ANNETTE BROADRICK
Szalony maj
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stephanie Benson w zamyśleniu wpatrywała się w leżącą na jej biurku...
8 downloads
23 Views
617KB Size
ANNETTE BROADRICK
Szalony maj
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stephanie Benson w zamyśleniu wpatrywała się w leżącą na jej biurku czarno-białą fotografię. Instynktownie wyczuwała nadciągającą falę kłopo tów. Ze zdjęcia patrzyły na nią badawczo męskie oczy. Zwichrzyła dłonią włosy, nie myśląc o tym, że burzy staranną fryzurę. Niepokojące ją problemy były dużo ważniejsze niż zmierzwione włosy. Miała nadzieję, że w twarzy Alexandra Sloana znajdzie coś uspokajającego. Coś, co upewni ją, że następne trzy i pół tygodnia upłyną bez niespodzianek. Nie znalazła tego zapewnienia. Na zdjęciu pułkownik Sloan był w cywilu. Zdawała sobie sprawę, że dla celów kampanii reklamowej swojej książki nie mógł się sfotografować w mundurze wojsk lotniczych. Nie wyglądał na mężczyznę łatwo podporząd kowującego się czyjemuś dowództwu. Stephanie westchnęła głośno. Wystarczy na dzisiaj. Kiedy kilka tygodni temu jej szef, Harry Mattingly, poprosił ją do swego pokoju, nie przeczuwała, jaką ofertę dla niej szykował. Przymknęła teraz oczy i ułożyła się wygodnie w fotelu. Stary, drogi Harry... Prędzej czy później powinna się wreszcie nauczyć nie ufać jego niewinnemu uśmieszkowi.
6
SZALONY MAJ
- Jak było w podróży? - zapytał, gdy tylko przestąpiła próg. - Jak zwykle - odpowiedziała z uśmiechem. - Wy soce zorganizowany chaos. Plany, których nie sposób zrealizować oraz jedna zakochana autorka, którą trzeba było pocieszać za każdym razem, kiedy jej narzeczony nie odpowiadał na telefony. Jednym słowem - nic nadzwyczajnego. Stephanie pracowała jako specjalistka do spraw kampanii reklamowych już prawie pięć lat. Czyniło to z niej automatycznie kandydatkę do szpitala wariatów. Czy w ogóle ktoś normalny chciałby pracować z nadpobudliwymi pisarzami, których manie prześladowcze i przewrażliwione osobowości wymagały nie lada cierpliwości? A ona nie tylko wszystko to wytrzymywała, ale wręcz rozkwitała przy tym. Bez nadziejny przypadek. Kochała swoją pracę. Pewnie dlatego, że uwielbiała zmagać się z wyzwaniami, organizować, tworzyć nowy porządek w miejsce starego. Przy tym miała nad wyraz rozwinięty instynkt opiekuńczy. Bez wątpienia wiązało się to z faktem, że była najstarsza z czworga rodzeństwa. Trzech młodszych braci zmusiło ją do tego, by przedwcześnie wy doroślała. Jakiekolwiek były tego powody, Agencja Reklamowa Mattingly'ego przyjęła ją z otwartymi ramionami. Wyglądało na to, że znalazła z Harrym wspólny język. Przez ostatnie pięć lat pracowała prawie wyłącznie z autorkami piszącymi romanse. Razern z asystentką wypracowały sobie na tyk skuteczne metody, że organizacja tury reklamowej nie nastręczała im większych trudności. Przystępując do tego od-
7
powiednio wcześnie, mogły zamówić i wypełnić ludźmi każdą salę w dowolnym mieście. Stephanie była niewątpliwie ekspertem w tym, co robiła. Cokolwiek Harry przemyśliwał owego ranka, wiedziała, że nie usłyszy od niego pretensji. Agencja została wysoko oceniona za wysiłki, jakie włożyła w promocję ostatniej książki. Wydawca był za chwycony, autorzy w siódmym niebie, a dystrybutorzy usatysfakcjonowani wynikami sprzedaży. A przecież o to właśnie chodziło. Skrzyżowała długie, kształtne nogi, czekając na rewelacje, dla których Harry wezwał ją do swego biura. - Mam dla ciebie nową robotę - powiedział patrząc na rozłożone przed nim papiery. - Czy słyszałaś kiedykolwiek o Alexandrze Sloanie? Nazwisko wydawało się jej znajome, nie była jednak w stanie umiejscowić go w żadnym kontekście. Pokręciła przecząco głową. - Pułkownik Alexander Sloan związany był przez ostatnie dwa lata z Pentagonem. Przedtem większość czasu spędzał w misjach wojskowych za oceanem. Teraz wreszcie Stephanie przypomniała sobie, gdzie spotkała się z jego nazwiskiem. - Napisał coś? - spytała z zawodową ciekawością. - Właśnie - potwierdził Harry. - Chodziły plotki, że jego książka oparta jest na elementach autobiograficznych. - Plotki nam nie przeszkadzają, zazwyczaj pomagają w sprzedaży. - W każdym razie jego wydawca zlecił nam organizację promocji jego książki. Chcę, żebyś ty się tym zajęła. - Ja? Przecież to nie moja specjalność! - Posłuchaj, Stephanie. Jesteś tu najlepsza. Masz
8
SZALONY MAJ
trzeźwą głowę i dajesz sobie doskonale radę w trudnych sytuacjach. Posiadasz wyobraźnię i potrafisz okiełznać nawet najbardziej zwariowanych autorów. Nikt nie zrobi tego lepiej od ciebie. - Sugerujesz, że pułkownik Sloan jest kłopotliwym klientem? - Nie powiedziałbym tego. Ale jego agent miał problemy z przekonaniem go, że podróż promocyjna jest konieczna ze względu na jego dalszą karierę pisarską. - Wspaniale! I to właśnie ja mam go przekonać o konieczności zabiegania o czytelników? - Ależ skąd. Jego agent już to załatwił. Kosztowało go to trochę trudu, to wszystko. - Harry podniósł się z fotela i podał jej teczkę z papierami. - Weź się do tego zaraz. Wydawca dał nam listę siedmiu miast do odwiedzenia w ciągu dziesięciu dni. To powinno pobudzić cię do działania. - Siedem miast! Zlituj się, Harry! Chyba nie mówisz poważnie. Trzy miasta w ciągu tygodnia to wystarczają co ciężkie zadanie. Nikt nie wytrzyma takiego tempa! - Zdaję sobie sprawę, że plan jest bardzo ambitny, ale to sytuacja wyjątkowa. Pułkownik musi wziąć urlop na czas promocji. Powiedział, że nie może nam ofiarować ani minuty więcej. Musimy wykorzystać jak najlepiej jego cenny czas. Przerzucając szybko papiery w teczce, Stephanie natrafiła na życiorys, kopię pierwszych recenzji oraz plik fotografii. - W porządku, Harry. Postaram się. - Wzruszyła ramionami z rezygnacją. - Dasz sobie świetnie radę - uśmiechnął się. - Obawiam się tylko, że Kent nie będzie tym
SZALONY MAJ
9
zachwycony. To twoja pierwsza podróż w męskim towarzystwie - uśmiechnął się jeszcze szerzej. , Stephanie spojrzała na niego ze zdziwieniem. Powinien był wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny, że nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, by jej życie prywatne kolidowało z pracą. To samo dotyczy Kenta. - Jeśli nie mielibyśmy do siebie zaufania, nie planowalibyśmy ślubu tego lata - zwróciła się do niego spokojnie. - Wiem, wiem - przytaknął skwapliwie. - Jesteście wspaniale dobraną parą. Tak tylko droczę się z tobą. Uśmiechnęła się widząc jego zmieszanie. - Możesz żartować sobie ze mnie, jak długo chcesz. Po tym, jak razem z Carleen nieomal adoptowaliście mnie, kiedy przeprowadziłam się tu z Kalifornii... - Ktoś cię przecież musiał nauczyć, jak wypalić fajkę pokoju z tubylcami. - W każdym razie, w Nowym Jorku czuję się świetnie, uwielbiam pracować dla ciebie i oczywiście poprowadzę kampanię reklamową tego twojego pułkownika. Bądź pewien, że zrobię wszystko, żeby go okiełznać. Zaczynamy piętnastego maja, prawda? - Spojrzała znowu w papiery. - Zgadza się. Powinno wystarczyć ci czasu na przygotowania. Podniosła brwi z lekkim zdziwieniem. Pierwszy marca zbliżał się nieubłaganie. Miała nadzieję, że Harry pamięta, jak wiele czasu zajmuje przygotowanie kampanii reklamowej: opracowanie odpowiedniej oprawy, ustalenie terminów wystąpień przed publicz nością, zamówienie sal na wieczory autorskie, zreda gowanie anonsów prasowych, skoordynowanie całości. Pewnie ciekaw był jej reakcji.
10
SZALONY MAJ
Posłała mu radosny uśmiech. - Nie ma sprawy. Jestem pewna, że nie będzie żadnych komplikacji. Dzisiaj, w dwa miesiące po rozmowie, Stephanie nie miała już tej pewności. Otworzyła wreszcie oczy i powtórnie spojrzała na leżącą przed nią fotografię Ale pułkownik Alexander Sloan nie miał ochoty w niczym jej pomóc. Było to dla niej zupełnie nowe doświadczenie. Z reguły wszyscy autorzy, którym do tej pory towarzyszyła, chętnie włączali się w kampanie re klamowe swoich książek, rozumiejąc konieczność zabiegania o względy publiczności. Zazwyczaj byli przyjaźnie nastawieni i skwapliwie przyjmowali jej uwagi przed podróżą, nawet jeśli okazywało się później, że nie byli w stanie sprostać tym ambitnym planom. Zupełnie inaczej miały się sprawy z nieuchwytnym pułkownikiem. Stephanie straciła już rachubę, ile razy próbowała skontaktować się z Pentagonem w nadziei, że zastanie Sloana. Po przedarciu się przez skomplikowaną hierarchię służbową, nieodmiennie słyszała, że nie może podejść do aparatu. Zwykle proszona była o zostawienie wiadomości. Podawała więc swoje nazwisko, nazwę agencji i numer telefonu. Nic nie skłoniło pułkownika do jakiejkolwiek reakcji. Była już zniecierpliwiona jego unikami. Oparła się łokciami o biurko i raz jeszcze zagłębiła się w studiowaniu fotografii. - Czemu jest pan taki niedostępny, pułkowniku Sloan? - zastanawiała się głośno. - Czy zawsze musi pan postawić na swoim? Mimowolnie próbowała odgadnąć kolor jego oczu.
SZALONY MAJ
11
Wyglądały na jasnoniebieskie, zielone lub szare. Na tej akurat fotografii zdawały się być zimne jak lód. Zastanawiała się, czy w ogóle umie się uśmiechać. Miała nadzieję, że tak. To by jej bardzo ułatwiło pracę. Przypomniała sobie uwagę Harry'ego na temat reakcji Kenta co do jej podróżowania w męskim towarzystwie. Słusznie przewidział, że nie będzie uszczę śliwiony tym pomysłem. A przecież byli ze sobą już od czterech lat. Oboje dużo wojażowali, oboje poważnie traktowali swoje kariery i byli zadowoleni, że wspólnie doceniają potrzebę osobistej wolności. Starannie rozważyli wszystkie „za i przeciw" małżeństwa. Zdawali sobie sprawę z ewentualnego zdominowania ich związku przez pracę zawodową, a mimo to zdecydowali się na ślub. Wiedzieli, że ich małżeństwo będzie się odrobinę różniło od innych. Być może nie będą sobie tak bliscy jak inni nowożeńcy, ale na pewno będą lepiej zgrani. Spojrzała na zegarek. Kent powinien dzisiaj wrócić z delegacji. Nie był pewny, którym samolotem, obiecał zadzwonić z lotniska. Stephanie marzyła, że spędzą miły wieczór w zaciszu domowym, słuchając wzajemnie swoich opowieści z podróży. Sięgnęła niechętnie po telefon, by po raz ostatni spróbować nawiązać kontakt z pułkownikiem Sloanem. Mimo ogromu spraw, którymi się zajmowała, nie zapomniała numeru do Pentagonu. Może dzisiaj wreszcie dopisze jej szczęście. Po dłuższej chwili uzyskała połączenie. - Mówi pułkownik Sloan - zaskoczył ją głęboki, męski głos. Była przygotowana na zostawienie kolejnej wiadomości.
12
SZALONY MAJ
- Dzień dobry, pułkowniku, mówi Stephanie Ben son. - Zerknęła szybko na rozłożone przed nią kartki. - Czym mogę służyć? - W jego głosie nie można było wyczuć, że jej nazwisko jest mu znajome. - Dzwonię z Agencji Reklamowej Mattingly'ego - dodała licząc na jego dobrą pamięć. - Czy chce mi pani coś zaoferować? Muszę przy znać, że jest pani bardzo uparta... Nie sądzę jednak... - Nie mam zamiaru na nic pana naciągać, puł kowniku. Jestem pana agentem reklamowym. - Kim pani jest? - spytał cicho po chwili milczenia. - Prowadzę akcję promocyjną pana ostatniej książki. Czy wydawca nic panu nie mówił? Tym razem milczenie nieco się przedłużyło. - Myślałem, że to nieaktualne - przemówił w końcu. - Dlaczego pan tak sądził? - Przede wszystkim dlatego, że nikt się ze mną nie skontaktował w tej sprawie. - Nie może pan powiedzieć, że nie próbowałam. - Wstrzymała na chwilę oddech, modląc się jedno cześnie o cierpliwość. - No tak, rozumiem - odpowiedział po chwili. - Zaczynamy turę w Filadelfii za dwa tygodnie. Spotkamy się na lotnisku w niedzielę, piętnastego maja. - Bardzo mi przykro, ale to niemożliwe. Musimy przesunąć to o kilka dni. Stephanie zaczęła liczyć bardzo powoli do dziesięciu, po czym odczekała jeszcze parę sekund, żeby upewnić się, że jej głos będzie na powrót ciepły i opanowany. - Pułkowniku Sloan, chyba się nie rozumiemy. Spędziłam ostatnie dwa miesiące organizując kampanię promocyjną pana książki. Mamy w planie odwiedzenie siedmiu miast. Pański wydawca zapewnił mnie, że
SZALONY MAJ
13
zależy panu na zdobyciu czytelników. Uznałam, to za punkt wyjścia i machina już się toczy własnym rozpędem. - Ależ to za dwa tygodnie, a ja jestem umówiony na przyszły weekend! - Z pewnością pana plany dadzą się skorygować, kiedy tylko wyjaśni pan powody - zasugerowała grzecznie. Starała się trzymać nerwy na wodzy i nie podnosić głosu, nie była jednak pewna, czy nie jest za bardzo opryskliwa. A swoją drogą, cóż to za irytujący mężczyzna. Patrzyła w dalszym ciągu na leżące przed nią zdjęcie, dumna, że nie dała się ponieść zniecierp liwieniu. - Wydaje mi się jednak, że to niemożliwe, pani... eh... Benson - odpowiedział. - Bardzo mi przykro, ale nie powiadomiono mnie wcześniej, że tura ma się zacząć piętnastego maja. - Proszę mi wierzyć, pułkowniku, że zrobiłam wszystko, żeby ta informacja dotarła do pana na czas. Wysłałam kilka kolejnych listów. Ponieważ nie było odpowiedzi, myślałam, że pomyliłam adresy. Starałam się uchwycić pana telefonicznie. Być może, gdyby odpowiedział pan na którykolwiek z moich sygnałów... - naciskała w dalszym ciągu, nie podnosząc jednak głosu. - No tak. Rozumiem pani stanowisko. - Ze zdziwieniem odkryła nutę rozbawienia w jego głosie. - Jestem pewien, że jest pani bardzo operatywna i na pewno ma pani wszystko dopięte na ostatni guzik - dodał łagodnie. Dlaczego więc wyczuwała sarkazm w jego głosie? Nieważne. Teraz, kiedy wreszcie udało się jej
14
SZALONY MAJ
zatrzymać jego uwagę, musi skupić się na szczegółach. Przez następne kilka minut cierpliwie tłumaczyła najwa żniejsze punkty programu podróży. Kiedy wreszcie się z tym uporała, pułkownik miał pełną jasność co do czekających go tygodni. Po upewnieniu się, że adres, który miała, jest aktualny, zakończyła rozmowę. - Prześlę panu kopię projektu trasy, żeby mógł ją pan zostawić bliskim na wypadek, gdyby ktoś chciał się z panem skontaktować. - Jestem pewien, że to nie zaszkodzi - zgodził się. Starała się zignorować jego protekcjonalny ton. - Wydaje mi się, że to wszystko. Będę na pana czekała, panie pułkowniku, na lotnisku w Filadelfii, piętnastego maja. - Jak ja panią rozpoznam? - spytał. - To ja pana poznam. Mam pańskie zdjęcie i nie sądzę, żeby były z tym jakieś kłopoty. Czy będzie pan w mundurze? - Nie. Biorę urlop na czas promocji. Chciałbym oddzielić zupełnie moje zajęcia zawodowe od literatury. - Nie będzie to takie łatwe. Wszyscy przecież wiedzą, że pana książka jest na poły autobiograficzna. - Rzeczywiście? - dociekał grzecznie. - To bardzo interesujące. Powinienem był się domyślić, że w dzisiej szych czasach nie da się tak łatwo wyprowadzić w pole przeciętnego czytelnika. Trudno było nie wierzyć w jego uprzejmość. Miała jednak wrażenie, że nie jest z nią zupełnie szczery. Po raz pierwszy nie cieszyła się z wyjazdu. Czuła przez skórę, że praca z pułkownikiem będzie inna niż wszystko, z czym się do tej pory zetknęła. - Dziękuję, że poświęcił mi pan swój cenny czas - zakończyła układnie.
SZALONY MAJ
15
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani Benson - odpowiedział równie grzecznie. Po odłożeniu słuchawki zamknęła wreszcie z ulgą teczkę z dossier pułkownika i odsunęła ją jak najdalej od siebie. Miała dosyć jak na jeden raz. Starała się nie myśleć o czekających ją dziesięciu dniach w towa rzystwie Sloana. Nie spodziewała się większych kłopotów, jednak dręczył ją jakiś niepokój. Alex Sloan wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w aparat telefoniczny długo jeszcze po odłożeniu słuchawki. A więc jego nowy agent reklamowy to kobieta... Stephanie Benson... Kiedy rozważał ze swoim wydawcą, Samuelem Hendricksem, publikację rękopisu, nie poświęcił pomysłowi odbycia podróży promocyjnej zbyt wiele uwagi. Zaraz potem cała sprawa zupełnie wyleciała mu z głowy. Prawdę mówiąc, nie miał wyboru, musiał napisać tę książkę. Pomysł kołatał mu się po głowie od lat. Musiał to opowiedzieć. W końcu wyrzucił to z siebie, oddał wydawcy, po czym kompletnie o tym zapomniał. Nie był przygotowany na to, że książka zostanie dobrze przyjęta. Znajdował swoiste ukojenie w conocnej pracy nad tekstem. Pisanie stało się dla niego ucieczką od codzienności, możliwością wypowiedzenia dawno tłumionych uczuć. Był świadkiem tylu tragedii. Zbyt wielu. Widział wystarczająco dużo koszmarów, żeby nie móc usnąć do końca swoich dni. Jakby tego było mało, życie zmusiło go również do patrzenia na śmierć najbliższych przyjaciół. Nie mógł zapomnieć Steve'a, błagającego, by skrócił jego cierpienia. Na szczęście Steve miał się teraz dużo lepiej. Brał
16
SZALONY MAJ
też czynny udział w swojej rehabilitacji. Alex przyrzekł przyjacielowi, że spędzi z nim weekend piętnastego maja. Teraz będzie musiał zmienić plany. Kiedy skończył pisać swoją pierwszą książkę, zaraz zabrał się do następnej. Powinna być łatwiejsza od poprzedniej. Miał więcej dystansu do tematu. Teraz, kiedy wrócił do Waszyngtonu, chętniej poświęci wieczo ry na stukanie w maszynę niż na życie towarzyskie. Joanne, jego była żona, miała mu trochę za złe, że nie jest lwem salonowym. Własne towarzystwo przed kładał nad wszystko inne, co zresztą było jednym z powodów, dla których go zostawiła. Nie lubiła wojskowego stylu życia, zagranicznych wyjazdów i ciągłej zmiany miejsc zamieszkania. Odkrył ze zdziwieniem, że odczuł ogromną ulgę, kiedy po siedmiu latach ciągłych narzekań zdecydowała się wreszcie wystąpić o rozwód. Tak małą częścią swego życia mógł się z nią podzielić. Zazwyczaj wracał do domu tylko po to, żeby odetchnąć po trudach tajnych misji. Joanne szybko zmęczyło udawanie zainteresowania jego zdawkowymi od powiedziami na pytania. Nie była w stanie wzbudzić w sobie ciekawości jego sprawami. Był czas, że ją kochał. Nawet na pewno. Ona też go chyba kiedyś kochała. Niestety, częsta rozłąka pod kreśliła tylko podstawowe różnice ich temperamentów. Ona lubiła przebywać między ludźmi, on natomiast źle się czuł w większym towarzystwie. Dla niej odpoczynkiem było spędzenie wieczoru w gronie gości, on w tym samym czasie najchętniej koiłby w samo tności swoje nerwy. Wyglądało na to, że oboje są teraz szczęśliwsi. Joanne wyszła ponownie za mąż i miała dwoje dzieci.
SZALONY MAJ
17
Alex nie chciał zdecydować się swego czasu na dziecko, dopóki nie zmieniłby pracy na mniej niebezpieczną. Chciał być prawdziwym ojcem - nie tylko kimś w mundurze na fotografii w salonie. Teraz było już za późno na założenie rodziny. Cóż za ironia losu. Tak wielu jego przyjaciół w międzyczasie zginęło i osierociło rodziny. On, który nie miał żadnej, wyszedł ze wszyst kich opresji bez szwanku. Nosił w sobie rany, które nie zabliźniają się tak łatwo. Nie znaczy to jednak, że nie lubił damskiego towarzystwa. Miał kilka przyjaciółek, z którymi spotykał się od czasu rozwodu. Wystarczyła mu jednak pierwsza bolesna lekcja, by nie miał więcej ochoty na wiązanie się z kimkolwiek. Nie chciał już przeżywać dojmującego bólu rozstania - czy to z powodu śmierci, czy utraty uczucia. Przemknęło mu przez myśl pytanie, czy Stephanie Benson jest mężatką. Jeśli tak, to co sądzi mąż o jej podróżowaniu w męskim towarzystwie? Próbował wyobrazić sobie, co czułby na jego miejscu, ale po chwili zdał sobie sprawę, że zbyt długo był sam, żeby mieć o tym jakieś pojęcie. Joanne nie chciała nigdzie ruszyć się bez niego, a inne kobiety, z którymi się spotykał, pędziły samotne życie, zado wolone ze swojej niezależności. Nie potrafił sobie wyobrazić siebie,, czekającego w domu na żonę wracającą z podróży służbowej. Uśmiechnął się. Do czasu jej powrotu pewnie zdążyłby już zapomnieć, na kogo czeka. Ciekaw był, jak też ta Stephanie Benson wygląda, ile ma lat i czy da się z nią wytrzymać. Już wkrótce miał znaleźć odpowiedź na wszystkie dręczące go pytania.
18
SZALONY MAJ
Czekał go jeszcze nawał pracy przed wyjazdem. Musiał się bardzo spieszyć, żeby zdążyć na czas. Właśnie wrócił z kolejnego, ściśle tajnego pobytu za granicą. Nie mógł przecież tego wyjawić, skoro zadał sobie tyle trudu, by upozorować, że bywa w biurze codziennie. Całe szczęście, że miał godnych zaufania ludzi, którzy go kryli. Faktem jednak jest, że zupełnie zapomniał o plano wanej podróży promocyjnej. Szkoda, że Sam nie zadzwonił, żeby mu przypomnieć. Wszystkie zo stawione przez Stephanie wiadomości czekały na jego biurku, kiedy stawił się w pracy tego ranka. Jej nazwisko nic mu jednak nie mówiło. Miał tyle ważniejszych spraw, że tę odłożył na później. Spojrzał w kalendarz z odrazą. Tajne negocjacje, w które był zaangażowany, były zbyt ważne, by je przekładać z powodu podróży. Na szczęście zostały odłożone na koniec miesiąca. Pozostał mu tylko Steve. Może mógłby odwiedzić go w tym tygodniu i przy okazji pożartować na temat książki. W końcu była przecież jemu zadedykowana. Może udałoby się zaciekawić go choć odrobinę ewntualnością dalszego ciągu. Był gotów na wszystko, byle tylko przywołać uśmiech na twarzy przyjaciela i odnaleźć znów błysk radości w jego oczach. Podzieli się z nim również wiadomością o planowanej podróży promocyjnej z kobietą w roli agenta re klamowego. Będą mogli robić zakłady na temat jej wyglądu i figury. Miał zamiar próbować wszystkiego, co mogłoby pomóc Steve'owi w rekonwalescencji. Kiedy sekretarka zadzwoniła do niej w kilka godzin później, Stephanie wciąż była zatopiona w pracy. Machinalnie podniosła słuchawkę.
SZALONY MAJ
19
- Słucham? - Dzwoni Kent. Mam go na linii numer dwa. - Witaj w domu, wędrowcze. Kiedy przyjechałeś? - Dopiero co wszedłem do domu. Nie zdążyłem nawet odłożyć teczki - odpowiedział ciepły głos. - Tęskniłaś za mną? - Bez wątpienia. - To dobrze. Nie będę więc musiał przekupywać cię, żebyś poszła ze mną na kolację dziś wieczorem. - Czy rzeczywiście byłeś kiedykolwiek do tego zmuszony? - roześmiała się promiennie. - Wiesz przecież, że jestem pies na darmowy posiłek. - Jestem zdruzgotany. Miałem nadzieję, że to na mnie masz ochotę. - Ależ oczywiście, że na ciebie. Wyłącznie na ciebie. Nastąpiła chwila ciszy, jakby Kent powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś ważnego. Doszła do wniosku, że ponosi ją wyobraźnia. Jedną z cech ich związku, którą się najbardziej szczycili, była szczerość. - Przyjadę po ciebie o siódmej - powiedział. - Do ciebie należy wybór lokalu. - Cieszy mnie niezmiernie, że pokładasz we mnie tak duże zaufanie. Nic dziwnego, że się w tobie zakochałam. Nie roześmiał się, ale złożyła to na karb zmęczenia po podróży. - A więc do zobaczenia, do siódmej. Kocham cię - powtórzyła. - Ja też cię kocham, Stephanie - odpowiedział cicho. - Laura? Wróciłam! - zawołała od progu Stephanie. Sublokatorka, z którą dzieliła mieszkanie, wystawiła głowę z łazienki.
20
SZALONY MAJ
- Rozumiem, że chciałabyś dostać się tu jak najprędzej. - Niekoniecznie. Dlaczego tak myślisz? - Bo dopiero co położyłam odżywkę na włosy. - Fascynujące. Wynika z tego, że nie masz dzisiaj w planie żadnej randki. Laura raz jeszcze wystawiła głowę przez drzwi. - Chyba mylisz mnie z kimś innym, kochanie. - Nie nabierzesz mnie na te sztuczki - roześmiała się Stephanie. - Całe szczęście, że mężczyźni w dalszym ciągu dają się wyprowadzić w pole. Czy skontaktowałaś się już z Kentem? - Tak. Ma przyjechać po mnie o siódmej. - Uśmie chnęła się do siebie, myśląc o wcześniejszej rozmowie przez telefon. - Mam jeszcze sporo czasu. - Przebrała się w szlafroczek i wyciągnęła z lubością na tapczanie. - Wreszcie udało mi się nawiązać kontakt z pułkow nikiem Sloanem - dodała nie bez dumy w głosie. Laura wkroczyła do pokoju w turbanie z ręcznika na głowie. Filigranowa brunetka promieniowała godnością i pewnością siebie. Stephanie zawsze zastanawiała się, jak ona to robi. Pewnie z tym trzeba się urodzić. - Niesamowite - kontynuowała Laura. - A ja już myślałam, że pułkownik Alexander Sloan to tylko wytwór twojej wyobraźni. - Sama już straciłam nadzieję. Niezależnie od pory dnia czy nocy, zawsze, kiedy dzwoniłam, nie mogłam zastać go w biurze. I nigdy nie odpowiadał na moje telefony. - Czy przynajmniej wytłumaczył dlaczego? Stephanie zastanowiła się przez moment.
SZALONY MAJ
21
- Niezupełnie. Był bardzo uprzejmy i czarujący... Powiedział, że kompletnie zapomniał o planowanej podróży. - Coś takiego! Jak można zapomnieć o rzeczy tak istotnej? Czy on zdaje sobie sprawę, ilu pisarzy dałoby się poćwiartować za taką okazję? I to na koszt wydawcy? - Najwyraźniej nic sobie z tego nie robi - od powiedziała sucho. - Wydawał się myślami być gdzie indziej. Miałam wrażenie, że mu przeszkadzam. Współlokatorka przyjrzała się Stephanie z przemyś lnym uśmiechem. - Całe szczęście, że pułkownik nie może zobaczyć cię w tym stroju. To by go z pewnością ruszyło. Stephanie popatrzyła na cienki, brzoskwiniowy szlafroczek, którym była otulona. - Nie ma najmniejszej szansy, żeby kiedykolwiek miał być narażony na takie widoki. Laura pokręciła głową z niedowierzaniem nad tym brakiem próżności swojej przyjaciółki. Stephanie miała czystą, porcelanową cerę, w rodzaju tych, które uwielbiają agencje modelek. Jej srebrzystoblond włosy i prześwietlone światłem mebieskie oczy budziły szybsze bicie męskich serc wszędzie, gdzie tylko się pojawiła. Jednak ona sama zdawała się być nieświadoma efektu, jaki wywiera. Laura wiedziała, że Stephanie jest zadowolona ze swego życia, że za żadne skarby świata nie zamieniłaby się z nikim na lepszy los. Kochała swoją pracę, Kenta i cieszyła się bliskim ślubem. Pułkownik Sloan może znaleźć się w nie lada opałach, jeśli okaże się podatny na czar, wdzięk i inteligencję w równym stopniu, jak reszta męskiej populacji.
22
SZALONY MAJ
A z tego, co usłyszała, zasługiwał na solidnego prztyczka w nos. Żałowała, że nie będzie świadkiem ich pierwszego spotkania. W kilka godzin później Stephanie i Kent wylądowali w jego mieszkaniu, licząc na to, że wreszcie uda im się spokojnie porozmawiać. Zbliżało się przecież lato, a oni w dalszym ciągu nie wyznaczyli jeszcze daty ślubu. Kiedyś tylko Kent rzucił ze śmiechem, że skończy się na tym, iż złapią księdza i podpiszą papierek gdzieś w biegu pomiędzy jednym wyjazdem a drugim. Jeżeli oczywiście zdarzy się tak, że przypad kowo uda im się znaleźć razem w tym samym mieście i czasie. Stephanie zagłębiła się z westchnieniem w miękkim siedzeniu kanapy. - Jesteś zmęczony, kochanie. Może nie powinniśmy byli iść tak późno na kolację. Mamy przecież przed sobą jeszcze cały weekend. - Wiem - odpowiedział - ale musimy porozmawiać. Podał jej kieliszek wina i usiadł naprzeciwko. Zachowywał się tak nienaturalnie, że zaczynała nerwowo zastanawiać się, o co chodzi. Zazwyczaj Kent potrafił oderwać się od kłopotów dnia codziennego, by zrelaksować się i cieszyć jej towarzystwem. Kochał swoją pracę, nie pozwalał jednak nigdy, by stała między nimi. A przecież tego wieczoru coś zaprzątało jego myśli. Jeśli jednak zapytałaby, co go gnębi, zaprzeczył by najpewniej i zmienił temat rozmowy. Jego zachowa nie zaczynało być coraz bardziej niepokojące. Nachylił się nad nią i pocałował. Zawsze lubiła jego pocałunki. Były takie ciepłe i miłe. Trochę letnie. Stephanie nie przepadała za burzliwymi namiętnoś-
SZALONY MAJ
23
ciami, o których często dyskutowały koleżanki. Nie wierzyła po prostu w istnienie gwałtownych uczuć. A zwłaszcza w ich trwałość. Stanowczo wolała związki oparte na przyjaźni, wzajemnym poszanowaniu i wspó lnocie interesów. Kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, uśmiechnęła się. Pogładziła go po policzku, po czym przesunęła palcami po jego ustach. - Tęskniłam za tobą - wyszeptała czule. - Stephanie... - zaczął z błyskiem w ciemnych oczach. Wyczuła zakłopotanie w jego głosie. - Coś jest nie tak, prawda? - spytała zdziwiona. - Sam nie wiem. Jestem taki zagubiony. Nie wiem, co myśleć. Kocham cię, Stephanie. Kocham wszystko, co ciebie dotyczy: twoją urodę, tak wewnętrzną jak i zewnętrzną, twoje ciepło, ufność... - Dlaczego wiec wydaje mi się, że coś wisi w powiet rzu? Wziął ją za rękę. - Zawsze byliśmy przyjaciółmi, prawda? Jeszcze na długo przedtem, nim zaczęliśmy być razem, pamiętasz? Skinęła głową czekając, kiedy przejdzie w końcu do rzeczy. Czuła przez skórę, że będzie to nieprzyjemne, jednak nie do uniknięcia. - Zrozum mnie - powiedział cicho. - Nie chcę cię zranić. - Wiem. Wyduś więc wreszcie, o co chodzi. Przecież cię nie zjem. Odwrócił głowę, żeby nie patrzeć jej w oczy. Cokolwiek miał jej do powiedzenia, było to równie bolesne dla niego, jak i dla niej. - Jak wiesz, Susan Powell i ja pracujemy razem od kilku lat. Nasza współpraca układa się bardzo dobrze.
