MICHAEL Connelly
CZARNE ECHO Przekład BOGUMIŁA NAWROT MARCIN ŁAKOMSKI
Tytuł oryginału THE BLACK ECHO Ilustracja na o...
16 downloads
14 Views
2MB Size
MICHAEL Connelly
CZARNE ECHO Przekład BOGUMIŁA NAWROT MARCIN ŁAKOMSKI
Tytuł oryginału THE BLACK ECHO Ilustracja na okładce KLAUDIUSZ MAJKOWSKI Przekład BOGUMIŁA NAWROT (część I, II) MARCIN ŁAKOMSKI (pozostałe części) Redakcja merytoryczna WANDA MAJEWSKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta DOBIESŁAW KUBACKI Copyright © 1992 by Michael Connelly For the Polish edition Copyright © 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7082-949-X Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1995. Wydanie I Druk: Finidr, s.r.o., Český Tĕšin
W. Michaelowi Connelly'emu i Mary McEvoy Connelly
Podziękowania
Pragnę podziękować za pomoc i poparcie: Mojemu agentowi, Philipowi Spitzerowi, i redaktor Patricii Mulcahy za ich cięŜką pracę, entuzjazm i wiarę w tę ksiąŜkę. Funkcjonariuszom policji, którzy przez długie lata zapoznawali mnie ze swoim Ŝyciem prywatnym i zawodowym. Pragnę równieŜ podziękować Tomowi Mangoldowi i Johnowi Pennycate'owi, których ksiąŜka „Tunele Cu Chi” przedstawia prawdziwe losy „tunelowych szczurów” podczas wojny wietnamskiej. Na koniec chcę podziękować rodzinie i przyjaciołom za słowa zachęty i poparcie. Największy dług wdzięczności mam wobec swej Ŝony Lindy, która ani na chwilę nie straciła wiary i stanowiła niewyczerpane źródło inspiracji.
Część pierwsza Niedziela, 20 maja Chłopak nic nie widział w ciemnościach, ale nie miało to znaczenia. Doświadczenie i długoletnia praktyka mówiły mu, Ŝe dobrze trafił. Powierzchnia była gładka i równa. Wykonując całym ramieniem płynny ruch, jednocześnie miękko obracał dłoń w przegubie. Niech farba tryska. Spokojnie. Nie ma pośpiechu. O tak, wspaniale. Usłyszał syk uchodzącego powietrza i niemal ujrzał smugę farby. Dawało mu to prawdziwe ukojenie. Czując zapach aerozolu, przypomniał sobie o kleju, schowanym w kieszeni. Pomyślał, czy sobie nie niuchnąć. MoŜe później, postanowił. Nie chciał robić przerwy, tylko jednym ciągiem dokończyć dzieło. Nagle znieruchomiał - poprzez syk aerozolu dosłyszał warkot silnika. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł nigdzie świateł, poza srebrzystobiałym odbiciem księŜyca na powierzchni wody i słabą Ŝarówką nad drzwiami do pompowni, znajdującej się w połowie zapory. Ale słuch go nie mylił. Coś nadjeŜdŜało. Warkot kojarzył się chłopakowi z silnikiem cięŜarówki. Wtem wydało mu się, Ŝe słyszy zgrzyt opon na Ŝwirowej drodze dojazdowej, okrąŜającej zbiornik. Z kaŜdą chwilą warkot stawał się wyraźniejszy. Ktoś tędy jechał, choć była trzecia nad ranem. Dlaczego? Chłopak wstał i cisnął puszkę farby w aerozolu przez płot, do wody. Usłyszał, jak upadła w krzaki, za słabo rzucił. Wyciągnął z kieszeni skarpetę i postanowił raz powąchać, tak dla kuraŜu. Wsadził w nią nos i wciągnął opary farby. Zachwiał się na nogach, poczuł mimowolne drŜenie powiek. Zamachnął się i wyrzucił skarpetę przez parkan. Chłopak postawił motor i przeprowadził go na drugą stronę drogi, tam gdzie u stóp wzgórza rosła wysoka trawa, skrzypy polne i sosny. Pomyślał, Ŝe to świetna kryjówka. Będzie mógł stamtąd wszystko obserwować. Warkot silnika stawał się coraz wyraźniejszy. Był pewien, Ŝe pojazd znajduje się kilka metrów od niego, ale nie widział poświaty reflektorów. To go speszyło. Ale 9
było juŜ za późno na ucieczkę. PołoŜył motor w wysokiej, brązowej trawie i ręką zatrzymał obracające się w powietrzu przednie koło. Potem przypadł do ziemi, czekając, co teraz nastąpi.
