ze s taty s ty k i miała w mały m p alu s zk u , co więcej, p o s iad ała tak że u miejętn o ś ci meto d y czn e i p ed ag o g iczn e, co w cało k s ztałcie czy n iło z n iej s taty s ty czn eg o g u ru . – Starczy ju ż ty ch ziemn iak ó w! Os zalałaś ?! – p o d n ies io n y to n mamy jak zwy k le s p rawił, że w mg n ien iu o k a wracała d o rzeczy wis to ś ci. Zg o d n ie z matczy n y m ro zp o rząd zen iem wró ciła my ś lami d o k u ch n i i my cia ziemn iak ó w, k tó ry ch p rzez zamy ś len ie rzeczy wiś cie o b rała jak d la wo js k a. Rato wała s ię p o tu ln y m p y tan iem: – Co ś mam jes zcze p rzy g o to wać o p ró cz wło s zczy zn y i march ewk i? – Imb ir jes zcze o b ierz! Kwiaty p o d lej w cały m d o mu , a p o tem s p rawd ź, czy p ran ie ju ż wy s ch ło . J eś li tak , to je ś ciąg n ij i ch o ciaż p o s k ład aj, n iech b ez s en s u n ie g n ije w łazien ce. By ła g o to wa wy k o n y wać p o lecen ia mamy b ez s zemran ia, g ło wę mając o czy wiś cie zap rzątn iętą czy m in n y m. Teraz ro zmy ś lała o s taty s ty ce k o mp u tero wej, k tó ra d o p ad ła ją w ty m ro k u ak ad emick im. Przed mio t o k azał s ię zas to s o wan iem wiad o mo ś ci ze s taty s ty k i z p ierws zeg o ro k u , ale n a k o mp u terze. Neli o czy wiś cie o d
razu u d ało s ię zap rzy jaźn ić z tak zwan y m SPSS-em, czy li p ro g ramem s taty s ty czn y m, w k tó ry m k ażd y s zan u jący s ię p s y ch o lo g mu s iał d o k o n y wać o b liczeń z p rzep ro wad zo n y ch b ad ań . Nie trzeb a b y ło więc b y ć an i alfą, an i o meg ą, b y p rzewid zieć, że b ez zn ajo mo ś ci teg o p ro g ramu n ap is an ie p racy licen cjack iej i mag is ters k iej alb o p rzep ro wad zen ie jak ich k o lwiek b ad ań b ęd zie n iemo żliwe. Eg zamin zb liżał s ię wielk imi k ro k ami, jed n ak o n a n ie p o p ad ała w s k rajn y s tres , p o n ieważ d zięk i o fiarn ej p o mo cy Neli SPSS n ie miał p rzed n ią żad n y ch tajemn ic. – Cien iej s ię n ie d ało ? – zap y tała z d ezap ro b atą mama, zag ląd ając d o fo lio wej to rb y , w k tó rej ląd o wały ws zelak ie o b ierk i. – Zajmę s ię k wiatami i p ran iem. M am zro b ić co ś jes zcze? – zap y tała o d razu , zu p ełn ie n ie p rzejmu jąc s ię k ry ty k ą, g d y ż ta p o p ro s tu b y ła n ieu n ik n io n a. – Nak ry j jes zcze d o s to łu i o b ejd ź mies zk an ie, p o p atrz, czy n ie trzeb a czeg o ś o g arn ąć. Zró b co ś s ama z s ieb ie, b o ju ż mam d o s y ć p ro s zen ia cię o ws zy s tk o i teg o ciąg łeg o d y k to wan ia, co mas z zro b ić. Akurat! – p o my ś lała p rzek o rn ie, wy ch o d ząc z k u ch n i, b y wy k azać s ię in wen cją twó rczą p rzy zb ieran iu p ran ia i n ak ry wan iu d o s to łu , b o in n ej p racy n iż ta, k tó rą p alcem ws k azała jej mama, o rg an izo wać s o b ie n ie miała n ajmn iejs zeg o zamiaru . Cio tk a Klara p o jawiła s ię p u n k tu aln ie, jak zwy k le zres ztą. Pu n k tu aln o ś ć z p ewn o ś cią s tan o wiła jed n ą z n ieliczn y ch jej zalet. By ła n iezwy k le p u n k tu aln a i teg o s ameg o b ez wy jątk u wy mag ała o d in n y ch , co czy n iło z n iej jes zcze b ard ziej tru d n ą we ws p ó łży ciu is to tę. – A, d zień d o b ry , d zień d o b ry , J u lio ! – u s ły s zała p o witan ie, g d y p o mag ała cio tce zd jąć fu tro p o ch o d zące z n ie wiad o mo jak ieg o zwierza. Tej „J u lii” w u s tach cio tk i n ig d y n ie zn o s iła. Ale có ż b y ło ro b ić, s k o ro o d zaws ze d la cio tk i b y ła J u lią. Nawet jak o mała d ziewczy n k a. – M ró z tak i, że mo żn a s o b ie o d mro zić s to p y . Pan Hrab ia to s ię n awet d o d rzwi b alk o n o wy ch n ie zb liża, b o ch o ciaż k o cem je o p atu lam u d o łu , to i tak o d n ich zimn em ciąg n ie. Ty lk o p atrzeć, jak s ię p o ch o ru ję. Ale czu ję, że co ś ład n ie p ach n ie, b o w tej was zej win d zie to o d ó r tak i, że wy trzy mać n ie s p o s ó b ! – To czemu s ch o d ami n ie p rzy s złaś ? – mama zag ad n ęła cio tk ę z k u ch n i b ez żad n y ch ws tęp ó w czy p o witan ia. – Po s ch o d ach to ja ty lk o u s ieb ie ch o d zę. Po za ty m tłu maczy ć ci s ię n ie mu s zę. Będ zies z w mo im wiek u , to p o g ad amy , a wied z, że ci, Helen o , ży czę, żeb y ś w mo im wiek u mo ją k o n d y cję miała.
– J u ż ty s ię o mn ie n ie martw n a zap as – zag rzmiała mama. Ch y b a ju ż s io s trzy czk a zd ąży ła p o d n ieś ć jej ciś n ien ie s wo im g ad an iem i to n em g ło s u , b o z k u ch n i d o ch o d ził s tu k o t g arn k ó w. – Two ja matk a, J u lio , jak zaws ze miła, jak zwy k le d o ran y p rzy łó ż – n aty ch mias t p o d s u mo wała cio tk a Klara. Macie to we krwi – p o my ś lała zło ś liwie, co n ie p rzes zk o d ziło jej u ś miech ać s ię i u d awać zro zu mien ie d la s łó w cio tk i, k tó ra s tała ju ż w d rzwiach k u ch n i. To zn aczy w miejs cu n a d rzwi, b o d rzwi w k u ch n i n ig d y n ie b y ło . A raczej n ie b y ło ich , o d k ąd p amięta. By ła fu try n a, b y ły zawias y , ty lk o d rzwi b rak o wało . – M o że b y ś s ię p rzy witała ze s wo ją s tars zą s io s trą? – zas u g ero wała mamie cio tk a w ramach trwającej wciąż wy mian y u p rzejmo ś ci. – Dzień d o b ry , s tars za s io s tro – o d p arła mama, p o d k reś lając z p rzy jemn o ś cią s tars zeń s two cio tk i. – Zap ras zam d o s to łu . Ws zy s tk o jes t g o to we, ch o d źmy , b o s ty g n ie. – Do b rze, b o z g ło d u u mieram. Ran o ty lk o o ws ian k ę n a mlek u zjad łam, a w k o ś ciele d o s zp ik u k o ś ci p rzemarzłam. Czy w ty ch k o ś cio łach to n ie mo g lib y jak o ś b ard ziej n ag rzać?! Przecież w tak ą zimn icę to n a o d d ech y ś p iewający ch ch y b a liczy ć n ie mo żn a! No tak , p o co g rzać, s k o ro o g rzewan ie k o s ztu je. Ale n ik o g o to n ie o b ch o d zi, że p ó źn iej s tars ze k o b iety majątek w ap tek ach zo s tawiają. Po za ty m w tak i mró z to n awet mo d litwa o zd ro wie s k u teczn a p ewn ie n ie jes t. To warzy s zy ła cio tce, k tó ra p rzy s to le o czy wiś cie zajęła miejs ce n ależn e g o s p o d arzo wi. J ed n ak wied ząc, że zaraz zo s tan ie wezwan a d o k u ch n i, n ie ro zs iad ała s ię, ty lk o p rzy cu p n ęła p rzy d ru g im k rań cu s to łu . – Ale co tam u cieb ie s ły ch ać, J u lio ? W s zk o le u czy s z s ię czeg o ś , co ci s ię w ży ciu p rzy d a, czy d y rd y mały tłu k ą ci d o g ło wy ? – By wa ró żn ie. Czas ami fajn y ch rzeczy s ię u czę, a czas em d y rd y małó w – o d p o wied ziała wy mijająco , n ie mo g ąc s ię d o czek ać, b y mama zap rzęg ła ją d o ro b o ty . – J u lk a, ch o d ź tu taj! Zu p ę trzeb a n o s ić! Ws tała n aty ch mias t. – Przep ras zam cię, cio ciu , n a ch wilę – s tarała s ię u d awać d o b re man iery , b o cio tk a to lu b iła i d zięk i temu s tawała s ię b ard ziej zn o ś n a. – Id ź, d zieck o , id ź. Po mag aj matce, b o n ie u b y wa jej lat, o j, n ie u b y wa. Wes zła d o k u ch n i, g d y mama s k o ń czy ła n alewać zu p ę d o talerzy . Zap ach k ap u ś n iak u s p rawił, że p o czu ła wilczy g łó d .
– No , zan ieś ! – p o leciła mama. – Tej maru d zie p ierws zej – ś cis zy ła g ło s . – Ty lk o n ie ro zlej p o d ro d ze! To mo g ło o k azać s ię tru d n e, p o n ieważ mama n ie żało wała zu p y i n alewała jej zaws ze o d s erca. Zatem p arząc s o b ie p alce, u ło ży ła d wa talerze n a n iewielk iej tacy i u d awała, że n ic s ię n ie ro zlewa, wg ap iając s ię w o b razek n a tacce, p rzed s tawiający żó łte k wiaty n a zielo n y m tle. Ob raz właś n ie zalał s ię k waś n ą zu p ą. – A to co ? Kap u ś n iak ? – zaczęła zrzęd zić cio tk a Klara. – Kap u ś n iak , k ap u ś n iak ! – k rzy k n ęła z k u ch n i mama. – J ed z i n ie maru d ź. Na tak ie zimn o to n ajlep s za zu p a. Nie s ły s załaś , że k is zo n k i s ą zd ro we? Ch ro n ią p rzed g ry p ą. Sp ecjaln ie u g o to wałam, b o wieczo rem d o M arian n y s k o czę. Zan io s ę jej, n iech zje co ś zd ro weg o i g o rąceg o . J ak wciąg n ie wieczo rem tak ą mich ę zu p y , to s ię ju tro ju ż n a p ewn o lep iej p o czu je. Ch o ciaż to n ie g ry p a ją d o p ad ła, to i tak jak aś tak a s łab o wita wy d aje s ię o s tatn io . – Bo s ię n ig d y o d p o wied n io u b rać n ie p o trafi. Zaws ze fircy k u je z u b ran iami, to teraz ma za s wo je – zd o ln o ś ć d o emp atii n ig d y n ie b y ła mo cn ą s tro n ą cio tk i. – To ju ż n ie te czas y , k ied y mło d o ś ć ją g rzała. Ub ierać s ię ciep ło trzeb a, a n ie p o d fru wajk ę u d awać! Tak a s tara, a tak a g łu p ia! Nie o d zy wała s ię, b o z cio tk ą Klarą lep iej b y ło n ie wch o d zić w d y s k u s ję. Cio tk a n ie u miała ws p ó łczu ć w ch o ro b ie, p o n ieważ s ama u d awała wiele ró żn y ch d o leg liwo ś ci, ch o ć b y ła zd ro wa jak ry d z. Nic d ziwn eg o , p rzecież złeg o d iab li n ie b io rą. – Lep iej d aj ju ż s p o k ó j – mama s k arciła cio tk ę, s iad ając p rzy s to le. – Led wo z k o ś cio ła wy s złaś , a ju ż o b mawias z in n y ch ? Lep iej p o wied z, czy zu p a ci s mak u je. M ama d o mag ała s ię k o mp lemen tó w i miała k u temu p o d s tawy , b o k ap u ś n iak b y ł wy b o rn y . – Do b ra, d o b ra… Całk iem d o b ra… – p rzy zn ała tro ch ę n a o d czep n eg o cio tk a. – Ale ju tro b ęd zie n a p ewn o lep s za, b o k ap u ś n iak , żeb y d o b ry b y ł, mu s i p o s tać, p rzeg ry źć s ię, b o tak i ś wieży , p ro s to z g ara, to jes zcze n ie to . Zerk ając n a cio tk ę, jad ła zu p ę z ap ety tem. Nie p rzery wając p ałas zo wan ia, z u wag ą o b s erwo wała ten p o k azo wy p o p is s io s trzan ej miło ś ci i cies zy ła s ię w d u ch u , że ją i J u s ty n ę łączy ła zg o ła in n a relacja. – Nie b ó j s ię, n ie b ó j… Do s tan ies z s ło ik zu p y n a ju tro – mama u miejętn ie zamk n ęła u s ta cio tce Klarze. – Ależ o co ci ch o d zi?! – cio tk a o b ru s zy ła s ię n a n ib y . – J a wcale n ie d lateg o … Zres ztą p ewn a n ie jes tem, czy mn ie zg ag a p o ty m k ap u ś n iak u n ie b ęd zie męczy ła. Bo
to jed n ak k was , jak b y n ie p atrzeć. A jes zcze jak n a d ru g ie jak ieś s mażo n e wy my ś liłaś , to ju ż zg ag ę mam mu ro wan ą. To p ewn e jak amen w p acierzu . Największą zgagą to jesteś ty! – k rzy k n ęła w d u ch u , d ając u p u s t wzb ierający m w n iej n eg aty wn y m emo cjo m, co n ie p rzes zk ad zało jej żwawo wciąg ać zu p ę, p o n ieważ jej ak u rat zg ag a n ie g ro ziła. A k ap u ś n iak b y ł wy ś mien ity . – A co ty , J u lio , tak zamilk łaś ? J ak mała b y łaś , to b u zia ci s ię n ie zamy k ała. A teraz cich a, ro zmarzo n a jak aś , mo że s ię w k imś p o d k o ch u jes z? – Dałb y Bó g ! – mama o ch o czo p o d ch wy ciła temat, k tó ry n iezależn ie o d o k azji wy ciąg ała jak as a z ręk awa zaws ze miła i d y s k retn a cio tu n ia Klaru n ia. – Nie mam czas u n a tak ie b zd u ry – p aln ęła i o d ło ży ła ły żk ę n a s tó ł, s p ecjaln ie ro b iąc p rzy ty m h ałas . – J u lio ! Ak u rat n a to czas u wiele n ie p o trzeb a – ciąg n ęła temat cio tk a Klara. Znawczyni się znalazła! – p ry ch n ęła w d u ch u , zas tan awiając s ię, czy n ad ejd ą tak ie czas y , że k ażd ą s wą my ś l rzu ci cio tce p ro s to w twarz. – Bo wies z, J u lio , two ja s io s tra w two im wiek u … – Wiem, wiem! – u ś miech n ęła s ię, u d ając ro zb awien ie, ch o ciaż d o zab awo weg o n as tro ju b y ło jej teraz d alek o . – Id ę p o d ru g ie d an ie – mama ws tała o d s to łu . – J u lk a, jak cio cia s k o ń czy , to zan ieś d o zlewu talerze. Zmy jes z ws zy s tk o p ó źn iej. Skoro tak ładnie prosisz, to czemu nie? Wszystko zmyję później. Tak ie my ś li p o zwalały jej zach o wać n o rmaln o ś ć. Nie mo g ła p o g o d zić s ię n ie z ty m, że b y ła ro d zin n ą p o my waczk ą. Nie mieś ciło jej s ię w g ło wie, że mama za k ażd y m razem mu s iała jej o ty m p rzy p o min ać, n iezależn ie o d teg o , ile o s ó b b y wało n a ich ro d zin n y ch n ied zieln y ch o b iad k ach . – Tak , tak ! Przy n o ś d ru g ie, b o ja ju ż k o ń czę. Cio tk a Klara n ie zważała n a n ieb ezp ieczeń s two zg ag i. M ając p rzed o czami wizję d ru g ieg o d an ia, p rzy s p ies zy ła zamas zy s ty ru ch ły żk i tak b ard zo , że mo g ła n ab awić s ię k o n tu zji n ad g ars tk a lu b ło k cia. – Całk iem d o b ra, całk iem d o b ra… – cio tk a s k o men to wała s mak zu p y , mó wiąc z p ełn y mi u s tami i o d d ając w jej ręce p u s ty talerz, g d y n a s to le mama p o s tawiła o k rąg ły p ó łmis ek z d o ś ć mo cn o p rzy p ieczo n y mi k o tletami mielo n y mi. – O, p ro s zę! Ko tlety ! – cio tk a Klara, n ie czek ając n a zap ro s zen ie d o jed zen ia, n ało ży ła s o b ie n a talerz n ajwięk s zeg o mielo n eg o . – O, i march ewk a d u s zo n a! A to co ? Bu rak ó w n ie d o s tałaś ?! Ob s erwo wała, jak mama n awet n ie s tara s ię zlek ceważy ć g ad k i cio tk i i b ez
p ard o n u ru s za d o atak u . – Czy ty mo g łab y ś ch o ciaż raz w ży ciu u d awać zad o wo lo n ą i s k u p ić s ię n a ty m, co jes t, a n ie n a ty m, czeg o n ie ma? Bu rak ó w n ie ma! A s k o ro n ie ma, to zn aczy , że n ie k u p iłam! A jeś li n ie k u p iłam, to zn aczy , że b y ły , ale b rzy d k ie. Ro zu mies z?! – mama wp atry wała s ię w cio tk ę p o iry to wan a. – A to b ie jak zwy k le n ic p o wied zieć n ie mo żn a! – cio tk a w n o s ie miała s tan iry tacji mło d s zej s io s try , zwłas zcza że n a talerz n ało ży ła s o b ie ju ż ws zy s tk o , czy m mo g ła zap ch ać s we wieczn ie p ap lające b ez więk s zeg o s en s u u s ta. – Co n ie mo żn a?! – mama u s iło wała mieć o s tatn ie s ło wo . – No p ewn ie, że n ie mo żn a! – cio tk a, n ie zważając n a to , że k o tlety s ą s mażo n e, a march ewk a to n ie b u raczk i, zajad ała s ię tak , że aż trzęs ły s ię jej u s zy , a wraz z n imi d y n d ały zło te k o lczy k i. – A to b ie mo żn a?! – zd en erwo wan a mama n iep ro s zo n a n ało ży ła J u lce n a talerz k o p ę ziemn iak ó w, k tó rej ta n ie miała o ch o ty zjeś ć, więc o d razu zap ro tes to wała. – M amo ! – s k rzy wiła s ię, n ie o d ry wając wzro k u o d ziemn iaczan ej h ałd y n a talerzu . – Bez p ro tes tó w, jed z! – o b erwała n aty ch mias t. – Ses ja s ię zb liża! M u s is z jeś ć! M arch ewk i s o b ie d o łó ż, b o jak n ie, to s ama to zro b ię! – M amo … – p o s łała jej b łag aln e s p o jrzen ie. – J ed z, J u lio , jed z! M atk i s łu ch aj! Są d o my , w k tó ry ch tak ieg o o b iad u n ie u ś wiad czy s z n awet w ś więta. Zerk n ęła n a cio tk ę Klarę. Co za stara małpa! Najpierw daje mamie popalić, a potem się podlizuje, udając, że trzyma właśnie jej stronę. – Przecież jem – o d p o wied ziała n iewzru s zo n a. Ale mu s iała ze s o b ą n iezwy k le walczy ć, b y zach o wać o b o jętn o ś ć. Nies tety s traciła o ch o tę n a jed zen ie. – A co tam u J u s ty n y s ły ch ać? Co ś d awn o jej ch ło p có w n ie wid ziałam. Nawet n ie wiem, czy u ro ś li. Cio tk a Klara zn ó w s wy m zwy czajem d o k ład ała mamie tro s k . Przecież wcale n ie s tęs k n iła s ię za d ziećmi, k tó ry ch n ie zn o s iła, p o n ieważ zwy k le tak h ałas o wały , że zag łu s zały ws zy s tk ie mąd ro ś ci wy g łas zan e p rzez cio tk ę. Cio tce ch o d ziło teraz o to , b y międ zy wiers zami p rzek azać s wo jej s io s trze k o mu n ik at: „có rk a cię n ie o d wied za, p ewn ie ma jak iś ważn y p o wó d , że wo lą z d ziećmi b y wać g d zie in d ziej”. Patrzy ła n a wred n y wy raz twarzy cio tk i. J ed zen ie s tan ęło jej w g ard le. Czu ła
tru d n ą d o o p an o wan ia ch ęć, b y wy g arn ąć cio tce ws zy s tk o , co o n iej my ś li. Nazb ierało s ię teg o tro ch ę, n ie ty lk o d ziś , ale p rzez te ws zy s tk ie lata. Nawet n ie s zk o d a b y jej b y ło p o ś więcić s p o ro włas n eg o czas u n a tak ie p ran ie b ru d ó w. M arzy ła o ty m, ab y k ied y ś , n ie zważając n a wiek cio tk i, wy lać jej w k o ń cu n a g ło wę wiad ro zb ieran y ch o d d awn a p o my j. Nawet n ie wiad o mo , czy tak i zab ieg p rzy n ió s łb y jak ik o lwiek efek t. Pewn ie n ie, b o d ziałan ie in n y m n a n erwy i wy p ro wad zan ie ich z ró wn o wag i b y ło ży cio wą p as ją cio tk i Klary , b ez k tó rej n ie p o trafiłab y n o rmaln ie eg zy s to wać, ch o ć raczej ciężk o n azwać to n o rmaln ą eg zy s ten cją. – Pewn ie, że u ro ś li – mama p o trafiła s ię o b ro n ić p rzed jęzo rem cio tk i. – J u s ty n a p rzez n ich to p o d k o n iec d n ia s ama n ie wie, jak s ię n azy wa. Na my ś l o wn u k ach mama wy raźn ie s ię ro zp ro mien iła. Ko ch ała ch ło p có w p o d wó jn ie, za s ieb ie i za s wo jeg o męża, a ich d ziad k a, k tó remu n ie b y ło d an e d o czek ać wn u k ó w. Gd y b y to zależało o d mamy , cały s wó j czas p o ś więcałab y Szy mk o wi i Ty mk o wi, ale wciąż jes zcze mu s iała p raco wać, d lateg o ch ło p cami zajmo wała s ię p rzed e ws zy s tk im J u s ty n a. Na Krzy ch u s p ecjaln ie p o leg ać n ie mo g ła, b o ten alb o p raco wał, alb o mu s iał s ię u czy ć d o eg zamin ó w s p ecjalizacy jn y ch , a że w d o mu n ie miał k u temu o d p o wied n ich waru n k ó w, to częs to wiał z n ieg o d o s wo ich ro d zicó w, g d zie miał cich y k ąt i jed zen ie p o d s u n ięte p o d s am n o s . – O matk o ś więta! J ak ie teraz te d zieci s ą ro zp u s zczo n e jak d ziad o ws k ie b icze! – b iad o liła cio tk a Klara. Odezwała się, specjalistka od dzieci! Zmierzy ła cio tk ę wzro k iem, a n ap o tk aws zy jed n o cześ n ie k arcące s p o jrzen ie mamy , zaczęła s zy b ciej jeś ć. Co jed n ak n ie p rzes zk ad zało jej my ś leć d alej: Jak się całe życie kota wychowuje, to niedziwne, że można się do woli wypowiadać w kwestii wychowania akurat dzieci, prawda?! Po p ro s tu n ie p o trafiła zrezy g n o wać z włas n y ch my ś li, w k tó ry ch reg u larn ie o ś mies zała cio tk ę Klarę. Sp rawiały jej tak n iewy mo wn ą p rzy jemn o ś ć, że ch wilami o b awiała s ię, czy n a s taro ś ć n ie zaczn ie d zielić s ię n imi z o to czen iem. A wted y b ęd zie p rzy p o min ać n ik o g o in n eg o , ty lk o cio tk ę Klarę właś n ie. – Dzieci jak to d zieci – o d razu w o b ro n ie s wy ch wn u k ó w, ży wy ch s reb er, s tan ęła mama. – Czas ami d o ran y p rzy łó ż, a czas ami o cet n a ran ę. Ale jak b rzmi mąd re p rzy s ło wie: „Kto ma p s zczo ły , ten ma mió d , k to ma d zieci, ten ma… – Smró d ! – d o k o ń czy ła z u ciech ą w g ło s ie i s aty s fak cją w o k u cio tk a. – Nie s mró d , ty lk o cu d ! – zao p o n o wała mama. Rodzinny obiad… Niedzielne spotkanie po mszy świętej… Nie ma co…
Co raz b ard ziej d rwiła w my ś lach . Wied ziała, że jes t w s tan ie wy trzy mać jes zcze d u żo . Ty lk o w imię czeg o ? Po win n a b y ła s k o ń czy ć tę u d ręk ę, zamk n ąć s ię w p o k o ju , p rzy s iąś ć i o s tro zak u wać wzo rem Neli, k tó ra zrezy g n o wała z o b iad u n ie d lateg o , że d o wied ziała s ię o o d wied zin ach cio tk i Klary , ale że ju ż o d d ziś o win ięta k o cem s ied ziała n a p ó łp iętrze ak ad emik a i wtu lo n a w zak u rzo n e żeb ra k alo ry fera b ard zo s tarej d aty , zg łęb iała tajn ik i ró żn y ch d zied zin p s y ch o lo g ii: o g ó ln ej, k lin iczn ej, s tres u , p en iten cjarn ej, s ąd o wej czy zezn ań ś wiad k ó w. Żało wała, że n ie mo że u czy ć s ię z Nelą, ale z n ią p rzy s wajała ty lk o ten materiał, z k tó ry m n ie mo g ła p o rad zić s o b ie s ama. – Smak o wało ? – zap y tała mama, zab ierając cio tce Klarze s p rzed n o s a p u s ty talerz. – A jak że b y mo g ło n ie s mak o wać? Przecież ja w o g ó le wy b red n a n ie jes tem. Co mi s ię d aje, to jem i n ie maru d zę. Tak zo s tałam w d o mu wy ch o wan a. Cio tk a Klara mó wiła i p atrzy ła n a s wą s io s trę tak im wzro k iem, jak b y ta p rzed ch wilą n ak armiła ją n ie ś wieżo u g o to wan y m o b iad em, ty lk o b ig o s em, k tó reg o wielk a mich a tk wiła o d k ilk u d n i w lo d ó wce. Big o s b y ł p rzep y s zn y , ale cio tk a Klara g o n ie d o s tała, b y n ie mo g ła p o d s u mo wać k u ch en n y ch o s iąg n ięć s wej s io s try s ło wami: „Big o s ?! A k tó ż to wid ział, żeb y g o ś ci b ig o s em p o d ejmo wać? Przecież ich n ie wy p ad a k armić k ap u s tą wy mies zan ą z res ztk ami z całeg o ty g o d n ia”. – Kied y ś to b y ły czas y … – cio tk a Klara zaczy n ała u rząd zać wy cieczk i w p rzes zło ś ć. J ak zwy k le ro b iła ws zy s tk o , żeb y n ie p o ch walić o b iad u i n ie p o d zięk o wać s io s trze za zap ro s zen ie. Dzięk o wan ie n ie leżało w n atu rze cio tk i. Całe ży cie b y ła „u rzęd n iczk ą n a s tan o wis k u w mag is tracie”, czy li n iezależn ie o d o k o liczn o ś ci to jej n ależały s ię p o d zięk o wan ia alb o ewen tu aln ie k o rn e p ro ś b y , alb o k wiaty lu b czek o lad k i, n ajlep iej te z Pewex u . – Kied y ś ro d zice ro b ili ws zy s tk o , żeb y d zieci n a d o b ry ch lu d zi wy ch o wać, a teraz d zieci to n ic in n eg o jak d o d atek d o lu k s u s ó w, k tó remu czas u p o ś więcać n ie trzeb a! Najp ierw lu d zie d o rab iają s ię majątk ó w, a d o p iero p ó źn iej zab ierają s ię za d zieci. No , n ie p atrz tak n a mn ie! – cio tk a zn ó w s k arciła mamę. A to d laczeg o ? Bo czek ała n a jed n o „d zięk u ję” z u s t s io s try , k tó reg o ro d zice z p ewn o ś cią n au czy li małą Klaru s ię. – Prawd ę mó wię! Zab ierają s ię za d zieci, a jak ju ż je mają, to zamias t je u czy ć, co jes t d o b re, to ro b ią ws zy s tk o , żeb y to im b y ło d o b rze. I wy ras ta p ó źn iej tak ie n ie wiad o mo co . Dalej n iż czu b k a włas n eg o n o s a n ie wid zi. A n a s taro ś ć n ie ma s ię k o mu zająć ro d zicami i in n y mi s tars zy mi czło n k ami ro d zin y . A co ja tam mó wię: zająć s ię!
Nik t s ię n awet n ie zain teres u je! Wy s łu ch iwała b zd u r wy g ad y wan y ch p rzez cio tk ę i wied ziała, że teraz zło ś ć s taru s zk i wy celo wan a b y ła ju ż n ie w mamę, ale w n ią. Lecz cio tk a miała p ech a, p o n ieważ o n a w p rzeciwień s twie d o mamy n ie miała zamiaru reag o wać. – Oj, n ie u d ała s ię s taro ś ć Pan u Bo g u ! Oj, n ie u d ała! Ta to nawet Pana Boga nie oszczędzi! – Rzeczy wiś cie – jed n ak s ię o d ezwała. Do teg o s zczerze s ię u ś miech n ęła, b o zo b aczy ła p o zg o rzk n iałej min ie cio tk i, jak ta u d aje, że n ie zau waża p rzy ty k u s io s trzen icy , p o czy m p o częła o d p ierać atak z d elik atn o ś cią s ło n ia w s k ład zie p o rcelan y . – Ty to s ię, d zieck o , lep iej n ie wy p o wiad aj, jak czeg o ś n a włas n ej s k ó rze n ie d o ś wiad czy łaś , b o o s taro ś ci to ty n ic n ie wies z, a w tej two jej s zk o le też n ic s ię n a ten temat n ie d o wies z, b o g d y b y ś miała o ty m ch o ćb y b lad e p o jęcie, to b y ś s ię teraz tak g łu p k o wato n ie u ś miech ała. M o g ła s ię d o my ś lić, że n ie b ęd zie mu s iała d łu g o czek ać, żeb y o b erwać za k p iący u ś mies zek . Wo lała n ie s p o g ląd ać n a mamę, b y n ie d o s tało jej s ię jes zcze b ard ziej, d lateg o p rzy b ierając s k ru s zo n y wy raz twarzy , p o s tan o wiła zag rać jak zwy k le n iezb y t ro zg arn iętą d ziewu s zk ę. – A co też cio cia wy g ad u je? Przecież ja s ię z d es eru cies zę. Do g ło wy b y mi n ie p rzy s zło , żeb y u ś miech ać s ię n a my ś l o s taro ś ci. Bo s k o ro cio cia u waża, że jes t s tras zn a, to p rzecież cio cia wie, z czy m to s ię je. Kto jak k to , ale cio cia to n a p ewn o wie, co mó wi, p rawd a? M ama, s ły s ząc jej s ło wa i to n , zwłas zcza to n , ch rząk n ęła, p rzy wo łu jąc ją d o p o rząd k u i k ażąc p o p ro s tu zamk n ąć d zió b . Oczy wiś cie p rzy s zło jej to b ez tru d u , ch o ćb y z tej p ro s tej p rzy czy n y , że ju ż in n y d zió b k łap ał b ez o p amiętan ia. – No i co tam n a ten d es er zro b iły ś cie? M am n ad zieję, że jak ieś cias to b ez zak alca, b o jak zak alec jes t, to jad ła n ies tety n ie b ęd ę. Pamiętacie, co mi s ię s tało , jak mn ie latem d ro żd żo wy m zak alcem u raczy ły ś cie? Pamiętacie jes zcze? Jeden… dwa… trzy… cztery… Od liczała w my ś lach , p o n ieważ o ch o ta n a to , b y z cias ta march ewk o weg o , k tó re wy ro s ło wzo rco wo w o k rąg łej b las zce, zro b ić cio tce n ajp ierw k ap elu s z, a zaraz p o tem b aro k o wy k o łn ierz, wciąż p rzy b ierała n a s ile. Cias to d ro żd żo we mamy n ig d y n ie miało zak alca. Za k ażd y m razem wy ch o d ziło u d an e i rzu cało ws zy s tk ich n a k o lan a. J ed n ak ty lk o cio tk a Klara, d o b rze wy ch o wan a p an n a, k tó ra n a s taro ś ć zo s tała ju ż ty lk o p an n ą, miała ten d en cję d o p rzejad an ia s ię n im b ez o p amiętan ia, tak że jej
żo łąd ek teg o n ie wy trzy my wał. – Bard zo p ro s zę – mama p o s tawiła n a s to le o k rąg łe cias to march ewk o we p rzy b ran e mig d ałami p rzy k lejo n y mi d o cien k iej wars twy s erk a mas carp o n e, d o k tó reg o d la złaman ia s mak u zak rad ła s ię o d ro b in a cy n amo n u i imb iru . – O Ch ry s te Pan ie! A co to , za p rzep ro s zen iem, jes t?! – cio tk a Klara n ie k ry ła n iezad o wo len ia. – Cias to march ewk o we – p o in fo rmo wała cio tk ę mama, s tarając s ię zach o wać s p o k ó j. – To ak u rat wid zę – fu k n ęła wred n ie cio tk a. – Na d ru g ie march ewk a, n a d es er march ewk a. Wid o czn ie p ro mo cja w s k lep ie b y ła, ale o czy wiś cie n ie maru d zę i s taram s ię to zro zu mieć. Łaskawa monarchini, prawda? – p o my ś lała, u ś miech ając s ię d o cio tk i i ty m razem b ard zo żału jąc, że ze wzg lęd u n a mamę n ie mo że p o zwo lić s o b ie, b y wy p o wied zieć n a g ło s s wo je p rzemy ś len ia i zro b ić cio tce żab o t z cias ta. – J a s ię p y tam: co to jes t?! – cio tk a s wo im s tary m, trzęs ący m s ię p alu ch em d o tk n ęła mig d ała, wcis k ając g o mo cn o w p ierzy n k ę z mas carp o n e z cy n amo n o wo imb iro wą n u tą. – To s ą mig d ały – wy tłu maczy ła co raz b ard ziej zrzęd liwej s io s trze mama. – To o d razu mi je p o wy jmu j. Przecież ja n a ty m zęb y s o b ie p o łamię! A jeś lib y n awet n ie, to mi p o d p ro tezę wejd zie. Tak ie rary tas y to n ie n a mo ją s zczęk ę. Czy ty , Helen o , zan im co ś ro b is z, to mo g łab y ś czas ami ch o ciaż tro ch ę o mn ie p o my ś leć? Nie wytrzymam tego dłużej! M u s iała wy jś ć, żeb y n ie d o s zło d o ręk o czy n ó w. Więcej n ap rawd ę mo g ła n ie wy trzy mać. Żeb y n ie wy g arn ąć tej s tarej ras zp li, mu s iała zn aleźć s ię d alek o s tąd . – J a za d es er d zięk u ję! Z ło s k o tem o d ło ży ła s ztu ćce n a p u s ty talerz, mimo że cias to march ewk o we mamy z o d ro b in ą ro zg rzewająceg o imb iru w p o łączen iu z k awą, zwłas zcza zimą, b y ło czy mś , o czy m marzy ła, zan im zas iąd zie d o n au k i p rzed s es ją. J ed n ak wy o b raźn ia p o d s u wała jej teraz wid o k mig d ałó w wch o d zący ch p o d p ro tezę cio tk i. Teg o b y ło ju ż za wiele. Des er w to warzy s twie cio tk i mo g łab y o k u p ić n ieb ezp ieczn y mi to rs jami, a w rezu ltacie ś mierteln y m zad ławien iem. Nie mo g ła d o teg o d o p u ś cić, b o b ard zo ch ciała p rzecież d o ży ć s taro ś ci z ro d zin ą u b o k u , b y u d o wo d n ić całemu ś wiatu , że s taru s zk i mo g ą b y ć też miłe, p o mo cn e i o d lo to we. Gd y zamk n ęła s ię w p o k o ju i o d d ała n au ce, ro zmo wa zza ś cian y p rzes tała d la n iej
is tn ieć. Po d o b n ie jak czas , k tó ry p ły n ął jak zwy k le, z tą ty lk o ró żn icą, że p rzes tała g o k o n tro lo wać. Z p o k o ju wy s zła ty lk o n a mo men t p o p ro s zo n a p rzez mamę, b y u cało wać n ab o żn ie cio tk ę Klarę i p o wied zieć, jak b ard zo jej p rzy k ro , że ta mu s i je ju ż o p u ś cić. Po tem wró ciła d o s ieb ie z u lg ą, b y p rzy wk u wan iu fach o wej literatu ry p o ch łan iać k o lejn e k awałk i cias ta march ewk o weg o i p o p ijać je k awą d o s k o n ale k o mp o n u jącą s ię z mig d ało wy m aro matem. Po o b ied zie u czy ła s ię, n ie ro b iąc s o b ie żad n y ch p rzerw. Nawet czerp ała p rzy jemn o ś ć z tej n au k i, g d y ż n ie s p o d ziewała s ię p rzy s wajać n iezb ęd n ą d o eg zamin u wied zę z tak ą łatwo ś cią. Lu b iła s ię u czy ć. Szczeg ó ln ie teg o , co ją in teres o wało . Częs to czu ła, że p ewn e d zied zin y wied zy z p ewn o ś cią p rzy d ad zą jej s ię w p racy zawo d o wej. M ama u ch y liła d rzwi jej p o k o ju i włączy ła g ó rn e ś wiatło , n a p ewn o d o ch o d ząc d o wn io s k u , że jak tak d alej p ó jd zie, to jej n ajmło d s ze d zieck o o ś lep n ie n ad k s iążk ami. – Nie mas z d o s y ć? – zap y tała, jak n a n ią b ard zo emp aty czn ie. – A co ? – o d p arła, wy czu wając w g ło s ie mamy jes zcze n iewy p o wied zian ą p ro ś b ę. – Cio tk a mn ie wy k o ń czy ła… – mama s zep tała, wied ząc, że mo że zd ro wie cio tk i Klary s zwan k o wało , ale s łu ch miała d o s k o n ały . – I tak s o b ie p o my ś lałam, czy … – Sp o k o ! – u ś miech n ęła s ię i o d g ad ła p ro ś b ę mamy . – Od p ro wad zę ją. Nawet d o b rze mi to zro b i, b o p rzewietrzę s ię tro ch ę i o d k ażę ten jad n a mro zie – zażarto wała, mając s p o ro u zn an ia d la p s y ch iczn ej o d p o rn o ś ci mamy . – To s u p er – s zczerze u cies zy ła s ię mama. – A p o d es złab y ś jes zcze d o s wo jej matk i ch rzes tn ej, żeb y zan ieś ć jej tro ch ę jed zen ia? – Po d ejd ę – o d p o wied ziała z u ś miech em. Po my ś lała, że za k ażd y m razem, g d y miały n iep rzy jemn o ś ć g o s zczen ia cio tk i Klary , a zd arzało s ię to n a ich n ies zczęś cie co raz częś ciej wraz z ty m, jak cio tce p rzy b y wało lat, to p lu s em tej mo rd ęg i b y ło to , że s tawały s ię wted y z mamą d la s ieb ie mils ze n iż zwy k le i ro zu miały s ię tro ch ę lep iej. M iała mn ó s two zas trzeżeń d o matczy n eg o ch arak teru . J ed n ak w p o ró wn an iu z cio tk ą Klarą mama b y ła wzo rem g o d n y m n aś lad o wan ia. Po za ty m fizy czn e p o d o b ień s two o b u k o b iet u zmy s ławiało jej, że ty m b ard ziej n ależy cies zy ć s ię z teg o , iż p rzy n ajmn iej p o d wzg lęd em u s p o s o b ien ia i o s o b o wo ś ci s io s try n ie s ą d o s ieb ie p o d o b n e. M atce n atu rze, d zięk i Bo g u , u d ało s ię tro ch ę n amies zać i mama mimo ws zy s tk o b y ła b ard zo u d an a. Co p rawd a n ie tak u d an a jak cio tk a M arian n a, ale p rzecież w ży ciu n ie mo żn a mieć ws zy s tk ieg o , b o ży cie czło wiek a ma miejs ce n a
ziemi, a n ie w raju … – A to ty , J u leczk o … – cio tk a M arian n a u ch y liła s zerzej d rzwi, a w o czach n a jej wid o k zag o ś ciła rad o ś ć. Uś miech ała s ię ju ż o d p ro g u , p o n ieważ temb r g ło s u cio tk i ws k azy wał n a to , że p o d czas tej wizy ty n ie b ęd zie miejs ca n a maru d zen ie czy p rzy k ro ś ci. Fak t ten cies zy ł ją n iezmiern ie, b o jak ieś d wad zieś cia min u t temu z wielk ą u lg ą p o żeg n ała s ię z n iezn o ś n ą maru d ą, o k tó rej mama w ch wilach zło ś ci zwy k ła mó wić: „n awet g d y b y jej ty łek mio d em p o s maro wać, to n ie d o g o d zis z!”. M ama miewała czas em rację. Nie ty lk o czas em… – Tak , to ja, cio ciu – u ś miech n ęła s ię, s zczerze cies ząc s ię n a wid o k cio tk i M arian n y w d o ś ć d o b rej k o n d y cji. Co p rawd a d elik atn a i d ro b n a p o s tać, k tó rą miała p rzed s o b ą, o k u tan a w wełn ian y p led w k o lo rze d o jrzały ch b rzo s k wiń , b y ła tro ch ę b lad a n a twarzy , ale cio tk a M arian n a zaws ze b y ła ciu t b led s za o d ws zy s tk ich , k tó rzy ją o taczali. Od k ąd p amiętała cio tk ę, ta miała b ard zo jas n ą k arn ację i s iwe wło s y . Przy p o min ała s o b ie jak p rzez mg łę, że d awn iej s iwy m wło s o m to warzy s zy ły też k ru czo czarn e. J ed n ak ju ż o d p ewn eg o czas u wło s y n a g ło wie cio tk i M arian n y b y ły całk iem b iałe, p rzez co wy g ląd ała n a o s o b ę s tars zą n iż w rzeczy wis to ś ci. – Wejd ź, d zieck o , wejd ź – zap ras zała ją d o ś ro d k a cio tk a. – Ale p rzy tu lan ie mn ie o d rad zam, b o co p rawd a o d wczo raj g o rączk i ju ż n ie mam, jed n ak wciąż b rzy d k o p o k as łu ję. Zro b iła k ro k p rzed s ieb ie i zn alazła s ię w ś wiecie cio tk i M arian n y . Pan o wał w n im s p o k ó j, p o rząd ek i ład . Stare lamp y s to jące n a mied zian y ch cien k ich n o g ach ro zś wietlały mies zk an ie, u k azu jąc wn ętrza wy p ełn io n e p amiątk ami z miejs c, k tó re k ażd y czło wiek p o win ien o d wied zić. Wś ró d ty ch b ib elo tó w, n a k tó ry ch ch y b a wy jątk o wo n ie o s ad zał s ię k u rz, s tały fo to g rafie, k s iążk i i k wiaty . Cio tk a M arian n a zg ro mad ziła w mies zk an iu mn ó s two ró żn y ch p rzed mio tó w, ale mimo to jeg o p rzes trzeń n ie p rzy p o min ała g raciarn i, ty lk o b ard zo d o b rze p rzemy ś lan e i zaaran żo wan e wn ętrze. Lu b iła w n im p rzeb y wać, b o mies zk an ie cio tk i eman o wało s p o k o jem, k tó ry w zes tawien iu z d o b ro d u s zn o ś cią właś cicielk i n ap awał ją zaws ze o p ty mizmem i wiarą w lep s ze ju tro . – Pro s zę, cio ciu – ws k azała wzro k iem n a ciążącą jej ju ż d o ś ć mo cn o s iatk ę w d ło n i. – Oto s mak o wita p rzes y łk a o d two jej mło d s zej s io s try Helen y . Kap u ś n iak , ziemn iak i, mielo n e i d u s zo n a march ewk a, a n a d es er cias to march ewk o we
z d o d atk iem imb iru , k tó ry n a p ewn o d o b rze ci zro b i. Ws zy s tk o p alce lizać – rek lamo wała, jak u miała. – Dzięk u ję, ale z two jej mamy to jes t d o b ra k o b ieta – mó wiąc to , cio tk a wy ciąg n ęła ręce, ch cąc p rzejąć s iatk ę p ęk atą o d p las tik o wy ch p o jemn ik ó w. – Cio ciu , n ie! – zap ro tes to wała. – To jes t b ard zo ciężk ie, ja zan io s ę. Po s tawiła s iatk ę n a p o d ło d ze p rzed p o k o ju cio tk i i ro zeb rała s ię z g ru b ej k u rtk i. Najb ard ziej cies zy ła s ię z teg o , że p o zb y ła s ię k o zak ó w, p o n ieważ d zięk i temu jej s to p y mo g ły s zy b ciej o d tajać w ciep ły m mies zk an iu cio tk i, b o wiem wieczó r b y ł mro źn y , wietrzn y i b ard zo n ieży czliwy d la s p acero wiczó w. Wn io s ła s iatk ę d o k u ch n i cio tk i i p o s tawiła ją n a s to le. – Co g rzejemy n ajp ierw? – zap y tała o d razu . – Zu p a czy d ru g ie d an ie? – Kap u ś n iak – ro zp ro mien iła s ię cio tk a. – Dru g ie zo s tan ie n a ju tro . – W ty m? – ws k azała n a mały ro n d elek s to jący n a k u ch en ce g azo wej. Cio tk a s k in ęła g ło wą. Nawet n ie u s iło wała u d awać, że ch ce s ama zag rzać s o b ie zu p ę, p o n ieważ wied ziała, że „jej J u leczk a” b ard zo lu b i d la n iej k u ch arzy ć. W is to cie, b ard zo lu b iła k rzątać s ię w k u ch n i cio tk i M arian n y . Tu ws zy s tk o miała p o d ręk ą. By ło tu cich o i p rzy tu ln ie. A co n ajważn iejs ze, n ik t n ie o ś mielał s ię zwracać jej u wag i an i k o men to wać z p o wątp iewan iem jej u miejętn o ś ci. Kap u ś n iak s zy b k o zaczął p y rk o tać n a g azie, p ach n ąc p rzy ty m o s załamiająco s maczn ie. – J ak s ię czu jes z, cio ciu ? – zap y tała, s tawiając mis eczk ę p rzed u ś miech ającą s ię to n a jej wid o k , to n a wid o k s mak o witej zu p y s iwo wło s ą d amą. – Sto s o wn ie d o wiek u s ię czu ję, J u leczk o – d ama o d p o wied ziała wy mijająco . – To zn aczy d o b rze? – zap y tała, b o wo lała s ię u p ewn ić. – J ak to w ży ciu , d zieck o . Raz lep iej, raz g o rzej, ale d o g ło wy b y mi n ie p rzy s zło , żeb y n arzek ać n a s taro ś ć, b o s k o ro b y łam ju ż mło d a, to i d o b rze, że s taro ś ć s ię też p rzy d arzy ła. M o d lę s ię co d zien n ie, o b y tak d alej, o b y n ie g o rzej, mo ja k o ch an a J u leczk o . O ile imię „J u lia” w u s tach cio tk i Klary ją iry to wało , o ty le „J u leczk a” s ły s zan e o d cio tk i M arian n y s p rawiało , że ro b iło jej s ię ciep ło n a s ercu . Nawet w tak mro źn y wieczó r jak d zis iaj. – Ale p y s zn e – cio tk a p ro mien iała, jed ząc k ap u ś n iak . – Two ja mama w k u ch n i p o trafi czy n ić cu d a. – Przy n ajmn iej w k u ch n i – o d rzek ła au to maty czn ie i o d razu p o żało wała s wy ch s łó w, g d y ż n ie zab rzmiały zb y t p rzy jemn ie, ale w o b ecn o ś ci cio tk i n ie mu s iała aż tak
b ard zo trzy mać n a wo d zy s wy ch my ś li. – J u leczk o , b ąd ź d la n iej wy ro zu miała. Du żo w ży ciu p rzes zła. Po za ty m k ażd y z n as ma co ś za u s zami. Ale n ie k ażd y p o trafi s ię tak d o s k o n ale tro s zczy ć o ro d zin ę jak two ja mama. – To p rawd a – p rzy zn ała cio tce rację, b o ta w p rzeciwień s twie d o s wy ch s ió s tr częs to miewała rację, ch o ciaż n ig d y s ię o n ią n ie wy k łó cała. – A co tam u cieb ie? Ses ja za p as em. Cio tk a p raco wała ty le lat n a u czeln i, więc n ie zap o mn iała, że s ty czeń i p o czątek lu teg o to d la s tu d en tó w czas n ie ty lk o rad o wan ia s ię z k arn awało weg o s zaleń s twa. – J u ż w p iątek p ierws zy eg zamin – wes tch n ęła ciężk o , u n ik ając wp ad an ia w h is terię. – Ale ju ż b ez zajęć n a u czeln i – mó wiąc to , cio tk a u ś miech n ęła s ię, p o n ieważ zaws ze s tarała s ię o d n aleźć jas n ą s tro n ę n awet w ciemn y ch b arwach co d zien n y ch tro s k . – Całe s zczęś cie – ró wn ież s ię u ś miech n ęła. – To o d ju tra n ie wy ch o d zis z z d o mu ? – zap y tała cio tk a, d o s k o n ale zn ając jej p rzy zwy czajen ia p rzed s es ją. – J u tro jes zcze tak , b o id ę d o s zp itala, ale ju ż o d wto rk u s ied zę w d o mu i zak u wam b ez p rzerwy . Piątk o we s p rzątan ie o g arn ę d o p iero p o eg zamin ie. – Nie b ęd zies z zmęczo n a? – zap y tała cio tk a z tro s k ą w g ło s ie. – Będ ę, ale in aczej. Sp rzątan ie ak u rat d o b rze mi zro b i – u ś miech n ęła s ię, wied ząc, że s ię n ie my li. – A co tam s ły ch ać w s zp italu ? Dajes z rad ę? – Teraz ju ż tak – o d p arła s zczerze, p rzy p o min ając s o b ie b ard zo tru d n e p o czątk i. – J es tem z cieb ie d u mn a – cio tk a s p o jrzała n a n ią i to wy s tarczy ło , b y zro zu miały s ię d o s k o n ale b ez s łó w. – J es tem p ewn a, że mo żes z wiele d ać ty m d ziecio m… – Częs to my ś lę, że to ja więcej wy n o s zę z ty ch s p o tk ań . Bard zo mi p o mag ają. – Bo w ży ciu tak jes t – cio tk a u ś miech n ęła s ię d o b ro tliwie. – Lu d zie s ą jak n aczy n ia p o łączo n e. J ed n emu u b y wa, d ru g iemu p rzy b y wa, a w o g ó ln y m ro zrach u n k u i tak ws zy s cy mamy p o ró wn o . W p rzy ro d zie też n ic n ie g in ie, ty lk o zmien ia właś ciciela – cio tk a M arian n a wy k ład ała s wo ją filo zo fię ży cio wą mo cn o o s ad zo n ą w b io lo g iczn y m ry tmie ś wiata. – To co ju tro p lan u jes z ro b ić w s zp italu ? – To zależy o d teg o , czeg o b ęd zie p o trzeb a. Na p ewn o p o czy tam małemu M ich as io wi, jes t b ard zo ch o ry … Fajn y , to tak i mały d o ro s ły . Patrzy n a cieb ie, a ty
s ię b o is z, że o n ju ż wie i zn a k ażd ą two ją my ś l. Zaczy n as z mu czy tać i d o p ó k i s ię n ie o d ezwie, to mo żn a g o wziąć za d o ro s łeg o , b o p atrzy n a cieb ie z tak ą mąd ro ś cią. Ale g d y ju ż o d waży s ię o co ś s p y tać, to wiad o mo , że wciąż jes t d zieck iem, ty lk o o in telig en tn y m s p o jrzen iu d o ro s łeg o czło wiek a. – A co mu czy tas z? – Zab ieram ze s o b ą k ilk a żelazn y ch p o zy cji. Dzieci lu b ią Kubusia Puchatka, Bolka i Lolka, tro ch ę s tars ze lu b ią Mikołajka… M am ró wn ież p ro p o zy cje b ard ziej n o wo czes n e, n a p rzy k ład h is to ry jk i o lu d zik ach z mały ch k lo ck ó w. – Ale to d la ch ło p có w? – d o p y ty wała z zaciek awien iem cio tk a. – Dla d ziewczy n ek też – wy tłu maczy ła s zy b k o . – Cio ciu , teraz s ą tak ie czas y , że n ajp ierw s ię k ręci film d la d zieci, a p ó źn iej wo k ó ł n ieg o p o ws taje cały p rzemy s ł zab awk o wy , o d zieżo wy , a n awet s p o ży wczy . Dzieci mo g ą jeś ć żelk i w k s ztałcie s wo ich u lu b io n y ch b o h ateró w z b ajek . – Kto b y p o my ś lał, że d o czek amy tak ich czas ó w, ale to d o b rze, że d zieci mają, co ch cą. Dzieciń s two to n ajważn iejs zy czas w ży ciu czło wiek a, b ard zo d u żo o d n ieg o zależy … – mó wiąc to , cio tk a zamy ś liła s ię. – Wies z, cio ciu , te d zieci ze s zp itala to … – Wiem, wiem… – cio tk a n ie p o zwo liła jej s k o ń czy ć. I d o b rze, że to zro b iła, b o o n a zu p ełn ie n ie miała s iły k o ń czy ć ro zp o częteg o zd an ia. Nies tety tro ch ę ju ż s ię w s zp italu n ao g ląd ała, a to , co wid ziała, mało miało ws p ó ln eg o z b eztro s k ą, k tó ra p o win n a wy p ełn iać d zieciń s two . – A p amiętas z, J u leczk o , co ja ci zaws ze czy tałam? – cio tk a z p ewn o ś cią zau waży ła, że mu s i zmien ić temat, b y p o d n ieś ć ją n a d u ch u i o d wró cić u wag ę o d tru d n ej tematy k i. – J ak że mo g łab y m zap o mn ieć? – Nap rawd ę? Pamiętas z? – cio tk a zd ziwiła s ię i u cies zy ła s zczerze. – No p ewn ie! Ballad y ! M o ja u lu b io n a to ta o k ap ry ś n ej k ró lewn ie, k tó ra ch ciała mieć s u k n ię u s zy tą z p rawd ziwy ch ś n ieg o wy ch g wiazd ek – p amiętała s wą u lu b io n ą b allad ę, i to ze s zczeg ó łami. – Zaws ze ch ciałaś , żeb y m czy tała ci tę s amą b allad ę. Zres ztą k ażd e z was miało s wą u lu b io n ą. J u s ty n k a n ajb ard ziej lu b iła tę o k ró lewiczu zwan y m Bary łk ą, a J an ek o ro ztrzep an y m ry cerzu . Ch cieliś cie s łu ch ać w k ó łk o ty lk o s wo jej u lu b io n ej, żad n ej in n ej. Wid ziała, jak o g ro mn ą rad o ś ć s p rawiały cio tce te ws p o mn ien ia. Nie zd ziwiło jej
to wcale. J ą ró wn ież b ard zo cies zy ły . – A ty , cio ciu , też mas z s wo ją u lu b io n ą b allad ę? – zap y tała z ciek awo ś cią. – Oczy wiś cie, że mam – cio tk a ro zp ro mien iła s ię ju ż k tó ry ś raz teg o wieczo ru . – To mo że ty m razem to ja ci ją p rzeczy tam – zap ro p o n o wała. – Po d jed n y m waru n k iem – cio tk a zro b iła s ię zag ad k o wa. – J ak im? – d la cio tk i M arian n y b y ła g o to wa p rzy jąć k ażd y waru n ek . – Że n ajp ierw zap arzy my s o b ie melis y , a p ó źn iej zjemy p o k awałk u cias ta two jej mamy a mo jej s io s try i d o p iero p ó źn iej o d d amy s ię lek tu rze. – W p o rząd k u , ak cep tu ję p lan – p o d erwała s ię o d s to łu . – M elis a jes t tu g d zie zwy k le? – zap y tała. – Stare o s o b y n ie lu b ią zmian – o d p arła cio tk a. – Cio ciu , jak ie s tare? – o b ru s zy ła s ię i wy jęła z k u ch en n ej s zafk i metalo wą p u s zk ę z n amalo wan y m n a wieczk u s ło ń cem, w k tó rej p rzech o wy wała s as zetk i p ach n ące melis ą.
od
zaws ze cio tk a
Zap aliła g az p o d mały m czajn ik iem. – Ale u ro s łaś o d czas ó w, g d y czy tałam ci Balladę o kapryśnej królewnie. – Ale ch y b a za b ard zo s ię n ie zmien iłam? – Wcale, d lateg o wciąż za to b ą p rzep ad am. Co ś ci p o wiem, ty lk o w tajemn icy . Nie mó w teg o n ik o mu – p o p ro s iła cio tk a n ib y w żartach , a jed n ak b ard zo s erio . – Nie p u s zczę p ary z u s t – o b iecała u ro czy ś cie. – J es teś mo im u lu b io n y m s io s trzy n iątk iem – p rzy zn ała cio tk a. Sły s ząc te s ło wa, p o czu ła s ię tak b eztro s k o , jak b y czas y d zieciń s twa wró ciły n ie ty lk o n a ch wilę, ale n a zaws ze. – Na p ewn o n ik o mu n ic n ie p o wiem – u ś miech n ęła s ię, zmy wając talerz cio tk i p o zu p ie. Gd y o d wró ciła s ię, cio tk i n ie b y ło ju ż w k u ch n i. Pewn ie ru s zy ła n a p o s zu k iwan ie k s iążk i. J ej o k ład k ę p amiętała o d zaws ze i to z p ewn o ś cią d lateg o , że właś n ie b o h aterk a jej u lu b io n ej b allad y b y ła n a n iej p rzed s tawio n a. – J u ż jes tem. Patrz, co mam – cio tk a trzy mała k s iążk ę z b allad ami. – To ty , cio ciu , jed z, a ja b ęd ę czy tała – zap ro p o n o wała, wy jmu jąc eg zemp larz z d ło n i cio tk i. – A mo że jak za d awn y ch czas ó w… – cio tk a ch y b a miała wielk ą o ch o tę wró cić d o d awn y ch czas ó w. – Nie – s p rzeciwiła s ię cio tce, ch y b a p ierws zy raz w ży ciu . – Dzis iaj ja ci
p o czy tam. Ty lk o zd rad ź mi, p ro s zę, ty tu ł s wo jej u lu b io n ej b allad y . – Ballada o złym czarowniku – b ez wah an ia p o wied ziała cio tk a. Naty ch mias t o d s zu k ała u lu b io n y u twó r cio tk i w s p is ie treś ci, b y ła n a s amy m jeg o k o ń cu . Cio tk a zaczęła jeś ć, a o n a czy tać. Czy tała p o wo li i wy raźn ie, tak s amo jak k ied y ś ro b iła to cio tk a. Tak jak czy n iła to w s zp italu co p o n ied ziałek . Ballada o złym czarowniku * Na s zk lan ej g ó rze, tak iej wy s o k iej, że tru d n o b y ło ją zmierzy ć. Na s zczy cie, g d zie ju ż n ie s ięg n ies z o k iem, ży ł zły czaro wn ik n a wieży . Na wieżę s ch o d y wio d ły k ręco n e, a miały ty s iąc d wa s to p n ie. Kied y czaro wn ik s zed ł, wted y o n e trzes zczały p o d n im o k ro p n ie. Sch o d y w b allad zie trzes zczały o k ro p n ie, a o n a czy tała co raz cis zej. Zres ztą ch y b a n ie mu s iała ju ż czy tać, p o n ieważ M ich aś zas n ął. By ł b ard zo zmęczo n y , d lateg o też n ad wy raz s p o k o jn y . Ch o ry , jak ws zy s tk ie d zieci tu taj. Tak s amo jak te, k tó re teraz wy g łu p iały s ię w p o k o ju n au k i i zab awy , ro b iąc wraz z Nelą d ziwaczn e min y i p rzy b ierając o s o b liwe p o zy p rzy o k azji u lu b io n ej zab awy w k alamb u ry . Zamk n ęła k s iążk ę p o cich u i o b s erwo wała b lad ą rączk ę leżącą n a k o łd rze w p rzy jazn y m s eled y n o wy m k o lo rze. Kątem o k a o b s erwo wała k rzątan in ę n a s zp italn y m k o ry tarzu . Dziś b y ło tak jak zwy k le. Ob o k p rzemy k ały d zieci, k tó re miały jes zcze wło s y n a g ło wie, ale też d zieci ich p o zb awio n e. Niek tó re miały g łó wk i p rzy k ry te ch u s tk ami, in n e n ie. Przech o d zili tamtęd y też ro d zice i p ers o n el.
Po d ziwiała ty ch , k tó rzy p raco wali n a ty m o d d ziale, n iezależn ie o d s p rawo wan ej fu n k cji. Ws zy s cy tu zatru d n ien i b y li s y mp aty czn i, o d d an i s wej p racy , a p rzed e ws zy s tk im b ard zo p o mo cn i. Po za ty m p rzy ch o d zili tu p rawie co d zien n ie. Zn ali p rzeb y wające tu d zieci, a h is to ria k ażd eg o d zieck a s tan o wiła też o p o wieś ć o całej ro d zin ie. By ł to o d d ział d ramató w i rad o ś ci. Tu liczy ło s ię, żeb y iś ć d o p rzo d u mimo ws zy s tk o . Nela zaws ze zach o wy wała s ię jak czło n ek p ers o n elu . Czy tała k arty d zieci, ch ciała wied zieć o k ażd y m p acjen cie jak n ajwięcej, ro zmawiała z ro d zicami i p o trafiła to ro b ić d o s k o n ale. Z n ią b y ło in aczej. Ch ciała ty lk o p o mag ać. Czy tać, b awić s ię, u czy ć, n ic więcej. M iała zb y t mało s iły , b y zap o zn awać s ię z h is to rią ch o ró b d zieci. W zu p ełn o ś ci wy s tarczało jej to , że zn a ich imio n a, czas ami imio n a ich ro d zicó w, p rzed e ws zy s tk im matek . Zwy k le to n a matk i s p ad ał o b o wiązek trwan ia p rzy d zieck u . To d o b rze, b o to o n e n ajczęś ciej z wielk ą p o k o rą zn o s iły ws zy s tk o , co tu s ię d ziało . Wiele razy wid ziała, z jak ą u wag ą i s p o k o jem, co p rawd a p łacząc, ale cich o i p rawie n iewid o czn ie, ws łu ch iwały s ię w s ło wa lek arzy p ro wad zący ch i o rd y n ato ra teg o o d d ziału . Przy ch o d ziła tu z Nelą o d p o n ad ro k u , a jes zcze an i razu n ie zamien iła z o rd y n ato rem an i jed n eg o s ło wa. Nie wy mien iła z n im n awet s p o jrzen ia. Nazy wał s ię Ko ch an o ws k i. Taki ważniak, pewnie z tych Kochanowskich… – zażarto wała k ied y ś w my ś lach , g d y jed n a z p ielęg n iarek ws p o mn iała o n im w p o b ieżn ej ro zmo wie. Nie wied ziała n awet, jak ma n a imię. Id en ty fik ato ra n ie n o s ił, a n a d rzwiach jeg o g ab in etu wis iała ty lk o tab liczk a z n ap is em: „ORDYNATOR ODDZIAŁU”. Żad n eg o imien ia czy n azwis k a, zero d o d atk o wy ch in fo rmacji, ch o ćb y o g o d zin ach p rzy jęć. Po o d d ziale p rzemy k ał wiele razy d zien n ie. Sp rawiał wrażen ie n ied o s tęp n eg o . Wy g ląd ał n a k o g o ś , k to n ie o d zy wa s ię n iep y tan y , a g ło s zab iera ty lk o wted y , g d y ju ż n ie ma in n eg o wy jś cia. Nela mó wiła n a n ieg o Ho u s e. Z u p ły wem czas u n ie mo g ła s twierd zić, czy ten p s eu d o n im d o n ieg o p as u je, czy n ie. To fak t, że ws zy s cy p racu jący n a ty m o d d ziale s tarali s ię b y ć rad o ś n i, ty lk o o n zwy k le zach o wy wał ś mierteln ą p o wag ę. Od d ziało wa leg en d a g ło s iła, że u mie s ię u ś miech ać, ale ty lk o d o d zieci. By ł jed y n y m czło n k iem p ers o n elu med y czn eg o , k tó ry n ie n o s ił fartu ch a, n ato mias t n iezmien n ie u b ierał s ię w b iałą k o s zu lę, n a k tó rą czas ami zak ład ał g ran ato wą k amizelk ę. Ch o ciaż n ie n o s ił id en ty fik ato ra, to z p ewn o ś cią k ażd y wk raczający n a o d d ział p o raz p ierws zy o d razu wied ział, że to ważn a p ers o n a. Po p ro s tu o rd y n ato r miał w s o b ie co ś s zczeg ó ln eg o , wid o czn eg o n a p ierws zy rzu t o k a, a czeg o n azwać n ie s p o s ó b . Nieraz u d ało jej s ię, o czy wiś cie p rzy p ad k iem, u s ły s zeć p ielęg n iark i o b mawiające ró żn y ch b y walcó w
s zp itala. Nic d ziwn eg o , b o p ielęg n iark i n a ty m o d d ziale b y ły jak d ziewczy n y z k o n trwy wiad u . Wied ziały ws zy s tk o : k to ? z k im? d laczeg o ? Wied ziały , k to jes t p rzy jacielem, a k to wro g iem, z k im mo żn a k o n ie k raś ć, a z k im lep iej n awet n ie zas iad ać d o h erb aty . Wied ziały , k to lu b ił s ię wy wy żs zać, a k o mu zu p ełn ie n a ty m n ie zależało . Ty lk o o o rd y n ato rze p ielęg n iark i n ie p lo tk o wały ch y b a n ig d y . Przy n ajmn iej d o tej p o ry n ie u s ły s zała n a jeg o temat an i jed n eg o złeg o s ło wa. Do b reg o zres ztą ch y b a też n ie. To zn aczy , ś ciś le rzecz u jmu jąc, s ły s zała o n im d o b re s ło wa, ty le że p ad ały o n e zaws ze z u s t Neli. Przy jació łk a wp atrzo n a b y ła w s wo jeg o Ho u s e’a jak w o b razek . A o n a n awet n ie rejes tro wała teg o , g d y p o jawiał s ię i zn ik ał. A jeś li n awet zau ważała g o k ątem o k a, to ty lk o p rzy p ad k iem. – Ale ten o rd y n ato r jes t p rzy s to jn y , n ie s ąd zis z? – zap y tała ją k ied y ś Nela, g d y wy ch o d ziły ze s zp itala. – Bo ja wiem… – o d p o wied ziała. Py tan ie p rzy jació łk i p u ś ciła mimo u s zu , p o n ieważ d o g ło wy b y jej n ie p rzy s zło , b y s p o jrzeć n a n ieg o jak n a mężczy zn ę. – Nie mó w, że n ie zau waży łaś , jak p ielęg n iark i wo d zą za n im wzro k iem. – M o że to z o b awy p rzed b u rą, a n ie z p o wo d u zau ro czen ia – wy my ś liła n a p o czek an iu . – No co ś ty ! On n ie p o trafiłb y zmies zać n ik o g o z b ło tem. J es t tak i s p o k o jn y … – Ch y b a mas z ju ż wy s tarczająco d u żo lat, żeb y wied zieć, że p o zo ry my lą – s p ro wad zała Nelę n a ziemię z wy ży n u n ies ien ia. – Nie! – Nela wzięła o rd y n ato ra w o b ro n ę. – To n iemo żliwe, o n n ie jes t tak im g b u rem… Po d czas tamtej ro zmo wy Nela miała jes zcze p ewn e wątp liwo ś ci. A d ziś … Dziś b y ło in aczej. By ła p rzek o n an a, że Nela ś led zi k ażd y jeg o ru ch . Zwłas zcza że p rzemy k ał p o o d d ziale d o ś ć częs to . Czy tał k arty d zieci. Ro zmawiał z ich ro d zicami, o czy wiś cie n ie w s ali an i n a k o ry tarzu , ty lk o w g ab in ecie, d o k tó reg o ich zap ras zał. Gab in et o rd y n ato ra mieś cił s ię p rzy wejś ciu n a o d d ział. W ś ro d k u u rząd zo n y b y ł b ard zo s u ro wo . Nie b y ła w n im n ig d y . Raz ty lk o wid ziała, jak s alo wa tam s p rząta i zmy wa s zarą p o d ło g ę. By ła p rzy zwy czajo n a d o teg o , że w lek ars k im p o k o ju , k tó ry czas ami o d wied zała, p an o wał s tras zn y ro zg ard ias z p o tęg o wan y liczn y mi s tertami p ap ieró w. W g ab in ecie o rd y n ato ra, g d y d o n ieg o zerk n ęła, zd ziwił ją min imalizm i p o rząd ek . Nig d zie n ie zaleg ały p ap ierzy s k a. Nawet b lat b iu rk a b y ł p rawie p u s ty . Nie s tały n a n im b ru d n e k u b k i tak jak w p o k o ju lek ars k im, b rak o wało ró wn ież ry s u n k ó w d zieci n a ś cian ach . Po ro zwalan y ch d łu g o p is ó w też n ie b y ło . J ed y n y
elemen t wn ętrza p rzełamu jący jeg o ład s tan o wiła b iała k o s zu la. Wis iała n a o p arciu s k ro mn eg o o b ro to weg o k rzes ła w n iczy m n ie p rzy p o min ająceg o d y rek to rs k ieg o s to łk a. Na b iu rk u leżały ty lk o o twarty lap to p i s zary , metalo wy , p ro s to k ątn y i p iętro wy p o jemn ik n a d o k u men tację, k tó rej n ie b y ło w n im d u żo . Ak u rat teraz p rzy p o mn iała jej s ię b iel k o s zu li zawies zo n ej n a k rześ le, p o n ieważ k ątem o k a wid ziała, jak tak a właś n ie k o s zu la o rd y n ato ra mig a jej o d czas u d o czas u w n ied o mk n ięty ch d rzwiach s ali. M ich aś s p ał s p o k o jn ie. By ł b ard zo u ro d ziwy m ch ło p cem. M o g ła ju ż wy jś ć, ale n ie ch ciała zo s tawiać g o s ameg o . Wo lała p o czek ać n a jeg o mamę, k tó ra p o d czas jej d y żu ru zwy k le s ię k ąp ała, ch o d ziła n a ek s p res o we zak u p y , o k rążała s zp italn y b u d y n ek z n ieo d łączn ą s łu ch awk ą telefo n u p rzy u ch u b ąd ź g d zieś wy jeżd żała n a ch wilę. Drzwi s ali o two rzy ły s ię s zerzej i s tan ęła w n ich Karo la, en erg iczn a jed en as to latk a z mn ó s twem k o lo ro wy ch b ran s o letek n a ręk ach . – Co ro b icie? – zap y tała g ło ś n o . Naty ch mias t zwró ciła s ię d o n iej z p ro s zący m wy razem twarzy i p alcem ws k azu jący m n a u s tach , s u g eru jąc ty m s amy m ś cis zen ie g ło s u . Do k ład n ie w ty m mo men cie s p o jrzał n a n ią Ko ch an o ws k i, a raczej zas zczy cił ją p rzy p ad k o wy m s p o jrzen iem. Dałab y g ło wę, że n a u łamek s ek u n d y jeg o s k u p io n y wy raz twarzy złag o d n iał, p ewn ie n a wid o k ś p iąceg o M ich as ia. – Do b rze, ju ż d o b rze… – wy s zep tała Karo la i p o d es zła b liżej. – Przy mk n ij d rzwi, p ro s zę… Karo la n aty ch mias t s p ełn iła jej p ro ś b ę. – J ak tam mały ? – d ziewczy n k a s zep tała. M imo to n ieb ezp ieczeń s two o b u d zen ia M ich as ia wzras tało , b o b ran s o letk i n a d ło n iach en erg iczn ej Karo li n ig d y n ie milk ły , ty lk o wciąż p o b rzęk iwały . Sły ch ać je b y ło n awet wted y , g d y Karo li jes zcze n ie b y ło wid ać. – Śp i. Zas n ął s zy b k o , jes t zmęczo n y … – p o in fo rmo wała cich o . – Po b awis z s ię ze mn ą? – zap y tała b ez ws tęp ó w Karo la. – Pewn ie – o d p o wied ziała z u ś miech em. Lu b iła zab awy z Karo lin ą. Zwłas zcza p o ty m, jak d łu g o czy tała in n y m d ziecio m, p o n ieważ d ziewczy n k a p o trzeb o wała p rzed e ws zy s tk im s łu ch acza, b o b u zia jej s ię n ie zamy k ała. Po za ty m zaws ze k o ń czy ło s ię tak s amo , to zn aczy mała p ro s iła o d wa zło te n a telewizo r, b y p o o g ląd ać jak ieś ro man s id ła. Karo lin a b y ła s zp italn y m
ewen emen tem. Do s k o n ale zn o s iła atmo s ferę tu p an u jącą, ch o ciaż mama o d wied zała ją d o ś ć rzad k o , p o n ieważ ch o ra miała jes zcze p iątk ę mło d s zeg o ro d zeń s twa. O tacie ju ż d awn o temu s łu ch zag in ął. Dziewczy n k a b ez wzg lęd u n a o k o liczn o ś ci b y ła wes o ła. Uś miech ała s ię n awet wted y , g d y n a o d d ziale zap ad ała cis za. To ty lk o w tak ich ch wilach Karo la p rzes tawała mó wić. Wted y ws zy s cy ro b ili s ię b ard ziej mało mó wn i n iż zazwy czaj, b y o d ch o d zące d zieck o mo g ło to zro b ić w s p o k o ju . Na s zczęś cie tak a mało mó wn o ś ć zd arzała s ię Karo li b ard zo rzad k o , b o d zieci n ie ch ciały o d ch o d zić. Walczy ły o d ważn ie. Częs to mo g ła s ię p rzek o n ać, że b y ł to o d d ział mały ch b o h ateró w. Czas ami łezk a zak ręciła im s ię w o k u , ale zaws ze p o zo s tawali s u p erb o h aterami. – To ch o d ź ju ż! – p o n ag lała ją Karo lin a. – M u s zę p o czek ać n a mamę M ich as ia – s zep n ęła. – Wcale n ie mu s is z, p rzecież o n s ię n ie o b u d zi, zo b acz, jak mo cn o ś p i – Karo lin a s p ecjaln ie p o trząs n ęła d ło n ią, b y u d o wo d n ić, że n awet d zwo n ien ie b ran s o letek n ie jes t w s tan ie o b u d zić małeg o . – M am p o my s ł – wy my ś liła n a p o czek an iu . – Id ź d o s ieb ie, p rzy g o tu j ws zy s tk o d o zab awy , a jak ty lk o p o jawi s ię mama M ich as ia, to o d razu d o cieb ie p rzy jd ę. Do b rze? – zap y tała z n ad zieją w g ło s ie. – M o że b y ć! – g ło ś n o zg o d ziła s ię Karo la i n ie zważając n a s en mło d s zeg o k o leg i, wy b ieg ła z s ali. M ich aś n a s zczęś cie s p ał. Od p o czy wał. Zb ierał s iły n ad wątlo n e walk ą z ch o ro b ą. Po ch wili w d rzwiach s tan ęła jeg o mama, wy ch u d zo n a p rzez s tres , ale n ad al b ard zo ład n a. – J ak d o b rze, że ś p i – k o b ieta s tan ęła za jej p lecami. Dlateg o o d razu ws tała z k rzes ła, n a k tó ry m s ied ziała. – Ależ p ro s zę s ied zieć! – mama M ich as ia s zy b k o p o ło ży ła d ło ń n a jej ramien iu . – M u s zę iś ć – u ś miech n ęła s ię d o n iej. – Ob iecałam Karo lin ie, że jes zcze ją o d wied zę. – W tak im razie n ie b ęd ę p an i zatrzy my wać – k o b ieta o d wzajemn iła u ś miech i zajęła jej miejs ce. – Zimn o n a d wo rze? – zap y tała, n ie ch cąc wy ch o d zić b ez s ło wa i cies ząc s ię, że mama M ich as ia zaży ła s p aceru . Po d ejrzewała, jak im wy zwo len iem mo g ło b y ć d la ro d zicó w ch wilo we wy jś cie d o ś wiata, w k tó ry m ws zy s tk o fu n k cjo n o wało wed łu g n o rmaln y ch zas ad . Za b ramą
s zp itala n ie ma o s try ch ig ieł, zas mu co n y ch o czu i p as k u d n y ch s y tu acji, p rag n ący ch p rzes ło n ić s ło n eczn ą s tro n ę rzeczy wis to ś ci. – Zimn o , ale p rzy jemn ie tak wy jś ć, zaczerp n ąć tro ch ę ś wieżeg o p o wietrza… – To ja u ciek am, b o zaraz b ęd zie k o lacja, a jeś li n ie zd ążę wy s łu ch ać ch o ciaż jed n ej n ies two rzo n ej h is to rii Karo li, to n a p ewn o mi teg o n ie wy b aczy … – Oczy wiś cie, ro zu miem, p ro s zę iś ć, d zięk u ję. Do b ran o c. – Do b ran o c – o d p o wied ziała cich o . Wy ch o d ząc, zamk n ęła za s o b ą d rzwi, b o w is to cie zb liżał s ię czas k o lacji. Z p o mies zczen ia n a ty łach o d d ziału d o b ieg ało całk iem d o mo wo b rzmiące p o b rzęk iwan ie k u b k ó w i talerzy , s tawian y ch n ieo s tro żn ie n a metalo wy m s to le, k tó reg o n o g i ws p ierały s ię n a p o p is k u jący ch p o d czas jazd y k ó łk ach . Z p o k o ju zab aw wy s y p ała s ię g ru p k a d zieci. W ś ro d k u Nela wraz z d wiema in n y mi wo lo n tariu s zk ami zajęte b y ły s p rzątan iem, a raczej p o rząd k o wan iem teg o , co u s iło wały s p rzątn ąć d zieci. Zab awa mu s iała b y ć p rzed n ia, b o wy k o rzy s tan o w n iej n ie ty lk o k red k i, ale też farb y , b ib u łę i k o lo ro wy p ap ier. W k alamb u rach ws zy s tk o b y ło d o zwo lo n e. – J u ż? – zap y tała n a jej wid o k Nela. – J es zcze o b iecałam Karo lin ie, że d o n iej zajrzę – p rzy zn ała. – To n awet d o b rze, b o to – Nela ro zejrzała s ię p o s ali – jes zcze tro ch ę p o trwa. – J ak s k o ń czy s z, to p o p ro s tu p rzy jd ź – p o p ro s iła. Nela n ic n ie o d p o wied ziała, ty lk o u ś miech n ęła s ię ze zro zu mien iem, p o n ieważ o d Karo li d o ś ć tru d n o b y ło wy jś ć n awet wted y , g d y ju ż ś cis k ała w d ło n i d wu zło tó wk ę. Tematy jej s ię n ie k o ń czy ły , a co raz to n o we p y tan ia wy ras tały jak g rzy b y p o d es zczu . Całk iem n ied awn o d o wied ziała s ię o d s alo wej – p an i J ó zefy – co s to i za tak d o b ry m s amo p o czu ciem Karo li, k tó ry m try s k ała za k ażd y m razem, g d y trafiała n a o d d ział. Wierzy ła n a s ło wo p an i J ó zefie, b o ta p raco wała n a o d d ziale ju ż wiele lat i – jak s ama twierd ziła, p o s ap u jąc p o d czas zmy wan ia p o d łó g – wiele ju ż tu wid ziała, i to tak ich rzeczy , o k tó ry ch s ię n iek tó ry m lu d zio m n awet n ie ś n iło . – Nie ma s ię czemu d ziwić – mó wiła. – Każd e d zieck o , co tu trafia, n ies zczęś liwe jes t, z d ala o d ro d zin y , zo s tawio n e s amemu s o b ie. Ale zd arzają s ię tak ie s k o wro n k i jak n as za Karo lcia, co to tu latają i ćwierk ają n awet wted y , g d y im s ił led wie s tarcza. I tak ich to mi zaws ze p o d wó jn ie s zk o d a, b o s k o ro im w s zp italu d o b rze, to zn aczy , że p o za n im cien k o p rzęd ą. Pewn ie n ik t s ię s p ecjaln ie n imi n ie in teres u je an i n ie zajmu je. Tu to s io s tra zap y ta, czy im czeg o ś n ie p o trzeb a, to d o k to r p o g ło wie p o g łas zcze, a jak ju ż p an ie p rzy ch o d zą, to n ie ma więk s zej atrak cji…
By ła ju ż b ard zo zmęczo n a. M iała za s o b ą n iep rzes p an ą n o c. Zas n ęła n ad ran em. Za p o d u s zk ę p o s łu ży ło jej g ru b e to mis zcze. Ko lejn a n o c zap o wiad ała s ię p o d o b n ie, więc z u tęs k n ien iem wy czek iwała wó zk a, k tó ry miał p rzy wieźć Karo lin ie k o lację. Pis k k ó łek b y ł tu ż-tu ż. Pewn ie d lateg o u s ły s zała zwy czajo we p y tan ie d ziewczy n k i, p ad ające zamias t p o żeg n an ia. – Das z mi d wa zło te? Ty lk o w jed n ej mo n ecie. – Dam – u ś miech n ęła s ię, cies ząc s ię, że s tru n y g ło s o we Karo li w k o ń cu ch o ciaż tro ch ę o d p o czn ą. – Pro s zę – p o ło ży ła mo n etę n a wy ciąg n iętej d ło n i d ziewczy n k i. – Dzięk i! – p o czu ła p rzelo tn y p o cału n ek n a p o liczk u . Zaraz p o tem o two rzy ły s ię d rzwi i d ał s ię s ły s zeć p y tający g ło s Neli. – J ak tam? Czy mo je d ziewczy n y ju ż s ię n ag ad ały ? – I to jak ! – u cies zy ła s ię Karo la, p ewn ie p rzed e ws zy s tk im n a my ś l, że p o k o lacji n ie d a s ię o d razu zap ęd zić d o łó żk a, ty lk o p o o g ląd a telewizję w ś wietlicy . – To trzy maj s ię ciep ło – p o wied ziała s zy b k o , p o s y łając Karo li cału s a, g d y ta s ad o wiła s ię n a łó żk u w o czek iwan iu n a k o lację. Dziewczy n k a o d wd zięczy ła jej s ię p o d o b n y m g es tem i u ś miech n ęła s ię, wlep iając wzro k w leżący n a jej d ło n i s k arb . – Patrz! – Nela z wrażen ia n ie zap ięła k u rtk i, ty lk o wp atry wała s ię p rzed s ieb ie, ło wiąc wzro k iem w mro k u p rzed s zp italem p o ru s zającą s ię d o ś ć wo ln o s y lwetk ę. – Zap n ij s ię lep iej! – p o wied ziała, zu p ełn ie n ie ro zu miejąc p rzy czy n zaafero wan ia p rzy jació łk i. – Pro s zę cię! Po p atrz! – Nela wid o czn ie p o s tan o wiła tk wić p rzed s zp italem w n iezap iętej k u rtce, aż n ie zamarzn ie n a s o p el lo d u . – Id zie p rzed n ami jak iś facet, n o i co z teg o ? – wid ziała co raz więcej, b o wzro k p rzy zwy czajał s ię d o ciemn o ś ci. Rzeczy wiś cie. Kilk an aś cie metró w p rzed n imi s zed ł wy s o k i mężczy zn a z d u żą to rb ą o b ijającą mu s ię p rzy k ażd y m k ro k u o b io d ro . – Nie jak iś , ty lk o Ho u s e! – wy rwało s ię Neli. – I co w n im jes t tak ieg o , że p o s tan o wiłaś ry zy k o wać zap alen iem p łu c? Zap n ij s ię w k o ń cu ! Nie czu jes z, jak jes t p rzeraźliwie zimn o ? Nela! – wrzas n ęła, g d y ż ta zach o wy wała s ię tak , jak b y n ie d o cierały d o n iej żad n e arg u men ty i b y ła g łu ch a jak p ień . – Po wied ziałab y m ci, ale n a p ewn o mn ie wy ś miejes z. – To s zy b k o p o wied z, ja cię raz-d wa wy ś mieję i b ęd zie p o s p rawie. Wted y s ię
zap n ies z i mo że n ie p o ch o ru jes z, a w p iątek s tawis z s ię n a eg zamin , d o k tó reg o ju ż p ewn ie ws zy s tk o wy k u łaś n a b lach ę. – J es tem w trak cie – p o in fo rmo wała s zy b k o Nela, k tó ra zach o wy wała s ię d ziwn ie, jak n ie o n a. – Zo b acz, o p arł s ię o s amo ch ó d . – No ! Op arł s ię o s amo ch ó d , p o trafi ch o d zić i d o teg o p ewn ie jes zcze o d d y ch a, wy o b raź s o b ie! – zak p iła wred n ie. – Id ziemy ! – ch wy ciła p rzy jació łk ę za ło k ieć, b y zmu s ić ją d o mars zu . – Nie, p ro s zę cię… Po czek ajmy jes zcze ch wilę, ch cę n a n ieg o p o p atrzeć… M y ś lała, że s ię p rzes ły s zała. Ale n ie, n ie mo g ła u wierzy ć w to , co s ły s zy . Ch wy ciła Nelę za p o ły n iezap iętej k u rtk i i u s iło wała w ciemn o ś ci zajrzeć w o czy p rzy jació łk i. By ły p o d ejrzan ie n ieo b ecn e. – Nela, co z to b ą?! – zap y tała zd en erwo wan a. – M o żes z mi wy tłu maczy ć, co jes t g ran e?! – Zad u rzy łam s ię – wy zn ała led wie s ły s zaln ie Nela. – Zwario wałaś ? – zap y tała. Nie wierzy ła w to , co s ię d zieje, w to , co s ły s zy . Przecież Neli d alek o b y ło d o wariatk i. J u ż p ręd zej s ieb ie p o d ejrzewałab y o tak n ied o rzeczn e, irracjo n aln e i id io ty czn e zach o wan ie. – Tak , zwario wałam – n ies tety Nela p rzy zn ała s ię n aty ch mias t. – J es zcze żad en mężczy zn a n ie p o d o b ał mi s ię tak jak o n . Rzeczywiście zwariowała! – p o my ś lała i zab rak ło jej ze zd en erwo wan ia tch u . Stan ęła jak wry ta. Do p iero teraz wzo rem Neli wlep iła wzro k w faceta, k tó ry właś n ie ws iad ał d o s amo ch o d u s to jąceg o n a mały m p ark in g u p rzed s zp italem. Park in g zarezerwo wan o d la VIP- ó w, b o p rzeciętn y zmo to ry zo wan y n ie mó g ł n awet wjech ać n a teren s zp itala. Nie mo g ła o trząs n ąć s ię z s zo k u . J ak to mo żliwe? Nela, u o s o b ien ie in telig en cji, zach o wu jąca trzeźwo ś ć u my s łu n awet w n ajb ard ziej s tres u jący ch waru n k ach , p rzy zn aje jej s ię teraz d o tak ieg o ek s ces u n ijak n iep as u jąceg o d o jej zwy k łeg o zach o wan ia. Samo ch ó d o rd y n ato ra o d jeżd żał z p ark in g u tak , jak jeg o właś ciciel p o ru s zał s ię p o o d d ziale. Au to ru s zy ło b ez p is k u o p o n i n ag ły ch zry wó w. Kiero wca jech ał jak o ś tak d o s to jn ie, z u miark o wan ą p ręd k o ś cią. Utk wiła w Neli p y tające s p o jrzen ie, a ta jak b y ju ż żało wała n ag łej i zb y t wy lewn ej s zczero ś ci, wes tch n ęła i w k o ń cu zaczęła zap in ać k u rtk ę. Stały w miejs cu . On a
wg ap iała s ię w Nelę, a Nela ro b iła ws zy s tk o , b y ich wzro k s ię n ie s p o tk ał. Owijała s ię g ru b y m zielo n y m s zalik iem, d o s k o n ale k o mp o n u jący m s ię z k o lo rem wło s ó w wy s tający ch s p o d ró wn ież zielo n ej czap k i. Zieleń s zalik a i czap k i b y ła p ięk n a, ale d o k o lo ru o czu Neli p o p ro s tu s ię n ie u my wała. – Pó źn o s ię zro b iło – o b wieś ciła zaws ty d zo n a Nela. Patrzy ła n a p rzy jació łk ę i n ie wied ziała, co p o wied zieć. J ak s ię zach o wać? Rzad k o zap o min ała języ k a w g ęb ie. Zaws ze też wied ziała, co ma my ś leć. Nies tety teraz miała p u s tk ę w g ło wie. M o że d o b ry m ro związan iem b y ło b y p u ś cić w n iep amięć to , co u s ły s zała. Ale n ie zn o s iła n ied o mó wień . Ciąży ły jej b ard zo . O ile w ro d zin ie b y ł to d la n iej ch leb p o ws zed n i, b o s to s u n k i z cio tk ą Klarą, a n awet mamą ro iły s ię o d n ied o mó wień , o ty le teraz n ie ch ciała i n ie mo g ła p o zwo lić n a to , b y p rzemilczen ie, k tó re tak d o s k o n ale zn ała z d o mu , zaczęło ru jn o wać p rzy jaźń z Nelą. Nela n a to n ie zas łu g iwała. A w o b ecn ej ch wili, co b y ło wid o czn e jak n a d ło n i p o mimo p an u jący ch wo k ó ł ciemn o ś ci, jej n ajlep s za p rzy jació łk a n ie miała s iły n a to , b y zo s tać s am n a s am ze s k ry wan y mi d o tej p o ry u czu ciami. – Ch o d ź! Wejd ziemy d o tej k afejk i p rzy p rzy s tan k u – zap ro p o n o wała b ez wah an ia, n ie b acząc n a to , że an i Nela, an i o n a n ie miały teg o w p lan ie. – Nie – cich o s p rzeciwiła s ię Nela. – M u s imy s ię p rzecież u czy ć. – Nau k a to n ie p ewn a męs k a częś ć ciała… Kilk a g o d zin mo że p o s tać – p o wo łała s ię n a p o wied zen ie Larwy , ale w o d ró żn ien iu o d n iej wo lała n ie u ży wać wu lg ary zmó w, p o n ieważ Nela b y ła n a n ie u czu lo n a. Wied ziała o ty m d o s k o n ale, b o zd arzało s ię, że n erwy ją p o n o s iły , i wted y zu p ełn ie zap o min ała o k u ltu rze języ k a. Nela p o trafiła p rzy wo łać ją d o p o rząd k u i p o p ro s tu o ch rzan ić, u ży wając p rzy ty m b ard zo k u ltu raln y ch s łó w. – J es teś p ewn a? – Nela wciąż b y ła zag u b io n a. – Tak – o d p o wied ziała zd ecy d o wan ie. – M u s imy p o g ad ać. Teraz, n ie k ied y in d ziej. – Do b rze, ale ja s tawiam – zap ro p o n o wała Nela. – Wy s tarczy , że ju ż d zis iaj p o s tawiłaś o czy w s łu p , a d o teg o d o rzu ciłaś tak ie wy zn an ie, że n o g i s ię p o d e mn ą u g ięły . Lep iej b ęd zie, jeś li d ziś ju ż n ic n ik o mu n ie p o s tawis z. Ch o d ź! Ru s zy ły p rzed s ieb ie, id ąc p rzez mró z. Ch o ciaż ch o d n ik b y ł o d ś n ieżo n y , to p o zo s tawał tak ś lis k i, że s tawiając k ro k i, trzeb a b y ło b ard zo u ważać, b y n ie wy win ąć o rła. Trzy mały s ię p o d ręk ę jak d y s ty n g o wan e s tars ze małżeń s two . Kn ajp k a, d o k tó rej s zły , n ie g rzes zy ła u ro d ą. Sto lik i b y ły b y le jak ie, ale za to p o d ś cian ami s tały
k an ap y z mięk k imi p o d u s zk ami, k tó re two rzy ły atmo s ferę lo k alu . Cała res zta p o zo s tawiała wiele d o ży czen ia. Do k n ajp k i wch o d ziło s ię p o k ilk u s ch o d k ach . Id ąc, mo d liła s ię o wo ln e miejs ce i o to , b y n ie p o zab ijały s ię n a b ard zo ś lis k ich s ch o d k ach . Nieb o jej d ziś s p rzy jało . Całe i zd ro we d o tarły n a wy g o d n ą k an ap ę. Teraz p atrzy ła n a Nelę, wy rzu cając s o b ie w d u ch u , że n iczeg o p o d ejrzan eg o wcześ n iej w jej zach o wan iu n ie zau waży ła. Ch y b a b y ła ś lep a. – Pro s zę cię, n ie p atrz tak n a mn ie… – Neli n ie o p u s zczało u czu cie zaws ty d zen ia. Cały czas n ie wied ziała, g d zie o czy p o d ziać. Wy czu ła to i o d wró ciła wzro k . – Po d ejd ę d o b aru , zaraz załatwię n am p y s zn ą h erb atę, b o jak o ś n ik t z o b s łu g i s ię n ie ru s za. Szy b k o wy jęła z wo rk o watej to rb y małą p o rtmo n etk ę i zan u rzy ła w n iej d ło ń , b y wy jąć p ien iąd ze i s p rawd zić, czy s tać ją n a d wie h erb aty , a mo że co ś jes zcze. Nig d y – jak to mawiała mama – n ie ś mierd ziała g ro s zem. Ws zy s tk o , co zarab iała, ch o wała d o metalo weg o p u d ełk a w s wo im p o k o ju , b y b ez s en s u n ie wy d awać p ien ięd zy , a p ó źn iej i tak ws zy s tk o wy ciąg ała, żeb y n ie p ro s ić mamy o d ro b n e n a b zd u ry . Przeliczy ła d o ś ć liczn y b ilo n i o d etch n ęła z u lg ą. By ło ją s tać n a d wie d u że h erb aty , zimo we z b ajeczn y mi d o d atk ami tak imi jak o wo ce k aramb o li, ale o cias tk ach n ies tety n ie mo g ło b y ć mo wy . Cóż… bieda i tyle! – p o my ś lała g o rzk o , ale za ch wilę i tak u cies zy ła s ię, b o p rzy p o mn iała s o b ie, jak b ard zo Nela lu b i o wo co wą h erb atę. Gd y p rzy n io s ła d o s to lik a d wa wielk ie k u b k i, a mu s iała to zro b ić s ama, b o o b s łu g a lo k alu b y ła w ty m czas ie zajęta s o b ą, Nela zd ąży ła s ię ju ż p o zb ierać i d lateg o o d ezwała s ię p ierws za. – Żału ję, że ci o ty m p o wied ziałam – p rzy jació łk a wciąż miała s o b ie za złe zb y tn ią s zczero ś ć. – Właś n ie b ard zo d o b rze – b eztro s k o u s iło wała n ad ać ro zmo wie lżejs zy to n , ch o ć zap o wiad ało s ię n a to , że wcale lek k o n ie b ęd zie. – To b ez s en s u – Nela p o s ło d ziła h erb atę. – Zg ad zam s ię z to b ą – p rzy zn ała p rzy jació łce rację. – Po d s u wam ci p o d n o s fajn eg o faceta, o d p o wied n ieg o , p as u jąceg o d o cieb ie jak u lał, a ty s o b ie g ło wę zawracas z g o ś ciem, k tó ry wiek o wo mó g łb y b y ć two im o jcem. Dlateg o mu s zę ci p rzy tak n ąć, jak zwy k le zres ztą. W ty m p rzy p ad k u też s ię n ie my lis z. To jes t b ez s en s u – celo wo i z ro zmy s łem p o wtó rzy ła s ło wa Neli. – Ch o d zi mi o to , że b ez s en s u zro b iłam, mó wiąc ci o ty m – u ś ciś liła Nela. On a jed n ak o d n io s ła wrażen ie, że k ręcą s ię w k ó łk o i d o n iczeg o w tej ro zmo wie
n ie d o jd ą. – To ak u rat ma s en s ! – Nie – Nela o d zy s k iwała rezo n . – Czas ami trzeb a u g ry źć s ię w języ k , zamias t p leś ć b zd u ry . – No , b rawo ! To n ap rawd ę n ied o rzeczn o ś ć, b rać n a celo wn ik faceta, o k tó ry m s ię n ic n ie wie, k tó ry n ie zd aje s o b ie n awet s p rawy z two jeg o is tn ien ia. – Nie mó w tak … – p o wied ziała Nela tak b łag aln ie, że p rzeraziła ją n ie n a żarty . – Gd y b y s ły s zała cię teraz mo ja u lu b io n a cio tk a Klara, to n a p ewn o p o d s u mo wałab y : „Dzieck o zwario wało , w g ło wie mu s ię p o p rzes tawiało ” – p o trafiła d o s k o n ale wy o b razić s o b ie min ę s wej milu s iń s k iej cio tk i, g d y wy p o wiad a d o k ład n ie te s ło wa. – To d o b rze s ię zło ży ło , że mn ie n ie s ły s zała – s k o n s tato wała Nela, d o s k o n ale zn ając p as k u d n y jęzo r cio tk i Klary . Nela p o d o b n ie jak cio tk a b y ła częs ty m g o ś ciem s zó s teg o p iętra s zareg o b lo k u , d lateg o zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić d o b ard zo wątp liwej s erd eczn o ś ci o k azy wan ej p rzez wy s u s zo n ą s tars zą p an ią. – Do b ra! Nie p rzy s zły ś my tu , żeb y ro zmawiać o cio tce Klarze – u cięła wątek , k tó ry s ama zaczęła. – Lep iej p o wied z mi, co ci o d b iło , żeb y … – n ie wied ziała, jak ich s łó w u ży ć, b y d o k o ń czy ć zd an ie. – Nie wiem – Nela p o k ręciła b ezrad n ie g ło wą, a n a twarzy ry s o wał s ię jej wy raz b ezn ad ziei. – Sp o jrzał n a mn ie k ilk a razy i p rzep ad łam. Po p ro s tu . – Sp o jrzał n a cieb ie? – p o wtó rzy ła, n ie wierząc w to , co s ły s zy . – Przecież to ty p , k tó ry n awet n ie raczy o b d arzy ć n as s p o jrzen iem. – Zwy k le n ie… Ale p amiętas z, jak d wa ty g o d n ie temu n a k o ry tarzu zemd lał ch ło p ak ? – Pamiętam. Rzeczy wiś cie p o trafiła d o s k o n ale p rzy wo łać w p amięci o p is an ą p rzez Nelę s y tu ację. Od razu p rzy p o mn iała s o b ie też p rzerażen ie i ws zech o g arn iającą n iemo c, jak ie ją wted y d o p ad ły . – Po mag ałam p rzy n im wted y , b o d wie p ielęg n iark i n ie mo g ły d ać s o b ie rad y , a trzecia ak u rat zap ad ła s ię p o d ziemię. Wies z, jak Ho u s e s ię n im fach o wo zajął? – Nela n ie k ry ła p o d ziwu . – Przy p o min am ci, że jes t lek arzem – p rag n ęła s zy b k o o s tu d zić temp eratu rę ty ch zach wy tó w.
– Przecież wiem, ale zro zu miałam wted y , że o n wcale n ie jes t n ied o s tęp n y , ty lk o p o p ro s tu b ard zo s k u p io n y n a ty ch d zieciach . Wies z, jes t tak i… o d p o wied zialn y . – Bo że! M ó wis z tak , jak b y m miała g o za n ic – g ło s zn ó w u wiązł jej w g ard le. – Po s łu ch aj… Nie trzeb a b y ć Ein s tein em, ab y wied zieć, że facet ma p rzerąb an e. J ak ą to trzeb a mieć o d p o rn o ś ć, żeb y d zień p o d n iu , a p ewn ie też w n o cy b y ć o d p o wied zialn y m za te d zieciak i, żeb y g ad ać z ich ro d zicami… Bo że, p rzecież to k o s zmar… – zamy ś liła s ię n a ch wilę. – Ro zu mies z, o n s ię wted y tak n a mn ie p o p atrzy ł, k ied y trzy małam g ło wę teg o ch ło p ca z p ad aczk ą. Sp o jrzał tak , jak b y to o d e mn ie zależało jeg o ży cie, n ap rawd ę… Ob d arzy ł mn ie s p o jrzen iem g ó ra d wa razy i to mi wy s tarczy ło . To jes t p o p ro s tu s iln iejs ze o d e mn ie… Tak im ciep ły m i s p o k o jn y m g ło s em in s tru o wał mn ie, co mam ro b ić, jak p o s tęp o wać. Zwracał s ię d o mn ie n a ty . A p ó źn iej, jak ju ż o p an o waliś my s y tu ację, wziął teg o ro s łeg o ch ło p ak a n a ręce i p o d zięk o wał mi za p o mo c, mó wiąc ju ż per p an i. – Do b ra, ro zu miem… To zn aczy właś n ie n ie ro zu miem… Ale co teraz zamierzas z? – zap y tała tro ch ę zb y t o b ces o wo . – To co zwy k le… – o d p o wied ziała z wro d zo n ą p o tu ln o ś cią Nela. – M u s zę s ię z ty m u p o rać. Przeb o leć to u czu cie… A p o tem p rzejś ć n ad n im d o p o rząd k u d zien n eg o . Od k ąd p amiętam, zaws ze b y ło tak s amo . M am w ty m s p o re d o ś wiad czen ie. Zad u rzam s ię w k imś , k to alb o n ie zwraca n a mn ie u wag i, alb o k o g o ś ju ż ma, alb o p o p ro s tu n ie ma s zan s , b y mó g ł b y ć k ied y ś mó j. – Ale mu s zę p rzy zn ać, że ty m razem p o jech ałaś p o b an d zie – wy p aliła b ez zas tan o wien ia. A mo g ła n ajp ierw p o my ś leć, zamias t zach o wy wać s ię jak cio tk a Klara. – I co ja n a to p o rad zę… – Nela s p o k o jn ie p o d s u mo wała jej n iek o n tro lo wan y wy b u ch . Rzeczy wiś cie zd ąży ła ju ż p rzy wy k n ąć d o teg o , że ro zn ieca w s o b ie u czu cie b ez p rzy s zło ś ci, a p ó źn iej mu s i s ię b ard zo p o s tarać i n ap raco wać, b y je w s o b ie zd u s ić. Na s zczęś cie Nela b y ła b ard zo p raco wita. I właś n ie ta jej cech a p rzy ś wiecała jej n iczy m ś wiatło w tu n elu . – Ciek awa jes tem, jak i o n jes t p ry watn ie – Nela, g d y zad awała to p y tan ie, wciąż my ś lami zd awała s ię b y ć g d zieś d alek o s tąd . – Teg o n ie wie n ik t – rzu ciła, raczej n ie p o p is u jąc s ię b ły s k o tliwo ś cią, ale ch ciała to s zy b k o n ap rawić. – Wies z, mąż jed n ej ze zn ajo my ch mo jej mamy jes t zn an y m k ab areciarzem. Cały k raj ś mieje s ię z jeg o żartó w, ja zres ztą też. W p racy p ełn a p ro fes k a. Ale jak wraca d o d o mu , to p rzes taje b y ć tak zab awn ie. J u ż n ieraz k o ś ci
p o rach o wał tej zn ajo mej mamy . Na two im miejs cu n ie ro zmy ś lałab y m za d u żo n ad ty m, jak i ten Ko ch an o ws k i jes t p ry watn ie, b o z n im mo że b y ć p o d o b n ie. Na p ewn o g d zieś mu s i o d reag o wać. Zres ztą d alek o s zu k ać n ie trzeb a. Sp ó jrz n a mo ją mamę. W p racy is tn y an io ł, a ty lk o p ró g mies zk an ia p rzek ro czy , o d razu ro g i jej ro s n ą. – Nawet jeżeli jes t tak , jak mó wis z, to ja i tak wiem, że o n jes t b ard zo d o b ry m czło wiek iem – Nela s tan ęła w o b ro n ie o rd y n ato ra. – Na p ewn o n ie jes t zły – ch ciała jak n ajs zy b ciej s k o ń czy ć tę ro zmo wę. – Ale ty lep iej zro b is z, jeś li s k u p is z s ię n a No wy m. – Przecież wid zis z, że s ię s taram – Nela p rzy b rała u s p rawied liwiający to n . – A tam, g u zik wid zę! – n ie d ała zwieś ć s ię zb y t łatwo . – Przecież ja n ic n ie zau waży łam! – b ezlito ś n ie p o d s u mo wała s wó j b rak s p o s trzeg awczo ś ci. – Gd y b y ś mi d ziś n ie p o wied ziała o Ho u s ie, to n ie d o my ś liłab y m s ię teg o n ig d y . Przen ig d y . – To d o b rze. Tak miało b y ć – s p u en to wała Nela, wracając d o p u n k tu wy jś cia ro zmo wy , a n ie o to p rzecież ch o d ziło . – Gu zik , n ie d o b rze! – k o n ty n u o wała zap o ży czo n ą z p as man terii g rę s łó w. – M u s is z wziąć s ię w g arś ć! A w s tro n ę Ko ch an o ws k ieg o n awet n ie waż s ię o d wracać, a za jak iś czas ws zy s tk o ro zejd zie s ię p o k o ś ciach . Nie ma s ię co p rzejmo wać, b o n a o s teo p o ro zę za mło d a jes zcze jes teś , n a o g ląd an ie s ię za tak im s taru ch em zres ztą też! – Pro s zę cię… Nela jak zwy k le p ro s iła ją o o d p o wied n i d o b ó r s łó w, p o n ieważ z n ich d wó ch b y ła tą b ard ziej k u ltu raln ą. On a n ato mias t, częs to n ie b acząc an i n a o k o liczn o ś ci, an i n a to warzy s two , p o trafiła p o d s u mo wać b ez o g ró d ek s iarczy s ty m i n iep arlamen tarn y m języ k iem k ażd ą s y tu ację. – W p o rząd k u . Zamy k am s ię. Nic ju ż n ie mó wię. An i s ło wa więcej, ale mu s is z mi o b iecać, że p rzes tajes z wo d zić wzro k iem za p an em o rd y n ato rem, a co raz częś ciej zawies zas z o k o n a No wy m, i to w tak i s p o s ó b , żeb y mó g ł to zau waży ć. Ch ces z jes zcze jed n ą h erb atę? – zap y tała, ch o ć miała p ełn ą ś wiad o mo ś ć s wy ch fin an s o wy ch n ied o s tatk ó w. – Nie, d zięk u ję b ard zo – Nela w k o ń cu s ię u ś miech n ęła. – To co , p ry s k amy s tąd ? – zap y tała. Przy jació łk a n ie o d p o wied ziała. Sk in ęła g ło wą, w k tó rej p ewn ie aż h u czało o d ró żn y ch s p rzeczn y ch my ś li. Patrzy ła n a Nelę i p o mimo teg o , że teraz b ard zo żało wała s wo jej to warzy s zk i, to jed n o cześ n ie b y ła o n ią s p o k o jn a. Nela p rzecież zaws ze p o trafiła k iero wać s ię w ży ciu ro zs ąd k iem. Gd y wy s zły z k afejk i, b y za mo men t s ch o wać s ię p rzed p ad ający m ś n ieg iem i wiejący m wiatrem p o d wiatą tramwajo weg o
p rzy s tan k u , miała ju ż p ewn o ś ć, że Nela, n ie b acząc n a czek ające ją cierp ien ia i ro zterk i, ju ż o d zaraz zaczn ie realizację p ro jek tu p o d ty tu łem: „Ho u s e to mężczy zn a n ie d la mn ie”. Patrzy ła n a to , jak p rzes tęp u je z n o g i n a n o g ę z zimn a, a w g ło wie n ad al jej s ię n ie mieś ciło , jak tak ro zs ąd n a d ziewczy n a jak Nela mo g ła zad u rzy ć s ię w k imś tak im. Miłość chyba rzeczywiście nie wybiera… – p o my ś lała, mając p rzed o czami d o ś ć n iewy raźn y o b raz Ko ch an o ws k ieg o . Dla n iej b y ł facetem, n a k tó reg o n ig d y n ie zwró ciłab y u wag i, g d y b y n ie zach wy ty Neli. I to n ie d lateg o , że czeg o ś mu b rak o wało , b o ak u rat p o s iad ał ws zy s tk o , co trzeb a. Ale o n a zd ąży ła s ię ju ż p rzek o n ać, że ci faceci, k tó rzy w p rzes zło ś ci zwracali n a n ią u wag ę, a d o teg o mieli d o b re waru n k i, za k ażd y m razem p rzy b liżs zy m, ch o ć n iezb y t b lis k im p o zn an iu d u żo tracili. Ok azy wało s ię, że n a ich k o rzy ś ć p rzemawiały ty lk o te waru n k i, b o jak iejś g łęb i p ró żn o b y ło s zu k ać. Kied y ś , g d y J u s ty n a, w ro d zin ie zwan a d ziewczy n ą jak z o b razk a, p ierws zy raz p rzy p ro wad ziła Krzy ch a d o d o mu , o n a o d razu wied ziała, że mu s i to b y ć facet g o d n y jej s io s try , za k tó rą n a u licy o d wracali s ię ws zy s cy mężczy źn i, i to b ez wzg lęd u n a wiek czy s tan cy wiln y . J u s ty n a b y ła wy s trzało wą b lo n d y n k ą, n iezwy k le n atu raln ą, a p iwn e o czy , p ełn e, n iep o p rawio n e u s ta, wąs k a talia i wro d zo n y wd zięk u p o d ab n iały ją d o mło d ej Brig itte Bard o t, k tó ra id en ty czn ie jak J u s ty n a miała w s o b ie „to co ś ”, z czy m k o b ieta s ię ro d zi. Co więcej, mama u ważała, że jej mło d s za có rk a też ma „to co ś ”, ty lk o o d J u s ty n y ró żn i s ię ty m, iż n ie zd aje s o b ie z teg o s p rawy . Nawet g o rzej! Zaró wn o s wó j wy g ląd , jak i „to co ś ” miała n ajczęś ciej w n o s ie. Z p ewn o ś cią więc „to co ś ”, k tó ry m o b d arzo n a b y ła J u s ty n a, o d p o wiad ało za to , że Krzy ch u , mężczy zn a o n ierzu cającej s ię w o czy , ch o ć n iezap rzeczaln ej u ro d zie, za to zn ający s ię n a rzeczy , p o s tan o wił związać z n ią s wo je ży cie. Zd ecy d o wał s ię, ch o ciaż mo cn o s femin izo wan a ro d zin a jeg o wy b ran k i, p o mimo d o s k o n ałeg o wy k s ztałcen ia i p o ch o d zen ia p rzy s złeg o zięcia, n a p o czątk u k ręciła n o s em, że „tak i jak iś n iep o zo rn y … ”. Ty lk o cio tk a M arian n a wied ziała, jak p o ło ży ć temu k res , i p o in fo rmo wała s io s try , że p rzy s to jn y mąż b y wa p rzek leń s twem żo n y . Krzy ch u , ch o ć wy s o k i, to d o p rzy s to jn iak ó w n ie wiad o mo czemu n ie zo s tał zak walifik o wan y . Ale p rzy b liżs zy m p o zn an iu zy s k iwał, i to b ard zo . Do teg o s to p n ia, że teraz, g d y n ależał d o ro d zin y ju ż p iąty ro k , ch wilami wy d awał s ię J u lce b ard zo atrak cy jn y m facetem. Cóż się dziwić? Kto z kim przestaje, takim się staje – my ś lała, g d y ws iad ały z Nelą d o tramwaju . A tak i Ko ch an o ws k i? Bio rąc p o d u wag ę to , jak wy g ląd a, p rzy b liżs zy m
p o zn an iu mó g ł ty lk o s tracić. Po za ty m p o d zis iejs zej ro zmo wie z p rzy jació łk ą za p u n k t h o n o ru p o s tawiła s o b ie, b y Nela n a d o b re zap o mn iała o p rzy s to jn y m lek arzu ! I im s zy b ciej to zro b i, ty m lep iej. A g d y b y p rzy s zło jej n a my ś l s tawiać o p ó r w tej materii, to b y ła g o to wa wy b ić p rzy jació łce o rd y n ato ra z g ło wy ws zy s tk im, co ty lk o miała p o d ręk ą, i to b ez u p rzed n ieg o zn ieczu len ia. Bez d y s k u s ji!
* Wiera Bad als k a, Ballada o złym czarowniku, w: taż, Ballady, Wars zawa 1 9 7 5 .
W
ró ciła d o d o mu . Czu ła s ię jak z k rzy ża zd jęta. Gło wa ją b o lała, o d k ąd wy s zła z eg zamin u . M o g ło s ię wy d awać, że s taty s ty k a k o mp u tero wa o b rała ją s o b ie
za cel i ciąg le zas k ak iwała ty m, jak b ard zo p o trafiła b y ć s k o mp lik o wan a. Teraz p o zo s tała jej ju ż ty lk o mo d litwa o ch o ćb y d o s tateczn y wy n ik eg zamin u . M ó zg p o s tan o wił o d mó wić jej d ziś p o s łu s zeń s twa. Po d o b n ie mięś n ie jak n a zło ś ć jej n awalały . Nie b y ł to n ajo d p o wied n iejs zy mo men t, b o małżeń s two , u k tó reg o z Nelą s p rzątały , mu s iało zro b ić w p rzed d zień p o rząd k ó w b al n a s to p ar. Ich mies zk an ie wy g ląd ało więc d ziś jak p o p rzejś ciu to rn ad a, a w k u ch en n y ch s zafk ach ś wieciły p u s tk i. Ws zy s tk ie n aczy n ia p o b ru d zo n o . By ły też tak ie, k tó re n ie p rzetrwały imp rezy . Zatem d o p u ls u jąceg o b ó lu g ło wy d o s zła n iemo c całeg o ciała. Dlateg o g d y wes zła d o d o mu i u s ły s zała p ro s zący to n s io s try , p rzeraziła s ię, p o n ieważ mu s iało s tać s ię co ś złeg o . J u s ty n a p o jawiała s ię w d o mu s ama, b ez o b s tawy , ty lk o wted y , k ied y miała k ło p o ty . Dziś , zważy ws zy n a p ó źn ą p o rę, to warzy s two p ewn ie s p ało p o d n iezb y t czu jn y m o k iem tatu s ia zato p io n eg o n iech y b n ie w jak iejś med y czn ej literatu rze. Sły s ząc co raz b ard ziej p o k o rn y to n s tars zej s io s try , ro zb ierała s ię w p rzed p o k o ju . Gd y b y n ie o d wied zin y J u s ty n y , to k ro k i s k iero wałab y o d razu d o s wo jeg o p o k o ju , n o g ą zg arn ęłab y k s iążk i leżące n a p o s łan iu , p o czy m ru n ęłab y n a łó żk o n iczy m ś cian a ru d ery p o s p o tk an iu z ro zp ęd zo n y m taran em. J ed n ak mimo że led wo mo g ła s k u p ić n a czy mś wzro k , wes zła d o k u ch n i. – Cześ ć, s io s tra – cmo k n ęła J u s ty n ę w zas ęp io n ą twarz i u s iad ła n a s wy m u lu b io n y m s k rawk u n aro żn ik a. – A z matk ą s ię n ie p rzy witas z? – zap y tała n aty ch mias t mama. – Hej, mamo ! – u n io s ła d ło ń w g eś cie p o witan ia, k tó remu s tarała s ię n ad ać p rzy jazn y ch arak ter. – J ak eg zamin ? – mama b ez zwło k i p rzes zła d o p rzes łu ch an ia z p rzeb ieg u ed u k acji có rk i. – Do łatwy ch n ies tety n ie n ależał – s k rzy wiła s ię, p rag n ąc g ry mas em p o d k reś lić s we p o wątp iewan ie w p o wo d zen ie. – Ale zd as z? – mama ju ż d ziś ch ciała zap ewn ić s o b ie s p o k ó j d u ch a, n o i s p o k o jn y s en .
–
Bó g
raczy
wied zieć…
–
o d p o wied ziała,
na
osobę
boską
zrzu cając
o d p o wied zialn o ś ć za wy n ik eg zamin u . – Bó g to ma ważn iejs ze s p rawy n a g ło wie n iż twó j eg zamin – s k ry ty k o wała ją n aty ch mias t mama. – Tak mi s ię ty lk o p o wied ziało – wy tłu maczy ła s ię, wied ząc, że w ro zmo wach z mamą ak u rat Bo g u n ależało o d p u ś cić. – To jak b ęd zie, mamo ? Bo mu s zę ju ż wracać! – J u s ty n a p o p ęd zała ro d zicielk ę. Zerk n ęła n a s io s trę, wied ząc, że p ró b a p o p ęd zan ia mamy to b łąd . I to p o ważn y . Sp rawy z n ią n ależało załatwiać w całk iem in n y s p o s ó b . Uwielb iała wy p ró b o wy wać n a mamie meto d ę „n a p o k o rn e cielę”, p o n ieważ wy b ieg ten b y ł n iezawo d n y . – Po win n aś to jes zcze p rzemy ś leć. Przecież n ig d zie ci s ię n ie s p ies zy . To s ą jes zcze mali ch ło p cy , co d zien n ie zo s tają ty lk o z to b ą, n o cą zres ztą też. Ty mk a d o p iero co o d p iers i o d s tawiłaś , a ju ż g o ch ces z z b ab k ą zo s tawiać? Przy s łu ch iwała s ię s ło wo m mamy i ju ż wied ziała, że J u s ty n a p rzy s zła tu d ziś z jak imś p o my s łem, k tó ry ewid en tn ie n ie p rzy p ad ł mamie d o g u s tu . Nies tety . – M amo … – to n J u s ty n y z p ro s ząceg o p rzech o d ził w b łag aln y . – To ty lk o trzy d n i i d wie n o ce… – Przecież wies z, że to n ie ty lk o o d e mn ie zależy . W p racy mu s zę s p y tać. Zn ó w ty lk o we d wie jes teś my . Ta mło d a n ie wy trzy mała n awet d wó ch mies ięcy . Temu akurat nie ma się co dziwić… – p o my ś lała, wied ząc, jak s p ecy ficzn y b ib lio teczn y d u et two rzy ła mama z p an ią Lo n ią, k tó ra mo h ero weg o b eretu n ie zd ejmo wała z p ewn o ś cią n awet d o s n u . Ucies zy ła s ię, że w to warzy s twie mamy u miała n ajp ierw p o my ś leć, a d o p iero p ó źn iej d o k o n y wać s elek cji teg o , co mo że p o wied zieć, a co mu s i p rzemilczeć n a wiek i wiek ó w, amen . – A o co ch o d zi? – zap y tała i o d razu jej s ię d o s tało , b o n ap o tk ała s p o jrzen ie mamy k arcące jej ciek awo ś ć. – J eś li mo żn a wied zieć, o czy wiś cie – zaczęła b ro n ić s ię p rzed n ap as tliwo ś cią matczy n eg o wzro k u . – Lep iej p o wied z, czy d ziś co ś jad łaś – mama ch y b a n ie zamierzała wtajemn iczy ć jej w p rzy czy n ę o d wied zin J u s ty n y . – Co ś tam zjad łam – o d p o wied ziała wy mijająco . – To co ci zro b ić? J u s ty n a, p ewn ie czu jąc, że w ten s p o s ó b mama mig a s ię o d p o d jęcia d ecy zji, wlep iła wzro k w s io s trę, s zu k ając p o p leczn ik a w s p rawie. – Zro b ię s o b ie k an ap k ę z p o mid o rem, n ie p rzes zk ad zam – b ez n amy s łu
o p o wied ziała s ię p o s tro n ie s tars zej s io s try , b io rąc p o mid o ra i my jąc g o p o d k u ch en n y m k ran em. – M amo , my ś lałam, że s ię u cies zy s z – J u s ty n a n ie traciła czas u . – Od k ąd u ro d zili s ię ch ło p cy , n ie s p ęd ziliś my z Krzy ch em an i jed n eg o d n ia b ez n ich . Po za ty m to tak a o k azja. Ws zy s tk o ju ż o p łaco n e. Barcelo n a. No , mamo … Pro s zę cię, mamy p rzecież ro czn icę zaręczy n … Smaro wała ch leb mas łem i zerk ała że s io s tra u miejętn ie arg u men to wała b y ło mo cn y ch . – Barcelo n a? – ro zp ro mien iła s ię, wo d n is ty i całk o wicie p o zb awio n y
to n a J u s ty n ę, to n a mamę. M u s iała p rzy zn ać, s wo ją p ro ś b ę. J ed n ak n a mamin e o b awy n ie ch o ciaż p o mid o r, w k tó reg o s ię wg ry zła, b y ł aro matu . W k o ń cu g o rąca s zk larn ia to n ie
h is zp ań s k ie s ło ń ce. – O matk o ! Ale b o s k o ! Kied y jed ziecie? – ro b iła, co mo g ła, b y p o mó c J u s ty n ie. – J u lk a, n ie s ó l ty le! – mama też n ie o d p u s zczała w walce o p rzy wó d ztwo w ich małej g ru p ie. – A tak w o g ó le, to k tó rą macie ro czn icę zaręczy n ? – s k iero wała ro zmo wę n a in n e to ry i jak g d y b y n ig d y n ic zato p iła zęb y w k an ap ce, ty m razem b ard zo p rzes o lo n ej. – Szó s tą – ro zp ro mien iła s ię J u s ty n a. – O k u rczę! Ale ten czas leci! Ko n ieczn ie trzeb a to u czcić! – p o wied ziała z p ełn y mi u s tami. – Gd y b y to b y ła ro czn ica ś lu b u … – mama zaczy n ała s wo je. – To b y m zro zu miała, ale tak … – g ad k a mamy s p rawiła, że n a twarzy J u s ty n y n ie b y ło ju ż an i ś lad u rad o ś ci. – Przep ras zam, b o s ię zg u b iłam, to ile ju ż jes teś z Krzy ch em? – zap y tała z n iek łaman y m zain teres o wan iem. – Po n ad jed en aś cie lat. – Nap rawd ę?! – zro b iła d u że o czy . – Ten czas n ie leci, ty lk o zaiwan ia. Tak i s zmat czas u z jed n y m facetem, w d o d atk u ś więto wan ie ro czn icy w Barcelo n ie. No n ie! Ch y b a zzielen ieję z zazd ro ś ci! Oczy wiś cie o Barcelo n ę, a n ie o faceta. Żeb y b y ła jas n o ś ć, d o Krzy ch a n ic n ie mam, ale n ie p o d ejrzewam s ieb ie o to , żeb y m k ied y k o lwiek wy trzy mała ty le z jed n y m facetem! – mó wiła s zy b k o , a jad ła wo ln o . – Żeb y z facetem wy trzy mać, to n ajp ierw trzeb a g o mieć! – zło ś liwie zau waży ła mama. – Przy jd zie i n a to czas . Bąd ź s p o k o jn a – o d p aro wała n ap ręd ce, ty m razem n ie
żału jąc, że p o wied ziała, co s ąd zi. – Po zo s taje p y tan ie, czy zn ajd zie s ię tak i, co z to b ą wy trzy ma – mama b y ła d ziś w b ard ziej zaczep n y m n as tro ju n iż zazwy czaj. – Zn ajd zie s ię – d o b rze. Nie zn ajd zie s ię – też d o b rze. Zo s tan ę wo lo n tariu s zk ą w afry k ań s k im b u s zu i zro b ię z mo jeg o ży cia jak iś u ży tek . – Co ty , J u lk a, wy g ad u jes z?! – mama p o d n io s ła g ło s . – Pró b u jes z mn ie zd en erwo wać? – No co ś ty , mamo . Przecież p o win n aś s ię cies zy ć, że ch cę zro b ić co ś d la in n y ch . – Ty mn ie n ap rawd ę lep iej n ie wy p ro wad zaj z ró wn o wag i! J a ch cę, żeb y ś s tu d ia s k o ń czy ła. Za mąż wy s zła i d ziećmi s ię zajmo wała, s wo imi, a n ie ty mi z Afry k i! M ama u wielb iała p ro s te i p rzewid y waln e s cen ariu s ze n a ży cie. J an k o wi wy b aczy ła wy b ó r in n ej d ro g i ty lk o d lateg o , że p o ś więcił s ię Bo g u , a ty lk o z trzema o s o b ami b o s k imi mama n a wo jn ę n ie ch ad zała. Ze ws zy s tk imi in n y mi n ato mias t wo jo wała b ez zas tan o wien ia! – Wcale n ie zamierzam cię d en erwo wać. Po p ro s tu n ie wiem, g d zie, z k im i co b ęd ę ro b ić za d zies ięć lat – wy tłu maczy ła, czu jąc, że ch y b a jed n ak n ie u d ało jej s ię p o mó c s io s trze. – M amo , to k ied y d as z mi zn ać, czy mo żes z zo s tać z ch ło p cami? – J u s ty n a p o s tawiła s p rawę n a o s trzu n o ża. Sp o jrzała n a J u s ty n ę, p o tem n a mamę. Wied ziała, że za ch wilę ro zp ęta s ię awan tu ra, b o o b ie s tawian ie n a s wo im miały we k rwi. – J ak s ię d o wiem, to d am ci zn ać! – o b ces o wo ś ć to n u mamy n ie p rzerażała, za to wy d awała s ię n awet zab awn a. – Ale ja mu s zę ju ż to wied zieć. Krzy ch u za trzy d n i ma d ać o d p o wied ź, czy jed zie s am, czy z o s o b ą to warzy s zącą. A jak s ię o k aże, że ty n ie mo żes z zao p iek o wać s ię ch ło p cami, to b ęd ę mu s iała p ó jś ć p o p ro ś b ie d o teś cio wej. Od n o to wała w d u ch u , że u rwał s ię właś n ie wło s ek , n a k tó ry m d o tej p o ry awan tu ra wis iała, lecz ro zp ętała s ię ju ż n a d o b re. – I p o co jak zwy k le wy taczas z to d ziało ?! – wrzas n ęła mama. – J ak to p o co ? – k ied y ś J u s ty n a u miałab y p rzek rzy czeć mamę, ale p o s iad an ie mały ch d zieci n au czy ło ją n iep o d n o s zen ia g ło s u . – Ch cę wy jech ać z mężem n a trzy d n i. To k o g o mam p o p ro s ić o p o mo c p rzy d zieciach ? Do k o g o mam iś ć jak n ie d o matk i? A ty zamias t p o wied zieć: „d o b rze, d zieck o , jed ź, o d p o czn ij ch o ciaż tro ch ę”, to ro b is z z ig ły wid ły . Zres ztą jak zwy k le.
Na te s ło wa J u s ty n y mama p o d n io s ła p alec ws k azu jący i p o g ro ziła n im s tars zej có rce, jak b y zap o min ając o ty m, że ta n ie jes t ju ż mało latą. – O, k o ch an a! Nie tęd y d ro g a! Nie wy trzy mała n ap ięcia i b io rąc n a s ieb ie ry zy k o wy b u ch u matczy n ej zło ś ci, wtrąciła s ię i s tan ęła p o międ zy wciąż u n ies io n y m p alcem mamy a twarzą J u s ty n y . – Do b ra! J a zo s tan ę z ch ło p ak ami i p o s p rawie! – Przecież n awet n ie wies z, k ied y wy jeżd żają! – mama n ie s p u s zczała z to n u . – To n ieważn e. Zo s tan ę z malu ch ami – p o wied ziała, cies ząc s ię, że s tu d iu je p s y ch o lo g ię, b o w k o n tak tach z mamą b ez u miejętn o ś ci z teg o zak res u mo g łab y n ie d ać rad y , a tak p o trafiła w miarę s p o k o jn ie d o k o ń ca wy p o wied zieć s we racje, ch o ć b y ła ju ż n a s k raju n erwo wej wy trzy mało ś ci. – Nie mu s is z z s ieb ie tak iej s amary tan k i ro b ić. Nie mu s is z! – wy p aliła z wś ciek ło ś cią mama. – Zo rien tu ję s ię w p racy , jak s p rawy s ię mają, i zajmę s ię wn u k ami! No i proszę. Można? Można! Uś miech n ęła s ię, p o n ieważ n a tak i o b ró t s p raw, s zczerze mó wiąc, a właś ciwie my ś ląc, liczy ła. – I co s ię ś miejes z jak g łu p i d o s era?! – p aln ęła ze zło ś cią mama. – Nie ś mieję s ię, ty lk o u ś miech am – s p ro s to wała o d n iech cen ia. – Czy mo żecie w k o ń cu p rzes tać?! – zap y tała p o d n ies io n y m g ło s em J u s ty n a, wciąż b ard zo zd en erwo wan a. – M o żemy ! – o d p aro wała mama. – Zjad łaś ju ż? – zap y tała, d ając d o zro zu mien ia o b u s wy m có rk o m, k to tu rząd zi i o d czy jeg o h u mo ru p o win ien zależeć ich n as tró j. – Tak . Dzięk u ję. By ło b ard zo p y s zn e. A teraz id ę s ię p o ło ży ć, b o p ad am n a p y s k . – M n iej p y s k u j, to b ęd zies z p ad ała n a twarz! Eru d y cy jn y m wy k ład o m ro d zicielk i n ie b y ło k o ń ca, d lateg o o n a n ie zamierzała s ię ju ż o d zy wać. W p o ś p iech u u cało wała s io s trę w p o liczek , mamę o b d arzy ła zd awk o wy m „d o b ran o c” i wy s zła z k u ch n i, n ie d ając ro d zicielce mo żliwo ś ci ciąg n ięcia d y s k u s ji w n ies k o ń czo n o ś ć. Wes zła d o p o k o ju , cies ząc s ię, że mama w k o ń cu p rzes tała d o n ieg o zag ląd ać. Nieg d y ś s p rzątała g o za jej p lecami, a p o tem s k arży ła s ię n a s wó j ciężk i lo s . Po k ó j wy g ląd ał teraz jak p o p o licy jn ej rewizji. J ed n y m k o p n ięciem u to ro wała s o b ie d ro g ę d o łó żk a u g in ająceg o s ię p o d ciężarem p o ro zk ład an y ch k s iążek . Po zamy k ała je ws zy s tk ie i z s zacu n k u d o literatu ry , n awet tej n a temat s taty s ty k i k o mp u tero wej,
u ło ży ła z n ich ciężk i s to s i p o ło ży ła n a b iu rk u , ch o ć miała o ch o tę wy rzu cić g o za o k n o . Pad ła n a łó żk o , wied ząc, że n a razie n ie ma s iły s ię ro zeb rać. Sp o jrzała n a p iętrzący s ię s to s k s iążek . Jaki piękny byłby świat, gdybym nigdy już nie musiała zaglądać do tej sterty makulatury… – ro zmarzy ła s ię, zamy k ając o czy i mimo ch o d em s ły s ząc co raz s p o k o jn iejs ze g ło s y d o b ieg ające z k u ch n i. Emo cje jak zwy k le o p ad ły . J ak zwy k le p o wo li. Tak a o czy s zczająca awan tu ra n ie b y ła zła, p o n ieważ g d y b y n ie o n a, to więk s zo ś ć ro d zin n y ch k ło p o tó w zaleg iwałab y w mies zk an iu całe lata. To właś n ie p rzez wrzas k i n ajczęś ciej ro związy wan o p ro b lemy ro d zące s ię w ty m d o mu . Wzg lęd n a cis za s p rawiła, że zro b iło jej s ię b ło g o . W k o ń cu mo g ła o d s ap n ąć. Bard zo p o wo li traciła k o n tak t z rzeczy wis to ś cią. M ięś n ie zaczy n ały s ię p rzy jemn ie ro zlu źn iać. Zg as iła zap alo n ą p rzed ch wilą lamp k ę. Przes tawała co k o lwiek s ły s zeć. Zo b aczy ła jed n ak , że u ch y lają s ię d rzwi jej p o k o ju . Do łó żk a p o d es zła J u s ty n a. Po cało wała ją w czo ło i s zep n ęła: „d zięk u ję”. Nie miała s iły , b y co ś s io s trze o d p o wied zieć, zres ztą d rzwi p o k o ju zn ó w s ię zamk n ęły . M iała p rzy mk n ięte o czy . Prawie s p ała, ch o ć p o g ło wie tłu k ły jej s ię jes zcze my ś li. Lu b iła u twierd zać in n y ch w p rzek o n an iu , że mo g ą n a n iej p o leg ać. Nau czy ła s ię teg o o d Neli. Wied ziała, że to u miejętn o ś ć p rzy d atn a w p rzy jaźn i, a co raz częś ciej u ży wała jej ró wn ież n a ro d zin n y m p o d wó rk u . Nig d y d o k o ń ca n ie zg ad zała s ię z p o wied zen iem, że z ro d zin ą n ajlep iej wy ch o d zi s ię n a zd jęciu . Przy s ło wie to w ch wilach p o d en erwo wan ia zaws ze p ad ało z u s t mamy jak b y n a zło ś ć cio tce Klarze, k tó rej z ro d zin n eg o zd jęcia n ie d ało b y s ią n ijak wy ciąć, b o zaws ze wy b ierała d la s ieb ie miejs ce w jeg o cen tru m.
G
dzie ona jest? – zas tan awiała s ię. Czek ała n a p rzy jació łk ę i u mierała z n erwó w. W b las zak u , tak zwan ej tan iej jatce d la s tu d en tó w, h u czało d ziś jak w u lu . By ła
s es ja w p ełn i. J ed n i s zy k o wali s ię d o eg zamin ó w. In n i p rzeży wali ro zterk i związan e z ty m, czy u d ało im s ię ws zy s tk o d o b rze zd ać. J es zcze in n i s k arży li s ię n a wy jątk o wo wred n y ch eg zamin ato ró w. By ła też s p o ra g ru p a s tu d en tó w p o g rążo n y ch w milczen iu , k tó rzy o czek iwali n a wy ro k . To właś n ie d o tej g ru p y d ziś n ależała. Nie miała an i o ch o ty , an i o d wag i, żeb y iś ć d o in s ty tu tu s taty s ty k i i czek ać n a wy wies zen ie lis ty , n a k tó rej zn aleźć s ię mieli ty lk o wy g ran i. O s k azań cach s ię n ie mó wiło . Zwy k le p rzeczu wała, czy zd ała eg zamin , czy p o win n a s ię jes zcze raz zap o zn ać z materiałem. Ty m razem b y ło in aczej. J ej u my s ł b y ł jak tabula rasa, n ie ch ciał n ic p rzy s wajać, co p rzes zk ad zało jej w n au ce d o k o lejn eg o eg zamin u . Ch ciała, żeb y Nela ju ż wró ciła i b ez b u d o wan ia zb ęd n eg o n ap ięcia p ro s to z mo s tu p o wied ziała, jak s ię s p rawy mają. Przy jació łk a p o win n a b y ła ju ż wró cić, i to jak ieś p ó ł g o d zin y temu . Blas zan e d rzwi o twierały s ię b ez p rzerwy . Ro s zad a to warzy s twa p rzy s to lik ach n ie u s tawała. Nad jej g ło wą wciąż k rąży ły p ełn e talerze. Od lad y co ch wilę d o b ieg ał s k rzek liwy g ło s k u ch ark i, k tó ra o g łas zała ws zem i wo b ec, że d an ie czek a n a o d b ió r. Dla zab icia czas u J u lk a ws łu ch iwała s ię w jej o k rzy k i: „ru s k ie!”, „d wa razy z mięs em!”, „żu rek z b iałą!”, „żu rek z jajk iem!”, „ziemn iaczan e z cu k rem!”. J ed n y m u ch em ło wiła wy k rzy k iwan e p o zy cje z menu i d o ch o d ziła d o wn io s k u , że n ależała d o tej częś ci p o p u lacji, k tó ra n ie zajad a s tres u , ty lk o reag u je n a n ieg o ś cis k iem żo łąd k a. J u ż o d wczo rajs zeg o ran k a n ie p o trafiła n ic p rzełk n ąć n a my ś l o liś cie o s ó b , k tó ry m u d ało s ię zaliczy ć s taty s ty k ę k o mp u tero wą. M o d liła s ię, b y jej n azwis k o tak że zn alazło s ię n a ty m s p is ie s zczęś ciarzy , ch o ćb y n a o s tatn im miejs cu . W p rzy p ad k u s taty s ty k i amb icję ch o wała d o k ies zen i. O Nelę mo g ła s ię n ie martwić. Ta zn ajd o wała s ię n a k ażd ej liś cie, i to n a s amej g ó rze. Z n ią za to b y wało ró żn ie. Nie mo żn a p o wied zieć, że w ran k in g u ro k u zn ajd o wała s ię w o g o n ie, k tó ry p rzecież d o n ajk ró ts zy ch n ie n ależał. By ła tak zwan y m ś red n iak iem i zu p ełn ie jej to n ie p rzes zk ad zało . Do tej p o ry n a k ażd y m s zczeb lu ed u k acji, ju ż o d p o d s tawó wk i, n ależała d o elity , a mama i tak zwy k le b y ła n iezad o wo lo n a. Zaws ze p rzecież mo g ło b y ć lep iej. Całe s zczęś cie p o mimo matczy n y ch wy mag ań w k o ń cu u d ało jej s ię zro zu mieć, że o cen y n ie s ą n ajważn iejs ze, a w o b ecn ej s y tu acji ta ś wiad o mo ś ć o k azy wała s ię b ard zo p o mo cn a. By ły tak ie p rzed mio ty , k tó re ch ciała p o p ro s tu zak u ć, zd ać i zap o mn ieć.
– Wo ln e? Po d n io s ła wzro k i zo b aczy ła n ad s o b ą jak ąś lalu n ię z p rzes ad n y m mak ijażem, k tó ra trzy mała p rzed s o b ą d u ży talerz. – Pro s zę – o d p o wied ziała n iezb y t u p rzejmie. J ak s ię o k azało , Naleś n ik ara u s iad ła n ap rzeciwk o i k lep iąc jak ieś SM S-y n a ek ran ie s wo jeg o s zp an ers k ieg o telefo n u , zjad ała n ie n aleś n ik a z b itą ś mietan ą, ty lk o b itą ś mietan ę z d o d atk iem n aleś n ik a. Patrzy ła n a jej p azn o k cie, n ie mo g ąc wy jś ć z p o d ziwu , jak tak imi p las tik o wy mi s zp o n ami mo żn a co k o lwiek zro b ić. Zerk n ęła n a s wo je d ło n ie. Kró tk o o b cięte p azn o k cie p rzy p o min ały jej o ty m, że d o d amy b y ło jej d alek o . Za to zn ó w wielk imi k ro k ami n ad ch o d ziło p iątk o we s p rzątan ie. Do b las zak a wp ad ało co raz więcej mło d zieży . Atmo s fera g ęs tn iała zau ważaln ie, tak jak wid o czn ie ciemn iały ru mień ce k o b iety zza lad y . W k o ń cu , g d y jej cierp liwo ś ć zaczęła s ię wy czerp y wać, w o twarty ch d rzwiach zo b aczy ła p rzy p ró s zo n ą ś n ieg iem zielo n ą czap k ę Neli, n ad k tó rą g ó ro wała u ś miech n ięta twarz No weg o . O ile No wy s ię u ś miech ał, o ty le min a Neli n ie wró ży ła n ic d o b reg o . Niech to szlag! Mam to w plecy! – p o my ś lała i n ab rała o ch o ty , b y waln ąć p u s ty m talerzem Naleś n ik ary o p o d ło g ę. Ta mu s iała to wy czu ć, b o mru k n ąws zy co ś p o d n o s em, ch wy ciła talerz w s we s zp o n y i u lo tn iła s ię s zy b k o . Nela s tała ju ż n ad n ią. Uś miech ała s ię. – M as z zamiar jes zcze d łu g o tak milczeć? – Po wo li o d zy s k u ję g ło s – to n Neli b y ł b ard zo p o ważn y . – Wy d u ś to w k o ń cu z s ieb ie! – p o wied ziała g ło ś n iej, n iż b y ło to k o n ieczn e. – Cztery i p ó ł – wy rzu ciła z s ieb ie Nela. – Wariatk o ! O s ieb ie s ię p y tam! – k rzy k n ęła, b o p o n io s ły ją n erwy . – No p rzecież mó wię, że cztery i p ó ł – p o wtó rzy ła s p o k o jn ie Nela. – Żartu jes z? – zap y tała, zu p ełn ie n ie zważając n a min ę No weg o . – Nie żartu je! – No wy o d zy s k ał mo wę i wlep ił wzro k w Nelę. – To n iemo żliwe! – wied ziała, że cu d a s ię zd arzają, ale n ie tak ie! – A wam jak p o s zło ? – zap y tała rad o ś n ie. M iała o ch o tę wy cało wać k ażd eg o , k to jes zcze p rzed mo men tem iry to wał ją d o b ó lu . – Nela jak zwy k le – p o in fo rmo wał o d razu No wy . – A ja cztery .
– A cała res zta? – zap y tała d la zas ad y . – Ró żn ie – p o wied ział zn ó w No wy , o d s u wając d la Neli b rązo we p las tik o we k rzes ło z p o wo d zen iem u d ające wik lin ę. – To n a co macie o ch o tę? – zap y tał, g d y Nela p rzy s iad ła d o ś ć n ieś miało n a o d s u n ięty m s p ecjaln ie d la n iej k rześ le. – Bo ja wiem… – zaczęła s ię zas tan awiać, d o p iero teraz czu jąc s s an ie w żo łąd k u , k tó re d o tej p o ry b lo k o wał s tres . Nela zd jęła k u rtk ę, a No wy o d ru ch o wo zajął s ię jej g ard ero b ą. Ma chłopak wprawę! – p o my ś lała z rad o ś cią. M iała n ad zieję, że tak ą wp rawę miał we ws zy s tk im, b o in aczej zn ajo mo ś ć międ zy n im a Nelą p o trzeb o wałab y zb y t wiele czas u n a ro zwó j wy p ad k ó w miło s n y ch . A czas u n ie b y ło . No wy mu s iał d ziałać s zy b k o i zd ecy d o wan ie, żeb y czy m p ręd zej wy b ić Neli z g ło wy o rd y n ato ra. Przy jació łk a zamias t zamó wić p o p ro s tu ru s k ie, s p ło n ęła ru mień cem i u tk wiła wzro k w d u ży m zeg ark u wis zący m tu ż p rzy d rzwiach b las zak a. Na cy ferb lacie wid n iało zd jęcie wieży Eiffla. By ł to jed y n y elemen t p rzy p o min ający Fran cjęeleg an cję w ty m p o mies zczen iu . – Ale my n ie mamy zb y t wiele czas u – Nela wp atry wała s ię w n ią, zamias t zau waży ć, że No wy n ie o d ry wa o d n iej wzro k u . – Sp ies zy cie s ię g d zieś ? – zap y tał z n ied o wierzan iem No wy . – Za g o d zin ę zaczy n amy p racę – o d p o wied ziała s zy b k o , g o rączk o wo o b my ś lając ju ż p lan d ziałań n a ju tro . – Pracu jecie? – Nie ma wy jś cia. Ży cie! – mó wiąc to , wzru s zy ła ramio n ami. – To co d o s tan iemy tu n ajs zy b ciej? – zap y tał No wy , ws tając o d s to lik a. – J a s tawiam – b ard zo n atu raln ie ws zed ł w ro lę s p o n s o ra. – Nie ma mo wy – żarliwie zap ro tes to wała Nela. – Sied ź cich o ! – zg as iła ją o d razu . – Dzięk i! – mó wiąc to , No wy p o s łał jej p o s p ies zn y u ś miech i wczy tał s ię w menu. Dan ia s p is an o b y le jak im p is mem n a d u żej zatłu s zczo n ej k artce, k tó ra k ied y ś , d awn o temu , b y ła eleg an ck im ark u s zem b ry s to lu , p rzy twierd zo n y m d o ś cian y , też n ie p ierws zej czy s to ś ci. – Zamó w n am to s amo co s o b ie – zap ro p o n o wała, b y u n ik n ąć n iep o trzeb n y ch cereg ieli. Nie ch ciała marn o wać czas u an i zb y tn io n ad werężać k ies zen i s p o n s o ra, o k tó reg o zamo żn o ś ci n ie miała żad n eg o p o jęcia. – M o g ą b y ć ru s k ie p iero g i? – zap y tał k o n k retn ie.
Co raz
b ard ziej
jej
s ię
p o d o b ał.
Lu b iła
tak ich
facetó w:
k o n k retn y ch
i zd ecy d o wan y ch . Przy tak ich ży cie zaws ze wy d awało s ię łatwiejs ze, n iż b y ło w is to cie. Właś n ie tak ieg o g o ś cia p o trzeb o wała Nela. Przy d a jej s ię ch ło p ak , k tó ry p o mo że jej p rzełamać n ieś miało ś ć, tak że tę w s to s u n k u d o p łci p rzeciwn ej. No wy n ap rawd ę b y ł całk iem in teres u jący . Przemawiał za n im też fak t, że zatrzy my wał s wó j wzro k n a twarzy Neli zwy k le d łu żej, n iż wy mag ała teg o s y tu acja. – Pewn ie, że mo g ą – o d p o wied ziała, n ie b acząc n a Nelę, k tó ra milczała jak zak lęta. – M o g ą? – ty m razem No wy s k iero wał p y tan ie ty lk o d o Neli, a ta zamias t p ró b o wać u wieś ć g o wzro k iem, s k in ęła ty lk o n iewin n ie g ło wą. No wy o d d alił s ię, ale n ie s p o s ó b b y ło s tracić g o z o czu , p o n ieważ n awet w d łu g iej k o lejce rzu cał s ię w o czy , a ws zy s tk o to d zięk i s wo jemu wzro s to wi k o s zy k arza. – J ak ty s ię zach o wu jes z? – s zep n ęła z wy rzu tem d o p rzy jació łk i. – No rmaln ie – Nela też s zep tała. – No właś n ie! – fu k n ęła. – M o że p o s tarałab y ś s ię tro ch ę b ard ziej! Po flirtu j z n im tro ch ę! Błag am! – To zn aczy co mam ro b ić? – p rzy jació łk a s p o jrzała wy czek u jąco . – Na p o czątek wy s tarczy , jak b ęd zies z p atrzy ła mu w o czy , k ied y d o cieb ie mó wi. Ro zu mies z? W jeg o o czy ! A n ie w b lat s to łu ! – Po s taram s ię – o d p o wied ziała Nela, ale b ez więk s zeg o p rzek o n an ia. – Ws zy s tk o d o b rze? Co z to b ą? – zap y tała o d razu . – Ch ciał mn ie zap ro s ić d ziś d o teatru … – I czemu s ię n ie zg o d ziłaś ? – o d razu wied ziała, co zro b iła Nela, d lateg o n ajp ierw s ię załamała, a zaraz p o tem wk u rzy ła. – A p raca? – Przecież mo g ę zająć s ię ty m s ama! – zd en erwo wała s ię jes zcze b ard ziej. By ła g o to wa p raco wać w p o jed y n k ę, zwłas zcza że cztery i p ó ł ze s taty s ty k i k o mp u tero wej d o d ało jej s ił, k tó ry ch jes zcze tak n ied awn o n ie miała. – To jes zcze n ie ws zy s tk o – s zep n ęła Nela, jak b y b o jąc s ię, że k to ś mo że ją u s ły s zeć. – Oś wiad czy ł ci s ię! – wy p o wied ziała n a g ło s to , n a co w n ajb liżs zej p rzy s zło ś ci liczy ła. – Tak i s zy b k i n ie jes t. Ale d o teatru zap ras zał mn ie p rzy Larwie. – Co ś ty ? – zro b iła wielk ie o czy .
Cies zy ła s ię i ju ż żało wała, że n ie zn alazła w s o b ie o d wag i, b y o s o b iś cie p o czek ać n a wy wies zen ie lis ty n a d rzwiach p ro fes o ra. Ten n ies tety b rzy d ził s ię k o mp u terami i n o wą tech n o lo g ią. Niezb y t s zan o wał in n y ch p ro wad zący ch , k tó rzy p o d awali wy n ik i eg zamin ó w, k o rzy s tając z d o b ro d ziejs tw In tern etu . – M am n ad zieję, że ją zamu ro wało ! – Ch y b a tak – Nela zab awn ie zmars zczy ła n o s . – Sły s zała, co mu o d p aro wałaś ? – Raczej n ie, b o o d wró ciła s ię n a p ięcie. – Ale to zazd ro ś n ica! Niech wie, wies zak jed en , że ro zmiar to n ie ws zy s tk o ! – p o d s u mo wała i p o żało wała n aty ch mias t s wej s zczero ś ci. – Sorry! – d o d ała, tłu macząc s ię g łu p io . – Sp o k o jn ie. M am w d o mu lu s tro – o d p o wied ziała Nela. Uwielb iała w p rzy jació łce jej b ezp o ś red n io ś ć. – Ty lk o s ię n ie g ap w to lu s tro b ez s en s u ! – n ak azała. – Od d ziś mo żes z s ię p rzeg ląd ać ty lk o w o czach No weg o . – M ó wicie n a mn ie No wy ? – u s ły s zała za p lecami ro zb awio n y męs k i g ło s . – Nie! M ó wimy : Pięk n y i Bo g aty ! – zażarto wała, ratu jąc z o p res ji Nelę, k tó ra zn ó w n ie wzięła s o b ie d o s erca d o b ry ch rad p rzy jació łk i i jak zaczaro wan a wg ap iała s ię w s tó ł. – To zas łu ży ły ś cie n a p iero g i. No wy , to zn aczy Pięk n y i Bo g aty , p o ło ży ł p rzed n imi d wa talerze i p o s zed ł p rzy n ieś ć s wo ją p o rcję. Piero g i wy g ląd ały n awet d o ś ć ap ety czn ie. – Ale wto p a! – s zep n ęła Nela. – Ty lk o s p o k o jn ie. Zaraz n ad ty m p o p racu ję. Ty n ie mu s is z n ic mó wić, ty lk o s ię n a ws zy s tk o zg ad zaj. Zro zu mian o ? Nela n ie zd ąży ła p rzy tak n ąć, b o No wy ju ż ro zs iad ł s ię p rzy s to lik u . Led wo s ię zmieś cił, tak ie miał d łu g ie n o g i. – To s maczn eg o ! – u ś miech n ął s ię zab ó jczo . – M am n a imię Xawery – d o d ał żarto b liwie. – Przecież wiemy ! – p ars k n ęła ś miech em. Zaczęli jeś ć. Przez ch wilę ws zy s cy milczeli. – Gd zie p racu jecie? – zap y tał No wy , to zn aczy Xawery , d o k ład n ie wted y , g d y o n a też zad ała mu p y tan ie.
– Two je imię p is ze s ię p rzez „K” czy p rzez „X”? – Przez „X” – u d zielił n aty ch mias t in fo rmacji i wlep ił wzro k w Nelę, d ając ty m s amy m d o zro zu mien ia, że p ewn ie wo lałb y , żeb y to o n a u d zieliła o d p o wied zi. Nela p rzejęła p ałeczk ę w ro zmo wie. – Sp rzątamy mies zk an ie d o ś ć zamo żn y ch lu d zi. – J ak ch cecie, to mo g ę wam p o mó c – zap ro p o n o wał n iezwło czn ie. Jak się piszesz przez „x”, to na pewno nie potrafisz sprzątać – p o my ś lała i p o s tan o wiła o d rzu cić p ro p o zy cję p o mo cy . – Dzis iaj p o s p rzątam s ama – p o wied ziała, n awet n ie p atrząc n a Nelę. – Przy n ieś liś cie mi d o b rą wiad o mo ś ć, więc co ś s ię wam o d ży cia n ależy . Niech s tracę! – Nie ma mo wy – zap ro tes to wała Nela, zap o min ając, że miała s ię n a ws zy s tk o zg ad zać. – Nie p y s k u j! – u ś miech n ęła s ię d o p rzy jació łk i, ch o ciaż mama, u ży wając teg o zwro tu , n ie u ś miech ała s ię n ig d y . – Czy w tak im razie mo żemy wy b rać s ię d ziś d o teatru ? – Xawery s p o jrzał n a Nelę, a ta milczała, ch o ciaż d awn o zd ąży ła p rzełk n ąć ws zy s tk ie p iero g i. – W ży ciu ws zy s tk o jes t mo żliwe – u ś miech n ęła s ię d o Xawereg o , n ie ch cąc o g ran iczać s wo jej o d p o wied zi ty lk o d o p lan ó w n a d zis iejs zy wieczó r. Zn ó w n awet n ie s p o jrzała n a Nelę, ty lk o zaczęła s zy b ciej n iż d o ty ch czas wciąg ać p iero g i. Ch ciała jak n ajs zy b ciej o p u ś cić b las zak . Wcale n ie d lateg o , że s p ies zy ło jej s ię d o p racy , k tó rej mu s iała s ię d ziś p o ś więcić za d wie. M iała ty lk o n ad zieję, że związan a p o lin ezy js k im węzłem małżeń s k im p ark a p o b ard zo imp rezo wy m u b ieg ły m ty g o d n iu w ty m d ała s o b ie s p o k ó j i o d s y p iała min io n e s zaleń s twa, n ie b ru d ząc p rzy ty m zb y tn io an i n ie b ałag an iąc. – To ja u ciek am – p rzełk n ęła o s tatn i k ęs wciąż g o rący ch p iero g ó w. – Nawet d o b rze g o tu jes z – u ś miech n ęła s ię d o Xawereg o . – A ty – s p o jrzała n a Nelę – u ś miech n ij s ię ch o ciaż tro ch ę, b o jes zcze s o b ie No wy , p rzep ras zam, Xawery p o my ś li, że ci s ię n ie p o d o b a, zap ro s zen ie co fn ie i zamias t w teatrze wy ląd u jes z n ad zlewem z b ru d n y mi g arami. Dzięk i za o b iad – u b ierając s ię, wp atry wała s ię w Xawereg o , b o wied ziała, że Nela i tak b ęd zie u n ik ać jej wzro k u . M imo ws zy s tk o p rzeży ła s zo k . By ła p rzek o n an a, że Nela p o p atrzy n a n ią k arcąco , a ty mczas em s tało s ię całk iem in aczej. Nap o tk ała łag o d n e s p o jrzen ie p rzy jació łk i. Nela p o żeg n ała ją b ard ziej zd awk o wo n iż zwy k le i wró ciła n aty ch mias t d o zag ląd an ia w o czy Xawereg o i k o n ty n u o wan ia ro zp o częteg o właś n ie tematu ro zmo wy .
Wy s zła n a zewn ątrz i p o s tan o wiła p o b iec n a p rzy s tan ek , ch o ciaż b ieg an ie n ie b y ło jej u lu b io n ą d y s cy p lin ą s p o rtu . By ła raczej ty p em as p o rto wy m. J ed n ak zd ąży ła s ię ju ż k ilk ak ro tn ie p rzek o n ać, że s p rzątan ie w p o jed y n k ę to co ś b ard zo n iep rzy jemn eg o . Sp rawiało , że wy ch o d ziła o d „b u rd elarzy ” s p o co n a jak my s z, mu s ząc p o tem d o p ro wad zić s ię d o p o rząd k u . Ws iad ła d o tramwaju i cies zy ła s ię jed n ak p o d ro d ze, tak jak b y zamias t s p rzątan ia w mies zk an iu czek ały n a n ią lu k s u s y p o lin ezy js k iej wy s p y . Zd ała eg zamin , a Xawery wy d awał s ię p o rząd n y m facetem. Tak ieg o p o trzeb o wała Nela, zwłas zcza teraz, g d y ten cały Ko ch an o ws k i b u rzy ł jej emo cjo n aln ą ró wn o wag ę. J u lce p o d o b ało s ię, jak Xawery p atrzy n a jej p rzy jació łk ę. Zap rag n ęła, b y n a n ią też tak k to ś k ied y ś s p o jrzał. Ale p ó k i co zu p ełn ie n ie zależało jej n a ty m, b y p rzy s p ies zy ć tę ch wilę. Na zak o ch an e s p o jrzen ie b y ła g o to wa p o czek ać całk iem d łu g o . Przecież cuda się zdarzają. Cuda i miłość – p o my ś lała, wierząc w to g łęb o k o . J ech ała tramwajem p rzez p o p o łu d n io wy zimo wy mro k , a k rzy k liwe n eo n y mias ta malo wały jej twarz n a ró żn e k o lo ro we wzo ry . – Cztery plus ze statystyki komputerowej! Ale jaja! – u cies zy ła s ię w my ś lach . Po zo s tawiła za s o b ą ś wiatła mias ta i wy s iad ła z tramwaju . Bieg iem ru s zy ła p rzed s ieb ie. Ch ciała zaro b ić włas n ą k as ę, ab y d o p o mó c cu d o m, k tó re – miała tak ą n ad zieję – g d zieś tam n a n ią czek ają. Gd zieś tam, b lis k o alb o tro ch ę d alej, n ieważn e g d zie. Ważn e, czy w o g ó le s ię ich d o czek a.
–
J u lk a, ws tawaj! M u s imy iś ć n a zak u p y ! Z p remed y tacją n ie o twierała o czu . Nie ch ciała o d ran a d o p ro wad zać mamy d o
b iałej g o rączk i, ale p rag n ęła o s tatn ie ch wile s o b o tn ieg o p o ran k a s p ęd zić b ło g o ro zes p an a, u wielb iała ten s tan . Sk o ro zaliczy ła tę d u rn ą s taty s ty k ę k o mp u tero wą, to res zta s es ji b y ła ju ż ty lk o fo rmaln o ś cią. Do teg o n ares zcie p o jawiła s ię realn a s zan s a, b y w k o ń cu o trzy my wała k as ę n ie ty lk o za p racę fizy czn ą, ale też u my s ło wą. J eś li s es ja d alej p ó jd zie p o jej my ś li, mo g łab y wzo rem Neli d o s tawać s ty p en d iu m n au k o we. Nig d y s ieb ie o to n ie p o d ejrzewała, a tu p ro s zę… – J u lk a, czy ty o g łu ch łaś ?! – mama wp aro wała d o jej p o k o ju . – Zaws ze mu s is z mieć tu tak i b u rd el?! – Lep iej mieć b u rd el w p o k o ju n iż p o k ó j w b u rd elu – p o d s u mo wała ś p iący m g ło s em s wą s k ło n n o ś ć d o b ałag an iars twa – J es zcze o czu n ie zd ąży łaś o two rzy ć, a ju ż mi d ziałas z n a n erwy ?! – To p o zwó l mi jes zcze p o s p ać. Ch o ciaż p ó ł g o d zin y . Błag am… – p łas zczy ła s ię p rzed mamą, mając p rzeczu cie, że ty m razem mo że jej s ię u d ać. – I tak b u d zę cię g o d zin ę p ó źn iej, n iż to wczo raj zap lan o wałam! – Błag am… – p o n o wiła p ro ś b ę, b o czu ła, że p o mimo g ro źn eg o to n u mamy ch ce jes zcze s p ać, s p ać, s p ać… W g ło wie jej s zu miało . Nap rawd ę b y ła p rzemęczo n a. Zd ała n ajtru d n iejs zy eg zamin w s es ji, miała za s o b ą mn ó s two zaliczeń , z k tó ry ch n ajg o rs zą o cen ą b y ła jed n a tró ja, i to w d o d atk u z p lu s em. Wid o czn ie zn ajo mo ś ć z Nelą zaczęła p rzy n o s ić wy miern e rezu ltaty . – W p o rząd k u – mama s ię p o d d ała. – Ale d aję ci ty lk o p ó ł g o d zin y , an i min u ty d łu żej. J a d ziś wy jątk o wo n ie id ę d o p racy i mam d u żo ró żn y ch p lan ó w… Uś miech n ęła s ię p rzez s en , wied ząc, jak wiele mamę k o s zto wało o d d an ie p o la, g d y ż n ie n ależała d o o s ó b wy zn ający ch zas ad ę: „czas em trzeb a mieć o d wag ę, b y wy wies ić b iałą flag ę”. On a w p rzeciwień s twie d o mamy tak iej o d wag i miała w s o b ie mn ó s two , co u wid aczn iało s ię p rzed e ws zy s tk im w k o n tak tach z mamą. Us tęp o wała częs to . Zazwy czaj s ię wy co fy wała, ale d ziś b y ła n ap rawd ę zmęczo n a. Wczo raj wró ciła d o d o mu p ó źn iej n iż zwy k le. Ch o ciaż i tak n ie b y ło n ajg o rzej, b o zas tała mies zk an ie „b u rd elarzy ” n awet w s tan ie wzg lęd n eg o p o rząd k u , co n ależało d o rzad k o ś ci.
W my ś lach czas ami n azy wała s wy ch p raco d awcó w d in k s ami. Ty m s amy m s p o ls zczała wy rażen ie, a raczej s o cjo lo g iczn e zjawis k o double income, no kids – d wie p en s je, żad n y ch d zieci. Có ż, ś wiat b y ł p ełen s p rzeczn o ś ci. J ed n i p rzezn aczali całe s wo je zaro b k i n a p rzy jemn o ś ci. Dru d zy , tacy jak ro d zice Neli, u trzy my wali s ię z ciężk iej p racy i p o mimo n iezb y t d u żej zas o b n o ś ci p o rtfela mieli d u żo d zieci, k tó ry m n iczeg o n ie b rak o wało , p ewn ie d lateg o , że n ie miały zb y t wy g ó ro wan y ch o czek iwań . – J u lk a, min ęło p ó ł g o d zin y ! Ws tawaj, b o jes zcze tro ch ę i d zień s ię s k o ń czy . Najp rawd o p o d o b n iej ju tro n a o b ied zie b ęd zie J an ek . Zap ro s iłam więc J u s ty n ę i cio tk i. Ws tawaj! W ty m ty g o d n iu n awet p alcem w d o mu n ie k iwn ęłaś . Na meb lach k u rz, p o p o d ło d ze k o ty fru wają, n a wan n ie zaleg a firan k a, b ru d y ju ż wy ch o d zą z k o s za – h is tery zo wała mama. Fruwające koty, niewywieszona firanka, wysypujące się brudy, istny dom wariatów! – my ś lała z o g ro mn ą n iech ęcią, b y ws tawać o p o ran k u . – M amo , lito ś ci! J a mam s es ję! – n ak ry ła g ło wę p o d u s zk ą, wied ząc, że n a n iewiele s ię to zd a. – Wiem, d lateg o n ic n ie mó wię! Akurat: „nic nie mówię”! – wes tch n ęła w d u ch u . Zrezy g n o wan a zd jęła z g ło wy p o d u s zk ę i cis n ęła n ią n a u s łan ą k s iążk ami p o d ło g ę. Po d g łó wek p o d ro d ze p rzewró cił z ło s k o tem k ilk a k u b k ó w n a b lacie b iu rk a. Na s zczęś cie k u b k i b y ły p u s te, ale h ałas wy s tarczy ł, b y mama zn ó w n ad n ią wy ro s ła. – Ws tawaj n aty ch mias t! Pamiętaj, że n ie p o zwo lę ci s tąd wy jś ć, d o p ó k i s ię z ty m n ie u p o ras z! – g d y b y s p o jrzen ie mamy mo g ło zab ić, to o n a b y łab y ju ż n ieży wa. Ale ży ła i cies zy ła s ię, że ty m razem s ło wo „b u rd el” n ie ch ciało p rzejś ć mamie p rzez u s ta. – No ce s ą ju ż zimn e, a ty ś p is z w tak im łas zk u ! Sp o jrzała n a s ieb ie p rzy ch y ln y m o k iem. Sp ała w ro zciąg n ięty m p o d k o s zu lk u , k tó ry k ied y ś n ależał d o J an k a. Có ż mo g ła p o rad zić n a to , że d o d amy b y ło jej d alek o . I to n ie ty lk o za d n ia, ale ró wn ież n o cą. – M amo , p ro s zę cię! – p o czu ła s ię n ies wo jo , czu jąc n a s o b ie b aczn e, ś wid ru jące s p o jrzen ie mamy . M iała n a s o b ie ty lk o cien k i p o d k o s zu lek , miejs cami d o ś ć mo cn o zn is zczo n y p rzez u p ły w czas u . Po d s p o d em an i s k rawk a b ielizn y . – Ale ty jes teś zg rab n a. Po o jcu . On tak i b y ł. J ak b y g o k to ś wy rzeźb ił… – w g ło s ie mamy b y ło s p o ro zach wy tu , ale mimo to có rk a wied ziała, że w jej
p rzy p ad k u tak ie ws p o mn ien ia wcale n ie zwias tu ją n ic d o b reg o . W k o ń cu teg o ran k a n ie miały s ię relak s o wać, ty lk o o d razu p rzejś ć w s tan p ełn ej mo b ilizacji. – M amo , p ro s zę… Ze ws ty d em zak ry ła b iu s t ry s u jący s ię b ard zo wy raźn ie p o d p rzezro czy s tą b awełn ą. Nie zn o s iła tak ich zaws ty d zający ch s y tu acji. Co p rawd a mamie p rawie wcale s ię n ie zd arzały . Za to cio tk a Klara, ta b y ła s tras zn a. Ko men to wała k ażd y s zczeg ó ł jej u ro d y n awet teraz, k ied y etap p rzeo b rażan ia s ię z p o d lo tk a w k o b ietę miała ju ż za s o b ą. M ama p o s łu ch ała jej p ro ś b y , zn ik n ęła za d rzwiami i zaczęła tłu c k u ch en n y mi s p rzętami. Ty mczas em o n a p rzemk n ęła d o łazien k i, k tó ra rzeczy wiś cie to n ęła w b ru d ach , ale d o p ro wad zić d o tak ieg o s tan u n iecałe d zies ięć metró w k wad rato wy ch n ie b y ło p rzecież tru d n o . M ama jak zwy k le miała rację, i to w o b u k wes tiach . W d o mu p an o wał, d elik atn ie rzecz u jmu jąc, ro zg ard ias z. A k o s zu lk a, k tó rą teraz wid ziała w zab ru d zo n y m lu s trze łazien k o wy m, rzeczy wiś cie n ad awała s ię ty lk o n a p arn e i g o rące n o ce. Patrzy ła n a d ziewczy n ę s to jącą p o d ru g iej s tro n ie lu s tra. Wp atry wała s ię w ciemn ą s zaty n k ę. Szy ję miała ład n ą, tak ą s mu k łą. Nig d y n ie s p o d ziewała s ię tak d u żeg o b iu s tu , a tu p ro s zę. Wy ró s ł b ez k o n s u ltacji z n ią. Wy g ląd ał tak , że s p rawiał jej rad o ś ć. M o cn o zazn aczał s wo ją o b ecn o ś ć p o d cien iu ś k im materiałem. Taka dziewczyna się marnuje! – g d zieś z ty łu g ło wy u s ły s zała s k rzeczący g ło s cio tk i Klary , zap ro wad zający ją za k ażd y m razem n a s k raj wy trzy mało ś ci. Ch ciała wy k rzy czeć jej w twarz to , że jeżeli b iu s tu k o b iety n ie d o ty k a żad en mężczy zn a, to n ie o zn acza jes zcze, że o n a s ię marn u je. – Zemd lałaś tam?! – ty m razem w g ło s ie mamy wcale n ie k ry ła s ię tro s k a, ty lk o s u g es tia, b y p o ran n ej to alecie n ad ać o d p o wied n ie temp o . – J u ż, ju ż… ! – o d erwała wzro k o d zab ru d zo n ej p o wierzch n i lu s tra, w k tó reg o o d b iciu zo b aczy ła k o g o ś , k to p o mimo zmęczen ia d o ś ć d o b rze wy g ląd ał. Ucies zy ło ją to s p o s trzeżen ie, i to b ard zo . Po my ś lała, że b y ło b y całk iem miło , g d y b y ją też k to ś zap ro s ił d o teatru alb o d o k in a, lu b p rzy n ajmn iej n a s p acer, n awet n a mro zie. Ch ciała p o s p acero wać z k imś za ręk ę. M arzy ła, b y k to ś ją p rzy tu lił, p o cało wał, n iek o n ieczn ie d o u traty tch u . Przy łap ała s ię n a my ś li, że p rag n ęła p rzejrzeć s ię w męs k ich o czach . M iała o ch o tę wp atry wać s ię w n ie d o k ład n ie tak , jak n ak azy wała to wczo raj Neli. – M o że zap ro s is z ju tro n a o b iad Nelę – zap ro p o n o wała mama, p rzy n o s ząc o d k u rzacz d o p rzed p o k o ju . M o że n awet d o b rze s ię zło ży ło , że ma d ziś wy jątk o wo
wo ln ą s o b o tę. By ło to mo żliwe d zięk i temu , że zn ó w zatru d n io n o k o g o ś n o weg o d o jej b ib lio tek i. – Niech d ziewczy n a zje co ś p o rząd n eg o . Przecież n ie s amą n au k ą ży je czło wiek . Po s ied zi z n ami. Po ro zmawiamy . Po ś miejemy s ię. – Zap o s ze… – o d p o wied ziała n iewy raźn ie, b o in aczej s ię n ie d ało , trzy mając s zczo teczk ę d o zęb ó w w u s tach . – Ty lk o mi s ię teraz n ie k ąp . Wy k ąp ies z s ię, jak ju ż u win iemy s ię z ro b o tą. M arzy ła o wo ln o ś ci. O ty m, że mo że s ię k ąp ać, k ied y ma n a to o ch o tę. Sp rzątać, k ied y jej s ię zach ce. M o że ws zy s tk o ro b ić tak , jak ch ce. Wo ln o jej s amo d zieln ie p lan o wać p racę wed le włas n eg o wid zimis ię. Ale p ó k i co mo g ła ty lk o o ty m p o marzy ć, b o rząd ziła mama. – Co u g o tu jemy ? – zap y tała z zaciek awien iem zza d rzwi łazien k i. Swo im p o zy ty wn y m n as tawien iem ch ciała zad b ać o d o b rą atmo s ferę, k tó ra mo g ła o s ło d zić p racę. – Tak s ię właś n ie zas tan awiam – zamy ś liła s ię mama. – J an ek lu b i k ap u ś n iak . To b y ło b y ś wietn e d an ie n a ro zg rzan ie p o ms zy , n a k tó rej o czy wiś cie p rzemarzn iemy d o s zp ik u k o ś ci. Ale ch ło p cy J u s ty n k i k waś n icy n ie ru s zą. A jeś li u g o tu ję ro s ó ł, to J u s ty n a p o g n iecie mak aro n i march ewk ę wid elcem, więc s ię ch ło p cy n ajed zą. Krzy s iek też p ewn ie ro s ó ł wo li. Ku ch en n e d y lematy mamy b y ły zaws ze b ard zo p o ważn e. – M as z b ab o p lacek – wes tch n ęła mama. – A jak ie cias to ? – zap y tała, b y n a ch wilę u ciec o d tru d n eg o zag ad n ien ia d o b o ru zu p y . – Tu n ie ma k ło p o tu . Up iek ę s ern ik . Ws zy s cy g o lu b ią. Na p ó ł b lach y n ało żę b rzo s k wiń . Kto b ęd zie ch ciał, zje z b rzo s k win iami, a k to wo li b ez, ten u k ro i s o b ie k awałek b ez. – A n a d ru g ie? – zap y tała. J ed n ak n ie b y ło ju ż s zan s , b y u s ły s zeć o d p o wied ź. Od k u rzacz b u czał, a jeg o k ó łk a d u d n iły p o p o d ło d ze, k tó ra b y ła k ied y ś eleg an ck im d ęb o wy m p ark ietem, a teraz p o p ro s tu k lep k ą p o d n is zczo n ą wielo letn im u ży tk o wan iem. Wy k o rzy s tała h ałas o raz ch wilo wy b rak n ad zo ru i p rzek ręciła zamek w d rzwiach łazien k i. Ch ciała u k ry ć s wą k rn ąb rn o ś ć, p o n ieważ n a p rzek ó r mamie zap rag n ęła o b lać s we zmarzn ięte i g ło d n e męs k ieg o d o ty k u ciało g o rącą wo d ą. Każdy ma takie pieszczoty, na jakie w danej chwili może sobie pozwolić! – p o my ś lała g o rzk o i o d k ręciła k ran z g o rącą wo d ą, n a k tó rą o czy wiś cie mu s iała tro ch ę p o czek ać. Tęs k n o ty b y n ie is tn iały , g d y b y n a ich s p ełn ien ie n ie trzeb a b y ło p o czek ać. Po
ch wili czu ła ju ż n a p lecach g o rący d o ty k . Nie ch ciała zas tan awiać s ię zb y t d łu g o n ad ty m, jak wiele ma, a jak wiele jej jes zcze b rak u je. Zab rała s ię więc d o rzeczy b ard ziej p ro zaiczn y ch . Wo lała p rzemy ś leć d ru g ie d an ie. Z ty m n ie b y ło żad n eg o p ro b lemu , ws zak o d ro d zin n y ch trad y cji o d s tęp o wać n ie n ależy . Przy g o tu ją s ch ab o we, u tłu czo n e jak s ię p atrzy . To jes t to ! Dawn iej s ch ab o we tłu k ła J u s ty n a, a teraz o n a, b o mama n ie miała ju ż ty le s iły , ch o ciaż zwy k le u d awała, że właś n ie ma s ię zab rać d o u b ijan ia k o tletó w, ty lk o ak u rat zaws ze co ś jej wy p ad ało . Wted y p rawie ws zy s cy mies zk ań cy b lo k u mo g li u s ły s zeć jej s ło wa: „J u lk a, n ie g ap s ię jak wó ł n a malo wan e wro ta, ty lk o ch wy taj tłu czek , b o ja jes zcze mu s zę ceb u lę d ro b n iu tk o p o k ro ić d o k ap u s ty k is zo n ej, a żeb y lep iej s mak o wała, to jes zcze mo że march ewk i tro ch ę zetrę… ”. I tak d alej, i tak d alej…
W
ieża Babel! – p o my ś lała, p atrząc n a s tło czo n y ch p rzy jed n y m n iezb y t d u ży m s to le czło n k ó w s wo jej ro d zin y . Atmo s fera p an u jąca właś n ie w d u ży m p o k o ju
d o wo d ziła teg o , że s y n d ro m wieży Bab el mo że zais tn ieć n awet wó wczas , g d y ws zy s cy mó wią ty m s amy m języ k iem. By ło g ło ś n o , więc wo lała s ię n ie o d zy wać. Ob s erwo wała ty lk o ch ao s p rzy s to le i ws łu ch iwała s ię w co ś , czeg o z p ewn o ś cią n ie mo żn a b y ło n azwać ro zmo wą. Ws zy s cy mieli co ś d o p o wied zen ia. Każd y wy p o wiad ał s we zd an ie, d zielił s ię włas n y mi p rzemy ś len iami n a p rzeró żn e tematy . M ó wili w ty m s amy m języ k u , ale o jak imk o lwiek p o ro zu mien iu n ie mo g ło b y ć mo wy . M ama b ieg ała międ zy p o k o jem a k u ch n ią, o czy wiś cie n ie p o zwalając s o b ie p o mó c. Przy n o s iła d ru g ie d an ie i wciąż o b wies zczała g ło ś n o , co zaraz p o d a. Krzy ch u p ó k i co u ciek ł o d g waru p rzy s to le i n iezb y t u miejętn ie u k ry wał s ię za firan k ą, ro zmawiając z k imś p rzez telefo n , n iech y b n ie n a tematy zawo d o we. J u s ty n a wś ciek ła s ię n a zach o wan ie Krzy ch a, p o za ty m u s iło wała zap an o wać n ad wrzas k iem Ty mk a i s zermierk ą wid elcem w wy k o n an iu s tars zeg o s y n a. J ak zwy k le u d awało jej s ię to g o rzej n iż ś red n io . Cio tk a Klara fu k ała n a p rawo i lewo , d ziwiąc s ię, jak mo żn a mieć tak ie n ieg rzeczn e, h ałaś liwe i ru ch liwe d zieci. Nie p rzes zk ad zało jej to w ty m, b y n ie czek ając n a in n y ch g o ś ci, n ak ład ać s o b ie n a talerz to , co p rzy n o s iła jej mło d s za s io s tra, jak b y w o b awie, że mo że czeg o ś zab rak n ąć, ch o ciaż jed zen ia w ty m d o mu n ie zab rak ło jes zcze n ig d y . Cio tk a M arian n a s ied ziała s k u lo n a, tak b y n ik o mu n ie p rzes zk ad zać. Zajęła miejs ce w ro g u s to łu i wp atry wała s ię w całe to warzy s two z d o b ro tliwy m u ś miech em. Po d o b n ie jak jej n ajmło d s za s io s trzen ica k o mp letn ie wy łączy ła s ię z p an u jącej wrzawy . J an k a n ies tety d ziś zab rak ło . Ran o zatelefo n o wał, że jed n ak mu s i zo s tać w p arafii, b o p ro b o s zcz zan iemó g ł. M ama o k u p iła ten telefo n p o n ad g o d zin ą p łaczu , ale teraz ju ż n a p o wró t b y ła w s wo im ży wio le. Łzy b ard zo jej p o mag ały , g d y rzeczy wis to ś ć jak n a zło ś ć n ie ch ciała s p ełn iać jej wy mag ań . Sied ziała s o b ie p rzy s to le. By ła tro ch ę zła, że mama n ie p o zwalała s o b ie p o mó c, mimo że có rk a wielo k ro tn ie to p ro p o n o wała. Sp o g ląd ała to tu , to tam. Nie d ziwiła s ię n iczemu . Nie p rzes zk ad zał jej wrzas k malu ch ó w, fo ch y s io s try an i g d eran ie cio tk i. Od czas u d o czas u s p o ty k ała wzro k s wej matk i ch rzes tn ej. Wy mien iały wted y u ś miech y i s p o jrzen ia, ro zu miejąc s ię b ez s łó w. – Zu p ełn ie n ie ro zu miem, d laczeg o to d zieck o tak wrzes zczy – p o raz k o lejn y k o men to wała cio tk a Klara, n ie b o jąc s ię s p o jrzen ia J u s ty n y , k tó re n ab ierało
mo rd erczeg o ch arak teru . Bo dzieci to nie koty! – o d p o wiad ała w d u ch u n a p y tan ie cio tk i, o b iecu jąc s o b ie, że za n ic w ś wiecie n ie wy p o wie ty ch s łó w n a g ło s . – Ale tu p ięk n ie p ach n ie! – zach wy cił s ię s mak o wity m zap ach em o b iad u Krzy ch u , wracając d o to warzy s twa z k o n feren cji o d b y tej n a o s o b n o ś ci. – Pro s zę! – J u s ty n a n aty ch mias t o b arczy ła g o o b o wiązk iem p iln o wan ia s tars zeg o s y n a. – Ty lk o u ważaj n a o czy , b o n ie d aje s o b ie zab rać teg o wid elca! Krzy s iek zach o wawczo o d s u n ął g ło wę o d u zb ro jo n ej ręk i s y n a. – Na jeg o o czy u ważaj! – wrzas n ęła J u s ty n a. Teg o n ie wy trzy mała i p ars k n ęła ś miech em. – I z czeg o s ię s zwag ierk a ś miejes z? – u s ły s zała jed y n y męs k i g ło s w ty m to warzy s twie. Brzmiał b ard zo s y mp aty czn ie, ch o ć p y tan ie z p o zo ru wy d awało s ię zu p ełn ie n ies y mp aty czn e. Wy mien ili ze s zwag rem s p o jrzen ia. Po s tarała s ię p rzek azać mu , b y s p o jrzał n a twarz cio tk i Klary , b o ta miała tak ą min ę, że k o ń b y s ię u ś miał. Na żab o cie jej s taro mo d n ej b lu zk i zo s tały ś lad y p o o b lan y m mas łem ziemn iak u , k tó ry b ru d ząc ws zy s tk o jak leci, tu rlał s ię teraz p o o b ru s ie. Łak o ms two cio tk i n ie zn ało g ran ic. – Pro s zę! – mama p o s tawiła n a s to le ju ż o s tatn i p ó łmis ek i wy ciąg n ęła ręce p o Szy mk a, k tó ry wid ząc to , n aty ch mias t zrezy g n o wał z n ap rawd ę n ieb ezp ieczn ej zab awy wid elcem i cis n ął n im o p o d ło g ę. Z ch ęcią u wo ln ił s ię z o b ezwład n iający ch g o o b jęć taty , wy b ierając p rzy jemn ie k o ły s zące ramio n a b ab ci. – Ch o d ź d o b ab ci, ch o d ź, mó j ty s zk rab ie k o ch an y , a tatu ś n iech zje, p ó k i ws zy s tk o ciep łe. Nic d ziwn eg o , że n a te s ło wa Krzy ch u ro zp ro mien ił s ię i p o s łał teś cio wej ro zan ielo n e s p o jrzen ie. M iał ch ło p ak s zczęś cie. Trafiła mu s ię n ap rawd ę fajn a teś cio wa. Po mo cn a i o d d an a. Po k azy wała mu n ajczęś ciej ty lk o d o b re o b licze. To g o rs ze rezerwo wała d la s wy ch có rek . Wid ziała, że s io s tra wk u rza s ię n a ewid en tn y b rak ró wn o u p rawn ien ia w ro d zin ie, więc ró wn ież ws tała o d s to łu , b y J u s ty n a też mo g ła w s p o k o ju cies zy ć s ię ciep łą s trawą. – Ch o d ź d o cio ci… – wy ciąg n ęła ramio n a k u wrzes zczącemu b ez p rzerwy Ty mk o wi. M ały jed n ak n ie miał o ch o ty n a tak ą zamian ę. Nie s p u ś cił z to n u , ty lk o wtu lił s ię w mamę, k tó ra w tej s y tu acji mo g ła ty lk o wzro k iem p o żerać s mak o ły k i ze s to łu .
– No ch o d ź d o cio ci… – p rzek o n y wała p rzy miln y m g ło s em małeg o s io s trzeń ca. – Ch o d ź, cio cia ci p o k aże au ta n a u licy . Wied ziała d o s k o n ale, w k tó rą s tru n ę u d erzy ć, b o
Ty mek
u s p o k o ił
s ię
n aty ch mias t i o d razu wy ciąg n ął d o n iej ręce. Przejęła zatem z rąk s io s try s ło d k i ciężar, k tó ry n a s zczęś cie zd ąży ł ju ż zamilk n ąć, i ru s zy ła z n im w k ieru n k u o k n a. Po ch wili Ty mek s ied ział ju ż n a s zero k im p las tik o wy m p arap ecie, a o n a, n ie b acząc n a mu s k ającą jej twarz firan k ę, o d ezwała s ię p rzez ten wo al d o mamy . – M amo , d aj mi tu też Szy mk a, a s ama s iad aj i jed z. Gwar p rzy s to le u s tał. Ws zy s cy p ałas zo wali z ap ety tem to , co p rzy g o to wała mama, k tó ra s tan ęła teraz za jej p lecami. – Tak s ię u ro b iłam, że mi s ię n awet jeś ć n ie ch ce – s twierd ziła mama. Cała mama! – p o my ś lała, czu jąc jed n o cześ n ie p o d ziw i n iech ęć. Po d ziw miała d la mamy za to , że ta n ap rawd ę ro b iła ws zy s tk o d la in n y ch , ch o ć zwy k le ro b iła to k o s ztem włas n eg o czas u i zd ro wia. Niech ęć ży wiła z k o lei d o ty ch ch wil, k ied y g ó rę b rała w mamie jej cierp iętn icza n atu ra. – Dawaj mi g o tu , i to s zy b k o ! – o d s ło n iła firan k ę, za k tó rą s tała, i Szy mo n z rad o ś cią d o łączy ł d o mło d s zeg o b rata o b lizu jąceg o właś n ie zimn ą, lecz n awet czy s tą s zy b ę. M ama, s ły s ząc jej n iezn o s zący s p rzeciwu to n , n ie o p o n o wała. – No d o b rze. J a zjem teraz, a p ó źn iej cię zmien ię. Nie o d p o wied ziała, zas ło n iła firan k ę i mu s iała d la u trzy man ia d ro g o cen n ej atmo s fery s p o k o ju s zy b k o zająć s ię czy m in n y m. Przy jęła d o ś ć n iewy g o d n ą p o zy cję i p o ch y lo n a o b ejmo wała s ied zący ch n a p arap ecie ch ło p có w, jed n y m ramien iem Szy mk a, d ru g im Ty mk a. Ch ło p cy , jak n a b raci p rzy s tało , z p o d o b n y m wy razem twarzy o raz czo łami p rzy k lejo n y mi d o s zy b y , s p o g ląd ali tak s amo zaciek awien i w d ó ł. Tam, s ześ ć p ięter n iżej, wid zieli u licę, n a k tó rej ru ch , zwy k le p rzez n ią zn ien awid zo n y , teraz o k azy wał s ię b ard zo p o mo cn y . – I co my tu mamy ? – zap y tała, p atrząc n a ciąg n ący s ię p o as falcie s zn u r s amo ch o d ó w. – Same cu d a – s ama o d p o wied ziała s o b ie n a p y tan ie, b o p ó k i co ch ło p cy n ie p alili s ię d o ro zmo wy . Szy mo n mó wił d u żo , ale zn ał ty lk o p o jed y n cze s ło wa, a Ty mk o wi tru d n o s ię b y ło p o ro zu miewać ze ś wiatem, b o n ajczęś ciej w b u zi trzy mał włas n ą p ięś ć lu b in n e ciek awe p rzed mio ty . W tej ch wili też ch o wał w s wej jamie u s tn ej p u lch n e p alu s zk i, ale n a s zczęś cie s ied ział g rzeczn ie. Nie wierzg ał n o g ami, ch o ć to b ard zo lu b ił.
– Zo b aczcie, ch ło p cy , jak ie ład n e czerwo n e au to . W d o d atk u jak s zy b k o jed zie, o j, ch y b a s ię k iero wca wcale p an a p o licjan ta n ie b o i. A mu s icie wied zieć, że p an p o licjan t n a u licy jes t b ard zo ważn y , b o p o rząd k u p iln u je. I jak złap ie tak ieg o p irata d ro g o weg o , to mu tak i man d at p rzy s o li, że k iero wca jak n ic wy ląd u je w p u d le. – J u lk a, n a Bo g a! Co ty za b zd u ry d ziecio m o p o wiad as z! – zag rzmiała mama. – Po zwalam im o p o wied zieć n awet Egzorcystę – zain terwen io wała J u s ty n a – b y le ty lk o ta cis za trwała jak n ajd łu żej. – O, ch ło p ak i, p atrzcie… A tam, w ty m n ieb ies k im, to mu s i jak iś n ad zian y g o ś ć jech ać, b o n a tak ą fu rę n ie k ażd y mo że s o b ie p o zwo lić – d o d zieci mo g ła mó wić b ez o g ró d ek to , co my ś li. – J u lk a, n o p ro s zę cię, p rzes tań ! Co ty wy g ad u jes z? – mama zach o wy wała s ię tak , jak b y ją zżerała zazd ro ś ć o to , że to n ie jej u d ało s ię o k iełzn ać ro zwrzes zczan y ch wn u k ó w. – A n iech tam! Najważn iejs ze, że cis za jes t! – ty m razem s wo je zad o wo len ie wy raziła cio tk a Klara, k tó ra zas p o k o iws zy p ierws zy g łó d , p o s tan o wiła wy k o rzy s tać tę ch wilę s p o k o ju n a s we h ip o ch o n d ry czn e b iad o len ie. – Do lek arza mu s zę zn o wu iś ć, b o mn ie tak o s tatn io s tawy b o lą! Zaczy n am s ię o b awiać, że n a s taro ś ć s ama n ie d am rad y an i wid elca, an i ły żk i w ręce u trzy mać. – To wid o czn ie mas z jes zcze s p o ro czas u , b o p ó k i co ś wietn ie d ajes z s o b ie rad ę ze s ztu ćcami – o d ezwała s ię w k o ń cu cio tk a M arian n a, n ie b o jąc s ię międ zy wiers zami s k ry ty k o wać o b żars twa s tars zej s io s try , k tó ra p o mimo s wy ch wielu wy imag in o wan y ch p rzy p ad ło ś ci g as try czn y ch wp y ch ała w s ieb ie, co ty lk o s ię d ało , i to w n ieo g ran iczo n y ch ilo ś ciach . Co g o rs za, n ie p o n o s iła teg o żad n y ch k o n s ek wen cji, p o n ieważ n ig d y n ie g rzes zy ła n ad wag ą. Ale ty lk o n ad wag ą. Niezmien n ie d ziwiło ją, że cio tk a Klara o d zaws ze b y ła s taru s zk ą. Tak s amo jak d zies ięć lat temu , a n awet i d wad zieś cia. Cio tk a Klara s taru s zk ą s ię ju ż ch y b a u ro d ziła, w d o d atk u s tetry czałą i za d u żo g ad ającą, d o k ład n ie tak jak teraz. Starała s ię n ie s łu ch ać lamen tó w d o ch o d zący ch zza firan k i, ty lk o mak s y maln ie wy d łu żać ch wilę wo ln o ś ci mło d y ch ro d zicó w, a zwłas zcza J u s ty n y . Wied ziała, że zaraz p an o wie, k tó ry ch p rzy trzy my wała n a p arap ecie, mając w b rzu s zk ach p ełn o p y s zn eg o ro s o łu b ab ci, zo s tan ą u ś p ien i, tak że p o d czas d es eru o n a b ęd zie mo g ła w k o ń cu zjeś ć d ru g ie d an ie. – O, a tam jed zie ciężaró wk a! Patrzcie, ch ło p cy , cała b iała. A zaraz za n ią fu rg o n etk a. Zielo n a. Pewn ie wo js k o wa. M o że n awet n a p ace s ied zą żo łn ierze. A tam, zo b aczcie, jak iś p an s ię p rzewró cił. Nie u ważał i zro b ił „b am”. Wid zicie, jak s ię id zie,
to trzeb a u ważn ie p atrzeć p o d n o g i, zwłas zcza zimą, k ied y ch o d n ik i s ą ś lis k ie. A teraz ws zy s tk ie au ta mu s zą s ię zatrzy mać, b o lu d zie p rzech o d zą n a d ru g ą s tro n ę u licy . Patrzcie, ile k o lo ro wy ch au t. Czerwo n e, b iałe, czarn e – wy mien iała k o lo ry co raz s p o k o jn iejs zy m i cich s zy m g ło s em, b o czu ła, że mało letn i b o h atero wie s ą zmęczen i. J eś li więc p rzed łu ży tę wy liczan k ę k o lo ró w, to zmięk czy ich d o teg o s to p n ia, że zap ak o wan ie jed n eg o d o wó zk a, a d ru g ieg o d o łó żk a n ie b ęd zie s tan o wiło żad n eg o p ro b lemu . Ty mek ju ż co raz częś ciej tarł o czy , a jeg o o p arta o s zy b ę g łó wk a zaczy n ała p o wo li o p ad ać. – I teraz żó łty p o jech ał, a za n im tak i b ru d as , że n ie wiad o mo jak ieg o jes t k o lo ru . A teraz jak aś ciężaró wk a z s zarą p lan d ek ą. Za n ią jak iś mały i ś mies zn y s amo ch o d zik b ez b ag ażn ik a, jak b y mu ty łu zab rak ło . No , tak i b ezd u p n ik . – J u lk a! – mama wciąż p o d s łu ch iwała, zu p ełn ie n ie zd ając s o b ie s p rawy , jak i k awał d o b rej ro b o ty o d walało w tej ch wili jej n ajmło d s ze d zieck o . – Ciii… – p o s łała mamie g ro źn e s p o jrzen ie p rzez firan k ę, a ta d o p iero d o my ś liła s ię, o co ch o d zi. – A za malu ch em s to i k aretk a p o g o to wia. M amy s zczęś cie, że n ie n a s y g n ale, b o g d y b y zawy ła, to cała mo ja g ad k a p o s złab y n a marn e. Za k aretk ą n ie zatrzy ma s ię ju ż n ic, b o s amo ch o d y właś n ie ru s zają. Po wo li, b ard zo p o wo li, b o jes t s tras zn ie ś lis k o . Samo ch o d y to czą s ię p rzed s ieb ie – mó wiła co raz wo ln iej, co raz cis zej i p rzeciąg ała n iek tó re s y lab y w wy razach , a zn ała s ię n a ty m jak mało k to . Przy s to le n a wy raźn e p o lecen ie mamy zap an o wała cis za. A o n a, n a zło ś ć cio tce Klarze, k o n ty n u o wała s wą ś limaczącą s ię co raz wo ln iej o p o wieś ć o u licy k ilk a p ięter n iżej. – To czy s ię ciężaró wk a, a za n ią fu rg o n etk a, za fu rg o n etk ą czerwo n e au to , a za n im b iałe, p o tem czarn e, n o i żó łte, za n imi b ru d as n ie wiad o mo jak ieg o k o lo ru i… J u s ty n a… – s zep n ęła, b o Ty mek zas n ął ju ż n a amen , a Szy mo n za ch wilę miał p ó jś ć w ś lad y b rata. – No rmaln ie cu d o twó rczy n i – s zep n ęła d o n iej J u s ty n a i d elik atn ie zab rała Ty mk a z p arap etu . – M o g ę p o s tawić wó zek w two im p o k o ju ? – zap y tała cich o . – J eś li ci s ię u d a, to p ro s zę – o d p o wied ziała z u ś miech em. Gd y J u s ty n a wy s zła z p o k o ju , o n a n ach y liła s ię n ad Szy mo n em i mru czała mu d o u ch a jak ąś ju ż n iezb y t s en s o wn ą o p o wieś ć d ro g i n a zmian ę z wy liczan k ą s amo ch o d ó w, b y p o ch wili wziąć malca n a ręce. Szy mek wtu lił twarz w jej s zy ję i jes zcze p rzez mo men t maru d ził. Po ch wili ju ż u s y p iał, ale… Nies tety cio tk a Klara n ie wy trzy mała. M u s iała s ię o d ezwać! Na s zczęś cie Szy mo n o wi b y ło ju ż ws zy s tk o jed n o , b o zd ąży ł zas n ąć s n em k amien n y m, a cio tk ę i tak ws zy s cy zig n o ro wali. Nawet
mama. – Śp i – u s ły s zała za s o b ą s zep t mamy . – Zan ieś g o też d o s ieb ie, tam b ęd zie n ajcis zej. W tej s amej ch wili cis za d o b ieg ła k o ń ca, b o mama s zarp n ęła za firan k ę, ch cąc ją zas ło n ić, a metalo we żab k i zag ru ch o tały metaliczn y m b rzęk iem. Szy mo n n aty ch mias t p o d n ió s ł g łó wk ę i p o p atrzy ł n a n ią z p rzes trach em w ju ż zas p an y ch o czk ach . – Śp ij – p o p ro s iła g o b ard zo łag o d n ie. Po s łu ch ał o d razu . M ama zn ik n ęła w k u ch n i, jak b y u ciek ając p rzed k o n s ek wen cjami s weg o b rak u o s tro żn o ś ci. Nato mias t o n a p ęk ała z d u my p rzed ws zy s tk imi zeb ran y mi wo k ó ł s to łu . Najb ard ziej z p rzeb ieg u wy p ad k ó w cies zy li s ię J u s ty n a i Krzy ch u , Krzy ch u ch y b a n awet b ard ziej n iż J u s ty n a. By ł jej u lu b io n y m s zwag rem i to wcale n ie d lateg o , że in n eg o n ie miała. Darzy ła g o s y mp atią o d s ameg o p o czątk u . M iała d o n ieg o s zacu n ek z k ilk u p o wo d ó w. Pierws zy i b ard zo ważn y b y ł tak i, że Krzy ch u p o trafił o k iełzn ać jej s tars zą s io s trę, co z p ewn o ś cią n ie b y ło łatwe. Po d ru g ie, miała g o za faceta z ch arak terem, b o ro b ił zwy k le więcej, n iż mó wił. I co n ajważn iejs ze, p o trafił tak s amo jak o n a zg ad zać s ię ze ws zy s tk im, co s ły s zał o d k o b iet s ied zący ch teraz p rzy s to le, a tak n ap rawd ę miał te s ło wa w g łęb o k im p o ważan iu alb o – jak k to wo li – w g łęb i… s erca. Drzwi d o jej p o k o ju b y ły u ch y lo n e, u d ało s ię jej wejś ć i n ie wp aś ć n a wó zek , k tó ry p rawie całk o wicie wy p ełn iał mik ro s k o p ijn ą p rzes trzeń . Po k ó j z jed n ej s tro n y o g ran iczan y b y ł p rzez s zafę i reg ały z k s iążk ami, z d ru g iej – p rzez k an ap ę, a z trzeciej p rzez b iu rk o s to jące tu ż p o o k n em. Zamy ś lo n a J u s ty n a s tała o p arta o b iu rk o . – Tu g o p o łó ż – ws k azała n a p ro wizo ry czn e leg o wis k o . Zd ąży ła ju ż p rzy g o to wać małemu leżan k ę z k o łd ry , jaś k a i k o cy k a, k tó ry to warzy s zy ł Szy mk o wi w k ażd ej, n awet n iezb y t d alek iej p o d ró ży . Nie miała zb y tn iej wp rawy , ale n ach y liła s ię n ad leg o wis k iem i p o wo li o d k leiła o d s ieb ie malu ch a, k tó ry cich u teń k im jęk n ięciem zareag o wał n a zmian ę p o zy cji. M atczy n a d ło ń , p o ło żo n a o d razu n a jeg o malin o wy m i ro zg rzan y m p o liczk u , u k o iła ten jęk w mg n ien iu o k a. – W k o ń cu ch wila s p o k o ju – s zep n ęła z wielk ą u lg ą J u s ty n a. – Dzięk i ci b ard zo . Uś miech n ęła s ię z d u mą, b o tej ch wili o d p o czy n k u s io s tra mo g ła zaży wać międ zy in n y mi d zięk i n iej. – Ch o d ź, id ziemy jeś ć, mo że cio tk a Klara n ie zd ąży ła jes zcze ws zy s tk ieg o zmieś ć z talerzy – zap ro p o n o wała, b o zaczął jej d o s k wierać g łó d .
– A mo żemy za ch wilę? – p o p ro s iła J u s ty n a. – Pewn ie! Czemu ? – zap y tała k o n k retn ie, b o z J u s ty n ą mo żn a b y ło , a n awet n ależało tak ro zmawiać. – Wies z, że mama ciąg le k ręci n o s em n a ten n as z wy jazd b ez d zieci – w g ło s ie J u s ty n y d ało s ię s ły s zeć n iezro zu mien ie d la matczy n eg o zach o wan ia. – Ch y b a n ie my ś lałaś , że p o ch wali was za to , iż o rg an izu jecie s o b ie sex trip w Barcelo n ie, a jej ch cecie zo s tawić d zieciak i. Ale n ie p rzejmu j s ię. To ty lk o tak ie g ad an ie. Na two im miejs cu n ie b rałab y m s o b ie teg o jej k ręcen ia n o s em d o s erca. On a p o g ad a, p o maru d zi, ale d ziećmi i tak s ię zajmie. Ten ty p tak ma. Nie martw s ię, jak b y co b ęd ę rato wać s y tu ację. Ro zu miem, że to ju ż za ty d zień . J u s ty n a s k in ęła g ło wą, a w jej o czach n a s amą my ś l o wy jeźd zie zag o ś cił mło d zień czy b las k , tak i, jak ieg o d awn o w n ich n ie b y ło . Bard zo u cies zy ła ją rad o ś ć s io s try , n awet b ard ziej n iż zd an y eg zamin , i to n ie z b y le p rzed mio tu ! – Przy wiezies z ch ło p ak ó w tu czy … – Wo lałab y m, żeb y zo s tali w d o mu – p o wied ziała J u s ty n a. – Wies z, b y ło b y mn iej zamies zan ia. Ws zy s tk o tam jes t p o d ręk ą. Sp ak o wan ie ich to mak ab ra. Po za ty m w d o mu b ęd ą s p o k o jn iejs i… – Wiem, wiem – wes zła s io s trze w s ło wo . Zres ztą s tale n awzajem wch o d ziły s o b ie w s ło wo , ale o b ie miały d la s ieb ie ty le wy ro zu miało ś ci, że żad n ej to zu p ełn ie n ie p rzes zk ad zało . – Nie my ś l ty lk o o ty m za d u żo . To ty lk o trzy d n i. Nie martw s ię. Przecież wies z, że p o mo g ę. – I tak b ęd ę o ty m my ś lała… – b las k w o czach J u s ty n y p rzy g as ł. – Gd zie wy s ię p o d ziewacie? – mama s tan ęła n a p ro g u s to ło weg o i za n ic mając s o b ie s en wn u k ó w, n awo ły wała có rk i d o s to łu . – J u ż jes teś my ! – zameld o wała s ię s zy b k o i n ie o g ląd ając s ię n a J u s ty n ę, zajęła miejs ce p rzy s to le, ty m razem o b o k cio tk i M arian n y . – To czeg o mam s o b ie, cio ciu , n ało ży ć? – zap y tała, u ś miech ając s ię d o n ajcich s zej o s o b y w ro d zin ie. – Ws zy s tk ieg o – o d p o wied ziała cio tk a, o d wzajemn iając u ś miech . Wid ziała, jak zn acząco cio tk a M arian n a zerk a teraz n a cio tk ę Klarę, zajad ającą s ię ju ż p ewn ie k o lejn ą rep etą o b iad u . Cio tk a M arian n a p ewn ie g o ty lk o n ieś miało u s zczk n ęła.
–
Co ty jes teś tak a tajemn icza? – u s iło wała n amó wić Nelę d o zwierzeń n a temat p iątk o weg o wieczo ru s p ęd zo n eg o w teatrze u b o k u Xawereg o .
– Nap raco wałaś s ię w p iątek ? – zap y tała Nela, zu p ełn ie n ie wy czu wając, że p o ważn ie n araża s ię ty m p y tan iem p rzy jació łce. A jes zcze b ard ziej n arażała s ię trzy man iem w tajemn icy p rzeb ieg u s wo jej p ierws zej ran d k i. – Tak jak zwy k le – o d p o wied ziała wy mijająco . – O matk o ! – Nela załamała ręce. Śmies zn ie wy g ląd ała w tej p o zie w o to czen iu o twarty ch zes zy tó w i k s iążek . Właś n ie za ch wilę miały zacząć n au k ę d o k o lejn eg o eg zamin u . To zn aczy , ś ciś le rzecz u jmu jąc, u d ało s ię jej n amó wić p rzy jació łk ę d o ws p ó ln eg o zak u wan ia. Na s zczęś cie Nela ws zy s tk ie wy mag an e treś ci o p an o wała ju ż d o p erfek cji, więc czek ały ją p rzy jemn e k o rep ety cje z d o ś ć łatwy m materiałem i o b ezn an ą w temacie n au czy cielk ą. – Naro b iłam s ię za n as d wie, to mi s ię ch y b a teraz co ś n ależy – zas u g ero wała, zn ó w n awiązu jąc d o p iątk o wej ran d k i z Xawery m. – Do b rze, to n as tęp n y m razem s p rzątam s ama – Nela ch y b a n ie miała zamiaru p u ś cić p ary z u s t. – Nie ma mo wy ! – s p io ru n o wała p rzy jació łk ę wzro k iem, mając n ad zieję, że Nela wy s tras zy s ię tej o twartej k o n fro n tacji. – Sp rzątamy razem i k o n iec. Ch y b a że w ten p iątek s ię o k aże, że mu s zę p o mó c mamie p rzy ch ło p cach J u s ty n y . Ale jeś li b ab cia s ama d a s o b ie rad ę z wn u k ami, to s p rzątamy w tak im s amy m u k ład zie jak zwy k le. Haru jemy razem. Wciąż wp atry wała s ię w Nelę, a ta n ic. M ilczała jak zak lęta. – Sztu k a b y ła fajn a? – zap y tała, n ie d ając zb ić s ię z tro p u . – Tak , ale n ie mo g łam s ię za b ard zo s k u p ić – Nela w k o ń cu u ch y liła rąb k a tajemn icy . Od razu zaczęła też n erwo wo werto wać zes zy t zap is an y jej ład n y m p is mem. – Ch y b a teraz też mas z z ty m k ło p o t – trafiła w p u n k t, b o w k o ń cu Nela n a n ią s p o jrzała. – Po p ro s tu n ie wiem, co mam ci p o wied zieć – s zep n ęła p rzy jació łk a i n ies tety zn ó w zamilk ła.
Cis zy , k tó ra zap ad ła, n ie ś miał n awet zak łó cić o d g ło s p łatk ó w ś n ieg u , k tó ry mi wiatr s mag ał o k n a jej p o k o ju . W d o mu p an o wał n iczy m n iezmąco n y s p o k ó j, b o mama s p ęd zała wieczó r n a s zk o len iu z b ib lio tek o zn aws twa. – Najlep iej, g d y b y ś mi p o wied ziała, że zaciąg n ął cię d o łó żk a – p o d p u s zczała p rzy jació łk ę. Nela s p o jrzała n a n ią z u k o s a. – Teg o o d e mn ie n ie u s ły s zy s z an i d ziś , an i n ig d y . – Lep iej n ie u d awaj ś więts zej, n iż jes teś – p o rad ziła p rzy jació łce i zamilk ła, wy czek u jąc ch o ćb y s k rawk a zwierzeń . Ch y b a n a p ró żn o . – J a tu czek am! – ap elo wała o s zczero ś ć, o czy wiś cie b ezs k u teczn ie. – No p ro s zę cię, wy d u ś co ś z s ieb ie. Za ręk ę cię ch wy cił? A mo że p o ło ży ł ci d ło ń n a k o lan ie alb o p o cało wał cię tak , że języ k a w g ęb ie, p rzep ras zam, w b u zi zap o mn iałaś . Nela zu p ełn ie n ieo czek iwan ie wy b u ch ła ś miech em. Teg o s ię p o n iej n ie s p o d ziewała, b o wid o k b eztro s k o ś miejącej s ię Neli n ależał d o rzad k o ś ci. Tak a s p o n tan iczn a rad o ś ć jes zcze ty lk o d o d awała p rzy jació łce i tak n iek łaman eg o czaru . Do łk i w jej p o liczk ach miały w s o b ie ty le u ro k u , że to ch y b a n iemo żliwe, b y Xawery zak o ń czy ł teatraln y wieczó r ty lk o i wy łączn ie p rzelo tn y m p o żeg n an iem. Co ś b y ło n a rzeczy ! To d lateg o Nela tak d ziwn ie s ię zach o wy wała. Na p ewn o ! Gło ś n y ś miech p rzy jació łk i zamien ił s ię w ro zmarzo n y u ś miech . – Przep ras zam, czy ja p o wied ziałam co ś ś mies zn eg o ? – zap y tała b ard zo p o ważn ie. Nela, zap rzeczając zd ecy d o wan y m ru ch em g ło wy , p o n o wn ie p ars k n ęła ś miech em. – J eżeli my ś lis z, że d zięk i temu id io ty czn emu ch ich o to wi n ie b ęd zies z mu s iała mi o p o wied zieć, co s ię wczo raj międ zy wami d ziało , to jes teś w b łęd zie. Śmiej s ię, ile wlezie, p ro s zę b ard zo . Śmiech to zd ro wie. J a mam czas . Po czek am cierp liwie, aż s ię u s p o k o is z – k łamała jak z n u t, czas u b o wiem n ie miała zb y t wiele, b o d o eg zamin u zo s tały ju ż ty lk o d wa d n i, a ten ju ż p rawie ch y lił s ię k u k o ń co wi. – No mó w! – p o d n io s ła g ło s , u d ając, że traci cierp liwo ś ć. – To mó wis z, że mas z czas ? – zap y tała b ły s k o tliwie Nela. – Czas to p ien iąd z! – p o d s u mo wała, ty m razem s y mu lu jąc wy b u ch zło ś ci. – J eś li ch ces z, żeb y two ja n ajlep s za k o leżan k a d o s tała k o n ieczn e jej d o ży cia s ty p en d iu m n au k o we, to p o win n aś ju ż ją u czy ć, a żeb y zacząć k o rep ety cje, mu s is z o p o wied zieć jej o wieczo rze z Xawery m, b o in aczej w o g ó le n ie b ęd zie mo g ła s k u p ić s ię n a n au ce. – Sk o ro jes t to waru n ek k o n ieczn y … – zaczęła Nela o s tro żn ie.
– Cało wałaś s ię? – zap y tała p ro s to z mo s tu . – Nie – o d p o wied ziała o d razu Nela, zu p ełn ie n ie b u d u jąc d ramatu rg ii ch wili. – Ale z cieb ie jes t … – p rzemilczała teraz ws zy s tk ie o b elg i cis n ące s ię jej n a u s ta. – Nie cało wałam s ię, ty lk o Xawery mn ie p o cało wał. A jednak mam nosa! – p o my ś lała z zad o wo len iem, ale wo lała s ię n ie o d zy wać, n ie ch cąc p rzery wać p rzy jació łce wy wo d u . – Ta to potrafi zbudować dramaturgię… – wciąż ro zmawiała ze s o b ą w d u ch u , ale n ie o d ezwała s ię an i s ło wem, ty lk o czek ała n a to , co p o wie p rzy jació łk a. Nap ięcie n ad al ro s ło , a Nela b u d o wała je, wciąż n iczy m s ię n ie p rzejmu jąc. – I co ? – zap y tała w k o ń cu , o b ru s zając s ię, i to n awet n a p o ważn ie. – J ak to co ? – Nela u d awała, że n ie ro zu mie. – Przecież n a p ewn o wies z lep iej o d e mn ie, jak to jes t… – Co ro zu mies z p rzez to – cy tu ję: – „lep iej o d e mn ie”? – s p y tała n a d o b re ro zeźlo n a, n ie d ając s ię tak łatwo o b łas k awić. – M y ś lę, że s taty s ty czn ie rzecz u jmu jąc, ro b iłaś to w ży ciu więcej razy n iż ja. – A to z jak ieg o p o wo d u ? – Bo w two im mieś cie b y ło p ewn ie wielu zap atrzo n y ch w cieb ie ch ło p ak ó w, a u mn ie n a ws i b y ło ich n ie tak d u żo , a zap atrzo n eg o we mn ie to an i jed n eg o ! – Bo że! Co to w o g ó le za s taty s ty k a?! – zag rzmiała. – Przes tań my d lić mi o czy , ty lk o co ś o p o wied z! – Uwag a! M am zamiar co ś o p o wied zieć! – Nela n ie b y ła s o b ą, n ap rawd ę. – M a u s ta d u żo b ard ziej mięk k ie o d … mo jeg o p o liczk a. Otwo rzy ła s zero k o o czy , zro zu miaws zy , s k ąd wzięły s ię wcześ n iejs ze ch ich o ty p rzy jació łk i. –
Po liczek ?
–
zap y tała.
–
Po cało wał
cię
w
p o liczek ?!
–
p o wtó rzy ła
z n ied o wierzan iem. Nela s k in ęła g ło wą, ale ro zan ieliła s ię tak , jak b y Xawery wy cało wał k ażd y s k rawek jej ciała. M ięciu tk ieg o ciała. Nawet małe s to p y . – Ale b y ł jak iś ero ty czn y p o d tek s t? No ch y b a tak ! – s k o n s tato wała, wid ząc ro zk o ch an y wzro k p rzy jació łk i. – Ch y b a b y ł… – p rzy zn ała w k o ń cu b ez s p ecjaln y ch o p o ró w Nela. – To teraz p amiętaj, ju ż n ig d y n ie d aj ciała! – zaczęła wy k ład z p rzy g o to wan ia d o ży cia w ro d zin ie i zaraz s ię za to s k arciła. – Nie, co ja p lo tę! Właś n ie d aj ciała! – to ch y b a z rad o ś ci z p o wo d u s zczęś cia Neli n ie p o trafiła zeb rać my ś li an i s k ład n ie s ię
wy p o wied zieć. – Ch o d zi mi o to , żeb y ś k u ła żelazo , p ó k i g o rące… M am n ad zieję, że ro zu mies z, co mam n a my ś li – s p o jrzała n a Nelę wy czek u jąco . – Zn amy s ię ju ż tro ch ę – p o wo li zaczęła Nela – więc o b awiam s ię, że ro zu miem cię, o b awiam s ię n awet, że aż za d o b rze cię ro zu miem. Na s ło wa p rzy jació łk i u ś miech n ęła s ię z u lg ą, ale wb rew p o zo ro m wcale n ie wy o b rażała s o b ie Neli i Xawereg o n ag ich w miło s n y m u ś cis k u , ty lk o p o my ś lała o czy mś zg o ła in n y m. I bujaj się, doktorku! Nela wyleczona! – p rzy s zło jej d o g ło wy . – A tak à propos k u cia… – zaczęła o s tro żn ie Nela i s p o jrzała b ard zo wy mo wn ie n a s we n o tatk i zap is an e d ro b n y m maczk iem. – J es tem g o to wa! – g ło ś n o i wy raźn ie wy raziła s wó j zap ał d o n au k i. M iała p ewn o ś ć, że Nelę z Xawery m n a razie łączy ty lk o n iewin n e u czu cie. Ale miała też n iczy m n iezmąco n ą in tu icję, że w p rzy p ad k u ty ch d wo jg a n iewin n o ś ć o k aże s ię d o s k o n ały m p o czątk iem p rawd ziwej fry wo ln o ś ci… M y ś lała teraz o ró żn y ch o d cien iach miło ś ci, n ie b y ło d wó ch tak ich s amy ch , ale ws zy s tk ie s mak o wały ró wn ie d o b rze. Zato p iła s ię w marzen iach , tro ch ę o Neli, tro ch ę o s o b ie. Wes tch n ęła za g ło ś n o , p rzez co p rzy jació łk a zau waży ła jej b u jan ie w o b ło k ach . – M ó wiłaś , że jes teś g o to wa! – Nela zg ro miła ją lek k o , ch o ć n ie leżało to raczej w jej n atu rze. – J es tem, jes tem… – tłu maczy ła s ię b ez p rzek o n an ia. M iała teraz b o wiem o ch o tę n ie n a n au k ę, ty lk o właś n ie n a tę fry wo ln o ś ć. Gd y b y s p o tk ało ją ch o ćb y jed n o s p o jrzen ie, ale p rzy n ajmn iej s u b teln ie fry wo ln e. – To zaczy n amy ! – Nela b y ła n ieu g ięta. – Żeb y zd ać co n ajmn iej n a cztery , mu s is z n au czy ć s ię teg o , co zazn aczy łam n a n ieb ies k o – o b jaś n iła s we k o n k retn e wy mag an ia Nela. – Ale żeb y b y ło ci łatwiej to p rzy s wo ić… – zerk n ęła n a p rzy jació łk ę i wy tłu maczę…
u ś miech n ęła s ię jed n o cześ n ie –
to
tro ch ę ci
to
– Tak n ap rawd ę to wy s tarczy mi trzy … – z ro zb rajającą s ch arak tery zo wała s we ch wilami d o s y ć u miark o wan e amb icje.
ws zy s tk o s zczero ś cią
Nela zach o wała s p o k ó j d u ch a. – Trzy – zaczęła właś n ie b ard zo s p o k o jn ie – to d o s tajes z wted y , g d y n ie d a s ię n au czy ć n a więcej. A s k o ro mo żes z mieć cztery , to n ie ro zu miem, d laczeg o miałab y ś n ie s p ró b o wać – ciąg n ęła Nela, p o p ad ając w to n n u d ziary . – M o g łab y ś n ie p rzy n u d zać? – jej g ło s b rzmiał całk iem in aczej o d teg o , k tó ry m
p rzed ch wilą o d ezwała s ię p rzy jació łk a. Zres ztą zaws ze mó wiły in n y m to n em, ale n ie p rzes zk ad zało im to w k o ń cu d o jś ć d o p o ro zu mien ia. Zaws ze p o trafiły s ię zro zu mieć, p ewn ie d lateg o , że o b ie b ard zo teg o p rag n ęły . By ło tak w k ażd ej s p rawie, n au k o wej i n ie ty lk o . – Teraz p o s łu ch aj… – Nela w mg n ien iu o k a p rzes tała n u d zić i p rzes zła d o k o n k retó w. To zaws ze wy ch o d ziło jej ś wietn ie.
–
J u lk a, Ch ry s te Pan ie! Dlaczeg o , d o d iab ła, n ie o d b ieras z teg o telefo n u ! – wrzes zczała mama d o s łu ch awk i.
Pięknie! Chrystus i diabeł w jednym zdaniu! – p o my ś lała ze zło ś cią. Gd y b y wied ziała, że o d d zwan ia d o mamy p o to , b y wy s łu ch iwać jej wrzas k ó w, n ie s ięg n ęłab y p o telefo n jes zcze d łu g o . – M amo … – s p o k ó j w g ło s ie mo g ła o k u p ić g łęb o k ą n erwicą, ale czeg o s ię n ie ro b i d la d o b ra s p rawy . – Nie o d b ierałam, b o miałam eg zamin . M ama n erwo wo d y s zała d o s łu ch awk i. M u s iało s ię co ś s tać. Przeraziła s ię, b o mama zwy k le k o n tro lo wała ws zy s tk o , n ie ty lk o s wo je s p rawy . Nie zap o min ała o wy wiad ó wk ach , p racach k las o wy ch , s p rawd zian ach , k artk ó wk ach i in n y ch s zk o ln y ch to rtu rach . Od n ajmło d s zy ch lat mu s iała ws zy s tk o wied zieć. Co ? g d zie? k ied y ? Po wtarzała d o zn u d zen ia: „J u lk a! Ucz s ię!”, „J u lk a! Dlaczeg o ty s ię n ie u czy s z!”, „Co d o s tałaś ?”, „J ak wy p ad łaś n a tle k las y ?”, „Czy ja n ap rawd ę mu s zę ci p rzy p o min ać, że za k ilk a d n i zaczy n a s ię s es ja?!”. – Stało s ię co ś ? – zap y tała, s zy b k o tracąc s p o k ó j. – Cio tk a Klara u p ad ła i zwich n ęła n o g ę! – wrzas n ęła ze zło ś cią mama, ale zło ś ć n ie p rzes zk ad zała jej w żało s n y m zawo d zen iu d o s łu ch awk i. – M ó wiłam jej, żeb y n ie s zła s ama d o ap tek i, b y p o czek ała n a mn ie, ale o n a jes t p rzecież n ajmąd rzejs za i n ik o g o n ig d y n ie s łu ch a! Zn ała mamę d o s k o n ale i wied ziała, że s k ło n n o ś ć d o wy o lb rzy mian ia p ro b lemó w, a p o tem d o h is tery zo wan ia b y ła jej n ieo d łączn ą cech ą, k tó ra u jawn iała s ię ze wzmo żo n ą s iłą wted y , g d y d ziało s ię co ś , czeg o mama n ie wp is ała d o s wo jeg o k alen d arza z p rzy n ajmn iej ty g o d n io wy m wy p rzed zen iem. – I co teraz? – zap y tała, k ątem o k a d o s trzeg ając Xawereg o n ad s k ak u jąceg o Neli, g d y o d b ierali k u rtk i z s zatn i. – No s ied zę w s zp italu i czek am, b o jej tę n o g ę ch cą jak o ś u n ieru ch o mić, żeb y s p rawa s ię jes zcze b ard ziej n ie s k o mp lik o wała, ale i tak ws zy s tk o ju ż wy s tarczająco s ię p o k o mp lik o wało ! – mama b y ła w p s y ch iczn ej ro zs y p ce, d lateg o to có rk a mu s iała d o ty ch k o mp lik acji p o d ejś ć b ard zo rzeczo wo . – J ak wró cicie d o cio tk i? – zap y tała więc, u s iłu jąc n ie p o zwo lić mamie n ak ręcić cię i p o p aś ć w n iek o n tro lo wan y p łacz.