24
SZALONY MAJ
- Zatrzymał się na chwilę, zerknął na nią szybko, a potem odwrócił wzrok. Na krótki moment Stephanie zdawało się, że straciła czucie. Miała wrażenie, że przestała oddychać, a serce zatrzymało się w biegu. Wyglądało na to, że jej najgorsze obawy stały się faktem. To, co mówił, godziło w samą istotę ich związku. Nie pozostawało nic innego, jak siedzieć spokojnie, rozumieć wszystko i słuchać. - Przygotowywaliśmy bardzo ważny projekt. Mę czyliśmy się nad nim cały zeszły tydzień. Nie spaliśmy całą noc, żeby zdążyć na termin. Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy okazało się, że został zaakceptowany. - Wiem. Mówiłeś mi o tym przez telefon - wtrąciła nieśmiało. Ściskał kurczowo jej rękę, unikając jednak jej wzroku. - Zapomnieliśmy o jedzeniu, zamówiliśmy więc kolację do apartamentu, w którym się zatrzymaliśmy. - Zerknął znowu na nią niepewnie. - Wiesz przecież, zawsze tak robimy: bierzemy apartament, żeby mieć połączone pokoje. Możemy wtedy pracować do późna. - Wiem. - Zamówiliśmy szampana. Byliśmy tak szczęśliwi, że śmialiśmy się i mówili jedno przez drugie. Nie pamiętam, kiedy pochłonęliśmy posiłek, ani kiedy wysączyliśmy szampana. W pewnym momencie za częliśmy mówić o tym, jak dobrze nam się razem pracuje, jak dobrze się rozumiemy i jakie są tego rezultaty. Podniósł się z kanapy i podszedł do okna. Wciąż odwrócony plecami do pokoju kontynuował: - Wtedy Susan powiedziała mi, że jest we mnie
SZALONY MAJ
25
zakochana od początku, od kiedy zaczęliśmy razem pracować. Stephanie zdała sobie sprawę, że drze nerwowo chusteczkę, którą trzyma w ręku. - Poszliście więc razem do łóżka? - spytała miękko. - Nie! Skądże! - żachnął się Kent. - Nie... Przyznaję, że pocałowałem ją. Wiem, że nie powinienem był tego robić. Wybacz mi. Nie poszliśmy jednak do łóżka. Skończyło się na wzajemnym przepraszaniu i w końcu wylądowaliśmy w oddzielnych pokojach. Kent zaczął przemierzać pokój długimi krokami. - Chodzi o to, że nie mogę zapomnieć o niej, o tym, co powiedziała, i do czego o mało nie doszło. Kocham cię i w dodatku jesteśmy zaręczeni. Ale jest coś między mną a Susan, czego nie jestem w stanie wytłumaczyć. - Zatrzymał się na moment i spojrzał na nią zmieszany. - Nie mogę przestać o tym myśleć. Nie jestem w stanie tego pojąć. Wiem tylko, że nie wolno mi spokojnie planować naszego ślubu, mając równocześnie głowę zaprzątniętą inną kobietą. Stephanie siedziała spokojnie jeszcze przez chwilę, wpatrując się uporczywie w zaciśnięte na kolanach ręce. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć. Nie potrafiła jednak wydusić ani słowa. W końcu podniosła wzrok. - Doceniam twoją uczciwość. Wiem, że nie było to łatwe. Podszedł bliżej i usiadł obok. - Było mi trudniej, niż myślisz. Nie chciałbym cię zranić. Ani teraz, ani później. - Co zamierzasz zrobić? - Nie mam pojęcia. To wszystko przytrafia mi się po raz pierwszy. Znam Susan od dawna i nigdy nie
26
SZALONY MAJ
myślałem o niej inaczej jak o dobrym pracowniku. Teraz ni stąd, ni zowąd nie mogę wyrzucić jej z pamięci. Ja... do licha, niepotrzebnie to wszystko mówię. Tak mi przykro, Stephanie. Chyba oszalałem. Zdjęła powoli pierścionek zaręczynowy, który Kent podarował jej na gwiazdkę, i położyła go na stoliku przed sobą. - Jestem ci wdzięczna za to, że mnie nie oszukiwałeś. Lepiej, że stało się to teraz niż - głos jej zadrżał lekko, aż musiała odchrząknąć - później. Spojrzał na leżący przed nimi pierścionek i potrząsnął głową. - Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Nie sądzisz, że jestem trochę za młody na drugą młodość? - zażartował, chcąc jakoś poprawić dosyć już zwarzoną atmosferę. - Obawiam się, że nie mogę ci nic poradzić. Nie sądzę jednak, by miało sens kontynuowanie tej dyskusji. - Odwiozę cię do domu - powiedział wstając. W drodze do mieszkania Stephanie żadne z nich nie odezwało się ani słowem. Błogosławiła ten wszech ogarniający ją stan odrętwienia. Odprowadził ją i poczekał, aż otworzy drzwi. Potem pogładził po policzku. - Zdzwonimy się, dobrze? Skinęła głową, niezdolna wykrztusić ani słowa. Jakie ma znaczenie, czy zadzwoni do niej jutro, czy nie? Coś się skończyło między nimi i oboje o tym wiedzieli.
ROZDZIAŁ DRUGI
Stephanie usiadła zrezygnowana w poczekalni filadelfijskiego lotniska. Samolot, którym miał przy lecieć pułkownik Alexander Sloan, był opóźniony o następne pół godziny. Przez ostatnie dwa tygodnie Laura starała się ją przekonać, by zrezygnowała z tej podróży. Ona jednak uparła się dotrzymać umówionych terminów. Nie chciała rozczulać się nad sobą. Siedzenie w domu i marnowanie czasu na rozpamiętywanie nie było w jej stylu. W końcu świat się na tym nie kończy, próbowała przekonać samą siebie. Takie rzeczy zdarzają się co krok. Ludzie zakochują się i zrywają ze sobą codzien nie. Jej sytuacja niczym nie różniła się od tysięcy innych, podobnych przypadków. Jedyną różnicą była szczerość Kenta. Mógł przecież zerwać zaręczyny, nie ujawniając prawdziwych powo dów, jakie nim kierowały. Mógł ożenić się z nią, nie zwierzając się ze swoich rozterek, pracować w dalszym ciągu z Susan i pozwolić, żeby sytuacja sama się rozwinęła. Całe szczęście, że tego nie zrobił. Był na tyle uczciwy, by nie ukrywać, co się z nim dzieje. Ta świadomość jednak w niczym nie ułatwiała jej sytuacji. Straciła nie tylko narzeczonego, ale również przyjaciela. Bliskiego przyjaciela. Takiego, na którego zawsze można było liczyć.
28
SZALONY MAJ
Przez ostatnie dwa tygodnie rozmawiali nawet kilkakrotnie przez telefon, próbując ocalić, co się da z ich wzajemnej sympatii. Ta udawana uprzejmość okazała się bardziej bolesna, niż wszystko, przez co do tej pory przeszła. Powoli zaczynała sobie zdawać sprawę, że małżeń stwo to coś więcej niż tylko wspólnota interesów i zainteresowań. Brakowało między nimi owej iskry, która jej wydawała się niepotrzebna, a której jemu musiało chyba brakować. Czy znajdzie ją w związku z Susan - to już całkiem inna sprawa i nic jej do tego. Może powinna przekonać go, że to tylko chwilowe zauroczenie, cóż by jednak na tym zyskała? Najwyżej odroczenie tego, co było i tak nieuchronne. Cokolwiek było między nimi, zaufanie zostało podważone, a bez niego nie ma prawdziwego małżeń stwa. Bo choć Stephanie nadal lubiła Kenta, nie dowierzała już jego uczuciom. Nie była również pewna swoich. Wiedziała jedno: jeśli nie zagłębi się teraz w pracy, pozostanie jej tylko rozpamiętywanie krzywd i zastanawianie się, co on w tej chwili robi w towarzystwie Susan. Zaufanie. Stephanie nie była pewna, czy kiedykol wiek będzie w stanie kogokolwiek jeszcze nim obdarzyć. Kiedy wreszcie Alex wysiadł z samolotu i podążał za tłumem do wyjścia na lotnisku w Filadelfii, nie mógł opanować irytacji. Ostatnie godziny w biurze miał wypełnione do ostatniej sekundy pracą, z którą musiał uporać się jeszcze przed wyjazdem. Nie mówiąc o tym, co zostawiał swoim współpracownikom na następne dziesięć dni. Nie wyobrażał sobie gorszej pory na podróże.
SZALONY MAJ
29
Był niewyspany i zniecierpliwiony. Stał pośrodku holu przylotowego, zastanawiając się gorączkowo, kogo, u licha, wypatruje. Chciał jak najprędzej znaleźć się w hotelu, napić się czegoś i wreszcie odpocząć. Zamiast tego, jak wynikało z programu podróży przysłanego mu przez jego sumienną agentkę, miał przed sobą ów nieszczęsny wywiad z przedstawicielem lokalnej prasy. Rozejrzał się niecierpliwie. W takim tłumie nigdy się przecież nie znajdą. Dlaczego nie umówili się w hotelu? Powinien był to przewidzieć. Niestety, zbyt mało uwagi poświęcił przygotowaniom do tej podróży i teraz miał za to zapłacić. Przyzwyczaił się radzić sobie w każdej sytuacji. Teraz był na nieznanym terenie i dowództwo nie należało do niego. Nie poprawiło mu to wcale humoru. Nagle usłyszał swoje nazwisko. Odwracając się nie mógł opanować zaskoczenia. Stojąca przed nim kobieta miała srebrzystoblond włosy i trudne do zapomnienia niebieskie oczy, przysłonięte długimi, ciemnymi rzęsami. Mały, zadarty nosek i usta jakby stworzone do pocałunków sprawiły, że Alex nagle poczuł się nieswojo. Nie był przygotowany na taki widok. Razem ze Steve'em poprzedniego wieczoru robili zakłady, jak też może wyglądać jego nowa agentka. Steve przewi dywał, że na pewno będzie to starsza, pewna siebie pani, w ciężkich butach i włosach związanych w kok na czubku głowy. Wersja Alexa nie była dużo lepsza, zwłaszcza że chodziło mu przede wszystkim o roz weselenie przyjaciela. Oszołomiony skinął głową w roztargnieniu, od powiadając na jej powitanie. Stała przed nim czekając, aż się odezwie.
30
SZALONY MAJ
- Stephanie Benson, prawda? - wydusił z siebie wreszcie. Podświadomie wyczuwał otaczającą ją aurę bez bronności. Nie umiałby określić, co powodowało takie wrażenie. Może był to delikatny ślad smutku, który dostrzegł w głębi jej oczu. Były tak szczere i czyste, że wydawało się, odsłaniają samo dno duszy. Podobał mu się jej bladoróżowy kostium i sposób, w jaki go nosiła. Męskim spojrzeniem ocenił jej kształtne nogi, po czym znów podniósł na nią wzrok. Uścisnął podaną mu dłoń. - Miło mi panią poznać - dodał z uszanowaniem. Stephanie rozpoznała go w tłumie, jak tylko się pojawił, potrzebowała jednak dłuższej chwili, żeby ochłonąć z wrażenia. Nawet nie chodziło o to, że był niezbyt podobny do siebie z fotografii. Zdjęcie nie pokazywało jego masywnej sylwetki, szerokich moc nych ramion i wąskich bioder. Z wyrazu twarzy, z jakim pojawił się w drzwiach, łatwo poznała, że będzie miała trudny orzech do zgryzienia. Nie wyglądał na człowieka, który łatwo się podporządkowuje. Być może Laura miała rację. Może rzeczywiście ktoś inny powinien poprowadzić tę kampanię. Ktoś mniej pochłonięty niepokojem o własną przyszłość, skoro cała przeszłość właśnie się zawaliła. Miała nadzieję, że z czasem przyzwyczai się do gwałtownych zmian w swoim życiu. Aktualne niespodzianki wy trącały ją jednak z równowagi. A trzeba przyznać, że aparycja pułkownika Sloana była dla niej właśnie taką niespodzianką. Zbliżając się do niego zauważyła, że oczy miał szarobure, lecz w przeciwieństwie do zdjęcia, nie było w nich nic zimnego. Właśnie żar jego spojrzenia
SZALONY MAJ
31
i widoczne zainteresowanie jej osobą sprawiły, że zadrżała. W jego wzroku nie było nic z respektu, patrzył na nią, jakby dokładnie katalogował jej kobiece wdzięki. Ładnie się zaczyna, westchnęła w duchu. Starając się skoncentrować na pozytywnej stronie nowej sytuacji, pomyślała, że pułkownik na pewno zrobi furorę wśród wytrwałych bywalczyń wieczorów autorskich. Damska połowa publiczności z pewnością nie straci ani sekundy i natychmiast ustawi się w kolejce po autograf. Trudno byłoby się im w końcu dziwić. Tylko że żadna z nich nie musi być jego agentem reklamowym. Stephanie ciekawiło, co powiedziałaby Laura na tego typu zmartwienia. Laura nie miała dobrego mniemania o mężczyznach. Uważała, że nie różnią się wiele między sobą. Powinni być zaledwie przyprawą do życia, w żadnym wypadku niczym więcej. A już na pewno nie wolno mężczyznom ufać, lub co gorsza polegać na nich. Kiedy nie udało się jej przekonać Stephanie do wzięcia urlopu, zaczęła zachęcać ją do małego flirtu, dla odwrócenia myśli od Kenta. Stephanie chciałaby mieć czasami taki właśnie niefrasobliwy stosunek do życia, ale nigdy, pod żadnym pozorem nie pozwoliłaby sobie na przygodę z klientem. To byłoby poniżej jej zawodowej godności. Nawet gdyby akurat była w odpowiednim nastroju. Ale na szczęście nie była. Mimo wszystko wolałaby nie widzieć tego zabójczego błysku w jego oczach. - Witam w Filadelfii, pułkowniku Sloan - odezwała się w końcu, by przerwać przedłużającą się niepokojąco ciszę. Nie była dumna ze swej elokwencji, ale było to lepsze od stania tak z otwartymi ustami i gapienia się na ten pomnik męskiego wdzięku. Obdarzył ją zdolnym zbić z nóg uśmiechem.
32
SZALONY MAJ
Zaczynała się zastanawiać, czy jest świadomy swojej siły oddziaływania na kobiety. Nie wyglądał na to, albo nie dawał tego po sobie poznać. - Na imię mi Alex - powiedział - chyba będzie łatwiej, jeżeli od razu zaczniemy mówić do siebie po imieniu, nie sądzisz? Stephanie z trudem zmusiła się, żeby przestać się gapić i wyrwała swoją rękę z jego uścisku. - Oczywiście. - Rozejrzała się wokoło, jakby niepewna, co robić dalej. - Czy odebrałeś już swój bagaż? - spytała, równocześnie nakazując sobie traktować go tak, jak każdego innego klienta. Tylko spokojnie. To nie jego wina. To tylko dlatego, że czujesz się teraz taka bezbronna, przekonywała siebie. Życie nie obeszło się ostatnio z tobą szczególnie dobrze, zwłaszcza w sferze uczuć. Niezależnie od tego co się stało, Stephanie zdawała sobie sprawę, że jej uczucia do Kenta pozostały nie zmienione. W dalszym ciągu kochała go. Powinna po prostu zacząć przyzwyczajać się do myśli, że najprawdopodobniej nigdy nie wyjdzie za niego za mąż. Świadomość, że wszystkie jej nadzieje i plany zostały tak niespodziewanie zburzone, stwarzała pokusę, by jak najszybciej zająć swe myśli kimś innym. Miała nadzieję, że postawienie diagnozy zapobiegnie rozwojowi choroby. Będzie musiała trzymać uczucia na wodzy. Miała nadzieję, że jej się to uda. Odwróciła się od niego i zaczęła iść do wyjścia. Dołączył po chwili, biorąc ją pod rękę. - Nie pasujesz zupełnie do mojego wyobrażenia o agentach reklamowych - powiedział spoglądając na nią z uśmiechem.
SZALONY MAJ
33
Stephanie zesztywniała, lecz starała się odpowiedzieć możliwie lekko: - Nie wiem, czego się spodziewałeś. Agent agentowi nierówny. Przyglądał się uważnie tej profesjonalistce, nie ukrywając rosnącego zainteresowania. Czyżby po wiedział coś niewłaściwego? Coś, co spowodowało lekką irytację w jej głosie? Wydawało mu się, że prawi jej komplementy, lecz wyglądało na to, że ona tego tak nie odebrała. - Jesteś młodsza, niż się spodziewałem - ciągnął dalej, nie mając pewności, czy przypadkiem nie kręci sznura na własną szyję. Prowadził ją teraz pod rękę, sadząc jak zwykle wielkimi susami. Musiała nieźle się namęczyć, żeby dotrzymać mu kroku. - Wygląd może być mylący - mruknęła tak cicho, że ledwie ją dosłyszał. Zdecydował, że nie będzie ciągnął dalej tej słownej utarczki. Stephanie rzeczywiście wyglądała bardzo młodo. To dlatego poczuł przy niej cały ciężar swoich czterdziestu trzech lat. Różnica wieku nasunęła mu myśl, że mógłby być jej ojcem. Natomiast uczucia, jakie w nim wzbudzała, na pewno nie były ojcowskie. Jesteś zmęczony, Sloan. Trzymaj swoją wyobraźnię na wodzy. Zastanowił się, czy nie trzeba było zażądać, by osobą prowadzącą jego kampanię reklamową był mężczyzna, ale od razu to odrzucił. Miałby przeciwko sobie wszystkie feministki w kraju. Nie chodziło zresztą o to, że podejrzewał Stephanie o brak dostatecznych umiejętności zawodowych. Przeszka dzała mu raczej jego własna słabość. Od dłuższego już czasu nie miał do czynienia z kobietami, a już na
34
SZALONY MAJ
pewno nie z tak atrakcyjnymi. Będzie więc musiał mieć się na baczności. Zanim dotarli do pomieszczenia, gdzie wydawano bagaż, Stephanie nie mogła już złapać tchu. Tym razem nie było to bynajmniej spowodowane wra żeniem, jakie na niej wywarł pułkownik, który zresztą wciąż trzymał ją żelaznym uściskiem pod rękę. To jego długie nogi i żołnierski chód po wodowały, że była zmuszona podbiegać co kilka kroków. Alex spojrzał na zegarek z niezadowoleniem. - Jesteśmy już spóźnieni na umówiony wywiad z dziennikarzem. Masz jakiś pomysł w związku z tym? Była zdziwiona, że pamiętał. Znała jego wcześniejsze nastawienie do podróży promocyjnej i nie sądziła, że uda się z niego wykrzesać większe zainteresowanie dla harmonogramu ich pracy. - Zadzwoniłam do niego od razu, jak tylko dowie działam się o planowanym opóźnieniu twojego samo lotu - powiedziała. - Zgodził się przełożyć spotkanie o dwie godziny. - Całe szczęście. Miałem nadzieję na małego drinka przed tym wszystkim. - Ich oczy spotkały się na moment. - Mamy tyle rzeczy do zrobiema w tak krótkim czasie. - Tak, wiem. Jednak jeśli to, co mówił twój wydawca, jest prawdą, nie można było inaczej zorganizować tej tury, chcąc zmieścić w krótkim czasie tak wiele spotkań z czytelnikami. Alex przypomniał sobie wykład, jakim poczęstował go Sam na temat ich współpracy przy zdobywaniu czytelników. - To prawda. Nie zdawałem sobie sprawy, jak
SZALONY MAJ
35
wiele czynników jest zaangażowanych w promocję, reklamę i sprzedaż książki. Stephanie instynktownie cofnęła się o krok, jakby starając się stworzyć tym samym większy dystans między nimi. Jego bliskość onieśmielała ją. Wskazując na pas transmisyjny, który właśnie zaczął się poruszać, spytała: - Może poszukam bagażowego, jak już odnajdziesz swoje walizki? - Czy rzeczywiście potrzebujemy pomocy? - pod niósł brwi ze zdziwieniem. - Twój bagaż też tu jest? Poczuła lekki rumieniec na policzkach. - Nie. Zdążyłam wysłać go już do hotelu. Przyle ciałam przecież wcześniejszym samolotem z Nowego Jorku. - W takim razie możemy zrezygnować z bagażowe go. Dam sobie radę - powiedział z lekkim uśmiechem. Patrzyła za nim, jak pożeglował w tłumie, dobrze widoczny dzięki szerokim ramionom i postawnej sylwetce. Ciął napływające fale podróżnych niczym lodołamacz, by w końcu wyłowić z głębin swoje walizki. Zupełnie nie wyglądał na kogoś, kto potrzebuje pomocy. Stanowiło to dla niej kolejną niespodziankę. Do tej pory wszystkie autorki, z którymi miała do czynienia, zachowywały się jak primadonny, nie potrafiące obyć się bez pokojówki i lokaja. No cóż, pułkownik Sloan w niczym nie przypominał jej dotychczasowych podopiecznych. Mimo to uważała, że to właśnie ona jest od powiedzialna za całość wyprawy. Z pewnym opóź nieniem zauważyła zdziwioną minę Alexa, kiedy pierwsza skinęła na taksówkę i wskazała kierowcy bagaże do załadowania.
36
SZALONY MAJ
W drodze do hotelu, siedząc obok niej, skierował na nią rozbawione spojrzenie. - Traktujesz swoją pracę bardzo poważnie, prawda? - Co masz na myśli? - Bałaś się, że nie trafię bez ciebie do hotelu? Dlaczego ten uprzejmy ton tak ją drażnił? - Pułkowniku Sloan, ja... - Alex - poprawił ją gładko. Stephanie zamilkła na chwilę, żeby uspokoić się i złapać oddech. - Chciałam tylko powiedzieć, że jestem przyzwy czajona do grania roli przewodnika w takich sytua cjach. Większość autorów nie wie, jak poruszać się po obcym terenie i są zazwyczaj wdzięczni, że mają kogoś, kto im wskaże drogę. - Ja też - odparł. Spojrzała na niego zdziwiona. - Jestem ci bardzo wdzięczny - zaczął się tłumaczyć. - Przyzwyczaiłem się do podróży wyłącznie w misjach wojskowych. Zdaję sobie sprawę, że w dziedzinie wojaży cywilnych moja wiedza nie dorównuje twojej. Dlaczego wciąż wyczuwała kpinę w jego głosie? Przez cały czas zachowywał kamienną twarz, tylko psotny błysk w oku zdradzał jego prawdziwe intencje. Doszła do wniosku, że nie może dać się sprowoko wać. Odpowiedziała mu grzecznym uśmiechem. - Kamień spadł mi z serca. - Odwróciła się do okna, nie chcąc dalej wdawać się w rozmowę. Kiedy przyjechali do hotelu, Alex zapłacił kierowcy i odebrał od niego walizki, zanim jeszcze zdążyła zareagować. - Byłoby dużo prościej, gdybyś pozwolił mi zapłacić. Wszystkie wydatki wlicza się przecież w koszt podróży
SZALONY MAJ
37
- nie dała za wygraną, kiedy przytrzymywał jej drzwi do hotelu. Nie zaczekała nawet na odpowiedź. - Wybacz mi, Stephanie - powiedział. - Chyba się zapomniałem. To tylko moja męska ambicja. - Rozumiem - odparła ze współczuciem. - Kto wie, na jakie plotki mógłbyś się narazić. - Właśnie - westchnął z udaną ulgą. A więc pułkownik miał jednak poczucie humoru. Była w stanie wybaczyć mu wszystkie dotychczasowe potknięcia za tę odrobinę autoironii. Zatrzymała się przy recepcji, żeby odebrać klucze. - Mamy co najmniej godzinę do spotkania z repor terem. Będzie na nas czekał w holu na dole o siódmej. - Rozejrzała się za windą. - Proponuję chwilę odpoczynku. - Wspaniale - zgodził się łatwo, lekko rozbawiony jej urzędowym tonem. Drzwi windy otworzyły się wreszcie i weszli do środka. Bagaże Stephanie zostały dostarczone do jej pokoju już wcześniej, jednak jeszcze go nie widziała. Nie musiała się niczego obawiać. Jej asystentka potrafiła zarezerwować odpowiednio wygodne pokoje. Wysiedli na dziesiątym piętrze i przeszli przez korytarz w mil czeniu. Kiedy włożyła klucz w zamek, zerknęła w bok i zmartwiała. Alex najwyraźniej zajmował pokój obok. Przypomniała sobie wtedy standardowe instrukcje, które zostawiła swojej asystentce. Ponieważ zawsze podróżowała z kobietami, weszło jej w zwyczaj wynajmowanie połączonych pokoi. Było dużo wygod niej, szczególnie przy napiętych zazwyczaj planach, odbywać narady u siebie zamiast w miejscach pub licznych. Do tej pory nie przypuszczała, że po dróżowanie z mężczyzną będzie się zdecydowanie
38
SZALONY MAJ
różnić od tego, do czego zdążyła się przyzwyczaić. Do tej właśnie pory. Po wejściu do pokoju zaledwie zauważyła, że jej walizki zostały już wniesione, gdy usłyszała pukanie do drzwi przedzielających ich pokoje. - To znowu ja. - Stał oparty o futrynę, z jedną ręką w kieszeni spodni. - Wygląda na to, że będziemy mieli szansę dobrze się poznać podczas tej podróży. Stephanie poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Nakazała sobie jednak spokój. Nie może dać się sprowokować. - Moja asystentka przyzwyczaiła się do tego, że podróżuję wyłącznie w towarzystwie kobiet, pułkow niku Sloan. Połączone pokoje ułatwiają porozumie wanie się. - Ależ oczywiście - zgodził się skwapliwie. - Całym sercem to popieram. - Wyraz jego twarzy nie mógłby być bardziej niewinny. Zatrzymała się na chwilę i wzięła głęboki oddech. - Pułkowniku Sloan, mamy przed sobą długie i wyczerpujące dziesięć dni. Zdaję sobie sprawę, że nie ma pan doświadczenia w sprawie promocji i jestem gotowa wiele wybaczyć. Jednakże jest coś, co do czego nie chciałabym, żeby zaistniały jakiekolwiek nieporozumienia. - Kątem oka zauważyła, jak stop niowo prostuje się w drzwiach. - Jesteśmy oboje zawodowcami. Przyjechaliśmy tu z określoną misją. W żadnym wypadku nasze wzajemne uczucia, czy to sympatii, czy niechęci, nie powinny zaciemniać obrazu. Zamierzam traktować cię z całym należnym ci respektem i spodziewam się w zamian tego samego. Stała pośrodku pokoju, zwrócona w jego kierunku, z wysuniętą wojowniczo szczęką.
SZALONY MAJ
39
- Rozumiem - odparł po chwili. - Nie zdawałem sobie sprawy, że wykazuję brak szacunku, panno Benson. To prawda, że nie mam wiele doświadczenia w takich sytuacjach. Chciałem tylko rozluźnić jakoś atmosferę. Nie była już w stanie wytrzymać jego spojrzenia ani sekundy dłużej. Podeszła do okna i rozsunęła story. - Piękny widok, nie sądzisz? Nie usłyszała odpowiedzi, odwróciła się więc i zobaczyła, że w dalszym ciągu stoi w drzwiach. W końcu ich oczy się spotkały. - Jakich uczuć teraz doświadczasz, Stephanie? Niechęci... czy sympatii? Nie sposób było z nim wygrać. Nie przepuścił żadnej okazji, żeby wetknąć jej szpilkę. Zmusiła się do wytrzymania jego wzroku. - Ani jedno, ani drugie. Staram się tylko wypełniać moje obowiązki najlepiej, jak potrafię - powiedziała cicho. - Nie chciałam ci sprawić przykrości, pułkow niku Sloan, ani też flirtować. Przepraszam, jeśli cię uraziłam. - Nie musisz mnie przepraszać, Stephanie. - Nie przestawał się jej przypatrywać. - Przykro mi, jeśli moje uwagi wprawiły cię w zakłopotanie. Nie chciała, by jej odpowiedź wypadła zbyt szorstko. - Wydaje mi się jedynie, że nie powinniśmy przy kładać zbyt dużej wagi do spraw męsko-damskich. Podróżujemy razem, to wszystko - spojrzała na niego niepewnie. - W porządku. Będę więc traktował cię jak męż czyznę, jeśli tak ci na tym zależy. Dlaczego w dalszym ciągu miała wrażenie, że stroi sobie z niej żarty?
40
SZALONY MAJ
- Cała przyjemność po mojej stronie - odburknęła. Wycofał się do swojego pokoju i właśnie zamykał drzwi. - A więc do zobaczenia na dole, za... - spojrzał na zegarek - około pół godziny - zasalutował jej żartobliwie. Po jego wyjściu zdała sobie sprawę, że cała drży. Nigdy jeszcze nie spotkała kogoś takiego. Nic go nie było w stanie wyprowadzić z równowagi. Nie tracił rezonu nawet w najbardziej podbramkowych sytuac jach. Do tej pory myślała, że było to jej specjalnością, niezależnie od tego, czy przebywała w towarzystwie swoich braci, czy Kenta. W obecności Alexa Sloana natomiast nie mogła pozbyć się uczucia niepewności. Dlaczego? Pomyślała, że prysznic dobrze by jej zrobił przed spotkaniem na dole. Musiała odzyskać utraconą równowagę psychiczną. Miała niejasne przeczucie, że przebywanie w towarzystwie Alexa wystawia ową równowagę na nielada próbę. Jakaś siła pchała ją jednak do tego, by się z nim zmierzyć. Weszła do wanny mrucząc coś niezrozumiale do siebie. Alex siedział rozparty wygodnie na kanapie w holu, sącząc powoli drinka. Nie było tłoku, a cicha muzyka i przytłumiony gwar rozmów działały na niego kojąco. Kiedy wychodził, z pokoju Stephanie nie dobiegały żadne dźwięki. Spodziewał się więc, że zastanie ją już na dole, czekającą na niego z miną profesjonalistki. Niestety, jeszcze jej nie było. Próbował odświeżyć sobie w pamięci, bez zaglądania do notatek, plan na następny dzień. Spotkanie z dziennikarzem i wywiad dla lokalnej gazety, potem
SZALONY MAJ
41
kolacja i wreszcie pora spoczynku. Jutro, z samego rana, są umówieni na występ w porannym programie telewizyjnym, w południe mają spotkanie z czytel nikami, o czwartej biorą udział w audycji radiowej, a wieczorem muszą zdążyć na wieczorny samolot do Denver. Czy to wszystko ma jakiś sens? Czy rzeczywiście uda mu się w ten sposób sprzedać swoją książkę? Jakie to ma znaczenie dla przeciętnego odbiorcy, czy autor potrafi elokwentnie przemawiać i odpowiadać bez zmrużenia oka na kłopotliwe pytania dziennikarzy? Wartka akcja i zręczne przedstawienie postaci są chyba ważniejsze? Przy braku doświadczenia wolał się zdać na wydawcę i nowego agenta reklamowego. Rozpamiętując własną karierę uznał, że dotychczasowe doświadczenia powin ny służyć mu pomocą w nowym wcieleniu. Zdążył się przyzwyczaić do potyczek z dziennikarzami, głównie z powodu ciągłego przebywania w ogniskach konflik tów międzynarodowych. Miał nadzieję, że udzielanie wywiadu na temat bądź co bądź literackiej fikcji będzie łatwiejsze, niż dawanie wymijających odpowiedzi na natrętne pytania dziennikarzy, dotyczące ściśle tajnych operacji. Twarz miał wciąż zwróconą w stronę wejścia, gdy poczuł nagle, jak serce zabiło mu gwałtownie. Na tle drzwi rysowała się smukła sylwetka Stephanie Benson. Była ubrana w jedwabną sukienkę, opływającą ją miękkimi fałdami, podkreślającymi długość nóg. Włosy upięła wysoko na głowie, jednak burza nie sfornych loczków spadała jej na oczy i uszy. Ktoś nie wtajemniczony mógłby pomyśleć, że przyszła na spotkanie z kochankiem. To właśnie ta
42
SZALONY MAJ
myśl spowodowała bolesne ukłucie w sercu Alexa. Cóż było w niej takiego nadzwyczajnego? Widział przecież w swoim życiu wiele piękniejszych kobiet, żadna jednak nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Czuł, jakby całe ciało było anteną odbierającą sygnały, nieświadomie przez nią nadawane. Z naturalnym wdziękiem podeszła do niego, manew rując zręcznie między pustymi stolikami i milcząco przyjmując zachętę, by usiadła. - Jesteś bardzo punktualny, pułkowniku Sloan - powiedziała lekko zdyszanym głosem. - Zadziwiające, co może zrobić z człowiekiem szklaneczka czegoś mocniejszego - odpowiedział siadając. Skinął ręką na kelnera, by zamówić dla niej kieliszek wina. - Wypijemy toast za pomyślność naszej podróży - zaproponował z uśmiechem. Stephanie nie mogła złapać oddechu. Miała wrażenie, że od momentu wyjścia spod prysznica ziemia zaczęła palić się jej pod nogami. Wolała nie myśleć, co ją tak gna na spotkanie. Przecież należało to do jej obowiąz ków. - Czy znasz osobiście tego dziennikarza? - spytał Alex, opierając równocześnie ramię na oparciu kanapy za jej plecami. Potrząsnęła głową, nagle zdając sobie sprawę, jak blisko siebie siedzą. - Nie. Miał zaanonsować się w recepcji, jak tylko się zjawi. Do tej pory nie zostawił żadnej wiadomości. - Próbowała odsunąć się od niego niepostrzeżenie. - Możemy zaczekać tutaj i spróbować wyśledzić go w tłumie. W recepcji powiedzą mu, że jesteśmy w holu. Starała się mówić nonszalancko, czuła jednak, że głos jej drży. Usiłowała nie zwracać uwagi na upajający
SZALONY MAJ
43
zapach wody kolońskiej Alexa, marząc o tym, by kanapa, na której siedzieli, była choć odrobinę większa. Lekki dotyk jego uda palił jak rozżarzone węgle. - Założę się, że to on - powiedział Alex, po chwili milczenia wskazując na drzwi. Podniosła głowę z ulgą. Młody człowiek z aparatem fotograficznym na szyi rozglądał się wokoło, stojąc pośrodku sali. Alex podniósł się i wyciągnął rękę do nadchodzącego mężczyzny. - Dzień dobry, nazywam się Mike Malone. Prze praszam za spóźnienie. Nie wiedziałem, ile czasu zajmie wam dotarcie z lotniska. - Nic nie szkodzi. Dzięki temu mieliśmy kilka chwil na odpoczynek - uśmiechnął się Alex. - Pan pozwoli, że mu przedstawię: Stephanie Benson, mój agent reklamowy. Oczy młodego reportera rozszerzyły się nieznacznie. Usiadł na krześle i skinął głową w stronę Stephanie. - Miło mi panią poznać. - Wyjął notatnik i pióro. - Muszę zdążyć na termin, więc jeśli nie mają państwo nic przeciw temu, może od razu zaczniemy. Stephanie oparła się wygodniej o poduszki kanapy i przysłuchiwała się w skupieniu. Dziennikarz naj wyraźniej był dobrze zorientowany. Znał nawet „Mosty do spalenia" i miał kilka całkiem sensownych pytań i komentarzy. Pamiętała dobrze swoją reakcję, kiedy po raz pierwszy czytała tę książkę. Była zaskoczona głębią i siłą narracji. Umiejętnie stopniowane napięcie nie pozwalało oderwać się od fascynującej fabuły. Kent przepowiadał wtedy, że książka Alexa dojdzie do pierwszej dziesiątki bestsellerów, jeśli tylko dobrze się ją rozreklamuje.
