Rozdział 1 Potwór ruszył gwałtownie w dół oświetlonego księżycem zaułka prosto na Dellę Tsang. Mimo ciemności dziewczyna widziała jego pożółkłe kły, b...
10 downloads
47 Views
2MB Size
Rozdział 1 Potwór ruszył gwałtownie w dół oświetlonego księżycem zaułka prosto na Dellę Tsang. Mimo ciemności dziewczyna widziała jego pożółkłe kły, brudne pazury i ostre, mordercze rogi. Stwór przypominał jej przerośniętego, tłustego gargulca, ale prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, co to było. Nie wampir. Na to był za brzydki. Może wilkołak ze wścieklizną. Słyszała o nich, chociaż nigdy ich nie widziała. Spojrzała na jego czoło, próbując sprawdzić, jaki ma wzór mózgu. Miał go każdy gatunek i wszystkie stworzenia nadnaturalne mogły go przeczytać, ale stwór poruszał się za szybko. Co do jednego nie było wątpliwości – nie miał pokojowych zamiarów. Nabiegłe krwią oczy i wściekła mina mówiły jasno, że grozi jej niebezpieczeństwo. Miała dwa wyjścia. Walczyć albo uciekać, co podpowiadał jej instynkt. Serce jej waliło. Tylko tchórze uciekają. Nabrała głęboko powietrza, wygładziła koszulkę od piżamy w smerfy i przygotowała się na atak. „Piżama w smerfy?”, pomyślała. Co robiła na ulicy w… Wata w jej głowie przerzedziła się na tyle, że dotarła do niej jeszcze trzecia możliwość. Może się obudzić. To sen. A nie rzeczywistość. Ale nawet obudzenie się, by uciec, uważała za tchórzostwo. Della Tsang nie była tchórzem. Pozwoliła więc, by koszmar wciągnął ją bardziej. Obserwowała i czekała, aż potwór się zbliży. Miała ledwie kilka sekund. Jedna. Druga. Trzecia. Wielki stwór śmierdział śmiercią. Był już o krok od niej, gdy nagle podskoczył, obrócił się w powietrzu i wylądował za jej plecami. Nim zdążyła wykonać pełen obrót, potwór rzucił się jej na ramiona. Poczuła ból u nasady szyi, zupełnie jakby jej kręgosłup przebił szpon albo kieł. Sięgnęła za siebie, zacisnęła palce na luźnej skórze i z całą mocą przerzuciła potwora przez głowę. – A masz, ty wstrętny tłusty dupku! Głośne uderzenie przywróciło ją do rzeczywistości. Z bijącym mocno sercem wysunęła się ostrożnie z łóżka i zobaczyła, że jej poduszka, przedmiot, który uznała za Wstrętnego Tłustego Dupka i rzuciła nim przez pokój, częściowo wystaje z jej ściany, zrobionej z płyty kartonowo-gipsowej. Poprawka. Nie z jej ściany. Ze ściany jej rodziców! Była w domu podczas obowiązkowego weekendu z rodziną. „Domu?” To słowo ugodziło ją niczym drzazga. To już nie był jej dom. Jej domem były teraz Wodospady Cienia. Obóz i szkoła z internatem, które przez zwykłych ludzi uważane były za miejsce, gdzie wysyła się dzieci z problemami, a w rzeczywistości nadnaturalne dzieciaki jechały tam, by nauczyć się, jak funkcjonować jako… nadnaturalni.
Teraz jej rodziną były Kylie, Miranda i wszyscy jej przyjaciele. To miejsce… Rozejrzała się po swoim starym pokoju pełnym starych wspomnień. Tu przyjeżdżała przypominać sobie o wszystkim, co straciła. Znów spojrzała na poduszkę i okropną dziurę w ścianie. „Cholera!” Opanowała oddech i zaczęła się zastanawiać, jak wytłumaczyć to rodzicom. Popatrzyła na stojącą pod drugą ścianą toaletkę z lustrem i coś jej przyszło do głowy. Wystarczyło trochę przestawić meble i nikt nie musi wiedzieć o istnieniu dziury. Rzuciła okiem na poduszkę i poruszając głową, poczuła ostry ból u nasady czaszki. Dokładnie w miejscu, gdzie dopadł ją potwór. Sięgnęła, by rozmasować kark, i poczuła coś lepkiego i chłodnego. Na ręku miała krew. Co u licha? Znów sięgnęła do karku i u samej nasady czaszki wyczuła dużego pryszcza. Może to on ją bolał i sprowadził przedziwny sen. Zapach krwi przypomniał jej, że od dwóch dni nic nie jadła. Ale nie mogła przecież ryzykować i przywieźć z obozu torebki z krwią. Poprzednim razem, gdy tu była, przyłapała mamę na przeglądaniu jej rzeczy. Mama spojrzała na nią z miną winowajczyni i wyjaśniła: – Przepraszam, ale chciałam się tylko upewnić, że nie ma tu żadnych… Muszę dbać o twoją siostrę. – A o mnie już nie musisz? – zapytała Della. Najbardziej zabolało ją nie to, że mama uważała, iż Della zażywa narkotyki, tylko że już o nią nie dba. A potem wyszła z pokoju, by nie słyszeć bicia serca mamy, gdy ta skłamie. Odepchnęła od siebie złe wspomnienia, złapała z nocnego stolika chusteczkę i próbowała powstrzymać krwawienie. Kilka minut później wyrzuciła ją do śmietnika, wyciągnęła poduszkę ze ściany i przesunęła toaletkę na drugą stronę pokoju, by ukryć wywołaną snem katastrofę. Cofnęła się o kilka kroków, przyjrzała nowemu położeniu mebli i westchnęła z ulgą. Nigdy się nie zorientują – a przynajmniej na razie. Pewnego dnia jej ojciec to odkryje i pewnie do niej zadzwoni i znów powie, jak bardzo się na niej zawiódł. Ale kłótnie i ból później były lepszym rozwiązaniem niż kłótnie i ból od razu. Uniosła wzrok, spojrzała na swoje odbicie i nagle doznała olśnienia. Może i była w stanie mierzyć się z potworami – czy to w snach, czy na jawie – ale myśl o zmierzeniu się z rodzicami, o tym, że w ich oczach po raz kolejny ujrzy wyraz zawodu, sprawiała, że znów zamieniała się w małą, zagubioną dziewczynkę. Wszystkie zmiany, jakie nastąpiły u niej po przemianie w wampira, przez rodziców postrzegane były jako przejaw buntu. Uważali, że jest niewdzięczną, nieczułą nastolatką – pewnie na prochach i może w ciąży – która robi wszystko, by utrudniać im życie. Ale lepiej było, by wierzyli w to, niż aby nabrali przekonania, że ich córka stała się potworem. Czasami zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby wybrać proste rozwiązanie i najzwyczajniej sfingować swoją śmierć, jak to robiła większość nastolatków w jej sytuacji. Strata rodziny okropnie by ją bolała, ale czyż teraz ich nie traciła? Dzień po dniu, kawałek po kawałku, czuła, jak odsuwają się od niej. Już prawie z nią nie rozmawiali, nie przytulali jej już od tak dawna, że nawet nie pamiętała, jakie to uczucie. I jakaś część jej tęskniła za nimi tak bardzo, że pragnęła wykrzyczeć, iż to nie jej wina. Nie prosiła o tę przemianę. – Co robisz? – jakiś głos przerwał ponurą ciszę. Della odwróciła się gwałtownie. Mając niezmiernie wrażliwy słuch, zwykle słyszała nawet, jak jej młodsza siostra przewraca się na łóżku. Jak to możliwe, że nie usłyszała, jak weszła do jej pokoju?
– Eee… nic – odpowiedziała Della. – A czemu ty jesteś na nogach? – Usłyszałam cię… – Marla zrobiła wielkie oczy. – Przestawiłaś toaletkę. Della spojrzała na mebel. – Tak, nie mogłam spać, więc pomyślałam, że trochę odświeżę wystrój. – Ale to jest strasznie ciężkie! – No trochę, ale jem dużo warzyw. Marla skrzywiła się. – Prawie nic nie zjadłaś na kolację. Mama się o ciebie martwi. „Nieprawda” – pomyślała Della. Marla rozejrzała się wokół. – Pytałaś mamę, czy możesz poprzestawiać meble? – A co ją to obchodzi? – zapytała Della. Marla wzruszyła ramionami. – Nie wiem, ale pewnie należało zapytać. Della przygryzła wargę, myśląc o tym, że przed przemianą pewnie by zapytała o zgodę nawet na coś tak banalnego. Czyli jednak są jakieś korzyści z życia w Wodospadach Cienia. Holiday i Burnett trzymali dyscyplinę, ale pozwalali uczniom igrać z ogniem z nadzieją, że albo się ogrzeją, albo sparzą. Della jeszcze się nie sparzyła. A w każdym razie nie za bardzo. A w ciągu ostatnich sześciu miesięcy polubiła swoją niezależność. Marla podeszła bliżej. Różowa nocna koszulka sięgała jej ledwie do połowy uda. Della uświadomiła sobie, że jej siostra się zmienia. Dorasta. Miała czternaście lat i nie wyglądała już jak mała dziewczynka. Jej długie ciemne włosy były czarniejsze niż Delli. Z ich dwójki Marla wyglądała bardziej jak ojciec. Jak Azjatka. Della uznała, że to powinno się tacie podobać. – Wszystko w porządku? – zapytała Marla. Zanim Della się zorientowała, co planuje jej siostra, Marla jej dotknęła. Della odsunęła się, ale ona dalej trzymała ją za rękę. – W porządku. Marla zrobiła minę. – Wciąż jesteś taka zimna. I nie zachowujesz się już tak jak kiedyś. Wciąż się złościsz. „Bo jestem głodna!” – Nic mi nie jest. Powinnaś wracać do łóżka. Marla ani drgnęła. – Chcę z powrotem moją dawną siostrę. Dellę zapiekły oczy. Jakaś część jej też chciała, aby wróciła stara Della. – Już późno. – Zamrugała, próbując się pozbyć tego mokrego dowodu słabości. W Wodospadach Cienia rzadko płakała, ale tutaj łzy przychodziły jej z łatwością. Czy to dlatego, że tu czuła się bardziej człowiekiem? Czy raczej potworem, za którego by ją wzięli, gdyby dowiedzieli się prawdy? – Tata tak się o ciebie martwi – mówiła dalej Marla. – Słyszałam, jak wczoraj wieczorem rozmawiał z mamą. Powiedział, że przypominasz mu jego brata. Mówił, że on też zrobił się zimny i trudny. A potem umarł. Nie umrzesz, prawda? Della zapanowała nad emocjami, by przemyśleć słowa siostry. – Tata nie miał brata. – Ja też o nim nie wiedziałam. Więc zapytałam później mamę, a ona powiedziała, że tata miał brata bliźniaka, który zginął w wypadku samochodowym. – Czemu tata nigdy o nim nie mówi? – zdziwiła się Della. – Wiesz, jaki jest tata. Nigdy nie mówi o tym, co sprawia mu ból. Tak samo jak teraz nie
mówi o tobie. Serce się Delli ścisnęło. Wiedziała, że Marla nie powiedziała tego w złej wierze, ale i tak słowa te okropnie ją zabolały. Chciała się zwinąć w żałosną kulkę i wypłakać. Ale nie wolno jej było tego robić. Wampiry nie były słabe ani żałosne. *** Dwie godziny później, jeszcze przed wschodem słońca, Della leżała z głową na swojej poduszce-potworze i wpatrywała się w sufit. Brak snu nie był dla niej niczym nietypowym. Tyle że teraz nie wynikał z jej nocnych przyzwyczajeń. Pryszcz na szyi ją bolał. Zignorowała go. By ją pokonać, potrzeba było czegoś więcej niż pryszcza. Przypomniała sobie stare powiedzenie mamy: słowa nie mogą mnie zranić. Mama tak bardzo się myliła. Wiesz, jaki jest tata. Nigdy nie mówi o tym, co sprawia mu ból. Tak samo jak teraz nie mówi o tobie. Te słowa złamały jej serce. Leżała, czując, jak noc zbliża się ku końcowi, i nagle przypomniała sobie, co jeszcze mówiła Marla. Powiedział, że przypominasz mu jego brata. Mówił, że on też zrobił się zimny i trudny. A potem umarł. Te słowa wciąż do niej wracały, jakby były ważne. Nagle do Delli dotarło i usiadła gwałtownie. Czy chodziło o to, że zrobił się zimny w sensie dosłownym, czy po prostu przestał okazywać emocje? Czyżby jej stryj stał się wampirem? Czy sfingował swoją śmierć, by uchronić rodzinę przed poznaniem prawdy? Podatność na wirusa wampiryzmu jest rodzinna. Della wiedziała, że wampirem był jej kuzyn Chan. Tylko że on właściwie był wyrzutkiem, trudno więc było utrzymywać z nim jakiś kontakt. Ale brat bliźniak jej ojca… Jeśli był choć trochę podobny do taty, to musiał być poważnym człowiekiem, z zasadami. Na pewno przestrzegał zasad aż do przesady. Nie zostałby wyrzutkiem. O ile… O ile był taki jak jej ojciec. Tylko jak to sprawdzić? Jak zdoła to odkryć, jeśli nie miała żadnych wskazówek? Tata nic jej nie powie. Mama też. Podejrzewała, że Marla podzieliła się z nią wszystkim, co wiedziała na ten temat. Zaczęła zadawać sobie pytania. Jak miał na imię? Gdzie mieszkali, gdy zniknął albo zginął? Wiedziała, że może się mylić. Jej stryj naprawdę mógł zginąć. Nagle o czymś sobie przypominała. Książka. Stary album z fotografiami. Wiele lat temu ojciec wyjął go, by pokazać im zdjęcie swojej prababci. Pamiętała starą skórzaną oprawę i to, że ojciec schował album w barku w swoim gabinecie. Czy dalej tam był? A jeśli tak, to czy znajdowało się tam zdjęcie jego brata bliźniaka? Może z imieniem? Della wstała, zaciskając pięści. Musiała to sprawdzić. Spojrzała na zegarek. Była czwarta. Rodzice wstawali dopiero o szóstej. Wzięła głęboki oddech i cicho wyszła z sypialni, zeszła po schodach i skierowała się do gabinetu ojca. To był jego pokój, jego sanktuarium. Jej ojciec był bardzo skrytą osobą. Zawahała się i przełknęła z trudem. Nie chciała naruszać jego przestrzeni, ale jak inaczej miała się czegokolwiek dowiedzieć? Nacisnęła klamkę i weszła. Pokój pachniał tak jak jej ojciec. Jego płynem do golenia i gorącą ziołową herbatą z nutką drogiego brandy, którą pijał w niedziele. Przez głowę przeleciały jej wspomnienia wielu godzin, które tu razem spędzili. Siedzieli przy tym biurku, gdy pomagał jej w rachunkach. Uczył grać w swoje ukochane szachy, a później, przynajmniej raz w tygodniu, zapraszał na partyjkę. Zwykle pokonywał córkę. Był naprawdę dobry, ale kilka razy chyba pozwolił jej wygrać, by sprawić jej przyjemność. Może i był surowy, a nawet twardy, ale
kochał ją. Kto by pomyślał, że jego miłość wcale nie była bezwarunkowa? Teraz nie było już gry w szachy. Nie spędzali razem czasu. Ale może, jeśli się nie myliła, zdoła znaleźć mężczyznę, który jest równie dobry jak jej ojciec? Który zrozumiałby trudności, przez jakie ona przechodzi. I któremu by na niej zależało, skoro ojciec się od niej odwrócił. Uklękła przed barkiem. Jeśli dobrze pamiętała, album był z tyłu, tuż za ulubioną brandy ojca. Wyciągnęła ją i sięgnęła głębiej. Kiedy dotknęła gładkiej, spękanej skóry, serce zabiło jej mocniej. Wyciągnęła album, usiadła na podłodze i otworzyła go. Potrzebowała światła, by dostrzec zdjęcia. Przypomniała sobie, że tata trzymał w biurku latarkę, na wypadek braku prądu. Wstała i cicho otworzyła szufladę. Znalazła latarkę, ale również coś, co sprawiło, że zaparło jej dech. Zdjęcie jej i taty, zrobione podczas turnieju szachowego. Swego czasu stało na półce. Spojrzała w tamtą stronę. Miejsce, w którym kiedyś było, ziało teraz pustką. Jak jej serce. Nagle poczuła jeszcze większą potrzebę odnalezienia stryja i szybko usiadła na podłodze. Położyła album na kolanach i otworzyła go. Włączyła latarkę i oświetliła zdjęcia. Były stare, wyblakłe i nawet przy świetle latarki musiała mrużyć oczy, by się czegoś dopatrzeć. Pomiędzy kartki wsunięte były stare zdjęcia rodziny jej mamy. Przeglądała album, ostrożnie przekładając strony i patrząc na osoby, które w jakiś sposób wydawały się znajome, chociaż nigdy ich nie widziała. W konturach twarzy i kształtach podbródków dostrzegała fragmenty siebie i swojej rodziny. Prawie na samym końcu znalazła zdjęcie swojej babci z tatą i drugim chłopcem, który wyglądał tak samo jak on. Odsunęła plastikową klapkę i delikatnie je wyciągnęła. Było kruche ze starości i zdawało się ledwo trzymać. Wstrzymała oddech, modląc się, by na odwrocie znalazła imiona. Kiedy odwróciła zdjęcie, ujrzała litery. Serce jej zamarło, gdy przeczytała: Feng i Chao Tsang z matką. Jej ojciec miał na imię Chao. A więc jej stryjek musiał nazywać się Feng. Wyglądało na to, że zdjęcie zrobiono w Houston, a to by znaczyło, że jej stryj musiał tu być, gdy został przemieniony albo zginął. A jeśli rzeczywiście został przemieniony, to mógł tu wciąż przebywać. W Houston. A przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Ostrożnie wsunęła zdjęcie do kieszonki piżamy. Kiedy odkładała album, zauważyła jeszcze jedno zdjęcie wsunięte za tylną okładkę. Wyciągnęła je. Przedstawiało grupę dzieci. Dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Było niewyraźne, ale gdy się uważnie przyjrzała, uznała, że przedstawia jej ojca z bratem bliźniakiem, a w jednej z dziewczynek rozpoznała swoją ciotkę. Odwróciła fotografię, ale ta nie była podpisana. Wsunęła ją z powrotem, odłożyła album i właśnie odstawiała butelkę brandy, gdy w pokoju rozbłysło światło. – Kurde! – jęknęła i odwróciła się, kompletnie zaskoczona tym, że już po raz drugi tej nocy ktoś ją podszedł. Co się działo z jej słuchem? Podejrzewała, a może raczej miała nadzieję, że to znów będzie Marla, ale niestety. To ojciec. Spoglądał na nią ze złością. – A więc teraz dobierasz się do brandy swojego ojca, tak? Jego złość, a nawet oskarżenia, mogła znieść. Ale wyraz zawodu w jego oczach sprawił, że miała ochotę wyskoczyć oknem. Pragnęła znaleźć się jak najdalej od niego i od tego życia, które straciła. Nie uczyniła tego jednak. Zrobiła po prostu to, co zawsze, gdy miała do czynienia z rodzicami. Wstała i pozwoliła, by myśleli o niej najgorsze rzeczy, bo prawda i tak zabolałaby ich bardziej. ***
– Wcześniej wróciłaś – odezwał się Burnett, który wyszedł jej na spotkanie tuż za bramą Wodospadów Cienia po tym, jak podwiozła ją tu matka. Matka, która nie odezwała się do niej przez całą drogę. Co prawda wcześniej wiele zostało powiedziane. Nic nowego. Ta sama gadka co zawsze. – Tak – odparła, nie mając ochoty na rozmowę. Nie z nim. Nie dość, że Burnett był komendantem obozu, to jeszcze pracował dla JBF, czegoś w rodzaju FBI, które nadzorowało społeczność istot nadnaturalnych. Della też chciała tam pracować. Wiedziała, że byłaby w tym dobra, niezależnie od tego, jak bezradnie się teraz czuła. Już raz wykonywała zlecenie dla JBF i liczyła na kolejną okazję, okazywanie słabości przy Burnetcie nie byłoby więc rozsądne. Wiedziała, z kim chciała i potrzebowała się spotkać – z pewnym zmiennokształtnym, który zawsze mówił to, co powinien. Tyle że prawdopodobnie jeszcze go tu nie było. – Czy coś się stało? – zapytał Burnett, dopasowując krok do jej szybkiego, wściekłego marszu. – Nie – skłamała, nie przejmując się tym, że z bicia jej serca mógł wyczytać, czy nie kłamie. Kurde, może jej serce było zbyt złamane, by dało się je odczytać. Na pewno tak się czuła. – Dello, zatrzymaj się i porozmawiaj ze mną – odezwał się stanowczym tonem. – O czym? – zapytała wkurzona. Przez cały weekend musiała się podlizywać i nie miała teraz cierpliwości do przesłuchań w wykonaniu komendanta obozu. Nagle podeszła do nich Holiday, druga komendantka i żona Burnetta. Zbliżała się powoli, trzymając się za duży ciążowy brzuch. – Co się stało? – Nic się nie stało. Chcę po prostu iść do domku. – Wróciłaś wcześniej – powiedziała Holiday. – Czy to zbrodnia? Mam wyjść i wrócić za cztery godziny? Nie ma sprawy. – Nie. Chcemy, żebyś nam powiedziała, co się stało – syknął Burnett. – Nic się nie stało – warknęła Della. – Więc czemu płaczesz? – zapytała Holiday. Czyżby płakała? Dotknęła policzka. Był mokry. – Alergia – mruknęła. Burnett jęknął sfrustrowany. – Nie okłamuj mnie… – Uspokójmy się. – Holiday dotknęła przedramienia zaciętego wampira. To zadziwiające, że wystarczyło jedno dotknięcie elfki, a on się uspokoił. Oczywiście dotyk elfa może być bardzo przekonujący, ale Della podejrzewała, że na tego mężczyznę wpływała raczej miłość do Holiday. – Wszystko w porządku. – Della zgrzytnęła zębami, widząc współczujące spojrzenie Holiday. Nienawidziła tego spojrzenia. – Ale – rzekła Holiday – jeśli czegoś będziesz potrzebowała, to zawsze możesz do mnie zadzwonić. Położyła dłoń na ramieniu Delli. Ciepło i spokój płynące z jej dotyku złagodziły trochę emocje, ale nie wystarczająco. Nic nie było na tyle silne. – Dzięki – odezwała się, po czym pognała biegiem, nie czekając, aż Burnett postanowi zacząć dyskutować ze swoją żoną. I nim dostrzeże słabość Delli, a także uzna, że nie nadaje się ona do pracy w JBF. – Pamiętaj, że jesteśmy tu, jeśli potrzebowałabyś… – Słowa Holiday umknęły z wiatrem, podczas gdy Della pędziła naprzód. Potrzebowała tylko jednego: samotności. Przyspieszyła kroku, czując szum krwi, gdy jej
stopy zaczęły się odrywać od ziemi, a ona na wpół biegła, na wpół leciała. Z rozmysłem nie rozpędziła się w pełni, by unieść się w powietrze, ponieważ uderzanie stopami o ziemię dawało jej ulgę. Nie miało znaczenia, że każdy wstrząs potęgował ból głowy, a serce bolało troszkę mocniej. Kiedy dotarła do rozwidlenia ścieżek, z których jedna prowadziła do jej domku, postanowiła tam nie skręcać. Nie przestała jeszcze odreagowywać emocji, które w niej dudniły. Porzuciła plecak obok drzewa i ruszyła na północ przez las, odtrącając rękami gałązki i grubsze gałęzie. Dotarła do końca posesji i już miała przeskoczyć płot, gdy przypomniała sobie, że to włączyłoby alarm i ściągnęło jej na głowę Burnetta, odwróciła się więc i ruszyła na wschód. Okrążyła teren obozu dwa razy i już miała zawrócić do swojego plecaka, gdy coś usłyszała. Odgłos innych kroków. Zbliżających się do niej. Będących blisko. Della poczuła minimalny przypływ ulgi, wiedząc, że jej słuch znów zaczął działać. Odwróciła się w stronę dźwięku. Nie widziała właściciela kroków, ponieważ drzewa były za gęste. Uniosła odrobinę nos. To był zapach wampira, ale nie z Wodospadów Cienia. Rozpoznałaby go. Czyżby trafiła na intruza? Jakiegoś wampira-wyrzutka, który przybył nabroić w Wodospadach Cienia? Natychmiast włączył jej się instynkt obrońcy jedynego domu, jaki miała, i poczuła, jak wysuwają jej się kły. Uradowała się na myśl o tym, że przeciwstawi się jakiemuś draniowi. W tym nastroju świetnie byłoby skopać komuś tyłek. Zwłaszcza gdyby nie musiała mieć potem z tego powodu wyrzutów sumienia. Spostrzegła, że kroki zwalniają. Czyżby ją usłyszał? Wyczuł? Kiedy ucichły, a potem zaczęły się szybko oddalać w przeciwną stronę, wiedziała, że miała rację. – Biegnij, ile chcesz – mruknęła. – Będzie więcej zabawy. I tak cię złapię. Natychmiast weszła w wampirzy tryb i zaczęła lecieć nad drzewami w poszukiwaniu ofiary. Podczas gdy bieg powodował zmęczenie, lot zużywał inny rodzaj energii. Wszystkie mięśnie w jej ciele musiały być napięte i skupione. Poruszała się z taką prędkością, że ziemia pod nią zamieniła się w rozmazaną plamę. Nagle się zorientowała, że intruz przestał biec i skrył się. Czy ten wampir był idiotą? Nie wiedział, że ona jest wampirzycą i że może go wywąchać? Wylądowała na polanie przy jeziorze. Czuła jego zapach od strony lasu, zza drzew. Pomyślała, że za moment powinien pojawić się Burnett. Wyrzutek musiał przeskoczyć bramę. Na pewno uruchomił alarm. Miała tylko nadzieję, że zdąży go dopaść pierwsza, a może nawet spacyfikować, zanim pojawi się komendant obozu. Po tym, jak Burnett widział jej łzy, chciała pokazać, że nie jest beksą, że może pomagać w kolejnych sprawach JBF. – Czuję cię – zawołała. – Wyjdź i nie rób problemów. – Była sprawiedliwa, prawda? – Albo nie wychodź, a wtedy przyjdę i skopię ci zad. Zbliżyła się do linii drzew, rozglądając się uważnie i czekając na atak. Mogłaby przysiąc, że słyszała pękającą gałązkę. Ruszyła biegiem, podążając za swoim nosem. Im była bliżej, tym zapach wampira wydawał jej się bardziej znajomy. Nie, to nie był nikt z Wodospadów Cienia, ale nie po raz pierwszy czuła ten zapach. Pamiętała go. Ogarnął ją niepokój. Uczucie, że bez względu na to, kiedy zetknęła się z tym wampirem, nie były to dobre okoliczności. Włoski stanęły jej na karku. Ból głowy powrócił. Szła dalej naprzód. Kiedy ujrzała gęste zarośla, coś powiedziało jej, że tam właśnie kryje się obcy. Trochę zaniepokojona złymi
skojarzeniami, odetchnęła głęboko, dając Burnettowi jeszcze chwilę na przybycie. Nagle, uświadamiając sobie, że ta pauza jest oznaką słabości, rzuciła się naprzód i z warkotem wylądowała w środku kępy. Nic stamtąd nie wyskoczyło. Zobaczyła jednak coś wśród kolców. Kawałek niebieskiego materiału. Koszulę. Czyżby ten drań zdjął koszulę, by ją zmylić? Owszem. Niestety, dała się nabrać. Uniosła głowę, by wywąchać, gdzie się skrył. Jego zapach dotarł do niej w tym samym momencie co głos. Zza pleców. – To mnie szukasz?
Rozdział 2 Della odwróciła się, czując, jak wysuwają jej się kły. Ze dwa metry od niej stał ciemnowłosy chłopak o bardzo jasnozielonych oczach. Miał na sobie dżinsy i podkoszulek, który pewnie niedawno krył się pod koszulą, wiszącą teraz w krzakach. Przesunęła wzrokiem po białej bawełnie opinającej muskularny tors i szerokie ramiona. „Nie żeby ten tors i ramiona miały jakieś znaczenie”, powiedziała sobie, przenosząc wzrok na jego twarz. Była przekonana, że chłopak ma wampirzy zapach, ale fakt, że nie wysunął kłów ani nie lśniły mu oczy, sprawił, iż zmarszczyła brwi, by sprawdzić jego wzór. Na pewno wampir. On też sprawdził jej wzór. Nadal natomiast nie reagował na zaistniałą sytuację. Nie wiedział, że powinien się bać? – Wtargnąłeś na teren Wodospadów Cienia – warknęła Della. Chłopak uniósł jedną brew. – Tak sądzisz? Jego przemądrzałe zachowanie tak ją wkurzyło, że wystrzeliła do przodu i pchnęła go w umięśnioną klatę. Upadł na tyłek. I to mocno. Spojrzał na nią zszokowany. Zadowolona, przechyliła na bok głowę. – Tak właśnie myślę. Wampir poderwał się z ziemi, przeleciał te kilka dzielących ich kroków i wylądował tuż przed nią. Nachylił się i przysunął twarz do jej twarzy. – Zadziorna jesteś jak na takie maleństwo, wiesz? Musiała przyznać, że był odważny. A może głupi. Co prawda był od niej o głowę wyższy, ale jego wzrost jej nie przerażał. I aby tego dowieść, znów go pchnęła, ale tym razem ją złapał. Zacisnął palce wokół jej nadgarstków. Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją w żelaznym uścisku. Oczy zaczęły mu lśnić i zauważyła czubki kłów wysuwające się spod górnej wargi. Dobrze. Przynajmniej teraz wiedział, że ona nie żartuje. – Puść mnie! – syknęła. Nie zareagował wystarczająco szybko, więc przeszła do ataku. Uniosła kolano, by zadać mu cios w podbrzusze. Wypuścił jedną jej rękę, by złapać ją za kolano. I na to właśnie czekała. Nie miała ochoty być tak blisko czyichś genitaliów, a już zwłaszcza jeśli nie znała tej osoby. Złapała go za rękę i rzuciła nim jakieś sześć metrów w powietrze. Chociaż wzięła go z zaskoczenia, wylądował na nogach. Teraz miał już całkiem odsłonięte kły, a oczy świeciły mu żółto. – Co ty chcesz mi udowodnić? – zapytał, podchodząc do niej bez lęku. „To, że nadaję się na agenta JBF”. – Że na terenie Wodospadów Cienia nie ma miejsca dla takiego drania jak ty – powiedziała, huśtając się na stopach i szykując się do kolejnego ataku. Tyle że tym razem zamierzała utoczyć mu krwi. – Dello, stój! – rozległ się za nią niski głos. Natychmiast go rozpoznała. – Co tak długo? Ten wyrzutek wtargnął na nasz teren – powiedziała, rzucając okiem na Burnetta, zadowolona, że widział ją w akcji. – A zapytałaś go, czy wtargnął? – warknął Burnett. – Poniekąd. – Cholera! Della wzdrygnęła się na myśl, że chyba schrzaniła sprawę.
Burnett spojrzał stanowczo na drugiego wampira. – A ty powiedziałeś jej, że wcale nie wtargnąłeś? Czyli ten chłopak był nowym uczniem? Nie zadała tego pytania, bo to było jedyne rozsądne wyjaśnienie. – No więc jak? – zapytał Burnett. Drań, który wcale nie wtargnął na teren, wzruszył ramionami. – Poniekąd. Burnett załamał ręce. – Więc wygląda na to, że poniekąd oboje jesteście winni tej sytuacji – prychnął. – Czy mogę wam zaufać na tyle, by wrócić do swoich zajęć, czy też mam niańczyć was oboje? Spojrzał najpierw na brązowowłosego chłopca, a potem na Dellę. Della skrzywiła się, nie chcąc brać całej winy na siebie. Spojrzała na komendanta obozu. – Powinieneś był mi powiedzieć, że mamy na terenie kogoś nowego. – Powiedziałbym ci, gdybyś nie uciekła. – I z tymi słowy Burnett odleciał. Della odwróciła się do nowego. Zamierzała go jakoś przeprosić, ale potem przypomniała sobie uczucie, że już kiedyś go spotkała. Wciągnęła nosem powietrze, wiedząc, że jego zapach kryje się w jej banku danych. Ale skąd go znała? I czemu jego zapach wywoływał negatywne uczucia? Już miała go spytać, czy się kiedyś nie spotkali, ale nagle uznała, że nie ma ochoty gadać z kimś, komu prawie skopała zadek. Bez słowa odwróciła się i ruszyła w kierunku swojego domku. – Miło było cię poznać – krzyknął za nią, zadowolony z siebie. Nie odwróciła się i nic nie odpowiedziała, tylko uniosła wyżej głowę i pokazała mu środkowy palec. Jego śmiech tylko bardziej ją wkurzył. *** Della od razu położyła się do łóżka. Wciąż cierpiała po wizycie u rodziny. I chociaż nie sądziła, że da radę, zasnęła. I dalej by spała, gdyby Kylie i Miranda nie wróciły i nie zaczęły walić do drzwi. Którego fragmentu informacji, że wampirom lepiej sypia się w dzień, nie rozumiały? Z drugiej strony, naprawdę chciała się z nimi zobaczyć. Dopóki miała przyjaciół, mogła nie przejmować się tym, co myślą o niej rodzice, prawda? – Idę – zawołała, gdy znów rozległo się pukanie. Otworzyła drzwi, a Kylie i Miranda rzuciły jej się na szyję. Chciała zaprotestować, że nie lubi się przytulać, ale tylko przewróciła oczami i pozwoliła, by zrobiły to, na co mają ochotę. Tak naprawdę jej też było przyjemnie. – Czemu do nas nie zadzwoniłaś? – zapytała z niepokojem Kylie, blondynka będąca kameleonem, czyli rzadkim stworzeniem nadnaturalnym, które mogło się zamieniać w różne gatunki. A do tego była obrońcą, co oznaczało, że sama nie mogła się obronić, ale jeśli ktoś próbował skrzywdzić osobę, na której jej zależało, zyskiwała niesamowite moce. Naprawdę niesamowite. – Bo komórka mi się rozładowała, a zapomniałam ładowarki – odparła Della. – Ty nigdy nic nie zapominasz – stwierdziła Miranda, czarownica. Miranda miała rację, Della nigdy niczego nie zapominała. Co się z nią działo? Przez ostatni tydzień źle się czuła. Dotknęła pryszcza na szyi, który wywołał ten dziwny koszmar. Paskudztwo już prawie zniknęło. I dobrze. Della uświadomiła sobie, że przyjaciółki się na nią gapią, i wykrzywiła twarz.
– Zastrzelcie mnie za to, że raz mi się zdarzyło. Kylie westchnęła. – Po prostu się niepokoiłyśmy. Było bardzo źle? – Czy znów musiałaś robić testy ciążowe? – zapytała Miranda. – Nie – westchnęła Della. – Ale jeśli mam wam wszystko opowiedzieć, potrzebuję dietetycznej coli. – Ruszyła w stronę lodówki. – A jak wam minął weekend? – Ja też potrzebuję dietetycznej coli – odparła Miranda. – Przysięgam, że moja mama jest najgorszą jędzą na świecie. Opowiadała tylko o tym, jak córka jej przyjaciółki wygrała wszystkie konkursy czarownic. Ja naprawdę nie chcę wygrywać wszystkich konkursów. No i co z tego, że panna Suzie potrafi zamienić konika polnego w robaczka świętojańskiego? Cieszę się, że mam dysleksję. Della złapała właśnie trzy puszki, gdy usłyszała, jak serce czarownicy przyspiesza z powodu kłamstwa. Zacisnęła zęby i pohamowała chęć rozgniecenia puszki na miazgę. Wkurzało ją, że Miranda tak bardzo pragnęła zadowolić swoją mamę. Chciała, żeby jej przyjaciółka powiedziała swojej mamie, gdzie może sobie wsadzić miotłę. Co tam, Della mogłaby nawet Mirandę wyręczyć. Rodzice, którzy są tobą zawiedzeni, bo nie wiedzą, że jesteś wampirem, są okropni, ale jeszcze gorsza musi być mama, która uważa po prostu, że jesteś do niczego. Della słuchała rozmów Mirandy z mamą podczas większości ich spotkań w obozie i czasami miała ochotę potrząsnąć mocno matką czarownicy i przemówić jej do rozumu. Czy mama Mirandy naprawdę nie widziała, jak bardzo córka zabiega o jej aprobatę? A biorąc pod uwagę to, że Miranda była dyslektyczką, to naprawdę nieźle radziła sobie z opanowaniem swoich magicznych mocy. Przez ostatni miesiąc ani razu nikogo nie zamieniła przez pomyłkę w kangura czy skunksa. A jak na Mirandę, było to prawdziwe osiągnięcie. Della podała napój drugiej przyjaciółce. – A jak tobie minął weekend? – Nie było źle. – Kylie otworzyła puszkę. W pokoju rozległo się ciche syczenie. Dziwne, Della zaczęła kojarzyć ten dźwięk z ich rozmowami przy stole, które zawsze podnosiły ją na duchu. Odgłos uciekających bąbelków oznaczał relaks. Przywodził na myśl przyjaciółki, które co prawda nie orientowały się w jej przyzwyczajeniach co do snu i przytulania, ale którym na niej zależało. – Już jej mówiłaś, że możesz się robić niewidzialna? – zapytała Della. Kameleonka powiedziała swojej mamie, że jest człowiekiem tylko w części, ale jeszcze nie pochwaliła się wszystkimi swoimi niesamowitymi możliwościami. – Nie. Boję się, że się przerazi – odparła Kylie. – To trochę jak z mówieniem dziecku, skąd się biorą dzieci. Musisz to robić po troszeczku. Della się roześmiała. – Wiesz, tak się składa, że widziałam film o porodzie. To było niczym wypadek, którego nie chcesz oglądać, ale nie możesz odwrócić wzroku. – Della podała puszkę coli Mirandzie, a potem otworzyła swoją. Pozwoliła, by syk bąbelków pochłonął ją, gdy siadała obok swoich dwóch najlepszych przyjaciółek. Rozmowy przy dietetycznych napojach i okrągłym stole były częścią ich życia. I to częścią, która była dla Delli istotniejsza, niżby chciała. Przywiązała się do swoich współlokatorek. I to bardzo. A to było niebezpieczne, bo skoro mogą się od ciebie odwrócić nawet rodzice, to co dopiero przyjaciele. Kylie obróciła puszkę w ręku. – Tęskniłam za wami przez cały weekend. – Nie tęskniła za Lucasem. – Miranda otworzyła colę i zakołysała biodrami.
Czarownica zawsze aż podskakiwała z podniecenia, gdy miała jakieś nowe plotki do podzielenia się. Della ufała jednak Mirandzie. Zawarły pakt. To, co działo się podczas rozmów przy dietetycznych napojach i okrągłym stole, pozostawało między nimi. – Jej mama zgodziła się, żeby Lucas do niej przyjechał – pisnęła Miranda. Della spojrzała na Kylie. – Naprawdę? A czy wcześniej zmusiła cię do przeczytania dziesięciu broszurek na temat tego, jak nie zajść w ciążę? Kylie uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Tylko jednej. Wiecie, że tylko połowa nastoletnich matek kończy liceum? A ich dzieci przeważnie mają gorsze wyniki w nauce i też mogą nie skończyć liceum, mają za to więcej problemów zdrowotnych i istnieje większe zagrożenie, że trafią do więzienia jako nastolatki? Przynajmniej tym razem nie było nic o prezerwatywach. Roześmiały się wszystkie, co było dość częstym zjawiskiem podczas tych spotkań. – Pozwoliła ci z nim iść na prawdziwą randkę? – Nie, wyszliśmy z mamą na obiad, a potem poszłam z Lucasem pogadać do mojego pokoju. – Na pewno gadaliście. Języki miały co robić – zachichotała Della i ostentacyjnie oblizała wargi. Kylie i Lucas byli prawdziwą parą, co znaczyło, że to zrobili. Choć Kylie o tym nie mówiła. No, poza tym, że powiedziała, iż było cudownie. Della rozumiała, że nie chce się tym dzielić. Temat seksu był… krępujący. I czasami cudowny. Pomyślała o tym, jak było z Lee, jej byłym chłopakiem. A potem o tym, jak mało brakowało, by było cudownie ze Steve’em, niesamowicie seksownym zmiennokształtnym z Południa. Na szczęście ogarnęła się, nim do czegoś doszło. – No dobra, dość już unikania tematu. Mów, co się działo – zwróciła się do Delli Miranda. Della skrzywiła się. Nie lubiła o sobie opowiadać. Bo chociaż na koniec zawsze czuła się lepiej, to miała wrażenie, że marudzi i jest nielojalna. Nielojalna wobec swoich rodziców, a lojalność została jej wpojona przez ojca. Przypomniała sobie o zdjęciu, które znalazła w starym albumie. I wtedy sobie uprzytomniła, że zostawiła plecak z fotografią na rozwidleniu ścieżek w lesie. – Cholera! – Poderwała się na równe nogi. – Co się stało? – zapytała Kylie. – Zostawiłam plecak na ścieżce. – Nieprawda – odparła Miranda. – Był na ganku. Wniosłam go do środka, leży na kanapie. – Pewnie znalazł go Burnett i… – I nagle coś przyszło jej do głowy. A jeśli to nie Burnett go znalazł? Czy mógł to zrobić ten wredny wampir? Nie wiedział, w którym domku mieszka, ale mógł tu trafić po jej zapachu. Czy przeglądał jej rzeczy? Na myśl, że mógł to zrobić, okropnie się wkurzyła. I nie chodziło tylko o staniki z gąbką, ale o zdjęcie. Jeśli je zgiął, albo… Kurde, jak w ogóle mogła być taka nieostrożna? No jasne, była wrakiem emocjonalnym. – Co się stało? – zapytała Kylie, odczytując uczucia Delli. Della, którą nagle naszły podejrzenia, poderwała się od stołu, pognała do saloniku i złapała plecak. – Jest tu nowy chłopak. Może to on przyniósł tu mój plecak. – Owszem – odezwała się Kylie. – Lucas mówił, że pojawił się w sobotę zaraz po moim
wyjeździe. Jest wampirem. Della tylko popatrzyła. – Jest dupkiem! – Czemu dupkiem? – zapytała Miranda. – Skoro znalazł twój plecak i ci go przyniósł, to o co chodzi? – Mógł przeglądać moje rzeczy – powiedziała Della, nie wierząc, że nie rozumieją, o co chodzi. Kto by chciał, żeby jakiś facet oglądał ich bieliznę i piżamę w smerfy? Przysunęła plecak pod nos i powąchała. – Kurde! Wszystko nim czuć! – Już się spotkaliście? – zapytała Kylie. – Tak. Burnett nie raczył mnie poinformować, że mamy nowego ucznia, więc kiedy go znalazłam, sądziłam, że to wyrzutek włamał się na teren. – O rany! – zachichotała Miranda. – Skopałaś mu zadek? – Właśnie to robiłam, kiedy pojawił się Burnett. – Jest słodki? – zapytała Miranda. – Nie żebym miała patrzeć… No, patrzeć mogę, byle nie dotykać – rozchichotała się znowu. – Mówiłam ci, że to dupek. – W tym momencie przypominała sobie, jak wyglądał, idąc w jej stronę bez koszuli. Otworzyła plecak w poszukiwaniu fotografii babci z jej ojcem i bratem. – Czy ta sprawa z plecakiem to po prostu wykręt, żeby nie opowiadać nam o weekendzie? – zapytała Miranda. – Nie – odparła Della. – Chciałam się tylko upewnić, że… Rozpięła plecak, szukając białej koperty, którą ostrożnie wsunęła między bieliznę a piżamę. Nie było jej! Zaczęła wyrzucać wszystko ze środka, a nawet odwróciła plecak do góry dnem i potrząsnęła, modląc się, by koperta wypadła, ale nie. Fotografii nie było. – Nieee! – jęknęła, przerażona, że może już nigdy jej nie zobaczy. To było pewnie jedyne zdjęcie brata jej ojca. Nie mogła go zgubić. Tata by ją zabił. „Nie, nie zrobiłby tego”, przyszła jej nagle do głowy myśl. „Byłby tylko jeszcze bardziej zawiedziony”. – To niemożliwe – rzuciła. – Co jest niemożliwe? – zapytała Kylie. – Zabrał ją. Po cholerę by ją zabierał? – Ale co? – zapytała znów Kylie. Della nie odpowiedziała. Musiała znaleźć tego idiotę i odzyskać zdjęcie. Wypadła z pokoju. Kiedy zaczęła lecieć, uświadomiła sobie, że nie jest sama. Kylie zamieniła się w wampira i leciała tuż za nią. – Co takiego zabrał? – zapytała, a włosy łopotały jej na wietrze. – Zdjęcie – odparła Della, rozglądając się po ziemi w poszukiwaniu wrednego złodzieja. – Starą fotografię, która należy do mojego taty. Przysięgam, że jeśli zagiął choćby róg, to… – Po co by zabierał to zdjęcie? – To muszę ustalić. Nie wiem, czy chcesz być tego świadkiem, bo jeśli będzie trzeba, to zmuszę go do odpowiedzi siłą. – Nie możesz… – No to patrz – warknęła. I w tym momencie krew zaczęła jej się gotować, bo zauważyła idącego przez las chłopaka.
Rozdział 3 Na moment zanim Della wyładowała na ziemi, wampirzy złodziej spojrzał w górę. Della stanęła jakieś półtora metra od niego. Kylie, jak zawsze starając się łagodzić spory, wylądowała między nimi. – Gdzie to jest? – zapytała Della, zaciskając nerwowo pięści i wychylając się w prawo, by spojrzeć na swoją potencjalną ofiarę zza Kylie. Wampir przez moment skupiony był na Kylie, której wzór czytał, a że zamieniła się w wampira, nie wyczuł nic niepokojącego. W tym momencie Dellę naszła pewna nadzieja, że drań zaatakuje ją, a wtedy Kylie przejdzie w tryb obronny. We dwie skopałyby mu tyłek, jakby był zdechłą wiewiórką. Nowy skierował na Dellę spojrzenie czarnych oczu. – No proszę, kto by pomyślał, wróciła smerfowa dzieweczka. Przynajmniej na majtkach nie masz postaci Disneya. Delli natychmiast odrobinę skoczyło ciśnienie. Albo nawet mocno. – Co? Kręci cię przeglądanie damskich majtek? Zboczeniec – warknęła groźnie. Zrobiła krok w stronę chłopaka, bezskutecznie próbując ominąć Kylie. – Gdzie to jest? – zapytała po raz ostatni. Lepiej żeby się wytłumaczył, bo inaczej zrobi się nieprzyjemnie. Kylie spojrzała na Dellę i uniosła dłoń, jakby chciała powiedzieć, by się uspokoiła. Della nie mogła się uspokoić. Ten chłopak ukradł zdjęcie jej taty. To, że najpierw ukradła je ona sama, nie miało znaczenia. – Mówisz o tym? – Cwaniak wyciągnął z tylnej kieszeni złożoną kopertę. Wyrwała mu ją z ręki. – Czemu ją zabrałeś? – Otworzyła kopertę, by sprawdzić, czy nie zniszczył fotografii, ale wyglądało na to, że nic jej się nie stało. Wampirzyca odetchnęła z ulgą. – Właśnie ci ją niosłem. Znalazłem twój plecak i zajrzałem do niego, by ustalić, do kogo należy. Zostawiłem go u ciebie na ganku. Dopiero w drodze powrotnej zauważyłem kopertę na ziemi, w tym miejscu, gdzie otworzyłem plecak, i pomyślałem, że musiała z niego wypaść. – Kłamiesz – zawołała, chociaż jego serce wcale nie mówiło, że kłamie. Obiegła Kylie. – Zwolnij – odezwała się Kylie, znów stając pomiędzy nimi i posyłając Delli błagalne spojrzenie. – Odzyskałaś zdjęcie. A ja nasłuchiwałam jego serca. Naprawdę niósł je do ciebie. Phi, Della doskonale o tym wiedziała, ale coś jej nie pasowało. – Skąd w ogóle wiedziałeś, że to mój plecak, skoro nie widziałeś zdjęcia z moim nazwiskiem… Skąd właściwie znałeś moje nazwisko? Chłopak uśmiechnął się do Kylie, a potem popatrzył krzywo na Dellę. – Pan James zwracał się do ciebie per Della. A twoja mamusia wpisała imię córeczki na przywieszce plecaka. Pewnie wtedy, kiedy pakowała ci piżamę w smerfy. Della zgrzytnęła zębami. Ależ miała ochotę skopać temu bydlakowi tyłek. Nie przypominała sobie przywieszki ze swoim nazwiskiem, ale to pasowało do jej mamy. A raczej do czasów, kiedy jej mamie na niej zależało. Tak czy inaczej, zamierzała to sprawdzić. – Dobra, chodźmy – odezwała się Kylie. – Mamy to, po co przyszłyśmy. Nieprawda. Chciała komuś spuścić łomot. Znów obiegła Kylie, stanęła o kilkanaście centymetrów od chłopaka i nachyliła się do niego, by go powąchać. – Czy myśmy się już spotkali? Chłopak wsadził ręce do kieszeni dżinsów i odchylił się na piętach.
– Rany, już zapomniałaś? Jestem tym facetem, z którym próbowałaś wszcząć bójkę w lesie. – Wiem, idioto! Chodziło mi o to, czy nie spotkaliśmy się wcześniej. Pociągnął mocno nosem, jakby sprawdzał jej zapach. – Nie sądzę. Nasłuchiwała jego serca. Nie przyspieszyło, a to by przecież wskazywało, że kłamał. Ale słyszała, że są wampiry, które potrafią się kontrolować, a także notoryczni kłamcy, którzy nawet nie reagują na to, że mówią nieprawdę. A ten wyglądał na notorycznego kłamcę. Wysoki, pewny siebie, z tymi bladozielonymi oczami, które zdawały się nierzeczywiste. Della wsunęła kopertę do tylnej kieszeni dżinsów. Odwróciła się na pięcie i powiedziała do Kylie: – Chodźmy stąd. – Cholera – odezwał się wampir. – Akurat jak zaczynało się robić ciekawie. Della zakręciła się jak fryga i uniosła brew. – Ciekawie? Wolałabym patrzeć, jak rosną mi paznokcie u stóp, niż się z tobą zadawać. Roześmiał się. A ją wkurzyło, że sprawiła mu radość. Znów warknęła groźnie. – Dobrze, powinnyśmy iść. – Kylie dotknęła ramienia Delli, a potem, jak to Kylie, która zawsze musiała znaleźć dla każdego dobre słowo, odwróciła się do nowego wampira. – Witamy w Wodospadach Cienia. Jestem Kylie. Della przewróciła oczami. Dlaczego Kylie zawsze uważała, że trzeba być miłym? – To ty jesteś Kylie Galen? – odezwał się zadziwiony. – Rany, słyszałem o tobie. – Nie wierz w połowę tego, co usłyszysz – odparła Kylie nieśmiało. – Jestem Chase Tallman – odezwał się, wyraźnie próbując zrobić na Kylie wrażenie. Nawet wypiął trochę pierś, zupełnie jak jakiś cholerny ptak podczas tańca godowego. „Jasne, rób tak dalej, a pewien wilkołak przerobi twój tyłek na steki!” Co więcej, Della z chęcią by mu w tym pomogła… Chase Tallman. Zapamiętała na przyszłość jego nazwisko, i to ze złymi konotacjami, po czym odwróciła się i pobiegła. Nie podobał jej się ten facet. Nie ufała mu. I nie zamierzała, dopóki nie ustali, skąd go zna, a także jak i dlaczego kłamał. *** – Nie cierpię, kiedy mi tak uciekacie! – jęknęła Miranda, gdy Della i Kylie weszły do domku. – Też chciałam iść. Della westchnęła poirytowana. Czy to jej wina, że czarownice nie umieją latać? – A co miałyśmy zrobić? Wziąć cię na barana? – Na przykład – marudziła dalej czarownica. – Tracę całą zabawę. – To nie była zabawa. Ten chłopak to przemądrzały zielonooki majtkowy zboczeniec. – Della podeszła do kanapy i sprawdziła, czy ma w plecaku przywieszkę z nazwiskiem. No i rzeczywiście. Cholerny świat, a już miała nadzieję, że przyłapie go na kłamstwie. Wróciła szybko do kuchni, odłożyła kopertę na stół i padła na krzesło. – Nie krępuj się – zawołała Miranda. Della zauważyła, że Miranda posłała Kylie pytające spojrzenie. Kylie wzruszyła ramionami, jakby mówiąc, że nie ma do niej siły. – To dziwne – kontynuowała Miranda. – Po obozie krążą plotki, że on jest niesamowicie pociągający. Oczywiście nie tak jak Perry. – Uśmiechnęła się i popatrzyła na Kylie. – To jak? Przystojny?
Kylie posłała Delli przepraszające spojrzenie. – No, właściwie tak. Ale i tak może być majtkowym zboczeńcem. – A to nie jest tak, że wszyscy chłopcy są majtkowymi zboczeńcami? – zapytała Miranda. – Nie, ten był odrażający – warknęła Della. – I egoistyczny. I jego zapach… jest znajomy, ale nie kojarzy mi się dobrze. – Może po prostu pachnie jak ktoś inny? – zapytała Kylie. Della potrząsnęła głową. – Widać, że jeszcze nie opanowałaś swojego wampirzego nosa. Nie zapominamy zapachów. A jeśli poczujemy jakiś zapach w chwili, gdy dzieje się coś istotnego, to pozostawia on emocjonalny ślad. – Rany, Lucas mi mówił, że wilkołaki też tak robią – powiedziała Kylie. – Nie tak dobrze jak wampiry – prychnęła Della. – To znaczy, wiem, że to są wilki, ale dla wampira, który nie wciska nosa we wszystko, emocjonalny ślad jest silniejszy. – No pewnie – prychnęła sarkastycznie Miranda. – Nic nie jest równie dobre jak wampiry. Della posłała czarownicy mordercze spojrzenie, sugerujące, że powinna wynosić się do piekła, i to w szybkim tempie. Miranda tylko uśmiechnęła się złośliwie. Najwyraźniej zabójcze spojrzenie Delli nie działało. – Więc jakie emocje ci przypomina? – zapytała Kylie, siadając z Mirandą do stołu. – Niebezpieczeństwo – powiedziała Della i przyciągnęła do siebie fotografię, by lepiej jej się przyjrzeć. Jej stryj naprawdę wyglądał tak jak ojciec. – Może to dobry rodzaj niebezpieczeństwa? – zapytała Miranda. – No wiesz, podoba ci się i martwisz się tym, co czujesz do Steve’a. – Nic nie czuję do Steve’a – warknęła Della i skrzywiła się, słysząc, że na te słowa jej własne serce przyspieszyło. No i co z tego, że coś czuła? Nie zamierzała pozwolić, by to do czegoś doprowadziło. Przełknęła ślinę i znów skupiła się na zdjęciu. – Domyśliłyśmy się – odezwała się Miranda. – Bo inaczej już byś zaczęła z nim chodzić. – To brzmi tak głupio. Chodzić z kimś. Nie jesteśmy przecież psami. Kylie uniosła dłonie w uspokajającym geście. – Della, co się dzieje? – Nic się nie dzieje. – A właśnie, że tak – upierała się Kylie. – Jesteś zrzędliwa. – Zawsze jestem zrzędliwa! – odparła wampirzyca. – W takim razie jesteś wyjątkowo arogancka – warknęła Miranda. – Jest różnica między arogancją a pewnością siebie – obstawała przy swoim Della, ale jej przyjaciółki nie wyglądały na przekonane. – Co się stało w ten weekend? – zapytała Kylie. Della poczuła, jak ogarnia ją fala emocji, ale odepchnęła je od siebie, by nie zacząć ryczeć jak mała dziewczynka. A potem monotonnym tonem opowiedziała im o weekendzie, o koszmarze, dziurze w ścianie i o tym, jak jej siostra Marla powiedziała, że ojciec w ogóle o niej nie wspomina. I o tym, że możliwe, iż ma stryja wampira. A na koniec zostawiła najlepsze – jak została przyłapana przez ojca w jego gabinecie i właściwie oskarżona o to, że jest alkoholiczką i złodziejką. Kylie patrzyła na nią zmartwiona. Miranda siedziała nieruchomo, z ponurą miną i splecionymi dłońmi, i tylko poruszała w kółko małymi palcami u rąk. – Przykro mi – powiedziała Kylie.
– Czemu? Przecież nic nie zrobiłaś – odparła Della, próbując zbagatelizować całą sprawę. – Ale ja bym mogła coś zrobić – powiedziała Miranda. – Mogłabym rzucić na twojego tatę klątwę. Na przykład ciężki przypadek grzybicy. Jestem w tym dobra. W szkole był pewien piłkarz, który… – Zostaw stopy mojego taty w spokoju! – Chciałam tylko pomóc – powiedziała Miranda. – To by nie pomogło – odezwała się spokojniejszym tonem Della. – Nawet nie mogę mieć do niego pretensji. Rzeczywiście wyglądało to tak, jakbym dobierała się do jego brandy. – Czemu nie powiedziałaś mu prawdy? – rzekła ze współczuciem Kylie. Dellę ścisnęło w piersi. Właśnie takie rzeczy, jak zainteresowanie Kylie, a nawet propozycja Mirandy, by sprezentować jej ojcu grzybicę, sprawiały, że Della kochała swoje najlepsze przyjaciółki. Była dla nich ważna. Każdy potrzebuje kogoś, dla kogo jest ważny. Dzięki Bogu, że je znalazła. Zapiekły ją oczy, ale przełknęła mocno ślinę, by pohamować łzy. Sięgnęła po kopertę, myśląc o tym, że może jednak ma kogoś z rodziny, kto ją zrozumie. A może nawet będzie dla niego ważna. – Mogłaś mu powiedzieć, że Marla wspominała o tym, że ma brata, i to cię zaciekawiło – mówiła dalej Kylie. – Może powiedziałby ci o nim coś więcej. – Nie znasz mojego ojca. Poza tym Marla powiedziała, że przypadkiem usłyszała, jak mówił o tym mamie, i co prawda zapytała później mamę, ale tata pewnie nie wiedział, że to usłyszała. Nie chcę, żeby jeszcze wkurzył się na Marlę. Wystarczy, że stracił jedną córkę. – Pewnie tak – stwierdziła Kylie. – Nadal uważam, że zachował się jak dupek – powiedziała Miranda. – Owszem – odparła Della. – Ale gdybym zrobiła to, o co mnie posądzał, to miałby prawo zachować się jak dupek. – Ale tego nie zrobiłaś – warknęła Miranda. – Nie, ale wyglądałam na winną i nie mogłam się bronić. Więc jedyne, co mogę zrobić, to zaakceptować sytuację. – To okropne – powiedziała Miranda. – Tak się cieszę, że nie muszę ukrywać przed rodzicami, że jestem istotą nadnaturalną. „Co nie zmienia faktu, że mama Mirandy jest debilką”. Zanim Della wypowiedziała tę myśl, uznała, że może lepiej trzymać język za zębami. Jak to ujęła Holiday? Tylko dlatego, że tu pojawiają się pierdoły – Holiday dotknęła skroni – wcale nie ma konieczności, że tędy muszą wyjść. – Dotknęła ust. Komendantka powiedziała też, że nadnaturalni badacze rozważali przeprowadzenie testów, by udowodnić, że wampiry nie mają czegoś tam w mózgu, co filtruje nieodpowiednie wypowiedzi. Della nie była pewna, czy Holiday żartowała, czy nie. Biorąc pod uwagę, że Holiday wyszła za mąż za Burnetta, który znany jest z tego, że mówi, co myśli, Della uznała, że mogła mówić serio. Z drugiej strony Della mówiła, co myśli, zanim jeszcze została przemieniona. Już w przedszkolu ją zawiesili, bo powiedziała opiekunowi, że wygląda jak Yoda z Gwiezdnych Wojen, gdyby tylko Yoda był starszy, grubszy i dziwnie pachniał. Oczywiście zrobiła to zaraz po tym, jak opiekun zapytał ją, czemu ma azjatyckie nazwisko, a wcale tak bardzo na Azjatkę nie wygląda. W tamtym czasie Della miała olbrzymie kompleksy, że jest z mieszanej rodziny, ale nie wygląda tak, jak jej azjatyccy kuzyni. Zwłaszcza że nie wyglądała też jak jej mama, która była blondynką. Kylie nachyliła się nad zdjęciem. – Zapytałaś Burnetta, czy może ci pomóc ustalić, czy twój stryjek żyje?
Della westchnęła. – Nie. Nie chcę mieszać w to JBF. – Sądzisz, że twój stryjek może być wyrzutkiem? – zaniepokoiła się Kylie. – Nie. Jeśli choć trochę przypomina mojego tatę, to jest bardzo praworządny. Ale może nie jest zarejestrowany albo coś, a nie chcę go wpakować w kłopoty. – Burnett nie wydał mojego dziadka i cioci, gdy ich poznał – powiedziała Kylie. – To dlatego, że oni są kameleonami. Gdyby byli czymś innym, pewnie by to zrobił. Jako agent ma obowiązek zawiadomić o nich JBF. Powiedział mi to, gdy pytał o mojego kuzyna Chana. – To jak będziemy go szukać? – zapytała Kylie. „My” w pytaniu Kylie znów złapało Dellę za serce. Właśnie takie miała przyjaciółki. Gdy któraś miała kłopoty, trzymały się razem. Ale te wszystkie emocje nie były typowe dla Delli. Co się z nią działo? Znów zignorowała uczucia, tym razem bardziej stanowczo, i powiedziała: – Pomyślałam, że można by poprosić o pomoc Dereka. Mówiłaś, że pracował kiedyś dla tego prywatnego detektywa, i wiem, że pomagał ci rozwiązywać sprawy duchów. – To świetny pomysł. Zdaje mi się, że idąc tu, widziałam, jak gra z chłopakami w koszykówkę – powiedziała Kylie. – Może pójdziemy go poszukać? – Musimy? – westchnęła Miranda. – Nie ma nic gorszego, niż obserwować grupę spoconych przystojnych facetów grających w piłkę. No wiecie, może nawet zdejmą koszulki! – Uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Oczywiście żaden z nich nie może się równać z Perrym, ale przystojne ciacha to przystojne ciacha. Chichocząc, ruszyły do wyjścia. Della, której chwilowo przeszedł ból głowy, zawróciła do stołu po fotografię, na wypadek, gdyby przydała się Derekowi. Kiedy wsuwała ją z powrotem do koperty, znów doleciał jej zapach Chase’a Tallmana, majtkowego zboczeńca. Poczucie zagrożenia i strachu uderzyło ją na nowo, niwecząc dobry nastrój. Naprawdę musiała ustalić, gdzie i kiedy go spotkała. I to im szybciej, tym lepiej. *** – Mówiłam, że mogą być bez koszulek – wyszeptała Miranda, dając Delli kuksańca w bok. Był już październik, ale jesień jeszcze raz ustąpiła latu. O drugiej po południu na boisku przypiekało słońce. Spojrzenie Delli bezwiednie pognało w stronę pewnej konkretnej klatki piersiowej: przystojnego zmiennokształtnego Steve’a. Ich spojrzenia spotkały się. Steve był w koszulce, ale przykleiła się do jego spoconej skóry. Mokre włosy wydawały się ciemniejsze i poskręcały się na końcach. Trzymał w rękach piłkę i uśmiechnął się szeroko do Delli. Serce jej podskoczyło i musiała się pohamować, by nie wydzielać feromonów. – O rany, Kylie ma rację, majtkowy zboczeniec jest słodki – powiedziała Miranda. – Nie dziwię się, że cię wkurzył. Della spanikowała i zaczęła się rozglądać za Chase’em. Chase’em bez koszulki. Teraz, gdy nie miał na sobie białej koszulki, jego klata zdawała się szersza i bardziej umięśniona. Della przełknęła, przypominając sobie słowa Mirandy o ciachach. Pozbyła się tej myśli ze swojego zaaferowanego mózgu, zdecydowana nie okazywać, jakie wrażenie zrobił na niej jego… jego brak ubrań. A potem uświadomiła sobie, że już za późno. Gapiła się o sekundę za długo, a on patrzył prosto na nią, trzymając rękę na biodrze i napawając się chwilą. Uśmiechnął się. Cholera! Czy słyszał też słowa Mirandy?
– No proszę, toż to smerfowa dziewczyna! – Przeciągnął ręką po czarnych włosach. Ledwie to powiedział, a dostał piłką w głowę. Wszyscy się roześmiali. Nawet Della. Zwłaszcza Della. Znów spojrzała na Steve’a i posłała mu ciepły uśmiech. I wtedy usłyszała warknięcie Chase’a i zobaczyła, jak się odwraca w stronę Steve’a.
Rozdział 4 Della wyprostowała się, gotowa rzucić się do akcji, ale nim nowy wampir zrobił chociaż krok, Derek i Lucas, chłopak Kylie, stanęli między nim a Steve’em. – Zasada numer jeden: żadnej rozróby na boisku – powiedział Lucas. – Jeśli zaczniecie się tu bić, to przez tydzień wszyscy będą mieli zakaz gry w piłkę. Lucas podszedł do sprawy otwarcie, natomiast Derek położył rękę na ramieniu Chase’a. – To był wypadek – stwierdził. To nie był wypadek. Della wiedziała, że Steve zrobił to rozmyślnie, ale lepiej, żeby Chase tak myślał, skoro był taki łatwowierny. Chase strącił rękę Dereka, chociaż elf pewnie użył swojego dotyku, by rozładować atmosferę. Co prawda Chase wydawał się już być spokojniejszy, ale mimo to posłał Steve’owi lodowate spojrzenie. Steve nie cofnął się i Della zaczęła się niepokoić, że jednak się pobiją. Nie martwiła się oczywiście, że Steve mógłby sobie nie poradzić. Widziała go w akcji, gdy byli na misji, ale nie chciała, by miał przez nią kłopoty. Steve nie był typem, który pakuje się w tarapaty. – Może po prostu skończmy na dziś – powiedział Lucas, a Della zauważyła, że patrzy na Kylie, jakby był spragniony, a ona była pysznym chłodnym napojem. Ta dwójka była w sobie tak zakochana, że nie mogli nawet na siebie patrzeć, by na twarzach nie pojawił im się ten głupi uśmiech. Kolejny powód, by trzymać się z dala od miłości. Wampiry się głupio nie uśmiechają. Lucas podniósł z ławki koszulkę i podszedł do nich. – Cześć – powiedział, a jego wzrok i feromony skierowane były tylko na Kylie. – Chcesz się przejść? – Chętnie, ale najpierw muszę porozmawiać z Derekiem. – O czym? – W głosie Lucasa słychać było nutkę zazdrości. – O pewnej sprawie Delli. Może spotkamy się za jakieś pięć minut przed biurem? – zapytała Kylie. – Dobra. – Zmarszczył brwi, ale nachylił się, by ją pocałować. Della odwróciła głowę. Niestety, trafiła wprost na obśliniających się Mirandę i Perry’ego. – Moglibyśmy się pocałować i pokazać im, jak to się robi. – Przy jej uchu zabrzmiał niski głos z południowym akcentem. Głos należący do ciała, którego zbliżania się nie usłyszała. Co się działo z jej słuchem? Odwróciła się i spojrzała na Steve’a. Był tak blisko, że jego zapach wypełniał jej nozdrza, a jego oczy, brązowe ze złotymi refleksami, zasłaniały cały świat. Nachylił się odrobinę i poczuła na ustach jego ciepły oddech. W pierwszej chwili chciała ulec, pozwolić mu się pocałować, pocałować jego i pokazać tym amatorom, jak powinien wyglądać pocałunek. Zrobiło jej się słabo na myśl o tym, jakie by to było przyjemne. Po raz pierwszy pocałowali się, gdy byli na misji dla JBF. A później jeszcze kilka razy, wbrew jej rozsądkowi. Winiła za to tę dziwną energię, która pojawiała się zawsze, gdy byli blisko siebie. Steve wpatrywał się w nią z oczekiwaniem, a jej instynkt podpowiadał, by powiedzieć coś zniechęcającego na temat tego, że nie są parą. Ale przypomniała sobie, jak rzucił piłką w majtkowego zboczeńca. Steve nie zasługiwał na przykrości. Raczej na pocałunek, ale nie teraz. Może zrewanżuje się, gdy będą sami. Odsunęła się.
– Cześć. – Cześć. – Nachylił się. – Wszystko w porządku? – Tak, a co? – Czy ten nowy zrobił coś, co cię wkurzyło? – Tak… Nie. To znaczy, to nie było nic ważnego. Steve spochmurniał. – Czemu plótł coś o tobie i smerfach? Zwykle mówiła Steve’owi prawdę, ale uświadomiła sobie, że nie chce, aby wiedział, że nosi piżamę z smerfy. – Myślałam, że nielegalnie wtargnął na teren i mieliśmy spięcie. – Spojrzała przez ramię Steve’a i zobaczyła, że majtkowy zboczeniec na nich patrzy. – To zabawne – powiedział całkiem poważnie Steve. – Nie patrzyłaś na niego jak na kogoś, z kim miałaś spięcie. Della przygryzła wargę, by się nie uśmiechnąć. Powinna czuć się zażenowana, że Steve się denerwuje, iż doceniła wygląd zboczeńca. I tak było, ale duma ustąpiła radości, że Steve’owi zależało na niej na tyle, że się zaniepokoił. Wampirzyca odchyliła się na piętach i spojrzała Steve’owi w oczy. – Wygląda na to, że ktoś tu jest zazdrosny, ale nie rozumiem czemu. Przecież nie chodzimy ze sobą ani nic. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi, więc… – Wzruszyła ramionami, udając niewiniątko. Na twarzy Steve’a pojawił się delikatny, pewny siebie uśmieszek. Podszedł bliżej. Znów pojawiła się ta energia. Stali parę centymetrów od siebie, ale Della, skupiona tylko na nim i na magii, jaką roztaczał, tym razem się nie cofnęła. Od tygodni prowadzili już tę grę – flirtowali i przekomarzali się za każdym razem, gdy się spotkali, a Della była w tym równie dobra, jak on. – Owszem, jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale przyjaciele opiekują się sobą wzajemnie i pilnują, żeby nie robić maślanych oczu do nowych obozowiczów, o których nic nie wiedzą. „Maślane oczy?” Przygryzła wnętrze policzka, by się nie roześmiać. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chyba coś ci się przywidziało. Wampiry nigdy nie robią maślanych oczu. Może wpadła ci do oka kropla potu. Wyciągnęła rękę i otarła mu z kącika oka nieistniejącą kroplę. Słyszała, jak serce przyspieszyło mu w chwili, gdy dotknęła jego skóry, i zmusiła swoje, by pozostało spokojne. Złapał ją za nadgarstek i narysował malutkie serduszko na delikatnej skórze powyżej żył. – W tej chwili wyglądasz odrobinę maślanie, panno wkurzona. Prawie się roześmiała. Prawie. Bo zamiast tego nagle uświadomiła sobie, że nie są sami, ale wśród mnóstwa innych obozowiczów, z których wielu ma doskonały słuch. A tę grę we flirt, w którą grała ze Steve’em, upierała się grać tylko w cztery oczy. Co też jej przyszło do głowy! A, racja, akurat panowała w niej pustka. Cofnęła się o krok i wtedy zobaczyła, że Derek, z którym miała porozmawiać o stryju, odchodzi. – Pogadamy później. Muszę pomówić o czymś z Derekiem. – O czym? – zapytał, jakby w ogóle miał prawo wiedzieć. Derek już prawie znikał jej z oczu. – Ja… naprawdę muszę iść. Pogadamy później. Spojrzała na przyjaciółki. Obie robiły maślane oczy do swoich chłopaków i uznała, że pogada z Derekiem sama. Dogoniła go w chwili, gdy skręcał na ścieżkę do swojego domku. – Derek – zawołała, otrząsając się z tego ciepłego, przyjemnego uczucia, które ogarnęło
ją po spotkaniu ze Steve’em. Cholera, ten chłopak naprawdę na nią działał. Derek zatrzymał się i odwrócił do niej. – Tak? – Ja… Masz chwilę? Wyglądał, jakby chciał się skrzywić. – Tylko minutę, umówiłem się z kimś. O co chodzi? Czy spotykał się z Jenny? Pewnie tak. Wyglądało na to, że wszyscy albo są zakochani, albo zaraz będą. „Poza mną”, powiedziała sobie, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że to, co czuje do Steve’a, jest czymś więcej niż tylko przelotnym zauroczeniem. I musiało przelecieć, bo tak sobie postanowiła. Spojrzała na Dereka. – Ja… – Jak to wyjaśnić? Zmusiła się, by powiedzieć, o co chodzi, i uświadomiła sobie przy tym, jak trudno jest prosić kogoś o pomoc. – Szukam kogoś. Chciałam, żebyś… Pomyślałam, że może byś użył swojego zmysłu detektywistycznego i pomógł mi go znaleźć. – Zmysł detektywistyczny? – Masz zdolności w tym kierunku – wyjaśniła. – Wiem, że pracowałeś w agencji detektywistycznej i chciałam cię prosić o pomoc. – A kogo szukasz? – Mojego stryja. – Jak dawno zaginął? – zapytał Derek. Della policzyła szybko. – Jakieś dziewiętnaście lat temu. Derekowi opadła szczęka. – Co? – Mój tata miał brata bliźniaka, o którym nigdy nie wspominał. Dopiero się o nim dowiedziałam. Podobno zginął w wypadku samochodowym. Szczęka Dereka opadła jeszcze niżej i zaskoczony zmarszczył brwi. – Jeśli nie żyje, to po co… – Sądzę, że mógł zostać przemieniony i sfingować swoją śmierć, jak wiele nastoletnich wampirów. – Jesteś pewna, że został przemieniony? – Nie, ale wirus wampiryzmu pojawia się często w tej samej rodzinie i możliwe, że… że właśnie to się stało. – Niekoniecznie. Powiedziałbym, że prawdopodobieństwo, iż zginął w wypadku, jest pięćdziesiąt razy większe niż to, że został przemieniony. A wirus niekoniecznie musi się pojawiać w tej samej rodzinie. To dotyczy zaledwie około trzydziestu procent wampirów – powiedział Derek. – Niedawno rozmawiałem o tym z Chrisem. – Wiem, ale mam też kuzyna, który jest wampirem. Więc… więc to zwiększa szanse. A moja siostra słyszała, jak tata mówił, że jego brat zrobił się zimny, a potem wyszedł i zabił się w wypadku. – Zimny w sensie temperatury ciała? – zapytał Derek, jakby dopiero teraz zaczął jej wierzyć. – Nie wiem. Moja siostra tylko tyle usłyszała, więc nie mogłam zapytać taty, ale miałam nadzieję, że mógłbyś to sprawdzić. Zobaczyć, czy coś o nim znajdziesz. Derek zrobił zdziwioną minę, a Della zaniepokoiła się, że jej odmówi. – Proszę – powiedziała. Boże, nienawidziła błagać. Westchnął.
– Mogę spróbować, ale to było naprawdę dawno temu. Zwykle znajduję informacje w Internecie, ale w tym wypadku szanse na znalezienie czegokolwiek są bardzo małe. – Zamilkł, jakby się nad tym wszystkim zastanawiał. – Chwila, a czemu nie pójdziesz z tym do Burnetta? Pewnie mógłby… – Nie chcę mieszać w to Burnetta, dopóki nie będę miała pewności, że stryj jest zarejestrowany, albo jeśli skończą się inne możliwości. Derek skrzywił się. – Myślisz, że może być wyrzutkiem? – Nie sądzę, ale nie chcę zwalać mu na głowę JBF. Derek przytaknął, a potem spojrzał na zegarek, jakby się gdzieś spieszył. – Znasz jego imię i datę urodzin, a także dzień śmierci? – Wszystko poza datą śmierci – powiedziała Della. – A, mam też zdjęcie. Sięgnęła do kieszeni. Derek uniósł rękę. – Muszę… Mam się spotkać z Jenny. Możesz zeskanować to zdjęcie i mi wysłać? I podaj wszystko, co wiesz. Gdzie mieszkał. Czy gdzieś się przeprowadzał. Nic nie obiecuję, ale postaram się coś znaleźć. Dellę ogarnęła nadzieja. – Od razu polecę do domu i ci to wyślę. Derek odwrócił się, ale Dellę nagle ogarnęło takie podniecenie, że może uda się odnaleźć jej stryja, że złapała go za ramię i ścisnęła. – Dziękuję! – Natychmiast uświadomiła sobie, jakie to dziwne – sama zainicjowała coś, co prawie przypominało uścisk. – Nie ma za co – odparł i odsunął się, patrząc na nią trochę dziwnie. Ale przynajmniej raz nic jej to nie obchodziło. Myśl, że może naprawdę odnajdzie stryja, mężczyznę, który wyglądał zupełnie jak jej ojciec, i będzie miała członka rodziny, który rozumie, na czym polega życie wampira, była niesamowita. Może wtedy nie tęskniłaby tak za swoją własną rodziną. Może życie nie byłoby już takie beznadziejne. *** Tej nocy Della nie mogła spać. Powinna być wyczerpana po poprzedniej nocy, podczas której podobno kradła brandy ojca, a potem ucięła sobie tylko godzinną drzemkę w dzień, ale wciąż myślała o tym, że może odnajdzie stryja. Wyciągnęła jego zdjęcie i popatrzyła na twarz, tak podobną do twarzy jej taty. Musieli być bliźniakami jednojajowymi. Zastanawiała się, czy uznanie tego człowieka będzie dla niej równie ważne, jak uznanie ojca. Nagle przyszło jej do głowy, że jej kuzyn Chan może coś o nim wiedzieć. Może jego mama wspominała o stryju, chociaż nie robił tego jej ojciec? Poderwała się z łóżka, złapała komórkę i wybrała jego numer. Nie musiała się przejmować późną porą, bo biorąc pod uwagę, że był wampirem, który żyje na granicy prawa, nie miał potrzeby dostosowywać swojego snu do ludzkiego. Telefon dzwonił i dzwonił. Aż w końcu włączyła się poczta głosowa. – Cześć, tu Della. Chciałam cię o coś spytać. Oddzwonisz? Rozłączyła się, ale zabrała telefon do łóżka. Może zaraz oddzwoni? Leżała i przez następną godzinę wpatrywała się w komórkę, przypomniawszy sobie, że próbował do niej zadzwonić tydzień wcześniej, a ona nie oddzwoniła. W końcu nie mogąc już wytrzymać
bezczynnego leżenia, postanowiła się przebiec. Może jeśli się zmęczy, będzie w stanie zasnąć. Nałożyła dżinsy i koszulkę, a potem pomyślała, że może spotka Steve’a, więc pognała do łazienki przeczesać włosy i wypłukać usta. Wsunęła telefon do tylnej kieszeni spodni, a potem cicho otworzyła okno i wyszła. Noc była chłodna, ale to jej nie przeszkadzało. Wąski sierp księżyca wisiał nisko nad ziemią. Po ciemnym niebie przemykało kilka chmur. Podbiegła do brzegu lasu, rozglądając się za pewnym ptakiem obserwującym ją z góry. Zwolniła, by się upewnić, czy jej słuch działa, czy nie bardzo. Usłyszała nawoływania ptaków i trzepotanie skrzydeł w gniazdach wysoko na drzewach. W krzakach cykały świerszcze, a coś, królik albo opos, kręciło się w trawie jakieś piętnaście metrów dalej. Jej nadzwyczajny słuch działał. Natomiast na niebie nie widziała oczekiwanego ptaka. Steve przemieniał się zwykle w sokoła wędrownego, ponieważ, jak jej kiedyś powiedział, to najszybszy ptak. Ruszyła przed siebie, wciąż dotykając ziemi. Biegła między drzewami, uchylając się przed gałęziami, by pozbyć się części buzującej w niej energii. Przypomniała sobie, jak wcześniej goniła Chase’a. Przed oczami stanęła jej jego postać bez koszulki. Odetchnęła głęboko, smakując powietrze, by się upewnić, że majtkowy zboczeniec nie kręci się w okolicy. Wyczuła tylko naturalne aromaty: mokrej leśnej ziemi, zapach jesieni, ziemistą woń opadających liści zmieniających kolor z zielonego na złoty, czerwony i pomarańczowy. Chociaż niektórzy uważali, że jesień jest piękna, to oznaczała śmierć. I to było dość smutne. Della obiegła las dwukrotnie, ani razu nie rozpędzając się do lotu. Duża brama na prawo od niej oznaczała granicę Wodospadów Cienia. Serce zabiło jej mocniej. Nabrała powietrza, a jej nos wyczuł nowe zapachy… zwierzęta. Nieopodal niej był jeleń, który biegł z gracją między drzewami, a kopyta uderzały o mokrą ziemię. Powyżej wyczuła ptaka. Usłyszała łopot skrzydeł. Uniosła wzrok i w świetle księżyca zauważyła jastrzębia. Steve? Zatrzymała się i patrzyła, jak ptak zawraca i ląduje na drzewie. – Śledzisz mnie? – zapytała, ale w jej głosie nie było słychać pewności siebie. Zmrużyła oczy, próbując wypatrzyć ptaka w ciemnościach. – Wiem, że to ty, więc przestań się chować. Usłyszała, jak zatrzepotał skrzydłami. Gniewał się na nią? W oddali słychać było kroki zbliżającego się jelenia, ale zignorowała go i dalej wpatrywała się w siedzącego na gałęzi Steve’a. Ugięła nogi w kolanach i wskoczyła na drzewo. Steve podskoczył i zamachał skrzydłami, jakby groził, że odleci. – Przestań udawać – powiedziała, a kiedy nie pojawiły się wokół niego bąbelki energii, jak zawsze, gdy się przemieniał, przypomniała sobie, że odbiegła w pół słowa, gdy z nim flirtowała na boisku. – Słuchaj. Musiałam zapytać o coś Dereka. Nie sądziłam, że się rozzłościsz. Ptak opuścił głowę i pisnął. – Przepraszam, jeśli to było niegrzeczne. Nie chciałam, żeby tak było. Nic nie odpowiedział ani się nie przemienił. – Wkurzyłeś się, bo cię nie pocałowałam? Mówiłam, że nie lubię okazywać emocji. Nawet nie powinniśmy się całować. Nie jesteśmy… razem. – Ptak przechylił głowę i popatrzył na nią. – Nie patrz tak na mnie. Wiem, że wcześniej pozwalałam ci się całować, ale… gdybyś nie był taki dobry w te klocki, to nawet bym nie próbowała. Spod drzewa dobiegł nagle jakiś dźwięk. – Czyli całowałaś się z ptakiem, tak? – Z dołu rozległ się głos.
Della spojrzała na stojącego pod drzewem jelenia. Jelenia, który brzmiał zupełnie jak… o kurde! Księżyc dawał akurat tyle światła, by mogła dostrzec pojawiające się wokół jelenia bąbelki. A gdy zniknęły, pojawił się Steve. Spojrzała na ptaka. – Kim jesteś? – zawołała. Ptak zaskrzeczał do niej. – Jestem przekonany, że to po prostu ptak. Ale skoro prowadzicie tak szczerą rozmowę o całowaniu i tak dalej, może powinnaś dać mu jakoś na imię. Della warknęła, zawstydzona, że dała się nabrać ptakowi, i zeskoczyła z drzewa. Gdy tylko dotknęła stopami ziemi, Steve złapał ją w talii i przytulił do siebie. Jego dłonie, które tak idealnie tam pasowały, trzymały ją w stanowczym, ale delikatnym uścisku. Czemu jego dotyk wydawał jej się taki dobry? – A więc kręcisz z tym ptakiem, co? – Oczy zalśniły mu wesoło. Jego brązowe włosy były lekko zmierzwione. Miał na sobie jasnobrązową koszulkę z jakimś sportowym logo i parę dżinsów, które doskonale na nim leżały. Położyła mu dłonie na piersi, zamierzając pchnąć go tak, by upadł na tyłek, ale ciepło jego skóry pod palcami sprawiło, że zapomniała o wstydzie. Nagle opuściła ją chęć rewanżu i pragnęła po prostu go dotykać. Jego męska pierś, ciepła i umięśniona, sprawiła, że zapragnęła ująć go za szyję i przyciągnąć do pocałunku. A potem, przez te jego błyszczące wesoło oczy i charakterystyczny ostry zapach, nie mogła się już powstrzymać. Tak trudno było się na niego złościć, nawet jeśli się z niej naśmiewał. A może nie tyle naśmiewał, co przekomarzał, i to zupełnie niegroźnie. Nie chciał być niemiły. Nawet przekomarzanie się z nim było wyjątkowe. „Aż za miłe”, pomyślała. Steve był zbyt miły. – Lepiej się nie śmiej – ostrzegła, próbując mówić ze złością, ale zupełnie jej nie wyszło. – Nic na to nie poradzę – odparł. – Kiedy jestem z tobą, jestem szczęśliwy. Czekałem pół nocy, żeby zobaczyć, czy przyjdziesz. Cieszę się, że nie marnowałem czasu. – Nie przyszłam do ciebie – odparła. W głowie rozbrzmiewały jej jego słowa. Kiedy jestem z tobą, jestem szczęśliwy. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Zdradzieckim sercu. – Biegałam, bo nie mogłam zasnąć. – „To była prawda”, powiedziała sobie, ale przecież myślała o nim, gdy wychodziła. Chciała go spotkać. I to nie po raz pierwszy, o nie. Przynajmniej trzy razy w tygodniu wychodziła w nocy i w dziewięćdziesięciu procentach przypadków spotykała go. O rany, musiała przestać na niego liczyć. Nachylił się i dotknął czołem jej czoła. – Nie wierzę ci. – Jesteś niemożliwy – stwierdziła. – A ty piękna – odparł. – To co takiego mówiłaś o tym, że ten ptak dobrze całuje? Spojrzała na niego krzywo. – Nie przeginaj. – Z tobą zawsze muszę przeginać – powiedział poważniej. – Gdybym tego nie robił, to w ogóle nie zwróciłabyś na mnie uwagi. – I tak tego nie robię – warknęła. – Ale przyznałaś, że lubisz moje pocałunki. –Przesunął wargami po jej ustach. Odsunęła się. – Przyznałam, że lubię pocałunki tego ptaka. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Cholera, naprawdę sprawiał, że czuła się szczęśliwa. To było niebezpieczne. – Będę o tym pamiętał, gdy następnym razem się przemienię. Jaki gatunek ptaków lubisz
najbardziej? A potem ją pocałował, delikatnie i słodko, a ona zmiękła w jego objęciach niczym wosk. Pozwoliła się ponieść uczuciom przez kilka sekund, może minutę, a potem cofnęła się, złapała powietrze i położyła mu rękę na piersi, by go powstrzymać. – Nie powinniśmy – powiedziała. – Czemu? – Bo nie jestem… – Gotowa na związek. – Zmarszczył brwi. – Wiem, mówiłaś mi to z dziesięć razy. I rozumiem to, ale tutaj jesteśmy tylko my dwoje. Nie jesteśmy w związku, tylko się… całujemy. – Ale wiesz, do czego to doprowadzi, a na to też nie jestem gotowa. – Odwróciła głowę, częściowo ze wstydu, a częściowo dlatego, że jej się wydawało, iż coś słyszała. Dotknął jej policzka i sprawił, że znów na niego spojrzała. – Posłuchaj, lubię cię całować i jeśli to wszystko, na co możesz sobie pozwolić, to dobrze. Przynajmniej dopóki nie będziesz gotowa na więcej. – A co jeśli nigdy nie będę gotowa i tylko marnujesz czas? – zapytała. Znów ją przytulił. – Myślę, że zdołam cię przekonać, byś zmieniła zdanie. – Sądzisz, że jesteś taki dobry? – Wiem o tym. – Roześmiał się. – Powiedział mi mały ptaszek. Uderzyła go w żebra. I wtedy znów to usłyszała. Odwróciła się, uniosła nos i poczuła zapach innego wampira. Wampira i świeżej krwi. Mnóstwa krwi.
Rozdział 5 Co się stało? – zapytał Steve, wyczuwając, że jej zachowanie oznacza kłopoty. – Wampir? – szepnęła i znów pociągnęła nosem, prawie się spodziewając, że to Chase, majtkowy zboczeniec. Ale nie. Ten zapach był inny i rozpoznawała go mimo świeżego, pikantnego aromatu krwi. Ludzkiej krwi. B minus i… jeszcze jakiejś. Della poczuła, jak oczy zaczynają jej się jarzyć. Spojrzała w górę, ale ledwie dostrzegła przelatującego górą wampira. Zaczęła się zastanawiać, czy go nie ścigać. Zanim podjęła decyzję, poczuła zapach innego wampira. Ten rozpoznała. Odsunęła się od Steve’a. Obok nich wylądował Burnett. Był tylko w dżinsach i miał zmierzwione od snu włosy. Ten facet składał się z samych mięśni. – Wszystko w porządku? – zapytał. – Tak – odpowiedzieli chórem. – Ktoś przeskoczył przez płot na północy – powiedział Burnett, patrząc na nich podejrzliwie. – Wiem – odparła Della, próbując nie patrzeć na jego klatę. Może i komendant był stary, a przynajmniej za stary dla niej, ale mógł występować w reklamach dietetycznej coli. – Usłyszałam ich i wyczułam. Przelecieli górą. Chyba już ich nie ma. – Tak – przyznał Burnett. – Wyczułaś zapach? – Tak – odparła. – I krew. Dwie różne grupy. Burnett zacisnął szczękę. – Ludzka? Della skinęła głową. Wampir warknął. – Co wy tu robicie po nocy? Della wzdrygnęła się wewnętrznie. – Nie mogłam spać – powiedziała, a ponieważ to była prawda, serce nie zaczęło jej łomotać. Burnett spojrzał na Steve’a. – Ja… – Serce Steve’a przyspieszyło, jakby chciał skłamać. Spojrzał na Dellę. – Miałem nadzieję, że ona nie będzie mogła spać. Della posłała mu zimne spojrzenie, ale Steve tylko wzruszył ramionami. Burnett westchnął. W tym momencie zadzwoniła komórka Burnetta. Wyciągnął ją z kieszeni dżinsów. – Cholera – rzucił, widząc, kto dzwoni. Odwrócił się od nich i odebrał. – Agent James. Sposób, w jaki to zrobił, świadczył o tym, że to coś oficjalnego. Della nastawiła uszu, by usłyszeć, co mówi rozmówca. – Mamy dwa ciała tuż za granicami Fallen. Wygląda na to, że zabójcą jest wampir. – Cholera – warknął Burnett. – Przelatywali tędy. Gdzie dokładnie się znajdujesz? Rozmówca podał adres. – Zaraz tam będę. – Rozłączył się i spojrzał na Dellę i Steve’a. – Chcesz, żebym poszła z tobą? – Myśl, że mogłaby uczestniczyć w prawdziwej misji,
wywołała u niej falę adrenaliny. To właśnie chciała robić, do tego była stworzona. – Nie. Zostań tu i miej oko na wszystko. Zadzwoń do Lucasa, Dereka, Perry’ego i Kylie. Niech się do was przyłączą i uważają. Zadzwoń do mnie natychmiast, gdyby znów ktoś się pojawił. Dellę ogarnął zawód. – Ale wyczułam zapach i tylko ja będę wiedziała, czy to ta sama osoba. Burnett westchnął. – To nie będzie nic ładnego, Dello. – Nigdy nie pociągały mnie ładne rzeczy. – Dobra. – Odwrócił się do Steve’a. – Zadzwoń do pozostałych i patrolujcie teren. Steve skinął głową. – Spotkamy się przy bramie. Muszę wziąć koszulę. – Burnett odleciał. Della już miała za nim polecieć, gdy Steve złapał ją za ramię. – Uważaj na siebie – powiedział. Widziała niepokój w jego oczach. Zanim się zorientowała, nachylił się i znów ją pocałował, ale nie pozwoliła, by pocałunek się przeciągnął. I chociaż dobrze było wiedzieć, że mu zależy, był to kolejny znak, że sprawy między nimi zaszły za daleko. Skinęła głową i odleciała. Przebyła ledwie półtora metra, gdy poczuła inny zapach. I to znajomy. Chase’a. Spojrzała w dół i zauważyła go pośród drzew. Jak długo tam stał? Czy szpiegował ją i Steve’a? Miała ochotę wylądować, by zrobić mu awanturę, ale wiedziała, że Burnett nie toleruje spóźnień. Więc zignorowała Chase’a i poleciała na spotkanie z komendantem. Uznała, że później pogada z majtkowym zboczeńcem, i nie sądziła, aby miało to ładnie wyglądać. *** Della mówiła sobie, że sobie z tym poradzi. Nie była już dzieckiem. Krew nie robiła na niej wrażenia, tylko sprawiała, że stawała się głodna. Gdy zwymiotowała po raz drugi, zaczęła się zastanawiać, jak mogła się tak pomylić. Krew nie była jedzeniem, gdy wypływała z ciał martwych ludzi. Była obrzydliwa. Poruszająca. To była śmierć i morderstwo. I to było takie złe. Poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Najwyraźniej jej słuch znów się zbiesił. Odwróciła się gwałtownie, warcząc, zła i zawstydzona, że ktoś widzi jej słabość. Zamilkła gwałtownie, gdy zobaczyła, że to Burnett. Uciekła spod mostu i skryła się między drzewami. Oczywiście nie dość dobrze. – Nic mi nie jest. – Cofnęła się. – Po prostu zjadłam za dużo ludzkiego jedzenia, gdy byłam u rodziców. Uniósł brew, dając do zrozumienia, że jej serce przyspieszyło z powodu kłamstwa, ale kiedy spojrzała mu w oczy, dostrzegła w nich nie potępienie, a współczucie. A to wkurzyło ją jeszcze bardziej. – Nic mi nie jest – warknęła. Burnett nachylił się i odezwał cicho: – W ciągu pierwszego roku wymiotowałem za każdym razem, gdy pracowałem przy takich sprawach. – W jego głosie słychać było szczerość. – Prawdę mówiąc, martwiłbym się, gdybyś się nie pochorowała. Jego słowa pocieszenia sprawiły, że do oczu napłynęły jej łzy, ale nie pozwoliła im popłynąć. Nagle znów stanął jej przed oczami obraz spod mostu. Dwie ofiary obok samochodu.