* Harry Bosch słyszał w górze helikopter, krąŜący gdzieś nad spowijającym wszystko mrokiem. Dlaczego nie lądowali? Dlaczego nie przychodzili z pomocą? Harry przeciskał się zadymionym, ciemnym tunelem, baterie miał prawie wyczerpane. Latarka świeciła coraz słabiej. Potrzebował pomocy. Powinien szybciej się posuwać. Musi dotrzeć do końca tunelu, zanim latarka zgaśnie i ogarną go ciemności. Usłyszał, jak śmigłowiec robi jeszcze jedno okrąŜenie. Dlaczego nie ląduje? Gdzie jest ta pomoc, której potrzebuje? Kiedy łoskot śmigieł znów się oddalił, poczuł dławiący strach. Zaczął się szybciej czołgać, skórę na kolanach miał zdartą do krwi. W jednej ręce trzymał w górze latarkę, drugą czepiał się ziemi, by utrzymać równowagę. Nie oglądał się za siebie, bo wiedział, Ŝe w czarnej mgle za nim czai się wróg. Niewidzialny, ale obecny. I to z kaŜdą chwilą bliŜej. Kiedy w kuchni rozległ się telefon, Bosch natychmiast się obudził. Liczył dzwonki, zastanawiając się, czy przeoczył jeden albo dwa pierwsze. Próbował sobie uzmysłowić, czy zostawił włączoną automatyczną sekretarkę. Okazało się, Ŝe nie. Automat nie odebrał telefonu i dopiero po ósmym dzwonku zapanowała cisza. Z roztargnieniem myślał, skąd się wziął ten zwyczaj. Czemu nie sześć dzwonków? Albo dziesięć? Przetarł oczy i rozejrzał się. Znów zasnął w pokoju dziennym w miękkim, rozkładanym fotelu, który stanowił główny mebel jego skromnie urządzonego mieszkania. Traktował go jak fotel do czuwania. Jednak nazwa ta była nieadekwatna, bo często w nim zasypiał, nawet kiedy nie miał dyŜuru. Światło poranka wpadało przez szparę w zasłonach, tworząc jasną smugę na białej, sosnowej podłodze. Obserwował cząsteczki kurzu, unoszące się leniwie w powietrzu w pobliŜu przesuwanych szklanych drzwi. Lampa na stoliku obok była włączona, podobnie jak stojący pod ścianą telewizor; nadawali akurat jakiś program religijny, jak zwykle w niedzielę o tej porze. Na stole obok fotela znajdowali się niezawodni kompani cierpiących na bezsenność: karty, czasopisma i kieszonkowe wydania kryminałów; te ostatnie zaledwie przekartkowane i porzucone. LeŜała na nim teŜ zmięta paczka papierosów i stały trzy puste butelki po piwie - kaŜda po innym. Bosch był całkiem ubrany, łącznie z pomiętym krawatem, przymocowanym do białej koszuli srebrną spinką. Sięgnął ręką do paska, a potem przesunął ją do tyłu, w okolicę nerek. Czekał. Kiedy tylko rozległ się pager, natychmiast przerwał denerwujący sygnał. Wyciągnął urządzenie zza paska i spojrzał na numer. Nie zdziwił się. Wygramolił się z fotela i przeciągnął, aŜ zatrzeszczały mu kości w stawach. 10
Poszedł do kuchni, gdzie na kontuarze stał telefon. Zanim wykręcił numer, zapisał w notesie wyciągniętym z kieszeni marynarki: „Niedziela, godzina 8.53 rano”. Po dwóch dzwonkach rozległ się głos: - Policja Los Angeles. Posterunek w Hollywood. Przy aparacie Pelch. W czym mogę pomóc? - Człowiek zdąŜyłby umrzeć, zanim by wysłuchał tego wszystkiego do końca - powiedział Bosch. - Połącz mnie z dyŜurnym. Bosch znalazł w szafce kuchennej nową paczkę papierosów i sztachnął się po raz pierwszy tego dnia. Spłukał kurz ze szklanki i nalał do niej wody z kranu, a następnie wyjął dwie aspiryny z plastikowej buteleczki, która równieŜ stała w kuchennej szafce. Połykał drugą tabletkę, kiedy usłyszał w słuchawce głos sierŜanta Crowleya. - Co tam, czyŜbym wyciągnął cię z kościoła? Dzwoniłem do domu. Nikt nie odbierał. - Crowley, co masz dla mnie? - CóŜ, wiem, Ŝe wczoraj