– A jak mam wró cić? Au to b u s em ch y b a! – mama p łak ała, jed n o cześ n ie n erwo wo p o d n o s ząc g ło s . – W k tó ry m jes teś cie s zp italu ? – zap y tała, wied ząc, że b ez jej p o mo cy s ię p o p ro s tu n ie o b ejd zie. Całe s zczęś cie s zp ital, w k tó ry m b y ły , mieś cił s ię n ied alek o u czeln i, ch o ć n ies tety s p o ry k awał d ro g i o d d o mu . – Id zies z? – s zep n ęła d o n iej ju ż u b ran a Nela. – Nie – n a mo men t zas ło n iła d ło n ią telefo n . – M am ro d zin n ą aferę, id źcie b eze mn ie. Nela zd awała s o b ie s p rawę z p o wag i ro d zin n y ch tarap ató w, więc p rzes łała jej s zy b k ieg o cału s a, wied ząc, że n ie czas n a ro zwlek łe p o żeg n an ia. Xawery u ś miech n ął s ię ty lk o , zu p ełn ie n iezmartwio n y o b ro tem s p rawy . Miły, sympatyczny, ale jednak chłop… – n aty ch mias t s k o men to wała w my ś lach jeg o u ś miech , k tó ry wy n ik ał z rad o ś ci, że b ęd zie miał Nelę ty lk o d la s ieb ie. Nie b ęd zie ś wiad k ó w jeg o ewen tu aln y ch , d aj Bo że, zalo tó w. – To b ieg n ę d o was ! – o d ezwała s ię zn ó w d o mamy . – Będ ę za k wad ran s ! – p o s p ies zn ie s k o ń czy ła ro zmo wę, celo wo n ie d o p u s zczając mamy d o g ło s u . Właś ciwie n ie mu s iała d o p u s zczać jej d o g ło s u , p o n ieważ i tak wied ziała, co b y u s ły s zała, g d y b y jej ro d zicielk a mo g ła s ię w tej ch wili ro zg ad ać. Zaraz zalałab y ją fala matczy n y ch żali, że n iczeg o w ży ciu n ie mo że s o b ie zap lan o wać, b o „zaws ze co ś wy p ad n ie!”. Tak a właś n ie b y ła n iep is an a zas ad a rząd ząca ży ciem mamy . A s k o ro d ziś miała wy b rzmieć jes zcze n ieraz, to n ie b y ło s en s u , b y p o zwalać n a tę n iek o ń czącą s ię litan ię ju ż teraz i w d o d atk u jes zcze za to p łacić. Ub rała s ię p o s p ies zn ie w k u rtk ę, k tó rą wcis n ął jej w ręce Xawery . Od razu p o wy jś ciu z b u d y n k u mu s iała d o k ład n ie zap iąć k u rtk ę i o tu lić s ię s zalik iem. By ło zimn o jak w p s iarn i. M iała ju ż d o s y ć mro zó w, zimy i ro d zin n y ch afer. Na p o czątk u s p o k o jn ie s zła, ale p rzez mró z i s wo je zd en erwo wan ie n arzu cała s o b ie s zy b s ze temp o . W p ewn y m mo men cie, n ie zważając n a ś lizg awicę, win o wajczy n ię d zis iejs zej afery , zaczęła b iec. Przes tała p ęd zić d o p iero wted y , g d y zo b aczy ła mamę s ied zącą n a s zp italn y m s zaro b u ry m k o ry tarzu , k tó ry ju ż d awn o temu zap o mn iał, co o zn acza s ło wo „remo n t”. By ło tak d lateg o , że o rto p ed ia zn ajd o wała s ię g d zieś w p o d ziemiach , w d o d atk u s łab o o ś wietlo n y ch . – J es teś n ares zcie! – s y k n ęła s p u ch n ięta o d p łaczu mama. Chociaż raz mogłabyś się ucieszyć na mój widok… – p o my ś lała, cies ząc s ię, że ma jes zcze s iłę, b y s ię h amo wać i n ie mó wić n a g ło s ws zy s tk ieg o , co ch o d ziło jej p o g ło wie. Tak
b y ło n ajb ezp ieczn iej. – I tak b ieg łam – p rzy zn ała s ię, p o wo li o p an o wu jąc zad y s zk ę. – Zwario wałaś ?! Nie wy s tarczy , że mam ju ż n a g ło wie p o łaman ą cio tk ę?! Ch o d n ik i o b lo d zo n e, a ta s p o rts men k ę u d aje! M ama b y ła w k o mp letn ej ro zs y p ce. Patrząc n a n ią, có rk a n ie mu s iała s ię d łu g o zas tan awiać d laczeg o . Noga to noga! A dzieci to dzieci! W my ś lach two rzy ła ju ż k o men tarze, z k tó ry mi mama miała ją za ch wilę zap o zn ać. – I co ja b ied n a teraz p o czn ę! Zaczyna się! – b y ła ś wiad o ma, że właś n ie ro zp o czy n ała s ię litan ia, k tó rej n ie ch ciała wy s łu ch iwać p rzez telefo n . – M u s zę ch wy cić za telefo n i zad zwo n ić d o J u s ty n y , żeb y p rzerwała p ak o wan ie, b o n ie czas teraz n a żad n e wo jaże! Ani mi się waż! – wrzas n ęła w my ś lach , ale o d n ieś ć s ię d o p o my s łu mamy zamierzała z ch ło d n y m o p an o wan iem. – A to d laczeg o ? – zap y tała ze s to ick im s p o k o jem. – Przecież s ię n ie ro zd wo ję an i n ie ro ztro ję. Cio tk a M arian n a miała zn o wu wczo raj p rzez cały d zień s tan p o d g o rączk o wy , a p rzecież d o p iero co z ciężk ieg o p rzezięb ien ia s ię wy leczy ła. A Klara? Będ zie teraz n ie d o ży cia. Tak jakby kiedykolwiek było inaczej! – s twierd ziła w d u ch u . – I jak ja s ię d ziećmi zajmę? M o żes z mi to p o wied zieć? Wid o czn ie tak miało b y ć! Po za ty m o d p o czątk u mi s ię ta Barcelo n a n ie p o d o b ała. Co to za p o my s ł?! Przecież mąż żo n ie n a ro czn icę to k wiaty mo że p rzy n ieś ć! Czy trzeb a o d razu d zieci p o b ab k ach zo s tawiać, a s amemu g zić s ię p o h o telach ?! Trzeba! – k rzy k n ęła w d u ch u , u s iln ie s tarając s ię zach o wać cierp liwo ś ć i o k azać mąd ro ś ć w o b liczu g łu p o ty . – Przecież jes tem jes zcze ja! – wtrąciła n erwo wo , p rzery wając mamie wy liczan k ę. – J ak to ty ? – zap y tała mama, u d ając, że n ie ro zu mie tej p ro p o zy cji p o mo cy . – To co ? – zło ś liwa mama n ie miała zamiaru o d p u s zczać. – Kim s ię zajmies z? Ko g o wy b ieras z? Klarę, M arian n ę czy d zieci? – wy rzu ciła z s ieb ie, d ając d o zro zu mien ia, jak tru d n y (p rzy n ajmn iej w d wó ch p ierws zy ch p rzy p ad k ach ) jes t jej o d wieczn y zak res o b o wiązk ó w. – Wy b ieram d zieci! – zd ecy d o wała b ez ch wili n amy s łu . Nie miała złu d zeń , że jej p ewn o ś ć i d etermin acja za ch wilę zo s tan ą p o d d an e p o ważn ej p ró b ie, ale p o wtó rzy ła
d o b itn ie: – Zajmę s ię d ziećmi, k o n iec d y s k u s ji! – Przecież ty s o b ie z n imi n ie p o rad zis z! – zarzu t b y ł jed en , ale za to k o n k retn y . – To zatru d n ię d o p o mo cy Nelę! – s k łamała n a p o czek an iu , b o wied ziała, że Nela ju ż n azaju trz wy b iera s ię d o ro d zin y n a M azu ry , ten wy jazd miał o s ło d zić jej ws zy s tk ie tru d y s es ji, n a s zczęś cie ju ż min io n e. – Z Nelą to co in n eg o ! – mama zaws ze b ard ziej wierzy ła w u miejętn o ś ci in n y ch n iż włas n ej có rk i, zres ztą w o g ó le n ie miała zb y tn ieg o zau fan ia d o s wo ich d zieci. – Ale i tak mu s zę d ać zn ać J u s ty n ie, że s y tu acja s ię s k o mp lik o wała, to mo że jes zcze p rzemy ś li te s wo je wo jaże b ez d zieci. – J a d o n iej zad zwo n ię – zap ro p o n o wała n iezwło czn ie, n ie p o d d ając s ię p s y ch iczn ej p res ji, k tó ra to warzy s zy ła o s tatn im s ło wo m mamy . – A co ty tak n ag le p ierws za w k o lejce d o d zieci jes teś ? – zap y tała mama cy n iczn ie. Na s zczęś cie n ie b y ła zo b lig o wan a d o o d p o wied zi n a p o s tawio n e p rzez mamę p y tan ie, p o n ieważ n a k o ń cu k o ry tarza p o jawiła s ię cio tk a Klara, k tó rej min a mó wiła s ama za s ieb ie. Wid ząc zacięty wy raz twarzy cio tk i, ju ż wied ziała, że wy b ó r o p iek i n ad d ziećmi b ęd zie s trzałem w d zies iątk ę, a n ie we włas n e k o lan o . Lek arz, a mo że s an itariu s z, k tó ry wió zł cio tk ę n a wó zk u in walid zk im, p o u czał ją n a o d ch o d n y m: – Uważamy n a s ieb ie, p ro wad zimy s p o k o jn y , s ied zący try b ży cia. Tak ie s ą mo je zalecen ia. – Do b rze, p an ie d o k to rze – łag o d n o ś ć cio tk i, zwy k le p rzy b ierającej s k rzek liwy to n , s tan o wiła n ie lad a n o wo ś ć. Gd y cio tk a Klara b y ła ju ż co raz b liżej ze s wo ją n o g ą wło żo n ą w g ip s , o n a p o d n io s ła wzro k n a mężczy zn ę, p rzed k tó ry m wred n a cio tk a u d awała całk iem miłą s taru s zk ę. J ed n o s p o jrzen ie wy s tarczy ło , b y s twierd zić, że p an d o k to r b y ł n iczeg o s o b ie. Nies tety g d y p o d awał mamie recep ty z wy p is an y mi lek ami, k tó re n ależało p o d ać cio tce n a wy p ad ek , g d y b y p rzy s zło jej d o g ło wy maru d zić, zau waży ła, że ten n iczeg o s o b ie k awaler n iep o s trzeżen ie zmien ił s tan cy wiln y . J eg o atrak cy jn o ś ć p o leciała n a łeb , n a s zy ję, p o n ieważ n a s erd eczn y m p alcu p o b ły s k iwała mu zło ta o b rączk a. Kied y lek arz o d s zed ł, wcis n ąws zy jej wcześ n iej w d ło ń k u lę n ie p ierws zej n o wo ś ci, n ie b y ło jej an i tro ch ę żal, że n ie ma ju ż n a k im o k a zawies ić. – I co teraz b ęd zie?! – zas k rzeczała cio tk a Klara, p o k azu jąc s wo je p rawd ziwe o b licze. Nawet jej wred n y g ło s b rzmiał n ies tety n a p o wró t zn ajo mo . – J ak to , co b ęd zie?! – o d ezwała s ię s tan o wczo mama. – Nic n ie b ęd zie!
Po rad zimy s o b ie i ju ż! – Ale jak ?! – d o p y ty wała s ię cio tk a Klara. – Przecież ja jes tem teraz b ezrad n a jak małe d zieck o . Będ ę wy mag ała ciąg łej p o mo cy . No tak! Wymagania ciotki Klary! Też mi nowość! – mimo wo ln ie u ś miech n ęła s ię d o s wy ch my ś li. – A to b ie, J u lk a, co ? Nie za wes o ło jes t?! – o b s zto rco wała ją n aty ch mias t mama. – Ta d zis iejs za mło d zież to za g ro s z ws p ó łczu cia n ie ma! – cio tk a Klara d o n o ś n ie d o k o n ała p o d s u mo wan ia ws p ó łczes n eg o p o k o len ia, zu p ełn ie zap o min ając o ty m, że jes t n ies p rawn ą s taru s zk ą wy mag ającą o p iek i d wad zieś cia cztery g o d zin y n a d o b ę. – Ale có ż p o rad zić? Zimn o , g ło d n o , i d o d o mu d alek o ! – cio tk a Klara wp atry wała s ię w s wo ją wło żo n ą w g ip s n o g ę. – Ty lk o n ie trag izu j – p o p ro s iła ją łag o d n ie mama. – I jes zcze w d o d atk u zro b iło s ię ju ż ciemn o ! – cio tk a Klara n ie zamierzała p rzes tać. – M o że wezwiemy tak s ó wk ę p o d s ame d rzwi s zp itala, żeb y cię n ie n arazić n a k o lejn y u p ad ek – zap ro p o n o wała mama. A może jeszcze karocę? – jej my ś li, zwłas zcza te zło ś liwe, ch y b a n ig d y n ie s zły n a u rlo p . Kątem o k a o b s erwo wała, jak mama wy ciąg a z to reb k i p o rtmo n etk ę i zag ląd a d o n iej, wied ząc, że za b ard zo n ie s tać ich n a p o d ró że p o mieś cie tak s ó wk ami. J ed n ak ten wieczó r tak właś n ie miał s ię s k o ń czy ć: lu k s u s o wo . – Tak b ęd zie ch y b a n ajlep iej – ty m razem cio tk a Klara zg o d ziła s ię z s io s trą b ez g d eran ia, ale to ty lk o d lateg o , że w g rę wch o d ziła jej wy g o d a. Po p atrzy ła to n a cio tk ę, to n a mamę i ju ż wied ziała, że to o n a zap łaci za ten lu k s u s , a zap lan o wan ą n a ju tro wizy tę w k s ięg arn i p rzeło ży n a k o lejn y ty d zień , a mo że n awet mies iąc. Co mi tam… – wzru s zy ła w d u ch u ramio n ami i p o s tarała s ię n ie ws łu ch iwać za b ard zo w g d eran ie cio tk i Klary , trak to wała je jak n iezro zu miałą s ek wen cję d źwięk ó w, n ie s k u p iając s ię n a treś ci. Od k ied y d o ro s ła, w to warzy s twie s wo jej s tars zej cio tk i u d awała p o k o rn e cielę, ch o ciaż p o cich u b y ła n iep o k o rn y m b y k iem, n a k tó reg o wy g ad y wan e p rzez cio tk ę b zd u ry d ziałały jak czerwo n a p łach ta to rread o ra.
–
Dlaczeg o tak w ży ciu jes t? – J ak ? – zap y tała, s zy b k o s tawiając k ro k i.
Wracały z Nelą z u czeln i. Właś n ie d o wied ziały s ię, że o s tatn i eg zamin zaliczy ły . Żeg n ały zimo wą s es ję i zamias t cies zy ć s ię z czek ającej je d wu ty g o d n io wej lab y , zach ciało im s ię tru d n y ch ro zmó w o ży ciu . To zn aczy Neli s ię zach ciało . – No tak , że n ie mo żes z b y ć w k ilk u miejs cach n araz. – A to p y tan ie to raczej n ie d o mn ie – u ś miech n ęła s ię d o p rzy jació łk i. – Dlaczeg o ? – zap y tała Nela, zwo ln iws zy k ro k u , p o n ieważ w p rzeciwień s twie d o n iej p refero wała s p o k o jn e s p acery . – Bo n ie zamierzam s ię n ad ty m g ło wić! Zwłas zcza że „b u rd elarze” wy my ś lili s o b ie wy p ad n a n arty , ale s ą n a ty le s zlach etn i, że d ali n am k as ę za ro b o tę, k tó rej n ie o d walimy . To cu d ! Nela! Ży cie jes t p ięk n e, a ty zas tan awias z s ię n ad jak imiś b zd u rami. – Zu p ełn ie mn ie n ie ro zu mies z – wes tch n ęła Nela, n ie k ry jąc s mu tk u . – Wy b acz mi, ale ch y b a jes tem ju ż my ś lami g d zie in d ziej, b o o d ju tra mu s zę p rzez trzy d n i zajmo wać s ię malu ch ami, i to b ez p rzerwy – p o wied ziała n a s wo ją o b ro n ę. – Das z rad ę – g ło s Neli zn ó w zab rzmiał p rzy jaźn ie. – Gd y b y ś mo g ła zo s tać, n a p ewn o ws zy s tk o b y ło b y łatwiejs ze, a tak … – I wracamy d o p u n k tu wy jś cia – s k o n s tato wała z tajemn iczy m u ś miech em Nela. – To zn aczy … ? – wciąż n ie ro zu miała. – To zn aczy , że o d k ąd zaczęły ś my ro zmawiać, ch o d zi mi właś n ie o to . Ch ciałab y m ci p o mó c, mam też o ch o tę ty ch k ilk a wo ln y ch d n i s p ęd zić z Xawery m, ale też b ard zo ch cę zo b aczy ć s ię z ro d zicami i d zieciak ami. Dzieciak ami Nela n azy wała s we ro d zeń s two , ale s ło wo to wy mawiała z o g ro mn y m u czu ciem. – I co ja mam zro b ić? – zak o ń czy ła s wó j wy wó d . Zatrzy mały s ię n a p rzy s tan k u z n ad zieją, że p u s tk i wcale n ie o zn aczają, iż s p ó źn iły s ię n a tramwaj. – Nie my ś leć za d u żo . Nie zas tan awiaj s ię za b ard zo n ad ży ciem, b o s zk o d a b y ło b y , g d y b y ś zwario wała, zwłas zcza że n ajb ard ziej cen ię s o b ie w to b ie właś n ie
n o rmaln o ś ć. A tak p o za ty m to jes tem b ard zo ciek awa, co n ajb ard ziej cen i w to b ie Xawery – zap y tała z zaciek awien iem, s u g eru jąc, że o d p o wied ź Neli p o win n a d o ty czy ć n ie ty lk o s fery o s o b o wo ś cio wej. – Ak u rat d ziś to p ewn ie n ic we mn ie n ie cen i, b o jak s ię d o wied ział, że ju tro wy jeżd żam, i to n a p o n ad ty d zień , to s ię s tras zn ie n ab zd y czy ł. – A to ci d o p iero b zd y k ! – ro ześ miała s ię. – Nie my lić z b zy k – u ś ciś liła z ro zb awien iem. – Zazd ro s zczę ci d o b reg o h u mo ru , b o mn ie jak o ś wcale n ie jes t d o ś miech u . – To p o co s ię martwis z? J ak k o ch a, to p o czek a! – ch ciała, b y zafras o wan a p rzy jació łk a ro zwes eliła s ię p rzy n ajmn iej o d ro b in ę. – A jak n ie p o czek a? – min a Neli ws k azy wała n a to , że wy s iłk i p rzy jació łk i s p ełzły n a n iczy m, a jej n as tró j wcale s ię n ie p o p rawił. – To p o co ci tak i k rety n i eg o is ta? – jak zwy k le w to warzy s twie Neli p rzes ad ziła ze s zczero ś cią. – To n ie tak … On jes t fajn y . Nawet ch ciał, żeb y ś my p o jech ali g d zieś razem. Proszę, jaki szybki! – ty m razem u d ało s ię jej u g ry źć w języ k zawczas u . – Co ś ty ?! – zro b iła wielk ie o czy . Wid o czn ie p rzez tę h ecę z cio tk ą Klarą co ś p rzeo czy ła. – Nap rawd ę – Nela mó wiła b ard zo cich o , wręcz ws ty d liwie. – J eg o ro d zice mają ch atk ę w Zak o p an em. Sami p o jech ali n a n arty g d zieś za g ran icę… – A ch atk a s ię zmarn u je – jęk n ęła żało b n ie. – Czemu wciąż żartu jes z? – Nela s p o jrzała n a n ią wzro k iem, k tó ry z n as tro jem d o żartó w n ie miał wiele ws p ó ln eg o . – A co n am p o zo s tało ? Też miałam in n e p lan y , a tu co ? Dzieci, zu p k i, k u p k i, p łacze p o n o cy , a jak to s ię s k o ń czy , to n ajg o rs ze d o p iero s ię zaczn ie! Czek a n a mn ie cio tk a Klara i jej k o ń czy n a w g ip s ie. Ob iecałam mamie z ręk ą n a s ercu , że p o s p rzątam mies zk an ie cio tk i, i to tak s o lid n ie, b o tam u n iej to teraz ws zęd zie k o ty wis zą, a Pan Hrab ia n ie lu b i k o n k u ren cji. A jak ju ż s ię z ty m u p o ram, to n ie wy o b rażam s o b ie, żeb y cio tce M arian n ie też n ie p o s p rzątać. No i ferie s ię s k o ń czą, n awet n ie zd ążę d o cieb ie p o jech ać… – A ch ciałab y ś ? – ro zp ro mien iła s ię n aty ch mias t Nela. Zro b iło s ię jej wes o ło , p ewn ie n a ws p o mn ien ie teg o ro czn y ch wak acji, p o d czas k tó ry ch ty d zień s p ęd ziły razem w ro d zin n y m d o mu Neli n a M azu rach . By ło b o s k o . Od p o czy wały wś ró d k ró w, d o jarek , k an ek z mlek iem, o k o liczn y ch s ąs iad ó w, żó łty ch
mleczy p o ras tający ch łąk i d zierżawio n e p rzez ro d zicó w Neli, o to czo n e lu d źmi z s ercem n a d ło n i. Wo k ó ł b ieg ały u mo ru s an e i s zczęś liwe d zieci – ro d zeń s two Neli, wy ch o wu jące s ię w tej k rain ie mlek iem i mio d em p ły n ącej. – No jas n e! – zag rzmiała. Ro ześ miała s ię i p o raz k o lejn y s tan ął jej p rzed o czami b łęk it mazu rs k ieg o n ieb a, p o k tó ry m s u n ęły ch mu ry p rzy b ierające mag iczn e k s ztałty . Płatały czaro d ziejs k ie fig le, b o p rzy p o min ały jej i Neli za k ażd y m razem co in n eg o . – To mo że s ię jed n ak u d a – ro zmarzy ła s ię Nela. – Przy jed ź ch o ciaż n a k ilk a d n i, a p o tem wró cimy tu razem. – Na razie jes zcze n ic n ie wiem – ch ciała, b y d o b ry n as tró j Neli trwał jak n ajd łu żej, ale mu s iała b y ć realis tk ą. – Zo b aczy my . Przecież b ęd ziemy w k o n tak cie. Gd zie ten ch o lern y tramwaj?! – Ch y b a ch ce, żeb y ś my zamarzły . – Nela ch u ch n ęła ro zg rzan y m o d d ech em n a s zy b ę wiaty p rzy s tan k u i n ary s o wała małe, k s ztałtn e s erd u s zk o . – Czy li zak o ch ałaś s ię – p o d s u mo wała s y tu ację, n ie o d ry wając wzro k u o d ry s u n k u , k tó ry zd ąży ł ju ż zamarzn ąć. Nela n ie p o twierd ziła, ale też n ie zap rzeczy ła. Za to u ś miech n ęła s ię. O to właśnie chodziło! – p o my ś lała, wid ząc, jak u ś miech Neli n ies tety n ik n ie. – Ty lk o n ie my ś l za d u żo – p o p ro s iła s erd eczn ie. – M y ś lis z, że tak s ię d a… – Nela b y ła zn ó w s mu tn a. – Nie wiem, czy s ię d a – o d p o wied ziała, wied ząc, że wcale s ię tak n ie d a, a p rzy n ajmn iej n ie jes t to tak ie łatwe. – Ale p o jed zies z d o s zp itala? – Nela n ag le zmien iła temat, b o ju ż my ś lała o ty m, że w n ajb liżs zy p o n ied ziałek n ie b ęd zie mo g ła s p o tk ać s ię z d ziećmi. – M a s ię ro zu mieć! – o d p o wied ziała, cies ząc s ię, że s ą s p rawy , w k tó ry ch Nela mo że całk o wicie n a n iej p o leg ać. Po za ty m w o d d ali mig o tały ju ż ś wiatła zb liżająceg o s ię tramwaju . Na wizy tę w s zp italu n ap rawd ę s ię cies zy ła, ch o ć n ie zaws ze b y ła to p rzy jemn o ś ć. Od wied zin y d zieci to mo men t, k ied y mo g ła w o d p o wied n i s p o s ó b s p o jrzeć n a s ieb ie i ś wiat. Wted y p atrzy ła z p ers p ek ty wy czło wiek a, k tó ry miał mn ó s two p o wo d ó w, b y cies zy ć s ię ży ciem. Należało d o cen iać n awet k ło p o ty , p o n ieważ w p o ró wn an iu z rzeczy wis to ś cią s zp italn ą częs to s p ad ały d o ran g i n ajzwy k lejs zy ch n ied o g o d n o ś ci. A p rzecież n awet n ajwięk s ze n ied o g o d n o ś ci mo żn a zn ieś ć. His to rie s zp italn e u zmy s ławiały jej, że w ży ciu czło wiek p o trafi n ap rawd ę wiele u d źwig n ąć. Dźwig a
s wó j ciężar s am lu b z p o mo cą n ajb liżs zy ch , k tó rzy p rzy d ają s ię n awet wted y , g d y n ie d y s p o n u ją s iłą n ad lu d zk ą i o k azu je s ię, że s ami s ą ty lk o lu d źmi. Drzwi tramwaju o two rzy ły s ię, więc o n e ws iad ły d o n ieg o czy m p ręd zej. By ł p rawie p u s ty , u s iad ły zatem o b o k s ieb ie. To , że za ch wilę miały s ię p o żeg n ać, d la o b u b y ło p rzy k ro ś cią, k tó ra – jak k ażd a in n a – miała s wą d o b rą s tro n ę. Uzmy s ławiała, że ch o ć n ie zn ały s ię jes zcze s zczeg ó ln ie d łu g o , to d zięk i wzajemn y m s taran io m s two rzy ły relację, k tó rej n ies tras zn e s ą żad n e k ło p o ty . M o g ły n a s ieb ie liczy ć w k ażd ej s y tu acji. – Po wied z, czy jes t s zan s a, że p rzy jed zies z? – Nela wy d awała s ię zd ro wo p o ru s zo n a. – Szan s a jes t zaws ze – o d p o wied ziała, n ie ch cąc g as ić en tu zjazmu p rzy jació łk i. – Nap rawd ę tak s ąd zis z? – Nela zad ała p y tan ie tak , jak b y n ie ch o d ziło jej ty lk o o p lan y wy p o czy n k u p o s es ji, ale o co ś zn aczn ie b ard ziej p o ważn eg o . – Nie, n a n ib y ! – o d p o wied ziała p rzewro tn ie, b y n iep o trzeb n ie n ie b u d zić n ad ziei, b o ch o ć n ad zieja b y ła b ard zo ważn a, to p o trafiła b y ć też złu d n a. – Będ zies z s ię o d zy wać? – zap y tała Nela, zb ierając s ię ju ż n ies tety d o wy jś cia. Przy s tan ek , n a k tó ry m miała wy s iąś ć, b y ł ju ż w zas ięg u wzro k u . – Pewn ie, że b ęd ę! Nie martw s ię, a jak mi k ażes z, to n awet Xawereg o mo g ę s k o n tro lo wać, jak b y trzeb a b y ło , o czy wiś cie… – Nie trzeb a – u ś miech n ęła s ię Nela, s to jąc n ad n ią. – Przecież wiem! – ws tała i p rzy tu liła s ię d o p rzy jació łk i n a k ró tk ą ch wilę, ale to wy s tarczy ło . – Cześ ć! Ucału j o d e mn ie ro d zin k ę! – J as n a s p rawa! – o d p o wied ziała Nela i wy s k o czy ła z tramwaju w o s tatn iej ch wili. Tramwaj zn ó w ru s zy ł. Bez Neli o d razu p o czu ła s ię b ard zo s amo tn a. Ch ciała d o n iej p o jech ać, ale tu , n a miejs cu , miała s p o ro d o załatwien ia. M u s iała p o mó c mamie, k tó ra p rzez o s tatn ie d n i mio tała s ię jak ry b a w s ieci, martwiąc s ię o ws zy s tk ich d o o k o ła. M iała k u temu n ad zwy czajn e zd o ln o ś ci, jak mało k to . Od k ilk u d n i n ie d ało s ię z n ią wy trzy mać. Wrzes zczała b ez p o wo d u , a raczej b ez wy raźn eg o p o wo d u . Bo czy b ałag an wy p ełzający z p o k o ju n a k o ry tarz to p o wó d d o ws zczy n an ia awan tu ry ? No ch y b a n ie! Wes tch n ęła i jak zwy k le o tej p o rze o b s erwo wała z tramwaju k o lo ry mig o cząceg o n eo n ami mias ta, o d b ijające s ię n a jej twarzy . Ob iecała s o b ie, że ju tro , zan im wy b ęd zie z d o mu n a całe trzy d n i d o ch ło p có w, zro b i tak i p o rząd ek w p o k o ju , że mamie o k o zb ieleje i p rzy n ajmn iej p rzez jak iś czas n ie b ęd zie mu s iała wy s łu ch iwać
maru d zen ia: „Po wied z mi, J u lk a, jak to mo żliwe, że ci lu d zie s ą zad o wo len i z two jeg o s p rzątan ia?! M am ty lk o n ad zieję, że w p iątk i n ie jes teś ty lk o d amą d o to warzy s twa Neli, b o n ie wy b aczy łab y m ci n ig d y , g d y b y m s ię d o wied ziała, że… ”. No właś n ie! „Nie wy b aczy łab y m ci n ig d y , g d y b y m s ię d o wied ziała, że… ” – tak b rzmiała k o lejn a u lu b io n a k wes tia mamy . Zn ała ich tro ch ę. Ws zy s tk ie s p rawiały , że n awet jeś li w my ś lach p o s tęp o wała wb rew zas ad o m d o b reg o wy ch o wan ia, to i tak w rzeczy wis to ś ci zach o wy wała s ię jak p an ien k a z d o b reg o d o mu . Bo w tak im właś n ie d o mu , s tarając s ię s p ro s tać ro zliczn y m wy mag an io m mamy , wy ro s ła. A mama jak to o n a, mo g ła wk u rzać s ię d o g ran ic p s y ch iczn ej wy trzy mało ś ci s wo jej i in n y ch , ale w k o ń cu i tak zaws ze o d walała k awał d o b rej ro b o ty . A że to warzy s zy ły temu wrzas k i i awan tu ry , to zu p ełn ie in n a h is to ria… Pewn ie in aczej n ie u miała. M o że to z ro d zin n eg o d o mu wy n io s ła p rzek o n an ie, że s p o k ó j jak o meto d a wy ch o wawcza s p rawd za s ię ty lk o w p rzy p ad k u n ieliczn y ch . Zap ewn e mama b ała s ię, że jej n ajmło d s za có rk a n ie n ależy d o tej ch lu b n ej mn iejs zo ś ci. I p ewn ie b y ło w ty m ziarn o p rawd y , p o n ieważ o n a lu b iła ch ad zać włas n y mi ś cieżk ami, ale n ie ch ciała b y ć o d lu d k iem. Dlateg o z wielk ą p rzy jemn o ś cią wy s iad ła z tramwaju , w k tó ry m n ie licząc ś mierd ząceg o p ijaczk a i p an i mo to rn iczy , b y ła s ama jak p alec. Gd y zb liżała s ię d o k latk i s wo jeg o b lo k u , wied ziała, że mama n ie s p rząta teraz p o k o lacji, jak in n e k o b iety w tu tejs zy ch mały ch k u ch n iach miały to w zwy czaju o tej p o rze. By ła p ewn a, że mama ju ż g o tu je o b iad n a ju tro , b o M arian n a mu s i s ię d o b rze o d ży wiać, żeb y p as k u d n e wiru s y i b ak terie d ały jej w k o ń cu s p o k ó j, a Klara jak zajmie czy mś u s ta, to wy d aje s ię b ard ziej zn o ś n a, p rzy d a s ię też, żeb y ch ło p cy J u s ty n y p rzy n ajmn iej p rzez d wa d n i zajad ali d o b rą b ab cin ą zu p ę. J ech ała win d ą i ch o ć wied ziała, że w d o mu n a p o witan ie n ik t jej n ie p rzy tu li, n ie u s ły s zy też żad n eg o d o b reg o s ło wa, to cies zy ła s ię, że d o n ieg o wraca. Bo p rzecież n ie ma to jak w d o mu . Nawet wted y , g d y zamias t „d o b rze, że ju ż jes teś ”, u s ły s zy : „Co tak p ó źn o ? Gd zieś s ię p o d ziewała?! M o że b y ś mi w k o ń cu ch o ciaż tro ch ę p o mo g ła, b o ju ż mi to b o k ami wy ch o d zi!”. Wy s iad ła z win d y i s tan ęła p rzed d rzwiami, za k tó ry mi p ó k i co b y ło cich o . I ch o ć n ie zwy k ła wy p o wiad ać s wy ch my ś li n a g ło s , b o zazwy czaj s ię d o teg o p o p ro s tu n ie n ad awały , d ziś zach o wała s ię in aczej. Uś miech n ęła s ię p o d n o s em, zan im o two rzy ła d rzwi, i p o wied ziała d o s ieb ie całk iem g ło ś n o : „n ie ma to jak w d o mu ”. Panie Boże, dziękuję Ci, że go mam… – d o d ała w my ś lach z wd zięczn o ś cią.
–
Do b rze, ju ż d o b rze! Nie ró b ze mn ie k rety n k i! To ty lk o trzy d n i! – wczo raj p rzed p o łu d n iem, g d y ty mi s ło wami żeg n ała s io s trę, zu p ełn ie n ie zd awała s o b ie
s p rawy z teg o , jak ą o d p o wied zialn o ś ć n a s ieb ie b ierze. Dziś n ato mias t miała ju ż tę ś wiad o mo ś ć. Przez p ó łto ra d n ia p rzek o n ała s ię, że o p iek a n ad d wo ma ch ło p cami p rawie w ty m s amy m wiek u to co ś , p rzy czy m wy s iad ają s p o rty ek s tremaln e, za k tó re z o b awy o włas n e ży cie n ig d y b y s ię n ie wzięła. Gd y b y ch o d ziło ty lk o o o p iek ę n ad malu ch ami, to n ie b y ło b y jes zcze tak źle, ale o d p o n ad trzech g o d zin d o teg o ws zy s tk ieg o d o s zło jes zcze ciążące jej n ajb ard ziej p o czu cie o d p o wied zialn o ś ci. Ch o d ziła p o zag raco n y m zab awk ami mies zk an iu , k tó reg o wczo raj wieczo rem n ie p o s p rzątała, wied ząc, że b ez s en s u s ię wy s ilać, b o n azaju trz wieczo rem n ie b ęd zie p o ty m ś lad u . To n ęła więc w zab awk ach , tu ląc d o s ieb ie ro zg o rączk o wan e ciało Ty mk a. Szy mo n całe s zczęś cie zas n ął p rzy b ajk ach i w u b ran iu ch rap ał w n ajlep s ze. Nad al s ły ch ać b y ło s zu m k res k ó wek , k tó re telewizja n a s zczęś cie emito wała n awet p ó źn y m wieczo rem. Gd y b y n ie to , że Ty mek n ie d ał s ię n awet n a s ek u n d ę o d ło ży ć d o łó żeczk a, z p ewn o ś cią zajęłab y s ię ju ż Szy mk iem. Nies tety p o mimo k ilk u p ró b i tak s ię to n ie u d ało . O ty le d o b rze, że Ty mek , zmęczo n y g o rączk ą, w k o ń cu u s n ął. Nies tety s en miał b ard zo n ies p o k o jn y . Dlateg o n ad al n o s iła g o n a ręk ach , n ie mając s erca zn ó w d o p ro wad zać g o d o żało s n eg o p łaczu . Sn u ła s ię p o mies zk an iu , czek ając n a wieś ci o d Krzy ch a, k tó ry n a o d leg ło ś ć p o d jął d ecy zję, że n ie p o wie o zais tn iałej s y tu acji J u s ty n ie, g d y ż ta ś lad em włas n ej matk i z p o wo d u ch o ró b s wo ich d zieci traciła p s y ch iczn ą ró wn o wag ę. Ko n tro lu jącej ją p rawie co g o d zin ę mamie p o wied ziała, że ws zy s tk o w p o rząd k u , p o p ro s iła jed y n ie, b y p rzes tała ju ż d ziś wy d zwan iać, b o p o b u d zi ch ło p có w. M amę zatem miała z g ło wy . Ch o d ziła p o mies zk an iu , s tarając s ię zach o wać s p o k ó j i z n iecierp liwo ś cią czek ała n a telefo n o d s zwag ra, k tó ry z Barcelo n y u s iło wał s k o n tak to wać s ię z jak imś s wo im k u mp lem p ed iatrą, b y ten , n ie zważając n a p ó źn ą p o rę, p o d jech ał z d ru g ieg o k o ń ca mias ta i o b ejrzał g o rączk u jąceg o Ty mk a. Wied ziała, że Krzy ch u zareag u je s p o k o jn ie, d lateg o to z n im p o s tan o wiła s ię s k o n tak to wać w p ierws zej k o lejn o ś ci. Razem p o s tan o wili, że n ajlep iej d la ws zy s tk ich b ęd zie, jeś li wieś ci o g o rączce Ty mk a n ie d o trą an i d o J u s ty n y , an i d o n ik o g o in n eg o , b o teraz p o trzeb n y b y ł s p o k ó j, a n ie h is teria w k raju i p o za jeg o g ran icami. Zatem k rąży ła p o wo ln ie p o mies zk an iu , jed n o s tajn ie b u jając
ro zg o rączk o wan eg o ch ło p ca. Dla zajęcia czy mś my ś li b ez p rzerwy n u ciła walca z Nocy i dni i s tarała s ię mimo ws zy s tk o , w p rzeciwień s twie d o b o h aterk i filmu , n ie p o p aś ć w melan ch o lię i n ie wy lewać mo rza łez. Pó k i co wy ch o d ziło jej to w miarę d o b rze. Nu cąc, rad ziła s o b ie ze zd en erwo wan iem i o czek iwan iem n a telefo n o d Krzy ch a. Co ś d łu g o n ie o d d zwan iał, a Ty mek b y ł wciąż g o rący jak wy jęty z p ieca ru mian y ro g alik . W k o ń cu jej n u cen ie p rzerwał d zwo n ek telefo n u , n a k tó ry czek ała z u tęs k n ien iem. – I co ? – o d eb rała p rawie n aty ch mias t, s tarając s ię mó wić cich o i n ie wy k o n y wać g wałto wn y ch ru ch ó w. – Przy jed zie – p o wied ział Krzy ch u rzeczo wo . Wid o czn ie o b o je n ie mieli s iły n a n iep o trzeb n e k o n wen an s e. – Kied y ? – zap y tała, p rawie wch o d ząc mu w s ło wo . – J u ż s k o ń czy ł d y żu r, ty lk o ma jes zcze jak iś b ard zo tru d n y p rzy p ad ek , ale jak ty lk o s ię z n im u p o ra, to ws iąd zie w s amo ch ó d i b ęd zie. – Ale p o wied ział, ile to jes zcze mo że p o trwać? – zap y tała n ie wiad o mo p o co , s k o ro i tak n ie miała in n eg o wy jś cia, jak ty lk o cierp liwie czek ać. – Go d zin ę, g ó ra d wie – o d p o wied ział i ro złączy ł s ię. Nie miała wy jś cia. Krzy ch u b y ł n a p o d s łu ch u , d lateg o s k o ń czy ł ro zmo wę. J ej p o zo s tawało ty lk o cierp liwie czek ać. Daj Boże, żeby przyjechał jakiś specjalista, a nie konował… Wciąż n u ciła, mo d ląc s ię w d u ch u . Od ło ży ła telefo n g d zieś o b o k ś cis zo n eg o telewizo ra. Nie p rzes tawała n u cić i z d zieck iem n a ręk u zaczęła zb ierać zab awk i z p o d ło g i, k u cając co ch wila, b y u p o rząd k o wać zag raco n ą p rzes trzeń , żeb y lek arz n ie p rzewró cił s ię o d razu p o wejś ciu . W n o rmaln y ch waru n k ach p o s p rzątan ie s alo n u zajęło b y jej p ięć, n ajwy żej d zies ięć min u t, ale tak ich waru n k ó w teraz n ie b y ło . Po p rawiła k o cy k , p o d k tó ry m w załaman iu n aro żn ik a w s alo n ie s p ał Szy mo n , jeg o czo ło n a s zczęś cie miało n o rmaln ą temp eratu rę. Nie wied ziała, jak d łu g o wy k o n u je d ziwn e p rzy s iad y , ale p o p ewn y m czas ie n a p o d ło d ze n ie walały s ię ju ż żad n e zab awk i. Ws zy s tk ie u d ało jej s ię p o zb ierać i p o wk ład ać d o wielk ieg o p las tik o weg o p rzezro czy s teg o p o jemn ik a w p o k o ju ch ło p có w. Gratu lo wała s o b ie, że n a n is k im s to lik u w s alo n ie, s to jący m tu ż p rzy n aro żn ik u , u trzy mała p o rząd ek , a k u ch n ię u d ało jej s ię o g arn ąć p o p o łu d n iu , g d y Ty mek jes zcze s p o k o jn ie s p ał w wó zk u , a Szy mo n b awił s ię d łu g ą n itk ą u g o to wan eg o mak aro n u . Ciąg n ął n itk ę w tę i z p o wro tem p o p o d ło d ze w k u ch n i. Gd y u s ły s zała iry tu jący p is k d o mo fo n u , d o s k o czy ła d o n ieg o w temp ie g azeli, o b awiając s ię, że k o lejn y d źwięk o b u d zi ch ło p có w. – J u ż o twieram – s zep n ęła d o b iałej s łu ch awk i zu p ełn ie tak , jak b y d wa p iętra
n iżej s tał Krzy ch u , a n ie jak iś o b cy facet. Wciąż d ziałała s zy b k o jak s tru ś p ęd ziwiatr. Wró ciws zy d o s alo n u , u p ewn iła s ię, że Szy mo n ś p i w n ajlep s ze, ch o ciaż p rzek ręcił s ię n a b o k . Ty mek n ies tety zaczął s ię k ręcić i n erwo wo wzd y ch ać. Nie p rzerażało jej ju ż, że s ię p rzeb u d zi, p o n ieważ i tak za ch wilę miał p rzejś ć b ad an ie i zn aleźć s ię w in n y ch , miała n ad zieję, że k o mp eten tn y ch , ręk ach . Z k ręcący m s ię co raz b ard ziej malu ch em w ramio n ach p o d es zła d o d rzwi wejś cio wy ch i lek k o je u ch y liła. Nu ciła d alej, ale b ard zo cich o , b y mó c n as łu ch iwać k ro k ó w n a s ch o d ach . Win d y w b u d y n k u n ie b y ło . Kro k ó w n ie u s ły s zała, ale n ieb awem ro zleg ło s ię b ard zo d elik atn e p u k an ie. Na mo men t o d erwała d ło ń o d p leck ó w Ty mk a, b y o two rzy ć s zerzej d rzwi i wp u ś cić d o ś ro d k a n ie ty lk o s łu p ś wiatła, ale ró wn ież… Ho u s e’a. M elo d ia zamarła jej n a u s tach . Przeży łab y ch y b a d u żo mn iejs zy s zo k , g d y b y zo b aczy ła d u ch a. Ale p rzed d rzwiami s tał czło wiek z k rwi i k o ś ci. Co więcej, miała wrażen ie, że ta is to ta lu d zk a p rzez u łamek s ek u n d y miała in n y wy raz twarzy n iż ten , d o k tó reg o zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić. J es zcze n ig d y n ie wid ziała Ko ch an o ws k ieg o u ś miech n ięteg o . A teraz p rzez ch wilę miała wrażen ie, że jeg o k amien n a twarz p rzy b rała n iezn aczn ie in n y , mn iej s u ro wy wy raz. J ed n ak n ie b y ła p ewn a, czy b y ł to u ś miech , czy p o p ro s tu lek k ie zd ziwien ie. Wid o czn ie lek arz też n ie s p o d ziewał s ię, że u d zieci s wo jeg o zn ajo meg o , mo że n awet p rzy jaciela, s p o tk a wo lo n tariu s zk ę z włas n eg o o d d ziału . Zres ztą jeg o min a mo g ła n iczeg o n ie o zn aczać. Ord y n ato r b y ł p ewn ie ty p em, k tó ry ró wn ie d o b rze mó g ł n ie p amiętać, że ju ż wcześ n iej g d zieś wid ział twarz tej d ziewczy n y . – Do b ry wieczó r – p rzy witał s ię b ard zo cich o . Us ły s zała jeg o g ło s wy raźn ie, b o ab s o lu tn ej cis zy mies zk an ia n ie mącił ju ż walc, k tó ry k o jarzy ł jej s ię z mężczy zn ą u b ran y m w b iały , mo k ry i wy b ru d zo n y frak , trzy mający m w d ło n iach b u k iet żó łtawy ch n en u faró w. – Do b ry wieczó r – u d ało jej s ię o d p o wied zieć z o p an o wan iem w g ło s ie. – By łb y m wcześ n iej, ale… – Wiem – n ie d ała mu d o k o ń czy ć. – Pro s zę – u s u n ęła s ię z p rzejś cia i zap ro s iła g o wzro k iem d o ś ro d k a. Zamk n ęła za n im d rzwi, w zu p ełn o ś ci ro zu miejąc fak t, że mó g ł p o jawić s ię d o p iero teraz. Wied ziała, że n a o d d ziale, k tó remu s zefo wał, d ziało s ię d u żo i b ard zo tru d n o b y ło z n ieg o wy jś ć. M iała ś wiad o mo ś ć, że wy k o n y wał k awał d o b rej ro b o ty , k tó ra zaczy n ała s ię wcześ n ie ran o i wcale n ie k o ń czy ła zamk n ięciem d rzwi g ab in etu o g o d zin ie s zes n as tej. – M o g ę? – zap y tał i s p o jrzał p y tająco n a ś cien n y wies zak n a u b ran ia wis zący
w p rzed p o k o ju . – Pro s zę b ard zo – o d p o wied ziała s zy b k o , więc p o wies ił n a n im s wo ją k u rtk ę. – Gd zie mo g ę u my ć ręce? – zap y tał rzeczo wo . Ws k azała mu d rzwi łazien k i. Zn ik n ął za n imi b ez s ło wa. Wied ziała, że Ko ch an o ws k i u ch o d zi n a o d d ziale za s p o k o jn eg o , p o ważn eg o i mało mó wn eg o faceta. Teraz, g d y p atrzy ła n a zamk n ięte d rzwi łazien k i i s ły s zała d o ch o d zący zza n ich s zu m wo d y , p o jęła, że w d o d atk u jes t zamk n ięty w s o b ie. M a w s o b ie co ś z o d lu d k a, ch o ć o taczają g o lu d zie. Nies tety wciąż n o wi. Ch y b a d o s trzeg ła to ju ż wcześ n iej, ale d o tej p o ry my ln ie in terp reto wała. Wcześ n iej wy d awał jej s ię p o p ro s tu n ad ęty m b u fo n em. Dziś w mg n ien iu o k a zro zu miała, że z b u fo n em n ie miał n ic ws p ó ln eg o . Gd y wy s zed ł z łazien k i, o n a tk wiła wciąż w ty m s amy m miejs cu i z p ewn o ś cią wy g ląd ała jak id io tk a, ale mo g ła s ię ty m zu p ełn ie n ie p rzejmo wać, b o lek arz s k u p ił s ię n a mały m p acjen cie. Do tk n ął czó łk a Ty mk a i s k o men to wał g o rączk ę s ło wami: – Rzeczy wiś cie, malu s zek ro zp alo n y . M y ś lała, że s ię p rzes ły s zała. Nie wy g ląd ał n a faceta, k tó ry p o trafi u ży wać p ies zczo tliwy ch zd ro b n ień . Wid o czn ie czas em to ro b ił, lecz ty lk o w k o n tak cie z p acjen tami, a o n a n ajwy raźn iej n ie p o win n a zajmo wać s ię o cen ian iem jeg o o s o b o wo ś ci, p o n ieważ cały czas ch y b iała. – Nies tety b ęd ziemy mu s ieli g o o b u d zić – p o wied ział, p atrząc n a małeg o , n a n ią n awet n ie zerk n ął. – Gd zie mo żemy g o p o ło ży ć? – s p y tał k o n k retn ie. W
d als zy m
ciąg u
zach o wy wała
s ię
jak
id io tk a,
d lateg o
k o mp letn ie
p o d en erwo wan a p o d es zła d o o g ro mn eg o n aro żn ik a, n ajwięk s zeg o meb la w mies zk an iu . Na s zczęś cie zn alazła n a n im d o s k o n ałe miejs ce d o b ad an ia, p o n ieważ jak iś czas temu zmien iała tam Ty mk o wi p ielu ch ę. Ko cy k , k tó ry wted y ro zło ży ła, wciąż leżał w ty m s amy m miejs cu . Od k leiła o d s ieb ie ciałk o malu ch a i u ło ży ła je n a k o cy k u . Ko ch an o ws k i s tał o b o k . Nie zau waży ła, k ied y p o wies ił s o b ie n a s zy i s teto s k o p . – Pro s zę g o ro zeb rać – u s ły s zała cich e s ło wa, więc s tarając s ię, b y mały p ó k i co s ię n ie o b u d ził, d elik atn ie o d p in ała zatrzas k i jeg o p id żamk i. Do s trzeg ała o b o k s ieb ie b iel k o s zu li o rd y n ato ra, k o n tras tu jącą z g ran atem s wetro wej k amizelk i w s zp ic. Gd y Ty mek miał n a s o b ie ju ż ty lk o p ielu s zk ę, o b u d ził s ię. Otwo rzy ł o czk a i, o d ziwo , s ię n ie ro zp łak ał. Stało s ię tak p ewn ie d lateg o , że p rzy witał g o b ard zo ciep ły męs k i g ło s . – Cześ ć, malu ch u – p o wied ział lek arz, p o cierając zimn ą k o ń có wk ę s teto s k o p u , b y
zmn iejs zy ć d y s k o mfo rt g o rączk u jąceg o d zieck a p o d czas b ad an ia. W d ru g im k o ń cu n aro żn ik a p rzez ch wilę wiercił s ię Szy mo n , ale n a s zczęś cie s ię n ie ro zb u d ził. I d o b rze, b o mo g ła s k u p ić całą s wo ją u wag ę n a Ty mk u . Ko ch an o ws k i b ard zo zręczn ie p o d n ió s ł g o z k o ca. Ma gość wprawę! – p o my ś lała z wy raźn y m p o d ziwem. Patrzy ła, jak zn an y jej z całk iem in n y ch o k o liczn o ś ci mężczy zn a u s iad ł n a p o d ło d ze i p o s ad ził s o b ie malca n a wy p ro s to wan y ch n o g ach . Po tem wo d ził k ciu k iem p o jeg o mały m b rzu s zk u , p ewn ie ch cąc zrelak s o wać p acjen ta, a p rzy o k azji z u wag ą o s łu ch ał małe p leck i. Nas łu ch iwał i milczał. M u s iała p rzy zn ać, że miał fach w ręk u . Ob ch o d ził s ię z Ty mk iem z mis trzo ws k ą wp rawą. Po tem ws tał i p o ło ży ł małeg o z p o wro tem n a n aro żn ik u . Bad ał jeg o k latk ę p iers io wą, a malu ch milczał jak zak lęty , wp atru jąc s ię w p o ch y lo n ą n ad n im twarz. – Czy s to – u s ły s zała w k o ń cu . Nie wied ziała, czy s ło wo s k iero wan e b y ło d o n iej, czy ty lk o rzu co n e w p rzes trzeń . M ały jęk n ął. – Ciii… – u s ły s zał malec i o d razu s ię u s p o k o ił. Pewn ie Ty mek p o czu ł, że zn ó w jes t w cen tru m u wag i. Do k to r b ad ał teraz mały b rzu s zek , wo d ząc p o n im d ło ń mi. Do k ład n ie wied ział, g d zie zwięk s zy ć n acis k , a g d zie n ie s to s o wać g o wcale. – Brzu ch n ieb o les n y , ws zy s tk o w p o rząd k u – ty m razem miała p ewn o ś ć, że zd an ie b y ło s k iero wan e d o n iej, b o to warzy s zy ło mu u k rad k o we s p o jrzen ie. Cies zy ła s ię, że u d ało jej s ię s p o tk ać wzro k lek arza. Ty mczas em o n wy jął z to rb y co ś , czeg o n azwy n awet n ie zn ała. Zan im zd ąży ła s ię zo rien to wać, b y ło ju ż p o b ad an iu . Zn ó w p ad ł werd y k t. – Us zy zd ro we. Gd y ty lk o u s ły s zała k ró tk i k rzy k Ty mk a, k tó remu b ard zo n ie s p o d o b ało s ię, że k to ś wło ży ł mu d o u s t d rewn ian ą s zp atu łk ę i w d o d atk u n ach y lił s ię n ad n im, ś wiecąc mu w twarz małą latark ą, o b lał ją zimn y p o t. – M a s tan zap aln y g ard ła, ale b ez trag ed ii. Pro s zę to wy rzu cić – p o czu ła w d ło n i lek k ie d rewien k o i u s ły s zała, jak latark a wp ad a d o wn ętrza o twartej to rb y . – Zwy k ła in fek cja wiru s o wa – o rzek ł lek arz. Zn ó w n ap o tk ała jeg o wzro k , g d y p o s łu s zn ie wy rzu cała s zp atu łk ę. – M a p an i co ś p rzeciwg o rączk o weg o ? – zap y tał. – M am – o d p o wied ziała b ez wah an ia, b o J u s ty n a zao p atrzy ła ją w lek i n a
wy p ad ek k ażd ej mo żliwej ch o ro b y , ch y b a ty lk o p o za malarią. – Pro s zę zg o d n ie z zalecen iem p o d ać mu co ś teraz, to p o win ien p rzes p ać n o c s p o k o jn ie. Po mimo g o rączk i jes t w d o b rej k o n d y cji. Pro s zę mu ty lk o częs to d awać co ś d o p icia, żeb y s ię n ie o d wo d n ił. J u tro i p o ju trze też p ro s zę p o d awać lek i p rzeciwg o rączk o we, co o s iem, a jeś li zajd zie tak a p o trzeb a, to co s ześ ć g o d zin . In fek cja p o win n a zn ik n ąć tak s zy b k o , jak s ię p o jawiła. A g d y b y d ziało s ię co ś n iep o k o jąceg o , to p ro s zę d o mn ie zad zwo n ić, n ie zważając n a p o rę. Krzy s iek ma mó j n u mer – mó wiąc to , zerk n ął n a ws łu ch an eg o w n ieg o Ty mk a. – M o że ju ż g o p an i u b rać. Szy b k o i s p rawn ie u b ierała k wiląceg o cich o Ty mk a, s p ies ząc s ię, b y zd ąży ć p o d zięk o wać Ko ch an o ws k iemu . Nie miała s zan s g o p o żeg n ać, b o g d y ty lk o zamk n ął to rb ę, ru s zy ł d o wy jś cia. M u s iał jed n ak p o czu ć n a p lecach jej wzro k , p o n ieważ o d wró cił s ię rap to wn ie i u tk wił w n iej to s wo je p o ważn e s p o jrzen ie. – Pro s zę n ie ro b ić s o b ie k ło p o tu i mn ie n ie o d p ro wad zać. Trafię d o wy jś cia. Do b ran o c. – Do b ran o c – o d p o wied ziała p o tu ln ie. – Dzięk u ję – d o d ała s zy b k o . – Bard zo d zięk u ję – p o wtó rzy ła, s tarając s ię zn ó w n ie wy jś ć n a id io tk ę. Wzięła n a ręce u b ran eg o ju ż Ty mk a. Ok ry ła g o k o cy k iem, n a k tó ry m leżał p o d czas b ad an ia, i p ręd k o ru s zy ła za lek arzem. Ud ało jej s ię złap ać g o p rzy d rzwiach . M iał n a s o b ie k u rtk ę. J u ż trzy mał ręk ę n a k lamce, ale o d wró cił s ię i s p o jrzał jej p ro s to w o czy . – Gd y b y s tars zy ró wn ież zaczął g o rączk o wać, p ro s zę jemu też p o d ać lek p rzeciwg o rączk o wy , ale d o p iero wted y , g d y g o rączk a p rzek ro czy trzy d zieś ci o s iem s to p n i. J eś li b ęd zie d ziało s ię co ś , co p an ią zan iep o k o i, p ro s zę s ię d o mn ie o d ezwać, to p o d jad ę jes zcze ju tro p o d ziewiętn as tej. – Do b rze – p rzy tak n ęła. – J es zcze raz d zięk u ję, p an ie d o k to rze – u s iło wała s ię u ś miech n ąć. Ale o n ju ż n a n ią n ie p atrzy ł, rzu cił n a o d ch o d n e: „n ie ma s p rawy ”, d o d ał jes zcze p o s p ies zn e „d o b ran o c” i zamk n ął za s o b ą d rzwi. Zn ik n ął ró wn ie s zy b k o , jak s ię p o jawił. Niczy m d u ch . Cały House… – p o my ś lała. Od walał d o b rą ro b o tę i ro zp ły wał s ię w p o wietrzu . Tak s amo zach o wy wał s ię w s zp italu . Zjawiał s ię, g d y ty lk o co ś s ię d ziało . Załatwiał s p rawę i zn ik ał z o czu , zu p ełn ie jak b y ch o wał s ię p rzed lu d źmi. Ty mek ch y b a zatęs k n ił za męs k im to warzy s twem, p o n ieważ d awał co raz g ło ś n iej wy raz s wej tęs k n o cie. M u s iała s zy b k o
zareag o wać, b o
pod
wp ły wem jeg o
maru d zen ia ś p iący n a n aro żn ik u Szy mo n zaczął p o d ry g iwać n o g ami i zrzu cać z s ieb ie p rzy k ry cie. Sto s u jąc s ię d o jed n ej z n ieliczn y ch rad Ko ch an o ws k ieg o , ch wy ciła za b u telk ę ze s mo czk iem, w k tó rej b y ło jes zcze tro ch ę u lu b io n ej h erb aty o wo co wej ch ło p có w. To malin y i żu rawin a s p rawiały , że h erb ata miała p ięk n y k o lo r, a p rzy s s an y d o b u telk i Ty mek u s p o k o ił s ię n ieb awem i za ch wilę o d d ał s ię s ło d k iej d rzemce. Teraz mu s iała s ię jak o ś zo rg an izo wać: p o d ać małemu lek i p rzen ieś ć Szy mo n a d o łó żeczk a, k tó re s tało n ie w p o k o ju d ziecięcy m, ty lk o w s y p ialn i ro d zicó w. Tak n ap rawd ę b y ła to s y p ialn ia całej ro d zin y , p o n ieważ o p ró cz d u żeg o d wu o s o b o weg o łó żk a s tały tu d wa łó żeczk a n iemo wlęce. W d o mu , k tó ry s two rzy li J u s ty n a z Krzy ch em, s p ało s ię jak za d awn y ch czas ó w – ws zy s cy w jed n ej izb ie. Dzieci b y ły o to czo n e ciep łem, d o s ło wn ie i w p rzen o ś n i. J u s ty n a lu b iąca w ży ciu wy g o d ę p ewn ie n ie wy o b rażała s o b ie s y tu acji, w k tó rej p rzez całą n o c k u rs u je międ zy p o k o jami d zieci. Dziatwę wo lała trzy mać p rzy s o b ie, a w n o s ie mieć k s iążk o we zalecen ia. Krzy ch u p rzeważn ie zg ad zał s ię b ez s zemran ia z p o my s łami żo n y , n ie ty lk o ty mi d o ty czący mi wy ch o wan ia d zieci. Po za ty m g d y g ro ziło mu n iewy s p an ie, b o n a p rzy k ład ch ło p cy ząb k o wali, wted y zu p ełn ie jak mały ch ło p iec ciąg n ął za s o b ą p o d u s zk ę i k o łd rę i s zed ł p rzes p ać s ię n a b ard zo wy g o d n y m n aro żn ik u w s alo n ie. Nie s tan o wiło to d la n ieg o żad n eg o p ro b lemu . Dla J u s ty n y ró wn ież, ch o ciaż z d ziećmi u b o k u n ie wy s y p iała s ię p rawie wcale, p rzy tu lając d o s ieb ie to jed n eg o , to d ru g ieg o b u d ry s a. M y ś ląc o s io s trze, p atrzy ła n a ch ło p có w ś p iący ch w s wo ich łó żeczk ach i zd ała s o b ie s p rawę, że n a co d zień rzad k o o d wied za d o m s io s try . Pan u jące tu zwy czaje zn ała ty lk o z o p o wieś ci J u s ty n y . M iała s p o ro s wo ich zajęć i ró żn y ch zab ierający ch czas ak ty wn o ś ci. Z ro d zin ą s p o ty k ała s ię p rzed e ws zy s tk im n a k u lty wo wan y ch p rzez mamę z wielk ą p ieczo ło wito ś cią n ied zieln y ch o b iad ach , k tó ry m s ię n ik t s p ecjaln ie n ie d ziwił, g d y ż b y ły in teg raln ą częś cią ro d zin n ej trad y cji. Tro ch ę żało wała, że ma d la s io s trzeń có w mało czas u , p ewn ie d lateg o teraz n ie mo g ła o d n ich o d erwać wzro k u . Cies zy ła s ię, że h erb atk a tak s k u teczn ie u ś p iła Ty mk a, więc b ez p ro b lemu u d ało jej s ię p o d ać mu lek ars two p rzez s en s p ecjaln y m ap lik ato rem. Ch ło p cy s p ali, a o n a z u wag i n a p ó źn ą p o rę n ie d zwo n iła d o s zwag ra, ty lk o s p ło d ziła wy czerp u jąceg o i u s p o k ajająceg o SM S-a, w k tó ry m p ro s iła o n u mer telefo n u lek arza. Od p o wied ź o d Krzy ch a d o s tała o d razu . Nu mer telefo n u też. W k o ń cu p o b ard zo d łu g im i o b fitu jący m w emo cje d n iu , a zwłas zcza wieczo rze, wy lu zo wała s ię n ieco . J ed n ak p o mimo zmęczen ia i zes tres o wan ia g o rączk ą Ty mk a
czu ła, że zaczy n a s ię n o c, p o d czas k tó rej n ie zmru ży o k a. Ad ren alin a ro b iła s wo je. Po za ty m b u zo wało w n iej wiele ró żn y ch emo cji. Zwy k le z racji s wo ich p red y s p o zy cji i zain teres o wań ś ciś le związan y ch z k ieru n k iem s tu d ió w, n a k tó ry s ię zd ecy d o wała, p o trafiła n ieo my ln ie n azy wać s we u czu cia i o k reś lić s tan d u s zy . Dziś co ś s ię s tało . Dlateg o zamias t zas y p iać i p rzy g o to wy wać s ię d o wy zwań d n ia n as tęp n eg o , zaczy n ała an alizo wać. Najwięk s zy m zas k o czen iem b y ła o czy wiś cie wizy ta o rd y n ato ra. Sk o ro n ie mo g ła zas n ąć, ws tała i p o s tan o wiła p rzy g o to wać n a res ztę n o cy ś wieżą h erb atę d la ch ło p có w, zwłas zcza d la Ty mk a. Po cich u wy s zła z s y p ialn i i o d k ręciła k ran w k u ch n i. Bard zo d o k ład n ie my ła b u telk i, czek ała n a wrzątek , b y d o lać d o n ieg o wo d y źró d lan ej, a p o tem trzy mać o we b u telk i w p o d g rzewaczu s to jący m n a s y p ialn ian y m p arap ecie. Wied ziała, jak s ię zach o wy wać, p o n ieważ J u s ty n a o p o wied ziała jej o ws zy s tk im z n ajd ro b n iejs zy mi s zczeg ó łami, k tó re d o p iero teraz wy d awały jej s ię n iezmiern ie ważn e. Ws łu ch iwała s ię w cich y s zu m wo d y w czajn ik u i my ś lała o Neli, a raczej o jej ws zy s tk ich zach wy tach d o ty czący ch Ho u s e’a. W g ło wie k o tło wało s ię jej co raz więcej my ś li. Zaczy n ały s ię n ieb ezp ieczn ie k łęb ić wo k ó ł Ko ch an o ws k ieg o , o k tó ry m d o tąd n ie my ś lała wcale. Przy p o min ała s o b ie, jak p o d czas ro zmo wy d y s cy p lin u jącej u czu cia włas n ej p rzy jació łk i n ie s zczęd ziła s łó w mo g ący ch g o zd y s k red y to wać w jej o czach . „Gb u r, zaro zu mialec, s taru ch jed en ” – tak g o wó wczas n azy wała. Oczy wiś cie ro b iła to b ez więk s zeg o zas tan o wien ia, b o p rzecież czeg o s ię n ie ro b i d la d o b ra s p rawy ? Ch ciała, b y Nela u s p o k o iła s we u czu cia. In n ej d ro g i jak p rzez zn iech ęcen ie ch y b a n ie b y ło . Ch y b a? Przecież ro b iła ws zy s tk o , co k o n ieczn e… Przy n ajmn iej tak wted y my ś lała. Teraz ws zy s tk o wy g ląd ało in aczej. Po mimo teg o , że wy s zed ł, wciąż czu ła jeg o o b ecn o ś ć. J u ż wied ziała, że wy p o wiad ając s ię wcześ n iej n a jeg o temat, b y ła n ies p rawied liwa. Z p ewn o ś cią o cen iała g o zb y t s u ro wo . Zro b iła to b ez s en s u . Co g o rs za, b ez n amy s łu . Po p ro s tu n ag ad ała Neli b zd u r i ty le. Ord y n ato r b y ł in n y . Dziś p o p atrzy ła n a n ieg o in n y mi o czy ma. J u ż n ie mu s iała o b rzy d zać g o p rzy jació łce. Pierws zy raz co ś tak ieg o p rzeży wała. Nag le k to ś s tał s ię d la n iej całk iem in n y m czło wiek iem. On b y ł in teres u jący . W tej ch wili ws ty d ziła s ię za s ieb ie i k ażd e złe s ło wo wy p o wied zian e p o d jeg o ad res em. J ak mo g ła mieć aż tak ie k lap k i n a o czach ? On n ie b y ł g b u rem. To p o p ro s tu czło wiek mak s y maln ie s k u p io n y n a włas n ej p racy . Nie b y ł też zaro zu miały . Teraz jas n y wy d awał jej s ię fak t, że n ie n awiązy wał g łęb s zy ch relacji ze s wy mi ro zmó wcami, g d y ż zwy k le n as tęp n i czek ali ju ż w k o lejce. Wied ziała, że k o mu n ik aty , k tó re im p rzek azy wał, b y ły rzeczo we i k ró tk ie, u b o g ie
w emo cje. Nawet jeś li waży ł s ło wa, to ro b ił to zas k ak u jąco s zy b k o . Wo d a w czajn ik u zd ąży ła s ię zag o to wać, a o n a n ie reag o wała. Wciąż ws ty d ziła s ię s łó w, k tó ry mi o p is y wała g o Neli. Najb ard ziej jed n ak żało wała jed n eg o z n ich . „Staru ch ” – to b y ło to s ło wo . Ko ch an o ws k i b y ł d u żo s tars zy o d Neli, ale s taru ch a n ie p rzy p o min ał n a p ewn o . Gd y b y tak b y ło , z p ewn o ś cią Nela n ie zad u rzy łab y s ię w n im, w d o d atk u d o ś ć p o ważn ie. Teraz n ie mo g ła s o b ie wy b aczy ć, że tak p o wied ziała, n ie zważając n a u czu cia p rzy jació łk i. Przecież to , że w k ącik ach o czu miał ch y b a tro ch ę zmars zczek , a jeg o s k ro n ie b y ły p rzy p ró s zo n e s iwizn ą, n ie czy n iło z n ieg o s tareg o czło wiek a. Nawet n ie d o my ś lała s ię, ile mó g ł mieć lat. Ch ciałab y to wied zieć, ale jed y n y m czło wiek iem mo g ący m p o mó c jej ro związać d y lemat b y ł Krzy ch u , a jeg o n ie zamierzała wy p y ty wać. Ale s k o ro s zwag ier d o b ijał d o czterd zies tk i, to Ko ch an o ws k i mó g ł b y ć w jeg o wiek u … Tak pi razy oko musi mieć cztery dychy… – p o my ś lała, a wy mawiając w my ś lach s ło wo „o k o ”, u ś miech n ęła s ię d o s wo jej k o lejn ej my ś li: Jestem prawie tak dobra jak Dostojewski. Pamiętała, że k ied y ś czy tała Zbrodnię i karę, w k tó rej Do s to jews k i ro zb awił ją, p is ząc, że w d rzwiach s tan ęła s ześ ćd zies ięcio letn ia s taru s zk a. Nag le u ś miech zn ik n ął z jej twarzy , a p rzez s ek u n d ę p o czu ła fizy czn y b ó l. Przy p o mn iała s o b ie, że jej tato o d s zed ł z teg o ś wiata, n ie mając n awet s ześ ćd zies ięciu lat. Pamiętała lu d zi, k tó rzy wted y z p o ru s zen iem p o wtarzali: „Bo że, tak i mło d y czło wiek … ”. Ty m b ard ziej teraz miała o ch o tę p o p u k ać s ię w czo ło . Ord y n ato r n ie miał n ic ws p ó ln eg o ze s taru ch em. Może zmyliła mnie jego powaga… – s zu k ała w my ś lach jak ieg o ś u s p rawied liwien ia d la s weg o zach o wan ia. Po d ejrzewała, że zak walifik o wała g o d o o d leg łej s o b ie k ateg o rii wiek o wej z p o wo d u jeg o p o wag i. Pró cz teg o b y ło w n im jes zcze co ś , co s p rawiało , że czu ła s ię p rzy n im… Teraz n ie miała p o jęcia jak … M o że ch o d ziło o jeg o s p o jrzen ie. Na p ewn o n ie p o trafił jed n y m s p o jrzen iem zjed n y wać s o b ie lu d zi. A p rzecież zn ała tak ie o s o b y , k tó ry ch s p o jrzen ie b y ło w s tan ie zmien ić jej ś wiat. Na p rzy k ład cio tk a M arian n a, ta p o trafiła s p rawić, że p atrzy ła n a n ią jak n a ró wieś n icę, zu p ełn ie n ie d o s trzeg ając jej zmars zczek i lek k o d rżący ch d ło n i. Z Ko ch an o ws k im b y ło n a o d wró t. On jed n y m s p o jrzen iem p o trafił o n ieś mielać i b u d o wać d y s tan s międ zy s o b ą a s wo im ro zmó wcą. Gd y b y w tej całej s y tu acji b y ł jes zcze b rzy d k i, to tak jak w p rzy p ad k u b azy lis zk a n ie ch ciało b y s ię n a n ieg o p atrzeć i b y ło b y p o p ro b lemie. Ale o n n ie b y ł b rzy d k i, ale ład n y , o ile w tak ich k ateg o riach mo żn a w o g ó le o cen iać wy g ląd faceta. Gd y b y zo b aczy ła g o mama, to z p ewn o ś cią wes tch n ęłab y n ad ty m, że jes t tak i ład n y , p rzy s to jn y i s to n o wan y . M iał ws zy s tk o , co w mężczy zn ach cen iła mama. Najważn iejs ze b y ło jed n ak s to n o wan ie, p o n ieważ to o n o wed łu g mamy
czy n iło z ch ło p ca mężczy zn ę, czy li g o ś cia, k tó ry n ie ma p s tro w g ło wie i p rzy k tó ry m k o b ieta mo że czu ć s ię b ezp ieczn ie. „Prawd ziwy mężczy zn a to tak i, p rzy k tó ry m k o b ieta n iczeg o s ię n ie o b awia” – tak ie s ło wa mama wiele razy k iero wała d o J u s ty n y , g d y ta zaczęła „p ro wad zać s ię z ch ło p aczy s k ami”, a p ó źn iej „p rzy p ro wad zać k awaleró w d o d o mu ”. To b y ł s tras zn y o k res , w k tó ry m w d o mu b ez u s tan k u fu n k cjo n o wała d wu o s o b o wa, b o zło żo n a z mamy i cio tk i Klary , lo ża p rześ miewcó w. Pamiętała to wciąż b ard zo d o k ład n ie. Wied ziała, że b łęd ó w s io s try n ie p o wtó rzy n ig d y , co ró wn ało s ię temu , że żad n y ch k awaleró w, n awet ty ch z p u n k tu wid zen ia mamy atrak cy jn y ch , d o d o mu p rzy p ro wad zała n ie b ęd zie. A tak i p an o rd y n ato r… ? Z p ewn o ś cią ma w s o b ie co ś , co zaimp o n o wało b y mamie, g d y b y zn alazł s ię n a s zó s ty m p iętrze s zareg o b lo k u … Boże, coś mi się stało z głową! Zwariowałam! – p rzy wo łała d o p o rząd k u s ieb ie i ws zy s tk ie s we id io ty czn e my ś li. M u s iała p rzes tać o n im my ś leć. Przecież to ro zmy ś lan ie b y ło b ezcelo we. Nie miało żad n eg o s en s u . Zwy k le n ie zab ierała s ię w s wy m ży ciu za rzeczy , k tó re n ie miały s en s u . Szk o d a jej b y ło n a to czas u . Zalała malin o wą h erb atę n ieco ju ż o s ty g łą wo d ą i zro zu miała, że n ap rawd ę co ś s ię z n ią s tało . Im b ard ziej ch ciała p rzes tać my ś leć o ty m facecie, k tó ry d ziś d elik atn ie zb ad ał jej s io s trzeń ca, im b ard ziej ch ciała zres eto wać s wą p amięć, ty m b ard ziej n ęk ało ją ws p o mn ien ie s p o jrzen ia p rzen ik liwy ch o czu . M y ś l ta atak o wała ją b ezlito ś n ie n iczy m wiru s , za n ic mając jej o b ro n ę, ch o ćb y ty lk o s y mu lo wan ą. Zwariowałam! – p o cich u s tawiała s o b ie d iag n o zę, ch o ć wcale n ie ch ciała jej s ły s zeć. Zaczęła in ten s y wn ie mies zać h erb atk ę w o b u p las tik o wy ch b u telk ach . Po trzeb o wała s ię u s p o k o ić i p o p ro s tu p ó jś ć s p ać. M u s iała p rzes tać my ś leć o ty m facecie, p o n ieważ n o wo ś ć, k tó ra p o jawiła s ię właś n ie w jej ży ciu , właś n ie te ro zmy ś lan ia o o rd y n ato rze, iry to wała ją b ard ziej n iż s łu ch an ie k azań mamy p rzep latan y ch częs to id io ty zmami wy g łas zan y mi p rzez cio tk ę Klarę. A p rzecież n ie zn o s iła s ię iry to wać. M u s iała co ś z ty m zro b ić! I to s zy b k o ! Najs zy b ciej jak s ię d a!
F
erie zimo we d o b ieg ały k o ń ca, ch o ć miała wrażen ie, że w ty m ro k u s k o ń czy ły s ię s zy b ciej n iż week en d alb o p ien iąd ze w p o rtfelu . W p o d s k o k ach z rad o ś cią
b ieg ła d o ak ad emik a, w k tó ry m mies zk ała Nela. J ak zwy k le p o k ilk u d n iach wo ln eg o zd ążała tam w jed n y m celu : n a wy żerk ę, wielk ą i wielce p rzy jemn ą! Gd y Nela wracała z d o mu , zaws ze p rzy wo ziła s mak o ły k i, o k tó ry ch mies zczu ch o m s ię n awet n ie ś n iło . Nie ś n ili o n ich n awet ci, k tó rzy w telewizji p ro wad zili ró żn e p ro g ramy k u lin arn e w ro d zaju : d o d aj, wy mies zaj, zap iecz i jed z, d o p ó k i n ie p ęk n ies z. Ws zy s tk o , co p rzy wo ziła z ro d zin n eg o d o mu Nela, s mak o wało tak , że w k ażd y m, k to s p ró b o wał ty ch d o b ro ci, b u d ził s ię żarło k n ie zn ający zas ad d o b reg o wy ch o wan ia p rzy s to le an i zn aczen ia s ło wa „u miar”. Ak ad emik b y ł ju ż w zas ięg u wzro k u . Z k ażd y m żwawy m k ro k iem wid ziała g o co raz wy raźn iej. Wied ziała, że za ch wilę w jed n y m z wielu o k ien zo b aczy Nelę, k tó ra ś ciąg n ęła z d o mu ju ż wczo raj ran o . Oczy wiś cie Xawery , k tó ry b ez p ro b lemu wy b aczy ł u k o ch an ej p o rzu cen ie g o n a czas ferii, ju ż wczo raj p o ło ży ł n a n iej łap ę. Nag le zatrzy mała s ię w p ó ł k ro k u i n ie mo g ąc s ię p o ws trzy mać o d s zero k ieg o u ś miech u , o d mach ała Neli, k tó ra w n iek tó ry ch s p rawach b y ła p rzewid y waln a jak k o lejn o ś ć d n i ty g o d n ia. Nela mach ała d ło n ią s p o k o jn ie, a o n a jak wariatk a, czy li tak , że mało jej ręk a n ie wy p ad ła ze s tawó w. J es zcze b ard ziej p rzy s p ies zy ła k ro k u , ch o ć wy d awało s ię, że to n iemo żliwe. Do p rzo d u g n ała ją n ie ty lk o s iła p rzy jaźn i, ale też ciek awo ś ć d zieck a, k tó re ch o ć wie, że za n ieo d p o wied n ie zach o wan ie mo że d o s tać p o łap s k ach , i tak w to b rn ie. Ch ciała wied zieć ws zy s tk o o Neli i Xawery m. Po p ro s tu ws zy s tk o ! Nawet za cen ę d o s tan ia p o łb ie. Wied ziała też, że Nela n as tawia ju ż wo d ę n a s o k zro b io n y z malin zeb ran y ch w mazu rs k im o g ro d zie p rzez jej ro d zeń s two . Tak ich d zieci i tak ich malin n ie b y ło n ig d zie in d ziej n a ś wiecie. O Chryste, Nela, to są maliny czy śliwki?! – p o my ś lała, p rzy p o mn iaws zy s o b ie wak acy jn y p o b y t u Neli. Przy d o mu p rzy p o min ający m k wad rato wy k lo cek , o b o k k ilk u o g ro mn y ch zab u d o wań g o s p o d arczy ch , z k tó ry ch wciąż d o ch o d ziło meczen ie cieląt, ciąg n ął s ię o g ró d – n iezb y t s zero k i, ale za to b ard zo d łu g i. Pro wad ził wp ro s t n a łąk ę, k tó ra zd awała s ię n ie mieć k o ń ca. Bio rąc p o d u wag ę to , ile k ró w mo g ła wy ży wić trawa n a n iej ro s n ąca, wy d awało s ię p rawie mo żliwe, że łąk a rzeczy wiś cie n ie miała k res u . Og ró d , k tó ry m n a łąk ę s zli lu d zie, b o k ro wy p rzemierzały tras ę p o d ru g iej s tro n ie zab u d o wań , b y ł u ro d zajn y m tu n elem o d g ro d zo n y m o d wiejs k ieg o ś wiata
malin o wą p lan tacją p n ącą s ię p o b ard zo zard zewiałej s iatce, k tó rej n ie s p o s ó b b y ło wy mien ić, b o malin y ro k ro czn ie ro d ziły co raz więk s ze o wo ce. Ws p o mn ien ia k rajo b razu , w k tó ry ch s ię zan u rzy ła, czek ając n a win d ę p rzy trzy my wan ą p rzez jak ieg o ś d u rn ia n a s zó s ty m p iętrze, s p rawiły , że jej iry tacja b y ła wciąż n iewid o czn a d la o to czen ia. W k o ń cu win d a ru s zy ła, a malin o wa b ajk a miała zaraz d o tk n ąć jej s p rag n io n eg o s ło d y czy p o d n ieb ien ia. Niebo w gębie – p o my ś lała, czek ając n a ry ch łe rad o s n e s p o tk an ie. Cies zy ła s ię, że ch y b a p ierws zy raz tej zimy n ie zmarzła. Ch o ciaż n a p o b o czach wciąż tk wiły u s y p an e p rzez p łu g i p as k u d n e h ałd y to p n iejąceg o ś n ieg u , to p o wietrze p ach n iało ju ż wio s n ą. Wio s en n a p o ra b y ła jes zcze o d leg ła i n ieś miało ś cią mo g ła k o n k u ro wać n awet z s amą Nelą, ale zb liżała s ię z k ażd y m o k ilk a min u t d łu żs zy m d n iem. – M o żn a? – zap y tała, u ch y lając d rzwi p o k o ju Neli, p o mimo teg o , że wcześ n iej zap u k ała. Wied ziała, że Nela jes t s ama. J ej k o leżan k i z med y cy n y p rzy jeżd żały zaws ze n a o s tatn ią ch wilę. Dziewczy n y b y ły ś wietn e. Po trafiły u czy ć s ię d o u p ad łeg o . Zak u wać tak , że h u k n ió s ł s ię p o cały m mieś cie, ale tak s amo in ten s y wn ie p o trafiły imp rezo wać p o k o lejn y ch zaliczo n y ch eg zamin ach . Z wo ln y ch ch wil wy cis k ały k ażd ą rad o s n ą s ek u n d ę. – Cześ ć – o d p arła Nela i p rzy tu liła s ię d o n iej jak o ś mo cn iej n iż zwy k le. W mały m p o k o ju u n o s ił s ię aro mat d o ro d n y ch malin . Dzięk i temu zap ach o wi b y ł to n ajp ięk n iejs zy p o k ó j w mieś cie. Kto ś p o s p rzątał g o n a tip -to p . Od razu b y ło wid ać, że to d zieło Neli. On a ws zy s tk o w s wo im ży ciu tak ro b iła. In aczej b y ć n ie mo g ło . –
No
ju ż,
ju ż!
Wy s tarczy !
–
p o czu ła
s ię
n ies wo jo
w
ty m
tro ch ę
melo d ramaty czn y m u ś cis k u p rzy jació łk i. – Też s ię s tęs k n iłam, ale b ez p rzes ad y . Po za ty m o p ró cz tęs k n ien ia mu s iałam jes zcze zaiwan iać n a ro d zin n y m fro n cie. Bez teg o s ię n ie o b y ło ! – Co ty p o wies z? – teraz zd ziwien ie u d awała ta, k tó ra p ewn ie w ro d zin n y m d o mu też o g arn ęła p rzez d wa ty g o d n ie ferii mn ó s two temató w. Nela u s tawiała n a k wad rato wej s zafce n o cn ej, s łu żącej też w razie p o trzeb y za s to lik , k u b k i z s o k iem malin o wy m i talerzy k i, n a k tó re n ało ży ła cias to w k o lo rze mio d u , z b ły s zczący mi o rzech ami wło s k imi, p rzeło żo n e d wu k ro tn ie b u d y n iem, ch y b a wan ilio wy m. – Op łacało s ię p rzy jś ć! – wes o ło p o d n io s ła g ło s , rzu cając k u rtk ę n a łó żk o jed n ej z n ied o s zły ch jes zcze med y czek , k tó re ś cielo n o ty lk o wted y , g d y o wa p rawie
med y czk a b y ła n ieo b ecn a. – Bałam s ię, że n ic mi n ie zo s tan ie. Xawery , ch o ciaż jes t tak im ch u d zielcem, to id ę o zak ład , że p o trafi s p ałas zo wać k ażd ą ilo ś ć cias ta two jej mamy . Nela u s iad ła n ap rzeciwk o . J ed n ak n ie b y ła s k o ra d o żarliwy ch zach wy tó w n ad wy p iek ami. Bez wątp ien ia cias to b y ło b o s k ie. Nies tety zb y t s zy b k o ro zp ły wało s ię w u s tach . – J ak b y ło ? – mó wiła n iewy raźn ie, b o zro b ien ie p rzerwy w jed zen iu cias ta b y ło p o p ro s tu n iemo żliwe. – Dziwn ie – o d p o wied ziała Nela d o ś ć zag ad k o wo . – Ale ws zy s tk o d o b rze? – zap y tała, ch wilo wo p an u jąc n ad s o b ą i p o ws trzy mu jąc s ię o d o s tatn ieg o k ęs a cias ta, k tó reg o n a talerzy k u ju ż p rawie n ie miała. – W d o mu ? – zap y tała o d razu Nela. – W d o mu i w o b ejś ciu – u ś ciś liła, p amiętając, jak ro d zice Neli n azy wali s wó j s k rawek ziemi. – W d o mu d o b rze – o d p o wied ziała Nela, p o zwalając wy s n u ć jej p rzy p u s zczen ie, że s k o ro w d o mu ws zy s tk o g ra, to g d zie in d ziej leży i k wiczy . – To co jes t n ie tak ? – zap y tała n aty ch mias t. – Sama n ie wiem… – mó wiąc to , Nela u jęła w d ło n ie b u rzę s wy ch ro zo g n io n y ch wło s ó w i ro zmas o wała g ło wę ewid en tn ie n ad wy rężo n ą my ś len iem. – Nela czeg o ś n ie wie. To zn aczy , że mamy ś więto ! – s k wito wała s p rag n io n a cias ta, b o s to jący p rzed n ią talerzy k b y ł ju ż p u s ty . Ale teraz b y ło to n ieważn e. M u s iała s zy b k o d o wied zieć s ię, d laczeg o Nela jes t s mu tn a, ch o ciaż s p ęd ziła s p o ro czas u z ro d zin ą. – Żad n e ś więto – s twierd ziła Nela. Nies tety p rzy jació łk a n ie miała o ch o ty ro zwijać męcząceg o wątk u . Dlateg o to n a n iej s p o częło ro zp rawien ie s ię z tematem. – Zerwał z to b ą! – rzu ciła to p rzy p u s zczen ie n a ry b k ę. Zro b iła to , p o n ieważ wierzy ła g łęb o k o , że k to ś wg ap iający s ię w Nelę tak im wzro k iem jak Xawery n ie mó g łb y p o s u n ąć s ię d o tak ieg o id io ty zmu . – Go rzej! – o d p o wied ziała Nela. – Rzu cił cię d la Larwy – g ło ś n o wy k o n cy p o wała i zan im zd ąży ła s ię u g ry źć w języ k , Nela zn ó w s ię o d ezwała. – J es zcze g o rzej! – Go rzej to , mo ja d ro g a, ju ż b y ć n ie mo że!
– M o że! – o d p o wied ziała zn ó w Nela i p o d mien iła talerzy k . Omio tła ro zo ch o co n y m s p o jrzen iem d ru g i d u ży k awał cias ta. – Gad aj s zy b k o , o co ch o d zi! – fu k n ęła, b o jąc s ię co raz b ard ziej, że s k o ro Nela twierd zi, że mo że b y ć g o rzej, to … mo że b y ć g o rzej. Nela wp atry wała s ię w n ią i milczała. – No mó w! – p o n ag liła p rzy jació łk ę, ale p ó k i co p o n ag lan ie n a n ic s ię zd ało . – No ch y b a b y ł u cieb ie wczo raj? – Przecież mó wię ci, że g o rzej… – Ty b y łaś u n ieg o ? – zap y tała, jak o ś n ie wierząc w to , że Nela, d ziewczy n a z d o b reg o d o mu z trad y cjami, z o g ro d em i o b ejś ciem, z włas n ej wo li wład o wała s ię d o mies zk an ia Xawereg o , k tó ry jak k ied y ś s am n ap o mk n ął, mies zk a „w tak iej tro ch ę więk s zej k awalerce”. – Go rzej… – Zaraz to ty s ię g o rzej p o czu jes z! – wy ch o d ząc z s ieb ie, zag ro ziła, id ąc ś lad em s wej mamy . Zro b iła to d o s k o n ale. Uczy ła s ię p rzecież o d n ajlep s zy ch . J u s ty n a częs to w tak ich s y tu acjach , g d y jej mło d s za s io s tra zaczy n ała mó wić jak matk a, zwracała s ię d o n iej n as tęp u jący mi s ło wami: „Ty s o b ie, J u lk a, lep iej u ważaj, b o jak mama wy jd zie z s ieb ie, to ci s am ś więty Bo że n ie p o mo że. Nawet jeś li o zmiło wan ie n ad to b ą p o p ro s i twó j d u ch o wn y b rat”. – Go rzej to ju ż ch y b a b y ć n ie mo że – Nela n ajwid o czn iej n ie b ała s ię p o g ró żek . – Po s łu ch aj, jeżeli jes zcze raz u ży jes z s ło wa „g o rzej”, to n ie ręczę za s ieb ie. – By łam u jeg o ro d zicó w – Nela w k o ń cu zd o b y ła s ię n a wy zn an ie. – I n ie mo żn a b y ło tak o d razu ? – zap y tała z u lg ą w g ło s ie. – Gd y b y m wied ziała, co tam zas tan ę, s to razy zas tan o wiłab y m s ię n ad tą wizy tą. – O matk o ! By ło aż tak s tras zn ie? – p rzes tras zy ła s ię tro ch ę, co n ie p rzes zk o d ziło jej p ałas zo wać d ru g ieg o k awałk a cias ta i zas tan awiać s ię n ad ty m, czy załaman a z n iewiad o my ch p o wo d ó w p rzy jació łk a n ie p o s k ąp i jej p rzy p ad k iem trzecieg o . Ak u rat n ad ty m mo g ła s ię n ie zas tan awiać, p o n ieważ Nela n ie b y ła s k ąp a. J ed n ak ty m, że p rzy jació łk a b y ła ch y b a d o ś ć p o ważn ie p o d łaman a, zaczęła s ię właś n ie p rzejmo wać. – No mó w! Wy d u ś wres zcie, czy m cię s tarzy Xawereg o d o s ieb ie zn iech ęcili, i to tak n a d zień d o b ry . – Nawet n ie wiem, czy mo żn a to tak u jąć… Nie jes tem p ewn a, czy mn ie
zn iech ęcili… – zaczęła całk iem d y p lo maty czn ie, a n awet tro ch ę filo zo ficzn ie Nela. – To co zro b ili? – zap y tała k o n k retn ie. – Ch y b a o n ieś mielili. – Im więcej mó wis z, ty m mn iej wiem – p o d s u mo wała d o ty ch czas o wą ro zmo wę. – Xawery u p arł s ię wczo raj, że p o jed ziemy d o n ieg o – Nela ch y b a w k o ń cu zro zu miała, że mu s i to z s ieb ie wy rzu cić. – A ty b ied n a my ś lałaś , że jak d o n ieg o , to co ś z teg o b ęd zie… – cmo k n ęła d wu zn aczn ie. – A tu k lo p s ! Ch o d ziło o p rezen tację, tak ? – zap y tała, wp atru jąc s ię w s zmarag d y o czu Neli. – Nie d o k o ń ca, ale w d u ży m s k ró cie. Nawet n ie p o zwo lił mi s ię p rzeb rać p o p o d ró ży . – I w ty m cała rzecz? – k o lejn y d ziś raz s ię zd ziwiła. – Tro ch ę też… – to n Neli b y ł s p o k o jn y , ale s ama Nela raczej n ie. – To w czy m?! – zaczęła ju ż n awet o d czu wać fizy czn e zmęczen ie w związk u z wy ciąg an iem in fo rmacji z n ies k o rej d o zwierzeń p rzy jació łk i. – On i mies zk ają w p ałacu – o d ezwała s ię w k o ń cu Nela, a jej g ło s d rżał z p rzes trach u . – Bu ck in g h am? Zd ąży liś cie tak s zy b k o o b ró cić?! – p aln ęła. Od razu p o żało wała s wy ch s łó w. – Nie! W p ałacu w les ie, g d zieś n a p o łu d n iu mias ta… – To w les ie czy w mieś cie? – p o s tan o wiła wy p ro wad zić Nelę z ró wn o wag i, b y p ręd zej p o wied ziała, co leży jej n a wątro b ie. – Sk ąd mam wied zieć? Nie p y tałam o ad res … – n ies tety Nela trzy mała n erwy n a wo d zy . – Drzwi o two rzy ł wam k amerd y n er? – z wielk ą p rzy jemn o ś cią wy o b raziła s o b ie p ałaco wą rzeczy wis to ś ć. – Nie, o jciec Xawereg o . – To ja s ię p y tam: co to za p ałac? Przejmu jes z s ię jak ąś zu b o żałą s zlach tą? – M o że n ie ch cieli mn ie p rzes tras zy ć i k amerd y n er d o s tał wy ch o d n e… – Nela p o win n a s ię teraz u ś miech n ąć, ale n ies tety , wy raz jej twarzy p o zo s tawał n iezmien n y . – To p rzy n ajmn iej teraz wiemy , s k ąd to imię… To zn aczy , s k ąd to „X” n a p o czątk u – u ś ciś liła, b y p rzy jació łk a wied ziała, o co jej ch o d zi. – Wid zę, że s ię d o b rze b awis z – Nela s p o jrzała n a n ią p ro s ząco . – Do b re żarełk o – rzu ciła o k iem n a o s tatn i k ęs cias ta p o zb awio n y ju ż o rzech ó w. –
Po p itk a też p ierws za k las a – celo wo g ło ś n o s io rb n ęła. – A o p o wieś ć zap o wiad a s ię całk iem, całk iem… – mó wiąc to , zau waży ła, że Nela mo że zaraz s ię p o p łak ać. Już rozumiem! Koniec z tym! – w my ś lach p o s tan o wiła s ię zd y s cy p lin o wać. Ch y b a p o d es zła d o tematu n ie tak , jak p o win n a. M iała p rzecież p ewn o ś ć, że s k ro mn o ś ć Neli n ie k o res p o n d o wała z zamo żn o ś cią familii Xawereg o , k tó ry d o tej p o ry żad n y m zach o wan iem n ie zd rad ził s weg o s zlach eck ieg o p o ch o d zen ia. – Po czu łaś s ię jak Ko p ciu s zek ? – zap y tała, u b ierając s we p rzy p u s zczen ia w metafo rę z b ajk i. Nela g ło ś n o wes tch n ęła. – W d o d atk u n ie tak i, co p rzy jech ał k aro cą z d y n i, ty lk o s am jes t d y n ią – mó wiąc to , Nela n ie p atrzy ła n a n ią, ale u tk wiła wzro k g d zieś w p o d ło d ze. – Ży jemy w d wu d zies ty m p ierws zy m wiek u – wy to czy ła p o tężn e d ziało . – I co z teg o ? – o d razu zap y tała Nela. – M ó j ś wiat i ś wiat Xawereg o s ą zu p ełn ie ró żn e. To d wa p rzeciwleg łe b ieg u n y . M ają d o s ieb ie b ard zo d alek o . – Nela! Czy ś ty zwario wała?! – mu s iała p rzy zn ać, że czas ami o d zy wk i mamy o k azy wały s ię b ard zo p o mo cn e. – No rmaln ie mo rd y im p o o b ijam, jeżeli zro b ili z cieb ie k o cmo łu ch a – zd en erwo wała s ię n ie n a żarty . – To n ie tak … – zaczęła Nela, ale wzro k u n ie p o d n io s ła. – W tak im razie jak ? – zap y tała, s tarając s ię zach o wać o s tro żn o ś ć. – On i b y li w p o rząd k u . To ja p o czu łam s ię tak , jak b y m wch o d ziła tam, g d zie n ie p o win n am. – Nap rawd ę zwario wałaś ? Nie mo g ła w to u wierzy ć. Nie o d d ziś wied ziała, że jej n ajlep s za p rzy jació łk a jes t b ard zo s k ro mn a. Nie zn ała n ik o g o , k to w k wes tii s k ro mn o ś ci mó g łb y s ię ró wn ać z Nelą. I jak o ś n ig d y s p ecjaln ie jej to n ie d ziwiło , p o n ieważ ś wiat, w k tó ry m ży ły , n as tawio n y b y ł n a lan s , a s k ro mn o ś ć n ajczęś ciej b y ła passé. J ed n ak ta cech a Neli b y ła s zczeg ó ln a, b o p o łączo n a z tak imp o n u jący m in telek tem, że w ży ciu n ie p o my ś lałab y , iż mo że s tać s ię k u lą u n o g i p rzy jació łk i. Nies tety właś n ie teraz ch y b a tak s ię s tało . – Po s łu ch aj… – mu s iała u rząd zić Neli in ten s y wn ą p s y ch o terap ię. – Xawery ro b i d o cieb ie tak ie s ło d k ie o czy , jak ich d o mn ie jes zcze n ik t w ży ciu n ie ro b ił, a ty mas z zamiar teraz to ws zy s tk o … – zas tan o wiła s ię n a ch wilę, p o n ieważ zab rak ło jej o d p o wied n ieg o s ło wa – … zn iweczy ć – u ży ła tak ieg o , że mama b y łab y z n iej z p ewn o ś cią d u mn a. – I to w imię czeg o … ? J ak ich ś p rzes tarzały ch p rzes ąd ó w n a
temat, za p rzep ro s zen iem, p iep rzo n eg o mezalian s u ? Nela! W d o b ie h o mo s ek s u aln y ch p ar, k tó re ch cą mieć p rawo d o ad o p cji d zieci, n iech s ię p ałaco we to warzy s two cies zy , że Xawery p rzy p ro wad ził d o d o mu k o b ietę! I że p rzy p ro wad ził właś n ie cieb ie! Nawet jeś li ten d o m jes t p ałacem. – Ale zro zu m, to n ie ch o d zi o n ich … To ch o d zi o mn ie… – Nela p rzerwała jej p rawie ad wo k ack ą p rzemo wę. – A ty zro zu m, że s k o ro p o czu łaś s ię tak , jak s ię p o czu łaś , to z n imi jes t co ś n ie w p o rząd k u . A Xawery ? J ak s ię zach o wy wał? – On i ws zy s cy zach o wy wali s ię d o b rze. Nap rawd ę… – p rzek o n y wała Nela. – By ło miło , s y mp aty czn ie n awet. Zjed liś my cias to , p rzes zliś my s ię p o o g ro d zie, k tó ry w s ezo n ie mu s i wy g ląd ać o lś n iewająco . M ają w n im n awet p o d g rzewan e ch o d n ik i, żeb y n ie leżał n a n ich ś n ieg . – Fiu , fiu … – b y ła g o to wa zag wizd ać, ale cio tk a Klara n ie p o zwalała n ig d y n a żad n e g wizd y , g d y ż twierd ziła, że jak d ziewczy n k a g wiżd że, to s ię d iab ły w p iek le cies zą. A w nosie mam ciotkę Klarę! – p o my ś lała, g wiżd żąc p rzeciąg le. – Nie s tres u j s ię za b ard zo ! Tak s ię p rzecież s k ład a, że jes teś có rk ą o b s zarn ik ó w ziems k ich . Og ró d też macie imp o n u jący . A was ze k ro wy s ą n a p ewn o więcej warte n iż te ich ws zy s tk ie g rzan e ch o d n ik i! Udało się! – p o my ś lała i ro zp ro mien iła s ię. W k o ń cu zo b aczy ła u ś miech Neli. Ty lk o s zk o d a, że b ard zo n iemrawy . – Ale o b o k mo jeg o d o mu ro s n ą malwy i to ch y b a s amo s iejk i, a o b o k d o mu Xawereg o ró że zab ezp ieczo n e p rzed mro zami s p ecjaln ą włó k n in ą. – I p o wied z mi, co to ma d o rzeczy ? – Nie u d awaj… – Ale ja n ap rawd ę n iczeg o n ie u d aję. Po my ś l, o n i mają p ałac n a p o łu d n iu mias ta, a wy macie p o s iad ło ś ć n a p ó łn o cy k raju . No rmaln ie Północ – Południe! – Nela o d razu zro zu miała filmo we o d n ies ien ie. – Po p ro s tu ! Dla p rawd ziwej miło ś ci p rzes zk o d y n ie is tn ieją! Rejo n izacja też jej n ie d o ty czy . Po za ty m mó wię ci, że p o win n i s ię cies zy ć! Bo zo b acz, g d y b y Xawery wy b rał mn ie – u ś miech n ęła s ię, Nela też – to b y d o p iero b y ła ró żn ica k las o wa. Z jed n ej s tro n y p ałac, z d ru g iej wieczn ie zas ik an a k latk a s ch o d o wa. Nela, ty jes teś w czep k u u ro d zo n a. A k im s ą z zawo d u k ró l i k ró lo wa z p ałacu ? – zap y tała z ciek awo ś ci. – Lek arzami.
– O wid zis z! Nap rawd ę s trzał w d zies iątk ę! Kto ma med y k a w ro d zie, teg o b ied a n ie u b o d zie! – ty m razem p o s łu ży ła s ię p o wied zen iem cio tk i Klary , p rzein aczając je tro ch ę n a o b ecn e p o trzeb y . – Ch y b a k s ięd za w ro d zie – p o p rawiła ją n aty ch mias t Nela. Przy jació łk a zn ała to p o wied zen ie, ch o ciaż w ro d zie n a p ewn o n ie miała n ik o g o , k to p rzy p o min ałb y cio tk ę Klarę, rzu cającą ró żn y mi p rzy s ło wiami n ib y to włas n y mi mąd ro ś ciami. Cio tk a Klara b y ła p o p ro s tu jed y n a i n iep o wtarzaln a. Na s zczęś cie. – W n as zy m p rzy p ad k u lep iej s p rawd za s ię wers ja z med y k iem, b o z k s ięd zem to tak s o b ie – p rzez my ś l p rzeb ieg ł jej s zczery u ś miech b rata. – A cias to mieli tak ie d o b re jak to o d p ó łn o cn y ch o b s zarn ik ó w? – Do b re – o d p o wied ziała Nela, p o czy m zamy ś liła s ię. Ob s erwo wała p rzy jació łk ę i p o d ejrzewała, że p o wo d em zamy ś len ia n ie jes t b y n ajmn iej ws p o mn ien ie s mak u cias ta zjed zo n eg o wczo raj w p ałacu . – I n ad czy m zn o wu tak d u mas z? – zap y tała, p rzy s s aws zy s ię d o k u b k a, b y ju ż d o k o ń ca wy p ić jeg o zawarto ś ć o wy marzo n y m s mak u , a teraz też temp eratu rze. Zd ąży ła wy p ić s o k , o d s tawić n a małą s zafk ę zas tęp u jącą ws zy s tk ie k u ch en n e meb le b ru d n e n aczy n ia, wró cić d o małej s alo n k i, u s iąś ć n a tap czan ie, to zn aczy n a wąs k iej p ry czy , i zn ó w wp atrzeć s ię w zamy ś lo n e, jak b y to n ące w ro zliczn y ch k ło p o tach o czy Neli. Wzięła g łęb o k i wd ech i p o p rzy s ięg ła s o b ie, że n ie wy jd zie z teg o zap y ziałeg o ak ad emik a, d o p ó k i Nela n ie o d zy s k a s p o k o ju d u ch a. – Nie wy jd ę s tąd , d o p ó k i mi n ie p o wies z, o co ch o d zi ty m razem – u ś miech n ęła s ię d o p rzy jació łk i o ch o czo . – Fajn ie, b o n ie lu b ię b y ć s ama – zg as iła ją n aty ch mias t Nela. – Pewn ie d lateg o , że w mo im d o mu s amo tn o ś ć jes t rzeczą n ieo s iąg aln ą. – Tęs k n is z? – zap y tała, wied ząc, że Nela zaws ze tęs k n i. Nela n ap rawd ę zaws ze tęs k n iła. M iała tak i d o m, d o k tó reg o ch ciało s ię wracać. Zazd ro ś ciła teg o p rzy jació łce. J ej d o m ró żn ił s ię o d teg o Neli ws zy s tk im, czy m ty lk o mó g ł. A mimo to lu b iła d o n ieg o wracać i wciąż p o wtarzała s o b ie w my ś lach to s amo zd an ie, jak b y b o jąc s ię, że mo że k ied y ś o n im zap o mn ieć: Nie ma to jak w domu. Nela w ty m czas ie wzd y ch ała. – A Xawery n ie b ęd zie zły ? – zap y tała, n awiązu jąc d o teg o , że d o p ó k i Nela s ię n ie u s p o k o i, o n a n ie o p u ś ci jej p o k o ju . – Czemu ? – Że mu miejs ce zajmu ję.
– Nie s y p iamy ze s o b ą – p o in fo rmo wała Nela, n ies tety s zczerze. – To s zk o d a – też u miała b y ć s zczera. – Bo ja wiem… – Zaws ze to lep iej p rzeży wać co ś p o d p o wiad ała, wierząc w to , co mó wi.
p ięk n eg o , n iż n ie p rzeży wać n ic –
– Pewn ie co ś w ty m jes t – Nela p o g rąży ła s ię w ch wilo wej zad u mie. – Ty lk o n ie zaws ze jes t tak , że to , co jes t miłe d la n as , jes t też miłe d la in n y ch . – Zn o wu p rzes ad zas z! – p o d n io s ła to n . – Nie p rzes ad zam – Nela n ie p o trafiła mó wić p o d n ies io n y m to n em, ch o ć p ró b o wała. – Nic n a to n ie p o rad zę, że jak p o jawia s ię o b o k mn ie Xawery , to o d razu zas tan awiam s ię, czy s p o d o b a s ię mo im ro d zico m. Pewn ie wies z, o czy m mó wię. – Pewn ie, że wiem, ale jeś li o to ch o d zi, to jes tem w lep s zej s y tu acji. J a wiem, że ch o ćb y m n ie wiem k o g o d o d o mu p rzy p ro wad ziła, to zaws ze b ęd zie jak ieś ale… Przy p u s zczam, że mo ja ro d zin a jes t b ard ziej o p in io twó rcza n iż two ja. Zau waży ła, jak Nela u k rad k iem ziewa. – Trzeb a b y ło p o wied zieć, że cię zan u d zam – zas u g ero wała z u ś miech em. – Przep ras zam, ale s ię n ie wy s p ałam. Prawd ę mó wiąc, o k a n ie mo g łam zmru ży ć. – Czy żb y ś jed n ak n ab rała o ch o ty n a p ań s k ie ży cie w p ałacu ? – mu s iała żarto wać, p o p ro s tu mu s iała. – Nie. M y ś lałam o ró żn y ch s p rawach … – o d p o wied ź Neli zab rzmiała n ieb ezp ieczn ie en ig maty czn ie, a twarz p rzy jació łk i zn ó w zas n u ł s mu tek . – Te s p rawy to jak aś tajemn ica? O mó j Bo że! – u d ała wy s tras zo n ą. – Tro ch ę tak … – p rawd o mó wn o ś ć Neli b rała g ó rę n ad zag ad k o wo ś cią, s tąd wiad o mo b y ło , że n ależało k u ć żelazo , p ó k i g o rące. – To o p o wied z mi o ws zy s tk im s zy b k o ! Ty lk o p o cich u , żeb y n ik t n ie s ły s zał! – zap ro p o n o wała, a Nela n ie zd ąży ła u ś miać s ię z jej s łó w, g d y ż u s ły s zały d o n o ś n e i en erg iczn e p u k an ie d o d rzwi. – Pro s zę… – zareag o wała n a n ie miły m i zap ras zający m to n em Nela. Drzwi o two rzy ły s ię n aty ch mias t i s tan ął w n ich n ieu ro d ziwy i w o g ó le n iep rzy s to jn y o k u larn ik . – Cześ ć, Nel – p rzy witał s ię miły m g ło s em, a jej rzu cił zwy k łe „d zień d o b ry ”. – Cześ ć, Stas iu – o d p o wied ziała Nela. Patrząc n a ty ch d wo je b ard zo s erd eczn y ch wo b ec s ieb ie lu d zi, n ie wiad o mo d laczeg o p o czu ła s ię w ich to warzy s twie n ies wo jo . Zu p ełn ie jak b y k to ś ch ciał ją
w miarę s zy b k o wy ek s p ed io wać w rejo n y p u s ty n i i p u s zczy . Czy żb y b y ła zazd ro s n a o to , że Nela ma tak ie s fery w ży ciu , o k tó ry ch o n a n ie miała p o jęcia? Is tn iało tak ie p rawd o p o d o b ień s two … – M as z cu k ier? – zap y tał o k u larn ik . – Oczy wiś cie. Nela p o d es zła d o s zafk i u d ającej meb le k u ch en n e i wy jęła z n iej p rawie cały k ilo g ram cu k ru . Niep rzy s to jn iak wy ciąg n ął zza p lecó w k u fel d o p iwa, k tó ry Nela n aty ch mias t wy p ełn iła cu k rem. – Dzięk i b ard zo ! Od d am – zao fero wał Staś . – Nie wy g łu p iaj s ię – u ś miech n ęła s ię Nela, a o n też z u ś miech em i w zab awn y m p ó łu k ło n ie, b ęd ący m p ewn ie p o żeg n an iem, zn ik n ął za d rzwiami. – Nies zczeg ó ln ej u ro d y , n ieo czek iwan eg o g o ś cia.
ale
s y mp aty czn y
–
o b mó wiła
n aty ch mias t
– Przed e ws zy s tk im s y mp aty czn y – p o d k reś liła Nela, zn ó w s iad ając n ap rzeciwk o . – To n a czy m s k o ń czy ły ś my ? – zap y tała b ez o g ró d ek . – Że s y mp aty czn y – zas to s o wała u n ik Nela. – To też – u ś miech n ęła s ię. – Ale ch y b a miałaś mi o p o wied zieć o ty m, co d ziś n ie p o zwo liło ci s p ać. – Ch y b a k to … – Nela zaczęła u ch y lać rąb k a tajemn icy . – No to k to ? – zap y tała. Nela milczała. Ch y b a u s iło wała p o s łać jej wy mo wn e s p o jrzen ie. Czas ami tak i s p o s ó b k o mu n ik acji im wy s tarczał. Dziś n ies tety n ie. – Oj, n ie p o wiem, żeb y mi s ię d ziś z to b ą fajn ie g ad ało – z ro zmy s łem zg an iła p artn erk ę tej n iezb y t łatwej ro zmo wy . – I czemu ty , d ziewczy n o , milczy s z? – zap y tała wp ro s t. – Tro ch ę s ię b o ję, że zamias t s p ró b o wać mn ie zro zu mieć, o d razu n a mn ie n ak rzy czy s z… Nies tety Nela n ie mu s iała d o d awać ju ż an i s ło wa. Ws zy s tk o s tało s ię jas n e. Ho u s e, Ho u s e i jes zcze raz Ho u s e. Co g o rs za, rzeczy wiś cie miała o ch o tę k rzy czeć, mo że n awet n ie n a Nelę, ty lk o tak p o p ro s tu k rzy czeć z b ezs iln o ś ci. M u s iała jed n ak zap an o wać n ad zły mi emo cjami. Z ty m n ie miała k ło p o tu . Lata praktyki – p o my ś lała g o rzk o i o d razu s p o ważn iała. – Żartu jes z? – zap y tała n ajp o ważn iej, jak p o trafiła.
– O to właś n ie ch o d zi, że an i tro ch ę – p rzy jació łk a zn ajd o wała s ię n a p ó łn o cy , a jej n as tró j d o żartó w n a p o łu d n iu . – Ob iecałaś s ię z teg o wy leczy ć – ced ziła s ło wa. – Właś n ie to ro b ię… – Nela zach o wała n o rmaln y to n . Patrzy ła n a p rzy jació łk ę i miała o ch o tę k o g o ś p aln ąć. I to wcale n ie o b o jętn ie k o g o . M iała o ch o tę waln ąć s ieb ie s amą. Po p ro s tu . Czu ła s ię p as k u d n ie. Nap rawd ę jej o d b iło . J ed n a my ś l wy s tarczy ła, b y h u mo r jej s iad ł. A g d zie tam! Nie s iad ł, n awet n ie p rzy k u cn ął, ty lk o leżał p lack iem. Zro zu miała, że p ro s iła Nelę o co ś , z czy m o d jak ieg o ś czas u s ama n ie p o trafiła s o b ie p o rad zić. A d o k ład n iej, o d k ąd Ko ch an o ws k i p o jawił s ię w mies zk an iu J u s ty n y i Krzy ch a. J u ż d o n ieg o n ies tety n ie wró cił, p o n ieważ in fek cja Ty mk a s k o ń czy ła s ię p o d wó ch d n iach tak n ag le, jak s ię zaczęła, a u Szy mo n a s ię n awet n ie zaczęła. Od tamtej p o ry , ch o ciaż n ie wid ziała o rd y n ato ra, to i tak wciąż jej to warzy s zy ł. Pan o s zy ł s ię b ezk arn ie p o jej g ło wie, ch o ciaż b ard zo ch ciała, b y tak n ie b y ło . Co więcej, n ie o p u s zczał jej my ś li n ie d lateg o , że zwró ciła u wag ę n a Ko ch an o ws k ieg o , p o n ieważ zro b iła to wcześ n iej Nela. Nie! Zu p ełn ie n ie! Ak u rat w tej s p rawie o b s erwacje Neli n ie miały żad n eg o zn aczen ia. Ko ch an o ws k ieg o o d k ry ła s ama, w d ziwn y ch o k o liczn o ś ciach , d ziwn y m czas ie i miejs cu . Ale zro b iła to s ama i ju ż p rzek lin ała s ię za to w my ś lach . Co więcej, ro zu miała Nelę. M iała ś wiad o mo ś ć, że b ezs tro n n o ś ć i b ezn amiętn o ś ć, k tó re zap rezen to wała p o d czas o s tatn iej ro zmo wy n a temat Ko ch an o ws k ieg o , ju ż s ię n ie p o wtó rzą. Nie miała p o jęcia, co jej zro b ił. Co ś z n ią zro b ił, n awet n a n ią n ie p atrząc, b o b y ła n im zau ro czo n a. Zafas cy n o wan a. Przed e ws zy s tk im jeg o n ied o s tęp n o ś cią. J eg o o czami i d ło ń mi. – J a ch y b a ś n ię! – wy d u s iła z wś ciek ło ś cią n a s amą s ieb ie. – Wid zis z, jak d o b rze cię zn am – Nela u ś miech n ęła s ię, wcale n ie g o rzk o . – Wied ziałam, że s ię wk u rzy s z, ale p ro s zę, n ie p rzejmu j s ię. Daję rad ę, a my ś lę o n im ch y b a ty lk o w ramach p o żeg n an ia. To tak ie k o ń czen ie zn ajo mo ś ci, k tó ra d la mn ie b y ła wielk im h alo , a d la n ieg o ch wilą, k tó rej n awet n ie zap amiętał. Nic d la n ieg o n ie zn aczy łam. J es tem ro zs ąd n ą d ziewczy n k ą, s tąp am tward o p o ziemi, n ie mu s is z s ię mn ą martwić. – To ak u rat wiem – p o wied ziała g ło ś n o . M u s iała s ię o trząs n ąć, p o zb y ć my ś li, k tó re ją męczy ły i s p rawiały , że czu ła s ię wo b ec Neli b ard zo n ie w p o rząd k u . To b y ło s tras zn e. Nela zas łu g iwała n a s zczero ś ć i p rawd ę. Na razie jed n ak s ama n ie wied ziała, jak a jes t ta p rawd a. Co s tan ie s ię ju tro , k ied y mo że zo b aczy g o n a o d d ziale? Bała s ię. Bała s ię teg o b ard zo .
– Czy li n ie b o is z s ię iś ć ju tro n a czy tan k i? – tak w s wej g warze czas ami n azy wały wizy ty w s zp italu . – An i tro ch ę – o d p o wied ziała z p rzek o n an iem w g ło s ie Nela. A ja bardzo! – s twierd ziła w my ś lach . Przy zn ała s ię p rzez s o b ą, że ma s trach a. Ch y b a n ie b ała s ię Ko ch an o ws k ieg o , ale s ieb ie. Ob awiała s ię teg o , co czu je i co n ies tety miało d u ży związek z mężczy zn ą, k tó reg o całk iem n ied awn o n azwała s taru ch em. – To o d ju tra n ie waż s ię n awet n a n ieg o s p o jrzeć! – p o wied ziała, wied ząc, że p o win n a ro zk azy wać s o b ie, a n ie Neli. – Nawet n ie b ęd ę mo g ła – s zep n ęła p rzy jació łk a d o ś ć zag ad k o wo . – M am n ad zieję, że mn ie n ie zo s tawis z – wy s tras zy ła s ię tro ch ę, b o ak u rat ju tro n ie ch ciała iś ć d o s zp itala s ama. – Co ś ty ! – u s p o k o iła ją o d razu Nela. – Po p ro s tu ju tro p ó jd zie z n ami k to ś jes zcze. – Xawery ? – zap y tała, ch o ć wid ząc min ę Neli, mo g ła s o b ie d aro wać p y tan ie. Przy jació łk a s k in ęła g ło wą i p rzy b rała b ard zo zad o wo lo n y wy raz twarzy . – Sama wid zis z! M o żes z b y ć s p o k o jn a, tak i p an z p ałacem n ie p rzejmo wałb y s ię lo s em in n y ch , g d y b y to b o g actwo b y ło d la n ieg o n ajważn iejs ze. Xawery n a p ewn o ma ten p ałac g d zieś , a za to b ą p o s zed łb y n awet d o p iek ła, zo s tawiając d zies ięć tak ich p ałacó w za s o b ą, więc n ie my ś l o b zd u rach , ty lk o cies z s ię ty m, co mas z… I ty m, co mo żes z mieć… – d o d ała d o ś ć d wu zn aczn ie. – Dzięk i… – s zep n ęła Nela, p atrząc jej w o czy , jak b y czek ając n a d als ze zap ewn ien ia, że ws zy s tk o zd ąża w d o b ry m k ieru n k u . Dla ciebie wszystko! – p o my ś lała s zczerze. M u s iała s tan ąć n a wy s o k o ś ci zad an ia. – Po za ty m ch y b a lep iej zd arzy ć s ię n ie mo g ło , że to b ie, có rce o b s zarn ik ó w, tak i b o g acz s ię trafił. Przy n ajmn iej mo żes z b y ć p ewn a, że mu o cieb ie ch o d zi, a n ie o mo rg i. Gd y b y Xawery o k azał s ię g o ło d u p cem, to n ie mo g łab y ś s p ać s p o k o jn ie, a tak ? Sk o ro n ie o mo rg i mu ch o d zi an i o p ałace… – s k u p iła wzro k n a Neli, a wid ząc zmien iającą s ię min ę p rzy jació łk i, p ars k n ęła ś miech em, n ie mu s ząc p rzep ras zać za to , co ju ż zd ąży ła p o wied zieć, b o Nela też ju ż s ię ś miała, całk iem s zczerze. Nap ięcie zo s tało ro zład o wan e.
B
ała s ię. M iała s trach a p rzed ju trzejs zą wizy tą w s zp italu . Nie ch ciała g o wid zieć. Nie ch ciała wid zieć Ko ch an o ws k ieg o . Nie mo g ła zro zu mieć, jak to mo żliwe, że
k to ś , k o g o wid y wała w miarę reg u larn ie o d d łu żs zeg o czas u , k to ś , k to d o n ied awn a n ie ro b ił n a n iej żad n eg o wrażen ia, an i jej n ie zięb ił, an i zan ad to n ie g rzał, n ag le awan s o wał n a in n ą p o zy cję. M iała g o ju ż d o s y ć. M ęczy ł ją. M y ś lała o n im, męczy ła s ię i wk u rzała, g łó wn ie n a s amą s ieb ie. Przecież zaws ze b y ła s iln a. Nie d awała s ię faceto m. Do ty ch czas p o jawiali s ię w jej ży ciu i zn ik ali, n ie zag rzewając miejs ca n a d łu żej, p o n ieważ p o s iad ała u miejętn o ś ć s zy b k ieg o o d k ry wan ia tak ich ich d efek tó w, że b u d o wan ie d als zej zn ajo mo ś ci b y ło b ezcelo we. J u ż n awet p o k ó j p o s p rzątała, b y zająć s ię czy mk o lwiek i p rzes tać my ś leć. Zajęło jej to s p o ro czas u , p o n ieważ J u s ty n a p rzy jech ała d ziś z ch ło p cami n a len iwe k lu s k i. Ku wielk iej rad o ś ci b ab ci ap ety ty malu ch o m d o p is y wały , a p ó źn iej mieli mn ó s two s ił n a to , b y n aro b ić b ałag an u w jej zak ątk u . Teraz w p o k o ju p an o wały wzo ro wy p o rząd ek i wzg lęd n a cis za, g d y ż zap ch an e k lu ch ami to warzy s two p o jech ało d o d o mu . Cio tk i M arian n y n ie b y ło n a o b ied zie, p o n ieważ o k azało s ię, że miała in n e p lan y teg o p o p o łu d n ia. Wzg lęd n a cis za w d o mu n ie o zn aczała p rzecież cis zy ab s o lu tn ej, p o n ieważ w k u ch n i o p ró cz mamy k rzątającej s ię ju ż p rzy k o lacji s ied ziała jes zcze wciąż s zty wn a matro n a, cio tk a Klara, o p o wiad ając n ik o g o n ie in teres u jące h is to rie. Sied ziała n a wy b lak łej zielen i s tareg o d y wan u , n ie s ły s zała więc d o k ład n ie s łó w cio tk i Klary , ty lk o jed n o s tajn y s tru mień n iewy czerp an y ch p reten s ji d o ś wiata i lu d zi. M ian o wicie latem b y ło za g o rąco , zimą za zimn o , jes ień b y ła zb y t s ło tn a, a wio s n a zaws ze za k ró tk a. Lu d zie n ato mias t wred n i alb o d u rn i, a ży cie zaws ze n ies p rawied liwe. Ws łu ch iwała s ię w p as k u d n ą melo d ię g ło s u cio tk i i g d y b y n ie to , że to n a n iej s p o czy wał o b o wiązek o d p ro wad zen ia k u ś ty k ającej s taru s zk i d o d o mu , to z p ewn o ś cią ju ż p o ło ży łab y s ię s p ać. By ła zmęczo n a. Wo ln e o d zajęć d n i min ęły jak z b icza s trzelił. Zwy k le p lan o wała je z my ś lą o s o b ie i zazwy czaj z ty ch p lan ó w n ic n ie wy ch o d ziło . Sto s k s iążek , k tó re miała p rzeczy tać d la p rzy jemn o ś ci, n ie zmalał an i tro ch ę. Zaczy n ający s ię ju ż ju tro s emes tr letn i z jed n ej s tro n y cies zy ł, z d ru g iej zaś wied ziała, że zn ó w b ęd zie mu s iała wejś ć w try b ik i n ieu s tęp liweg o czas u . Nawet J an ek o d wo łał s wą wizy tę w o s tatn iej ch wili i n ie zo b aczy li s ię p o d czas ferii zimo wy ch . Czy żb y s p ełn iało s ię p rzep ełn io n e czarn o wid ztwem p ro ro ctwo
cio tk i Klary , k tó ra u ważała, że s k o ro s io s trzen iec o d d ał s ię w ręce b o s k ie, to d la ro d zin y b y ł ju ż s traco n y ? Nela n ie reag o wała n a mailo we zaczep k i. Pewn ie n ie miała d o s tęp u d o In tern etu u k o leżan ek med y czek . Nela n ie miała s wo jeg o k o mp u tera, n awet tak ieg o jak o n a, czy li s tareg o , o d zied ziczo n eg o p o k imś zło mu . W p rzy p ad k u Neli ten b rak miał ty lk o s ame p lu s y . Po p ierws ze, n ie marn o wała czas u n a b zd u ry , a p o d ru g ie, p rzy zwy czaiła s ię d o zap amięty wan ia ws zy s tk ieg o , co ważn e. Z n ią b y ło o czy wiś cie in aczej. Wielu rzeczy n ie mu s iała zap amięty wać, p o n ieważ w razie p o trzeb y mo g ła o d n aleźć ws zy s tk o w k o mp u terze zajech an y m zn aczn ie p rzez Krzy ch a. Nela n ie ty lk o w s p rawach n au k o wy ch , ale też p o p ro s tu ważn y ch liczy ła ty lk o n a s ieb ie. Zap amięty wała ws zy s tk o , co ważn e. Z lu d źmi ro zmawiała zwy k le twarzą w twarz, a d o telefo n u p rzek o n ała s ię d lateg o , że d zięk i n iemu , g d y ty lk o o d czu wała tak ą p o trzeb ę, mo g ła w s łu ch awce u s ły s zeć g ło s y b lis k ich . Zazwy czaj iry to wało ją, g d y Nela n ie o d p o wiad ała n a mailo we wiad o mo ś ci. Dziś jed n ak b y ła s p o k o jn a. O p lan ie zajęć n a n o wy s emes tr, k tó ry p o jawił s ię ju ż n a s tro n ie u czeln i, mo g ły p o ro zmawiać p rzecież ju tro . M iała jed n ak o g ro mn ą ch ęć wejś ć n a s tro n ę s zp itala i p o s zu k ać in fo rmacji n a temat p ers o n elu med y czn eg o tam zatru d n io n eg o . M iała ch ęć, ale n ie zro b iła teg o , b y u d o wo d n ić s o b ie, że n ie ch ce wied zieć o Ko ch an o ws k im n ic więcej p o n ad to , co ju ż wie. A wied ziała b ard zo mało . Prawie n ic. Po za ty m miała też ś wiad o mo ś ć, że im mn iej o n im wie, ty m lep iej, lep iej d la n iej. Krzy ch u p rzy s łał jej n u mer Ko ch an o ws k ieg o , d lateg o wied ziała, że o rd y n ato r o d d ziału ma n a imię Łu k as z. Gd y zo b aczy ła w s wy m telefo n ie to imię, zd ziwiła s ię. Nie p as o wało d o n ieg o . Żad n e in n e też n ie. Amad eu s z, Hilary czy Ty tu s … Co to za ró żn ica? Ko ch an o ws k i miał ład n e n azwis k o . Pewn ie wy s tarczy ło wk lep ać jeg o imię i n azwis k o w p rzeg ląd ark ę i wied ziałab y o n im d u żo więcej n iż d o tej p o ry … Tylko po co? – p y tała s ię w my ś lach , ale i tak wp atry wała s ię w k lawiatu rę k o mp u tera. Pewn ie d o wied ziałab y s ię, d o jak ich med y czn y ch g azet Ko ch an o ws k i p is u je arty k u ły , p o n ieważ z p ewn o ś cią to ro b i. Wied ziałab y , jak ie tematy w n ich p o ru s za, g d y ż wied zy med y czn ej p o p artej d o ś wiad czen iem n a p ewn o mu n ie b rak o wało . Wy g ląd ał n a mo la k s iążk o weg o . M o że d o wied ziałab y s ię o n im czeg o ś jak o o czło wiek u , ch o ć o b s tawiała, że n a Faceb o o k u g o n ie b y ło . Ko ch an o ws k i n ie p o trzeb o wał n awet realn y ch zn ajo mo ś ci. Na o d leg ło ś ć czu ć g o b y ło o d lu d k iem. Wy p is y wan ie d y rd y małó w w s ieci n ie b y ło mu d o n iczeg o p o trzeb n e. J ej zres ztą też n ie. Zamias t wk lep ać jeg o imię i n azwis k o w k lawiatu rę, s ied ziała i zas tan awiała s ię n a p rzy k ład n ad ty m, czy s k o ro zn ał g o Krzy ch u , to czy J u s ty n a też wied ziała co ś n a
jeg o temat. M iała jed n ak p ewn o ś ć, że n ajlep iej zro b i, jeś li n ie b ęd zie wtajemn iczać an i Krzy ch a, an i J u s ty n y , an i n ik o g o in n eg o w s we p rzemy ś len ia n a temat Ko ch an o ws k ieg o . Do p ó k i ws zy s tk ie p y tan ia d o ty czące jeg o o s o b y b y ły ty lk o w jej g ło wie, ś wiat n ie wied ział o n iczy m, czy li o ty m, że zaczy n a s ię co ś d ziać… Coś, czyli co…? – zap y tała s ię w d u ch u . Nico! – g d y b y to b y ło mo żliwe, wrzas n ęłab y s o b ie d o u ch a. By ła g o to wa o b razić s ię n a s amą s ieb ie za włas n e my ś li. „Bąd ź d la s ieb ie d o b ra” – p o p ro s iła ją k ied y ś cio tk a M arian n a. Nie p amiętała ju ż, w jak ich o k o liczn o ś ciach u s ły s zała te s ło wa, ale d ziś n ie b rała ich s o b ie d o s erca. Nie p o trafiła teg o zro b ić. J ak miała b y ć d la s ieb ie d o b ra, s k o ro s ama s ię n a s ieb ie d en erwo wała? Po s tan o wiła n ie my ś leć o Ko ch an o ws k im, ale ro zmy ś lan io m n ie b y ło k o ń ca. Obłęd! – p iętn o wała i k ry ty k o wała w my ś lach s we zach o wan ie. – A ty co , J u lk a?! Sama d o s ieb ie mó wis z? – u s ły s zała p rzez u ch y lo n e d rzwi p o k o ju g ło s mamy . W tym domu nie ma za grosz intymności! – ty m razem, g d y b y mo g ła, wy k rzy czałab y zaró wn o s wą reflek s ję, jak ró wn ież zło ś ć mamie p ro s to w twarz. Oczy wiś cie w realu wo lała teg o n ie ro b ić. – Wy d awało ci s ię! – o d ezwała s ię, jed n ak g ło ś n iej, n iż zamierzała. – Co tak s ied zis z?! – mama wtarg n ęła n a jej tery to riu m w d o d atk u z id io ty czn y m p y tan iem n a u s tach . – A co mam ro b ić? – o d ezwała s ię n iezb y t u p rzejmie. – M o że n ap ijes z s ię z n ami h erb aty ? To mnie zaszczyt spotkał! – p o my ś lała, ws tając z p o d ło g i. – Sk o czę ty lk o d o to alety i ju ż p rzy ch o d zę – p o wied ziała, b y zy s k ać n a czas ie. Ch ciała zerk n ąć d o lu s tra, ab y p rzek o n ać s ię, że jej twarz n ie zd rad za an i u czu ć, an i zag u b ien ia, an i wewn ętrzn eg o k o n flik tu , k tó re zaczy n ały ją zżerać o d ś ro d k a. Wy s tarczy ło zro b ić k ilk a k ro k ó w, zg as ić ś wiatło , o two rzy ć d rzwi, zamk n ąć je za s o b ą s zy b k o i… u s p o k o ić my ś li. Dzięk i Bo g u , wy g ląd ała n o rmaln ie. Nic w jej wy razie twarzy n ie ws k azy wało n a to , że w g ło wie jej s ię p o p rzewracało . Patrzy ła n a s ieb ie b ezn amiętn ie. Nie p o trafiła s o b ie p o rad zić z wewn ętrzn y m n iep o k o jem, b y ł n iewid o czn y d la o czu , ale o b ecn y w s ercu , n ieb ezp ieczn y , jak b y p rzy czajo n y . – J u lk a, h erb ata! – n awo ły wan ie mamy n ie miało n ic ws p ó ln eg o z s erd eczn y m zap ro s zen iem. Przecież herbata nie ucieknie!
– J u lk a, n o ch o d ź! Cio cię trzeb a o d p ro wad zić! Zmęczo n a ju ż jes t! Jak można się zmęczyć całodziennym siedzeniem i ględzeniem?! – p o my ś lała, zb y t mo cn o g as ząc ś wiatło . Wes zła d o k u ch n i, n ie mo g ąc p o zb y ć s ię u czu cia iry tacji. Przy witał ją s cep ty czn y wzro k cio tk i Klary . M ama s zu k ała czeg o ś w lo d ó wce. – A co ty , J u lia, jak aś tak a mark o tn a s ię wy d ajes z? – zap y tała wy cień czo n a n icn iero b ien iem cio tk a Klara. Markotna? Co to za beznadziejne słowo! – p rzy s zło jej d o g ło wy . M iała o ch o tę p o p atrzeć z wś ciek ło ś cią w o czy cio tk i, ale n a p o czątk u u ciek ła wzro k iem, b y zap an o wać n ad s o b ą, p o czy m s p o jrzała n a cio tk ę i u ś miech n ęła s ię, u d ając, że d u rn e p y tan ia d o n iej n ie d o cierają. Wy ciąg n ęła z filiżan k i mo k rą to reb k ę wy p ełn io n ą o wo co wy m s u s zem, k tó ry z mazu rs k imi malin ami n ie miał n ic ws p ó ln eg o , a i tak jak iś o s zu s t n ie b ał s ię n azwać teg o h erb atą malin o wą. – Rzeczy wiś cie – mama zerk n ęła w jej k ieru n k u zn ad p o jemn ik a, w k tó ry m u p y ch ała o s tatn ie s ztu k i len iwy ch , p rzezn aczo n e z p ewn o ś cią d la cio tk i M arian n y . Zejdźcie ze mnie, bo mi słabo! – p o my ś lała, jed n o cześ n ie b ło g o s ławiąc s ię w d u s zy za u miejętn o ś ć zap an o wan ia n ad języ k iem. – Te k lu s k i to d la cio tk i M arian n y ? – zap y tała d o k ład n ie w tej s amej ch wili, w k tó rej mama zad ała jej p y tan ie: „Zan ies ies z?”. W o d p o wied zi s k in ęła p o s łu s zn ie g ło wą. Nie b y ło s en s u o d p o wiad ać, b o i tak zo s tałab y zag łu s zo n a s tu k an iem ły żeczk i o filiżan k ę. Cio tk a Klara mies zała h erb atę. – A d o b rze s ię czu jes z? – mama zd ąży ła zad ać p y tan ie, zan im cio tk a Klara zaczęła s io rb ać. – A d laczeg o miałab y m s ię źle czu ć? – zap y tała o p ry s k liwie i o d razu s k arciła s ię w d u ch u za to n . – Ale p o co s ię o d razu tak d en erwu jes z? – zap y tała mama, s tawiając p rzed n ią p o jemn ik z len iwy mi. – Oj, te d zieci! – p o d s u mo wała o d razu międ zy s io rb n ięciami cio tk a Klara. Gdyby nie to dziecko, to sama musiałabyś iść teraz do domu, do swojego kociego syna! – p o my ś lała z wś ciek ło ś cią i d o tarło d o n iej, że rzeczy wiś cie n ie czu je s ię d o b rze i że ws zy s tk o ją d en erwu je. Co g o rs za, n ie jes t temu win n a wg ap iająca s ię w n ią teraz s en io rk a ro d u . Ws zy s tk iemu win ien b y ł Ko ch an o ws k i. No rmaln ie d iab li n ad ali! M u s iała n a s ieb ie u ważać n ie ty lk o ju tro . Trzeb a w o g ó le u ważać. By ł n ieb ezp ieczn y . Niczeg o n ie ro b ił, a jej ży cie s tawało s ię in n e n iż d o ty ch czas . Zajęła u s ta p iciem h erb aty , b y n ie p aln ąć czeg o ś g łu p ieg o . To , co p iła, b y ło g o rące i b ez s mak u .
– Ale ch ciało mi s ię p ić, p y s zn a – k łamała jak z n u t. – To co , cio ciu , id ziemy ? – zap y tała tak miły m g ło s em, jak b y ch ciała całemu ś wiatu u d o wo d n ić, że to s taru s zk i maru d zą, a d zieci s ą s y mp aty czn e, o ile ty lk o p o trafią zach o wać d y s tan s d o s taru s zek . – Tak , d zieck o , id ziemy , n a mn ie ju ż p o ra – cio tk a Klara z n iech ęcią zb ierała s ię z wy g rzan eg o miejs ca n a k u ch en n y m n aro żn ik u . – Po za ty m jak s ię M arian n a s p ać p o ło ży , to n ie u s ły s zy , że p rzy s złaś , a len iwe co ? Zmarn u ją s ię? Jak zwykle żarcie ważniejsze od człowieka! – p o my ś lała, mając p ewn o ś ć, że cio tk a M arian n a p rzy jmie ją z u ś miech em, k tó ry b ęd zie ty lk o i wy łączn ie n a jej wid o k , a n ie k lu s ek . Uś miech n ie s ię i p o wie: „d o b rze, że jes teś … ”. To tak ie s ło wa miała d ziś u s ły s zeć o d cio tk i M arian n y . Tak jak zaws ze. Lu b iła te s ło wa, wręcz p rzep ad ała za n imi, p o n ieważ cio tk a wy p o wiad ała je tak , że n ie b y ło wątp liwo ś ci, iż k o ch a ją n ajb ard ziej n a ś wiecie. M o cn iej i b ard ziej zd ecy d o wan ie n iż in n i, ch o ć ro b iła to w cis zy i n ie o czek u jąc o k las k ó w. Cen iła tak ą miło ś ć, b ez p o k azó wek , s k ro mn ą, ale wn o s zącą d o jej ży cia wiele d o b reg o .
P
o d d ach em o wej wy s o k iej wieży ,
k tó ra g u b iła s ię w ch mu rach , k to ch ce – n iech wierzy , k to ch ce – n iech n ie wierzy , b y ła k o mn ata p o n u ra. U d rzwi k o mn aty p ająk n a s traży p o d s tęp n ie czaił s ię z k ąta. I g d y b y k to ś tam wejś ć s ię o d waży ł, w s ieć s wo ją b y g o o p lątał. W k o mn acie s k rzy n ia s tała z o ło wiu . Szczeln ie zamk n ięta n a k łó d k ę. Co b y ło w s k rzy n i? Zaraz wam p o wiem, ch o ciaż to czy n ię ze s mu tk iem. Czy tając b aś ń , celo wo zmien iła jej treś ć. W tek ś cie b y ło n ap is an e „zaraz wam p o wiem”, a o n a z ro zmy s łem p rzeczy tała: „zaraz ci p o wiem”, b y mały Grześ b y ł p ewien , że b allad ę czy ta ty lk o d la n ieg o . Ty le razy jej s łu ch ała i ty lek ro ć ją czy tała, że zn ała n a p amięć k ażd e s ło wo , p rzecin ek , k ro p k ę. Do s k o n ale wied ziała, jak ak cen to wać wy mawian e wers y , ab y te ro b iły jak n ajwięk s ze wrażen ie n a s łu ch ający ch . Tej in to n acji n au czy ła s ię całk iem n ieś wiad o mie o d cio tk i M arian n y . M ały Grześ b y ł b ard zo zmęczo n y . Do s trzeg ała, jak jeg o jas n e o czy co raz częś ciej ch o wają s ię za zas ło n ą b lad y ch p o wiek p o zb awio n y ch rzęs . Ch ło p iec zas y p iał.
Ścis zała więc g ło s i u s p o k ajała in to n ację, b y u ś p ić małeg o p acjen ta. Ch ło p iec zas n ął, a o n a n ie mo g ła p rzes tać czy tać. Targ ały n ią o k ro p n e emo cje. Pry m wś ró d n ich wió d ł s trach . To d lateg o b y ło jej tak n ied o b rze. M d liło ją z n erwó w. By o d izo lo wać s ię o d teg o , co zas tała d ziś n a o d d ziale, z u p o rem ch ciała zająć my ś li czy mś n eu traln y m. Starała s ię mo cn o , ch o ć u p ó r wcale jej n ie p o mag ał. Szep tała s ło wa b allad y , czy tała ją zn ó w o d p o czątk u , ch o ciaż ch ło p iec, k tó reg o d o p iero d ziś p o zn ała, ju ż s p ał. Trafił n a o d d ział z in n eg o s zp itala w in n y m mieś cie. M iał o s iem lat. Wy g ląd ał mo że n a p ięć. Nie p o trafiła fu n k cjo n o wać d ziś n o rmaln ie, n ie zd o łała wcielić w ży cie zas ad wo lo n tariatu . Nie miała p o jęcia, jak mo g łab y wy razić s wó j s p rzeciw, s wó j b rak zg o d y n a ś mierć d zieck a. Dziś o d d ział wy g ląd ał p o d o b n ie jak rzeczy wis to ś ć o p is an a n a p o czątk u b allad y , k tó rą wciąż czy tała, a ró żn ił s ię ty m, że w tek ś cie o czek iwało s ię n a s zczęś liwe zak o ń czen ie. Tu , g d zie teraz b y ła, o b o wiązy wały in n e p rawa. Dziś czu ła b ard zo wy raźn ie, że s zp italn y m ś wiatem rząd zą reg u ły , k tó ry ch n ie p o trafiła zro zu mieć. Właś n ie p rzek o n y wała s ię b o leś n ie, że ty m o d d ziałem, jak i k ażd y m in n y m mu p o d o b n y m, n ie rząd zą żad n e zas ad y . To b y ł ś wiat b ez zas ad . Tu rząd ził rak . Stwó r s tras zn y , b o d ziałający p o cich u , u b ran y w b iałe ręk awiczk i. Po wo ln y alb o b ły s k awiczn y . Działający p rzewid y waln ie lu b zu p ełn ie zas k ak u jący . Przy czajo n y b ąd ź n is zczący jawn ie. Przy łap y wał s we o fiary n a całk o wity m n iep rzy g o to wan iu , atak o wał z zas k o czen ia, a n a k o n iec u d awał n iewin n eg o . Niczemu n ie b y ł win n y , b o to p rzecież n ie o n zab ijał. Zab ijała ch emia. W o s tateczn y m ro zrach u n k u to o n a s k azy wała n a ś mierć. On a b y ła win n a, a o n p o zo s tawał b ezk arn y i p ewn ie d lateg o wieczn ie p o s zu k iwał n o wy ch o fiar. Działał b ezk arn ie, b y ł więc o d ważn y i p ewn y s weg o … Dn i s tawały s ię d łu g ie. To zn aczy d łu żs ze o d zimo wy ch . Dzis iejs zy jed n ak p rzy p o min ał zimo wy alb o b ard ziej n awet – lis to p ad o wy . Sło ń ca n ie d ało s ię u ś wiad czy ć. Szaro b u re p o wietrze n ap awało p es y mizmem. Na o d d ziale zamias t s al b y ły – jak w b allad zie – ty lk o p o n u re k o mn aty . W ich k ątach zamias t p ająk ó w czaił s ię rak . To o n s p rawiał, że czas s ię tu d ziś zatrzy mał i zap ad ła cis za jak mak iem zas iał. Dziś zły czaro wn ik s iał tu p o s trach i to z tak im p o wo d zen iem, że b ała s ię wy jś ć n a k o ry tarz. Zwy k le k to ś n a n im b y ł. Kto ś p o n im b ieg ał. Kto ś k o g o ś zaczep iał, n ag le g ło ś n o k rzy k n ął, n ie b o jąc s ię złajan ia p rzez p ielęg n iark ę d y żu rn ą. Dziś o tak ich o d g ło s ach n o rmaln ie to cząceg o s ię ży cia n ie b y ło mo wy . Dziś n ic n ie miało n o rmaln eg o try b u . Nawet o n a d ziałała w in n y m. Nie p o trafiła s ię zach o wać. Ch o ciaż k ied y ch o d ziła n a s zk o len ie, d u żo mó wiło s ię o ty m try b ie n azy wan y m
p rzez n ią „n ien o rmaln y m”. Od k ąd tu p rzy ch o d ziła, n ie wy d arzy ł s ię jes zcze n ig d y alb o łas k awie ją o mijał. Wied ziała, że jeś li co ś jej n ie s p o ty k a, to n ie jes t to jed n o zn aczn e z ty m, że n ie s p o tk a jej n ig d y . Tak ie jes t ży cie. I co z teg o , że ch o d ziła n a s zk o len ie? By ła tak p rzerażo n a, że zap o mn iała o ws zy s tk im, co n a s zk o len iu k ład li jej d o g ło wy mąd rzy lu d zie. Patrzy ła n a ś p iąceg o Grzes ia. Po d n io s ła s ię z k rzes ła, b y d o k ład n ie o k ry ć g o małą k o łd rą. Zamias t wy jś ć, zn ó w u s iad ła. Po p atrzy ła n a jelo n k a zerk ająceg o n a n ią z o b razk a n a ś cian ie n ad łó żk iem. Na u ś miech n iętą żab ę z n en u farem n a mały m zielo n y m liś ciu . Na mo men t wró ciła my ś lami d o d zieciń s twa, k tó re k o jarzy ło jej s ię z g ło s em cio tk i M arian n y . To d zięk i n iej d o d ziś p amiętała atmo s ferę Do lin y Ro zto k i. Żab a n ato mias t k o jarzy ła jej s ię z tą, o k tó rej ś p iewała jej k ied y ś J u s ty n a, czu jąca wielk ą s y mp atię d o o ś lizg łeg o p łaza z jed n eg o p ro s teg o p o wo d u : żab k a z p io s en k i też n ie s łu ch ała mamy . Grześ p o s ap y wał, ale s p ał s p o k o jn ie. Zro b iło s ię ju ż n ap rawd ę p ó źn o . Go d zin ę temu p o win n a s tąd wy jś ć i ś lad em Neli o d p ro wad zan ej p rzez Xawereg o , k tó ry ro zmawiał d ziś z d y rek to rem s zp itala w n iewiad o mej s p rawie, p ó jś ć d o d o mu , b y p o u czy ć s ię d o k ilk u zb liżający ch s ię k o lo k wió w z ró żn y ch p rzed mio tó w. Teraz jed n ak ws zy s tk o miała w n o s ie, żeb y n ie p o wied zieć, że g d zie in d ziej. W k o ń cu zamk n ęła k s iążk ę. Przecież mu s iała to zro b ić. Ws tała z k rzes ła. Zeb rała s iły i p o cich u n a p alcach wy s zła z s ali. Od razu wp ad ła w o tch łań ciężk iej atmo s fery k o ry tarza. Ch o ć n ie mo g ła b y ć teg o p ewn a, to ju ż wied ziała. Stało s ię. Wied ziała, w k tó rej z s al. Zn ała ją. Wielo k ro tn ie wch o d ziła d o n iej z u ś miech em n a u s tach . M iała też ś wiad o mo ś ć, że b ęd zie mu s iała o d n aleźć w s o b ie s iłę, b y wejś ć d o n iej zn o wu i k o lejn y raz zo b aczy ć n o wą twarz. J ed n eg o jes zcze n ie wied ziała. Nie b y ła p ewn a, czy lep iej p amiętać o ty m, co s ię d ziś s tało , czy p o s tarać s ię zap o mn ieć. By ła p ewn a jed n ej rzeczy . Dziś p o jęła s wą g łu p o tę. Zap o mn iała o p o d s tawo wy m o b o wiązu jący m tu p rawie: n ic n ie trwa wieczn ie. On a wciąż n ie wied ziała, czy s p ęd zan y mi tu ch wilami p o win n a s ię cies zy ć, czy wp ro s t p rzeciwn ie, b ać s ię ich jak trawiąceg o ws zy s tk o o g n ia b ąd ź b ezlito s n ej p o wo d zi. Za o k n ami p an o wał ju ż całk o wity mro k . Szatn iark a z d o łu , p an i Gien ia, z p ewn o ś cią zeb rała s ię ju ż d o d o mu . J ej k u rtk ę, jak to s ię wcześ n iej zd arzało , p ewn ie zwin ęła i wcis n ęła p o d lad ę. Id ąc k o ry tarzem, n ie s to s o wała s ię d o żad n y ch zas ad i ro zp łak ała s ię n a całeg o . Nie mo g ła n ad s o b ą zap an o wać. M u s iała wy jś ć. Ch ciała s ię g d zieś s ch o wać, i to jak n ajs zy b ciej. Zn alazła s ię n a s ch o d ach , n a k tó ry ch jes zcze n ig d y n ie b y ła. Zes zła w d ó ł n a p ó łp iętro . Nic n ie wid ziała. Op arła s ię o jak iś p arap et, k tó ry zn ajd o wał s ię w tak p o n u ry m miejs cu , że jej d zis iejs za ro zp acz p ewn ie n ie b y ła
d la n ieg o p ierws zy zn ą. Nag le u s ły s zała h ałas . To k s iążk a. Wy p ad ła jej z rąk i s p ad ła n a p o d ło g ę. Ballady sięgnęły bruku… Nie tylko ballady. Dziś życie sięgnęło bruku… – p o my ś lała i n ie zn alazła s iły , b y s ch y lić s ię p o k s iążk ę. Nie miała też s iły s tać n a włas n y ch n o g ach . Wcis n ęła s ię więc w p arap et. Us iad ła n a n im, całą s o b ą o p ierając s ię o n ies zczeln e o k n o . To b y ło wciąż za mało . Po d ciąg n ęła n o g i. Sk u liła s ię. Zamk n ęła s ię w s o b ie jak wy s tras zo n y jeż. Ch ciała p o k łu ć ś wiat s wo im b ó lem i ro zg o ry czen iem. Ale n ic n ie p o mag ało . Dziś n ic n ie mo g ło p o mó c, b o o d s zed ł ch ło p iec. Ten , k tó ry n ieu s tan n ie mó g ł s łu ch ać b allad y o zły m czaro wn ik u . Ten , k tó reg o ju ż tu n ie b ęd zie p o d czas k o lejn y ch jej wizy t. Umarł Michaś… – ro zmy ś lała, ch o ć g d y b y mo g ła, u cis zy łab y s wo je my ś li. Ale te jak n a zło ś ć n ie d awały s ię p o s k ro mić. Przy p o min ały jej d o b re czas y . Przy p o min ała s o b ie M ich as ia, k tó ry s k lejał p o s tacie ró żn y ch zwierząt z ro lek p o to aleto wy m p ap ierze lu b ty ch d łu żs zy ch p o p ap iero wy ch k u ch en n y ch ręczn ik ach . Nie miała s iły , b y s ię ru s zy ć. M u s iała tu zo s tać ch y b a d o ju tra. Po trzeb o wała s ię wy p łak ać. Nag le u s ły s zała g ło s . – Pro s zę… Zamarła. Os tatk iem s ił wy ch y liła g ło wę z n ajeżo n ej k o lcami p o s tawy , k tó rą p rzy b rała. Zo b aczy ła p rzed s o b ą k s iążk ę. J ak aś d ło ń trzy mała b allad y . Zo b aczy ła też twarz. By ła s zara. Swy m o d cien iem p as o wała d o o ło wian y ch k o mn at złeg o zamk u , w k tó reg o o k n ach zło wró żb n ie p o h u k iwał wiatr. Jeszcze tylko ciebie tu brakowało… – s k wito wała. W my ś lach p o trak to wała Ko ch an o ws k ieg o b ard zo źle. Zs u n ęła s ię z p arap etu . Przejęła o d n ieg o k s iążk ę i o d ło ży ła n a p arap et. Nerwo wo zaczęła p rzes zu k iwać k ies zen ie w p o s zu k iwan iu ch u s teczk i, k tó rej n ie miała, a k tó rej ch o ćb y s k rawk a teraz b ard zo p o trzeb o wała. – Pro s zę… – zo b aczy ła p rzed s o b ą o p ak o wan ie ch u s teczek . Znasz jakieś inne cholerne słowo?! – zap y tała w my ś lach . Czu ła s ię co raz g o rzej. Wy ciąg n ęła d ło ń i wzięła ch u s tk i. M u s iała to zro b ić. – Dzięk u ję – czu jąc n a s o b ie wzro k Ko ch an o ws k ieg o , d o p ro wad zała s ię d o p o rząd k u , n ie wied ząc, g d zie p o d ziać wzro k . Nie gap się! Idź sobie stąd! – k rzy czała w d u ch u . Nies tety o n s tał p rzed n ią i ch y b a n ie zamierzał ru s zać s ię z miejs ca. Idź stąd! Nie słyszysz?! – p y tała reto ry czn ie. Naras tająca w n iej iry tacja o k azała s ię p o mo cn a, b o p rzes tała p łak ać. Czu ła, jak
o g arn ia ją zło ś ć. Na Ko ch an o ws k ieg o , n a ś wiat, n a cały ws zech ś wiat. Na ws zy s tk o i ws zy s tk ich . Ale n ajb ard ziej n a n ieg o i ten jeg o ch o lern y s to icy zm. Stał s p o k o jn ie jak b y n ig d y n ic, tk wił d o k ład n ie p rzed n ią. Czu ła, jak s ię w n ią wp atru je, zamias t zb ieg ać s ch o d ami i u ciek ać jak n ajd alej o d teg o p rzek lęteg o miejs ca, w k tó ry m miał s ię s tawić zn ó w ju tro ran o . – Pro s zę s ię u s p o k o ić – u s ły s zała s p o k o jn y g ło s . Odczep się ode mnie! – fu k n ęła w my ś lach i wied ząc, że zo b aczy n ad s o b ą twarz b ez wy razu , p o d n io s ła g ło wę. Przeczu cia jej n ie zawio d ły . Ord y n ato r b y ł jak zwy k le n iewzru s zo n y . M ięś n ie zas ty g łe. Bez emo cji. M iała p rzed s o b ą twarz p o zb awio n ą u czu ć. By ła s zara, ale za tę s zaro ś ć ró wn ie d o b rze mó g ł b y ć o d p o wied zialn y p ó łmro k p ó łp iętra. Lamp y rzu cały n ik łe ś wiatło . – Pro s zę – u s ły s zała k o lejn y raz. – Wiem, wiem… – o d p o wied ziała, ty m razem n ie d o p u s zczając d o g ło s u s wy ch my ś li. Bała s ię, że jeś li s ię n ie o d ezwie, ten mężczy zn a g łu ch y n a u czu cia in n y ch jak p ień , k tó ry p rzed n ią wy ró s ł, n ie ru s zy s ię s tąd n ig d y . A o n a ch ciała zo s tać s ama. Ale n ajwid o czn iej ó w czło wiek p ień miał w g łęb o k im p o ważan iu jej p rag n ien ia, g d y ż n a jej n ies zczęś cie an i d rg n ął, ch y b a n ie zamierzał s tąd o d ejś ć. – Po win ien em teraz p o wied zieć, że n ie mo że tu p an i p rzy ch o d zić – zaczął s u ro wo . – M o że mi p an mó wić, co s ię p an u ży wn ie p o d o b a – o d p o wied ziała n ieg rzeczn ie. A p rzy n ajmn iej ch ciała, b y tak zab rzmiały jej s ło wa. J ed n ak zab rzmiały in aczej. Zd rad ziły ją i jej rezy g n ację. Po k azały , że zawio d ła s ię d ziś n a ży ciu . – Zn a p an i p o wied zen ie: s łu żb a n ie d ru żb a? – zn ó w u s ły s zała rzeczo wy to n o rd y n ato ra. – Zn am – wlep iła o czy w jeg o s zarą twarz. – To jeś li ma p an i zamiar wciąż tu p rzy ch o d zić, p o win n a s ię p an i p o s tarać jes zcze je zro zu mieć. – Nie ro zu miem – żach n ęła s ię, n ie p o jmu jąc, w jak im celu o n p ro wad zi z n ią tę d u rn ą g ad k ę. Ch ciała, żeb y zap ad ł s ię p o d ziemię. Alb o s ama ch ciała zap aś ć s ię p o d ziemię. – M o że to n ie jes t o d p o wied n i mo men t n a tak ą n au k ę, ale p o win n a p an i ro zu mieć, że i p an i, i ja zn aleźliś my s ię tu taj n ie p o to , żeb y s ię zap rzy jaźn iać, ale p o to , b y n ieś ć p o mo c. J es zcze n ie s k o ń czy ł mó wić, a n ią ws trząs n ęło . Wy lał n a n ią wiad ro zimn ej wo d y .
Właś n ie d ziś . Właś n ie teraz. Jakim prawem?! – k rzy k n ęła w d u ch u , mając o ch o tę ro zd rap ać mu twarz p azu rami. Do k rwi. Sk o ro o n ją ran ił, d laczeg o miała n ie o d p łacić mu ty m s amy m? – Nie o b ch o d zi mn ie, p o co p an tu p rzy ch o d zi – o d ezwała s ię, p rzery wając martwą cis zę p ó łp iętra i wy g ry wając walk ę z s o b ą, b y mu czeg o ś n ie zro b ić. Nie ch ciała d ać mu tej s aty s fak cji. Nie mo g ła d ać s ię s p ro wo k o wać, ab y s wo im zach o wan iem n ie p rzy zn ać mu racji. Ch ciała tu p rzy ch o d zić. M imo ws zy s tk o . – Ale mn ie o b ch o d zi, i to b ard zo , p o co p an i tu p rzy ch o d zi – p o wied ział, d o b itn ie ak cen tu jąc k ażd e s we s ło wo . – I co z teg o ? – zap y tała, ty m razem u d ało jej s ię to zro b ić całk iem b ezczeln ie. – Nie in teres u je mn ie, że to p an a o b ch o d zi. Dzis iaj n ic mn ie ju ż n ie in teres u je. M am d o s y ć… – Wid zę… – b ezn amiętn y to n Ko ch an o ws k ieg o zmien ił s ię o d ro b in ę. – M am w n o s ie to , co p an wid zi – n ie zap an o wała n ad ty m, b y my ś l zo s tała ty lk o my ś lą. – Pro s zę mn ie p o s łu ch ać… – Nie mu s zę – n ie d ała mu d o k o ń czy ć. – Ale p o win n a p an i – p o wied ział to tak im g ło s em, że s ię p rzeraziła. – W tak im razie s łu ch am – s y k n ęła, rwąc z n erwó w trzy man ą w d ło n iach p ap iero wą ch u s teczk ę. – Do b rze p an i wie, że… – Wiem – p rzerwała mu . Wied ziała, co za ch wilę u s ły s zy , a s ły s zeć teg o n ie ch ciała. – To p ro s zę wy k o rzy s ty wać tę wied zę w p rzy s zło ś ci, p o n ieważ d ziś s ię to p an i n ie u d ało . Ord y n ato r s k o ń czy ł s we rzeczo we s p o s trzeżen ia, a o n a miała o ch o tę p aln ąć g o , ab y ch o ć o d ro b in ę zb u rzy ć ten jeg o iry tu jący s p o k ó j. – W p rzy s zło ś ci p o s taram s ię wy k azać więk s zy m p ro fes jo n alizmem – wy ced ziła, mając o ch o tę p o ćwiarto wać s weg o ro zmó wcę. – To d o b rze, cies zę s ię – p o d s u mo wał s wó j s tan d u ch a i o d wró cił s ię, b y o d ejś ć, lecz wcześ n iej rzu cił jej n a o d ch o d n e: „d o zo b aczen ia”. Nie chcę cię więcej widzieć! Bezduszny cyborg! – p o my ś lała, to zn aczy wy mó wiła w my ś lach . Na n ies zczęś cie „cy b o rg ” wy mk n ął jej s ię n a g ło s zu p ełn ie n iek o n tro lo wan ie. Nies tety Ko ch an o ws k i to u s ły s zał. Zas ty g ł w b ezru ch u i p ewn ie
ro zważał, co zro b ić. Zig n o ro wać tę o b razę czy wró cić i p rzep ęd zić ją z teg o miejs ca raz n a zaws ze? W g łęb i d rżącej d u s zy mo d liła s ię o zig n o ro wan ie. Ch y b a za mało żarliwie, p o n ieważ o n p o s tan o wił zareag o wać. Od wró cił s ię. Po d s zed ł d o n iej. Po p atrzy ł n a n ią z g ó ry k amien n y m wzro k iem. By ł o d n iej d u żo wy żs zy . Ch wilę p o tem p rzy warł d o n iej tward y mi jak g łaz u s tami. Wy k o rzy s tu jąc elemen t zas k o czen ia, ro b ił z n ią, co ch ciał. Nie wied ziała, co s ię d zieje. Po trafił jak n ik t d o tej p o ry p o rwać ją n amiętn y m p o cału n k iem. W ty m, co teraz jej ro b ił, b y ło ty le p as ji, że p o s tan o wiła wziąć w ty m u d ział, zap o min ając, g d zie jes t, k im jes t i k to s ię d o n iej właś n ie zb liża, łamiąc ws zelk ie mo żliwe zas ad y i n o rmy . Wcis n ął ją w p arap et. Na ch wilę. Pó źn iej w s zy b ę o k n a. J u ż n a d łu żej. Ty m razem n ie s ły s zała n ic, ty lk o jeg o wciąż p rzy s p ies zający o d d ech . Zach o wy wał s ię tak , jak b y n ie zamierzał s k o ń czy ć teg o , co z n ią właś n ie wy czy n iał, d o p ó k i n ie wy p ad n ą p rzez o k n o . Co g o rs za, n ie b ała s ię teg o u p ad k u . Wp ro s t p rzeciwn ie. Bard zo g o s o b ie ży czy ła. Ch ciała, b y wy p ad li wp ro s t n a ch łó d , k tó ry i tak im n ie g ro ził. Ch ciała, b y ten mężczy zn a p rzy k ry ł jej ciało s wo im i ro zp rawił s ię z n ią tak , jak z p ewn o ś cią p o trafił. Zd ecy d o wan ie. Nies tety , n ag le zro zu miała, że n ie wy p ad n ą z o k n a i n ie s tan ie s ię ju ż międ zy n imi n ic, o czy m p rzed ch wilą marzy ła. Ko ch an o ws k i p o s tan o wił s k o ń czy ć to , co tak n ag le zaczął. Przecież o n tu rząd ził. Od erwał s ię o d n iej i jej zmęczo n y ch , całk iem zd rętwiały ch u s t. J u ż b y ło p o ws zy s tk im. Po p atrzy ł n a n ią ty m s wo im s p o k o jn y m wzro k iem i tak im s amy m to n em s ię o d ezwał. Z jeg o u s t, k tó re p rzed ch wilą zro b iły z n ią co ś b ajeczn ie p o d n iecająceg o , p ad ło p y tan ie: – J ak p an i my ś li? Czy cy b o rg p o trafi cało wać? Patrzy ła w n ieg o jak w o b razek . J ej o d d ech n ie ch ciał s ię u s p o k o ić. Dlateg o milczała, n ie wied ząc, czy p rzep ro s ić g o za teg o n ies zczęs n eg o cy b o rg a, czy p o p ro s ić, b y u d o wo d n ił jej jes zcze raz, że cy b o rg p o trafi cało wać. Więcej – że p o trafi k o ch ać s ię n a zawo łan ie. Nie wied ziała, co p o wied zieć an i jak s ię zach o wać. Dlateg o s traciła s wą s zan s ę. Od erwał o d n iej o czy n awet s zy b ciej n iż u s ta. Od wró cił s ię i o d s zed ł, a raczej wb ieg ł p o s p ies zn ie p o s ch o d ach i zn ik n ął w o ło wian y m d ziś k o ry tarzu o d d ziału . Zo s tała s ama. Wciąż zas k o czo n a, ale ju ż s tęs k n io n a. Po tak im ws tęp ie b y ła g o to wa n a ciąg d als zy . Zwario wała. Nap rawd ę zwario wała. Co o n z n ią zro b ił? J ak ś miał? M u s iał n ap rawd ę b y ć b ezd u s zn y m cy b o rg iem. Ale cało wał jak p rawd ziwy mężczy zn a z k rwi i k o ś ci. I co z teg o ? Sk o ro s tała teraz s ama, o p arta o ś cian ę, i zu p ełn ie n ie wied ziała, co ze s o b ą p o cząć. Co o n s o b ie wy o b raża? I jes zcze to : „J ak p an i my ś li?”, rzu co n e n a k o n iec. To zn aczy , że mo żn a cało wać w tak i s p o s ó b , a p ó źn iej d ać d o zro zu mien ia, że międ zy n imi n ic n ie b y ło . Nic s ię n ie
wy d arzy ło . W ich relacji n ic n ie u leg n ie zmian ie. J ak tak mo żn a? J ak o n mó g ł? Zwłas zcza d ziś ! Wykorzystywacz! Perfidny wykorzystywacz! – p rzek lin ała g o w my ś lach . Ty le że n ie ro b iła teg o , p o n ieważ p o czu ła s ię wy k o rzy s tan a. Ro b iła to z in n eg o p o wo d u . Po p ro s tu ch ciała b y ć wy k o rzy s tan a, a n a to n ie miała ju ż s zan s . Ko ch an o ws k i n ap rawd ę mu s iał b y ć cy b o rg iem, k tó ry wid o czn ie miewał ch wile s łab o ś ci, ale p ewn ie s zy b k o p o trafił s ię z n ich o trząs n ąć. To b y ł in telig en tn y ty p . Do b ó lu in telig en tn y . Błęd ó w raz p o p ełn io n y ch n ie p o wtarzał. Po czu ła b ó l. I s trach . Wy s tras zy ła s ię, że ju ż n ig d y n ie p o czu je tak iej n amiętn o ś ci jak ta, k tó rej s mak wciąż czu ła n a u s tach . Un io s ła d ło ń . Do tk n ęła s wy ch u s t. By ły g o rące. Ale cała res zta jej ciała zimn a. M u s iała wró cić d o d o mu . Po trzeb o wała s tąd u ciec. Nie wied ziała, jak ma to zro b ić. Nie miała s ił. Na n ic. Krew k rąży ła jej ty lk o w o k o licy u s t. Nig d zie in d ziej. Prawie n ig d zie in d ziej. A p rzecież mu s iała jes zcze wy rwać s o b ie s erce, b y n ie czu ć s traty , b y n ie czu ć ju ż n ic. I co ja teraz zrobię? – p o my ś lała, b o mó wić n ie mo g ła. Us ta wciąż b o lały , ch o ć p rzy jemn ie. Serce łk ało za M ich as iem. Po ty m, co s ię d ziś s tało , n ie miała p o my s łu n a s wą p rzy s zło ś ć. An i b liżs zą, an i d als zą. Nie miała p o my s łu n awet n a ju tro …
W
es zła d o d o mu p o cich u , ale i tak wied ziała, że n ie ma s zan s , b y jej n ie zau ważo n o . W g ło wie jej s ię k ręciło , o d k ąd Ko ch an o ws k i zn ik n ął jej z o czu .
– M y j ręce! – u s ły s zała p o witan ie, k tó re jak imś cu d em d o tarło d o jej u s zu , b o mama jak zwy k le trzas k ała g arami. – Gd zieś ty s ię ty le czas u p o d ziewała?! Zd jęła b u ty . Ściąg ała k u rtk ę, zas tan awiając s ię, co zro b ić, b y n ie p o k azy wać s ię teraz mamie. – Stało s ię co ś ? J ak ty wy g ląd as z?! M o g ła ju ż p rzes tać s ię zas tan awiać. M ama wp atry wała s ię w n ią p o d ejrzliwie i wy cierała s tarą jak ś wiat b lach ę d o cias ta. – Zmęczo n a jes tem… – o d ezwała s ię u s p rawied liwiający m to n em. – Kied y o s tatn io jad łaś ? – Nied awn o – o d p o wied ziała, k łamiąc jak z n u t. Nie p amiętała, k ied y miała d ziś co ś w u s tach . Nie b y ła g ło d n a, a n awet g d y b y b y ła, to n ie p rzełk n ęłab y an i k ęs a, ab y n ie p o zb awiać s ię s mak u tamty ch u s t. Wciąż g o czu ła. – Nie k łam, b o n ie u mies z teg o ro b ić! – p o d n io s ła g ło s mama i ju ż zaczy n ała p o d g rzewać o b iad . Tu n iczeg o n ie d ało s ię u k ry ć. Ten d o m b y ł za mały n a tajemn ice. Tu ws zy s tk o wid ać b y ło jak n a d ło n i. To b y ła p rzes trzeń , w k tó rej s ły ch ać b y ło k ażd y g ło ś n iejs zy o d d ech . – Nie wzd y ch aj, ty lk o id ź u my j ręce i ch o d ź tu , b o jes tem b ard zo zmęczo n a i marzę o ty m, b y s ię p o ło ży ć. To się połóż, błagam, i nie każ mi jeść. Proszę… – my ś lała i wb rew o czek iwan io m mamy p o k o n ała w k ilk u k ro k ach d ro g ę d o s wo jeg o p o k o ju . Narażając s ię n a p o n o wn y wrzas k mamy , zak o p ała s ię w n iezas łan y m o d ran a łó żk u , w u b ran iach p rzes iąk n ięty ch zap ach em s zp itala. – J u lk a! J ed zen ie n a s to le! Wezwanie pierwsze. Zaczęła o d liczać w my ś lach k rzy k i mamy , k tó re miały s ię jes zcze k ilk a razy p o wtó rzy ć, b y ich au to rk a s tan ęła n ad n ią. W k o ń cu mama wrzas n ęła tu ż n ad jej g ło wą, n ie zważając n a d ecy b ele.
– Czy ty s ły s zy s z, co s ię d o cieb ie mó wi?! Wezwanie drugie – p o my ś lała, n ak ry wając g ło wę k o łd rą. By ło jej zimn o . Ciekawe, czy doczekam się tekstu o żyłach? – zas tan awiała s ię, a jej ro zmy ś lan ia s zy b k o s traciły s en s , g d y ż w wezwan iu trzecim, zwy k le o s tatn im, jak b y ło to d o p rzewid zen ia, p o jawił s ię s p o d ziewan y wątek . – Bo że! Czło wiek ży ły s o b ie wy p ru wa, a ta zamias t p rzy jś ć, to g łu ch ą u d aje. J u lk a! No ch o d źże! Co ty tam tak d łu g o ro b is z?! Czekam, aż otworzysz drzwi… – leżała, my ś lała i n ie miała s iły , b y reag o wać n a s ło wa mamy . Drzwi o two rzy ły s ię ju ż p o ch wili. – Czy w ty m p o k o ju n ie mo żn a ch o ciaż tro ch ę p o s p rzątać?! Można… – zd ąży ło jej ty lk o p rzemk n ąć p rzez my ś l, zan im zo s tała b ru taln ie o d k ry ta. – A ty co ?! Co to za zwy czaj, żeb y w u b ran iach d o łó żk a s ię p ak o wać?! J ed zen ie n a s to le! Sły s zy s z? – Sły s zę, mamo … – o d p o wied ziała, n aś lad u jąc s p o k ó j Ho u s e’a. – To ws tawaj, zjed z, ro zb ierz s ię, u my j i d o p iero p o tem s ię k ład ź. – Nie mo g ę, mamo . Przep ras zam, ale n ie d am rad y . Źle s ię czu ję. M ama o czy wiś cie n ie u wierzy ła. Przecież jed y n ą o s o b ą w ro d zin ie, k tó ra miała p rawo d o złeg o s amo p o czu cia, b y ła cio tk a Klara. Cała res zta, n ie zważając n a o k o liczn o ś ci, mu s iała cies zy ć s ię k o ń s k im zd ro wiem. Bez d y s k u s ji! – Po k aż czo ło ! – ro zk azała mama i p o ło ży ła n a n im d ło ń . – Daj ręk ę! – ty m razem mama d o tk n ęła jej ręk i. Po tem n ach y liła s ię n ad łó żk iem, b y p rzy jrzeć s ię, czy o czy có rk i n ie s zk lą s ię jak n a ch o ro b ę. – Dzieck o ! Przecież ty mas z ze czterd zieś ci s to p n i. Id ę p o termo metr. Leżała, ws łu ch u jąc s ię w p o s p ies zn e k ro k i mamy . – Pro s zę! Do mo wy termo metr b y ł s p rzętem, z k tó reg o n ig d y n ie wy ro s ła. Kied y ś to tato p rzy n o s ił g o d o łó żk a, b o mama o d d awn a b ard zo n erwo wo reag o wała n a ch o ro b y d zieci. Taty ju ż n ie b y ło , a termo metr trwał n a s wy m p o s teru n k u i tak jak p rzed laty p rzy b liżs zy m s p o tk an iu o k azał s ię n iezmien n ie lo d o waty . Rtęć w s łu p k u termo metru ju ż ro s ła, i to n a p ewn o s zy b k o , a mama, jak b y n ie ro zu miejąc b ó lu g ło wy , n ad al g d erała. Wciąż mó wiła, n ie b acząc n a to , że k ażd e jej s ło wo k o p ie leżąceg o . – Kied y ty , J u lk a, w k o ń cu zmąd rzejes z?! Przecież ty s ię, d ziewczy n o , s ama
wy k o ń czy s z. Czy mu s zę ci p rzy p o min ać, że całe ży cie p rzed to b ą?! Nie d b as z o s ieb ie n ic a n ic. Wy latu jes z z d o mu co ran o jak o p arzo n a, co ja mó wię, n ie ran o , ty lk o s k o ro ś wit! Szk o ła jes t ważn a, ro zu miem, ale z tą całą res ztą to d aj s o b ie n a ws trzy man ie. Po ci to , d zieck o ? J ak n ie p ó jd zies z d o teg o s zp itala raz czy d wa, to p rzecież ś wiat s ię o d teg o n ie zawali. Ale p o co matk i s łu ch ać? Prawd a? Po co k o g o ś s łu ch ać, s k o ro to ty jes teś n ajmąd rzejs za! A jak jes t s ię n ajmąd rzejs zy m, to s ię p rzecież n ik o g o wo k ó ł n ie s łu ch a! Ale o czy wiś cie, jeś li ch ces z s ię wy k o ń czy ć, to p ro s zę b ard zo . Ty lk o p amiętaj, k to k o ło cieb ie p ó źn iej ch o d zić mu s i. A mn ie p rzecież czas też n ie o s zczęd za. Nie ro b ię s ię co raz mło d s za, ty lk o s tars za. J a cię, J u lk a, p ro s zę, p rzes tań latać d o teg o s zp itala, b o ch o ro b ę n a s ieb ie ś ciąg n ies z jak n ic. Bez jed zen ia, p ewn ie też b ez p icia, b o czas u n a n ic n ie ma. Wciąż w b ieg u . Pewn ie też n ied o s p an a… Niedokochana… – d o d ała w my ś lach d o wcześ n iejs zy ch o d k ry ć mamy , k tó ra w zd en erwo wan iu zaws ze s ię p o wtarzała. Nawet n ie mu s iała jej s łu ch ać, b o i tak wied ziała, o czy m b ęd zie mo wa. Ch wilami p o wtarzające s ię jak refren wy wo d y mamy mo g ły wy d awać s ię n awet zab awn e. Ws zy s tk ie refren y tej p ieś n i zn ała n a p amięć. Zwłas zcza zd arta jak s tara p ły ta b y ła jej u lu b io n a fraza: „Ale p o co matk i s łu ch ać?”. – J u lk a! Przecież ja n ie ch cę źle. Ch cę, żeb y ci w ży ciu d o b rze b y ło … – Wiem – o d ezwała s ię cich o i zamk n ęła o czy . – Daj ju ż ten termo metr! Nie mu s iała wy k o n y wać żad n eg o ru ch u . Termo metr b y ł ju ż w ręk ach mamy , k tó ra o d s u wała g o co raz b ard ziej o d s wy ch o czu z d o ś ć k o miczn ą min ą, p o n ieważ – jak s ama twierd ziła – b ez o k u laró w b y ła ś lep a jak k u ra. – No p ięk n ie! Trzy d zieś ci d ziewięć i cztery . Bo że! J u lk a! Przynajmniej występuję w boskim towarzystwie… – p o my ś lała ju ż całk iem n iep rzy to mn ie. – To teraz jed zen ie cię n ie o min ie! Przecież n ie mo żes z n afas zero wać s ię lek ami n a p u s ty żo łąd ek ! Od teg o to s ię d o p iero mo żn a p o ch o ro wać. Ws tawaj, ale ju ż! – Nie mo g ę, mamo … Nap rawd ę źle s ię czu ję. Nie d am rad y … – jęczała o s tatk iem s ił, ch ciała ju ż ty lk o zas n ąć. M ama p atrzy ła n a n ią wk u rzo n y m wzro k iem. – J u tro p o p o łu d n iu miała p rzy jech ać J u s ty n a z ch ło p cami i p rzez cieb ie n ie p rzy jad ą. Przecież trzeb a jej p o wied zieć, że s ię ro zło ży łaś . Co b y to b y ło , g d y b y s ię d zieci o d cieb ie jak imś ch o ró b s k iem zaraziły . Zima s ię ju ż p rawie s k o ń czy ła, a ty i tak d o d o mu co ś p rzy wlek łaś . Nie d aj Bo że, żeb y to jak aś g ry p a b y ła, b o jak n ic i mn ie p rzeczo łg a. To i d o Klary , i d o M arian n y mu s zę s ię o d ezwać ju tro ran o , b y
żad n y ch o d wied zin n ie p lan o wały . To co ? Ws tajes z? – Nie d am rad y , mamo … – wy s zep tała p rzep ras zająco . Do b ijała ją n ie ty lk o wy s o k a g o rączk a. Przy tłaczało ją wiele s p raw. Nie miała s iły , b y jak zwy k le p o s tęp o wać zg o d n ie z o czek iwan iami mamy . Czu ła s ię win n a, że p rzez n ią więzy ro d zin n e w n ajb liżs zy m czas ie mo g ą s ię p o ważn ie ro zlu źn ić. Ale n ajb ard ziej wy k ań czał ją fak t, że wciąż miała p rzed o czami u ś miech małeg o ch ło p ca, k tó ry o d d ziś ju ż n a zaws ze p o zo s tan ie mały m ch ło p cem. Tak im, k tó ry n ie u ro ś n ie. Nie b ęd zie s ię u czy ł, n ie zak o ch a s ię, n ie zało ży ro d zin y , n ie d o ś wiad czy n aro d zin włas n y ch d zieci an i in n y ch cu d ó w, k tó re p o trafił o fiaro wać lu d zio m czas . O ile o trzy mają g o o d lo s u . M iała wrażen ie, że czas i lo s to trzy mający s ztamę ws p ó ln icy . Alb o d awali wiele, alb o n ie p o zwalali n a n ic. Dziś n ie wied ziała n awet, n a k o g o i n a co s ię zło ś cić, p o n ieważ o d p o wied zialn o ś ć za ś mierć M ich as ia ro zmy wała s ię. Tak s amo jak o b razy k o ń cząceg o s ię d n ia. Co d ziwn e, d o b ijał ją też fak t, że n ie b y ło p rzy n iej Ko ch an o ws k ieg o . Ch ciała, żeb y b y ł o b o k … Blis k o … Nie mu s iał jej n awet cało wać, tak jak ty lk o o n p o trafił. Prag n ęła, żeb y p rzy n iej b y ł tak p o p ro s tu . Przecież p o trafił b y ć. Wied ziała o ty m. Przy M ich as iu b y ł d ziś n a p ewn o … Gd y b y ją teraz p rzy tu lił, mo g łab y zacząć in n e ży cie. Od mien iłb y s ię jej lo s i o d wró cił b ieg czas u . M o g łab y ws łu ch iwać s ię w s ło wa mamy z więk s zy m d y s tan s em. M iałab y k o g o ś , o d k o g o czerp ałab y s iłę. Dzis iaj Ko ch an o ws k i z p ewn o ś cią ró wn ież p o trzeb o wał ws p arcia. A mo że miał ju ż k o g o ś , k to p o mag ał mu w tru d n y ch s y tu acjach ? Kto u miał ro zs zy fro wać k ażd e jeg o s p o jrzen ie i o d p o wied n io n a n ie zareag o wać? Na tę my ś l p rzez jej ciało p rzeb ieg ł d res zcz. Bard zo n iep rzy jemn y . – Bo że, d zieck o ! No p ięk n ie! M as z d res zcze! Naleję ci ro s o łu d o k u b k a. Całe s zczęś cie zo s tał z wczo raj. Zan im p o d am ci lek i, to s ię n ap ijes z. I p amiętaj! Leży s z w łó żk u p lack iem, d o p ó k i n ie p o zwo lę ci ws tać. Będ ę cię p iln o wała jak małeg o d zieck a! Bo tak s ię właś n ie zach o wu jes z, jak małe n ieo d p o wied zialn e d zieck o ! An i mi s ię waż n o s a z d o mu wy ś ciu b ić! Aż ci n ie p rzejd zie! I n ie in teres u ją mn ie żad n e ch o lern e s zp itale, żad n e k o lo k wia, żad n e s p rzątan ia, n ic mn ie n ie in teres u je, ty lk o to , żeb y ś b y ła zd ro wa! J u lk a! Nie zas y p iaj! Na ro s ó ł czek aj! – Do b rze… – s zep n ęła, p o d n o s ząc s ię n a ło k ciu , ab y n ie zas n ąć. – Najlep iej to ws tań , zd ejmij te ciu ch y , w p id żamę s ię jak ąś u b ierz. Przy d ało b y s ię, żeb y ś p rzy n ajmn iej ręce u my ła. J u lk a! No ru s z s ię! Sły s zy s z? – Tak – o d p o wied ziała, ch o ć marzy ła w tej ch wili o ty m, żeb y b y ć g łu ch ą. Ws tała, ch o ć mo że to za d u żo p o wied zian e, raczej u s iad ła n a łó żk u . O my ciu rąk n ie mo g ło b y ć mo wy . Zd ejmo wała z s ieb ie u b ran ie, k tó re w n ieład zie ląd o wało n a
p o d ło d ze. Sp o d p o d u s zk i wy ciąg n ęła czy s tą, n ieco ty lk o zmiętą p iżamę w s p ran e wzo ry n awiązu jące d o es tety k i k u b izmu . Ub rała ją p o wo li. Na żwawe ru ch y n ie miała s ił. Po ło ży ła s ię w łó żk u i walczy ła ze s n em, k tó ry mu s iał p o czek ać, aż zje ro s ó ł i p o łk n ie lek ars two . Żeb y n ie zas n ąć, mu s iała o czy mś my ś leć. Nie ch ciała ju ż ro zmy ś lać o o rd y n ato rze. Wo lała my ś leć o M ich as iu . Wied ziała, że o n im n ig d y n ie zap o mn i. Prag n ęła g o zap amiętać jak n ajd o k ład n iej… Żeb y to zro b ić, p rzy wo ły wała w s ercu s ło wa u lu b io n ej b allad y ch ło p ca. Ro b iła to d la n ieg o . Żeg n ała s ię z n im tak imi s ło wami, s k o ro in aczej n ie mo g ła teg o zro b ić. Pewn ie n a ty m p o leg ał jej p rzy wilej, ale d ziś n ie p o trafiła g o wcale d o cen ić… W s k rzy n i czaro wn ik s k ład ał, alb o wiem, s k arb n ajcen n iejs zy n a ś wiecie. I s trzeg ł g o p rzy ty m jak o k a w g ło wie. Dlaczeg o – wn et s ię d o wiecie. – Zu p a! Uważaj, mo że b y ć g o rąca! Us iąd ź, J u lk a! Siad aj, p ro s zę! Ładne mi: proszę… – p o my ś lała. M ama zd awała s ię s ły s zeć jej my ś li, b o tro ch ę s ię zreflek to wała i n as tęp n e „p ro s zę” zab rzmiało w jej u s tach tro ch ę in aczej. Stało s ię o d ro b in ę mils ze. – Pro s zę. – Dzięk u ję – o d p o wied ziała ró wn ież z d u żą d b ało ś cią o to n i p rzejęła z rąk mamy s trawę, k tó ra ch y b a ap ety czn ie p ach n iała, ale teg o n ie b y ła d ziś w s tan ie o cen ić. Pierws zy ły k b y ł n ajtru d n iejs zy . Wzięła g o n iech ętn ie, ale zu p a b y ła p y s zn a. Teg o jej b y ło trzeb a. Go rący ro s ó ł łag o d ził n ap ięcie w żo łąd k u . Nawet n ie wied ziała, że d o tej p o ry b y ł ś ciś n ięty w s u p eł. Po s iłek s p rawiał, że p o czu ła s ię jes zcze b ard ziej g o to wa d o s p an ia. By ła wy k o ń czo n a, d lateg o miała wielk ie s zan s e, b y zas n ąć p o mimo n atło k u my ś li i s p rzeczn y ch d o zn ań , n a k tó re n ies tety ro s ó ł mamy n ie d ziałał. Zu p ie u d ało s ię o b łas k awić ciało . Du s za o k azy wała s ię n iewzru s zo n a. J ej s p o k ó j b y ł p o p ro s tu n iemo żliwy d o o s iąg n ięcia. Nie musisz mnie pilnować… – p o my ś lała, zerk ając n a mamę zn ad k u b k a. – Pij! – mama n ie p o trafiła p o s tarać s ię o w miarę łag o d n y to n . – I n ie p atrz tak n a mn ie! Nie wy jd ę s tąd , d o p ó k i n ie zo b aczę ro s o łu wy p iteg o d o d n a. Do p iero wted y p rzy n io s ę ci lek i. I zap amiętaj s o b ie! Żad n eg o łażen ia w ty m ty g o d n iu ! Leży s z
p lack iem i o d p o czy was z, b o zzielen iałaś n a twarzy . Kto to wid ział, żeb y s ię d o tak ieg o s tan u d o p ro wad zić? Czy to b ie s ię wy d aje, że jes teś n iezn is zczaln a? Otó ż n ie! Po k aż, ile ci zo s tało ? Od jęła k u b ek o d zd rętwiały ch u s t, ty ch s amy ch , k tó re d ziś … M ama mo g ła u to p ić wzro k w ro s o le, k tó ry wciąż b y ł w k u b k u . Sp o jrzen ie mamy miało w s o b ie ty le mo cy , że zu p ełn ie n ie ws k azy wało n a zmęczen ie cały m d n iem. – No , ju ż p rawie, jak ieś cztery ły k i ci zo s tały . Wy p ij d u s zk iem. Id ę p o lek i – mama s wo im zwy czajem zatrzy mała s ię w d rzwiach , p o n ieważ s tając w p ro g u , zaws ze miała co ś d o d o d an ia. – I żeb y ś mi s ię n ie o ś mieliła ju tro ran o zry wać. M as z s p ać! Cały b o ży d zień ! Bez d y s k u s ji! Trudno o jakąkolwiek dyskusję, skoro nie da się nic powiedzieć… – w my ś lach zd o b y ła s ię n a d elik atn y cy n izm, n a in n y s ił d ziś n ie s tarczało . Wlała w s ieb ie o s tatek ro s o łu , czu jąc, że n ie zmieś ci w s o b ie an i ły k a więcej. – Ty lk o n ie zas y p iaj! Nie miała s zan s zas n ąć, b o g d y ty lk o p rzy my k ała o czy , mama ju ż s zarp ała jej ramię. – M as z! Weź to ! J ak a s zk o d a, że n ie ma tab letek n a b rak ro zs ąd k u , b o g d y b y b y ły , d awałb y m ci je co ran o ! Ciek awa jes tem, k ied y ty , d zieck o , zmąd rzejes z? Pewnie nigdy… – p o my ś lała, p rzeły k ając z tru d em p ig u łę. Walczy ła z s iln ą p o trzeb ą zwró cen ia jej czy m p ręd zej, i to wraz z całą zawarto ś cią żo łąd k a. – An i mi s ię waż! – wrzas n ęła mama, wid ząc, co s ię d zieje. – Po łó ż s ię! Naty ch mias t! Najlep iej n a b o k u ! Nie p o ło ży ła s ię. Op ad ła n a p o d u s zk ę. J ej g ło wa waży ła ty le co cały b lo k , w k tó ry m mies zk ała. – J ak ju tro wró cę z p racy , to mam cię zas tać w łó żk u ! Ro zu mies z?! Bo g d y b y ci p rzy s zło d o g ło wy g d zieś latać – mama, mó wiąc, wciąż g ro ziła jej p alcem – to cię tam zn ajd ę i tak ieg o ws ty d u ci n aro b ię, że lep iej n ie p ró b u j! Zro zu miałaś ?! – Tak . Do b rze, mamo … – o d p arła p o k o rn ie. M ama, mając g d zieś złe s amo p o czu cie i p rzeraźliwy b ó l g ło wy włas n eg o d zieck a, z imp etem zamk n ęła d rzwi d o p o k o ju , b y za k ilk a s ek u n d p o wtó rzy ć to s amo z d rzwiami d o łazien k i. Ko rzy s tając z ch wili cis zy , p o s tan o wiła p rzerwać ro zmy ś lan ia, b y mó c zas n ąć. M y ś li b y ły jed n ak n iep o s łu s zn e. Zamias t wy cis zać zg iełk , p o d s y cały g o wielo ma p y tan iami. Jak on śmiał? Co on sobie wyobraża? Dlaczego to zrobił? Co teraz będzie? Co będzie, gdy się znowu zobaczymy? Może tak jak do tej pory będzie mnie unikał wzrokiem? Właśnie, jak to jest? Czy do tej
pory unikał mnie wzrokiem? Czy po prostu na mnie w ogóle nie patrzył? J ed n ak n ajważn iejs ze p y tan ia, k tó re wy g ry wały b ezk o n k u ren cy jn ie tę g o n itwę my ś li, wb rew p o zo ro m jej n ie d o ty czy ły . Zaad res o wan e b y ły d o o rd y n ato ra… I o czym teraz myślisz? Co zamierzasz z tym zrobić? Czy czujesz jeszcze dotyk moich ust? Mam nadzieję, że czujesz! Że nie zapomnisz go szybko! Że nie zapomnisz o mnie! Że ci się przyśnię! Że będziesz marzył o tym, by powtórzyć swój występ jeszcze raz! Sk u p iła s ię n a n im. Przez jej g ło wę b ezu s tan n ie p rzewijały s ię d ręczące p y tan ia, zap rzątając k ażd y zak amarek jej u my s łu . Nie wied ziała, jak u s p o k o ić tę g o n itwę my ś li. Nie wied ziała, jak s ieb ie u s p o k o ić. M o że jak zwy k le p o win n a n ajp ierw zmęczy ć g ło wę, a p ó źn iej o czy lek tu rą. Ks iążk a zaws ze b y ła n iezawo d n y m lek iem n a b ezs en n o ś ć d ającą o s o b ie zn ać o d czas u d o czas u . To d lateg o p rzy łó żk u , jak wieża w Pizie, p rzek rzy wiała s ię s terta k s iążek , b ęd ąca an tid o tu m n a b rak s n u . Zerk n ęła n a s to s . Nie o tak ie lek tu ry jej d ziś ch o d ziło . Ballady! – wy my ś liła. M y ś li p o d s u wały jej d o b rą p o d p o wied ź. Przeczy ta b allad y , ch o ćb y ws zy s tk ie… Nie ty lk o s o b ie, p o czy ta też M ich as io wi. J ed n ak o k azało s ię, że n ic z teg o . Nie miała s iły n a to , b y zwlec s ię z łó żk a. Co g o rs za, res ztk ami s ił p rzy tu liła s ię d o n ieg o jes zcze b ard ziej. Do tarło d o n iej, że Ballady n ie wró ciły d ziś z n ią ze s zp itala. Zo s tały tam, g d zie ją cało wał. J eżeli s tan ie s ię tak , że s traci tę k s iążk ę, to p o p rzy s ięg ła s o b ie, że mu teg o n ie d aru je. Nie wy b aczy mu teg o , co jej zro b ił, an i teg o , co s ię właś n ie zaczęło p rzez jed en p o cału n ek p ełn y n amiętn o ś ci. M u s iała to p o trak to wać b ard zo p o ważn ie, p o n ieważ o n o two rzy ł jej d ziś o czy n a n amiętn o ś ć właś n ie. Do d ziś n ie wied ziała, n a czy m p o leg a…
L
eżała i g ap iła s ię w s u fit. No wy d zień ws tał ju ż p ewn ie jak iś czas temu . Ws zy s tk ie d o leg liwo ś ci, k tó re o d czu wała wczo raj p ó źn y m wieczo rem, u s tały .
Złag o d ził je g łęb o k i s en . I co z teg o , s k o ro zamias t ws tać, wciąż leżała w łó żk u . Wcale n ie d lateg o , że mama s tras zy ła ją wczo raj, iż u rząd zi rab an n a całe mias to . Po win n a b y ła ws tać i co ś zjeś ć, p o n ieważ czu ła g łó d . A s k o ro czu je g łó d , o zn acza to , że jes t zd ro wa. Na o d d ziale też fu n k cjo n o wała ta reg u ła. Nazy wała ją p rawem g ło d u . J eś li d zieciak i jad ły , jeś li b y ły g ło d n e, jeś li u p o min ały s ię o jed zen ie, to ws zy s tk o zmierzało w d o b ry m k ieru n k u . J eś li b y ło in aczej, ws zy s cy s ię martwili. Głó d o d d alał o d złeg o . By ła teraz ciek awa, k tó ra jes t g o d zin a. Nie d lateg o , żeb y p rzek o n ać s ię, czy jes t teraz p o ra ś n iad an ia czy o b iad u . Ch ciała wied zieć, k tó rą g o d zin ę ws k azu je teraz zeg ar, b y mó c d o my ś lać s ię, co o n teraz ro b i. Czy p rzemy k a b ez fartu ch a i b ez id en ty fik ato ra p o o d d ziale? Czy s ied zi zamk n ięty w s wy m min imalis ty czn ie u rząd zo n y m g ab in ecie i s tu k a w s wó j lap to p ? M u s iała o d ezwać s ię d o Neli, b y o d p o wied zieć n a jej b ard zo zan iep o k o jo n ą wiad o mo ś ć, k tó ra z p ewn o ś cią czek ała w telefo n ie s ch o wan y m w k ies zen i k u rtk i. Nela… To właś n ie my ś l o p rzy jació łce s p rawiała jej n ajwięk s zą tru d n o ś ć ju ż o d s ameg o p o ran k a… Cześć, Nela. Leżę rozłożona na łopatki, bo wczoraj całowałam się z House’em. Tym samym, którego ci niedawno obrzydzałam. I teraz z ręką na sercu muszę przyznać, że pomyliłam się i przesadziłam z tym obrzydzaniem, ponieważ on nie jest starym dziadem, tylko facetem w sile wieku… Co prawda chyba jest trochę gburowaty, ale znam gorszych od niego… A całuje tak, że brak słów… Cy n izm jej my ś li p rzeraził ją s amą. J ed n ak b ard ziej p rzerażał ją fak t, że n ie wied ziała, co zro b ić. Zwy k le n ie miała tak ich p ro b lemó w. Umiała p o d ejmo wać d ecy zje – jak to s ię czas ami mó wi – n a p o czek an iu . Najczęś ciej wied ziała, co ro b ić, co i k ied y p o wied zieć. Wied ziała, jak ich u ży ć s łó w, n awet wted y , g d y my ś li p o d p o wiad ały ro związan ia n ie mające n ic ws p ó ln eg o an i z zas ad ami, an i z d o b ry m wy ch o wan iem. Ws zy s tk iemu win n y b y ł o n , a d o k ład n ie rzecz u jmu jąc – jeg o u s ta. Zres ztą n ie ty lk o u s ta… J es zcze ta jeg o wp rawa… Ciek awe, czy p o my ś lał d ziś , że trafił n a s mark u lę, n a g ąs k ę, k tó rą mo żn a s ię n ie p rzejmo wać… – No tak ! – s zep n ęła s ama d o s ieb ie. Mogłam załatwić to inaczej. Trzeba było zamiast z trudem łapać oddech i trząść kolanami, po prostu walnąć mu z liścia i rzucić coś w rodzaju: „Co ty sobie wyobrażasz, palancie!”. Nie, może jednak nie palancie…
Ws trzy mała p o to k s wy ch ro zju s zo n y ch zło ś cią my ś li. Nap rawd ę mo g ła zach o wać s ię in aczej. Ale n ie zro b iła teg o , b o n ik t n ie lu b i z włas n ej wo li rezy g n o wać z teg o , co s p rawia mu p rzy jemn o ś ć. J eg o zach o wan ie s ię jej p o d o b ało . Z p ewn o ś cią s tan o wiło efek t teg o , iż b y ł ty p em d o min u jący m, lu b iący m d o p as o wy wać rzeczy wis to ś ć d o włas n y ch p o trzeb . Ta d o min acja p o s mak o wała jej tak , że b y ła n a s ieb ie zła. Ale ch ciała g o tak b ard zo , że aż ro b iło jej s ię g o rąco . Ws zęd zie. Do tk n ęła d ło n ią czo ła. M iała n o rmaln ą temp eratu rę, czy li to , co d ziało s ię z n ią wczo raj, b y ło g o rączk ą d u s zy . Alb o ciała… Któ ż to mo że wied zieć… ? A gdyby tak wstać z łóżka, zrobić się na bóstwo i… Nie! – o d razu zan eg o wała tę my ś l, p o n ieważ k ateg o ria „zro b ić s ię n a b ó s two ” b y ła w jej p rzy p ad k u n ieo s iąg aln a. Gdyby tak doprowadzić się do względnego porządku i ruszyć do szpitala? Wejść do jego gabinetu, trzaskając drzwiami? Nie! Bez trzaskania drzwiami. Szkoda dzieci, zwłaszcza tych śpiących. Ale gdyby wejść tam dziś? Jeszcze świeżo po wczorajszym ekscesie i powiedzieć: „Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że możesz mnie tak po prostu całować? Kiedy zechcesz, bez pytania? Za kogo ty mnie uważasz?! Za małolatę, której wprawnym pocałunkiem można odebrać rozum? Rozum i mowę?!”. Wś ciek ło ś ć, k tó rą teraz czu ła, u d erzała n ie w o rd y n ato ra, ty lk o jak zwy k le n ies tety w n ią s amą. By ła b o wiem p rzek o n an a, że to , o czy m teraz my ś li, miało s ię n ig d y n ie wy d arzy ć. J ej s ło wa zwy k le b y ły lek k ie jak p tak i n a wietrze. M u s k ały d elik atn ie u czu cia ty ch , d o k tó ry ch b y ły s k iero wan e. Za to tru d n e s ło wa, ciężk ie i u p arte jak wo ły , te, k tó re częs to ch ciała wy k rzy czeć, wy rzu cić z s ieb ie n a b ezp ieczn ą o d leg ło ś ć, tk wiły w n iej z u p o rem. Częs to zas tan awiała s ię, d laczeg o tak a jes t. Dlaczeg o tak ży je, ch y b a b ard ziej d la p rzy jemn o ś ci in n y ch n iż s wo jej? Dlaczeg o n ie p o trafi mó wić o d ważn ie? Czy d ziało s ię tak d lateg o , że tak ie as ek u ran ctwo jej s ię o p łacało ? M iała d zięk i n iemu wielk i s p o k ó j, k tó ry cen iła s o b ie n ad e ws zy s tk o . Po p ro s zo n a o co ś , ro b iła to b ez d y s k u s ji i p ro tes tó w. Wy g łas zała n ajczęś ciej ty lk o te o p in ie, k tó re b y ły w p o rząd k u wo b ec in n y ch . M ó wiła ak u rat to , co in n i ch cielib y u s ły s zeć. Z wiek iem miała co raz więk s zą o ch o tę p o s zu k ać win n y ch teg o s tan u , lecz jed n o cześ n ie b ała s ię ro zp o cząć p o s zu k iwan ia, g d y ż in tu icy jn ie wy czu wała, że g łó wn ą p o d ejrzan ą i jed n o cześ n ie win n ą b y ła o n a s ama. Nap rawd ę s ama b y ła s o b ie win n a. J eś li miała k o mu ś ze zło ś ci zro b ić k rzy wd ę, to s o b ie. Nie b y ło to mo żliwe. Zatem mo g ła d alej b rn ąć w tę s wo is tą ro zb ieżn o ś ć my ś li i s łó w. Ale to mo g ła mu wczo raj wy g arn ąć. o d d alające s ię p lecy . M o g ła mu tak zatrzy małb y s ię w p ó ł k ro k u , zro b ił w ty ł u s ta – p o cału n k iem. Nies tety wczo raj
Nawet wted y , g d y jes zcze wid ziała jeg o d o ło ży ć o d ważn y mi s ło wami, że mo że zwro t i wró cił ty lk o p o to , b y zamk n ąć jej tak s zy b k o s traciła g o z o czu , a d ziś
fan tazjo wała: „co b y b y ło g d y b y … ?”. W d o d atk u marzy ła o ty m, b y wciąż p łacił za to , co zro b ił. Ch ciała, b y wczo rajs zy p o cału n ek n ie d awał mu d ziś s p o k o ju . Prag n ęła, żeb y o n iej my ś lał. By tak jak o n a w k ó łk o an alizo wał. Ch ciała, b y o d twarzał ch wilę, w k tó rej jeg o d ło n ie o b jęły jej g ło wę, a u s ta s p rawiły , że n ie b y ła w s tan ie zro b ić n ic in n eg o , jak też ro zewrzeć s wo je warg i – ze zd ziwien ia, z o ch o ty alb o z p o d n iecen ia. M arzy ła, b y też miał d y lematy . Od d ałab y wiele, ab y p o zn ać jeg o my ś li i mó c s ię p rzek o n ać, że to , co s ię s tało , miało d la n ieg o jak iek o lwiek zn aczen ie. Prag n ęła, b y czek ał n a mo men t, w k tó ry m ją zn ó w zo b aczy , b y p rzeży wał ws zy s tk o z tak ą s amą s iłą jak o n a teraz. Ch ciała, żeb y s ię w n iej zak o ch ał tak jak … Zwariowałam! – p o my ś lała z p rzes trach em i u s iad ła n a łó żk u . Wy s tras zy ła s ię s wy ch my ś li, ale wo lała s k u p ić je n a o rd y n ato rze, a n ie n a M ich as iu . Te my ś li n ie b y ły tak ie n ieb ezp ieczn e. Nio s ły ze s o b ą ad ren alin ę, a n ie p rzy g n ęb ien ie. Zas tan awiała s ię, czy lep iej zro b i, jeś li wy g ramo li s ię z łó żk a i s k o n tak tu je z Nelą. A mo że lep iej teg o n ie ro b ić? M iała d y lemat. Po wied zieć p rawd ę czy milczeć? Op o wied zieć Neli o ty m, co s ię s tało i co teraz d zieje s ię w jej g ło wie? Żad n a z mo żliwo ś ci, k tó re b rała p o d u wag ę, n ie wy d awała jej s ię d o b ra. An i mó wien ie, an i milczen ie. M u s iała to jes zcze p rzemy ś leć. Przecież w my ś len iu b y ła n ie n ajg o rs za, n awet d o ś ć d o b ra. Ty lk o o n o wy ch o d ziło jej tak , że zd arzały s ię mo men ty , w k tó ry ch g ratu lo wała s o b ie s wo ich p rzemy ś leń . Ale p o co czło wiek o wi mis trzo s two , k tó ry m n ie mo że p o d zielić s ię z in n y mi? Co czło wiek o wi z talen tu , k tó reg o o wo có w n ie mo g ą d o ś wiad czać in n i… ? Taki talent to żaden talent! – p o d s u mo wała s we ro zmy ś lan ia i wy s k o czy ła z łó żk a. Leżak o wan ie b y ło jej d ziś n iep o trzeb n e. Na p ewn o n ie b y ła ch o ra. Przy n ajmn iej n ie n a ciele. Z u my s łem b y wało ró żn ie. Dziś s zwan k o wał, d lateg o mu s iała zająć s ię ciałem. M u s iała co ś zjeś ć, o b o jętn ie co . Pó źn iej p o ro zmawia z Nelą. Po wie jej, że ju tro ju ż b ęd zie n a u czeln i i n a ty m s k o ń czy . O o rd y n ato rze an i s ło wa. An i mru -mru . Po co o p o wiad ać Neli o k imś , o k im mu s zą zap o mn ieć. I Nela, i o n a. Po co o n im my ś leć? M y ś len ie o n im p rzecież n ie wró ży n iczeg o d o b reg o . An i jej, an i Neli. House’a nie ma! – o b wieś ciła w my ś lach zd ecy d o wan ie. Z ró wn y m zd ecy d o wan iem ws tała z łó żk a. Po czu ła n ag ły p rzy p ły w s ił. M u s iała zach o wy wać s ię n o rmaln ie. J ak zaws ze. J ak p rzed tamty m p o cału n k iem. Po trzeb o wała s p o tk ać s ię z Nelą. Ch ciała tro ch ę p o zak u wać, żeb y jej wy n ik i n ie p o leciały n a łeb , n a s zy ję, p o n ieważ p o trzeb o wała k as y ze s ty p en d iu m. By ła zmu s zo n a zap o mn ieć o d o k to rze Łu k as zu Ko ch an o ws k im. Po d es zła d o o k n a. Od s ło n iła firan k ę, ch o ć zu p ełn ie n ie zain teres o wał jej wid o k
za o k n em, p o n ieważ n a p arap ecie wś ró d wielu walający ch s ię tam p ap ierzy s k s tał s o b ie lew. Całk iem n ieg ro źn y , b o p ap iero wy . Zro b io n y z s ześ ciu ro lek p o p ap ierze to aleto wy m i z g ło wą zap o ży czo n ą o d jak ieg o ś mo cn o zmizero wan eg o s tareg o p lu s zak a. Wzięła lwa d o ręk i. Po d n io s ła n a wy s o k o ś ć wzro k u . By ł zak u rzo n y . Najp ierw d mu ch n ęła mu p ro s to w n o s . Pó źn iej o trzep ała jeg o p ap iero we, p o malo wan e n a żó łto ciało . – Ale p ięk n y … – p rzy p o mn iała s o b ie s wó j n ied awn y zach wy t. – Nap rawd ę ci s ię p o d o b a? – zach wy t, k tó ry u s ły s zała w g ło s ie d zieck a, b y ł ty s iąc razy b ard ziej s zczery o d jej, ch o ć s wo jeg o wcale n ie u d awała. Lew, k tó reg o trzy mała w d ło n iach , b y ł n ap rawd ę p ięk n ie wy k o n an y . Staran n ie i p rzemy ś ln ie. Nawet o g o n czy n ił g o p o d o b n y m d o p rawd ziweg o k ró la zwierząt, ch o ciaż b y ł ty lk o żó łtą s zn u ró wk ą zak o ń czo n ą d o k lejo n y m d o n iej w jak iś zmy ś ln y s p o s ó b ru d y m, tro ch ę wy lin iały m p o mp o n em, p ewn ie jak iejś s tarej czap k i. – Nap rawd ę! – To weź g o s o b ie… – Nie mo g ę. Przecież zro b iłeś g o d la mamy . – Zro b ię d la n iej jak ieś in n e zwierzątk o . Zo b acz, jak d u żo jes zcze n am zo s tało ro lek i s zp arg ałó w… Ug ięły s ię p o d n ią k o lan a. Zo s tał jej lew. Lew i ws p o mn ien ia. Po s tawiła p amiątk ę n a reg ale. Na h o n o ro wy m miejs cu . Us iad ła n a łó żk u i wp atru jąc s ię w b rąz p las tik o wy ch o czu , u s iło wała s ię n ie załamać. Zro b io n a p rzez M ich as ia zab awk a, tak ie co ś z n iczeg o , o k azała s ię czy mś n ajcen n iejs zy m. Uzmy s ło wiło jej to raz n a zaws ze, że to , co n ap rawd ę cen n e, n ie ma s wo jej cen y , b o n ijak n ie d a s ię jej o k reś lić. Przek o n ała s ię ju ż, że n ajb ard ziej cen n e n a ś wiecie jes t ży cie. Tak cen n e, że aż b ezcen n e. Do wied ziała s ię teg o , g d y u marł tato . Dziś p amiętała, że wted y o p ró cz żalu miała w s o b ie d u żo b u n tu . Teraz b y ła s tars za, mo że tro ch ę mąd rzejs za. M o że d lateg o miejs ce b u n tu zajął p o p ro s tu b rak zro zu mien ia. Nie p o trafiła zro zu mieć: d laczeg o d zieci? A tak i k lu b wu jó w p o d mo n o p o lo wy m wieczn ie ży wy … Po n ad p o ło wa ży cia n a wieczn y m rau s zu , w g ło d zie, s mro d zie, z trzęs ący mi s ię ręk ami i n o s em s in y m n awet w u p aln e lato . Ale d zieci – d laczeg o ? Gd zie tu jak iś s en s ? Po rząd ek ? Ko n s ek wen cja? Zamk n ęła o czy . Na p ró żn o . Zro b iła to b ez celu , b o zn o wu jak ży wy s tan ął p rzed n ią Łu k as z Ko ch an o ws k i. Wp ro wad ził s ię d o jej p o k o ju , jak zwy k le b ez p y tan ia. Zro b ił, co ch ciał. Ale twarz miał tak ą jak wczo raj: s zarą. Ten to mu s iał mieć n ie lad a o d p o rn o ś ć p s y ch iczn ą. Patrzy ła n a lwa i d o cierało d o n iej b ard zo p o wo li, że b ez wzg lęd u n a to , co s ię wy d arzy ło , p o win n a o rd y n ato ra p rzep ro s ić za „cy b o rg a”,
k tó ry n iek o n tro lo wan ie jej s ię wy rwał. Co z teg o , że p ewn ie b y ł cy b o rg iem? Żeb y to ws zy s tk o zn o s ić, mu s iał n im b y ć. By g o d zić s ię n a ży cie b ez s en s u , p o rząd k u , zas ad i k o n s ek wen cji. Gab in et o rd y n ato ra b y ł p rzerażająco s mu tn y i p u s ty . Pewn ie n ie b ez p o wo d u . Przy p o mn iało jej s ię, że k ied y ś b y ła ś wiad k iem s cen y , k ied y o rd y n ato r n ie p rzy jął tak zwan eg o g n io tk a o d d ziewczy n k i, k tó ra włas n o ręczn ie ws y p ała mąk ę ziemn iaczan ą d o małeg o b alo n a, b ru d ząc p rzy ty m n ie ty lk o s ieb ie, ale tak że Nelę, k tó ra b alo n s zczeln ie zawiązała, b y d ziewczy n k a mo g ła d o k leić g n io tk o wi jas k rawo czerwo n e wło s y z n itek g ru b ej wełn y o raz d o ry s o wać mu o czy i u ś miech . Gd y g n io tek b y ł g o to wy , mała p o d b ieg ła d o p rzech o d ząceg o właś n ie Ko ch an o ws k ieg o i co ś d o n ieg o p o wied ziała. Ten u ś miech n ął s ię co p rawd a, a to n ależało d o rzad k o ś ci, ale g n io tk a n ie p rzy jął. – Po wied ział, żeb y m d ała g o mamie – zak o mu n ik o wała d ziewczy n k a, wracając d o s to łu , p rzy k tó ry m p o ws tał g n io tek . – To s u p erp o my s ł – Nela o d razu u rato wała s y tu ację. To Nela p o trafiła d o s k o n ale. Nie ty lk o w s zp italu , n ie ty lk o w s zk o le. Nela s we liczn e u miejętn o ś ci wy k o rzy s ty wała b ezzwło czn ie, jeś li ty lk o zas zła tak a p o trzeb a. Tamta d ziewczy n k a miała jak o ś ład n ie n a imię. Teraz n ie p o trafiła s o b ie g o p rzy p o mn ieć. J ed n ak u ś miech zap amiętała. Dziś ju ż ro zu miała, d laczeg o Ko ch an o ws k i n ie p rzy jmo wał p rezen tó w o d d zieci. Pewn ie d lateg o , żeb y n ie p amiętać, że twó rczy n i g n io tk a u d ało s ię wró cić d o d o mu , a wy k o n awca lwa n ie miał ty le s zczęś cia. Patrzy ła n a lwa, wied ząc, że o rd y n ato r tak n ap rawd ę s p ęd za s wo je ży cie w s zp italu , więc z p ewn o ś cią wy p raco wał p ry watn e s p o s o b y , d zięk i k tó ry m mo że zn o s ić ws zy s tk o , co p o trafiło g o tam zn is zczy ć. J eś li to ro b ił, to zn aczy , że to p rzeży wał… A s k o ro p rzeży wał, to zn aczy , że jes t czło wiek iem. A jeś li tak … M u s iała g o p rzep ro s ić. I to jak n ajs zy b ciej. Ze wzg lęd u n a n ieg o , ale p rzed e ws zy s tk im ze wzg lęd u n a M ich as ia, n a p amięć o n im…
–
Na p ewn o ? M iała p rzed s o b ą zaru mien io n ą z wy s iłk u twarz Neli, k tó ra właś n ie s k o ń czy ła
o d k u rzan ie i k o lejn y raz ch ciała ro zwiać s wo je jak że b ard zo zas ad n e s p o s trzeżen ia d o ty czące jej n as tro ju . – Przecież ci tłu maczę, że ws zy s tk o w n o rmie – p o wtarzała ju ż d zis iaj p o raz czwarty . Po wtarzała to , ale wied ziała, że Nela jej n ie wierzy . Nela miała n o s a. Nie d o s y ć, że p o s iad ała d o b rą in tu icję, to jes zcze p s y ch o lo g iczn e zap lecze, w d o d atk u wciąż u zu p ełn ian e. M u s iała s o b ie z ty m jak o ś p o rad zić. Ob rała s trateg ię p rzek o n y wan ia s ię w d u ch u , że to , co s ię jej p rzy d arzy ło , to , o czy m my ś lała p rak ty czn ie b ez p rzerwy , mu s i zo s tać ty lk o ich tajemn icą. J eg o i jej. Nik o g o in n eg o . Nawet, a mo że p rzed e ws zy s tk im Nela n ie p o win n a s ię o ty m d o wied zieć. Przecież o b s erwo wała, jak ciężk o p rzy jació łk a p raco wała n ad ty m, b y zn iweczy ć u czu cia, k tó ry mi k ied y ś o b d arzy ła teg o faceta. Do my ś lała s ię, że Nela k ied y ś wo d ziła za n im wzro k iem, wciąż g o wy p atry wała. Tęs k n y m s p o jrzen iem p rzes zu k iwała s zp italn y k o ry tarz, g d y p rzemy k ali p o n im ró żn i lu d zie. Kied y ty lk o mo g ła, rejes tro wała k ażd y ru ch w p o b liżu jas k in i o rd y n ato ra. Nela ro b iła to ws zy s tk o tak d y s k retn ie, że g d y b y n ie p rzy zn ała jej s ię d o s wy ch u czu ć, p ewn ie n iczeg o n ie zau waży łab y d o d ziś . Ale teraz ws zy s tk o s ię zmien iło . By ło in aczej. Zau ważała, że Nela wciąż wy czu wa ch wile, g d y o n jes t b lis k o , ale wted y u s iln ie s k u p ia wzro k n a wy k o n y wan ej właś n ie czy n n o ś ci. Siln a wo la o d eg rała tu s wo ją ro lę, ale u d ział Xawereg o w całej s p rawie b y ł n a p ewn o n ieo cen io n y . Ws zy s tk o zmierzało k u d o b remu . Przy n ajmn iej u Neli. Zawsze można znaleźć jakiś powód do radości! – p o my ś lała z zad o wo len iem. Ro zmy ś lała o Neli, s tarając s ię, b y u ś miech , k tó ry jej teraz p o s y łała, całk o wicie u ś p ił czu jn o ś ć p rzy jació łk i. Ch y b a s ię u d ało , p o n ieważ Nela wró ciła d o tematu , k tó reg o d o d ziś n ie o mó wiły . – J a ro zp łak ałam s ię d o p iero w ak ad emik u – p rzy jació łk a n awiązała d o p o n ied ziałk o wy ch wy d arzeń . – A ja n ie d o n io s łam łez d o d o mu – o d p o wied ziała, zas tan awiając s ię n ad ty m, n a jak i b ezp ieczn iejs zy to r p o k iero wać ro zmo wę, ale jej o s tatn io zap rzątn ięty wciąż ty m s amy m u my s ł o k azy wał s ię mało p o my s ło wy .