44
SZALONY MAJ
Odczucia Mike'a były bardzo podobne. Obserwowała Sloana kątem oka, mile zaskoczona wprawą, z jaką dawał sobie radę. Z pewnością nie był nowicjuszem. Potrafił dyplomatycznie wymigać się od kłopotliwych pytań, zręcznie omijając drażliwe tematy. Na tym polu nie potrzebował jej przewodnictwa. Miała nadzieję, że równie utalentowany będzie w wy głaszaniu przemówień na spotkaniach z czytelnikami. Tych bowiem czekało ich najwięcej w ciągu najbliższych dziesięciu dni. W końcu przerwali na chwilę. - Wydaje mi się, że to by były wszystkie pytania, jakie miałem do pana. Pańskie odpowiedzi bez wątpienia dały mi dużo do myślenia. Reporter wstał i wyciągnął rękę do Alexa. - Życzę wszystkiego najlepszego. Już teraz mogę powiedzieć, iż przewiduję ogromną popularność pańskiej książki. Może nawet zainteresuje się nią film i powstanie scenariusz na jej kanwie. Alex również wstał i potrząsnął dłonią młodego człowieka. - Myślałem o tym, nie spodziewam się jednak niczego w najbliższej przyszłości. Mike pożegnał się z Stephanie, skłonił się obojgu i pożeglował do wyjścia. Alex tymczasem podniósł do ust kieliszek i spojrzał na Stephanie. - Jak wypadłem? - spytał, jakby miał co do tego wątpliwości. - Dałeś sobie wspaniale radę. - Uśmiechnęła się. - Wspaniale. Przeciągnął się i rozluźnił krawat. - Czy to oznacza, że mamy teraz wolne i możemy wreszcie coś zjeść? Umieram z głodu.
SZALONY MAJ
45
Jego chłopięcy urok znów dał znać o sobie. Raz jeszcze położył rękę za jej plecami, co spowodowało, że ponownie została unieruchomiona. - Ależ pułkowniku Sloan, w żadnym wypadku nie możemy pozwolić, żebyś stracił na wadze! Wstał i podał jej dłoń, by mogła się podnieść. Tężyzna fizyczna, którą emanował, z pewnością nie wskazywała na niedożywienie. Kiedy szli przez hol, Stephanie zauważyła mimowolnie, jak wiele znaj dujących się tam kobiet posyłało ukradkowe spojrzenia spod opuszczonych rzęs mężczyźnie, który postępował krok za nią. - Może zjemy coś w hotelu, jeśli nie masz nic przeciwko temu - powiedziała zatrzymując się. - W porządku. - Przeszli do restauracji i usiedli przy dwuosobowym stoliku na wprost panoramicznego okna. - Ładnie tu - skomentował. - Rzeczywiście. Wydawca zadbał o to, żeby niczego nam nie brakowało. Alex spojrzał na nią znad menu. - Muszę przyznać, że nie jestem przyzwyczajony na co dzień do takiego luksusu - wskazał na bogaty wystrój wnętrza. Stephanie przyglądała się ornamentacji na ścianach. - Czytałam twój życiorys tyle razy, że mogłabym recytować go z pamięci. Jest jednak w nim wiele niejasnych miejsc - powiedziała, kiedy kelner oddalił się z ich zamówieniem. - Mianowicie? - Gdzie spędziłeś dwadzieścia dwa lata służby, co robiłeś i co skłoniło cię do napisania tej książki? - Mówisz teraz jak reporter.
46
SZALONY MAJ
- Rzeczywiście? Zauważyłam, że kiedy on zadawał ci te pytania, zręcznie unikałeś odpowiedzi. - Czy nie jesteś przypadkiem zbyt spostrzegawcza? - uśmiechnął się. - Znowu zmieniasz temat. Dlaczego nie chcesz rozmawiać o przeszłości? - Przede wszystkim dlatego, że to nudne. Rzeczywiś cie dużo kiedyś podróżowałem, ale robiłem ciągle te same rzeczy. Niektóre miejsca były gorsze od innych, w niektórych zostawałem dłużej niż gdzie indziej... Na jedno w końcu wyszło. - Odchylił się w krześle. - W sumie nie mogę narzekać. - Lubisz to, co robisz? - Jestem potrzebny. - Tęsknisz do swoich zamorskich misji? - Czasami. - Czy dlatego właśnie zdecydowałeś się napisać tę książkę? - Częściowo. Wydawało mi się, że mam coś do powiedzenia, coś, co zainteresuje innych ludzi. - Bardzo mi się podoba twoja książka. - Czy nie za to ci płacą? - roześmiał się. - Nie. Zazwyczaj nie ujawniam mojej prywatnej opinii na ten temat. Chętnie rozmawiasz o książce, unikasz natomiast odpowiedzi na pytanie, dlaczego zająłeś się właśnie tym tematem. - Zawsze interesowały mnie kultury Wschodu. Spędziłem w Azji wiele lat. Chciałem spróbować przybliżyć naszym czytelnikom problematykę tego regionu. Przyniesiono zakąski i Stephanie zauważyła, że pułkownik odetchnął z ulgą. Im dłużej z nim roz mawiała, tym bardziej ją intrygował. Była bardzo
SZALONY MAJ
47
ciekawa, co kryje się za tą maską. Czy jednak uda się skłonić go do odsłonięcia przyłbicy? Z zawodowego punktu widzenia nie było konieczne, żeby się za przyjaźnili. Był jej klientem... a książka produktem, który miała jak najlepiej sprzedać. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego tak ją fascynowała jego osoba... Był inny od znanych jej do tej pory mężczyzn. Jej ojciec i bracia byli otwarci i bezpośredni. Kent również był taki. Nie miał w sobie nic tajemniczego. Pewnie dlatego tak dobrze i bezpiecznie czuła się w jego towarzystwie. Gdyby ktoś powiedział Stephanie, że jej uczucia do Kenta są raczej braterskie, być może zaprzeczyłaby gwałtownie. Teraz jednak, kiedy spotkała Alexa Sloana, cała jej teoria na temat mężczyzn została przewrócona do góry nogami. Po raz pierwszy od wyznania Kenta zaczęła go rozumieć. Nic dziwnego, że był zdezorientowany. Ona również nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Ale już mogła myśleć o Kencie bez bolesnego ukłucia w sercu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Stephanie próbowała rozluźnić się i zrelaksować w kabinie samolotu do Denver. Mimo że latała bardzo często, zawsze robiło to na niej okropne wrażenie. Kiedy samolot był już w powietrzu, powoli otworzyła kurczowo zaciśnięte oczy. Nie mogła przyzwyczaić się do wysokości i szybkości, z jaką latały te piekielne maszyny. - Zadziwiasz mnie, Stephanie - Alex wyszeptał jej wprost do ucha. - Nie spodziewałem się, że będziesz bała się samolotu. - Skąd przyszło ci to do głowy? - odwróciła się w jego stronę. - Sam nie wiem. Chyba stąd, że jesteś taka blada. - Uśmiechnął się i spojrzał na przedzielające ich oparcie fotela. - A może przez sposób, w jaki twoje paznokcie wpijają się w moją rękę. Przerażona popatrzyła na swoje palce zagłębio ne paznokciami w dłoni Alexa i zostawiające na niej serię małych znaczków. Zakłopotana cofnęła rękę. - Strasznie mi przykro... Nie zdawałam sobie sprawy... Nie rozumiem, jak mogłam nie zauwa żyć...Trzeba było powiedzieć... - Nic się nie stało. Myślałem tylko, że jesteś przyzwyczajona do latania, to wszystko - powiedział bardziej uspokajająco niż szyderczo.
SZALONY MAJ
49
- Czy rzeczywiście zbladłam? - Odprężyła się i w końcu się uśmiechnęła. - Tak - skinął głową. - Ale chyba już minęło. Wyglądasz znowu wspaniale. - Przyjrzał się jej dokładnie. Jego spojrzenie sprawiło, że zaczerwieniła się i zrobiło się jej z kolei gorąco. Na szczęście pojawiła się stewardesa z gazetami, odwracając tym samym uwagę Alexa od jej osoby. Popatrzyła przez okno, ale było już ciemno. Lecieli przez dwie strefy czasowe. Do Denver dotrą z pewnością dobrze po dziesiątej. Na szczęście dzień w Filadelfii należał do udanych. Zdążyli na wszystkie spotkania, wystąpienie Alexa przed publicznością zostało bardzo dobrze przyjęte, a z kłopotliwymi pytaniami jak zwykle doskonale dał sobie radę. Była pełna uznania. Tak naprawdę to więcej rzeczy wprawiało ją w niekłamany podziw. Czy ten człowiek nie miał zupełnie słabych punktów? Wyglądał na świeżego i wypoczętego mimo czternastogodzinnego dnia pracy, pełnego wywiadów i spotkań z czytelnikami. Oczarował swoim poczuciem humoru redaktorkę prowadzącą poranny program telewizyjny, po czym odniósł ogromny sukces podczas audycji radiowej. Dlaczego więc miała wrażenie, że jest to cisza przed burzą? Nie spodziewała się oczywiście, że taka podróż może minąć bez niespodzianek, jednak jak dotąd nic się nie zdarzyło. Mieli chyba dużo szczęścia, że pierwsze miasto na ich trasie przyjęło ich tak łaskawie. Przymknęła oczy. Już dawno nauczyła się wykorzys tywać na odpoczynek każdą wolną chwilę. Jutro czekał ich następny pełen trudów dzień. Nie niepokoiła się już o przebieg promocji tak bardzo, jak na początku.
50
SZALONY MAJ
Widziała już przecież Alexa w akcji. Trzeba przyznać, że dawał sobie doskonale radę. Kiedy przyjechali wreszcie do hotelu, na Stephanie czekały wiadomości. Zaniepokojona szybko zaczęła je przeglądać. Pomiędzy informacjami od przed stawicieli lokalnej prasy był telefon od Laury i od brata, Dave'a. Dave mieszkał koło Santa Fe w Nowym Meksyku. Widywali się bardzo rzadko, wykorzystywali więc każdą nadarzającą się okazję, by porozmawiać. Zawiadamiał ją: „Jeśli zatrzymasz się w jakimś miejscu na dłużej niż kilka godzin, zadzwoń. Przyjadę do ciebie i pogadamy". - Sądząc z twojego uśmiechu, to chyba dobra wiadomość - zauważył Alex w windzie. - Tak, bardzo dobra. Być może jeden z moich braci mnie tu odwiedzi. Jeszcze nic pewnego, nie chcę więc robić sobie próżnych nadziei. - Gdzie on mieszka? - W Santa Fe. - Czy stamtąd właśnie pochodzisz? - Och, nie. - Drzwi windy otworzyły się i wyszli. - Urodziłam się w Sacramento, a nasza rodzina jest rozrzucona po całych Stanach. Ostanio uważam Nowy Jork za swoją ojczyznę - ciągnęła dalej idąc korytarzem. Ich pokoje znowu były połączone. Przynajmniej tym razem nie musiała się z tego tłumaczyć. Alex otworzył drzwi i wszedł do niej. - Czy coś nie tak? - spytała zdziwiona jego zachowaniem. - Sprawdzam tylko, czy wszystko w porządku. Niemal wybuchnęła śmiechem. Czyżby rzeczywiście uważał ja za małą, bezradną kobietkę wymagającą
SZALONY MAJ
51
opieki? Kręcąc głową z niedowierzaniem przeszła przez pokój. Alex zatrzymał się w drzwiach. - Zamówię sobie drinka. Wziąć też coś dla ciebie? Spojrzała na zegarek. Było już po północy czasu filadelfijskiego, czuła się zmęczona i spięta. Może jednak szklaneczka wina dobrze by jej zrobiła. Kiedy wyszedł z zamówieniem, zaczęła rozwieszać machinalnie ubrania w szafie. Czy było już zbyt późno, by dzwonić do Laury? Wiedziała, że nie powinna była tego robić, ale nie zaśnie spokojnie, póki nie dowie się, dlaczego przyjaciółka szukała jej w Denver. Rozebrała się i narzuciła brzoskwiniowy szlafroczek, mając zamiar wziąć prysznic zaraz po telefonie. Sygnał odzywał się kilka razy, zanim usłyszała w końcu przytłumiony głos. - Cześć, Laura. Właśnie dotarłam do hotelu. Przykro mi, że cię obudziłam. Co u ciebie? Zastałam wiadomość, że dzwoniłaś. - Pewnie będziesz się ze mnie śmiała, ale martwiłam się o ciebie. Próbowałam złapać cię w Filadelfii, ale już wyjechaliście na lotnisko. Jak dajesz sobie radę? Stephanie uśmiechnęła się do siebie. Nie podej rzewała Laury o instynkty macierzyńskie. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Na pewno? Wiem, że złego licho nie weźmie. Mam jednak nadzieję, że powiedziałabyś mi, gdyby coś było nie tak. Jak dajesz sobie radę z pułkownikiem? Czy musisz mu salutować co chwila i chodzić trzy kroki z tyłu? - Nie jest tak źle - roześmiała się. - On jest... - Usłyszała pukanie do drzwi. - Poczekaj chwilę, ktoś puka - i podnosząc głos zawołała: - Proszę!
52
SZALONY MAJ
Słysząc jej zaproszenie, Alex otworzył drzwi i wszedł z kieliszkami w ręku. Kiedy zobaczył Stephanie, poczuł się zaskoczony i oszołomiony. Siedziała w kręgu światła, rzucanego przez małą lampkę, stojącą na stoliku przy łóżku. Cienki, jedwabny materiał szlafrocz ka miękko opływał jej kształty, światło rozjaśniało rozpuszczone włosy. Po raz pierwszy widział ją w takiej sytuacji. Uśmiechnęła się do niego z podziękowaniem i wy ciągnęła rękę po kieliszek. Ciągle ze słuchawką przy uchu, wskazała mu krzesło w kącie, zapraszając tym samym, by został. Podał jej kieliszek, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Nie namyślając się długo usiadł na wskazanym krześle i nie zmieszany zaczął się przysłuchiwać. - To Alex - powiedziała do telefonu, dając równo cześnie do zrozumienia, że nie mogą dalej kontynuować rozmowy. - Właśnie przyniósł mi kieliszek wina do poduszki. - Aha! - zakrzyknęła Laura. - A więc postanowiłaś jednak pójść za moją radą! Stephanie omal się nie udławiła. Alex przyglądał się, jak krztusiła się i prychała, niemal Oblewając się winem. Bardzo mu się spodobał nagły rumieniec na jej policzkach i zastanawiał się, co go spowodowało. Próbowała nadrobić niezręczność śmiechem. - Nie bądź niemądra, Lauro. Podróż przebiega bez przeszkód. - Zanim Laura mogła cokolwiek wtrącić, ciągnęła dalej: - Jest już bardzo późno, na pewno chcesz iść spać, nie będę cię więc dłużej zatrzymywać. Zadzwonię za kilka dni. - Wyraźnie unikała wzroku Alexa.
SZALONY MAJ
53
- Tylko następnym razem zadzwoń, jak będziesz sama. Chcę znać wszystkie szczegóły! - Dobranoc - odpowiedziała stanowczo i odłożyła słuchawkę. Kiedy skończyła, odezwał się Alex: - Przykro mi, jeżeli swoją obecnością sprawiłem ci kłopot. Nie zdawałem sobie sprawy... - Nie twoja wina. To tylko moja współlokatorka z jej zwariowanym poczuciem humoru. - Machnęła lekceważąco ręką, jednocześnie sięgając z powrotem po kieliszek. - Z pewnością musiała być zaskoczona moją obecnością w twoim pokoju o tak późnej porze - uśmiechnął się. - Laura lubi się ze mną przekomarzać. Nie należy zwracać na nią zbyt wiele uwagi. - Starała się nie dać po sobie poznać zmieszania. - Wydaje mi się, że okazywała raczej troskliwość. W końcu podróżujesz sama, z obcym mężczyzną... - Nie jesteś kimś z ulicy... - Być może. Ale nie wiesz, jaki jestem, kiedy nikogo nie ma w pobliżu. - Nie sądzę, żeby mi coś groziło. - Zmierzyła go wzrokiem. - Jesteś tego pewna? - zapytał miękko, wytrzy mując jej spojrzenie. Mimo że powiedział to cicho, można było wyczuć w jego głosie hamowane na pięcie. Spodziewała się przecież, że prędzej czy później musi do tego dojść. Mają spędzić razem prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez dziesięć dni. Z pewnością był przyzwyczajony do przygodnych romansów, które nie niosły ze sobą nic więcej niż
54
SZALONY MAJ
kilka chwil przyjemności. I tu pytanie: skąd wiedziała, że byłoby to przyjemne? Kogo chciała oszukać? Alexander Sloan nie był typem egoisty. To właśnie, ta łatwo wyczuwalna wrażliwość powodowała, że jego książka była dosko nała. Z pewnością był równie skory do odczuwania przyjemności, jak do jej dawania. Co on sobie w ogóle wyobraża? I dlaczego zaprosiła go, by został na drinka? Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zrozumiał to jako zachętę do czegoś więcej. Nie wiedziała zupełnie, dlaczego powodował taką gonitwę jej myśli. Kiedy ponownie spojrzała na niego, zobaczyła, że się uśmiecha i wygląda na bardziej niż kiedykolwiek zadowolonego z siebie. - Szkoda, że nie miałem kamery, żeby uchwycić te wszystkie uczucia, malujące się na twojej twarzy w ciągu ostatnich kilku minut. Zapomniałaby o jeszcze jednej jego umiejętności - czytania z ludzkich twarzy. - Myślałam o Laurze. - Starała się zbagatelizować swoje zmieszanie. - I o tym, jak bardzo ją lubię. - Czym się zajmuje? - Jest redaktorką w magazynie mody. Poznałam ją przez Harry'ego Mattingly'ego, mojego szefa. Dopiero co sprowadziłam się wtedy z zachodniego wybrzeża, a ona zaopiekowała się mną i nauczyła nowojorskich reguł postępowania. Alex skinął głową. Nie naciskał więcej, ale doskonale zdawał sobie sprawę z rodzaju gry, którą prowadziła. Zręcznie uniknęła kontynuowania rozmowy, by nie doprowadzić do ewentualnego zbliżenia. Dała mu równocześnie delikatnie do zrozumienia, że nie jest
SZALONY MAJ
55
nim zainteresowana. Byłby w stanie zaakceptować ten fakt, tylko że właśnie odkrył, jak bardzo on jest nią zainteresowany. W co się znów pakuje? To przecież tylko podróż służbowa. Po co stwarzać sytuacje, które mogłyby zakłócić ich współpracę? Jak powinien postąpić w tych okolicznościach? Najwyraźniej wolała zignorować wzrastające napięcie. Może rzeczywiście był to najlepszy pomysł. Ziewnął i pochylił się w jej kierunku. - Pewnie będzie lepiej, jak pójdę już spać. W prze ciwnym razie zasnę tutaj, w tym fotelu. W końcu mieliśmy dzisiaj bardzo długi dzień. - Chyba masz rację - zgodziła się wstając. - Chcia łabym podziękować za drinka. To bardzo ładnie z twojej strony. Wypił do końca wino i odstawił kieliszek na stolik przy fotelu. - Zawsze do usług. Stephanie wyczuwała doskonale owo napięcie między nimi, nie wiedziała jednak, co z nim zrobić. Alex nie wykonał żadnych jednoznacznych gestów w jej kierun ku, a teraz nie wyglądał na bardziej niebezpiecznego niż domowy kociak. Po co więc wyobrażać go sobie jako tygrysa, nieopatrznie wpuszczonego za próg? Odprowadziła go do łączących ich pokoje drzwi i odwróciła się do niego. - A więc zobaczymy się rano. Możemy zjeść razem śniadanie, jeśli masz ochotę. - Mam. Ogromną. - Stał przy niej tak, że mogła nieomal czuć ciepło jego ciała, mimo że znajdował się dobre pół metra od niej. - Dobranoc. - Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy. Wyglądała tak niewinnie, grzecznie odprowadzając
56
SZALONY MAJ
gościa do drzwi. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spotkał kobietę równie mocno go intrygującą. Poczuł gwałtowną chęć, by porwać ją w ramiona i unieść w górę z czystej radości i dla uczczenia faktu, że taka kobieta w ogóle istnieje. Tyle było w niej sprzeczności. Czasami wydawała się szorstka, czasami nieśmiała. Dobry fachowiec, a przy tym niepewna swojej wartości, niewątpliwie inteligentna, lecz czasami naiwna. Zdawał sobie sprawę, że przez następne półtora tygodnia będzie musiał starannie ukrywać rosnące do niej uczucia. Przyrzekł sobie, że nie będzie do całej sprawy podchodził zbyt poważnie. Oby tylko mu się to udało. Stephanie wstrzymała oddech, kiedy mężczyzna zwrócił się do drzwi swego pokoju. Odetchnęła głęboko i w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że zbyt wcześnie na odprężenie. Alex odwrócił się i wziął ją pod brodę. - Miłych snów. - Schylił się i pocałował ją w usta. Gdyby próbował ją objąć, odepchnęłaby go natych miast i bez wahania. Ale on nie zrobił tego. Dotknięcie palców było bardzo miłe. A jego usta... ach, jego usta! Jak miała, biedna, oprzeć się miękkiej czułości jego warg? Nie próbował posuwać się dalej, ale nie spieszył się z przerwaniem tej pieszczoty. Czuła jego delikatny nacisk, nie starał się jednak wywrzeć żadnej presji. Łagodnie i powoli pieścił jej wargi swoim językiem, dopóki nie otworzyła ich przyzwalająco. Nie dotykając jej nigdzie indziej, w dalszym ciągu delektował się smakiem ust. Zaczęła odpowiadać mu tym samym. Pocałunek ten mówił więcej o Alexie niż wszystkie
SZALONY MAJ
57
do tej pory przeprowadzone wywiady. Jakby bez słów łatwiej mu było komunikować swoją potrzebę czułości. Była niewątpliwie oczarowana. Kiedy w końcu odsunął się od niej, miała poważne trudności z pod niesieniem powiek. Gdy udało się jej to w końcu, wyraz jego oczu sprawił, że zadrżała. Malowało się w nich nie ukrywane pożądanie przy ogromnej czułości i kompletnym braku agresji. Niewątpliwie potrafił nad sobą panować. Wiedziała, że nie ma zamiaru wykorzystywać sytuacji i iść za głosem instynktu. Poczuła się wręcz dotknięta jego tak daleko posuniętym opanowaniem. Nie dlatego, by chciała, żeby kontynuował pocałunki, ale dlatego, że miała kłopoty z własną na nie reakcją. Odwróciła się gwałtownie i zaczekała, aż wyjdzie. Odgłos zamykanych drzwi otrzeźwił ją z wszechogar niającego paraliżu. Co się ze mną dzieje? - myślała idąc do łazienki i machinalnie przekręcając kurki. Zrzuciła szlafroczek, weszła pod prysznic i zaczęła się namydlac. Pocałował mnie. Cóż z tego? Całowali mnie już w życiu inni mężczyźni. Bracia, przyjaciele, Kent. No właśnie, Kent. Zachowywała się zupełnie tak samo, jak Kent z Susan. Z powodu jednego pocałunku. Do tej pory zastanawiała się, czy powiedział jej wtedy całą prawdę. Czy rzeczywiście jeden pocałunek może wywołać tak silną reakcję? Teraz nie miała co do tego wątpliwości. Czymże więc różnił się pocałunek Alexa od innych? Nie byłoby w nim nic niewłaściwego, gdyby poca łował ją tak samo w holu hotelowym. Niewinne cmoknięcie na dobranoc. A mimo to cała jeszcze
58
SZALONY MAJ
drżała na wspomnienie ich zbliżenia. Postanowiła nie poświęcać tej sprawie więcej uwagi, nie mogła jednak skupić się na niczym innym. Wykonała jeszcze kilka nieistotnych czynności i położyła się do łóżka. Na litość boską, to przecież tylko pocałunek. Jeden mały, zwykły pocałunek. Przewracała się w pościeli, nie mogąc zasnąć i zastanawiała się, dlaczego kieliszek wina nie pomógł jej odprężyć się przed zaśnięciem. Musiało być podłego gatunku. Kiedy wreszcie udało jej się zasnąć, była tak zmęczona, że niemal zaspała następnego ranka. Podróżny budzik dzwonił już dobrych kilka chwil, zanim doszła do siebie na tyle, żeby wyciągnąć rękę i wyłączyć go. Czuła się, jakby nie spała przez całą noc. Nie tłumaczyła tego nawet różnica czasu między Filadelfią a Denver. Gdyby była w Nowym Jorku, pracowałaby już od kilku godzin. Oczywiście mogła zwalić winę na wczorajszy, pełen zajęć dzień. Dziś jednak nie miało być inaczej. Zmusiła się, żeby wstać i wskoczyć pod zimny prysznic. W lustrze łazienki widziała swoje zaczerwienione oczy i podpuchnięte powieki. Otworzyła je szerzej dopiero, kiedy usłyszała nagłe pukanie do drzwi. - Telefon do ciebie, Stephanie - zawołał Alex. Te słowa otrzeźwiły ją wreszcie. Wytarła się bły skawicznie, narzuciła szlafroczek i wybiegła z ła zienki. Drzwi łączące ich pokoje były otwarte i mogła przez nie zobaczyć Alexa golącego się przed lustrem. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy. Próbowała nie zauważać jego stroju, nie mogła jednak po-
SZALONY MAJ
59
wstrzymać się od podziwiania widocznej w lustrze szerokiej klatki piersiowej. - Zadzwonił telefon. Ponieważ nie mogłaś usłyszeć z łazienki, pozwoliłem go sobie odebrać - wyjaśnił z uśmiechem i z powrotem zabrał się do golenia. Skinęła głową. Podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę. - Halo? - Kto to był, na litość boską? - Dave zażądał odpowiedzi swoim najbardziej zasadniczym tonem. - Czyżby Kent był tam z tobą? Tylko tego brakowało. Starała się nadać swemu głosowi jak najbardziej niefrasobliwy ton. - Dave! Tak się cieszę, że cię słyszę! Czy rze czywiście uda ci się przylecieć dzisiaj do Denver? - Miała nadzieję, że zrozumie, że nie pora teraz na dyskusje. Niestety, zawiodła się. - Od kiedy zaczęłaś przyjmować całonocnych gości, siostrzyczko? - Przepraszam, że nie oddzwoniłam do ciebie wczoraj - ciągnęła dalej nie zrażona - ale kiedy dotarliśmy w końcu do hotelu, było już za późno i nie chciałam cię budzić. - Dotarliście? To znaczy kto - wy? - Przekazałam wiadomość twojej gosposi, że je stem w podróży promocyjnej z pułkownikiem Sloanem. - Wiem, mówiła mi. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że wydawca dla oszczędności zarezerwował wam tylko jeden pokój. - Dave, proszę cię, przestań mówić do mnie jak poirytowany ojciec. Jest zbyt wcześnie na sprzeczki.