wieczorem oglądaliśmy cię w tym serialu telewizyjnym. Ale nadal jesteś na słuŜbie. Ty i twój partner. Przez cały weekend. A to znaczy, Ŝe macie trupa w Lake Hollywood. W rurze. Obok drogi dojazdowej do zapory Mulholland. Wiesz, gdzie? - Znam to miejsce. Co jeszcze? - Udał się tam patrol; lekarz i ekipa techniczna zostali juŜ powiadomieni. Moi ludzie wiedzą tylko, Ŝe mają trupa. Sztywny znajduje się jakieś dziesięć metrów od wlotu do rury. Nie chcą tam wchodzić, by nie zatrzeć ewentualnych śladów na miejscu zbrodni, rozumiesz? Kazałem im przywołać twojego partnera, ale jeszcze nie zadzwonił. Jego telefon teŜ nie odpowiada. Pomyślałem, Ŝe moŜe jesteście razem. Ale potem doszedłem do wniosku, Ŝe on nie jest w twoim typie. Ani ty w jego. - Skontaktuję się z nim. Skoro nie weszli do środka, skąd wiedzą, Ŝe to trup, a nie jakiś facet, który uciął sobie drzemkę? - No wiesz, trochę się tam pokręcili, trącili go kijem czy czymś w tym rodzaju, chyba nawet nieźle go poszturchali. Sztywny jak kutas pana młodego w noc poślubną. - Nie chcieli zatrzeć ewentualnych śladów na miejscu zbrodni, ale szturchali kijem ciało. Cudownie. Czy ci faceci trafili tu, kiedy zaostrzyli kryteria przyjęć do college'ow, czy co? - Słuchaj no, Bosch, dostaliśmy wiadomość, musieliśmy ją sprawdzić. Jasne? Chcesz, Ŝebyśmy przekazywali wszystkie telefony bezpośrednio do Wydziału Zabójstw, byście je sami sprawdzali? Po tygodniu dostalibyście kręćka. Bosch zgniótł niedopałek papierosa w nierdzewnym zlewozmywaku i wyjrzał przez okno. Patrząc w dół wzgórza, dostrzegł wagoniki tramwaju dla turystów, jadące wśród potęŜnych, beŜowych gmachów studiów dźwiękowych wytwórni Universal. Na fasadzie jednego z długich budynków wymalowano 11
błękitne niebo i białe chmurki; słuŜyła podczas kręcenia zdjęć plenerowych, kiedy niebo nad Los Angeles było burobrązowe. Kto przekazał wiadomość? - spytał Bosch. Anonimowy rozmówca, który zadzwonił pod 911. Parę minut po czwartej. Według dyspozytora dzwonił z budki na bulwarze. Ktoś, kto się akurat kręcił w tamtej okolicy, natknął się w rurze na trupa. Nie chciał podać nazwiska. Powiedział tylko, Ŝe w rurze jest sztywny. W centrum telekomunikacyjnym mają zarejestrowaną tę rozmowę. Bosch poczuł ogarniający go gniew. Wyjął z szafki buteleczkę z aspiryną i wsunął ją do kieszeni. RozwaŜając w myślach wiadomość przekazaną policji o czwartej nad ranem, otworzył lodówkę i schylił się. Nie dostrzegł nic interesującego. Rzucił okiem na zegarek. Crowley, skoro otrzymaliście meldunek o czwartej rano, dlaczego dzwonicie do mnie dopiero teraz, prawie pięć godzin później? Słuchaj, Bosch, mieliśmy tylko ten anonimowy telefon. To wszystko. Dyspozytor powiedział, Ŝe dzwonił jakiś dzieciak. Nie mam w zwyczaju wysyłać swoich ludzi w środku nocy do jakiejś rury, dysponując tylko taką wiadomością. Mógł to być jakiś kawał. Albo zasadzka. Zresztą cholera wie co. Poczekałem, aŜ się rozwidni i trochę tu uspokoi. Wysłałem tam paru swoich ludzi pod koniec zmiany. Mówiąc o końcu zmiany, juŜ mnie tu nie powinno być. Czekałem tylko na telefon od nich, a potem od ciebie. Jeszcze coś? Bosch miał ochotę zapytać, czy przyszło mu do głowy, Ŝe w rurze będzie ciemno bez względu na to, czy udaliby się tam o czwartej czy o ósmej, ale się powstrzymał. Zresztą co by mu z tego przyszło? Jeszcze coś? - powtórzył Crowley. Boschowi nic nie przychodziło na myśl, więc Crowley skorzystał z okazji i oświadczył: Harry, to prawdopodobnie jakiś ćpun, który