– Ws zy s tk o wiem. Ro zmawiałam z two ją mamą… Zerk n ęła n a Nelę zn ad ś cierk i, k tó rą p u co wała ek ran o g ro mn eg o telewizo ra, p rawie d o ró wn u jąceg o s wy m ro zmiarem ś cian ie jej p o k o ju . – Ta k o b ieta mn ie k ied y ś wy k o ń czy ! – zd en erwo wała s ię n ie n a żarty . – J ej k o n tro la n ad mo im ży ciem i n ieu s tan n a in wig ilacja tak mn ie wk u rzają, że g d y b y m ty lk o miała tak ą mo żliwo ś ć, wy p ro wad ziłab y m s ię z d o mu , to zn aczy z teg o s ztab u g en eraln eg o . Z mo jeg o n o weg o ad res u zro b iłab y m tajemn icę wo js k o wą! Zaws ze d o s tawała b iałej g o rączk i, g d y mama wy d zwan iała d o Neli i b rała ją n a s p y tk i d o ty czące s wej n ajmło d s zej có rk i. – Przes ad zas z… – p o wied ziała cich o Nela i n acis n ęła n a o d k u rzaczu g u zik o d p o wied zialn y za p o żeran ie d łu g ieg o k ab la. – M ó wis z tak , b o jak wracas z d o ak ad emik a, to n ik t ci n ad g ło wą n ie n ad aje, d ziu ry w b rzu ch u n ie wierci i n ie wy p y tu je w n ies k o ń czo n o ś ć o n ie s wo je s p rawy . – Nap rawd ę p rzes ad zas z – Nela miała s wo je zd an ie w tej s p rawie i s ię g o trzy mała, a jej łag o d n a i u ś miech n ięta min a s p rawiała, że n ie ch ciało jej s ię z ty m zd an iem d y s k u to wać. – Ty wies z s wo je, a ja s wo je – o d ezwała s ię też s p o k o jn ie. M ó wiąc to , zamias t p atrzeć Neli p ro s to w o czy , p o d ziwiała efek t s wej p racy , czy li ek ran telewizo ra lś n iący jak ś wieży ś n ieg , p o k tó ry m w mieś cie n ie zo s tało ju ż n awet ws p o mn ien ie. Wiosna może przychodzić bez obaw – p o my ś lała w d u ch u . – Fajn ie, że ju ż n ied łu g o b ęd zie wio s n a – p o wied ziała, u b ierając s we my ś li w s ło wa. Wo lała ro zmawiać o p o g o d zie zamias t o czy m in n y m. Omijała zwłas zcza temat, k tó reg o s tała s ię n iewo ln icą. M y ś lała o ty m ró żn ie. Raz jak o cu d zie, a za ch wilę jak o p rzek leń s twie. Nie p o trafiła rzeczo wo o cen ić teg o , co p rzeży ła. Czas mijał, a o n a wciąż czu ła n a s o b ie jeg o d o ty k . By ł tak i jak jej my ś li, tru d n y d o p o jęcia. Kied y n ie my ś lała o p o cału n k u , o d razu zas tan awiała s ię, jak imi s ło wami p o win n a p rzep ro s ić właś n ie za s we n iefo rtu n n e s ło wa, a zwłas zcza za to jed n o s fo rmu ło wan ie. Wid o czn ie w ży ciu b y ło tak , że jed n o s ło wo mo g ło ws zy s tk o zep s u ć, ale ró wn ież jed n o mo g ło ws zy s tk o n ap rawić. Ty lk o n ie wied ziała, czy w ty m p rzy p ad k u jes t s zan s a n a to , że jed n o „p rzep ras zam” wy s tarczy . Wy d awało jej s ię, że p o win n a to zro b ić g rzeczn ie, to n a p ewn o , i o ficjaln ie, to też n a p ewn o . Bez zb ęd n y ch s łó w i – n ie d aj Bo że – o wijan ia w b awełn ę. J ed n ak g d y ty lk o p o my ś lała o ty m, że p rzez n ieg o s traciła u lu b io n ą k s iążk ę z czas ó w d zieciń s twa, wó wczas o d razu wmawiała s o b ie, że
n ajlep iej zro b i, jeś li wcale d o n ieg o n ie p ó jd zie. Id ąc za p rzy k ład em Neli, za k ażd y m razem, g d y ty lk o b ęd zie s ię d o n iej zb liżał, u d a, że g o n ie wid zi. Będ zie u k ry wała to , że jes t d la n iej ważn y . Po p ro s tu g o zig n o ru je, ab y s o b ie n ie my ś lał, że jed en p o cału n ek wy s tarczy , b y zawró cić jej w g ło wie. J u ż wied ziała, że k s iążk a, k tó rą zo s tawiła n a p arap ecie s zp italn eg o p ó łp iętra, zag in ęła. We wto rek ran o n a jej p ro ś b ę jed n a z p ielęg n iarek ro zp o częła p o s zu k iwan ia, k tó re n ies tety n ie p rzy n io s ły żad n y ch rezu ltató w. Na p ó łp iętrze b ezcen n ej k s iążk i n ie b y ło , n ik t jej n ie wid ział, n ik t o n iej n ie s ły s zał, n ik t o n iej n ie ws p o mn iał, n ik t n ie zan ió s ł jej d o p o k o ju zab aw. Ślad p o n iej zag in ął. Ks iążk a p rzep ad ła. Kamień w wo d ę. Ch o ciaż Ballad ju ż n ie miała, to twarz p o win n a zach o wać. Należało p ó jś ć i załatwić s p rawę. Po cies zające b y ło , że miała s zan s ę zro b ić to ek s p res o wo . Przecież o rd y n ato r n ig d y n ie miał czas u n a b zd u ry . Po za ty m b y ł o s zczęd n y w s ło wach . Zwy k le p rzemy k ał międ zy lu d źmi, a o d zy wał s ię d o n ich ty lk o wted y , g d y zach o d ziła tak a k o n ieczn o ś ć. – J u la, p rzecież zd rap ies z d rewn o z teg o s to łu , jeś li n ie p rzes tan ies z g o wy cierać… Nela p rzy wo łała ją d o p o rząd k u i ap elo wała d o ro zs ąd k u . Zro b iła to zn ad żelazk a, p o n ieważ w p ras o wan iu n ie miała s o b ie ró wn y ch . Reag u jąc n a u wag ę p rzy jació łk i, p rzes tała zn ęcać s ię n ad s to łem. – Zamy ś liłam s ię… – u s p rawied liwiła s ię, p łu cząc ś cierk ę p o d k u ch en n y m k ran em i p atrząc n a b ru d n e g ary , k tó re czek ały n a my cie ręczn e, b o n ie zmieś ciły s ię ju ż d o zmy wark i. – J u la, ty o s tatn io jes teś zamy ś lo n a b ez p rzerwy . W o g ó le d ziwn ie s ię zach o wu jes z… – Nela p rzy g ląd ała s ię jej p o d ejrzliwy m wzro k iem. – Na p rzy k ład o d k ąd tu p rzy ch o d zimy , to zwy k le ju ż o d wejś cia p o ms tu jes z n a ty ch – cy tu ję – „b u rd elarzy ”, a d ziś … – Nela zawies iła g ło s i u ś miech n ęła s ię, n ie p atrząc w jej s tro n ę, ty lk o s k rap iając k o łn ierzy k p ras o wan ej właś n ie k o s zu li, k tó ra ch o ć męs k a, to miała wy jątk o wo b ab s k i ró żo wy k o lo r. – A d ziś co ? – zap y tała i u cies zy ła s ię, że mo że zająć s ię b ru d n y mi, zas ch n ięty mi i p rzy p alo n y mi g arami, s to jąc p rzo d em d o o k n a, d zięk i czemu miała ws zy s tk o wid zące i wied zące o czy Neli za p lecami. – W o g ó le w ty m ty g o d n iu two je zach o wan ie n ie p rzy p o min a n o rmaln eg o . M o że p o win n aś p o s łu ch ać mamy i zo s tać p rzez ty d zień w łó żk u . Tu taj s p o k o jn ie d ałab y m rad ę o g arn ąć ws zy s tk o s ama. – A mas z wo ln ą ch atę w week en d ? – zap y tała, n ib y p u s zczając mimo u s zu to , co
p rzed ch wilą u s ły s zała z u s t p rzy jació łk i. – M am – o d p o wied ziała Nela. – Dziewczy n y ty m razem id ą s ię u czy ć d o M aty ld y . M aty ld ę zn ała ty lk o z o p o wiad ań ws p ó łlo k ato rek Neli, ale wied ziała ju ż, że ma wiele ws p ó ln eg o z Nelą. M aty ld a b y ła b ard zo mąd rą d ziewczy n ą, o d k tó rej mo żn a s ię wiele n au czy ć. M iała ap ety t n a wied zę, ale w p o zy ty wn y m zn aczen iu , to zn aczy , że n ie zależało jej ty lk o n a s wo ich wy n ik ach , ale d o s k o n ale p o trafiła p o mag ać in n y m. Ch o ciaż jej n ie zn ała, to d arzy ła ją o g ro mn ą s y mp atią. Po za ws zy s tk imi in n y mi cen n y mi zaletami miała jes zcze jed n ą, wy jątk o wą – b ab cię. M aty ld a mies zk ała z b ab cią, p o n ieważ p arę d o b ry ch lat wcześ n iej b y ła ty p o wy m p rzy k ład em eu ro s iero ty . Bab cia M aty ld y , tak s amo jak jej wn u czk a, miała mn ó s two zalet. Nie wś ciu b iała n o s a w n ie s wo je s p rawy , n ie k o n tro lo wała, n ie ro zk azy wała, a g d y p rzy ch o d ził czas s es ji, z wielk ą rad o ś cią zajmo wała s ię d o k armian iem ró żn y mi p rzy s mak ami u czący ch s ię z M aty ld ą k o leżan ek . Świat n ie wid ział n ig d y wcześ n iej an i p ó źn iej p o d o b n y ch rary tas ó w. Co więcej, b ab cia zao p atry wała w te p rzy s mak i k o leżan k i wn u czk i n a d ro g ę i właś n ie d zięk i temu b ab cin emu zwy czajo wi zwy k le co ś Neli s k ap y wało . A d zięk i p rzy jació łce ró wn ież o n a p ró b o wała p o traw, k tó ry ch w jej d o mu s ię n ie jad ało . Ris o tto , ziemn iak i g ratin , zap iek an k a z warzy w, to fu , tarta ze s zp in ak iem… Ws zy s tk ie p o trawy b y ły p y s zn e, a b ab cia M aty ld y ws p an iała. Ilek ro ć jed n ak my ś lała o M aty ld zie, zd awała s o b ie s p rawę, że mimo ws zy s tk o n ie ch ciałab y s ię z n ią zamien ić, n awet p o mimo cio tk i Klary … – Wid zis z – wró ciła d o ro zmo wy – a ja n ig d y n ie mam wo ln ej ch aty . W d o d atk u częs to n ad aje mi n ad g ło wą n ie ty lk o mama, ale jes zcze cio tk a Klara. Nie wy o b rażas z s o b ie, jak b ard zo d o k u cza mi ten ciąg ły b rak s p o k o ju , o jak iejk o lwiek in ty mn o ś ci n ie ws p o min ając. To s tras zn e! Czas mija, lata lecą, a ty m b ab o m wy d aje s ię, że mo żn a trak to wać mn ie tak , jak b y m wciąż miała s ześ ć lat. M o g ą włazić d o mo jeg o p o k o ju , k ied y im s ię p o d o b a. Wo ln o im k o men to wać ws zy s tk o , co jes t ze mn ą związan e, i to n a ws zelk ie mo żliwe s p o s o b y . M o g ą p o d s u mo wy wać k ażd e wy p o wied zian e p rzeze mn ie s ło wo . Całe s zczęś cie n ie mają wg ląd u w mo je my ś li, b o g d y b y to b y ło mo żliwe, to cio tk i Klary p ewn ie ju ż b y z n ami n ie b y ło . Zes złab y n a s erce. – Wid zę, że o s tatn io ro d zin k a d ała ci s ię we zn ak i – Nela s p u en to wała jej wy s tąp ien ie jed n y m zd an iem. – Os tatn io ?! – zap y tała g ło ś n iej, n iż b y ło to k o n ieczn e. – Nie ty lk o o s tatn io ! – mu s iała zap an o wać n ad emo cjami, b o w tak iej ch wili n ie wró ży ły n iczeg o d o b reg o . – Z ro d zin ą źle, a b ez n iej jes zcze g o rzej – w g ło s ie Neli jed n o zn aczn ie zab rzmiała tęs k n o ta.
– J ak b y to u jąć… – ch ciała p o wied zieć co ś mąd reg o , b y złag o d zić u czu cia p rzy jació łk i. – Ch y b a zd ajes z s o b ie s p rawę, że n as zy ch ro d zin n ie d a s ię p o ró wn ać, b o mają ze s o b ą b ard zo mało ws p ó ln eg o . Żeb y n ie p o wied zieć, że n ic. – Ale to n ie ch o d zi o żad n e p o ró wn an ia – g ło s Neli s ię o d d alił. Wid o czn ie g ras o wała teraz w g ard ero b ie, wies zając w n iej wy p ras o wan e k o s zu le i u k ład ając jej p o zo s tałą zawarto ś ć, a zwłas zcza to , co w ty g o d n iu wy walo n o s tamtąd b ez wy raźn ej p rzy czy n y . Bo czy p o ran n y p o ś p iech mo żn a n azwać wy raźn ą p rzy czy n ą? – E tam, b zd u ry g ad as z… – ro zwijała wątek , cies ząc s ię, że Nela p o wo li traciła ch ęć an alizo wan ia jej n as tro ju , a tak b y ło d u żo b ezp ieczn iej. – Bez d wó ch zd ań jes teś w lep s zej s y tu acji. Za ro d zin ą tęs k n is z, a jak s ię tęs k n i, to s ię id ealizu je. Nik t cię co week en d n ie s tawia d o p io n u , b o g o ś cie p rzy s zli. Nik t cię p rzy g arach n ie u s tawia. M o żes z s ię p o u czy ć w cis zy . Wo ln o ci wieczo rem wy s k o czy ć z Xawery m n a k o lację alb o d o k in a. M o żes z też zo s tać z n im w d o mu , żeb y s ię o d ro b in ę p o mig d alić, a mo że n awet więcej n iż o d ro b in ę… ? – zawies iła p y tająco g ło s , mając n ad zieję, że Nela b ez n ag ab y wan ia wtajemn iczy ją ch o ciaż tro ch ę w ju trzejs ze p lan y związan e z zag o s p o d aro wan iem wo ln ej ch aty . – Ch ces z h erb atę? – u s ły s zała za s o b ą zn ajo me s zu ran ie p ap ciami. – Nie, d zięk u ję – o d p o wied ziała, g d y Nela k rzątała s ię p rzy s zu flad zie z h erb atami, k tó ra w p rzeciwień s twie d o lo d ó wk i b y ła zaws ze d o s k o n ale zao p atrzo n a. – Herb aty n ie ch cę – o d ro b in ę p o d n io s ła g ło s . – Ch ciałab y m ch o ciaż p rzez jed en week en d mieć ś więty s p o k ó j. Żeby zebrać myśli i przygotować się do rozmowy z nim – w d u ch u s zy b k o wy tłu maczy ła s o b ie, d laczeg o tęs k n i za ś więty m s p o k o jem. – To p rzy jed ź d o mn ie ju tro . Dziewczy n y u mó wiły s ię z M aty ld ą n a d wu n as tą. Oczy wiś cie n au k ę zaczy n ają o d o b iad u . J u ż d ziś cies zy ły s ię n a min es tro n e i ło s o s ia w p łatk ach mig d ało wy ch . – Ch y b a żartu jes z? – p o d n io s ła g ło s n ie ze zd en erwo wan ia, ale d lateg o , że wrząca wo d a w czajn ik u zaczęła zag łu s zać jej s ło wa. – Co ty mó wis z? Nie ro zu miem… – Nela zamarła w b ezru ch u i wp atry wała s ię w n ią. – A k to p o mo że mo jej mamie p rzy g arach ? Kto s ię zajmie b ru d n ą k u ch en n ą ro b o tą? – Czy ty s ię p rzy p ad k iem tro ch ę n ad s o b ą n ie u żalas z? – M o że i tak , ale jak s ama teg o n ie zro b ię, to n ik t teg o n ie zro b i – o d p aro wała
b ezp o ś red n io . – Wies z, że mo że o ży ciu n ie wiem wiele – Nela n ie k o k ieto wała, ty lk o s u b iek ty wn ie o cen iała s we u miejętn o ś ci. – Ale wiem, co p o win n aś zro b ić, żeb y p rzes tać u żalać s ię n ad s o b ą. – To mn ie o ś wieć – p o p ro s iła, p o d u p ad ając n a s iłach p o d czas s zo ro wan ia p ateln i wy g ląd ającej tak , jak b y k to ś za d łu g o o d g rzewał n a n iej n ie jed zen ie, ty lk o węg iel k amien n y . – Po win n aś zn aleźć k o g o ś , k to p rzejmie te two je o b o wiązk i i w d o d atk u zro b i to z o ch o tą – mó wiąc to , Nela zalewała s o b ie h erb atę, a o n a miała o ch o tę n a jej mąd ro ś ci o d p o wied zieć ty lk o jed n y m s ło wem, k tó re k o łatało teraz w jej my ś lach : Zalewasz! Ch o ciaż p rzed Nelą n ie b ała s ię o d k ry wać s wy ch my ś li, to czas ami ze wzg lęd u n a s zacu n ek d la u czu cio wo ś ci p rzy jació łk i, a tak że n a u trzy my wan ą p rzez n ią k u ltu rę języ k a b y wało , że n ie d zieliła s ię z n ią ws zy s tk im, co s ied ziało jej w g ło wie. Tak jak teraz, k ied y zamias t p aln ąć g łu p o tę, o b d arzy ła Nelę n ieco d zien n y m s p o jrzen iem. M o żn a je b y ło n azwać ś wiąteczn y m, b o wy rażało p o p ro s tu : „ch y b a z ch o in k i s ię u rwałaś ”. – Co więcej, ty też p o win n aś b y ć g o to wa, b y p rzejmo wać s ię ty m k imś … – d o d ała p o jak imś czas ie Nela, u d ając, że ś wiąteczn e s p o jrzen ie n ie zro b iło n a n iej żad n eg o wrażen ia, ch o ć tak n ap rawd ę n ie b y ło jej o b o jętn e. – M o że i n ie wies z o ży ciu wiele – zaczęła s wó j wy wó d , ju ż n a p o czątk u p o d p ierając s ię s ło wami p rzy jació łk i – ale mu s zę p rzy zn ać, że zn alazłaś d o s k o n ałe ro związan ie. – Na p o twierd zen ie s wy ch s łó w u n io s ła d ło ń n ad g arami i mo k ry mi p alcami p s try k n ęła n iczy m ch amo waty k lien t res tau racji n a o p ies załeg o k eln era. – No rmaln ie ch y b a mu s zę cię p o s łu ch ać. J ak b ęd ę d ziś wracała d o s ztab u g en eraln eg o , to zap atrzę s ię n a jak ieg o ś faceta n a u licy i p o s taram s ię zak o ch ać o d p ierws zeg o wejrzen ia. J ak my ś lis z, mo to rn iczy tramwaju s ię n ad aje? – zażarto wała, b y n ie p o wied zieć, że zak p iła. – A d laczeg ó ż b y n ie? – Nela miała p o ważn y wy raz twarzy , k p iars two n ie leżało w jej n atu rze. – J eś li ty lk o jes t b ez o b rączk i, to d laczeg o b y n ie? – A jak z o b rączk ą to co ? – jej k p in y n ie d awały s ię tak łatwo wy p len ić. – Nie żartu j – Nela o b d arzy ła ją b ard zo , ale to b ard zo p o ważn y m s p o jrzen iem. – Do b ra – p o d d ała s ię. – Ko ń czy my tę g ad k ę, a ja p rzes taję maru d zić. Wracam d o s ztab u i d o p ó k i w n im mies zk am, mu s zę s to s o wać s ię d o zas ad w n im p an u jący ch – b ez tru d u p rzy wo łała p o wied zen ie, k tó re mama za k ażd y m razem wy taczała jak
armatę, n awet wted y , g d y jej có rk a, zamias t zajmo wać s ię n a p rzy k ład b ru d n y mi g arami, p o win n a s ię u czy ć. – A wracając jes zcze d o mo to rn iczeg o , to ch y b a wies z, że z ty m n ig d y n ic n ie wiad o mo … – Nela zn ó w s tała p rzy d es ce d o p ras o wan ia z wy raźn ie ro zmarzo n ą min ą. – Tak , wiem – u cięła, b u rząc ty m s amy m ro man ty czn y n as tró j Neli. – Ale ty jes teś p rzy ziemn a… – s y k n ęła Nela, s ięg ając n iewy p ras o wan y ch u b rań , ab y wziąć z n ieg o k o lejn ą rzecz.
do
s to s u
– Żeb y k to ś mó g ł b u jać w o b ło k ach , k to ś in n y mu s i tward o s tąp ać p o ziemi – p o d s u mo wała i zerk n ęła n a p rzy jació łk ę, k tó ra wp atry wała s ię w d ams k ą b lu zk ę wziętą z p iramid y zmięty ch u b rań . – M ama n au czy ła mn ie, że u b ran ia, k tó re n a co d zień wis zą w s zafie, n ajlep iej s u s zy ć też n a wies zak u . Po wy jęciu z p ralk i trzeb a je p o rząd n ie s trzep ać i p o wies ić, to wted y n ie ma ty le p racy p rzy p ras o wan iu . A zo b acz n a to … Po d n io s ła o czy zn ad s zo ro wan eg o zlewu k u ch en n eg o . To , co d y n d ało n a wy s o k o ś ci o czu Neli, p rzy p o min ało raczej ru lo n mars zczo n ej k rep y n iż d ams k ą b lu zk ę. – Wid zę, że ży cie zmu s za cię d o teg o , ab y ś jed n ak zes zła z ty ch s wo ich o b ło k ó w tu d o mn ie n a ziemię. Nela p rzen io s ła wzro k z ru lo n u n a n ią. – M y lis z s ię, ja zaws ze jes tem z to b ą n a ziemi, ty lk o czas ami tęs k n ie s p o g ląd am w g ó rę. – A ju tro w tej wo ln ej ch acie to zo s tajes z n a ziemi czy raczej wy b ieras z s ię d o n ieb a? – zap y tała, b ezczeln ie wś ciu b iając n o s w ran d k o we p lan y p rzy jació łk i. – Któ ż to mo że wied zieć… ? Zo s tała p o trak to wan a p rzez Nelę wy mijająco . J ak p rzes zk o d a n a d ro d ze. J ed n ak u ś miech n a twarzy p rzy jació łk i jed n o zn aczn ie ws k azy wał, że ju tro zap o wiad ało raczej p o d ró że p o d n ieb n e. A tak ie p o zwalają z p ewn o ś cią n a s p o jrzen ie z d y s tan s em n a to , co d zieje s ię n a ziemi. M iała ś wiad o mo ś ć, że tak i d y s tan s jes t k o n ieczn y , b y to , co d zieje s ię n a ziemi, n ie p rzy tłaczało z tak ą mo cą. Dałab y wiele, żeb y złap ać tak ą p ers p ek ty wę, ale p ó k i co n a to s ię n ie zap o wiad ało . Tak i ro zmarzo n y wzro k , jak im p atrzy ła teraz Nela p o mimo teg o , ile p ras o wan ia jes zcze ją czek ało , b y ł p o za jej zas ięg iem. By ła b ard zo ciek awa, jak ro zwija s ię u czu cie Neli i Xawereg o , ale n ie ch ciała ciąg n ąć p rzy jació łk i za języ k . Wied ziała, jak iry tu jąca mo że b y ć ta p rak ty k a. J ą p rzecież reg u larn ie ciąg n ięto za języ k . Bez wzg lęd u n a to , czy is tn iała tak a k o n ieczn o ś ć. Dlateg o p o s tan o wiła, że n ie b ęd zie p rzy jació łk i o n ic p y tać, p o n ieważ
g d y ją wy p y ty wan o o p ewn e s p rawy , to k rew s ię w n iej g o to wała. – I jak tam, J u lio ? Sp o tk ałaś ju ż n a s wej d ro d ze jak ieg o ś p o rząd n eg o ab s zty fik an ta? Cio tk a Klara częs to zad awała to p y tan ie, zamias t o d p o wied zieć n a zwy k łe „d zień d o b ry ” ty m s amy m. Ale cio tk a n ie mo g ła zach o wy wać s ię jak n o rmaln y czło wiek . M u s iała o d p ro g u wy to czy ć n ajciężs ze d ziała i ład o wać z n ich b ez o p amiętan ia. Po tak ich cio cin y ch p o d jazd ach ju ż s ię rzeczo n ej J u lii ch ciało ty lk o s trzelić fo ch a alb o co g o rs za o d p o wied zieć cio tce, żeb y s ię lep iej s wo im ży ciem zajęła. A g d y b y cio tk a jej p o s łu ch ała i wzięła s ię za s ieb ie, wted y p ewn ie u marłab y o d razu z n u d ó w. Cio tk a Klara n ie miała b o wiem s wo jeg o ży cia, d lateg o z tak wielk im zaan g ażo wan iem s zp ieg o wała ży cie s wo ich b lis k ich . Wszystko ma swoją dobrą stronę… – p o my ś lała z u ś miech em. Nawet ro zmy ś lan ie o cio tce Klarze. Ale ty lk o p o d czas s zo ro wan ia zlewu . By ło wted y d o s k o n ały m s p o s o b em, b y s zo ro wać n a wy s o k i p o ły s k , b o s iły , k tó re zwy k le zb ierała w s o b ie, b y raz a d o b rze p aln ąć cio tce p rzez łeb , o d ży wały w n iej teraz. Dlateg o p o mimo zmęczen ia czu ła s ię tak , jak b y d o p iero p rzed ch wilą ws tała. M ama też p o trafiła b y ć całk iem d o b ra w s p y tk ach i tro p ien iu ró żn y ch s p raw, k tó re có rk a ch ciała p rzed n ią u k ry ć. J ed n ak matk a miała d o teg o p rzy n ajmn iej jak ieś p rawo . Ch o ciaż czas ami czu ła p is mo n o s em i p o d ejrzewała, że cio tk a Klara b y wa tak a wś cib s k a n a zlecen ie mamy . Ro d zicielk a miała b o wiem p ewn o ś ć, że tak d o b rze wy ch o wała s wą có rk ę, iż ta, d o p ro wad zo n a n awet d o o s tateczn o ś ci, n ie p o wie an i jed n eg o złeg o s ło wa. Co więcej, n ie s p o jrzy n a s taru s zk ę n iep rzy ch y ln y m i p o mimo teg o , że k rew w n iej wrzała, p alo n a ży wy m o g n iem p y tań , o b ró ci wred n y p rzy ty k cio tk i w żart. Po tem z wy mu s zo n y m u ś miech em rzu ci w
Klarze o k iem k ażd y s tro n ę
ś wid ru jący ch ją o czek cio tk i: „To cio cia n ie wie, że p o rząd n y ab s zty fik an t to g atu n ek g ro żący wy g in ięciem, a ja jes tem tak zajęta, że n ie mam czas u g o tro p ić?”. – A u cieb ie ws zy s tk o d o b rze? – u s ły s zała tu ż p rzy u ch u g ło s Neli. M u s iała p rzerwać to b u jan ie w o b ło k ach . Gd y ty lk o to zro b iła, zd ała s o b ie s p rawę, że n ajwy żs zy czas s k o ń czy ć p u co wan ie zlewu , b o ju ż o d jak ieg o ś czas u lś n ił czy s to ś cią. – Sama n ie wiem… – o d p o wied ziała wy mijająco . Od p o wied ziała tak , g d y ż wracając d o rzeczy wis to ś ci, p o czu ła s trach p rzed ty m, co p lan o wała zro b ić. Ten s trach miał o czy wiś cie wielk ie o czy i n ie p o trafiła teg o p rzed s o b ą d łu żej u k ry wać. By ły to o czy Ko ch an o ws k ieg o . Patrzy ły n a n ią z n ies p o ty k an ą zacięto ś cią, k tó rej to warzy s zy ło p y tan ie: „J ak p an i my ś li, czy cy b o rg p o trafi
cało wać?”. – Do b rze s ię czu jes z? Py tan ie Neli zd en erwo wało ją. Co p rawd a całk iem in aczej n iż p y tan ia cio tk i Klary , d lateg o o d p o wied ziała n a n ie ze s p o k o jem, marząc o ty m, b y p rzy jació łk a zajęła s ię p ras o wan iem, a n ie an alizo wan iem jej s amo p o czu cia. – Sama n ie wiem… Us ły s zała zn ajo my d źwięk o b wies zczający k o n iec p racy zmy wark i. Un ik ając wzro k u Neli, o two rzy ła mas zy n ę i n ach y liła s ię, b y wy jąć z n iej lś n iące n aczy n ia. Nie p rzes zk ad zało jej to wciąż zas tan awiać s ię n ad n ajwięk s zy m p ro b lemem s wy ch o s tatn ich d n i. J ak p o trak to wać Ko ch an o ws k ieg o ? Co d ać mu d o zro zu mien ia? To , że zach o wał s ię n ieo d p o wied n io , czy też p rzy zn ać s ię p rzed n im, że p o mimo jeg o n ies to s o wn eg o zach o wan ia zaczęła trak to wać g o jak p o rząd n eg o ab s zty fik an ta? Wy jmo wan e ze zmy wark i talerze b y ły wciąż g o rące. Parzy ły ją w o p u s zk i p alcó w, k tó re w p o n ied ziałk o wy wieczó r d o ty k ały jes zcze b ard ziej g o rący ch u s t. Zwariowałam! – p o my ś lała k o lejn y raz. Zn ó w wró ciła my ś lami d o wieczo ru , p rzed k tó ry m miała s ię jes zcze za całk iem n o rmaln ą d ziewczy n ę. Trzy man y w ręce talerz n ie wiad o mo d laczeg o wy p ad ł jej z rąk i z h u k iem ro zb ił s ię n a d ro b n y mak n a wcześ n iej p o o d k u rzan ej i u my tej p o d ło d ze w k u ch n i. Naprawdę zwariowałam! – ze zło ś cią p o d s u mo wała w my ś lach s we zach o wan ie. J u ż teraz b ała s ię s p o jrzen ia Ko ch an o ws k ieg o , ale zatęs k n iła za n im jed n o cześ n ie, n ie d ając wy tch n ien ia s wej zatro s k an ej g ło wie. Nie mo g ła s ię zd ecy d o wać, czy ma o d d ać s ię marzen io m, czy lep iej p u k n ąć s ię w czo ło . Pó k i co s tała n ieru ch o mo i wg ap iała s ię w k u ch en n ą p o d ło g ę zas y p an ą o d łamk ami s zk ła. – Nie p o zn aję cię – u s ły s zała g ło s Neli. Nie mu s iała p atrzeć n a p rzy jació łk ę, b y wied zieć, jak ie s p o jrzen ie n ap o tk a. Nie ch ciała złamać s ię p o d jeg o wp ły wem. Nie mo g ła teg o zro b ić. Nie wied ziała, co jej o d p o wied zieć, p o n ieważ s ama s ię n ie p o zn awała. Ws zy s tk o s ię zmien iło , a o n a n ie p o trafiła o d n aleźć s ię w n o wy ch waru n k ach . Ko ch an o ws k i s mak o wał tak , że ws zy s tk o in n e, czeg o s k o s zto wała d o tej p o ry , s tało s ię b ez s mak u , b ez wo n i, b ez b arwy . J ak p o wietrze. To Ko ch an o ws k i s p rawił, że s tała s ię k imś in n y m. To d lateg o Nela jej n ie p o zn awała. M u s iała s ię d o s ieb ie p rzy zwy czaić. Do n o wej s ieb ie. Starej J u lk i ju ż n ie b y ło . Dlateg o Nela p atrzy ła n a n ią zmartwio n y m wzro k iem, wid ziała, co s ię d zieje. Wid ziała, ale n ie p o trafiła p o mó c…
M
iała wrażen ie, że jej ży cie zamarło . Zn ó w zo s tała o d d eleg o wan a d o zmy wan ia. M iejs ca w zlewie zab rak ło , a k u ch en n y s tó ł też b y ł ju ż zas tawio n y . J ak b y teg o
b y ło mało , n a p o d ło d ze w k o lejce s tały g arn k i i tak , d zięk i Bo g u , p o zalewan e n a czas , d zięk i czemu miała s zan s ę u p o rać s ię ze s wy mi o b o wiązk i w miarę s p rawn ie i s k o ń czy ć ro b o tę wczes n ą n o cą z n ied zieli n a p o n ied ziałek . Do m o g arn ęła cis za. W k o ń cu . Nie miała za złe s wy m s io s trzeń co m, k tó rzy w p rzek rzy k iwan iu s ię p rzes zli d ziś s amy ch s ieb ie. By li d ziś n ie d o p o s k ro mien ia. J u s ty n a p rzy s zła n a n ied zieln y o b iad b ez Krzy ch a. M iał d y żu r w s zp italu , a b rał ich o s tatn io d u żo . Co raz więcej. Ale tak ie to czas y , trzeb a zarab iać n a ro d zin ę. A w ich ro d zin ie ś wietn ie ro zu miało s ię k o n ieczn o ś ć p racy . Tak ieg o zro zu mien ia n ie o k azy wała o czy wiś cie cio tk a Klara, k tó ra p ewn y ch rzeczy p o jąć n ie mo g ła. Szk o d a, że ten b rak wy o b raźn i n ie s zed ł w p arze z b rak iem k o men tarzy n a temat cu d zeg o ży cia, o k tó ry m s tars za p an i p o jęcia n ie miała. Bo tak jak s y ty n ie zro zu mie d y lemató w g ło d n eg o , tak cio tk a n ie b y ła w s tan ie zro zu mieć J u s ty n y . A s io s tra p o d p ad ła d ziś cio tce wy jątk o wo , p o n ieważ p o p ro s iła, b y ta n ie k o men to wała zach o wan ia jej s y n ó w, s k o ro n ie ma s wo ich d zieci. – To , że s ię n ie ma włas n y ch d zieci, n ie o zn acza, że n ależy p rzy my k ać o k o n a cu d ze. A ty m b ard ziej jeś li wid zi s ię, jak te cu d ze ch cą wejś ć ws zy s tk im n a g ło wę! A p rzed e ws zy s tk im s wo im ro d zico m! – Krzy ś k o wi to raczej n ie wch o d zą, b o g o n ig d y n ie ma. J es t ciąg le w p racy . Od twarzała w p amięci mało s y mp aty czn ą i n iep as u jącą d o atmo s fery n ied zieln eg o o b iad u ro zmo wę cio tk i i s wej s io s try . Lu b iła w J u s ty n ie cy wiln ą o d wag ę, p o n ieważ s ama jej n ie p o s iad ała. Co z teg o , że jej my ś li, g d y p rzeb y wała w to warzy s twie zło ś liwej cio tk i Klary , ró wn ież b y ły zło ś liwe? Có ż z teg o ? Samy m my ś len iem n ie mo g ła p o mó c an i J u s ty n ie, an i s o b ie, an i n ik o mu in n emu n a ś wiecie. Żeb y p o mag ać, trzeb a d ziałać. Trzeb a mó wić o ty m, co n as d en erwu je i d o p ro wad za d o s zału . By ła ciężk im p rzy p ad k iem, b o zamias t mó wić, ty lk o my ś lała. Teraz o czy wiś cie też. Zmy wała i zas tan awiała s ię n ad ty m, d laczeg o mama, k tó ra p o trafiła b ez n ajmn iejs zy ch p ro b lemó w u b ierać s we ws zy s tk ie my ś li w s ło wa, ak u rat cio tk ę Klarę zaws ze trak to wała u lg o wo . Do cio tk i M arian n y n ato mias t p o trafiła o d ezwać s ię z wy rzu tem. Zd arzało s ię, że mó wiła d o n iej p o d n ies io n y m to n em: „Gd y b y ś ch o ciaż raz p o my ś lała o mn ie i o ty m, że mu s zę s ię to b ą zajmo wać, k ied y ch o ru jes z, to mo że n ie łaziłab y ś p o ty m s wo im p ark u w n ajwięk s ze mro zy . Stało b y ci
s ię co ś , g d y b y ś ch o ć raz o d p u ś ciła s o b ie ten s wó j id io ty czn y s p acerek zimą? No p o wied z! Stało b y s ię co ś ?!”. Cio tk a M arian n a zwy k le tak ie p y tan ia p o zo s tawiała b ez o d p o wied zi. Nik o g o to s p ecjaln ie n ie d ziwiło , b o cio tk a z zas ad y mó wiła mało . Ch wilami n awet p o d ejrzewała s ię o p ewn e p o d o b ień s two d o cio tk i w ty m wzg lęd zie. Pewn ie cio tk a też częś ciej my ś lała, n iż mó wiła. Za to p y tan ia, k tó re mama k iero wała d o cio tk i Klary , b y ły tak in n e, że ws łu ch u jąc s ię w matczy n e s ło wa, częs to n ie mo g ła s ię n ad ziwić, jak to s ię d zieje, iż jed n a o s o b a mo że mieć tak d wo is tą n atu rę. Cio tk a M arian n a trak to wan a b y ła b ez p ard o n u , a z cio tk ą Klarą o b ch o d zo n o s ię jak ze s zk łem. M ama o d zy wała s ię d o n iej o s tro żn ie: „Przemy ś l to , Klaro , czy ab y n a p ewn o to b ęd zie d la cieb ie d o b re. M o że p o win n aś zro b ić tak … Ale d ecy zja o czy wiś cie n ależy d o cieb ie. Przecież ty wies z n ajlep iej, co jes t d la cieb ie d o b re… ”. Tak to ju ż u n ich b y ło . Cio tk a M arian n a o trzy my wała o d mamy zło ś liwe p o lecen ia, a cio tk a Klara d o b ro tliwe s u g es tie. Ob s erwu jąc p rzez lata wzajemn e ro d zin n e zależn o ś ci, zau waży ła jes zcze jed n ą p rawid ło wo ś ć, o d k tó rej o d s tęp s twa zd arzały s ię n iezmiern ie rzad k o . Wb rew zas ad zie, że n ie mó wi s ię źle o n ieo b ecn y ch , cio tk a Klara, mająca w n o s ie ws zy s tk ie mąd re p rawa, n ad awała n a cio tk ę M arian n ę zaws ze p o d jej n ieo b ecn o ś ć, a g d y M arian n a p o jawiała s ię n a ro d zin n y ch o b iad ach , Klara n ab ierała wo d y w u s ta i lek ceważy ła s wą mło d s zą s io s trę, u d ając, że jej n ie wid zi. – Co ś o p o rn ie ci to id zie – u s ły s zała za p lecami g ło s mamy . – Po p ro s tu d u żo teg o … – wy p o wied ziała o d razu s wą my ś l n a g ło s . Czas ami u d awało s ię jej mó wić to , co my ś li. Szczeg ó ln ie wted y , g d y b y ła zmęczo n a lu b k ied y b y ło jej ws zy s tk o jed n o . Dziś b y ła zaró wn o zmęczo n a, jak i b y ło jej ws zy s tk o jed n o . – M o że ci p o mo g ę? – zap ro p o n o wała łag o d n ie mama. Lu b iła, g d y mama tak a b y ła. Tak i to n g ło s u ro d zicielk i o d razu p rzy p o min ał jej czas y , k ied y b y ł z n imi jes zcze tato . Wted y mama b y ła całk iem in n a, łag o d n iejs za n iż teraz, częś ciej u ś miech n ięta… – Dam rad ę – o d wró ciła s ię, b y s p o jrzeć w twarz mamy . – Też s ię d ziś n aro b iłaś . Id ź ju ż s p ać. – To p a… – mama wy s zła z k u ch n i, s zu rając p ap ciami. Na matczy n ej twarzy ry s o wało s ię wy raźn ie zmęczen ie. Śmies zn ie zjeżd żające z n o s a o k u lary zwias to wały , że mama zaraz zaś n ie, p o n ieważ n ic n ie u s y p iało jej tak d o s k o n ale jak wieczo rn a lek tu ra. Z n ią b y ło in aczej. Zwłas zcza teraz. Os tatn io s amo zmęczen ie n ie wy s tarczało , b y
zas n ęła. Od b lis k o ty g o d n ia n ie s y p iała d o b rze. Wcześ n iej p rzy k ład ała g ło wę d o p o d u s zk i i s amo to wy s tarczy ło , b y my ś li u s p o k ajały s ię, a s en p rzy ch o d ził n iezau ważo n y . Teraz też p rzy k ład ała g ło wę d o p o d u s zk i, ale zamias t s ię u s p o k ajać, zaczy n ała wario wać z tęs k n o ty . Ten n atło k my ś li n ie p o zwalał n a s en . Od teg o zaczy n ały s ię marzen ia, k tó re n ies tety n ijak n ie ch ciały zamien ić s ię w s n y . Nie ch ciała my ś leć o Ko ch an o ws k im. Prag n ęła o n im ś n ić, b y mó c p o czu ć, że zn ó w jes t b lis k o . Nies tety teg o n ie czu ła. An i n a jawie, an i we ś n ie.
–
J u ż n ie mo g ę, s k o ń czy ły mi s ię p o my s ły – jęk n ęła i u ś miech n ęła s ię d o s y mp aty czn ej g ro mad y , k tó ra ju ż p rawie g o d zin ę wp atry wała s ię w n ią, ty lk o
ch wilami w cis zy jak mak iem zas iał. Dzieci czek ały n a jej k o miczn e ru ch y i zg ad y wały ty tu ły b ajek , k tó re p rzed s tawiała. Nela p rzejęła o b o wiązek czy tan ia d ziecio m, k tó re s łab iej s ię czu ły . W d o d atk u zro b iła to n a włas n ą p ro ś b ę, ch o ć wy g ląd ała n a zmęczo n ą. M o że p o d czas week en d u Neli b y ło z Xawery m tak d o b rze, że mało s p ała? A mo że b rak s n u o zn aczał jak ieś zmartwien ie? Ob s tawiała to p ierws ze, ale z Nelą w n iek tó ry ch s p rawach , zwłas zcza ty ch , o k tó ry ch n ie mó wiła, n ie mo g ła b y ć n iczeg o p ewn a. – J es zcze raz! Os tatn i! Pro s imy ! – d zieci n ie p ro s iły , ty lk o b łag ały . Wid ząc, że d zieciak i ziewają co raz częś ciej, p o s tan o wiła u lec. J ak zwy k le. W k o n tak cie z p acjen tami teg o o d d ziału b y ła u leg ła i łag o d n a jak b aran ek . Sp ełn iała p ro ś b y o d razu , g d y ty lk o je u s ły s zała. – Do b rze, jes zcze raz, ale to ju ż n ap rawd ę o s tatn i, b o s io s tra zag ląd ała tu d o n as d wa razy . J eś li was s tąd zaraz n ie wy p u s zczę, to d o s tan ę zak az ws tęp u , ch cecie teg o ? W g ru p ie zawrzało . Sły s ząc, jak d zieci p rzek rzy k u ją s ię: „n ie, n ie, n ie!”, wy jrzała p rzez s zy b ę o d d zielającą p o k ó j zab aw o d k o ry tarza. Zamias t p o n ag lająceg o s p o jrzen ia s io s try zo b aczy ła Nelę, k tó ra p rzy wo ły wała ją d o s ieb ie g es tem. – To zb ierzcie s iły , b o zag ad k a b ęd zie b ard zo tru d n a, a ja mu s zę n a ch wilk ę wy jś ć. – Nie id ź… – o d razu u s ły s zała p łaczliwy g ło s małej Kas i, k tó ra ch o ć zwy k le zn ała o d p o wied ź n a zag ad k ę, n ig d y s ię z n ią n ie s p ies zy ła, jak b y b o jąc s ię, że p rzy czy n i s ię d o k o ń ca zab awy . – Nie id ę, ty lk o p o s łu ch am, co ma mi d o p o wied zen ia mo ja p rzy jació łk a – wy tłu maczy ła s zy b k o . Ws tała z k lęczek , b o d o tej p o ry p rzy b rała p o zy cję, k tó ra u mo żliwiała d o s k o n ały k o n tak t wzro k o wy z d ziećmi. Teraz w p o d s k o k ach d o łączy ła d o zmęczo n ej Neli. – Co tam? – zap y tała s zy b k o . – Źle s ię czu jes z? – Nie, jes tem co p rawd a n iewy s p an a, ale d aję rad ę. Zaczep ił mn ie Ho u s e – n a b rzmien ie teg o p s eu d o n imu zab rak ło jej tch u , ale Nela n a s zczęś cie n ie zau waży ła jej
reak cji i k o n ty n u o wała: – Zap y tał, czy zn alazły b y ś my ch wilę, b o d ziś wy jątk o wo wo ln a jes t ó s emk a, i to d o ju tra w p o łu d n ie. W związk u z ty m mo żn a b y b y ło n amalo wać tam co ś n a ś cian ach , b o wciąż n ik t teg o jes zcze n ie zro b ił. Nie b y ło o k azji. Kto ś o b iecał n ak lejk i, ale ich n ie p rzy n ió s ł… Wies z, jak wy g ląd a ta s ala. Go rzej n iż g ab in et d en ty s ty czn y . – To ch y b a p o win n y ś my zo s tać – u s iło wała zap an o wać n ad zd en erwo wan iem. – Ale u p rzed zam, malark a ze mn ie żad n a – u s iło wała też żarto wać, ale w my ś lach p o ms to wała z zazd ro ś ci. Dlaczego nie poprosił mnie? – p y tała g n iewn ie. – Wies z, że p o trafię zamalo wać czy jś s zk ic, ale n ary s o wać co ś o d s ameg o p o czątk u jes t o wiele tru d n iej – ch ciała u zmy s ło wić Neli, n a co s ię d ecy d u ją. – Wiem – u ś miech n ęła s ię w k o ń cu Nela, a zmęczen ie zn ik n ęło z jej twarzy . – Xawery zao fero wał s ię n ied awn o , że z ty m p o mo że. Ro zmawiał n awet z d y rek to rem. M o że b y ć tu za p ó ł g o d zin y . Nas zk icu je co trzeb a, a my to p o p ro s tu p o malu jemy . Od d ziało wa ju ż ws zy s tk o p rzy g o to wu je. Cały czas s zep tały , p o n ieważ p o o d d ziale k rąży ła leg en d a, że ws zy s tk ie ry s u n k i n a ś cian ach b y ły d ziełem mies zk ający ch tu i ó wd zie k ras n o lu d k ó w, k tó re n o cami, g d y d zieci s maczn ie ś p ią, ro zs tawiają ru s zto wan ia i malu ją aż d o ś witu . – O, k tó ż b y p o my ś lał, że Xawery ma tak ie u k ry te talen ty – s p o jrzała n a Nelę b ard zo zn acząco , a ta s p ło n ęła ru mień cem tak czerwo n y m, że n amalo wan a n a ś cian ie k o ry tarza b ied ro n k a wy g ląd ała p rzy Neli n a b ard zo wy p ło wiałą. – Nela, s trzeliłaś tak ieg o b u rak a, że zaczy n am co ś p o d ejrzewać… – J u lk a, ch o d ź ju ż… – zza p lecó w d o b ieg ały ją p o mru k i n iezad o wo len ia i zn iecierp liwien ia. Ru mien iec n ie o p u s zczał Neli, k tó ra o two rzy ła u s ta i zamilk ła, jak b y ro zważając w d u ch u : „p o wied zieć czy n ie p o wied zieć?”. J ed n ak w k o ń cu n ie zd rad ziła s ię, ty lk o s p y tała. – To co mam p o wied zieć o rd y n ato ro wi? Zo s tajemy ? M am p ro s ić Xawereg o , żeb y p rzy jeżd żał? – Niech p rzy jeżd ża – zad ecy d o wała n a p o czek an iu . Ko ch an o ws k ieg o p rzemilczała. Z zazd ro ś ci. To ją p o win ien zap y tać o malo wan ie ś cian w ó s emce, b o to o n a ch ciała g o zo b aczy ć. Teraz w o g ó le n ie p rzes zk ad zało jej to , że cały ty d zień b ała s ię s p o tk an ia z n im. – Su p er, d zięk i – ro zp ro mien iła s ię Nela, cmo k n ęła ją w p o liczek , o d wró ciła n a
p ięcie i ru s zy ła p rzed s ieb ie, ale p o p aru k ro k ach zatrzy mała s ię, o d wró ciła i p o p atrzy ła ro zmarzo n y m wzro k iem. – By ło ws zy s tk o – s zep n ęła d o ś ć g ło ś n o i zn ó w ru s zy ła p rzed s ieb ie. Sp o jrzała n a p rzy jació łk ę z zazd ro ś cią, ale tak ą p o zy ty wn ą. O ile tak a zazd ro ś ć w o g ó le is tn ieje. Żało wała, że n ic n ie o d p o wied ziała, ale p o p ro s tu ją zatk ało , a g d y o d zy s k ała mo wę, u s ły s zała g ło s y czek ający ch n a n ią d zieci. – J u ż, ju ż d o was wracam… Też o d wró ciła s ię n a p ięcie, b y zn ó w s tan ąć p rzed d ziećmi. Zaczęła trząś ć s ię z zimn a, ch u ch ać w n ib y zmarzn ięte d ło n ie, ro zcierać zzięb n ięte p o liczk i i d rżący mi d ło ń mi wy jmo wać z wy o b rażo n eg o k o s zy czk a małe p u d ełeczk a… – Ale łatwizn a! – fu k n ął Łu k as z, d ziś to o n b y ł n ajs tars zy w g ru p ie. – Dziewczy n k a z zap ałk ami – k rzy k n ął g ło ś n iej, n iż b y ło to k o n ieczn e. – No i p o co zg ad łeś ? – o d ezwał s ię jak iś cien k i g ło s ik d o b ieg ający z ty łu , p o czy m z n iezad o wo len iem d o d ał: – i teraz b ęd ziemy mu s ieli iś ć ju ż s p ać. – Przy jd zies z jes zcze? – zap y tała o d razu Kas ia. – Oczy wiś cie – o d p o wied ziała ze ś miech em, cies ząc s ię z ty ch s łó w. To właś n ie p y tan ie: „p rzy jd zies z jes zcze?”, p ro wad ziło jej k ro k i w k ieru n k u s zp itala. Nawet w te d n i, g d y id ąc tu , wied ziała, że lich o n ie ś p i… – Ko n iec wy g łu p ó w, p ro s zę p ań s twa! – w d rzwiach ś wietlicy s tan ęła s io s tra o d d ziało wa i u ś miech em d awała zn ak , że to ju ż k o n iec zab awy . – Czas d o łó żek ! Do b ran o c, miłemu p ań s twu , p ro s zę n ie zap o mn ieć o u my ciu zęb ó w! Dzieci p o s łu s zn ie, ch o ć o ciąg ając s ię lek k o , wy ch o d ziły z s ali. – Do b ran o c… Cześ ć. Pa. Do zo b aczen ia… – żeg n ała s ię z k ażd y m z o s o b n a i o d p ro wad zała wzro k iem s wo ich p o d o p ieczn y ch . Gd y s ala o p u s to s zała, s io s tra p o d es zła d o o k n a, b y n a ch wilę je o two rzy ć. Wieczo rn e p o wietrze p rzy jemn ie p ach n iało ju ż wio s n ą. Nio s ło ze s o b ą wilg o ć, b o n a zewn ątrz p ad ało , ale jed n ak b y ła to wio s en n a ś wieżo ś ć. Zerk n ęła n a s to lik i i zaczęła zb ierać to , co d zieciak i p o min ęły p rzy s wo ich p o rząd k ach . Kilk a p u zzli z u k ład an k i p rzed s tawiającej p o d wo d n ą p o d ró ż Bo lk a i Lo lk a w b aty s k afie, d o k tó reg o p rzy czep iła s ię n a ich n ies zczęś cie o g ro mn a o ś mio rn ica. Kilk a mały ch k lo ck ó w. Czerwo n a k red k a p o d s to łem. Plu s zo wa zab awk a wciś n ięta międ zy n o g i d wó ch mały ch k rzes ełek . – Dzięk u ję, że zo s tan iecie d o p o mo cy w tej ó s emce – u s ły s zała o d s io s try zamy k ającej ju ż o k n o .
– Nie ma s p rawy – u ś miech n ęła s ię i p o d ąży ła właś n ie w tamtą s tro n ę. Sala ó s ma zn ajd o wała s ię w p o b liżu d rzwi g ab in etu Ko ch an o ws k ieg o . Rzeczy wiś cie, b y ła jed y n a, k tó rej p o k ap italn y m remo n cie o d d ziału mn iej więcej ro k temu n ie n awied ziły k ras n o lu d k i z ru s zto wan iami. J ej ś cian y wciąż p o zo s tawały b iałe. Tak jak Nela b y ła ju ż b ard zo zmęczo n a. Ale cies zy ła s ię, że to miejs ce p rzy wita ju tro n o we d zieck o k o lo rem, a n ie ty lk o s zp italn ie k o jarzącą s ię b ielą. Us iad ła n a łó żk u , k tó re k to ś p rzes u n ął n a s am ś ro d ek p o mies zczen ia, ro b iąc miejs ce p rzy ś cian ach . Zerk ała w s tro n ę zamk n ięty ch d rzwi g ab in etu Ko ch an o ws k ieg o i czek ała. Gd y p atrzy ła w tamtą s tro n ę, ciś n ien ie jej s ię p o d n o s iło . Po ch wili n ie b y ła ju ż s ama. Aś k a, wo lo n tariu s zk a z ak ad emii med y czn ej, lek k im k o p n ięciem o two rzy ła d rzwi i w wielk im k arto n ie p rzy n io s ła ws zy s tk o , czeg o p o trzeb o wali d o p racy . – Umies z ry s o wać? – zap y tała k o n k retn ie. – Właś n ie n ie za b ard zo – p rzy zn ała d la o d mian y n iemrawo . – A k to ś jes zcze p rzy jd zie? – Nela i Xawery . – Xawery ? – Aś k a o b d arzy ła ją ciek aws k im s p o jrzen iem. – Ch ło p ak Neli – wy jaś n iła z tak ą d u mą, jak b y Xawery b y ł jej ch ło p ak iem, ale wo lała wy jaś n ić s y tu ację n aty ch mias t, b y n ie b y ło n ied o mó wień , zwłas zcza że ś wiat wo lo n tariatu w ty m s zp italu b y ł b ard zo s femin izo wan y . – No co ś ty ! – zd ziwiła s ię Aś k a, zu p ełn ie n ie czu jąc n ies to s o wn o ś ci s weg o zach o wan ia. – Lu d zie, Is k ierk a ma faceta! – M a – o d p o wied ziała k u s wej rad o ś ci twierd ząco . Is k ierk i n ie s k o men to wała, g d y ż b y ła to k s y wk a s y mp aty czn a, a w d o d atk u d o s k o n ale p as u jąca d o Neli. – Cześ ć, d ziewczy n y ! – w d rzwiach s tan ęła p rzy s to jn a s y lwetk a Xawereg o , a Aś k ę, k tó ra zwy k le wied ziała, co p o wied zieć, zamu ro wało . Xawery w czarn y ch d res ach p rezen to wał s ię imp o n u jąco . Patrzy ła z u zn an iem n a ch ło p ak a s wej p rzy jació łk i. M iała p rzeczu cie, że b las k w jeg o o czach n ależało s k o jarzy ć ze s ło wami Neli rzu co n y mi tro ch ę w p rzes trzeń , ale jed n ak p rzed e ws zy s tk im d o n iej. O, proszę! Nie dość, że wszystko było, to jeszcze wszystko dobrze się udało! – p o my ś lała i u cies zy ła s ię. Bard zo . – Gd zie jes t Nela? – zap y tał o d razu Xawery , rzu cając Aś ce, k tó rej n ie b rak o wało
an i u ro d y , an i fig u ry , p rzy p ad k o we s p o jrzen ie. – Właś n ie n ie mam p o jęcia – g d y ty lk o s k o ń czy ła to mó wić, o two rzy ły s ię d rzwi g ab in etu Ko ch an o ws k ieg o i s tan ęła w n ich d ziewczy n a, n a wid o k k tó rej Xawery ro zp ro mien ił s ię s zczerze. Ta to ma szczęście! Jeden patrzy na nią, jakby innych kobiet na ziemi nie było, a drugi to z nią woli rozmawiać – p o my ś lała, p atrząc n ajp ierw n a Xawereg o , a p ó źn iej zatrzy mu jąc n a d łu g o s p o jrzen ie n a wciąż o twarty ch d rzwiach g ab in etu o rd y n ato ra. – Cześ ć – u ś miech Neli s k iero wan y b y ł ty lk o d o Xawereg o . Nie zd ziwiło jej to an i tro ch ę, ty lk o p o d k reś lało u ro k ch wili, n a p ewn o b ard zo ważn ej d la zak o ch an ej i wp atrzo n ej w s ieb ie p ary . – Zaczy n amy ? – zap y tała Aś k a, o trząs n ąws zy s ię z s zo k u , p rzez k tó ry n a mo men t s traciła k o n tak t z rzeczy wis to ś cią. – Zaczy n amy ! – Xawery z miejs ca p o d ch wy cił zap ał d o p racy , co n ie p rzes zk o d ziło mu s k raś ć u k o ch an ej d o ś ć g o rąceg o cału s a. Nela o czy wiś cie s p ąs o wiała, g d y ż ws zy s tk o , co ją ak tu aln ie s p o ty k ało , b y ło n o we. To d lateg o zach o wy wała s ię tro ch ę jak n as to latk a p rzy łap an a n a p ierws zy ch ig ras zk ach z ch ło p cem. Ale miała p rzy ty m ty le u ro k u , że n ik t, k to ją wid ział, n ie d ziwił s ię Xaweremu , k tó ry o czu o d n iej n ie mó g ł o d erwać. – Co mam ry s o wać? – zap y tał Xawery , p atrząc o czy wiś cie n a Nelę. – Ord y n ato r p o wied ział, że d aje n am wo ln ą ręk ę – Nela, mó wiąc to , p o p atrzy ła n ie n a Xawereg o , ty lk o n a n ią. – Ale p o p ro s iłam g o , żeb y wy d ru k o wał n am p arę ró żn y ch ry s u n k ó w z b ajek . J es t n a n ich k ilk a p o s taci z Pszczółki Mai. Po wied ziałam mu , że to n awet fajn ie, b o w in n y ch s alach jes t d u żo czerwo n eg o , to ta b ęd zie d la o d mian y b ard ziej p rzy p o min ała zielo n ą łąk ę. Nela p o d ała Xaweremu k ilk a wy d ru k o wan y ch w k o lo rze k artek , ten zerk n ął n a n ie b ard zo p o b ieżn ie, a p ó źn iej o d razu s ięg n ął d o k arto n u . Wy ciąg n ął z n ieg o b ard zo g ru b y mazak i u ś miech n ął s ię. – Su p er, b ard zo p o rząd n y , n iezmy waln y . Dajcie mi ch wilę i b ęd ziecie miały co malo wać. Ob s erwo wała ch ło p ak a Neli i cies zy ła s ię, że jes t tak i k o n k retn y i zd ecy d o wan y . Patrzy ła, w jak im s k u p ien iu s p o g ląd a n a trzy man ą w ręk u k artk ę. Pó źn iej s taje n ap rzeciwk o ś cian y , tej, p rzy k tó rej zwy k le s to i łó żk o . Sp o g ląd a to n a łó żk o , to n a ś cian ę, to n a trzy man ą w ręk u k artk ę i tak k ilk a razy , b y w k o ń cu p o s tawić n a ś cian ie cztery k ro p k i. Najp rawd o p o d o b n iej wy zn aczały miejs ce, g d zie miał p o ws tać ry s u n ek . Po tem, n ie czek ając n a s p ecjaln e zap ro s zen ie, a tak że n ie d o s trzeg ając
p o d ziwu w o czach wp atru jący ch s ię w n ieg o p rzy s zły ch malarek , zaczął ry s o wać, zerk ając co ch wila n a wy d ru k o wan ą p rzez o rd y n ato ra k artk ę. Sp o d ręk i Xawereg o w b ard zo s zy b k im temp ie wy ch o d ziły czarn e, wy raźn e lin ie, two rzące zn ajo me ws zy s tk im k s ztałty . Po ch wili n a ś cian ie b y ła ju ż u ś miech n ięta p s zczó łk a M aja, n a razie w czarn o -b iałej s u k ien ce. Ob o k też ek s p res o wo p o ws tał jej p rzy jaciel Gu cio , ś p iący n a d u ży m liś ciu . Filip u ch wy co n y zo s tał w mo men cie imp o n u jąco wy s o k ieg o s k o k u . Nato mias t tu ż za liś ciem, n a k tó ry m s maczn ie s p ał Gu cio , zn alazł s ię Alek s an d er z n o s em p rzy ziemi, g d zie leżały jeg o n a s zczęś cie n ies tłu czo n e p o u p ad k u o k u lary . Nie wied ziała, jak d łu g o s tała jak zaczaro wan a. W s k rajn y m o s łu p ien iu ś led ziła zd ecy d o wan e ru ch y ręk i Xawereg o . Nie b y ła o d o s o b n io n a w s wy m zach wy cie. Żeń s k ie to warzy s two z u wielb ien iem wp atry wało s ię w jed y n eg o faceta w tej s ali. Pan o wała cis za p rzery wan a ty lk o ch arak tery s ty czn y m o d g ło s em mark era ś lizg ająceg o s ię p o p o wierzch n i ju ż n ie b iałej ś cian y . Ry s u n ek Xawereg o s tawał s ię co raz d o k ład n iejs zy . Bo g aty w s zczeg ó ły . Wid ziała d u że k wiaty z p rzo d u i małe w o d d ali, g d zie p o jawiła s ię też Tek la n a p ajęczy n ie i ze s k rzy p cami w d ło n i. – Pamięta p an , p an ie o rd y n ato rze, z jak im tru d em za k ażd y m razem u mawialiś my s ię z tą p an ią o d ry s u n k ó w n a ś cian ach ? Us ły s zała za s o b ą g ło s p ielęg n iark i, k tó ra wid o czn ie zro b iła s o b ie k ró tk ą p rzerwę w d o g ląd an iu mały ch p acjen tó w. Sp an ik o wała. Bała s ię o d wró cić, b o ju ż wied ziała, że za jej p lecami s to i Ko ch an o ws k i. Nie wied ziała ty lk o , jak d łu g o . Xawery , jak b y n ie s ły s ząc p ielęg n iark i, n ie p rzes zk ad zał s o b ie w p racy i ry s o wał b ez p rzerwy . Na ś cian ie p o jawiły s ię k ęp y trawy , a międ zy n imi zas tęp mas zeru jący ch ramię w ramię mró wek , za k tó ry mi wid ać b y ło k u lę to czo n ą p rzez żu k a g n o jarza. Nela p atrzy ła n a Xawereg o , p ewn ie my ś ląc, że p rzez week en d wy d arzy ło s ię międ zy n imi ju ż ws zy s tk o , a teraz o k azy wało s ię, że jes zcze ws zy s tk o p rzed n imi. Zres ztą p ewn ie w ży ciu n ig d y n ie jes t tak , że wy d arza s ię ws zy s tk o n araz… Żeb y n ie my ś leć o ty m, k o g o ma za p lecami, id ąc ś lad em ws zy s tk ich tu o b ecn y ch , wp atry wała s ię w ś cian ę i p o d trzy my wała wciąż o p ad ającą z wrażen ia s zczęk ę. – Przes taję mieć wy rzu ty s u mien ia, że p o p ro s iłem p ań s twa o p o mo c. Gło s Ko ch an o ws k ieg o b y ł jak zwy k le k o n k retn y , ale jeg o melo d ia ró żn iła s ię o d tej, k tó rą zap amiętała z ich tête-à-tête. Ord y n ato r też b y ł p o d wrażen iem. Sły s zała to wy raźn ie. – M o że b y ć? – Xawery n a ch wilę p rzerwał ry s o wan ie. Ok azało s ię, że p y tan ie s k iero wał d o s ieb ie, b o wiem o d s zed ł n a k ilk a k ro k ó w o d s wo jeg o d zieła, b y
d o k o n ać d o ś ć s u ro wej o cen y teg o , co u d ało mu s ię d o tej p o ry s two rzy ć. – Ch y b a mo że – o d p o wied ział s o b ie s am i o d erwał wzro k o d zary s o wan ej czarn y mi lin iami ś cian y , b y s p o jrzeć ty lk o i wy łączn ie n a Nelę. – J es tem w s zo k u – p o wied ziała ta n aty ch mias t. – Nie wied ziałam, że p o trafis z tak p ięk n ie ry s o wać. Pewnie jeszcze wielu fajnych rzeczy o nim nie wiesz… – p o my ś lała, s tarając s ię n ie o b racać g ło wy n awet o milimetr, p o n ieważ g ro ziło to s p o tk an iem s p o jrzen ia Ko ch an o ws k ieg o . – Ch ciałem iś ć n a ASP, n ies tety p o my s ł n ie s p o tk ał s ię z ap ro b atą mo jej ro d zin y , więc p o my ś lałem, że n ajp ierw s ię wy k s ztałcę, a d o p iero p ó źn iej zajmę ty m, co s p rawia mi p rzy jemn o ś ć. To jes t ch y b a d o b ra d ro g a. – Nie żału jes z? Bard zo p o d o b ał jej s ię s p o s ó b , w jak i Nela i Xawery ze s o b ą ro zmawiali. To zn aczy tak , jak b y b y li w tej s ali s ami i jak b y n ik t im s ię n ie p rzy s łu ch iwał. Ich wzajemn e to warzy s two w zu p ełn o ś ci im wy s tarczało . – Niczeg o – p ad ła n aty ch mias t o d p o wied ź Xawereg o , ch o ć d o ty czy ła p ewn ie n ie ty lk o wy b o ru ś cieżk i ed u k acji. – Tu ju ż s k o ń czy łem. Teraz p rzech o d zę n a d ru g ą ś cian ę, a p an ie mo g ą ju ż zaczy n ać malo wan ie. – Czy o d tej p o ry b ęd ę mó g ł wy k o rzy s ty wać p an a talen t? – o d ezwał s ię zn ó w Ko ch an o ws k i. – J as n e – p ad ła o d p o wied ź Xawereg o , lu s tru jąceg o z o d d ali wzro k iem k o lejn ą ś cian ę s ali, k tó ra miała s zan s e s tać s ię n ajp ięk n iejs zą n a o d d ziale. – To n ie p rzes zk ad zam i ży czę p ań s twu miłej p racy . Ko ch an o ws k i p ewn ie właś n ie o d wró cił s ię n a p ięcie i s ch o wał w g ab in ecie. By ła n a s ieb ie wś ciek ła. I pomyśleć, że chciałam zapukać do jego drzwi i przeprosić go za tego przeklętego „cyborga”. Jestem kretynką! Kretynką i tyle! – g an iła s ię w my ś lach , wciąż u ważając, b y n ie o b ró cić g ło wy an i o milimetr. Bała s ię d rg n ąć ze s trach u p rzed wzro k iem Ko ch an o ws k ieg o . – Zap o mn iałb y m… – d o d ał, b o jed n ak wciąż tu b y ł. – Pan i J u lio , czy mo że p an i d o mn ie zajrzeć, jak ju ż p ań s two s k o ń czy cie? M u s iała p rzezwy cięży ć p araliżu jący ją s trach . Zro b iła to . Ob ró ciła s ię. – Oczy wiś cie – p o wied ziała s zy b k o i s p o tk ała jeg o s p o jrzen ie. Ob lał ją zimn y p o t. Do b rze, że Ko ch an o ws k i ju ż n a n ią n ie p atrzy ł, b o zach o wy wała s ię jak p en s jo n ark a. Zak o ch an a p en s jo n ark a. – Czeg o o n o d cieb ie ch ce? – zap y tała zwy k le n ies k o ra d o zad awan ia p y tań Nela.
– Bó g raczy wied zieć – wy d ęła u s ta, s ły s ząc k arcący g ło s mamy : „Bo g a to ty lep iej, d zieck o , d o teg o n ie mies zaj!”. –
Ciek awe…
–
s zep n ęła
Nela,
n ach y lając
s ię
n ad
wielk im
k arto n em
w p o s zu k iwan iu farb . Do s ali wes zła p ielęg n iark a i n a s zp italn ej s zafce p o s tawiła d u ży o cy n k o wan y b iały d zb an ek , a o b o k n ieg o k ilk a jed n o razo wy ch p las tik o wy ch k u b k ó w. – To jes t wo d a d o farb i p ęd zli, a g d y b y ś cie ch cieli co ś d o p icia, to zap ras zam d o mn ie. Patrzy ła, jak p ielęg n iark a p u k a d o d rzwi g ab in etu o rd y n ato ra. Ch y b a n ie czek ając n a zap ro s zen ie, u ch y la d rzwi i p y ta p ewn ie jak zwy k le: „d o k to rze, k awę?”. Nie s ły s zała o d p o wied zi Ko ch an o ws k ieg o . Za to ju ż zazd ro ś ciła p ielęg n iarce s wo b o d y , z jak ą ro zmawia ze s wo im p rzeło żo n y m. Xawery zary s o wy wał ju ż d ru g ą ś cian ę s ali, a jej trzęs ły s ię ręce. M y ś li też wp rawiały ją w d rżen ie. Do b ijały ją. Sama s ię n imi d o b ijała. Julio… Powiedział do mnie: „pani Julio”! Gorzej już być nie może! Mam do niego zajrzeć, dobrze, zajrzę, tylko ciekawe po co. Ciekawe, kto kogo będzie przepraszał? Ja za „cyborga” czy on za pocałunek? Wszystko, tylko nie to! Najlepiej byłoby, gdyby mnie po prostu znów pocałował. Nie musimy nic mówić… Wes tch n ęła. Oczy wiś cie za g ło ś n o . Zres ztą n awet g d y b y zro b iła to cis zej, to i tak n ie u mk n ęło b y to u wad ze Neli. – Czy żb y ś ch ciała zajrzeć d o Ho u s e’a d o p iero n a ś n iad an ie? – n ap o tk ała k arcące s p o jrzen ie p rzy jació łk i, k tó ra s u g ero wała, że zamias t s tać b ez ru ch u , p o win n a p ó jś ć w ś lad y wy jątk o wo s p rawn ej w malo wan iu Aś k i i wziąć s ię d o efek ty wn ej p racy . – Do b ry k o lo r? – zap y tała Aś k a, n ak ład ając n a d o ś ć p o k aźn y b rzu s zek Alek s an d ra s zary , n awet w n iezły m o d cien iu . – J a d o d ałb y m d o n ieg o o d ro b in ę b ieli, żeb y n ie b y ł tak i zd ecy d o wan y , ty lk o b ard ziej… – tu Xawery zawies ił g ło s i p o k ró tk iej ch wili zas tan o wien ia d o d ał z czaru jący m u ś miech em – my s zo waty . Nela o b d arzy ła u k o ch an eg o ro zmarzo n y m s p o jrzen iem. – To ja s ię b io rę za M aję, a ty Nela za k rajo b raz – s zy b k o zo rg an izo wała p racę. Zaczęła malo wać. Starała s ię n ie my ś leć. Sk u p iała s ię, b y czarn e p as y n a b rzu ch u p s zczó łk i b y ły wy p ełn io n e farb ą b ard zo p recy zy jn ie. Ale s k u p ien ie n a malo wan iu n ie wy k lu czało p rzecież ro zmy ś lań . I czemu ten typ do domu jeszcze nie poszedł?! Przecież dyżur dzisiaj ma doktor Leszczyńska – z s y mp atią p o my ś lała o p an i d o k to r, za k tó rą d zieci wp ro s t p rzep ad ały , p o n ieważ p rzy p o min ała o s to ję ciep ła i s p o k o ju . By ła ch y b a d o ś ć n iety p o wy m lek arzem. Nie
ro b iła wrażen ia n ied o s tęp n ej. Wp ro s t p rzeciwn ie. By ła o twarta i g o to wa n ie ty lk o n a d łu g ie u s p o k ajające ro zmo wy z ro d zicami, ale też n a p ełn e u ś miech u p o g ad u s zk i z p acjen tami. – Po jak ieg o g rzy b a o n tu wciąż s ied zi? – Co mó wis z? – Nela s p o jrzała p o d ejrzliwie i n ic d ziwn eg o , b o k to p rzy zd ro wy ch my ś lach ch wali s ię n a g ło s tak imi n ied o rzeczn y mi p y tan iami. – Nic – u tk wiła wzro k w malu n k u . – Dałab y m g ło wę, że b y ło co ś o g rzy b ach – Nela n ie d awała za wy g ran ą. Normalnie postradam zaraz zmysły! Wszystko przez niego! To przez niego zawsze wyrwie mi się coś durnego! – my ś lała ze zło ś cią, wied ząc ju ż, jak wy b rn ie z tematu g rzy b ó w. – Po my ś lałam, że s k o ro jes t las , to p o win n y b y ć też g rzy b y – p aln ęła n ap ręd ce. – Las jes t w o d d ali. Stąd n ie wid ać g rzy b ó w – Xawery rzeczo wo s k o men to wał jej p o my s ł. – M aja mies zk a n a łące – z p o d ejrzliwy m u ś miech em d o d ała Nela i jes zcze s zep n ęła: – Do s k o n ale s ły s załam, co p o wied ziałaś . – Wielk ie h alo ! – też s ię u ś miech n ęła, u d ając, że b ag atelizu je u wag ę p rzy jació łk i. – Lep iej mi p o wied z, czy tak i żó łty b ęd zie d o b ry ? – zap y tała, p ró b u jąc n amalo wać p ierws zy żó łty p as ek międ zy d wo ma czarn y mi. Nela p rzy g ląd ała s ię k o lo ro wi, n ie k wap iąc s ię z o d p o wied zią. – To mo że n iech wy p o wie s ię mis trz – ty m razem p o s tan o wiła s wy mi d y lematami w k wes tii k o lo ró w o b arczy ć Xawereg o . – Do d ałb y m tro ch ę b iałeg o – o trzy mała s zy b k ą rip o s tę mis trza. Ko lejn y ju ż raz s u g ero wał d o d an ie b ieli ten , k tó reg o z p ewn o ś cią n ie in teres o wało b iałe małżeń s two . Ten , k tó ry n ie p rzery wał p racy n awet p o to , b y o cen ić efek ty p racy res zty zes p o łu . Ry s o wał d o s k o n ale. Sp rawn ie i tak s zy b k o , że n ie mu s iała s ię zas tan awiać, d o k o g o i d o czeg o tak mu s ię s p ies zy ło .
S
k o ń czy li. Sala wy g ląd ała imp o n u jąco . Nie b y ło d ru g iej tak iej n a o d d ziale. Z zain teres o wan iem, p o d ziwem i d u mą p rzy g ląd ała s ię o b razo m, k tó re b y ły
efek tem zes p o ło wej p racy . J ed n ak tak n ap rawd ę au to rem d zieł mó g ł s ię czu ć p rzed e ws zy s tk im Xawery . Zlewała k o lo ro wą wo d ę z p las tik o wy ch k u b k ó w d o wielk ieg o d zb an k a. Zajęła s ię p o rząd k ami, a raczej zacieran iem ś lad ó w p o twó rczej atmo s ferze, k tó ra p o ch ło n ęła ich b ez res zty n a p rawie trzy g o d zin y . Zb liżała s ię p ó łn o c i n ie d ziwiła s ię, że zo s tała s ama n a ty m arty s ty czn y m p o lu b itwy . Aś k a zwin ęła żag le p rzes zło g o d zin ę temu , u s p rawied liwiając s ię, całk iem zres ztą s en s o wn ie, że mies zk a d alek o . Zak o ch an i zeb rali s ię jak iś k wad ran s temu . Im s ię też n ie d ziwiła, b o mieli jes zcze p ewn ie d u żo d o zro b ien ia. No rmaln ie eman o wali s ek s em. Zwłas zcza Xawery . A o n a? Có ż, wracała d o rzeczy wis to ś ci, my ś ląc o ty m, że jeś li mama d o tej p o ry n ie zas n ęła jes zcze z n o s em w k s iążce, to teraz n a p ewn o rwała s o b ie wło s y z g ło wy … Ale s k o ro n ie d zwo n i, to mo że jed n ak zas n ęła… On a też wo lała d o n iej n ie d zwo n ić, b o n ie ch ciała zd en erwo wać mamy , b u d ząc ją w ś ro d k u n o cy . Tak źle i tak niedobrze! – p o my ś lała, n ie p rzery wając p o rząd k ó w. Ws zy s cy , z k tó ry mi d ziś p raco wała, w p ewn y m mo men cie zaczęli tak ziewać, że b ała s ię, iż wy zio n ą d u ch a. J ej n ie ch ciało s ię s p ać. Im b liżej b y ło k o ń ca p rac, ty m b ard ziej żeg n ała s ię ze s n em. Nie czu ła zmęczen ia, p o n ieważ o d k ąd u s ły s zała z u s t Ko ch an o ws k ieg o s wo je imię, czu ła jed n o cześ n ie i s trach , i ek s cy tację. Strach wy ras tał z n iep ewn o ś ci, g d y ż wciąż zas tan awiała s ię, czy s p o tk an ie, k tó re zap ro p o n o wał o rd y n ato r, miało jej p o mó c czy zas zk o d zić. Po d ejrzewała, że z ty m facetem n ic n ie b y ło o czy wis te. Przecież n ic o n im n ie wied ziała. Od k ąd p rzy ch o d ziła d o s zp itala, k ro k p o k ro k u o d k ry wała p rawd ę o Ko ch an o ws k im. Nie b y ła to p rawd a an i p ewn a, an i p ełn a, ale jed y n ie frag men tary czn a. Na p o czątk u s wy ch wizy t tu taj b y ła tak zaafero wan a ty m, w co wciąg n ęła ją Nela, tak n a ty m s k u p io n a, że zu p ełn ie n ie wid ziała ś wiata p o za d ziećmi. To d la n ich s ię tu zjawiała i to o n e b y ły mo to rem k ażd ej jej my ś li, k ażd eg o s taran ia i d ziałan ia. J ej amb icją s tało s ię to , b y k ażd a wizy ta w s zp italu b y ła o wo cn a, to zn aczy , b y p rzy n o s iła p rzed e ws zy s tk im rad o ś ć z ch wilo weg o o d erwan ia s ię o d rzeczy wis to ś ci. Po za ty m ży wiła p rzek o n an ie, że w ży ciu d zieci p o win n o b y ć p rzed e ws zy s tk im d u żo b eztro s k i. Wierzy ła, że d ziecięca rad o ś ć w d o ro s ło ś ci p rzerad za s ię w o p ty mizm, n iezb ęd n y d o teg o , b y p ro wad zić d o b re ży cie. Właś n ie tak my ś lała o d zieciach . Sp o ty k ała s ię z n imi czas em n a d łu żej, ch o ć częś ciej n a k ró cej. W k o ń cu
b y ła ty p em, k tó ry n ie p o trafił n awiązy wać d łu g o trwały ch relacji. Zawierała więc raczej s p o n tan iczn e zn ajo mo ś ci z p acjen tami, k tó rzy p rzeb y wali w s zp italu ty lk o ch wilę. Gd y miała d o czy n ien ia ze s tały mi p acjen tami, p raco wała n ad relacjami in aczej. Wy mag ało to o d n iej g łęb s zeg o zaan g ażo wan ia, więcej czas u i o g ro mn ej o d p o rn o ś ci n a to , b y p o mimo wy s iłk ó w i wzmo żo n ej p racy , w k tó rą wk ład ała s p o ro s erca, mieć ś wiad o mo ś ć, że co ś mo że s ię n ie u d ać. To p ewn ie d lateg o tak p ó źn o zau waży ła o b ecn o ś ć o rd y n ato ra n a o d d ziale. Gd y b y n ie Nela, zro b iłab y to jes zcze p ó źn iej. – Wid ziałaś g o ? – to tak zap y tała k tó reg o ś wieczo ru Nela p o wy jś ciu ze s zp itala. – Ko g o ? – zap y tała b ezn amiętn ie, p o n ieważ g ło wę miała jak zwy k le zap rzątn iętą s zp italn y mi h is to riami. – Najp rzy s to jn iejs zeg o lek arza n a o d d ziale – ju ż wted y zach wy t Neli wy d ał jej s ię tro ch ę p o d ejrzan y , ale całk o wicie g o zb ag atelizo wała. A n ie p o win n a b y ła teg o ro b ić. Przecież Nela n a p y tan ia zwy k le n ie u d zielała s zy b k ich o d p o wied zi. By ła ty p em czło wiek a, k tó ry czas u n a zas tan o wien ie p o trzeb o wał jak ry b a wo d y , jak wiatrak wiatru , jak s erce miło ś ci. A tamteg o wieczo ru : trach ! J es t p y tan ie, jes t o d p o wied ź. J ed n ak n ie b y łab y k o b ietą, g d y b y n ie ch ciała p rzy jrzeć s ię temu , k tó ry w o czach Neli b y ł aż tak im wy b rań cem lo s u . To d lateg o p o d czas k o lejn y ch wizy t s k u p iała s ię, b y wy ło wić wzro k iem o rd y n ato ra i d o k ład n ie mu s ię p rzy jrzeć. Od Neli d o wied ziała s ię, że mu s i wy p atry wać k o g o ś b ard zo wy s o k ieg o , s zp ak o wateg o , k ied y ś p ewn ie b ru n eta. M ężczy zn y , k tó ry zwy k ł mieć n a s o b ie czarn e d żin s y i b iałą k o s zu lę, czas ami g ran ato wą k amizelk ę, d o s k o n ale p o d k reś lającą ciemn o n ieb ies k i k o lo r o czu . – Nie wierzę… Nie mó w. Nie wid ziałaś ? Czy to mo żliwe, żeb y ś n ie zwró ciła u wag i n a k o g o ś , k o g o p o p ro s tu n ie d a s ię n ie zau waży ć? – Gd y b y m cię n ie zn ała, to właś n ie w ty m mo men cie p o my ś lałab y m, że s traciłaś g ło wę… Wted y Nela zamilk ła. Co więcej, s traciła o ch o tę n a k o n ty n u o wan ie tematu , k tó ry p rzecież s ama zaczęła… To p rzez Nelę zau waży ła Ko ch an o ws k ieg o . To p rzy jació łk a jak o p ierws za p rzed s tawiła jej p o rtret p amięcio wy lek arza, k tó ry p rawd o p o d o b n ie p o d o b ał s ię ws zy s tk im, a k tó ry d ziś p o wied ział d o n iej per „p an i J u lio ”. Teraz mo że czek ał n a n ią za zamk n ięty mi d rzwiami g ab in etu , ch o ciaż d o b ieg ała p ó łn o c, a o n n ie miał n o cn eg o d y żu ru . Tak n ap rawd ę n ie p amiętała ch wili, k ied y zo b aczy ła g o p ierws zy raz. Po jak imś czas ie o d tamtej wieczo rn ej ro zmo wy z Nelą zaczęła zau ważać jeg o o b ecn o ś ć.
Najp ierw ś n ieżn o b iałą k o s zu lę, k tó rej czas ami rzeczy wiś cie to warzy s zy ła g ran ato wa k amizelk a. Pó źn iej d o teg o o b razu d o łączy ła k ró tk a ciemn a fry zu ra, in try g u jąco p o p rzety k an a ład n ą s iwizn ą o n ieb ies k awy m o d cien iu d o s k o n ale p as u jący m d o b ard zo ciemn y ch wło s ó w. Najp ó źn iej ch y b a d o s trzeg ła twarz Ko ch an o ws k ieg o , b o żeb y n a n ieg o p o p atrzeć, mu s iała p o p ro s tu zad rzeć n o s a, a teg o n ie lu b iła ro b ić. Co więcej, ch o ro b liwie n ie zn o s iła lu d zi, k tó ry m p rzy ch o d ziło to b ez n ajmn iejs zeg o wy s iłk u . M iała n a n ich alerg ię, w związk u z czy m o mijała ich s zero k im łu k iem, jeś li to b y ło ty lk o mo żliwe. W k o ń cu s k o ń czy ła p o rząd k i w s ali. Zo s tało jej ju ż ty lk o wy rzu cen ie d o k o s za p las tik o wy ch , u b ru d zo n y ch k o lo ro wy mi farb ami k u b k ó w i o d n ies ien ie d o k u ch n i d zb an k a z b ru d n ą wo d ą. Po my ś lała, że jej p o czątk o wy d y s tan s d o Ko ch an o ws k ieg o p rzez p amiętn y p o cału n ek zn acząco s ię s k ró cił. To , co p o międ zy n imi b y ło , n ajb ard ziej p rzy p o min ało s zaleń s two . Dlateg o jak zwy k le mu s iała p rzy zn ać, że Nela miała rację. Zach wy t p rzy jació łk i ty m facetem b y ł całk o wicie u zas ad n io n y . Ale n ie b y ło s ię czemu d ziwić. Nela zaws ze miała rację. Wid o czn ie n awet n a facetach zn ała s ię n ajlep iej. Z jej in tu icją co d o mężczy zn b y ło ch y b a in aczej. Zaws ze wid ziała ty lk o to , co wid o czn e d la o czu . Res zty alb o n ie d o s trzeg ała, alb o my ln ie o d czy ty wała. Gd y ro zmawiała z Nelą o Ko ch an o ws k im, a raczej g d y to Nela o n im mó wiła, jak o ś tak au to maty czn ie d o d ała d o jeg o ap ary cji zad zieran ie n o s a. Kied y więc Nela wy s p o wiad ała s ię p rzed n ią ze s łab o ś ci d o o rd y n ato ra, to n a ty m właś n ie zad zieran iu n o s a o p arła ak cję wy b ijan ia lek arza Neli z g ło wy . M y jąc w k u ch en n y m zlewie s zp italn y d zb an ek , miała n iczy m n ieu zas ad n io n e p rzek o n an ie, że właś n ie n ad s zed ł czas , b y mo g ła s ię p rzek o n ać, czy Ko ch an o ws k i rzeczy wiś cie zad ziera n o s a, czy p o p ro s tu s ama p rzy k leiła mu tak ą łatk ę. Na o d d ziale p an o wała ab s o lu tn a cis za. Do b rze, że całk iem in n a o d tej zło wies zczej, o k tó rej n ie mo g ła teraz my ś leć, b y n ie zacząć u ciek ać. Ru s zy ła p o wo li, cich o s tawiała k ro k i. Szła w k ieru n k u d rzwi, za k tó ry mi czek ał n a n ią Ko ch an o ws k i. Ch y b a zwario wała. Zatrzy mała s ię p rzed d rzwiami p rzek o n an a, że p o p ad a w s zaleń s two . Zwario wało jej s erce lu b d u s za, n ig d y n ie p o trafiła ich d o k o ń ca ro zg ran iczy ć. Stała p rzed d rzwiami jak id io tk a, jak n ieu miejąca zach o wać s ię p en s jo n ark a. Oczy wiś cie p ró b o wała s ię u s p o k o ić, b y n ie wy jś ć n a p en s jo n ark ę lu b id io tk ę. Raz kozie śmierć! – p o my ś lała, p u k ając. Zap u k ała cich o , lecz zd ecy d o wan ie. Wy tężała s łu ch , ale n ie s ły s zała zap ro s zen ia.
– Pro s zę wejś ć! – u s ły s zała z g łęb i k o ry tarza g ło s s io s try d y żu rn ej. – Do k to r mó wi „p ro s zę”, ale b ard zo cich o . No proszę, jaki delikatny cyborg! – d o d ała w my ś lach zło ś liwie, co miało jej ch y b a d o d ać o d wag i. Cóż, widocznie każda metoda jest dobra, żeby… Nacis n ęła k lamk ę i u d ając o d ważn ą, wes zła d o ś ro d k a. Ko ch an o ws k i s ied ział p rzy b iu rk u . Przed o czami miał ek ran lap to p a, a n a b iu rk u , k tó re zaws ze d o tej p o ry wid y wała p u s te, zo b aczy ła zatrzęs ien ie p ap ieró w i g ru b y ch k s iążek p o o twieran y ch n a ró żn y ch s tro n ach . Czyżbyś miał jakiś egzamin? – zap y tała w my ś lach . Na g ło s s p y tała o co in n eg o . – Nie p rzes zk ad zam? Nie wied ziała, czy lep iej b ęd zie, jeś li wejd zie, czy mo że p o win n a s ię wy co fać alb o n ajlep iej zap aś ć s ię p o d ziemię. Ko ch an o ws k i o b d arzy ł ją s p o jrzen iem, o jak ie n ie p o d ejrzewałab y cy b o rg a. Od razu p rzy p o mn iało jej s ię, p o co tu p rzy s zła, b o p rzecież n ie p o jawiła s ię tu d lateg o , że ją o to p o p ro s ił. Nie b y ł jej matk ą, więc wcale n ie mu s iała g o s łu ch ać. – Nie – o d p o wied ział n aty ch mias t, ws tał i o b s zed ł b iu rk o . – Zap ras zam… – ced ził s ło wa jak zwy k le. – I tak miałem ju ż k o ń czy ć, ju ż n ic mąd reg o n ie wy my ś lę – o d wró cił g ło wę i s p o jrzał n a s to s k s iążek . – Zro b iło s ię b ard zo p ó źn o . To co? Kawka? Herbatka? Płaszczyk? – Stan ęła n ap rzeciwk o n ieg o i d o g ło wy p rzy s zed ł jej tek s t s io s try . Wted y zro zu miała, że mu s i załatwić to , z czy m tu p rzy s zła i b rać n o g i za p as . Im s zy b ciej, ty m lep iej. – Tak , n awet b ard zo – p rzy zn ała. – Ale p race malars k ie s k o ń czo n e, ch y b a n ie trzeb a n awet s p ecjaln ie wietrzy ć, b o farb y mieliś my s u p er. – Dzięk u ję, b ard zo d zięk u ję… Wid ziałem p rzed ch wilą… Kawał d o b rej ro b o ty . By łem p rzek o n an y , że zap o mn iała p an i d o mn ie zajrzeć. I w tym momencie mnie nie doceniłeś… – p o my ś lała z s aty s fak cją. Lu b iła zas k ak iwać in n y ch . Tak a mała p ró żn o ś ć u k o g o ś , k to n ie p o trafi zad zierać n o s a, czas ami ma d u żą warto ś ć. – Nie, n ie zap o mn iałam… – teraz to o n a ced ziła s ło wa, b o zaczy n ało jej ich b rak o wać, więc mu s iała p rzejś ć d o meritu m. – Nawet g d y b y mn ie p an n ie p o p ro s ił, to i tak miałam zamiar p rzy jś ć. Zwró ciła s ię d o n ieg o per „p an ”, b o „d o k to rze” n ie p rzes zło b y jej p rzez g ard ło , a o „o rd y n ato rze” w o g ó le n ie mo g ło b y ć mo wy . Dałab y g ło wę, że zro b ił s ię czu jn y .
Po d o b ało jej s ię to . Ws zy s tk o w n im jej s ię p o d o b ało . Bard zo . Nie p rzes zk ad zały jej w o g ó le cien ie p o d o czami, ws k azu jące n a zmęczen ie. Co z teg o , s k o ro jeg o o czy b y ły tak in try g u jące, że… Lep iej n ie zag łęb iać s ię w temat, b o mo żn a p rzep aś ć z k retes em. M ilczał. Patrzy ł n a n ią i milczał. Nies tety n iczeg o ty m s p o jrzen iem n ie u łatwiał. Zaws ze my ś lała, że n a tak i wzro k zd ąży ła s ię b ard zo u o d p o rn ić. A ws zy s tk o d zięk i cio tce Klarze, b o ta ju ż n ie tak ie s p o jrzen ia n a n iej tes to wała. Ty le że p o d wp ły wem wzro k u cio tk i Klary częs to zacis k ała d ło n ie w p ięś ci, a teraz mięk ły p o d n ią k o lan a. Do rzeczy! – ro zk azała s o b ie zd ecy d o wan ie. – Ch ciałab y m p an a p rzep ro s ić… – zaczęła, a wzro k Ko ch an o ws k ieg o s tał s ię jes zcze b ard ziej czu jn y . Ord y n ato r n ies tety wciąż milczał. No pomóż mi, chociaż trochę… – b łag ała g o w my ś lach , a o n n ic. Ty lk o p atrzy ł. Stał p rzed n ią w o d leg ło ś ci trzech mały ch k ro k ó w, wy p ro s to wan y jak s tru n a, i p atrzy ł. Skoro tak, to załatwię to bez twojej pomocy – p o my ś lała z o d wag ą, zad arła n o s i s p o jrzała mu w o czy , u d ając, że s ię n ie b o i. – Ch cę p an a p rzep ro s ić za teg o n ies zczęs n eg o „cy b o rg a” – wy p o wied ziała n iefo rtu n n e s ło wo . Nie mu s iał min ąć n awet u łamek s ek u n d y , b y zro zu mieć, że to d zięk i temu s ło wu ty d zień temu cało wali s ię. M o że więc o k reś len ie to n ie b y ło aż tak n iefo rtu n n e. Ko ch an o ws k i p o p atrzy ł n a n ią i s ię u ś miech n ął. Ucies zy ła s ię, że p o trafi s ię u ś miech ać. I to jak ! Bo s k o , tro ch ę zawad iack o . Uś miech ał s ię ty lk o k ącik iem u s t. Pró b o wał zach o wać wzg lęd n ą p o wag ę. Zwariowałam! – p o my ś lała i też s ię u ś miech n ęła, a co tam… Uś miech p o mó g ł. Zaws ze p o mag ał. Ko ch an o ws k i o two rzy ł u s ta, b y co ś p o wied zieć. Na cało wan ie n ies tety s ię n ie zan o s iło . By ło jej żal. Ale có ż, w ży ciu n ie mo żn a mieć p rzecież ws zy s tk ieg o … Pewnie uśmiech i pocałunek to za dużo grzybów w barszczu – d y wag o wała w my ś lach , cały czas s ię u ś miech ając. W g ło wie, n ie wied zieć czemu , miała g rzy b y . Na p ewn o n ie d lateg o , że Ho u s e b y ł s tary m g rzy b em. Kied y ś g o tak n azwała, b y zn iech ęcić Nelę. Ale to n ie b y ła p rawd a. Nie b y ł s tary m g rzy b em, o j, n ie b y ł… – W tak im wy p ad k u ja też mu s zę p an ią p rzep ro s ić… Nie! – wrzas n ęła w my ś lach . – Błagam! Tylko nie to! Nie przepraszaj mnie za pocałunek. Nie rób tego! Wszystko, tylko nie to! – Przep ras zam p an ią, b o k ied y mn ie p an i tak n azwała, rzeczy wiś cie zach o wałem s ię jak cy b o rg . Bard zo p an ią…
– Nie ma o czy m mó wić. To b y ł b ard zo tru d n y d zień … – u d aremn iła mu p rzep ro s in y , g d y ż n ie ch ciała o n ich s ły s zeć. – Ale mam co ś d la p an i… J ed n ak to n ie b y ł k o n iec. Dziś n awet n ie p rzes zk ad zało jej zwracan ie s ię d o n iej per „p an i”. Pewn ie d lateg o , że to warzy s zy ło temu miłe s p o jrzen ie, zu p ełn ie n ie p as u jące d o cy b o rg a. Po za ty m mimo ws zy s tk o d o b rze czu ła s ię, mając tak b lis k o p an a d o k to ra. Po d o b ało jej s ię, że o d b y wała tak d łu g ą ro zmo wę z k imś , k to n a o d d ziale u ch o d ził za zamk n ięteg o w s o b ie milczk a. – To lep s zy s p o s ó b n a p rzep ro s in y – p o wied ział i o d erwał o d n iej wzro k . Ładne mi przeprosiny! – s k wito wała w d u ch u . Z miejs ca p o żało wała, że s traciła z n im k o n tak t wzro k o wy . Ko ch an o ws k i zn ó w ru s zy ł za b iu rk o . Po s tawił n a n im, a raczej n a leżący ch tam mąd ry ch k s ięg ach , s wo ją teczk ę i wy jął z n iej jej k s iążk ę. I tu mnie masz! – p o my ś lała i ro zp ro mien iła s ię n a ten wid o k . – O Bo że! Dzięk u ję! By łam p rzek o n an a, że ją s traciłam. J u ż miała k s iążk ę w ręk ach , a Ko ch an o ws k ieg o p ó ł k ro k u o d s ieb ie. Czeg ó ż ch cieć więcej? – Nap rawd ę d zięk u ję! – d o d ała i p o d n io s ła n a n ieg o wzro k . Z b lis k a b y ł jes zcze fajn iejs zy . M iał ład n e u s ta. Bard zo ład n e. Ciekawe, jak bardzo zyskałbyś przy jeszcze bliższym poznaniu – p o my ś lała i n aty ch mias t p rzeraziła s ię tak d alek o id ący ch my ś li. – Czy li wy b aczo n e? – zap y tał d o ś ć p erfid n ie, wy k o rzy s tu jąc mo men t jej rad o s n ej ek s cy tacji. – Wy b aczo n e – o d p o wied ziała n aty ch mias t. Naty ch mias t ró wn ież zamarła, g d y ż Ko ch an o ws k i u n ió s ł d ło ń i d o tk n ął jej p o liczk a. – Po b ru d ziła s ię p an i farb ą… I k to wie, co s tało b y s ię d alej… Nies tety d o ak cji wtrącił s ię telefo n , k tó ry miała w k ies zen i d żin s ó w. Akurat teraz! – ze zło ś cią s y k n ęła w my ś lach . Ko ch an o ws k i p rzes tał d o ty k ać jej p o liczk a i zn ó w o d d alił s ię o d n iej n a b ezp ieczn ą o d leg ło ś ć. Telefo n d zwo n ił, a o n a n ie wied ziała, jak s ię zach o wać. M u s iał to zau waży ć. – Pro s zę o d eb rać – zas u g ero wał cich o . Po s łu ch ała jeg o s u g es tii. Wło ży ła ręk ę d o k ies zen i s p o d n i, zd ając s o b ie s p rawę,
że u b ru d ziła n ie ty lk o twarz. Cien k i s weter, w k tó ry b y ła u b ran a, miał n a s o b ie k ilk a zielo n y ch p lam, ch o ciaż ran o b y ł ty lk o i wy łączn ie jas n o n ieb ies k i. Wes tch n ęła g łęb o k o , zo b aczy ws zy , że telefo n o wała mama. M o g ła s ię d o my ś lić. – Tak ? – zap y tała zmęczo n y m g ło s em, b o d zień b y ł d łu g i i p ełen wrażeń , a wciąż s ię jes zcze n ie s k o ń czy ł. – Czy ś ty zwario wała?! – mama k rzy czała. – Nie d o s y ć, że jes tem s iwa, to jes zcze teraz rwę s o b ie wło s y z g ło wy . Gd zie ty s ię p o d ziewas z?! – M amo , n ie d en erwu j s ię – u s p o k ajała, b o jąc s ię n awet zerk n ąć n a Ko ch an o ws k ieg o . By ła p ewn a, że k rzy k i mamy d o cierają d o jeg o u s zu . – M amo , s p o k o jn ie, jes tem w s zp italu … – W s zp italu ?! – g ło s mamy p rzy b ierał n a s ile i h is tery czn y m to n ie. – M amo , w mo im s zp italu – zd ała s o b ie s p rawę, że to , co p o wied ziała, zab rzmiało p ewn ie d ziwn ie, zwłas zcza że b y ła teraz w g ab in ecie o rd y n ato ra o d d ziału , k tó ry o czu z n iej n ie s p u s zczał, czu ła to d o s k o n ale. – A mas z tam mo że jak iś zeg arek ?! – M am, mamo , p ro s zę cię, n ie d en erwu j s ię. Tro ch ę mi s ię tu p rzeciąg n ęło , ale ju ż n ap rawd ę wracam. – A jak mas z zamiar wró cić?! – mama p o mimo p ró ś b d en erwo wała s ię co raz b ard ziej. – M amo , n o cn y m, s p o k o jn ie. – Sp o k o jn a to ja b ęd ę d o p iero w tru mn ie, jak tak d alej b ęd zies z ro b ić! Czemu n ie zad zwo n iłaś ?! M o że tak s ó wk ę weźmies z? M as z jak ieś p ien iąd ze? – M amo , p ro s zę cię, p o ro zmawiamy , jak wró cę, d o b rze? Dam s o b ie rad ę. Nie mo g ę teraz ro zmawiać – zerk n ęła b ad awczo n a Ko ch an o ws k ieg o . Nie my liła s ię. Nie s p u s zczał jej z o czu . – To p a, mamo . Nied łu g o b ęd ę. Nie d en erwu j s ię ju ż – to mó wiąc, s zy b k o ro złączy ła ro zmo wę i u n ik n ęła w ten s p o s ó b ciąg u d als zeg o s ło wn eg o lin czu . Wied ziała, że p o wied zen ie: co s ię o d wlecze, to n ie u ciecze, miało w jej p rzy p ad k u s p rawd zić s ię jes zcze p rzed ws ch o d em s ło ń ca. – Przep ras zam – p rzep ras zająco s p o jrzała n a Ko ch an o ws k ieg o , ws u wając telefo n d o ty ln ej k ies zen i s p o d n i. – Gd y b y n ie mo ja d zis iejs za p ro ś b a, p an i mama n ie mu s iałab y s ię d en erwo wać. To ja p rzep ras zam. Słyszał wszystko! Jak nic! – p rzy s zło jej d o g ło wy .
Tro ch ę s ię p o d łamała. Ale ty lk o tro ch ę. – Pro s zę s ię n ie p rzejmo wać. M o ja mama zaws ze s ię d en erwu je – wy tłu maczy ła ze s to ick im s p o k o jem. – M amy tak mają – p o d s u mo wał, zn ó w s ię u ś miech ając. Uś miech ał s ię wciąż tak s amo , k ącik iem u s t. M o że u ś miech ał s ię tak zaws ze… Ch y b a s ię n a n ieg o zap atrzy ła, d lateg o teraz s p u ś ciła wzro k . Sp o jrzała n a trzy man ą w d ło n iach k s iążk ę. Uś miech n ęła s ię. Ob o ma k ącik ami u s t. Szczerze i rad o ś n ie. – Ale s u p er! – n ie p o h amo wała rad o ś ci. – J es zcze raz d zięk u ję. Ta k s iążk a jes t d la mn ie b ard zo ważn a. – Ch ciałem p an ią p rzep ro s ić ju ż tamteg o wieczo ru , ale jak s ię zreflek to wałem – zawies ił g ło s , s p o jrzał n a n ią, a o n a o mało n ie p ad ła tru p em – to ju ż p an i n ie b y ło . Zo s tała k s iążk a, więc… – Su p er, że ją p an wziął, d zięk u ję – wid ziała, jak s ię w n ią wp atry wał, d lateg o mu s iała ju ż u ciek ać, żeb y n ie zwario wać n a jeg o p u n k cie jes zcze b ard ziej. Nie zn ała Ko ch an o ws k ieg o . Do tej p o ry tak n ap rawd ę n ie miała z n im s ty czn o ś ci, a s wą zn ajo mo ś ć zaczęli raczej n iety p o wo … Nie mo g ła wied zieć, czy p atrzy n a n ią n o rmaln ie, czy w s p o s ó b s zczeg ó ln y . Oczy wiś cie ch ciała, i to b ard zo , b y p atrzy ł n a n ią in aczej n iż n a ws zy s tk ich in n y ch . Po p ro s tu teg o p rag n ęła i n ie miała n a to żad n eg o wp ły wu . A teraz czu ła, że mu s i b rać n o g i za p as , b o temp eratu ra u czu ć i ciała wciąż ro s ła. Trzeba zwiewać! – ro zk azała s o b ie, ch o ć n ie ch ciała s ię z n im ro zs tawać. – M u s zę ju ż u ciek ać. – Nie ma mo wy – zap ro tes to wał ze s to ick im s p o k o jem i u ś miech em, to zn aczy z u ro czy m p ó łu ś miech em. Popatrz, popatrz… – p o my ś lała, ro b iąc wielk ie o czy . – Pro s zę d ać mi ch wilę. Do s ło wn ie p ięć min u t. Sp ak u ję s ię, zamien ię s ło wo z d o k to r Les zczy ń s k ą i o d wio zę p an ią d o d o mu . – Nie ma mo wy – zap ro tes to wała, mo d ląc s ię w d u s zy o to , b y miał w n o s ie ten jej u d awan y u p ó r, g d y ż tak n ap rawd ę b y ła g o to wa p o jech ać z n im ws zęd zie. – To p o lecen ie s łu żb o we – u s ły s zała n aty ch mias t. Po lecen ie ch y b a rzeczy wiś cie b y ło s łu żb o we, p o n ieważ zab rzmiało tak , iż o d razu wied ziała, że n ie ma miejs ca n a d y s k u s ję, a mo d lić s ię ju ż d łu żej n ie mu s iała, b o jej p ro ś b y zo s tały wy s łu ch an e. – Ale… – ch ciała jes zcze tro ch ę p o u d awać.
– Pro s zę czek ać n a mn ie p rzed izb ą p rzy jęć – rzu cił jej k o n k retn e ro związan ie, p o p arte k o n k retn y m s p o jrzen iem, n ied o p u s zczający m ju ż k o n k retn ie żad n eg o p ro tes tu . – Do b rze – o d p o wied ziała, wy ch o d ząc z g ab in etu i trzy mając s ię z wrażen ia k s iążk i, jak b y ta b y ła p o s tawn y m facetem, d ający m s o lid n e o p arcie w ch wilach n iep ewn o ś ci b ąd ź s łab o ś ci. Zamk n ęła za s o b ą d rzwi b ard zo cich o . Ale jed n o cześ n ie ch ciała k rzy k n ąć b ard zo g ło ś n o . Z rad o ś ci. Oczy wiś cie n ie mo g ła teg o zro b ić, żeb y n ie o b u d zić d zieci i b y n ie d ać Ko ch an o ws k iemu d o zro zu mien ia, że zro b ił właś n ie co ś , o czy m d o tej p o ry n ie o d waży łab y s ię n awet marzy ć. Świat jes t p ięk n y . J u ż za ch wilę miała s ied zieć o b o k n ieg o . Lu b iła, g d y ży cie ją p o zy ty wn ie zas k ak iwało , ale tak ieg o aż n ad to p o zy ty wn eg o zas k o czen ia n ie p rzeży ła ju ż d awn o . Ub ierała s ię w wy jętą s p o d lad y k u rtk ę i n ie mo g ła u wierzy ć w to , co miało ją s p o tk ać ju ż za ch wilę. Nag le d o tarło d o n iej, że ws zy s tk o , co d o tej p o ry w ży ciu ro b iła, b y ło w p ewn y m s en s ie s tratą czas u . Tej n o cy miała s ię ro zp o cząć n o wa era w jej ży ciu . Era z Ko ch an o ws k im. Stała p rzed lu s trem i zamias t g n ać jak n a złaman ie k ark u w k ieru n k u wy jś cia z izb y p rzy jęć, p rzy g ląd ała s ię s wo jemu p rawemu p o liczk o wi, n a k tó ry m n iczy m trzcin y malo wały s ię d wie zielo n e k res k i, d o ś ć cien k ie, u d ające jak b y zn ak ró wn o ś ci. M o g ła zetrzeć je z p o liczk a. J ed n ak p o my ś lała, że lep iej b ęd zie, jeś li teg o n ie zro b i. A co mi tam! Już mnie tak widział! – p o my ś lała, n ie ch cąc d o p u ś cić d o ś wiad o mo ś ci in n ej k wes tii, d o ś ć mo cn o związan ej z zielo n y m k o lo rem. Gd y o d eb rała telefo n w g ab in ecie Ko ch an o ws k ieg o , a raczej g d y u s iło wała u s p o k o ić p rzez telefo n mamę, k ied y wy raźn ie czu ła n a s o b ie jeg o s p o jrzen ie, zro zu miała, że g d y b y p rzy d arzy ła im s ię miło ś ć, k tó rej teraz p rag n ęła p o n ad ws zy s tk o , to o n a b y łab y w n iej zielo n a. Z k ilk u p ro s ty ch p o wo d ó w. Ko ch an o ws k i b y ł o d n iej mąd rzejs zy , p o ważn iejs zy , d o jrzals zy , a to ws zy s tk o d lateg o , że b y ł o d n iej s tars zy . Sp o ro s tars zy . A o n a co ? Przy n im b y ła n ap rawd ę zielo n a, zielo n a jak s zczy p io rek n a wio s n ę. – O k u rczę! – s zep n ęła z p rzes trach em, p o n ieważ zamias t b iec, s tała p rzed lu s trem, a Ko ch an o ws k i n a p ewn o ju ż n a n ią czek ał.
M
ama też n a n ią czek ała. W d rzwiach . A g d y b y n ie to , że mo g łab y n atk n ąć s ię n a jak ieg o ś s zwen d ająceg o s ię p o n o cy s ąs iad a, to z p ewn o ś cią o k u p o wałab y
k latk ę s ch o d o wą, b y zro b ić có rce awan tu rę n ie ju ż o d p ro g u , ty lk o jes zcze p rzed n im. – Nie wy d aje ci s ię, że to p o p ro s tu p rzes ad a! J u lk a! Co s ię z to b ą d zieje?! Czy ś ty o s zalała?! – Do b ry wieczó r, mamo – p rzy witała s ię o b o jętn ie, wied ząc, że żad n e matczy n e k rzy k i n ie s ą w s tan ie zep s u ć jej n as tro ju p o p o d ró ży z Ko ch an o ws k im. – Ch y b a d o b ran o c! – mama k ip iała ze zło ś ci. Nie zap o wiad ało s ię n a to , b y miała s p u ś cić z to n u . – Tak , mamo , ś wietn y p o my s ł, d o b ran o c, p ad am, jak s ię zaraz n ie p o ło żę, to zejd ę, p o p ro s tu zejd ę. – Ty d zięk u j Bo g u , że ja n ie zes złam, czek ając n a cieb ie! Bo mało b rak o wało , a miałab y ś mn ie n a s u mien iu . – Bo że, d zięk u ję ci, że o s zczęd ziłeś d ziś mo ją mamę i p o zwo liłeś jej d alej ży ć. Nawiązu jąc d o p ro ś b y , p o d n io s ła wzro k k u s u fito wi, b o k u n ieb u ak u rat n ie mo g ła, i zwró ciła s ię d o Bo g a, p o czy m o d razu p o żało wała, że n ie zro b iła teg o ty lk o w my ś lach . – Ty co ś p iłaś ? – mama wp atry wała s ię w n ią p rzen ik liwy m wzro k iem. – J eś li mam b y ć s zczera, to d ziś wy p iłam d u żo więcej, n iż zjad łam. – Po wied z mi, J u lk a, k ied y ty w k o ń cu zmąd rzejes z? Py tan ie, k tó re u s ły s zała, jed n o zn aczn ie ws k azy wało n a to , że is tn ieje realn a s zan s a, b y zamias t ciąg u d als zeg o zap lan o wan ej p rzez mamę p ewn ie co d o s ło wa k arczemn ej awan tu ry u s ły s zeć jed y n ie ro zp rawę z p o g ran icza p s y ch o lo g ii, u ro zmaico n ą w wielu miejs cach p ed ag o g iczn y mi wtrętami. Przes łan ie tejże ro zp rawy miało s zan s ę zamk n ąć s ię w g ó rn o lo tn y m s twierd zen iu : „Najwy żs zy czas , żeb y ś wzięła o d p o wied zialn o ś ć za s ieb ie i ws zy s tk o , co ro b is z, b o p ó k i co two je ży cie, J u lk a, jes t w to taln ej ro zs y p ce!”. – M amo , a mo g ę d o to alety ? – zap y tała b ezceremo n ialn ie, wies zając k u rtk ę n a wies zak u w p rzed p o k o ju tak mały m i tak wąs k im, że mu s iała p rzecis n ąć s ię o b o k mamy . Czu ła zap ach p ły n u d o p łu k an ia, k tó reg o aro mat u n o s ił s ię n ad ś wieżo wy p ran y m s zlafro k iem mamy w n iezb y t twarzo wy m k o lo rze zg n iłej ś liwk i.
– To id ź! Co s ię tak p atrzy s z?! Są s p rawy , k tó ry ch ch o ćb y m n ie wiem jak s ię s tarała, to n ie u d a mi s ię za cieb ie załatwić! Wes zła d o to alety i p rzy s iad ła n a b rzeg u wan n y . Ch ciała p o b y ć w cis zy . M u s iała jes zcze raz w my ś lach o d b y ć tę n ies tety n iezb y t d łu g ą p o d ró ż, k tó ra b y ła d la n iej p rzeży ciem g o d n y m ro zp amięty wan ia p rzez res ztę ży cia. Prag n ęła… Ale jak to zwy k le b y wało , g d y czeg o ś ch ciała, jej p o trzeb y s ch o d ziły n a d als zy p lan , p o n ieważ p rag n ien ia in n y ch mu s iały b y ć zaws ze n a p ierws zy m miejs cu . A p o trzeb y mamy n ie miały s o b ie ró wn y ch w wy b ijan iu s ię n a p ierws zy p lan . Tak jak teraz. On a ch ciała my ś leć, a mama ch ciała mó wić. Żeb y ty lk o mó wić! M ama zap rag n ęła b y ć p ewn y m s wy ch racji k azn o d zieją, k tó ry zamias t g rzmieć z amb o n y , g rzmiał p rawie p rzy k lejo n y d o d rzwi łazien k i. – J a ws zy s tk o ro zu miem! M ło d o ś ć ma s wo je p rawa! M ło d o ś ć mu s i s ię wy s zu mieć! Przecież ja ci n iczeg o n ie zab ran iam. Ch ces z wracać p ó źn o , b o zaws ze co ś … J u ż s ię p rzy zwy czaiłam, że ty , J u lk a, zaws ze mas z jak ieś co ś … Ale żeb y n ie wró cić n a czas d o d o mu i n ie zad zwo n ić? Żeb y n ie p o my ś leć, że matk a w d o mu o d zmy s łó w o d ch o d zi? Przy o k n ie wy s taje, wy g ląd a. M y ś li w k ó łk o : „Id zie? Nie id zie?”. J u lk a, czy ś ty n ap rawd ę n a g ło wę u p ad ła?! Przecież wies z, jak i jes t ś wiat! Kto ś cię waln ie p o ciemk u w g ło wę, film ci s ię u rwie i n ie ch cę mó wić, co d alej s tać s ię mo że. Czy ty mo żes z w k o ń cu zro zu mieć, że n ie p o win n aś s ama p o n o cy d o d o mu wracać?! Po za ty m k o ro n a ci p rzecież z g ło wy n ie s p ad n ie, jak mó j n u mer wy k ręcis z i p o wies z matce: „M amo , wró cę d ziś p ó źn iej, b o co ś mi wy p ad ło ”. Przecież ja zro zu miem. Ale ty o czy wiś cie ws zy s tk o mas z g d zieś ! Nie p o trafis z an i o mn ie p o my ś leć, an i zad zwo n ić, ale s ama p o ciemk u d o d o mu wracać to p o trafis z! Szk o d a g ad ać! M ama mó wiła tak s zy b k o , że tru d n o b y ło u wierzy ć, iż p o międ zy wy p o wiad an y mi s ło wami zn ajd o wała ch o ćb y u łamek s ek u n d y , b y zaczerp n ąć p o wietrza. – M amo , p ro s zę cię… – n ie miała s iły n a p y s k o wan ie. Zwy k le ją miała, a i tak n ie p y s k o wała n a g ło s , ty lk o d awała u p u s t s wej zło ś ci w my ś lach . Wy liczała w d u ch u ws zy s tk ie p reten s je, jak ie miała d o mamy i d o całeg o ś wiata. Ty lk o zamias t je wy k rzy k iwać, walczy ła z s o b ą, b y zach o wać zimn ą k rew i milczen ie. Ws zy s tk ie żale zo s tawiała d la s ieb ie, ch o ć wied ziała, że n ie jes t to d o b ry s p o s ó b n a u trzy man ie p s y ch iczn eg o zd ro wia w d o b rej k o n d y cji. Ale s p o k ó j, k tó ry zy s k iwała d zięk i tak iemu zach o wan iu , b y ł ś więty i p rzez to b ezcen n y . Có ż miała p o rad zić n a to , że b y ła ty p em n iezn o s zący m awan tu r? M ama częs to k rzy czała n a n ią, wy s tając ch o ćb y p o d d rzwiami łazien k i, za k tó ry mi o n a ch o wała s ię, b y też
p o wrzes zczeć, ale ty lk o w zacis zu włas n ej d u s zy . Częs to g ło wa p ęk ała jej o d ty ch n iewy k rzy czan y ch ze zd en erwo wan ia s łó w, ale miała wewn ętrzn e p rzek o n an ie, że tak jes t p o p ro s tu lep iej. Pewn ie n ie d la n iej, ale to n ie jes t ważn e. Tak b y ło p o p ro s tu lep iej. Dziś b y ło tro ch ę in aczej. Nie ch ciało jej s ię k rzy czeć ty lk o w d u ch u . Wciąż s ied ziała n a b rzeg u wan n y i p atrzy ła n a o d b icie s wo jej twarzy w mały m o k rąg ły m lu s trze, o to czo n y m k ied y ś p ewn ie b iały m, d ziś ju ż p o żó łk ły m p las tik iem. Patrzy ła n a s ieb ie i czek ała n a cis zę. Ch ciała mieć ch o ć ch wilę s p o k o ju , b y n ie zap o mn ieć żad n eg o s ło wa Ko ch an o ws k ieg o . Po cich u walczy ła o ten s p o k ó j z n iep o d d ającą s ię mamą. – Ty mn ie w o g ó le s łu ch as z?! – Tak , mamo – o d p o wied ziała. – A mas z zamiar k ied y ś s tamtąd wy jś ć?! – Tak , mamo – o d p o wiad ała n ies p ies zn ie. – To d laczeg o n ie wy ch o d zis z? Bo chcę żyć – p o my ś lała, ale p o wied ziała co in n eg o . – Bo marzę, b y s ię wy k ąp ać. Od k ręciła czerwo n y , n ieco ju ż zard zewiały k u rek . – Oczy wiś cie! Led wo s to i n a n o g ach , ale k ąp ać s ię jes zcze b ęd zie p o n o cy ! J es zcze mi w wan n ie zaś n ies z! J u lk a, wy łaź! Pro s zę s ię teraz n ie k ąp ać! J u tro wcześ n iej ws tan ies z, to s ię wy k ąp ies z! J ak ch ces z, to cię mo g ę n awet wcześ n iej zb u d zić! – M amo , b łag am cię… I tak mu s zę ju tro wcześ n iej ws tać, żeb y p o wtó rzy ć co ś n a zajęcia… – To ty s ię mo że wcale n ie k ład ź! Nie ś p ij! Nie jed z! A zres ztą ró b s o b ie, co ch ces z. Ale p ó źn iej, jak s ię wy k o ń czy s z całk o wicie, to k to b ęd zie mu s iał z to b ą p o lek arzach b ieg ać? No k to ?! – M amo , p ro s zę cię, p o łó ż s ię ju ż. Przecież ty też mu s is z ws tać wcześ n ie – właś n ie s trzeliła s o b ie w k o lan o . – Za d wad zieś cia min u t b ęd ę ju ż s p ać. Kąp iel zab ierze mi d zies ięć min u t, p o wtó rk a materiału d zies ięć min u t i id ę s p ać, o b iecu ję… – Wies z, g d zie ja mam te two je o b iecan k i?! Domyślam się! – p o my ś lała, wied ząc, że g d y b y b y ło tak , jak s u g ero wała to mama, wted y zaró wn o jej ży cie, jak i ży cie mamy b y ły b y o wiele łatwiejs ze. Ale mama zwy k le mó wiła jed n o , my ś lała d ru g ie, a ro b iła trzecie. Z n ią b y ło tro ch ę p ro ś ciej:
mó wiła jed n o , a my ś lała d ru g ie. – Zo b aczy s z, jes zcze k ied y ś ta two ja ig n o ran cja wy jd zie ci b o k iem! – celn ie zau waży ła mama. Bez dwóch zdań! – d o d ała w my ś lach , s k o ń czy ws zy s ię ro zb ierać. Wes zła d o wan n y , wo d a b y ła ro zk o s zn ie g o rąca. Żało wała, że ma ty lk o d zies ięć min u t. M ama n a p ewn o ju ż zaczęła o d mierzać czas . – Ży jes z?! Czy ju ż s ię u to p iłaś ? – Ży ję, mamo , i p ro s zę cię, id ź s ię ju ż p o łó ż, p o ro zmawiamy ju tro , d o b rze? – s tarała s ię łag o d zić p rzeb ieg ro zmo wy , jak ty lk o p o trafiła. – J u tro , k o ch an a, to ja ch cę mieć ś więty s p o k ó j. Przy n ajmn iej p rzez jed en d zień w ży ciu ch cę mieć s p o k ó j! To zupełnie tak jak ja – p o my ś lała, ale zamias t s ię o d ezwać, u ś miech n ęła s ię ty lk o . Czek ała n a s p o k ó j i cis zę za d rzwiami. – Id ę s p ać! Led wo s to ję n a n o g ach . Ale k o g o to w ty m d o mu o b ch o d zi?! A kogo w tym domu obchodzi to, czego ja chcę… – cy n iczn ie o d p aro wała w my ś lach , a o d ezwała s ię całk iem s p o k o jn ie: – Do b ran o c, mamo . Zamias t o d p o wied zi u s ły s zała s zu ran ie p ap ci k o b iety , k tó ra miała u wag i d o ws zy s tk ich n awet wted y , g d y n a d o b rą s p rawę n ie b y ło s ię d o czeg o p rzy czep ić. Czep iała s ię ws zy s tk ich , ty lk o n ie cio tk i Klary . Teg o J u lk a n ie p o trafiła zro zu mieć o d s ameg o p o czątk u , g d y ty lk o zau waży ła, że cio tk ę Klarę mama trak to wała całk iem in aczej. Dlaczeg o tak b y ło , teg o n ie wied ziała. Ale n a p ewn o b y ł k u temu jak iś p o wó d . J ak i? Teg o s ię p ewn ie miała n ie d o wied zieć, ale p rzecież n ieraz z u s t mamy u s ły s zała: „Tak s ię s k ład a, że n ie mu s is z ws zy s tk ieg o wied zieć!”. Có ż b y ło ro b ić? Należało wy b rać n ajlep s ze ro związan ie, czy li d o s to s o wać s ię. Po p ro s tu s ię d o s to s o wać. Do b rze s ię s k ład ało , g d y ż p o trafiła to ro b ić b ez g ad an ia. Wo d a s zemrała. Przy jemn ie ro zg rzewała jej ciało . Zak ręciła k u rek . M ama p rzes tała s zu rać. Wo d a p rzes tała s zu mieć. W k o ń cu zaży wała wy czek an ej cis zy . Zan u rzy ła s ię tak , że wy s tawała jej ty lk o g ło wa. Zimn e d o tej p o ry p lecy o tu liła fala p rzy jemn eg o ciep ła. Wy n u rzy ła zg ięte k o lan a z g o rąca. Zamk n ęła o czy , n ie o b awiała s ię wcale, że zaś n ie. Na s en w wan n ie n ie miała d ziś s zan s , p o n ieważ tak n ap rawd ę b y ła d alek o s tąd … Ko ch an o ws k i p o d jech ał i s tan ął n a ch wilę n a k o p ercie, g d zie w ciąg u d n ia mo g ły zatrzy my wać s ię ty lk o k aretk i. Otwo rzy ła d rzwi d o jeg o s amo ch o d u .
– Zap ras zam – u s ły s zała miły g ło s . Ws iad ła, cies ząc s ię jak n ig d y d o tąd . Zap ięła p as y , g d y s amo ch ó d ju ż ru s zy ł. – M am wy rzu ty s u mien ia… J es t tak p ó źn o , n a p ewn o k to ś n a p an a czek a… – u d awała zażen o wan ą, jed n o cześ n ie u s iłu jąc wy s o n d o wać ch o ciaż tro ch ę jeg o p o zas zp italn e ży cie. – Nie jes t wcale tak p ó źn o – o d p o wied ział s p o k o jn ie, n ie p atrząc n a n ią. – Pro s zę s ię n ie p rzejmo wać… Nik t n a mn ie n ie czek a. Gd zie mam p an ią o d wieźć? Po d awała mu ad res , a s k rzy d ła, k tó re jej n ag le u ro s ły , ch ciały u n ieś ć ją p o d s amo n ieb o . Nikt na mnie nie czeka. Nikt na mnie nie czeka… – p o wtarzała w my ś lach i zerk ała n a mężczy zn ę, k tó ry s p rawn y m ru ch em o d p iął zamek k u rtk i, s p ry tn ie rad ząc s o b ie z p as em b ezp ieczeń s twa. By mó c o d erwać o d n ieg o wzro k , zaczęła o b s erwo wać mias to . Rzad k o jeźd ziła s amo ch o d em. Kied y b y ła mała, zaws ze b ard zo ch ciała zajmo wać p rzed n ie s ied zen ie o b o k taty . Wted y n ie mo g ła, b o b y ła za mała. A g d y d o ro s ła, też n ie mo g ła teg o ro b ić, b o taty ju ż n ie b y ło … – To całk iem n ied alek o – p o d s u mo wał. – Tramwajem s ześ ć p rzy s tan k ó w – p o wied ziała i zap ad ła cis za. Tato zaws ze s łu ch ał rad ia w s amo ch o d zie. On n ie. Pewn ie zwy k le wy ch o d ził z p racy p ó źn o . Sk o ro n ik t n a n ieg o n ie czek ał, n ie s p ies zy ł s ię d o d o mu . Przes iad y wał więc w p racy d łu żej, n iż b y ło to k o n ieczn e. Gd y z n iej wy ch o d ził, miał p ewn ie g ło wę p ełn ą my ś li o p acjen tach . Zap ewn e n ie miał o ch o ty ws łu ch iwać s ię an i w mu zy k ę, an i w s ło wa p ły n ące z rad ia. Ch ciała n a n ieg o p atrzeć cały czas , ale s ię ws ty d ziła. Najn o rmaln iej w ś wiecie s ię ws ty d ziła. On n a n ią n ie p atrzy ł. Kiero wał s amo ch o d em, więc ch y b a n awet n a n ią n ie zerk ał. Cis za jej n ie p rzes zk ad zała. M ilczała więc. Wo lała, b y my ś lał o n iej jak o d ziewczy n ie, k tó ra n ie p lecie b ez s en s u . – Zn am tę k s iążk ę, k tó rej wted y p an i zap o mn iała… – zaczął ro zmo wę p o ch wili. Dałab y g ło wę, że mó wiąc „wted y ”, o d erwał wzro k o d d ro g i i s p o jrzał n a n ią. Nie p atrzy ła w jeg o k ieru n k u , ty lk o p rzed s ieb ie, g d y ż o d tamtej p o ry my ś lała o n im b ezu s tan n ie, to z p ewn o ś cią d lateg o o n ieś mielał ją jak n ik t in n y d o tej p o ry . Zwy k le w k o n tak tach z mężczy zn ami, a raczej z ch ło p ak ami, b y ła o d ważn a. Nawet wted y , g d y jak imś b y ła zafas cy n o wan a i g o to wa n a to , b y tę fas cy n ację zmien ić w miło ś ć lu b z miło ś cią p o my lić. Ale wid o czn ie to b y ła p rawd a, że w ży ciu zaws ze co ś s ię k o ń czy , a co ś s ię zaczy n a. To , d o czeg o d o s zło międ zy n imi, s p rawiło , że o two rzy ł s ię w jej ży ciu całk iem n o wy ro zd ział zaty tu ło wan y : „mężczy zn a”. Wcześ n iej zad awała s ię
z ch ło p ak ami. Przy s to jn y mi b ard ziej lu b mn iej. Warty mi zach o d u b ąd ź n iewarty mi g o wcale. An g ażo wała s ię całk iem alb o w o g ó le. Gd y wcale n ie wk ład ała w co ś s erca, to ro zs tan ie ró wn ież n ie b o lało wcale, ale g d y wch o d ziła w to całk iem, to zamk n ięcie ro zd ziału b y wało tru d n e. I tak miała s zczęś cie, że d o ty ch czas to o n a zamy k ała ro zd ziały . Nik t jes zcze n ie p o s tawił jej p rzed fak tem d o k o n an y m, n ig d y n ie u s ły s zała s łó w: „z n ami k o n iec”. Sama też tak n ie mó wiła. Nik o mu n ie ch ciała s p rawiać b ó lu . Po p ro s tu zaczy n ała o s łab iać więzi, a z res ztą rad ził s o b ie czas . Wied ziała, że w tej k wes tii b y ł b ard zo u talen to wan y m p o mo cn ik iem. – To b ard zo s tara k s iążk a – o d p o wied ziała p o d łu żs zej ch wili, n aty ch mias t zd ając s o b ie s p rawę z n ies to s o wn o ś ci s wej u wag i. Po win n a b y ła b ard ziej u ważać, p o n ieważ w jeg o o b ecn o ś ci co ś s ię z n ią d ziało . Nie p o trafiła zach o wać my ś li ty lk o d la s ieb ie. Po trafiła za to b ez p ro b lemu p aln ąć g łu p o tę. – Czy tała mi ją mo ja mama – u rato wał ją Ko ch an o ws k i. – Ale p rzy p o mn iało mi s ię to d o p iero wted y , g d y p rzejrzałem tę k s iążk ę i n atk n ąłem s ię n a b allad ę o k raju M ak u k raju . To ch arak tery s ty czn e s ło wo zap ad ło mi w p amięć. Gd y to p o wied ział, zerk n ęła n a n ieg o . Sk u p iał s ię n a jeźd zie, ch o ć o n a wo lałab y , b y b y ł s k u p io n y ty lk o n a n iej. Dziwiła s ię, że o n , jeś li ch ce, p o trafi wy p o wied zieć więcej n iż ty lk o jed n o s ło wo , a n awet zd an ie. M o że w is to cie n ie b y ł tak mało mó wn y , jak g ło s iła s zp italn a leg en d a. – Też ją lu b ię. Zres ztą ws zy s tk ie mi s ię p o d o b ają. M ich aś n ajb ard ziej lu b ił tę o zły m czaro wn ik u … – p o wied ziała, zn ó w n ie p rzemy ś laws zy s wy ch s łó w, d lateg o zamilk ła z p rzes trach em. Po p ro s tu tak ju ż miało b y ć. Wied ziała, że n a my ś l o b allad zie o zły m czaro wn ik u zaws ze p rzy p o mn i jej s ię M ich aś . A jeś li o n , to o d razu też Ko ch an o ws k i o raz wy raz jeg o twarzy z tamteg o wieczo ru , g d y wy g ląd ał jak n ajb ard ziej p rzeg ran y czło wiek n a ś wiecie. Przeg ran y jak M ich aś i jeg o ro d zin a. Zwłas zcza mama, k tó ra b y ła s iln ą k o b ietą, ale ty lk o wted y , k ied y mo g ła p atrzeć w u ś miech n ięte o czy s y n a. Teraz J u lk a ch ciała zap amiętać n a zaws ze wes o łe s p o jrzen ie ch ło p ca i wierzy ć w to , że n ig d y n ie s traci tej rad o ś ci. – To b y ł b ard zo mąd ry i o d ważn y ch ło p iec – s twierd ził p o d łu żs zej ch wili milczen ia wy raźn ie zmien io n y m g ło s em. – Te ws zy s tk ie d zieci s ą o d ważn e… – p o d zieliła s ię s p o s trzeżen iem, k tó re to warzy s zy ło jej o d p ierws zej wizy ty w s zp italu . – Ws zy s tk ie – p o wtó rzy ł z p rzek o n an iem w g ło s ie. Zn ó w p o d łu żs zej ch wili
milczen ia ro zwin ął my ś l: – W p o ró wn an iu z n imi zaws ze czu ję s ię jak tch ó rz. Gd y to u s ły s zała, p rzeży ła s zo k . Nie mo g ła w to u wierzy ć. On p o trafił mó wić o włas n y ch u czu ciach . Po trafił s ię d o n ich p rzy zn ać, i to w d o d atk u p rzed n ią, p rzecież n iezn an ą mu wo lo n tariu s zk ą. Ale i tak n ajważn iejs ze b y ło to , że n ik t n a n ieg o n ie czek ał… W tamtej ch wili b ard zo ch ciała n a n ieg o p atrzeć, b y n acies zy ć s ię jeg o o b ecn o ś cią, jed n ak wo lała teg o n ie ro b ić. Bała s ię, że p o s trad a zmy s ły . Teraz o wa o b awa wy d ała jej s ię n ieu zas ad n io n a, b o i tak p o s trad ała p rzez n ieg o zmy s ły . Całk o wicie. Bezs p rzeczn ie. Po p ro s tu p rag n ęła teg o faceta. Prag n ęła g o d o b ó lu . I co z teg o ? M iała ś wiad o mo ś ć, że mu s i s wó j s tan zach o wać ty lk o d la s ieb ie. J ej u czu cia mu s iały s tać s ię jej zak ład n ik iem. Na razie alb o n a zaws ze. Teraz w wan n ie marzy ła o ty m, b y o wo „n a razie” n ie trwało ju ż zaws ze… – M am in n e zd an ie – p o wied ziała o d razu , o czy wiś cie wiele n ie my ś ląc. – J es tem p rzek o n an a, że n ie jes t p an tch ó rzem. – Cies zę s ię, że p an i tak my ś li. – J a n ie my ś lę, ja to wiem – o d p arła z u ś miech em. – Ty m b ard ziej s ię cies zę – w k o ń cu n a n ią s p o jrzał. W jeg o o czach u jrzała rad o ś ć, k tó ra o d b iła s ię n a u s tach p ó łu ś miech em. – Nie ch ciałb y m, żeb y miała mn ie p an i wciąż za… – Pro s zę! – wes zła mu w s ło wo . Zro b iła to b ard zo zd ecy d o wan ie, ch o ć mo że n ie p o win n a… Teraz p amiętała, że p rzes zła jej p rzez g ło wę tak a my ś l, b y d ać mu s k o ń czy ć zd an ie, b y p o zwo lić mu wy p o wied zieć to s ło wo . M o że p rzy p o mn iałb y s o b ie, co p o win n o p o n im n as tąp ić. M ó g łb y p o n im p rzy d arzy ć im s ię zn ó w p o cału n ek , n awet k ró tk i, n awet b y le jak i… – W p o rząd k u – o d p o wied ział s zy b k o n a jej mo że tro ch ę p rzes ad n ą reak cję i zn ó w s ię u ś miech n ął, jak b y tro ch ę wy raźn iej n iż p o p rzed n io . I g d y ty lk o u wierzy ła, że b ęd zie mo g ła k ied y ś zo b aczy ć jeg o u ś miech w p ełn ej k ras ie, ich p o d ró ż d o b ieg ła k o ń ca. On zatrzy mał s amo ch ó d n ieo p o d al wejś cia d o b lo k u , w k tó ry m mies zk ała. – J es teś my – p o wied ział d o ś ć cich o . By ła tak zaafero wan a o b ecn o ś cią ws p ó łto warzy s za p o d ró ży , iż n ie mo g ła u wierzy ć, że to ju ż k o n iec. Żało wała, p o n ieważ mężczy zn a, o b o k k tó reg o s ied ziała, miał w s o b ie co ś , co s p rawiało , że g d y b y ty lk o mo g ła, to n ie ro zs tawałab y s ię z n im
n awet n a ch wilę. – Bard zo p an u d zięk u ję – p o wied ziała, mając n ad zieję, że u d a jej s ię u k ry ć s mu tek w g ło s ie. Nie u d ało s ię. I zn ó w miała n ad zieję, że jej to n o d czy tan y zo s tan ie jak o o b jaw zmęczen ia, a n ie czeg o in n eg o , n a p rzy k ład tęs k n o ty . Ch ciała, b y p atrzy ł n a n ią jak n ajd łu żej, s k o ro o n a n ie mo g ła p atrzeć n a n ieg o . Pas o d p in ała, n ie s p ies ząc s ię. By to zro b ić, o d erwała d ło n ie o d s wej s tu d en ck iej to rb y , k tó rą p rzez całą p o d ró ż n erwo wo ś cis k ała. Łu d ziła s ię, że teg o n ie wid ział. – Czy li zap o min amy o ty m, k im b y łem… Ko lejn y raz n awiązał d o ch wili, k tó ra zmien iła jej ży cie. Os tatn ią k wes tię o rd y n ato r wy p o wied ział b ard zo wy raźn ie i zn acząco , ale ty m razem s ię n ie u ś miech n ął. By ł p o ważn y . – Zap o min amy – zg o d ziła s ię, k łamiąc, b o wied ziała, że o ty m, co s ię s tało , n ie zap o mn i n ig d y . – To d o b rze – p o ważn y wy raz jeg o twarzy s ię n ie zmien iał. Ch ciała co ś zro b ić, co ś p o wied zieć, żeb y ch o ciaż n a ch wilę s ię u ś miech n ął, b y n ie b y ł tak i p o ważn y . Kied y s ię u ś miech ał, n ie wy d awał s ię tak i o b cy . Zd awał s ię b liżs zy . Ale n ie wied ziała, co zro b ić, jak ich u ży ć s łó w. Nic n ie p rzy ch o d ziło jej d o g ło wy . M y ś li n ato mias t p o d p o wiad ały jej jed n o zd an ie: Zapomnę… Obiecuję. Ale pocałuj mnie jeszcze raz… Teraz… Bała s ię. Bard zo s ię o b awiała, że jeś li wy s iąd zie teraz z s amo ch o d u , to za ty d zień , jeś li g o zo b aczy w s zp italu , jeś li g o w o g ó le jes zcze zo b aczy , b ęd zie zn ó w d la n ieg o p o p ro s tu jed n ą z wielu wo lo n tariu s zek . Bała s ię, że n ie zas zczy ci jej an i s p o jrzen iem, an i ty m b ard ziej u ś miech em. Przecież n ie mo g ła d o teg o d o p u ś cić. M u s iała b y ć o d ważn a. Zwłas zcza że n ik t n a n ieg o w d o mu n ie czek ał. Sk o ro n ik t n a n ieg o n ie czek a, to p rzecież mo że d ać mu d o zro zu mien ia, że n ie p o trafi zap o mn ieć, że zu p ełn ie n ie ch ce zap o min ać, że wp ro s t p rzeciwn ie, ch ce p amiętać o ty m, co s ię międ zy n imi wy d arzy ło . M u s iała s ię o d waży ć. Po p ro s tu mu s iała. Nie miała in n eg o wy jś cia. Otwo rzy ła d rzwi. Wy s iad ła. Nach y liła s ię tak , b y g o wid zieć i b y o n też ją wid ział. – Po czek am, aż p an i wejd zie – o d ezwał s ię i u ś miech n ął. – Ale ja… – zaczęła, wied ząc, że mu s i s k o ń czy ć ro zp o częte zd an ie. – J a n ie p o trafię… Zmien ił s ię n a twarzy n ie d o p o zn an ia. To właś n ie ta zmian a d o d ała jej o d wag i
i wiary w to , że ro b i d o b rze. – J a n ie jes tem w s tan ie zap o mn ieć o tamty m p o cału n k u … Przep ras zam… Dzięk u ję… Do b ran o c… Teraz u ś miech ała s ię d o s ieb ie. Czerp ała d u mę ze s łó w, n a k tó re s ię o d waży ła tak całk iem n ied awn o . Pamiętała, że zamy k ała d rzwi s amo ch o d u i s tarała s ię zro b ić to jak n ajcis zej. Gd y p o d es zła d o d rzwi b lo k u , b y ła n a s ieb ie wś ciek ła za to , że p o wied ziała: „p rzep ras zam”. Przecież n ie ch ciała p rzep ras zać za to , że ch ce p amiętać… Że też zaws ze, g d y zro b i co ś , z czeg o mo g łab y b y ć d u mn a, mu s i też ch lap n ąć co ś , co p rzy ćmi jej rad o ś ć. Kied y o twierała d rzwi, u s ły s zała wark o t s amo ch o d u . Do trzy mał s ło wa. Zan im o d jech ał, p o czek ał, aż zn ik n ie za s tary mi jak ś wiat d rzwiami, k tó re d ziś zamk n ęły s ię za n ią jak b y tro ch ę za s zy b k o . Gd y wes zła d o win d y , s erce waliło jej jak o s zalałe. Teraz zres ztą też. Wo d a w wan n ie d awn o wy s ty g ła. Czek ała ją k o lejn a b ezs en n a n o c, b o zmęczen ie n ie o d g ry wało teraz żad n ej ro li. Bu zo wały w n iej emo cje. M iała p rzed o czami jeg o twarz. Kied y s ię n ie u ś miech ał, wy d awał s ię b ard zo tajemn iczy , a g d y to ro b ił, s tawał s ię jes zcze b ard ziej zag ad k o wy . Nie p o trafiła wy czy tać z jeg o o czu n iczeg o . Wciąż my ś lała o ty m, co jej d ziś p o wied ział. Cies zy ła s ię, że n ik t n a n ieg o n ie czek ał. J ej rad o ś ć n ie miała k o ń ca. Przecież n ie ch ciała mieć n a s u mien iu k o g o ś , d la k o g o jej p o cału n ek z Ko ch an o ws k im mó g łb y o zn aczać zd rad ę. Zd rad a b u d ziła w n iej n ajo b rzy d liws ze s k o jarzen ia. Pewn ie d lateg o , że o d n ajmło d s zy ch lat ws łu ch iwała s ię, czas ami n awet z wielk im zain teres o wan iem, we ws zy s tk ie o s ied lo we p lo tk i, k tó re d o ich d o mu p rzy n o s iła cio tk a Klara. On a zaws ze p o d d awała o cen ie ży cie in n y ch i o czy wiś cie wied ziała ws zy s tk o n ajlep iej. Kto ? Z k im? Dlaczeg o ? Kto k o g o zro b ił w b alo n a? Ko mu żo n y d o p rawiały ro g i? Z k im to ro b iły ? Któ re k o b iety mężo wie ju ż p u s zczali k an tem, a k tó re d o p iero mieli zamiar zo s tawić? J as n a s p rawa, że fak ty , a raczej p s eu d o fak ty , k tó re zn o s iła d o ich k u ch n i cio tk a, zaws ze b y ły p o d d awan e wn ik liwej an alizie, p o czy m n as tęp o wała s u ro wa i – rzecz jas n a – s p rawied liwa o cen a. Ta zaws ze b y ła id en ty czn a i trzy mała s ię k o n s ek wen tn ie ty lk o jed n ej zas ad y . Bez wzg lęd u n a o k o liczn o ś ci zaws ze b y ła win n a k o b ieta. Niezależn ie, czy zd rad zała, czy b y ła zd rad zan a. M u s iało min ąć tro ch ę czas u , b y J u lk a zro zu miała, że cio tk a Klara wy p o wiad ała s ię n a wiele temató w, n ie zach o wu jąc zas ad lo g ik i, zd ro weg o ro zs ąd k u , o b iek ty wizmu i s p rawied liwo ś ci. Ale s k o ro s ama b y ła ch o d zącą wy ro czn ią, to có ż s ię d ziwić… Teraz wied ziała, że p rzek o n an ie, iż to k o b iety s ą ws zy s tk iemu win n e, ch o ć
o d b ierała je jak o b ard zo k rzy wd zące, tk wiło w n iej g łęb o k o . Ws p o min ała ws zy s tk ie złe s ło wa cio tk i, k tó ry ch wy s łu ch iwali też in n i d o ro ś li, n ie zajmu jąc żad n eg o s tan o wis k a w s p rawie, i n ie zg ad zała s ię z n imi. J ed n ak to warzy s zy ły jej o d tak d awn a, że b ard zo b ała s ię, iż jej u czu cia mo g ą k o mu ś zas zk o d zić lu b g o s k rzy wd zić. Ale s k o ro p o wied ział wy raźn ie: „p ro s zę s ię n ie p rzejmo wać… ”, to jas n e jak s ło ń ce wy d awało jej s ię, że n ik o mu n ie ro b i k rzy wd y . No mo że p o za s amą s o b ą. Bo ty m, co z s o b ą teraz wy p rawiała, jak n a razie mo g ła zas zk o d zić ty lk o s o b ie. Ko ch an o ws k i z p ewn o ś cią n ie my ś lał o n iej ty le, ile o n a o n im. Po za ty m p ewn ie n ie an alizo wał n a ty s iące ró żn y ch s p o s o b ó w teg o , co s ię międ zy n imi wy d arzy ło . M iała p rzek o n an ie, że jes t b ard zo o s amo tn io n a w s wy ch n ieu s tan n y ch ro zważan iach . Co p rzemawia za? Co p rzeciw? Pó k i co ciąg ły m my ś len iem mo g ła zas zk o d zić ty lk o s o b ie. Co p rawd a p rzy zwy czaiła s ię d o teg o , że w relacjach z in n y mi jej s amo p o czu cie b y ło mało ważn e. Tak częs to s ły s zała b o wiem: „Co ty , J u lk a, mo żes z wied zieć?”. „M as z za mało lat, żeb y s ię w tej s p rawie wy p o wiad ać”. „Po ży jes z tro ch ę d łu żej n a ty m ś wiecie, to zo b aczy s z, że ws zy s tk o wy g ląd a in aczej, n iż ci s ię wy d aje”. Do s y ć ty ch p rzemy ś leń . M o g ła teraz wy jś ć z wan n y , wy p u ś cić z n iej zimn ą ju ż wo d ę i s p ró b o wać zas n ąć p o mimo teg o , że d ała Ko ch an o ws k iemu d o zro zu mien ia, iż n ie p o trafi p rzejś ć d o p o rząd k u d zien n eg o n ad ty m, co z n ią zro b ił. Tak ie ro związan ie b y ło w jej p rzy p ad k u n iemo żliwe, g d y ż p o cału n ek Ko ch an o ws k ieg o zach wiał n ie ty lk o jej ró wn o wag ą za d n ia, ale tak że zab u rzy ł s p o k ó j w n o cy . M iała s ię o ty m za ch wilę p rzek o n ać. Nie mo g ła s k u p ić s ię n a s p an iu , k ied y wy d awało s ię, że Ko ch an o ws k i jes t wciąż p rzy n iej jak b y n a wy ciąg n ięcie ręk i, a jeg o zd ecy d o wan e u s ta wp ijają s ię w jej warg i, co p rawd a zas k o czo n e, ale n ie o b o jętn e. Wy s zła z łazien k i. Os tro żn ie zamk n ęła d rzwi. M ama s p ała. I co z teg o , że b y ło cich o ? Cis za w d o mu n ie mo g ła n a n ią d ziałać k o jąco , b o g d y n ie n o s i s ię cis zy w s o b ie, żad n a in n a n ie mo że u k o ić.
–
Cześ ć – u s iad ła, a raczej p rzy cu p n ęła p rzy Neli, d zięk u jąc w d u ch u p rzy jació łce za to , że wy k azała s ię p rzemy ś ln o ś cią i zajęła jej miejs ce n a wy k ład zie, k tó ry
cies zy ł s ię o g ro mn ą p o p u larn o ś cią. Starała s ię u s p o k o ić p rzy s p ies zo n y p o b ieg u o d d ech . Bieg ła, p o n ieważ wied ziała, że jeś li s ię s p ó źn i, n ie wejd zie d o s ali. Wy k ład o wca n ie zn o s ił s p ó źn ials k ich , p o n ieważ g o ro zp ras zali, d lateg o o d razu p o ro zp o częciu wy k ład u zamy k ał d rzwi n a k lu cz. Zu p ełn ie mu s ię n ie d ziwiła. M ó g ł s o b ie n a to p o zwo lić, p o n ieważ n a s wo ich zajęciach i tak miał zaws ze n ad k o mp let. – Rzu tem n a taś mę – u ś miech n ęła s ię Nela w s erd eczn y m p o witan iu . – To jak iś k o s zmar. Gd zie Xawery ? – M u s iał o d p u ś cić. Właś n ie o d wo zi ro d zicó w n a lo tn is k o . Zafu n d o wali s o b ie ty g o d n io we wak acje. Zaws ze tak ro b ią w ro czn icę ś lu b u . Bo s k o , n ie? – No ! – ro zp ro mien iła s ię n a my ś l, że n iek tó rzy mają n ap rawd ę fajn e ży cie. – To macie z Xawery m wo ln y p ałac, b o ch atą teg o n azwać n ie mo żn a. Nela n ie zd ąży ła u s to s u n k o wać s ię d o jej zaczep ek , p o n ieważ d o s ali ws zed ł wy k ład o wca, k tó ry mo cą s weg o au to ry tetu u cis zy ł p an u jący wo k ó ł s zu m. Stu d en ci ś led zili p o wo ln e ru ch y ju ż n iemło d eg o i b ard zo s k ro mn ie u b ran eg o mężczy zn y . Nie mo g ły d o k o ń czy ć ro zmo wy , ale n ie p rzes zk ad zało im to , p o n ieważ wy k ład , k tó ry s ię właś n ie ro zp o czy n ał, za k ażd y m razem b y ł emo cjo n u jący , wy czerp u jący i p ełen p rzy k ład ó w p rzemawiający ch d o wy o b raźn i i k o res p o n d u jący ch b ezb łęd n ie z o mawian y mi właś n ie zag ad n ien iami. Zap o mn iała o zmęczen iu . Sk u p iła s ię n a ty m, co mó wi wy k ład o wca. J u ż o d p ierws zeg o zd an ia ją zafas cy n o wał. Z o g ro mn ą p rzy jemn o ś cią ch ło n ęła p ięk n ą p o ls zczy zn ę wy k ład o wcy i s tarała s ię zap is ać k ażd e jeg o zd an ie, p o n ieważ p ro fes o r n ie u ży wał s łó w p rzy p ad k o wy ch . By ł czło wiek iem wielk ieg o fo rmatu o mik rej p o s tu rze. Wiek emery taln y n ie p rzes zk ad zał mu w u trzy man iu p o zy cji g wiazd y n ie ty lk o n a wy d ziale, ale n a całej u czeln i. Pó k i co mło d y n ary b ek n ie zag rażał mu wcale. Co więcej, wy k ład o wca u miał wp ły wać n a mło d y ch i d o b rze wy k o rzy s ty wać ich p o ten cjał, b o ad iu n k ci, k tó rzy z n im ws p ó łp raco wali, ro b ili ws zy s tk o , b y ćwiczen ia i s emin aria p rzez n ich p ro wad zo n e d o ró wn y wały p o zio mem wy k ład o wi. To d zięk i czło wiek o wi, n a k tó reg o teraz wciąż zerk ała, zro zu miała, że p s y ch o lo g ia k lin iczn a jes t tą d ro g ą, k tó rą p o win n a o b rać. Fas cy n o wało ją ws zy s tk o ,
o czy m mó wił ten wp atru jący s ię teraz w zach wy co n y tłu m p s y ch iatra i terap eu ta w n u rcie p s y ch o an ality czn y m. By ła zach wy co n a jeg o o s o b ą n ie ty lk o ze wzg lęd u n a d o ś wiad czen ie i p ro s tu d en ck ie p o d ejś cie. Przed e ws zy s tk im u jmo wała ją tro s k a o d ru g ieg o czło wiek a, k tó rą rep rezen to wał. Niezależn ie o d tematy k i, jak ą p o d ejmo wał, b ez wzg lęd u n a to , czy mó wił o k o n cep cji n o rmy lu b p ato lo g ii p s y ch iczn ej, z jeg o p rzek azu b iła wielk a k u ltu ra i b ard zo p o ważn e s p o jrzen ie n a czło wiek a. Ws zy s tk o to s p rawiało , że p o d czas ćwiczeń z p rzed mio tu , k ied y d o ch o d ziło d o d eb at p s y ch o lo g iczn y ch , ro związy wan ia tes tó w i k wes tio n ariu s zy d o ty czący ch n a p rzy k ład d ep res ji i zab u rzeń lęk o wy ch , p an o wała b ard zo n au k o wa atmo s fera. Żad n y m u czes tn ik o m, n awet ty m, k tó rzy d ali s ię p o zn ać n a in n y ch zajęciach jak o mo cn o ro zry wk o wi, n ie p rzy ch o d ziło d o g ło wy , b y w ten s p o s ó b k o men to wać ró żn e filmy i n ag ran ia, p o k tó ry ch d o ch o d ziło d o o mó wien ia tematu właś n ie p o d k ątem p s y ch o lo g ii k lin iczn ej. Fas cy n o wał ją ó w czło wiek , k tó ry teraz mó wił, n ie k o rzy s tając z mik ro fo n u , ch o ć s ala b y ła o g ro mn a. Nie mu s iała zerk ać n a Nelę, b y wied zieć, że ta też s p ija k ażd e s ło wo z u s t p ro wad ząceg o . Lu b iły ten wy k ład z jes zcze jed n eg o p o wo d u . Zaws ze wp rawiał je w d o b ry h u mo r i n ie miały żad n y ch wątp liwo ś ci, że wy b rały jed y n ą s łu s zn ą d ro g ę k s ztałcen ia. Po za ty m p o wy k ład zie miały jed y n e w p lan ie zajęć o k ien k o , trwające w d o d atk u aż d wie g o d zin y , k tó re wy k o rzy s ty wały n a ws p ó ln e zjed zen ie o b iad u i to , co lu b iły n ajb ard ziej, czy li s wo b o d n ą ro zmo wę. Od k ąd w ży ciu Neli p o jawił s ię Xawery , zas zły co p rawd a p ewn e zmian y w ich p rzy jaciels k ich ry tu ałach , ale J u lce n ie p rzes zk ad zało to wcale. Nie miała n ic ws p ó ln eg o z p rzy s ło wio wy m p s em o g ro d n ik a. Nie b y ła zab o rcza. Co więcej, cies zy ła s ię, że Xawery zn alazł Nelę. Tak i ch ło p ak mó g ł s p ełn ić marzen ia k ażd ej d ziewczy n y . By ł p rzy s to jn y , mąd ry , d o b ry , b o g aty i o b y s tały w u czu ciach . Neli też n iczeg o n ie b rak o wało . J u ż teraz miała ws zy s tk o . J ed y n e, czeg o jej czas em b rak o wało , to p ewn o ś ci s ieb ie, ale ten b rak czy n ił z Neli b ard zo warto ś cio weg o czło wiek a, k tó ry n ie rzu ca s łó w n a wiatr i s tara s ię, b y n ig d y n ie ro b ić in n y m p rzy k ro ś ci. Dziś J u lk ę n awet u cies zy ł fak t, że n ie ma z n imi Xawereg o , b o o s tatn imi czas y reg u larn ie p o d k rad ał jej p rzy jació łk ę. M u s iała s ię n ią z k imś d zielić, s tan o wiło to d la n iej p ewn ą n o wo ś ć. Najważn iejs ze b y ło jed n ak to , że ro b iła to w imię d o b ra s p rawy . Ro zu miała to , ale cies zy ła s ię, że d ziś mo g ą s tąd wy jś ć razem, zad o wo lo n e i mąd rzejs ze o wiele treś ci p rzy d atn y ch n ie ty lk o w p rzy s zły m ży ciu zawo d o wy m, ale też w o g ó le w ży ciu . J u ż n ied łu g o b ęd ą mo g ły s wy m zwy czajem p rzy s iąś ć w b las zak u i zjeś ć razem o b iad . Po ro zmawiają b ez ś wiad k ó w, p o zb awio n e męs k ieg o to warzy s twa tak jak k ied y ś , g d y ich my ś li n ie
zap rzątali żad n i mężczy źn i. Teraz faceci zajmo wali p o czes n e miejs ce w s ercu k ażd ej z n ich . Po s ali ju ż k tó ry ś raz z k o lei p rzeto czy ł s ię p o mru k zad o wo len ia i p o d ziwu , b o p ro wad zący jak zwy k le p o s łu ży ł s ię s k o mp lik o wan e zag ad n ien ie teo rety czn e.
p ro s ty m
p rzy k ład em
o b razu jący m
– Ko ch am g o – s zep n ęła z u wielb ien iem w g ło s ie Nela. – Sk u p s ię lep iej n a Xawery m, b o ten jes t d la cieb ie zb y t leciwy – zażarto wała. – M o żes z b y ć s p o k o jn a. Zap amiętałam d o b rze to , co mi k ied y ś p o wied ziałaś … Zerk n ęła n a Nelę z zain teres o wan iem. – Ty lk o mi n ie mó w, że zap o mn iałaś … – Nela wlep iła w n ią wielk ie o czy . – Po wied ziałam ci ju ż w ży ciu ty le mąd ry ch rzeczy , że ch y b a s ię n ie d ziwis z, że s ama s ię w n ich g u b ię – u ś miech n ęła s ię d u mn a ze s wej n ad zwy czajn ej s k ro mn o ś ci. – Du żo s tars zy facet to p rzes zło ś ć, k tó ra n a p ewn o n ie p o mag a n o wemu związk o wi – Nela miała d o s k o n ałą p amięć, n ie ty lk o p amiętała jej s ło wa, p o trafiła je n awet zacy to wać. Nies tety ! Patrzy ła n a min ę p rzy jació łk i i wied ziała, że u ś miech Neli ś wiad czy o ty m, że z p ers p ek ty wy czas u u zn ała wy p o wied zian e p rzez n ią k ied y ś s ło wa za mąd re i p rawd ziwe. Co więcej, p o trak to wała je b ard zo p o ważn ie. – Nie my ś lę ju ż o n im. Wcale. Wy leczy łam s ię. – To Xawery cię wy leczy ł – s zep n ęła s zy b k o i p o czu ła s ło d k i s mak s aty s fak cji. – Gd y b y n ie ty i two je s u s zen ie g ło wy , to n ie wiem, czy Xawery miałb y s zan s ę p rzeb ić s ię p rzez mo je zau ro czen ie tamty m. Gd y u s ły s zała o „tamty m”, p o czu ła, że jeś li zaraz n ie zmien ią tematu , to zemd leje alb o o s zaleje. Kto pod kim dołki kopie… – p o my ś lała g o rzk o . Ko p ała, więc s ama wp ad ła, i to p o u s zy . Ko p ała p o d n im d o łk i, b o ch ciała, b y wp ad ł w jej zas ad zk ę i d zięk i temu zn ik n ął z o czu Neli. Zap lan o wała to d o b rze. Nad wy raz d o b rze. W my ś l p o wied zen ia, że co z o czu , to z s erca, Nela zap o mn iała o n im i s k u p iła s ię n a k imś zu p ełn ie in n y m. A Ho u s e? To n ie o n tk wił w d o le. To o n a w n ieg o wp ad ła i b łag aln ie wy ciąg ała ręce k u g ó rze, marząc, b y to właś n ie o n p o mó g ł jej s ię z n ieg o wy d o s tać. In teres o wała ją ty lk o jeg o p o mo cn a d ło ń . Żad n a in n a. Po trzeb o wała s iln eg o męs k ieg o ramien ia. Ko ch an o ws k i tak ie miał. Wied ziała o ty m i marzy ła, b y s ię u twierd zić w ty m p rzek o n an iu . Ch ciała d o tk n ąć k ied y ś jeg o ramio n . Ch ciała d o ty k ać całeg o jeg o ciała. A g d y b y miało zd arzy ć s ię tak , że o n n ie zech ce jej u rato wać i wy ciąg n ąć
p o mo cn ej ręk i w jej k ieru n k u , to n ie miała p o co wy d o s tawać s ię n a p o wierzch n ię. Nie b y ło p o co s ię wy s ilać. Nie wid ziała s en s u , b y wy ch o d zić z d o łk a. Rzeczy wis to ś ć b ez Ko ch an o ws k ieg o jej n ie in teres o wała. Ży cie b ez n ieg o n ie miało s en s u . Wes tch n ęła ciężk o . – Ws zy s tk o d o b rze? – zap y tała Nela, n ie p rzery wając n o to wan ia. – Tak – s k łamała. – Zg u b iłam s ię ty lk o w n o tatk ach – s k łamała zn o wu . Tak n ap rawd ę to s k łamała ty lk o p o ło wiczn ie, o ile tak s ię w o g ó le d a. Na wy k ład zie, w k tó ry m u czes tn iczy ła, n ie g u b iła s ię n ig d y . A w ży ciu ? W n im b y wała zag u b io n a, ale zaws ze czu ła s ię w miarę b ezp ieczn ie, p o n ieważ miała ś wiad o mo ś ć, że zn alezien ie d ro g i p o wro tn ej zależy ty lk o o d n iej. Od teg o , jak mo cn o s k u p i s ię n a s p rawie, k tó ra wy trąca ją z ró wn o wag i. Ró wn o wag a b y ła ty m, co u wielb iała czu ć. Teraz ws zy s tk o s ię zmien iło . To o n zmien ił ws zy s tk o . Dlateg o p o trzeb o wała g o , b y s ię o d n aleźć. Nies tety czu ła, że n ie mo że n a n ieg o liczy ć. Po ch o d zili z ró żn y ch ś wiató w, ch y b a też z ró żn y ch czas ó w. M y ś l ta d o p ro wad zała ją d o s zaleń s twa. By o k iełzn ać s zaleń s two i o s iąg n ąć s p o k ó j, p o trzeb o wała s p o jrzeń , p ó łu ś miech ó w, p o cału n k ó w i d o ty k u . Na żad en z ty ch cu d ó w n ie miała s zan s . Dlateg o s ied ziała teraz n a s wo im u lu b io n y m wy k ład zie, u s iło wała n o to wać, ale i tak tk wiła w g łęb o k im, ciemn y m i wilg o tn y m d o le. – Dlaczeg o p łaczes z? Co s ię d zieje? – u s ły s zała tu ż p rzy u ch u wy s tras zo n y s zep t Neli. – M am d o ła… – p rzy zn ała s ię d o s weg o p o ło żen ia i n o to wała s ło wa wy k ład o wcy , b y u wierzy ć, że ży cie i tak to czy s ię d alej. – Po g ad amy p rzy o b ied zie, d o b rze? – g ło s Neli b y ł b ard zo łag o d n y . J ed n ak tro s k a p rzy jació łk i n ie p o mo g ła. Dó ł s ię p o g łęb iał. Samo tn o ś ć ró wn ież. A ws zy s tk o d lateg o , że b y ła p rzerażo n a. Og arn ął ją żal n ad s o b ą i n ad ty m, że jeś li n ie mo g ła o czy mś p o ro zmawiać z Nelą, to n ie mo że liczy ć ju ż n a n ik o g o . Pierws zy raz zap ęd ziła s ię w tak i k o zi ró g , że n ie mo g ła o p o wied zieć o ty m Neli. Do tej p o ry n ie miała p rzed n ią tajemn ic. Żad n y ch . Ko ch an o ws k i n ap rawd ę zmien ił jej ś wiat, a o n a ty m razem mu s iała z tą zmian ą p o rad zić s o b ie w p o jed y n k ę. M ama d o p ewn y ch ro zmó w n ie n ad awała s ię an i tro ch ę. J u s ty n a miała s wo je ży cie i zwy k le z tru d em d o ch o wy wała tajemn ic. Gd y d awała s ię p o n ieś ć n eg aty wn y m emo cjo m, p o trafiła wy k rzy czeć p o d czas n ied zieln eg o o b iad u n ie ty lk o s wo je tajemn ice, ale też cu d ze… J an ek b y ł wielb io n y p rzez ws zy s tk ich , ale p o zo s tawał jed n ak wielk im n ieo b ecn y m. Nap rawd ę zo s tała s ama. J ed y n ą o s o b ą, k tó rą mo g ła wtajemn iczy ć w s we d y lematy , b y ła cio tk a M arian n a, ale o n a w tak iej ro zmo wie p o zo s tałab y jed y n ie s łu ch aczem,
k tó ry b o i s ię wy p o wied zieć s we zd an ie, b y n ie d o rad zić źle alb o n ie u razić s wo im p u n k tem wid zen ia. Os o b ą, z k tó rą ch ciała p o ro zmawiać, k tó rej ch ciała p rzy zn ać s ię d o teg o , co czu je, b y ł… Ko ch an o ws k i. To z n im ch ciała ro zmawiać. Na n ieg o p atrzeć. J eg o d o ty k ać. Czu ć wciąż jeg o o b ecn o ś ć… – M o że wy jd ziemy wcześ n iej? – zap ro p o n o wała co raz b ard ziej zan iep o k o jo n a Nela, p ewn ie p amiętając, że to n ie tak ie p ro s te, b o d rzwi d o s ali b y ły zamk n ięte. – Najb ard ziej ch cę wy jś ć z s ieb ie – s zep n ęła, u ży wając zwro tu ad ek watn eg o d o wielu zag ad n ień z zak res u p s y ch o lo g ii k lin iczn ej. – Id ziemy ? – Nela b y ła w g o to wo ś ci, p rzerwała n o to wan ie i zamk n ęła d łu g o p is . – Nie… J es zcze ch wila i s ię u s p o k o ję… Nela p o d s u n ęła jej p o d zap łak an e o czy ch u s teczk ę, tak s amo jak o s tatn io Ko ch an o ws k i. Na razie tak a p o mo c mu s iała jej wy s tarczy ć. In n a miała w o g ó le n ie n ad ejś ć… Za k ilk a d n i miała s zan s ę, b y g o zn ó w zo b aczy ć. Ty lk o czy b y ł to p o wó d d o rad o ś ci?
–
Stało s ię co ś złeg o – s twierd ziła Nela, p atrząc n a n ią zn ad talerza, n a k tó ry m w czerwo n o -p o marań czo wy m s o s ie d ry fo wały małe k awałk i b o czk u i ap ety czn a
d o ro d n a fas o lk a. Nela b y ła wielk ą fan k ą p o traw jed n o g arn k o wy ch . M iło ś ć d o tak o wy ch wy n io s ła z ro d zin n eg o d o mu , w k tó ry m – jak to zwy k ła s ama o k reś lać – b y ło „d u żo g ęb d o wy k armien ia”. J u lk a p atrzy ła w o czy p rzy jació łk i. Od d n ia ś mierci M ich as ia czu ła s ię tak , jak b y n a jej s zy i co raz d o tk liwiej zacis k ała s ię p ętla. Zaczy n ała s ię d u s ić, ch o ciaż p rzecież p o wietrza jej n ie b rak o wało . – Po win n aś co ś zjeś ć. M artwię s ię. J es teś jak aś in n a. I p o d ejrzewam, że ty m razem ch y b a n ie ch o d zi o s y tu ację w d o mu . Gd y ch ciała s k wito wać ch wilo we załaman ie n as tro ju , k tó re p rzech o d ziło n ajczęś ciej d o ś ć s zy b k o , b ag atelizo wała je mach n ięciem ręk i i s twierd zen iem, że co ś n ie g ra w d o mu . Ro b iła to zwłas zcza wted y , g d y miała mo żliwo ś ć p o za d o mem o d etch n ąć p ełn ą p iers ią. Za zamk n ięty mi d rzwiami ro d zin n y ch czterech ś cian zo s tawiała złe h u mo ry . Przy zwy czaiła s ię, że p o d ły n as tró j in n y ch czło n k ó w ro d zin y zaws ze wp ły wa n a o b n iżen ie jak o ś ci jej ży cia. Ty lk o jej h u mo rami jak o ś n ik t s ię n ie p rzejmo wał. J ej h u mo ry s ię n ie liczy ły . On a n ie miała p rawa d o s zczęś cia. Ty m razem s p rawy miały s ię in aczej. Teg o , co w s o b ie n o s iła, n ie mo g ła zo s tawić za p ro g iem d o mu . Nie p o trafiła n ab rać d y s tan s u d o s p raw, k tó re b u rzy ły jej s p o k ó j. Niep ewn o ś ć, k tó ra ją n ęk ała, z b ieg iem czas u wras tała w n ią co raz b ard ziej i zatru wała k ażd ą my ś l. By ła n a s ieb ie zła. Zas tan awiała s ię, jak mo g ła b y ć tak a n iero zważn a. J ak mo g ła d o teg o d o p u ś cić? I to o n a, k tó ra u miała trzy mać s we u czu cia i emo cje w ry zach . Po trafiła p rzemilczeć s ło wa, k tó re mo g ły b y jej zas zk o d zić. Nie p o k azy wała u czu ć, b y n ie o s łab iać s wej p o zy cji. W relacjach d ams k o -męs k ich wo lała b y ć zag ad k ą, a n ie ro związan y m zad an iem, w k tó ry m b rak o wało n iewiad o my ch . A teraz ws zy s tk o wzięło w łeb . Patrzy ła n a Nelę, zas tan awiając s ię, ile w ty m, co teraz czu je, b y ło win y p rzy jació łk i. Kto wie, jak p o to czy ły b y s ię s p rawy , g d y b y n ie wy s łu ch iwała p ean ó w Neli n a temat Ko ch an o ws k ieg o . Co z teg o , że k o n tro wała te zach wy ty , u cin ała te zap ęd y , wy k azy wała Neli id io ty czn o ś ć s y tu acji? Co z teg o ?! Nela b y ła mąd ra. Po rad ziła s o b ie z b ałag an em w s ercu . Ch o ciaż n ie wiad o mo , jak b y s ię to u d ało , g d y b y n ie Xawery . On a n ato mias t n ie wied ziała, co wy d arzy ło b y s ię, g d y b y
Ko ch an o ws k i n ie zap rag n ął u d o wo d n ić jej, że jes t mężczy zn ą. Ob win iała g o o wiele. To p rzez n ieg o n ie wied ziała, czy p u n k tem zwro tn y m b y ł p o cału n ek , czy co ś międ zy n imi b y ło ju ż wcześ n iej. Przecież g d y zo b aczy ła g o w d rzwiach mies zk an ia J u s ty n y i Krzy ch a, też zab rak ło jej tch u . M ało n ie wy zio n ęła d u ch a. Nie ze s trach u , ale z wrażen ia. Całk o wicie s ię p o g u b iła. Nie p o trafiła o d p o wied zieć s o b ie n a p y tan ie, k ied y to ws zy s tk o s ię zaczęło . A p rzecież mu s iało s ię k ied y ś zacząć, b o ws zy s tk o n a ś wiecie ma s wó j p o czątek . Czy to mo żliwe, że g o p rzeg ap iła? Nie b y ła p rzecież g ap ą. Gd y b y n ią b y ła, Nela, p rzecież b ard zo in telig en tn a d ziewczy n a, n ie p o leg ałab y n a n iej w ty lu ró żn y ch s p rawach . M o g ły n a s ieb ie liczy ć, mó wić s o b ie o ws zy s tk im, n ie b o jąc s ię n iezro zu mien ia. Dziś wied ziała, że p atrząc w zmartwio n e i wy s tras zo n e o czy Neli, lep iej zro b i, jeś li n ic n ie p o wie. Bała s ię. Nawet n ie wied ziała d o k o ń ca czeg o , ale b y ła p ewn a, że Ko ch an o ws k i jes t tematem, k tó reg o z Nelą p o ru s zać n ie n ależy . Szk o d a ty lk o , że b y ł to teraz temat p rzewo d n i, ch o ć s ama n ie wied ziała o d k ied y . Lu b iła ws zy s tk o wied zieć, więc ta n iewied za d o p ro wad zała ją d o s zews k iej p as ji, a s k o ro p as ja n ie zn ajd o wała u jś cia, ro zp alała jej ciało i czy n iła s p u s to s zen ie w u my ś le. – M as z rację. Ch y b a jed n ak co ś s o b ie k u p ię – p o s tan o wiła zad b ać p rzy n ajmn iej o s wo je ciało , b o tę o p cję łatwiej b y ło wp ro wad zić w ży cie. – Do b re? – zap y tała, p atrząc n a fas o lk ę p o b reto ń s k u . – M o że n a to n ie wy g ląd a, ale p y s zn e – Nela n ie p o trzeb o wała wiele czas u , b y o cen ić walo ry s mak o we p o trawy . – Ku p u j, zo b acz, ak u rat n ik o g o n ie ma p rzy b arze. Ws tała o d s to lik a. – Po czek am n a cieb ie – zap ro p o n o wała Nela, p rzery wając jed zen ie. – An i s ię waż! – zag ro ziła z u ś miech em i z n ad zieją, że n ajb liżs zy czas n ie zmien i n iczeg o w ich wzajemn y ch k o n tak tach . – J ed z, p ó k i ciep łe! Gd y wró ciła d o s to lik a z włas n ą p o rcją fas o lk i, zau waży ła, że Nela, k tó ra zwy k le zjad ała ws zy s tk o , co miała n a talerzu , w zawro tn y m temp ie, teraz n arzu ciła s o b ie d y s cy p lin ę i p rzeżu wa jed zen ie p o wo li n iczy m n iejad k i o p is y wan e w g azetach d la mło d y ch mam. – Nie s łu ch as z mn ie! Źle n a ty m wy jd zies z. Zo b aczy s z! – czas ami w relacjach z Nelą lu b iła u ży wać s fo rmu ło wań s wo jej mamy , p o n ieważ wied ziała, że wp ro wad zają p rzy jació łk ę w p rzy jemn e ro zmarzen ie, b lis k ie tęs k n o cie za ro d zin n y m d o mem. – Nie s łu ch am, ale s ię s taram – Nela u ś miech n ęła s ię ciep ło . – Tere-fere k u k u – p o d ała w wątp liwo ś ć s taran ia Neli. – Ku k u łeczk a k u k a, ch ło p iec p an n y s zu k a – zaś p iewała Nela.
Śp iewała p ięk n ie, miała b ard zo d źwięczn y g ło s . Nies tety jej p io s en k a b y ła trafio n a. To ch ło p cy s zu k ali p an ien . Do tej p o ry właś n ie tak b y ło w jej ży ciu . Nie mu s iała s ię s tarać. To k to ś zab ieg ał, a o n a te zab ieg i d o cen iała b ąd ź też n ie. A teraz zwario wała i n a p rzek ó r lu d o wej mąd ro ś ci z d n ia n a d zień co raz b ard ziej ro zmy ś lała o Ko ch an o ws k im, k tó ry ch ło p cem b y ł, ale d awn o temu , p o d czas g d y o n a d o k ład n ie teraz, n awet w mn ieman iu cio tk i Klary , b y ła p an n ą n a wy d an iu . – M o że weźmies z u d ział w jak imś telewizy jn y m show? Zaś p iewas z, ja p o wy s y łam i zo s tan ies z wielk ą g wiazd ą –
n a cieb ie SM S-y b ez wzg lęd u n a k o s zty zap ro p o n o wała u rzeczo n a g ło s em p rzy jació łk i.
– Nap rawd ę b y łab y ze mn ie wielk a g wiazd a, ty lk o k amerzy ś ci mielib y tru d n y o rzech d o zg ry zien ia, jak tak ą wielk ą g wiazd ę zmieś cić w k ad rze – mó wiąc to , Nela zajad ała s ię fas o lk ą ju ż tak , że u s zy jej s ię trzęs ły . – Ale d o b ry ten ch leb . Sp ró b u j ch o ciaż. Ug ry ź! J es t tak i ś wieży , że ro zp ły wa s ię w u s tach . Po s łu ch ała s u g es tii Neli i u g ry zła k ro mk ę ch leb a s p o czy wającą d o tej p o ry n a s erwetce tak cien k iej, że p ewn ie mo żn a b y ło p atrzeć p rzez n ią jak p rzez s zk ło . – Rzeczy wiś cie, d o b ry – p rzy zn ała Neli rację. Ten k ęs ch leb a b y ł jej p ierws zy m d zis iejs zy m p o s iłk iem. Nie miała ap ety tu . Ko ch an o ws k i p o wo d o wał u n iej wiele d o leg liwo ś ci, w ty m zab u rzen ia łak n ien ia. – Nie ch ciałab y m n acis k ać, ale g d y b y ś s ię k o mu ś wy g ad ała, n a p rzy k ład mi, to ś wiat s tałb y s ię zn o ś n iejs zy . – Żeb y s ię wy g ad ać, to trzeb a mieć o czy m g ad ać – p o d s u mo wała p ro p o zy cję, b ard zo zd o ło wan a. – Ch y b a n ie my ś lis z, że u wierzę w to , iż n ic cię n ie g ry zie – to n Neli b y ł tak d o b ro tliwy , że mu s iała s ię o d n ieś ć d o jej s łó w. – Co ś tam g ry zie – o d p arła p rzy jació łce n iezb y t s zczeg ó ło wo . – To jak aś tajemn ica? – zap y tała Nela, a jej u ś miech n ap rawd ę zach ęcał d o o twarto ś ci w ro zmo wie. In n y m razem u leg łab y mu . Bezap elacy jn ie. Ale n ie teraz. Nie w s y tu acji, g d y tematu n ie mo żn a b y ło p o ru s zy ć, n ie ws p o min ając o Ko ch an o ws k im. Tajemnica? – zap y tała w my ś lach . – Chyba nie – o d p o wied ziała s ama s o b ie, wied ząc, że p lecie b zd u ry . Ale wied ziała też, że k ażd y k ij ma d wa k o ń ce, a k ażd y med al d wie s tro n y . Ko ch an o ws k i n ie mó g ł p o jawić s ię w ich ro zmo wie, p o n ieważ… Po p ro s tu n ie mó g ł. Nie u miałab y o n im ro zmawiać z Nelą tak , jak b y teg o ch ciała. Po za ty m tru d n o p rzecież o p is ać p ro b lem, k tó reg o s ię s amemu n ie ro zu mie. W ciąg u jed n eg o d n ia alb o n awet w czas ie jed n ej g o d zin y my ś lała n a ten temat tak d iametraln ie
ró żn ie. J ed n ak n ie mo g ła u d awać, że n ie d o s trzeg a wzro k u Neli. By ł wn ik liwy i zafras o wan y . Wied ziała, że Nela ma o ch o tę o co ś s p y tać, ch o ciaż n ie lu b iła teg o ro b ić. Zad awała p y tan ia ty lk o wted y , g d y b y ła to o s tateczn o ś ć. Teraz wid o czn ie b y ła. – Kto ś ci zro b ił k rzy wd ę? Chyba robi mi krzywdę, nic nie robiąc. A może to ja sama wyrządzam sobie krzywdę? – p y tała s ię w my ś lach , zamias t o d p o wied zieć Neli. Ale mu s iała s ię u s p o k o ić, p o n ieważ p o g rążała s ię w d o le co raz b ard ziej, a Nela… J es zcze ch wila i mo g ła s ię ws zy s tk ieg o d o my ś lić. J u lk a miała jed n ak n ad zieję, że p rzy jació łk a n ie wp ad n ie n a tro p Ko ch an o ws k ieg o . – Nie! No co ś ty ! – zap rzeczy ła zd ecy d o wan ie i rato wała s y tu ację, wk ład ając s o b ie d o u s t ły ch ę p ełn ą jed zen ia. Z d wo jg a złeg o wo lała jeś ć, n iż mó wić. Tak s amo jak p o d czas ro d zin n y ch o b iad ó w. Nie mo g ła w to u wierzy ć, ale Ko ch an o ws k i o d b ierał jej p rzy jació łk ę. Stało s ię co ś s tras zn eg o . Nig d y n ie my ś lała, że d o teg o d o jd zie. Przecież p rzy Neli mo g ła zach o wy wać s ię in aczej n iż w d o mu , w k tó ry m ty lk o w my ś lach miała zap ewn io n ą s wo b o d ę wy p o wied zi. Przecież Neli mo g ła p o wied zieć ws zy s tk o . Zaws ze. Teraz b o leś n ie n a włas n ej s k ó rze p rzek o n y wała s ię, że ws zy s tk o ma s wó j k res . Ch y b a p ierws zy raz w ży ciu p rag n ęła czeg o ś n iemo żliweg o . Wy s łała ro zs ąd ek i p rag maty zm n a u rlo p . Ch ciała miło ś ci Ko ch an o ws k ieg o i p rzy jaźn i Neli. J ed n o cześ n ie. Tak s amo b ard zo . Tak s amo mo cn o . Nie wy o b rażała s o b ie d als zeg o ży cia b ez ty ch o s ó b i b ez ich u czu ć. I ch o ć jej wy o b raźn ia zwy k le n ie s zwan k o wała, to w tej ch wili o d mawiała p o s łu s zeń s twa. Co g o rs za, zu p ełn ie s ię temu n ie d ziwiła… – Co ś czu ję, że n ies tety s o b ie d zis iaj n ie p o g ad amy . Gd y b y m cię n ie zn ała, p o my ś lałab y m, że s ię n a mn ie o b raziłaś . Ale ty , J u la, p rzecież n ie u mies z s ię o b rażać, p rzy n ajmn iej n a mn ie, p rawd a? Chcę obrazić się na siebie! – wrzas n ęła w my ś lach . Krzy k n ęła n a s ieb ie i s zy b k o o d p o wied ziała n a p y tan ie Neli. – Na cieb ie? Nie! Sp ecjaln ie o d p o wied ziała n a p y tan ie p rzy jació łk i p ro s to z mo s tu . Po n ieważ Nela zn ała ją b ard zo d o b rze, wied ziała, że o b rażan ie s ię b y ło jej s p ecjaln o ś cią. M o że n ie o b rażała s ię, lecz p o trafiła ig n o ro wać. To n a p ewn o b y ło d u żo g o rs ze o d o b rażan ia s ię, b o o zn aczało b rak o k azy wan ia emo cji, a b rak emo cji to o b o jętn o ś ć. Zd o ln o ś ć d o ig n o ro wan ia b y ła jej mo cn ą s tro n ą, o ile w o g ó le mo żn a to n azwać zd o ln o ś cią. – Sk o ro n ie n a mn ie, to n a k o g o ? – Nela n ies tety d rąży ła temat, ch o ć p ewn ie k o s zto wało ją to wiele.
– Tru d n o p o wied zieć – o d p arła zg o d n ie z p rawd ą, w d o d atk u b ez ch wili n amy s łu , p o czy m p o d mu ch ała n a s trawę n a ły żce, zan im wło ży ła ją d o u s t. – Ale n ie wies z, co p o wied zieć czy jak to p o wied zieć? Bo to zas ad n icza ró żn ica – Nela b y ła tward y m g raczem, k tó ry u miał s ię b ard zo d elik atn ie u ś miech ać. – Zas ad n icza – p o twierd ziła zd an ie Neli. Starała s ię n ie zig n o ro wać p y tan ia p rzy jació łk i i zas tan awiała s ię, jak z n ieg o wy b rn ąć… Nie wiem ani co powiedzieć, ani jak to zrobić – p ó k i co o d p arła ty lk o w my ś lach , ale ta o d p o wied ź n ie zad o wo liłab y Neli. Z p rzy jació łk ą mu s iała b y ć b ard ziej s zczera. – Po p ro s tu żeb y n ie tracić teg o , co mamy , n ie b ęd ę mó wiła n ic. Wy b acz, p ro s zę – wy b rn ęła z s y tu acji ch y b a w miarę d o b rze i u ś miech n ęła s ię tro ch ę n iemrawo . – Ro zu miem, ro zu miem… – u ś miech Neli b y ł n ato mias t b ard zo wy raźn y . – M as z d o ś ć teg o , że k to ś wty k a n o s w n ie s wo je s p rawy , p o n ieważ p rzerab ias z to n a co d zień w d o mu , a teraz jes zcze ja n ie u miem s ię zach o wać. Przep ras zam, ju ż tak n ie b ęd ę – zap ewn iła wy ro zu miale Nela. – Od d ziś u d aję, że n iczeg o n ie wid zę, p ro s zę cię ty lk o , żeb y ś p o d zieliła s ię ze mn ą p ro b lemem, jak s p rawa d o jrzeje, d o b rze? – u ś miech zn ik n ął z u s t Neli, zatem mu s iała p o trak to wać s ło wa p rzy jació łk i b ard zo p o ważn ie. Nie miała in n eg o wy jś cia, g d y ż Nela b y ła co raz p o ważn iejs za i ze s p o k o jem czek ała, p atrząc n a n ią p ro s ząco . – Po s taram s ię… – o d p o wied ziała, u s iłu jąc jed n o cześ n ie n ie zap rzeczy ć temu w my ś lach . Nela rzad k o ją o co ś p ro s iła, a jeś li ju ż to ro b iła, to ty lk o w s p rawach b ard zo ważn y ch . A o n a b y ła ważn a d la Neli. Wied ziała o ty m d o s k o n ale. By ły ważn e d la s ieb ie n awzajem. To właś n ie ten fak t s p rawiał, że czu ła s ię teraz o k ro p n ie. Ale có ż, n ie b y ło n iczeg o o d k ry wczeg o w ty m, że b y o s zu k iwać, n ie trzeb a wcale u ciek ać s ię d o k łams twa. By ła p ewn a, że n ajwięk s zy ch o s zu s tw w ży ciu lu d zie d o p u s zczają s ię w milczen iu , a o n o n iczeg o n ie u s p rawied liwia, ch o ciaż czas ami twierd zi s ię, że jes t zło tem. Przez ch wilę jad ły w milczen iu . Nies tety to milczen ie im n ie s łu ży ło . An i jej, an i Neli. Cis za wy s tarczy ła, b y milczący zwy k le Ko ch an o ws k i ws zed ł w jej ży cie. Do k o n y wał i cu d ó w, i s p u s to s zeń . M ilczał, a n arzu cał jej s wo ją o b ecn o ś ć, s wo je zwy czaje, s wo je o czy , s wo je u s ta. By ła n a n ieg o zła, że ma n a n ią tak wielk i wp ły w. Nato mias t n a s ieb ie b y ła wś ciek ła, że n a to p o zwala. – Ty lk o p o wied z, że to n ie s ą n ark o ty k i… – o d ezwała s ię Nela. J u lk a zerk n ęła n a n ią, n ie mając p ewn o ś ci, czy p rzy jació łk a żartu je. Oczy Neli n a
s zczęś cie b ły s zczały żarto b liwie. – Bo wies z, w tak im wy p ad k u n ie mo g łab y m czek ać, b o czas b y łb y b ard zo ważn y . Liczy s ię ch y b a n ajb ard ziej. – Czas zaws ze s ię liczy – o d p o wied ziała b ez zas tan o wien ia, a wid ząc min ę Neli, d o d ała s zy b k o : – Przecież n ie s p o s ó b g o zatrzy mać – twarz p rzy jació łk i b y ła wciąż zas ęp io n a, d lateg o d o d ała s zy b k o i całk iem p o ważn ie: – M o żes z b y ć s p o k o jn a, to n ie n ark o ty k i. Na n ark o ty k i to ja za b ied n a jes tem. W d o mu n ie ma zb y tk ó w, a to , co jes t, raczej n ie zn alazło b y k u p ca – o b razo wo p rzed s tawiła s wą s y tu ację. – To p rzy n ajmn iej jed en p ro b lem mamy z g ło wy – Nela zn ó w s ię u ś miech ała, czu jn ie, ale u ś miech ała. – To ju ż co ś ! – w k o ń cu też s ię u ś miech n ęła. W u ś miech u ty m wielk i u d ział miał p ro fes o r, k tó reg o wy k ład u wy s łu ch ała g o d zin ę temu . Wy k ład o wca p o d k reś lał, że n ależy u n ik ać b łęd ó w, a jeś li ju ż s ię p rzy d arzą, to trzeb a s ię z n ich cies zy ć, p o n ieważ b ez n ich n ie ma mo wy o o s iąg n ięciu d o s k o n ało ś ci. Czło wiek p o win ien w ży ciu d ąży ć w wielu k ieru n k ach , ty ch zn an y ch i n iezn an y ch . Po win ien też mieć ś wiad o mo ś ć, że k ażd y b łąd jes t k ro k iem d o d o s k o n ało ś ci. Wied ziała, że zap amięta to n a zaws ze, ch o ciaż ws zy s tk o ma s wó j k res . To też ju ż wied ziała.
–
Czy ty , J u lk a, s ły s zy s z, co ja d o cieb ie mó wię?! M ama jak zwy k le ty lk o twierd ziła, że mó wi, a tak n ap rawd ę k rzy czała. Do
teg o tak g ło ś n o , b y w k o ń cu jej u d ająca p rzy g łu ch ą có rk a raczy ła p o jawić s ię n a n ied zieln y m ś n iad an iu . Có ż p o rad zić, że n ie miała o ch o ty n a ś n iad an ie. Ch ciała s ię wy s p ać. M arzy ła o ty m, b y o d es p ać. Zwłas zcza że d zis iejs zej n o cy s en p o jawił s ię d o p iero n ad ran em i to właś n ie wted y , k ied y miejs k i h ałas zaczął wd zierać s ię we wzg lęd n ą cis zę n o cn ą. Zas n ęła, g d y zaczęły o d zy wać s ię tramwajo we d zwo n k i. Sp ała k ró tk o , ale jak k amień . Teraz g ło wę miała ró wn ie ciężk ą co k amień , d lateg o z o ciąg an iem u s iad ła n a łó żk u . Tu ż p rzed tem d o p o k o ju wp aro wała mama. Po p ierws ze, b y ła wy s p an a, p o d ru g ie, b ard zo rad o s n a jak n a s ieb ie. Po d ejrzan ie rad o s n a. – Zg ad n ij, k to d o łączy d o n as n a o b iad ? – zap y tała, o d s łan iając firan k i w o k n ie i wp u s zczając d o p o k o ju s ło ń ce. Od razu zamk n ęła o czy , wręcz d o b ó lu o ś lep io n e n ieo czek iwan ą jas n o ś cią. Wiesz, jak tego nie lubię! – k rzy k n ęła w my ś lach i n ie ty lk o zamk n ęła p o wiek i, b o to n ie wy s tarczy ło , ale zak ry ła o czy d ło ń mi. – Ciek awa jes tem, czy zg ad n ies z – mama p ró b o wała zmu s ić ją d o in telek tu aln eg o wy s iłk u , jak b y n ie d o s trzeg ając, że có rk a n ie ma o ch o ty n a ws tan ie z łó żk a, a co d o p iero n a zg ad y wan k i. – J ak i mas z p lan n a p o n ied ziałek ? Zobaczyć Kochanowskiego – p o my ś lała n aty ch mias t. – J es zcze n ie wiem – s k łamała n iezwło czn ie. – To ju ż wies z! Pó jd zies z ju tro d o lek arza, b o wy g ląd as z jak ś mierć n a ch o rąg wi. Bo że! M ło d a d ziewczy n a, a wy g ląd a jak ch o d ząca ś mierć! J u lk a! Co to za wo rk i p o d o czami? Dziewczy n o , co s ię z to b ą d zieje?! – J es tem zmęczo n a – p rzy zn ała s ię. – Ch ciałab y m s ię w k o ń cu wy s p ać – zas u g ero wała mamie id ealn e lek ars two n a wo rk i p o d o czami, ch o ć wied ziała, że zaraz za s we s ło wa zb ierze b aty . – To d laczeg o czy tas z p o n o cach ?! Kied y p o ło ży łaś s ię o s tatn io o n o rmaln ej p o rze? Przecież tak n ie mo żn a! Stu d ia i p raca s ą ważn e, ro zu miem, ale p o co ty s ię p o ty ch s zp italach ro zb ijas z?!
– Do s zp itala ch o d zę ty lk o raz w ty g o d n iu . Wciąż d o teg o s ameg o – ch ciała u ciąć temat, k tó ry o d czas u g d y s ię ty lk o p o jawił, s tał s ię b ard zo d rażliwy . Nie wiad o mo d laczeg o , ale mama n ie ch ciała s ły s zeć o wo lo n tariacie. Zres ztą częs to n ie ch ciała s łu ch ać o s p rawach ważn y ch d la s wej có rk i. Wiele z n ich b ez s k ręp o wan ia k wito wała: „k o lejn y cu d o wn y p o my s ł”. Ale có rk a jak b y o ty m n ie p amiętała i wciąż p o p ełn iała ten s am b łąd , d zieląc s ię z mamą s wo im ży ciem. – To p o win n aś to zmien ić i zacząć tam ch o d zić co d zien n ie. Przy n ajmn iej jak p ad n ies z ze zmęczen ia, to b ęd zies z miała p o mo c p o d ręk ą. M o że wted y zaczn ies z s ię lep iej czu ć. I lep iej wy g ląd ać – mama zamias t p o p ro s tu p o zwo lić jej s ię wy s p ać, k p iła, n ie zach o wu jąc w ty m an i tro ch ę u miaru . To jest myśl! – p rzy s zło jej d o g ło wy . M atczy n y cy n izm u d zielił jej s ię p o cich u . M imo to o d razu p o czu ła ciep ło w s ercu . Pers p ek ty wa, że mo g łab y wid y wać Ko ch an o ws k ieg o częś ciej, zmien iła jej zap atry wan ia n a ro zp o czy n ający s ię d zień . – J u lk a, n ie s ied ź tak ! Ws tań , o g arn ij s ię jak o ś ! Śn iad an ie zjed z! Zaraz d o k o ś cio ła id ziemy , a p o tem mu s imy s zy b k o p o rad zić s o b ie z o b iad em, b o zap o wiad a s ię, że d ziś p rzy s to le u s iąd ą ws zy s tk ie mo je d zieci. – Nap rawd ę? – ro zp ro mien iła s ię w k o ń cu jak s ło ń ce, ju ż p rzeb ijające s ię p ro mien iami wio s n y p rzez wciąż zimo wy b ru d n a o k n ach . Chwała Panu! – p o my ś lała, g d y mama w k o ń cu wy s zła. Zo s tała s ama. Patrzy ła n a s ło ń ce, żału jąc, że w o k n ie wis i firan k a. Gd y b y to o d n iej zależało , zd jęłab y ją ju ż w tej ch wili. Ale to p rzecież n ie b y ł jej d o m. To mama d ecy d o wała o ty m, czy firan k a ma wis ieć, czy też n ie. Zatem firan k a zo s taje! M iała zas łan iać n ieb o . Gd y b y n ie ten b y le jak i p o d ziu rawio n y k awałek s ztu czn eg o materiału , mo g łab y zerk ać n a n ieb o , k ied y ty lk o ch ce, b ez żad n y ch p rzes zk ó d . Gd y b y ła mała, b ard zo lu b iła o b s erwo wać n ieb o . Wp atry wała s ię w ch mu ry p rzy b ierające p rzeró żn e k s ztałty . Lu b iła o d g ad y wać, co p rzy p o min ają. M o g ła d łu g o s ied zieć p o tu reck u n a b iu rk u s to jący m o d lat p rzy o k n ie i n ak ry wając s o b ie g ło wę zn ien awid zo n ą firan k ą, n ie p atrzeć, ty lk o wg ap iać s ię w n ieb o . Wo d ziła wzro k iem za b iały mi two rami węd ru jący mi n a k o n iec ś wiata alb o i d alej… Ch mu ry p ły n ęły n ad h o ry zo n tem s zy b k o lu b , wręcz p rzeciwn ie, zu p ełn ie len iwie. Kied y ś o b s erwo wan ie n ieb a b y ło d la n iej n ajlep s zą zab awą, teraz czy n n o ś ć tę u ważała za p rzed n i o d p o czy n ek . A d ziś n ie mo g ła o n im n awet p o marzy ć, p o n ieważ mama zn ó w o two rzy ła d rzwi p o k o ju . – Ch y b a s ły s załaś ? Pierws zy raz o d czterech mies ięcy p rzy jeżd ża d o d o mu twó j b rat, więc mo że w k o ń cu wy jd zies z z teg o b arło g u i s ię o g arn ies z, b o ja n ie wiem,
w co ręce wło ży ć. A ch ciałab y m jes zcze u p iec p lacek d ro żd żo wy . M am w zamrażaln ik u p ełen p o jemn ik jag ó d z lata. J an ek tak b ard zo lu b i d ro żd żó wk ę z jag o d ami, s zk o d a ty lk o , że tru s k awek ju ż n ie mam. J ag o d y i tru s k awk i n araz to b y łb y d o p iero rary tas . J an ek o b iecał, że ty m razem n ie b ęd zie g o n ił jak n a złaman ie k ark u . Po s ied zi z n ami n a s p o k o jn ie – mama b y ła rad o ś n ie p o d ek s cy to wan a. – Na n o c ty lk o zo s tać n ie mo że, b o g o o b o wiązk i wzy wają. –
To
mo że
lep iej
b ęd zie,
jak
do
k o ś cio ła
p ó jd ziemy
wieczo rem?
–
zap ro p o n o wała. Po d ejrzewała, z jak im „en tu zjas ty czn y m” p rzy jęciem s p o tk a s ię jej p ro p o zy cja, jed n ak d zień zap o wiad ał s ię tak n ieco d zien n ie, że n ależało ch wy tać s ię k ażd ej mo żliwo ś ci, b y n ie mu s ieć s ię teraz s p ies zy ć. Bo wiem n a p o ś p iech , zwłas zcza w k u ch n i, n ie miała s iły . – Przecież wies z, jak n ie zn o s zę ch o d zić d o k o ś cio ła wieczo rem! – zg o d n ie z p rzeczu ciem zo s tała zg ro mio n a matczy n y m s p o jrzen iem. Szkoda, bo ja uwielbiam… – ro zmarzy ła s ię, wierząc, że k ied y ś n a p ewn o n ad ejd ą w jej ży ciu tak ie czas y , że b ęd zie mo g ła d o k o ś cio ła ch o d zić wieczo rem, że w o g ó le b ęd zie mo g ła p lan o wać s we d n i, n ie b acząc n a czy jeś o czek iwan ia. – Pó jd ziemy ran o i b ęd ziemy miały z g ło wy – mama wy recy to wała s wó j p rzep is n a id ealn y d zień ś więty . Boże! Błagam Cię, wybacz to podejście mojej mamie… – p o my ś lała, wied ząc, że o n a, w p rzeciwień s twie d o mamy , mo g łab y ch o d zić d o k o ś cio ła wieczo rem, n ie czu jąc p rzy ty m p rzez całą n ied zielę żad n ej p res ji. Ale n ie miała s ię czemu d ziwić. Ró żn iła s ię o d mamy w wielu ży cio wy ch k wes tiach , w ty m o czy wiś cie w k wes tii wiary . Z p o k o rą p rzy jmo wała i tę ró żn icę, d lateg o n ie p o d ejmo wała z n ią żad n ej d y s k u s ji. Wied ziała, że d o s to s o wan ie s ię d o matczy n ej wizji d n ia ś więteg o jes t jed n y m z waru n k ó w k o n ieczn y ch , b y zach o wać s zan s ę n a s p ęd zen ie w miarę d o b reg o d n ia w ś więty m s p o k o ju . Waru n k ó w b y ło o czy wiś cie więcej, ale ak u rat ten b y ł n iezb ęd n y . – Nie s ied ź, ty lk o s ię ru s zaj. Czas leci! Nie b ęd zie n a cieb ie czek ał! Czas… czas… czas… – p o wtarzała w d u ch u , p o cich u d ro cząc s ię z mamą i za n ic mając s o b ie zeg ark i n ie ty lk o w ty m d o mu , ale i n a cały m ś wiecie. Czas wed łu g mamy p o trafił p ły n ąć w ró żn y m temp ie. Najczęś ciej jed n ak leciał – s zy b k o n iczy m p tak . Tak jak p tak n ie p o d leg ał żad n y m o g ran iczen io m. Nik t n ie mó g ł mieć n a n ieg o wp ły wu . Czas ami zaś p ły n ął n iczy m jak iś wielk i wo d n y s twó r. Po trafił p o żreć ws zy s tk ich , k tó rzy n ie zd ąży li p rzed n im u ciec. By ł b ezlito s n y m d rap ieżn ik iem, mo że rek in em? Ale czas em p o trafił też k ap ać len iwie jak d es zcz, k tó ry n ie mo że s ię
zd ecy d o wać: p rzes tać p ad ać czy k ro p ić d alej? Czas p o trafił ws zy s tk o . Ro b ił z lu d źmi d ziwn e rzeczy . M ama częs to
p lo tk o wała z cio tk ą Klarą, o czy wiś cie u twierd zając cio tk ę
w p rzek o n an iu , że jej g ad an ie ma s en s . Po wtarzała wted y jak man trę: „co ten czas z lu d źmi ro b i?” alb o „z czas em n ie wy g ras z!” lu b „czas zwario wał”. Czy li czas miewał też n ieró wn o p o d s u fitem. Przy p o min ał zatem czło wiek a z jeg o zd o ln o ś ciami, s łab o ś ciami i o g ran iczen iami. Na s zczęś cie czło wiek b y ł o d n ieg o lep s zy . Do s k o n als zy . Czło wiek p o trafił s ię p rzed czy mś co fn ąć. Czas n ie co fał s ię n ig d y . I d lateg o mama w ro zmo wach z có rk ą ws p o min ała ten as p ek t czas u . Do zn u d zen ia p o trafiła p o wtarzać: „J u lk a! Kied y ty w k o ń cu zro zu mies z, że czas u n ie d a s ię co fn ąć? J eś li g o d o b rze n ie wy k o rzy s tas z, to k o n iec, amen , u marł w b u tach ”. M ama b y ła b ard zo d o b ra w wy ty k an iu s łab y ch p u n k tó w. Ro b iła to wo b ec ws zy s tk ich i ws zy s tk ieg o , więc czas u też n ie o s zczęd zała. Zatem wy ży wała s ię n a n im, g d y ty lk o p o jawiała s ię tak a s p o s o b n o ś ć. Wy ży wała s ię n a czas ie, a b y n ie czu ł s ię o s amo tn io n y , to d o s tawało s ię też in n y m. Do s tawało s ię p rzed e ws zy s tk im jej. Wciąż mu s iała wy s łu ch iwać: „M arn u j czas , marn u j! Ależ p ro s zę cię b ard zo . Ty lk o żeb y ś p ó źn iej, jak s ię ju ż o p amiętas z, n ie mó wiła, że cię n ie o s trzeg ałam. J u lk a! Ty ch y b a n ie my ś lis z, że mi to g ad an ie w k ó łk o jak ąś p rzy jemn o ś ć s p rawia. Po d ziu rk i w n o s ie ju ż teg o mam. Z was zej tró jk i to ty lk o J an k a p iln o wać w n iczy m n ie mu s iałam. Ten to o d maleń k o ś ci wied ział, że czas u marn o wać n ie n ależy . Za to J u s ty n a, o , z n ią to b y ło s k aran ie b o s k ie! Ta to za n ic czas miała. Ale z cieb ie, J u lk a, też p rzy k ład u b rać n ie n ależy !”. Ziewn ęła, p rzery wając d y wag acje n a temat czas u , k tó ry w n ied zielę ran o g n ał ch y b a s zy b ciej n iż w p o zo s tałe d n i. Zu p ełn ie jak b y jej n a zło ś ć. A n o cami, g d y wy czek iwała s n u , ciąg n ął s ię n iemiło s iern ie. M amy ju ż n ie b y ło u n iej w p o k o ju . Sąd ząc p o h ałas ach d o ch o d zący ch z k u ch n i, to tam ak tu aln ie walczy ła z czas em, łu d ząc s ię, że g o o k iełzn a. – Ws tałaś ?! – u s ły s zała d o ch o d zący z k u ch n i k rzy k . M ama miała p o d zieln ą u wag ę. Po trafiła jed n o cześ n ie zmag ać s ię z czas em, a tak że z p o ran n ą o p ies zało ś cią có rk i. – Ws tałam – s k łamała, zry wając s ię z łó żk a, b y zg rzes zy ć ty lk o k łams twem, a n ie len is twem. Od s ło n iła firan k ę. Po p atrzy ła w n ieb o . By ło czy s te, n ie wis iała n a n im an i jed n a ch mu rk a. Na n ieb o s k ło n ie n ie d ziało s ię n ic. Sk iero wała zatem s wó j wzro k w d ó ł. Zo b aczy ła p lac zab aw, n a k tó ry m s p ęd ziła s p o rą częś ć s weg o d zieciń s twa
w to warzy s twie o d rap an y ch h u ś tawek i zas mark an y ch k o leg ó w, b o d o k o leżan ek jak o ś p rzed Nelą n ig d y s zczęś cia n ie miała. Plac o taczały jas k rawo żó łcące s ię fo rs y cje, u p ięk s zając zn aczn ie o s ied lo wą b rzy d o tę. Zwy k le zau ważała, g d y fo rs y cje zaczy n ają k witn ąć. W ty m ro k u zatraciła s wą u ważn o ś ć. Nic d ziwn eg o . M iała za s o b ą tru d n ą s es ję i p ięk n e p rzeży cie. Na n ies zczęś cie ws zy s tk o zaczęło s ię p ewn eg o o k ru tn eg o d n ia i d ało p o czątek u d ręce n ie mn iej o k ru tn ej. Sk u p ien ie, ro zs ąd ek , zau fan ie d o ży cia, d y s tan s d o facetó w – to s traciła w jed n ej ch wili. Ws zy s tk o s ię zmien iło . Sama s ię zmien iła. Win ę za to ws zy s tk o p o n o s ił ty lk o jed en czło wiek . Ko ch an o ws k i. – J u lk a! – mama zn o wu wp aro wała d o p o k o ju . – Zas ło ń to o k n o ! Naty ch mias t wy k o n ała p o lecen ie mamy . Po k ó j s tracił s wó j b las k . Bałag an zn ó w s tał s ię wid o czn y . Nic g o ju ż n ie p rzy ćmiewało . – J u lk a! M amy czterd zieś ci p ięć min u t d o wy jś cia. Zd ąży s z zjeś ć ś n iad an ie i d o p ro wad zić s ię d o p o rząd k u ? – M o g ę p rzecież iś ć d o k o ś cio ła wieczo rem. Po wied z, co mam zro b ić, to ju ż s ię za to zab io rę – p ró b o wała p rzek u p ić mamę s wą u s łu żn o ś cią. – Zo b acz, jak a ty jes teś ! – jęczała mama. Wyrzuty czas zacząć! – my ś lała i czek ała. Oczy wiś cie n a mamę n ie trzeb a b y ło d łu g o czek ać. – M y ś lałam, że w d ro d ze p o wro tn ej z k o ś cio ła ja zajd ę p o cio tk ę Klarę, a ty p o cio tk ę M arian n ę. Żeb y ś my mo g ły s p o k o jn ie p o ro zmawiać, zan im p rzy jd ą d zieci. Chyba żeby ciotunia Klarunia mogła sobie spokojnie pogadać! M y ś li p rzy b rały k s ztałt s łó w i wy rwały jej s ię n a g ło s . – Przecież wies z, że jak p o jawi s ię J an ek , to b ęd zie tu jak w u lu . No właśnie! Pogadać? Spokojnie? W obecności ciotki Klary? Dobre sobie! Zamias t ws tać, k p iła w my ś lach , i to p atrząc mamie p ro s to w o czy . To zerk an ie jej ch y b a p o mo g ło , b o mama zn ó w wy s zła z p o k o ju . Sk o ro p rzek azała ważn e i is to tn e zalecen ia, n ie mu s iała ju ż tu wy s tawać. J u lk a też p o win n a s ię s tąd ru s zy ć i p o żeg n ać s ię z łó żk iem. Całe s zczęś cie n ik t n ie mó g ł jej zmu s ić d o ro zs tan ia s ię z my ś lami. W d o mu ro zmy ś lan ie wy ch o d ziło jej n ajlep iej. M o g ła to ro b ić b ez o b aw. Tu taj my ś li n ig d y n ie wy ry wały s ię z jej u s t w p o s taci n iek o n tro lo wan y ch s łó w jak p rzy Ko ch an o ws k im. Gd y n ie b y ło g o w p o b liżu , mo g ła mieć n awet n iep rzy zwo ite my ś li, a i tak n ależały ty lk o d o n iej. Do jej ś wiata i czas u . Przy Ko ch an o ws k im b y ło in aczej. Przy n im fu n k cjo n o wała w in n y m ś wiecie. Czas też jak b y u p ły wał in aczej n iż zwy k le. To zwaln iał, to p ęd ził. Os zu k iwał ją. Zatem mu s iała mieć s ię n a b aczn o ś ci.
Nie ze wzg lęd u n a czas . Ze wzg lęd u n a Ko ch an o ws k ieg o , k tó ry miał w s o b ie co ś tak ieg o , co s p rawiało , że ro d ziła s ię w n iej o ch o ta, b y k ażd ą my ś lą s ię z n im d zielić. To b y ło n ieb ezp ieczn e. Bard zo n ieb ezp ieczn e. Wied ziała ju ż o ty m. Wied ziała d o s k o n ale. Dlateg o n ie ch ciała p rzy n im my ś leć. Ch ciała z n im ro zmawiać. – J u lk a! No dobrze! – p o d d ała s ię, o czy wiś cie w my ś lach . Ws tała z łó żk a i zd o b y wając s ię n a d ziars k i k ro k , ru s zy ła d o łazien k i. J ak zwy k le mu s iała ro b ić to , czeg o o czek iwała mama, czy li wp ro wad zać w s wo je ży cie jej p lan y . Sp ełn iać o czek iwan ia, b y w rezu ltacie i tak wy s łu ch iwać g o rzk ich s łó w wieczn ej k ry ty k i. Tęs k n iła za Ko ch an o ws k im i za n iezależn o ś cią. Za o rd y n ato rem tęs k n iła w s p o s ó b s zczeg ó ln y . Ch ciała wied zieć, g d zie jes t, co ak u rat ro b i. M ó wił n iezb y t d u żo , więc ch ciała też wied zieć, o czy m my ś li. Ro zmy ś lała o n im n ieu s tan n ie i wierzy ła, że telep atia n ie jes t wy my s łem wariató w. J eś li is tn iała, to Ko ch an o ws k i n a p ewn o my ś li też o n iej. Choćby minutę dziennie… – p o p ro s iła w my ś lach . Pro s iła w n ich jes zcze o to , b y n ie zap o mn iał o p o cału n k u . M iała n ad zieję, że to , iż zd o b y ła s ię n a o d wag ę i p o wied ziała mu o ty m, jak ie jes t jej s tan o wis k o w tej s p rawie, o k aże s ię p o mo cn e. Ko ch an o ws k i mu s iał, p o p ro s tu mu s iał wied zieć, że o n a o n iczy m n ie zap o mn i. Czas ami p o p ro s tu n ie ma s zan s , b y zap o mn ieć. – J u lk a! J ed n o mó wis z, a ro b is z d ru g ie! J ak zwy k le. Ks iężn iczk o , o b u d ź s ię! Bo jeś li teg o n ie zro b is z, n ig d y s o b ie k ró lewicza n ie zn ajd zies z! Alb o g o p rześ p is z, alb o p rzeg ap is z! W two im p rzy p ad k u o b ie mo żliwo ś ci wy d ają s ię tak s amo p rawd o p o d o b n e! Prawdziwemu królewiczowi sen księżniczki niestraszny! – o d k rzy k n ęła w my ś lach n a zaczep k ę mamy . Sło wa, k tó re p o zwo liła s o b ie p o wied zieć, n ie b y ły tak ś miałe. – J u ż, ju ż! Id ę d o łazien k i! – rzu ciła i ch wilę p o tem zn alazła s ię w łazien ce. – Ty lk o s ię n ie u to p ! I p o malu j s ię ch o ciaż tro ch ę, żeb y ś lu d zi w k o ś ciele n ie wy s tras zy ła. Zaws ze my ś lała, że ro zs ąd n ie my ś lące matk i o d rad zają mak ijaż s wy m mło d y m có rk o m. On a jed n ak n a wy raźn e p o lecen ie mamy mu s iała d o d awać s o b ie u ro d y . Sk o ro miała d ziś u d awać u ro czą p an ien k ę, to mu s iała s ię o d p o wied n io p rzy g o to wać. Po za ty m p rzecież ju ż ju tro jes t p o n ied ziałek . M o że n azaju trz też p o win n a co ś ze s o b ą zro b ić? Po d ras o wać n ieco u ro d ę? M o że u p ięk s zać s ię p o win n a n ie ty lk o o d ś więta, ale i w d zień p o ws zed n i. Nela s ię tro ch ę p o d malo wy wała, więc mu s iała b rać z n iej p rzy k ład . Zwłas zcza że Nela jes t o s o b ą, z k tó rej b rać p rzy k ład jes t n ap rawd ę ws k azan e. Szczeg ó ln ie g d y s ię jes t J u lk ą. „Przy n ajmn iej rzęs y b ęd ę miała
k ru czo czarn e” – tak mó wiła Nela i ro b iła d elik atn y mak ijaż n a co d zień . M o że co ś w ty m jed n ak jes t? Pewn ie id ąc d o s zp itala, n ie p o win n a wy g ląd ać, jak b y ws tała z łó żk a. M ama i J u s ty n a też k o rzy s tały z d o b ro d ziejs tw mak ijażu . Cio tk a Klara też, ale w jej p rzy p ad k u o czy wiś cie o jak imk o lwiek u p ięk s zen iu n ie b y ło mo wy . Cio tce z p ewn o ś cią n ie p o mo g łab y n awet o p eracja p las ty czn a, g d y ż teg o , co Klara miała n ajs zk arad n iejs ze, n ie d ało s ię załatwić n awet s k alp elem, a co d o p iero b y le jak im mak ijażem. M y jąc zęb y i o g ląd ając s ię w lu s trze, zas tan awiała s ię, jak ie k o b iety p o d o b ają s ię Ko ch an o ws k iemu . Czy wo lał b ru n etk i, czy b lo n d y n k i? M o że tak ie jak o n a? Nie b y ła an i b ru n etk ą, an i b lo n d y n k ą. By ła s zaty n k ą, ch y b a d o ś ć ciemn ą, w d o d atk u b ez mak ijażu . Cio tk a M arian n a zaws ze p o wtarzała: „Dzieck o , ty mas z tak ą wy raźn ą u ro d ę, że Pan a Bo g a p o p rawiać n ie mu s is z. Us ta i o czy jak n amalo wan e… ”. M iała ś wiad o mo ś ć, że p o win n a s łu ch ać cio tk i M arian n y . Gd y s łu ch ała jej rad , zaws ze n a ty m d o b rze wy ch o d ziła. Teraz też miała tak i zamiar. M iała g d zieś jak ieś in d iań s k ie p rak ty k i malo wan ia twarzy , zwłas zcza w o b liczu p o ś p iech u p rzed n ied zieln y m o b iad em. M u s iała s ię s zy b k o wy k ąp ać, ch o ciaż o czy wiś cie g n ęb iły ją p y tan ia d o ty czące Ko ch an o ws k ieg o . Den erwo wało ją to , p o n ieważ n ie lu b iła fu n k cjo n o wać w waru n k ach n iep ewn o ś ci. Ale to p y tan ie, k tó re p o s tawiła s o b ie d ziś , wy trącało ją z ró wn o wag i w s p o s ó b s zczeg ó ln y . Co więcej, p o tęg o wało p o czu cie b ezrad n o ś ci i irracjo n aln eg o s trach u . Sama s p rawiała s o b ie b ó l. Ch ciała b y ć z n im, a my ś lała o ty ch , k tó re b y ły u cieleś n ien iem jeg o marzeń i p rag n ień . Zn ó w zwario wała. Od k ąd ją p o cało wał, wario wała k ażd eg o d n ia i to ju ż o d wczes n y ch g o d zin p o ran n y ch . Po p ad ała w s zaleń s two , b o ch ciała b y ć jed y n ą k o b ietą w jeg o ży ciu . Ch ciała, b y to ją k o ch ał n iezależn ie o d teg o , jak a jes t, i n iezależn ie o d teg o , z jak imi k o b ietami b y ł d o tej p o ry . Nie zn ała ich , ale ju ż im zazd ro ś ciła. Nie mo g ła o n ich d łu żej my ś leć, żeb y n ie zwario wać jes zcze b ard ziej. Ty m razem mama n ie k rzy k n ęła, ty lk o p o p ro s tu zap u k ała k ilk a razy d o d rzwi łazien k i z wy raźn y m imp etem. Zd ecy d o wan ie. Tak zd ecy d o wan ie, jak p o cało wał ją Ko ch an o ws k i. Do tk n ęła s wy ch u s t. A ws zy s tk o p o to , b y ro ztęs k n ić s ię n a całeg o . A niech to!
N
a s to le k ró lo wał p ó łmis ek z k awałk ami p o p is o wo wy ro ś n ięteg o p lack a d ro żd żo weg o z jag o d ami n a wierzch u . Dzięk i Bo g u , mama p o s tan o wiła
w k o ń cu zas iąś ć p rzy s to le i to jej o d s tąp ić p rzy wilej d als zeg o u s łu g iwan ia g o ś cio m, n ajed zo n y m ju ż d o g ran ic lu d zk iej wy trzy mało ś ci. – Ko mu k awy , k o mu h erb aty ? – zap y tała k o n k retn ie. – Kawę – s zep n ął z u ś miech em J an ek . – J a też p o p ro s zę k awę – o d ezwał s ię z p o d ło g i Krzy ch u , n ie p rzery wając zab awy s amo ch o d ami, k tó re ch ło p cy d o s tali o d J an k a. – I ja – J u s ty n a p rzez p o d n ies ien ie ręk i d o łączy ła d o g ro n a k awo s zy , p o czy m ro zs iad ła s ię w fo telu , n ie p o s iad ając s ię z rad o ś ci, p o n ieważ jej s y n o wie mieli p ełn e b rzu ch y , ręce p ełn e ro b o ty i w k o ń cu tatu s ia d o d y s p o zy cji, p ierws zy raz w ty m ty g o d n iu n a d łu żej n iż g o d zin ę. – A ty , mamo ? Czeg o s ię n ap ijes z? – zap y tała g rzeczn y m to n em. M u s iała s ię tro ch ę zreh ab ilito wać, b o n ie b y ła d la n iej d ziś zb y t miła. Tru d n o zach o wać k o n wen an s e, g d y my ś li w g ło wie k łęb ią s ię n iep rzerwan ie, a ręce mu s zą b y ć wciąż czy mś zajęte. – Sama, d zieck o , n ie wiem – s ap n ęła zmęczo n a mama. – To czeg o p an ie s ię n ap iją? – s p o jrzała n a s ied zące w ro g u cio tk i, k tó ry m zajmo wan ie tak ieg o miejs ca p rzy s to le n iczy m n ie g ro ziło , b o i tak b y ły ju ż s tary mi p an n ami. Co in n eg o o n a… M iała zak az s ied zen ia n a ro g u . Zres ztą p o d o b n y zak az mieli k ied y ś J u s ty n a i J an ek . I jak s ię o k azało , ten że zak az p o s k u tk o wał. M ąż J u s ty n y b aras zk o wał n a p o d ło d ze n iczy m ró wieś n ik s wy ch s y n ó w. M iał o b rączk ę n a d ło n i, co d zien n ie o twierał o wą zao b rączk o wan ą ręk ą p ewn ie k ilk a jam b rzu s zn y ch , a teraz b awił s ię p o ły s k u jący m czerwo n y m ferrari. J an ek też ju ż ś lu b o wał. Zatem p rzy s zła k o lej n a n ią, i jak to b y wało z n ajmło d s zą z ro d zeń s twa, ws zy s tk o p rzy p ad ło jej n a s zary m k o ń cu . – A czeg o to n ap ije s ię n as z Ch amb erlain ? – zap y tała J an k a cio tk a Klara, wid o czn ie n ie d o s ły s zaws zy wcześ n iej, że s io s trzen iec ju ż zło ży ł zamó wien ie. – J a? – zap y tał s k ro mn ie J an ek , p o p rawiając s o b ie k o lo ratk ę o d cin ającą s ię n a tle czern i k o s zu li, k tó rą miał n a s o b ie. – J a, cio ciu , n ap iję s ię k awy .