60
SZALONY MAJ
Dlaczego życie musi być tak skomplikowane, w dodatku tak wcześnie rano? - Bardzo mi przykro, Dave. Chyba nie wyrażam się wystarczająco jasno. Jestem trochę niewyspana. - No tak. Tym tylko jeszcze pogarszała sprawę. - Chciałam powiedzieć, że jestem bardzo zajęta i pracuję do późna w nocy. Alex usłyszał dzwonek telefonu z drugiego pokoju. Ponieważ mamy połączone pokoje, słyszał przez drzwi wodę lecącą w mojej łazience, był więc tak miły i podniósł słuchawkę. Dave odpowiedział dopiero po chwili. - Planowałem od dawna, że przyjadę cię odwiedzić. Nie będę więc tego dłużej odkładał. A co Kent na to, że podróżujesz w towarzystwie pułkownika Sloana? - To osobny temat do rozmowy. Dawno się już nie widzieliśmy, prawda, Dave? Kiedy więc możesz tu być? - spytała, myśląc równocześnie o czekającym ją z pewnością przesłuchaniu i o tym, po co w ogóle ktoś wymyślił braci. - Może o piątej? - Wspaniale. Będę na ciebie czekała. - I chciałbym poznać też tego twojego pułkownika. - To nie jest mój pułkownik, Dave! Poza tym, może nie mieć ochoty cię zobaczyć, albo może ma już inne plany. Myślałam, że spędzimy wieczór we dwoje, w miłej, rodzinnej atmosferze. - Jak najbardziej. Sprawy rodzinne swoją drogą, a pułkownik swoją. - W porządku, Dave - westchnęła. Wiedziała, że lepiej z nim nie dyskutować. Z ulgą odłożyła słuchawkę. Czuła jednak, że to nie koniec i że jeszcze gęsto będzie się musiała przed nim tłumaczyć. Może rzeczywiście powinna była zażądać
SZALONY MAJ
61
osobnych pokoi, jak tylko zorientowała się, że zarezerwowano połączone. Dave oczywiście od razu dostrzeże słabe punkty jej linii obrony. Co to zresztą ma za znaczenie? Nie była przecież podlotkiem. Od dawna już sama za siebie odpowiadała. Na szczęście Alex zamknął już drzwi między ich pokojami, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie. Wróciła więc do łazienki, żeby dokończyć toaletę. Będzie musiała powiedzieć Alexowi o planowanej wizycie Dave'a. Na pewno Alex też będzie chciał mieć kilka chwil dla siebie. Nie czuła się na siłach opowiadać o Kencie w towarzystwie Alexa. Dave nigdy nie spotkał Kenta osobiście, był jednak bardzo zadowolony, kiedy powiedziała mu na Boże Narodzenie o ich zaręczynach. Teraz nie będzie mogła ukrywać przed nim prawdy o ich zerwaniu. Wolałaby zrobić to jednak bez osób postronnych. Patrząc w swoje odbicie w lustrze, pomyślała, że nieźle jej się zaczął dzień. Nie wiedziała tylko, komu za to dziękować. Przyrzekła sobie natomiast, że już nigdy więcej nie będzie narzekała na szczebioczące autorki tanich romansów, z którymi miała do czynienia do tej pory.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Przykro mi, jeśli sprawiłem ci dzisiaj rano kłopot swoją nadgorliwością - powiedział Alex, kiedy skoń czyli wreszcie śniadanie. Stephanie właśnie delektowała się gorącą kawą. Odstawiła ostrożnie filiżankę, zanim podniosła na niego wzrok. - Nic złego się nie stało. Naprawdę. Dzwonił tylko mój brat, Dave. - Kiedy usłyszałem jego głos w słuchawce, zdałem sobie sprawę, że nigdy cię nie zapytałem, czy jesteś mężatką. Wygląda na to, że większość czasu z tobą spędzam na przepraszaniu cię. Nie mam usprawied liwienia dla siebie za wczorajszy wieczór. Chciałbym jednak, żebyś wiedziała, iż mam świadomość, że postąpiłem niewłaściwie. - W kącikach oczu pojawiły mu się drobne zmarszczki, jakby się uśmiechał. - Takie zachowanie nie przystoi oficerowi ani dżentelmenowi - dodał. Jego spojrzenie sprawiło, że poczuła, jakby prze szywał ją wzrokiem. Płonęły jej policzki, a wiedziała, że nie ujdzie to jego uwagi. Dlaczego zawsze w jego towarzystwie czuła się, jak przyłapana na gorącym uczynku pensjonarka? Nic w końcu między nimi nie zaszło. Tylko jeden, jedyny, niewinny pocałunek. Nie było powodów do przeprosin. - Nie należą mi się żadne przeprosiny, ani za
SZALONY MAJ
63
wczorajszy wieczór, ani za dzisiejszy ranek. Najlepiej będzie, jak zapomnimy o całej sprawie, dobrze? - Wedle rozkazu. Zamilkła na chwilę, zmusiła się jednak do kon tynuowania: - Mój brat przylatuje do Denver dziś wieczorem. Chciałabym spotkać się z nim dzisiaj, jeśli to możliwe. Z kolei dla ciebie będzie pewnie nużące spędzić wieczór w naszym towarzystwie i słuchać dyskusji o rodzinnych sprawach. Jeżeli więc masz inne plany... - W porządku. Mam tutaj kilku przyjaciół. Zaraz się rozejrzę, czy są dziś wolni. Zdała sobie sprawę, że czekając na jego odpowiedź wstrzymała oddech. Powinna pamiętać, że Alex nie należał do ludzi, którzy potrzebują niańki. - Świetnie - podniosła się od stolika. - Powinniśmy chyba już jechać do studia telewizyjnego, nie sądzisz? Alex zauważył oczywiście ulgę w jej głosie. Czyżby aż tak źle się czuła w jego towarzystwie? Wstał również i położywszy jej rękę na plecach eskortował ją do wyjścia. Ich przybycie do studia było przeskokiem w zupełnie inny nastrój. Teresa Sinclair, redaktorka prowadząca program, przywitała ich ciepło. Wskazała Stephanie krzesło w kącie, skąd mogła wszystko obserwować, i zwróciła się do Alexa. Zajęli miejsca na tle dekoracji przypominającej salon w przeciętnym mieszkaniu, zaraz też pojawił się technik z malutkim mikrofonem, który wpiął Alexowi w klapę garnituru. Taki sam wpięła sobie Teresa w falbankę kwiecistej bluzki. Stephanie mogła teraz bez skrępowania obserwować mężczyznę, z którym przyszło jej pracować. Jego
64
SZALONY MAJ
włosy błyszczały w świetle reflektorów, białka oczu żywo kontrastowały z opalenizną twarzy. Trudno było nie zauważyć, z jaką nie ukrywaną przyjemnością Teresa szczebiotała z Alexem przed wejściem na wizję. Śmiał się i żartował w najlepsze, zupełnie nie zdradzając zdenerwowania lub tremy. Wreszcie zaczął się program. - Jest mi bardzo przyjemnie gościć dziś pana w naszym studiu, pułkowniku Sloan - zaczęła z uśmie chem Teresa. - Ci z państwa, którzy nie czytali jeszcze „Mostów do spalenia", powinni jak najszybciej to zrobić. - Pochyliła się i podniosła do kamery jedną z książek, które dała jej wcześniej Stephanie. - Co skłoniło pana do napisania tej książki? - zwró ciła się do Alexa. - Czy marzył pan, by zostać pisarzem? - Nie, nie miałem takich planów. Natomiast lubię książki, dużo i chętnie czytam. Wydaje mi się, że historię, którą opisałem, nosiłem już tak długo w sobie, że nie miałem w końcu wyboru. Musiałem przelać ją na papier i w ten sposób pozbyć się jej wreszcie. - Czy to prawda, że są tam elementy autobio graficzne? - Nie. - Jednak pana bohater jest lotnikiem. - To prawda. - Zadedykował pan swoją książkę przyjacielowi, imieniem Steve. Czy to on przyczynił się do powstania tej powieści? - Niezupełnie. Jesteśmy przyjaciółmi jeszcze z Aka demii Lotniczej, gdzie razem studiowaliśmy przed laty. - Przedstawia pan w swojej książce interesującą wizję najbliższej przyszłości Azji. Czy znajomość tego regionu wyniósł pan ze swoich misji wojskowych?
SZALONY MAJ
65
- Nic podobnego - uśmiechnął się. - To w całości wytwór mojej wyobraźni. - Podobno pracuje pan teraz dla Pentagonu? - To prawda. - Czy mógłby pan powiedzieć nam coś bliższego na temat swojej pracy? - Mógłbym - uśmiechnął się jeszcze szerzej - ale nie chciałbym zanudzać naszej publiczności. - Jestem więcej niż pewna, że nikomu z telewidzów nie wyda się pan nudziarzem - rozpromieniła się w odpowiedzi Teresa. Mój Boże, pomyślała Stephanie. Dlaczego po prostu nie oświadczy się mu na oczach wszystkich i skończy z tym wreszcie? Spojrzenia Teresy były tak gorące, że mogłyby zapalić nawet suchy pień drewna. Jak widać nie musiała się już martwić o jego umiejętności prowadzenia błyskotliwej, a nic nie ujawniającej rozmowy. Zastanawiała się równocześnie, jak wyglądały jego obowiązki w Pentagonie i jak długo jeszcze będą trwały. Kiedy zorientowała się, w jakim kierunku dryfują jej myśli, skarciła samą siebie i ponownie zmusiła się do obserwowania, co działo się przed kamerami. - Jestem pewna, że nasi widzowie będą chcieli wreszcie zobaczyć pana osobiście. - Tu zwróciła się z zawodowym uśmiechem wprost do kamery. - Alexan der Sloan będzie podpisywał dziś swoją książkę „Mosty do spalenia" w domu towarowym Derringera w go dzinach między pierwszą a trzecią po południu. Zerknęła na dającego jej znaki inspicjenta. - Serdecznie dziękuję panu za przybycie dzisiaj do naszego studia, pułkowniku Sloan. Swoją obecnością sprawił nam pan ogromną radość. - I odwracając się
66
SZALONY MAJ
znowu do kamery: - Zapraszam państwa do obejrzenia fragmentu najnowszego filmu jednego z największych aktorów Hollywoodu. A teraz czas na reklamy. Kiedy kamera skończyła pracować, Teresa położyła rękę na piersi Alexa, najwyraźniej, by odpiąć mu z klapy mikrofon. Przez chwilę prowadzili jeszcze rozmowę zniżonymi głosami, dopóki Teresa nie dostała ponownego sygnału i była zmuszona się pożegnać. - Doskonale dałeś sobie radę z wywiadem - ode zwała się Stephanie po wyjściu z budynku stacji TV. - Czy próbowałeś tego już wcześniej? - Raczej nie. - Ale to przecież nie był twój pierwszy występ przed kamerą? Roześmiał się. - Nie, nie był. Zatrzymała się i popatrzyła na niego badawczo. - Dlaczego jesteś taki tajemniczy? - Tajemniczy? Ja? - zapytał ze zdziwieniem. - Nie mam pojęcia, co masz na myśli. - Pytam cię, gdzie nauczyłeś się tak dobrze dawać sobie radę z prasą i z publicznością? - Och, o to chodzi. Byłem wysyłany w niezliczone misje wojskowe w najodleglejsze zakątki świata. Musiałem się potem z tego publicznie tłumaczyć prasie. I to ma być wszystko? Jakie były powody, dla których interesowali się nim korespondenci zagraniczni? Dlaczego zbywał to wszystko półsłówkami? Co powodowało, że nie chciał lub nie mógł mówić o swojej przeszłości? Kiedy wrócili wreszcie do hotelu, była już prawie piąta po południu. Stephanie była wyczerpana, natomiast wyglądało na to, że Alex złapał drugi
SZALONY MAJ
67
oddech. Nie mogła wyjść z podziwu, jak on to ro bił. Po wejściu do holu przywitał ich wysoki, jasnowłosy mężczyzna, ubrany w kowbojskie buty i kurtkę. - Dave! Stephanie rzuciła się wprost w ramiona brata. Przygarnął ją na dłuższą chwilę, po czym zwrócił się do Alexa. - Jestem Dave Benson. Rozumiem, że mam przy jemność z pułkownikiem Sloanem? - spojrzał mu prosto w oczy wyciągając równocześnie rękę. - Miło mi cię poznać - Alex odpowiedział z uśmie chem. - Chyba możemy mówić sobie po imieniu? - Czy będziesz nam towarzyszył przy obiedzie? - zapytał Dave. - Niestety, mam inne plany. Ale dziękuję za zaproszenie. - Znajdziesz chyba jednak chwilę czasu na kieliszek wina z nami? - upierał się Dave. Stephanie omal nie jęknęła. Miała nadzieję, że jej najdroższemu braciszkowi nie przyjdzie do głowy kompromitowanie jej przed jednym z klientów. Oby tylko ta nadzieja nie okazała się płonną. Najchętniej poszłaby w tej chwili na górę do swojego pokoju na pół godziny. Pragnęła spokoju i samotności. Czuła się zmęczona, zmusiła się jednak do uśmiechu. - Nie wiem jak wy, ale ja z chęcią się czegoś napiję. Alex ucieszył się wyraźnie. Weszli do baru i usiedli tym razem na wystarczająco szerokiej kanapce. Dave odezwał się, kiedy dostali już swoje zamówienie. - Bardzo podobała mi się twoja książka, Alex. Świetny z ciebie pisarz. - Miło mi - uśmiechnął się. Wyczuwał przez skórę
68
SZALONY MAJ
ciekawość połączoną z wrogością, nie chciał jednak dać po sobie poznać rozbawienia tym faktem. Naj wyraźniej Dave uważał za swój rodzinny obowiązek stanie na straży czci siostry. - Co sądzisz o kampanii promocyjnej swojej książki? - zapytał Dave. - Sam nie wiem. Robię to po raz pierwszy w życiu. - Zerknął na Stephanie. - Pewnie twoja siostra będzie w stanie powiedzieć coś więcej na ten temat. - Aż trudno uwierzyć, ale jak dotąd wszystko przebiega bez zarzutu. Jestem zaskoczona i boję się zapeszyć - posłała uśmiech Alexowi. - Pułkownik Sloan ma wrodzony talent do występowania przed publicznością. Doskonale daje sobie radę przed kamerami. Dave przyjrzał się im obojgu uważnie. - Od jak dawna się znacie? Stephanie aż przygryzła wargi, by nie krzyknąć na młodszego brata. - Poznaliśmy się dwa dni temu - odpowiedział spokojnie Alex. - Wygląda na to, źe zdążyliście się już zaprzyjaźnić. - Posłuchaj, Dave - zaczęła Stephanie twardym głosem. - Przyjechaliśmy tutaj ciężko pracować, a nie bawić się. Musimy działać w ścisłym kontakcie przez prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie ma więc nic dziwnego w stopniu naszej zażyłości. - Często pracujesz z mężczyznami? Tym razem obaj z niecierpliwością czekali na jej odpowiedź. - Prawdę mówiąc - do tej pory wcale. Wydaje się jednak, że Harry doszedł do wniosku, że jestem już wystarczająco dorosła, by powierzyć mi taką misję.
SZALONY MAJ
69
Jaka szkoda, ze mój młodszy - podkreśliła to słowo - brat nie jest tego samego zdania. Na policzki Dave'a wystąpił rumieniec. - Nie to miałem na myśli... Nie zrozumieliśmy się... Chciałem tylko... - Wiem dokładnie, co miałeś na myśli, Dave. Mam już prawie trzydzieści lat. - Alex spojrzał na nią zdziwiony. Wyglądała na co najmmej pięć mniej. - Już od kilku dobrych lat potrafię obyć się bez przyzwoitki. Alex zdecydował, że najwyższy już czas uspokoić rodzeństwo. - Rozumiem, co czujesz, Dave. Gdybym miał sio strę, pewnie tak samo bym reagował. Zresztą to wszystko moja wina. Już przepraszałem ją za to, a teraz chciałbym ciebie serdecznie przeprosić za moją niezręczność. Obaj mężczyźni przypatrywali się sobie w milczeniu, nie zwracając uwagi na Stephanie. Kiedy wreszcie Dave uśmiechnął się ze zrozumieniem, odetchnęła z ulgą. Przyniesiono kieliszki i Dave wzniósł toast na cześć ich podróży. Przez następne pół godziny oddawali się niczym już nie zakłóconej, przyjaznej rozmowie. Dopiero później, w czasie kolacji z Dave'em zdała sobie sprawę, jak doskonale Alex opanował niebez pieczną sytuację. Oczywiście, jego wiek i doświadczenie dawały mu przewagę na każdym polu. - Podoba mi się twój pułkownik, siostrzyczko - przerwał jej zamyślenie Dave. To stwierdzenie było chyba najlepszym podsumowaniem umiejętności Alexa. Nie tylko go uspokoił, ale jeszcze sprawił, że Dave go polubił. Pokręciła głową zirytowana.
70
SZALONY MAJ
- Chciałabym, żebyś przestał wreszcie sobie wyob rażać, że pułkownik Sloan i ja jesteśmy na pewnego rodzaju przedłużonej randce. Nie robię tego dla przyjemności. Organizacja podróży promocji to mój zawód. Fakt, że tym razem podróżuję z mężczyzną, jest czystym przypadkiem. - Może tobie nie sprawia to różnicy. Wydaje mi się jednak, że Alex widzi w tobie coś więcej niż tylko swojego agenta reklamowego. - Nie rozumiem, o czym mówisz. - Po prostu nie spuszcza z ciebie wzroku ani na sekundę. - Wydaje ci się. Lepiej opowiedz mi, jak dajesz sobie radę na farmie. Całe szczęście, że udało jej się odwrócić jego uwagę i reszta wieczoru upłynęła na dyskusji o rodzinie. Dużo łatwiej, niż się spodziewała, przyszło jej powie dzieć mu o Kencie. Może zdążyła nabrać już dystansu do całej sprawy. W każdym razie wcale nie sprawiło jej bólu tłumaczenie, że to, co było pomiędzy nią i Ken tem, to tylko bliska przyjaźń, nie wystarczająca jednak do budowania poważniejszego związku i ma łżeństwa. Dlaczego przedtem nie patrzyła na to w ten sposób? Najwyraźniej spotkanie Alexa Sloana ot worzyło jej oczy na kilka spraw, o których nie miała dotąd pojęcia. Rozstali się dosyć wcześnie, ponieważ Dave musiał wrócić jeszcze tego samego wieczoru, a Stephanie chciała odpocząć przed czekającym ją następnym wyczerpującym dniem. Położyła się do łóżka, nie mogła jednak zasnąć, tak wiele myśli kłębiło jej się w głowie.
SZALONY MAJ
71
Kiedy usłyszała skrzypienie drzwi Alexa, zro zumiała, dlaczego dręczyła ją bezsenność. Niespo dziewany odgłos spowodował, że otworzyła szeroko oczy. Zza ściany dobiegł ją tłumiony, kobiecy śmiech, szybko uciszony przez głęboki męski głos. Był w towarzystwie kobiety i nie chciał, żeby Stephanie o tym wiedziała. No i co z tego? To w końcu nie jej interes. Nie została tu zatrudniona przecież w charakterze niańki. Wstała i poszła do łazienki napić się wody. Co ją obchodzi, z kim się teraz zabawiał. Mogła to być Teresa Sinclair. Zachowywali się dosyć poufale w czasie programu telewizyjnego. A co z tymi wspaniałymi kobietami, które nie odstępowały go w czasie pod pisywania książek w domu towarowym? Niektóre usiłowały wciągnąć go w rozmowę. Cóż to w końcu za różnica? To nie jej sprawa. Wróciła do łóżka i zirytowana naciągnęła kołdrę aż na głowę. Odwróciła się plecami do drzwi łączących ją z pokojem Alexa i skoncentrowała się na liczeniu baranów. Mimo że nie dochodziły stamtąd już więcej żadne dźwięki, długo jeszcze nie mogła zasnąć. Dopiero dwa dni później, w samolocie do Seattle, wrócili do sprawy wizyty Dave'a. Poprzednie dni były bardzo pracowite, a Stephanie nie chiała wydać się małostkowa lub, co gorsza, zbytnio zainteresowana, jak Alex spędza wolne wieczory. Opuścili Denver zaraz po spotkaniu z weteranami wojennymi. Mówił im o książce w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, że indentyfikuje się ze swymi słuchaczami. Tylko ktoś, kto przeżył wojnę, może
72
SZALONY MAJ
zrozumieć jej piekło. Jego opowieść wywołała aplauz i ciepłą reakcje widowni. Musiała wyprowadzić go siłą do wyjścia, inaczej nie zdążyliby na samolot. Od tamtego czasu nie zamienili słowa. Wreszcie odezwał się Alex. - Bardzo spodobał mi się twój brat, Stephanie. Nie miałem nawet czasu powiedzieć ci o tym. - Bardzo się cieszę. Ty również mu się spodobałeś. - ...kiedy dowiedział się wreszcie, że nie sypiam z jego siostrą. - Bracia już tacy są. - Wiedziała, że rumieniec znowu ją zdradza. - Ilu ich jeszcze chowasz w zanadrzu? - Jeszcze dwóch. Skrzywił się. - Nic dziwnego, że nauczyłaś się dawać sobie sama radę w tym świecie zdominowanym przez mężczyzn. - Doświadczenie zdobyte dzięki moim trzem bra ciom rzeczywiście bardzo mi w życiu pomogło. - Ja natomiast spędziłem bardzo mile ów wieczór w towarzystwie Jasona - ciągnął niezobowiązująco Alex. - Byliśmy kiedyś razem w misji za oceanem kilka lat temu. Razem z jego żoną, Peggy odwieźli mnie do hotelu. Rozmawialiśmy do późna w nocy. Obawiałem się, czy cię nie obudziliśmy. Stephanie przełknęła tę informację. A więc tamta kobieta w jego pokoju była z mężem. Zabawne, jak jej ulżyło. - Poszłam wtedy wcześniej spać. Niestety nie mam takiej kondycji, jak bym chciała. - Ich oczy spotkały się na chwilę, szybko jednak uciekła wzrokiem. - Nie słyszałam żadnych odgłosów - skłamała.
SZALONY MAJ
73
- Jak wygląda nasz plan po przyjeździe do Seattle? - Zapytał. - Czy będziemy mieli trochę wolnego czasu? Otworzyła teczkę i wyciągnęła z niej pogniecione już odrobinę papiery. - Nawet do jutra rana. - Wspaniale. Mam tutaj przyjaciół, z którymi chciałbym się spotkać. Czy sądzisz, że to byłoby możliwe? - Dlaczegóż by nie? Celem tej podróży nie jest w końcu test wytrzymałościowy ani tortury. Dozwolone jest nawet, żebyś się dobrze bawił, jeśli masz na to ochotę. Alex tak się ucieszył widząc Stephanie w dobrym humorze, że miał ochotę objąć ją i pocałować. Jednakże pamiętał, że to właśnie od tego zaczęły się kłopoty. Przynajmniej tak mu się wydawało. Od czasu spotkania z bratem Stephanie zachowywała się z rezerwą, jednak niezmiernie uprzejmie. Przypuszczał, że wynikało to z jego nadgorliwości w odebraniu telefonu i owego pocałunku na dobranoc. Aczkolwiek przyjęła wdzięcznie jego przeprosiny, w dalszym ciągu starała się utrzymać dystans. Dopiero teraz zaczynała trochę się odprężać. Im dłużej przebywał w jej towarzystwie, tym trudniej przychodziło mu powstrzymywać się od dotykania jej, całowania, prowokowania, by zauważyła wreszcie, co się między nimi dzieje.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W Seattle przywitał ich rzęsisty deszcz. Nie zdziwiło to wcale Stephanie. Tutejsze okolice toną w przepięknej, bujnej i soczystej zieleni, która skądś musi przecież czerpać siły witalne. Mimo to nie była zachwycona pogodą. Czekała, aż Alex odbierze ich bagaże. Nie całkiem zdając sobie sprawę, jak do tego doszło, przekazała mu odpowiedzialność za techniczną stronę podróży. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak tylko patrzeć w szare niebo i obserwować padający deszcz. - Możemy już iść - powiedział pojawiając się nagle z walizkami. Obszedł ją wokoło i udał się w kierunku postoju taksówek. Kiedy usadowili się wreszcie wygodnie na tylnym siedzeniu, Alex wyjrzał przez okno. - Czy tutaj zawsze tak pada? - Nie zawsze. Czasami tylko jest mgła i zachmu rzenie. - A co ze słońcem? - Niekiedy wychodzi zza chmur. Szkoda tylko, że zazwyczaj w najmniej spodziewanym momencie. - Najwyraźniej deszcz wcale ci nie przeszkadza. Uśmiechnęła się robiąc dobrą minę do złej gry. - Deszcz nie jest taki zły. Najwięcej kłopotu sprawiają mi parasolki. Nie umiem się z nimi obchodzić i zostawiam je gdzie popadnie. I w dodatku jeszcze nie wzięłam przeciwdeszczowego płaszcza. - Spojrzała
SZALONY MAJ
75
na kostium, który miała na sobie. - Muszę chyba zaakceptować fakt, że będę tu cały czas chodziła zmoknięta. - Kiedy stąd wyjeżdżamy? - Jutro wieczorem. Masz jeszcze małą mowę do wygłoszenia dzisiaj wieczorem, program w telewizji jutro rano i rozdawanie autografów w południe. . - Kto wymyślił ten plan? - Ja. Dlaczego pytasz? - Czy nie przyszło ci do głowy, że moglibyśmy mieć chwilę odpoczynku albo trochę wolnego czasu na obejrzenie okolicy? Spojrzała na niego surowo. - Przez myśl mi to nie przeszło. Wydawca dał mi wyraźnie do zrozumienia, że twój czas jest na wagę złota. Nie myślałam, że będziesz chciał marnować go na wycieczki krajoznawcze. Zmierzył ją wzrokiem, wyraźnie rozbawiony. - Czasami wystarczyłby posiłek w miłej atmosferze z dala od tego zgiełku. - To prawda. Weekend wypada nam w San Francisco. Nie mamy nic zaplanowanego na niedzielne popołudnie ani wieczór. - Świetnie. Czy pójdziesz ze mną w niedzielę na kolację do słynnej „Rybackiej Przystani"? Spojrzała na niego zdziwiona. Jego głos brzmiał tak poważnie. - Jeśli masz ochotę - odpowiedziała. - Myślę jednak, że należy ci się jakiś czas z dala ode mnie. Praktycznie wszystko robimy razem od czasu wyjazdu z Filadelfii. - Czy ja wiem? Jestem w stanie wyobrazić sobie jeszcze kilka rzeczy, których nie robiliśmy razem.
76
SZALONY MAJ
Jego spojrzenie było najniewinniejsze pod słońcem. Bała się ryzykować, jednak ciekawość wzięła górę. - Co masz na myśli? Przez moment patrzył przez okno. Następnie zwrócił się z powrotem w jej stronę. - Nie mieliśmy okazji pójść razem do kina ani do filharmonii, ani nawet na mecz baseballowy. Mógłbym wymieniać dalej, ale chyba rozumiesz już, o co mi chodzi. - Masz rację. Miałabym ogromne trudności z upchnięciem tego w naszym planie podróży. - Niezależnie od wszystkiego, chciałbym mieć kiedyś możliwość pójścia z tobą we wszystkie te miejsca, aby cię lepiej poznać. Nie sądzę, żebym odkrywał jakieś rewelacje mówiąc, że bardzo mi się podobasz. Nie była w stanie wytrzymać dłużej jego prze szywającego spojrzenia. Odwróciła głowę w stronę okna. - Zrozum, ja nie mogę... To znaczy ty nie powinie neś... Z tego powodu... - Zamilkła, widząc, że zaplątała się bez sensu. - O co chodzi, Stephanie? Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy. - Myślę, że powinieneś wiedzieć, że planowałam wyjść za mąż tego lata. Alex poczuł się, jakby dostał gigantyczną pięścią w żołądek. Popatrzył na jej zaciśnięte palce. - Nie nosisz przecież pierścionka zaręczynowego - powiedział cicho. - Obawiam się, że nie zdawałem sobie sprawy z twojej sytuacji. - Zwróciłam go dwa tygodnie temu. Jego serce z miejsca zaczęło bić żywiej i z trudem powstrzymał się od uśmiechu. Wiedział, że nie powinien
SZALONY MAJ
77
okazywać radości w takiej chwili. Musiało to być dla niej niełatwe przeżycie. - Rozumiem - mruknął wymijająco. - Byliśmy razem przez cztery lata. Przedtem nie miałam czasu na życie osobiste. - Spojrzała na niego pięknymi, niebieskimi oczyma. - Chciałam przez to powiedzieć, że nie mam wiele doświadczenia z męż czyznami, szczególnie takimi jak ty. Poczuł, jak sztywnieje pod wpływem jej słów. - To znaczy z jakimi? - Światowymi, doświadczonymi. Jestem pewna, że kobiety, które znasz, są nieporównanie bardziej wyrafinowane ode mnie, pewne siebie i świadome, czego się po nich spodziewasz. - Niczego się po tobie nie spodziewam, czego byś nie chciała sama mi dać. Byłbym zaszczycony, gdybyś zaofiarowała mi swoją przyjaźń. O niczym innym nie marzę. Jego ciepłe słowa i miękki głos odurzyły ją. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Alex zapłacił taksówkarzowi i podał walizki por tierowi, kiedy Stephanie podeszła do recepcji. Po krótkiej chwili byli już zameldowani. - Ile mamy czasu? - zapytał patrząc jej przez ramię. - Może poszlibyśmy na spacer? - W taki deszcz? - Znajdziemy jakiś parasol. Daj się namówić. Przyda nam się odrobina świeżego powietrza. Pomysł wydawał się niezły. Alex był rozluźniony, jakby słowa wypowiedziane w taksówce przyniosły mu ulgę. Stephanie popatrzyła na swój kostium. - Jeżeli mamy wyjść w taki deszcz, wolałabym przebrać się w coś bardziej odpowiedniego.
78
SZALONY MAJ
- Chodźmy więc na górę. - Wziął ją pod rękę. Oczywiście pokoje były znowu połączone. Tę małą niedogodność łagodziło jednak luksusowe wyposażenie wnętrz. Poczuła się jak królowa w tym kapiącym od zbytku pokoju. Wyjęła z walizki parę sportowych spodni i pantofle na niskim obcasie. Przebrała się w ciągu kilku minut, po czym zapukała do drzwi. Alex otworzył je natychmiast i wciągnął ją do swego pokoju. - Popatrz tylko na ten widok! - zawołał wskazując na okno. Deszcz właśnie przestał padać i zza chmur zaczęło prześwitywać czyste, niebieskie niebo. Z wysokości piętnastego piętra mogli podziwiać piękny widok aż po horyzont za wodą i odległymi wyspami. Właśnie dobijał do brzegu ogromny prom, a drugi kierował się w stronę półwyspu. Wiatr rozgonił pozostałości mgły i słońce barwiło zachodnią stronę nieba nie zliczonymi odcieniami czerwieni. Alex otoczył ją przyjacielsko ramieniem. - Jak ci się to podoba? - Przepiękne. Kiedy nie odpowiedział, podniosła głowę i zobaczyła, że patrzy na nią z uśmiechem. - Rzeczywiście. Przepiękne - zamruczał. Nie mogąc dłużej oprzeć się pokusie, objął ją i przyciągnął bliżej do siebie. Pocałował ją. Nie była przygotowana na taką gwałtowność. Głodnymi ustami niecierpliwie rozchylał jej wargi jak spragniony szukający wody. Stephanie zdawała sobie w głębi duszy sprawę, że nie powinna na to pozwolić. Pracowali razem, to wszystko. Nie powinni angażować się w żadne związki uczuciowe.
SZALONY MAJ
79
Tylko że chcieli tego czy nie, już byli zaangażowani. Nie mogli dalej bronić się przed tym, co było między nimi. Pieścił delikatnie językiem jej na wpół otwarte usta, biorąc ją tym w zupełne posiadanie. Objęła go ciasno w pasie, odrzucając resztę oporów i czując, jak jego ciało odpowiada na jej bliskość. To, czego doznawała w tym momencie, było zbyt nowe, zbyt podniecające, by się mogła mu oprzeć i myśleć o konsekwencjach. Kiedy w końcu oderwał się od niej i podniósł głowę, oboje z trudem łapali powietrze. - O Boże, co ty ze mną wyprawiasz - zdołał w końcu wydusić z siebie. Przytulił ją i odetchnął bardzo powoli i głęboko. - Lepiej chodźmy stąd. I to jak najszybciej. Wypuścił ją z objęć, wziął za rękę i wyprowadził z pokoju. Była więcej niż pewna, że gdyby nie trzymał jej za rękę, potknęłaby się o własne nogi, idąc przez korytarz do windy. W dalszym ciągu nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Kiedy zeszli wreszcie na dół, słabe światło słoneczne rozjaśniało ulice miasta. Pozwoliła Alexowi objąć dowodzenie ich wyprawą. Spacerowali trochę po okolicznych zaułkach, po czym wstąpili do zacisznej kawiarni na kawę. - Nie miałabyś ochoty na ciastko? - zapytał wskazując na apetyczne wypieki leżące na ladzie. - Miałabym ogromną, obawiam się jednak, że gdybym folgowała swoim kaprysom, nie mogłabym włożyć na siebie wszystkich tych ubrań, które mam ze sobą w walizce. Popatrzył na spodnie opinające ciasno jej figurę.
80
SZALONY MAJ
- Nie widzę nic niestosownego w sposobie, w jakim leżą na tobie stroje. Po raz kolejny przeklinała swoją skłonność do rumieńców. Sposobem mówienia i zachowaniem sprawiał wrażenie, że byli ze sobą bliżej niż w rzeczywis tości. Ktokolwiek widziałby ich teraz razem, nie miałby wątpliwości, że są kochankami. Do tej pory nikt nie traktował jej w taki sposób, nawet Kent. Alex z trudem powstrzymywał się przed porwaniem jej w ramiona i zaniesieniem do łóżka. Myśl o takiej możliwości wywołała gęsią skórkę na karku. Popatrzyła niechętnie na zegarek. - Wydaje mi się, że musimy, niestety, już iść z powrotem do hotelu. Wstał i przytrzymał jej krzesło. - Jak sobie życzysz. Po powrocie otworzył drzwi jej pokoju, po czym bez słowa poszedł do siebie. Stephanie czuła, jakby brakowało jej powietrza. Niewątpliwie obecność Alexa była elektryzująca, jednak powinna za wszelką cenę wziąć się w karby i przestać o nim myśleć. Jego czarująca osobowość z pewnością przyciągała do niego niezliczone tłumy kobiet, ona jednak powinna umieć zachować zimną krew. Tymczasem coraz trudniej jej było utrzymać zamierzony dystans. Po długim prysznicu i jeszcze dłuższym rozmyślaniu na temat pryncypiów życiowych, Stephanie spędziła następne pół godziny ustalając telefonicznie szczegóły wieczornego wystąpienia Alexa. Dowiedziała się, że książki, które już dawno wysłała, dotarły dopiero przed godziną na miejsce. Po raz kolejny zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tryb życia sprzyjał wrzodom i podwyższo nemu ciśnieniu. Bardziej, niż czemukolwiek innemu.