się zaćpał na śmierć. śadna sprawa z artykułu 187. Ciągle mamy podobne wypadki. Słuchaj no, pamiętasz, w ubiegłym roku z tej samej rury teŜ wyciągnęliśmy jednego... Ach tak, to było, zanim przenieśli cię do Hollywood... Według mnie jakiś facet wlazł do tej samej rury, wiecznie śpią tam jacyś włóczędzy, dał sobie w Ŝyłę i tyle. Wszystko pasuje. Tyle tylko, Ŝe poprzednim razem nie znaleźliśmy go tak szybko. Kiedy dotarliśmy do niego po kilku dniach, był kompletnie ugotowany. Upieczony jak indyk. Tylko nie pachniał tak smakowicie. Crowley roześmiał się z własnego Ŝartu. Bosch milczał. SierŜant ciągnął dalej. Kiedy go wyciągnęliśmy, miał jeszcze szprycę w ramieniu. Teraz tak samo. Zwykła gówniana sprawa, nic powaŜnego. Pojedziesz tam, przed południem wrócisz do domu, zdrzemniesz się, moŜe obejrzysz mecz Dodgersów. A za tydzień? Przyjdzie kolej na kogoś innego. Ty będziesz miał wolne. A akurat wypada dłuŜszy weekend, bo świętujemy Dzień Pamięci. Więc uczyń mi przysługę. Jedź i zobacz, co tam mają. 12
Bosch zastanowił się chwilę. JuŜ miał odłoŜyć słuchawkę, ale, zanim to zrobił, spytał: Crowley, co miałeś na myśli, mówiąc, Ŝe tamtego nie znaleźliście tak szybko? Dlaczego uwaŜasz, Ŝe na tego natrafiliśmy szybciej? Chłopaki mi powiedzieli, Ŝe nic od niego nie czuć, jedynie trochę sikami. Musi być świeŜy. Powiedz swoim ludziom, Ŝe będę za piętnaście minut. Poproś, by niczego juŜ tam nie ruszali. Oni... Bosch wiedział, Ŝe Crowley będzie próbował bronić swych ludzi, więc rozłączył się, by tego nie słuchać. Zapalił drugiego papierosa i podszedł do drzwi frontowych, by wziąć z progu „Timesa”. Rozpostarł pięciokilogramowe, niedzielne wydanie gazety na kuchennym kontuarze ciekaw, ile drzew umarło. Odszukał dodatek o nieruchomościach i zaczął przerzucać stronice, póki nie ujrzał duŜego ogłoszenia Valley Pride Properties. Powiódł palcem wzdłuŜ rubryki „Domy na sprzedaŜ”, aŜ znalazł jakiś adres, a przy opisie uwagę „Dzwonić do Jerry'ego”. Wykręcił numer. Valley Pride Properties, w czym mogę pomóc? Proszę z Jerrym Edgarem. Minęło kilka sekund, Bosch usłyszał parę trzasków w słuchawce, nim rozległ się głos jego partnera: Mówi Jerry, w czym mogę pomóc? Jed, właśnie otrzymaliśmy wezwanie. Okolice zapory Mulholland. Znów nie masz pagera. Cholera - zaklął Edgar, po czym zapadła cisza. Bosch niemal słyszał jego myśli. „Mam dzisiaj trzy prezentacje”. Cisza przedłuŜała się i Bosch wyobraził sobie swego partnera po drugiej stronie telefonu w garniturze za dziewięćset dolarów i z miną bankruta. Co się stało? Bosch powtórzył mu wszystko, co wiedział. Jeśli chcesz, Ŝebym sam się tym zajął, nie ma sprawy - powiedział Bosch. - W razie gdyby wynikły jakieś problemy z Dziewięćdziesiąt osiem, dam sobie radę. Powiem, Ŝe wziąłeś na tapetę tych transwestytów, a ja zająłem się sztywnym z rury. Wiem, stary, Ŝe tak byś zrobił, ale w porządku, zaraz wyjeŜdŜam. Muszę tylko najpierw znaleźć kogoś, kto mnie zastąpi. Uzgodnili, Ŝe spotkają się przy zaporze i Bosch odłoŜył słuchawkę. Włączył automatyczną sekretarkę, wziął z szafki dwie paczki papierosów i wsunął je do kieszeni sportowego płaszcza. Sięgnął do drugiej szafki i wyciągnął kaburę z pistoletem, smith and wesson kaliber 9 mm z nierdzewnej stali, z ośmioma nabojami typu XTP w magazynku. Przypomniał sobie ogłoszenie, na które się kiedyś natknął w magazynie dla policjantów. Niezwykły efekt końcowy. Pocisk przy uderzeniu rozpręŜa się do rozmiarów półtora raza większych od swej średnicy, wywołując powaŜne obraŜenia 13