Z rozszarpanymi gardłami. Z otwartymi, przerażonymi oczami. I cała ta krew, jakby się w niej skąpali. Co musieli czuć, gdy wyrywano z nich życie? – Jak… Jak ktokolwiek mógł coś takiego zrobić? Burnett westchnął. – Czasami to głód, gdy niedawno przemieniony wampir nie ma kogoś, kto by mu pomógł w przejściu przemiany. Czasami brak szacunku dla ludzi. Della westchnęła ciężko i z trudem zapanowała nad kolejnym atakiem mdłości. – Jesteśmy potworami – wypowiedziała na głos swoje myśli. – Nie. Jesteśmy wampirami. I wcale nie jesteśmy potworniejsi od innych gatunków. Włącznie z ludźmi. Dobro i zło nie są przypisane do konkretnego gatunku. Nigdy nie podawaj tego w wątpliwość. Zamrugała, wściekła, że swoją niepewność odsłoniła akurat przed osobą, na której chciała zrobić najlepsze wrażenie. Burnett wyciągnął rękę i ścisnął jej ramię. Della skinęła głową i odwróciła się. – Wyczułaś jego zapach? – zapytał, jakby wiedział, że potrzebuje zmiany tematu. – Czy był zbyt zanieczyszczony? Della znów spojrzała na most, a potem na komendanta obozu. Blask księżyca odbijał się w jego czarnych włosach. W jego ciemnych oczach wciąż widać było współczucie, ale stał się już z powrotem twardym agentem JBF. – Nie mam stuprocentowej pewności, biorąc pod uwagę wszystkie inne zapachy, ale myślę, że to był ten sam wampir, który przelatywał nad Wodospadami Cienia. Czuję ślady czegoś, co wydaje się tym samym zapachem. Burnett wzruszył ramionami. – To znaczy, że niepotrzebnie cię tutaj ciągnąłem. Przepraszam, że pozwoliłem… – Nie – odparła. – Chcę tego, Burnett. Chcę być częścią JBF. Jestem do tego stworzona. Dam sobie radę, naprawdę. Sam powiedziałeś, że też chorowałeś za pierwszym razem. Skinął głową. – Tak, ale… są prostsze metody zarabiania na życie, Dello. – Nie chcę, żeby było prosto. Chcę łapać złoczyńców. Chcę zmieniać świat na lepsze – powiedziała to z całą szczerością. Uniósł brew. – Jesteś pewna, że nie chcesz po prostu móc nakopywać do tyłków? – No, to też – przyznała i prawie się uśmiechnęła z nadzieją, że to rozładuje napięcie. – I to mnie niepokoi – odezwał się Burnett bardzo poważnym tonem, sprawiając, że uśmiech zniknął z jej twarzy. – Jesteś twarda, wiem o tym. Ale trafisz na drani, którzy są twardsi od ciebie, a z takim podejściem skończysz jak ta bezimienna dziewczyna przy samochodzie. To, że chcesz walczyć, nie robi z ciebie dobrego agenta. Prawdziwe zalety to świadomość, jak uniknąć walki, którą byś przegrała, i umiejętność schowania dumy do kieszeni. A tych zalet jeszcze nie masz. Della uniosła podbródek i przygryzła język, by nie zacząć dyskutować na temat swojego charakteru i twardości. – Nauczę się. – Mam nadzieję. – Odwrócił się na pięcie. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia. – Chcę pomóc przy tej sprawie. Chcę, by sprawiedliwości stało się zadość. – Wskazała w stronę miejsca zbrodni. – Zobaczymy – westchnął.
– Proszę – dodała. – Powiedziałem, że zobaczymy. Sprawa nie zostanie otwarta, dopóki nie uzyskamy pełnych raportów z sekcji. Zostawił ją i wrócił do pozostałych agentów JBF. Ale ból, jaki wywołały słowa „tych zalet jeszcze nie masz”, przeszył ją na wskroś. Burnett uważał, że nie nadawała się na agenta JBF. Postanowiła jednak, że w jakiś sposób dowiedzie, że się mylił. I na początek zmusiła się, by znów spojrzeć na potworną scenę zbrodni. Z każdym krokiem przysięgała sobie, że nie zwymiotuje ponownie. I co z tego, że Burnett robił tak przez rok, ona nie zamierzała tego powtarzać. Dowiedzie mu, że ma w sobie to, co trzeba. Złapie bydlaka, który to uczynił. *** Della wróciła do domku tuż przed czwartą rano. Kylie w białej sukience siedziała przy stole, co w ciemnościach wyglądało dość upiornie. Długie blond włosy spływały jej na ramiona, a na twarzy miała minę plasującą się gdzieś pomiędzy Egzorcystą a Piątkiem trzynastego. A może Della przesadzała? Po tym, jak zobaczyła… prawdziwą śmierć, to całkiem możliwe. – Cześć. Wszystko w porządku? – zapytała. Kylie zamrugała. – Tak, po prostu nie mogłam spać. Bzdura! Najprawdopodobniej Kylie miała towarzystwo. I to takie, którego Della nie znosiła. – Jesteśmy same? Kylie wzruszyła ramionami. Della jęknęła. Kamaleonka była pełnoprawną zaklinaczką duchów i chociaż Della nie chciała się do tego przyznać, potwornie ją to przerażało. Gdyby Kylie nie była jedną z jej najbliższych przyjaciółek, to wykopałaby ten magnes na duchy za drzwi. Ale znęcać się nad Kylie to jakby znęcać się nad głodnym szczeniaczkiem ze zranioną łapką. I prawdę mówiąc, gdyby ktokolwiek chciał skrzywdzić Kylie, to Della skopałaby mu tyłek tak szybko, że nie miałby pojęcia, co go zaatakowało, ale za to dobrze by wiedział, w co oberwał. – Nie wzruszaj ramionami. Powiedz prawdę, jesteśmy same? – Teraz tak – odparła Kylie przepraszająco. – Ale ktoś właśnie sobie poszedł? – Ktoś się ze mną bawi. – Bawi? Mówisz, jakby to było fajne. Kylie skrzywiła się. – Nie jest. Ale ten ktoś co chwila przelatuje, nic nie mówi i nie zwalnia nawet na tyle, bym mogła mu się porządnie przyjrzeć. – Kylie znowu się skrzywiła. – Holiday powiedziałaby, że to znak. Czy znam kogoś, kto przelatuje i nie zwalnia na tyle, by można go było rozpoznać? – Przechyliła głowę i wskazała palcem Dellę. – Ciebie. – Przepraszam, ale ja żyję. – Nie mówiłam, że chodzi dokładnie o ciebie. Miałam na myśli wampira. Może mój nowy duch jest wampirem. – Cudownie. Kręci się u nas martwy wkurzony wampir. Kylie zmarszczyła nos. – Nie mówiłam, że jest wkurzony. Della podeszła do stołu. – Więc nie jest?
– Jest, ale tego nie powiedziałam. – Uśmiechnęła się szeroko. Della przewróciła oczami. – Przysięgam, że za dużo przebywasz z Mirandą. Zaczynasz używać jej logiki. – Czasami lubię jej logikę – powiedziała Kylie. Della też lubiła, ale nie była w nastroju, by się do tego przyznać. Spojrzała na drzwi do swojego pokoju i zaczęła się zastanawiać, czy po prostu nie pójść spać. A potem skupiła się na pustym krześle naprzeciwko Kylie i zaczęła się zastanawiać, czy nie spędzić chwili z najlepszą przyjaciółką. Krzesło wygrało. Usiadła i spróbowała opanować chęć skulenia się. – Gdzie byłaś? – zapytała Kylie. Delli skręcił się żołądek. – Poszłam pobiegać i wyczułam, jak przelatuje nad nami jakiś obcy. Wyczułam jego zapach. Chwilę później pojawił się Burnett i dostał telefon z JBF. Pojechałam razem z nim na wezwanie. – Przygryzła wargę, nie mając pewności, czy może o tym mówić, by nie sprawiać sobie jeszcze większego bólu. – Jakie wezwanie? – zapytała Kylie. Della zawahała się, a potem uznała, że jeśli chce zostać agentem, a tego pragnęła ponad wszystko, to musi się nauczyć z tym godzić. – Tuż za granicami Fallen zabito dwie osoby. Kylie spojrzała na nią współczująco. – Czy jednym z nich był wampir? Della rozumiała, co Kylie ma na myśli. Sądziła, że ten duch, który przelatywał obok, był jedną z ofiar. Potrząsnęła głową. – To byli ludzie. – Nawet to sprawdziła. I chociaż trudno jej było spojrzeć wprost na nich, to zrobiła. – Ale wygląda na to, że zabił ich wampir. – Zmusiła się, by to dodać. – Czy Burnett podejrzewa wyrzutków? – Kylie zmarszczyła brwi. – Nie wiem. Jeszcze nikogo nie podejrzewają. Zabrali ciała na sekcję, a potem zastosują czerwony kod. – Czerwony kod oznaczał, że upozorują wypadek, by świat ludzi się nie zorientował, kto tak naprawdę zabił. Kylie spojrzała na nią współczująco. – Czy to był… straszny widok? – Nie – skłamała Della. A potem jej oddech zadrżał wraz z kłamiącym sercem. – Tak, to było okropne. – Przykro mi. – Kylie położyła rękę na dłoni Delli. – Chcesz dietetyczną colę? Della już miała powiedzieć, że tak, ale westchnęła. – Nie, muszę spróbować się przespać. – Wysunęła dłoń spod dłoni Kylie i wstała. Niech to szlag, już brakowało jej tego dotyku. Gdyby była odrobinę słabsza, poprosiłaby Kylie o przytulenie. O taki długi uścisk, który pomaga uleczyć najgorsze bolączki. Ale nie była taka słaba. – Może po prostu pośpisz jutro dłużej – powiedziała Kylie, gdy Della stanęła przed drzwiami do swojego pokoju. Wampirzyca odwróciła się w zamyśleniu, a potem przypomniała sobie, że Burnett już i tak uważa, że nie jest dość twarda. – Nie, dam sobie radę. Musiała przekonać Burnetta, że sobie z tym poradzi. Z morderstwem, chaosem i związanymi z tym nieprzespanymi nocami. Że nadaje się do JBF. Weszła do pokoju i odwróciła się.
– Dzięki – powiedziała. – Za co? – zapytała Kylie. Della wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Za to, że nie spałaś. Kylie uśmiechnęła się szeroko. – Za to musisz podziękować duchowi. – Nie zamierzam. – Della rozejrzała się wokół. Nie była pewna, czego szuka, zwłaszcza że nie mogła ich zobaczyć, ale czasami, gdy Kylie mówiła, że obok jest duch, Della czuła chłód. I to taki, który kojarzył jej się ze śmiercią. A tam, gdzie jest śmierć, są anioły śmierci. Te, które sprawują sądy nad wszystkimi istotami nadnaturalnymi. A ich kary są szybkie i ostateczne. Kto chciałby, aby jego życie zostało zbadane pod kątem błędów? Bóg wie, że narobiła ich sporo. Uświadomiwszy sobie, że gapi się w przestrzeń, odwróciła się do przyjaciółki. – Ten ktoś sobie poszedł, prawda? – Tak – odparła Kylie. – To dobrze. I lepiej, żeby tak zostało. – Della weszła do pokoju. W jej sypialni panowała cisza i tak została sam na sam z myślami. A przynajmniej miała nadzieję, że jest sama. Rozejrzała się wokół, próbując wyczuć, czy nie wrócił duch Kylie. Nie było dziwnego chłodu. Gdy tylko rzuciła się na łóżko, zapomniała o gościu przyjaciółki i przed oczami znów stanęły jej upiorne obrazy, które widziała tej nocy. Kobieta była tylko o kilka lat starsza od Delli, a mężczyzna wyglądał na jej chłopaka. Najwyraźniej zaparkowali przy świetle księżyca, pewnie się całowali, pochłonięci swoim dotykiem i ciepłem, gdy nagle zostali zaatakowani i wyskoczyli z samochodu. Dwoje ludzi, których romantyczne spotkanie zakończyło się śmiercią. Może lepiej już było myśleć o duchu. Przypomniała sobie słowa Burnetta. Wcale nie jesteśmy potworniejsi od innych gatunków. Serce ją bolało. To, co powiedział, nie miało znaczenia. Fakt, że tę okrutną zbrodnię popełnił wampir, sprawiał, że wstydziła się swojego gatunku. Wstydziła się, że do życia potrzebuje krwi. „Jasne, nie jesteśmy potworami”. Gdyby się nie bała, że jej rodzice uznają ją właśnie za potwora, to powiedziałaby im prawdę. Byłaby częścią rodziny. Byłaby wciąż ukochaną córeczką tatusia. A tak była obca, a odwiedzała ich tylko po to, by uświadomić sobie, jak wiele straciła. Zmuszona sprawiać wrażenie, że pewnie używa narkotyków, może być w ciąży i upadła tak nisko, że kradnie ich rzeczy. Próbowała przestać myśleć o dwóch ciałach, leżących twarzami do góry na mokrej ziemi, o szyjach rozszarpanych kłami i oczach pozbawionych życia. Próbowała, ale nie potrafiła. – Jesteśmy potworami – wyszeptała w cichą i, jeśli dopisywało jej szczęście, bez towarzystwa duchów. Poczuła, jak po policzkach spływają jej łzy, i zaczęła mrugać, by je powstrzymać. Może dzięki temu, że chciała dopaść krwiopijcę, który zamordował tych niewinnych ludzi, by za to zapłacił, nie była aż takim potworem. – Dopadnę cię – powiedziała Della, przysięgając sobie, że nigdy nie zapomni zapachu zabójcy, który tej nocy przeleciał jej nad głową. Któregoś dnia, prędzej czy później, znów na niego wpadnie. – A kiedy to nastąpi… – zwróciła się do pustego pokoju. – Nie obchodzi mnie, co mówi Burnett. Z przyjemnością skopię ci tyłek. *** – Della?
Głęboki głos rozległ się w jej myślach i przebił przez sen. Znajomy sen. Znów stała w ciemnej uliczce w swojej piżamie w smerfy. Potwór, olbrzymi tłusty gargulec, stał jakieś półtora metra od niej. Oczy świeciły mu czerwono i złowieszczo. Jego zamiary, by ją pożreć, były oczywiste. Poznała to po kapiącej mu po brodzie śliny. Czego od niej chciał ten paskudny obśliniony potwór z obwisłą skórą? – Della, wszystko w porządku? – Zza śmietnika dał się słyszeć znajomy głos. A szkoda, bo właśnie tam chciała rzucić potwora, który właśnie ruszył w jej stronę. Wzdrygnęła się, szykując się do walki, i natychmiast zaczęła bardziej kontaktować. – Della? – Tym razem głos nie dobiegał zza śmietnika, a zza ciemnej zasłony jej umysłu. Ze strony, gdzie było prawdziwe życie. Gdzie nie było gargulców. Gdzie potwory chodzące po ziemi były po prostu wampirami. Kiedy poczuła dotyk na skroni, natychmiast się ocknęła. Z wampirzą prędkością i siłą, zanim jeszcze otworzyła oczy, złapała dotykającą ją rękę i odciągnęła ją od twarzy. Wciąż jeszcze zaspanym wzrokiem dostrzegła stojącego nad nią ciemnowłosego zmiennokształtnego. Zwolniła uścisk. – Co ty tu robisz? Steve zmarszczył brwi. – Stukałem w okno, a kiedy się nie poruszyłaś, zaniepokoiłem się. – Więc postanowiłeś po prostu wejść do mojej sypialni? – warknęła, uświadomiwszy sobie z niechęcią, że jej supersłuch znów się wyłączył. Co się działo, do cholery? – Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zwykle budzisz się, zanim zbliżę się do okna na taką odległość. Pukałem dobre dziesięć sekund, a ty nawet nie drgnęłaś. Dobrze się czujesz? Wyciągnął rękę, by dotknąć jej czoła, ale odtrąciła ją. – Nie dotykaj mnie. Spojrzał na nią ponuro. – Sprawdzam twoją temperaturę. Nie wydaje mi się, by była odpowiednia. – Znów przyłożył jej dłoń do czoła. Już miała ją odepchnąć, gdy uświadomiła sobie, że swoje senne frustracje i problemy ze słuchem odreagowuje na nim. – Jestem wampirem. Jestem zimna, pamiętasz? Skrzywił się, przesuwając delikatnie dłonią po jej czole. – Wiem i to właśnie nie jest normalne. Nie jesteś… tak zimna. Wydaje mi się, że masz gorączkę. – Nic mi nie jest. – Usiadła. – Po prostu się nie wyspałam. Spojrzała na okno. Słońce jeszcze nie wstało, ale niebo zaczynało się różowić. – Która godzina? – Wpół do szóstej. Opadła z powrotem na poduszkę. – To znaczy, że spałam całą godzinę – jęknęła. – Przepraszam, że cię obudziłem. Niepokoiłem się. Prosiłem, żebyś zadzwoniła, ale tego nie zrobiłaś. – Kiedy prosiłeś, żebym zadzwoniła? – Spojrzała na niego. Siedział na łóżku i wyglądał jak skowronek. Nienawidziła rannych ptaszków. Spróbowała sobie przypomnieć ich ostatnie spotkanie, gdy pojawił się Burnett. – Nie mówiłeś, żebym zadzwoniła. – Napisałem kartkę, żebyś zadzwoniła, jak tylko wrócisz.
– Jaką kartkę? – zapytała. Pociągnął za kartkę z notesu, leżącą częściowo pod jej ramieniem. – Tę, na której spałaś. Jak odleciałaś, zacząłem się niepokoić, więc przyszedłem tu i zostawiłem ci na łóżku kartkę. Nie mogłem spać, budziłem się co dziesięć minut i sprawdzałem komórkę. Wciąż myślałem o tym, że coś mogło pójść nie tak. „I poszło nie tak”, pomyślała Della. Zginęło dwoje niewinnych ludzi, a potem jeszcze dowiedziała się, że Burnett nie uważa, by nadawała się na agenta JBF. Znów stanął jej przed oczami obraz ofiar. Czuła się tak, jakby jej klatkę piersiową wypełniał syrop. I to bardzo gęsty. Tylko że nie było w nim nic słodkiego. Wyłącznie olbrzymie, przejmujące współczucie dla dwojga młodych kochanków. – W końcu postanowiłem tu zajrzeć i sprawdzić, co się dzieje – powiedział Steve. – Poza tym za dziesięć minut muszę jechać. „Martwił się. Musi gdzieś jechać?”, Della próbowała za nim nadążyć. Był poniedziałek, a on w poniedziałki nie bawił się w doktora. Chociaż tak naprawdę to wcale nie była zabawa. Tak jak ona pragnęła zostać agentem JBF, Steve chciał być lekarzem, a ponieważ właściwie nie było szkół do nauki medycyny nadnaturalnej, należało skończyć zwykłą medycynę i pracować u lekarza zajmującego się istotami nadnaturalnymi. I Steve pracował właśnie u jedynego nadnaturalnego lekarza w mieście. – Nie widziałam kartki. Ja… byłam wykończona. Pogłaskał ją po ramieniu. – Naprawdę nic ci nie jest? – Naprawdę, jest w porządku. Oczy mu zalśniły. – Owszem, bardzo w porządku. Podoba mi się zwłaszcza piżama w smerfy. „No właśnie, w piżamie w smerfy nie ma nic złego! Cholera!” Czemu wciąż myślała o tym głupim wampirze? – I jeśli ten nowy wampir jeszcze raz wspomni o twojej piżamie, to będę musiał spuścić mu łomot. „Czy on myślał, że…?” Steve wyprostował jej kołnierzyk piżamy i nachylił się. – Tylko ja mogę się śmiać z tego, w czym śpisz albo w czym nie śpisz. – Sugestywnie poruszył brwiami i nachylił się, by ją pocałować. Della zamierzała go powstrzymać, ale gdy jego usta dotknęły jej ust, ona, cóż, nie zrobiła nic. Czy nie tak wpakowali się w kłopoty na misji? Pozwoliła mu się pocałować, leżąc w łóżku, a po chwili zaczęli zrzucać z siebie ubrania. Tak, tak właśnie było, więc teraz musiała to powstrzymać. Położyła mu rękę na piersi, aby go odepchnąć. Nie na tyle mocno, by go skrzywdzić, tylko… I wtedy wsunął jej dłoń pod bluzkę od piżamy i delikatnie objął ją w talii. No, może nie zatrzyma go jeszcze w tej chwili, ale jeśli zaczęliby zrzucać… W chwili, gdy poczuła mrowienie, odsunął się z dziwnym wyrazem twarzy. Usta miał wilgotne od pocałunków. – Masz okres? Szczęka jej opadła. Pacnęła go mocno w klatkę piersiową. – Chłopak nie powinien pytać dziewczyny o takie rzeczy. A jeśli sądziłeś, że zamierzam… – Nie! – Potrząsnął głową, a potem roześmiał się, siadając. – Nie chciałem… Pytam jako lekarz, a nie twój chłopak.
– Nie jesteś moim chłopakiem. – Jasne – powiedział to tak, jakby w to nie wierzył. O rany, on był jej chłopakiem? Czy dopuściła do tego, by sprawy posunęły się aż tak daleko? – Serio, masz teraz okres? – zapytał. Wydęła usta. – Nie jesteś też moim lekarzem. Potrząsnął głową, jakby uważał, że to głupie. – Posłuchaj, czasami wampirzyce podczas okresu mają wyższą temperaturę. A ty jesteś naprawdę ciepła. – Znów przyłożył jej dłoń do czoła. – Po prostu się nie wyspałam – odparła, a potem przypomniała sobie o bólu głowy i problemach ze słuchem. Może miała jakiś rodzaj grypy? – Masz okres? – zapytał znowu. Przewróciła oczami i skinęła głową. To nie była do końca prawda, miał się rozpocząć za jakieś trzy dni. Zaczęła się zastanawiać czy zespół napięcia przedmiesiączkowego mógł wpłynąć na jej słuch. Usiadła i popatrzyła na Steve’a, który siedział na jej łóżku tak, jakby miał do tego święte prawo. A potem przypomniała sobie, że mówił, iż wyjeżdża. – Gdzie jedziesz? – Do pracy u doktora Whitmana. Potrząsnęła głową… – Ale w poniedziałki nie pracujesz. – Teraz już tak. Doktor Whitman zapytał Holiday, czy mógłbym pracować nie trzy, a cztery dni w tygodniu i zostawać na noc. Połowa nadnaturalnych pacjentów przychodzi po godzinach. Na tyłach kliniki ma pokój, w którym mógłbym spać. – Spojrzał jej w oczy. – Zamierzałem ci o tym powiedzieć wczoraj w nocy, ale poleciałaś bawić się w agenta JBF. „To nie była zabawa”, pomyślała Della, a potem skupiła się na nowym planie pracy Steve’a. – A co ze szkołą? – Delli wcale to nie odpowiadało. Nie podobało jej się, że nie będzie go, gdy ona będzie biegać nocą po lesie, aby oczyścić umysł. A potem nie spodobało jej się to, że jej się to nie podoba. Poleganie na kimś tylko wpędza w kłopoty. Cholera! Już zaczęła na nim polegać? No ale od kiedy Miranda była z Perrym, a Kylie z Lucasem, miała trochę wolnego czasu do zagospodarowania. Oczywiście nie miała do nich pretensji… No, trochę tak, ale też je rozumiała. Gdy była z Lee, właściwie zapominała o swoich przyjaciółkach. – Szkoła to nie problem – rzekł Steve. – Zanim tu w ogóle przyjechałem, skończyłem liceum. – Wiedziałam, że jesteś mądr… alą – powiedziała, próbując pokryć swój niepokój śmiechem, ale cholera, serce ścisnęło jej się na myśl o tym, że go nie będzie. – Jakbyś sama nie była mądra. – Uśmiechnął się szeroko. – Holiday powiedziała, że co piątek będę pisał testy, żeby było widać, iż uczęszczałem tu do szkoły. To będzie dobrze wyglądać w moich papierach, kiedy będę się wybierał na studia. – Delikatnie odgarnął jej kosmyk włosów z policzka. – Będziesz za mną tęsknić? Della zmarszczyła brwi. Czy on czytał w jej myślach? – Nie – skłamała. Na te słowa Steve skrzywił się. – Ja będę za tobą tęsknił. Ale będziemy się widywać w piątki i weekendy. Oczywiście
gdybyś przestała udawać, że mnie nie lubisz i zgodziła się pokazywać ze mną publicznie, moglibyśmy spędzać razem więcej czasu. Nie musiałbym czekać do północy albo świtu, żeby skraść ci całusa. Nachylił się, by skraść kolejnego, a ona wyciągnęła rękę i położyła mu palec na ustach. – Już późno, powinnam się ubrać. – Nie krępuj się. – Położył się na wznak na jej łóżku, z rękami pod głową, jakby zamierzał ją przy tym obserwować. W tej pozycji doskonale widać było jego mięśnie na klatce piersiowej i ramionach. Uśmiechnął się do niej seksownie, a ona miała ochotę skopać mu tyłek. – Wynocha! – zawołała. Usiadł. – Dopiero jak mnie pocałujesz na pożegnanie. – Nie! Jesteś niepoprawny. – Pogroziła mu palcem. – Bezczelny i arogancki. – Nazywaj mnie, jak ci się podoba, ale jeśli chcesz, żebym wyszedł, będzie cię to kosztowało pocałunek. – I niemożliwy – warknęła. – Wiesz, że mogłabym cię złapać, zakręcić nad głową i wyrzucić przez okno? – Mogłabyś, co nie oznacza, że to zrobisz, skarbie. Cholerny facet! Jak mógł ją tak przejrzeć? Kiedy się otworzyła i zaprosiła go do swojego życia? I do swojego serca? Nachylił się po pocałunek, ale pozwoliła tylko na krótki. A i tak trwał znacznie dłużej, niż powinna była się na to zgodzić. W tym momencie zrozumiała, że dobrze, iż wyjeżdżał. Potrzebowała trochę przestrzeni. Musiała zwolnić. – Zobaczymy się w piątek. Obiecaj, że do mnie zadzwonisz. – Ja nigdy niczego nie obiecuję. – Przełknęła gulę w gardle, którą poczuła na widok jego miny. – Spróbuję. – „Spróbuję nie zadzwonić”, poprawiła się w myślach. Musiała nad tym zapanować. Powstrzymać te uczucia, nim wymkną się spod kontroli. Przerzucił jedną nogę przez okno, a potem znów na nią spojrzał. – Trzymaj się z daleka od tego nowego wampira. Nie podoba mi się. „Mnie też”, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno. *** Della siedziała z kolanami pod brodą i wpatrywała się w otwarte okno, próbując się nie przejmować, iż ten cholerny zmiennokształtny, który właśnie sobie poszedł, sprawił, że wcale nie czuje się szczęśliwa. Do pokoju wpadł chłodny powiew wiatru i aż zadrżała. Wstała z łóżka, by zamknąć okno, i w tym momencie nagle coś sobie uświadomiła. Czuła chłód. Od kiedy została przemieniona, była świadoma temperatury, ale nigdy nie czuła zimna. Przypomniała sobie, że Steve sugerował, iż może mieć gorączkę. Przyłożyła rękę do czoła, podeszła do okna i zobaczyła, jak Derek patrzy na odchodzącego Steve’a. No świetnie. Teraz elf będzie myślał, że bzyka się ze Steve’em. Derek spojrzał w stronę okna, uśmiechnął się krzywo i ruszył w kierunku jej domku. W pierwszej chwili miała ochotę pokazać mu środkowy palec i zatrzasnąć okno, ale potem przypomniała sobie, że przecież pomagał jej znaleźć stryja. Czy po to przyszedł? Czy już coś znalazł? Wyskoczyła przez okno i wyszła mu naprzeciw. – Nie sypiam ze Steve’em. – Uznała, że najpierw trzeba to wyjaśnić. Derek przewrócił oczami. – Naprawdę mnie to nie obchodzi. – A potem spojrzał na nią. – Smerfy, co? – zaśmiał się. – Daruj sobie, proszę. Chłopcy zawsze sobie wyobrażają, że dziewczyny sypiają
wyłącznie w seksownej bieliźnie. Śpimy w tym, w czym jest nam wygodnie. I co lubimy. Więc pogódź się z tym! Podrapał się po brodzie. – Spróbuję jakoś to zrozumieć. Potrząsnęła głową, a jej długie, proste włosy opadły na twarz. – Sypiasz w eleganckiej bieliźnie albo stringach? – Eee… nie. – Kobiety też nie. Więc jeśli sam nie lubisz, jak majtki wpijają ci się tam, gdzie nie trzeba, to czemu nam miałoby się to podobać? – Ja… – zająknął się. – Nic nie mówiłem o… To znaczy, po prostu się nie spodziewałem, że wampirzyca będzie lubiła małe niebieskie ludziki. – Czemu nie? Nie jestem uprzedzona – odparła. – Lubię ludzi wszystkich kolorów, narodowości i gatunków. Nawet ciebie lubię. Troszeczkę. Zrobił zdziwioną minę. – Wiesz, że smerfy nie istnieją, prawda? – Oczywiście. A ty wiesz, że nie wszystkie kobiety noszą stringi i seksowną bieliznę? A piżamy w smerfy wcale nie są dziwne. – „Steve’owi się podobało”, dodała w myślach. Derek miał dość przyzwoitości, by się zarumienić. Uniósł dłoń. – Zapomnij, że o tym wspomniałem. Uświadomiła sobie, że przesadza i zrzędzi, a on pewnie przyszedł tu jej pomóc. – Przepraszam, nie wyspałam się. – „A obelga nowego wampira o piżamie zabolała bardziej, niż powinna”. – Znalazłeś coś na temat mojego stryja? Skinął głową… – Właśnie dlatego tu jestem.
Rozdział 6 Co ustaliłeś? – zapytała Della, czując, że jego odpowiedź może wiele zmienić. Jeśli jej stryj żył… Derek wzruszył ramionami, jakby czuł, że zaraz ją rozczaruje. – Niewiele, ale zdołałem wykopać nekrolog z jakiejś starej gazety, dostępnej przez bibliotekę internetową. – Wyciągnął kartkę papieru. – Wydrukowałem go. Oczywiście to nie znaczy, że naprawdę umarł. Ale to coś na początek i można sprawdzić, czy nie jest sfałszowany. I jeszcze nie skończyłem przeszukiwać netu. Jeśli ustalę, do jakiej chodził szkoły, to może zdołam znaleźć jakieś informacje o zjazdach absolwentów, a jego koledzy z klasy mogli coś zamieścić w sieci. Della wzięła złożoną kartkę i popatrzyła krzywo. – Nie wiem, do jakiej szkoły chodził, ale zobaczę, czy uda mi się coś ustalić. Skinął głową. – Tylko pamiętaj, że szanse na ustalenie czegoś, co wydarzyło się tak dawno temu, są niewielkie. Poczuła, że ogarnia ją zwątpienie. – Och – dodał. – A mogę cię prosić o coś w rodzaju przysługi w zamian? No jasne, przecież nie mogła mu teraz odmówić. Ale czego mógł chcieć od niej Derek? – O co chodzi? – Miałem nadzieję… no, że może mogłabyś być miła dla Jenny. A więc to prawda. Derek naprawdę zabujał się w Jenny. – Być miła? – zapytała Della. – Nie byłam wobec niej niegrzeczna. Della nie mogła tego powiedzieć o wszystkich uczniach, ale ponieważ Kylie lubiła Jenny i niejako wzięła ją pod swoje skrzydła, niczym młodszą siostrę, to Della starała się, by nie być wobec niej niemiła. – Nie mówiłem „nie bądź niegrzeczna” tylko „bądź miła”. To dwie różne rzeczy, wiesz? Della potrząsnęła głową. – Jak dla mnie, niebycie niegrzeczną jest miłe. Spojrzał na nią sfrustrowany. – Posłuchaj, Jenny jest w tej chwili bardzo… niepewna siebie. Obserwuje twoją przyjaźń z Kylie oraz Mirandą i czuje się wykluczona. – Wykluczona? Kylie odwiedza ją codziennie i prawie każdego dnia siada z nią przy jednym stole podczas obiadu. – Wiem, ale wy z nimi nie jadacie. – To dlatego, że siadają przy stole kameleonów, idioto! Sposępniał. – Nie ma dość kameleonów, żeby był stół kameleonów. Jenny chciałaby czuć, że należy do grupy. I z jakiegoś powodu cię podziwia. Uważa, że jesteś świetna. – Bo jestem – odparła Della. – No dobra, a mogłabyś być świetna i odrobinę milsza? Della westchnęła. – Dobrze… spróbuję. – Dziękuję – odrzekł. – A ja postaram się poszukać jeszcze czegoś o twoim stryju. Daj mi znać, jeśli zdołasz ustalić, do jakiego liceum chodził.
Della patrzyła, jak się oddala. Rzuciła okiem na nekrolog, zastanawiając się, jak zdobyć informację na temat szkoły stryja, i martwiąc się o to, jak być milszą dla Jenny. Nie chodziło o to, że nie lubiła tej dziewczyny, po prostu nie potrzebowała więcej przyjaciół. Jej lista przyjaciółek była zamknięta. Kylie i Miranda to wszystko, czego jej było trzeba. Odwróciła się na pięcie i z powrotem wskoczyła do pokoju. Odwróciła się, by zamknąć okno i wtedy znów poczuła jego zapach. Chase. – Cholerny wampir! – warknęła na wiatr, który niósł jego ostry zapach, i przypomniała sobie, że był w lesie, gdy poleciała na spotkanie z Burnettem. Czy majtkowy zbok szedł teraz po prostu na śniadanie? Czy poprzedniej nocy to też był zwykły przypadek? A może z jakiegoś dziwnego powodu ją śledził? Musiała to jakoś ustalić. *** Pięć minut później, ubrana na śniadanie, z wciąż nieprzeczytanym nekrologiem stryja w ręku, spojrzała na drzwi dokładnie w momencie, gdy ktoś do nich zapukał. – Tak? – zawołała. Kylie uchyliła drzwi i spojrzała na nią zaniepokojona. – Wszystko w porządku? – Pewnie. A co? – zapytała Della. – Z różnych powodów – odparła Kylie. – Po pierwsze, wciąż tu jesteś. Nie poszłaś na spotkanie wampirów. Della wzruszyła ramionami. – Zaspałam. – Pomijając fakt, że Steve ją obudził. A także ten, że po ostatniej nocy na myśl o piciu krwi robiło jej się nieprzyjemnie. – Domyśliłam się. Czujesz się lepiej? Znów przypomniała sobie o zwłokach i uczuciu zawodu, że Burnett nie jest przekonany co do jej zdolności. – Przeżyję. Kylie posłała jej współczujący uśmiech. – Czy to z Derekiem rozmawiałaś? – Tak. – Uniosła złożoną kartkę papieru. – Odnalazł nekrolog mojego stryjka. – A więc… naprawdę nie żyje? – Niekoniecznie. Rodziny zwykle publikują nekrologi, gdy uznają, że ktoś nie żyje. – Rozumiem – powiedziała i przygryzła dolną wargę. Kylie zawsze przygryzała wargę, gdy była zdenerwowana. Ale czym? Della przypomniała sobie, że Kylie wspominała o kilku powodach, dla których martwiła się o Dellę. – A ten drugi powód? Ten, który cię niepokoił? Kylie znów przygryzła wargę. – Chodzi… chodzi o ducha. To nie brzmiało dobrze. – Co z nim? – Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że to chyba wampir? – Tak. – Jestem prawie pewna, że miałam rację. Jeszcze mi się w pełni nie ukazał, ale… wydaje mi się, że on nie mnie szuka. Nie siedzi w moim pokoju. – A gdzie? – zapytała, i chociaż domyśliła się odpowiedzi, miała szczerą nadzieję, że się
myli. Kylie się zawahała. – W twoim. – O kurde! Nie! Nie mam najmniejszej ochoty, ale to najmniejszej, by obok mnie kręcił się duch. Powiedz mu, żeby się wynosił w nicość. Kylie westchnęła. – To tak nie działa. Duch zwykle pojawia się z jakiegoś powodu. I… tak się zastanawiałam, że może to był twój stryjek. Delli ścisnął się żołądek. – Czemu tak mówisz? – Nie jestem pewna, ale… szukasz go, a wszyscy mówią, że on nie żyje, więc pomyślałam, że może… – Nie może być martwy. Potrzebny mi żywy. – Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tego pragnęła, dopóki nie wypowiedziała tych słów. Potrzebowała kogoś, kogoś z rodziny, w realnym życiu. Kogoś, kto nie patrzyłby na nią jak na potwora. Potrząsnęła głową. – To nie on. Kylie przytaknęła, ale nie wyglądała na przekonaną. – Ja… idę z Lucasem na piknik zamiast śniadania. Więc muszę już lecieć. A Miranda ma spotkanie rady czarownic. Obawiam się, że będziesz sama na śniadaniu. – Nic nie szkodzi – powiedziała Della, zaniepokojona sprawą z duchem. Kylie skinęła głową i zaczęła się oddalać. – Hej – zawołała za nią Della. – Jego tu teraz nie ma, prawda? Tego ducha? – Nie. – Kylie spojrzała na nią z niepokojem. – Na pewno wszystko w porządku? Nawet Miranda się o ciebie martwi. – Oczywiście, że tak. – Nikt nie musiał się o Dellę martwić, potrzebowała po prostu przestrzeni bez ducha. I żeby żył jej stryj. Dlatego nie mogła się zdobyć na przeczytanie nekrologu. Znów stanął jej przed oczami obraz zwłok z poprzedniej nocy. – Idź! – Machnęła ręką na Kylie. A kiedy drzwi się zamknęły, rozejrzała się po cichym domku. Wsunęła nekrolog do kieszeni, uznając, że najpierw woli się zmierzyć z niedosmażoną jajecznicą i przypalonym bekonem niż z wizją tego, że jej stryjek naprawdę nie żyje. *** Della weszła w rozgadany tłum w stołówce. Zamierzała przyłączyć się do kilku innych wampirów, które najwyraźniej opuściły wczesne śniadanie, ale ujrzała Jenny. Dziewczyna siedziała sama i wyglądała na samotną. Wiedząc, że tak właśnie powinna uczynić, Della złapała tacę i usiadła obok małej kameleonki. – Cześć – powiedziała, patrząc na pływającą w żółtej mazi jajecznicę. Fuj, nie zamierzała tego jeść. A potem zauważyła, że jej bekon rzeczywiście jest przypalony. – Cześć – odpowiedziała wesoło Jenny, a jej orzechowe oczy aż rozbłysły z radości. Della z trudem opanowała grymas. Było zdecydowanie za wcześnie na takie wesołości, ale była to winna Derekowi za jego pomoc. – Widziałaś dziś Kylie? – zapytała Jenny, zupełnie jakby szukała tematu do rozmowy. – Tak – odpowiedziała Della. – Urządzili sobie z Lucasem piknik na śniadanie. Co znaczyło, że się gdzieś zaszyli, żeby się obśliniać albo rozbierać. Co prawda Della nie podejrzewała Kylie, by miała zdejmować ubranie w lesie, była na to zbyt porządna i rozsądna. Rozbieranie się w lesie prowadzi do łapania kleszczy i ukąszeń robali w miejscach, w których naprawdę nie ma się na nie ochoty.
– To miłe. – Jenny rozejrzała się po sali. Della obserwowała ją i zauważyła, że kameleonka spogląda w stronę stołu elfów, szczególnie w ten koniec, na którym siedział Derek. Brązowowłosy elf śmiał się z czegoś, co powiedziała jedna z nowych dziewczyn. Nie wyglądało na to, by flirtował, ale Della zauważyła w oczach Jenny wyraz zawodu. – Więc o co chodzi z tobą i Derekiem? – zapytała Della, kłując widelcem niedosmażoną jajecznicę. – Nic takiego – odparła Jenny. – Myślałam, że jesteście razem. No wiesz, w końcu spałaś z nim, jak tu dotarłaś. Jenny zarumieniła się gwałtownie. – Nie. Spaliśmy w jednym łóżku, ale my nie… my nic nie robiliśmy. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. Przy ostatnim zdaniu serce młodej kameleonki zadrżało, co oznaczało, że właściwie nie było to kłamstwo, ale też nie była zupełna prawda. – Nie będę się mieszać, ale sądzę, że on chciałby być kimś więcej niż twoim przyjacielem. – Della zauważyła, że bekon Jenny jest praktycznie surowy. Zupełnie taki, jak lubiła. Zaburczało jej w brzuchu. – Tak. Sugerował mi coś takiego – powiedziała Jenny. Della dalej wpatrywała się w bekon Jenny. – Zjesz go? – Nie. – Zrobiła grymas. – Jest prawie surowy. – Wymienię mój przypalony na twój surowy, co ty na to? Jenny odsunęła od siebie tacę, a Della zgarnęła surowe mięso i wzięła kęs. Kiedy przełknęła, zwróciła się do Jenny: – Więc elfik do ciebie nie przemawia? To ciekawe. To znaczy… Kylie była nim zachwycona. Radość na twarzy Jenny zniknęła. – Wiem. Della nagle uświadomiła sobie, jak zabrzmiało to, co powiedziała. – Nie chodziło mi o to… że była nim zachwycona w sensie… Tylko chwilę się nim interesowała. Jenny wzięła widelec i zaczęła przesuwać nim po talerzu jajecznicę. – Tak, słyszałam, że nie mogła się zdecydować między Lucasem a Derekiem. Della usłyszała coś w głosie dziewczyny. – Wiesz, że Kylie i Lucas chodzą teraz ze sobą na serio, prawda? Jenny skinęła głową, ale nie wydawała się przekonana. – Czy to dlatego nie chcesz się zdecydować na Dereka? Martwisz się nim i Kylie? – Nie – powiedziała, ale jej serce jasno dodało, że kłamie. Della spojrzała na nią zimno. – Dlaczego ludzie próbują mnie okłamywać? – No dobrze, trochę się martwię. Bardzo lubię Kylie i nie chcę, aby to, co jest między mną a Derekiem, to popsuło. – Musisz porozmawiać z Kylie – stwierdziła Della, żując bekon. – Wiem, że powie ci, żebyś się zdecydowała. Derek to porządny chłopak. Jak ktoś takich lubi. Jenny znów spojrzała w stronę stołu elfów, a potem z powrotem na Dellę. – Prosił, żebyś ze mną porozmawiała, prawda? – Nie. – Nie spodobało jej się, jak się poczuła, mówiąc to. – To znaczy, nie prosił, żebyśmy porozmawiały o tym.
– A o czym prosił, żebyś ze mną porozmawiała? No dobra, naprawdę musiała się teraz ugryźć w język. Wsadziła resztę bekonu do ust, a kiedy przełknęła, dodała: – Nie prosił, żebym z tobą rozmawiała. – I kto teraz kłamie? – W zielonych oczach Jenny pojawiło się niedowierzanie, a Della z jakichś przyczyn pomyślała o zielonych oczach Chase'a. – Po prostu powiedz mi prawdę. Della zaczęła się zastanawiać, czy powiedzieć całą prawdę, po czym uświadomiła sobie, że tak właściwie wcale nie skłamała. – Nie kłamię. Nie prosił mnie, abym z tobą porozmawiała. – Być miłym i rozmawiać to dwie różne rzeczy. Wyraz twarzy dziewczyny sugerował, że nie jest przekonana. „A w cholerę!” – Prosił, żebym była wobec ciebie miła. Jenny opadły ramiona. – I to dlatego usiadłaś obok mnie. – Nie – odparła Della. – No dobrze, może tak, ale to nie jest tak, że cię nie lubię. – Jasne. Jestem po prostu inna, jestem kameleonem i to cię odstręcza? – Czemu tak mówisz? Kylie jest moją najlepszą przyjaciółką, a jest kameleonem. Gówno mnie obchodzi, czym jesteś. Jenny uniosła wzrok. – Więc czemu zawsze jesteś taka… chłodna? – Bo… taka po prostu jestem. Nie zaprzyjaźniam się łatwo. Jenny rozejrzała się po stołówce. – Wszyscy tutaj gapią się na mój wzór, jakbym była jakimś dziwolągiem. – Nie wszyscy. Ale cóż robić, jest tu kilkoro idiotów. – Della rozejrzała się po sali w poszukiwaniu Chase’a. Wciąż musiała znaleźć sposób, by go stłuc. Odwrócił się i spojrzał na nią. Czyżby podsłuchiwał ich rozmowę? Wzięła kolejny kęs bekonu i popatrzyła na Jenny, gapiącą się w swój talerz. – Naprawdę ci się tu nie podoba? – zapytała Della prawie szeptem. – Nie pasuję tu. Ale w domu też nie pasowałam. – W głosie dziewczyny słychać było ból. Słowa Jenny zakręciły się w głowie Delli i trafiły prosto do jej serca. Kto jak kto, ale ona wiedziała, co to znaczy nie pasować we własnym domu: to zupełnie jakby ktoś wziął młot pneumatyczny i rozwalił fundamenty twojego życia. Czujesz się kompletnie złamany. – Daj sobie trochę czasu – powiedziała, współczując kameleonce. – To miejsce nie jest takie złe. – Nie powiedziałam, że jest złe, tylko że tu nie pasuję. – W oczach dziewczyny zalśniły łzy. – Muszę iść. Jenny wstała i ruszyła do wyjścia. Della patrzyła za nią, gdy na moment przed dotarciem do drzwi Jenny nagle zniknęła. Rozległy się okrzyki zdziwienia. Cała ta niewidzialność, której potrafiły używać kameleony, równie rzadka jak one same, wciąż ludzi przerażała. Della poczuła się zawiedziona. Nie była pewna, czy to, że próbowała być miła, pomogło Jenny. Może tylko pogorszyło sprawę. Ktoś zatrzymał się przy jej stoliku, a fakt, że nie słyszała, jak się zbliżał, jeszcze bardziej odebrał jej nastrój. – Prosiłem, żebyś była dla niej miła, a nie raniła jej uczucia – rzucił Derek. – Co jej powiedziałaś? Della westchnęła i spojrzała na niego. Jako elf wyczuwał emocje innych. Czy Della zraniła uczucia Jenny? Nie chciała tego robić. Naprawdę jej współczuła. Ja tu nie pasuję. Ale w domu też nie pasowałam. Przypomniała sobie jej słowa.
– Ja nie… To znaczy, ja tylko… Do cholery, mówiłam, że nie jestem dobra w byciu miłym. Derek wybiegł, jakby zamierzał odnaleźć Jenny, a Della rzuciła ostatni kawałek bekonu na swoją tacę, współczując młodej kameleonce. Przecież doskonale rozumiała, co to znaczy nagle przestać pasować do swojej własnej rodziny. Gdy ludzie, którzy wydawali się twoją ostoją, nagle się od ciebie odwracają. Cholera, dość miała własnych problemów, nie musiała się martwić jeszcze czyimiś. I właśnie dlatego nie chciała nagle zacząć być miła dla innych! – Pamiętaj, żeby przyjść na godzinę spotkań – odezwał się nagle jakiś głos. Należał do kogoś, kto stał obok niej i kogo przyjścia też nie usłyszała. Co się, do cholery, działo z jej słuchem? Della spojrzała na Chrisa, blond wampira, który prowadził godzinę spotkań. Godzina spotkań miała za zadanie zachęcać obozowiczów różnych gatunków do spędzenia ze sobą godziny. Nazwiska były losowane i każdy dostawał parę. Jedynym sposobem, by zapewnić sobie wybór konkretnej osoby, było oddanie za to pół litra krwi. Wysoki niebieskooki chłopak, wyglądający jak surfer z Kalifornii, stał i uśmiechał się jak kot, który właśnie upolował ptaszka. I to bardzo dużego. – Czemu? – zapytała tego całkiem przystojnego, zdecydowanie zbyt pewnego siebie wampira. – Dlaczego? W zasadach jest napisane, że wampiry mają obowiązek uczestniczenia w godzinie spotkań. Przecież to krwiodawstwo. Zajrzyj, co tam masz napisane w zasadach, panno pyskata. Powiedział to szczerze. Owszem, to była zasada, ale nigdy na nią nie nalegano. A to, że oczy błyszczały mu szelmowsko, oznaczał, że czegoś nie mówił. Czegoś związanego z nią. O cholera! Czyżby ktoś zapłacił za nią krwią?
Rozdział 7 Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – mruknęła pod nosem Della, stojąc wśród innych obozowiczów i próbując zignorować lekki ból głowy. Zamierzała opuścić godzinę spotkań, a nawet ruszyła już w stronę lasu, by się przejść i wreszcie przeczytać nekrolog, który wciąż miała schowany w kieszeni. Nie przejmowała się tym, że łamie zasady, ale w ostatniej chwili zawróciła do stołówki. Dobrze, że to tylko jeden stopień. Fakt, że Chris przypomniał jej o godzinie spotkań, musiał oznaczać, że ktoś chciał z nią tę godzinę spędzić, prawda? A skoro tak, to kto? Steve’a nie było. Podejrzewała, że to mógł być Chase, ale czemu? Co by na tym zyskał? Owszem, chciała mu skopać zadek, ale to nie on powinien o to zabiegać ani w ogóle o tym wiedzieć. Przypomniała sobie, jak uznała za dziwne, że zabrał zdjęcie jej stryjka. Owszem, mówił, że po prostu wypadło z plecaka, ale to nie brzmiało przekonująco. Zwłaszcza, że była pewna, iż już kiedyś się spotkali. Della usłyszała, że idą za nią dwie osoby. A więc jej słuch znów działał, tak? I rozpoznała te kroki. – Cześć – powiedziała Kylie, stając u jej boku, podczas gdy Miranda zajęła miejsce z drugiej trony. Della spojrzała na Kylie. – I jak się udał piknik? – Dobrze – odparła Kylie, jak zawsze nie wdając się w szczegóły, gdy chodziło o jej związek z Lucasem. – Ma się tu ze mną spotkać – dodała, rozglądając się wokół. – Widziałaś może Perry’ego? – zapytała Miranda, zakładając za ucho włosy z zielonymi, różowymi i czarnymi pasmami. Della nigdy nie rozumiała, czemu Miranda ma takie szalone kolory na włosach, ale wyglądało na to, że to jej znak rozpoznawczy i może sposób, by trochę się wyróżniać. – Nie – odpowiedziała Della, myśląc o poranku. – Chyba nie widziałam go na śniadaniu. Rzuciłyście jakieś czary podczas tego spotkania? – Nie. – Miranda przewróciła oczami. – Nie rzucamy czarów non stop. – Dlaczego? – zapytała Della. – Gdybym ja mogła rzucać czary, robiłabym to nieustannie. Miranda potrząsnęła głową. – Naszym mottem jest nie czynić zła. – Nie brzmi to za ciekawie. – Dobrze, że nie jesteś czarownicą – stwierdziła Miranda. – Sama twoja postawa sprowadziłaby na ciebie mnóstwo złej karmy. – W mojej postawie nie ma nic złego – odparła Della. – Bądźcie milsze, obydwie. – Kylie posłała im stanowcze spojrzenie. – Przepraszam, ale jestem beznadziejna w byciu miłą – stwierdziła Della, wspominając rozmowę z Jenny. Rozejrzała się w poszukiwaniu dziewczyny, ale jej nie było. Zauważyła natomiast Chase’a, który stał oddalony kilka kroków od innych i patrzył w las, jakby chciał zniknąć. Jakby tu nie pasował. Della przypomniała sobie swój pierwszy tydzień w Wodospadach Cienia. Gdyby nie Miranda i Kylie, zginęłaby. Nagle Chase odwrócił się. Ich spojrzenia się spotkały. Della zmarszczyła brwi. Chase się uśmiechnął.
Miranda trąciła Dellę. – Wydaje mi się, że on cię lubi. – Nie powinien – warknęła Della i odwróciła się. – A to dlaczego? – zapytał Perry, podchodząc do Mirandy i obejmując ją w talii. Za każdym razem, gdy był na wyciągnięcie ręki od czarownicy, obejmował ją. – Wydaje mi się całkiem sensowny. Oczywiście Steve go zabije, jeśli on cię polubi w sensie lubienia. – Steve i ja nie jesteśmy… – Della przestała mówić i jęknęła, gdy Miranda stanęła na palcach i zaczęła się obśliniać ze zmiennokształtnym. – To słodkie, prawda? – wyszeptała jej w ucho Kylie. Della spojrzała na Kylie i ostentacyjnie przewróciła oczami. Kylie się zaśmiała. Wampirzyca już otworzyła usta, by powiedzieć Kylie, że sobie idzie, gdy Chris zaczął mówić. Westchnęła więc tylko, spojrzała w stronę wampira i znów wróciła jej ciekawość. – Witajcie! – zaczął, jakby był konferansjerem. Ten facet naprawdę lubił być w centrum uwagi. A że pochodził z Kalifornii, Della zaczęła się zastanawiać, czy próbował sił w aktorstwie. Na pewno miał odpowiedni wygląd i osobowość. – Zobaczmy, kogo my tu mamy. – Rozejrzał się wokół. Della wstrzymała oddech, z nadzieją, że jednak się myli. „Niech on na mnie nie patrzy. Niech on na mnie nie patrzy”. Spojrzał na nią. „Cholera! Cholera! Cholera!” Wyciągnął kawałek papieru z tego swojego głupiego kapelusza. Zaczął go powoli rozwijać, jakby budował napięcie, i nawet na niego nie spojrzał, gdy zaczął mówić. Nie musiał, bo doskonale wiedział, co tam jest napisane. Uśmiechnął się i zamilkł na chwilę, by przedłużyć męczarnie. Dobry Boże, miała ochotę wytargać go za uszy, żeby wreszcie to wykrztusił. W końcu odchrząknął. – Dello Tsang, ja, Chris Whitmore, oddam pół litra krwi, by spędzić z tobą godzinę. „Chris?” Szczęka jej opadła. Wszyscy na nią spojrzeli. Wokół rozległy się ochy i achy. – O kurde – powiedział Perry. – Co kurde? – zapytał Lucas, podchodząc do Kylie. – Chris właśnie powiedział, że odda pół litra krwi za czas z Dellą – odpowiedziała mu Miranda. Lucas spojrzał na Dellę. – Nie dziwię się. Od dawna na ciebie leci. A że Steve spędza teraz sporo czasu, pomagając lekarzowi, postanowił spróbować swoich sił. – To dość pokrętne, moim zdaniem – stwierdził Perry. – A czego się spodziewałeś? – zapytał Lucas. – Jest wampirem. Kylie dała Lucasowi kuksańca w bok. Ten jęknął i spojrzał na Dellę. – Przepraszam. W innym wypadku Della rzuciłaby jakąś ostrą odpowiedź, ale tym razem zabrakło jej słów. Po prostu ją zatkało. Owszem, pamiętała, że kiedyś między Steve’em a Chrisem było jakieś napięcie i jakieś plotki, że obaj są nią zainteresowani, ale… Nie, jakoś to do niej nie przemawiało. – Ja oddam litr, by spędzić z nią godzinę – rozległ się w tłumie głos. Della rozejrzała się za mówiącym. Chase. Delli zaparło dech. Zacisnęła dłonie. Chris odwrócił się i spojrzał twardo na Chase’a. Jego jasnoniebieskie oczy zalśniły. – Może tam, skąd pochodzisz, wampiry piją krew innych wampirów, ale nie tutaj.
Delli jeszcze bardziej opadła szczęka. To nie mogło się dobrze skończyć. – Nie proponuję mojej krwi – odparł. – Tylko z osobistego zapasu. Kiedy tu przybyłem, byłem sam. Zawsze podróżuję z zapasami, więc mam trochę. – To nieważne – warknął Chris. – To tak nie działa. To nie aukcja. – A sądziłem, że to ma być krwiodawstwo. Im więcej krwi, tym lepiej. Może tak naprawdę wcale jej nie potrzebujecie. Oczy Chrisa zalśniły jeszcze bardziej. – Dobrze. – Cholera, Steve będzie musiał zabić dwie osoby – jęknął Perry. – Wszystko w porządku? – szepnęła Kylie do ucha Delli. – Zupełnie nie w porządku – odparła wampirzyca. – To idiotyczne. – Ja dam półtora litra – odezwała się natychmiast Kylie. Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na nią. Włącznie z Dellą. Kylie zawsze była gotowa ją ratować. – Podnoszę jeszcze o pół litra – odrzekł na to Chase. – Dwa i pół – przebiła go Kylie, nie wycofując się, i posłała Chase’owi ponure spojrzenie. Chris spojrzał na Chase’a ze złośliwym uśmieszkiem, ale wtedy Peter, pomocnik Chrisa, powiedział: – Nie możesz oddać dwóch i pół litra krwi. To zakazane. – Nie oddam dwóch i pół litra – odpowiedziała Kylie, a potem zawahała się w zamyśleniu. – Oddam jedną porcję, i Miranda odda jedną, i Lucas… i Perry… i … – To tylko cztery – stwierdził Chase. Della zauważyła, że Kylie rozgląda się za kolejną osobą. Jeszcze jedną, która wesprze Dellę. – I Derek… też odda pół litra – powiedziała z przekonaniem Kylie. Derek zrobił wielkie oczy. Della czekała, aż powie Kylie, że nie zamierza brać w tym udziału. Był na nią wkurzony za zdenerwowanie Jenny, ale minęło kilka długich sekund, a on się nie wycofał. Prawdę mówiąc, spojrzał na nią i skinął głową. – Owszem. – Ja też oddam pół litra. – Zza ich pleców odezwał się cicho damski głos. Della odwróciła się i ujrzała Jenny. Kameleonka wyglądała na przestraszoną skupioną na niej uwagą, ale się nie wycofała. A czy Della nie zraniła jej uczuć? Nie rozmyślnie, ale… Jenny nie mogła tego wiedzieć. – Moja krew jest równie dobra, co krew wszystkich innych – dodała, prostując się i pokazując, że ma ikrę. Chris spojrzał na Chase’a. – Wycofujesz się z licytacji? – Wszyscy spojrzeli na nowego wampira. W powietrzu wisiało pytanie: ile krwi mógł mieć ten nowy? – Chyba przegrałem. A może nie. Wygląda na to, że przez jakiś czas będziemy mieli mnóstwo jedzenia. – Spojrzał na Chrisa i uśmiechnął się, jakby od początku właśnie to planował. – A przy okazji, tak właśnie powinno się prowadzić zbiórkę krwi. Wsunął ręce do kieszeni dżinsów i odmaszerował. I nie jak pokonany, ale pewny siebie, aż za bardzo. Della patrzyła na niego, zagubiona. Czy od początku to właśnie planował? Próbował zapewnić im jedzenie? Czy…? – No dobra, lecimy dalej. – Chris zaczął przydzielać nazwiska. Kylie podeszła do Delli.
– Nie wiem, czy ktoś z nami pogrywa, czy nie. Della zazgrzytała zębami. – Ja też. Przepraszam. – Nie masz za co. To na dobry cel. I… nie chciałam, żebyś robiła coś, na co nie masz ochoty. – Dzięki – odpowiedziała Della, wciąż nie mogąc ogarnąć tego, co się wydarzyło. Nie chodziło tylko o Chase’a, ale o tych wszystkich dawców, którzy przyszli jej na pomoc. Podeszła Jenny. – Gdzie mam się zgłosić, żeby oddać krew? Kylie uśmiechnęła się do niej. – Pokażę ci po południu. Della spojrzała w orzechowe oczy Jenny. – Dzięki. – Nie ma za co – odparła dziewczyna. Della natychmiast poczuła się źle, niewarta tego wszystkiego. Rozejrzała się wokół, po tych wszystkich stojących przy niej ludziach. Każdy z nich był gotów oddać krew tylko po to, by nie musiała spędzić godziny z kimś, z kim nie chciała. Przyjaciele. Wszyscy. Mówiła sobie, że ma tylko Kylie i Mirandę, ale sama siebie okłamywała. Wszyscy oni stanęli po jej stronie i niech to, gdyby potrzebowali, ona zrobiłaby dla nich to samo. Nagle poczuła, że znów zaczynają piec ją oczy i grożą pojawieniem się łez. Odwróciła wzrok i zamrugała, by się ich pozbyć. No dobrze, to przesądzało sprawę. Musiała być chora, jak inaczej wyjaśnić tę płaczliwość? *** Jako że za jej godzinę zapłacono krwią, ale nikt nie oczekiwał, że ją z kimś spędzi, Della ruszyła z powrotem do domku. Postanowiła przeczytać nekrolog i może uciąć sobie krótką drzemkę. Kusiło ją, by powiedzieć, że jest chora, i zerwać się ze szkoły, zwłaszcza że wciąż lekko bolała ją głowa. Ale nie chciała okazywać przy Burnecie jakiejkolwiek słabości, więc wzięła się w garść i powiedziała sobie, że da radę. Przeszła już połowę drogi do domku, gdy coś ją zatrzymało. Woda. Jakby ktoś włączył prysznic. Nie, nie prysznic, wodospad. Czy to wodospady? To przerażające, upiorne miejsce, od którego wzięła się nazwa szkoły? Miejsce, gdzie według legendy lubią się pojawiać anioły śmierci, czyli nadnaturalne duchy, które sprawują sądy nad istotami nadnaturalnymi. Przechyliła głowę i zaczęła nasłuchiwać. To nie mogły być wodospady. Nawet z jej supersłuchem nie mogła ich stąd usłyszeć. Postanowiła to sprawdzić. Weszła w las, podążając za pluskiem, który wydawał jej się uspokajający. Po kilku krokach zostawiła za sobą słońce i weszła w leśny mrok. Powietrze wypełnił ziemisty zapach. Kilka cieni tańczyło na poszyciu. Właściwie nie było zimno, ale w powietrzu czuło się chłód jesieni. Della uniosła głowę i zauważyła kolory tej pory roku – liście pokrywały czerwienie, pomarańcze i różne odcienie brązu. „Kolory śmierci”, powtórzyła w myślach. Szła dalej. Wciąż wsłuchiwała się w ten dźwięk, który jakby ją wołał, nęcił. Po kilku minutach uświadomiła sobie, że musi słyszeć wodospady, bo rzeczywiście szła w ich kierunku. Była tam tylko raz. Kylie błagała ją i Mirandę, by jej towarzyszyły. Odmówiły, a potem zaczęło je gryźć sumienie i poszły za nią.
Nagle Della stanęła. Co ona, u licha, robi? Czemu idzie do wodospadów? To miejsce przyprawiało ją o dreszcze. Przynajmniej kiedyś. Teraz… nie czuła się już przerażona, a raczej… zaciekawiona. Stała tak, rozkopując ziemię czubkiem buta i próbując zrozumieć, co pcha ją naprzód. Kurczę, przy wodospadach lubią się kręcić anioły śmierci. Podobno tańczą na ścianach za wodospadami. A anioły śmierci sprawują srogie rządy nad istotami nadnaturalnymi. Della nie sądziła, by zdarzyło jej się popełnić jakieś poważne zbrodnie, i by spaliły ją żywcem, co zdaniem Mirandy naprawdę mogło się stać, ale jej dusza na pewno nie była śnieżnobiała. Kurczę, przecież nawet tego ranka przyprawiła Jenny o łzy. A w świetle tego, jak Jenny wstawiła się za nią i zaoferowała swoją krew, wydawało jej się to jeszcze gorsze. Przeszły ją ciarki. Naprawdę powinna zawrócić i pobiec do domku. Ale wtedy szum zrobił się głośniejszy. Zupełnie jak muzyka, grana w oddali. Może podeszłaby tylko trochę bliżej, ale nie całkiem. Szła dalej, bardziej przerażona brakiem strachu niż samym strachem. Coś było nie tak. Nagle uznała, że im szybciej będzie to miała za sobą, tym lepiej, i zaczęła biec. I to szybko. Tak szybko, że drzewa zlały się w jedno. Tak szybko, że zaczęło jej brakować tchu, a latające wokół włosy boleśnie biły ją po twarzy. Biegła jednak dalej. Wciąż czekała na to nieprzyjemne uczucie, że nie powinna zbliżać się ani kroku dalej. Nie pojawiło się. Nie zastanawiała się nawet, jaką drogę wybrać, po prostu podążała za dźwiękiem. Cichy żywy ton stał się hipnotyzujący. Zatrzymała się gwałtownie nad brzegiem. Wąska kurtyna wody spadała z wysokiego na jakieś dwadzieścia metrów urwiska, rozchlapując malutkie kropelki na rośliny i skały. Dziwne. Chociaż większość lasu zmieniła kolory na jesienne, tutaj wszystko wciąż było zielone. I pachniało zielenią. Świeżą i czystą. Zupełnie jak wiosną. Pachniało życiem, nowym życiem. Przez drzewa przeświecały złote promienie słońca, sprawiając, że kropelki wody lśniły niczym światełka na choince. Widok był jak z bajki. Z magicznej krainy, która nie istniała. Della pamiętała doskonale, jak kilka miesięcy temu stała prawie w tym samym miejscu i czuła przerażenie. Gdzie ono się podziało? Czy tak widziała to miejsce Kylie? Ale, rany, czemu teraz było tak bardzo inaczej? Co to znaczy? I czy w ogóle coś znaczy? Pragnęła zanurzyć stopy w strumieniu, wejść za kurtynę wody i wchłonąć to wszystko, ale coś ją powstrzymywało. Coś w środku mówiło jej: „Jeszcze nie teraz, a może nawet nigdy”. Skąd się to, u licha, wzięło? Zaczęła się zastanawiać, a potem poczuła się trochę obrażona. – Czemu nie teraz? Czemu nigdy? – wymknęły jej się te słowa i chociaż brzmiało to idiotycznie, miała wrażenie, że ktoś jej słuchał. Ale kto? Kiedy nie padła żadna odpowiedź, zadała jeszcze jedno pytanie: – Kim jesteś? Wciąż bez odpowiedzi. Wtedy to poczuła: odniosła wrażenie, że nie powinno jej tu być. Że nie jest w tym miejscu mile widziana. Cofnęła się o krok i nagle ogarnęło ją przerażenie, jak poprzednim razem. Piękno tego miejsca zniknęło, pozostał strach. Była już gotowa do ucieczki, gdy coś usłyszała. Cichy trzask gałązki. Ktoś… albo coś… było za nią. Poczuła ból z tyłu głowy, zupełnie jakby została uderzona przez… przez… Opadła na kolana, przed oczami zaczęły jej latać czarne plamy i ostatnie, co ujrzała, to
niewyraźna postać, tańcząca za ścianą wody.
Rozdział 8 Zapach był okropny. Ogarnęły ją mdłości. – Dochodzi do siebie? – Gdzieś w oddali rozległ się głos. Rozpoznała go. To Holiday. Della poczuła, jak pod jej nosem przesuwa się dłoń trzymająca ten zapach. Warknęła, wyciągnęła rękę, złapała dłoń i odsunęła ją od siebie. A potem otworzyła oczy. I dostrzegła obrany ząbek czosnku. I dopiero wtedy ujrzała Steve’a. – To ja – powiedział. – To śmierdzi! – prychnęła, potrząsając jego dłonią, aż wypuścił czosnek. Popatrzył na nią z niepokojem. – W wypadku wampirów czosnek działa jak sole trzeźwiące. – Spojrzał na swoją dłoń. – Mogłabyś nie łamać mi nadgarstka? Wypuściła jego rękę z uścisku i spróbowała ogarnąć sytuację. Próbowała zrozumieć, co tu robi. I ustalić, gdzie jest to tu. I jak u licha się tu znalazła. – Co się stało? – zadał pytanie głęboki głos. Odbiło się echem po jej obolałym mózgu. Obolałym mózgu czy obolałej głowie? Rozejrzała się i zauważyła Burnetta, stojącego z metr od stołu, na którym leżała. No, pięknie! Chciała robić na nim wrażenie i stało się to. Co prawda, nie była do końca pewna, co się stało. – Dzięki Bogu, nic ci nie jest. – Mimo zaawansowanej ciąży, Holiday żwawo podeszła do stołu. – Co się stało? – powtórzył Burnett. Della zamrugała, próbując znaleźć odpowiedź na jego pytanie, a także na kilkanaście innych, które plątały jej się po głowie. Już miała powiedzieć „nie wiem”, ale wiedziała, że Burnettowi to się nie spodoba, więc próbowała znaleźć lepszą odpowiedź. Problem w tym, że jej nie miała. – Ja… ja… – Fragmenty wspomnień zaczęły jej się przesuwać przed oczami. Poszła pobiegać i dotarła do… Spróbowała usiąść. Stojący obok Steve chciał jej pomóc. Odpędziła go. Nie potrzebowała żadnej pomocy. Usiadła. Nogi zwisały jej ze stołu. Rozejrzała się po pokoju. Poza zapachem czosnku i Steve’a czuła też zapach… zwierząt. Zauważyła plakat z dwoma kotkami goniącymi motylka, a potem znów spojrzała na Steve’a. Zaniepokojonego Steve’a. Uświadomiła sobie, że jest w gabinecie weterynaryjnym. Który był też gabinetem lekarskim dla istot nadnaturalnych. Przynajmniej na jedno pytanie znała już odpowiedź. Teraz musiała tylko ustalić dlaczego. Burnett odchrząknął. Wpatrywał się w nią, jakby oczekiwał odpowiedzi, i nie wyglądał na cierpliwego. – Poszłam pobiegać. – Zastanowiła się głębiej. – I dotarłam do wodospadów. Przypomniała sobie, jak z daleka usłyszała szum wody, ale uznała, że to brzmi zbyt niewiarygodnie, by o tym mówić. – Ja… już miałam zawrócić, ale usłyszałam coś, albo kogoś, za sobą. – To wyjaśnia guza na twojej głowie – powiedział Steve. – Ktoś cię czymś uderzył.
Della spojrzała na Holiday. – Czy mogły to zrobić anioły śmierci? Holiday zmarszczyła brwi. – Dlaczego miałyby cię uderzyć w głowę? – Bo mnie tam nie chciały, bo są głupkami, bo ich mamy dziwnie je ubierały. Nie wiem. – Znów zrobiło jej się niedobrze, gdy doleciał ją z podłogi zapach czosnku. – Nie sądzę, aby to były anioły śmierci – stwierdził Burnett. – Alarm włączył się jakieś trzy minuty przed tym, zanim znalazła cię Holiday. Holiday oparła się o Burnetta. – Może to ktoś, kto ciekaw był wodospadów i przestraszył się, gdy pojawiła się Della. – To, że ktoś się przestraszył, nie daje prawda, by ją atakować – powiedział Steve, a złość aż ścisnęła go za gardło. Burnett skrzywił się i spojrzał na Steve’a. – Czy byłbyś łaskaw zabrać stąd ten czosnek? Steve skinął głową i spojrzał na Dellę. – Od tej pory trzymaj się od wodospadów z daleka. Zmierzyła go wzrokiem. Starczy, że musiała się męczyć z Holiday i Burnettem. Zmiennokształtny złapał czosnek i wyszedł z pomieszczenia. Holiday podeszła bliżej. – Na szczęście szłam do wodospadów, bo inaczej mogłabyś tam dalej leżeć nieprzytomna. „A więc to Holiday ją znalazła”. – Po co ktoś by się włamywał tylko w tym celu, by walnąć mnie w głowę? – I nagle ogarnęła ją wściekłość. – Co za tchórz uderza kogoś w głowę? Nie mógł stanąć ze mną twarzą w twarz i walczyć? – Może ma to coś wspólnego z osobą, która zabiła tę parę – powiedział Burnett. – Skoro ty wyczułaś jego zapach, gdy przelatywał, to może on zwietrzył twój. Czy wyczułaś obcego, nim cię zaatakował? Della próbowała sobie przypomnieć… – Nie… nie wyczułam. – Zaczęła się zastanawiać, czy jej powonienie też zaczęło znikać i wracać, tak jak słuch. Skoro już była u lekarza, to może powinna o tym wspomnieć? Ponieważ jednak przypomniała sobie, że Burnett nie uważał, by była dość silna, żeby zostać agentem JBF, ugryzła się w język. – Myślę, że… że byłam zbyt zaskoczona wodospadami. – To nie było kłamstwo, ale… Burnett skinął głową, jakby to rozumiał. Della żałowała, że sama nie może w to uwierzyć. Coś się z nią działo. – Ale jeśli to był ten sam facet, który zabił tę parę, to czemu ograniczył się do ciosu w głowę? Widzieliśmy oboje, do czego jest zdolny. – Wzdrygnęła się wewnętrznie na myśl o tym. – Może uratowały cię anioły śmierci – powiedziała Holiday. Jako zaklinacz duchów była jedną z nielicznych osób, które mogły kontaktować się z aniołami śmierci. – Może go wystraszyły. Położyła dłoń na ramieniu Delli. Jej dotyk był ciepły i odgonił panikę, która ogarniała wampirzycę. Panikę, którą Holiday, jako elfka, pewnie wyczuła. Zawstydzona swoimi problemami, Della strząsnęła rękę Holiday. – Nic mi nie jest. – To musiało być przykre – stwierdziła Holiday.
„Przykre? Raczej wkurzające”. – Nic mi nie jest – powtórzyła. I jak tylko dopadnie tego drania, który ją uderzył, tak właśnie będzie. Burnett spojrzał na Holiday. – Jeśli ochroniły ją anioły śmierci, to czy myślisz, że mogłyby ci coś na ten temat powiedzieć? Myśl o kontaktowaniu się z aniołami śmierci przyprawiała Dellę o dreszcze. – Nie zawracałabym im głowy – powiedziała Della. – Może zrobiły to one i mogą uznać, że należy dokończyć robotę. Holiday potrząsnęła głową. – Dello, nie sądzę, aby zrobiły to anioły śmierci. – A potem spojrzała na Burnetta. – To nie jest tak, że mogę sięgnąć po komórkę i zadzwonić do nich z pytaniem. Burnett nie wyglądał na zachwyconego. – Ale dostajesz od nich wiadomości i wizje. – Kiedy uznają, że to potrzebne – powiedziała Holiday, a potem zamilkła na chwilę. – Prawdę mówiąc, moja komunikacja z nimi nie jest na tak wysokim poziomie, jak kogoś innego. – Kylie – rzekł Burnett i skinął głową. – Porozmawiam z nią o tym, jak tylko wrócę. W sali pojawił Steve, a wraz z nim doktor Whitman. – Dzień dobry. – Lekarz miał na sobie biały fartuch i pachniał środkiem znieczulającym oraz psem. Naprawdę musiał się tu zajmować również zwierzętami. Oczywiście powinna się tego domyślić, widząc stojący na stole słoik z psimi smakołykami. Della spojrzała na wzór mózgu lekarza: był pół elfem, pół człowiekiem. Doktor popatrzył na Holiday. – Jak się czujesz? Pamiętaj, że mamy umówioną wizytę w przyszłym tygodniu. – Będziemy – zapewnił Burnett. Z jakiegoś powodu do jego groźnego wizerunku nie pasowała rola dobrego męża. Z drugiej strony Della już dawno doszła do wniosku, że Burnett wcale nie jest taki groźny, jak się wydawało. Holiday wskazała Dellę. – Nic jej nie będzie? – Ach, ta… – Lekarz podszedł do Delli. – Myślę, że nic jej nie będzie – powiedział, ale wydawał się zaskoczony, gdy uniósł podbródek Delli, by zajrzeć jej w oczy. – Masz wstrząśnienie mózgu. Ale… u wampirów praktycznie się tego nie spotyka. Wirus… – Mam wirusa? – zapytała Della, myśląc, że może to on robi coś z jej słuchem. – Wirus wampiryzmu – powiedział Steve. – Och. – Della miała nadzieję, że lekarz znalazł coś innego. – Wirus W-1 wzmacnia wszystkie naczynia krwionośne, które się regenerują, zanim pojawi się prawdziwa opuchlizna mogąca wywoływać wstrząśnienie mózgu – wyjaśnił lekarz. – Więc czemu mam wstrząśnienie mózgu? Doktor zaświecił jej w oczy latarką. – Cóż, jest jeden wyjątek. – Zmarszczył brwi, jakby znów był zaskoczony. – Ale nie miałbym o nim pojęcia, gdyby nie… – Gdyby nie co? – zapytała Della, niezadowolona, że ten facet nie kończy rozpoczętych zdań. On jednak zignorował pytanie Delli, obszedł stół i zaczął rozgarniać włosy wampirzycy, dotykając obolałego miejsca. Zmusiła się, by nie krzywić się z bólu. – Czy to boli? – zapytał lekarz. – Nie bardzo – skłamała.
– Owszem – warknął z ponurą miną chodzący wykrywacz kłamstw, Burnett. Della przewróciła oczami. Lekarz dalej przyglądał się guzowi. – Masz tu ładną śliwę. I… – I co? – prychnęła Della, czując się jak idiotka. – I miałem rację – dokończył. Della odwróciła się i spojrzała w orzechowe oczy mężczyzny. – Rację, że?… – Wczoraj w „Nadnaturalnym Lancecie” był artykuł o tym, że uderzenie dokładnie w tym miejscu, centymetr poniżej prawego ucha, może spowodować niewielki krwotok śródmózgowy w jedynym słabym punkcie mózgu zarażonego wirusem W-1. I chociaż prawdopodobieństwo poważnego uszkodzenia jest niewielkie, to jednak może pozbawić wampira przytomności. – Co można uznać za niebezpieczne – warknął Burnett. – To mi się nie podoba – dodał Steve, spoglądając na nią z niepokojem. Lekarz podrapał się w brodę. – Zaskakujący zbieg okoliczności. – To znaczy? – zapytała Della. – Że jednego dnia o tym czytam, a następnego oglądam. Zupełnie jakby… – Sądzi pan, że ktoś przeczytał ten artykuł i zrobił to rozmyślnie? – zapytał Burnett, niezadowolony z niedokończonej wymiany zdań. – Po cholerę ktoś by to publikował? – To był artykuł na temat badań medycznych – odpowiedział lekarz, jakby to wszystko wyjaśniało. – I nie mówię, że zrobiono to rozmyślnie, tylko… że to dziwny zbieg okoliczności. – Nie wierzę w zbiegi okoliczności – odparł Burnett. Della też nie wierzyła. Ale ludzie czytający czasopisma medyczne zwykle nie zajmują się waleniem innych w głowę. Prawda? To nie miało najmniejszego sensu. Z drugiej strony, od kiedy złapała tego cholernego wirusa W-1, w jej życiu było tak mało sensu, że do dziwności powinna się przyzwyczaić. Natomiast nie nawykła do tego, żeby ktoś brał nad nią górę. I sprawiał, że źle wygląda w oczach Burnetta. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie udowodni, że nadaje się do JBF. Ale jak tylko ustali, kto to zrobił, to ten ktoś za to zapłaci. I ona osobiście tego dopilnuje. Może dzięki temu zyska trochę w oczach Burnetta. Miała nadzieję, że to był zabójca tej pary, bo w ten sposób jej zemsta byłaby jeszcze słodsza. *** Kilka minut później lekarz właśnie kończył mierzyć jej ciśnienie i tłumaczyć, że ma na siebie uważać, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Do środka zajrzała dziewczyna, wyglądająca na jakieś siedemnaście lat. Miała krótkie blond włosy. Duże niebieskie oczy przesunęły się z lekarza na Steve’a i nagle uśmiechnęła się szerzej. – Przyszli jacyś ludzie. Przyjaciele pacjentki. – Spojrzała na Dellę. Uśmiech zniknął z jej twarzy. – Ach, tato, przyszła pani Ledbetter z kotem. Zaprowadziłam ją do sali numer dwa. – Dobrze – odezwał się lekarz. – Już idę. Dziewczyna cofnęła się o krok i Della zauważyła za nią Mirandę i Kylie. Miranda, z tej dwójki jak zawsze bardziej niecierpliwa, przepchnęła się obok dziewczyny i podbiegła do Delli. – Nic ci nie jest? – zapytała ze łzami w oczach. – W porządku – powiedziała Della, niezadowolona, że wygląda jak mała chora dziewczynka na lekarskim stole. I to śmierdzącym psem.
Miranda odetchnęła głęboko. – Lucas powiedział, że widział, jak Burnett niesie cię do samochodu i że zabrali cię do lekarza. Obie z Kylie wpadłyśmy w panikę. – Nic jej nie będzie – odezwała się Holiday. – Martwiłyśmy się. – Kylie weszła do sali i skupiła się na Holiday. – Czemu nie zadzwoniłaś? – Bo nie chciałam was niepokoić. Właśnie miałam was zawiadomić. – Trzeba było mnie wezwać. Mogłabym… pomóc. Della wiedziała, że pomóc oznaczało uzdrowić ją. Kylie, poza innymi zdolnościami, była też uzdrowicielką. Kłopot w tym, że za każdym razem, gdy Kylie kogoś leczyła, zaczynała świecić. – Nie potrzebowałam uzdrawiania. Nic mi nie jest. – Zawsze, gdy mamy do czynienia z uszkodzeniem mózgu, istnieje niebezpieczeństwo – powiedziała Holiday. – Instynkt mówił mi, że powinnam zabrać ją do lekarza. – No to twój instynkt się mylił. Nic mi nie jest – znów podkreśliła Della. Uniosła wzrok i zauważyła, że blondynka, najwyraźniej córka lekarza, wciąż stoi w progu. Dziewczyna znów patrzyła na Steve’a. Della sprawdziła jej wzór i zobaczyła, że jest pół elfką, pół zmiennokształtną. Dellę ogarnęło brzydkie uczucie, gdy rozpoznała feromony unoszące się od dziewczyny. Steve wyraźnie wpadł jej w oko. Oczywiście Della nie miała do niego żadnego prawa. Nie byli parą, ale… – Najważniejsze, że nic ci nie jest – powiedział Steve, brzmiąc jak ktoś, komu za bardzo zależy. Della zauważyła również, że w ogóle nie zwracał uwagi na blondynę. Natomiast dziewczyna aż nadto zwracała uwagę na niego. Kylie podeszła do stołu i ścisnęła dłoń Delli. – Nie strasz mnie tak. Co się stało? – Może wyjdziemy z tego zatłoczonego pokoju, w którym wciąż śmierdzi, i wyjaśnimy wszystko później. – Burnett skinął w kierunku drzwi. Zgodnie z poleceniem, niczym karni żołnierze, wszyscy ruszyli w stronę drzwi. Della zsunęła się ze stołu. Zanim jeszcze jej stopy dotknęły podłogi, podszedł do niej Steve i wziął ją pod ramię, jakby się bał, że może upaść. – Przestań – syknęła cicho. – Co przestać? – zapytał. – Traktować mnie jak mięczaka. – Traktuję cię jak ktoś, komu na tobie zależy – wyszeptał jej do ucha. – Zadzwoń, jak dotrzesz do domu. Przesunął dłonią po jej przedramieniu. Ten dotyk sprawił, że przeszedł ją dreszcz emocji. Zdołała skinąć głową, a potem się skrzywiła. Dotarło do niej, że Steve tu zostaje. Z tą rozsiewającą feromony blondyną. *** Stali wszyscy na parkingu Wodospadów Cienia. Della musiała znieść jeszcze kilka uścisków Mirandy, po czym czarownica i Kylie odmaszerowały. Wampirzyca stała między Burnettem i Holiday, zastanawiając się, czy zostanie jej wygłoszone kazanie za to, że w ogóle wybrała się do wodospadów, i czekając na okazję, by spytać Burnetta, czy są już jakieś wiadomości na temat morderstwa. – Powinnaś iść do domku i odpocząć – powiedziała Holiday.
– Nie, nic mi nie jest – stwierdziła Della. – Nieprawda – odparła Holiday. – Idź odpocząć, a ja przyjdę za kilka godzin i porozmawiamy. „Ach, więc pogadanka będzie później”, pomyślała. – Ale… Burnett warknął. – Nie kłóć się z nią. Della westchnęła, sfrustrowana. – Czy są już wyniki autopsji? – Jeszcze nie – odrzekł. – Jak będzie coś wiadomo, to proszę, zadzwoń. – Tym się na razie nie przejmuj – powiedział Burnett. – Tylko rób, jak mówi Holiday, i idź odpocząć. – Ale pozwolisz mi pracować przy tej sprawie? Znów warknął. Wiedząc, kiedy należy się zamknąć, Della odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę domku. Dotarła do pierwszego zakrętu ścieżki i spojrzała na las. Czy jej napastnik był jeszcze przy wodospadach? Pewnie już nie. A może? Na wspomnienie przerażenia, jakie poczuła na kilka sekund przed atakiem, aż skręcił jej się żołądek. Nie bała się napastnika, w ogóle go nie wyczuła, ale bała się wodospadów, aniołów śmierci i tego, co reprezentowały: sądu. Tego, że jej życie zostanie rozebrane na części, a wszystkie grzechy rzucone w nią niczym kamienie. Ogarnął ją strach, ale przysięgła sobie, że nigdy nie da mu się powstrzymać, i ruszyła przez las, prosto w miejsce, gdzie wszystko zaczęło się tego ranka. Gdy się zbliżyła, ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że nie jest tam mile widziana, ale nie zamierzała pozwolić, by to ją powstrzymało. Anioły śmierci musiały pogodzić się z jej odwiedzinami. Albo zająć się nią. Znowu. Czy one mogły to zrobić? Zastanawiało ją, czemu u licha nie miała przykrego odczucia, gdy szła tu rano. I czemu, przez chwilę, wodospady wyglądały niczym raj, a nie upiorne miejsce spotkań zmarłych. Zatrzymała się kilka kroków od brzegu i głęboko nabrała powietrza. Szum wodospadów był zbyt głośny, jakby próbował ją odstraszyć. Wilgoć zdawała się ciążyć drzewom. Ciemne cienie błąkały się po ziemi, wzmagając wrażenie, że to miejsce jest nawiedzone. Odepchnęła od siebie przerażenie, uniosła głowę i odetchnęła, próbując coś wyczuć. W powietrzu unosił się tylko zapach mokrej ziemi. Ale jeśli ktoś czegoś dotknął, to zapach mógł się utrzymywać dłużej. Podeszła bliżej drzew, myśląc, że ktoś mógł dotknąć gałęzi. Ale nic. Rozejrzała się i spojrzała na kamień na ziemi. Czy to nie w tym miejscu dostała cios? Czy to właśnie ten kamień trafił ją w głowę? Podniosła go, przysunęła do twarzy i mocno pociągnęła nosem. Kiedy zapach wypełnił jej nozdrza, aż zabrakło jej tchu. Ogarnęła ją niczym nieposkromiona wściekłość. Upuściła kamień, warknęła i ruszyła wymierzyć sprawiedliwość.
Rozdział 9 Della skryła się za szopą nieopodal kompleksu szkolnego i co kilka minut sprawdzała na komórce, która godzina. Holiday nie powiedziała, o której do niej zajrzy, ale jeśli przyjdzie, a Delli nie zastanie, będzie to wampirzycę drogo kosztowało. Della nie zamierzała płacić, tylko wziąć zapłatę. I to od konkretnej osoby. Wpatrywała się w domki, w których znajdowały się klasy, ale nie mogła podejść na tyle blisko, by wyczuć, czy on tam jest… o ile oczywiście sama nie chciała zostać zauważona. Ale lekcje miały się skończyć za kilka minut, a jeśli jego tu nie ma, to będzie musiała… Otworzyły się drzwi klasy i jako pierwszy wyszedł nowy wampir, a ona poczuła, jak ogarnia ją coraz większa wściekłość. Ruszył wprost do lasu. Cudownie. Wolała to zrobić na uboczu. Zaczekała, aż tłum się trochę przerzedzi, po czym poszła za Chase’em. Czy wiedział, że go śledzi? Pewnie tak. Skoro ona czuła jego zapach, to on musiał też czuć jej. Nic ją to jednak nie obchodziło. Nadeszła pora zemsty. Tak, to nie mogło dobrze wyglądać. Piekło rzadko kiedy dobrze wygląda. Między drzewami zauważyła jego zieloną koszulkę i sprane dżinsy. Ledwie minęła pierwszą linię drzew, stwierdziła, że zniknął. Warknęła, pozwoliła, by oczy zalśniły jej ze złości i uniosła głowę, żeby go wywęszyć. – To mnie szukasz? – gdzieś z góry rozległ się głos. Spojrzała w tamtą stronę. Siedział na gałęzi jakieś półtora metra nad ziemią, machając od niechcenia nogami, jakby zamierzał tam spędzić cały dzień. Albo jakby się popisywał. Ale czemu? Potrafił się wspinać na drzewa. I to szybko. I to sprawiało, że był taki wyjątkowy? Zza chmury wyjrzało słońce i sprawiło, że mrugnęła. Kiedy otworzyła oczy, znów zniknął. W co on sobie pogrywał? – Znajdę cię – warknęła. – A kiedy to nastąpi… – Nie będziesz musiała się męczyć. Tu jestem – rozległ się głos zza drzewa. Skoczyła naprzód, ryzykując skręceniem karku, ale nikogo tam nie znalazła. – Za tobą – powiedział. Był tak blisko, że czuła jego oddech na karku. Obróciła się, złapała go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. – Przestań – syknęła i mocniej zacisnęła palce na zielonym materiale. – Co mam przestać? – zapytał, a jego bladozielone oczy były tak blisko, że widziała, jak ich tęczówki zmieniają wielkość. Zwinęła mocniej materiał w ręku, prawie go rwąc, żeby dać mu do zrozumienia, że nie żartuje. – Uderzyłeś mnie i zaraz tego pożałujesz. – Uderzyłem? Skąd ten pomysł? – zapytał. – Przy wodospadach znalazłam kamień, który śmierdział tobą. – Owszem, pan James, to znaczy Burnett, poprosił, abym poszedł tam i sprawdził, czy nie pozostał jakiś ślad zapachowy, podczas gdy on zabrał cię do lekarza.