SZALONY MAJ
81
W dalszym ciągu planowała najbliższe kilka godzin, kiedy usłyszała pukanie Alexa. Zaabsorbowana pracą poprosiła go do środka, równocześnie sięgając po telefon. Na jego widok ręka jednak zawisła w powiet rzu. Ubrany był w czarny smoking, którego błyszczące klapy kontrastowały żywo z nieskazitelną bielą koszuli. Dobry krój ubrania podkreślał wysoką, wyprostowaną sylwetkę, powodując, że ramiona wydawały się jeszcze szersze, biodra węższe, a uda bardziej muskularne. Krótko mówiąc, wyglądał zniewalająco. I to miał być ten mężczyzna, którym obiecała nie zaprzątać sobie więcej głowy? Jak dotrzymać takiego przyrzeczenia? Alex zapomniał, co miał do powiedzenia, gdy tylko przestąpił próg pokoju Stephanie. Siedziała właśnie na brzegu łóżka przy telefonie. Jej włosy błyszczały w miękkim świetle nocnej lampki. Gęste rzęsy rzucały długie cienie na twarz, w której odkrył niespodziewanie wyraz bezradności. Chciał wziąć ją w ramiona i jakoś pocieszyć. Był równie jak ona zaskoczony tym, co się działo między nimi, jednak nie walczył ze swoimi uczuciami. To, co do niej czuł, było zbyt silne, by próbować się temu przeciwstawiać. Wiedział, że nie może przyśpieszać niczego. Miała w końcu za sobą dopiero co zerwane zaręczyny i widać było po niej, że nie przyszło jej to łatwo. - Jesteś już gotowa? - zapytał, żeby przerwać przedłużające się milczenie. - Tak. Już zaraz. Jeszcze tylko... - spojrzała na aparat telefoniczny, jakby tam szukała odpowiedzi
82
SZALONY MAJ
na dręczące ją pytania. W końcu wzruszyła ramionami. - Zresztą, nieważne. Podniosła się i wyciągnęła rękę po torebkę. - Możemy właściwie zejść już na dół i tam poczekać na samochód. Eskortował ją do holu, jakby była najcenniejszym klejnotem, jaki kiedykolwiek w życiu posiadał. Z mi nuty na minutę dostrzegał coraz więcej prawdy w tym stwierdzeniu. Było już prawie po północy, kiedy wrócili z po wrotem do hotelu. Nie można powiedzieć, żeby był to nudny wieczór. Przyszło bardzo dużo ludzi, a wystąpienie Alexa zrobiło furorę wśród słuchaczy. Jak zwykle musiał odeprzeć huragan natarczywych pytań, zrobił to jednak z właściwym sobie wdziękiem. Po części oficjalnej otoczył go oczywiście rój wielbicieli. Stephanie została w tyle czekając, aż skończy. Kiedy wreszcie udało mu się oswobodzić ze szponów łowców autografów, podążył prosto w jej kierunku. - Przepraszam, że kazałem ci czekać - powiedział biorąc ją pod rękę. - Za to mi płacą. - Uśmiechnęła się. - Bardzo się cieszę, że przyszło tyle ludzi. Najwyraźniej nasza reklama daje wyniki. Czy nie drętwieje ci już ręka od podpisywania książek? Objął ją i łagodnie przygarnął do siebie. - Muszę ci zdradzić pewną tajemnicę. Nie wyob rażam sobie spędzenia życia na takich przyjęciach. Ta sama limuzyna, która ich przywiozła, czekała na zewnątrz, by odwieźć ich z powrotem. Kiedy usadowili się wreszcie wygodnie w środku, Stephanie ciągnęła dalej:
SZALONY MAJ
83
- Jestem naprawdę zaskoczona. Doskonale dajesz sobie radę z publicznymi wystąpieniami. Wydaje się, jakbyś to robił od lat. Na czym właściwie polega twoja praca? Zerknął na kierowcę. - To długa i nudna historia. Opowiem ci ją kiedyś, jak będziemy mieli więcej czasu. Rzeczywiście tak myślał. Jeżeli mają być razem, a on z całą pewnością miał na to ogromną ochotę, będzie musiał być z nią szczery, otwarty i nie ukrywać niczego. Był zaskoczony, jak w ciągu tych kilku dni zmienił swój pogląd na życie. Związek z drugą osobą nie wydawał już mu się takim nieszczęściem. Życie ze Stephanie z pewnością byłby czystą przyjemnością. Miał jej tyle do powie dzenia i pokazania. Może wtedy zrozumiałaby, co spowodowało, że stał się takim właśnie człowiekiem. Kiedy dotarli do swoich pokojów, otworzył przed nią drzwi i zatrzymał się na chwilę. - Tutaj się z tobą pożegnam. Tak będzie bezpiecz niej. - Wziął ją w ramiona i pocałował.. Tym razem nie napotkał oporu z jej strony. W czasie tego wieczoru, kiedy obserwowała go z boku, miała okazję dojść ze sobą do ładu. Zdała sobie sprawę, że nie może dłużej się opierać. Nie była już nawet w stanie zastanawiać się nad konsekwencjami tego wszystkiego. Kiedy Alex w końcu rozluźnił uścisk, była zaru mieniona i zadyszana. Bardzo mu się to podobało. Była taka inna od wszystkich znanych mu do tej pory kobiet. - Dobranoc - wyszeptał. Zaczekał, aż zamknęła za sobą drzwi, po czym ruszył w stronę swojego pokoju.
84
SZALONY MAJ
Stephanie czuła się jak na skrzydłach. Dlaczego szamotała się do tej pory tak rozpaczliwie? Nowe uczucie sprawiało, że wszystko ukazywało się nagle w zupełnie innym świetle. Rozmarzona rozebrała się, wzięła prysznic i nałożyła nocną koszulkę. Zasypiając miała obraz Alexa pod powiekami. Po obudzeniu nie wiedziała z początku, gdzie się znajduje. Śniło się jej coś wspaniałego i zmysłowego, kiedy wytrącił ją ze snu jakiś uporczywy dźwięk. Leżała jeszcze przez chwilę z otwartymi oczyma, nie mogąc sobie uzmysłowić, skąd on dochodzi. Rozej rzała się wokoło starając się go zlokalizować. Wyciągnęła rękę do nocnej lampki i spojrzała na zegarek. Było dopiero kilka minut po drugiej w nocy! Czyżby ktoś przez pomyłkę nastawił budzik na tę nieprawdopodobną godzinę? Zmrużyła oczy starając się odczytać wskazówki. Nagle rozległ się spokojny, bezosobowy głos z głośnika: - Przed kilkoma minutami został włączony alarm przeciwpożarowy w hotelu. Prosimy nie opuszczać pokoi. Należy przestudiować mapki na drzwiach w celu zlokalizowania najbliższych dróg ewakuacyjnych. Prosimy o pozostanie w pokojach aż do następnej wiadomości. Badamy przyczynę powstania pożaru z największą starannością. Będziemy informować państwa o postępach akcji gaśniczej. Głos zamilkł, ale irytujący dźwięk odzywał się nadal co kilka sekund. Stephanie była oszołomiona, starając się zrozumieć, co się dzieje. Pożar? Tutaj, w hotelu? Z oddali dał się słyszeć głos syren wozów strażackich i dopiero ten dźwięk otrzeźwił ją do końca. Pożar!
SZALONY MAJ
85
Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka w momencie, kiedy właśnie otworzyły się drzwi łączące ich pokoje i Alex wpadł do środka. - Obudziłaś się? - zapytał podchodząc do niej. - Jak można spać w takim hałasie? - poskarżyła się odgarniając włosy z twarzy. Zauważyła, że Alex miał na sobie jedynie nie dopiętą parę dżinsów. Pierś była naga. - Musisz włożyć coś na siebie - rozkazał kierując się w stronę jej walizki. Jednocześnie starał się nie zwracać uwagi na to, jak ponętnie wygląda w krótkiej koszulce, z rozsypanymi włosami i śpiącym wyrazem twarzy. - Ty też - wskazała na jego gołe stopy. - Poza tym, kazali nam nie opuszczać pokoi. - Czuła, jak krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach. Serce biło przyśpieszonym rytmem na myśl, że mogliby przecież łatwo zginąć jeszcze przed świtem. Jak to się mogło stać? Czuła się jak w koszmarze. Wszystko wydawało się być takie nierealne. - Tak, wiem, że nie wolno nam opuszczać pokoi, ale musimy być na wszelki wypadek gotowi do ewa kuacji. - Obserwował ją uważnie, ciekawy jej reakcji. Widząc, że posłusznie poszła wyjąć coś do ubrania z walizki, sam skierował się do łazienki, zebrał wszystkie ręczniki i wrzucił je do wanny. Następnie odkręcił kurek z zimną wodą. Tymczasem Stephanie walczyła z ogarniającą ją paniką. Nieprzerwany dźwięk brzęczyka na pewno nie pomagał uspokoić się. Dlaczego nikt tego nie wyłączy? Przez uchylone drzwi zajrzała do Alexa, do łazienki. - Nie sądzisz, że wybrałeś sobie dosyć dziwną porę na kąpiel? - spytała zastanawiając się, czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co robi.
86
SZALONY MAJ
Kiedy ręczniki były już mokre, zakręcił wodę i wrócił do sypialni. Stephanie wciągnęła tymczasem na nocną koszulkę spodnie i długą bluzę. Nie skomentował jej poczynań, natomiast odpowiedział na pytanie: - Zmoczyłem kilka ręczników na wypadek, gdybyś my musieli opuścić pokój. Powinny zabezpieczyć nas przed dymem. - Rozejrzał się po pokoju. - Zaraz wracam - powiedział znikając w swoim pokoju. - Tylko się ubiorę. Zawsze myślała o sobie, że potrafi kontrolować sytuację, jakakolwiek by ona była. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jaką iluzją było to poczucie. Czekanie na wiadomość o rozwoju akcji przeciw pożarowej było jeszcze gorsze. Nie wiedziała, co robić. Jeżeli mają być ewakuowani, czy mogą wziąć ze sobą bagaże? Czy było tu coś, bez czego nie mogłaby żyć? Rozejrzała się wokoło, kiedy Alex wrócił do pokoju. Podszedł do okna i wyjrzał, jednak nie dostrzegł nic poza rozgwieżdżonym niebem. Byli zbyt wysoko, by zobaczyć, co się działo na dole. Znowu odezwał się uspokajający głos z głośnika, powtarzający ten sam komunikat. Kiedy umilkł, podeszła do Alexa, który w dalszym ciągu stał przy oknie. - Jak sądzisz, co nam grozi? - zapytała w końcu drżącym głosem. Wzruszył ramionami. - Kto to może wiedzieć? Nawet gdyby cały hol stał w płomieniach, komunikat byłby dokładnie taki sam. Jesteśmy prawdopodobnie w możliwie najbezpiecz niejszym miejscu. - Czy ja wiem? - Stephanie próbowała poprawić
SZALONY MAJ
87
swój nastrój. - Wołałabym raczej spacerować właśnie brzegiem morza. - Mam oczywiście na myśli najbezpieczniejsze miejsce w hotelu. - Uśmiechnął się z wysiłkiem. - A jeśli chodzi o brzeg morza, to skąd wiesz, że tam jest bezpiecznie? Może nadejść niespodziewanie gigan tyczna fala i zwalić cię z nóg. - Podniosłeś mnie niewątpliwie na duchu, dziękuję - próbowała żartować. Jego obecność wyraźnie dodawała jej otuchy. Nie wyobrażała sobie, jak mogłaby stawić czoła temu koszmarowi sama, bez Alexa. Jeżeli bał się, nie dawał tego po sobie poznać. Wprost przeciwnie, emanowała z niego gotowość i energia, ale również spokój i pewność siebie. Dałaby dużo, by wiedzieć, jak on to robi. Sama była w nastroju tragikomicznym. Znajdowała się oto właśnie w pokoju hotelowym o drugiej w nocy, sam na sam z najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znała, i wszystko, o czym była w stanie myśleć, to alarm przeciwpożarowy. Jak nie zrobić z siebie w takiej sytuacji kompletnej idiotki? Alex wyczuwał jej napięcie i doskonale je rozumiał. Wiedział, że musi wymyślić coś, co odwróci uwagę od zagrożenia. - Może byśmy usiedli? - zasugerował wskazując na fotele i stolik, stojące przy szerokim oknie. - Opowiem ci o moim przyjacielu Stevie. - Czemu nie? - powiedziała rozglądając się po pokoju. - Chyba nie możemy tu nic więcej zrobić. Nie wyobrażam sobie również, byśmy mogli pójść teraz spać! Raz jeszcze odezwał się głos z głośnika, powtarzając
88
SZALONY MAJ
komunikat, uspokajając i zapewniając, że sytuacja jest opanowana. Stephanie wyobraziła sobie nagle kręcącą się w kółko nagraną taśmę przekazującą komunikat w opu stoszałym holu, ponieważ cała obsługa uciekła przed wszechogarniającymi płomieniami. Otrząsnęła się z niesmakiem. Musi wziąć się w garść i dać odpocząć wyobraźni, która i tak już pracowała na pełnych obrotach. Usiadła naprzeciw Alexa. - Ten ciągły dźwięk działa mi już na nerwy - powiedział. - Czemu go nie wyłączą? - Personel hotelowy chce mieć pewność, że nie śpisz i jesteś z nimi w stałym kontakcie. Słysząc ten dźwięk, powinnaś czuć się bezpieczniej. - Czy nie mogliby puścić czegoś przyjemniejszego, na przykład listy przebojów? - O drugiej nad ranem? - zapytał udając zgrozę. - Boże, oszczędź nam tego! Oparła się wygodniej w fotelu. - Opowiedz mi w takim razie o Stevie - za proponowała starając się nie zwracać uwagi na buczek. Była naprawdę ciekawa opowieści o Alexie i jego przyjacielu i miała nadzieję, że dowie się wreszcie czegoś interesującego o swoim tajemniczym towarzyszu podróży. Uśmiech na jego twarzy złagodniał, kiedy zaczął mówić. - Spotkaliśmy się ze Steve'em McCormickiem wiele lat temu w Akademii Wojskowej, w Colorado Springs - zaczął opowiadać cichym głosem, wprowadzając Stephanie w świat wspomnień. Poczuła odprężenie,
SZALONY MAJ
89
zagłębiając się w historię przygód dwóch przyjaciół. Opowiadał jej o radościach i żartach ich studenckiego życia, ale również o smutkach i tragediach, jak wtedy, kiedy Alexowi umarła matka, albo kiedy ojciec Steve'a został zabity. Z opowieści wynikało, że byli sobie bliscy jak bracia. Ich przyjaźń była z gatunku tych na całe życie. Wiedzieli o tym i cenili to sobie ponad wszystko. W pewnym momencie Alex zatrzymał się na chwilę, po czym ściszył głos. - Steve był naszym świadkiem na ślubie. Dwa lata potem byłem świadkiem na jego. Zatrzepotała rzęsami zdziwiona. Do tej pory w jego biografii nic nie wskazywało, że był kiedykolwiek żonaty. Nie powinna być w końcu zaskoczona. Był zbyt atrakcyjnym mężczyzną, by przeżyć życie w samo tności, nawet jeśli w jego życiorysie napisane było, że jest wolny i bezdzietny. Co on o tym wszystkim myślał? Cieszył się, czy martwił, że nie ma obowiązków związanych z rodziną? Było tyle pytań, na które chciałaby znać odpowiedź. Opanowanym głosem, jakby starając się nie ujawniać swoich prawdziwych uczuć, ciągnął dalej opowiadanie. - Mniej więcej rok temu Steve miał wypadek. Rozbił się samolot wojskowy, którym dowodził. Kilka osób załogi zginęło, ci, co przeżyli, zostali ciężko ranni. - To straszne! Co się z nim stało? - Odniósł poważne obrażenia. Lekarze powiedzieli, że nie będzie chodził, ale on nie chce zaakceptować tego wyroku. Przeszedł przez całą serię operacji i zabiegów, które byłyby w stanie wykończyć nawet bardziej wytrzymałych.
90
SZALONY MAJ
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Znowu odezwał się komunikat przypominający, że wszystko jest pod kontrolą, że szuka się przyczyn pożaru i że mają pozostać w pokojach, czekając na dalsze instrukcje. Patrzyła na Alexa, który siedział odchylony wygod nie w fotelu, z wyciągniętymi nogami i wzrokiem wbitym w czubki swoich butów. Czy myślał teraz o Stevie? Czy może raczej o tym, że był uwięziony w pokoju hotelowym na piętnastym piętrze przez pożar, prawdopodobnie szalejący tuż za ścianą? Podniósł głowę i uśmiechnął się czule. Machinalnie odpowiedziała uśmiechem. - Gdzie jest teraz Steve? - zapytała w końcu. - Jest w ośrodku rehabilitacyjnym w Wirginii. Staram się odwiedzać go co najmniej dwa razy w miesiącu, jeśli praca mi na to pozwala. Czasami jest to niemożliwe, ale on to rozumie. - A co z jego żoną? Czy odwiedza go regularnie? A dzieci? Czy ma jakieś dzieci? - Ma syna, który mieszka ze swoją matką w Kalifor nii. Nie widzieli się od kilku lat. - To smutne. Rozumiem, że jest rozwiedziony? - Tak. Żołnierskie życie nie sprzyja małżeństwu. Obaj nauczyliśmy się tego na własnej skórze. - Jak długo jeszcze będzie w ośrodku? - Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Wydaje się, że najgorsze ma już za sobą, czasami jednak nie jestem wcale tego pewien. Nie może dać sobie rady ze sobą i jest już zmęczony. Bardzo się boję o jego kondycję psychiczną. Zamilkł, ponieważ dał się słyszeć następny komu nikat.
SZALONY MAJ
91
- Przyczyny włączenia się alarmu przeciwpożaro wego zostały już wyjaśnione. Usterkę usunięto. Dziękujemy państwu za cierpliwość i zdyscyplinowanie. Po tych słowach zaległa wreszcie błogosławiona cisza. Stephanie i Alex spojrzeli na siebie zaskoczeni. Brak ciągłego brzęczyka wydawał się teraz nienatural ny. Stephanie roześmiała się, czując niemal fizyczną ulgę. - I to wszystko? Już po pożarze? - Na to wygląda - odpowiedział. Podszedł do drzwi, otworzył je i wyjrzał. Na korytarzu kłębił się tłum ludzi z sąsiednich pokoi. W głębi słychać było strzępy rozmów i urywany śmiech. Zamknął drzwi na klucz i zwrócił się do Stephanie: - Wydaje się, że to już koniec atrakcji na dzisiejszy wieczór. Możemy pójść spać - podszedł do niej i delikatnie dotknął jej policzka. - Gdybyś przypadkiem szukała koszuli nocnej, to nie zapomnij, że wciąż jeszcze masz ją na sobie. Popatrzyła na siebie zdezorientowana. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, co zrobiła i uśmiechnęła się zażenowana. Podniosła się. - Jestem ci bardzo wdzięczna za dotrzymanie mi towarzystwa. Nie wiem, jak bym sobie dała sama radę. - Cała przyjemność po mojej stronie. Zupełnie inny rodzaj napięcia zdawał się teraz wypełniać pokój. Próbowała pokryć żartem swoje zmieszanie. - Nocne alarmy to pewnie dla ciebie chleb z masłem. Miewasz je co drugi dzień. - Jestem do nich przyzwyczajony, nie znaczy to jednak, że je kiedykolwiek polubię - odpowiedział z nikłym uśmiechem.
92
SZALONY MAJ
Pochylił się nad nią i pocałował ją miękko w usta. - Dobranoc, Stephanie. Przyjemnych snów. Jego delikatny pocałunek sprawił, że zadrżała. - Mam nadzieję, że nie będą mi się śniły płomienie i syreny przeciwpożarowe - powiedziała śmiejąc się nerwowo. Otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie. Tym razem jego pocałunek był dłuższy i bardziej namiętny. Czuła, że giną resztki oporów. Przytuliła się do niego i z zapamiętaniem zaczęła oddawać mu pocałunki. Potem uświadomiła sobie, że Alex nie przerywając pocałunków, unosi ją w powietrze i kładzie na łóżku. Jęknęła na wpół świadomie i to otrzeźwiło Alexa. Zdał sobie sprawę, co się dzieje. Znajdowali się razem w łóżku, w środku nocy i w dodatku najwyraźniej sprawiało im to przyjemność. Jak jednak będą się czuli rano? Czy Stephanie nie będzie żałowała tego kroku? Gdyby zależało mu tylko na przelotnej przygodzie, takiej, o której zapomina się o świcie, nie miałby skrupułów. On jednak chciał od Stephanie czegoś więcej. Jak jednak zostawić ją samą, kiedy z taką czułością odpowiadała na jego pieszczoty? Otworzył oczy i spojrzał na nią z góry. Mimo że był niepewny, czy postępuje rozsądnie, powoli rozpiął i zdjął jej bluzę, tak że została w samej koszulce nocnej i spodniach. Dotykał jej piersi, delektując się ich krągłością. - Chcę się z tobą kochać - wyszeptał. Jego słowa wytrąciły ją z zaczarowanego świata zmysłowych doznań. Otworzyła oczy i dopiero wtedy uświadomiła sobie, gdzie się znajduje i co robi. - Nie - zdołała wykrztusić. - Nie wolno nam
SZALONY MAJ
93
- dodała próbując wydobyć się z oszołomienia wywołanego jego pocałunkami. - Obawiałem się, że to powiesz - zauważył z uśmie chem i usiadł przy niej na łóżku. - W takim razie lepiej będzie, jak sobie pójdę, i to szybko. Patrzyła na niego rozszerzonymi oczyma, zdziwiona jego brakiem sprzeciwu. Nie wydawał się być zły czy zawiedziony, mimo że nie ukrywał swego podniecenia. - Gniewasz się na mnie? - spytała. Potrząsnął głową. - Nie gniewam się. Przecież odwlekamy tylko to, co i tak jest nieuniknione. Oboje o tym wiemy. Pożądam cię, ale chciałbym wiedzieć, że robisz to z miłości, a nie jedynie pod wpływem chwili. Pochylił się znowu i złożył na jej ustach szybki pocałunek. - Zobaczymy się za kilka godzin na śniadaniu. - Wstał i odszedł do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Stephanie nie mogła uwierzyć w to, co się tu o mało nie wydarzyło. W dodatku sama chciała, żeby to się stało. Alex był pewien, że prędzej czy później i tak do tego dojdzie... Trudno było odmówić logiki jego rozumowaniu. Po raz pierwszy w życiu bała się nie innej osoby, lecz własnych uczuć. Była zakochana w pułkowniku Alexandrze E. Sloanie. Chyba postradała zmysły.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy budzik przestał wreszcie dzwonić następnego ranka, Stephanie była gotowa przysiąc, że dopiero co przymknęła oczy. Przypomniała sobie, że o ósmej byli umówieni w studiu telewizyjnym! Zmusiła się do wstania z łóżka, po czym poszła do łazienki, żeby odkryć ze zdziwieniem, że ktoś złośliwie namoczył wszystkie ręczniki w wannie. Ziewając zaczęła je wyżymać i rozwieszać wokoło w nadziei, że wyschną. W dalszym ciągu na wpół zaspana zapukała do drzwi pokoju Alexa. Otworzył jej rozczochrany, z wciąż mokrymi po kąpieli włosami, odziany jedynie w spod nie od piżamy. Zignorowała jego zaskoczenie. - Mógłbyś chociaż pożyczyć mi jeden z twoich ręczników - powiedziała na przywitanie. - Zwłaszcza że moje utopiłeś w wannie ostatniej nocy. Bez słowa pomaszerował do swojej łazienki, skąd wynurzył się po chwili ze świeżym ręcznikiem. - Dzień dobry - powiedział z uśmiechem. - Przepraszam. Chyba się nie wyspałam. - Rzeczywiście. Cała zabawa skończyła się dopiero koło czwartej, a teraz jest kilka minut po szóstej. - Jeśli sądzisz, że ta informacja poprawi mi humor, to bądź łaskawy przyjąć do wiadomości, że się mylisz. Oparł się o framugę i przypatrzył się uważnie jej zmiętej koszulce nocnej. - Może lepiej by było, gdybyś została w hotelu
SZALONY MAJ
95
i pospała jeszcze trochę. Możemy spotkać się tu ponownie po wywiadzie w telewizji. Spojrzała na niego z przerażeniem. - Chyba nie wiesz, co mówisz? Cóż by ze mnie był za agent, gdybym pozwoliła moim klientom udzielać wywiadów pod moją nieobecność? - Śpiący. - Nie spałeś przecież dłużej ode mnie. W jaki sposób możesz być tak przytomny i wypoczęty? - Jestem przyzwyczajony do małej ilości snu - wyjaśnił łagodnie. Prostując się, delikatnie obrócił ją w miejscu tak, że stanęła twarzą w kierunku łazienki. - A teraz, jeśli naprawdę masz ochotę towarzyszyć mi do studia, pospiesz się. Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu. Nie pożywiłem się zbytnio ostatniej nocy... W jakiś czas później siedzieli w hotelowej kawiarence popijając kawę i czekając na zamówione śniadanie. - Nie sądziłem, że zdążysz. - Nie mogłam dopuścić, żebyś myślał, że tylko ty potrafisz dawać sobie radę w podbramkowych sytuacjach. Dziękuję jedynie opatrzności, że to nie ja mam dzisiaj udzielać wywiadu. - Nie jest tak źle. Naprawdę. Wszystkich mniej więcej interesuje to samo. Jak dotąd spotkało mnie bardzo mało niespodzianek. Zdecydowała się w końcu zadać pytanie, które nurtowało ją przez cały ranek, szczególnie po ich nocnej przygodzie: - Czy masz już dosyć tej podróży? - Skądże - odpowiedział zaskoczony. - Powiedział bym raczej, że dobrze się bawię.
96
SZALONY MAJ
Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę. - Oczywiście twoje towarzystwo nie pozostaje tu bez znaczenia, ale również cieszę się, że mogę przebywać i rozmawiać z ludźmi spoza wojskowego kręgu. Ośmielona tą odpowiedzią zdecydowała się zadać następne pytanie: - Zamierzasz dalej pisać? Czy raczej twoja książka była jednorazowym wybuchem długo tłumionej energii i teraz, kiedy jest już wydana, wrócisz do wojskowego życia? - Tak się składa, że mam już następną książkę na warsztacie. Bardzo mi odpowiada spokojny rytm życia, jaki niesie ze sobą pisanie. Często po prostu nie mam czasu usiąść do maszyny, jednak kiedy w końcu go znajdę, bardzo mnie to uspokaja. - Temat twojej pierwszej książki z pewnością nie był uspokajający. Czy następna też taka będzie? - Raczej nie. Chociaż z pewnością dadzą się zauważyć podobieństwa. - Jak długo zamierzasz pozostać w czynnej służbie? Uśmiechnął się rozbawiony tym przesłuchaniem, jednak chętnie mu się poddawał. Cieszył się, że Stephanie wykazuje tyle zainteresowania jego planami na przyszłość. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Tylko to umiem robić. To mój zawód. Wydaje mi się, że zostanę tak długo, aż osiągnę to, na czym mi zależy. - Czyli co?
Przez chwilę nic nie mówił, czekając, aż kelner postawi przed nimi talerze. - Obawiam się, że cokolwiek powiem, zabrzmi dosyć naiwnie. Czuję się dumny, że urodziłem się
SZALONY MAJ
97
w kraju, który gwarantuje swoim obywatelom wolność i równość. Chciałbym przyczynić się do tego, by i przyszłe pokolenia mogły cieszyć się takimi przywi lejami. - Nie ma w tym nic z naiwności - powiedziała cicho. - Taki patriotyczny punkt widzenia nie wszędzie jest popularny. - Ponieważ większość z nas przyzwyczaiła się do przywilejów, uważając, że wszystko nam się należy. Dlatego nie zdajemy sobie sprawy, jak łatwo możemy to stracić. - Właśnie. Kiedy podróżuje się tyle po świecie i bierze udział w akcjach militarnych na innych kontynentach, ma się wtedy okazję lepiej docenić to, co mamy tu, w domu. Skończyli śniadanie w milczeniu, po czym udali się do studia telewizyjnego. Kiedy czekała, aż skończy udzielać wywiadu, rozmyślała w dalszym ciągu o ich rozmowie przy śniadaniu. Bez względu na to, co widział lub przeżył, Alex w dalszym ciągu zachowywał młodzieńczy entuzjazm i idealizm. Co chwila odkrywała nowe cechy jego charakteru, które niezmiennie wprawiały ją w podziw i zachwyt. Po powrocie do hotelu zastała w recepcji wiadomość, że Kent prosił o kontakt. Spojrzała na kartkę jak wyrwana ze snu. Co się mogło stać? Przeprosiła na chwilę Alexa i poszła do swego pokoju. Sekretarka Kenta natychmiast ją z nim połączyła, mimo że był właśnie w trakcie konferencji, co jeszcze bardziej zdezorientowało Stephanie. - Cześć, Steph, jak leci? - spytał przyjacielskim tonem.
98
SZALONY MAJ
- W porządku. Dlaczego mnie szukasz, Kent? - Właśnie się dowiedziałem, że muszę być w San Francisco w poniedziałek rano. Myślałem, że mógłbym przylecieć już jutro wieczorem, gdybyś miała czas zobaczyć się ze mną. Kent chciał ją widzieć? Dlaczego? Nie spotykali się przecież od trzech tygodni, a ich rozmowy telefoniczne były sztuczne i wymuszone. - Sama nie wiem. Całą sobotę mamy zajętą. Nie sądzę, żeby udało mi się urwać wcześniej niż w niedzielę po południu. - To nawet nieźle się składa. Spotkalibyśmy się w twoim hotelu koło drugiej po południu w niedzielę. - Wstrzymał oddech na chwilę. - Naprawdę bardzo chciałbym cię zobaczyć, Stephanie. Czy możesz to dla mnie zrobić? Wiedziała, że coś jest nie tak, nie dowie się jednak, o co chodzi, jeśli nie zgodzi się z nim spotkać. - No dobrze. Zobaczymy się w takim razie w nie dzielę. - Dziękuję ci, kochanie. To naprawdę bardzo dla mnie ważne. Odłożyła słuchawkę i spojrzała na zegarek. Mieli tylko godzinę na dostanie się na lotnisko. Rozejrzała się, czy niczego nie zostawiła, po czym wzięła swoją torbę i wyszła z pokoju. Za drzwiami natknęła się na Alexa, który czekał na nią cierpliwie. - Myślałam, że jesteś już na dole. - Złe wiadomości? - spytał. - Nie, chyba nie. Będę miała zajęte niedzielne popołudnie. - Czy to oznacza, że musimy odłożyć naszą kolację w „Rybackiej Przystani"?
SZALONY MAJ
99
- Skądże znowu. Nie mogę się już doczekać - uśmiechnęła się. - Ja również - powiedział wchodząc za nią do windy. Przez następne dwa dni Stephanie zastanawiała się, z jakiego powodu Kent chciał się z nią widzieć tak niespodziewanie. Czy coś się stało? Zdała sobie sprawę, że w dalszym ciągu zależy jej na nim i na jego szczęściu, jednak inaczej niż dotychczas. W taki sam sposób troszczyła się o swoich braci. Wszystko to było dla niej zaskoczeniem. Czy przez cały czas myliła się co do swoich uczuć do niego? Jak mogło się jej wydawać, że to, co było między nimi, wystarczy na zbudowanie trwałego małżeństwa? Nie musiała daleko szukać, żeby znaleźć odpowiedź. To właśnie Alexander Sloan i uczucia, jakie w niej wzbudzał, spowodowały ową odmianę. Kiedy wrócili wreszcie do hotelu w San Francisco w sobotę wieczorem, Stephanie była zmęczona i gotowa natychmiast znaleźć się w łóżku. Od czasu jak opuścili Seattle, Alex stał się bardziej niż zwykle małomówny. Jednak po zameldowaniu się i rozlokowaniu w poko jach zaskoczył ją propozycją pójścia do restauracji hotelowej, żeby posłuchać muzyki i być może wypić po kieliszku wina. Stephanie mogła być zmęczona, jednak nie na tyle, żeby odmówić. Później, kiedy siedzieli już przy stoliku w zacisznym kącie sali, nie żałowała, że znalazła chwilę na przebranie się w coś bardziej odpowiedniego na tę okazję. Na parkiecie było tłoczono, co zresztą jest dosyć typowe dla San Francisco w sobotni wieczór. Była
100
SZALONY MAJ
zadowolona, że nie mają daleko do swoich pokoi i mogą w każdej chwili tam wrócić. Zastanawiała się, jak pozostali goście dojadą do domów. Kilkoro z nich odczuwało już zgubny wpływ alkoholu. Jeden z mężczyzn podszedł nawet do ich stolika i poprosił Stephanie do tańca, zupełnie ignorując obecność Alexa. Kiedy grzecznie odmówiła, Alex wziął ją za rękę i sam poprowadził na parkiet. Uśmiechnęła się opierając głowę o jego ramię i poddała się powolnemu rytmowi muzyki. - Nie wiedziałam, że lubisz tańczyć, pułkowniku. - Nie lubię. Ale jest to jedyny sposób, który pozwala mi trzymać cię w ramionach bez narażenia się na policzek. Podniosła głowę, żeby lepiej widzieć jego twarz. W oczach miał diabelskie błyski. - Jestem w stanie przypomnieć sobie kilka okazji, kiedy nie obawiałeś się takiej reakcji z mojej strony. - Wydaje mi się, że nabrałem odrobiny respektu od tamtego czasu. Przynajmniej tak myślę. Tańczyli dalej w milczeniu, podekscytowani wzajem ną bliskością. Kiedy skończyła się piosenka i wrócili wreszcie do stolika, Alex podniósł kieliszek, wypił go do dna i poprosił kelnera o następny. - Stephanie, wiem, że być może nie czas i miejsce teraz na takie rozmowy, ale chciałbym, żebyś wiedziała, że jeszcze nigdy w życiu nie pragnąłem nikogo tak bardzo jak ciebie. To mnie doprowadza do szału. Być ciągle przy tobie, spać w sąsiednim pokoju - to ponad moje siły. Chyba zwariuję. Potrząsnął głową i zaczął obserwować tańczące na parkiecie pary.