ciała. Ten, kto tak napisał, miał rację. Rok temu Bosch zabił człowieka jednym strzałem z odległości siedmiu metrów. Pocisk wszedł pod prawą pachą, wyleciał poniŜej lewego sutka, po drodze rozrywając serce i płuca. XTP. PowaŜne obraŜenia ciała. Przypiął kaburę do paska po prawej stronie, by móc sięgnąć do niej lewą ręką. Poszedł do łazienki i umył zęby szczoteczką bez pasty; skończyła mu się, a zapomniał wstąpić do sklepu, by kupić nową. Przejechał po włosach mokrym grzebieniem i przez dłuŜszą chwilę wpatrywał się w przekrwione oczy czterdziestolatka. Potem z uwagą przyjrzał się siwym włosom, których coraz więcej widać było w brązowej czuprynie. Zaczęły mu siwieć nawet wąsy. Podczas golenia zdarzało mu się często znajdować w umywalce szare kawałki szczeciny. Dotknął dłonią brody, ale zrezygnował z golenia. Wyszedł z domu nawet nie zmieniwszy krawata. Wiedział, Ŝe jego klientowi będzie to obojętne.
* Bosch znalazł fragment barierki nie upstrzony gołębimi odchodami i oparł się na łokciach. Barierka biegła wzdłuŜ korony zapory Mulholland. Z ust sterczał mu papieros. Spojrzał przez szczelinę między wzgórzami na rozpostarte w dole miasto. Niebo było ołowianoszare, całe Hollywood spowijał niczym całun smog. Kilka wieŜowców w centrum miasta sterczało nad trującą mgłą, ale resztę okrywał szary pled. Wyglądało to jak miasto-upiór. Ciepły wiatr niósł ze sobą słabą woń jakichś chemikaliów, dopiero po chwili Bosch uświadomił sobie, co to takiego. Malathion. Słyszał w radiu, Ŝe w nocy będą latały helikoptery i spryskiwały całe północne Hollywood, aŜ do Cahuenga Pass. Przypomniał sobie swój sen o śmigłowcu, który nie wylądował. Z tyłu za nim rozciągały się niebieskozielone wody sztucznego jeziora Hollywood; szesnaście milionów metrów sześciennych wody pitnej dla miasta, uwięzionych przez sędziwą zaporę w wąwozie między dwoma wzgórzami. WzdłuŜ brzegu ciągnął się dwumetrowy pas spękanej gliny, przypominając o tym, Ŝe w Los Angeles od czterech lat panowała susza. Cały zbiornik otoczony był trzymetrowej wysokości parkanem. Kiedy Bosch był tu pierwszy raz, przyglądając się uwaŜnie tej przegrodzie, zastanawiał się, czy miała na celu chronić ludzi czy teŜ wodę znajdującą się po drugiej stronie. Bosch wciągnął na zmięty garnitur niebieski kombinezon. Pod pachami widoczne były plamy potu, które przeniknęły przez dwie warstwy odzieŜy. Włosy miał wilgotne, wąsy mu obwisły. Przed chwilą wyszedł z rury. Czuł, jak lekkie podmuchy gorącego wiatru, wiejącego od strony Santa Ana, osuszają mu pot na karku. 14
Harry nie naleŜał do postawnych męŜczyzn. Brakowało mu kilku centymetrów do metra siedemdziesięciu, był szczupłej budowy ciała. W prasie nazwano go Ŝylastym. Mięśnie pod kombinezonem przypominały nylonowe postronki, ale za ich niepozornym wyglądem kryła się niezwykła siła. Pasemka siwizny we włosach były bardziej widoczne z lewej strony. Brązowo-czarne oczy rzadko zdradzały emocje lub zamiary swego właściciela. Rura znajdowała się nad ziemią i biegła na odcinku pięćdziesięciu metrów wzdłuŜ drogi dojazdowej do zbiornika. Była skorodowana z obu stron, pusta w środku, uŜywana jedynie przez tych, którzy w jej wnętrzu szukali schronienia albo wykorzystywali zewnętrzną powierzchnię w charakterze płótna malarskiego. Bosch nie miał pojęcia, do czego słuŜy rura, póki dozorca samorzutnie nie udzielił mu informacji. Okazało się, Ŝe wykorzystywano ją jako zaporę przed błotem. Dozorca