Nasłuchiwała jego serca, ale ono dalej spokojnie pompowało krew. Oczywiście mógł jednak kłamać, ale… po co, skoro mogła po prostu spytać Burnetta? Uśmiechnął się delikatnie, jakby wiedział, do jakich doszła wniosków. Nachylił się lekko. Jego oddech wzburzył jej włosy. – Jesteś słodka, gdy się złościsz. Pchnęła go do tyłu. Ledwie drgnął, odsuwając się ledwie o parę centymetrów. Wciąż czuła jego obecność, zapach jego skóry. Widziała, jak śmieją mu się oczy. – A tak przy okazji, to te wodospady są jakieś upiorne – dodał. Już miała spytać, czy wyczuł jakiś zapach, ale nie chciała niczego mu zawdzięczać. „Pewnie, założę się, że anioły śmierci miały ochotę przypalić mu ten przemądrzały zad”. Przypomniała sobie drugi powód, dla którego miała go stłuc. – Śledziłeś mnie wczoraj w nocy? – Śledziłem? Della wysunęła lekko kły. – Widziałam cię, kiedy poszłam spotkać się z Burnettem, żeby zająć się… – Sprawą JBF? – dokończył. Zacisnęła ręce. – Byłeś tam. – Tak, ale nie śledziłem ciebie. Nie mogłem zasnąć i wybrałem się na przebieżkę. Przepraszam, że przeszkodziłem w waszym spotkanku. „A więc widział mnie ze Steve'em". Czy w ogóle próbowała ustalić, czy kogoś tam nie było? Warknęła. Uśmiechnął się tylko szerzej, jakby się cieszył, że jej dopiekł. Co oznaczało, że od tej pory nie mogła mu na to pozwalać. Musiała go ignorować. Skupiać na nim tyle uwagi, co na jakimś robaku, wędrującym po źdźble trawy. – Dobrze. – Odwróciła się na pięcie, by odejść, okazać brak zainteresowania, a jej sięgające kostek czarne glany zostawiły w ziemi wyżłobienia. „Żegnaj, śmieciu!” – Hej, nie tak szybko – zawołał i nagle znalazł się tuż przed nią, blokując jej przejście. Kurczę, naprawdę był szybki. Prawie tak szybki jak Burnett. Nic dziwnego, że mógł się przed nią schować wśród drzew. Skrzyżowała ramiona na piersi i posłała mu swoje najbardziej zniechęcające spojrzenie. Nie zniechęcił się, stał tylko, wpatrując się w nią, jakby mu na to pozwoliła. Ale gdyby zaprotestowała, przyznałaby, że ją zdenerwował, więc tylko stała, udając, że jego uwaga nie robi na niej wrażenia. A fakt, że ją denerwowała, tylko jeszcze bardziej ją wkurzał. – Nie możesz zrobić sobie przerwy? – zapytał w końcu. – W czym? W ciągłości twoich kości? Nie ma sprawy. Zaśmiał się. A ona wcale nie chciała być zabawna. Ten facet był niczym bzyczący nad uchem komar. Miała ochotę rozgnieść go w rękach i wytrzeć resztę o spodnie. Obeszła go i ruszyła przed siebie. – Możemy porozmawiać? – zapytał. Miała wrażenie, że stoi tuż za nią. „O czym?”. O czym mieli ze sobą rozmawiać? – Nie – warknęła i szła dalej. Chciała zniknąć, odsunąć się od niego jak najdalej i jak najszybciej, ale to by mu pokazało, jak bardzo ją denerwował. – No weź. Chciałem nawet poświęcić mój zapas krwi, żebyś nie musiała spędzić godziny z tym szurniętym blond wampirem.
Zatrzymała się i odwróciła tak szybko, że na nią wpadł. Złapał ją za przedramiona i przytrzymał. Ich ciała dotknęły się. Jej piersi oparły się o jego klatę. A że nie były zbyt duże, oznaczało to, iż stali naprawdę blisko. Odsunęła się. – Myślałam, że zrobiłeś to, żeby zwiększyć zbiórkę krwi. Albo żeby mnie wkurzyć. Wzruszył ramionami. – Powiedzmy, że chodziło po trochu o wszystkie trzy możliwości. – Czemu? – zapytała, teraz bardziej zaciekawiona i jeszcze bardziej nieufna. Była prawie pewna, że już kiedyś się z nim spotkała. Jego zapach, jego ślad zapisany był w jej pamięci. I kojarzył się z niebezpieczeństwem. – Co czemu? – Czemu chciałeś oddać dla mnie krew. – Żeby porozmawiać. – Wzruszył ramionami. – Myślę, że nie najlepiej zaczęliśmy znajomość. Wsłuchała się w jego serce, które biło równo i szczerze. – Jestem tu nowy – mówił dalej. – I powiem ci otwarcie, że nie jest tu zbyt miło. Tylko z tobą coś zaiskrzyło. „Co? Kiedy…” – Nic nie zaiskrzyło – warknęła. – Pozwól, że ci przypomnę, że miałam ci skopać tyłek. Uśmiechnął się szeroko. – Ale tego nie zrobiłaś. – Zrobiłabym, gdyby nie pojawił się Burnett. – Próbowałabyś, ale mogę o tym zapomnieć. Z trudem opanowała jęk irytacji. – Wiesz, gdybyś nie był taki arogancki, to może byś tu znalazł jakichś przyjaciół. – Nie jestem arogancki, jestem pewny siebie. Wiem, że czasami wygląda to podobnie, ale to nie to samo. Della pamiętała, że kiedyś powiedziała prawie to samo Mirandzie, jemu nie musiała jednak mówić, że się z nim zgadza. Sama myśl, że mogła mieć z tym dupkiem coś wspólnego, okropnie ją wkurzała. – Jasne, wierz w to dalej. – Odwróciła się i ruszyła ścieżką. – O co chodzi? Boisz się, że twój zmiennokształtny przyjaciel nie będzie pochwalał naszej znajomości? Zatrzymała się, znów się odwróciła, ale tym razem wyciągnęła ręce, by powstrzymać go przed dotknięciem jej. Plan jednak zawiódł. Tym razem on jej nie dotykał, ale ona jego owszem. Jej dłonie spoczywały na jego piersi. Czuła uderzenia jego serca. I potężne mięśnie, a także chłód jego skóry. Gwałtownie zabrała dłonie. – Niczego się nie boję. – To było kłamstwo. Bała się wielu rzeczy: aniołów śmierci, duchów, utraty tych, których kochała, a nawet pająków, ale miała nadzieję, że nie nasłuchiwał bicia jej serca. – Więc wy dwoje nie jesteście razem? – zapytał, unosząc jedną brew. W jej tylnej kieszeni zabrzęczał telefon. Wykorzystując to jako powód, by nie odpowiadać na jego pytanie, a może nawet o nim nie myśleć, wyciągnęła różową komórkę. Natychmiast przypomniała sobie o swoim niezarejestrowanym kuzynie Chanie, który wciąż do niej nie oddzwonił. Czemu? Co prawda i ona nie odpowiedziała na jego telefon sprzed tygodnia, ale napisał wiadomość, że to nic istotnego. Pewnie znów zamierzał ją przekonywać, żeby porzuciła Wodospady Cienia. Nie potrafił zrozumieć, czemu Della wolała żyć tutaj niż na ulicach. A ona nie rozumiała, czemu on patrzył na to inaczej.
Spojrzała na numer na malutkim wyświetlaczu. Kurde! To nie był Chan. Tylko Holiday. Na pewno była w domku Delli i pewnie się wkurzyła, że Della nie wykonuje jej zaleceń i nie odpoczywa. Ale ona, kurde, nie potrzebowała odpoczynku. – Muszę lecieć – jęknęła. I pobiegła. – Musimy to powtórzyć – zawołał wampir. – Jasne, jak w piekle zaczną serwować lody na patyku – odkrzyknęła, biegnąc dalej i myśląc o tym, że Holiday zrobi jej awanturę. A potem Holiday powie Burnettowi i będzie jeszcze gorzej. *** Della zauważyła Holiday, zanim jeszcze wylądowała. Rudowłosa elfka siedziała na ganku jej domku, machając nogami, trzymając rękę na brzuchu i przemawiając ze słodką miną do swojego nienarodzonego dziecka. Della zamierzała nawet napisać Holiday esemesa, ale uznała, że w tym czasie zdąży już tu dotrzeć. Zatrzymała się gwałtownie przy schodkach. Holiday uniosła głowę i skrzywiła się z niezadowoleniem. Wyglądało na to, że słodkie słówka przeznaczone dla dziecka nie należały się też Delli. – Miałaś odpoczywać – stwierdziła Holiday. Della weszła na ganek. – Przepraszam, ale… szłam tutaj, gdy nagle poczułam potrzebę pójścia do wodospadów i sprawdzenia, czy znajdę jakieś ślady tego, kto to zrobił. – Poczułaś potrzebę nieposłuszeństwa? – Została skarcona. – Nie, potrzebę złapania idioty, który walnął mnie w głowę. Holiday westchnęła. – Dello, straciłaś przytomność. Lekarz mówił, że masz się oszczędzać. Nie chciałam, żebyś biegała. Della wiedziała, że Holiday protestuje, ponieważ się nią przejmuje, ale… – To było dla mnie ważne. Nie lubię… – Gardło jej się ścisnęło ze złości i poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Zignorowała to jednak i spróbowała się wytłumaczyć. – Chcę pracować dla JBF. Myślałam, że jeśli zdołam to wyjaśnić, to Burnett zrozumie, że nie jestem mięczakiem. Holiday spojrzała na nią zaskoczona. – Burnett nie uważa cię za mięczaka. – Owszem. Powiedział, że nie sądzi, żebym się nadawała do pracy w JBF. Holiday się zasępiła. – Nie sądzę… Bardzo cię szanuje, Dello. – Nie na tyle, by uznać, że nadaję się na dobrego agenta. Powiedział nawet, że są łatwiejsze sposoby na życie. A wie, jak bardzo tego pragnę. Holiday spojrzała na nią ze współczuciem. – Jeśli chciał cię zniechęcić, a nie mówię, że tak było, to pewnie dlatego, że jest męską szowinistyczną świnią. Della była zszokowana słowami Holiday. Sądziła, że elfka będzie bronić męża. – To samo pomyślałam – powiedziała. – To dlatego, że jestem dziewczyną, prawda? – Nie zrozum mnie źle, kocham tego faceta nad życie. On jest taki, jaki jest, dlatego, że bardzo troszczy się o innych. Ale prawda jest taka, że wobec kobiet jest bardziej opiekuńczy niż wobec mężczyzn. I jeśli się okaże, że urodzi nam się dziewczynka, to obawiam się, że od samego początku będzie spierać się z ojcem.
– To nie fair – rzekła Della. – Wiem. Ale… – Holiday wycelowała palec w Dellę. – Jeśli jest coś, czego Burnett wymaga od agentów, to posłuszeństwa. Bo jeśli nie jesteś w stanie wykonywać rozkazów, to nigdy nie powierzy ci misji. I to, młoda damo, jest twój problem. Na twoje szczęście, kiedy cię nie zastałam, uznałam, że nie będę do niego dzwonić. Della chciała zaprotestować, że pójście nad wodospady nie było nieposłuszeństwem, ale koniecznym naciągnięciem reguł. Już miała to powiedzieć, gdy ugryzła się w język. – Popracuję nad tym – stwierdziła w końcu. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy Holiday od początku tego nie zaplanowała, by wampirzyca sama dostrzegła swoje błędy. Owszem, Holiday była niezłą manipulatorką… no, może nie aż tak, ale naprawdę potrafiła sprawić, że ludzie dostrzegali swoje błędy. Holiday uśmiechnęła się. – Dobrze. A ja dopilnuję, by jego szowinistyczne zapędy nie przeszkodziły ci w twoich dążeniach. – Dziękuję – powiedziała Della. Holiday odchyliła się do tyłu. Jej okrągły brzuch w tej pozycji odznaczał się jeszcze wyraźniej. – Skoro już to sobie wyjaśniłyśmy, to czy możemy porozmawiać o tym, co wydarzyło się w ten weekend u twoich rodziców? I o ostatniej nocy? Della podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je rękami. – A musimy? – Czy musimy? Nie. Ale chciałabym, żebyś mi się zwierzyła. – Elfka spojrzała na Dellę. – Wiem, że nie lubisz rozmawiać o sprawach osobistych. Rozumiem, jesteś wampirem i to sprawia, że jesteś bardzo zamknięta w sobie. Wyszłam za Burnetta, który uważa, że problemy swoje i całego świata może rozwiązać bez niczyjej pomocy. Ale nawet mój wielki zły mąż się uczy, że zwierzenie się komuś nie jest oznaką słabości. Holiday spojrzała w niebo, a potem znów na Dellę. – Czuję twój ból i byłabym marnym psychologiem, gdybym nie próbowała ci pomóc. Przez moment Della zastanawiała się, czy nie powiedzieć Holiday o swoim stryju, ale jeśli żył i nie był zarejestrowany w JBF, mogła narobić mu kłopotów, a tego nie chciała. – Nic nie pomoże w kwestii moich rodziców – rzekła, uznawszy, że co prawda nie może powiedzieć Holiday wszystkiego, ale niektóre rzeczy powinny być niegroźne. – Co się stało? – To co zawsze. Wszystkie zmiany wywołane przez wampiryzm uznają za przejaw mojego buntu. Powiedziałabym im prawdę, gdyby nie to, że byłaby dla nich jeszcze trudniejsza do zaakceptowania – westchnęła ciężko. – Nie cierpię sprawiać im zawodu. Nie cierpię… – Przełknęła z trudem. – Nie cierpię świadomości, że ich ranię. – Do oczu napłynęły jej łzy, ale zamrugała, by się ich pozbyć. – Mam wrażenie, że już nie należę do swojej rodziny. Otarła duże krople spływające po policzkach. Holiday położyła dłoń na ramieniu Delli. Ciepły dotyk elfki odpędził ból. I chociaż wampirzyca nie cierpiała samej siebie za to, że potrzebuje tej ulgi, jednak się nią delektowała. Nic dziwnego, że Burnett zakochał się w Holiday. Dotyk tej kobiety był magiczny. – Wiem, że trudno jest żyć z takim sekretem – powiedziała Holiday. – To bardzo niesprawiedliwe. I pewnie łatwiej byłoby zrobić to, co większość wampirów: sfingować swoją śmierć. Potrzeba wiele odwagi, by działać w ten sposób. Podziwiam cię za to. I chociaż to trudne, to wiem, że może zadziałać. – Jak może zadziałać, skoro… skoro oni myślą, że jestem kłamczuchą i narkomanką?
Holiday westchnęła. – Gdy tylko osiągniesz pełnoletniość, zobaczą, że radzisz sobie w społeczeństwie. Uznają, że przeszłaś przez ten trudny okres i wyrosłaś z niego. W ten sposób dalej będziecie mogli utrzymywać kontakty. Jeśli wybierzesz inną drogę, stracisz ich na zawsze. – Nie jestem pewna, czy i tak ich nie stracę – stwierdziła Della. – Myślę, że oni już postawili na mnie krzyżyk. – „Tata nawet o mnie nie rozmawia!". – Nieprawda – powiedziała Holiday. – Oni cię kochają. Gdyby tak nie było, toby im na tobie nie zależało. Twoja mama dzwoni przynajmniej raz w tygodniu, by sprawdzić, co u ciebie. – Ale tata nie – odparła Della. I chociaż wiedziała, że tak jest, wstrzymała oddech, licząc na to, że Holiday zaprzeczy. – Jest mężczyzną. Oni inaczej sobie radzą z pewnymi sprawami. „Tak, niektórzy po prostu przestają cię kochać”. Z jakiegoś powodu przyszedł jej do głowy Steve i córka lekarza. Czy Steve też zamierzał z niej zrezygnować? Della mocniej podciągnęła nogi. Zapadła cisza. Fakt, że jej mama dzwoniła do Holiday, przyprawił ją o kolejny atak wzruszenia… a może poczuła ulgę, wiedząc, że przynajmniej jedno z rodziców jeszcze ją kocha? – A co do ostatniej nocy i tego, co widziałaś… – powiedziała Holiday. – W porządku – odparła Della. – Jeśli chcę pracować dla JBF, to muszę się nauczyć dawać sobie z tym radę. I poradzę sobie. –„Przynajmniej ten obraz rzadziej staje mi przed oczami”. – Owszem, musisz się tego nauczyć, ale nie ma konieczności robić tego samotnie. Dello, nie mów Burnettowi, że ci o tym powiedziałam, ale nawet on potrzebuje kogoś, na kim można się oprzeć. Jeśli naprawdę chcesz pracować dla JBF, to musisz pogodzić się z tym, że potrzebujesz innych ludzi. Złu musisz przeciwstawić dobro. Bo jeśli nie, to zatracisz się w złu. To może pogrążyć twoją duszę w mroku i sprawić, że stracisz radość życia. – Będę się cieszyć, jak złapię tego bydlaka, który to zrobił – powiedziała Della i w tym momencie znów stanęły jej przed oczami obrazy z tamtej nocy. Ogarnęła ją potrzeba sprawiedliwości. – Nawet nie znałam tych ludzi, ale nie zasługiwali na to, co ich spotkało. – Wiem. – Holiday ujęła dłoń Delli. – Ale zanim pochłonie cię ratowanie innych, powinnaś najpierw zająć się sobą. Czuję, że czegoś poszukujesz. Czegoś pragniesz. Ale czuję też, że się z tym ociągasz. Prawdziwość tych słów ugodziła w sumienie dziewczyny. „Stryj”. Znalezienie czegoś, co zastąpiłoby jej utraconą rodzinę. A z czym się ociągała? Z przeczytaniem nekrologu. Della odwróciła głowę, niezadowolona, że Holiday tak łatwo potrafi ją odczytać. – Nie martw się, nie zamierzam cię zmuszać, abyś mi cokolwiek mówiła. Ale powiem ci jedno: bez względu na to, czego szukasz, postaw to sobie jako zadanie, ale uważaj, żeby się przy tym za bardzo nie narażać. Znam cię, Dello, i wiem, że czasem działasz, zanim pomyślisz. – Może po prostu szybko myślę. – Della uśmiechnęła się, próbując trochę rozładować atmosferę. Holiday przewróciła oczami, jakby doskonale wiedziała, co kombinuje Della. – Ta cecha jest typowa dla wampirów, ale jest też częścią twojego charakteru. Masz więcej odwagi niż ktokolwiek, kogo znałam. Odwaga jest ważna, ale jeśli się nią źle pokieruje, może przynieść więcej problemów niż pożytku. Della skinęła głową. – Postaram się o tym pamiętać. – Słusznie – powiedziała Holiday i westchnęła. A potem usiadła prosto i położyła sobie dłoń na brzuchu.
Nadal pragnąc zmienić temat, Della zapytała: – Czy dziecko dużo się rusza? – Non stop. Obawiam się, że będzie równie niecierpliwe jak jego tatuś. Chcesz zobaczyć, jak się rusza? Della się zawahała. – Nie masz nic przeciwko? – Oczywiście, że nie. – Holiday ujęła rękę Delli i położyła ją na swoim brzuchu. Della poczuła ruch. – Rany, zdaje się, że twoje dziecko właśnie mnie kopnęło. Ale super – powiedziała szczerze. Nie mogła sobie wyobrazić, jakie to uczucie mieć w swoim wnętrzu rosnącą istotkę. – Dziwne, ale fajne. Uśmiechnęła się szeroko do komendantki. – Jesteś strasznie wielka. Jesteś pewna, że to nie będą bliźniaki? Holiday wydęła usta. – Strasznie wielka? No dzięki. Della nachmurzyła czoło. – Przepraszam, po prostu… – Nie przejmuj się. – Holiday dała jej kuksańca. – Jestem strasznie wielka. I nie, to nie są bliźniaki, ale wygląda na to, że dziecko będzie miało dominującą część wampirzą. – Miałaś jakieś prześwietlenie? To pozwala ustalić wzór dziecka? – Może to pokazać specjalne USG, ale poprosiłam, żeby mi nie mówili. Chcę mieć niespodziankę. – To skąd wiesz, że dominujący będzie wampir? – Istoty nadnaturalne rzadko kiedy donaszają ciążę do terminu. A ciąża w wypadku wampira może być bardzo różnej długości. Czasami kończy się po czterech czy pięciu miesiącach. – Rany, więc może już niedługo będziesz rodzić? – Tak. – Boisz się? Porodu? – Della widziała poród na pewnym upiornym filmie dokumentalnym i wyglądało to przerażająco. Pokazali tam wszystko. Włącznie z wychodzącym dzieckiem. To sprawiło, że jeszcze uważniej pilnowała antykoncepcji. Elfka spojrzała na swój brzuch. – Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się trochę nie niepokoję. Ale bardziej martwię się o dziecko, nie o siebie. – Zarzuciła włosy na plecy i położyła dłoń na wielkim brzuchu. Po czym nagle odwróciła się gwałtownie do tyłu, a po chwili w prawo. Ten ruch przypominał wampirzycy Kylie, gdy… – Co się stało? – zapytała Della. – Nic – odparła Holiday, ale jej serce powiedziało Delli, że było to niewinne kłamstwo. – Czy to duch? – Della mocniej przytuliła kolana. Holiday spojrzała na nią i zmarszczyła brwi. – Tak. Skąd wiedziałaś? – Kylie powiedziała, że kręci się tu jakiś. Uważa, że to może być wampir. Holiday skinęła głową. – Myślę, że Kylie może mieć rację. Bardzo szybko się porusza. Della pamiętała też, że Kylie sądziła, iż to może być jej stryj. – Widziałaś go? – Nie. – Holiday rozglądała się dalej. – Porusza się zbyt szybko.
Della wzruszyła ramionami. – Czy nawiązał kontakt z Kylie? Czy wiadomo, czego chce? Della potrząsnęła głową. – Nie, chyba że skontaktował się z nią dziś rano. – To dziwne – powiedziała Holiday. – Co jest dziwne? – Nie rozumiem, czemu pokazuje się i mnie, i Kylie. Zwykle duch wybiera tylko jedną osobę, z którą się kontaktuje. I nie powinien się tu kręcić, skoro nie ma tu Kylie. Wampirzyca przypomniała sobie, że Kylie podejrzewała, iż duch jest tu z powodu Delli. Przeszedł ją dreszcz. Nie miała najmniejszej ochoty na to, by kontaktował się z nią duch. Wyprostowała się i rozejrzała wokół, po czym spytała: – Możesz mu powiedzieć, żeby się wyniósł? – Z duchami to tak nie działa. – Skąd wiedziałam, że właśnie to powiesz? – Pewnie dlatego, że Kylie już jej to mówiła. Holiday wyciągnęła z kieszeni telefon. – Rany, mam się teraz spotkać z Perrym w biurze. Coś w głosie Holiday zwróciło uwagę Delli. – Czy coś z nim nie tak? Holiday się zawahała. – Nie, właściwie nie. – Serce znów jej lekko zatrzepotało, kolejne drobne kłamstewko. – Lepiej już pójdę. – Spojrzała na Dellę surowo i wskazała na drzwi do domku. – A ty się prześpij i jeśli znów zobaczę, że się gdzieś kręcisz, to będziesz się musiała tłumaczyć Burnettowi. Holiday z trudem próbowała się podnieść. Della skoczyła na równe nogi i podała jej pomocną dłoń. – Nie udawaj, że to takie proste – jęknęła Holiday, ale przyjęła wyciągniętą rękę. Della patrzyła, jak Holiday powoli schodzi po schodkach, poprzedzana przez swój wielki brzuch. Nagle wampirzyca coś sobie przypomniała. – Hej, a co z duchem? – Jestem pewna, że pójdzie za mną – powiedziała Holiday. – Duch zwykle kręci się tylko przy tych, którzy mogą się z nim kontaktować. Della miała taką szczerą nadzieję. Ale kiedy wchodziła do domku, mogłaby przysiąc, że poczuła chłód. Zupełnie jakby coś przeleciało obok. Jakby to był wampir. Zatrzymała się i rozejrzała wokół. Nie było żadnego wampira, nawet śladu po nim. Ale uczucie, że nie jest sama, pozostało. – O kurczę – jęknęła. Duch zwykle kręci się tylko przy tych, którzy mogą się z nim kontaktować. Przypomniała sobie słowa Holiday. A skoro coś poczuła, to czy nie był to rodzaj kontaktu? A może tylko jej się wydawało? W tym momencie coś zadrżało przy jej biodrze. Prawie wyskoczyła ze skóry, nim uświadomiła sobie, że to jej telefon. Najwyraźniej musiała go przez pomyłkę przełączyć na wibracje. Zadowolona z tego, że coś odwróciło jej uwagę od niepokojących myśli, złapała komórkę. Z nadzieją, że to Chan, spojrzała na numer. To nie był Chan.
Rozdział 10 Czemu nie zadzwoniłaś? – z miejsca zapytał Steve. – Musiałam się czymś zająć i nie miałam czasu – powiedziała Della, chociaż nie była to cała prawda. Nie zadzwoniła do niego ze strachu. Bała się, że powie coś o słodkiej córce lekarza, która zanieczyszczała powietrze mnóstwem feromonów, gdy tylko uśmiechała się do niego jak w reklamie pasty do zębów. Della nie mogła być zazdrosna. A raczej nie powinna być zazdrosna. Nie miała żadnego prawa do Steve’a. Nie miała prawa nalegać, by trzymał się z daleka od zainteresowanych nim blond dziewczyn z biustem większym niż jej. Tyle że mówienie sobie tego wszystkiego nie sprawiło, że przestała o tym myśleć. Było tylko gorzej. Bo do tej pory przynajmniej nie myślała o cyckach tamtej. – Zbyt zajęta, by do mnie zadzwonić? – zapytał z niezadowoleniem. – Przepraszam. – Weszła do swojego pokoju, zatrzasnęła drzwi i opadła na łóżko. – Chciałam wrócić do wodospadów i sprawdzić, czy nie wyczuję zapachu tego, kto walnął mnie w głowę. – Doktor Whitman mówił, że masz odpoczywać. Przewróciła oczami. – Posłuchaj, Holiday już zmyła mi za to głowę, nie musisz tego pogarszać. Prychnął. – Ja nie… Po prostu się martwię. Lekarz przejrzał twoje badania i zauważył, że masz podwyższoną temperaturę. Pamiętasz, mówiłem ci dziś rano, że jesteś wyjątkowo ciepła. W każdym razie chciał wiedzieć, czy cię zapytałem, czy masz okres. Powiedziałem mu, że masz, ale zaniepokoiło mnie to, że zwrócił na to uwagę. Della uniosła dłoń do czoła. Czy miała gorączkę? – A już zwłaszcza nie podoba mi się, że ktoś uderzył cię w głowę. Czy Burnett ma jakieś podejrzenia? – Nie sądzę. – Już miała mu powiedzieć, że wyczuła na kamieniu zapach Chase’a, ale zrezygnowała. Steve i tak powiedział, że nie lubi nowego wampira, a ona nie chciała zaogniać sytuacji. – Czy to może mieć jakiś związek ze sprawą, w której pomagałaś Burnettowi? Skrzywiła się. – Burnett mówił, że to możliwe. – Czy to ma związek z parą młodych ludzi, którzy zginęli? Ten obraz znów stanął jej przed oczami. – Skąd wiesz? – Przeczytałem o wypadku w gazecie. Czasami śmierć związaną z kimś nadnaturalnym tuszują w ten sposób, więc po prostu uznałem… – Zamilkł na chwilę. – Cholera, nie podoba mi się to. Może ścigać cię morderca. – Tego nie wiemy, ale jeśli wróci, to on będzie potrzebował lekarza. Zapadła znacząca cisza. Della rozejrzała się wokół. Drzwi do sypialni były otwarte. A przecież je zamykała? – Widziałaś to? – zapytał Steve. – Widziałaś ich zwłoki? Odetchnęła głęboko, znów myśląc o śmierci. – Tak.
– Cholera. Przykro mi, Dello. To na pewno było bardzo trudne. – Owszem, ale to tylko sprawia, że jestem jeszcze bardziej przekonana, że to właśnie chcę robić. Łapać takich bydlaków. Zmuszać do płacenia za to, co zrobili, i pilnować, by nie udało im się nigdy więcej. – Jasne, ale nie podoba mi się myśl, że będziesz się uganiać za takimi zboczeńcami. „A mnie się nie podoba, że spotykasz się z tą blondynką”. Zapadła cisza. – Przykro mi. – Znów cisza. Próbowała wymyślić, co ma powiedzieć. „Więc powiedz mi o tej córce lekarza i o tym, co do ciebie czuje”. Ugryzła się jednak w język i zamiast tego zdecydowała się na coś innego, żeby nie wyjść na taką zazdrośnicę. – Zajmujesz się wszystkimi pacjentami, którzy przychodzą? Nawet zwierzętami? – Tak – powiedział, zupełnie jakby zdawał sobie sprawę, że z rozmysłem zmienia temat. – Lubisz to? – zapytała. „Lubisz spędzać czas z córką doktora?” – Tak. Doktor Whitman zasugerował, żebym poszedł na weterynarię, jeśli chcę się zajmować istotami nadnaturalnymi. Powiedział, że zna kilku lekarzy nadnaturalnych, którzy poszli na medycynę i mieli znacznie więcej problemów. I powiedział, że podczas studiów mógłbym dla niego pracować. Poza tym lubię zwierzęta. Zaczęła się zastanawiać, czy dobry doktor widział Steve’a jako swojego zięcia. – Nie musisz pracować jako weterynarz. Nadnaturalni lekarze praktykują także w zwykłych szpitalach. Wiem, bo kiedy zostałam przemieniona, trafiłam na nadnaturalną pielęgniarkę i takiegoż doktora. – Owszem, ale jak często, twoim zdaniem, pojawiają się na ostrym dyżurze istoty nadnaturalne? A to znaczy, że pracowałbym głównie z ludźmi. Mógłbym otworzyć własny gabinet, ale wtedy pojawiają się problemy z ubezpieczeniem i wszystkim innym. Jessie powiedziała, że doktor Whitman rozmawiał ze swoim partnerem o tym, że za kilka lat chcieliby przyjąć jeszcze kogoś, więc jak skończę studia, nie musiałbym nawet otwierać gabinetu i szukać klientów. – Kim jest Jessie? – zapytała Della, chociaż miała wrażenie, że zna już odpowiedź. – To córka doktora Whitmana. Chyba ją spotkałaś. Ta z dużym uśmiechem. „Dużym uśmiechem?” – Rozumiem – powiedziała Della. I naprawdę rozumiała. Blond Jessie o dużym uśmiechu zaplanowała już całe życie. I Steve był częścią tych planów. Pytanie brzmiało, czy Della była gotowa te plany zakłócić. A raczej, czy Della była gotowa położyć serce pod topór? *** Godzinę później, a była już prawie czwarta po południu, rozkaz Holiday dotyczący drzemki wciąż jeszcze nie został zrealizowany. Chociaż Della naprawdę próbowała. Po skończeniu rozmowy z pewnym zmiennokształtnym wciąż myślała o dużych piersiach i jeszcze większym uśmiechu Jessie. Podciągnęła kołdrę pod brodę i ćwiczyła uśmiechy. Nie była pewna, czy kiedykolwiek zdołałaby uśmiechnąć się tak szeroko. Kiedy nie myślała o tym, rozmyślała o duchu. Piersi, uśmiech, duchy… Te szalone myśli nie pasowały do siebie. A do tego co jakiś czas przed oczami stawały jej obrazy poprzedniej nocy i pragnienie, by sprawiedliwości stało się zadość. Aż plątały jej się myśli, a głowa bolała. Tak jak
i serce. Przysięgłaby też, że w pokoju było chłodno. Okryła się lepiej i spojrzała w górę. Po suficie przechadzał się jakiś robal. Nawet on poruszał się wolno, jakby był zmarznięty. Kiedy Kylie objawiał się duch, w pokoju temperatura spadała. Czy to mogło być to? Czy też ona dostała gorączki? Wolała gorączkę. Z grypą mogła sobie poradzić, z duchem gorzej… Czuję też, że się z tym ociągasz. Przypomniała sobie słowa Holiday. Nekrolog wciąż leżał złożony w kieszeni jej dżinsów. Usiadła i wyciągnęła go. Znów spojrzała na drzwi. Chyba je zamykała? Na pewno. Mogłaby przysiąc. Rozejrzała się po pokoju i wyszeptała. – Jesteś tu? Czy to ty? – Do kogo mówisz? – rozległ się głos od drzwi. Przestraszona spojrzała na stojące w progu, ramię w ramię, Mirandę i Kylie. – Nikogo – odparła Della i zauważyła, że Kylie krzywi się i spogląda w górę, jakby… jakby patrzyła na nieproszonego gościa. – Jest tutaj? – zapytała Della, nie przejmując się tym, że widzą jej przerażenie. – Co tu jest? – zapytała Miranda. Kylie skrzywiła się. – Był, ale zniknął. – Co zniknęło? – warknęła Miranda. Kylie spojrzała na Mirandę. – Duch. Miranda zrobiła wielkie oczy. – Masz kolejnego ducha? Kylie wzruszyła ramionami. – Ten chyba nie jest mój. Mirandzie szczęka opadła, gdy spojrzała na Dellę. – Masz ducha? Nie możesz mieć ducha. Nie jesteś zaklinaczem duchów. – I nigdy nie chciałam być – powiedziała Della i znów spojrzała na Kylie. – Więc jak to możliwe? Kylie weszła do pokoju i usiadła na brzegu łóżka. – Ja… pamiętam, jak Holiday mówiła, że niektóre duchy mają dość energii, by pokazywać się normalnym ludziom. – Tak, ale ja nie jestem normalna. Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że jestem normalna. – Jesteś na tyle normalna, że cię lubimy. – Miranda wskoczyła na łóżko. A potem popatrzyła na Kylie. – Zniknął, prawda? Kylie skinęła głową i znów zwróciła się do Delli: – Wiesz już, kto to? – Nie. – Della podciągnęła kolana pod brodę. – Nie pokazał ci się? – Nie – powtórzyła Della. – Nie rozmawiał z tobą? – Nie – znów powtórzyła Della. – Więc skąd wiedziałaś, że tu był? – Bo… bo zrobiło się zimno i… i wydawało mi się, że poczułam, jak coś mnie musnęło. I… jestem prawie pewna, że otworzył drzwi.
– Otworzył drzwi? – Kylie zmarszczyła brwi. – Tak – odparła Della. Kylie potrząsnęła głową. – To mało prawdopodobne. Duchy mają zwykle tylko tyle mocy, by przesunąć drobne przedmioty, na przykład komórkę. – No to wyjaśnij, jak to możliwe, że zamknęłam drzwi, a potem się otworzyły? Kylie z niepokojem spojrzała na drzwi, ale w jej oczach widać było niedowierzanie. – Może tylko ci się wydawało, że je zamykałaś? – Więc teraz uważasz, że zwariowałam? Kylie potrząsnęła głową. – Tego nie powiedziałam. – Wcale mi się nie wydawało. – Della zasłoniła oczy dłońmi. – To nie powinno tak być. Wcale. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, czemu nie możesz powiedzieć duchowi, żeby sobie poszedł. Co sprawia, że są takie wyjątkowe? Miranda zachichotała. – Pewnie uważają, że skoro są martwe, to mają pewne prawa. Może mają to zapisane w kontrakcie. No wiesz, umierasz i nie musisz już przestrzegać zasad. Robisz, co ci się żywnie podoba. – Ja nie żartuję – powiedziała Della. – Nie podoba mi się to. – Przepraszam – odparła Miranda. – To uderzenie w głowę sprawiło, że zrobiłaś się marudna. Della warknęła na czarownicę. – Chciałabym zobaczyć, jak byś wyglądała, gdyby to koło ciebie kręcił się duch, panno Szczęśliwa! – Nie kłóćcie się – powiedziała Kylie i w tym momencie zadzwoniła jej komórka. Spojrzała na ekran. – To Holiday. – Cześć. – Odebrała telefon. Della dalej patrzyła z ponurą miną na Mirandę i skupiła się, próbując usłyszeć głos Holiday, ale nie dała rady. Jej supersłuch znów się wyłączył. – Jasne – powiedziała Kylie i spojrzała na Dellę. – Nie, ale jest w łóżku. Dobrze. Kylie się rozłączyła. – Sprawdzała, co ze mną? – zapytała Della. – Tak. Powiedziała też, że masz zostać w łóżku i że przyniesie ci kolację. – Powiedziała, że znów poszłaś do wodospadów – stwierdziła Miranda. – A miałaś spać. Czemu w ogóle poszłaś do wodospadów? To miejsce jest upiorne. Mogłaś wpaść na anioła śmierci. Kiedy Della nie odpowiedziała, Miranda zrobiła wielkie oczy. – Widziałaś anioła śmierci? – Ja… niezupełnie – prychnęła wampirzyca. – Widziałam tylko jakieś cienie. I to w momencie, kiedy dostałam cios w głowę, więc pewnie… po prostu to sobie wyobraziłam. – Cały czas to sobie powtarzała. – Jakie cienie? – zapytała Miranda. – Czy wyglądały jak potwory, albo… jak co? Della zauważyła, że oczy Kylie zabłysły z ciekawości. Kylie też była zaklinaczką duchów i miała kontakty z aniołami śmierci, jak Holiday. – Nie – odparła Della. – Tylko cienie. A że czarownica nie wyglądała na zachwyconą tą odpowiedzią, dodała. – Kurczę, o to spytaj Kylie. W końcu to ona się z nimi przyjaźni.
Della i Miranda spojrzały na Kylie, a ona westchnęła: – To nie są potwory. Wyobraźcie sobie duchowe postacie. Miranda potrząsnęła głową. – I tak mnie przerażają. – Znów odwróciła się do Delli. – Nadal nie rozumiem, czemu tam poszłaś. Della warknęła. – Za drugim razem chciałam ustalić, kto mnie zaatakował. A za pierwszym… ja… nie wiem, czemu tam przyszłam za pierwszym razem. Biegłam i jakoś tam trafiłam. – W takim razie trzeba było zawrócić i pobiec w przeciwną stronę – odparła Miranda. – Zamierzałam, ale zanim zdążyłam coś zrobić, dostałam cios. – A potem Delli coś się przypomniało. – Czy Burnett prosił cię, żebyś spytała, czy anioły śmierci widziały, kto mnie uderzył? Kylie skinęła głową. – Zadałam pytanie, ale nie dostałam odpowiedzi. Może ich tam nie było. – Miałam wrażenie, że były – powiedziała wampirzyca. – Czułam… że jestem nieproszonym gościem. Jakby ktoś sprawiał, że tak się czuję. – Zadrżała lekko. – Wciąż podejrzewam, że to one mogły mnie walnąć. – A mimo to poszłaś tam drugi raz? – Miranda złapała jedną z poduszek Delli i podłożyła sobie pod głowę. – A ja myślałam, że jesteś mądra. Della posłała czarownicy ponure spojrzenie. – Mówiłam ci, że liczyłam, że ustalę, kto mnie zaatakował. – I wyczułaś coś? – zapytała Kylie. Della skinęła głową. – Chase’a. Kylie opadła szczęka. – Co? Miranda poderwała się na nogi. – To Chase cię zaatakował? – Zrobiła wielkie oczy. – A ja myślałam, że on cię lubi. Cholera, Burnett wykopie go stąd za zadzieranie z jego ulubionym wampirem. Della potrząsnęła głową. – Po pierwsze, nie jestem ulubionym wampirem Burnetta. – Owszem, jesteś – odparła Miranda. Della spojrzała na Kylie, która skinęła głową, jakby zgadzała się z czarownicą. Skoro była jego ulubienicą, to czemu nie chciał, by poszła do JBF? Uznała, że zastanowi się nad tym później. – Po drugie, znalazłam tam zapach Chase’a. A potem jego samego. Powiedział, że Burnett wysłał go tam, żeby sprawdził, czy nie ma żadnych śladów ataku na mnie. Kylie podciągnęła jedno kolano pod brodę. – Spytałaś o to Burnetta? – Nie, ale nie sądzę, aby kłamał w kwestii czegoś, co tak łatwo mogę sprawdzić. Miranda skrzyżowała nogi. – Może uznał, że tak właśnie pomyślisz i nie spytasz? – Może – przyznała Della i zaczęła się zastanawiać, jak zapytać o to Burnetta. Kylie oparła się o zagłówek. – Czy to ten nekrolog? – Wskazała złożoną kartkę papieru leżącą na łóżku. – Tak – odpowiedziała Della. – Czyj? – zapytała Miranda.
– Mojego stryjka. – Della odgarnęła kołdrę, czując, że zrobiło się cieplej. – Derek znalazł go w jakiejś starej gazecie w Internecie. Miranda naburmuszyła się. – Dlaczego Kylie wie wszystko przede mną? Della spojrzała na nią i zrobiła minę. – Bo ty wiecznie jesteś gdzieś z Perrym przysysającym się do twoich uszu. Miranda złapała poduszkę i rzuciła w Dellę. Sfrustrowana Della chwyciła ją dwiema rękami i przez przypadek rozerwała. W powietrze poleciała kula kaczego pierza i zaczęła opadać niczym śnieg. Miranda wybuchnęła śmiechem. Przyłączyła się do niej Kylie. A w końcu i Della nie mogła się powstrzymać. Śmiech był zaraźliwy. Śmiały się dobre pięć minut, rzucając w siebie pierzem, aż miały je we włosach i na twarzach. Miranda wyciągnęła nawet kilka piórek ze stanika. A kiedy się opanowały, Kylie znalazła pod stertą pierza złożony nekrolog. Spojrzała współczująco na Dellę. – Chcesz, żebym ci przeczytała? Della już zamierzała zaprotestować, nie chcąc, aby wzięły ją za tchórza. Jakaś część jej czuła nawet wyrzuty sumienia. Czy fakt, że tak bardzo pragnęła, aby jej stryj żył, nie oznaczał, że rodzina z Wodospadów Cienia jej nie wystarczała? Ale jeśli ktoś mógł to zrozumieć i pomóc, to właśnie Kylie i Miranda. – Tak. Ale chyba będę potrzebowała dietetycznej coli. Zaczęły się podnosić z łóżka, ale zamarły, gdy zatrzasnęły się drzwi do pokoju. Powietrze zrobiło się lodowate. Leżące na łóżku pierze zaczęło się unosić i wirować. Delli z zimna zaparło dech. Spojrzała na Kylie. – Nadal uważasz, że oszalałam? – Kurde – powiedziała Kylie. – Nie wygląda to dobrze.
Rozdział 11 Pióra latały po pokoju jeszcze przez kilka sekund. Dziewczyny zamarły na łóżku, przerażone, i nie mówiły nic, dopóki nie opadło ostatnie piórko i w pokoju nie zrobiło się cieplej. – Poszedł sobie? – Miranda podciągnęła kolana pod szyję i rozglądała się w panice. Kylie skinęła głową. Wszystkie trzy wstały ostrożnie i przeszły do kuchni. Wzięły sobie napoje i usiadły przy stole. Panowała cisza, jakby się bały, że głos znów sprowadzi ducha. – On wciąż tu jest? – zapytała w końcu Della. – Nie. – Kylie obróciła w ręku puszkę coli i spojrzała na Dellę. – On? Myślisz, że to on? – Nie wiem. To ty powiedziałaś, że to może być mój stryj. – Tylko zgadywałam. – Kylie przygryzła wargę. – Myślę, że powinnyśmy zadzwonić do Holiday. – Nie – odparła Della. – Czemu nie? – zapytały jednocześnie Kylie i Miranda. – Bo będzie chciała wiedzieć, czy podejrzewamy, że to ktoś konkretny, i będziemy musiały jej powiedzieć o moim stryjku. A jak się okaże, że to jednak nie on, a ona powie Burnettowi, a jeśli on nie jest zarejestrowany… – Nie wiesz, czy powie Burnettowi – stwierdziła Kylie. Della się skrzywiła. – Są małżeństwem. Mówią sobie wszystko. Jestem pewna, że ty wszystko mówisz Lucasowi. Kylie westchnęła i skinęła głową. – Rozumiem, ale… – To nie ty mówiłaś, że żadnych ale? – zapytała Della. – Tak. Ale… – Na chwilę zamknęła usta, po czym dodała. – Rzecz w tym, że Holiday może się lepiej orientować, co z tym fantem zrobić. – Nie – upierała się Della. – Posłuchaj, Holiday powiedziała mi, że czuje, iż mam jakieś zadanie i rozumie, że nie chcę o tym mówić. Powiedziała, żebym się tym zajęła, ale żebym głupio nie ryzykowała. I właśnie to chcę zrobić. Pamiętasz, jak polował na ciebie ten bydlak? I dałaś sobie radę sama. Obie rozwiązywałyście własne problemy, zamiast lecieć do kogoś po pomoc. – W oczach swoich przyjaciółek ujrzała zrozumienie. Miranda opadła na krzesło. – Ona ma rację. Wszystkie czasem chcemy same zająć się swoimi problemami. – Dobrze – rzekła Kylie. – Ale mamy zrobić tak, jak powiedziała Holiday, i uważać, by się bez sensu na nic nie narazić. – My? – powiedziała Della. – Wy dwie nie… – Nie żartuj – prychnęła Miranda. – Jakby to powiedziała pewna moja znajoma, „co za pierdoły!”. Jesteśmy zespołem. Działamy razem. – Ona ma rację – dodała Kylie. – Tak właśnie robimy. Pomagamy sobie wzajemnie. Dellę coś ścisnęło w piersi. – Dobrze, to za nienarażanie się bez sensu. – Della uniosła swoją dietetyczną colę. A gdy trzy puszki brzęknęły o siebie, dodała: – I za dobrych przyjaciół. Nie chciała brzmieć zbyt sentymentalnie, ale za nic w świecie nie wiedziała, co by zrobiła bez swoich najlepszych przyjaciółek. – A teraz jak zamierzamy zabrać się za ustalanie, czy twój stryjek żyje? – zapytała
Miranda. – Potrzebujemy planu. No tak, bez nich byłaby zgubiona. I to kompletnie. – Myślę, że zaczniemy od przeczytania nekrologu – powiedziała Kylie, unosząc złożony papier. Della skinęła głową. – Derek pytał mnie też, czy mogłabym ustalić, do jakiej szkoły chodził stryjek przed śmiercią. Jestem pewna, że do tej samej, co mój tata. Pewnie mogłabym spytać mamę. O ile zechce ze mną porozmawiać. – A czemu miałaby nie chcieć? – zapytała Miranda. – Kiedy mnie odwoziła, była na mnie wściekła. Nie jestem pewna, czy podczas całej podróży wypowiedziała chociaż jedno słowo. – Wciąż bolało ją to wspomnienie. – No tak, ale to twoja mama – stwierdziła Miranda. – Nie może wiecznie być na ciebie wściekła. Della wzruszyła ramionami. Chciała w to wierzyć. Z drugiej strony Holiday mówiła, że jej mama dzwoni przynajmniej raz w tygodniu. A to znaczyło, że nadal jej zależy, nawet jeśli tego nie okazuje. – Chcesz, żebym przeczytała to teraz? – Kylie uniosła złożoną kartkę. – Myślisz, że to bezpieczne? – zapytała Della, ściskając puszkę. Chłód napoju wydawał jej się dziwny i przypominał o tym, że może mieć temperaturę. – Wyglądało, jakby tego ducha wywołał nekrolog. Kylie rozejrzała się po pokoju, jakby w poszukiwaniu duchów. – Teraz go tu nie ma. Zanim jeszcze skończyła to mówić, z sufitu powoli spłynęło samotne kacze piórko i wylądowało na środku stołu. – Jesteś pewna? – zapytała Miranda. *** Siedziały przez kilka minut w ciszy, czekając, czy samotne piórko nie podniesie się i znów nie zacznie tańczyć, a kiedy tego nie zrobiło, Kylie odezwała się cicho, jakby w obawie, że nie są same. – Jenny dzwoniła do mnie dwa razy, żeby się dowiedzieć, co z tobą. Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu cię lubi. – Czemu tak cię to dziwi? – zapytała Della. Miranda prychnęła śmiechem. Della posłała jej wściekłe spojrzenie, a potem znów skupiła się na obserwowaniu piórka. – Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało – powiedziała Kylie. – Chodziło mi o to, że wydaje mi się, że ona cię podziwia. – Biedna dziewczyna jest zagubiona – roześmiała się Miranda. – Żartuję – dodała, gdy Della pokazała jej środkowy palec. Wampirzyca westchnęła i znów spojrzała na Kylie. – Ja też lubię Jenny. Ona… ona trochę przypomina mi ciebie, kiedy się tu pojawiłaś. – Przecież się nie zmieniłam – powiedziała Kylie. Jej przyjaciółki spojrzały na nią dziwnie. – Zmieniłaś się na lepsze – powiedziała Miranda. – Jesteś… odważniejsza. – Odwaga jest dobra – dodała Della i znów skupiły się na obserwowaniu piórka. W końcu Kylie sięgnęła po kartkę z nekrologiem. – Gotowe?
Della i Miranda skinęły równocześnie głowami. Kylie zaczęła czytać. 23. grudnia na zawsze straciliśmy Feng Tsanga. Feng, porządny młody człowiek, miał już plany na przyszłość – zostać lekarzem, ożenić się ze swoją ukochaną z dzieciństwa Jing Chen. Był oddany rodzinie. Szedł ścieżką, która miała wprawić w dumę jego bliskich.Teraz jego ścieżka prowadzi go gdzie indziej. Kochany przez… – Czekaj – powiedziała Della. – Co tam jest napisane? To ostatnie zdanie. Kylie spojrzała na kartkę. Teraz jego ścieżka prowadzi go gdzie indziej. Della potrząsnęła głową. – Czy to nie brzmi dziwnie jak na nekrolog? – Co? – zapytała Miranda. – Cała ta gadka o ścieżkach. Wcale nie mówią, że on nie żyje. Zupełnie jakby ktoś, kto pisał ten nekrolog, wiedział, że on nie jest martwy. – A czy w nekrologach używa się słowa „martwy”? – zapytała Kylie. – Wydaje mi się, że to by było trochę brutalne. – Brutalne? – Della potrząsnęła głową. – Oni są martwi, więc co tu jest brutalnego? – Myślę, że mogą pisać coś innego, że odszedł czy wyszedł na spotkanie ze Stwórcą. – Tak, ale nie użyli słowa „odszedł”. – Westchnęła. – Po prostu doczytaj do końca. Kylie spojrzała znów na kartkę. Kochany przez tak wielu. Wszystkim nam będzie brakowało jego obecności. Feng pozostawił rodziców, Wei i Xui Tsang, siostry Miao i Bao You Tsang… – Moment – zawołała Della. – Mój tata ma tylko jedną siostrę. Kylie wzruszyła ramionami. – Czytam tylko to, co tu jest napisane. Della przypomniała sobie zdjęcie czwórki dzieci, które widziała w starym albumie. – Hej, skoro sądzisz, że twój stryjek może być wampirem, to może twoja ciotka też? – zasugerowała Miranda. „Czy to możliwe?". Delli aż zakręciło się w głowie. Kylie znów spojrzała na kartkę i zaczęła czytać dalej. Brata bliźniaka Chao Tsanga, z którym był nierozłączny – Kylie uniosła wzrok i skrzywiła się, jakby wiedziała, że słuchanie tego jest bolesne. – I chociaż nas opuścił, jego osoba zawsze pozostanie w naszych sercach. Uroczystość żałobna zostanie odprawiona w domu pogrzebowym Rosemount. – I znowu – powiedziała Della. – „Nas opuścił”. „Nas”, czyli nie wszystkich. Kylie wzruszyła ramionami. – No nie wiem. Może tak po prostu pisze się nekrologi. Albo to przypadek. Della przypomniała sobie słowa Burnetta o tym, że nie wierzy w przypadki. Po głowie kołatało jej się mnóstwo pytań. Czy jej stryj naprawdę umarł? Co się stało z drugą siostrą ojca? Cholera! Czy to możliwe, że miała jeszcze jedną ciotkę, która została przemieniona? Powtórzyła sobie w myślach słowa przeczytane przez Kylie: Brata bliźniaka, Chao Tsanga, z którym był nierozłączny. Coś ścisnęło ją w gardle na myśl o tym, jak by się czuła, gdyby straciła siostrę. Marla czasem bywała nie do zniesienia, ale Della zrobiłaby dla niej wszystko. Wolała sobie nawet nie wyobrażać, jak bolesna musiała być dla jej ojca strata brata bliźniaka, zwłaszcza gdy był nastolatkiem. I co się stało z jego drugą siostrą? Musiał strasznie cierpieć. I to bez względu na to, czy stracił ich, bo jej stryj, a może również ciotka, zostali przemienieni i sfingowali własną
śmierć. Ból pozostawał taki sam. Czy ktoś, kto pisał ten nekrolog, wiedział, że jej stryj tak naprawdę nie umarł? Jak ustalić, kto to napisał? Wzięła kartkę od Kylie i przeczytała ją jeszcze raz. Coś jeszcze ją niepokoiło, ale nie była pewna co. Przypomniała sobie, jak zastanawiała się, czy nie sfingować swojej śmierci, ale gdy ból ścisnął jej serce, uświadomiła sobie, że nie mogłaby tego zrobić. Okropnie cierpiała, wiedząc, że jej rodzina myśli o niej źle, że ich zawodzi, ale Holiday miała rację. Śmierć to rzecz ostateczna – bez względu na to, czy prawdziwa, czy tylko sfingowana. Wolała ten ból niż świadomość, że już nigdy ich nie zobaczy. Spojrzała jeszcze raz na kartkę i ponownie wszystko przeczytała, próbując ustalić, co jej nie pasuje. Kylie wzięła łyk coli. – Musisz poprosić Dereka, by poszukał czegoś o ciotce, o której istnieniu nie wiedziałaś. Della skinęła głową i wróciła do lektury. Spojrzała na nazwę domu pogrzebowego. Dom pogrzebowy Rosemount. Miał adres w Houston. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że tata mieszkał po drugiej stronie miasta. Czemu rodzina ojca postanowiła odprawić uroczystość tak daleko od miejsca zamieszkania? Dom pogrzebowy Rosemount. Popatrzyła na tę nazwę i nagle coś do niej dotarło. – Wiem – powiedziała. – Co takiego? – zapytała Miranda. – Dom pogrzebowy Rosemount. To tam była uroczystość żałobna mojego kuzyna Chana. Jego sfingowany pogrzeb. Ten dom pogrzebowy musi współpracować z wampirami, które się tym zajmują. – Della nabrała głęboko powietrza, czując, jak ogarnia ją euforia. – Mój stryjek żyje. Sfingował swoją śmierć, tak samo jak Chan. – Nie masz co do tego pewności – powiedziała Miranda. Della zamknęła oczy. Chciała zaprzeczyć, ale nie mogła. Potrzebowała dowodu. – W takim razie, kim jest ten duch? – zapytała Kylie. Della wzruszyła ramionami. – Może się mylisz. Może nie przychodzi do mnie, tylko do ciebie. A może to po prostu jakiś umarlak, który się tu kręci. Kylie wzruszyła ramionami. – Nie sądzę. Miranda oparła się na łokciu. – No dobra, powiedzmy, że masz rację. Jeśli twój kuzyn skorzystał tego samego domu pogrzebowego, co twój stryj, to skąd o nim wiedział? Po prostu na niego trafił? Czy wampiry organizują własne pogrzeby? Normalnie zajmuje się tym rodzina. Ale może wampiry jakoś to rozwiązały. – Nie wiem. – Della zaczęła się zastanawiać, gdzie uzyskać takie informacje. Nie mogła spytać Burnetta ani Holiday, bo pomyśleliby, że chce sfingować swoją śmierć. A przynajmniej zaczęliby zadawać trudne pytania. I żaden z tutejszych wampirów nie sfingował swojej śmierci. Zaledwie kilkoro zostało przemienionych jako nastolatki, większość urodziła się z aktywnym wirusem, co oznaczało, że oboje rodzice byli wampirami. Kylie wpatrywała się w Mirandę. – To dobre pytanie. – Kameleonka przysunęła kartkę do siebie i jeszcze raz jej się przyjrzała. – Wiesz, skoro Chan jakoś to zorganizował, to może zna twojego stryja? Hej, chwila! – Kylie oczy zabłysły, jakby nagle doszła do jakiś wniosków. – Skoro Chan sprawił, że się
przemieniłaś, to może twój stryj przemienił Chana? To by wyjaśniało, skąd wiedział o tym domu pogrzebowym. – Chan nie chciał mnie przemienić – powiedziała Della. – Miałam otwartą ranę i… – Wiem – odrzekła Kylie. – Ale może to samo przydarzyło się Chanowi i twojemu stryjowi. Wszystko, co mówiły Miranda i Kylie, wirowało w głowie Delli, zamieniając się w nowe pytania. I tylko jedna osoba mogła na nie odpowiedzieć, gdyby raczyła zadzwonić. Della złapała telefon i wybrała numer Chana.
Rozdział 12 Dzwoniła i dzwoniła, aż w końcu włączyła się poczta głosowa. – Oddzwoń, do cholery! – jęknęła Della i odłożyła komórkę. Sfrustrowana, dopiła colę, a potem zgniotła puszkę w malutką kulkę. Czy Chan był na nią zły, bo nie oddzwoniła? Nie, mówił, że to nic ważnego. – Rany – zawołała Miranda, patrząc na nową wersję odstresowującej kulki Delli. – To wygląda groźnie! Delli nie obchodziło, jak to wygląda. – Chcę odpowiedzi. – To trzeba je zdobyć – powiedziała Kylie. – Mam pomysł. Mama mnie męczy, żeby zabrać was na weekend. Ten dom pogrzebowy jest jakieś dziesięć mil od mojego domu. Mogłybyśmy tam pojechać i sprawdzić, czy prowadzą go nadnaturalni, bo jeśli tak, to jest duże prawdopodobieństwo, że masz rację. Poza tym fajnie by było, gdybyście spędziły ze mną trochę czasu w moim starym domu. Póki jeszcze mama go nie sprzedała. Dellę ogarnęła nadzieja. – Jeśli to są nadnaturalni, to zamierzam ostro porozmawiać z właścicielem. Kylie nie wyglądała na przekonaną. – Pamiętaj, co mówiła Holiday. Żadnego głupiego narażania się. Delli przyszło coś do głowy. – Sprawdźmy to w necie. – Podeszła do komputera stojącego po drugiej stronie kuchni. Natychmiast wyskoczyła informacja o domu pogrzebowym. Na stronie była nawet zakładka „Poznaj właściciela”. Pojawiło się zdjęcie Thomasa Ayali, Latynosa, starego jak świat. – Dobra, rzućcie okiem na tego faceta. – Della spojrzała na siedzące przy stole przyjaciółki. – Mówicie, że to narażanie się? Przecież to stary dziad. – No dobra – odparła Kylie. – Teraz pytanie, czy wasi rodzice się zgodzą, żebyście do mnie przyjechały? – Moi tak – powiedziała Miranda. Della ścisnęła kulkę z puszki jeszcze mocniej. – Nie wiem, czy moja mama się zgodzi – rzekła Della. – Może jeśli będę błagać. – Ty, błagać? – Miranda zrobiła wielkie oczy. – Chciałabym to zobaczyć. Della warknęła na czarownicę, a potem znów spojrzała na Kylie. – Porozmawiam jutro z mamą. – Dobrze – powiedziała Kylie. „Dobrze?” Nie bardzo. Della nienawidziła błagać. Nie podobał jej się też fakt, że musi czekać aż do końca tygodnia, by uzyskać odpowiedzi, ale nie miała innego wyboru. Przynajmniej miała plan. *** Holiday pojawiła się w ich domku około szóstej i przyniosła szklankę krwi i trochę rosołu z kluseczkami. Komendantka z tacą w ręku zagoniła Dellę z powrotem do lóżka. Na szczęście dziewczyna zdążyła już uprzątnąć zawartość poduszki. Wampirzyca burknęła coś na nakaz pójścia do łóżka, chociaż wcale tego nie chciała. Odgłos wydobył się z jej brzucha… kompletnie pustego brzucha. Nie wiedziała, że jest taka głodna, dopóki nie poczuła zapachu krwi. Oparła się na trzech poduszkach i delektowała się
napojem, chociaż w pewnym momencie stanęła jej przed oczami scena morderstwa. W głębi serca wiedziała, że picie krwi nie sprawia, że jest zła. To przez zabijanie dla krwi wampir stawał się niemoralny i zły. A ona nie musiała tego nawet rozważać dzięki dawcom krwi w obozie. Jak to raz powiedziała Kylie, ludzie oddają krew, by ratować życie, więc czym to się różni od oddawania krwi, by wampiry miały co jeść? No tak, Kylie zawsze umiała powiedzieć coś mądrego i te słowa nawet wiele miesięcy później pomagały Delli mierzyć się z życiem. Ponieważ Holiday dalej nad nią stała, Della zjadła nawet zupę. Smakowała okropnie, ale w obserwowaniu, jak gwiazdeczki makaronu pływają po rosole, było coś nostalgicznego. Mama zawsze przynosiła jej rosół z kluseczkami-gwiazdeczkami, gdy była chora. Ale Della nie była chora. Prawda? – Cieszę się, że jesz – powiedziała Holiday, a potem zamilkła, jakby miała coś jeszcze dodać. Elfka umiała czytać emocje innych, ale za grosz nie potrafiła ukryć swoich. – O co chodzi? – zapytała Della. – Musiałam zadzwonić do twojej mamy i powiedzieć jej o twoim wypadku. – O kurde! Czemu? – Bo to w końcu twoi rodzice – odparła komendantka. – Nie powiedziałam jej, że straciłaś przytomność, tylko że upadłaś i uderzyłaś się w głowę. Zapewniłam ją, że wszystko w porządku. – I? – zapytała Della, bojąc się, że mama stwierdziła, iż nic ją to nie obchodzi. Co prawda Holiday powiedziała jej, że mama dzwoni raz w tygodniu, ale Della wciąż pamiętała, jak bardzo zawiedziona wydawała się w niedzielę, odwożąc ją w milczeniu do obozu. – Martwi się. Prosiła, żebyś do niej zadzwoniła. Della odetchnęła. – I tak muszę z nią pogadać. – O czym? – Kylie zaprosiła Mirandę i mnie do domu na weekend. Holiday się uśmiechnęła. – Zapowiada się fajnie, ale musisz to omówić z Burnettem. – Czemu? – zapytała Della. – Jeśli uważa, że zaatakowano cię rozmyślnie, to może się o ciebie niepokoić. – Dlaczego miałby się o mnie niepokoić? Nic mi nie będzie. Poza tym będę z Kylie, obrońcą. Czego więcej potrzeba? Holiday wzruszyła ramionami. – Zgadzam się, ale i tak musimy to dogadać z Burnettem. Nie pamiętam, żebym widziała go kiedyś tak przerażonego, jak wtedy, gdy wynosił cię z lasu. Della przewróciła oczami. – Nic mi nie jest i przy Kylie nic mi się nie stanie. – Wiem. Ale dziś rano byłaś nieprzytomna. A lekarz dzwonił do mnie niedawno, by się upewnić, że masz okres. Wygląda na to, że miałaś podwyższoną temperaturę. Masz okres, prawda? – Rany, czemu cały obóz jest zainteresowany moim cyklem menstruacyjnym? Czy tu nie można mieć odrobiny prywatności? – Nie chodzi o prywatność tylko o troskę o twoje zdrowie. – Dobra. – Della westchnęła. – Tak, mam okres. Właściwie. – To znaczy? – Powinien pojawić się lada chwila. Działa jak w zegarku. Ciotka nigdy mnie nie zawodzi. – Della nie zamierzała wspominać o tym, że może mieć grypę, bo wtedy Holiday nie
zgodziłaby się, aby pojechała do Kylie. Holiday wyszła chwilę później, wydawszy kilka rozkazów. Della miała zadzwonić do mamy, a potem wcześnie iść spać. Nie wolno jej było wyjść pobiegać, dopóki się nie wyśpi. Skąd Holiday wiedziała o nocnych przebieżkach Delli, pozostawało tajemnicą. Z drugiej strony, Holiday pewnie wiedziała znacznie więcej, niż dawała po sobie poznać. Siedząc w ciszy, Della sięgnęła po komórkę leżącą na nocnym stoliku. Żołądek jej się skręcił na myśl, że miała porozmawiać z mamą. I jak ją przekonać, by zgodziła się na wyjazd do Kylie. Wciąż wpatrywała się w telefon, rozważając, co powiedzieć, gdy komórka zadzwoniła. „Może to Chan?” Spojrzała na ekranik. Nie. Bez względu na to, czy była gotowa, czekała ją rozmowa z mamą. Coś jej przyszło do głowy. Musiała udawać starą Dellę, tę, która nie martwiła się o to, czy mama ją kocha. Tę, która doskonale wiedziała, jak przekonać do czegoś mamę. Tę, która nie była wampirem. – Cześć, mamo! – Della skrzywiła usta na sztuczną radość w swoim głosie. – Wszystko w porządku? – Tak. Naprawdę. – Holiday powiedziała, że uderzyłaś się w głowę. – To nic takiego. Holiday jest w ciąży i strasznie się wszystkim przejmuje. Naprawdę, nie czuję nawet miejsca, gdzie się uderzyłam. – Dotknęła głowy i aż podskoczyła, gdy trafiła na duży guz. To dopiero było kłamstwo! – Rzeczywiście, brzmisz dobrze – powiedziała mama, a Della pogratulowała sobie, że tak dobrze udaje. Może jej mama też udawała. Ale czy ten udawany układ nie był lepszy od tego, co było ostatnio? – Bo tak jest. – Della przygryzła wargę, zastanawiając się, czy powinna o tym wspominać. – Przepraszam – wyjąkała. – Przepraszam za to… co się stało. – Dobierałaś się do alkoholu ojca? Cholerny świat. Po co w ogóle coś mówiła? Czy powinna się przyznać do czegoś, czego nie zrobiła? Otworzyła usta, by potwierdzić, ale zamiast tego powiedziała: – Nie dotykałam jego bezcennej brandy. Nie zrobiłabym tego. Ja… myślałam o Chanie i chciałam zobaczyć jego zdjęcie. Pamiętałam, że tata trzymał tam albumy z fotografiami. Zapadła cisza. O kurczę. To dopiero się narobiło. Mama pewnie sprawdzi albumy i zauważy, że brakuje zdjęcia. – Czemu… czemu nic nie mówiłaś? Czemu nie powiedziałaś tacie, co robisz? – Tata zaczął mnie oskarżać… On… on jest mną taki zawiedziony. Ja po prostu… To bolało. – I nadal bolało. – Trzeba było mu powiedzieć – stwierdziła mama. – Postaram się o tym pamiętać. – Della czuła, że rozmowa się kończy, a nadal musiała poruszyć jeszcze dwie kwestie. – Eee, mamo… Tak się zastanawiałam, czy nie miałabyś nic przeciwko, gdybym w weekend pojechała do przyjaciółki? Do Kylie, mojej współlokatorki. Już ją poznałaś. Zaprosiła mnie i Mirandę, drugą współlokatorkę, do siebie do domu. – Po co? – zapytała podejrzliwie jej matka. – Spędzić razem czas. No wiesz, tak jak z Chelsea. Razem odrobić pracę domową. Mama uwielbiała wszystko, co związane ze wspólną nauką. Della na każdą randkę ze swoim ekschłopakiem zabierała podręczniki i otwierała je przynajmniej raz, by nie musieć kłamać, gdy mówiła, że spędzili trochę czasu nad nauką.
– Nie możecie tego zrobić w szkole? – To nie to samo. Mama zamilkła. – Mogę porozmawiać z jej rodzicami? – Mama Kylie na pewno chętnie z tobą porozmawia. – Della miała taką nadzieję. – Jeśli jej mama ze mną porozmawia, to… to… – Dzięki – powiedziała Della, nie chcąc ryzykować, że mama się wycofa. – I jeszcze jedno. Piszemy wypracowanie i musimy opisać między innymi to, gdzie chodzili do szkoły nasi rodzice. Do którego liceum chodził tata? – Do Klein High. Nie chcesz wiedzieć, gdzie ja chodziłam? – zapytała mama, przypominając Delli czasy, gdy była odrobinę zazdrosna o bliskość Kylie z ojcem. – Wiem, gdzie chodziłaś – odparła Della. – Do Freemont High. Mówiłaś mi. I Della naprawdę to pamiętała. Pamiętała, że kiedyś wiele rozmawiały. Kiedyś dużo rozmawiała z obojgiem rodziców. Chociaż dopiero teraz uświadomiła sobie, że ojciec bardzo mało mówił o przeszłości. Zawsze skupiał się na tym, co będzie. Zapadła cisza. – Pamiętam, jak opowiadałaś, że z dwiema koleżankami zostałyście złapane na tym, jak uwalniałyście żaby, które miały być przeznaczone do eksperymentów. Mama się zaśmiała. – Dawno o tym nie myślałam. – Westchnęła. – Tęsknię za tobą, Dello. W oczach Delli zalśniły łzy. Czy mama udawała? A może teraz to była prawda? – Ja też za tobą tęsknię. – Boże, co ona mówi? Ostatnie, czego chciała, to żeby mama nakłoniła ją do powrotu do domu. – Choć bardzo lubię to miejsce. – Della otarła łzę z policzka. – Wyślę ci później numer pani Galen. – Dobrze – powiedziała mama. Della miała się już rozłączyć. – Dello? – odezwała się nagle mama. – Tak? – Wiem, że ojciec jest wobec ciebie surowy, ale on… „Oboje jesteście surowi”, pomyślała Della, przypominając sobie, jak mama przeglądała jej bagaże, bojąc się, że Della przywiozła do domu narkotyki i może je dać siostrze. Ale tego nie powiedziała. – On co? – zapytała. – On cię kocha. – No – powiedziała Della. Jakaś część jej prawie w to uwierzyła. Prawie. *** O ósmej wieczorem Miranda wyszła spotkać się z Perrym. Kylie podała Delli numer telefonu do mamy, żeby mogła go wysłać swojej, a potem poszła na spotkanie z Lucasem. Wampirzyca została sama. Zmęczona, wyłączyła światło i o dziwo udało jej się zasnąć. Przynajmniej do czwartej rano. Nie wiedziała, co ją obudziło. Wsunęła stopy pod koc, by jej tak nie marzły. No dobrze, może jednak wiedziała, co ją obudziło, ale nie chciała się do tego przyznać. Leżała w łóżku, przykryta po szyję, podejrzliwie odnosząc się do chłodu. Chłodu, którego już od dawna nie czuła. Czy to był duch, czy gorączka? Bała się, że to duch. Próbowała odpędzić tę myśl, ale nawiedziła ją inna, równie upiorna,
w dodatku pełna obrazów. Ujrzała martwą dziewczynę. A potem wyobraziła sobie, jak walczy z niewidocznym napastnikiem. Walczy i przegrywa. Miała ochotę obudzić przyjaciółki. Ale strach przed tchórzostwem zwyciężył. Wstała z łóżka, założyła dżinsy i bluzkę z długim rękawem i wyskoczyła przez okno. Spała już trochę, więc nie łamała nakazu Holiday. Martwiło ją tylko, że nie ma szans spotkać Steve’a. Myśl o nim sprowadziła też myśli o Jessie, córce lekarza. Zaczęła biec szybciej. Chcąc słyszeć miarowe uderzenia stóp o ziemię, nie rozpędzała się aż do lotu. Ale tak było wystarczająco szybko. Chłodny wiatr zdmuchnął większość przykrych myśli. Taka prędkość dawała jej poczucie wolności i ucieczki od wszystkich stresów. Nie rozwiązywała problemów, ale dawała wytchnienie. W kilka minut obiegła dwukrotnie całe Wodospady Cienia. Serce jej waliło, skóra mrowiła od październikowego powietrza, a ona gwałtownie łapała tlen. Zwolniła i nachyliła się wpół, czekając aż serce jej się uspokoi. Kiedy się podniosła, zauważyła tuż za płotem jakąś postać. W pierwszej chwili pomyślała, że to Steve. Mimo niechęci do córki lekarza i upierania się, że powinni zwolnić, uśmiechnęła się ciepło. Uniosła głowę z nadzieją, że złapie zapach tej osoby. Niestety, nie udało się, ale znów zobaczyła, że ten ktoś się porusza. Tym razem nie wyglądał jej na Steve’a. Nabrała jeszcze raz powietrza. Poczuła drzewa, las, kolorowe liście, które miały zaraz opaść, ale nic ponadto. Czyżby jej zmysł węchu zachowywał się tak samo jak słuch? Ale nie wzrok. Wciąż widziała jakąś postać. Nie dość wyraźnie, by rozróżnić twarz, ale na tyle, by wiedzieć, że to mężczyzna. Czy to był Chase? Znów ruszyła biegiem, zbliżyła się do płotu i nabrała kolejny haust powietrza. Wciąż żadnego zapachu. – Pokaż się! – zawołała, nie wiedząc, czy ma do czynienia z wrogiem, czy przyjacielem. Pomyślała, że może to być wampir, który zabił tamtą parę, albo drań, który uderzył ją w głowę. Mięśnie jej się napięły. Rozważała przeskoczenie przez płot i dogonienie drania. Wiedziała jednak, że to wkurzyłoby Burnetta, więc się pohamowała. – A więc wolisz się kryć jak tchórz? – warknęła, łapiąc za sztachety płotu i potrząsając nim. Intruz wbiegł dalej między drzewa, schował się na chwilę, a potem się oddalił. Szybko. Ale nie na tyle, by go nie rozpoznała.
Rozdział 13 Jego chód. Jego czarne jak noc azjatyckie włosy. Jego chude nogi. – Chan, stój! Musimy pogadać – zawołała Della. Nie zatrzymał się, lecz pobiegł w las i zniknął. – Zadzwoń! – krzyknęła. – Muszę… Czemu od niej uciekł? A co ważniejsze, czemu tu przyszedł? Wiele razy mówiła mu, że Burnett zamontował alarm. Z drugiej strony – nie wtargnął na teren obozu. Jeszcze nie, ale na pewno zamierzał to zrobić. Przyszedł tu przecież zobaczyć się z nią, prawda? Więc czemu tego nie zrobił? W tym momencie usłyszała charakterystyczny odgłos. Ktoś nadlatywał. Towarzystwo. Więc dlatego Chan uciekł. Odwróciła się i pociągnęła nosem. Tym razem zadziałał. Cholerny Chase utrudniał jej uzyskanie informacji. – Kim jest Chan? – za jej plecami rozległ się niski, dźwięczny głos majtkowego zboczeńca. „Nikt”, chciała powiedzieć, ale to byłoby kłamstwo. A on by o tym wiedział. – To mój kuzyn. – Odwróciła się do niego. – Wydawało mi się, że go widziałam, ale potem zniknął, więc możliwe, że jednak się pomyliłam. – Wypowiedziała to zdanie tak, by nie brzmiało na kłamstwo. To, że nie wierzyła w pomyłkę, to zupełnie inna sprawa. Chase uniósł głowę i pociągnął nosem. Delli ścisnął się żołądek. – Nie czuję nikogo – powiedział. – No właśnie. Mówiłam ci, że chyba się pomyliłam. – Wypowiedziała to tak, by nie wyczuł nieprawdy, ale znów spojrzała w las, ciesząc się, że Chan uciekł i zabrał ze sobą swój zapach. – Wyczułaś zapach? – zapytał Chase. – Nie. – Kolejna prawda. Powinna się martwić, że węch znów ją zawiódł, ale tym razem działało to na jej korzyść. Lepiej jednak, żeby to coś, co psuje jej zmysły, szybko przeszło… Węch i słuch należały do jej mechanizmów obronnych. Potrzebowała ich, jeśli miała pracować w JBF. – Ale widziałaś go? – zapytał. Della obruszyła się wewnętrznie. Czy on ją sprawdza, próbuje ustalić fakty, czy kłamie? – Owszem, ale ten ktoś ledwie mi mignął. A że nie był na naszym terenie, to mógł być każdy. Spojrzała za płot, modląc się, by Chan nie postanowił wrócić. I po co w ogóle tu przychodził? Owszem, dzwoniła do niego, ale ani razu nie prosiła, by przyszedł. Czuła, że Chase stoi za nią, i chciała, żeby sobie poszedł. Jego obecność ją denerwowała. Jego zapach ją denerwował. Z jakiegoś powodu przypomniała sobie ich wcześniejsze spotkanie: Jesteś słodka, kiedy się złościsz. Dalej wpatrywała się w ciemny las. W oddali słyszała odgłosy z parku dzikich zwierząt. Słonia. Lwa. Wampir podszedł jeszcze bliżej. Czuła go ledwie kilkanaście centymetrów od siebie. Słyszała, jak szybko bije mu serce. Jego zapach zrobił się mocniejszy. – Jesteś pewna, że to nie ten wampir, który zamordował tamtą parę? Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego. Stał zbyt blisko, więc cofnęła się o krok. – Skąd o tym wiesz? – Pracuję z Burnettem i JBF nad tą sprawą.
Pracował z Burnettem? Przecież powiedziała komendantowi, że to ona chce się tym zająć. – Burnett by się na to nie zgodził. Prawie cię nie zna. – Poza tym to była jej sprawa. Już się nią zajęła. Wyczuła mordercę. Non stop stawały jej przed oczami obrazy zamordowanych. – Wygląda na to, że niektórzy są bardziej godni zaufania niż inni. Spojrzała na niego i ruszyła biegiem. Była już prawie piąta. Jeśli Burnett jeszcze nie wstał, to czekała go pobudka. *** Della wylądowała na ganku domku Holiday i Burnetta. Otworzyły się drzwi wejściowe i pojawił się w nich zaspany i potargany Burnett. Miał na sobie tylko bokserki. W ręku trzymał parę dżinsów, jakby zamierzał je założyć, ale nie zdążył. – O co chodzi? – zapytał z poranną chrypką. A potem jednym zgrabnym ruchem założył dżinsy. Della patrzyła, jak jego opalone nogi znikają w nogawkach. – Czy zatrudniłeś Chase’a do tej sprawy JBF? – odpowiedziała pytaniem. Burnett przeciągnął ręką po twarzy, jakby próbował się dobudzić. – Przyszłaś… Przyszłaś tu o tej porze, żeby mnie o to zapytać? – Zatrudniłeś go? Westchnął. – Nie mogłaś poczekać godzinę? Mogła, ale nie chciała. – Jest prawie piąta, myślałam, że będziesz na nogach. Czy unikasz odpowiedzi na pytanie? – Uniosła głowę. Czuła się zraniona i koniecznie zamierzała pokazać mu, że zrobił błąd. To ona chciała pracować nad tą sprawą. A potem, jak zobaczyła, czego dopuścił się tamten bydlak, pragnęła go dopaść. – Nie, o tej porze odmawiam odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. – Co się dzieje? – Pojawiła się Holiday w szlafroku i z nieprzytomną miną. Delli nie przeszkadzało, że obudziła Burnetta, ale wyglądająca na bardzo zmęczoną Holiday wzbudziła w niej poczucie winy. – Przepraszam, ale… wpadłam na Chase’a i powiedział mi, że Burnett przydzielił go do pracy przy najnowszej sprawie. Tej, o której powiedziałam Burnettowi, że pragnę przy niej pracować. A teraz nie chce mi nawet powiedzieć, czy to prawda. Holiday spojrzała na Burnetta, jakby czekała na odpowiedź. – Byłaś chora – powiedział Burnett. – Zostałam uderzona w głowę. Ale nic mi się nie stało, powiedziałam ci przecież. Pamiętam, że kiedyś wezwano do ciebie lekarza, gdy duch powalił cię na zadek. I nikt nie odebrał ci wtedy prawa do pracy. – Nie przydzielam nikogo do sprawy tylko dlatego, że chce nad nią pracować. I nie zostałem powalony na zadek. – Wyczułam zapach tego faceta. – Tak samo jak Chase, który był na dworze, gdy tamten wampir uruchomił alarm. – Poleciałam z tobą na miejsce zbrodni i widziałam, co zrobił tamtej parze. Powiedziałam ci, że chcę się tym zająć. Poza tym ledwie znasz Chase’a. Jest tu niecały tydzień. Ufasz mu bardziej niż mnie? – Nie mówiłem przecież, że ci nie ufam. On ma pewne cechy, dzięki którym lepiej nadaje się do tej roboty. – Na przykład penisa? – Della skrzyżowała ramiona. – Słucham? – zapytał Burnett, robiąc wielkie oczy.
– Zrobiłam wszystko, o czym mi mówiłeś, by dostać się do JBF. I wysłałeś mnie tylko na jedną misję. Jedną! – Della próbowała panować nad głosem. – Wciąż mnie omijasz i wysyłasz Lucasa albo Dereka. A teraz jeszcze Chase’a. Dlaczego próbujesz mnie powstrzymać? Burnett spojrzał na Holiday, jakby oczekiwał od niej pomocy. Ta nie odezwała się jednak, a to przypomniało Delli, co powiedziała jej wcześniej. – To dlatego, że jestem kobietą? Uważasz, że się do tego nie nadaję, bo mam biust? No to powiem ci, że mój biust nie jest wcale taki duży i może brakuje mi siły, ale nadrabiam to intelektem i ikrą. – Nie chodzi o to, że jesteś kobietą. – Wampir znów spojrzał na Holiday, a kiedy mu nie pomogła, warknął: – Naprawdę! Della usłyszała, jak jego serce powiedziało, że to nie do końca prawda. Nie kłamstwo, ale… – Twoje serce zamarło na chwilę, stary! Burnett znów spojrzał na Holiday, jakby błagał, by coś powiedziała, ale ona milczała. Wiedziała, że Della ma rację. Burnett był niesprawiedliwy. Omijał ją i wybierał do roboty chłopaków. – Dlaczego uważasz, że sobie nie poradzę? – zapytała znowu. – Skoro nie dlatego, że jesteś męską szowinistyczną świnią, to powiedz, o co chodzi. Powiedz, co mam zrobić, by odpowiadać twoim wymaganiom. – Ja nie… To dlatego, że nie chcę, żeby coś ci się stało. – I uważasz, że coś mi się stanie, bo jestem kobietą – powiedziała. Przeczesał palcami włosy. – Zależy mi na tobie. Cholera! Zależy mi tu na wszystkich, ale ty jesteś… inna. Wyjątkowa. I może, może chodzi też o to, że jesteś kobietą, ale nie jest to główny powód. Po prostu się o ciebie troszczę. Jego słowa trafiły prosto w jej serce. Ścisnęło ją w piersi. Jej słaba część pragnęła go przytulić, ale bardziej niż ciepła oczekiwała od niego szacunku. – Ale tak być nie powinno. – I jesteś uparta – dodał. – Boję się, że ten upór się na tobie zemści. A wiem, że może się zemścić, bo kiedyś byłem taki sam jak ty. Holiday odchyliła się na piętach i uśmiechnęła, zadowolona z rozwoju sytuacji. Dellę wzruszenie ścisnęło za gardło. Wszyscy zawsze mówili, że Burnett ją lubi, ale ona widziała w nim tylko twardziela. Z drugiej strony może to była taka szorstka miłość. Ale nadal był apodyktyczny, a to jej się nie podobało. – Nie jestem wcale taka uparta, nie taka jak ty – odparła. – A twoja troska nie jest wystarczającym argumentem, by pozbawiać mnie marzeń. Nie sądzisz, że Holiday na tobie zależy? A nie zakazała ci pracy w JBF. Burnett splótł ręce za głową i napiął mięśnie. A że nie miał koszuli, ten ruch podkreślił jego pięknie umięśnioną klatkę piersiową i ramiona. Holiday miała szczęście, że trafiła na takiego faceta. Oczywiście Della wiedziała też, że i on miał szczęście, że udało mu się złapać Holiday. – Idźmy na kompromis – powiedział. – Ty popracujesz nad swoim uporem, a ja nad moimi problemami. Co ty na to? Skinęła głową. – Ale chcę pracować przy tej sprawie. Wciąż mam ją przed oczami. Ofiarę zabójstwa. Martwą. Muszę znaleźć tego, kto to zrobił. Skrzywił się.
– Ofiary. Były dwie. – Wiem – odpowiedziała Della. – Ale z jakiegoś powodu wciąż widzę ją. Pozwól mi pomóc w śledztwie, proszę. – Rozważę to. Della chciała powiedzieć, że to nie wystarczy, ale ostrzegawcze spojrzenie Holiday sprawiło, że ugryzła się w język. Ruszyła do wyjścia, a potem się odwróciła. – Dziękuję za… – „Za to, że się mną przejmujesz”. – Za kompromis. Holiday zatarła ręce, a oczy jej się śmiały. – To może teraz się uściśniecie i wreszcie z tym skończycie? Ta chwila aż się o to prosi. I emocje są odpowiednie. Burnett i Della odpowiedzieli jednocześnie: – Nie trzeba. Oboje się roześmieli i chociaż się nie przytulili, to Burnett wyciągnął rękę i uścisnął ramię Delli. „To było równie pocieszające jak przytulenie”, uświadomiła sobie na odchodnym. Kiedy zbliżała się do domku, było jeszcze ciemno. Świeciło już tylko kilka gwiazd. W oddali słychać było odgłosy budzącego się dnia. Cykanie świerszczy, ptaka, który trzepotał skrzydłami, szykując się do porannego lotu. Po wizycie u Burnetta Dellę przepełniało ciepłe uczucie sympatii. A przynajmniej było tak, dopóki nie wylądował tuż przed nią cholerny majtkowy zboczeniec. – Więc teraz mi wierzysz? – zapytał z tym wkurzającym, pewnym siebie uśmieszkiem. Della cofnęła się o krok, czując, że był za blisko. – Wierzę, że jesteś bardziej wkurzający niż komar, który chce wypić mój obiad. – No przestań. Trochę mnie lubisz. Czuję to. – Zwariowałeś. Odbiło ci. Bujasz w obłokach. Nie lubię cię ani trochę! – To pozwól, żebym cię przekonał do zmiany zdania. Szczęka jej opadła. – Czemu? – Bo nie jestem taki zły. Bo uważam, że mamy więcej wspólnego, niż ci się zdaje. – Co niby mamy wspólnego? Och, czekaj… Też uważasz, że jesteś upierdliwy? Uśmiechnął się szeroko, ukazując białe zęby. – Widzisz, w tym na przykład jesteśmy podobni. – Nic nie widzę – odparła, próbując nie gapić się na jego usta. – Chodzi mi o to, że oboje jesteśmy sprytni – stwierdził. – Jesteśmy wampirami. I jesteśmy twardzi jak skała. Komplement ją zaskoczył i nie miała na to żadnej ciętej odpowiedzi. Wykorzystał jej zaskoczenie. Podszedł bliżej i przesunął po niej spojrzeniem. Poczuła je. Powolne i wyluzowane, niczym delikatny powiew na skórze. – I oboje jesteśmy całkiem pociągający – powiedział cicho. – Nie sądzę… – „…że jesteś pociągający”. Zamilkła w pół zdania, wiedząc, że to by było kłamstwo i że on by to usłyszał. Musiała szybko coś wymyślić. – To ty uważasz, że jesteś pociągający. Czemu się nie dziwię? I dla jasności, nie uważam się… Przyłożył jej palec do ust. – Jesteś pociągająca. Masz tę postawę „nie zadzieraj ze mną”. Co sprawia, że chłopak chce z tobą zadrzeć. – Nie polecałabym. – Odsunęła z ust jego palec i puściła, zanim naszła ją ochota, by go złamać. W co on pogrywał? I dlaczego ona mu na to pozwalała? – Hej! – Wyciągnął do niej rękę.
Uniosła dłoń. – Zrób mi przysługę i trzymaj się ode mnie z daleka, bo inaczej rozgniotę cię jak robaka, którego mi przypominasz. – Klasnęła. – I zrobię to z przyjemnością. *** Podczas lekcji matematyki Dellę znów dopadł ból głowy. W końcu dostała też okres. Na przerwie wróciła do domku po tampony. Idąc, zastanawiała się nad wydarzeniami z poprzedniej nocy. Czy tylko jej się wydawało, że widziała Chana? A jeśli nie, to co on robił w Teksasie? Owszem, często tu przyjeżdżał, ale zwykle ją o tym informował. Zastanawiała się, czemu nie oddzwonił. Był zbyt zajęty? Miał kłopoty? Ale po co by przychodził, jeśli nie chciał z nią rozmawiać? Wyciągnęła komórkę. Znalazła wiadomość z poprzedniego tygodnia i jeszcze raz ją przesłuchała. Hej… Pomyślałem, że zadzwonię. Dawno się nie odzywałaś. Zmęczyło cię już to więzienie? Przyłączysz się do mnie trochę się pobawić? To nic ważnego, ale zadzwoń, jak będziesz mogła. Postanowiła jeszcze raz spróbować i wybrała jego numer. Włączyła się poczta głosowa. Nagle przypomniała sobie, że kilka miesięcy temu Chan wysłał jej wiadomość z telefonu kolegi. Zaczęła jej szukać w komórce. Zła, że wcześniej o tym nie pomyślała, zadzwoniła na numer z wiadomości. Rozległy się dwa dzwonki. – Tak? – odezwał się niski głos. – Cześć, jestem Della Tsang, kuzynka Chana Hona. – Nie znam żadnego Chana Hona. – Jestem jego kuzynką wampirem – powiedziała Della, myśląc, że mógł uznać ją za człowieka. – Czy to Kevin Miller? Chan wysłał mi kiedyś wiadomość z twojego telefonu. Zapadła cisza. W końcu chłopak się odezwał: – To ty chodzisz do tej wypasionej szkoły. Byłem z Chanem w Teksasie, gdy złapałaś wirusa i Chan się tobą zajął. To ty jesteś w połowie biała, prawda? Zabrzmiało to tak, jakby uważał to za problem. Ale ktoś, kto nazywa się Kevin Miller, chyba musi być biały? – Tak. Bezskutecznie próbuję się skontaktować z Chanem. – Przeniósł się do Teksasu. A więc to był Chan. Wiedziała. – Cała paczka przyłączyła się do gangu Szkarłatnych Kling. W okolicach Houston. Della jęknęła w duszy. Chan przyłączył się do gangu? Do tej pory ich unikał, wiedząc, że może się przez to wpakować w niezłe tarapaty. Della nie słyszała o Szkarłatnych Klingach. Nie wszystkie gangi były złe, ale większość z nich owszem. A coś, co się nazywało Szkarłatne Klingi… Nie brzmiało to dobrze. – Wiesz, gdzie dokładnie jest ten gang? – zapytała Della, zastanawiając się, czy o tym chciał jej powiedzieć w zeszłym tygodniu Chan. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Może gdyby wtedy do niego zadzwoniła, zdołałaby go przekonać, by tego nie robił. – Nie, ja już jestem w gangu, więc mnie to nie interesuje. – A mógłbyś popytać? – zapytała Della. – Będę wdzięczna – dodała i natychmiast uświadomiła sobie, jak głupio to zabrzmiało. Wampirów, zwłaszcza takich, którzy byli w gangach, nie obchodziła wdzięczność. Roześmiał się. – A co mi da twoja wdzięczność?