SZALONY MAJ
101
- Mam ten sam problem, Alex - powiedziała cicho, wpatrując się z nagłą uwagą w swój kieliszek, jakby tam spodziewała się znaleźć odpowiedź. - Masz jakiś pomysł w związku z tym? Popatrzyła na niego i po chwili wahania zapytała: - A ty? - Mam. Wziąć cię teraz do pokoju i kochać się z tobą przez cały weekend. - Po czym w poniedziałek powinniśmy zapomnieć o całej sprawie? Posłuchaj, Alex. Nie jestem z gatunku kobiet, które angażują się w przelotne przygody miłosne. Chyba zbyt dużo czasu spędziłam opiekując się innymi. Wydaje mi się, że teraz powinnam być odpowiedzialna również za siebie. Alex ujął jej dłoń i przytrzymał. - Chciałbym, żebyś o czymś wiedziała. Byłem kiedyś żonaty, przez prawie dziewięć lat. Nic z tego nie wyszło. - Dlaczego? Milczał przez kilka chwil. - Ponieważ nie poświęcałem żonie wystarczającej ilości czasu. Całą energię i uwagę zaangażowałem w pracę. - A teraz? - Co masz na myśli? - Gdybyś teraz był z kimś, czy w dalszym ciągu skupiałbyś się wyłącznie na pracy? - Podniosła kieliszek i upiła odrobinę wina, patrząc na niego przenikliwie. Przez dłuższą chwilę miał zdziwioną minę. - Sam nie wiem. Chyba nie. Dlaczego pytasz? - Ponieważ przed wszystkimi stoją w życiu wybory i nie musimy wcale w powtarzających się sytuacjach powielać starych błędów. Ile miałeś lat, kiedy się ożeniłeś?
102
SZALONY MAJ
- Dwadzieścia pięć. - A ile masz teraz? - Czterdzieści trzy. - Czy masz taki sam pogląd na życie jak wtedy? - Nie. - Innymi słowy, nie jesteś już tym samym człowie kiem teraz, co osiemnaście lat temu. - Nie, na pewno nie. - W takim razie nie masz pojęcia, jak dałbyś sobie teraz radę z małżeństwem, prawda, pułkowniku? Zatańczysz? - spytała. Podążył za nią na środek sali i natychmiast przytulił gwałtownie. Zniknęła w jego uścisku, jakby tam właśnie było jej miejsce. Pasowali do siebie jak odlani z tego samego kawałka. Najchętniej nigdy by jej ze swoich ramion nie wypuścił. Nigdy. - Stephanie? - Hm? - Zdaję sobie sprawę, że nie znamy się jeszcze zbyt długo, ale... - Dzisiaj mija właśnie nasza pierwsza rocznica - zauważyła sucho. - Znamy się już cały tydzień. - Wiem, że to głupio zabrzmi, ale nie mogę znieść myśli, że mogłabyś zniknąć z mego życia równie nagle, jak się w nim pojawiłaś, i zastanawiałem się właśnie... Zatrzymał się na chwilę. - Czy mam przez to rozumieć, że chciałbyś być moim przyjacielem? - Nie, na miłość boską, nie. Nawet jeszcze zanim poczęstowałaś mnie wykładem na temat małżeństwa, zastanawiałem się, jak ci powiedzieć, co naprawdę czuję. Chciałbym się z tobą ożenić, wiem jednak, że
SZALONY MAJ
103
za krótko się znamy, żeby udało mi się ciebie przekonać, że to dobry pomysł. - Czy ja wiem? Miłość powinna starczyć za wszys tkie argumenty, nie sądzisz? Stanął jak ugodzony piorunem, powodując lekkie zamieszanie wśród tańczących, po czym wziął ją za rękę i wyprowadził z parkietu. Zatrzymał się przy stoliku tylko po to, by zapłacić i zostawić napiwek. W dalszym ciągu nie wypuszczając dłoni Stephanie wyciągnął ją z restauracji do holu. - Czy ja się nie przesłyszałem? Stephanie rozejrzała się po wyludnionym o tej porze holu, zerknęła na zegarek i skierowała się do windy. - Powinniśmy się już zbierać, nie sądzisz? Masz jutro spotkanie z czytelnikami i podpisywanie książek o jedenastej rano. - Stephanie! - Słucham, pułkowniku. Nadjechała winda, weszła więc do środka. Podążył za nią i nacisnął guzik z numerem ich piętra. - Czy dobrze zrozumiałem twoje słowa? To znaczy, że mnie kochasz? Westchnęła. - Muszę być niespełna rozumu, zgoda? Sądzisz, że to się da wyleczyć, czy też mam przed sobą dożywotni wyrok? Przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. - Nie mogę w to uwierzyć - wymamrotał. - Ty mały łotrze! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ja cierpiałem przez ostatnie kilka dni. Szczególnie po twoim wykładzie o niemieszaniu życia zawodowego z prywatnym.
104
SZALONY MAJ
Odepchnęła go od siebie stanowczo. - I nie zmienię zdania, dopóki jesteś moim klientem. Drzwi windy otworzyły się bezszelestnie. Poprowa dził ją korytarzem. - Może po skończonej promocji... Kiedy wrócimy na Wschodnie Wybrzeże... - głos się jej załamał, kiedy zobaczyła, że Alex nie zwraca zupełnie uwagi na jej słowa. Zamiast tego wziął ją znowu za rękę i prowadził w stronę ich pokoi. - Alex, czy ty mnie słuchasz? - Ależ oczywiście - odpowiedział spokojnie. Puścił jej rękę tylko na chwilę, żeby otworzyć drzwi swojego pokoju. Wprowadził ją do środka i zamknął drzwi na klucz. - Alex, ja... Bez słowa pchnął ją w kierunku łóżka. Ujął jej twarz i zamknął usta pocałunkiem. - Stephanie... Rozumiem twoje opory i podziwiam zasady. Kocham cię za nie. Zawsze będę cię kochał. Ale teraz nie mów już nic więcej, tylko pozwól mi się kochać. Gdy znowu dotknął jej warg, poczuła się przeniesiona nagle w inny świat. Kochała tego człowieka. Nie mogła ani nie starała się wytłumaczyć, jak to się stało. Kiedy przytulał ją do siebie i całował, zapominała o wszelkich zakazach i przeciwnościach. Nie pamiętała już o tym, że jest agentem reklamowym, a Alex pisarzem, że są tu razem, by promować jego książkę. Zapomniała o wszys tkim, oddając się cała tej właśnie chwili. Byli już zupełnie nadzy, kiedy uniósł ją i ułożył na łóżku. Stephanie całkowicie zapomniała o nieśmiałości. Dotykała go, pieściła i całowała bez żadnych zaha mowań.
SZALONY MAJ
105
Czuła, że całkowicie należą do siebie. Opuszkami palców gładziła jego ramiona i kark, delikatnie pieściła ciemne włoski na piersi. Kiedy przesunęła ręką w dół, poczuła, jak jego skóra napręża się pod jej palcami. - Och, Stephanie, kochana, czy wiesz, jak na mnie działasz? - Chwycił zębami jej ucho i pociągnął delikatnie, po czym pocałował w to samo miejsce. Jęknęła z rozkoszy. Czuła się jak zahipnotyzowana, niezdolna do myślenia. Wszystko, co mogła, to podda wać się jego pieszczotom. Jego ręce elektryzowały ją swoim dotykiem, wywołując dreszcz przenikający ciało. Alex objął czule jej piersi, drażniąc delikatnie palcami stwardniałe sutki. Wydawało się, że lada chwila serce oszaleje. Spragnionymi ustami gorączkowo szukała jego warg. Złożył na nich namiętny pocałunek, a potem wsunął język między jej zęby. Jego pieszczoty stawały się coraz śmielsze i coraz bardziej intymne. Pomału przesuwał dłonie w dół, aż dotarł do ciepłego trójkąta między jej udami. Stephanie nie mogła już dłużej znieść tej rozkoszy. Miał ją teraz pod sobą, chętną i gotową. Ostrożnie opuścił się na łokciach, dopóki nie przyjęła go całego. Przytuliła się do niego natychmiast, jakby chciała, by ugasił ognie, które wewnątrz niej rozniecił. Kiedy zaczął poruszać się powoli, jęknęła z rozkoszy. Tak... właśnie za tym tęskniło jej ciało. Właśnie na niego czekała całe życie. Tak... Och... tak... Połączyli się w jedno ciało i jedną duszę, niesieni dalej i dalej falami narastającej rozkoszy. Kiedy osiągnęli wreszcie szczyt ekstazy, z ich ust wyrwały się krótkie okrzyki satysfakcji. Przytulili się do siebie z całej siły, jakby bali się, że ktoś może ich rozłączyć.
106
SZALONY MAJ
Alex był zaskoczony, ale i oczarowany aktywnym uczestnictwem Stephanie. Teraz już nie miał żadnych wątpliwości, że była dla niego stworzona. Kochała go i oddawała mu się z ufnością i bez żadnych oporów. Leżeli obok siebie, łapczywie chwytając powietrze. Alex otworzył powoli oczy i niedowierzająco przy glądał się odprężonej Stephanie. Długie rzęsy za krywały przed nim jej oczy, lecz zarumienione po liczki, zlepione włosy na czole i lekko nabrzmiałe usta były widomymi oznakami jego władzy. Uśmie chnął się. Pod jego spojrzeniem uniosła w końcu ociężałe powieki. Przejechał językiem po jej wargach, zwilżając je odrobinę. Westchnęła i oddała mu pocałunek, tuląc się do niego jeszcze silniej. - Och, Alex... - zdołała tylko wyszeptać po chwili. Czuła się jakby poza wymiarem czasu i przestrzeni, zawieszona wśród gwiazd. - Nie mów nic, najdroższa - zamruczał. Pokrywał pocałunkami jej policzki, szyję, czoło, oczy, jakby jeszcze jej niesyty. Powoli Stephanie wracała do rzeczywistości. Za czynała zdawać sobie sprawę, gdzie jest i co się z nią dzieje. Leżeli obok siebie spleceni rękoma i nogami, z prześcieradłem zmiętym u ich stóp. - Czy zdajesz sobie sprawę, że należymy do siebie? - spytał cicho. - Czy nie był to najlepszy dowód? - Jeśli oczekujesz ode mnie zaprzeczenia, to oba wiam się, że się nie doczekasz. Wypuścił ją w końcu z uścisku, by móc rozkoszować się jej widokiem. - Niewątpliwie odpowiadamy sobie fizycznie
SZALONY MAJ
107
- zauważył rozbawiony, widząc, jak pokrywa się rumieńcem. - Chyba postradałam zmysły - wyszeptała, kiedy pochylił się i pocałował koniuszek jej piersi. - Dlaczego? - To niesłychane. Nie powinnam tak się zachowy wać. - Czy nie moglibyśmy na kilka godzin zapomnieć o wszystkim i być po prostu zakochaną parą w San Francisco? Nie mającą nic lepszego do roboty, jak spędzić następne kilkanaście godzin razem w łóżku, poznając się bliżej i planując wspólną przyszłość? Naprawdę żądam zbyt wiele? Wyglądał teraz tak poważnie, jak na owym zdjęciu, które dostała dwa miesiące temu wraz z papierami dotyczącymi kampanii. Czy mogła wtedy przewidzieć, do czego między nimi dojdzie? A gdyby wiedziała, czy równie chętnie podjęłaby się tego zadania? Uśmiechnęła się do Alexa. - Jesteś wspaniałym kochankiem, pułkowniku. Jestem pełna podziwu. Przyjrzał się jej uważnie. Czasami trudno mu było nadążyć za jej myślami. Z pewnością życie z nią nie byłoby nudne. - Rozumiem, że jesteś ekspertem w tej dziedzinie - odpowiedział żartobliwie, obserwując równocześnie, jak powtórnie pokrywa się rumieńcem. - Myślałam, że znasz mnie już trochę - mruknęła. - Wydaje mi się, że masz wrodzony talent. Jesteś cudowna. Tak się cieszę, że zjawiłaś się w moim życiu. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz. - W jakim sensie? - W każdym. Do tej pory byłem jak skamieniały
108
SZALONY MAJ
dinozaur. Moje życie polegało na powtarzaniu wciąż tych samych czynności, bez zastanawiania się nad ich sensem. - A teraz? - Teraz będę się musiał nieźle napocić, żeby za tobą nadążyć. Nawet nie śmiem myśleć o wzięciu dowództwa w swoje ręce. Pocałowała go w brodę, po czym powędrowała leniwie ustami wzdłuż karku i piersi. - Mm. A więc nie będziesz mi mówił, co mam robić? - Dotarła wargami do jego sutek prawie całkowicie ukrytych w gęstym owłosieniu. Czuła, jak zadrżał i naprężył się, kiedy dotknęła wrażliwego miejsca. Uśmiechnęła się do siebie. - Od kogo zdążyłaś się tego nauczyć? - spytał zmienionym głosem. - Od ciebie - zamruczała zmysłowo. - Po co miałbym mówić ci, co masz robić, skoro sama masz tak interesujące pomysły? - jęknął. - I nie będzie ci przeszkadzało, jeżeli będę je kontynuowała? - spytała. Zamknął oczy. - Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział z westchnieniem. Tak też i zrobiła. Pieściła go i całowała do momentu, póki nie mógł już dłużej opanować pożądania i posiadł ją powtórnie. Dotyk jej jedwabistych włosów do prowadzał go do szaleństwa. Ujął ją silnymi dłońmi w talii, uniósł do góry i posadził na sobie. Przyjęła go bez oporów, dostosowując się do jego rytmu, aż został cały wchłonięty przez jej podniecające ciepło. Czuł dokładnie każdy jej ruch, kiedy podnosiła się nad nim i opadała.
SZALONY MAJ
109
Jeszcze nigdy nie był tak kochany i pożądany, nikt do tej pory nie okazywał mu tak wiele atencji i czułości. Stephanie pokrywała pocałunkami każdy centymetr jego ciała. Miał wrażenie, że eksploduje. Kołysała się kojąco obiecując ulgę, kiedy tylko będzie gotowy. Lecz jeszcze nie teraz. Jeszcze za chwilę. Nie chciał uronić ani sekundy z tego fantastycznego doznania. Jej oczy lśniły w półmroku, na lekko obrzmiałych ustach wykwitł prowokujący uśmiech. Zgięte nogi oplatały ściśle jego biodra, pozwalając jej na swobodę ruchów, jemu natomiast nie pomagając w samokont roli. Kiedy pochyliła się nad nim i pocałowała jego dyszące usta, imitując językiem to, co robili, zupełnie stracił władzę nad sobą. Pędzili teraz razem w kierunku nieokreślonego celu, złączeni wspólnym rytmem... Osiągnęli go w końcu za pomocą spazmatycznego pchnięcia, które na długo pozbawiło ich oddechu. Stephanie opadła bez sił na Alexa. Gdyby ktoś w tym momencie włączył syreny alarmowe, z pewnością żadne z nich nawet by ich nie usłyszało, nie mówiąc o wykonaniu jakicholwiek ruchów w celu ratowania życia. To była ostatnia świadoma myśl Alexa, zanim sen nie wziął go we wszechmocne panowanie. Stephanie zdążyła już zasnąć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Stephanie zdawała sobie sprawę, że śni, nie miała jednak wcale ochoty się budzić. Leżeli razem na białym piasku plaży na bezludnej wyspie. Alex smarował właśnie jej nagie ciało olejkiem kokosowym. Czuła, jak łagodnie masuje oleistym ciepłem jej piersi, brzuch, uda. Alex przesunął gorącą dłonią po jej łonie, krążąc wokół miejsca, gdzie chciała, żeby ją dotykał. Zbliżał się i oddalał, drażniąc ją palcami, aż wreszcie uniosła biodra, chcąc naprowadzić go na właściwy trop. Gotowy czekał na jej zaproszenie. Wszedł w nią głęboko. Westchnęła z rozkoszy i powoli uniosła powieki. Patrzyły na nią wypełnione pożądaniem szare oczy. Twarz Alexa pałała ogniem namiętności, kiedy poruszał się rytmicznie w jej wnętrzu. Bez słów dostosowali swoje tempa. Pewnie dlatego, że dopiero obudziła się, wszystko wydawało się jej takie nierealne, jakby była przeniesiona czarodziejskim sposobem w inny czas i miejsce. Jedyną realną rzeczą była ona i Alex i to, co się teraz z nimi działo. Mimo że zaczęli powoli, jakby od niechcenia, ich ruchy szybko nabrały gwałtowności, oddechy stały się coraz bardziej urywane, serca poczęły bić coraz szybciej, aż do momentu, kiedy razem osiągnęli satysfakcję. Gdy Stephanie zdołała wreszcie odzyskać
SZALONY MAJ
111
kontakt z rzeczywistością, rozejrzała się wokoło i zobaczyła światło słoneczne sączące się przez firanki. Był już ranek. Alex w dalszym ciągu trzymał ją w ramionach, przesuwając rytmicznie dłońmi od jej karku aż do bioder i z powrotem, jakby chcąc ją uspokoić. Tego właśnie potrzebowała. Jej ciało ciągle wstrząsane było drżeniem, reagując z opóźnieniem na szok, który przeszło. - Dzień dobry. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jego głos brzmiał tak spokojnie i łagodnie, kiedy ona sama czuła, że każdy mięsień jej ciała drgał jak potrącona struna. - Całkiem niezły sposób na budzenie nawet naj bardziej zatwardziałych śpiochów, pułkowniku. Czy myślałeś, żeby to opatentować? - spytała z trudem łapiąc oddech. Roześmiał się. Po raz pierwszy słyszała go śmiejącego się tak radośnie. Wyglądał szczęśliwie i młodo. - Musimy zaraz wstawać, jeżeli chcemy dzisiaj zdążyć gdziekolwiek - zauważył. Jego słowa sprowadziły Stephanie z powrotem na ziemię. Spojrzała na zegarek. Była prawie dziewiąta. Mieli być na spotkaniu z czytelnikami i składaniu autografów o jedenastej, a czuła, że nogi jej drżą, jakby były z waty! - Zaspaliśmy - wydusiła w końcu. - Aaa, to teraz tak się to nazywa? - zapytał z nie ukrywanym rozbawieniem. - Nigdy bym na to nie wpadł. Odpychając go od siebie usiadła na łóżku. Jęknęła. - Co się stało, najdroższa? - spytał nagle poważ niejąc.
112
SZALONY MAJ
- Obawiam się, że nie jestem przyzwyczajona do takich ćwiczeń - powiedziała, wstając ostrożnie. Czuła dokładnie każdy, najmniejszy mięsień swego ciała. - Wiem, co by ci dobrze zrobiło. - Wziął ją na ręce i zaniósł w stronę łazienki. - Alex! Co ty wyrabiasz? Postaw mnie natychmiast na ziemi! Posłuchał, ale dopiero pod prysznicem. Odkręcił wodę i uderzył w nią gorący strumień. Wspaniałe uczucie. Stanął za nią i zaczął starannie namydlać jej plecy. Odwróciła się twarzą do niego, poddając teraz plecy zbawiennemu działaniu gorącej wody. Udając, że nie zauważył zmiany jej pozycji, Alex kontynuował metodyczne namydlanie. - Alex! Przestań! - Co mam przestać? Ja tylko staram się zaoszczędzić nam obojgu trochę czasu, pomagając ci w kąpieli. - Trzymaj. - Podał jej mydło. - Możesz mnie też namydlić, jeśli masz ochotę. Odkryła ze zdziwieniem, jak przyjemna może być kąpiel z kimś bliskim. W przedziwny sposób pospolite namydlanie nabiera całkiem niespodziewanego zna czenia, kiedy robi się to na kimś innym. Zafas cynowana, odkrywała stopniowo wszystkie mniejsze lub większe różnice pomiędzy ciałem, które myła, i własnym. - Już wystarczy - jęknął wyzwalając się z jej rąk. Odsunęła sie posłusznie, robiąc mu miejsce pod strumieniem wody, by mógł się opłukać, i wyszła spod prysznica. Po krótkiej chwili zakręcił wodę i począł ją energicznie wycierać ręcznikiem.
SZALONY MAJ
113
- Sama potrafię to zrobić - udało się jej wtrącić. - Nie wątpię. Wycieranie jednak wchodzi w skład usługi, proszę pani. - Wedle rozkazu. - Przygryzła usta ze śmiechu. Kiedy Alex golił się i przygotowywał do wyjścia, pośpieszyła do swego pokoju, żeby się ubrać. Wysu szyła włosy szczotkując je energicznie, aż utworzyły miękką chmurę wokół jej głowy. Nie było już czasu, żeby je upiąć. Cóż to zresztą za różnica? Z błyszczącymi oczyma i zaróżowionymi policzkami wyglądała raczej na spłonioną pannę młodą niż na zawodowego agenta reklamowego. Tym razem jednak nic sobie z tego nie robiła. Na szczęście nie było tłoku na drogach, dotarli więc na miejsce nieco przed umówioną godziną. Jak zwykle Stephanie przysiadła na uboczu; zostawiając Alexa na pierwszym planie. Skracała sobie czas oczekiwania obserwując, jak daje sobie radę z ludźmi. Potem jej myśli powędrowały ku porannym zdarze niom. Patrzyła, jak jej mężczyzna uśmiecha się i żartuje z otaczającymi go ludźmi, a w wyobraźni widziała jego szerokie ramiona i tors, i własne palce, błądzące po jego gęstej czuprynie. W pewnym momencie uniósł głowę i popatrzył w jej kierunku, jakby dosięgły go jej myśli. Skinęła mu głową z oddali i przez chwilę wyglądał na zagubionego. Zaraz jednak ktoś go zawołał i odciągnął jego uwagę. Kiedy wyrwali się rozentuzjazmowanemu tłumowi wielbicieli i znaleźli wreszcie w taksówce jadącej z powrotem do hotelu, Alex zdjął krawat i wepchnął go do kieszeni marynarki. - Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie będę
114
SZALONY MAJ
mógł przebrać się. Trzeba przyznać, że pod każdym względem był to niezwykły tydzień. Jego uśmiech nie pozostawił wątpliwości, że miał na myśli nie tylko sprawy zawodowe. Kiedy Stephanie spuściła oczy, roześmiał się radośnie. Przed hotelem Alex zapłacił taksówkarzowi, wziął ją pod rękę i poprowadził przez gwarny hol do windy. - Przede wszystkim powinniśmy znaleźć się w czymś wygodniejszym - szepnął jej do ucha. - Co wolisz, moje łóżko czy twoje? - Och, Alex. Nie mogę w to wszysto uwierzyć... - Stephanie? Zatrzymała się gwałtownie na dźwięk swojego imienia. Popatrzyła ze zdziwieniem, że zbliża się w jej kierunku elegancko ubrany biznesmen. Kent przyje chał. Popatrzyła na zegarek. Było kilka minut po drugiej. Starając się nie dać po sobie poznać za skoczenia, zmusiła się do uśmiechu. - Och, cześć, Kent. Przepraszam za spóźnienie. Rozdawanie autografów nieco się przeciągnęło. Spostrzegła wyraz zdumienia na jego twarzy. Zdała sobie sprawę, jak musieli oboje z Alexem wyglądać. Obejmował ją właśnie w talii, jedną rękę poufale położył na jej biodrze. Śmiała się głośno. Musieli wyglądać na to, czym w istocie byli - parą kochanków spieszących, by znaleźć się w odosobnieniu. Stephanie zupełnie zapomniała o Kencie i rozmowie sprzed dwóch dni. Wydawało się jej, że przestał istnieć mężczyzna, z którym kilka tygodni temu planowała wziąć ślub tego lata! - Kent, pozwól, że cię przedstawię pułkownikowi Alexandrowi Sloanowi. Alex - Kent Caulder, mój znajomy z Nowego Jorku.
SZALONY MAJ
115
Kiedy podszedł do nich Kent, Alex zdjął rękę z jej biodra, jednak nie odsunął się ani o centymetr. Wyciągnął dłoń do młodszego od siebie mężczyzny. - Miło mi pana poznać, panie Caulder. Kent nie spuszczał oczu ze Stephanie, w każdym razie od czasu, kiedy nazwała go swoim znajomym. Powoli odwrócił wzrok od jej zarumienionej twarzy i spojrzał na Alexa. Niechętnie przyjął ofiarowaną mu rękę. - Mnie również, pułkowniku - odpowiedział zda wkowo, po czym zwrócił się z powrotem do Ste phanie. - Czy jesteś gotowa do wyjścia? Czuła się głupio. Jak mogła zapomnieć o Kencie? Zerknęła przepraszająco na Alexa, po którego kamien nej twarzy nie można było teraz poznać, co myśli. - Muszę cię przeprosić, Alex, ale umówiłam się wcześniej z Kentem i... - Tak, wiem - odpowiedział spokojnie. - Zobaczy my się później. - Skinął głową Kentowi. - Miło było pana poznać. - Skierował się ku windzie. Stephanie patrzyła, jak odchodzi i czuła przemożną chęć, by pobiec za nim i wytłumaczyć. Nie była jednak pewna, co powinna powiedzieć. Czuła się samotna i opuszczona, mimo że w końcu to ona była umówiona, nie Alex. - Czy jadłaś już lunch? - spytał Kent cicho. - Nie - potrząsnęła głową. - Znam świetną restaurację. Chodźmy, pokażę ci - uśmiechnął się w końcu. Dopiero w tym momencie wróciło wspomnienie. To był właśnie Kent. Kent, którego znała od lat
116
SZALONY MAJ
i kochała jak brata. Przyszedł z nią porozmawiać o czymś ważnym. Może to nie będzie długo trwało, tak że zdąży wrócić do Alexa i... Przyrzekła sobie, że nie pozwoli wyobraźni już więcej dryfować w niebezpiecznych kierunkach. Musi skoncentrować się na Kencie i na tym, co miał jej do powiedzenia. Zadawał jej niezobowiązujące pytania na temat podróży. Nie była w stanie zdobyć się na nic więcej niż krótkie i zdawkowe odpowiedzi. Nie była w na stroju do takich rozmów. Kiedy znaleźli się w restauracji i usiedli wreszcie przy stoliku, przerwała jego opowiadanie o jakiejś zawodowej sprawie. - Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? Czy to coś ważnego? Nie mogłeś poczekać z tym, aż oboje wrócimy do Nowego Jorku? Kent westchnął i pochylił się nieznacznie w jej kierunku. - Stęskniłem się za tobą, Stephanie. - Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi. Nie widywaliśmy się tygodniami, szczególnie kiedy oboje byliśmy w podróży. Czy coś się zmieniło? Ujął jej dłoń i wskazał na jej pusty teraz, serdeczny palec. - To się zmieniło. Wiedzieliśmy, ile dla siebie nawzajem znaczymy. - Teraz też wiemy. Wydawało mi się, że wyjaśniliśmy sobie tę sprawę kilka tygodni temu. - Właśnie między innymi o tym chciałem z tobą porozmawiać. - Czy mam rozumieć, że Susan okazała się jednak nie tak interesująca, jak się spodziewałeś?
SZALONY MAJ
117
- Przestań, Stephanie. Proszę cię. To zupełnie do ciebie niepodobne. Wiem, że cię zraniłem. Czułem się wtedy tak zagubiony. Potrzebowałem czasu, żeby nabrać dystansu do całej sprawy. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żebyśmy pozwolili uczuciom wziąć górę nad nami i naszymi decyzjami. Przyznam się, że byłem zupełnie rozstrzęsiony. Ich oczy spotkały się. - Kocham cię, Stephanie. Żałuję wszystkiego, co stanęło między nami. Chcę, żebyś wróciła do mnie. - Posłuchaj mnie, Kent. - Stephanie westchnęła. - Niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie, nie jesteśmy w stanie cofnąć czasu. Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Już nigdy nie będzie tak, jak było. Byłam ci wdzięczna za twoją uczciwość. W dalszym ciągu jestem. - Nadal staram się być uczciwy. Zajęło mi chwilę czasu, zanim zorientowałem się, że pochlebiało mi po prostu zainteresowanie Susan mną jako mężczyzną, a nie tylko kolegą z pracy. Zdałem sobie również sprawę, że tak naprawdę poruszona tutaj została jedynie moja próżność. - Uderzał rytmicznie palcami o brzeg szklanki, obserwując, jak woda spływa po kostkach lodu. Kiedy z powrotem podniósł na nią wzrok, zobaczyła prawdziwą udrękę w jego oczach. - Chcę się z tobą ożenić, Stephanie. Chcę tego bardziej niż czegokolwiek w życiu. Może lepiej, że to wszystko się stało teraz i że wyrzuciłem to z siebie przed ślubem. Nie chcę cię stracić. - Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął stamtąd jej pierścionek zaręczynowy. - Czy przyjmiesz go z powrotem? - Nie. - To było wszystko, co miała do powiedzenia. Kent położył pierścionek przed sobą na stole.
118
SZALONY MAJ
- Nie? Tak po prostu? Nie masz mi nic do powiedzenia? - Posłuchaj, Kent. Miałeś wtedy rację. Twoje przeczucia cię nie myliły. To, co było między nami, opierało się na wzajemnym szacunku, pomocy i przyja źni. To bardzo cenne dla mnie. Jego twarz zaczynała się rozjaśniać pod wpływem jej słów, lecz nie pozwoliła sobie przerwać. - Ale to nie wystarcza do małżeństwa. - Skąd możesz o tym wiedzieć? - Po prostu wiem. W dalszym ciągu jest mi dobrze z tobą. W czasie tej podróży zdałam sobie sprawę dlaczego. Kocham cię w taki sam sposób, jak kocham moich braci. Zależy mi na tobie, ale nigdy nie miałam tego poczucia, że nie mogę bez ciebie żyć. - A teraz czujesz to w stosunku do kogoś innego? - Tak - przyznała pochylając głowę. - Czy jest możliwe, że znowu się mylisz? - Zawsze jest taka możliwość. Jednak tym razem chyba się nie mylę. A tylko czas może pokazać, jak jest naprawdę. Wziął jej rękę i ścisnął mocno. - W takim razie poczekajmy trochę, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nie chcę cię tak po prostu stracić. To, co czuję do ciebie, przeszło już próbę czasu. - Och, Kent - jęknęła czując niemal jego ból. - Tak mi przykro. - Mnie też. Starałem się rozważyć wszystko, co się stało, ale nie wiesz nawet, ile bym dał za to, żeby móc wymazać z twojej pamięci nasze zerwanie. Kiedy przyniesiono w końcu potrawy, popatrzyli na nie jakby nie rozumiejąc, dlaczego je zamówili.
SZALONY MAJ
119
Stephanie zmusiła się jednak do podniesienia widelca do ust. Spojrzała na Kenta. - A teraz opowiedz mi o swoich ostatnich sukcesach w pracy. Oboje wiedzieli, że nie wrócą już do tamtej rozmowy. Jak też i do siebie nawzajem. Po skończonym posiłku poszli na spacer do poblis kiego parku odetchnąć wiosennym powietrzem. Roz mawiali o błahych sprawach, śmiali się i żartowali jak za dawnych czasów. Po godzinie Stephanie wskazała na ławkę przy fontannie. - Powinnam więcej się gimnastykować. Nogi już odmawiają mi posłuszeństwa. Nie chciała się przyznać, jak mało spała ostatniej nocy i dlaczego. Nie mogła pozwolić swoim myślom znowu uciec w stronę Alexa. Zastanawiała się, kiedy będzie mogła wreszcie dać do zrozumienia Kentowi, że musi już wracać do hotelu. Powinna była wiedzieć, że Kent natychmiast zau waży jej milczenie. - Jesteś zakochana w pułkowniku, prawda? - Sku tecznie wyrwał ją z zamyślenia. - Dlaczego zadajesz mi takie pytania? - Dlatego, że widziałem was razem w hotelu. Znam cię nie od dziś, Stephanie, i nigdy nie widziałem cię takiej. Wydawałaś się ożywiona... promienna... jakby rozświetlona od wewnątrz. Dotknął pasma włosów opadających jej na ramię. - Nawet twoje włosy wydają się wypełnione energią. Nie nosiłaś ich rozpuszczonych w ten sposób zbyt często. - Masz rację. - Nie chciała wdawać się w zawiłe tłumaczenie na temat fryzury.