powiedział, Ŝe intensywne opady mogą spowodować osuwanie się ziemi ze zboczy wzgórz do zbiornika. Rura o półtorametrowej średnicy, pozostałość po jakiejś tajemniczej budowie, została umieszczona na obszarze ewentualnych osunięć ziemi jako pico sza i jedyna linia obrony. Przytwierdzono ją półcalowymi, Ŝelaznymi obręczami, osadzonymi w betonie. Bosch przed wejściem do rury włoŜył kombinezon. Na plecach wymalowane były białą farbą litery LAPD. Gdy wyciągnął drelich z bagaŜnika samochodu, uświadomił sobie, Ŝe ubranie ochronne, które wkłada, jest prawdopodobnie czyściejsze od garnituru, który miało ochraniać. Ale wciągnął je, bo zawsze tak robił. Był metodycznym, podejrzliwym, konserwatywnym funkcjonariuszem policji. Kiedy trzymając latarkę w dłoni, wczołgał się do przesiąkniętego stęchlizną, wywołującego klaustrofobię cylindra, poczuł, Ŝe serce zabiło mu mocniej i coś go ścisnęło za gardło. Ogarnęło go znajome uczucie pustki w dołku. Strach. Włączył latarkę i ciemności zniknęły, a razem z nimi nieprzyjemne odczucia. Przystąpił do pracy. Stał teraz na koronie zapory, palił papierosa i analizował fakty. SierŜant Crowley miał rację, męŜczyzna w rurze z całą pewnością nie Ŝył. Ale zarazem się mylił. To nie będzie łatwa sprawa. Harry nie wróci do domu, by uciąć sobie popołudniową drzemkę albo posłuchać Dodgersów na KABC. Coś tu śmierdziało. Harry zrobił zaledwie kilka kroków w rurze, a juŜ to wiedział. W środku nie było Ŝadnych śladów. A raczej brakowało śladów, które przedstawiałyby jakąś wartość. Dno rury pokrywała zaschnięta, pomarańczowa glina, zasłana papierowymi torbami, pustymi butelkami po winie, wacikami, uŜywanymi strzykawkami, gazetami, śmieciami zostawianymi przez bezdomnych i narkomanów. Bosch obejrzał wszystko dokładnie w świetle latarki, posuwając się wolno w kierunku zwłok. Nie znalazł Ŝadnych śladów, które mógłby pozostawić denat, leŜący w rurze głową w kierunku jej wylotu. Coś mu nie pasowało. Jeśli męŜczyzna wczołgał się tu z własnej woli, musiał zostawić jakieś ślady. Gdyby go W zaciągnięto, równieŜ coś powinno było o tym świadczyć. Tymczasem Bosch nie znalazł nic i była to jedna z pierwszych rzeczy, która nie dawała mu spokoju. 15
Kiedy dotarł do nieboszczyka, okazało się, Ŝe męŜczyzna ma naciągniętą na głowę koszulę, czarną, roboczą, rozpinaną pod szyją, a ręce zaplątane w rękawach. Bosch widział dość trupów, by wiedzieć, Ŝe wydając ostatnie tchnienie człowiek zdolny jest do wszystkiego. Spotkał się kiedyś z przypadkiem samobójcy, który strzelił sobie w łeb, po czym zmienił przed śmiercią portki, najwidoczniej nie chcąc, by go znaleziono we własnych ekskrementach. Ale Harry'emu coś nie pasowało w sposobie, w jaki nieboszczyk w rurze miał naciągniętą koszulę na głowę. Wyglądało to tak, jakby ktoś wciągnął trupa do rury, trzymając go za kołnierz koszuli. Bosch nie dotknął ciała denata ani nie odkrył mu twarzy. ZauwaŜył, Ŝe ma przed sobą białego. Na pierwszy rzut oka nie moŜna było stwierdzić, co spowodowało zgon. Skończył oględziny zwłok i ostroŜnie je ominął, musząc przy tym zbliŜyć do nich twarz na odległość piętnastu centymetrów. Chciał zbadać pozostałe czterdzieści metrów rury. Nie znalazł Ŝadnych śladów i nic, co mogłoby mieć jakąkolwiek wartość dowodową. Dwadzieścia minut później znów był na świeŜym powietrzu. Wysłał do środka technika imieniem Donovan, by ten spisał rozmieszczenie śmieci w rurze i utrwalił na taśmie wideo połoŜenie zwłok. Donovan nie krył zdumienia, Ŝe musi wleźć