No dobrze, może jednak uda jej się to wykorzystać. – Nie zaszkodzi mieć kogoś, kto jest ci winny przysługę, jakbyś był kiedyś w Teksasie. Zawahał się. – Często bywam w Teksasie. – W takim razie obojgu nam się to opłaca. – Ale wiesz, że może cię to drogo kosztować. – Tak. – Ale jeśli miało jej to pomóc odnaleźć Chana, była na to gotowa. Westchnął. – Zobaczę, czy coś się da zrobić. – Dzięki. – Rozłączyła się, kompletnie zagubiona. Skoro Chan przyszedł tu poprzedniej nocy, to musiał chcieć się z nią zobaczyć. To czemu nie odpowiadał na jej telefony? Nagle przyszło jej do głowy mnóstwo odpowiedzi. Może zgubił telefon albo nie stać go było na rozmowę. Będzie musiała znaleźć jakiś sposób, by się z nim spotkać. Ale jak? *** W środę rano na godzinie spotkań wszyscy stali przed wejściem do stołówki. Della zdołała się wreszcie przespać w nocy. Coraz rzadziej stawała jej przed oczami zmarła dziewczyna, nie było też nowych piór ani chłodu duchów. To utwierdziło ją w przekonaniu, że duch związany był z Kylie, a nie z nią. W końcu to kameleonka była zaklinaczką duchów. Możliwe, że były to tylko pobożne życzenia, ale dopóki się nie okaże, że się myliła, zamierzała tak myśleć. Pojawił się Chris ze swoim głupim kapeluszem. – No cóż, dziś nie ma żadnych specjalnych spotkań. Innymi słowy, nikt nie zapłacił krwią za to, by spotkać się z kimś konkretnym. – Zaskakujące. – Chris posłał Chase’owi chłodne spojrzenie. Chase popatrzył na niego tak, jakby go nie obchodziło, co czuje Chris. Obaj byli wampirami i można by pomyśleć, że jednak mają dość wspólnych cech, by zawrzeć pokój. Ta myśl sprawiła, że Delli przypomniały się słowa Chase’a o tym, że mają wiele wspólnego. Chociaż to wcale nie była prawda. Blond wampir odchrząknął i wyciągnął dwie kartki papieru z nazwiskami. Della zamarła, niepokojąc się, z kim będzie musiała spędzić następną godzinę. Sześćdziesiąt minut to bardzo długo, gdy się utknie z kimś nudnym. Chris westchnął, dodatkowo budując napięcie. – Spędzisz godzinę z Jenny Yates. Naszą nową kameleonką. Della się rozluźniła. Jeszcze nie miała okazji porozmawiać z Jenny, od kiedy dziewczyna wraz z innymi oddała krew, żeby ona nie musiała spotykać się z Chase’em. Kiedy ruszyła w stronę Jenny, drogę zastąpił jej Derek. – Bądź miła, dobrze? – szepnął. Della nachmurzyła czoło. Ostatnio bardzo ją niepokoiło, że wszyscy uważają, iż jest niewychowaną jędzą. – Cholera – warknęła. – To znaczy, że nie mogę wyssać jej krwi i rzucić jako gryzak wilkołakom? Derek potrząsnął głową. – Wiesz, co mam na myśli. Poprzedniego dnia dobrą godzinę rozmawiała z Derekiem o jej stryju i ciotce. I nie należało się na niego wkurzać, ale Della nie mogła się powstrzymać. – Wiem – odparła. – Uważasz, że jestem taką jędzą, że chciałabym ją z rozmysłem
skrzywdzić. Zostawiła Dereka i podeszła do Jenny, próbując się nie denerwować opinią innych. Jak to mówiła jej mama? Słowa nie mogą mnie zranić. Mama się myliła. Słowa raniły. I nie dało się ich cofnąć. – Czy to sprawka Dereka? – zapytała Jenny, gdy podeszła do niej wampirzyca. – Co takiego? – zapytała Della. – Że jesteśmy razem? – Nie – odparła Della. – Po prostu miałaś pecha. Ruszyła przed siebie, wciąż dotknięta słowami Dereka. Jenny uniosła tylko brew i poszła za nią. – Wszystko w porządku? – zapytała Jenny, gdy Della się nie odezwała. – Tak. Chcesz po prostu pójść do mojego domku? – zapytała Della. – Pewnie. – Jenny spojrzała na Dereka. – Co ci powiedział? Della zmarszczyła brwi. – Chciał, żebym była wobec ciebie miła. Jenny się żachnęła. – Nie rozumiem, czemu uważa, że musi się mną opiekować. – Lubi cię – odparła Della. „I uważa, że jestem wredną jędzą”. Dotarły do ścieżki, z dala od tłumu. Poranne powietrze było świeże i chłodne. Jenny kopnęła kamyk i obserwowała, jak leci w krzaki. – A ciebie lubi Steve, ale jakoś nie widziałam, żeby chodził i prosił ludzi, by byli wobec ciebie mili – powiedziała Jenny. – Nie jestem tu dlatego, że zmusił mnie Derek. – Nagle do Delli dotarło to, co powiedziała Jenny. Zatrzymała się. – Skąd wiesz, że Steve mnie lubi? Jenny wzruszyła ramionami. – Wszyscy wiedzą, że Steve cię lubi. To oczywiste, gdy widzi się, jak na ciebie patrzy. Jakby wszystko w tobie było najwspanialszą, najbardziej fascynującą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział. Wystarczy, że usłyszy twój głos, a wszystko inne przestaje mieć dla niego znaczenie i skupia się na tobie. To słodkie. Della westchnęła, pragnąc, by nie wydawało jej się to słodkie. – Nie lubisz go? – zapytała Jenny. – Nie lubisz Dereka? – odparła Della, mając nadzieję, że dziewczyna zrozumie, że niektóre sprawy są zbyt osobiste, by je omawiać. – Owszem, ale tak jakby się boję. A ty? Della nie spodziewała się od niej odpowiedzi i teraz musiała się odwzajemnić, by być miłą. – To tak jak ja. – Rany, a ja myślałam, że ty się nie boisz niczego. Della chciała cofnąć te słowa, ale było już za późno. Dotarły do domku. Wampirzyca usiadła na ganku. – Pewnie nie jestem taka twarda, jak ci się wydaje. – Nie, jesteś tylko człowiekiem. No, tego, nie człowiekiem, ale… jesteś normalna. Della rzuciła okiem na Jenny. – Normalność jest nudna. Chcę odnosić sukcesy. Być spełniona. „Chcę, żeby Burnett dostrzegł, że jestem dość dobra, by pracować w JBF”. – Tak bardzo chciałabym być normalna. – Jenny usiadła obok Delli. – Wtedy ludzie tak w kółko by się na mnie nie gapili.
– Przyzwyczaisz się do tego. Kylie się przyzwyczaiła. – Della położyła się na ganku. – Ale zgadzam się, to okropne. Jednak nie możemy decydować, kim jesteśmy i jak wyglądamy. – A jaka nie chcesz być? – zapytała Jenny. – Nie mówiłam o sobie. – Ale pomyślała o słowie „wampir”. I o tym, jak wiele razy pragnęła wyglądać bardziej jak jej tata, myśląc, że to by go uszczęśliwiło. Ale to była tylko część problemu. – Jasne – powiedziała Jenny z niedowierzaniem. Della prychnęła. Z jakichś niezrozumiałych przyczyn postanowiła się trochę odsłonić. – Nie chcę być słaba i nie chcę być zależna od innych. Chcę dawać sobie radę sama i dobrze się czuć. – Dmuchnął delikatny wiaterek i z klonu spadło kilka liści. – Ale to nie takie proste. Czasami jest mi bardzo ciężko być tak daleko od rodziców. I nie chodzi mi o odległość w kilometrach. Wiatr znów strącił kilka liści. – Derek powiedział, że pomaga ci szukać stryja, a może także i ciotki. Czy to dlatego ich szukasz? Della skrzywiła się na myśl, że Derek jej o tym opowiedział, ale pewnie nie powinna mieć do niego pretensji. – Częściowo, ale nie wspominaj o tym nikomu innemu. – Och, bez obaw. – Jenny zamilkła na chwilę. – A co zrobisz, jak ich znajdziesz? Opuścisz Wodospady i zamieszkasz z nimi? – Nie – odparła Della. – Po prostu byłoby miło mieć rodzinę, która mnie rozumie. – Wiem, o czym mówisz – stwierdziła Jenny, a to sprawiło, że Della przypomniała sobie, że dziewczyna wciąż ma problemy ze swoimi rodzicami. Doszła do wniosku, że pewnie ma z Jenny wiele wspólnego. Zapadła cisza. – Derek mnie pocałował – wyjąkała Jenny. Della spojrzała na nią, ciesząc się, że może się skupić na czymś innym niż Steve i jej rodzice. – I? – Co i? – Każdy pocałunek ma jakąś historię. Pocałunek nie jest po prostu pocałunkiem. Podobał ci się? Stłukłaś go za to? Czy był z języczkiem? Czy sprawił, że skrzydła wyrosły ci u ramion? Czy skończyło się na pocałunku? Jenny uśmiechnęła się szeroko. – Nie ma jakiejś zasady o całowaniu i niemówieniu? – To dotyczy tylko chłopaków – powiedziała Della. – Dziewczyny mogą sobie opowiadać. Jenny uśmiechnęła się w odpowiedzi. – I nie bój się, nikomu nie powiem. Kameleonka się zamyśliła. – Powiedziałam, że nie powinien tego robić, ale też go nie powstrzymałam, gdy robił. I chyba mi się podobało – westchnęła. – A kiedy mnie pocałował, to jakby… Zupełnie jakby wszystko zaczęło inaczej wyglądać. Tak pięknie. Della już to kiedyś słyszała, od Kylie. Ale uznała, że Jenny nie musi tego wiedzieć. – Skoro ci się podobało, to czemu powiedziałaś, że nie powinien tego robić? – Nie wiem. To po prostu dziwne. Zastanawiam się, czy nie wolał całować Kylie. Zastanawiam się, czy lubi mnie tylko dlatego, że przypominam mu Kylie, bo jestem
kameleonem. Ale ja nie jestem taka wyjątkowa jak ona. – To czemu go nie zapytasz? – Jeśli zacznę zadawać pytania, to pomyśli, że jestem zazdrosna. To Della potrafiła zrozumieć. I właśnie dlatego nie pytała Steve’a o blond pomocnicę z lecznicy. – A jesteś zazdrosna? – Nie. Może. Ale nie powinnam. Otóż to, pomyślała Della. Ona też nie powinna być zazdrosna. Zwłaszcza że Steve nie miał wobec niej żadnych zobowiązań. Jenny odgarnęła włosy z oczu. – Myślę, że ona już go nie kocha, ale czy on jej też nie? – Powinnaś z nim porozmawiać. I z Kylie też. Myślę, że mogłaby ci z tym pomóc. Jenny się zasępiła. – To by było dziwne. Della przewróciła się na brzuch, ugięła nogi w kolanach i spojrzała na Jenny. – Czasami trzeba wziąć się w garść i po prostu to zrobić. – Ale gdy sama wyobraziła sobie, że pyta Steve’a o Jessie, to już nie wydawało jej się takie proste. Miała wrażenie, że branie się w garść raczej jej nie wychodzi. Jenny spojrzała na Dellę. – A co zrobisz z tobą i Chase’em? Delli opadła szczęka. – Co? – Proponował krew, by spędzić z tobą godzinę, i patrzy na ciebie, gdy ty nie patrzysz. Nie tak słodko jak Steve, ale widać, że coś do ciebie czuje. – Chciał dać za mnie krew, żeby ludzie więcej jej oddawali. I wcale tak na mnie nie patrzy. – Próbował cię pocałować? – zapytała Jenny. – Nie. – Ale Della pamiętała, jak jej powiedział, że jest pociągająca i dotknął jej ust. Pewnie próbował ją po prostu wkurzyć. I zadziałało. – Nie podoba mi się w ten sposób. – Bo lubisz Steve’a? – Po prostu go nie lubię. – Nie chciała wspominać o tym, że jego zapach był jakiś znajomy. Ani że nowy wampir wydawał jej się… atrakcyjny. Ani o tym, jakie to uczucie, gdy przyłożył jej palec do ust. Nie, nie chciała o tym myśleć, bo to wszystko nic nie znaczyło. – Uważam, że to dobrze, że jesteś wobec niego nieufna. Sposób, w jaki Jenny to powiedziała, sprawił, że Della aż usiadła. – Czemu? Co się stało? Milczenie Jenny powiedziało Delli, że dziewczyna o czymś wie. – O co chodzi, Jenny? Mów. Zanim będę musiała to z ciebie wydusić. – I na tyle zdało się obiecywanie, że będzie miła.
Rozdział 14 Proszę – powiedziała Della. Jenny skrzywiła się. – Tylko jeśli obiecasz, że nikomu nie powiesz. – Gęba na kłódkę. – Chodzę na spacery. Nie wychodzę poza teren obozu, ale i tak muszę się wymykać, bo mój brat uważa, że nie powinnam chodzić sama. Ale ja nic nie robię, tylko chodzę po lesie. Żeby pomyśleć. – Ja wychodzę prawie każdej nocy – powiedziała Della. – I nigdy cię nie widziałam. – Nie mogłaś. Robię się niewidzialna. Lepiej się czuję, gdy nikt się na mnie nie gapi. Raz cię widziałam. Chciałam się pokazać, ale za szybko odbiegłaś. Della podciągnęła nogę pod brodę, by odpędzić nienaturalny chłód. Rozejrzała się wokół, modląc się, by nie zobaczyć żadnego kaczego piórka, a potem skupiła się z powrotem na Jenny. – A jaki to ma związek z Chase’em? – Jego też kilka razy widziałam. Zawsze bardzo późno. I raz słyszałam, jak z kimś rozmawiał. Kimś po drugiej stronie płotu. Rozmawiali naprawdę cicho. Nie wiem czemu, ale… wyglądało, jakby chcieli się ukryć. Della widziała Chana przy bramie poprzedniej nocy. Czy Chan mógł znać Chase’a? Czy to w takich okolicznościach spotkała Chase’a po raz pierwszy? Czemu pamiętała jego zapach? – Czy facet, z którym rozmawiał, był pochodzenia azjatyckiego? – zapytała. – Nie widziałam go. Chase go zasłaniał. Della próbowała jakoś to ogarnąć. – To było ostatniej nocy? – Nie. We wtorek. A więc nie tej nocy, ale czy można uznać to za zbieg okoliczności? Co Chase mógł mieć wspólnego z Chanem? I jeśli Chase znał Chana, to czemu nie powiedział o tym Delli? – Chwileczkę – zawołała Della. – Nie mogłaś go zobaczyć, ale mogłaś usłyszeć. O czym rozmawiali? – Nie wiem, zmusiłam się, by nie słuchać. To by było podsłuchiwanie, a Burnett kilkakrotnie mnie ostrzegał, że nieładnie byłoby wykorzystywać moją niewidzialność do złych celów. Więc odeszłam. Ale jak wracałam, Chase wciąż oglądał się za siebie, jakby się bał, że ktoś go zobaczy. Myślę, że robił coś, czego nie powinien. Zachowywał się tak, jakby się obawiał, że zostanie przyłapany. *** Po szkole Della położyła się do łóżka, walcząc z lekkim bólem głowy i rozważaniami o tym, że nie posuwa się do przodu w swoich zadaniach. Nic się nie dowiedziała na temat stryja. Nadal nie miała pojęcia, kto ją powalił. Burnett wciąż nie wyraził zgody, by pomogła w śledztwie. Nie mogła się dodzwonić do kuzyna, a teraz jeszcze musiała rozwiązać tajemnicę Chase’a i jego nocnego gościa. Co prawda, nie pytała o to majtkowego zboka. Jeszcze. Pragnęła najpierw porozmawiać z Chanem. Nie chciała, aby Chase mógł się łatwo wyplątać, gdy o coś go oskarży następnym razem. Chciała dowodu. Gdyby tylko Chan do niej
zadzwonił. Złość na Chase’a przelała się na złość na jej kuzyna. A może nie złość, lecz niepokój. Jeśli Chan wstąpił do gangu, to mogli mu nie pozwalać korzystać z telefonu. Słyszała, że niektóre gangi zmuszają do skreślenia wszystkich osób z poprzedniego życia. Czy to właśnie działo się z Chanem? Miała szczerą nadzieję, że nie stał się kompletnym wyrzutkiem. Wyrzutki robiły okropne rzeczy. Wiele gangów wyrzutków żywiło się ludźmi. Czy Chan byłby do tego zdolny? Zamknęła oczy, myśląc o czasach, gdy Chan pomagał jej podczas najtrudniejszych momentów przemiany. Opuszczał ją tylko wtedy, gdy przychodziła do niej mama albo ktoś inny. Albo gdy zabrali ją do szpitala. A nawet wtedy zajrzał do niej, sprawdzić, jak się czuje. A mógł ją po prostu zostawić. Zapomnieć o niej. Zdać ją na łaskę losu. Mogła wtedy kogoś zabić. Podobno wiele świeżo przemienionych wampirów tak robiło. Ale Chan jej nie zostawił. Nie był zły. Może i przyłączył się do gangu, ale na pewno nie takiego, który zgadzał się na mordowanie ludzi. Znów pożałowała, że nie zadzwoniła do niego w poprzednim tygodniu. Że nie był większą częścią jej życia. Boże, nie dość, że była jędzą, to jeszcze złą kuzynką. Ale nie tak złą, by uwierzyć, że Chan mógł mordować niewinnych ludzi. Znów stanął jej przed oczami obraz martwej dziewczyny. Starając się o niej nie myśleć, skupiła się na kuzynie. – Zadzwoń do mnie, Chan, proszę – wyszeptała, jakby mógł ją w jakiś magiczny sposób usłyszeć. Rozległ się dzwonek telefonu. Della poderwała się na równe nogi, złapała komórkę i spojrzała na numer. To nie Chan. Dzwoniła jej mama. – Cześć, mamo. – Della starała się mówić wesołym tonem. – Rozmawiałam z panią Galen. Myślę, że możesz jechać, ale… nie wspominaj o tym tacie. Czemu? Della chciała o to zapytać, ale potem pomyślała, że tata się na to nie zgodzi. Dla prostej zasady, że nie wolno jej uszczęśliwiać. Bo pewnie nadal myślał, że go okrada. – Dzięki – powiedziała wampirzyca, a ponieważ stwierdziła, że rozmowa jest trochę sztywna, zapytała. – Jak ci minął dzień? – Dobrze. Nagle ciekawość wzięła górę. – Mamo, mogę cię o coś spytać? – Chyba tak. – Czemu tata nigdy nie mówi o swojej przeszłości? Swoim dzieciństwie? – „Swoim zmarłym bracie i zaginionej siostrzee?" – dodała w myślach. – To dziwne pytanie – powiedziała mama. – Wiem – przyznała Della. – Ale to po prostu dziwne, że nie opowiada o własnym życiu tak jak ty. Ty mówisz o swoim liceum. – A potem zebrała się na odwagę i dodała. – Mówisz nawet o swoim bracie, który umarł na raka. A tata nie mówi nic… o niczym. – On… nie miał łatwego dzieciństwa – powiedziała mama, ale Della usłyszała w jej głosie, że czuje się winna, iż zdradza ojca, mówiąc choćby tyle. – Co sprawiło, że było takie ciężkie? – zapytała Della. W tle słychać było jakieś głosy. Głos ojca. – Muszę lecieć. – I mama się rozłączyła. Cisza na linii odbiła się echem w sercu Delli. No cóż, ta rozmowa nic jej nie dała. Tylko jeszcze bardziej ją przygnębiła. To takie smutne, że mama nie chciała, aby tata się dowiedział, że z nią rozmawiała.
Nie chcąc się nad sobą użalać, uznała, że pora zmierzyć się z Burnettem w sprawie wizyty u Kylie. Miała nadzieję, że to pójdzie gładko. *** Skąd w ogóle pomysł, że cokolwiek mogło pójść gładko? – Czemu nie mogę jechać? – zapytała. – Nawet moja mama się zgodziła. Della spojrzała najpierw na Holiday, a potem na Burnetta. Holiday cofnęła się o krok, jakby nie chciała brać udziału w dyskusji. Ale czy mogła, skoro Burnett zachowywał się tak nierozsądnie? Nawet nie zdążyła skończyć pytania, gdy zaprotestował. – Zapomniałaś, że może na ciebie polować morderca? – Jak możesz tak mówić. Gdyby ten facet chciał mnie zabić, już by to zrobił. Byłam przecież nieprzytomna. Zabicie mnie byłoby banalne. – Przejechała palcem po gardle. Oczy Burnetta lekko zalśniły ze zdenerwowania. – Może jest tak, jak powiedziała Holiday. Mogły go wystraszyć anioły śmierci. – Jasne. Nadal podejrzewam, że to anioły śmierci mnie uderzyły. I prawdę mówiąc sądzę, że nawet ty nie wierzysz, że to był morderca, bo już byś się tym zajmował. Wyraz twarzy Burnetta powiedział Delli, że trafiła w dziesiątkę. – Nie mówiłem, że w to wierzę, tylko że to możliwe. – Tak samo możliwe jak to, że jutro walnie w Ziemię asteroida i wszyscy zginiemy! – Jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo – syknął. – A nie mogę na ciebie uważać, gdy nie ma cię na terenie obozu. – Ale nie jadę sama. Będą ze mną Miranda i Kylie. Może zapomniałeś, ale tak się składa, że Kylie jest obrońcą i pewnie mogłaby skopać tyłek nawet asteroidzie, gdyby ta postanowiła na mnie wylądować. Kiedy z twarzy Burnetta nie znikał wyraz niezadowolenia, postanowiła zagrać w otwarte karty. – Wiem, o co chodzi. To dlatego, że jesteśmy dziewczynami, prawda? Gdyby to Lucas, Derek i Perry gdzieś się wybierali, to nie miałbyś nic przeciwko. Jesteś po prostu męską szowinistyczną świnią. I to dlatego nie chcesz, żebym pracowała przy tej sprawie, co? Bo jestem dziewczyną. – Nie o to chodzi! – warknął Burnett i spojrzał prosząco na Holiday, ale ona nie powiedziała ani słowa. A to znaczyło, że zgadzała się z Dellą. I to tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. – Więc pozwolisz mi włączyć się do tej sprawy? – zapytała, uznając, że skoro już i tak go wkurzyła, to może spróbować coś ugrać. – Nie mamy żadnych postępów w sprawie. – Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – zauważyła. Wyglądało na to, że wielki zły wampir nie lubił być stawiany pod ścianą. Warknął. – Jesteś nieodpowiedzialną, upartą, małą wampirzycą i musisz się nauczyć szanować zwierzchników. – Będę szanować zwierzchników, jeśli zwierzchnicy będą szanować mnie! A to dotyczy również moich piersi! Burnett znów spojrzał na Holiday. – Możesz z nią coś zrobić? Holiday wzruszyła ramionami. – Oboje macie słuszne argumenty.
Tym razem wampir spojrzał oburzony na Holiday. – Ona jest nierozsądna. – Wydaje mi się, że oskarżyła cię o to samo – zauważyła elfka. Tak, ciepła i przyjemna atmosfera, która panowała między Dellą a Burnettem poprzedniej nocy, gdzieś zniknęła. Znów się spierali. Della trwała przy swoim, bo nie tylko ona była uparta. – Jeśli powiesz, że gdyby Lucas albo Chase poprosili o zgodę na wyjazd w weekend, to też byś się nie zgodził, i twoje serce nie zaprotestuje, to się zamknę. Nie mógł tego powiedzieć. Nawet nie próbował kłamać. Więc się nie zamknęła. A po kilku kolejnych minutach kłótni i kilku dotknięciach dłoni Holiday uparty wampir zgodził się, by Della pojechała do Kylie. Dopiero wracając do swojego domku, uświadomiła sobie, że się nie zgodził, by przyłączyła się do śledztwa. Miała ochotę zawrócić, ale instynkt powiedział jej, żeby zostawić tę bitwę na inny dzień. Istotne było to, że zbliżała się sobota i Della miała pojechać do domu pogrzebowego, który pomógł sfingować śmierć jej stryja i Chana. A przy okazji miała nadzieję znaleźć jakieś informacje o Szkarłatnych Klingach. Może jeśli kierownik domu pogrzebowego pomagał wampirom upozorować śmierć, to wiedział też coś o miejscowych gangach. A może nawet miał kontakt do Chana. Nie wiedziała jednak, czy nawet jeśli zdoła ustalić, gdzie znajdują się Szkarłatne Klingi, to da radę do nich dotrzeć. Przypomniała sobie o zasadzie Holiday, by się nie narażać. Westchnęła. Będzie musiała po prostu zobaczyć, co uda się ustalić w domu pogrzebowym, a potem podjąć decyzję, czy to nie jest zbyt ryzykowne. Po zwycięstwie nad Burnettem postanowiła działać dalej. Poszła do Dereka zobaczyć, czy zdołał ustalić coś więcej na temat jego ciotki i stryja. Wcześniej podała mu nazwę szkoły, do której chodził brat jej ojca, a Derek powiedział, że się tym zajmie. „Odpowiedzi”, pomyślała Della. Dobrze byłoby czegoś się wreszcie dowiedzieć. Czegoś, co by potwierdziło, że jej stryj i ciotka nadal żyją. *** Nic. Zero. Tyle dowiedziała się od Dereka. No, prawie nic. Elf odnalazł innego ucznia z Klein High chodzącego do klasy stryja, który rozważał sprzedanie księgi pamiątkowej ze szkoły. Della chętnie się zgodziła oddać pięćdziesiąt dolarów kieszonkowego, by za nią zapłacić. Derek od razu poinformował faceta, że ma pieniądze, ale tamten zaczął się wahać. Sprzedać, czy nie sprzedać? Della nie była nawet pewna, czemu ta księga ma być taka ważna. Miała już zdjęcie stryja, ale Derek wyjaśnił, że taka klasowa księga pamiątkowa może zawierać nazwiska ludzi, z którymi się przyjaźnił, i dać jakieś nowe wskazówki. Della nie chciała więcej wskazówek, chciała odpowiedzi. Chan mógł mieć odpowiedzi. Kiedy wróciła do domku i położyła się na łóżku, spojrzała na leżącą na stoliku nocnym komórkę i pomyślała, że chciałaby, aby zadzwoniła. A kiedy zadzwoniła, Della prawie wyskoczyła ze skóry. Serce jej waliło, gdy brała do ręki telefon, z nadzieją, że to Chan. Spojrzała na numer. Nie Chan. Steve. Rozmawiała z nim poprzedniego wieczoru i ledwie zdołała skończyć rozmowę, nie zasypując go pytaniami o szeroko uśmiechniętą, cycatą Jessie. Nie chciała wyjść na zazdrosną.
Spojrzała na dzwoniący telefon. I się poddała. – Cześć – powiedziała. – Cześć. Już myślałem, że nie odbierzesz. – Przepraszam, coś mnie zatrzymało. – „Rozważania, czy odebrać, czy nie”. – Wszystko w porządku? – zapytał. – Tak. A u ciebie? – „Dobrze się bawisz z Jessie?” – Tęsknię za tobą – powiedział. – Budzę się w nocy i tylko o tobie mogę myśleć. „Ale nie w dzień, kiedy masz pod ręką Jessie, co?". Przygryzła wargę, by nie powiedzieć tego głośno. – Przepraszam – rzekła ostatecznie. – Czemu? Lubię o tobie myśleć. Zamknęła oczy. – To niezdrowe. Tak nie spać. – Sama też nie sypiała za dobrze. Zamilkł na chwilę. – Nie myślisz o mnie czasami? Jak to jest, gdy się całujemy. Jak to jest, gdy prawie… – Czasami – przyznała gwałtownie, nie chcąc, by jej przypominał o tych sprawach. – A o czym dokładnie myślisz? – Przestań. – Co mam przestać? – Przestań gadać tak, jakbyś chciał uprawiać seks przez telefon. Wybuchnął śmiechem. – Nic nie mówiłem o seksie przez telefon. Uśmiechnęła się. Della lubiła jego śmiech i lubiła wiedzieć, że potrafi go wywołać. Czy Jessie umiała go rozbawić? – No, tak to brzmiało. Zwłaszcza z tym niskim, seksownym, południowym akcentem. – Uważasz, że mam seksowny głos? – Przestań mówić o seksie – warknęła. – To ty zaczęłaś. – To teraz kończę. – Jeszcze tylko jedno pytanie i się zamknę – poprosił. – Dobra – odparła, wiedząc, że Steve’a trudno przekonać. Czasami wydawał się bardziej wampirzy niż zmiennokształtny. Chociaż tak naprawdę nie miał w sobie za grosz wampira. Czasami był po prostu uparty. I chociaż brzmiało to dziwnie, podziwiała w nim tę cechę. – Uprawiałaś kiedyś seks przez telefon? – Nie, widziałam tylko na filmie. – Jakim filmie? – zapytał zaciekawiony. – Nie takim, jak myślisz. W komedii romantycznej. – Hmm – stwierdził. – I jak to robili? – Nie. Powiedziałeś: jedno pytanie. – Była stanowcza. – No dobra. Och, przypomniałem sobie, że mówiłaś mi o czymś i nie wyjaśniłaś tego. Powiedziałaś, że chciałaś porozmawiać o czymś z Derekiem. O co chodziło? Nie powiedziała Steve’owi o swoich weekendowych odkryciach. Miała wątpliwości, czy powinna, ale nagle zapragnęła podzielić się z nim tymi informacjami. – Ja… mogę mieć stryja, który jest wampirem. A może nawet również ciotkę. – Co? Jak… Skąd te podejrzenia? Opowiedziała mu, co powiedziała jej siostra, a także o tym, że zabrała zdjęcie. I o tym, że
Derek znalazł nekrolog. I że przeczytała w nim o ciotce, o której istnieniu nie wiedziała. – Cholera – powiedział Steve. – I co teraz? Poprosisz Burnetta o pomoc? – Nie, nie chcę robić im problemów, jeśli nie są zarejestrowani. – Ale jeśli nie są, to mogą być wyrzutkami. – Albo mogą należeć do tych wampirów, które po prostu nie ufają JBF. Tylko dlatego, że ktoś nie jest zarejestrowany, nie musi być zły. Mój kuzyn Chan nie jest zły. Jest po prostu nonkonformistą. – Wiem, tylko… martwię się. „Ja też. Tobą i Jessie”. – Niepotrzebnie. Umiem sobie radzić. – Znów odezwała się w niej złość po kłótni z Burnettem. – To dlatego, że jestem dziewczyną, i uważasz, że nie umiem o siebie zadbać? – Nie. Chodzi o to… że kiedy chłopak lubi dziewczynę, tak jak ja ciebie, to tak jakby chce ją chronić. – Więc nie lub mnie tak bardzo! – zawołała, rozcierając bolącą skroń. – Trochę już na to za późno. – Zapadła cisza. – Chcesz, żebym coś zrobił? – Nie, mam wszystko pod kontrolą. – Już i tak zgodziła się na pomoc Mirandy i Kylie. A to oznaczało, że jeśli coś poszłoby nie tak, mogła wpakować w kłopoty dwie osoby. Nie chciała mieszać w to kolejnej. – Jesteś pewna? – zapytał. – Tak – odparła z nadzieją, że w sobotę uzyska wreszcie jakieś odpowiedzi. Po drugiej stronie słuchawki rozległo się pukanie. – Poczekaj chwilę – powiedział Steve. – Jessie jest za drzwiami. „Jessie za drzwiami jego sypialni? Po co?” Della mogła sobie tylko wyobrażać. Zacisnęła pięści i nasłuchiwała. – Wprowadzę ją do drugiej sali – rozległ się damski głos. Della prawie słyszała zachwyt we flirtującym tonie dziewczyny. – Zaraz przyjdę – odezwał się Steve. – Lepiej najpierw załóż koszulę – powiedziała z uśmiechem Jessie. – Bo jeszcze przyprawisz ją o atak serca. Della warknęła, doskonale pamiętając, jak dobrze Steve wygląda bez koszuli. W tym momencie jej niechęć do córki lekarza wzrosła o kilka stopni. No, może więcej niż kilka. – Z drugiej strony, umarłaby szczęśliwa – dodała Jessie. Steve się roześmiał. – Bez obaw, ubiorę się. „A więc Jessie potrafi go rozśmieszyć”. Umie flirtować. Jessie flirtowała z jej chło… ze Steve’em, a on nawet tego nie zauważył. A może? – Hej, Della, muszę lecieć. Mamy pacjenta. Ale nie mogę doczekać się jutra. Musimy porozmawiać. – O czym? – zapytała Della. – O nas – odparł. – To znaczy? – Przepraszam, ale muszę lecieć – powiedział. – Zobaczymy się jutro, dobra? Może opowiesz mi o tym filmie z seksem przez telefon. Della znów warknęła. Steve się roześmiał. Nachmurzyła czoło. Dopiero gdy się rozłączył, uświadomiła sobie, że nie powiedziała mu, że wyjeżdża na weekend. Pewnie nie będzie zachwycony. Ale przynajmniej nie będzie
jedynym niezadowolonym. Myśl, że on bawi się w doktora z Jessie, nie napawała jej specjalnym optymizmem. *** Lepiej było poprosić o zgodę, czy o przebaczenie? Della zastanawiała się nad tym, walcząc z wyrzutami sumienia. W czwartkowy ranek siedziała przed komputerem, ubrana na czarno, wagarując z pierwszej lekcji i wpatrując się w ekran. Brązowe włosy spływały Loraine Baker na ramiona. Jej uśmiech był… pociągający. Zielone oczy pełne… życia. Teraz już takie nie były. Były martwe. Poprzedniej nocy po telefonie Steve’a Della nie mogła zasnąć, więc wstała i zaczęła przeglądać Internet w poszukiwaniu czegoś, co ją uśpi. Zamiast tego znalazła w miejscowej gazecie historię Loraine. Dziewiętnastoletniej studentki o dobrze zapowiadającej się przyszłości, która zginęła tragicznie wraz z narzeczonym w wypadku samochodowym. „Kłamstwa”, pomyślała Della. Loraine i jej narzeczony zginęli w okrutny sposób z rąk wampira. A dziś był jej pogrzeb. Della nie miała pojęcia, czemu czuła, że powinna się na niego wybrać, ale nie mogła się pozbyć tego wrażenia. W wyobraźni słyszała już, jak Burnett wymienia liczne powody, dla których nie powinna tam iść. Powody, które w ogóle do niej nie przemawiały. Pozwolenie, czy wybaczenie? Spojrzała na telefon i sprawdziła godzinę. Musiała się zdecydować.
Rozdział 15 Czy jest tu Burnett? – Della wsunęła głowę do gabinetu Holiday. – Nie, został wezwany. – Przez JBF? – Della weszła do środka, gdy Holiday skinęła głową. – Czy chodzi o to ostatnie morderstwo? – zapytała, gotowa się wściec, że nie wziął jej ze sobą. – Nie, to sprawa z Dallas. – Holiday ostrożnie uniosła się z krzesła. Jej brzuch rósł z dnia na dzień. Della się zastanawiała, jakie to musi być uczucie. Gdy w środku ciebie rośnie życie. Nagle Della zauważyła, że Holiday jest w czarnej sukience. W odróżnieniu od niej, komendantka nigdy nie nosiła czerni. Uwielbiała jasne kolory. – Coś się stało? – zapytała Holiday, widząc, że Della się na nią gapi. – Nie, po prostu… jesteś ubrana na czarno. Holiday skinęła głową. – Wybieram się na pogrzeb. „Ja też”. – Czyj? – zapytała Della. Holiday z niepokojem zmarszczyła brwi. – Nie powinnaś być na lekcji? I nagle Della się domyśliła. – Idziesz na pogrzeb Loraine Baker, prawda? Holiday oparła się o biurko i skinęła głową. – Zajrzała z wizytą, ale jeszcze ze mną nie rozmawia. Pomyślałam, że jak pójdę na pogrzeb, to może będę w stanie jej pomóc. – W czym? – zapytała Della. – Czego od ciebie chce? – Nie wiem. Zwykle czegoś chcą. Ale czasami, zwłaszcza w przypadku nagłej śmierci, duch potrzebuje pocieszenia, żeby ktoś mu powiedział, że może spokojnie przejść na drugą stronę. – A może wie coś o zabójcy? Może chce pomóc złapać tego bydlaka? – To też możliwe – powiedziała Holiday. Della zawahała się na moment. – Też chcę pójść – rzekła. Holiday odgarnęła włosy na ramię i zaczęła je skręcać. – Nie wiem, czy to zgodne z protokołem, by agent… – Mam gdzieś protokół. Posłuchaj, prawda jest taka, że się wybierałam – powiedziała Della. – Planowałam się wymknąć, a potem uznałam, że spróbuję przekonać Burnetta, by pozwolił mi iść. Po to tu przyszłam. Wczoraj w nocy trafiłam na artykuł o niej i… po prostu chcę iść. – Wiem, że bardzo cię poruszył widok miejsca zbrodni, ale… – Muszę to zrobić, Holiday. Nie wiem czemu, ale czuję potrzebę przeproszenia. Proszę, nie powstrzymuj mnie. W zielonych oczach Holiday pojawiło się współczucie. – Przeproszenia? To nie twoja wina, Dello. – No nie, ale… to był wampir i… i chcę to naprawić. – Już gdy to mówiła, wiedziała, że nie może tego naprawić. Nie można było przywrócić życia Loraine. Ale coś jej mówiło, że pójście na ten pogrzeb to najlepsze, co może zrobić.
*** Smutna atmosfera była tak gęsta, że Della ledwie mogła oddychać. I chociaż nie znała ofiary, też odczuwała stratę. Mężczyźni w ciemnych garniturach wciąż przestawiali wieńce i bukiety wokół trumny. Przesłodzony zapach kwiatów wypełniał powietrze. Wciąż były kolorowe, ale ścięte, już pachniały zbliżającą się śmiercią i sprawiały, że Della zaczęła się zastanawiać nad zwyczajem przynoszenia kwiatów. Przyszły z Holiday dziesięć minut wcześniej i usiadły w ostatniej ławce. Tłum z każdą chwilą robił się większy. Ludzie w kościele przesuwali się coraz bliżej siebie, aż w końcu siedzieli ramię w ramię. Della z trudem opanowała potrzebę przestrzeni, wiedziała jednak, że odczuwane przez nią osaczenie wynikało zarówno z tego, co się działo wokół, jak i z jej własnych odczuć. Zbyt wiele emocji, emocji związanych z jej problemami. Póki co jednak, skupiała się głównie na problemie leżącym w trumnie. Na poczuciu winy za śmierć tej pary… Poczuciu winy za to, że była wampirem. Rozmowy dawały taki pogłos, że aż trząsł się sufit. Loraine miała najwyraźniej wielu przyjaciół i bliskich. Della siedziała i słuchała odgłosów smutku. Niektórzy płakali. Inni tylko wzdychali ze współczuciem. Jeszcze inni rozmawiali. O drobiazgach. Kochała lody czekoladowo-miętowe. Nienawidziła algebry. Tak jakby chrząkała, gdy śmiała się głośno. Mówili różne rzeczy, jakby miały sprawić, że dzięki temu Loraine będzie dalej żyła. – Czy ona tu jest? – Della nachyliła się do Holiday. Powinna się bać wizji tego, że obok jest duch, ale o dziwo tak nie było. Gdyby Holiday zdołała uzyskać od dziewczyny jakieś informacje na temat jej śmierci, to Della mogłaby odnaleźć bydlaka, który to zrobił. Naprawdę chciała go znaleźć. – Nie widziałam jej ani nie czułam – wyszeptała Holiday. – Ale jest tu inny duch. Myślę, że to może być ten sam, który kręcił się przy Kylie. Wciąż przemyka. To na pewno wampir. Della na chwilę zamknęła oczy, nie chcąc uwierzyć, że ten duch to jej własny stryj albo ciotka, ale to miało sens. – Naprawdę miałam nadzieję, że będzie tu Loraine – szepnęła Holiday. – Jeśli się pojawi, to zapytaj ją o zabójcę. – Della zaczęła błądzić wzrokiem po sali, aż spojrzała na stojącą przed ławkami i otoczoną ludźmi trumnę. – Tak dobrze wygląda. – To jakaś kobieta zwróciła się do drugiej. – Nie widać nawet, że to był taki straszny wypadek. „Dobrze? Jest martwa!”, chciała krzyknąć Della. I przed oczami stanął jej obraz Loraine, zakrwawionej i poturbowanej. Wciąż widziała dłonie dziewczyny, unurzane we krwi. Della zamrugała i wzdrygnęła się. – Wszystko w porządku? – zapytała Holiday, na pewno wyczuwając emocje Delli. – Tak – skłamała wampirzyca. Holiday położyła dłoń na ręku Delli. Odrobina duszącego ją ciężaru zniknęła. W kościele odbijały się echem fragmenty rozmów. To takie smutne. Dopiero zaczynała życie. Wiedziałaś, że dostała szczeniaczka? Della zamknęła oczy. Dlaczego czuła, że musi tu przyjść? Jak złożenie hołdu zmarłej dziewczynie i jej narzeczonemu mogło jej pomóc? Jak mogło pomóc Delli w odnalezieniu zabójcy? „Nie mogło”, uświadomiła sobie Della. Z jakichś dziwnych przyczyn przyszła tu
z poczucia winy. Za to, że zrobił to jeden z jej pobratymców. Pogrzeby nie są dla zmarłych, lecz dla żywych. Przypomniała sobie słowa ojca, gdy go prosiła, by nie zabierał jej na pogrzeb Chana. Nie chciała patrzeć, jak płacze jej ciotka, ani widzieć, jak opuszczają trumnę kuzyna do ziemi. W pewien sposób czuła, że gdyby nie została zmuszona do pójścia na pogrzeb, wciąż mogłaby udawać, że on żyje. Skąd miała wiedzieć, że naprawdę żył? Ktoś nieopodal trumny załkał. – Idziesz jutro na pogrzeb Jake’a? – zapytała jakaś dziewczyna koleżankę, siedzącą dwa rzędy przed nimi. Ten dialog był niczym jakaś odległa muzyka. Muzyka o utraconym życiu. Della zmusiła się do słuchania. – Pewnie tak. Wciąż się zastanawiam, czy to by się wydarzyło, gdyby Philip jednak nie uciekł. – Kochała Jake’a. – Myślę, że Philipa bardziej. – Philip złamał jej serce, tak ją porzucając. „A więc Loraine miała takie same kłopoty z chłopakami, jak wszyscy inni”, pomyślała Della. – Przynajmniej odeszli razem. „I czemu to miało być lepsze?” – Zastanawiała się Della, próbując nie myśleć o tym, jak okropne musiały być ostatnie chwile życia Loraine. Spotkanie z potworem. Strach o życie i o kogoś, kogo się kochało. Zaczęła grać muzyka. Pastor wszedł na ambonę i opowiadał o miłości życia Loraine oraz o tym, że pomagała innym. Po dziesięciu minutach skończył, a tłum wstał i każdy po kolei podchodził do trumny. Della już się prawie wyłamała z tego ludzkiego łańcucha, by nie oglądać ciała. A potem uznała, że kogoś może to obrazić, więc wolno, z idącą za nią Holiday, ruszyła za innymi. Mówiła sobie, że nie będzie patrzeć, ale to nie było potrzebne. Kiedy dotarła do trumny, spojrzała na leżącą zbyt nieruchomo dziewczynę w różowej sukience. Jej ciemne włosy były jedyną rzeczą, która nie wyglądała na martwą. Dłonie, już nie zakrwawione, jak w wizjach Delli, były złożone razem. Oczy zamknięte. A gardło nie było już rozszarpane. Della zatrzymała się przy błyszczącej drewnianej trumnie zaledwie na krótki moment, który wystarczył, by coś obiecać. „Złapię go. Dopadnę potwora, który ci to zrobił”. Na chwilę zanim zaczęła odchodzić, z góry spłynęło malutkie piórko i delikatnie wylądowało na policzku dziewczyny, prawie jak łza. Della chciała je strącić, ale bojąc się dotknąć ciała, poszła za tłumem do wyjścia. *** – Więc jej nie widziałaś? – Della zadała to pytanie Holiday w drodze powrotnej do Wodospadów Cienia. – Nie – odparła elfka. – Ale może pojawi się później. Czasami… – Zadzwonił jej telefon, wyciągnęła więc go z torebki i sprawdziła numer. Zrobiła minę i odebrała. – Wszystko w porządku? Della próbowała nasłuchiwać, ale nie była w stanie nic dosłyszeć. Jej słuch znów się wyłączył, więc tylko przyglądała się minie komendantki. I wiedziała, że rozmówca nie mówił o niczym dobrym. – Będziemy za jakieś dwie minuty – powiedziała Holiday. – Posadź go w sali
konferencyjnej. Powiedz, że jego córka jest w swoim domku i zaraz ją przyprowadzisz. Kiedy Holiday się rozłączyła, z niepokojem spojrzała na Dellę. – Co? – zapytała wampirzyca, martwiąc się, że rodzice którejś z jej przyjaciółek robią problemy. Zarówno Miranda, jak i Kylie miały pewne zatargi w domu. O rany, mogło nawet chodzić o Jenny. Holiday spojrzała na nią współczująco. – To twój tata, Dello. Hayden mówi, że jest bardzo zdenerwowany. Twierdzi, że zabrałaś coś z jego domu i chce to natychmiast odzyskać. Żołądek Delli skręcił się w małą kulkę. Holiday spojrzała na nią pytająco. – Wiesz, o co może mu chodzić? *** Della pobiegła prosto do domku po zdjęcie. Ostrożnie, by go nie zgiąć, wsunęła je do białej koperty i pognała do biura. Komendantce powiedziała tylko, że zabrała stare rodzinne zdjęcie. I chociaż Holiday czekała, aż wyjaśni, czemu to zrobiła, nie wydusiła z siebie nic więcej. Po prostu wyglądała przez okno. Kilka kolejnych mil pokonały w kompletnej ciszy. I tylko serce Delli łopotało boleśnie. Ręce jej się trzęsły na myśl o spotkaniu z ojcem, a dokładniej o zawodzie, który ujrzy w jego oczach. Wspomnienie jego spojrzenia, gdy przyłapał ją przy swoim barku, bolało niczym oparzenie. Wciąż słyszała, jak oskarżał ją o kradzież brandy. Weszła po schodkach do biura i zatrzymała się przed drzwiami. Co, u licha, miała mu powiedzieć? Nie mogła ujawnić prawdy o tym, że Marla usłyszała jego rozmowę o bracie. Jej ojciec cenił sobie prywatność, byłby wściekły. A Della nie chciała narażać siostry na atak. Wolała już wziąć winę na siebie. Poza tym sama została zaatakowana już tyle razy, że nie robiło to wielkiej różnicy. W głowie kłębiły jej się pytania. Jak jej ojciec odkrył, że nie ma tego zdjęcia? Czy często przeglądał album? Nagle Della przypomniała sobie rozmowę z mamą, w której powiedziała, że nie piła brandy ojca i że szukała zdjęcia Chana. To było kłamstwo, ale i tak bliższe prawdy. Mama musiała powiedzieć o tym ojcu, a on przejrzał w związku z tym album. Oczami wyobraźni widziała, jak nerwowo przekłada strony, podejrzewając, że coś zabrała. I proszę, tak właśnie było. Przynajmniej raz była winna przestępstwa, o które ją oskarżano. Weszła do sali konferencyjnej z żołądkiem zwiniętym w kłębuszek. Ojciec siedział przy końcu stołu, twarzą do drzwi. Skrzywił się na jej widok. Della nie spodziewała się niczego innego, ale i tak ją to zabolało. I to bardzo. Kiedyś jego oczy zabłysłyby miłością. A teraz widziała w nich tylko wyraz zawodu i dezaprobaty. Gdzie podziała się jego miłość do niej? Czy zginęła tak szybko? „To nie moja wina, tatusiu. Złapałam wirusa, ale wcale tego nie chciałam”. Westchnęła, drżąc. Ojciec z niezadowoleniem zmarszczył brwi i spojrzał na nią z wyrazem zawodu na twarzy. Wolała już gniew. Wskazał ją palcem. – Czy mogę zakładać, że to moje zdjęcie? Podeszła bliżej i położyła kopertę na stole. Trudno jej było mówić z powodu wielkiej guli w gardle. – Ja… trafiłam na nie i… wyglądało, jakbyś miał brata bliźniaka. Zaciekawiło mnie to. – Nie miałaś prawa przeglądać moich prywatnych rzeczy.
Czemu wyglądało to tak, jakby jej nienawidził? Skinęła głową i odetchnęła głęboko, by powstrzymać łzy. – Przepraszam – szepnęła, wiedząc, że nie ma się o co spierać. – Powiedziałaś matce, że nie piłaś – odezwał się. – Czemu nie powiedziałaś tego mnie? – Byłeś taki zły. Nie sądziłam, że mi uwierzysz. – Czego szukałaś? – zapytał wciąż nieprzyjemnym tonem. Podejrzewała, że mama powtórzyła mu jej słowa, więc po prostu ponowiła to samo kłamstwo. – Wspominałam Chana i myślałam, że możesz mieć jego zdjęcie. Ojciec wstał. – Chan nie żyje. Niech spoczywa w pokoju. „Ale on żyje”, pomyślała Della. I może stryj też. Patrzyła, jak ojciec odchodzi. Nie uścisnął jej, od kiedy się przemieniła. – Tato? – zawołała. Odwrócił się i spojrzał na nią. Przez moment, dosłownie sekundę, była pewna, że w jego oczach widzi żal. Żal za tym, co stracili. – Co? – zapytał. Podbiegła do niego, pragnąc, by ją przytulił. Pragnąc wiedzieć, że wcale jej nie nienawidzi. Ale zanim do niego dotarła, uniósł rękę, by ją powstrzymać. Serce jej się skurczyło z bólu. Nabrała głęboko powietrza i przełknęła. Jeśli nie mogła liczyć na przytulenie, to może chociaż na jakieś odpowiedzi. – Czy na tym zdjęciu jest twój brat bliźniak? Ojciec zacisnął usta. Pomyślała, że po prostu odejdzie bez odpowiedzi, ale w końcu się odezwał. – Przyjechałem tu odebrać moją własność, a nie dawać odpowiedzi. – Czemu nigdy o nim nie mówiłeś? – zapytała Della, nie chcąc się tak łatwo poddać. – Po co wywoływać bolesne wspomnienia? Lepiej, aby niektóre sprawy zostały zapomniane. „Jak ja”, pomyślała. Starał się o niej zapomnieć. Odwrócił się do wyjścia. – Wciąż cię kocham – powiedziała cicho, z bólem. Zatrzymał się na moment, a potem szedł dalej. Nie odwrócił się. Nie powiedział, że też ją kocha. Po co? Już się dla niego nie liczyła. Była po prostu kolejnym bolesnym wspomnieniem. *** – Gotowe do drogi? – zapytała Kylie, podbiegając z Mirandą do Delli w piątek po lekcjach. Uśmiechała się. Od kiedy zaczęła chodzić z Lucasem, sporo się uśmiechała. – Mama powiedziała, że będzie tu około czwartej. – Jestem spakowana, ale muszę jeszcze zrobić jedna rzecz. – Jedną, a przecież Della czuła się tak, jakby ciągnęło ją w dziesięć różnych stron. Pogrzeb sprawił, iż była zdecydowana przekonać Burnetta, że nadaje się do pracy w JBF, zaś wizyta ojca, że musi odnaleźć stryja i ciotkę. Musiała też znaleźć Chana i namówić go do opuszczenia gangu. A do tego jeszcze był Steve. – Co? – zapytała Miranda. – Co musisz zrobić? Czarownica nie przyjmowała do wiadomości, że ktoś może mieć tajemnice. Poprzedniego wieczoru, gdy Burnett wrócił do domu i wezwał do siebie Dellę, Miranda męczyła ją tak długo,
aż wampirzyca wyjaśniła, o co chodzi. Powiedziała im, że Burnett nie był zachwycony tym, że poszła na pogrzeb Loraine. Della wciąż pamiętała jego słowa. Agent musi utrzymywać jakiś dystans emocjonalny. Owszem, zamierzała się do tego zastosować, jak tylko przestanie pękać jej serce. Zapytał ją też o wizytę ojca. Della powiedziała mu to, co i Holiday: że zabrała starą fotografię przedstawiającą jego oraz jego rodzeństwo, a on to odkrył. W odróżnieniu od Mirandy, Holiday i Burnett nie zgłębiali tematu. Och, Della podejrzewała, iż spodziewali się, że to nie wszystko, ale szanowali jej prywatność. Tego Miranda dopiero musiała się nauczyć. Poza tym Della nie ukrywała przed przyjaciółkami wiele. Powiedziała im nawet o wizycie ojca. – Co może być ważniejsze niż nasza wycieczka? – zapytała Miranda. Rany, czy ta dziewczyna nigdy się nie poddaje? Della warknęła cicho. Już miała powiedzieć, że czarownicy nie powinno to obchodzić, ale uświadomiła sobie, że tak naprawdę denerwuje ją nie Miranda i zadawane przez nią pytania, lecz jej problem. I chociaż miała teraz sporo zmartwień, to w tym momencie na pierwszy plan wysunęła się kwestia Steve’a. Pojawił się dziś na lekcjach, tak jak mówił. A ponieważ wiedział, że Della nie chce, aby wszyscy uznali, iż są razem, nie był zbyt przyjacielski. Ale i tak za każdym razem, gdy na niego spojrzała, gapił się na nią spod gęstych ciemnych rzęs i uśmiechał się seksownie. Mogła się założyć o swój najlepszy stanik, że myślał o całowaniu się z nią. I o tym, jak by to było, gdyby posunęli się dalej. A jego widok i ten powalający uśmiech sprawiały, że myślała o tym samym. Zupełnie jakby jej mózg potrzebował odpocząć od innych problemów i zabierał ją właśnie tam, gdzie usta Steve’a spoczywały na jej ustach i gdzie czuła jego dotyk. Ale ona wcale nie chciała tam iść. Zwłaszcza w połowie lekcji matematyki, wśród uczniów, którzy mogli wyczuć feromony. Nie chciała mu też mówić, że zaraz po lekcjach wyjeżdża. Ale musiała. Nie mogła po prostu wyjechać. To byłoby niegrzeczne. Della może nie radziła sobie zbytnio z byciem miłą, ale starała się nie być niegrzeczna. Zazwyczaj. Miranda odchrząknęła, by przywrócić Dellę do rzeczywistości i problemu ze wścibską czarownicą. – To nie potrwa długo – prychnęła wampirzyca. – A co musisz zrobić? – zapytała zniecierpliwiona Miranda. Della już była skłonna złamać swoją zasadę niebycia niegrzeczną. – Muszę pogadać ze Steve’em – warknęła. – Widzisz, to nie było takie trudne. – Miranda zrobiła wielkie oczy. – Och, zaraz. Zamierzasz zapytać go o córkę lekarza? Kylie dała Mirandzie mocnego kuksańca w bok. Della się skrzywiła. – A co wiesz na ten temat? Miranda zrobiła niewinną minę. – Nic takiego. – Spojrzała na Kylie, a potem schowała się za nią, jakby się bała, że Della ją zaatakuje. Della też to rozważała. – Gadaj! – Zaczęła pocierać bolącą głowę. Kylie westchnęła. – Ona… Nic nie wiemy. – Wyciągnęła zza siebie Mirandę. – Posłuchaj, obie
zauważyłyśmy, że ta dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od Steve’a. Wygląda na to, że na niego leci. Nie mówiły nic, czego Della sama by nie zauważyła, ale i tak ją zabolało, że nie tylko ona się zorientowała. – Ja… muszę iść. Będę przed czwartą. – I pobiegła, nie wiedząc nawet, co mu powie, poza tym, że wyjeżdża na weekend. Ale ból i zazdrość bolały ją mocno. I przypominały o tym, co czuła, gdy poprzedniego dnia jej ojciec odchodził bez słowa.
Rozdział 16 Della dotarła do domku Steve’a. Zamiast zapukać do drzwi, zajrzała przez okno do jego pokoju. Głowa wciąż ją bolała. Przyglądała się, jak wyleguje się rozciągnięty na łóżku, a jego pomarańczowa koszulka leży na brzegu stolika nocnego. Cała ta złocista skóra na jego piersi i plecach wyglądała tak zachęcająco. Widok mięśni na ramionach sprawił, że przypomniała sobie, jak to jest się o nie opierać. Jego sprane spodnie leżały ładnie, nie obciskając go zbytnio, to wyglądałoby obrzydliwie, ale były na tyle wąskie, by podkreślać jego silne ciało. Rany, miała ochotę otworzyć to okno i wsunąć mu się do łóżka. Poczuć go całego wzdłuż całej siebie. Chciała zapomnieć o wszystkich swoich problemach i pozwolić, by sprawił… żeby poczuła się żywa i czuła, że mu na niej zależy. Chodziło nie tylko o to, jak bardzo lubiła Steve’a. Lubiła też to, jak się przy nim czuła. Sprawiał, że czuła się normalna. I seksowna. Uśmiechnęła się, ciesząc się jego widokiem. Natychmiast przypomniała sobie ich rozmowę, gdy do jego drzwi zapukała Jessie i wspominała, że jest bez koszuli. Na myśl o tym, że nie tylko ona mogła cieszyć się widokiem na wpół rozebranego Steve’a, ogarnęła ją zazdrość. A to uczucie potwierdziło jej obawy. Była zdecydowanie za blisko wpakowania się w miłość do tego słodkiego, pociągającego zmiennokształtnego, leżącego na łóżku. Czy naprawdę znów chciała się w to pakować? Czy miłość już raz jej nie zawiodła? Steve uniósł głowę i natychmiast uśmiechnął się tym swoim seksownym uśmiechem. A potem poderwał się z łóżka i otworzył okno. – Miałem nadzieję, że zajrzysz. – Podał jej dłoń. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć, żeby wyszedł na zewnątrz, nie chcąc wywoływać plotek, gdyby ktoś zastał ją w jego sypialni. Z drugiej strony, Steve już raz został przyłapany na wychodzeniu z jej pokoju. Co prawda Derek nie był plotkarzem, ale zdaniem Jenny już i tak wszyscy wiedzieli, że Dellę i Steve’a „coś” łączy. „Zdefiniuj «coś»”, zawołało jej serce, gdy brała go za rękę. Poczuła jego ciepłą dłoń. Ten dotyk wystarczył, by przez jej ciało przeleciał prąd. Dotyk Steve’a był jak dotknięcie kabla pod napięciem, a mimo tej mocy, Della wciąż chciała więcej. Zaparło jej dech. Czy pozwoli, by to dalej trwało? Czy też zdusi to w zarodku, nim będzie za późno. „Może już jest za późno”, odezwał się głos w jej głowie. Pozwoliła sobie pomóc, chociaż wcale tego nie potrzebowała. Nie dotknęła jeszcze stopami ziemi, gdy przyciągnął ją do siebie i pocałował. Położyła mu ręce na piersi, by zaprotestować, ale w środku niej nic nie chciało protestować. Więc tego nie zrobiła. Pozwoliła na to, jak zawsze przy jego pocałunkach. Czy kiedykolwiek zdołała powstrzymać choć jeden z jego pocałunków? Chyba nie. Jeśli chodziło o Steve’a, była mięczakiem. Czy nie powinna go za to nienawidzić? Smakował trochę miętowo. Smakował jak Steve. I uwielbiała ten smak. Jego język przesunął się powoli po jej języku. Ciepłe dłonie objęły ją w talii i przyciągnęły do siebie. Ze wszystkich miejsc na świecie to właśnie tu, w jego ramionach, lubiła być najbardziej. Oparła się o niego, tylko odrobinkę i tylko na moment. Od kiedy została przemieniona, przysięgała, że nie potrzebuje nikogo. Ani rodziców, ani
Lee, ani nawet przyjaciół ze starego życia. Ale gdy Steve ją tak trzymał, zaczynała mieć wątpliwości. – Tęskniłem za tobą – powiedział, odsuwając się odrobinę. „A ja za tobą”. Miała to na końcu języka, ale nie wypowiedziała. Podniosła wzrok i zobaczyła, jakie ma rozszerzone źrenice. Jego ciepły oddech przesunął się po jej policzku. Przełknęła, próbując wymyślić, jak mu powiedzieć, że wyjeżdża. I zastanawiając się, czy ma prawo spytać go o Jessie. Znów chciał ją pocałować, ale położyła mu palce na ustach. – Steve… ja… my… musimy porozmawiać. – Wiem. – Uśmiechnął się. – Jutro przyjadą moi rodzice i chciałem, żebyś poszła z nami na obiad. Chcą cię poznać. „Poznać jego rodziców? Oni chcieli ją poznać?". Natychmiast naszły ją złe przeczucia. Wspomnienia tego, jak rozwijał się jej związek z Lee i jak nie spodobała się jego rodzicom. – Czemu? – Co: czemu? – Czemu twoi rodzice chcą mnie poznać? – Ponieważ im o tobie powiedziałem i są ciekawi. Bo myślę, że wiedzą, że jesteś dla mnie ważna. „Ważna dla niego?” – To nie jest dobry pomysł. – Potrząsnęła głową. – Czemu? „Bo poznanie twoich rodziców to coś oficjalnego. Będę oficjalnie twoją dziewczyną. A mogę się im nie spodobać”. – Bo mnie tu nie będzie. – Właściwie nie było to kłamstwo. Trochę ją to pocieszało. Steve zmarszczył brwi. – W ten weekend nie wyjeżdżasz do domu. – Wiem, ale jadę do Kylie. Razem z Mirandą. To właśnie przyszłam ci powiedzieć. Zasępił się. – Moi rodzice prawie nigdy nie przyjeżdżają w weekendy. Nie możesz pojechać do Kylie później? Potrząsnęła głową. – Nie, ponieważ… jadę nie tylko z wizytą. Odwiedzę też dom pogrzebowy, w którym odbył się pogrzeb mojego stryja. Okazało się, że pogrzeb mojego kuzyna Chana też był w tym samym miejscu. Może wiedzą coś na temat mojego stryja i ciotki. Potrząsnął ze smutkiem głową. – Jak się tego dowiedziałaś? – Z nekrologu. Pamiętasz? Mówiłam ci, że Derek go znalazł. – Tak, ale nie wspominałaś o domu pogrzebowym. Ani o swoich planach. – Zmarszczył się bardziej. – Wyprawa do domu pogrzebowego, który pozoruje zgony, może być niebezpieczna. Omówiłaś to z Burnettem? – Zgodził się, żebym pojechała do Kylie – odpowiedziała. – A Kylie jest obrońcą. Steve nie musiał wiedzieć, że Burnett zgodził się tylko dzięki wstawiennictwu Holiday. Ani że nic nie wiedzieli o… Steve zaczął krążyć po pokoju. – Dello, nie podoba mi się to. – Nic mi nie będzie – odparła, wiedząc, że on naprawdę się przejmuje, ale też pamiętając, że to wiąże się z ceną. Jak z jej byłym chłopakiem. I z jej tatą.
Zdenerwowany, zacisnął mocniej szczęki. – Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej? Spodziewała się, że będzie się denerwował, ale nie aż tak. – Od kiedy to potrzebuję twojego pozwolenia, by… – Nie chodziło mi o pozwolenie, tylko… – Doskonale wiem, o co ci chodziło – odparła. – Posłuchaj, ja… Próbowała opanować kotłujące się w niej emocje, ale po wszystkim, co się wydarzyło, po pogrzebie, odwiedzinach ojca, informacji, że Chan mógł wstąpić do gangu, była na granicy wytrzymałości. – Pewnie bym ci powiedziała, jak rozmawialiśmy, ale zostałeś wezwany przez… Jessie i… – Co? Wezwany przez Jessie? – zapytał, wyraźnie wyczuwając jej zdenerwowanie, związane z biuściastą blondyną o szerokim uśmiechu. – Przerwała nam rozmowę – wyjaśniła Della, nie chcąc dać się ponieść emocjom. „Wtedy, gdy nie miałeś na sobie koszulki, a ona oczywiście musiała to skomentować!”. W tym momencie Della zaczęła się zastanawiać, czy Jessie wiedziała, z kim rozmawiał Steve. Czy Jessie nie zrobiła tego rozmyślnie? Cholera, Della do tej pory w ogóle nie myślała o tym pod tym kątem i to tylko pogarszało sprawę. Steve wpatrywał się w nią z dziwną miną, zupełnie jakby próbował zrozumieć jej tok myśli. – Czekała pacjentka – powiedział. – To nie było nic osobistego. – Masz rację. Nie zrobiłeś nic złego. – A przynajmniej Della miała taką nadzieje. – To nieważne. Wyjrzała przez okno, chcąc odejść, zanim powie coś jeszcze. Na przykład: „Nawet nie myśl, że kiedykolwiek spotkam się z twoimi rodzicami. Mowy nie ma. Poza tym, i tak bardziej by im się spodobała córka lekarza”. – Posłuchaj, przyszłam tu, żeby ci powiedzieć, że wyjeżdżam. Zaraz przyjedzie mama Kylie. Powinnam już iść. – Cholera, Dello! Czemu tak się zachowujesz? Jesteś na mnie zła, bo pracuję dla doktora Whitmana? Uczę się. To ważne. – Odnalezienie mojej rodziny też – odparła. Odwróciła się, żeby wyjść przez okno. Złapał ją. – Poczekaj. – Słyszała, że próbuje opanować zdenerwowanie. – Na co? – zapytała, mrużąc ze złości oczy. – Nie mogę zrozumieć, czemu nie powiedziałaś mi tego wcześniej – wyjąkał. – Jakbyś mi powiedział o wizycie swoich rodziców, to dowiedziałbyś się wcześniej, że nie mogę z wami iść. – „Nie poszłabym, nawet gdybym nie wyjeżdżała”. Puścił jej ramię i splótł palce na karku. Jego brązowe oczy zalśniły bursztynowo. – Mówię nie tylko o tym. Mówię o całej tej historii ze stryjem. I z domem pogrzebowym. Ktoś powiedział, że byłaś na pogrzebie tej zamordowanej dziewczyny. I rozmawiałaś już z Derekiem na temat swojego stryja, a mnie w ogóle o nim nie wspomniałaś. Nie mówisz mi ważnych rzeczy. Nie ufasz mi? – Nie miałam okazji ci powiedzieć, bo byłeś zajęty. – A więc jesteś zła, że pracuję dla doktora Whitmana? „To z córką doktora mam problem”. – Mówię tylko, że ciebie nie było.
– Nie opowiadaj, Dello. Byłem tu przez całą niedzielę i poniedziałkowy poranek. Widziałem cię w klinice i prawie każdego wieczoru rozmawialiśmy przez telefon. – Spojrzał w sufit i warknął. A potem znów popatrzył na nią. – To się znowu dzieje, jak za każdym razem. Co się do ciebie trochę zbliżę, to ty się odsuwasz. Czemu? Poczuła, że coś dławi ją w gardle. Otworzyła usta, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła go z kieszeni, wdzięczna, że nie musi patrzeć na zranioną minę Steve’a. Na ekraniku pojawiło się imię Kylie, a potem zauważyła, która godzina. Było pięć po czwartej. Spóźniała się. – Muszę lecieć – powiedziała. – Dobra, leć! – warknął. Przełożyła jedną nogę przez parapet i spojrzała na niego. – Przepraszam – powiedziała. I pobiegła, zanim zdążył zauważyć łzy w jej oczach. Ale za co, do cholery, przepraszała? Za to, że go odpycha? Za to, że nie chce go odpychać? Za wyjazd do Kylie? Za to, że nie chce się spotkać z jego rodzicami? Za to, że boi się miłości? Cholera! Była taka popieprzona! *** – Wszystko w porządku? – zapytala Kylie Dellę jakieś pół godziny po odjeździe. – Tak – skłamała. Może później powie przyjaciółkom prawdę. Aczkolwiek nie do końca wiedziała, jaka jest prawda, poza tym, że po raz pierwszy pokłóciła się ze Steve’em. Owszem, wcześniej też się sprzeczali, ale to było coś innego. To… mogło oznaczać koniec. – Wciąż się denerwujesz z powodu taty? Czy chodzi o ciebie i Steve’a? – zapytała Kylie. – Nic mi nie jest – odparła Della. Ciekawskość Mirandy była chyba zaraźliwa. Nie mogła sobie darować? Nie widziała, że to za bardzo bolało, by o tym mówić? Ból gniotący ją w klatce piersiowej był niezbyt subtelnym przypomnieniem, dlaczego nie powinna była dopuścić do tego, by jej „coś” ze Steve’em posunęło się tak daleko. I dlaczego nie powinna pozwolić, by sprawy zaszły jeszcze dalej. Może i dobrze, że to się skończyło. Coś ścisnęło ją w piersi, a stanowcze „nie!” zdawało się dobiegać prosto z serca. Nie chciała, żeby się skończyło. Ale nie chciała też, żeby posunęło się dalej, prawda? Nie chciała spotykać jego rodziców ani pozwolić sobie na to, by na nim polegać. Zacisnęła dłonie. Czuła się taka zagubiona. Przełknęła łzy, nim zdołały napłynąć jej do oczu, i spojrzała na Mirandę, która siedziała z przodu, rozmawiając z mamą Kylie o tym, jak to jest być czarownicą. Mama Kylie dopiero niedawno dowiedziała się o nadnaturalnych zdolnościach swojej córki i w ogóle o istotach nadnaturalnych i widać było, że dopiero oswaja się z tym wszystkim. – Tak naprawdę nie latamy na miotłach – mówiła Miranda. – To tylko bajki. Pierwsza zasada, której się uczymy, to nie szkodzić. Oczywiście, nie wszystkie czarownice tego przestrzegają. Ale jeśli zostaną złapane… Powiedzmy po prostu, że robi się nieprzyjemnie. A jeśli naprawdę się coś schrzani, to anioły śmierci upieką ci zadek. Mama Kylie znów spojrzała w lusterko wsteczne i na Dellę. To już chyba szósty raz, jak Della przyłapała ją na gapieniu się na nią z… podejrzliwością i niechęcią. O co chodzi? Nagle Delli przyszło coś do głowy. Nachyliła się do Kylie i wyszeptała: – Czy twoja mama już wie, że jestem wampirem? Wyraz twarzy kameleonki odpowiedział jej na pytanie, zanim zrobiła to ona sama. – Zapytała mnie o to wprost. Musiałam jej powiedzieć. Mam nadzieję, że się nie
gniewasz. – Super – stwierdziła Della. – Panicznie się mnie boi. – Wcale nie – szepnęła Kylie. – Po prostu… musi się z tym oswoić. Moim zdaniem, całkiem nieźle sobie radzi. Bałam się, że cofnie zaproszenie. – Kylie popatrzyła tak, jakby sobie uświadomiła, że powiedziała nie to, co trzeba. – Będzie dobrze, naprawdę. Pamiętaj, że na początku ja też się ciebie bałam. „Bo jestem potworem. Bo mój gatunek żywi się ludźmi”. – Daj szansę mojej mamie, proszę – szepnęła Kylie. Della westchnęła głęboko. – Jesteś pewna, że nie wbije mi kołka w serce, jak będę spała? Kylie zachichotała. – Na pewno nie, ale może się wykąpać w czosnku. – Jako że Della nie roześmiała się na te słowa, Kylie zapytała: – Pokłóciłaś się ze Steve’em? Wampirzyca uznała, że nie ma sensu zaprzeczać. I tak w końcu im powie, jak zawsze. – Tak. – Wkurzył się, bo do mnie przyjeżdżasz. – Wkurzył się na różne sprawy. – Della patrzyła przez okno na mijane drzewa. Serce jej ciążyło. – Jakie sprawy? – zapytała Kylie. Della podniosła wzrok i zauważyła, że mama Kylie się na nią gapi. Znowu. – Porozmawiamy później, dobra? – Dobrze – Kylie ścisnęła rękę Delli. Kameleonka musiała się zamienić w elfkę, ponieważ jej dotyk był wyjątkowo ciepły i pocieszający. Della poczuła, że ból w klatce piersiowej się zmniejsza, ale ledwie odczuła ulgę, przypomniała sobie o czymś innym. Chan. Czy przyłączył się do gangu? A jeśli tak, to czy Chase też do niego należał? Musiała to ustalić, i to szybko. – Cholera – jęknęła cicho Kylie. – Co: cholera? – szepnęła Della. Kylie wyciągnęła rękę i wyjęła coś z włosów Delli. Wampirzyca dopiero po chwili się zorientowała, co to. Kolejne kacze piórko. Kurde! Duch wrócił. Della poczuła gulę w gardle. – Nadal uważam, że on jest od ciebie albo od Holiday – szepnęła do Kylie. – Pojawił się, gdy byłam z Holiday na pogrzebie. – Tak, ale ty też tam byłaś – odszepnęła Kylie. – I widziałam go tylko w twoim pokoju, a Holiday chyba nie widziała go nigdy, gdy ciebie nie było w pobliżu. Uważam, że to twój stryj albo twoja ciotka. Zupełnie jakby duch ją usłyszał, na kolana Delli spłynęły jeszcze dwa malutkie piórka. Na jej kolana, nie Kylie. Della strząsnęła je na podłogę. Jakby nie miała dość problemów.
Rozdział 17 Cholerny duch się nie pojawił, ale Kylie stwierdziła, że jechał z nimi przez większość drogi. Pani Galen wciąż podkręcała ogrzewanie i narzekała, że w tym roku wyjątkowo wcześnie robi się chłodno. Z osiem kilometrów od domu Kylie samochód wreszcie się rozgrzał i tak zostało do końca podróży. – Czy to znaczy, że on nie wie, gdzie jesteśmy? – zapytała Della, gdy wysiadały z samochodu. – Obawiam się, że jeśli duch się do ciebie przyczepi, to tak jakby miał wewnętrzny system GPS. Jeśli chce cię znaleźć, to cię znajdzie. – Mnie to wygląda na prześladowanie – stwierdziła Della. – I trochę tak jest – odparła Kylie. – Przykro mi. – Jaki piękny dom – powiedziała Miranda do pani Galen, podskakując na chodniku przed wejściem. Podziwiając piętrowy dom, Della rozcierała sobie skroń. Ostatnio często to robiła. Niewielki, ale ciągły ból głowy nie chciał przejść. Próbowała sobie tłumaczyć, że to przez okres, ale ten już minął. – Dziękuję – odpowiedziała pani Galen. – Próbuję go sprzedać, ale na razie bez skutku. – Spojrzała na Kylie. – Wiem, że ona nie chce, żebym się przeprowadzała, ale dla mnie jest po prostu za duży. – Nie chodzi o to, że nie chcę, żebyś się przeprowadzała – odparła Kylie. – Po prostu… będę za nim tęsknić. Della zaczęła się zastanawiać, jak by się czuła, gdyby jej rodzice sprzedali dom. Bolałoby, ale to nic w porównaniu z utratą rodziny, która teraz w nim mieszka. A po wizycie ojca naprawdę czuła, że ich straciła. Przez moment zastanawiała się, czy nie byłoby łatwiej sfingować swoją śmierć. A potem, niczym iskierka nadziei, zabłysła jej myśl, że może ma jeszcze stryjka, a kto wie, może również ciocię. Ruszyła na ganek. Słońce było już nisko i barwiło niebo na różowo. Chłodny wiatr poruszał koronami drzew. Opadające liście przypominały Delli o piórkach. Nachyliła się do Kylie. – Jak długo trzeba zwykle czekać, nim duch się pojawi albo powie, czego chce? – zapytała Della, wciąż mając nadzieję, że jej stryj i ciotka jednak żyją. – To zależy od ducha – stwierdziła Kylie. Della westchnęła. Nienawidziła czekać. Ale może już niedługo nie będzie musiała. Wyprawa do domu pogrzebowego mogła rzucić na sprawę nowe światło. Spojrzała na ciemniejące niebo, które idealnie pasowało do jej nastroju. Przydałoby jej się trochę światła. Światła, które nie wiązało się z problemami. Jeśliby wpakowała w kłopoty Kylie i Mirandę, albo, co gorsza, gdyby coś im się stało, czułaby się źle. I to bardzo, ale to bardzo źle. *** Godzinę później Miranda, Della i Kylie siedziały na kanapie, z zamówioną pizzą na stoliku do kawy, i przeglądały kablówkę w poszukiwaniu dobrego filmu. Della zdołała zjeść kawałek pizzy pepperoni i starała się nie myśleć o jutrzejszej wizycie w domu pogrzebowym, ale wciąż czuła lekki niepokój. Poderwała się z kanapy i poszła do kuchni po picie, z nadzieją, że pozbędzie się w ten
sposób posmaku pizzy z ust. Na obiad wypiła dużą szklankę krwi, co spokojnie mogło jej wystarczyć aż do powrotu do Wodospadów Cienia w niedzielę. Na pewno nie chciałaby, aby mama Kylie zobaczyła, jak pije krew. Kto by chciał, żeby patrzono na niego z obrzydzeniem? Drugim wejściem do kuchni weszła pani Galen, zupełnie jakby Della wywołała ją myślami. Na widok wampirzycy kobieta zatrzymała się gwałtownie. – Och… eee… potrzebujesz czegoś? – zapytała, jąkając się. W jej oczach pojawił się strach, a to bolało. „Litra twojej krwi”, miała ochotę powiedzieć Della, bo z miny mamy Kylie wyczytała, że właśnie tego się spodziewa. Postanowiła jednak być miła i powiedziała prawdę. – Przyszłam po colę. – Jest tutaj. – Pani Galen wskazała w dół, nie ruszając się ani o krok, jakby bała się do niej zbliżyć. – W dolnej szufladzie. Della wzięła dietetyczną colę i znów spojrzała na mamę Kylie. Strach w jej oczach jakby się pogłębił i nim Della zdołała się opanować, powiedziała: – Wie pani, że nie zrobię pani krzywdy, prawda? Pani Galen zarumieniła się, zawstydzona. – Przepraszam. To pewnie widać? – Obawiam się, że tak. – Della otworzyła puszkę. Zaszumiały bąbelki, a ona pożałowała swojej szorstkości. – Ale rozumiem, że trudno to zaakceptować. I doceniam, że zgodziła się pani mnie zaprosić. Powiedziawszy to, ruszyła do wyjścia. – Twoja mama brzmiała miło – wyjąkała pani Galen, jakby chciała zakopać topór wojenny. Della odwróciła się. Skoro ta kobieta się starała, to ona też powinna. – Dziękuję. I dziękuję, że pani z nią porozmawiała. Pani Galen zaczęła się bawić skrajem bluzki, wyraźnie wciąż zdenerwowana. – Ona nie wie, prawda? O tym, że jesteś wampirem. Della się skrzywiła. – Nic jej pani nie mówiła, prawda? – Och, nie. Burnett wyraźnie powiedział, że mam o tym z nikim nie rozmawiać, dopóki on nie wyrazi zgody. Po prostu… byłam ciekawa. – Czego? – zapytała Della. – Jak to się dzieje… Zostałaś ugryziona przez innego wampira? – Nie. To znaczy, niewiele osób tak się przemienia. Większość wampirów, które nie urodziły się z aktywnym wirusem, czyli których oboje rodzice nie byli wampirami, przemienia się, gdy mają otwartą ranę i zetkną się z innym wampirem. – A skąd zwykły człowiek ma wiedzieć, czy jest nosicielem wirusa? – zapytała mama Kylie, jakby się bała, że też może nim być. – Zwykle nie wie. Ale JBF opublikowało statystyki, z których wynika, że nosiciele to niecały jeden procent populacji. Myślę, że nie ma się pani czego obawiać. Pani Galen skinęła głową, jakby znów czuła się zawstydzona. – To chyba sprawia, że jesteś wyjątkowa. – Uśmiechnęła się. I tym razem wyglądało, że szczerze. – Można patrzeć na to w ten sposób – odparła Della, ale nie była pewna, czy się z tym zgadza. To bycie „wyjątkową”, jak to ujęła pani Galen, kosztowało ją wiele. Rodzinę. W tym momencie Della zaczęła się zastanawiać: skoro mama Kylie mogła to zaakceptować, to czemu nie mogli jej rodzice? Czy istniała szansa, że pewnego dnia powie
swoim rodzicom prawdę? Pani Galen podeszła bliżej i położyła Delli rękę na ramieniu, jakby chciała pokazać, że już się nie boi. Della i tak czuła, że ta ręka lekko się trzęsie. Mimo to doceniała ten gest. Tak bardzo, że aż serce jej się ścisnęło ze wzruszenia. – Kylie powiedziała mi, jak wiele ty i Miranda dla niej znaczycie – mówiła dalej pani Galen. – Wyznała, że przyjaźniłyście się z nią, gdy nikt inny nie chciał jej zaakceptować. Pragnę powiedzieć, że to doceniam. – Ona też jest dla mnie dobrą przyjaciółką – odparła Della. Kobieta podeszła odrobinę bliżej, jakby zamierzała przytulić Dellę. Aby tego uniknąć, by uniknąć zaskoczenia w jej oczach, gdy odkryje, że ma zimne ciało, wampirzyca się odsunęła. – Dziękuję za napój. – „Dziękuję, że mnie pani akceptuje”, dodała w myślach. – Lodówka jest twoja. Bierz, co chcesz. Kiedy Della weszła z powrotem do salonu, Kylie spojrzała na nią z niepokojem, jakby słyszała ich rozmowę. – Wszystko w porządku? – Tak – odparła Della. – Wydaje mi się, że kołek w serce już mi z jej strony nie grozi. – Nie dopuściłabym do tego – powiedziała Miranda i obie zachichotały. – Mówiłam, że będzie dobrze – odezwała się Kylie. – Moja mama ma wady, ale nie jest taka zła. – Masz szczęście. – Della usiadła na kanapie po drugiej stronie przyjaciółki. Miranda nachyliła się i uśmiechnęła do Delli. – Czemu ma szczęście? Bo ma dwie najlepsze przyjaciółki na świecie? – Nie. – Della przewróciła oczami. – Bo ma fajną mamę. Della przypomniała sobie minę swojego ojca, gdy chciała go przytulić. On nigdy jej nie zaakceptuje. Oszukiwała się, myśląc, że mógłby to zrobić. – No tak, to też. – Miranda spojrzała na Kylie. – Twoja mama jest całkiem, całkiem. – Myślę, że mam szczęście, że mam was wszystkie. – Kameleonka się uśmiechnęla. – Tak się cieszę, że jesteście u mnie w domu. Czuję, że wreszcie wprowadzam was w tę część mojego życia. Kylie uścisnęła ręce Delli i Mirandy. – Pora na grupowe przytulanie. – Miranda zeskoczyła z kanapy, stanęła przed nimi i objęła je obie. Della westchnęła i poddała się temu. Z drugiej strony, to wcale nie było takie trudne. Więź między nimi każdego dnia wydawała się coraz bardziej wyjątkowa. To ciepłe, ckliwe uczucie sprawiło, że Della zaczęła się zastanawiać, czy to dobry pomysł, żeby szły z nią do domu pogrzebowego. A gdyby coś poszło nie tak? – Wiecie co? – rzekła Della, wyplątując się z uścisku. – Myślę, że jutro pójdę do tego domu pogrzebowego sama. Tylko mnie… – Nie – odezwały się chórem Kylie i Miranda. Kylie wydęła usta. – Obiecałaś Holiday, że nie zrobisz nic ryzykownego. I chociaż nie uważam, żeby to było niebezpieczne, to samotna wizyta może być ryzykowna. A to by znaczyło, że nie dotrzymujesz obietnicy. No weź, a jeśli się coś wydarzy i zrobi się niebezpiecznie? I właśnie dlatego Della nie chciała, by tam były. – Myślę, że chętniej będą rozmawiali ze mną, wampirem, jeśli będę sama. – Mogę stać się wampirem – powiedziała Kylie. – Ale jeśli pójdziemy we dwie, mogą to uznać za zagrożenie. Lepiej pójdę sama.
– Nie – powiedziała znów Kylie, i to z taką stanowczością jak wtedy, gdy zamieniała się w obrońcę. Tyle że nawet jako obrońca mogła zostać skrzywdzona. A Miranda była bezbronna jak kociak. Poza tym nie chodziło tylko o to, że Della się bała, że coś im się stanie. Nie chciała ich też pakować w kłopoty, gdyby zostały przyłapane i wylądowały na dywaniku u Burnetta. Jeśli Della wpakuje się w kłopoty, to trudno, ale nie zamierzała pociągać za sobą innych. Della westchnęła sfrustrowana. – Myślałam o tym. Jak pójdę sama, mam dwie możliwości. Jeśli staruszek będzie chciał współpracować, to po prostu go spytam. A jeśli nie, mogę udawać, że chcę sfingować swój pogrzeb. Jak się na to złapie, to przynajmniej będę wiedziała, że się tym zajmuje i że to on zorganizował pogrzeb Chana oraz pewnie mojego stryjka, co by potwierdziło, że mój stryjek może być nadal żywy. – Nie pójdziesz sama – powiedziała Miranda. – Chwila. Może iść sama. – Kylie się uśmiechnęła. – A przynajmniej tak będzie się wszystkim wydawało. Ja zrobię się niewidzialna i będę trzymać Mirandę za rękę, więc nawet nie będą wiedzieli, że tam jesteśmy. I tym sposobem, gdyby pojawiły się jakieś problemy, to będę im mogła skopać tyłki. A Miranda… – Kylie spojrzała na Mirandę, jakby wiedziała, że czarownica też chciałaby coś zrobić – zamieni ich w kangury – dokończyła z szerokim uśmiechem. – Mogę to zrobić jednym ruchem palca – powiedziała Miranda, unosząc dłoń. – To się może udać – stwierdziła Della. Była zadowolona z planu Kylie. I to bardzo. Jeśli sama nie wywoła żadnych kłopotów, to nikt się nawet nie dowie, że były tam Kylie i Miranda. A ona zamierzała się bardzo starać, by wszystko poszło dobrze. – Albo mogę sprawić, że obsypią ich pryszcze – zawołała Miranda. – Albo zesłać jakąś okropną wysypkę na ich klejnoty. Wszyscy wiedzą, jak faceci przejmują się swoimi klejnotami. Della nie mogła powstrzymać uśmiechu. Jak to się stało, że trafiły jej się takie wspaniałe przyjaciółki?
Rozdział 18 Jedźcie ostrożnie! – Następnego ranka mama Kylie machała im, gdy wszystkie trzy wsiadały do samochodu jej córki. „«Ostrożnie» to słowo-klucz”, pomyślała Della, wskakując na tylne siedzenie. Wciąż uważała, że plan Kylie jest świetny, ale i tak wyobrażała sobie najgorsze możliwości. Miranda usiadła z przodu. Zaklepała to sobie poprzedniego wieczoru, zanim jeszcze poszły spać. Wszystkie trzy wpakowały się do wielkiego łóżka Kylie i rozmawiały o życiu i chłopcach. Kylie próbowała namówić Dellę, by opowiedziała o Steve’ie, ale ból po ich kłótni był zbyt świeży, więc wampirzyca omijała ten temat. Della nie spała dobrze, martwiąc się rzeczonym tematem i bezpieczeństwem. I od czasu do czasu tym, że znów mogą pojawić się piórka. Jednak żadne piórka się nie pojawiły. Za to tyle razy przemyślała całą sytuację, że uznała, iż nie może być ona zbyt ryzykowna. W końcu wybierały się tylko do domu pogrzebowego pogadać z jakimś staruszkiem, który nakładał makijaż nieboszczykom. – I bawcie się dobrze – dodała pani Galen, gdy Kylie wyjeżdżała z podjazdu. „Staruszek i trupy. Będziemy się bawić doskonale”. Della pomachała w odpowiedzi, myśląc wciąż o kwestiach bezpieczeństwa. Staruszek był pewnie wampirem i jeśli nie spodobają mu się jej pytania, to może być problem. Ale, odezwała się racjonalna część jej umysłu, pomaga wampirom, więc nie może być taki zły. Jak ryzykowna mogła być ta wyprawa? – Zadzwoń do mnie – zawołała głośniej mama Kylie. Powiedziały jej, że jadą na zakupy. A że Kylie nie chciała kłamać, to uparła się, aby podjechały do jednego sklepu. Tylko ona mogła martwić się kłamstwem, gdy w grę wchodziły znacznie poważniejsze sprawy. Kylie prowadziła, a Miranda wprowadzała do GPS-u adres domu pogrzebowego. Czarownica wciąż myliła litery w nazwie ulicy albo przekręcała numery. Jako dyslektyczka miała z tym problemy. I chociaż Della miała ochotę jej powiedzieć, żeby po prostu oddała to cholerstwo, to jednak tego nie zrobiła. Dla Mirandy jej dysleksja była tematem równie bolesnym, jak dla Delli chłód jej ciała. Della zaczekała, aż GPS poda wskazówki dojazdu, po czym zaczęła przedstawiać swój plan. – Zaparkuj kilka przecznic dalej, to podejdziemy. Nie możesz otwierać drzwi, gdy jesteś niewidzialna, prawda? – Nie – przyznała Kylie. – W takim razie jak zrobicie się niewidzialne, musicie się trzymać blisko mnie. Nie chcę się o was martwić, gdy będę próbowała uzyskać informacje. – Bez obaw. Będziemy tuż za tobą. GPS obwieścił, że są na miejscu. Kylie minęła dom pogrzebowy i zaparkowała kilkaset metrów dalej. Wysiadły z samochodu. To był słoneczny, chłodny ranek. Della czuła chłód, więc uznała, że nadal może mieć lekką temperaturę. Jak długo zamierzała ją trzymać ta grypa? Kylie stanęła za samochodem i zaczęła się rozglądać, upewniając się, czy może bezpiecznie zniknąć. Della zrobiła to samo. Minął je jakiś samochód, a przecznicę dalej ulicą szło kilkoro ludzi, ale wokół nie było nikogo, kto mógłby coś zauważyć.
– Przygotowana? – Kylie spojrzała na Dellę. Della skinęła głową, a serce zaczęło jej szybciej bić na myśl o tym, że wreszcie może się czegoś dowiedzieć. Za kilka minut może się okazać, że ma jeszcze stryja i ciotkę. Kylie wzięła Mirandę za rękę. – Gotowa? – Tak – odparła czarownica. – Zróbmy to. Ćwiczyłam moją klątwę wysypki na klejnotach. – Pomachała małym palcem u ręki. I nagle obie zniknęły. Della ruszyła w stronę domu pogrzebowego. Ponieważ Burnett nalegał, by Kylie używała umiejętności znikania z wyjątkową ostrożnością i by nie naruszała przy tym prywatności innych, Kylie rzadko ćwiczyła ten dar. Della dziwnie się czuła, wiedząc, że Kylie i Miranda są za nią, choć nie mogła ich usłyszeć, zobaczyć ani wyczuć. Znów pociągnęła nosem i nic. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę ostatnie zachowania jej zmysłów, mogła po prostu nie wiedzieć, że tam są. Miała ochotę się do nich odezwać, ale się powstrzymała. Z każdym krokiem powtarzała sobie, że bez sensu jest się denerwować. Miała tylko zadać kilka pytań. Napięcie wzrosło, gdy rozejrzała się wokół. Ledwie kilkaset metrów od niej przez drogę przebiegało dwóch podejrzanych mężczyzn. Nawet z tej odległości widziała, że jej się przyglądają. Pociągnęła nosem, by wyczuć ich zapach. Tym razem powonienie zadziałało. – To tylko ludzie – wyszeptała, dając znać Mirandzie i Kylie. Dwójka mężczyzn przebiegła przez ulicę i ruszyła w jej stronę. Jeden się kołysał, jakby był pijany. Della odsunęła się na bok, robiąc im miejsce. Nie zwracała na nich uwagi, ale sprawdziła ich wzory, by się upewnić, że nos jej nie zawiódł. To na pewno byli ludzie. „I to na marnym poziomie”, dodała w duchu, gdy zauważyła, że jeden gapił się na nią lubieżnie. Nie chcąc się narażać, zeszła na trawę, z nadzieją, że po prostu ją miną. Niestety, zawiodła się. Zeszli z chodnika i zagrodzili jej drogę. – Cześć, mała, chcesz zarobić kilka dolców? – zapytał pierwszy pijak, ten z brudnym kucykiem. Pogłaskał się po przyrodzeniu. Della pohamowała chęć złapania drania za brudne włosy i przywalenia mu kilkakrotnie, a potem rzucenia nim o asfalt. Zamiast tego przeszła na drugą stronę chodnika. „Widzisz, Burnett”, pomyślała. „Umiem się kontrolować”. I nie chodziło tylko o skopanie im tyłków. – Ignoruję to – wyszeptała Della, zapewniając siebie i Kylie, na wypadek, gdyby przyjaciółka chciała im coś zrobić. Zbiry rzuciły jeszcze kilka niegrzecznych tekstów, ale nie poszły za nią. Ani jej nie dotknęły. I dobrze, bo ich kwaśny zapach wciąż jeszcze zanieczyszczał powietrze. Minęła sklep z alkoholem i lombard, po czym dotarła do domu pogrzebowego. Budynek z białej cegły był podniszczony, a znak z napisem Dom Pogrzebowy Rosemount wymagał odmalowania. Della rozejrzała się wokół i stwierdziła, że całej okolicy przydałby się remont. Podchodząc do drzwi frontowych, przypomniała sobie, jak jej tata narzekał, że jego siostra wybrała takie miejsce na uroczystość żałobną Chana. Ale czy to rzeczywiście jej ciotka tak zadecydowała? Della nie miała pojęcia, jak to wygląda, gdy ktoś pozoruje własną śmierć. Miała nadzieję, że za kilka minut uzyska odpowiedź na to pytanie. Pchnęła drzwi i przytrzymała je chwilę, by Kylie i Miranda też zdążyły wejść. Zapach we wnętrzu gryzł ją w nos. Formalina? Czy to nie tego używali do konserwacji ciał zmarłych? Pociągnęła jeszcze raz nosem, próbując ustalić, kto jest w środku, ale nic nie przebijało się przez smród formaldehydu. „A może takie było założenie?” Przestała o tym myśleć i popatrzyła wokół.