120
SZALONY MAJ
- To się stało nagle, prawda? Popatrzyła mu w oczy. Przecież zawsze byli przyja ciółmi, przede wszystkim przyjaciółmi. Skinęła głową. - Tak. Zupełnie niespodziewanie. - A on? Co on o tym myśli? Podniosła oczy i popatrzyła na korony odległych drzew. - Tak naprawdę, to nie jestem pewna... - Zwróciła się ponownie w jego stronę. - Chyba nie jestem ekspertem w sprawach uczuć i myśli otaczających mnie mężczyzn. Kto wie? Może to wszystko dlatego, że przebywaliśmy tak dużo ze sobą. Być może, kiedy wrócimy do zwykłych zajęć, spojrzymy na ten związek inaczej. - Twoje uczucia do niego nie zmienią się jednak? - Nie sądzę. Wydaje mi się, że to, co się stało, nastąpiłoby wcześniej czy później, bez względu na to, jak długo byśmy razem pracowali. - Och, Stephanie. Uważaj na siebie. - Będzie, co ma być. - Pamiętaj, że bez względu na wszystko zawsze możesz na mnie liczyć. - Dziękuję. Będę pamiętać. - Dotknęła jego ręki. - Co robisz dziś wieczorem? - Spojrzał na zegarek. - Obiecałam Alexowi, że pójdę z nim na kolację. To było jeszcze wtedy, zanim zadzwoniłeś. Podniósł się z ławki pociągając ją za sobą. - Rozumiem. Jestem ci wdzięczny nawet za te kilka chwil, które mi poświęciłaś. Wzięła go pod rękę i ruszyli alejką do wyjścia z parku. - Ja też się cieszę, że mogliśmy się dziś zobaczyć. Brakowało mi twojej przyjaźni. Doszli do jego wypożyczonego samochodu. Otworzył
SZALONY MAJ
121
drzwi i kiedy wsiedli do środka, Stephanie chciała zakończyć już rozmowę. - Lepiej dla nas obojga, że tak się stało. Wydaje mi się, że w naszym związku zaplątaliśmy się w to, co sądziliśmy o naszych uczuciach, a nie w to, co czuliśmy. A tak mieliśmy okazję przekonać się, jak jest naprawdę. To bardzo ważne. - Tylko że ja dowiedziałem się, że to, co czuję, jest niezniszczalne. Że naprawdę chcę się z tobą ożenić. - Może tak, a może nie. Niewykluczone, że chcesz po prostu powrotu do spokoju i bezpieczeństwa w swoim życiu. Najwyższy już chyba czas, żeby rozejrzeć się wokoło i spróbować nowych rzeczy. Zatrzymał samochód przy hotelu i wysiadł. - Kto wie? Może masz i rację. Teraz jednak nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, co straciłem. Przeszli przez hol i wsiedli do windy. Kiedy dotarli na piętro, odprowadził ją pod drzwi pokoju. - Niczego nie straciłeś. Zawsze możesz liczyć na moją przyjaźń. Ujął obie jej ręce w swoje dłonie i uśmiechnął się. - Dziękuję ci i za to, kochana. Dziękuję, że jesteś taka ciepła i... wyrozumiała. Nic dziwnego, że cię kocham. - Ja też cię kocham, ale jak brata. Objęła go ramieniem i pocałowała w policzek. Przytulił ją, po czym niechętnie odsunął od siebie. - Uważaj na siebie. I zadzwoń do mnie, jak wrócisz do Nowego Jorku. - Zadzwonię. Powodzenia w jutrzejszych interesach. - Dziękuję. - Skinął jej lakonicznie głową i odszedł do windy.
122
SZALONY MAJ
Stephanie weszła do pokoju. Wydał jej się taki obcy, jakby nie zamieszkany. Łóżko było nie rozścielone od poprzedniego wieczoru. Przecież w nim nie spała. Podeszła do drzwi łączących z drugim pokojem i lekko zastukała. Poczekała chwilę, ale nikt nie odpowiadał. Nie zapytała wcześniej Alexa, jakie były jego plany na popołudnie. Kiedy sama zapomniała o umówionym spotkaniu z Kentem, wydawało jej się, że spędzą ten czas razem. Była pewna, że Alex też tak myślał. Teraz, kiedy została sam, poczuła się nagle smutna i przybita, jakby opuściła ją cała energia. Zdecydowała, że nie zaszkodzi jej chwila odpoczynku. Rozebrała się, wskoczyła pod kołdrę i aż przeciągnęła się z lubością. Po chwili zasnęła słodko z obrazem Alexa pod powiekami. Kiedy po jakimś czasie otworzyła oczy, pokój zalegał już przedwieczorny mrok. Leżała przez chwilę, starając się dojść do siebie. Zaspanymi jeszcze oczyma ujrzała wycinek pokoju z okrągłym stołem przy oknie i stojącym przy nim fotelem. W fotelu siedział Alex patrząc w zamyśleniu przez okno. Zadowolona obserwowała przez chwilę jego profil. Tyle było siły w tej twarzy. Przyglądała się kształtowi jego nosa, ust i brody. Wojskowa fryzura podkreślała jedynie królewski zarys głowy. Poczuła, że ma ochotę go dotknąć. Aż drgnęła. Ten lekki szmer wytrącił go z zamyślenia, odwrócił głowę i spojrzał na nią. - Jak się masz? - powiedziała zaspanym głosem. - Czy długo tak czekasz? Trzeba było mnie obudzić.
SZALONY MAJ
123
- Miałem na to ochotę, możesz mi wierzyć, ale przypomniałem sobie, że potrzebujesz przecież chociaż odrobiny snu. Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że czekałem tutaj, aż się obudzisz. Usiadła na łóżku i przeciągnęła się, po czym odrzuciła kołdrę i wstała. - Wprost przeciwnie. Jestem ci bardzo wdzięczna. - Miała na sobie w dalszym ciągu jedynie bieliznę. Nie zważając jednak na to, podeszła do niego i usiadła mu na kolanach. - Tęskniłam za tobą - powiedziała całując go. Objął ją ramieniem i pocałował z gorączkową intensywnością. Czuła, jak rozpływa się w jego ramionach, niemal omdlewa. Czy zawsze będzie reagować na niego w ten sam sposób? - Jesteś głodna? - zapytał. Uśmiechnęła się w od powiedzi. - Troszeczkę. - Zdążyłem zarezerwować dla nas stolik w „Rybac kiej Przystani", tak jak się umówiliśmy. - Ile mamy czasu? - Mniej więcj dwie godziny. Nie musimy się spieszyć. - To dobrze - szepnęła z kolejnym westchnieniem, tuląc się do jego policzka. - Stephanie? - Hm? - To właśnie z Kentem byłaś zaręczona, prawda? Poczuła, że sztywnieje. Nie podnosząc głowy potwierdziła. - Dlaczego zerwaliście zaręczyny? Zastanawiała się przez chwilę, a on jej nie ponaglał. Trzymał ją tylko ciasno w ramionach, głaszcząc po włosach uspokajająco.
124
SZALONY MAJ
- Wydawało się nam, że łączy nas coś więcej niż tylko przyjaźń - wyjaśniła po kilku minutach milczenia. - On jest w dalszym ciągu w tobie zakochany. - Ja też go kocham, ale nie w taki sposób, jak on by chciał. Zależy mi na jego przyjaźni. - Widziałem, jaką miał minę, kiedy nas zobaczył razem w holu. Czy on wie, że śpimy ze sobą? - Nie pytał, a ja sama nie wychylałam się z takimi nowinami. Nie wydaje mi się, żeby powinno go to obchodzić. Przyciągnął ją jeszcze bliżej. - Chcę od ciebie czegoś więcej niż przyjaźni. Chcę, żebyś dała mi wszystko, co masz do zaofiarowania. Nie spodziewaj się, że będę w stanie kiedykolwiek z ciebie zrezygnować. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę? Podniosła głowę. - Nie jestem przedmiotem, który się posiada. - Wiem. Ale przeraża mnie to, co do ciebie czuję. Poznanie cię zmieniło bardzo wiele w moim życiu. Widzę teraz wszystko w zupełnie innym świetle. Nie wiem, co bym ze sobą począł, gdybym ciebie nie spotkał. - Nie obawiaj się, jestem przecież przy tobie. Tu i teraz. Ten cenny moment, owa teraźniejszość to najdroższa rzecz, jaką posiadamy. Podniósł ją do góry i postawił przy sobie. - Tak cię pożądam. Chciałbym pokazać ci, co czuję za każdym razem, gdy jestem z tobą. Chodźmy do łóżka - wyszeptał muskając ustami jej ucho. Skinęła głową, niezdolna wymówić ani słowa. Szybko rozebrał ją z resztek bielizny i delikatnie położył na łóżku. Z niezwykłą prędkością, zrzucił
SZALONY MAJ
125
ubranie i usiadł przy niej. Rozkoszował się jej nagością, subtelnym zapachem, aksamitnym ciałem. Pochylił się nad nią i końcem języka zaczął pieścić jej sutki. Czuł, jak drży pod nim. Stephanie leżała wyczekująco. Znalazła niespodzie waną rozkosz w poddaniu się jego milczącej adoracji. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe na widok pożądania w jego oczach. Dotyk palców na piersiach doprowadzał ją do utraty tchu. Najdelikatniej jak potrafił, Alex zaczął ją pieścić dłońmi, wargami. Językiem brał w posiadanie centy metr po centymetrze, zaczynając od czubka głowy, a kończąc na stopach. Jego precyzja była naprawdę godna podziwu. Nie mogła już dłużej wytrzymać i wyciągnęła do niego ręce. - To wszystko dla ciebie, najdroższa. - Ale ja chcę cię przytulić - wyszeptała. - Później... nie teraz. Nie mógłbym się skoncent rować, gdybym ci na to pozwolił. - Ja już od dawna nie mogę się skoncentrować - zdołała z siebie wydusić. - To dobrze. - Uśmiechnął się. - Leż spokojnie i nie przeszkadzaj. Leżeć spokojnie! Doprowadzał ją do szaleństwa. Nie potrafiła już dłużej zachowywać spokoju i pod dawać się biernie jego pieszczotom. Miała wrażenie, że jest podłączona do jakiejś maszyny wysyłającej impulsy elektryczne przeszywające jej ciało. - Alex! - krzyknęła w końcu. Nie była już w stanie się kontrolować. Bezwiednie poddawała się piesz czotom, które wywoływały nie znane jej dotąd zmysłowe doznania.
126
SZALONY MAJ
Po raz pierwszy w życiu doświadczała czegoś takiego. Nie mogła uwierzyć, jak to możliwe, żeby ktokolwiek był w stanie sprowokować ją do takich reakcji, do tego, żeby tak zupełnie straciła nad sobą panowanie. Kiedy wreszcie wypełnił ją, oplotła go nogami, jakby biorąc w niewolę. - Już dobrze, kochana, już dobrze - szeptał, okrywając pocałunkami jej oczy, policzki, czoło, koniuszek nosa. - Jestem w tobie. Już jestem. Stephanie niemal szlochała z ulgi. Tak bardzo go potrzebowała i było jej tak dobrze. W dalszym ciągu kontrolował sytuację, poruszając się w niej długimi, powolnymi ruchami, a równocześnie całował ją niemal do utraty tchu. Spełniał jej najskrytsze marzenia. Tak, wreszcie zdała sobie z tego sprawę. Czekała na niego przez całe życie. Teraz go miała. Mieli siebie nawzajem. Byli razem i to była najlepsza rzecz, jaka mogła się im zdarzyć. Alex starał się przedłużyć ich ekstazę do granic fizycznych możliwości, jednak on też był więźniem zmysłów i miłości. Zanim osiągnął szczyt doznań, Stephanie zdążyła być już tam wielokrotnie. Przytuliła się do niego z całej siły, kiedy wykrzykiwał z siebie radość spełnienia, po czym opadł bez sił na łóżko. Kiedy poruszył się znowu, leżała uspokojona przy jego boku. Podniósł głowę z wysiłkiem i spojrzał na nią. - Wszystko w porządku? - „W porządku" nie jest chyba najlepszym okreś leniem. - Uśmiechnęła sie. - Musimy zacząć się zbierać, jeżeli mamy zdążyć do restauracji. - Dobrze - zgodziła się, ale w dalszym ciągu leżała bez ruchu.
SZALONY MAJ
127
- Może wolałabyś odłożyć naszą wyprawę? - I stracić okazję do pokazania się z tobą na kolacji w San Francisco? Niedoczekanie. Niechętnie i z oporami począł wyplątywać się z jej objęć. - W takim razie trzeba wstawać! - Podniósł ją z łóżka i postawił na nogi. - Czy mam przez to rozumieć, że nie zaniesiesz mnie na rękach do łazienki? Roześmiał się. - Nie mam pojęcia, jak uda mi się tam dotrzeć samemu o własnych siłach. Nie wiem, co chciałem właśnie udowodnić. Objęła go i przytuliła się mocno. - Cokolwiek by to było, chciałabym, żebyś wiedział, że jesteś bardzo przekonywający. Przeszli do łazienki i zaczęli namydlać jedno drugie. Stephanie nie mogła sobie wyobrazić, jak do tej pory obywała się bez tak fascynującego rytuału. Ubrali się szybko i głodni pospieszyli na dół. Przez cały czas przekomarzali się i żartowali, dzięki czemu Stephanie odkryła kolejną cechę charakteru Sloana: czarujące poczucie humoru. Nie mogła wyjść z po dziwu, jak skutecznie udało mu się ukryć tę stronę osobowości za surową maską zawodowego żołnierza. Kolacja w „Rybackiej Przystani" przeszła jej wszelkie wyobrażenia. Jedzenie było wyśmienite, a widok na zatokę zapierający dech w piersi. Delektowali się wymyślnymi potrawami, obserwując jednocześnie żaglówki i kutry rybackie wychodzące i powracające z morza w purpurowej łunie zachodzącego słońca. Popatrzyła poprzez mrugające światło świec na
128
SZALONY MAJ
Alexa i zobaczyła, że on też przygląda się jej z ciepłym uśmiechem. Pod wpływem nagłego impulsu wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni. - Dziękuję, że mnie wyciągnąłeś. Bardzo tu ładnie. - Miałem nadzieję, że uda mi się rozerwać cię odrobinę. - Udało ci się. Jestem zachwycona. - Świetnie. To znaczy, że zdołałem stworzyć od powiedni nastrój, żeby zapytać cię, czy wyjdziesz za mnie za mąż. Powiedział to lekko żartobliwym tonem, jednak w jego oczach dostrzegła wyraz bezradności, który ją głęboko poruszył. - Mówisz poważnie? Wziął ją za rękę. - Nigdy w życiu nie byłem czegoś bardziej pewny niż teraz. Chciałbym spędzić z tobą resztę mego życia. - Kocham cię, Alex. Nie mam co do tego wąt pliwości. Wszystko jest jednak takie skomplikowane. Ty mieszkasz w Waszyngtonie. Ja pracuję w Nowym Jorku. Oboje jesteśmy bardzo zajęci... - Wszystko da się załatwić, jeśli tylko dojdziemy do porozumienia. - Chciałabym, żebyś był szczęśliwy. Nie jestem pewna, czy wiem, jak ci to zapewnić. - Wystarczy, żebyś była sobą. I kochała mnie. Tylko to się liczy. Reszta da się jakoś zorganizować. Uwierz w to, proszę. Skinęła powoli głową. Wszystko wydawało się jej takie proste. Wierzyła w to, co mówił. Na pewno uda im się rozwiązać każdy problem. Może to im zająć trochę czasu, mają jednak w końcu całe życie przed sobą.
SZALONY MAJ
129
- Tak, Alex. Wyjdę za ciebie. - Kiedy? Roześmiała się. - Nie sądzisz, że powinniśmy być bardziej trady cyjni? Chciałabym, żebyś poznał moją rodzinę. - Po trząsnęła głową, przypominając sobie nagle swojego brata. - O Boże! Dave nigdy mi nie uwierzy, że nic między nami nie zaszło w Denver! - Dave jest bardzo spostrzegawczy. Jestem pewien, że zorientował się, co się działo między nami już wtedy. - Muszę cię ostrzec, pułkowniku Sloan, że kiedy oznajmię mojej rodzinie o naszych zaręczynach, zosta niesz z pewnością poddany przesłuchaniu, przy którym zbledną twoje najgorsze wojskowe doświadczenia. - Czy Kent też musiał przejść przez podobną procedurę? - Niezupełnie. Moi bracia poznali go już wcześniej. Wiedzieli, że jesteśmy przyjaciółmi. Nie byli specjalnie zdziwieni, kiedy przyjęłam jego pierścionek. - Czy przyjmiesz mój pierścionek? Skinęła głową. - Kiedy tylko będziesz chciał mi go dać. Westchnął z ulgą. - Tak się cieszę. Bałem się, że będziesz miała wątpliwości ze względu na twoje niedawne doświad czenia. - Ciekawa jestem, czy cieszysz się, że ich nie mam, czy jesteś rozczarowany, że tak łatwo ci to przyszło. Jego twarz rozjaśniła się szerokim uśmiechem. - Szczerze mówiąc, przygotowałem starannie tysiące argumentów na wypadek, gdybym musiał dłużej cię przekonywać. A tak spójrz, ile energii udało się nam zaoszczędzić, nie wdając się w zbyteczne dyskusje.
130
SZALONY MAJ
- Posłuchaj mnie, Alex. Mam nadzieję, że poznałeś mnie już na tyle, żeby wiedzieć, że przede wszystkim staram się zawsze być w zgodzie z własnymi uczuciami i chęciami, mimo że nie zawsze wiem, jak je zrealizować. - Zatrzymała się na chwilę, żeby pomyśleć. - Co zaś się tyczy nas, to chciałabym móc powiedzieć ci, że jestem gotowa natychmiast po powrocie do Nowego Jorku położyć Harry'emu na biurko moją rezygnację. Nie chcę cię jednak oszukiwać. Zbyt ciężko pracowałam na swoją pozycję zawodową, żeby tak łatwo z tego zrezygnować. Nie mogę ot tak rzucić pracy. - Doskonale cię rozumiem. Pracowaliśmy przecież razem. Wiem, że traktujesz swoje obowiązki bardzo poważnie. - Uścisnął jej dłoń. - Coś wymyślimy. Tylko daj mi szansę, dobrze? - Z przyjemnością - skinęła głową. Potem, kiedy znaleźli się znowu w łóżku Alexa, czuła, że rzeczywiście wszystko da się jakoś rozwiązać, szczególnie jeśli oboje będą w to wierzyli. Jednakże kiedy telefon zadzwonił w środku nocy, brutalna rzeczywistość wdarła się w ich bajkowy świat, skutecznie burząc plany i obracając w proch marzenia.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy dzwonek telefonu odezwał się po raz pierwszy, Stephanie była przekonana, że to budzik. Sięgnęła więc ręką w stronę nocnego stolika, żeby przekonać się, że jest zaledwie kilka minut po północy. W tej samej chwili usłyszała głos Alexa brzmiący zadziwiająco przytomnie. - Halo? Mówi Alex Sloan. Leżała na jego ramieniu, podniosła się więc, by mógł mieć swobodę ruchów. - Co się stało? - spytał ostro napiętym głosem. Poczuła się nieswojo. Telefony o tak późnej godzinie zazwyczaj nie wróżyły nic dobrego. Zastanawiała się, o co chodzi. Ze sposobu, w jaki prowadził dyskusję, nie dawało się niczego wywnioskować. Pytania były lakoniczne, a odpowiadał półsłówkami. Ktokolwiek był po drugiej stronie, przejął cały ciężar rozmowy. - W porządku. Będę tam w ciągu godziny. - Naj wyraźniej jego rozmówca zaoponował, bo po chwili dodał: - Rozumiem. Postaram się. Zaraz się za to zabiorę. Wyskoczył z pościeli i sięgnął po ubranie. - Kto to był? Co się stało? Gdzie się wybierasz? - Muszę wyjechać. Bardzo mi przykro. Mam sprawy do załatwienia. - Co ty mówisz? Nie możesz teraz wyjechać! Mamy
132
SZALONY MAJ
przecież lecieć do Los Angeles, potem do Dallas i Atlanty. Nie możesz mnie tak zostawić! Zdążył się już ubrać, kiedy to mówiła. Teraz nakładał skarpetki i buty, po czym udał się do łazienki. - Nic na to nie poradzę. Będziesz musiała odłożyć umówione spotkania. Coś wymyślisz. Muszę wyjechać. Owinęła się w kołdrę i poszła za nim do łazienki. Kończył już golenie elektryczną maszynką. - Gdzie się wybierasz? - Nie mogę ci powiedzieć. To należy do moich obowiązków, Stephanie. - Ich oczy spotkały się w lustrze i zobaczyła w nich szczery żal. - Bardzo mi przykro, ale naprawdę nie mogę powiedzieć nic więcej. - Przykro ci! To wszystko, co masz mi do powie dzenia? Jesteśmy w samym środku bardzo ważnej dla ciebie i twojej książki podróży promocyjnej. Czy to cię nic nie obchodzi? - Oczywiście, że mnie obchodzi. Jeżeli tylko będę mógł skontaktować się z tobą przed końcem, zrobię to. - Skontaktujesz się ze mną? Czy nie rozumiesz, że bez ciebie to wszystko nie ma sensu? To z tobą, a nie ze mną, chcą się spotkać czytelnicy, to twój, a nie mój autograf chcą dostać, ciebie chcą usłyszeć. Będę musiała wszystko odwołać! - Może da się to przełożyć na później. - Wyminął ją i zaczął pospiesznie wrzucać swoje rzeczy do torby. - To wszystko jest zupełnie bez sensu. - Potrząsnęła głową. - To chyba sen. Obudzę się rano i oboje będziemy się z tego śmiali. Popatrzył na nią z żalem, trzymając już swój bagaż w ręku i zmierzając do wyjścia. Zatrzymał się na chwilę, jakby obmyślał, co powiedzieć.
SZALONY MAJ
133
- Zadzwonię, jak tylko będę mógł - szepnął w koń cu. Pocałował ją szybko, lecz jego myśli były już daleko. - Dokąd zadzwonisz? Gdzie mnie znajdziesz? - Nie wiem. Pewnie będę cię szukał w Nowym Jorku. - Ty rzeczywiście wyjeżdżasz. Zostawiasz mnie w środku tury. Bez jednego słowa wytłumaczenia. Tak po prostu. Skrzywił się. - Nie mam teraz czasu na dyskusje. Samochód już na mnie czeka na dole. Zadzwonię. I już go nie było. Została sama na środku pokoju. Rozejrzała się wokoło. Poza zmiętą pościelą na łóżku nie było tu żadnych innych śladów pobytu pułkownika Alexandra Sloana. Nie pozostało po nim nic poza wspomnieniami. Odszedł. Zostawił ją samą z całym tym bałaganem, musi dzwonić teraz do wszystkich ludzi związanych z organizacją promocji i tłumaczyć im, że nagle wypadło coś niespodziewanego i trzeba odwołać dalszy ciąg podróży. Nie próbował nawet się tłumaczyć ani nic wyjaśniać. Tak jakby ten, kto dzwonił, był w posiadaniu jego duszy i ciała, i nic, ani nikt inny nie był w tym momencie istotny. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy - zupełnie nie znała tego człowieka. Nic o nim nie wiedziała. Ale jedno było pewne - mimo że opuścił ją tak nagle w środku nocy, była jego na zawsze. Poszła do swego pokoju. Zmarznięta znalazła nocną koszulkę, wciągnęła ją i wślizgnęła się pod kołdrę. Leżała tak przez chwilę z szeroko otwartymi oczyma.
134
SZALONY MAJ
Miała tyle spraw do załatwienia, tylu ludzi do powiadomienia. Nie było powodu, żeby spieszyć się na wcześniej zaplanowany samolot do Los Angeles. Lepiej za dzwonić do linii lotniczych i zmienić rezerwację na Nowy Jork. Ale jeszcze nie teraz. Było zbyt wcześnie. Musi jakoś przetrwać najbliższe godziny. Powinna odpocząć. Przespać się, jeśli to możliwe. Przez ostatnie kilka dni żyła jak we śnie, z dala od świata. Musiała ponownie odnaleźć się w okrutnej rzeczywistości. Mężczyzna, którego znała, lub którego wydawało się jej, że zna, nie zostawiłby jej nigdy w ten sposób. Byłby na to zbyt delikatny, zbyt wrażliwy na uczucia innych, zbyt łagodny, by sprawić jej tyle bólu. Cóż ona najlepszego zrobiła? Stworzyła sobie idealny obraz mężczyzny i chciała, żeby pułkownik Alexander Sloan się nim okazał. Lecz kim on był naprawdę? Czym był? I dlaczego czuła głęboko w sercu tą zadrę, nie pozwalającą jej zapomnieć o nim ani na chwilę? Zdawała sobie sprawę, że musi odwołać plany promocyjne książki. Wymagało to kilku prostych ruchów. Doskonale da sobie radę. Nie wiedziała tylko, jak sobie poradzić z owym piekącym bólem. Wczesnym popołudniem Stephanie znalazła się na pokładzie samolotu lecącego do Nowego Jorku. Spędziła ranek telefonując, tłumacząc, przepraszając i łagodząc. Głowa jej już od tego pękała. Miała nadzieję, że uda się trochę pospać w trakcie lotu. Drzemała, kiedy podeszła do niej stewardesa z pytaniem, co będzie jadła na lunch. Rozejrzała się wokoło, żeby sprawdzić, jak to wygląda na talerzach
SZALONY MAJ
135
innych pasażerów i omal się nie zakrztusiła. Mężczyzna siedzący obok niej czytał właśnie książkę Alexa. Czy nigdy już nie uda się jej od niego wyzwolić? Zadzwoniła do Harry'ego Mattingly'ego, żeby go zawiadomić o wcześniejszym powrocie. Zmartwił się, że podróż promocyjna została przerwana w połowie, jednak był bardzo zadowolony z wyników sprzedaży w miastach, które już mieli za sobą. Jak zwykle cyfry miały największą siłę przekonywania, że tura nie była stratą czasu. W każdym razie dla wydawcy. Stephanie zastanawiała się, ile czasu jej zajmie, żeby dojść do siebie i wyrównać straty na swoim koncie. Najtrudniej było jej przyzwyczaić się do samotności. Tęskniła bardzo za Alexem. Byli przecież nierozłączni przez więcej niż tydzień. Zazwyczaj byłaby o tej porze już zmęczona, miałaby dość i chciałaby wracać do domu. Teraz nie mogła zapomnieć uśmiechu Alexa, rozdającego autografy czytelnikom, jego ciepłego tonu w głosie, kiedy odpowiadał na pytania dziennikarzy, głębokiego śmiechu podczas żartów z publicznością na spotkaniach w klubie lub studiu telewizyjnym. Uporczywie wracał do niej obraz ich obojga w łóżku. Starała się wtedy skupić na czymś innym. Próbowała spojrzeć na sytuację obiektywnie. Czy Laura nie doradzała jej małego romansu, żeby łatwiej zapomnieć o Kencie? Czy to nie zabawny zbieg okoliczności? Ale nie było jej do śmiechu. Powinna była mieć się na baczności. W żadnym wypadku nie należało angażować się uczuciowo. Wiedziała przecież, że takie podróże szczególnie sprzyjają zawiązywaniu się tego typu miłosnych przygód. Już przez sam fakt obcowania ze sobą przez prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę
136
SZALONY MAJ
byli bardziej bezbronni i łatwiej podatni na ro mantyczne iluzje. Spodobali się sobie. Cóż w tym złego? Alex mówił jej tyle miłych rzeczy. Sprawił, że przy nim czuła się kochana i uwielbiana. Zaproponował jej małżeństwo. Czyż to nic nie znaczy? No właśnie, cóż to znaczy? Teraz, kiedy odszedł tak nagle, zostawiając ją samą w środku nocy? Bez jednego słowa wyjaśnienia? Najgorsze było to, że zupełnie nie wiedziała, co myśleć. Wszystko, na czym była się w stanie teraz skupić, to jak najprędzej wrócić do domu, wskoczyć do łóżka i zostać tam przez tydzień. Co najmniej. Było już prawie po północy, kiedy wreszcie dotarła do swego mieszkania. Próbowała otworzyć drzwi, ale Laura najwyraźniej zamknęła je na łańcuch. - Laura? Słyszysz mnie? Otwórz mi, proszę! Widziała przez szparę, jak jej współlokatorka zapala światło i wychodzi ze swojego pokoju. - Stephanie, czy to ty? - Nie. Ślusarz. - Pchnęła drzwi, kiedy Laura uporała się już z łańcuchem. Podniosła walizki i weszła do środka. - Co ty tu robisz? - spytała Laura na wpół przytomnym głosem. - Mieszkam. - Wiesz przecież, że nie o to mi chodzi. Powinnaś być teraz w Los Angeles. - Podrapała się w głowę. - A może w Dallas? Już nie pamiętam. - Ja też nie. Zresztą to nieważne. Odwołano dalszą część podróży. - Odwołano? To niemożliwe! Pracowałaś przez
SZALONY MAJ
137
cztery tygodnie, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Co się stało? - Pułkownik nie był w stanie wytrzymać do końca i spłynął. - Przyniosła bagaże do pokoju i postawiła je w kącie, a sama usiadła na łóżku. Wszystko było takie znajome. Tu rozgrywało się jej prawdziwe życie. Koniec ze zmysłowymi szaleństwami w luksusowych hotelach i romanty cznymi kolacjami przy świetle świec. Trzeba za chować dystans. - Nie mogę w to uwierzyć! - mówiła Laura idąc za nią do pokoju. - Wyrzucić tak po prostu miesiąc twojej pracy przez okno! Dlaczego? - Nie wiem. Nie powiedział mi. Po prostu wyjechał. - Pokłóciliście się? Wcale bym się nie zdziwiła. Z tego co mówisz, trudno z nim wytrzymać. - Czy mogłybyśmy odłożyć tę rozmowę do jutra? Padam z nóg. Miałam okropny dzień. Laura podeszła bliżej i przytuliła ją do siebie. - Nie wątpię. Czy przynieść ci coś do picia, może gorące kakao albo coś mocniejszego? - Nie, dziękuję. Chcę się jak najszybciej znaleźć w łóżku. Jestem strasznie niewyspana. - Oczywiście. Czy idziesz jutro do pracy? - Chyba nie. Zawiadomiłam Harry'ego o wszystkim. Powiedział, że mogę wrócić, kiedy będę miała ochotę. - Popatrzyła na nie rozpakowaną walizkę. - Chyba nie zdawał sobie sprawy, jak chętnie przystanę na tę propozycję. - Jesteś po prostu przemęczona. - Laura poklepała ją po ramieniu. - Musisz się wyspać. Porozmawiamy, jak wrócę jutro z pracy - uśmiechnęła się i poszła do swojego pokoju.
138
SZALONY MAJ
Stephanie wzięła prysznic w nadziei, że to ją odpręży. Niestety, nie mogła się uwolnić od wizji wspólnych kąpieli z Alexem. Przestań, na litość boską! - powie działa do siebie. To, że do tej pory nie popadała w tego typu tarapaty, nie znaczy wcale, że nie miało jej się przytrafić to właśnie teraz. Nic się w końcu nie stało. Po prostu nie była stworzona do takich przygód. Za bardzo się angażowała. Odsłoniła się i teraz trudno się dziwić, że cierpi, kiedy cały romans się rozwiał. Wtuliła się w poduszkę i starała za wszelką cenę zasnąć. Próbowała nie myśleć o niczym. W końcu zasnęła. Śnił się jej... Alex. - Dzień dobry, Harry - powiedziała dwa dni później. - Wróciłam. Spojrzał na nią znad stosu papierów na biurku. - Świetnie. Jak się czujesz? - Jak nowa. I gotowa do pracy. - Miło mi to słyszeć. Co byś powiedziała na wyjazd na Hawaje z parą autorów lekkich romansów i ich wydawcą? Chcą urządzić tam kampanię reklamową swoich książek. Stephanie aż podskoczyła w fotelu. - Mówisz poważnie? - Oczywiście. Dostałem wczoraj telefon. Chcą mieć wszystko gotowe na wrzesień. Chwyciła za pióro i notes. - Słucham uważnie. - Siedziała skupiona, ale również zadowolona, że ma coś, co odwróci jej myśli od bolesnych wspomnień. Tygodnie mijały powoli, niezakłóconym i leniwym rytmem. Z początku, za każdym razem, kiedy dzwo-
SZALONY MAJ
139
nił telefon, serce jej skakało do gardła, ale to nie był Alex. Dlaczego wydawało się jej, że za telefonuje? Czasami zastanawiała się, jak to się stało, że tak łatwo dała się wyprowadzić w pole. Był przy stojny, szalenie męski i czarujący. Trudno się w koń cu dziwić, że tak łatwo mu poszło z kolejną bez bronną kobietą. Dlaczego nie widziała tego przedtem? Wstydziła się swojej naiwności. Nie była ani pierwszą, ani ostatnią, która dała się nabrać na szerokie ramiona i uśmiech, namiętne spojrzenia i kolacje przy świecach. Z biegiem czasu coraz łatwiej przychodziło jej odpychać myśli o nim. Niestety, dużo gorzej miała się sprawa ze snami. Wielokrotnie budziła się w nocy z płaczem, jak jakaś pensjonarka. W lipcu skończyła właśnie trzydziestkę i Kent zabrał ją do restauracji, żeby to oblać. Przez całą kolację nie wspomniał ani razu o Alexie. Była mu za to bardzo wdzięczna. Nie ponowił również propozycji małżeństwa. Wiedział, że nie spotyka się z nikim i to dawało mu jednak jakąś nadzieję. Nie zdając sobie z tego sprawy, powoli wracała do starego trybu życia sprzed Alexa. Spotykała się z przyjaciółmi, czasami nawet wybierała się z większą grupą do teatru na Broadway i widywała się z Kentem w przerwach między jego podróżami. Dlaczego więc nie była szczęśliwa? Co się zmieniło? Jej praca była równie interesująca jak przedtem, znajomi i przyjaciele nie mniej oddani. Miała przecież wszystko, co mogła sobie wymarzyć. Nie otrzymywała tylko niespodziewanych telefonów w środku nocy.