do rury w sprawie, którą juŜ zakwalifikował jako zwyczajny zgon. Bosch domyślił się, Ŝe technik ma bilety na Dodgersów. Zleciwszy robotę Donovanowi, Bosch zapalił papierosa i podszedł do barierki, by spoglądając na brudne miasto uporządkować myśli. Stojąc przy barierce, słyszał odgłosy ruchu ulicznego, dobiegające od Hollywood Freeway. Z tej odległości brzmiały całkiem przyjemnie, przypominając szum oceanu. Przez gardziel wąwozu widział niebieskie baseny i dachy pokryte hiszpańskimi dachówkami. Przebiegła obok niego kobieta w białej bluzie i zielonoŜółtych spodenkach. Do pasa przymocowane miała radio tranzystorowe, cienkim, Ŝółtym przewodem płynęły dźwięki do słuchawek, nasuniętych na uszy. Sprawiała wraŜenie, jakby znajdowała się we własnym świecie, zupełnie nieświadoma obecności policjantów, póki nie znalazła się tuŜ przed Ŝółtą taśmą, przeciągniętą w poprzek tamy. Dwujęzyczne napisy nakazywały kaŜdemu zatrzymanie się. Przez chwilę dreptała w miejscu, długie jasne włosy przylepiły jej się do spoconych ramion. Przyglądała się policjantom, którzy w większości utkwili wzrok w niej. Potem odwróciła się i przebiegła obok Boscha. Powiódł za nią oczami i zauwaŜył, Ŝe kiedy znalazła się na wysokości pompowni zrobiła łuk, by coś ominąć. Poszedł w tamtą stronę i znalazł na chodniku szkło. Uniósł głowę i zobaczył, Ŝe Ŝarówka nad drzwiami do pompowni jest rozbita. Zapisał sobie w myślach, by spytać dozorcę, kiedy ostatnio sprawdzano światło nad wejściem. Gdy Bosch wrócił na swe poprzednie miejsce przy barierce, jego uwagę zwrócił jakiś ruch w dole. Pochylił się i wypatrzył kojota, węszącego wśród sosnowych szpilek i odpadków, zaścielających ziemię pod drzewami rosnącymi obok zapory. Zwierzę było małe, futro miało zmierzwione, miejscami zupełnie wyliniałe. Pozostała ich tylko garstka w specjalnych rezerwatach, 16
utworzonych w granicach miasta, by mogły buszować na wysypiskach śmieci. - Wyciągają go - rozległ się z tyłu czyjś głos. Bosch odwrócił się i zobaczył jednego z mundurowych, przydzielonych do sprawy. Skinął głową i ruszył za nim, przeszedł pod Ŝółtą taśmą i zbliŜył się do rury.
* U wlotu pokrytej napisami rury odbijała się echem kakofonia głuchych pomruków i cięŜkich oddechów. Najpierw wyłonił się tyłem męŜczyzna bez koszuli, umięśnione plecy miał podrapane i brudne. Ciągnął płachtę grubego, czarnego plastiku, na której umieszczono zwłoki. MęŜczyzna leŜał na wznak, twarz i ręce nadal zakrywała mu czarna koszula. Bosch rozejrzał się za Donovanem. Zobaczył go, jak chowa w niebieskiej furgonetce kamerę wideo. Harry podszedł do niego. Chciałbym, Ŝebyś tam wrócił. Chcę, Ŝebyś zebrał do toreb wszystko, co tam jest: gazety, puszki, torebki, widziałem kilka strzykawek, watę, butelki. JuŜ się robi - odparł Donovan, a po chwili dodał: - Harry, to nie moja sprawa, ale powiedz, naprawdę sądzisz, Ŝe trafiliśmy na coś powaŜnego? Coś, co jest warte aŜ takiego zachodu? Obawiam się, Ŝe dowiemy się dopiero po sekcji. Zrobił kilka kroków i przystanął. Słuchaj, Donnie, wiem, Ŝe dziś niedziela i... dzięki, Ŝe znów tam pójdziesz. Nie ma sprawy. PrzecieŜ to naleŜy do moich obowiązków. MęŜczyzna bez koszuli i technik z biura koronera kucali obok zwłok. Obaj mieli na dłoniach białe, gumowe rękawiczki. Technik nazywał się Larry Sakai, Bosch znał go od lat, ale nigdy nie darzył sympatią. Obok niego stało na ziemi otwarte plastikowe pudełko na przybory wędkarskie. Sakai wyciągnął z niego skalpel i zrobił dwucentymetrowe