– To mo że i ja z tej o k azji ch lap n ę s o b ie k o fein k i n a p o d n ies ien ie ciś n ien ia – to mó wiąc, cio tk a Klara zerk n ęła zn acząco w k ieru n k u s wej n ajmło d s zej s io s try . – M am k o n iak , o czy wiś cie, że mam – o d p aro wała cio tce o d razu mama. – Ale n ie d am ci g o , ch o ćb y n ie wiem co ! Nie p o to cię p o lek arzach p ro wad zam i n ie p o to lek i n a n ad ciś n ien ie b ierzes z, żeb y s ię teraz k awą alb o k o n iak iem raczy ć. J u lk a, cio tce to h erb aty zró b . W d o d atk u o wo co wej, b o i b ez k awy ma tak ie ciś n ien ie, że ru mien i s ię jak malin a. – Ob iad b y ł g o rący – p o s k arży ła s ię cio tk a – i ciep ło mi s ię zro b iło . Nie mu s is z mi o d razu p rzy lu d ziach ch o ró b wy liczać – n ab zd y czy ła s ię cio tk a zu p ełn ie n ie p rzy zwy czajo n a d o teg o , że k to ś ma czeln o ś ć n ie zas to s o wać s ię d o jej zarząd zen ia. W tej ch wili ro zu miała d o s k o n ale matczy n ą k o n s ek wen cję. Wied ziała, że w k wes tii zd ro wia cio tek mama zaws ze b y ła n ieu g ięta. – A ty , cio ciu , czeg o s ię n ap ijes z? – ty m razem s k iero wała p y tan ie d o cio tk i M arian n y , p o n ieważ ta n ie miała zwy czaju o d zy wać s ię n iep y tan a, a b io rąc p o d u wag ę b lad o ś ć n a jej twarzy , to ak u rat jej lamp k a k o n iak u z p ewn o ś cią b y n ie zas zk o d ziła. Ale s k o ro cio tk a Klara miała d ziś n ie u mo czy ć języ k a w wy s o k o p ro cen to wy m p ły n ie w h erb acian y m k o lo rze, to ch y b a jas n e, że n ik t z to warzy s twa n ie mó g ł d elek to wać s ię jeg o s mak iem. – A ja p o p ro s zę cię, J u leczk o , o jak ąś małą h erb atk ę. – J ak s o b ie ży czy s z, cio ciu – o d p o wied ziała z u ś miech em, p o n ieważ u wielb iała b y ć miła d la cio tk i M arian n y i trak to wać ją jak k o g o ś b ard zo wy jątk o weg o , b o cio tk a w is to cie b y ła wy jątk o wa. Gd y zeb rała ju ż k o mp letn e zamó wien ie, mo g ła p ó jś ć d o k u ch n i. Sama s k u s iła s ię n a h erb atę. Kawa o tej p o rze mo g łab y s p o wo d o wać b ezs en n o ś ć, a n ie o to p rzecież ch o d ziło . Ch ciała mieć s p o k o jn y i cich y wieczó r. M arzy ła o ty m, b y n ik t n ie p rzes zk ad zał jej w ro zmy ś lan iach n a wiad o my temat. Nalewała wo d y d o czajn ik a, s ły s ząc, jak cio tk a Klara n amawia jej b rata n a p rzeró żn e o p o wieś ci, zu p ełn ie n ie p rzejmu jąc s ię ty m, że J an ek p o ró wn an ia z Ch amb erlain em zn o s ił n iezb y t s p o k o jn ie. Ch o ć o czy wiś cie n a p ierws zy rzu t o k a jej b rat b y ł o azą s p o k o ju i jeg o s p o k o ju d u ch a zb u rzy ć n ie mo g ła n awet cio tk a Klara s wy m g ad an iem o d rzeczy . Ta to miała k ró tk ą p amięć! Teraz s tan d u ch o wn y J an k a b y ł p o wo d em d o d u my . Ale wted y , g d y o k azało s ię, jak ie p o wo łan ie w s wy m ży ciu o d n alazł, n ic n ie b y ło tak ie jas n e. „Oj, to s ię d ziewczy n y zap łaczą, że s ię tak i ch ło p ak p o d s u tan n ą ch ce s ch o wać. Tak i mąd ry , tak i p rzy s to jn y … ” Właś n ie tak ie an d ro n y p lo tła k ied y ś cio tk a
Klara, zu p ełn ie jak b y d o k ap łań s twa n ad awali s ię ty lk o n ieu d aczn icy . Czas wiele zmien ił. Dziś J an ek b y ł Ch amb erlain em, czy li k s ięd zem, d la k tó reg o , o czy wiś cie w mn ieman iu cio tk i Klary , k ażd a k ato liczk a mo g ła s tracić g ło wę, n ie zważając n a s wó j s tan cy wiln y . Cio tk a Klara b y ła k ied y ś wielk ą fan k ą s erialu Ptaki ciernistych krzewów, s tąd o d k ąd J an ek zo s tał k s ięd zem, s tał s ię d la n iej u o s o b ien iem g łó wn eg o b o h atera, k tó reg o g rał Rich ard Ch amb erlain , więc cio tk a, n ie zważając n a k o n tro wers y jn ą fab u łę filmu , o ch rzciła tak s weg o s io s trzeń ca. J an ek s tał s ię b ezp o wro tn ie Ch amb erlain em. Dlaczeg o ? Bo cio tk a Klara b y ła u p arta jak o s io ł, a ws zy s tk o , co wy my ś liła, mu s iało b y ć o czy wiś cie g en ialn e. Czas ami, g d y s ama wp atry wała s ię w b rata, d o s trzeg ała jeg o atrak cy jn o ś ć. J an ek miał o czy w k o lo rze n ieb a. J as n e wło s y p o d k reś lały s u b teln o ś ć ry s ó w twarzy , k tó re w p o łączen iu ze s k ro mn o ś cią czarn ej s u tan n y alb o k o s zu li s p rawiały wrażen ie, że J an ek , ch o ć k s iąd z, to też b ard zo p rzy s to jn y mężczy zn a. Przy g o to wu jąc k awę i h erb atę, u ś miech ała s ię p o d n o s em. Cies zy ł ją u ś miech J an k a i ws p o mn ien ie u ś miech u Ko ch an o ws k ieg o . W rad o ś ci n ie p rzes zk ad zała jej n awet p rzek rzy k u jąca in n y ch cio tk a Klara. Dla włas n eg o d o b ra wo lała n ie k o n cen tro wać s ię n a s ło wach s taru s zk i. M y ś lała o czy m in n y m. Zn ała s wo jeg o b rata d o ś ć d o b rze i p rzy p u s zczała, że s k o ro p o jawił s ię w d o mu ro d zin n y m, i to n ie z o k azji ś wiąt, to mo g ło o zn aczać, że tę wizy tę zap lan o wał w k o n k retn y m celu . W ży ciu J an k a n ie b y ło miejs ca n a s p o n tan iczn e p o s u n ięcia. Ws zy s tk o miał zap lan o wan e. Tę wizy tę w ro d zin n y m d o mu z p ewn o ś cią też. Przy g o to wała ws zy s tk o i wes zła d o p o k o ju . – Pro s zę b ard zo – u ważała, b y n ie n ad ep n ąć n a żad en p o jazd n a au to s trad zie zaimp ro wizo wan ej p rzez Krzy ch a z jej n ajd łu żs zeg o n ieb ies k ieg o s zalik a. – To d la cieb ie, mamo , h erb ata – p o s tawiła p rzed mamą filiżan k ę. – To d la cio ci – k o lejn a ro zg rzan a filiżan k a z p o rcelan y p o węd ro wała n a s tó ł, ty m razem p rzed cio tk ę M arian n ę. – Tu n as tęp n a h erb ata, p ro s zę b ard zo … To dla ciebie, ty paskudna gaduło – d o d ała, o czy wiś cie w my ś lach , ale i tak o d razu jej s ię d o s tało . – Ależ J u lio ! Przecież mó wiłam, jak i ma mieć k o lo r! – cio tk a zag ląd ała d o filiżan k i z n iezad o wo len iem. – Ależ cio ciu – n ie d awała s ię s p ro wo k o wać – jeś li n ie p o d o b a ci s ię k o lo r h erb aty , zro b ię ci d ru g ą, a tę z ch ęcią wy p iję s ama. – No ju ż d o b rze, d o b rze… Wy p iję tak ą, jak a jes t, żeb y n ie b y ło , że ro b ię k ło p o ty . Pomyślałby kto! – s twierd ziła w d u ch u , ale o b d arzy ła cio tk ę s y mp aty czn y m
s p o jrzen iem. Po tem ro zs tawiła n a s to le res ztę filiżan ek , ju ż s ię n ie o d zy wając, n ie licząc zwy czajo weg o „p ro s zę b ard zo ”. Gd y u s iad ła, a raczej wcis n ęła s ię p o międ zy cio tk ę M arian n ę a mamę, p o czu ła, że jed y n ą rzeczą, o k tó rej teraz marzy , jes t k ró tk a d rzemk a. Dlateg o p rzy mk n ęła o czy . Ty lk o n a mo men t. – J ak s ię czu jes z, J u leczk o ? – o d razu u s ły s zała p rzy u ch u tro s k liwy s zep t cio tk i M arian n y . – Do b rze, cio ciu . Od razu o two rzy ła o czy i zo b aczy ła zan iep o k o jo n y wzro k cio tk i M arian n y . Nies tety mu s iała zmien ić p lan y . Drzemk a p rzy ro d zin n y m s to le n ie b y ła trafio n y m p o my s łem, zwłas zcza że mama ju ż g ro miła ją s p o jrzen iem n ak azu jący m o d p o wied n ie zach o wan ie. – Na p ewn o ? – cio tk a M arian n a wo lała s ię u p ewn ić, d o s trzeg ając z p ewn o ś cią, że s io s trzen ica k łamie jak z n u t, b o jak że mo g ło w jej ży ciu b y ć d o b rze, s k o ro zaraziła s ię n a amen u czu ciami, k tó re w jed n ej ch wili cies zy ły , a w in n ej d o p ro wad zały d o s zews k iej p as ji. – Rzeczy wiś cie, co ś ty , J u lk a, jes teś tak a n iewy raźn a? – wy p aliła b ezmy ś ln ie J u s ty n a. – Nie p rzes ad zaj! – o d razu o d p aro wała s io s trze. M iała d o n iej żal, p o n ieważ J u s ty n a wied ziała n a p ewn o , że n ie ma n ic g o rs zeg o o d ro zp o czy n an ia tematu zd ro wia w o b ecn o ś ci cio tk i Klary , k tó ra o d razu wch o d ziła w ro lę n ieo cen io n eg o lek arza ro d zin n eg o , ale ty lk o z zamiło wan ia, a n ie wy k s ztałcen ia. – J ak mło d a d ziewczy n a zaczy n a źle wy g ląd ać, to alb o an emia, alb o ciąża – cio tk a Klara n aty ch mias t wy k o rzy s tała o k azję, b y p o s tawić n ieo my ln ą d iag n o zę. Sło wa cio tk i wy s tarczy ły , b y p o czu ła n a s o b ie wzro k ws zy s tk ich zeb ran y ch . Nawet Krzy ch a, k tó ry p rzez d y rd y mały cio tk i s p o wo d o wał wy p ad ek n a s zalik o wej au to s trad zie, a Ty mek n aty ch mias t ro zp łak ał s ię n ajwy raźn iej zn u d zo n y ju ż zab awą. – M amo , mamy ch y b a p rezen t w majtach – p o in fo rmo wał J u s ty n ę Krzy ch u , a atmo s fera s zy b k o s ię ro zlu źn iła. J u s ty n a p o d erwała s ię o d s to łu i rzu ciła w jej k ieru n k u wy s zep tan e „sorry”, ale co z teg o , s k o ro mama wg ap iała s ię w n ią jak s ro k a w g n at, o d k ąd n ad s to łem, z k tó reg o u b y wało p lack a d ro żd żo weg o , zawis ła g ro źb a ciąży . – M ó wiłam! – mama p o g ro ziła p alcem, p atrząc n a n ią jak n a k rn ąb rn ą s mark u lę. – J u tro , n ajp ó źn iej p o ju trze ch cę zo b aczy ć two je wy n ik i!
– Do b rze, mamo – p rzy tak n ęła o d razu , ch cąc zamk n ąć temat, mimo że b y ła wś ciek ła. – Dajcie d ziewczy n ie s p o k ó j – u s ły s zała ciep ły g ło s J an k a. Stars zy b rat zaws ze b rał ją w o b ro n ę. M o g ła n a n ieg o liczy ć. Teraz, g d y s p o jrzała n a n ieg o , d zięk u jąc mu wzro k iem, ch y b a tro ch ę p o żało wała, że zo s tał k s ięd zem. M o że g d y b y s ię o żen ił i miał d zieci, mies zk ałb y g d zieś w p o b liżu . M ęs k i g ło s w ro d zin n y ch ro zmo wach n ad awałb y im więk s zeg o s en s u . Przynajmniej od czasu do czasu… – p o my ś lała i u ś miech n ęła s ię d o n ap rawd ę s zczereg o u ś miech u b rata. Z jej p o k o ju , w k tó ry m teraz J u s ty n a o p o rząd zała mło d s zeg o s y n a, d o ch o d ził s tras zn y wrzas k . Nato mias t ru ch n a au to s trad zie wzmó g ł s ię d o teg o s to p n ia, że Krzy ch u p rzen ió s ł s ię d o p rzed p o k o ju , d zięk i czemu tu zro b iło s ię cis zej i s p o k o jn iej. Po p atrzy ła n a J an k a i wied ziała, że b rat wy k o rzy s ta tę cis zę. Nie my liła s ię. – Ko ch an i, ch ciałem wam o czy mś p o wied zieć – J an ek zaczął zd ecy d o wan y m to n em, p o d o b n y m d o teg o , jak im wy g łas zał k azan ia d o wiern y ch . Lu b iła s łu ch ać s wo jeg o b rata ró wn ież wted y , g d y s tał za o łtarzem, p o n ieważ J an ek n iezależn ie o d miejs ca i o k o liczn o ś ci zaws ze b rzmiał tak s amo . To n , k tó ry m mó wił d o wiern y ch , n ie ró żn ił s ię o d teg o , k tó ry m ro zmawiał z b lis k imi p o d czas n ied zieln eg o o b iad u . J an ek p o p ro s tu mó wił n o rmaln ie. Nie ak to rzy ł w k o ś ciele i n ie s to s o wał d en erwu jący ch zaś p iewó w. Nie mo d u lo wał s ztu czn ie g ło s u . By ł s wo im ch ło p em, s wo im b ratem i s wo im k s ięd zem. – M in ęły właś n ie d wa lata, o d k ąd wró ciłem z Rzy mu – k o n ty n u o wał. – W ty m czas ie p ro mo to r mo jeg o d o k to ratu zo s tał s zefem ważn ej d y k as terii waty k ań s k iej i p o p ro s ił b is k u p a, k tó remu p o d leg am, żeb y mn ie wy s łał d o p o mo cy w Waty k an ie n a d wa lata – tu J an ek zawies ił n a ch wilę g ło s . Ten to umie tak zbudować napięcie, że nawet ciotkę Klarę zatkało – p o my ś lała z u wielb ien iem, p atrząc w b łęk itn e ro ześ mian e o czy J an k a i ju ż cies ząc s ię, że b rat n iech y b n ie awan s o wał, p o n ieważ w h ierarch ii k o ś cieln ej, n a k tó rej o czy wiś cie n ie zn ała s ię n ic a n ic, h as ło „Rzy m” mu s iało o zn aczać awan s . Zwał jak zwał, ważne, że Janek się cieszy – p o d s u mo wała w my ś lach , p atrząc n a s y mp aty czn y u ś miech J an k a, z k tó ry m w k o n k u ry s tawać mó g ł jed y n ie u ś miech cio tk i M arian n y . – Nie mam zamiaru u k ry wać, że d o b ra wiad o mo ś ć jes t tak a, że właś n ie wczo raj b is k u p wy raził zg o d ę n a o d d eleg o wan ie mn ie d o Rzy mu . Bard zo cies zę s ię z tej zg o d y , p o n ieważ – J an ek zn ó w zawies ił g ło s , ty m razem n a k ró cej, p o czy m d o d ał
o d ro b in ę cis zej – k o ch am to mias to . – Ale s u p er! – n aty ch mias t g ło ś n o i s p o n tan iczn ie wy raziła s wą rad o ś ć. – M a s ię ro zu mieć, że s u p er – zg o d ziła s ię z n ią jak n ig d y cio tk a Klara. – Przecież to wielk i zas zczy t. By le k o g o d o Rzy mu n ie zap ras zają. J ed ź, J as iu , jed ź. Zd o b y waj ś wiat, to mo że k ied y ś o k aże s ię, że mó j s io s trzen iec g ło wą Ko ś cio ła zo s tan ie. J an ek , s ły s ząc h erezje g ło s zo n e p rzez n aczeln ą h erety czk ę ro d zin y , ro ześ miał s ię g ło ś n o i s erd eczn ie. Ty lk o mamie n ie b y ło d o ś miech u . – To zn o wu cię p rzez d wa lata n ie zo b aczę? – zap y tała p łaczliwie. – M amo , a czy ty mn ie k ied y ś n ie wid ziałaś p rzez d wa lata? – zap y tał rzeczo wo J an ek . M iał rację, b o zwy k le n iezależn ie o d teg o , czy b y ł w Po ls ce, czy w Rzy mie, b ard zo s tarał s ię p rzy jeżd żać d o d o mu reg u larn ie. – Tak s ię ty lk o mó wi, a s erce matk i cierp i, k ied y ma d zieck o d alek o o d s ieb ie. – A p rzes tań że b zd u ry wy g ad y wać – zg ro miła s wą s io s trę cio tk a Klara. Znawczyni bolączek matczynego serca się znalazła! – p o my ś lała zło ś liwie, mając o ch o tę ws trząs n ąć cio tk ą i to z całej s iły . Ch o ciaż mama n ie miała n ajłatwiejs zeg o ch arak teru , to w tej ch wili jej ws p ó łczu ła. Wied ziała, że g d y b y b y ła tak a mo żliwo ś ć, to właś n ie mama wy b u d o wałab y s ześ cio p iętro wy p ałac i ro zd zieliłab y p iętra międ zy tu o b ecn y ch , ab y mieć ws zy s tk ich b lis k o . Ch ciała wy wierać wp ły w n a ży cie d zieci, k tó re ju ż o p u ś ciły ro d zin n e g n iazd o , a tak że mieć mo żliwo ś ć k o n tro lo wan ia ży cia s wy ch s ió s tr. Na s zczęś cie b o g actwo mamie n ie g ro ziło i mu s ieli tło czy ć s ię p rzy n iezb y t d u ży m s to le w mały m p o k o ju , ju ż p rzy p u s ty m talerzu , n a k tó ry m p o k ru s zo n ce n ie zo s tał n awet ś lad . – To z tej o k azji d o k ro ję cias ta – p o s tan o wiła u rato wać atmo s ferę p rzy s to le i p o d n io s ła s ię, b y p rzejś ć d o k u ch n i, w k tó rej wciąż czek ała d ru g a p o ło wa cias ta. – Co ś mn ie o min ęło ? – s p y tała zaciek awio n a J u s ty n a, zab awn ie p o d ry g u jąc w p rzed p o k o ju z Ty mk iem p rzy k lejo n y m d o ramien ia. – J an ek wy jeżd ża n a d wa lata d o Rzy mu – p o in fo rmo wała s io s trę i u ś miech n ęła s ię rad o ś n ie. Ch o ć ją i J an k a d zieliła s p o ra ró żn ica wiek u , to ro zu mieli s ię d o s k o n ale. W wielu ży cio wy ch k wes tiach b y li d o s ieb ie p o d o b n i. Ró żn ili s ię n a p ewn o ty m, że o n a n ie p o trafiłab y p o ś więcić s ię wy łączn ie Bo g u , i to n ie d lateg o , że miała d iab ła za s k ó rą, ty lk o d lateg o , że b ard zo p rag n ęła p rawd ziwej ziems k iej miło ś ci, miło ś ci Ko ch an o ws k ieg o .
– Tak to ju ż b y wa. J ed n i mają Wieczn e M ias to , in n i mają… – In n i mają cu d macierzy ń s twa! – d o k o ń czy ła z rad o ś cią zd an ie s io s try ry tmiczn ie b u jającej s wo jeg o s y n k a. – Ws zy s tk o s ły s załem – o d ezwał s ię s p o d d rzwi wejś cio wy ch Krzy ch u . – I d o b rze! – o d p aro wała s zwag ro wi, n ie wied ząc n awet, d o k tó rej z n ich s k iero wał s we p ełn e p o d ejrzeń s ło wa. – Bąd ź d la mn ie miły , to zo s tan ę z was zy mi d ziećmi, k ied y ty lk o b ęd ziecie ch cieli, a wy b u jn iecie s ię d o jak ieg o ś k in a alb o teatru – zap ro p o n o wała, zd ając s o b ie s p rawę, że J u s ty n a i Krzy ch u b y li mało ro zry wk o wy m małżeń s twem. Od k ąd n a ś wiecie p o jawiły s ię ich d zieci, to – jak mawiał Krzy ch u – „s k o ń czy ło s ię ru mak o wan ie”. – To mo że lep iej wy n ajmiemy s o b ie jak iś p o k ó j n a g o d zin y – zap ro p o n o wał mało ro man ty czn ie Krzy ch u . – Ch y b a g o d zin ę alb o n awet mn iej – p aln ęła też d o ś ć b ezp o ś red n io J u s ty n a. Uś miech n ęła s ię d o s zwag ra, a p ó źn iej z ty m s amy m u ś miech em wp atry wała s ię w s io s trę. – To ju ż ws zy s tk o o n as wies z – s k wito wała J u s ty n a. – Ws zy s tk o , czy li n ic – wy b rn ęła z s y tu acji filo zo ficzn ą u wag ą. – Nic to raczej ja n ie wiem – J u s ty n a p o d łap ała jej my ś l. – Lep iej p o wied z, co z tą ciążą. – Uczu cia mi ciążą – s twierd ziła zg o d n ie z p rawd ą. – Niemo żliwe! – J u s ty n a z miejs ca zan eg o wała to s twierd zen ie, p o n ieważ zn ała s io s trę i jej d o ś ć mo cn o zd y s tan s o wan e p o d ejś cie d o facetó w. – Właś n ie d lateg o tak ciąży – p o d k reś liła zn ó w, zu p ełn ie n ie ws ty d ząc s ię teg o , iż w k o ń cu wy zn ała k o mu ś , co tak n ap rawd ę czu je. – No n iemo żliwe! Czy żb y s ię jed n ak tak i u ro d ził? – J u s ty n ie n ie trzeb a b y ło n iczeg o tłu maczy ć, o d razu d o my ś liła s ię ws zy s tk ieg o . Urodził, w dodatku dużo wcześniej niż ja… – p o my ś lała, n ie wied ząc, czy to d o b rze, czy to źle, czy mo że b ard zo źle. Zres ztą n ic ju ż n ie wied ziała. – To jeś li mo g ę ci co ś d o rad zić, to p ro s zę cię, ws trzy maj s ię z ciążą, b o d zieciak i s ą fajn e, ale… tro ch ę ciążą – mó wiąc to , J u s ty n a zerk n ęła n a Ty mk a. – W d o d atk u s ap ią i s ię ś lin ią, jak wid zę. Sp o jrzała n a s io s trzeń ca z miło ś cią. Wo lała p rzes tać my ś leć, p o n ieważ wciąż k rąży ła wo k ó ł jed n eg o tematu – Ko ch an o ws k ieg o . M arzen ie. Ale marzen ia n ie s ą o d teg o , b y s ię n imi k ato wać. Dlateg o wo lała n ie my ś leć, a ty m b ard ziej n ie marzy ć.
– Kto to ? – zap y tała J u s ty n a, n ie k ry jąc ciek awo ś ci, k tó ra n a s zczęś cie n ie miała n ic ws p ó ln eg o ze wś cib s twem. – Facet – o d p o wied ziała id io ty czn ie. – No b rawo ! – s k rzy wiła s ię J u s ty n a wy raźn ie n ieu s aty s fak cjo n o wan a tak ą o d p o wied zią. – Brawo ! J es teś n o rmaln a, więc b ęd zies z miała lek k o w tej ro d zin ie – ro d zin a też zo s tała p o d s u mo wan a, w d o d atk u d o ś ć celn ie. – Sama wid zis z – wzięła s ię w o b ro n ę. Sio s tra n a razie o d p u ś ciła i s k iero wała s ię d o jej p o k o ju , b y p o ło ży ć małeg o w wó zk u jak zwy k le wciś n ięty m p o międ zy meb le. – J u lk a?! Za mo rze s ię wy p rawiłaś p o to cias to ? – u s ły s zała n ag an ę w g ło s ie mamy , d lateg o wes zła d o k u ch n i i o d razu ch wy ciła za n ó ż. Kro iła cias to , czu jąc, jak s tars za s io s tra, k tó ra p o ło ży ła z u lg ą s weg o mło d s zeg o s y n a s p ać, wlep ia wzro k w jej p lecy . – To co ? Zamierzas z n ab rać wo d y w u s ta? – u s ły s zała d o ś ć zaczep n ie b rzmiące p y tan ie. – Tak b ęd zie ch y b a n ajlep iej – o d p o wied ziała wy mijająco . – Przep ras zam, d la k o g o ? – p ry ch n ęła z n iezad o wo len iem J u s ty n a. – Dla ws zy s tk ich – o d p o wied ziała en ig maty czn ie. – Ale to n ie jes t Krzy ch u ? – s io s tra zap y tała d o ś ć g łu p k o wato . – Zwario wałaś ! – p o d n io s ła g ło s . – No wies z… Ró żn e rzeczy ju ż wid ziałam, i to w n ajlep s zy ch ro d zin ach – min a J u s ty n y b y ła b ard zo p o ważn a. – Nas za ak u rat n ie jes t ch y b a n ajlep s za – p o d s u mo wała b ard zo s u ro wo . – Wid ziałam g o rs ze – J u s ty n a b ro n iła ro d zin n eg o s tad a. – Przecież żartu ję – o d wró ciła k o ta o g o n em, n ie ch cąc zab rn ąć w ciemn ą u liczk ę, p o n ieważ teg o b ała s ię o d zaws ze. – Ale s ię cieb ie cio tk a i mama u czep iły , i to p rzeze mn ie… Wies z, o d k ąd tu n ie mies zk am, s traciłam czu jn o ś ć i wy d aje mi s ię, że mo g ę mó wić, co ch cę – J u s ty n a u s p rawied liwiała s ię, i to b ard zo s en s o wn ie. – Wy lu zu j! – o d razu wy b aczy ła s io s trze b rak czu jn o ś ci. – To żad n a n o wo ś ć – s twierd ziła całk iem s p o k o jn ie. By ła p rzy zwy czajo n a d o teg o , że s ama zwy k le n ie wy p o wiad a s ię n a tematy , k tó re jej n ie d o ty czą, ale ws zy s cy in n i w tej ro d zin ie n a jej temat mo g ą wy p o wiad ać s ię d o wo li.
Takie życie… – p o my ś lała, b ez tru d u ak cep tu jąc rzeczy wis to ś ć. Ten b rak b u n tu wy n ik ał z rezy g n acji. – To s u p er, że tak d o teg o p o d ch o d zis z – J u s ty n a wy raźn ie o d etch n ęła. – Ciek awe d la k o g o – s k wito wała n ie jak zwy k le p o cich u w my ś lach , ty lk o n a g ło s d o J u s ty n y . – Daj s p o k ó j. Wy trzy maj jes zcze tro ch ę. Sk o ro k o g o ś p o zn ałaś , to mo że ak u rat o k aże s ię ty m właś ciwy m, wy jd zies z za mąż, wy p ro wad zis z s ię i b ęd zies z to ws zy s tk o ws p o min ać z u ś miech em n a u s tach jak … – J u s ty n ie n ajwid o czn iej zab rak ło s ło wa, b o zamilk ła n a ch wilę – … jak jak iś fo lk lo r. – Nie jes tem teg o tak a p ewn a – p o d ała w wątp liwo ś ć p rzewid y wan ia s io s try . – M ęża czy fo lk lo ru ? – d o p y ty wała J u s ty n a. – Teraz s ą tak ie czas y , że czło wiek n ie mo że b y ć n iczeg o p ewn y – s tarała s ię zig n o ro wać p y tan ie s io s try . – Bo że, co z to b ą? M ó wis z jak s tara b ab a! – s k rzy wiła s ię J u s ty n a. M in a s io s try n awet jej n ie zd ziwiła. – Z k im p rzes tajes z, tak i s ię s tajes z – p o d p arła s ię o d p o wied n im p o wied zen iem. – I tu mas z tro ch ę racji – p rzy zn ała J u s ty n a. – J u lk a! Cias to ! – mama n ie p ro s iła, mama k rzy czała. – Tro ch ę? – s p o jrzała n a s io s trę wy mo wn ie, p o n ieważ miała d o wó d n a to , że racji to o n a wcale n ie miała tro ch ę, ty lk o cały o g ro m. W związk u z ty m, że b y ła p o s łu s zn a, ch wy ciła talerz z k awałk ami cias ta i min ęła s io s trę o p ierającą s ię o framu g ę k u ch en n y ch d rzwi, k tó ry ch o d lat w k u ch n i n ie b y ło . – A za p rzep o wied n ię d zięk u ję – s zep n ęła w p o ś p iech u . Całkiem fajna – d o d ała w d u ch u , cies ząc s ię, że p rzy jd zie tak i czas , iż n ie b ęd zie mu s iała wciąż s tać n a b aczn o ś ć i reag o wać n a k rzy k i, ro zk azy , n ak azy . Zaczęła wierzy ć, że n ad ejd zie czas wo ln o ś ci i n iezależn o ś ci, ale p ó k i co … – Pro s zę b ard zo – p o s tawiła talerz z cias tem n a s to le, a mama, n ie p y tając, k to ma o ch o tę n a k o lejn y k awałek , ro zd y s p o n o wała d ro żd żo wy p lacek międ zy ws zy s tk ich . Jak mus, to mus… – p o my ś lała, zerk ając n a talerzy k i p o zwalając my ś lo m p ły n ąć s wo b o d n ie. – W tym domu nawet jeść trzeba wtedy, kiedy każą. Jednak taki pewnie jest dużo lepszy od tego, gdzie nie wtrącają się do niczego, bo wszystko mają gdzieś… I nie potrafią upiec takiego ciasta…
J
ak zwy k le p rzed wejś ciem n a o d d ział czu ła ek s cy tację i lek k ie zd en erwo wan ie. J u ż jak iś czas temu p rzes zed ł jej p rzemo żn y s tres , k tó ry d o p ad ał ją, g d y p o czu ła
ch arak tery s ty czn ą atmo s ferę s zp itala. Dziś ten s trach wró cił. Cała p raca n ad s o b ą n a n ic. Ws zy s tk o p rzez Ko ch an o ws k ieg o . W d o d atk u , jak b y teg o b y ło mało , Neli miało d ziś n ie b y ć. Leżała u ziemio n a w łó żk u , n a n ies zczęś cie n ie z Xawery m, ty lk o z zap alen iem u ch a o p o rn y m n a an ty b io ty k , k tó ry zaap lik o wał p rzy jació łce lek arz. Win ę za s tan Neli p o n o s ił p o czątek k wietn ia, p rzep latający zimę i lato . Cztery d n i ciep łe, p o czy m jed en zimo wy , p rawie mro źn y , wy s tarczy ły , b y p o twierd zić p o wied zen ie, że p o g o d a jes t zaws ze d o b ra, ty lk o u b ió r b y wa n ieo d p o wied n i. Właś n ie tak b y ło z Nelą. Gd y zap y tała p rzy jació łk ę, g d zie s ię tak załatwiła, o d p o wied ziała: „Po p ro s tu za b ard zo s ię wy letn iłam”. W związk u z ty m wes zła d ziś n a o d d ział s ama. Drzwi g ab in etu o rd y n ato ra b y ły zamk n ięte. J ak zwy k le. M ijając je, zwo ln iła k ro k u . To zn aczy my ś lała, że zwo ln iła k ro k u , a w is to cie p o p ro s tu p rzy s tan ęła. – Ord y n ato ra n ie ma – u s ły s zała o d razu o d p rzech o d zącej o b o k s alo wej. – J es t n a to mo g rafii – u zu p ełn iła in fo rmację u ś miech n ięta p ielęg n iark a, zd ążająca w p rzeciwn y m k ieru n k u . A co to mnie obchodzi? – p o my ś lała ze zło ś cią. Zło ś ciła s ię n ie ty lk o n a s ieb ie. Czy naprawdę nie można przystanąć na szpitalnym korytarzu, nie budząc żadnych podejrzeń?! By ło z n ią co raz g o rzej. Po ms to wała n a Bo g u d u ch a win n e k o b iety , ch o ciaż p ewn ie ch ciały d o b rze, a o n a n awet im n ie p o d zięk o wała, co g o rs za, n ie p rzy witała s ię z n imi ch o ćb y u ś miech em. Ob ie zn ała z wid zen ia i d o s k o n ale wied ziała, że żad n a z n ich n ie zas łu g u je n a tak ie trak to wan ie. Po my ś lała, że n ajlep iej zro b i, jeś li s zy b k o u d a s ię d o d zieci i wś ró d n ich o d zy s k a wzg lęd n ą ró wn o wag ę. Dzień jed n ak b y ł d la n iej n iełas k awy . W s ali zab aw d zieci tło czy ły s ię wo k ó ł Aś k i i jej k o leżan k i. Nic d ziwn eg o , p o n ieważ malo wan ie s ty ro p ian o wy ch jajek to b ard zo atrak cy jn e zajęcie, w d o d atk u zd arza s ię ty lk o raz w ro k u . Właś n ie zaczy n ał s ię Wielk i Ty d zień , a wraz z n im s zaleń s two to warzy s zące zaws ze ś wiąteczn ej atmo s ferze n iezależn ie o d teg o , czy ch o d ziło o ś więta Bo żeg o Naro d zen ia p o d czas mro zu , czy Wielk iejn o cy wś ró d p ierws zy ch o zn ak wio s n y . Po s tan o wiła n ie wch o d zić w p arad ę d ziewczy n o m b awiący m s ię z d ziećmi. Przes zła s ię p o o d d ziale, zag ląd ając to tu , to tam. Na razie n ie b y ła p o trzeb n a, p o n ieważ mali p acjen ci, k tó rzy n ie mo g li u czes tn iczy ć
w zab awie, p rzeb y wali w to warzy s twie ro d zicó w. Po czu ła s ię zb ęd n a. Nawet tro ch ę zag u b io n a. Ty m razem d rzwi g ab in etu min ęła s zy b ciej n iż in n e. M iała p o d ły n as tró j, a s p o tk an ie z Ko ch an o ws k im mo g ło g o ty lk o p o g o rs zy ć. Po s tan o wiła, że p rzeczek a ten k iep s k i mo men t. M o g ła to zro b ić p rzy s zatn iarce n a d o le, ale n ie miała d ziś n as tro ju n a wy s łu ch iwan ie jej h is to rii ro d zin n y ch . Nie b y ły wcale n u d n e. Nig d y . Dzis iaj jed n ak ch ciała p rzy s iąś ć g d zieś w cis zy , p o p ro s tu p o s ied zieć w milczen iu i n ie mu s ieć n ik o g o s łu ch ać. Tak rzad k o zd arzała jej s ię s amo tn o ś ć. M o że in aczej, s amo tn a czu ła s ię częs to , ale rzad k o zd arzało jej s ię o d o s o b n ien ie. W d o mu p rawie n ig d y . Na u czeln i też n ie. Sk iero wała zatem s we k ro k i w g łąb s zp italn eg o k o ry tarza. Tak n ap rawd ę n o g i s ame p o n io s ły ją k u d rzwio m, za k tó ry mi b y ły s ch o d y . Dziś tak s amo jak wted y ru s zy ła n ie w g ó rę, ale w d ó ł. Ale ju ż p o p o k o n an iu d wó ch s to p n i s tch ó rzy ła. Nie miała s iły n a to , b y zn aleźć s ię w tamty m miejs cu . Nie miała o d wag i, b y zb liży ć s ię d o tamteg o p arap etu , a co d o p iero n a n im u s iąś ć. Przed ch wilą p rag n ęła s amo tn o ś ci, a teraz p atrzy ła n a p u s tk ę p rzy o k n ie i n ie mo g ła s ię p rzełamać. Za s zy b ą w o k ien n ej ramie ry s o wał s ię n iewy raźn ie k rajo b raz, b o p rzes łan iał g o rzęs is ty d es zcz, n a k tó ry zb ierało s ię ju ż o d s ameg o ran a. Wted y p o my ś lała, że ak u rat w ty m miejs cu n ie ch ce b y ć s amo tn a. M y ś l ta zatrzy mała ją n a s ch o d ach . Us iad ła więc. Zerk n ęła n a zeg arek w k o mó rce i d ała s o b ie d wa k wad ran s e n a to , b y p o s ied zieć tu p rzed wieczo rn y m czy tan iem b ajek . Gd y b y o k azało s ię to d ziś n iek o n ieczn e, p o p ro s tu wy jd zie ze s zp itala. Tak a s y tu acja w jej wo lo n tariack iej p o s łu d ze zd arzy łab y s ię p o raz p ierws zy . Żało wała, że wb rew p o ran n y m n amo wo m mamy n ie wzięła p aras o la. Gd y b y g o miała, z p ewn o ś cią p rzes złab y s ię k ilk a p rzy s tan k ó w tramwajo wy ch w s tro n ę d o mu . Lu b iła d es zcz za to , że o b my wał ś wiat. Oczy s zczał atmo s ferę. Wilg o tn e p o wietrze, k tó re mu to warzy s zy ło , s p rawiało , że ilek ro ć ty lk o mo g ła s p acero wać w d es zczu , zaws ze to ro b iła. Wy d awało jej s ię, że o d d ech , k tó reg o w in n y ch waru n k ach n ie zau ważała, w d es zczu s p rawiał jej wielk ą p rzy jemn o ś ć. Po czu ła s ię zmęczo n a d n iem, k tó ry n ieb awem miał d o b iec k o ń ca. By ł n ijak i. Pewn ie d lateg o , że p o zb awio n a to warzy s twa Neli czu ła s ię n ijak o . Nawet d o b rze s ię zło ży ło , że „b u rd elarze” w ty m ty g o d n iu o d wo łali s p rzątan ie, p o n ieważ z p o wo d u zb liżający ch s ię Świąt Wielk an o cn y ch zafu n d o wali s o b ie wy cieczk ę n a – n o men o men – Wy s p y Wielk an o cn e. Niektórzy to mają fantazję – p o my ś lała z cy n izmem, czu jąc zazd ro ś ć, k tó rej ws ty d ziła s ię s ama p rzed s o b ą. J ed n ak b rak p iątk o weg o s p rzątan ia, ch o ć jeg o b o les n y m s k u tk iem b y ło wy raźn e zu b o żen ie p o rtfela, i tak ją w s u mie cies zy ł. Po p ierws ze, n ie
mu s iała mo co wać s ię z Nelą o to , b y ju ż k o ło ś ro d y , k o rzy s tając z d n i rek to rs k ich , s p o k o jn ie wy jech ała d o d o mu , ab y p o d tro s k liwy m o k iem b lis k ich , zwłas zcza mamy , wy leczy ć d o k o ń ca b o lące u ch o . Po d ru g ie, n ie mu s iała wy s łu ch iwać k azań mamy an i cio tk i Klary . Cio tk a p o s tan o wiła b o wiem, o zg ro zo , ju ż o d p iątk u p o mag ać mamie w p rzy g o to wan iach d o ś wiąt. Kazan ia wielk o ty g o d n io we mamy o raz cio tk i Klary zaws ze b y ły d o s ieb ie p o d o b n e. Ich mo ty wem p rzewo d n im b y ło s twierd zen ie: „J ezu s w g ro b ie leży , a ty , J u lk a, latas z z o d k u rzaczem p o cu d zej ch ału p ie, tak jak p rzez res ztę ro k u . Żad n eg o p o s zan o wan ia d la ś więto ś ci!”. Zaró wn o mama, jak i cio tk a jak zwy k le b y ły w b łęd zie, z k tó reg o n ie ch ciało jej s ię ich wy p ro wad zać. Zaws ze miała w s o b ie mn ó s two s zacu n k u d o ś więto ś ci, ch o ciaż b y ło to tru d n e, p o n ieważ d u ża częś ć ro d zin y o d lat ro b iła ws zy s tk o , b y tę ś więto ś ć jej zo h y d zić. Na s zczęś cie miała s wó j ro zu m i co raz częś ciej wy rażała włas n e zd an ie. Tak jej s ię p rzy n ajmn iej wy d awało . J ej ś wiąteczn e d y wag acje p rzerwał o d g ło s k ro k ó w n a s ch o d ach , k ro k ó w p o wo ln y ch , ale zd ecy d o wan y ch . Nies p ies zn y ch , ale en erg iczn y ch . Po czu ła zd en erwo wan ie. M iała złe p rzeczu cia. W n iewy raźn y m ś wietle w o k n ie p o n iżej ry s o wała s ię męs k a s y lwetk a. M ężczy zn a p rzerwał węd ró wk ę i zatrzy mał s ię. Od wró cił s ię p rzo d em d o o k n a. Patrzy ł p rzed s ieb ie. Nie wid ziała twarzy , ale jej s erce s ię n ie my liło . Sy lwetk a i u b ió r n ie p o zo s tawiały wątp liwo ś ci. O p arap et, k tó ry d ziś p o s tan o wiła o min ąć, o p ierał s ię o n . Wp atry wał s ię w u lewę, b ęd ącą ju ż teraz w s wo im ży wio le. Zap o mn iał s ię w ty m s p o jrzen iu . Patrzy ł g d zieś w d al. On a też zamarła, n ie wied ząc, co ro b ić. Najlep iej b y ło b y , g d y b y s ię b ezs zeles tn ie u lo tn iła. Nie p o trafiła tak . Zatem wp atry wała s ię w jeg o wy p ro s to wan e p lecy , n arażając s ię n a to , że ich właś ciciel p o czu je s ię o b s erwo wan y i o d wró ci s ię w jej k ieru n k u , b y p o twierd zić s we p rzeczu cia. Ale p ó k i co o n n ie wy k o n y wał żad n y ch ru ch ó w. Ch y b a my ś lał in ten s y wn ie. Czas mijał, a o n a n ie miała p o my s łu , jak wy jś ć z s y tu acji, w k tó rej s ię zn alazła. Co robić? Siedzieć tu? Uciekać? – p y tała s ię w my ś lach , ale żad n e s en s o wn e ro związan ie n ie p rzy ch o d ziło jej d o g ło wy . Nag le czas s ię s k o ń czy ł. Ko ch an o ws k i zro b ił k ro k w b o k . Od wró cił s ię. Op arł s ię o ś cian ę międ zy d wo ma o k n ami i s p o jrzał n a n ią jak b y n ig d y n ic. Ch y b a n awet n ie zd ziwiła g o jej o b ecn o ś ć. Zu p ełn ie jak b y d ru g i s ch o d ek o d g ó ry b y ł jej s tałą miejs có wk ą. Patrzy ł, jak b aran iała, u s iłu jąc u k ry ć p rzed n im s wo je zd en erwo wan ie. A o n n ic. Po p ro s tu p atrzy ł. Wp ro s t n a n ią. Wid ziała jeg o twarz b ez wy razu , ale b ard zo s k u p io n ą, d ziś ch y b a b ard ziej n iż zwy k le. Zap rag n ęła s ię o d ezwać.
– Do b ry wieczó r – wy ręczy ł ją. – Do b ry wieczó r – o d p o wied ziała, ale u ś miech n ąć s ię n ie d ała rad y . – Zły d zień ? – zap y tał o d razu . – Raczej n ijak i – p o d s u mo wała b ezn amiętn ie s wo je wcześ n iejs ze p rzemy ś len ia. – To jes t p an i w d u żo lep s zej s y tu acji n iż ja. – M iał p an zły d zień ? – zap y tała. Nie p o s iad ała s ię z rad o ś ci. Oczy wiś cie n ie d lateg o , że o n miał zły d zień , ty lk o d lateg o , że ro zmawiali ze s o b ą. Tak p o p ro s tu . J ak małżeń s two o p o wiad ające s o b ie n a k o n iec d n ia wrażen ia. – Ko s zmarn y – o d p o wied ział b ez o g ró d ek . M iała o ch o tę g o p o cies zy ć. Ch ciała ws tać, p o d ejś ć d o n ieg o i p rzy tu lić g o mo cn o , mo cn iej, n ajmo cn iej. Przy tu lić g o tak , że ju ż b ard ziej s ię n ie d a. –
To mo g rafia?
–
zap y tała,
d o my ś lając
s ię
p o wo d u
teg o
k o s zmarn eg o
s amo p o czu cia. – Trzy to mo g rafie – o d p o wied ział tak im to n em, że ciężar min io n eg o d n ia p o więk s zy ł s ię co n ajmn iej trzy k ro tn ie. Wp atry wała s ię w n ieg o . W jeg o o czy u n ies io n e n iezn aczn ie k u n iej. Nie wied ziała, co p o wied zieć, o co zap y tać w tej s y tu acji. – Ws zy s tk ie b ezn ad ziejn e – k o lejn y raz p o d czas tej ro zmo wy ją wy ręczy ł, ty m razem w zad awan iu p y tań . Wy ręczy ł, ale i p o zb awił złu d zeń . – Po d ziwiam p an a za to , że ma p an s iłę p rzy ch o d zić tu p rawie co d zien n ie – p o wied ziała, co czu je, mając wrażen ie, że tak jes t p o p ro s tu n ajlep iej. Zwłas zcza że o n b y ł mężczy zn ą, k tó remu ch ciała mó wić, co czu je. – Częs to n ie mam s iły , b y s tąd wy jś ć – też b y ł s zczery . Wied ziała o ty m. Czu ła też, że p rzy zn ał jej s ię właś n ie d o s wej n iemo cy , k tó rą czu ł p ewn ie n ie ty lk o d zis iaj. Patrzy ła mu p ro s to w o czy i zn ó w miała o ch o tę g o p rzy tu lić, p o cało wać w p o liczek i zro b ić co ś jes zcze, co k o lwiek , b y d o d ać mu o tu ch y . – Na d ziś to ju ż k o n iec? – zap y tała. Zas u g ero wała s ię ty m, że miał k o s zmarn y d zień , a s k o ro tak , to mo że właś n ie ch ce w k o ń cu wy jś ć ze s zp itala. – Tak – o d p o wied ział i p o ch wili d o d ał cis zej, jak b y ty lk o d o s ieb ie – n a s zczęś cie. Po s tał jes zcze ch wilę i ru s zy ł p rzed s ieb ie. Po my ś lała, że jeś li min ie ją n a ty ch s ch o d ach , jeś li zo s tawi ją tu s amą, to s erce jej p ęk n ie. Ale co miała ro b ić, s k o ro
właś n ie ją mijał? Wid ziała jeg o zams zo we b u ty . Gran ato we, d o s k o n ale p as u jące o d cien iem d o k o lo ru k amizelk i. – A p an i n a d ziś s k o ń czy ła? – zap y tał, o d wracając s ię w jej k ieru n k u i ch wy tając za k lamk ę. Od wró ciła g ło wę. By zajrzeć mu w o czy , mu s iała p o d n ieś ć wzro k . – Najp rawd o p o d o b n iej – o d p arła n iep ewn y m to n em, g d y ż n ie wied ziała, co p o d jej n ieo b ecn o ś ć d ziało s ię n a o d d ziale. – To mo że n ap iłab y s ię p an i ze mn ą czeg o ś ? Tu n ied alek o w Kalo rii. Wy mien ił n azwę k awiarn i, k tó rą zaws ze z Nelą o mijały s zero k im łu k iem z p o wo d u zamo żn o ś ci k lien teli o raz n iezamo żn o ś ci włas n eg o p o rtfela. W k o ń cu miały o g ran iczo n y b u d żet, k tó ry p rzezn aczały mies ięczn ie n a p rzy jemn o ś ci. Kalo ria u ch o d ziła za b ard zo lu k s u s o we miejs ce ty lk o d la wy b rań có w lo s u , p rzy n ajmn iej w ich mn ieman iu . Gd y b y n ie u s ły s zała n azwy tak wy raźn ie, p o my ś lałab y , że s ię p rzes ły s zała. J ed n ak wcale s ię n ie p rzes ły s zała. Ko ch an o ws k i p atrzy ł n a n ią zmęczo n y m k o s zmarn y m d n iem wzro k iem. Czek ał, a o n a milczała, n ie mo g ąc u wierzy ć w to , że jes zcze p rzed ch wilą n azwała k o ń czący s ię d zień n ijak im. – M o że u d a s ię ch o ciaż tro ch ę u rato wać ten d zień … – zas u g ero wał o b iecu jąco , zu p ełn ie n ie zd ając s o b ie s p rawy , że p o s złab y z n im ws zęd zie, a n ajch ętn iej tam, g d zie n ik t in n y p o za n imi n ie miałb y ws tęp u . – M o że… – o d p o wied ziała n ie o d razu i n iejed n o zn aczn ie, ch o ciaż ju ż p rzeb ierała n o g ami. W wy o b raźn i s ied ziała n ap rzeciwk o n ieg o p rzy ro man ty czn y m s to lik u z b iałeg o p o s tarzan eg o d rewn a, czek ając, b y d o tk n ął jej leżącej o b o k filiżan k i d ło n i. – Czy li jed n ak d zień n ie s k o ń czy s ię miły m ak cen tem – zrezy g n o wał z wizy ty w Kalo rii n ies p o d ziewan ie s zy b k o . – M o że to d o b ry p o my s ł… – zawalczy ła o marzen ie. – Czas ami tak ie miewam – ewid en tn ie s ię wy s ilił, b y n ad ać s wej wy p o wied zi lżejs zy n iż d o tej p o ry to n . – Do b rze – zg o d ziła s ię, p o n ieważ n ie lu b iła w ży ciu lawiro wać an i w s p rawach p o ważn y ch , an i w b łah o s tk ach . – To u mó wmy s ię za d wad zieś cia min u t. Tam g d zie o s tatn io . Z wrażen ia n ie mo g ła ws tać. Najp ierw p o p atrzy ła p rzed s ieb ie. Pó źn iej zn ó w zerk n ęła w jeg o k ieru n k u . By ła ro zan ielo n a fak tem, że jeg o s ło wa: „tam g d zie o s tatn io ”, zab rzmiały b ard zo p o ważn ie. J ak b y u mó wili s ię n a ran d k ę.
– Przed izb ą p rzy jęć – wy jaś n ił. Nic d ziwn eg o , że to zro b ił, b o p ewn ie miała id io ty czn ą min ę. Bo s k i facet zap ras zał ją n a… Nie wiad o mo n a co , a o n a zamias t zach o wać s ię o d p o wied n io , ro b iła z s ieb ie n ieu miejącą s ię zach o wać id io tk ę. – Tak , tak … – wy s k o czy ła w g ó rę, jak b y d o tej p o ry s ied ziała zamk n ięta w p u d ełk u , n iczy m p ajacy k n a s p ręży n ie. Jestem zidiociałą kretynką! – p o d s u mo wała w my ś lach s we zach o wan ie. – W tak im razie d o zo b aczen ia – Ko ch an o ws k i o two rzy ł p rzed n ią d rzwi i jak n a d żen telmen a p rzy s tało , p u ś cił ją p rzo d em. Puścił mnie przodem, dobrze, że nie kantem – p rzy s zło jej d o g ło wy , p o n ieważ zas tan awiała s ię, czy to jes t ty p , k tó ry u mie p u s zczać k an tem. Nie wy g ląd ał n a tak ieg o . Wy g ląd ał n a d o b reg o , p o rząd n eg o … M o g łab y g o tak k o mp lemen to wać jes zcze d łu g o . Two rzy ła jed n o cześ n ie n a s wó j u ży tek o b raz faceta d o s k o n ałeg o . Przecież tak ieg o s zu k ała, n ie ró żn iąc s ię w ty ch p o s zu k iwan iach o d in n y ch k o b iet. Nies tety d o ty ch czas rzeczy wis to ś ć n ie p o zwalała jej n a to , b y zn aleźć w n im ch o ciaż częś ć cech , k tó ry mi g o o b d arzy ła w s wy ch wy o b rażen iach . Prawd a jes t tak a, że n ie zn ała g o p rawie wcale. Wied ziała, że n a p ewn o b y ł zamk n ięty w s o b ie, mało mó wn y , n ied o s tęp n y i… s zed ł teraz za n ią. M iała n ad zieję, że b y ł ty p o wy m facetem i n ie zau ważał zu p ełn ie teg o , w co b y ła u b ran a. Nie o cen iał jej wy g ląd u , b o jej u b ran ie, czy li s p ran e d żin s y i n ajzwy k lejs zy n a ś wiecie b łęk itn y s weter, n ie mo g ło s p rawić, b y zach wy cił s ię jej eleg an cją, wy czu ciem s mak u czy k o b ieco ś cią. Szła p rzed s ieb ie, o b iecu jąc s o b ie, że ju ż o d ju tra zaczn ie zwracać więk s zą u wag ę n a to , jak wy g ląd a, w co s ię u b iera, o d ju tra w o g ó le s ię o g arn ie. M o że n awet, s to s u jąc s ię d o ws k azó wek mamy , zaczn ie s ię malo wać. Po p ro s tu mu s iała co ś zro b ić, b o n ie d o ś ć, że b y ła o d n ieg o s p o ro mło d s za, to jes zcze wy g ląd ała jak mało lata… – Co ś d zis iaj wy ch o d zi p an i ch y b a wcześ n iej n iż zwy k le – s twierd ziła zd ziwio n y m g ło s em s zatn iark a s zy k u jąca s ię właś n ie d o o p u s zczen ia miejs ca p racy . – M o że tro ch ę – o d p o wied ziała, z tru d em p an u jąc n ad p o ru s zen iem i zd ając s o b ie s p rawę, że p rzez s we zamy ś len ie n ie zau waży ła, k ied y zg u b iła za s o b ą Ko ch an o ws k ieg o . Szatn iark a p o d ała jej rzeczy , k tó ry ch n ie zd ąży ła jes zcze wcis n ąć p o d lad ę. On a u b ierała s ię s zy b k o , n ie zważając n a fak t, że g o to wa d o wy jś cia p an i Gien ia czek a n a n ią. Szp ital o p u ś ciły razem. – Id zie p an i n a p rzy s tan ek tramwajo wy ? – zap y tała p an i Gien ia, o twierając o g ro mn y p aras o l, p o d k tó ry m o p ró cz n ich zmieś ciły b y s ię jes zcze co n ajmn iej d wie
osoby. – Nie – zap rzeczy ła s zy b k o . M iała p ewn o ś ć, że lep iej b ęd zie, jeś li zmo k n ie, a raczej p rzemo k n ie d o s u ch ej n itk i, an iżeli p o wie p an i Gien i, d o k ąd zmierza, g d y ż p an i Gien ia z b rak u in n y ch zajęć zwy k ła ś led zić n ie ty lk o ży cie całej s wo jej b ard zo liczn ej ro d zin y , ale tak że ży cie, zwłas zcza to warzy s k ie, s zp italn eg o p ers o n elu , i to n ie ty lk o lek arzy . A s k o ro wied ziała i wid ziała ws zy s tk o , to fak t, że mło d a wo lo n tariu s zk a w tak rzęs is tą u lewę ws iad a d o s amo ch o d u o rd y n ato ra o n k o lo g ii, mó g ł o k azać s ię n ajg o ręts zy m n ews em n ajb liżs zy ch d n i, a n awet ty g o d n i. Dlateg o mu s iała temu zap o b iec. – Ale jak to ? Pan i Gien ia zamias t iś ć p rzed s ieb ie, s tała w miejs cu . Trwała n a p o s teru n k u , jak b y n ie ch cąc p rzeg ap ić jak iejś p ik an tn ej g ratk i. – M u s zę jes zcze co ś załatwić w izb ie p rzy jęć – p o wied ziała p rawie p rawd ę, p rzek lin ając w d u ch u n ie u lewn y d es zcz, ty lk o o p ies zało ś ć s zatn iark i. No idź już! Proszę cię! – wy s y łała w my ś lach b łag aln e k o mu n ik aty w o b awie, że o n , n ie zas taws zy jej „tam g d zie o s tatn io ”, d o jd zie d o wn io s k u , że s ię ro zmy ś liła. – To ch o d ź, d ziewczy n o , to cię tam s zy b k o p o d p ro wad zę, p rzecież zan im d o jd zies z n a izb ę b ez p aras o la, to s ię u to p is z. – Ależ n ie! – zap ro tes to wała g ło ś n o . Gło s miała miły , ale d o g ło wy p rzy s zły jej s ło wa tak n iemiłe, że aż b ała s ię my ś leć. – Dam s o b ie rad ę, n ap rawd ę – ty m razem zd ecy d o wała s ię n a to n , k tó reg o n ie lu b iła u ży wać, zwłas zcza wo b ec o s ó b s tars zy ch . Pan i Gien ia p atrzy ła n a n ią i zamias t iś ć w s wo ją s tro n ę, u ś miech n ęła s ię. A o n a p rzeraziła s ię, p o n ieważ o p ró cz teg o u ś miech u k ątem o k a wid ziała, że jeg o s amo ch ó d p o d jeżd ża p o wo li w ich k ieru n k u , p o czy m p ark u je n a b iałej k o p ercie p rzezn aczo n ej d la tran s p o rtu med y czn eg o . – O, i p an o rd y n ato r s ię n ap ato czy ł – p o d s u mo wała p an i Gien ia, k tó ra jak s ię właś n ie o k azy wało , o p ró cz s p raw o s o b is ty ch p ers o n elu zn ała ró wn ież mark i s amo ch o d ó w, k tó ry mi jeźd ził. – Ten to ma zd ro wie! Zamias t wracać o tej p o rze d o d o mu , to … O p ro s zę… Drzwi s amo ch o d u o two rzy ły s ię i… Proszę… – zak lin ała g o w my ś lach , żeb y ws iad ł z p o wro tem, a p an ią Gien ię, żeb y ju ż s o b ie p o s zła i n ie u tru d n iała i tak s k o mp lik o wan ej s y tu acji. – Do b ry wieczó r p an io m – p o wied ział o rd y n ato r. J ak b y wied ząc, co mo że s ię wy d arzy ć, jeś li zg arn ie ją teraz d o s wo jeg o
s amo ch o d u , min ął je. Do tk n ął k lamk i u d rzwi s zp itala i p o p atrzy ł n a n ią wiele mó wiący m s p o jrzen iem, p rzek azu jąc jej ty lk o jed n o s ło wo : „s p o k o jn ie”. Tak , to ch y b a b y ło to . – Pas k u d n a p o g o d a – s twierd ził, wch o d ząc d o ś ro d k a. – Właś n ie, właś n ie, p an ie o rd y n ato rze, mó wię d ziewczy n ie, że ją p o d p ro wad zę d o izb y p rzy jęć, b o ma tam co ś d o załatwien ia, a p rzecież d o s u ch ej n itk i b ez p aras o la p rzemo k n ie, i n o rmaln ie mó wię jak d ziad d o o b razu , a o b raz d o mn ie an i razu . – M ło d o ś ć ma s wo je p rawa – s k wito wał n a p o czek an iu , p o czy m rzu ciws zy jej u k rad k o we s p o jrzen ie, p o żeg n ał s ię cich y m „d o b ran o c p an io m” i zn ik n ął za d rzwiami s zp itala. Nie! – zap ro tes to wała w my ś lach . Zro b iła k ro k d o p rzo d u , b y wy jś ć s p o d p aras o la i p o d n ieś ć zro zp aczo n y wzro k k u n ieb u . By w k o ń cu p o czu ć n a twarzy , że o d d o b ry ch k ilk u n as tu min u t s to i n a u lewn y m d es zczu , k tó ry w ś wietle zap alo n y ch latarn i wy g ląd a b ard zo ro man ty czn ie. – Ch o d ź, d zieck o , ch o d ź. Co ty wy rab ias z? Kto to wid ział, tak mo k n ąć s p ecjaln ie. Niech s tracę, ale p o d p ro wad zę cię n a tę izb ę – p an i Gien ia b y ła n ieu g iętą s amary tan k ą i d lateg o wieczó r wcale n ie miał zak o ń czy ć s ię ro man ty czn ie. – Zmien iłam p lan y , p an i Gien iu – p aln ęła n a o d czep n eg o , s tarając s ię n ie b y ć n ieg rzeczn a. – Pó jd ę n a au to b u s . M u s iała u wo ln ić s ię o d p an i Gien i. Zres ztą i tak n ie miała iś ć s ama. Kro k w k ro k za n ią s zed ł jej p ech . Sp ecjaln ie wy b rała au to b u s , k tó reg o p rzy s tan ek b y ł d alej i w d o d atk u zn ajd o wał s ię w p rzeciwn y m k ieru n k u n iż tramwajo wy . Ch ciała s ię ro zmó wić ze s wy m p ech em. M u s iała to zro b ić b ez ś wiad k ó w, p o n ieważ miała o ch o tę p o d czas tej ro zmo wy n ie s zczęd zić wu lg ary zmó w. Tak i miała n as tró j. Ch ciało jej s ię wy ć. Omin ęła o n iemiałą p an ią Gien ię i id ąc w ś lad za o rd y n ato rem, rzu ciła jej s zy b k ie, ale n iezb y t g ło ś n e: „d o b ran o c, p an i Gien iu ”. Po tem n ic n ie ro b iąc s o b ie z lejąceg o d es zczu an i z teg o , że p an i Gien ia miała jes zcze co ś d o p o wied zen ia, ru s zy ła p rzed s ieb ie. Walczy ła ze s o b ą o to , b y wy ć ty lk o w d u s zy , a n ie w g ło s . Płak ać mo g ła d o wo li i o czy wiś cie ju ż to ro b iła. J ed n ak tak i b y le jak i u p u s t emo cji w s y tu acji, w k tó rej s ię zn alazła, b y ł n iewy s tarczający . Kap tu r k u rtk i, k tó rą miała n a s o b ie, jak b y ws zy s tk ieg o b y ło mało , jak n a zło ś ć co ch wilę s p ad ał jej z g ło wy . Do s zła więc d o wn io s k u , że n ie b ęd zie g o wciąż p o p rawiać, b o wo d a wlewa jej s ię d o ręk awa, a wło s y i tak zd ąży ły ju ż zmo k n ąć. Wy g ląd ała jak zmo k ła k u ra o p łak u jąca s wó j p rzech lap an y lo s . Nie b ez p o wo d u zaczęła k ich ać. Raz, d ru g i, n a trzeci mu s iała jes zcze tro ch ę p o czek ać. Ty mczas em ro b iła ws zy s tk o , b y n ie d o p u s zczać d o s ieb ie
w my ś lach ws zy s tk ich k o men tarzy mamy , k tó ry ch miała jes zcze d ziś wy s łu ch ać w p o k o rn y m milczen iu . Ale teraz b y ło jej ws zy s tk o jed n o . Nie p rzerażała jej n awet wizja wy s łu ch iwan ia mamy p rzez całą n o c. A miało być tak pięknie… – p o my ś lała, n ie mając n awet zb y tn ich p reten s ji d o lo s u , b o zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić, że za p ięk n ie b y ć n ie mo że. Zwy k le tak b y wało . Gd y miało ją s p o tk ać co ś p ięk n eg o , to i tak wy ch o d ziło jak zaws ze. Dziś też. Cu d miał s ię n ie wy d arzy ć. Zamiast Kalorii czeka mnie gorąca kąpiel. Dobre i to – p o my ś lała g o rzk o i mias t jak n o rmaln y czło wiek s ch o wać s ię p o d d as zk iem p rzy s tan k u au to b u s o weg o , s tan ęła o b o k , wy b ierając p rzemo k n ięcie d o s u ch ej n itk i. Ch ciała zap ro tes to wać. Po k azy wała właś n ie lo s o wi, że w n o s ie ma jeg o k p in ę. M o k ła, a g d y n ad jeżd żający au to b u s o n u merze o czy wiś cie in n y m n iż ten , n a k tó ry czek ała, o ch lap ał ją s zero k im s tru mien iem k ału ży , b y ła tward a. Nie co fn ęła s ię p rzed falą wo d y . An i o k ro k . Mam to wszystko gdzieś… Mam to wszystko gdzieś… Mam to wszystko… – p o wtarzała w my ś lach s wą mo d litwę k o g o ś , k to p rzy zwy czaił s ię d o n iep o my ś ln o ś ci lo s u . M iała g d zieś to , że mo k ła. M iała g d zieś to , że zn ó w ws zy s tk o s ię n ie u d ało . M iała g d zieś to , co u s ły s zy o d mamy . M iała g d zieś to , że mama jes zcze d łu g o p rzy k ażd ej n ad arzającej s ię o k azji b ęd zie p rzy p o min ać jej ten d zis iejs zy k o s zmar. M iała g d zieś to , że s ied ząca n a p rzy s tan k u p ijaczk a p atrzy ła n a n ią z wy raźn y m ws p ó łczu ciem. M iała g d zieś ws zy s tk o . Po p ro s tu ws zy s tk o . Bez wy jątk u . M iała g d zieś to , że zo s tała tak wy ch o wan a, iż liczą s ię ws zy s cy in n i, ty lk o n ie o n a. M iała g d zieś to , że n ig d y n ie miała k as y n a ciu ch y i wy g ląd ała jak s to n ies zczęś ć. M iała g d zieś to , że d zwo n ił jej telefo n . Dziwiła s ię ty lk o , że jes zcze n ie zamó k ł. M iała g d zieś to , że lało co raz b ard ziej. M iała g d zieś to , że g d zieś n ad n ią o b erwała s ię ch mu ra. M iała g d zieś to , że ch o ciaż n ie o d b ierała teg o ch o lern eg o telefo n u , mama i tak ju ż p ers wad o wała jej w my ś lach , że zamias t włó czy ć s ię p o s zp italach , p o win n a lep iej p o mó c w d o mu . Po win n a o b ierać wło s zczy zn ę i ziemn iak i, ch o d zić d o cio tk i Klary , żeb y p ras o wać, s p rzątać, wy n o s ić ś mieci, ro b ić zak u p y i w k o ń cu zacząć p o mag ać n ap rawd ę, a n ie n a n ib y . M iała d o s y ć s łu ch an ia b zd u rn y ch mąd ro ś ci cio tk i. M iała to ws zy s tk o g d zieś . Ch o ciaż n ie wied ziała, jak to mo żliwe, b o p rzecież o n a, J u lia Ko ls k a, có rk a Helen y i Ro man a, n ie mo g ła mieć ws zy s tk ieg o g d zieś , p o n ieważ mu s iała n awet my ś leć tak , jak jej k azan o . Nie mo g ła my ś leć p o s wo jemu . Przecież to d o p iero b y łab y s amo wo la, id io ty zm, n iewd zięczn o ś ć i b rak s zacu n k u . I tak miała to g d zieś . A, i jes zcze jed n o . Facetó w też miała g d zieś . I to , że żad en n ie b y ł w s tan ie jej p o k o ch ać, to też miała g d zieś . Oraz to , że n ie u d ało jej s ię d o jrzeć n u meru k o lejn eg o o ch lap u jąceg o ją
k ału żą au to b u s u , też miała g d zieś . I to , że jak iś k rety n o ch lap ał ją, p rzejeżd żając o b o k s amo ch o d em, też miała g d zieś . Po p ro s tu ws zy s tk o , ws zy s tk o , ws zy s tk o miała g d zieś . Zajęta s wy mi my ś lami, k tó re zwy k le b y ły waleczn e i rewo lu cy jn e, ale ch y b a jes zcze n ig d y tak jak teraz, p atrzy ła, jak jak iś id io ta, k tó ry o ch lap ał ją jak o o s tatn i, wy s iad a z s amo ch o d u , o b ch o d zi g o , b ro d ząc w k ału ży i ju ż p rzemo k n ięty o twiera p rzed n ią d rzwi. – A jed n ak p an ią zn alazłem – zo b aczy ła p rzed s o b ą mo k rą twarz Ko ch an o ws k ieg o . Kocham życie! – p o my ś lała, u ś miech ając s ię d o s ło ń ca, k tó re właś n ie wzes zło ty lk o d la n iej. Bez s łó w ws iad ła d o s amo ch o d u w p rzemo k ły ch ad id as ach , w k tó ry ch aż ch lu p ało . Wyglądam naprawdę bosko! – zd ąży ła jes zcze p o my ś leć.
N
ie ch ciała my ś leć o ty m, jak wy g ląd a. Tak ie p o s u n ięcie w o b ecn ej s y tu acji b y ło b ard zo n ieb ezp ieczn e. Wied ziała, że jed n o s p o jrzen ie n a s ieb ie mo g ło b y ją
teraz zab ić. A ch ciała ży ć, p o n ieważ o b o k n iej s ied ział Ko ch an o ws k i. W d o d atk u p rzy p ad k o wo mu s n ął jej mo k rą d ło ń s wą też mo k rą, s zu k ającą d rążk a s k rzy n i b ieg ó w. J u ż żało wała, że tak ie d o tk n ięcie mo g ło b y s ię n ie p o wtó rzy ć. M iał s amo ch ó d z au to maty czn ą s k rzy n ią b ieg ó w. Życie jest piękne… – p rzy s zło jej d o g ło wy . Nie zd ąży ła p o my ś leć, jak ie jes zcze p o trafi b y ć ży cie, b o wieczó r, p o d czas k tó reg o to o rd y n ato r o d zy wał s ię p ierws zy , miał mieć s wó j ciąg d als zy . – M iała p an i iś ć d o izb y p rzy jęć – s p o jrzał n a n ią b ez ś lad u wy rzu tu . Nie wied ziała, co p o wied zieć. Pó łu ś miech , k tó ry ju ż wid ziała, o n ieś mielał ją całk o wicie. – Ch y b a zn is zczę p an u tap icerk ę – p aln ęła, o d razu łajając s ię w d u ch u za wy p o wied zian e s ło wa. Jak nie wiesz, co powiedzieć, to siedź cicho! – n ak rzy czała n a s ieb ie, d y s cy p lin u jąc s ię jed n ą z u lu b io n y ch k wes tii s wo jej mamy . Ko ch an o ws k i o d erwał wzro k o d p rzed n iej s zy b y , k tó rej wy cieraczk i n ie n ad ążały z p racą, i p o p atrzy ł n a n ią, a raczej n a s ied zącą o b o k s ieb ie to p ielicę. J ak b y n ie s ły s zał, co p o wied ziała, a raczej p aln ęła b ez s en s u , o d ezwał s ię zn ó w b ard zo s p o k o jn y m i g łęb o k im g ło s em. – Na p rzy s tan k u tramwajo wy m też p an i n ie zn alazłem. Szukał mnie! Panie Boże! On mnie szukał! – rad o ś n ie k rzy k n ęła w my ś lach . – By łam wś ciek ła n a p an ią Gien ię, że ws zy s tk o zep s u ła… – o d p arła i zamias t s k o ń czy ć tak imi s ło wami, jak zap lan o wała, d o d ała as ek u racy jn ie: – Po za ty m w k o ń cu p o g o d ziłam s ię z ty m, że ten d zień jes t jed n ak b ezn ad ziejn y i n a zło ś ć lo s o wi p o s tan o wiłam zmo k n ąć – to mó wiąc, d o tk n ęła k o ń có wek wło s ó w, z k tó ry ch wciąż s p ły wały k ro p elk i d es zczu , ty lk o p o to , b y n aty ch mias t ws iąk ać w k u rtk ę, a zaraz p o tem zmo czy ć n ie ty lk o s weter, ale też b ielizn ę. Tak , p rzemo k ła d o s u ch ej n itk i. – Zaws ze jes t p an i tak a o d ważn a? – zażarto wał i wy tarł d ło ń o n o g awk ę b ard zo d o b rze s k ro jo n y ch d żin s ó w. – J a? Od ważn a? – zap y tała, d ziwiąc s ię, jak to mo żliwe, b y k to ś , jak s ię
d o my ś lała, o p o n ad p rzeciętn ej in telig en cji mó g ł p o my lić jej b ezn ad ziejn ą p o s tawę z o d wag ą. – Ko b iety ch y b a n ie lu b ią d es zczu … No wie p an i… Fry zu ra, mak ijaż… Nie mo g ła u wierzy ć w to , co s ły s zy . Nie mieś ciło s ię w g ło wie, że ro zmo wa, w k tó rej u czes tn iczy , k u jej wielk iej u cies ze zmierza w tak n iefo rmaln y m k ieru n k u . Ko ch an o ws k i ją zas k ak iwał. Po d o b ał jej s ię s p o s ó b , w jak i p ro wad ził ro zmo wę. M u s iała z teg o s k o rzy s tać. Po s tan o wiła więc p rzes tać zach o wy wać s ię b y le jak i o d razu wy k o rzy s tać s p rzy jające waru n k i, b y s k ró cić d y s tan s i b y Ko ch an o ws k i p rzes tał my ś leć o n iej jak o k imś , k to miał czeln o ś ć n azwać g o cy b o rg iem. Bard zo ch ciała, b y my ś lał o n iej d o b rze. Ty lk o i wy łączn ie d o b rze. – Pewn ie tak – u ś miech n ęła s ię. – Ale ja s p ecjaln ie n ie zn am s ię an i n a fry zu rach , an i n a mak ijażu . Nie mam n a to czas u – p rzy zn ała b ard zo s zczerze, p rzy p o min ając s o b ie s ło wa cio tk i M arian n y , k tó ra wzięła ją p ewn eg o razu w o b ro n ę p rzed cio tk ą Klarą. Kied y ś n a zaczep k ę cio tk i Klary , n ad u ży wającej o d lat czaru mak ijażu , d o ty czącą teg o , że s ię n ie malu je, o d p o wied ziała ty mi s amy mi s ło wami jak teraz: „n ie mam n a to czas u ”. Wted y cio tk a M arian n a p o d s u mo wała s p rawę, mó wiąc: „Do b rze, J u leczk o , że n ie mas z czas u n a mak ijaż, b o n a mak ijaż to mas z jes zcze czas ”. – Ład n ie p an i b ez mak ijażu – s k wito wał. Nies tety n ie p rzy p ieczęto wał k o mp lemen tu s p o jrzen iem, ale i b ez n ieg o miała o ch o tę zemd leć z wrażen ia i z cierp liwo ś cią czek ać n a res u s cy tację w jeg o wy k o n an iu . – Czy mo g lib y ś my s k o ń czy ć z tą p an ią? – zap y tała b ezceremo n ialn ie i n ie czek ając n a reak cję Ko ch an o ws k ieg o , n ad ała ro zmo wie o d p o wied n i to n . – M am n a imię J u lia, ale lu b ię, jak s ię d o mn ie mó wi J u la. – J u la? – zap y tał, ty m razem p atrząc n a n ią, b y u zy s k ać p o twierd zen ie teg o , że d o b rze zro zu miał. – Tak – zap ewn iła b ez wah an ia. – Po p ro s tu J u la. – Łu k as z – p o wied ział wp ro s t, u s zczęś liwiając ją b rak iem cereg ieli. Tak ie p o d ejś cie d o ży cia lu b iła n ajb ard ziej, p o n ieważ w jej o to czen iu n ies tety częs to b y ło więcej cereg ieli n iż s en s u . Zatrzy mał s amo ch ó d . An i s ię o b ejrzeli, a zn aleźli s ię n a p ark in g u p rzed Kalo rią. O d ach au ta d u d n iły k ro p le u lewy . Przez o b my wan ą d es zczem s zy b ę s amo ch o d u zo b aczy ła wielk ie o k n a Kalo rii. Wid ziała u b ran y ch eleg an ck o lu d zi s ied zący ch p rzy s to lik ach i zwątp iła w to , że wejś cie tam, n awet z Ko ch an o ws k im, to d o b ra my ś l. – To ch y b a zły p o my s ł – s twierd ziła, wp atru jąc s ię w to , co d ziało s ię w Kalo rii.
– Dlaczeg o ? – zap y tał o d razu . – Sp ó jrz n a mn ie, p ro s zę – mó wiąc to , zap ro p o n o wała, b y zs zed ł n a ziemię. – Sp o jrzałem i n ie wid zę p rzes zk ó d , b y ś my n ie mo g li n ap ić s ię g o rącej h erb aty alb o czek o lad y i zjeś ć co ś p y s zn eg o . M ają wy ś mien ity s ern ik wied eń s k i. Nap rawd ę… Wciąż n ie mo g ła u wierzy ć, że ten o s zczęd n y w s ło wach mężczy zn a s tawał s ię teg o b ard zo d es zczo weg o wieczo ru g ad atliwy m Łu k as zem. I mo żliwe, że to d la n iej s ię zmien iał, d la n iej s tawał s ię k imś in n y m, n iż b y ł d o ty ch czas . Ch y b a d la n iej… Alb o b y ł tak i ju ż wcześ n iej, ty lk o g o wcale n ie zn ała. Nie miała teraz czas u n a ro zmy ś lan ia, g d y ż o n wp atry wał s ię w n ią ty mi s wo imi in try g u jący mi o czami, k tó re w tej ch wili całk o wicie p rzy ćmiewały s wy m g ran ato wy m b las k iem led wo wid o czn y u ś miech . Nie miała p o jęcia, czy jes t s en s d alej s ię o p ierać. J ed n ak czu ła p o ważn y d y s k o mfo rt. Ch o ciaż w s amo ch o d zie b y ło ciep ło , to jej mo k re, p rzy leg ające d o ciała u b ran ie s p rawiało , że ro b iło s ię jej co raz zimn iej. Wzro k Ko ch an o ws k ieg o , ro s n ący ch łó d i d o teg o jes zcze d zwo n iący telefo n . Przed o czami miała wizję mamy s ied zącej w k u ch en n y m o k n ie i wy p atru jącej p o wro tu có rk i. W tak ich waru n k ach zu p ełn ie n ie mo g ła s ię s k u p ić. – M ama? – zap y tał o d razu . Sk in ęła g ło wą, n ie s ięg ając d o to rb y p o telefo n . – Na p ewn o ? – d o p y ty wał. – Na s to p ro cen t. – Nie o d b ierzes z? – zad ał jej k o lejn e p y tan ie. By ła g o to wa zemd leć, n ie p o s iad ając s ię z rad o ś ci, że o d ezwał s ię d o n iej jak d o k o g o ś b lis k ieg o . Zaczęła s zu k ać w to rb ie telefo n u , zres ztą n ie ch ciała też wy jś ć n a złą có rk ę. Gd y g o zn alazła, o d eb rała n aty ch mias t, n awet n ie zerk ając n a to , k to d zwo n ił. – Halo ? – o d ezwała s ię cich o , a mama jak zwy k le. … – Tak , mamo , n ie martw s ię, n ie zmo k łam – k łamała jak z n u t, zu p ełn ie n ie wied ząc, d laczeg o to ro b i. … – Tak , mamo , jes tem u Neli. … – J es zcze n ie wiem, mo że u mó wmy s ię, że jes zcze s ię o d ezwę?
… – Do b rze, jak n ie p rzes tan ie p ad ać, to zo s tan ę, o b iecu ję. … – Do b rze, mamo , wiem, n as tęp n y m razem wezmę, to p a, mamo . Sk o ń czy ła ro zmo wę i z n iech ęcią wrzu ciła telefo n z p o wro tem d o to rb y . Bała s ię p o d n ieś ć wzro k . – Nie zmo k łaś – u s ły s zała d o ś ć wes o ło b rzmiące s twierd zen ie. – J ak wid ać – d o tk n ęła s wej mo k rej g ło wy i p o zwo liła d ło n i ześ lizg n ąć s ię p o wło s ach n a p rzemo k n iętą d o cn a k u rtk ę. Kich ała. Raz za razem. Przep ro s iła n iezwło czn ie. Nie za te ws zy s tk ie k łams twa, ty lk o za k ich n ięcia właś n ie. – I jes teś u Neli? – ty m razem Ko ch an o ws k i n ie s twierd zał, ty lk o p y tał. – Tak s ię zło ży ło … Nie ch ciałam zmo k n ąć… – u ś miech n ęła s ię, b rn ąc w tę n iemąd rą, ale b ard zo p rzy jemn ą ro zmo wę. Po d o b ało jej s ię, że mó wi p rzy n im to , co my ś li. J ed n ak jes zcze b ard ziej p o d o b ał jej s ię s p o k ó j zawarty w wy p o wiad an y ch p rzez n ieg o zd an iach . Nie wierzy ła, że to , co s ię d zieje, d zieje s ię n ap rawd ę. – I co teraz? – zap y tał i s p o jrzał n a n ią wy czek u jąco . – M am n ad zieję, że p o ło ży s ię s p ać. – J es t s zan s a, b o ro b i s ię co raz p ó źn iej. J es zcze tro ch ę i zamk n ą n am Kalo rię… Na Kalo rię n ie miała an i o d p o wied n ieg o wy g ląd u , an i zb y tn iej o ch o ty . Po czu ła s ię zmęczo n a. Zamk n ęła o czy i o p arła mo k rą, marzn ącą g ło wę o s amo ch o d o wy zag łó wek . – Gd zie mies zk a Nela? – zap y tał d o ś ć cich o . Nie o d p o wied ziała. – Zawieźć cię d o n iej? Chcę być teraz z tobą, a nie z Nelą – p o my ś lała, p o d n o s ząc g ło wę z zag łó wk a. – Nela jes t ch o ra. Wied ziała, że tę in fo rmację o Neli p o win n a zo s tawić d la s ieb ie, a jemu o p o wied zieć o s wo ich p rag n ien iach . Ale jak zwy k le ro b iła ws zy s tk o n a o p ak , a zamias t mó wić, ty lk o my ś lała. – To d o mamy ? – zap y tał tak im to n em, jak b y k iero wał p y tan ie d o d zieck a. M o że p o d o b n y m to n em ro zmawiał z p acjen tami. Parad o k s aln ie, d zieci g o lu b iły , ch o ciaż n ie b y ł p o s tacią z b ajk i.
– Ty lk o n ie tam… – p o p ro s iła cich o , a raczej g ło ś n o wy p o wied ziała s wą my ś l. Po p atrzy ł n a n ią u ważn ie i n ie mó wiąc an i s ło wa, wy co fał s amo ch ó d . Ru s zy ł w całk iem p rzeciwn ą s tro n ę n iż d o jej d o mu . J eg o zd ecy d o wan ie b y ło imp o n u jące. Sp o d o b ało jej s ię ró wn ież to , że n ie zap y tał, d laczeg o w tak ą p s ią p o g o d ę n ie ch ce zn aleźć s ię w ciep ły m d o mu . J ed n ak n ajb ard ziej u jął ją ty m, że n ie p y tał o n ic, a w związk u z ty m n ie mu s iała n iczeg o tłu maczy ć. Nawet n a n ią n ie p o p atrzy ł, b y ch o ćb y s p o jrzen iem p ró b o wać czeg o ś s ię d o my ś lić. Po p ro s tu p o d jął ty lk o s o b ie wiad o mą d ecy zję i jech ał p rzed s ieb ie. Bard zo p o wo li, p o n ieważ in aczej s ię n ie d ało . Samo ch ó d mu s iał p o k o n y wać k o lejn e zas ło n y d es zczu , u tru d n iające im d ro g ę. Zn ó w k ich n ęła i to wy s tarczy ło , b y p o czu ła n a s o b ie wś ciek ły wzro k mamy i u s ły s zała jej zd en erwo wan y g ło s : „Święta za p as em, a ty latas z p o mieś cie i zn o wu ch o ró b s k o d o d o mu p rzy n io s łaś . J ak ja mam n a ś n iad an ie wielk an o cn e cio tk i i d zieci zap ro s ić?!”. – Ch y b a s ię p rzezięb iłaś – p o wied ział s p o k o jn ie. Dałab y g ło wę, że ch o ro b y , k tó re d awało s ię łatwo wy leczy ć, n ie ro b iły n a n im żad n eg o wrażen ia. Nie d ziwiła s ię temu an i tro ch ę. Na p ewn o ju ż ty le w ży ciu wid ział, że mó g łb y z ty ch o b razó w s two rzy ć imp o n u jącą g alerię p rezen tu jącą o b razy n ajs tras zn iejs zy ch lu d zk ich d ramató w. Katar b y ł p ewn ie d la n ieg o tak n atu raln y jak cząs teczk a tlen u w atmo s ferze. Nato mias t d la mamy s tan o wił zag ro żen ie więk s ze n iż p o wietrze zatru te czad em. Nie wied ziała, d o k ąd jech ali, ale n ie b ała s ię. Ufała mu . Bezg ran iczn ie. M iał d o b re o czy . To właś n ie im u fała n ajb ard ziej. – J es teś my – p o in fo rmo wał, ch o ciaż n ie zatrzy mał jes zcze s amo ch o d u . Nie zap y tała g d zie. – Zła wiad o mo ś ć jes t tak a, że zn ó w tro ch ę zmo k n iemy . – Po mn ie i tak ws zy s tk o s p ły n ie – u ś miech n ęła s ię, czu jąc b ard zo n iep rzy jemn y ch łó d n a p lecach . Gd y b y n ie o b ecn o ś ć Łu k as za, ten ch łó d b y łb y n ie d o wy trzy man ia. M iała wrażen ie, że jeżd żą w k ó łk o . Zwłas zcza że zn ała d ro g ę, p o k tó rej s ię p o ru s zali. Ws zy s tk ie u liczk i p ro wad zące d o Ry n k u b y ły wąs k ie i n ie d ziwiła s ię, że o miejs ce d o p ark o wan ia w tej o k o licy i o tej p o rze n ie b y ło łatwo . – J es t. Us ły s zała u lg ę w jeg o g ło s ie, a n ies amo wicie s zy b k i i p recy zy jn y ru ch k iero wn icą p o zwo lił mu zap ark o wać s amo ch ó d . Wy łączy ł s iln ik . – Będ ziemy mu s ieli tro ch ę p o d b iec – s twierd ził p rzep ras zająco . – Umiem b ieg ać – o two rzy ła d rzwi, zd ając s o b ie s p rawę, że n ie p rzerażał jej lejący d es zcz, jed y n ie ch łó d , p o n ieważ zro b iło s ię b ard zo zimn o .
– To ch o d ź s zy b k o – s zep n ął i p o ciąg n ął ją za ręk ę. Z wrażen ia o mało n ie p ad ła tru p em. Na s zczęś cie n ie miała czas u n a p rzed wczes n ą ś mierć. Bieg li p rzed s ieb ie. Trzy mali s ię za ręce i b ieg li. Des zcz zalewał jej o czy . Nic n ie wid ziała. Ok azało s ię, że to n ied alek o . Gd y s ię zatrzy mali, p u ś cił jej ręk ę. Nies tety . Pręd k o ws tu k ał k o d n a d o mo fo n ie p ięk n ej k amien icy , k tó rą z wid zen ia zn ała b ard zo d o b rze. Drzwi o two rzy ły s ię s zy b k o i lek k o , ch o ć wy g ląd ały n a b ard zo mas y wn e. J as n o o ś wietlo n e wn ętrze p rzes tras zy ło ją tro ch ę. Na ch wilę mu s iała zamk n ąć p rzy zwy czajo n e d o ciemn o ś ci o czy . – J es zcze ty lk o s ch o d y – p o wied ział, zerk ając n a n ią ze ws p ó łczu ciem. J eg o s p o jrzen ie n ie zd ziwiło jej an i tro ch ę. Co p rawd a n ie wid ziała s ię w tej ch wili, ale miała p ewn o ś ć, że wy g ląd a jak s to n ies zczęś ć. Ale n ie to b y ło teraz n ajważn iejs ze. Sk o ro tak b ezn ad ziejn eg o d n ia zas zła tak d alek o , o zn aczało to , iż p o win n a walczy ć d alej. – J a mies zk am n a s zó s ty m p iętrze – u ś miech n ęła s ię. – A ja n a p o d d as zu , czy li jak b y n a czwarty m. – To ja wy g rałam. – Tak – o d d ał jej rację, p o ch wili jed n ak d o d ał: – Bo mas z win d ę – jeg o g ło s zab rzmiał ciu t zaczep n ie. – Częs to ch o d zę p ies zo – wy tłu maczy ła. – Dla zd ro wia? – zap y tał, p u s zczając ją p rzo d em. – Raczej d la zeb ran ia my ś li. To tak i mó j tren in g u ważn o ś ci – p rzy zn ała s ię i p o czu ła tro ch ę n ies wo jo , p o n ieważ wo lałab y , żeb y s zed ł o b o k , a n ie za n ią. Sch o d y , p o k tó ry ch wch o d zili, b y ły d u żo wy g o d n iejs ze o d ty ch , d o k tó ry ch p rzy wy k ła. By ły s zero k ie i miały p ięk n ą ażu ro wą k o n s tru k cję. Po raz p ierws zy tak ie wid ziała. Nie mo g ła u wierzy ć, że za ch wilę zn ajd zie s ię w mies zk an iu k o g o ś , k to jes zcze n ied awn o n ic d la n iej n ie zn aczy ł. Teraz to n ic d ziwn y m zb ieg iem o k o liczn o ś ci i u czu ć zamien iło s ię we ws zy s tk o . Po p ro s tu ws zy s tk o u leg ło zmian ie. Uwielb iała tak ie zmian y . Uzmy s ławiały jej co ś b ard zo o p ty mis ty czn eg o , a mian o wicie to , że n ie p o trzeb a wiele czas u , b y o d mien ić s wo je ży cie. To n ap rawd ę b y ła n ap awająca o p ty mizmem my ś l. Gd y p o jawiają s ię d o b re u czu cia, całe ży cie zmien ia s ię n a d o b re. To jas n e. J ed n ak s ame u czu cia, ch o ćb y n ajlep s ze, mo g ą n ie wy s tarczy ć. Op ró cz n ich mu s i p o jawić s ię jes zcze o d wag a, b y p o zwo lić im d o jś ć d o g ło s u . M iała w s o b ie tak ą o d wag ę i n ad zieję, że ty m razem jej ży cie ma s zan s ę zmien ić s ię n a lep s ze. Przecież g d y b y ran o k to ś p o wied ział jej, że wieczo rem b ęd zie czu ła zn ó w tak wy raźn ie zap ach p erfu m o rd y n ato ra, n ie u wierzy łab y . Na p ewn o n ie
u wierzy łab y . – Os tatn i zak ręt – p o in fo rmo wał b ez ś lad u zad y s zk i w g ło s ie. J ą ws p in aczk a tro ch ę zmęczy ła, ale to k atar s p rawił, że n ie mo g ła o d d y ch ać p ełn ą p iers ią i p o ch walić s ię b ard zo d o b rą k o n d y cją. Zn ó w k ich n ęła. Otwo rzy ł p rzed n ią d rzwi. Bard zo s k ro mn e, ale ład n e. W p rzeciwień s twie d o in n y ch , k tó re mijali, n ie miały tab liczk i in fo rmu jącej, k o g o mo żn a za n imi zn aleźć. – Wejd ź, p ro s zę. Po zwo lił jej wejś ć p ierws zej. Wy czu wała p ewn e n ap ięcie, k tó reg o teg o wieczo ru d o tej p o ry międ zy n imi n ie b y ło , d lateg o zawah ała s ię p rzez mo men t, ale jed n o s p o jrzen ie d o b ry ch o czu p o zb awiło ją o b aw. Wes zła więc. On za n ią. Przek ręcił zamek w d rzwiach . Na p ewn o o d ru ch o wo . Zaś wiecił ś wiatło . J ej o czo m u k azało s ię mies zk an ie n a p o d d as zu , o jak im n awet marzy ć n ie ś miała. M ies zk an ie b ez ś cian . Prawie b ez ś cian . Z b iały mi, d rewn ian y mi b elk ami p o d trzy mu jący mi k o n s tru k cję d ach u . Wid ziała d o ś ć p ro s ty i s k ro mn ie wy p o s ażo n y an ek s k u ch en n y . W cen tru m d u żeg o p o mies zczen ia s tał czarn y imp o n u jący ro zmiarem n aro żn ik . W n ajb ard ziej o d d alo n ej o d wejś cia częś ci mies zk an ia zn ajd o wało s ię łó żk o , s zero k ie, ws u n ięte p o d o s tro o p ad ający d ach . W p o ło wie d ro g i międ zy an ek s em k u ch en n y m a łó żk iem s tał s tó ł. Ok rąg ły , o to czo n y ty lk o czterema k rzes łami, ch o ciaż zmieś ciło b y s ię p rzy n im jes zcze raz ty le. Łu k as z s ię ro zb ierał, a o n a s tała jak wry ta. Gd y zatrzy mała wzro k n a p arze d rzwi n a jed y n ej p ro s tej ś cian ie w ty m d u ży m p o mies zczen iu , z zamy ś len ia wy rwało ją p y tan ie. – M o g ę? – zap y tał. – Oczy wiś cie – o p rzy to mn iała n aty ch mias t. Po ło ży ła s wo ją p rzemo k n iętą to rb ę n a p o d ło d ze. By o d p iąć k u rtk ę, mu s iała mieć wo ln e ręce. Po mó g ł jej ją zd jąć, a i tak p o czu ła, jak ciężk ie zro b iło s ię jej wierzch n ie o k ry cie, p rzemo czo n e d es zczem. Wziął k u rtk ę z jej rąk i s zy b k o zd jął b u ty . By ł w lep s zej s y tu acji. W o d ró żn ien iu o d n iej u b ran ie p o d k u rtk ą miał s u ch e, p o d czas g d y jej mo k ry s weter o b lep iał ciało , n ie p o zo s tawiając żad n y ch tajemn ic, jak ry s u je s ię jej s y lwetk a o d p as a w g ó rę. – M u s is z to zd jąć – u ciek ł n ajp ierw wzro k iem o d jej ciała, p o czy m zro b ił k ro k w k ieru n k u jed n y ch z d wo jg a d rzwi. Otwo rzy ł je, a ś wiatło w p o mies zczen iu zaś wieciło s ię s amo . J ej o czo m u k azała s ię łazien k a. Zaws ze my ś lała, że łazien k i w mies zk an iach n a p o d d as zach n ie s ą więk s ze n iż k litk i w b lo k u . Ta b y ła in n a. Bard zo d u ża. Z d alek a lś n iła czy s to ś cią i miała d wa b ard zo d u że k alo ry fery , n a k tó ry ch Łu k as z właś n ie ro zwies zał ich k u rtk i.
Ko rzy s tając z jeg o n ieu wag i, zd jęła b u ty i o d razu s k arp etk i, b o n a p ewn o p o mo czy łab y n imi wy czy s zczo n ą n a wy s o k i p o ły s k p o d ło g ę z ciemn eg o , p ewn ie eg zo ty czn eg o d rewn a. Przemo czo n y mi i p rzemarzn ięty mi s to p ami d o tk n ęła d rewn a p o d ło g i i o d razu wy d ało jej s ię p rzy jemn ie ciep łe. – Po s zu k am czeg o ś , w co mo g łab y ś s ię p rzeb rać – s twierd ził, u n ik ając s p o jrzeń w jej s tro n ę. Otwo rzy ł s zafę zmy ś ln ie wk o mp o n o wan ą w ś cian ę, n a k tó rej zn ajd o wały s ię d rzwi łazien k i i te d ru g ie. Po ch wili p o d ał jej s zlafro k , s taran n ie zło żo n y . Do tk n ęła mięk k iej flan eli w b iało -n ieb ies k ie p io n o we p as k i. Przeraziła s ię, a jej p rzes trach n ie u mk n ął jeg o u wad ze. – Przecież mu s is z wy s u s zy ć u b ran ie – p o p atrzy ł n a jej s p o d n ie, k tó ry ch d żin s p o n iżej b io d er b y ł zu p ełn ie p rzemo czo n y . Zażen o wan a wcis n ęła mo k re s k arp etk i d o k ies zen i s p o d n i. W k o ń cu wzięła s zlafro k z jeg o d ło n i. Bała s ię s p o jrzeć mu w o czy . Zach o wy wała s ię jak p en s jo n ark a, ale tak n ap rawd ę to ch y b a tro ch ę n ią b y ła. – Ch y b a s ię mn ie n ie b o is z? – zap y tał. Wcale – p o my ś lała, ale n ie b y ła w s tan ie wy d u s ić z s ieb ie an i s ło wa, p o n ieważ czu ła, z jak ą u wag ą lu s tro wał jej p rzemo czo n ą g ard ero b ę. Wo lała s ię n ie o d zy wać i n ie p atrzeć mu w o czy . Ru s zy ła w s tro n ę o twarty ch d rzwi łazien k i i s zy b k o je za s o b ą zamk n ęła, u s ły s zaws zy p rzed tem jeg o p y tan ie: – Go rąca czek o lad a czy h erb ata? – Wo lałab y m h erb atę – o d p o wied ziała n aty ch mias t. Patrzy ła n a p ed an ty czn ie u rząd zo n ą łazien k ę. J ed y n y m elemen tem n ie p as u jący m d o wn ętrza b y ły teraz d wie s u s zące s ię n a k alo ry ferach k u rtk i. Przy ło ży ła n o s d o p ach n ąceg o ś wieżo ś cią s zlafro k a. Gd y b y miała w s o b ie ch o ć o d ro b in ę o d wag i, to u s zczy p n ęłab y s ię, b y p o twierd zić realn o ś ć s y tu acji, w k tó rej s ię zn alazła. Ale n ie ch ciała s p rawd zać, czy to , co s ię d zieje, d zieje s ię n ap rawd ę. Nawet jeś li b y ł to s en , to ch ciała, b y mó g ł trwać n ad al. Ro zb ierała s ię w d o mu o rd y n ato ra. W łazien ce, w k tó rej n ie b y ło ś lad u k o b iety . In n ej k o b iety . Wid ziała s ame męs k ie k o s mety k i. J ed n ą s zczo teczk ę d o zęb ó w. Elek try czn ą. Wo d ę k o lo ń s k ą w eleg an ck iej b u telce. Go lark ę. Też elek try czn ą. No wo czes n ą u my walk ę, a p o d n ią d wie s zk lan e p ó łk i z b iały mi p erfek cy jn ie p o s k ład an y mi ręczn ik ami. Wid ziała wan n ę i k ab in ę p ry s zn ico wą. M y d ło w p ły n ie b y ło ty lk o p o d p ry s zn icem. Przes zed ł ją d res zcz n a my ś l o ty m, jak i wid o k mu s iał o d b ijać s ię w d u ży m lu s trze, d o k tó reg o teraz zerk ała, g d y Łu k as z zaży wał k ąp ieli. Lu s tro b y ło p o d łu żn e, s ięg ało p rawie o d p o d ło g i d o s ameg o s u fitu . Sk ro mn a s reb rn a rama b y ła wy jątk o wo eleg an ck a. Ro zeb rała s ię, a raczej o d k leiła o d
s ieb ie mo k re ciu ch y . Po wies iła n a g rzejn ik u całk iem p rzemo czo n y s weter. Po ch wili o b o k n ieg o zawis ły też s p o d n ie. Po my ś lała, że z o g ro mn ą p rzy jemn o ś cią ro zg rzałab y s we p rzemarzn ięte ciało g o rącą wo d ą, ale n ie miała ty le s wo b o d y , b y b ez p y tan ia s k o rzy s tać z zach ęcającej s zk lan ej k ab in y p ry s zn ico wej. – Ws zy s tk o w p o rząd k u ? – u s ły s zała g ło s , k tó ry n ieźle ją p rzes tras zy ł. – Tak – o d p o wied ziała p o s p ies zn ie, czu jąc, że p o d wp ły wem ciep ła d o mo weg o p o wietrza wło s y zaczęły jej wy s y ch ać. W łazien ce ch y b a n ie b y ło s u s zark i. Pewn ie d lateg o , że o n jej n ie p o trzeb o wał. Zaws ze miał k ró tk o i k las y czn ie o b cięte wło s y . Klas y czn ie, ale w miarę mo d n ie. Najb ard ziej p o d o b ały jej s ię jeg o s zp ak o wate s k ro n ie. M iał ład n ą s iwizn ę, jak b y lek k o b łęk itn ą. Po p atrzy ła w lu s trze n a s ieb ie i n a s wą b ielizn ę. Też b łęk itn ą, p rawie s u ch ą. Szy b k o zarzu ciła n a n ią s zlafro k , k tó ry u d ało jej s ię s p ry tn ie zawiązać w p as ie b iały m wąs k im p as k iem. Zerk n ęła n a s wo je o d b icie i u ś miech n ęła s ię n ie d o s ieb ie, ty lk o d o s zlafro k a. By ł b ard zo twarzo wy . Jestem w pana ramionach, panie ordynatorze. Co pan na to? – zap y tała w my ś lach . Po ło ży ła d ło ń n a k lamce i… zaczęła s ię b ać. Do b ry h u mo r ją o p u ś cił. Sama n ie wied ziała, czy d o p ad ł ją s trach , czy p o czu ła ws ty d , czy to p ierws ze o b jawy zawału . Co p rawd a miała n a s o b ie s zlafro k . Po d n im b ielizn ę. Ale b y ła w mies zk an iu w s u mie o b ceg o faceta, k tó ry czek ał n a n ią z h erb atą. A jeś li czeg o ś d o n iej d o d ał? I jeś li ch ciał zro b ić z n ią n ie wiad o mo co ? – Na p ewn o ws zy s tk o w p o rząd k u ? – zn ó w u s ły s zała p y tan ie wy p o wied zian e b ard zo s p o k o jn y m to n em. – Tak – o d p o wied ziała tak s amo jak za p ierws zy m razem. Raz kozie śmierć! – p o my ś lała o d ważn ie i o d ro b in ę d rżącą ręk ą o two rzy ła d rzwi. On s tał b ard zo b lis k o z k u b k iem h erb aty w d ło n i. – Co p rawd a zab rak ło s ern ik a wied eń s k ieg o , ale h erb atn ik i mam zaws ze. Herb atn ik i i b is zk o p ty – u ś ciś lił, p rzy g ląd ając jej s ię u ważn ie. – M o że ch ciałab y ś s k o rzy s tać z s u s zark i? – zap y tał, lu s tru jąc jej k ręcące s ię tro ch ę p o d wp ły wem wilg o ci wło s y . – Nie, d zięk u ję, jes zcze ch wila i s ame wy s ch n ą – o d ru ch o wo p rzeczes ała fry zu rę d ło ń mi, k tó re s tawały s ię co raz ciep lejs ze za s p rawą s zlafro k a b ło g o ro zg rzewająceg o jej ciało , w d o d atk u n a wid o k Ko ch an o ws k ieg o p rzes tały d rżeć. Po d es zła d o s to łu , k tó ry jes zcze d o n ied awn a s tał p u s ty , teraz g o ś cił d wa n aczy n ia. Po s tawio n o n a n im s zk lan ą mis eczk ę z o k rąg ły mi b is zk o p tami, tak imi, jak ie J u s ty n a miała zaws ze d la s wo ich ch ło p có w, o raz p o d łu żn y talerz, n a k tó ry m
u ło żo n e b y ły h erb atn ik i. Od wró ciła s ię w s tro n ę Łu k as za, b o s zed ł tu ż za n ią. Nió s ł k u b ek z h erb atą. Op arła s ię o s tó ł i wp atrzy ła w b iel jeg o k o s zu li, n a k tó rej n ie b y ło ju ż k amizelk i. Po d s p o d em ch y b a n ic n ie miał. Po d o b ał jej s ię. Szalen ie. Lo s p o s tan o wił z n iej zak p ić. Dać jej n au czk ę. Uk arać ją s o len n ie. Tak b ard zo p o d o b ał jej s ię k to ś , o k im wy g ad y wała s tras zn e b zd u ry , k o g o o cen iała b ard zo n ies p rawied liwie. Teraz d o s tawała k arę za k ażd e n iep rzemy ś lan e i wy rzu co n e z s ieb ie b ez s en s u s ło wo . Ko ch an o ws k i b y ł w tej ch wili o s załamiająco p o ciąg ający . Tak b ard zo s ię my liła, n azy wając g o s tary m d ziad em… Ws ty d ziła s ię teg o , że s to i p rzed n im w s zlafro k u , i teg o , że n ie zn ajd o wała w s o b ie s ił, b y o d erwać o d n ieg o s wó j wy g ło d n iały wzro k . – Pro s zę – s tan ął n ap rzeciwk o n iej i d o ś ć zd ecy d o wan y m ru ch em wy ciąg n ął w jej k ieru n k u d ło ń z k u b k iem. Drg n ęła. M in imaln ie. Zau waży ł to i co fn ął ręk ę. Też min imaln ie. – Ch y b a s ię mn ie n ie b o is z? – zap y tał p o raz k o lejn y , ale d u żo p o ważn iejs zy m to n em n iż za p ierws zy m razem. W jeg o g ło s ie u s ły s zała s mu tn ą n u tę. – Nie – zap rzeczy ła s zy b k o . Ty m razem n ie mo g ła p o zo s tawić p y tan ia b ez o d p o wied zi. Ch o ć p o win n a wy ciąg n ąć k u n iemu ręk ę, n ie zro b iła teg o . Zamias t teg o p o s zu k ała d ło ń mi o p arcia n a o k rąg ły m b lacie s to łu . Po trzeb o wała ró wn o wag i. Herb ata w trzy man y m p rzez n ieg o k u b k u p aro wała. Pewn ie d lateg o atmo s fera s tawała s ię co raz b ard ziej g o rąca. By ło jej co raz ciep lej. Bo h erb ata, b o s zlafro k , b o o n , b o jeg o d ło n ie, b o n ic p o d k o s zu lą… J eg o s p o jrzen ie p arzy ło ją, ch o ć s ama ju ż n a n ieg o n ie p atrzy ła. Zatrzy mała s wó j wzro k n a k u b k u , k tó reg o u ch o wy p ełn iała męs k a d ło ń . Łu k as z n a p ewn o wid ział, co s ię z n ią d ziało , ale milczał. A s k o ro s ię n ie o d zy wał, to ch y b a czek ał. M o że teraz b y ła jej k o lej. – Po p ro s tu … – zaczęła b ard zo p o wo li – d ziś ran o an i p o p o łu d n iu , an i n awet d wie g o d zin y temu p rzez my ś l b y mi n ie p rzes zło , że ten d zień tak s ię s k o ń czy . – J es zcze s ię n ie s k o ń czy ł – jeg o u ś miech b y ł tak realn y , że n ie miała żad n y ch wątp liwo ś ci. To s ię d zieje n ap rawd ę. To n ie b y ł s en . Gd y b y to b y ł s en , o b u d ziło b y ją właś n ie w tej ch wili s p o jrzen ie wy ś n io n eg o mężczy zn y . Coś sugerujesz? – p o my ś lała o d ważn ie, ale to b y b y ło n a ty le, p o n ieważ o d ezwała s ię ju ż zu p ełn ie n ieś miało . – W mo im ży ciu … – n ie wied ziała, jak u jąć w s ło wa ws zy s tk ie u czu cia, k tó re
o s tatn imi czas y s ię w n iej k o tło wały . – J ak b y to p o wied zieć… – lawiro wała międ zy s wy mi my ś lami, a b y ło ich tro ch ę. – Nie d zieje s ię n ic s zczeg ó ln eg o , n ic… … ekscytującego – ro zp o częte zd an ie d o k o ń czy ła w my ś lach . Nie miała o d wag i, b y wp ro s t n azwać ch wilę p rzeży wan ą właś n ie d zięk i jeg o o b ecn o ś ci, o b ecn o ś ci n a ws k ro ś ek s cy tu jącej. – Nie wierzę – o d ezwał s ię p o k ró tk iej ch wili, p o d czas k tó rej wp atry wał s ię u ważn ie w jej twarz. Herb ata w jeg o d ło n i p aro wała co raz mn iej zau ważaln ie. – Nie k łamię – p o wied ziała n a s wą o b ro n ę s zy b k o , d o b itn ie i n a p ewn o p rzek o n y wająco . – J es teś tak a mło d a… – zro b ił k ro k d o p rzo d u , a o n a u cies zy ła s ię, że k u b ek z jej h erb atą b y ł wciąż w jeg o d ło n i, b o g d y b y to o n a g o trzy mała, z p ewn o ś cią s tłu k łb y s ię właś n ie w tej ch wili o p o d ło g ę. – Nies tety n ie k łamię – p o wtó rzy ła. – M o je ży cie rzad k o zas k ak u je mn ie tak jak d ziś . Ws zy s tk o jes t p rzewid y waln e, zap lan o wan e, p o d p o rząd k o wan e co d zien n o ś ci i o czek iwan io m b lis k ich . Nu d a, p o p ro s tu n u d a… Zro b ił jes zcze k ro k w jej s tro n ę, co p rawd a mn iejs zy n iż p o p rzed n io , ale b y ł ju ż całk iem b lis k o . – Nap ij s ię – p o d ał jej k u b ek , k tó ry p rzejęła, czu jąc p o d p alcami jeg o g o rącą d ło ń . – Wciąż ci zimn o ? M as z lo d o wate d ło n ie – zd ziwił s ię. – J u ż teraz s ą g o rące – u ś miech n ęła s ię d o n ieg o i u p iła ły k h erb aty . – Earl g rey – ro zp ro mien iła s ię. – M o ja u lu b io n a – zaczęła p ić, n ie mo g ąc o d erwać u s t o d n ap o ju o d o s k o n ałej temp eratu rze i u s p o k ajający m aro macie, w k o ń cu jed n ak mu s iała to zro b ić, b o w k u b k u zaczęło b y ć wid o czn e d n o . – M o że ch ces z jes zcze? – zap y tał. – Ch cę – o d p o wied ziała i zamias t wło ży ć k u b ek w wy ciąg n iętą ju ż w jej s tro n ę d ło ń , n ieco s ię o d wró ciła i o d s tawiła k u b ek n a b lat s to łu . Po s tawiła g o n a s amy m b rzeg u . Po wo li wró ciła d o wcześ n iejs zej p o zy cji, mając n ad zieję, że w jeg o u s zach wciąż b rzmiało jej o s tatn ie s ło wo . Bała s ię. Walczy ła z o b awami, ale s p o jrzała w jeg o o czy . To wy s tarczy ło . Nie mu s iała ju ż n ic mó wić an i ro b ić. By ł b lis k o . Stał tu ż-tu ż. Czu ła n a twarzy jeg o o d d ech . Ale jes zcze jej n ie d o ty k ał. Ty lk o p atrzy ł, ale tak , że ju ż czu ła d o ty k jeg o u s t n a s wo ich . Des zcz n ie u d erzał o s zy b y d ach o wy ch o k ien , ty lk o walił w n ie n iemiło s iern ie z tak ą s iłą, jak b y ch ciał, b y ro zp ry s ły s ię w d ro b n y mak . J ed n ak h ałas u lewy n ie d ał
rad y zag łu s zy ć jej telefo n u , k tó ry d zwo n ił jej w to rb ie. Szkoda, że nie zamokłaś, zmoro jedna! – p o my ś lała, wś ciek ając s ię n a n ap rawd ę wred n y p rzed mio t. – Nie o d b ierzes z? – zap y tał, n ies tety zwięk s zając d y s tan s . – Nie – o d p arła, żału jąc, że k to ś n a o d leg ło ś ć ch ce jej ws zy s tk o zep s u ć i n ie p o zwala, b y u wierzy ła w k o ń cu , iż ży cie o p ró cz teg o , że p łata fig le, to p o trafi jes zcze s p rawiać n ies p o d zian k i. – To n a p ewn o zn ó w mama. Alb o Nela ch ce zap y tać, g d zie s ię p o d ziewam, b o mama n ie b y łab y s o b ą, g d y b y d o n iej n ie zad zwo n iła i n ie s p rawd ziła u źró d ła, czy ab y n a p ewn o tam jes tem. Do b rze to zn am. – A częs to Nela mu s i k łamać? Py tan ie zab rzmiało b ard zo p o ważn ie. – J eżeli s p rawd ził s ię p rzewid zian y p rzeze mn ie s cen ariu s z wy d arzeń , to Nela s k łamała d ziś p o raz p ierws zy . M ó wiłam p rzecież, że mo je ży cie jes t n u d n e – p o d p arła s ię wcześ n iejs zy m zwierzen iem. – J ak my ś lis z, s k łamała? – lek k i u ś miech wró cił n a jeg o twarz. – M am n ad zieję – o d p o wied ziała, zas ęp iws zy s ię n iezn aczn ie. Po k ró tk iej ch wili cis zy telefo n zn ó w s ię ro zd zwo n ił. – Od b ierz – s zy b k o p o p ro s ił. – M o że k to ś s ię o cieb ie martwi. Alb o to co ś ważn eg o . Po my ś lała, że o n z p ewn o ś cią zaws ze o d b ierał telefo n y . Przecież try b jeg o p racy n a p ewn o s p rawiał, że p o d telefo n em b y ł b ezu s tan n ie. Nie miała zatem wy jś cia. M u s iała zas to s o wać s ię d o jeg o s u g es tii. M u s iała o d ejś ć o d s to łu , tracąc tak ą d o s k o n ałą miejs có wk ę, id ealn y p u n k t o b s erwacy jn y o raz s zan s ę n a b lis k o ś ć, o k tó rej marzy ła. Wy min ęła g o , k o n tro lu jąc p o ły s zlafro k a. Ty mczas em mo k ra to rb a leżała jak zb ity p ies o b o k p rzemo czo n y ch b u tó w. Sięg n ęła p o n ią, b y p rzek o n ać s ię o d razu , że to Nela ch ciała s p rawd zić, g d zie jes t, i p rzek o n ać s ię, czy n ic złeg o s ię n ie d zieje. – Tak ? – o d eb rała s zy b k o . – Nic s ię n ie s tało – in fo rmo wała wy raźn ie zan iep o k o jo n ą Nelę. Czu ła n a p lecach jeg o wzro k . M ies zk an ie zo s tało tak zap ro jek to wan e, że tru d n o b y ło s ię w n im u k ry ć. – Ws zy s tk o d o b rze, n ap rawd ę, mo żes z b y ć s p o k o jn a – mó wiąc to , miała n ad zieję, że Nela n ie s p y ta ją o to , g d zie s ię zg u b iła, lecz n ies tety zap y tała. – W b ezp ieczn y m miejs cu – o d p o wied ziała s zy b k o .
Po wied ziała cich o „p a” i wy łączy ła telefo n . Całk iem. Nie ch ciała, b y k to ś im p rzes zk ad zał. Niech n ik t n ie waży s ię im p rzes zk ad zać. Ch ciała b y ć z n im s am n a s am. Dziś n ik t n ie mó g ł mieć n ad n ią k o n tro li. Nawet o b ecn y tu Łu k as z. Od wró ciła s ię. Stał n ap rzeciwk o . – W b ezp ieczn y m miejs cu – p o wtó rzy ł cich o i p atrzy ł n a n ią wy czek u jąco . – M am n ad zieję, że s ię n ie my lę – wy p o wied ziała g ło ś n o s wą p ełn ą n ad ziei my ś l. – Czy li jes t s zan s a, że n ie u ważas z mn ie ju ż za cy b o rg a? – zap y tał całk iem p o ważn ie. A w n iej o ży ły ws p o mn ien ia, k tó ry mi k armiła s ię n ieu s tan n ie, k ażd eg o d n ia i k ażd ej n o cy . Od ś witu d o zmro k u . Od zmro k u p o ś wit. – J u ż n ie – u ś miech n ęła s ię. Do n ieg o i ws p o mn ień . Nawet g d y b y ch ciała k o lejn y raz p rzep ro s ić za tamte my ś li i s ło wa… Nie mo g ła. Ch y b a n ie miał zamiaru jej n a to p o zwo lić. Po d s zed ł b ard zo p o wo li. In aczej n iż wted y . Ws zy s tk o b y ło in aczej n iż wted y . J u ż b y ł b ard zo b lis k o . Patrzy ł tak , że wied ziała, iż ty m razem b ęd zie ch ciał jej u d o wo d n ić, że n ie jes t cy b o rg iem. J u ż wied ziała, że n ie b y ł. Ale ch ciała, b y ją o ty m p rzek o n ał o s o b iś cie jes zcze raz. Zaczął… Po trafił in aczej… Ch o ć in aczej to n ad al d o s k o n ale. Id ealn ie. Ud o wad n iał jej, że s p o k ó j i p o czu cie b ezp ieczeń s twa p o zwalały n a to , b y o k azał s ię p rzeciwień s twem cy b o rg a. Cało wał ją p o wo li. By ło tak , jak b y złączy li u s ta p ierws zy raz. I ch y b a tro ch ę tak b y ło … Cało wał i jed n o cześ n ie k ro czy ł p o wo li, k ieru jąc ich k u n ajb liżs zej ś cian ie. Ch o ć w is to cie n ie p o trafiła s twierd zić, czy czas em s ama n ie zaczęła tej węd ró wk i. Nie wied ziała, k tó re z n ich wp ad ło n a ten p o my s ł. Gd y p o czu ła za p lecami tward ą ś cian ę, g d y s ię o n ią o p arła, d o p iero wted y d o s zło d o n iej, z jak ą s iłą Łu k as z n a n ią n ap iera, a jak b ard zo d elik atn ie p rzy ty m p o trafi cało wać. M iała zamk n ięte o czy . Ch ciała p o zb y ć s ię ws zy s tk ich my ś li, a s k u p ić n a ch wili, k tó ra miała b y ć ty lk o jej włas n o ś cią. M o g ła s ię n ią p o d zielić jed y n ie z n im. Z n ik im in n y m. Czas mijał. Nie mu s iała s ię n ik o mu z n iczeg o tłu maczy ć. By ła p o za k o n tro lą. Po czu ła s ię wo ln a. Przy cis k ał ją d o ś cian y . M o cn o . Po d o b ało jej s ię to n iep rawd o p o d o b n ie. Czu ła n a s o b ie całe jeg o ciało . Całe. Bez wy jątk u . By ł g o to wy n a miło ś ć. On a też. By ła n a n ią g o to wa. J u ż o d d awn a. Na k ark u p o czu ła jeg o mo cn e d ło n ie. Na u s tach d elik atn o ś ć. Wciąż s p o waln iającą d elik atn o ś ć. Cało wał ją co raz wo ln iej, jak b y ch ciał jej u zmy s ło wić, że za ch wilę zatrzy ma s ię czas . M o g ą p rzed n im u ciec i s ch o wać s ię w s o b ie. W p ewn y m mo men cie zd ała s o b ie s p rawę, że ju ż jej n ie cału je, ty lk o d o ty k a jej u s t s wo imi warg ami,
zu p ełn ie n ie zmęczo n y mi d o ty ch czas o wy m p o cału n k iem. – Ch y b a n ie p o win ien em… – wy s zep tał, ch cąc wró cić d o rzeczy wis to ś ci. Nie miała zamiaru mu n a to p o zwo lić. Nie mo g ła p o zwo lić mu n a n iep ewn o ś ć. M u s iał b y ć p ewien . M u s iał wied zieć, że ro b i d o b rze. Właś n ie to , n a czy m jej zależy . To , o czy m marzy . – Po win ien eś – wy p o wied ziała s wą my ś l i marzen ie, mając n a u s tach wciąż jeg o warg i, d elik atn ie s ię ro zch y lające, b ez ws ty d u i b ez zas tan o wien ia. – Ale… – n ie d awał za wy g ran ą i s zep tał, n ie p rzery wając teg o jak b y zawies zo n eg o p o cału n k u . – Żad n eg o ale – zarząd ziła. Zd ała s o b ie s p rawę, że teraz o n a p o win n a g o cało wać. Przecież to o n a b y ła d ziś s tro n ą, k tó ra n ie miała żad n y ch wątp liwo ś ci. Nawet min imaln y ch . On je miał. Czu ła to . Dlateg o mu s iała s ię n im zająć. M u s iała u d o wo d n ić mu , że ro b ią d o b rze i że ma co d o teg o całk o witą p ewn o ś ć. – Nic o mn ie n ie wies z… – zn ó w p rzerwał n a mo men t p o cału n ek , k ied y to jej u s ta wy raźn ie zaczy n ały b y ć s iłą s p rawczą. – J es teś d o b ry . To wy s tarczy . J u ż n ic n ie mó w – u ś miech n ęła s ię, a o n ten u ś miech n aty ch mias t zak ry ł s wo imi u s tami. Nie p o zn awała s ię. Nig d y n ie p o d ejrzewała, że ma w s o b ie tak ą o d wag ę, k tó ra p o zwalała jej teraz s ię tak zach o wy wać. Prag n ęła g o tak mo cn o , że n ie miała zamiaru u d awać, że to o n p o win ien p rag n ąć b ard ziej. M iło ś ć, k tó rą p rzy n im i z d ala o d n ieg o o d czu wała, n ie b y ła g rą. By ła p o trzeb ą jej d u s zy . Teraz o k azy wało s ię, że ciała ró wn ież. Wciąż n atrafiała n a jeg o n iep ewn o ś ć, jak b y o p o ry p rzed ty m, co s ię d ziało . Ale właś n ie to p o d n iecało ją jes zcze b ard ziej. Po s tan o wiła zawalczy ć o tak b ard zo wy czu waln y d ar lo s u . Ch ciała całą s o b ą d o cen ić n ies p o d zian k ę, k tó rą n ares zcie lo s jej zg o to wał. M iała zamiar p o k azać, że ją p rawid ło wo o cen ia. M u s iała u d o wo d n ić, że p o trafi s ię n im cies zy ć, d lateg o że Łu k as z b y ł d la n iej n ajważn iejs zy , n ie ty lk o teraz, ale w k ażd y m mo men cie. Ważn iejs zy o d lo s u i całej res zty . Ch ciała, b y n ależał wy łączn ie d o n iej. Właś n ie teraz n as tał tak i czas , że Łu k as z mó g ł b y ć ty lk o jej. Nie mu s iała s ię n im z n ik im d zielić. Nie ch ciała s ię zas tan awiać n ad ty m, co b ęd zie n azaju trz. W tej ch wili w n o s ie miała ju tro . M u s iała g o ty lk o jak o ś p rzek o n ać, że p o win ien p ó jś ć w jej ś lad y i zap o mn ieć o ws zy s tk im. Wied ziała, że b y mó c s ię zatracić w u czu ciu , o b o je mu s ieli zap o mn ieć o ws zy s tk im. Ch ciała mu o ty m p o wied zieć, ale g d y p o czu ła, że jeg o d ło n ie p o o mack u s zu k ają p as k a s zlafro k a, zro zu miała, że n ie mu s i ju ż marn o wać czas u n a s ło wa. Us ta Łu k as za o d erwały s ię o d
jej u s t i p o d ążały w d ó ł. Nie mo g ła trwać w b iern y m o czek iwan iu . M u s iała zająć s ię jeg o u b ran iem. Ró żn ica wzro s tu s p rzy jała, s p rzy jała b ard zo . Delik atn ie, zu p ełn ie n ie mając w ty m wp rawy , zaczęła wy ciąg ać k o s zu lę wetk n iętą za p as ek jeg o s p o d n i. Po mó g ł jej w ty m. Pewn ie p o win n a s ię zaws ty d zić, b o o n b y ł wciąż k o mp letn ie u b ran y , p o d czas g d y o n a… ju ż n ie miała n a s o b ie s zlafro k a. By ł jej n iep o trzeb n y , b o n ag le zro b iło s ię g o rąco . Łu k as z zn ó w jej p o mag ał. Nie u zg ad n iali ze s o b ą n iczeg o , p o n ieważ n ie b y ło o ty m mo wy . Nie mu s iała mó wić, g d y ż b ez s łó w u d ało jej s ię p rzek o n ać g o , że zab rn ęli w marzen ia tak d alek o , iż p o win n i im u lec. Dlateg o p o p ro s tu o d p in ała mu k o s zu lę. Zaczęła o d g ó ry , wied ząc, że za ch wilę b ęd zie mo g ła d o tk n ąć jeg o d ło n i. Sły s zała, co teraz n imi ro b i, i p rzy p rawiło ją to o zawró t g ło wy . Us ły s zała, jak o d p in a p as ek . M etaliczn y d źwięk s p rawił, że jej ciało ju ż zaczęło d rżeć. Do p o min ało s ię ro zk o s zy . Wid o czn ie in s ty n k t n ie k łamał. M o g ła p rzy d arzy ć im s ię jes zcze więk s za p rzy jemn o ś ć. J ej ciało n iecierp liwiło s ię co raz b ard ziej. J u ż zd ejmo wała mu k o s zu lę. Łu k as z jej p o mag ał. J ak zwy k le. Szy b k o o d p in ał g u zik i ręk awó w. W k o ń cu k o s zu la wy ląd o wała n a p o d ło d ze tak s amo jak s zlafro k … Nares zcie mo g ła d o tk n ąć jeg o s k ó ry . Ch o ć s ię s p ies zy ła, ro b iła to p o wo li. Tak b ard zo , że ws trzy mała o d d ech . M u s iał to u s ły s zeć. – Bo is z s ię? – zap y tał n aty ch mias t s zep tem, k tó ry n ie p o zo s tawiał żad n y ch złu d zeń . Ob o je ch cieli teg o s ameg o . – Niczeg o – o d p o wied ziała n ie s zep tem. Po czu ła wielk ą rad o ś ć i jed n o cześ n ie d u mę. Nie u d awała. M ó wiła, co czu je. Zach o wy wała s ię tak , b y n ie mu s iał jej p ro s ić an i zd o b y wać… J es zcze mu s ię n ie o d d ała, ale ju ż b y ła cała jeg o . J u ż ją miał. J u ż n ależała ty lk o d o n ieg o . – J es teś p ewn a? – zn ó w s zep tał, p y tając, czy mo że p o s u n ąć s ię d alej. – J ak n ig d y n iczeg o in n eg o – wy p o wiad an ie p rzy n im włas n y ch my ś li n ie s tan o wiło d la n iej n ajmn iejs zeg o p ro b lemu . W jeg o o b ecn o ś ci u wierzy ła w mo c s wo jeg o ch arak teru i w to , że mo że o d zy wać s ię d o in n y ch zd an iami, k tó re wcześ n iej u k ład a w d u ch u . To p ięk n e, k ied y tak mo żn a, g d y n ie trzeb a ży ć w ciąg ły m o s zu s twie. – J es teś tak a mło d a… – s zep tał jej d o u ch a, k ied y n ie miała n a s o b ie ju ż p rawie n ic. – To źle? – zap y tała, n ie wied ząc, czy mo że zro b ić z ręk ami to , n a co miała o d d łu żs zeg o czas u o g ro mn ą o ch o tę. Zd ecy d o wała s ię n a to i wied ziała, że d o b rze zro b iła.
– Ch o d ź… – s zy b k o ch wy cił jej ręk ę i p o ciąg n ął za s o b ą. Des zcz lał n iep rzerwan ie. Ku ch en n e ś wiatło d o cierało w p o s taci lek k iej p o ś wiaty d o miejs ca, w k tó ry m ją p o ło ży ł, i zaraz p o tem zn alazł s ię zn ó w b ard zo b lis k o . By ł n ad n ią. Tu ż n ad n ią. Patrzy ła n a jeg o twarz i n ie mo g ła u wierzy ć, że b y ła tak b lis k o z mężczy zn ą, k tó ry p rzez ty le czas u p rzemy k ał s zp italn y m k o ry tarzem zu p ełn ie p rzez n ią n ie zau ważan y . J ak mo g ła b y ć tak a ś lep a? J ak mo g ła n ie p o czu ć s iły p rzy ciąg an ia, k tó rą miał w s o b ie ten p atrzący w jej o czy mężczy zn a? – Na p ewn o ? – zn ó w p y tał, ch cąc ch y b a, b y o s zalała z p o żąd an ia. – Nie b ó j s ię – o d ezwała s ię o s tatk iem s ił, g d y ż ch ciała w k o ń cu p o czu ć to , o d czeg o n ie b y ło o d wro tu . Od ezwała s ię zu p ełn ie tak , jak b y to o n a b y ła d o ś wiad czo n a w ty ch s p rawach . To zd an ie w k o ń cu wy s tarczy ło . Łu k as z n ares zcie p o zb y ł s ię n ęk ający ch g o o b aw i zach o wał s ię, jak n a p rawd ziweg o mężczy zn ę p rzy s tało . Prawd ziweg o , d o ś wiad czo n eg o mężczy zn ę. To mu s iała mu p rzy zn ać. Przy zn awała mu to o s tatk iem ś wiad o mo ś ci. Całe s zczęś cie n ie mu s iała ju ż n ic mó wić. Nie mu s iała my ś leć. M u s iała k o ch ać. Nie, n ie mu s iała k o ch ać. Ch ciała k o ch ać, b o o n ją k o ch ał. M iło ś cią, jak iej d o ś wiad czała p o raz p ierws zy . M iło ś cią, k tó rej d o tej p o ry n ie zn ała. Czu ła, że n ależał teraz ty lk o d o n iej. J ą też zag arn iał ty lk o d la s ieb ie. Należała ty lk o d o n ieg o . M iał ją n a wy łączn o ś ć. Ch ciała b y ć mu p o d leg ła b ez p rzerwy i b ez k o ń ca. Prag n ęła, b y ta n o c n ie s k o ń czy ła s ię s zy b k o , b y n ie s k o ń czy ła s ię n ig d y . Nie ch ciała n ad ejś cia d n ia, b o o b awiała s ię, że u k rad n ie jej to b ezcen n e p o czu cie jed n o ś ci. – Ale d o b rze… To b y ły jeg o s ło wa. On a n ie miała s iły , b y s ię o d ezwać. Ale b y ły to s ło wa, k tó ry ch n ie u s ły s zała. To b y ło zd an ie, k tó re u to n ęło w jej u s tach . Nies tety n ie mo g ła s ię z n imi n a g ło s zg o d zić. Ale n ajważn iejs ze teraz i tak b y ło to , że ich ciała b y ły zg o d n e co d o teg o … I ws zy s tk ieg o in n eg o ró wn ież…
N
ad s zed ł d zień . Nies tety . A jej s en s ię n ie s k o ń czy ł. Na s zczęś cie. Wciąż trwał. Sły s zała o d d ech . Sły s zała też wy raźn e b icie s erca. Ob ejmo wało ją męs k ie ramię.
Lek k o o two rzy ła p o wiek i, b o jąc s ię, że co d zien n o ś ć zn iweczy tę n ieziems k ą ch wilę. J es zcze n ig d y n ie zaczy n ała d n ia tak b o s k o . Otwarte p o wiek i zamk n ęły s ię n aty ch mias t, rażo n e n ie ty le co d zien n o ś cią, ile s ło ń cem. Bu rza, k tó ra p rzez więk s zo ś ć n o cy to warzy s zy ła ich ro zk o s zy , n ies tety s ię s k o ń czy ła. Pas o wała d o ich n o cy . Teraz to s ło ń ce o d d awało n as tró j jej ro zś wietlo n ej miło ś cią d u s zy . Po d n io s ła g ło wę, b y u p ewn ić s ię, że Łu k as z jes zcze ś p i. Po ty m, co s ię międ zy n imi s tało , n ie mo g ła ju ż n azy wać g o o rd y n ato rem. Dzięk i n o cy , k tó rą miała za s o b ą, zro zu miała, że o s o b o wo ś ć o rd y n ato ra b y ła ty lk o jed n y m z o d cien i wrażliwo ś ci Łu k as za. J u ż n ie s p ał. Nap o tk ała jeg o s p o jrzen ie. Najp ierw s p o jrzen ie, a zaraz p o n im u ś miech . Po u ś miech u u s ły s zała b ard zo mile b rzmiące: „d zień d o b ry ”. To o n o s p rawiło , że n ie zd ąży ła n awet p o my ś leć, czy p o win n a zaws ty d zić s ię n a my ś l o ty m, co s o b ie d ali tej n o cy i co d zięk i temu p rzeży li. M in io n a n o c b y ła d o s k o n ała, p o n ieważ o b o je b y li ró wn ie mo cn o zaan g ażo wan i i ch cieli d ać s o b ie n awzajem ty le s amo ro zk o s zy . Łu k as z zao fero wał jej wiele, a o n a n ie p o zo s tała mu d łu żn a. Nawet n ie wied ziała, że ty le p o trafi. – Dzień d o b ry – o d p o wied ziała cich y m s zep tem. Nie wied ziała czemu , ale u ciek ła p rzed jeg o wzro k iem, s p o g ląd ając n a d u że d ach o we o k n o tu ż n ad łó żk iem. Zd ziwiła s ię, jak mo g ła g o wczo raj n ie zau waży ć. M o że n ic d ziwn eg o , s k o ro mężczy zn a, k tó reg o ciało wciąż miała o b o k , p rzy s łan iał jej ś wiat n awet wted y , g d y n ie b y li tak b lis k o . Chwila… chwila… chwila… – p o my ś lała in ten s y wn ie. Dałab y g ło wę, że ich miło ś ć ro zp o częła s ię n a czarn y m, b ard zo wy g o d n y m n aro żn ik u , a teraz leżeli n a łó żk u , d zięk i czemu mo g ła o g ląd ać d u ży p ro s to k ąt n ieb a, k tó reg o b łęk itu n ie p rzes łan iała an i jed n a ch mu ra. Najwy raźn iej n o cą ws zy s tk ie ch mu ry s p ad ły z n ieb a. Dla n iej jed n ak to n ieb o zro b iło wy jątek i s p ad ło n a ziemię. – I co teraz? – u s ły s zała cich e p y tan ie, k tó re mo g łab y zin terp reto wać n a milio n ró żn y ch s p o s o b ó w. – Teraz ju ż mo g ę u mrzeć – o d p o wied ziała b ard zo p o ważn y m to n em i s p o jrzała w p ięk n y g ran at u tk wio n y ch w n iej o czu .
– Nie mó w tak … Bo ja teraz w k o ń cu mo g ę zacząć ży ć. Ty też mu s is z… – Nawet n ie zd ajes z s o b ie s p rawy , ile ja w ży ciu mu s zę… – wy s zep tała z n iezad o wo len iem. – Ale wo lo n tariu s zk ą n ie zo s tałaś z p rzy mu s u , jak ro zu miem… – s twierd ził to n em, jak ieg o u n ieg o jes zcze n ie s ły s zała. – To Nela mn ie n amó wiła… – p o in fo rmo wała g o , cies ząc s ię o g ro mn ie, że o p o ran k u p o trafili tak n o rmaln ie ro zmawiać, ch o ciaż p rzeży li ze s o b ą wy jątk o wą n o c. No c, k tó ra s k o ń czy ła s ię p rzed ch wilą wraz z o twarciem o czu , n a p ewn o p o zwo liła im s ię p o zn ać. Całk iem d o b rze. J ed n ak b y ł to s zczeg ó ln y ro d zaj p o zn an ia, w k tó ry m d o min u jącą ro lę o d g ry wał języ k miło ś ci. Teraz mu s ieli n ad ro b ić ws zy s tk ie p o ważn e b rak i, p o ro zu miewając s ię ju ż in aczej. – Pamiętam d zień , w k tó ry m p ierws zy raz cię zo b aczy łem. On iemiała, s ły s ząc jeg o s ło wa. – To b y ł twó j p ierws zy d zień n a o d d ziale. – Nig d y g o n ie zap o mn ę – s zep n ęła, n ie u s iłu jąc n awet u k ry ć wrażen ia, jak ie zro b iły n a n iej jeg o s ło wa i s zczero ś ć, z jak ą je wy p o wied ział. – By łaś u b ran a w b iałą b lu zk ę. On iemiała p o raz wtó ry . – Bo miałam tamteg o d n ia eg zamin . Us tn y . Przed p o łu d n iem. – Zd ałaś g o ? – zap y tał. Nie mo g ła wy d u s ić z s ieb ie s ło wa, g d y ż zaczął d elik atn ie wo d zić p alcem w o k o licach jej o b o jczy k a. W ś wietle d n ia jeg o p ies zczo ty o b ezwład n iały ją ch y b a jes zcze b ard ziej n iż w n o cy . – Eg zamin tak , ale wizy tę w s zp italu o b lałam n a całej lin ii. Gd y b y n ie p o mo c Neli i jej wiara w mo je mo żliwo ś ci, to b y łb y mó j p ierws zy i o s tatn i raz n a o d d ziale. – Całe s zczęś cie p o mo g ła ci i d zięk i temu mo g liś my s ię p o zn ać. – Wczo raj też p o mo g ła – p o d k reś liła. – Wczo raj też – p o wtó rzy ł p o n iej miło , b o z s y mp aty czn ą rad o ś cią w g ło s ie. – Ale s ię n aro b iło – wes tch n ęła, wciąż n ie mo g ąc o trząs n ąć s ię z s zo k u . – Ale n ie żału jes z? – zap y tał tak n iep ewn y m g ło s em, że zro b iło jej s ię g o żal. – Nie ro zu miem, d laczeg o miałab y m żało wać – o d p arła wp ro s t. M o żliwe, że wp rawiła g o ty m s twierd zen iem w zak ło p o tan ie, p o n ieważ zamias t co ś p o wied zieć, ty lk o wes tch n ął ciężk o . Wy ciąg n ęła d ło ń i zaczęła g łas k ać jeg o
p o liczek . Po d p alcami wy czu wała s zty wn y zaro s t d rażn iący b ard zo p rzy jemn ie o p u s zk i p alcó w, a s zczeg ó ln ie wn ętrze jej d ło n i, jak s ię o k azy wało , b ard zo czu łe n a tak ie d o zn an ia. Sp o d o b ało jej s ię b ard zo , że p rzy Łu k as zu mo g ła wciąż u czy ć s ię s ieb ie. – Nie martw s ię. Niczeg o n ie żału ję. Wp ro s t p rzeciwn ie. Cies zę s ię. Że jes tem tu taj. Że jes tem z to b ą. Od k ąd mn ie wted y p o cało wałeś , to … – zamilk ła, n ie mając p ewn o ś ci, czy p o win n a mu s ię teraz p rzy zn awać d o s wy ch marzeń , s k o ro i tak s ię ziś ciły . – To … ? – ciep ły m i b ard zo męs k im g ło s em n ak łan iał ją d o zwierzeń . Zas tan awiała s ię, czy ro b ił to celo wo , że n ad awał s wo jemu g ło s o wi tak g łęb o k ie i męs k ie b rzmien ie. A mo że p o p ro s tu cały b y ł tak i męs k i? – To my ś lałam o to b ie cały czas … Nawet b y łam n a s ieb ie za to wś ciek ła – p rzy zn ała s ię, h o łd u jąc zas ad zie, że w miło ś ci n ie n ależy n iczeg o zatajać an i u d awać. Wy s tarczy ło , że w ży ciu u d awała aż n ad to . Częs to u d awan ie s tan o wiło s p o rą częś ć jej ży cia. Dlateg o teraz, g d y tak czu le ją o b ejmo wał, p o s tan o wiła, że z n im tak n ie b ęd zie. Ob iecała s o b ie, że z n im b ęd zie in aczej. Prawd ziwie. Bez u d awan ia. Bez o s zu s tw. Przy n im p rag n ęła b y ć s o b ą. Ch ciała mó wić, a n ie ty lk o my ś leć. Tak p o p ro s tu . M ilczał. Po d o b ało jej s ię to , że n ie mó wił zb y t d u żo . Kied y mó wił, o zn aczało to , że miał co ś ważn eg o d o p o wied zen ia. Przy wiązy wała wielk ą wag ę d o jeg o s łó w. Nie d lateg o , że wied ziała, jak ie s ą ważn e n a o d d ziale, n a k tó ry m p raco wał. Zwracała u wag ę n a to , co mó wi, p o n ieważ zak o ch ała s ię b ez p amięci n ie w k imś , k to ś wietn ie cału je. Nie w k imś , p rzy k im n ares zcie p o czu ła s ię k o b ietą. Zak o ch ała s ię n a zab ó j w mąd ry m mężczy źn ie. Tak im, k tó ry jej imp o n o wał. – A ty … ? – zap y tała w k o ń cu . By ła tro ch ę zd ziwio n a ty m, że p o ran ek p o ws zed n ieg o d n ia mijał, a o n i n ie k o n tro lo wali czas u . Nie p atrzy li z p o p ło ch em n a zeg arek , b y s p rawd zić, ile czas u u p ły n ęło o d ws ch o d u s ło ń ca. Nie wy s k ak iwali z łó żk a i n ie n ab ierali ch arak tery s ty czn eg o d la ran k a p o ś p iech u . – Co ja? – u s ły s zała tu ż p rzy u ch u zmy s ło wy s zep t. Łu k as z miał p ięk n y g ło s . Wy d awało jej s ię, że d u żo b ard ziej s ek s o wn y o d Hu g h Lau rieg o , k tó ry g rał s erialo weg o Ho u s e’a. – M y ś lałeś o mn ie p o ty m p o cału n k u cy b o rg a? – M y ś lałem o to b ie ju ż d u żo wcześ n iej – p rzy zn ał wp ro s t.
On iemiała k o lejn y raz. Nie mo g ła u wierzy ć w to , co s ły s zy . – Nie wierzę – s zep n ęła. – Dlaczeg o miałb y m k łamać? – p o cało wał jej czo ło , p ró b u jąc p rzek o n ać ją d o s wo jej p rawd o mó wn o ś ci, ale i tak n ie mo g ła u wierzy ć. – Po p ro s tu n ie wierzę… – p o wtó rzy ła. Ch rząk n ął zn acząco , g d y to mó wiła, d lateg o p o s tan o wiła zacząć jes zcze raz. – Nie d ziw s ię, p ro s zę, ale tru d n o mi d ać wiarę, że tak i facet jak ty zwró cił u wag ę n a tak ą s zarą my s z jak ja. Ok reś liła s ię w ten s p o s ó b n ie p o to , b y zaczął p rzek o n y wać ją, że tak n ie jes t. Nazwała s ię tak , p o n ieważ właś n ie w ten s p o s ó b o s o b ie my ś lała. – M n ie p rzecen ias z, a s ieb ie n ie d o cen ias z – s twierd ził z ch arak tery s ty czn y m d la s ieb ie s p o k o jem. – Ch y b a b ęd ę mu s iał n ad to b ą tro ch ę p o p raco wać – zap ro p o n o wał zu p ełn ie n ied wu zn aczn ie, ch o ć o n a w jeg o s ło wach d o s zu k iwała s ię d wu zn aczn o ś ci, g d y ż ch ciała, b y ran ek s tan o wił ch o ć k ró tk ie n awiązan ie d o min io n ej n o cy . – A p o p o cału n k u … Co my ś lałeś p o p o cału n k u ? – u ś ciś liła p y tan ie. – By łem n a s ieb ie wś ciek ły . Na to , jak s ię zach o wałem… – my ś lała, że to ju ż k o n iec jeg o wy p o wied zi, ale o n p o s tan o wił jes zcze co ś d o d ać: – A jes zcze b ard ziej n a to , że d ałem aż tak zawró cić s o b ie w g ło wie – p o wied ział i zn ó w ją p o cało wał, ty m razem w u s ta, b ard zo d elik atn ie. – Nie lu b is z, jak d ziewczy n y zawracają ci w g ło wie? – zap y tała wp ro s t i n aty ch mias t p o żało wała teg o p y tan ia, p o n ieważ p rzed o czami s tan ęły jej tab u n y k o b iet p rag n ący ch zawró cić w g ło wie mężczy źn ie, k tó ry p ieś cił teraz jej d ło ń . – To n ie o to ch o d zi… – o d p o wied ział wy mijająco , ch o ć zwy k le b y ł b ard ziej k o n k retn y . – Nie ro zu miem… – ch ciała s k ło n ić g o d o zwierzeń , ale b ez ciąg n ięcia za języ k mo g ło s ię n ie u d ać. – Bo to tru d n o zro zu mieć… – Ale co ? – Ch y b a k o g o – n ap ro wad zał ją. – Ko g o ? – zap y tała, p o czątk o wo n ie ro zu miejąc. Wy s tarczy ła jed n ak ch wila, b y d o zn ała o lś n ien ia, d lateg o d o d ała s zy b k o : – Ko b iety ? Nie p o twierd ził, czy d o b rze my ś li. J ed n ak jeg o ciężk ie wes tch n ien ie b y ło b ard zo wy mo wn e. Stan o wiło n ajlep s zy d o wó d n a to , że s ię n ie my liła. – M am n ad zieję, że jes tem p ierws zą wo lo n tariu s zk ą, k tó rą u d ało ci s ię zaciąg n ąć
d o łó żk a – p aln ęła b ezmy ś ln ie, ale n ie żało wała s wy ch s łó w. – Pierws zą – p o twierd ził s zy b k o . – I p ierws zą k o b ietą o d d awn a, k tó rą p o cało wałem… – Nig d y w ży ciu w n iczy m n ie b y łam p ierws za, a tu p ro s zę, d wie wy g ran e k o n k u ren cje – u ś miech n ęła s ię b ard ziej d o s ieb ie n iż d o Łu k as za. Zamias t s ię o d ezwać, zn ó w wes tch n ął. Wid o czn ie teraz to o n a mo g ła wy k o rzy s tać czas p o ran k a. – A s k o ro ju ż tak s o b ie p o rząd k u jemy rzeczy wis to ś ć i zd rad zamy s taty s ty k i, to mo że p o wies z mi, k tó rą k o b ietą jes tem w two im ży ciu ? Ty lk o mi n ie mó w, że p ierws zą, b o mimo teg o , że jes tem n aiwn a, mo g ę n ie u wierzy ć… – u d awała lu z, ale b ała s ię teg o , co mo g ła u s ły s zeć, i to n a włas n ą p ro ś b ę. – Nie jes teś n aiwn a – s twierd ził, ziewając. – Py tan ie d o ty czy ło czeg o in n eg o … – n ie d awała s ię zb y ć i ciąg n ęła wątek p o mimo o b aw. – Trzecią – u s ły s zała k o n k retn ą o d p o wied ź i zu p ełn ie n ie wied ziała, co zro b ić z tą wied zą. Ucies zy ć s ię czy załamać? – Ale n ie b ęd ziemy teraz ro zmawiać o two ich b y ły ch , p rawd a? – zap y tała, ratu jąc s ię z o p res ji. – Nie mu s imy – p o wied ział s zy b k o , ale jak zwy k le b ard zo s p o k o jn ie. Zn ali s ię k ró tk o , a zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić d o jeg o s p o k o ju . Lu b iła tę cech ę, ch o ciaż d o my ś lała s ię, że b y ła b ard ziej wy p raco wan a n iż d aro wan a p rzez n atu rę. – Szk o d a, że n ie mo żemy p rzeleżeć całeg o d n ia – s zep n ęła, mając d o s ieb ie n aty ch mias t żal o to , że s ama p ch a s ię, a raczej wp y ch a ich d wo je w s zty wn e ramy co d zien n o ś ci. – Tak w s u mie to … – ch y b a b y ł o d n iej mn iej s p ięty , p o n ieważ p o trafił n a ch wilę o d ło ży ć n a b o k czek ające g o o b o wiązk i. – To n ie wiemy , k tó ra jes t g o d zin a… – s ama n ie wied ziała d laczeg o , ale jej my ś li zn ó w k rąży ły wo k ó ł p o ran n ej p ro zy ży cia. – Wiemy – zerk n ął w b o k . Do p iero teraz zau waży ła, że n a n is k iej k o mo d zie p o d ś cian ą n ap rzeciwk o n ich s to i d elik atn ie p o d ś wietlo n y zeg arek elek tro n iczn y . Świeciły s ię n a n im trzy cy fry : o s iem, jed en , o s iem. By ła ó s ma o s iemn aś cie. – Po win n aś teraz g d zieś b y ć? – zap y tał, p atrząc n a n ią z czu ło ś cią. – M amy wto rek – zaczęła o d n ajd y wać s ię n a n o wo w s wo im ży ciu . – Zwy k le o tej
p o rze jes tem w d ro d ze n a wy k ład , ale teraz mamy d n i rek to rs k ie, więc jes tem wo ln y m czło wiek iem. To zn aczy w miarę wo ln y m – p o p rawiła s ię, wied ząc, że jej ży cio wa wo ln o ś ć jes t zwy k le mo cn o o g ran iczo n a. – Fajn ie jes t b y ć s tu d en tem – s twierd ził, n ie k ry jąc tęs k n o ty za czas ami, k tó re ju ż d awn o miał za s o b ą. – J es zcze to p amiętas z? – zap y tała, ro zb awiając g o ty m p y tan iem. – Co ś tam p amiętam… – wes o ło ś ć w jeg o g ło s ie b y ła d la n iej czy mś n o wy m. – Nie jes tem jes zcze tak i s tary – ws zed ł w wy raźn ą d y s k u s ję z włas n y m PESEL-em. – Ile mas z lat? – zap y tała zatem, n ie p o ws ty d ziws zy s ię s wo jej b ezp o ś red n io ś ci. Od erwała ciało o d jeg o ciep ła i zak ry wając s wą n ag o ś ć s zero k ą k o łd rą, u s iad ła p o tu reck u i s p o jrzała n a n ieg o z g ó ry . Ty lk o tak ą p rzewag ę mo g ła mieć. Przewag a wiek u n ależała d o n ieg o . Od razu d ło n ie zało ży ł za g ło wę. Patrzy ł n a n ią. Uś miech ał s ię jak to o n , jed n y m k ącik iem u s t b ard ziej n iż d ru g im, i milczał. – Ty lk o n ie k aż mi zg ad y wać, p ro s zę… – Czterd zieś ci trzy – o d p o wied ział s p o k o jn ie, zu p ełn ie n ie b o jąc s ię teg o , że mo g łab y zacząć zg ad y wać i d ać mu więcej lat, n iż ma w rzeczy wis to ś ci. – A w jak im mies iącu s ię u ro d ziłeś ? – zap y tała, u zu p ełn iając jeg o d an e o s o b o we. – Os tatn ieg o d n ia lis to p ad a. – To w ty m ro k u s k o ń czy s z czterd zieś ci cztery ? – u p arcie d rąży ła temat. – Nie. Czterd zieś ci trzy . – To d laczeg o s ię p o s tarzas z? – Czterd zieś ci d wa, czterd zieś ci trzy … Co to za ró żn ica… ? – M as z rację – zg o d ziła s ię s zy b k o z p rzy jęty m p rzez n ieg o p u n k tem wid zen ia. – W s u mie żad n a… Wciąż p atrzy ła n a n ieg o z g ó ry . Po d o b ał jej s ię w k ażd ej p o zy cji. Wp atry wali s ię w s ieb ie n awzajem. M iała n ad zieję, że wid o k , jak i miał, cies zy ł g o p rzy n ajmn iej w p o ło wie tak jak ten , k tó ry ro zciąg ał s ię p rzed jej o czy ma. Wciąż n ie mo g ła u wierzy ć w to , co s ię s tało , w to , d o czeg o międ zy n imi d o s zło . – Nie mu s is z iś ć d ziś d o s zp itala? – zap y tała z n ad zieją w g ło s ie. – M u s zę – o d p o wied ział n aty ch mias t. – J es teś ju ż s p ó źn io n y ? – s p y tała zn ó w, b o n ie zn ała g o d zin jeg o p racy . J es zcze wiele rzeczy o n im i jeg o ży ciu n ie wied ziała, a ch ciała wied zieć ws zy s tk o .
– Nie jes tem. Po d o b ało jej s ię, że s zy b k o o d p o wiad ał n a p y tan ia. Ch o ć b y ł o s zczęd n y w s ło wach , to i tak ś wietn ie s ię ro zu mieli. Wy ch o wy wała s ię i ży ła w męczący m ją s ło wo to k u , d lateg o teraz p o trafiła d o cen ić tę in n ą jak o ś ć. Os o b ą z jej o to czen ia, k tó ra mó wiła n ajmn iej, b y ła cio tk a M arian n a. Nela też mó wiła mało , ale i tak b y ła b ard ziej ro zg ad an a n iż Łu k as z. – Nie ch ces z wied zieć, ile ja mam lat? – zap y tała, p rag n ąc w d als zy m ciąg u cies zy ć s ię ty m k o n k retn y m mężczy zn ą, n a k tó reg o p atrzen ie s p rawiało jej n ieziems k ą p rzy jemn o ś ć. – Wiem, ile mas z lat – o d p o wied ział i u ś miech n ął s ię tak , jak b y ta wied za b y ła ró wn o zn aczn a z p o s iad an iem n ad lu d zk ich zd o ln o ś ci alb o n ieb o ty czn eg o majątk u . – Sk ąd wies z? – zap y tała, p o d ejrzliwie mars zcząc czo ło . – M am wg ląd w d an e wo lo n tariu s zy p rzy ch o d zący ch n a mó j o d d ział. – O, p ro s zę! – cmo k n ęła z u zn an iem. – To co p an jes zcze o mn ie wie, p an ie Sh erlo ck u ? – Wiem, g d zie mies zk as z… – I… – ciąg n ęła g o za języ k , ch o ciaż p rzy p u s zczała, d o jak ich jes zcze in fo rmacji miał d o s tęp . – Zn am d atę two ich u ro d zin . I to d o k ład n ą – u ś ciś lił k u jej rad o ś ci. Po d o b ało jej s ię, że b y ł tak d o b rze p rzy g o to wan y d o ro zmo wy . – I… ? – Wiem, że mas z ład n y ch arak ter p is ma – b rn ął, ch y b a n ie ch cąc zd rad zać s ię d alej, że k ied y ś d o k o n ał tak d o k ład n ej in wig ilacji. – Co ś trzeb a mieć ład n eg o – zażarto wała. Nies tety żart n ie ro zb awił g o wcale, ch o ć b y ła p ewn a, że tak s ię s tan ie. – Sk o ro tak u ważas z… – zaczął b ard zo p o ważn ie i o b jął wzro k iem frag men ty jej ciała, n ie d ające s ię teraz n ak ry ć k o łd rą, k tó rą trzy mała n a wy s o k o ś ci b iu s tu – … to zmien iam zd an ie. W s to s u n k u d o całej res zty p is mo mas z, d ziewczy n o , o k ro p n e. Ws zy s tk o to p o wied ział n ad wy raz p o ważn ie. J ed n ak n ie p rzes zk o d ziło jej to ro ześ miać s ię i u cies zy ć z teg o , że ch y b a ją p o d ry wał. By ło to o czy wiś cie zb ęd n e, p o n ieważ i b ez teg o g o to wa b y ła s k o czy ć za n im w o g ień , o n n ie mu s iałb y n awet k iwn ąć p alcem. Po d ry wan ie b y ło zatem zb ęd n e, ale n ad wy raz p rzy jemn e. – Kied y s ię ś miejes z, jes teś jes zcze ład n iejs za… Us ły s zała te s ło wa p rzez s wó j ś miech .
– Zd arza mi s ię czas em ś miać – p o d s u mo wała, p o wo li o d zy s k u jąc p o wag ę. – Wiem. Dzieci w s zp italu b ard zo cię lu b ią. M y ś lę, że międ zy in n y mi za ten u ś miech – to mó wiąc, wy jął zza g ło wy ręk ę i d o tk n ął jej u s t, k tó re zd ąży ły o d p o cząć p o n o cy i zn ó w s tały s ię g ło d n e p o cału n k ó w. Ro zch y liła je n iezn aczn ie. Zaczęła cało wać jeg o p alce. – Nie ró b teg o … – zab ro n ił o d razu , ale to n jeg o g ło s u n ie b y ł wcale k ateg o ry czn y , ty lk o wy raźn ie p ro s zący . – Dlaczeg o ? – zap y tała łag o d n ie i zab awiając s ię jeg o ro s n ący m p o żąd an iem, p o wtó rzy ła p o cału n ek , p rzed łu żając g o n ieco , b y d ać wp atru jącemu s ię w n ią mężczy źn ie d o zro zu mien ia, że n ie zaws ze b ęd zie u leg ała jeg o p ro ś b o m, a n awet n aleg an io m. – J eżeli n ie p rzes tan ies z, to o s zaleję – s zep n ął n amiętn ie. – To mo g ło b y b y ć in teres u jące – u ś miech n ęła s ię. Patrząc z g ó ry , czu ła, że ma n ad n im p ewn ą p rzewag ę. – Ch ces z s p rawd zić? – zap y tał, n ie zmien iając to n u g ło s u , a jej p rzewag a zaczęła maleć. – Ch y b a s ię tro ch ę b o ję. W k o ń cu s łab o s ię zn amy i mało o to b ie wiem. Wo lo n tariu s zk i n ie mają wg ląd u w d an e o s o b o we s zp italn y ch s zy ch . – Szp italn y ch s zy ch ? – p o wtó rzy ł z u ś miech em. –
Oczy wiś cie –
p o twierd ziła b ez wah an ia. –
Po wied ziałab y m n awet, że
s zp italn y ch leg en d . – Co ? – ty m razem s zero k o o two rzy ł o czy . – Ty lk o mi n ie mó w, że n ie wies z, jak im g u ru jes teś d la ty ch ws zy s tk ich p ielęg n iarek , lek arek i wo lo n tariu s zek – d o d ała z ro zmy s łem, o twierając mu o czy n a s zp italn e o p o wieś ci. – Nie wiem – o d p arł p rzek o rn ie. Ok azało s ię, że tak też p o trafi. – Ale wid ać, że to , co mó wi s ię o ws p ó łczes n ej mło d zieży , to ws zy s tk o p rawd a… – zażarto wał. – Zmien ias z temat – zau waży ła b ły s k o tliwie i o b d arzy ła g o s zczery m u ś miech em. – Zaraz zmien ię p o zy cję – g ro źn ie ced ził s ło wa. – I n ie b ęd zie ci ju ż d o ś miech u – d o d ał g ło s em b rzmiący m ró wn ie g ro źn ie. – Nie o b iecu j… – p erfid n ie g o p o d ju d zała. – Słu ch aj… – zaczął. – Dzieweczk o ! On a n ie s łu ch a – z wielk ą p rzy jemn o ś cią n ie d ała mu s k o ń czy ć. – To d zień b iały ! – s p o jrzał w o k n o n ad n imi. – To mias teczk o ! – d o d ał,
wy k azu jąc s ię zn ajo mo ś cią ro man ty zmu . Patrzy ła n a n ieg o , mając ś wiad o mo ś ć, że mó g ł s ię wy k azać jes zcze n ieraz zn ajo mo ś cią temató w, o k tó ry ch o n a n ie miała p o jęcia. Dzieliła ich s p o ra ró żn ica wiek u . Dwad zieś cia lat. Dwie d ek ad y . Łu k as z ży ł o d wad zieś cia lat d łu żej n iż o n a. M iał n ie ty lk o więcej lat. M iał za s o b ą więcej p rzeży ć, d o ś wiad czeń , rad o ś ci i p ewn ie s mu tk ó w, ale p atrzy ła n a n ieg o i b y ła p rzek o n an a, że p o zo s tał mło d y d u ch em. Właś n ie d lateg o p rzeb y wając z n im, zu p ełn ie n ie czu ła, że d zieli ich tak d u ża ró żn ica wiek u . Najb ard ziej p o d o b ało jej s ię, że o b cu jąc z n ią, n ie wid ział w n iej k o g o ś o d s ieb ie d u żo mło d s zeg o i g łu p s zeg o . Wp ro s t p rzeciwn ie, zach o wy wał s ię tak , że w jeg o o b ecn o ś ci zaczy n ała s ię czu ć d o jrzalej, lep iej. Przy n im czu ła s ię mąd rą k o b ietą. Wied ziała, że mo że mieć s wo je zd an ie w k ażd ej s p rawie. Nie wied ziała, co ro b ił, że właś n ie tak s ię p rzy n im czu ła. Ale to n ie b y ło ważn e. Ważn e, że tak im p o d ejś ciem ją zd o b y wał, p rzek o n y wał d o s ieb ie. A ró żn ica wiek u ? W ich relacji n ie miała n ic d o rzeczy . To cies zy ło ją p rawie n ajb ard ziej. Oczy wiś cie n ajb ard ziej rad o wała ją miło ś ć, k tó rą d o n ieg o czu ła. J ak b y ło z jeg o u czu ciami? Teg o n ie mo g ła wied zieć. M u s iała wy k azać s ię cierp liwo ś cią. Patrząc w o czy Łu k as za, w k o ń cu zro zu miała to , co k ied y ś w ch wili s łab o ś ci, k tó ra ją d o p ad ła, p o wied ziała jej cio tk a M arian n a. „J u leczk o , b y w ży ciu d o czeg o ś d o jś ć, n ie trzeb a s iły , ty lk o wy trwało ś ci”. Teraz, g d y czu ła n a s o b ie ciep łe s p o jrzen ie Łu k as za, wierzy ła w s wą wy trwało ś ć. Wierzy ła w s en s teg o p o wied zen ia, p o n ieważ zaws ze wied ziała, czeg o ch ce o d ży cia. W ty m mo men cie d o s wy ch n iewielu o czek iwań d o d ała jes zcze jed n o , ale za to n ajważn iejs ze. Ch ciała u s ły s zeć z u s t, k tó re właś n ie zaczy n ała cało wać, zap ewn ien ie o miło ś ci. Ch ciała u s ły s zeć ty lk o d wa b ard zo k o n k retn e s ło wa: „Ko ch am cię”. Sama tak ie wy zn an ie mo g łab y zło ży ć ju ż d ziś . Teraz jed n ak b y ło to n iemo żliwe, b o Łu k as z s p ełn iał s wą o b ietn icę i zmien ił p o zy cję tak , że zn alazł s ię n ad n ią, a o n a mo g ła s p o jrzeć mu g łęb o k o w o czy . To b y ły o czy p ełn e mło d zień czeg o b las k u . Nie o d b ijał s ię w n ich jeg o wiek , ale b las k , k tó ry cies zy ł ją teraz b ard ziej n iż to , co wy d arzy ło s ię w n o cy p rzeras tającej jej n ajś miels ze marzen ia. To b y ł b las k p o żąd an ia. Tak iemu s p o jrzen iu n ie mo g ła s ię o p rzeć. Nie mo g ła. Nie p o trafiła. Nie ch ciała. Kocham cię… – p o my ś lała jes zcze, zan im s traciła res ztę ro zs ąd k u . Pierws zy raz w ży ciu czu ła, że ciało wy p rzed zało my ś li. Do ty ch czas to s ło wa zaws ze zajmo wały p o zy cję lid era. Dziś ciało wy p rzed ziło ws zy s tk o i b y ło jej z ty m d o b rze. Bard zo d o b rze. Co raz lep iej…
Z
n ó w miała mo k re wło s y , a ciało g o rące, o win ięte wilg o tn y m ręczn ik iem. Do p iero co wy s zła s p o d p ry s zn ica. Teraz p ierws zy raz w ży ciu p ras o wała
k o s zu lę z o g ro mn ą p rzy jemn o ś cią. U „b u rd elarzy ” tak a rad o ś ć b y ła n ie d o p o my ś len ia. Us iło wała s k u p ić wzro k n a b ieli materiału . Przecież u miała p ras o wać. W p racy zwy k le p ras o wały z Nelą n a zmian ę. Ale Nela lu b iła to b ard ziej i o czy wiś cie ro b iła to lep iej. W tej ch wili b y ła z s ieb ie d u mn a, że Łu k as z p ó jd zie d ziś d o p racy w k o s zu li wy p ras o wan ej p rzez n ią. Żelazk o , k tó re trzy mała w d ło n i, s p rawn ie ś lizg ało s ię p o man k ietach . Ale o d czas u d o czas u o d ry wała wzro k o d wy k o n y wan ej czy n n o ś ci. Des k a d o p ras o wan ia b y ła p ewn ie s tały m elemen tem wy p o s ażen ia łazien k i Łu k as za. Dlateg o teraz miała p rzed o czami to b iel p ras o wan ej k o s zu li, to lu s tro , w k tó ry m o d b ijała s ię zg rab n a s y lwetk a n ag ieg o mężczy zn y . Szk lan e ś cian y k ab in y p ry s zn ico wej b y ły zap aro wan e, ale i tak u d awało jej s ię d o s trzec ws zy s tk o , co ch ciała. Wid ziała to n a ty le wy raźn ie, że p o raz k o lejn y o d ch wili, g d y zajęła s ię p ras o wan iem, n ie mo g ła s ię o p rzeć my ś li, iż jej ży cie wy win ęło n iezłeg o fik o łk a i zamias t wró cić d o p o zy cji wy jś cio wej, zawis ło w wy ś n io n ej p rzez n ią p rzes trzen i. Pras o wała k o łn ierzy k i czu ła o b awę, że jeś li wy k o n a jak iś n iep rzemy ś lan y ru ch , to s traci tę ró wn o wag ę b ezp o wro tn ie. M u s iała zro b ić ws zy s tk o , b y jej n ie zap rzep aś cić, b y n ie wró cić d o s wej b y le jak iej rzeczy wis to ś ci. Szu m wo d y b y ł k o jący , a zap ach męs k ich k o s mety k ó w d rażn ił jej zmy s ły i p o b u d zał wy o b raźn ię. M iała ciało wy k o ch an e d o g ran ic fizy czn y ch mo żliwo ś ci. W n o cy i o p o ran k u p o zn ała s ię o d tak iej s tro n y , k tó rej u s ieb ie n ie p o d ejrzewała. By ła z s ieb ie zad o wo lo n a. A to n ie zd arzało s ię częs to , p o n ieważ s tawiała wy s o k ie wy mag an ia zaró wn o s wemu ciału , jak i d u ch o wi. No cą u d o wo d n iła s o b ie i Łu k as zo wi, że u mie b y ć o d d an a i o d ważn a. Teraz, g d y s ły s zała s y k ro zg rzan eg o żelazk a, zaczęła b ać s ię mo men tu , w k tó ry m o n wy jd zie s p o d p ry s zn ica, b iały m ręczn ik iem wy trze ciało , a o n a p o d a mu k o s zu lę i b ęd ą mu s ieli wy jś ć z mies zk an ia. Zd ąży ła je b ard zo p o lu b ić. J u ż zas tan awiała s ię, jak p o ty m, co s ię wy d arzy ło , b ęd zie p o trafiła o d n aleźć s ię w s wy m d o ty ch czas o wy m, jak s ię właś n ie o k azało , b ard zo u b o g im w u czu cia i d o zn an ia ś wiecie. Czu ła, że n iep o trzeb n ie s ię n ak ręca. M artwi n a wy ro s t. Pan ik u je n a zap as . Ale to b y ło s iln iejs ze o d n iej. Nie ch ciała o k azać s ię ty lk o p rzelo tn ą p rzy g o d ą w ży ciu Łu k as za. Przy g o d ą n a jed n ą n o c. Ch ciała b y ć ży cio wą h is to rią, k tó ra n ie k o ń czy s ię o p o ran k u , k tó ra n ie k o ń czy s ię n ig d y . By ła jak mama
i cio tk a Klara. Do s tała p alec, a ch ciała mieć całą ręk ę. Ta jed n a k ró tk a n o c wy s tarczy ła, b y zro zu mieć, że b ez n ieg o ju ż d alej n ie d a rad y p ó jś ć s ama. – O czy m my ś lis z? – u s ły s zała g ło s Łu k as za. Zd ziwiła s ię, b o wcześ n iej n ie u s ły s zała, że s zu m wo d y u s tał. – M o g ę cię o co ś zap y tać? – p o s tan o wiła u twierd zić s ię w p rzek o n an iu , że jej wcześ n iejs ze my ś li b y ły ty lk o wy two rem ch wilo weg o czarn o wid ztwa. – Tak … – Łu k as z u ś miech n ął s ię n a wid o k d ło n i wy ciąg n iętej w jeg o k ieru n k u , w k tó rej trzy mała jes zcze ciep łą k o s zu lę. – Dzięk u ję. Bard zo n ie lu b ię p ras o wać. – Ale za to lu b is z s p rzątać – ro zejrzała s ię p o b ard zo wid n y m za d n ia mies zk an iu , wciąż n ie mo g ąc wy jś ć z p o d ziwu n ad p o rząd k iem, d o k tó reg o żad n y ch u wag n ie miałab y n awet mama. – Też n ie lu b ię – p rzy zn ał s ię s zy b k o . Po wo li zap in ał g u zik i k o s zu li, k tó ra zak ry wając jeg o n ag i to rs , u zmy s ło wiła jej, jak wielk ą p rzy jemn o ś ć czerp ała z o b co wan ia z jeg o ciałem. – Po rząd ek to zas łu g a p an i Bo g u s i – p rzy zn ał z u ś miech em. – Tej p an i Bo g u s i? – zap y tała p o d ch wy tliwie, mimo że d o k ład n ie wied ziała, k tó rą z p ań s alo wy ch o b o je mieli teraz n a my ś li. Pan i Bo g u s ia n a o d d ziale b y ła zn an a z zamiło wan ia d o p o rząd k u i d o b reg o s erca. Ró wn ież z teg o , że jak n ik t in n y p o trafiła s k ło n ić d o jed zen ia n ajo p o rn iejs zy ch n iejad k ó w, a tak ich n a o d d ziale b y ło co n ie miara.
n awet
– Właś n ie tej – p o twierd ził Łu k as z. – To ju ż ws zy s tk o ro zu miem – o d p arła z u ś miech em. Rato wała s ię, jak mo g ła, wciąż walcząc z o b awą o to , co s ię s tan ie, g d y wy jd ą z mies zk an ia. Co s ię wy d arzy , k ied y b ęd ą mu s ieli s ię ro zs tać? Gd y k ażd e z n ich p ó jd zie w s wo ją s tro n ę? Na s amą my ś l o ro zs tan iu miała o ch o tę b eczeć jak o d d ziało wy n iejad ek n ad talerzem, n a k tó ry m ro zlewa s ię k ału ża s zp in ak u o p o d ejrzan ej k o n s y s ten cji. J u ż n awet n ie ch ciała zad awać Łu k as zo wi tru d n eg o p y tan ia, n a k tó re zg o d ził s ię o d p o wied zieć. Nie ch ciała ju ż n ic. Prag n ęła ty lk o , b y b y ł p rzy n iej. By n ig d zie n ie o d ch o d ził. J ed n ak wied ziała, że to n iemo żliwe. Łu k as z b y ł teraz p o trzeb n y n ie ty lk o jej. – Dlaczeg o jes teś s mu tn a? – zap y tał tro s k liwy m to n em. – Bo n ie ch cę s tąd wy ch o d zić – s twierd ziła, n ie ch cąc wtajemn iczać g o w zawiło ś ci s wo ich s trach ó w. – Przecież mo żes z zo s tać – zap ro p o n o wał s p o k o jn ie, zu p ełn ie jak wczo rajs zy
wieczó r w Kalo rii, k tó ry n a s zczęś cie n ie d o s zed ł d o s k u tk u . – Ch y b a żartu jes z? – An i tro ch ę – s p o ważn iał. Wes tch n ęła, wied ząc, że jeg o p o ważn e p o d ejś cie d o jej p rag n ień n a o b ecn ą ch wilę mo g ło n ie wy s tarczy ć. – Nie lu b ię, g d y s ię s mu cis z – o d ezwał s ię cich o . – A co lu b is z? – zap y tała, wy rażając g o to wo ś ć s p ełn ian ia jeg o p o trzeb , zach cian ek , ży czeń , marzeń . – Lu b ię ws zy s tk o , co jes t związan e z to b ą – mu s n ął ro zch y lo n y mi u s tami jej warg i, zu p ełn ie n ie p rzy g o to wan e n a tak n ies p o d ziewan y p o cału n ek . Patrzy ła mu w o czy . Niep rzerwan ie czu ła n ap ięcie wy zwalan e p rzez wzajemn e s p o jrzen ia i p o s tan o wiła s p y tać g o o co ś jes zcze. – M o żes z u wierzy ć w to , co s ię s tało ? – Pamiętas z wieczó r, k ied y Krzy s iek zad zwo n ił d o mn ie z Barcelo n y i p o p ro s ił, żeb y m zb ad ał jeg o s y n a? – o d p o wied ział p y tan iem n a p y tan ie. – Pamiętam – o d p arła, u mierając z ciek awo ś ci. – Kied y zo b aczy łem cię wted y w mies zk an iu Krzy ś k a, tak ą zes tres o wan ą i zmęczo n ą, p rzes tras zo n ą n a mó j wid o k , ju ż wted y miałem o ch o tę cię p rzy tu lić i s p ęd zić z to b ą n o c – p rzy zn ał z ro zb rajającą s zczero ś cią. J u ż my ś lała, że n ic n ie jes t w s tan ie jej zd ziwić. A jed n ak ! Zn ó w n ie mo g ła u wierzy ć w to , co s ły s zy . To b y ło jak b ajk a. Nie wied ziała, co p o wied zieć. Zatem milczała, p atrząc w jeg o b ard zo p o ważn e o czy . – Pó źn iej p o czu łem to s amo wted y , n a p ó łp iętrze. Ale wied ziałem, że n ie mo g ę p o s u n ąć s ię d alej. Nie zau ważałaś mn ie. Ch wilami miałem n awet wrażen ie, że g d y mn ie w k o ń cu d o s trzeg as z, to u n ik as z k o n tak tu wzro k o weg o . Nie o d b ierałem z two jej s tro n y żad n y ch s y g n ałó w, że… – Że co ś d o cieb ie czu ję? – p o mo g ła mu w s y tu acji tru d n ej d o wy rażen ia s ło wami. – J u lk a! J a o d k ąd zo b aczy łem cię p ierws zy raz, teg o d n ia p o two im eg zamin ie, o d razu my ś lałem o to b ie jak o o k imś , k o g o n ie ch ciałb y m wy p u ś cić ze s wo jeg o mies zk an ia. Patrzy ła n a n ieg o , czu jąc, jak s mu tek , k tó ry zd ąży ł s ię w n iej zg ro mad zić p rzez jej id io ty czn e my ś li, p o wo li n ik n ie w o d d ali. – To d laczeg o wcześ n iej n ie… – To s k o mp lik o wan e – ws zed ł jej w s ło wo .
Nie mu s iał p rzy taczać żad n y ch d als zy ch arg u men tó w, p o n ieważ ju ż wied ziała, że to , co s ię międ zy n imi wy d arzy ło , b y ło , d o k ład n ie rzecz u jmu jąc, b ard zo s k o mp lik o wan e. Nie wątp iła w to an i tro ch ę. Patrzy ła n a n ieg o , n ie wied ząc, czy p o win n a s ię o d ezwać, czy lep iej zro b i, jak b ęd zie milczeć i p o czek a. M iała wrażen ie, że ch ciał jes zcze co ś d o d ać d o s wej n iezb y t ro zb u d o wan ej, lecz aż n azb y t treś ciwej o d p o wied zi. M u s iał d o s trzec wy czek iwan ie w jej wzro k u , p o n ieważ o two rzy ł u s ta i wes tch n ął. – To tru d n e… - zaczął p o raz k o lejn y . – Zo b aczy łem cię i zach wy ciłem s ię two ją s k ro mn o ś cią, n iep o rad n o ś cią, ale też p ro s to lin ijn o ś cią, z jak ą trak to wałaś d zieci i ws zy s tk ich wo k ó ł s ieb ie. Ws zy s tk ich o p ró cz mn ie. Ty m mn ie zain try g o wałaś . Z p o czątk u p ró b o wałem wy b ić s o b ie cieb ie z g ło wy , b o jes teś tak a mło d a… Nie p o trafiłem s twierd zić, czy s ch o d zis z mi z d ro g i, czy mn ie p o p ro s tu n ie zau ważas z… Do cierało d o n iej, że ws zy s tk o , co d o n iej teraz mó wi, b y ło p rawd ą. Ws zy s tk o s ię zg ad zało . Trak to wała g o tak , p o n ieważ ją o n ieś mielał. Nie mo g ła zro zu mieć jeg o fen o men u . Sły s zała, jak ws zy s cy wo k ó ł, p o mimo jeg o wid o czn ej n a p ierws zy rzu t o k a mru k o wato ś ci, jak imś cu d em wy rażają s ię o n im z s zacu n k iem i u zn an iem. J ak ro zmawiają z n im ty lk o n a tematy s łu żb o we, u n ik ając ch o ćb y n ajmn iejs zy ch d y g res ji. J ak zas tan awiają s ię p o d jeg o d rzwiami, czy wejś ć i p rzes zk o d zić mu w p racy , czy mo że lep iej teg o n ie ro b ić. Wiele razy wid ziała, jak ro d zice ch o ry ch d zieci wy ch o d zą z jeg o g ab in etu w tak p o ważn y ch i g ro b o wy ch n as tro jach , p rzy tło czen i b ag ażem s łó w, k tó ry s tamtąd wy n o s ili, a k tó ry m o b arczał ich n ie lo s , ty lk o Łu k as z. Przy n ajmn iej wted y miała tak ie wrażen ie. Teraz p atrzy ła n a n ieg o . Wid ziała mężczy zn ę w b iałej k o s zu li. M iała p rzed s o b ą k o g o ś , k o g o zn ała z wid zen ia z o d d ziału . Żało wała, że n ie p o trafiła s o b ie p rzy p o mn ieć ch wili, w k tó rej zo b aczy ła g o p o raz p ierws zy . Ch o d ziła d o s zp itala, a o n tam p o p ro s tu b y ł. Omijała g o wzro k iem, b o n ie wid ziała p o wo d u , d la k tó reg o miałab y s ię w n ieg o wp atry wać. By ł d la n iej p rzemy k ającą p o k o ry tarzu p o s tacią w b iałej k o s zu li lu b g ran ato wej k amizelce o d cin ającej s ię wy raźn ie n a tle tej b ieli. Co ś s ię zmien iło d o p iero wted y , g d y Nela u zmy s ło wiła jej s wó j s to s u n ek d o Ho u s e’a. To Nela zwró ciła n a n ieg o u wag ę. To p rzy jació łk a o two rzy ła jej o czy i jak zwy k le mu s iała p rzy zn ać Neli rację. Patrzy ła. Wciąż p atrzy ła n a n ieg o , czek ając n a to , b y d o d ał co ś d o tej p ewn ie n iełatwej d la n ieg o o p o wieś ci. – Wo lałem trzy mać s ię o d cieb ie z d alek a. I b y ło to b ard zo łatwe, b o trak to wałaś mn ie jak p o wietrze…
J u ż b y ł p rawie k o mp letn ie u b ran y . Po wo li, n ie p atrząc n a n ią, zap in ał p as ek s p o d n i, k tó ry o d p in ał wczo raj w g o rączce p o d n iecen ia. – Dlaczeg o ? Dlaczeg o trzy małeś s ię z d alek a? – zap y tała z b ó lem w g ło s ie. M y ś lała, że n a o d p o wied ź b ęd zie mu s iała p o czek ać, ale u s ły s zała ją o d razu . – Bo k ażd a k o b ieta, d o k tó rej s ię zb liżam, s taje s ię p rzeze mn ie n ies zczęś liwa – p o wied ział p o ważn ie. Zro b iło jej s ię zimn o . Przes tras zy ła s ię. – Ch ces z mn ie p rzes tras zy ć? – zap y tała o d razu , czu jąc, że n ajwy żs za p o ra s ię u b rać. – Nie – zap ro tes to wał n aty ch mias t. – Ale ws zy s tk o p o to czy ło s ię tak s zy b k o , że… – To , że p o to czy ło s ię s zy b k o , n ie o zn acza, że s zy b k o s ię ro zp ad n ie – s twierd ziła, b ro n iąc s ię p rzed jeg o p es y mizmem, k tó reg o źró d ła n ie mo g ła s ię d o my ś lić. – Ch cę w to wierzy ć – o d p o wied ział z n ad zieją w g ło s ie. – J a też – p rzy tak n ęła z p rzek o n an iem. Wierzy ła, że miło ś ć, k tó rą o d n alazła, to n o we mo żliwo ś ci, a n ie d o d atk o we o g ran iczen ia. Ale ju ż teraz czu ła p rzez wciąż n ag ą s k ó rę, że co d zien n o ś ć n ie b ęd zie jej ro zp ies zczać tak jak min io n ej n o cy . – M u s zę ju ż wy jś ć – p o p atrzy ł n a n ią tak , że wied ziała, iż s ło wo „mu s zę” wy p o wiad a z d u żą p rzy k ro ś cią. Wy s zli z łazien k i. Omin ął ją s zy b k o . Z d u żej k o mo d y s to jącej n ied alek o d rzwi wejś cio wy ch wy jął co ś małeg o . To co ś mieś ciło mu s ię w d ło n i. Tak jak p rzed ch wilą o n a p o d awała mu wy p ras o wan ą k o s zu lę, tak teraz o n też wy ciąg n ął w jej k ieru n k u o twartą d ło ń , b y mo g ła zo b aczy ć, co w n iej miał. Leżały tam k lu cze. To je zo b aczy ła n ajp ierw. Po tem d o s trzeg ła zach ęcające, p ełn e b las k u s p o jrzen ie. – Są two je. Weź je, p ro s zę… – d o d ał, b o n ie zareag o wała o d razu . Nie d o ty k ając jeg o d ło n i, wzięła k lu cze. – J es teś p ewien ? – zap y tała, czu jąc, że zmian y w jej ży ciu tak n ap rawd ę d o p iero s ię ro zp o czy n ają. – Nie ro b ię w ży ciu rzeczy , k tó ry ch n ie jes tem p ewien – zd ecy d o wan y m g ło s em p o twierd ził jed n ą z cech s weg o ch arak teru , i to ak u rat tę, k tó ra wy wierała n a n iej n ajwięk s ze wrażen ie. – To s ię tro ch ę ró żn imy – b ez o b aw o d k ry wała p rzed n im s wo je s łab o ś ci. – M o żes z p rzy ch o d zić, k ied y ch ces z – wy tłu maczy ł s ię ze s wo jeg o s zczereg o
g es tu . Stała w miejs cu , n ie mo g ąc s ię p o ru s zy ć, p o n ieważ s zczero ś ć Łu k as za b y ła n ajp rawd ziws za n a ś wiecie. Dlateg o zamk n ęła w d ło n i ten n iewielk i, ale wiele zn aczący p o d aru n ek i d zięk u jąc mu w my ś lach za to , co d la n iej ro b i, wy d u s iła z s ieb ie jed n o s ło wo . Na p ewn o zro b iła to za cich o . – Zap amiętam… – M am n ad zieję – p o d ch wy cił o d razu i zap iął k u rtk ę, p o czy m u jął jej twarz w b ard zo ciep łe d ło n ie. Zd ąży ła s ię ju ż tak p rzy zwy czaić d o teg o g es tu , że n ie wy o b rażała s o b ie, b y zd arzy ły s ię w jej ży ciu tak ie d n i, k ied y n ie p o czu je n a s o b ie jeg o d o ty k u . – Kied y s ię zn ó w zo b aczy my ? – zap y tał i n ie d ając jej czas u n a o d p o wied ź, d o p o wied ział s zy b k o : – M u s imy p o ro zmawiać, mu s imy s ię p o zn ać… – Zo b aczy my … – p o wied ziała wy mijająco . Od p o wied ziała tak o g lęd n ie, p o n ieważ n ie p o trafiła p o d ać k o n k retn eg o termin u s p o tk an ia, o k tó ry m ju ż marzy ła. Po cało wał ją. Zro b ił to tak , że ch ciała, b y k o lejn e s p o tk an ie ro zp o częło s ię właś n ie w tej ch wili. J ed n ak b y ło to n iemo żliwe. Czas , k tó ry wczo raj n ie miał d la n ich żad n eg o zn aczen ia, d ziś ju ż im n ie s p rzy jał. An i im, an i p o cału n k o wi, b o ten s tawał s ię co raz s u b teln iejs zy , b y zo s tać w k o ń cu ty lk o ws p o mn ien iem n a u s tach . Najp ierw g o rący m, a za ch wilę ju ż ty lk o letn im. – Zad zwo n ię wieczo rem – s p o jrzał n a n ią ju ż zza p ro g u mies zk an ia. – Będ ę czek ała… Żeg n ała g o z d rżen iem. Ob awiała s ię, że s en d o b ieg a właś n ie k u k o ń co wi, a g d y s ię p rzeb u d zi, n ie zo s tan ie jej ju ż n ic. – Pó źn y m wieczo rem… – u ś ciś lił. – Wiem – o d p o wied ziała, zd ając s o b ie s p rawę, jak wy g ląd ają jeg o d n i n a o d d ziale i w jak n iep rzewid zian y s p o s ó b zmien iają s ię g o d zin y jeg o p racy . Od p ielęg n iarek mo żn a b y ło d o wied zieć s ię ws zy s tk ieg o , i to w całk iem zwy czajn y ch co d zien n y ch ro zmo wach . To b y ły b ard zo d o b re i n iezwy k le o d d an e k o b iety , k tó re n ieraz s zep tały o ty m, ile n o cy o rd y n ato r p o trafi s p ęd zić w s zp italu , n ie ś p iąc, ty lk o czu wając p rzy d zieciach b ąd ź ś lęcząc n ad med y czn ą d o k u men tacją. J es zcze jed n o s p o jrzen ie. Os tatn ie ju ż d zis iaj. Bajeczn e. I k ro k i n a s ch o d ach . Najp ierw wo ln e. Pó źn iej co raz s zy b s ze, aż w k o ń cu n ies ły s zaln e. Cich o zamk n ęła d rzwi. Sk iero wała s ię d o łazien k i. Dru g ie d rzwi, s ąs iad u jące z łazien k ą, p o zo s tawały zamk n ięte. Ko rciło ją, b y za n ie zajrzeć, ale jed n o s p o jrzen ie n a zeg arek , a d ru g ie n a
n iep o rząd ek n a o k rąg ły m s to le u zmy s ło wiły jej, że czas o b u d zić s ię ze s n u . Zrzu ciła z s ieb ie ręczn ik . Szy b k o n aciąg n ęła zd jęty z g rzejn ik a w łazien ce s u ch y jak p iep rz s weter. Ro zg ląd ała s ię za jak ąk o lwiek częś cią b ielizn y , wciąg ając n a s ieb ie wy s u s zo n e n a wió r d żin s y . Dziwn ie czu ła s ię b ez b ielizn y , ale n ig d zie n ie mo g ła jej zn aleźć. Nie miała teraz czas u n a p o s zu k iwan ia, mach n ęła więc ręk ą, wierząc, że i tak o d zy s k a d wa s k rawk i b łęk itn eg o u lu b io n eg o k o mp letu . Szy b k o s p rzątn ęła talerze ze s to łu . Ok ru ch y p o p y s zn y ch to s tach zeb rała mo k rą ś ciereczk ą i wrzu ciła je d o k u ch en n eg o zlewu , w k tó ry m u my ła k u b k i p o k awie i talerze. Nie b y ła p rzy zwy czajo n a d o zmy wan ia ty lk o k ilk u n aczy ń . W mies zk an iu Łu k as za ży cie wy d awało jej s ię n ie ty lk o p rzy jemn iejs ze, ale i łatwiejs ze. Ch o ć s ię s p ies zy ła, d o k ład n ie p o ś cieliła łó żk o . Wciąż p ach n iało mężczy zn ą. M o że też k o b ietą, ale ten zap ach n ie ro b ił n a n iej żad n eg o wrażen ia. By ła d o n ieg o p rzy zwy czajo n a. Zap ach Łu k as za s p rawiał jej fizy czn ą p rzy jemn o ś ć, ale n ie mo g ła s ię n im teraz n acies zy ć, p o n ieważ mu s iała s ię o d n aleźć w o d mien io n y m wczo raj ży ciu . Omio tła wzro k iem mies zk an ie. Wy g ląd ało d o k ład n ie tak jak wieczo rem, g d y wes zła tu p o raz p ierws zy , zu p ełn ie n ie p rzy p u s zczając, że ten p ierws zy raz p rzy n ies ie im… p ierws zy raz… Zas tan awiała s ię, jak to mo żliwe, ale o d n o s iła d ziś wrażen ie, że n o c p rzy n io s ła jej ws zy s tk o , co w ży ciu mo żliwe, a o n a i tak ch ciała więcej. W s k ry to ś ci d u ch a wied ziała, czeg o ch ce jes zcze, czeg o ch ce więcej. Ale n a razie n ie ch ciała teg o mó wić g ło ś n o , b o i tak ws zy s tk o d ziało s ię w zawro tn y m temp ie. Ok azy wało s ię właś n ie, że lu b i tak i b ieg wy d arzeń . J ed n ak lu b iła też ro zu mieć ws zy s tk o , co s ię z n ią d zieje. Teraz, g d y mu s iała wy jś ć d o ś wiata p o tak o g ro mn ej zmian ie w s wy m ży ciu , miała mętlik w g ło wie. Nie zn o s iła u czu cia zag u b ien ia. Zwłas zcza że teraz p o g o d zen ie jej n o rmaln eg o ży cia z ty m, k tó reg o tak n ies p o d ziewan ie zas mak o wała, wy d awało s ię arcy tru d n e. Wy ch o d ząc z mies zk an ia Łu k as za i p rzek ręcając k lu cz w zamk u , czu ła, że n ieo d zo wn ie p o trzeb a b y ło czas u , b y p o łączy ć jej ży cie z ży ciem Łu k as za. Sch o d ząc p o s ch o d ach , wciąż czu ła zag u b ien ie, k tó re p rzy b ierało n a s ile. Nie wied ziała, g d zie w p ierws zej k o lejn o ś ci s k iero wać k ro k i. Zas tan awiała s ię, d o k ąd p ó jś ć. Do d o mu ? Czy lep iej zro b i, jeś li n ajp ierw o d wied zi Nelę? Wy b ó r b y ł ch y b a p ro s ty . Wy b rała lep s zy ś wiat. Bard ziej p rzy ch y ln y i s k o ry d o zro zu mien ia. Ws iad ła więc d o au to b u s u , k tó ry ju ż w d zies ięć min u t mó g ł ją d o teg o ś wiata zawieźć. Ch ciała s ię zn aleźć u Neli i… Ale co ja jej powiem…? – p o my ś lała z p rzerażen iem. Nie zn ajd o wała żad n ej s en s o wn ej o d p o wied zi. Py tan ie, k tó re s o b ie zad ała w d u ch u , b y ło p rzerażające. Ty m b ard ziej że n ad u ch em u s ły s zała n ie tak jak w n o cy męs k i, p rzy jemn y g ło s , ale d ams k ie, n ieco
s k rzek liwe: „Pro s zę p rzy g o to wać b ilety d o k o n tro li”.
–
Ch ry s te Pan ie! Od p ro g u u s ły s zała b o g o b o jn y o k rzy k Neli, ch o ciaż p rzy jació łk a n ie zwy k ła
wy mien iać b o s k ich imio n n ad aremn o , ale ch y b a b y ła wciąż n ie w fo rmie. M imo d o ś ć p ó źn eg o p o ran k a n ad al leżała w łó żk u , w d o d atk u n ak ry ta k o łd rą p o s ame u s zy . – Niech b ęd zie p o ch walo n y ! – s k ło n iła g ło wę, o d n ajd u jąc s ię w relig ijn ej k o n wen cji n arzu co n ej p rzez p rzy jació łk ę. – Ty ch y b a zwario wałaś ? – Nela b y ła b ard ziej zmartwio n a n iż zd en erwo wan a. – Nie my lis z s ię – u twierd ziła ją w trafn y ch p o d ejrzen iach . – Zwario wałam, s fik s o wałam, o s zalałam, ro zu m s traciłam – wy recy to wała, ch o ć ta wy liczan k a ty lk o p o częś ci o d d awała rzeczy wis ty s tan jej d u s zy . Sło wa te b o wiem b y ły zb y t łag o d n e, ab y wy razić to , co teraz d ziało s ię w jej s ercu , d u s zy , my ś lach . Ws zy s tk o jej s ię mies zało . – Dlaczeg o mas z wy łączo n y telefo n ? – zap y tała Nela, wciąż u s iłu jąc zach o wać s p o k ó j. – Two ja mama n ie mo że s ię d o cieb ie d o d zwo n ić i zg ad n ij: d o k o g o wy d zwan ia? W d o d atk u ch y b a ju ż p rzeczu wa, że u mn ie cię n ie ma. Nela s tarała s ię to u k ry ć, ale b y ła wy raźn ie s p an ik o wan a. M o że n awet o d ro b in ę zn ies maczy ła ją s y tu acja, w k tó rą zo s tała wman ewro wan a b ez u p rzed n ieg o o mó wien ia s zczeg ó łó w p rzy jętej tak ty k i. Nela n ies tety b y ła p ro fes jo n alis tk ą w k ażd y m calu , n ien awy k łą d o o d g ry wan ia zu p ełn ie n iewy reży s ero wan y ch ró l. – Kied y d zwo n iła? – zap y tała rzeczo wo . – J ak ieś d zies ięć min u t temu – o d p o wied ziała p rzy jació łk a, wzro k iem d o mag ając s ię jak ieg o k o lwiek wy tłu maczen ia. – I co p o wied ziałaś ? – Sk łamałam, że wy s złaś d o s k lep u p o b u łk i. – Uff – o d etch n ęła z u lg ą, a wid ząc min ę Neli, d o d ała z p ełn ą ś wiad o mo ś cią: – No rmaln ie n ie wiem, jak ci s ię o d wd zięczę! Dzięk i! Bard zo ! – J a też n ie wiem, jak mi s ię o d wd zięczy s z – u ś miech n ęła s ię Nela. Zaraz p o tem zaru mien iła s ię i g d y b y mo g ła, wy s złab y z s ieb ie, i to ze ws ty d u . A ws zy s tk o d lateg o , że d o p o k o ju ws zed ł Xawery w p ó łn eg liżu , w d o d atk u ze s zczo teczk ą d o zęb ó w w ręk u . Ws p ó łlo k ato rk i Neli ju ż w min io n y m ty g o d n iu , wy p rzed zając s p o ro rek to ra s wej u czeln i, p rzy zn ały s o b ie d n i wo ln e i wy jech ały n a
ś więta. Z p ewn o ś cią g d y b y n ie ch o ro b a, Neli też n ie b y ło b y ju ż w ak ad emik u , a d o k ład n ie rzecz u jmu jąc, w n ad wy rężo n y m n o cn ą miło ś cią łó żk u . J ed n o s p o jrzen ie n a ro zp ro mien io n eg o Xawereg o wy s tarczy ło , b y p o jąć, że n o cą zas to s o wan o tu k u rację p ro wad ząca Nelę k u zd ro wiu n a ró wn i z tą an ty b io ty k o wą. O ile n ie lep iej… – Cześ ć – p rzy witał s ię Xawery i s zy b k o wciąg n ął n a n ag ie p rzed ramio n a s zarą s p o rto wą b lu zę z k ap tu rem. – Hej – o d p o wied ziała n a lu zie i p ad ła jak d łu g a n a jed n o z d wó ch wo ln y ch łó żek , n ależące d o k o leżan k i med y czk i, o czy wiś cie wzo ro wo zaś cielo n e n ie p rzez jeg o właś cicielk ę, ty lk o p rzez Nelę. Po czu ła s ię b ard zo zmęczo n a i ch o ć b y ło p ewn ie d o p iero o k o ło p o łu d n ia, mo że n ieco wcześ n iej, miała o g ro mn ą ch ęć, b y u d awać, że jes t ś ro d ek n o cy . J ed n ak ty lk o zamk n ęła o czy , a s k o wro n ek zamk n ięty w telefo n ie Neli zaś p iewał, n ak azu jąc s zy b k i p o wró t d o rzeczy wis to ś ci. – Tak , ju ż jes t, ju ż ją d aję – u lg a w o czach Neli, g d y p o d awała jej s wó j telefo n , b y ła o g ro mn a. – Tak , mamo . Dzień d o b ry – p rzy witała s ię, mas k u jąc ch ry p k ę w g ło s ie, k tó ra jak n a zło ś ć wzięła s ię p ewn ie z n iewy s p an ia i w tak ważn y m mo men cie zn acząco u tru d n iała mó wien ie. – M as z ch ry p k ę – s k o n s tato wała o d razu mama, n ie witając s ię an i s ło wem. – Nie, to ty lk o … Tak jak o ś … – tłu maczy ła s ię, ch o ciaż n ie zn o s iła teg o ro b ić. – Zn o wu b ęd zies z ch o ra – zap ad ł wy ro k o p arty jed y n ie n a p o s zlak ach . – Nie, mamo , n ie martw s ię, n ie b ęd ę – o d p arła z p rzek o n an iem w g ło s ie. Wierzy ła, że n ad miar „witamin y m”, p rzy s wo jo n y p rzez jej o rg an izm tej n o cy , n ie p o zwo li s ię jej tak p o p ro s tu ro zch o ro wać. M u s iała jed n ak p rzy zn ać, że czu je d o ś ć n iep rzy jemn e mro wien ie w n o s ie i w u s zach , a w g ard le p ó k i co d elik atn e p o b o lewan ie. – Kied y zamierzas z p o jawić s ię w d o mu ?! – z u s t mamy p ad ło n ie p y tan ie, ty lk o b ard zo p o ważn ie b rzmiący wy rzu t. – Zaraz s ię jak o ś o g arn ę i… – Na s to le w k u ch n i zo s tawiłam k artk ę, co mas z zro b ić – mama n ie p o zwo liła jej s k o ń czy ć, b y ła wś ciek ła. Nas tró j ro d zicielk i n ie zap o wiad ał d o b reg o d n ia an i w o g ó le n ie zwias to wał n ic d o b reg o . J u ż wy o b rażała s o b ie, że p o p o wro cie d o d o mu w k u ch n i n a s to le n ie zn ajd zie małej k artelu s zk i z trzema zap is an y mi zad an iami, ty lk o p ap ier p o d an io wy .
Pewn ie jak to p ap ier p rzy jął k ażd e s ło wo mamy , mające n a celu u p rzy k rzy ć d zień n ieo d p o wied zialn ej i wciąż jes zcze n iep o ważn ej có rce, k tó ra zamias t w ś wiąteczn y m czas ie p o mag ać, to … – Do b rze, mamo . Ws zy s tk o zro b ię – jak zwy k le n iemąd rze zg ad zała s ię w ciemn o , n ie wied ząc, n a jak i zak res p rac s ię g o d zi, i n ie p ró b u jąc, ch o ćb y z racji wiek u , n eg o cjo wać zmn iejs zen ia k ary za s wą n ies u b o rd y n ację. – J a wró cę d o d o mu n ie wcześ n iej n iż o d wu d zies tej p ierws zej. Krzy ch u ma d y żu r, a J u s ty n a id zie z Szy mo n em d o d en ty s ty , b o mały o d wczo raj n arzek a, że g o b o li ząb ek . M u s zę zo s tać z Ty mk iem – mama lu b iła p o mag ać, ale lu b iła też o p o wiad ać g ło ś n o o s wej p o mo cy n a p rawo i lewo . – Do b rze, mamo , d o zo b aczen ia wieczo rem – o b iecy wała ty m s amy m, że wieczo rem s tan ie d o rap o rtu . M iała ś wiad o mo ś ć, że d ziś to b ęd zie ją d u żo k o s zto wać. J u ż wied ziała, że g d y zap ad n ie zmro k , b ęd zie miała o ch o tę n a to , b y wy jś ć z d o mu i wb iec p o s ch o d ach o d res tau ro wan ej k amien icy z b ijący m s ercem, k tó re w mies zk an iu n a p o d d as zu mo g ło ty lk o p rzy s p ies zać s wó j ry tm. Nies tety rzeczy wis to ś ć p rzy p u ś ciła s wó j atak . Zmu s zała jak zwy k le n ie d o p o s u n ięć p rzy jemn y ch i s zalo n y ch , ty lk o d o p rzy ziemn y ch i tak ich , k tó re o g ran iczały jej wo ln o ś ć o s o b is tą. Z wielk ą u lg ą o d d ała telefo n Neli, k tó ra p o żerała właś n ie wzro k iem Xawereg o . Ch ło p ak b y ł ju ż ch y b a g o to wy d o wy jś cia, co ewid en tn ie n ie s p o d o b ało s ię jeg o d ziewczy n ie. Wid ząc zak o ch an ą min ę p rzy jació łk i, p o s tan o wiła zach o wać s ię emp aty czn ie, więc zerwała s ię n a ró wn e n o g i z łó żk a, n a k tó ry m leżała, z p o k o rą p rzy jmu jąc s es ję matczy n eg o co ach in g u . – Ale Xawery , n ie wy g łu p iaj s ię, zo s tań , ja ju ż i tak mu s zę wy jś ć. – J a n ies tety też – Xawery ch y b a rzeczy wiś cie wy ch o d ził n ie p rzez jej n ag łe n ajś cie. – M u s zę o d eb rać tatę z lo tn is k a. Wes tch n ęła, wied ząc d o s k o n ale, co czu je teraz Nela, Xawery zres ztą też. – To p a – Xawery p o żeg n ał Nelę czu ły m s ło wem i s p o jrzen iem. Nela o d wd zięczała mu s ię jed y n ie s p o jrzen iem, ale za to tak im, k tó re zu p ełn ie n ie p o trzeb o wało p o twierd zen ia w s ło wach . Gd y za Xawery m zamk n ęły s ię d rzwi, w p o k o ju zap ad ła cis za. Na ch wilę. – Ch ces z co ś zjeś ć? – zap y tała d o ś ć s zy b k o Nela. – Sama n ie wiem… – o d p arła, zu p ełn ie n ie czu jąc g ło d u . – Raczej wo lałab y m s ię czeg o ś n ap ić – s twierd ziła, czu jąc, jak b ard zo ch ciałab y p rzep łu k ać o b o lałe g ard ło o b o jętn ie jak im p ły n em, b y leb y ty lk o b y ł p rzy jemn ie ciep ły .
– Nas tawis z wo d ę? – zap y tała Nela, k tó ra p ó k i co ch y b a n ie mo g ła wy jś ć s p o d k o łd ry . Dałab y g ło wę, że p rzy jació łk a p o d o b n ie jak o n a n ie ma n a s o b ie żad n ej b ielizn y . Wy s zła z p o k o ju , b y n alać wo d y d o czajn ik a. Gd y wró ciła, Nela wciąż tk wiła w łó żk u i n ad al p rzy k ry ta p o d s amą s zy ję p rzy g ląd ała s ię jej w milczen iu . – A tak w o g ó le to ty mas z n a s o b ie jak ieś fatałas zk i? – zap y tała. By ła w b ard zo tru d n ej s y tu acji. Bard zo ch ciała b y ć z Nelą s zczera, jak zaws ze d o tej p o ry . Ale czu ła, że ak u rat d ziś n ie p o win n a p rzy zn awać s ię Neli, że k to ś , k o g o s ama mian o wała s tary m ramo lem, właś n ie d ziś w n o cy u d o wo d n ił jej, że ciała i jeg o s p rawn o ś ci mó g łb y p o zazd ro ś cić mu z p ewn o ś cią n iejed en d wu d zies to latek . – Tak s ię s k ład a, że n ies p ecjaln ie – zg o d n ie z p rawd ą o d p arła Nela, ru mien iąc s ię tak , że jej wło s y n a k ró tk ą ch wilę s traciły s wó j d o ś ć in ten s y wn y mied zian y b las k . – To p ięk n ie – wes tch n ęła, p o wtarzając za cio tk ą Klarą jed en z jej k o men tarzy , co jak s ię miało za mo men t o k azać, n ie p o p łaciło jej wcale. – Ale ty ch y b a też n ie jes teś d ziś k o mp letn ie u b ran a… To b y ło d o p rzewid zen ia, że b aczn ej u wad ze Neli n ie u mk n ie fak t, iż p o d cien k im s wetrem ma ty lk o i wy łączn ie n ag ie ciało , wciąż p amiętające k ażd y d elik atn y i k ażd y b ard ziej zd ecy d o wan y d o ty k Łu k as za. Patrzy ła n a p rzy jació łk ę, zd ając s o b ie s p rawę, że d o p ewn y ch s zczeg ó łó w min io n ej n o cy zas ad a p rawd o mó wn o ś ci n ad al n ie ma zas to s o wan ia. – Tak s ię zło ży ło , że g d zieś w n atło k u zd arzeń zap o d ziała mi s ię b ielizn a – p aln ęła p ro s to z mo s tu . – Bielizn a? – p o wtó rzy ła Nela, jak b y d o p iero teraz ro zu miejąc, że jej p rzy jació łk a n ie b ez p o wo d u s p ęd ziła n o c p o d n iezn an y m ad res em z n ie wiad o mo k im. Za to wś ró d ty ch ws zy s tk ich n iewiad o my ch o czy wis ty wy d ał s ię fak t, co s ię wy d arzy ło . – Głu p ia s p rawa – p rzy zn ała n aty ch mias t. – M ajtek też n ie mam – d o d ała z fry wo ln o ś cią n iero zg arn iętej mało laty , k tó ra częś ciej u ży wa walo ró w ciała n iż ro zu mu . – Co ty ro b iłaś ? – Nela ty m p y tan iem i zas zo k o wan y m wzro k iem d ała wy raz wcale n ie s wej ciek awo ś ci, ty lk o b ezg ran iczn emu zd ziwien iu . – Sąd ząc p o ty m, co zas tałam w ty m p o k o ju p o p rzy jś ciu , my ś lę, że ro b iłam w n o cy to s amo co ty – o d p arła, n ie mając zamiaru u d awać ś więto s zk i an i ty m b ard ziej k o g o ś , k to b ęd zie teraz u trzy my wał, że n ie jes t w s tan ie wy s n u ć wn io s k ó w z zas tan y ch n a miejs cu p rzes łan ek .
Nela ch rząk n ęła. Ch rząk n ięcie o zn aczało raczej, że s ię zaws ty d ziła, a n ie że ch ciała zd y s cy p lin o wać p rzy jació łk ę. Patrzy ły n a s ieb ie. Bad awczo . Nela z p ewn o ś cią n ie wied ziała, co p o wied zieć, o n a n ato mias t miała o ch o tę wy ś p iewać p rzy jació łce całą p rawd ę. Ws zy s tk o . Ws zy s tk ie s zczeg ó ły g rające w jej ro zś p iewan ej d u s zy , p o n ieważ w n iu an s e p rzeży ć cieles n y ch wo lała raczej s ię n ie zag łęb iać, g d y ż i tak n ie p o trafiłab y teraz o p o wied zieć o ty m, co s ię s tało z jej ciałem. Oraz z o rd y n ato rem, k tó ry n o cą p rzeo b raził s ię w Łu k as za. We włas n y m d o mu , we włas n y m łó żk u b y ł k imś całk iem in n y m. Kimś , k to w n iczy m n ie p rzy p o min ał mężczy zn y p racu jąceg o w s zp italu . – Nie wiem, co p o wied zieć – Nela p ierws za p rzerwała milczen ie, mó wiąc b ard zo p o wo li. – Oczy wiś cie o p ró cz teg o , że jeś li jes t tak , jak s ię d o my ś lam, to tak ie zach o wan ie jes t d o cieb ie zu p ełn ie n iep o d o b n e. – I właś n ie d lateg o to ws zy s tk o jes t tak ie ek s cy tu jące – o d k ry wała p rzed Nelą k arty , wied ząc, że n ajważn iejs zą fig u rę, k ró la, b ęd zie mu s iała zo s tawić ty lk o d la s ieb ie. – Ale mam n ad zieję, że wies z, co ro b is z? – p y tan ie Neli b y ło wy raźn ie p o d s zy te tro s k ą. – Ch y b a p ierws zy raz w mo im p ełn y m s amo k o n tro li ży ciu zro b iłam co ś , czeg o p o p ro s tu b ard zo ch ciałam. I n ie ch cę teraz my ś leć o ty m, czy p o s tąp iłam d o b rze, czy źle. Czy tak mo żn a, czy n ie mo żn a? Czy to s ię k o mu ś s p o d o b a, czy wp ro s t p rzeciwn ie? Najważn iejs ze, że mn ie s ię s p o d o b ało i d zięk i temu teraz czu ję s ię n ieziems k o . – A jeś li czar p ry ś n ie? Py tan ie Neli n ie zd en erwo wało jej zu p ełn ie, mimo że wy k azy wało s p o re p o d o b ień s two d o u wag , k tó ry ch zwy k ła wy s łu ch iwać w d o mu . By ło p es y mis ty czn e. Wied ziała, że Nela mó wi tak n ie p o to , b y ją p rzes tras zy ć. Py ta d lateg o , że s ama b ard zo ch ciałab y wied zieć, co d alej. Nela n ie ch ciała jej d o b ić, ale o k azać jej s wą tro s k ę. Nela zaws ze my ś lała o in n y ch ró wn ie d u żo co o s o b ie. Patrzy ła teraz p rzy jació łce w o czy i wied ziała, że Nela zas tan awia s ię n ad jej ży cio wy mi p o s u n ięciami tak jak n ad s wo imi. J ej p y tan ie b y ło d o wo d em p rzy jaźn i i o d d an ia, a n ie b rak u zau fan ia. – Łu d zę s ię, że n ie p ry ś n ie – s twierd ziła, mając wielk ą n ad zieję, że tak s ię s tan ie. Łu k as z miał ty le lat, że czas p o s zu k iwan ia wrażeń miał ju ż ch y b a za s o b ą. Po za ty m n a co d zień b y ł n ap rawd ę b ard zo zajęty m czło wiek iem. Ch ciała wierzy ć, mu s iała wierzy ć w to , że n ie b y ł ło wcą p rzy g ó d . W n o cy o d n io s ła wrażen ie, że s zu k ał miło ś ci.
Ty m s ię ch y b a o d n ieg o ró żn iła. On a czek ała n a miło ś ć, ale jej n ie s zu k ała. J ak o ś tak s ię s tało , że to miło ś ć ją zn alazła. Przecież n ie mo d liła s ię an i o faceta, an i o żad en związek . W p rzeciwień s twie d o s wo ich k o leżan ek z ro k u wcale n ie ro b iła żad n y ch amb itn y ch p lan ó w zn alezien ia p artn era n a ży cie alb o p rzy n ajmn iej n a d ziś . Nie s zu k ała. An i w teatrze, an i w k in ie, an i ty m b ard ziej n a d y s k o tece. Nie ro zg ląd ała s ię tęs k n y m wzro k iem p o p rzy s tan k ach an i p o u licach . Nie s tro iła s ię w p awie p ió rk a, b y wy ró żn ić s ię wś ró d in n y ch d ziewcząt. W p rzeciwień s twie d o n ich n ie zarzu cała h aczy k a. Nie d b ała p rzes ad n ie o mark o we ciu ch y , fry zu ry czy in n e wab ik i, b y wzb u d zić zain teres o wan ie mijający ch ją mężczy zn . Nela p atrzy ła p rzez o k n o , p o d czas g d y o n a w g łęb o k im zamy ś len iu zalewała wrzątk iem liś cias tą h erb atę. In n ej n ie b y ło . Zas tan awiała s ię, jak mo żn a p ić co ś tak fu s ias teg o . – Nie b ęd ę cię o n ic p y tać, n ie b ó j s ię – zaczęła Nela. – Nie b o ję s ię – s k łamała g ład k o . – Po wied z ty lk o , czy p o s trad ałaś ro zu m d la k o g o ś , d la k o g o warto to zro b ić? I ju ż o n ic n ie zap y tam, b o n ie ch cę s ię martwić. – Tak właś n ie my ś lę – p o wied ziała z p ewn o ś cią w g ło s ie, w s ercu też. Łu k as z b y ł d o b ry i to z p ewn o ś cią b y ło n ie ty lk o jej s u b iek ty wn e zd an ie. M iała p ewn o ś ć, że g d y b y mo g ła teraz p o wied zieć Neli, a raczej p o ch walić s ię jej, z k im s p ęd ziła min io n ą n o c, p rzy jació łk a ró wn ież n ie miałab y żad n y ch wątp liwo ś ci co d o d o b ry ch zamiaró w Ho u s e’a. Przecież to właś n ie s wą d o b ro cią o rd y n ato r zawró cił Neli w g ło wie. By ł d o b ry d la ws zy s tk ich , z k tó ry mi p raco wał. Wy mag ający , ale d o b ry . M o że n ie wy lewn y czy n ad zwy czaj s y mp aty czn y , ale mimo to lu b ian y , a p rzed e ws zy s tk im s zan o wan y . Neli to wy s tarczy ło . J ej ch y b a też. Ch o ciaż teraz n ie u miała p o wied zieć, czy zwró ciłab y n a n ieg o u wag ę, g d y b y Nela wcześ n iej teg o n ie zro b iła. – To mo g ę b y ć s p o k o jn a – s twierd ziła z d o ś ć wy raźn ą u lg ą Nela. W przeciwieństwie do mnie… – p o my ś lała, mimo ws zy s tk o cies ząc s ię, że Łu k as z zb u rzy ł jej ży cio wy s p o k ó j. By ła to wy jątk o wa d emo lk a, n iezwy k ła, b o p arad o k s aln ie, właś n ie b u d u jąca. – Kied y wy jeżd żas z d o d o mu ? – zap y tała, k o ń cząc temat u czu ć. – J u tro ran o – o d p o wied ziała Nela, trzy mając ju ż w d ło n iach k u b ek z g o rącą h erb atą. – Cies zy s z s ię? – Bard zo …
Neli n ie u d ało s ię u k ry ć fak tu , że ro d zin n e p o witan ie czek ające ją ju ż ju tro mu s iało b y ć o k u p io n e d zis iejs zy m p o żeg n an iem, k tó re ch o ć p ewn ie s ło d k ie, b y ło Neli n ie w s mak . Cóż, w życiu nie można mieć wszystkiego… – p o my ś lała, wied ząc ju ż co p rawd a, że zd arzają s ię tak ie g o d zin y , min u ty b ąd ź ch o ćb y s ek u n d y , k ied y czło wiek wierzy , że ma ju ż ws zy s tk o . Właś n ie miała za s o b ą tak ie ch wile i ju ż teraz mo d liła s ię w d u ch u , b y p rzy d arzały jej s ię co raz częś ciej, p o n ieważ d zięk i n im ws zy s tk o in n e n ab ierało g łęb s zeg o s en s u . Nawet to , d o czeg o miała s ię zab rać p o p o wro cie d o d o mu . M o g ła u ro b ić s o b ie ręce p o ło k cie, n ab awić s ię o d cis k ó w n a d ło n iach , zak was ó w w mięś n iach , b ó lu g ło wy , mo g ły s p o tk ać ją d ziś ws zelk ie n ied o g o d n o ś ci cieles n e, a w d u s zy i tak g rało b y jej rad o ś n ie. Przecież wieczo rem miał d o n iej zad zwo n ić. Us ły s zy jeg o g ło s . Sp o k o jn y i zd y s tan s o wan y . Nie mu s iała s ię ju ż p rzejmo wać ty m d y s tan s em, g d y ż b lis k o ś ć i n amiętn o ś ć zao fero wan e jej min io n ej n o cy b y ły ważn iejs ze o d ws zy s tk ieg o in n eg o . By ły n ajważn iejs ze. Dla n iej.
K
ied y wes zła, a raczej wd rap ała s ię p o s ch o d ach d o mies zk an ia, b o win d ę ch y b a k to ś p rzy trzy my wał k ilk a p ięter wy żej, p o twierd ziła s we wcześ n iejs ze
p rzy p u s zczen ia. M ama n ie lu b iła, g d y jej có rk a n o co wała p o za d o mem. M imo że b y ła ju ż d o ro s ła, miała p o n ieś ć k arę za s wo ją n ies u b o rd y n ację. Po zo s tawio n a p rzez mamę lis ta p rzero s ła jej n ajb ard ziej p es y mis ty czn e wy o b rażen ia. Zwłas zcza że n ie zawierała ws zy s tk ich ty ch p o zy cji, k tó ry ch wy k o n an ie wp ad ało w o k o tu ż p o p rzek ro czen iu p ro g u mies zk an ia. Od k u rzacz wy s tawio n y n a ś ro d ek p rzed p o k o ju k rzy czał d o n iej g ło s em mamy : „M ies zk an ie ma b y ć o d k u rzo n e!”. Piętrzące s ię w zlewie b ru d n e g ary ró wn ież s p o g ląd ały w jej k ieru n k u , milcząc n ies y mp aty czn ie. Ro zs tawio n a n ap rzeciwk o telewizo ra d es k a d o p ras o wan ia, zas y p an a s tertą p o ś cieli i o b ru s ó w, mó wiła s ama za s ieb ie, a p iern aty zrzu co n e z łó żek n a p o d ło g ę n ie mu s iały n ic mó wić, b y d o my ś liła s ię, n a co czek ają w wy mo wn y m milczen iu . Op ró cz teg o miała jes zcze lis tę. An alizo wała ją właś n ie b ard zo u ważn ie. Ale n ic, p o p ro s tu n ic n ie b y ło w s tan ie jej d o b ić. Żad n a p ro za ży cia n ie b y ła w s tan ie zab ić w n iej liry k i n o cy , k tó rą wciąż w s o b ie miała p o mimo u p ły wająceg o czas u . Stała w k u ch n i i p atrząc n a lis tę, ro zb ierała s ię p o s p ies zn ie. Po lecen ia o czy wiś cie o d d awały b o jo wy n as tró j zlecen io d awczy n i i zamias t miło b rzmiący ch o s o b o wy ch fo rm czas o wn ik a zawierały ro zk azu jące b ezo k o liczn ik i: u my ć, wy trzeć, p o o b ierać, p rzy g o to wać, u g o to wać. Wzd y ch ała n ad s wy m b ard zo s k ru p u latn y m p lan em d n ia i my ś ląc o b ezd u s zn ie wy łączo n y m wczo raj telefo n ie, z ro zmy s łem p o s tan o wiła n ie p rzy wracać g o d o ży cia, b y u n iemo żliwić mamie ro zb u d o wy wan ie lis ty o b o wiązk ó w n a o d leg ło ś ć i k o n tro lo wan ie p o s tęp ó w p rac. Przecież Łu k as z miał o d ezwać s ię d o p iero wieczo rem. Dzięk i tej my ś li n ab rała ch ęci d o ży cia, d o s p rzątan ia, d o b y cia p o s łu s zn ą có rk ą i d o włączen ia telefo n u d o p iero wted y , g d y zap ad n ie mro k . Dobrze, że w łazience nie ma okna – p o my ś lała z rad o ś cią i zak as ała ręk awy s wetra, p o d k tó ry m n ie miała b iu s to n o s za i p ó k i co ch ciała, b y właś n ie tak zo s tało … Us iad ła w u lu b io n y m fo telu mamy . W g ło wie jej s ię k ręciło . Z g ło d u , wy s iłk u , ze zmęczen ia. M ama miała p o jawić s ię w d o mu za p ó ł g o d zin y . Czy li có rk a zd ąży ła p rzed czas em. M ies zk an ie lś n iło i p ach n iało czy s to ś cią. W p iek arn ik u p o d p iek ało s ię s zp in ak o we lazan ie, ju ż p rawie g o to we d o p o d an ia. Po trawę p rzy g o to wała z włas n ej wo li, b o ta p o zy cja n ie zn alazła s ię w s p is ie rzeczy wy mag an y ch . Zap ach
u n o s zący s ię p o cały m mies zk an iu s p rawiał, że ś lin k a jej ciek ła. Zerk n ęła p rzez o k n o i p o czu ła s ię n ies wo jo . Od razu d o my ś liła s ię, s k ąd to u czu cie. Ale g d y ty lk o zerwała s ię z fo tela, b y włączy ć telefo n , u s ły s zała d o b rze zn an y o d g ło s p rzek ręcan ia k lu cza w zamk u . M ama wró ciła wcześ n iej. Z u lg ą p o ło ży ła n a p o d ło d ze tu ż o b o k d rzwi p ełn e s iaty , s we o d wieczn e to warzy s zk i. Rad o ś ć wy n ik ająca z p o zb y cia s ię p rzy tach an eg o ciężaru p rzero d ziła s ię s zy b k o w p o jęk iwan ia to warzy s zące zd ejmo wan iu wio s en n y ch b u tó w. – J es teś ? – u s ły s zała zas ap an e p y tan ie, k tó re an i ją zięb iło , an i g rzało . – J es tem, jes tem… – o d p o wied ziała ciep ło , s tarając s ię s wy m g ło s em p rzek azać, że ch o ć n ap raco wała s ię co n iemiara, to n ie wid zi ch o ćb y n ajmn iejs zy ch p o wo d ó w d o d ąs ó w. – To d laczeg o n ie włączy s z teg o ch o lern eg o telefo n u , a d o mo weg o n ie o d b ieras z? – A d zwo n iłaś ? – zap y tała, b o jąc s ię teg o , że Łu k as z też mó g ł ju ż p ró b o wać s ię z n ią s k o n tak to wać. – Bez p rzerwy ! M ama wes zła d o p o k o ju . Szła jak o d ru g a, b o p rzed n ią k ro czy ł g ro źn y , p as k u d n y s twó r zwan y zły m h u mo rem. To warzy s zy ła jej też o czy wiś cie p rzes ad a n a u s tach . – Przep ras zam, zap o mn iałam – wciąż mó wiła d o b ro tliwy m to n em, zu p ełn ie ig n o ru jąc s two ra o d b ijająceg o s ię w tej ch wili w o czach mamy . – J es tem wy k o ń czo n a – mama p o p atrzy ła n a n ią, n ie licząc s p ecjaln ie n a zro zu mien ie, ty lk o n a u s tąp ien ie miejs ca g o d n eg o o s o b y n o s zącej k o ro n ę w ty m lś n iący m n a wy s o k i p o ły s k k ró les twie. Naty ch mias t zerwała s ię z miejs ca i o d razu p o czu ła w k o ś ciach mo rd ercze temp o i liczn e k ilo metry wy ro b io n e d ziś n a b ard zo mały m metrażu . – Zro b iłaś ws zy s tk o ? – Tak – o d p o wied ziała b ez d u my w g ło s ie, d o d ając s zy b k o : – Lazan ie ze s zp in ak iem też u p iek łam. – To zjem ch ętn ie, b o u J u s ty n y k lu s k i ś ląs k ie zro b iłam, ale n awet ich n ie s p ró b o wałam, b o s p ies zy łam s ię, żeb y s p rawd zić, co s ię z to b ą d zieje. – Zaraz wy jmę z p iek arn ik a, to zjemy , ty lk o telefo n włączę. M u s iała, p o p ro s tu mu s iała to zro b ić, żeb y n ie zemd leć z n erwó w i p o d ek s cy to wan ia. Bard zo ch ciała u s ły s zeć g ło s Łu k as za. Prag n ęła p o twierd zen ia teg o , co d ziś p o d czas wy k o n y wan ia p rac d o mo wy ch wy d awało jej s ię p o p ro s tu p rzep ięk n y m s n em, n ie mający m n ic ws p ó ln eg o z rzeczy wis to ś cią.