140
SZALONY MAJ
Kiedy skończyło się już lato i nadszedł chłodniejszy wrzesień, Stephanie nie mogła się doczekać planowa nego wyjazdu na Hawaje. Jakie to szczęście, że Harry zlecił jej tę robotę. Wchodziły w grę zaledwie trzy dni spotkań z czytelnikami, zdecydowała się jednak wziąć urlop i zostać o tydzień dłużej. Należał się jej w końcu odpoczynek. Była bardzo zajęta przez całe lato, nie tylko pracą, ale również bogatym życiem towarzyskim. Chciała wykorzystać ten krótki pobyt na bajkowej wyspie na zastanowienie się nad swoim życiem, uczuciami i planami na przyszłość. Kiedy sekretarka zadzwoniła przez interkom, nawet nie podniosła wzroku. - Tak? - spytała nie przerywając pisania. - Jest u mnie ktoś, kto chciałby się z tobą widzieć. Ponieważ bardzo niewiele osób przychodziło do biura bez uprzedniego umówienia, podniosła zdziwiona głowę i zobaczyła znajome szare oczy, spoglądające na nią przez szklaną ścianę, odgradzającą jej biuro od pomieszczenia sekretarki. Odepchnęła krzesło i wstała powoli, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, którego nie spodziewała się już nigdy więcej spotkać. Był w mundurze i wyglądał oszałamiająco. Nigdy przedtem nie widziała go w takim stroju. Błękit lotniczej koszuli podkreślał głęboką opaleniznę i ciemne włosy. Patrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma, gdy stał czekając, aż wyjdzie zza biurka i podejdzie do niego. Wyglądał dużo szczupłej niż przedtem. Wokół ust pojawiły mu się też głębokie zmarszczki, których nie było tam z pewnością w maju. Wszystko to jednak
SZALONY MAJ
141
nie umniejszyło w niczym uroku jego wojskowej postawy ani szerokości ramion. - Pułkownik Sloan! - Była zadowolona, że udało się jej powiedzieć to głosem pełnym rezerwy, ale również zawodowej uprzejmości. - Cóż za niespodzian ka. Proszę do środka. Skinął głową i posłusznie wszedł za nią. Zerknęła na sekretarkę, która siedziała w dalszym ciągu z lekko otwartymi ustami. Trzeba przyznać, że pułkownikowi nie zbywało na uroku. Stephanie mogła się tylko modlić, żeby nie zachowała się tak samo jak biedna sekretarka. - Czemu nie usiądziesz? - spytała wskazując jedno z krzeseł stojących naprzeciw biurka. Nie patrząc na niego usiadła w swoim fotelu. Ujęła w palce długopis i poczęła stukać nim lekko w notes, w którym poprzednio pisała. - Co cię sprowadza do Nowego Jorku? Alex usadowił się ostrożnie na krześle i obserwował uważnie kobietę siedzącą po drugiej stronie biurka. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie to łatwa rozmowa. Wiedział, że należą się jej wyjaśnienia, które zresztą przygotował sobie z największą dbałością. Zaskoczyła go jednak konfrontacja z tym chłodnym i pełnym rezerwy przyjęciem. Do tej pory wydawało mu się, że Stephanie zechce wysłuchać jego tłumaczeń, że będzie wręcz ich żądała. Spodziewał się, że będzie urażona i zła, nawet wściekła. Spotkała go obojętność. Włosy miała starannie upięte wysoko na głowie, ubrana była z chłodną elegancją, bez cienia kokieterii. Była u siebie, na dobrze znanym terytorium i naj wyraźniej czuła się tu bezpiecznie. Wydawała się
142
SZALONY MAJ
pełna rezerwy i spokoju, kiedy czekała, aż w końcu przemówi. Wielokrotnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni miał ochotę do niej zadzwonić. Za każdym razem jednak coś go od tego powstrzymywało. Musiał się z nią zobaczyć osobiście. Chciał być z nią, wziąć ją w ramiona, wszystko wytłumaczyć i uspokoić. Teraz zastanawiał się, po co w ogóle tu przyjeżdżał. Ona też o to pytała. Powinien coś odpowiedzieć. - Przyjechałem w interesach - powiedział niezobo wiązująco. - Rozumiem. A jak się miewa twoja druga książka? - pytała w dalszym ciągu z zawodową uprzejmością. A więc myślała, że przyjechał tu w sprawie swojej nowej książki. Może nawet tak bardzo się nie myliła. Czy rzeczywiście warto było robić z siebie kompletnego idiotę teraz, kiedy wreszcie zrozumiał, jak mało znaczyło dla niej to, co wydarzyło się między nimi w czasie owej wiosennej podróży? - Obawiam się, że nie poświęcałem jej ostatnio zbyt wiele uwagi - odpowiedział cicho. - Zauważyłam, że „Mosty do spalenia" dostały się na listę bestsellerów w nowojorskim Timesie. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony - powiedziała, w dalszym ciągu zastanawiając się, dlaczego jest taki tajemniczy. - Właściwie jest to jeden z powodów, dla których zatrzymałem się tutaj, żeby się z tobą zobaczyć. Miałem nadzieję, że dasz się zaprosić na kolację dziś wieczorem. To przecież dzięki tobie książka odniosła taki sukces. - Twoja książka odniosła sukces, ponieważ była dobrze napisana. Żadna, najlepsza nawet promocja nie jest w stanie sprzedać nudnej książki.
SZALONY MAJ
143
- Czy mam przez to rozumieć, że nie przyjmiesz zaproszenia? Stephanie czuła wyraźnie znienawidzony rumieniec wstępujący jej na policzki. Czy powinna powiedzieć, że jest zajęta? Nie dał jej w końcu wiele czasu do namysłu. Czy rzeczywiście miała jeszcze kiedykolwiek ochotę przebywać w towarzystwie tego mężczyzny? Mało jej jeszcze było? Czy nie wystarczał jej ból, który do tej pory odczuwała, żeby narażać się na kolejny? Najwyraźniej chciał się z nią zobaczyć, ale dlaczego? Czy spodziewał się, że rzuci mu się w ramiona, nie zważając na miesiące milczenia? Nie była w stanie nic wywnioskować z jego twarzy, ale z drugiej strony, zazwyczaj doskonale potrafił ukryć swoje uczucia za maską wojskowego. Zazwyczaj, pomyślała, ale nie zawsze... - Och, nie. Nie to miałam na myśli. Chętnie pójdę z tobą na kolację. Dziękuję za zaproszenie. Uśmiechnął się. Po raz pierwszy od wejścia zrzucił z siebie surową maskę. Wydawał się odprężony, jakby rzeczywiście przedtem obawiał się, że może mu odmówić. W końcu wstał. - Nie będę zabierał ci teraz więcej czasu. Jeśli podasz mi swój adres domowy, przyjadę po ciebie o siódmej. - Możemy spotkać się na mieście - zaproponowała. - Nie - powiedział twardo. - Przyjadę po ciebie. Wzruszyła ramionami. Jeżeli miał ochotę na błą dzenie po Manhattanie i szukanie jej domu, nie miała nic przeciwko temu. Chciała po prostu zaoszczędzić mu kłopotu. Napisała nazwę ulicy i numer domu, i podała mu kartkę.
144
SZALONY MAJ
- Dziękuję - rzucił okiem na papier. Odwrócił się, by odejść. - Do zobaczenia. - Do zobaczenia - odpowiedziała, kiedy wychodził z pokoju. Co ja najlepszego robię? - zastanawiała się od prowadzając go wzrokiem. Chyba musiałam postradać zmysły. Niemniej miała go znowu zobaczyć. Być może to spotkanie pozwoli jej raz na zawsze uwolnić się od prześladującego ją wspomnienia szalonych, majowych nocy. Poprzednim razem ich rozstanie było tak nagłe i gwałtowne, brutalne i pozostawiające zbyt wiele nie wyjaśnionych pytań. Może teraz będzie mogła na to wszystko spojrzeć z należytym dystansem. - Czy mnie uszy nie mylą, z kim idziesz dzisiaj na kolację? - dopytywała się Laura, gdy tylko Stephanie wróciła do domu. - Przecież usłyszałaś, co mówiłam. - Była już w łazience i odkręcała wodę. - Oczywiście, że słyszałam. Jestem tylko ciekawa, czy to, co usłyszałam, to to samo, co powiedziałaś. Przysięgłabym, że usłyszałam nazwisko Alexa Sloana. Stephanie weszła pod prysznic. - Słuch cię jeszcze nie myli - zawołała przekrzykując szum wody. - Ale dlaczego? Po tym wszystkim co się stało? Po jego wyjeździe bez słowa wyjaśnienia? Po tych wszystkich miesiącach, kiedy nie dawał znaku życia? Nic z tego nie rozumiem. Stephanie nie odpowiedziała, ale Laura nie dawała za wygraną. Poczekała, aż jej przyjaciółka zakręci wodę i zacznie się wycierać. - Opowiedz mi wszystko dokładnie.
SZALONY MAJ
145
Stephanie włożyła na siebie odwieczny brzosk winiowy szlafroczek i zajęła się przeszukiwaniem szafy. Szukała czegoś, czym mogłaby znokautować pułkow nika. Z całą pewnością nie miała ochoty dać po sobie poznać, że czekała na niego przez te wszystkie miesiące. Nie chciała przecież, żeby pomyślał sobie, że wzięła poważnie jego oświadczyny. Nie mogła się przyznać, że brzuch ją bolał ze strachu i podniecenia. - Stephanie! Czy ty mnie słyszysz? - Nie ma tu nic do opowiadania - powiedziała nie podnosząc wzroku. - Jest po prostu jednym z moich klientów. Przyszedł dzisiaj niespodziewanie do biura i zaprosił mnie na kolację. Zgodziłam się. Koniec opowieści. - Czy powiedział ci przynajmniej, dlaczego wyjechał wtedy w trakcie trwania promocji? - Nie. Zresztą nie pytałam. Cóż to teraz za różnica? To już historia. - To był przecież nie lada cios dla ciebie. - Udało mi się już o tym zapomnieć. Laura obserwowała ją, jak wyciągnęła ciemno niebieską sukienkę z przeźroczystymi rękawami i głę bokim dekoltem. - Nie masz chyba zamiaru w to się ubrać? - spytała zdziwiona. - Co masz przeciwko temu? - Nic szczególnego, jeśli tylko nie obchodzi cię jego podwyższone ciśnienie. Mój Boże! Pomyśli, że starasz się go uwieść! - Nie mów głupstw. Miałam na sobie tę sukienkę , wielokrotnie, wychodząc z Kentem. Nigdy niczego nie zauważył. - Cały Kent. On nigdy niczego nie zauważa
146
SZALONY MAJ
- mruknęła. - Jest całkowicie zamknięty w swoim małym świecie. Stephanie wkładała właśnie sukienkę przez głowę. - Coś ty! Kent zdaje sobie doskonale sprawę, co się wokół niego dzieje. Laura westchnęła z rezygnacją. - Tego się obawiałam. W takim razie musi sobie doskonale zdawać sprawę, że oddałabym życie za jedną randkę z nim. - Usiadła na brzegu łóżka. Stephanie obciągnęła sukienkę na tyle, żeby móc widzieć przyjaciółkę. - Mówisz poważnie? Masz ochotę na Kenta? Zawsze byłaś taką odpychająca i złośliwa w jego towarzystwie. Myślałam, że go nie cierpisz. - A co miałam, twoim zdaniem, robić? Wyglądało na to, że zamierzacie się pobrać. Potem zmieniliście plany. Z kolei znowu zaczęliście się spotykać i już zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Nie zrozum mnie źle. Nie jest tak, że nie śpię po nocach. Po prostu Kent mi się podoba, to wszystko. Stephanie zaczęła się śmiać. - Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałaś? - Żebyś mogła się nade mną użalać? Nigdy w życiu. Poza tym, jeśli prawdą jest to, co mówisz, Kent wie o tym od dawna, tylko wspaniałomyślnie udaje, że nie zauważa. - Możesz mi wierzyć - Kent nie jest aż tak wspaniałomyślny. Zawsze mu się podobałaś. Wiem coś o tym - pokręciła głową w zamyśleniu. Siedziała na wprost lustra i szczotkowała włosy. Nie miała zamiaru ich upinać. Chciała je mieć rozpuszczone tego wieczora. Uśmiechnęła się na wspomnienie Alexa, który tak uwielbiał się nimi bawić na po-
SZALONY MAJ
147
duszce. Koniec! Czy niczego nie nauczyła się zeszłej wiosny? - Ależ ty promieniejesz! O czym myślisz? Jeśli o Kencie, to lepiej będzie, jak dam sobie spokój. - Myślałam tylko, jak miło byłoby widzieć dwoje moich najlepszych przyjaciół razem, to wszystko - skłamała. Mimo że jej myśli były tak naprawdę zajęte teraz czymś innym, to, co powiedziała, nie rozmijało się z prawdą. Następnym razem, kiedy będzie się widziała z Kentem, musi mu o niej wspomnieć. Delikatnie, ma się rozumieć. Zadzwonił dzwonek i Stephanie zerknęła w popłochu na zegarek. - Czy mogłabyś otworzyć drzwi? To pewnie puł kownik Sloan. Po chwili usłyszała wysoki głos Laury przeplatający się z głębokim tonem Alexa. Kolana jej drżały. Spojrzała na swoje włosy z odrazą. Były dużo dłuższe niż minionej wiosny. Czy powinna zostawić je roz puszczone, czy też związać, jak to miała w zwyczaju? Sięgnęła po pantofle, znalazła cudem pasujące kolczyki i w ostatnim momencie przed wyjściem z pokoju chwyciła torebkę. Alex jeszcze nigdy nie widział jej wyglądającej równie uroczo. Ciemnoniebieska sukienka podkreślała srebrzystoblond włosy, opadające swobodnymi lokami na ramiona. Sukienka miała głęboki dekolt skłaniający do zastanowienia się nad krągłoscią piersi, następnie zwężała się w talii, żeby ponownie rozkwitnąć bogac twem falban sięgających nieco powyżej kolan. Przez chwilę nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Pierwszą rzeczą, którą Stephanie zobaczyła po wyjściu z pokoju, był oszołomiony wyraz twarzy
148
SZALONY MAJ
Laury. Trudno się jej było dziwić. Jak zwykle Alex wyglądał czarująco. Był w cywilnym ubraniu, delikatne odcienie beżu podkreślały jego regularne rysy. - Alex, pozwól, że ci przedstawię moją współ lokatorkę. Lauro, to właśnie pułkownik Sloan. Wspo mniałam ci o nim kiedyś - przedstawiła ich sobie nawzajem z psotnym uśmiechem. Alex wyciągnął rękę do Laury. - Bardzo mi przyjemnie. Cieszę się, że wreszcie mam okazję poznać cię osobiście. - Ja również - zdołała wykrztusić Laura. Stephanie nie mogła powstrzymać śmiechu. Po raz pierwszy w czasie ich znajomości Laura wydawała się tak bardzo zbita z tropu. Tymczasem Alex zwrócił się do Stephanie: - Jesteś już gotowa? Skinęła głową i odwróciła się do w dalszym ciągu oniemiałej Laury. - Do zobaczenia. Stephanie zdała sobie sprawę, że jej serce już dawno nie biło tak mocno. Na pewno ani razu, od kiedy rozstała się z Alexem. Klinika kardiologiczna powinna zatrudnić go na stałym etacie. W drodze do restauracji rozmawiali głównie o po godzie, co na razie bardzo odpowiadało Stephanie. Nie miała mu nic do powiedzenia i nie bardzo rozumiała, dlaczego dała się wyciągnąć na kolację. Nie było żadnego innego wytłumaczenia poza tym, że całkowicie traciła rezon i siłę woli przy tym mężczyźnie. Kiedy usiedli w jednej z najelegantszych nowojorskich restauracji i zamówili kolację, Alex ujął jej dłoń.
SZALONY MAJ
149
- Chciałbym wytłumaczyć ci, Stephanie, co się wydarzyło wtedy w San Francisco. - Doskonale zdaję sobie sprawę, co się wtedy wydarzyło. Nie musisz mi nic wyjaśniać. - Posłuchaj mnie, proszę. Chodzi mi o to, dlaczego musiałem tak nagle wyjechać. - Nie musisz się przede mną tłumaczyć. Teraz to nie ma żadnego znaczenia. - Nie mogłem ci wtedy powiedzieć. - Teraz też nie musisz mi nic mówić. - Ale chcę. - Dlaczego? - Chciałbym, żebyśmy znowu byli razem. - Byli razem? O czym ty mówisz, Alex? Tak się złożyło, że znaleźliśmy się razem w wirze wydarzeń. Zbliżyliśmy się wtedy do siebie. Teraz to już przeszłość. Nie ma o czym mówić. Cała ta sprawa wydaje się mi odrobinę niesmaczna. Przyglądał się uważnie jej twarzy w miękkim świetle świec. - Dlaczego? Czy dlatego, że zostawiłem cię samą? Czy może chcesz o tym zapomnieć, ponieważ poszłaś wtedy za głosem uczucia zamiast udawać, że go nie słyszysz? - Nie sądzę, żeby to miało teraz jakiekolwiek znaczenie. - Jest coś, co chciałbym, żebyś o mnie wiedziała, bez względu na to, co zdecydujesz w związku z nami. - Rozejrzał się instynktownie po sali. Była prawie pusta. Siedzieli przy bocznym stoliku. - Moja praca w Pentagonie to przykrywka dla tego, co naprawdę robię. Wie o tym tylko kilku ludzi. Poza tym, że pracuję dla lotnictwa, jestem
150
SZALONY MAJ
również w wywiadzie specjalnym. Kiedy wybucha jakiś konflikt w którymkolwiek miejscu na kuli ziemskiej, zazwyczaj dzwonią do mnie, żebym po jechał tam i sprawdził na własne oczy, co możemy zrobić. Mówił o tym z takim wyrazem twarzy, jakby dzielił się właśnie uwagami o ostatnim meczu piłkarskim. Podtaiósl kieliszek i upił z niego łyk wina, nie spuszczając jednak z niej ani na chwilę wzroku. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. - Tamten telefon? - spytała sztywno. - Właśnie. Nigdy nie mam wyboru. Jeśli już dzwonią, zawsze jest to coś poważnego i muszę wtedy jechać. - I tamtej nocy tak właśnie było? - Tak. Nie mogę powiedzieć ci, dokąd pojechałem ani co robiłem. Ale w czasie, kiedy byłem zajęty wypełnianiem swoich obowiązków, doszedłem do wniosku, że nie mogę już dłużej tak żyć. - Bezwiednie obracał w palcach kieliszek. - Kiedy wróciłem, powiedziałem im, że mam dosyć. Że odchodzę. - Odchodzisz? - Chcę odejść na emeryturę. Odsłużyłem już swoje. Wydarzyło się za dużo rzeczy, na które nie miałem wpływu. Straciłem zbyt wiele bliskich mi osób. Jestem już zmęczony. Stephanie zauważyła drgający mięsień na jego policzku. Podniósł ponownie kieliszek i upił z niego tym razem spory łyk. Spojrzał jej w oczy. - Steve umarł, kiedy mnie nie było - powiedział ochrypłym głosem. - Nie! To niemożliwe! Przecież jego stan zdrowia się poprawiał.
SZALONY MAJ
151
- Powiedzieli, że serce nie wytrzymało. Podobno umarł w czasie snu, bardzo spokojnie. Nie wiem, jak było naprawdę. Nie było mnie przy tym. Stephanie wyciągnęła rękę i położyła: ją na jego dłoni. - Tak mi przykro, Alex. Wiem, jak był ci bliski. - Zdecydowałem już wcześniej. Śmierć Steve'a była tylko jeszcze jednym powodem, potwierdzającym słuszność mojej decyzji. Nie chcę już nikogo więcej stracić. Spotkałem cię i musiałem od ciebie odejść bez słowa wyjaśnienia. To była chyba najtrudniejsza rzecz, jaką musiałem kiedykolwiek zrobić. Wiedziałem, że będziesz zła. Miałaś prawo. Nie mogłem jednak nic na to poradzić. Jeszcze nie wtedy. - Ich oczy spotkały się na moment. - Czy jest coś, co mógłbym zrobić, żeby odkupić winy? Stephanie czuła, że cała drży. Tyle zostało powiedzia ne. Nawet nie myślała o tym, że Alex w ciągu ostatnich czterech miesięcy mógł być gdzie indziej niż w Waszyn gtonie, w swoim biurze. Tymczasem podróżował Bóg wie gdzie, w warunkach, o których nigdy się nie dowie. No i stracił Steve'a. Kiedy zjawił się kelner z zamówionymi potrawami, Stephanie przypomniała sobie ową noc w Seattle podczas alarmu przeciwpożarowego, kiedy Alex zabawiał ją opowiadaniem o przyjacielu, żeby odwrócić jej uwagę od grożącego im niebezpieczeństwa. Wtedy po raz pierwszy zrozumiała, co dla niej znaczył. Tamtej nocy zdała sobie sprawę, że jest w nim zakochana. A teraz zadaje jej pytania, jak mógłby naprawić całą sytuację. - Już to zrobiłeś - powiedziała cicho, skoro tylko odszedł kelner.
152
SZALONY MAJ
- Co już zrobiłem? - zapytał zdziwiony. - Przywróciłeś mi znowu wiarę w ludzi... w siebie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłeś mieć jakiś inny powód, żeby przerwać promocję niż to, że nie wydawała ci się godna uwagi. - Szczerze mówiąc nie była dla mnie nawet w po łowie tak istotna, jak ty. Udało mi się wtedy skłonić cię do przyjęcia mego pierścionka zaręczynowego. Pamiętasz. Uśmiechnęła się. - Och, tak. Pamiętam. Myślałam, że zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. - A teraz? - Będę zaszczycona, pułkowniku Sloan. Kocham cię. Twarz mu się rozjaśniła. Chwycił widelec i począł pałaszować jedzenie, jakby od tygodnia nic nie jadł. - I wyjdziesz za mnie? - spytał po chwili. Skinęła tylko głową, zbyt wzruszona, żeby mówić. - Jak tylko mnie zwolnią z moich obowiązków, nie widzę powodu, dlaczego nie miałbym przenieść się do Nowego Jorku. Obawiam się, że szybko znudzi ci się taki mąż, stale siedzący w domu. - A co z twoją książką? - No właśnie. Mój wydawca chce podpisać ze mną kontrakt na trzy następne. - Ależ to wspaniale, Alex! Odchylił się w fotelu i spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Tak. Chyba masz rację. Jeśli się bliżej temu przyjrzeć... Obawiam się, że moje myśli były zaprząt nięte czymś zupełnie innym przez ostatnie miesiące. Pisanie było ostatnią rzeczą, na którą miałem ochotę. Podano drugie danie i zaczęli jeść. Stephanie nie
SZALONY MAJ
153
mogła powstrzymać się od zerkania na Alexa. Za każdym razem, kiedy ponosiła wzrok, spotykała wpatrzone w nią szare oczy. W końcu nie wytrzymała. - O co chodzi? Mam plamę sosu na nosie, czy co? Potrząsnął głową. - Tak się cieszę, że cię znowu widzę. Nie sądzę, żebym miał kiedykolwiek zamiar stracić cię z oczu. - Jeszcze ci się znudzi. Kiedy wracasz do Waszyn gtonu? - Dzisiaj zaczął się mój urlop, aż do dziesiątego października. Nawet nie miałem czasu się przebrać. Złapałem najbliższy samolot i przyleciałem cię szukać. - Gdzie się zatrzymałeś? - Zamówiłem pokój w hotelu na Manhattanie. Spojrzeli na siebie w niemym porozumieniu. Ach, te pokoje hotelowe... - Och, Alex! - przypomniała sobie nagle Stephanie. - Co się stało? - Wyjeżdżam w przyszłym tygodniu na Hawaje. Planowałam to już od miesięcy. - Nic nie szkodzi. Uważam, że Hawaje są dosko nałym miejscem na miodowy miesiąc. I jak zwykle miał rację.
EPILOG
Stephanie spojrzała na zegarek, przestepując próg swojego mieszkania. Było zaledwie kilka minut po drugiej. Alex będzie pewnie zaskoczony. Miała jednak dla niego wspaniałą niespodziankę. Zamknęła cicho drzwi, nie chcąc mu przeszkadzać. Być może zajęty był pisaniem. Powiedział jej dzisiaj rano, że przyszedł mu do głowy świetny pomysł na nowe opowiadanie. A jednak przydałoby mu się trochę odpoczyn ku. W czasie ostatnich pięciu lat napisał trzy ksią żki, z których każda znalazła się na liście best sellerów. Pieniądze z honorariów i tantiem pozwo liły im na wygodne urządzenie się na tyle blisko miasta, by miała wygodny dojazd do pracy, a jednocześnie na tyle daleko, żeby czuć się jak na wsi. Idąc ostrożnie korytarzem, usłyszała głos Alexa i ciekawa była, czy rozmawia przez telefon. Zajrzała do gabinetu, ale był pusty. Jego głos dochodził najwyraźniej z głębi mieszkania. Wyjrzała na taras i zobaczyła go. Siedział w bujanym fotelu z ich czteromiesięcznym synem, Steve'em, na kolanach. Uśmiechnęła się i przeszła przez rozległy salon, podchodząc do nich. - Zupełnie nie wiem, po co zadawałam sobie tyle
SZALONY MAJ
155
trudu na szukanie opiekunki do dziecka. Myślałam, że będziesz dzisiaj pracował. Alex podniósł głowę i spojrzał na nią. Wyglądał na odrobinę zaspanego, kiedy podniósł się z fotela. - Co robisz o tej porze w domu? Miałaś chyba zamiar spędzić cały dzień w biurze. - A gdzie jest Gladys? - Kazałem jej pójść do domu. I tak nie chciało mi się pracować. Pokręciła głową z dezaprobatą, po czym położyła mu ręce na ramionach i pocałowała go. - Rozpieścisz go zupełnie - szepnęła mu do ucha, patrząc na dziecko w jego ramionach. - Nic mu nie będzie. Ty możesz bawić się z nim przez cały czas. Kiedy przychodzi moja kolej, zawsze śpi. - Czy Gladys była niezadowolona? - Nie, dlaczego? Zapłaciłem jej przecież. - Alex! - Nie chciałem, żeby się obraziła. - Usiadł z po wrotem i wskazał jej sąsiednie krzesło. - A teraz powiedz mi, co się stało, że wcześniej wróciłaś? Mówiłaś, że Harry chciał, żebyś przyszła na cały dzień. Rozumiem, że wolałby, żebyś wróciła do pracy. - Zgadza się - przyznała siadając obok niego. - I co mu odpowiedziałaś? - Że najpierw muszę porozmawiać z tobą. - Stephanie, kogo chcesz zwodzić? Wiesz przecież, że nigdy nie miałem nic przeciwko twojej pracy. Do ciebie należała decyzja, jak długo będziesz pracować, kiedy zaszłaś w ciążę, i jak długo zostaniesz w domu po porodzie. - Jeśli sobie dobrze przypominam, zawsze najpierw
156
SZALONY MAJ
pytałam o twoje zdanie. Wydawało mi się, że i tym razem powinnam to z tobą przedyskutować. Alex położył sobie małego Steve'a na ramieniu, klepiąc go lekko po plecach. - Dyskutujmy więc. - A więc zaproponowano mi możliwość zrobienia naprawdę fantastycznej tury. W grę wchodzi Japonia, Hongkong, Tajwan, Australia i Nowa Zelandia. Ma to być promocja pewnego bardzo znanego i bardzo przy stojnego pisarza. Podróżowalibyśmy razem, jak zwykle. Zazdroszczą mi tego wszystkie dziewczyny w biurze. Oczy mu pociemniały, ale nic na razie nie od powiedział. - Ile czasu ci to zajmie? - zapytał w końcu z udaną obojętnością. - Sześć tygodni. - Sześć tygodni? Chcesz zostawić mnie i Steve'a samych na sześć tygodni i zniknąć w towarzystwie jakiegoś podrywacza? - Rzeczywiście, cieszy się raczej podejrzaną reputa cją. - I bierzesz to pod uwagę? - Już ci mówiłam. Przyrzekłam Harry'emu, że najpierw to z tobą przedyskutuję. - W porządku. Właśnie to przedyskutowaliśmy. - I co dalej? - Dalej... Zrobisz, co będziesz uważała za stosowne. - A więc wybór zostawiasz mnie? Podniósł się i wszedł z powrotem do mieszkania. Przeszedł przez salon i skierował się do pokoju dziecinnego, który przygotowywali razem przez długie tygodnie, i położył dziecko w łóżeczku. Stephanie obserwowała go, stojąc w drzwiach.
SZALONY MAJ
157
Wziął ją za rękę i poprowadził do sypialni, w stronę łóżka, po czym zaczął ją systematycznie rozbierać. - Alex - zaczęła się śmiać - co ty wyprawiasz? - Sam już nie wiem. Za każdym razem, jak zaczynasz mówić o podróżach do egzotycznych krajów w towarzystwie przystojnych pisarzy, robię się jakiś nerwowy. A kiedy jestem zdenerwowany, najlepszym sposobem na ukojenie jest pójście z tobą do łóżka. - Twarz mu się rozjaśniła, kiedy Stephanie zaczęła mu pomagać w pozbyciu się ubrania. - Rozumiem. Jeśli tylko mogę być w czymś pomoc na... Pociągnął ją za sobą na łóżko, zaczął całować i pieścić. Zapomniała już zupełnie o ich poprzedniej rozmowie, kiedy otrzeźwił ją w końcu pytaniem: - Rzeczywiście masz zamiar pojechać na tę turę? Otworzyła powoli oczy, starając się skoncentrować na jego słowach. - Ależ oczywiście. Zawsze chciałam zobaczyć te wszystkie miejsca. Ale jeżeli ty się nie zgadzasz... Pocałował ją ponownie, długo i namiętnie. - Chciałbym, żebyś była szczęśliwa, kochanie - powiedział w końcu - bez względu na cenę. - Świetnie - mruknęła. - Zadzwonię do Harry'ego, żeby mu powiedzieć, że się zgadzam. - Zamknęła z powrotem oczy i zaczęła całować jego szeroki tors. Westchnął z rezygnacją. - Kim jest więc ten facet, którego masz promować? - To jeden z bardziej znanych pisarzy. Jego książki na temat Dalekiego Wschodu miały tam ogromne powodzenie. Wydawca kazał nam nie liczyć się z kosztami. Jednak Harry nie widział powodu, dlaczego wyrzucać w błoto pieniądze i zatrudnił żonę pisarza
158
SZALONY MAJ
jako jego agenta reklamowego, szczególnie że w taki sposób właśnie się poznali. Alex chwycił ją w talii i odsunął od siebie. - Czy mówisz o mnie? - zawołał. - Uchmm-mmm. - Ty mały łotrze! Chciałaś, żebym myślał, że rzeczywiście wybierasz się w egzotyczną podróż z jakimś podrywaczem na całe sześć tygodni... - Właśnie dokładnie tak mam zamiar zrobić. Możemy wziąć Steve'a z nami, i Gladys, i możemy zostać trochę dłużej. Wytłumaczyłam już Harry'emu, że nienawidzisz zbyt szybkiego tempa. Powtarzał tylko: „Zrób wszystko, co tylko sobie zażyczy". Zostałam również pouczona, że mam się tobą dobrze opiekować, żebyś znowu nie zwiał w połowie tury. Przyrzekłam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś był szczęśliwy. Pokręcił głową ze śmiechem. - Wiesz? Nigdy nie wiem, co ci następnie strzeli do głowy. Pochyliła się nad nim i wyszeptała całując go: - Po tym można poznać dobrego agenta reklamo wego, kochanie.