Wnętrze było mroczne, przez co wszystko wydawało się szare i ciężkie. Rozejrzała się na boki, zauważając nierówne drewniane podłogi i puste biurko, ozdobione wazą ze zwiędłymi kwiatami. Cała się spięła. Próbowała nie skupiać się na brzydkim wnętrzu. Szukała starego wampira, ale żadnego nie dostrzegła. Nie dostrzegła nikogo. Obróciła się wokół własnej osi i zauważyła dwie pary drzwi na zaplecze. Może tam ktoś był? Na myśl, że pewnie stoją tam trumny z nieboszczykami, dostała gęsiej skórki. Przypomniała sobie pogrzeb zamordowanej dziewczyny, na którym była kilka dni wcześniej. Jej przysięga, że znajdzie zabójcę Loraine, nie była pusta, tylko… – W czym mogę pomóc? – Rozległ się niski, niezadowolony głos, a Della aż podskoczyła. Cholera. Czemu nie słyszała, jak się zbliżał? Jej słuch znów musiał zawodzić. Odwróciła się i próbowała ukryć panikę. W drzwiach stała olbrzymia postać. Potężny mężczyzna, potężny wampir, na pewno nie był staruszkiem. Miał ciemne włosy, oliwkową cerę i przypominał jej Burnetta. Był troszkę starszy, ale równie groźny. Zauważyła, że sprawdza jej wzór. Uniósł delikatnie lewą brew i prawie się uśmiechnął, jakby się ucieszył na jej widok. Jej niepokój wzrósł jeszcze bardziej. – Szukam właściciela. – To go znalazłaś. – Och… na stronie było… – Mój ojczym niedawno zmarł. – Nie wydawał się smutny z tego powodu. – W takim razie… Tak. Może mi pan pomóc. – Serce jej waliło. Nadeszła pora decyzji. Czy miała go wprost zapytać o informacje, czy też udawać, że chce sfingować swoją śmierć? – Ja… Odbywała się tu uroczystość żałobna mojego kuzyna. – Tak? – zapytał. Nie wyglądał na kogoś, kto chętnie dzieli się informacjami. – Mój kuzyn tak naprawdę nie umarł – dodała. Dwumetrowy dryblas kiwnął głową. – Rozumiem, że chcesz pójść w jego ślady? Kiedy zostałaś przemieniona? – Rozważałam sfingowanie swojej śmierci – odpowiedziała, ciesząc się, że to była prawda. Nie odpowiedziała jednak na jego drugie pytanie. – Odbyła się tu również uroczystość żałobna mojego stryja, całe lata temu. – Musisz mieć mocną odmianę wirusa – stwierdził. – Chciałabym odnaleźć swoją rodzinę. Czy… czy ma pan jakiś rejestr? – Ja? Nie bardzo, ale mój ojczym, niech Bóg ma w opiece jego słabą, dobrą duszę, uwielbiał takie rzeczy. – Chłodny uśmiech powiedział Delli, jak mało zależało mu na jego ojczymie. – Oczywiście, to już nie jest jego firma. I zasady się zmieniły. – Ma pan jeszcze jego zapiski? – zapytała Della. – Na twoje szczęście nie zdążyłem ich jeszcze wyrzucić. Ale, jak już mówiłem, to nie jest już firma mojego ojczyma. A ja… nie oferuję pomocy za darmo. Proponuję nowo przemienionym nowe życie. W zamian proszę o kilka lat pracy dla mnie albo jednego z moich klientów, którzy potrzebują różnych służących. – Służących? – zapytała, myśląc, że słowo „niewolnik” bardziej tu pasowało. A swoją drogą, czy w przeszłości nie mówiono o takich ludziach, że są na służbie u mistrza? Spojrzał na nią w ten sam obrzydliwy sposób, co pijacy z ulicy. Miała niepokojące wrażenie, że wie, jakiej służby by od niej oczekiwał. – Jeśli chcesz, możemy przejść do biura i omówić formalności związane z umową. – Skinął, by poszła za nim.
– Jest umowa? – Nie ruszyła za nim, niepewna, czy to rozsądne. Z drugiej strony, potrzebowała tych danych. Ech, te trudne decyzje. – O tak. Nie chcemy łamać żadnych praw, by nie wpakować się w kłopoty. Jako nowo przemieniona możesz tego nie wiedzieć, ale są władze, które monitorują istoty nadnaturalne. Idioci, którzy uważają, że powinniśmy być zarejestrowani i podporządkowani prawu. „Taa, ja tak jakby pomagam tym idiotom”. – Naprawdę? – zapytała, znów nie kłamiąc. Szkoda, że nie chciał problemów, bo Della zamierzała zaraz po opuszczeniu tego miejsca skontaktować się z Burnettem i JBF i poinformować o tym przedsiębiorstwie. Pewnie Burnett nakrzyczy na nią za to, że tu przyszła, ale miała wrażenie, że to będzie tego warte. Czuła, że ten facet musi zostać powstrzymany. Poczuła, że ktoś za nią stanął. I nie była to Kylie ani Miranda. Ciężkie kroki oznaczały, że to ktoś duży. Naprawdę musiała coś zrobić z tym słuchem, bo inaczej będzie skazana na takie ciężko stąpające niespodzianki. – Zróbmy tak, jak mówi pan Anthony, i chodźmy za nim. – Nowy facet pchnął Dellę, i to mocno. Co sugerowało, że w kwestii podpisania kontraktu tak naprawdę nie miała wyboru. Zrobiła jeszcze kilka kroków, a potem się zawahała, modląc się, by Kylie i Miranda nadążyły za nią. Kiedy wielki facet znów ją szturchnął, poszła za panem Anthonym. Zaprowadził ją do dużego biura. Jedna ze ścian zastawiona była szafami na dokumenty. Skinęła w ich stronę. – Czy to zapiski pana ojca? Popatrzył w tamtą stronę. – Prawdę mówiąc, tak. – Uśmiechnął się. – Pozwól, że ci wytłumaczę, jak to działa. Wskazał stojące naprzeciwko dużego dębowego biurka krzesło. – Może osłodzi mi pan umowę i pozwoli sprawdzić akta mojego kuzyna i stryja? Oparł się o biurko i zachichotał. – Jesteś dość uparta, ale mam kilku klientów, którzy lubią, gdy ich słudzy mają odrobinę ikry. Nie miał nawet pojęcia, ile ikry miała Della. – Siadaj – nakazał. Zastanawiała się, czy wykonywanie jego rozkazów coś jej da, i postanowiła spróbować. Opadła na krzesło. Dotknęła łokciem czegoś lepkiego. Spojrzała w dół i zauważyła, że z podłokietnika zwisa kawałek wzmocnionej taśmy klejącej, zupełnie jakby kogoś tu krępowano. Próbując nie okazywać żadnych emocji, a już zwłaszcza strachu, który się w niej wzmagał, podniosła na niego wzrok. – I co teraz? – zapytała. Spojrzała nad jego ramieniem na górę szafy, na której leżało jeszcze sześć rolek taśmy. Najwyraźniej lubił te rzeczy. Wstał, sięgnął do biurka i podał jej kartkę papieru. – Umowa jest prosta. Zgadzasz się pracować przez dwa lata wyłącznie dla osoby, którą wybiorę jako twojego opiekuna. Twoje stanowisko i rodzaj oczekiwanej pracy zależy od… potrzeb twojego opiekuna. Sposób, w jaki powiedział „potrzeb” sprawił, że dostała gęsiej skórki. – A jeśli nie będę chciała pracować? – Jeśli postanowisz nie wypełniać zleconych ci zadań, to twój opiekun może cię do nich przekonać. – W sensie zbić mnie? Uniósł brew.
– Twój opiekun jest niczym rodzice. Jeśli przestrzegasz zasad, nie ma potrzeby karania. Owszem, w to wierzyła. – Jestem przekonany, że jako niedawno przemieniona wiesz, jak trudno uzyskać jedzenie. Czy już zabijałaś? Powiedział to zimno, jakby chciał wywołać u niej jakąś reakcję. Della postanowiła nie odpowiadać, by mógł założyć najgorsze. – A więc tak. Czy potrzebujesz pomocy, panno…? – Tsang – odpowiedziała. – Azjatka? – zapytał, patrząc na nią, jakby coś mu nie pasowało. – W połowie. – Nie podobały jej się te słowa. – Wielu moich klientów lubi Azjatki. Była pewna, że nie chciał, aby w jego słowach wyczuła oślizgłość, ale nie wyszło. Zacisnęła pięści tak, że aż paznokcie wbiły jej się w dłonie. – Oczywiście ze względu na lojalność – dodał. Och, była lojalna. I teraz jej lojalność chciała mu skopać zad. – Według statystyk, pozbawiona pomocy, w ciągu najbliższych sześciu miesięcy zabijesz dziesięcioro ludzi. To nie twoja wina, po prostu nie będziesz mogła nad sobą zapanować. Oczywiście, o ile przeżyjesz pół roku. Bo widzisz, istnieją też inne istoty nadnaturalne. Na przykład wilkołaki. I dla nich wynajdowanie nowo przemienionych i zabijanie ich to świetna zabawa. Della wiedziała, że większość tego, co mówił ten facet, to bzdura, ale zaczęła się zastanawiać, czy gdyby nie Chan i Wodospady Cienia, to nie kupiłaby jego kłamstw. Ile nowych wampirów było teraz sługami tego obrzydliwca i jego klientów? Na samą myśl skręcił jej się żołądek. Wampir wyciągnął z kieszeni długopis i podał jej. – Musisz tylko podpisać na kropkowanej linii, a ja zajmę się wyszukiwaniem tych dokumentów i szykowaniem twojego pogrzebu. Jako że nie zabrała się od razu za podpisywanie, dodał: – Wierz mi, gdyby twoi rodzice wiedzieli, czym jesteś, byliby wdzięczni, że postanowiłaś sfingować swoją śmierć, byle tylko nie musieli cię takiej oglądać. Spojrzała na kartkę, zastanawiając się, kiedy skończyć z tą komedią. – Dwa lata to strasznie długo. – Ależ skąd. Prawdę mówiąc, w moim drugim domu pogrzebowym robię to od lat. Wielu służących postanawia zostać u swoich opiekunów. Kiedy już się nauczysz spełniać ich oczekiwania, łatwo jest żyć w ustalonym rytmie. Dostajesz jedzenie i opiekę. To nie jest złe życie. „Jestem pewna, że to samo mówili właściciele niewolników w dziewiętnastym wieku”. Potrząsnęła głową. – Nie chcę się narzucać, ale zanim się zdecyduję, naprawdę chciałabym najpierw obejrzeć te dokumenty. Na jej ramieniu wylądowała dłoń drania, który stał za nią. – Nie denerwujmy pana Anthony’ego. Kiedy jest zły, przestaje być miły. – Zacisnął rękę, mocno, potem jeszcze mocniej. Ból był prawie nie do zniesienia. – Czy to konieczne? – zapytała Della przez zaciśnięte zęby, próbując nie okazywać ulgi, gdy zwolnił uścisk. Spojrzała znów na pana Anthony’ego, który sięgał po taśmę klejącą. Słyszała, że wzmocniona taśma klejąca jest dobra na wszystko, ale czy mogła utrzymać wampira? Wolała tego nie sprawdzać.
Upuściła długopis. – Oj. – Nachyliła się i szepnęła do Kylie. – Chyba dam sobie radę sama. – Co powiedziałaś? – zapytał pan Anthony. Kiedy Della się podniosła, stojący za nią drań złapał ją za ramię. Nie wahała się. Odwróciła się szybko i z całej siły wbiła mu długopis w rękę. Ryknął. Pan Anthony z rolką taśmy w dłoni rzucił się przez biurko. Zaczął ją rozwijać, gdy Della kopnęła go w twarz. Upadł na blat. Uśmiechnęła się z dumą. A przynajmniej uśmiechała się, dopóki nie otworzyły się drzwi i do środka nie wpadło trzech kolejnych wampirzych osiłków. – Robi się ciekawie – syknęła Della. Nagle pojawiła się Kylie w całej chwale. Cała lśniła od mocy. Jej włosy, oczy, nawet skóra. Złapała jednego wielkoluda i niczym taranem powaliła nim dwóch kolejnych. Jeden natychmiast poderwał się z ziemi. Oczy lśniły mu zielono z wściekłości. Miał wysunięte kły. Della miała właśnie pomóc go powalić, gdy pan Anthony podniósł się i rzucił się na nią. Uchyliła się, gdy próbował ją znokautować, i mocno kopnęła go w żebra. Kylie krążyła po pokoju, kopiąc, zadając ciosy i przyćmiewając dwa inne wampiry. Della dalej mierzyła się z panem Anthonym. – Kim ty, do licha, jesteś? – krzyknął jeden z bandziorów walczących z Kylie. – Twoim najgorszym koszmarem – syknęła Kylie. Della, wciąż skupiona na właścicielu zakładu, nie chciała się rozglądać, ale kiedy usłyszała pisk Mirandy, nie miała innego wyjścia. Wampir, z wciąż wbitym w rękę długopisem, trzymał Mirandę za gardło. Della zagotowała się z wściekłości. Poczuła, że rosną jej kły, i usłyszała, jak pokój wypełnia ryk Kylie. – Jeden wasz ruch, a złamię kark małej czarownicy! I to z przyjemnością.
Rozdział 19 Della spojrzała mu w oczy. Mówił serio. Zamierzał zabić Mirandę. Wampirzyca rzuciła okiem na Kylie. Wymieniły się spojrzeniami i podjęły decyzję. Kylie uniosła dłonie, jakby nie chciała ryzykować. Della też nie chciała. Ogarnął ją strach i panika. Musiała znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Znów spojrzała na Mirandę, spodziewając się, że będzie przerażona. Okazało się jednak, że mała czarownica spogląda na swoje dłonie. Della podążyła za jej wzrokiem i zobaczyła, że porusza małym palcem u prawej ręki. Zanim zdążyła sobie uświadomić, co planuje jej przyjaciółka, stało się. Pięciu potężnych wampirów znajdujących się w pokoju zamieniło się nagle w kangury. Bardzo wkurzone i wielkie, ale zaskoczone kangury. A zaskoczenie mogło się przydać. Dawało przewagę Delli i Kylie. Kangur, który chwilę wcześniej trzymał Mirandę za gardło, zaczął machać krótkimi łapkami, jakby próbował dosięgnąć jej szyi. Della podskoczyła w powietrze i obiema nogami wymierzyła cios prosto w paszczę zwierzęcia. Kangur zachwiał się na nogach i upadł nieprzytomny. Nie tracąc czasu, wampirzyca przyszła z pomocą Kylie. Stwierdziła jednak, zawiedziona, że kameleonka stoi nad czterema nieprzytomnymi kangurami. – Wszyscy cali? – zapytała Kylie niższym niż zwykle głosem, wywołanym przez jej tryb ochronny. – Tak. – Della spojrzała na Mirandę, która obejmowała się rękami i miała przerażoną minę. – Wszystko w porządku? – zapytała czarownicę. Dziewczyna kiwnęła głową. Della uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale uratowałaś nam tyłki. Miranda spojrzała na nią i z jej twarzy zniknął wyraz paniki. Wyprostowała się i uśmiechnęła. – Rzeczywiście. Kangur z wciąż wbitym w łapę długopisem ocknął się i poderwał na równe nogi, gotowy do dalszej walki. Della bez mrugnięcia okiem kopnęła go wprost w brzydki różowy nos. A potem spojrzała na Kylie i skinęła w stronę szafy. – Taśma klejąca. Oklejmy ten problem. Della przeniosła rudego kangura do sterty pozostałych i rzuciła go na wierzch. No owszem, to trochę żenujące, że Kylie załatwiła czterech, a ona tylko jednego, ale w końcu Kylie była obrońcą. Della nie miała się czego wstydzić. Kylie rzuciła Delli dwie rolki wzmocnionej taśmy i zabrały się do oklejania torbaczy, obchodząc je w kółko i wiążąc wszystkie pięć razem, aż uzyskały kulę dwa i pół na dwa i pół metra. Kiedy skończyła im się taśma, Miranda podała im kolejne rolki, które znalazła w kącie pokoju. – Dobrze, że zostawili nam taśmę, co? – Czarownica się uśmiechnęła. Della spojrzała na krzesło, z którego podłokietnika wciąż zwisał kawałek taśmy. Zastanawiała się, jaki los spotkał ostatniego świeżo przemienionego, który tam siedział. – Owszem, bardzo dobrze.
Zużyły osiem rolek taśmy. I prawdę mówiąc, poza jedną wystającą mordą, trudno było dostrzec spod taśmy choćby odrobinę kangurzego futra. Kiedy potężna kula zaczęła się trząść, Miranda uśmiechnęła się szeroko. – Pewnie próbują podrapać się po jajkach. Rzuciłam na nich jeszcze klątwę swędzącej wysypki. Della wybuchnęła śmiechem. Kiedy się opanowała, wyciągnęła telefon. – Muszę zadzwonić do Burnetta. Kylie skinęła głową. – Właśnie miałam to zaproponować. Ale co mu powiesz? Opowiesz mu o stryju i ciotce? Della zawahała się. Czy będzie musiała powiedzieć wszystko Burnettowi? – Masz rację. Najpierw przejrzę papiery. Zaczęła szybko przeglądać teczki. Najpierw znalazła dokumenty Chana. Kula z taśmy zatrzęsła się jeszcze bardziej, gdy przeglądała teczki pod T jak Tsang. Zatrzymała się na teczce z napisem Feng Tsang. – Znalazłam stryja – powiedziała i przeglądała dalej. – Ale ciotki nie. Wyciągnęła dokumenty stryja i przeczytała tyle, by się upewnić, że to prawda. On nie umarł. Został przemieniony i sfingował swoją śmierć. Ogarnęło ją zaskakujące uczucie. Do oczu napłynęły łzy. Miała stryja wampira. O ile, oczywiście, nie był duchem. – Ta kula się strasznie rusza – rzekła Kylie. – Myślę… – Wiem – odparła Della. – Oto mój plan. Powiem Burnettowi część prawdy. Przyszłam tu w poszukiwaniu Chana. Nie będzie wiedział, czy kłamię, czy nie. – Złapała komórkę, by zadzwonić. Zanim jednak wcisnęła pierwszy numer, usłyszała dochodzący od wejścia potężny huk i kroki, jakby ktoś, a raczej kilku ktosiów, kierowało się w ich stronę. – Cholera. – Della porzuciła dokumenty na biurku, czując, jak skóra jej cierpnie na myśl o niebezpieczeństwie. Podleciała do drzwi. Kylie była tam pierwsza. Della wciągnęła powietrze i, gotowa walczyć, nasłuchiwała zbliżających się kroków. A potem przez korytarz przebiegły trzy postacie. Spojrzała w oczy pierwszego faceta i jej lęk zniknął. Uparty zmiennokształtny o pięknych brązowych oczach zatrzymał się. Na twarzy Steve’a ukazała się ulga. A po chwili zamieniła się w gniew. Za Steve’em gwałtownie zatrzymali się Perry i Lucas. A potem wszyscy trzej weszli do pokoju z rozzłoszczonymi minami. – Co wy tu wszyscy robicie? – zawołała Della. – Co to jest, do cholery? – zawołał Perry, wskazując olbrzymią kulę z taśmy, przesuwającą się po podłodze. – Kilka torbaczy – powiedziała Miranda, podbiegając do Perry’ego i kładąc mu ręce na klacie. – Uratowałam Dellę i Kylie, zamieniając tych drani w kangury. – Mówiłem, że to może być niebezpieczne – warknął Steve. Della się skrzywiła. – A ja mówiłam, że nic mi nie będzie. I wszystko jest w porządku. – I złapałyśmy złoczyńców. – Miranda uśmiechnęła się z dumą. – A on jest naprawdę zły. – Nie powinnyście próbować robić tego same – warknął Lucas, którego oczy wciąż lśniły pomarańczowo, ale patrzył na Kylie, nie na Dellę. Kylie podeszła do niego. – Niczego nie próbowałyśmy. Nie sądziłyśmy, że to będzie niebezpieczne. Poza tym, to nie ma znaczenia, bo dałyśmy sobie radę.
– Mogło ci się coś stać – powiedział Lucas. – Wszystkim wam mogło się coś stać. Czemu nam nie powiedziałyście, żebyśmy się tym zajęli? Della ponuro spojrzała na Steve’a. Co mógł im powiedzieć? Cholera. Prawie wszystko, skoro tu są. – To było głupie – warknął Lucas. Z jakiegoś powodu zachowanie Lucasa przypominało jej szowinistyczne podejście Burnetta i nagle się w niej zagotowało. – Czemu to było głupie? – zapytała Della. – Czemu miałyśmy iść z tym do was, zamiast zająć się tym same? Bo jesteśmy dziewczynami? Myślicie, że posiadanie penisa sprawia, że jesteście lepsi? Perry się roześmiał. – To nie penis, tylko siła. – Siła? – zapytała wściekła Della. – Chcesz, żebym ci pokazała, kto jest silniejszy? Perry popatrzył na nią z politowaniem. No dobrze, może ten głupek mógł się zamienić w wielkiego smoka i zrobić więcej pompek, ale ona była szybsza. – Siła to nie wszystko – powiedziała z dumą Miranda, krzywiąc się na swojego ukochanego zmiennokształtnego. – Może i nie jestem bardzo silna, ale uratowałam sytuację. – Ale to się mogło nie udać. – Lucas spojrzał ze złością na Dellę. Della odpowiedziała tym samym. Lucas odwrócił się do Kylie, jakby liczył, że ona go poprze. – Mogłyście zostać ranne. – Mogłyśmy – odparła Kylie, bez złości, ale stanowczo. – Tak samo jak ty podczas twoich misji dla rady wilkołaków. – Moje misje są zupełnie inne. – Lucas wskazał na masę taśmy przesuwającej się po podłodze. – Lepiej byśmy sobie z tym poradzili. Kylie uniosła nieco głowę, dając do zrozumienia, że zamierza utrzymać pole. – Przykro mi to stwierdzić, ale myślę, że Della ma rację. Wy – spojrzała na Steve’a i Perry’ego – wszyscy myślicie, że ponieważ jesteśmy dziewczynami, to jesteśmy słabe. Ale to nieprawda. I nie robiłyśmy nic niebezpiecznego. Przyszłyśmy tu zadać kilka pytań staremu wampirowi. Staremu wampirowi, o którym wiedziałyśmy, że pomaga wampirom. Nie miałyśmy pojęcia, że trafimy na wampirzą agencję handlu żywym towarem. – Cholera, to o to chodzi? – zapytał Perry. Miranda skinęła głową, dumna z siebie. I Della wcale jej tego nie żałowała. Czarownica naprawdę uratowała im zadki. Kylie mówiła dalej: – Poradziłyśmy sobie. I to z klasą, pozwolę sobie zauważyć. – Skinęła na kulę kangurów. – I jeśli uważacie, że to nie jest poradzenie sobie, to nie wiem, co nim jest. – Nie chodzi o to, kto sobie lepiej radzi, do cholery! – warknął Steve. – Tylko o to, że się niepokoimy, czy nic wam się nie stanie. Oczywiście ty – wskazał Dellę – bardziej boisz się tego, że ktoś się o ciebie troszczy, niż jakiegokolwiek problemu, w który zdołasz się wpakować. Wybiegł z pokoju. Della stała zawstydzona tym, że Steve powiedział przy innych coś tak osobistego. Najgorsze było to, że nie mogła zaprzeczyć. Wolała codziennie mierzyć się z draniami niż położyć serce pod topór. Odezwała się lekko rozzłoszczona Kylie: – Posłuchajcie, miałyśmy właśnie zadzwonić z tym do Burnetta. I jeśli on się w związku
z tym zdenerwuje, to lepiej, żeby was tu nie było. Lucas westchnął sfrustrowany, ale kiedy Kylie wskazała drzwi, nie protestował. Wyszedł. Perry posłał Mirandzie wręcz przepraszające spojrzenie i poszedł za nim. – Męskie szowinistyczne świnie! – warknęła Della, wciąż wściekła i z bolącym sercem. – Nic na to nie poradzą – odpowiedziała Kylie. – Holiday mówi, że mają to zapisane w DNA. Uważają, że są na ziemi po to, by nas chronić. Ale to nie znaczy, że mamy się na to zgadzać i ma nam się to podobać. – Mnie też się to nie podoba – powiedziała Miranda, a potem się uśmiechnęła. – Właściwie to nieprawda. Trochę mi się podoba. Uwielbiam, gdy on się o mnie martwi. To chyba oznacza, że jestem słaba? – Nie – odparła Kylie. – Ja też lubię, gdy Lucas się o mnie troszczy, tylko nie lubię, gdy uważa, że nie potrafię zatroszczyć się sama o siebie. Obie spojrzały na Dellę, jakby oczekiwały jej zdania, ale ona tylko skinęła głową. Oczywiście ty bardziej boisz się tego, że ktoś się o ciebie troszczy, niż jakiegokolwiek problemu, w który zdołasz się wpakować. Słowa Steve’a odbijały się echem w jej głowie i sercu. I jedyne, o czym potrafiła myśleć, to że skoro Steve się o nią martwił, to może jeszcze nie wszystko stracone. I nagle dotarło do niej coś jeszcze. Podobnie jak Mirandzie, całkiem jej się podobało, że był opiekuńczy. Tylko że w odróżnieniu od Kylie, uważała to za słabość. I musiała nad tym popracować. Kylie spojrzała na poruszającą się taśmową kulę kangurów. – Lepiej zadzwoń do Burnetta, zanim zdołają się z tego wyplątać. – Niech tylko spróbują – mruknęła Della. Zaczęła wybierać numer Burnetta, a potem spojrzała na nie. – Może wy dwie też wyjdziecie? Powiem mu, że sama to zrobiłam. Na twarzy Kylie pojawił się grymas. – Myślisz, że uwierzy, że to wszystko to twoja sprawka? Della zrobiła minę. Kylie miała rację. Mogła pokonać dwóch drani, ale pięciu nie dałaby rady. – No i jak wyjaśnisz kangury? – zapytała Miranda. Della uśmiechnęła się szeroko. – No cóż, pomyślałam, że mogłabyś ich zamienić z powrotem, ale dochodzę do wniosku, że gdyby któryś z nich stwierdził, że aż podskakuje z wściekłości, to od razu się domyśli, że to twoja sprawka. Della spojrzała na poruszającą się kulę. – Ale wiecie, że będzie wściekły. Nie chcę was pakować w kłopoty. – Nie może być bardziej wściekły niż wtedy, gdy zamieniłam w kangura jego samego – powiedziała Miranda. – To prawda – przyznała Kylie. – Złapałyśmy drani. I nie mamy ani zadrapania. *** Kylie się myliła. Burnett wydawał się wściekły od chwili, gdy odebrał telefon. Della powiedziała mu odrobinę prawdy: że przyszła tu w poszukiwaniu informacji o swoim kuzynie Chanie i przez pomyłkę trafiła na organizację zmuszającą nowo przemienione wampiry do niewolniczej pracy. A że historia o Chanie nie była kłamstwem, Burnett nie mógł wiedzieć, iż nie powiedziała wszystkiego. Uspokoił się trochę, gdy go zapewniła, że nic im się nie stało. Wciąż rozmawiając z nią przez komórkę, zadzwonił z telefonu w biurze do agencji JBF w Houston i załatwił, że ktoś natychmiast przybędzie. Sam miał się zjawić za pół godziny. Zadziwiło ją, że mógł to zrobić. Jak
szybki był ten facet? Kiedy się rozłączyła, pospieszyła na zewnątrz, by ukryć dokumenty stryja w samochodzie Kylie. Ledwie zamknęła bagażnik, gdy na masce wylądował sokół wędrowny. Della spojrzała na ptaka. – Za chwile będzie tu JBF. Lepiej znikaj, bo możesz sobie narobić kłopotów. Ptak spojrzał w lewo, potem w prawo, jakby sprawdzał, czy ktoś ich nie obserwuje. A potem pojawiły się wokół niego magiczne elektryzujące bąbelki. – Nie obchodzi mnie, czy wpakuję się w kłopoty – powiedział Steve i zeskoczył na ziemię z półtora metra od niej. Della potrząsnęła głową. – Ale ja nie chcę, żebyś się wpakował w kłopoty, więc znikaj. Zamknął na moment oczy. – Chciałem tylko… Przepraszam, dobrze? Przepraszam, że wczoraj tak zareagowałem, a potem znowu tutaj. Po prostu… martwię się o ciebie. W jego niskim głosie słychać było szczerość i uczucie. Coś ją ścisnęło w piersi. – Nic mi nie jest. Widzisz? Nic mi się nie stało. – Więc czemu krwawisz? – zapytał. – Nie krwawię. – Twój nos. – Złapał rąbek swojej koszuli i przysunął jej do nosa. Kiedy go zabrał, zobaczyła krwawą plamkę. Dotknęła nosa. – Nawet nie pamiętam, żeby mnie ktoś uderzył. – No pewnie – odparł. – Jestem pewien, że bardziej martwiłaś się o przyjaciółki niż o siebie. Wypuścił koszulę i przesunął palcem po jej policzku. – Czy zostało mi wybaczone? Ten delikatny dotyk sprawił, że coś ścisnęło ją za serce. – To nie ja byłam zła – powiedziała. – Wiem, ale też to nie ty straciłaś panowanie nad sobą. A przyszedłem tu tylko dlatego, że… przeraziłem się, że coś ci się stanie, a ja byłem dla ciebie niemiły. Przełknęła gulę w gardle. – Nie mogę ci nic obiecać, Steve. – Zobaczymy. – Uśmiechnął się. W ten sposób dawał do zrozumienia, że to ona się myli. I jakaś część jej chciała w to wierzyć. – Dowiedziałaś się czegoś na temat swojego kuzyna i stryja? Skinęła głową. – Tak, mój stryj został przemieniony w wampira. – A wiesz, gdzie go szukać? – Nie, ale teraz przynajmniej mam pewność. – „Zawsze coś”, pomyślała sobie Della i wiedziała, że nie spocznie, aż dowie się wszystkiego. Ale na razie musiała znaleźć swoją ciotkę. – Pomogę ci, ile tylko zdołam. – Nachylił się i pocałował ją w policzek. Delikatnie i słodko. Zamknęła oczy, pragnąc przysunąć się bliżej. Chciała zostać przytulona, poczuć jego siłę. Kiedy się odsunął, spojrzał na nią zdziwiony. – Wciąż jesteś ciepła. – Dotknął jej czoła. Złapała go za rękę.
– Może się przeziębiłam albo co. A teraz leć, zanim cię złapią. – Przeziębienie? – Leć – nalegała. – Dobra. Ale zadzwoń, jak tylko będziesz mogła. Skinęła głową. Wokół Steve’a pojawiły się bąbelki i znów zamienił się w ptaka. A potem, ponieważ nie chciała zostawiać Kylie i Mirandy zbyt długo samych z kangurami, pobiegła do drzwi. Zanim dotarła do środka, przed domem pogrzebowym zatrzymały się dwa ciemne sedany. Wysiadło z nich sześciu agentów JBF i ruszyło prosto na nią. Zanim Della zdążyła coś powiedzieć, otoczyli ją. Dwa wampiry, wilkołak, czarownik i dwóch zmiennokształtnych. I sądząc z ich min, nie wiedzieli, czy była przyjacielem, czy wrogiem. Jeden złapał ją za ramię, drugi za drugie. No super. Najpierw atakują ją źli, a teraz dobrzy. – Puszczajcie – syknęła. – To ja was wezwałam. Cwaniaczkowaty zmiennokształtny złapał ją za włosy i odchylił jej głowę do tyłu. – Nie odzywaj się niepytana! – warknął groźnie. Della, nie zastanawiając się nad sensownością swojego czynu, wymierzyła mu kopniaka prosto w jaja.
Rozdział 20 Agenci JBF uspokoili się, gdy tylko Della podała im swoje nazwisko i powtórzyła, że to ona zadzwoniła do Burnetta. No, uspokoili się wszyscy poza ich przywódcą, którego klejnoty skopała. Kiedy już był w stanie się podnieść, podszedł do niej, jakby chciał ją zaatakować. Jedyna kobieta wśród agentów, wilkołaczyca, zagrodziła mu drogę. – Odsuń się – warknął wkurzony agent, wciąż zaciskając pięść na przyrodzeniu. Agentka spojrzała na Dellę, jakby się nad tym zastanawiała, a potem odpowiedziała swojemu dowódcy: – To jedna z uczennic Burnetta Jamesa, a ostatnia osoba, która obraziła jego ucznia, skończyła za biurkiem w jakimś nikomu nieznanym miasteczku w Montanie. Naprawdę chcesz to zrobić? – Nic mnie nie obcho… – W czym problem? – Burnett z głuchym odgłosem wylądował obok agentów. – Zaatakowała mnie! – warknął zmiennokształtny. Della krótko i węzłowato przedstawiła swoją wersję tego zajścia. Gdy Burnett spytał, czy to prawda, wilczyca skinęła głową. Oczy Burnetta zalśniły czerwienią z wściekłości na wszystkich agentów, którzy zareagowali wrogo, chociaż byli poinformowani o sytuacji. Niestety, zachował trochę złości także dla Delli, Mirandy i Kylie. A przynajmniej tak to wyglądało, gdy trzy minuty później posadził je w biurze na kanapie i zagroził uduszeniem, gdyby któraś próbowała choć pisnąć. Stał z sześcioma agentami nad okrągłą paczką z kangurów i gapił się wraz z nimi zdziwiony. – Co to za zwierzę? – zapytał jeden z agentów, wskazując na wystającą spod taśmy mordę. Wilkołaczyca przechyliła głowę i przyjrzała się nosowi. – Wygląda jak… – Kangur. – Burnett spojrzał na Mirandę. Miranda uśmiechnęła się, a potem zmarszczyła brwi, widząc jego minę. – Jak on może się złościć? – Dla niego złość to jak oddychanie. Odruch – odparła Kylie. Burnett zmierzył ją wzrokiem. – Ale bez obaw, zawsze w końcu się ogarnia – dodała pewnym tonem. – Mam nadzieję – wyszeptała Della, przyglądając się grupie agentów i myśląc o tym, że pewnego dnia też będzie to robić. No, miała nadzieję, że nie trafi na kulę z kangurów, ale będzie pracować nad sprawami. Mierzyć się z draniami. Rany, czuła się świetnie, myśląc o tym, że pomogła powstrzymać pana Anthony’ego przed zniewalaniem nowo przemienionych wampirów. Czy Burnett uzna to za zasługę? Czy też powie, że zrobiła coś głupiego? Znając Burnetta, pewnie to ostatnie. Grupa agentów zaczęła dyskutować, czy chcą, aby przed aresztowaniem kryminaliści zostali pozamieniani z powrotem w wampiry. Najwięcej uwagi Delli przykuwała agentka. Wydawała się łebska, ale też twarda jak skała. Żadnego makijażu, żadnej biżuterii. Nic, co by podkreślało jej kobiecość. Nawet włosy nosiła krótko obcięte. Czy tyle kosztowało bycie kobietą pracującą w JBF? Należało zrezygnować ze wszystkiego, co kobiece, i robić wrażenie twardzielki? Czy wszyscy agenci płci męskiej byli tacy
jak Burnett i kobieta agent musiała mieć się ciągle na baczności, bo mogła zostać uznana za słabą? Burnett i czarownik podeszli do kanapy. – Powiedz, że umiesz ich odczarować – wampir zwrócił się wprost do Mirandy. Skinęła głową. – Co to za rodzaj czaru? Krew czy zioła? – zapytał czarownik. Miranda się zaniepokoiła. – Z mózgu do małego palca. Nie planowałam tego ani nie przygotowywałam. Agent zmarszczył brwi i znów spojrzał na Burnetta. – Ona kłamie. Tylko arcykapłanka mogłaby z miejsca dokonać pięcioczęściowej transformacji. – Ona jest arcykapłanką – rzekła Della, z trudem hamując chęć nazwania faceta dupkiem. – Nie jestem – powiedziała zawstydzona Miranda. Dotknęła ręki Delli, by dać jej do zrozumienia, że nic się nie stało. – Za to moja mama jest, a raczej była. Niedawno zrezygnowała. Burnett spojrzał na Mirandę. – Czy kłamiesz na temat czaru? – zapytał, nasłuchując jej serca. Della też nastawiła uszu. Nie dlatego, że wątpiła w słowa Mirandy, ale by sprawdzić swój słuch. – Nie – powiedziała czarownica, a jej serce nawet nie zadrżało. Burnett znów zwrócił się do agenta. – Słyszałeś. Czarownik nie był przekonany. – Ale aby rzucić taką klątwę, trzeba mieć najwyższy poziom mocy. – W takim razie nie radziłabym jej wkurzać, oskarżając o kłamstwo – warknęła Della. – Czasami nie może się opanować. Spytaj Burnetta. Burnett warknął cicho i skinął, aby agent odszedł. A potem znów spojrzał na Mirandę. – Jak udało ci się to zrobić? Miranda wzruszyła ramionami. – Nie wiem. – Zielone oczy czarownicy zaszły łzami. – Oni chcieli skrzywdzić Dellę i Kylie. Spanikowałam i po prostu to zrobiłam. Della poczuła, jak jej pierś wypełnia się ciepłem. Kylie wyciągnęła rękę i ujęła dłoń Mirandy. – I doskonale się spisałaś – powiedziała Kylie. – Jestem z ciebie dumna. – Ja też – dodała Della. – Pora na wspólny uścisk – zawołała Miranda, rozkładając ręce. – Żadnych cholernych uścisków! – warknął Burnett. – Umiesz to odczarować, prawda? – Tak sądzę. – O kurczę! – Przejechał ręką po twarzy. – To spróbuj. Tylko się postaraj. Nasze więzienie chyba nie jest przystosowane do przetrzymywania kangurów. *** Dziesięć minut później sześcioro agentów – siedmioro, jeśli liczyć Burnetta – pilnowało przy drzwiach pięciu skutych wampirów i czekało na samochód, który miał ich przetransportować do więzienia JBF. Czekała ich jeszcze rozprawa, ale dowody znalezione w telefonie pana Anthony’ego ich pogrążały. Miranda zdołała ich odmienić bez najmniejszych problemów. Della, Miranda i Kylie siedziały dalej na kanapie, jak im kazał Burnett, i obserwowały
rozwój wydarzeń. Czarownik wciąż spoglądał na Mirandę. Della nie była pewna, czy młoda czarownica zrobiła na nim takie wrażenie, czy też jej się bał. Tak czy inaczej, wpływało to dobrze na ego Mirandy. Najwyraźniej podjechał samochód, bo więźniowie zostali wyprowadzeni. – O kurczę – zachichotała Miranda. – Co kurczę? – zapytały jednocześnie Della i Kylie. – Dopiero teraz zauważyłam, jak oni śmiesznie chodzą. Zapomniałam zdjąć z nich zaklęcie wysypki. – No nie – rzuciła Della i wszystkie trzy się roześmiały. Jednak natychmiast spoważniały, gdyż stanął przed nimi Burnett. – A teraz trzeba policzyć się z wami. – Nie, tylko ze mną – odparła Della. – Zmusiłam je, żeby mi pomogły. Nie chciały. – To było wierutne kłamstwo, ale musiała spróbować. – Nieprawda! – Kylie uniosła głowę znad telefonu, w którym sprawdzała wiadomości. – Nie – dodała Miranda. – Jeśli ukarzesz jedną z nas, to musisz ukarać wszystkie. Della spojrzała chłodno na czarownicę. Po kiego grzyba zachęcała Burnetta, by je ukarał? – Co wy sobie wyobrażacie? Że niby kim jesteście? Aniołkami Charliego? Czemu w ogóle… – Nawet wyglądamy trochę jak Aniołki Charliego, co? – Miranda uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Jakie aniołki? – zapytała Kylie. – Te z filmu. – Miranda spojrzała na Dellę. – Ty jesteś Lucy Liu, ja Drew Barrymore, a ty – popatrzyła na Kylie – tą laską Cameron… jak ona miała na nazwisko… – Stop! – warknął Burnett. – Czy zdajecie sobie sprawę, jak to się mogło źle skończyć? – Owszem – odparła Kylie. – Ale gdy tu szłyśmy, nie wiedziałyśmy o tym. Więc to nie nasza wina. – Jak mogłyście uznać, że nie ma nic złego w przychodzeniu w takie miejsce? – Posłuchaj. – Kylie uniosła swoją komórkę. – Oto zdjęcie właściciela domu pogrzebowego. Thomas Ayala miał co najmniej dziewięćdziesiątkę. Nie miałyśmy pojęcia, że umarł, a interes przejął jego zły pasierb. Burnett spojrzał na ekran telefonu, ale nie wyglądał na przekonanego. – Przychodzicie do niezarejestrowanej firmy prowadzonej przez wampiry… – I niby co w tym złego? – zapytała Della. – Za rok wszystkie opuścimy Wodospady Cienia i zaczniemy żyć w normalnym świecie. W świecie, gdzie żyją inne istoty nadnaturalne. I uwaga, nie wszystkie są zarejestrowane. Czego od nas oczekujesz? Że nie będziemy się ruszać z domu? Podstawowym zadaniem Wodospadów Cienia jest nauczenie nas, jak przeżyć w normalnym świecie. A najzabawniejsze jest to, że nie dość, że przeżyłyśmy, to jeszcze dopadłyśmy tych drani. – W sprawie swojego kuzyna powinnaś przyjść do mnie – powiedział Burnett. Della potrząsnęła głową. – Ostatnim razem, jak o nim wspomniałam, zapytałeś, ile ma lat. I wiem, czemu to zrobiłeś. Bo jeśli skończył osiemnaście, to musiałbyś podać jego nazwisko jako potencjalnego wyrzutka. Burnett zasznurował usta, a po chwili się odezwał: – Jeśli jest dorosły, to musi się zarejestrować. – W idealnym świecie owszem, ale ten świat nie jest idealny.
– Wiem o tym, do cholery, i dlatego się niepokoję, gdy we trzy wtykacie nosy w sprawy, które mogłyby się skończyć waszą śmiercią. Della poderwała się z kanapy. – Wiem, że się nami przejmujesz, ale przesadzasz. I nie jesteś równie stanowczy wobec uczniów płci męskiej. Nie jesteśmy słabeuszami. Właśnie tego dowiodłyśmy. A mimo to ty odmawiasz uznania kuli z kangurów za dowód. Zacisnął zęby, aż wystąpiły mu żyły na szyi, ale Della dostrzegła coś w jego oczach. Zrozumienie. Może i nie wygrała z nim wojny, ale tę bitwę na pewno. A myśl, że postawiła się Burnettowi, napawała ją pewną dumą. Westchnął. – Dobra, wracajmy do Wodospadów. – Nie – odezwała się Della. – Zostajemy u Kylie na weekend. Już się na to zgodziłeś. Oczy mu zalśniły, ale tylko westchnął, sfrustrowany. – Dobrze. Ale, na litość boską, uważajcie. – Będziemy uważać. – Della uśmiechnęła się zwycięsko. – Dziękuję. Wszystkie trzy wstały. Doszły prawie do drzwi, gdy Burnett powiedział: – Świetnie sobie poradziłyście. Wszystkie trzy. Tego faceta, Craiga Anthony’ego, mieliśmy na oku już od kilku lat, ale nie mogliśmy go połączyć z żadnym przestępstwem. Odwróciły się i spojrzały na niego. Wyglądało na to, że powiedzenie tego wiele go kosztowało. Przyznanie, że trzy dziewczyny zrobiły coś, czego nie potrafili oficjalni agenci JBF. A jednak to powiedział. Jak to stwierdziła Kylie, Burnett zawsze się w końcu ogarnia. – Dziękuję – powiedziała Della. – Kocham cię, stary. – Miranda podbiegła i przytuliła go. Burnett zesztywniał, ale jej nie powstrzymał. – Proszę, uważajcie na siebie – powiedział, gdy wreszcie Miranda wypuściła go z objęć. Della ruszyła z koleżankami w stronę wyjścia, gdy Burnett odezwał się znowu: – Dello, mogę zamienić z tobą kilka słów? O kurczę. Nadal miała kłopoty? Skinęła na przyjaciółki, żeby zaczekały na nią na zewnątrz. – Tak? – zapytała. – Dostałem pewne informacje na temat tej pary, którą zamordowano. W przyszłym tygodniu zlecę ci trochę roboty przy sprawie. Della skinęła głową. Uśmiechnęła się z dumą. – Doceniam to. Czy mam wrócić teraz do Wodospadów? – Nie, to może zaczekać do jutra. Stała tak z uśmiechem, uświadomiwszy sobie, że nie tylko uzyskała pewne wiadomości o stryju, to jeszcze Burnett znowu zaczął w nią wierzyć. – Możesz już iść. – Dobra. – Ruszyła do wyjścia, a potem spojrzała za siebie. – Dziękuję. Skinął głową. Kiedy Della wsiadała do samochodu Kylie, Burnett stał na krawężniku i patrzył na nie jak zaniepokojony ojciec. Gdy zatrzymały się na pierwszych światłach, Miranda, która tym razem siedziała z tyłu, nachyliła się do koleżanek. – Znacie jeszcze jakichś drani, których mogłybyśmy pokonać? Myślę, że mogłabym się przyzwyczaić do tego łapania przestępców. Widziałyście, jaką zszokowaną minę miał ten
czarownik, jak się dowiedział, że zamieniłam wszystkich pięciu facetów w tym samym czasie? Czyżbym była taka dobra? Della posłała czarownicy uśmiech. Zasługiwała na chwilę chwały. – Byłaś – powiedziała. – Twoja mama byłaby z ciebie dumna – dodała Kylie. Miranda rozpromieniła się z radości. – Prawda? Szkoda, że nie mogłam tego zrobić podczas zawodów. Kylie zaczęła mówić, że chce odwiedzić Sarę. Della skupiła się na rozważaniach nad tym, że dostała drugą szansę pracy dla JBF. By sprawiedliwości stało się zadość, a Loraine mogła spoczywać w pokoju. Podczas gdy Della myślała o sprawie morderstwa, Kylie odwróciła się do niej. – Masz. – Co? – zapytała Della, widząc, że kameleonka prowadzi jedną ręką, a drugą coś jej podaje. – Leci ci krew z nosa. Masz chusteczkę. Zanim Della zdążyła przyłożyć do nosa chusteczkę, przed jej twarzą przeleciało kilka piórek i opadło na jej górną wargę. Kiedy otarła je z twarzy, okazało się, że są zakrwawione. I wyglądało to wyjątkowo upiornie. Po kręgosłupie przebiegł jej dreszcz. Nagle Kylie gwałtownie zahamowała. Samochód wpadł w poślizg i zatrzymał się. – Co? – zapytała Della, podnosząc wzrok i nie widząc żadnego powodu, dla którego należało tak ostro hamować. – Duch – powiedziała spanikowana Kylie. – Zobaczyłaś go? – Della wstrzymała oddech. – Ja… go przejechałam. – Kylie przygryzła wargę. – Nie lubię nic przejeżdżać, nawet duchów. Odwróciły się wszystkie trzy i popatrzyły do tyłu. Na drodze nic nie było. Oczywiście, że nic nie było. Zatrzymał się za nimi niebieski samochód. – Ale widziałaś go? – Della znów odwróciła się do Kylie. – Nie widziałam dokładnie. Pojawił się na moment przed tym, zanim… go przejechałam. – Kylie ruszyła, ale ręce trzęsły jej się na kierownicy. Kameleonka odetchnęła głęboko i spojrzała na Dellę. – Nie wiem, czy to była kobieta, czy mężczyzna, ale… widziałam czerń. – Czerń? – Czarne włosy. Naprawdę czarne. I lśniące. – Takie, jak u Azjatów? Kylie skinęła głową. – Przykro mi, Dello, ale to musiał być twój stryj lub ciotka. Della niewidzącym wzrokiem wyjrzała za okno, sama nie wiedząc, co czuje. Czy głupio było odczuwać żal po kimś, kogo się nawet nie znało? – Jak sprawić, żeby ten duch zaczął z nami rozmawiać? – Nie da się – odparła Kylie. – Zaczynają rozmawiać, gdy są na to gotowe. Możesz do nich mówić, gdy je czujesz, albo, jak w twoim wypadku, gdy pojawiają się piórka. Ale ten nie zostaje blisko wystarczająco długo, by z nim pogadać. – Więc nie mogę nic zrobić, żeby ustalić, czego on chce albo kim jest? – No, niestety – powiedziała Kylie. – Przykro mi.
Rozdział 21 Tej nocy Della leżała na łóżku Kylie, wciśnięta między Mirandę i kameleonkę. Wcześniej wstąpiły do galerii handlowej i przeszły się w tę i z powrotem, żeby Kylie mogła powiedzieć mamie, że tam były. Po powrocie do domu mama Kylie zabrała je do restauracji. Della zamówiła francuską zupę cebulową, swoje ulubione ludzkie jedzenie. Kiedy jadły, pani Galen wypytywała Mirandę i Dellę o ich rodziców. Kobieta nie chciała robić im przykrości, ale opowiadanie o mamie, tacie i siostrze sprawiło, że Della z trudem przełykała zupę. – Dziwię się, że twoja mama nie zadzwoniła sprawdzić, czy wszystko w porządku – powiedziała do Delli. – W sensie od czasu naszej rozmowy. Della się nie dziwiła. Kiedy wróciły do domu, pani Galen poszła do swojego pokoju. – Przepraszam za to przesłuchanie – powiedziała Kylie do przyjaciółki. – Wszyscy rodzice tacy są – dodała Miranda. – Nic się nie stało – skłamała Della. A potem wzięły napoje, poszły do pokoju Kylie i obejrzały stary film pt. Jak stracić chłopaka w dziesięć dni. Film zawierający wskazówki, które Della powinna sobie chyba wziąć do serca. Z drugiej strony, czy na pewno chciała stracić Steve’a? Zgasiły światło trochę po jedenastej, ale żadna z nich nie mogła zasnąć. Pełen wrażeń dzień sprawił, że miały wiele do przemyślenia. Zwłaszcza Della. Wpatrywała się w kręcący się pod sufitem wiatrak, starając się nie myśleć o bólu głowy. Miała tyle pytań. Najważniejsze było, jak u licha odnajdzie Chana. Chciała się dowiedzieć, czy jej kuzyn wie coś więcej o jej stryju i ciotce. Pragnęła się upewnić, że nic mu nie jest. Zadzwoniła nawet drugi raz do jego kolegi Kevina Millera. Nie odebrał, więc nagrała mu wiadomość na poczcie głosowej. Powiedziała, że jest w Houston, i zapytała, czy zdołał ustalić, gdzie jest miejsce spotkań Szkarłatnych Kling. Nie oddzwonił. Della spojrzała za okno. Mogłaby wyjść i poszukać Szkarłatnych Kling na własną rękę. Nie było tak trudno wyniuchać innego wampira. Na pewno jakiś samotny wampir wiedziałby coś o gangu, ale wtedy naprawdę złamałaby obietnicę daną Holiday. Czym innym była próba rozmowy z jakimś wampirzym staruszkiem, a czym innym wyjście w poszukiwaniu gangu, i to takiego, o którym nic nie wiedziała. Czy była aż tak zdesperowana, by złamać obietnicę daną Holiday? I zaryzykować, że Burnett się wkurzy i jednak odmówi jej pracy przy sprawie? Naprawdę chciała nad nią pracować. Przed oczami znów stanął jej obraz Loraine, leżącej w trumnie, takiej zimnej i martwej. Na tę myśl przeszedł ją dreszcz. Okryła się dokładniej i spróbowała pomyśleć o czymś miłym. Niestety, znów zaczęła myśleć o Chanie i o tym, jak jej pomógł po przemianie. A ona nawet nie odebrała od niego telefonu. Może warto było wkurzyć Holiday i Burnetta, by pomóc kuzynowi. Ale tym razem musiała to zrobić sama. Nie chciała pakować w to Kylie i Mirandy. Zamknęła oczy i wsłuchała się w bicie serc przyjaciółek. Jeszcze nie spały. Musiała poczekać, nim spróbuje się wymknąć. Miranda się poruszyła. Westchnęła głośno i usiadła. – Mogę was o coś spytać? Della zamrugała, gdy czarownica włączyła światło.
– A jak powiemy, że nie, to tego nie zrobisz? Kylie dała jej kuksańca w bok. – Żartowałam – powiedziała Della. – Pytaj – dodała Kylie. Czarownica podciągnęła kolana pod brodę. – Jak to jest? – Co jak jest? – zapytała Della, ale obawiała się, że wie, o co chodzi. – No wiecie, seks. Tak, tego właśnie obawiała się Della. – Tylko nie rozmowy o seksie. – Wampirzyca zasłoniła sobie ręką oczy. I znów dostała kuksańca od Kylie. Kylie usiadła. – Mam całą szufladę broszurek, jak chcesz poczytać. – Nie chcę o tym czytać. Chcę, żebyście mi opowiedziały. Della usiadła. – No dobra, podstawy są takie. Rozbieracie się i element A wsuwa się w otwór B. Kylie zachichotała, a Miranda prychnęła. – Mówię poważnie. To się niedługo wydarzy i muszę być przygotowana. – Co chcesz wiedzieć? – zapytała Kylie. – To prawda, że na początku boli? – Za pierwszym razem bolało – przyznała Kylie. Miranda spojrzała na Dellę, oczekując jej zdania. Della skinęła głową. – A było tego warte? – zapytała czarownica. – Tak – powiedziała Kylie. – Jest cudownie. Kiedy jesteśmy razem, jest podniecająco i romantycznie i czuję się z nim tak blisko. – Westchnęła. – Ale muszę przyznać, że na początku to było krępujące. I czasem nadal jest. – Uśmiechnęła się szeroko. – Wciąż się rumienię, gdy on widzi mnie nago, ale to przyjemne uczucie. Myślę, że to najczystsza forma dzielenia się miłością, ale ja już wcześniej wiedziałam, że on jest właściwym facetem. A było tego warte? To pytanie męczyło Dellę i wiedziała, że Miranda oczekuje od niej odpowiedzi. Ostatnio często zadawała sobie to pytanie i jeszcze nie zdołała na nie odpowiedzieć. Miranda spojrzała na Dellę. Coś ścisnęło ją w piersi. Oddała się cała swojemu byłemu chłopakowi Lee, a on ją zostawił. Po niecałych trzech miesiącach był już zaręczony z kimś innym. Jak oddanie mu swojego serca i ciała mogło być tego warte? – Nie, nie było – powiedziała Della. – Nie zrozum mnie źle. Nie mówię, żebyś nie spała z Perrym. Po prostu uważam, że musisz być naprawdę pewna chłopaka i wiedzieć, że to ten właściwy, jeśli chcesz mu oddać tę część siebie. – Myślę, że Perry jest tym właściwym – powiedziała Miranda. – Kocham go. – Ja tak samo myślałam o Lee – odrzekła Della. – Nie mówię, że ten właściwy chłopak musi być jedynym albo tym, za którego wyjdziesz. Ale nie powinien być kimś, kto tak łatwo może sobie zniknąć. Mam wrażenie, że nie byłam dla niego równie wyjątkowa, jak on dla mnie. Wciąż czuję się oszukana i zła. Chciałabym to cofnąć. – W jej głosie słychać było ból i z trudem przełknęła. Kylie dotknęła ręki Delli i popłynęło z niej ciepłe pocieszające uczucie, które wskazywało, że kameleonka przemieniła się w elfkę. – Holiday powiedziała mniej więcej to samo – dodała Kylie. – Mówiła, że spała z paroma facetami i niektóre z tych wspomnień są jak tatuaże, których nie można się pozbyć. Więc myślę,
że rada Delli jest słuszna. Upewnij się po prostu, że Perry jest na tyle ważny, że nie będziesz tego żałować. Nawet jeśli coś się stanie i się rozstaniecie. – Skąd wiedziałaś, że nie będziesz tego żałować? – zapytała Miranda. – Ja… po prostu to czułam – stwierdziła Kylie. – Wiedziałam, że Lucas był tym właściwym. Ale… powiedziałabym, że jeśli się nad tym zastanawiasz, to nie jesteś pewna. – Nie to chciałam usłyszeć. – Miranda opadła z powrotem na łóżko. – Przepraszam – powiedziała Della. – Pewnie powinnam trzymać gębę na kłódkę. – Nie, jesteś szczera – rzekła Miranda. Della westchnęła. – Czasami prawda jest do kitu. – I myślała nie tylko o Lee, ale też o tym, że duch może być jej stryjem lub ciotką. I o tym, że nie wiedziała, jak odnaleźć Chana. – Tak – dodała Kylie. – I dlatego mamy siebie. *** Ciche bzyczenia sprawiło, że Della natychmiast oprzytomniała. Nie spała jeszcze, rozważając wciąż za i przeciw wyjścia w poszukiwaniu gangu. Ostrożnie wysunęła się z łóżka, złapała telefon i poszła do łazienki. Zamknęła drzwi i sprawdziła godzinę. Była druga w nocy. Spojrzała na numer. Myślała, że to może Chan, a jeśli nie, to… Kevin Miller. To był Kevin. – Halo – odezwała się z nadzieją. – Della? – Tak. – Tu Kevin. – Wiem. Odnalazłeś Chana? – Gdzie jesteś? – Nagrałam ci wiadomość, jestem w Houston. – Nie zamierzała podawać mu adresu Kylie. Była przekonana, że jeden wampir w domu pani Galen to akurat tyle, ile ta kobieta mogła znieść. – Houston jest duże. W której części? – Czemu? – Też tu jestem. I… mam pewne wiadomości. – Jakie? – Myślę, że powinniśmy się spotkać. – Czemu? – Chcesz się tego dowiedzieć, czy nie? – warknął. Pora na decyzje. Cholera, cholera, cholera. Pamiętała, jak Chan się nią opiekował po przemianie, ocierał jej czoło wilgotną ściereczką, mówił, że nie może umrzeć. Musiała to zrobić. – Gdzie chcesz się spotkać? *** Della wylądowała w parku w północno-zachodnim Houston, w którym Kevin zaproponował spotkanie. To było ledwie piętnaście kilometrów od domu Kylie, ale już się spóźniła. Miranda się poruszyła, gdy wampirzyca poszła się przebrać, i musiała poczekać, aż znów porządnie zaśnie. W parku było ciemno. Sosny zasłaniały księżyc. Pociągnęła mocno nosem, by sprawdzić, czy Kevin tam jest. Nic nie wyczuła. Rozejrzała się wokół i stwierdziła, że uzyska informacje na
temat Chana i natychmiast się stąd wyniesie. Miała nadzieję, że Kylie i Miranda nawet się nie zorientują, że jej nie było, a tym bardziej, że nie dowiedzą się o tym Holiday i Burnett. Wyciągnęła komórkę i sprawdziła, która godzina. Czyżby już sobie poszedł? Nastawiła uszu. Było cicho. Zbyt cicho. Postanowiła, że daje mu pięć minut, a potem się stąd wynosi. – Trochę to trwało. – Za jej plecami rozległ się głos i odbił się echem w ciemnościach. Zaparło jej dech. Cholera! Znów nie działały jej zmysły. Wcześniej planowała, że obejdzie naokoło park w poszukiwaniu Kevina, ale ponieważ się spóźniła, postanowiła zaufać swoim zmysłom. Błąd. Ile to ją będzie kosztowało? Przybrała kamienną minę i odwróciła się na pięcie, a jej obcasy wyżłobiły rowki w wilgotnej ziemi, skrytej pod opadłymi igłami. Spojrzała w stronę, z której dobiegł głos, ale dostrzegła tylko kilka wysokich sosen, górujących nad okolicą, jakby były strażnikami. Od tej pory musiała być szczególnie ostrożna. Mogła wpaść wprost w zasadzkę. A może już wpadła. Biorąc pod uwagę, że przed nią rosło co najmniej osiem sosen, a wokół były kolejne, wszędzie mogli się kryć wyrzutkowie. Pociągnęła znów nosem. Był tylko jeden, a przynajmniej tak twierdziło jej powonienie, ale czy mogła mu ufać? Na pewno nie. Spięła się, gotowa do walki. Ciszę przeszył trzask pękającej gałązki. Jakaś chmura musiała się przesunąć, bo blask księżyca oblał obsypaną igłami ziemię. Z tej samej strony dobiegło ją kolejne bardzo ciche stąpnięcie. Na szczęście zza drzew wyszedł tylko jeden chłopak. A przy świetle księżyca była w stanie go dojrzeć. Blondyn o jasnych oczach. Przypominał jej Chrisa z Wodospadów Cienia. Niezbyt wysoki. Miał jakieś 170 centymetrów wzrostu i był szczupły. Gdyby zaszła potrzeba, mogła go pokonać. Zauważyła, że on też mierzy ją wzrokiem. Istniała jednak nadzieja, że jej nie doceniał. Była silniejsza, niż na to wyglądała. – Nie pamiętasz mnie, co? – zapytał. Della znów pociągnęła nosem i tym razem rozpoznała jego zapach. – Nie bardzo. To musiało być tuż po mojej przemianie. Wciąż się w nią wpatrywał. – Chan cię przyprowadził. Byłaś jeszcze mało przytomna. – Ponownie zmierzył ją wzrokiem, ale tym razem inaczej, w męski sposób. Czy zachowała się nieodpowiednio przy ich pierwszym spotkaniu? Miała nadzieję, że nie. Podszedł trochę bliżej. Odrobinę uniosła brodę. – Już nie jestem mało przytomna. – Spokojnie, nie przyszedłem tu broić. – Jasne. – Jakby miała mu wierzyć. – Przyszedłeś poinformować mnie o Chanie. Gdzie on jest? Spuścił wzrok i kopnął grudkę ziemi. Rozszedł się ziemisty zapach. W oddali zaskrzeczał ptak. Ten samotny głos zdawał się odbijać echem od drzew, a Della poczuła, jak październikowy chłód wkrada się pod jej czarną bluzkę z długim rękawem. – Właśnie dlatego cię tu ściągnąłem – powiedział. – Co masz na myśli? – zapytała, próbując zignorować chłód i to, co oznaczał. Nadal miała gorączkę. – Wiedziałem, że nie uwierzysz. Sam nie wierzyłem.
Ogarnęło ją bardzo złe przeczucie. – W co nie uwierzę? – Wiedziałem, że będziesz musiała go zobaczyć, więc… – Co? – Gwałtownie ruszyła w jego stronę. Nie cofnął się. Spojrzał prosto na nią, nie wyzywająco czy groźnie. W jego niebieskich oczach ujrzała współczucie. – Chan nie żyje. – Nie – syknęła. – Widziałam go dwa dni temu. – Nie. Nie mogłaś. Zmarł dziesięć dni temu. Dopiero dziś wieczorem się dowiedziałem. – To niemożliwe… ja… – Ból, okropny ból ścisnął jej serce, a potem coś otarło się o jej policzek. Uniosła rękę, by złapać komara, ale gdy otworzyła dłoń, leżało na niej piórko. Ból sprawiał, że z trudem łapała powietrze. Chan nie żył. Chan odszedł. Zawiodła go. On jej pomógł, gdy go potrzebowała, a ona go zawiodła.
Rozdział 22 Wiedziałem, że mi nie uwierzysz, więc kazałem im go wykopać. – Kevin podszedł do niej o krok, a potem spojrzał do tyłu. – Chcesz go zobaczyć, prawda? „Nie. Nie chcę”. Mimo to poszła za Kevinem. Może aby się ukarać, a może dlatego, że wciąż nie mogła w to uwierzyć. Zaprowadził ją między drzewa, na polanę. Księżyc oświetlił brezent, pod którym coś było. Coś, co wyglądało na ciało. Obok była dziura w ziemi. Dellę ścisnęło w piersi, a oczy zaszły jej łzami. Kevin schylił się i odciągnął plandekę. Wampirzyca spodziewała się, że ogarnie ją odór śmierci, ale nic nie poczuła. Nawet zapachu Chana. Spodziewała się napuchniętego i rozkładającego się ciała. Może jakiejś rany mówiącej o tym, jak zginął. Ale nie. Zamrugała, by pozbyć się łez. To był Chan. Nie był spuchnięty. Jego ciało się nie rozkładało. Nie miał żadnych otwartych ran ani śladów, które wyjaśniałyby, czemu zmarł. Jednak jego ciało tu leżało, nieruchomo. Nie oddychał. Miał ziemię na twarzy i na ubraniach. Chan… nie żył… – Jak… Kto to zrobił? Co się stało? – wyjąkała z trudem. Smutek ściskał jej gardło. – Nikt – odparł Kevin. – Nie czuł się dobrze, gdy wyjeżdżał do Teksasu. Powiedzieli, że czuł się coraz gorzej, a potem dostał dziwnej wysypki na plecach i jakieś dziesięć dni temu zmarł. Tak po prostu. To przedziwne. Wampiry prawie nigdy nie chorują. – Ale jak… – Nie mogła dokończyć zdania. – Gang go tu pochował – powiedział Kevin. – Wiedzieli, że sfingował swoją śmierć, więc uznali, że nie ma kogo zawiadamiać. Gula w gardle Delli zrobiła się jeszcze większa, tak jak i ściskający jej serce ból. Chan chorował. Zadzwonił do niej, a ona nie oddzwoniła. Jaka była z niej kuzynka? Przypominała sobie nieskazitelną postać Loraine w trumnie. Opadła na kolana i otarła ziemię z jego twarzy, a potem opuściła głowę i załkała. Nie obchodziło jej to, że widział ją Kevin, ani że mógł pomyśleć, iż jest słaba. Serce jej pękało i miała w głębokim poważaniu to, jak wygląda. *** Kiedy pojawił się Burnett, Della przestała płakać, ale nie ruszyła się z miejsca. Odesłała Kevina i zadzwoniła do Burnetta powiedzieć mu, że odnalazła kuzyna i że on nie żyje. Chciała, aby Chan został pochowany w grobie z własnym nagrobkiem, tam, gdzie jego rodzice sądzili, że pochowali go dwa lata wcześniej. A że uznała, że nie da rady sama tego zrobić, to zadzwoniła do kogoś, kto był w stanie. Oczywiście spodziewała się, że Burnett zrobi jej straszną awanturę za to, że tu była, a może nawet na zawsze zakaże pracy w JBF, ale nic ją to nie obchodziło. Zawiodła Chana i ostatnie, co mogła dla niego zrobić, to złożyć jego ciało tam, gdzie było jego miejsce. Burnett się nie odezwał, tylko podszedł i ukląkł obok niej. Położył rękę na jej ramieniu. Westchnęła. – Co się stało? – zapytał. W jego głosie nie było złości, tylko troska. Musiała przełknąć łzy, nim zdołała odpowiedzieć. – Przyjechał tu i przyłączył się do gangu Szkarłatnych Kling. Powiedzieli, że umarł. Tak
po prostu. – Zamrugała. – Powiedzieli, że to było dziesięć dni temu, ale to niemożliwe. On nie wygląda… jakby umarł dziesięć dni temu. – Widziała go. Widziała go przy płocie. Czy to możliwe, że…? – Mogli mówić prawdę. Wirus W-1 spowalnia rozkład ciała. Czasami nasze ciała zaczynają się rozkładać dopiero po dwóch tygodniach. Zrobimy jednak autopsję. Jeśli wchodzi w grę przestępstwo, to wiedz, że zrobię wszystko, by złapać winnych. Skinęła głową. Nie była już w stanie powstrzymać łez. – On do mnie zadzwonił. Zadzwonił kilka tygodni temu, a ja nie oddzwoniłam. – Nie mogłaś wiedzieć, że wydarzy się coś takiego – powiedział Burnett, podnosząc się z ziemi. – Chodź. Zabiorę cię do Wodospadów Cienia. Holiday się o ciebie niepokoi. Wstała i popatrzyła na niego. – Nie… ja… Kylie i Miranda nawet nie wiedzą, że mnie nie ma. – Zadzwonię do nich i wyjaśnię, co się stało, i że nic ci nie jest. Za chwilę pojawi się tu ekipa i zabierze ciało. Musimy to zrobić przed świtem. Della po raz ostatni spojrzała na Chana, wiedząc, że już nigdy nie ujrzy jego twarzy. Nie zobaczy tego głupiego uśmieszku. Ale kiedy ruszyła za Burnettem, uświadomiła sobie, że się myli. Chan stał i wyglądał zza drzewa. I nie był sam. Ktoś był z nim i chował się za nim. Chan pomachał jej. Uśmiechał się smutno. Della się zachwiała. „Przepraszam. Tak mi przykro, Chan”. – Wszystko w porządku? – zapytał Burnett. – Tak – odparła. – Po prostu, wydawało mi się… Kiedy znów spojrzała w tamtą stronę, Chana nie było. – Co takiego? „Że widziałam ducha”. – Nic, po prostu jestem zmęczona. Nie była aż tak zmęczona. Widziała duchy. Jak to w ogóle możliwe? *** Della siedziała samotnie przy kuchennym stole w swoim domku. Była dziesiąta rano. Była niewyspana i czuła się tak, jakby umierała od środka. Ciężko jej było nawet oddychać. Wcześniej rozmawiała krótko z Kylie i Mirandą. Powiedziała im, że wszystko wyjaśni później. Miały przyjechać po obiedzie, a to dawało jej kilka godzin, by przygotować się na ponowne opowiedzenie wszystkiego. Dowiedziała się też, że poprzedniego dnia Steve wrócił do lecznicy. A to wyjaśniało, czemu się tu nie pokazał. Jessie na pewno była szczęśliwa. Holiday spędziła z Dellą kilka godzin, wspierając ją i oferując swój pocieszający dotyk, ale to pocieszenie nie działało na długo. Nawet ona powiedziała, że na taki smutek dotyk elfa działa najsłabiej. Tyle że Della nie była pewna, które uczucie gnębiło ją najbardziej. Smutek czy poczucie winy. Komendantka obozu wyczuła także i to. Powtarzała jej wielokrotnie, że to nie jej wina, iż nie porozmawiała z Chanem. Delli to nie przekonywało. Może Steve i jego kolega doktor daliby radę coś zrobić. A może by poprosiła Kylie, żeby uleczyła Chana. Gdyby tylko do niego oddzwoniła. Może… Czemu, do jasnej cholery, do niego nie oddzwoniła? Już miała opowiedzieć Holiday, że widziała Chana przy bramie obozu i drugi raz tej
nocy, ale w ostatniej chwili uznała, że zaczeka i najpierw zapyta o to Kylie. To, że widzi duchy, powinno ją przerazić na śmierć. I pewnie by tak było, gdyby nie pochłaniały jej inne uczucia. Po wyjściu Holiday przyszła Jenny. Chciała wejść i złożyć jej kondolencje, ale Della zatrzymała ją w progu. – Muszę pobyć sama. Dziewczyna skinęła głową, odrzucona, i odwróciła się, by odejść. Dellę ogarnęło poczucie winy. – Jenny? Kameleonka odwróciła się, jakby z nadzieją, że Della zmieniła zdanie. Oczywiście, że tego nie zrobiła. – Dziękuję za zrozumienie. Jenny skinęła głową, a potem wbiegła po schodkach i przytuliła wampirzycę. – Wiem, że nie jestem taka fajna jak Kylie, ale uważam, że jesteś moją przyjaciółką… Wiem, że cierpisz i chcę, byś wiedziała, że ci współczuję. Chciałabym umieć zamieniać się w elfa, tak jak Kylie, i trochę ulżyć ci w bólu, ale jeszcze tego nie opanowałam. – Dzięki, nie trzeba. – Della zmusiła się, by wypowiedzieć odpowiednie słowa. Nie tylko dlatego, że inaczej byłoby niegrzecznie, ale dlatego, że lubiła Jenny. I przez łzy patrzyła, jak dziewczyna odchodzi. Kiedy wreszcie została sama, wróciła do domku i opadła na krzesło przy kuchennym stole. Przesłuchała wiadomość od Chana z tuzin razy i za każdym razem bolało bardziej niż poprzednio. Spojrzała na swój telefon. Coś jej mówiło, że powinna zadzwonić do Steve’a. Obiecała mu poprzedniego dnia, że to zrobi. Ale jeśli zadzwoni do niego teraz, to znów zacznie płakać. Nie chciała już płakać. Chciała za to sięgnąć do klatki piersiowej i wyrwać ten ból. Chciała cofnąć czas i wszystko zmienić. Oddzwonić do Chana. Nie spać z Lee. Sprawić, by tata kochał ją trochę bardziej, aby nie odwrócił się od niej, gdy się przemieniła. Usłyszała kroki. Czyżby Steve dowiedział się o wszystkim i przyszedł? Pragnęła, by tu był. Pociągnęła nosem. Nie Steve. Poczuła Chase’a, a jego zapach znów poruszył coś w jej pamięci. Była pewna, że nie chce mieć z nim do czynienia. W tym momencie przypomniała sobie swoją teorię, że Chase spotykał się z Chanem. Najwyraźniej się myliła. Rozległo się pukanie do drzwi. Po co tu przyszedł? – Odejdź – zawołała, siedząc z opuszczoną głową i wpatrując się w swoje ręce. Słyszała bąbelki uciekające z dietetycznej coli, którą otworzyła, ale nie tknęła. Praktycznie czuła to samo syczenie w swojej głowie i sercu. Otworzyły się drzwi, a ona poczuła i usłyszała, że czarnowłosy wampir wszedł do środka. Nie podniosła wzroku. – Powiedziałam… – Wiem, słyszałem. W końcu spojrzała na niego. Stał, wpatrując się w nią, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jasno dając do zrozumienia, że jej nie posłuchał. „A jednak wszedłeś”. Właśnie dlatego tak ją wkurzał. – Odejdź – syknęła. Miała za dużo problemów, by zajmować się jeszcze i nim. – Słyszałem o twoim kuzynie. Chciałem po prostu powiedzieć… że mi przykro. Ścisnęło ją w piersi.
– Dobra, powiedziałeś. A teraz wyjdź. Podszedł bliżej. – Nie powinnaś tu siedzieć. Powinnaś pobiegać, poruszać się. Zużyć trochę energii. To pomoże… na wszystko – dodał. – Nie wiesz, czego potrzebuję – warknęła i poczuła, że dobrze jest mieć obiekt, na którym można się wyżywać, a który nie jest nią samą. – Owszem, wiem… – Zamilkł. – Wiem, jak się… – Jak się co? Nawet nie próbuj mi mówić, że wiesz, jak się czuję. Nie masz pojęcia, jak się czuję. Nie znasz mnie, jesteś tylko… – „Szalonym kłamliwym wampirem, którego kiedyś spotkałam, ale nie pamiętam gdzie”. – Wyjdź, do cholery! Warknęła i pokazała mu kły. Nawet nie drgnął. Czy miała wypchnąć go siłą? – Posłuchaj, straciłem całą moją rodzinę jednego dnia. Ojca, matkę i siostrę. Kurde, nawet mój pies wtedy zginął. Więc wiem, jak się czujesz. I wiem, że takie siedzenie przy stole i użalanie się nie pomoże. Za to pomoże ruch. Zużycie energii. Pomoże w walce z bólem. Chodźmy pobiegać. No, chodź! Nie ruszyła się. Rozważała jego słowa. Stracił całą rodzinę, nawet psa. Czy kłamał? Raczej nie. – Nie zmuszaj mnie, bym cię stąd wyciągnął siłą – powiedział. Zmarszczyła brwi. – Nie mógłbyś. – Owszem, mógłbym. – Prawie się uśmiechnął, jakby lubił wyzwania. – No, chodź. Obiecuję, że to pomoże. Schowała dumę do kieszeni i skinęła głową. – Dobra. Wyskoczyła z domku. On ruszył tuż za nią. Na początku utrzymywała stopy na ziemi. Ciężkie kroki uderzające o grunt były dobre. Zmuszała się do coraz szybszego biegu, aż zaczęła lecieć, ale potrzebowała olbrzymiej wytrzymałości, by się poruszać, i to tak szybko. Nie chciała, aby to był wyścig, ale w taki się zamienił. Wyprzedzała go, a on przyspieszał. Energia z przeciążenia psychicznego dodawała jej prędkości. Jednak bez względu na to, jak szybko leciała, była ledwie metr przed nim. Za każdym razem, gdy ją mijał, spoglądał na nią wyzywająco, a ona za każdym razem dawała się na to nabrać. Jak szybki był ten facet? Równie szybki jak Burnett? Nie opuścili terenu Wodospadów Cienia. Przestała liczyć, ile razy je okrążyli. Czubki drzew zlewały się w jedno, gdy leciała. Nie wiedziała nawet, ile czasu to trwało, po prostu leciała. Cała skupiła się na locie, a ból serca, żal i smutek w końcu zelżały. Cholera, Chase miał rację. To naprawdę pomagało. Tylko jak długo mogła to wytrzymać? Jak długo była w stanie dawać z siebie wszystko? „Tak długo, jak się uda”, pomyślała. Ale po kolejnych pięciu minutach poddała się i przyznała, że wygrał. Zwolniła i wylądowała przy jeziorze. Nie wyszło to ładnie. Uderzyła o ziemię, straciła równowagę i potoczyła się po trawie. Zanim się zatrzymała, złapał ją i postawił na nogi. – Nic mi nie jest – odezwała się z trudem. Prawie nie mogła wykrztusić słów, wciąż usiłując łapać powietrze. Zgięła się wpół, a jej płuca z trudem wciągały potrzebny tlen. Kiedy wreszcie zdołała
złapać oddech, żołądek jej się skręcił. Nie była w stanie nad tym zapanować i zwróciła jego zawartość. Wprost na stopy Chase’a. Z jakiegoś przedziwnego powodu uznała, że to zabawne. Otarła usta i wyprostowała się. Wyraz jego twarzy, gdy wpatrywał się w swoje pokryte wymiocinami buty, sprawił, że zrobiło się jeszcze zabawniejsze. Roześmiała się, zanim zdążyła się pohamować. Spojrzał na nią. – To obrzydliwe – stwierdził. Jego zielone oczy lśniły wesoło i uśmiechnął się lekko. – Czujesz się lepiej? – zapytał, szczerze zaniepokojony. – Tak – przyznała, czując, że należy mu się szczera odpowiedź. Nadal go nie lubiła ani mu nie ufała, ale była na tyle dojrzała, by przyznać, że miał rację. Zaczął wycierać buty o trawę. Kiedy skończył, spojrzał na nią. – Powinnaś tak biegać dwa razy dziennie. Tak długo, aż się pochorujesz. Tego ci teraz trzeba. Natychmiast spoważniała. Przypomniała sobie, co powiedział o swojej rodzinie. – Co się stało? – zapytała, nim zdołała się powstrzymać. – Kiedy się zmuszasz do takiego wysiłku, często tracisz ostatni posiłek. – Uśmiechnął się, ale sztucznie. – A ty pozbyłaś się swojego na moje buty. – Nie, z twoją rodziną – powiedziała, ale podejrzewała, że od początku wiedział, co ma na myśli, i po prostu nie chciał o tym mówić. Powinna to zrozumieć. Sama też miała puszkę Pandory ze swoimi sekretami. Ale jeśli nie chciał, aby go pytała, to nie powinien o tym wspominać. Więc po co jej powiedział? A, jasne, by zmusić ją do biegania. Ale czemu? Dlaczego mu zależało? To nie miało żadnego sensu. – Powiedziałem ci. – Spojrzał na jezioro. – Umarli. – Jak? – Zrób ze mną jeszcze trzydzieści okrążeń, to ci powiem. – Nie trzeba – powiedziała, uświadomiwszy sobie, że nie należało pytać. Nie dość, że powinna uszanować fakt, iż on nie chce o tym mówić, to jeszcze nie chciała nic więcej o nim wiedzieć. Kiedy wie się o kimś więcej, prowadzi to do przyjaźni i związków. Jak z Jenny. Della nie chciała żadnych związków, a jednak się pojawiły. Pozwoliła nawet, by młoda kameleonka ją przytuliła. W życiu Delli nie było miejsca na kolejną osobę. Żadną lubiącą się przytulać, a tym bardziej taką, której nie ufała. Nagle usłyszała szum wody. Spojrzała w las. Słyszała szum strumienia czy też… znów wodospady? Z tej odległości nie powinna słyszeć wodospadów. – Muszę wracać do domku – powiedziała i ruszyła w las. – Żeby znów zacząć się smucić i użalać nas sobą? Zła, że jej ból uznał za użalanie się, odwróciła się, podeszła do niego i warknęła. Ani drgnął, podkreślając, że się nie boi. Co nic nie znaczyło, ona też się go nie bała. – Nie – syknęła. – Wracam, ponieważ za chwilę powinny się pojawić Kylie i Miranda. – To dobrze, nie będziesz sama. O co mu chodziło? Od kiedy to zaczął się o nią troszczyć? Wpatrywała się w niego, jakby to pozwoliło jej nagle ustalić, kim jest naprawdę, ale nic takiego nie nastąpiło. Tyle że z tak bliska doskonale czuła jego zapach. I znów stwierdziła, że pachnie znajomo i że ma to związek ze strachem. Cholera, naprawdę chciała ustalić, w jakich okolicznościach spotkała majtkowego zboczeńca. Pragnęła wiedzieć, czemu instynkt mówi jej, że on coś kombinuje. – Chcesz pobiegać dziś wieczorem? – zapytał.
– Nie. – „Nie z tobą. Skąd ja cię, do cholery, znam? Z kim spotykałeś się przy płocie w środku nocy?”. Miała te pytania na końcu języka, ale przecież część z nich już zadała, więc po co się trudzić? I tak wciąż szuka odpowiedzi i w końcu je odnajdzie. – Chodź, po prostu pobiegajmy razem. Powiedzmy, że o trzeciej nad ranem. – Po co? – Bo, jak już powiedziałem, musisz biegać, zmuszać się do wysiłku, żeby… żeby poradzić sobie ze wszystkim. – Czemu się przejmujesz tym, jak sobie ze wszystkim poradzę? Odchylił się na piętach i wsunął kciuki w szlufki. – Jeszcze tego nie odkryłaś? A mnie się zdawało, że jesteś inteligentna. – Czego nie odkryłam? – Czy wreszcie zamierzał powiedzieć jej prawdę? – Tak jakby cię lubię, Dello Tsang. – Wcale nie jestem taka sympatyczna – odparła. Uśmiechnął się szeroko. – Muszę przyznać, że bardzo się o to starasz.
Rozdział 23 Kiedy Della wyszła z lasu, na ganku ujrzała Steve’a. Ruszył w jej stronę, a z wyrazu jego twarzy wyczytała, że wiedział już o Chanie. Przez moment, krótki moment, miała wyrzuty sumienia, że zgodziła się na bieganie z Chase’em. Zignorowała to. Nie zrobiła nic złego. A nawet jeśli on coś do niej czuł, to go przecież spławiła. Podszedł do niej i mocno ją przytulił. Oparła się o niego, z nadzieją, że nikt ich nie widzi. – Myślałam, że wróciłeś już do doktora Whitmana – powiedziała i odsunęła się, ale nim to zrobiła, coś poczuła. Damskie perfumy. Jakaś dziewczyna była bardzo blisko Steve’a, a Della była pewna, że wie, co to za dziewczyna. Kiedy zaczęła ogarniać ją zazdrość, zdusiła ją niczym komara. Miała zbyt dużo na głowie, by się tym teraz przejmować. A poza tym, Jessie mogła po prostu otrzeć się o niego przez pomyłkę. Naprawdę chciała w to wierzyć. – Bo wróciłem, ale i tak planowałem przyjechać, by zobaczyć cię po południu. A potem zadzwoniłem, a kiedy nie odebrałaś… – Nie słyszałam. – Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni. Cholera. Gdzie się podziała jej komórka? – Musiałam zostawić ją w domku. – Ale zawsze nosiła ją w kieszeni. – Kiedy nie odebrałaś, zadzwoniłem do Kylie. Powiedziała mi, co się stało. – Ujął jej podbródek i uniósł tak, by spojrzeć jej w oczy. – Czemu nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym od razu. W jego oczach widziała wyraz zawodu. Zdawało jej się, że wiecznie go zawodzi. Tylko nie tak bardzo, jak Chana. – Ja… wiedziałam, że jeśli do ciebie zadzwonię, to znów zacznę płakać. – Czemu przy Stevie odsłaniała swoją słabą stronę? Nie wiedziała i wcale jej się to nie podobało. Jakby dla podkreślenia tego, poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Ruszyła w stronę domku. Steve szedł za nią, tak blisko, że czuła jego ciepło. A kiedy zamknęła drzwi, znów ją przytulił. – Może potrzebujesz się wypłakać. – Nie. – Odsunęła się od niego i otarła oczy. – Już płakałam. A to niczego nie zmieni. Podeszła do stołu sprawdzić, czy nie leży tam jej komórka, ale nie. Pewnie zgubiła ją, latając jak wariatka i próbując dotrzymać tempa Chase’owi. Rodzice ją zabiją, jeśli nie znajdzie komórki. A nie, nie zabiją jej, będą po prostu zawiedzeni. Znowu. Steve się skrzywił. – Opowiedz, co się stało. W tym momencie dotarło do niej, że brak komórki to najmniej istotny problem. Później jej poszuka, a jeśli nie znajdzie, to przynajmniej tym razem rodzice zawiodą się na niej z powodu czegoś, co naprawdę zrobiła. Opadła na kanapę. Puchaty mebel jęknął smutno. A może po prostu dziś wszystko wydawało jej się smutne? Steve usiadł obok i objął ją ramieniem. Znów poczuła na nim zapach perfum. Czy miała stracić Steve’a na rzecz tej blondyny? Della uznała, że nie pora na takie rozważania, i opowiedziała mu o tym, co przydarzyło
się Chanowi. I chociaż nie chciała, to kiedy dotarła do fragmentu o tym, jak zobaczyła jego zwłoki i pokrytą ziemią twarz, poczuła, że po policzkach spływają jej łzy. – Byłam taka skupiona na poszukiwaniach stryja i ciotki, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, iż zaniedbuję jedynego wampirzego członka rodziny, którego naprawdę miałam. Jak mogłam być taka głupia? Steve przytulił ją mocniej. – Po pierwsze, nie zaniedbywałaś Chana. Mówiłaś mi dziesiątki razy, że błagałaś, by przyjechał do Wodospadów Cienia. Próbowałaś, Dello. A poza tym sama mówiłaś, że powiedział, że to nic istotnego. A poszukiwania twojego stryja, który jest bratem bliźniakiem twojego ojca, to… No cóż, chciałaś po prostu odnaleźć więź z ojcem. To zrozumiałe, że na więzi z nim bardziej ci zależy. Jego słowa miały sens. Chciała odnaleźć stryja, by wypełnić tę pustkę, którą czuła po stracie kontaktu z ojcem. Tyle że to wcale nie oznaczało, że zrobiła dobrze. – Nie powinien być ważniejszy od Chana. Powinnam była bardziej się postarać. Mogłam do niego oddzwonić. Kilka minut. Tyle by mi to zajęło. Steve zaczął ją głaskać po głowie. – To nie twoja wina. – Czuję, że moja. – To dlatego, że ci na nim zależało i jesteś zła z powodu jego śmierci. To dziwne, ale zwykle, gdy jesteśmy czemuś winni, zwalamy tę winę na innych, natomiast gdy nie jesteśmy, oskarżamy siebie samych. Położyła mu głowę na ramieniu i wsłuchała się w bicie jego serca. W tle usłyszała też inny rytmiczny odgłos. Kroki. Ktoś szedł w stronę domku. Usłyszała, że się zatrzymał, a potem znów ruszył. Pociągnęła nosem. O kurczę, to był Chase. Zapukał do drzwi. Wstała, by je otworzyć i pogonić go, zaniepokojona, że Steve się zdenerwuje. – Tak? Chase popatrzył na nią, a potem spojrzał nad jej ramieniem. Na Steve’a. Oczywiście nie mógł się dziwić, że Steve tu jest. Musiał go wyczuć. Czy przyszedł po to, żeby narobić kłopotów? Czuła, że Steve gapi się na nią. – Cześć – Chase zwrócił się do Steve’a. – Cześć – odpowiedział Steve, ale brzmiało to raczej jak „wynoś się, do diabła”. Wampir znów spojrzał na Dellę. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Zmierzyła go złym wzrokiem. Nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. – Upuściłaś to, gdy byliśmy nad jeziorem. – Podał jej komórkę. – Dziękuję. – Przez moment czuła ulgę, ale napięcie pomiędzy chłopakami sprawiło, że ta szybko zniknęła. Wzięła od Chase’a komórkę i zamknęła drzwi. Odwróciła się do Steve’a, czując, że nie jest zadowolony. Usiadł z rękami na kolanach i spojrzał na nią. Na jego twarzy znów rysował się wyraz zawodu. Della nie ruszała się z miejsca i słuchała, jak oddalają się kroki Chase’a. – Byłaś z nim? – Steve wstał. – Biegałam. – Z nim? Już chciała zaprzeczyć, ale nie, nie mogła skłamać. Nie robiła nic złego.
– Tak. Dowiedział się o Chanie, przyszedł do mnie i powiedział, że bieganie mi pomoże. Więc biegaliśmy wokół terenu Wodospadów. – A więc teraz jesteście kumplami od biegania? – Jego oczy przybrały złoty kolor, jasny znak jego nastroju. – Nie jesteśmy kumplami – odparła oschle. Steve wpatrywał się w podłogę, jakby było tam coś fascynującego, ale ona wiedziała, że po prostu myślał. W końcu podniósł wzrok. – Pędziłem tutaj, myśląc, że potrzebujesz wsparcia, ale wygląda na to, że już je znalazłaś. – To nie tak – zapewniła go. Westchnął. – Tyle że tak to wygląda. – Nie rób z tego czegoś, czym nie jest – odparła. – Chase cię lubi. – Oskarżył ją, jakby to była jej wina. – Po prostu biegaliśmy. Nie rozmawialiśmy nawet trzech minut. Nic się nie stało. – Nie kłam. – Nie kłamię. – To nie było w stylu Steve’a. Czemu był taki pewny, że coś zrobiła? I wtedy dotarło do niej, że przecież przed chwilą sam jej na to odpowiedział. To dziwne, ale zwykle, gdy jesteśmy czemuś winni, zwalamy tę winę na innych, natomiast gdy nie jesteśmy, oskarżamy siebie samych. – A ciebie lubi Jessie, prawda? – zapytała. Widziała, jak na jego twarzy pojawia się poczucie winy. Znów ogarnął ją ból. Czemu właściwie czuł się winny? Czy coś między nimi zaszło? Steve na chwilę zamknął oczy. – Powiedziałem jej, że nic z tego. – Przed, czy po tym, jak się pocałowaliście? – zapytała Della, wiedząc już, że perfumy na koszuli Steve’a nie pojawiły się tam przez przypadek. Jessie była w jego ramionach, pewnie nawet położyła głowę w miejscu, które tak lubiła Della. Znów poczuła cierpienie, takie jak wtedy, gdy zostawił ją Lee. Steve przejechał ręką po twarzy, jakby próbował zetrzeć winę. Dellę ścisnął za gardło ból po stracie Chana. I poczucie winy. Potrząsnęła głową. – Wiesz co? Nie mogę się teraz tym zająć. Już i tak mam za dużo problemów. Po prostu wyjdź. – Dello, przepraszam – powiedział. – To ona mnie pocałowała. Ja nie… Wiem, że pewnie powinienem był… Cholera! Przepraszam! Słyszała jego skruchę i wiedziała, że jest szczera, a to z jakiegoś powodu jeszcze bardziej bolało. – Czemu przepraszasz? Czego żałujesz? Przecież my ze sobą nie chodzimy. I o tym też musiała pamiętać. Ile razy powtarzała sobie, że trzeba to powstrzymać. No to właśnie się za to zabrała. – Nie mam do ciebie żadnego prawa. Nie jesteśmy parą. Usłyszała dobiegające z zewnątrz kroki i głosy. Znajome głosy. – Idą Miranda i Kylie – powiedziała. – Musisz iść. – Nie, musimy porozmawiać. – Nie ma mowy – odparła. – Po prostu idź. Nie mogę się jeszcze tym zajmować. Stał tak i wpatrywał się w nią. – Proszę – powiedziała. – Dello, ja nie chciałem… Nie zrezygnuję z nas.