– Teraz ju ż n ie mu s is z – mach n ęła ręk ą mama. Muszę… – p o my ś lała zaró wn o z rad o ś cią, jak i o b awą. Rad o ś cią, że zad zwo n i. Ob awą, że ju ż p ró b o wał to zro b ić. Oczy wiś cie jak n a zło ś ć n ie mo g ła zn aleźć w s wej to rb ie telefo n u , jed n o cześ n ie czu jąc, że lazan ie n ie wy trzy ma ju ż d łu żej wy s o k iej temp eratu ry . Jesteś! – p rzy witała telefo n miłą my ś lą. Zu p ełn ie jak k o g o ś b lis k ieg o p o d łu g im o k res ie ro złąk i. Włączy ła k o mó rk ę i… – A co ty jes teś tak a ro zp alo n a? – mama zawis ła n ad n ią n ies p o d ziewan ie. – Nie jes tem – zan eg o wała o d razu wcale n ieg łu p ie matczy n e s p o s trzeżen ie. – M n ie n ie o s zu k as z – o rzek ła mama, b o jak s ię o k azy wało , n ie p o trafiła k łamać i p o n io s ła fias k o n a całej lin ii. – Po p ro s tu zmęczo n a jes tem – o d p arła, p rzy p o min ając s o b ie całą d łu g ą lis tę, k tó rą z p o czu ciem d o b rze s p ełn io n eg o o b o wiązk u i z o g ro mn ą p rzy jemn o ś cią tu ż p rzed p o wro tem mamy p o rwała n a maleń k ie k awałeczk i i wy rzu ciła d o k o s za. – To ch o d ź, zjemy – mama s k iero wała s ię d o k u ch n i, ale n ie p rzes zk o d ziło jej to rzu cić s zy b k ieg o p o lecen ia: – Zo s taw ten ch o lern y telefo n ! Nie miała wy jś cia. M u s iała p o s łu ch ać. Po ło ży ła telefo n w p rzed p o k o ju n a s zafce, zd ąży ws zy u p rzed n io p o g ło ś n ić d zwo n ek w k o mó rce, k tó ry w n o rmaln y ch waru n k ach zwy k le b y wał p rawie wy cis zo n y . Z b ijący m s ercem s tan ęła p rzed p iek arn ik iem. Oczy wiś cie p rzez mamę i lazan ie n ie wied ziała, czy Łu k as z ju ż d zwo n ił. Otwo rzy ła d rzwi p iek arn ik a, czu jąc n a twarzy u d erzen ie g o rąceg o , ale wy k win tn ie p ach n ąceg o p o wietrza. J ed n ak to g o rąco n ie u my wało s ię d o ro zg rzan y ch u s t Łu k as za, za k tó ry mi tęs k n iła b o leś n ie. – Ład n ie p ach n ie – s k o mp lemen to wała zap ach mama, o czy wiś cie w s p o s ó b b ard zo o s zczęd n y , b o lazan ie p ach n iało o s załamiająco , a s er, p o d k tó ry m o b ficie ro zlewał s ię b es zamel, n awet n ie p rzy p iek ł s ię zb y t mo cn o . Ale i tak k o mp lemen t w u s tach mamy b y ł ewen emen tem. Dlateg o miała p o wó d d o rad o ś ci, i to ch y b a p o d wó jn y , b o lazan ie ze s zp in ak iem b y ło jed n y m z p o p is o wy ch n u meró w mamy . Szy b k o u k ro iła n ajp ierw s p o rą p o rcję d la mamy , w d ru g iej k o lejn o ś ci d la s ieb ie, marząc o ty m, b y p rzy g o to wać k ied y ś co ś tak d o b reg o d la Łu k as za. Ch ciała, b y zd arzy ł im s ię tak i d zień , w k tó ry m ś n iad an ie b ęd zie jeg o p o czątk iem, a k o lacja wcale n ie k o ń cem, ty lk o zn ó w p o czątk iem, ty le że n o cy . – Bard zo d o b re – mama mu s iała b y ć b ard zo g ło d n a, p o n ieważ zap o min ając o ety k iecie, jad ła d o ś ć łap czy wie. – Zró b co ś d o p icia. – Na co mas z o ch o tę? – zap y tała u p rzejmie i ws tała o d s to łu , n ie p ró b u jąc n awet
mak aro n o wej zap iek an k i, k tó rej małą p o rcję p o ło ży ła s o b ie n a talerzu . – Ob o jętn ie. Nas tawiła wo d ę w czajn ik u i p rzy g o to wała d wa k u b k i, k tó re za ch wilę miał wy p ełn ić aro mat malin p rzełaman y n u tą k ard amo n u . Zn ó w u s iad ła p rzy s to le i g d y zb liży ła d o u s t k ęs lazan ie, zad zwo n ił telefo n . By ła g o to wa d o s p rin ters k ieg o b ieg u . – Sied ź! Zjed z w s p o k o ju , d ziewczy n o ! – u s ły s zała p o lecen ie, k tó re p o d cięło jej s k rzy d ła. Nie ch ciała teg o s łu ch ać. Nie ch ciała s ied zieć, n ie ch ciała jeś ć, n ie ch ciała za ws zelk ą cen ę walczy ć o ś więty s p o k ó j. – A jeś li to co ś ważn eg o ? – zap y tała s zy b k o , b o telefo n wciąż d zwo n ił. – A co ś ty s ię n ag le tak a o b o wiązk o wa zro b iła? J a cały d zień wy d zwan iam i mas z to g d zieś , a teraz n ag le s p o k o jn ie zjeś ć n ie mo żes z?! Us p o k ó j s ię i jed z! J ak k o ch a, to zad zwo n i jes zcze raz! J ed z, mó wię! – mama p aln ęła, n awiązu jąc d o zn an ej p rawd y , że miło ś ć p o win n a b y ć cierp liwa. Sło wa matk i n ig d y n ie d o ty k ały jej jak o ś s zczeg ó ln ie. Ale d ziś tak . Pewn ie d lateg o , że p as o wały d o s y tu acji jak u lał. – J ed z! – p o wtó rzy ła mama wielce au to k raty czn y m to n em. Zaczęła jeś ć. Us iło wała p rzek o n y wać s ię w d u ch u , że id io ty zmem b y ło b y d o s zu k iwan ie s ię związk u p o międ zy żarliwo ś cią u czu cia a czas em trwan ia d zwo n k a telefo n u , k tó ry właś n ie u milk ł. Pró b o wała u wierzy ć, że to , iż Łu k as z ju ż n ie d zwo n ił, n ie o zn aczało wcale, że zafu n d o wał s o b ie ek s taty czn ą n o c z k o lejn ą p rzy p ad k o wo p o cało wan ą wo lo n tariu s zk ą. Nie p o zn awała s ię. Nie ro zu miała s ię an i tro ch ę. Nie wied ziała, d laczeg o d o łu je s ię n ied o rzeczn y mi my ś lami. Przecież zwy k le p o trafiła zach o wać trzeźwo ś ć u my s łu . Teraz traciła g ło wę. I to p rzez co ? Przez milczący telefo n ! Musisz się uspokoić! Nie daj się ponosić emocjom! Daj sobie czas! – fu n d o wała s o b ie w my ś lach ek s p res o wą terap ię. Przecież wied ziała, jak wy g ląd a k o n iec d n ia n a o d d ziale. Do my ś lała s ię też, jak wy g ląd a zak o ń czen ie d n ia Łu k as za. Ws zy s cy to wied zieli. Zamias t iś ć d o d o mu , zamy k ał s ię w s wo im g ab in ecie i an alizo wał. Czy tał mąd re k s iążk i, wciąż p o s zu k iwał o d p o wied zi n a tru d n e p y tan ia, k tó ry mi wieczn ie zas k ak iwała g o i zas y p y wała s zp italn a rzeczy wis to ś ć. Czas ami co ś p is ał. Wied ziała o ty m ws zy s tk im o d p ielęg n iarek . Bard zo o n ieg o d b ały . Wieczo rem zaws ze zan o s iły mu h erb atę, k awę, co ś s ło d k ieg o , a p ó źn iej s zep tały p o k ątach : „zn o wu czy ta te ceg ły ”, „d ziś p is ze”, „s to i i p atrzy w o k n o ”, „p rzeg ląd a d o k u men tację”, „o Bo że, jak i o n s mu tn y , tak i ek s trafacet, a tak i s mu tn y ”. I tak w k ó łk o . Łu k as z zamy k ał s ię
w s wo im g ab in ecie p ewn ie p o to , b y mieć s p o k ó j. M o że p o trzeb o wał zach o wać zawo d o wą tajemn icę, b o p rzecież w jeg o zawo d zie n ie mo żn a b y ło o ty m zap o min ać. Sk o ro n ie mu s iał p ęd zić d o d o mu … Uś miech n ęła s ię d o s wy ch my ś li, wied ząc ju ż, że n ie o s zu k ał jej, mó wiąc, iż n ik t n a n ieg o n ie czek a. Dlateg o wierzy ła w jeg o s ło wa. Ufała mu . Tłu maczy ła s o b ie teraz, że n ie mo że s ię d en erwo wać. Wmawiała s o b ie, że mu s i b y ć cierp liwa, b o jak p o wtarzała b o d ajże p o Ho racy m cio tk a M arian n a: „Cierp liwo ś ć czy n i lżejs zy m to , czemu n ie mo żn a zarad zić”. M u s iała wy p raco wać w s o b ie tę cierp liwo ś ć i my ś ląc ciep ło o Łu k as zu o raz o cio tce M arian n ie, jad ła lazan ie. Nie ws łu ch iwała s ię zu p ełn ie w to , o czy m cały czas trajk o tała mama, b o d o s tała o d lo s u p rezen t. Otrzy mała co ś , co p o zwo lało jej wierzy ć, że jej ży cie zmierza teraz w d o s k o n ały m k ieru n k u . Zn ó w zad zwo n ił telefo n . By ła ju ż p rawie p o k o lacji, zatem p rzep ro s iła mamę i o d es zła o d s to łu . Ch ciała b iec z p ręd k o ś cią ś wiatła, n ie n ap o ty k ająceg o żad n y ch p rzes zk ó d . Szła jed n ak s p o k o jn ie, b ło g o s ławiąc w d u s zy mik ro s k o p ijn y metraż ro d zin n y ch k ątó w, d zięk i czemu o d telefo n u d zieliło ją zaled wie p arę k ro k ó w. – Słu ch am… – o d ezwała s ię d o ś ć cich o , wied ząc, że ju ż za ch wilę u s ły s zy jeg o g ło s . – Do b ry wieczó r – p rzy witał s ię s p o k o jn ie i d o ś ć o ficjaln ie, ale i tak jeg o g ło s p o ru s zał ją d o g łęb i, d o ty k ał jej ciała. – Do b ry – o d p o wied ziała i u ś miech n ęła s ię. Po cich u zamk n ęła d rzwi d o s wo jeg o p o k o ju . Ch ciała b y ć z Łu k as zem s am n a s am, tak jak n o cą. – M artwiłem s ię – n ie zmien ił p o d ejrzan ie o ficjaln eg o to n u . – Po p ro s tu zap o mn iałam włączy ć telefo n – tłu maczy ła s ię d zis iaj ju ż d ru g i raz. – Ah a. Zn ó w u s ły s zała p o zb awio n y emo cji g ło s . Po zb awio n y u czu ć, jak d o m o g rab io n y p rzez zło d ziei. Brzmiał s tras zn ie. W n o cy p o zn ała Łu k as za o d całk iem in n ej s tro n y . Ch o ć teraz n ie b y ła ju ż n iczeg o p ewn a… Przecież mo g ła s ię my lić. Po my łk i jej s ię zd arzały . Częs to . W n o cy zwró ciła n ajwięk s zą u wag ę n a jeg o o czy . Na o czy , u s ta, d ło n ie, n a całe jeg o ciało . J ed n ak ch y b a n ajb ard ziej zak o ch ała s ię w s zep cie, p o n ieważ to o n b y ł n ajb liżs zy m to warzy s zem jej ro zk o s zy . A teraz co ? Sły s zała g ło s n iezn ajo meg o . Zad awał k łam n amiętn o ś ci, w k tó rą teraz n ie mo g ła ju ż u wierzy ć. Pewn ie d lateg o ro zp łak ała s ię, wied ząc, że n ie ch ce ju ż s łu ch ać ty ch o b o jętn ie b rzmiący ch s łó w. Nie wied ziała, co p o wied zieć. J u ż zd ąży ła zb u d o wać w s o b ie p rzek o n an ie, że lep iej zro b i, jeś li p rzes tan ie s ię o d zy wać. Ch ciała p rzemilczeć
u czu cia, o k tó ry ch p rzed ch wilą mo g ła n ie ty lk o o p o wiad ać, ale n awet ś p iewać. Teraz ch ciała milczeć, b y n ie mu s ieć ws łu ch iwać s ię w o s ch ły g ło s , b ez k rzty n y u czu ć. W n iczy m n ie p rzy p o min ał teg o , k tó ry n o cą n ap awał p ewn o ś cią, że w k o ń cu p rzy d arzy ł jej s ię w ży ciu k to ś , k to zro zu mie, o b d arzy d o b ro cią, p rzy tu li, g d y b ęd zie źle, i p o k o ch a b ez s tawian ia waru n k ó w. Kto ś , k to n ig d y n ie p o wie: „Bo jak n ie, to … ”. – Dlaczeg o s ię n ie o d zy was z? – zn ó w u s ły s zała lo d o waty to n , k tó reg o o b awiała s ię n ajb ard ziej. Bała s ię, że ju ż p rzemy ś lał to , co s ię s tało . Ob awiała s ię, że ju ż teg o żało wał. M o że d lateg o jeg o g ło s b rzmiał teraz tak o b co ? M o że b ał s ię jej o ty m ws zy s tk im p o wied zieć. By ć mo że ch ciał o zn ajmić jej to , że p o p ełn ił b łąd , że to , d o czeg o międ zy n imi d o s zło , b y ło p o my łk ą. M o że ch ciał s ię u s p rawied liwić i wy tłu maczy ć jej, że n ie ma w zwy czaju zaciąg ać d o łó żk a mło d y ch , n ieś wiad o my ch i n aiwn y ch d ziewczy n . A mo że wp ro s t p rzeciwn ie? M o że d la tak ich d ziewczy n p o trafił p rzeis taczać s ię z o rd y n ato ra w Łu k as za. Ale ty lk o n a jed n ą n o c. By ć mo że teraz n ie b y ło d la n ieg o ważn e, że ta n o c u czy n iła z n iej k o b ietę. Wy lewała z s ieb ie łzy , ale s ło wa więziła, p o n ieważ b ała s ię, że zn ó w u s ły s zy jeg o g ło s . In n y n iż ch ciała. Brzmiący o b co . – Co s ię d zieje? – zap y tał wciąż ty m s amy m to n em. Nie lubię rozmawiać z tobą przez telefon – wy s n u ła w d u ch u s zy b k i wn io s ek , k tó ry m n ie ch ciała s ię p o d zielić, p o n ieważ o g arn ął ją s trach . – Żału jes z? – zap y tał. W jeg o g ło s ie b y ło więcej p ewn o ś ci n iż wah an ia. Nie wied ziała, czy b ał s ię teg o , że mo g ła żało wać, czy czek ał n a jej żal, b y p rzy zn ać s ię wted y , że czu je p o d o b n ie. Na p ewn o ch ciał p rzy zn ać s ię d o p o p ełn ien ia b łęd u . Nie mo g ła d o teg o d o p u ś cić. M u s iała zach o wać twarz. – Nie d zwo ń d o mn ie… – o d ezwała s ię n ag le i p rzeraziła s ię ty ch s łó w, p o win n a b y ła je p rzemilczeć. – Dlaczeg o ? – zap y tał n aty ch mias t. M iał lo d o waty to n . Ale g d y b y miała g ło wę n a k ark u , zau waży łab y , że w ty m g ło s ie s ły ch ać b y ło n u tk ę s trach u . Ale n ie miała g ło wy n a k ark u . Straciła ją d la n ieg o w n o cy . Teraz też traciła d la n ieg o g ło wę. – Bo n ie lu b ię ro zmawiać z to b ą p rzez telefo n – o d p o wied ziała. Po czy m s zy b k o i b ez wah an ia n iczy m b ezd u s zn y k at, k tó reg o o b o wiązk iem b y ło p o zb awian ie lu d zi g łó w, p o raz k o lejn y w o s tatn im czas ie s traciła g ło wę i wy łączy ła
telefo n . Nawet n ie p rzerwała ro zmo wy , ty lk o wy łączy ła k o mó rk ę. Cis n ęła n ią o p o d ło g ę, b y zaraz p o tem u d erzy ć w p łacz, tłu mio n y p rzez p o d u s zk ę. Zwario wała. Go rzej, s traciła g ło wę. Dla n ieg o . Przez n ieg o . Zro b iło jej s ię zimn o . Ko s zmarn ie zimn o . Krew ch ciała s ię zatrzy mać.
–
Co z to b ą, J u leczk o ? – cio tk a M arian n a zajrzała n ieś miało d o jej p o k o ju . – Źle s ię czu ję – o d p o wied ziała, marząc, b y k iep s k ie s amo p o czu cie s ię
s k o ń czy ło , ch o ćb y trag iczn ie. A s k o ro jej marzen ia s p ełn iały s ię rzad k o , a tak d o k ład n iej to p rawie n ig d y , to o zg o n ie mo g ła rzeczy wiś cie ty lk o p o marzy ć. – M o g ę wejś ć? Na ch wilę? – n ieś miało zap y tała cio tk a. – Oczy wiś cie – o d p arła, o d wracając s ię o d ś cian y , w k tó rą z mały mi p rzerwami wg ap iała s ię p rzez cały Wielk i Czwartek , Wielk i Piątek , Wielk ą So b o tę i wres zcie Nied zielę Wielk an o cn ą. Wy p łak an y mi d o cn a o czami p atrzy ła, jak cio tk a o d s u wa k rzes ło o d b iu rk a i p o wo ln y m ru ch em s iad a, zwracając s ię w jej s tro n ę. Do b re i łag o d n e s p o jrzen ie cio tk i wy trzy mała ty lk o p rzez ch wilę, p o mimo teg o , że w n iczy m n ie p rzy p o min ało n ap as tliweg o mamy i wś cib s k ieg o cio tk i Klary . Zamias t p atrzeć cio tce w o czy , u tk wiła wzro k w jej p ap ciach , k tó re n awet p o d czas n ieo b ecn o ś ci cio tk i s wy m wes o ły m wzo rem w k o lo ro wą k ratk ę p rzy p o min ały , że jes t o n a d o mo wn ik iem, i to n ajb liżs zy m jej s ercu . – Co ś mi s ię, J u leczk o , wy d aje, że two ja g ry p a ma jak ieś g ru b s ze p rzy czy n y – s twierd ziła cio tk a, wzd y ch ając ws p ó łczu jąco . Ma – w my ś lach o d p o wied ziała b ard zo jed n o zn aczn ie. Na g ło s jed n ak o d ezwała s ię całk iem in aczej. – Ch ciałab y m zap rzeczy ć. – J a też ch ciałab y m, żeb y ś zap rzeczy ła – o d p arła cio tk a, d ając jej ty m s amy m d o zro zu mien ia, że d o ciera d o n iej tro ch ę więcej n iż d o res zty ś wiąteczn y ch g o ś ci zajad ający ch s ię o d ran a wielk an o cn y mi s mak o ły k ami. – Co s ię s tało ? – g ło s cio tk i b y ł tak d o b ro tliwy , że zap rag n ęła o p o wied zieć jej o ws zy s tk im, ale n ie wied ziała, o d czeg o zacząć. – Sk o mp lik o wałam s o b ie ży cie – p rzy zn ała załaman y m g ło s em, o b win iając za to , co s ię s tało , o czy wiś cie s ieb ie. Wied ziała d o s k o n ale, że zak o p an a p o u s zy w p o ś cieli wy g ląd a jak zb ity p ies . Tak też s ię czu ła. Za d rzwiami jej p o k o ju zap an o wała cis za. W k o ń cu . J u s ty n a z Krzy ch em ju ż wy s zli, czy n iąc d o m b ard ziej zn o ś n y m, zwłas zcza że ch ło p cy jak n a zło ś ć b y li
d ziś n ieo k iełzn an i. Zaró wn o jed en , jak i d ru g i. Ale i tak n ie u my wali s ię d o cio tk i Klary , k tó ra b ez tary fy u lg o wej trak to wała ich ro d zicó w. Dla d zieci też b y ła jak zwy k le n iemiła. Cies zy ła s ię, że n ie mu s i u czes tn iczy ć w ro d zin n y m ś więto wan iu , a p rzed tem w g o to wan iu jak d la wo js k a. Wied ziała, czy m to s ię s k o ń czy , ale n awet n ajg o rs ze matczy n e wy rzu ty , k tó re ją czek ały , b y ły n iczy m w p o ró wn an iu z ty m, co p rzeży wała o d k ilk u d n i. Gry p ę u d awała. Ciało miała zd ro we, ale jej s erce b ard zo ch o ro wało . Bez wzg lęd u n a to wied ziała, że ju tro mu s i p ó jś ć d o s zp itala. Ob iecała to Neli, g d y żeg n ając s ię, wy mien iały wielk an o cn e s erd eczn o ś ci. J es zcze wted y my ś lała, że Pan a Bo g a za n o g i ch wy ciła. Wy d awało jej s ię, że ży cie n ab rało k o lo ró w, a lo s o fiaro wał n ares zcie co ś , co b y ło ją w s tan ie n ap ełn ić zad o wo len iem. Przy rzek ła Neli wizy tę w s zp italu , p o n ieważ o b ie wied ziały , że ś wiąteczn y czas d la d zieci p rzy k u ty ch d o s zp italn y ch łó żek jes t więk s zy m p iek łem n iż o g ień ch o ro b y . Wied ziała też, że d la Neli k ażd y d zień s p ęd zo n y z ro d zin ą s tan o wi n ajwięk s zy s k arb . A s k o ro g ry p a, k tó rą u miejętn ie mark o wała d zięk i b ezb rzeżn emu p rzy g n ęb ien iu , wcale jej n ie d o k u czała, n ic n ie mo g ło p rzes zk o d zić temu , b y s tawiła s ię ju tro n a o d d ziale jak w k ażd e in n e p o n ied ziałk o we p o p o łu d n ie. Co p rawd a mo g ła tam n atk n ąć s ię n a o rd y n ato ra. Łu k as z zn ó w s tał s ię d la n iej o rd y n ato rem. J eg o zimn e s ło wa, o b cy , zd y s tan s o wan y to n , k tó ry n ies tety u s ły s zała p o d czas ro zmo wy telefo n iczn ej, zab ran iał jej my ś leć o n im jak o o Łu k as zu . Zres ztą w o b ecn ej s y tu acji jeg o p o jawien ie s ię w jej ży ciu wy d awało s ię wy my s łem jej wy o b raźn i. Fan tazją o d p o czątk u d o k o ń ca. Od p ierws zeg o męs k ieg o p o żąd liweg o s p o jrzen ia n a jej mo k ry s weter b ezws ty d n ie o p in ający b iu s t d o p o ran n eg o d elik atn eg o p o cału n k u n a d o wid zen ia. Leżała w łó żk u , wied ząc, że to ws zy s tk o jej win a. Nie p o win n a zach o wy wać s ię tak n aiwn ie. Przecież p o win n a zab ro n ić s o b ie b y cia łatwo wiern ą Lo litą. By ła p rzek o n an a, że to wcale n ie p rzez n ieg o p łacze teraz w o b ecn o ś ci cio tk i M arian n y , w o g ó le n ie czu jąc wielk an o cn ej rad o ś ci. Cio tk a milczała. J ak zwy k le w tru d n y ch ch wilach . J ej emp atia zaws ze o b jawiała s ię w ten s p o s ó b . Cio tk a w o d ró żn ien iu o d s wy ch s ió s tr p o zwalała p rzeży wać. Zwy k le n awet p o d czas s io s trzan y ch k łó tn i milczała, zamias t b rać w n ich u d ział. Od n ajmło d s zy ch lat p amiętała, że zap aln ik iem ty ch s p ięć b y ła mama, k tó ra n ie wy trzy my wała p res ji tru d n y ch s y tu acji. Oliwy d o o g n ia b ez zas tan o wien ia zaws ze d o lewała cio tk a Klara. Nato mias t cio tk a M arian n a jak b y n a p rzek ó r k łó tliwy m zap ęd o m, zwłas zcza s wej s tars zej s io s try , zamias t g as ić s wą mąd ro ś cią ro zp alo n e o g n is k a s p o ru międ zy k o b ietami, milczała, licząc p ewn ie n a to , że ro d zin n e p o żary
s trawią w k o ń cu ws zy s tk ie złe emo cje, wy p alą je d o cn a. Raz n a zaws ze. Teraz w milczen iu cio tk i n ie wy czu wała an i o b o jętn o ś ci, an i ws p ó łczu cia, n ie b y ło też tam zro zu mien ia czy tro s k i. Cio tk a p atrzy ła n a n ią i n ic n ie mó wiła. Nie ch ciała jej ws p ierać. Nie ch ciała mó wić: „Nie p łacz, d zieck o … Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze, zo b aczy s z… ”. Do b ro tliwo ś ć cio tk i p rzy wo d ziła jej n a my ś l o k n o ży cia. I p o my ś leć, że zo b aczy ła je d zięk i cio tce Klarze, k tó ra p ewn eg o razu wy my ś liła s o b ie, że n a s we p ro b lemy z s ercem n a g wałt p o trzeb u je p ewn y ch zió łek . Zielars k i s p ecy fik mo żn a b y ło k u p ić ty lk o w s p ecjaln y m s k lep ie n a d ru g im k o ń cu mias ta. A że ws zy s tk ie ro zliczn e d o leg liwo ś ci cio tk i Klary wy mag ały u wag i całej ro d zin y o raz p o ś więceń zwłas zcza ze s tro n y n ajmło d s zej s io s trzen icy , zatem p ewn ej s ło n eczn ej s o b o ty to o n a zo s tała wy s łan a p o o we zió łk a. W miejs cu , w k tó ry m k o ń czy ło s ię mias to , tam, g d zie n ie d o jeżd żał ju ż żad en au to b u s an i tramwaj, tam, g d zie co raz częś ciej zd arzały s ię zan ied b an e p rzez właś cicieli d o my , w d łu g im ceg lan y m zmu rs zały m mu rze, za k tó ry m u k ry wało s ię zg ro mad zen ie s ió s tr zak o n n y ch , zo b aczy ła tak ie o k n o . Wy jątk o we. Otwierało s ię je też o d zewn ątrz. By ło p las tik o we i b rązo we. W jeg o wn ętrzu d o s trzeg ła p rzezro czy s ty , p ro s to k ątn y p o jemn ik , wy ś ciełan y b łęk itn y m mięk k im k o cy k iem, n a k tó ry m leżała też b łęk itn a maleń k a p o d u s zeczk a. Oczy wp atrzo n ej w n ią teraz cio tk i M arian n y p rzy wio d ły jej n a my ś l tamto o k n o ży cia, i to wcale n ie ze wzg lęd u n a b łęk it. To o k n o mo g ło u rato wać ży cie jak iemu ś maleń s twu , k tó reg o z ró żn y ch p o wo d ó w matk a n ie mo g ła o b d arzy ć matczy n ą miło ś cią. M o że to o k n o rato wało też ży cie matk i, k tó ra p o d ejmo wała d ramaty czn ą d ecy zję o p o zb awien iu s weg o d zieck a włas n ej miło ś ci. By ć mo że b y ło to też ro związan ie p ro b lemu , jak i s p rawiało n iech cian e d zieck o . Ok n o ży cia ro związy wało ży cio we tru d n o ś ci, o k tó ry ch n iewtajemn iczo n y w to zag ad n ien ie czło wiek n ie mó g ł mieć b lad eg o p o jęcia. Wied ziała, że o czło wiek u i jeg o p s y ch ice n ig d y n ie d o wiemy s ię ws zy s tk ieg o . Nawet wted y , g d y wy d aje n am s ię, że co ś zn amy d o b rze, że wiemy o czy mś ws zy s tk o , to d o p iero wó wczas jes teś my w b łęd zie, b łąd zimy w ciemn o ś ci i ch o d zimy p o o mack u jak we mg le. Cio tk a milczała. By ła jak p u s te o k n o ży cia. Go to wa n ieś ć p o mo c w k ażd ej ch wili, ale ty lk o temu , k to ma o d wag ę z n iej s k o rzy s tać. Wzro k cio tk i o fero wał p o mo c, ale o n a n ie b y ła g o to wa n a to , b y ją p rzy jąć. Nie ch ciała n ic mó wić. Ch ciała ty lk o p łak ać i ro zmy ś lać. Tęs k n ić. Os k arżać s ię o n aiwn o ś ć, g łu p o tę i k ażd e in n e ży cio we u p o ś led zen ie, k tó re teraz n ie p o zwalało jej n o rmaln ie fu n k cjo n o wać. Nag le o two rzy ły s ię d rzwi p o k o ju .
– M arian k a? A ty co ? – u s ły s zała g ło s mamy , k tó ry s p rawił, że zu p ełn ie n ie mu s iała p o d n o s ić zap łak an y ch o czu , b y o czami wy o b raźn i zo b aczy ć jej wy k rzy wio n ą zło ś cią min ę. – Ch y b a jed n a ch o ra w ś więta n am wy s tarczy ! Ch ces z s ię zarazić? Ku jej zd ziwien iu o k azało s ię, że zło wro g ie s ło wa s k iero wan e b y ły d o cio tk i. On a n ato mias t u s ły s zała: – J u lk a! Ch ces z czeg o ś ?! Nawet ty m razem zło ś ć n ie u s tąp iła miejs ca tro s ce. Miłości… – p o my ś lała i u żaliła s ię n ad s o b ą k o lejn y ju ż raz d zis iaj. – Nie, d zięk u ję – o d p o wied ziała cich o , n ie ru s zy ws zy n awet g ło wą. – Go rączk ę mierzy łaś ? – Tak – s k łamała. – J u ż n ie mam. – To p rzes tań s ię ju ż mazać i ś p ij. J es zcze n iejed n e ś więta p rzed to b ą. Nie b u cz, ty lk o ś p ij, b o s en to zd ro wie! Ta s p ecy ficzn a emp atia mamy d o p ro wad zała ją d o s zaleń s twa. Ale p o s łu s zn ie zamk n ęła o czy , u d ając, że s łu ch a cen n y ch ws k azó wek . – M arian n a! A ty s ię w n ią n ie wg ap iaj! Niech ś p i! M o że n as tęp n y m razem, jak matk a jej k aże wziąć p aras o l, to raczy p o s łu ch ać, a n ie… – To d o zo b aczen ia, J u leczk o , wracaj d o zd ro wia. Us ły s zała ciep ły g ło s s wo jeg o o k n a ży cia. – Pa, cio ciu – s zep n ęła, n ie o twierając o czu . Po czu ła w k o ń cu , że ś wiad o mo ś ć, iż mo że liczy ć n a p o mo c d o b rej d u s zy , cio tk i M arian n y , p o zwo li jej w k o ń cu zas n ąć, ch o ciaż o d wczo raj s en jak n a zło ś ć n ie ch ciał p rzy jś ć i za n ic n ie d awał s ię zap ro s ić.
D
o b ieg ający z k u ch n i trzas k metalo wy ch g arn k ó w zb u d ziłb y n awet u marłeg o . Z n ią p o s zło d u żo łatwiej. Po mimo b rak u ch ęci d o ży cia n ad al ży ła. Nie b y ła
z teg o zad o wo lo n a. Po d o b n ie jak z k rzątan in y mamy , p rzez k tó rą zn ó w mu s iała wró cić d o rzeczy wis to ś ci. Otwo rzy ła jed n o o k o i o d razu d o s trzeg ła, że b y ło jes zcze b ard zo wcześ n ie. W p o k o ju p an o wał wielce łas k awy d la zap łak an y ch o czu p ó łmro k . Ciep ełk o k o łd ry s tawało s ię jes zcze p rzy jemn iejs ze w zetk n ięciu z o d g ło s em d es zczu u d erzająceg o o b las zan y p arap et i s zy b y u my teg o p rzed wczo raj o k n a. Prawdziwy lany poniedziałek – p o my ś lała, zamy k ając zn ó w o k o . Ru mo r w k u ch n i u s p o k o ił s ię, więc n ie mu s iała n awet n aciąg ać k o łd ry n a g ło wę. – J u lk a! Us ły s zała b ezlito s n e matczy n e n awo ły wan ie. Od razu p o żało wała, że n ie s k o rzy s tała z k o łd ry , k tó ra mo g łab y ch o ć częś cio wo s tłu mić d o ch o d zące d źwięk i. – J u lk a, ży jes z?! M ama n awet w ś więta n ie miała d la n iej lito ś ci. Niestety tak… – p o żało wała w my ś lach , zas tan awiając s ię, d laczeg o tak s ię d ziało , że cio tk a M arian n a p o trafiła o d n o s ić s ię d o n iej z czu ło ś cią, a włas n a matk a trak to wała ją mo men tami jak p s a. Ta metafo ra b y ła zres ztą trafio n a, b o czu ła s ię jak p o d p s em. Bliżej jej b y ło d o zd ech n ięcia n iż d o p iln o wan ia d o b y tk u g o s p o d arzy . – Dlaczeg o s ię n ie o d zy was z?! M ama s tan ęła w d rzwiach p o k o ju z k u ch en n ą ś cierk ą w ręk u i p reten s ją n a u s tach . – Nie zd ąży łam – o d p o wied ziała g rzeczn ie, mając o ch o tę raz n a zaws ze p o zb y ć s ię tej n ies zczęs n ej g rzeczn o ś ci. – Dziś ju ż p ewn ie n iewiele zd ąży s z zro b ić, zres ztą tak s amo jak wczo raj! M ama s tała ju ż n ad n ią i b ez ś lad u czu ło ś ci b ad ała jej czo ło mo k rą d ło n ią. – Go rączk i ju ż n ie mas z. – Któ ra g o d zin a? – zap y tała. Od k ąd b y ła w s ep aracji z włas n y m telefo n em, n ie miała k o n tro li n ad u p ły wający m czas em. Nic ją n ie in teres o wało . Czas p rzep ad ał w tej jej n ico ś ci. – Kilk a min u t p o s zes n as tej. M o że w k o ń cu co ś zjes z? – Co ?! – u s iad ła n a łó żk u . Gd y u s iad ła, d o p iero p o czu ła, że s tara k o s zu lk a J an k a, k tó rą miała n a s o b ie, b y ła
całk iem mo k ra. M u s iała wy g ląd ać tak , jak b y zamias t s p ać, s p acero wała p o p arap etach b lo k u , i to o d zewn ątrz. – Id ź d o łazien k i, wy k ąp s ię i p rzeb ierz. Przy jrzy j s ię s o b ie! J ak ty wy g ląd as z?! Ro d zicielk a s tro fo wała ją jak co n ajmn iej ag en tk a mo d elk ę p rzed p o k azem, d o k tó reg o ta n ie b y ła jes zcze g o to wa, ch o ć wy b ieg ju ż wzy wał. Zd ecy d o wan y m ru ch em ws tała z łó żk a. M ama o d s u n ęła s ię o k ro k , p rzy g ląd ając s ię z rezerwą k o mu ś , k o g o jes zcze p rzed ch wilą p y tała o to , czy ży je. – M u s zę wy jś ć! – p aln ęła b ez s en s u , zamias t n ajp ierw p o my ś leć. Ch y b a n ie czu ła s ię jes zcze całk iem d o b rze, b o p o p ełn iała b łęd y mo g ące u tru d n ić jej d zień , k tó ry co p rawd a n ie zaczy n ał s ię – jak p rzed ch wilą my ś lała – ale ju ż p o wo li k o ń czy ł. – Co ?! – mama zb aran iała, co n ie b y ło d la n iej zach o wan iem ty p o wy m, n awet b io rąc p o d u wag ę wielk an o cn ą atmo s ferę. – M u s zę wy jś ć! – p o raz d ru g i p o wied ziała p rawd ę, czy li p o p ełn iła b łąd k ary g o d n y w ty m d o mu . – Zwario wałaś ?! – k rzy k mamy n ie b y ł p y tan iem o k o n d y cję p s y ch iczn ą có rk i, ty lk o g ło ś n y m i zd ecy d o wan y m b rak iem p rzy zwo len ia n a jej p o p o łu d n io we p lan y . – Nie – o d p o wied ziała s p o k o jn ie. – Po p ro s tu mu s zę co ś załatwić. – Ch ry s te Pan ie! J u lk a, ile ty mas z lat?! Całe ś więta zd y ch as z, a teraz wy s k ak u jes z z łó żk a jak filip z k o n o p i, w d o d atk u mo k ra i zmaltreto wan a. M y ś lis z, że p o zwo lę ci wy jś ć w tak ą p o g o d ę, żeb y ś s ię n a n o wo załatwiła? Zwario wałaś ! – M amo ! – p rzerwała mamie p o czątek wy k ład u , k tó reg o k ażd e s twierd zen ie, tezę i an ty tezę zn ała n a p amięć. – Ile ja mam lat? – p o wtó rzy ła treś ć p y tan ia mamy . M ama s tała, p rzy g ląd ając s ię, jak jej ju ż o d d awn a p ełn o letn ia có rk a s zy k u je g ard ero b ę, b y wy jś ć z d o mu p o mimo n ies p rzy jającej au ry i ro d ziciels k ieg o zak azu , k tó ry rzad k o s p o ty k ał s ię z tak jawn y m b rak iem p o s zan o wan ia. – I co z teg o , że mas z ty le lat, s k o ro zach o wu jes z s ię jak p o s trzelo n a n as to latk a? Chciałabym nią teraz być! – zamarzy ło jej s ię całk iem s erio . – Wcale tak n ie u ważam – o d p arła, ch cąc wy min ąć mamę w d ro d ze d o łazien k i. Ta jed n ak , jak b y ło to d o p rzewid zen ia, n ie mo g ła p o p ro s tu mach n ąć ręk ą i p o zwo lić jej ro b ić to , n a co miała o ch o tę. – Szk o d a, że s ię n ie wid zis z. Po win n aś jes zcze co n ajmn iej d wa d n i z łó żk a n ie wy ch o d zić. M u s is z s ię k u ro wać. Ale p o co matk i s łu ch ać, s k o ro s ię ws zy s tk ie ro zu my p o zjad ało , p rawd a? Przecież to ty jes teś n ajmąd rzejs za n a ś wiecie! Co cię to
o b ch o d zi, co ja mó wię? Sk o ro co ś n ag le d o łb a wp ad ło , to trzeb a to o d razu zrealizo wać. I co z teg o , że s tu d iu jes z p s y ch o lo g ię, s k o ro tak s ię zach o wu jes z? Błagam, skończ jak najszybciej. I nie próbuj mnie teraz analizować – p ro s iła, n ie, b łag ała w my ś lach . – M amo , p ro s zę cię, zależy mi n a czas ie – p ro s iła d o ś ć u p rzejmie, s p o leg liwie, to n em u s iłu jący m za ws zelk ą cen ę zażeg n ać awan tu rę. – Ale d o k ąd to s ię wy b ieras z? Przecież leje. Są ś więta. Dzis iaj to n awet żad n e tramwaje an i au to b u s y n ie jeżd żą. Zn o wu s ię b ęd ę o cieb ie martwiła. – M amo , p ro s zę cię, p rzes tań s ię ju ż o mn ie martwić. J a n ap rawd ę jes tem ju ż d o ro s ła. J ak zro b ię jak ieś g łu p s two , to ja b ęd ę za n ie o d p o wiad ać, n ie ty . – To ch o ciaż mi p o wied z, k ied y wró cis z. – Nie wiem – k rzy k n ęła ju ż zza d rzwi łazien k i, g d y ż jak imś cu d em u d ało jej s ię tam p rzemk n ąć. Od k ręciła k ran , b y u tru d n ić mamie p rzemo wę. Zd jęła z s ieb ie p rzep o co n ą k o s zu lk ę. Zerk n ęła w lu s tro i zas k o czy ła s ię d o ś ć p o zy ty wn ie. Bio rąc p o d u wag ę to , co p rzeży wała o d k ilk u d n i, wy g ląd ała d o ś ć d o b rze. Wid o czn ie p rawie cała d o b a s n u zro b iła s wo je. Res zty miała d o p ełn ić k ąp iel i czy s te ciu ch y wy b ran e z u miark o wan ą s taran n o ś cią. Wo d a lała s ię d o wan n y s zero k im s tru mien iem, a o n a, s tarając s ię n ie my ś leć o Łu k as zu , b y n ie s tracić o d wag i d o p ełn ien ia wo lo n tariatu , s zo ro wała zęb y . – J u lk a, wo d ę zak ręć! Po co jej aż ty le lejes z?! M o g ła s ię teg o s p o d ziewać. Zak ręciła wo d ę i o d razu ch ciała o d k ręcić ją z p o wro tem. Prag n ęła zag łu s zy ć zaró wn o s we my ś li, jak i matczy n e s ło wa. – Po s łu ch aj – mama jak zwy k le mó wiła p rzez d rzwi. – Id ę d o cio tk i M arian n y n a h erb atę i cias to . Ob iecaj, że zan im wy jd zies z, zjes z o b iad . Ws zy s tk o zo s tawiłam ci n a s to le w k u ch n i. I p rzy rzek n ij, że n ie b ęd zies z s ama wałęs ać s ię p o n o cy . – Ob iecu ję! – k rzy k n ęła n a o d czep n eg o . Ch o ć to n ie b y ło k o n ieczn e, z p remed y tacją s p łu k ała wo d ę w u b ik acji, b y n ie s łu ch ać k o lejn y ch wy ty czn y ch n a temat wieczo ru , k tó ry zap lan o wała n ie p o my ś li mamy . A jak co ś s zło n ie p o my ś li mamy , to b y ło złem wcielo n y m. Tak to ju ż b y ło .
T
eg o jej b y ło trzeb a. Nie n a d armo wo lo n tariat, w k tó ry m u czes tn iczy ły z Nelą, n azy wały czas ami międ zy s o b ą „b ajk o wy mi s p o tk an iami”. Niek tó rzy
wo lo n tariu s ze z ich ek ip y , jeś li mo żn a tak p o wied zieć, o d wied zali d zieci n a ró żn y ch o d d ziałach . Nie p rzy wiązy wali s ię d o żad n eg o . By wali n a en d o k ry n o lo g ii, k ard io lo g ii czy h emato lo g ii. On a związała s ię z o d d ziałem, k tó ry teraz rato wał jej ży cie, p o n ieważ tak n ap rawd ę b y ł to wy b ó r Neli. Nig d y z n ią n ie ro zmawiała o ty m, d laczeg o s wą p o mo c n io s ły ak u rat tu taj, a n ie g d zie in d ziej. Po p ro s tu to tu p rzy s zła k ied y ś z Nelą p ierws zy raz i to tu p ó źn iej zaczęły zag ląd ać reg u larn ie. Dziś s tawiła s ię tu taj s ama. Ale an i p rzez ch wilę n ie p o czu ła s ię s amo tn a. Łu k as za ch y b a n ie b y ło . Tru d n o jej to b y ło s twierd zić, p o n ieważ ze s trach u s ama n ie wied ziała, czy ch ce g o s p o tk ać, czy n ie. Przemy k ała p o k o ry tarzu , ws trzy mu jąc o d d ech , jak b y to mo g ło p o mó c, g d y b y d rzwi d o g ab in etu o two rzy ły s ię. Dzięk i Bo g u , p ó k i co p o zo s tawały zamk n ięte. Na o d d ziale p an o wał s p o k ó j z d o mies zk ą ch arak tery s ty czn eg o d la ś wiąt ro zlen iwien ia. Zas tan awiała s ię, d laczeg o Nela lu b i p rzy ch o d zić wciąż n a ten s am o d d ział, i d o s zła d o jed n eg o wn io s k u . Nela lu b iła b u d o wać relacje z d ziećmi i p rzy g o to wy wać s ię d o p racy z k o n k retn y mi p acjen tami. On k o lo g ia b y ła o d d ziałem, n a k tó ry m p acjen ci p rzeb y wali tro ch ę d łu żej n iż n a in n y ch . Tu mo żn a b y ło d o b rze p o zn ać u lu b io n e zab awy d zieci, d ało s ię k o n ty n u o wać ro zp o częte tematy ro zmó w. Tu z p ewn o ś cią mo żn a b y ło p o zn ać s ię lep iej n iż g d zie in d ziej. Dzis iaj w n awiązan iu d o ś wiąt p rzeczy tała d ziecio m b ajk ę o ty m, jak to jajk o b y ło mąd rzejs ze o d k u ry . M iała w p amięci s wą d zis iejs zą s cy s ję z mamą, więc czu ła s o lid arn o ś ć z b ajk o wy m jajk iem, k tó re miało s ię za mąd rzejs ze o d s wo ich p rzo d k ó w. Dziś n a o d d ziale p an o wała tro ch ę in n a atmo s fera n iż zwy k le. J ak aś s zczeg ó ln a. Dzieci n ie b y ło d u żo . Zo s tali z n imi ro d zice. Bawili s ię ws zy s cy razem, s tarając s ię zap o mn ieć, że mu s zą s p ęd zić ś więta p o za d o mem. Lu b iła wy k o n y wać z p o d o p ieczn y mi p race p las ty czn e, p o n ieważ d zięk i temu d zieci mo g ły zach o wać efek ty s wy ch p rac n a d łu żej, mo g ły zab rać s wo je d zieła d o d o mu lu b też o b d aro wać n imi b lis k ie o s o b y . Za k ażd y m razem, g d y p atrzy ła n a lwa zajmu jąceg o h o n o ro we miejs ce n a reg ale w jej p o k o ju , miała łzy w o czach , a w p amięci u ś miech M ich as ia. Ch ło p iec zajmo wał w jej s ercu s zczeg ó ln e miejs ce. M ich aś jak imś cu d em b y ł zaws ze b lis k o n iej. Nie mu s iała s ię z n im żeg n ać. Śmierci d zieci n ie ro zu miała. Wied ziała, że
med y cy n a id zie d o p rzo d u i co raz częś ciej wy g ry wała ze ś mierteln y m wy ro k iem. J ed n ak g d y ś mierć s ię zd arzała, teg o p o p ro s tu n ie ro zu miała… Starała s ię ze ws zy s tk ich s ił o ty m n ie my ś leć. Pamiętała An to s ię, b ard zo u ro d ziwą d ziewczy n k ę, z k tó rą zro b iły k ied y ś zab awn eg o s two rk a z k o lo ro wej s k arp etk i w p as k i. Stwó r s tał s ię u lu b io n ą p rzy tu lan k ą d ziewczy n k i, k tó ra to warzy s zy ła d zieck u p o d czas wizy t n a o d d ziale. Dzieci, z k tó ry mi p raco wała, a raczej b awiła s ię w n ajlep s ze, miały n ieo g ran iczo n ą wy o b raźn ię. Od n o s iła wrażen ie g ran iczące z p ewn o ś cią, że p o b y t w s zp italu ro zwijał tę cen n ą zd o ln o ś ć jes zcze b ard ziej. Częs to czu ła, że to właś n ie o n a czerp ie z p o my s łó w d zieci n ajwięcej. On e za to mo g ły mieć p o czu cie, że zrealizo wały d an y p o my s ł o d p o czątk u d o k o ń ca s ame. J ej n ato mias t zo s tawały d o ś wiad czen ia i p o my s ły n a zab awy w p rzy s zło ś ci. Najb ard ziej jed n ak u wielb iała ro zmo wy p o d czas p rac ręczn y ch – tak n azy wała ws zy s tk o , co wiązało s ię z lep ien iem, n ak lejan iem, wy d zieran iem, malo wan iem i two rzen iem czeg o ś z n iczeg o . Dzieci zwy k le zu p ełn ie n ie zd awały s o b ie z teg o s p rawy , ale w trak cie tak ich wars ztató w p las ty czn y ch o twierały s ię p rzed n ią, ch o ciaż b y ła d la n ich o b cą o s o b ą. Częs to s p o ty k ały s ię z n ią p o raz p ierws zy . Czas ami my ś lała, że z tej o b co ś ci wb rew p o zo ro m mo że czerp ać s p o ro , p o n ieważ p acjen ci, zwłas zcza ci tro ch ę s tars i, mo g li p o ru s zać z n ią te tematy , o k tó ry ch n ie ch cieli ro zmawiać z mamą czy z tatą. Ro d zice b o wiem b ard zo ró żn ie o d n ajd y wali s ię w tej arcy tru d n ej ży cio wej s y tu acji, n a ży cio wy m zak ręcie, w n ies zczęś ciu , w walce z k rwio p ijcą, w s tarciu ze zły m czaro wn ik iem – o k reś leń n a zło wies zczą ch o ro b ę b y ło mn ó s two . Dziś d zieci two rzy ły d zieła ze s ty ro p ian o wy ch jajek , k tó ry ch b y ło w ś wietlicy wciąż mn ó s two . Ro zu miała d o s k o n ale, że p o d czas zab aw n ajlep iej mo g ła ws łu ch iwać s ię w d ziecięce emo cje. Od k ry wała, czy p acjen ci s o b ie z n imi rad zą d o b rze, czy raczej k iep s k o . Sp rawd zała, czy wy s tarczy im o d ro b in a zro zu mien ia w p o s taci u ś miech u , d o b reg o s ło wa i g es tu , czy n ależy zo rg an izo wać im fach o wą p o mo c. Właś n ie teraz z g ro mad k ą d zieci ro b iła lu d zik i z jajek . J ed en z ch ło p có w, k tó reg o s p o tk ała d ziś p o raz p ierws zy , two rzy ł właś n ie całą ro d zin k ę. Po ws tała mama, tata o raz s y n ek . M alec wciąż u p ierał s ię, b y s y n ek n ie miał wło s ó w, a n a twarzy zamierzał n ary s o wać mu wielk ie łzy . Nie ch ciał s ię b awić, d o p ó k i n ie d o ry s o wał ty ch k ilk u łez. Gd y ju ż to zro b ił, b awił s ię lu d zik ami, ch o ć zab awa p rzeb ieg ała w b ard zo d ziwn y i s zczeg ó ln y s p o s ó b . Sy n ek wciąż u ciek ał i ch o wał s ię, a ro d zice, g łó wn ie mama, cały czas mu s ieli g o s zu k ać. Ta s cen a p o s zu k iwań n ie o p u s zczała jej n awet teraz, k ied y czy tała n a d o b ran o c ju ż trzeciemu d zieck u . Wied ziała, że mu s i s we o b s erwacje d o ty czące n iety p o weg o
zach o wan ia ch ło p ca p rzek azać d y żu ru jącemu lek arzo wi, b y ten z k o lei p o wtó rzy ł je p an i p s y ch o lo g o b ecn ej n a o d d ziale. W ty m p rzy p ad k u ty lk o o n a p o trafiła o cen ić s y tu ację n o weg o p acjen ta i zao p iek o wać s ię n im, a tak że jeg o ro d zicami. Czy tała cich o . J ed n o cześ n ie ro zmy ś lała n ad ty m, że d ziecięca ciek awo ś ć, ży cio wa mąd ro ś ć, rad o ś ć i ro zp ierająca en erg ia, k tó re o b s erwo wała u s wy ch p o d o p ieczn y ch , b y ły czy mś , z czeg o o n a, d o ro s ła, mo g ła ty lk o b rać p rzy k ład . Wied ziała, że w o b liczu ws zy s tk ich p ro b lemó w, z k tó ry mi b o ry k ały s ię p o zn awan e p rzez n ią d zieci, jej o s o b is te k ło p o ty tak n ap rawd ę s tawały s ię zaled wie d ro b n y mi n ied o g o d n o ś ciami. Dzięk i mały m p acjen to m, k tó ry ch s p o ty k ała i p o zn awała d o ś ć d o b rze, miała id ealn e waru n k i, b y k s ztałto wać w s o b ie racjo n aln e p o d ejś cie d o ży cia, lo s u i czas u . Oczy wiś cie raz wy ch o d ziło jej to lep iej, a in n y m razem d u żo g o rzej. Gd y ręce jej o p ad ały i ży ć s ię n ie ch ciało , p rzy p o min ała s o b ie małą d ziewczy n k ę w ażu ro wej czap eczce n a g ło wie, s p o d k tó rej n ie wy zierały żad n e n ies fo rn e lo k i. J ej imien ia n ies tety n ie zap amiętała. Po d o p ieczn a b y ła o s łab io n a p o p rzy jęciu lek ó w i s zła, a raczej walczy ła ze s o b ą o k ażd y k ro k w d ro d ze d o p o k o ju p ielęg n iarek n a zmian ę o p atru n k u . Do s k o n ale p amiętała, jak b ard zo wzru s zy ła ją d u ma d ziewczy n k i, g d y d o tarła d o celu . M ała zro b iła co ś p o n ad s wo je s iły . Wied ziała, że p o win n a b rać p rzy k ład z teg o d zieck a i iś ć p rzed s ieb ie mimo ws zy s tk o . Na p rzek ó r ws zy s tk iemu , co o d b iera s iłę. Na ty m właś n ie o p iera s ię d o b re ży cie. Czy tała co raz cis zej, a w d u ch u p rzy wo ły wała s ię d o p o rząd k u . Up ras zała s ię o to , b y n ie my ś leć, czy za d rzwiami g ab in etu jes t k to ś , k to zb u rzy ł jej wzg lęd n y ży cio wy s p o k ó j. Czy tała małej, p rzy s y p iającej ju ż mo men tami Karo lin ce, wtu lo n ej w ró żo wo b o rd o weg o mis ia. Zas tan awiała s ię b ard zo p o ważn ie, czy Łu k as z zb u rzy ł ży ciu , czy wp ro s t p rzeciwn ie, to p rzez n ieg o , a raczej d zięk i n iemu zaczęła w s o b ie p rzek o n an ie, że n ajwy żs zy ju ż czas , b y s o b ie w k o ń cu jak o ś p o u k ład ać. By n ares zcie zacząć my ś leć o s o b ie, a n ie o ws zy s tk ich
ład w jej b u d o wać to ży cie d o o k o ła.
Zwłas zcza że n ieraz ju ż p rzećwiczy ła to n a włas n ej s k ó rze, że ch o ciażb y g ó ry p rzen o s iła, to w jej ro d zin ie i tak n ic b y to n ie zmien iło . Bo wiem s p ełn ien ie wy mag ań n a d an y m p o zio mie o d razu p o wo d o wało p o d n ies ien ie p o p rzeczk i. M iała ju ż d o ś ć tej lek k o atlety czn ej o limp iad y . By ła zmęczo n a ś cig an iem s ię s ama ze s o b ą w o b liczu wciąż ro s n ący ch o czek iwań . Szep tała. Po ch wili p rzes tała s zep tać. W s ali zap ad ła cis za. Nie zd ąży ła ws tać i p ó jś ć d alej, a u s ły s zała cich ą, n ie całk iem wy raźn ą p ro ś b ę. – J es zcze… Sp ełn iła ją o d razu . Po cich u . Zaczęła zn ó w czy tać cich o d o k ład n ie o d miejs ca,
w k tó ry m p rzed mo men tem p rzerwała czy tan ie. Co ran o z wieży s ch o d ził o ś wicie z o g ro mn y m, p u s ty m wo rem. Gd zieś , p rzez d zień cały , k rąży ł p o ś wiecie. A wracał p ó źn y m wieczo rem. Po s ch o d ach w g ó rę z tru d em n iemały m b ieg ł, jak b y g o k to ś cig ał! A s ch o d y jes zcze b ard ziej trzes zczały , b o w wo rze ciężk ieg o co ś d źwig ał. Sk o ro s ch o d y p o n u rej wieży w b allad zie b ard zo trzes zczały , p rzes tała czy tać. Ty m razem d ziewczy n k a n a p ewn o ju ż s p ała. On a n ato mias t p o czu ła p rzy g n iatający ją ciężar, zu p ełn ie jak b y zły czaro wn ik z b allad y p o ło ży ł jej n a s ercu s wó j wielk i wó r. Po win n a ws tać i p o zag ląd ać d o s al. Do b rze b y ło b y s p rawd zić, czy jes zcze k tó reś d zieck o p o mimo p ó źn ej p o ry ma k ło p o t z zaś n ięciem b ąd ź p o p ro s tu zmag a s ię z s amo tn o ś cią. J ed n ak n ie p o ru s zała s ię. Sied ziała, b o jąc s ię, że o k aże s ię, że ws zy s tk ie d zieci ju ż ś p ią o to czo n e czu łą o p iek ą ro d zicó w, a d rzwi g ab in etu o rd y n ato ra s ą zamk n ięte. Co wted y zro b i? Wied ziała, że b ęd zie mu s iała wy jś ć ze s zp itala i s k azać s ię n a k o lejn y ty d zień b ez Łu k as za. Brała p o d u wag ę też in n ą mo żliwo ś ć. Bała s ię, że jed n ak u d a jej s ię g o s p o tk ać. J ak imś cu d em. A o n p o trak tu je ją jak k ażd ą in n ą k rzątającą s ię p o o d d ziale wo lo n tariu s zk ę lu b p ielęg n iark ę. Ob awiała s ię, że p rzejd zie o b o k jak k to ś d o tk n ięty amn ezją, n ie ro zp o zn ający n ajb liżs zy ch o s ó b . Wy s zła z s ali. Przy mk n ęła d rzwi i o d razu p rzy s zła jej d o g ło wy my ś l, b y s k iero wać s we k ro k i n a p ó łp iętro , k tó re o d mien iło jej ży cie. To tam p rzeży ła p o cału n ek , o k tó ry m n awet u p ły w czas u n ie p o zwalał jej zap o mn ieć. Po d czas
k o lejn ej wizy ty s p o tk ała tam Łu k as za ty lk o p o to , b y … Ch y b a ty lk o p o to , b y teraz mieć za s o b ą s p ęd zo n ą z n im n o c i mó c zas tan awiać s ię, czy s k o s zto wan ie czeg o ś d o b reg o ch o ć p rzez ch wilę o s ład za ży cie czło wiek a, czy wp ro s t p rzeciwn ie, u tru d n ia mo men ty p o zb awio n e tejże s ło d y czy . Nie ch ciała, b y czas s ię co fn ął. Nie ch ciała co fn ąć teg o , co ju ż s ię wy d arzy ło . M y ś lała ty lk o o jed n y m. Gd y b y o k azało s ię, że to , d o czeg o d o s zło międ zy n ią a Łu k as zem, miało s ię ju ż n ie p o wtó rzy ć, to co wted y zro b i? J ak b ęd zie d alej ży ć… ? Stała p rzy tu lo n a d o ś cian y k o ry tarza o d d ziału , zak ry wając s o b ą jak iś k o lo ro wy malu n ek p rzed s tawiający mo ty la. Nie wied ziała, w k tó rą s tro n ę p ó jś ć. Nie wzięła z d o mu telefo n u . I dobrze… – p o my ś lała, cies ząc s ię, że n ik t n ie mo że teraz wy wierać n a n iej żad n ej p res ji. Nie wis iała n ad n ią g ro źb a matczy n y ch wy rzu tó w. Zap o mn ien ie b y ło wy b awien iem, u wo ln ien iem o d d ręczący ch ją my ś li. Ale w ty m p rzy p ad k u o zap o mn ien iu n ie b y ło mo wy . W k o ń cu , n ie mając więcej s ił n a zas tan awian ie s ię i b icie s ię z my ś lami, ru s zy ła w s tro n ę n ie p ó łp iętra, ty lk o g łó wn eg o wy jś cia z o d d ziału . Im b y ła b liżej d rzwi g ab in etu o rd y n ato ra, ty m b y ła b ard ziej p ewn a, że o b rała zły k ieru n ek . Ale n a zmian ę b y ło ju ż za p ó źn o . Drzwi b y ły u ch y lo n e. J ak n ig d y . J as n e ś wiatło z g ab in etu s ączy ło s ię d o p ó łmro k u k o ry tarza. Two rzy ło co ś w ro d zaju s zlab an u , s tan o wiąceg o d la n iej b arierę n ie d o p rzejś cia. Zwo ln iła temp o , ch o ć d o tej p o ry i tak s zła d o ś ć wo ln o . Zawah ała s ię, co ro b ić, g d y n aru s zy ła s wy m ciałem wy o b rażo n y s zlab an , ale n ic s ię n ie s tało . Na k o ry tarzu p an o wała cis za. Op ró cz jej wewn ętrzn eg o alarmu żad en in n y s ię n ie u ru ch o mił. Zb liży ła s ię d o d rzwi, za k tó ry mi też b y ło cich o . Do jej u s zu d o cierała za to ro zmo wa z p o k o ju p ielęg n iarek . – … I tak mu p o wied ziałam, ale co ja n a to p o rad zę, że o n ws zy s tk o , co d o n ieg o mó wię, ma g d zieś … – Ty m s ię ak u rat n ie p rzejmu j, b o ja mam to s amo … J ak o ś jej s ię u d ało . Przes zła p rzez cały k o ry tarz. Otwo rzy ła d rzwi i n ie wied ząc, czy czu ć s ię wy g ran ą, czy p rzeg ran ą, n ie zd ąży ła zro b ić k ro k u w p rzó d . – Zamierzas z wy jś ć? Tak p o p ro s tu ? Zamarła. Ws zy s tk ieg o s ię mo g ła s p o d ziewać. Ws zy s tk ieg o , ty lk o n ie teg o , że o n wy jd zie z twierd zy i zu p ełn ie n ie b acząc n a to , czy k to ś g o u s ły s zy , czy n ie, d a jej d o zro zu mien ia… Właś n ie… Co jej d awał d o zro zu mien ia? Nie wied ziała. Nie wied ziała, co ma teraz zro b ić. Co ze s o b ą p o cząć? Nic n ie wied ziała, za to mo cn o czu ła. Czu ła więcej, n iż
wied ziała. Po czu ła n a p lecach jeg o wzro k i to p rzez to o b ejmu jące ciało s p o jrzen ie o d wró ciła s ię n aty ch mias t. Zro b iła to , b y g o zo b aczy ć, b y n ap o tk ać jeg o ciep łe s p o jrzen ie i p ó łu ś miech . Patrzy ła n a co in n eg o . Wid ziała b ard zo p o ważn e o czy i u s ta b ez u ś miech u . Do s trzeg ła jak b y zas ty g łe w emo cjach ry s y twarzy i s y lwetk ę tak wy p ro s to wan ą i tak p rzy s to jn ą, że zab rak ło jej tch u . Biała k o s zu la zak ry wała ciało , k tó re ju ż zn ała. J ed n ak teraz n ie mo g ła u wierzy ć w to , że b y ła tak b lis k o z mężczy zn ą, k tó ry p atrzy ł n a n ią z cierp liwy m wy czek iwan iem. By ła z n im tak b lis k o , że n ie mieś ciło jej s ię to w g ło wie. – Wejd zies z? – zap y tał d o ś ć ch ło d n o . Ch y b a b y ł n a n ią zły . Lepsza złość niż obojętność – p o my ś lała, wied ząc, że w relacjach z mamą zaws ze s tawiała n a o b o jętn o ś ć, k tó ra jej n ie p o mag ała. Wp ro s t p rzeciwn ie, b ard zo u tru d n iała jej ży cie. – Tak – o d p o wied ziała. By ło jej s łab o ze zd en erwo wan ia, p o n ieważ s y tu acja p rzeras tała jej mo żliwo ś ci. Lecz to n jej g ło s u an i tro ch ę n ie o d d awał rzeczy wis teg o n iep o k o ju . Wró ciła. Przes zła o b o k n ieg o , reag u jąc n a jeg o b lis k o ś ć, tak jak o p iłk i metalu reag u ją n a ch o ciażb y mały mag n es . Ch ciała s ię n a n ieg o rzu cić. Ch ciała p rzy lg n ąć d o jeg o ciała. Ch ciała b y ć jeg o częś cią, jak mech p o ras tający d rzewa o d p ó łn o cn ej s tro n y . Zamk n ął d rzwi. Ty m razem ws zy s tk o b y ło jak zwy k le. Zaws ze je zamy k ał. Po d es zła d o jeg o u p o rząd k o wan eg o b iu rk a. Op arła o n ie d ło n ie. Sły s zała cis zę. Nie wied ziała, g d zie s ię p o d ziewa. Czy jes t tu ż za n ią, czy g d zie in d ziej. Bała s ię o d wró cić. Czu ła, że jej lęk jes t b ard zo irracjo n aln y . Ob awiała s ię, ch o ć n ie wied ziała czeg o . – Us iąd ź, p ro s zę. Ch y b a s tał wciąż p rzy d rzwiach . Nie p o s łu ch ała jeg o p ro ś b y . Nie ch ciała u s iąś ć p rzed b iu rk iem. Nie b y ła p rzecież p acjen tk ą. Ru s zy ł k u n iej. Us ły s zała n ajp ierw jeg o k ro k i. Pó źn iej o d d ech . Stał tu ż za n ią. Zamias t ciemn eg o o k n a wo lała mieć p rzed s o b ą jeg o o czy . Dlateg o o d wró ciła s ię i p o d n io s ła wzro k . Po p atrzy ła mu p ro s to w o czy . Od ważn ie, ale n ie p o trafiła o d czy tać w n ich n iczeg o p o za zmęczen iem. – J es teś zmęczo n y ? – zap y tała, ch o ć zn ała o d p o wied ź n a zad an e p rzez s ieb ie p y tan ie. Ale p rzecież n ie mo g ła zap y tać g o o to , czy ją k o ch a… Przecież to , jak p rzeży wała o s tatn ie d n i, b y ło d o wo d em n a to , że n ie ma jed n o zn aczn y ch o d p o wied zi n a ws zy s tk ie p y tan ia ro d zące s ię w jej g ło wie n a temat mężczy zn y , k tó ry p atrzy ł n a n ią
teraz w b ard zo n iejed n o zn aczn y s p o s ó b . Nie ch ciał jej p ewn ie an i p rzy tu lić, an i p o cało wać, ale n ie miał też zamiaru wy p ras zać jej z g ab in etu , s k o ro ją d o n ieg o p rzed ch wilą zap ro s ił. Patrzy ł n a n ią i milczał. Po d ziu rk i w n o s ie miała teg o milczen ia. J eg o s p o jrzen ia – wręcz p rzeciwn ie – n ie miała d o ś ć. On o p o d o b ało jej s ię b ezg ran iczn ie. – Co ś s ię s tało ? – zap y tał w k o ń cu . – Nie – o d p o wied ziała o d razu , s zk o d a ty lk o , że całk o wicie n ies zczerze. Tak – p o my ś lała całk iem s zczerze. – Poszłam z tobą do łóżka, udowodniłam sobie, że się zakochałam, i chciałam, byś powtarzał miłość z tamtej nocy każdej następnej, ale wszystko zepsułeś. Zadzwoniłeś i mówiłeś do mnie tonem zaprogramowanego na obojętność robota. Robot? Cyborg? Jeden diabeł! – d o d ała n a k o n iec ro zemo cjo n o wan ej my ś li d o ś ć b ezd u s zn y frag men t. – To d laczeg o tak s ię zach o wu jes z? – zap y tał p o męs k u . Zad ał p y tan ie zro d zo n e w cen tru m męs k ieg o ś wiata, w k tó ry m n ie b y ło miejs ca n a d o my s ły i p rzy p u s zczen ia. W ty m ś wiecie fu n k cjo n o wały ty lk o fak ty , realia i p ewn ik i. – J ak ? – zap y tała, wied ząc i czu jąc, że zach o wu je s ię n ieo d p o wied n io , ale n ie b y ła jed y n ą win n ą tej s y tu acji, w k tó rej zn aleźli s ię o b o je. Gdyby nie twój obcy ton w telefonie, tej rozmowy by nie było – mó wiła d o n ieg o , p rzek azu jąc mu w my ś lach s we cen n e s p o s trzeżen ia. Szk o d a ty lk o , że n ie p o s łu g iwała s ię s ło wami. – J ak b y n ic s ię n ie s tało . A p rzecież s ię s tało . I nie mogłeś mówić takim tonem, gdy do mnie zadzwoniłeś? – my ś li miały tę zaletę, że n ie p rzes zk ad zały im zaciś n ięte u s ta. Właś n ie zacis n ęła u s ta w lin ijk ę. A o n d o tk n ął jej p o liczk a d ło n ią. – Nie ch cę, żeb y ś b y ła p rzeze mn ie n ies zczęś liwa – o d ezwał s ię cich o , cierp liwie, to n em b ard zo d o b reg o czło wiek a. – To ro zmawiaj ze mn ą tak jak teraz, a n ie jak wted y p rzez telefo n . Ty m razem wy p o wied ziała s wą my ś l n a g ło s , w o g ó le n ie o b awiając s ię teg o , że jej s ło wa mo g ą wy d ać mu s ię tro ch ę d ziwn e i wy rwan e z k o n tek s tu . – M iałem wted y tak i zły d zień , że jed y n y m d o b rem, jak ie mo g ło mn ie s p o tk ać, b y ł twó j g ło s i ś wiad o mo ś ć teg o , że b y liś my razem… Ko lejn y raz p o zazd ro ś ciła mu jeg o s zczero ś ci, a raczej u miejętn o ś ci wy p o wiad an ia my ś li b ez o b aw, że mo g ą zo s tać źle zro zu mian e. – Ale mó wiłeś d o mn ie tak o b cy m to n em… Wy s tras zy łam s ię, że… – u milk ła, czu jąc, że zn ó w b rak u je jej s łó w.
– Wy s tras zy łaś s ię? – zap y tał g ło s em, z k tó reg o wy wn io s k o wała, że zro zu miał w tej ch wili więk s zo ś ć jej p rzemy ś leń zeb ran y ch p rzez te k ilk a d n i. Wy g ląd ał tak , jak b y n ap rawd ę zro zu miał, że my ś lała o n im ró żn ie, czy li też jak o łajd ak u , k tó ry zro b ił jej k rzy wd ę… Któ ry zro b ił to ty lk o d lateg o , b y s ię zab awić, p o czu ć lep iej, b y ro zład o wać k u mu lu jące s ię n ap ięcie. – Tak – o d p o wied ziała cich o . Ch y b a s ię n awet tro ch ę u cies zy ła, b o is tn iało p rawd o p o d o b ień s two , że zn alazła faceta, k tó remu n ie b ęd zie mu s iała tłu maczy ć s wo ich o d czu ć. J u ż miała n ad zieję, że n ie b ęd zie mu s iała w tru d n y ch s y tu acjach o p is y wać mu ze s zczeg ó łami tajn ik ó w s weg o k o b ieceg o ś wiata. Nie ch ciała p o ró wn y wać g o w n ies k o ń czo n o ś ć z męs k im p u n k tem wid zen ia, w k tó ry m n ie b y ło miejs ca n a zb ęd n e elemen ty . – To zn aczy , że wy s tras zy liś my s ię n awzajem – o d p o wied ział p o d łu żs zej ch wili wp atry wan ia s ię w jej o czy . Oczy wiś cie p o d o b ało jej s ię to , jak n a n ią p atrzy ł. Sp o g ląd ała mu w o czy i wied ziała, że in ten s y wn ie my ś li. Ro b ił wrażen ie k o g o ś , k to u mie d o s k o n ale zau ważać n ie ty lk o zach o wan ia, lecz ró wn ież u czu cia z ch arak tery s ty czn y mi d la n ich n iu an s ami. – Nie p lan o wałam teg o – u s p rawied liwiła s ię n aty ch mias t, zrzu cając z s ieb ie p o czu cie win y . – A ja n ie zap lan o wałem teg o , że zaciąg n ę cię d o łó żk a. Po wied ział to tak im to n em, że g d y b y n ie p rzeży ła z n im tej właś n ie n o cy , k tó rej – jak s ię o k azało – n ie zap lan o wał, a k tó rą mieli za s o b ą, to n ab rałab y p ewn o ś ci, że jes t mężczy zn ą, z k tó ry m ch ciałab y p ó jś ć d o łó żk a, n awet n ie wied ząc o n im n ic. Zro b iło jej s ię g o rąco n a my ś l o ty m, że to ju ż s ię s tało , że b y ła z n im w łó żk u , ch o ć żad n e z n ich teg o n ie zap lan o wało z zimn ą k rwią. Zach o wan ie zimn ej k rwi b y ło w ich p rzy p ad k u p o p ro s tu n iemo żliwe, p o n ieważ jed n o s p o jrzen ie p o d g rzewało atmo s ferę. Na jeg o wid o k k rew w n iej zawrzała. Patrzy ła n a n ieg o . Do s trzeg ała teraz w jeg o o czach p rawd ę, ch o ciaż o p ró cz n iej wid ziała tam jes zcze p o żąd an ie. Zap amiętała to s p o jrzen ie z tamtej n o cy . Nau czy ła s ię g o i ju ż n ig d y n ie p o trafiłab y p o my lić g o z in n y m. To b y ło s p o jrzen ie wy jątk o we, n ie s p o s ó b b y ło g o n ie ro zp o zn ać. – Tak ą właś n ie miałam n ad zieję – p o wo li o d zy s k iwała zd o ln o ś ć mo wy . Dzięk i jeg o p ro s to d u s zn emu s p o jrzen iu n ie mu s iała trzy mać my ś li n a u więzi ze s trach u p rzed n iezro zu mien iem. – Po s łu ch aj mn ie teraz u ważn ie – p o wied ział i co fn ął s wą d ło ń .
Po żało wała teg o o d razu . Wciąż czu ła jej p rzy jemn e ciep ło n a p o liczk u . Ale wied ziała, że zro b ił to , b y n ic n ie p rzes zk ad zało jej wy s łu ch ać teg o , co właś n ie miał zamiar jej p o wied zieć. Przy b rał p o ważn ą min ę, p o n ieważ miały p aś ć s ło wa ważn e. – Nie jes teś p ierws zą k o b ietą w mo im ży ciu . Zaczął tak s tras zn ie, że zad rżała. Zro b iło jej s ię n ied o b rze ze zd en erwo wan ia. By ło jej s łab o n a my ś l o ty ch , k tó re ju ż k ied y ś miał, i n a my ś l o ty m, d laczeg o n awiązy wał d o n ich ak u rat teraz. Bała s ię, że jak p o p rzed n ie, o k tó ry ch n ie b ał s ię teraz mó wić, p rzejd zie d o h is to rii, s k o ro – jak jej teraz u zmy s ławiał – o b y ły ch n ie zap o min ał. – Wiem – s zep n ęła b ez zro zu mien ia. Pierws zy też raz u ciek ła wzro k iem w s tro n ę reg ału , n a k tó ry m w o g ro mn y m p o rząd k u s tały o p as łe to mis zcza w języ k u o jczy s ty m J ack a Lo n d o n a o p is u jące p as k u d n e ch o ró b s k a. – Po p atrz n a mn ie – p o p ro s ił łag o d n ie. Od razu s p ełn iła jeg o p ro ś b ę. Sp o jrzała n a n ieg o z p o d ziwem, p o n ieważ b y ła p ewn a, że zn aczn ą częś ć s weg o ży cia s p ęd zał n ad k s iążk ami, o d k tó ry ch b y ła zmu s zo n a o d erwać wzro k . Ale n ie mo g ła in aczej. Wied ziała o d d awn a, że g d y mąd rzy lu d zie o co ś p ro s zą, n ależy ich p o s łu ch ać. Wid ziała mąd ro ś ć w jeg o o czach . By ła g o to wa g o wy s łu ch ać i u wierzy ć w jeg o s ło wa, ch o ciaż in tu icy jn ie wy czu wała, że to , co ma u s ły s zeć, n ie b ęd zie p rzy p o min ało miłej d la u ch a o p o wias tk i. – M u s is z wied zieć o ty m, że k ażd ą k o b ietę, z k tó rą d o tej p o ry b y łem, u n ies zczęś liwiłem. To , co p o wied ział, b y ło s tras zn e, ale n a p ewn o wy zn awał jej p rawd ę. Zres ztą d ałab y g ło wę, że ju ż jej o ty m ws p o min ał. By ła p rzek o n an a, że mó wi p rawd ę, i p rzez to p o czu ła s ię tak , jak b y o d czy tał właś n ie wy ro k s ąd u n ajwy żs zej in s tan cji, s k azu jący ją n a d o ży wo tn ie n ies zczęś cie. Po s tan o wiła s ię b ro n ić. Sama. M u s iała s ię o b ro n ić. Nie miała in n eg o wy jś cia, p o n ieważ ch ciała, b y ją p o k o ch ał. M iał ją k o ch ać, a n ie s tras zy ć. Zwłas zcza że tak ich , k tó rzy wo leli ją s tras zy ć, n iż k o ch ać, miała ju ż w s wo im o to czen iu p o d ziu rk i w n o s ie. – Nie wierzę – u ży ła p ierws zeg o arg u men tu , k tó ry p rzy s zed ł jej d o g ło wy . – Nap rawd ę. Ta meto d a n ie zd ała eg zamin u . M u s iała p o s tarać s ię b ard ziej. – Bo ję s ię zap y tać o co k o lwiek – wy zn ała mu s we o b awy . Po czu ła d u mę, że n ie b ała s ię teg o zro b ić. Sk o ro miał w s o b ie co ś , co s p rawiało , że p o trafiła b y ć p rzy n im s o b ą i n ie u d awać n awet w o b liczu s trach u , mo że p o win n a też p o s tarać s ię o o d wag ę. Nawet teraz. W tak tru d n ej ch wili. M ilczał. Patrzy ł n a n ią i milczał. Zu p ełn ie jak b y czy tał w jej my ś lach i czek ał teraz n a ak t o d wag i z jej
s tro n y . Wid o czn ie mu s iała u d o wo d n ić co ś n ie ty lk o s o b ie, ale i jemu . Nie ch ciała s łu ch ać o k o b ietach , k tó re miał p rzed n ią. Ale s k o ro i tak ju ż o n ich my ś lała, a zn ając s ieb ie, wied ziała, że to my ś len ie mo że ją n a p o czątk u zamęczy ć, p ó źn iej zatru ć, a w k o n s ek wen cji zn is zczy ć, to mo że n ie o p łacało jej s ię teraz ch o wać w s wo jej s k o ru p ie. Pewn ie p o win n a zach o wać s ię zg o ła in aczej. M o że p o win n a wierzy ć, że n ic jej s ię n ie s tan ie, jeś li Łu k as z o p o wie jej o ty m, k o g o ju ż w s wo im ży ciu k o ch ał. Na p rzy k ład wted y , g d y miał ty le lat, ile o n a teraz. Ch ciała wierzy ć, że to , d o czeg o ją teraz zmu s zał, n ie b y ło żad n ą fo rmą as ek u ran ctwa. Ufała, że n ie ro b ił teg o ty lk o p o to , b y za jak iś czas p o wied zieć: „p rzecież cię o s trzeg ałem”. Zn ó w zerk n ęła w s tro n ę reg ału . Zu p ełn ie jak b y mo g ła w p o zamy k an y ch k s iążk ach s zy b k o zn aleźć o d p o wied zi n a ws zy s tk ie s we o b ecn e d y lematy . Ks ięg i, ch o ć mąd re, milczały . Łu k as z też. J ed n ak jeg o milczen ie p o b u d zało jej amb icję, a ta n ie mo g ła w ży ciu wy s tęp o wać w p o jed y n k ę – p o trzeb o wała ws p arcia w p o s taci o d wag i. – Op o wied z mi o n ich . – J es teś p ewn a? – zap y tał ze zd ziwien iem. Nie – p o my ś lała, ale n a g ło s u ciek ła s ię d o wy g o d n eg o k łams twa. – Tak – s zep n ęła cich o , b y k łams two n ie wy s zło n a jaw. – Pierws zą zo s tawiłem d la d ru g iej – zaczął, cały czas p atrząc jej w o czy . J u ż p o jeg o p ierws zy m zd an iu żało wała s wej d ecy zji. Po mimo teg o , że p atrzy ł n a n ią tak im wzro k iem, jak b y żad n y ch k o b iet p rzed n ią an i n ie miał, an i n ie zau ważał. – Dru g a b y ła n a ty le mąd ra, że zo s tawiła mn ie, mając d o ś ć mo jeg o eg o izmu . Po p ro s tu zd rad ziła mn ie z k imś , k to … Nie ch ciała g o p o p ęd zać, ale wo lała mieć to ju ż za s o b ą. M iała wrażen ie, że właś n ie w tej ch wili p rzes zed ł d o częś ci o p o wieś ci, k tó ra k o s zto wała g o n ajwięcej. J eg o wy s iłek wzmag ał s ię, p o d o b n ie jak jej zazd ro ś ć. – Zd rad ziła mn ie, p o n ieważ ja reg u larn ie zd rad załem ją z ty m miejs cem – ro zejrzał s ię p o g ab in ecie. J eg o s p o jrzen ie b y ło tak s iln e i zd ecy d o wan e, że p o trafiło b y p rzeb ić ś cian y teg o p o mies zczen ia, w k tó ry m u więziła ich ta p rzerażająca ro zmo wa. Sp o jrzała mu w o czy i zro zu miała, że p o ra ju ż s k o ń czy ć. Wied ziała ju ż ws zy s tk o , a n awet jeś li n ie, to wied ziała ju ż wy s tarczająco d u żo . M ó g ł p rzes tać męczy ć s ieb ie i ją. Nie mu s iała p rzecież wied zieć, z k im zd rad ziła g o ta d ru g a. Nie o b ch o d ziło jej to zu p ełn ie. M o że p o win n a n awet zacząć my ś leć o n iej z s y mp atią, b o d o p u s zczając s ię zd rad y , u czy n iła Łu k as za mężczy zn ą d la n iej. Po p atrzy ła n a jeg o u s ta, p o n ieważ w k o ń cu
u d ało jej s ię o d erwać wzro k o d jeg o o czu . – Ale to jes zcze n ie… – Żad n eg o ale… – s zep n ęła n amiętn ie i p o d jęła d ecy zję, że to ju ż właś n ie k o n iec zwierzeń . J ak s ię o k azało , n ie p o trafił zawalczy ć o k o n iec s wej o p o wieś ci. I d o b rze, b o miała jej ju ż d o s y ć. Nie in teres o wały jej ju ż żad n e b y łe, żad n e związan e z n imi mro żące k rew w ży łach o p o wieś ci n ie miały teraz s zan s , b o ak u rat w jej ży łach k rew k rąży ła co raz s zy b ciej i zaczy n ała wrzeć. Czy m b y ła jeg o p rzes zło ś ć, s k o ro zn ó w czu ła n a s o b ie jeg o u s ta i d ło n ie, wb ijające s ię teraz całk iem zd ecy d o wan ie w s ek retn e zak amark i jej ciała? By ła b lis k a p o s trad an ia zmy s łó w. On też. M iała n a to n amacaln e d o wo d y . On s tracił res ztk i zd ro weg o ro zs ąd k u , p o n ieważ n ie p rzes tał d o ty k ać jej s wy mi d ło ń mi n awet wted y , g d y o n a zamarła, s ły s ząc p u k an ie d o d rzwi. – Pan ie o rd y n ato rze? Drzwi s ię u ch y liły . Całe s zczęś cie ty lk o o d ro b in ę. Nik t n ie mó g ł ich zo b aczy ć. Po ło ży ł p alec n a jej wilg o tn y ch u s tach . Zro b ił to tak , że jej ciałem ws trząs n ął b ard zo p rzy jemn y d res zcz. Od zewn ątrz i o d ś ro d k a. – J eżeli to n ic ważn eg o , to p ro s zę mi n ie p rzes zk ad zać – ro zk azał g ło s em, k tó ry zn ała d o s k o n ale ze s łu ch awk i telefo n u . By ł to g ło s zimn y , rzeczo wy , n ie p o zo s tawiający wątp liwo ś ci, k to tu rząd zi. – Kawa? – zap y tał k to ś b ard zo cich o . – Nie, d zięk u ję – o d p o wied ział całk iem in n y m to n em. By ł n iczy m n iewzru s zo n y i n ie zd rad zał s ię z ty m, co p rzed ch wilą ro b ił. – To p rzep ras zam – d rzwi zamk n ęły s ię p o wo li i b ezd źwięczn ie. M o g ła zatem z p o wro tem zacząć o d d y ch ać. Co raz s zy b ciej. Po d o b n ie jak Łu k as z, k tó ry u d o wad n iał jej, że k awa n ie b y ła mu teraz w g ło wie. W g ło wie n ie miał an i k awy , an i o taczająceg o g o ś wiata, an i ty m b ard ziej n ies k aziteln eg o p o rząd k u n a s wy m b iu rk u , k tó ry zb u rzy ł właś n ie z o g ro mn ą p rzy jemn o ś cią, ro b iąc miejs ce d la p rzy jemn o ś ci jes zcze więk s zej. Całk iem zas k o czo n a ty m, co s ię d ziało , temp em, n amiętn o ś cią, zab o rczo ś cią, ch ciała zak ry ć d ło n ią s we u s ta. Nie zd ąży ła. By ł p ierws zy . Do b rze s ię s tało , b o to jeg o u s ta s tłu miły jej k rzy k . Ch y b a k rzy k . Raczej k rzy k . W k ażd y m razie o d g ło s , k tó reg o d o tej p o ry n ie wy d ała z s ieb ie an i razu w ży ciu . Nie miała s ię d o wied zieć, jak b rzmiał ten g ło s , g d y ż mężczy zn a, k tó ry ją zd o min o wał, s tłu mił jej o k rzy k . Wch łan iał jej g ło s , ją całą i k ażd y jej ru ch . A s k o ro ju ż jej n ie b y ło , to ws zy s tk o p rzes tało s ię liczy ć. To zn aczy p rawie ws zy s tk o , b o liczy ło s ię to , co ro b ili. A raczej to , co o n jej ro b ił. Ud o wad n iał jej w tej ch wili, że
jes t ty lk o o n a. Żad n y ch p rzed n ią i żad n y ch p o n iej. Teraz n ie miała co d o teg o n awet n ajmn iejs zy ch wątp liwo ś ci. Nares zcie to o n a b y ła n ajważn iejs za. Dlateg o k ażd y jeg o o d d ech i k ażd y ru ch o czy s zczały jej s erce z zazd ro ś ci. Uwaln iało ją to o d zły ch u czu ć. By ły to n ajb ard ziej p o żąd an e p o rząd k i p o d s ło ń cem, k tó re o d d awn a tk wiło za h o ry zo n tem, a i tak czu ła n a s o b ie jeg o zb awien n e ciep ło . Ran o , g d y p ad ał d es zcz, b y ła tak o s łab io n a, że k ręciło jej s ię w g ło wie. Teraz d ziało s ię in aczej. Wid ziała s ło ń ce i zn ó w k ręciło jej s ię w g ło wie, ale w zu p ełn ie in n y s p o s ó b n iż ran o . M iło ś ć to ch y b a rzeczy wiś cie h u ś tawk a, a w n iek tó ry ch p rzy p ad k ach to n awet k aru zela…
–
O k u rczę! – jęk ęła i s p o jrzała w k ieru n k u d rzwi. Niech to szlag! – p o my ś lała, ale n ie p o zwo liła wś ciek łej my ś li wy d o s tać s ię n a
zewn ątrz. Pu k an ie n ies tety s ię p o wtó rzy ło . M u s iała zareag o wać. Żwawo p rzes k o czy ła p rzez ro zs tawio n y w p rzed p o k o ju d u ży żó łty o d k u rzacz. Zd ecy d o wan ie o two rzy ła zamek w p an cern ie wy g ląd ający ch d rzwiach , a za ch wilę s ame d rzwi. – A n iech cię! – s y k n ęła n a wid o k p rzy jació łk i, czu jąc, jak n ap ięcie n ag le s ię ro zład o wu je, a o n a o d razu o p ad a z s ił. – Też s ię cies zę, że cię wid zę – o d p arła z u ś miech em Nela p ro mien n a jak d zień , k tó ry s ię właś n ie ro zp o czy n ał. – Co ty tu ro b is z?! Przecież miałaś b y ć d o p iero ju tro – zamy k ała d rzwi, wied ząc, że o s tatn ią rzeczą, jak ą p o win n a teraz ro b ić, jes t marn o wan ie czas u n a ro zmo wę. – Wy o b raź s o b ie, że w ty m mieś cie mies zk ają ró wn ież tacy , k tó rzy n a mó j wid o k reag u ją z więk s zą rad o ś cią – p o d k reś liła Nela, o czy wiś cie z o g ro mn y m wd zięk iem i b ez ś lad u cy n izmu . – Sorry, sorry, sorry… – p o wied ziała s zy b k o , u n o s ząc ręce, ale o p u ś ciła je jes zcze s zy b ciej, b o b y ły ju ż b ard zo o b o lałe. Sp rzątan ie n ie b y ło jej ży wio łem, ale g d y n a s zafce leżały zielo n e, ś wieże, jak b y p rzed ch wilą wy p lu te p rzez b an k o mat p ien iąd ze, w o b ecn y m czas ie fin an s o weg o zas to ju b ard zo d la n iej warto ś cio we, to właś n ie s p rzątan ie o k azy wało s ię jej p as ją, d la k tó rej g o to wa b y ła p rzeo b razić s ię z len ia w p racu s ia, w d o d atk u tak ieg o z o g ro mn ą s k ło n n o ś cią d o p ed an terii. Od d wó ch g o d zin walczy ła z n iep o rząd k iem u p ary „b u rd elarzy ”, k tó rzy mo g li p o jawić s ię tu w k ażd ej ch wili, g d y ż ś więta wielk an o cn e d ziś ju ż d o b ieg ły k o ń ca. Park a, ze ś lu b em czy też b ez n ieg o , ch o ć wcześ n iej p o rząd k ó w n ie ch ciała, to w p ó źn y ch g o d zin ach wieczo rn y ch lan eg o p o n ied ziałk u zmien iła jed n ak p lan y i p o p ro s iła o s p rzątan ie. Nela n ie p atrzy ła n a n ią, ty lk o ro zg ląd ała s ię b ad awczo , co jes zcze jes t d o zro b ien ia. J ed n o cześ n ie ro zb ierała s ię z b ard zo ład n eg o n o wiu s ień k ieg o p łas zcza, u s zy teg o n a k s ztałt litery „A”, czy li p as u jąceg o id ealn ie d o jej fig u ry . Kró j p łas zcza b y ł d o s k o n ały , a k o lo r jes zcze lep s zy . No wy ciu ch miał b arwę mło d ej trawy , p o trafiącą ro zjaś n ić n awet zap raco wan y p o ran ek . – Allelu ja! – zerk n ęła n a ro zeb ran ą ju ż p rzy jació łk ę. – Ale zielo n e cu d o ! – Co ? – Nela s tan ęła jak wry ta, ale zd ziwien ie n ie p rzes zk ad zało jej zak as y wać
ręk awó w. – No , p łas zczy k ! – o d p arła s zy b k o . – Tak ie cu d o , że Prad a wy s iad a! Uś miech Neli u zmy s ło wił jej, że b ard zo s tęs k n iła s ię za ty m s wo im u k o ch an y m ru d zielcem. – I tu s ię my lis z. Z wiejs k im b azarem n ic s ię n ie mo że ró wn ać. Ale co tam s zmatk i, d awaj s zmatę! – To mo że weź s ię d o ro b o ty w k u ch n i, b o w zlewie co ś ch y b a n awet zak witło . – Do b ra – o d p arła Nela, zb liżając s ię ju ż d o o g ro d u , w k tó ry m o p ró cz p lech o wcó w p ewn ie jak ieg o ś k ro p id lak a też zn aleźć miała. Nie b y ło teraz czas u n a ro zmo wy . Sp rzątała jak au to mat, mo d ląc s ię, b y właś ciciele mies zk an ia n ie n ap ato czy li s ię zb y t s zy b k o . Nela n u ciła w k u ch n i. Zn ała całą p ieś ń , k tó ra w b ard zo melo d y jn y i u ro k liwy s p o s ó b wy p ły wała z zap ewn e u ś miech n ięty ch u s t p rzy jació łk i. Nie ch ciała d o łączać s ię d o n u cen ia Neli, b y n ie zag łu s zać jej p ięk n eg o g ło s u . Wo lała ś p iewać w zak amark ach włas n ej d u s zy . Wesoły nam dzień dziś nastał, Którego z nas każdy żądał, Tego dnia Chrystus zmartwychwstał. Alleluja, Alleluja. Gło s Neli s p rawiał, że s ię u s p o k ajała. Sp ięcie i p o ś p iech u s tęp o wały miejs ca rad o ś ci i s p o k o jo wi. Uwielb iała w Neli to jej p o k o jo we n as tawien ie d o ś wiata i o b o wiązk ó w. Wo jen n e n as tro je n ie p rzy d arzały s ię Neli n ig d y . Sp o k ó j b y ł jej ży cio wą d ewizą, co o czy wiś cie n ie o zn aczało , że n ie p o trafiła s ię d en erwo wać, o czy wiś cie czas em też jej s ię to zd arzało . Ale n awet g d y s ię zd en erwo wała, ro b iła to w s p o s ó b k o n tro lo wan y , jak b y wy ważo n y . Nu cen ie Neli n ie u s tawało i n ad awało ry tm p raco m n ie ty lk o w p leś n io wy m o g ro d zie, ale zaczęło zawiad y wać p ły n n o ś cią ru ch ó w ró wn ież w p rzed p o k o ju . Tam lu s tro , w k tó ry m b ez p rzes zk ó d mó g łb y p rzejrzeć s ię s ło ń , i to o d s tó p d o g łó w, s tawało s ię k ry s ztało wo czy s te. Uś miech ała s ię, wied ząc, że jeś li s ama n ie zaczn ie ro zmo wy n a temat d zis iejs zeg o ek s p res o weg o s p rzątan ia, to Nela n ie zap y ta o to , d laczeg o mu s iała s zu k ać jej ak u rat w mies zk an iu „b u rd elarzy ”. On a n ato mias t u mierała z ciek awo ś ci, jak Nela ją tu zn alazła. Od ro zp o czy n an ia więk s zo ś ci temató w w ich p rzy jaźn i b y ła właś n ie o n a. Dlateg o ju ż żału jąc, że g d y s ię o d ezwie, u s tan ie p o wtarzan a p rzez Nelę melo d ia, wzięła n a s ieb ie o b o wiązek p o p ro wad zen ia ro zmo wy .
– Nie zap y tas z, d laczeg o d ziś s p rzątam? – Nie – o d p arła s zy b k o Nela i wró ciła d o n u cen ia. – Ch o ciaż raz mo g łab y ś p o u d awać p an n ę ciek aws k ą – zas u g ero wała p rzy jació łce, że jes t g o to wa o d p o wied zieć n a ws zy s tk ie p y tan ia. – Ciek aws k o ś ć to mo ja s łab a s tro n a – s k o n s tato wała cich o Nela. – Ale ty mn ie o n ic n ie p y tas z, a ja mam wy rzu ty s u mien ia, że s p rzątas z ze mn ą, zamias t s p o tk ać s ię z Xawery m. Ro zu miem, że to d la n ieg o wró ciłaś wcześ n iej, n iż p lan o wałaś … – Ty to p o trafis z czło wiek a p rzejrzeć – Nela k p iła, ale z o g ro mn y m wd zięk iem. – Nie mu s is z mi n iczeg o tłu maczy ć, p rzecież wiem, jak s zy b k o n as i p raco d awcy zmien iają zd an ie. Kied y p o wied zieli, żeb y ś my n ie p rzy ch o d ziły w Wielk i Piątek , to i tak wied ziałam, że wy my ś lą co ś in n eg o , i to n a o s tatn ią ch wilę. J ed n o jes t p ewn e, mając d o ś wiad czen ia z tej p racy , k ied y ś w liś cie mo ty wacy jn y m b ęd ziemy mo g ły p o ch walić s ię cen io n ą ws zęd zie d y s p o zy cy jn o ś cią. – A jak u ch o ? – zaczęła n o wy temat, b o w s tary m Nela jak zwy k le wy k azała s ię d o s k o n ały m p rzeczu ciem. – Tak jak p rzy p u s zczałam. Wró ciłam d o d o mu i ws zy s tk o mi p rzes zło , n awet s ię zas tan awiałam, czy n ie p rzerwać k u racji an ty b io ty k iem, ale mama p o s tan o wiła mn ie d o p iln o wać. A jak two je ś więta? – Wy jech ałaś , a ja p o g rąży łam s ię w ro zp aczy – p aln ęła zg o d n ie z p rawd ą, zu p ełn ie n ie zas tan awiając s ię n ad ty m, że jes t to temat, k tó reg o z Nelą p o ru s zać n ie p o win n a. – Co ś s ię s tało … – g ło s Neli b y ł b ard ziej p rzes tras zo n y n iż p y tający . – J u ż teraz wiem, że n ic, ale p rzez całe ś więta my ś lałam, że s ię s tras zn ie p o my liłam – lawiro wała u miejętn ie. Wy o b rażała s o b ie o czy Neli, p atrzy ła n a p rzy jació łk ę, zu p ełn ie n ie wied ząc, co p o wied zieć. Nela p rzecież n ie zmu s zała jej d o s p o wiad an ia s ię z tro s k i k ło p o tó w. – M iło ś ć… – p o wied ziała w k o ń cu filo zo ficzn ie Nela. – Raczej n ied o ś wiad czen ie w miło ś ci – zn ó w ch lap n ęła, n ie my ś ląc wiele. Nie b y ła p rzy zwy czajo n a d o teg o , b y k o n tro lo wać s we s ło wa w o b ecn o ś ci p rzy jació łk i. M u s iała to zmien ić, ale zmian a ta b ard zo ją d o ło wała i d u żo k o s zto wała. Całe s zczęś cie n ie zab rn ęła jes zcze zb y t d alek o . Na razie p rzy zn ała s ię ty lk o d o s weg o b rak u u miejętn o ś ci w zro zu mien iu męs k ieg o ś wiata. Do tej p o ry n ie miała amb icji ro zs zy fro wać teg o zag matwan eg o zag ad n ien ia, p o n ieważ n ig d y
wcześ n iej n ie wid ziała s en s u , b y p o ry wać s ię z mo ty k ą n a s ło ń ce. – Co ty p o wies z? – s zczerze zd ziwiła s ię Nela. Nela miała d o s k o n ałą p amięć, więc p ewn ie wciąż p amiętała k ażd ą p ró b ę s wej n ajb liżs zej p rzy jació łk i, b y p o jąć męs k i p u n k t wid zen ia. M iała o ch o tę s ię wy tłu maczy ć. Czu ła, że mu s i to zro b ić. – Po ty m ws zy s tk im, co s ię s tało … – zawies iła g ło s , wied ząc, że Nela p o ich o s tatn iej ro zmo wie u zmy s ławiała s o b ie, d o czeg o d o ch o d zi międ zy k o b ietą a mężczy zn ą, g d y w d es zczo wą n o c trafiają d o n as tro jo weg o mies zk an ia w p rzemo czo n y ch d o s u ch ej n itk i u b ran iach – … zad zwo n ił d o mn ie k ilk an aś cie g o d zin p ó źn iej i ro zmawiał ze mn ą tak im to n em, że n ie miałam wątp liwo ś ci, że mn ie wy k o rzy s tał, a ja p o p ełn iłam b łąd , p o zwalając mu n a to . Nela wb iła w n ią s p an ik o wan y wzro k . – Sp o k o jn ie… – o d razu u s p o k o iła p rzy jació łk ę. – Ok azało s ię, że miał k o s zmarn y d zień , n ato mias t ja o czy wiś cie p o my ś lałam s o b ie za d u żo , w d o d atk u za s zy b k o i tro ch ę s ię zag alo p o wałam, n a d o miar złeg o p rzez telefo n … Zres ztą p ewn ie wies z, o czy m mó wię… – p o d n io s ła g ło s , g d y ż Nela wciąż zmy wała, a o n a mu s iała p o d łączy ć żelazk o d o p rąd u . Nies tety czek ała n a n ią s terta u b rań d o zn ien awid zo n eg o wy p ras o wan ia. Ale cies zy ła s ię, że b ęd zie s ię mo g ła ch o ciaż tro ch ę wy g ad ać p o d czas p racy . Ch o ć tro ch ę. Bo p rzecież n ie d o wo li. Nies tety n ie mo g ło o b y ć s ię b ez tajemn ic. Zn ała Nelę i wied ziała, że ta n ie zap y ta o to żs amo ś ć mężczy zn y , k tó ry p o trafił zn iewalać jed n y m s p o jrzen iem, n ie ty lk o w p rzen o ś n i, ale i w rzeczy wis to ś ci. Sama n ato mias t n ie miała ty le o d wag i, b y s ię p rzy zn ać, że mężczy zn ą d o p ro wad zający m ją zaró wn o n a s k raj d ep res ji, jak i n a wy ży n y u n ies ień jes t o rd y n ato r. Facet o wielu s p o jrzen iach . Po trafił p atrzeć b ezo s o b o wo lu b elek try zu jąco . Ale ciało miał zaws ze tak ie s amo : męs k ie i i d o p ro wad zające ją d o s zaleń s twa.
wy s p o rto wan e,
– To d lateg o n ie mo g łam s ię d o cieb ie d o d zwo n ić – s twierd ziła b ez ś lad u zd ziwien ia w g ło s ie Nela. – Dzięk i Bo g u , mó j telefo n p rzeży ł, ch o ć jak s ię p ewn ie d o my ś las z, miałam o ch o tę g o u k atru p ić. Ale wy o b raź s o b ie, jak min ęły mi ś więta… – p rzerwała, b y co fn ąć s ię w czas ie. – Ud awałam g ry p ę i u mierałam emo cjo n aln ie. Zd y ch ałam p rzez całe ś więta, ale p rzy n ajmn iej miałam s p o k ó j. Nik t mi n ie tru ł n ad g ło wą, n ie p o u czał b ez s en s u . Zaws ze to jak iś p lu s … Ale za to ile n ary czałam s ię n ad włas n ą g łu p o tą i łatwo wiern o ś cią! A w p o n ied ziałek , n arażając s ię n a n iezro zu mien ie ze s tro n y
mamy , d elik atn ie rzecz u jmu jąc, p o s złam d o s zp itala p o czy tać d ziecio m i… – p rzerwała n a mo men t, ch cąc d o d ać s wej o p o wieś ci d ramaty zmu – lo s s ię o d wró cił. M u s iała k o n tro lo wać s wą s k ło n n o ś ć d o p ap lan ia b ez zas tan o wien ia, k tó ra p rzy Neli o d zy wała s ię zaws ze, a p rzy mamie n ig d y . Gd y b y miała p ewn o ś ć, że p rawd a d o ty cząca Łu k as za n ie zab o li Neli, że teraz, k ied y jes t zak o ch an a w Xawery m, i to zak o ch an a z wzajemn o ś cią, to p o trafiłab y b ez emo cji wy s łu ch ać h is to rii o in n ej miło ś ci, p o wied ziałab y jej o ws zy s tk im. Wiem, że trudno ci będzie w to uwierzyć, ale facet, o którym już trochę ci opowiedziałam, to House… – p o my ś lała, ale n ies tety n ie miała p ewn o ś ci, że p rzy s zed ł o d p o wied n i czas n a tak ie wy zn an ie… Nies tety my ś l, że wy p o wiad a teraz te s ło wa, p araliżo wała jej języ k . Un iemo żliwiała s zczero ś ć wo b ec Neli, s zczero ś ć, z k tó rą d o ty ch czas n ie miała żad n y ch k ło p o tó w. M ilczała zatem, n ie mo g ąc p o g o d zić s ię z fak tem, iż u k ry wa co ś p rzed p rzy jació łk ą. Du żo ją to k o s zto wało . Ale cen a ta b y ła z p ewn o ś cią mn iejs za o d ry zy k a. Przy n ajmn iej n a razie. M iała p rześ wiad czen ie o p arte n a in tu icji, że w ty m p rzy p ad k u czas d ziała n a jej k o rzy ś ć. Pewn ie miało b y ć tak , że im b ard ziej o n a b ęd zie an g ażo wać s ię w relację z Łu k as zem, ty m b ard ziej Nela b ęd zie zap o min ać o facecie, k tó ry zawró cił jej k ied y ś w g ło wie. – Xawery wie, że p rzy jech ałaś ? – zap y tała, ratu jąc s ię z o p res ji. – Nie, to ma b y ć n ies p o d zian k a – o d p o wied ziała Nela p ewn ie z u ś miech em, k tó reg o n ie mo g ła teraz zo b aczy ć, jed n ak miała p ewn o ś ć, że b y ł o b ecn y n a u s tach p rzy jació łk i. – A s k ąd wied ziałaś , g d zie mn ie s zu k ać? – Ko mó rk i jak zwy k le n ie o d b ierałaś , więc zad zwo n iłam n a d o mo wy . Tro ch ę s ię zd ziwiłam, g d y o d eb rała cio tk a Klara. M y ś lałam, że s p ęd za u was raczej p o p o łu d n ia. – Co ty p o wies z? – też s ię zd ziwiła. – Wid o czn ie s tało s ię co ś , co n ie mo g ło p o czek ać. Cio tk a tak a ju ż jes t. J ak s o b ie co ś u b zd u ra, a to d zieje s ię n ies tety d o ś ć częs to , to mu s i s ię tą b zd u rą n iezwło czn ie p o d zielić z mo ją mamą. Gd y b y teg o n ie zro b iła, ch y b a b y p ęk ła. Dla b ezp ieczeń s twa cio tk a mu s i d awać u p u s t s wy m id io ty czn y m p o my s ło m. Czas em my ś lę, że g d y b y m ch ciała zacząć je s p is y wać, to ży cia b y mi n a p ewn o zab rak ło , n awet g d y b y m b y ła d łu g o wieczn y m żó łwiem. – Daj s p o k ó j cio tce, to p rzecież ju ż s taro win k a. – Ład n a mi s taro win k a! Bro n is z jej, b o n ie wies z, jak p o trafi zaleźć za s k ó rę. – Nie b ro n ię – zao p o n o wała o d razu Nela. – Po p ro s tu wiem, że wy g o d n iej jes t zaak cep to wać, n iż iś ć n a wo jn ę. W o d p o wied zi n a n iezap rzeczaln ą rację Neli fu k n ęła n ad d es k ą d o p ras o wan ia, n ie
zd ając s o b ie s p rawy , że ak u rat w tej ch wili mo g ło to b y ć s ły s zaln e w k u ch n i. – Ale n ie wiem, p o co ci to mó wię. Przecież ty to wies z. Nela jak zwy k le, g d y ro zmawiały o wy s k o k ach cio tk i Klary , u s iło wała tłu maczy ć, że wy k azy wan ie s ię mąd ro ś cią w to warzy s twie g łu p k ó w n ie p o win n o k o s zto wać mąd ry ch an i tro ch ę wy s iłk u . J ed n ak w ty m p rzy p ad k u n ig d y s ię z Nelą n ie zg ad zała, p o n ieważ zło ś liwo ś ć cio tk i b y ła p o walająca, a im Klara b y ła s tars za, ty m o wa zło ś liwo ś ć więk s za. By ła p rzek o n an a, że k to ś , k to s twierd ził, że ty lk o d wie rzeczy s ą n ies k o ń czo n e, to zn aczy k o s mo s i zło ś liwo ś ć lu d zk a, n ie my lił s ię wcale. – Wiem, że n ic n ie wiem – p o wtó rzy ła za So k rates em Nela, wy łg u jąc s ię w ten s p o s ó b o d o d p o wied zi. Nela ch wilami b y ła b ard zo tru d n y m p artn erem d o ro zmó w. Nie d o s y ć, że u n ik ała zad awan ia p y tań , to jes zcze g d y k to ś p y tał ją o co ś , u n ik ała jed n o zn aczn y ch o d p o wied zi. – Ciek awe, czy zd ąży my – zap y tała, d o lewając wo d y d es ty lo wan ej d o żelazk a. – Ws zy s tk o zależy o d teg o , k ied y wró cą – s twierd ziła s p o k o jn ie i n iezb y t o d k ry wczo Nela. – Teg o właś n ie n ie wiem, wiem ty lk o ty le, że d ziś . – Sp o k o jn ie, p rzecież n ie zo s tało ju ż d u żo . Lu b iła, g d y Nela ją u s p o k ajała. Czas ami jed n o s ło wo p rzy jació łk i wy s tarczało , b y p o trafiła zażeg n ać zd en erwo wan ie. Ró wn ież jed n o s ło wo cio tk i M arian n y wy s tarczało , b y o d zy s k iwała wiarę w lu d zi, k tó rą mo g ła s tracić p o jed n ej u wad ze cio tk i Klary , a czas ami też mamy . Zaws ze o k reś lała s wó j s to s u n ek d o in n y ch lu d zi n a p o d s tawie teg o , co mó wili i jak s ię zach o wy wali. Rzad k o zd arzało s ię tak , że n ie miała włas n eg o zd an ia o o s o b ach , k tó re p o jawiały s ię w jej ży ciu . Pras u jąc męs k ą k o s zu lę, my ś lała o Łu k as zu . To jeg o k o s zu lę ch ciałab y p ras o wać k ażd eg o ran k a, mając n a s o b ie ś lad y n o cn ej miło ś ci, ale mu s iałb y mieć wted y o d wag ę d o teg o , b y zmien ić s we d o ty ch czas o we ży cie. By łab y zmu s zo n a p o wied zieć mamie, że s p ełn iła jej o czek iwan ia i w k o ń cu p o zn ała k o g o ś , z k im ch ce s ię związać. Nies tety ju ż d ziś wied ziała, że g d y b y to zro b iła, ro zp ętałab y s ię wo jn a. I to n ie ty lk o ś wiato wa, to mało p o wied zian e. Ro zp ętałab y s ię wo jn a d wó ch ś wiató w, b o cio tk a M arian n a z p ewn o ś cią n ie zajęłab y s tan o wis k a w s p rawie, wy ch o d ząc z zało żen ia, że s k o ro in n i mają s wó j ro zu m, to d laczeg o ak u rat o n a miałab y n arzu cać is to to m ro zu mn y m s we zd an ie. Lu b iła tak ie ro zu mo we p o d ejś cie d o ży cia i b y ło jej żal, że s io s try cio tk i M arian n y miały całk iem in n e. Pras o wała, czu jąc, że s p o k ó j, k tó ry m u miała n ap ełn iać ją Nela, zaczy n ał u ch o d zić z n iej s zy b k o jak p o wietrze z p rzek łu teg o s zp ilk ą b alo n u .
W jej p rzy p ad k u ro lę s zp ilk i p ełn iła wy o b raźn ia. Gd y b y mo g ła, to zru g ałab y ją teraz jak h y cel n ie d ająceg o s ię złap ać p s a. Wied ziała też, że za s we d u rn e my ś li p o win n a teraz zru g ać s ama s ieb ie. Lecz zamias t to zro b ić, ro zmy ś lała d alej. Wp ro wad zała s ię w n as tró j zwątp ien ia i n iep ewn o ś ci, zad ając s o b ie b o les n e p y tan ia. Dlaczego to robisz?! Po co zastanawiasz się, co będzie dalej, skoro to wszystko się dopiero zaczęło? Zresztą wiesz, co będzie dalej. Przecież wiesz, że choćbyś do domu przyprowadziła przystojnego jak ordynator równolatka, mądrego jak House faceta, tylko odrobinę od siebie starszego, gościa bogatego i z ugruntowaną pozycją, to i tak żaden z nich nie przeszedłby rekrutacyjnego sita. Przecież zdajesz sobie sprawę, że niezależnie od tego, kto zjawiłby się na rozmowie wstępnej z kobietami z twojej rodziny, to i tak zostałby wysłany do diabła. Nie byłby wystarczająco dobry, mądry, przystojny, wykształcony, urodziwy. Po prostu nie byłby dla „naszej Julki”. Nasza Julka! – p ry ch n ęła w my ś lach z o d razą. To d o p iero b y ło o k reś len ie, s wo is ta k ateg o ria włas n o ś cio wa, k tó ra d o p ro wad zała ją d o s zaleń s twa. W d u rn y ch zało żen iach tejże k ateg o rii b y ła b y tem n ależący m d o k o g o ś , n ie n ależała d o s amej s ieb ie. Zaws ze b y ła zależn a i to o d teg o , k to ak u rat miał o ch o tę ją s o b ie zawłas zczy ć. Nas za J u lk a… Wciąż p amiętała s y tu ację, k ied y J u s ty n a p ierws zy raz p rzy p ro wad ziła d o d o mu Krzy ch a i o k azało s ię, że wed łu g k o b ieceg o ju ry p as o wał d o ws zy s tk ich in n y ch , ty lk o n ie d o J u s ty n y . Na s zczęś cie Krzy ch u n ie d o ś ć, że b y ł zak o ch an y , to jes zcze mąd ry . M iał w s o b ie ty le mąd ro ś ci i miło ś ci, że zd o łał p rzek o n ać J u s ty n ę, b y n ie d ziałała wed le wy ty czn y ch ro d zin n eg o b ab s k ieg o s ąd u . Nau czy ł ją teg o , b y p lan u jąc s we ży cie, n ie b rała n a s erio jeg o wy ro k ó w. Uś miech n ęła s ię d o s ieb ie d o ś ć n iep ewn ie, mając n ad zieję, że s zlak i zo s tały ju ż tro ch ę p rzetarte. Ale n ie mo g ła d łu g o tk wić w tak im złu d zen iu . Is tn iały s fery ży cia, w k tó ry ch n iezmien n ie p o zo s tawała realis tk ą. Nie wy o b rażała s o b ie s y tu acji, k ied y p rzed s tawia Łu k as za wy s o k iej izb ie, mó wiąc, że to jes t jej ch ło p ak … wy b ran ek … u k o ch an y … Wied ziała, co u s ły s zy . „Siwy . Stary . Czy ta n as za J u lk a ro zu m p o s trad ała?! Przecież o n a p rzy n im jes t jak d ziewczy n k a. M o g łab y b y ć jeg o có rk ą. To s o b ie s tary wy g a o win ął młó d k ę wo k ó ł p alca”. Tak imi s ło wami p rzy jęłab y d o ro d zin y p o ten cjaln eg o zięcia mama. Przy witan ie cio tk i Klary b rzmiało b y mo że ciu t in aczej. „O M atk o Święta, ratu j tę n as zą J u lk ę, b o s ię, n ieb o żę, zn o wu w k ło p o ty p ak u je. Kto to wid ział, co s ię n a tej ziemi teraz wy rab ia? Bo że, lat ś wiatu p rzy b y wa, a zamias t n o rmaln ieć, to s ię co raz b ard ziej k o ś lawi. Kied y ś to … ” By ła p rzerażo n a d o k ład n o ś cią i realn o ś cią włas n y ch my ś li. Tak i s p o s ó b my ś len ia n ie b y ł d o n iej p o d o b n y . Nie zg ad zała s ię z n imi z cały ch s ił. Na p rzek ó r ws zy s tk iemu , co n ie b y ło łatwe, walczy ła o to , b y n ig d y n ie p rzes iąk n ąć zły mi u czu ciami, k tó ry mi k armio n a b y ła o d zaws ze. To z p ewn o ś cią p rzez n ie n o s iła w s o b ie zaczątk i cy n izmu , k tó ry
czas ami ek s p lo d o wał z tak ą s iłą, iż b y wały mo men ty , że s ię s o b ą b rzy d ziła. M iewała jed n ak też tak ie, w k tó ry ch p o d ziwiała s ię za to , że p o trafi s o b ie rad zić i z p o wo d zen iem k iero wać ży ciem d wó ch J u lek : tej „s wo jej” i tej „n as zej”. Tej „s wo jej”, k tó ra n a k ażd ą zło ś liwo ś ć i u s zczy p liwo ś ć miała g o to wą o d p o wied ź, i tej „n as zej”, k tó ra zamias t wy b u ch ać g n iewem, zamias t k rzy czeć, o b rażać s ię, walczy ć w s łu s zn ej s p rawie, p o trafiła milczeć ty lk o p o to , b y n ie s zarg ać s o b ie n erwó w. Ty lk o k o g o ch ciała o s zczęd zić? Teg o n ig d y n ie mo g ła ro zg ry źć. Czy s ieb ie, czy całą res ztę? – Ale zamilk łaś … Po d n io s ła wzro k zn ad żelazk a i n ap o tk ała rad o s n e s p o jrzen ie Neli. – Gd y b y ś wied ziała, co tu s ię d zieje… – wzn io s ła o czy k u g ó rze zu p ełn ie tak , jak b y ch ciała ws k azać wzro k iem s we zmars zczo n e o d in ten s y wn eg o my ś len ia czo ło . – Właś n ie to p o d ejrzewam – p rzy zn ała Nela. – I jak tak n a cieb ie p atrzę, to mam ró żn e p rzemy ś len ia n a temat ży cia… – p rzy jació łk a zawies iła g ło s w d o ś ć in try g u jący m mo men cie wy p o wied zi. – Nie zas tan awias z s ię czas ami, p o co b y ła n am ta p s y ch o lo g ia? M o że g d y b y n ie o n a, miały b y ś my więk s zą s zan s ę n a n o rmaln o ś ć? – Oczy wiś cie, że s ię zas tan awiam. Wciąż n ie jes tem p ewn a, czy p s y ch o lo g ia n am p o mag a w ży ciu , czy p rzes zk ad za. J ed n o mi s ię w n iej jed n ak p o d o b a wciąż n ajb ard ziej… – Nela k o lejn y raz zag ad k o wo zawies iła g ło s . – Co ? – zap y tała o d razu z wielk ą ciek awo ś cią, k tó rej p o g ratu lo wać b y jej mo g ła n awet n iezmiern ie wś cib s k a cio tk a Klara. – To , że g d y b y n ie „ta p s y ch o lo g ia” – tu Nela zacy to wała frag men t jej wy p o wied zi – to n ie wiad o mo , czy d o s tały b y ś my o d ży cia in n ą s zan s ę, b y s ię s p o tk ać. – Ty to wies z, jak mn ie u twierd zić w p rzek o n an iu o trafn o ś ci ży cio wy ch wy b o ró w – u ś miech n ęła s ię d o p rzy jació łk i, mając o ch o tę n a to , b y ją s erd eczn ie wy ś cis k ać. – Nad mien ię ty lk o – Nela zn ó w s p o ważn iała – że wy b ó r k ieru n k u s tu d ió w jes t ty lk o p o częś ci ży cio wy m wy b o rem – wciąż s ły s zała g ło s Neli, k tó ra ju ż zn ik n ęła jej z p o la wid zen ia. – A p o częś ci czy m? – zap y tała, d rążąc ro zp o częty temat. – To jed y n ie wy b ó r ś cieżk i ed u k acji – u s ły s zała d o n o ś n ą k o n k retn ą o d p o wied ź. – I co w związk u z ty m? J ak o ś n ie mo g ła zro zu mieć, o co ty m razem Neli ch o d zi i z jak iej p rzy czy n y
d o k o n u je tak ieg o ro zró żn ien ia, ale s k o ro p rzy jació łk a to ro b iła, to p ewn ie b y ł w ty m jak iś zamy s ł. Nela n ig d y n ie p lo tła b ez s en s u an i ty m b ard ziej n ie d o p u s zczała s ię czy n ó w, k tó re n ie miały s en s u . – Po p ro s tu s ą tacy , k tó rzy d o s k o n ale wy b ierają d ro g ę ed u k acy jn ą, a ży cio wą ju ż n iek o n ieczn ie. Oczy wiś cie b y wa też o d wro tn ie. – Czy k o leżan k a zaws ze mu s i b u rzy ć mó j wewn ętrzn y s p o k ó j? – zap y tała żarto b liwie, ch o ć w n as tro ju d o żartó w ju ż n ie b y ła. Po d ejrzewała, że Nela d o my ś la s ię, iż jej milczen ie n a temat p rzeży wan ej właś n ie miło ś ci n ie jes t p rzy p ad k o we. Sk o ro n ie s p o wiad ała s ię p o k ażd y m s p o tk an iu , n ie o p o wiad ała o k ażd ej ran d ce, o k ażd y m d o ty k u b ąd ź s p o jrzen iu , to n ic d ziwn eg o , że Nela s tawała s ię czu jn a. Co g o rs za, o wa czu jn o ś ć n ie wy n ik ała z b rak u zau fan ia, p ły n ęła z zan iep o k o jen ia. Nie mo g ła s ię Neli d ziwić. Przecież d o tej p o ry , g d y ty lk o k to ś p o jawiał s ię w jej s ercu , Nela o d razu ws zy s tk o wied ziała. Ch o ć k ażd a d o ty ch czas o wa fas cy n acja k o ń czy ła s ię d o ś ć s zy b k o , Nela i tak mu s iała wy s łu ch iwać jej zach wy tó w: „p o p atrzy ł n a mn ie d łu żej n iż zwy k le”, „u ś miech n ął s ię tak jak b y in aczej”, „d o tk n ął mn ie n ib y p rzy p ad k iem”. A teraz? Ws zy s tk o to czy ło s ię in aczej. M iło ś ć b y ła n iep rzy p ad k o wa, d o jrzała, ś wiad o ma. To d lateg o milczała lu b mó wiła u ry wan y mi zd an iami, w k tó ry ch b rak o wało o p is ó w s cen , d o zn ań i u czu ć. Ws zy s tk o b y ło tajemn icą. A o tajemn icach s ię p rzecież n ie mó wi. Nic zatem n ie o p o wiad ała, n ie ch ciała s ię d zielić in ty mn o ś cią, p o n ieważ n ależała o n a ty lk o d o n iej i Łu k as za. Zres ztą teg o , co ich tak n ag le, tak zn ien ack a p o łączy ło , n ie d ało s ię o p o wied zieć o t tak . Pro s ty mi s ło wami. Pewn ie g d y b y n awet miała o ch o tę to zro b ić, jej zd an ia b y ły b y n ieu d aczn e. J ak p ierws ze k ro k i źreb ięcia. Ale n ie ch o d ziło ty lk o o s ło wa. By ł jes zcze s trach . To p rzed e ws zy s tk im o n p o n o s ił win ę za jej milczen ie. Nie mó wiła, p o n ieważ b ała s ię n iezro zu mien ia Neli. Strach u zmy s ławiał jej, w jak tru d n ej s y tu acji s ię zn alazła. Cu d o wn ej, ale tru d n ej. M iała miło ś ć. Zn alazła ją. Tak p o p ro s tu . On a miała miło ś ć, a miło ś ć miała ją. Tru d n o ś ć tej miło ś ci p o leg ała n a ty m, że n ie mo g ła s ię n ią i rad o ś cią z n ią związan ą p o d zielić. Z n ik im. Nawet z Nelą. Nad ty m u b o lewała n ajb ard ziej, p o n ieważ p rzy n ajmn iej o d Neli ch ciała u s ły s zeć: „Tak s ię cies zę!”. Na razie mu s iała cies zy ć s ię s ama, b ez ś wiad k ó w. M o g ła cies zy ć s ię ty lk o w s wo im to warzy s twie. Zo s tawała jej rad o ś ć w p o jed y n k ę. A rad o ś ć w p o jed y n k ę n ie u my wa s ię d o miło ś ci w zg ran y m d u ecie czy rad o ś ci d zielo n ej z p rzy jació łmi i ro d zin ą. Nie można mieć wszystkiego… – p o my ś lała n ie p ierws zy ju ż raz i s zarp n ęła za k ab el o d żelazk a. – Sk o ń czy łam – p o in fo rmo wała z o g ro mn ą s aty s fak cją.
– J a też – o b wieś ciła z n ie mn iejs zy m zad o wo len iem Nela. Stan o wiły zg ran y d u et i to n atch n ęło ją teraz o p ty mizmem p o trzeb n y m d o teg o , b y d o trwać w s p o k o ju d o ch wili, w k tó rej n ie b ęd zie czu ła lęk u . Nie ch ciała ju ż d łu żej p o wtarzać teg o w k ó łk o w my ś lach , ty lk o s p o jrzeć Neli p ro s to w o czy i p o wied zieć o d ważn ie n a g ło s : „to Ho u s e”.
W
es zła d o d o mu p o cich u , a i tak p rzeczu wała, że zaraz ro zp ęta s ię p iek ło . Łu k as z, Nela, s zk o ła, s zp ital, p raca, ży cie – ws zy s tk o s p rawiało , że miała
p as k u d n ą p o zy cję p rzetarg o wą w d o mu . Nie s p ęd zała w n im czas u , n ie ws łu ch iwała s ię w wy ty czn e, wed łu g k tó ry ch miała ży ć, więc n ie u leg ało wątp liwo ś ci, że s tawała s ię wy ro d n ą có rk ą. A s k o ro n ie u czes tn iczy ła w ży ciu d o mo wy m, to wy łączy ła s ię też z p o mag an ia. Przecież to b y ło k ary g o d n e. Sio s trzeń có w n ie wid y wała p rawie wcale. J u s ty n a d zwo n iła co p rawd a o d czas u d o czas u , ale maru d ząc d o s łu ch awk i, jak to ws zy s tk ieg o ma d o s y ć, zwłas zcza że n ie zd ąży ł min ąć ty d zień o d ś wiąt, a Szy mo n ro zch o ro wał s ię n a o s p ę wietrzn ą, a p o jak imś czas ie n as tąp iła p o wtó rk a z ro zry wk i i d o łączy ł d o n ieg o Ty mo n . Kto n ajb ard ziej p rzeży ł tę p o wtó rk ę z ro zry wk i? Oczy wiś cie J u s ty n a. A Krzy ch u ? By ł p o ch ło n ięty p racą zawo d o wą, tak s amo jak Łu k as z, d lateg o d o s k o n ale ro zu miała ro zg o ry czen ie s io s try , k tó rej n ie b y ła w s tan ie p o mó c n awet wio s en n a atmo s fera. A wio s n a? Ta b y ła w ro zk wicie. Dn i ro b iły s ię p ięk n e. Co raz d łu żs ze, jaś n iejs ze, s k ąp an e w s ło ń cu . Świat n ares zcie wy d awał jej s ię łas k awy , s zczeg ó ln ie wted y , g d y u d ało jej s ię s p o tk ać z Łu k as zem p rzy n ajmn iej d wa razy w ty g o d n iu . Tak i lu k s u s n ie zd arzał s ię częs to , ale jed n ak b y wało i tak . Sp o ty k ali s ię zwy k le w p o n ied ziałk o we wieczo ry w s zp italu . Zd arzy ło s ię też k ilk a razy tak , że n o c z p o n ied ziałk u n a wto rek n ależała d o n ich , k ied y to o n a n ib y u czy ła s ię z Nelą w ak ad emik u d o k o lo k wió w, k tó ry ch miały mn ó s two , i to ak u rat b y ła p rawd a. Rzad k o u d awało jej s ię s p ęd zić z u k o ch an y m czwartk o we p rzed p o łu d n ie, k ied y to zaczy n ał p racę p ó źn iej, a o n a jak k ażd y s zan u jący s ię s tu d en t zry wała s ię z wy k ład ó w, b y p rzy p o min ać s o b ie s mak p o n ied ziałk o wy ch p ies zczo t, p rzez k tó re co raz b ard ziej s ię o d s ieb ie u zależn iali, ale d zięk i k tó ry m zn ali s ię co raz lep iej. – A mo żn a wied zieć, g d zie s ię wciąż s zlajas z p o n o cach ? M ama, n ie zważając n a p ó źn ą p o rę, miała g ło s rad o s n y jak s k o wro n ek , k tó ry ro zp o czy n a d zień , jes zcze zan im k o g u ty zap ieją. – By łam u Neli. Uczy ły ś my s ię – o d p arła, b o ak u rat teraz n ie mu s iała u ciek ać s ię d o k łams twa. – Bio rąc p o d u wag ę to , ile o s tatn io czas u p o ś więcas z n a n au k ę, to ch y b a mas z ch rap k ę n a n ajwy żs ze s ty p en d iu m n au k o we – s twierd ziła mama, i to ch y b a wcale n iecy n iczn ie.
M o że p o witan iu n ie miało to warzy s zy ć jak zwy k le s u s zen ie g ło wy ? – Ch ciałab y m – ro zmarzy ła s ię g ło ś n o i zd jęła ten is ó wk i, jed n o cześ n ie zrzu cając z s ieb ie cien k i p łas zcz. – Ale d ziś b y ł ład n y d zień – u s iło wała wp ro wad zić d o ro zmo wy p o zy ty wn ą n u tę, p o n ieważ n a s ło wn e u tarczk i n ie miała s iły , b y ła k o s zmarn ie zmęczo n a. – Ład n y – zg o d ziła s ię mama n awet d o s y ć p rzy jazn y m to n em. – Ty lk o co z teg o , że ład n y , s k o ro s ied ziałam cały d zień w p racy . Nawet d o J u s ty n y n ie p o jech ałam, ch o ciaż jej o b iecałam. Ch ciałam, żeb y ch o ciaż n a ch wilę wy s zła d o ś wiata z teg o więzien ia. Bard zo n ie s p o d o b ało jej s ię to , w jak i s p o s ó b mama o k reś liła o g n is k o d o mo we s wej s tars zej có rk i. – Ch y b a tro ch ę p rzes ad zas z – o d waży ła s ię o d n ieś ć z rezerwą d o matczy n y ch s p o s trzeżeń . – J es t co ś d o jed zen ia? Umieram z g ło d u . – No właś n ie! Ran o wy s zła z d o mu . Wró ciła wieczo rem. Na g o to we p rzy s zła. I jes zcze zd an ie zab iera n a temat, o k tó ry m n ie ma p o jęcia! Ale ze mnie lalunia! – p o my ś lała o s o b ie tak , jak o d czas u d o czas u n azy wała ją mama. – Co ty , J u lk a, wies z o ży ciu ?! Zaczyna się! – p o my ś lała zn ó w, p rzy g o to wu jąc s ię n a to , co za ch wilę u s ły s zy . Wes zła d o łazien k i, b y u my ć ręce p rzed jed zen iem, n a k tó re miała wielk ą o ch o tę. Ap ety tu n ie p o p s u ło jej n awet to , że p o s iłk o wi b ęd zie to warzy s zy ło n iezb y t p rzy jemn e d la d u s zy i u s zu maru d zen ie mamy . – Wo lis z zu p ę czy zap iek an k ę? – zap y tała ju ż z k u ch n i mama. – A co jes t? – wy cierała ręce w ręczn ik , k tó ry ju ż d awn o n ależało wy mien ić. – Bo twin k a alb o zap iek an k a z ziemn iak ó w, b o czk u i ceb u li, p o d b es zamelem. – A mo g ę to i to ? – ro zan ieliła s ię, p o n ieważ b ard zo lu b iła o b ie p o trawy . – No p ewn ie, że mo żes z! – fu k n ęła mama. – Co s ię tak g łu p io p y tas z, jak b y m ci jed zen ia żało wała? Szk o d a ty lk o , że jes z k o lację p o d wu d zies tej d ru g iej, a n ie, jak Pan Bó g p rzy k azał, o o s iemn as tej. Chyba dietetycy, a nie Pan Bóg. On chyba nie przywiązywał do tego takiej wagi – też fu k n ęła. Ty le że w my ś lach . – Oj, mamo , p ro s zę cię. Tak mó wis z, jak b y m z k in a wró ciła, a n ie o d k s iążek . Ko lo k wiu m mam ju tro . – A k to cię tam wie, co ty ju tro mas z?! M ama
p o d awała
w wątp liwo ś ć
jej
p rawd o mó wn o ś ć. Dziś
jed n ak
mimo
matczy n y ch
wątp liwo ś ci
n ie
miała
żad n y ch
wy rzu tó w
s u mien ia,
p o n ieważ
rzeczy wiś cie zak u wały ró wn o z Nelą d o p s y ch o p ato lo g ii z elemen tami p s y ch iatrii. Całe s zczęś cie, że Nela zap ro p o n o wała tę ws p ó ln ą n au k ę, b o g d y b y mu s iała u czy ć s ię teg o w p o jed y n k ę, mo g łab y źle s k o ń czy ć. – J ak ch ces z, mo g ę ci teraz o p o wied zieć o s ch izo fren ii n a p rzy k ład alb o o zab u rzen iach lęk o wy ch , afek ty wn y ch , o zab u rzen iach o d ży wian ia, o zes p o le s tres u p o u razo weg o , o d ep res ji, o czy m ty lk o ch ces z. Umiem ws zy s tk o . Wy k u ły ś my to z Nelą n a b lach ę. M o żes z p y tać, o co ch ces z – zap ro p o n o wała, mając n ad zieję, że mama jed n ak n ie zap y ta, b o ch ciała teraz zająć s ię p ałas zo wan iem b o twin k i, k tó ra zaws ze s mak o wała d u żo lep iej, n iż wy g ląd ała. – A co mn ie o b ch o d zą jak ieś zab u rzen ia. Ty mi lep iej p o wied z, d la k o g o tak s ię o d p ewn eg o czas u s tro is z. Bo ja, d zięk i Bo g u , żad n y ch zab u rzeń n ie mam i wid zę co n ieco , ch o ciaż p s y ch o lo g ii n ie s tu d io wałam. Przełk n ęła g o rącą b o twin k ę, zu p ełn ie n ie reag u jąc n a to , że p arzy ła jej języ k . Zaczyna się – p o my ś lała i ch ciała o d razu wy k p ić s ię o d p rzes łu ch an ia mamy w n iezawo d n y s p o s ó b , czy li n awiązać d o p o g o d y . – M amo , wio s n a jes t! Po za ty m o d p ó ł mies iąca u czę s ię w k ó łk o o ch o ró b s k ach i tak ie tam, to mu s zę co ś ro b ić, żeb y n ie o s zaleć. – Pro s zę mi tu o czu n ie my d lić – mama u wielb iała u d erzać w tak ą n u tę. – M amo , d aj s p o k ó j… – zaczy n ała mo d lić s ię o s p o k ó j. M iała ś wiad o mo ś ć, że jeś li ch ce p ałas zo wać ju ż p ach n ącą zap iek an k ę, mu s i g rzeczn ie i z p o k o rą p rzy jmo wać n ie ty lk o p y tan ia, ale i ćwiczy ć o d p o rn o ś ć n a d o ciek liwe i żąd n e p rawd y ś wid ru jące s p o jrzen ie mamy . – Ale p rzecież ty mas z s p o k ó j n o n s to p . Nie wies z, co s ię w d o mu d zieje. Ran o s ię wy k ąp ies z. Śn iad an k o p o d etk n ięte p o d n o s . Su k ien k a. M ak ijaż. Perfu my i fru , p o leciała z d o mu . Co ty , J u lk a, my ś lis z, że ja ś lep a jes tem i n iczeg o n ie wid zę? I mas z jes zcze czeln o ś ć o s p o k ó j mn ie p ro s ić. Nawet cio tk a Klara martwić s ię zaczęła, żeb y s ię z cieb ie jak aś latawica n ie zro b iła. Ciotka Klara – instytucja przyznająca tytuł latawicy! – p o my ś lała ze zg ry źliwo ś cią ró wn ą cio tce, s p ecjalis tce o d mo raln o ś ci, ale o d zy wać s ię n ie zamierzała. – A cio tk a M arian n a to mi o s tatn io p o wied ziała, że ju ż całk iem zap o mn iała, jak wy g ląd as z. Ale ściema! – p ars k n ęła w d u ch u , wied ząc, że n a wy g ad y wan ie tak ich b zd u r cio tk a M arian n a n ie d awała s o b ie p rzy zwo len ia. Zres ztą miała p ewn o ś ć, że cio tk a M arian n a b zd u rami s ię n ie zajmo wała i czeg o ś tak ieg o n awet b y n ie p o my ś lała.
– Pó jd ę d o n iej w s o b o tę – zło ży ła o b ietn icę, i to raczej s o b ie n iż mamie. – Ty lk o jej zawczas u n ie o b iecu j, b o s ię n as tawi, ty zap o mn is z, p o lecis z g d zieś i p o co ma b y ć jej p rzy k ro ? Po p atrzy ła n a mamę i p o s łała jej n iezb y t p rzy jazn e s p o jrzen ie. Nawet jej s ię my ś leć n ie ch ciało , b o wch o d ziła n a zak azan ą częs to tliwo ś ć, k tó rą mo żn a b y s treś cić w n as tęp u jący s p o s ó b : „Co k o lwiek ro b is z b ąd ź mó wis z, ro b is z i mó wis z źle. To lep iej n ie ró b i n ie mó w. A n ajlep iej n ic n ie mó w, b o s zk o d a s łó w. O my ś lach n awet n ie ws p o min ając”. – I wcale s ię n ie mu s is z n a mn ie tak p atrzeć b y k iem ! Słu ch ając zaczep n y ch s łó w mamy , miała o ch o tę s p o jrzeć w lu s tro , b y s p rawd zić, czy rzeczy wiś cie ma w o czach jak ieg o ś b y k a. – Przecież n ie p atrzę – s p u ś ciła z to n u , mając n ad zieję n a zap iek an k ę, b o zu p y zo s tało jej ju ż ty lk o k ilk a ły żek . – J u ż ja cię zn am i wiem, co ci tam p o g ło wie ch o d zi. Dobre sobie… – p o my ś lała, n ie b o jąc s ię zu p ełn ie o b ezp ieczeń s two i tajn o ś ć s wy ch my ś li. Od lat wied ziała, że n ik t n ie ma d o s tęp u d o jej my ś li, b o g d y b y miał, to p ad łb y tru p em, i to s zy b k o . A jak b y ło wid ać n a załączo n y m o b razk u , w jej ro d zin ie ws zy s cy mieli s ię d o s k o n ale, ch o ciaż jej my ś li w p ewn y ch k wes tiach o d lat p o zo s tawały n iezmien n e. – To p o wied z, co ch o d zi mi teraz p o g ło wie. Przy n ajmn iej b ęd ziemy mo g ły s p rawd zić, czy ws zy s tk o s ię zg ad za – zap ro p o n o wała b ard zo p o lu b o wn y m to n em. Wied ziała b o wiem, że za wch o d zen ie n a wo jen n ą ś cieżk ę mu s iałab y s ło n o zap łacić, a jak to zwy k ła mawiać Nela, cy tu jąc włas n ą mamę: „g ro s zem n ie ś mierd ziała”. – Po p ro s tu wid zę, że s ię za k imś u g an ias z, i martwię s ię, czy to ab y k to ś wart two jej u wag i. – A my ś lis z, mamo , że p o trafiłab y m u g an iać s ię za b y le k im? – zap y tała k o n k retn ie. Wciąż b y ła miła. Nie mo g ła p o s tęp o wać in aczej, s k o ro miała ju ż w u s tach p ierws zy , b ajeczn ie ro zp ły wający s ię k ęs zap iek an k i, w k tó rej co p rawd a k awałk ó w b o czk u b y ło ty le, co k o t n ap łak ał, w d o d atk u k o t d o wzru s zeń n ies k o ry , ale za to b es zamel b y ł p ierws za k las a. Gesslerowa się chowa… – p o my ś lała z lu b o ś cią, ale wy p o wied zieć s wej my ś li n ies tety n ie zd o łała, b o mama ju ż miała co ś d o p o wied zen ia.
– Czy li n ie zap rzeczas z, że s ię u g an ias z – s twierd ziła mama, u d o wad n iając jej ty m s amy m, że d o ty ch czas o we p rzes łu ch an ie b y ło tak n ap rawd ę p rzemy ś lan ą p o d p u ch ą. –
Tak
–
o d p o wied ziała
s p o k o jn ie, wp rawiając
mamę
s wą
o d p o wied zią
w o s łu p ien ie, g d y ż ta z p ewn o ś cią b y ła p rzy g o to wan a n a to , że p ro ces wy ciąg an ia p rawd y z n ies k o rej d o zwierzeń có rk i p o trwa d łu żej. – No to mó w! Co tak s ied zis z?! – Ale co mam mó wić? – zap y tała b ezrad n ie, czu jąc w s ercu , że milczen ie jes t zło tem. – J ak to co ? – mama, rzecz jas n a, ch ciała n aty ch mias t d o wied zieć s ię ws zy s tk ieg o . – Kto to jes t? Sk ąd g o zn as z? Kim s ą jeg o ro d zice? No p o p ro s tu mó w, co wies z! – M a n a imię Łu k as z – celo wo ced ziła s ło wa. W d u ch u ch waliła s ię wy b ran k iem s erca d u żo s zy b ciej. Och, jaka dobra córka! Prawdomówna! Tylko opanuj się i nie mów, że dobrze całuje… – ro zmarzy ła s ię. – No i d o b rze cału je! – ro zmarzen ie n ies tety jej zas zk o d ziło i u b rała my ś li w s ło wa. – M u s is z mn ie d en erwo wać?! – mama s p ro wad ziła ją n a ziemię b ły s k awiczn ie, i to b ez s p ad o ch ro n u . – M amo … – p rzemó wiła łag o d n ie – p rzecież to ch y b a d o b rze, że męża s o b ie s zu k am. Sama mó wis z, że n iek tó re d ziewczy n y w mo im wiek u ju ż p rzy d zieciach zas u wają. – I p o co ty mn ie, d zieck o , d en erwu jes z? – p o wtó rzy ła mama i załamała ręce. – Ale ja n ap rawd ę n ie ch cę cię d en erwo wać. Po p ro s tu mó wię ci, jak jes t. Zres ztą n ic więcej ci n ie p o wiem, b o n ie wiem o n im zb y t d u żo . – Ch ry s te Pan ie! – ty m razem mama n ie mu s iała załamy wać rąk , p o n ieważ zro b iła to ju ż u p rzed n io . – Nic o n im n ie wies z, a ju ż s ię cało waliś cie?! – Oj, mamo ! Od teg o , jak ty p o d erwałaś tatę, czas y s ię zmien iły – zażarto wała. Żart n ie s p o d o b ał s ię mamie. W mg n ien iu o k a s p o ważn iała, ch o ciaż ju ż wcześ n iej d o b ry n as tró j jej n ie d o p is y wał. – J a n ie p o d erwałam two jeg o o jca – p o d k reś liła d ziwn y m g ło s em. – To p rzep ras zam, co fam to , co p o wied ziałam. Od teg o , jak to tato cię p o d erwał – d o k o n ała s zy b k ieg o s p ro s to wan ia. Ws zy s tk ieg o s ię s p o d ziewała, ale n ie teg o , że mama zb led n ie i ws tan ie o d s to łu
tak s zy b k o , jak b y k to ś p o s tawił p rzed n ią talerz p rzelewający s ię o d czarn ej p o lewk i. – J ak s k o ń czy s z, to u my j g ary ! Us ły s zała g ło s d o ch o d zący g d zieś z g łęb i d o mu , p o n ieważ mamy ju ż w k u ch n i n ie b y ło . Po s zła s o b ie. I n ie s k o rzy s tała z mo żliwo ś ci d o wied zen ia s ię czeg o ś o p o d b o jach miło s n y ch s wej có rk i. To b y ło d o n iej n iep o d o b n e. – M amo … – p o d n io s ła o d ro b in ę g ło s , w k tó ry m s ły ch ać b y ło wy raźn ie n u tę p rzep ro s in . – Daj mi ju ż s p o k ó j! Do b ran o c! – Do b ran o c – o d p o wied ziała łag o d n ie i cich o , wciąż n ie ro zu miejąc, co tak ieg o p o wied ziała, że mama n aty ch mias t zamien iła s ię z n ap as tn ik a w o fiarę, w d o d atk u wielce p o k rzy wd zo n ą. Co ją ugryzło? – zamy ś liła s ię. Pewnie czegoś nie wiem – s k o n s tato wała d o ś ć s zy b k o . A może tato tak się w mamie zakochał, że rzucił dla niej wszystko. Nawet sutannę… – p o my ś lała n ieco żarto b liwie. To by wiele tłumaczyło… – k o n ty n u o wała my ś l, p rzy p o min ając s o b ie, co s ię d ziało w d o mu , g d y J an ek ws zem i wo b ec o g ło s ił, że zamierza zo s tać k s ięd zem. Może jaki ojciec, taki syn… – g łó wk o wała, p amiętając, że wó wczas z b o s k ieg o p o wo d u n a jak iś czas w d o mu zap an o wała iś cie p iek ieln a atmo s fera. Na s zczęś cie min ęła d o ś ć s zy b k o i d ziś ju ż n ik t d o n iej n ie wracał. Nik t o ty m s ło wem n ie ws p o min ał, ch o ciaż k ażd y n a p ewn o to p amiętał. Widocznie wiele spraw w życiu należy wziąć na przeczekanie… – p o my ś lała, wied ząc, że filo zo fią b ęd zie p rzek o n an ie mamy d o teg o , że „n as za J u lk a” zak o ch ała s ię w mężczy źn ie o d wad zieś cia lat o d n iej s tars zy m. Zgroza? A co tam… – p o my ś lała b eztro s k o , wied ząc, że tak ą b eztro s k ę mo g ła u d awać p rzed k ażd y m, ty lk o n ie p rzed s o b ą. Przed s o b ą n ies tety n ie. Ro zu miała d o b rze, że czas ro d zin n eg o p iek ła, k tó re mu s iało s ię z jej p o wo d u ro zp ętać, n ad ciąg ał i p ewn ie n ie n ależało o d wlek ać teg o w n ies k o ń czo n o ś ć. Czas ami p ewn ie n ie n ależy o d wlek ać teg o , co n ieu n ik n io n e, p o n ieważ mo że zab rak n ąć czas u n a ws zy s tk o , co ma s zan s ę ro zeg rać s ię p o tem.
–
Wch o d ź! – J u s ty n a o two rzy ła d rzwi i s zep tała led wo s ły s zaln ie. – Ty lk o b łag am, b ąd ź cich o , b o właś n ie zas n ęli. Dzięk i, że zap u k ałaś .
Do s to s o wu jąc s ię d o wy ty czn y ch s io s try , milczała. Łu k as z n ig d y n ie miał d la n iej czas u w s o b o tę, d lateg o też ju ż p rzy ś n iad an iu o b iecała wciąż n ieco n ab zd y czo n ej mamie, że n ad ro b i ro d zin n e zaleg ło ś ci i p rzed p o łu d n iem o d wied zi s io s trę. Po p o łu d n iu miała wp aś ć d o cio tk i M arian n y , k tó rą n ajp ierw zab ierze n a zak u p y , a p ó źn iej u p iecze jej cias to , o czy wiś cie wed łu g p rzep is u mamy . Nato mias t wieczo rem n ie b ęd zie mu s iała ju ż n ig d zie wy ch o d zić, b o jak wró ci d o d o mu , to zas iąd zie d o k o lacji z mamą i d ru g ą s wą cio tk ą. J u ż wied ziała, że wted y d o p iero s ię zaczn ie, p o n ieważ cio tk a Klara d o wieczo ra zd ąży u ło ży ć s o b ie w g ło wie ty s iące p y tań , b y zg n ęb ić b ezg ran iczn ie s wą mło d s zą s io s trzen icę z p o wo d u jej n o weg o ab s zty fik an ta. – Ro zb ieraj s ię i ch o d ź d o k u ch n i. Słu ch ała p o leceń s io s try i wy k o n y wała je n ajcis zej, jak s ię d ało . Wes zła d o s alo n u i p rzez ch wilę p o my ś lała o s o b ie b ard zo źle. To , co tu zo b aczy ła, jed n o zn aczn ie ws k azy wało n a to , że jej s tars za s io s tra p o trzeb u je p o mo cy . Sło wo „b u rd el” n ijak n ie o d d awało teg o , co d ziało s ię w s alo n ie, k u ch n i, a n awet łazien ce, k tó rej o twarte d rzwi min ęła p o d ro d ze. W k u ch n i mo żn a b y ło zo b aczy ć p iętrzące s ię ws zęd zie b ru d n e n aczy n ia, w s alo n ie s terty zab awek , a w łazien ce h ałd y b ru d n y ch ciu ch ó w wy mies zan y ch z leżący mi n a p o d ło d ze ręczn ik ami, p ewn ie też n ie p ierws zej ś wieżo ś ci. Żeb y u s iąś ć p rzy s to le, mu s iała zd jąć z k rzes ła o b lep io n y czarn ą mazią ś lin iak . Na s to le n ato mias t b rak o wało ch y b a ty lk o k latk i z ch o mik iem, b o ws zy s tk o in n e ju ż tu b y ło . – I co s ię tak g ap is z? J u s ty n a b ard zo d o b rze o d czy tała jej wzro k . – Patrzę p o p ro s tu – s zep n ęła, wied ząc, że s zep t z p o wo d u s n u ch ło p có w jes t o b o wiązk o wy . – Przecież wiem, że mam s tras zn y s y f, ale s k o ro to ty zap o wied ziałaś wizy tę, a n ie mama, to u s iło wałam s ię w n o cy wy s p ać, a n ie walczy ć z ty m ws zy s tk im. J u s ty n a, mó wiąc, n awet n ie p ró b o wała ro zejrzeć s ię p o ty m, o czy m wy p o wiad ała s ię z wielk ą o d razą. Nig d y n ie n ależała d o p ed an tek , jed n ak p ewien u miar
w o taczający m ją n iep o rząd k u zwy k ła zach o wy wać. – Sp an ie ważn a s p rawa – u ś miech n ęła s ię, n ic n ie s u g eru jąc. – Zwłas zcza z mężem, k tó reg o cały mi d n iami s ię n ie wid u je – o d p o wied ziała J u s ty n a, jak b y reag u jąc n a s u g es tię, k tó rej n ap rawd ę n ie b y ło . – To mo że ja n ie b ęd ę wn ik ać – s zep n ęła u s p o k ajająco , g d y ż J u s ty n a o p ró cz teg o , że n ie d awała s o b ie rad y z u ro k ami co d zien n o ś ci k o b iety , k tó rą d zieci zu p ełn ie zawłas zczy ły , wy g ląd ała n a całk iem zad o wo lo n ą z ży cia. – M o że s zy b k o to o g arn ę – zap ro p o n o wała, o cen iając, że n a u p o rząd k o wan ie teg o ws zy s tk ieg o ze s wo im d o ś wiad czen iem w zawo d zie s p rzątaczk i p o trzeb o wała b ęd zie jak ich ś trzech g o d zin . – An i s ię waż! – J u s ty n a o d razu o s tu d ziła jej zap ał d o p racy . – Teraz mu s i p an o wać ab s o lu tn a cis za! On i mu s zą s ię wy s p ać, b o jak n ie, to n ie d ad zą mi ży ć. I wted y b ęd zies z miała p rzech lap an e, b o n ie wiem, czy wies z, ale jak s ię o b u d zą, to ja d am im o b iad , a p ó źn iej d aję s tąd n o g ę. M u s zę zro b ić s zy b k ie zak u p y , czy li n ie b ęd zie mn ie jak ieś d wie g o d zin y – u ś ciś liła s io s tra. – A ty p o p ro s tu s ię z n imi p o b awis z, b o s p acer mamy ju ż za s o b ą. – Po p ro s tu – o d p o wied ziała z rad o ś cią i p rzek o n an iem, że jak J u s ty n a zn ik n ie z p o la wid zen ia ch ło p có w, to n ic ju ż n ie b ęd zie p ro s te w ty m ch ao s ie, n a k tó ry zerk ała teraz o d czas u d o czas u . Przy p o min ała s o b ie wieczó r, k ied y s p o tk ała s ię tu z o rd y n ato rem i ju ż wted y o b s erwo wała z p o d ziwem jeg o d ło n ie s p rawn ie b ad ające o s łab io n eg o ch o ro b ą Ty mk a. Dziś my ś lała o tamtej s y tu acji z p ewn y m ro zrzewn ien iem, k tó re wy n ik ało z teg o , że teraz wied ziała o ty ch d ło n iach d u żo więcej n iż wted y , g d y wzro k u n ie mo g ła o d n ich o d erwać. Pewn ie to d lateg o p o czu ła o g ro mn ą ch ęć, b y o p o wied zieć o s wej miło ś ci J u s ty n ie. Nie wied ziała ty lk o , jak ro zp o cząć tę o p o wieś ć. Od czeg o zacząć? Czy jed y n ie zas u g ero wać co ś , i to międ zy wiers zami, czy p o wied zieć wp ro s t, d o czeg o d o s zło ju ż p o międ zy n ią a Łu k as zem? Pó k i co wo lała jed n ak n ie wtajemn iczać J u s ty n y w fak t zn ajo mo ś ci s weg o wy b ran k a ze s wy m jed y n y m i u lu b io n y m s zwag rem. – M ama n ag ab y wała mn ie, żeb y m wy p y tała cię o jak ieg o ś n o weg o ch ło p ak a, z k tó ry m rzek o mo zaczęłaś s ię p ro wad zać. od
Ładne mi prowadzanie… – p o my ś lała, cies ząc s ię, że temat wy p ły n ął s am i że J u s ty n a p o czątk u trzy ma jej s tro n ę, czemu d ała wy raz, p rzy taczając d o s ło wn ie
u s zczy p liwe s ło wa mamy , ch arak tery zu jące s ię wy raźn ie k ry ty czn y m s to s u n k iem d o k wes tii „p ro wad zan ia s ię n as zej J u lk i”. – To wy p y tu j, p o zwalam – wy s zep tała z wy lu zo wan y m u ś miech em. – M o że ch ces z s ię czeg o ś n ap ić? – zap y tała J u s ty n a.
– Nie, d zięk u ję. – A co ś zjeś ć? – zn ó w zap y tała s io s tra, jak b y n ie mając zu p ełn ie o ch o ty n a n aciąg an ie n a zwierzen ia o ważn y ch d ams k o -męs k ich s p rawach . – Też n ie – o d p arła, cies ząc s ię, że k u rtu azję miały ju ż za s o b ą. – To w tak im razie mó w – zag aiła J u s ty n a, wg ap iając s ię w n ią co n ajmn iej tak jak d zieci n a cy rk o we s ztu czk i. – Ale co ? – zap y tała, ś wiad o mie n ie u łatwiając s io s trze zad an ia. Ch ciała p o s p o s o b ie, w jak i J u s ty n a s tawia p y tan ia, o d k ry ć to , co zas u g ero wała jej mama, alb o to , jak ie s io s tra miała wy o b rażen ia o „ty m k imś ”. – To k to ś z two jeg o ro k u ? – Co ś ty ! U mn ie n a ro k u s ą p rawie s ame b ab y . – To s k ąd g o zn as z? Lu b iła k o n k retn e p o d ejś cie J u s ty n y d o wielu s p raw. – Ze s zp itala – o d p o wied ziała k o n k retem. J u s ty n a u s ły s zaws zy s ło wo „s zp ital”, s tała s ię p o d ejrzan ie czu jn a. – Przes tań mn ie d ręczy ć, ty lk o p o wied z wp ro s t, k to to jes t. Nie mo g ła ju ż d łu żej lawiro wać, b o s ło wa s tars zej s io s try zab rzmiały jak k o n k retn e żąd an ie. – Po wiem ci, ale p o d waru n k iem, że n ie wy s p o wiad as z s ię zaraz ze ws zy s tk ieg o p rzed mamą. – Czy żb y to b y ł k to ś d la cieb ie n ieo d p o wied n i? – zad rwiła J u s ty n a. – Przy p o min am ci, że facet, za k tó reg o wy s złaś , w ro d zin n y m mn ieman iu – n ie b ała s ię teg o p o d k reś lić – ró wn ież b y ł d la cieb ie n ieo d p o wied n i. – Ty lk o że ja w p rzeciwień s twie d o cieb ie zwy k le mó wię ro d zin ie p ro s to w twarz, g d zie mam jej mn ieman ie – o d g ry zła s ię całk iem rzeczo wo J u s ty n a. – M o że ja też mam tak i zamiar – zas u g ero wała, ale p rzek o n an ia w ty m s twierd zen iu n ie b y ło p rawie wcale. – Załatwmy to . Po wied z mi, k to to , a ja ci p o wiem, czy mo żes z s ię z n im s p o ty k ać b ez n arażan ia ży cia. Swo jeg o alb o ro d zin y . J u s ty n a wp atry wała s ię w n ią wy czek u jąco . – To ak u rat wiem b ez czek an ia n a two ją o p in ię. – Czy li p o lecą g ło wy – celn ie zawy ro k o wała s io s tra. – M o ja p ierws za – p rzep o wied ziała p rzy s zło ś ć, n ies tety ch y b a też celn ie. – To jes t aż tak źle? – J u s ty n a zd ała s o b ie w k o ń cu s p rawę, że p ro wad zą b ard zo
p o ważn ą ro zmo wę. – Z mo jeg o p u n k tu wid zen ia jes t b o s k o – n ie zamierzała u k ry wać s wy ch u czu ć, n ie p rzed s io s trą. – Ty lk o … – Ty lk o co ? – J u s ty n a n ie n ależała d o cierp liwy ch s łu ch aczy . – Ty lk o że mó j p u n k t wid zen ia n ik o g o n ie o b ch o d zi – zau waży ła z g o ry czą w g ło s ie. – Przy zwy czaiłaś ich d o teg o – p o d s u mo wała J u s ty n a, n ie my ląc s ię an i tro ch ę. – Sama jes tem s o b ie win n a… – To n ie tak … Is tn iała mo żliwo ś ć, że J u s ty n a o cen iała ją tro ch ę łag o d n iej, n iż to p o d ejrzewała. – A jak ? – b y ła ciek awa zd an ia s io s try . – Po p ro s tu w ży ciu k ażd eg o p rzy ch o d zi k ied y ś tak i czas , że mu s i zawalczy ć o s wo je. I ty le. – Co ch ces z p rzez to p o wied zieć? – Po p ro s tu in aczej mają s ię s p rawy , k ied y n ie mó wis z p ewn y ch rzeczy , k tó re mas z w g ło wie wted y , g d y mas z n aś cie lat. A in aczej, g d y mas z ty ch lat więcej. To jes t n ap rawd ę p ro s te – J u s ty n a wp atry wała s ię w n ią in ten s y wn ie. – Czy li… – ch ciała p o zb y ć s ię ws zelk ich wątp liwo ś ci i d o k ład n ie p o jąć ro zu mo wan ie s io s try . – Czy li jak mas z n aś cie lat i n ie mó wis z p ewn y ch rzeczy , to n awet d o b rze ro b is z, b o u n ik as z n iep rzy jemn y ch k o men tarzy w ro d zaju : „a to ci p y s k ata s mark u la”. Ale g d y mas z ju ż s wo je lata i n ie mó wis z teg o , co my ś lis z, to jes teś p rzy p ad k iem b ezn ad ziejn y m. – Tak my ś lis z? – zas tan o wiła s ię p rzez ch wilę. – A mn ie s ię zaws ze wy d awało , że to p o p ro s tu p rag n ien ie wy g o d y . – Nazy waj to , jak ch ces z, ale s ama wies z, że p rzy ch o d zi tak i czas , że u miło wan ie s p o k o ju mu s i zejś ć n a d als zy p lan , b o u k ład an ie s o b ie ży cia n ie zaws ze o d b y wa s ię w s p o k o jn ej atmo s ferze. To n ajczęś ciej d u żo k o s ztu je, a w tak iej ro d zin ie jak n as za to lep iej n ie mó wić. – Co ś o ty m wies z – s k o n s tato wała g o rzk o . – J u ż o ty m zap o mn iałam – u ś miech n ęła s ię J u s ty n a, d ając jej ty m u ś miech em d o zro zu mien ia, że ró żn ica wiek u międ zy n imi, wcześ n iej s tan o wiąca p o ważn ą b arierę w p o ro zu mien iu , teraz traciła zn aczen ie. – Nap rawd ę? – ch ciała s ię u p ewn ić.
– J ak wid zis z – s io s tra ro zejrzała s ię p o s wy m mies zk an iu – n ie mam teraz czas u n a g łu p o ty . Zajmu ję s ię ty lk o ty m, co ważn e – mó wiąc to , J u s ty n a mru g n ęła p o ro zu miewawczo – więc zajmo wan ie s ię w k ó łk o p o rząd k ami alb o zach o d zen ie w g ło wę, co k to ś s o b ie p o my ś li o mn ie i o mo im ży ciu , n ie s p ęd za mi s n u z p o wiek . A teraz p o wied z mi w k o ń cu , k im jes t twó j tajemn iczy wielb iciel, i miejmy to ju ż za s o b ą. Przy g ląd ała s ię s io s trze, k tó ra ch o ć b ez mak ijażu i u b ran a p o d o mo wemu , wy g ląd ała co p rawd a n a zmęczo n ą, ale zad o wo lo n ą z ży cia. J u s ty n a n a p ewn o wied ziała ju ż, co w ży ciu ważn e, a co n iewarte zach o d u . – Nie s ied ź tak b ez s en s u , ty lk o mó w, b o jak s ię p o two ry zb u d zą, to ju ż n ie p o g ad amy . Po za ty m b ęd zies z b ard zo zajęta – p o n ag liła ją J u s ty n a. – M a n a imię Łu k as z – zaczęła, n ie b ard zo wied ząc, co jes zcze mo g łab y d o d ać. Nie ch ciała n awet b ad ać, czy J u s ty n a g o zn a, b o u s talili z Krzy ch em, że n ajlep iej b ęd zie, jeś li „b arcelo ń s k ą wizy tę lek ars k ą” zach o wają w tajemn icy , zwłas zcza że ws zy s tk o s k o ń czy ło s ię d o b rze. – M o że zd rad zis z co ś jes zcze? – J u s ty n a p atrzy ła wy czek u jąco . – J es t lek arzem. – O p ro s zę, czy żb y ś też miała s łab o ś ć d o b iały ch k itli? – zażarto wała J u s ty n a. – M o że to jak ieś ro d zin n e s k rzy wien ie? – Ro d zin n e to ch y b a n ie d o k o ń ca, b o J an ek n ie s tracił g ło wy d la żad n ej p an i d o k to r – p rzy wo łała w my ś lach o b raz s weg o b rata. – M y lis z s ię – zao p o n o wała o d razu J u s ty n a. – Ten to n as d o p iero zd ek las o wał. Przecież zak o ch ał s ię w n ajważn iejs zy m lek arzu ś wiata, w lek arzu d u s z. – Rzeczy wiś cie co ś w ty m jes t… – zamy ś liła s ię, zamias t mó wić. – Ale d o ś ć o J an k u ! – s zep t J u s ty n y s tał s ię b ard zo k ateg o ry czn y . – To n a czy m s k o ń czy ły ś my ? – u d awała, że n ie p amięta. – Na ro d zin n ej s łab o ś ci d o lek ars k ich k itli – J u s ty n a n aty ch mias t s p ro wad ziła ro zmo wę n a właś ciwe to ry . – Łu k as z n ie ch o d zi w lek ars k im k itlu – s twierd ziła i o d razu p rzy p o mn iała s o b ie mo men t, g d y zd ejmo wała z n ieg o tro ch ę wilg o tn ą o d d es zczu b iałą k o s zu lę. – Szp italn a s zy ch a? – o d razu zap y tała J u s ty n a, d o b rze o rien tu jąca s ię w lek ars k iej rzeczy wis to ś ci. – Ord y n ato r – p o wied ziała wp ro s t, n ie ch cąc n iczeg o u k ry wać. – Żartu jes z?! – zd ziwien ie s io s try b y ło k o lo s aln e.
– Nie. – Ile ma lat? – p y tan ie, k tó reg o b ała s ię ch y b a n ajb ard ziej, p ad ło s zy b ciej, n iż s ię teg o s p o d ziewała. – J es t d wad zieś cia lat o d e mn ie s tars zy – o d p o wied ziała s zy b k o . Bard zo s tarała s ię zach o wać s p o k ó j, a zmu s iws zy J u s ty n ę d o p rzep ro wad zen ia n iezb y t tru d n y ch rach u n k ó w, zy s k ała ch wilę, p o d czas k tó rej n ie mu s iała zab ierać g ło s u . M ilczały zatem o b ie. Pewn ie z teg o s ameg o p o wo d u . Żad n a z n ich n ie wied ziała, co p o wied zieć. W k o ń cu p ierws za o d ezwała s ię J u s ty n a. Zres ztą n ie ma s ię czemu d ziwić. Zaws ze b y ła o d ważn a. – Błag am cię, ty lk o mi n ie mó w, że ma żo n ę i d zieci – s p o jrzen ie J u s ty n y b y ło p ełn e o b aw. – Nie. J es t s am – o d p o wied ziała n aty ch mias t. – To zn aczy k awaler? – J u s ty n a d rąży ła temat, u p o d ab n iając s ię w tej ch wili d o mamy . – Nie wiem – o d p o wied ziała zg o d n ie z p rawd ą. Do p iero teraz d o n iej d o tarło , jak mało wie. Nie zas tan awiała s ię n awet n ad ty m. Po p ro s tu p rzy jęła to za p ewn ik . W tej ch wili zd ała s o b ie s p rawę, że b ard zo ch ciała, b y tak b y ło . To J u s ty n a, k tó ra n ie b ała s ię n ig d y zag ląd ać p rawd zie w o czy , p o trafiła zad ać to p y tan ie wp ro s t. Chcę, żeby był kawalerem… Bardzo tego chcę… Boże, proszę Cię… – mo d liła s ię w d u ch u . Do tarło d o n iej w k o ń cu , że jeg o wo ln o ś ć p o p ro s tu zało ży ła. Pewn ie d lateg o , że tak n ap rawd ę to Łu k as z s am p o ru s zy ł temat k o b iet w s wo im ży ciu . Przecież n ie mo g ło s ię teraz o k azać, że zro b iła z s ieb ie to taln ą id io tk ę. – J u lk a! – J u s ty n a wb iła w n ią k arcący wzro k . – Zas tan ó w s ię, co ty mó wis z! J ak to n ie wies z? J ak mo żn a zad awać s ię z facetem, i to o ty le o d s ieb ie s tars zy m, i n ic o n im n ie wied zieć? Zwario wałaś ?! – s io s tra p atrzy ła n a n ią tak s amo jak czas ami mama. – Po p ro s tu n ie wiem – o d p o wied ziała, p rzy zn ając s ię d o s wej n aiwn o ś ci, i ju ż g o rzk o żało wała s weg o p o s tęp o wan ia. – Sp ałaś z n im? J ed n o p y tan ie J u s ty n y s p rawiło , że miała p ewn o ś ć, iż ro zmawia z s io s trą, a n ie z mamą. Ro d zicielk a n ie p o trafiłab y zad ać tak b ezp o ś red n ieg o p y tan ia. – Tak – jed n y m s ło wem p rzy zn ała s ię d o wielu ro zk o s zy . – Bo że, J u lk a! Ile ty mas z lat?!
Zaczęło się! – p o my ś lała i ju ż czu ła g o ry cz ś wiad o mo ś ci, że to , co d zieje s ię teraz międ zy n ią a J u s ty n ą, jes t n iczy m w p o ró wn an iu z wo jn ą d o mo wą, k tó ra wk ró tce miała s ię ro zp ętać. – O d wad zieś cia mn iej o d n ieg o – o d ezwała s ię b ezs en s o wn ie, g d y ż n ie wied ziała, co p o wied zieć. – Przes tań ju ż! Wied ziała, że g d y b y n ie s en ch ło p có w, d o s tałab y o d s io s try d y s cy p lin u jącą b u rę. – Nie zach o wu j s ię jak mama – p o p ro s iła ze łzami w o czach . – Ty ch y b a n ie wies z, co mó wis z. Nie ch cę wied zieć, ty zres ztą ch y b a też, co b y b y ło , g d y b y zamias t mn ie s ied ziała tu taj mama! – J u s ty n a s zep tała co raz g ło ś n iej. – Nie ch cę – p rzy zn ała i ro zk leiła s ię n a całeg o . – Co ci o d b iło ? – s ło wa J u s ty n y b y ły b ezlito s n e, ale to n złag o d n iał i to d o ś ć zn acząco . – Zak o ch ałam s ię – p rawd o mó wn o ś ć b y ła d ziś jej mo cn ą s tro n ą, ale ju ż żało wała, że wcale jej to n ie p o mag ało . – Ale tak w o g ó le to wies z o n im co ś p ewn eg o ? – To b ard zo d o b ry czło wiek – s twierd ziła z p rzek o n an iem, ch o ć p łacz s p rawiał, że mó wien ie n ie b y ło łatwe. – No n ie wiem… – J u s ty n a p o d awała w wątp liwo ś ć jej s ło wa. – Sk o ro zaciąg n ął młó d k ę d o łó żk a… – J es zcze p rzed ch wilą, jeś li d o b rze zro zu miałam, u zmy s ławiałaś mi, że jes tem d o ro s ła, to p o p ierws ze, a p o d ru g ie, wcale mn ie d o teg o łó żk a zaciąg ać n ie mu s iał. Ch ciałam teg o … – M n iejs za o to – J u s ty n a wes zła jej w s ło wo . – Teraz mu s is z jak n ajs zy b ciej d o wied zieć s ię, czy ma żo n ę! – Przecież mó wiłam ci, że n ie ma – n aty ch mias t wes zła w ro lę o b ro ń cy Łu k as za. Nie miała z ty m n ajmn iejs zeg o p ro b lemu , p o n ieważ g łęb o k o wierzy ła, że to , co jej mó wił, jes t p rawd ą. Ufała, że n ie u k ry wa p rzed n ią n iczeg o . – Po s łu ch aj mn ie teraz u ważn ie. Faceci mają całk iem in n ą wizję ś wiata n iż my . I n ic d ziwn eg o , w k o ń cu p o ch o d zimy z in n y ch p lan et. Zap amiętaj to s o b ie, jeś li ch ces z d o wied zieć s ię o d faceta czeg o ś k o n k retn eg o , mu s is z g o zap y tać wp ro s t. I ty właś n ie mu s is z teg o s wo jeg o Łu k as zk a zap y tać o to wp ro s t. – Wp ro s t to zn aczy … – d o p y ty wała s ię, ch o ciaż d o k ład n ie ro zu miała, d o jak iej p o ważn ej ro zmo wy n ak łan ia ją teraz s tars za s io s tra.
Mam zadać mu pytanie, czy ma żonę? – n a s amą my ś l ro b iło jej s ię s łab o . – Wp ro s t to zn aczy wp ro s t! – J u s ty n a b y ła b ard zo k o n k retn a. – M u s is z zap y tać, czy ma żo n ę alb o czy miał żo n ę. Po win n aś zap y tać też o d zieci, b o jak ju ż p ewn ie wies z, n ie trzeb a mieć żo n y , żeb y mieć d zieci. – Bo że… – s zep n ęła, p łacząc rzewn ie. Czu ła, jak b y k to ś b ezlito ś n ie p o zb awiał ją złu d zeń , że miło ś ć mo że mieć ty lk o p ięk n e o b licze. – Bo że! Bo że! – J u s ty n a p o k iwała g ło wą, ch y b a ro zu miejąc, co czu je teraz jej mło d s za s io s tra. – Po my ś l, zas tan ó w s ię p rzez ch wilę, czy ch ciałab y ś b y ć tą trzecią alb o tą, co d zieciak o m tatu s ia p o d k rad a. – Nie ch ciałab y m – o d p o wied ziała s zy b k o i z p rzek o n an iem, wierząc, że n ie p as u je d o p o rtretu n ak reś lo n eg o p rzez J u s ty n ę. – To s ię d o wied z i ten p ro b lem b ęd zies z miała ju ż z g ło wy . J ak s ię o k aże, że o rd y n ato r jes t wo ln y jak p tak , to mama p o win n a p rzy mk n ąć o k o n a jeg o wiek . Przecież n ie wy p ad a k ręcić n o s em n a o rd y n ato ra – J u s ty n a zn ała d o s k o n ale zas ad y rząd zące ro d zin n y m ś wiatem i n ic d ziwn eg o , p o n ieważ wciąż b y ła jeg o ważn y m czło n k iem. – J ak i o d d ział? – zap y tała s zy b k o . – On k o lo g ia d ziecięca. – To tam, g d zie ch o d zis z? – Właś n ie tam. – O! To ch y b a n a d zień d o b ry mu s iało b y ć całk iem p ik an tn ie. Nie miała zamiaru u s to s u n k o wy wać s ię d o s twierd zen ia s io s try . M u s iała s o b ie ws zy s tk o p rzemy ś leć. Ws zy s tk o … I to b ez p ik an terii… Na s p o k o jn ie… – A o d k ied y , że tak p o wiem… – Od n ied awn a. – W łó żk u o d n ied awn a czy w o g ó le o d n ied awn a? – d o p y ty wała J u s ty n a b ez ś lad u zażen o wan ia. – W o g ó le o d n ied awn a – u ś ciś liła. – I ju ż b y ło łó żk o ? – J u s ty n a u d awała zd ziwien ie. – A ty p o trzeb o wałaś n a to d wó ch lat? – zap y tała b ezp o ś red n io , ale n ie n ieg rzeczn ie. – Zu p ełn ie n ie – p rzy zn ała J u s ty n a, u ś miech ając s ię d o ws p o mn ień . – Wid o czn ie lek arze s ą s zy b cy w ty ch s p rawach i n ie ma s ię czemu d ziwić, fizjo lo g ię mają p rzecież w mały m p alcu .
Może są po prostu bardzo zajęci? – p o my ś lała, zamias t p o wied zieć. Od ezwała s ię za to in n y mi s ło wami:. – Ty lk o p ro s zę cię, n ie mó w n ic mamie – p o s łała s io s trze b łag aln e s p o jrzen ie. – J es zcze n ie zg łu p iałam d o res zty . Po za ty m lu b ię s wo je ży cie i ch cę ży ć. To p rzecież n ie mo ja s p rawa. M am ty le s wo ich , że n ie mam zamiaru mies zać s ię w czy jeś . J es teś p rzecież d o ro s ła. J ed n ak n ie zmien ia to fak tu , że p ro s zę cię, żeb y ś zo rien to wała s ię, z k im s y p ias z, b o b y ło b y n ietęg o , g d y b y s ię o k azało , że o n ran o z żo n ą, a wieczo rem z to b ą, alb o n a o d wró t. – Pro s zę cię – n ie mo g ła teg o d łu żej s łu ch ać. Og arn iała ją p an ik a. Wied ziała, że Łu k as z miał w zwy czaju w n ied zieln e wieczo ry p rzes iad y wać w s wo im g ab in ecie, g d zie o p raco wy wał ty g o d n io wy h armo n o g ram d ziałań i s zczeg ó ło wy p lan leczen ia ws zy s tk ich p acjen tó w p rzeb y wający ch p o d jeg o o p iek ą. Zd awała s o b ie s p rawę z teg o , że p iln o wał ży cia, a g d y p iln u je s ię ży cia, trzeb a b y ć d o k ład n y m i s k ru p u latn y m. W jeg o p racy n ie b y ło miejs ca n a b łęd y . Wied ziała, że n ie lu b ił, g d y k to ś p rzes zk ad zał mu w n ied zieln y m ś lęczen iu n ad p ap ierami. Ale ju ż wied ziała, że p ó jd zie tam i b ęd zie mu p rzes zk ad zać. M u s iała s ię p rzek o n ać, mu s iała u s ły s zeć n a włas n e u s zy , że wted y , g d y s am zaczął ro zmo wę n a ten tru d n y temat, b y ł z n ią s zczery . J u s ty n a o two rzy ła jej o czy . To p rawd a. To wy s tarczy ło , b y zro zu miała, jak b ard zo mało wie o czło wiek u , w k tó ry m s ię zak o ch ała. A lep iej jes t zak o ch iwać s ię w realn y m czło wiek u , a n ie w wy two rze wy o b raźn i. Nie ch ciała s ię ju ż n iczeg o d o my ś lać. Ch ciała ws zy s tk o wied zieć. Ob awiała s ię s y tu acji, o k tó rej mó wiła J u s ty n a. A n ie ch ciała s ię b ać. Nie ch ciała ży ć w n iep ewn o ś ci. M iło ś ć p rzecież p o win n a u macn iać, a n ie o s łab iać. Uczu cie p o win n o u łatwiać ży cie, a n ie u tru d n iać. Dlateg o mu s iała ws zy s tk ieg o s ię d o wied zieć. Do my s ł, że w ży ciu Łu k as za n ie ma k o b iety , p rzes tał jej wy s tarczać. M u s iała mieć p ewn o ś ć. M u s iała o ws zy s tk o zap y tać. M u s iała zd o b y ć s ię n a o d wag ę. J ak to zro b ić? M iała jes zcze tro ch ę czas u , b y s ię n ad ty m zas tan o wić. Przecież n ied ziela d o p iero ju tro . A n ieu n ik n io n a ro zmo wa d o p iero ju tro wieczo rem. Zo s tało jej jes zcze tro ch ę czas u , b y p o my ś leć, b y ws zy s tk o zap lan o wać. M u s i wierzy ć, że d a rad ę. M u s i u wierzy ć w s ieb ie… – M ama! Z s y p ialn i zaczęło d o b ieg ać p łaczliwe n awo ły wan ie Szy mo n a. – I to b y b y ło n a ty le – jęk n ęła J u s ty n a, ws tając o d s to łu . – To ja s ię b io rę za p o rząd k i. Zan im wy jd zies z n a zak u p y , ws zy s tk o b ęd zie o g arn ięte, zo b aczy s z – o b iecała, cies ząc s ię, że mo że czy mś zająć ręce, b o my ś li ju ż
i tak miała zap rzątn ięte. – Po rząd ek to ty lep iej zró b ze s wo im o rd y n ato rem, a teraz n ad s tawiaj u s zu , b o jak o d ezwie s ię d ru g a p o ciech a, to mu s is z p o b u jać tro ch ę wó zk iem, mo że u d a s ię jes zcze tro ch ę zag rać n a czas . J u s ty n a zn ik n ęła z p o la wid zen ia, n ato mias t d o n iej d o cierała d o tk liwa ś wiad o mo ś ć, że czas ami w ży ciu o p łaca s ię zag rać n a czas , a czas ami tak ie zach o wan ie n ie p o p łaca wcale. Co g o rs za, teraz zn ajd o wała s ię w s y tu acji, w k tó rej zas ad n iejs ze o k azy wało s ię to d ru g ie… Wied ziała o ty m d o s k o n ale.
K
o lejn y raz o s tatn imi czas y my ś lała tak s amo . Zwario wała. Ty le że p o wo d em d zis iejs zeg o wariactwa, k tó re ją ak tu aln ie d o p ad ło , n ie b y ła – jak wcześ n iej –
miło ś ć. Szaleń s two z miło ś ci to ch y b a n ajp rzy jemn iejs ze u czu cie n a ś wiecie. Ale d zis iejs ze wario wan ie n ie n ależało d o p rzy jemn o ś ci. Wczo rajs za ro zmo wa z J u s ty n ą ją d o b iła, ale wted y jes zcze n ie zd awała s o b ie z teg o s p rawy . Nie b y ła n a s io s trę zła, ty lk o p o d ziwiała ją za ży cio wą o d wag ę. J u s ty n a u miała walczy ć o s wo je. Umiała zawalczy ć też o miło ś ć. Po trafiła b ez o g ró d ek p o wied zieć, a raczej wy k rzy czeć mamie p ro s to w twarz: „Ale o co wam ch o d zi? Przecież jak wy jd ę za tak ieg o b ezn ad ziejn eg o ty p a za mąż, to ja b ęd ę miała b ezn ad ziejn e ży cie, a n ie wy ! To ja z n im b ęd ę ży ła, a n ie ty , mamo , an i cio tk a Klara! Nic mn ie n ie o b ch o d zi, co ma d o p o wied zen ia w mo jej s p rawie. M iała s wo ją mło d o ś ć! M o g ła z n iej k o rzy s tać, jak b y ł n a to czas . M o g ła s o b ie u ło ży ć ży cie, z k im ch ciała. I co ja mo g ę n a to p o rad zić, że teg o n ie zro b iła? Dlateg o n ie b ęd zie mi teraz g lęd ził k to ś , k to s am s o b ie ży cia n ie u ło ży ł. I lep iej d la n as ws zy s tk ich b ęd zie, jeś li p o wies z cio tce, żeb y z łas k i s wo jej n ie wy p o wiad ała s ię n a temat Krzy ch a p rzy mn ie, b o więcej teg o n ie zn io s ę. A jak b y miała jes zcze co ś d o d o d an ia, to jej tak n ag ad am, że jes zcze s ię s taro win k a k o p y tami n ak ry je!”. W zd en erwo wan iu J u s ty n a n ie p rzeb ierała w s ło wach . Sio s trzan e s ło wa b y ły d u żo o d ważn iejs ze o d jej n ajo d ważn iejs zy ch my ś li. Wczo rajs zy d zień b y ł o k ro p n y . M iewała tak ie czas ami. J ed n ak wczo raj b y ło jak o p rawca, k tó ry ro zp o czy n a s wó j h ań b iący p ro ced er o d p s y ch iczn ej k ato rg i. Dziś b y ło p o d o b n ie alb o jes zcze g o rzej, g d y ż wied ziała, że p ewn y ch s p raw n ie p o win n a o d k ład ać n a p ó źn iej. Nie ch ciała s k azy wać s ię n a k o lejn e d n i, w k tó ry ch o d d ech s p rawiał jej b ó l. A mimo to wciąż zad awała s o b ie mn ó s two p y tań . Ch wilami całk iem s p o k o jn y ch , ch wilami h is tery czn y ch . Zad awała je b ez s en s u , g d y ż jej o rg an izm b y ł jed n y m wielk im d o wo d em n a to , że p o win n a p o s łu ch ać rad y s tars zej s io s try i p o ro zmawiać z Łu k as zem n a temat b y ły ch żo n i d zieci. M o że je miał, mo że n ie, ale ju ż teraz mu s iała to wied zieć. Nawet jeś li rzeczy wis to ś ć miałab y ją zab ić. Nawet g d y b y miała p aś ć tru p em w lek ars k im, s k o ry m d o p o mo cy to warzy s twie, to i tak ju ż teraz mu s iała wied zieć. M u s iała wied zieć ws zy s tk o . Wieczó r n iezau ważaln ie p rzeo b rażający s ię w n o c b y ł ciep ły . Sied ziała n a jed n ej z ławek s zp italn eg o s p acern iak a. Tak n azy wały z Nelą mały p ark p rzy leg ający d o p o łu d n io wej ś cian y s zp itala, p o k tó ry m mo g li w ciep łe d n i ch o d zić ty lk o n iek tó rzy
mies zk ań cy s zp italn eg o zak ład u . Sied ziała i my ś lała. O ws zy s tk im, co ją o s tatn io s p o tk ało , a raczej s p o ty k ało . Zazd ro ś ciła Neli, s ied zącej teraz w k in ie o b o k Xawereg o , n a k tó reg o s erd eczn y m p alcu n ig d y n ie zło ciła s ię o b rączk a wło żo n a mu p rzez in n ą k o b ietę. Xawery miał s zczęś cie, p o n ieważ Nela b y ła u czu lo n a n a ten zło cis ty b las k . Zazd ro ś ciła też Neli o b ecn ej lek k o ś ci d u ch a, ch o ciaż wied ziała, że jej n ajlep s za p rzy jació łk a n ie wied zie ży cia b ez d y lemató w, a o d k ąd zaczęła s p o ty k ać s ię z Xawery m, jes zcze ich p rzy b y ło . Nela n ig d y n ie ch ciała o b arczać jej s wo imi o b awami i źró d łem ich p o ch o d zen ia, ale i tak wied ziała, że p rzy jació łk a wy my ś liła ich całe mn ó s two . Nie d ziwiło jej to wcale. Teraz s ied ziała i b ała s ię. Trzęs ła s ię ze s trach u , że d ziś mo że s ię o k azać, iż Łu k as z ją o s zu k ał, zataił p rzed n ią ważn e fak ty . Nie p o wied ział jej ws zy s tk ieg o , co p o win ien . Ale to n ie p an iczn a o b awa b y ła teraz n ajs tras zn iejs za. Go rs za o d o b awy b y ła zazd ro ś ć. J es zcze n ic n ie wied ziała, a ju ż zazd ro ś ciła. By ła zazd ro s n a o tę, k tó rej Łu k as z mó g ł ś lu b o wać d o zg o n n ą miło ś ć i wiern o ś ć. O tę, k tó rej zało ży ł o b rączk ę i o d k tó rej ją p rzy jął. By ła ch o ro b liwie zazd ro s n a. W d o d atk u zazd ro ś cią irracjo n aln ą. Zazd ro ś ciła n a wy ro s t, n ie mając p ewn o ś ci, czy ma czeg o . O d zieciach wo lała n awet n ie my ś leć. Dzieci p o ru s zały w jej s ercu tak ie s tru n y , d o k tó ry ch żad en mężczy zn a n ie miał d o s tęp u . Nawet Łu k as z. Na n ic zd awały s ię wczo rajs ze s ło wa cio tk i M arian n y , k tó ry ch wy s łu ch ała z o g ro mn ą u wag ą. Do cio tk i trafiła p ó źn iej, n iż p lan o wała. Na zak u p y p o s zła też b ez cio tk i, b y zro b ić je w temp ie ek s p res o wy m, tak im s amy m jak to , w k tó ry m p o s p rzątała mies zk an ie J u s ty n y . Gd y wy ch o d ziła o d s io s try , mies zk an ie lś n iło jak u ś miech s io s try żeg n ającej ją s ło wami: „Dzięk i, że jes teś i p o mag as z, a n ie k ry ty k u jes z i n ie wy mag as z wciąż n iemo żliweg o ”. Sp rzątała w amo k u . Ta p raca p o mag ała jej o s wo ić s ię z p ro b lemem, o k tó ry m d o tej p o ry n ie my ś lała, p o n ieważ b y ło jej tak d o b rze. Ale cio tk a M arian n a p o zb awiła ją wczo raj złu d zeń . Co p rawd a ich ro zmo wa p rzeb ieg ała jak zwy k le tak to wn ie i d elik atn ie. Tak ich właś n ie s łó w cio tk a u ży ła: „J u leczk o , ży cie jes t zaws ze in n e o d teg o , k tó re s o b ie wy my ś lamy . Nie wy s tarczy p o wtarzać w k ó łk o , że n a p rzy k ład n as ze ży cie jes t k o lo ro we, i my ś leć, że o d teg o p o wtarzan ia tak ie s ię s tan ie. To n ie tak w ży ciu b y wa. Lu d zie w ży ciu alb o o s zu k u ją s ieb ie s amy ch , alb o n ie. I ws zy s cy mają p o d g ó rk ę. I jed n i, i d ru d zy . Ci, co s ię o s zu k u ją, wciąż s ą teg o ś wiad o mi i jes t im ciężk o . Nato mias t ty m, k tó rzy s ię n ie o s zu k u ją, jes t ciężk o , b o im b ard ziej ś wiad o mie p rzeży wa s ię ży cie, ty m b ard ziej d o b ijająca jes t ś wiad o mo ś ć, że ży jemy wś ró d o s zu s tó w. A p rzecież n ie mo g ę ci p o wied zieć, że o s zu s two jes t d o b re. Nie jes t d o b re. Dla n ik o g o . An i d la o s zu s tó w, an i ty m b ard ziej
d la ty ch , k tó rzy s ą o s zu k iwan i”. Cio tk a M arian n a n ig d y n ie mó wiła d u żo , ale wied ziała, co i k ied y n ależy p o wied zieć. Gd y b y M arian n a miała s wo je d zieci, z p ewn o ś cią b y łab y cu d o wn ą matk ą. Ale s k o ro ich n ie miała, mo g ła b y ć jej d ru g ą matk ą. M y ś ląc tak , n ie o s zu k iwała an i s ieb ie, an i cio tk i, an i n awet s wej p rawd ziwej matk i. M y ś lała o cio tce M arian n ie i o Łu k as zu , p atrząc teraz w o ś wietlo n e o k n o jeg o g ab in etu . Sp ecjaln ie tu u s iad ła, b y je wid zieć i wied zieć, k ied y s k o ń czy s wą n ied zieln ą p racę, wy łączy ś wiatło , ws iąd zie d o s amo ch o d u zap ark o wan eg o jak zwy k le p rzed s zp italem i p o jed zie d o d o mu . Z n ią alb o b ez n iej. Wciąż n ie wied ziała, czy wy s tarczy jej o d wag i n a to , żeb y zro b ić mu n ies p o d zian k ę, czek ać p rzy jeg o s amo ch o d zie i zad ać mu d wa p y tan ia. Pierws ze o żo n ę. Dru g ie o d zieci. Oczy wiś cie o b a p y tan ia w tej ch wili wy d awały jej s ię ab s trak cy jn e. Cio tk a M arian n a wczo raj ju ż o d p ro g u zau waży ła, że co ś ją trap i, i b ez wn ik an ia w s zczeg ó ły d o wied ziała s ię, że to zazd ro ś ć n ie d aje ży ć s io s trzen icy . Od razu p o wied ziała, co my ś li o zazd ro ś ci. Właś n ie te s ło wa cio tk i u zmy s ło wiły jej, że im s zy b ciej ab s trak cja zamien i s ię w realizm, ty m s zy b ciej o n a zaczn ie ży ć b ez u d awan ia. O to jej p rzecież w ży ciu ch o d ziło . To zn aczy , d o k ład n ie mó wiąc, o to ch o d ziło jej w miło ś ci. Bo w ży ciu n au czy ła s ię u d awać. Umiała u d awać k o g o ś , k im wcale n ie ch ciała b y ć. Ale czeg o s ię n ie ro b i d la ś więteg o s p o k o ju ? Sk ry wała w s o b ie o s o b o wo ś ci wielu b o h aterek , k tó ry ch ro le p o trafiła o d g ry wać w zależn o ś ci o d ak tu aln y ch p o trzeb . Ty lk o w miło ś ci n ie ch ciała b y ć ak to rk ą. W miło ś ci ch ciała b y ć s o b ą. Ch ciała, b y Łu k as z k o ch ał ją, a n ie k o g o ś , k im n ie b y ła. Ch ciała b y ć s o b ą, a n ie jak imś wy o b rażen iem. W miło ś ci miała b y ć p rawd ziwą J u lk ą. A zazd ro ś ć, k tó rą wczo raj s o b ie u zmy s ło wiła, zab ierała s ię właś n ie d o zn is zczen ia miło ś ci, k tó rą o d czu wała. M u s iała jak o ś temu zarad zić. Po rad zić s o b ie z ty m zły m u czu ciem, i to s zy b k o . – J u leczk o , p o my ś l ch wilę. Zazd ro ś ć n iczeg o czło wiek o wi n ie d aje, ty lk o ws zy s tk o mu zab iera. Po my ś l, k ied y zło d ziej co ś k rad n ie, to p o p ełn ia p rzes tęp s two , ale d o s taje co ś w zamian , ma jak iś wy marzo n y łu p . Kied y czło wiek d o p u s zcza s ię zd rad y , to ro b i co ś s tras zn eg o , ale w ch wili n iewiern o ś ci czerp ie z n iej p ewn ie o g ro mn ą p rzy jemn o ś ć. Ch o ciaż n ie p o win n am wy p o wiad ać s ię w tej k wes tii, b o to , co mó wię, to ty lk o wy twó r mo jej wy o b raźn i. A wy o b raźn ia to p rzecież n ie fak ty . Ale id źmy d alej. Gd y k łamies z, to też p rzez ch wilę czu jes z wy żs zo ś ć n ad tą o s o b ą, k tó rą ś wiad o mie o s zu k u jes z. A jak zazd ro ś cis z, to co ? Nie d o s tajes z n ic w zamian . Wp ro s t p rzeciwn ie, d o p u s zczając s ię zazd ro ś ci, o k rad as z s amą s ieb ie. Ze s p o k o ju , z rad o ś ci, ze s wo b o d y my ś len ia. Zazd ro ś ć jes t zb ro d n ią p rzeciwk o s amemu s o b ie. Dzieck o ,
p o my ś l o ty m. Nie o k aleczaj s ię zazd ro ś cią. Uk ręć jej łeb . A im s zy b ciej teg o d o k o n as z, ty m lep iej d la cieb ie. Przy p o min ała s o b ie teraz b ard zo s u g es ty wn e s ło wa cio tk i M arian n y . Dlateg o wciąż p atrząc w o k n o , za k tó ry m b y ł teraz Łu k as z, zb ierała s iły , b y ro zp rawić s ię n ie z n im, ale z włas n ą zazd ro ś cią. Zb ierać s iły p rzeciwk o s amej s o b ie. J ak ie to tru d n e… Ale przecież nikt nie mówił ani nie obiecywał, że będzie łatwo… Łukasz też tego nie obiecywał… Wprost przeciwnie… – p o my ś lała d o k ład n ie n a ch wilę p rzed ty m, jak zg as ło ś wiatło w g ab in ecie. Łu k as z s k o ń czy ł p racę. Właś n ie zamy k ał d rzwi i s zed ł ju ż w k ieru n k u d y żu rk i. Pewn ie mó wił teraz: „Do b ran o c, jak b y co ś s ię d ziało , p ro s zę d zwo n ić b ez o b aw”. Zaws ze w p o d o b n y s p o s ó b wy rażał s wą g o to wo ś ć d o n ies ien ia p o mo cy , p o n ieważ w miejs cu , k tó re właś n ie o p u s zczał, mo g ło zd arzy ć s ię ws zy s tk o . I cu d a, i ich b rak . Teraz n a p ewn o ju ż b y ł n a s ch o d ach . Ze s zp italn ej win d y raczej n ie k o rzy s tał. By ła ciek awa, czy p rzejd zie ich p ó łp iętrem. Czy o n iej p o my ś li, mijając o k n o ? On a zaws ze o n im my ś lała. Nie ty lk o wted y , g d y mijała to o k n o . J eś li ch ciała s p o tk ać g o p rzy s amo ch o d zie, mu s iała ws tać z ławk i w tej ch wili. Zro b iła to , n ie wied ząc jes zcze, co d alej. M iała n ad zieję, że wy s tarczy jej o d wag i, b o s trach miał wielk ie o czy i ś led ził jej k ażd y k ro k . Do k ład n ie i cy n iczn ie. Nie wied ziała, czy b ęd zie p o trafiła u d o wo d n ić s o b ie, że p rzezwy cięży ten s trach . Traciła p ewn o ś ć, że ma o ch o tę n a zad awan ie tru d n y ch p y tań . Wied ziała n ato mias t jed n o . Ty lk o jed n o . Bard zo ch ciała teraz zo b aczy ć Łu k as za. Ch ciała p o p atrzeć mu w o czy . Niezależn ie o d teg o , czy b y ł k awalerem, czy n ie. Czy miał teraz żo n ę, czy mo że miał ją wcześ n iej. Czy miał d o tej p o ry jed n ą żo n ę czy k ilk a żo n . Przecież p o wied ział jej o d wó ch k o b ietach w s wo im ży ciu … Ty lk o o d zieciach my ś leć n ie ch ciała. To ją p rzeras tało . Teg o n ie p o trafiła. J u ż s zła. Nies tety d o ś ć p o wo li. Szła z o b awą. Szła z o d wag ą. Szła w tłu mie mies zan y ch u czu ć. Najwyżej ucieknę – p o s zu k ała w s wy ch my ś lach altern aty wn eg o ro związan ia. M y ś li p o d p o wiad ały jej raczej g łu p o ty , w k tó re n ie ch ciała wierzy ć, d lateg o k o ń cząc wah an ia, p rzy s p ies zy ła k ro k u . Nie mu s iała n a n ieg o czek ać. Prawie wcale. Wy s zed ł ze s zp itala jak zwy k le. Sp o k o jn y m k ro k iem. Zn ała g o d o b rze. Tak im s amy m k ro k iem p rzemierzał o d d ział. Tak s amo p o ru s zał s ię p ewn ie ws zęd zie p o za n im, ale n ie miała jes zcze wielu o k azji, b y o b s erwo wać g o w in n y ch miejs cach . Zan im d o s zed ł d o s amo ch o d u , wy jął z k ies zen i cien k iej k u rtk i w k o lo rze p ias k u p u s ty n i telefo n i wy b rał czy jś n u mer. Od razu zro b iła s ię zazd ro s n a, wied ząc, że to n ie z n ią ch ciał p o ro zmawiać. Zazd ro ś ciła i jed n o cześ n ie b ała s ię, że ro zmawiając,
ws iąd zie d o s amo ch o d u i o d jed zie, a wted y o n a zo s tan ie tu z o g ro mn y m b ag ażem, k tó ry tu d ziś ze s o b ą p rzy targ ała i k tó ry b ęd zie d alej d źwig ać, jeś li n ie o mó wi s p rawy z Łu k as zem. By ła ś wiad o ma, że b ag aż u tru d n iający jej n o rmaln e fu n k cjo n o wan ie b y ł jak k red y t w n ietrafio n ej walu cie, zamias t zmn iejs zać s ię z u p ły wem czas u , ro b ił s ię co raz więk s zy . M iała s zczęś cie. Łu k as z n ie ws iad ł d o s amo ch o d u , ty lk o s ię p rzy n im zatrzy mał. Op arł s ię o s amo ch ó d i w b ard zo mło d zień czy m g eś cie p o d p arł s to p ę o d rzwi k iero wcy . Wy d awał s ię tak i mło d y w tej p o s tawie. Po d o b ał jej s ię b ard zo . By ło zb y t ciemn o , żeb y z miejs ca, w k tó ry m s tała, mo g ła d o s trzec wy raz jeg o twarzy . Nie wid ziała jeg o o czu , n ie s ły s zała s łó w. Ob o je s tali. Bez ru ch u . Nies tety o d d zieln ie. By ło jej b ard zo n iewy g o d n ie w ty m n ies p rzy jający m o d d alen iu . Po my ś lała o Neli. Pewn ie d lateg o , że o s tatn i raz tak p o d g ląd ała o rd y n ato ra właś n ie w to warzy s twie p rzy jació łk i. Pamiętała ró wn ież, jak s ię wted y d ziwiła i n ie ro zu miała wcale, d laczeg o Nela tak b zd u rn ie s ię zach o wy wała. Dziś s ama n ie b y ła lep s za o d p rzy jació łk i. Z włas n ej n iep rzy mu s zo n ej wo li zach o wy wała s ię tak s amo jak Nela wted y . Z tą ty lk o ró żn icą, że Nela ro b iła to k ied y ś b ez celu , a o n a miała ś ciś le o k reś lo n y cel. Łu k as z s k o ń czy ł ro zmo wę, a jej ciś n ien ie p o d s k o czy ło wy raźn ie. Zu p ełn ie jak p rzed wejś ciem n a u s tn y eg zamin , z k tó reg o więk s zo ś ć s tu d en tó w wy ch o d zi w ciężk im s zo k u . Niech się dzieje, co chce! – d o d ała an imu s zu s wy m my ś lo m, d zięk i temu p o czu ła też werwę w n o g ach i ru s zy ła p rzed s ieb ie. Po p aru k ro k ach ju ż miała mo żliwo ś ć, b y s ię u jawn ić, a raczej p rzy witać. – Do b ry wieczó r! – zag ad n ęła wes o ło , ch o ciaż wes o ło n ie b y ło jej wcale. Zatrzy mał s ię w p ó ł k ro k u . Zawah ał s ię. Ale o twarty ch ju ż d rzwi s amo ch o d u n ie zamk n ął. – Lu b ię tak ie n ies p o d zian k i. Uś miech n ął s ię tak , że miała o ch o tę zap o mn ieć o ty m, że d źwig ała w s ercu i w d u s zy s p o ry n ad b ag aż. Gło s miał zad o wo lo n y . Nie u d ało jej s ię wy ch wy cić częs to to warzy s zącej mu n u ty zmęczen ia. – Zmęczo n y ? – zap y tała cich o i łag o d n ie. Po d es zła b liżej, g d y ż n a p ewn o n a to czek ał. Po g łas k ała g o p o p o liczk u , p o czu ła jeg o k łu jący d wu d n io wy zaro s t. Nie wid ziała teraz teg o zaro s tu , ale wied ziała, że jes t in teres u jąco o p ró s zo n y s iwizn ą. – Bard zo . J ed źmy d o mn ie – p o p atrzy ł n a n ią tak , że p o mimo mro k u d o s trzeg ła b las k w jeg o o czach . – Ch ciałab y m p o ro zmawiać – o d ezwała s ię, ch o ć wo lałab y b ez s łó w ws iąś ć d o
s amo ch o d u . Ty m razem zamias t mó wić, wo lałab y ty lk o my ś leć. Ale tematu , p rzez k tó ry s ię tu d ziś p o jawiła, n ie d ało s ię załatwić s amy m my ś len iem. – Po jed źmy d o mn ie – p o p ro s ił ju ż in n y m to n em, czu jn y m i u ważn y m. – Ch ciałab y m p o ro zmawiać tu taj – zap ro p o n o wała, wied ząc, że w jeg o mies zk an iu , mając w p ers p ek ty wie miło ś ć b ąd ź b ęd ąc tu ż p o miło ś ci, n ie b ęd zie miała s zan s n a o mó wien ie trap iącej ją s p rawy . – Tu taj? – o d ezwał s ię zd ziwio n y m to n em, jed n o cześ n ie ro zg ląd ając s ię n a b o k i. – Tak . Tu taj – p o twierd ziła s p o k o jn ie. – Co ś s ię s tało ? – ty m razem zad ał jej p y tan ie g ło s em p ełn y m zan iep o k o jen ia. – Nie. Po p ro s tu ch ciałab y m cię o co ś zap y tać. Nie zmien iała to n u , ale w my ś lach o d razu d o k o n ała s p ro s to wan ia s wej wy p o wied zi. Raczej o kogoś… – Py taj. Pro s zę – zach ęcił ją d o o d wag i w s p o s ó b b ard zo s p o k o jn y i n atu raln y . Po p atrzy ła mu w o czy . By ły n iep rzen ik n io n e. Nig d y n ie wied ziała, o czy m my ś li. Im d łu żej g o zn ała, ty m n ab ierała więk s zeg o p rzek o n an ia, że n ie zn a g o p rawie wcale. Bajeczny seks to nie wszystko – zach ęcała s ię w my ś lach d o racjo n aln eg o p o d ejś cia d o s y tu acji, w k tó rą s ię właś n ie s ama wp ęd zała. – Czy mas z żo n ę? – ch ciała zap y tać g ło ś n o i zd ecy d o wan ie, ale jej p y tan ie zab rzmiało zas tras zająco n ijak o . Zamias t o d p o wied zieć, p o p atrzy ł n a n ią. Po ważn ie. J eg o p o ważn y wzro k s p rawił, że zab o lało ją s erce. Zaprzecz! Proszę… – p o d p o wiad ała mu w my ś lach , b łag ając, b y s k o rzy s tał z tej p o d p o wied zi. Ale n ie k o rzy s tał. Do p ro wad zając ją p rawie d o o md len ia, milczał jak zak lęty . – Od p o wied z… – p o p ro s iła, n ie mo g ąc zn ieś ć cis zy . – Nie – o d p o wied ział w k o ń cu . Nie wied ziała ty lk o , d laczeg o n ie p o wied ział teg o o d razu . Gd y b y zro b ił to n aty ch mias t p o u s ły s zen iu p y tan ia, to k amień s p ad łb y jej z s erca, a tak … Wciąż tk wił tam, g d zie d o ty ch czas , d lateg o d alej mu s iała k o n ty n u o wać tę ciążącą n iczy m g łaz ro zmo wę. – A d zieci? – zap y tała, mając wciąż w p amięci s ło wa J u s ty n y . – Có rk ę – ty m razem o d p o wied ział o d razu .
Us ły s zaws zy to s ło wo , p ierws zy raz w ży ciu p o jęła to , co k ied y ś u s iło wała jej wy tłu maczy ć cio tk a M arian n a ró wn ie d o b rze zn ająca s ię n a b io lo g ii co n a zwy k ły m ży ciu . Cio tk a o p o wiad ała jej k ied y ś : „J u leczk o , w p rzy ro d zie s ą cztery ży wio ły : p o wietrze, o g ień , wo d a i ziemia”. Gd y cio tk a je wy mien iała, o czy wiś cie ws łu ch iwała s ię w jej s ło wa z wielk ą u wag ą. By ła w s tan ie p o jąć ży wio ło wą n atu rę p o wietrza two rząceg o h u rag an y , o g n ia zamien iająceg o s ię w o g ro mn e p o żary i wo d y , k tó rej b ała s ię n ajb ard ziej, b o wo d a mo g ła zato p ić ws zy s tk o , n awet całe mias ta. Ziemia n ato mias t b y ła d la n iej two rem d ający m trwałe o p arcie jej s to p o m, d lateg o n ijak n ie p as o wała jej wó wczas d o całej n is zczącej res zty . Nie ro zu miała, d laczeg o ziemia, n a k tó rej właś n ie s tała, n ie p o ch ło n ęła jej, s k o ro p rzed mo men tem ro zs tąp iła s ię p o d jej s to p ami. J u ż s ły s zała cy n izm w g ło s ie cio tk i Klary , ch o ciaż n ie zd ąży ła p rzed s tawić jej Łu k as za. Równie dobrze mógłby być twoim ojcem! Zaczerp n ęła p o wietrza, b y zn ó w s ię o d ezwać. – M am n ad zieję, że jes t o d e mn ie mło d s za – s twierd ziła, p an iczn ie b o jąc s ię, że jej n ajg o rs ze o b awy mo g ą s ię u rzeczy wis tn ić. – M ło d s za – o d p o wied ział g ro b o wy m g ło s em i z g ro b o wą min ą d o d ał: – O d wad zieś cia lat. Po my ś lała o d razu , że o d k ąd s ię p o zn ali, liczb a d wad zieś cia w k o n tek ś cie ró żn icy wiek u p o jawiła s ię ju ż d wu k ro tn ie. – M a p rawie cztery lata i n a imię jej An to s ia. Wy rwa p o d jej s to p ami wciąż s ię p o więk s zała, jed n ak jak imś cu d em s tała wciąż w ty m s amy m miejs cu , ch o ć traciła g ru n t p o d n o g ami. – A jej matk a? – zap y tała, mając n ad zieję, że u s ły s zy o d p o wied ź, zan im zap ad n ie s ię p o d ziemię. – Ro zwio d ła s ię ze mn ą – o d p o wied ział tak k o n k retn ie, że zab rak ło jej p o wietrza. – Kied y ? – zap y tała o s tatk iem s ił. – Po n ad d wa lata temu . Rozwiodła się z nim. Nie on z nią. Nie chciał tego. Na pewno tego nie chciał – d o b ijała s ię w my ś lach , całk o wicie lek ceważąc zas ad ę, że n ie n ależy k o p ać leżąceg o . – Ko ch as z ją? – zap y tała, zad ając s o b ie b ó l b ez o p amiętan ia. – J u ż n ie. J eg o s ło wa wy s tarczy ły , b y razy , k tó re s o b ie zad awała, s tały s ię łag o d n iejs ze. – A k o ch ałeś ?
J es zcze n ie s k o ń czy ła. – Bard zo . Właś n ie s k o ń czy ła. Dlateg o p rzes tała s ię o d zy wać. Patrzy li n a s ieb ie. – Po s łu ch aj… – o d ezwał s ię p ierws zy . – Nie ch cę cię s łu ch ać! Od wró ciła s ię, b y n a n ieg o n ie p atrzeć. Nap rawd ę ch ciała u ciec. J ed n ak b y u ciek ać, trzeb a mieć s iłę. On a jej n ie miała. Zaczęła więc iś ć. Przed s ieb ie. By ło jej b ard zo tru d n o , p o n ieważ ziemia ro zs tęp o wała s ię jej p o d s to p ami. – Po czek aj… – p o p ro s ił. – Nie ch cę czek ać, n ie ch cę s łu ch ać, n iczeg o ju ż o d cieb ie n ie ch cę, n ie ch cę cieb ie – o d p o wied ziała s p o k o jn ie. Po d n o g ami miała trzęs ien ie ziemi, w g ło wie h u rag an , ale i tak n ie in teres o wało jej to , jak zareag o wał n a jej s ło wa. Szła p rzed s ieb ie. Nie wied ząc d o k ąd . Nie o b ch o d ziło jej to , czy o d p ro wad zał ją wzro k iem, czy miał w n o s ie to , że s ię o d n ieg o o d d alała. Szła. Po p ro s tu s zła p rzed s ieb ie, n ie wied ząc, co teraz p o czn ie. Zn o wu n ie miała p o my s łu n a ży cie. Kro czy ła, czu jąc, że jes zcze ch wila i s p rawd zą s ię s ło wa jej u lu b io n eg o wy k ład o wcy . Sk o ro n ie miała s ił, to n ie mo g ła u ciek ać. A k ied y czło wiek n ie ma s ił, b y ś cig ać s ię z ży ciem, d o p ad a g o d ep res ja. Do p ad a i b ezlito ś n ie d u s i. Każd y s taje s ię wted y łatwy m, b o n ieru ch o my m celem. Łatwą zd o b y czą, k tó ra s ię n ie b ro n i, b o ws zy s tk o jej jed n o . – J u lk a! – ch wy cił ją za ramię. – Daj mi s p o k ó j! – s trząs n ęła jeg o ręk ę. – Daj mi ch wilę, p ro s zę – jeg o g ło s b rzmiał b ard zo łag o d n ie, n ie n acis k ał. – An i jed n ej. J u ż an i jed n ej. M ó wiąc to , n ie p o p atrzy ła w jeg o k ieru n k u , n ie s p o jrzała n a n ieg o , b o jąc s ię, że jeś li to zro b i, n ie zd o ła o d ejś ć. Nie p o p atrzy ła, więc o d es zła. Zo s tał g d zieś za jej p lecami. Utk wił jej w my ś lach . W n ich s zed ł wciąż razem z n ią. Bała s ię, że s ię o d n ieg o n ie u wo ln i. J u ż wied ziała, że s ię o d n ieg o n ie u wo ln i. Szła, wied ząc, że zas zli razem zb y t d alek o , b y mo g ła p o p ro s tu o d ejś ć i zap o mn ieć. Przecież b y ł tak i, że n ie mo g ła i n ie ch ciała o n im zap o mn ieć. Wied ziała, czeg o ch ce. Zaws ze wied ziała, czeg o ch ce. Czas ami u d awała, że b y ło in aczej, ale i tak wied ziała, n a czy m i n a k im jej zależy . Teraz n ie miała s ił i o ch o ty n a u d awan ie. By ła wy czerp an a, zran io n a, zawied zio n a, ale żad n e z ty ch o d czu ć, k tó re właś n ie ją d o b ijało , n ie miało tak iej s iły , b y p rzezwy cięży ć jej miło ś ć. Od ch o d ziła o d Łu k as za, a k ażd y metr zwięk s zający
o d leg ło ś ć międ zy n imi p o więk s zał ró wn ież i p o tęg o wał jej u czu cia. Od ch o d ziła o d n ieg o , ch cąc z n im b y ć. Zwario wała. Ko lejn y raz zwario wała. Przez n ieg o i d la n ieg o . Ale o d ch o d ziła. Czu ła n a s o b ie jeg o s p o jrzen ie. Wied ziała, że o d p ro wad zał ją wzro k iem, d lateg o z u lg ą n ap o tk ała s p o jrzen ie żeg n ająceg o ją w tej ch wili o ch ro n iarza, k tó reg o zn ała z wid zen ia. – Do b ran o c p an i. – Do b ran o c – u ś miech n ęła s ię d o n ieg o , d ziwiąc s ię, że to jes zcze p o trafi. Wied ziała, że właś n ie zaczy n ała n o we ży cie, ży cie n ie z Łu k as zem, ale ze s mu tk iem. Wied ziała, że mo żn a tak ży ć i że b ęd zie mu s iała tak ży ć, b o ju ż ws zy s tk o mu wy b aczy ła. I żo n ę, i d zieck o , i p rzemilczen ie ich o b ecn o ś ci. J ed n ak to wy b aczen ie mu s iało ją s p o ro k o s zto wać. Ws zy s tk o , co ją teraz czek ało , mu s iała p rzejś ć w p o jed y n k ę, w s amo tn o ś ci, w o d o s o b n ien iu , b ez p o mo cy , n iczy jej p o mo cy .
P
o zwo lił jej o d ejś ć, b o teg o właś n ie ch ciała. Pamiętała jeg o o s tatn i d o ty k n a s wo im ramien iu . Zres ztą p amiętała k ażd y jeg o d o ty k . J ed n ak mu s iała
o ws zy s tk im zap o mn ieć. M u s iała, ale za żad n e s k arb y ś wiata n ie p o trafiła. Wciąż ro zp amięty wała. Nie p o s zed ł za n ią. Po zwo lił jej o d ejś ć. Po trak to wała g o źle. Ch ciała d ać mu n au czk ę, a d ała ją s o b ie. Wch o d ziła teraz d o d o mu , jak imś cu d em tu trafiła, b o k ied y s zła, to n ie wied ziała d o k ąd . By ło b ard zo p ó źn o . Nies tety mama n ie s p ała. Zaczaiła s ię jak n ieto p erz n a ćmę. Czato wała w s wo im p o k o ju , u d ając zaczy tan ą. Po wejś ciu d o d o mu p o win n a b y ła rzu cić „d o b ry wieczó r” n a p o witan ie. Ty lk o jak , s k o ro n ic, co d o b re, n ie p ad ało z jej u s t. – J u lk a? Nie o d p o wiad ała. Czek ała w związk u z ty m n a zn ajo my o d g ło s zamk n ięcia k s iążk i o raz s erię p y tań i u wag n awiązu jący ch d o jej p o d łeg o ch arak teru i d u żo g o rs zej o s o b o wo ś ci. W ty m p rzy p ad k u n ig d y n ie mu s iała d łu g o czek ać. Ks iążk a s ię zamk n ęła. – A ty co ? – mama ju ż wlep iła w n ią s wó j g o to wy d o atak u wzro k . – Nic – o d p arła b ezn amiętn ie, p o n ieważ właś n ie wy ru g o wała n amiętn o ś ć ze s weg o ży cia. – Ale s ię d o czek ałam… – wes tch n ęła b ard zo ciężk o mama. Czyli akurat dziś idziemy nie w atak, ale w samobiczowanie… – p o my ś lała, d ziwiąc s ię w my ś lach mamie, p o n ieważ z d wo jg a złeg o wo lała b y ć atak o wan a, n iż wy s łu ch iwać teg o , jak ie p o d łe s tawało s ię p rzez n ią ży cie włas n ej matk i. Prefero wała atak , g d y ż zwy k le zab ierał mn iej czas u . Nap rawd ę wo lała, g d y u d erzały w n ią o d łamk i g ran ató w wy p ełn io n y ch k rzy k iem, wy b ierała o s trza s łó w ran iące jej mó zg i ś wis t k u l n ies io n y ch za p o mo cą zły ch s łó w i d u żo g o rs zy ch emo cji. – Nie d o s y ć, że o n iczy m mi n ie mó wis z, trak tu jes z mn ie jak p o wietrze, to jak wracas z p o n o cy d o d o mu , n ie wiad o mo s k ąd , s in a, aż s zara ze zmęczen ia alb o s ama n ie wiem o d czeg o , mo że n awet lep iej żeb y m n ie wied ziała, czemu tak wy g ląd as z, jak wy g ląd as z, to ja s ię p y tam z tro s k i, a n ie ze wś cib s twa p rzecież, a ty zamias t o d p o wied zieć jak có rk a matce, to rzu cas z mi id io ty czn e „n ic”, zamy k as z s ię w p o k o ju alb o w łazien ce, g d zieś mając to , że ja p rzez cieb ie wło s y z g ło wy s o b ie rwę.
Patrzy ła n a mamę. Z n erwó w b y ło jej n ied o b rze, matczy n e s ło wa wy p o wiad an e n awet w miarę s p o k o jn ie, wcale n ie wy rzu can e z s ieb ie we wś ciek ły m amo k u , n ib y d o k ład n ie p rzemy ś lan e, n ie d o cierały d o n iej wcale. Włosy wyrwane, a fryzura jakoś nienaruszona! – i zd ru zg o tan y m d u ch u .
zak p iła
w
s wy m
złaman y m
– I co tak p atrzy s z?! Po wied z co ś , J u lk a! Na miło ś ć b o s k ą! Od ezwij s ię! Po wied z! M o że k to ś ci zro b ił jak ąś k rzy wd ę? Sama ją sobie zrobiłam… – wy s n u ła w my ś lach s zy b k i wn io s ek . – Szlajas z s ię p o n o cach , jak b y ś n ie wied ziała, jak ie s ą teraz czas y ! – Zmęczo n a jes tem – rzu ciła, n ie p atrząc n a mamę i u s iłu jąc ją o min ąć w d ro d ze d o s weg o p o k o ju . – O n ie! – mama jed n ak zmien iła s trateg ię i p rzes zła d o atak u , s tając jej n a d ro d ze. jak
Zejdź mi z drogi, bo akurat dziś nie ręczę za siebie – p o p ro s iła mamę s p o jrzen iem, k tó re, miała n ad zieję, wiele mó wiło . Sp o jrzen ie n ies tety zo s tało całk o wicie
zig n o ro wan e. – Czy ty my ś lis z, że ja jes tem n ies p ełn a ro zu mu i n ie d o my ś lę s ię, że tu s p rawa ro zb ija s ię o jak ieg o ś k awalera. Niestety nie o kawalera! – d o b ijała s ię w my ś lach . – J u lk a! Przecież ja g łu p ia n ie jes tem i wiem, że jak n o rmaln a d ziewczy n a zaczy n a n ag le zach o wy wać s ię tak , jak b y jej s ię n ag le co ś z g ło wą s tało , to … – M amo , p ro s zę cię… – zb liży ła s ię d o mamy cis k ającej w n ią b ez p rzerwy g ro mami s wy ch d o ś ć celn y ch p rzemy ś leń i męczącej ją wy n u rzen iami n a temat o czy wiś cie n ie s wo jeg o ży cia. – To ja cię, J u lk a, p ro s zę! W co ty s ię zn o wu wp ak o wałaś ?! M ó w! Jakie znowu?! – cy n iczn o ś ć my ś li zwy k le d o d awała jej s ił. Dziś b y ło in aczej. Dziś ó w cy n izm b u rzy ł jej p rzek o n an ie, że w ty m d o mu my ś li o p łacają s ię b ard ziej n iż s ło wa. Ta jed n a wątp liwo ś ć wy s tarczy ła, b y p o p ełn ić b łąd . Przecież b łęd y b y wają s k u tk ami ży cio wy ch wątp liwo ś ci. – Zak o ch ałam s ię – p o wied ziała, zamias t p rzemilczeć s tan fak ty czn y . – Tak jak zwy k le czy ty m razem n a p o ważn ie?! Ty m razem mama k p iła i to wcale n ie w my ś lach . I n ie mo g ła s ię mamie d ziwić. Przecież to b y ł jej d o m, to o n a n a n ieg o zarab iała, to o n a g o u trzy my wała, a s k o ro tak , to mo g ła p o zwo lić s o b ie w n im n a ws zy s tk o . M o g ła mó wić to , co ch ciała, i k p ić,
z k o g o ch ciała. – Na p o ważn ie – o d p o wied ziała s erio , ig n o ru jąc wred n y to n mamy . Załamy wała s ię też n a p o ważn ie, p rzy p o min ając s o b ie ró wn ież ws zy s tk ie b ard zo p o ważn e s ło wa Łu k as za. Po ważn e i p rawd ziwe. Szk o d a, że wy p o wied zian e za p ó źn o . Nie miała s ię czemu d ziwić. Zaws ze b y ł p o ważn y . J eg o s ło wa ró wn ież. Żarty s ię g o n ie trzy mały . By ł p rzecież zwy k le p rzy g as zo n y . Zamk n ięty w s o b ie. Szczery , g ło ś n y ś miech z p ewn o ś cią mu s ię n ie zd arzał. Przy n ajmn iej n ie w jej o b ecn o ś ci. – J ak n a p o ważn ie, to d laczeg o n ie zach o was z s ię jak d o ro s ła i p o ważn ie p o d ch o d ząca d o ży cia k o b ieta? Przecież mas z ju ż s wo je lata. Przy p ro wad ź g o d o d o mu . Po k aż, p rzed s taw, p rzecież tak s ię ro b i. Nik t g o tu taj n ie zje. Zró b tak , to ja p rzes tan ę s ię d en erwo wać, jak b ęd ę wied ziała, z k im s ię zad ajes z. J u lk a, ja ju ż n ie mam s iły s ię o cieb ie zamartwiać. – Nie mu s is z – s twierd ziła cich o , zamias t milczeć. – Nie p y s k u j! Przecież mam swoje lata… – zmilczała s wą my ś l d lateg o , że b y ła d o ro s ła i p o trafiła p an o wać n ad s ło wami, k tó re mo g ły jej ty lk o zas zk o d zić. Wied ziała d o s k o n ale, że p o d czas ro zmó w z mamą o b o wiązy wała zas ad a, mająca s we s iln e k o rzen ie w amery k ań s k iej k in emato g rafii, k tó ra b rzmiała: „ws zy s tk o , co p o wies z, mo że b y ć u ży te p rzeciwk o to b ie”. – Kto to jes t? Co to za ch ło p ak ? Kto ś z two jej s zk o ły ? – To ju ż n ieak tu aln e – jed n y m zd an iem p rzek reś liła ws zy s tk o , co ją s p o tk ało , b y u s p o k o ić mamę, a s ieb ie p o g rąży ć w ro zp aczy . – To p rzep ras zam, ile ty m razem trwała ta miło ś ć n a p o ważn ie? Nie mo g ła teg o d łu żej s łu ch ać. M in ęła mamę i s k iero wała s we ch wiejn e k ro k i d o p o k o ju . Ale mama s ię n ie p o d d awała. Nies tety p o d ążała za n ią k ro k w k ro k . – Tro ch ę – o d p o wied ziała, n ie ch cąc wy s łu ch iwać o s k arżeń o lek ceważen ie. – To d laczeg o to ju ż n ieak tu aln e? – Tak wy s zło – o d p o wied ziała i zaczęła s ię ro zb ierać, łu d ząc s ię, że mama p o jmie w k o ń cu , że ich ro zmo wa d o b ieg ła k o ń ca. – Ch ciałab y m s ię p o ło ży ć – wy s zep tała, wierząc, że jed y n y m, co mo że jej teraz ch o ciaż tro ch ę p o mó c, jes t p łacz. Nie p łak ała częs to . M ama też n ie. Ob ie p rzy d arzała s ię żało b a d u s zy . J ed n ak ju ż w n iewy s tarczający m ś ro d k iem zarad czy m n a ws p arcie w p o s taci p łaczu . Po trzeb o wała
n ie b y ły p łaczk ami. J ej n ajczęś ciej ty m mo men cie żało b a o k azy wała s ię żal d o ży cia. Dziś mu s iała d ać jej jak ieg o k o lwiek ws p arcia, b o co ś
ro zs zarp y wało ją o d ś ro d k a. W d o d atk u p rzen ik liwe s p o jrzen ie mamy jes zcze b ard ziej ws zy s tk o u tru d n iało . – M atk o Bo s k a! Sk rzy wd ził cię?! – mama zamias t wy jś ć i d ać jej s p o k ó j, wb ijała w n ią b ag n ety s łó w. – Nie – o d p o wied ziała zg o d n ie z p rawd ą. Nie czu ła s ię s k rzy wd zo n a. Wp ro s t p rzeciwn ie, czu ła s ię o b d aro wan a. A jej d ramat p o leg ał n a ty m, że d ziś to o b d aro wy wan ie d o b ieg ło k o ń ca i to z ty m n ie mo g ła s ię p o g o d zić. – Oj, J u lk a, J u lk a… Zu p ełn ie cię n ie ro zu miem… I niech tak zostanie… Zresztą to żadna nowość… – p o my ś lała, wied ząc, że n ie u d a jej s ię teraz milczeć. M u s iała, p o p ro s tu mu s iała s ię o d ezwać. – J a też czas ami s ię n ie ro zu miem – s k łamała g ład k o . – A to ws zy s tk o p rzez tę two ją p s y ch o lo g ię. Szewc b ez b u tó w ch o d zi. I tak s amo ty . Zamias t co raz lep iej s o b ie w ży ciu rad zić, to … O p ro s zę! – mama p atrzy ła n a n ią z p o lito wan iem i k ręciła g ło wą z n ied o wierzan iem. – M o że zro b ić ci co ś ciep łeg o d o p icia? – zap ro p o n o wała, ale ch y b a ty lk o p o to , żeb y mó c p o wied zieć, że n awet w n o cy mu s i s ię w k rzątać p o k u ch n i. – Nie, d zięk u ję, mamo , p o p ro s tu ch cę jak n ajs zy b ciej zas n ąć. Nie zd jęła b ielizn y . Ws ty d ziła s ię. Wś lizn ęła s ię w k ratk o wan ą flan elę k o s zu li n o cn ej, a p o tem ws k o czy ła d o łó żk a. – A g o rączk i p rzy p ad k iem n ie mas z?! – mama n ied b ale d o tk n ęła d ło n ią jej czo ła. – Nie, n ie mas z. Zimn a jes teś jak tru p . Śp ij ju ż! Po g ad amy ju tro , b o d ziś i tak p ro b lemó w żad n y ch ro związać s ię ju ż n ie d a. Do b ran o c. – Do b ran o c – o d p o wied ziała, n ie wierząc w d o b rą n o c. M ama zamias t zamk n ąć za s o b ą d rzwi, p rzy mk n ęła je ty lk o . Zimna jak trup… Po wtó rzy ła w my ś li s ło wa mamy , k tó ra k ład ąc s ię teraz d o łó żk a, s tęk ała jak zmęczo n a ży ciem s taru s zk a. M iała n ad zieję, że mama zaś n ie s zy b k o i że p rzy n ajmn iej jej n ie p rzy d arzy s ię b ezs en n o ś ć. Po ło ży ła s ię n a p lecach . Wb iła wzro k w s u fit, n a k tó ry m n iezb y t wy raźn ie o d b ijało s ię n o cn e ży cie mias ta. Niek tó re cien ie n a s u ficie b y ły n ieru ch o me, a in n e jak zwy k le p o d ry g iwały w n iereg u larn y ch o d s tęp ach czas u . Sen miał d zis iaj n ie n ad ejś ć. By ła zmęczo n a. Ko s zmarn ie zmęczo n a. Ale zmęczen ie n ie p o mag ało jej w zaś n ięciu .
Zas tan awiała s ię, g d zie teraz b y ł. Wy o b rażała s o b ie mn ó s two mo żliwo ś ci. M o że s ied ział p rzy b iu rk u z twarzą u k ry tą w d ło n iach . Wid ziała g o też w s amo ch o d zie n a s zp italn y m p ark in g u . Leżąceg o w s wy m d u ży m łó żk u , z ręk ami zało żo n y mi za g ło wę. Nie wied ziała, co teraz ro b ił. Czy też p o d o b n ie jak o n a wlep iał tęp y wzro k w s u fit, k tó ry ak u rat n ad jeg o łó żk iem n ie b y ł tak i n o rmaln y , zwy k ły , b iały , miejs cami p o p ęk an y . J eg o s u fit b y ł frag men tem n ieb a. Nie mo g ła zas n ąć n ie d lateg o , że b y ła n a n ieg o wś ciek ła. Nie b y ła. By ła raczej zła n a s ieb ie i to też n ie d lateg o , że s ię tak b ezn ad ziejn ie wp ak o wała w miło ś ć. Przecież ją o s trzeg ał. Po wied ział wp ro s t b ez żad n y ch o g ró d ek , że k o b iety , z k tó ry mi s ię zad awał, s tawały s ię p rzez n ieg o n ies zczęś liwe. Gd y b y b y ła ch o ciaż tro ch ę in telig en tn iejs za, to g d y jej o ty m mó wił, n ie s k u p iałab y s ię n a liczb ie k o b iet, z k tó ry mi b y ł związan y , ty lk o n a p rzy czy n ach ich n ies zczęś cia. Przecież ju ż d u żo wcześ n iej mo g ła zad ać mu p y tan ie, czy jes t żo n aty . Nie zro b iła teg o , p o n ieważ zaś lep iła ją miło ś ć. Nie ty lk o miło ś ć. J es zcze p o żąd an ie. Ch ciała d o n ieg o n ależeć. M o że d lateg o , że o n p rag n ął jej, jes zcze zan im p rzy łap ał ją p rzy s zp italn y m p arap ecie. Przy zn ał jej s ię d o teg o , a tak a p rawd o mó wn o ś ć wy wo łała w n iej g o to wo ś ć d o d o zg o n n eg o o d d an ia. Żo n a i có rk a zu p ełn ie n ie p as o wały d o faceta, w k tó ry m s ię zak o ch ała. Przecież o d p o czątk u wy d awał jej s ię zamk n ięty m w s o b ie s amo tn ik iem. I p rzecież d o b rze jej s ię wy d awało . By ł zamk n ięty , s k ry ty . Nie mó wił zb y t wiele. J ed n ak d la n iej p o trafił wy leźć z tej s k o ru p y i p o k azać, że jes t zd o ln y d o u czu ć, k tó re n a p ierws zy rzu t o k a n ie p as o wały d o n ieg o an i tro ch ę. By ł d elik atn y , s u b teln y , o p iek u ń czy . J eżeli n awet p rzek raczał g ran ice s u b teln o ś ci, to ws zy s tk o , co ro b ił, ro b ił z d o s k o n ały m wy czu ciem ch wil. Zwłas zcza ty ch n amiętn y ch . Nie wied ziała, co zro b ić, b y d ać s o b ie rad ę b ez n ieg o . I co z teg o , że p rzez ty le lat d la n iej n ie is tn iał? Teraz wy d awało jej s ię, że b y ł z n ią o d zaws ze, a ży cie b ez n ieg o jes t p o p ro s tu n iemo żliwe. A jed n ak mu s iała b ez n ieg o ży ć. J ed n o b y ło p ewn e, mu s iała p rzes tać g o wid y wać. To b y ł waru n ek k o n ieczn y . Po win n a s p ełn ić ży czen ie mamy i d ać s o b ie s p o k ó j ze s zp italem. Wied ziała, że n ie b ęd zie trag ed ii, jeś li tak p o s tan o wi. Po wie s o b ie, że k o n iec z ty m. Od teraz. Od ju tra. Nela s ię n a p ewn o zd ziwi, ale zaak cep tu je jej d ecy zję i n ie b ęd zie d ręczy ć jej p y tan iami. Nies tety wied ziała też o ty m, że d zieci zap amiętają d o b rze, że n ajp ierw co ś im o b iecała, a p ó źn iej o d es zła b ez s ło wa. Wied ziała, że w zach o wan iu Łu k as za n ik t n ie zau waży żad n ej zmian y . J ej ju ż tam n ie b ęd zie, a o n b ęd zie p rzemy k ał p rzez o d d ział tak s amo jak d o tej p o ry . Od d ałab y wiele, b y g o teraz zo b aczy ć. By p rzek o n ać s ię, co czu je n a
my ś l o ty m, że n ie s p o tk ają s ię ju ż więcej. J u ż p o p ierws zej n o cy , k tó rą z s o b ą s p ęd zili, wied ziała, że to właś n ie o n b y ł mężczy zn ą u cieleś n iający m jej marzen ia. Dziś zaczy n ała ro zu mieć, że b y ło b y lep iej, lep iej d la n iej, g d y b y ty ch marzeń n ie miała. Ale s k o ro je p o s iad ała, to teraz mu s iała o d p o k u to wać. Ty lk o jak miała to zro b ić? Płacz n ie wy s tarczał. Co z teg o , że s tru mien ie łez p ły n ęły z k ącik ó w o czu i zamias t ws iąk ać w p o d u s zk ę, mo czy ły jej wło s y . Łzy n ie p o mag ały jej an i zap o mn ieć, an i zas n ąć. Bard zo ch ciała zas n ąć, ale zap o mn ieć n ie. Sen mó g łb y p o mó c zap o mn ieć n a ch wilę, a n ie n a zaws ze. Nie ch ciała my ś leć o ty m, czy p rzy g o to wy wał s ię jak o ś d o teg o , b y p o wied zieć jej o ws zy s tk im. Ro b iła zało żen ia, mo że b łęd n e, że miał tak i zamiar. J eś li tak , to ch wała mu za to , jeś li n ie, to mo g ło to o zn aczać, że n ie trak to wał jej zb y t p o ważn ie. Zaczy n ała ro zu mieć jeg o b rak g o to wo ś ci n a s o b o tn ie s p o tk an ia. J eg o wy raźn e u cieczk i w p racę. Ch wilami ro b ił wrażen ie mężczy zn y , k tó ry u ciek a o d rzeczy wis to ś ci. Uciek a, ch o ć n ie wiad o mo p rzed czy m. Klu czy p o międ zy n ią, p racą i mo że czy mś jes zcze, n ie zach o wu jąc o d p o wied n ich p ro p o rcji p o międ zy ty m, co mu s i zro b ić, a ty m, n a co p o p ro s tu ma o ch o tę. Ch o ciaż miała teraz zamk n ięte o czy , zaczy n ała je p o wo li o twierać. Czy b y ł o s zu s tem? Raczej n ie. Gd y b y p o trafiła s ię n a n ieg o wś ciec i zmęczy ć s ię tą wś ciek ło ś cią, d o p ro wad zić s ię d o o s tateczn o ś ci, n a p ewn o b y ło b y jej łatwiej. Ale wś ciek an ie s ię n ie s tan o wiło jej mo cn ej s tro n y . Za to tłu mien ie zły ch emo cji w s o b ie, o ws zem. Karczemn e awan tu ry n ie b y ły w jej s ty lu . J ej mo żn a b y ło p o wied zieć i wy k rzy czeć n awet n ajg o rs ze s ło wa, a o n a n ie o d zy wała s ię n awet wted y , g d y p o g ło wie ch o d ziły jej my ś li d u żo g o rs ze o d s łó w, w k tó re zmu s zo n a b y ła s ię ws łu ch iwać. Wo lała n is zczy ć s ieb ie n iż k o g o ś in n eg o . Otwo rzy ła o czy . Zn ó w zamias t s tarać s ię zas n ąć, g ap iła s ię w s u fit. Płacz wciąż b y ł tak i s am. Nie p rzy n o s ił an i zmęczen ia, an i u k o jen ia. Nis zczy ła s ię. Do k o n y wała s amo s p alen ia, ch o ć b ez o g n ia. To zn aczy miała o g ień w s o b ie. Trawił ją o d ś ro d k a, b o o d zewn ątrz mró z d o b ierał s ię d o jej zimn y ch d ło n i i zimn eg o ciała, ciała b ez s zan s n a ro zg rzan ie. Czek ała n a ś wit, ch o ciaż wied ziała, że n ie p rzy n ies ie an i u k o jen ia, an i ro związan ia jej p ro b lemó w. Po p ro s tu ch ciała leżeć w jas n y m p o k o ju , w k tó ry m n ic s ię n ie ru s za. Nawet cien ie n a s u ficie.
–
Dlaczeg o n ie ws tajes z? Bo nie… – p o my ś lała ty lk o , b o n ie miała s iły o two rzy ć o czu , a co d o p iero
o d ezwać s ię n a p y tan ie mamy . – J u lk a! Na Bo g a! No rmaln ie o s zaleć z to b ą mo żn a! Im s tars za, ty m więk s ze k ło p o ty ! Nie reag o wała, b o i p o co ? – J u lk a, mó wię d o cieb ie! I co z tego? – J u lk a, czy ty mn ie s ły s zy s z?! M ama b y ła tu ż n ad n ią. Szarp n ęła k o łd rę. – Źle s ię czu ję… – s zep n ęła, n ap rawd ę n ie mając d ziś s ił zn o s ić to rtu r. – A s zk o ła? – Nie mam s iły – wy d u s iła z s ieb ie o s tatk iem s ił. – Ale żeb y p ó ł n o cy włó czy ć s ię p o mieś cie, n ie wiad o mo g d zie i z k im, to k o n d y cję mas z. A jak że! Ale jak s ię trzeb a za o b o wiązk i wziąć, to … O p ro s zę! No właśnie! O proszę! – w my ś lach mimo wo ln ie p o wtarzała s ło wa mamy . – J ak zn am ży cie, to jak wró cę z p racy , to łó żk o ju ż p u s te zas tan ę, b o ch o ciaż teraz s iły n ie mas z, to n ie zd ążę s ię o b ró cić, a ty … Chyba odwrócić… – … p o lecis z d o teg o s wo jeg o s zp itala jak cu d o wn ie o zd ro wiała! Nie polecę… – zao p o n o wała w my ś lach i o d razu s ię p rzeraziła. Nie ch ciała u czes tn iczy ć w ży ciu . W żad n y m z jeg o as p ek tó w. Nawet w ty ch , k tó re k ied y ś , n awet n ie d alej jak wczo raj, b y ły d la n iej s en s em ws zy s tk ieg o . Ch ciała wciąż leżeć, g d y ż b y ła o k ru tn ie zmęczo n a. Czu ła s ię tak , jak b y k to ś k azał jej p rzep raco wać całe ży cie w jed en d zień i ten d zień wy d arzy ł s ię właś n ie wczo raj. Wy s tarczy ł jed en wieczó r, a d o k ład n iej jed n a d o ś ć k ró tk a, o s zczęd n a w s ło wach ro zmo wa, b y o k azało s ię, że ws zy s tk o , co wy d arzy ło s ię d o tej p o ry , n ie miało s en s u . A s k o ro tak , to n ie ch ciało jej s ię czek ać n a k o lejn y d zień , b o n awet jeś li miałb y s ię wy d arzy ć, n ie miała żad n ej g waran cji, że s k o ń czy łb y s ię in aczej. Sły s zała n erwo wą p o ran n ą k rzątan in ę mamy , k tó ra zwy k le wy ch o d ziła z d o mu p rzed n ią. M ama, n au czo n a d o ś wiad czen iem, g ó rn eg o zamk a n ie ty k ała, wied ząc ju ż, że jeś li s ię g o zamk n ie o d zewn ątrz, to n ie d a
s ię g o o two rzy ć o d ś ro d k a. Nib y d ro b iazg , a u tru d n ił jej k ied y ś ży cie d o teg o s to p n ia, że miała w p lecy jed en z ważn y ch eg zamin ó w i jed y n y raz w s wej n au k o wej k arierze b y ła n iech lu b n ą u czes tn iczk ą s es ji p o p rawk o wej, zwan ej p rzez s tu d en ck ą b rać k amp an ią wrześ n io wą. Dziś jej ży cie u tru d n iał n ie d ro b iazg , ty lk o p o ważn y i o g ro mn y d y lemat eg zy s ten cjaln y . Nie miała s iły wy jś ć z łó żk a, p o n ieważ wied ziała, że to i tak n ie wy ciąg n ie jej z imp as u . Z jej s y tu acji n ie b y ło wy jś cia. Co z teg o , że b y ła teo rety czn ie p rzy g o to wan a d o ro zp o zn awan ia i zarad zan ia s tan o wi, k tó ry jej s ię p rzy d arzy ł? Co z teg o ? Wied za o k azy wała s ię d o n iczeg o n iep rzy d atn a. Przecież miała ju ż w s wo im ży ciu d o czy n ien ia z o s o b ami d o tk n ięty mi d ep res ją i p erman en tn y m o b n iżen iem n as tro ju . Na ćwiczen iach wraz z in n y mi o s o b ami z ro k u i p o d k ieru n k iem p ro wad zącej zajęcia d o k o n y wali an alizy teg o , jak d iag n o zo wać, co ro b ić, czeg o n ie ro b ić, jak p o mag ać. I n ic z teg o n ie wy n ik ało . Wied za jej n ie p o mag ała. Ch y b a n awet wp ro s t p rzeciwn ie – u tru d n iała ws zy s tk o . Pamiętała, jak p ro wad ząca ćwiczen ia n a temat p ro b lemu o s ó b cierp iący ch n a d ep res ję p o wtarzała p rzy k ażd ej n ad arzającej s ię o k azji, aż d o zn u d zen ia, że n ajlep s zą p o mo cą d la o s o b y d o tk n iętej jak imk o lwiek cierp ien iem jes t o fiaro wan ie jej trzech rzeczy : czas u , zain teres o wan ia i p o ś więcen ia. Wied ziała, n au czy ła s ię teg o n a p amięć, że lu d zie d o tk liwie cierp iący b alan s u ją n a g ran icy wy trzy mało ś ci p s y ch iczn ej, d lateg o n ajważn iejs ze jes t to , b y s two rzy ć im mo żliwo ś ć b ezp ieczn eg o wy rażan ia s wo ich n iep o k o jó w, lęk ó w i fo b ii. Zn ała ws zy s tk ie waru n k i, k tó ry ch p o trzeb o wała, b y ws tać z łó żk a. Ba, b y o two rzy ć o czy i s p o jrzeć n a ś wiat, k tó reg o d ziś o g ląd ać n ie ch ciała. Dziś , ju tro , p o ju trze i p o p o ju trze. Po trzeb o wała czas u . Czy g o miała? Ch y b a n ie. Nie ch ciała zerk ać n a zeg arek , żeb y n ie wied zieć, k ied y b ęd zie zb liżała s ię p o ra jej zwy czajo wy ch o d wied zin w s zp italu . Łu k as z ju ż p ewn ie w n im b y ł. M y ś len ie o n im s p rawiało jej fizy czn y b ó l. Co ś ro zry wało ją o d ś ro d k a. Telefo n ro zład o wał jej s ię jak iś czas temu . I d o b rze. Przecież Łu k as z wied ział, że ma d o n iej n ie d zwo n ić, a in n i n ie in teres o wali jej wcale. Przecież n ie mo g ła n a n ich liczy ć. Na ich zain teres o wan ie, a ty m b ard ziej p o ś więcen ie. Każd y miał s wo je ży cie. Dlateg o teraz s k reś liła ws zy s tk ich . J ed n o s mag n ięcie zły ch u czu ć wy s tarczy ło , b y zo s tała s ama n a p o lu b itwy , w łó żk u . By ło jej o b o jętn e, g d zie jes t. Teraz b y ło to całk o wicie n ieważn e. M u s iała p rzeczek ać w p o zy cji leżącej, z zamk n ięty mi o czami. Po win n a p rzep raco wać to , b y Łu k as z też p rzes tał ją in teres o wać. M u s iał d alej p ro wad zić to s wo je zajęte i n iezb y t łatwe ży cie. Tak i wy b rał zawó d , tak ą d ro g ę, jak to w ży ciu
b y wa. J ed n i tań czą, in n i s p rzątają, jes zcze in n i walczą o ży cie, raz wy g ry wając walk ę, in n y m razem p rzeg ry wając. Po d ziwiała g o za to , co ro b ił i jak i p rzy ty m b y ł. Zaczy n ała g o ro zu mieć. Co raz lep iej. I co z teg o ? Sk o ń czy ło s ię jak zwy k le. J ak to u n iej. Bezn ad ziejn ie. Bezs en s o wn ie. Bez p rzy s zło ś ci. Bezn ad zieja i b ezs en s n ie b y ły w s tan ie p rzy k u ć jej d o łó żk a, b o je zn ała ak u rat d o ś ć d o b rze. Dzięk i ro d zin n emu tren in g o wi rad ziła s o b ie z n imi b ez więk s zy ch k ło p o tó w. Ch o ciaż ro d zin a to w ty m p rzy p ad k u zb y t d u żo p o wied zian e. Ch o d ziło jej raczej o wy s o k ie o czek iwan ia mamy i cio tk i Klary . O ich b ezn ad ziejn e i b ezs en s o wn e g ad an ie, maru d zen ie wp ęd zające ją za k ażd y m razem w p o d ręczn ik o wy k o n flik t ró l, k tó ry ch miała wieczn ie zb y t d u żo . J ed n ak to ich n arzek an ie s p rawiało , że b y ła zah arto wan a. By le co jej n ie d o b ijało . M iała s iłę, b y co ran o ws tać z łó żk a i zmierzy ć s ię z co d zien n o ś cią. Ale b rak p rzy s zło ś ci? Teg o n ie p rzećwiczy ła. Brak p rzy s zło ś ci b y ł d la n iej n iczy m p av u lo n p o d an y w za d u żej d awce. By ł wy ro k iem. Przez to traciła teraz ch ęć d o ży cia. Ch ciała p o czu ć p u s tk ę, a p o tem n iczeg o więcej ju ż n ie czu ć. Pu s tk a w jej p rzy p ad k u b y ła wy b awien iem o d ro złąk i i o s amo tn ien ia. Dziś tęs k n iła za Łu k as zem, ale wied ziała, że miejs ce tej tęs k n o ty mu s i zająć p u s tk a. Nic in n eg o . Na n ic in n eg o n ie mo g ła s o b ie p o zwo lić. Leżąc, mu s iała wy h o d o wać w s o b ie p u s tk ę. Bezk res n ą p rerię n iep amięci. By to zro b ić, mu s iała walczy ć s ama ze s o b ą. To b y ło b ard zo tru d n e. Przecież wy ś cig , w k tó ry m za p rzeciwn ik a ma s ię s ameg o s ieb ie, zaws ze s k azan y jes t n a p o rażk ę. J eg o n ie s p o s ó b wy g rać b ez p rzeg ran ej. M u s iała p rzeg rać. W p rzy s zło ś ci, w my ś len iu , w n as tro ju , w u czu ciach , we ws zy s tk im. W ży ciu . Ch ciała
zas n ąć.
Ale
ch o ciaż
s ły s zała
zwy k le
u s y p iający
s zu m
s tarej
i ro zk lek o tan ej win d y , to n ie p o trafiła zas n ąć. By ła b ezn ad ziejn a. Bezwarto ś cio wa. Nie p o trafiła s ię n awet p o rząd n ie n a s ieb ie wś ciec. Nie p o trafiła n ic, ty lk o p łak ać. Sło wa Łu k as za ją zab iły . Teraz żało wała, że n ied o s ło wn ie. Gd y b y tak s ię s tało , n ie mu s iałab y teraz n awet leżeć. An i zamy k ać o czu . Nie mu s iałab y p rzeis taczać s ię teraz w s mu tk o h o liczk ę. Nie mu s iałab y n ic. I to b y ło b y p ięk n e. Ale n ie b y ło . Dlateg o wciąż jes zcze co ś mu s iała. Leżeć i p łak ać. I za jak ie g rzech y ? Za miło ś ć?
P
ierws zy raz w ży ciu n ic s o b ie n ie ro b iła z czas u . Nie in teres o wały jej g o d zin y . J ak a s ię k o ń czy , a jak a zaczy n a. Tak a wied za n ie b y ła jej d o n iczeg o p o trzeb n a.
A s k o ro ty ch g o d zin , k tó re miała w n o s ie, p rzy b y wało jak b y b ez jej u d ziału , to n ie wiad o mo k ied y p rzerad zały s ię w d n i, wo b ec k tó ry ch zach o wy wała s ię id en ty czn ie. Dn i też miała g d zieś . Zaczęła ig n o ro wać czas s weg o ży cia. No cą. Pewn ej n o cy z n ied zieli n a p o n ied ziałek . Ty le zap amiętała. J ak i b y ł d ziś d zień , n ie wied ziała. W miejs cu , g d zie p rzy s zło jej p rzeleżeć ży cie, u liczn y h ałas n ig d y n ie zamierał. Zmien iał ty lk o , i to n ie d o ś ć wy raźn ie, s we n as ilen ie. Kied y więc miała zamk n ięte o czy , n ie p o trafiła o d ró żn iać n o cy o d d n i. Gd y miała jes zcze tro ch ę s ił, zas łan iała o k n o , k tó re mama z u p o rem k rn ąb rn eg o d zieck a o d s łan iała, mamro cząc co ś p o d n o s em. Wy p o wiad ała zd an ia b ęd ące d o wo d em n a to , że zu p ełn ie n ie ro zu miała teg o , co d zieje s ię z jej có rk ą. Z jej n ajmło d s zy m d zieck iem, k tó re b y ło wy jątk iem p o twierd zający m reg u łę, że n ajmło d s ze zn aczy ro zp ies zczan e d o g ran ic mo żliwo ś ci. Ak u rat jej n ik t n ie ro zp ies zczał. Kied y ś mo że tak … Teraz n ik t. Teraz n awet p o wietrze s tawiało jej o p ó r w ty ch n ieliczn y ch mo men tach , k ied y mu s iała o p u ś cić łó żk o i walczy ła z s o b ą, b y p rawie p o o mack u d o wlec s ię d o łazien k i. M amę b o wiem jak zwy k le b ard ziej in teres o wało jej ciało n iż d u s za. M o że d lateg o , że ciało wid ać, a d u s zy n ie. A p rzecież lu d zie n ie p o wied zą złeg o s ło wa n a temat teg o , czeg o n ie wid ać. Tak my ś lała mama. Tak i id io ty czn y mo d el my ś len ia u trwalała w mamie cio tk a Klara. Ta, k tó ra b ez wzg lęd u n a to , czy co ś wid ziała, czy n ie wid ziała, i tak zaws ze mó wiła, co ty lk o ch ciała. Przecież czło wiek mo że n awet o ży czliwy ch mó wić jak o wred n y ch , o mąd ry ch wy p o wiad ać s ię jak o d u rn iach , a z d o b ry ch lu d zi ro b ić p ars zy wcó w i łach my tó w. Czło wiek ws zy s tk o mo że, jeś li ty lk o ch ce. M o że p o wied zieć ws zy s tk o . Trzęs ien ie ziemi jes t n iczy m w p o ró wn an iu ze zło ś cią czło wiek a zamien io n ą n a s ło wa, k tó re ty m ró żn ią s ię o d ży wio łu , że n ie p o trafią zab ić, i to zab ić w s ek u n d ę. Nato mias t złe s ło wa ran ią, i to w tak i s p o s ó b , że k atak lizm w p rzeciwień s twie d o n ich o feru je wy marzo n ą ś mierć, g d y ż b ez p rzed łu żająceg o s ię cierp ien ia. Leżała więc p rzy o d s ło n ięty m p rzez mamę o k n ie i n ie czek ając n a n ic, u s iło wała ig n o ro wać s ło wa wy p o wiad an e z b lis k a b ąd ź z więk s zej o d leg ło ś ci. Z b lis k a s ły s zała: – J u lk a, zjed z co ś ! J ak wró cę, tej zu p y ma n ie b y ć! – Ch y b a n ajwy żs zy czas , żeb y ś wzięła s ię w g arś ć!
– J a zas u wam o d ran a d o n o cy , a ty leży s z jak k ło d a. No leń ! Po p ro s tu leń ! – J u lk a, ja ju ż n ap rawd ę p o d ziu rk i w n o s ie mam ty ch two ich fan ab erii! Z d alek a n ato mias t n ajczęś ciej d o b ieg ał ją s k rzek cio tk i Klary . – Up arta d ziewu ch a i ty le! – Dep res ja? J ak a tam d ep res ja?! Fo ch y i ty le! Ch ciałab y m mieć tak ą d ep res ję, w łó żk u cały mi d n iami g n ić i ty lk o czek ać, aż mi k to ś zu p k ę p o d n o s p o d s tawi. – I co s ię d ziwis z? J ak ą ją wy ch o wałaś , tak ą ją mas z!
R
az. Ty lk o raz zerk n ęła n a zeg arek . Stał w k u ch n i. Bu d zik k u p io n y n a jak imś b azarze. Kied y ś b iały . Teraz p o żó łk ły . Zak u rzo n y tak , jak b y n ie s tał w k u ch n i,
ty lk o n a jak imś d wo rcu k o lejo wy m. Pan o wała ciemn o ś ć, więc b y ła n o c. Na p o czątk u my ś lała, że o b u d ziło ją p rag n ien ie, ale to n ie o n o . Ws tała z łó żk a i p o s zła d o k u ch n i, n ie o b awiając s ię, że k to ś ją zo b aczy . Bu d ził ją s tres i s trach , że zn ó w n ie b ęd zie mo g ła zas n ąć. Zamias t teg o zmu s zo n a b ęd zie g ap ić s ię w s u fit, u d ając, że n ie b o i s ię s wo ich zły ch my ś li. Po k ilk u tak ich n o cach ju ż wied ziała, że to g o d zin a trzecia b y ła d la n iej tak g ro źn a i mo rd ercza. To o trzeciej w n o cy zaws ze n ag le o twierała o czy , czu jąc u ś cis k n iewid zialn y ch d ło n i zacis k ający ch s ię n a jej g ard le. Ten h o rro r p o wtarzał s ię co n o c. To jeg o rach u b ą mierzy ła czas g n icia w łó żk u . Ty lk o p o co ? Dlaczeg o ? Sk o ro u s taliła ju ż, że czas jej n ie o b ch o d ził. Nie mu s iała g o o d liczać an i n ik o mu s ię z n ieg o tłu maczy ć. To b y ł jej czas . To d lateg o n ie mu s iała s tawać p rzed n im n a b aczn o ś ć. Ty lk o zu p ełn ie n ie wied ziała, jak ro zp rawić s ię z tą trzecią w n o cy . M iała wrażen ie, że ta g o d zin a p o jawiała s ię, b y zmu s ić ją d o jak ieg o ś id io ty czn eg o u p o rząd k o wy wan ia ży cia. A o n a n ie ch ciała teg o ro b ić. Nie ch ciała p o rząd k o wać ży cia, b o n ie ch ciała ży ć. Po co ? Dla k o g o ? Przecież n ie d la s ieb ie. Nie b y ła eg o ty s tk ą. Nie b y ła eg o is tk ą. Nie wied ziała, k im jes t. Kim b y ła, s k o ro n awet p o wietrze s tawiało jej o p ó r? Po co ży ła, s k o ro w zły n as tró j wp rawiała n awet s wo ją matk ę? By ło jej b ard zo żal mamy , ch o ciaż n ie mo g ła ju ż jej s łu ch ać. Nie ch ciała wy s łu ch iwać w k ó łk o teg o s ameg o : „J ak tak d alej b ęd zies z ro b ić, to wy k o ń czy s z n ie ty lk o s ieb ie, ale i mn ie. Czy ty n ie wid zis z, że ja p rzez cieb ie ży cia n ie mam?!”. Przes zk ad zała n ie ty lk o mamie. Przes zk ad zała też s o b ie. Raz p rzy s zła J u s ty n a, a o n a n ie miała n awet s iły , żeb y n a n ią p o p atrzeć. Wzd y ch ała ty lk o , k ied y s io s tra zad awała jej p y tan ia ran iące d o ży weg o . J u s ty n a n ieś wiad o mie g as iła b en zy n ą jej ju ż p rawie s p alo n e s erce. – Ok azało s ię, że ma żo n ę? Pewn ie d zieci też? J u s ty n a p atrzy ła n a jej p lecy . Czek ała n a o d p o wied ź. Niep o trzeb n ie. – Po wied z co ś . Po ro zmawiaj ze mn ą. Przecież wies z, że cię wy s łu ch am i razem zas tan o wimy s ię, co zro b ić. – Na p ewn o n ie jes t aż tak źle, jak ci s ię wy d aje. – Ws tań , wy k ąp s ię, u b ierz, p ó jd ziemy s o b ie g d zieś , jes t tak a p ięk n a p o g o d a.
– Za d wa d n i d łu g i week en d . M o że wy b ierzes z s ię z n ami? J ed ziemy d o Ro zto cza. Będ ziemy mies zk ać w o k o licach Zwierzy ń ca, tam jes t tak p ięk n ie. Krzy ch u wy s zu k ał lo k u m w g o s p o d ars twie ag ro tu ry s ty czn y m. Po k ażemy ch ło p ak o m zwierzęta. Po jed ziemy zo b aczy ć te s ły n n e ro zto czań s k ie s zu my . Po jed ź z n ami, tam jes t tak s p o k o jn ie… Przecież p o trzeb u jes z s p o k o ju …
S
p o k o jn ie n a ws zy s tk o reag o wała wy łączn ie cio tk a M arian n a. Przy s zła k ilk a razy . To ty lk o n a cio tk ę ch ciało jej s ię p atrzeć. Cio tk a s ię u ś miech ała. Gład ziła ją alb o
p o d ło n i, alb o p o p o liczk u i s ię u ś miech ała. Głas k ała, n ic n ie mó wiąc, i właś n ie ty m milczen iem ws p ierała ją jak n ik t in n y d o tej p o ry . Os tatn im razem, k ied y cio tk a b y ła o b o k n iej, p o czu ła s ię jak b y tro ch ę lep iej. Ch o ciaż n ie b y ło g łas k an ia. Cio tk a zau waży ła w jej o twartej, o d d awn a n ie u ży wan ej to rb ie s k rawek o k ład k i Ballad. – Niemo żliwe, n o s is z to ze s o b ą? To jes t tak a s tara k s iążk a, ch y b a ty lk o ja jes tem o d n iej s tars za – zażarto wała cio tk a. – Po czy tam ci… Przes tała liczy ć czas , d lateg o n ie miała p o jęcia, jak d łu g o cio tk a czy tała. M u s iała to ro b ić jed n ak d łu g o , p o n ieważ w p ewn y m mo men cie o two rzy ły s ię d rzwi d o p o k o ju , a mama rzu ciła: „Gard ło s o b ie zed rzes z”. Tak jak b y cio tk a czy tała b ard zo g ło ś n o , a n ie b ard zo p rzy jemn y m p ó łg ło s em. J ed n ak mama mu s iała wtrącić w te miłe ch wile s wo je trzy g ro s ze: „Zap o mn iałaś , że mas z ch o ro b ę zawo d o wą, ju ż d aj s p o k ó j z ty m czy tan iem. J u tro p rzy jd zie d o n iej lek arz. Krzy s iek o b iecał, że p rzy p ro wad zi jak ieg o ś s wo jeg o zn ajo meg o ”. M o że mama ch ciała ją wy s tras zy ć, ale p o wied ziała to w tak i s p o s ó b , jak b y b y ło jej ju ż zu p ełn ie ws zy s tk o jed n o . Kied y ty lk o d rzwi s ię za n ią zamk n ęły , cio tk a M arian n a p o wtó rzy ła s ło wa mamy , ale całk iem in aczej. – Sły s załaś ? J u tro p rzy jd zie d o cieb ie lek arz. Na p ewn o co ś p o rad zi n a tę two ją g ry p ę d u s zy . Otwo rzy ła o czy . Po p atrzy ła n a cio tk ę i g d y d o s trzeg ła zro zu mien ie w jej o czach , p o czu ła s ię lep iej. Pierws zy raz o d d awn a p o czu ła s ię lep iej. – Przy jd zie też d o cieb ie Nela. Umó wiła s ię z two ją mamą. M iała o d wied zić cię wcześ n iej, ale mu s iała n ag le wy jech ać n a jak iś czas d o d o mu . Co się stało? – zd o łała zap y tać ty lk o w my ś lach . J ed n ak cio tk a zu p ełn ie jak b y u s ły s zała to p y tan ie, o d p o wied ziała g ło s em, k tó ry mó g łb y rek lamo wać s iłę s p o k o ju , n ad awałb y s ię d o teg o d o s k o n ale. – J ed en z jej b raci miał o s tre zap alen ie wy ro s tk a ro b aczk o weg o i mama mu s iała s p ęd zić z n im ty d zień w s zp italu , a Nela p o jech ała ją zas tąp ić w co d zien n y ch o b o wiązk ach . J es tem z Nelą w k o n tak cie, a tak w s u mie to o n a jes t ze mn ą w k o n tak cie. Bard zo s ię o cieb ie martwi… – cio tk a zamilk ła n a ch wilę. – Ws zy s cy s ię o cieb ie martwimy . Oczy wiś cie k ażd y n a s wó j s p o s ó b .
Uwielb iała, g d y cio tk a d u żo mó wiła. Zwłas zcza g d y mó wiła ty lk o d o n iej. – Ob iecaj, że zjes z ju tro ro s ó ł. Obiecuję… – p o my ś lała, n ie mając s iły , b y w jak ik o lwiek s p o s ó b wy razić s wo je my ś li. Ale cio tk a zwy k le u miała u s ły s zeć jej g ło s , n awet ten , k tó ry b y ł ty lk o w jej g ło wie. Ty m razem też tak s ię s tało . – To w tak im razie czy tam d alej – rad o s n y m g ło s em s twierd ziła cio tk a, cies ząc s ię p ewn ie w d u ch u , że n amó wiła s io s trzen icę n a zjed zen ie zu p y , czy m z k o lei u łatwiła ży cie włas n ej s io s trze. Cio tk a M arian n a b y ła d o b ra d la wielu lu d zi i d o b ra w wielu s p rawach , ale n ajlep iej s p rawd zała s ię w tak ich s y tu acjach , w k tó ry ch n ależało u łatwić k o mu ś ży cie. W u łatwian iu ży cia in n y m cio tk a n ie miała s o b ie ró wn y ch . By ła b ezk o n k u ren cy jn a. Teraz zajmo wała s ię jej ży ciem, ży ciem s wej zag u b io n ej s io s trzen icy . I p o p ro s tu czy tała. Cio tk a k artk o wała tro ch ę p o żó łk łe, ale p rawie n iezn is zczo n e u p ły wem czas u s tro n y . Czy tała s p o k o jn ie. – O Dąs alu Wąs aty m ju ż b y ło . O Bary łce też… O Kraju M ak u k raju tak że… Nawet o Piecu ch u … To teraz to … Cio tk a zaczęła czy tać, a s iła jej s p o k o ju p rzemawiała co raz b ard ziej k o jący m g ło s em: „Śp ij, d zieck o … Pro s zę cię, ś p ij… ”. Słu ch ała zatem g ło s u cio tk i i p ro s iła o s en , żeb y ch o ciaż tro ch ę o d p o cząć, p ó k i n iewid o czn y zeg ar jej s tres u n ie wy b ije g o d zin y trzeciej w n o cy . Cio tk a czy tała p ięk n ie… Bo ten czaro wn ik – p o wiem wam o ty m, b o d ziw to jes t n ad d ziwy – n ie d b ał o zło to n i o k lejn o ty . Na rad o ś ć o k ro p n ie b y ł ch ciwy ! I k ied y ty lk o d o jrzał u lu d zi n ajmn iejs zą n awet rad o s tk ę, to ją im u k rad ł!
Alb o wy łu d ził! Smu tek zo s tawił i tro s k ę. I g d y b y d łu żej w ś wiecie g ras o wał, to cała rad o ś ć b y zn ik ła. Szczęś ciem zd arzy ła s ię n ieg d y ś o wa h is to ria całk iem n iezwy k ła.
S
ied ział p rzed n ią Krzy ch u . Zau waży ła o d razu , że b y ł p rzejęty , a wied ziała d o s k o n ale, że n a s tres b y ł o d p o rn y jak n ik t in n y w ich ro d zin ie.
– Po p ro s tu z n im p o ro zmawiaj. To o b cy facet. Nie u k ry waj p rzed n im n iczeg o . Po s taraj s ię o p o wied zieć mu o ws zy s tk im. A n ajlep iej zro b is z, jak p o wies z mu o ty m, jak s ię teraz czu jes z. On u mie p o mag ać. Ale mu s is z b y ć z n im s zczera. Po p ro s tu zaczn ij mó wić, b o jak n ie zaczn ies z… Ty lk o n ie my ś l s o b ie, że cię s tras zę. To n ie o to ch o d zi. Ale jak n ie b ęd zies z ch ciała n ic p o wied zieć, to o n zech ce wziąć cię d o s ieb ie n a o d d ział. By łem tam i p o wiem ci, że tam b ęd zie ci d u żo tru d n iej n iż tu z matk ą i cio tk ami n a g ło wie. To co ? Po p ro s ić g o ? – zap y tał k o n k retn ie Krzy ch u . Nie d ziwiła mu s ię wcale. Ch ciał załatwić s p rawę p o męs k u , raz a d o b rze. Wied ziała p rzecież, że o tej p o rze b y ł zwy k le w p racy , a żeb y tu d o n iej p rzy jś ć, mu s iał s ię zd ro wo n ag imn as ty k o wać. Czu ła s ię w o b o wiązk u d o cen ić s taran ia s zwag ra, d lateg o s k in ęła g ło wą. – Od p o wied z – p o p ro s ił łag o d n ie Krzy ch u , p atrząc n a n ią ży czliwy m wzro k iem. Sp o g ląd ał n a n ią, jak b y ro zu miejąc całą s y tu ację, w k tó rej s ię zn alazła, a raczej u tk wiła. Właś n ie d ziś miała p ierws zą o k azję, b y s p ró b o wać s ię wy rwać. Czy ch ciała? Nie. Raczej n ie. Wciąż b y ło jej ws zy s tk o jed n o . Ale Krzy s iek tak p atrzy ł. Tak czek ał. Nawet w d o mu o d k ilk u d n i b y ło cis zej n iż zwy k le. Nie zau waży ła ch wili, w k tó rej s k o ń czy ły s ię k rzy k i, wy rzu ty i p o d n ies io n e g ło s y . Sły s zała ty lk o łag o d n e p ro ś b y mamy : „jed z, p ro s zę”, „u my j s ię, to lep iej s ię p o czu jes z”. J ak n ig d y s ły s zała też p y tan ia: „mo g ę o two rzy ć o k n o ?”, alb o : „mo że mas z n a co ś o ch o tę? Po wied z, to ci u g o tu ję”. – Po p ro s ić – p o wied ziała. Us ły s zała s wó j b ard zo cich y g ło s . Nie s ły s zała g o o d d awn a. Od jak d awn a? Teg o n ie b y ła w s tan ie o k reś lić. – To s u p er. J a teraz wy ch o d zę i p amiętaj, trzy mam za cieb ie k ciu k i i jes tem o cieb ie s p o k o jn y , b o o d d aję cię w ręce mo jeg o k u mp la i w d o d atk u n ajlep s zeg o fach o wca w mieś cie. Krzy ch u u ś miech ał s ię i czu ła, że ch o ciaż b y ł facetem, to b ard zo s tarał s ię p o jąć jej o s tatn io p o k ręco n y k o b iecy p u n k t wid zen ia. Wid ziała, jak wy ch o d ził i celo wo zo s tawił o twarte d rzwi p o k o ju , w k tó ry ch za mo men t p o jawił s ię mężczy zn a. J eg o
fizjo n o mia b ard zo ją zas k o czy ła p o mimo teg o , że wcześ n iej g o s o b ie zu p ełn ie n ie wy o b rażała. Po za ty m o s tatn io n ie wy o b rażała s o b ie n iczeg o i n ik o g o , p o n ieważ n ie miała ch ęci d o ży cia. Ży ła w tu n elu . Ciemn y m n awet za d n ia. Stała n a jeg o p o czątk u , a i tak o taczała ją ciemn o ś ć. Do s trzeg ała co p rawd a d ro g ę, lecz też ciemn ą, a o n a p an iczn ie b ała s ię n a n ią wejś ć. J ed n ak to n ie ciemn o ś ci o b awiała s ię n ajb ard ziej. To n ie o n a b y ła o d p o wied zialn a za o b ezwład n iający ją s trach . W g łęb i tu n elu , p o d ru g iej jeg o s tro n ie, u wy lo tu s tał Łu k as z. Nie wid ziała jeg o twarzy . Ale p o mimo ciemn o ś ci d o s trzeg ała jeg o s y lwetk ę. By ła p ewn a, że to o n tam s to i. To n ie mó g ł b y ć n ik t in n y . To n a p ewn o Łu k as z. M iała d o s y ć ży cia w tu n elu , p rzez k tó ry n ie p o trafiła d o s trzeg ać ś wiatła wo k ó ł. By ła też b ard zo zmęczo n a o d leg ło ś cią, k tó ra ich o d s ieb ie o d d zielała. Najb ard ziej jed n ak d o s y ć miała teg o , że zaczy n ała mieć ś wiad o mo ś ć, że b y wy d o s tać s ię z tu n elu , mu s iała s ię s p o tk ać z Łu k as zem. To właś n ie o n s tał jej n a d ro d ze. To Łu k as z s tał n a jej d ro d ze d o ś wiatła i d o ży cia. M u s iała p rzejś ć o b o k n ieg o . M u s iała g o jak imś cu d em o min ąć. Ale czy p o trafiła p rzejś ć o b o k n ieg o o b o jętn ie? – Dzień d o b ry . M ężczy zn a, k tó ry s ied ział teraz n a k rześ le i p rzy g ląd ał s ię jej b ad awczy m wzro k iem, b y ł b ard zo n iep o zo rn y . Zu p ełn ie n ie p rzy p o min ał miejs k iej s ławy , o k tó rej w ro zmo wie ws p o mn iał Krzy ch u . Siwiejący , p o s tu ry d o ś ć mik rej, u b ran y w jas n e s p o d n ie i k o s zu lę mo ro , ty le że n ie zielo n o -b rązo wą, ty lk o tak ą, jak b y b y ł żo łn ierzem p u s ty n n ej armii. – M as z n a imię J u lia – s twierd ził ciep ło . Sk in ęła g ło wą, ch o ć n a razie o n ic n ie p y tał. – Ch ce ci s ię ze mn ą ro zmawiać? – zap y tał. Na razie n ie p o trafiła s ię o d ezwać. – To n a p o czątek ja b ęd ę mó wił. Op o wiem ci o ró żn y ch o b jawach , k tó re mo g łaś u s ieb ie zao b s erwo wać. J ak co ś tak ieg o zau waży łaś , to wy s tarczy , że b ęd zies z p o tak iwała, a jeś li n ie, to zap rzeczaj. Umo wa s to i? – zap y tał, a o n a p o tak n ęła, tak jak teg o o czek iwał i jak s ię z n ią u mó wił. M u s iał b y ć ch y b a rzeczy wiś cie d o b ry m s p ecjalis tą, b o zu p ełn ie n ie ro b iło n a n iej wrażen ia, że w jej p o k o ju n ag le p o jawił s ię o b cy mężczy zn a. I ch o ć p atrzy ł n a n ią b ad awczo , zu p ełn ie n ie czu ła s ię zażen o wan a. M ó wił tak s p o k o jn ie, że mo men tami zap o min ała, p o co z n ią ro zmawiał, a raczej d laczeg o wciąż zad awał jej p y tan ia, n a k tó re w o d p o wied zi w więk s zo ś ci mu s iała p o tak iwać, aż w k o ń cu zaczęła b o leć ją s zy ja. Gd y s k o ń czy li ro zmawiać, za o k n em zro b iło s ię ju ż całk iem ciemn o . Nie
p o trafiła p rzy p o mn ieć s o b ie ch wili, k ied y p rzes tała p o tak iwać b ąd ź zap rzeczać, a zaczęła mó wić. Po p ro s tu mó wić. Op o wied ziała mu ws zy s tk o . Bard zo cich o , ale ws zy s tk o . Nie s p o d ziewała s ię n awet, że jes t teg o tak wiele. Ro zmawiał z n ią zu p ełn ie tak , jak b y p rzez to , co właś n ie p rzech o d ziła, s am p rzes zed ł milio n razy . Ro zu miał ją d o s k o n ale. J ak jes zcze n ik t d o ty ch czas . W is to cie to n ie o n a mó wiła mu , jak s ię czu je, ty lk o o n o p is y wał d o k ład n ie s tan y , k tó re ją d o p ad ają. M ó wił i mó wił, jak b y zn ał ją o d d awn a. Po ru s zał tak ie tematy , o k tó ry ch n ie ro zmawiała z n ik im. Patrzy ł n a n ią i zamias t ją d ręczy ć, p o p ro s tu z n iej czy tał. Ro b ił to w tak i s p o s ó b , że n ie czu ła ws ty d u n awet wó wczas , g d y p o ru s zał tematy całk o wicie in ty mn e i tak ie, o k tó ry ch lu d zie zwy k le n ie ro zmawiają. Co więcej, b y ł facetem, k tó reg o p o d czas tej ro zmo wy trak to wała jak is to tę b ez p łci. – Po s łu ch aj mn ie teraz u ważn ie – p o p ro s ił, k o ń cząc ro zmo wę s wo ją p ro ś b ą. Cały czas słucham uważnie – p o my ś lała, wracając d o s ieb ie z d alek iej p o d ró ży . – To , co s ię z to b ą d zieje, to raczej załaman ie n iż co ś g o rs zeg o . Nie b ęd ę ci więcej tłu maczy ł, b o wiad o mo , co s tu d iu jes z, więc n ie b ęd ę s ię wy g łu p iał. Przep is zę ci jed en lek . Będ zies z g o zaży wać co ran o i my ś lę, że za ty d zień , w g o rs zy m p rzy p ad k u za d wa, b ęd zies z p o trafiła ju ż wy jś ć z d o mu . Nato mias t ju ż p o k ilk u d n iach p o win n aś zau waży ć p o jed y n cze o b jawy lep s zeg o n as tro ju . Zres ztą ch cę b y ć z to b ą w ciąg ły m k o n tak cie, więc p rzep ro ś s ię, p ro s zę, ze s wy m telefo n em, b o s ły s załem, że jes teś z n im w k o n flik cie. Wy d aje mi s ię, że p o jawię s ię tu u cieb ie też za ty d zień i p o p ro s zę cię, żeb y ś n ary s o wała mi wy k res s wo jeg o n as tro ju . Wies z, co b ęd zie p rzy p o min ał? Co? – zap y tała w my ś lach , d lateg o s p o jrzała p y tająco . – Nie p y taj mn ie w my ś lach , p o n ieważ n ie u miem czy tać lu d zio m w my ś lach – s twierd ził z b ard zo p rzy jazn y m u ś miech em n a u s tach . Umiesz – p o my ś lała z p rzek o n an iem i zad ała p y tan ie. – Co ? – Uzęb ien ie rek in a alb o , jak wo lis z, zęb y p iły tarczo wej. Tak i zy g zak . Gó ra, d ó ł, g ó ra, d ó ł. I jeś li tak b ęd zie, to wy jd zies z n a p ro s tą, ch o ciaż tak im właś n ie zy g zak iem. To jak ? Wid zimy s ię za ty d zień ? – Tak – o d p o wied ziała n au czo n a wcześ n iejs zy m d o ś wiad czen iem, że k o leg a Krzy ch a n ie p rzy jmu je d o wiad o mo ś ci jej my ś li. Łu k as z też b y ł k o leg ą Krzy ch a, ale n ie mo g ła teraz o ty m my ś leć. Krzy ch u miał fajn y ch k o leg ó w. – Do zo b aczen ia – u ś miech n ął s ię, o twierając d rzwi, za k tó ry mi p an o wała teraz
p ełn a wy czek iwan ia cis za. – Do zo b aczen ia, p an ie d o k to rze – o d p o wied ziała cich o . – M ax . Wy s tarczy M ax – zap ro p o n o wał i zn ó w u ś miech n ął s ię b ard zo s y mp aty czn ie. – M ax ? – p o wtó rzy ła b ard zo cich o i p y tająco . – M ak s y milian – u ś ciś lił – ale miewam zwy k le b ard zo zmęczo n y ch p acjen tó w, d lateg o wo lę im n ie d o k ład ać wy s iłk ó w i s k racam d y s tan s , jak ty lk o s ię d a – zażarto wał i zamk n ął za s o b ą d rzwi. Od razu , g d y ty lk o to zro b ił, u s ły s zała n erwo wy s zep t mamy . Krzy ch u ju ż p ewn ie wy s zed ł. Po czu ła s ię zmęczo n a. Wy czerp an a n awet. W k o ń cu n ie o d zy wała s ię o d jak ieg o ś czas u , a d ziś s ło wa zmęczy ły ją jak ciężk a fizy czn a p raca. Zamk n ęła o czy , b y w k o ń cu o d p o cząć. M o że n awet zas n ąć…
–
Przep ras zam, że d o p iero teraz… Sied ziały n a p o d ło d ze jej p o k o ju . Nela o p ierała s ię o mięk k ą k an ap ę, o n a
o tward e meb le. Od ty g o d n ia czu ła s ię tro ch ę lep iej. Tak jak p rzewid ział to M ax , jej n as tró j u leg ł n ajp ierw ch wilo wej, a o b ecn ie ju ż trwającej d łu żej p o p rawie. W związk u z ty m mama ją d o k armiała. M o że to d lateg o z d n ia n a d zień p rzy b y wało jej s ił. Dzięk i temu b y ła zad b an a i my ła s ię reg u larn ie. Ży cie wracało d o n iej p o d ro d ze p rzy p o min ającej zary s zęb ó w rek in a. – Daj s p o k ó j. Każd y ma s wo je… – u ży ła zwro tu cio tk i M arian n y . – Przecież wiem. – Kied y wró cis z n a zajęcia? – Nela zad ała k o n k retn e p y tan ie. To zu p ełn ie n ie b y ło p o d o b n e d o Neli, ale p rzy jació łk a wied ziała, jak n ależy p o s tęp o wać w ty m p rzy p ad k u . Po za ty m zap y tała tak , jak b y wy czu wała jej p o trzeb y . M iała co raz więk s zą o ch o tę, zwłas zcza w ty ch lep s zy ch mo men tach , n a p o wró t d o rzeczy wis to ś ci. Wp atry wała s ię w d awn o n ie wid zian ą p rzy jació łk ę i n ie mo g ła o p rzeć s ię wrażen iu , że Nela wy p ięk n iała. Blas k b ijący o d jej wło s ó w b y ł ch y b a b ard ziej zło ty , n iż to zap amiętała. Bły s k w zielo n y ch o czach lś n ił b ard ziej zd ecy d o wan ie n iż zwy k le. Nato mias t b iała s u k ien k a z zak o ń czo n eg o fik u ś n y mi k o ro n k ami ln u n ad awała s y lwetce p rzy jació łk i d ziewczęco ś ci, lek k o ś ci i wd zięk u . – W p iątek k o lejn y raz s p o ty k am s ię z M ax em. M y ś lę, że p o zwo li mi wró cić n a u czeln ię. Wy p is ze mi zwo ln ien ie. Zan io s ę je d o d ziek an atu i… Wró cę… M am n ad zieję, że mi n a to p o zwo lą i że d am rad ę. – To ju ż teraz zaczy n am trzy mać k ciu k i, b o b ez cieb ie s tras zn ie mi p u s to . Bez cieb ie to n ie to s amo . – A co u Xawereg o ? – zap y tała, zmien iając temat. Bała s ię wzru s zeń . Bała s ię, że mo g ą zn ó w wp ęd zić ją w tu n el, z k tó reg o s ię właś n ie wy d o s tawała. – Do b rze – u ś miech Neli wy rażał d u żo więcej n iż g ło s . – A jak w s zp italu ? – zap y tała, jak b y b ad ając s wą wy trzy mało ś ć i g o to wo ś ć n a p o wró t d o n o rmaln o ś ci, a raczej p o d d awała s ię ciężk iej i mas o ch is ty czn ej to rtu rze. – Ten p ierws zy p o n ied ziałek b ez cieb ie b y ł s tras zn y . M o że też d lateg o , że b ez o rd y n ato ra n a ty m o d d ziale ws zy s tk o jes t p o s tawio n e n a g ło wie. Nib y d o k to r
Les zczy ń s k a g o zas tęp o wała, ale to jed n ak n ie to s amo . Ord y n ato r to o rd y n ato r. Nie u d ało jej s ię zig n o ro wać teg o , co u s ły s zała. – Nie b y ło g o ? – zap y tała, s iląc s ię, b y zach o wać s p o k ó j, p rzy n ajmn iej wzg lęd n y . – To zn aczy właś n ie w ten p ierws zy p o n ied ziałek jes zcze b y ł, b o g d zieś mi mig n ął, ale wy g ląd ał tak , jak b y k to ś mu u marł, a p ó źn iej p rzez k o lejn e d wa ty g o d n ie g o n ie b y ło . Co ś s ię ch y b a s tało . Przecież o n n awet u rlo p b ierze s o b ie ty lk o n a ty d zień , n ie d łu żej. To ja umarłam – p o my ś lała g o rzk o i zatęs k n iła. – Pewn ie to co ś z jeg o matk ą – k o n ty n u o wała Nela. – Pielęg n iark i tak s zep tały . J eg o matk a p rawd o p o d o b n ie ch o ru je n a alzh eimera. J es t w tak im zły m s tan ie, że mu s i b y ć w d o mu o p iek i, a o rd y n ato r, z teg o , co s ię d o wied ziałam, n ie ma ro d zeń s twa. J es t jed y n ak iem, więc to ws zy s tk o s p ad a n a n ieg o . Pó źn iej ja wy jech ałam, więc n ie wiem, jak to s ię d alej p o to czy ło . Wczo raj b y łam w s zp italu , to s ły s załam, że ju ż jes t, ale g o n ie wid ziałam. – A jak s p rzątan ie? – mu s iała s zy b k o zmien ić temat. – Dawałam rad ę. Wcale n ie b y ło tak źle. Zu p ełn ie jak b y wied zieli, że mu s zę s p rzątać w p o jed y n k ę. Ch y b a n ap rawd ę wracała d o rzeczy wis to ś ci. Ch ciała, żeb y tak b y ło . Łu d ziła s ię, że tak b y ło . – A jak w d o mu ? – Dzięk i Bo g u , s y tu acja ju ż o p an o wan a. Wró cili d o d o mu ze s zp itala i mama o d razu zaczęła d o k armiać wy ch u d zo n eg o Łu k as za. Sły s ząc s ło wa Neli, g łęb o k o zaczerp n ęła p o wietrza. – Ws zy s tk o w p o rząd k u ? – zap y tała ta o d razu . – Tak … J ak o n s ię czu je? – zap y tała, jak b y wciąż b rak o wało jej tlen u . – Stras zn ie s ch u d ł. A b io rąc p o d u wag ę to , że zaws ze b y ł n iejad k iem, to wies z… Nela u tk wiła wzro k g d zieś w o d d ali, zu p ełn ie jak b y p rzen io s ła s ię n a k ró tk ą ch wilę d o s weg o ro d zin n eg o d o mu . – Teraz wy g ląd a jak p rzecin ek – wid ać b y ło , że Nela, mó wiąc to , wró ciła z d alek iej p o d ró ży . – A mo ja mama lu b i, jak jej d zieci s ą p u lch n iu tk ie z ró żo wy mi p o liczk ami, a raczej tak imi wies z… p u ćk ami. A zres ztą co ja ci tłu maczę – Nela u ś miech n ęła s ię u ro czo . – Wy s tarczy , że n a mn ie s p o jrzy s z, i o d razu b ęd zies z wied ziała, o czy m mó wię. Po p atrzy ła n a p rzy jació łk ę i u ś miech n ęła s ię. Cies zy ła s ię b ard zo z teg o
s p o tk an ia i z teg o , że w k o ń cu mo g ła ją zo b aczy ć, g d y ż d o p iero d o n iej d o tarło , jak b ard zo s ię za n ią s tęs k n iła. – Wy g ląd as z d o s k o n ale. M am n ad zieję, że to miło ś ć tak ci s łu ży , a n ie k ró tk ie ro zs tan ie ze mn ą – p atrzy ła n a p rzy jació łk ę wy czek u jąco . – A co u cieb ie? – zap y tała Nela. – Ch y b a k o n iec… – p o wied ziała, p amiętając, co s u g ero wał jej M ax . Nies tety zd an ie, k tó re wy p o wied ziała, n ie zab rzmiało o b iecu jąco . Nies tety n ie. Nies tety Nela to s ły s zała. – Po wies z mi, co s ię s tało ? – Nela p atrzy ła n a n ią p ro s ząco . Zu p ełn ie n ie zd awała s o b ie s p rawy z fak tu , że ty m p y tan iem i ty m s p o jrzen iem zamias t s p rawę u łatwiać, k o mp lik o wała ją jes zcze b ard ziej. – Ch ciałab y m… – zaczęła, n ie p o trafiąc s k o ń czy ć. – To zró b to – zach ęciła ją łag o d n y m to n em Nela, p rawie tak im s amy m jak ten , k tó reg o u ży wał M ax . – Przecież s ama mó wis z, że w ży ciu n ależy ro b ić to , czeg o s ię ch ce, a n ie to , czeg o ch cą o d n as in n i. – Wiem, wiem… Patrzy ła Neli w o czy zu p ełn ie tak , jak b y ten wzro k mó g ł załatwić s p rawę. – To p o wied z. M o że ci wted y u lży . – J u ż mi ch y b a n ig d y n ie u lży – o d p arła p es y mis ty czn ie, mając p rzed o czami o b raz s ieb ie za jak ieś p ięćd zies iąt lat. Ob raz ten ją p rzeraził, g d y ż w s wo im wy o b rażen iu zo b aczy ła s ieb ie b ard ziej p o d o b n ą d o cio tk i Klary n iż d o cio tk i M arian n y . – Ch y b a p rzes ad zas z… – Nela z miły m u ś miech em n a twarzy zan eg o wała jej p es y mis ty czn e n as tawien ie d o czek ającej ją p rzy s zło ś ci. Nie mo g ła n ie zareag o wać n a ten u ś miech i g d y ty lk o to zro b iła, Nela, ch o ć n ie b y ło to zach o wan ie d la n iej ch arak tery s ty czn e, wy k o rzy s tała s y tu ację. – Facet? – Tak . – Ach , ci faceci – p rzy jació łk a u ży ła jej u lu b io n eg o s fo rmu ło wan ia. – No … – Pewn ie w d o d atk u jak iś fajn y , co ? Nela n ie ch ciała wy p y ty wać, ty lk o n ieco n ap ro wad zić, p o mó c. To b y ło jas n e. – Nies tety tak . – W ty m mo men cie zaczęła my ś leć, czy n ie zrzu cić z s ieb ie teg o ciężaru i n ie p rzy zn ać s ię.
Swo ją o d p o wied ź o d razu ws p arła my ś lą. Ordynator jest fajny. – I p rzy s to jn y ? – Nies tety tak . Ordynator jest przystojny. – Zaws ze b y łaś g ad u łą, ale teraz p rzes ad zas z. Zwłas zcza że ja n ap rawd ę n ie lu b ię, k ied y k to ś n ie d o p u s zcza mn ie d o g ło s u . To ordynator. Po my ś lała, zn ó w s n u jąc marzen ia. Leczen ie M ax a p rzy n o s iło efek ty . Zn o wu marzy ła. Ty m razem o ty m, b y mieć w s o b ie s iłę i p o wied zieć w k o ń cu Neli: „Zak o ch ałam s ię w Łu k as zu Ko ch an o ws k im”. Pan o rd y n ato r d o teg o zd an ia jak o ś d ziwn ie n ie p as o wał. Za to z n ią p o trafił s two rzy ć tak ą k o mp o zy cję, k tó ra s p rawiała, że n a my ś l o ty m ro b iło jej s ię tak s łab o , tak b ard zo s łab o , że ta s łab o ś ć w zu p ełn ie n iezro zu miały s p o s ó b zamien iała s ię w o d wag ę. Ch ciała p rzeciws tawiać s ię jak o ś tej s łab o ś ci i mo że to z tej d etermin acji czerp ała o d wag ę. J u ż b y ła g o to wa n a to , b y w n ajb liżs zy p o n ied ziałek zap o mn ieć o ws zy s tk im, co jej zro b ił. A raczej o ty m, czeg o n ie zro b ił, czeg o jej n ie p o wied ział. Ch ciała p ó jś ć d o s zp itala. Zap u k ać d o jeg o g ab in etu . Zap o mn ieć o żo n ie, b y łej żo n ie. O có rce, k tó ra ju ż n a zaws ze łączy ła g o z in n ą k o b ietą. Pu ś cić ws zy s tk o w n iep amięć, s tan ąć p rzed n im i p o wied zieć: „Bez cieb ie n ie ch ce mi s ię ży ć”. – J u la, p o wied z co ś … Pro s zę… Gło s Neli wy rwał ją z in n eg o ś wiata. Z teg o , d o k tó reg o o s tatn io s ię n ie zb liżała n awet w my ś lach i to d lateg o b y ło jej teraz tak tru d n o . Czy żb y zn ó w b y ła o d ważn a, s k o ro s ię tak o d ważn ie zamy ś liła? Ch o ciaż s p o jrzen ie n a p rzy b ru d zo n y d y wan , n a k tó ry m s ied ziała, s p rawiło , że o d razu s traciła tę o d wag ę. J u ż n ie s ied ziała n a p o d ło d ze s weg o p o k o ju , ty lk o leżała p lack iem tu ż p rzy d ziąś le lu d o jad a, a Nela p atrzy ła n a n ią z ro s n ącą o b awą w o czach . – Co mam p o wied zieć? – zap y tała, s wy m wewn ętrzn y m mro k iem p rzy s łan iając b las k s ło ń ca o b lewająceg o p o s tać Neli. – Zro b ił ci co ś ? Wied ziała, że s k o ro Nela zad awała jej tak ie p y tan ie, to s ama mu s iała b y ć w złej fo rmie alb o n awet n a s k raju wy trzy mało ś ci, p o n ieważ n ig d y n ie p y tała tak b ezp o ś red n io . On a p rzecież zaws ze czek ała, b y in fo rmacje, k tó ry ch p o trzeb o wała, u jawn iały s ię s ame, b ez jej p o mo cy , ty lk o z p o mo cą u p ły wająceg o czas u . Nela zaws ze u miała czek ać. Ty m razem b y ło in aczej… Teraz zmien iło s ię ws zy s tk o . To
o rd y n ato r zmien ił ws zy s tk o . Nawet Nelę. – W s u mie to tak – o d p o wied ziała, ch o ć lo g ik i w tej o d p o wied zi n ie b y ło an i tro ch ę. – M y ś lałam, że ci teg o n ie p o wiem, ale ch y b a jed n ak b ęd ę mu s iała. Wies z, czy m n ajb ard ziej martwi s ię two ja mama? – mó wiąc to , Nela p atrzy ła n a n ią z o g ro mn y m p rzerażen iem. – No wies z… Zwy k le n ajb ard ziej martwi s ię ty m, co lu d zie p o wied zą alb o co s o b ie p o my ś lą – mro k zataczający wo k ó ł n iej co raz s zers ze k ręg i p o tęg o wał jej k ąś liwo ś ć. – Alb o ty m, co p o my ś li jej n aju k o ch ań s za Klaru n ia – b ard zo cy n iczn ie d o k o ń czy ła s wą wy p o wied ź. – Zu p ełn ie n ie – o d p o wied ziała Nela, zach o wu jąc n ad zwy czajn ą p o wag ę. – To czy m? – rzu ciła s zy b k o , wied ząc, że p o wó d fras u n k ó w mamy n ie jes t teraz jej g łó wn y m zmartwien iem. Nela zamias t mó wić, wzd y ch ała. Ch y b a s zy k o wała s ię d o czeg o ś s tras zn eg o . – Two ja mama my ś li, że… – Że co ? – s u g ero wała Neli, że p o win n a p rzy s p ies zy ć temp o s wej wy p o wied zi, a ta zamias t jej p o s łu ch ać, ro n iła ju ż łzy . – Że k to ś cię zg wałcił – wy s zep tała Nela, ch o wając zap łak an e o czy w falb an k ach s wej s u k ien k i. – To trafiła! – s twierd ziła zg ry źliwie. Nela p o d n io s ła n a n ią s p an ik o wan y wzro k . – J ak k u lą w p ło t! – o d p aro wała, ch o ć zd en erwo wan ie Neli co raz b ard ziej jej s ię u d zielało . – Bo że! – ty m razem Neli u lży ło , ale i tak zas ło n iła d ło n ią u s ta i wy g ląd ała teraz tak , jak b y b ała s ię o d d y ch ać. – Us p o k ó j s ię! – o d ry wała s ię o d d ziąs eł rek in a. – Prawd a jes t tak a, że zak o ch ałam s ię w facecie s tars zy m o d e mn ie o d wad zieś cia lat. W d o d atk u ro zwo d n ik u i, jak b y teg o b y ło mało , to z d zieck iem. Nela, zu p ełn ie n ie p rzy g o to wan a n a tak ie wy zn an ie, zamarła. Wp atry wała s ię w p rzy jació łk ę, tak jak b y miała d zięk i temu s p o jrzen iu jes zcze lep iej zro zu mieć ws zy s tk o , co p rzed ch wilą u s ły s zała. – Tak w s u mie to mo ja mama p rzełk n ęłab y s zy b ciej, g d y b y k to ś mn ie zg wałcił – s ły s ząc s we s ło wa, o d razu wied ziała, że p rzes ad ziła i ma w s o b ie ty le żalu d o ś wiata, że ro b i z s ieb ie id io tk ę, ale zmęczy ło ją to milczen ie i p rzerażo n e s p o jrzen ie Neli.
– J ak mo żes z? – Nela p o win n a b y ła s ię n a n ią wy d rzeć, ale zd o b y ła s ię ty lk o n a cich y s zep t. – Przep ras zam – o d p o wied ziała też s zep tem, b ard zo s zczery m. – I co ? M as z jak iś p o my s ł? – zap y tała ju ż b ard zo łag o d n ie. – J a? – zd ziwiła s ię Nela. – Ale à propos czeg o ? – Teg o , jak mam p o in fo rmo wać mamę o p rzy czy n ach mo jeg o d o ła. – To ch y b a teraz n ie jes t n ajważn iejs ze – s twierd ziła Nela p rzek o n an y m g ło s em. – A co ? – zap y tała s zy b k o . – Ty jes teś ważn a. – J a? – zd ziwiła s ię. Nie b y ła p rzy zwy czajo n a d o tak ieg o trak to wan ia i tak ieg o o b ro tu s p raw. – Tak . Ty . Przek o n an ie w g ło s ie Neli, b ard zo zd ecy d o wan e p rzek o n an ie, s p rawiało , że ś wiat wy d awał s ię p o p ro s tu lep s zy . – Ale w jak im s en s ie? – d rąży ła. – W tak im, że n ajważn iejs ze jes t, czeg o ty ch ces z o d ży cia – o d p o wied ziała wp ro s t Nela. – Tęs k n ię za n im – o d p o wied ziała też wp ro s t, p o n ieważ in aczej s ię n ie d ało w tej s y tu acji. Chcę tylko jego – w my ś lach p o d b ijała warto ś ć s wo jej tęs k n o ty . – A o n ? – zap y tała Nela. – Nie wiem. Wied ziała, że Nela n ie zap y ta ju ż o n ic więcej, b o i tak wy czerp ała ju ż p rzy d ział p y tań n a tę d ek ad ę. Wied ziała też, że n ad s zed ł d o b ry mo men t, b y p o wied zieć p rzy jació łce, k im jes t ten ro zwo d n ik , o k tó ry m z p ewn o ś cią my ś lały teraz o b ie. – Nie wies z… – cich o p o wtó rzy ła Nela, b y ła zaciek awio n a, ale n ie p y tała. – M iło ś ć jes t s k o mp lik o wan a – d o d ała p o ch wili. – Prawd a? – ty m razem zap y tała. – Two ja ch y b a mn iej n iż mo ja – o d p o wied ziała p o ch wili, walcząc ze s o b ą, b y wy p o wied zieć p rzed Nelą imię s wej miło ś ci. – Tak ci s ię ty lk o wy d aje – s twierd ziła s p o k o jn ie Nela i u ś miech n ęła s ię, p o n ieważ z p ewn o ś cią w jej my ś lach p o jawił s ię teraz też u ś miech n ięty Xawery . – Z teg o , co wiem, Xawery n ie jes t o d cieb ie an i zn aczn ie s tars zy , an i n ie ma n a s wo im k o n cie żo n y i d zieck a – wy liczy ła s zy b k o , s tawiając miło ś ć Neli w d u żo lep s zy m ś wietle n iż włas n ą.
– Two ja miło ś ć też n ie ma ju ż żo n y – zau waży ła Nela. – W o p in ii mo jej k o n s erwaty wn ej ro d zin y n a p ewn o ma ją wciąż. No wies z… Co Bó g złączy ł… – mu s iała p rzes tać, żeb y s ię n ie p o g rąży ć o d n o wa. – M o że wy jd ziemy n a s p acer? – emp aty czn ie zap ro p o n o wała Nela, s tarając s ię, b y p rzes tała my ś leć o tru d n o ś ciach p o jawiający ch s ię w miło ś ci i w ro d zin ie, b y w k o ń cu zmien iła o to czen ie. – Ch y b a n ie – n ie p rzy s tała n a p ro p o zy cję, czu jąc, że p ó k i co ś wiat n a zewn ątrz jes t d la n iej zb y t wielk i. – M o że jed n ak … ? – Nela u ś miech ała s ię zach ęcająco , p ró b u jąc n a n iej wy wrzeć n ies zk o d liwą, lecz p rzy jemn ą p res ję. – Ch y b a n ie… – p o raz wtó ry p o s łu ży ła s ię łag o d n ą o d mo wą. – To co zamierzas z? – Zo s tan ę w d o mu – wy łg ała s ię o d o d p o wied zi n a zas ad n icze p y tan ie p rzy jació łk i. Nela p atrzy ła n a n ią i u ś miech ała s ię, wciąż zap ras zając d o s p aceru . – J es t tak ład n ie… – zach ęcała b ard zo s u g es ty wn ie. – Wiem… – s p o jrzała p rzez o k n o , ale n ie p rzes zk o d ziło jej to u s ły s zeć jak ieg o ś o d g ło s u za d rzwiami. – M ama n as p o d s łu ch u je – s zep n ęła n ajcis zej, jak u miała. Nela milczała, p rzek azu jąc jej wy mo wn y m s p o jrzen iem in fo rmację: „wiem”. Po ch wili milczen ia międ zy p rzy jació łk ami s zeles t za d rzwiami u s tał. – To mo że p o rad ź mi, co ja mam p o wied zieć, jak s tąd wy jd ę – p o p ro s iła Nela. – Nic – ro zło ży ła ręce, zd ając s o b ie s p rawę z teg o , że n ie p o mag a p rzy jació łce. – Ob iecałam, że jak ty lk o co ś z cieb ie wy ciąg n ę, to p o wiem. – To jes teś w k ło p o cie – o d p aliła Neli w tak i s p o s ó b , że p rzez mo men t p o czu ła, że zaczęła ży ć d awn y m ży ciem, a n ie ty m p o d k o łd rą. – Przecież ty zaws ze mi p o mag as z, jak mam k ło p o ty – b ły s k o tliwie zau waży ła Nela. – To zn aczy d o tej p o ry zaws ze tak b y ło – u ś ciś liła, d o k o n u jąc n aty ch mias to wej rewizji s y tu acji. – M o że co ś s k łamię. – M amę o s zu k as z, ale s ieb ie n ie. Ch y b a n ie ma s en s u b rn ąć w tak ie ro związan ia – b ard zo trafn ie zau waży ła Nela. – Że też ty zaws ze mu s is z b y ć tak a mąd ra – s k wito wała. – Ch y b a ch cę, a n ie mu s zę. – A ja mu s zę – b awiła s ię w g ierk i s ło wn e, zamias t p rzejś ć d o meritu m.
– J ak mu s is z, to s ama p o wied z mamie, jak s p rawa wy g ląd a. – Ch y b a jed n ak jes zcze raz p o ważn ie zas tan o wię s ię n ad two ją mąd ro ś cią. Po my ś l, czy mo jej mamy n ie zab ije to , że ws k o czy łam d o łó żk a faceto wi, o k tó ry m ju ż tro ch ę wies z. – Co ? – zap y tała Nela, a wzro k miała b ard ziej wy s tras zo n y n iż zd ziwio n y . Ten s trach w o czach Neli o d eb rał jej ws zy s tk ie s iły . – Ch y b a mu s zę s ię p o ło ży ć – p o wied ziała b ez tch u . – Źle s ię czu jes z? – zap y tała s zy b k o Nela. – Pas k u d n ie. – Pro s zę cię… – Nela wy g ląd ała n a mo cn o zes tres o wan ą. – O co ? – Wró ć n a u czeln ię, d o s zp itala… – Ch y b a n ie d am rad y – p o wied ziała s zy b k o , p ó k i mo g ła, b o n ap rawd ę d ziało s ię z n ią co ś złeg o . Bard zo s zy b k o o p ad ała z s ił, mu s iała zatem wy k o rzy s tać te, k tó re jej jes zcze zo s tały . – To Ho u s e – wy rzu ciła z s ieb ie. – Ho u s e? – p o wtó rzy ła p o n iej Nela. – To n iemo żliwe – zan eg o wała o d razu . – Dziś też wy d aje mi s ię to n iemo żliwe… – Przecież mó wiłaś , że jes t… – Przep ras zam cię! By łam g łu p ia! – jed n ak miała jes zcze s p o ro s ił, b y s ię p o k ajać. Nela p atrzy ła n a n ią b ez u razy , d lateg o p o czu ła u lg ę i p rzy zwo len ie n a to , b y k o n ty n u o wać. – M ó wiłam o n im tak ie o k ro p n e rzeczy , b o tak my ś lałam. Nela, ja tak n ap rawd ę o n im my ś lałam. A p ó źn iej ws zy s tk o s ię zmien iło . Sp o jrzałam n a n ieg o całk iem in aczej. Nawet n ie wiem, k ied y to s ię s tało … – J u ż ws zy s tk o ro zu miem – p o wied ziała Nela ze s mu tk iem. Patrzy ła n a Nelę i wied ziała ju ż, że to n iemo żliwe, b y s k o ń czy ło s ię tak d o b rze i g ład k o , tak b ezp ro b lemo wo . Nela n a p ewn o miała ju ż s wó j p o g ląd n a s p rawę, p o n ieważ b y ła w n ią emo cjo n aln ie zaan g ażo wan a. A emo cje to – jak wiad o mo – n ie n ajlep s zy d o rad ca. Nela ju ż wied ziała, co my ś leć, d lateg o ws tała, b y wy jś ć. Patrzy ła n a p rzy jació łk ę i wp ad ała w p an ik ę. – Wy b acz mi, p ro s zę, Nela! Pro s zę cię, wy b acz mi… J a n ie zro b iłam teg o s p ecjaln ie… Po wied z, że mi wy b aczas z… Pro s zę… – b y ła g o to wa u k lęk n ąć p rzed Nelą, k tó ra p atrzy ła n a n ią z g ó ry .
– M u s zę to p rzemy ś leć – mó wiąc to , Nela o d wró ciła wzro k . Nie p atrzy ła n a n ią. To b y ło s tras zn e. Szy b k o wy s zła z p o k o ju . To b y ło jes zcze s tras zn iejs ze. Neli ju ż n ie b y ło , a o n a p o trzeb o wała zak o p ać s ię w p o ś cieli i n ie wy ch o d zić z n iej ju ż n ig d y . Nie miała ju ż n ik o g o . Nie zo s tał jej n ik t. Nie miała Łu k as za, n ie miała Neli. Ws zy s tk o zep s u ła. Ws zy s tk ich zawio d ła. Nawet mama n ie miała s ię d o wied zieć n iczeg o o d Neli. A Nela? Nies tety d o wied ziała s ię za d u żo . O jed n o s ło wo za d u żo . To s ło wo b rzmiało : Ho u s e.
C
zu ła, że je p o d zielił. Ws zy s tk o s ię międ zy n imi zmien iło . Nela b y ła zd y s tan s o wan a, ale n ie o b rażo n a. Nie p o d ejmo wała tematu i to b y ło
n ajs tras zn iejs ze, p o n ieważ wątek ten p o zo s tawio n y s am s o b ie mó g ł p o ró żn ić je ju ż n a zaws ze. Ch ciała to zmien ić jak n ajs zy b ciej, ale n ie b y ło jej łatwo . Od k ąd tamteg o feraln eg o wieczo ru zo s tawiła Łu k as za n ieo p o d al s zp itala, b y ło jej ciężk o . Bard zo n iewy g o d n ie w ży ciu . Niczeg o n ie p o trafiła w n im k o n tro lo wać. Straciła p o czu cie czas u . Teraz wró ciła d o ży cia i o b o wiązk ó w, ale ws zy s tk o u d awała. M u s iała o d zy s k ać p o czu cie czas u , ty lk o zu p ełn ie n ie wied ziała, jak to zro b ić. M ax p o d p o wiad ał jej wiele rzeczy , ale teg o ak u rat n ie ch ciał. Nie wied ziała, d laczeg o tak ro b ił. Ale s k o ro tak , to z p ewn o ś cią wid ział w ty m jak iś g łęb s zy s en s . To ch y b a ty lk o d la n ieg o co ran o s ię mo b ilizo wała. Krzy czała n a s ieb ie w d u ch u , żeb y ws tać i s k iero wać s we n iech ętn e k ro k i n a u czeln ię. Do k rzy k ó w b y ła p rzy zwy czajo n a. To z p ewn o ś cią d lateg o p rzy n o s iły efek t. Bez n ich n ie p o trafiłab y fu n k cjo n o wać. Przy jmo wan e reg u larn ie lek i d awały jej s iłę d o teg o , b y n a s ieb ie k rzy czeć i d o p ro wad zać s ię d o jak o tak ieg o p o rząd k u . Ty lk o mama p o ty m ws zy s tk im p rzes tała s ię n a n ią wy d zierać. Teraz ty lk o p atrzy ła. Czas ami n awet wzro k iem łas ząceg o s ię p s a, a in n y m razem k o ta p o trafiąceg o s p o g ląd ać n a s weg o właś ciciela z wy żs zo ś cią. Zatem mu s iała s ię wy d zierać n a s ieb ie s ama. Na u czeln i u d ało jej s ię d o g ad ać ze ws zy s tk imi p ro wad zący mi p ewn ie d lateg o , że tak i d ep res y jn y ep izo d p rzy d arzy ł jej s ię p o raz p ierws zy i ws zy s cy wierzy li, że s k o ro p o d jęła leczen ie, to b ęd zie też o s tatn i. Sama n ie wied ziała jes zcze, czy tak s ię s tan ie, i n a razie wied zieć n ie ch ciała. Zres ztą b ała s ię wy b ieg ać my ś lami za d alek o w p rzy s zło ś ć. Masz się skupiać na tym, co będzie za godzinę – p o wtarzała w my ś lach rad y M ax a, z k tó ry m ro zmawiała ju ż ty lk o p rzez telefo n . – Któ rą mamy g o d zin ę? – zap y tała Nelę, wy ch o d ząc z wy k ład u , k tó ry p o zwo lił jej u ciec o d rzeczy wis to ś ci, ale n ies tety d o b ieg ł ju ż k o ń ca. Nela o d p o wied ziała n a jej p y tan ie g rzeczn ie i u p rzejmie, p o czy m zn ó w u tk wiła wzro k w telefo n ie. W ten s p o s ó b mo g ła b y ć w n iep rzerwan ej łączn o ś ci z u k o ch an y m, k tó ry wczo raj wieczo rem zap ad ł n a męczącą p rzy p ad ło ś ć, zwan ą g ry p ą żo łąd k o wą. – J ak s ię czu je? – zap y tała, g d y s k iero wały s we k ro k i w s tro n ę u lu b io n ej jad ło d ajn i z b lach y falis tej. Nela milczała. M u s iały co ś zjeś ć. M iały p o n ad g o d zin n ą p rzerwę międ zy zajęciami, a p o n ich …
No właś n ie. Po n ich Nela s zła d o s zp itala, a o n a miała amb itn y zamiar zro b ić to s amo . J ed n ak n ie mo g ła raczej liczy ć, że p rzy jació łk a p o mo że jej w tej s p rawie. M iała mies zan e u czu cia. Dy s tan s Neli męczy ł ją n ielu d zk o , a jes zcze b ard ziej d ręczy ło ją włas n e n iezd ecy d o wan ie. M ax milczał n a ten temat jak zak lęty , a o n a n ie wied ziała, co ro b ić. Pó jś ć n a o d d ział jak b y n ig d y n ic czy n ie zb liżać s ię d o n ieg o n awet o k ro k , b y n ie wy ląd o wać zn ó w n a co n ajmn iej mies iąc w p o ś cieli i co n o c p rzeży wać d u s zący b ó l p rzep latan y zab ó jczy mi atak ami p an ik i. J ed n o wied ziała n a p ewn o . M u s iała ro zmó wić s ię z Nelą. Us iad ły p rzed b las zak iem w p las tik o wy ch fo telik ach , d o ś ć u miejętn ie u d ający ch rattan . – M as z n a co ś o ch o tę? J a s tawiam – zap ro p o n o wała. – Nie wy g łu p iaj s ię – Nela b u d o wała d y s tan s p rzy k ażd ej n ad arzającej s ię o k azji, jak ty lk o u miała. – Daj ju ż s p o k ó j – s k racała ten d y s tan s , jak ty lk o mo g ła. – M o że n aleś n ik i? Id ę p o n aleś n ik i. M o g ą b y ć? – zn ó w zap y tała. Nie czek ając n a o d p o wied ź, ws tała o d s to lik a i ru s zy ła w s tro n ę wejś cia d o b las zak a. By jeg o d rzwi s ię n ie zamy k ały w tak p ięk n y d zień , k to ś p o d p arł je s taro d awn y m i z p ewn o ś cią b ard zo ciężk im żelazk iem, d u żo więk s zy m o d ws p ó łczes n y ch mo d eli. Ko lejk i n ie b y ło , więc s zy b k o zn ó w p o jawiła s ię p rzy s to lik u . – Pro s zę – p o s tawiła p rzed p rzy jació łk ą talerz. – Dzięk u ję. Nela u n ik ała jej wzro k u . Natu ra u łatwiała jej zad an ie, g d y ż czerwco we s ło ń ce ś wieciło jej b ard zo o d ważn ie w o czy , s p rawiając, że mu s iała mru ży ć je p rawie b ez p rzerwy . Zaczęły jeś ć. – Wies z, o czy m marzę o d ty g o d n ia? – zaczęła ro zmo wę, p o n ieważ n ie mo g ła liczy ć n a Nelę. – Nie – Nela p o wied ziała o s tro żn ie, jed ząc p o wo li. – M arzę, b y ś wy k rzy czała mi s wo ją zło ś ć p ro s to w twarz. Żeb y ś mn ie u d erzy ła za to , co zro b iłam. Żeb y ś w k o ń cu n o rmaln ie n a mn ie s p o jrzała i… – Przes tań , p ro s zę… – Nela n ie b y ła g o to wa n a n ic, co jej p rzed s ek u n d ą p ro p o n o wała. – Dlaczeg o n ie mo żes z teg o d la mn ie zro b ić? – b y ła zd etermin o wan a. – Bo wciąż n ie mo g ę u wierzy ć w to , co zro b iłaś .
Pro s to lin ijn o ś ć Neli ją d o b iła, a s p o jrzen ie p rzy jació łk i s p rawiło , że o d ech ciało jej s ię ws zy s tk ieg o , n awet ży ć. Po czu ła s ię d o tk n ięta. By ła p rzy zwy czajo n a, że w jej ży ciu ch o d ziło o in n y ch , a o n a d o s tawała zwy k le to , co p o n ich zo s tało . Ale z Nelą b y ło p rzecież in aczej. Przecież b y ły p artn erk ami, n ie b y ło międ zy n imi żad n y ch n ied o mó wień . Dawn iej tak b y ło . M u s iały d o teg o wró cić. Ak u rat to zad an ie mu s iała wziąć n a s ieb ie. – Po s łu ch aj mn ie. Nie ch cę ci teraz o p o wiad ać farmazo n ó w, że wiem, co czu jes z, i że to ws zy s tk o n ie tak , jak my ś lis z. Nie ch cę, p o n ieważ n ie wiem, co czu jes z i co my ś lis z. Zres ztą ja s ama n ie jes tem p ewn a, co czu ję, i n ie wiem, co my ś leć o ty m, co s o b ie zafu n d o wałam. Ch cę jed n ak , żeb y ś wied ziała, że k ied y mó wiłam ci o n im te ws zy s tk ie złe rzeczy , to n ap rawd ę tak o n im wted y my ś lałam. To n ie b y ła z mej s tro n y jak aś p rzemy ś lan a in try g a. Wted y n a s erio ch ciałam ci p o mó c, a jak p o jawił s ię Xawery , to też k ib ico wałam wam, b o p rag n ęłam, żeb y wam s ię u ło ży ło . Ch ciałam, żeb y b y ło ci z n im d o b rze. A to ws zy s tk o , co s ię p ó źn iej wy d arzy ło międ zy mn ą a o rd y n ato rem, b y ło jak … – p o trzeb o wała ch wili, b y p o s zu k ać w my ś lach o d p o wied n ieg o p o ró wn an ia – to b y ło jak jak iś ch o lern y letn i d es zcz. J ak zaczy n a p ad ać, to jes teś wś ciek ła, b o mo czy ci u b ran ia, a jak jes teś ju ż całk iem p rzemo czo n a, to wn io s k u jes z, że b ez s en s u s ię n a n ieg o wś ciek ałaś , b o ch o ciaż ciu ch y mas z mo k re, to d es zcz jes t ciep ły i p rzy jemn y . Przes tajes z więc my ś leć o tru d n o ś ciach , ty lk o p o d n o s is z g ło wę d o g ó ry i p o zwalas z, b y d es zcz n a cieb ie p ad ał, b y d o ty k ał cię b ez o g ran iczeń s wo imi d elik atn y mi k ro p lami. Cies zy s z s ię z n ich , g d y ż to właś n ie d zięk i n im p rzy n ajmn iej p rzez ch wilę p o trafis z p o czu ć s ię wo ln a, a n ie u wik łan a w co d zien n o ś ć, o b o wiązk i i zależn o ś ć o d in n y ch lu d zi, a zwłas zcza ty ch , k tó rzy p o d czas d es zczu zaws ze mają p rzy s o b ie p aras o l. To właś n ie d ał mi Łu k as z. Najp ierw p o jawił s ię jak tak i właś n ie d es zcz. Nie d ał mi żad n eg o wy b o ru . Sp ad ł n a mn ie. A k ied y o d n alazłam d zięk i n iemu tę b o s k ą wo ln o ś ć, to o k azało s ię, że o n jes t d u żo b ard ziej u wik łan y w co d zien n o ś ć n iż ja. I trach . Ws zy s tk o s ię s k o ń czy ło . Po czu łam s ię o s zu k an a. Przemo czo n a jak imś zimn y m, w d o d atk u k waś n y m d es zczem, k tó reg o n ie u d a s ię zmy ć jed n y m p ry s zn icem. M ó wiła b ez p rzerwy , b o jąc s ię, że Nela w p ewn ej ch wili ws tan ie o d s to lik a, n ie mo g ąc d łu żej s łu ch ać jej wy n u rzeń . Ws tan ie, o d ejd zie i ju ż n ig d y n ie b ęd zie ch ciała z n ią g ad ać. Dzięk i Bo g u , Nela s ied ziała i p atrzy ła. Słu ch ała. Ze zro zu mien iem. Zu p ełn ie jak b y teraz n ieb o zs y łało im d es zcz, a n ie s ło ń ce p rzy p iek ające im p o liczk i. – Nela, u wierz mi, to b y ł p rzy p ad ek . J ed en n ag ły p o cału n ek w ciężk iej d la n as o b o jg a ch wili, a p ó źn iej p o p ro s tu u lewa, wich u ra, g rad u czu ć. A n a s am k o n iec
trzęs ien ie ziemi, a p o n im ju ż n ic. Pu s tk a. Przecież wies z… Teraz co ran o wy p ełzam z tej p u s tk i. Dla s ieb ie, ale też d la cieb ie i d lateg o n ie mo g ę zn ieś ć, że źle o mn ie my ś lis z. Wk u rza mn ie to , że jes teś tak a o b o jętn a, o b ca… Tak a p o lity czn ie p o p rawn a w n as zy ch relacjach . Du żo b ard ziej wo lałab y m, żeb y ś p o wied ziała, że alb o n ie ch ces z mn ie zn ać za to , co zro b iłam, alb o mn ie n ie ro zu mies z. Zareag u j, jak ty lk o ch ces z. Ale zareag u j w jak ik o lwiek s p o s ó b ! J eś li ci to p o mo że, to waln ij mn ie w łeb , p o ś lij mn ie d o d iab ła. Ale zró b co ś . Ob o jętn ie co . Ty lk o n ieb ąd ź mu mią! Zaczy n ała mó wić b zd u ry , b o p o n o s iły ją emo cje, ale n ajb ard ziej d o s k wierała jej n iep ewn o ś ć związan a z ty m, co s ię s tan ie. Z Nelą, z Łu k as zem, z ży ciem, n ad k tó ry m n ie p o trafiła zap an o wać. Patrzy ła n a p rzy jació łk ę i mo d liła s ię o reak cję, o b o jętn ie jak ą. Nawet n ajg o rs zą. Nela o d erwała wzro k o d talerza. Po p atrzy ła in aczej n iż d o ty ch czas i zaczęła mó wić. Dzięk i Bo g u , zaczęła mó wić. – Nie czu j s ię win n a. To ja mu s zę s p o jrzeć p rawd zie w o czy . Wid ziałam ju ż wcześ n iej, jak n a cieb ie p atrzy ł. Przep ras zam cię za to , że zazd ro ś ciłam ci czeg o ś , z czeg o ty n ie zd awałaś s o b ie s p rawy , a czeg o ja b ard zo ch ciałam. M arzy łam o ty m mężczy źn ie o d ch wili, g d y g o zo b aczy łam. Ale o n n ie p atrzy ł n a mn ie, ty lk o n a cieb ie… On iemiała. Sp o g ląd ała w s zczere o czy Neli. Wied ziała, że to , co mó wiła, zd arzy ło s ię n ap rawd ę. Wied ziała o ty m o d Łu k as za. Ale zn ó w n ie miała p o jęcia, jak s ię zach o wać. Co p o wied zieć? – Ale jak to ? – zap y tała, n ie b ęd ąc w s tan ie wy my ś lić n ic mąd rzejs zeg o . – On miał d o cieb ie s łab o ś ć o d p o czątk u , wid ziałam to . – Nela wied ziała, co mó wi. M o żn a s ię o d n iej b y ło u czy ć p rawd o mó wn o ś ci. Po p atrzy ła w zielo n e o czy Neli i zo b aczy ła p rawd ę. M u s iała o d wd zięczy ć s ię ty m s amy m. Nie u d awać. Niczeg o . M ó wić wp ro s t. M u s iała rato wać p rzy jaźń , b y zn ó w mieć s zan s ę n a to , ab y d b ać o n ią k ażd eg o d n ia. – Wiem. Po wied ział mi o ty m. Ty lk o n ie ro zu miem, d laczeg o ty mi n ie p o wied ziałaś . – Bo b y łam zazd ro s n a. Stras zn ie zazd ro s n a. Nie wied ziałam, co z ty m zro b ić, i wted y w p rzy p ad k o wej ro zmo wie p o wied ziałam ci, co czu ję, a ty s twierd ziłaś , że mi p o mo żes z. Kied y zaczęłaś mn ie z n ieg o leczy ć, to zau waży łam, że wy leczy łaś mn ie p rzed e ws zy s tk im z tej zazd ro ś ci. Słu ch ałam, co o n im mó wis z, i u s p o k o iłam s ię, b o wied ziałam, że mo ja zazd ro ś ć jes t b ezzas ad n a. Pó źn iej p o jawił s ię Xawery . Ws zy s tk o s ię zmien iło . Od ży łam. Nie miałam wo b ec cieb ie wy rzu tó w s u mien ia. Kied y
d o my ś lałam s ię, że k o g o ś p o zn ałaś , b o o d s tawiłaś mn ie n a ch wilę w k ąt, to Ho u s e p rzes tał s ię liczy ć. Całk o wicie. Nawet n a n ieg o n ie p atrzy łam. A jak wted y malo waliś my tę s alę w s zp italu , p ewn ie p amiętas z, to miałam g d zieś to , że p o żerał cię wzro k iem b ard ziej n iż k ied y k o lwiek , b o wied ziałam, jak ie mas z o n im zd an ie. Cierp liwie czek ałam n a to , k ied y o p o wies z mi co ś o s wo jej n o wej miło ś ci. Kied y zach o ro wałaś , zaczęłam ju ż co ś p o d ejrzewać, ale mu s iałam wy jech ać. M o że i d o b rze s ię s tało … Gd y wró ciłam z d o mu i d o wied ziałam s ię o d cieb ie, że to o n , to … – To co ? – zap y tała, a jej s erce o s zalało . – To b y ło s tras zn e… – Ale jes t Xawery . Przecież g o k o ch as z. To ś wietn y , mąd ry , p rzy s to jn y … J es zcze d łu g o mo g ła u b ierać Xawereg o w s u p erlaty wy s k ro jo n e n a jeg o miarę, co więcej, p as u jące jak u lał. Ty lk o p o co ? Na s zczęś cie Nela n ie p o zwo liła jej n a to . – Przecież wiem – p rzy jació łk a p rzerwała jej wy liczan k ę. – Bo że! To ja ju ż n ic n ie ro zu miem… – załamała s ię d o k ład n ie w mo men cie, k ied y zawis ła n ad n imi ich u d awan a k o leżan k a Larwa, zad ając p y tan ie, czy mo że s ię d o s iąś ć. – Nie! – o d p o wied ziały zg o d n y m, d o n o ś n y m i d źwięczn y m ch ó rem. – M am n ad zieję, że ju ż wam k to ś p o wied ział, że jes teś cie p o p iep rzo n e – rzu ciła w ich k ieru n k u Larwa i zwin ęła żag le, o b rzu ciws zy je p rzed tem p o g ard liwy m s p o jrzen iem. – J es teś my p o p iep rzo n e? – zap y tała, czu jąc, że ch y b a p ierws zy raz o d n alazła w s ło wach Larwy ś lad o we ilo ś ci lo g ik i. – J a n a p ewn o tak – Nela z miejs ca zg o d ziła s ię ze zd an iem Larwy . – Sk o ro ty tak , to ja też n a p ewn o . – Przes ad zas z! – M o że to zb o czen ie zawo d o we? – zap y tała, mając o ch o tę u cało wać Nelę za to „p rzes ad zas z”. – Lep s ze zb o czen ie n iż wy p alen ie – n aty ch mias t s p o in to wała Nela i u ś miech n ęła s ię n iezn aczn ie. Wy s tarczy ł ten led wo wid o czn y u ś miech p rzy jació łk i, b y u wierzy ła, że jes t s zan s a, ab y b y ło międ zy n imi jak d awn iej. Ży cie p o k azy wało , że k ażd a miała co ś za u s zami. J eś li d o b rze zn ała ży cie, to k ażd ą z n ich ten emo cjo n aln y b ru d u wierał p ewn ie w p o d o b n y m s to p n iu . – M u s imy co ś z ty m zro b ić – b ard zo ch ciała o czy ś cić atmo s ferę, o ciep lić
s to s u n k i. – To p rawd a… Urad o wał ją fak t, że Nela wy raziła ch ęć ws p ó łp racy . – Ty lk o co ? – zap y tała, g u b iąc s ię w o d czu ciach , k tó ry ch wciąż p rzy b y wało . – M u s imy ży ć n o rmaln ie – n iezb y t o d k ry wczo s twierd ziła Nela. – Świetn ie! Dłu g o n ad ty m my ś lałaś ? – zap y tała to n em n ied o wiark a. – Bard zo – o d p arła z p rzek o n an iem Nela. – No rmaln ie… To zn aczy jak ? – zap y tała, p o n ieważ o d k ry cie Neli wciąż wy d awało jej s ię tro ch ę n ied o rzeczn e i w ich s y tu acji n iewy s tarczające. – M o ja mama zaws ze p o wtarza n am ws zy s tk im, że n ie ma lep s zeg o ży cia o d tak ieg o w p rawd zie – Nela jak zwy k le n a ws p o mn ien ie ro d zin y zamy ś liła s ię i u tk wiła wzro k g d zieś w o d d ali. –
W p rawd zie, czy li… ? –
zap y tała, n ie ws ty d ząc s ię an i
tro ch ę s wej
d o ciek liwo ś ci. – Przecież to p ro s te. W p rawd zie to zn aczy b ez o s zu s tw. – Sk o ro tak , to mo je ży cie jes t b ard zo n ien o rmaln e. J a o s zu k u ję n a k ażd y m k ro k u . M ó wię n ie to , co my ś lę, ty lk o to , co ch cą u s ły s zeć. Ro b ię n ie to , czeg o ch cę, ty lk o to , co mo że k o g o ś zad o wo lić. Kied y ch cę waln ąć p ięś cią w s tó ł, to s ię u ś miech am, a g d y ch cę z p ełn ą p arą trzas n ąć d rzwiami, to zamy k am je cich u tk o , żeb y czas ami k o g o ś u s zk o n ie zab o lało . Zwy k ła o s zu s tk a to p rzy mn ie an io ł. – J ak tak d alej p ó jd zie, to s p ó źn imy s ię n a ćwiczen ia – trzeźwo zau waży ła Nela, o d ry wając wzro k o d zeg ark a. – Pies je d rap ał! – s y k n ęła, n ie o s zu k u jąc an i tro ch ę. – W s u mie czemu n ie? Zwłas zcza że to n ie ja mam p ro b lemy z frek wen cją – zn ó w n a u s tach Neli p o jawił s ię n ieś miały u ś miech . – A ja ch cę ży ć n o rmaln ie i n ie ch ce mi s ię s tąd n ig d zie iś ć, s k o ro tak n am s ię fajn ie g ad a. – W s u mie tak … – Co ty tak w k ó łk o s u mu jes z? – Lep iej s u mo wać, n iż o d ejmo wać – p o wied ziała Nela i zamy ś liła s ię. – Ws zy s tk o zależy o d s k ład n ik ó w czy jak to tam s ię n azy wa. Po za ty m p rzecież mo żn a s o b ie u jmo wać, to zn aczy o d ejmo wać s o b ie tro s k – p o p rawiła s ię. – I to jes t właś n ie co ś , co p o win n aś zro b ić – s twierd ziła z wielk im p rzek o n an iem Nela.
– Ty lk o jak ? – zap y tała n iep ewn ie. – Po win n aś p ó jś ć d o Ho u s e’a i p o g ad ać w d o mu . – Nie mo g ę d o n ieg o p ó jś ć. Bo ję s ię, że jak g o zo b aczę, to teg o n ie p rzeży ję. – Całe s zczęś cie n a s ali b ęd zie lek arz – p aln ęła ro zb awio n y m to n em Nela. – Śmies zy cię to ? – o d g ry zła s ię n aty ch mias t. – Wcale, p rzep ras zam. Nela b y ła o s o b ą, n a k tó rą n ie p o trafiła s ię g n iewać. Ch wila s zczerej ro zmo wy i wy b aczała jej ws zy s tk o . M ilczen ie i o b o jętn o ś ć, k tó ry mi p rzy jació łk a o b d arzała ją o s tatn imi czas y , to zn aczy o d k ąd d o wied ziała s ię, że „ty m k imś ” jes t Ho u s e. – No ju ż d o b ra! – g d y b y s ied ziała o b o k Neli, p o s łałab y jej teraz s zczereg o , ro zład o wu jąceg o n ap ięcie k u k s ań ca, ale s ied ziały n ap rzeciwk o s ieb ie, więc zd o b y ła s ię jed y n ie n a b ard zo s zczere s p o jrzen ie. – To co ? Id ziemy ? – zap y tała Nela, wp atru jąc s ię w n ią ży czliwy m wzro k iem. – Do b ra! Ko ń czy my jeś ć i lecimy ! Wied za s wo ją d ro g ą, a lis ta o b ecn o ś ci rzecz arcy ważn a. Przy n ajmn iej w mo im p rzy p ad k u – g ład k o zg o d ziła s ię z wcześ n iejs zą u wag ą Neli. J ad ła w p o ś p iech u , zaczy n ając p rzeczu wać, że wita s ię ze s wo im zan ied b an y m o s tatn io ży ciem. Ch y b a ch ciała o d zy s k ać w n im d o ty ch czas o we miejs ce. M o że n awet p o czu ć rad o ś ć z teg o , co ma, alb o z teg o , co mo że mieć. Pó k i co n ie ch ciała my ś leć o Łu k as zu . Sk o ro miała zb ierać s iły , to n a razie p o win n a o p ierać s ię n a ży cio wy ch p ewn ik ach . Teraz s ię o k azało , że tak im p ewn ik iem mo g ła b y ć Nela. To jeg o mu s iała s ię teraz u ch wy cić, ab y zb ierać s iły n a to , b y p rzek o n ać s ię, jak to jes t z Łu k as zem. Nie miała o ty m p o jęcia. Nie p o trafiła n ic wy my ś lić. Ale p rzecież lu d zie p o trafią ro b ić n awet to , co wy d aje im s ię n ie d o zro b ien ia. Dlateg o p o g ło wie ju ż b łąk ała jej s ię my ś l, że Łu k as zo wi jes t to n a ręk ę, iż zas zy ła s ię g d zieś i s tamtąd n ie wy ch o d zi. M o że n awet n ie żało wał s weg o b ard zo n iep rzy jemn eg o w s k u tk ach p rzemilczen ia. Nawet g d y b y tak b y ło , to … Bard zo ch ciała, żeb y b y ło in aczej. Nie ży czy ła n ik o mu tak iej p s y ch iczn ej męczarn i. Nie ży czy ła jej ró wn ież Łu k as zo wi, ale n ie ch ciała, b y h is to ria z n ią związan a s p ły n ęła p o n im jak wo d a p o k aczce. Bard zo teg o n ie ch ciała…
–
Do b rze cię wid zieć w tak iej d o b rej fo rmie – J u s ty n a p atrzy ła n a n ią z g ó ry , jak zwy k le b u jając s ię n a b o k i.
Ty m s p o s o b em u s iło wała u p rzy jemn ić zas y p ian ie Ty mk o wi, k tó ry cierp iał p rzez k o lejn e wy rzy n ające s ię zęb y . Przy n ajmn iej tak tłu maczy ła d zis iejs zą maru d n o ś ć s weg o s y n a. – J u ż… J u ż d o b rze… J u ż ws zy s tk o d o b rze… – p o wtarzała malco wi wciąż d o u ch a, p o d czas g d y o n żało ś n ie p o jęk iwał. – By wało lep iej – p o d s u mo wała, ju ż b o jąc s ię d n ia n as tęp n eg o . – Ale o s tatn io to ch y b a raczej n ie – n ie d awała s ię zb y ć J u s ty n a. – Nie ch ce mi s ię o ty m g ad ać – u cięła, wzd ry g ając s ię n a d źwięk s k rzek liweg o g ło s u cio tk i Klary , k tó ra ch y b a n ajb ard ziej ze ws zy s tk ich d ziś zeb ran y ch cies zy ła s ię ze zwy żk i fo rmy n ajmło d s zej s io s trzen icy , p o n ieważ o zn aczało to p o wró t d o o s tatn io tro ch ę zan ied b an ej trad y cji ws p ó ln y ch n ied zieln y ch o b iad ó w. – Tak p o d ejrzewam – b ez ś lad u zd ziwien ia w g ło s ie s twierd ziła s io s tra. – Ale ch cę, żeb y ś wied ziała, że mo żes z p o wied zieć mi ws zy s tk o , a ja n ie k ażę ci s ię u s p o k o ić, b o in aczej p iek ło cię p o ch ło n ie. – Piek ło ? Piek ło jes t n iczy m w p o ró wn an iu z ty m, co s ły s zy my ! – n awiązała d o ro zmó w d o ch o d zący ch z k u ch n i. Zu p ełn ie n ie mo g ła zro zu mieć, d laczeg o cio tk a Klara wciąż g d ak ała, s k o ro ju ż n ik t o p ró cz mamy jej n ie s łu ch ał. Nawet d o k o ń ca n ie b y ło wiad o mo , czy mama też s łu ch ała z n ależy tą u wag ą. Krzy s iek wy s zed ł z Szy mk iem n a p rzy b lo k o wy p lac zab aw, p rzy jemn ie zacien io n y o tej p o rze d n ia. Cio tk a M arian n a zaraz p o o b ied zie, p ewn ie s p rag n io n a u lu b io n ej cis zy , u s p rawied liwiła s ię b ó lem g ło wy i u rwała s ię d o s ieb ie, g d zie właś n ie miewała tę cis zę, i to o d ran a d o wieczo ra. Nato mias t J an ek b y ł ty lk o ch wilo wy m i wirtu aln y m g o ś ciem d zis iejs zeg o o b iad u . To d zięk i u p rzejmo ś ci Krzy ch a i jeg o n o wo czes n eg o s p rzętu mama mo g ła zo b aczy ć n a Sk y p ie s wo jeg o p ierwo ro d n eg o i zamien ić z n im k ilk a s łó w. Co p rawd a J an ek n ie miał d la n ich zb y t d u żo czas u , g d y ż d la k s ięd za n ied ziela b y ła zg o ła czy m in n y m n iż d la p o zo s tały ch ś mierteln ik ó w. J an ek w n ied zielę miał mn ó s two rzy ms k ich i k ato lick ich o b o wiązk ó w. – Piła tarczo wa to p rzy ty m k o ły s an k a – p o d s u mo wała J u s ty n a, n ie d arząca cio tk i
Klary wielk ą s y mp atią, ale teraz i tak u ś miech n ęła s ię, g d y ż u ty s k iwan ie Ty mk a s tawało s ię co raz rzad s ze. – Po wies z co ś ? – s io s tra wciąż wracała d o teg o s ameg o wątk u . – Co mam p o wied zieć? – zap y tała b ez s en s u , wied ząc p rzecież, że n ie n ależy id io ty czn ie d o p y ty wać, g d y i tak s ię wie, jak ich in fo rmacji w d an ej ch wili o czek u je o d n as ro zmó wca. – J ak to co ? – n iezn aczn ie o b ru s zy ła s ię J u s ty n a. – M as z p o wied zieć, czy s p ełn ił s ię czarn y s cen ariu s z. Po d o b n ie jak J u s ty n a d o s k o n ale p amiętała też ro zmo wę, k ied y to właś n ie s tars za s io s tra zn is zczy ła jej p o czu cie p ewn o ś ci i s tab iln o ś ci związk u z Łu k as zem. – Przecież wies z… – o d p arła, n ie b o jąc s ię s p o jrzeć s io s trze p ro s to w o czy . – Nie wiem, ty lk o p rzy p u s zczam. – M iałaś rację – wzru s zy ła ramio n ami i w k o ń cu o d ło ży ła d łu g o p is n a b iu rk o . M u s iała zro b ić s o b ie p rzerwę w o p is y wan iu o b jawó w ws k azu jący ch n a to , że mo żn a s twierd zić u p acjen ta o s o b o wo ś ć g ran iczn ą, zwan ą częs to p rzez p s y ch iatró w b o rd erlin e. –
To
zn aczy
co ? –
J u s ty n a zn ieru ch o miała, n a k ró tk ą ch wilę zas ty g ła
w milczen iu , s p o g ląd ając wy czek u jąco . – Żo n a i d zieck o – wy mó wiła i p o czu ła zazd ro ś ć, k tó rej s ię ws ty d ziła i b rzy d ziła, ale k tó rej n a razie n ie p o trafiła s ię p rzeciws tawić. – To g ru b o – zas ęp iła s ię J u s ty n a. – Co zro b ić… ? – Dałaś mu w p y s k ? – wy o b raźn ia J u s ty n y ju ż p raco wała wed łu g włas n y ch s tan d ard ó w. – Nie miałam s iły – zaczęła z b ó lem – an i o ch o ty – s k o ń czy ła mó wić, ale b ó l wcale n ie ch ciał u s tąp ić. – J a n a p ewn o waln ęłab y m g o z liś cia. Zwłas zcza za tę żo n ę! – Ek s żo n ę – s p ro s to wała b ezn amiętn ie. – To ch y b a n ie jes t aż tak źle – mó wiąc to , J u s ty n a zro b iła b ard zo d ziwn ą min ę. – Co ch ces z p rzez to p o wied zieć? – zd ziwiła s ię. Zu p ełn ie n ie s p o d ziewała s ię tak iej n o wo czes n o ś ci w s io s trzan y m s p o jrzen iu n a s p rawę. J u s ty n a p rzy g ląd ała s ię jej p rzez d łu żs zą ch wilę, p o u p ły wie k tó rej zaczęła mó wić tro ch ę cis zej n iż d o ty ch czas . – W mo im s zp italu p raco wała k ied y ś tak a jed n a p ielęg n iark a, k tó rej n ie
in teres o wało n ig d y , czy facet ma żo n ę, czy n ie. W łó żk u miał b y ć d o b ry i ty le. M ó wiła o ty m b ez o g ró d ek . Po d ejrzewam, że z tak im p o d ejś ciem n iejed n ej mężatce n ab ru źd ziła w ży cio ry s ie. I p ewn ie b ru źd zi d alej. Pas k u d n a mo d lis zk a. Całe s zczęś cie wy leciała n ajp ierw z o d d ziału , a p ó źn iej całk iem ze s zp itala, i to n a zb ity pysk… – Czemu mi to mó wis z? – zap y tała b ard zo cich o , p o n ieważ Ty mk o wi w k o ń cu u d ało s ię zas n ąć n a d o b re. – J ak to p o co ? Żeb y cię p o cies zy ć. Przecież ek s żo n a b rzmi o n ieb o lep iej n iż żo n a. – Ty lk o co z teg o ? – zap y tała g o rzk o . Wciąż b y ła zas zo k o wan a d o ś ć lu źn y m p o d ejś ciem s io s try d o tematu , k tó ry d la n iej b y ł n a razie n ie d o p rzes k o czen ia. Wied ziała, że J u s ty n a n ie u d aje ty lk o d lateg o , żeb y ją p o cies zać. Stars za s io s tra w p rzeciwień s twie d o n iej zaws ze mó wiła, co my ś li, n ie k ieru jąc s ię ty m, k to ak u rat b y ł s łu ch aczem. Patrzy ła n a s io s trę i miała wrażen ie, że ro zmo wa, k tó rą ro zp o czy n ały z d o ś ć d u ży mi o p o rami, miała s zan s ę z ty p o wo s io s trzan ej p rzeo b razić s ię w tak ą międ zy d wiema k o b ietami, z k tó ry ch jed n a b o i s ię ży cia, a d ru g a ma p ewn o ś ć, że ży cia b ać s ię n ie n ależy . – To z teg o , że n ie p ak u jes z im s ię d o związk u n a trzecieg o , a jed n o d zieck o to też p rzecież n ie g ro mad a, za k tó rą latami ciąg n ą s ię alimen ty . Sy n czy có rk a? – Có rk a – o d p o wied ziała, s tarając s ię n ie zn ien awid zić n iewin n eg o d zieck a. – Du ża? – Prawie cztero letn ia. – A ten ro zwó d to jak aś ś wieża s p rawa? – Z teg o , co wiem, ro zwió d ł s ię jak ieś d wa lata temu . – O, k u rczę… Wies z d laczeg o ? – Ch y b a ch o d ziło o zd rad ę… – p rzy p o min ała s o b ie s trzęp k i ro zmó w. – Ale d o k ład n ie n ie wiem… – To d laczeg o g o n ie zap y tałaś ? – Bo jak s ię d o wied ziałam, to … – Do b ra, d o b ra! Lep iej ju ż s k o ń cz – J u s ty n a, wy k azu jąc s ię emp atią, n ak azała jej zo s tać p rzy zd ro wy ch zmy s łach . – M y ś lis z, że to k o n iec? A jed n ak n ie zap o wiad ało s ię tak ró żo wo . Sio s tra ch y b a n ie p o wied ziała jes zcze o s tatn ieg o s ło wa. Nie zniosłabym tego – p o my ś lała, b o jąc s ię wy p o wied zieć te s ło wa g ło ś n o . Kied y
ty lk o ro zmy ś lała, ws zy s tk o b o lało mn iej. – Nie trak tu j mn ie n a ró wn i z ty m to warzy s twem zza ś cian y – o s tro rzu ciła J u s ty n a. Wciąż b y ło s ły ch ać g ło s cio tk i Klary . M ama n ie o d zy wała s ię p rawie wcale. – Nie trak tu ję – p rzy zn ała n aty ch mias t. – To p o wied z mi, co czu jes z, p rzecież n ie s p alę cię za to n a s to s ie. – M am n ad zieję… Co z teg o , że s io s tra ją u s p o k ajała, s k o ro i tak czu ła s ię tak , jak b y s ama u k ład ała p o d s o b ą s to s , a w d ło n i ju ż d zierży ła p alące s ię łu czy wo . – A o n co ? – Nic. Półtora miesiąca i nic. Żadnego znaku życia – d o ło wała s ię w my ś lach . – Nawet n ie zad zwo n ił? – Po wied ziałam mu k ied y ś , żeb y d o mn ie n ie d zwo n ił, więc n ie d zwo n i – s k o n s tato wała z g o ry czą w g ło s ie. – Po p atrz, jak i g rzeczn y ! Co to za facet? J a Krzy ch o wi, żeb y mn ie w jak iejś s p rawie p o s łu ch ał, mu s zę p o wtó rzy ć co ś p ięćs et razy , a p ó źn iej jes zcze maila n ap is ać, i to n a s k rzy n k ę s łu żb o wą, b o n a p ry watn ą w o g ó le n ie wch o d zi. Czas u n ie ma. Nie wied ziała, co p o wied zieć. Wied ziała n ato mias t, że n ajb ard ziej n a ś wiecie ch ciałab y , żeb y Łu k as z s ię z n ią s k o n tak to wał. Ob o jętn ie jak . Nies tety teg o n ie zro b ił. Dlateg o ju tro mo g ło o k azać s ię d la n iej n ajwięk s zą trau mą ży cia. Pan iczn ie, o k ru tn ie, s k an d aliczn ie b ała s ię teg o , że ju tro min ą s ię n a k o ry tarzu o d d ziału zu p ełn ie tak s amo , jak czy n ili to , zan im… Bała s ię też teg o , że n awet n a n ią n ie s p o jrzy . Przecież p rzez p o n ad ro k mijał ją, n ie s p o jrzaws zy n a n ią an i razu , n ie d ając jej n awet n ajmn iejs zeg o s y g n ału , że teg o n ie ch ce, że n ie ch ce mijać jej jak p o wietrza. Najb ard ziej jed n ak o b awiała s ię teg o , że jeś li ju tro s p o tk a ją co ś p o d o b n eg o , to zn ó w n ie b ęd zie p o trafiła ży ć. A ch ciała ży ć. Ty lk o n ie b ez n ieg o . – I mas z zamiar to ws zy s tk o tak p o p ro s tu zo s tawić? – A co mam wed łu g cieb ie zro b ić? – Iś ć d o s zp itala i p rzek o n ać s ię, jak s ię s p rawy mają. – J u tro tam id ę… – s twierd ziła b ez p rzek o n an ia w g ło s ie, p o n ieważ n ie miała p ewn o ś ci, czy rzeczy wiś cie n azaju trz zro b i to , co o d d łu żs zeg o czas u n ie d awało jej s p o k o ju .
– Do n ieg o ? – J u s ty n a n ie zn ała u czu cia lito ś ci. – Nie. Do d zieci. Nela o b iecała im ty d zień temu , że p rzy jd ę. – I b ard zo d o b rze! Przy n ajmn iej jed n a mąd ra. Ty , a jak o n s ię n azy wa? Krzy ch u ma wiele zn ajo mo ś ci. M o że ak u rat jeg o też zn a. Ob lał ją zimn y p o t. – I co to d a? – zap y tała, wied ząc, że to n ie jes t d o b ry mo men t n a p rzy to czen ie p ers o n alió w Łu k as za. – W tak ich s p rawach zaws ze lep iej wied zieć więcej n iż za mało . Patrzy ła n a s tars zą s io s trę, zas tan awiając s ię, czy ak u rat teraz J u s ty n a n ie b y ła w b łęd zie. Ale n ie p o trafiła my ś leć całk iem lo g iczn ie. Od k ąd s traciła g ru n t p o d n o g ami, n iczeg o ju ż n ie b y ła p ewn a. Bała s ię n iep ewn o ś ci, k tó ra to warzy s zy ła jej b ezu s tan n ie. Ale o b awiała s ię też teg o , czy p o trafi p o rad zić s o b ie ze s zczeg ó ło wą wied zą n a temat d o ty ch czas o weg o ży cia Łu k as za, k tó re p ó k i co p o zn ała b ard zo p o b ieżn ie. Nie b y ła w s tan ie o d p o wied zieć s o b ie teraz, czy lep iej wied zieć, czy mo że tk wić w b ło g iej n ieś wiad o mo ś ci, k tó ra p rzecież wcale tak a b ło g a n ie b y ła. Od n o s iła wrażen ie, że w s y tu acji, w k tó rej s ię zn alazła, n ie b y ło d o b ry ch ro związań . M u s iała p o g o d zić s ię z fak tem, że czas ami tak b y wa. Po p ro s tu czas em tak jes t i trzeb a to p rzy jąć z p o k o rą.
B
ramk a s zp italn a b y ła co raz b liżej, a o n a miała o ch o tę, i to co raz więk s zą, b y wziąć n o g i za p as i zwiać. J ak b y teg o b y ło mało , Nela, z k tó rą d o g ad y wała s ię
p rawie tak jak zaws ze, ak u rat d ziś jak n a zło ś ć b y ła n ien atu raln ie i p o d ejrzan ie milcząca. By ło b ard zo g o rąco . Wilg o tn e i p arn e p o wietrze o b lep iało jej zes tres o wan e ciało jak k u rz. W g ło wie miała d wie rzeczy n a zmian ę. Pan ik ę i p u s tk ę. I tak o d s ameg o ran a. Na żad n y ch zajęciach , k tó ry ch miały d ziś z Nelą d u żo , n ie p o trafiła s ię s k u p ić. M y ś l o ty m, że is tn ieje s zan s a alb o ry zy k o , b o wciąż n ie p o trafiła s ię zd ecy d o wać, że mo że zo b aczy ć d ziś Łu k as za, n ie p o zwalała jej ży ć n o rmaln ie. – A d zień d o b ry ! Dzień d o b ry ! J ak o ś d awn o p an i n ie wid ziałem – o ch ro n iarz s trzeg ący wejś cia d o s zp itala ze s zczery m u ś miech em s k o men to wał jej ab s en cję. – Dzień d o b ry p an u . To Nela, ch o ć p o min ięta w s ło wach o ch ro n iars k ieg o p o witan ia, u rato wała ich twarze. Dzień dobry – p o my ś lała, zamias t p o p ro s tu o d p o wied zieć. – Dlaczeg o n ic n ie mó wis z? – zap y tała w k o ń cu Nelę. – Bo mu s zę ci co ś ważn eg o p o wied zieć. Us ły s zaws zy n ie ty le s ło wa, ile to n , jak im wy p o wied ziała je p rzy jació łk a, zatrzy mała s ię w p ó ł k ro k u i ju ż s ię b ała teg o , co Nela miała jej d o p o wied zen ia. Zres ztą d ziś b ała s ię ws zy s tk ieg o . By ła p rzek o n an a, że co ś s ię s tało . Co ś złeg o . – Co ś s ię s tało ? – zap y tała o d razu . Wy o b raźn ia n ies tety ju ż two rzy ła w jej g ło wie wizje k o s zmaró w mający ch miejs ce n a o d d ziale, k tó ry zd rad ziła o s tatn io n ad wy raz b ezd u s zn ie. – Tak – o d p o wied ziała twierd ząco Nela. Nic n ie p o mo g ło zak lin an ie w my ś lach , b y o d p o wied ź, k tó rą właś n ie u s ły s zała, b y ła p rzecząca. Wzro k p rzy jació łk i n ie k łamał. Wid ziała, że Nela b y ła teraz p ewn a o b aw o to , co s ię s tan ie, g d y wy jawi jej p o wó d s weg o d o ty ch czas o weg o milczen ia. – Po wied z i miejmy to ju ż za s o b ą – p o p ro s iła, czu jąc, jak b ard zo s zy b k o o p ad a z s ił. – Nie tu taj! Ch o d ź! – Nela wzięła ją za ręk ę i o d ciąg n ęła s p o d d rzwi s zp itala. Szła za p rzy jació łk ą n iczy m jag n ię p ro wad zo n e n a rzeź. Nela wciąż ciąg n ęła ją za ręk ę w k ieru n k u s zp italn eg o s p acern iak a. Stało tam k ilk a ławek n a k rzy ż, ale zieleń
teg o s k rawk a o tej p o rze ro k u b y ła całk iem imp o n u jąca i cies zy ła o k o jak n ic in n eg o w p o b liżu . Naś lad u jąc Nelę, u s iad ła n a ławce. Z d rżący m s ercem czek ała tu ż o b o k . – Os zu k ałam cię – s twierd ziła Nela p o u p ły wie k ró tk iej, ale tru d n ej d o u d źwig n ięcia ch wili. – J ak to ? Patrzy ła, jak p rzy jació łk a mięto s i w d ło n iach p rzy b ru d zo n e u ch a s wo jej to reb k i, n iemo d n ej, ale p o jemn ej. Nela p o trafiła w n iej zmieś cić ws zy s tk o . – Ho u s e p y tał o cieb ie. Zamarła. Zro b iło jej s ię ciemn o p rzed o czami. Nie wied ziała, co p o wied zieć. M o że d o b rze, że n ie miała s iły , b y s ię o d ezwać, p o n ieważ Nela zaczęła o mawiać s zerzej s we o s zu s two . – Py tał. Aż trzy razy . A ja n ie p o wied ziałam mu , co s ię z to b ą d zieje, ty lk o zb y wałam g o , mó wiąc, że u cieb ie ws zy s tk o d o b rze. – Ale p rzecież n ie wied ziałaś , że to ws zy s tk o p rzez n ieg o . M o że p o p ro s tu ch ciałaś b y ć d y s k retn a? J u ż ro zg rzes zała Nelę, n ie mo g ąc u wierzy ć w to , że p rzy jació łk a mo g łab y zro b ić co ś p rzeciwk o n iej. – Nie wied ziałam ty lk o za p ierws zy m razem. Pó źn iej ju ż tak – Nela zach o wy wała s ię, jak b y n ie ch ciała d o s tać ro zg rzes zen ia, jak b y jej n a n im zu p ełn ie n ie zależało . – Nie p rzejmu j s ię. To ju ż teraz jes t n ieważn e… Nie miała s ił n a to , b y co k o lwiek teraz ro ztrząs ać. M iała d o s y ć zawiło ś ci włas n eg o ży cia, b y jes zcze b rać n a s ieb ie s k o mp lik o wan e tajemn ice ws zy s tk ich , k tó rzy ją o taczali. Zap rag n ęła wejś ć n a o d d ział. Otwo rzy ć k s iążk ę i czy tać, n ie my ś ląc o n iczy m in n y m, ty lk o o p ierws zej z b rzeg u b allad zie. – Ważn e. Właś n ie b ard zo ważn e, b o g d y b y wied ział, jak s ię czu jes z n ap rawd ę, n a p ewn o b y cię tak n ie zo s tawił. – Nela, to n ap rawd ę teraz ju ż jes t n ie… – n ie s k o ń czy ła zd an ia. Zan iep o k o ił ją d ziwn y o d g ło s . J ak b y cich y p łacz. Co ś jak b y p is k małeg o p tas zk a, k tó ry p o d n ieo b ecn o ś ć matk i wy p ad ł z g n iazd a. Dźwięk d o ch o d ził zza ży wo p ło tu , d o k tó reg o d o s tawio n a b y ła ławk a, n a k tó rej s ied ziały . Ży wo p ło t two rzy ły k rzewy fo rs y cji, k tó re ju ż teraz n ie cies zy ły o czu tak jak wted y , g d y wio s n a s tawiała s we p ierws ze k ro k i. Zwy k le wy p atry wała p ierws zy ch o zn ak wio s n y z wielk ą u wag ą. W ty m ro k u ws zy s tk ie jej u mk n ęły , n awet n ie zd ąży ła s ię o b ejrzeć. – Sły s zy s z to … ? – zap y tała, mając wrażen ie, że p is k s taje s ię co raz cich s zy , b o
zag łu s zan y p rzez in n y d o ś ć d ziwn y o d g ło s . Nela p ierws za zerwała s ię z ławk i i zan u rk o wała w g ąs zczu zielo n ej fo rs y cji. Po ch wili wy s zarp ała z n iej wo rek n a ś mieci. Szary , s zczeln ie zawiązan y żó łtą fo lio wą taś mą, s p ecjaln ie d o teg o p rzezn aczo n ą. Szy b k o ro zerwała wo rek , p o n ieważ n a ro związan ie taś my s zan s raczej n ie b y ło . Zak lęła. Wcale n ie cich o i wcale n ie p o d n o s em. Po tem tak s amo g ło ś n o d o d ała: – M o rd ercy ! J u lk a, n ie p atrz! Wied ziała, że n ie p o win n a zag ląd ać d o wo rk a, ale n ie p o s łu ch ała s wo jej in tu icji. J ej o czo m u k azał s ię mak ab ry czn y wid o k . J ak iś mo rd erca, jak to d o s k o n ale u jęła Nela, d o wo rk a zap ak o wał k o cięta. M ałe, n ied awn o u ro d zo n e, ch o ć n ieco ju ż p o d ro s łe. Wid ziała s zaro b u re p o to ms two zwy k ły ch d ach o wcó w. Nela p atrzy ła to n a zawarto ś ć wo rk a, to n a n ią, jak b y s zu k ając w jej o czach p o twierd zen ia teg o , że to , co wid zi, to n ie jak iś k o s zmarn y s en , ty lk o d o wó d n a to , że lu d zie s ą p o p ro s tu b ezn ad ziejn i. Po k ró tk iej ch wili cis zy p is k d o ch o d zący wcześ n iej z wo rk a zn ó w s tał s ię s ły s zaln y . – O matk o ! – s zep n ęła cich o Nela. Tak s amo zap y tała: – I co teraz? – J ak ieś p ewn ie p rzeży ły – zerk n ęła d o wo rk a. Wid ząc, że n a Nelę n ie ma co liczy ć, walcząc ze s trach em, wło ży ła d ło ń w s zaro b u re k łęb o wis k o , k tó re k u jej zd ziwien iu o k azało s ię b ard zo p rzy jemn ie mięk k ie i ciep łe. Całe s zczęś cie n ie mu s iała d łu g o czek ać, b o ży wy k o ciak s am o d s zu k ał jej d ło ń i wło ży ł w n ią s wą p is zczącą mo rd k ę. Wy jęła g o z wo rk a. Ży weg o . M alu tk ieg o . Śliczn eg o . – Co za d eb ile! Najp ierw p o zwo lili ży ć, a p ó źn iej d o wo ra! Nela n ie mo g ła s ię o trząs n ąć. By ła b ard zo b lis k a p łaczu . Nie ty lk o z żalu , ale p rzed e ws zy s tk im ze zło ś ci. – Szczęś ciarz z cieb ie – wzru s zy ła s ię Nela. – To p ewn ie p rzez ten k o lo r. – Das z mi g o ? – p o s łu ch ała p ro ś b y Neli i s zy b k o o d d ała ciep łe s two rzo n k o w ręce p rzy jació łk i. Ko tek b y ł ru d y . J as n o ru d y . Sweg o n ieży weg o ro d zeń s twa n ie p rzy p o min ał wcale. Nela trzy mała g o ju ż w o b u d ło n iach , z p ewn o ś cią czu jąc n a s wej s k ó rze jed wab s ierś ci k o tk a. Serce waliło małemu jak o s zalałe, jak b y ch ciało wy d o s tać s ię n a zewn ątrz. M aleń s two mu s iało jed n ak w k o ń cu p o czu ć s ię b ezp ieczn ie, p o n ieważ p is k n iczy m n ie p rzy p o min ający miau czen ia k o ta u s tał.
– I co teraz? – zap y tała Nela, ze wzru s zen iem wp atru jąc s ię w małą k u lk ę d u żo jaś n iejs zą o d jej wło s ó w. – Nie mam p o jęcia – p o wied ziała, n ie s p u s zczając wzro k u z b łęk itn y ch i u fn y ch o czu k o ta. – J es t jes zcze to – Nela s p o jrzała n a leżący o b o k ławk i s zary wo rek , w k tó ry m zn alazły s ię s two rzen ia n ie mające d ziś s zczęś cia. – To mamy d wa p ro b lemy – p o d s u mo wała załaman y m s zep tem. – Lep iej p o p atrz tam – Nela wy mo wn y m wzro k iem ws k azała n a o k n a s zp itala. Po d ąży ła za s p o jrzen iem p rzy jació łk i, n awet cies ząc s ię, że n ie mu s i ju ż p atrzeć n a n ieru ch o my s zary wo rek . Z d alek a b y ło wid ać, że n a d ru g im p iętrze b u d y n k u s zp itala w o k n ie s to i d ziewczy n k a i in ten s y wn ie wy mach u je w ich k ieru n k u . – Karo la – jęk n ęła Nela. – Na p ewn o ju ż cały o d d ział n a n o g i p o s tawiła, że tu jes teś my . Nie u leg ało wątp liwo ś ci, że s tało s ię tak , jak p rzy p u s zczała Nela. Karo la b y ła wu lk an em en erg ii. – Co z n im zro b imy ? – zap y tała b ezrad n y m to n em Nela, p atrząc n a ru d y k łęb u s zek , k tó ry z p ewn o ś cią zmęczo n y d o ty ch czas o wy m b rak iem p o wietrza s ło d k o zas n ął w ciep ły m leg o wis k u z jej d ło n i. – Teraz? – zap y tała, zu p ełn ie n ie mo g ąc o d n aleźć s ię w s y tu acji, w k tó rą miało zamiar wp ak o wać ją ży cie. – Teraz i p ó źn iej – rzeczo wo s twierd ziła Nela. – Żeb y m to ja wied ziała… – wes tch n ęła g łęb o k o . – Patrz! – Nela zn ó w ws k azała wzro k iem n a o k n a o d d ziału , zn ajd u jące s ię n a ty le b lis k o , b y wid zieć, co s ię w n ich d zieje. Zg o d n ie z p rzy p u s zczen iami, Karo la ju ż zro b iła s wo je, w związk u z ty m w o k n ach b y ło wid ać więcej ro ześ mian y ch twarzy i mach ający ch rąk . – To jes teś my w k ro p ce – Nela z załaman iem ry s u jący m s ię n a twarzy s p o g ląd ała to n a d zieci, to n a ru d ą k u lk ę, to n a s zary wó r s k ry wający k o cią zag ład ę. – Przed e ws zy s tk im s ię u s p o k ó j. Dzieci wid zą ty lk o n as . Nic in n eg o n ie s ą w s tan ie zo b aczy ć z tak iej o d leg ło ś ci. Po p ro s tu jed n a z n as p o win n a tam p ó jś ć ju ż teraz i to ch y b a jas n e, że to b ęd zies z ty – wy rzu ciła z s ieb ie ry g o ry s ty czn ą d y s p o zy cję. M u s iała zach o wać trzeźwo ś ć u my s łu , p o n ieważ Nela w o b liczu teg o , co o d n alazły p rzy s zp italn ej ławce w p ark u , s traciła g ło wę i tak s ię zło ży ło , że ak u rat teraz tak i
o b ró t s p raw jej zu p ełn ie n ie p rzes zk ad zał. Og ó ln ie rzecz b io rąc, mo g ła tu zo s tać, b y p rzy p iln o wać u rato wan eg o za mło d u ru d zielca i s zareg o wo rk a. Wcale n ie mu s iała wch o d zić d ziś n a o d d ział, g d y ż g ro ziło jej to ty m, że s ama s traci g ło wę. – Dawaj g o ! – z ro zmy s łem p rzejęła k o tk a z d ło n i Neli. Sp o jrzała n a p rzy jació łk ę z wy żs zo ś cią, ch o ć o b ie s ied ziały wciąż n a ławce i wzro k miały n a p o d o b n ej wy s o k o ś ci. – Nie p atrz tak , ty lk o id ź! – A ty ? – A ja zo s tan ę tu z ty m ty g ry s em i zaczn ę s ię zas tan awiać, co d alej. – A to ? – Nela zamias t iś ć, wciąż g ap iła s ię n a wo rek leżący tu ż p rzy ławce. – Nad ty m też s ię zas tan o wię. No id ź ju ż! Nie wid zis z, co s ię d zieje? Tru d n o b y ło n ic n ie zau waży ć, p o n ieważ n a o d d ziale mu s iał p an o wać n iezły rejwach . Z k ażd eg o o k n a wy s tawało k ilk a g łó w. Nawet z d y żu rk i p ielęg n iars k iej. Na o k n o Łu k as za wo lała n ie p atrzeć. Nie mu s iała teg o ro b ić. Zn ała g o , d lateg o wied ziała, że o d zieciach , k tó re miał p o d o p iek ą, wied ział ws zy s tk o . Zau ważał, g d y wario wały i k ied y b y ły cich o , p o mag ając w ten s p o s ó b temu d zieck u , k tó re p rzes tawało s o b ie rad zić z ch o ro b ą. – Do b ra! Nela wzięła s ię w g arś ć i n ie o g ląd ając s ię n a n ic, ru s zy ła p rzed s ieb ie, n awet d o ś ć d ziars k im k ro k iem. Pewn ie d lateg o , że o b s erwo wały ją d zieci. Patrząc n a o d d alającą s ię p rzy jació łk ę, o d s ap n ęła, ale s tan ten n ie trwał zb y t d łu g o , g d y ż Nela n ies p o d ziewan ie zawró ciła. Bieg iem. By ła to ak ty wn o ś ć, k tó rej Nela n ie zn o s iła. Wied ziała o ty m z o p o wiad ań p rzy jació łk i, s ięg ający ch aż d o ws p o mn ień z d zieciń s twa. Nela jak o n ajs tars za z ro d zeń s twa, n ajczęś ciej n ie mająca ws p arcia ze s tro n y ro d zicó w, b y ła o d p o wied zialn a za p rzep ro wad zen ie s tad a k ró w z p as twis k a d o p rzy d o mo wej d o jarn i n a wieczo rn e d o jen ie. Kied y zwierzęta s zły zwarty m s zy k iem, ws zy s tk o b y ło d o b rze. J ed n ak g d y ty lk o zn alazła s ię jed n a czarn a o wca w s tad zie ty ch że k ró w, k tó ra n ie wiad o mo d laczeg o zmien iała tras ę, alb o ch o ć jed n a b u ń czu czn a mu ćk a, k tó ra w k ażd y m mo men cie mo że s ię zatrzy mać i wy mó wić p o s ad ę w s tad zie, wted y Nela mu s iała reag o wać n aty ch mias t. Po d b ieg ała d o n ies u b o rd y n o wan ej d elik wen tk i i u ży wała k ilk u wierzb o wy ch witek , b y k ateg o ry czn ie zd y s cy p lin o wać o d s zczep ień ca o d s tad a. – Ks iążk ę d aj! – wy s ap ała Nela tu ż p rzed n ią. Bieg rzeczy wiś cie n ie b y ł jej ży wio łem. M ęczy ł ją, co wid ać b y ło wy raźn ie p o b ard zo zmien io n y m k o lo rze jej twarzy .
– Co ? – s ły s zała s ło wa p rzy jació łk i, ale n ie zro zu miała, o jak ą k s iążk ę mo że jej ch o d zić. – Ballad y mi d aj! Ob iecałaś je d ziecio m, a o n e o ty m n ie zap o mn ą! – J u ż, ju ż! – n erwo wo s ięg n ęła d o to rb y i p o d ała Neli k s iążk ę, my ś ląc o ty m, że n ajwy żs zy ju ż czas ją o b ło ży ć, p o n ieważ o k ład k a p o d czas o s tatn io wzmo żo n ej ek s p lo atacji zaczęła tracić n a u ro d zie. – Pro s zę, id ź ju ż… – Ch y b a wid zis z, że ro b ię, co mo g ę – mó wiąc to , Nela o d wró ciła s ię n a p ięcie i ru s zy ła p rzed s ieb ie o czy wiś cie zn ien awid zo n y m b ieg iem. Zerk n ęła n a ciep łe ży jątk o trzy man e w d ło n iach i wzru s zy ła s ię jeg o lo s em. Gd y p o d n io s ła wzro k , Neli ju ż n ie b y ło . M u s iała s ię teraz zas tan o wić, co zro b ić. Wo lała s k u p ić s ię n a k o cich p ro b lemach n iż n a całej res zcie. Res ztę k ło p o tó w s tan o wił Łu k as z i p o win n a b y ła zas tan awiać s ię p rzed e ws zy s tk im n ad n im. Ale s p rawa s zareg o wo rk a w p o ró wn an iu z ty m, z czy m mu s iała s o b ie p o rad zić w n ajb liżs zy m czas ie, wy d awała s ię teraz łatwizn ą. W obu przypadkach szybkie rozwiązanie to najlepsze rozwiązanie… – zd o ło wała s ię w my ś lach . Po d n io s ła wzro k . Nela mu s iała d o trzeć ju ż n a o d d ział, p o n ieważ g ło wy zaczęły zn ik ać z o k ien . By ła p ewn a, że Nela zaczęła o p o wiad ać d ziecio m h is to rię o zn alezio n y m k o ciątk u , z b ó lem s erca p rzemilczając d wie s p rawy : wo rk a i lu d zk iej zn ieczu licy . Patrzy ła to n a k o tk a, to n a s wo ją d ło ń , d elik atn ie mu s k ającą g o za mały m s p iczas ty m u ch em. Ciekawe, czy jesteś facetem, czy babką? Duże prawdopodobieństwo, że jednak babką, skoro dałaś radę w tak nieludzkich, przepraszam, niekocich warunkach – zas tan awiała s ię w d u ch u . Rzeczy wiś cie miała jak ieś wewn ętrzn e p rzek o n an ie, że małeg o ru d zielca n ie b ęd zie mo żn a n azwać p o p ro s tu Ru d zielcem, p o n ieważ b y ł ch y b a k o tk ą, a n ie k o cu rem. Wo b ec teg o zo s tan ie Ru d ą. – Dzień d o b ry – u s ły s zała n ad s o b ą zn ajo my g ło s . Nie s p o d ziewała s ię g o u s ły s zeć. Gło s , k tó ry s p rawił, że zab rak ło jej p o wietrza. Zu p ełn ie tak jak Ru d ej, ale s k o ro o n a p rzeży ła, to … Po d n io s ła o czy . Stał k ro k p rzed n ią, ale p atrzy ł tak im wzro k iem, jak b y d zieliły ich zaled wie milimetry . J ak b y zas tan awiał s ię: „Po cało wać ją ju ż teraz czy d o p iero za s ek u n d ę?”. Po win n a o d p o wied zieć n a p o witan ie. By ła p rzecież d ziewczy n ą z d o b reg o d o mu . Karnego raczej – p o p rawiła s ię w my ś lach . Ale zamias t s ię o d ezwać, p atrzy ła w b ard zo p o ważn e o czy Łu k as za. Zd ała s o b ie s p rawę, że to p rzez n ie, p rzez ich s p o jrzen ie, n ie jes t w s tan ie o k reś lić, k ied y s ię w n ich zak o ch ała. Patrzy ły n a n ią w tak i s p o s ó b , że b y ła teraz p rzek o n an a, iż mu s iała zak o ch iwać s ię za k ażd y m razem,
k ied y w n ie p atrzy ła. Kolejny mus w moim życiu – p o my ś lała, witając s ię jed n ak . – Dzień d o b ry . – M o g ę? – ws k azał wzro k iem wo ln e miejs ce o b o k n iej. – Pro s zę – o d s u n ęła s ię lek k o . Zro b iła to całk o wicie b ez s en s u , p o n ieważ ch ciała, b y u s iad ł tak b lis k o , jak to ty lk o mo żliwe. Wy ciąg n ął d ło ń w jej k ieru n k u . Zamarła. Po g łas k ał n ią k o tk a. Tak jak o ś czu le. Po ru s zając jed y n ie k ciu k iem. – Śliczn y – s zep n ął zmy s ło wo , zn ała ten to n . – Pewn ie ś liczn a – p o d zieliła s ię s wy mi wcześ n iejs zy mi ro zważan iami n a temat p łci Ru d ej. – Sk ąd to p rzy p u s zczen ie? – zap y tał, d zięk i Bo g u , ju ż n ie s zep tem. Ale i tak n ie zmien iło to wcale jej p o ło żen ia, b o g ło s , k tó ry ch ło n ęła z zach wy tem, też b y ł zmy s ło wy . Łu k as z ws zy s tk o miał zmy s ło we. Dło n ie. Tró jk ącik s k ó ry tu ż n ad b iałą k o s zu lą, tro ch ę ro zp iętą p o d s zy ją. J ab łk o Ad ama, k tó re p o ru s zało s ię teraz n ieco n erwo wo . – Wy trzy mała w tru d n y ch waru n k ach – p aln ęła, cies ząc s ię, że z wrażen ia s ię n ie u d ławiła. – Wiem. Sły s załem. Pewn ie zerk ał teraz n a wo rek . Nie mo g ła jed n ak p o twierd zić s weg o p rzy p u s zczen ia, g d y ż b ała s ię p o d n ieś ć n a n ieg o wzro k . Zap an o wała cis za p rzery wan a led wo s ły s zaln y m p o s ap y wan iem. – Bałem s ię, że ju ż n ig d y n ie p rzy jd zies z – Łu k as z n ie marn o wał czas u . Nie czek ając n a n ic, ro zp o czął tru d n y temat. Patrzy ła n a jeg o d ło n ie. Na s erd eczn y p alec p rawej ręk i. Ani śladu po obrączce – p o my ś lała id io ty czn ie, zamias t jak k o lwiek u s to s u n k o wać s ię d o teg o , co u s ły s zała. – Nie mu s is z tam wracać? – zap y tała, zerk ając n a b u d y n ek s zp itala. Py tała, zamias t o p o wied zieć mu o ty m, jak b ard zo s ię b ała, że ju ż g o n ie zo b aczy . Że n ie zn ajd zie w s o b ie d o ś ć s ił, b y n a n ieg o p o p atrzeć, a p ó źn iej jes zcze więcej, b y p rzejś ć o b o k n ieg o o b o jętn ie. – J es t w miarę s p o k o jn ie. Po za ty m n a d ziś s k o ń czy łem. – Wies z, co z… – zamilk ła, zerk n ąws zy n a wo rek . … tym zrobić? – d o k o ń czy ła w my ś lach .
– Po wiem, k o mu trzeb a – o d ezwał s ię z tak ą p ewn o ś cią w g ło s ie, iż n ie miała wątp liwo ś ci, że w tej s p rawie mo że mu zau fać. Przynajmniej w takiej sprawie wiesz, co robić – n awet w u s tach p o czu ła g o ry cz s wej my ś li. By ła p rzerażająca. I g o ry cz. I my ś l. – A co z n im? Przep ras zam, z n ią? – zn ó w d elik atn ie p rzejech ał k ciu k iem p o ru d ej s ierś ci. – Nie wiem – wzru s zy ła ramio n ami. – Nela p ewn ie b ard zo ch ciałab y zo s tać ro d zin ą zas tęp czą, ale jak zn am ży cie, za tak i s en ty men talizm wład za ak ad emik a mo że ją s u ro wo u k arać. A ja ju ż o d n ajmło d s zy ch lat wiem, że w mo im p rzy p ad k u zn o s zen ie b ezd o mn y ch zwierząt d o d o mu n ie wch o d zi w g rę – zamilk ła n a ch wilę, p o u p ły wie k tó rej o d ważn ie d o d ała: – Zo s tajes z więc ty – i w k o ń cu o d waży ła s ię s p o jrzeć mu w o czy . Wp atry wał s ię w n ią. Pewn ie o d k ąd tu p rzy s zed ł. By ła teg o p ewn a. – Wezmę g o , p rzep ras zam, ją. Ko lejn e jeg o p rzejęzy czen ie s p o d o b ało ro związu jąca jej d zis iejs ze k o cie p ro b lemy .
jej
s ię
b ard ziej
n iż
d ek laracja
– Nap rawd ę? – zap y tała, n ie czu jąc jes zcze u lg i. Wo lała s ię u p ewn ić, czy ab y s łu ch jej n ie zawo d zi. W k o ń cu zn alazła s ię w s y tu acji ek s tremaln ej. Bard zo b lis k o , tu ż p rzy n iej s ied ział mężczy zn a, d la k tó reg o b y łab y w s tan ie zary zy k o wać cały s wó j ś wiat. Ale ty lk o wted y , g d y b y o n teg o ch ciał. J ak n a razie n ie wied ziała, jak cen n a mo że b y ć jej s k ło n n o ś ć d o ry zy k a. Nies tety zn ó w miała wrażen ie, k tó re to warzy s zy ło jej w ży ciu n ajczęś ciej. Czu ła, że ws zy s tk o zależy o d k o g o ś in n eg o . Nie o d n iej. – Nap rawd ę – p o twierd ził p o ch wili n amy s łu . – W s o b o tę An to s ia, mo ja có rk a – u zu p ełn ił ch y b a ty lk o p o to , b y ją d o b ić – ma u ro d zin y . Dam jej teg o malu ch a w p rezen cie, a mies zk ał b ęd zie u mn ie, b o in n a mo żliwo ś ć n ie wch o d zi w rach u b ę. – A n ie jes t u czu lo n a? – zap y tała z tro s k ą, o jak ą s ię n awet n ie p o d ejrzewała. – Raczej n ie – u ś miech n ął s ię i p o p atrzy ł jej p ro s to w o czy . To s p o jrzen ie wy s tarczy ło , b y w o k a mg n ien iu zap o mn iała o p rzemilczan y ch k o b ietach jeg o ży cia. J u ż n ie p amiętała o ty m, że miał żo n ę i có rk ę. J u ż b y ła g o to wa zacząć ws zy s tk o o d n o wa. Ch o ciaż wied ziała p rzecież, że jeg o có rk a b ęd zie ś więto wała s wo je czwarte u ro d zin y . A s k o ro tak , to Łu k as z jak ieś jes zcze n iecałe p ięć lat temu k o ch ał in n ą k o b ietę. To z n ią s ię k o ch ał, to z n ią miał d zieck o . Nie ch ciała tak o ty m my ś leć. Ale tak właś n ie b y ło . Zerk n ęła n a d ło n ie Łu k as za. Do ty k ały n ie ty lk o jej. Ale to właś n ie jej ciała d o ty k ały o s tatn io .
– Dlaczeg o n ic n ie mó wis z? – zap y tał, całe s zczęś cie n a n ią n ie p atrząc. Przek o n ała s ię o ty m, g d y zerk n ęła n a n ieg o , k ied y zn ó w g łas k ał k o tk a. – M u s zę ju ż iś ć – p aln ęła, n ie ch cąc wy jawiać p rawd ziwy ch p rzy czy n s wo jeg o milczen ia. – Kied y s ię zo b aczy my ? – zap y tał n aty ch mias t, jak b y ch cąc s zy b k o zak lep ać s o b ie wid zen ie z n ią. – Pewn ie p rzy jd ę tu za ty d zień – p o p atrzy ła n a n ieg o ju ż z g ó ry , p o n ieważ zd ąży ła ws tać z ławk i. J ed n ak w ty m s p o jrzen iu n ie b y ło n awet cien ia wy żs zo ś ci, za to zawierało mn ó s two s mu tk u i ro zg o ry czen ia. – Po s łu ch aj… – p ro s ił ją tak jak jes zcze n ig d y d o tąd . – Nie ch ciałem, żeb y … – b rak o wało mu s łó w. – Ch ciałem ci p o wied zieć… Wiem, że to ws zy s tk o p rzeze mn ie, to p rzeze mn ie ws zy s tk o wy mk n ęło s ię s p o d k o n tro li. Nie ch ciałem cię s k rzy wd zić. M am n ad zieję, że mi to wy b aczy s z i… Błagam! Powiedz, co chcesz! Tylko mnie za nic nie przepraszaj! – k rzy czała w my ś lach , b o jąc s ię, że jeś li zaraz s ię n ie o d ezwie, to … – Nie martw s ię – wes zła mu w s ło wo . – Pamiętam, jak mn ie p rzed s o b ą o s trzeg ałeś . Po wied ziałeś mi, że k o b iety , k tó re z to b ą b y ły , zwy k le u n ies zczęś liwiałeś . Ud ało s ię. Po wied ziała to , co ch ciała. Ch y b a to , co ch ciała. Gd y b y ich ro zmo wie p rzy s łu ch iwała s ię J u s ty n a, z p ewn o ś cią o rzek łab y , że u d ało jej s ię p ó jś ć n a cało ś ć. I co z teg o ? Teraz mu s iała co ś zro b ić, żeb y n ie p aś ć mu d o s tó p i n ie p rzep ras zać g o za ws zy s tk o . M u s iała walczy ć ze s o b ą, b y n ie zacząć g o b łag ać o to , b y k o ch ał ty lk o ją. Ko ch ał, d o ty k ał, cało wał tak , jak p o trafił to n ajlep iej. – Pro s zę cię… Pro s ił tak łag o d n ie, a o n a zamias t p o wied zieć co ś , co d ało b y mu jak iś p u n k t zaczep ien ia w tej ro zmo wie, zn ęcała s ię n ad n im. Tak ie zach o wan ie b y ło d o n iej zu p ełn ie n iep o d o b n e i u zmy s ło wiło jej, że to p ewn ie p rawd a, iż z k im p rzes tajes z, tak im s ię s tajes z. Zach o wy wała s ię jak cio tk a Klara. Ran iła s ło wami. Za k ażd y m razem, g d y mu s iała p rzy jmo wać n a s ieb ie razy s ło wn y ch d o cin k ó w, b rzy d ziła s ię cio tk i i p o g ard zała n ią. Teraz g ard ziła s o b ą. Nawet g d y b y Łu k as z wy k o rzy s tał ją z p remed y tacją, n ie p o win n a s ię tak zach o wy wać. Nie zn o s iła ch wil, k ied y mu s iała my ś leć o s o b ie źle. Dlateg o p o s tan o wiła s ię n aty ch mias t p o p rawić. Wied ziała, że n ie mo że zro b ić teraz teg o , n a co tak n ap rawd ę miała o ch o tę. Zres ztą n a tak ą o d wag ę zd o b y wała s ię n iezwy k le rzad k o .
Nie to miejsce i nie ten czas – s iłą s u g es tii o d rad zała s o b ie n amiętn o ś ć, ch o d zącą jej właś n ie p o g ło wie. Park o wa ławk a i jej o to czen ie n ie b y ły miejs cami n ad ający mi s ię d o n amiętn o ś ci. Nato mias t d o s taczan ia z s o b ą wewn ętrzn ej walk i n ad awały s ię d o s k o n ale. Starcie ro zg ry wało s ię o to , czy p o k azać, że wciąż k o ch a, czy u d awać u rażo n ą i n ied o s tęp n ą teraz i n a zaws ze. M iała ju ż d o s y ć walk . Ws zy s tk ich , k tó re to czy ła. M iała też d o ś ć u d awan ia. Co więcej, ro d ziło s ię w n iej właś n ie p rzek o n an ie, że n ajwy żs za p o ra s k o ń czy ć z tak im ży ciem. Nad s zed ł czas , b y p rzes tać u d awać p o s łu s zn ą. Do cierało d o n iej, że mu s i d ać s o b ie s p o k ó j z wp is y wan iem s ię w o b raz ży cia, jak ieg o o czek iwali o d n iej in n i. Ci in n i s tawali s ię b o h aterami teg o d zieła, w k tó ry m jej n iezmien n ie p rzy p ad ała ro la tła. Oczy wiś cie tła o d p o wied n ieg o , czy li tak ieg o , k tó re n ie rzu ca s ię n ad miern ie w o czy . M iała b y ć, ale n ie p rzes zk ad zać zan ad to . M iała wtap iać s ię w tło i realizo wać p o my s ły in n y ch , ale n a jej ży cie. A s k o ro ży cie b y ło n ap rawd ę jej, ty lk o jej, to p o win n a tu p n ąć n o g ą jak k ró lewn a z Ballady o kapryśnej królewnie i wy s fo ro wać s ię n a p ierws zy p lan d zieła. Po win n a p rzes tać o g ląd ać s ię n a in n y ch . A s zczeg ó ln ie n a ty ch , k tó rzy p rzy zwy czajen i d o teg o , że s ą n a p ierws zy m p lan ie, b ęd ą mu s ieli n ag le u s tąp ić p o la i zająć p o zy cję zg o ła in n ą o d tej, w k tó rej s ię d o ty ch czas lo k o wali. – Pro s zę cię… Nie p atrz tak n a mn ie… Ko lejn a p ro ś b a Łu k as za s p rawiła, że wró ciła d o rzeczy wis to ś ci. Nie zd awała s o b ie s p rawy , że ro zmy ś la, u tk wiws zy n ieo b ecn y wzro k w twarzy Łu k as za. – Przep ras zam… – g ło s , k tó ry m s ię o d ezwała, d o waleczn y ch n ie n ależał. – Pro s zę – p o d ała mu k o tk a, a raczej p o ło ży ła n a jeg o o twarty ch d ło n iach , n ie u ciek ając p rzed ich d o ty k iem. – Dzięk u ję… Nie ma to jak panienka z dobrego domu! – w my ś lach d o d awała s o b ie an imu s zu , g d y ż d o ty k , k tó ry p o czu ła n a d ło n iach , s p rawił, że n ie mo g ła s ię p o ru s zy ć. Co więcej, miała rzeczy wis te p o d s tawy d o teg o , b y s ąd zić, że ju ż n ig d zie n ie p ó jd zie b ez Łu k as za. Bez n ieg o p o p ro s tu s ię s tąd n ie ru s zy . An i o n a s ama, an i jej ży cie. Ch ciała, b y zaws ze b y ł w p o b liżu . Nie ma mo wy o ży ciu b ez n ieg o . Bez n ieg o n ie ma ży cia. Przepraszam! Proszę! Dziękuję! Pięknie! Nauka nie poszła w las! – k p iła z s ieb ie. Wres zcie miała o ch o tę p o walczy ć n ie o s p o k ó j in n y ch , ty lk o o s wó j. O s ieb ie. I teraz właś n ie, wb rew temu , co jej wp ajan o , wb rew n au ce, że w k ażd ej ży cio wej s y tu acji ma p an o wać n ad s o b ą, n ad ty m, co ro b i i co my ś li, n ach y liła s ię i p o cało wała p o liczek Łu k as za. Wcale n ie zwy czajn ie. Zu p ełn ie n iezwy czajn ie. Zro b iła to s u g es ty wn ie, n amiętn ie. M u s iała s ię tak zach o wać, b y p o czu ł, co mo że s tracić, a co zy s k ać. Po g ry wała s o b ie.
Nie ty lk o z n im. Ig rała też s ama ze s o b ą. Przecież też mu s iała wied zieć, co mo że zy s k ać, a co s tracić. Po win n a co ś zro b ić, żeb y wy k rzes ać z s ieb ie o d wag ę, b ez k tó rej n ie mo g ło b y ć mo wy o jak ich k o lwiek zy s k ach . Kied y p atrzy ła Łu k as zo wi w o czy , wted y wied ziała, że o s tratach n ie mo że b y ć mo wy . – Dzięk u ję – p o p atrzy ł n a n ią, p ro s ząc o więcej. M u s iała zap amiętać ten wzro k . – Na razie… – s zep n ęła, o d wracając s ię, b y o d ejś ć, s k o ro n ad zieję i tak zo s tawiała, i zab ierała ze s o b ą. Na razie… to musi wystarczyć. I tobie. I mnie – d o d ała w my ś lach . Czu ła, że Łu k as z, g d y b y mó g ł, ro zś cieliłb y teraz p rzed k ażd y m jej k ro k iem d y wan z mch ó w. Dlateg o u ś miech n ęła s ię. Nieś miało , ale jed n ak …
N
ie u p ły n ęło wcale tak d u żo czas u , o d k ąd o d wied zała s zp ital p o raz o s tatn i. J ed n ak o d n o s iła wrażen ie, że n ie b y ło jej tu całe wiek i. Nie wied ziała, jak to s ię
s tało , ale d zień , k tó ry d o p iero co s ię zaczął, właś n ie s ię k o ń czy ł. J ak zwy k le wid ziała n o we twarze. Wo lała p atrzeć w o czy n o wo p o zn an y m d ziecio m n iż ich ro d zico m. Sp o jrzen ia d ziecięce zn o s iła d u żo lep iej. Oczy d o ro s ły ch , k tó re zwy k ła tu o g ląd ać, b y ły p rzerażająco zatro s k an e. Oczy wiś cie p rzy d zieciach p o zo s tawały wes o łe, ale p o za zas ięg iem d ziecięceg o wzro k u b ezg ran iczn ie s mu tn e. – Do b ry wieczó r – u ś miech n ęła s ię d o tak ich właś n ie o czu , k tó re min ęła n a k o ry tarzu . Właś cicielk a s mu tn y ch o czu w o d p o wied zi s k in ęła ty lk o g ło wą, n ie mając p ewn ie s iły n a s ło wa an i n awet n a d łu żs ze s p o jrzen ie. J ej ch o re d zieck o n a p ewn o ju ż s p ało , d lateg o p o zwo liła s o b ie n a to , b y o d ejś ć o d jeg o łó żk a, ale ty lk o n a ch wilę. Zatrzy mała s ię i o d p ro wad ziła s wy m ws p ierający m wzro k iem o s o b ę, k tó rej d u s za n a p ewn o b y ła teraz zn ęk an a ro zp aczą, n iemo cą i n iep ewn o ś cią. Ko b ieta o two rzy ła d rzwi to alety i p ewn ie czu jąc n a s o b ie s p o jrzen ie, o d wró ciła g ło wę w jej k ieru n k u . Na to o n a u ś miech n ęła s ię, my ś ląc, że jej u ś miech mu s i wy s tarczy ć za d wa. Nie b y ła p rzy g o to wan a n a to , że k o b ieta o d wzajemn i u ś miech . A jed n ak tak s ię s tało . Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze – p o my ś lała, wied ząc, że tu n ależy o s tro żn ie d awk o wać tak ie s ło wa i tak ie zap ewn ien ia. Bo jak tu s ię miało u ło ży ć, teg o n ie wied ział n awet s am Bó g . Tu taj czas ami b ezn ad ziejn ie ro k u jące p rzy p ad k i zd ro wiały cu d em, b o in aczej n ie d ało s ię teg o wy tłu maczy ć. A in n y m razem, k ied y ro k o wan ia b y ły d o b re, k o ń czy ło s ię n ied o b rze. Ko b ieta zn ik n ęła za d rzwiami to alety . M o g ła więc zn ó w ru s zy ć p rzed s ieb ie. Po s zu k iwała Neli w s alach , zag ląd ała d o n ich p rzez o twarte d rzwi. Ch ciała jej p rzek azać in fo rmacje d o ty czące k o tó w. Ok azało s ię, że b y ło tak , jak p rzy p u s zczała. To Karo la zaan ek to wała Nelę ty lk o d la s ieb ie, b o p rzy jació łk a s ied ziała teraz p rzy jej łó żk u i czy tała d o ś ć cich o . Nies tety Karo la n ie wy g ląd ała n ajlep iej i p ewn ie czu ła s ię p o d o b n ie, p o n ieważ zwy k le wieczo rami wo lała o g ląd ać telewizję, a n ie s łu ch ać b ajek . Dziś s łu ch ała. Ws łu ch iwała s ię w g ło s Neli z n ies p o ty k an y m u n iej s k u p ien iem. Nawet b ran s o letk i Karo li zach o wy wały d ziś cis zę, a to b y ł n ie lad a ewen emen t. Nela miała s p o k o jn ie b rzmiący g ło s . Po mag ał n a ws zy s tk o . Dlateg o p o s tan o wiła n ie p rzes zk ad zać p rzy jació łce
w czy tan iu . Nie zd rad zając s wej o b ecn o ś ci, n ajp ierw p rzy k u cn ęła, ale b y ło jej n iewy g o d n ie, więc u s iad ła. Sied ziała p o tu reck u , b o tak k ied y ś mó wiło s ię w jej p rzed s zk o lu . W p rzed s zk o lu Neli n ato mias t d zieci s iad ały n a tak zwan ą k o k ard k ę. M u s iała teraz d ziwn ie wy g ląd ać, ale w tej s y tu acji wy g ląd n ie g rał żad n ej ro li. Sied ziała zatem w ś wietle u ch y lo n y ch d rzwi i s tarała s ię n ie my ś leć o n iczy m, a zwłas zcza o ty m, czy zo b aczy zn ó w Łu k as za. Słu ch ała g ło s u Neli. Słu ch ała i u s p o k ajała s we s k ry wan e g łęb o k o p rag n ien ia o raz o czek iwan ia wy n ik ające z miło ś ci, k tó rej n ie mo żn a n ijak o s zu k ać. Gd y s ię p o jawia, to n ie ma zmiłu j. J es t i k o n iec. M iała ją w s o b ie. M iała jej całe mn ó s two . M ilio n razy więcej n iż p ro b lemó w. To p rzecież b y ła d o b ra wiad o mo ś ć. Lep iej k o ch ać, n iż n ie k o ch ać. M u s iała s o b ie ty lk o jak o ś ze ws zy s tk im p o rad zić. Ze ws zy s tk im, czy li z miło ś cią też. Nie mo g ła zo s tawić jej s amej s o b ie. Przy mk n ęła o czy i s tarając s ię my ś leć o s wej miło ś ci ty lk o d o b rze, ws łu ch ała s ię w g ło s p rzy jació łk i. Kied y ś czaro wn ik wracał z wy p rawy , a wó r ju ż p ełen miał p rawie, g d zieś w jak imś d o mu u s ły s zał wrzawę, p rzez o k n o zajrzał ciek awie. A tam u ciech a n ie b y le jak a! Dzieci s ię b awią wes o ło . Tań czą p o leczk ę, tań czą tro jak a. Rad o ś ć aż k ip i wo k o ło ! Sięg n ął czaro wn ik ch ciwy m p azu rem, rad o ś ć d o wo ra zag arn ął. Wó r związał mo cn o s u p las ty m s zn u rem i czmy ch n ął
– jak zło d ziej – w n o c czarn ą… – Co to zn aczy , że tań czą tro jak a? – zap y tała cich o i z p ewn y m o p ó źn ien iem Karo la, g ło s em zu p ełn ie d o s ieb ie n iep o d o b n y m. M ó wiła to n em s mu tn y m, a n ie wes o ły m. Po wo ln y m, a n ie p ełn y m werwy . Słab y m, a n ie zd ecy d o wan y m. Karo la miała d ziś g ło s in n y n iż zwy k le. Zu p ełn ie jak b y k to ś jej g o p o d mien ił. J ak b y ten , k tó ry m o d zy wała s ię d o ty ch czas , jak iś zły czaro wn ik s k rad ł jej s wy m ch ciwy m p azu rem. Wszak: „Na radość okropnie był chciwy!” – p o my ś lała, p rzy wo łu jąc s ło wa b allad y . Bała s ię o s tan zd ro wia Karo li, k tó ra d ziś jed n ak p o trafiła p rzeciws tawić s ię złemu czaro wn ik o wi i g d y zo b aczy ła, co d zieje s ię w p ark u , p o mimo złeg o s amo p o czu cia p o d n io s ła laru m n a cały o d d ział. To p ewn ie d zięk i tej d ziewczy n ce mo g ła p o cało wać Łu k as za w p o liczek . – Przy jd ź d o mn ie… Ch o ciaż n a ch wilę… Us ły s zała n ad s o b ą d o b rze zn an y s zep t. Otwo rzy ła o czy . Po d n io s ła g ło wę. Łu k as z p atrzy ł n a n ią wy czek u jąco . Sp o g ląd ał ży czliwy m wzro k iem. – Za ch wilę… – wy s zep tała to , co p rzy s zło jej d o g ło wy . Szep tała, ch o ciaż mo g łab y n awet wy k rzy czeć s wą rad o ś ć. To nie to miejsce i nie ten czas – s tro fo wała w d u s zy s we u czu cia. Nawet d o b rze s ię zło ży ło , że mu s iała reag o wać z d y s tan s em, p o n ieważ ty m s amy m to Łu k as zo wi zo s tawiała p rzy wó d ztwo w ich ws p ó ln ej h is to rii. M iała n ad zieję, że s o b ie z n im d o s k o n ale p o rad zi. Przecież p o trafił s o b ie rad zić n awet z tak im miejs cem jak to , w k tó ry m p rzy s zło im s ię s p o tk ać i p o zn ać. Zn ó w zamk n ęła o czy . Ch ło n ęła o d g ło s jeg o cich o o d d alający ch s ię k ro k ó w. Nak ład ały s ię n a n ie s ło wa Neli, k tó ra k o ń czy ła właś n ie tłu maczy ć, czy m jes t tro jak , czy li tan iec ś ląs k i. O n iety p o wo ś ci tro jak a d o wied ziała s ię k ied y ś o d cio tk i M arian n y . To cio tk a b y ła jej p rzewo d n iczk ą p o czas em d o ś ć arch aiczn y m języ k u u lu b io n y ch b allad . Nie wied ziała, czy Neli też k to ś czy tał te b allad y w d zieciń s twie. Ale Nela, jak to o n a, d o s k o n ale o rien to wała s ię, że n azwa tań ca wiązała s ię z ty m, iż wy k o n y wan o g o w g ru p ach trzy o s o b o wy ch . W tro jak u b o wiem jed en tan cerz miał d o d y s p o zy cji aż d wie p artn erk i. M iał też d o wy b o ru d wa temp a. Szy b k ie i wo ln e. Nela wy tłu maczy ła Karo li, n a czy m p o leg a tan iec, p o czy m wró ciła d o czy tan ia. Nie mo g ła s ię ju ż d łu żej s k u p iać n a treś ci b allad y , p o n ieważ wy o b raziła s o b ie n ies tety Łu k as za u wik łan eg o w ży cio wy tan iec z d wiema k o b ietami. Z żo n ą i có rk ą.
To wy o b rażen ie n ak azy wało jej zas tan o wić s ię, czy to mo żliwe, b y w tej zab awie zn alazło s ię jes zcze jed n o miejs ce d la n iej. Zwłas zcza że jeś li ch o d zi o ś wiat u czu ć, n ig d y n ie p rzep ad ała za tłu mem i g d y ty lk o tak i s ię wo k ó ł n iej two rzy ł, to jed y n e, o czy m my ś lała, to czmy ch n ąć g d zieś d o s p o k o jn eg o miejs ca, p o zo s tając n iezau ważo n a. Ale wcale n ie lu b iła b y ć n iewid o czn a. Teraz też miała wy b ó r. M o g ła czmy ch n ąć alb o cich o zajrzeć d o g ab in etu Łu k as za. Żeb y g o zo b aczy ć, a ch ciała teg o teraz b ard zo , n ie mo g ła s ię u k ry wać. Żwawo ws tała więc z p o d ło g i. Nie p o trzeb o wała d u żo czas u , b y zap u k ać d o d rzwi, k tó re – aż tru d n o u wierzy ć – mijała k ied y ś b ez żad n y ch emo cji. – Pro s zę – u s ły s zała. Wes zła d o ś ro d k a. Na jej wid o k o d razu zamk n ął czy tan ą właś n ie k s iążk ę. – Co czy tas z? – zap y tała, n ie wied ząc, jak in aczej mo g łab y zacząć tę ro zmo wę. – O ch o ro b ie Black fan a-Diamo n d a – o d p o wied ział k o n k retn ie. – To zn aczy ? – To ro d zaj n ied o k rwis to ś ci – wy tłu maczy ł s zy b k o b ez wch o d zen ia w s zczeg ó ły . A s zczeg ó łó w, b io rąc p o d u wag ę o b jęto ś ć k s iążk i, b y ło z p ewn o ś cią mu ltu m. W d o d atk u tak ich , k tó ry ch p rzy n ajs zczers zy ch n awet ch ęciach n ie mo g łab y p o jąć. Po p atrzy ła n a n ieg o z p o d ziwem. – Dlaczeg o wy b rałeś ten zawó d ? – zap y tała, czu jąc, że p o trzeb u je zwy czajn ej, n o rmaln ej ro zmo wy . Nie ch ciała p o ru s zać temató w z o s o b is teg o p u n k tu wid zen ia tru d n y ch , d rażliwy ch i mo g ący ch zb u rzy ć jej wzg lęd n y s p o k ó j. Prag n ęła z n im p o ro zmawiać. Nacies zy ć s ię jeg o b lis k o ś cią. Przy n ajmn iej w ten s p o s ó b . Po d n ió s ł n a n ią wzro k . Zap ro s ił ją n im, b y p o d es zła b liżej i u s iad ła. Zro b iła, o co p ro s ił. Dla n ieg o b y ła g o to wa zro b ić ws zy s tk o . W ciemn o , n awet n ie wied ząc, jak ie mó g łb y mieć o czek iwan ia. – M iałem s io s trę – p o wied ział p o wo li. Miałam nie poruszać trudnych tematów – s k arciła s ię o d razu w my ś lach , ju ż wied ząc, że s ło wo „miałem” to k lu cz d o zro zu mien ia mężczy zn y , k tó ry p atrzy ł n a n ią teraz wzro k iem p ełn y m zau fan ia. – By ła o d e mn ie mło d s za o p ięć lat. Umarła n a rak a, g d y zacząłem u czy ć s ię w liceu m. To wted y p o s tan o wiłem, że p ó jd ę n a med y cy n ę. Wy b rałem s p ecjalizację o n k o lo g iczn ą… – jeg o zró wn o ważo n y g ło s s p rawiał, że zu p ełn ie n ie mo g ła s ię ro zp łak ać.
– By łem mło d y . Ch ciałem zmien iać ś wiat. Oczy wiś cie n a lep s ze – u ś miech n ął s ię, jak to o n , b ard zo d elik atn ie. – I to ci s ię u d aje – o d ezwała s ię cich o . Po czu ła d u mę, d u mę z mężczy zn y , k tó reg o p rag n ęła mieć ty lk o d la s ieb ie. – M iała n a imię An to n in a. Jak twoja córka – p o my ś lała, n ie zn ajd u jąc o d wag i, b y ro zp o cząć temat, o k tó ry m n ie ch ciała n ic więcej wied zieć. Najlep iej wo lałab y zap o mn ieć. – Nie wiem, czy mi s ię u d aje – n awiązał d o teg o , co p o wied ziała. – J es tem p ewn a, że tak . Do d awała mu o tu ch y , ch o ciaż temb r jeg o g ło s u ws k azy wał n a to , że jes t mężczy zn ą tward y m, zró wn o ważo n y m, g o to wy m n a zawo d o we wy zwan ia, o d p o rn y m n a s tres i n ie d ziałający m an i p o ch o p n ie, an i w p o p ło ch u . M iał cech y wy marzo n eg o lek arza. – Pó k i zajmu ję s ię ży ciem, to tak – s twierd ził. Po trafiła wy czy tać międ zy s ło wami ws zy s tk o , co zn ajd o wało s ię w ty m s twierd zen iu . Wied ziała ju ż, że w s wo jej p racy miał d o czy n ien ia n ie ty lk o z ży ciem. Czu ła, że n ad s zed ł czas , b y zmien ić temat, p ó k i ro zmo wa d o ty czy ła ży cia. Ch ciała to zro b ić. Po wied ziała jed n ak to , o czy m wied ziała o d d awn a. – Po d ziwiam cię, ja n ie p o trafiłab y m tak p raco wać. Emo cje b y mn ie zab iły . – To p raca, w k tó rej mu s zę zap o mn ieć o emo cjach . To b ard zo tru d n e, ale o n e mo g ły b y mi p rzes zk ad zać. Wiem, że czas ami mu s zę leczy ć, a czas ami o d p u ś cić, żeb y d zieck o ch o ciaż n a k o n iec miało d o b re d zieciń s two . Nau czy łem s ię n ie b u d zić n ad ziei tam, g d zie n ie ma n a n ią miejs ca. Częs to czu ję s ię b ard zo s łab y . Najb ard ziej wted y , k ied y wiem, że n ie mo g ę zro b ić n ic. Lo s u czło wiek a n ie d a s ię zmien ić. Zap o min am tu o emo cjach , b o tu mu s zę b y ć jak d o k to r, k tó reg o n azwis k o k o jarzy mi s ię ty lk o ze s trach em. Tak s ię czu ję. A k ied y mu s zę zap rzes tać leczen ia, czu ję s ię jak Ko rczak , ale to też w n iczy m n ie p o mag a. Ch ciała g o p rzy tu lić. Ale b ała s ię, że jeś li to zro b i, wró cą d o p u n k tu wy jś cia. Teg o wo lała u n ik n ąć. Prag n ęła, b y ty m razem b y ło in aczej. M u s iała g o p o zn ać i zro zu mieć. M u s iała s ię p rzy n im o d n aleźć. Nie w jeg o ramio n ach . Do n ich p as o wała d o s k o n ale. Teraz p o win n a zro b ić co ś , b y p rzek o n ać s ię, czy jes t d la n iej miejs ce też w jeg o s ercu i ży ciu . Na to p o trzeb o wała więcej czas u , d lateg o teraz mu s iała zmien ić temat. – Gd zie p o d ziałeś k o tk a? – zap y tała, ju ż żału jąc, że g o n ie p rzy tu liła w p o d zięce
za s zczero ś ć. – Zan io s łem g o d o s amo ch o d u . Po u ch y lałem o k n a… – A jak ci tam n ab ru d zi? – wes zła mu w s ło wo , wy o b rażając s o b ie mo żliwe s zk o d y . – M o że ju ż lep iej id ź, b o jak ci n aro zrab ia w au cie, to n ajp ierw wś ciek n ies z s ię n a n ieg o , a p ó źn iej n a p ewn o n a mn ie, b o to ja cię… – Nie mó wmy teraz o k o cie – p o p ro s ił i ws tał. Zro b iła to s amo . Ob s zed ł b iu rk o . Do tk n ął jej d ło n i. Led wie ją mu s n ął. – Po jed ź ze mn ą… Oczywiście. – Lep iej n ie – s twierd ziła, mając d o s ieb ie żal za b rak s zczero ś ci. – Na p ewn o n ie lep iej d la mn ie. J eg o led wie wy czu waln y d o ty k d o p ro wad zał ją d o u traty tch u . – Ale… – właś n ie s traciła d ech , b o zb liży ł s wą twarz d o jej u s t. – Ale to n ie o mn ie tu ch o d zi – d o k o ń czy ł ro zp o częte p rzez n ią zd an ie tak , jak ch ciał. – Zap amiętaj… – k o n ty n u o wał. Ro b ił to z tak małej o d leg ło ś ci, że n ie mo g ła zd ecy d o wać s ię, czy p atrzeć mu w o czy , czy n a u s ta. Czu ła n a s o b ie ciep ły o d d ech . J u ż ch ciała p o czu ć n a s o b ie ciep ło jeg o ciała. – J es teś d la mn ie b ard zo ważn a, ale… Zawsze jest jakieś ale… Po my ś lała ze s trach em i b o jąc s ię jeg o n as tęp n y ch s łó w, u to ro wała s o b ie d ro g ę u cieczk i trzema s ło wami. – M u s zę ju ż iś ć. – Kied y s ię zo b aczy my ? – M o że za ty d zień – o d p o wied ziała, zamy k ając za s o b ą d rzwi. Nie ch ciała czek ać aż ty g o d n ia d o n as tęp n eg o s p o tk an ia. Jestem kretynką! – p o my ś lała i u ś miech n ęła s ię n a wid o k Neli s tąp ającej n a p alu s zk ach i zamy k ającej d rzwi s ali, w k tó rej s p ała Karo la. Sp o jrzen ie Neli wy s tarczy ło , b y p o czu ła s p o k ó j. Po trzeb o wała g o b ard zo , b o s p o k ó j p o trafił czy n ić cu d a. Wied ziała, że to o n p rzed e ws zy s tk im p o mag ał Łu k as zo wi, g d y o k azy wało s ię, że cu d u n ie b ęd zie. „Co s ły ch ać?” – zap y tała ją Nela, n ie u ży wając s łó w, a jed y n ie p y tająceg o s p o jrzen ia. – W p o rząd k u – o d p o wied ziała u s p o k ajająco .
By ła s p o k o jn a d zięk i Łu k as zo wi i d zięk i temu , co jej d ziś p o wied ział. Jesteś dla mnie bardzo ważna… – p o wtarzała w my ś lach jeg o s ło wa. Nato mias t „ale”, k tó re s ię p o n ich p o jawiło , p o s tan o wiła zig n o ro wać, ch o ciaż ig n o ran cja b y ła w jej p rzy p ad k u b ard zo n ieb ezp ieczn a. Ale n ie ty m razem. No właś n ie, ale n ie ty m razem, b o zaws ze jes t jak ieś ale…
Z
amk n ęła s ię w p o k o ju . M iała p o d ziu rk i w n o s ie n ad o p iek u ń czo ś ci mamy . Ws p ó ln ie z Nelą d o s zły d o wn io s k u , że jej mamie co ś s tało s ię z g ło wą. Wciąż
n ie zn ając p rzy czy n y n ied awn eg o załaman ia włas n eg o d zieck a, o s tatn io zach o wy wała s ię tak , jak b y ch ciała zag ad ać n a ś mierć ws zy s tk ie s wo je o b awy , zu p ełn ie n ie zau ważając teg o , że to s amo mo że zro b ić ze s wo ją có rk ą. M ama ch ciała zag ad ać ją n a ś mierć. – Niczeg o ju ż n ie p o trzeb u jes z? – u s ły s zała jes zcze, ch o ciaż k ró tk im „d o b ran o c” d ała mamie d o zro zu mien ia, że p o mimo jes zcze n iezb y t p ó źn ej p o ry u waża d zień za zak o ń czo n y . – Nie, d zięk u ję – k rzy k n ęła, b łag ając w d u s zy o cis zę i s p o k ó j. – Kład zies z s ię ju ż? – mama n ie d awała za wy g ran ą. Mamo, błagam cię, daj mi już święty spokój! – Tak , ale mu s zę s ię jes zcze p o u czy ć. Czytaj: skończ już, proszę, tę gadkę! M ama jes zcze co ś p o wied ziała, g d y ż „w ty m d o mu ” to jej p rzy s łu g iwało n iep o d ważaln e p rawo d o p o s iad an ia o s tatn ieg o s ło wa. Oczy wiś cie p o d waru n k iem, że cio tk a Klara n ie b y ła ak u rat g o ś ciem. Całe s zczęś cie n ie u s ły s zała jej s łó w, p o n ieważ zag łu s zy ł je d zwo n ek d o d rzwi. Pewn ie k tó ry ś z s ąs iad ó w czeg o ś p o trzeb o wał. Wielu s ąs iad ó w trak to wało ich mies zk an ie jak d o b rze zao p atrzo n y s k lep s p o ży wczy alb o p ęk ającą w s zwach b ib lio tek ę. W p ierws zy m p rzy p ad k u mo żn a b y ło d o s tać tu s ó l, cu k ier i ws zelk ie in n e s y p k ie i p ły n n e zap as y k u ch en n e. W p rzy p ad k u d ru g im n ato mias t, g d y ty lk o zd arzała s ię s y tu acja, że jak ieś d zieck o n ie zd ąży ło o d p o wied n io wcześ n iej wy p o ży czy ć lek tu ry , to zaws ze zn aleźć ją mo żn a b y ło p o d n u merem s ześ ćd zies iąty m d ru g im, w d ru g iej k latce. Sły s zała, z jak im n iezad o wo len iem mama o twierała d rzwi. Nie mo g ła p o jąć, jak im cu d em mo żn a wzd y ch ać tak g ło ś n o . – Do b ry wieczó r – u s ły s zała g ło s , k tó reg o n ie mo g łab y p o my lić z żad n y m in n y m. – Do b ry wieczó r – o d p o wied ziała mama, ch o ć całk iem in n y m to n em o d teg o , k tó ry m mó wiła n a co d zień . Serce jej zamarło . Co ś mu s iało s ię s tać, s k o ro Łu k as z w ty m tru d n y m d o zro zu mien ia ak cie d es p eracji s tan ął p rzed d rzwiami jej mies zk an ia.
– Przep ras zam p an ią b ard zo , że n ach o d zę o tak p ó źn ej p o rze, ale ch ciałb y m p o ro zmawiać p rzez ch wilę z J u lią. Julią… – p o wtó rzy ła w my ś lach i b ard zo u cies zy ła s ię n a s amą my ś l o ty m, jak p ięk n ie o n ią p ro s ił. – Przep ras zam, ale mo żn a wied zieć, k im p an jes t? Gło s mamy b y ł ju ż całk iem n o rmaln y , czy li jak to w tak ich n ies p o d ziewan y ch o k o liczn o ś ciach b y wa, n acech o wan y tru d n y m d o u k ry cia wś cib s twem. – Przep ras zam, n ie p rzed s tawiłem s ię. Nazy wam s ię Łu k as z Ko ch an o ws k i i jes tem p rzy jacielem J u lii. Przyjacielem… – zn ó w p o wtó rzy ła w my ś lach jeg o o s tatn ie s ło wo , cies ząc s ię, że tłu macząc mamie ich wzajemn ą relację, n ie zawah ał s ię an i n a ch wilę. – Przy jacielem? – mama p o wtó rzy ła s ło wo n ied o wierzan iem. – Ale ze s zk o ły ? – d o p y ty wała.
Łu k as za
z
p o d ejrzan y m
– Nie. Ze s zp itala – o d p o wied ział rzeczo wo i zg o d n ie z p rawd ą. – A! Wo lo n tariu s z! – wy k o n cy p o wała n a p o czek an iu mama. J eś li n awet Łu k as z ch ciałb y zap rzeczy ć, to n ie zd ąży łb y , p o n ieważ mama mu n a to n ie p o zwo liła, d o d ając ju ż całk iem n o rmaln y m to n em: – Pro s zę ch wilę p o czek ać, zawo łam có rk ę. Ale p ro s zę s ię n ie k ręp o wać, zap ras zam d o ś ro d k a. – Nie, d zięk u ję. J es t p ó źn o , n ie ch ciałb y m p rzes zk ad zać. Po czek am tu taj. – Ale n ic s ię n ie s tało , p rawd a? – mama, zamias t ją w k o ń cu p o p ro s ić, zag ad y wała g o ś cia n a ws zelk ie mo żliwe s p o s o b y . – Oczy wiś cie, że n ie. Ws zy s tk o jes t w p o rząd k u . Nares zcie u s ły s zała k ro k i mamy . In n e n iż d o tej p o ry . Żwawe. M ło d e. Nie b y ło w n ich an i ś lad u s y n d ro mu n arciarza, k tó ry to warzy s zy ł mamie co wieczó r, g d y zamias t ch o d zić, s zu rała p ap ciami jak n a n artach , in fo rmu jąc cały ś wiat o s wy m n ad lu d zk im zmęczen iu . W k o ń cu o two rzy ły s ię d rzwi p o k o ju . Ty lk o n a to teraz czek ała. – J u lk a, mas z g o ś cia. J ak iś k o leg a ze s zp itala. Prawie wszystko się zgadza – p o my ś lała, cies ząc s ię z teg o , że k to ś k ied y ś wy my ś lił s ło wo „p rawie”, p o n ieważ b y ło p rawie tak wielo zn aczn e jak „miło ś ć”. Wielo zn aczn o ś ć d o d awała ży ciu u ro k u . M u s iała ws tać i n ie p atrząc n a to , że miała n a s o b ie k ró tk ą i cien k ą k o s zu lk ę, n ib y to n o cn ą, z d o ś ć p rześ witu jącej tk an in y , s k iero wała s ię k u s to jącej w p ro g u mamie. – Zwario wałaś ! Na g o las a ch ces z d o n ieg o wy jś ć? J u lk a, n a Bo g a! Narzu ć co ś n a
s ieb ie! Przecież p rzed d rzwiami czek a n a cieb ie d o jrzały mężczy zn a! Już mnie taką widział – p o my ś lała z d u mą. Nawet u cies zy ł ją fak t, że mama s traciła n a mo men t tę s wą u d awan ą d o ty ch czas u p rzejmo ś ć i s k o ro n ad arzała s ię o k azja, b y wy d ać ro zk az, to ją s k rzętn ie wy k o rzy s tała. Co fn ęła s ię zatem i n ało ży ła n a s ieb ie ro zp in an y b iały s weter, p rezen t o d cio tk i Klary , k tó ry b y ł s k azan y n a ares zt d o mo wy , b o s trach s ię b y ło w n im p o k azać. Wis iał zatem wieczn ie n a k rześ le p rzy b iu rk u n a o k o liczn o ś ć ch ło d u p o d czas n au k i, k tó rej wciąż p rzy b y wało . – Zap n ij s ię! – s zep n ęła mama k arcąco . Nie zareag o wała n a jej s ło wa. Zan iemó wiła, g d y zo b aczy ła Łu k as za s to jąceg o w d rzwiach . Nig d y n ie my ś lała, że d o czek a tak iej ch wili. O Boże… On… Tutaj… – Do b ry wieczó r – p rzy witał ją n a wp ó ł o ficjaln ie. Na wp ó ł o ficjaln ie, p o n ieważ miał tak i wzro k , że o d razu p o żało wała, iż n ie p o s łu ch ała mamy i n ie zap ięła s wetra, k tó ry g d y b y mó g ł p o s łu ch ać wzro k u s to jąceg o p rzed p ro g iem d o jrzałeg o mężczy zn y , to zs u n ąłb y s ię z jej ramio n n aty ch mias t. Wid ziała, jak s zy b k o zmien ia s ię s p o jrzen ie Łu k as za, ale w o g ó le n ie mo g ła g o zro zu mieć. – J u lk a, n ie s tó j jak k o łek ! Zap ro ś p an a d o ś ro d k a. Zro zu miała, d laczeg o tak s zy b k o i n ieo czek iwan ie zmien ia s ię wy raz o czu Łu k as za. In aczej p atrzy ł, g d y n ie wid ział w tle o czu mamy , a in aczej, k ied y s ię w n ieg o wp atry wały . – Nie, d zięk u ję – zao p o n o wał n aty ch mias t. – J a n ap rawd ę ty lk o n a ch wilę. Nie ch cę p rzes zk ad zać – p o wtarzał s ię. Wied ziała, że mama n ie zn ik n ie zza jej p lecó w, d lateg o p o s tan o wiła, że to o n i u ciek n ą z zas ięg u jej wzro k u . Szy b k o p rzes zła p rzez p ró g i zamk n ęła za s o b ą d rzwi. Ch ciała zo s tać z n im s ama. Nie p rzes zk ad zało jej wcale, że p o tem czek ają ją wy rzu ty w ro d zaju : „Kto to wid ział, żeb y n a g o las a g o ś cia p rzy jmo wać? W d o d atk u n a k latce s ch o d o wej? Ch y b a n ie tak cię wy ch o wałam! Co s o b ie s ąs ied zi p o my ś lą?!”. W n o s ie miała czek ającą ją b u rę, w n o s ie miała s ąs iad ó w. Sk o ro p rzy s zed ł d o n iej, to w n o s ie miała ws zy s tk o . Cały ś wiat. Ty lk o Łu k as za n ie. – Co ś s ię s tało ? – zap y tała i o p arła s ię o d rzwi, u n iemo żliwiając mamie p o d g ląd an ie lu b s p rawd zen ie, co s ię z n imi d zieje. – Tak – o d p o wied ział b ard zo p o ważn ie. Po d s zed ł d o n iej. Bard zo b lis k o . – Co ? – zap y tała z o b awą.
Bała s ię, i to wcale n ie teg o , że zaraz zwariu je o d jeg o b lis k o ś ci. – M u s zę s o b ie co ś p rzy p o mn ieć – o d p o wied ział en ig maty czn ie. Przełk n ęła, czu jąc, że zu p ełn ie n ie p o trzeb u je o d ś wieżen ia n iczeg o , co s ię międ zy n imi d o tej p o ry wy d arzy ło . Ws zy s tk o p amiętała z n ajmn iejs zy mi s zczeg ó łami. – Co ? – zap y tała, czu jąc n aras tającą w s o b ie p ewn o ś ć, że o b o je ch cą teg o s ameg o . – To ! – p o wied ział i s tało s ię to , n a co czek ała, i to , czeg o b ard zo ch ciała. Łu k as z zamien ił s ię w cy b o rg a. Stał s ię n im tak s amo jak k ied y ś w s zp italu . Ale ty m razem n ie o g łu p ił jej jak o s tatn io . Zas k o czy ł ją, ale n ic p o za ty m. J eg o u s ta ro b iły s wo je, a ręce s wo je. Po czu ła s ię tak , jak b y ich ciał n ie o d d zielały wars twy u b ran ia. Nie miała n a s o b ie b ielizn y . Żad n ej. J u ż o ty m wied ział. – Ch o d ź d o mn ie… – p o p ro s ił, o d ry wając o d n iej u s ta n a k ró tk ą ch wilę. – Uciek n ijmy s tąd … Pro s zę… Tracił k o n tro lę. Dla n iej. By ła wn ieb o wzięta. – Os zalałeś ? – zap y tała, wracając n a ziemię, i to z o g ro mn ą o b awą. By ła to o b awa o to , czy u d a jej s ię mu p rzeciws tawić. Bo właś n ie wah ała s ię, czy n ie p o s tawić ws zy s tk ieg o n a jed n ą k artę i n ie u ciec z n im właś n ie teraz. Uciec z teg o d o mu . Uciec d o n ieg o . M ieć g d zieś p erman en tn y matczy n y o d d ech n a p lecach , k tó ry czu ła n awet w tak iej ch wili jak ta. – Os zalałem… Nie mo g ę b ez cieb ie… M u s is z b y ć mo ja… – s zep tał, n ie p rzery wając p o cału n k u . Piętro wy żej o two rzy ły s ię d rzwi. – No ra! Ch o d ź! Stars za p an i, k tó rą d o s k o n ale zn ała, wy p ro wad zała n a o s tatn i d ziś s p acer jed y n eg o ś wiad k a s wo jej s taro ś ci – s u czk ę No rę. Siwizn a s ierś ci No ry n iczy m n ie ró żn iła s ię o d wło s ó w zeb ran y ch w d u ży k o k n a g ło wie jej p an i. Na s zczęś cie n ic n a Łu k as zu n ie ro b iło teraz wrażen ia. Nie miał zamiaru s ię u s p o k o ić an i p rzerwać teg o , co ro b iły z n ią jeg o ręce, p rzy k tó ry ch u s ta o k azy wały s ię g ło d n y mi ty lk o s u b teln y ch p ies zczo t. Do ty k ał jej b ard zo o d ważn ie, p rawie n ap as tliwie. J ed n ak jeg o u s ta b y ły g waran tem mimo ws zy s tk o d o b ry ch zamiaró w. Szk o d a ty lk o , że jej u s ta n ie o p an o wały s ię n a czas i zamias t milczeć, jęk n ęły zb y t g ło ś n o , g d y jeg o d ło n ie zawład n ęły jej ciałem zb y t zd ecy d o wan ie. – Przep ras zam… Wid ziała, jak b ard zo ze s o b ą walczy ł, b y s ię ch o ciaż tro ch ę u s p o k o ić. Przes tał ją cało wać, a jeg o d ło n ie o d erwały s ię o d n iej i o p arły o d rzwi, ale tak , b y n ie mo g ła
u ciec. Zn alazła s ię międ zy jeg o wy ciąg n ięty mi p rzed s ieb ie ramio n ami. Nie mo g ła u s p o k o ić emo cji an i p rzy wró cić u traco n eg o p an o wan ia n ad o d d ech em. – Nie… To … J a… – s zep tała n ies k ład n ie. – J u lk a? – u s ły s zała zan iep o k o jo n y g ło s mamy d o b ieg ający zza zamk n ięty ch d rzwi. – M u s zę… – Nie! – n ie d ał jej s k o ń czy ć, zn ó w n ią rząd ził. – J u lk a! – n ies tety mama n ie zamierzała o d p u ś cić. – M u s zę! – b y to p o wied zieć, zmu s zo n a b y ła wy rwać s we u s ta z mo cy p o cału n k u . Łu k as z jed n ak n ie miał zamiaru p rzes tać, d lateg o p o o mack u o d s zu k ała k lamk ę i ją n acis n ęła. W mg n ien iu o k a s traciła o p arcie i właś n ie wted y s ię u s p o k o ił. „Ch o d ź ze mn ą” – b łag ał wzro k iem, ciałem, p o żąd liwy m b ły s k iem w o czach . By ł g o to wy n awet ją p o rwać. – Nie mo g ę… – s zep n ęła, s trzelając s o b ie ty mi d wo ma s ło wami w k o lan o . Wb rew s o b ie zamk n ęła za s o b ą d rzwi. Drżąc z p o d n iecen ia, zn ó w s ię o n ie o p arła. Ty lk o z d ru g iej s tro n y . Us iło wała s ię u s p o k o ić, ale b y ło to n iemo żliwe, p o n ieważ ju ż wid ziała k arcący wzro k mamy . – Co ty , d o ch o lery , wy rab ias z?! Przek leń s two w u s tach mamy n ależało d o rzad k o ś ci, d lateg o ro d zicielk a b rzmiała b ard zo n ieco d zien n ie. – Nic – wes tch n ęła i p o p atrzy ła w d ó ł, u p ewn iając s ię, czy jej n o cn a k o s zu la zd ąży ła ju ż p rzy k ry ć n ag o ś ć, n a k tó rej z p ewn o ś cią d ziś b ard zo zd ecy d o wan e d ło n ie Łu k as za p o zo s tawiły mn ó s two wy raźn y ch ś lad ó w. – Pięk n ie! Ład n e mi n ic! Pięknie! Żebyś wiedziała, że pięknie! – o d g ry zła s ię w my ś lach . M ama zb liży ła s ię n a ty le, że n a p ewn o p o czu ła o d có rk i zap ach b ard zo d o b rze p ach n ąceg o mężczy zn y . – Nap rawd ę n ic – s zła w zap arte, całk iem b ez s en s u . – Ro zu miem, że właś n ie to n ic tak p o o b cierało cię wo k ó ł u s t. Naty ch mias t p rzy k ry ła ro zo g n io n e u s ta d rżącą d ło n ią. Po d o p u s zk ami p alcó w wciąż czu ła g o rącą s k ó rę Łu k as za. – M amo , p ro s zę cię, d aj s p o k ó j… Wied ziała, że w o b ecn ej ch wili n a n ic zd ad zą s ię p ro ś b y . On e teraz n ie o b ch o d ziły mamy , zres ztą tak jak zwy k le.
– J a ci zaraz d am. Ws zy s tk o , ty lk o n ie s p o k ó j. Co to za facet?! – g ło s mamy b y ł fu rią w czy s tej fo rmie. – Przy jaciel ze s zp itala – b ezczeln ie trzy mała s ię wers ji Łu k as za. – A czy ty wies z, ile lat ma ten , za p rzep ro s zen iem, p rzy jaciel? – Czterd zieś ci trzy – o d p o wied ziała, s tarając s ię zach o wać s p o k ó j i u d awać, że n ie d o cierał d o n iej zab ó jczy cy n izm mamy . – No to s o b ie p rzy jaciela p o s zu k ałaś tak ieg o , że k lęk ajcie n aro d y ! – wzro k mamy ran ił. – To mo ja s p rawa – ch ciała u ciąć temat. Nies tety
tak
s ię n ie d ało , g d y ż w temacie p o jawiło
s ię ju ż mn ó s two
n ied o p o wied zeń , k tó re o czy wiś cie mu s iały b y ć wy jaś n io n e w tej ch wili. – Nie wy d aje mi s ię! Ciek awa jes tem, czy z k ażd y m p rzy jacielem tak s ię cału jes z, że mas z s p u ch n ięte u s ta?! – Nie cało wałam s ię! Kłamała. Id io ty czn ie. J ak d zieck o , k tó re u s iłu je p rzek o n ać mamę, że p rzed ch wilą wcale n ie wzięło czek o lad y d o u s t, ch o ciaż ma jej wid o czn e ś lad y n a b u zi. – No jas n a s p rawa, że s ię n ie cało wałaś ! W u s ta u g ry zła cię o s a, a s zy ję mas z czerwo n ą o d czeg o ? Patrzy ła n a mamę. Nie ch ciało jej s ię o d zy wać. Nawet my ś leć n ie miała s iły . Ale s k o ro s p rawy zas zły tak d alek o , p ewn ie to ży cie za n ią zd ecy d o wało i ak u rat ten mo men t wy b rało , b y wtajemn iczy ć mamę w rzeczy wis to ś ć i w k o ń cu mieć p ro b lem z g ło wy . Gd y b y tak s ię ty lk o d ało . Zres ztą jeś li mama wp ad łab y n a g en ialn y p o my s ł, b y p o u s ły s zen iu p rawd y wy rzu cić ją z d o mu , to n ie s tało b y s ię n ic tak ieg o s tras zn eg o . Przecież miała d o k ąd p ó jś ć. Zn ała miejs ce, g d zie k to ś n a n ią czek ał. Co więcej, miała n awet k lu cz d o d rzwi, k tó re s trzeg ły teg o ż s ch ro n ien ia. No s iła g o wciąż w s wo jej to rb ie. Nie ro zs tawała s ię z n im. Tak jak z k artą miejs k ą, telefo n em, b allad ami i my ś lą o Łu k as zu . – Ko ch am g o – p o wied ziała s p o k o jn ie. Wy p o wied ziała te s ło wa i o d razu zro zu miała, że to n amiętn o ś ć o d eb rała jej ro zu m. Gd y b y n ie o n a, to jak zwy k le zamias t mó wić, p o my ś lałab y ty lk o . – Bo że, J u lk a! Czy ś ty zwario wała? Ro zu m ci o d jęło ? Zmy s ły p o s trad ałaś ?! Przy nim właśnie odzyskałam wszystkie swoje zmysły! – k rzy k n ęła w my ś lach i p o czu ła g o to wo ś ć d o teg o , b y wy rzu cić s we my ś li n a g ło s . – Po p ro s tu s ię zak o ch ałam. Tak tru d n o to zro zu mieć?
– Wy o b raź s o b ie, że tak ! – g ło s mamy s tracił tro ch ę n a s ile, ale to i tak w żad en s p o s ó b n ie p o p rawiło s y tu acji. – Zak o ch ałaś s ię w mężczy źn ie, k tó ry z p o wo d zen iem mó g łb y b y ć two im o jcem! – Nie p rzes ad zaj, mamo – p o p ro s iła. – Ak u rat tak s ię s k ład a, że n ie p rzes ad zam. Dwad zieś cia trzy lata temu , jak ty s ię u ro d ziłaś , to o n ju ż p ewn ie o b cało wy wał jak ieś p an n y ! – M amo ! – A co ? Ty my ś lis z, że n ie o b cało wy wał?! M y ś lis z, że n a cieb ie czek ał? Na s wo ją wielk ą miło ś ć? J u lk a, o b u d ź s ię! – M amo … – n ies tety traciła s iły . – Co , mamo ?! Im więcej mas z lat, ty m b ard ziej mi ży cie u tru d n ias z! Przez cieb ie w czterech d es k ach wcześ n iej s ię p o ło żę! Pro s zę! Led wo jej d ep res ja p rzes zła, a ju ż zak o ch ać s ię zd ąży ła! Teg o n ie wy trzy mała. – Gd y b y ś ch o ciaż p rzez ch wilę o mn ie p o my ś lała, ale n ie p rzez p ry zmat s ieb ie i teg o , że n ależę d o cieb ie, mu s zę b y ć tak a jak ty i tak jak ty p atrzeć n a ś wiat, zak o ch ać s ię też tak jak ty , czy li id ealn ie, to wied ziałab y ś , że mn ie też jes t z ty m b ard zo ciężk o . I wo lałab y m b y ć p ierws za w jeg o ży ciu , a n ie żeb y miał za s o b ą n ieu d an e małżeń s two i d zieck o ! – k rzy czała. W k o ń cu p o k azała, że też p o trafi k rzy czeć. Wy rzu cała z s ieb ie ws zy s tk o , o czy m n ie ch ciała mó wić n ik o mu , zwłas zcza mamie. J ed n ak ta k ro p la p rzelała czarę g o ry czy i złe emo cje n ag ro mad zo n e w d u s zy wy d o s tały s ię n ag le. Przez Łu k as za. Przez to , co z n ią zro b ił. Przez to , że p rzed ch wilą s p rawił, iż ws zy s tk o in n e s tało s ię n ieważn e. Ważn y b y ł ty lk o Łu k as z. Dla n ieg o b y ła g o to wa zrezy g n o wać ze ś wiata, g d y ż ś wiat b ez n ieg o jej n ie in teres o wał. M ó wiła s zy b k o i p o d n ies io n y m g ło s em. Szczerze jak n ig d y d o tąd , zwłas zcza z mamą. M iała jed n ak ś wiad o mo ś ć, że ro b i b łąd . W d o d atk u b ard zo p o ważn y . Ale n a jak iek o lwiek reflek s je b y ło ju ż za p ó źn o . M ama wied ziała ju ż p rawie ws zy s tk o . Nie wied ziała ty lk o jed n eg o . – Ale to , co b y ło w jeg o ży ciu , mn ie n ie zn iech ęci, b o ch o ciaż mn ie to p rzeraża, to i tak ch cę z n im b y ć. Czy ci s ię to p o d o b a, czy n ie. I n ie o b ch o d zi mn ie to , co mas z d o p o wied zen ia n a ten temat. Nie o b ch o d zi mn ie też to , co b ęd zie miała d o p o wied zen ia cio tk a Klara. Nie o b ch o d zi mn ie to , co b ęd ą o mn ie g ad ać in n i lu d zie. M am ju ż d o s y ć! Nie b ęd ę p rzy jmo wała arg u men tó w w ro d zaju : co s o b ie lu d zie p o my ś lą? co lu d zie p o wied zą? Nic mn ie to n ie o b ch o d zi! M ama p atrzy ła n a n ią w tak i s p o s ó b , jak b y d o p iero p rzed ch wilą zo b aczy ła ją p o
raz p ierws zy . J ak b y d o tej p o ry n ie wied ziała, k o g o u ro d ziła, k o g o s tarała s ię wy ch o wać i k to p rzez ty le lat z n ią mies zk ał. Sp o g ląd ała w wy s tras zo n e o czy włas n ej matk i i zu p ełn ie n ie d ziwiła s ię, że tak wy g ląd ają. Sama b y ła w s zo k u . J ęzy k ją ś wierzb ił, żeb y jes zcze co ś d o d ać. Co ś n a zak o ń czen ie. Co ś n a cześ ć o d k ry tej o d wag i – w k o ń cu ty le czas u o n iej marzy ła, ch o ć s ię jej p o s o b ie raczej n ie s p o d ziewała. Oczy wiś cie d o s k o n ale wied ziała, co jes zcze ch ce p o wied zieć. M iała ś wiad o mo ś ć, co s p rawi, że mama p o p atrzy n a n ią in aczej n iż d o tej p o ry . M o że d zięk i ty m s ło wo m ch o ciaż tro ch ę p o s tara s ię ją zro zu mieć, b y ć mo że p o s tan o wi złag o d zić s wó j wy ro k , b o tak i z p ewn o ś cią ju ż n a n ią czek ał. Bała s ię teg o , co ch ciała p o wied zieć, ale właś n ie w tej ch wili zd ała s o b ie s p rawę, że w ży ciu p o trzeb n e s ą zaró wn o o d wag a, jak i s iła. Od wag a, b y p o trafić mó wić, o czy m s ię my ś li, a s iła, b y zn ieś ć ciężar s łó w, k tó ry ch n ie ch ce s ię wy p o wied zieć, i d źwig ać je w s o b ie. Od wag a, b y mó wić, a s iła, b y milczeć. Dwie cech y . Ob ie b ard zo tru d n e. Któ ra tru d n iejs za? Nie wiad o mo . W jej p rzy p ad k u n ie u leg ało wątp liwo ś ci, że d o ty ch czas ćwiczy ła p rzed e ws zy s tk im s iłę. Od wag ę zan ied b y wała. Czy żb y b y ła s iln iejs za, a mn iej o d ważn a… ? Teraz n ie miała czas u , b y s ię n ad ty m zas tan awiać. Teraz n ie miała an i ch wili n a zas tan o wien ie. Co wy b rać? J ak zwy k le s iłę i n ic n ie p o wied zieć czy wp ro s t p rzeciwn ie, wy k azać s ię w k o ń cu o d wag ą i właś n ie ws zy s tk o p o wied zieć? Dziś ch y b a jed n ak b y ła o d ważn a – jak d ło n ie Łu k as za, o d n ajd u jące b ezb łęd n ie ws zy s tk ie zak amark i jej ciała, s p rag n io n eg o o d ważn eg o d o ty k u , za k tó ry m ju ż w tej ch wili b o leś n ie tęs k n iła. By ła o d ważn a. Wied ziała ju ż, co p o wie. Teraz. Powiem to teraz! – Tato n a p ewn o b y mn ie zro zu miał. Ud ało s ię. Od waży ła s ię wy p o wied zieć g ło ś n o i wy raźn ie s we my ś li, ale p rzed e ws zy s tk im s wą tęs k n o tę. Nie ty lk o za n ieży jący m o jcem, ale też za zro zu mien iem teg o , że k ażd y czło wiek jes t o d ręb n y m b y tem. Do b rze p amiętała, że tato p o zwalał jej n a b y cie s o b ą. M ama n ie. M ama zaws ze wy mag ała o k reś lo n y ch zach o wań . Tak jak teraz. – Tato ?! – p o wtó rzy ła mama p łaczliwy m g ło s em. Ale co z teg o , s k o ro zaraz p o tem wzięła s ię w g arś ć ty lk o p o to , b y zad ać jej b ó l. By s p ro wad zić ją d o p o zio mu d zieck a, k tó re n ie ma n ic d o p o wied zen ia i mu s i d o s to s o wać s ię d o wy ty czn y ch ś wiata in s cen izo wan eg o ty lk o p rzez d o ro s ły ch . – Całe s zczęś cie, że teg o n ie d o ży ł! M atczy n e s ło wa, k tó re d o tarły d o n iej s zy b ciej, n iż zo s tały wy p o wied zian e, zab iły ją. Uś mierciły . By ły ś wis zczącą w lo cie k u lą. Przeb iły jej s erce i d u s zę. Na
wy lo t. Ale to n ie b y ło teraz ważn e, p o n ieważ n ie ty lk o ją ran iły , ale zab ijały . M ama wb ijała w n ią też s wó j wzro k . Ale s k o ro u mierała, to i tak b y ło jej ju ż ws zy s tk o jed n o . J ed n ak ch ciała jes zcze co ś p o wied zieć. Ch o ciaż jed n o zd an ie. – Nig d y n ie my ś lałam, że d o czek am tak iej ch wili, k ied y b ęd zies z cies zy ła s ię z teg o , że tato n ie ży je – wy d u s iła z s ieb ie o s tatk iem s ił. – J a też n ie! – mama p łak ała, jed n ak to n miała zd ecy d o wan y . M iała g ło s k o g o ś , k to n ie u mie p łak ać i jes zcze n ig d y teg o n ie ro b ił. – I to ws zy s tk o p rzez cieb ie! Nie tak cię wy ch o wałam. Nie tak ieg o ży cia ch cę d la cieb ie! – Ale to jes t mo je ży cie! Ch cę je p rzeży ć, tak jak ja teg o ch cę. M amo , ja ch cę ży ć d la s ieb ie. – Ale czy ty mo żes z zro zu mieć, że mo im o b o wiązk iem jes t o s trzeg ać cię, k ied y p o p ełn ias z b łęd y ? J es zcze zan im je p o p ełn is z?! – mama b y ła wś ciek ła. Op ró cz teg o b y ła też mo cn o zas k o czo n a. Nie p rzy wy k ła d o teg o , że jej mło d s za có rk a ma s wo je zd an ie, a ty m b ard ziej d o teg o , że wy p o wiad a je b ez mru g n ięcia o k iem. – A s k ąd mo żes z mieć p ewn o ś ć, że p o p ełn iam b łąd ? – Ch ces z związać s ię z żo n aty m mężczy zn ą i ś mies z twierd zić, że to jes t w p o rząd k u ? Że ws zy s tk o g ra?! – On n ie jes t ju ż żo n aty . – W mo im ś wiecie n ie is tn ieją ro zwo d y . – Ale, mamo , ja ży ję w s wo im ś wiecie, a n ie w two im – b ro n iła s ię. Nie mo g ła p o jąć, d laczeg o mama n ie jes t w s tan ie zro zu mieć o d ręb n o ś ci ty ch ś wiató w. Nie mo g ła zn ieś ć jej wzro k u . Nap as tliweg o i k arcąceg o . M u s iała s ię p rzed n im jak o ś o b ro n ić. – A co s ię s tan ie, jeś li wy b io rę w mo im ży ciu – p o d k reś liła wy raźn ie – d ro g ę, k tó rej ty n ie ak cep tu jes z, a p ó źn iej ży cie p o k aże, że d o b rze zro b iłam? – Dziewczy n o ! Ty n ie zd ajes z s o b ie s p rawy , że to s ię w ty m ży ciu n ie o k aże. Bo n as ze ży cie to za mało n a tak ie o cen y i p o d s u mo wan ia. To , czy d o b rze zro b iłaś , o k aże s ię d o p iero p o ś mierci. Wted y d o p iero b ęd zie wiad o mo , ile warte b y ły two je ży cio we wy b o ry . – Two je też! – wtrąciła b ard zo n ieg rzeczn ie. – M o je też! – o d k rzy k n ęła mama. – To zajmij s ię s wo im ży ciem i s wo imi wy b o rami. Po zwó l mi ży ć ży ciem, k tó re
s o b ie s ama wy b io rę. Nie ró b teg o za mn ie. Pro s zę cię. Czy to b ie k to ś k ied y ś u rząd ził ży cie? – Sama s ię w n im u rząd ziłam – s twierd ziła mama z g o ry czą. Ta g o ry cz w matczy n y m g ło s ie ją p rzeraziła. Nie trzeb a b y ło b y ć mis trzem emp atii, b y wy czu ć, że mama jes t ze s weg o ży cia n iezad o wo lo n a. J ej s ło wa zab rzmiały tak , jak b y ch ciała p rzek azać n imi p rawd ę, że s amo d zieln o ś ć w jej p rzy p ad k u w n iczy m n ie p o mo g ła. W g ło s ie mamy wy b rzmiał wy rzu t s k iero wan y ch y b a d o ty ch , k tó rzy mieli p o mó c w u rząd zan iu ży cia, a n ies tety teg o n ie zro b ili. Umy li ręce, b o mo że temat b y ł za tru d n y . Lu d zie częs to u my wają ręce o d tru d n y ch s p raw, ale p rawo d o o cen y zach o wu ją. M o g ą o cen iać ws zy s tk o i ws zy s tk ich . Właśnie! Patrzy ły n a s ieb ie. Zło wro g o . – To p o zwó l mi zro b ić to s amo – p o p ro s iła, walcząc ze s o b ą, b y g ło s zab rzmiał o b o jętn ie. Nies tety w tej ro zmo wie s zan s n a o b o jętn o ś ć n ie b y ło . – Przes tań k rzy czeć! – p ro s iła mama, s ama n ie p o trafiąc zap rzes tać k rzy k ó w. J ak zwy k le k ry ty k o wała te zach o wan ia, z k tó ry mi s ama miewała p ro b lemy . Dziś d o zes tawu ty ch tru d n o ś ci z p ewn o ś cią d o łączy ł s zo k . Przecież mło d s za có rk a w p rzeciwień s twie d o s tars zej zaws ze wied ziała, k ied y n ależy zamk n ąć b u zię i u g ry źć s ię w języ k . Zwy k le tak , ale n ie d ziś , d zis iaj ru s zy ła d o walk i jak ro zju s zo n a lwica s trzeg ąca b ezp ieczeń s twa s wo ich mło d y ch . – M amo , ja g o k o ch am – w k o ń cu u d ało jej s ię o d ezwać w miarę s p o k o jn ie. – Do my ś lam s ię, że to miło ś ć n amies zała ci w g ło wie. On a zaws ze to ro b i. Ciekawe, czy tobie nigdy nie namieszała! – p o my ś lała, jed n ak p o s tan o wiła n ie k o men to wać s twierd zen ia mamy , i to zu p ełn ie n ie d lateg o , że – jak s ię o s tatn io p rzek o n ała – o miło ś ci n ie wied ziała zb y t wiele. Teraz b y ła p ewn a jed n eg o . Wied ziała, że tę ro zmo wę s ama zaczęła i mu s iała też d o p ro wad zić d o k o ń ca. Zaczęła ją p rzez Łu k as za. Straciła k o n tro lę n ad ty m, co mó wi, p rzez n ieg o . Ale o n też d ziś s tracił k o n tro lę n ad ty m, co s ię d ziało międ zy n imi. Nie wied ziała d o k ład n ie, co czu ł. Nik t n ie mo że wied zieć teg o , co czu ją in n i. Ws zy s cy ty lk o s ię d o my ś lają. Wch o d zą w czy jąś s k ó rę, o s zu k u jąc s ię, że to jes t w o g ó le mo żliwe. A tak n ie jes t. – M amo , ale ta miło ś ć jes t d o b ra – p rzek o n y wała. – Uwierz – p ro s iła o zro zu mien ie. – Zo b aczy s z, jes zcze o k aże s ię, że d o b rze zro b iłam – ty m razem b łag ała o n ad zieję.