Zacisnęła pięści. – Nie ma żadnego „nas”, Steve. Nigdy nie było. W jego oczach znów ujrzała uczucie zawodu i uświadomiła sobie, jak bardzo nienawidziła zawodzić ludzi. Chana, rodziców, teraz Steve’a. Poczuła, jak gula w gardle robi się jeszcze większa. – Idź sobie. *** Kylie i Miranda pojawiły się chwilę po wyjściu Steve’a. Della postawiła na stole trzy dietetyczne napoje. Zmusiły ją, by dała się uściskać, a potem usiadły, by wysłuchać, co się stało. Della nie miała najmniejszej ochoty znów mówić o śmierci Chana, ale obiecała, że im to wyjaśni. Nie zamierzała łamać słowa, nawet jeśli to bolało. Opowiedziała o tym, jak zadzwonił do niej kolega Chana. Z trudem zdołała opowiedzieć o znalezieniu jego ciała. Nie wspomniała o Stevie. Prawdę mówiąc, czuła się głupio, że bolało ją coś tak banalnego jak zerwanie, które tak naprawdę nie było nawet zerwaniem, kiedy powinna się skupiać na śmierci kuzyna. A jednak bolało. Świadomość, że straciła jeszcze kogoś, ubodła ją w serce. Nie miało znaczenia, że logicznie rzecz biorąc, on nigdy do niej nie należał. – Widziałaś go jeszcze? – zapytała Kylie. Della się zawahała, niepewna, czy Kylie wie coś o Steve’ie. – Kogo? – Chana. Czy pojawiło się więcej piór? Chodzi mi o to, że to on może być tym duchem. Jak sądzisz? Della skinęła głową. – Tak, widziałam go. Pamiętasz, jak mówiłam, że widziałam go w zeszłym tygodniu przy płocie? A potem, gdy opuszczaliśmy z Burnettem park, znów go zobaczyłam. Miranda zrobiła wielkie oczy. – Naprawdę widziałaś ducha? Wydawało mi się, że u wampirów to się nie zdarza. – Nie u wszystkich – odpowiedziała Kylie. – Burnett czasem je widzi. – A potem kameleonka znów spojrzała na Dellę. – A więc się pokazał. Powiedział, czego chce? Wampirzyca potrząsnęła głową, a wzruszenie ścisnęło ją za gardło. – Nie. W jednej chwili był, a potem nagle zniknął. I ktoś z nim był. – I spoglądał na Dellę tak smutno. – Może po prostu chciał się pożegnać – powiedziała Miranda. – Co nie znaczy, że to jest w porządku. To niesamowicie przerażające. – Jest w porządku. – Kylie położyła dłoń na ręku Delli. – Ale prawdopodobnie chodzi o coś więcej niż tylko pożegnanie. I nic nie mówił? Della potrząsnęła głową. – Może chce mi powiedzieć, że go zawiodłam. – Usłyszenie tego okropnie by ją zabolało, ale zasługiwała na to. Zawiodła go. – Nie wierzę w to – odparła Kylie. – Nie zawiodłaś go. – Owszem. Wszyscy mi to powtarzają, ale ja tego tak nie widzę. – Więc nie widzisz tego prawidłowo – odezwała się Miranda stanowczym głosem. – Della Tsang nie zawodzi ludzi. Spójrz choćby na nas. Wciąż się kłócimy. Wiem, że czasami nie możesz ze mną wytrzymać, ale mimo to nigdy mnie nie zawiodłaś. Nawet jak się na mnie wściekasz, to się mną przejmujesz. I za to cię kocham. – W oczach czarownicy zalśniły łzy. Wzruszenie sprawiało, że Della z trudem nabierała powietrza.
– Dzięki. – Nie była jednak pewna, czy Chan byłby tego samego zdania. Miranda otarła łzy. – Może twój kuzyn wie o twoim stryju i chciał ci o tym powiedzieć. – Możliwe. – Kylie spojrzała na Dellę. – Powiedziałaś Holiday, że widziałaś Chana? – Nie – odparła Della. – Nie wspominałam jej o duchu. Na razie. – A powinnaś – odparła Kylie. – Pomoże ci uporać się z całą tą sprawą z duchami. – Najpierw muszę uporać się ze śmiercią Chana – powiedziała Della. – Wiem. – Kylie znów ujęła wampirzycę za rękę. – Wiem, jakie to trudne. Kiedy straciłam babcię, myślałam, że to mnie zabije. – Ja nikogo nie straciłam, ale wyobrażam sobie, jak to musi boleć – powiedziała Miranda. – I jesteśmy tu z Kylie dla ciebie. Nie będę się nawet wkurzać na twoje humory. Masz u mnie przepustkę na bycie niemożliwą. – Przepustka na bycie niemożliwą? – powtórzyła Della i chociaż brzmiało to zabawnie, to aż oddech jej zadrżał ze wzruszenia. – Tak – powiedziała z przekonaniem Miranda. – Och – odezwała się Kylie. – Przyniosłam ci dokumenty stryja. Wyciągnęła teczkę z torby leżącej obok stołu i podała Delli. – Mówiłaś o tym Derekowi? Może dzięki temu zdoła coś ustalić. – Nie, jeszcze nie. – „Byłam zbyt zajęta zrywaniem ze Steve’em”. Della otworzyła teczkę i spojrzała na kartkę. Poczucie winy z powodu przedkładania poszukiwań stryja nad kontaktowanie się z kuzynem znów ścisnęło ją za serce. – Jesteś wykończona – powiedziała Kylie. – Spałaś choć trochę? – Jeszcze nie. – Della znów zaczęła rozmasowywać skroń. Ten ból głowy wracał jak bumerang. Ależ wszystko się pokręciło. Jej życie rozpadało się kawałek po kawałku. Tata jej nienawidził. Dostała w łeb od mordercy albo aniołów śmierci. Steve całował się z Jessie. Jej kuzyn był martwy. I widziała duchy. Chyba już nic gorszego nie mogło jej spotkać. *** A jednak okazało się, że mogło. Dowiedziała się o tym w poniedziałkowe popołudnie. Burnett zadzwonił i poprosił Dellę, by spotkała się z nim w biurze. Zaczął od tego, że autopsja Chana się opóźni i dopiero za tydzień będą mogli pochować go w miejscu, gdzie stał jego nagrobek. – Czemu tak długo? – Bolała ją myśl, że ciało Chana leżało w jakiejś zimnej kostnicy. – Nie ma znaków przestępstwa, więc autopsja zajmie trochę więcej czasu, niż sądziłem. Della skinęła głową. – Chcę przy tym być. – Westchnęła. – Przy autopsji? – Zdziwił się. – Nie, pogrzebie – odparła. Westchnął z niechęcią. – To się odbędzie w środku nocy i w pośpiechu. – Nic mnie to nie obchodzi. Nie chcę, aby został pochowany w samotności. – Nie widziała ponownie ducha Chana i pomyślała, że może już przeszedł na drugą stronę, ale uznała, że przynajmniej będzie przy nim, kiedy złożą do ziemi jego ciało. Pamiętała tłumy na pogrzebie Loraine. Ludzi, którzy przyszli, by okazać jej miłość. Nie mogła żyć z myślą, że Chan zostanie po prostu wrzucony do grobu i nikogo przy nim nie będzie, nikogo, kto by go opłakiwał. Burnett spojrzał na nią ponuro i podejrzewała, że wie, co chce powiedzieć. – Czy biorąc pod uwagę, przez co przeszłaś, nie sądzisz, że lepiej by było, gdybyś
zrezygnowała z pracy przy tej sprawie o morderstwo? Miała rację. – Nie! I nie używaj tego jako wykrętu, aby się mnie pozbyć. Uniósł rękę i zmrużył oczy. – Po prostu uważam, że masz teraz zbyt wiele na głowie. Oczywiście, że miała. Odnosiła wrażenie, że umiera od środka, ale nicnierobienie byłoby jeszcze gorsze. – Nie szkodzi. Nie dość, że chcę to zrobić, to jeszcze muszę skupić się na czymś innym, żeby nie myśleć wciąż o śmierci mojego kuzyna. – Poza tym, że ojciec jej nienawidził, a ona traciła nadzieję na to, że wyjdzie jej ze Steve’em. – Proszę. Chyba nieźle sobie poradziłyśmy z Kylie i Mirandą w tym domu pogrzebowym, co? Złapałyśmy tego faceta. – Owszem. Nadal jednak uważam, że nie powinnyście były iść tam same. – Ale wyszło dobrze – upierała się przy swoim. Zauważyła, że ramiona mu opadły, jakby się poddał. – Dobra. W takim razie zaczynasz dziś w nocy. Mam informacje na temat pobliskiego miejsca spotkań gangu. Chcę, żebyście z Chase’em… – Chase? – zapytała, czując, jak ogarnia ją panika. – Mam pracować z Chase’em? Burnett skinął głową. – Masz z tym jakiś problem? – Może – odparła. Oczywiście, że miała. Wiedziała, że Chase przyniósł jej komórkę, żeby nabroić. I udało mu się. Oczywiście, to nie jego wina, że Steve wymieniał się śliną z Jessie, ale działalność Chase’a i tak ją denerwowała. Była na niego taka zła, że nie spojrzała w jego stronę ani razu podczas dwóch wspólnych lekcji. Owszem, czuła, że on się na nią gapi, ale była niewzruszona. A kwestia telefonu była tylko częścią problemu. Wiedziała, że spotkała go już wcześniej, a poza tym Jenny wspominała, że widziała go z kimś przy płocie. Już miała powiedzieć o tym Burnettowi, ale przypomniała sobie, że obiecała Jenny nikomu nic nie mówić. – Jaki masz problem z Chase’em? – zapytał Burnett. Nie mogła skłamać wprost, ale mogła ominąć prawdę. – Czemu nie wyślesz Lucasa? Burnett zmarszczył brwi. – Wolisz pracować z wilkołakiem niż z innym wampirem? To dziwne. – Nie bardzo. Znam Lucasa. Ufam mu. A poza tym przecież o to chodzi w Wodospadach Cienia. Mamy dogadywać się i współpracować z innymi gatunkami. Z Lucasem sobie radzę. Burnett odchylił się na krześle, aż jęknęło. – Czemu nie lubisz Chase’a? – zapytał wprost, jakby wiedział, że unika odpowiedzi.
Rozdział 24 Della zamierzała dalej jej unikać. – Wydaje mi się, że ma mnóstwo tajemnic. – Jakich tajemnic? – zapytał Burnett. – Gdybym wiedziała, nie byłyby to tajemnice. – Owszem, doskonale radziła sobie w unikaniu prawdy. Burnett zmarszczył czoło. – Chase już pracuje nad sprawą. Della nachyliła się do przodu. Nadeszła pora, by przepytać Burnetta. – Czemu ufasz Chase’owi? Jest tu niecały tydzień, a już go zwerbowałeś. To do ciebie niepodobne. Znałeś go już wcześniej? – Nie – odpowiedział i chociaż Della nasłuchiwała jego serca, nic nie usłyszała. Jej słuch znów przestał działać. Co, u licha, działo się z jej zmysłami? Burnett mówił dalej: – Chyba już wspominałem, że zrobił na mnie wrażenie swoimi umiejętnościami. – Jakimi? – Della widziała jego prędkość, ale… – Wszystkimi – odpowiedział, jednak nie wyglądał na zachwyconego tymi pytaniami. Podejrzewała, że czegoś jej nie mówił, ale jeśli dalej by go tak przepytywała, to mógłby w ogóle odsunąć ją od sprawy. A tego nie chciała. Burnett nachylił się i oparł łokcie na biurku. – Jeśli nie czujesz się pewnie… – Nie, jest dobrze – powiedziała, zanim zdążył dokończyć. – Ale jeśli mu nie ufasz… – Najlepszym sposobem, by się do niego przekonać, będzie praca z nim, prawda? – Żołądek jej się skręcił na myśl, że Burnett mógłby odsunąć ją od sprawy. Wampir wciąż się w nią wpatrywał. Nic nie mówił. Widziała, że zastanawiał się, czy to zrobić, czy nie. I nie wyglądało na to, by decyzja była na jej korzyść. – Chcę dopaść tego bydlaka – powiedziała. – Przynajmniej tyle mogę zrobić. Burnett spochmurniał jeszcze bardziej. – Dello, jest pewna granica, na którą muszą uważać agenci. Po jednej stronie jest pragnienie sprawiedliwości, a po drugiej poczucie odpowiedzialności za okropne rzeczy, które widzimy. Niektórych spraw nigdy nie rozwiązano. Ludzie giną. Ludzie, których kochamy, umierają, jak Chan, i wiem, że czujesz się odpowiedzialna, ale… – Zdaję sobie sprawę, że to nie ja jestem przyczyną jego śmierci – powiedziała Della. – A mimo to czujesz się odpowiedzialna, prawda? – stwierdził stanowczo. To było pytanie wprost. Nie mogła skłamać. – Gdybym odebrała jego telefon albo oddzwoniła, to może zdołałabym temu zapobiec, ale śmierć Chana nie ma nic wspólnego z moją pracą nad sprawą. – Stan emocjonalny agenta zawsze wpływa na jego zdolność do pracy. – Dam sobie radę, Burnett. Położył dłonie na biurku. Światło zza okna sprawiało, że jego czarne włosy wydawały się wręcz granatowe. Sięgnął po długopis i zaczął nim obracać. Wciąż jej się przyglądał. – Kiedy miałem czternaście lat, lubiłem pewną dziewczynę. Pół człowieka, pół elfkę. Ciągle chodziliśmy nad jezioro i pływaliśmy.
Zamilkł i odłożył długopis, pochłonięty wspomnieniem. – Zadzwoniła pewnego popołudnia. Chciała, żebym poszedł z nią nad jezioro. Wcześniej jednak kolega poprosił mnie, żebyśmy razem pobiegali i nie chciałem go zawieść. Poszła z innymi znajomymi. Tamtego dnia utonęła. Byłem zdruzgotany i przez jakiś rok oskarżałem się o to. Gdybym tam był, mógłbym ją uratować. Minęło dużo czasu, nim sobie uświadomiłem, że złe rzeczy czasem się zdarzają i to niczyja wina. Della spojrzała na niego. – Może z czasem też dojdę do tego wniosku, ale tylko jeśli będę zajęta innymi sprawami. Na przykład łapaniem mordercy. – Dobrze. Możesz pracować nad tą sprawą z Chase’em, ale nie chcę żałować tej decyzji. – Nie pożałujesz. Obiecuję. Spojrzał na nią ze współczuciem. – Czas to dobry przyjaciel – powiedział. – Ale póki co, spróbuj trochę wyluzować. Nasze serca robią się zbyt ciężkie, jeśli zbierze się w nich za wiele poczucia winy i smutku. Czuła ten ciężar. Skinęła głową. – Zaczynasz brzmieć jak Holiday. – Ma na mnie wpływ. – Jego twarz przybrała cieplejszy wyraz. „Miłość”, pomyślała Della. Burnett i Holiday wciąż za sobą szaleli. Tak jak Kylie i Lucas, Miranda i Perry. Nawet jej rodzice. Czy ona kiedykolwiek zdecyduje się znów pójść tą drogą? Myśli Delli przeskoczyły z miłości do sprawy morderstwa. – Podejrzewasz, że za te morderstwa odpowiedzialny jest gang wampirów? – Nie mamy jeszcze pewnego tropu – odparł. – Raport z kostnicy jest zagmatwany. Zabójca pożywił się ofiarami, był brutalniejszy niż zwykle w takich wypadkach, a to sugeruje, że miał motyw związany z gniewem. Mężczyzna był bardziej poraniony niż kobieta. – Sądzisz, że wampir ich znał? – To możliwe, ale bardziej prawdopodobne, że był świeżo przemieniony i po prostu nadgorliwy. – On? – zapytała, zastanawiając się, skąd wiedział, że to nie kobieta. – Mężczyźni zwykle zachowują się mniej brutalnie wobec kobiet. A ślady ugryzień wskazują na sporą szczękę, co sugeruje mężczyznę. Znaleziono też włos. Jeszcze nie ma wyników DNA, ale był czarny i krótki. – Czy to mógł być przypadkowy włos? – Była na nim krew obu ofiar – powiedział rzeczowo. – Więc to mało prawdopodobne, chociaż możliwe. Prawie zadrżała na tę myśl. – A więc mężczyzna o krótkich ciemnych włosach. Burnett skinął głową. – Możliwe, że niedawno przemieniony. – Zawahał się. – Mamy nadzieję, że tobie i Chase'owi uda się pogadać z kilkoma członkami gangu i usłyszycie coś, co nam się przyda. A że oboje znacie zapach zabójcy, to będziecie wiedzieli, czy to on. Natomiast najbardziej niepokoi mnie fakt, że skoro wy wyczuliście jego, to on mógł wyczuć was. – Nie sądzę – odezwała się Della, która już się nad tym zastanawiała. – Uciekał, i to szybko. Nie wydaje mi się, aby skupiał się wtedy na zapachach. Ja zwróciłam na niego uwagę tylko dlatego, że było późno i wiedziałam, że to musi być intruz. – Może – odparł Burnett. – Mimo to chcę, abyś bardzo uważała. I podczas misji nie wolno ci pod żadnym pozorem oddalać się od Chase’a. – Wycelował w nią palcem i zrobił
poważną minę. – Jeśli złamiesz ten nakaz, to nie masz szans na jakąkolwiek pracę dla JBF. Czy to jasne? Owszem, było jasne, ale wcale jej się nie podobało. Ostatnie, na co miała ochotę, to trzymać się kurczowo majtkowego zboczeńca. Ale jeśli trzeba to zrobić, by odnaleźć drania, który zabił Loraine i jej chłopaka, to musiała się z tym pogodzić. – Czy to jasne, Dello? – Krystalicznie – odparła. Czy tego chciała, czy nie, byli z Chase’em zespołem. W głębi serca zadała sobie pytanie, co pomyśli o tym Steve, gdy się dowie. Co prawda, nie ma się co martwić. To już i tak przeszłość. Musiała się z tym pogodzić. *** Kiedy Della weszła do domku, zastała Mirandę i Kylie przy kuchennym stole, z trzema zamkniętymi puszkami dietetycznej coli. Jasny znak, że ktoś miał problem i musiały zwołać zebranie. Przypomniała sobie, że Holiday coś wspominała o spotkaniu z Perrym i że wyglądało na to, że jest jakiś problem. – Co się dzieje? – zapytała, spoglądając na małą czarownicę z nadzieją, że ta nie ma kłopotów ze swoim zmiennokształtnym. Ostatnim razem, gdy z nim zerwała, wciąż płakała i zjadła wywrotkę lodów. Dellę doprowadzało to do szału. – To interwencja – powiedziała Miranda. – Usiądź. Wyciągnęła ołówek i notes. – Interwencja? W czyjej sprawie? Miranda dalej się na nią gapiła. „O kurde!” – W mojej? Co, zaczynacie jak moi rodzice? Chcecie, żebym nasiusiała na test na narkotyki i ciążowy? – Nie taka interwencja – odparła poważnie Miranda. Della skrzywiła się i spojrzała na Kylie, swoją rozsądną przyjaciółkę. – O co chodzi? – Miranda dramatyzuje – stwierdziła Kylie. – Ale… Perry powiedział jej, że Steve mu mówił, że się pokłóciliście. – I to poważnie, w związku z dziewczyną z kliniki weterynaryjnej – dodała Miranda. Della opadła na krzesło. – Kurde! Czy tu nie można mieć za grosz prywatności? – To nie są kwestie, które powinno się ukrywać – odparła Miranda. – Jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółkami i powinnyśmy sobie mówić wszystko. Potrzebujesz nas, a nawet nie dajesz nam sobie pomóc. Więc musimy stworzyć listę rzeczy, które pomogą ci sobie z tym poradzić. – Przysunęła bliżej notes. – Mam już kilka pomysłów. Della jęknęła. – W tej chwili Steve to najmniejszy z moich problemów. Powtarzała to sobie, od kiedy wyszła z domku, i może jeśli powtórzy wystarczająco wiele razy, uzna, że to prawda. Oczywiście, to nie mogło się równać ze śmiercią Chana ani mordercą, którego chciała dopaść, ale mimo to bolało jak cholera. – Właśnie dlatego się martwimy – powiedziała Kylie. – Ostatnio przechodzisz trudny okres. Sprawa JBF, twój tata, Chan, próba odnalezienia stryja i ciotki, a teraz jeszcze Steve. Chcemy ci pomóc. – Jak? – zapytała Della. – Nie możecie nic poradzić. Nikt nie może nic poradzić. – Zrobiło jej się ciężko na sercu. – Poza tym pewnie tak będzie najlepiej. Nawet nie byliśmy
naprawdę razem. Nie chciałam z nim być. Nie wiem nawet, czemu pozwoliłam, by zaszło to tak daleko. – Lubisz go, oto czemu – odparła Miranda. – Powinnaś zobaczyć, jak oczy ci się świecą, gdy go widzisz. Sprawia, że jesteś szczęśliwa. A teraz nie jesteś. I przez ostatni tydzień twoja aura była naprawdę ciemna. Taki dziwny, mroczny kolor. Kilka dni temu powiedziałam Kylie, że coś jest nie tak. A teraz wygląda jeszcze gorzej. – Moja aura zawsze jest dość ciemna. Jestem wampirem, pamiętasz? Kiedyś mi to mówiłaś – zauważyła Della. – Tak, ale nie aż tak ciemna. Teraz jest straszna. – No to poczaruj trochę i przemaluj ją – stwierdziła wampirzyca. A przy okazji czarownica mogłaby coś zrobić z jej problemami ze słuchem. W drodze do domku Della próbowała nasłuchiwać odległych odgłosów i nic. – Gdybym mogła naprawić twoją aurę, to bym to zrobiła. Tylko ty możesz ją naprawić. Ale mamy kilka pomysłów. Możesz porobić rzeczy, które sprawią, że będziesz szczęśliwa i twoja aura się oczyści. Część już spisałam. – Zaczęła czytać. – Napawać się zachodem słońca. Zrobić sobie spacer wśród przyrody. I najlepsze, obserwacja ptaków. W ptakach jest coś, co zawsze rozświetla aurę. – Miranda uśmiechnęła się z dumą. Della wyrwała jej długopis i notes. – Słuchaj, mam lepsze! – Zaczęła pisać, jednocześnie czytając. – Znaleźć stryja i ciotkę, znaleźć zabójcę, pochować kuzyna, zapomnieć, że ojciec mnie nienawidzi, przestać tęsknić za Steve’em. Kurczę, chyba nie znajdę czasu na obserwację cholernych ptaków! – Della rzuciła ołówek i pognała do swojego pokoju. *** Dziesięć minut później ktoś zapukał do jej drzwi. Przez te dziesięć minut Della zdołała sobie uświadomić, że odreagowuje swoje problemy na przyjaciółkach. – Proszę. – Usiadła, gotowa przyznać się do winy. Do pokoju weszła Kylie. – Hej. – Pozwól, że zaoszczędzę ci trudu. Wiem, że zachowałam się obrzydliwie i przeproszę czarownicę. – Zrobiła minę. – Ale obserwacja ptaków? Kylie się roześmiała. – Myślałam, że już prędzej cię wkurzy zachód słońca. Ale… – Uśmiech zniknął z twarzy Kylie. – Miranda naprawdę się niepokoi. Ta kwestia aury ją przeraża. Della westchnęła. – Czy aury nie są związane z nastrojem? – Chyba tak – odparła Kylie. – Przegapiłam lekcje aury dla początkujących. – No cóż, ostatnio byłam w bardzo ponurym i złym nastroju. Więc to zrozumiałe. – Ale Miranda uważa, że bardzo ciemna aura może sprowadzić więcej ciemności, na zasadzie, że złe przyciąga złe. I dlatego chce… żebyś znalazła coś wesołego. – Jak tylko znajdę mordercę i pochowam Chana w jego grobie. Kylie usiadła na łóżku. – Czy w tej sprawie wezwał cię Burnett? – Tak – odpowiedziała Della. – Autopsję Chana będą mogli zrobić za tydzień, więc pogrzeb może się odbyć dopiero potem. A pracę nad sprawą zaczynam… za niecałą godzinę. – Niecałą godzinę? Jak to? – Będę siedzieć w jakimś miejscu, gdzie spotykają się wampirze gangi. A najbardziej
wkurzające jest to, że będę pracować z Chase’em. Kylie spochmurniała. – A ty go nadal nie lubisz. – Czy niedźwiedzie srają w lesie? Kylie popatrzyła z ukosa. – Nie wiem, nigdy żadnego nie widziałam. Della potrząsnęła głową… – Nie lubię go. Nie ufam mu. – Jest bardzo słodki – odezwała się żartobliwie Kylie. – Może dlatego nie chcesz spędzać z nim czasu? Della potrząsnęła głową. – Nie lubię go w ten sposób. Jest zbyt… irytujący. Uniesiona podejrzliwie brew Kylie nie opadła. W końcu Della wyjąkała: – No dobra, uważam, że jest przystojny, ale to nic nie znaczy. W końcu on nie jest… – Steve’em? – zapytała Kylie. – Tak – przyznała Della i nienawidziła się za to. Siedziały przez chwilę w ciszy, a potem Kylie zapytała: – Czemu nie powiedziałaś nam o Steve’ie? Della wzruszyła ramionami. – Ostatnio mam wrażenie, że nic, tylko narzekam. I mówienie o tym boli. – Ale jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Chcemy po prostu pomóc. – Wiem. – To naprawdę koniec? – zapytała Kylie. – Chyba tak. – Della przygryzła wargę i nagle poczuła, że musi coś powiedzieć. – Pocałował Jessie. Albo raczej ona jego. I był tak przepełniony poczuciem winy, że wiem, że mu się podobało. Jestem z tego powodu wściekła, ale… w zeszłym tygodniu chciał, żebym poznała jego rodziców, a ja się przeraziłam. Nie chcę ich poznawać. Nie chcę, żeby to, co mamy, stało się… oficjalne. Więc nie mam pojęcia, czy mam prawo to ciągnąć, jeśli nie wiem, czy to do czegoś prowadzi. – Dzwonił do ciebie od tej pory? – zapytała Kylie. – Nie. I pewnie tak jest najlepiej. – Ale Della co chwilę sprawdzała komórkę. Nie wiedziała, czy czuła ulgę, czy zawód, że nie próbował się z nią skontaktować. Kylie usiadła na łóżku i spojrzała w sufit. – Holiday powiedziała mi kiedyś, że kobiety, które mają problemy z ojcami, zwykle mają też problemy z facetami. Projektujemy kłopoty z ojcem na innych mężczyzn. Na początku uznałam, że to głupota, ale czy to przypadek, że w końcu ułożyło mi się z Lucasem, kiedy rozwiązałam problemy z moim ojczymem? Della położyła się obok Kylie. – A więc mówisz, że muszę naprawić związek z tatą, zanim w ogóle będę się mogła rozejrzeć za chłopakiem? – Walnęła się w czoło. – Cholera, wygląda na to, że powinnam zostać lesbijką, bo to chyba nigdy nie nastąpi. Kylie zachichotała. – Ja jestem już zajęta, przykro mi. Łapek, kot Kylie, wskoczył na łóżko i otarł się o bok Delli. Uśmiechnęła się. – Tak, ty i twój przystojny wilkołak. Wiesz, Łapek nie jest zwolennikiem tego psa. – Wiem. – Kylie spojrzała na Dellę i pogłaskała kota. – Ale ja jestem. – Źrenice rozszerzyły jej się z radości. – Tak bardzo go kocham. Nawet kiedy jest apodyktyczny i trochę
macho, jak w domu pogrzebowym. Sprawia, że… czuję się kompletna. I uważam, że ty zasługujesz na to samo. Na kogoś, kto sprawi, że będziesz się czuła dobrze od środka. Dotknie cię, a ty będziesz się topić pod jego dotykiem. Spojrzy na ciebie pociągająco, a ty poczujesz, że masz nogi z waty. Weźmie cię w ramiona, a twoje problemy nagle staną się mniejsze. – Może coś takiego nie jest mi przeznaczone. – Della spojrzała na Łapka. – Zestarzeję się i będę miała kilka kotów. Wydaje mi się, że tak robią kobiety, które nie wychodzą za mąż. – Della nie mogła powstrzymać myśli o tym, jak się czuła przy Stevie. I żaden kot by jej tego nie dał. – Nie wierzę w to – odparła Kylie. – Może to wszystko, co się teraz dzieje, miesza ci w głowie. Może gdyby te wszystkie rzeczy się nie wydarzyły, to nie spanikowałabyś tak przed spotkaniem z rodzicami Steve’a. – No, ale przecież pocałował Jenny i mu się podobało? – zapytała Della. – Powiedział ci, że mu się podobało? – odpowiedziała pytaniem Kylie. – Bo widziałam, jak na ciebie patrzył, i trudno mi uwierzyć, że podobało mu się całowanie kogokolwiek innego. – Nie powiedział tego, ale jest facetem. Oczywiście, że mu się podobało. Kylie się skrzywiła. – No dobra, nie będę się kłócić, ale jak dla mnie, to szukasz powodu, by się od niego dosunąć. A może chodzi o to, że wiesz, jak bardzo go lubisz, i zwyczajnie się boisz? Della otworzyła usta, by zaprzeczyć, ale nie potrafiła wykrztusić słowa. Czy Kylie miała rację? – Nadal jestem wkurzona, że ją pocałował… nawet jeśli to ona zaczęła – mruknęła, a potem uznała, że pora zmienić temat. – Czy Miranda jeszcze tam jest? Powinnam odszczekać to, co powiedziałam, i ją przeprosić. – Nie, Perry do niej zadzwonił i poprosił o spotkanie. – A więc gdzieś się obśliniają – stwierdziła Della. Miała nadzieję, że skupią się na sprawach miłosnych kogoś innego. Kylie wydęła wargi, jakby doskonale wiedziała, co kombinuje Della. Ta dziewczyna była zdecydowanie za mądra. – Posłuchaj, może ci się nie podobać, że Steve ją pocałował. To normalne, że jesteś wkurzona, wierz mi, wiem coś o tym. Ale to nie znaczy, że to już koniec. Spójrz na związki Mirandy i Perry’ego oraz mój i Lucasa. Obie miałyśmy podobne przejścia. I nie myśl, że mówię to dla dobra Steve’a, bo chodzi mi o ciebie. Posłuchaj mojej rady i daj szansę sobie i jemu. Nie rezygnuj z niego. Della spojrzała na zegarek na stoliku nocnym. – Cholera, muszę iść. *** – Wiesz, że powinniśmy przynajmniej porozmawiać – odezwał się ledwie słyszalnie Chase. Przynajmniej jej słuch znów działał. – O czym? – Och, doskonale wiedziała, co chciała mu powiedzieć, ale to chyba nie było najlepsze miejsce. Della spojrzała na drugą stronę stołu, żałując, że nie siedzi tam kto inny. Żałując, że docenia jego szerokie ramiona, śmiałą postawę i ostrą linię szczęki, która sprawiała, że wyglądał raczej na mężczyznę niż chłopca. Spotkali się i polecieli do opuszczonego domu w środku lasu, który miejscowy gang przerobił na krwisty bar. I to niezbyt przyjemny. Było tam co najmniej sześć wampirów. Ponoć miejscowy gang uznał, że jest tu dość ruchu, by otworzyć biznes.
Della ponownie od niechcenia rozejrzała się po sali i pociągnęła łyk krwi, którą zamówił dla niej Chase. A plus, i to niezbyt świeża, ale że nie zjadła kolacji, to nie wybrzydzała. – No nie wiem. Moglibyśmy porozmawiać o pogodzie, sporcie albo o tym, czemu jesteś na mnie wkurzona – powiedział, uznając, że nie ma już po co szeptać. – Podobno jutro ma padać – prychnęła sarkastycznie. Roześmiał się. Della spojrzała na facetów siedzących po drugiej stronie sali. Dwa twarde wampiry z butelką whiskey, której co chwilę dolewali do krwi. Jeden był blondynem, drugi miał ciemne włosy, związane w kucyk. Przez pierwsze piętnaście minut wszyscy, nawet barman, wpatrywali się w nich z niechęcią, ale potem stracili zainteresowanie. Della wciąż miała się na baczności. Musiała. Nadal nie odzyskała powonienia. Przyglądała się ludziom w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. Kogoś o krótkich ciemnych włosach, kto by wyglądał na zabójcę. Co prawda nie wiedziała, jak taki może wyglądać, ale się nie poddawała. – No weź, co takiego zrobiłem, że cię wkurzam? Della spojrzała Chase’owi w oczy. Była wciąż wściekła, niczym zmokła kura z napięciem przedmiesiączkowym, ale to musiało zaczekać. Teraz należało skupić się na pracy. – To zabawne, ale nie sądziłem, że jesteś z tych, co trzymają język za zębami – stwierdził. I miał rację. Nigdy nie należała do osób, które uważają, że milczenie jest złotem. A co tam, mogli pogadać, byle nie wspominać nic o zadaniu. – Chciałeś nabroić, gdy odnosiłeś mi telefon. Zrobił buzię w ciup, jakby się zastanawiał nad odpowiedzią. – Może. Popatrzyła na niego. – No dobra, pewnie tak, ale uznałem, że ten facet powinien wiedzieć, że ma konkurencję. W piątek, jak cię nie było, jakaś laska, ciągle ta sama, dzwoniła do niego ze trzy razy. I flirtowała z nim. Nie wiem, co was łączy, ale uważam, że nie powinien się tak zachowywać. Serce Delli zanurkowało do żołądka. Jessie dzwoniła do Steve’a? Nie pora jednak użalać się nad sobą. Spojrzała zimno na Chase’a. – To nie twoja sprawa. Nie powinieneś podsłuchiwać jego rozmów. – Przeciwnie, uważam, że to moja sprawa. Jak już mówiłem, lubię cię. Sądzę, że to, co jest między nami, może do czegoś prowadzić. Więc chcę mieć na ciebie oko. – Nie musisz. A jeśli miałoby gdzieś prowadzić, to ja również powinnam cię lubić. – Lubisz mnie. – Uśmiechnął się, pewny swego, a jej głupi żołądek skręcił się na widok jego seksownego uśmiechu. – Po prostu jeszcze tego nie wiesz. Trzeba czasu, żeby mnie docenić. Jak z tymi dziwnymi piwami z zagranicy. Człowiek przyzwyczaja się dopiero po jakimś czasie. – Nie lubię piwa. I nie lubię… – Ale tu jesteś. – Tylko dlatego… – Ugryzła się w język. – Jest z tuzin innych ludzi, z którymi wolałabym teraz być. – Tylko dwanaścioro? Wymienisz imiona? Zacznę ich wykreślać. Pokazała mu kły. Roześmiał się i popatrzył na nią zza brzegu plastikowego kubeczka z krwią. – A jak sobie radzisz z… kwestią kuzyna? – Tym razem przybrał poważny ton. Przypomniała sobie jego opowieść o stracie rodziny. Pewnie to zmyślił. – A ty jak sobie radzisz z kwestią całej rodziny? – zapytała oskarżycielsko. Coś błysnęło w jego oczach… Gniew, ból. Może jednak nie zmyślał.
– A więc nie kłamałeś? – Nie. – Rozejrzał się wokół i pociągnął nosem w poszukiwaniu znajomych zapachów. – I co? – zapytała. Spojrzał na nią, aż za szybko. – Nic. Ty? Nie zamierzała mu mówić, że jej powonienie nie działa. Uniosła głowę, jakby wciągała powietrze. – Nic. Rozległy się kroki. Della przygotowała się na pojawienie się towarzystwa i kłopotów. Jeden z facetów pijących whiskey usiadł obok i nachylił się w jej stronę. – Cześć, piękna – powiedział zdecydowanie zbyt blisko niej.
Rozdział 25 Jesteście tu nowi. Della odsunęła się. Wampir wyglądał na dwadzieścia kilka lat, ale prowadził raczej trudne życie. Zmierzył ją wzrokiem, a potem spojrzał na Chase’a. – Skoro nie jesteś w jej typie, to pomyślałem, że może ja jej się bardziej spodobam. A więc ten bydlak podsłuchiwał. Co prawda ona też podsłuchiwała jego i jego kumpla, tyle że ich rozmowa dotyczyła gry w futbol w liceum i nie była zbyt interesująca. – To tylko drobna sprzeczka – odparł Chase niskim głosem. – Ona jest ze mną. – Doprawdy, malutka? – Obcy zwrócił się do Delli. – Wiesz, w pierwszej chwili sądziłem, że tu pracujesz. No wiesz, za pieniądze. Czy on właśnie powiedział, że ona wygląda na prostytutkę? Della się skrzywiła. – Po pierwsze, nie pracuję tu. Po drugie, nie nazywam się malutka. A po trzecie, jeśli już miałabym być czyjąś dziewczyną, to jego. – Spojrzała na Chase’a, a kiedy ten uśmiechnął się złośliwie, przewróciła oczami. – Ale nie jestem – dodała szybko. – Szkoda – odpowiedział pijany wampir, znów spoglądając na Chase’a. – Widzisz, we mnie nie trzeba się rozsmakowywać, ja jestem pyszny od pierwszego kęsa. Pokazał kły, którym przydałaby się szczoteczka, i Della uznała, że gra słów była zamierzona. Mimo to facet położył rękę na oparciu krzesła Delli i dotknął jej włosów. Chciałaby pobawić się jego włosami: złapać go za ten koński ogon i rzucić nim przez salę. – Skąd jesteście? – zapytał. Musnął szyję Delli, a ona pohamowała dreszcz, i to wcale nie przyjemny. Zaczęła się zastanawiać, czy nie połamać mu palców. Mogłaby sięgnąć za siebie i pogruchotać mu kości, nim zdążyłby coś powiedzieć. Ale może gdyby kilka minut poudawała, uzyskałaby jakieś informacje? – Jestem z Kalifornii – powiedział Chase. – A ona z okolic Houston. – Co cię sprowadza z Kalifornii? – zapytał ten z kucykiem, przechylając głowę, jakby nasłuchiwał, czy Chase skłamie. Della też nastawiła uszu, ale bezskutecznie. Najpierw węch, a teraz jeszcze słuch? Zamiast się martwić, skupiła się na twarzy Chase’a. – Moja mama się tu przeprowadziła – powiedział młody wampir. Bydlak siedzący obok Kylie był chyba usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. A przecież Chase powiedział jej, że jego mama nie żyje. I wtedy słyszała, że jego serce mówi, że to prawda. Della uświadomiła sobie, że gdy Chase odpowiadał obcemu wampirowi, jego oczy skierowały się w lewo. Słyszała, że spoglądanie w lewo mogło być znakiem, że ktoś kłamie. Wiedziała, że nie może mu ufać. Postanowiła jednak skoncentrować się na tym, co miała pod ręką. A ręka była słowem-kluczem, bo bydlak wsunął swoją za kołnierzyk jej koszulki i dotykał jej szyi. Poruszyła ramieniem, jakby chciała przepędzić natręta, z nadzieją, że załapie. Ale nie. Chase spojrzał na jej kołnierzyk. Oczy zalśniły mu z niezadowolenia, ale jeśli ktoś miał nauczyć tego dupka rezonu, to ona. Spojrzała znacząco na Chase’a, by nie próbował nic robić. – Szukam kogoś – powiedziała, usiłując nie zwracać uwagi na dotyk mężczyzny. – Myślę, że niedawno został przemieniony. Ma krótkie ciemne włosy. – Czy jest jednym z dwunastu facetów, z którymi wolałabyś teraz być, zamiast z nim?
– Wampir skinął na Chase’a, ale nawet na niego nie spojrzał. To dobrze, bo to, co zobaczyła Della, nie wyglądało zachęcająco. Chase miał kły na wierzchu i pałające zielonym blaskiem oczy. – Tak, wolałabym być z tamtym. – Skupiła się na pijanym dupku, wiedząc, że jej serce powiedziało, że to prawda. Wolałaby być teraz z zabójcą Loraine. Miała nawet nadzieję, że będzie się stawiał, by mogła mu przetrzepać skórę. Dać mu nauczkę, zanim odda go w ręce Burnetta. Bydlak skinął głową. – Słyszałem, że w zeszłym tygodniu pojawił się jakiś nowo przemieniony. Chciał go zwerbować Gang Żonglerów. – Ręce bydlaka zsunęły się niżej, prawie do ramienia. Skóra jej cierpła, ale potrzebowała informacji, więc postanowiła jeszcze chwilę to znosić. – Gdzie znajdziemy Gang Żonglerów? – Nie wiem. Nie należę do żadnego gangu. Nie potrzebuję ich. Daję sobie radę sam. Oczywiście, czasami chciałbym się zająć taką młodą istotką jak ty. – Przyciągnął bliżej krzesło i wsunął rękę głębiej za koszulkę, aż jego zimna dłoń spoczęła na jej ramieniu. I już nie miała ochoty połamać mu palców. Wolała skręcić kark. – Znasz jakichś członków gangu? – zapytała przez zaciśnięte zęby. – Nie, jestem tu ledwie od tygodnia, ale zauważyłem, że czasem się tu kręcą. Zniżyła głos. – Jest tu jakiś teraz? – Nie wiem. Od kiedy weszłaś, tylko na ciebie patrzę. Młoda. Miękka. – Poruszył palcami. – Może się rozejrzysz i sprawdzisz, czy jakichś tu nie ma? Nie odpowiedział, tylko wsunął palce pod ramiączko jej stanika. Della zasłoniła wargą wysuwające się kły, a kątem oka zauważyła, że Chase patrzy na to z wściekłością. Czemu był taki wkurzony? Przecież ten bydlak nie dotykał jego bielizny. Musiała zaciskać zęby, żeby chama nie zdzielić. – Rozejrzyj się – powtórzyła. – Proszę. Poruszyła brwiami w, miała nadzieję, zachęcający sposób. Pijany wampir rzucił okiem na salę, przesuwając palcem pod jej ramiączkiem, z każdym ruchem coraz bliżej jej lewej piersi. Z każdym ruchem bliższy dostania w mordę. – Nie, nie ma ich. – Znów na nią spojrzał. – Może przejdziemy się na spacerek? – A może opowiesz mi o tym nowo przemienionym? – Z trudem panowała nad głosem. – Miał krótkie ciemne włosy. – A może pogadamy po spacerze? Z drugiej strony stołu dobiegł niski, groźny warkot. – A może zabierzesz od niej swoje brudne łapy? – Chase nachylił się nad stołem, szczerząc kły, a jego oczy lśniły tak mocno limonkowozielonym kolorem, że aby na niego spojrzeć, potrzeba by ciemnych okularów. Bydlak zmierzył go wzrokiem. W pierwszym momencie zaniepokoił się lśniącymi oczami Chase’a, po czym uznał, że nie ma się czym przejmować. Della nie była pewna, czy to rozsądne posunięcie. – Spokojnie, stary – odezwał się pijany. – Nie słyszałem, żeby malutka narzekała. To określenie przelało czarę goryczy. I pewnie groziło przelaniem krwi wampira. – Mówiłam, że nie nazywam się malutka! – Wykręciła mu rękę, że aż zgrzytnęło. Jeszcze trochę, a pewnie by pękła. Wampir warknął i próbował złapać ją drugą ręką, ale ona skręciła mocniej tę, dając do
zrozumienia, że jeden ruch, a jego ramię zacznie dyndać pod dziwnym kątem. I dopilnowała, żeby to nie był ładny kąt. Wampiry co prawda szybko wracają do formy, ale słyszała, że złamanie i tak boli jak cholera. Drań zmierzył ją wzrokiem. Odpowiedziała tym samym, a potem rozejrzała się po sali. Wszyscy patrzyli groźnie w tę stronę. I miała wrażenie, że nie chodzi im o pijanego wampira. Pewnie zdołałaby z Chase’em pokonać ze czterech, ale jeśli tamci zaatakowaliby razem, to istniało niebezpieczeństwo, że teorię o połamanych kościach sprawdziłaby na sobie. Musieli się wynosić. Spojrzała na Chase’a, a potem w kierunku wyjścia. A potem wypuściła drania i pognała do drzwi, zakładając, że Chase pójdzie za nią, i to szybko. To było błędne założenie. Zatrzymała się przy ostatnim stoliku przy drzwiach. Chase niespiesznie wstał, ale nie odsunął się od stołu. Spojrzał ponuro na pijanego wampira. Jego postawa i niechętna mina aż się prosiły, żeby pijany bydlak czegoś spróbował. Czy Chase zwariował? Czy nie czuł, że wszyscy się na nich gapią? Nie wiedział, że we dwójkę sobie nie poradzą? – Chodźmy – zawołała Della. Ledwie wypowiedziała te słowa, zrozumiała, że to był błąd. – Zawsze robisz to, co ci każe twoja kurwa? – zapytał dupek, rozcierając sobie rękę. – Czy właśnie nazwałeś ją kurwą? – Chase zacisnął pięść. Della spięła się cała, szykując się do walki… ale zanim zdążyła zrobić choć krok, Chase już przyciskał dupka do ściany. I to nie tej, przy której siedzieli, ale po drugiej stronie baru. Jak? Nie widziała nawet, by się ruszył. Cholera! Jaki szybki był ten majtkowy zbok? Trzymał faceta za gardło, a stopy dyndały pijakowi w powietrzu. Nie próbował nawet kopać, bo sądząc po kolorze jego twarzy, nie mógł złapać powietrza i pewnie wiedział, że wystarczy jeden gwałtowny ruch, a przestanie oddychać na zawsze. – Powiedz, że przepraszasz – zażądał Chase. – Jeśli coś zniszczysz, będziesz za to płacił! – krzyknął opierający się o blat barman. – Jak chcecie się pozabijać, to idźcie na zewnątrz. Wyjdziemy z wami i będziemy robić zakłady. Chase, nie zwracając uwagi na barmana, ani drgnął. – Powiedziałem, przeproś ją! Wampir, poczerwieniały na twarzy, nie był w stanie wydusić słowa, ale poruszył ustami. – Nie słyszałem – syknął Chase. – Spróbuj jeszcze raz. Przyjaciel pijaka poderwał się z krzesła. Della ruszyła w jego stronę, ale nim go dopadła, ten rzucił w Chase’a stołem. Chase nawet się nie obejrzał, tylko wolną ręką złapał stół za nogę i trzymał go w górze, niczym jakiś kuglarz. – Siadaj! – warknął. I chociaż ani razu nie spojrzał w stronę atakującego, to doskonale było wiadomo, kogo ma na myśli. Della rozejrzała się po sali, spodziewając się kolejnego ataku, gotowa do akcji, ale o dziwo wyglądało na to, że zagrożeniem był tylko rzucający stołem. Wszyscy inni zdawali się doskonale bawić. Chase odstawił stół. Wręcz delikatnie. Odwrócił się i rozejrzał się po sali. – Powiedziałem, siadaj! Przyjaciel wampira wciąż stał, jakby rozważał kolejny ruch. – Mam wolną rękę – syknął Chase i pomachał lewą ręką. – Posadź dupę na krześle, albo też wylądujesz pod ścianą i wyduszę życie z was obu! A jeśli ktokolwiek inny czegoś spróbuje,
to zrobię z nim to samo, jak tylko skończę rozgniatać tchawice tych bydlaków. Przyjaciel pijanego wampira opadł na krzesło. – I tak nigdy go specjalnie nie lubiłem. Barman i kilku innych klientów wybuchnęli śmiechem. Chase jakoś nie docenił ich poczucia humoru. Znów spojrzał na poczerwieniałego wampira z wychodzącymi na wierzch oczami. – To co, chcesz przeprosić? Czy mam ci skręcić kark? Facet coś wykrztusił. Najwyraźniej to Chase’owi wystarczyło, bo wypuścił go z uścisku, a ten opadł na podłogę niczym szmaciana lalka. Wampir kaszlnął i zaczął rozcierać szyję. Chase stał nad nim chwilę, patrząc, jak łapie powietrze, jakby czekał, czy nie wstanie i nie zacznie znowu rozrabiać. A że nic nie zrobił, Chase ruszył do drzwi. Szedł powoli i pewnie. Nie obawiał się, że ktoś go zaatakuje. Stanął obok niej i skinął, by wyszła pierwsza. Niestety, Della nie spełniła jego rozkazu. Skinęła, by on poszedł przodem. Przewrócił oczami, a potem wyszedł. Kiedy wychodziła, usłyszała jeszcze: – Nie wiem, co za krew pił ten chłopak, ale też chcę trochę. Della wyszła na chłodne październikowe powietrze. Noc zrobiła się ciemniejsza, ale księżyc blisko pełni oblewał wszystko swoim blaskiem. Rozejrzała się z niepokojem, ale zauważyła tylko jakąś na wpół rozebraną parę opierającą się o budynek. Odwróciła głowę i zaczęła się przyglądać plecom Chase’a, który szedł przed nią. Nie chciała być pod wrażeniem. Ale, cholera, jak tu nie być pod wrażeniem! Też chciała trochę tego, co pijał Chase. *** Dziesięć minut później biegła za nim, próbując go dogonić. Wciąż przyspieszał. Jedyne, co powiedział, gdy wyszła za nim z baru, to „spróbuj nadążyć”. Jedyne, czego Della nie cierpiała bardziej niż przyjmować wyzwania, o którym wiedziała, że prawdopodobnie przegra, to rezygnować bez walki. Uderzała stopami o zimną ziemię. Wciąż wpatrywała się w Chase’a, który zdawał się biec bez wysiłku. A potem oderwał się od ziemi i zaczął lecieć. Della zrobiła to samo, ale latanie z taką prędkością sprawiało, że aż bolał ją brzuch. Chase odwrócił się w locie i spojrzał na nią. Sprawdzał, jak jej idzie. Skręcił i ruszył w dół, jakby zauważył, że nie daje rady. Wylądował między drzewami, nawet nie zdyszany, i obserwował, jak wampirzyca obniża lot. Uderzyła głośno w ziemię, ale na szczęście zdołała utrzymać się na nogach. Próbowała ukryć fakt, że z trudem łapie powietrze. I tak jak wtedy, gdy biegali, żołądek jej się skręcił. Obróciła się i zwymiotowała w krzaki. Kiedy się podniosła i otarła usta wierzchem dłoni, Chase stanął przy niej. – Przynajmniej tym razem nie trafiłaś w moje buty. Spojrzała na niego zimno. Zwykle nie wymiotowała po biegu, ale też zwykle nie wysilała się do tego stopnia. – No dobra, jesteś szybszy ode mnie – warknęła. – Nie musisz tego tak podkreślać. Przyznanie tego wiele ją kosztowało. – Nie próbuję tego podkreślać. – Przez moment w jego oczach ujrzała coś jakby troskę. – Bieganie jest dla ciebie dobre. Chodź, to pomoże. – Odwrócił się i znów odleciał. A ona nie. Oddalił się o jakieś sto pięćdziesiąt metrów, zatrzymał się i zawrócił do niej.
– No, nie bądź mięczakiem. Zignorowała to. – W czym mi pomoże? Zawahał się, nim odpowiedział: – W bólu. – Radzę sobie z tym. – I chociaż nie chciała tego przyznać, to prawda była właśnie taka. Skupianie się na poszukiwaniach zabójcy Loraine sprawiało, że nie myślała wciąż o bólu. – Niezbyt dobrze. – Zaczął iść, i to szybko. Ruszyła za nim. Przez kilka minut nie rozmawiali. – Gotowa? – zapytał. – Na poszukiwania Żonglerów? – odpowiedziała, starając się na niego nie złościć. – Nie – odparł. – Na bieg. Na dziś skończyliśmy ze sprawą. – Skończyliśmy? Jak mog…? – Ktoś powie tym z gangu, że ich szukamy, i kiedy tam jutro wrócimy, będą na miejscu. – Skąd ten pomysł? – Bo tego typu firmy są lojalne wobec miejscowych gangów. Korzystają z ich ochrony i mają w nich klientów. – Skąd tyle wiesz o gangach i tego typu miejscach? – zapytała, zastanawiając się, skąd go zna. Czyżby należał do gangu, który walczył, gdy po raz pierwszy spotkała Chana? – Od dawna żyłem na ulicy – powiedział. – Od jak dawna? Kiedy się przemieniłeś? – Zatrzymała się, by sprawdzić, czy jej odpowie. Zrobił jeszcze kilka kroków, a potem odwrócił się do niej. – Miałem czternaście lat. – Zaczął biec, ale już nie tak szybko. Zrównała się z nim. – Jak przetrwałeś? – Mięśnie nóg bolały ją od wcześniejszego wysiłku. – Ścigaj się ze mną do Wodospadów Cienia. Jeśli wygrasz, odpowiem na to pytanie. Pokusa sprawiła, że serce zaczęło jej bić szybciej, ale nie była głupia. – Już przyznałam, że jesteś szybszy. Zatrzymał się. – Ścigaj się ze mną, a opowiem ci za samo to, że próbowałaś. Nie lubiła przegrywać. Ani nagród pocieszenia. – Może nie interesuje mnie to aż tak bardzo. – Interesowało, ale ta ciekawość strasznie działała jej na nerwy. – Pewnie, że tak – odparł z pewnością siebie w głosie. – Nie pytałabyś, gdybyś nie chciała wiedzieć. Wykrzywiła usta i zaczęła się zastanawiać, jak wykorzystać tę sytuację. – Powiem ci coś. Będę się z tobą ścigać, jeśli bez względu na wynik powiesz mi, skąd cię znam. I tym razem nie kłam. Zamrugał. – Nie wiem, o czym mówisz. – A ja sądzę, że wiesz. – Zmierzyła go wzrokiem. – Nie słyszysz mojego serca? Nie kłamię. – Zapomniałeś, że słyszałam, co powiedziałeś naszemu koledze w knajpie. Mnie mówiłeś, że twoi rodzice zginęli, a jemu, że twoja matka tu mieszka. Więc wiem, że jednemu z nas skłamałeś, a twoje serce wciąż biło miarowo. – A przynajmniej tak podejrzewała. Chase spojrzał na nią z poczuciem winy.
– Kłamię, kiedy muszę. – Albo kiedy ci wygodnie. – „Może to notoryczny kłamca”. – Gdyby to było takie proste. Kontrolowanie bicia serca to coś, nad czym pracowałem bardzo długo. Przypomniała sobie, że kiedy poprzednio przyłapała go na kłamstwie, było to widać po jego twarzy. Stanęła przed nim i zaczęła mu się uważnie przyglądać, ale nachyliła głowę, by sądził, że nasłuchuje. – Czy twoja mama tu mieszka? – Mówiłem ci, że oni nie żyją. – Jego oczy ani drgnęły. – Gdzie się wcześniej spotkaliśmy? – Rzuciła to pytanie i wstrzymała oddech. – Nie sądzę, aby nasze drogi się kiedyś zeszły. – Nie zamrugał, ale drgnęła mu lewa brew. Czy to wystarczy, by powiedzieć, że kłamał? A jeśli kłamał, to dlaczego? Czego jej nie mówił? Znów ruszył przed siebie. Poszła za nim, próbując wymyślić, co ma teraz zrobić. Po kilku minutach ciszy odezwał się: – Nie powinnaś mu pozwolić, by cię dotykał. Kiedy nie odpowiedziała, wyskoczył przed nią i zaczął iść tyłem. Teraz trudno go było zignorować. – Odpowiadał na moje pytania – powiedziała. – To więcej, niż osiągnąłeś ty. – Mogłem sam uzyskać te odpowiedzi. Uniosła odrobinę brodę. – Raczej nie jesteś w jego typie. Śmiech Chase’a ją zaskoczył. Był taki głęboki i szczery. Przypomniała sobie, jak się zachował w barze. Denerwowało ją, że wciąż była pod wrażeniem. Podziwiała kłamcę. – Gotowa na bieg? – zapytał, jakby uznał, że zawarli pokój. Nie było żadnego pokoju, przynajmniej dopóki nie ustali, co on knuje. Przypomniała sobie rozmowę z Jenny. Z kim, do cholery, Chase się spotykał w środku nocy przy płocie Wodospadów Cienia? – No chodź, krótka przebieżka – nalegał. – Już się nabiegałam. – O co chodziło temu facetowi z tym bieganiem? Trenował do olimpiady? Obiegła go i skierowała się w stronę Wodospadów Cienia. – No chodź. To dla ciebie dobre – powiedział, zbliżając się do niej. – Dobra jest dla mnie prawda. – Czuła, że on idzie zbyt blisko. Jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Szli w milczeniu. Noc wydawała się wyjątkowo cicha. Słychać było tylko odgłos ich kroków na miękkiej ziemi i suchych liściach. Byli już blisko bramy, gdy się odezwał. – Mój ojciec był lekarzem. Miał nieduży samolot. Wszyscy byliśmy w środku. Spadł. Spojrzała na niego. Nic w jego twarzy nie sugerowało, że kłamał. Wręcz przeciwnie. W jego oczach widać było ból. – Tylko ja przeżyłem, ale byłem ciężko ranny. Znalazł mnie wampir. Byłem nosicielem wirusa, więc kiedy mi pomógł, przemieniłem się. – Więc wziął cię do siebie? – Tak. – Był wyrzutkiem? – Wciąż się zastanawiała, po co przybył do Wodospadów Cienia. Czy pomagał jakiejś organizacji wyrzutków albo gangowi, który chciał, aby szkołę zamknięto, bo
była związana z JBF? Nie byłby to pierwszy raz. – To zależy, co masz na myśli, mówiąc „wyrzutek”. Był porządnym facetem, ale niezarejestrowanym. Spośród wszystkich rzeczy, jakie mógł powiedzieć, ta trafiała do niej najlepiej. Przecież z tego samego powodu nie przekazała Burnettowi informacji o Chanie. I nie wspomniała o swoim stryju i ciotce. – Więc czemu przyszedłeś do Wodospadów Cienia? – zapytała. – Słyszałem o nich. Pomyślałem, że to może być ciekawe. – Źrenica jego lewego oka powiększyła się lekko. A więc był tu z jakiegoś powodu, ale jakiego? Już miała powiedzieć, że kłamie, ale ponieważ coraz lepiej wykrywała jego kłamstwa, postanowiła to wykorzystać. Niech się chłopak zapędzi tymi kłamstwami w kozi róg. Podniosła wzrok i zauważyła płot Wodospadów Cienia. Wyciągnęła telefon, by zadzwonić do Burnetta. Miała dwa nieodebrane połączenia, ale żadnych wiadomości głosowych. Sprawdziła numery. Pierwszy wydał jej się obcy, ale po chwili go poznała. To był Kevin, przyjaciel Chana. Zapomniany smutek znów ścisnął ją za serce. Czego chciał od niej Kevin? To cię może drogo kosztować. W końcu była mu winna przysługę. Kiedy zobaczyła drugi numer, znów złapało ją za serce. Steve. Opanowała jednak emocje i zaczęła wybierać numer Burnetta, ale jej telefon zadzwonił pierwszy. Na ekraniku wyświetlił się numer komendanta obozu. – Wróciliśmy. Jesteśmy przy płocie od północy – powiedziała zamiast powitania. – Wszystko w porządku? – odezwał się ostro Burnett. Był spięty. – Spoko. – Chodź do biura. Natychmiast – zażądał. „O kurczę”, pomyślała Della. Wyglądało na to, że szykuje się kolejne zmywanie głowy. – Zaraz będziemy. – Nie – warknął Burnett. – Sama. Chcę cię natychmiast widzieć. Z Chase’em skontaktuję się, jak będzie mi potrzebny. – I się rozłączył. Della zauważyła, że Chase z niepokojem zmarszczył brwi i zaczęła się zastanawiać, kto tak naprawdę ma kłopoty. Ona czy majtkowy zboczeniec.
Rozdział 26 Burnett stał na ganku biura i czekał na jej przybycie. Kiedy wylądowała tuż przed schodkami, uniósł nos w powietrze i przechylił lekko głowę, jakby się upewniał, że nie mają towarzystwa. Kiedy na nią spojrzał, ale się nie skrzywił, jak to zwykle bywało, gdy miała kłopoty (a było to spojrzenie, do którego już się przyzwyczaiła), uznała, że to Chase ma problem. – Jak poszło? – Zaprowadził ją do gabinetu i wskazał krzesło. Sam usiadł za ogromnym mahoniowym biurkiem, które przy nim mimo wszystko wydawało się niewielkie. Zaczęła opowiadać o wydarzeniach wieczoru, gdy uniósł rękę. – Wiem, co się stało. Miałem tam jeszcze jednego agenta i już wszystko zameldował. Zrobiła zaskoczoną minę. – Nie ufałeś… Burnett klepnął dłońmi w biurko. – Nie kombinuj. Nie chodzi o zaufanie. Z zasady zawsze działa dodatkowy agent, jeśli w terenie są młodzi, niedoświadczeni agenci. Nie spodobało jej się określenie „niedoświadczeni”, ale nic nie powiedziała. – Chodzi mi o to, jak wygląda sytuacja z tobą i Chase’em. Nadal mu nie ufasz? – Ja… – Przypomniała sobie, jak Chase potraktował faceta, który nazwał ją dziwką. Spojrzała Burnettowi w oczy. – A co? – Po prostu mi odpowiedz. Musiała się chwilę nad tym zastanowić. – Tak, nadal mu nie ufam. Chociaż nie tak bardzo jak wcześniej. – I nie chcesz powiedzieć, czemu masz wobec niego podejrzenia? Zastanowiła się chwilę. Nie mogła powiedzieć Burnettowi o tym, co widziała Jenny, ale… – Kiedy spotkałam go po raz pierwszy, rozpoznałam jego zapach. Nie wiem skąd, ale ma jakieś negatywne konotacje. – I wcześniej mi tego nie powiedziałaś? – Burnett zmarszczył brwi. – Chciałam się upewnić, czy mam rację. – Wyprostowała się, gotowa na atak z jego strony. – I co? Zawahała się, a to się Burnettowi nie spodobało. – Dello, ufasz mu, czy nie? – Nie w pełni. Ale nie pamiętam, żebym go spotkała. – Zapytałaś go o to? – Owszem. Mówi, że się mylę. – Ale mimo to mu nie wierzysz. – Burnett nachylił się nad biurkiem, z obawą marszcząc brwi. – Nie słuchałaś… – Serce czasem kłamie. Sam mi to mówiłeś. – Nagle przyszło jej do głowy, że Burnett podejrzewa, iż Chase kłamie, bo inaczej to jego by przesłuchiwał, a nie ją. Prawdę mówiąc, chciała również ustalić, jak się tego nauczyć, bo mogłoby jej się to przydać w pracy w JBF. Burnett splótł palce. – Czy w którymkolwiek momencie bałaś się o swoje bezpieczeństwo? Albo sądziłaś, że Chase może cię zranić? Lub zdradzić?
Della zastanowiła się nad tym, ale jedyne, co jej przyszło do głowy, to jaki był wściekły, gdy tamten bydlak ją dotknął. – Nie. – A mimo to mu nie ufasz. – Nie w pełni. – Powiedziała prawdę, a potem dodała: – Ty też. Co się zmieniło? – Ja nie… – Rano jeszcze mu ufałeś, a teraz… już nie bardzo. Burnett rozplótł palce. – Tuż przed twoim telefonem dotarły do mnie pewne informacje, które… budzą wątpliwości. A więc oboje je mieli. – Powiedział, że jego rodzice zginęli we wraku samolotu. Miał czternaście lat i został wtedy przemieniony, bo odnalazł go wampir. – Sprawdziłem, że jego rodzice zginęli w katastrofie lotniczej – przyznał Burnett. Della nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak potwornie musiał czuć się Chase, gdy jednego dnia stracił rodzinę i został przemieniony. To jednak nie oznaczało, że można mu ufać. Ludziom przytrafiają się złe rzeczy i czasem to właśnie sprawia, że sami robią się źli. – Więc co jest podejrzane? – zapytała Burnetta. – Gdzie mieszkał. Takie rzeczy. – Mówił, że w Kalifornii – powiedziała Della. – I jakie jeszcze rzeczy? Przypomniała sobie, jak Chase mówił, że wampir, który go uratował, był niezarejestrowany. Jeśli to właśnie ukrywał, to na pewno nie mogła mieć o to pretensji. – Sprawdzam to – rzekł Burnett, dając do zrozumienia, że ma w to nie wtykać nosa. Della się zawahała, po czym powiedziała: – Wiesz, może ma powody, by ci czegoś nie mówić. I to wcale nie znaczy, że jest zły. Sama przecież też ukrywała pewne sprawy. Głównie bolesne. Burnett zmarszczył brwi. – Owszem, ale muszę mieć pewność, że te sekrety nie zaszkodzą szkole ani JBF. I niestety, nauczyłem się również, że zwykle gdy ludzie coś ukrywają, to nie jest to nic dobrego. – Nachylił się. – Ufasz mu, czy nie? Czemu wysyłasz sprzeczne sygnały? Lubisz mnie. Tylko jeszcze o tym nie wiesz. Przypomniała sobie słowa Chase’a i nawet stanął jej przed oczami jego seksowny uśmiech. – Ja… nie wiem. To znaczy, nie ufam mu tak, jak ufałabym komuś stąd, jak Lucasowi czy Derekowi, albo… Steve’owi, ale… nie sądzę też, żeby był zły. – Dziwnie brzmiało powiedzenie prawdy. – Dobra. – Burnett klepnął dłońmi w biurko. – W razie czego powiedz, gdybyś się jeszcze czegoś dowiedziała. Wstała, czując, że to koniec spotkania. – Są jakieś informacje na temat autopsji Chana? – Jeszcze nie. Przykro mi. Skinęła głową, chociaż ta sprawa bardzo jej ciążyła. Wyszła przed domek, gdy usłyszała głos Burnetta. – Dobra robota, Dello. Biorąc pod uwagę aresztowanie Craiga Anthony’ego i dzisiejszy wieczór, muszę powiedzieć, że jestem z ciebie dumny. Nie odwróciła się, ale szepnęła: – Dzięki. Ogarnęło ją uczucie dumy. I dobrze, bo potrzebowała więcej pozytywnych emocji, by
zmierzyć się z tymi wszystkimi trudnościami, które ją teraz spotykały. Ruszyła przed siebie. Jej telefon pisnął z informacją o nowej wiadomości. Podejrzewała, że to Steve. Trudności nadeszły. *** Wędrówka do domku wydała się Delli zbyt cicha i zamiast myśleć o Stevie, skupiła się na tym, jak bardzo ponura jest ta noc. Wyciągnęła telefon i sprawdziła wiadomość. Myliła się. Nie napisał do niej Steve, lecz Kevin, kumpel Chana. Zadzwoń. Szybko wybrała numer. Połączyła się z pocztą głosową. – Co się dzieje? Tu Della. Rozłączyła się i w tym momencie lodowaty podmuch przyprawił ją o gęsią skórkę. Księżyc co chwila przysłaniały chmury, pogrążając wszystko w mroku. Nie wiedziała, co było straszniejsze – srebrzysta poświata, potworne ciemności, czy chłodna cisza. Nagle poczuła, że nie jest już sama. Uniosła głowę, by wyczuć zapach, po czym przypomniała sobie, że jej nos nie działa, jak trzeba. Rozejrzała się na boki. Spojrzały na nią żółte ślepia oposa, ale to nie oposa wyczuła. Przypomniała sobie o duchu Chana. Natychmiast zrobiło jej się ciężko na sercu. Czy był tutaj? Sądziła, że już przeszedł na drugą stronę, ale mogła się mylić. – Chan, to ty? – Chłodny wiatr porwał jej pytanie w ciemność. Chmury znów się przesunęły, pozwalając księżycowi rozświetlić ścieżkę. Usłyszała delikatny szelest w powietrzu i spojrzała w górę, oczekując, że pojawią się piórka, ale opadł na nią tylko pomarańczowy liść. Martwy liść. Czy Chan przerzucił się na liście? Czy może po prostu za bardzo się przejmowała? – Jeśli jesteś tutaj, to wiedz, że mi przykro. Nie chciałam cię ignorować. Księżyc znów zniknął. Z ciemności dobiegł jakiś dźwięk. Kroki. Chan? Czy kroki duchów było słychać? Ogarnął ją strach. Opanowała chęć ucieczki. A potem przypomniała sobie, że to przecież Chan. Nawet martwy był jej kuzynem. Kuzynem, którego zawiodła. Odwróciła się. Serce jej podskoczyło, gdy ujrzała za sobą jakąś postać. Nie mogąc wyczuć, kto to, zdała sobie sprawę, jak ogarnia ją panika, i wysunęła kły. – To tylko ja – odezwał się cichy głos. Znajomy głos. – Rany, Jenny. Nigdy nie podkradaj się do wampira. Mogłam cię zaatakować. – Przepraszam – powiedziała Jenny, nie podchodząc bliżej. – Nie chciałam… – rozejrzała się wokół – …się narzucać. Jest tu duch? – A czujesz jakiegoś? – zapytała Della. Głos trząsł jej się prawie tak samo jak Jenny. – Nie, nie czuję duchów. – Jenny ani drgnęła. – Ale rozmawiałaś… ze swoim kuzynem. Tym, który umarł. Czujesz duchy? – Nie… właściwie to nie. – Nawet nie wiedziała, czy kłamie. Widziała Chana, ale nie była pewna, czy go czuła. A przynajmniej nie tak jak Kylie. – Więc nikogo tu nie ma? Jesteś pewna? – zapytała Jenny. – Nikogo. – Della chciała w to wierzyć. – To dobrze. – Jenny podeszła bliżej. – Czy Derek do ciebie dzwonił? – A powinien? – Della ruszyła przed siebie, a chociaż nie chciała się do tego przyznać, to w towarzystwie czuła się lepiej. – Zdobył ten album ze zdjęciem twojego stryja. Znalazł tam również obie twoje ciotki i twojego tatę.
Della poczuła pewną nadzieję. Może jednak odnajdzie swoją rodzinę. Wyciągnęła telefon, by zadzwonić do Dereka. – Jest teraz w twoim domku. Z Kylie. Tylko z Kylie – jęknęła Jenny. – Widziałam, jak Miranda wyszła z Perrym – dodała oskarżycielskim tonem. Della schowała telefon do kieszeni i przyspieszyła, chcąc obejrzeć album. Zrobiła kilka kroków, nim się zorientowała, że Jenny za nią nie idzie. Spojrzała przez ramię. – No chodź. – Nie – odparła Jenny i kopnęła jakiś kamyczek. Della wiedziała, o czym myśli Jenny, i westchnęła. Zapanowała nad ciekawością. – Posłuchaj Jenny, między Kylie i Derekiem nic nie ma. – Nie możesz być tego pewna. – Oczywiście, że mogę. Kylie jest tak zakochana w Lucasie, że nie dotknęłaby Dereka nawet kijem. A co do Dereka, to Kylie już mu przeszła. Posłuchaj, wampiry wyczuwają feromony, a on nie zanieczyszcza powietrza, gdy jest blisko niej. – A przynajmniej nie robił tego, gdy działał jeszcze jej nos. – Natomiast gdy jest z tobą, ledwie mogę oddychać, tak bardzo je zasmradza. – Ale on podziwia Kylie. – No i co z tego? Jest obrońcą. Ja też ją podziwiam, a przecież z nią nie kręcę. Jenny skrzywiła się. – Jak mogę konkurować z Kylie? Ona jest taka wspaniała. – O to mi właśnie chodzi. Nie konkurujesz. – Delli przyszło coś do głowy. – Nie uwierzysz, dopóki nie zobaczysz, co? – Co zobaczę? – Ich. Przekonasz się, że nic nie robią. Dowiodę ci tego. Spraw, żebyśmy stały się niewidzialne, i chodźmy do mojego domku. – Nie… nie sądzę, aby to był dobry pomysł. – Czemu? W końcu dowiesz się prawdy. Może wtedy wreszcie przestaniesz się denerwować. Jenny skrzywiła się znowu. – Ale… ja nie wiem, czy mogę sprawić, byś była niewidzialna. Nie jestem na takim poziomie, jak Kylie. I… Burnett powiedział, że nigdy nie wolno mi nikogo podsłuchiwać. – No jasne, ale nie będziemy podsłuchiwać, tylko coś ustalać. A to co innego. – Burnett jasno się wyraził. – Czasami zasady są po to, aby je łamać. Poza tym i tak je łamiesz, jak biegasz niewidoczna po terenie. – Tak, ale… – A poza tym skąd wiesz, że nie możesz zrobić mnie niewidzialną, skoro nie próbowałaś? – W oczach kameleonki pojawiło się zainteresowanie. Ta dziewczyna miała ikrę. Może właśnie dlatego Della ją lubiła. – No chodź, spróbujemy. – Wzięła Jenny za rękę. – Do roboty. *** – Ale super, chociaż strasznie dziwnie! – powiedziała Della. Czuła siebie, ale się nie widziała. Nie widziała też Jenny. Stały na ganku i patrzyły w okno, słuchając, jak Kylie i Derek rozmawiają o jego mamie. – Ciii – powiedziała Jenny, ściskając mocno rękę Delli.
Kylie podała Derekowi napój i usiedli przy stole. – Chcesz, żebym zadzwoniła do Burnetta i dowiedziała się, o której będzie Della? – Nie, poczekam jeszcze chwilę, a potem po prostu zostawię książkę. Możemy porozmawiać jutro. Wiem, że chce ją zobaczyć, ale niestety niewiele w niej informacji. Mam tylko nadzieję, że da nam jakieś nowe tropy. Kylie skinęła głową. – A jak mają się sprawy z tobą i Jenny? Jenny jeszcze mocniej ścisnęła Dellę. Wampirzyca zaniepokoiła się, że cały ten pomysł może się źle skończyć. Nie chodziło o to, że Kylie i Derek coś jeszcze do siebie czują, ale jeśli on powie coś na temat Jenny, czego ta nie powinna usłyszeć… Kurde! Może Burnett miał rację. – Powoli – odezwał się zawiedziony Derek. – Rozmawiałeś z nią? – zapytała Kylie. – Powiedziałeś, co czujesz? Della odrobinę się rozluźniła. – Niejako – odparł Derek. – Pocałowałem ją. – Całowanie to nie rozmowa. Jeśli naprawdę ją lubisz, to z nią pogadaj. – Ale jeśli ona powie, że nie jest zainteresowana, to się ode mnie odsunie. Nie chcę jej przestraszyć. – Myślę, że jedyną przestraszoną osobą jesteś ty – powiedziała Kylie. – Że zacytuję Dellę: „Na litość boską, weź się w garść”. – Cytuje mnie – zachichotała Della. – Ciii – szepnęła Jenny. – A co mam jej powiedzieć? – zapytał Derek. – Nie wiem. Może zacznij od tego, co czujesz? – Kylie zamilkła na chwilę. – A co do niej czujesz? – Lubię ją, naprawdę ją lubię. Czuję jej emocje wyraźniej niż kogokolwiek innego. No wiesz, nawet teraz czuję, że jest tam gdzieś i czuje się niepewnie. – Przestań czuć – szepnęła Della. – Nie mogę – warknęła Jenny. – A gdy jesteśmy niewidzialne, oni nas nie słyszą, więc nie musisz szeptać. – Ale próbuję słuchać – odparła Della. Derek potrząsnął głową. – Jest opiekuńcza, a zarazem z ikrą. Chociaż jest tu nowa i wszyscy ciągle się na nią gapią, bo jest kameleonem, to świetnie sobie z tym radzi. – Zamilkł na chwilę. – Jest piękna, ale nie tak jak dziewczyny, które o tym wiedzą. Jest niewinna, a zarazem ma ochotę doświadczać świata. Jest mądra i czasem odrobinę przemądrzała. – Uśmiechnął się szeroko, a potem westchnął. – Uwielbiam jej spojrzenie na życie. I chcę być… No, dzielić z nią te doświadczenia i oczywiście pilnować, by nie stała jej się krzywda. – To takie słodkie – powiedziała Jenny takim samym tonem jak Miranda, gdy opowiadała o tym, jak Perry ssie jej uszy. Della zaczęła się zastanawiać, czy kameleonka zdaje sobie sprawę z tego, że część tych doświadczeń, o których mówił Derek, była dozwolona od lat osiemnastu. Z drugiej strony, to nie miało znaczenia. Jenny miała rację. To było słodkie. I chociaż Della nie była gotowa zanurzyć się w całą tę romantyczną tkliwość, to nie znaczyło, że nie doceniała jej dobrych stron. Może pewnego dnia ogarnie swoje życie na tyle, że sama też zacznie czerpać z tego przyjemność. – On naprawdę mnie lubi – stwierdziła Jenny.
– Mówiłam ci – odparła Della. – A teraz mogę już iść z nim pogadać i obejrzeć książkę, która kosztowała mnie miesięczne kieszonkowe? *** Tego wieczoru Della leżała w łóżku o dziesiątej i przeglądała album pamiątkowy ze szkoły średniej. Patrzyła na twarze wszystkich Tsangów, a zwłaszcza na zaginionych ciotkę i stryja. Przed wyjściem Derek spisał nazwiska ludzi, z którymi jej ciotka i stryj byli na zdjęciach, i postanowił skontaktować się z nimi przez Facebooka, by sprawdzić, czy nie mają jeszcze jakichś informacji. – To niesamowite, ile spraw policja i prywatni detektywi rozwiązują dzięki mediom społecznościowym – powiedział. Dellę ogarnęło poczucie winy, że tak go wykorzystuje, i zaproponowała, że zrobi to sama. – Jeśli masz ochotę – odparł. – Ale trzeba pytać ostrożnie, bo inaczej może nic z tego nie wyjść. Ostatecznie zgodziła się, by się tym zajął. Poza tym i tak miała już dość problemów. Jej telefon znów pisnął, przypominając, że podczas rozmowy z Derekiem dostała kolejną wiadomość. Już sprawdzała. Była od Steve’a. Nie przeczytała jej. Nie chciała jej czytać. Podejrzewała, że jeśli ją przeczyta, to znów zacznie za nim tak potwornie tęsknić i wkurzać się, że pocałował Jessie i że jej pozwolił, by do niego zadzwoniła. I to trzy razy! Przełożyła stronę i jęknęła. Nie. Nie była gotowa zająć się sprawą Steve’a. Może za kilka lat. Jęknęła znowu i na parę minut ukryła twarz w poduszce, a potem znów zaczęła przeglądać album. Na zdjęciu z klubu dyskusyjnego zauważyła znajomą twarz. Było na nim zbyt wiele osób, więc nie podano nazwisk i nie wiedziała, czy to jej tata, czy stryj. Musieli być bliźniakami jednojajowymi. Przesunęła palcem po twarzy, zastanawiając się, czy ze stryjem czułaby taką samą więź jak kiedyś z ojcem. A raczej w dalszym ciągu. To on z niej zrezygnował, a nie na odwrót. Zamknęła oczy, a wzruszenie ścisnęło jej gardło. Przełknęła z trudem i usłyszała, że ktoś zbliża się do domku. Cholera! A co, jeśli to Steve? Pociągnęła nosem, by sprawdzić, czy wyczuje zapach. Nie. Jej nos wciąż nie działał. Serce jej mocniej zabiło. Nie była gotowa na to spotkanie.
Rozdział 27 Della nastawiła uszu. Nie Steve. Kroki były zbyt lekkie. Brzmiały jak… Drzwi do domku otworzyły się. – Jest tu kto? – Tutaj. – Della podeszła do drzwi i przypominała sobie, że nadal winna jest czarownicy przeprosiny za swoje okropne zachowanie, gdy rozmawiały o aurze i oglądaniu ptaków. – Cześć – powiedziała Miranda i nawet nie wyglądała na obrażoną. Della pomyślała, że może sobie daruje przeprosiny. Nie cierpiała się płaszczyć. Ale była je winna czarownicy. – Przepraszam za wcześniej. Byłam okropna. – Owszem. Ale nie szkodzi – rzekła Miranda. – Mówiłam, że nie będę zwracać uwagi na twoje wybuchy w związku z tym wszystkim, przez co teraz przechodzisz. Masz jakiś tydzień czy dwa taryfy ulgowej, a potem mój mały palec znów będzie w grze. „Taryfy ulgowej?”. Della ugryzła się w język i postanowiła być miła. – Doceniam to, ale mimo wszystko przepraszam. – Przyjmuję przeprosiny. – Czarownica uśmiechnęła się. – Jest tu Kylie? – Nie. Poszła na nocną przechadzkę obśliniać się z Lucasem. Miranda podeszła do lodówki i wyjęła dwa napoje. Wampirzyca usiadła na swoim krześle. Czarownica podała jej puszkę i zaczęła się Delli uważnie przyglądać. Della domyśliła się, o co chodzi… Inspekcja aury. – I jak? – Wciąż niebezpiecznie ciemna. – Z niezmiennie zaniepokojoną miną Miranda otworzyła puszkę, ale nie odrywała wzroku od Delli. W kuchni było słychać tylko szum bąbelków. – Co się stało między tobą a Steve’em? – zapytała w końcu. – Jessie go pocałowała. – Della nie miała ochoty o tym znowu opowiadać, ale gdyby czarownica się dowiedziała, że powiedziała Kylie, a jej nie, to by się obraziła. – Więc rzuca cię dla niej? – Nie – odparła Della. – Pokłóciliśmy się i powiedziałam mu, że już i tak mam za dużo na głowie. Z drugiej strony, nie przeczytała wiadomości od niego. Może pisał, że teraz kocha Jessie? Mimo że była wkurzona, nie wierzyła w to. – Przeprosił? – zapytała Miranda. – Tak, ale… – Ale nadal jesteś wściekła? Della zsunęła się niżej na krześle. – Tak, ale przecież nie chodzimy ze sobą. – Bzdura. Oczywiście, że chodzicie. Tylko nikomu nie powiedzieliście, że tak jest. Della chciała zaprzeczyć, ale nie mogła. Miranda popijała napój. – Wierzysz Steve’owi, że to Jessie jego pocałowała? Czy uważasz, że to on pocałował ją? – Wierzę mu – powiedziała Della. – Ale nie o to chodzi. – Chodzi o to, że cię to zabolało, prawda? Della westchnęła. – Może. Chyba. Tak. Cholera, to boli.
Miranda współczująco skinęła głową. Siedziały przez chwilę w milczeniu, jak to przyjaciółki, a czarownica zakręcała kosmyk różowych włosów na palec. Nagle zrobiła wielkie oczy. – Mam pomysł, ale uznasz, że oszalałam. – Ponieważ i tak uważam, że jesteś szalona, to możesz mi powiedzieć. – Na Perry’ego zadziałało, gdy wkurzał się o to, że pocałowałam Jacoba. – Miranda zawiesiła głos dla większego efektu. – Pocałował Mandy, pokłóciliśmy się, a potem przebaczyliśmy sobie wzajemnie. Della potrząsnęła głową, nie bardzo rozumiejąc czarownicę. – Mówisz, że mam pocałować Perry’ego? – Nie… Nie Perry’ego. Jakiegoś innego faceta. Żebyś nie musiała już się wkurzać na Steve’a. – Wiem, że nie jesteś najlepsza z matematyki, ale czy nikt ci nie mówił, że dodając błąd do błędu, nie otrzyma się wyniku bezbłędnego? – Owszem, jeśli to naprawi sprawę. Naprawdę lubisz Steve’a. Wiem, że tak jest. A on ciebie. Więc po prostu pocałuj kogoś innego. Może tego Chase’a? Podejdź do niego i pocałuj porządnie. W ten sposób wyrównacie rachunki i będziesz mogła o tym zapomnieć. Znów będziesz ze Steve’em, twoja aura się rozświetli i wszyscy będą szczęśliwi. No wiesz, albo to, albo obserwowanie ptaków. Co wolisz? Della nie mogła powstrzymać śmiechu. – Przepraszam, wiem, że chcesz pomóc, ale to chyba najgorsza rada, jaką kiedykolwiek słyszałam. – Obserwacja ptaków? – Nie! Całowanie Chase’a! *** Della ignorowała Chase’a przez cały ranek. A przynajmniej próbowała. Kiedy szła na obiad z Mirandą, Kylie i Jenny, podszedł do niej i złapał ją za rękę. – Poświęć mi minutę, proszę. – Pociągnął ją w stronę lasu. – Zaraz wróci – rzucił do jej przyjaciółek. Della może by mu się i wyrwała, ale myślała tylko o tym, jak zimny w dotyku był Chase. Czy to znaczyło, że nadal miała gorączkę? Cholera, ostatnio nie bolała jej głowa i uznała, że dochodzi do zdrowia. No, poza tym, że nadal cierpiała na brak węchu. I nagle do niej dotarło. Niczym grom z jasnego nieba. Chan zmarł po chorobie. A co, jeśli…? O rany, czym ona się przejmowała? To tylko przeziębienie, drobiazg. Kevin mówił, że Chan się poważnie rozchorował. Della nie chorowała poważnie. I nie była żadnym hipochondrykiem. Wyrwała się z zamyślenia i spojrzała na przyjaciółki. Miranda posłała jej szeroki uśmiech. Della odpowiedziała ponurym spojrzeniem, wiedząc, o czym myśli czarownica. Nie było mowy, żeby miała się obśliniać z tym majtkowym zbokiem. Chase wciąż ją ciągnął i, z bliżej niezrozumiałych dla niej względów, pozwoliła mu na to. – Co? – prychnęła, gdy w końcu znaleźli się wśród drzew. – Trzy sprawy. Po pierwsze: o której się dziś spotykamy? – Wydaje mi się, że Burnett mówił, abyśmy spotkali się w biurze o ósmej. Następne? Popatrzył na nią. – Wiesz, czemu wielki zły komendant nagle przestał mi ufać?
– Następne? – zawołała Della, nie chcąc rozmawiać z Chase’em o tym, czemu Burnett przestał mu ufać. Ani o tym, czemu ona sama mu nie ufała. Nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego właściwie próbowała go bronić przed Burnettem. – Wezwał mnie wczoraj wieczorem i przesłuchiwał przez ponad godzinę. – No, do tego to się możesz zacząć przyzwyczajać. Robi tak z każdym – odparła. – Nie sądzę. Powiedział ci coś na temat tego, czemu mi nie ufa? Przez moment chciała mu powiedzieć, że Burnett odkrył, iż Chase skłamał w kilku kwestiach. Otworzyła usta, przemyślała to i znów je zamknęła. Chase zmrużył oczy. – A więc coś jest na rzeczy? – Będziesz musiał spytać o to Burnetta. I powinieneś. – Co powinienem? – Porozmawiać z nim. On nie jest… Wiem, że wydaje się twardzielem, ale przez przynajmniej sześćdziesiąt procent czasu jest sprawiedliwy. – Więc zwierzasz mu się ze wszystkiego? – zapytał podejrzliwie Chase. „Nie powiedziałam mu o stryju”. – Prawie. – W tym momencie usłyszała szum wodospadów. – Słyszysz to? – zapytała. – Co takiego? Żałując, że go spytała, warknęła: – Nic. – Zaczęła tupać nogą. – Jeszcze coś? Czego jeszcze chcesz? – To niebezpieczne pytanie – odparł, uśmiechając się seksownie. Skrzyżowała ramiona na piersiach i zmierzyła go wzrokiem. – Przyjaciele na mnie czekają. Wyciągnął komórkę. – Jaki masz numer? – A gdy nie zaczęła go od razu recytować, dodał: – W ten sposób następnym razem, jak będę miał pytanie, to po prostu zadzwonię i nie będę musiał przerywać ci twojej gierki pod tytułem „Chase-nie-istnieje”. – Ja nie… – Przez cały dzień mnie ignorowałaś. I bardzo się do tego przykładałaś. Della tupnęła trochę mocniej i poczuła się dziecinnie, że tak się zachowywała, a raczej, że została na tym przyłapana. Ale jaki miała wybór? Od kiedy dał do zrozumienia, że jest nią zainteresowany, ostatnie, czego chciała, to go zachęcać. – Twój numer? – W jego tonie dało się słyszeć zniecierpliwienie, a w oczach dostrzegła ból. I cholera, poczuła się z tym źle. A to, że przejmowała się tym, co czuł, jeszcze ją przeraziło. – Po prostu podaj mi swój numer – powiedział. Uznawszy, że lepiej będzie z nim porozmawiać przez telefon, niż dawać się odciągać do lasu, podała mu numer. – Dziękuję – powiedział. – Zadzwonię później, żebyś miała mój. „Nie potrzebuję go”, chciała powiedzieć, ale się powstrzymała. Pracowali razem, więc mogła potrzebować jego numeru. Wolałaby jednak wiedzieć, co on knuje, albo przynajmniej, czy knuje cokolwiek. Zanim się odwróciła, by odejść, wyciągnął rękę i odgarnął jej kosmyk włosów z policzka. Pacnęła go w rękę. Roześmiał się, ale szybko spoważniał. – Jak się czujesz? – Wsunął rękę do kieszeni dżinsów.
– A co? – zapytała, zastanawiając się, czy zauważył jej podwyższoną temperaturę. Zawahał się. – Chodziło mi o to, jak sobie radzisz ze śmiercią kuzyna. – Zabrzmiało to szczerze. – W porządku. – Złagodziła ton, pragnąc, żeby przestał być dla niej taki miły. Żeby mogła przestać być taka okropna. Tyle że nie wiedziała, jak demonstrować brak zainteresowania, nie ignorując go albo nie okazując mu złości. Oczywiście, jej zachowanie odpowiadało sytuacji. Nie ufała mu, ale pracowała z nim i właściwie broniła go przed Burnettem. A więc nie lubiła go, ale współczuła mu z powodu straty rodziny. Wiedziała, że ukrywał coś przed nią i Burnettem, ale w końcu ona też miała przed nimi sekrety. Gdzie ona go wywęszyła? Czemu jej skłamał w tej kwestii? A może myliła się co do tego, że kłamał? Czy to możliwe, żeby ona go wyczuła, a on jej nie? Możliwe. „I jego zdolności robią na tobie wrażenie”, odezwał się w jej głowie cichy głosik. Odcięła się od niego, godząc się z tym, że jej uczucia wobec tego faceta były czarno-białe, yin a potem yang. Kłopot w tym, że czarny robił się coraz bardziej szary, a yin zmieniał w yang. Oczywiście, nie chodziło o nic romantycznego. Po prostu pocałuj kogoś innego. Może tego Chase’a? Podejdź do niego i pocałuj porządnie. „Porządnie”. Spojrzała na jego usta i zaczęła się zastanawiać, jak by to było… Kurde! O czym ona myślała? – Muszę iść – stwierdziła, uświadomiwszy sobie, że stoją i gapią się na swoje usta, jak w jakimś głupim filmie. Zrobiła ledwie kilka kroków, gdy się odezwał: – Do zobaczenia wieczorem. – Powiedział to z niecierpliwością i miała wrażenie, że czekał nie tylko na dalszy ciąg śledztwa. Miała na końcu języka słowa „nie ma mowy”, ale już mu to przecież mówiła. Sobie także. I na wszelki wypadek powtórzyła to w myślach. A potem pobiegła. Wyszła z lasu i zastała trzy koleżanki, które czekały z zaciekawieniem. Miranda, jak to ona, zadała pierwsze pytanie: – Zrobiłaś to? Della skrzywiła się i prychnęła. – Kurde, nie! – Mówiłam, że tego nie zrobi – powiedziała Kylie. Della spojrzała na Kylie. – Więc czarownica powiedziała wam, jaką mi dała radę? Skąd ona bierze takie pomysły? – Uważam, że to doskonały pomysł – stwierdziła Miranda. – Sądzę, że to mogłoby zadziałać. – Jenny wtrąciła swoje trzy grosze. – Ale może też być niebezpieczne. A co, jeśli spodoba jej się całowanie Chase’a? Jaki to by miało wpływ na nią i Steve’a? – Nie spodobałoby się – powiedziała Della. – Bo… po prostu nie. Przeniosła wzrok z Jenny na Kylie z nadzieją, że żadna z kameleonek nie jest teraz wampirem i nie usłyszała, że serce jej przyspieszyło, gdy to mówiła. – No nie wiem. Pociągający jest. – Uśmiech Kylie sugerował, że się z niej nabija. Szkoda, że Della nie była w nastroju. – W takim razie go pocałuj. No już. Cmok, cmok! Machnęła w stronę lasu. – Nie, mam już swojego faceta. – Kylie spojrzała na Jenny. – Hej – odezwała się Miranda. – Mówię tylko, że to zadziałało w przypadku moim i Perry’ego. I że przynajmniej powinnaś spróbować.
Della przewróciła oczami. – Zrobię to, jak tylko w piekle otworzą budkę z lodami. A teraz przestańcie gadać o tym, że mam całować Chase’a, bo to sprawia, że dziwne rzeczy przychodzą mi do głowy. – Jakie? – zapytała Miranda, unosząc brew, a potem poruszyła ramionami na boki, niczym pies machający ogonem. Della warknęła i w tej chwili odezwał się jej telefon. Podejrzewała, że to Chase dzwoni podać jej numer. Wyciągnęła komórkę. Myliła się. – Kto to? – zapytała Miranda. – Nikt – warknęła Della, denerwując się, że czarownica wszędzie chce wtykać nos. – A więc Steve, co? Della znów warknęła, a potem przyspieszyła kroku, chcąc przegonić myśli o Stevie, Chasie i swoje wścibskie przyjaciółki. Kiedy jednak rozmowa przełączyła się na pocztę głosową, wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała zmierzyć się z kwestią Steve’a. Ale jak? *** To niesamowite, ile spraw policja i prywatni detektywi rozwiązują dzięki mediom społecznościowym. Słowa Dereka przypomniały jej się podczas ostatniej lekcji angielskiego. No owszem, może to była metoda robienia uników, żeby tylko nie myśleć o ważnych problemach, ale zadziałała. Bo nagle przyszło jej coś do głowy i uznała, że pomysł jest niezły. Facebooku, nadchodzę. Może i nie wiedziała, jak rozmawiać ze starymi kolegami z klasy swojego taty i jego rodzeństwa, ale wiedziała, jak podchodzić do nastoletnich dziewczyn. I może, jeśli będzie miała szczęście, to powiedzą coś, co naprowadzi ją na mordercę Loraine. No owszem, to było mało prawdopodobne. Wampirzy zabójcy są inni niż zwykli mordercy, ale nie zaszkodzi spróbować. Tylko jak? Łatwo. Jak się szybko okazało. Im więcej dowiadywała się o Loraine, tym bardziej bolało. Tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, jak okropną stratą była śmierć kogoś tak porządnego i pełnego życia. Della zaczęła szukać informacji na Facebooku i Twitterze, a nawet zajrzała do kilku miejscowych gazet. Dowiedziała się, że poprzedniego lata Loraine była w szkole tańca w Nowym Jorku. Zobaczyła nawet kilka tweetów ze zdjęciami nowego pieska Loraine. To był jeden z tych płaskonosych psów z wielkimi uszami, które były takie paskudne, że mogła je kochać tylko własna mamusia. „Albo kochać, dopóki cholerny piesek nie został zamieniony w wampira”, odezwał się w jej głowie cyniczny głos. Odepchnęła tę myśl i zaprzyjaźniła się z sześcioma osobami, które twierdziły, że znają Loraine. Na szczęście większość ludzi zaprzyjaźni się z każdym, więc Delli się poszczęściło. W ciągu kilku godzin zaprzyjaźniła się też z czterema koleżankami Loraine ze szkoły. Napisała do nich, że spotkała Loraine w Nowym Jorku i dopiero dowiedziała się o jej śmierci. Istniało niebezpieczeństwo, że ktoś z tych ludzi był z Loraine w Nowym Jorku i jej przykrywka się sypnie, ale wyglądało na to, że nie. Trzy dziewczyny odpisały jej w ciągu godziny i Della rozmawiała z nimi w trzech oddzielnych okienkach. Dostała trzy sprawozdania na temat tego, co się działo u Loraine tuż przed morderstwem. Della dowiedziała się wszystkiego, począwszy od ulubionego koloru Loraine, aż po szczegóły kłótni, którą miała z mamą tego wieczoru, którego zginęła.
Mnóstwo informacji, ale żadna nie była przydatna w śledztwie. – Co robisz? – zapytała Kylie, gdy tylko weszła do domku. – Prowadzę śledztwo. – Tej pary? – Tak – powiedziała Della i zaczęła się zastanawiać, czemu nie interesowała się tak bardzo chłopakiem Loraine. Może jako dziewczyna czuła z nią większą bliskość? – Idziesz na kolację? – zapytała Kylie. – Nie, mam tu trochę krwi. – Dobra, ale jakbyś poczuła się samotna, to przyjdź. Zamierzamy rozpalić ognisko nad jeziorem i piec pianki. – Przepraszam, ale dziś wieczorem znów pracujemy nad sprawą. W jasnoniebieskich oczach Kylie pojawiło się zatroskanie. – Chciałabym, żeby Burnett pozwolił mi iść z tobą jako wsparcie. Della potrząsnęła głową. – Jesteś obrońcą, nie agentką. – Wydaje mi się, że w domu pogrzebowym poradziłyśmy sobie całkiem nieźle – zauważyła Kylie. – Owszem. – Della uśmiechnęła się i pomachała do niej, a potem znów skupiła się na ekranie. Lindsey, jedna z dziewczyn, napisała wreszcie coś interesującego. Jak usłyszałam o wypadku, to byłam przekonana, że to sprawka Philipa. No wiesz, że zepchnął ich z drogi czy coś. „Niemożliwe, chyba że był wampirem”, pomyślała Della i przypomniała sobie, jak na pogrzebie ktoś mówił, że Philip to były chłopak Loraine. No tak, słyszałam, że zerwali. Ale on chyba nie był taki zły, co? – odpisała. Na początku nie, ale kiedy wkręcił się w tę kapelę, zrobił się dziwny. Nie wiem, czy to były narkotyki, czy co… – napisała Lindsey. Hmm, a więc Philip grał w kapeli? I zrobił się dziwny. Przemienienie się w wampira sprawia, że człowiek robi się dziwny. Palce Delli zatańczyły na klawiaturze, gdy pisała do kolejnych dziewczyn. Jak Philip miał na nazwisko, bo nie pamiętam? Lance – odparła Lindsey, która najchętniej odpowiadała na pytania. No jasne, zapomniałam – napisała Della. – Słyszałaś kiedyś, jak gra? Jak się nazywała ta kapela? Wysłała to pytanie do dwóch dziewczyn, z nadzieją, że to będzie jakiś trop. Znów odpowiedziała Lindsey. Wciąż zmieniali nazwę, ale zanim się rozpadli, nazwali się Szkarłatne Klingi. „Szkarłatne Klingi?” Tak nazywał się gang, do którego przyłączył się Chan. Dellę przeszedł dreszcz. Czy to tylko przypadek? Przypomniała sobie, jak Burnett stwierdził, że nie wierzy w przypadki. Pytanie, jak mogła to ustalić? Aż ją palce zaswędziały z potrzeby zdobycia informacji. Nigdy nie rozumiałam, czemu Loraine tak go kochała. Zdaje mi się, że pokazała mi kiedyś jego zdjęcie. Nie był wcale taki przystojny. Miał rude włosy, prawda? Przez kilka minut nikt nie odpowiadał. W końcu znów pojawił się tekst od Lindsey. Nie, brązowe. Był całkiem niezły. Miał na szyi tatuaż z czaszką. Cholera! Spojrzała na zegar. Nie miała czasu teraz tego zgłębiać. Musiała spotkać się w biurze z Chase’em. Myślała nawet, czy nie powiedzieć Burnettowi o tym, czego się
dowiedziała, ale uznała, że jeszcze nie. Już sobie wyobrażała, jak Burnett beszta ją za to, że nie utrzymuje odpowiedniego dystansu emocjonalnego do sprawy, i przypomina jej, jak małe jest prawdopodobieństwo, by zabicie przez wampira miało jakikolwiek związek z życiem ofiary. Tylko że sprawa wyglądała inaczej, jeśli ofiara miała byłego, który był wampirem. Muszę lecieć – napisała dziewczynom i wyszła. Postanowiła po powrocie poszukać w necie kapeli Szkarłatne Klingi. A potem uświadomiła sobie, że Kevin, przyjaciel Chana, ten, który doprowadził ją do ciała, znał kogoś z gangu Szkarłatnych Kling. Musiała pogadać z Kevinem. Może będzie jej w stanie powiedzieć, czy w gangu jest Philip Lance. Wiedziała, że to mało prawdopodobne, ale musiała spróbować. *** Hałaśliwe głosy w barze ucichły, gdy tylko wylądowali. Della zauważyła za drzewami jakąś obejmującą się parę. Kochankowie? Czy też to jakaś dziewczyna sprzedawała swoje ciało? Na tę myśl aż ją skręciło. – Gang jest na miejscu – szepnął cicho Chase. Skinęła głową. – Trzymaj się blisko – dodał. Skrzywiła się i ruszyli do drzwi. W środku było ciemniej, jakby tłum wampirów wyssał z sali światło. „Wszystkie te ciemne aury”, pomyślała Della i pociągnęła nosem, by sprawdzić, czy wrócił jej węch, ale nie. – Tam. – Chase wskazał pusty stolik. Della poczuła na sobie dwanaście par oczu. Cholera, jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie z Chase’em gryźć trawę od spodu. Przeszedł ją dreszcz, co oznaczało, że nadal nie miała prawidłowej temperatury, ale teraz nie było czasu się nad tym zastanawiać. Podszedł do nich barman, ten sam co poprzednio. – Na co macie ochotę? Mam trochę B plus. Dobrze się pije z odrobiną whisky. – Czystą krew – powiedziała Della, nie chcąc mieszać jej z alkoholem. Tego wieczoru musieli być czujni. Barman skinął głową i odszedł. Della rozejrzała się po sali i stwierdziła, że w barze są nie tylko wampiry. Zauważyła też kilkoro wilkołaków i czarowników. Nie wszyscy należeli do gangu. Kiedy spojrzała na jeden ze stolików, rozpoznała trójkę z siedzącej tam czwórki. Agenci JBF, w tym agentka, która pomagała uprzątnąć kwestię kangurów. A rozpoznała tylko trójkę. Kto wie, może było ich tu znacznie więcej? Della nie wiedziała, czy czuć ulgę, że nie są sami, czy też złość, że Burnett uznał, iż będą potrzebowali pomocy. Kiedy jednak spojrzała jeszcze raz na typy, które się tu zebrały, uznała, że może miał trochę racji. – Wszystko w porządku? – zapytał Chase. – Pewnie – odparła. Na stole przed nimi pojawiły się szklanki z krwią. Kelnerką była młoda wampirzyca. Zmierzyła Chase’a wzrokiem i oblizała się ostentacyjnie. Majtkowy zbok uśmiechnął się do niej, a Della była przekonana, że w innych okolicznościach poszliby gdzieś na stronę. Chociaż Chase nie wyglądał na kogoś, kto musi za to płacić, a Della była pewna, że ta dziewczyna nie jest za darmo. – Chyba cię lubi – odezwała się, gdy kelnerka odeszła. Spojrzał na nią spod ciemnych rzęs. – Nie jest w moim typie. – Masz jakiś typ? – zapytała i natychmiast tego pożałowała.
– Lubię wyzwania. Przynajmniej ostatnio. – W kącikach oczu pojawiły mu się małe zmarszczki od uśmiechu, nie pozostawiając wątpliwości, co miał na myśli. – I ciemne włosy. Gdy dziewczyna mówi, co myśli. Nie przeszkadza mi nawet, jak jest trochę uparta. Dobra kłótnia od czasu do czasu poprawia krążenie. A godzenie się jest fajne. Cholera, sama to zaczęła, więc co miała teraz zrobić? – No, myślę, że do tego opisu pasuje wiele dziewczyn. – Nie jestem taki pewny. – Uniósł brew. – A ty masz swój typ? Obrócił szklankę w rękach. – Nie. – Spojrzała w swoją krew. – Kłamiesz – odparł. Uniosła wzrok. – Przestań udawać, że mnie znasz, bo tak nie jest. Wzruszył ramionami. – Lubisz ciemne włosy. Kogoś na tyle mocnego, by ci się czasem postawił, ale nie nazbyt upartego. Wysokiego, dobrze umięśnionego. Przystojnego. – Naprawdę masz ego wielkości Teksasu, co? Uśmiechnął się. – Opisywałem Steve’a, ale dzięki. Warknęła. Nadal się uśmiechał. – Ja mogę być dla ciebie trochę zbyt uparty. – Tu masz rację. – Ale pewnie mogłabyś mnie przekonać, abym nad tym popracował. Przewróciła oczami. Do baru weszło jeszcze kilka osób. Chase rozejrzał się od niechcenia. Della zauważyła, że spiął się odrobinę. A potem zaczął opowiadać o miejscach, w których był. O Paryżu, Niemczech, Chinach. Della wiedziała, że mówi, żeby nie rzucali się w oczy. Że podejrzewa, iż ktoś ich podsłuchuje. Mimo to słuchała z zainteresowaniem i zapomniała przyglądać się jego twarzy, by sprawdzać, czy kłamie. – W jakiej części Chin? – zapytała, wpatrując się w jego lewe oko. – Szanghaj, Pekin, Wuhan – powiedział i nie brzmiało to na kłamstwo. – Byłeś tam? – Kilka razy. Chase spojrzał w prawo, jakby próbował jej coś powiedzieć. Dopiero wtedy usłyszała kroki. Przy ich stoliku zatrzymał się facet: wysoki, jakieś dwadzieścia jeden lat, ogolona głowa, tatuaże i tyle kolczyków, że złapałby się nawet na magnes z lodówki. – Słyszałem, że wypytujesz o jednego z moich – facet zwrócił się do Delli. Z jego wypowiedzi wynikało, że jest przywódcą gangu. Della zaczęła się zastanawiać, czy przywódcą zostawał ten, kto miał najwięcej kolczyków. Na samej tylko twarzy miał ich aż osiem. – Tak – powiedziała, próbując nie wpatrywać się w sterczące mu z nosa kółko. Rany, czy to nie było niebezpieczne w czasie walki? – Słyszałam, że ostatnio przyłączył się do was ktoś nowy. Szukam chłopaka o krótkich ciemnych włosach. – A czemu go szukasz? – zapytał nieuprzejmie. Pora skłamać albo minąć się z prawdą.
– No cóż, zetknęliśmy się ze sobą przelotnie. – To była prawda. Przeleciał naprawdę blisko niej. – Ale nie wiesz, jak się nazywa? To trochę dziwne. – Wcale nie. – Chase postanowił wykorzystać swoje umiejętności kłamcy. – Spotkała go zaraz po tym, jak się przemienił, a wiesz, jak pomieszane są wampiry przez pierwsze czterdzieści osiem godzin po przemianie. W każdym razie, nie podał nazwiska. Zabawne, co? Pan Zakolczykowany nie wyglądał na przekonanego. – Myślałem, że to twoja dziewczyna. Podobno prawie udusiłeś faceta, który ją dotknął. Chase wzruszył ramionami. – Powiedzmy, że chcę ją przekonać, żeby była moja. Uważa, że coś ją łączy z tamtym. Przeznaczenie i te rzeczy, jedna noc nic nie znaczy. Nie obchodzi mnie, jaki był dobry. „Co takiego?”. Czy Chase właśnie nazwał ją dziwką? Równie dobrze mógł to zrobić, skoro powiedział, że przespała się z szurniętym nieznajomym. Naprawdę nie mógł wymyślić nic lepszego? – I – mówił dalej Chase, wpatrując się w wampira – myślę, że jak tylko go zobaczy, zrozumie, że jestem lepszy. Zakolczykowany facet spojrzał na niego. – Może byście się chcieli do nas przyłączyć? – Nie przepadam za przyłączaniem się – wtrąciła Della. Przywódca gangu popatrzył na nią. – Prawdę mówiąc, bardziej interesuje mnie twój przyjaciel, ale jeśli tak szybko wskakujesz do łóżek, to może mnie przekonasz. Warknęła. – Hej – przerwał Chase, lekko zaniepokojony. Tylko czemu? Sam to zaczął. – Jeszcze mi się nie oddała – powiedział. – Dlatego jestem ciekawy, cóż to za facet i co takiego w nim jest, czego nie mam ja. Przywódca gangu chyba się na to złapał. Della nie była pewna, czy się z tego cieszyć, czy już zacząć się martwić. – A ja jestem ciekaw, jak tam z twoją siłą. Czy rzeczywiście jesteś taki silny i szybki, jak mówią. Chase odchylił się na krześle. – Mam propozycję. Ty nas umówisz z tym nowym chłopakiem, a ja wyjdę z tobą na niewinne sam na sam z tyłu za barem. – A może zrobimy tak od razu? – Wampir wyszczerzył kły i Della stwierdziła, że jego wizja siłowania się sam na sam wcale nie była taka niewinna. Kurde! To się nie mogło dobrze skończyć.
Rozdział 28 Della rzuciła okiem w kierunku stołu agentów. Przynajmniej nie będą sami. – Nie – odezwał się Chase, wciąż spokojnie, ale jego oczy zaczęły lśnić. – Wolę mój pomysł. – A ja nie. – Przywódca gangu zmierzył Chase’a wzrokiem. – Co trzeba zrobić, żebyś nabrał ochoty na walkę? Dotknąć tej twojej dziwki? – Nie – warknęła Della, której wcale się nie podobało, że nazywa się ją dziwką i używa jako przynęty. Ale jeszcze bardziej wkurzało ją to, że ten facet uznał, iż nie poradzi sobie sama. – To by sprawiło, że ja nabrałabym ochoty na walkę. I później byś się wstydził, że dziewczyna skopała ci tyłek. Pokazała kły i spojrzała groźnie na jego rękę. – Żadnych bijatyk, Luis – zawołał barman. – Taka jest umowa. Nadal nie zapłaciliście za ostatnią rozróbę, którą tu zrobiliście. Zakolczykowany pokazał barmanowi środkowy palec, a potem znów odwrócił się do Chase’a. – Rozumiem już, czemu ona ci się podoba. Ma ikrę i nieźle wygląda. – To co, umowa stoi? – syknął Chase, nie siląc się już na uprzejmości. – Przyprowadź tego chłopaka, a wyjdziemy na zewnątrz, żeby nie przeszkadzać barmanowi. – Zobaczymy – powiedział. – Podzwonię i się dowiem, czy ten nowy chce przyjść i spotkać swoją utraconą miłość. – Luis, bo najwyraźniej tak się nazywał, znów spojrzał na Dellę. – Ale wiesz, skoro był świeżo przemieniony, to może cię nawet nie pamiętać. Czy to ci nie złamie serduszka? – Mam nadzieję, że tak się nie stanie. – Della próbowała pohamować jadowitość. Gdy tylko Luis sobie poszedł, Chase znów zaczął opowiadać o podróżach. Zamilkł, gdy Della dostała esemesa. Wampirzyca sprawdziła telefon, z nadzieją, że tym razem to nie Steve. I rzeczywiście. Uciekajcie z baru! Już! Napisał Burnett. Pokazała komórkę Chase’owi. Nie wyglądał na zachwyconego, ale gdy wstała, poszedł jej śladem. Kątem oka zauważyła, że agenci ich obserwują. Co się, do licha, działo? – A co z naszymi planami? – zapytał stojący przy barze Luis. – Zaraz wrócimy – odparł Chase. – Muszę się odcedzić. – A ona ci będzie trzymać? – zapytał ktoś z tłumu. Rozległ się śmiech. Della pokazała im środkowy palec. Wyszli w ciemność. Chase przebiegł na tyły budynku, na skraj lasu. Uniósł nos, jakby sprawdzał, czy nie mają towarzystwa. Musiał uznać, że nie, bo powiedział: – O co chodzi, do cholery? – Nie wiem – odparła. – Ale Burnett nic nie robi bez powodu. – Nie może nas wysyłać z zadaniem, a potem nagle wycofywać! – Właśnie to zrobił – powiedziała. – I… Chase przyłożył dwa palce do jej ust i skinął w stronę lasu. Pociągnął ją bliżej budynku, z dala od światła księżyca. Della próbowała coś wywąchać, ale bezskutecznie. Ale kiedy nadstawiła uszu, usłyszała
głosy. I to blisko. Z obu stron. A oni nie mieli się gdzie ukryć. Mogli uciekać, ale nie była pewna, czy dadzą radę. Z lewej wyszło z lasu czterech facetów. Z prawej kolejnych dwóch. Unosili głowy, jakby już wyczuli ich zapach. Tak, było za późno. Jeśli byli z gangu, mogło to oznaczać kłopoty. Jedyne, co przyszło Delli do głowy, to wyglądać niegroźnie. A to można było osiągnąć w jeden sposób… Odwróciła się na pięcie, objęła Chase’a i pocałowała go. Mocno. Miał chłodne, ale miękkie i wilgotne wargi. Smakował miętą, jakby niedawno wyszorował zęby. I coś w tym smaku sprawiało, że prawie zapomniała, po co to zaczęła. Jeśli on się wahał, to tylko przez moment. Objął ją, położył dłonie na jej talii. Ostrożnie obrócił ją tak, by stać plecami do nadchodzących. Della usłyszała śmiech. – Te dziwki są wiecznie zajęte. Ogarnęła ją wściekłość, ale szybko o niej zapomniała, gdy rozlało się po niej gorące, słodkie pożądanie. Uświadomiła sobie, że trzyma dłonie na piersi Chase’a, a jego twarde ciało sprawia, że serce zaczyna jej szybciej bić. Chase przesunął dłońmi po jej żebrach, delikatnie głaszcząc boki jej piersi. A potem jego kciuk trącił jej sztywny sutek. Prawie jęknęła. Była pewna, że usłyszał cichy jęk. Powtarzała sobie, że udają, ale jej ciało reagowało na jego dotyk, a jego wspaniałe ciało tak blisko. „Przestań!” – powiedziała sobie, próbując zdusić namiętność. Nieliczne nieupojone pocałunkiem szare komórki skupiła na nasłuchiwaniu. Wampiry odeszły. Ledwie minęły budynek, a Chase skończył pocałunek. Spojrzał na nią i w jego lśniących oczach ujrzała żar. Nie wiedziała, czy lśniły z powodu niebezpieczeństwa, czy od pocałunku. – Rany – wyjąkał z trudem. „Czyli raczej od pocałunku”. Z daleka odezwał się jakiś głos, a on złapał ją za rękę i ruszył biegiem. Ciągnąc ją za sobą. Bez ostrzeżenia poderwał się do lotu, a ona za nim. Co prawda już przez ostatnią minutę miała wrażenie, że leci. W końcu poczucie zagrożenia sprawiło, że żar pocałunku odleciał z wiatrem. I pierwsze, co pomyślała, to że był to bardzo zły pomysł. Nim jeszcze minęli pierwszą linię drzew, rozległ się krzyk. – Gdzie oni się podziali? Rozpoznała głos przywódcy. Był zbyt blisko. Chase przyspieszył, wciąż trzymając ją za rękę. Próbowała za nim nadążyć, ale nie była tak szybka jak on. Usłyszała pościg. Chase co chwila wpadał między drzewa, jakby próbował zmylić pogoń. W oddali wciąż słyszała głosy. I nagle porwał ją w ramiona i mocno trzymając, pofrunął niczym wiatr. Drzewa zlały się w jedno. Della nie wiedziała już, gdzie jest niebo, a gdzie ziemia. W górę, w dół, nad tym, pod tamtym, poruszał się szybciej, niż sądziła, że to w ogóle możliwe. Skóra jej cierpła od tej prędkości. Ukryła twarz na jego piersi, by nie piekły jej oczy. Może i nie mogła wyczuć zapachu na odległość, ale z tak bliska go poczuła. Znów otoczył ją ostry aromat męskiego mydła i naturalny męskiej skóry, który czuła, gdy się całowali, i znów zaczął jej mieszać w głowie. Świeży. Czysty. Cudowny. Pewnie wykąpał się tuż przed akcją. Poczuła, że przytulił głowę do jej włosów. Czyżby to jego usta były przy jej skroni?
Usłyszała głos. – Polatam w kółko, by się upewnić, że nie będą w stanie nas tropić do Wodospadów Cienia. Nie odpowiedziała, a on chyba tego nie oczekiwał. Minutę, może dwie, a kto wie, może i pięć minut później – straciła poczucie czasu – wylądował. Serce jej waliło. A może to jego serce? Trzymał ją tak blisko. Otworzyła oczy i zobaczyła, że są nad jeziorem. I to nad tym w Wodospadach Cienia. Uniósł głowę, by sprawdzić, czy nikt ich nie śledzi. Dopiero potem spojrzał na nią. Jego zielone oczy się śmiały. Wyglądał na zadowolonego z siebie. I słusznie. Gdzie on się nauczył tak latać? – Wszystko w porządku? – zapytał. Skinęła głową. Musiała przełknąć, zanim zdołała coś wykrztusić. – Postaw mnie. Powoli opuścił ją na ziemię, ale nim zabrał dłoń z jej talii, przysunął ją do siebie. Jego usta dotknęły jej ust. Wilgotne. Miękkie. Tym razem smakował inaczej. Nawet lepiej. Smakował jak niebezpieczeństwo. Jak coś, czego nigdy wcześniej nie próbowała. Smakował… jak coś zakazanego. O kurde! Był zakazany. Dała sobie mentalnego kopa i gwałtownie odsunęła się od Chase’a. Położyła obie ręce na jego piersi i pchnęła mocno. Aż wylądował na tyłku. – Przestań. – Sama zaczęłaś. – Uśmiechnął się. Uśmiechnął! Jak śmiał się uśmiechać, kiedy…? Warknęła. – Zrobiłam to tylko dlatego, żeby pomyśleli… – Że zaraz zaczniemy się rozbierać. – Żeby nie myśleli… Po prostu pocałuj Chase’a, usłyszała głos Mirandy. – Zrobiłam to tylko dlatego… – „Może dlatego, że ta cholerna czarownica mi to podsunęła”. Czyżby ją zaczarowała? Nie, tego by nie zrobiła, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że jej to zasugerowała i nabroiła. I to bardzo. Nie chciała, żeby podobały jej się pocałunki Chase’a. Nie chciała chcieć… No właśnie, musiała zabić Mirandę! Odwróciła się i ruszyła gwałtownie. Chase za nią. Słyszała jego kroki. – Hej, musimy pogadać. – Nie – warknęła i poszła wzdłuż jeziora. Była jednak tak zdezorientowana, że nie wiedziała nawet, w którą stronę ma iść do swojego domku. – Nie uciekaj – zawołał. – Nie uciekam – syknęła. – Idę. Spojrzała pod nogi, by się co do tego upewnić, ale nim zdążyła podnieść wzrok, wpadła na kogoś. Cholerny Chase i jego prędkość! Nie myśląc wiele, położyła mu ręce na klacie i pchnęła mocno. Znów upadł na tyłek. I wtedy to usłyszała. Kroki Chase’a, ale za sobą. A skoro on był za nią… to komu właśnie stłukła tyłek? – Cholera, dlaczego to zrobiłaś? – zapytał Burnett, podnosząc się z ziemi i spoglądając na nią ze złością. Nie mogąc wykrztusić słowa, tylko na niego popatrzyła. A potem mogła przysiąc, że komendant uniósł głowę i pociągnął nosem. No cudownie! Pewnie wyczuł feromony. I owszem, na pewno sporo ich wydzielała.
Cholerny świat. A chciała zaprzeczyć, że pocałunek jej się podobał. Chciała powiedzieć, że to tylko… niebezpieczeństwo, zbieg okoliczności. Nie mogła zaprzeczyć. Podobał jej się. – Co się dzieje? – zapytał znów Burnett. – Nic… Nie wiedziałam, że to ty. – Jak mogłaś nie wiedzieć? – Bo… – Usłyszała za sobą kroki Chase’a. „Bo właśnie zostałam pocałowana tak, że zakręciło mi się w głowie. Bo moje zmysły wybrały się na urlop”. Zaczerpnęła głęboko powietrza, postanowiła zostawić kwestię pocałunku na później i się ogarnęła. – Bo jestem wkurzona. Czemu nas stamtąd wyciągnąłeś? – Ledwie przywódca gangu odszedł od waszego stolika, zadzwonił do kogoś i wezwał tam cały gang. Planował was złapać. – Skąd wiesz? – zapytał Chase, który stanął tak blisko Delli, że czuła jego biodro. – Miał tam agentów – odpowiedziała Della, wciąż wpatrując się w Burnetta i nie chcąc patrzeć na Chase’a. Jeszcze nie. Potrzebowała jeszcze kilku sekund, by przestać myśleć o pocałunku. Niestety, cholerne wspomnienie jakby się wgryzło i nie chciało zniknąć. – Co? – zapytał Chase. – I żadne z was nie raczyło mi o tym powiedzieć? – Nie miałam pewności, czy tam będą. Zobaczyłam ich na miejscu – powiedziała Della i rzuciła na niego okiem. Jej wzrok padł na jego usta, wciąż wilgotne. Odwróciła głowę. – Czemu nam nie powiedziałeś? – zapytał Burnetta młody wampir. Komendant nie zareagował na atak Chase’a. Odpowiedział spokojnie: – Nigdy nie wysyłam nowych agentów samych, jeśli istnieje groźba niebezpieczeństwa. – Dałbym sobie z tym radę – powiedział Chase. Della nie chciała się z nim zgodzić, ale po tym, jak zobaczyła, z jaką prędkością on lata i jak sobie poradził poprzedniego wieczoru z tym bydlakiem, nie była pewna, czy przesadzał. Czy było coś, z czym sobie nie radził? Z walką? Lataniem? Całowaniem? – Może – odparł Burnett. – Ale nie chciałem ryzykować. Ważne, że go mamy. Nowo przemieniony, niejaki Billy Jennings, pojawił się tam ledwie kilka sekund po waszym zniknięciu. Przywódca gangu zapytał go o spotkanie z Dellą. – Burnett spojrzał na nią. – Kiedy odszedł z kilkoma wampirami, moi agenci poszli za nim i właśnie dostałem informację, że go aresztowali. Zabierają go do… Della przestała słuchać. „Złapali go!” Ogarnęła ją niesamowita ulga. „Mamy go, Loraine”. Della nie była pewna, czemu czuła, że Loraine słyszała jej myśli. Tak naprawdę miała nadzieję, że nie słyszała, ale i tak to powiedziała. „Złapaliśmy bydlaka, który ci to zrobił”. – Musicie pojechać ze mną i potwierdzić, że to jego zapach wyczuliście tamtej nocy. „Kurde!”. Dellę ogarnęła panika. Jeśli jej powonienie dalej było na urlopie, to skąd będzie wiedziała, czy to on? Ale jeśli powie Burnettowi, że zgłosiła się na tę misję, mimo że jej zmysły nie działały jak trzeba, to przecież ją udusi. A przynajmniej zdusi w zarodku jej szanse na pracę w JBF. *** Burnett otworzył drzwi i skinął, by Della i Chase weszli do niewielkiej salki. Była pomalowana na szaro i wydawała się ponura. Smutna. Jedna ściana była ze szkła, przez które widać było drugą salkę. Pustą. – Zaprowadzą tam za chwilę podejrzanego – powiedział Burnett. – Będziecie go widzieli,
natomiast on was nie. Są tu otwory wentylacyjne, więc powinniście go poczuć. „Powinniście”, pomyślała Della. – Zaraz wracam. – Burnett wyszedł. Odgłos zamykających się drzwi był niepokojący. Della nie była pewna, ile jeszcze zostało jej nerwów. – Wszystko w porządku? – zapytał Chase, jakby odczytywał jej emocje. Skinęła głową i próbowała opanować szum w uszach. Pociągnęła nosem, by sprawdzić, czy wrócił jej węch, ale nie. Nie czuła nawet Chase’a. Z drugiej strony szyby dobiegł jakiś odgłos. Agentka wprowadziła do sali chłopaka i wskazała mu krzesło. „To nie jest po prostu chłopak”, powiedziała sobie Della, „ale Billy Jennings, podejrzany”. Prawdopodobnie facet, który w okrutny sposób zabił Loraine i jej chłopaka. Della znów pociągnęła nosem, z nadzieją, że coś poczuje, ale znowu nic. Żołądek jej się skręcił. Spojrzała na Billy’ego. Przypomniała sobie, jak wcześniej próbowała ustalić, kto był zabójcą, ale jego za nic by nie wybrała. Owszem, miał krótkie ciemne włosy, ale wyglądał na młodszego od niej i tak porządnego, że pasował na członka szkolnej orkiestry – trębacza albo może klarnecistę. Otaczała go aura niewinności. Nawet policzki miał zaróżowione niczym z obrazka przedstawiającego idealnego ucznia. Ten chłopak nigdy nie próbował piwa, a co dopiero krwi. Poczuła, że Chase gapi się na nią, i wiedziała, o co ją zapyta. Już postanowiła, że nie skłamie. Nie mogła. Może i nie powie Burnettowi, że jej powonienie nie działa, ale na pewno nie skaże nikogo bez dowodu. – I co myślisz? – zapytał. Spojrzała znów na Billy’ego. Wyglądał na przestraszonego, i to mocno. Przypomniała sobie, jak się czuła w tydzień po przemianie. Straciła swoje normalne życie. Nienawidziła siebie i tego, czym się stała. Niewinny. Niewinny. Niewinny. To słowo zdawało się grać w kółko w jej głowie. I chociaż w sali było zimno, nagle poczuła, jakby się dusiła. Krew szumiała jej w uszach i zaczęło jej się kręcić w głowie. Musiała stamtąd wyjść. Ruszyła przed siebie, gwałtownie otworzyła drzwi i szła korytarzem do wyjścia. Dopiero kiedy wydostała się na zewnątrz, na parking, gdzie świeciły na nią gwiazdy i księżyc, odetchnęła. – Hej. – Chase ją dogonił. – Uspokój się. Położył jej ręce na ramionach. Jego dotyk był chłodny, ale pocieszający. Prawie się do niego przytuliła. A potem przypomniała sobie o pocałunku. – Będzie dobrze. – Nieprawda. – Potrząsnęła głową. – Ja nie mogę… Nie mogę tego zrobić… Ja… nie wiem, czy to on. Nie jestem pewna. I wtedy do niej dotarło, że nie musiała mieć pewności. Odwróciła się i spojrzała na Chase’a. – Ty też go wyczułeś. Czy to on? To on zabił tamtą parę? Zamyślił się, a potem powoli skinął głową. – Tak. – Ale nawet w ciemnościach zauważyła, że drgnęła mu brew. Della potrząsnęła głową. – Kłamiesz. Nie masz pewności. – Nie mam stuprocentowej pewności, ale wystarczającą. Niewinny. Niewinny. Niewinny. Te słowa kołatały w jej mózgu. – Nie, jeśli nie jesteś tego pewien, to nie możesz skazywać na to dzieciaka. – Dello, zastanów się chwilę. – Ujął ją za ramiona. – Posłuchaj mnie.
Dopiero kiedy na niego spojrzała, zaczął mówić: – Wiem, że trudno mieć pewność, ale on odpowiada opisowi i modus operandi osoby, która jest podejrzewana przez JBF. Zanim go skażą, sprawdzą jego DNA, więc jeśli się okaże, że to nie on, to nie pójdzie siedzieć. – Może i nie, ale dopóki nie uzyskają wyników badań, będzie oskarżony o morderstwo. I będzie myślał, że to zrobił, bo nic nie pamięta. – Ścisnęło ją w piersi na wspomnienie tego, jak została tu przywieziona i jak sprawdzano, czy to ona zabiła kogoś po przemianie. Nigdy nie czuła się takim potworem, jak tamtego dnia. Czy tak czuł się teraz Billy? – Tak nie powinno być – powiedziała, próbując zapanować nad drżeniem głosu. – Nie możemy go oskarżyć, jeśli nie jesteśmy pewni, czy to on. – Nie, nie może być tak, że go puszczą, a potem odkryją, że jest winny, a jego już nie będzie. A nie będzie. Myślisz, że jeśli stąd wyjdzie, to nie zwieje? Oczywiście, że tak. Byłby głupi, gdyby nie uciekł, bez względu na to, czy jest winny, czy nie. Nikt nie chce, by ścigało go JBF. A statystycznie jeśli nowo przemieniony zabije, to prawdopodobieństwo, że to zrobi znów, jest dwa razy większe niż u innych. – Tego nie wiesz. – Wiem. Dowiedziono tego. Wierz mi. – Jak? Kto tego dowiódł? Czemu twierdzisz, że wiesz tak dużo? – Nieważne. – Zacisnął zęby, jakby powiedział coś, czego nie powinien. To było ważne. Wszystko było ważne. Loraine i John byli ważni. Billy Jennings też. Chase ujął jej podbródek i zmusił ją, by na niego spojrzała. – Dello, naprawdę wierzę, że to jego zapach. Zaufaj mi. Potrząsnęła głową. – Ale nie masz stuprocentowej pewności. – A czy ktokolwiek ją ma? – Potrząsnął głową. – Posłuchaj, jeśli jest niewinny, spędzi po prostu dzień w więzieniu. Może nie jest to zbyt przyjemne. Jeśli jednak jest winny, to jego wypuszczenie może kogoś kosztować życie. Naprawdę chcesz być odpowiedzialna za to, że znów kogoś zabije? Nie dość ludzi skrzywdził? Della przypomniała sobie scenę po zabójstwie: Loraine i Johna z rozerwanymi gardłami. Czy powinna być lojalna wobec zmarłych, czy też wobec przerażonego dzieciaka, który mógł być winny tylko tego, że stał się wampirem? Niewinny. Niewinny. Niewinny. *** – Nie mam pewności – powiedziała Burnettowi dziesięć minut później. Siedzieli we trójkę przy stole w sali z szybą. Della wpatrywała się w nich, próbując nie patrzeć na Billy’ego. Burnett nie wyglądał na zachwyconego. Chase też nie. Ale czemu był taki zły? Burnett oparł się na łokciach i nachylił się do Delli. – Sądziłem, że wyczułaś jego zapach. – Owszem, ale coś jest nie tak. Przepraszam… Nie mam pewności. – Nie patrzyła w stronę lustra weneckiego. – Wiem, że to trudne, Dello – powiedział Burnett. – Ale jeśli ten dzieciak to zrobił… Niewinny. Niewinny. Niewinny. – Tak, to trudne, ale nie w tym rzecz. Nie wiem, czy on to zrobił. Nie mogę… Nie mam pewności. Burnett westchnął głęboko i spojrzał na Chase’a.
– Powiedz mi, że coś wyczułeś – rzekł. Chase skinął głową. – To on. Della widziała, że zamrugał. Wbrew sobie spojrzała na Billy’ego. Miał łzy w oczach i wyraz nienawiści do siebie samego na twarzy. Della odetchnęła głęboko i wstała. Podniosła się tak szybko, że jej krzesło aż się przewróciło. Niewinny. Niewinny. Niewinny. – Chase nie jest w pełni szczery – powiedziała Burnettowi. – Nie jest pewny. Nie możesz oskarżyć o to dzieciaka. Burnett był zszokowany. Spojrzał na Chase’a. – Czy to prawda? – Nie. Della nie mogła uwierzyć, że można być tak bezczelnym. – Spójrz na niego, Chase! – Wskazała szybę. – To tylko dziecko. A ty pozwolisz, żeby przez to przechodził, chociaż nie jesteś pewny? Chase nie spojrzał na Dellę. Wpatrywał się w Burnetta. – Ten chłopak to zrobił.
Rozdział 29 Dello! – zawołał za nią Burnett, gdy po powrocie z biura JBF wyskoczyła z samochodu i pognała do swojego domku. Przebiegła przez bramę, zastanawiając się, czy zignorować jego wołanie, ale pewnie i tak by ją znalazł. Odwróciła się więc i zobaczyła, jak komendant kiwa Chase’owi na pożegnanie. Miała nadzieję, że ten pójdzie prosto do piekła. O ile rzeczywiście Billy Jennings był niewinny. „A jeśli nie był?”. To nie tak, że nie brała tego pod uwagę. Owszem, ale… wszystko jej mówiło, że był niewinny. Wszystko. Włącznie z tym dziwnym głosem. Kiedy Chase ją mijał, powiedział: – Przykro mi. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne. Della zmierzyła go wściekłym wzrokiem. Kłamał, więc jak to mogło być słuszne? Burnett podszedł do niej i skinął, by przeszli do biura. No pięknie, nie dość, że się wkurzyła, to jeszcze dostanie burę. Była nastawiona na nie. Było już dawno po północy. O czym tylko pomyślała, było źle. Pocałowała majtkowego zboka, a co gorsza, spodobało jej się. W głębi serca się bała, że ma tego samego wirusa, który zabił jej kuzyna. Odkryła, jak marnym była wampirem. I pomagała w zniszczeniu życia chłopakowi, który równie dobrze mógł być niewinny. Holiday czekała na nich przy wejściu do biura. Sądząc z jej miny, Burnett zdążył ją uprzedzić o tym, co zaszło. – Wiem, że to trudne – powiedziała Holiday, siadając obok Delli na kanapie i kładąc rękę na coraz większym brzuchu. Burnett oparł się o biurko. Wydawał się zdenerwowany, ale nie tak bardzo jak Della. „Albo Billy”, pomyślała wampirzyca, zastanawiając się, jak ten dzieciak musiał się teraz czuć. – Trudne dla mnie jest to, że on przedkłada słowa Chase’a nad moje! – Della zwróciła się do Holiday, ale spojrzała na Burnetta. – Mimo że powiedział, że wie, iż Chase nie jest z nami szczery. – Nie przedłożyłem jego słowa nad twoje – odezwał się Burnett. – Zatrzymałeś dzieciaka. – Owszem, bo jest podejrzany o morderstwo. – No proszę, a ja myślałam, że obowiązuje zasada domniemania niewinności. – Powiedziałem, że jest podejrzanym, a nie mordercą. Nie dowiodłem jego winy. – Jak nie, skoro go zamknąłeś? Wie, że uważasz, że to zrobił. A ponieważ nic nie pamięta, to pewnie wierzy, że to zrobił. Został przemieniony niecałe dwa tygodnie temu, a już uważa, że jest potworem, i ty go w tym utwierdzasz. Burnett potrząsnął głową. – A co się stało z Dellą, która przyszła do mnie kilka dni temu? Mówiłaś wciąż o sprawiedliwości dla ofiar. Poszłaś nawet na pogrzeb tej dziewczyny. Upierałaś się, że chcesz złapać drania, który to zrobił. A teraz… – Nic się nie zmieniło! – warknęła. – Chcę sprawiedliwości. I jeśli ten dzieciak jest winny, to go zamknijcie, ale dopiero jak będziecie mieli pewność, że to on. Nie macie dość dowodów, by go zatrzymywać. Ani Chase, ani ja nie jesteśmy pewni. Wbrew temu, co ci powiedział. Holiday dotknęła ramienia Delli.
– Spokojnie. Della poczuła, że schodzi z niej napięcie, ale to nie wystarczało. Niewinny. Niewinny. Niewinny. Burnett przejechał ręką po twarzy i spojrzał jej w oczy. – Nawet gdyby Chase nie rozpoznał zapachu tego chłopaka, i tak bym go zatrzymał, dopóki nie dostanę wyników DNA. – A jeśli jest niewinny, to cierpi bez powodu. – Della zamilkła na chwilę. – Czemu po prostu nie sprawdziliście śladów zębów, jak ze mną? To by przyspieszyło sprawę, a on by nie musiał dodatkowo cierpieć. Burnett najeżył się na to wspomnienie. – Ślady zębów są niewyraźne, rany były zbyt rozległe – westchnął ciężko. – Posłuchaj, Dello, nawet jeśli ten chłopak nie popełnił tych morderstw, to przyłączył się do gangu wyrzutków. Może jak się przestraszy, to postanowi się poprawić. Delli zaparło dech. – Kiedy mówisz takie rzeczy, od razu widać, że urodziłeś się z aktywnym wirusem. Nie masz pojęcia, jakie to uczucie zostać przemienionym. – Wiem, że… – Nie, nie wiesz. Nigdy nie musiałeś patrzeć na siebie jak na potwora. Jestem pewna, że większość nowo przemienionych przyłącza się do gangów, by nie musieli mordować, a nie po to, aby zabijać. Chan powiedział mi, że gangi obiecują dostarczać krew i że zabijają tylko w ostateczności. – Wiem o tym, Dello, ale moja praca… – Ma na celu dochodzić sprawiedliwości. A to, co dziś spotkało Billy’ego, nią nie jest. – Skąd ta pewność, że jest niewinny? Zamyśliła się. Sama zadawała sobie to pytanie i nie potrafiła znaleźć na nie odpowiedzi. – Nie wiem, ale mówi mi to intuicja. – Intuicja i głupi głos w jej głowie. Della nachmurzyła się, gdy przed oczami znów stanął jej obraz zamordowanej pary. Spojrzała na Holiday. – Czy Loraine do ciebie wróciła? Zapytaj ją, może ona ci powie. Holiday potrząsnęła głową. – Nie pojawiła się więcej. Nie wiem, czy przeszła na drugą stronę, czy po prostu nie chce się komunikować. Della znów skupiła się na Burnecie. – Będziecie dalej pracować nad śledztwem? Sprawdzać inne wątki? – Nie mamy innych – odparł Burnett. „Ja mam”. Pomyślała o wiadomościach z Facebooka od Lindsey, przyjaciółki Loraine, i o kapeli Szkarłatne Klingi. – Loraine miała wcześniej chłopaka i jej przyjaciółka uważa, że to on mógł to zrobić. – Tego zabójstwa dokonał wampir. – Wiem, może się… – Nie możemy gdybać. Idziemy tropem, który wydaje się dobry. – Jego kapela nazywała się… – Łapiesz się brzytwy. Musiała porozmawiać z Kevinem. – Mogę już iść? Burnett skrzywił się i spojrzał na Holiday. – Jest późno – powiedziała jego żona i znów pogłaskała się po brzuchu.
– Dobra. Porozmawiamy jutro. „Owszem”, pomyślała Della z nadzieją, że będzie już miała coś do powiedzenia na temat Philipa Lance’a. Coś, co pomoże Billy’emu Jenningsowi. *** W połowie drogi do domku Della wyciągnęła telefon i wyszukała numer Kevina. Jesteś w Houston? Musimy się spotkać. Zatrzymała się i zamknęła oczy, wysyłając wiadomość. Czy Kevin ją odbierze? I czy odpowie? Spojrzała na telefon i zauważyła małą ikonkę, informującą, że ma wiadomość na poczcie głosowej. Od Steve’a. Przygryzła wargę i może dlatego, że uznała, że nie może już czuć nic więcej ponad to, co teraz, otworzyła wiadomość i przyłożyła telefon do ucha. Wiem, że ze mną nie rozmawiasz, ale chcę, żebyś wiedziała, że jest mi przykro. Przepraszam. To nie ja ją pocałowałem, ale wiem, że byłbym wkurzony, gdyby ktoś pocałował ciebie. Więc złość się na mnie. Zasługuję na to, ale… kurczę, Dello, zależy mi na tobie. A na niej nie. To ciebie pragnę. Proszę, zadzwoń. Coś ścisnęło jej serce. Ileż by dała, by był tu z nią teraz, po prostu przytulił i pozwolił zrozumieć te wszystkie szalone rzeczy, które się działy. Już miała wybrać jego numer, ale się zawahała. Co miała mu powiedzieć? Komórka pisnęła, informując o nowej wiadomości. Po co? Kolejna przysługa? Jesteś mi coraz więcej winna. Mówimy o zdejmowaniu ubrań. Na końcu dodał uśmieszek. Miała nadzieję, że żartował. Ale co tam. Już i tak została nazwana prostytutką. Nie zrobiłaby tego, ale on nie musi o tym wiedzieć. Wszystko jedno. Gdzie jesteś? Niedaleko twojego obozu. Gdzie chcesz się spotkać? Della rozważała przeskoczenie przez płot i spotkanie gdzieś w Fallen. Burnett by się wkurzył. Drogo by ją to kosztowało. A potem pomyślała, że może zrobić to samo, co Chase oraz jego tajemniczy znajomy, i spotkać się z Kevinem przy płocie. Jeśli tylko nie dotknie ogrodzenia, będzie dobrze. Nie ma powodu łamać zasad, jeśli można je trochę nagiąć. Odpisała Kevinowi i podała mu dokładne miejsce spotkania. Nie przeskakuj i nie dotykaj płotu. *** Dziesięć minut później Della czekała przy płocie obok strumienia. Siedziała na zwalonym drzewie, obejmując rękami kolana. Chłodne powietrze wdarło się pod jej koszulę i przyprawiło ją o gęsią skórkę, co oznaczało, że pewnie znów miała za wysoką temperaturę. W oddali słychać było odgłosy nocy. Rechotanie żab, owady i jakieś małe zwierzątka przemykające w zaroślach, próbujące się rozgrzać. Ogarnęło ją uczucie samotności, wyciągnęła więc komórkę. Przypomniała sobie wiadomość z poczty głosowej od Steve’a. Sprawdziła esemesy i znalazła od niego jeden, którego jeszcze nie przeczytała. Tęsknię. Ona też za nim tęskniła. Zamknęła oczy, zmęczona brakiem snu, i oparła głowę na kolanach. Wyobraziła sobie jego twarz. Jego uśmiech. To, jak delikatnie ją całował, i jak te pocałunki robiły się coraz gorętsze. Ogarnęło ją poczucie winy za to, że pocałowała Chase’a. Zrobiła to, by nie zostali
zdekonspirowani, prawda? A może to czarownica jej to zasugerowała, a ona dała się sprowokować? W tym momencie uświadomiła sobie, że nie jest już zła na Steve’a za to… za to, że dał się pocałować Jessie. Wciąż ją to bolało, ale nie była zła. Nie mogła się nawet złościć, że mu się podobało, bo przecież jej podobał się pocałunek Chase’a, prawda? Czyżby pomysł Mirandy zadziałał? „Nie”, powiedziała sobie. Dodając błąd do błędu, nie otrzyma się wyniku bezbłędnego. Ale może kiedy znalazła się w jego sytuacji, zrozumiała, że jeden pocałunek nie oznacza, że już mu na niej nie zależy. Ani że koniecznie musi to powtórzyć. Ona już nie pocałuje Chase’a. Nie pozwoli też pocałować się jemu. Prawda? Na pewno nie. Usiadła. Znów spojrzała na telefon oraz na esemesa Steve’a i odpisała. Porozmawiajmy w weekend, dobrze? Dłużej zastanawiała się nad wysłaniem tej wiadomości, niż ją pisała. W niecałe pół minuty później dostała odpowiedź. Dobrze. Tęsknię. Coś ścisnęło ją za serce. Nie spał i pilnował telefonu. Z nadzieją, że ona napisze albo zadzwoni. Westchnęła ciężko na wspomnienie bólu w jego oczach, gdy się pokłócili. Odpisała: Też za tobą tęsknię. Kilka sekund później przyszedł kolejny esemes. Chcesz porozmawiać? Zadzwonię do Burnetta i przyjadę. Ogarnęła ją panika. Nie tylko dlatego, że czekała na Kevina, ale też nie była jeszcze gotowa na rozmowę ze Steve’em. Czy powiedzieć mu o Chasie? Zgodzić się, aby… to coś między nimi było naprawdę? Czy chciała po prostu, aby wszystko było jak do tej pory? Nie, nie była jeszcze gotowa na rozmowę. Nie. W weekend. Dobra? Dobrze. Usłyszała w oddali jakiś odgłos i schowała telefon do kieszeni. Przechyliła głowę i zaczęła nasłuchiwać. Ktoś nadchodził. Z drugiej strony płotu. Uniosła nos z nadzieją, że wrócił jej węch i że rozpozna zapach Kevina, ale nic. Wciąż słyszała kroki, ale odgłosy lasu ucichły. Żadnych ptaków, owadów, nawet drzewa znieruchomiały. Powtarzała sobie, że to musiał być Kevin, ale pamiętając o tym, że niedawno dostała od kogoś w głowę, wstała i schowała się za drzewem. Wychyliła się odrobinę i popatrzyła w stronę, z której dochodził dźwięk.
Rozdział 30 Della zobaczyła, że Kevin przedziera się przez zarośla. Uniósł nos, próbując ją wywęszyć. – Tu jestem. – Wyszła zza drzewa i ruszyła w stronę ogrodzenia. Podszedł bliżej i już miał złapać się płotu, gdy zawołała. – Stój. Mówiłam, żebyś nie dotykał płotu: Cofnął ręce. – Więc to prawda, że tu jest alarm? – Obawiam się, że tak – odparła. – I nie możesz po prostu nad nim przelecieć? – Nie, jeśli nie chcę go uruchomić. – Cholera! Nie mógłbym tak żyć. – On ma nie wpuszczać obcych, a nie zatrzymywać nas. – Jasne – odrzekł. Della zmarszczyła brwi. – Słuchaj, może mógłbyś mi jeszcze pomóc. Szukam kogoś, kto należy do Szarłatnych Kling. – Po co? – To były chłopak dziewczyny, którą spotkałam. – Nie musiała wspominać, że dziewczyna była martwa. – Nie znam ich wszystkich. Spędziłem z nimi tylko kilka dni. – Nazywa się Philip Lance. Grał w kapeli. Ma brązowe włosy. I tatuaż z czachą na szyi. – A to się później na mnie nie zemści? – Nie. – I co będę z tego miał? – Uśmiechnął się. – Będę ci dłużna. – Już jesteś. – Bardziej. Wzruszył ramionami. – Nie wiem, czemu cię lubię – westchnął. – Jest tam jakiś Philip. Nie znam nazwiska, ale ma brązowe włosy. Nie wiem, czy grał w kapeli. – Spojrzał na nią, jakby się zastanawiał, czy jeszcze coś dodać, po czym powiedział. – Ma tatuaż, ale nie jestem pewien jaki. To musiał być on. Skinęła głową, czując smak zwycięstwa. – Dziękuję. – I jeszcze jedno. – Gdzie oni bywają? Żebym mogła się z nim spotkać. Kevin uniósł dłonie. – Teraz już żądasz za wiele. – Proszę. – Nie przeszkadzało jej tak bardzo, gdy błagała dla kogoś innego. A tym razem robiła to dla Billy'ego. Zawahał się. – Słuchaj, nie mogę ci powiedzieć, gdzie mają bazę, ale w północnej części Houston jest bar dla nadnaturalnych Gorący Towar. – Chan mnie tam kiedyś zabrał – powiedziała Della, przypominając sobie coś z pierwszego tygodnia po przemianie. Pewnie zdołałaby znaleźć to miejsce. – Spotyka się tam wielu członków gangu. Jak tam pójdziesz, to pewnie w końcu na
któregoś trafisz. Skinęła głową. – Dzięki. Przyglądał jej się przez chwilę. – Masz chłopaka? – zapytał, a jego niebieskie oczy zalśniły z ciekawości. – Owszem. – A kiedy jej serce nie przyspieszyło, uświadomiła sobie, że to prawda. Steve był jej chłopakiem. Nie wiedziała jak sprawy się potoczą po weekendzie, ale… – Szkoda. – Zamilkł na chwilę. – To co, załatwiłaś Chanowi porządny pogrzeb? – Jeszcze nie. JBF zrobi autopsję, żeby potwierdzić przyczyny śmierci. – Słusznie – powiedział. – Mówiłem ci, że to było dziwaczne, że się tak rozchorował. Na myśl o tym, że ją też mógł dopaść ten wirus, zapytała: – Co… to znaczy? W jakim sensie dziwaczne? – Powiedzieli, że przez jakiś czas źle się czuł. No wiesz, nie był w dobrej formie, jak wyjeżdżał do Teksasu, ale powiedzieli, że dostał okropnej wysypki. Della westchnęła z ulgą. Nie miała wysypki. Kevin potrząsnął głową. – Po raz pierwszy słyszę, że wampir zmarł z powodu choroby. No wiesz, straciłem kilku przyjaciół w walkach gangów, ale nie wiedziałem, że możemy się rozchorować. – Są różne wirusy – powiedziała Della, myśląc o tym, że niedawno jednego złapała i nadal nie może się z nim uporać. Chociaż bóle głowy minęły. A im szybciej się go pozbędzie i odzyska węch, tym lepiej. – Owszem, ale to zwykłe przeziębienia, a nie coś, co może cię zabić. No wiesz… – Kevin odchylił głowę. – Mamy towarzystwo. Na razie! – I odleciał. Della pociągnęła nosem, ale nadal nic nie czuła. A potem to usłyszała. Szum powietrza. Ten ktoś był szybki. Tak szybki, że przyszły jej do głowy tylko dwie osoby. Burnett albo Chase. Obok niej wylądował majtkowy zboczeniec. Pociągnął nosem. – Kto tu był? – Ktoś, z kim chciałam pogadać – odparła Della. Rozejrzał się. – Czemu spotykasz się z kimś tak późno? – Nie twoja sprawa. – Zaczęła się oddalać, a potem znów odwróciła się do niego, uznawszy, że nie musi wspominać o Jenny, żeby powiedzieć, co wie. – Chyba że chcesz mi wyznać, z kim ty się spotykasz po nocach. Spojrzał na nią zaskoczony. – Nie wiem, o czym mówisz. – Brew mu zadrżała. – Jasne. Zdziwił się. – Skąd wiesz… No dobra, to był stary przyjaciel. – Tym razem nie drgnęła mu ani brew, ani powieka. Mówił prawdę. – Więc po co taka tajemnica? – zapytała. – Nie jest zarejestrowany. – Znów nic mu nie drgnęło na twarzy. Wierzyła mu. – A teraz twoja kolej – powiedział. – Czemu się z kimś spotykasz o tej porze? Wydawał się zaniepokojony. Dlaczego? – Powiedzmy, że chcę naprawić to, co ty nabroiłeś. Śledzę drugi wątek sprawy. Zauważyła, że przechylił głowę, nasłuchując jej serca. – Prawda, ale niejasna – stwierdził.
– Tylko na tyle zasługujesz. Okłamałeś Burnetta w sprawie Billy’ego. – Wierzę, że ten chłopak jest winny. I jestem prawie pewny, że to jego zapach czułem, więc to nie kłamstwo. – Idę. – Odeszła kilka kroków, gdy za nią zawołał: – Poczekaj. Zatrzymała się, ale nie odwróciła. I chociaż nie chciała, znów pomyślała o ich pocałunku. O tym, jak to było, gdy trzymał ją w ramionach. – Po co? – Pogadać. – Nie masz mi do powiedzenia nic ciekawego. – Dotarła już prawie do skraju lasu, gdy znów się odezwał: – A jak ci powiem, skąd mnie znasz? Spośród wszystkiego, co mógł powiedzieć, to jedno by ją zatrzymało. Zwolniła i usłyszała, że Chase ruszył w jej stronę. Kiedy stanął obok niej, ale się nie odezwał, rzuciła: – Czekam. – Jedna przebieżka i ci powiem. – Spojrzał na jej twarz, jakby czegoś szukał. Czego? Co mogła mu powiedzieć jej mina? Przecież słyszał jej serce i wiedział, czy mówiła prawdę. – Nie. – Ruszyła przed siebie. – Koniec z tymi grami. – To nie gra. Jedna przebieżka. Chcesz wiedzieć, prawda? – Tym razem to ona spojrzała mu w twarz, ale ani mrugnął. Nie chciała mu ulegać, ale zżerała ją ciekawość. I to mocno. Stanął przed nią. Blisko. Tak blisko, że czuła jego zapach… Znów przypomniała sobie, jak lecieli razem, a on obejmował ją mocno. – Jedna rundka wokół terenu… i jedno pytanie. Cofnęła się o krok. – Najpierw była tylko przebieżka, a teraz jeszcze pytanie? – Proste. – Zbliżył się odrobinę. – Chciałbym wiedzieć, czy podobał ci się pocałunek. Bo myślę, że tak. Mnie bardzo. Uniosła brodę i bardzo żałowała, że nie może powiedzieć nie. – Umiesz całować. To nic nie znaczy. Uśmiechnął się. – To może oznaczać, że mi się poszczęści i skradnę kolejny. – Nie w tym życiu. Z jego oczu zniknął uśmiech. – Wiec naprawdę lubisz tego zmiennokształtnego, co? – Powiedziałeś: jedno pytanie – warknęła. – I jedna rundka. – Ruszył. Rozważała nawet, czy nie zrezygnować, ale chciała wiedzieć, skąd go zna. Ruszyła za nim. Prawie go dogoniła. Wtedy przyspieszył. Wysiliła się bardziej, ale już nie tak, żeby zwymiotować. Dwa razy to było aż nadto. Kiedy sobie uświadomił, że nie będzie leciała szybciej, zwolnił. I ku jej zaskoczeniu, kiedy zrobili jedno okrążenie, wylądował. Wylądowała obok niego, lekko zdyszana, ale nie za bardzo. Przyjrzał jej się. – Mogłaś lecieć szybciej. – Jest późno – powiedziała.
Skinął głową. – Owszem. Telefon Delli pisnął, informując o esemesie. Zignorowała go, myśląc, że to Steve. A nie chciała mu odpisywać przy Chasie. – No już, mów – odezwała się. – Gdzie się spotkaliśmy? Chase podszedł do zwalonego drzewa, na którym wcześniej siedziała Della, i opadł na nie, a potem skinął, by się do niego przyłączyła. – Po prostu powiedz – rzuciła. – No już, ale to będzie wymagało pewnych wyjaśnień, więc usiądź. Usiadła, ale z dala od niego. – Siedzę! – powiedziała, tracąc cierpliwość. – No już, gadaj!
Rozdział 31 Należałem do Kling. „Do Kling?”. Żołądek Delli się skręcił, a blizna po ciosie nożem zaczęła boleć. Chase należał kiedyś do Kling. Do innego gangu niż Szkarłatne Klingi, ale też wyrzutków. Była ze Steve’em na misji, by ustalić, czy to ten gang w ramach inicjacji zabijał ludzi. I rzeczywiście. Podczas śledztwa została dźgnięta nożem i zginęłaby, gdyby Steve nie dostarczył jej krwi. – Jesteś wyrzutkiem – powiedziała oskarżycielsko i odsunęła się od niego. – Nie! Ja… przyłączyłem się do tej grupy z pewnych powodów. – To znaczy? Westchnął. – Czy obiecasz, że jeśli ci powiem, to tego nie powtórzysz? Nikomu? Nawet Burnettowi? Della postawiła na szczerość. – Jeśli to komuś zagraża, to muszę mu powiedzieć. – Nikomu nie zagraża. – Zamilkł na chwilę. – Zostałem wysłany na misję, by kogoś odnaleźć. Pracowałem pod przykrywką dla Rady Wampirów. Wiedziała, że coś knuł. – Rada Wampirów to wyrzutki przeciwstawiające się JBF. – Nieprawda. Nie zgadzają się z pewnymi zasadami JBF, ale oni nie są źli. I wtedy coś jeszcze do niej dotarło. Coś osobistego. – Pozwoliłeś, żeby Klingi mnie zabiły! I tak by było, gdyby… – Nie! – odparł z mocą. – Powstrzymałem ich, by nie poszli tamtej nocy za tobą i Steve’em. Ogień, który rozpalił Steve, tylko ich spowolnił. – Czy mówił prawdę? Na to wyglądało, ale… – Co ty tu robisz? Czy Rada Wampirów chce zniszczyć szkołę? – Nie. Uważają, że to miejsce jest w porządku. – Więc co tu robisz? Zawahał się. – Wciąż kogoś szukam. – Kogo? – Tego nie mogę ci powiedzieć. – A jeśli znajdziesz tę osobę, to zrobisz jej krzywdę? – Wpatrywała się w jego jasnozielone oczy. – Nie. Chcę jej pomóc. Wyglądało na to, że mówi prawdę. – A ona tu jest? – Na to pytanie także nie mogę odpowiedzieć. – Oparł się o drzewo. Nagle Delli nasunęło się kolejne pytanie. – Czemu mi to mówisz? Przybrał inną minę i coś powiedziało Delli, że zamierza skłamać. – Chcę prawdy. Powiedz mi prawdę. Na te słowa zacisnął pięść. – Bo jest szansa, że sama się dowiesz. – Jak? Potrząsnął głową.
– Nie mogę powiedzieć nic więcej. – Kosmyk ciemnych włosów spadł mu na twarz, a Della miała ochotę go odgarnąć. Splotła palce, by się powstrzymać. Westchnęła sfrustrowana. Czy naprawdę dała słowo, że nie powie o tym wszystkim Burnettowi? Potrzebowała więcej informacji, nim postanowi, czy Burnett powinien o tym wiedzieć. – Czemu próbujesz się dostać do JBF? – Nie próbowałem. To Burnett mi zaproponował. Był pod wrażeniem mojej siły i prędkości, a ja pomyślałem, że mogę pomóc złapać mordercę. – Myliłeś się – odparła. – To przez ciebie trzymają Billy’ego. A Billy tego nie zrobił. – To nie tylko moja wina, Dello. Przemyśl to. Burnett już mi nie ufa, a to znaczy, że nie mógł zatrzymać tego dzieciaka tylko dlatego, że ja tak powiedziałem. – A więc obaj się mylicie. Chase nachylił się tak, że jego ramię prawie dotknęło jej. – No dobra, jeśli się mylę, to pozwól mi to naprawić. Powiedz, kogo podejrzewasz. Pomogę ci to sprawdzić. Cofnęła się. Ta bliskość ją denerwowała. – Czemu miałabym ci teraz cokolwiek mówić? Żachnął się urażony. – Więc teraz, kiedy powiedziałem ci prawdę, ty przestałaś mi ufać? – Owszem, dopiero teraz mówisz mi prawdę. Przez cały czas ukrywałeś coś przede mną. Potrząsnął głową. – Jesteś zbyt surowa. – Jestem szczera – odparła. – To coś, czego powinieneś był spróbować na samym początku. Wstała z drzewa, otrzepała korę ze spodni i ruszyła przed siebie. – Hej! – Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Stał tuż za nią. Tak blisko, że ich oddechy się mieszały. To przypomniało jej o pocałunku. – Biegaj dalej, dobrze? Raz albo dwa razy dziennie. Co ten facet miał do biegania? Z drugiej strony, gdyby ona mogła biegać i latać tak szybko jak on, to może też nie myślałaby o niczym innym. Odchyliła głowę, uświadomiwszy sobie, że to brzmi, jakby się żegnał. – Odchodzisz? – zapytała. – Nie mam wyboru. – Uśmiechnął się delikatnie, tylko oczami. – Ja też nie mogę ci ufać. Powiesz Burnettowi. Jeszcze nie podjęła tej decyzji. – Zastanawiam się nad tym. Ale tak, jestem lojalna wobec szkoły. Roześmiał się. – Jesteś szczera, prawda? – Też powinieneś czasem spróbować. – W jej głosie słychać było sarkazm. – Próbowałem. Przed chwilą. I nie zadziałało. – Wpatrywał się w nią chwilę. – Nie martw się, nie mam do ciebie pretensji. Odgarnął jej kosmyk włosów z policzka. Chciała go zdzielić po ręku, ale się powstrzymała. – Steve ma szczęście. – Jego palce wciąż dotykały jej policzka, a on patrzył na nią z czymś, co wyglądało na żal. Zanim się zorientowała, co planuje, pocałował ją, ale inaczej niż poprzednio. Nie seksownie, z nadzieją na rozwój wypadków.
Tym razem pocałunek był krótki i słodki. Jego miękkie wargi dotknęły na moment jej ust. To było pożegnanie. Odwrócił się i odszedł. Patrzyła, jak jego szerokie ramiona znikają między drzewami. „Nie lubiłam go”, powiedziała sobie. Więc czemu bolało ją jego odejście? Czemu chciała zawołać, by wrócił? No dobrze, lubiła go. W dziwny sposób. Podziwiała i… nie mogła tego wytłumaczyć. Ale nie czuła do niego tego, co do Steve’a. Może współczuła mu po stracie rodziny. A może chodziło o to, jaki był opiekuńczy w barze. A może… Cholera, po co w ogóle próbowała to analizować? Odchodził. Zostawił ledwie ślad w jej życiu. A potem uświadomiła sobie, że skierował się nie do płotu, a w stronę obozu. Odchodził na zawsze, czy też skłamał, żeby skraść jej całusa? Mogła się tego po nim spodziewać. Cholerny majtkowy zbok! Sprawdziła, kto jej przesłał wiadomość. Kevin. Zadzwoniła do niego. Odebrał po dwóch sygnałach. – Halo? – To ja, Della. – Jak… – Coś przerywało rozmowę. Musiał mieć marny zasięg. – Oddzwoń. – Rozmowa się rozłączyła. Nie wiedząc, co myśleć o Chasie, skierowała się w stronę domku. Coś otarło się o jej twarz. Uniosła rękę, myśląc, że narobił na nią jakiś ptaszek, ale nie. To było piórko. Zatrzymała się w środku lasu, czując, że robi się zimniej. Spojrzała w stronę drzew w poszukiwaniu chudego ducha o azjatyckich rysach. Rozglądając się, obróciła się wokół własnej osi. Żadnego ducha. Może to nie był znak od Chana. Spojrzała na ciemne niebo i mrugające do niej gwiazdy. Wielki księżyc dzieliły od pełni dwie noce. Z góry spłynęło kolejne piórko. Kręciło się w kółko i spadło u jej stóp. Chan wciąż tu był. Czemu? Czy był tu z powodu zabójcy Loraine? Skoro należeli do tego samego gangu, to kto wie. – Czy tego chcesz? – krzyknęła w ciemność. – Przestań zsyłać cholerne piórka i po prostu powiedz! *** Della dotarła do domku po trzeciej w nocy. Mimo że była potwornie zmęczona, niewiele spała, myśląc o Chanie, niepokojąc się o Billy’ego i zastanawiając się, jak poprowadzić dalsze śledztwo w kwestii Philipa Lance’a. I chociaż nie chciała się do tego przyznać, myślała też o Chasie. Czy naprawdę odszedł? I dlaczego w ogóle się tym przejmowała? Kiedy słońce wpadło wreszcie do jej sypialni, miała ochotę naciągnąć kołdrę na głowę i jeszcze pospać. Zasłaniając oczy, uświadomiła sobie, że wrócił jej ból głowy. Jednak już tyle razy opuściła poranny rytuał wampirów, że zmusiła się, by wstać. By się ubrać. Była zbyt zmęczona, by chociaż przeczesać włosy, więc po prostu je spięła. Zwisały w dziwnym półkoku. Co tam. Niech tylko ktoś spróbuje coś powiedzieć. Wyszła na polanę, na której się zawsze spotykali. Na stole stała krew, a wampiry skupiały się wokół i rozmawiały. Hałas tylko pogłębiał jej ból głowy. Podszedł do niej Chris, nawet jego kroki wydawały się głośne. Stanął obok. – Wyglądasz dziś gównianie.
No dobra, niektórzy mogli coś powiedzieć, ale była zbyt zajęta rozglądaniem się w poszukiwaniu Chase’a, by nawtykać Chrisowi. Warknęła tylko na niego od niechcenia. Blond wampir roześmiał się. Posłała mu ponure spojrzenie, a on roześmiał się głośniej, ale natychmiast ucichł, gdy obok niego wylądował Burnett. Najwyraźniej mina komendanta wskazywała, że jest jeszcze bardziej wkurzony niż ona. – Przejdźmy się – burknął Burnett. Della czekała, aż Chris coś odpowie, kiedy nagle sobie uświadomiła, że Burnett nie mówił do niego, ale do niej. Cholerny świat. Co teraz? Zanim jeszcze odsunęli się na tyle, by nie słyszały ich inne wampiry, Della domyśliła się, o co chodzi. O Chase’a. – Widziałaś Chase’a po wyjściu z biura dziś w nocy? Czasami wolałaby się mylić. – Tak. – Pora na decyzje. Powiedzieć, czy nie. Nie była pewna, czemu czuje się zobowiązana wobec majtkowego zboczeńca, ale tak było. Męczyło ją to. – Wspominał, że opuszcza Wodospady Cienia? – Niejako – odparła. – I nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć? – Nie byłam pewna, czy mu wierzyć. Sądziłam, że spotkam go tutaj rano. Burnett sprawiał wrażenie zaniepokojonego. – Powiedział, gdzie się wybiera? – Nie. – A co powiedział? Czuła, że na zadane wprost pytanie powinna odpowiedzieć. – Powiedział mi, gdzie się spotkaliśmy. Należał do gangu Kling, gdy byliśmy tam na misji ze Steve’em. – Kiedy Burnett nic na to nie powiedział, uznała, że pora na fajerwerki. – Mówił, że pracuje dla Rady Wampirów. – Już to wiedziałem – stwierdził Burnett. Della spojrzała na niego i powtórzyła jego słowa: – I nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć? – To co innego – odparł. – Jasne. Różnica jest taka, że ja mam być wobec ciebie szczera, podczas gdy ciebie to nie obowiązuje. Zmarszczył bardziej brwi. – Biorąc pod uwagę, że nie byłaś ze mną szczera, to twój argument jest chybiony. – Przejechał ręką po twarzy. – Zamierzałam ci o tym powiedzieć, jeśli bym go tu nie znalazła. – Tyle że to za późno na jakiekolwiek działanie – syknął. Della nie mogła temu zaprzeczyć. – Jak zdołał wyjść, nie uruchamiając alarmu? – Zadzwonił do mnie w środku nocy i powiedział, że musi się zobaczyć z kimś znajomym, kto ma kłopoty. Uwierzyłem mu, ale… biorąc pod uwagę moje podejrzenia, wysłałem za nim kogoś, by go śledził. – Więc jeśli go nie zgubiłeś, to w czym problem? – zapytała Della. – Uciekł. – Jest szybki. Burnett skinął głową. – Rano poszedłem do jego domku, ale jego rzeczy już nie było – zawahał się. – Mówił
coś jeszcze? – Że kogoś szuka – odparła. – Kogo? – Nie powiedział. – Della westchnęła. – Ale biorąc pod uwagę to, że sobie poszedł, to pewnie go tu nie znalazł. – Więc czemu został tu tak długo? I czemu zgodził się pomóc przy sprawie? – Też go o to spytałam. Powiedział, że to ty mu to zaproponowałeś. A że był w tym dobry, to uznał, że pomoże znaleźć mordercę. I może dlatego tyle został. – Wierzysz mu, czy sądzisz, że miał jakieś ukryte zamiary? Przemyślała to pytanie. – Nie jestem w stu procentach pewna, ale chyba mu wierzę. – Potarła bolącą głowę. Ból nie był przeszywający, ale na tyle męczący, by zwróciła na niego uwagę. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że Burnett jej się przygląda. – Co? – Chris ma rację, nie wyglądasz dobrze. Jak się czujesz? Uśmiechnęła się szeroko. – Chris powiedział, że wyglądam gównianie. Burnett uniósł brew. – Holiday każe mi uważać, co mówię. Stwierdziła, że zbyt wielu uczniów przeklina, zwłaszcza wampiry. Mówi, że mam na nich zły wpływ. – Zmierzył ją wzrokiem, jakby oskarżał ją o to, że sama rzuca mięsem. – Kurczę! – Della uśmiechnęła się szeroko, ubawiona tym, że groźny wampir został zbesztany za swój język. A kiedy nie zareagował na jej zaczepkę, spoważniała. – W towarzystwie Holiday będę uważać na słowa, żeby nie wpakować cię w problemy. – Zamilkła na chwilę. – Jak ona się czuje? – Tak jak ty. Wygląda na zmęczoną, wyczerpaną. Ale ona ma powód. A ty… nie jestem pewien. – Nie jestem w ciąży, jeśli o to pytasz. Spojrzał na nią zszokowany. – Nie pytałem. – To była długa noc – powiedziała Della. – Nic mi nie będzie. Opuściła rękę i nagle przypomniała sobie o Billym. – Na pewno mam się lepiej niż Billy. – Z tym muszę się zgodzić. Dostałem wyniki DNA włosa. – I? – Miała ochotę napawać się zwycięstwem. Zasługiwała na to. A potem powie mu o Philipie Lance. – Pasuje – odparł Burnett. – O piątej rano został oficjalnie aresztowany. – Nie! – Nie mogła w to uwierzyć. – On nie… Wciąż nie… – Jest winny, Dello. Wiem, że nie chcesz w to wierzyć. – Położył jej dłoń na ramieniu. – Jeśli to ci poprawi nastrój, to wiedz, że będziemy dla niego łaskawi… Nowo przemienieni często nie potrafią się kontrolować. Spędzi jednak trochę czasu w więzieniu i może za kilka lat się zrehabilituje. – Ale mam inny… – Sprawa jest zamknięta. Potwierdziliśmy zgodność. Muszę tam pojechać i dokończyć papierkową robotę, a potem przejdziemy do wyroku. Idź zjeść śniadanie, a jeśli dalej będziesz zmęczona, opuść pierwsze lekcje i się zdrzemnij. – Nie rozumiesz – zawołała Della. – Próbowałam ci powiedzieć, ale nie chcesz słuchać.
Mam innego podejrzanego. – To ty nie słuchasz – odparł. – DNA się zgadza. – Spojrzał na nią ze współczuciem. – W tej pracy poza oglądaniem ofiar najtrudniejsze jest czasem aresztowanie winnych, zwłaszcza nowo przemienionych. Czasami… Rany… Czasem świadomość, że dobrzy ludzie mogą zrobić okropne rzeczy, naprawdę boli. Della przełknęła z trudem, próbując się z tym pogodzić, ale ten głupi głos w jej głowie znów się odezwał, do wtóru z bólem w skroniach. Niewinny. Niewinny. Niewinny.
Rozdział 32 Della opuściła godzinę spotkań i wróciła do domku poszukać w necie informacji o Billym Jenningsie. Miała rację, był w szkolnej orkiestrze. I w klubie szachowym. Był świetnym uczniem. I to nawet nie fajnym, tylko typem nudziarza. Jak ktoś taki mógł zabić Loraine i Johna? Czując, że nie może zrobić nic, by pomóc Billy’emu, wyłączyła komputer i poszła na pierwszą lekcję. Była nią fizyka. Kiedy usiadła w klasie, głowa bolała ją tak bardzo, iż myślała, że oczy zaraz wyjdą jej na wierzch. Pan Yates, brat Jenny i ich nauczyciel, opowiadał o tym, jak działają telefony komórkowe i ich sieć. Delli nic to nie obchodziło. Myślała tylko o swoim bólu głowy i o Billym. Jednego dnia grał na flecie, a następnego został aresztowany za morderstwo. – Jedna jest kilka kilometrów stąd – odezwał się Perry, ale jego głos dobiegał jakby z oddali. – Nigdy nie mogę złapać tam sieci. Nagle zadzwoniła komórka pana Yatesa. – No, tutaj wyraźnie nie mamy dziury w sygnale. – Odebrał telefon. A potem spojrzał na Dellę, jakby się złościł. – Niewinny. – Jego głos odbijał się echem niczym w jaskini. – Niewinny! – Przeszedł w krzyk. – Co? – zapytała Della. Ale gdy zamrugała, pan Yates nie patrzył już na nią, tylko gadał przez telefon. Co u licha się działo? Czy przywidziało jej się… Zamrugała znowu. Miała wrażenie, że jej mózg zamienił się w watę. Nagle powietrze stało się inne, pachniało mokrą ziemią. Zrobiła się noc. Della rozejrzała się wokół, ale zamiast klasy ujrzała las. Drzewa pochylały się nad nią. Spojrzała na swoje dłonie. Na lewym ręku miała pierścionek z brylantem, pierścionek zaręczynowy. Zaręczynowy? „Co do cholery?” Jej ręce nie wyglądały już na jej. Potrząsnęła głową, czując się, jakby ktoś wyrwał ją z normalnego świata. Nic nie miało sensu. Nic jej nie obchodziło, tylko chciała ściągnąć ten cholerny pierścionek. Zaczęła go szarpać, ale ręce miała we krwi. Mnóstwo krwi. Krew nie była jednak tak istotna, jak pierścionek. Znów spróbowała go zdjąć, ale ani drgnął. Czuła się sparaliżowana, albo… martwa. Serce jej podskoczyło. Nie była martwa. Zapach ziemi zniknął, ale krew na jej rękach nie. Czuła za plecami oparcie twardego krzesła. Chciała się poderwać, a wtedy krew zniknęła. Pierścionek też. Zaparło jej dech. – Della? Della? Ktoś wołał ją z daleka, ale to też jej nie interesowało. Wciąż wpatrywała się w swoje ręce, obracając je w tę i z powrotem. Kurde! Co się właśnie wydarzyło? Zamknęła oczy. Niewinny. Niewinny. Niewinny. Słowa te odbijały się echem od ścian, jakby wszyscy je powtarzali. Della skoczyła na równe nogi i rozejrzała się wokół. Wszyscy na nią patrzyli, ale nikt nic nie mówił. – Dello? Dello? Znów usłyszała swoje imię. Tym razem rozpoznała głos pana Yatesa. Zmusiła się, by na niego spojrzeć. Patrzył na nią z niepokojem. Rozejrzała się wokół. Wszyscy się na nią gapili, jakby zwariowała. Kto wie, może mieli rację. – Dello? – powtórzył pan Yates.
– Tak – wykrztusiła, wcześniej warknąwszy na gapiów. – Wszystko w porządku? – Podszedł do jej ławki. „Nie. Tracę rozum”. Skinęła głową. – Słyszałaś mnie? – zapytał. Spojrzała na niego bezmyślnie i musiało do niego dotrzeć, że nie ma pojęcia, o czym mówił. – Holiday chce cię widzieć. W biurze. Czując, że wnętrzności jej się trzęsą, zabrała rzeczy i poszła poszukać Holiday. Musiała ją znaleźć i poprosić, żeby zadzwoniła do tych ludzi, co mają te białe kaftany i zabierają gdzieś wariatów. Bo Della była pewna, że jest na najlepszej drodze do domu bez klamek. Nim dotarła do biura, uznała, że jednak życie w domu bez klamek nie jest jej przeznaczone. Holiday wstała od biurka. Patrzyła na nią z troską. – Co się stało? – Della wyobraziła sobie najgorsze. A najgorsze nie miało nic wspólnego z wizjami krwi i pierścionków zaręczynowych. Czy coś się stało komuś z jej rodziny? Holiday skinęła, by Della usiadła. Ona jednak wciąż tkwiła pośrodku pokoju, niczym ogłuszona. – Co się stało? – powtórzyła. – Dziś rano odwiedziła mnie Loraine Baker. Na krótko. – Komendantka obozu potarła brzuch. – I? – zapytała Della, próbując wmówić sobie, że to dobra wiadomość. Pomyślała o Billym. Może to będzie przełom w śledztwie. – Kiedy próbowałam nakłonić ją do mówienia, poinformowała mnie, że już się z kimś kontaktuje, ale ten ktoś nie umie słuchać. Umysł Delli pracował na najwyższych obrotach. – To musi kłamać, bo Kylie jest w tym dobra. Zapytałaś ją o to? Może Loraine powiedziała coś Kylie? – „Coś, co pomoże Billy’emu”. Coś, co uchroni przed więzieniem tego grającego na flecie miłośnika szachów. Holiday zarzuciła włosy na ramię i zaczęła je skręcać. W jej oczach pojawił się niepokój. – To nie Kylie – odparła Holiday. – Ona powiedziała, że rozmawia z tobą. No dobra, może jednak powinna była usiąść. Della podeszła do kanapy i opadła na nią. Mebel jęknął w proteście, jednak nie tak głośno, jak miała to ochotę zrobić Della. – Ale ja jestem wampirem. – Przeszedł ją dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że przecież nawiązała kontakt z duchem. Z Chanem. Ale co mówiła Kylie? A, niektóre duchy są tak silne, że mogą się skontaktować z kimś normalnym, niebędącym zaklinaczem. Sądziła, że to jej przypadek. Może nie kwestia bycia normalną, ale że przynajmniej nie gada ze zmarłymi. – Wampiry nie zajmują się duchami – powiedziała. – Owszem, mnie też zawsze tak się wydawało. Ale potem Burnett… A teraz to. Przyznaję, że ciągle nie rozumiem. Nie znamy pochodzenia Burnetta, ale sądziłam, że może ma wśród swoich przodków kogoś z rdzennych mieszkańców Ameryki i dlatego może się kontaktować ze światem duchów. – Ja jestem Chinką, nie… – Tylko w połowie – odparła Holiday. – Zapisałam się na portal wyszukujący przodków, by sprawdzić historię rodzinną Burnetta, więc zanim cię tu wezwałam, wpisałam nazwisko panieńskie twojej matki, by sprawdzić, czy może i ona od nich pochodzi. – I co? – zapytała Della. – Nic na to nie wskazuje. – Komendantka westchnęła w tym samym momencie co Della,
ale Holiday zrobiła to z poczuciem zawodu, a Della ulgi. – Ale – mówiła dalej Holiday. – Tym będziemy martwić się później. Teraz musimy pomóc Loraine. Co ci powiedziała? – Nic. Nie widziałam jej. Musiała ci nakłamać o… – Della przypomniała sobie głos, który cały czas słyszała. – Co? – zapytała Holiday. – Od jakiegoś czasu słyszę głos. Myślałam… Brzmiał tak, jakbym po prostu to ja myślała. Jak piosenka, która cię męczy. – I co mówi? – zapytała Holiday. – Mówi tylko: „Niewinny”. I tak w kółko. – Świadomość, że nie jeden, a dwa duchy się z nią kontaktują, przeraziła ją potwornie. Postanowiła jednak skupić się na tym później. – Loraine próbuje mi powiedzieć, że Billy jest niewinny. To o to musi chodzić. Holiday się skrzywiła. – Burnett powiedział, że wyniki badań DNA potwierdzają, że jest winny. Pojechał właśnie przedstawić sprawę radzie JBF i skazać Billy’ego. – I to wszystko jednego dnia? – zapytała Della. Holiday skinęła głową. – A co z procesem i dwunastoma ławnikami? – JBF tak nie działa. Jeśli kogoś aresztują, to sprawa jest przedstawiana radzie JBF i natychmiast wydaje się wyrok. I niestety dla Billy’ego, unieważnienie wyroku jest prawie niewykonalne. – W takim razie musimy go powstrzymać. – Della wyciągnęła komórkę z tylnej kieszeni. Patrząc na swoje ręce, przypomniała sobie wizję. – Pierścionek? – powiedziała. – Co? – zapytała Holiday. – W klasie, ja… – Cholera, czy Holiday mogła uznać, że Della oszalała? A potem przypomniała sobie, że przecież Kylie też miewała wizje. Kurde! Della nie chciała się tym zajmować. Ale postanowiła pomartwić się tym później. – Miałam wizję i… – Jaką wizję? – Zobaczyłam moje ręce we krwi i miałam pierścionek. Zaręczynowy pierścionek. I… brzydził mnie. Chciałam go zdjąć, ale nie mogłam. Holiday wstała, rozmasowując brzuch. – Myślisz, że to coś znaczy? – zapytała Della. – Czy ona próbuje mi coś powiedzieć? – To zawsze coś oznacza. Kłopot w tym, że trzeba to rozgryźć. Zmarli są beznadziejni w przekazywaniu informacji. – Elfka sięgnęła po wiszącą na krześle torebkę i przerzuciła ją przez ramię. – Idziemy. – Gdzie? – zapytała Della. – Zobaczyć się z Burnettem. Jeśli masz rację, to musimy go powstrzymać. – Nie możemy po prostu zadzwonić? – Della uniosła komórkę. – Nie. Kocham tego faceta, ale przez telefon nie da mu się przemówić do rozsądku. Prawdę mówiąc, nawet osobiście trudno to zrobić. Zwłaszcza jeśli uważa, że ma rację. A jest przekonany, że Billy jest winny. – Więc co zrobimy? – zapytała Della, idąc za Holiday. – Przekonamy go, że się myli. – Jak? – Mam nadzieję, że wymyślę to w czasie jazdy. ***
Niczego nie wymyśliły, ale mimo to wtargnęły do budynku JBF. A raczej Della wtargnęła. Holiday, w żółtej sukience opinającej brzuch, wtoczyła się. Przypominała Delli pulchną kaczuszkę. Piękną kaczuszkę o rudych włosach. I gdyby nie powaga sytuacji, bardzo by to Dellę ubawiło. – Dzień dobry, panie Adkins. – Holiday uśmiechnęła się szeroko do siedzącego za biurkiem mężczyzny. – Chciałabym porozmawiać z mężem. Pan Adkins, który pewnie dlatego nie odpowiedział uśmiechem, że był wilkołakiem – Della sprawdziła jego wzór. Spojrzał na Holiday. – Przykro mi, pan James jest na spotkaniu z komisją sędziowską. Holiday zrobiła błagalną minę. – To ważne. – Jest na spotkaniu. Holiday wyciągnęła rękę, by dotknąć wilkołaka, ale ten się cofnął. – Elfi wpływ jest w tym budynku zakazany. Holiday spojrzała na Dellę, a potem na korytarz prowadzący na tyły budynku. Della nie była pewna, ale coś jej mówiło, że Holiday zachęca ją do przebieżki. Nie kazała sobie tego powtarzać. – Nie chce pan chyba narazić się Burnettowi, nie informując go, że jest tu jego żona w ciąży? – Holiday skupiła na sobie uwagę mężczyzny. – Przepraszam, ale takie są zasady. Della pędziła korytarzem. Dostroiła słuch do głosów dochodzących z sali na jego końcu. Niestety, usłyszała też, że wilkołak krzyczy, aby się zatrzymała. Co tylko sprawiło, że przyspieszyła. Słysząc zbliżające się kroki, trochę za mocno uderzyła w drzwi. Ciężkie dębowe wrota otworzyły się gwałtownie, a jedno ze skrzydeł wypadło z zawiasów. Oj. Della rozejrzała się i naliczyła w sali czternaście osób. Samych mężczyzn. Wiedziała, że jest we właściwym miejscu, gdy wypatrzyła wśród nich swojego komendanta. Rany, sami faceci! Wiedziała, że JBF jest szowinistyczną instytucją, ale w którym wieku oni żyli? Trzynastu mężczyzn poderwało się na równe nogi. Rozpoznała też tego, który pozostał na miejscu. Billy. Ramiona mu opadły, spuścił głowę i wpatrywał się w podłogę, jakby jego los został już przypieczętowany, jakby nikomu na całym świecie na nim nie zależało. Delli zależało. Burnettowi też. O ile tylko go przekona, by użył rozsądku. Usłyszała za sobą czyjś ciężki oddech. – Przepraszam, już ją zabieram. – Wilkołak wpadł do sali. – Nie – zawołał Burnett. – Ja się tym zajmę. Ona jest niegroźna. Na wypadek, gdyby ten pies nie posłuchał Burnetta, Della odwróciła się i pokazała mu kły. A kiedy zrobił jeszcze krok w jej stronę, dodała: – Dotknij mnie, a kopnę cię w jaja i pożałujesz, że cię nie wykastrowano, jak byłeś szczeniakiem. Burnett odchrząknął. – No dobrze, nie brzmi na niegroźną, ale jest. – Burnett zmierzył ją wzrokiem, dając do zrozumienia, że jak się nie będzie odpowiednio zachowywać, to on ją weźmie w obroty. – Dello, to nie jest najlepszy moment! – Właśnie że tak – odezwał się głos za jej plecami. Głos Holiday. Della uwielbiała, gdy sprawy się tak dobrze układały.
Burnett na widok żony zrobił wielkie oczy. Spojrzał na pozostałych zebranych, a potem znów na Holiday, która wtaczała się na środek sali. – Chyba wszyscy poznaliście moją żonę? – zapytał z ponurą miną. – Tak – odezwał się jeden z mężczyzn rozdrażnionym tonem. To wystarczyło, by Burnett zmierzył go wściekłym wzrokiem. – Czy coś się stało? – zapytał, a jego wzrok złagodniał. – Owszem – powiedziała Holiday. Burnett był gotów podbiec do żony, zaniepokojony o stan swojego dziecka. – Billy Jennings jest niewinny. Burnett odetchnął z ulgą, a Billy podniósł głowę. Był zagubiony i miał łzy w oczach, ale przez moment rozbłysła w nich nadzieja. – A jak doszłaś do tego wniosku? – zapytał stojącą na środku Holiday jeden z sędziów, jasnowłosy wampir. – Loraine Baker ogłosiła, że jest niewinny – odparła z dumą Holiday. – Mnie też się wydawało, że tego nie zrobiłem – powiedział Billy. – Mówiłem im, że chyba nie mógłbym tego zrobić. Po prostu nic nie pamiętam. To wszystko jest zamazane. – Obawiam się, że to pomyłka – odezwał się starszy wampir z wyższością. – Loraine Baker jest jedną z ofiar. Nie mogła nic ogłosić. Burnett wzruszył ramionami. – Moja żona rzadko się myli. To uzdolniona zaklinaczka duchów. Della się zdziwiła, że Burnett nie podzielił się tą informacją ze współpracownikami, ale już po chwili wiedziała, dlaczego tak było. Cała dwunastka sędziów zrobiła zszokowane miny, a może raczej przestraszone. „Co za banda mięczaków”, pomyślała Della. Owszem, duchy ją przerażały, ale ona nie była ważną szychą w komisji sędziowskiej JBF. I czy to nie dziwne, że oni osądzali innych, ale bali się zmarłych i aniołów śmierci, którzy osądzali ich? Inny sędzia, czarownik, zwrócił się do Burnetta. – I chcesz, żebyśmy przedłożyli słowa… twojej żony w zaawansowanej ciąży ponad test DNA? Bez obrazy, ale ciąża zwykle obniża iloraz inteligencji kobiet. Burnett odwrócił się do czarownika, ale nim zdążył coś odpowiedzieć, a nie zapowiadało się, by to były miłe słowa, wtrąciła się Holiday. – To zabawne. – W jej głosie nie było ani krzty humoru. – Słyszałam też, że sprowokowane, jesteśmy niebezpieczne. A przy okazji, chętnie zmierzę się z panem na inteligencję, w ciąży czy nie. – Muszę się zgodzić – syknął Burnett, obrzucając czarownika morderczym wzrokiem. – Dodam jeszcze, że pomogła mi rozwiązać kilka spraw o morderstwo. I to zarówno przed, jak i po zajściu w ciążę. „Burnett górą!” Sposób, w jaki bronił swojej żony, był najromantyczniejszą rzeczą, jaką Della kiedykolwiek widziała. Nie było wątpliwości co do tego, komu jest oddany. – Więc jeśli moja żona mówi, że Loraine Baker powiedziała jej, że Billy nie jest mordercą, to proponuję przyjrzeć się tej sprawie ponownie. – Burnett odwrócił się do Holiday. – Co dokładnie powiedziała ci Loraine? „O kurczę”, pomyślała Della. Pora przyznać się do tego, że rozmawia z duchami. Wystąpiła naprzód. – Loraine nie powiedziała tego Holiday, tylko mnie. – Dość tego – odezwał się kolejny mężczyzna, rudowłosy elf. – Jesteś wampirem. Wszyscy wiemy, że ten dar nie przysługuje twojemu gatunkowi. To idiotyczne. – Też tak myślę – rzekła Della, uświadomiwszy sobie, że Burnett nie powiedział im
o swoich zdolnościach. Ale z drugiej strony, gdyby ona miała pracować z takimi palantami, to też by im nic nie mówiła. – Nie rozumiem tego, może po prostu zwróciła się do mnie, bo byłam na miejscu zbrodni. – Powiedziała to szczerze, z nadzieją, że tak właśnie jest. Kolejny sędzia, wilkołak o siwiejących skroniach, potrząsnął głową. – Nie możemy brać pod uwagę zdania jakiegoś wampira-odmieńca w sprawie o morderstwo. – Ona nie jest odmieńcem – zawołali chórem Burnett i Holiday. Delli zrobiło się cieplej na sercu, gdy uświadomiła sobie, że ma ich po swojej stronie, ale to sprawiło, że znów pomyślała o Billym, który sądził, że nie ma nikogo. A Della wiedziała, że jego głównym obrońcą jest nie ona, ani nawet Holiday, ale Loraine. Dziewczyna, dla której Della miała coraz więcej szacunku. Burnett skupił się na Delli. – Czy masz coś, co stanowiłoby dowód? – Z jego miny wywnioskowała, że naprawdę na nią liczy. I nie on jeden, bo też nie on miał najwięcej do stracenia. Kiedy spojrzała na Billy’ego, który patrzył na nią z nadzieją, coś ścisnęło ją w piersi. Oddałaby najlepszy stanik, by coś im dać. Tyle że nic nie miała.