Pro s iła mamę o n ad zieję, g d y ż to , co wy d arzy ło s ię d ziś p rzed d rzwiami mies zk an ia, p o zwo liło jej u fać i właś n ie mieć n ad zieję. Zro zu miała, że mu s i p rzes tać b ać s ię teg o , co czu je. Po win n a p o d ąży ć za miło ś cią z jed n eg o p ro s teg o p o wo d u : b y jej n ie s tracić. Ch ciała, b y ta miło ś ć ro zk witała, a n ie więd ła. M iło ś ć i o n a. I Łu k as z. Sp rawca teg o , że p o trafiła o d waży ć s ię n a to , b y p rzes tać k ry ć s ię z tajemn icą w s ercu . Do tej p o ry s k ry wała u czu cie n ie d lateg o , że s ię g o ws ty d ziła, raczej s ię g o b ała. Ob awiała s ię n ie ty le s ameg o u czu cia, ile reak cji n a n ie. Wied ziała, co ro b i. Ale p rzecież n awet n ajwięk s zy s trach ma s wo je g ran ice. Każd y k ied y ś d o ch o d zi d o ś cian y i wted y w zetk n ięciu z n ią mu s i p o jawić s ię o d wag a, b o in n ej d ro g i d o wy d o s tan ia s ię z o g ran iczający ch mu ró w ju ż n ie ma. Po s tan o wiła p rzes k o czy ć ten mu r. Właś n ie teraz. Raz a d o b rze. By mieć g o w k o ń cu za s o b ą. – M amo , ja ch cę z n im b y ć. Nie wy o b rażam s o b ie mo jeg o ży cia b ez n ieg o . Ch o ćb y n awet ży cie miało p o k azać, że źle zro b iłam. Nawet b ard zo źle… – Nic n ie ro zu mies z! – g ło s mamy tracił n a s ile, s iła p rzerad zała s ię w załaman ie. – Przecież p o wtarzam ci, że ży cie n iczeg o n ie p o k aże. O to właś n ie ch o d zi. – J ak n ie ży cie, to co ? – zap y tała d o ciek liwie. – Czas – o d p o wied ziała n aty ch mias t mama. Nie zas tan awiała s ię an i ch wili. Nie marn o wała czas u w tej ro zmo wie zmierzającej d o n ik ąd . Pewn ie d lateg o , s ły s ząc s ło wo mamy , p o czu ła s ię zag u b io n a. – Czas ? – p o wtó rzy ła, n ie ro zu miejąc. – Tak , d zieck o , czas … – u twierd ziła ją w s wy m p rzek o n an iu mama. – Ty lk o czas p o k aże, czy wy b o ry , jak ich d o k o n u jes z teraz, w p rzy s zło ś ci o k ażą s ię d o b re. I n ie ch o d zi tu ty lk o o czas n as zeg o ży cia, b o ja wierzę w to , że czas , k tó ry d o s taliś my teraz, jes t ty lk o mały m frag men tem teg o , k tó ry mo żemy mieć. Ro zu mies z, o czy m mó wię? – mama n ad ała s wemu p y tan iu to n , k tó ry p rzek o n y wał, że n ie mo g ło b y ć p artn ers twa w tej ro zmo wie. – Ro zu miem. Głu p ia n ie jes tem – b ro n iła s ię ze ws zy s tk ich s ił. Bro n iła s wy ch p rzek o n ań , k tó re w wy miarze relig ijn y m wb rew p o zo ro m b ard zo p rzy p o min ały ś wiato p o g ląd mamy . Ale ty lk o w tej k wes tii, p o n ieważ w in n y ch wy k azy wały s k rajn e ró żn ice. Zwłas zcza w p o s trzeg an iu ży cia i czas u . Nie d ziwiło jej to wcale. M iała p ewn o ś ć, że k ied y ś , g d y b ęd zie miała d zieci… Uś miech n ęła s ię n a tę my ś l i zro zu miała, że d zięk i d zis iejs zej o d wad ze n ie p o zwo li s o b ie zab rać p rzy s zło ś ci. M ama częs to p o wtarzała, że ws p o mn ień n ie zab ierze jej n ik t. To b y ła p rawd a. Przes zło ś ć i ws p o mn ien ia mo g ła zab rać ty lk o ch o ro b a. Nic in n eg o . M o że
jes zcze ty lk o ś mierć, ale o ty m wo lała teraz n ie my ś leć. J ed n ak o n a miała teraz in n y p ro b lem, p ro b lem z p rzy s zło ś cią. Starała s ię o b ro n ić p rzed lu d zk im o s ąd em. Ch ciała zro b ić ws zy s tk o , b y n ie o d g ry wał żad n ej ro li w jej ży ciu , p o n ieważ czu ła, że to o n mo że s p rawić, iż s ama p o zb awi s ię p rzy s zło ś ci. Wied ziała, że lu d zie n ie p o zwalają s o b ie n a wy marzo n ą p rzy s zło ś ć, b o to , o czy m marzą, n ie p as u je d o wizji in n y ch . Nie p as u je alb o wręcz p rzes zk ad za in n y m. Wierzy ła jed n ak , że g d y ch o d zi o miło ś ć, wted y ze zd an iem in n y ch n ie trzeb a s ię liczy ć. Przecież w miło ś ci o p ró cz zak o ch an y ch n ie p o win n o b y ć n ik o g o in n eg o . Liczą s ię ty lk o u czu cia ty ch d wo jg a. Uczu cia, s p o jrzen ia, o czek iwan ia i g o to wo ś ć n a ws p ó ln ą p rzy s zło ś ć. Os ąd y i o p in ie in n y ch n ie s ą ważn e. Niech inni myślą sobie, co chcą! – s twierd ziła w d u ch u . By ła w ty m b ard zo d o b ra. Zaws ze my ś lała, co ch ciała. A teraz miała p ewn o ś ć jed n eg o . Wied ziała, że jeś li p rzez o p in ie in n y ch , p rzez włas n y s trach p rzed n imi b ęd zie ch ciała p o zb awić s ię p rzy s zło ś ci z Łu k as zem, to zn ó w s k o ń czy w łó żk u . Uwięzi s ię w n im n a d łu g o . Z s u fitem n ad s o b ą, p u s tk ą w s ercu , b ezs en n o ś cią o trzeciej n ad ran em, p iek łem s amo tn o ś ci, u tru d n iający m o d ró żn ian ie d n i o d n o cy . – Nie b y łab y m teg o tak a p ewn a! – z u s t mamy zn ó w wy leciało s ło wo jak p o cis k , ale u ch y liła s ię p rzed n im, b o b y ła p rzy g o to wan a n a to , b y walczy ć o s ieb ie i włas n e u czu cia. Pó k i co s tarczało jej s ił. – Id ę s p ać – zawies iła b ro ń . – To g ratu lu ję! – fu k n ęła mama. – Bo ja p rzez cieb ie o k a n ie zmru żę. Bo że! Co ja z to b ą mam! A ja z tobą… – p o my ś lała, cich o zamy k ając d rzwi, p o n ieważ p ewn o ś ć u czu ć i czas , k tó ry m d ziś s tras zy ła ją mama, s p rawiały , że n ie mu s iała s wy ch p rzek o n ań p ieczęto wać trzaś n ięciem d rzwiami. Ważn e b y ły ty lk o jej p rzek o n an ia, zd an ie in n y ch s ię n ie liczy ło . Przy n ajmn iej d ziś . Przy n ajmn iej n ie w tej ch wili. Zg as iła ś wiatło i n ie zaciąg ając zas ło n , p o ło ży ła s ię w łó żk u . Po d n io s ła g ło wę i zerk n ęła n a n ieb o . J eg o b ezch mu rn a ro zciąg ło ś ć o d s łan iała wiele g wiazd . By s ię u s p o k o ić, mo że n awet zas n ąć, zaczęła je liczy ć. M iała ś wiad o mo ś ć, że d zis iaj ws zy s tk o p o to czy ło s ię tak , że mu s iała p o leg ać ty lk o n a s o b ie. I tak jest najlepiej. W pewnych sprawach tak jest najlepiej – my ś lała, licząc g wiazd y , ale i tak wied ziała, że n ie u d a jej s ię zas n ąć. Emo cje n ie o p ad ały . Ws zy s tk o w n iej wciąż d y g o tało . Przez to , co zro b ił jej d ziś Łu k as z, i p rzez to , że w k o ń cu wy g arn ęła mamie całą p rawd ę o s wy m o b ecn y m ży ciu . Dzieje się… – p o my ś lała, p rzery wając n ieb iań s k ie rach u n k i s u mien ia. Us iad ła n a
łó żk u . O ś n ie n ie b y ło d ziś mo wy . M u s iała co ś ze s o b ą zro b ić. Zaczęła s ię u b ierać. M u s iała wy jś ć z d o mu . Przewietrzy ć s ię. Po my ś leć. Ch o ciaż s p ecjaln ie n ie miała n ad czy m. By ła ju ż zd ecy d o wan a. Ch ciała p o s tawić ws zy s tk o n a jed n ą k artę. Po ty m, co d ziś p rzeży ła, wied ziała, że Łu k as z też b y ł g o tó w n a ry zy k o wn e p o s u n ięcia. Wb rew p o zo ro m Łu k as z s wy m d zis iejs zy m zach o wan iem też co ś jej u zmy s ło wił. By li o d s ieb ie u zależn ien i. To n a p ewn o tęs k n o ta p o n o s iła o d p o wied zialn o ś ć za jeg o d zis iejs ze zach o wan ie. By ło b ard zo irracjo n aln e. Nie p o d ejrzewała g o o tak ie wariactwo . Sieb ie tak , ale jeg o n ig d y . On u miał trzy mać u czu cia n a wo d zy . M iał w ty m lata p rak ty k i. A jed n ak co ś s p rawiło , że d ziś ta p rak ty k a o k azała s ię n iewy s tarczająca. Stracił p an o wan ie n ad s o b ą i s wy mi n erwami ze s tali. Pewn ie zaws ze d u żo my ś lał. Dziś teg o n ie zro b ił, p rzy ch o d ząc p o d jej d rzwi. Nie p o my ś lał, co s ię s tan ie. Nie p rzewid ział, co mo że s ię wy d arzy ć, jeś li zo b aczy ich jej mama. Determin acja o k azała s ię d zis iaj s iln iejs za o d lo g iczn eg o my ś len ia. Pewn ie zas k o czy ł n ie ty lk o ją, ale ró wn ież s ieb ie. I b y ło to p rzy jemn e zas k o czen ie. Przy n ajmn iej d la n iej. Bez wzg lęd u n a ws zy s tk ie efek ty u b o czn e, k tó re ju ż u ru ch o miły mach in ę n iezro zu mien ia i lawin ę k ry ty k i. Na s zczęś cie tę k ry ty k ę miała w n o s ie. W n o s ie miała też to , czy mama s p ała, czy n ie. Czy s ły s zy to , co ro b i teraz, czy n ie. Najważn iejs ze b y ło to , co o n a s ama w tej ch wili ch ciała zro b ić. Prag n ęła d ać u p u s t s wej miło ś ci i n ie b acząc n a p ó źn ą p o rę, zap u k ać d o jeg o d rzwi, b y u d o wo d n ić, że też jes t n a wiele g o to wa. Że s ię ju ż n iczeg o n ie b o i. Nie o b awia s ię teg o , co ma b y ć. An i teg o , co k to p o wie i p o my ś li. Nie b ała s ię n o cy an i ciemn o ś ci. Nie miała ju ż s trach u p rzed n iczy m. Do s zła d o wn io s k u , że tak właś n ie b y ć p o win n o . Lu d zk ie p rag n ien ia s ą n ajp rawd ziws ze wted y , g d y s ą s iln iejs ze o d o b aw. Ch ciała k o ch ać. Tak p o p ro s tu . Czeg o tu s ię więc b ać? M iło ś ci? Gd y zamk n ęła za s o b ą d rzwi, zro zu miała, że to właś n ie miło ś ć ją tak b ard zo zmien iła. To d zięk i n iej miała s iłę zach o wy wać s ię in aczej n iż d o tej p o ry . Dzięk i n iej o d n alazła w s o b ie wy trwało ś ć d o p rzezwy ciężan ia teg o , co s tało n a d ro d ze u czu ciu . Po s tawiła n a p ierws zy m miejs cu włas n e p rag n ien ia, k tó re d o tej p o ry jak imś trafem zn ajd o wały s ię zaws ze n a k o ń cu k o lejk i two rzo n ej p rzez co d zien n o ś ć u tk an ą z o b o wiązk ó w i o czek iwań in n y ch . Koniec z tym! – u s ły s zała s wó j wewn ętrzn y , b ard zo zd ecy d o wan y g ło s i b ez o b aw wes zła w ciemn o ś ć wciąż jes zcze tej s amej d o b y , w k tó rej Łu k as zo wi też u d ało s ię p rzezwy cięży ć s wo ją zas ad n iczo ś ć. Ch ciała wierzy ć, że zro b ił to z miło ś ci. Po n ieważ to miło ś ci n ie mo żn a wy zn aczać żad n y ch g ran ic. Bo miło ś ć jes t jak d o b ro . A p rawd ziwe d o b ro jes t b ezg ran iczn e. Po p ro s tu …
–
Tak … – u s ły s zała o b cy g ło s w d o mo fo n ie. Tak ie b rzmien ie g ło s u p rzy p rawiło ją k ied y ś o łzy p o ich p ierws zej ws p ó ln ie
s p ęd zo n ej n o cy . Dziś ju ż wied ziała, że co ś złeg o s tało s ię w p racy . – To ja… – s zep n ęła cich o . Ciężk ie d rzwi s to jące n a s traży mies zk ań có w zab y tk o wej k amien icy u s tąp iły o d razu , o twierając p rzed n ią d ro g ę d o b ezp ieczeń s twa. To międ zy in n y mi właś n ie p o n ie tu p rzy s zła. Wied ziała, że jes t n ad al p rzed p ó łn o cą. M iała n ad zieję, że g o n ie o b u d ziła. Po k o n y wała s ch o d y , k tó ry ch ażu ro wą k o n s tru k cję zap amiętałab y n a zaws ze, n awet g d y b y k to ś zak azał jej p rzy ch o d zen ia tu taj. Zak azał n a zaws ze. Ale teg o s ię ak u rat n ie o b awiała, p o n ieważ n ik t n ie mó g ł jej n iczeg o zab ro n ić. – O Bo że! – wy s tras zy ła s ię, wp ad ając n a k o g o ś . To b y ł o n . Wy s zed ł, a mo że n awet wy b ieg ł jej n ap rzeciw. Przy lg n ęła d o n ieg o . Bez zas tan o wien ia. Od razu p o czu ła, że d o b rze zro b iła, p rzy ch o d ząc. – Ch o d ź! – p o ciąg n ął ją za s o b ą. Ale wcale n ie mu s iała n ig d zie iś ć. Bo n awet tu n a s ch o d ach b y ło jej d o b rze. M o g łab y ży ć w jak imk o lwiek p rzek lęty m miejs cu , w p as k u d n y m o to czen iu , ch o ćb y p o d ty mi s ch o d ami, b y leb y z n im. Wciąg n ął ją d o s weg o mies zk an ia. Oś wietlo n e ty lk o jed n ą lamp k ą wn ętrze wy g ląd ało b ard zo p rzy tu ln ie. By ło s ch ro n ien iem, w k tó ry m ch ciała zo s tać n a zaws ze. Stała, p atrząc, jak zamy k ał d rzwi o d wewn ątrz. Ob s erwo wała to , jak wy g ląd ał w b iałej k o s zu li, ro zch ełs tan ej p o d s zy ją, p o d win iętej tam, g d zie zwy k le b iel man k ietó w p rawie p rzy k ry wała n ad g ars tk i. Nie wied ziała, co p o wied zieć, g d y p o p atrzy ł n a n ią tak , że o d ech ciało jej s ię n ie ty lk o mó wić, ale n awet o d d y ch ać. To n ie tlen b y ł teraz jej p o d s tawo wą p o trzeb ą. – Przep ras zam cię… – zaczął n iep ewn ie. – Zach o wałem s ię jak p alan t. Ale mu s iałem cię zo b aczy ć. Bez wzg lęd u n a k o n s ek wen cje, k tó re, jak wid zę, zd ąży łaś ju ż p o n ieś ć. Przep ras zam… – To n ieważn e. To jes t teraz zu p ełn ie n ieważn e. Stała p rzed n im i p rzy p o min ała s o b ie mn ó s two ch wil. Od twarzała frag men ty ws p o mn ień z czas ó w, k ied y s to jący p rzed n ią mężczy zn a b y ł d la n iej k imś zu p ełn ie in n y m n iż teraz. To prawda, święta prawda, że pozory mylą – p o wtarzała s o b ie w d u s zy . Nie ch ciała b y ć
ju ż z ty mi p o zo rami za p an b rat. M u s iała s ię o d n ich u wo ln ić. Żeb y ju ż s ię więcej tak w ży ciu n ie p o my lić. Żeb y n ie p o p ełn iać d u rn y ch b łęd ó w. Żeb y n ie o cen iać in n y ch wted y , g d y p o d s tawy k u temu s ą n ik łe. Przecież zaws ze wiad o mo za mało . Dlateg o n ie n ależy o cen iać. Nie ch ciała zb ierać n o t o d in n y ch lu d zi i o b iecała s o b ie, że s ama też n ie b ęd zie wy s tawiać in n y m cen zu rek . J u ż n ig d y i n ik o mu . A jeś li n awet w my ś lach ją p o n ies ie i wy d a n a czy jś temat werd y k t, to zwery fik u je g o jed n y m s ło wem: „Łu k as z”. To w jeg o p rzy p ad k u p o my liła s ię n ajb ard ziej. By ł jej n ajwięk s zą, ale zarazem też n ajlep s zą p o my łk ą p o d s ło ń cem. – Ważn e – zao p o n o wał zmartwio n y m g ło s em. – Nie – trwała p rzy s wo im. – Dzięk u ję ci, że p rzy s zed łeś . Kto ś w k o ń cu mu s iał zb u rzy ć ten u d awan y ład . Dzięk u ję, b o d zięk i to b ie zro zu miałam, że mo g ę s ię z n ieg o wy d o s tać, mo g ę u ciec. Zro zu miałam, że tak n ap rawd ę ws zy s tk o zależy o d e mn ie. – Ale mi n ie o to ch o d zi. J a n ie ch cę, żeb y ś o d k o g o ś u ciek ała. Bard zo ch cę, żeb y ś b y ła ze mn ą, ale n ie mu s i s ię to wiązać z p rzek reś lan iem two jeg o d o ty ch czas o weg o ży cia i two jej ro d zin y . – To s zlach etn e. Po d es zła d o n ieg o i d o tk n ęła jeg o w s zp ak o waty ch wło s ach .
p o liczk a, p o
czy m zan u rzy ła d ło ń
– Nie. Zu p ełn ie n ie – zn o wu s ię z n ią n ie zg ad zał, a jej to zu p ełn ie n ie p rzes zk ad zało . – Dlaczeg o ? – zap y tała, ch o ć p rzecież n ie ch ciała teraz ro zmawiać. Prag n ęła ty lk o jed n eg o . Ch ciała d o zn ać o g n ia p o d o b n eg o d o teg o , k tó ry ju ż raz teg o d n ia o g arn ął jej ciało . Nag le p o czu ła mięk k i d o ty k n a s to p ie. Przes tras zy ła s ię. – Sp o k o jn ie – p rzy tu lił ją o d razu . – To Ły żeczk a. – Ły żeczk a? – zap y tała, s ły s ząc cich e miau czen ie. Łu k as z s ch y lił s ię i wziął n a ręce ru d ą k u lk ę. – J ak ąś g o d zin ę temu wró ciłem z o twartej całą d o b ę k lin ik i wetery n ary jn ej – u ś miech n ął s ię k ącik iem u s t, zerk ając w n ieb ies k ie ś lip k a b ard zo małeg o k o tk a. – M iałaś rację, to k o tk a. J es t zd ro wa. M a o k o ło d wó ch , mo że trzech ty g o d n i. W o czek iwan iu n a wetery n arza d ałem jej d o zab awy p las tik o wą ły żeczk ę d o k awy , żeb y zap o mn iała o ty m, że ch ce mi zwiać. I s ię zaczęło . Wy rab iała z n ią tak ie cu d a, że zacząłem wo łać n a n ią Ły żeczk a. M o że tak zo s tan ie? Ch y b a że An to s ia wy my ś li jej in n e imię. Będ zie u mn ie w s o b o tę. M a u ro d zin y . – Wiem. M ó wiłeś – o d p o wied ziała s zy b k o .
Starała s ię b ard zo , b y n ie o d czu wać zło ś ci wo b ec małej d ziewczy n k i, k tó rej n ie zn ała. Patrzy ła n a Łu k as za, czu jąc, że n amiętn o ś ć b ęd zie mu s iała p o czek ać. Łu k as z s ch y lił s ię i p o s tawił Ły żeczk ę n a p o d ło d ze. Czmy ch n ęła co p ręd zej. – Nap ijes z s ię czeg o ś ? – zap y tał, jak p rzy s tało n a k u ltu raln eg o g o s p o d arza. – Najch ętn iej… – u d awała, że ma k ło p o t z wy b o rem – … cieb ie – s zep n ęła, n ie mo g ąc p o ws trzy mać s ię p rzed o d ważn y m wy p o wied zen iem s wej my ś li. Uś miech n ął s ię tak , że n ie p o żało wała s wo ich s łó w, ale s p o jrzał tak , iż s traciła o d wag ę. – M o że win a – s twierd ziła, s zy b k o d o ch o d ząc d o wn io s k u , że ty lk o win o d o d a jej o d wag i. – Białe czy czerwo n e? Ty le że b eze mn ie. – Dlaczeg o ? – zap y tała o d razu . – M u s zę b y ć p o d telefo n em – o d p arł i b ard zo s zy b k o u ciek ł wzro k iem g d zieś w bok. Bała s ię zap y tać o co k o lwiek . Zwłas zcza że zd ała s o b ie s p rawę, jak n iewiele jes zcze wie o n im i jeg o ży ciu . J ed n ak zwalczy ła s wó j s trach i zap y tała. – Karo la? – Nie ty lk o … J eg o o d p o wied ź ją p o raziła. – Ch o d ź. Przy tu limy s ię. Ko lejn y d ziś raz p o ciąg n ął ją za s o b ą. Us iad ł n a k an ap ie. Po s ad ził ją s o b ie n a k o lan ach . Fajn ie. Tak że s ied ziała b o k iem d o n ieg o . M o g ła s ię w n ieg o cu d o wn ie wtu lić. Ko rzy s tać z jeg o ciep ła i teg o , że d awał jej p o czu cie b ezp ieczeń s twa. Po czu ła s p o k ó j. Tak i, jak ieg o n ie czu ła o d d awn a. – Nie ch ciałem ci k o mp lik o wać ży cia – o d ezwał s ię cich o , a raczej s zep n ął. – Nie mo g ę p o wied zieć, że teg o n ie zro b iłeś – o d p o wied ziała z o g ro mn ą s zczero ś cią. – Przecież wiem. – Ale n ie p rzejmu j s ię. Pas u jemy d o s p o łeczn eg o zjawis k a n azy wan eg o k ry zy s em wiek u ś red n ieg o – zażarto wała. – Ty k o jarzy s z mi s ię b ard ziej z k o n iu n k tu rą n iż k ry zy s em. – Nap rawd ę? – ch ciała g o p o ciąg n ąć za języ k , ale zu p ełn ie n ie miała p o my s łu , jak mo g łab y to zro b ić. – Po ro zwo d zie wy d awało mi s ię, że ju ż n ic mn ie n ie s p o tk a. Że zo s tała mi ty lk o
An to s ia i p raca. – Czemu s ię ro zwied liś cie? – zap y tała s zy b k o , żeb y s ię n ie ro zmy ś lić. – An ia s o b ie k o g o ś zn alazła… Ania. Pięknie. Lu b iła to imię. Lu b iła d o d ziś . – Dlaczeg o ? – zap y tała id io ty czn ie. Po s tawiła to p y tan ie z p ewn o ś cią d lateg o , że n ie p o trafiła o d n aleźć s ię w ro zmo wie, w k tó rej n ie ch ciała u czes tn iczy ć. An i d ziś , an i k ied y k o lwiek in d ziej. J ed n ak b y ła to ro zmo wa n ieu n ik n io n a. A jeś li co ś jes t w ży ciu jed n o cześ n ie n iep o żąd an e i n ieu n ik n io n e, to trzeb a ro zp rawić s ię z ty m tak s zy b k o , jak to ty lk o mo żliwe. O ty m wied ziała d o s k o n ale. Od k ład an ie tak ich s p raw w czas ie to s amo o k aleczan ie s ię. – To p ro s te. Bo n as ze ży cie n ie wy g ląd ało tak , jak s o b ie wy marzy ła. Bo ja n ie b y łem tak i, jak s o b ie wy marzy ła. Po g u b iliś my s ię. Du żo p raco wałem. A jak wracałem, to też zaws ze miałem co ś d o zro b ien ia. Najp ierw d o k to rat. Pó źn iej h ab ilitacja. Praca. I tak w k ó łk o . J ak ch ciałem mieć d zieck o , to o n a n ie ch ciała. J es t b ard zo amb itn a. Zwłas zcza zawo d o wo . Pracu je jak o d y rek to r arty s ty czn y w d u żej ag en cji rek lamo wej. Ro zjech ało n am s ię ży cie w d wó ch k ieru n k ach . I u jej b o k u zjawił s ię k to ś , k to u p rawia wo ln y zawó d i n ie d o s y ć, że ma mn ó s two czas u i p ien ięd zy , to jes zcze jes t wrażliwcem, a ak u rat teg o o mn ie p o wied zieć n ie mo żn a. – Nie wiem – wtrąciła u rzeczo n a jeg o s zczero ś cią. – Ch y b a n ie zn am cię aż tak d o b rze. – Ale z ty m cy b o rg iem trafiłaś k ied y ś w s amo s ed n o . M o ja b y ła żo n a p o d k o n iec n as zeg o związk u wy p o wiad ała s ię o mn ie w p o d o b n y s p o s ó b … Nie chcę o niej rozmawiać… – A An to s ia? Z ro zmy s łem s k iero wała my ś li Łu k as za n a in n e to ry . Też n ie całk iem b ezp ieczn e, ale mimo ws zy s tk o łatwiejs ze. Ch y b a… – An to s ia miała n as u leczy ć. Ale k ied y s ię u ro d ziła, to ws zy s tk o ro zs y p ało s ię jes zcze b ard ziej. An ia tęs k n iła za p racą, za lu d źmi. Sied ziała z małą w d o mu . M n ie o czy wiś cie n ie b y ło . A jak b y łem, to wciąż o d zy wał s ię mó j telefo n . Rzecz jas n a zaws ze w zły m mo men cie. M y ś lałem, że co ś d rg n ie, jak o n a wró ci d o p racy . Ale zro b iło s ię jes zcze g o rzej. By ło ju ż b ard zo źle i wted y p o jawił s ię o n . Bard zo u talen to wan y g rafik . To b y ł n as z k o n iec. Nie miała p o jęcia, co p o wied zieć. J u ż d awn o n ie p o wied ział d o n iej ty lu s łó w.
Zwy k le b y ł o s zczęd n y w s ło wach . Dziś , p atrząc z b o k u , p ewn ie też, ale i tak p o wied ział jej d u żo . Rzeczo wo s treś cił, jak s k o ń czy ło s ię jeg o małżeń s two . Gd y b y s ię n ie b ała, o n ieg o i s ieb ie, p ewn ie zap y tałab y g o o s zczeg ó ły z tamteg o czas u , ale emp atia n ak azy wała jej milczeć. Us ły s zała k ied y ś n a jed n y m z wy k ład ó w p o ś więco n y ch in telig en cji, że is tn ieją d wa wy jątk o we jej ro d zaje. In telig en cja s erca i d u s zy . Ta p ierws za, czy li in telig en cja s erca, to wrażliwo ś ć, a in telig en cja d u s zy to emp atia. Słu ch ając Łu k as za, miała p o czu cie, n iezb y t s k ro mn e, że p o s iad a o b a te ro d zaje in telig en cji. To właś n ie o n e zak azy wały jej teraz wch o d zić w d y s k u s ję, k tó rej wy n ik i tak b y ł jej zn an y . M ilczała zatem. To b y ło n ajlep s ze ro związan ie, b o i tak n ie p o trafiłab y o d n ieś ć s ię d o teg o , co u s ły s zała. – Przep ras zam cię, że ci o ty m mó wię. Pewn ie n ie p o win ien em d o teg o wracać… – miał zmęczo n y g ło s . – To ju ż n ie b ęd zies z wracał – u p ro ś ciła s y tu ację tak b ard zo , jak to ty lk o b y ło mo żliwe. By u ciec o d mało o p ty mis ty czn ej ch wili, p o d n io s ła g ło wę i zaczęła cało wać g o p o s zy i. Do k ład n ie wy czu wała u s tami g ran icę, za k tó rą s zo rs tk a o d zaro s tu s k ó ra s tawała s ię n ag le mięk k a, p rzy jemn a w d o ty k u i reag u jąca n a ten że d o ty k n aty ch mias to wo . Łu k as z o p arł g ło wę o k an ap ę, p o zwalając jej n a p rzed łu żan ie tej b ard zo s u b teln ej p ies zczo ty , k tó ra miała s zan s ę ju ż za k ilk a ch wil p rzero d zić s ię w b ard ziej zmy s ło wą. Nies tety n ie zaws ze s zan s e p o jawiające s ię w ży ciu mają waru n k i d o teg o , b y p rzejś ć d o etap u realizacji. By ło jej b ard zo d o b rze i p ewn ie b y ło b y tak d alej, g d y b y n ie zad zwo n ił telefo n . Łu k as z p o s p ies zn ie s ięg n ął d o k ies zen i. Przes tał zwracać n a n ią u wag ę, ch o ciaż wciąż s ied ziała mu n a k o lan ach . – Tak . Po ch wili cis zy d o d ał b ard zo s k u p io n y m g ło s em: – Tak . Po d ać. Będ ę tak s zy b k o , jak to ty lk o mo żliwe. M u s zę iś ć. To o s tatn ie zd an ie b y ło s k iero wan e d o n iej. J u ż n ie s ied ziała mu n a k o lan ach . J u ż b y ł z d ala o d n iej. Wid ziała, jak w p o ś p iech u ch wy cił s wo ją to rb ę i w o s tatn im mo men cie, ju ż w d rzwiach , zn ieru ch o miał. Na mo men t. Na s zczęś cie u zmy s ło wił s o b ie, że ją zo s tawiał. – Zo s tan ies z? – zap y tał k o n k retn ie. – A k ied y wró cis z? – zap y tała, czu jąc eg o is ty czn ą p o trzeb ę teg o , b y zo s tał, b y n ie zo s tawiał jej teraz s amej. – Nie wiem – zn ó w s twierd ził rzeczo wo . – Ran o b ęd ę mu s iała wy jś ć…
– M o g ę zad zwo n ić? – zap y tał, zamy k ając wciąż d rzwi, k tó re za ch wilę miał zatrzas n ąć za s o b ą całk o wicie. – J a s ię o d ezwę – zad ziałała as ek u ran ck o . – To … – To Karo la? – wes zła mu w s ło wo , p an iczn ie b o jąc s ię o d p o wied zi. – Nie. Pa. J u ż g o n ie b y ło . Zo s tała s ama. W mies zk an iu , w k tó ry m czu ła s ię d o s k o n ale. Przeży ła w n im n ajin ty mn iejs ze ch wile d o ty ch czas o weg o ży cia. Ale teraz p o czu ła s ię w n im n ies p ecjaln ie. By ła o s amo tn io n a. Zo s tawio n a s amej s o b ie. Pewn ie tak mu s iała czu ć s ię żo n a Łu k as za. A mo że g o rzej, k ied y s ąd ziła, że Łu k as z u ciek ał o d n iej d o s zp itala. Nie ch ciała o n iej my ś leć, ale p o p ro s tu n ie mo g ła s ię p o ws trzy mać. Szp ital b y ł wed łu g b y łej żo n y Łu k as za n a p ewn o miejs cem u cieczk i. On a n ato mias t wied ziała, że b y ło in aczej. W rzeczy wis to ś ci s zp ital b y ł miejs cem, z k tó reg o ws zy s cy w n im u więzien i ch cieli u ciec. Ale u cieczk a w n iek tó ry ch p rzy p ad k ach b y ła n iemo żliwa, p o n ieważ trzeb a b y ło tam częs to wracać i u d o wad n iać, że p o d d an ie s ię n ie wch o d zi w g rę. Wzd ry g n ęła s ię n a my ś l, że wy s tarczy ła ch wila, b y zaczęła ro zu mieć k o b ietę, k tó ra o d es zła o d Łu k as za. Gd y p o s tan o wiła o d ejś ć, b y ła p ewn ie w in n ej s y tu acji n iż o n a teraz. Nie ch ciała jej o cen iać. Nie miała d o teg o p rawa. Przecież o b iecała s o b ie, że n ie b ęd zie n ik o g o o cen iać. J ed n o wied ziała i to ró żn iło je n ajb ard ziej. By ła żo n a Łu k as za wied ziała, co ro b ić. On a n ato mias t teraz… Sama… Zu p ełn ie n ie ro zu miała, co s ię s tało z jej ży ciem. Gd y trwał p rzy n iej Łu k as z, ws zy s tk o b y ło jas n e. Wied ziała, co ro b ić. M iała p ewn o ś ć, że ro b i d o b rze. Teraz, g d y p rzed mo men tem s traciła g o z o czu , ju ż zas tan awiała s ię, czy n a p ewn o wy b iera w ży ciu d o b rą d ro g ę. Wied ziała, że mu s i tę d ro g ę p o k o n ać, b y s p rawd zić, czy warto . Przecież ży cie k ażd eg o czło wiek a jes t p o k o n y wan iem p ewn ej d ro g i. J ed n i o d p o czątk u wied zą, d o k ąd zmierzają. In n i s zu k ają p o o mack u . Gd y b y ł p rzy n iej Łu k as z, miała p ewn o ś ć, że p o d ąża d o b ry m s zlak iem. Wierzy ła, że to ws zy s tk o ma s en s . Że ws zy s tk o jak o ś s ię u ło ży . Że d wa ży cia d o p as u ją s ię n a ty le, b y d alej mo g ło b y ć ty lk o jed n o , k tó re u d a s ię wk o mp o n o wać w ży cie jej ro d zin y . I ws zy s tk o b y ło b y p ro s te, g d y b y n ie ch wile tak ie jak ta o b ecn a. Bez n ieg o . Czu ła, że g d y p rzep ad ał d la tej częś ci ży cia, z k tó rą n ik t n ie mó g ł k o n k u ro wać, d o p ad ały ją wątp liwo ś ci. Traciła p ewn o ś ć i wiarę w d n i n as tęp n e. Czy li w to , że s k łan ia s ię k u d o b remu wy b o ro wi. Zn ó w u s iad ła n a k an ap ie. Ły żeczk a zaczęła o cierać s ię o jej n o g i. Do p iero teraz zau waży ła, że w an ek s ie k u ch en n y m tu ż p rzy lo d ó wce p o jawiły s ię d wie małe mis eczk i. Łu k as z p o trafił zad b ać o to , b y
zwierzak p o czu ł s ię d o b rze w n o wy m d o mu . Ko lejn y raz d o tarło d o n iej, że n ie zn ała jes zcze wielu jeg o twarzy . Ale p ewn o ś ć, że miał ich wiele, miała ch y b a n awet wted y , g d y n ie zn ali s ię wcale. Łu k as z b y ł s k o mp lik o wan y m czło wiek iem, b ard zo s k ry ty m facetem. Tak im, k tó ry s erce ma n a d ło n i, ty le że tę d ło ń mo cn o ch o wa p rzed in n y mi. – Kici, k ici… – p rzy wo łała d o s ieb ie Ły żeczk ę. Ko tk a w n o wy m d o mu czu ła s ię d o s k o n ale. Po jawiała s ię p rzy jej n o g ach n a ch wilę, p o czy m zn ik ała. Po d ch o d ziła d o mis eczk i i p iła z n iej, zn ó w o d b ieg ała, p o czy m zn ó w zn ik ała g d zieś z zas ięg u jej wzro k u . Zaraz p o d b ieg ała, p o czy m d awała n o g ę i ch o wała s ię w s ąs iad u jący m z łazien k ą g ab in ecie Łu k as za. Dziś zwy k le zamk n ięte d rzwi b y ły u ch y lo n e. J ak b y s p ecjaln ie d la Ły żeczk i. By ta mo g ła b ez o g ran iczeń b ieg ać p o cały m mies zk an iu . Sch y liła s ię i wzięła n a ręce k o tk ę, k tó ra zn ó w łas iła s ię u jej n ó g . Ły żeczk a b y ła p ięk n a. J as n o ru d e p rążk i n a b iały m fu trze s p rawiały wrażen ie czy s to ś ci. Do p iero teraz zau waży ła, że o czy Ły żeczk i n ie b y ły p o p ro s tu b łęk itn e. W is to cie b y ły k o lo ru b łęk itu n ieb a, ale zaciąg n ięteg o cien iu tk ą wars twą ch mu r, cien iu tk ą jak welo n p an n y mło d ej. Ko tk a miała maleń k i tró jk ątn y ró żo wy n o s , p o d k tó ry m ry s o wał s ię u ś miech p y s zczk a p o k ry teg o d elik atn y mi wąs ik ami. Po d u s zeczk i p o d łap k ami miała ro zk o s zn ie ciep łe i tak mięk k ie, jak b y u s zy te z ak s amitu . Zach wy co n a ich g ład k o ś cią p o d n io s ła k o tk ę d o g ó ry , b y p rzy jrzeć s ię ty m b ard zo miły m w d o ty k u p o d es zwo m. Uś miech n ęła s ię, b o miały tak i s am k o lo r jak n o s zwierzęcia. Ły żeczk a zamiau czała s trach liwie. Zu p ełn ie jak b y ch ciała p rzek azać jej wiad o mo ś ć, że ma lęk wy s o k o ś ci. Szy b k o zareag o wała n a tę k o cią h is terię i o d s tawiła p u p ilk ę n a p o d ło g ę. Ły żeczk a s p ad ła jak to k o t n a cztery łap y i czmy ch n ęła wp ro s t w s zp arę p ro wad zącą d o g ab in etu s weg o n o weg o p an a. Ws tała z k an ap y i ru s zy ła ś lad em k o tk i. J ed n y m ru ch em u to ro wała s o b ie d ro g ę do… To n ie b y ł g ab in et Łu k as za. Właś n ie o k azało s ię, że w ty m d o mu n ie miał s wo jeg o g ab in etu . Po k ó j, d o k tó reg o wes zła, s wy m wy s tro jem zu p ełn ie n ie p as o wał d o k limatu mies zk an ia. Zo b aczy ws zy to , w jak i s p o s ó b b y ł u rząd zo n y , zro zu miała i p o jęła, że Łu k as z mó wił jej p rawd ę. On n ap rawd ę n ie zamierzał u k ry wać p rzed n ią fak tu , że miał żo n ę i có rk ę. Patrzy ła teraz n a p o k ó j jeg o có rk i. Ob s erwo wała n ajmn iejs ze jeg o s zczeg ó ły , d ziwiąc s ię temu , że jej my ś l „miał żo n ę i có rk ę” tch n ęła teraźn iejs zo ś cią. Frag men t „miał có rk ę” b y ł d la n iej jas n y . M iał ją wted y , g d y s ię n ie zn ali. M iał ją też teraz. Lecz z żo n ą s y tu acja p rzed s tawiała s ię całk iem in aczej. Nic n ie b y ło ju ż tak p ro s te i jas n e. Sy tu acja n ie b y ła ju ż tak k laro wn a i jed n o zn aczn a.
Bezp ieczn ie jed n o zn aczn a. Miał ją kiedyś… A teraz…? – p o my ś lała, ch o ć n ie p o win n a. M u s iała zająć my ś li ty m, co wid ziała. Po k ó j An to s i za d n ia mu s iał b y ć b ard zo jas n y . W p o łaci d ach u miał aż trzy d u że o k n a. Po d n imi s tało łó żk o . Ład n e. Otaczające je ś cian y o b ito p ik o wan y m materiałem. Nak ry te b y ło k o lo ro wy m p atch wo rk iem, p o k tó ry m d rep tała teraz Ły żeczk a, jak b y n ie mo g ąc zd ecy d o wać s ię, w k tó ry m jeg o miejs cu u mo ś cić s o b ie mięk k ie i ciep łe leg o wis k o . Po k ó j b y ł k o lo ro wy . Nawet d u ży k wiat, imp o n u jący ch ro zmiaró w k ro to n , s to jący w k ącie, tam, g d zie ś cian y b y ły p ro s te, b ez s k o s ó w, miał wiele b arw. Tak d u żeg o o k azu jes zcze ch y b a n ig d y n ie wid ziała. Sp o k o jn ie mo żn a b y ło zaliczy ć g o d o k ateg o rii d rzew i k rzewó w, a n ie k wiató w. Ob o k n ieg o s tał s to lik . Nis k i, ale o d u ży m o k rąg ły m b lacie, p o d k tó ry m ch o wały s ię trzy ró wn ież k o lo ro we zy d elk i o o k rąg ły ch s ied zis k ach . Na s to le s tał p las tik o wy p o jemn ik , z k tó reg o wy s tawały k red k i ró żn ej g ru b o ś ci. W p o k o ju p an o wał wzo ro wy p o rząd ek . Dwa n is k ie reg ały s łu ży ły d o p rzech o wy wan ia zab awek i k s iążek . Ob o k n ich s tał n ie k o n ik n a b ieg u n ach , ty lk o d rewn ian y , jak b y wy ch u d zo n y d o g ru b o ś ci jed n ej d es k i, czerwo n y ren ifer z ro g ami w k o lo rze k awy z mlek iem. Ob o k ren ifera s tał fo tel b u jan y , z wik lin y zab ejco wan ej n a b iało , w ro zmiarze ad ek watn y m d o właś cicielk i p o k o ju , b y ł b ard zo ład n y . Na fo telu s ied ział p as u jący d o n ieg o miś z ró żo weg o p lu s zu z mały mi b iały mi ws tawk ami. Ch ło n ęła atmo s ferę teg o p o k o ju , wied ząc d o s k o n ale, d laczeg o to ro b i. To b y ł p o k ó j jej marzeń . Tak i, jak ieg o n ig d y n ie p o s iad ała. Nie miała g o z wielu p o wo d ó w. W jej ro d zin n y m d o mu , a raczej ro d zin n y m mały m mies zk an iu , d o czek ała s ię s wo jeg o k ąta, d o p iero g d y s tars ze ro d zeń s two wy fru n ęło w ś wiat. Po za ty m ro d zin n y b u d żet p rzewid y wał ty lk o tak zwan e wy d atk i k o n ieczn e, a zb y tek , n a k tó ry p atrzy ła teraz z o g ro mn ą p rzy jemn o ś cią, d o tak ich n ie n ależał. Pas telo we, cies zące i u s p o k ajające k o lo ry ró wn ież n ie p as o wały d o jej d o mu . W jej mies zk an iu ws zy s tk o mu s iało b y ć u ży teczn e, d o b ó lu p rzeciętn e i d ramaty czn ie wielo letn ie, ale mimo ws zy s tk o n ie n ależące d o k ateg o rii an ty k u . J ej k ąty o d lat wy g ląd ały tak s amo . Szaro b u ro , s mu tn o i s taro . Wes tch n ęła, czu jąc zazd ro ś ć, ch o ć s tarała s ię zg o d n ie ze ws k azó wk ami cio tk i M arian n y ju ż n ig d y n ie zazd ro ś cić. Ale czy m b y ła zazd ro ś ć o k o lo ry i s p rzęty , k tó re ch ło n ęła teraz wzro k iem, w p o ró wn an iu z tą, k tó rą p o czu ła właś n ie w tej ch wili. Nad jed n y m z reg ałó w wis iało zd jęcie. Du że, w ś mies zn ej ramce, k tó rej b iały p las tik b y ł s ty lizo wan y n a o b ramo wan ie s taro d awn eg o o waln eg o lu s tra. Na fo to g rafii z d alek a mo żn a b y ło zo b aczy ć trzy u ś miech y . M ęs k i, d ziecięcy i d ams k i. M o g ła p o d ejś ć b liżej, b y zo b aczy ć wy raźn iej ro ześ mian e o czy tej ro d zin y ,
w k tó rej, jeś li wierzy ć s ło wo m Łu k as za, d o b rze s ię n ie d ziało . Oczy wiś cie n ie p o trafiła p o s tawić k ro k u n ap rzó d , b y n ie s tracić wiary w s ło wa Łu k as za. Nie mu s iała ro b ić teg o k ro k u , b y wied zieć, że s tarto wała d o teg o n o weg o ży cia ze s traco n ej p o zy cji. Ud awała p rzed s o b ą, ch o ć wied ziała, że miała ju ż n iczeg o n ie u d awać. Wy co fała s ię z p o k o ju , b y n ie zb u d zić k o ta. Ten p o k ó j b y ł w ty m mies zk an iu n awet wted y , g d y zn alazła s ię tu p ierws zy raz i k ied y p ierws zy raz k o ch ała s ię z Łu k as zem. Przy mk n ęła jeg o d rzwi, zo s tawiws zy je tak s amo u ch y lo n e, jak je zas tała. Wes zła d o łazien k i, b y u my ć ręce. Tu ró wn ież zau waży ła n o wy elemen t. W p o b liżu to alety s tała mała, jas n a, p as u jąca k o lo rem d o wy s tro ju łazien k i k u weta wy p ełn io n a d ro b n y m żwirk iem. Pomyślał o wszystkim – p rzes zła jej p rzez g ło wę my ś l o ty m, że Łu k as z n ap rawd ę my ś lał o ws zy s tk im. Zaczęła s ię n awet zas tan awiać n ad ty m, czy g d y b y to o n a p o p ro s iła g o o to , b y p rzy g arn ął ją d o s ieb ie, to też zach o wałb y s ię tak jak w p rzy p ad k u Ły żeczk i. J ed n ak wied ziała, że n a razie n ie b ęd zie miała o k azji s ię o ty m p rzek o n ać. Nie za dużo odwagi naraz! – o s tu d ziła s wó j zap ał w my ś lach , p o n ieważ wied ziała, że co za d u żo , to n iezd ro wo . Zaró wn o d zis iaj, jak i o s tatn imi czas y zo b aczy ła, że jes t w s tan ie zro b ić wiele, b y n ie zb o czy ć z d ro g i, k tó rą wy b rała. Ale g d y b y n a p rzy k ład Łu k as z s am wp ad ł n a p o my s ł, żeb y ją p rzy g arn ąć, to i tak n ie b y łab y g o to wa n a to , b y ro zważy ć tę p ro p o zy cję, a co d o p iero n a n ią p rzy s tać. Tak s o b ie d y wag o wała. Do ś ć s p o k o jn ie. Ale n ie zmien iało to fak tu , że i tak wied ziała, co ją czek a w d o mu . Czek ał ją tru d n y czas . Ak u rat to n ie u leg ało wątp liwo ś ci. Dzięk i Bo g u , p rzy n ajmn iej z eg zamin ami czy h ający mi n a n ią w s es ji letn iej n ie zap o wiad ały s ię żad n e p ro b lemy . Najp rawd o p o d o b n iej… Marne pocieszenie! – p o my ś lała. Ob awiała s ię ju tra. M iała tak częs to . Właś n ie zd awała s o b ie p o wo li s p rawę, że wcale n ie b ała s ię s weg o ży cia. Najczęś ciej o b awą p rzejmo wała ją reak cja mamy . Ale có ż, s k o ro s ię p o wied ziało „a”, to … To mu s iał, p o p ro s tu mu s iał n as tąp ić ciąg d als zy . Sk o ro zas erwo wała d ziś mamie „o d ro b in ę” emo cji, to teraz b y ła mamy k o lej. M ama też mo g ła jej teraz zas erwo wać „k rzty n ę”… No właś n ie, czeg o ? Tak s ię s k ład ało , że zu p ełn ie n ie ch ciało jej s ię g ło wić n ad ty m, jak i ciąg d als zy n as tąp i. Jakoś to będzie… – cu d o wn ie o d ezwał s ię w n iej zaws ze mo cn o ją ws p ierający g ło s cio tk i M arian n y . Dziś też p rzy g o to wy wał ją n a b ard zo p rawd o p o d o b n ą mo żliwo ś ć zwo łan ia w rzeczo n ej s p rawie s ąd u ro d zin n eg o . Zwo łan o g o o czy wiś cie w try b ie n ad zwy czajn y m. O d ecy d u jący g ło s , ju ż miała tak ą p ewn o ś ć, b ęd ą s ię w n im n a
p ewn o s p ierać mama z cio tk ą Klarą. Nad ty m, jak i zap ad n ie wy ro k , n ie mu s iała zas tan awiać s ię an i ch wili. Taki jak zawsze! Bez zaskoczeń i nowości – s twierd ziła w my ś lach z p rzek ąs em. Nap rawd ę n ie mu s iała s ię g ło wić. Wy ro k i w jej s p rawach b y ły zaws ze tak ie s ame, s u ro we i n ie b io rące p o d u wag ę żad n y ch o k o liczn o ś ci łag o d zący ch . Pewn ie d lateg o p o czu ła s ię s amo tn a. Dramaty czn ie s amo tn a. W ś ro d k u n o cy . J ak b ezd o mn a. W d o mu , z k tó reg o d ziś p o p ro s tu u ciek ła, p ewn ie n ie czek ało ją n ic d o b reg o . Przy n ajmn iej n ie w n ajb liżs zy m czas ie. A tu , g d zie miała o ch o tę p rzeczek ać ch o ciaż k ró tk ie ch wile g o rs zy ch czas ó w, o k azało s ię, że… Do domu… – n ieś miało s u g ero wały jej my ś li. Ro b iły to p ewn ie d lateg o , że jed n ak n ie ma to jak w d o mu … Ch o ćb y n ie wiem co … Łu k as za n ad al n ie b y ło . Nie wied ziała, k ied y wró ci. On też teg o n ie wied ział. Bez n ieg o czu ła s ię tu tro ch ę n ies wo jo . Wied ziała, że jed n y m z n ajb ard ziej o czek iwan y ch tu g o ś ci z p ewn o ś cią b y ła An to s ia. M o że p o jawiała s ię tu z mamą… M u s iała iś ć s o b ie s tąd . Ch y b a n ie miała wy jś cia. Cio tk a M arian n a mó wiła, że zaws ze jes t wy jś cie. M iała o czy wiś cie rację. Ty m razem też b y ło . Przez d rzwi. Po p ro s tu . Zag ląd n ęła d o to rb y . Od razu n atk n ęła s ię w n iej n a n ied o jed zo n ą k an ap k ę zawin iętą w zmaltreto wan ą d o o s tatk a fo lię alu min io wą. Nie mo g ła zn aleźć teg o , czeg o s zu k ała. Zn iecierp liwio n a p o d es zła d o s to łu . Nie b y ło n a n im wzo ro weg o p o rząd k u jak wted y , g d y b y ła tu p ierws zy raz. Zerk n ęła d o k u b k a, z k tó reg o d o b ieg ał p rzy jemn y aro mat n ied o p itej h erb aty . Zielo n a mięto wa. Ob o k k u b k a leżała k s iążk a. Gru b a, o twarta g d zieś w p o ło wie. By ło zb y t ciemn o , b y mo g ła co k o lwiek w n iej p rzeczy tać. W miejs cu tek s tu wid ziała ty lk o cien k ie czarn e p ro s te lin ie. Ob o k k s iążk i p o ło ży ła s wo ją to rb ę. To b y ł d o b ry p o my s ł, b o o d razu zn alazła w n iej k lu cz, k tó ry p o d aro wał jej Łu k as z. Wted y p o my ś lała, że b ęd zie k o rzy s tała z n ieg o w zg o ła in n y ch o k o liczn o ś ciach . Wy o b rażała s o b ie ws zy s tk o jak o ś in aczej. Że p rzy jd zie tu . Zas k o czy g o , n a p rzy k ład k o lacją p rzy g o to wan ą zu p ełn ie b ez o k azji. Alb o że wp ad n ie tu i co ś mu u g o tu je, a g d y o n wró ci zmęczo n y ze s zp itala, zas tan ie p o trawę n ies p o d zian k ę n a k u ch en ce. Pó źn iej, g d y b ęd zie wy jmo wał talerz z s zu flad y , zo b aczy n a n im k arteczk ę z n ap is em: „Smaczn eg o . Ko ch am Cię”. M iała mn ó s two p o my s łó w związan y ch z ty m k lu czem. Nie ro zs tawała s ię z n im o d ch wili, k ied y g o d o s tała. Nawet wted y , g d y leżała w łó żk u , n ie wied ząc, jak i jes t d zień . Czy ten , w k tó ry m p o win n a iś ć d o s zp itala? Czy ten , k ied y p o win n a p o mag ać Neli w s p rzątan iu ? Czy ten , w k tó ry m p o win n a o b ierać ziemn iak i n a ro d zin n y o b iad ? Wted y n ie wied ziała n ic, ale ten
k lu cz miała zaws ze p rzy s o b ie. Po d p o d u s zk ą. Alb o w d ło n i. M imo że u wierał n iep rzy jemn ie. Trzy mała g o p rzy s o b ie, jak b y to o n miał jej p o mó c. Żad n ej in n ej p o mo cy p rzy jąć n ie ch ciała. Op o wied ziała o ty m ty lk o M ax o wi. Nie zd ziwiło g o to wcale. Ale M ax a n ie d ziwiło n ic. Dlateg o tak b ard zo n ad awał s ię d o tru d n y ch ro zmó w. Nic g o n ie d ziwiło i n iczeg o n ie o cen iał. Słu ch ał i ws k azy wał ro związan ia. Su b teln ie n a n ie n ap ro wad zał. Stwierd ził n awet, że ten p rzed mio t-s y mb o l b y ł d la n iej czy mś w ro d zaju p rzep u s tk i d o n o weg o in n eg o ży cia. Czy lep s zeg o ? Nie wied ziała. Ch o ciaż g d y trzy mała w d ło n i k lu cz, czu ła, że tak mo cn o , jak g o ś cis k a, tak s k u teczn ie traci złu d zen ia wy n ik łe z wiary w in n e ży cie. Wied ziała, że o n o też n ie miało b y ć id ealn e. Nie b y ła p rzecież id io tk ą, żeb y w tak ie wierzy ć. M iała ś wiad o mo ś ć, że tam, g d zie s ą lu d zie, tam s ą p ro b lemy . Po jawia s ię ró żn ica międ zy ty m, co d o s tają, a ty m, czeg o o czek u ją o d ży cia. Tak ą p ro s tą d efin icję p ro b lemu zap amiętała z wy k ład ó w ze s wy m u lu b io n y m p ro fes o rem. Pamiętała jeg o d o n o ś n e s ło wa: „I p ó ł b ied y , jeś li lu d zie ch o ciaż tro ch ę wied zą, czeg o ch cą o d ży cia! Go rzej z tak imi, k tó rzy s ami n ie wied zą, czeg o ch cą. Ci to d o p iero mają p ro b lemy . Ch cą ws zy s tk ieg o , ale s ami n ie wied zą czeg o . Nie p o trafią zd efin io wać, g d zie to ws zy s tk o s ię zaczy n a, a g d zie k o ń czy !”. Przy cu p n ęła n a k rześ le. Z k lu czem w d ło n i. Nie ch ciała s ię ro zs iad ać, b o jed n ak mu s iała wy jś ć. Uś miech n ęła s ię d o s ieb ie. Go rzk o , ale p rzy jaźn ie. Pewn ie cies ząc s ię, że n awiązu jąc d o s łó w b ard zo mąd reg o czło wiek a, miała z s o b ą ty lk o p ó ł b ied y . A p ó ł b ied y jes t n a p ewn o lep s ze n iż b ied a w cało ś ci. Do k ład n ie wied ziała, czeg o ch ce. Ch ciała, b y Łu k as z miał in n ą p rzes zło ś ć. Marzenia! – s twierd ziła trzeźwo w my ś lach . Przes zło ś ć b ez żo n y i có rk i. Ale tu p ro b lem b y ł jas n y . Nie b y ło ab s o lu tn ie żad n y ch n ied o p o wied zeń . Żo n a i có rk a is tn iały , alb o mu s iała to zaak cep to wać, alb o mieć całą b ied ę, czy li ży cie b ez Łu k as za. To o n b y ł d la n iej ws zy s tk im. Przy n im ch ciała ws zy s tk ieg o . Dla n ieg o ch ciała ws zy s tk ieg o . Od n ieg o ch ciała ws zy s tk ieg o . Zatem mu s iała jak o ś zo rg an izo wać s o b ie to lep s ze ży cie, k tó re wcale n ie mu s iało o k azać s ię lep s zy m. Ty lk o in n y m. Z mn iejs zą lu b więk s zą b ied ą. Gd y b y miała in n ą ro d zin ę… Ale ro d zin y s ię n ie wy b iera. Dzieci n ie wy b ierają ro d zicó w… A ro d zice n ie wy b ierają też d zieci. Przecież zaws ze jes t jak ieś ale… M u s iała zatem p o d ejś ć ro zu mn ie d o teg o , co ją czek ało . M u s iała s tawić czo ło s zy k an o m. Nie ty lk o ro d zin n y m. M u s iała p rzy g o to wać s ię n a to , że zaws ze zn ajd ą s ię tacy , k tó rzy s p o jrzą n a n ią i Łu k as za, g d y b ęd ą s p acero wali jak ty s iące in n y ch p ar p o u licach mias ta,
i p o my ś lą: „Ale z cieb ie g łu p ia d ziewu ch a!”. Przez „tak ie właś n ie d ziewu ch y ” mo żliwe s ą „tak ie właś n ie s p acery ”. J u ż p rzetłu maczy ła s o b ie, że n ie mo że in teres o wać jej to , co in n i my ś lą n a jej temat. Przecież zn an a k wes tia: „co s o b ie lu d zie p o my ś lą?”, wy wo ły wała u n iej o d ru ch wy mio tn y . Nie ch ciała tak ży ć. Ch ciała k o ch ać ży cie. Ch ciała b y ć p o mo cn a, i to d la wielu lu d zi. Ch ciała p o mag ać. J eżeli ch ciała k o mu ś co ś u d o wo d n ić, to ch y b a ty lk o Bo g u , że to , jak wy ch o wała ją mama, b y ło d la n iej ważn e. A to , co jej s ię p rzy trafiło , s tan o wiło d la n iej tru d n o ś ć. Pewn ie, że b y ło b y łatwiej, g d y b y s y tu acja b y ła in n a. Ale n a Bo g a! Właś n ie: n a Bo g a! Ch ciała u d o wo d n ić n ie ty lk o J emu , ale też s o b ie, że jes t d o b ry m czło wiek iem. To tru d n e zad an ie. Ale b y ła g o to wa s ię g o p o d jąć. Prag n ęła u d o wo d n ić, że tak też mo żn a. M o żn a n a p rzek ó r temu , jak p o s trzeg ają n as in n i, wierzy ć, że to , co ro b imy , ma w s o b ie d o b ro ważn iejs ze o d lu d zk ich s p o jrzeń , o p in ii, o cen , k tó re n ajb ard ziej k rzy wd zące s ą wó wczas , g d y o trzy mu jemy je o d in n y ch , zu p ełn ie o to n ie p ro s ząc. Ob o k to rb y , n ad k tó rą właś n ie s tan ęła, b o p rzecież b y ła g o to wa d o wy jś cia, zau waży ła leżący n a s to le p lik recep t. Ob o k n ieg o d łu g o p is . M u s iała co ś n ap is ać. Przecież n ie mo g ła wy jś ć b ez s ło wa. Ch o ćb y p is an eg o . Tak się nie robi – w d u ch u p rzy wo łała s ię d o p o rząd k u . Wzięła d łu g o p is w ręk ę, n a k tó rą właś n ie k ap n ęła łza. Zd ziwiła s ię. Wy d awało jej s ię, że jes t s p o k o jn a, a my ś li p rzewijające s ię p rzez jej g ło wę n ic n ie k o s ztu ją. Ch y b a b y ło tro ch ę in aczej. M iała n amacaln y d o wó d , że n ie n ależy o cen iać in n y ch , b o czas ami tru d n o jes t o cen ić n awet włas n y s tan . M o że ch ciała wy p łak ać wątp liwo ś ci, b y ich n ie mieć, ale tak s ię p rzecież n ie d a. Wątp liwo ś ci s ą zaws ze. By je wy p rzed zić, ch wy ciła d łu g o p is i n a p u s tej recep cie n ap is ała: „Wró cę… ”. Od ło ży ła d łu g o p is , zd ając s o b ie s p rawę, że zro b iła to za wcześ n ie. Ch wy ciła g o zn ó w i p rzek o n u jąc s ię d o teg o , co s o b ie w d u s zy właś n ie o b iecy wała, d o p is ała s zy b k o : „Na p ewn o wró cę”. Żeb y wró cić, mu s iała wy jś ć, b y zawalczy ć o ten p o wró t. Przy d rzwiach zau waży ła, że żeg n ała ją Ły żeczk a. M u s iała b ard zo u ważać, b y k o tk a n ie czmy ch n ęła w ś lad za n ią. Od s u n ęła ją i zamy k ając d rzwi, s zep n ęła d o ru d eg o maleń s twa: „Po u k ład am ws zy s tk o i wró cę”.
ni to nie ludzie. Można je oceniać. M y ś lała o ty m, że g d y b y jej s ię ch ciało , to d n io wi, k tó ry s ię właś n ie k o ń czy ł, p o s tawiłab y jed y n k ę, i to z wy k rzy k n ik iem. Tak ą, jak ą d o s tawała czas ami z matmy w liceu m. Zro b iłab y to z wielu p o wo d ó w. Łu k as z o czy wiś cie n ie zad zwo n ił,
D
ale teg o s ię ak u rat s p o d ziewała. Sama też n ie wy k ręciła jeg o n u meru . Od ezwała s ię n ato mias t J u s ty n a i u ży wając ty lk o zd ań wy k rzy k n ik o wy ch , p rzek azała jej w k ró tk ich i żo łn iers k ich s ło wach p rawd ę o ty m, jak ą to zid io ciałą k rety n k ą jes t jej mło d s za s io s tra. J u s ty n a p y tała ją, p o jak ą ch o lerę wy s p o wiad ała s ię p rzed matk ą ze s weg o ro man s u . M o g ła p rzecież w s p o k o ju b awić s ię w n ajlep s ze, p ó k i jej s ię n ie zn u d zi, a p rzy o k azji mieć ś więty s p o k ó j w d o mu . J u s ty n a n iczeg o n ie ro zu miała. Przy n ajmn iej d ziś n ie ro zu miała. Też mu s iała mieć n ies zczeg ó ln y d zień , p ewn ie p rzez mamę, b o tak a ag res ja, jak ą d ziś p rezen to wała, n ie b y ła d la n iej ty p o wa. Na s zczęś cie awan tu rę ro b iła zao czn ie, p rzez telefo n . J u s ty n a miała cięty języ k , to fak t, ale ch y b a n ig d y n ie my ś lała, że d o teg o s to p n ia. On mi się nie znudzi. Ja go kocham – p rzy p o min ała s o b ie s ło wa, k tó ry ch u ży ła jak o tarczy . Nies tety jej n ie o ch ro n iły . Teraz wracała d o d o mu , p ięła s ię p o s ch o d ach , p o n ieważ to tę d ro g ę wy b rała, b y o p ó źn ić ch wilę s p o tk an ia z mamą. Ran o min ęły s ię w k u ch n i p rawie b ez s ło wa. Co p rawd a o n a jak zwy k le rzu ciła: „d zień d o b ry , mamo ”, ale n ie d o czek ała s ię o d p o wied zi. Żało wała, że n ie jes t wężem. Gd y b y n im b y ła, mo g łab y zrzu cić raz n a jak iś czas s wą s k ó rę i zacząć ws zy s tk o o d n o wa. M o g ła tak s o b ie d y wag o wać, ale p o zo s tawała p o k aleczo n a p o ran n y mi s p o jrzen iami mamy i p o p o łu d n io wy mi s ło wami s io s try . J u s ty n ą n ie p rzejmo wała s ię zan ad to , p o n ieważ n ie miało to więk s zeg o s en s u . Po p ro s tu s io s tra mu s iała o d reag o wać n a k imś to , co u s ły s zała o d mamy p ewn ie zaraz p o ty m, jak p rzy zn ała s ię, że o „rzek o my m ro man s ie” wied ziała ju ż o d jak ieg o ś czas u . J as n e b y ło , że d o tk liwy m ry k o s zetem mu s iała o b erwać tak że mało lata ro man s u jąca z mężczy zn ą s p o ro s tars zy m o d s ieb ie. Pro s te? Pro s te. Go rzej miała s ię s p rawa z mamą. M atczy n e p o ran n e milczen ie n ie wró ży ło n iczeg o d o b reg o . M ama milczała rzad k o , ty lk o wted y , g d y s ię zacięła lu b zb y tn io s k u p iła n a p ewn y ch s p rawach , tematach , zd arzen iach . By ła co raz b liżej d o mu i wciąż zas tan awiała s ię, d laczeg o miała tak ą s łab ą k o n s tru k cję p s y ch iczn ą. Wczo raj wieczo rem, ch o ciaż wy s zła z mies zk an ia Łu k as za, miała w s o b ie d u żo o p ty mizmu .
Nap rawd ę. Ży wiła wiarę w to , że d o b rze ro b i, n ie d ając o b ró cić w n ico ś ć miło ś ci, k tó rą o d czu wała n ie ty lk o s ercem i d u s zą, ale całą s o b ą. I co ? Wy s tarczy ło jed n o s p o jrzen ie mamy , b y ws zy s tk o zap rzep aś cić. Op ty mizm wy co fy wał s ię w u k ło n ach p rzed p es y mizmem. Gd y d o tarła d o d rzwi mies zk an ia, b ezd ech s ię p o g łęb ił, g d y ż n awet n a k latce s ch o d o wej s ły s zaln y b y ł, i to całk iem wy raźn ie, zg rzy tliwy g ło s cio tk i Klary . Jeszcze tylko tej brakowało! – wy rzu ciła z s ieb ie, n ies tety zd en erwo wan ą my ś l. Oczy wiś cie miała o ch o tę u ciec. Tylko dokąd?
ty lk o
do
s ieb ie,
By ła w k ro p ce. J u s ty n a? Od p ad ała. Łu k as z? Też. Ch ciała p o jawić s ię u n ieg o w tak im mo men cie, k ied y n ie b ałab y s ię zo s tać z n im ju ż n a zaws ze. Nela? W p rzeciwień s twie d o n iej miała d o b ry h u mo r, p o n ieważ n a czas s es ji, k tó ra ro zp o czy n ała s ię ju ż ju tro , wp ro wad ziła s ię d o mies zk an ia Xawereg o . W czas ach p rzed Xawery m zd arzało im s ię u czy ć razem. Teraz b y ło zro zu miałe, że s es ja n ie zwaln ia z miło ś ci, i… I właś n ie d lateg o mu s iała teraz wejś ć d o d o mu , czu jąc s ię p as k u d n ie, ale p ó k i co in n eg o miejs ca n a ś wiecie n ie miała. – Dzień d o b ry ! – p rzy witała s ię o d p ro g u . Oży wio n a ro zmo wa u cich ła n aty ch mias t. J ak n ig d y . Sły s zała, że n ik t z k u ch n i, w k tó rej zn ajd o wało s ię d o tej p o ry zaafero wan e ro zmo wą to warzy s two , n ie o d p o wied ział n a jej p rzy witan ie. Zrzu ciła z ramien ia b ard zo ciężk ą to rb ę i p o s tan o wiła s tawić czo ła wy zwan iu i s p o jrzeć mamie i cio tce Klarze w o czy . Wzro k u tej p ierws zej b ała s ię n ajb ard ziej. Przes tąp iła zatem i p o wtó rzy ła zlek ceważo n e wcześ n iej p o witan ie.
p ró g
k u ch n i
– Dzień d o b ry . – No ja n ie wiem, czy tak i d o b ry . Cio tk a Klara o d n alazła s ię w tru d n ej s y tu acji n ad zwy czaj s zy b k o . J ak zwy k le n ie miała z ty m żad n ej tru d n o ś ci. Ty zwykle mało wiesz! – p o my ś lała zło ś liwie, ch cąc, b y to mama s ię d o n iej o d ezwała, a n ie cio tk a. – Ch y b a jed n ak d o b ry , b o d o s tałam d ziś o s tatn ie d wa zaliczen ia i mo g ę p rzy s tęp o wać d o s es ji. – Najważn iejs ze to s ą ży cio we eg zamin y – s k o n s tato wała d o ś ć cierp iętn iczo mama.
– M amo , p ro s zę cię… Gło s em i wzro k iem zas u g ero wała mamie, że n ie ch ce teraz ro zp rawiać n a ży cio we tematy . Nie p rzy cio tce Klarze, w k tó rej o czach ju ż zag o ś ciła rad o ś ć, że za ch wilę b ęd zie mo g ła b ezk arn ie u p rawiać s wo ją u lu b io n ą s taro p an ień s k ą d emag o g ię. – To ja cię, d zieck o , p ro s zę… M ama alb o n ie ro zu miała jej n iewy p o wied zian ej s u g es tii, alb o p o p ro s tu zro zu mieć n ie ch ciała. Chcesz, to masz! – p o my ś lała i n ie o two rzy ws zy jes zcze u s t, ju ż wied ziała, że źle ro b i i b ęd zie żało wać s wo jej s zczero ś ci. Ale n ad s zed ł czas n a s zczero ś ć, a n ie n a u d awan ie, że n ic s ię n ie d zieje. M u s iała s ię wy k azać, ch o ćb y cio tk a Klara miała ją za to u k amien o wać. On a lu b iła jak o p ierws za rzu cać k amien iem. – Ale o co mn ie p ro s is z? – zap y tała jes zcze całk iem u g o d o wy m to n em. – O ro zs ąd ek cię p ro s zę. O to , żeb y ś n ie ład o wała s ię w związek b ez p rzy s zło ś ci – mama g rała o s tro . Jak ty tak, to ja tak! – s twierd ziła w my ś lach b u ń czu czn ie. – A s k ąd ty mo żes z to wied zieć? Sk ąd jes teś tak a p ewn a, że o n n ie ma p rzy s zło ś ci? – zap y tała g o rzk o . – Bo ży ję d łu żej o d cieb ie n a ty m ś wiecie i n iejed n o ju ż wid ziałam. J es teś mło d a, ład n a, mąd ra. O, proszę! Niemożliwe! A od kiedy to ja, przepraszam, taka mądra jestem?! – ju ż s ię k łó ciła. Na razie ty lk o w my ś lach miała o d wag ę s tawać o k o n iem. – No i mąd ra d ziewczy n a to ch y b a wied zieć p o win n a, że jak s ię zad aje z mężczy zn ą, k tó ry żo n ę z d zieck iem zo s tawił, to z n im n ic d o b reg o jej n ie czek a – zg o d n ie z p rzewid y wan iami d o waliła cio tk a Klara. Powiedziała, co wiedziała! – To n ie o n zo s tawił żo n ę, ty lk o o n a jeg o – s p o k o jn ie d o k o n ała s p ro s to wan ia. Patrzy ła cio tce Klarze p ro s to w o czy i walczy ła ze s o b ą, b y n ie u ży ć tak ich s łó w, k tó re zmio tą cio tk ę z p o wierzch n i ziemi. – A to jes zcze g o rzej! Żo n y o d mężó w b ez p rzy czy n y n ie o d ch o d zą! A skąd ty to możesz wiedzieć, ty bardzo stara panno?! – wrzas n ęła w my ś lach . –
J u lk a, p o
co
ci
to ? Ty le s tars zy …
J es zcze to
d zieck o …
–
mama
w p rzeciwień s twie d o cio tk i Klary ch y b a ws trzy my wała s ię z atak iem. M o że n ie ch ciała jej wy s tras zy ć… Alb o p ró b o wała ją wziąć n a lito ś ć. Tak ie p o d ejś cie n ie b y ło d la n iej ty p o we, ale i s y tu acja, w k tó rej s ię zn alazły , d o ty p o wy ch
n ie n ależała. – I co ja mam n a to p o rad zić? – zap y tała, p ro s ząc ty m p y tan iem n ie o zro zu mien ie, ty lk o o zlito wan ie. – Zak o ch ałam s ię. On jes t n ap rawd ę b ard zo d o b ry m czło wiek iem. Nie p o trafię s k reś lić g o d lateg o , że miał żo n ę. – Dzieck o , ale o n ją wciąż ma. Dla Bo g a to o n a wciąż jes t jeg o , a o n jej, i żeb y ś n ie wiem co ro b iła, teg o n ie zmien is z. – M amo , ja ju ż n ie jes tem d zieck iem – n awiązała d o p o czątk u wy p o wied zi mamy . Z całą res ztą p o g ląd ó w mamy też n ie miała s ił s ię teraz s p ierać. An i teraz, an i zaraz, an i p ó źn iej, an i w o g ó le n ig d y , p o n ieważ tę tru d n ą d ecy zję p o d ejmo wała s ama. Nie p o trzeb o wała wcale matczy n eg o tłu maczen ia s wej n iełatwej s y tu acji. Ro zu miała ją n ad zwy czaj d o b rze. – A k im o n w o g ó le jes t? Gd zieś ty g o s p o tk ała? Gd zie ci s ię n ap ato czy ł ty lk o p o to , b y n am tu ws zy s tk o zep s u ć? – cio tk a Klara wy rzu cała z s ieb ie p y tan ia jak wy rzu tn ia. Jakim „nam”?! – zap y tała w d u ch u , zu p ełn ie n ie d ziwiąc s ię wś cib s twu cio tk i, g d y ż ta zaws ze mu s iała wied zieć więcej o d in n y ch i więcej, n iż b y ło to k o n ieczn e. – Sp o tk ałam g o w s zp italu – tłu maczy ła d o ś ć g rzeczn ie, n ie b acząc n a k atas tro faln y s tan s wo ich n erwó w p o d n iep rzy ch y ln y m s p o jrzen iem k o b iet ws łu ch an y ch teraz w jej s ło wa. – J es t lek arzem. Ord y n ato rem o d d ziału , n a k tó ry m jes tem wo lo n tariu s zk ą. W o czach mamy zau waży ła zawah an ie. Wied ziała, że mama o d zaws ze d arzy ła zawó d lek arza o g ro mn y m s zacu n k iem. Krzy ch o wi właś n ie z racji wy k o n y wan eg o zawo d u łatwiej b y ło wejś ć d o ro d zin y . – Lek arzem? – zap y tała jed n ak , jak b y n ie d o wierzając, że lek arz, w d o d atk u o rd y n ato r o d d ziału , mó g łb y zain teres o wać s ię jej có rk ą, d zieck iem jes zcze. – Tak , mamo – p o twierd ziła z s aty s fak cją. – J es t d o s k o n ały m lek arzem i b ard zo d o b ry m czło wiek iem. I czy ci s ię to p o d o b a, czy n ie, zamierzam z n im… – n a mo men t zawies iła g ło s . Nie wied ziała, w jak i s p o s ó b d o k o ń czy ć ro zp o częte zd an ie. Czy p o wied zieć p o p ro s tu „b y ć”, czy „związać s ię”, czy „p rzeży ć ży cie, ch o ćb y p o n im czek ało mn ie ws zy s tk o , co n ajg o rs ze”? M ama wp atry wała s ię w n ią b ez s łó w. Ch y b a czek ała n a co ś , co p rzek o n ało b y ją d o rad y k aln y ch wy b o ró w có rk i. Wid ząc wzro k mamy , zd ała s o b ie s p rawę, że mu s i co ś p o wied zieć, b o cio tk a Klara ju ż o twierała u s ta. Ch ciała ją u b iec.
– M amo , ja n ie ch cę, n ie mo g ę p o zwo lić n a to , b y s tracić tę miło ś ć. Nie ch cę ży ć b ez n ieg o . Nie ch cę, żeb y ta miło ś ć zn is zczy ła mi ży cie. M iło ś ć p rzecież n ie p o win n a n is zczy ć ży cia, ty lk o je b u d o wać. Nie s p o tk ałam jes zcze tak ieg o mężczy zn y jak o n . Po za ty m mam ju ż d wad zieś cia trzy lata. J u ż, a n ie d o p iero d wad zieś cia trzy . Przecież s ama częs to p o wtarzas z, że n iek tó re d ziewczy n y w mo im wiek u mają ju ż mężó w i d zieci. – I co ? J es zcze mi p o wied z, że zamierzas z mieć z n im d zieci! Sp o k ó j mamy właś n ie s ię wy czerp ał. Nies tety . A cio tk a Klara, jak to o n a, p o s tan o wiła ws zy s tk im tu zeb ran y m p o d n ieś ć ciś n ien ie jes zcze b ard ziej. – To mo że o n ju ż ci jak ieg o ś b ęk arta zmalo wał, d lateg o tak n ag le s ię matce d o ws zy s tk ieg o p rzy zn ajes z! A nawet gdyby?! – n ie mu s iała d łu g o my ś leć, b y p rzek u ć s we my ś li w s ło wa. – A n awet g d y b y ? – zag rała va banque. – J u lk a! Bó j s ię Bo g a! – mama p rzy wo ły wała ją d o ro zs ąd k u . M iała p rzed s o b ą matczy n e o czy , k tó re p atrzy ły tak , jak b y d o s k o n ale wied ziały , że n a ro zs ąd ek jes t ju ż o wiele za p ó źn o . – Po s łu ch aj mn ie, J u lio ! – cio tk a Klara zain to n o wała to n em d o s k o n ale n ad ający m s ię n a k o ś cieln ą amb o n ę. – M am ci co ś d o p o wied zen ia, mo ja d ro g a p an n o ! – Nie mam zamiaru cię s łu ch ać! – o d ważn ie p o d n io s ła g ło s . – J u lk a! – mama właś n ie h amo wała jej o d wag ę. I właś n ie to d o p ro wad ziło ją d o s zału . Cio tk a n ie miała p rawa jej p o u czać. Ko b ieta, k tó ra w s wo im ży ciu n ie zb u d o wała żad n ej realn ej więzi z mężczy zn ą, n ie miała n ajmn iejs zeg o p rawa, b y ją s tro fo wać. Nie zn o s iła, g d y cio tk a Klara u d awała, że s p ies zy ze zło ty mi rad ami, tak n ap rawd ę wch o d ząc z b u cio rami w ży cie in n y ch . – Dlaczeg o jej n a to p o zwalas z? – s k iero wała s wo je ro zg o ry czen ie w s tro n ę mamy . – Dlaczeg o p o zwalas z jej p rzez całe ży cie mies zać s ię d o ws zy s tk ieg o ? Nie mu s zę s łu ch ać n iczeg o , co ma mi d o p o wied zen ia. Nie b ęd ę s łu ch ała k o g o ś , k to w ży ciu s ię n ie zak o ch ał! – J u lk a! – ty m razem mama miała o ch o tę n ie ty le wy s tras zy ć ją s wy m k rzy k iem, ile wzro k iem n ak azać n aty ch mias to we milczen ie. O nie! Ja wam pokażę! – p o my ś lała o d ważn ie. Nie b ała s ię an i to n u , an i wzro k u mamy . Niczeg o s ię n ie b ała. M iała zamiar p rzy s tąp ić w k o ń cu d o g en eraln y ch p o rząd k ó w ro d zin n y ch i o d k u rzy ć zas ad y
p an u jące w ty m d o mu . – Dlaczeg o to zaws ze jej s łu ch as z? Nig d y n ik o g o in n eg o . Teraz to mn ie p o win n aś p o s łu ch ać. Po win n aś p o s tarać s ię mn ie zro zu mieć. Ale ty o czy wiś cie wo lis z trząś ć s ię n ad cio tk ą, k tó ra p o trafi ty lk o zalewać n as s wo imi żalami! Patrzy ła n a mamę i czu ła, jak mó wiąc to ws zy s tk o , zaczy n a u waln iać s ię o d g o ry czy n o s zo n ej w s o b ie p rzez lata. Z p ewn o ś cią to n ie b y ł d o b ry mo men t n a załatwian ie p rzy k ry ch s p raw, k tó re ciąg n ęły s ię w ich ro d zin ie o d zaws ze. M o g ła n ie wy miatać teraz s p o d d y wan u ws zy s tk ich g rzech ó w p o p ełn io n y ch p rzez cio tk ę Klarę, ale n a tak ie emo cjo n aln e p o rząd k i n ig d y n ie ma d o b reg o mo men tu . Czas em trzeb a załatwić to o d razu , ch o ćb y p rzy o k azji ro ztrząs an ia całk iem in n y ch temató w. Po za ty m ws zy s tk im p rag n ęła, żeb y mama ch o ciaż raz ws łu ch ała s ię w jej g ło s . Ch ciała p o zo s tać n iezag łu s zo n a p rzez cio tk ę Klarę. Ten jed en raz mu s iała p o wied zieć, co tak n ap rawd ę my ś li, p o n ieważ g ra to czy ła s ię o wielk ą s tawk ę. Na p o czątk u n ie wied ziała, d o k ąd zmierza ta ro zmo wa. Pó źn iej my ś lała, że b ęd zie ch o d ziło w n iej p rzed e ws zy s tk im o Łu k as za. A w tej ch wili czu ła ju ż b ard zo wy raźn ie, że walczy o s ieb ie. O s wo je p rawo d o wo ln o ś ci u czu ć i d o wo ln o ś ci ży cio wej. M iała ju ż d o ś ć ży cio wy ch h amu lcó w. Do ś ć b lo k ad two rzo n y ch p rzez b rak zwy k łej lu d zk iej ży czliwo ś ci. Po d ziu rk i w n o s ie miała lu d zi, k tó rzy wied zą lep iej. Nie mo g ła p o zwo lić, b y k to k o lwiek zamien iał jej ży cie w n iewo lę, w eg zy s to wan ie b ez miło ś ci. Nik t n ie miał d o teg o p rawa. An i mama, an i cio tk a. Nik t. Wy s tarczy ło , że cio tk a ćwiczy ła p rzez całe ży cie mamę. Tres o wała jak lab o rato ry jn eg o s zczu ra. Ale b y ła d u żo g o rs za o d b eh awio raln y ch in ży n ieró w, p o n ieważ ci za właś ciwe zach o wan ia u mieli n ag rad zać, b y zap ewn ić p o wtarzaln o ś ć. Dramat mamy p o leg ał n a ty m, że cio tk a ją tres o wała, a to mama p rzy k ażd ej n ad arzającej s ię o k azji d awała cio tce liczn e n ag ro d y . Karmiła, s p rzątała, częs to n awet p rała, wo ziła p o lek arzach . By ła n ie ty lk o n a k ażd e zawo łan ie, ale też n a k ażd e wes tch n ięcie. Po zo s tawała d y s p o zy cy jn a i g o to wa p o mag ać n awet wted y , g d y cio tk a miewała fan ab erie i wy my ś lała cu d a-wian k i. – Pięk n ie! Ależ p ięk n ie có reczk ę wy ch o wałaś ! – cio tk a mó wiła łamiący m s ię g ło s em. Na s zczęś cie ak to rk ą b y ła b ezn ad ziejn ą, więc jej wy s tęp n ie ro b ił n a n iej żad n eg o wrażen ia. Z mamą b y ło n a p ewn o d u żo g o rzej. – Do czek ałam s ię! Dwad zieś cia lat b ez p rzerwy : „tak , cio ciu ”, „d o b rze, cio ciu ”, „jak s o b ie ży czy s z, cio ciu ”, a teraz co ?! A teraz koniec z tym! – wrzas n ęła w my ś lach , cies ząc s ię, że d zięk i Bo g u cio tk a
wy celo wała s wą ag res ję n ie n a mamę, ale n a n ią. Na p rzy k ład zie cio tk i mo g łab y n a eg zamin ie, k tó ry b y ł ju ż tu ż-tu ż, o mó wić i s ch arak tery zo wać ag res ję reak ty wn ą, czy li tak ą, k tó rej jed y n y m celem jes t ran ien ie i k rzy wd zen ie. Cio tk a n ie p rzejawiała zach o wan ia ty p o weg o d la ag res ji p ro ak ty wn ej, p o n ieważ s wą ag res ją n ig d y n ie ch ciała u zy s k ać w zamian n iczeg o k o n k retn eg o . Niczeg o p o za zran ien iem d ru g iej o s o b y . Działan ia cio tk i b y ły b ard zo d es tru k cy jn e wo b ec ro d zin y . Cio tk a s tan o wiła n iezwy k le s k o mp lik o wan y p rzy p ad ek , k tó ry p rzy s p o rzy łb y tru d n o ś ci n awet n ajlep s zy m p s y ch o lo g o m. J ej p o s tęp o wan ie, p o d s zy te p o p ro s tu złem i ży cio wy m zg o rzk n ien iem, ro b iło z n iej d o s k o n ałeg o p o d ju d zacza i jes zcze lep s zeg o p rześ lad o wcę. A żeb y d o p ełn ić jej ry s o p is u , n ie mo żn a p rzemilczeć teg o , że zaws ze n a k o n iec to właś n ie o n a s tawała s ię o fiarą. Niezro zu mian ą, n ied o cen io n ą, ciemiężo n ą i wy k o rzy s tan ą o raz o czy wiś cie p o trak to wan ą n ies p rawied liwie. Patrzy ła teraz w ś wid ru jące o czy cio tk i i zas tan awiała s ię, co zro b ić. Czy d o ło ży ć jej, n ie zważając n a jej wiek i ws zy s tk ie n ies p rzy jające o k o liczn o ś ci, a tak że k o lig acje ro d zin n e? Czy zig n o ro wać, wy jś ć, u ciec… ? Ty lk o że ty m razem ju ż n ap rawd ę n ie miała d o k ąd . Wzro k cio tk i b y ł g o to wy o d ep rzeć atak , k tó ry właś n ie b ard zo p o ważn ie ro zważała, ale n ies tety g d zieś w k latce p iers io wej, b lis k o s erca, czu ła u k łu cia matczy n y ch s p o jrzeń . M ama ran iła ją d o tk liwie s wo im wzro k iem, jak b y n ie d o s trzeg ając k rzy wd y , k tó rą jej ty m wy rząd zała. Zn ó w, tak jak wczo raj, p o czu ła s ię s amo tn a. Nik t n ie ch ciał jej p o mó c. Łu k as z n ie miał czas u . M ama o ch o ty . Nela n ie wied ziała o n iczy m, co s ię o s tatn io d ziało . Nik t in n y n ie p rzy ch o d ził jej teraz d o g ło wy . Nik t, k to mó g łb y jej p o mó c, k to wziąłb y ją w o b ro n ę, ws p arł n a d u ch u . M u s iała s ię jak zwy k le b ro n ić s ama. Otwo rzy ła u s ta, b y to zro b ić, ale zab rak ło jej s ił. M o że i d o b rze, b o i tak n ie miała s zan s y n ic p o wied zieć, p o n ieważ teraz mama ru s zy ła d o atak u . – An i s ło wa więcej! – wrzas n ęła. – Os trzeg am cię, lep iej ju ż n ic n ie mó w, b o g o rzk o teg o p o żału jes z. A cio tk ę n aty ch mias t p rzep ro ś ! Niedoczekanie! – wrzas n ęła w my ś lach i… o p ad ła z s ił. Całk o wicie. By ła s ama. Zran io n a. M iała w s o b ie ju ż ty lk o żal, k tó ry o b ciążał jej s erce jak g łaz ramio n a Sy zy fa. Ws zy s tk o s traciło s en s . Ży cie z Łu k as zem i h armo n ia ro d zin n a wy k lu czały s ię zu p ełn ie. M u s iała u s iąś ć. Zro b iła to n aty ch mias t. Us iad ła tu , g d zie s tała. Wb iła wzro k w p o d ło g ę, p o n ieważ n ie ch ciała n ik o g o wid zieć. Ch ęć d o walk i, k tó rej miała jes zcze n ied awn o d u żo , g d zieś wy p aro wała. Wo lała n ie my ś leć o ty m, że k to ś mo że wid zieć jej s łab o ś ć, u p ad ek i p łacz. Łzy k ap ały jej n a s p lecio n e p rzed s o b ą d ło n ie jak k ry s ztało we g ro ch y . Od g ło s p ęk ająceg o s erca ran ił jej u s zy , ch o ciaż w k u ch n i
zap ad ła cis za. I dlaczego nic nie mówicie? – załaman a s k iero wała p y tan ie d o ws zech wied zący ch czło n k ó w ro d zin y . Ależ mówcie. Pozwalam wam. Wygadajcie się za wszystkie czasy. Powiedzcie mi to, co chodzi wam po głowach. Orzeknijcie, że pobawi się mną, a później ciśnie w kąt jak niepotrzebną rzecz. Powiedzcie, że powinnam zapomnieć o nim i poszukać sobie kogoś, kto spodoba się w pierwszej kolejności wam. Poradźcie mi, co powinnam zrobić, by wieść tak udane życie jak wasze. Podsuńcie mi w końcu coś tak mądrego, żebym mogła was posłuchać – tło czące s ię w g ło wie my ś li s p rawiały , że z n ap ięcia zd rętwiała. Nies tety b y ło jak zwy k le w ży ciu . Gd y n ie p ro s is z o rad ę, k ażd y ma co ś d o p o wied zen ia. A in n y m razem, k ied y ży cie d o s ło wn ie łamie ci k ręg o s łu p i ch ciałb y ś , b y k to ś ws p arł cię mąd ry m s ło wem, b y p o wied ział co ś , co p o mo że, p o k rzep i, o tacza cię g łu ch a cis za… Sied ziała n a p o d ło d ze i n ie mo g ła s ię zd ecy d o wać, czy to ży cie jes t tak ie b ezn ad ziejn e, czy to o n a jes t b ezn ad ziejn a. – Co s ię s tało ? Us ły s zała g ło s . Do ch o d ził zza jej p lecó w. By ł miły . Dlateg o p o my ś lała, że mu s iał p o ch o d zić z zaś wiató w. Przecież n a ty m ś wiecie n ie miała p rzy jazn ej d u s zy an i n ik o g o , k o mu p rzy s zło b y d o g ło wy s tan ąć w tej ch wili p o jej s tro n ie. – J u leczk o ? Co s ię s tało ? Po czu ła n a ramien iu d ło ń cio tk i M arian n y . Po d wp ły wem teg o d o ty k u ws zy s tk o w n iej ru n ęło . Czu ła, że ro zp ad a s ię w d ro b n y mak , n iczy m ro zb ita s zy b a, n a ty s iąc k awałeczk ó w. – Co jej zro b iły ś cie?! Gd y b y n ie to , że czu ła n a s o b ie d o ty k cio tk i M arian n y , to n ie u wierzy łab y , że tak i zd ecy d o wan y i d o n o ś n y g ło s mo że n ależeć właś n ie d o n iej. – Co my jej zro b iły ś my ?! Cio tk a Klara z miejs ca p rzy s tąp iła d o atak u i o d g ry wając ro lę p o d ju d zacza, p rzy g o to wy wała p o d atn y g ru n t, b y zaraz zro b ić z s ieb ie o fiarę. – Ty lep iej ją zap y taj, k ied y zamierza p rzes tać d ręczy ć matk ę s wy mi wy s tęp ami! Zap y taj ją, z k im s ię związała, żeb y matk ę d o g ro b u wp ęd zić?! – Cich o b ąd ź! – cio tk a M arian n a wrzas n ęła imp o n u jąco . – Pro s zę was , u s p o k ó jcie s ię… – zaczęła mama, ale tak n ieu d o ln ie p ró b o wała p rzy wró cić s p o k ó j, że jej s ło wa i tak n a n ic s ię zd ały . – Zab ieram ją d o s ieb ie – s tan o wczy m to n em s twierd ziła cio tk a M arian n a. – A wy – zamilk ła n a mo men t, s p o g ląd ając z o d razą n a s wo je s io s try – alb o zag ry źcie s ię w k o ń cu międ zy s o b ą, alb o wy g arn ijcie s o b ie ws zy s tk o raz a d o b rze i p rzes tań cie
w k o ń cu u d awać! Przes tań cie wy ży wać s ię, n a k im p o p ad n ie, b o d alej tak s ię n ie d a ży ć! A jej – teraz cio tk a s p o jrzała n a n ią z miło ś cią – w g ło wie n ie mies zajcie, b o ma s wó j ro zu m. Lep s zy n iż was ze d wa razem wzięte! – k rzy k n ęła n a k o n iec cio tk a M arian n a, p o czy m zamilk ła i p o trząs n ęła n ią. M o cn o i zd ecy d o wan ie. Nie p o d ejrzewała cio tk i o tak ą s iłę, n ie ty lk o fizy czn ą, ale też tak ą s iłę p rzeb icia. J ed n ak to jes zcze ch y b a n ie b y ł k o n iec. J u ż s tała o b o k cio tk i, a raczej s k ry ła s ię w jej ramio n ach , ale M arian n a miała jes zcze co ś d o d o d an ia. – I n ie ważcie s ię mies zać d o ży cia J u lk i, s k o ro o d ty lu lat n ie p o traficie u p o rząd k o wać włas n eg o ! Ch o d ź, J u leczk o … Będ zies z s p ała u mn ie. A o n e n iech tu s ię g ry zą! Cieb ie zag ry źć n ie p o zwo lę! Cio tk a p o k iero wała ją jed n y m zd ecy d o wan y m ru ch em ramien ia. Po d ała jej jak iś s weter, a o n a p o s łu s zn ie n ało ży ła g o n a s ieb ie, n ie wierząc w to , co s ię d ziało . W k u ch n i zap ad ła cis za. Gd y M arian n a o two rzy ła p rzed n ią d rzwi, ch ciała rzu cić s ię jej d o s tó p , b y p o d zięk o wać za to , co zro b iła. Nie ro zu miała wiele z teg o , co właś n ie zo s tało wy p o wied zian e. Ro zu miała ty lk o , że d zis iaj wy d arzy ło s ię co ś b ard zo ważn eg o , p o n ieważ n ie ty lk o o n a p rzerwała s we milczen ie. Cio tk a M arian n a zro b iła to s amo . J eś li cio tk a b y ła ch o ć w p o ło wie tak zmęczo n a jak o n a, to ws p ó łczu ła jej z całeg o s erca. Ws p ó łczu ła jej i d arzy ła ją s zczery m u czu ciem. Zaws ze b ard zo ją k o ch ała, ale d ziś zas tan awiała s ię, czy n ie b ard ziej n iż mamę. Zach o d ziła n ad ty m w g ło wę, p o n ieważ to cio tk a zach o wała s ię jak matk a. Wzięła ją w o b ro n ę. J ak k o ch ająca matk a b ezb ro n n e d zieck o . Tak s ię właś n ie d ziś czu ła. To b y ł d ziwn y d zień . By ła w n im zaró wn o s iln a, jak i s łab a. Zd ecy d o wan a i zag u b io n a. Pewn a s weg o i b łąd ząca. To b y ł n ap rawd ę p o k ręco n y d zień . Dziwaczn y , ale p o trzeb n y . Gd y s tan ęły ju ż za p ro g iem, mama u d aremn iła cio tce zamk n ięcie d rzwi. – Pro s zę cię – s zep tała d o cio tk i – n iczeg o jej n ie mó w. To n ie ma s en s u . Nie teraz. Nie p rzy tej o k azji. Nie ro zu miała, o czy m mó wiła mama i o czy m cio tk a, d lateg o zaczęła s ię b ać. Nie wied ziała n awet czeg o . To b y ło s tras zn e. – Sen s u n ie ma to was ze zach o wan ie! – cio tk a n ie zamierzała s p u ś cić z to n u . – On a jes t ju ż d o ro s ła i n iech s o b ie u k ład a ży cie, jak ch ce. Dajcie jej s p o k ó j! Zaró wn o mama, jak i cio tk a M arian n a zach o wy wały s ię tak , jak b y jak n ajs zy b ciej ch ciały p o zb y ć s ię teraz ciężaru , k tó ry n ie p o zwalał im z jak ieg o ś tajemn iczeg o p o wo d u ży ć n o rmaln ie. Stała n a k latce s ch o d o wej i trzęs ła s ię z zimn a. Zmarzła, ch o ciaż p rzecież ch ło d n o n ie b y ło . Trzęs ła s ię z emo cji, k tó ry ch miała w s o b ie mn ó s two . By ło jej ws zy s tk o
jed n o . Zu p ełn ie n ie miała zamiaru u s iło wać o d n aleźć s ię w s y tu acji, w k tó rej s ię zn alazła. Ch ciała s ię ty lk o p o ło ży ć w jak imś s p o k o jn y m miejs cu i zap o mn ieć o ws zy s tk im. Ty lk o o miło ś ci n ie ch ciała zap o min ać. Prag n ęła ją mieć w s wo im ży ciu . Bard zo ch ciała b y ć zad o wo lo n a z s ieb ie. I n ie u ciek ać p rzed n iczy m. J u ż wied ziała, że u k ład an ie włas n eg o ży cia p o d d y k tan d o in n y ch n ie p o p łaca. Wied ziała, że ży ć trzeb a ty lk o włas n y m ży ciem. Nie cu d zy m. Ży cie in n y ch n ależy zau ważać, b y ży ć mąd rze i n ie u ciek ać o d s weg o . Tak ie u cieczk i s ię n ie o p łacają. Z miło ś cią jes t tak s amo . Nie mo żn a o d n iej u ciec, p o n ieważ n ie mo żn a u k ry ć s ię p rzed czy mś , co ma s ię w s o b ie. A u cieczk a o d s ieb ie to d ezercja n ajb ard ziej k atas tro faln a w s k u tk ach . O tak iej n awet n ie ch ciała my ś leć. Bała s ię. Tak b ard zo s ię b ała. – Ch o d ź, J u leczk o . Cio tk a p o ciąg n ęła ją za s o b ą w k ieru n k u win d y . Ch o ć g ło s miała b ard zo zd ecy d o wan y , to d o ty k wciąż d elik atn y . – Pro s zę cię… – u s ły s zała jes zcze g ło s mamy . Wied ziała, że b y ł s k iero wan y ty lk o d o cio tk i. Nie d o n iej. Zu p ełn ie tak , jak b y jej ju ż tu n ie b y ło . By ła n iewid o czn a jak p o wietrze. – J es zcze mi p o d zięk u jes z! – o d p o wied ziała cio tk a ju ż z win d y , w k tó rej p o wo li zamy k ały s ię d rzwi. Nie wied ziała, o co ch o d zi. Nie ch ciała wied zieć. M ało ją o b ch o d ziły tajemn ice mamy i cio tek . Po p atrzy ła n a cio tk ę M arian n ę, ch cąc p o d zięk o wać, że ją s tamtąd zab rała. Cio tk a też s p o jrzała jej p ro s to w o czy ze s p o k o jn y m u ś miech em n a twarzy . – Bąd ź s p o k o jn a. Nerwy w o g ó le tu n ie p o mo g ą. Niczy m s ię n ie martw. Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. Kocham cię, ciociu – p o my ś lała, n ie zn ajd u jąc s ił n a s ło wa. – Do b rze, ju ż d o b rze. Ch o d ź… Cio tk a p rzy tu liła ją. M o cn o . Zro b iła d o k ład n ie to , czeg o n ajb ard ziej teraz p o trzeb o wała. Zatem p o wtó rzy ła w my ś lach to , czeg o zn ó w n ie u d ało jej s ię p o wied zieć. Kocham cię, ciociu… Tak bardzo…
Z
b u d ził ją d es zcz, k tó reg o n ie mo g ła zo b aczy ć, p o n ieważ n a zewn ątrz b y ło ciemn o , ale s ły s zała d źwięk s p ad ający ch k ro p li. Bo lało ją ciało , wciąż
p amiętające ran y zad an e p rzez wieczo rn e p rzeży cia. Nie wied ziała, k tó ra mo że b y ć g o d zin a, ale d o ran a zo s tało jes zcze z p ewn o ś cią s p o ro czas u , p o n ieważ wciąż czu ła s ię b ard zo zmęczo n a. Do cierało d o n iej led wo s ły s zaln e p o ch rap y wan ie cio tk i M arian n y z p o k o ju o b o k . By ła n iezwy k le wd zięczn a cio tce za to , że p o jawiła s ię d o k ład n ie w mo men cie, w k tó ry m o n a s traciła wiarę w d o b re i p rzy jazn e d u s ze. Teraz miała p u s tk ę w g ło wie, ale n ie b ała s ię jej, p o n ieważ to n ie b y ła tak a matn ia, k tó rej n ależało s ię o b awiać. Wied ziała, że jes zcze ch wila i my ś li zaczn ą n ap ły wać. Nie wiad o mo s k ąd . Tak też s ię s tało . Nie d ziwiło jej, że p rzemy ś len ia, k tó re w s o b ie zaczy n ała o d n ajd y wać, zu p ełn ie n ie ró żn iły s ię o d n ie o d s tęp u jący ch jej n a k ro k u czu ć. By ły tak ie s ame. To zn aczy i d o b re, i złe. Ku mu lo wała je w s o b ie. Po n iek ąd miała ś wiad o mo ś ć, że to zjawis k o n atu raln e. Wieczo rem w d o mu , g d y zap lątała s ię w s ieć zarzu co n ą p rzez mamę i cio tk ę Klarę, ch ciała s ię wy zb y ć ws zy s tk ieg o , co czu ła. Teraz b y ło in aczej. Do cierało d o n iej, że to d zięk i s p rzeczn o ś cio m, k tó re o d czu wała, jej ży cie w k o ń cu mo g ło n ab rać g łęb i. W k o ń cu p o jawiła s ię s zan s a, b y jej k o n tak ty z in n y mi s tawały s ię p ełn iejs ze i b ard ziej warto ś cio we. Dziś , in aczej n iż jes zcze n ied awn o , miała ś wiad o mo ś ć, że n ie p o win n a ig n o ro wać s wy ch emo cji. Nie mo że s ię ich b ać, ty lk o zacząć p ró b o wać s o b ie z n imi rad zić. Najłatwiejs ze wy d awało jej s ię teraz, zwłas zcza w o b liczu s es ji, s k o n cen tro wan ie s ię n a o b o wiązk ach , b o wied ziała, d o czeg o ją to zap ro wad zi. Tak a k o n cen tracja b y ła d o s k o n ały m s p o s o b em, b y zap o mn ieć o b ałag an ie w s wy ch emo cjach . J ed n ak o b ran ie tak iej d ro g i jej ch y b a n ie g ro ziło . I ch wała Pan u ! Przecież n ie lu b iła wy b ierać n ajłatwiejs zy ch ro związań . To , d o czeg o d o s zło międ zy n ią a Łu k as zem, b y ło n ajlep s zy m d o wo d em, że łatwa ś cieżk a jej n ie in teres u je. Ak tu aln ie n ie p o trafiła s twierd zić, czy s ama tę d ro g ę wy b rała, czy zad ecy d o wał za n ią lo s . Ale właś n ie teraz miała p ewn o ś ć, że jes t to wy b ó r d la n iej. Ro zu miała, że p o zio m tru d n o ś ci wy ty czo n eg o s zlak u p o win n a wy zn aczać s o b ie s ama. J u ż wied ziała, że mo men t wy b o ru jes t z p ewn o ś cią d u żo tru d n iejs zy n iż s amo p o k o n y wan ie d ro g i. Przy n ajmn iej tak b y ło w jej p rzy p ad k u . Nie d o my ś lała s ię, k ied y to s ię s tało , ale d o jrzała d o ś wiad o mo ś ci, że n ad s zed ł w jej ży ciu czas , b y zau fać k ieru n k o wi, k tó ry o b rała. Prag n ęła zau fać też u czu cio m
i s o b ie. Przed e ws zy s tk im s o b ie. A zau fać s o b ie to zn aczy wierzy ć w s ieb ie n awet wted y , g d y s zlak o k azu je s ię n iełatwy , wręcz tru d n y . J u ż wied ziała, że b y ła g o to wa g o p o k o n ać. Od p ierws zeg o p o cału n k u z Łu k as zem. To o n b y ł jej azy mu tem i to d zięk i n iemu mo g ła w k o ń cu u wierzy ć w s ieb ie i s wo je mo żliwo ś ci. Uś miech n ęła s ię, wciąż s ły s ząc łag o d n e d zwo n ien ie d es zczu o s zy b y . Po wo li k ro p le s tawały s ię wid o czn e, p o n ieważ n o c ró wn ież p o k o n y wała d ro g ę i zaczy n ała o b ierać s tro n ę d n ia. Gło wa ją tro ch ę b o lała, ale n ie to b y ło teraz ważn e. Z b ó lem rad ziła s o b ie d u żo lep iej n iż z n iep ewn o ś cią. Każd a n iewiad o ma p o tęg o wała s tres . A s tres u w o s tatn im czas ie miała p o wy żej u s zu , k tó re zło wiły właś n ie jak iś d źwięk d o b ieg ający z p o k o ju cio tk i M arian n y . Po trzeb o wała d łu żs zej ch wili, b y p rzes tać s ię ws łu ch iwać we włas n e my ś li, a s k u p ić n a ty m, co o tak wczes n ej p o rze mo g ła ro b ić cio tk a. Wy tężen ie s łu ch u d o ś ć s zy b k o p rzy n io s ło o d p o wied ź. Cio tk a M arian n a s ię mo d liła. Cich o i ś p iewn ie. Na p ewn o n a ró żań cu , g d y ż refren two rzący p rzy jemn ą d la u ch a melo d ię s k ład ał s ię ze s łó w mo d litwy Zdrowaś, Maryjo. Nie d o k o ń ca ś wiad o mie p rzy łączy ła s ię d o mo d litwy cio tk i. Ty lk o w my ś lach . Po wtarzała za cio tk ą p rzewid y waln e i u s p o k ajające s ło wa. Po my ś lała, że p o mimo ws zy s tk ich p rzy k ro ś ci, k tó re s p o tk ały ją p o p rzed n ieg o wieczo ru , u d ało jej s ię wy s p ać. To p ewn ie d lateg o ciąg łe p o wtarzan ie ty ch s amy ch s łó w wcale jej n ie u s y p iało , ty lk o s p rawiało p rzy jemn o ś ć i rad o ś ć. Gd y razem z cio tk ą wy p o wied ziały w ty m s amy m mo men cie o s tatn i wers mo d litwy , p o czu ła s ię g o to wa d o ży cia. Nie ty lk o g o to wa, b y ła też p ełn a en erg ii i o p ty mizmu . Gd y b y wczo raj wieczo rem k to ś p o wied ział jej, że właś n ie tak p o czu je s ię ran o , n ie u wierzy łab y . A n ie mo g łab y g o n awet wy ś miać, b o o ch o ty n a ś miech , a n awet n a u ś miech , wcale wted y n ie miała. A teraz jak b y n ig d y n ic u ś miech n ęła s ię, b o w p o k o ju b y ło ju ż całk iem jas n o . Ciemn o ś ć o d es zła w n iep amięć, a s ło ń ce zacierało n a s zy b ach ś lad y , k tó re p o zo s tały p o s mu g ach d es zczu . Niech to będzie dobry dzień… Proszę… – p o my ś lała, p o p ro s iła, a mo że s ię p o mo d liła… Us iad ła n a łó żk u . Ws łu ch iwała s ię w p o ran n ą k rzątan in ę cio tk i, k tó ra z p ewn o ś cią p o wtarzała s ię co d zien n ie. Z s zeles tó w, d elik atn y ch s tu k o tó w i in n y ch k u ch en n y ch o d g ło s ó w d o p o k o ju , w k tó ry m s p ęd ziła n o c, d o cierała rad o ś ć. By ła to rad o ś ć cio tk i, o k tó rej ta n ig d y n ie o p o wiad ała, a i tak p o trafiła s ię n ią d zielić ze ś wiatem. Uś miech n ęła s ię i wró ciła my ś lami d o wczo rajs zeg o wieczo ru , k ied y to zach o wan ie cio tk i Klary b y ło tak ie jak zwy k le, zach o wan ie mamy tro ch ę in n e n iż zwy k le, a zach o wan ie cio tk i M arian n y p rzero s ło jej n ajo d ważn iejs ze o czek iwan ia.
Cio tk a b o wiem u d o wo d n iła wczo raj, że jeś li p o jawia s ię tak a p o trzeb a, to p o trafi b y ć s tan o wcza i d zielić s ię s wy mi my ś lami ze ws zy s tk imi wo k ó ł w s p o s ó b zd ecy d o wan y , jed n o zn aczn y , n ie zo s tawiając miejs ca n a d o my s ły . – J u ż n ie ś p is z? – u s ły s zała zd ziwio n y g ło s cio tk i. Dziś jej g ło s b y ł tak i jak zwy k le, czy li b rzmiał b ard zo s p o k o jn ie. – Dzień d o b ry , cio ciu , właś n ie s ię o b u d ziłam – o d p o wied ziała, p rzein aczając lek k o rzeczy wis to ś ć. – J ak ie mas z d ziś p lan y ? M u s is z s ię s p ies zy ć czy n ie? – A k tó ra jes t g o d zin a? – zap y tała, u d ając ziewn ięcie, k tó re miało u wiary g o d n ić jej n ied awn e p rzeb u d zen ie. – M in u t k ilk a p o s zó s tej – o d p o wied ziała cio tk a d o ś ć zab awn y m s zy k iem s łó w. – To n ie mu s zę s ię s p ies zy ć, b o eg zamin mam d o p iero w s amo p o łu d n ie – u ś miech n ęła s ię. – W samo południe… Ale lu b ię ten film… – zamy ś liła s ię rad o ś n ie cio tk a, ws p o min ając p ewn ie k ad ry wes tern u lu b jeg o ś cieżk ę d źwięk o wą. – To mo że jes zcze s ię p rześ p is z? – zap ro p o n o wała. – Nie, cio ciu , wy s p ałam s ię, p o za ty m b ard zo ch ce mi s ię p ić. – Kawa czy h erb ata? – zap y tała o d razu cio tk a. – Kawa – p o p ro s iła, p rzeciąg ając s ię. Cio tk a ju ż b y ła w k u ch n i, a k awa w p rzy g o to wan iu . – Bard zo p ro s zę, k awa z mlek iem! Z o d ro b in ą cu k ru , b o jak wiad o mo , cu k ier k rzep i! – cio tk a zao fero wała jej k awę w b ard zo zach ęcający s p o s ó b , ch o ć zro b iła to z k u ch n i. Dla M arian n y i s ło d k iej k awy warto b y ło wy rwać s ię z ciep ły ch p ieles zy . Zro b iła to in aczej n iż w d o mu . Bez żalu . Za s ek u n d ę b y ła ju ż w k u ch n i. – J es zcze raz d zień d o b ry , cio ciu – p rzy witała s ię p o wtó rn ie i zajęła miejs ce n a wy g o d n y m k rześ le. Przy k u ch en n y m s to le s tały d wa k rzes ła. Zaws ze, n ie ty lk o d ziś . M ies zk an ie cio tk i w n iczy m n ie p rzy p o min ało czterech ś cian żad n ej z jej s ió s tr. U cio tk i Klary ws zy s tk o b y ło jak ieś tak ie b y le jak ie, p o n ieważ właś cicielk a zu p ełn ie n ie p rzy wiązy wała wag i d o teg o , w jak im miejs cu ży je. W mies zk an iu n ajmło d s zej s io s try cio tk i M arian n y b y ło ws zy s tk ieg o za d u żo . M eb le wy g ląd ały n a ciężk ie i p o ważn e, w d o d atk u więk s zo ś ć z n ich d o s ieb ie n ie p as o wała, jak o ś tak wy s zło . Za to w d o mu cio tk i M arian n y meb le b y ły ty lk o s o s n o we. Nie s tało ich tu zb y t wiele, a i tak mieś cił s ię w n ich , n a n ich i n awet o b o k n ich o g ro m k s iążek . M ies zk an ie b y ło
b ard zo jas n e, s ło n eczn e i miało d o s k o n ałą au rę. Z p ewn o ś cią zawd zięczało ją s wo jej właś cicielce. – Bard zo ład n ie tu u cieb ie, cio ciu – s k o mp lemen to wała cio cin e mies zk an ie w tak i s p o s ó b , jak b y b y ła tu p o raz p ierws zy . – Ład n ie? – cio tk a zd ziwiła s ię s zczerze. – Dzieck o , g d zie tam ład n ie! Ws zy s tk o tu jes t tak ie s tare jak ja, a w k ilk u p rzy p ad k ach n awet s tars ze. – Niep rawd a – n ie zg o d ziła s ię i s tan o wczo p o wtó rzy ła s we wcześ n iejs ze s p o s trzeżen ie. – J es t ład n ie. Cio tk a p o p atrzy ła n a n ią z u ś miech em i wd zięczn o ś cią w o czach . Zn ó w b y ła tak a jak zwy k le. Nie p rzy p o min ała s ieb ie z wczo rajs zeg o wieczo ru . – Nie wiem, czy ład n ie, ale n a p ewn o miło , b o ty tu jes teś . Co mas z o ch o tę zjeś ć n a ś n iad an ie? – Zjem to s amo co ty , cio ciu – zap ro p o n o wała n aty ch mias t. Nie ch ciała ro b ić s wą n iezap lan o wan ą o b ecn o ś cią n ajmn iejs zeg o k ło p o tu an i b u rzy ć p o ran n y ch ry tu ałó w, p o n ieważ tak ie z p ewn o ś cią o b o wiązy wały w ty m jed n o o s o b o wy m g o s p o d ars twie d o mo wy m. – To całe s zczęś cie, że wczo raj p ierws zy raz w ty m s ezo n ie trafiłam n a b o ró wk i amery k ań s k ie i je k u p iłam, b o b ez n ich o ws ian k a s mak u je n ie tak s amo – u ś miech n ęła s ię cio tk a, ru s zy ws zy o d razu d o p rzy g o to wy wan ia ś n iad an ia. Ob s erwo wała p racę cio tk i, ro zmy ś lając o s wy m ży ciu . M ama p rzy zwy czaiła ją d o teg o , że w k u ch n i wciąż trzeb a alb o g ad ać, alb o jej p o tak iwać. W k u ch n i cio tk i o b o wiązy wały całk iem in n e zas ad y . Tu milczen ie b y ło d o p u s zczaln e. M ilczała zatem, czek ając n a o ws ian k ę. Nie o d zy wała s ię an i s ło wem, czek ała i my ś lała o ty m, że jej ży cie jes t n ies tety b ard zo s k o mp lik o wan e. Z k ażd y m k o lejn y m d n iem k o mp lik acji w n im wciąż p rzy b y wa. Nie zd ąży ła zag łęb ić s ię w ro zmy ś lan ia, p o n ieważ ju ż mo g ła zab rać s ię za o ws ian k ę. Sp ró b o wała jej z p ewn ą n ieś miało ś cią, p o czy m n ie mo g ła u wierzy ć, jak to mo żliwe, że o ś lizg łe ws p o mn ien ie z d zieciń s twa mo że s mak o wać aż tak d o b rze. Ale to p rawd a, cio tk a miała rację, b o ró wk i amery k ań s k ie w zn aczn ej mierze p o d n o s iły walo ry s mak o we ś n iad an ia. – Py s zn e! – s zep n ęła zg o d n ie z p rawd ą. – Nap rawd ę? – zd ziwiła s ię cio tk a. – Tak . Cio tk a rzu ciła w jej s tro n ę s p o jrzen ie p ełn e n ied o wierzan ia. – Nap rawd ę! – u ś miech n ęła s ię s zczerze, p o twierd zając, a raczej u wiary g o d n iając
s wó j wcześ n iejs zy werd y k t w k wes tii s mak u . – Ale ch y b a czas ś n iad an ia n ie p o win ien n am min ąć n a o mawian iu s mak u o ws ian k i z b o ró wk ami – cio tk a u ś miech n ęła s ię zn acząco . – Raczej n ie – p rzy b rała d o ś ć wes o ły wy raz twarzy , ch o ciaż ro zmo wa, k tó rej k o n ieczn o ś ć d elik atn ie s u g ero wała cio tk a, n ie miała n ależeć d o b eztro s k ich . – Najp ierw, J u leczk o , p o wied z mi wp ro s t: co czu jes z? Po n ieważ ja ty lk o wid zę to , co wid o czn e n a p ierws zy rzu t o k a, a to , co wid ać, to zwy k le zaled wie wierzch o łek g ó ry lo d o wej… Alb o n awet mn iej… – Zak o ch ałam s ię, cio ciu – p rzy zn ała s ię o d razu . Po in fo rmo wała cio tk ę o s wy m u czu ciu b ez rad o ś ci, k tó ra w n o rmaln y ch waru n k ach p o win n a p rzecież to warzy s zy ć zak o ch an iu . – A to o d razu zau waży łam, i to wted y , k ied y s ię zak o ch ałaś . Wo lała s ię n ie o d zy wać. Nie wied ziała d laczeg o . Sk o ro cio tk a ws zy s tk o wid ziała, to co jes zcze mo g łab y d o d ać d o jej s p o s trzeżeń . Nic. M o g ła ty lk o o b d arzy ć cio tk ę s p o jrzen iem p ełn y m n ied o wierzan ia. – Dzieck o , w ży ciu s ą d wie rzeczy , k tó ry ch jes zcze n ig d y n ie u d ało mi s ię p rzeo czy ć. Pierws za to o g ień , d ru g a to miło ś ć – cio tk a n aty ch mias t u s to s u n k o wała s ię d o jej s p o jrzen ia. – Ob ie n ieb ezp ieczn e – s p u en to wała b ez n amy s łu . Przy cio tce M arian n ie, Neli i Łu k as zu n ie mu s iała zan ad to k o n tro lo wać s wy ch wy p o wied zi. To d lateg o my ś li s ame p rzerad zały s ię w s ło wa. – A co też ty , J u leczk o , o p o wiad as z? – cio tk a o fu k n ęła ją n iezn aczn ie, za to b ard zo s y mp aty czn ie. – Przecież o g ień miło ś ci to d o p iero p rzy jemn o ś ć – cio tk a s ię ch y b a ro zmarzy ła. – Zres ztą n a p ewn o n ie mu s zę o p o wiad ać ci o rzeczach , o k tó ry ch wies z więcej n iż ja – mó wiąc to , u ś miech n ęła s ię wy mo wn ie i b ard zo d wu zn aczn ie. – Ty lk o mi n ie mó w, cio ciu , że w ży ciu s ię n ie zak o ch ałaś – p aln ęła, n ie my ś ląc. Na s zczęś cie cio tk a n ie p o czu ła s ię d o tk n ięta. – Nawet jeś li, to s tało s ię to tak d awn o , że ju ż n ie p amiętam. J ed n o s p o jrzen ie cio tk i M arian n y wy s tarczy ło , b y zro zu miała, że cio tk a n ie ch ciała wracać d o p rzes zło ś ci. Oj, ciociu, ciociu, obie wiemy, że o miłości nie da się zapomnieć, ale skoro mamy o twojej nie mówić, to mówić nie będziemy, wedle życzenia. Szczery m s p o jrzen iem wp ro s t w o czy cio tk i M arian n y p rzy p ieczęto wała s we my ś li, b o jej wo lę s zan o wała zaws ze. By ło to b ard zo łatwe, p o n ieważ zwy k le s ię z n ią zg ad zała.
J ad ły o ws ian k ę. Ch ciała mó wić. Ch ciała wy rzu cić z s ieb ie b u zu jące w n iej s ło wa, u tru d n iające ży cie. Od u czu ć u wo ln ić s ię n ie p o trafiła, ale o d s łó w o ws zem. Zwłas zcza w ty m to warzy s twie. – Dały ci wczo raj p o p alić… – ro zp o częła temat cio tk a. Ch ciała o d razu u cało wać ją za to , jak zaczęła ro zmo wę. J ed n o zn aczn ie o k reś liła s wó j p o g ląd n a s p rawę i o d razu o b rała s tro n ę, p o k tó rej s ię o p o wiad ała. Popalić? Znokautowały mnie. Leżałam rozłożona na łopatki – p o my ś lała, g o rzk o s ię u ś miech ając. – Delik atn ie rzecz u jmu jąc – s p o jrzen iem zas u g ero wała cio tce, że s ię z n ią zg ad za, i k o n ty n u o wała. – Nie mo g ę zro zu mieć, d laczeg o mama tak mn ie trak tu je. Kied y mo wa o o b o wiązk ach , to zaws ze jes tem d la n iej d o ro s ła. A k ied y p rzy ch o d zi d o p raw, wted y mo ja p ełn o letn o ś ć id zie w k ąt i o d razu s taję s ię mało letn ią k rety n k ą, k tó ra n ie wie, co jes t d la n iej d o b re. – A cio tk a Klara? Us ły s zała n o rmaln y to n i n o rmaln ie zad an e p y tan ie, ale d o k o ń ca n ie wied ziała, czy mo że b ez o g ró d ek p o wied zieć to , co my ś li. – Przecież wies z, cio ciu , jak a o n a jes t… – zas tan o wiła s ię p rzez ch wilę – … s p ecy ficzn a – p o wied ziała i ch y b a wy b rała d o b re s ło wo . Żeby nie powiedzieć walnięta, wredna i apodyktyczna – p rzemilczała s we my ś li, p o n ieważ cio tk a Klara b y ła jed n ą z s ió s tr, k tó re to warzy s zy ły ży ciu cio tk i M arian n y o d d n ia n aro d zin . – Wiem, wiem… – cio tk a M arian n a zg ad zała s ię w tej ch wili n ie ty lk o z jej s ło wami, ale tak że z my ś lami. – M u s iałab y m n a g ło wę u p aś ć, żeb y p rzejmo wać s ię ty m, co mó wi. Ale to n ie zmien ia fak tu , że n ik t in n y n a ś wiecie n ie d en erwu je mn ie tak jak o n a. Tak a ju ż jes t. Przez lata p rzy zwy czaiłam s ię, że jes t s k o ń czo n ą p es y mis tk ą – d ała s ię p o n ieś ć s ło wo m, p o n ieważ wid ziała zro zu mien ie w o czach cio tk i M arian n y . Do tej ch wili. Do frag men tu o p es y mis tce. – On a, cio ciu , zaws ze s zu k a d ziu ry w cały m – wy tłu maczy ła n iezwło czn ie. – I s zy b ciej u mrze, n iż s ię u g ry zie w języ k . Po trafi d o ło ży ć k o mu ś tak , żeb y mu w p ięty p o s zło . J u ż n ieraz ch ciałam p o trak to wać ją tak s amo , ale jak o ś mi s ię to n ie u d aje. I to n ie ze wzg lęd u n a n ią, ale n a mamę. – Tak . To p rawd a – s ło wa cio tk i M arian n y n io s ły ze s o b ą o g ro mn ą s iłę i o d wag ę n a zg o d ę z rzeczy wis to ś cią. – Do Klary trzeb a mieć n erwy ze s tali, ale ch y b a
o d es zły ś my tro ch ę o d tematu … Cio tk a wes tch n ęła, u ś miech n ęła s ię i p o p atrzy ła wy czek u jąco . Ch y b a czek ała n a zwierzen ia. – Zwy k le u ciek a s ię p rzed ty m, co jes t tru d n e – p o d s u mo wała p es y mis ty czn ie, ch o ciaż ro zmo wa n a d o b rą s p rawę jes zcze s ię n ie zaczęła. – Ale mam n ad zieję, że ak u rat ty , J u leczk o , wies z, że o d miło ś ci u ciec n ie s p o s ó b . – Ale ja, cio ciu , wcale n ie ch cę o d n iej u ciek ać. Zu p ełn ie n ie – p o d k reś liła. – M n ie p o p ro s tu wk u rza, że k to ś ch ce mi co ś n arzu cać. Że mn ie s tras zy , zamias t mn ie zro zu mieć, zamias t mi p o mó c. Zamias t p o zwo lić mi ży ć p o s wo jemu . Tak jak ja teg o ch cę. Czu ła, że p rzełamu je lo d y , ch o ć n ie w relacji z cio tk ą, g d y ż tu taj n ig d y n ie miała o p o ró w. Przep ełn iało ją p rzeczu cie, że w k o ń cu zn alazła k o g o ś , k to jej wy s łu ch a i n ie wy s tawi jej o cen y an i z ży cia, an i z czło wieczeń s twa, an i z k o b ieco ś ci. Cio tk a p atrzy ła, a o n a ch ciała mó wić. Po p ro s tu … – Ale n ajg o rs ze w ty m ws zy s tk im jes t to , że wy mag a s ię o d e mn ie, b y m b ezk ry ty czn ie p rzy jmo wała k ażd e s ło wo . A ja teg o n ie zro b ię, b o n ie zg ad zam s ię n a to , ab y w mo im ży ciu mies zał k to ś , k o mu w ży ciu n ie wy s zło . I to k to ś , k to mies za w ży ciu włas n ej s io s try , czy n iąc ją p o p ro s tu n ies zczęś liwą. Cio ciu , ja o d d awn a n ie mo g ę zro zu mieć, d laczeg o mo ja mama, k tó ra u mie u s tawić ws zy s tk ich , jak ch ce, g d y d o ch o d zi d o s tarcia z cio tk ą Klarą, zaws ze k ap itu lu je i p rzy zn aje jej rację. Po za ty m mam d o n iej żal. Kied y wczo raj cio tk a jeźd ziła p o mn ie jak p o ły s ej k o b y le, mama jej n a to p o zwo liła. Nie mo g ła ch o ciaż raz mn ie o b ro n ić? Zaws ze ma ty le d o p o wied zen ia, a wczo raj milczała. J ak to mo żliwe? J ak mo g ła n ie zareag o wać? Sk o ń czy ła s wó j wy wó d , b o g d y b y g o k o n ty n u o wała, to n a p ewn o wy b u ch łab y p łaczem. A n ie ch ciała teraz teg o ro b ić. To n ie łzy b y ły jej teraz p o trzeb n e, ty lk o s p o k ó j i ro zs ąd ek , żeb y p o rad zić s o b ie z ży ciem. M u s iała s ię n a ty m s k o n cen tro wać. Sk o ro n ie p o trafiła jej p o mó c włas n a matk a, mu s iała p o rad zić s o b ie s ama i p o d jąć ważn e d ecy zje. Ale n ie n a p rzek ó r k o mu ś i czy imś ch o ry m wy mag an io m i o czek iwan io m. M u s iała s ię o d teg o ws zy s tk ieg o o d ciąć. By u wierzy ć w s ieb ie, w s wo je ży cie i d o b re zamiary Łu k as za. By ła zmu s zo n a to zro b ić, ch o ćb y ws zy s cy wo k ó ł mieli ją za o s o b ę n ies p ełn a ro zu mu . Patrzy ła n a cio tk ę, k tó ra wy g ląd ała tak , jak b y zas tan awiała s ię n ad czy mś b ard zo ważn y m. Ale p ó k i co n ic n ie mó wiła. J ak to o n a. – Dlaczeg o mama zaws ze trzy ma s tro n ę cio tk i Klary ? Nawet wted y , g d y ta d o p ro wad za ją d o s zału . Przecież to wid ać, że czas ami ma o ch o tę p o wied zieć jej, żeb y
s ię p o p ro s tu zamk n ęła, b o p lecie tak ie b zd u ry , że n ik t n ie ma s iły jej s łu ch ać. – Nik t o p ró cz n iej s amej – p o wied ziała cich o cio tk a, n ie p o d n o s ząc wzro k u zn ad p u s tej ju ż mis k i. – No właś n ie! Teg o n ie mo g ę p o jąć. Dlaczeg o mama jes t wo b ec cio tk i zaws ze tak a ws p an iało my ś ln a, a wo b ec mn ie n ig d y ? Wp atry wała s ię w cio tk ę. Ch y b a s ię n ieco zap o mn iała, b o jej wzro k b y ł tro ch ę n ap as tliwy . – Two ja mama – b ard zo p o wo li zaczęła cio tk a – p rzez całe ży cie zmag a s ię z wy rzu tami s u mien ia. – Wy rzu tami s u mien ia? – p o wtó rzy ła s ło wa, n ie p o jmu jąc ich . Ale n ag le n a co ś wp ad ła. Przy p o mn iała s o b ie s ło wa, k tó re mama wczo raj rzu ciła cio tce n a o d ch o d n y m. Tylko nic jej nie mów – o d two rzy ła jej wy p o wied ź w my ś li. Ch y b a tak b rzmiała. – Czy te wy rzu ty s u mien ia mają związek z ty m, o co p ro s iła cię wczo raj mama, k ied y wy ch o d ziły ś my ? – Tak – o d p o wied ziała n aty ch mias t cio tk a. – Po wies z mi? – Tak – p ewn o ś ć w g ło s ie cio tk i wp ły n ęła n a n ią u s p o k ajająco . – Ale mam p ro ś b ę… Zawsze jest jakieś ale… – p o my ś lała, d ając s wy m s p o jrzen iem cio tce zn ak , że d ziś zg o d zi s ię n a k ażd ą jej p ro ś b ę i p rzy jmie ws zy s tk ie waru n k i. – Ch ciałab y m, ab y ś to , co teraz ci p o wiem, zach o wała d la s ieb ie. – Zach o wam – jas n o i wy raźn ie zło ży ła p rzy rzeczen ie. – To s tare d zieje – u p rzed ziła cio tk a. – M y ś lałam, że ju ż n ig d y w ży ciu n ie b ęd ę d o n ich wracać. Ale teraz mu s zę to zro b ić, b o jak p o zn as z tę h is to rię, to całk iem in aczej s p o jrzy s z n a ws zy s tk o , co s ię d zieje. In aczej b ęd zies z p o s trzeg ać włas n ą matk ę, in aczej też cio tk ę Klarę, b o to , jak wy g ląd a ich relacja, ma mo cn e u zas ad n ien ie w p rzes zło ś ci. I n ic w ty m d ziwn eg o , p o n ieważ p rzes zło ś ć wp ły wa n a czło wiek a, a im jes t g o rs za, ty m n ies tety d ziała g o rzej. Najczęś ciej tak jes t… – cio tk a zamy ś liła s ię n a ch wilę. Patrzy ły n a s ieb ie. Wo lała s ię n ie o d zy wać. Nie p rzery wać. Nie d o d awać n iczeg o o d s ieb ie, p o n ieważ czu ła, że za ch wilę p ad n ą ważn e s ło wa. Nie my liła s ię. Cio tk a o d s u n ęła o d s ieb ie p u s tą mis eczk ę. Sp lo tła d ło n ie, p o ło ży ła je p rzed s o b ą i s p o k o jn y m g ło s em, tak im jak zaws ze czy tała jej b allad y , zaczęła mó wić, a raczej
o p o wiad ać. – Klara jes t z n as n ajs tars za. To ju ż wies z… A two ja mama n ajmło d s za, to też wies z… O s o b ie n ie b ęd ę mó wić, n ie martw s ię – zażarto wała cio tk a M arian n a zu p ełn ie tak , jak b y ch ciała zy s k ać n a czas ie. Patrzy ła n a M arian n ę milcząco . Wciąż n ie zamierzała s ię o d zy wać, b y n ie u tru d n iać s wo jej ro zmó wczy n i zad an ia. Wy raz o czu cio tk i p o k azy wał, że mis ja, k tó rej s ię w tej ch wili p o d ejmo wała, jes t b ard zo tru d n a. Na s zczęś cie b y ła n ie ty lk o s k ry tą, ale ró wn ież n ad zwy czaj o d ważn ą o s o b ą. – Wies z, że ws zy s tk ie mamy ju ż tro ch ę lat. Świat b ard zo s ię zmien ił o d teg o czas u , k ied y b y ły ś my mło d e tak jak ty teraz. Kied y ś to ws zy s tk o wy g ląd ało in aczej. Dawn iej, g d y p an n a p o zn ała jak ieg o ś miłeg o s ercu mężczy zn ę, to tak s zy b k o , jak ty lk o czas n a to p o zwalał, p rzy p ro wad zała g o d o d o mu i p rzed s tawiała ro d zico m. Wted y tak wy g ląd ał p ierws zy k ro k . M y miały ś my s u ro wy ch ro d zicó w. Wy mag ający ch i k o n tro lu jący ch . Zwłas zcza twó j d ziad ek b y ł b ard zo zas ad n iczy , a n as za mama, two ja b ab cia, b y ła mu p rzez całe ży cie b ard zo o d d an a i p o s łu s zn a. I k ied y twó j d ziad ek wy czu ł p is mo n o s em, k azał Klarze zap ro s ić d o d o mu teg o k awalera, k tó ry ją wieczo rami n a s p acery wy ciąg ał. M o że tru d n o ci teraz w to u wierzy ć, ale k ied y ś właś n ie tak b y ło . Nietrudno – p o my ś lała, ale milczała. Wciąż ch ciała ty lk o s łu ch ać. – Pewn ie tru d n o ci w to u wierzy ć, ale k ied y ś Klara b y ła całk iem fajn ą d ziewczy n ą, b ard zo u ro d ziwą, s zczu p łą. Tak ą zwiewn ą… Ad o rato ró w w związk u z ty m miała n a p ęczk i, ale ty lk o d la jed n eg o z n ich s traciła g ło wę. To właś n ie jeg o p rzy p ro wad ziła k ied y ś d o d o mu , b o to o n im p ierws zy m p o my ś lała p o ważn ie. Cio tk a n a mo men t p rzerwała o p o wieś ć. – I co s ię s tało ? – zap y tała, n ie mo g ąc d o czek ać s ię p rawd y . – To b y ł twó j o jciec. – Co ? – Tak . To b y ł twó j o jciec – p o wtó rzy ła cio tk a. – Przy s zed ł wted y d o n as i wy wró cił n as ze ży cie d o g ó ry n o g ami. Po tamtej wizy cie ju ż n ig d y n ie wró ciło d o n o rmy . Ch y b a n ie mu s zę ci więcej o p o wiad ać… Nie! – k rzy k n ęła w my ś lach , a wid ząc łzy p ły n ące p o p o liczk ach s tars zej k o b iety , o d ezwała s ię cich o i s p o k o jn ie. – Nie, cio ciu , n ie mu s is z… Nie p łacz… Pro s zę cię… Ch y b a n ap rawd ę n ie ch ciała wied zieć n ic więcej. Bo n a s amą my ś l o ty m, co
mo g ło s ię wted y s tać, ro b iło jej s ię s łab o i n ied o b rze. Ch ciała u ciec o d ws zy s tk ich s wo ich wy o b rażeń . Zro b iła to . – A ty , cio ciu ? – J a? Cio tk a zu p ełn ie n ie zro zu miała, że ta h is to ria mo że s tan o wić k o ło ratu n k o we d la s io s trzen icy . – Zo b aczy łam, co miło ś ć ro b i z lu d źmi i… Zo s tałam s ama, jak wid ać… – s tars za p an i u ś miech n ęła s ię g o rzk o , jak jes zcze n ig d y d o ty ch czas . – Ale właś n ie d lateg o ? – zap y tała, zamias t ty lk o p o my ś leć, ch o ciaż n ie ch ciała n ik o mu s p rawiać b ó lu . – Któ ż to mo że teraz wied zieć… ? – zamy ś liła s ię cio tk a. Patrzy ła
w
zap łak an e
o czy
ro zżalo n ej
M arian n y
i
mimo wo ln ie
zaczęła
p rzy p o min ać s o b ie ró żn e s cen y z ży cia ro d zin n eg o . Ws zy s tk ie o b razy b ez wy jątk u p o ch o d ziły z in n eg o ś wiata n iż ten , d o k tó reg o p rzy wy k ła. Zwy k ła g o o cen iać b ard zo s u ro wo . Częs to b y ła b ezwzg lęd n a wo b ec cio tk i Klary . Zres ztą wo b ec mamy ró wn ież. Za to ich ś ro d k o wą s io s trę zaws ze p o d ziwiała za tak t. Kied y ś n a wy k ład ach jej u lu b io n y p ro fes o r p o wied ział, że g d y b y mo żn a b y ło jak o ś n azwać tak t, to n a p ewn o miałb y o n co ś ws p ó ln eg o z in telig en cją s erca. Zro zu miała teraz, że cio tk a M arian n a p rzez całe ży cie zn ajd o wała s ię w n iełatwej, ale d o g o d n ej s y tu acji, p o n ieważ zaws ze mo g ła wo b ec s wy ch s ió s tr zach o wy wać s ię tak to wn ie i n ie d o p u s zczać s ię wo b ec n ich k rzy wd zący ch o cen . On a n ies tety zach o wy wała s ię in aczej. Całk iem in aczej. By ła s u ro wa w s wy ch o cen ach i – jak s ię właś n ie o k azało – b ard zo n ies p rawied liwa. Tak n iezn o ś n ie wk u rzało ją to , że ws zy s tk o , co ro b i, s taje s ię p rzed mio tem o cen y in n y ch , a s ama p rzecież n ie b y ła lep s za. Od cio tk i Klary ró żn iła s ię ty lk o ty m, że p o trafiła zmilczeć s we wred n e my ś li, a b y ło ich p rzecież n iemało . Wo b ec mamy też n ajczęś ciej b y ła s u ro wa. W d u ch u n ierzad k o n azy wała ją h ip o k ry tk ą, k tó ra zmien ia wy raz twarzy w zależn o ś ci o d teg o , d o k o g o s ię zwraca. A Łu k as z… ? Nie wied ziała, d laczeg o ak u rat teraz p rzy s zed ł jej d o g ło wy . M o że d lateg o , że b y ł czło wiek iem, k tó ry p o k azy wał jej zaws ze to s amo o b licze. Wted y , k ied y ją k o ch ał b ezg ran iczn ie, i wted y , k ied y n ie ch ciał o s aczać jej s wo ją miło ś cią, wied ząc, że to , co mo że jej zao fero wać, jes t n arażo n e n a o p in ie in n y ch . Nig d y o ty m n ie ro zmawiali w ten s p o s ó b , ale wied ziała, miała p ewn o ś ć, że tak właś n ie my ś lał. Wy wn io s k o wała, n ie wied ziała, czy s łu s zn ie, że z miło ś cią zaws ze co ś mu s iało b y ć n ie tak . J ak w k ażd ej in n ej s ferze ży cia zaws ze b y ło jak ieś p as k u d n e ale. J ed n ak
im więcej czło wiek wie, ty m jes t mąd rzejs zy , a co za ty m id zie, o s tro żn iejs zy w s wy ch o p in iach . Patrzy ła n a cio tk ę M arian n ę, p o p ijającą z ład n ej filiżan k i. Wid ziała twarz s tarej k o b iety . Sp o k o jn e o b licze, k tó remu s p rzy jała ży cio wa o s tro żn o ś ć. To d lateg o jej twarz miała ży czliwy wy raz. Nie zn is zczy ły jej złe u czu cia. Cio tk a Klara wy g ląd ała całk iem in aczej. Przy o d ro b in ie o d p o wied n iej ch arak tery zacji mo g łab y s tras zy ć d zieci. A mama? J ak p rezen to wała s ię mama? To d ziwn e, ale teraz n ie mo g ła s o b ie p rzy p o mn ieć jej twarzy . J ed n ak b y ła p ewn a, że g d y b y n ie wy rzu ty s u mien ia, k tó re to warzy s zy ły ro d zicielce p rzez więk s zo ś ć ży cia, teraz wy g ląd ałab y in aczej. Pewn ie b y łab y też k imś in n y m. Kimś , k to mo że o d waży łb y s ię p o rad zić jej: „Dzieck o , zak o ch ałaś s ię, więc id ź za g ło s em s erca. Nie p atrz n a in n y ch , s k u p s ię n a s o b ie i n a ty m, co czu jes z”. Ale mama n ie ch ciała jej tak p o wied zieć, b o wied ziała d o s k o n ale, że in n i p o trafią u p rzy k rzy ć ży cie. Ży cie u p rzy k rzy ć, a czło wiek a u p o d lić. M ama p o czu ła to n a włas n ej s k ó rze, p o n ieważ d o ś wiad czy ła miło ś ci tru d n ej. Bard zo tru d n ej, czy li tak iej, k tó ra wy mag a n ajtru d n iejs zy ch wy b o ró w, o p arty ch n a o d wieczn ej zas ad zie: „alb o ja, alb o … ”. Nie p o trzeb o wała wiele czas u , b y zro zu mieć, że mama mio tała s ię p rzez całe ży cie p o międ zy cio tk ą a… Nie miała wy s tarczająco d u żo ws p o mn ień taty , żeb y wy ro b ić s o b ie teraz n a s zy b k o jak iek o lwiek zd an ie n a ten temat. Zres ztą o d d ziś b rzy d ziła s ię k ażd ą s wą d o ty ch czas o wą o p in ią, k tó ra k rzy wd ziła mamę, a tak że jej n ajs tars zą s io s trę. – Sp ró b u j zro zu mieć… – p o p ro s iła cich o cio tk a M arian n a, b o ch y b a p rzeczu wała, że n ie p o win n a teraz p rzery wać ro zważań s io s trzen icy , k tó ra, k ied y p o zn ała p rawd ę i n ie mu s iała s ię ju ż d łu żej o p ierać n a d o my s łach i my ln y ch s p o s trzeżen iach , mo g ła p o raz p ierws zy w ży ciu wy s n u ć s en s o wn e wn io s k i n a ten d o tej p o ry o wian y tajemn icą temat. – Ro zu miem, cio ciu … – o d rzek ła, g o to wa o k azać ws p an iało my ś ln o ś ć. – J u leczk o , n a to trzeb a wiele czas u – tak to wn ie zau waży ła cio tk a. – Ale k ied y ś trzeb a zacząć – u miejętn ie s p ro s to wała s wo ją wy p o wied ź. – M am d o cieb ie jes zcze ty lk o jed n ą p ro ś b ę… – mó wiąc to , cio tk a ws tała o d s to łu . Swy m zach o wan iem d ała jej d o zro zu mien ia, że n ic więcej n ie p o wie, g d y ż n ie ma s en s u d łu żej ro ztrząs ać tej s p rawy . Po co mó wić, s k o ro n ajważn iejs ze s ło wa ju ż p ad ły ?
– Tak , cio ciu ? – zap y tała o d razu . – Po s taraj s ię, jeś li to ty lk o mo żliwe, n ie o cen iać an i mamy , an i Klary … Ży ła k ied y ś k o b ieta… – cio tk a M arian n a n ies p o d ziewan ie p o ciąg n ęła wątek – … p rzemierzała n ajg o rs ze i n ajs tras zn iejs ze d zieln ice Kalk u ty , b y ła ch o d zącą miło ś cią. Wy p o wied ziała k ied y ś ważn e s ło wa: „Gd y o cen ias z lu d zi, n ie mas z czas u ich k o ch ać”… J u leczk o , ja wiem, że łatwo s ię mó wi, ale p ro s zę cię, p o s taraj s ię ro zu mieć i k o ch aj… Pro s zę cię jes zcze o jed n o , n ie ro zmawiaj n a ten temat z mamą… – Nie b ęd ę – wes zła cio tce w s ło wo d rżący m o d p łaczu g ło s em. – J eś li o n a n ie zaczn ie tematu , ja teg o n ie zro b ię. – Nie zaczn ie – cio tk a ro zp rawiła s ię n ad er s zy b k o z jej p rzy p u s zczen iami. – J es teś p ewn a? – zap y tała, wied ząc, że cio tk a M arian n a n ie zwy k ła rzu cać s łó w n a wiatr. W o d p o wied zi s tars za k o b ieta u ś miech n ęła s ię, ale to n ie b y ło ws zy s tk o . – Zn am s wo je s io s try . Czas ami mi s ię n awet wy d aje, że zn am je lep iej n iż o n e s ame. – To mas z fajn ie – p o d s u mo wała, u s p o k o iws zy s ię tro ch ę. – Wcale n ie – n ie zg o d ziła s ię cio tk a. – Są w ży ciu ch wile, g d y wo lałab y m wid zieć mn iej, n iż d o s trzeg am. – A ja, cio ciu , co ja mam zro b ić? – eg o is ty czn ie s k u p iła jej u wag ę n a s o b ie. – J u leczk o , p rzecież mas z s wo je lata. M as z s wó j ro zu m. Po s łu g u j s ię n im, ch o ć ws łu ch u j s ię n ajp ierw w s wo je s erce, s erce jes t ważn iejs ze… – A co jeś li s erce i ro zu m n ie zaws ze mó wią jed n y m g ło s em? – zap y tała o d razu . Od razu też p o czu ła s ię o s zu s tk ą, p o d p o rząd k o wało s o b ie ro zu m. Całk o wicie.
p o n ieważ
w
jej
p rzy p ad k u
s erce
– Nie wiem, J u leczk o . M o że w tak im wy p ad k u trzeb a tro ch ę p o czek ać, aż s erce i ro zu m s tan ą s ię jed n o my ś ln e. – M am marn o wać czas ? – s p y tała b ard zo b ezp o ś red n io . – Zaraz marn o wać… – cio tk a p o trafiła k ry ty k o wać, n ie o b rażając n ik o g o . – Zap rzy jaźn ij s ię z czas em. On jes t d la cieb ie, a n ie ty d la n ieg o . To ty mas z g o wy k o rzy s tać, n ie o n cieb ie. I mas z g o wy k o rzy s tać d o b rze. – A jak s ię p o my lę? – zap y tała, ch cąc s ię u b ezp ieczy ć. Po n iek ąd czu ła, że ro b i z s ieb ie id io tk ę, k tó ra n ie d o p u s zcza d o s ieb ie p rzes łan ia s łó w s wo jej ro zmó wczy n i. M o że d lateg o , że n awiązy wały d o k wes tii wy p o wied zian ej k ied y ś p rzez mamę. W n iej też p o jawił s ię p ro b lem czas u , ale w in n y m zn aczen iu .
Czas , o k tó ry m mó wiła ro d zicielk a, miał o k azać s ię s ęd zią w s p rawie miło ś ci d o Łu k as za. Nato mias t w mn ieman iu cio tk i M arian n y czas b y ł p rzy jacielem. Nic d ziwn eg o więc, że wizja cio tk i wy d ała jej s ię teraz d u żo lep s za i n aty ch mias t p rzek o n ała s ię d o n iej całk o wicie. – A ty , cio ciu , co b y ś zro b iła? – zap y tała, wied ząc d o s k o n ale, że zach o wu je s ię jak d zieck o . – Nie p o wiem ci, co b y m zro b iła, b o teg o n ie wiem, a k łamać n ie lu b ię. Ale zd rad zę ci, co zro b ię, b o teg o jes tem p ewn a. Będ ę s ię p o p ro s tu za cieb ie mo d lić. Po mo d lę s ię za two je zd ro wie, zres ztą ak u rat to ro b ię reg u larn ie, ale też za two je ży cio we wy b o ry . Za to , żeb y ś zap rzy jaźn iła s ię z czas em, i za to , b y o n b y ł d la cieb ie łas k awy … Alb o d la was łas k awy … Os tatn ie s twierd zen ie cio tk i, p rzy p ieczęto wan e s p o jrzen iem p ełn y m zro zu mien ia, p o zwo liło jej n ie d o d awać n ic więcej. J u ż mo g ła milczeć i w cis zy d o p ijać p y s zn ą k awę. Sk o ń czy ła o ws ian k ę, ju ż b ez b o ró wek . Od ło ży ła ły żk ę d o p u s tej mis k i. Sp o jrzała n a cio tk ę ży czliwy m i łas k awy m s p o jrzen iem, tak ie s amo p rzy g o to wała d la mamy , a n awet cio tk i Klary . M o g ła w k o ń cu b y ć s p o k o jn a. To d o b rze, p o n ieważ w s p o k o ju n a p ewn o łatwiej zap rzy jaźn ić s ię z czas em. Ch ciała teg o b ard zo . Ale jes zcze b ard ziej p rag n ęła miło ś ci Łu k as za. On b y ł d la n iej n ajważn iejs zy . By ł p o n ad czas em.
S
ied ziały w lu k s u s o wej k u ch n i s wo ich b o g aty ch p raco d awcó w i p iły fran cu s k ą wo d ę min eraln ą, g d y ż k rajo wej w ty m d o mu n ig d y n ie b y ło . Na tak i lu k s u s
w p o s taci ch wili wy tch n ien ia mo g ły p o zwo lić s o b ie rzad k o , a mian o wicie ty lk o wted y , g d y ich lu b iący ro b ić wielk i n iep o rząd ek ch leb o d awcy b y li tak zaan g ażo wan i w s we zawo d o we o b o wiązk i, że n ie mieli czas u n a imp rezo wan ie i co d zien n e b ru d zen ie mies zk an ia. – Ale d o b ra… – wes tch n ęła Nela, o d ry wając u s ta o d s zk lan k i. Wy tarła wierzch em d ło n i k ro p elk i p o tu z czo ła, k tó re p rawie s p ły wały jej n a p o liczk i, zaró żo wio n e o d s zamo tan in y z o d k u rzaczem. – No – p o twierd ziła mało elo k wen tn ie. – M am ty lk o n ad zieję, że s ię n ie p o ch o ru jemy , b o ta wo d a s tras zn ie zimn a, a tu g o rąco jak w p iek le. – Szy b ciej to p o ch o ru jemy s ię o d p o n ied ziałk o weg o eg zamin u . Kto to wid ział, żeb y tak ą k o b y łę, w d o d atk u u s tn ą, zo s tawiać n a s am k o n iec s es ji? – To racja – p rzy zn ała p rzy jació łce. – Do b ry d es er to lek k i d es er – zacy to wała cio tk ę Klarę. Od k ąd d o wied ziała s ię o ty m, s k ąd wzięło s ię p o d ejś cie cio tk i d o ży cia i lu d zi, zaczęła wy raźn ie łag o d n iej trak to wać s taru s zk ę. Starała s ię p atrzeć n a n ią p rzy ch y ln iejs zy m o k iem n iż d o ty ch czas . Co o czy wiś cie n ie b y ło łatwe, ale b ard zo n ad s o b ą p raco wała. His to ria ży cia mamy i cio tk i Klary s p rawiła, iż o b iecała s o b ie, że b ęd zie łag o d n a i o s tro żn a w o cen ach lu d zi, k tó rzy ją o taczają, n awet wted y , g d y o n i n ie o k ażą s ię wo b ec n iej ró wn ie ws p an iało my ś ln i. Ob iecała s o b ie też, że jeś li ty lk o zd o ła, to w o g ó le p o ws trzy ma s ię o d o cen ian ia in n y ch . Dzięk i cio tce M arian n ie zro zu miała, że mąd ry czło wiek , p o p ierws ze, n ie o cen ia ży cia in n y ch , p o d ru g ie, n ie d aje s ię zwario wać n a p u n k cie czas u . Ch ciała mieć mąd ro ś ć cio tk i i cies zy ła s ię, że wie, czeg o ch ce. Os tatn io b ard zo d u żo my ś lała też o mamie. J es zcze n ig d y tak d u żo o n iej n ie ro zmy ś lała. Od o s tatn iej awan tu ry mama b y ła b ard zo milcząca. Z k o lei o n a też n ie ch ciała p o ru s zać d rażliweg o tematu , p o n ieważ p o co rwać s zaty , s k o ro i tak ws zy s tk o jes t w s trzęp ach . Po za ty m jak miałab y z mamą ro zmawiać? Przecież n ie mo g ła jej teraz p o wied zieć, że też n ie jes t p ierws zą k o b ietą w ży ciu Łu k as za, an i co g o rs za, że o n a n ik o mu g o n ie s p rzątn ęła s p rzed n o s a. Żało wała mamy i cio tk i Klary , n awet
cio tk i M arian n y , p o n ieważ o n a też b y ła o fiarą ro d zin n ej tajemn icy . Najg o rs ze jed n ak o k azy wało s ię to , że n ie mo g ła n a ten temat z n ik im p o ro zmawiać. Ob iecała to cio tce. M u s iała d o trzy mać s ło wa. Nawet J an ek i J u s ty n a mieli n ie d o wied zieć s ię p rawd y o ty m, w jak i s p o s ó b p o zn ali s ię ich ro d zice. Czasami lepiej nie wiedzieć… – p o my ś lała, mając ś wiad o mo ś ć, że w ży ciu ró żn ie b y wa. M u s iała ju ż p rzes tać o ty m my ś leć. Tak ch y b a b y ło b y n ajlep iej. Żeb y n ie ro zmy ś lać, mu s iała zająć s ię czy m in n y m. Najlep iej włas n y m ży ciem. Całe s zczęś cie mo g ła liczy ć n a Nelę. Na n ią mo g ła zaws ze liczy ć. Na jej p rawd o mó wn o ś ć o raz n awet n a to , że jeżeli p rzy jació łce zd arzało s ię b y ć wo b ec n iej n ies zczerą, to n ie p o trzeb o wała lat, b y s ię d o tej n ies zczero ś ci p rzy zn ać. – Telefo n o wałam wczo raj d o d o mu , mo ja mama cię s erd eczn ie zap ras za n a wak acje, zres ztą ws zy s cy cię s erd eczn ie zap ras zamy – Nela u ś miech n ęła s ię z n ad zieją. – Przy jed ź d o n as latem tak jak o s tatn io … – Ro zu miem, że wik t i o p ieru n ek za p racę w o b ejś ciu i p rzy d zieciach jak zwy k le mam zap ewn io n e – s twierd ziła, z p rzy jemn y m ro zrzewn ien iem ws p o min ając n ajp ięk n iejs zą wiejs k ą p rzy g o d ę p rzeży tą w u b ieg ły m ro k u . To b y ł n ajlep s zy wy jazd ze ws zy s tk ich d o ty ch czas o wy ch wak acji. – M a s ię ro zu mieć! – u ś miech n ie s ch o d ził Neli z twarzy . – Przy jed zies z? – p rzy jació łk a p atrzy ła n a n ią p ro s ząco . – Bard zo b y m ch ciała. Ale n a razie n ie mam g ło wy d o zas tan awian ia s ię n ad wak acjami. – Ty lk o mi n ie mó w, że my ś lis z wy łączn ie o Ho u s ie. – Nie ty lk o … Ale d u żo … – b ez o b aw wy s p o wiad ała s ię ze s wy ch my ś li. – Zwró ciłaś u wag ę, jak i jes t o s tatn io s tras zn ie zajęty ? Bo że, jak iś tak i n ieu ch wy tn y … Nie mas z tak ieg o wrażen ia? – zap y tała tro ch ę zmartwio n a Nela. – Właś n ie mam i b ard zo mi z ty m ciężk o . Ch ciałab y m, żeb y mi w k o ń cu p o k azał, że jes tem d la n ieg o ważn a… – ro zmarzy ła s ię. – A ty mu to p o k azałaś ? – Nela zab iła jej ćwiek a ty m p y tan iem, ale z p ewn o ś cią s p y tała w d o b rej wierze. – To p rzecież jes t facet. To o n p o win ien p ierws zy … – Gd zie o ty m p rzeczy tałaś … ? – ty m razem Nela zd o b y ła s ię n a k p in ę, ch o ciaż tak ie wy b ieg i b y ły zu p ełn ie n ie w jej s ty lu . – Nie, n ie p rzep ad am żarto b liwie.
za p s y ch o lo g iczn y mi
lek tu rami
–
o d p o wied ziała
– To jak ą literatu rę lu b is z? – zap y tała Nela, ws tała o d s to łu i wy ciąg n ęła ręk ę w jej k ieru n k u . – Sk o ń cz p ić, to u my ję s zk lan k ę. Do p iła s zy b k o wo d ę i o d d ała s zk lan k ę p rzy jació łce. Patrzy ła, jak Nela zmy wa. – No to p o wied z, co lu b is z czy tać? – Nela wciąż p o d ejrzan ie n ag ab y wała. – Bo ja wiem? – n ie p o trafiła s ię o k reś lić. – Kied y ś b y łaś b ard ziej zd ecy d o wan a. Pamiętas z? Ten n ie. Ten za wy s o k i. Tamten fajn y , ale za n is k i. Ten za ch u d y . Tamten p rzy s to jn y , ale co z teg o , s k o ro g b u r, jak ich mało . A n ad ty m mo g łab y m s ię ch wilę zas tan o wić… – Nela d o s k o n ale s treś ciła jej d o ty ch czas o we p o d ejś cie d o p łci p rzeciwn ej. – A teraz co ? – zap y tała w k o ń cu p rzy jació łk a. – Teraz ws zy s tk o s ię zmien iło – p o d s u mo wała, b ro n iąc s ię, ch o ciaż Nela n ie miała w zwy czaju atak o wać. – Nie ws zy s tk o , ty lk o ty s ię zmien iłaś – p o d s u mo wała p rzy jació łk a. – Pewn ie tak … – zamy ś liła s ię. – Wies z… Nie k ażd y ma tak ie s zczęś cie jak ty , że zn ajd u je s o b ie p rzy s to jn eg o , in telig en tn eg o , mąd reg o , b o g ateg o , a co n ajważn iejs ze wo ln eg o faceta, w d o d atk u p o trafiąceg o zak o ch ać s ię b ez p amięci. – M as z rację, n ie k ażd y . Po p atrz n a p rzy k ład n a… – Nela n a ch wilę zamilk ła. By ła p rzek o n an a, że p rzy jació łk a s zy k u je s ię d o wy p o wied zen ia jak iejś mąd ro ś ci. – Po p atrz n a tak ieg o , żeb y d alek o n ie s zu k ać, Xawereg o . Zwró cił n a mn ie u wag ę, ch o ć an i u ro d y , an i fig u ry , an i majątk u , w d o d atk u ru d zielec… – J u ż p rzes tań ! – p rzy s to p o wała Nelę. – M o g ę p rzes tać. Ale tak a jes t p rawd a. Czas ami ło wię n a u licy s p o jrzen ia lu d zi, k tó re mó wią n a n as z wid o k : „O Bo że, co o n w n iej wid zi?!”, alb o g o rs ze: „Facet, g d zie ty mas z o czy ?!”. – Żartu jes z, p rawd a? – zap y tała z p rzes trach em w g ło s ie. – An i tro ch ę – Nela b y ła b ard zo p o ważn a. – Co p rawd a n ig d y n ie s ąd ziłam, że k o mu k o lwiek p rzy zn am s ię d o tak ich s p o s trzeżeń i my ś li, ale ro b ię to s p ecjaln ie. A wies z d laczeg o ? – Dlaczeg o ? – zap y tała, n ie p o trafiąc o trząs n ąć s ię z s zo k u . – Żeb y u zmy s ło wić ci, że k ażd y ma jak ieś p ro b lemy . Zwłas zcza z miło ś cią. – To ak u rat wiem – wtrąciła p es y mis ty czn y m to n em. – Wiem, że wies z. Ty lk o że w ży ciu ważn e jes t to , jak p o s trzeg amy te p ro b lemy . – Nad ajes z s ię n a terap eu tk ę – wtrąciła.
– A to ch y b a n ic z teg o , b o co raz częś ciej my ś lę o s ąd ó wce… – s ły s ząc s ło wa Neli, zro b iła wielk ie o czy , jed n ak n ie zd ąży ła s ię o d ezwać. – Ale n ie o ty m teraz. – Neli n ie d ało s ię zb ić z tro p u b y le czy m. – Im jes tem s tars za, ty m wy raźn iej wid zę, że z d o mu wy n io s łam d u żo więcej n iż jak iś tam majątek , a raczej jeg o b rak . M o ja mama całe d zieciń s two leczy ła mn ie z k o mp lek s ó w. Przecież wid ziała, jak wy g ląd am. – Pro s zę cię! – n ie mo g ła teg o s łu ch ać. – Daj mi d o k o ń czy ć – Nela zach o wy wała s ię tak , jak b y n ap rawd ę ch ciała p o wied zieć jej teraz co ś ważn eg o , b ard zo s zczeg ó ln eg o , a p rzed e ws zy s tk im p o mo cn eg o . Zamknij się już i daj się jej wygadać! – p rzy wo łała s ię d o p o rząd k u , d ziwiąc s ię, p o n ieważ g d y zaczy n ały ro zmo wę, b y ła p rzek o n an a, że jak zwy k le to o n a b ęd zie częś ciej zab ierała g ło s , n ato mias t Nela b ęd zie mu s iała wy k azać s ię cierp liwo ś cią s łu ch acza d o s k o n ałeg o . Wb rew jej p rzek o n an io m s tało s ię o d wro tn ie. To Nela mó wiła i n ie n ależało jej p rzes zk ad zać. – M ama n au czy ła mn ie wielu rzeczy i fajn y ch ży cio wy ch s ztu czek , d o k tó ry ch s ama n ig d y b y m n ie d o s zła. Ale p rzed e ws zy s tk im n au czy ła mn ie tak iej… s p ecy ficzn ej ży cio wej zarad n o ś ci. Za k ażd y m razem, k ied y p rzy b ieg ałam d o n iej z p łaczem, b o wiejs k ie d zieciak i n azwały mn ie alb o ru d zielcem, alb o b eczk ą, i ch o wałam s ię w jej ramio n ach , to o n a n ie mó wiła mi, że n ie jes tem ru d zielcem i że n ie jes tem b eczk ą, ty lk o p o p ro s tu rad ziła mi ich n ie s łu ch ać. Po wtarzała, że p ro b lemy w ży ciu n ie zależą o d k o lo ru wło s ó w i o d wag i, ty lk o o d teg o , jak s ię d o n ich p o d ch o d zi. M iała rację. To d zięk i n iej teraz jes tem d o ś ć s iln a i wiem, że p ięk n i i b o g aci też mają p ro b lemy . Wcale n ie jes t p o wied zian e, że rad zą s o b ie z n imi lep iej n iż n ieu ro d ziwi b ez g ro s za p rzy d u s zy . Patrzy ła n a Nelę, s łu ch ała jej u ważn ie, o czy wiś cie p o d o b ało jej s ię to , o czy m mó wiła, ale n a razie zu p ełn ie n ie ro zu miała, d o k ąd zmierza ta ro zmo wa. – Xawery jes t facetem, o jak im n ig d y n ie marzy łam. Bałam s ię marzy ć, żeb y n ie p rzeży ć b o les n eg o zd erzen ia z rzeczy wis to ś cią. Ale to , że zwró cił n a mn ie u wag ę, n ie o zn acza, że k ied y g o p o zn ałam, to wy zb y łam s ię ws zy s tk ich k o mp lek s ó w i s k o ń czy ły s ię mo je p ro b lemy . J a wciąż mam ich mn ó s two , zn as z mn ie p rzecież… – Nela s p o jrzała n a n ią z p o wag ą. – Ale z n im jes t mi łatwiej, b o d zięk i n iemu , d zięk i jeg o o b ecn o ś ci w mo im ży ciu , zro zu miałam, n a n o wo p o jęłam s ło wa mamy . On a mn ie n ie o s zu k iwała, mó wiła mi p rawd ę. To znaczy… – telep aty czn ie wy s y łała d o Neli s wó j k o mu n ik at, że wciąż n ie p o jmu je is to ty mo n o lo g u p rzy jació łk i. Zad ziałało n aty ch mias t.
– M ama zaws ze p o wtarzała mi, że mo je p ro b lemy to n ie mu r, w k tó ry mu s zę walić g ło wą, i to w d o d atk u n a o ś lep . M ó wiła mi, że tru d n o ś ci p o win n am p o s trzeg ać jak o tu n el. Czas em ciemn y , czas em s tras zn y , ale tak i, że jak ju ż w n ieg o wejd ę, to zaws ze wy jd ę. Zwy k le b y łam s trach liwa, ale teraz ju ż n ie b o ję s ię tak jak k ied y ś . Żad n eg o tu n elu s ię n ie b o ję, b o mam Xawereg o i wiem, że jeś li b ęd zie trzeb a, to p o d a mi ręk ę. Gd y Nela zamilk ła, zro zu miała ją n aty ch mias t. W d o d atk u d o s k o n ale. Przecież s ama b y ła k ied y ś w tak im tu n elu , a u jeg o wy lo tu s tał Łu k as z. Ch ciała s ię o d ezwać, ale n ie p o trafiła d o d ać o d s ieb ie an i jed n eg o mąd reg o s ło wa. Na s zczęś cie n ie mu s iała… – Ty mas z Ho u s e’a. A d la n ieg o n ie ma rzeczy n iemo żliwy ch . J es tem p ewn a, że o n p rzez s wo je p ry watn e tu n ele n ie p rzech o d zi, ty lk o p rzefru wa, b o mu s i wielu lu d zio m p o d awać p o mo cn ą d ło ń . J es t p rzewo d n ik iem w tu n elu . Nie mu s i wcale k o ch ać, żeb y p o mag ać. A cieb ie k o ch a, więc mo żes z b y ć s p o k o jn a… – Nig d y mi o ty m n ie p o wied ział – p rzy zn ała z o g ro mn y m żalem. – Bo n ie n ależy d o g ad u ł. Wo li d ziałać, n iż g ad ać. M y ś lis z, że g d y b y cię n ie k o ch ał, zameld o wałb y s ię p o d d rzwiami two jeg o mies zk an ia, n arażając cię n a tę awan tu rę, o k tó rej mi o p o wied ziałaś ? Przecież o n jes t p o ważn y m facetem, a s tracił d la cieb ie g ło wę i d lateg o macie teraz ws p ó ln y tu n el. A s k o ro jes t ws p ó ln y , to mu s icie p rzejś ć p rzez n ieg o razem. To n ie jes t ważn e, czy p o wiecie s o b ie „k o ch am cię” p rzy wejś ciu czy p rzy wy jś ciu . Nieważn e, co s ię mó wi, ważn e, że s ię k o ch a. Ważn e, żeb y ś cie s zli razem. Ramię w ramię. Po wied zieć „k o ch am” zaws ze zd ąży cie. Przecież to ty lk o jed n o s ło wo . Żad en wy s iłek . To d lateg o n iek tó rzy s zas tają ty m „k o ch am” jak b o g acze p ien ięd zmi. Na p rawo i lewo . Nela ch ciała jes zcze co ś p o wied zieć, ale zamilk ła, p o n ieważ jej mąd ro ś ci p rzerwał d zwo n ek telefo n u . – To n a p ewn o Xawery – p rzy jació łk a zerwała s ię z k rzes ła. – Pewn ie ju ż czek a n a mn ie n a d o le. M u s zę lecieć, s zy b k o s ię wy k ąp ać i p rzeb rać, b o id ziemy d o jeg o ro d zicó w n a k o lację. Nela zn ik n ęła w p rzed p o k o ju „b u rd elarzy ”, g d zie n a ś cian ach wis iały s zero k ie lu s tra, ciąg n ące s ię o d s u fitu d o p o d ło g i, co ro b iło b ard zo n o wo czes n e i ek s trawag an ck ie wrażen ie. – Tak ? Gło s Neli b y ł zd ziwio n y , zatem z p ewn o ś cią w s łu ch awce n ie u s ły s zała g ło s u Xawereg o . – Tak . J es t ze mn ą. J u ż d aję.
Nela wes zła d o k u ch n i i p o d ając jej s wó j telefo n , s zep n ęła b ezg ło ś n ie: „Do cieb ie. Ho u s e”. Zro b iło jej s ię s łab o . Coś się stało… – p o my ś lała z p rzes trach em, o d b ierając telefo n . – J u lk a, p o trzeb u ję two jej p o mo cy – Łu k as z zaczął b ez p rzy witan ia tak p o ważn y m g ło s em, że zamarła. Zan iemó wiła n a s zczęś cie ty lk o n a ch wilę. – Co mam zro b ić? – zap y tała n iezwło czn ie. Wied ziała, że Łu k as z b y ł ty p em s amo wy s tarczaln y m. Pro s zen ie o p o mo c ch y b a n ie b y ło w jeg o s ty lu . Nap rawd ę mu s iało s ię co ś s tać. – Gd zie jes teś ? – J es teś my z Nelą w mies zk an iu , w k tó ry m s p rzątamy , ale ju ż s k o ń czy ły ś my , więc… – Weź, p ro s zę, tak s ó wk ę i p rzy jed ź d o mn ie n a o d d ział. J eś li mo żes z… Za ch wilę mąż mo jej b y łej żo n y p rzy wiezie mi tu An to s ię. M u s zę s ię n ią zająć, b o An ia jes t w s ió d my m mies iącu ciąży i ma s k u rcze, więc… Przep ras zam cię, ale… – J u ż jad ę! – n aty ch mias t wy raziła s wą g o to wo ś ć d o p o mo cy . Jest w tunelu. Potrzebuje mojej dłoni – p o my ś lała i s p o jrzała w wy s tras zo n e o czy Neli. Od razu zap o mn iała o s o b ie, o s wo ich d o ty ch czas o wy ch p rzemy ś len iach związan y ch z d ziewczy n k ą o imien iu An to s ia i k o b ietą, k tó rą n azy wał An ią. Ale teraz to n ie b y ło ważn e. Łu k as z p o trzeb o wał p o mo cy i zwró cił s ię o n ią d o n iej. Właś n ie d o n iej. To s ię liczy ło . Teraz to b y ło n ajważn iejs ze. – Dzięk i. M u s zę b y ć n a o d d ziale – wy tłu maczy ł s ię k o n k retn ie. – Przy jad ę n ajs zy b ciej, jak s ię d a – o b iecała i n ie ws łu ch u jąc s ię w jeg o p o żeg n an ie, g o to wa b y ła n awet p o b iec d o s zp itala. Od d ała Neli telefo n . Szy b k o wzięła s tó wę zo s tawio n ą p rzez „b u rd elarzy ”. – Do b rze! M am k as ę n a tak s ó wk ę! – g ło ś n o my ś lała. – Co s ię s tało ? – Nela p atrzy ła z p rzes trach em w o czach . – By ła żo n a Łu k as za jes t w s ió d my m mies iącu ciąży , zaczęła ch y b a ro d zić, Łu k as z ma s ię zająć An to s ią, a n ie mo że wy jś ć z o d d ziału . M ała jes t u n ieg o w g ab in ecie. M u s zę wezwać tak s ó wk ę – n erwo wo wy rzu cała z s ieb ie zd an ia. – Zwario wałaś ? J ak ą tak s ó wk ę?! Zaraz zad zwo n ię d o Xawereg o . Zawieziemy cię d o s zp itala. Od b ierzemy małą i p o d rzu cimy was d o Ho u s e’a. – Nie! – zao p o n o wała. – J es zcze s ię s p ó źn icie n a k o lację.
– Najwy żej n ie p rzy p u d ru ję n o s k a – zażarto wała Nela. – Ko ch am cię – p o wied ziała w p ełn i ś wiad o ma teg o , że n ie s zas ta s ło wami n a lewo i p rawo . – Wiem – o d p arła z u ś miech em Nela. – J eg o też k o ch as z – s twierd ziła z p ewn o ś cią w g ło s ie. – Wiem – p rzy zn ała też z p rzek o n an iem. – A z małą d as z rad ę? – Nela zach o wała s ię tak , jak b y czy tała jej w my ś lach , wó wczas g d y zawalił jej s ię ś wiat z p o wo d u d wó ch k o b iet, p rzez k tó re n ie miała s zan s b y ć tą jed y n ą. – M u s zę b y ć o d p o wied zialn a, ak u rat ten tu n el mu s zę p o k o n ać z d zieck iem za ręk ę – o d p arła s zy b k o i zamy k ała d rzwi, a Nela wy d zwan iała d o Xawereg o , co n ie p rzes zk o d ziło jej zd ąży ć p o wied zieć: – J es tem z cieb ie d u mn a. – A ja ci d zięk u ję! – o d p o wied ziała, g d y zb ieg ały p o s ch o d ach . – Nie ma za co ! – rzu ciła w b ieg u Nela. – J es t!
nów to samo… Za k ażd y m razem, g d y wch o d ziła n a o d d ział, czu ła to s amo . Kied y zaczy n ała s we s zp italn e d o ś wiad czen ia, zaws ze d en erwo wała s ię ze s trach u , że n a o d d ziale p rzeży je co ś , co s p rawi, że n ie o d n ajd zie w s o b ie s ił, b y p rzy jś ć tu k o lejn y raz.
Z
Pó źn iej, g d y ro zp o częła s ię h is to ria z o rd y n ato rem, d o wcześ n iejs zeg o zd en erwo wan ia d o łączy ła k o lejn a p rzy czy n a – Łu k as z. Zu p ełn ie s traciła s p o k ó j, ek s cy tu jąc s ię n a my ś l: „Co s ię s tan ie, k ied y g o zo b aczę?”. Wo lała n ie zad awać s o b ie g o rs zeg o p y tan ia: „Co zro b ię, jeś li g o n ie zo b aczę?”. A d ziś ? Po s ch o d ach p rawie b ieg ła i u s iło wała o n iczy m n ie my ś leć. Ch ciała p o p ro s tu n ie my ś leć o ty m, co s ię miało za ch wilę wy d arzy ć. Łu k as z p o trzeb o wał p o mo cy . Po p ro s ił o tę p o mo c ją. I ju ż! Ob d arzy ł ją zau fan iem. To b y ło co ś ! To jej ch ciał p o wierzy ć o p iek ę n ad có rk ą. To teraz b y ło ważn e, a n ad p an ik ą mu s iała zap an o wać. I k o n iec! J ak p rzed tru d n y m eg zamin em u s tn y m. Wierzy ła, że d o ś wiad czen ia z s es ji s tu d en ck iej d ziś jej s ię p rzy d ad zą. Tak jak wcześ n iej p rzek raczała p ró g s ali eg zamin acy jn ej, tak teraz mu s iała wejś ć d o g ab in etu Łu k as za. Bez ś lad u zd en erwo wan ia n a twarzy . J eś li p o wy lo s o wan iu p y tań o k aże s ię, że jes t k o mp letn ie zielo n a, to i tak p o d ejmie wy zwan ie. Uś miech n ie s ię d o małej d ziewczy n k i i s p rawi, b y ta ch ciała s p ęd zić z n ią czas . M u s iała, p o p ro s tu mu s iała zd ać ten eg zamin . Dla Łu k as za, b o w n ią wierzy ł. Gd y b y tak n ie b y ło , n ie s tałab y teraz p o d d rzwiami jeg o g ab in etu . Otwo rzy ła je, n ie p u k ając. A mo że zap u k ała? Nie wied ziała. By ła zd en erwo wan a. – Do b ry wieczó r, ju ż jes tem… – p o wied ziała, zo b aczy ws zy n ajp ierw jeg o , a p ó źn iej d ziewczy n k ę. M y ś lała, że b ęd zie więk s za, a zo b aczy ła k ru s zy n k ę z k ró tk imi lo k ami. Nie mo g ła u d awać, że twarz n ie wy d ała jej s ię zn ajo ma. An to s ia b y ła b ard zo p o d o b n a d o Łu k as za, ale o czy miała n a p ewn o p o matce. Patrzy ły n a n ią d wa czarn e węg ielk i. Sp o g ląd ały tro ch ę z d y s tan s em, a tro ch ę z zaciek awien iem. – Dzięk u ję – s zep n ął Łu k as z. W jeg o o czach zau waży ła, że ro zu miał ws zy s tk o , co teraz p rzeży wała. – Cześ ć! – wy ciąg n ęła d ło ń w k ieru n k u małej. An to s ia b y ła b ard zo ład n ie u b ran a. Czerwo n a s u k ien k a z b iały m o k rąg ły m k o łn ierzy k iem p as o wała d o czerwo n y ch s an d ałk ó w n a maleń k ich n ó żk ach , ale
jes zcze b ard ziej p as o wała d o b rzo s k win io wej k arn acji i k ru czo czarn y ch wło s ó w. Pewn ie Łu k as z też tak ie k ied y ś miał. Do p ó k i jeg o wło s ó w n ie p rzy p ró s zy ła s iwizn a, s p o wo d o wan a n ie ty lk o wiek iem, ale też s tres em. – Ceś ć – s zep n ęła mała i p o d ała jej s wo ją rączk ę, co n ie p rzes zk o d ziło jej s ch o wać s ię za n o g ą Łu k as za. – M am n a imię J u lk a, a ty ? – zap y tała cich o i k u cn ęła. – An to s ia – u s ły s zała zza n o g awk i jas n y ch d żin s ó w Łu k as za. – An to s iu , J u lk a jes t mo ją u lu b io n ą p rzy jació łk ą – u s ły s zała u k o ch an y męs k i g ło s . – Po jed zie z to b ą teraz d o d o mu , a tam czek a n a cieb ie n ies p o d zian k a. – Nap jawd ę? – mała z ciek awo ś cią wy ch y liła s ię zza n o g awk i i p o d n io s ła wzro k n a s weg o tatę. M iała w s o b ie mn ó s two d ziewczy ń s k ieg o wd zięk u , k tó ry jes zcze b ard ziej p o tęg o wało to , że n ie wy mawiała jes zcze „r”, zamien iając je n a d o ś ć zab awn ie b rzmiące „j”. Szy mo n J u s ty n y , k tó ry o s tatn io jak b y s ię tro ch ę b ard ziej ro zg ad ał, zamias t „r” mó wił „l”. Z tak ą d ziecięcą wy mo wą b y ła ju ż tro ch ę o s łu ch an a. – Nap rawd ę – p o d ch wy ciła temat, p o n ieważ mó g ł o n s tać s ię p rzy czy n k iem d o p rzełaman ia lo d ó w. – I ten p rezen t, k tó ry n a cieb ie czek a w d o mu , to jes t tam tak n ap rawd ę d zięk i J u lce, b o to o n a g o d la cieb ie zn alazła – p o wied ział Łu k as z. – Nap jawd ę? – An to s ia zn ó w zad ała to s amo p y tan ie, ale ty m razem to w n iej u tk wiła wzro k węg ielk ó w s wy ch o czu . Naty ch mias t p o d ch wy ciła to s p o jrzen ie. – Tak , ale to d łu żs za h is to ria. Op o wiem ci ją, jak b ęd ziemy jech ały d o d o mu . Do b rze? – Nie czek ając n a o d p o wied ź małej, d alej u s iło wała zas k arb ić s o b ie jej p rzy ch y ln o ś ć. – Wy o b raź s o b ie, że p rzed s zp italem czek a n a n as s amo ch ó d i p o jed ziemy n im d o mies zk an ia two jeg o taty . W ty m au cie jes t mo ja u lu b io n a p rzy jació łk a – tu rzu ciła u k rad k o we s p o jrzen ie Łu k as zo wi – i to razem z n ią zn alazłam d la cieb ie tę n ies p o d zian k ę. A n as zy m k iero wcą b ęd zie Xawery – zn ó w zerk n ęła n a Łu k as za, ch cąc, b y wied ział, że s p rawa tran s p o rtu jes t załatwio n a. – Xawery ? – zap y tał s zy b k o . – Pamiętas z ch ło p ak a, k tó ry tak p ięk n ie ry s o wał tu p o ś cian ach ? – Ok ej – Łu k as z n aty ch mias t s k o jarzy ł Xawereg o , k tó reg o talen t zro b ił n a n im o g ro mn e wrażen ie. – To ru s zamy ? – zap y tała, s tarając s ię, b y jej g ło s b rzmiał tak , że b ard ziej
p rzy jemn ie ju ż s ię n ie d ało . Łu k as z, n ie czek ając n a o d p o wied ź małej, s ch y lił s ię i p o d n ió s ł ją z p o d ło g i tak s zy b k o , że czerwo n a s u k ien k a p o wiała jak flag a n a wietrze. Przy tu lił ją d o s ieb ie g es tem p rzećwiczo n y m p ewn ie ju ż mn ó s two razy . M ała wtu liła s ię w jeg o s zy ję. Patrzy ła n a wtu lo n ą w o jca có rk ę i d zięk i Bo g u , p o czu ła ro zrzewn ien ie, a n ie zazd ro ś ć. M u s iałab y b y ć k rety n k ą, g d y b y zazd ro ś ciła małemu d zieck u miło ś ci o jca i teg o , że trzy mając je n a ręk ach , miał tak i wzro k , jak ieg o jes zcze u n ieg o n ie wid ziała. Tak ieg o s p o jrzen ia jes zcze n ie zn ała. – Zo b aczy s z, p rzek o n as z s ię, że J u lk a jes t b ard zo fajn a. Umie tak ład n ie czy tać b ajk i, że mo je ch o re d zieci lu b ią ją n ajb ard ziej ze ws zy s tk ich . Sły s ząc, co mó wił, ch ciała u cało wać k ażd y frag men t jeg o d ło n i ś cis k ający ch z czu ło ś cią có rk ę. Od etch n ęła w d u ch u . Po trafiła n ie zazd ro ś cić. To b y ło ważn e. – Na p o czątek p o b awicie s ię tro ch ę z n ies p o d zian k ą. Pó źn iej J u lk a zro b i ci p łatk i n a k o lację, u my jecie zęb y , p o tem ci p o czy ta i s p o k o jn ie zaś n ies z. Tak s ię u mawiamy ? An to s ia s k in ęła g łó wk ą, a jej ciemn e lo k i u ro k liwie zatań czy ły . – A k ied y p s y jd zies ? – g ło s An to s i n ies tety zab rzmiał p łaczliwie. – J ak s ię ran o zb u d zis z, to ju ż b ęd ę. Zg o d a? – Tak . – To b u ziak . Bieg n ijcie d o Neli i Xawereg o . Do b rze? – Do b ze. M ała zg ad zała s ię n a ws zy s tk o . J ed n ak n ic n ie zap o wiad ało teg o , że w n ajb liżs zej p rzy s zło ś ci zech ce o d k leić s ię o d Łu k as za. Patrząc, p rag n ęła, b y jak n ajs zy b ciej n ad es zła ch wila, k ied y b ęd zie mo g ła wtu lić s ię w zag łęb ien ie międ zy s zy ją a ramien iem Łu k as za i ch ło n ąć jeg o b lis k o ś ć, za k tó rą tak d o tk liwie tęs k n iła. Sp o jrzał p ro s ząco i z wd zięczn o ś cią. – To co ? Fru n ies z teraz n a ręce J u lk i czy p ó jd zies z n a n ó żk ach ? – Na n ó s k ach … – mała o d p o wied ziała s zy b k o . Wid o czn ie k o n k retn o ś ć o d zied ziczy ła p o o jcu . Łu k as z s zy b k o s ię s ch y lił. Po s tawił có rk ę n a p o d ło d ze i z wp rawą wy p lątał s ię z o b jęć małej, a p ro s tu jąc s ię, p o p rawił s o b ie fry zu rę o d ro b in ę zmierzwio n ą jej rączk ami. Ten jeg o g es t ro ztk liwił ją d o teg o s to p n ia, że zap rag n ęła tu zo s tać. Z n im. Nie ch ciała n ig d zie iś ć. Ale s k o ro zaws ze mu s iało b y ć jak ieś ale, n ie mo g ła zo s tać. M u s iała zach o wać s ię tak , jak teg o wy mag ała s y tu acja. A o n a d o p ro s ty ch n ie n ależała. An to s ia s tała międ zy n imi
i wb ijała wzro k w s wo je czerwo n e s an d ałk i n a mały ch s tó p k ach . – To ru s zamy , d o b rze? Lo k i n a g ło wie zn ó w zatań czy ły . Ty m razem n ies tety b ard zo n ieś miało . W tej s y tu acji to o n a mu s iała wy k azać s ię in icjaty wą. Śmiało więc ch wy ciła n ieś miałą rączk ę. – A mo że wo lałab y ś , żeb y m cię wzięła n a b aran a? – zap ro p o n o wała. Czego się nie robi dla dobra sprawy? – p o my ś lała. – Tak . Na b ajan a… Us ły s zała zg o d ę, ale b ez an i k rzty en tu zjazmu . Wied ziała, że czek a ją tru d n y wieczó r. Nato mias t b ard zo u s iło wała zro zu mieć d zieck o , k tó re wid ziało ją p ierws zy raz w ży ciu , właś n ie ws p ięło s ię n a jej p lecy i p o zwo liło , b y wzięła je n a b aran a. Na s zy i p o czu ła b ard zo d elik atn y d o ty k , a n a p lecach d ziewczy n k ę lek k ą jak p ió rk o . – To d o zo b aczen ia ran o , tatu s iu – u ś miech n ęła s ię d o Łu k as za. O d ziwo n ie u d ławiła s ię ty mi s ło wami. Co więcej, wy p o wied ziała je z o g ro mn ą lek k o ś cią. Pewn ie d lateg o , że u ś miech em ch ciała u milić mo men t p o żeg n an ia małej z tatą. We wzro k u Łu k as za wid ziała zd en erwo wan ie. M iała też p rzek o n an ie, że wy n ik ało o n o n ie z teg o , że n ie miał d o n iej zau fan ia, ty lk o z teg o , że teraz mu s iał b y ć całk iem g d zie in d ziej. – To d o zo b aczen ia, mo je k ró lewn y – p o żeg n ał s ię Łu k as z. Zn ała ten g ło s i ten to n z czas ó w, g d y u d awało jej s ię s y p iać w jeg o łó żk u . Z ty ch czas ó w, k ied y n aiwn ie my ś lała, że mo że n ie jes t p ierws za, ale n ajważn iejs za. Po czu ła jeg o zap ach , g d y zb liży ł s ię, b y p o cało wać w czó łk o n ajp ierw An to s ię, a zaraz p o tem ją. Dla tak ieg o p o cału n k u , n ie całk iem s u b teln eg o , mo g łab y co d zien n ie ran o i wieczo rem n o s ić małą n a b aran a. Wy s zła z g ab in etu z d ziewczy n k ą n a p lecach . Nie p atrzy ła n a Łu k as za, ale czu ła n a s o b ie jeg o wzro k , k tó ry m o d p ro wad zał ją aż d o wy jś cia z o d d ziału . Nio s ła n a p lecach małą, zu p ełn ie n ie czu jąc żad n eg o ciężaru . An to s ia p ewn ie miała teraz n ietęg ą min ę, ale, d zięk i Bo g u , n ie p łak ała. Wied ziała, że g d y zn ajd ą s ię w mies zk an iu , p ro b lem zas mu co n y ch o czu d ziewczy n k i s ię ro zwiąże. Przecież w d o mu miały s p o tk ać Ły żeczk ę. Dzięk i k o tce o czy małej, b ęd ące k o p ią o czu matk i, zap ałają rad o ś cią. Teg o b y ła teraz p ewn a. W s tu p ro cen tach . Ły żeczk a miała mn ó s two s zczęś cia w s wy m k o cim ży ciu , k tó re ro zp o częło s ię p ies k o . Ale… Przecież zaws ze jes t jak ieś ale. J ak wid ać, czas ami b y wa tak ie ale, k tó re p ro wad zi k u lep s zy m czas o m…
N
ie u leg ało wątp liwo ś ci, że mies zk an ie Łu k as za b y ło d ru g im d o mem An to s i. Czu ła s ię tu jak u s ieb ie. Po d o b n ie jak Ły żeczk a. Dlateg o teraz, g d y p atrzy ła n a
zab awę d ziewczy n k i z małą k o tk ą, n ic jej n ie d ziwiło . Nic a n ic. Rad o ś ć, k tó rą o b s erwo wała, n ie p rzes zk ad zała jej an i tro ch ę. Gd y b y Łu k as z mó g ł wid zieć teraz o czy s wej có rk i, n a p ewn o też b y s ię u ś miech ał. Nie p o trafiła s ię d o my ś lić ty lk o jak , p o n ieważ p o trafił s ię u ś miech ać n a wiele ró żn y ch s p o s o b ó w. Nie wied ziała, czy te u ś miech y , k tó ry mi o b d arzał có rk ę, ró żn iły s ię o d ty ch , k tó re p o s y łał jej. To teraz n ie b y ło ważn e. Ch y b a an i teraz, an i w o g ó le… – Zo b ac, jak fajn ie ju s a łap k o m! An to s ia trzy mała małeg o b iałeg o p lu s zo weg o k o tk a i b u jała jeg o d łu g im o g o n em n ad Ły żeczk ą p rzeb ierającą w p o wietrzu łap k ami, mig ający mi co ch wila ró żo wy mi p o d u s zk ami, z k tó ry ch wy ras tały b ard zo d elik atn e k o cie p azu rk i. – Ale cię p o lu b iła – s twierd ziła z rad o ś cią. – Na p ewn o ju ż ro zu mie, że to ty b ęd zies z jej p an ią. Sied ziała p o tu reck u o b o k b awiącej s ię An to s i. Z u wag ą o b s erwo wała małą, s tarając s ię ze ws zy s tk ich s ił d o s trzeg ać p lu s y s y tu acji, w k tó rej tak n ag le i zu p ełn ie n ieo czek iwan ie s ię zn alazła. Przep ro wad zała n a s o b ie co ś w ro d zaju terap ii. Mogło być dużo gorzej… – my ś lała. Przy tym, jak wygląda, mógł mieć kilka żon i gromadę dzieci, których imion nie byłabym w stanie spamiętać… – d o d awała w my ś lach . Patrzy ła n a An to s ię i u ś miech ała s ię, wied ząc, że ró wn ie d o b rze có rk a Łu k as za p rzecież mo g ła n ie b y ć s ło d k ą, małą d ziewczy n k ą, z k tó rą d la d o b ra s p rawy b y ła g o to wa s ię zap rzy jaźn ić, a n awet b ez żad n eg o wy s iłk u zży ć. An to s ia mo g ła o k azać s ię zazd ro s n ą o o jca p an n ą w tru d n y m wiek u , trak tu jącą ją jak o k o n k u ren tk ę d o s erca alb o – jes zcze g o rzej – k as y o jca. Po za ty m b y ła żo n a Łu k as za mo g łab y n ie u ło ży ć s o b ie ży cia z in n y m mężczy zn ą. M o g łab y p rzes zk ad zać s wo jemu b y łemu mężo wi tak , b y n ie mó g ł zacząć o d n o wa… Przyjdzie czas, to wszystko się jakoś poukłada… – p rzek o n y wała s ię w d u ch u , s tarając s ię d o s trzeg ać to , co d o b re. M u s iała p rzy zwy czaić s ię d o n o wej s y tu acji. Ws zy s cy mu s ieli d o n iej p rzy wy k n ąć. Ale n a p o czątk u s ama p o win n a o two rzy ć s ię n a zmian y . Do b rze, jeś li s two rzy o d p o wied n ie waru n k i d la s ieb ie s amej. M u s iała wy jś ć z o k o p ó w, w k tó ry ch s k ry wała s ię jej miło ś ć, b o w n ich u czu cie n ie miało s zan s
p rzetrwać. Po trzeb o wała n a to czas u . I to tak ieg o , o k tó ry m mó wiła cio tk a M arian n a, czas u zap rzy jaźn io n eg o . Lep iej – czas u p rzy jaźn ie n as tawio n eg o . I ty lk o n a ży czliwy ch lu d ziach p o win n a s ię o p ierać. Teraz o taczały ją p rzecież b ard zo ró żn e o s o b y . Ws p an iałe, ale też tak ie, o k tó ry ch cio tk a M arian n a mó wiła częs to , że cu d ze wad y wid zą, s wo je n a p lecach n o s zą. By ła p ewn a, że w n o s ie p o win n a mieć ty ch , k tó ry ch ży cie jes t b ezu s tan n y m czek an iem n a p o tk n ięcia in n y ch . Uważała ich za g łu p có w. Przecież n ap rawd ę trzeb a b y ć id io tą, b y cies zy ć s ię z cu d zy ch tro s k i n ies zczęś ć. – Pac! J u lk a, p ac! – ro zan ielo n a An to s ia p ro s iła o u wag ę. – Wid zę! Wid zę! – u twierd zała ją w p rzek o n an iu , że o p ró cz o b s erwo wan ia zab awy n ie ro b i n ic in n eg o . Ale tak n ap rawd ę p atrzy ła i ro zmy ś lała. Do ch o d ziła d o p o zy ty wn y ch wn io s k ó w. Tak p o zy ty wn y ch , że b ard ziej ju ż ch y b a n ie mo żn a. Stwierd ziła, że terap ia p rzep ro wad zo n a p rzez s ieb ie n a s amej s o b ie n ie ma s o b ie ró wn y ch . Bo k to jes t w s tan ie zro zu mieć n as lep iej o d n as s amy ch ? Ch y b a n ie p o win n a s tu d io wać p s y ch o lo g ii, s k o ro d o ch o d ziła d o tak ich rewelacji. Ale co tam! Patrzy ła n a zab awę An to s i, k tó ra co raz częś ciej tarła zmęczo n e o czk a. Sp o g ląd an ie n a małą n ie p rzes zk ad zało jej w ro zmy ś lan iach , a mo że n awet je ws p o mag ało . Ch ich o t d ziewczy n k i wy zwalał w n iej mn ó s two en d o rfin . Pewn ie to d lateg o p o s trzeg ała ws zy s tk o w o p ty mis ty czn y ch b arwach . Dzięk i temu wid ziała ws zy s tk o wy raźn iej i d o k ład n iej, b o z o d wag ą wy ch y lała g ło wę z o k o p u , b ez s trach u , że k to ś jej ją u trąci. Nares zcie p o trafiła o d g ro d zić s ię o d wro g ó w, k tó rzy b y wali tacy n ieb ezp ieczn i, p o n ieważ b ez wzg lęd u n a ws zy s tk o jątrzy li i z n iecierp liwo ś cią czek ali n a k lęs k ę. Zn iek s ztałcali rzeczy wis to ś ć, k tó ra b ez ich s ab o tażo wej d ziałaln o ś ci b y łab y całk iem p ro s ta i k laro wn a. Do zn u d zen ia zatru wali ży cie, k tó re b ez ich p ap lan in y s tało b y s ię całk iem n o rmaln e. Czu ła, że w k o ń cu d o jrzewała d o teg o , b y mieć w n o s ie ty ch , co jej p rzes zk ad zają. M u s iała mieć w n o s ie n awet ws zy s tk ie ich d o b re ch ęci. Do b re ch ęci to n ic in n eg o jak czcza g ad an in a. A g ad an ie n ie p ch a ży cia d o p rzo d u . To d ziałan ie ma mo c s p rawczą. Dlateg o zy s k iwała ś wiad o mo ś ć, że w ży ciu trzeb a ro b ić s wo je, n awet wted y , g d y in n i w to wątp ią. Zaws ze zn ajd ą s ię tacy , k tó rzy mn o ży ć b ęd ą zn ak i zap y tan ia i zas y p y wać n iek o ń czący mi s ię p y tan iami: „Zas tan o wiłaś s ię n ad ty m p o ważn ie?”, „Po co ci to ?”, „Nie s ąd zis z, że to ws zy s tk o źle s ię s k o ń czy i wy jd zie ci b o k iem… ?”. Ch ciała k rzy czeć n a ty ch , k tó rzy mieli czeln o ś ć wmawiać jej, że co ś jes t n iemo żliwe. M u s iała zmu s ić ich , b y jej n ie p rzes zk ad zali, a wted y n iemo żliwe s tan ie
s ię mo żliwe. Ch ciała b y ć p o n ad to ws zy s tk o . Nie p o to , b y p o k azać, k to tu rząd zi, ale b y ty lk o o n a mo g ła mieć p ó źn iej zażalen ia d o włas n eg o lo s u . Przecież d zieci wcale n ie mu s zą p o wielać ży cio wy ch b łęd ó w ro d zicó w. Nie mu s zą d rep tać ty lk o ś cieżk ami wy ty czo n y mi p rzez b lis k ich , b y d o trzeć d o celu . Każd y s am mu s i o d n aleźć s wo je miejs ce. Zn aleźć je i zaak cep to wać, a jeś li to s ię ty mczas em n ie u d aje, to n ie u s tawać w p o s zu k iwan iach . An to s ia b y ła ju ż b ard zo zmęczo n a. Oczy jej s ię k leiły , a u s ta wp ro s t p rzeciwn ie. Ziewała tak , że mo g łab y s p o k o jn ie p o łk n ąć w cało ś ci Ły żeczk ę, k tó ra w p rzeciwień s twie d o s wej p an i miała n ies p o ży tą en erg ię. Ko tk a b y ła w s wo im ży wio le. Po cały m d n iu s p ęd zo n y m w s amo tn o ś ci ro zp ierała ją n ies amo wita rad o ś ć, że n ares zcie w d o mu p o jawiło s ię jak ieś to warzy s two , k tó re w d o d atk u n ie wid ziało ś wiata p o za n ią. – An to s iu , zo b acz, jak a Ły żeczk a jes t ju ż zmęczo n a – p rzemawiała małej d o wy o b raźn i. Zaczęła czy n ić d elik atn e p rzy g o to wan ia d o zak o ń czen ia zab awy . – Nie, ch y b a n ie jes t… M ałej n ie d ało s ię tak łatwo o s zu k ać. – Ale ty jes teś b ard zo zmęczo n a – zas u g ero wała. – Nie jes tem… – g ło s An to s i w mg n ien iu o k a s tał s ię p łaczliwy . Tro ch ę s ię zlęk ła, g d y ż z d o ś wiad czen ia n ab y teg o w s zp italu wied ziała, że wieczo rn a p o ra z d ala o d ro d zicó w to d la d zieck a n ajb ard ziej d rażliwy mo men t w ciąg u całeg o d n ia. – An to s iu , p o win n aś teraz zjeś ć k o lację, a p ó źn iej u my jemy s ię i p o ło ży my d o łó żk a. Po czy tam ci n a d o b ran o c. No i p o zwo limy Ły żeczce s p ać z to b ą, jeś li b ęd zie miała n a to o ch o tę. Co ty n a to ? – zap y tała, ro ztaczając p rzed An to s ią atrak cy jn ą wizję d als zej częś ci wieczo ru . – A k ied y p s y jd zie tata? – zap y tała mała g ło s em wciąż s k o ry m d o p łaczu . – Pewn ie w n o cy . J ak s ię ju tro o b u d zis z, to n a p ewn o b ęd zie ju ż w d o mu … Ch o d ź ze mn ą, p ro s zę… Wzięła małą za rączk ę i zap ro wad ziła d o o k rąg łeg o s to łu . An to s ia b y ła d o ś ć mała jak n a s wó j wiek . – Us iąd ź, a ja p rzy g o tu ję ci p y s zn e p łatk i. Tato n a p ewn o ma tu co ś d o b reg o … – A mama p o jech ała d o s p itala – o d ezwała s ię d ziewczy n k a. Na d źwięk s ło wa „mama” mu s iała s ię o p an o wać, b y n ie wy p u ś cić z d ło n i wo rk a
z czek o lad o wy mi p łatk ami. – Wiem – o d p o wied ziała b ard zo d zieln ie. – Ale mam n ad zieję, że s ię n ie martwis z, b o n a p ewn o ws zy s tk o b ęd zie d o b rze – zerk n ęła n a An to s ię, ciep ło s ię d o n iej u ś miech ając. – Tak mi p o wied ziała. M a w b zu ch u mo jeg o b jacis k a. Ale jeg o tatą b ęd zie J acek , a n ie mó j tata. – Wiem – zn ó w s ię u ś miech n ęła, ty m razem p rzy s zło jej to łatwiej n iż p o p rzed n io . – A cies zy s z s ię, że b ęd zies z miała b racis zk a? – zap y tała, s tawiając p rzed małą mis k ę z p łatk ami. – Tak . A p o k ajmis ? – An to s ia u tk wiła w n iej p ro s zący wzro k , n a co b y ła całk o wicie n iep rzy g o to wan a, ale cies zy ła s ię, że d o s trzeg ła w ty m s p o jrzen iu s p o ry ład u n ek d ziecięceg o zau fan ia. – Po k armię, o czy wiś cie, że cię p o k armię – u ś miech n ęła s ię i zro b iła to z o ch o tą. W k armien iu miała d o ś wiad czen ie. Nab y ła je n ie ty lk o w s zp italu , ale i w ro d zin ie, p o n ieważ ch ło p cy J u s ty n y i Krzy ch a p o żerali wy łączn ie łak o cie, a g d y ch o d ziło o tak zwan ą zd ro wą ży wn o ś ć, to trzeb a s ię b y ło tro ch ę n ag imn as ty k o wać, żeb y talerze o p u s to s zały . An to s ia jad ła ład n ie. By ła g rzeczn ą d ziewczy n k ą. Sp o k o jn ą. Ro b iła wrażen ie d zieck a, k tó ry m k to ś s ię b ard zo d o b rze zajmu je i o p iek u je. – A b ajk ę mi o p o wies ? – M o g ę ci o p o wied zieć alb o p rzeczy tać. J ak b ęd zies z wo lała… – A mo zes tak i tak ? – Oczy wiś cie – p o g ład ziła małą p o jed wab is ty ch wło s ach . Uś miech n ęły s ię d o s ieb ie. Uś miech mały ch u s t, p o mazan y ch n a czek o lad o wo , s p rawił jej rad o ś ć. Cies zy ła s ię, że łatwo n awiązy wały k o n tak t. Po d o b ało jej s ię, że mała b y ła wo b ec n iej u fn a. Że s ię n ie ws ty d ziła, ch o ciaż zn ały s ię b ard zo k ró tk o . Po d o b ał jej s ię g ło s An to s i. By ł b ard zo p rzy jemn y i ro ztk liwiający , zwłas zcza w mo men tach , k ied y n iek tó re zwro ty d ziewczy n k a ro zp o czy n ała o d zab awn ie p rzed łu żan ej g ło s k i „a”: „a p o k ajmis ?”, „a p o cy tas ?”. – A mu s e zjeś ć ws y s k o ? – zap y tała, g d y zo b aczy ła, że d o d n a w mis eczce jes zcze jej tro ch ę b rak o wało . – Ch y b a n ie… – o d p arła, b o n ie ch ciała b y ć zb y t res try k cy jn a. – Ale jes zcze k ilk a, d o b rze? – A mo ze b y ć za mame, za tate i za J ack a? – zap ro p o n o wała z wd zięk iem mała.
– Do b rze – zg o d ziła s ię n aty ch mias t i zaczęła o d liczan ie. – To mo że n ajp ierw za mamę? – zap ro p o n o wała, p racu jąc n ad ty m, b y zap an o wać n ad emo cjami. – A tejaz za tate – mała p rzy wy liczan iu jad ła d u żo s zy b ciej n iż wcześ n iej. – A tejaz za J ack a – An to s ia s ama wy mien iła imię s wo jeg o p rzy s zy wan eg o taty . Do jad aln i wb ieg ła Ły żeczk a, k tó ra d o tej p o ry b u s zo wała g d zieś w p o k o ju An to s i. – To mo że jes zcze jed n a ły żk a za Ły żeczk ę – p o s tan o wiła s k o rzy s tać z o k azji, b o w s zp italu n au czy ła s ię wy k o rzy s ty wać k ażd ą mo żliwo ś ć. – Ale ju s o s tatn ia – u b ezp ieczy ła s ię s zy b k o An to s ia. – Tak . Os tatn ia – u twierd ziła małą w p rzek o n an iu , że k o lacja n ap rawd ę d o b ieg ała k o ń ca. Os tatn ia ły żk a p łatk ó w „za Ły żeczk ę” zo s tała zjed zo n a d u żo wo ln iej n iż trzy p o p rzed n ie. – Kąp iemy s ię? – zas u g ero wała łag o d n ie, n ie ch cąc n iczeg o n arzu cać. – A mo zemy ty lk o b u ś k e i jąck i? An to s ia n ap rawd ę b y ła g rzeczn a. W n iczy m n ie p rzy p o min ała s io s trzeń có w, w ich to warzy s twie wieczó r wy g ląd ał całk iem in aczej. – M o żemy . Ch o d źmy d o łazien k i. W związk u z ty m, że An to s ia b y ła n ap rawd ę zmęczo n a, n ie zmu s zała jej d o s amo d zieln o ś ci, b ard zo d o cen ian ej w s zp italu , ty lk o ws zy s tk ie k o s mety czn e zab ieg i p o p ro s tu wy k o n ała za n ią. Nawet w my ciu zęb ó w jej p o mo g ła, wid ząc p ewn ą n iezd arn o ś ć ru ch ó w, k tó ra wy n ik ała alb o ze zmęczen ia, alb o z teg o , że An to s i b rak o wało ws p arcia w o s o b ie mamy . – To teraz mas zeru jemy d o p o k o ju . – A Ły zeck a? – mała led wo trzy mała s ię n a n o g ach . – Niczy m s ię n ie martw. J ak ty lk o zo b aczy , że leży s z ju ż w łó żk u , to n a p ewn o b ęd zie ch ciała s p ęd zić n o c p rzy to b ie. – A ty ? – J a też mam b y ć p rzy to b ie? – zap y tała. An to s ia w o d p o wied zi p o tak n ęła. Pró cz fizy czn eg o p o d o b ień s twa międ zy d ziewczy n k ą a Łu k as zem d o s trzeg ała też p ewn e p o d o b ień s two ch arak teró w. M ała n ie n arzu cała s weg o zd an ia, jak zwy k ły czy n ić to d zieci. Umiała tak p rzy miln ie zad awać p y tan ia, że k ażd y i tak z p ewn o ś cią ro b ił to , co d ziewczy n k a p ro p o n o wała, wcale n ie tak b ezp o ś red n io . Łu k as z też tak d ziałał. Nie n acis k ał. Zo s tawiał wy b ó r. Nig d y n ie
miała o k azji p rzy s łu ch iwać s ię, jak ro zmawiał z ro d zicami d zieci, k tó re leczy ł. J ed n ak miała p ewn o ś ć, że b y ły to ro zmo wy p o zb awio n e d łu ży zn i zb ęd n y ch s łó w. Ro zmo wy k o n k retn e, ale mające w s o b ie mn ó s two tak tu i p o wag i. Gd y wes zły d o p o k o ju , An to s ia o d razu wy ciąg n ęła s p o d p o d u s zk i p id żamę. – A jo zep n ies ? – zap y tała, o d wracając s ię ty łem d o n iej i z wd zięk iem s ch y lając g łó wk ę, b y b ez tru d u mo g ła o d p iąć g u zik i s u k ien k i. Gu zik i z p ewn o ś cią zap ięła ran o mama. Ko b ieta, k tó rą k ied y ś k o ch ał Łu k as z. Ko b ieta, z k tó rą s ię k o ch ał. M u s iała s k o ń czy ć z tak im my ś len iem, b o o d razu zro b iło jej s ię s łab o . Zo b aczy ła co ś , co d o złu d zen ia p rzy p o min ało właś n ie złu d zen ie o p ty czn e. M ig o czącą ilu zję Grid a. Czarn e i b iałe k ro p k i p rzed o czami n ie wró ży ły n iczeg o d o b reg o . M u s iała n aty ch mias t wy zb y ć s ię tak ich p rzemy ś leń . Ale n ic n ie p o trafiła p o rad zić n a to , że jak n a razie b y ło to b ard zo tru d n e. Przecież o s wajan ie ży cio wy ch p rawd , n ad k tó ry mi n ie p o trafimy p rzejś ć d o p o rząd k u d zien n eg o tak z mars zu , n ie jes t an i łatwe, an i p rzy jemn e. Ale in aczej s ię p o p ro s tu n ie d a. Trzeb a p ró b o wać zn o s ić to , co tru d n e. M o że z czas em te p ró b y s tan ą s ię łatwiejs ze. Alb o p rzy n ajmn iej b ęd zie mo żn a p rzy zwy czaić s ię d o p o k o n y wan ia tru d n o ś ci, co o d ro b in ę zn iwelu je s tres . – Najp ierw jed n a ręk a… Po tem d ru g a… – p o wo li p o mag ała An to s i wk ład ać p id żamę. M iała p ewn o ś ć, że u s y p ian ie n ie b ęd zie tru d n e. M ała, zg o d n ie z o k reś len iem J u s ty n y n a zmęczen ie jej s y n ó w, b y ła „led wo ciep ła”. Ok ry ła An to s ię b arwn y m p atch wo rk iem, p o d k tó ry m d ziewczy n k a s ch o wała s ię p rawie cała. Zerk n ęła n a zamk n ięte ju ż o czk a małej, a zaraz p o tem n a Ły żeczk ę, o b s erwu jącą u ważn ie to , co d ziało s ię z jej d o ty ch czas o wy m leg o wis k iem. Po d n io s ła k o tk ę z p o d ło g i i u ło ży ła ją n a łó żk u , n a ty m k wad racie, k tó ry mó g ł zwierzęciu p rzy p o min ać fu tro mamy . Ły żeczk a o d razu zwin ęła s ię w k u lk ę. – A p o cy tas ? – u s ły s zała s en n ą p ro ś b ę. – Oczy wiś cie, ty lk o p rzy n io s ę k s iążeczk ę. A mo że wo lis z jak ąś s wo ją? – zap y tała, zerk ając n a mały reg ał, n a k tó ry m o p ró cz zab awek s tały też k s iążk i. – Two ją… – To p o czek aj ch wilk ę… Zaraz wracam z k s iążk ą… Wy s zła n a mo men t. Gd y wró ciła, o d razu p o my ś lała, że n ie b ęd zie mu s iała ju ż d łu g o czy tać. – A o cy m? – ty mczas em zap y tała całk iem n iep rzy to mn ie An to s ia.
– A o czy m wo lis z: o k o cie, co g rał n a h arfie, o s mo czy m p o rtrecie, o k ró lu czy o czaro wn ik u ? – z p amięci p ro p o n o wała b allad y . – O caro … – o d p o wied ziała An to s ia, n ie zn ajd u jąc w s o b ie s ił n a wy p o wied zen ie s ło wa d o k o ń ca. Bez tru d u zn alazła właś ciwą s tro n ę. Zaczęła czy tać. Lek tu ra b allad y u s y p iała An to s ię, a ją u s p o k ajała. Cies zy ła s ię, że s o b ie p o rad ziła, p o n ieważ o b y ło s ię b ez p łaczu za mamą i tatą. Może w patchworkowych rodzinach dzieci są bardziej otwarte na obcych… – p o my ś lała, a zamy ś liws zy s ię n a mo men t, p rzes tała czy tać. – Ko n iec? – zap y tała z o b awą w g ło s ie An to s ia. – Nie, jes zcze n ie… – zaczęła zn ó w czy tać. Gło s małej b rzmiał cich o , d lateg o o n a też czy tała cich o , wo ln o , u s y p iająco . Patrzy ła n a d łu g ie rzęs y d ziewczy n k i, p rzy p o min ając s o b ie czas y , k ied y tę s amą b ajk ę wiele razy czy tała M ich as io wi. To tę lu b ił n ajb ard ziej. Do s trzeg ła p ewn e p o d o b ień s two międ zy An to s ią a M ich as iem. Kied y g o p o zn ała, też ciemn y wach larz rzęs leżał n a jeg o p o liczk ach . Pó źn iej ju ż n ie… Wciąż czy tała, mając p ewn o ś ć, że An to s ia zas n ęła. M ała s p ała, a o n a czy tała i p łak ała. Po s tan o wiła, że d o k o ń czy ro zp o czętą b allad ę, p o n ieważ zap rag n ęła p o ws p o min ać jes zcze M ich as ia. Z o czu p o p ły n ęły tak liczn e łzy , że n ie d o s trzeg ała k ró tk ich wers ó w b allad y . M o g ła zamk n ąć k s iążk ę i o p o wiad ać d alej. Przecież zn ała n a p amięć ws zy s tk ie b allad y . A n awet jeś li n ie ws zy s tk ie, to p rawie ws zy s tk ie. Patrzy ła n a s p o k o jn ą twarz An to s i, my ś lała o M ich as iu i o p o wiad ała… Na wieży wiek o s k rzy n i o d emk n ął i łu p y zło ży ł w n iej s wo je. Zatrzas n ął! Nag le w s k rzy n i co ś p ęk ło i – s ię ro zp ad ła n a d wo je! Od h u k u wieży ru n ęły ś cian y , tak a w n im b y ła s iła.
A s zk lan a g ó ra: – Brzd ęk ! Z b rzęk iem s zk lan y m n a d ro b n y mak s ię s k ru s zy ła. Py łu czarn eg o wzb iły s ię ch mu ry , a g d y o p ad ły n a d ó ł, n ie b y ło wieży n ie b y ło g ó ry i czaro wn ik a n i ś lad u … Ch o ciaż ws zy s tk o w b allad zie d ziało s ię b ard zo g ło ś n o , n awet n ie zau waży ła, k ied y zamien iła cich y g ło s w s zep t. A k ied y ro zd zwo n ił s ię jej telefo n , wb rew ch ęcio m mu s iała p rzerwać tę b allad o wą s zep tan k ę, b y jak n ajs zy b ciej g o o d eb rać. Nie mó g ł b o wiem zb u d zić An to s i. Ły żeczk a ju ż s ię o b u d ziła i wy ciąg n ąws zy łap k i, zmien iła p o zy cję. Teraz leżała n a b o k u . – Halo ? – zap y tała cich o , wied ząc d o s k o n ale, że mama miała p rawo s ię zd en erwo wać jej d łu g ą n ieo b ecn o ś cią. – J u lk a, n a Bo g a! Ty jes zcze s p rzątas z? – Nie, mamo , zd arzy ła s ię wy jątk o wa s y tu acja i mu s zę zao p iek o wać s ię có rk ą Łu k as za – p o wied ziała, cies ząc s ię, że ma ju ż za s o b ą k ażd e s ło wo , k tó re wy mó wiła. – A k ied y wró cis z? Wied ziała d o s k o n ale, że mama mu s iała s ię teraz mo cn o s tarać, żeb y jej g ło s b rzmiał w miarę s p o k o jn ie, ale i tak b y ło s ły ch ać, że jes t b ard zo n iezad o wo lo n a z o b ro tu s p raw. – J u tro . Najp rawd o p o d o b n iej ran o alb o w p o łu d n ie – o d p o wied ziała, zo s tawiając s o b ie p ewien marg in es czas u . – To n ajwy żej p rzy jed zies z p ro s to d o J u s ty n y . Pamiętas z, że Szy mek ma ju tro u ro d zin y … ? – Pamiętam – s k łamała, n aty ch mias t łając s ię w d u s zy za to , że zap o mn iała o u ro d zin ach malca, n ie ty lk o jej s io s trzeń ca, ale tak że ch rześ n iak a. – M as z jak iś p rezen t? – zap y tała zap o b ieg liwie mama. – M am – s k łamała p o raz k o lejn y , n ie mając ju ż s ił n a wy rzu ty s u mien ia.