Rozdział 33 Żołądek Delli zwinął się w kulkę. – Przepraszam. Ja… – Usłyszała w głowie głos Loraine i poczuła, jak zimno przebiega jej po plecach. Pierścionek zaręczynowy. – Pierścionek zaręczynowy – powiedziała, nie wiedząc, co to znaczy, ale modląc się, aby to była odpowiedź. – Jaki pierścionek zaręczynowy? – zapytał czarownik. – To idiotyczne – rzucił zmiennokształtny. – Niekoniecznie – odparł inny wampir, stojący obok Burnetta. – Odebrałem dziś rano telefon od rodziny. Nie wspominałem o tym, bo uznałem, że to nie ma znaczenia. W każdym razie rodzice Loraine przeglądali jej rzeczy i stwierdzili, że w otrzymanym pudełku był pierścionek, który do niej nie należał. A raczej już nie należał. Dostała go od poprzedniego narzeczonego. Chcieli wiedzieć, jak to się stało, że znalazł się w jej rzeczach. – Zawahał się. – W raporcie była informacja, że miała go na palcu. Dellę ogarnęła fala ulgi. – Ten chłopak nazywa się Philip Lance – powiedziała. – Jest jej byłym narzeczonym. Myślę, że ustalicie, iż należy do gangu Szkarłatnych Kling. Z tego, co wiem, lubią bywać w barze o nazwie Gorący Towar. – Chyba go spotkałem – odezwał się Billy z nadzieją w głosie. – Byłem z tamtym gangiem w barze. Prawie się do nich przyłączyłem, ale… Nie wiem, co się stało. Niewiele pamiętam, ale pamiętam jakiegoś Philipa. Chyba się biliśmy. – To by wyjaśniało, skąd DNA oskarżonego znalazło się na miejscu zbrodni – odezwał się siwowłosy wilkołak, który wyglądał na przewodniczącego. Rozejrzał się wokół. – Wygląda na to, że sprawa wymaga powtórnego rozpatrzenia. I nie ukrywam – spojrzał na Burnetta – że jestem zawiedziony śledztwem. Burnett nawet nie mrugnął. – Ja jestem jedynie zawiedziony, że prawie skazaliśmy niewinnego chłopaka. I prawdę mówiąc, chociaż nie przyłożyłem do tego ręki, to właśnie tak powinno wyglądać porządne śledztwo. – Skinął na Dellę. – Chciałbym panom przedstawić Dellę Tsang. To ona była tajną agentką, która pomogła nam w sprawie. To także ona doprowadziła do aresztowania Craiga Anthony’ego, którego skazaliśmy wczoraj. Uważam, że wykonała świetną robotę. – Zgadzam się – przyznał starszy wilkołak. – Będziemy ją wykorzystywać w przyszłych działaniach. Della chciała się uśmiechnąć, ale się pohamowała. W końcu wilkołaki rzadko okazują radość. Wilkołak spojrzał na drzwi. – Czy pani Tsang i twoja… szanowna małżonka… – skinął na Holiday – byłyby łaskawe wyjść, żebyśmy mogli zamknąć sprawę? Bo chociaż miło mi je poznać, wprowadzają zamęt w naszych obradach. – Pójdziemy. – Holiday puściła oko do Burnetta, po czym spojrzała w górę. Kiedy Della wychodziła, Billy uśmiechnął się do niej. Z wyrazu jego twarzy wyczytała wdzięczność. Della zaczekała, aż odejdą poza zasięg głosu, i zapytała: – Jaki stopień dupkowatości trzeba mieć, żeby zostać przyjętym do komisji sędziowskiej? Komendantka się roześmiała.
– I ani jednej kobiety. – Myślę, że pewnego dnia możesz to zmienić – powiedziała Holiday. – Mam ochotę. – Ich kroki odbijały się echem od kamiennych płyt. Della roztarła skroń, ale była zbyt szczęśliwa, by przejmować się bólem głowy. Właściwie właśnie jej powiedziano, że czeka ją przyszłość w JBF. – Dobrze nam poszło, co? – Owszem – odparła Holiday. – Zwłaszcza jak na wampira-odmieńca i ograniczoną umysłowo kobietę w ciąży. Roześmiała się, a potem skrzywiła i złapała za brzuch. – A sądząc z tego kopniaka, to moja córka się z tym zgadza. Kiedy wyszły na parking, Holiday otworzyła samochód i spojrzała na Dellę. – Zdajesz sobie sprawę, że uratowałaś Billy’ego? – To Loraine go uratowała. – Della usiadła na miejscu pasażera i przypomniała sobie drugą osobę, którą widziała przy ciele Chana. Czy to mogła być Loraine? Przygryzła wargę. – Powiedz mi, że teraz ona już sobie pójdzie. Holiday uśmiechnęła się wręcz anielsko. – Poszła. Widziałam w sali sądowej, jak przechodzi na drugą stronę. Znalazła spokój. Elfka wcisnęła się za kierownicę, a potem bardziej odsunęła fotel. Zamyśliła się, po czym spojrzała znów na Dellę. – Był tam również Chan. A przynajmniej zakładam, że to on. Chudy Azjata. Ale nie poszedł za nią. Della przełknęła ślinę. – Widziałaś go? Elfka w zamyśleniu zmarszczyła brwi. – Tak. Choć nie był tam ze względu na mnie. Stał obok ciebie. Rozmawiał z tobą? – Nie – odparła Della. – Ale go widziałam. Zamknęła na chwilę oczy. – Od jak dawna masz z nim kontakt? – zapytała Holiday. – Mniej więcej od kiedy umarł. Kylie go czuła, ale nie widziała. Potem ja zaczęłam go czuć, a potem… zaczął rzucać piórka – powiedziała. – Piórka? – zdziwiła się Holiday. – Zaczęło się od tego, że przez przypadek rozerwałam poduszkę i puch, który się z niej posypał, zaczął wirować w powietrzu. A potem mogłam być na zewnątrz albo w samochodzie, a mimo to pojawiały się piórka. – Czy Chan miał coś do piórek? – Nie, nic o tym nie wiem. A co? – No cóż, duchy zwykle próbują nam coś powiedzieć. Używają symboli albo wskazówek. Tylko że czasem to nie są najlepsze wskazówki. Della potrząsnęła głową. – Czemu mnie to spotkało? Jestem wampirem. – Jak już mówiłam wcześniej, nie wiem – odparła Holiday. – Burnett też czuje zmarłych. Ale nie traktuj tego jako czegoś złego. To dar. Spójrz, ile dobrego już dzięki temu osiągnęłaś. Pomogłaś Billy’emu oraz ustaliłaś, kto zabił Loraine i jej chłopaka. – Holiday uruchomiła samochód. Della w końcu zdobyła się na odwagę, by o coś spytać. – Czy Chan coś ci mówił? Jest na mnie wściekły za to… za to, że do niego nie
oddzwoniłam? – Nie odzywał się. Ale… – Zawahała się, jakby nie była pewna, co powiedzieć. – Czułam jego emocje. – Holiday znów była zaniepokojona. – Nie był zły ani obrażony. Zdawał się… martwić. O ciebie. A to martwi mnie – westchnęła. – Musisz z nim porozmawiać. Czasami zmarli potrzebują naszej pomocy, jak Loraine, ale czasem są tutaj, by pomóc nam. Myślę, że Chan próbuje cię przed czymś ostrzec. I uważa, że to poważna sprawa. *** Holiday prowadziła samochód, a Della zastanawiała się, przed czym Chan mógłby ją ostrzegać. Miała nadzieję, że skoro był w tym samym gangu co Philip Lance, to chciał jej powiedzieć o morderstwach. Ale skoro jeszcze nie odszedł, a Holiday miała rację i rzeczywiście czymś się martwił, to czy mogło chodzić o jej stryja i ciotkę? Ale przed czym miał ją ostrzec? Przecież stryjek i ciocia nie mogli być… źli. A może? Czy też chodziło o coś zupełnie innego? Zadzwonił telefon Delli. Wyciągnęła go z kieszeni i spojrzała na numer. Kevin. Myśl o Kevinie przypomniała jej o rozmowie na temat dziwnej choroby Chana. I jej niepokój, że ona też ma podejrzane objawy. Czyżby przed tym chciał ją ostrzec Chan? Nie, Kevin mówił, że Chan się ciężko rozchorował i że miał wysypkę. Della nie była ciężko chora. W końcu to tylko słaby ból głowy. Telefon znów zadzwonił. Della spojrzała na Holiday. – Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli odbiorę? – Nie. – Cześć, piękna – odezwał się w słuchawce Kevin. Della przewróciła oczami z nadzieją, że Holiday tego nie usłyszała. – Wczoraj nie zrozumiałam nic z tego, co mówiłeś. Wciąż przerywało. – Pytałem o Chase’a. Della rzuciła okiem na Holiday, ale ona była skupiona na drodze. Jedną ręką trzymała kierownicę, a drugą głaskała się po brzuchu. – Skąd go znasz? – Przyszedł zobaczyć się z Chanem. Serce Delli zaczęło bić szybciej. – Znał Chana? – Tak. Spędził z nim kilka dni, a potem Chan pojechał do Teksasu. Wyczułem go, ale dopiero po tym, jak odleciałem, uświadomiłem sobie, czyj to zapach. Zamierzałem zawrócić, ale wyczułem kolejnego wampira. Ktoś jeszcze był wczoraj wieczorem przy waszym płocie. Delli nie obchodziło, kto się tam kręcił. Chciała tylko wiedzieć, czemu Chase się nie przyznał, że znał Chana. Co jeszcze ukrywał ten majtkowy zboczeniec? – Czego chciał od Chana? – zapytała. Kevin odpowiedział, ale coś przerywało. Holiday spojrzała na Dellę. – Zaraz stracisz zasięg. – Słuchaj, zaraz przerwie mi rozmowę, zadzwonię później, dobra? W słuchawce zapadła cisza. Zagubiona i wściekła Della wsadziła komórkę do kieszeni. – Coś nie tak? – zapytała Holiday, wyczuwając pewnie jej emocje. – Owszem. – Chcesz się tym podzielić? – Chase znał Chana i mi o tym nie powiedział – rzuciła Della. – Coś jest z nim nie tak,
Holiday. Holiday jęknęła i zjechała na pobocze. Della nie mogła zrozumieć tak gwałtownej reakcji, ale gdy spojrzała na elfkę, zobaczyła, że z całej siły zaciska palce na kierownicy. Holiday nie jęknęła z powodu Chase’a. – Wszystko w porządku? – Nie – wyjąkała Holiday przez zaciśnięte zęby. – Coś z… z dzieckiem. Znów jęknęła. Della wyciągnęła komórkę, by zadzwonić do Burnetta, ale przypomniała sobie, że nie ma zasięgu. Holiday wydała kolejny przeciągły jęk. Rozległ się szum. Spódnica żółtej sukienki Holiday, wsunięta między nogi, pociemniała. – Wody! – Holiday opuściła głowę na kierownicę. Wyglądało na to, że potwornie cierpi. – Dobrze. Dobrze. – Della powtarzała sobie, żeby zachować spokój, ale to było ostatnie, co teraz czuła. – Daj mi poprowadzić. Zawiozę cię do doktora Whitmana. Holiday skinęła głową, ale ledwie była w stanie zdjąć ręce z kierownicy. Della wyskoczyła z samochodu i pobiegła na drugą stronę. Gdy się tam znalazła, Holiday leżała już bezwładnie na poboczu. – Holiday! – Della uklękła obok. – Holiday, odezwij się. Proszę, odezwij się. Elfka uniosła rękę. – Ja… dziecko… rodzi się. – Pójdę po pomoc. – Nie zostawiaj mnie tutaj! Bo inaczej naślę na ciebie anioły śmierci! – Holiday złapała rękę Delli z taką siłą, że prawie połamała jej kości. Holiday zwykle nie stosowała gróźb i Della uznała, że sprawa jest poważna. – Nie zostawię cię. – Patrzyła, jak Holiday obejmuje ręką brzuch. I wtedy zobaczyła krew. I to mnóstwo krwi, która spływała na sukienkę Holiday. Delli napłynęły łzy do oczu. Czy coś było nie tak? Pamiętała film dokumentalny o porodzie. Tam też była krew, ale nie tyle. – Posadź mnie do tyłu – jęknęła Holiday. Della odetchnęła głęboko. Otworzyła tylne drzwi samochodu, ostrożnie podniosła Holiday i położyła ją na siedzeniu. Holiday krzyknęła. I to głośno. – Majtki! – wrzasnęła. – Zdejmij mi majtki. – Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym zawiozła cię do lekarza? Umiem szybko jeździć. – Nie ma czasu – odparła. – Dziecko się rodzi! Della zebrała się w sobie i zsunęła majtki Holiday. Pomiędzy nogami elfki zbierała się krew. Delli ze strachu aż skręcił się żołądek. Jeśli coś stałoby się Holiday albo dziecku, to nie byłaby w stanie dalej żyć. Z drugiej strony, nie musiałaby, bo Burnett by ją zabił. Holiday złożyła głowę na siedzeniu, jęcząc cicho. Della ujrzała między jej nogami coś, co wyglądało jak głowa dziecka. Gdyby ktoś ją zapytał, co będzie robić tego dnia, za nic nie powiedziałaby, że przyjmować poród. Zdusiła w sobie niepewność i złapała torebkę Holiday. Wyszukała w niej żel antybakteryjny, który komendantka zawsze nosiła przy sobie, i wycisnęła go sobie na ręce. – Co robisz? – syknęła Holiday. – Będzie w porządku – skłamała Della. – Oglądałam kiedyś program o tym, jak przyjąć
poród. Starała się mówić z pewnością siebie, ale czuła jej tyle, co mrówka przechadzająca się zatłoczoną ulicą. Holiday, zbyt zajęta łapaniem powietrza, by odpowiedzieć, skinęła głową. – Widzę głowę dziecka – powiedziała Della. – Myślę, że teraz powinnaś przeć. Jak tylko dziecko się urodzi, zawiozę cię do lekarza. Holiday zrobiła coś, co wyglądało na skurcz brzucha i znów przeraźliwie krzyknęła. Dziecko wysunęło się tak szybko, że Della ledwie zdążyła je złapać. To… nie… ona… To była dziewczynka. – To dziewczynka – powiedziała głośno Della. Ale była oślizgła i okrwawiona. Przypominała zmokłego szczeniaczka. Dellę ogarnęła panika, gdy uświadomiła sobie, że maleństwo nie oddycha. Pamiętając, co zrobili w filmie, wsunęła palce do ust dziecka i usunęła z nich cały płyn. A potem położyła rękę na klatce piersiowej dziewczynki i obróciła ją. Poklepała ją w plecy. Raz. I drugi. – Oddychaj! Nie oddychała. – Nie – jęknęła Della i znów obróciła dziecko. Zaczęła masować malutką klatkę piersiową i jeszcze raz obróciła dziecko i poklepała, tym razem mocniej. Dziecko szarpnęło się, zabulgotało i wzięło pierwszy oddech. Della, która nawet nie zdawała sobie sprawy, że też nie oddycha, również nabrała powietrza. Dopiero gdy dziecko krzyknęło, spojrzała na Holiday. – Nic jej nie jest. – Ulga Delli nie trwała długo. Nie tylko dziecko miało kłopoty. Holiday była nieprzytomna. – Nie! – zawołała wampirzyca. – Holiday? Kiedy elfka nie odpowiedziała, Della nastawiła uszu, odfiltrowując krzyki dziecka, i w końcu dosłyszała nierówne bicie serca Holiday. Spojrzała na pępowinę, łączącą wciąż dziecko z Holiday. Pamiętała, jak odcinali ją w filmie. Znów złapała torebkę Holiday, znalazła nić dentystyczną i zawiązała nią pępowinę. A potem użyła kolejnego kawałka nici i zacisnęła go na pępowinie tak mocno, że ją przecięła. Holiday wciąż się nie ruszała. Della wiedziała, że musi znaleźć pomoc. I to szybko. Położyła płaczące dziecko obok nieprzytomnej matki i zatrzasnęła drzwi. Obiegła samochód i wskoczyła za kierownicę. Pędziła niczym nietoperz z piekła rodem, prosto do lecznicy doktora Whitmana. Opony piszczały po asfalcie, kierownica była lepka od krwi Holiday, a Della oddychała z trudem i głośno się modliła. – Posłuchaj, Boże. Zawrzyjmy układ. Jeśli brakuje ci czegoś do tygodniowej puli dusz, to weź mnie. Ale nie zabieraj Holiday. Proszę. *** Della siedziała w klinice weterynaryjnej, wykręcała ręce i przytupywała. Zadzwoniła do Burnetta, gdy tylko lekarz i Steve zabrali matkę i dziecko na zaplecze. Kiedy Burnett odebrał, miała tak ściśnięte gardło, że prawie nie mogła mówić. Zdołała tylko wykrztusić: – Klinika doktora Whitmana. – Holiday? – zapytał. – Tak – jęknęła. – Wszystko w porządku?
– Nie – powiedziała. – Nic nie jest w porządku. A potem zadzwoniła do Kylie, myśląc, że mogą się przydać jej uzdrowicielskie zdolności. Della syknęła. Akurat tym razem Kylie nie odebrała telefonu. Nagrała wiadomość. – Holiday cię potrzebuje. Jesteśmy w klinice doktora Whitmana. Niecałe dwie minuty później otworzyły się drzwi kliniki. Twarz Burnetta wykrzywiał ból. A ona myślała tylko o tym, jakie to było romantyczne, gdy bronił swojej żony przed komisją JBF. Miłość do Holiday była częścią jego osoby i gdyby ją stracił, to tak, jakby stracił kończynę. Albo i gorzej. Serce. W tym momencie popłynęły jej z oczu łzy, które dotąd hamowała. Duże łzy, jedna za drugą. Burnett nie pytał o szczegóły. Wyczytał z jej miny, jak poważna była sytuacja. Ruszył na tyły kliniki. Dało się słyszeć głosy nalegające, by wyszedł. Głosy, o których Della wiedziała, że nie zostaną wysłuchane. Burnett by jej nie zostawił. Nigdy nie zostawiłby Holiday. Dobry Boże, ale czy Holiday miała wybór, by nie zostawić jego? Della podciągnęła kolana pod brodę, objęła je i płakała dalej. – Zabierz mnie zamiast niej. Zabierz mnie – powtarzała. – Hej! – usłyszała czyjś głos. Steve. Della widziała go przez moment, gdy zabierali Holiday i dziecko, ale jeszcze nie mieli okazji porozmawiać. Otarła łzy i spojrzała na niego. – I co z nimi? – Dziecku nic nie będzie. – A Holiday? – zapytała, a ból dusił ją w piersi. Mina Steve’a nie wskazywała na nic dobrego i Delli popłynęły po policzkach kolejne łzy.
Rozdział 34 Jest wciąż nieprzytomna – powiedział Steve. – Straciła sporo krwi, ale doktor Whitman zrobił transfuzję i ma nadzieję, że zareaguje. – Ma nadzieję? Nadzieję? – Głos Delli drżał. – Nie może zrobić nic więcej? Ona nie może umrzeć – zawołała. – Nie może! Wracaj tam i powiedz, żeby coś zrobił! Steve usiadł obok niej i objął ją ramieniem. Wtuliła w niego twarz. – Zrobiłaś kawał dobrej roboty, odbierając poród i przywożąc je tutaj tak szybko. Obie wciąż żyją dzięki tobie – powiedział. – Może twoi rodzice mają rację i powinnaś zostać lekarzem. – Nie. Przez cały czas czułam się okropnie. Jeśli ona umrze, to będzie z mojej winy. O Boże. To moja wina. – Nieprawda – wyszeptał jej w ucho, tak blisko, że czuła jego oddech. – Nie trać nadziei. Della załkała. – Ciii – powiedział Steve. – Holiday nie poddaje się łatwo. Wyjdzie z tego. – A co, jeśli nie? – zapytała Della, a ból ściskał jej pierś. – Wiesz, jak bardzo się cieszyła na to dziecko? A teraz może się okazać, że dziecko jej nawet nie pozna! A Burnett… Holiday jest całym jego życiem. – Della wtuliła głowę w jego pierś, by nie widział jej łez, ale nie mogła powstrzymać łkania. Steve głaskał ją po włosach i pocałował w czubek głowy. – Musimy mieć nadzieję i się modlić. I wierzyć, że Holiday się ocknie. Sama mówiłaś, jak bardzo chce tego dziecka i kocha Burnetta. Ma mnóstwo powodów, by żyć. Della zamknęła oczy i przestała łkać. Oddech jej się uspokoił i pozwoliła, by ogarnęło ją jego ciepło. W głębi serca wiedziała, że muszą o sobie porozmawiać, ale to było tak nieistotne w porównaniu z tym, że życie Holiday wisiało na włosku. W myślach znów pomodliła się za Holiday. Mocniej niż za cokolwiek w życiu. Ale Boże, już straciła Chana, a teraz może jeszcze Holiday. Della nie wiedziała, jak długo to trwało. Dziesięć minut czy trzydzieści. Ale w końcu pojawił się doktor Whitman. Usiadła. Jego uśmiech natychmiast ją uspokoił. – Wszystko będzie dobrze – powiedział. – Dzięki tobie. – Popatrzył na Dellę. Prawie osunęła się z ulgi, aż Steve musiał ją podtrzymać. W tym momencie otworzyły się frontowe drzwi i wpadła przejęta Kylie. – Gdzie ona jest? – Jej głos był niższy, jak zawsze, gdy była w trybie obronnym. – Na zapleczu – odpowiedział doktor Whitman. – Ale nic jej nie będzie. – Co się stało? – zapytała Kylie. – Wygląda na to, że nastąpiło niewielkie przedwczesne odklejenie łożyska. – Niewielkie? – warknęła Della. To, co wydarzyło się w ciągu ostatniej godziny, na pewno nie było niewielkie. – Niewielkie nie znaczy niegroźne, ale gdyby było poważniejsze, dziecko na pewno by nie przeżyło, a Holiday mogłaby się wykrwawić na śmierć. I tak straciła mnóstwo krwi. Gdyby straciła trochę więcej… – Muszę ją zobaczyć – zawołała Kylie. – Mogę pomóc. Jestem uzdrowicielką. – Prosi do siebie Dellę – odparł lekarz. – Myślę, że możecie wejść obie, ale tylko na chwilę. Potrzebuje wypoczynku. I wcześniej obie musicie się umyć.
Spojrzał na Steve’a. – Masz jakąś koszulę, którą mógłbyś pożyczyć Delli? Della dopiero wtedy uświadomiła sobie, że cała jest we krwi Holiday. Znów napłynęły jej do oczu łzy. Steve zaprowadził Dellę i Kylie do łazienki na zapleczu, a potem przyniósł granatową koszulkę. Podał ją Delli i wyszedł. Kylie zamknęła drzwi. – Wszystko w porządku? – zapytała Kylie. – Tak – skłamała Della, a potem ściągnęła sztywną od krwi koszulkę i nałożyła tę od Steve’a. Przyjemnie było czuć na skórze miękką i chłodną bawełnę. Przysunęła ją pod nos. Czuła zapach Steve’a. Brakowało jej tego zapachu. Brakowało jej Steve’a. *** Kiedy Della weszła i zobaczyła Burnetta trzymającego w ramionach swoje maleństwo, prawie znów się rozpłakała. Holiday była blada, ale uśmiechała się. – Dziękuję – zwróciła się do Delli, a potem skinęła głową w stronę Kylie. – Nie mogliśmy wybrać drugiego imienia – powiedział Burnett. – Ale teraz zdecydowaliśmy się na twoje drugie imię. Rose. Kylie zachichotała i spojrzała na Dellę. – Masz na drugie Rose? Della zmierzyła Kylie złym wzrokiem, a potem spojrzała znów na Holiday. – Nie dawajcie go jej – powiedziała. – Nienawidzę go. Brzmi jak imię gwiazdy porno! – Nieprawda! – odparł Burnett. – Podoba mi się. Oto Hannah Rose James. Nosi imiona po siostrze Holiday i po tobie. Doktor powiedział, że uratowałaś je obie. Wygląda na to, że teraz będę musiał być dla ciebie miły. – Nie liczyłabym na to – odparła Della z nadzieją, że odrobina humoru powstrzyma jej łzy. – Naprawdę przyjęłaś poród? – zapytała Kylie. Della skinęła głową. – Nie miałam wyboru. Holiday zagroziła, że jeśli ucieknę, poszczuje mnie aniołami śmierci. Wszyscy się roześmieli. – Przepraszam – powiedziała Holiday, ale wciąż się uśmiechała. – Nie ma za co – odparła Della. – To musiało być wspaniałe – dodała Kylie. Della spojrzała na dumnych rodziców. – Jasne. Jeśli zdecydujecie się kiedyś na następne, to wynoszę się z miasta. Nie zamierzam przechodzić przez to jeszcze raz. A jak tylko skończę osiemnaście lat, to podwiązuję sobie jajniki. Jestem za młoda, żeby to oglądać. Znów wszyscy wybuchnęli śmiechem i to było dobre. Dziecko zagruchało. Burnett spojrzał na zawiniątko w swoich ramionach. Serce Delli rosło na widok miłości w oczach wielkiego złego wampira. Pomyślała o swoim ojcu. Czy kiedy ona się urodziła, to też tak ją kochał? Nie chciała jednak skupiać się na własnych problemach, odpędziła więc tę myśl i przyjrzała się dziecku, które, niestety, będzie nosić jej drugie imię. Dziewczynka była umyta i nie przypominała już tak bardzo zmokłego psiaka, lecz raczej
małego człowieka. I to ślicznego małego człowieka. Della sprawdziła jej wzór. Ukazywał pół elfa, pół wampira, ale wzór wampira był większy. Na pewno był dominujący. Biorąc pod uwagę, że jej ojcem był Burnett, trudno się było temu dziwić. I temu, że Hannah Rose James już wyglądała na córeczkę tatusia. Dziewczynka trzymała w uścisku czubek małego palca Burnetta. A jego najmniejszy palec był większy niż cała ręka jego dziecka. Ciemne gęste włoski odziedziczyła po ojcu, ale delikatne kobiece rysy na pewno po matce. – Jest piękna. – Kylie spojrzała na Holiday. – Mogę ci zaproponować leczniczy dotyk? – Myślę, że nie ma takiej potrzeby – powiedziała Holiday. – Zgódź się, dla pewności – poprosił Burnett. – Nie powinna zużywać swojej energii na mnie, skoro nic mi nie jest – odparła Holiday. – To nie ty patrzyłaś przez ostatnią godzinę, jak leżysz bez życia – warknął Burnett, a potem spojrzał na Kylie. – Zrób to. W razie czego ją przytrzymam. – I dziecku też! – dodała Della, patrząc na kruche niemowlę i myśląc o tym, że po urodzeniu wcale nie oddychało. Nagle Della poczuła, że oczy zachodzą jej mgłą. To były łzy ulgi. Kurczę, to był naprawdę ciężki dzień, ale też pełen cudów. Billy nie pójdzie do więzienia, a Holiday i dziecko przeżyły. „Weź mnie”. Wyglądało na to, że Bóg nie potrzebował nawet dodatkowej duszy. *** Kilka minut później doktor Whitman wygonił z sali wszystkich poza Burnettem. A że zamierzał zatrzymać Holiday i dziecko na obserwacji, to Della liczyła, że jego towarzystwo nie będzie mu przeszkadzało, bo mogła się założyć o swoje kły, że Burnett nie opuści swojej żony na krok. Kiedy wychodziły, Burnett poprosił Dellę, by pojechała z Kylie, a samochód Holiday zostawiła, bo w bagażniku było nosidełko. Wampirzyca zgodziła się i wyszła z pokoju Holiday. Czekał na nią Steve. Della spojrzała mu w oczy i przypomniała sobie, jak dobrze czuła się w jego objęciach. – Odwiozę Dellę – powiedział, jakby słyszał sugestię Burnetta. Kylie spojrzała na przyjaciółkę w oczekiwaniu, czy ta nie zaprotestuje. Ale nie. Musiała pogadać ze Steve’em… Gdyby jeszcze wiedziała, co powiedzieć. Albo czego nie mówić. „Hej, pocałowałam Chase’a” czy raczej „Hej, chyba ci wybaczyłam”. I nagle sobie przypomniała, czego dowiedziała się od Kevina tuż przed całym zajściem z dzieckiem. Chase znał Chana. Pomyślała, że powinna powiedzieć o tym Burnettowi, ale zakłócanie mu teraz spokoju wydawało się samolubne. Miał prawo cieszyć się narodzinami córki i nie martwić się niczym innym. „Później”, pomyślała Della. Później mu powie. – Jedziesz ze mną? – zapytała Kylie. Wyrwana z zamyślenia Della spojrzała na zmiennokształtnego, który trzymał ją tak czule, gdy tego potrzebowała. – Nie, eee… Steve mnie zabierze – odpowiedziała. W oczach Steve’a zobaczyła ulgę, a w Kylie zaskoczenie. – To do zobaczenia w domku. Będzie czekała dietetyczna cola. Della uśmiechnęła się do wychodzącej koleżanki. ***
Steve odwiózł ją do Wodospadów Cienia nową hondą civic. – Ładny samochód – odezwała się po dziesięciu minutach milczenia, zastanawiając się, czy należał do Jessie. Czyżby tak się zbliżyli, że pożyczała mu swoje nowe auto? – Dzięki. Rodzice kupili mi go na urodziny. – Urodziny? – zdziwiła się. Skinął głową. Della przełknęła gulę w gardle. – To dlatego tu byli? – Tak. Westchnęła z żalem. – Nie wiedziałam, że… że to były twoje urodziny. – Wiem – odparł. – Szkoda, że mi nie powiedziałeś. – Wyjrzała przez okno, by nie widzieć zawodu w jego oczach. – Już i tak zaplanowałaś wyjazd do Kylie i do domu pogrzebowego. Nic się nie stało. Nieprawda. Czuła się okropnie. On zaprosił ją na urodzinowy obiad ze swoimi rodzinami, a ona przeraziła się tak, jakby proponował jej zaręczyny. Nie złożyła mu nawet życzeń. Co prawda nie wiedziała, że to jego urodziny, ale mimo to czuła się jak największe rozczarowanie świata. W końcu spojrzała na niego. – Wiesz, kiedy mam urodziny? – Osiemnastego listopada – odparł. – Skąd wiesz? – Sprawdziłem w twoim prawie jazdy. Cudownie. Poczuła się jeszcze gorzej. – Przepraszam – powiedziała. – Za co? – Za to, że nie wiedziałam, kiedy masz urodziny. Za to, że jestem taką jędzą. – „Za pocałowanie Chase’a”. – Nie jesteś jędzą. Boisz się – odparł. – Zawiodło cię zbyt wiele ludzi. Ja też cię zawiodłem. To ja powinienem cię przeprosić za to, że… że pozwoliłem Jessie się pocałować. Chyba użalałem się nad sobą i byłem trochę smutny. I to naprawdę ona mnie pocałowała, ale ja nie pozostaję bez winy. Wiedziałem, że coś do mnie czuje, i powinienem już wcześniej jej powiedzieć, że nic z tego, ale… Della spojrzała na niego. – Ale podobało ci się, że ona zwraca na ciebie uwagę, podczas gdy ja tego nie robię. I byłeś mną zawiedziony. – Czy był to jeden z powodów, dla których pocałowała Chase’a? Może. Zaparkował przed Wodospadami Cienia i spojrzał na nią. – Tak. Ale to nie zmienia faktu, że zrobiłem źle. Czuję się okropnie. – Nie powinieneś. – Ale przecież sama czuła się tak samo. – Zrobiłem błąd, Dello. I jestem wystarczająco dojrzały, żeby się do tego przyznać. Była mu winna to samo, prawda? Spuściła wzrok. – Pocałowałam Chase’a – powiedziała. No, teraz Steve mógł się wściekać na nią, a nie na siebie. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, ale gdy nic nie odpowiedział, przeraziła się. Spojrzała na niego.
– Widzisz, nie musisz już źle się czuć. Nie wyglądał na zachwyconego. Był wkurzony. Ale przecież o to jej chodziło? Żeby już nie czuł się winny. Może to jednak nie był taki dobry plan. – Zrobiłaś to, żeby się na mnie odgryźć? – zapytał zduszonym głosem. – Nie, ja… nie sądzę. Może trochę. To skomplikowane, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie chciałam się trochę zemścić. Bolało mnie to, i to bardzo. – Zamilkła, zastanawiając się, jak to wyjaśnić i uznała, że najlepiej powiedzieć mu prawdę. – Miranda zasugerowała, że jeśli kogoś pocałuję, to będzie mi łatwiej ci wybaczyć, bo tak zrobił Perry po tym, jak ona pocałowała kogoś innego. – To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem. – Wiem. Też jej to powiedziałam. – Ale mimo to tak zrobiłaś. – W jego głosie słyszała ból. – Nie. To znaczy… To nie dlatego. No dobrze, może jej rada utkwiła mi w pamięci, ale nie dlatego go pocałowałam. Byliśmy na misji i mieliśmy się stamtąd zmyć. Pojawiło się kilku członków gangu, a ja próbowałam sprawić, żeby uwierzyli… – „Że jestem prostytutką z klientem” nie brzmiało dobrze. – Że jesteśmy po prostu zajęci sobą. Steve wyjrzał za okno i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w las. Drzewa kiwały się na wietrze i Della pomyślała, że podobnie jak ruch ich gałęzi, sprawy pomiędzy nią a Steve’em mogły pójść w obie strony. Wiedziała, w którą chciała, żeby poszły, ale nie miała żadnej pewności, czy to była ta właściwa. Bo skoro była marną „prawie” dziewczyną, to czy coś się poprawi, jeśli będzie prawdziwą? – I zadziałało? – zapytał. – Tak, nie zorientowali się, że to my. Spojrzał na nią. – Chodziło mi o plan Mirandy. Nie chciała tego przyznawać, ale… – Chociaż brzmi to idiotycznie, to chyba tak. Westchnął. – Podobało ci się, jak całował? „Za bardzo”. Już miała skłamać, ale… – Pewnie nie bardziej, niż tobie podobało się z Jessie. – A wiedziała, że mu się podobało, bo tamtego dnia, gdy spytała go o pocałunek, na twarzy miał wypisane poczucie winy. Wyjrzał znów przez okno. – W tej kwestii mogłaś skłamać. – Ostatnio jestem wielką zwolenniczką prawdy. – Zwłaszcza od kiedy się dowiedziała, ile osób jej nakłamało. Były chłopak. Rodzice – nigdy nie powiedzieli jej o stryju ani ciotce. Chase – jaki miał związek z Chanem? A mimo że te wszystkie kłamstwa ją denerwowały, sama też kłamała. Nie powiedziała rodzicom, że jest wampirem – owszem, miała istotne powody, ale jednak kłamała. Nie powiedziała Burnettowi o stryju i ciotce, i raczej nie zamierzała tego zrobić. Ale póki co, chciała być szczera przynajmniej wobec Steve’a. – Przepraszam za to, że go pocałowałam. Groziło nam niebezpieczeństwo i było takie napięcie, ale to… to nie byłeś ty. A później – mówiła dalej – żałowałam, że to nie byłeś ty. „Poza tym Chase odszedł”. – Ja czułem się tak samo – odparł.
Siedzieli w samochodzie i patrzyli na siebie. – Więc co to oznacza? – zapytał. – Wiem, co bym chciała, żeby oznaczało. Chcę, żebyśmy byli „my”, ale wciąż się boję. – Więc się nie spieszmy. Spojrzała na niego z nadzieją i strachem. – Wydaje mi się, że tego właśnie próbowaliśmy i że nie zadziałało. – W takim razie przyspieszmy – odparł ostrożnie i z nadzieją. Przygryzła wargę. – Nawet nie wiedziałam o twoich urodzinach. Nie wiem, czy będę dobra w byciu „nami”. – Wskazała ręką ich oboje. – Pewnie zasługujesz na coś lepszego. – Nie ma nic lepszego od ciebie. – Uśmiechnął się, a w jego oczach zalśniły złote i zielone plamki. Nachylił się i przyciągnął ją do siebie. – Jesteś piękna, zabawna. I mądra – powiedział tuż przy jej ustach. W końcu musnął ją wargami. – A wspominałem już, że piękna? I strasznie mi się podobasz w tej mojej koszulce. Ich usta spotkały się. Położył jej dłoń na szyi. Poczuła, jak z jego dotyku promieniują emocje. Przysunął się do środkowej konsoli, chcąc być bliżej niej. Zrobiła to samo. Ich języki spotkały się, a pocałunek z romantycznego zamienił się w coś więcej. Serce zaczęło jej walić, skóra zrobiła się niezmiernie czuła. Pragnęła tylko bardziej się do niego przybliżyć. Chciała wyrwać dzielącą ich konsolę, ale zamiast tego obróciła się do niego jeszcze bardziej i gdy prześlizgiwała się nad drążkiem zmiany biegów, trafiła pupą w klakson. Oboje roześmieli się i schylili, na wypadek, gdyby ktoś patrzył. Steve sięgnął w dół i cofnął trochę siedzenie kierowcy, by zrobić dla niej miejsce. Ponieważ było jej niewygodnie, spróbowała się poprawić. Podniosła się odrobinę i objęła go nogami w pasie. Było ciasno, ale niesamowicie seksownie. Serce Delli waliło i czuła, że wtóruje mu serce Steve’a. Odsunęła się odrobinę i spojrzała na jego wilgotne usta. – Wiesz, że jest środek dnia i ktoś może nas zobaczyć? – No i co z tego? – przyciągnął ją znów do siebie. Wsunął dłonie pod jej koszulkę. Objął ją w talii. Jego dłonie były takie ciepłe i przyjemne. Przesunął je wyżej, prawie dotykając piersi. Chciała, by ich dotknął. Chciała, by dotykał jej wszędzie. Steve przerwał pocałunek na długo przed tym, zanim sama by to zrobiła. Miał przyspieszony oddech, a wzrok lśnił mu tym samym, co czuła ona sama. Pożądaniem i pragnieniem. Jego oczy mówiły jedno, ale mina co innego. – Co się stało? – zapytała.
Rozdział 35 Jesteś taka gorąca – powiedział Steve. – Ty też – odparła. – Nie! – Wysunął rękę spod jej koszulki i przeciągnął nią po twarzy. – Nie gorąca. – Potrząsnął głową. – Jesteś niesamowicie seksowna. Ale chodzi mi o to, że wciąż masz gorączkę. Co się dzieje? – Och… Jestem pewna, że to nic takiego. – Powiedziała to, co powtarzała sobie od kilku tygodni. – Nie mam gorączki, po prostu nie jestem taka zimna. A nie chcąc myśleć o chorobie, postanowiła odwrócić jego uwagę. Spróbowała znów go pocałować. Wsunął rękę między jej usta i swoje. – To może być poważna sprawa. A jeśli nie jesteś zimna, to możesz mieć gorączkę. A teraz wracaj na swoje miejsce. – Czemu? – Zabieram cię z powrotem do kliniki, żeby zbadał cię doktor Whitman. – Nie. – Della oparła się swoim czołem o jego. – Dlaczego nie? – Odsunął się trochę i przyjrzał jej się uważnie. – Bo… nic mi nie jest. I nie chcę w tej chwili niepokoić Burnetta oraz Holiday. Jeśli przez najbliższe kilka dni mi nie przejdzie, to pojadę na badania. Dobrze? Albo jeszcze lepiej, poproszę Kylie, żeby użyła swoich zdolności uzdrowicielskich. Spojrzał na nią z wyrazem zawodu. – Uzdrowiciele nie wszystko potrafią uleczyć. – Przyglądał jej się uważnie. – Jakie masz objawy? „Nie mam wysypki. A to chyba ważne?” – Steve, nic mi nie jest. I wiedz, że Kylie uleczyła swoją przyjaciółkę z raka. Jestem pewna, że może się zająć jakimś marnym wirusem. – Mówiąc to, poczuła się lepiej. Gdyby powiedziała Steve’owi, że podejrzewa, iż to ten sam wirus, co u Chana, to na pewno by spanikował. A nie miała siły na spanikowanego Steve’a. – Jakie masz objawy? – powtórzył. – Boli cię coś? – Nie… To znaczy przez jakiś czas bolała mnie głowa, ale już przeszło. – Nie zamierzała kłamać, tylko odrobinę to zbagatelizować. – I? – zapytał. Nie mówiła „i”, ale Steve zawsze potrafił ją rozgryźć. – To pozostanie między nami – powiedziała. – Tajemnica lekarska i te sprawy. Zmierzył ją wzrokiem. – Siedzisz mi na kolanach, a ja mam rękę pod twoją bluzką. – To twoja bluzka – poprawiła go i uśmiechnęła się. – Nieważne, rzecz w tym, że pytam cię jako twój chłopak. Uśmiechnęła się. – To brzmi dobrze. Też się uśmiechnął. – Prawda? – A potem znów spoważniał. – A teraz powiedz, jakie masz objawy. Może trochę by mogła. – A obiecasz, że dotrzymasz tajemnicy? – Dotknęła jego ust. Pod palcami były równie
miękkie jak na jej wargach. – Dobrze, obiecuję. – Mój słuch, wampirzy słuch i węch, pojawiają się i znikają. To szaleństwo. Raz są, raz ich nie ma. Spoważniał, a jego brązowe oczy, przed chwilą tak seksowne, spojrzały na nią niespokojnie. – Zaczynasz wyglądać jak lekarz. Jęknął. – Pozwól mi się zabrać do doktora Whitmana, Dello. Proszę. Niech cię zbada. Zrobi testy krwi. Poczuję się lepiej. – Nie. Jak już mówiłam, za klika dni, kiedy Holiday wróci do domu i wszystko będzie dobrze z dzieckiem, pójdę. Ale nie teraz. – Ale… – Przestań robić z igły widły. – Przecież nic jej nie było, wciąż to sobie powtarzała. Wampiry rzadko chorują. „A jednak niektóre chorują i umierają”. W jej głowie odezwał się głos, który brzmiał niepokojąco podobnie do Chana. Ale w tym momencie Della usłyszała również inne głosy. Głosy i śmiech. I to z zewnątrz samochodu. Steve podniósł głowę i wyjrzał przez okno. Della popatrzyła na niego zza kurtyny włosów z nadzieją, że się myli. W końcu spojrzał znów na nią. Przygryzła wargę. – Proszę, powiedz, że nikt nie widział, jak się obśliniamy niczym jakaś para napalonych nastolatków na przednim siedzeniu. Odgarnął jej włosy z twarzy. – A czy to jeszcze ma jakieś znaczenie? – Ilu? – zapytała. – Co „ilu”? – Ilu będę musiała zabić? Oczy rozbłysły mu wesoło i rozejrzał się wokół. – Sześcioro. Nie, siedmioro. Czekaj. Ośmioro. Mnóstwo ludzi do zabicia. – Uśmiechnął się szerzej. Poczuła, że się rumieni na myśl o tym, jak długo mogli być obserwowani. – Chyba powinnam zejść ci z kolan. Uniósł brwi. – No, nie wiem. Właściwie to mi się to podoba. Zaczęła wyciągać zza niego jedną nogą. – Jeśli znów trafię tyłkiem w klakson, to ze wstydu umrę na miejscu. Spoważniał, a ona doskonale wiedziała, co sobie pomyślał. – Nikt nie będzie umierał. Skupiła się na przesiadaniu, gdy ujął ją za podbródek i sprawił, że na niego spojrzała. – Dwa dni, Dello. Jeśli nie przyjdziesz do doktora Whitmana, to sam cię tam zabiorę. *** – Przepraszam, ale to jest zabawne. – Miranda wybuchnęła śmiechem i wyciągnęła z lodówki trzy dietetyczne cole. – I wcale nie wiedzieliśmy, że to wy. Było widać tylko dwoje obściskujących się ludzi na siedzeniu kierowcy. – Postawiła puszki na stole. – I nie poznaliśmy samochodu.
– To nie jest śmieszne! – warknęła Della. Miranda, Kylie, Perry i jeszcze pięcioro innych uczniów stało przy wejściu, obserwując ją i Steve’a. Della nie miała pojęcia, jak to możliwe, że ich nie zauważyła, gdy parkowali, ale z drugiej strony, była skoncentrowana na kierowcy. Całą uwagę skupiła na dotyku Steve’a, na tym, jak ją całował. Jak dobrze się czuła z tym, że ją rozumiał. Co sprawiało, że był taki wyjątkowy? Akceptował ją taką, jaka była. I taką ją lubił. – Hej… po prostu się całowaliściie. – Kylie chciała ją pocieszyć, ale nawet ona w środku się uśmiechała. Della widziała to w jej oczach. – No, nie wiem – odparła Miranda. – On miał rękę pod jej koszulką, a gdzie ona miała ręce, to nie wiadomo. Della posłała czarownicy lodowate spojrzenie. – Zamilcz! Albo ci pomogę. – Właśnie, zmieńmy temat – powiedziała Kylie. – Jesteśmy szczęśliwe. Holiday i Hannah czują się dobrze. I to dzięki tobie. A ty pogodziłaś się ze Steve’em. – A to dzięki mnie – cieszyła się Miranda. – To ja ci powiedziałam, żebyś pocałowała Chase’a. I to wszystko naprawiło. – Pocałowanie Chase’a było błędem. – Della znów pomyślała o tym, że Chase znał Chana. Musiała zadzwonić do Kevina i ustalić, co jeszcze wiedział o majtkowym zboku, ale nie chciała teraz o tym myśleć. Kylie miała rację. Było zbyt dobrze, by się martwić. A jeśli to znaczyło, że powinna zignorować także ból głowy, to tak zrobi. – W ostatecznym rozrachunku – powiedziała Kylie, otwierając puszkę – to był naprawdę dobry dzień. „I udało się uratować Billy’ego”, pomyślała Della i otworzyła napój. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, że Miranda z ponurą miną wpatruje się w nią spod przymrużonych powiek. – Co? Czarownica odstawiła picie. – Jesteś szczęśliwa, ale… – Ale co? – zapytała Della. – Twoja aura nadal jest ciemna. Jeszcze ciemniejsza niż przedtem. – Wygląda na to, że twój wykrywacz aur się popsuł – odparła Della. Miranda potrząsnęła głową. – Jutro idziesz obserwować ptaki. Nawet jeśli będę musiała je do ciebie przyprowadzić. *** O ósmej wieczór Della siedziała sama w kuchni i czuła się samotnie. A do tego okropnie. Ból głowy pogłębił się. Teraz męczył ją nie tylko w skroniach, lecz także u podstawy czaszki. Może jednak powinna poprosić Steve’a, by zawiózł ją do doktora Whitmana. A może należało zwrócić się do Kylie, by nad nią poczarowała przed wyjściem. Tak, najlepsze przyjaciółki Delli zostawiły ją ponad godzinę temu i poszły do swoich chłopaków. Nie mogła się na to złościć. Gdyby Steve tu był, to byłaby z nim. Spojrzała na telefon, pragnąc, by zadzwonił. Już dwa razy dzwoniła do Kevina, z nadzieją, że dokończą rozmowę na temat Chase’a, ale włączała się poczta głosowa, a później nie oddzwonił. Coraz bardziej ją to męczyło. Czemu Chase nie powiedział jej, że znał Chana? Co to mogło znaczyć? Ściany domku zdawały się pojękiwać. Wydawało jej się, czy też w pokoju naprawdę
zrobiło się chłodniej? Objęła się ramionami i rozejrzała wokół. Czy był tu Chan? Nie powinna się go bać, a jednak. Wciąż czuła niepokój. Czego chciał od niej jej kuzyn? Czy chodziło o Chase’a? Przypomniała sobie, jak Chase mówił, że kogoś szuka. Czy kłamał? Nagle poczuła na karku gęsią skórkę. Odwróciła się, spodziewając się, że ktoś tam będzie stał i się na nią gapił. W pokoju nie było nikogo. A przynajmniej ona nikogo nie widziała. – To ty, Chan? – wyszeptała. Odpowiedziała jej cisza. Sięgnęła po komórkę i zaczęła się zastanawiać, czy nie zadzwonić do Steve’a, ale zrobiła to już wcześniej i powiedział, że ma pacjentów i oddzwoni, jak tylko będzie miał chwilę. Na myśl, że jest z nim Jessie, Delli tylko zrobiło się gorzej. Ufała Steve’owi, ale co z Jessie? Głowa rozbolała ją jeszcze bardziej. Kiedy znów przeszedł ją dreszcz, wstała i postanowiła wziąć ciepły prysznic. Weszła do łazienki, rozebrała się i odkręciła wodę. Szum prysznica, który zdawał się odbijać echem od ścian, nasunął jej myśl o wodospadach. Spojrzała na zasłonę prysznicową, spod której buchała para. Położyła ręcznik obok brodzika. Roztarła skroń i spojrzała w lustro. Zobaczyła swoje nagie odbicie i nagle ujrzała jego. – Cholera! Wyłaź stąd, Chan! – Może i dałaby sobie radę ze strachem przed zmarłym kuzynem. Ale i przerażenie, i nagość to za wiele. Złapała ręcznik i odwróciła się do niego. Sądziła, że zniknie, ale nie. Wciąż stał w kłębach pary. – Spójrz za siebie – powiedział. – Wyjdź stąd! – powtórzyła, wciąż przytrzymując ręcznik i walcząc z bólem. – Spójrz za siebie. Już! – I to on wyglądał na przerażonego. Spojrzała przez ramię, wstrzymując oddech i nie wiedząc, czego się spodziewać. Nic za nią nie było. Tylko jej odbicie i odbicie jej zmarłego kuzyna, który patrzył na nią smutno. Odwróciła się z powrotem, a ten niewielki ruch przyprawił ją o zawrót głowy. Czekała, aż ustanie. – Na co mam patrzeć? – zdołała wyjąkać, łapiąc się umywalki w obawie, że się przewróci. Uniósł rękę i wskazał za nią. Popatrzyła do tyłu, ale nadal nic nie widziała. A potem postać Chana zniknęła wśród mgły. Powoli odwróciła głowę. Nie było go. Spójrz za siebie. Usłyszała w głowie jego słowa. Już! Trzęsła się cała. Nie wiedziała, co gorsze: jego widok, czy to, że słyszy go w swojej głowie. Mimo to, zrobiła, jak kazał, i znów spojrzała przez ramię. – Co mam zobaczyć? – zapytała, a jej słowa utonęły we mgle. Ból głowy sięgnął już ramion. – Co mam zobaczyć? – powtórzyła, tracąc cierpliwość. Odpowiedziała jej śmiertelna cisza. Nie słyszała płynącej wody. Nie słyszała swojego oddechu. Zamrugała i już miała się odwrócić, gdy na zamglonym lustrze pojawiła się strzałka. Celowała w jej odbicie. Popatrzyła za nią i wtedy to zobaczyła. – Kurde! – Upuściła ręcznik. Zapomniała o strachu przed duchami. Ogarnął ją zupełnie inny strach. Serce zaczęło jej walić jak wściekłe, a ból głowy i ramion jeszcze się wzmógł. Stała nago w zaparowanej łazience, powtarzając w myślach słowa Kevina. Czuł się coraz gorzej, a potem
dostał jakiejś dziwnej wysypki na plecach i zmarł. Tak po prostu. Della wpatrywała się w czerwone plamy, biegnące od karku wzdłuż kręgosłupa. Przypominały trochę pióra. Wreszcie to sobie uświadomiła. Miała to samo co Chan. To samo, co go zabiło. Otworzyły się drzwi do łazienki. Sądziła, że to Kylie albo Miranda. Sięgnęła po ręcznik. Potrzebowała całej energii, by wstać. Kręciło jej się w głowie, miała ciemne plamy przed oczami, ale skupiła się na drzwiach. Zaparło jej dech, gdy uświadomiła sobie, że się myli. To nie była ani Kylie, ani Miranda. – Co ty tu robisz, do cholery?
Rozdział 36 Skłamałeś! – zawołała Della, zszokowana, że Chase stoi w jej łazience. – Nigdy nikogo nie szukałeś. – Owszem – odparł. – Ciebie. Trudno jej się było skupić z powodu bólu. – Znałeś Chana, mojego kuzyna. – Tak. – Przyglądał jej się. Uświadomiwszy sobie, że ma na sobie tylko ręcznik, krzyknęła: – Wyjdź! – Próbowałem. Nie mogłem. Sumienie to okropna rzecz. I czy ci się to podoba, czy nie, będziemy związani. – Związani? – Potrząsnęła głową, co okazało się błędem. Zmierzył ją wzrokiem. – Mogło być gorzej. Mogłaś okazać się brzydka. – Wynoś się z mojej łazienki. Wyszedł, ale nie zamknął drzwi. Znów zakręciło jej się w głowie, więc oparła się o umywalkę. Tumany pary z łazienki zdawały się wkradać do jej mózgu. Czy naprawdę tu był? A może go sobie wyobraziła? Przypomniała sobie wysypkę i to, że jest ona objawem choroby, która zabiła Chana. – Masz. – Majtkowy zbok, prawdziwy, a nie wyobrażony, wszedł z powrotem do łazienki, jakby miał do tego pełne prawo. W jednym ręku trzymał jej ubrania, a w drugim jej telefon. Położył odzież na umywalce. – Ubieraj się. – Wynoś się! – Dreszcz, tym razem pochodzący z wewnątrz, przebiegł jej po plecach. Wnętrzności jej się skręciły. Głowa bolała. – Ubieraj się albo twój zmiennokształtny przyjaciel się wkurzy, gdy zastanie nas razem, a ty będziesz nago. Choć i tak się wkurzy – dodał jakby do siebie. – Ale już za późno, żeby szukać kogo innego. – Co? – zapytała, nie rozumiejąc. – Ubieraj się. – A ty będziesz patrzył? Nie ma mowy! – Głos jej zadrżał. Odwrócił się do niej plecami. – Zakładaj ubrania. Mamy niewiele czasu. – Na co? – wysyczała przez zaciśnięte zęby. Miała dziwne wrażenie déjà vu. Już kiedyś się tak czuła. Te dreszcze. Ten ból. Wtedy był z nią Chan. Spojrzała na plecy Chase’a, wypuściła ręcznik i sięgnęła po ubrania. W lustrze zauważyła, że się odwrócił. Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. Warknęła. Popatrzył jej w oczy w lustrzanym odbiciu. – Przepraszam. Myślałem, że już się ubrałaś. Jasne, przepraszał. Pokazała mu kły i ubierała się dalej. A on patrzył.
– Czemu poszedłeś do Chana? – zapytała. Zdołała założyć na siebie spodnie i właśnie wciągała przez głowę koszulkę. Każdy ruch wiele ją kosztował. Głowa bolała coraz bardziej. Chase spojrzał na telefon. – Ściągnijmy tu twojego zmiennokształtnego. – Nacisnął guzik. Ból przeszył ją od szyi w dół. Nie chcąc mieć więcej problemów ze Steve’em, sięgnęła po telefon. Chase złapał ją za rękę. Ból spotężniał. Nie miała siły się odsunąć. Kolana się pod nią ugięły i osunęła się na niego. Objął ją ramieniem i przytrzymał. Czemu był taki ciepły, a ona taka zimna? – Już dobrze – wyszeptał. – Przebrniemy przez to. Poczuła, jak delikatnie gładzi ją po plecach. Wcale nie było dobrze! Zdołała się odsunąć i oprzeć o blat, ale bolało ją całe ciało. Kurczyły jej się mięśnie, o których istnieniu nie miała pojęcia. Do oczu napłynęły jej łzy. Tak, tak się czuła podczas przemiany. – Hej, Steve – odezwał się majtkowy zbok, patrząc na nią. – Tu Chase. Della mogłaby przysiąc, że usłyszała złość w głosie Steve’a. Ponownie spróbowała zabrać telefon. Chase delikatnie złapał ją jedną ręką. W jego dotyku nie było ani krzty brutalności. I nie musiało. Nie miała siły z nim walczyć. Mimo to nienawidziła jego delikatności. Opadła na blat. Oddychanie bolało. – Zamknij się i słuchaj – syknął Chase do telefonu, patrząc na Dellę ze współczuciem. – Delli kończy się czas. Zabieram ją do domku Holiday. Dołącz do nas. Wiem, co muszę zrobić, żeby ją uratować, ale będę potrzebował twojej pomocy. Rozłączył się. Della spojrzała na niego. – Co się dzieje? – Pamiętasz, jak przemieniałaś się w wampira? – zapytał. Fakt, że wiedział, jak ona się czuje, przerażał ją i dziwił. – Tak. A co? – Jest trochę szczęśliwców, a w większości wypadków pechowców, którzy przechodzą to dwa razy. Potrząsnęła głową. – Nigdy o tym nie słyszałam. – Nie miałaś szans. To rzadkość. – Wyciągnął do niej dłoń. – Chodźmy. – Nie! – Uniosła rękę. – Najpierw wyjaśnij. Skrzywił się. – No dobra, w skrócie. Spośród stu rodów, o których wiadomo, że są nosicielami wirusa, jest sześć, które mają skłonność do odradzania. Próbowała to zrozumieć mimo bólu głowy i ramion. Przypomniała sobie wysypkę. – Czy to samo spotkało Chana? Chase skinął głową. – To twoja sprawka – zawołała. – Otrułeś nas albo co. – Nie. Była wystarczająco przytomna, by zauważyć, że nie mrugnął. Czyżby mówił prawdę? Czy w ogóle była w stanie to ocenić? – Rzecz w tym – mówił dalej – że przeżywa niecałe trzy procent odrodzonych. Natomiast ci, co przeżyją, mają dziesięciokrotnie większą moc. Na szczęście pewien związany z Radą
Wampirów lekarz przeprowadził badania, dzięki którym znaleziono sposób na zwiększenie szans na przeżycie. – Jaki? – zapytała. – Związanie się z innym odrodzonym. – Związanie? Ale jak? – Pełna transfuzja. Bierzesz przeciwciała kogoś, kto przetrwał. W ten sposób wytwarza się szczepionki. Natomiast w tym wypadku łączy się dwa wampiry. Praktycznie jedno staje się częścią drugiego. Porównywano to do więzi bliźniąt jednojajowych albo bratnich dusz. Próbowała to wszystko ogarnąć. Spojrzała na niego. – Jesteś odrodzonym? Skinął głową. – Dobrze, że ja i ty się lubimy, co? – Ja nie – warknęła. – Ja cię nie lubię. Nachylił się. – Twoje serce nie kłamie, Dello Tsang. No dobrze, może go lubiła, ale… – Nie chcę być z tobą związana. – Tym razem jej serce nie przyspieszyło. Nie była pewna, czy chce być związana z kimkolwiek, ale jeśli już, to miała na oku pewnego zmiennokształtnego. Chase westchnął. – Powiem szczerze, że na początku też nie byłem tym zachwycony, ale spróbujmy wyciągnąć z tego, ile się da. – Podał jej rękę. – No, chodź. Zróbmy to. Im szybciej to nastąpi, tym mniej będziemy cierpieć. – My? – zapytała. O co mu chodziło z tym „my”? Przecież on nie cierpiał. – Będę przeżywał to wraz z tobą. Gdy przyjmę twoją krew. Zastanawiała się nad tym z całej siły. On miał cierpieć… i to z własnej woli? Musiał kłamać. Nie wzięła go za rękę. – Poproszę Kylie, żeby mnie uleczyła. Nie potrzebuję cię. Zadzwoń do niej. – Skinęła na telefon. – Uzdrowiciele są wspaniali – powiedział. – Ale z tym walczyć nie potrafią. Przez ostatnie pięćset lat ci nieliczni odrodzeni, którzy przeżyli, musieli patrzeć, jak umierają całe ich rodziny. A mając tak wielką moc, sprowadzali czarownice, czarowników i najbardziej utalentowanych uzdrowicieli, ale niestety, nikt nie potrafił im pomóc. – Skąd tyle o tym wiesz? – Złapał ją skurcz w klatce piersiowej i z trudem łapała powietrze. Kolana się pod nią uginały. – Po tym, jak sam przez to przeszedłem, postanowiłem ustalić, o co chodzi. – Podszedł i wziął ją na ręce. – Czas na nas. Kiedy ruszył do drzwi, położyła mu ręce na piersi. – Nie chcę. – Wolisz umrzeć? – Wyszedł na ganek. Chłodny wiatr rozwiał jej włosy. Zadrżała. – Może nie umrę. Może należę do tych trzech procent. – I wtedy sobie przypomniała. Zabierz mnie. – To naprawdę niewielkie szanse. – Poderwał się do lotu, i to bez rozbiegu. *** Leciał szybciej niż wiatr, trzymając ją w ramionach, jak największy skarb. Nie chciała
być jego skarbem. Wylądował przed domkiem Holiday i wszedł do środka, jakby to miejsce należało do niego. Położył ją na kanapie. Na stole już stały przygotowane środki medyczne, jakby był tu wcześniej. Dellę znów zalała fala bólu, od szyi, w dół. Miała wrażenie, jakby pękał jej kręgosłup. Zacisnęła zęby, aby nie krzyknąć. Kiedy ból minął, z trudem łapała powietrze. Chase otarł jej ręką czoło. – Nie musisz być taka dzielna. Wiem, że to piekielnie boli. Chwilę później poczuła na czole wilgotną szmatkę. Delikatny dotyk przypomniał jej o Chanie. Wtedy to on jej pomógł. Za pierwszym razem. I nagle coś przyszło jej do głowy. – To nie działa – stwierdziła. – Co nie działa? – zapytał Chase. – Ta więź. Byłeś przy Chanie. Nie mogłeś go uratować. Chase spochmurniał. – Nie uratowałem go. Oprócz bólu fizycznego ogarnął ją jeszcze smutek. – Pozwoliłeś mu umrzeć? W oczach Chase’a na moment pojawiło się poczucie winy. – Próbowałem, ale on nie był taki jak ty. – Zniecierpliwiony spojrzał na drzwi. – Ile czasu można jechać z tej kliniki? Nie odpowiedziała. – Jak to nie był taki jak ja? Był moim kuzynem. To ta sama krew. – Owszem, ale on był słaby. Nie miał ducha. Nie miał ognia. Ty walczysz. Nie poddajesz się. A on nie. – Chan walczył o mnie. Przeprowadził mnie przez pierwszą przemianę. Nie był mi nic winien, a jednak ze mną został. Zależało mu. Gdyby nie on, to nie wiem, co by się ze mną stało. – Nie mówiłem, że był zły. Tylko słaby. Próbowałem namówić go do biegania, przygotować go do tego, co go czekało. A on nawet nie spróbował. Leżał tylko i pozwalał, by choroba go pożerała. Nawet gdybym się z nim związał, to szanse, że przeżyje, byłyby bardzo słabe. I musiałbym… – Co takiego? – zapytała, z trudem łapiąc powietrze. – Nie przetrwałby. Nie miał woli walki. A gdybym spróbował, nie mógłbym… – Czego? I skąd wiesz, że by nie przetrwał, skoro nawet nie próbowałeś? Dałeś mu umrzeć. Chase westchnął. – Chciałem go uratować, ale nie mogłem. Głowa jej pękała, serce bolało. – Nie chcę twojej krwi. Drzwi otworzyły się z hukiem. Della uniosła się z trudem i zobaczyła, że do pokoju wpadł Steve. Warknął ponuro na Chase’a, a potem podbiegł i padł przed nią na kolana. Poczuła na skroni jego dłoń. – Cała płoniesz. – Wsunął pod nią rękę. – Zabieram cię do doktora Whitmana. – Nie. – Chase stanął za nim. – Zostaw ją! Steve się cofnął. Ból ścisnął jej brzuch i cała aż się zwinęła. Przez łzy patrzyła, jak Steve rzuca się na Chase’a. Wokół zmiennokształtnego pojawiły się magiczne bąbelki. Na pewno planował zamienić się w coś groźnego.
Chase złapał Steve’a, zanim ten się przemienił, i pchnął go na ścianę. – Wysłuchaj mnie, zanim przemienisz się w coś, co nie ma możliwości logicznego myślenia. Jeśli nie chcesz, żeby Della umarła, to musisz zrobić dokładnie to, co ci powiem. Wiem, o czym mówię. Dlatego tu jestem. – Spojrzał na Dellę przez ramię. – Kończy nam się czas. Kończy się czas. Kończy się czas. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, obok stał Chan. Uśmiechnął się tym swoim krzywym uśmiechem. Ale tym razem miała wrażenie, że jest jakoś inaczej. To nie on był z nią, ale ona z nim. Wokół przesuwały się chmury. „Jest dobrze”, pomyślała. Śmierć nie była tak okropna, jak sądziła.
Rozdział 37 Musiała zemdleć, a może nie całkiem. Słyszała, jak Chase wyjaśnia coś Steve’owi, ale brzmiało to tak, jakby się od niej oddalali, coraz bardziej i bardziej. A może to ona odchodziła. Ale nie szkodzi. Pozwoliła się nieść. Ktoś ją obudził. Albo ściągnął z powrotem. Poczuła ukłucia w załamaniu obu łokci. Przez jedną z igieł do jej żyły wpływało coś ciepłego. Zacisnęła oczy, tęskniąc za czymś. Za czym? Ach, za tym miejscem. Tym miejscem lekkości i światła. Delikatnego wiaterku i spokoju. Przypomniała sobie Chana i to, że była razem z nim. Czuła, że teraz go tu nie ma. Mętnie pamiętała, że machał jej z obłoków. Pożegnanie. To było pożegnanie. Prosiła go, by nie odchodził, a potem uświadomiła sobie, że to nie on odchodzi, lecz ona. – Nie! – powiedziała. Przypomniała sobie, co to oznacza. Przestraszyła się konsekwencji. To przecież była część jej umowy z Panem Bogiem. By uratować Holiday i jej dziecko. Ale coś, może grawitacja, ciągnęło ją z powrotem… Nie, to nie grawitacja. Jakieś postaci. Dwie. W długich szatach. Jedna z nich, ta o jasnoniebieskich oczach, szepnęła: – To nie twój czas. A potem to usłyszała. Wodę. Wodospady. Anioły śmierci. W tym momencie uświadomiła sobie, że już nie jest jej tak zimno. – Hej. – Usłyszała głos Steve’a i otworzyła oczy. Klęczał przy niej i sprawdzał igłę, wbitą w jej rękę. Z niepokojem marszczył brwi, a w jego oczach widziała obawę. Zamrugała. Trochę oprzytomniała. Ból nadal był dotkliwy, ale już nie taki okropny. Ujrzała dren w ręku i uświadomiła sobie, co się dzieje. – Przerwij to! – Jej głos był ledwie słyszalny. Spróbowała wyciągnąć igłę. – Nie. – Steve złapał ją za rękę. – To, co powiedział Chase, ma sens, Dello. Dostajesz jego przeciwciała. Gorączka spada. Oblizała spękane usta. – On powiedział… że będę z nim związana. Steve skrzywił się. Najwyraźniej jemu też to mówił. – Nie dopuszczę do tego. – Odgarnął jej włosy z mokrej od potu skroni. Usłyszała jęk, a gdy odwróciła głowę, zobaczyła Chase’a. Leżał na stole, nieprzytomny. – Co się dzieje? – zapytała. – Teraz on dostaje twoją krew. Przechodzi przez to, co ty przed chwilą. Wpatrywała się w Chase’a. Wyprężył się z bólu. Jej bólu. Nie powinien… – Przerwij to. – Znów próbowała wyrwać igłę z ręki. – Nie możemy. – Steve złapał ją za rękę. – Jasno powiedział, że jeśli teraz to przerwę, umrze. Musi przez to przejść, by przeżyć. Zamknęła oczy, ale jęki Chase’a sprawiły, że przypomniała sobie najgorszy ból. Do oczu napłynęły jej łzy. Czemu on to zrobił? Przełknęła z trudem. Uratował ją. Ale dlaczego nie zrobił tego dla Chana? Był zbyt słaby. Przypomniała sobie słowa Chase’a, ale to nadal bolało. Steve przyłożył jej do ust wilgotną ściereczkę, jakby wiedział, jaka jest spragniona.
– Wciąż masz gorączkę, ale spada. Niedługo powinnaś poczuć się lepiej. Teraz odpoczywaj. Pocałował ją w czoło. – Zajmę się tobą. Jestem tu. – Ale kiedy on to mówił, ona czuła wpływającą do jej żył krew. Krew Chase’a. Byli związani. *** Zapach był okropny. Coś dotknęło jej nosa i miała ochotę się tego pozbyć. Usłyszała głośny huk. Próbowała otworzyć oczy, ale wydawały się zupełnie suche. Język przywarł jej do podniebienia. – Mówiłem, że czosnek to nie jest dobry pomysł – odezwał się jakiś głos. – Nie chciała cię przewrócić. Mógłbyś go stąd zabrać? Rozpoznała głos, ale to nie był Steve. Czyżby to był… Chase? Pamiętała jego jęki. I to, jak się bała, że on umrze. To nie może się stać. Z trudem podniosła powieki i uświadomiła sobie, że nie leży już na kanapie, tylko w łóżku. Rozejrzała się wokół. Musiała mrużyć oczy, by wyostrzyć wzrok. Była w sypialni Holiday. Przy łóżku siedział Burnett. Na podłodze coś się poruszyło. Ostrożnie uniosła głowę i zobaczyła, że to doktor Whitman. Nie chciała cię przewrócić. Przypomniała sobie słowa Burnetta. Czyżby to była jej sprawka? Burnett nachylił się i przyjrzał jej się uważnie. – Ocknęła się – zwrócił się do lekarza. – Możesz nas na chwilę zostawić? – Jesteś pewien, że to bezpieczne? – zapytał lekarz, podnosząc się z ziemi. – Nic mi nie będzie. – Burnett spojrzał na Dellę. Dziewczyna oblizała spierzchnięte wargi. – Gdzie jest Chase? – Odszedł – powiedział Burnett. Uniosła głowę, a wzruszenie ścisnęło jej pierś. Umarł, by ją uratować. Ogarnął ją taki smutek, że ledwie mogła oddychać. – Umarł? – Czuła się, jakby wyrwano jej serce. Pozostało po nim tylko puste miejsce. – Nie – powiedział Burnett. – Uciekł. Pewnie nie chciał stanąć ze mną twarzą w twarz. Wciąż miała poczucie straty. Już mniej bólu, a więcej… złości. Zostawił ją? Uratował jej życie i uciekł? Kto tak robi? Burnett podał jej szklankę wody. – Pij. Wiem, że jesteś spragniona. Sięgnęła po nią, a on szybko cofnął rękę. – Ostrożnie – powiedział. – Bo stłuczesz. Popatrzyła na niego i złapała szklankę. Naczynie rozsypało się w drobny mak. – Cholera – mruknęła, po czym spojrzała na szkło i wodę na kolanach. Burnett zrobił zasępioną minę. – Ostrzegałem cię. – Wstał. – Nie ruszaj się. Zajmę się tym. Sięgnął po kosz na śmieci i używając ręcznika, ostrożnie usunął całe szkło. – Minie trochę czasu, nim się do tego przyzwyczaisz. – Opadł na krzesło. – Do czego? – Wciąż miała watę w głowie. A serce dalej bolało ją z powodu porzucenia. – Do nowych mocy.
Zamknęła oczy i przypomniała sobie, że Chase coś o tym wspominał. Ale większość wydarzeń wciąż była zamazana. W innym wypadku na informację o nowych mocach pewnie podskakiwałaby z radości. Ale nie teraz. Teraz wydawało się to nieistotne. Nie było Chase’a. Usiadła. Może zdoła go odnaleźć. – Gdzie poszedł? – Kto? Steve? – Nie. Chase. Wiesz, gdzie jest? – Nie. – Burnett wpatrywał się w nią, jakby coś było nie tak. – Co? – zapytała. – Nic, po prostu… nie rozumiem tej kwestii. „O jakiej kwestii mówi?” Potrząsnęła głową. – Byłbyś łaskaw wyjaśnić, jaką kwestię masz na myśli? Bo jestem kompletnie zagubiona. Chętnie usłyszałabym jakieś wyjaśnienia. Burnett nachylił się i oparł łokcie na kolanach. – Miałem czternaście lat. Rozchorowałem się. Ból był upiorny. Moi rodzice zastępczy wezwali lekarza, ale tego nawet sobie nie przypominam. Powiedzieli, że prawie umarłem. Kiedy się ocknąłem, byłem znacznie silniejszy niż wcześniej. Prawie nic więcej nie pamiętam. Nabrał powietrza. – Wszyscy nadnaturalni lekarze są zarejestrowani. I kiedy raport o mojej chorobie trafił na biurko kogoś w JBF, po raz pierwszy odwiedził mnie agent. To, co mówił jej Chase, dopiero teraz zaczynało do niej docierać. I nagle zrozumiała, co powiedział Burnett. – Jesteś odrodzonym! Skinął głową. – Nie rozumiem. Czemu nic nie mówiłeś? Wiem, że jesteś silny, ale nigdy nie widziałam, żebyś robił… to, co potrafi Chase. – Ty też nie możesz nikomu powiedzieć, Dello. Społeczność wampirów, głównie wyrzutków, ale czasem też tych praworządnych, ma mentalność jak z dzikiego zachodu. Najszybszy rewolwerowiec w mieście to wyzwanie. Ktoś zawsze będzie chciał ci pokazać, że jest lepszy od ciebie. Spojrzał na swoje splecione dłonie, a potem znów na nią. – Zobacz, co się stało, gdy Chase pokazał w barze nadmiar siły. Wyzwał go przywódca gangu. Twoje moce to dar, ale nie wolno ci go nadużywać i możesz z niego korzystać tylko w skrajnych okolicznościach. Nie musisz udawać, że jesteś słaba, ale nigdy nie odsłaniaj wszystkich kart. Inaczej narazisz na niebezpieczeństwo siebie i tych, których kochasz. To gorsze niż bycie obrońcą, bo tamtą rolę uważa się za honorową. A tę za bycie mięśniakiem. Czyli kimś, z kim można walczyć. Słuchając go, na minutę zamknęła oczy, ale wydawało jej się, że nie ma co się tym przejmować. Próbowała sobie przypomnieć wszystko, co działo się wcześniej, i jakoś to ułożyć. – Wiedziałeś, że Chase jest odrodzonym – powiedziała. – Skąd? Burnett skinął głową. – Pierwszego dnia, gdy się tu pojawił, zobaczyłem, jak lata. Nie powinien był tego robić tam, gdzie ktoś mógł go zauważyć. Natychmiast wszcząłem dochodzenie. Bałem się, że jest tu nie bez przyczyny. Miałem nadzieję, że po prostu chciał się przyłączyć do JBF. Nie wiedziałem, że jest tu ze względu na ciebie.
– Był tu przeze mnie? – W jej głosie jakby coś zazgrzytało. Wtedy sobie przypominała. Mówił, że kogoś szuka, a potem przyznał, że chodziło o nią. – Tak. – Burnett nalał kolejną szklankę wody i podał Delli. – Powiedział Steve’owi, że został przysłany, by dopilnować, abyś przeżyła. Della delikatnie ujęła szklankę. Myśli jej pędziły. Pociągnęła mały łyk. Piekł ją w gardle, tak samo jak następna myśl. Chase cierpiał dla niej. Znosił ból. A potem dotarło do niej, że dla niej to zrobił, a dla Chana nie chciał. – Czy Chase mógł uratować Chana? Burnett pokręcił głową. – Nie sądzę, aby to była jego wina. Chase powiedział Steve’owi, że Chan był zbyt słaby. Miał bardzo małe szanse na przeżycie. To działa tylko wtedy, gdy odrodzony jest wystarczająco silny. Nie wiem, czy to wszystko jest prawdą. Metoda z transfuzją jest nowa, ale ma sens. Delli ścisnęło się serce. Nie wiedziała, czy ma czuć wdzięczność, czy złość. A może i to, i to. – Może Chase mógł uratować tylko jedno z was. Wybrał to, które miało większe szanse przetrwania. Dellę dręczyło coś jeszcze. Coś, co doskonale znała. Poczucie winy. Chase mógł uratować tylko jedno z nich i wybrał ją. Ona żyła, a Chan zmarł. – Pytanie jednak, kto go wysłał? „Mój stryj i ciotka”. Tylko taka odpowiedź miała sens. I może jak zdoła to jakoś ogarnąć, to powie o tym Burnettowi. Ale jeszcze nie teraz. – Kilka lat temu był raport, że pewien lekarz, niewspółpracujący z JBF, wyszukiwał odrodzonych i próbował zwiększyć ich szanse na przeżycie. W raporcie napisano, że uznał tę cechę za dziedziczną.– Burnett zamyślił się. – Kiedy Holiday zaszła w ciążę, szukałem na ten temat jak najwięcej informacji. Jeśli moja córka może na to zapaść, to zrobię wszystko, by ją uratować. Niestety, znalazłem tylko powierzchowne raporty. Della po raz pierwszy pomyślała o Holiday i Hannah. Uświadomiła sobie, jaką była egoistką. – A jak one się czują? – Dobrze. Są piękne – dodał. Oczy zalśniły mu z miłości. – Prawda jest taka, że dziś dowiedziałem się na ten temat więcej niż ze wszystkich naszych dokumentów. Przykro mi, że musiałaś przez to przechodzić, ale dało nam to wiele informacji. Możliwe, że uratowałaś życie mojej córeczce po raz drugi. I za to jestem ci dozgonnie wdzięczny. Gdyby Holiday nie upierała się przy imieniu Hannah, to dałbym córce również twoje pierwsze imię. Della uśmiechnęła się słabo i pociągnęła kolejny łyk wody. Siedzieli przez kilka minut w ciszy. – Aresztowano Philipa Lance’a. Przyznał się do zamordowania Loraine i jej chłopaka. Odwaliłaś kawał dobrej roboty, Dello. Będziesz kiedyś świetnym agentem. Skinęła głową i próbowała się z tego cieszyć, ale nie mogła. Znów pomyślała o Chasie. I zapytała o to, co męczyło ją najbardziej. – A ta kwestia więzi, co o niej wiesz? Burnett westchnął. – Przykro mi. Steve o niej wspominał, ale ja nigdy o tym nie słyszałem. – Zamilkł. – Martwi cię to? Czy masz jakieś inne odczucia w kwestii Chase’a niż przedtem? – Nie – powiedziała i usłyszała, jak serce jej podskoczyło. Burnett też. Chciała temu zaprzeczyć.
– Uratował mnie. Oddał część swojej mocy i cierpiał dla mnie. To chyba zrozumiałe, że jestem mu wdzięczna? – Tak sądzę. Przełknęła. Wciąż bolało ją gardło. Znów pomyślała o kuzynie. – Powinien był spróbować uratować Chana. – Do oczu napłynęły jej łzy. – Przez to czuję się jeszcze gorzej. Chan pomógł mi, gdy przechodziłam przez przemianę po raz pierwszy. A potem przeze mnie, dlatego, że byłam od niego trochę silniejsza, został pominięty. – Otarła łzy. – Ja żyję, a on umarł. Czy to sprawiedliwe? – Nie – odparł Burnett. – Ale życie rzadko jest sprawiedliwe. – Położył jej dłoń na ramieniu. – Mogę ci powiedzieć, co jest sprawiedliwe. Wciąż jesteś z nami i… – Wskazał drzwi. – W salonie czeka na ciebie kilkoro bardzo przejętych przyjaciół, którzy także są wdzięczni, że żyjesz. Kylie i Miranda od dwóch dni nie wyszły z tego domku. – Dwa dni? – zawołała. – Byłam nieprzytomna przez dwa dni? Następną myślą było: jak dawno temu odszedł Chase. Ale nie zapytała o to. Nie chciała o nim myśleć, ale nie mogła przestać. Co to miało znaczyć? O ile w ogóle cokolwiek znaczyło. Burnett skinął głową. – Wszyscy się niepokoiliśmy. I wiem, że oni są gotowi cię zobaczyć. A ty ich? „Nie”, pomyślała, ale skinęła głową. Gdyby to Kylie lub Miranda były na jej miejscu, wychodziłaby z siebie. – Pamiętaj, Steve wie wszystko. Lekarz trochę. Wiem, że dzielisz się sekretami z Kylie i Mirandą, ale chociaż nie mogę ci zabronić, to sugerowałbym, żebyś im o tym nie mówiła. Sekrety przed najlepszymi przyjaciółkami? Nie ma mowy. *** Po odświeżeniu się, Della skinęła Burnettowi, by otworzył drzwi. Wpadli wszyscy naraz. Pierwsza, z przerażoną miną, weszła Kylie. Za nią Miranda ze łzami w oczach. Perry u jej boku. Steve wszedł po nich, a następnie pojawili się Jenny i Derek. Zobaczyła nawet Lucasa. Miranda, wieczna przytulińska, wskoczyła na łóżko i próbowała ją uściskać, ale Della uniosła dłoń. – Nic mi nie jest. – W tym momencie podniosła wzrok i zobaczyła Steve’a. Mrugnął do niej, ale w jego oczach dostrzegła coś jeszcze. Obawę. I doskonale wiedziała, czego się bał. Przypomniała sobie fragmenty ich rozmowy, gdy miała gorączkę. On powiedział… że będę z nim związana. Powiedziała Steve’owi o Chasie. Nie dopuszczę do tego. Tak odpowiedział Steve. Ale wiedział, że być może nie będzie w stanie temu zapobiec. A jednak to zrobił. Jej pierś ścisnęło wzruszenie. Chase zaryzykował życie, zgodził się na ból i oddał część swojej mocy, by ją uratować. A Steve pomógł mu w tym, chociaż wiedział, że może ją stracić. – Nigdy więcej tego nie rób! – warknęła Miranda. – Postaram się. – Della spojrzała w oczy Kylie. – Nic mi nie jest, więc przestań tak na mnie patrzeć. – Próbowałam cię uzdrowić – powiedziała Kylie, a jej oczy się zaszkliły. – Nie mogłam. Moje ręce nie chciały się rozgrzać, a ty się nie budziłaś. Della przypomniała sobie, że Chase mówił, iż uzdrowiciele nic by nie pomogli. – Ale już mi lepiej. Więc nie rób scen, dobrze? – O Boże! O Boże! – Miranda zaczęła piszczeć i podskakiwać na łóżku. – Która część zdania „Nie rób scen” była niezrozumiała? – zapytała Della. Czarownica przewróciła oczami.
– Ciesz się lepiej, że nadal masz taryfę ulgową. – A jej co? – zapytał Lucas. Della westchnęła. – Po prostu się cieszę – powiedziała Miranda. – Twoja aura. Już nie jest ciemna. No wiesz, wciąż jest ciemna jak u wampirów, ale nie taka brzydka. – W Delli nic nie mogłoby być brzydkie. – Steve usiadł obok niej. Wciąż był zaniepokojony. Położył rękę blisko jej dłoni i dotknął jej nadgarstka. Jakby ją badał. Chciałaby mu powiedzieć, że nie musi się martwić. I przecież mogła, prawda? Nikt jej nie kontrolował. To był jej wybór. Musiała w to wierzyć. Obróciła rękę i splotła z nim palce. *** Godzinę później Della znów była w swoim domku, sama w pokoju. Krążyła. Z lewa na prawo. Mały pokoik utrudniał wędrówkę. Steve odprowadził ją z Mirandą i Kylie. Kiedy stwierdził, że jej przyjaciółki nie dadzą im ani chwili samotności, pocałował ją w policzek – przy świadkach – i poprosił, żeby zadzwoniła do niego, jak będzie mogła. Jeszcze tego nie zrobiła. Bo on ją spyta. O to, czy ma inne odczucia wobec Chase’a. A co ona ma mu powiedzieć? Zasługuje na prawdę, ale… O tym, co się wydarzyło, nie powiedziała nawet Mirandzie ani Kylie. Wiedziała, że czekają na wyjaśnienia. Wyciągnęły dietetyczną colę, ale ona wykręciła się zmęczeniem i poszła do sypialni. No dobrze, była okropną przyjaciółką i jeszcze gorszą dziewczyną. Ale potrzebowała odrobiny luzu! Jak wyjaśnić coś, czego samemu się nie rozumie? Albo powiedzieć prawdę, jeśli się jej nie zna? Związana? Co to w ogóle znaczy? Nie chciała wierzyć, że to znaczy cokolwiek. A jednak wciąż o nim myślała. Jej emocje kręciły się niczym na karuzeli po dragach. Złość. Zagubienie. Wdzięczność. Wszystko to wobec jednego faceta. Prawie równie frustrujące były jej nowe moce. Prawie!? Ich nie rozumiała jeszcze bardziej niż kwestii związania. Oczywiście, może to dlatego, że jeszcze ich nie sprawdziła. Ale kiedy będzie miała okazję? Podejrzewała, że Burnett będzie jej pilnował jak jastrząb, by się upewnić, że nie zdradzi się tak jak Chase. Prawdę mówiąc, nie winiła Chase’a. Co za sens mieć moce, jeśli nie można ich używać? Albo, jak w tym wypadku, prawie nigdy nie można ich używać. Burnett przyznał, że w skrajnych okolicznościach można. Ale jakie okoliczności są skrajne? Della sięgnęła po telefon. Jej mama zostawiła wiadomość. Powinna oddzwonić. Ale pewnie nie były to skrajne okoliczności, bo wcale nie chciała tego robić. A może po prostu nie wiedziała, co jej powiedzieć? Tak samo jak nie miała pojęcia, co ma mówić innym. Och, wiedziała, co chciałaby powiedzieć: Cześć, mamo. Wiesz, że Chan nie żyje? Wiem, wydawało ci się, że umarł już dawno, ale to nie była prawda. I wyobraź sobie, że nie tylko jestem wampirem, ale do tego wyjątkowo potężnym. A, i jeszcze coś, podobno jestem związana z pewnym
facetem. Tylko nie mam pojęcia, co to znaczy. Wiec może przestałabyś się wygłupiać i powiedziałabyś mi o bracie i siostrze taty, bo podejrzewam, że to oni przysłali tu tego faceta, który się ze mną związał? No jasne, idealnie by to wyszło. Usłyszała, że ktoś zbliża się do domku. Uniosła nos z nadzieją, że wyczuje konkretny zapach. Zapach Chase’a. Ale czego od niego chciała? Odpowiedzi. Chase miał sporo do wyjaśnienia. I chodziło nie tylko o kwestię więzi, lecz także o to, kto go tutaj przysłał. To nie był Chase. Usłyszała, że pyta o nią Derek, a potem Miranda powiedziała: – Powiesz jej o tym? Della gwałtownie otworzyła drzwi. – O czym mi powie? Kylie i Miranda spojrzały na nią z niepokojem. Derek podszedł do kanapy i usiadł. – Po prostu powiedz – odezwała się. – Chodzi o Chase’a, prawda? – Nie – odparł. – To o co? – Kilka dni temu w końcu zdołałem porozmawiać z kimś ze szkoły twojego ojca na temat twojej ciotki i stryja. – I? – Twoja ciotka… nie żyje. Della usłyszała go, ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. – Czyli znalazłeś jej nekrolog. Mogła go sfałszować, tak jak stryj. – Nie sądzę. – A to czemu? Tylko dlatego, że to nie był ten sam dom pogrzebowy? Mogły być inne, które… – Nie o to chodzi – odparł. – Została zamordowana. – Zamordowana? – Dellę ścisnęło w dołku. Ktoś zabił jej ciocię? – Kiedy? Jak? – Mniej więcej rok po tym, jak twój stryj miał zginąć w wypadku. – Kto ją zabił? – Pomyślała o swoim ojcu i bólu, jaki musiał znieść. Trudno się dziwić, że nie rozmawiał o przeszłości. – Złapali bydlaka? Derek spojrzał na nią ze współczuciem. – Kiedy się o tym dowiedziałem, zwróciłem się do mojego znajomego detektywa i poprosiłem, żeby to sprawdził. Ma wielu przyjaciół detektywów. – Derek splótł dłonie i zamilkł. – I? – Zdołał kogoś namówić, żeby odszukał dokumenty. To sprawa nierozwiązana. Nikogo nie aresztowano z powodu braku dowodów. – Więc nie ma podejrzanych? Żadnych? Ktoś zabija siostrę mojego taty i uchodzi mu to na sucho? Derek milczał, ale widziała, że czegoś nie chce jej powiedzieć. – No mów! – Był tylko jeden podejrzany. Czekała, aż powie więcej. W końcu skończyła jej się cierpliwość. – Dobry Boże, mam to z ciebie wyciągnąć siłą? Kto?
Wciąż się wahał. – Twój ojciec. Della przełknęła z trudem. – Uważali… To niemożliwe. Mój tata nigdy by… – Nie powiedzieli, że to zrobił, tylko że był jedynym podejrzanym. Della zauważyła, jak patrzą na nią Miranda i Kylie. Z jakim współczuciem. A czarownica znów chciała ją przytulić. – On tego nie zrobił – syknęła Della. – Mówię wam, że on tego nie zrobił. – Przecież wiemy – odparła Kylie. – Po prostu nam przykro, że musiałaś to usłyszeć. Byłaś chora i… Chciała krzyczeć. Nie. Biec. Wypadła z domku. W pierwszej chwili zapomniała, że ma nie biegać zbyt szybko. Zwolniła, by Burnett nie miał pretensji. Zrobiła siedem okrążeń, i to całkiem szybkich. Nawet się nie zmęczyła. W końcu wylądowała. Panowała kompletna cisza. A potem usłyszała sygnał nadejścia esemesa. Wyciągnęła komórkę. Zaparło jej dech. To był Chase. Martwię się o ciebie. Musimy pogadać. – Odkrył Amerykę w konserwach! – prychnęła i zaczęła coś pisać, ale usłyszała i wyczuła, że ktoś się zbliża. Obok niej wylądowała Kylie. Z Mirandą na plecach. Della schowała komórkę do kieszeni. – Wszystko w porządku? – zapytała Kylie. – Nie – odparła Della, nawet nie próbując udawać. – Przytulić cię? – zapytała Miranda. Della spojrzała na czarownicę i przyszło jej do głowy z dziesięć paskudnych rzeczy, które mogłaby powiedzieć. Ale gdy otworzyła usta, nie wydobyło się z nich nic. – Tak – stwierdziła i poczuła, jak po policzkach płyną jej łzy. – Chyba tak. Była tak zagubiona, że mało nie pękła. Jej tata był podejrzany o zabicie swojej siostry. Była związana z jakimś facetem, którego prawie nie znała i nawet nie wiedziała, co to znaczy. I chociaż nie chciała w to wierzyć, wyglądało na to, że to jednak ma znaczenie. Stojąc w grupowym uścisku, nie mając pojęcia, co ma ze sobą zrobić, nagle doznała olśnienia. Miała od cholery pytań, na które musiała znaleźć odpowiedzi, i poważne decyzje do podjęcia. Ale jedno wiedziała na pewno. Miała dwie przyjaciółki. Najlepsze z możliwych. I jeśli tylko będzie o tym pamiętać, to jakoś to wszystko przetrwa. Musi!