– J es teś tam z n im? – zap y tała mama, w p ewn y m s en s ie p rzełamu jąc temat tab u , wis zący w p o wietrzu o d awan tu ry , k tó rą o b ie miały z p ewn o ś cią zap amiętać n a d łu g o . – Nie – n ares zcie n ie mu s iała k łamać. – Op iek u ję s ię có rk ą Łu k as za, b o o n mu s i b y ć d ziś w s zp italu – wo lała n ie wtajemn iczać mamy w całą h is to rię. Z ro zmy s łem ju ż p o raz d ru g i ws p o mn iała imię Łu k as za, b y u zmy s ło wić mamie, że n ap rawd ę jes t d la n iej k imś b ard zo ważn y m. Kimś , d la k o g o b y ła g o to wa zmien ić s we ży cie. M ama p rzemilczała jej o d p o wied ź i o d ezwała s ię d o ś ć d y s cy p lin u jący m to n em, ale i tak s ły ch ać b y ło , że s ię s tara. – W tak im razie d o ju tra. Pamiętaj, to rt u ro d zin o wy jes t o cztern as tej. Ku p mo że też jak iś d ro b iazg d la Ty mk a, żeb y ch ło p cy n ie p o zab ijali s ię z zazd ro ś ci. – Do b rze, mamo – o d p arła s p o leg liwie. – To d o ju tra. – Do ju tra. Pa. Nie mo g ła u wierzy ć w to , co s ię właś n ie s tało . Można? Można! – tak ie s ło wo tłu k ło jej s ię teraz p o g ło wie. M ama ju ż wid ziała, że jej có rk a zamierzała s p ęd zić n o c w jeg o mies zk an iu , z jeg o d zieck iem, a ś wiat s ię n ie zawalił jak wieża złeg o czaro wn ik a z b allad y . Cud! – p o my ś lała, o d k ład ając telefo n n a o k rąg ły s tó ł. Po ło ży ła g o o b o k mis eczk i z n ied o jed zo n y mi p łatk ami. Po łzach n ie b y ło ju ż an i ś lad u . By ła z s ieb ie n ap rawd ę zad o wo lo n a. M iała d ziś k ilk a s p o ry ch p o wo d ó w d o rad o ś ci. Jak to dobrze, że życie składa się z chwil… – u ś miech n ęła s ię w d u ch u d o k ilk u d zis iejs zy ch ważn y ch ch wil, n a jej twarzy tak że zag o ś cił p rawd ziwy u ś miech . Łu k as z p o p ro s ił ją o p o mo c. W d o d atk u w n ag łej, p o d b ramk o wej s y tu acji. Z An to s ią p o rad ziła s o b ie d o s k o n ale i n awet u d ało jej s ię zas k arb ić s o b ie s y mp atię i p rzy ch y ln o ś ć małej. Ale za n ajważn iejs zy p o wó d d o rad o ś ci u zn ała to , że u d ało jej s ię – p ó k i co ty lk o p rzez telefo n – zas u g ero wać mamie, że n ie b o i s ię tru d n ej miło ś ci. J es t n a n ią g o to wa. By ła ś wiad o ma, że jeś li ch ciała u ło ży ć s we ży cie z Łu k as zem, a ch ciała teg o b ard zo , mu s iała s tać s ię elemen tem p atch wo rk u . In n y m o d p o zo s tały ch , ale tak s amo ważn y m. Two rzący m z n imi cało ś ć, wielo b arwn ą, ró żn o ro d n ą, ale jed n ak s p ó jn ą… Leżący n a s to le telefo n zawib ro wał mimo d o ś ć p ó źn ej p o ry . To Nela p rzy s łała wiad o mo ś ć, tak jak b y telep aty czn ie p o zn ała jej ak tu aln e p rzemy ś len ia. „Przy s zy wan a có reczk a – ś liczn a”. Ko lejn y raz teg o wieczo ru u ś miech n ęła s ię d o s ieb ie i zamias t zab rać s ię d o p o rząd k ó w w k u ch n i, zap rag n ęła zerk n ąć n a ś p iącą An to s ię. Zro b iła to , a k ied y zas tała w p o k o ju ws zy s tk o tak s amo jak wó wczas , g d y
z n ieg o wy ch o d ziła, p o czu ła s ię w o b o wiązk u p o in fo rmo wać o s tan ie rzeczy Łu k as za. Nie wied ziała, czy o n ich my ś li. Nie b y ła p rzek o n an a, czy ma czas , b y o n ich p o my ś leć. Ale to s ię teraz n ie liczy ło . Teraz ch ciała mu u zmy s ło wić, że o n a my ś li o n im. Przecież ro b iła to b ezu s tan n ie. Prag n ęła u twierd zić g o w p rzek o n an iu , że n ie p o my lił s ię, o b d arzając ją d ziś zau fan iem. M arzy ła, że n ad ejd zie k ied y ś tak a ch wila, k ied y b ęd zie mo g ła d ać mu d o zro zu mien ia, że n ie p o my lił s ię, o b d arzając ją u czu ciem. Po trzeb o wała tro ch ę czas u . Nie n a to , b y też o b d arzy ć g o miło ś cią, p o n ieważ ro b iła to w k ażd ej ch wili. Czas u p o trzeb o wała p o to , b y p rzy zwy czaić ws zy s tk ich d o teg o , że s ama wy b rała s wą ży cio wą d ro g ę i zu p ełn ie n ie o czek u je, że in n i tę d ro g ę zaak cep tu ją. J ej p ro b lemem n ie b y ła b o wiem ak cep tacja lu b jej b rak . Zależało jej n a ty m, b y jej wy b o ry b y ły wo ln e o d k rzy wd zący ch o cen . Prag n ęła, b y ro d zin a p o trak to wała je z n ależy ty m s zacu n k iem, p o n ieważ o n a ch ciała czło n k ó w ro d zin y o b d arzać ty m s amy m – s zacu n k iem i miło ś cią. Teg o właś n ie ch ciała. Najb ard ziej n a ś wiecie. Nawet n ie wied ziała, k ied y u d ało jej s ię n ap is ać wiad o mo ś ć d o Łu k as za. Wid o czn ie miała d ziś d o b ry d zień i b ard zo p o d zieln ą u wag ę. Bądź spokojny. Wszystko dobrze. Antosia śpi. W Łyżeczce się zakochała. Z wzajemnością. Do zobaczenia. Wy s łała wiad o mo ś ć d o Łu k as za, mo d ląc s ię w d u ch u , b y n o c min ęła jak n ajs zy b ciej, g d y ż ch ciała s p o tk ać g o czy m p ręd zej. By ła zmęczo n a. Ch ciała to wy k o rzy s tać. M u s iała s p ać w łó żk u Łu k as za s ama. J ak n a razie mu s iał wy s tarczy ć jej zap ach u k o ch an eg o . W mojej sytuacji to i tak luksus! – p o my ś lała całk iem rad o ś n ie i wś lizg n ęła s ię d o łó żk a. Nie d o s y ć, że p ach n iało w n im Łu k as zem, to jes zcze p o d p o d u s zk ą leżała wciś n ięta k s iążk a, o twarta p ewn ie n a s tro n ie, g d zie s k o ń czy ł o s tatn io czy tać. Wzięła k s iążk ę d o ręk i, p o czy m zaczęła u d awać, a raczej wy o b rażać s o b ie, że Łu k as z ś p i o b o k , a o n a w k ażd ej ch wili mo że s ię d o n ieg o p rzy tu lić. Nie udaję! Wyobrażam sobie! – s twierd ziła w my ś lach , wied ząc, że u d awać p rzed s o b ą n ie n ależy . Nie ma p o co !
–
Przep ras zam! Wiem, miałem b y ć wcześ n iej! Łu k as z wp ad ł d o d o mu p rzed p o łu d n iem wy k o ń czo n y n o cą i n ęk an y
wy rzu tami s u mien ia. Wy g ląd ał n a k o s zmarn ie zmęczo n eg o . Po d o czami miał ciemn e s iń ce, a w k ącik ach zmars zczk i, k tó ry ch wcześ n iej n ig d y n ie zau waży ła. Nawet wy raz o czu miał zmęczo n y . J ed n ak jeg o s p o jrzen ie zmien iło s ię o d razu , g d y ty lk o p o d n ió s ł An to s ię, a o n a p o s zy b o wała w g ó rę i fru wała teraz n ad g ło wą taty , zan o s ząc s ię ś miech em. Przy g ląd ała s ię rad o ś ci o jca ze s p o tk an ia z có rk ą. Do s trzeg ała też wid o czn ą n a p ierws zy rzu t o k a rad o ś ć An to s i, k tó ra o d ran a, o d k ąd ty lk o o two rzy ła o czy , n ie mo g ła d o czek ać s ię p o wro tu taty . Oczy wiś cie ro b iła ws zy s tk o , b y ten czas s ię małej n ie d łu ży ł. Nie b y ło to tru d n e, p o n ieważ p o k ó j d ziewczy n k i b y ł s k arb n icą, w k tó rej aż ro iło s ię o d mo żliwo ś ci d o ws p an iałej zab awy . J ed n ak ze ws zy s tk ich ro zry wek , ry s o wan ia, czy tan ia i lep ien ia z p las telin y An to s ia i tak p refero wała zab awę w wetery n arza. Wetery n arzem b y ła o czy wiś cie o n a s ama. M iała małą b iałą walizk ę, w k tó rej s k ry wała ws zy s tk ie atry b u ty lek arza, n iezb ęd n e d o leczen ia – jak s ię łatwo d o my ś lić – lalek . J ed n ak d ziewczy n k a n ie b y ła zain teres o wan a zajmo wan iem s ię zu p ełn ie n ieru ch o my mi lalk ami. Ch ciała leczy ć Ły żeczk ę. Ko tk a miała więc ch o rą to n o g ę, to u ch o , to zaro p iałe o k o , a to p o trzeb o wała an ty b io ty k u w zas trzy k u , a p ó źn iej leczn iczej maś ci. I ws zy s tk o s zło jak z p łatk a, d o p ó k i Ły żeczk a ch ciała ws p ó łp raco wać. J ed n ak p o b lis k o g o d zin ie u cis k an ia jej to p las tik o wy m s teto s k o p em, to zab awk o wą s trzy k awk ą, k icia zd ecy d o wan ie o d mó wiła ws p ó łp racy i czmy ch n ęła p o d łó żk o . Właś n ie ta s y tu acja d o p ro wad ziła An to s ię d o łez i trzeb a b y ło n ie lad a s tarań , b y p rzek o n ać mło d ą p an ią d o k to r wetery n arii, że zab awa p lu s zo wy mi zwierzątk ami też mo że b y ć ek s cy tu jąca. Z u wag ą ws łu ch iwała s ię we ws zy s tk o , co mó wiła mała. O ile p ierws za wzmian k a n a temat mamy s p o wo d o wała u k łu cie w s ercu , a d o k ład n iej, wy wo łała u k łu cie zazd ro ś ci, o ty le d zies iąte n ap o mk n ien ie o mamie p rzes tało ro b ić wrażen ie, p rzes tało n awet b o leć. J ak n a d ło n i wid ać b y ło , że An to s ia jes t b ard zo zży ta z mamą. Dziewczy n k a częs to zerk ała n a ś cian ę, n a k tó rej wis iało jej zd jęcie z ro d zicami. An to s ia, ch o ć mała, d o ś ć d o b rze u miała ro zs zy fro wać s wą o b ecn ą s y tu ację ro d zin n ą. „M ies k am z mamą, a w s o b o tę z tatą” – o b jaś n iała rezo lu tn ie. M ała b y ła g ad u łą. Na p o czątk u trzeb a b y ło z u wag ą ws łu ch iwać s ię w jej s ło wa. Ro zczu lała ją b ard zo
wy mo wa d ziewczy n k i, jej p ewn a lo g o p ed y czn a n iezd arn o ś ć. Ale s zy b k o n ab rała p rzek o n an ia, że ak u rat d o b rze s ię zło ży ło , iż mała n ie p o trafiła wy mawiać jes zcze k ilk u g ło s ek , p o n ieważ g d y b y jej to wy ch o d ziło , to mo żn a b y n ad ać jej p rzy d o mek tak zwan ej s tarej maleń k iej. Dziewczy n k a o mawiała z n ią ws zy s tk ie s we s p rawy . Dziś b y ła całk iem in n y m d zieck iem n iż wczo raj. Po wieczo rn ej n ieś miało ś ci ran o n ie p o zo s tał n awet ś lad . An to s ia b y ła b ard zo k o n k retn a i wied ziała, czeg o ch ce. Po lu b iły s ię. Co więcej, o d p o wiad ały s o b ie p o d wielo ma wzg lęd ami. On a s tarała s ię b y ć b ard zo miła i n awet z rad o ś cią wch o d ziła w ro lę k o g o ś , k to d o s k o n ale u mie b awić s ię z d zieck iem. W jej d zieciń s twie w tak ą ro lę n ajczęś ciej wch o d ził J an ek . Świetn ie to p amiętała… Nato mias t An to s ia b ard zo s zy b k o zo rien to wała s ię, że mo że p ro s ić o ws zy s tk o i liczy ć n a zro zu mien ie k ap ry s ó w. Dziewczy n k a mo g ła to ro b ić, p o n ieważ w s p o s o b ie, w jak i p atrzy ła, b y ło co ś , co d o złu d zen ia p rzy p o min ało s p o jrzen ie Łu k as za. Temu n ie p o trafiła s ię o p rzeć. Teraz led wo trzy mający s ię n a n o g ach Łu k as z ewid en tn ie ch ciał ju ż zak o ń czy ć p o d n ieb n e ak ro b acje, ale mała n a to n ie p o zwalała, p is zcząc i jed n o cześ n ie p o wtarzając w k ó łk o : „jes ce”. Patrzy ła n a n ich i żało wała, że mu s i ju ż wy jś ć i g o n ić w p iętk ę, b y wy k azać s ię g d zie in d ziej. Ch o ć jej włas n a ro d zin a b y ła d la n iej ważn a, to ch ętn ie zajęłab y s ię An to s ią jes zcze p rzez jak iś czas , b y Łu k as z mó g ł s ię p rzy n ajmn iej tro ch ę p rzes p ać i o d p o cząć p o tru d ach n o cy , wid o czn ie ry s u jący ch s ię n a jeg o twarzy . Prag n ęła o b s erwo wać, jak ś p i, i b y ć w jeg o p o b liżu , g d y s ię o b u d zi. M iała o ch o tę co ś mu u g o to wać w k u ch en n ej cis zy . M o że n awet wy p rać i wy p ras o wać k o s zu le. Po p ro s tu ch ciała z n im b y ć. Po b y ć o b o k n ieg o w s p o k o ju , k tó ry z p ewn o ś cią mó g ł jej zao fero wać. Jeszcze nie teraz… – s tarała s ię my ś leć o p ty mis ty czn ie. W tej ch wili trzeb a b y ło wy jś ć i g o zo s tawić. M u s iała s ię p o żeg n ać z n im i z An to s ią, o k tó rą n ie mo g ła b y ć zazd ro s n a. Tak a zazd ro ś ć b y łab y id io ty czn a. Nie p o win n a b y ć wcale zazd ro s n a. O n ik o g o . J eś li ch ciała b u d o wać ws p ó ln e ży cie z Łu k as zem, to ju ż wied ziała, że n ależało p o wied zieć zazd ro ś ci: „s to p ”, i d o jrzeć d o teg o , b y n ie h an d ry czy ć s ię z czas em, k tó reg o Łu k as z z racji wy k o n y wan ia s wy ch o b o wiązk ó w n ie miał d u żo . M iała ś wiad o mo ś ć, że b ęd zie k tó raś w k o lejce, b y zab rać mu tro ch ę czas u . Realia n ie s p rzy jały . Związek w tak ich waru n k ach p ewn ie d o łatwy ch n ie n ależy . A g d y czas u jes t mało , to lep iej s k u p iać s ię n a jeg o jak o ś ci, a n ie ilo ś ci, g d y ż to mo że s ię s k o ń czy ć źle. Po win n a w my ś l s łó w cio tk i M arian n y z czas u u czy n ić p rzy jaciela związk u , a n ie p rzy czy n ek d o jeg o zag ład y . Przecież o p ró cz teg o p ewn ie p o jawi s ię jes zcze wiele in n y ch p rzes zk ó d , o k tó ry ch teraz n ie miała zamiaru my ś leć, b y ich b ezs en s o wn ie n ie p iętrzy ć. M iała n ad zieję, że u d a jej s ię d ać ze ws zy s tk im rad ę.
Pro b lemami mu s iała s ię jed n ak zajmo wać p o wo li. Każd y m o d d zieln ie. Czek ało ją mn ó s two n o wo ś ci. Do ty ch n o wo ś ci p o win n a b y ła p rzy g o to wać s ieb ie, s wy ch b lis k ich , b lis k ich Łu k as za, a n awet s ameg o Łu k as za. Ch wilami d o s trzeg ała lęk w jeg o o czach . Do ś ć s łab o wid o czn y , ale jed n ak . Do my ś lała s ię, że mó g ł wy n ik ać z p rzen o s zen ia n a ich relację d o ś wiad czeń z p o p rzed n ich związk ó w, zwłas zcza z n ieu d an eg o małżeń s twa, ale p ewn o ś ci o czy wiś cie n ie miała. Nie wied ziała zb y t wiele o ży ciu z k imś , k to p atrzy n a cały ś wiat i s ieb ie b ard zo p o ważn ie. Łu k as z b y ł facetem, o jak im zaws ze marzy ła. Nie p rzy p o min ał lek k o d u ch a. Nie s zu k ał p rzy g ó d . Nawet miło s n y ch . Wn io s k o wała o ty m, ch o ćb y ś led ząc ich h is to rię. Przy g ląd ała s ię jej z p ewn eg o d y s tan s u i o d n o s iła wrażen ie, że ws zy s tk o , co s ię międ zy n imi wy d arzy ło , ju ż o d s ameg o p o czątk u s tan o wiło mies zan k ę p rzy p ad k u i p rzezn aczen ia, p rzep latający ch s ię ze s o b ą, ale p o zo s tający ch w h armo n ii. W is to cie b y ło jej ws zy s tk o jed n o , co p ch ało ją z tak ą s iłą w ramio n a mężczy zn y , n a k tó reg o teraz s p o g ląd ała z wielk ą tro s k ą. Przy p ad ek … Przezn aczen ie… Namiętn o ś ć… Szk o d a czas u n a ro ztrząs an ie d y lematu , k tó ry w is to cie n ie s tan o wi żad n eg o p ro b lemu . W tej ch wili p atrzy ła n a Łu k as za ze ś wiad o mo ś cią, że to , co mu k ied y ś o b iecała, to , co zap is ała n a recep cie: „Wró cę… Na p ewn o wró cę”, n ie b y ło p u s tą o b ietn icą. Teraz mu s iała jed n ak czy m p ręd zej p ęd zić d o s wo jej ro d zin y , k tó rą s p ró b u je p rzek o n ać s wo im u p o rem i wy trwało ś cią w miło ś ci, że zd aje s o b ie s p rawę, w co s ię p ak u je. A mu s iała w k o ń cu wb ić s o b ie d o g ło wy , że to , co wy d arzy ło s ię w ży ciu Łu k as za wcześ n iej, b ez jej u d ziału , n ie b ęd zie jed y n y m czy n n ik iem ro k u jący m n a p rzy s zło ś ć, w k tó rej zn alazło s ię miejs ce d la n iej. Niezn an e miało zależeć o d n ich , a n ie o d ty ch , k tó rzy czy jeg o ś ży cia p o trafią p iln o wać u ważn iej n iż s wo jeg o . M u s iała wy zwo lić s ię z my ś len ia o in n y ch i zro b ić to , n ie p o p ad ając w eg o izm. Ch ciała s k u p ić s ię n a s wy m ży ciu , b y n au czy ć s ię s zacu n k u d la włas n eg o p rzezn aczen ia. M iło ś ć, k tó rą zg o to wał jej lo s , n ie b y ła łatwa, ale za to mąd ra. A mąd ro ś ci p rzecież n ig d y d o s y ć. Zres ztą miło ś ci też. Ch ciała, b y w n ied o s k o n ały m ś wiecie, k tó ry ją o taczał, zd arzy ło s ię co ś d o s k o n ałeg o . J ed n ak miała ś wiad o mo ś ć, że b y co ś s tało s ię d o s k o n ałe, trzeb a s ię temu w cało ś ci p o ś więcić. By ła n a to g o to wa. Teraz, g d y Łu k as z s p o g ląd ał n a n ią wzro k iem p ełn y m wd zięczn o ś ci, też b y ła n a to g o to wa. Nawet wó wczas , k ied y n ie b ęd zie g o p rzy n iej, a in n i b ęd ą ch cieli jej zas zk o d zić, ch o ćb y n ieży czliwy m wzro k iem. M u s iała s tać s ię o d p o rn a n a złe s p o jrzen ia, s ło wa i in ten cje. – To ju ż n ap rawd ę k o n iec! – o b wieś cił Łu k as z, fu n d u jąc có rce mięk k ie ląd o wan ie
n a p o d ło d ze. An to s ia z żało s n ą min ą i trzęs ącą s ię b ró d k ą zerk n ęła n a n ią, jak b y s zu k ając ws p arcia. Z p o mo cą n a s zczęś cie n ad b ieg ła Ły żeczk a. – Zo b acz, An to s iu , Ły żeczk a s ię za to b ą s tęs k n iła – zas u g ero wała małej to , że właś n ie o n a jes t d la k o tk i cały m ś wiatem. Su g es tia o d n io s ła s k u tek , p o n ieważ ch wilę p o n iej An to s ia zas zy ła s ię w s wo im p o k o ju i zach o wawczo zamk n ęła za s o b ą d rzwi, żeb y s ię p rzy p ad k iem n ie o k azało , że p u ch aty ru d zielec lu b i też in n y ch d o mo wn ik ó w. Łu k as z s tan ął w wejś ciu d o łazien k i i p atrzy ł n a n ią wy czek u jący m wzro k iem, jak b y s p o d ziewał s ię, że s k o ro u d ało mu s ię o p an o wać s y tu ację, to teraz czek a g o w k o ń cu co ś miłeg o . – J ak b y ło ? – zap y tała z tro s k ą. – Stras zn ie – wes tch n ął ciężk o , p o czy m d o d ał b ard zo zmęczo n y m g ło s em: – Ale s ię u d ało . Nie miał s iły , b y s ię cies zy ć z teg o ale, k tó re – jak s ię zn ó w o k azy wało – n ie zaws ze b y ło p rzek leń s twem. – J es tem z cieb ie d u mn a – zb liży ła s ię i p o cało wała g o w k łu jący o d zaro s tu p o liczek . Łu k as z p rzy trzy mał ją p rzy s o b ie i p rzy tu lił, a raczej wtu lił s ię w n ią, jak b y s zu k ał ws p arcia w jej o b jęciach . M o g ła mu je d ać, ale… Oczy wiś cie n ie teraz. – J ak s ię czu je… mama An to s i? – zap y tała, czu jąc b lis k o ś ć Łu k as za cały m ciałem. M iała też p rzeczu cie, że mu s i d u żo wo d y u p ły n ąć, zan im o d waży s ię p o wied zieć o mamie An to s i p o imien iu : An n a, a mo że n awet An ia. – Sy tu acja s ię u n o rmo wała. An ia b ęd zie mu s iała teraz p ro wad zić leżący try b ży cia i całk o wicie zrezy g n o wać z p racy . To n ie b ęd zie d la n iej łatwe, ale to mąd ra k o b ieta, d a rad ę. Oczy wiś cie n a h as ło „mąd ra k o b ieta” zareag o wała n aty ch mias t. Zab o lało . J ed n ak n ie d ała p o s o b ie n ic p o zn ać. – M o żes z n a mn ie zaws ze liczy ć, g d y b y ś k ied y k o lwiek … – Wiem… – p rzy tu lił ją jes zcze mo cn iej i w k o ń cu wy s zep tał n iewy p o wied zian e d o tej ch wili „d zięk u ję”. – Nie mu s is z mi d zięk o wać – celo wo s ię o b ru s zy ła. – Przy jaciele s o b ie p o mag ają – p o wied ziała z ro zmy s łem, b y s p ro wo k o wać g o d o miło s n eg o wy zn an ia. – M am n ad zieję, że to n ie jes t p ro p o zy cja p rzy jaźn i – s twierd ził b ard zo
s p o k o jn y m g ło s em. Ucies zy ła s ię, że p o łk n ął h aczy k . – Przy jaźń fajn a s p rawa – s k o n s tato wała, zd rad zając s we p rawd ziwe u czu cia p rzy s p ies zo n y m o d d ech em. By ł o n reak cją n a to , że Łu k as z, n ie b acząc n a zmęczen ie i n a to , że w o d leg ło ś ci n iecały ch d wó ch metró w o d n ich zn ajd o wała s ię jeg o có rk a, zaczął ją cało wać. Na p o czątk u ro b ił to właś n ie p o p rzy jaciels k u , ale ch y b a ty lk o p o to , b y ju ż za ch wilę u d o wo d n ić jej, że p o cału n ek p rzy jaciels k i to n u d a! J es t n iczy m w p o ró wn an iu z ty m, n a k tó ry zwy k li p rzy jaciele p o zwo lić s o b ie n ie mo g ą. Nag le o d erwali s ię o d s ieb ie. Na ziemię s p ro wad ził ich b ard zo g ło ś n y ś miech An to s i, d o b ieg ający całe s zczęś cie zza zamk n ięty ch d rzwi. Śmiech b y ł n iezwy k le miły d la u ch a. – Po lu b iła cię – tu ż p rzy u ch u u s ły s zała s ło wa wy p o wied zian e p rzez n ajb ard ziej zmy s ło we u s ta n a ś wiecie. – Z wzajemn o ś cią – p o d k reś liła p rzy jemn ie zmęczo n y mi u s tami, g o to wy mi mimo zn u żen ia n a g o d zin y to rtu r, n a k tó re czas u o czy wiś cie teraz n ie b y ło . – M o żes z zo s tać? – zap y tał, n ie ch cąc wracać d o rzeczy wis to ś ci. J eg o p y tan ie ewid en tn ie miało d ru g ie d n o . – Teraz n ie – u s zczeg ó ło wiła o d p o wied ź. – To ch o ciaż p o wied z, k ied y wró cis z. M iała p ewn o ś ć, że Łu k as z n awiązał d o jej o b ietn icy zło żo n ej p is emn ie n a b lan k iecie z recep tami. – Wró cę n ied łu g o – zn ó w p o s łu ży ła s ię b ezp ieczn y m wy b ieg iem. – To ju ż zaczy n am czek ać… – o d p arł s mu tn y m g ło s em. – A ja ju ż mu s zę iś ć – też b y ła s mu tn a. By ła zmu s zo n a wy jś ć. Nies tety h aczy k , k tó ry zarzu ciła, zap o d ział s ię g d zieś międ zy s ło wami. Nawet n ie wied ziała k ied y . J u ż wy s wo b o d ziła s ię z p ach n ący ch s zp italem o b jęć. – Nap rawd ę mu s zę… – u s p rawied liwiła s ię, ws u wając b o s e s to p y w n o wiu tk ie b alerin y . By ły ład n e, wes o łe, b iałe w czarn e g ro s zk i. – Wiem… – Łu k as z wy k azał s ię zro zu mien iem, wied ząc, że w ży ciu b ez zro zu mien ia an i ru s z. Ży li w to taln ie in n y ch ś wiatach . Żeb y je p o łączy ć w jed en , mu s ieli s ię b ard zo p o s tarać. Ch y b a teg o ch cieli… Ch wy ciła s wo ją to rb ę i d o tk n ęła k lamk i, b y wró cić
d o s wo jej rzeczy wis to ś ci. – Pa, An to s iu ! – k rzy k n ęła n a p o żeg n an ie. Drzwi p o k o ju małej o two rzy ły s ię z imp etem. Dziewczy n k a p o d b ieg ła i p o łas iła s ię d o n iej, zu p ełn ie jak b y b y ła k o tk ą. – A p s y jd zies jes ce? – zap y tała An to s ia, s k u p iając s ię n a ty m, b y trzy man a p rzez n ią Ły żeczk a n ie zwiała zmęczo n a n ad miarem p ies zczo t. – Przy jd ę – o b iecała zn ó w o g ó ln ik o wo . – Ale k ied y ? – Nied łu g o – o d p arła, o b iecu jąc małej to s amo co Łu k as zo wi. – To p a! – p o żeg n ała s ię An to s ia i p o p ęd ziła w s tro n ę s weg o p o k o ju . Drzwi d ziecięceg o p o k o ju zn ó w s ię zamk n ęły . Z p o wro tem zo s tali s ami. – To p a! – p o wtó rzy ła p o żeg n an ie An to s i, p atrząc n a Łu k as za. Ch y b a n ie miał zamiaru s ię z n ią ro zs tawać. M ilczał i wp atry wał s ię w n ią n ieo d g ad n io n y m wzro k iem, k tó reg o jes zcze n ie zn ała. – To id ę… – celo wo p rzed łu żała p o żeg n an ie, d ając mu s zan s ę n a… – Ko ch am cię. A ja ciebie! – p o my ś lała, n iezd o ln a wy k rztu s ić z s ieb ie an i s ło wa. Zb ieg ała p o s ch o d ach , k tó ry ch ażu ro wa k o n s tru k cja b y ła d ziś ład n iejs za n iż k ied y k o lwiek in d ziej. Sp ies zy ła s ię, b y wró cić n ie n ied łu g o , ty lk o jak n ajs zy b ciej. A haczyk? Zrobił swoje!
I
mp reza u J u s ty n y trwała w n ajlep s ze. Kinderbal ze staruchami w roli głównej – p o my ś lała, mając g d zieś to , że s ię s p ó źn iła.
Sp o jrzen ie mamy ju ż o d wejś cia o b arczy ło ją win ą za ws zy s tk ie ro d zin n e p ro b lemy . Cio tk a Klara jak zwy k le zajad ała s ię w n ajlep s ze, ws u wając to rt, k tó ry zan im zo s tał p o k ro jo n y , miał k s ztałt wo zu s trażack ieg o . Staru s zk a s k rzętn ie wy łap y wała mo men ty , k ied y mo g ła k o mu ś d o g ry źć, p rzy s zy ć łatk ę alb o p rzy n ajmn iej d o g ad ać. Ten typ tak ma – my ś lała, s tarając s ię łag o d n iej p atrzeć n a k o b ietę, ży jącą wciąż w p o czu ciu o d rzu cen ia p rzez u k o ch an eg o , za co win ę p o n o s iła jej włas n a s io s tra. Cio tk a M arian n a s ączy ła p o wo li h erb atę, n ie mając w s o b ie an i k rzty en erg ii z k o b iety , k tó rej s iłę p o k azała całk iem n ied awn o . J ad ła to rt, eleg an ck o , d y s ty n g o wan ie, wy two rn ie trzy mając wid elczy k . Z miło ś cią wp atry wała s ię w s wy ch cio teczn y ch wn u k ó w, k tó rzy n a p o d ło d ze s alo n u o p ły wali w n o we zab awk i. – A g d zie jes t n as z s zan o wn y ju b ilat? – zap y tała, czu jąc n a s o b ie wzro k ws zy s tk ich u czes tn ik ó w b alu . Nie mu s iała in s talo wać p o d s łu ch u , b y wied zieć, że zan im s ię tu p o jawiła, s p rawa jej związk u z Łu k as zem zo s tała s zero k o o mó wio n a w ro d zin n y ch k u lu arach . Całe s zczęś cie Krzy ch u wy g ląd ał teraz n a k o g o ś , k to s łab o alb o n awet wcale n ie o d n ajd o wał s ię w tak iej s y tu acji, p o n ieważ ro zs tawiał właś n ie n a p o d ło d ze to ry k o lejk i, k tó rą z p ewn o ś cią s am s p rezen to wał s y n o wi, b y zrealizo wać n ies p ełn io n e marzen ie z włas n eg o d zieciń s twa. Szy mo n a zaws ty d ziło jej p y tan ie i o d razu p o s zu k ał b ezp ieczn eg o s ch ro n ien ia p rzy n o d ze s wej b ard zo ład n ie wy g ląd ającej d ziś mamy . – Wid zis z, cio ciu , tak rzad k o d o n as o s tatn io p rzy ch o d zis z, że cię twó j włas n y ch rześ n iak n ie p o zn aje – p aln ęła J u s ty n a. Zro b iła to o czy wiś cie żartem, d o k tó reg o o d razu mo rd ercze s p o jrzen ie d o ło ży ła mama. Ale d ziś n ic n ie b y ło w s tan ie zb u rzy ć jej rad o ś ci i wewn ętrzn eg o s p o k o ju . J u ż n ie p amiętała, k ied y o s tatn io b y ło jej ze s o b ą tak d o b rze. Sk o ro Łu k as z ją k o ch ał, to ws zy s tk o in n e s ię n ie liczy ło . M u s iało s ię jak o ś p o u k ład ać. I k o n iec! Z b ło g o s ławień s twem tu zeb ran y ch b ąd ź b ez. Co p rawd a to b ło g o s ławień s two u łatwiło b y ws zy s tk o , ale…
– Szy mk u , cio cia cię p rzep ras za, ale ma teraz s es ję, eg zamin y … – tłu maczy ła s ię p rzed malcem co raz ś mielej wy zierający m zza n ó g mamy i wp atru jący m s ię zaciek awio n y m wzro k iem w wielk ą, k o lo ro wą to rb ę, w k tó rej s ch o wan y b y ł k o lejn y u ro d zin o wy s k arb . Ek s cy tacja wy zn an iem Łu k as za s p rawiła, że wy d ała mn ó s two k as y n a p rezen ty d la ch ło p có w. Zres ztą p ewn ie n awet b ez miło s n ej d ek laracji s k o ń czy ło b y s ię tak s amo . Przez zak u p y b y ła teraz g o ła jak ś więty tu reck i, ale wied ziała, że zaraz s io s trzeń co m zaś wiecą s ię o czy , i to jes t b ezcen n e. Wied ziała też co in n eg o . Do my ś lała s ię, że ws zy s tk ie zeb ran e tu k o b iety p atrzy ły n a n ią, a wy o b raźn ia p o d p o wiad ała im ró żn e o b razk i z jej ro man s u z d u żo s tars zy m o d s ieb ie mężczy zn ą, k tó reg o z całeg o to warzy s twa zn ał ty lk o Krzy ch u , ale o n ak u rat b y ł n iczeg o n ieś wiad o my . Alb o d o b rze u d awał k o g o ś , k to n iczeg o n ie wid zi i n iczeg o n ie s ły s zy , s to s u jąc s wą o p an o wan ą d o p erfek cji meto d ę, k tó rą w tajemn icy p rzed włas n ą teś cio wą n azy wał „meto d ą n a g amo n ia”. – Pro s zę, Szy mk u , to d la cieb ie, ży czę ci s to lat w zd ro wiu i rad o ś ci – p o cało wała ch ło p ca w mięk k i i p ach n ący p o liczek i p o d ała mu to rb ę ze s k arb ami. – Co s ię mó wi? – J u s ty n a b ezs en s o wn ie mu s ztro wała s y n k a, ale mu s iała s ię p rzecież o d p o wied n io zach o wy wać, p o n ieważ k o n s erwaty wn e s p o jrzen ia ro d zin n eg o ju ry b y ły g ło d n e d o b ry ch man ier i s to s o wn eg o zach o wan ia. Szy mo n s zep n ął co ś p o d n o s em i to jej w zu p ełn o ś ci wy s tarczy ło . – Daj d zieck u s p o k ó j… – s zep n ęła d o s io s try , d ając s y g n ał wzro k iem, b y za n ic miała k o n wen an s e. – Kto ś tu ch y b a marzy o s p o k o ju – o d g ry zła s ię ta n aty ch mias t, i to wcale n ie tak cich o . J u s ty n a zach o wy wała s ię tak celo wo . Dawała ws zy s tk im d o zro zu mien ia, że n ie zamierza u k ry wać, iż d o p ó k i czarn a o wca ro d zin y n ie p o jawiła s ię n a miejs cu , to ro zmo wy zeb ran y ch p rzy s to le ek s p ertek d o ty czy ły n ie ty lk o p o g o d y . – Właś n ie wy o b raź s o b ie, że o d d zis iaj b ęd ę ju ż miała s p o k ó j – p o ch waliła s ię, n ie my ś ląc wiele. Gd y b y p o my ś lała, to z p ewn o ś cią u g ry złab y s ię w języ k . Ale miała ju ż d o s y ć trzy man ia języ k a za zęb ami. – Czeg o s ię n ap ijes z? – zap y tała J u s ty n a, zu p ełn ie n iep rzy g o to wan a n a to , że mło d s za s io s tra b ez o b aw o d p o wie n a jej p ro wo k ację. – M o że k awy … – o d p o wied ziała n iezd ecy d o wan y m g ło s em.
– I co tam, J u leczk o , u cieb ie s ły ch ać? – zap y tała cio tk a M arian n a p rzy wtó rze zach wy tó w ch ło p có w n ad czo łg ami, i to n a p ilo ty , d o k tó ry ch Krzy ch u mu s iał wło ży ć b aterie. – Ws zy s tk o d o b rze, cio ciu , d zięk u ję… – u ś miech n ęła s ię w o d p o wied zi. – O, p ro s zę! Cio cia J u lk a p o my ś lała n awet o b ateriach – Krzy s iek s p o jrzał n a n ią i u ś miech n ął s ię jak o ś tak zn acząco . Uś miech s zwag ra d ał jej wiele d o my ś len ia. Zaczęła zas tan awiać s ię, czy to mo żliwe, że Krzy ch u ju ż wied ział, iż facetem, d la k tó reg o s traciła g ło wę i n a k tó ry m z p ewn o ś cią wies zan o p s y za „zawracan ie g ło wy mło d ej i p ięk n ej p an ien ce z d o b reg o d o mu ”, b y ł Łu k as z Ko ch an o ws k i. Ten s am, z k tó ry m s p o tk ała s ię w ty m mies zk an iu za s p rawą Krzy ś k a. Ten s am, n a k tó reg o d ło n ie wted y p atrzy ła, g d y b ad ał Ty mk a, a ten wid o k zap ierał jej d ech w p iers iach . Ten s am, k tó ry jak iś czas p ó źn iej s p rawił, że d ech zap arło jej jes zcze n ieraz. Teraz też marzy ła o ty m, b y tak i s tan p rzy d arzy ł jej s ię d o ś ć s zy b k o . By n ie mu s iała n a n ieg o d łu g o czek ać. Z jed n ej s tro n y d o s k o n ale p amiętała in ty mn e ch wile, k tó re p rzeży ła z Łu k as zem, a z d ru g iej wy d awało jej s ię, że ju ż o d tak d awn a n ie b y li ze s o b ą, że ws zy s tk o , o czy m teraz my ś lała, b y ło n ierzeczy wis te. – Cio ciu , czy b ęd zies z tak miła i p o mo żes z mi ro zk ręcić te p ilo ty , żeb y mo żn a b y ło wło ży ć d o n ich b aterie? – zap y tał Krzy ch u . Od razu zro zu miała, że co ś jes t n a rzeczy . – Pewn ie, że p o mo g ę – z p o wo d zen iem u d ała en tu zjazm. – Zo s tawimy p an ie n a ch wilę – Krzy ch u rzu cił jed n o k ró tk ie s p o jrzen ie n a k o b iety raczące s ię to rtem. Zag arn ął ją d o p rzed p o k o ju k u mp lo ws k im ramien iem, wręczając jej p rzed tem d wa p ilo ty w k o lo rze zg n iłej zielen i ze ś mies zn ie o d s tający mi p las tik o wy mi an ten k ami. Tam o two rzy ł s zafę n a b u ty , ale zamias t b u tó w wy jął z n iej małe, s zare, p ro s to k ątn e i d o ś ć b ru d n e p u d ełk o , k tó re o k azało s ię s k rzy n k ą n a n arzęd zia, to zn aczy małą s k rzy n k ą n a mało n arzęd zi. – Pro s zę, o d k ręcaj – Krzy s iek wręczy ł jej cien k i ś ru b o k ręt z p rzezro czy s ty m u ch wy tem. – A ty co b ęd zies z ro b ił? – wb iła zd ziwio n y wzro k w s zwag ra. – Two ja s io s tra p ro s iła mn ie, żeb y m ci o czy mś p o wied ział. – O czy m? – zamarła, n ie mając o ch o ty n a zab awę ze ś ru b o k rętem.
Wy s tras zy ła s ię, że jed en wred n y tek s t mo że jej zep s u ć b ard zo d o b ry d zień . M iała ju ż ty le lat i tak ie d o ś wiad czen ia, że wied ziała, iż p ięk n ą ch wilę p o trafi zep s u ć n awet jed n o p as k u d n e s ło wo . – J ak cię tu n ie b y ło , to … – Do my ś lam s ię, co s ię tu d ziało ! – wark n ęła n a Bo g u d u ch a win n eg o Krzy ch a, ale n aty ch mias t s ię zreflek to wała: – Oj, p rzep ras zam… Przep ras zam… – Wcale n ie b y ło tak źle – u s p o k o ił ją n iezwło czn ie Krzy ch u . – No co ś ty ?! – zd ziwiła s ię s zczerze. Przecież zn ała mo żliwo ś ci mamy i cio tk i, i to zaró wn o te rep rezen to wan e p rzez n ie w p o jed y n k ę, jak i ze zd wo jo n ą s iłą, czy li w d u ecie. – No ! Zaraz s ię zd ziwis z! Cio tk a Klara b y ła n awet mało mó wn a. Za to cio tk a M arian n a p o wied ziała ty le, że p ewn ie o s tatn io ty le mó wiła, jak jes zcze p raco wała n a u n iwerk u . – Co wy tam tak d łu g o ro b icie? – z s alo n u d o b ieg ł ich g ło s mamy z p ewn o ś cią czu jącej p is mo n o s em. – J es zcze ty lk o ch wila! – o d k rzy k n ął b ard zo g rzeczn y m to n em Krzy ch u . – To mó w s zy b k o , o co ch o d zi, b o zaraz mu s imy tam wracać. Szwag ier n aty ch mias t s p ełn ił jej p ro ś b ę. – M ama ch ce cię wy s łać d o Rzy mu . – Co ? – zatk ało ją. – Na leżen ie k rzy żem? – z n erwó w zak p iła. – Nie d en erwu j s ię. Ch ce cię wy s łać d o J an k a, żeb y … – Żeb y mi p rzemó wił d o ro zu mu ! – wy p rzed ziła s ło wa s zwag ra, ab y k o lejn y raz d ać u p u s t s wemu zd en erwo wan iu . – Nik t tak teg o n ie u jął – s p ro s to wał s zy b k o Krzy ch u . – J ak ch ciałam d o n ieg o p o jech ać, k ied y jes zcze s tu d io wał, to n ik t mi n ie p o zwo lił an i k as y n a p o d ró ż n ie zao fero wał, a teraz p ro s zę… – n ie wied ziała, czy ś miać s ię, czy p łak ać. A teraz proszę! – p o wtó rzy ła w my ś lach . – Miłość i Rzym! Dwa dobrodziejstwa jednego dnia! – I żad n a, n ap rawd ę żad n a, n awet cio tk a Klara, n ie p o wied ziała, że trzeb a mi tu w Po ls ce wy b ić Łu k as za z g ło wy ? – Łu k as za… – p o wtó rzy ł p o n iej Krzy ch u . – To Łu k as z Ko ch an o ws k i – p o wied ziała s zy b k o . W o czach Krzy ch a d o s trzeg ła s zo k i n ied o wierzan ie. Zan iemó wił z wrażen ia. – I co ? Ty też u ważas z, że u p ad łam n a g ło wę? – zap y tała, wied ząc, że s zwag ier wie
o Łu k as zu więcej n iż k to k o lwiek in n y z jej o to czen ia. Krzy ch u n ie o d p o wiad ał, ty lk o s ię n a n ią g ap ił. On a też my ś lała in ten s y wn ie. Ciekawe, czy myślisz, że to mnie coś stało się w głowę, czy że Łukaszowi brak piątej klepki? – ro zważała w d u ch u . – Czemu n ic n ie mó wis z? – zap y tała p o n ag lająco . – J es tem w s zo k u – wy d u k ał p o wo li Krzy s iek . – To p rzeze mn ie s ię s p o tk aliś cie? – zap y tał, p o d ejrzewając, że b y ł ws p ó łwin n y jej p rzewin y . – M o żes z b y ć s p o k o jn y – ro zg rzes zy ła g o n aty ch mias t. – Zn amy s ię d łu żej. J es tem wo lo n tariu s zk ą n a jeg o o d d ziale. Tak jak o ś wy s zło … – wy tłu maczy ła, a my ś lami wró ciła d o wieczo ra, g d y n azwała Łu k as za cy b o rg iem. – To s u p erfacet! – Krzy ch u w k o ń cu o d zy s k ał mo wę. Do teg o mó wił całk iem n o rmaln y m to n em i właś n ie za ten to n miała o ch o tę s zczerze g o wy ś cis k ać. Krzy ch u b y ł racjo n aln y . Wied ziała o ty m. I właś n ie d lateg o n ie p o my ś lał teraz an i o jej PESEL-u , an i o PESEL-u Łu k as za. Krzy s iek p o my ś lał o czło wiek u . Pewn ie n a my ś l p rzy s zed ł mu facet, k tó ry z b ab s k ich o p o wieś ci jawił s ię mu jak o ty p s p o d ciemn ej g wiazd y , ch cący wy k o rzy s tać jeg o s zwag ierk ę, jes zcze g łu p iu tk ą s tu d en tk ę. A tu tak ie zas k o czen ie… – Wiem o ty m, ale n ie zamierzam teg o n ik o mu u d o wad n iać. Po s tan o wiłam, że n ie p o zwo lę n ik o mu mies zać s ię d o mo jeg o ży cia. – A jed n ak mas z co ś ze s wo jej s io s try – p o d s u mo wał ją Krzy ch u z rad o s n y m u ś miech em. – A wątp iłeś w to ? – zap y tała b ezczeln ie. – Nieraz. Od p o wied ź Krzy ś k a miała w s o b ie ró wn ież lek k i p o s mak b ezczeln o ś ci, ale p rzed e ws zy s tk im s zczero ś ci. – Ch o d źcie tu ! – ty m razem wrzas n ęła n a n ich J u s ty n a. – J u ż! – zn ó w u d o wo d n iła s zwag ro wi, że więzy k rwi to n ie b y le co . – Będ ę trzy mał za was k ciu k i – o b iecał Krzy ch u z p o ważn y m wy razem twarzy . – Nie d zięk u ję, b o n ie p o wiem, mo że s ię to p rzy d ać – zn acząco zerk n ęła w s tro n ę s alo n u . – Wid ziałeś tamte min y ? – zas u g ero wała, że czek ają ją jes zcze tru d n e ch wile. – M in y to ja d o p iero zo b aczę, jak tam wró cę – p o wied ział s zy b k o Krzy ch u i zo s tawił ją s amą, p o n ieważ z s alo n u d ał s ię s ły s zeć ro zd zierający k rzy k Ty mk a. Żało wała, że n ie mo g ła p o ro zmawiać d łu żej z k imś , k to zn ał Łu k as za tak jak o n a, czy li o d d o b rej s tro n y . Z k imś , k to n ie d awał s ię p o n ieś ć d o my s ło m an i n ie k wito wał
całej h is to rii s ło wami: „Zawró cił d ziewczy n ie w g ło wie i ty le… ”. Sobie też zawrócił – p o my ś lała z s aty s fak cją. – A mo że ty , J u s ty n k o , p o win n aś g o p o ło ży ć? – cio tk a Klara z u s tami p ełn y mi ty m razem k o k o s an ek d awała rad y J u s ty n ie, k tó ra u s iło wała p o d n ieś ć z p o d ło g i ro zh is tery zo wan eg o s y n a wy g ięteg o w łu k . – Co tu s ię d zieje?! – wrzas n ął b ard zo rad o ś n ie Krzy s iek . J u s ty n a b y ła wś ciek ła. Ch ciała n a p ewn o jak o ś o d g ry źć s ię cio tce Klarze, ale mama ju ż s p ies zy ła z o d s ieczą wciąż d rącemu s ię Ty mk o wi. – Oj, Klara… Dzis iaj jes t tak a p o g o d a, że n awet d o ro ś li s ą ro zd rażn ien i. – Po p ro s tu zan o s i s ię n a b u rzę – s k o n s tato wała cio tk a M arian n a, ró wn ież wy k o rzy s tu jąc wy mó wk ę z zak res u meteo ro lo g ii, b y u s p rawied liwić o g ó ln o ro d zin n e p o d en erwo wan ie. – Ciś n ien ie tak s k acze, że aż co ś w s ercu k łu je – cio tk a Klara o czy wiś cie zmu s zała ws zy s tk ich d o teg o , b y n ie p rzejmo wali s ię g łu p o tami, ty lk o s k u p ili n a s p rawie n ajwy żs zej wag i, czy li n a jej zd ro wiu . Gd y b y cio tk a M arian n a n ie wtajemn iczy ła jej w p o wo d y eg o is ty czn eg o zach o wan ia cio tk i Klary , z p ewn o ś cią ju ż w tej ch wili my ś lałab y o s en io rce ro d u b ard zo n iep o ch leb n ie. Ale b y ło in aczej. Teraz ju ż ws zy s tk o miało b y ć in aczej. Zerk n ęła zatem n a cio tk ę Klarę i o b iecała s o b ie, że n ie b ęd zie o n iej źle my ś leć. Ro b iła to wy s tarczająco d łu g o . Po s tęp o wała tak , jak n ie to lero wała teg o u in n y ch . Do p u s zczała s ię n ies p rawied liwej o cen y n ie ty lk o ró żn y ch s y tu acji, ale p rzed e ws zy s tk im czło wiek a. W ty m k o n k retn y m p rzy p ad k u cio tk i. Dziś zro zu miała, że – jak mó wił Gan d h i – s ama mu s i s tać s ię zmian ą, d o k tó rej d ąży ła w ś wiecie. Zwłaszcza w swoim świecie – p o my ś lała wy ro zu miale, zamias t s k wito wać zach o wan ie cio tk i wred n ą my ś lą. Po p atrzy ła n ajp ierw n a mamę, p ó źn iej n a cio tk ę M arian n ę, p o tem Klarę i n ie zas tan awiając s ię n ad Rzy mem, o k tó ry m o ficjaln ie jes zcze n ic n ie wied ziała, o d ezwała s ię miły m g ło s em. – Słu ch ajcie, a mo że zan im s ię ro zp ad a n a d o b re, p rzejd ziemy s ię? Ch ło p cy p o s p acerze b ęd ą lep iej s p ać, a n am ws zy s tk im też to n a p ewn o d o b rze zro b i. Cio tk a Klara s p o jrzała n a n ią p o d ejrzliwie. M ama n ie b y ła g o rs za. Cio tk a M arian n a u ś miech ała s ię jak zwy k le. J u s ty n ie b y ło ju ż ws zy s tk o jed n o , a Krzy ch u , rad ząc s o b ie z ch ło p ak ami d o s k o n ale, b u d o wał to r p rzes zk ó d d la czo łg ó w, k tó re b y ły ju ż g o to we d o wo jen n eg o s tarcia. – M o że w k o ń cu n ap ijes z s ię k awy ? – zap ro p o n o wała mama.
– A g d zie jes t? – zap y tała, n ie d o s trzeg ając n a s to le d o d atk o wej filiżan k i. Zau ważała ty lk o b ard zo ciek aws k ie s p o jrzen ia mamy , k tó re g d y b y mo g ły , to p rześ wietliły b y ją i wy cis n ęły z n iej ws zy s tk ie in fo rmacje n a temat teg o , d laczeg o s p ó źn iła s ię n a u ro d zin y włas n eg o ch rześ n iak a. Nawet s ię cies zy ła, że mamie wy o b raźn ia p raco wała. Ch ciała, żeb y p rzy p o mn iała s o b ie, jak to cu d o wn ie b y ć mło d y m i p rzeży wać miło ś ć. Nawet tak ą p ełn ą wy rzeczeń . M ama zn ała tak ą miło ś ć. J ej u czu cie n atrafiło n a p rzes zk o d y , k tó re ciąg n ęły s ię za n ią całe lata. Prag n ęła, b y w p rzy p ad k u jej i Łu k as za b y ło łatwiej. M u s iała więc in aczej p o d ejś ć d o tru d n o ś ci. Nie mo g ła ich mn o ży ć w n ies k o ń czo n o ś ć. Ch ciała p o czu ć s ię wo ln a i b ez p rzes zk ó d wejś ć w ży cie z Łu k as zem. Po d ejś cie d o p ro b lemó w jes t w ży ciu b ard zo ważn e, wied ziała o ty m, d lateg o ju ż teraz s tarała s ię ws p ierać p o zy ty wn y mi my ś lami. Czy mała dziewczynka, w dodatku sympatyczna, może być przeszkodą? Czy to, że Łukasz o byłej żonie wypowiadał się z szacunkiem, może być przeszkodą? Nie zd ąży ła u s to s u n k o wać s ię d o s tawian y ch w d u ch u p y tań , b o s io s tra zag rzmiała w jej k ieru n k u . – Ej, ty ! Cio cia! W ty m lo k alu ci, co s ię s p ó źn iają, s ami s o b ie k awę n alewają! Zap ras zam d o k u ch n i. Wy s tarczy ty lk o n acis n ąć g u zik w ek s p res ie. Ale zró b s o b ie małą, b o zo b acz! Nie mo g ła w to u wierzy ć, ale to warzy s two jed n ak wzięło s o b ie d o s erca jej p ro p o zy cję, co p rawd a z o ciąg an iem, ale zaczęło o d ch o d zić o d s to łu „w ty m lo k alu ”, b y zd ąży ć s k o rzy s tać jes zcze z cis zy p rzed b u rzą. Nieb o n a razie wy g ląd ało d o ś ć p rzy jaźn ie. – No , J u lk a! – s zep n ęła jej d o u ch a J u s ty n a. – Co ? – s p o jrzała n a s io s trę, n ie ro zu miejąc p o d n iecen ia g o s zcząceg o w jej o czach . – Nie d o s y ć, że jak o jed y n a z ro d zin y p o fru n ies z d o Rzy mu , b o mama p o s tan o wiła złap ać s ię o s tatn iej d es k i ratu n k u , to jes zcze p rzed ch wilą d o wied ziałam s ię, że ten g ad , co ch ce ci ży cie zmarn o wać, to Łu k as z Ko ch an o ws k i. Świat jest mały – p o my ś lała i zap y tała n aty ch mias t: – Zn as z g o ? – Ty lk o z wid zen ia, ale jeś li wn ętrze ma ch o ciaż tro ch ę tak in teres u jące jak waru n k i zewn ętrzn e, to też b rałab y m b ez zas tan o wien ia. Sło wa J u s ty n y p o łech tały jej k o b iecą p ró żn o ś ć. Nig d y s ię o to n ie p o d ejrzewała, a tu p ro s zę! To d lateg o p o czu ła tęs k n o tę. J u ż w tej ch wili ch ciała zn aleźć s ię
w ramio n ach Łu k as za. – A n ie p rzy s zło ci d o g ło wy , że to o n wziął mn ie – s twierd ziła, n ie wied ząc d o k o ń ca, jak to w ich p rzy p ad k u wy g ląd ało . – To ty lk o p o zazd ro ś cić… – Wk ład ać ch ło p co m czap k i? – zap y tał p o d n ies io n y m g ło s em Krzy ch u , b y p rzek rzy czeć o p o wieś ć cio tk i Klary o rwie k u ls zo wej. – Nie ma ju ż s ło ń ca, więc ch y b a n ie! – o d k rzy k n ęła J u s ty n a i zn ó w to n a n iej s k u p iła s wo ją u wag ę. – Ro zu miem, że n ie b ęd zies z s ię o p ierać i p o jed zies z d o J an k a. – Po jech ać zaws ze mo g ę! – o d p arła ze zło ś cią. – I p o co s ię tak o d razu p iek lis z? – o b ru s zy ła s ię J u s ty n a. – Bo w tej ro d zin ie p an u je iry tu jący zwy czaj mó wien ia, co k to ma ro b ić. Tu taj n ik t n ik o mu n iczeg o n ie rad zi, ty lk o d y k tu je. J ak mn ie to wk u rza! – Po wk u rzas z s ię i ci p rzejd zie. – Ch o d źcie! – ty m razem p o p ęd zał je Krzy s iek . – No ju ż! – p o d n io s ła g ło s J u s ty n a, b y za mo men t zn ó w g o ś cis zy ć. – Wid zis z? Nie ty lk o to b ie d y k tu ją, co mas z ro b ić – p o d s u mo wała J u s ty n a. – Ale ty s o b ie z ty m lep iej rad zis z – o d p arła s zy b k o . – A s k ąd ty to mo żes z wied zieć… ? To n i p y tan ie, n i s twierd zen ie s io s try s p rawiło , że g d y b y mo g ła, s ama d ałab y s o b ie p o u s zach . Zamias t teg o p rzy wo łała s ię d o p o rząd k u . Ty lk o w my ś lach . Nie oceniaj! Do diabła rogatego! Nie oceniaj!
–
Sama wid zis z, że to n ie ś ciema. Ws zy s tk ie d ro g i p ro wad zą d o Rzy mu – p o wied ziała z p rzek ąs em, wid ząc, jak Xawery zn ik a za zak rętem, n ieo p o d al
b las zak a, k tó ry cies zy ł s ię p o wo d zen iem u s tu d en tó w n iezależn ie o d p o g o d y . J ed n ak latem b las zak s tawał s ię miejs cem k u lto wy m. Dziś fak t ten wid ać b y ło n a p ierws zy rzu t o k a. Stu d en ck a b rać o b leg ła n iezb y t d u ży b u d y n ek d o o k o ła. J ak zwy k le zn aleźli s ię tu tacy , k tó rzy jes zcze s ię u czy li, i tacy , k tó rzy mieli ju ż w n o s ie k s iążk i, n o tatk i, k s eró wk i. Całą p as k u d n ą s es ję p o zo s tawili ju ż za s o b ą. Ob ie z Nelą n ależały ju ż, ch wała Pan u , d o tej wy lu zo wan ej g ru p y . Właś n ie p rzed g o d zin ą zak o ń czy ły s es y jn ą mo rd ęg ę i mo g ły n azy wać s ię ju ż s tu d en tk ami czwarteg o ro k u p s y ch o lo g ii. Oczy wiś cie Nela s k o ń czy ła te zmag an ia z n ajwy żs zą ś red n ią n a ro k u i n a wy d ziale. M iała n ajwy żs ze s ty p en d iu m n au k o we, ale jak to o k reś lił Xawery , n ależało s ię jej to jak p s u b u d a. – Nie mo g ę w to u wierzy ć – o d ezwała s ię Nela, g d y p rzy s to jn a s y lwetk a Xawereg o zn ik n ęła im z o czu . – J a też – z miejs ca p o d ch wy ciła u wag ę p rzy jació łk i, k tó rej wzro k s tał s ię jak b y n ieo b ecn y , tak b ard zo wy p ełn iała g o miło ś ć. – Nieraz ch ciałam tam p o jech ać. I zaws ze b y ło mn ó s two ale. A to „J an ek n ie ma czas u ” alb o „Dzieck o , s k ąd n a to ws zy s tk o b rać?”, czy też „Cio tk a Klara o s tatn io n ie d o mag a, wy b ierzemy lep s zy mo men t n a tę p o d ró ż”. A tu zo b acz. Ok azało s ię, że w mn ieman iu s wo ich b lis k ich ro b is z co ś n ieo d p o wied n ieg o , więc p ro s zę, ch ciałaś Rzy mu ? M as z Rzy m. Wid o czn ie złe zach o wan ie w mo im p rzy p ad k u p o p łaca – zażarto wała. – Ch y b a trzeb a cię o d d ać w ręce jak ich ś d o b ry ch terap eu tó w, żeb y cię ch o ć tro ch ę wy p ro s to wali – zażarto wała ró wn ież Nela, p o czy m o d razu zmien iła temat. – Zres ztą ta mo ja n iewiara n ie d o ty czy ła two jeg o Rzy mu , ty lk o mo jeg o Xawereg o . – Co ? – p o p atrzy ła w zielo n e o czy p rzy jació łk i. – Niewiara? Xawereg o ? – p o wtarzała s ło wa Neli, a w my ś lach p y tała s ię: Czy to możliwe, żeby Xawery wyciął Neli jakiś numer? – Gd y b y ś mi p ierws zeg o p aźd ziern ik a u b ieg łeg o ro k u , k ied y zaczy n ały ś my k o lejn y s emes tr, p o wied ziała, że ty le s ię p rzez ten czas zmien i w mo im ży ciu , to n ie u wierzy łab y m… – Uff – g ło ś n o o d etch n ęła z u lg ą, b o k amień s p ad ł jej z s erca. – Bo że, ju ż s ię b ałam, że ci ten twó j k ró lewicz z p ałacu wy ciął jak iś n u mer. A tu n ic – s twierd ziła
z u lg ą. – J es t k ró lewicz, jes t k ró lewn a – u ś miech ała s ię d o Neli. Sło ń ce, k tó re węd ro wało za p lecami Neli, ro zś wietlało o g n is te wło s y p rzy jació łk i i p ewn ie d lateg o n ap rawd ę wy g ląd ała teraz jak p rawd ziwa k s iężn iczk a. – Kp ij d alej, p o zwalam – o b ru s zy ła s ię Nela, i to ch y b a n a p o ważn ie. – Zwario wałaś ?! – wy s tarto wała o d razu z rep ry men d ą. – Przecież ja n ap rawd ę u ważam, że d o b raliś cie s ię z Xawery m tak , że ju ż lep iej n ie mo żn a. – I właś n ie w to ciężk o mi u wierzy ć… – A tu p ro s zę… Nieb o n a ziemi. Wid zis z, n ajlep s za s tu d en tk o n a wy d ziale, czas ami d zieją s ię tak ie cu d a, że n awet n a ziemi mo że p rzy d arzy ć s ię n ieb o . – Właś n ie d lateg o p ro s zę Bo g a, b y tak ju ż zo s tało . Żad n y ch zmian , żad n y ch … – Nie… No n ie mo żes z s ię tak o g ran iczać. Zmian y mu s zą b y ć, b y le n a lep s ze! – By le… – p o wtó rzy ła p o n iej Nela, s zk o d a ty lk o , że n iep rzek o n an y m to n em. – Bąd ź s p o k o jn a. Xawery to ty p o wy ch ło p . Zd o b y wca. J u ż n ależy s z d o jeg o majątk ó w, więc b ęd zie cię p iln o wał d o k o ń ca ży cia. Co więcej, b ęd zie p o więk s zał te majątk i. Przecież jak mu s ię d zieciarn ia ro zp ełzn ie jak o k iem s ięg n ąć, to … – Ale ty jes teś o d ważn a w p lan ach , k ied y n ie d o ty czą cieb ie – o d g ry zła s ię Nela, ale zro b iła to z o g ro mn y m wd zięk iem. – Nie o d ważn a, ty lk o p ro ro d zin n a. W d zis iejs zej d o b ie n ik łeg o p rzy ro s tu n atu raln eg o n a tak ich związk ach jak was z s p o czy wa b rzemię o g ro mn ej o d p o wied zialn o ś ci za n aró d – b u d ziła w Neli u czu cia p atrio ty czn e, a raczej n o wo czes n e s p o jrzen ie n a zag ad n ien ie teg o ż p atrio ty zmu . – Nie ty lk o my z Xawery m u s iłu jemy s two rzy ć związek – celn ie zau waży ła Nela, s p ry tn ie o mijając zag ad n ien ia p o p u lacji i n aro d u . – I wracamy d o p u n k tu wy jś cia – o d ezwała s ię zg o rzk n iały m to n em. – Ch y b a n ie my ś lis z, że ro d zin a fu n d u je mi lo t d o Rzy mu w n ag ro d ę za d o b re wy n ik i w n au ce. J an ek , n ajmąd rzejs zy w ro d zin ie, ma mi wy b ić z g ło wy związek z ro zwo d n ik iem – b ez o b aw n azwała rzecz p o imien iu . – J u ż wid zę, jak J an ek b ieg a p o rzy ms k ich s k lep ach z n arzęd ziami w p o s zu k iwan iu mło tk a – zażarto wała Nela. – A k to g o tam wie! – o d g ry zła s ię, wied ząc, że jej b rat z p ewn o ś cią p o zn ał ju ż k atas tro faln ą s y tu ację, w k tó rą b ez s en s u wp lątała s ię jeg o mło d s za s io s tra. – M as z s wó j ro zu m? – zap y tała p o ważn ie Nela. – M am – o d p arła n aty ch mias t. Pewn o ś ci co d o teg o , co mo że ją s p o tk ać ze s tro n y b rata, jed n ak n ie miała.
Wied ziała, że jej p o ło żen ie n ie n ależało d o łatwy ch . Ale s wó j ro zu m miała n a p ewn o . Ro zu m ten p o d p o wiad ał jej, że n ares zcie zd arzy ła s ię w jej ży ciu s y tu acja, k tó ra zależy o d jej p rag n ień i s amo d zieln y ch wy b o ró w. – M o żes z więc jech ać tam s p o k o jn ie, b ez n erwó w, b o J an ek też ma s wó j ro zu m i jeś li n awet k to ś d aje mu wy ty czn e, jak ma z to b ą ro zmawiać, to i tak my ś lę, że wiele p rzemawia za ty m, iż b ęd zie p ró b o wał cię zro zu mieć. Przecież to k s iąd z, s p o wied n ik . Na p ewn o n iejed n o ju ż wid ział i n iejed n o s ły s zał… – Ale to mó j b rat. – Przecież to też d ziała n a two ją k o rzy ś ć. Zn a to warzy s zące ci realia, więc n a p ewn o ju ż wie, że lek k o n ie mas z. Zn a was zą ro d zin ę. Pewn ie n awet lep iej o d cieb ie, b o p rzecież d łu żej. Ch o ciaż n ie wiem, czy d łu żej zn aczy lep iej… Nie mam p o jęcia… – Nie wiem, co to b ęd zie… – p o d zieliła s ię z p rzy jació łk ą n iep ewn o ś cią p rzed czek ający m ją ju ż za d wa d n i s p o tk an iem z b ratem. – To d o b rze, że n ie wiemy , co b ęd zie, b o g d y b y ś my wied zieli, to n a p ewn o b y ś my zwario wali – Nela s tarała s ię n ad ać lek k i to n ich co raz p o ważn iejs zej ro zmo wie. – Z n iep ewn o ś ci też mo żn a zwario wać – o d p arła w k o n trze d o ro zważań p rzy jació łk i. – M y ś lałam, że two ja n iep ewn o ś ć o s tatn io d iametraln ie s ię zmn iejs zy ła – Nela s u b teln ie n awiązy wała d o teg o , iż wied ziała o wy zn an iu Łu k as za. – Tak – p rzy zn ała, czu jąc, że mu s i p rzy jació łce co ś wy tłu maczy ć. – Ale d la mn ie to , co p o wied ział mi Łu k as z, też jes t wy zwan iem. Pamiętam jak p rzez mg łę to , co zd arzy ło s ię tu ż p o n as zej p ierws zej n o cy . By łam w s zo k u . Ale n ad ran em, k ied y jes zcze n ie wid n iało , p o wied ział mi, że to o d e mn ie b ęd zie zależało , co s ię międ zy n ami wy d arzy . Alb o jak o ś tak … – zamy ś liła s ię. – Teraz n ie p o trafię s o b ie d o k ład n ie p rzy p o mn ieć jeg o s łó w, ale n a p ewn o ch o d ziło o to , że to ja d ecy d u ję o ty m, co s ię międ zy n ami d zieje… – To d o b rze. Du żo zależy o d cieb ie. On n ie ch ce p rzy s p arzać ci p ro b lemó w. A n as ju ż p rzecież n au czy li, że p ro b lem wy n ik a z ró żn icy międ zy ty m, czeg o ch cemy , a ty m, co o trzy mu jemy . Czy li… – Nela n a mo men t zawies iła g ło s . – Czy li? – czek ała z n iecierp liwo ś cią. – Ho u s e jes t g o to wy d ać ci ws zy s tk o , czeg o b ęd zies z ch ciała, jeś li tak ci p o wied ział. – Ale czy ty ro zu mies z, że ja d o k o ń ca n ie wiem, co mam zro b ić z tą wo ln o ś cią? Czy mam s ię n ią zach ły s n ąć, czy ją o s zczęd n ie d awk o wać jak cio tk a Klara d o b re s ło wa?
Od razu zg an iła s ię w my ś lach za p o ru s zen ie tematu cio tk i Klary . Przecież miała ju ż d ać jej s p o k ó j, ale czas ami s iła p rzy zwy czajeń jes t więk s za n iż d o b re p o s tan o wien ia. – M o ja mama mi zaws ze p o wtarza, że lu d zie s ą n ajważn iejs i. Nie zag łęb ia s ię w p s y ch o lo g ię, za to tłu maczy mi to o b razo wo . M ó wi: „Pamiętaj, d zieck o , g ó ra p ran ia n ie p o trafi s ię o b razić i jes zcze n ik t n ie wid ział, żeb y b ru d n e o k n a zap łak ały n ad s wy m lo s em, więc n ie maż s ię, b ąd ź jak s ło ń ce, k tó re co ran o p o mału mu s i o d ważn ie p rzeb ijać s ię p rzez mro k ”. – Fajn e – zamy ś liła s ię. – Ch y b a p o win n am to s o b ie g d zieś zap is ać. A jeś li J an ek mimo ws zy s tk o p o wie mi co ś , czeg o n ie ch cę u s ły s zeć? To co ? – To ju ż d ziś n as taw s ię d o b rze n a wy p ad ek zły ch s łó w, w k tó re o czy wiś cie wątp ię. – Wies z, wo lę b y ć p rzy g o to wan a n a ws zy s tk o . – Wiem, wiem… Do b re n as tawien ie d o zły ch o k o liczn o ś ci to p o d s tawa – Nela z wy jątk o wy m s p o k o jem s p o g ląd ała w jej s tro n ę. – Czy li jed n ak p o d ejrzewas z, że czek ają mn ie jak ieś n iep rzy jemn o ś ci – s traciła p ewn o ś ć s ieb ie, d lateg o u tk wiła p o d ejrzliwy wzro k w u ś miech n iętej twarzy Neli. – Ch y b a n ie zn as z n ik o g o , k o g o s p o ty k ają ty lk o s ame d o b re rzeczy – Nela miała talen t d o trafn y ch u wag . – Nie zn am… – mu s iała p rzy zn ać p rzy jació łce rację, jak zwy k le zres ztą. – Nie martw s ię, złe o k o liczn o ś ci zaws ze p rzemijają – Nela b y ła o p ty mis ty czn ą realis tk ą. – Nies tety d o b re też – p o d k reś liła k ieru n ek , w k tó ry m zmierzał jej n as tró j. – I n ajlep iej n ic s o b ie z teg o n ie ro b ić. Po za ty m cies z s ię, d ziewczy n o , zo b aczy s z Rzy m, s amo lo tem p o lecis z, d o n ieb a s ię zb liży s z, s ło ń cu w twarz s p o jrzy s z, zas mak u jes z wielk ieg o ś wiata. Ch y b a u zmy s ło wiłam ci, że maru d zen ie w two jej s y tu acji jes t n ie n a miejs cu . – Ale p rzez ten Rzy m n ie zo b aczę g o w p o n ied ziałek – g ło ś n o zatęs k n iła. – To ju tro o d p u s zczę ci s p rzątan ie – Nela o d razu p o s p ies zy ła z p o mo cą. – Nie – zao p o n o wała. – Nie mam s u mien ia. – Ty i b rak s u mien ia – Nela całk o wicie p rzein aczy ła s en s zd an ia, k tó re właś n ie u s ły s zała. – Lu d zie b ez s u mien ia zach o wu ją s ię zu p ełn ie in aczej n iż ty . – Czy li jak ? – ciąg n ęła jed n ak wątek , k tó ry ju ż n a p o czątk u ch ciała u ciąć. Nie zro b iła teg o . Zain try g o wało ją, d o czeg o zmierzała p rzy jació łk a. Po za ty m
ch ciała tro ch ę z n ią p o b y ć, p o ro zmawiać, ale n ie o n iczy m, b o z Nelą tak s ię n ie d ało . Nawet ro zmo wy o n iczy m o k azy wały s ię b ard zo treś ciwe. Czu ła ju ż, że zb liża s ię czas ro złąk i. Nie lu b iła ro zs tawać s ię z Nelą. Nie wied ziała, jak u ło żą s ię wak acje. Nib y ju ż b y ła p ewn a, jak u ło ży s ię ży cie, a tu zn o wu co ś . Rzy ms k ie wak acje. Teraz Nela – co b y ło wid o czn e g o ły m o k iem – też p rzeży wała u d ręk ę ro zs tan ia n ie ty lk o z o s o b ami u lu b io n y mi, ale też u k o ch an y mi. – Ro b ią, co ch cą. To p ro s te. Nie zas tan awiają s ię, co k to p o czu je, co k to p o my ś li. Są n as tawien i n a cel. J es t p lan , jes t realizacja. Pro s te. – To tro ch ę ry s p s y ch o p aty czn y – celn ie zau waży ła i zaczęła p o ró wn y wać, jak wy p ad a n a ty m tle. – Ale ja też n iek tó re rzeczy p lan u ję, i to n awet z d o k ład n y m wy p rzed zen iem. – To n ie o to ch o d zi. Przecież wciąż b u zu ją w to b ie emo cje. – Ale mn ie s ię wy d aje, że ja właś n ie p rzes taję tak ży ć. To n ie jes t tak ie p ro s te, b o tak zo s tałam wy ch o wan a, ale walczę ak u rat z ty mi p rzy zwy czajen iami, k tó re s ied zą we mn ie g łęb o k o . Zres ztą p o co ja ci o ty m mó wię, p rzecież ty to wies z… – Oczy wiś cie – u ś miech n ęła s ię Nela. – Wid zę, p ewn ie, że wid zę, d lateg o jes tem o cieb ie b ard zo s p o k o jn a. O cieb ie i o to , co cię czek a w Rzy mie. Dziewczy n o , ty mas z w s o b ie mn ó s two s iły i jes zcze więcej d o b reg o s erca. Ze ws zy s tk im d as z rad ę. Tego mi było trzeba! – p o my ś lała, mając o ch o tę wy ś cis k ać Nelę, i to wcale n ie za s ło wa o tu ch y , ty lk o za wiarę. Za to , że tak b ard zo w n ią wierzy ła. – Pamiętas z mo je p o czątk i z Xawery m? Przecież mi s ię w g ło wie n ie mieś ciło , że tak i facet mo że s ię mn ą zain teres o wać. Ak u rat mn ą. I tak n ap rawd ę to d zięk i to b ie w to u wierzy łam. J ak p atrzę n a to , co s ię o s tatn io d zieje, to jes tem p rzek o n an a, że to ja mu s zę więcej p raco wać, b y zmien iać w s o b ie i s wy m p o d ejś ciu d o ży cia to , co tej zmian y wciąż wy mag a… – Więcej p raco wać n iż, p rzep ras zam, k to ? – wy p aliła, n ie mo g ąc u wierzy ć w tak ą s amo k ry ty k ę p rzy jació łk i. – Do b rze my ś lis z… – Nela zn ó w u ś miech n ęła s ię k o jąco . – Niż ty – s k o ń czy ła, a u ś miech trwał i n ie zamierzał zn ik n ąć. – A s k ąd ty to mo żes z wied zieć? – zap y tała. Naty ch mias t b o wiem p rzy p o mn iała jej s ię ro zmo wa, k tó rą o d b y ła n ap ręd ce z J u s ty n ą p rzed wy jś ciem n a s p acer zak o ń czo n y d u żo s zy b ciej, n iż to b y ło w p lan ie, g d y ż u p aln e u ro d zin o we p o p o łu d n ie zak o ń czy ła k ró tk a, ale b ard zo g wałto wn a i s iln a b u rza. – A teg o ak u rat n ie wiem – Nela o b ro n iła s ię b ły s k awiczn ie. – M am p o p ro s tu
o to b ie b ard zo d o b re zd an ie. Du żo lep s ze n iż o s o b ie. – Ty mn ie lep iej n ie b ierz p o d wło s – zag rała k ró tk ą s cen ę z g ro źb ą w tle. – Nie ro b ię teg o , ale wiem, że zeb ran ie w s o b ie o d wag i n a k o n ieczn e zmian y w ży ciu mo że b y ć n iezwy k le s aty s fak cjo n u jące. A jeś li jes zcze wp ro wad zas z je d lateg o , że d y k tu je ci to s erce, to ju ż w o g ó le… Nie d ała Neli s k o ń czy ć. Gu b iła s ię w d o my s łach . M iała wrażen ie, że n ie d o k o ń ca p an u je n ad to k iem ro zmo wy . Nie wied ziała, o co tak n ap rawd ę w n iej ch o d zi. A Nela wied ziała n a p ewn o . Nie miała co d o teg o n ajmn iejs zy ch wątp liwo ś ci. – J eś li d o b rze ro zu miem, to jak zwy k le zro b iłaś co ś mąd reg o , jes zcze zan im ja zd ąży łam o ty m p o my ś leć. J ak zwy k le b y łaś p ierws za – s y k n ęła, u d ając zawiś ć. – Nie – Nela p rzerwała jej wy s tęp n iep o zb awio n y ak to rs k ich u miejętn o ś ci. – To n ie tak . W ty m ws zy s tk im, co s ię n am p rzy d arzy ło , i to b ie, i mn ie, zu p ełn ie n ie ch o d ziło o to , k to p ierws zy . Liczy s ię ty lk o i wy łączn ie miło ś ć, b o o n a ma tak ą s iłę, b y p rzero s n ąć lu d zk i s trach p rzed ży cio wą zmian ą. Ty lk o o n a. Nic in n eg o . Kied y ś , g d y s ły s załam, że „jeś li k o ch as z, mo żes z ws zy s tk o ”, to b y łam p rzek o n an a, że to jak ieś p u s te frazes y , ale teraz… W k o ń cu p o jęła, d o czeg o wciąż zmierzała Nela. – Nela, ale ja też to ws zy s tk o wiem! A ty p rzecież mas z ś wiad o mo ś ć, jak a jes t mo ja ro d zin a. To zn aczy mama i cio tk a – u ś ciś liła, b y n ie k rzy wd zić n iewin n y ch . – Tak – o d p arła z o g ro mn y m zro zu mien iem Nela. – Ale wiem też, że jeś li o d waży s z s ię n a ży cie z Ho u s e’em, d a ci to ty le d o b reg o i tak ą s iłę, że o d razu zap o mn is z o ty m, z jak ą rad o ś cią czas ami zamy k ałaś za s o b ą d rzwi s wo jeg o ro d zin n eg o d o mu . I d zięk i temu , co s ię p ewn ie z Łu k as zem czek a, p rzy jd zie też tak a ch wila, że b ęd zies z te d rzwi o twierała z wielk ą rad o ś cią. – No n ie wiem… Sy tu acja, k tó rą s p rawn ie n ak reś lała jej p rzy jació łk a, b y ła d la n iej jed n ak p ewn ą ab s trak cją. – A ja jes tem p ewn a, że ju ż n ied łu g o b ęd zies z to wied ziała. – A s k ąd czerp ies z tę p ewn o ś ć? J eś li o czy wiś cie mo żn a zap y tać – p o p atrzy ła n a Nelę b ard zo p o ważn y m wzro k iem. – Py tać zaws ze mo żn a – o d p arła s p o k o jn ie Nela. – Zatem… – zmu s zała p rzy jació łk ę d o k o n k retó w. – M iałaś ju ż w ży ciu k ilk a tru d n y ch mo men tó w – Nela p o p atrzy ła n a n ią tak , że o d razu wied ziała, d o jak ieg o o k res u n awiązy wała. – Ob s erwu ję cię i wiem, że b y ły
o n e d la cieb ie n ie k arą, ty lk o n au k ą. Wcale n ie p o g rąży łaś s ię w n ies zczęś ciu , ty lk o zmąd rzałaś . To wszystko? – zd ziwiła s ię w my ś lach . By ła p rzek o n an a, że Nela b ęd zie miała więcej d o p o wied zen ia, ale i tak u ś miech n ęła s ię d o p rzy jació łk i, mając p ewn o ś ć, że więcej n ie zaws ze zn aczy lep iej. – Co ci p rzy wieźć z Rzy mu ? – zap y tała, b o i tak czu ła, że żad n a ro zmo wa n ie jes t w s tan ie jej teraz p o mó c. Po p ro s tu mu s iała p o jech ać d o Rzy mu i p o ro zmawiać z J an k iem. M iała n ad zieję u twierd zić s ię w p rzek o n an iu , że mo że zro b ić to , co p o d p o wiad a jej s erce. – Co ch ces z… – Nela zo s tawiała jej p ełn e p o le d o p o p is u . – J es zcze jak ieś ży czen ia? – zap y tała, żału jąc, że n ie mo że p o jech ać d o J an k a z Nelą. – Tak . Teg o s ię n ie s p o d ziewała. – J ak ie? – zap y tała o d razu . – Zas tan ó w s ię w Wieczn y m M ieś cie, d o k ąd zmierzas z…
C
zu ła s ię tak , jak b y jej ży cie zro b iło fik o łk a i p o o b ro cie zn alazło s ię w zu p ełn ie in n y m miejs cu . To , co s ię d ziało o s tatn io w jej ży ciu , zmien iło n ie ty lk o jeg o
k o lo ry t, ale i temp o . Zmian ie u leg ło ch y b a ws zy s tk o . Dlateg o zau waży ła, że zmien iła s ię też s ama. Po trzeb o wała tro ch ę czas u n a to , b y d o s trzec w k o ń cu , że ws zy s tk o wo k ó ł b y ło in n e, p o n ieważ n ajwięk s za zmian a zas zła w n iej. Na lo tn is k u , k tó re k ied y ś wy d awało jej s ię miejs cem d la wy b rań có w lo s u , zo b aczy ła, że – jak mó wiła cio tk a M arian n a – ws zy s tk o jes t d la lu d zi. Przy zn ała też rację Neli, k tó ra z u wag i n a b rak d o ś wiad czeń w latan iu p rzy ró wn ała s amo lo t d o mech an iczn eg o p tak a. Po leciała więc n a jeg o s k rzy d łach d o n ieb a. Wid ziała p ro mien ie s ło ń ca, k tó re n ie miały s zan s y d o trzeć n a ziemię, g d y ż d ro g ę o d cin ała im g ru b a wars twa ch mu r. Ży cie d o s tarczało jej o s tatn io tak ich wrażeń , o jak ich n ig d y n ie ś n iła. Zwy k le miała p rzy jemn e s n y , k ró tk ie filmy n a n ieis to tn e tematy . J ej s n y d o ty czy ły zwy k le lu d zi. M o że d lateg o , że to lu d zie b y li d la n iej zaws ze b ard zo ważn i. Lu b iła ich o b s erwo wać. Os tatn imi czas y b ard zo in ten s y wn ie o b s erwo wała mamę. Pewn ie d lateg o , że b ard zo s ię zmien iła. By ła p o d ejrzan ie s p o k o jn a, zu p ełn ie jak b y ich mies zk an ie p rzemian o wan o n a b ib lio tek ę. Za to cio tk a Klara n ie zmien iła s ię wcale. Wid o czn ie n iek tó ry ch n ie jes t w s tan ie zmien ić n ic. Ich s iła tk wi w ty m, że p o zo s tają n iezmien n i. Ale n iek tó ry m zmian y wy ch o d zą n a d o b re. Cio tk a Klara, g d y b y ty lk o ch ciała, mo g łab y teg o p o s łu ch ać. Ale i tak ws zy s tk o , co p ad ało z u s t zrzęd liwej s taru s zk i, p o s trzeg ała p rzez p ry zmat jej n ies zczęś liwej miło ś ci. Po za ty m zau waży ła też, że o s tatn io w relacjach z ro d zin n ą b ab ą-jag ą p o mag ała jej rad a mamy , k tó ra k ied y ś p o rad ziła jej, że czas ami n a p ewn e s p rawy warto s p o jrzeć o k iem p rzeciwn ik a. Dlateg o tak właś n ie p atrzy ła n a cio tk ę Klarę. To n ap rawd ę p o mag ało . Zwłas zcza że ch wilami cio tk a zach o wy wała s ię tak , jak b y s ama b y ła s wo im p rzeciwn ik iem. Teraz s tarała s ię p atrzeć n a ś wiat łag o d n iej. Nie miała w s o b ie ch ęci, b y s ię b u n to wać, an i o d wag i, ab y u ciek ać o d p ro b lemó w. J u ż wied ziała, że o d wag a p o trzeb n a b y ła n awet p o to , b y u ciek ać. Ale o n a n ie ch ciała u ciek ać. An i o d lu d zi, an i o d tru d n o ś ci. M iała ty le o leju w g ło wie, że wied ziała ju ż, iż o d s ieb ie n ie d a s ię u ciec. Wed le jej o s tatn ich ży cio wy ch p rzemy ś leń czło wiek mó g ł b y ć alb o b u n to wn ik iem, alb o u ciek in ierem, alb o p o s zu k iwaczem, k tó ry też p o trzeb u je o d wag i, b y p o k o n ać s trach p rzed ty m, co n iezn an e. Czło wiek zaws ze p o trzeb u je
o d wag i. Każd y p rzecież s ię czeg o ś b o i. Zatem mu s iała walczy ć n ie o to , b y s ię n ie b ać, ty lk o o to , ab y co d zien n ie s tawiać czo ła p rzeciwn o ś cio m lo s u . W g ło wie miała teraz całk iem n iezły b ałag an . Ale n ie zamierzała s ię ty m jak o ś s zczeg ó ln ie p rzejmo wać. Otrząs n ęła s ię z zamy ś len ia i wb iła wzro k w małą p o d ró żn ą to rb ę, w k tó rej miała zaled wie trzy s u k ien k i, k ilk a p o d ró żn y ch d ro b iazg ó w i n ic p o n ad to . Na h o telo wy m łó żk u , d u żo s zers zy m o d teg o , n a k tó ry m s p ała w d o mu , leżał k ap elu s z. Bard zo ład n y . Czarn y , n ib y s ło mk o wy . Pierws zy raz tak i miała. – J u lk a! Zo b acz, jak ie cu d o ! Będ zies z w n im wy g ląd ać jak ro d o wita rzy mian k a. Przy p o mn iała s o b ie ek s cy tację J u s ty n y , g d y ta wró ciła z zak u p ó w i o p ró cz s p rawu n k ó w z s u p ermark etu p rzy n io s ła ten p ięk n y i n iezwy k ły k ap elu s z. Ku p iła g o d la n iej. – Bo że! Przecież mu s iał k o s zto wać majątek … Sio s tra n ie p o zwo liła jej s ię d łu g o martwić. – Co s ię p rzejmu jes z? Przecież to n ie twó j majątek , ty lk o mó j. A jak s ię leci d o Rzy mu s amo lo tem, to trzeb a mieć co ś o d lo to weg o . Po za ty m tato zaws ze mó wił, że p rawd ziwa d ama latem n a g ło wie mu s i mieć k ap elu s z z s zero k im ro n d em, żeb y jej lico zan ad to n ie o g o rzało . J an ek i J u s ty n a b y li w lep s zej s y tu acji n iż o n a. Zn ali tatę d łu żej. Zatem zap amiętali g o lep iej. No s ili p ewn ie w s o b ie więcej jeg o s łó w. On a n ie zap amiętała ich zb y t wiele. Do k ład n iej p amiętała o b razy . Zo s tały jej ty lk o p o jed y n cze k ad ry d zieciń s twa s p ęd zo n eg o w p ełn ej ro d zin ie. Do małeg o p o k o ju , w k tó ry m wczo raj p rawie w ś ro d k u n o cy zo s tawił ją J an ek , d o ch o d ziły p ierws ze o d g ło s y rzy ms k ieg o p o ran k a, s tłu mio n e w zn aczn y m s to p n iu p rzez ciemn o b rązo wą o k ien n icę, k tó ra wp u s zczała d o ś ro d k a ty lk o p o jed y n cze p ro mien ie s ło ń ca. Ho telik , w k tó ry m s ię zatrzy mała, mieś cił s ię tu ż p rzy b azy lice San ta M aria M ag g io re. Niecałe d wie g o d zin y , k tó re d o ty ch czas s p ęd ziła z J an k iem, s p rawiły , że my ś lała teraz o s wy m b racie z wielk im p o d ziwem. J an ek miał w s o b ie mn ó s two s wo b o d y . Zach o wy wał s ię jak ro d o wity rzy mian in . Po wło s k u mó wił z tak ą łatwo ś cią, że g d y wczo raj s ły s zała g o n a lo tn is k u , w tak s ó wce i w h o telu , to p o p ro s tu b y ła w s zo k u . Na lo tn is k u p rzeży ła jes zcze jed en s zo k , k ied y zo b aczy ła s weg o b rata. W k o ń cu mu s iała p rzy zn ać rację cio tce Klarze. Wid o czn ie ws zy s tk o w ży ciu jes t mo żliwe. J an ek p rezen to wał s ię d o s to jn ie. Klas a! Po p ro s tu k las a! Dzień s ię d o p iero zaczy n ał, a ju ż b y ła tak p o d ek s cy to wan a, że n ie mo g ła s ię d o czek ać, co s ię wy d arzy . Od liczała czas n awet d o s p o tk an ia z J an k iem. Teg o , k tó reg o p rzeb ieg u n ie mo g ła n ijak p rzewid zieć. Nie b ała s ię ro zmo wy , ch o ciaż n ie
wied ziała, jak b rat b y ł d o n iej u s to s u n k o wan y . Wciąż jej s ię wy d awało , ch o ć p rzecież teg o n ie u s ły s zała wp ro s t an i n ie p o d s łu ch ała, ale jak o ś p o d s k ó rn ie wy czu wała, że ro d zin a p o in fo rmo wała J an k a o ty m, że jeg o mło d s za s io s tra p lan u je ży ć w g rzech u . Tak n ap rawd ę n ie in teres o wało jej zb y tn io , jak mó wio n o o s zaleń s twie miło s n y m, k tó re jej s ię p rzy d arzy ło . Nie ch ciała zatru wać s o b ie ży cia d o my s łami, b o n ie miało to n ajmn iejs zeg o s en s u . Nie ch ciała s ię s ama d o ło wać an i g n ęb ić. Przecież p ierws zy raz w ży ciu b y ła za g ran icą. Po raz p ierws zy miała zo b aczy ć, jak wy g ląd a ś wiat in n y o d teg o , d o k tó reg o d o ty ch czas p rzy wy k ła i k tó ry zn ała. Tęs k n iła za Łu k as zem. Nie mo g ła s ię z n im p o żeg n ać p rzed wy jazd em d o Rzy mu . Zad zwo n iła d o n ieg o . M o g li jed y n ie p o ro zmawiać p rzez telefo n , p o n ieważ o n mu s iał wy jech ać n a trzy d n io we s y mp o zju m d o in n eg o mias ta. Nawet n ie wied ziała d o k ąd . Nie p o wied ział jej o ty m, ale to n ie b y ło ważn e. Gd y ma s ię n iezb y t wiele czas u n a ro zmo wę, to liczą s ię ty lk o s ło wa is to tn e. Właś n ie ty lk o tak ie p ad ły p o d czas ich ro zmo wy . I p o mimo teg o , że Łu k as z wy p o wied ział je g ło s em zn iek s ztałcan y m p rzez telefo n , to n em, za k tó ry m n ie p rzep ad ała, to d zięk i n im miała w s o b ie teraz s p o k ó j n iezb ęd n y d o teg o , ab y ws łu ch ać s ię w s ieb ie i w k ażd e s ło wo , k tó re miała d ziś u s ły s zeć o d b rata. Prag n ęła teg o s p o k o ju , b y o d n aleźć w s o b ie arg u men ty za ty m, n a co ch ciała s ię zd ecy d o wać. Ch ciała ży ć z Łu k as zem. Po trzeb o wała wewn ętrzn eg o s p o k o ju też d lateg o , że p rzy p u s zczała, iż ważn e ży cio we s p rawy mó wią d o czło wiek a s zep tem i żeb y je u s ły s zeć, trzeb a s ię wy cis zy ć. Wierzy ła, że w cis zy tk wi s iła. Ale n ie w tak iej cis zy , k tó rej lu d zie s zu k ają w les ie alb o w k o ś ciele. Najlep s za i n ajb ard ziej p o mo cn a cis za to ta o d n alezio n a w s o b ie. M iała p ewn o ś ć, że ty lk o tak a cis za p o zwala n a ży cio wą u ważn o ś ć, d zięk i k tó rej maleje ry zy k o p o p ełn ian ia b łęd ó w. Pó k i co u d awało jej s ię u s ły s zeć w s o b ie miło ś ć, p o n ieważ o n a s zep tała d o n iej n ieu s tan n ie. A s k o ro to właś n ie ją s ły s zała, to n a p ewn o o n a b y ła n ajważn iejs za i to w n ią mu s iała s ię ws łu ch iwać. Zres ztą wcale s ię n ie zmu s zała, s ama ch ciała jej p o s łu ch ać. Teraz jed n ak mu s iała ws tać z łó żk a, p o n ieważ cis zy w p o k o ju b y ło co raz mn iej. Czu ła s ię w n im d o b rze, b o ro zmiarem ty lk o tro ch ę p rzewy żs zał ten , k tó ry zajmo wała w d o mu . Przen io s ła s ię my ś lami d o s weg o d o mu , w k tó ry m, w p rzeciwień s twie d o h o telu , p rawie n ig d y n ie b y ło ład u . Pró żn o też b y ło s zu k ać eleg an ck ich d ek o racji czy wy k win tn y ch zło ceń . Zamk n ęła o czy . Na ch wilę. I zd ziwiła s ię b ard zo , p o n ieważ wcale n ie u jrzała n iep o rząd k u n a b iu rk u i s to s ó w k s iążek , k tó ry ch n ie zd ąży ła jes zcze u p rzątn ąć p o zmag an iach z s es ją. Nie wid ziała też n ieb a za s zy b ą u p s trzo n ą wzo rami, wy malo wan y mi p rzez o s tatn ią b u rzę n a tafli k u rzu .
Zo b aczy ła lwa. Du mn y k ró l zwierząt zawd zięczał s we ży cie M ich as io wi. Lew b y ł. M ich as ia n ie b y ło . To zn aczy n ie b y ło g o tu . Ale n a p ewn o p rzeb y wał g d zie in d ziej. Ilek ro ć o n im my ś lała, zaws ze wy d awało jej s ię, że za k ażd y m razem jes t b lis k o n iej. Teraz w Rzy mie M ich aś s p ęd zić k ilk a d n i w ty m teg o tro ch ę. Dlateg o ju ż a tu tejs ze k o ś cio ły ,
też b y ł b lis k o . Cies zy ła s ię z tej b lis k o ś ci. M ich aś miał mieś cie. Tak jak o n a. Ch ciała, b y zo b aczy ł to co o n a. By ło mu s iała ws tać. Rzy m o b u d ził ją całk o wicie. Otwarła o czy , k tó ry ch b y ło mn ó s two , o two rzy ły p rzed wiern y mi
i zwied zający mi s we d rzwi. Ko lo s eu m i Fo ru m Ro man u m wid ziały ju ż n iejed n o . Us ta Prawd y n iezn o s zące k łamcó w. Wzg ó rze Waty k ań s k ie, k tó re czu wa n ad Rzy mem n iczy m p ap ież, n as tęp ca ś więteg o Pio tra. Ch ciała b y ć ws zęd zie. Zo b aczy ć ws zy s tk o . Po k azać ws zy s tk o M ich as io wi. M o g ła to zro b ić, b o w s wej d u s zy n o s iła teg o ch ło p ca i o b ietn icę, k tó rą zło ży ł jej p rzez telefo n Łu k as z. „Po jed ziemy tam k ied y ś razem”. Tak p o wied ział. J u ż d ziś czek ała n a to , aż to n as tąp i. J u ż d ziś czek ała n a to , aż b ęd ą razem. Ale n ig d y n ie lu b iła czek ać b ezczy n n ie. Ws tała. Zro b iła mały k ro k p rzed s ieb ie i o two rzy ła o k ien n ice. Po mimo d o ś ć wczes n ej p o ry u d erzy ł w n ią s tru mień b ard zo ciep łeg o p o wietrza, n ies io n y p rzez p rzy jemn y wiatr. Piętro n iżej p o ru ch liwej u licy ś mig ały s amo ch o d y . W więk s zo ś ci małe i b iałe. Po ch o d n ik ach zalan y ch ju ż s ło ń cem s p acero wali p rzech o d n ie. Nie s p ies zy li s ię tak b ard zo jak ci, d o k tó ry ch wid o k u b y ła p rzy zwy czajo n a. M o że rzy mian ie mieli więcej czas u , a mo że mieli g o w n o s ie. Alb o trak to wali g o jak p artn era, a n ie ty ran a. Dlateg o n ie o mies zk ali p rzy s tan ąć, p o ro zmawiać, p o ś miać s ię, p o czy tać p ras ę p rzy p o ran n y m es p res s o s ączo n y m n ies p ies zn ie z k u b eczk ó w n iewiele więk s zy ch o d n ap ars tk a. By li też tacy , k tó rzy p o mimo p an u jąceg o wo k ó ł ro zg ard ias zu i wes o ły ch p o k rzy k iwań s p ali w n ajlep s ze, i to w n iezb y t wy g o d n y ch łó żk ach z k arto n ó w, p rzy tu len i d o p ó łn o cn y ch ś cian b azy lik i San ta M aria M ag g io re.
B
y ła z s ieb ie b ard zo zad o wo lo n a. An i razu s ię jes zcze n ie zg u b iła. To p ewn ie d zięk i p rzewo d n ik o wi, k tó ry p o ży czy ł jej Xawery . Nawet w metrze p o rad ziła
s o b ie ś p iewająco i teraz p rzemierzała Via d el Co rs o w s wo ich b iały ch b alerin ach w czarn e g ro s zk i, w czarn ej cien iu tk iej s u k ien ce z b u fk ami i o czy wiś cie w czarn y m k ap elu s zu o d J u s ty n y , k tó ry s p rawiał, że czu ła s ię tak eleg an ck o jak jes zcze n ig d y w ży ciu . Sp acero wała, p ró b u jąc n ie zwario wać, g d y o g ląd ała witry n y s k lep o we, g d zie s tro je au to rs twa s ły n n y ch n a cały ś wiat p ro jek tan tó w mo d y p u s zy ły s ię d u mn ie n iczy m p aw. Czy tając p rzewo d n ik o p is u jący to miejs ce, d o wied ziała s ię, że p o d n u merem o s iemn as ty m mies zk ał p rzy tej u licy Go eth e. Rzy m d o tej p o ry wy d awał jej s ię s zary , a p rzy n ajmn iej tak g o s o b ie wy o b rażała. Wcześ n iej zn ała to miejs ce z czarn o -b iałeg o filmu Rzymskie wakacje. Teraz mias to n ab rało d la n iej k o lo ró w. W k o ń cu to tu taj p ewn a k s iężn iczk a u ry wa s ię o d s wo ich n u d n y ch o b o wiązk ó w, s p ęd za u p rzy p ad k o wo s p o tk an eg o rep o rtera n o c, a p ó źn iej, ró wn ież w jeg o to warzy s twie, p rzeży wa ws p an iały d zień . To w zu p ełn o ś ci wy s tarcza, b y ten d zień zmien ił n a zaws ze ży cie ich o b o jg a. Wid o czn ie czas ami zmian ę w ży ciu p o trafi wy wo łać jed en d zień , jed en p o cału n ek , jed n a ch wila. Ks iężn iczk a jes t o czy wiś cie ś liczn a, a d zien n ik arz p rzy s to jn y . Po cies zała s ię, że s k o ro k s iężn iczce wy s tarczy ł jed en d zień , b y zo b aczy ć w Rzy mie ws zy s tk o , co n ajp ięk n iejs ze, to jej trzy d n i też mu s zą wy s tarczy ć, b y p o zn ać s mak i teg o mias ta. I zo b aczy ć s to licę Wło ch w k o lo rze. J an ek u mó wił s ię z n ią d ziś n a Sch o d ach His zp ań s k ich p ro wad zący ch d o k o ś cio ła Świętej Tró jcy . Do s p o tk an ia zo s tało jes zcze d wad zieś cia min u t. Zatem k u p iła s o b ie lo d y o s mak u man g o , k tó ry ch g ałk a miała ro zmiar trzech p o ls k ich , a s mak o wała tak , że ju ż żało wała, iż zafu n d o wała s o b ie ty lk o jed n ą. Wy g ląd ała d o b rze i tak też s ię czu ła. Tu ż p rzed wy jazd em d o p ad ł ją s tres p rzed p o d ró żą i ro zmo wą z J an k iem, k tó ra miała s ię o d b y ć ju ż n ieb awem. J ed n ak k ied y n a lo tn is k u tu ż p o p rzy lo cie zo b aczy ła s weg o b rata, n erwy s ię s k o ń czy ły , p o n ieważ J an ek p rzy witał ją jak zwy k le s p o k o jn y m u ś miech em. Racząc
s ię
s ło d y czą
man g o ,
u s iad ła
na
s ch o d ach ,
g d zieś
w
p o ło wie,
i p rzy g ląd ając s ię p rzech o d n io m, rzy ms k im s p acero wiczo m, k tó rzy p o d o b n ie jak o n a p rzy cu p n ęli w ty m p ięk n y m miejs cu , ro zmy ś lała. O Łu k as zu . O M ich as iu . O ty m, jak teraz wy g ląd ało b y ży cie jej ro d zin y , g d y b y to mama p o zn ała tatę jak o p ierws za.
J ak u ło ży łab y s ię wted y p rzy s zło ś ć cio tk i Klary ? Wied ziała n a p ewn o , że ich lo s b y łb y in n y , ale s k o ro ws zy s tk o p o to czy ło s ię właś n ie w ten s p o s ó b , to mu s iała zach o wać s ię tak , b y miło ś ć, k tó rą o d czu wała, n ie o k azała s ię p rzek leń s twem. An i d la n iej, an i d la żad n eg o z jej b lis k ich , an i w o g ó le d la n ik o g o . Ch ciała, b y miło ś ć łączy ła… Przecież to nic nadzwyczajnego… – p o my ś lała i s p o g ląd ając n a s wo je n o g i, zd ziwiła s ię, b o ju ż b y ły tro ch ę o p alo n e. Po czu ła s mak wak acji. Pierws zy raz, o d k ąd s tała s ię s tu d en tk ą czwarteg o ro k u . Rzy m wy d ał jej s ię tak im miejs cem n a ziemi, g d zie wak acje ch y b a n ig d y s ię n ie k o ń czą. M o że to p rzez to zd ecy d o wan e s ło ń ce, k tó re n a s zczęś cie n ijak n ie mo g ło d o b rać s ię d o jej lica. A mo że to p rzez p an u jący tu wes o ły n as tró j i lu d zi wo k ó ł, k tó rzy rad o ś n ie i s zczerze u ś miech ali s ię d o s ieb ie n awzajem, zarażając ją s wą b eztro s k ą. Jak dobrze, że ta radość wystrzeliła ze skrzyni czarownika jak raca! Prawda, Michasiu…? – p o my ś lała i p o czu ła s ię zu p ełn ie tak , jak b y M ich aś s ied ział tu ż o b o k n iej… Rzy m b y ł n ies amo wity . To p ewn ie d lateg o Nela zas u g ero wała jej, b y to w ty m mieś cie zas tan o wiła s ię, d o k ąd zmierza… To b y ło d o b re miejs ce n a to , b y zad awać s o b ie mąd re p y tan ia. Zres ztą n a to k ażd y czas i k ażd e miejs ce s ą d o b re… Zn ó w ro zejrzała s ię wo k ó ł s ieb ie. Po mimo ju ż tro ch ę o p alo n y ch n ó g n ad al czu ła s ię tu tro ch ę jak có rk a mły n arza. Otaczający ją lu d zie w więk s zo ś ci mieli p ięk n ą o liwk o wą cerę i b ard zo ciemn e wło s y , p o ły s k u jące w s ło ń cu . Ko lo r jej wło s ó w n awet s p ełn iał wło s k ie s tan d ard y , ale p rzy jej k arn acji n awet lo d o wy wafelek wy d awał s ię aż n ad to s p alo n y s ło ń cem. Ale b y ł p y s zn y . Uś miech n ęła s ię d o s ło d k o ś ci ro zp ły wającej s ię w u s tach i g d y b y n ie to , że ju ż wid ziała J an k a n io s ąceg o w d ło n iach d wa lo d y , to jes zcze raz o d wied ziłab y p o b lis k ą lo d ziarn ię, g d zie zamrażark a wy g ląd ała jak k o lo ro wa p aleta malars k a o d ważn eg o imp res jo n is ty . – Buongiorno – u s ły s zała g ło s b rata. – Szczęś ć Bo że! – o d p o wied ziała, wid ząc ju ż o b o k s ieb ie czerń , n a k tó rej tle b ard zo wy raźn ie o d cin ała s ię b iel k o lo ratk i. – Pro s zę b ard zo – J an ek p o d s u n ął jej p o d n o s k o lejn ą o g ro mn ą g ałk ę w k o lo rze d o jrzałej cy try n y . Sam zajęty b y ł wy lizy wan iem z wafelk a p ewn ie wy ś mien ity ch w s mak u czek o lad o wy ch lo d ó w. – Dzięk u ję b ard zo – u ś miech n ęła s ię d o b rata i mo g ła teraz k o n ty n u o wać b ło g ie wczes n e p o p o łu d n ie, zau waży ws zy o d razu , że k was k o wato ś ć cy try n y d o s k o n ale p rzełamy wała s ło d y cz man g o .
– Wziąłem ci s o rb et, ale ze s mak iem ch y b a n ie trafiłem – zau waży ł J an ek i u s iad ł obok. – Trafiłeś d o s k o n ale. Sło d y cz ju ż b y ła, to teraz tro ch ę cierp k o ś ci s ię p rzy d a – p aln ęła, mo d ląc s ię w d u ch u , b y J an ek n ie p o my ś lał s o b ie, że ju ż czy n iła ws tęp d o czek ającej ich ro zmo wy . – M u s imy fajn ie wy g ląd ać n a ty ch s ch o d ach – J an ek zmierzy ł ją o d s tó p d o g łó w. Zd ejmo wan ie miary s k o ń czy ł, zatrzy mu jąc wzro k n a k ap elu s zu . – Ład n y – d o tk n ął s zero k ieg o ro n d a. – Do s tałam o d J u s ty n y – p o ch waliła s ię o d razu . – Pewn ie, żeb y m tak b ard zo n ie o d ró żn iała s ię o d rzy mian ek . J an ek ro ześ miał s ię n a wło s k ą mo d łę, czy li g ło ś n o i s zczerze. – J ak ch ces z, to zro b imy s o b ie selfie – zap ro p o n o wała żarto b liwie. – Ty lk o mi n ie mó w, że k u p iłaś s ztu czn e ramię – u ś miech n ął s ię J an ek . Do k ład n ie wied ziała, że mó wiąc o s ztu czn y m ramien iu , miał n a my ś li u ch wy ty d o telefo n ó w u łatwiające ro b ien ie zd jęć, k tó re h an d larze n ag min n ie wcis k ali p rzech o d n io m n a rzy ms k ich u licach . – M am s wo je – wy ciąg n ęła p rzed s ieb ie ramię, p rezen tu jąc w d ło n i zamias t telefo n u n ad g ry zio n y wafelek . – Zaws ze b y łaś o s zczęd n a – trafn ie zau waży ł J an ek . – A wid ziałeś k ied y ś ro zrzu tn eg o ciu łacza? – zap y tała ze ś miech em, k p iąc s o b ie w Wieczn y m M ieś cie ze s wo jeg o o d wieczn ie o p łak an eg o s tan u fin an s ó w. – Ale d o b ry – zach wy ciła s ię o rzeźwiający m s mak iem cy try n o weg o s o rb etu . – Ws zy s tk o , co b o s k ie, jes t d o b re – zau waży ł J an ek i wy ciąg n ął ramię, b y ją p rzy tu lić i p o cało wać w p o liczek w ramach tro ch ę s p ó źn io n eg o p o witan ia. Od razu zau waży ła s p o jrzen ia k ilk u d ziewcząt, k tó re s tały p rzed s ch o d ami. Z p ewn o ś cią zas tan awiały s ię teraz, czy o d p o czy wać tu , w p ełn y m s ło ń cu , czy lep iej p o s zu k ać jak ieg o ś zacien io n eg o miejs ca p o d s zero k ą mark izą w p as k i w k n ajp ce n ieo p o d al. – Zwario wałeś ? – o b ru s zy ła s ię. – Nie cału j mn ie p rzy lu d ziach . J ak to wy g ląd a? Ks iąd z i k o b ieta! Ch ces z, żeb y m s maży ła s ię w p iek le?! J an ek p ars k n ął ś miech em. Śmiał s ię tak g ło ś n o , że p rzy g ląd ały im s ię ju ż n ie ty lk o n iezd ecy d o wan e tu ry s tk i, s ąd ząc p o u ro d zie, p o ch o d zące g d zieś z fio rd ó w p ó łn o cn ej Eu ro p y , ale d o łączy li d o n ich też in n i g ap ie. – To ty ch y b a zwario wałaś – J an ek zach o wy wał s ię tak , jak b y n ie d o s trzeg ał
ciek aws k ich s p o jrzeń , a n awet jeś li je wid ział, to n ie ro b iły n a n im wrażen ia. – M y ś lę, że n a p iek ło trzeb a s o b ie b ard ziej zas łu ży ć – s twierd ził, a d o b ry h u mo r g o n ie o p u s zczał. – Na n ieb o też – zau waży ła n aty ch mias t. – Ch wała Pan u ! – p o d s u mo wał o d razu b rat, u ży wając s weg o u lu b io n eg o s twierd zen ia. – Wid zę, że ro zmo wa zaczy n a zmierzać w d o b ry m k ieru n k u . – Ch y b a cię to n ie d ziwi. Przecież ty lk o d lateg o mo g ę p o d ziwiać Rzy m. Wies z, że zo s tałam tu p rzy s łan a p o to , b y ś wy b ił mi z g ło wy to i o wo – p o wied ziała b ez o g ró d ek , a J an ek zn ó w p ars k n ął ś miech em. Na s zczęś cie tro ch ę cich s zy m n iż p o p rzed n io . – To i o wo , mó wis z? M iała p rzed s o b ą wciąż u ś miech n ięte o czy b rata. – M o żes z p rzes tać u d awać – s twierd ziła b ezp o ś red n io . – Na p ewn o mama cię p o in s tru o wała i d ała ci mn ó s two ws k azó wek , jak mas z ze mn ą ro zmawiać. J ak zn am ży cie, to cio tk a Klara też d o rzu ciła s wo je trzy g ro s ze. Pewn ie ty lk o M arian n a n ie zajęła w tej s p rawie żad n eg o s tan o wis k a – wy jawiła b ratu n ie ty lk o s we p o d ejrzen ia, ale też p rzemy ś len ia, k tó re w p o ró wn an iu ze s mak iem lo d ó w b y ły b ard zo g o rzk ie. – Nie zap o min aj o J u s ty n ie – J an ek o d razu u zu p ełn ił ten ro d zin n y p rzeg ląd o s ó b ży czliwie zaan g ażo wan y ch w o cen ę jej ży cio wy ch wy b o ró w. – O, p ro s zę! Teg o s ię n ie s p o d ziewałam! On a też?! – zap y tała, d ziwiąc s ię zaan g ażo wan iu s io s try . – Też – p rzy zn ał n iezwło czn ie J an ek i s k o ń czy ł czek o lad o wą u cztę. – To co mas z mi p o wied zieć? – zap y tała, tracąc p ewn o ś ć w g ło s ie, a zy s k u jąc zd en erwo wan ie. – J eś li my ś lis z, że p o wiem ci, co mas z ro b ić, to mu s zę cię ro zczaro wać. – To p o co ja tu p rzy jech ałam? – zap y tała o d razu . – To zn aczy , p o co zo s tałam tu p rzy s łan a? – s p ro s to wała s zy b k o . – Naiwn ie my ś lałem, że s ię s tęs k n iłaś – zażarto wał J an ek . – Naiwn o ś ć to wed łu g cio tk i Klary mo je d ru g ie imię – rzu ciła b ez n amy s łu . Szkoda, że nie mam na drugie Nadzieja – p o my ś lała z żalem. – Ro zu miem, że n ie zg ad zas z s ię z jej zd an iem – J an ek n ie ws łu ch iwał s ię w jej s ło wa, ale wczu wał s ię raczej w jej n as tró j. – Nie zg ad zam s ię an i z jej o p in ią, an i z żad n ą in n ą – u ś ciś liła z p rzek o n an iem. – A d laczeg o s ię n ie zg ad zas z? – J an ek u tk wił w n iej wzro k .
Po p atrzy ła n a jeg o s p o k o jn ą twarz i zau waży ła, że ch y b a b y li d o s ieb ie tro ch ę p o d o b n i. – Bo mam s wó j ro zu m – o d p arła p ro s to lin ijn ie. – Wy o b raź s o b ie, że g d y my ś lałem o tej ro zmo wie, to właś n ie tak ie s ło wa ch ciałem o d cieb ie u s ły s zeć. – I wierzy s z w to ? – zap y tała, n ie mo g ąc zro zu mieć źró d ła en tu zjazmu , k tó ry m try s k ał g ło s b rata. – Ch y b a n ie mam p o wo d ó w, b y ci n ie wierzy ć… J an ek zawies ił g ło s , a o n a wp atry wała s ię w jeg o o czy , zd ając s o b ie s p rawę, że ro zmo wa p rzech o d zi d o meritu m. – Kto ś , k to ma s wó j ro zu m, ch y b a n ie p o trafiłb y wp ak o wać s ię w tak zwan y związek b ez p rzy s zło ś ci… J ak ja – u ś ciś liła p o ch wili. – Nik t n ie wie, co n as czek a w p rzy s zło ś ci – p o wied ział b ez zas tan o wien ia J an ek . – Są tacy , k tó rzy zach o wu ją s ię tak , jak b y ś mierć miała n ig d y n ie n ad ejś ć. I co z teg o ? Przecież n ik t n ie zn a d n ia an i g o d zin y . Zaczyna się… – p o my ś lała, s zczerze o b awiając s ię, że ich ro zmo wa o b ierze k ieru n ek filo zo ficzn y , a n ie ży cio wy . Zwłas zcza że p o trzeb o wała ży cio wy ch k o n k retó w, a n ie tru d n y ch w p rak ty czn y m zas to s o wan iu mąd ro ś ci. – To wy o b raźmy s o b ie tak ą s y tu ację, że d o k o n fes jo n ału , w k tó ry m s ied zis z, p rzy ch o d zi d ziewczy n a. M ło d a, z k o n s erwaty wn ej ro d zin y . Tro ch ę b o i s ię o d ejś ć o d ro d zin n y ch wzo rcó w. Zak o ch ała s ię b ez p amięci, ale mąd rze, w d o b ry m czło wiek u , b ez k tó reg o ży cia s o b ie n ie wy o b raża. Ten d o b ry czło wiek ma d zieck o i b y łą żo n ę, o k tó rej wy raża s ię z s zacu n k iem – b ard zo k o n k retn ie o p is ała s y tu ację, w k tó rej s ię zn alazła, ch o ć u d awała, że ch o d zi o k o g o ś in n eg o . – Co p o wies z tak iej d ziewczy n ie? – Nie mo g ę ci p o wied zieć – o b ru s zy ł s ię n aty ch mias t J an ek . – Przecież o b o wiązu je mn ie tajemn ica s p o wied zi – u ś miech n ął s ię tak , że o d razu p u ś ciła w n iep amięć jeg o o b ru s zen ie s ię. Czekaj, czekaj! – p o my ś lała, n ie d ając s ię zb y ć. – To wy o b raź s o b ie, że n ie s ied zis z za k ratk ami k o n fes jo n ału , ty lk o n a Sch o d ach His zp ań s k ich . A ta d ziewczy n a, o k tó rej ci o p o wiad am, to two ja s io s tra, k tó ra n ie jes t jak ąś n ap alo n ą n as to latk ą, ty lk o ma s wó j ro zu m i p y ta cię, co ma zro b ić. Co jej p o wies z? – b ezlito ś n ie p rzy p arła J an k a d o mu ru . – Że n ie p o d ejmu ję d ecy zji za k o g o ś , n awet jeś li ten k to ś jes t mo ją s io s trą. J an ek p atrzy ł n a n ią tak , że o d razu p o jęła, iż n ie p o win n a mu teraz p rzes zk ad zać,
ty lk o s łu ch ać. M iała to p rzećwiczo n e z Nelą. Teraz p o p ro s tu mu s iała s łu ch ać. Zatem g d y J an ek wp atry wał s ię w n ią, o n a milczała, o d d ając mu p ierws zeń s two w tej ro zmo wie. Zro zu miał jej n iewy p o wied zian ą p ro ś b ę. Po jął ją w lo t. – J ak s ama zau waży łaś , mas z s wó j ro zu m – zaczął. Po d o b ało jej s ię to , jak s ię d o n iej zwracał. J an ek zaws ze mó wił n o rmaln ie. Nawet wted y , g d y s tał za o łtarzem. Dzięk i Bo g u , n awet w k o ś ciele p rzemawiał b ez k s iężeg o zaś p iewu , k tó ry d ziałał n a n ią jak p łach ta n a b y k a. – Ten „s wó j ro zu m”, jak g o n azy was z, to n ic in n eg o jak wo ln a wo la. Otrzy małaś ją o d Bo g a. Każd y ją ma. Do s tałaś ją n ie b ez p rzy czy n y . M as z ją p o to , b y w s wy m ży ciu u ży wać s u mien ia. A ten , k to ch ce k o rzy s tać z n ieg o mąd rze, mu s i b y ć o d p o wied zialn y . Od p o wied zialn o ś ć to wed łu g mn ie w tak ich p rzy p ad k ach jak twó j… jak was z… – p o p rawił s ię p o ch wili J an ek , tak jak b y włączy ł d o tej ro zmo wy tak że Łu k as za. – Najważn iejs ze jes t to , b y wziąć n a s ieb ie o d p o wied zialn o ś ć za miło ś ć, k tó ra wam s ię p rzy d arzy ła, i p rzy jąć o d p o wied zialn o ś ć za tę d ru g ą o s o b ę… M am n ad zieję, że jes teś całk o wicie ś wiad o ma s y tu acji, w k tó rą wch o d zis z, k tó rą ju ż p ewn ie wzięłaś n a s wo je b ark i. Ch ry s tu s mó wi wy raźn ie: Nie cu d zo łó ż… Słu ch ała u ważn ie. Sk u p iała s ię, b y n ie u ro n ić an i jed n eg o s ło wa b rata. Nie p o trafiła s twierd zić, czy b y ła s p o k o jn a, czy zd en erwo wan a. Ale marzy ła teraz o jed n y m. Wcale n ie o ro związan y ch p ro b lemach . M arzy ły jej s ię s wo b o d a i wo ln o ś ć w p o d ejmo wan iu d ecy zji. Nawet tak ich , k tó re k o s zto wały b y ją ws zy s tk o . Nawet wted y , g d y n ie wiad o mo , jak ie b y ły b y k o n s ek wen cje. – Po win n aś wied zieć… Nie ty lk o p o win n aś , ale wręcz mu s is z… – p o d k reś lił J an ek – … mu s is z wied zieć, że Bo g iem p rzy s ięg ał miło ś ć in n ej czy jś . Ko g o ś , k to ju ż d o k o g o ś ty lk o o d s y łam cię d o two jeg o
d ecy d u jąc s ię n a ży cie z mężczy zn ą, k tó ry p rzed k o b iecie, wy b ieras z d la s ieb ie k o g o ś , k to ju ż jes t n ależy . Ale s k o ro tak ro b is z, to ja n ic n ie mó wię, s u mien ia i s erca. „Nie s ąd źcie, a n ie b ęd ziecie
s ąd zen i”. Ale n ie mo g ę milczeć. M u s zę ci p o wied zieć, że związek małżeń s k i ma b y ć trwały . To jes t id eał. A ży cie częs to p rzy n o s i co in n eg o . By wa, że d zieje s ię in aczej. I co wted y ? Czy jeś li b ierzes z s o b ie k o g o ś , k to n ie n ależy d o cieb ie, mas z s zan s ę n a n ieb o ? Teg o n ie wiem. Są tak ie p y tan ia, n a k tó re o d p o wied zi n ie zn a n ik t, n ik t n a tej ziemi. A ja n ie mo g ę żad n y m s ło wem an i n awet s p o jrzen iem p o g wałcić two jej wo ln o ś ci. Lu d zie n ie s zan u ją n awzajem s wo jej wo ln o ś ć, n ajczęś ciej ran ią s ię k łams twami, a k łams twa to wy my s ł d iab ła. Po win n iś my w ży ciu k o rzy s tać z p o my s łó w Pan a Bo g a, a wy my s ły d iab ła o mijać s zero k im łu k iem. Ale czas ami zach o wu jemy s ię tak , jak b y ś my b y li mąd rzejs i o d Bo g a, a s p ry tn iejs i o d d iab ła.
W tak ich lu d ziach n ie ma miło ś ci, a o n a n a ziemi jes t n ajważn iejs za. Gd y b y n ie miło ś ć, n ie b y ło b y n as tu taj. Gd y b y n ie miło ś ć, n ie b y ło b y też p ewn ie całeg o ś wiata… Na mo men t o d erwała wzro k o d b ard zo s p o k o jn y ch o czu b rata i jeg o cich o s zep czący ch u s t. Zau waży ła, że p rzeb ieg ający o b o k n iej ch ło p iec s tracił ró wn o wag ę. Zd ąży ła g o złap ać i zap o b iec u p ad k o wi. Zerk n ął n a n ią z p rzerażen iem. By ł tro ch ę p o d o b n y d o M ich as ia… – Grazie mille! – u s ły s zała o d p ęd zącej za malcem zd y s zan ej mamy , k tó ra o d razu wzięła g o n a ręce, b y u ch ro n ić g o p rzed k o lejn ą n ieb ezp ieczn ą s y tu acją. – Zo b acz. M atk a i d zieck o … – J an ek p o d ążał wzro k iem za p ięk n ą rzy mian k ą z s zamo czący m s ię n a jej ręk ach ch ło p cem, k tó ry z p ewn o ś cią wo lałb y d alej s wo b o d n ie zb ieg ać ze s ch o d ó w. – M iło ś ć matczy n a to n ajczy s ts ze u czu cie n a ziemi. J es t tak p rawd ziwe, b o d o ty k a s ed n a miło ś ci. J es t o b u mieran iem d la d ru g iej o s o b y . To matk a n ie d o s y p ia, martwi s ię, tro s zczy . Czas ami n awet n ik n ie w o czach , b y d zieck o w jej ło n ie mo g ło wzras tać i ro zwijać s ię. J an ek p o s łu ży ł s ię o b razo wy m p rzy k ład em o b u mieran ia matk i d la d zieck a, p rzy taczając s k rajn ą s y tu ację p ato lo g ii ciąży . On a zn ała in n e p rzy p ad k i. W s zp italu n a o d d ziale s p o ty k ała p rzecież matk i, k tó re g o to we b y ły o d d ać całe s we ży cie za g o d zin ę zd ro wia ich d zieci. Szp italn e mamy n ie wah ały s ię o b u mierać d la s wy ch d zieci. Ro b iły to . Z u ś miech em n a u s tach . – Tak a p o win n a b y ć k ażd a miło ś ć – k o n ty n u o wał J an ek . – Tak a jes t ek o n o mia miło ś ci. Dawać więcej, n iż b rać. Dawać n awet więcej, n iż s ię ma. Po za ty m u czu cie mu s i d awać wo ln o ś ć. Serce p o win n o b y ć wo ln e. M a b y ć twy m n ieb em. Tu n a ziemi mas z s zu k ać w n im n ieb a i u ważać, b y lu d zie n ie zro b ili z n ieg o p iek ła. A in n i s ą zd o ln i d o ws zy s tk ieg o . Do n ajwięk s zeg o d o b ra, ale n ies tety też d o n ajg o rs zeg o zła. J eżeli o czek u jes z o d k o g o ś d o b ra, ty p ierws za s tań s ię d awcą. Najp ierw ty o k aż miło ś ć. Nie czek aj. Ch o ciaż ju ż n a p ewn o wies z, że n a ws zy s tk o p o trzeb n y jes t czas . J eżeli ju ż mu s is z p o czek ać, to czek aj mąd rze. A o czek iwać mąd rze to zn aczy z mo d litwą n a u s tach i p o k o rą w s ercu , b o mo d litwa czy n i cu d a, a p o k o ra… – J an ek zamy ś lił s ię n a ch wilę – p o k o ra jes t jak wielb łąd , d zięk i k tó remu mo żn a p rzeb y ć p u s ty n ię, ch o ć wy d aje s ię, że n ie wid ać k res u . Czło wiek częs to s ąd zi, że zn alazł s ię w s y tu acji b ez wy jś cia. J eżeli my ś lis z, że n ie s p o s ó b wy jś ć z tarap ató w, w k tó re s ię wp ak o wałaś , to p o my ś l, że d la Bo g a n ie ma n ic n iemo żliweg o . Przy k ład em d o s k o n ale o b razu jący m to , o czy m teraz mó wię, jes t h is to ria d o b reg o ło tra. Ro zu mies z, o czy m mó wię? – s p y tał, a o n a s k in ęła g ło wą. – Święty Dy zma –
k o n ty n u o wał J an ek – to p ierws zy ś więty ch rześ cijań s k i. By ł zło czy ń cą, k tó ry u mierał n a k rzy żu p o p rawej s tro n ie Ch ry s tu s a, żało wał za ws zy s tk ie s we g rzech y i p ro s ił Go o ich o d p u s zczen ie. To właś n ie d o b ry ło tr jes t s y mb o lem miło s ierd zia Bo żeg o . Niep rzy p ad k o wo zo s tał p atro n em więźn ió w, u mierający ch , p o k u tu jący ch i n awró co n y ch g rzes zn ik ó w. Od ś więteg o Dy zmy mo żn a u czy ć s ię żalu za g rzech y . Hmm, co jes zcze… ? J an ek zach o wy wał s ię tak , jak b y mó wił k azan ie, ale s k iero wan e ty lk o d o n iej. Nie o d zy wała s ię. W k o ś ciele też n ie d y s k u to wała z k s iężmi, b o ch o ć częs to miała o g ro mn ą o ch o tę wtrącić s wo je trzy g o rs ze, to p o lemizo wała ty lk o w my ś lach . Teraz n ie miała s iły n awet my ś leć. Ch ciała ty lk o s łu ch ać. – Alb o J u d as z – p o ch wili cis zy d o d ał J an ek . – Przecież w mo raln y m wy miarze o n też n ie jes t s traco n y . Ale p atrząc n a n ieg o , p o win n aś ze ws zy s tk ich s ił ch ro n ić s ię p rzed n o n s zalan cją. Przed ży ciem b ez Bo g a. Bez mo d litwy , b ez wy trzy mało ś ci. Nie p rzep ras zaj, że ży jes z, ale ży j. Najlep iej, g d y two je ży cie jes t mo d litwą. Two je ży cie ma b y ć mo d litwą! Przecież jes teś n a ty m ś wiecie, mo żes z p raco wać n a zb awien ie. Pan Bó g jes t d elik atn y , wid zi ws zy s tk o , n awet two je n ajmn iejs ze d o b re u czy n k i, tak ie, k tó ry ch n ik t in n y n ie jes t w s tan ie d o s trzec. Ale jes t jes zcze jed n o ! Ży jąc w g rzech u , n ie mo żn a u d awać, że teg o g rzech u n ie ma. Nie wo ln o ci s ię d o n ieg o p rzy zwy czajać i d awać s o b ie ro zg rzes zen ia, mó wiąc: „Przecież n ie jes tem tak a zła… ”. Po win n aś wciąż p amiętać o o d p o wied zialn o ś ci, o k tó rej ju ż ws p o mn iałem… J an ek mó wił, p atrząc jej p ro s to w o czy . Bard zo jej s ię to p o d o b ało . W k o ń cu k to ś n ie o cen iał teg o , co s tało s ię w jej ży ciu , ty lk o u d zielał rad p o to , b y jej p o mó c. Ro b ił to , b o czu ł s ię za n ią o d p o wied zialn y . Tak n ap rawd ę, a n ie n a n ib y . Tak jak o n a ch ciała ży ć z Łu k as zem. Nap rawd ę, a n ie n a n ib y . – Nie mo żes z zag łu s zać s u mien ia. Niczy m. Po win n aś czu ć, że ro b is z co ś źle. M u s is z p rzeży wać s wó j ak t żalu . M ó w Bo g u o ty m, że żału jes z. Ro zmawiaj z Nim. Ko ń cz k ażd y s wó j d zień p ro ś b ą o zmiło wan ie. Kied y ty lk o ci s ię p rzy p o mn i, to też p ro ś : „Bo że, zmiłu j s ię n ad e mn ą, p ro s zę… ”. Bó g jes t u ważn y , s łu ch ający i zaws ze g o to wy , b y ci p rzeb aczy ć. Stwó rca n ie ma wy zn aczo n y ch g o d zin p racy . J eg o s erce jes t d la cieb ie zaws ze o twarte. Uwierz w to . Wy k azu j s ię n a co d zień ty m, że two je wy b o ry s ą wiążące. Po k aż, że n o n s zalan cja, k tó rą mo żn a s treś cić s ło wami: „n ie ten , to n as tęp n y ”, cieb ie n ie d o ty czy . Dla Bo g a n ajważn iejs ze s ą czy n y , ak ty miło s ierd zia. J ak g ło s i Kazan ie n a Gó rze: „b ło g o s ławien i miło s iern i, alb o wiem o n i miło s ierd zia d o s tąp ią”. Ch o ciaż g rzes zy s z, to p o d ążaj za id eałem ch rześ cijań s twa. Ty m id eałem jes t trwan ie. A trwan ie to n ies k o ń czo n a miło ś ć i o d p o wied zialn o ś ć.
Zro zu miała. Ro zu miała ws zy s tk o , co mó wił J an ek . Do s trzeg ała d ro g ę, k tó rą p rzed n ią o d k ry wał. By ła wzru s zo n a. Tak b ard zo wzru s zo n a, że b o lało ją ws zy s tk o . Serce, d u s za i ciało … – I ch o ciaż n ieraz zd arzy s ię tak , że b ęd zies z s łab a, u k res u wy trzy mało ś ci, to trwaj i k o ch aj. Ró b to d la Bo g a, g d y ż On jes t ws zęd zie. Ch o ćb y ws zy s tk o , co zo b aczy s z, s tało s ię zap rzeczen iem J eg o o b ecn o ś ci. Nied awn o p rzeczy tałem h is to rię s p is an ą p rzez n ao czn eg o ś wiad k a trag ed ii o b o zu k o n cen tracy jn eg o . Wy o b raź s o b ie Au s ch witz… Po s łu ch ała b rata. J u ż tam b y ła. M iała o twarte o czy , ale wid ziała n ie k o lo ro wą Via d el Co rs o , ty lk o b ru n atn e b arak i o d cin ające s ię wy raźn ie n a tle s zareg o mro źn eg o p o wietrza. Właś n ie tak to s o b ie wy o b rażała, ch o ciaż teraz ś wieciło n a n ią s ło ń ce. On a o czami wy o b raźn i wid ziała p o wietrze p rzecin an e mro zem i p rzerd zewiały m k o lczas ty m d ru tem. J an ek mó wił. – Czło wiek b ez s erca w s zary m b u d zący m trwo g ę i s trach mu n d u rze. I d zieck o . Nag ie. Zab ran e matce. Po wies zo n e, b y u d o wo d n ić wy ch u d zo n y m, p atrzący m n a tę s cen ę n ies zczęś n ik o m, że Bo g a n ie ma. „I g d zie jes t was z Bó g ?!”, tak ie p y tan ie p ad a z u s t o p rawcy , k tó ry mo że my ś li, że jes t Bo g iem, s k o ro o d b iera ży cie. Nie wy trzy mała. Ro zp łak ała s ię n ie u k rad k iem, ale n a całeg o . Ws trząs ał n ią s zlo ch , ch o ciaż s tarała s ię g o tłu mić. J an ek też b y ł wzru s zo n y . M ó wien ie zaczęło s p rawiać mu tru d n o ś ć. – I wy o b raź s o b ie, że zło czy ń ca o trzy mu je o d p o wied ź, mimo że zeb ran y ch s p araliżo wał s trach . Od zy wa s ię b o h ater z tłu mu , p rzemawia g ło s em teg o tłu mu : „Wis i w ty m d zieck u !”. Tak b rzmi o d p o wied ź, b o Bó g jes t ws zęd zie i co d zien n ie trzeb a u czy ć s ię Go zau ważać. Każd eg o d n ia n ależy mó wić M u , że s ię k o ch a, wierzy , u fa i żału je za zło ś ci. Trzeb a k iero wać k u Niemu s wó j wzro k . Po wtarzać: „O J ezu , wy b acz!”. Trzeb a ży ć n a J eg o ch wałę. Ży ć i s łu ch ać s łó w ś więteg o Pawła: „ws zy s tk o n a ch wałę Bo żą czy n icie”. Pamiętaj, n ajważn iejs za jes t miło ś ć. Szczera, p rawd ziwa, o d p o wied zialn a i trwała. W tak im związk u , n a k tó ry ch ces z s ię zd ecy d o wać, też mo żn a ro b ić wiele n a ch wałę Bo żą. J eś li s ię d ecy d u jes z n a tak ą miło ś ć, to n ie n a ch wilę, ty lk o n a ży cie. Od p o wied zialn ie, p o n ieważ to zo b o wiązan ie mu s i trwać d o ś mierci. A n a ś mierć mu s is z b y ć g o to wa zaws ze. Nawet we ś n ie. J u ż ws zy s tk o wied ziała. Przy n ajmn iej tak jej s ię teraz wy d awało . M iała p ewn o ś ć. Na teraz. Na tę ch wilę, tętn iącą rzy ms k ą rad o ś cią, k tó ra an i tro ch ę n ie p rzes zk ad zała jej w ro n ien iu łez. – J u ż, b ąd ź s p o k o jn a… – J an ek zn ó w o b jął ją ramien iem. – Nie p łacz. Lu d zie n a
n as p atrzą… – J an ek p o wied ział to tak im to n em, że o d razu wied ziała, d o czeg o p ił. – To n iech p atrzą. Niech my ś lą, co ch cą. Co im s ię ty lk o ży wn ie p o d o b a. M u s is z ju ż iś ć? – zap y tała, zd ając s o b ie s p rawę, że s traciła rach u b ę czas u . – Nie. Zarezerwo wałem d la cieb ie całe p o p o łu d n ie. – Dzięk u ję… – Za co ? – J an ek u d ał zd ziwio n eg o . – Za to , co mi p o wied ziałeś , i za to , że ju ż zaws ze b ęd ę z ro zrzewn ien iem ws p o min ać ch wile s p ęd zo n e z to b ą n a ty ch s ch o d ach … – n ajs zczerzej jak p o trafiła n azwała s we u czu cia. – To ch y b a p rawd a, co p o wtarza cio tk a M arian n a – zaczął J an ek , b y p o ch wili zas tan o wien ia s k o ń czy ć my ś l. – M ó wi, że cen n e ch wile s ą n ied ro g ie. – Prawd a – p rzy tak n ęła J an k o wi i n ieo b ecn ej tu cio tce M arian n ie. – Os tatn io , k ied y u n iej b y łam i zd rad ziłam jej, co mn ie trap i w ży ciu , to p rzy to czy ła tak ie p o wied zen ie, ch y b a lu d o we: „Łączy Bó g cierń i g łó g ”. – A to mąd re… – zamy ś lił s ię J an ek , ch o ć jak o d u ch o wn y mó g ł o s tro żn ie p o d ch o d zić d o lu d o wy ch mąd ro ś ci. – Bo ję s ię, że to ja o k ażę s ię ty m ciern iem… – b ez o b aw p o d zieliła s ię z J an k iem s wy mi p rzemy ś len iami n a temat s łó w cio tk i M arian n y . – Nie martw s ię n a zap as – p o p ro s ił J an ek . – Każd y z n as ma tak ie d n i, k ied y jes t ciern iem, a p o n ich p rzy ch o d zą tak ie, że g ło g iem s ię s taje. Pamiętaj, n iezależn ie o d teg o , czy trwas z p rzy ciern iu , czy p rzy g ło g u , trwaj o d p o wied zialn ie. Po p ro s tu trwaj. Po p atrzy ła J an k o wi w o czy . Pewn ie mo g łab y p o wied zieć d u żo , ale p o s tan o wiła n ie n ad u ży wać s łó w. Po s tan o wiła n ie s trzęp ić języ k a p o p ró żn icy , g d y ż czas em jed n o s ło wo zn aczy więcej n iż ty s iąc in n y ch . – Dzięk u ję… To jest to słowo…
N
ie wy o b rażała s o b ie, b y p o żeg n ać s ię z ty m mias tem w in n y m miejs cu . Sch o d y , n a k tó ry ch p rzy s iad ła, n a zaws ze miały s tać s ię d la n iej s y mb o lem n ad ziei,
k tó rą k u s wej rad o ś ci mo g ła wy wieźć z teg o mias ta, p ięk n eg o , ch o ć n iezb y t czy s teg o . Gd y p rzez o s tatn ie d wa d n i p rzemierzała jeg o u lice, n ie o p u s zczało jej p rześ wiad czen ie, że g d y b y jej ro d acy zo s tali o b d arzen i tak im k limatem, to u lice to n ęły b y w b ard ziej zad b an ej zielen i. Cio tk a M arian n a zaś b y łab y p rzes zczęś liwa, g d y ż n a jej b alk o n ie k wiaty k witły b y p rzez cały s ezo n . W Rzy mie ro ś lin y b y ły ład n e, ale n ie zach wy cały p ięk n em, a to ty lk o d lateg o , że mu s iały d b ać o s ieb ie s ame. Po my ś lała, że p o win n a b y ć właś n ie jak tak a rzy ms k a ro ś lin a. Po win n a d b ać o s ieb ie s ama. Nie czek ać, aż k to ś zad b a o n ią. A jeś li s ię o n ią zatro s zczy , to o n a b ęd zie s ię cies zy ć, a n ie p rzy jmo wać to jak co ś , co jej s ię n ależy . Pewn ie to wczes n a p o ra s p rawiła, że Sch o d y His zp ań s k ie ś wieciły jes zcze p u s tk ami. Wło s i u wielb iali jes zcze d łu g o p o ws ch o d zie s ło ń ca o d s y p iać o ży wio n e ży cie to warzy s k ie, ciąg n ące s ię p o p rzed n iej n o cy d o p ó źn a. Nie trzeb a b y ło p o ś więcić temu wiele lat o b s erwacji, b y to zau waży ć. J ej wy s tarczy ło k ilk a d n i. Wczo raj, g d y wieczo rem wró ciła d o h o telu , z n o g ami o b o lały mi o d d łu g ich s p aceró w i ciałem u męczo n y m u p ałem, jak zwy k le p rzez małą s zczelin ę w n ied o mk n ięty ch o k ien n icach p rzy g ląd ała s ię b ezd o mn emu to warzy s twu . Tę k arto n o wą ws p ó ln o tę mies zk an io wą two rzy ło p ięciu n o rmaln ie wy g ląd ający ch mężczy zn . Nic d ziwn eg o , że g d y p ierws zy raz ich zo b aczy ła, p o my ś lała, że s ą g ru p ą wy lu zo wan y ch tu ry s tó w, b o wiem s wó j d o b y tek trzy mali w walizk ach n a k ó łk ach , k tó re b y ły w całk iem d o b ry m s tan ie. Co ran o u k ry wali w n ich s wą p o ś ciel, czy li jas k rawo czerwo n e n arzu ty , i z ch o d n ik a p o d ś cian ą k o ś cio ła, ich s y p ialn i, p rzen o s ili s ię n a d zień d o s weg o s alo n u . Przed ś wiąty n ią zn ajd o wał s ię n ied u ży s k wer z k ilk u n as to ma mały mi d rzewk ami, o feru jący mi tro ch ę cien ia p o d czas u p ału . To w ty m cien iu b ezd o mn i s p ęd zali całe d n ie. Ob s erwo wała ich w p rzerwach międ zy s wy mi wy cieczk ami. Rzy ms cy k ró lo wie ży cia s p ęd zali d n i n a relak s ie, b ez p o ś p iech u . Pili k awę, p alili p ap iero s y , czy tali g azety , zaczep iali p rzech o d n ió w i wciąż s ię u ś miech ali. Patrzy ła n a n ich z zaciek awien iem. Z jed n ej s tro n y n ie mo g ła ich zro zu mieć, n awet s ię ich tro ch ę b ała. Z żad n y m z n ich n ie ch ciałab y s tan ąć twarzą w twarz. Z d ru g iej zaś miała w s o b ie tro ch ę p o d ziwu d la tej p rężn ej g ru p k i, d o ś ć d o b rze
zazn ajo mio n ej z k eln erami, a mo że n awet właś cicielami o k o liczn y ch k n ajp ek . Po d ziwiała b ezd o mn y ch za to , że p o trafią tak ży ć, p ewn ie za n ic mając to , jak czas ami s p o g ląd ają n a n ich mijający ich p rzech o d n ie, a zwłas zcza tu ry ś ci. Ci d ru d zy ch y b a n ie d o k o ń ca zd awali s o b ie s p rawę z teg o , że p atrzą n a b ezd o mn y ch . Sama p rzecież n a p o czątk u u leg ła złu d zen iu , że to u ś miech n ięte i wy lu zo wan e to warzy s two p o p ro s tu w n iety p o wy s p o s ó b ro zp o czy n a wak acje. Ale n ie d ziwiła s ię s o b ie. Nie zn ała ś wiata. Przecież to b y ła jej p ierws za zag ran iczn a p o d ró ż, k tó ra ro zb u d ziła w n iej o g ro mn ą ciek awo ś ć ś wiata. Do tej p o ry o b ce k raje zn ała ty lk o z telewizji. Nawet tro ch ę zaczęła zazd ro ś cić „b u rd elarzo m” teg o , że b ard zo d u żo p o d ró żo wali. Sied ziała zatem n a Sch o d ach His zp ań s k ich , marząc o ty m, b y k ied y ś zo b aczy ć też ro ztań czo n y ch Ku b ań czy k ó w n a p lacach Hawan y . Prag n ęła u jrzeć n o rwes k ie fio rd y i p rzejech ać n a g rzb iecie wielb łąd a ch o ć k awałek . Ch ciała k ażd e n o wo p o zn an e miejs ce mó c p o ró wn ać z o jczy zn ą, k tó rą zn ała jak włas n ą k ies zeń . By ła ju ż p rawie ws zęd zie. Gó ry , jezio ra, mo rze, las y . Po ls k a miała ws zy s tk o , co p o trafiło zach wy cać. I ch o ciaż ro d zime zak ątk i całk iem ró żn iły s ię o d miejs c, k tó re zo b aczy ła tu , w Rzy mie, to w jej o d czu ciu zach wy t b y ł ws zęd zie tak i s am. W jej p rzy p ad k u rzecz miała s ię p o d o b n ie z miło ś cią. Tak s amo mo cn o b iło jej s erce, k ied y wid ziała Łu k as za, i teraz, g d y o n im ty lk o p o my ś lała i za n im zatęs k n iła. Ch ciała tu jes zcze zo s tać, b y n as y cić s ię h o rmo n ami s zczęś cia, k rążący mi w rzy ms k im p o wietrzu , ale ch ciała też wró cić d o s ieb ie, ab y p o d zielić s ię z in n y mi rad o ś cią, k tó rą zamierzała s tąd wy wieźć, i to w s p o ry m n ad b ag ażu . Prag n ęła o p o wied zieć mamie o ty m ws zy s tk im, co u s ły s zała o d J an k a. M iała zamiar ją p rzek o n ać, n ie d o Łu k as za, p o n ieważ wied ziała, że jes t d u ża s zan s a, iż z czas em mama p o rad zi s o b ie z ty m b ez n iczy jej p o mo cy . Ch ciała n ak ło n ić mamę d o teg o , żeb y d ała jej p rzy zwo len ie n a wy b ó r włas n ej ży cio wej d ro g i. Na włas n e ży cie i włas n e b łęd y . Na włas n ą o d p o wied zialn o ś ć. Gd y my ś lała teraz o mamie i o jej h is to rii z d y s tan s u , ro zś wietlo n eg o wło s k im s ło ń cem, n awet ją ro zu miała. M u s iało b y ć jej p rzez całe ży cie b ard zo ciężk o . M o że d lateg o zamias t ży ć włas n y m ży ciem, mias t tro s zczy ć s ię o s ieb ie i s wo je p o trzeb y , miała n iezd ro wą amb icję, b y ży ć za in n y ch . Pewn ie d ziało s ię tak p rzez cio tk ę Klarę, p rzez jej to k s y czn o ś ć wy ro s łą z jej n ies zczęś cia. M iała o ch o tę p o mó c mamie w tej tru d n ej ro d zin n ej s p rawie. Zres ztą cio tce Klarze też. Ta p o mo c wy mag ała o d n iej n ie ty lk o czas u , ale i d o jrzało ś ci. Czas miała, a p rzy n ajmn iej s tarała s ię g o mieć, b o ju ż wied ziała, że ró wn ież o to mu s i s ię mo d lić. O d o jrzało ś ć mu s iała jes zcze tro ch ę p o walczy ć. Ro zmo wa z J an k iem o two rzy ła jej o czy n a to , że o d o jrzało ś ć n ie mu s i
walczy ć z k imś , ty lk o s ama ze s o b ą. Nie mo że o cen iać in n y ch lu d zi, ty lk o s ieb ie. Po win n a p o d ejmo wać d ecy zje ty lk o i wy łączn ie za s ieb ie. Wied ziała, że jeś li b ęd zie tak ro b ić, to n ie o b arczy in n y ch s wo im ży ciem. M u s i zająć s ię ty m s ama. Każd y p o win ien ży ć włas n y m ży ciem, a d o ży cia in n y ch zag ląd ać jed y n ie n a ich p ro ś b ę. Tak jak n ie n ależy wp ras zać s ię d o k o g o ś w g o ś ci, tak n ie n ależy wch o d zić z b u tami d o czy jeg o ś ży cia. Nie mo żn a s ię wtrącać i wy wierać p res ji, b o p rzecież n ie o to w ty m ws zy s tk im ch o d zi… Ch ciała b y ć z Łu k as zem. By ła g o to wa wziąć o d p o wied zialn o ś ć za związek z n im, ch o ciaż – jak o k reś lił to J an ek – Łu k as z n ależał d o k o g o ś in n eg o . Ch ciała jed n ak s two rzy ć tej „n ie s wo jej” miło ś ci tak ie waru n k i, b y u czu cie to n ik o mu n ie s p rawiało b ó lu . Po trzeb o wała d o teg o wielu rzeczy , ale – i tu mu s iała p rzy zn ać mamie rację – n ajważn iejs zy b y ł czas . Bez n ieg o mo g ło s ię n ie u d ać. J ed n ak u fała, że d o s tan ie o d lo s u ty le czas u , ile b ęd zie p o trzeb o wała, b y u d o wo d n ić s o b ie, że jes t o d p o wied zialn a. Oczek iwała o d czas u łas k awo ś ci i tu , w rzy ms k im s ło ń cu p rzy g rzewający m co raz o d ważn iej, wierzy ła w tę łas k awo ś ć. Wierzy ła też w to – i tu z k o lei mu s iała p rzy zn ać rację Neli – że g d y wró ci d o d o mu i ch wy ci za k lamk ę d rzwi d o ro d zin n eg o d o mu , to p o czu je rad o ś ć. Wied ziała ju ż b o wiem, jak ro zmawiać z mamą i co p o wied zieć Łu k as zo wi. A wied za to d o b ry p o czątek p rak ty k i. By ła g o to wa p o d zielić s ię z mamą s wy mi p rzemy ś len iami, p o p arty mi s iłą au to ry tetu J an k a. Brat, p o d o b n ie jak o n a, mu s iał s ię wy s ilić, wy p raco wu jąc s wą au to n o mię, i – jak s ię p rzek o n ała – wy s zło mu to d o s k o n ale. Przy k ład J an k a d awał jej n ad zieję n a to , że to p rawd a, iż d ro g a d o d o s k o n ało ś ci wy mag a p o ś więceń . Przy g o to wała s ię n a wy rzeczen ia, p o n ieważ k o jarzy ły jej s ię d ziś z zy s k iem, a n ie u tratą. Ch ciała trwać i p rzy Łu k as zu , i p rzy s wo jej ro d zin ie. Ch ciała trwać w miło ś ci. Ch ciała s wy m ży ciem u d o wo d n ić, że miło ś ć n ie p atrzy n a wiek , za n ic ma d aty u ro d zen ia, b o d la n iej n ie is tn ieją żad n e p rzes zk o d y . To n ie miło ś ć je two rzy . Piętrzą je lu d zie, częs to jej n ieży czliwi, a n ie ci, k tó rzy s ą n ią ży wo zain teres o wan i. Ży ła n ad zieją, że d o czek a ch wili, k ied y b ęd zie mo g ła zo b aczy ć Łu k as za w małej k u ch n i s wej mamy . Wied ziała, że cio tk a M arian n a s zy b k o zn ajd zie z n im ws p ó ln y języ k , ch o ćb y mieli p o p ro s tu ws p ó ln ie p o milczeć. Op ró cz b ab s k ieg o to warzy s twa b y ł jes zcze Krzy ch u , d zięk i Bo g u , p ewn ie n ajo d p o wied n iejs zy p artn er d o ro zmó w p rzy ro d zin n y m s to le. A ciotka Klara? – w my ś lach n as u wały jej s ię tru d n e p y tan ia, n a k tó re n ie ch ciało jej s ię teraz o d p o wiad ać. Natch n ięta wło s k im lu zem, p o d b u d o wan a s y mp aty czn y mi i wes o ły mi s p o jrzen iami, p o s tan o wiła p o d ejś ć d o zg o rzk n iałej s taru s zk i jak d o … p ewn eg o fo lk lo ru , k tó ry p ewn ie wy s tęp u je w k ażd ej ro d zin ie. Ty rad y cio tk i
zamierzała p o trak to wać jak wy s tęp y , k tó re b ez wzg lęd u n a to , czy s ię k o mu ś p o d o b ają b ard zo , czy tro ch ę mn iej, czy mo że w o g ó le, to i tak mąd ro ś ć n ak azu je, b y w o d p o wied n im mo men cie im p rzy k las n ąć d la ś więteg o s p o k o ju , k tó ry – jak ws zy s tk o co ś więte – jes t n a wag ę zło ta. – Co to za d u rn e mias to ?! – u s ły s zała n ad s o b ą zd en erwo wan y g ło s jak ieg o ś n as to letn ieg o ro d ak a. Nie mu s iała p o d n o s ić wzro k u , b y g o zo b aczy ć, g d y ż d o k ład n ie w ty m mo men cie ch ło p ak wraz z g ru p k ą ró wieś n ik ó w min ął ją i o mało n ie wd ep tał w s ch o d y , n a k tó ry ch lo d ami zajad ała s ię s ama Au d rey . Gru p k a ch ło p có w, n a o k o ju ż p ełn o letn ich , p o ms to wała, n ie mo g ąc zn aleźć M cDo n ald a, d o k tó reg o wio d ło mn ó s two s trzałek , s ama zd ąży ła ju ż to zau waży ć. Ch ło p cy s tan ęli n a s ch o d ach n ied alek o n iej i d eb ato wali, zu p ełn ie n ie p atrząc n a u rzeczo n e n imi Wło s zk i. M ło d zień cy mu s ieli b y ć czło n k ami jak iejś d ru ży n y , b o o p ró cz teg o , że b y li b ard zo p rzy s to jn i, to jes zcze u b ran i w tak ie s ame b iałe k ró tk ie s p o d en k i i b iałe s p o rto we b lu zy . Ob s erwo wała rzy mian k i mijające ro zen tu zjazmo wan ą g ru p ę d y s k u s y jn ą. Nie b y ło tak iej, k tó ra n ie zwró ciłab y u wag i n a mło d y ch p rzy s to jn iak ó w. – Z b y k a s p ad łeś ?! Do tarł d o n iej k rzy k , p o k tó ry m u s ły s zała in n y . – J u lk a! Zerwała s ię n a ró wn e n o g i. Walizk a s to jąca o b o k
n iej
zak o ły s ała s ię
n ieb ezp ieczn ie. Zd ąży ła ją ch wy cić, zan im s wy m ro zlen iwio n y m wzro k iem wy ło wiła s y lwetk ę b rata. Czerń jeg o s u tan n y o d cin ała s ię n ie ty lk o o d b ieli tak s ó wk i, k tó rą p rzy jech ał, ale w o g ó le o d całeg o o to czen ia. Wy d ał jej s ię n ajp rzy s to jn iejs zy , a k o n k u ren cja b y ła n iemała. Ale zu p ełn ie n ie d lateg o p o czu ła d u mę ze s weg o b rata, d o k tó reg o p rzy b liżał ją teraz k ażd y k ro k . Pęk ała z d u my , p o n ieważ zaws ze mo g ła n a n ieg o liczy ć. Na jeg o mąd ro ś ć. Bard zo jej p o mó g ł, i to n ie d lateg o , że b y ła jeg o s io s trą. Po mó g łb y jej n awet wted y , g d y b y n ią n ie b y ła. Ro zu miał, że lu d zi n ależy ws p ierać, a n ie p iętn o wać. Do s k o n ale ro zezn ał p o wo łan ie. To d lateg o b y ła z n ieg o tak a d u mn a. Do s k o n ale też o d n alazł s wo ją d ro g ę w ży ciu . Po d ziwiała g o za to . Ch ciała b rać z n ieg o p rzy k ład i o d ju tra p o k o n y wać s wą d ro g ę n ajlep iej, jak p o trafiła. Nie o d ju tra. Od d ziś . – Go to wa? – zap y tał J an ek g ło s em tak p ełn y m n ad ziei, że s tarczy ło b y jej d la ws zy s tk ich p o d u p ad ający ch n a d u ch u . Gotowa! – zak rzy k n ęła w my ś lach i u ś miech n ęła s ię ty lk o , b o czas ami u ś miech p o trafi wy razić więcej n iż n iejed n o s ło wo .
–
I co teraz? – zap y tała Nela, zwy k le n ies k o ra d o zad awan ia p y tań . Leżały w p ark u n a trawie i g ap iły s ię w n ieb o , p o k tó ry m len iwie p ły n ęły
ch mu ry . By ły to o g ro mn e k łęb y , ś n ieżn o b iałe, lip co we, zu p ełn ie n ie zap o wiad ające d es zczu . – Po czek am d o p o n ied ziałk u – o d p o wied ziała s p o k o jn ie, n ie wid ząc s en s u , b y p rzy s p ies zać b ieg wy d arzeń . Zn ała ro zk ład zajęć Łu k as za. Nie ch ciała mu s ię n arzu cać, wied ząc, że i tak mó g łb y n ie zn aleźć d la n iej ch wili. Wy s tarczy ła jej wiad o mo ś ć, k tó rą n ag rał jej n a p o cztę g ło s o wą w telefo n ie, k ied y s amo lo t, k tó ry m wracała d o Po ls k i, wzb ił s ię n ad Rzy m i mo g ła jes zcze raz zo b aczy ć to mias to , ty m razem z lo tu p tak a. Wciąż p o wtarzała w my ś lach jeg o s ło wa. Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócisz. Tęsknię. Bardzo… – Po czek as z… Oczy wiś cie Nela n ie p y tała, ty lk o p o zwalała jej s ię wy g ad ać. Zap ewn iała, że mo że s łu ch ać. Nawet b y ła zad o wo lo n a z p o s tawy Neli, b o ch ciała jak o ś wy p ró b o wać s wą o d wag ę. – Po czek am i p o „czy tan k ach ” p o p ro s tu d o n ieg o p ó jd ę. Ch cę, b y s tało s ię międ zy n ami to , co k ied y ś … Wró ciła my ś lami d o n ajważn iejs zej u lewy w s wo im ży ciu . Nie b ała s ię teg o ws p o min ać w o b ecn o ś ci Neli, k tó ra p atrzy ła w n ieb o i wzd y ch ała wy czek u jąco . – Pad ał d es zcz. „Pad ał” to ch y b a źle p o wied zian e. Lało jak z ceb ra – zaczęła o p o wiad ać. – Ch ciał mn ie zap ro s ić d o Kalo rii, ale wy g ląd ałam jak zmo k ła k u ra. Ws ty d ziłam s ię tak wy s tąp ić, więc p o jech aliś my d o n ieg o . W s amo ch o d zie jes zcze wciąż mó wiliś my s o b ie per p an i per p an i, ale to w n iczy m n ie p rzes zk ad zało … W jeg o mies zk an iu o o k n a w d ach u walił d es zcz. Tak min ęła cała n o c, p o k tó rej n ie mo g łam zn aleźć s wo jej b ielizn y . Ran o fo rma „p an ” i „p an i” p rzes tała b y ć ak tu aln a. To b y ło n ies amo wite… M u s zę z n im b y ć, ch o ćb y ś wiat miał s ię zawalić. – M amie ś wiat s ię zawali… – Nela n ie p y tała, a raczej s twierd zała. – Niek o n ieczn ie – p o wied ziała zd ecy d o wan ie. Przy jació łk a o d erwała wzro k o d ch mu r węd ru jący ch p o n ieb ie z d u ży m ro zlen iwien iem. Wy mien iły s p o jrzen ia. Wzro k Neli wy rażał zaciek awien ie.
– Żeb y ś wied ziała. Też n ie mo g ę w to u wierzy ć. Ch y b a k to ś o d walił za mn ie czarn ą ro b o tę. M o że J an ek , to ch y b a n ajb ard ziej p rawd o p o d o b n e. Ale n ie wy k lu czam też cio tk i M arian n y alb o J u s ty n y . W s u mie to teraz n ieważn e, k to mi p o mó g ł. Najważn iejs ze jes t to , że mama s ię u s p o k o iła i n ie k o men tu je, n ie wtrąca s ię. Po wiem więcej, o d k ąd wró ciłam z Rzy mu , n as ze s to s u n k i s tały s ię b ard zo p o p rawn e. Oczy wiś cie wczo raj co ś tam cio tk a Klara rzu ciła międ zy wiers zami, ale o b iecałam s o b ie n ie p rzejmo wać s ię tą jej liry k ą. Przy rzek łam też s o b ie, że g d y zd o b ęd ę u p rawn ien ia d o wy k o n y wan ia zawo d u , to p ierws zą mo ją p acjen tk ą zo s tan ie właś n ie cio tk a Klara. W d o d atk u n ie b ęd zie o ty m wied ziała. M am tak i amb itn y p lan . A jeś li ch o d zi o mn ie, to my ś lę, że w k o ń cu mo g ę zro b ić to , co ch cę. – Ch y b a zaws ze mo g łaś … – Z ty m to ró żn ie b y wało ! – zd ecy d o wan ie p o d s u mo wała s we ży cio we n iezd ecy d o wan ie, k tó re wy n ik ało n ie ze s łab o ś ci ch arak teru , ty lk o ch y b a z g en ety czn eg o o b arczen ia o b awą p rzed ty m, „co lu d zie p o wied zą… ”. J ed n ak , całe s zczęś cie, w jej p rzy p ad k u d o s zło d o p rzemian y i zaczęła ro zu mieć s wy ch b lis k ich , a p rzed e ws zy s tk im mamę. – Co ś n a ten temat wiem… – Nela właś n ie p rzy zn awała s ię d o p o d o b n ej p o s tawy ży cio wej, k tó rą d o ty ch czas mo cn o s k ry wała. – Dawn o n ie ro zmawiały ś my n a tak im lu zie – zau waży ła, o d czu wając wielk ą p rzy jemn o ś ć z ro zmo wy i g ap iąc s ię w ch mu rę d o złu d zen ia p rzy p o min ającą Ły żeczk ę, ś p iącą n a p atch wo rk o wy m k o cu p rzy k ry wający m łó żk o An to s i. – W p rzy jaźn i to n ie częs to ś ć ro zmó w jes t n ajważn iejs za… – p o d s u mo wała ro zlen iwio n y m g ło s em Nela. Zd ała s o b ie s p rawę, że p rzes zły z Nelą ciężk ą p ró b ę. Ich p rzy jaźń ją p rzeży ła. M iały za s o b ą też etap p o wierzch o wn ej relacji, g d y ż n ie s p rzy jała im h u ś tawk a, n a k tó rą ws k o czy ła w mo men cie n azwan ia Łu k as za cy b o rg iem. Co p rawd a n ad al tk wiła n a tej h u ś tawce, p o n ieważ jej emo cje b y ły wciąż w ru ch u , ale mo g ła to p o ró wn ać d o relak s acy jn eg o b u jan ia, zu p ełn ie n ieg ro źn eg o . – J es t tak d o b rze, że n awet g ad ać s ię n ie ch ce… – o b s erwo wała, jak zwin ięta w k łęb ek Ły żeczk a o d p ły wa w d al. – M h m… Neli też b y ło d o b rze. Oczy wiś cie czek ały n a Xawereg o . M iał d o n ich d o łączy ć p o p racy . Zarab iał o s tatn io , zd o b iąc ś cian y w jak imś p ry watn y m p rzed s zk o lu , s zy k o wan y m d o o twarcia z n as tan iem jes ien i. Cies zy ła s ię z b lis k o ś ci Neli. Nak ry ła s we wy s tające s p o d k ró tk ich s p o d n i n o g i g ęs to o b s zy tą b awełn ian y mi k o ro n k ami,
d łu g ą k remo wą s p ó d n icą p rzy jació łk i. M iała ju ż d o s y ć o p alan ia, a k ilk a d n i rzy ms k ieg o s ło ń ca wy s tarczy ło , b y jej s k ó ra n ab rała k o lo ru , jak ieg o n ig d y d o tąd n ie miała. Zwy k le u n ik ała p ro mien i s ło n eczn y ch , w p rzeciwień s twie d o J u s ty n y , k tó ra p o trafiła wy k o rzy s tać k ażd y p ro mień s ło ń ca, n awet zimo weg o . – Kied y b ęd zie Xawery ? – zap y tała o d n iech cen ia i u rwała źd źb ło trawy , k tó re o d d łu żs zej ch wili łas k o tało ją za u ch em. – Za p ó ł g o d zin y … M o że… Tak b ard zo cies zy ła s ię, że ro zmo wa z Nelą zn ó w s ię k leiła. Nie b y ła jak aś tak a n aciąg an a. Wró ciły d o s ieb ie. Ws zy s tk o b y ło jak d awn iej, ch o ciaż Nela miała Xawereg o , a o n a Łu k as za. Pewn ie d lateg o s ię teraz u ś miech ały . Nawet n ie d o s ieb ie, ty lk o d o n ieb a. Dziękuję Ci, Panie Boże… – p o my ś lała, czu jąc, że Bó g n a p ewn o wied ział, za co M u teraz d zięk o wała. – A g d zie p ó źn iej id ziecie? – Nie wiem… Od k ilk u d n i s tras zy mn ie jak ąś n ies p o d zian k ą. – Ch y b a o b iecu je, a n ie s tras zy – s twierd ziła i len iwy m ru ch em o d wró ciła s ię. Teraz leżała n a b rzu ch u , mo g ąc o p ró cz n ieb a o b s erwo wać jes zcze ś wiat. – Z n im to n ig d y n ic n ie wiad o mo – p o d s u mo wała Nela rzeczy wiś cie d o ś ć arty s ty czn ą d u s zę Xawereg o . – To n awet s ię d o b rze s k ład a, s k o ro ty jes teś raczej p rzewid y waln a – teraz to o n a d o k o n ała s zy b k ieg o p o d s u mo wan ia. – Raczej… – Nela u ś miech n ęła s ię tak , że n ie mo g ła u k ry ć zg o d y n a tak ą ch arak tery s ty k ę włas n ej o s o b y . – Ale b y ły b y jaja, g d y b y s ię o k azało , że Xawery ch ce p o p ro s ić cię o ręk ę – zg ad y wała zamiary ch ło p ak a Neli, zaczy n ając to n em lu zak a, a k o ń cząc g ło s em n ad ętej p an ien k i. – Raczej… – p o wtó rzy ła s wą p o p rzed n ią k wes tię Nela. – Zwłas zcza że więk s zą częś ć mo jeg o ży cia my ś lałam, że ja to n a p ewn o zo s tan ę s tarą p an n ą. Nela, id ąc za jej p rzy k ład em, ró wn ież o b ró ciła s ię n a b rzu ch i wlep iła wzro k w p arę zalecającą s ię d o s ieb ie, a o d d alo n ą o d n ich o k ilk an aś cie metró w. – Ale s ię mało laty zaczep iają, co ? – u ś miech n ęła s ię, wid ząc co ś w ro d zaju g ry ws tęp n ej p rzed g rą ws tęp n ą. – Lep iej zerk n ij, jak ie ta mało lata ma n o g i – s łu s zn ie zau waży ła Nela, b o n awet s tąd , g d zie leżały , wid ać b y ło , że d ziewczy n a ma n o g i d o n ieb a.
– Nas zy m p rzecież też n ic n ie b rak u je. Od wró ciła s ię, b y zerk n ąć n a s we n o g i, zg ięte i zad arte k u n ieb u . M ach ała n imi n ap rzemien n ie to w p rzó d , to w ty ł, ch o ciaż p o d k o lan ami wciąż czu ła lek k ie p ieczen ie s k ó ry s p alo n ej wło s k im s ło ń cem. – J a tam wo lę ch o wać n o g i p o d s p ó d n icą. Wied ziała, że k o mp lek s y Neli w ty m wzg lęd zie s ą n a wy ro s t. – Lep iej zaczn ij majtać n o g ami, b o ju ż id zie Xawery – p ierws za zau waży ła p rzy s to jn iak a u ś miech ająceg o s ię z d alek a, n a p ewn o ty lk o d o Neli. – M o że p ó jd zies z g d zieś z n ami… – zap ro p o n o wała Nela. W g ło s ie p rzy jació łk i s ły ch ać b y ło ju ż tęs k n o tę za ch wilą, k tó ra miała zaraz o d ejś ć, ch o ć n ie w zap o mn ien ie, b o o tak ich ch wilach s ię n ie zap o min a. – Ch y b a n ie p o trzeb u jes z p rzy zwo itk i. Zres ztą co ze mn ie za p rzy zwo itk a? Zad ała p y tan ie, g d y Xawery s tan ął p rzed n imi. Jak ma się takie długie nogi, to ma się też niezłe tempo życia – p o my ś lała, s ły s ząc miły męs k i g ło s . – Witam, s zan o wn e fry tk i! Dlaczeg o n ie s ch o wacie s ię d o cien ia, ty lk o s ię s maży cie n a ty m s ło ń cu ? – zap y tał o d razu Xawery . – Od czas u d o czas u zas łan iają je ch mu ry – trafn ie zau waży ła. – M iałem was zab rać n a lo d y , ale n ie wiem, czy n ie lep iej b ęd zie k u p ić k efir i was n im p o trak to wać. Wy g ląd acie jak p iwo n ie z o g ro d u mo ich ro d zicó w. – A co u n ich ? – s p y tała n iezwło czn ie. Wid ziała, jak Nela wg ap ia s ię w u k o ch an eg o , zas tan awiając s ię, co też mo że mieć w zan ad rzu . Oczy wiś cie o p ró cz lo d ó w alb o ch ło d n eg o k efiru . – Właś n ie s ię p ak u ją. Ojciec d o s tał p ro p o zy cję wy k ład ó w w M ed io lan ie. Tak ie med y czn e last minute. Po s tan o wił p o jech ać. M ama s ię wś ciek ła, s tras zn ie p s io czy , ale jak zwy k le zawies i n a d wa ty g o d n ie s wo ją p rak ty k ę i p o jed zie z o jcem. Będ ziemy mieli ch atę wo ln ą – o s tatn ie zd an ie Xawery s k iero wał ju ż ty lk o d o Neli. – Ch y b a wo ln y p ałac – p ars k n ęła ś miech em. Kied y ś w telefo n ie Xawereg o zo b aczy ła p rzez p rzy p ad ek tap etę, n a k tó rej wid n iało zd jęcie jeg o ro d zicó w p rzed d o mem. Nela n ie p rzes ad zała. Xawery mies zk ał w p ałacu i co ważn e, n ic s o b ie z teg o n ie ro b ił. A zn ała tak ich , k tó rzy n awet g d y b y mieli d u żo g o rs ze lo k u m, to … J ak mawiała cio tk a Klara: „Uważali s ię za n ie wiad o mo jak ie b ó g wico ”. – Ej, ty ! Rzy mian k a! Ty s ię lep iej n ie ś miej! Bo żarcie mamy d ziś jak w k u rn ej
ch acie. M ama zro b iła mło d e ziemn iak i, p o lan e p rzy s mażo n y m b o czk iem z ceb u lk ą, p o s y p an e k o p erk iem, a n a p o p itk ę k efir alb o – jak k to wo li – maś lan k a! M acie zap ro s zen ie! Nap rawd ę! I co p iwo n ie n a to ? – J a s ię n ie o p rę – Nela n aty ch mias t p rzy zn ała s ię d o s wy ch k u lin arn y ch zamiło wań . – A p iwo n ia n u mer d wa? – Xawery u tk wił w n iej p y tające s p o jrzen ie. By ł d o b rze wy ch o wan y . Ch o ciaż n a p ewn o ch ciał s p ęd zić wieczó r s am n a s am z Nelą, to ją ró wn ież s zczerze zap ras zał d o p ałacu n a ch ło p s k ie jad ło . On a n ato mias t, ch o ć ju ż wid ziała i ziemn iak i, i b o czek , i p o p itk ę, mu s iała o d mó wić. Wied ziała, że d o b rze wy ch o wan a d ama p o trafi o d mó wić n awet wted y , g d y miałab y o ch o tę s k o rzy s tać z zap ro s zen ia. – J a o d p ad am! – zerwała s ię n a ró wn e n o g i. – Za d wie g o d zin y zaczy n am d y żu r p rzy s io s trzeń cach , b o ich s p rag n ien i włas n eg o to warzy s twa ro d zice p o s tan o wili iś ć n a p o czątek d o k in a, a p ó źn iej jes zcze n a jak ąś k o lacy jk ę. Więc mu s zę n iań czy ć h ałas trę, i to za całk o witą d armo ch ę. Xawery o d razu zajął jej miejs ce n a trawn ik u i p o p atrzy ł Neli w o czy w tak i s p o s ó b , że p rzed n as tęp s twem teg o s p o jrzen ia mo g ło u rato wać Nelę ty lk o to , że zn ajd o wali s ię w miejs cu p u b liczn y m. – To wid zimy s ię w p o n ied ziałek – rzu ciła w ramach p o żeg n an ia. – Tak jes t! – o d p o wied ziała z u ś miech em Nela. Swy m u ś miech em s u g ero wała, że też n ie mo że d o czek ać s ię p o n ied ziałk u . Zu p ełn ie jak b y to o n a miała s p o tk ać s ię ze s wy m u k o ch an y m d o p iero w p o n ied ziałek . Ale tak a b y ła p rzecież n iep is an a zas ad a p rawd ziwej p rzy jaźn i, w k tó rej rad o ś ć s ię mn o ży , a s mu tk i d zieli. – To p a! – p o żeg n ała s ię p o s p ies zn ie. Od d alała s ię o d zak o ch an y ch , mając p ewn o ś ć, że im o n a b y ła o d n ich d alej, ty m o n i mieli d o s ieb ie b liżej. Szła i cies zy ła s ię, że o d p o n ied ziałk u tak n ap rawd ę d zieli ją ju ż ty lk o k ró tk a ch wila.
N
ied ziela d o b ieg ała k o ń ca. Wieczó r p ięk n o ś ci też. Przeży ła k o lejn y zjazd ro d zin n y . Nas k ro b ała s ię mło d y ch ziemn iak ó w aż d o b ó lu w n ad g ars tk ach .
Do b rze, że mama p o my ś lała zawczas u o jej ręk ach i w k o mp lecie z o g ro mn ą s iatą, p ełn ą ziemn iak ó w wielk o ś ci ś liwek węg ierek , wręczy ła jej p arę g u mo wy ch żó łty ch ręk awiczek . Ob iad b y ł p y s zn y . Co więcej, s p ęd zo n y w miłej atmo s ferze. Ch wilami n awet o d n o s iła wrażen ie, że o wa atmo s fera b y ła jej p rzy ch y ln a, ale b io rąc p o d u wag ę s we o s tatn io o p ty mis ty czn e p o d ejś cie d o ży cia, tę p rzy ch y ln o ś ć mo g ła s o b ie p o p ro s tu d o ś p iewać. Wciąż jed n ak czu ła jed n o . J ak aś mąd ra g ło wa p o mo g ła jej w ży ciu d o teg o s to p n ia, że p o u czy ła n awet cio tk ę Klarę, b y n ie k o men to wała o b ces o wo temató w, k tó re jej b ezp o ś red n io n ie d o ty czą. Cio tk a wy b o ró w s erca s wej mło d s zej s io s trzen icy co p rawd a n ie s k o men to wała an i s łó wk iem, ale p o za ty m n ie złag o d n iała s p ecjaln ie. Nie p o d o b ało jej s ię p rzy k ład o wo to , że Ty mek p rzy k o n s u mp cji d ru g ieg o d an ia s p rawn iej p o s łu g iwał s ię ręk ą n iż p las tik o wy m wid elczy k iem, k tó ry p ewn ie tru d n o b y ło b y wb ić w g ałk ę lo d ó w, a co d o p iero w g o n iący p o talerzu mały ziemn iaczek . Ale d la n iej i tak n ajważn iejs ze p o zo s tawało to , że n ie u s ły s zała żad n eg o zło ś liweg o p y tan ia w ro d zaju : „I co tam s ły ch ać? Nas za J u lia n ad al tk wi w p o s tan o wien iu , że wy b iera s ię d o p iek ła?”. Cio tk a Klara p o trafiła d o walić, ch o ć o b iad y zwy k le jad ała b ez b o k s ers k ich ręk awic n a ręk ach . A d ziś o g ran iczy ła s wo je d o cin k i. M y ś ląc o cio tce, n ap rawd ę mo g ła teraz p o s tawić o d ważn ą tezę, co d o k tó rej b y ła p rzek o n an a – że s tał s ię cu d . Po leg ał o n b o wiem n a ty m, że s taru s zk a w k o ń cu k o g o ś p o s łu ch ała. A teg o n ie ro b iła d o tej p o ry n ig d y , p o n ieważ u ważała, że p o win n o s ię s łu ch ać mąd rzejs zy ch o d s ieb ie… Cio tk a M arian n a, jak s ię łatwo d o my ś lić, b y ła d ziś tak a jak zwy k le. J ad ła ty le co wró b elek , u ś miech ała s ię b ez p rzerwy , a n a o d ch o d n y m s zep n ęła jej p ro s to d o u ch a, że cies zy ją wzg lęd n y s p o k ó j, k tó ry zap an o wał w d o mu , ale n ajb ard ziej rad u je ją „ten , k tó ry , J u leczk o , mas z w o czach ”. Cio tk a b y ła b io lo g iem, ale w p s y ch o lo g ii też b y s ię o d n alazła. J ak zwy k le miała rację. Na Sch o d ach His zp ań s k ich p rzy wtó rze s łó w J an k a o d n alazła s wó j s p o k ó j. W d o d atk u n ie tak i ch wilo wy , ty lk o tak i zap o wiad ający s ię n a d łu żs zą wizy tę. Zres ztą wied ziała, jak g o zach ęcić d o teg o , b y n ie o p u s zczał jej zb y t s zy b k o . Wy s tarczy ło , że zamy k ała o czy i u d awała s ię z s zy b k ą wizy tą d o Rzy mu . Siad ała n a
s k ąp an y ch w s ło ń cu s ch o d ach i ws łu ch iwała s ię w o d d ech J an k a. Nawet n ie mu s iała s ły s zeć jeg o s łó w. Po trzeb o wała ty lk o p o czu ć o b ecn o ś ć k o g o ś , k to b y ł jej p rzy ch y ln y i p o n ad ws zy s tk o s tarał s ię ją zro zu mieć. Po my ś lała, że k ażd y czło wiek w s wo im ży ciu p o win ien o d n aleźć włas n e Sch o d y His zp ań s k ie, s wą u cieczk ę o d n iezro zu mien ia i włas n ej n iep ewn o ś ci. W tak im miejs cu ży cie wy d aje s ię b ard ziej zn o ś n e, a ch wilami b ard zo p rzy jemn e. Zro zu mien ie, k tó re o trzy mała o d J an k a, b y ło tak ważn e, p o n ieważ b rat zro b ił ws zy s tk o , b y zro zu mieć n ie ty le ją, ile jej miło ś ć. By ła p ewn a, że p rzen ik n ięcie cu d zej miło ś ci to wielk a rzecz. Og ro mn a s p rawa. W is to cie p ewn ie zu p ełn ie n iemo żliwa, b o to u czu cie wy my k a s ię zro zu mien iu . By wa zb io rem emo cji n iezro zu miały ch n awet d la s tro n b ezp o ś red n io w n ie zaan g ażo wan y ch . Dlateg o wied ziała, że n ie n ależy wy p o wiad ać s ię n a temat cu d zej miło ś ci, p o n ieważ n awet włas n a p o trafi zas k o czy ć. Dzięk o wała Bo g u za to , że miała o b o k s ieb ie k o g o ś tak ieg o jak J an ek . Ży wiła też p rzek o n an ie, że n a ś wiecie lu d zi mu p o d o b n y ch b y ło wielu . Wied ziała, że jej b rat zach o wał s ię wo b ec n iej, a raczej wo b ec miło ś ci, k tó ra jej s ię p rzy d arzy ła, z tak im wy czu ciem wcale n ie d lateg o , że b y ł k s ięd zem. J an ek ro zu miał ją, a mo że ty lk o u s iło wał zro zu mieć, p o n ieważ jemu też p rzy d arzy ło s ię u czu cie, k tó remu ś lu b o wał. M iło ś ć, k tó ra o k azała s ię p o wo łan iem. Ch y b a k ażd a miło ś ć jes t p o wo łan iem d o b y cia d o b ry m. Ta J an k a, jak k ażd a in n a, też p ewn ie n ie b y ła łatwa. I o n ró wn ież p o trzeb o wał czas u , b y s ię z n ią n ajp ierw o s wo ić, a p ó źn iej zap rzy jaźn ić. Uś miech ała s ię n a my ś l o ty m, że p rzy jaźń z miło ś cią s weg o ży cia n a p ewn o jes t n ieo d zo wn a i b ard zo p o mag a, g d y ś wiat s taje n a d ro d ze temu u czu ciu . Dzieje s ię to n ies tety częs to , b o ś wiat g n a d o p rzo d u . I g u b i wiele p o d ro d ze. Co g o rs za, n ie o g ląd a s ię za s ieb ie. Nie o g ląd a s ię n awet za lu d źmi, k tó rzy p rzez jeg o zab ó jcze temp o s ię g u b ią. Ro zmy ś lając o ś wiecie, o J an k u , o s o b ie, s twierd ziła, że – p arad o k s aln ie – mo g ła p o g ratu lo wać s o b ie s weg o p o g u b ien ia. Jak to dobrze, że się pogubiłam… Rzad k o rad o s n e my ś li zo s tawiała ty lk o d la s ieb ie, p o n ieważ zwy k le d zieliła s ię n imi z o to czen iem. Ty lk o d la s ieb ie zo s tawiała p rzemy ś len ia tru d n e, zatru wające ją o d ś ro d k a. Teraz ju ż wied ziała, że p o g u b ien ie s ię ją o caliło . Dzięk i ży cio wej zawieru s ze, w k tó rej zn alazła s ię n ieś wiad o mie, p rzy h amo wała s wó j d o s to s o wan y d o wy mag ań s tad a o wczy p ęd . Stało s ię to d zięk i temu , że zn alazła s ię n a k rętej ś cieżce, k tó rej k ieru n ek n ie b y ł d o k o ń ca zn an y . Zro zu miała, że p rag n ien ia in n y ch , k tó re zaws ze u ważała za ważn e, s ą ważn e, ale n ie n ajważn iejs ze. Najis to tn iejs ze d la
czło wiek a p o win n y b y ć jeg o włas n e p rag n ien ia i n ie p o win ien ich p rzed s o b ą u k ry wać. Teraz n ajważn iejs za d la n iej b y ła miło ś ć. Ale n ie tak a, k tó ra zap iera d ech w p iers iach , zatrzy mu je czas alb o p rzy s p ies za jeg o b ieg . Liczy ła s ię d la n iej p rzed e ws zy s tk im miło ś ć o d p o wied zialn a. To o n iej ty le o p o wiad ał jej J an ek . To tak ie u czu cie ch ciał p rzed n ią o d k ry ć, p rag n ął, b y teg o s ię n au czy ła. Brat u miał u czy ć d o s k o n ale. Zres ztą p ewn ie n ie o n a p ierws za czeg o ś s ię o d n ieg o d o wied ziała. Teraz, malu jąc p azn o k cie p rawie b ezb arwn y m lak ierem, my ś lała o ty m, że wiad o mo ś ci z lek cji p rzep ro wad zo n ej p rzez J an k a b ęd zie mu s iała u trwalać p rzez całe ży cie. W k ażd y czas . Nie ty lk o wted y , g d y b ęd zie źle. Tak ie n au k i p o win n o s ię p o wtarzać, n awet g d y jes t d o b rze, b y mieć ś wiad o mo ś ć teg o , że żad n e d o b ro , k tó re o trzy mu jemy , n ie trwa wieczn ie. Wło s y miała wciąż mo k re, o d ży wk a, k tó rą w n ie wtarła, p ach n iała jak lo d y man g o . Bajeczn ie. Zerk n ęła n a p ó łk ę, n a k tó rej p an o s zy ł s ię lew o d M ich as ia. Przen io s ła wzro k n a letn i k o s zy k p rzy g o to wan y n a ju trzejs ze wy jś cie. Najważn iejs ze rzeczy ju ż d o n ieg o p rzep ak o wała ze s tu d en ck iej to rb y , k tó ra wis iała n a k rześ le i czek ała n a p aźd ziern ik . Z k o s zy k a zerk ały n a n ią Ballady. Cies zy ła s ię n a o d wied zin y u d zieci, k tó re ju ż zn ała, ale też n a s p o tk an ie z ty mi, k tó re miała d o p iero p o zn ać. By ła d u mn a z Łu k as za. Z teg o , że p o mag ał im b ez s łó w. Głęb o k o wierzy ła, że ta d u ma p o zwo li jej p rzeży wać ciężk ie ch wile, k tó re z p ewn o ś cią ją czek ały , jeś li marzy ła o ty m, b y Łu k as z n ależał ty lk o d o n iej. Ale to marzen ie mo g ła realizo wać w s wy m ży ciu ty lk o częś cio wo . Chociaż tak… Przynajmniej tak… – u ś miech n ęła s ię d o s wej my ś li, k tó ra p o d n io s ła ją n a d u ch u . Sp ełn ien ie marzeń , ch o ćb y p o częś ci, też p o win n o cies zy ć, p o n ieważ z p ewn o ś cią jes t wro g iem zach łan n o ś ci. A ta n ies tety ma to d o s ieb ie, że lu d zie w o g ó le p rzes tają s ię cies zy ć. Nie p o trafią rad o wać s ię n awet z realizacji marzeń w cało ś ci, b o b ez wzg lęd u n a to , co o s iąg n ą, to i tak b ęd zie mało . Za mało . Wciąż i wciąż za mało . Nie ch ciała tak ży ć. Wo lała cies zy ć s ię z rad o s n y ch ch wil ży cia. Uczy ła s ię teg o wy trwale. J u ż czu ła, że tak a rad o s n a ch wila s p o tk a ją ju tro . Dłu g a ch wila. Oczy Łu k as za. Us ta w p ó łu ś miech u , d la k tó reg o p o trafiła s tracić g ło wę. Czek ały n a n ią ro ześ mian e d zieci i zab awa z n imi w s ali, k tó rej ś cian y p o k ry ły k o lo ro we malu n k i Xawereg o i Neli. Gd y o n i p raco wali, o n a leżała p rzez jak iś czas jak k ło d a, n ie wierząc w to , że s p o tk a ją w ży ciu jes zcze co ś d o b reg o . Stało s ię in aczej. Rad o ś ć zaws ze k ied y ś wy ch o d ziła z u k ry cia. Ro b iła to wted y , g d y teg o ch ciała alb o g d y s erce s mu cąceg o s ię b y ło zn ó w g o to we n a jej p rzy jęcie.
– J u lk a! Z teg o s wo b o d n eg o i n ieco ch ao ty czn eg o zamy ś len ia wy rwał ją g ło s mamy . W d u ży m s to p n iu zn iecierp liwio n y . – Ile razy mo żn a cię wo łać?! – mama wp ad ła d o jej p o k o ju . – Na Bo g a, J u lk a! Otwó rz o k n o ! Nas mro d ziłaś ty m lak ierem w cały m d o mu ! O to na takim metrażu akurat nietrudno – zażarto wała w my ś lach . Ale wo lała n ie d rażn ić lwa, s k ry wająceg o s ię teraz w mamie, i d lateg o żart zo s tawiła d la s ieb ie. – M u s is z iś ć d o s k lep u p o mąk ę – ro zk azała mama. – Co ? Ch ciała s ię b ro n ić, b o n a p o d u s zce ju ż leżała k s iążk a p rzy g o to wan a d o czy tan ia. Wak acje, p rzy n amn iej d o czas u , g d y jes zcze n ie p o s zu k ały s o b ie z Nelą żad n ej p racy , b y ły b o wiem o k azją d o n ad rab ian ia zaleg ło ś ci w czy tan iu , k tó ry ch miała co n iemiara. – Ob iecałam cio tce Klarze, że u p iek ę d la n iej jab łeczn ik , b o ju tro ma jak ąś fetę w k lu b ie emery tó w. – Co ? Nie d o wierzała, że cias to , że feta, że k to ś b y ł w s tan ie p rzy jąć cio tk ę d o jak iejk o lwiek ws p ó ln o ty . Ale u cięła s we wred n e my ś li, jes zcze zan im p rzy p o mn iała s o b ie k ró tk i k o mu n ik at: „n ie o cen iaj!”. – Nie u d awaj mi tu , że mas z k ło p o ty ze s łu ch em. Id ź d o s k lep u , b o p o trzeb u ję mąk i – p o wtó rzy ła mama to n em wciąż ws k azu jący m n a to , że lep iej n ie d rażn ić lwa. O nie! – zawy ła s y ren a alarmo wa w jej g ło wie. Błagam! – my ś li u p ad ły n a k o lan a. – M am mo k rą g ło wę – p o wied ziała p łaczliwy m to n em, wied ząc, że i tak n a n ic s ię to n ie zd a. – To jes zcze lep iej, wy s ch n ie ci n a p o wietrzu . I n ie o ciąg aj s ię tak , b o jes zcze ch wila i o s ied lo wy ci zamk n ą, wted y b ęd zies z mu s iała p o d b iec d o s amu trzy u lice d alej, więc d o b rze ci rad zę, n ie u p rawiaj mi tu cierp iętn ictwa, ty lk o ru ch y , ru ch y ! No , s k o cz! M atk a cię p ro s i! – Do b rze – s k ap itu lo wała i o two rzy ła s zafę, b y n ap ręd ce ch wy cić co ś d o u b ran ia, p o n ieważ s tary p o d k o s zu lek J an k a d o o s ied lo wy ch s p aceró w n ie n ad awał s ię an i tro ch ę. M ama wy s zła z p o k o ju , z p ewn o ś cią z min ą zwy cięzcy . Na o d ch o d n y m rzu ciła p rzez ramię, że zab iera s ię d o o b ieran ia jab łek .
Ty mczas em o n a u b rała s ię s zy b k o w n ieb ies k ą s u k ien k ę n a ramiączk ach , wed łu g cio tk i Klary p ewn ie tro ch ę p rzy k ró tk ą, a wed le cio tk i M arian n y n a p ewn o ak u ratn ą. By ła jak zn alazł zwłas zcza n a g o rący wieczó r, k ied y s ło ń ce wciąż g rzało , a temp eratu ra n ie miała zamiaru s p u ś cić z to n u . Wy ch o d ząc z d o mu , u s ły s zała jes zcze k ilk a s łó w n a p o żeg n an ie. – Cy n amo n jes zcze k u p , b o mam mało ! – Do b rze – o d p arła s zy b k o . Zamk n ęła za s o b ą d rzwi, n ie cies ząc s ię, że mu s i wy jś ć z d o mu . To ju tro , to d o p iero ju tro miał n as tać ten d zień , k tó ry m mo g ła s ię cies zy ć ju ż o d ch wili o twarcia o czu z s ameg o ran a. Po n ied ziałk o wy wieczó r miał o k azać s ię id ealn ą p o rą d o teg o , b y p o wied zieć Łu k as zo wi o ty m, że właś n ie wró ciła. Ob iecała mu to , miał to n a p iś mie. Ch ciała d o n ieg o wró cić, ch o ć tak n ap rawd ę n ig d y n ie o d es zła. Wid o czn ie w ży ciu tak ie p o wro ty też s ą mo żliwe… Dwó r p rzy witał ją falą g o rąca. M imo teg o , że n as tała p o ra d o b ran o ck i, p rzed b lo k iem n a o b d rap an y m p lacu zab aw, k tó reg o n iek tó re metalo we s p rzęty p amiętała jes zcze z czas ó w s weg o d zieciń s twa, b awiła s ię s p o ra g ru p a d zieci, n a k tó ry ch u p ał n ie ro b ił żad n eg o wrażen ia. Hu ś tały s ię ile s ił w n o g ach , jes zcze s zy b ciej k ręciły s ię n a małej k aru zeli, a ze zjeżd żaln i p o my k ały n a wy ś cig i. Nie mo g ła s twierd zić, czy więk s zą frajd ę miały ze zjeżd żan ia, czy z p rzep y ch an ia s ię w k o lejce d o s ch o d k ó w. Szy b k o min ęła ten h armid er ze ś miech u , p o k rzy k iwan ia i zaczep ek . Przy s p ies zy ła k ro k u . J u ż z d alek a wied ziała, że k rak an ie mamy o d n io s ło s u k ces . Ch o ciaż d o d wu d zies tej zo s tało jes zcze d zies ięć min u t, to właś ciciel o s ied lo weg o s k lep ik u s p o ży wczeg o p o k azał, k to tu rząd zi. Có ż miała ro b ić? M in ęła zamk n ięty n a cztery s p u s ty s k lep , s tarając s ię n ie my ś leć źle o jeg o s zefie. J es zcze b ard ziej p rzy s p ies zy ła k ro k u , b y jak iś n iefart n ie zd arzy ł jej s ię p o d ro d ze d o s amu , b o w o b ecn ej s y tu acji ty lk o k ilo g ram mąk i i to reb k a cy n amo n u w p ro s zk u o two rzy ły b y d rzwi d o jej ro d zin n eg o d o mu , b o wiem b ez n ich mo g ła s ię tam n ie p o k azy wać. Ulice mias ta b y ły p rawie p u s te. Ws zy s cy p rzy zd ro wy ch zmy s łach k o ń czy li tro p ik aln ą n ied zielę, wy leg u jąc s ię w d o mach , i to z p o zas łan ian y mi o k n ami. In aczej s ię d ziś n ie d ało . Szła b ard zo s zy b k o . Białe b alerin y w czarn e k ro p k i, w k tó ry ch o b es zła mn ó s two rzy ms k ich u liczek , mig ały jej teraz p rzed o czami w s zy b k im temp ie, o d cin ając s ię o d o p alo n y ch n ó g , p o ły s k u jący ch o d d o p iero co wtarteg o w n ie b als amu . Ty m razem mo g ła o d etch n ąć z u lg ą. Sk lep b y ł wciąż o twarty . Gd y d o n ieg o wes zła, wło s y miała ju ż p rawie s u ch e. I d o b rze, b o k limaty zacja w p o mies zczen iu , w k tó ry m s ię właś n ie zn alazła, d ziałała b ez zarzu tu i n aty ch mias t
p o czu ła wielk i ch łó d , g ro żący o d mro żen iem co p o n iek tó ry ch częś ci ciała. Nie wzięła k o s zy k a. Do s k o n ale zn ała ro zk ład s k lep o wy ch p ó łek , zatem p o k ilk u min u tach s tan ęła w k ró tk iej k o lejce d o k as y . W jed n ej ręce trzy mała k ilo g ram mąk i to rto wej, tak iej, jak iej zazwy czaj u ży wała mama, w d ru g iej maleń k i p o rtfelik i d wie to reb k i cy n amo n u . Każd e o p ak o wan ie p rzy p rawy b y ło in n ej firmy , b y zmn iejs zy ć ry zy k o matczy n eg o n iezad o wo len ia. Sto jąca p rzed n ią k o b ieta u b ran a b y ła w czarn ą s u k ien k ę. Dłu g ą d o ziemi, zu p ełn ie n ie p as u jącą d o p o g o d y . Patrzy ła n a tę czerń , ale ty m razem w my ś lach p o ws trzy mała s ię o d o cen y . Przecież o b iecała s o b ie, że n ie b ęd zie wty k ać n o s a w n ie s wo je s p rawy i o cen iać n ik o g o , n awet w k wes tii tak iej b zd u ry jak ciu ch y . Pasuje? Nie pasuje? Kogo to, do licha, powinno obchodzić! – p o my ś lała ty lk o . – Ws zy s tk ie jo g u rty tak ie s ame?! – n ieu p rzejmy m g ło s em zap y tała k as jerk a. – Tak – cich o o d p o wied ziała k o b ieta w czern i. To jed n o s ło wo wy s tarczy ło , b y p o czu ła w s ercu d ziwn y n iep o k ó j. Zn ała ten g ło s . Po d n io s ła wzro k zn ad taś my , n a k tó rej wy ło ży ła mąk ę i d wie to reb k i cy n amo n u . Nap o tk ała zn ajo me s p o jrzen ie. – Dzień d o b ry ! – p rzy witała s ię k o b ieta. Do p rzy witan ia d o łączy ła u ś miech . J u ż wied ziała, k im b y ła k o b ieta w czarn ej s u k n i, k tó ra zap łaciła za s p rawu n k i i p ak o wała je właś n ie d o ek o lo g iczn ej to rb y .
p ap iero wej
– Dzień d o b ry – o d p o wied ziała też z u ś miech em. Sp rawu n k ó w miała mało , d lateg o o d k as y o d es zły w ty m s amy m mo men cie. Też ró wn o cześ n ie u d erzy ł w n ie u p ał, ch o ciaż wzro k iem zap ro s iła k o b ietę, b y d o wy jś cia ru s zy ła p rzo d em. Przed s k lep em k o b ieta zatrzy mała s ię. Zro b iła więc to s amo , ch o ć ro zmo wy z n ią b ała s ię tro ch ę. – Co u p an i s ły ch ać, p an i J u lio ? – zap y tała k o b ieta b ard zo s p o k o jn y m g ło s em. – Do b rze – o d p o wied ziała, u ś miech ając s ię. Wied ziała, że n ie p o win n a rewan żo wać s ię k o b iecie p o d o b n y m p y tan iem, więc p o s tan o wiła d o d ać co ś jes zcze d o s wej wcześ n iejs zej o d p o wied zi. – Ses ję w ty m ro k u p rzes złam d o ś ć b ezb o leś n ie, więc o d p aźd ziern ik a zaczy n am czwarty ro k . Nela też. Ko b ieta zn ała Nelę ch y b a n awet lep iej n iż ją. – Pro s zę zatem p o g ratu lo wać p rzy jació łce. Pan i o czy wiś cie też g ratu lu ję – twarz k o b iety ro zp ro mien ił u ś miech .
Do p iero teraz p rzy p o mn iała s o b ie, że zap amiętała ją właś n ie tak ą. Z u ś miech em, z k tó ry m b y ło jej b ard zo d o twarzy , p o n ieważ d o p iero wted y wid ać b y ło jej u ro d ę w p ełn ej k ras ie. Zres ztą to ch y b a żad n a n o wo ś ć, że u ś miech n ięte b u zie s ą ład n iejs ze o d s mu tn y ch . – J es t p an i p ięk n ie o p alo n a – zau waży ła k o b ieta. – To d o b rze, że k o rzy s ta p an i z u ro k ó w wak acji – jej g ło s b y ł b ard zo s y mp aty czn y . – By łam k ilk a d n i w Rzy mie, a mam tak ą jas n ą k arn ację, że p o mimo teg o , iż ch o d ziłam w k ap elu s zu , to i tak p o p ierws zy m d n iu wy g ląd ałam jak p iwo n ia – p o wied ziała, p rzy p o min ając s o b ie p o ró wn an ie Xawereg o . – Do p iero teraz zaczy n am wy g ląd ać n o rmaln ie. Ko b ieta u ś miech ała s ię d o n iej tak s zczerze, że p o czu ła, iż mo że p o wied zieć to , co ch o d ziło jej p o g ło wie, to , n a co miała o ch o tę. Odważ się! – w my ś lach d o d awała s o b ie o d wag i. – Kied y b y łam w Rzy mie, ws p o min ałam M ich as ia. Częs to o n im my ś lę – p rzy zn ała, mo d ląc s ię o to , b y n ie s p rawić k o b iecie b ó lu s wy mi s ło wami. – Przy mn ie też jes t cały czas , b o b ez n ieg o n ie p o trafiłab y m ży ć – o d p arła mama M ich as ia i u ś miech n ęła s ię. Zo b aczy ła p o g o d zo n y z lo s em u ś miech . Ch ciała co ś p o wied zieć. Najlep iej co ś mąd reg o . Ale jak n a zło ś ć miała p u s tk ę w g ło wie, a w s ercu n ad miar u czu ć. Na s zczęś cie n ag le u s ły s zała z o d d ali k rzy k . – J u lk aaa! J u lk aaa! – O, p an d o k to r! M ama M ich as ia zo b aczy ła ich p ierws za. Po d ru g iej s tro n ie u licy s tał Łu k as z, k tó ry trzy mał za ręk ę p o d s k ak u jącą z p o d ek s cy to wan ia An to s ię. – J u lk a! J u lk a! – mała wciąż k rzy czała i mach ała rączk ą. Pewn ie Łu k as z u d aremn ił jej w tej ch wili p o my s ł p rzeb ieg n ięcia p rzez u licę, co p rawd a n iezb y t ru ch liwą, ale jed n ak co ch wilę p rzejeżd żały tamtęd y s amo ch o d y to w jed n ą, to w d ru g ą s tro n ę. Nie wied ziała, n a k o g o p atrzeć. Serce b iło jej jes zcze mo cn iej i s zy b ciej, ch o ć wy d awało s ię, że to ju ż n iemo żliwe. Wp atry wała s ię w Łu k as za, b o wy g ląd ał tak , że z tru d em o d erwała o d n ieg o wzro k . Po win n a p rzecież p atrzeć n a mamę M ich as ia. On a za ch wilę zn ik n ie z jej ży cia, a Łu k as z miał w n im p o zo s tać. Ch ciała, b y n a d łu g o . Na b ard zo d łu g o . – J ak i ten ś wiat mały … – s k o men to wała s y tu ację k o b ieta i u ś miech n ęła s ię
n ajp ierw d o n iej, a p ó źn iej d o Łu k as za i An to s i p rzeb ieg ający ch p rzez u licę, n ies tety w miejs cu n ied o zwo lo n y m. – Dzień d o b ry – p o ważn emu g ło s o wi Łu k as za zawtó ro wał wciąż p o d ek s cy to wan y g ło s An to s i. Dziewczy n k a n aty ch mias t wp ak o wała d ło ń w jej ręk ę i n ie p rzes zk o d ziły jej w ty m to reb k i z cy n amo n em. – Ale s p o tk an ie… – mama M ich as ia n ie mo g ła wciąż u wierzy ć w zb ieg o k o liczn o ś ci, k tó ry im s ię p rzy d arzy ł. – Pan mies zk a g d zieś w o k o licy , p an ie d o k to rze? – zap y tała z wciąż tak im s amy m łag o d n y m u ś miech em n a u s tach . – Nie – o d p arł Łu k as z i o d wzajemn ił u ś miech . Cies zy ła s ię, że lu d zie, n a k tó ry ch p atrzy ła teraz z o g ro mn y m wzru s zen iem i w wielk im s k u p ien iu , ze s o b ą ro zmawiali. I to zu p ełn ie n ie d lateg o , że p rzez to wzru s zen ie n ie mu s iała n ic mó wić. – Wracamy z An to s ią z u ro d zin jej k o leżan k i. Imp reza b y ła tu n ied alek o , w tak zwan ej Wieży Czaro wn ik a. – A, wiem, g d zie to jes t… Ko b ieta mu s iała mies zk ać g d zieś w p o b liżu . – Przep ras zam p ań s twa, ale mu s zę ju ż iś ć. Wy s złam z d o mu ty lk o n a mo men t i n ie ch cę, b y mąż s ię n iep o k o ił. Patrzy ła n a mamę M ich as ia i mo d liła s ię w d u ch u o to , b y p o wó d , d la k tó reg o k o b ieta ch ciała s k o ń czy ć s p o tk an ie, b y ł p rawd ziwy . – Oczy wiś cie – Łu k as z u ś miech n ął s ię k ącik iem u s t. – Do wid zen ia p an i. Ws zy s tk ieg o d o b reg o . – Do wid zen ia – o d p arła k o b ieta. – Ró wn ież ży czę p ań s twu ws zy s tk ieg o d o b reg o – o b jęła ich s p o jrzen iem, ale ty lk o ich d wo je, a n ie An to s ię… Patrzy ła, jak p o s tać w czern i o d d ala s ię w k ieru n k u p rzejś cia d la p ies zy ch . Gd y ty lk o o d erwała wzro k o d s u k ien k i, p o ru s zającej s ię w ry tm k ro k ó w mamy M ich as ia, n ap o tk ała wzro k Łu k as za, i to tak i, że g d y b y n ie o b ecn o ś ć An to s i, mo g łab y p o s trad ać d la n ieg o zmy s ły . – Ale s p o tk an ie – o d ezwała s ię s p o k o jn ie, u d ając, że n ie d zieje s ię n ic s zczeg ó ln eg o i n ie d o s trzeg a żad n eg o n ieb ezp ieczeń s twa w p ło n ący ch p o żąd an iem o czach p o żerająceg o ją wzro k iem mężczy zn y . – J u lk a, J u lk a! Ch o d ź z n ami! Po cy tas mi n a d o b jan o c, b o jad e d o p iejo ju tjo . Pjo s e!
Patrzy ła n a wciąż p o d s k ak u jącą d ziewczy n k ę. M iała tak b ard zo p ro s zący g ło s . Sp o jrzała n a Łu k as za, k tó reg o wzro k też b y ł p ro s zący , ale jeg o p ro ś b ę ch ciała u s ły s zeć. W in n y m p rzy p ad k u n ie zamierzała zareag o wać. – J a też p ro s zę… Bard zo … J eś li o czy wiś cie mo żes z… Ud ało s ię. Nie mo g ła u wierzy ć w to , że czas s tał s ię d la n iej tak łas k awy i ju tro , n a k tó re tak b ard zo czek ała, miało wy d arzy ć s ię ju ż d ziś . – Pjo s ę! Pjo s ę! – p o d g rzewała atmo s ferę An to s ia. Ta s ama d ziewczy n k a, p rzez k tó rą jak iś czas temu ś wiat leg ł w g ru zach , teraz ten ś wiat s zy b k o i u miejętn ie o d b u d o wy wała. W d o d atk u ro b iła to z o g ro mn y m zaan g ażo wan iem, wielk ą s y mp atią i mn ó s twem u ro k u . – Ty lk o mu s zę zan ieś ć to d o d o mu – p o wied ziała w k o ń cu . Ucies zy ł ją włas n y to n . Zwłas zcza jeg o zd ecy d o wan ie. M iała p rzek o n an ie, że z łas k awo ś ci czas u n ależało w ży ciu k o rzy s tać. Raz wy k azu jąc s ię więk s zą, a raz mn iejs zą o d wag ą. Dziś , czu jąc p rzy ch y ln o ś ć n ieb a i wp atrzo n y ch w n ią teraz o s ó b , miała o d wag ę zan ieś ć mamie to , co k u p iła, i p o in fo rmo wać ją, że zmien iła p lan y i n ie s p ęd zi wieczo ru w d o mu . – Samo ch ó d mamy całk iem n ied alek o – Łu k as z zap ras zał ją d o ws p ó ln ej p o d ró ży . – Nie… Przeb ieg n ę s ię d o d o mu … – To p o czek amy n a cieb ie p rzed two im b lo k iem, d o b rze? – zap ro p o n o wał jej u k o ch an y , o czek u jąc ty lk o twierd zącej o d p o wied zi. – Do b rze – zg o d ziła s ię n aty ch mias t. Skoro tego chcesz… – d o d ała w my ś lach . – Su p ej! – zn ó w wrzas n ęła An to s ia, w tak g ło ś n y s p o s ó b wy rażając rad o ś ć n ie ty lk o s wo ją. – To d o zo b aczen ia – p o wied ziała rad o ś n ie. – Pięk n ie wy g ląd as z – u s ły s zała tu ż p rzy u ch u . Nie o d p o wied ziała. Ru s zy ła p rzed s ieb ie, p o n ieważ ch ciała jak n ajs zy b ciej p o załatwiać s p rawy , b y n iezwło czn ie zn ó w zn aleźć s ię w zas ięg u ramio n Łu k as za. M iała n ad zieję, że b y ły ch o ciaż w mały m s to p n iu wy g ło d zo n e tak jak k ażd y milimetr jej ciała. J u ż b ieg ła. Ch o ć w k ieru n k u p rzeciwn y m d o Łu k as za, to ju ż b ieg ła d o n ieg o .
O
d ziwo , mama n ie ro b iła żad n y ch p ro b lemó w. Zajęta s mażen iem jab łek , n ie d o p y ty wała o n ic i ze zro zu mien iem p rzy jęła wieś ć có rk i o ty m, że zmien iła s we
p lan y i n ie zamierza s p ęd zać wieczo ru z n o s em n ajp rawd o p o d o b n iej n ie zamierza też n o co wać w d o mu .
w
k s iążce,
co
więcej,
Go rzej wy g ląd ała s p rawa z An to s ią. By ła tak p o d ek s cy to wan a, n awet b ard ziej imp rezą, z k tó rej wró ciła, n iż s p o tk an iem z n ią, że za żad n e s k arb y n ie ch ciała d ać s ię zag o n ić n ajp ierw d o k o lacji, p ó źn iej d o k ąp ieli, a n a k o n iec d o łó żk a. Gd y o s tateczn ie s zczęś liwie s ię w n im p o ło ży ła, zap ad ła ju ż ciemn a n o c. Ale i to n ie b y ło g waran tem s zy b k ieg o zaś n ięcia. Czy tała małej k o lejn e b allad y , a ta wciąż zad awała p y tan ia i zamias t zas y p iać, in teres o wała s ię ich treś cią. Ciek awiło ją to , co o zn acza s fo rmu ło wan ie: „d es zcz s p ły wa p o g o n tach ” alb o co to zn aczy : ws tać z łó żk a lewą n o g ą, lu b k im s ą p azio wie. Zas tan awiała s ię też g ło ś n o n ad ty m, k ied y p o jed zie n ad mo rze tak jak k ró lewicz zwan y Bary łk ą. Z o g ro mn ą cierp liwo ś cią o d p o wiad ała n a ws zy s tk ie p y tan ia d ziewczy n k i, k tó re p rzery wały jej czy tan ie b allad . Sły s zała, jak Łu k as z s p rzątał p o k o lacji, k tó rą zjed li razem. Wciąż miała p rzed o czami jeg o wzro k , a n a p rzed ramio n ach czu ła jeg o n ib y p rzy p ad k o wy d o ty k . Łu k as z zo s tawił u ch y lo n e d rzwi d o p o k o ju An to s i p o ty m, jak p o żeg n ał có rk ę cału s em n a d o b ran o c. Sły s zała, jak włączy ł lap to p . Wied ziała, że mu s iał p raco wać. By ł p rzecież n ied zieln y wieczó r. Zwy k le s p ęd zał g o w s zp italu . Nie d o p y ty wała, d laczeg o ten d zień wy g ląd ał in aczej. To n ie b y ło ważn e. Czy tała i czy tała… Starała s ię, b y jej g ło s b rzmiał cich o , k o jąco i – co n ajważn iejs ze – u s y p iająco . By s tał s ię n ajlep s zy m z mo żliwy ch zap ro s zeń d o k rain y d ziecięcy ch s n ó w. W k o ń cu p o p rawie g o d zin ie g o s zczen ia n a k artach b allad b y ła n a d o b rej d ro d ze, b y An to s ia d o łączy ła d o tejże k rain y . Py tan ia d ziewczy n k i u s tały , a ich miejs ce zajęły ziewn ięcia. I d o b rze, p o n ieważ b allad o wa lek tu ra d o b ieg ała k o ń ca. Ły żeczk a wtu lo n a w k ąt łó żk a i w p lu s zo weg o ró żo weg o mis ia p o s ap y wała, zwin ięta w k u lk ę d u żo więk s zą n iż o s tatn io . Czy tała ju ż o s tatn ią b allad ę, tę u lu b io n ą M ich as ia. An to s ia ju ż p rawie s p ała, d lateg o , n ie ch cąc jej ro zb u d zić, ś cis zała g ło s d o s zep tu … Rad o ś ć, co w wielk iej s k rzy n i leżała,
s trzeliła w n ieb o jak raca! Po cały m ś wiecie s ię ro zs y p ała i… zn ó w d o lu d zi p o wraca. M ałą czy wielk ą s reb rn ą is k ierk ą wciąż b ły s k a w ży ciu czło wiek a. Do ws zy s tk ich d zieci b ły ś n ie – p rzy leci… Na cieb ie p ewn ie też czek a. M o że ją zn ajd zies z w zap ach u ró ży ? M o że w p io s en ce s ło wiczej? Żeb y zo s tała z wami n ajd łu żej. Teg o k ażd emu z was ży czę. Sk o ń czy ła. Zamk n ęła k s iążk ę. Sied ziała n a mały m p las tik o wy m o k rąg ły m s to łeczk u s to jący m n a trzech n ó żk ach i p atrzy ła n a twarz An to s i, o ś wietlo n ą lamp k ą w k s ztałcie k s ięży ca. Dziewczy n k a s p ała wy męczo n a p rzeży ciami d n ia, k tó ry p rzes zed ł ju ż w n o c. Za d ach o wy mi o k n ami, k u k tó ry m u n io s ła wzro k , p o ły s k iwały g wiazd y , wró żące n ad ejś cie p o g o d n eg o i u p aln eg o p o n ied ziałk u . Wy ciąg n ęła d ło ń i zg as iła k s ięży c. W p o k o ju o d razu zap ad ł p ó łmro k . Uś miech n ęła s ię, wierząc, że jeś li w jej ży ciu b ęd zie Łu k as z, to ws zy s tk o jej s ię u d a, n awet p o my s ły n a miarę zg as zen ia k s ięży ca. Od czas u d o czas u o czy wiś cie. Ws tała, a g d y o d wró ciła s ię o d łó żk a An to s i, zo b aczy ła s y lwetk ę Łu k as za w d rzwiach d o p o k o ju małej. Nie wied ziała, jak d łu g o s tał w ty m miejs cu . Od jak d awn a ws łu ch iwał s ię w czy tan e p rzez n ią b allad y ? Stan ęła n ap rzeciwk o n ieg o . Na p ewn o mó g ł wid zieć jej twarz wy raźn iej n iż o n a jeg o . Światło wp ad ające z s alo n u tro ch ę raziło ją w o czy . Ale mro k n ie b y ł w s tan ie p rzy g as ić b las k u , k tó ry d o s trzeg ała w s p o jrzen iu Łu k as za. Do k ład n ie wid ziała jeg o b ły s zczące o czy , p atrzące n a n ią p o żąd liwie. Po d o b ały jej s ię i o czy , i wzro k , k tó ry m ją o b d arzał. Dzięk i n iemu k o lejn y raz mo g ła u wierzy ć w to , że jed n o d o b re s p o jrzen ie mo że o d mien ić zły d zień . Patrząc Łu k as zo wi w o czy , wierzy ła, że jed n o s p o jrzen ie jes t w s tan ie o d mien ić całe ży cie.
– I co teraz? – s zep n ął tak im to n em, że zad rżała. – Co teraz, to wiad o mo … Zb liży ła s ię d o n ieg o i d o tk n ęła n ajp ierw jeg o p o liczk a, a zaraz p o tem u s t. Po wio d ła p o n ich p alcem, jak b y p rzy g o to wu jąc je d o p o cału n k u , n a k tó ry n ie mu s iał czek ać d łu g o , a k tó ry b y ł b ard zo k ró tk i. – Zo s tan ies z? – zap y tał k o n k retn ie. – Nie mam n awet b ielizn y n a zmian ę – zażarto wała. – M as z – p o p atrzy ł tak , że n ie mo g ła n ie p rzy p o mn ieć s o b ie ich p ierws zej n o cy . Ty m razem to o n ją p o cało wał. Gd y p rzerwał p o cału n ek , ch ciała co ś p o wied zieć, ale mu s iała p o czek ać. M ó wił Łu k as z. To zn aczy s zep tał, i to n ie d lateg o , żeb y n ie o b u d zić An to s i. Op arł s ię ręk o ma o framu g ę d rzwi i p rzech y lił s ię d o p rzo d u . Zb liży ł d o n iej s we ciało . – M u s is z wied zieć, że b y ł tak i czas w mo im ży ciu , k ied y zo s tałem s am… – zaczął mó wić. – Nau czy łem s ię wmawiać s o b ie, że mam ws zy s tk o , czeg o p o trzeb u ję. I tak b y ło mi d o b rze. Do p ó k i cię n ie zo b aczy łem. Teraz ws zy s tk o wy g ląd a in aczej. Kied y n ie ma cię w p o b liżu , czu ję s ię tak , jak b y m n ic n ie miał. Dlateg o n ie o b raź s ię, ale n ie in teres u je mn ie, co b ęd zie teraz… Zn ó w o b d arzy ł ją p o cału n k iem. Namiętn y m d o g ran ic wy trzy mało ś ci, ale b ard zo k ró tk im. – Teraz in teres u je mn ie ty lk o to , co b ęd zie p ó źn iej – s twierd ził wp ro s t. Wid ziała, jak ze s o b ą walczy ł. J ak zacis k ał d ło n ie n a fu try n ie, o k tó rą s ię o p ierał. Do s trzeg ała, jak b ard zo ch ciał, b y zaczęło s ię to o b iecan e p rzez n ią „teraz”. Dlateg o też p o win n a b y ła o p o wied zieć mu o s wej miło ś ci, g o to wej n a o d p o wied zialn o ś ć trwającą całe ży cie. Nawet n a czas y , k ied y An to s ia s tan ie s ię d o ro s łą k o b ietą. Na te czas y , k ied y b ęd ą mieli jes zcze k o g o ś d o k o ch an ia i mo że jes zcze k o g o ś , i jes zcze… Ale teraz n ie czu ła s ię n a s iłach , b y g o o ty m ws zy s tk im p o in fo rmo wać. Teraz ch ciała, b y b y li ze s o b ą. Po p ro s tu . Zres ztą miała jes zcze p rzecież d u żo czas u , b y mu o ws zy s tk im p o wied zieć. O ży ciu , k tó re ch ciała z n im s p ęd zić. O d zieciach , k tó re ch ciała mu u ro d zić. Teraz ch ciała o b iecać mu s ieb ie i ws zy s tk o to , czeg o ty lk o zap rag n ął. Wierzy ła ju ż, że czas jes t ich p rzy jacielem. A czas miło ś ci to tak i, w k tó ry m n ie ma ch wil zmarn o wan y ch . Dlateg o p o d es zła d o n ieg o całk iem b lis k o . Zap lo tła d ło n ie n a jeg o s zy i. Ws łu ch ała s ię we wciąż p rzy s p ies zający o d d ech . Po cało wała k łu jący o d zaro s tu p o liczek . Przes p acero wała s ię ty m p o cału n k iem d o u ch a, b y co ś mu s zep n ąć. Z wielk im p rzek o n an iem. – Ko ch am cię…
Po p atrzy ł n a n ią n iep rzy to mn y m wzro k iem. – Co p ó źn iej? – zap y tał jed n ak całk iem p rzy to mn ie. By ł n ieu g ięty . M u s iał wied zieć, co b ęd zie p ó źn iej, b y w k o ń cu o d erwać d ło n ie o d fu try n y . Zatem p o win n a s ię wy k azać. Przecież mijał czas . Po czu ła jeg o zap ach , zap ach czas u . Ten czas p ach n iał miło ś cią. A mo że to czas b y ł miło ś cią? – Po wied z, p ro s zę… Nie mo g ła d łu żej s ię n ad n im zn ęcać, n ad s o b ą też n ie. – Zo s tan ę z to b ą… Nie ty lk o d ziś . Zo s tan ę n a d łu g o . Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze, zo b aczy s z… Czas p o k aże…
Pro jek t o k ład k i Paweł Pan czak iewicz PANCZAKIEWICZ ART DESIGN www.p an czak iewicz.p l Fo to g rafia n a o k ład ce © An n a M u twil/arcan g el-imag es .co m W p o wieś ci wy k o rzy s tan o u twó r p t. Ballada o złym czarowniku au to rs twa Wiery Bad als k iej © b y M ałg o rzata M ajews k a-Wo źn iak Op iek a red ak cy jn a An n a Ru ciń s k a-Barn aś Red ak cja M o n ik a Sk o wro n Ko rek ta M ałg o rzata Biern ack a Barb ara Gąs io ro ws k a
Co p y rig h t © b y An n a Ficn er-Og o n o ws k a © Co p y rig h t fo r th is ed itio n b y SIW Zn ak s p . z o .o ., 2 0 1 5
ISBN 9 7 8 -8 3 -2 4 0 -4 0 8 2 -7
Ks iążk i z d o b rej s tro n y : www.zn ak .co m.p l Sp o łeczn y In s ty tu t Wy d awn iczy Zn ak , 3 0 -1 0 5 Krak ó w, u l. Ko ś ciu s zk i 3 7 Dział s p rzed aży : tel. 1 2 6 1 9 9 5 6 9 , e-mail: czy teln icy @zn ak .co m.p l
Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m