nacięcie w ciele denata, tuŜ nad lewym biodrem. W ranie nie pojawiła się krew. Następnie wyjął z pudelka termometr i przymocował go do sondy, zakrzywionej na końcu. Wetknął ją w nacięcie i obracając z wprawą, choć bez zbytnich ceregieli, umieścił termometr w wątrobie. MęŜczyzna bez koszuli skrzywił się i Bosch zauwaŜył, Ŝe w zewnętrznym kąciku prawego oka ma wytatuowaną niebieską Izę. Bosch dostrzegł w tym coś niewłaściwego. Pomyślał, Ŝe to jedyny objaw współczucia, na jaki mógł tu liczyć nieboszczyk. Nieźle się upieprzymy, by określić godzinę zgonu - odezwał się Sakai, nie odrywając wzroku od trupa. - Widzisz, ta pieprzona rura w miarę nagrzewania się, wpłynęła na tempo spadku temperatury wątroby denata. Osito zmierzył temperaturę wewnątrz rury. Było dwadzieścia osiem stopni, a dziesięć minut później - juŜ trzydzieści. 17
- I co z tego? - spytał Bosch. - To z tego, Ŝe nic nie mogę teraz powiedzieć. Konieczne jest przeprowadzenie skomplikowanych wyliczeń. - Chcesz powiedzieć, Ŝe musisz to dać komuś, kto potrafi się z tym uporać? - odezwał się Bosch. - Nie martw się, stary, po sekcji zwłok będziesz wiedział wszystko. - A propos, kto dzisiaj kroi? Sakai nie odpowiedział, zajęty badaniem nóg nieboszczyka. Chwycił go za buty i zaczął wyginać stopy w kostce. Potem przesunął dłonie w górę, aŜ do ud. Unosił po kolei nogi i obserwował, jak uginają się w kolanach. Następnie zaczął obmacywać brzuch trupa, jakby szukał kontrabandy. W końcu spróbował obrócić głowę denata. Nie poruszyła się. Bosch wiedział, Ŝe sztywnienie pośmiertne postępuje od głowy w dół ciała, a na końcu obejmuje kończyny. - Kark ma zupełnie sztywny - oświadczył Sakai. - Mięśnie brzucha teŜ twarde. Ale kończyny jeszcze całkiem giętkie. Wzdął ołówek, zatknięty za ucho, i nacisnął końcem z gumką skórę na boku zmarłego. W dolnej części ciała widoczne były fioletowe plamy, jakby do połowy wypełniało je czerwone wino. Był to objaw siności pośmiertnej. Gdy serce przestaje pracować, krew gromadzi się w najniŜszych partiach ciała. Kiedy Sakai nacisnął ołówkiem ciemną skórę, nie zbielała, co stanowiło widomy dowód, Ŝe krew całkowicie zakrzepła. MęŜczyzna nie Ŝył od wielu godzin. - Trwała siność pośmiertna - odezwał się Sakai. - Na podstawie tego mogę stwierdzić, Ŝe ten laluś nie Ŝyje juŜ od jakichś sześciu, ośmiu godzin. Musi ci to teraz wystarczyć, Bosch, póki nie uporamy się z danymi o temperaturze. Mówiąc to, Sakai nie uniósł wzroku. Razem z niejakim Osito zaczęli wywracać kieszenie zielonych, sfatygowanych spodni nieboszczyka. Były puste, podobnie jak wielkie, workowate kieszenie naszyte na nogawkach. Przekręcili ciało na bok, by sprawdzić zawartość tylnych kieszeni. Kiedy to robili, Bosch pochylił się, by przyjrzeć się bliŜej gołym plecom trupa. Skóra była czerwona i brudna. Ale nie dostrzegł Ŝadnych zadrapań ani znaków świadczących, Ŝe ciągnięto zwłoki po ziemi. - Nie ma przy sobie Ŝadnych dokumentów - powiedział Sakai, nadal nie podnosząc wzroku. Zaczęli delikatnie ściągać z głowy denata czarną koszulę. Ukazały się rzadkie włosy, mocno przyprószone siwizną. Brodę miał zaniedbaną, wyglądał na pięćdziesiąt lat, co skłoniło Boscha do wniosku, Ŝe miał koło czterdziestki. W kieszeni koszuli coś było, Sakai wyciągnął to, przez chwilę obracał w rękach, a potem włoŜył do plastikowej torby, podsuniętej przez pomocnika. - Bingo - oświadczył Sakai i wręczył torbę Boschowi. - Kompletny zestaw. Dzięki temu nasza praca jest znacznie łatwiejsza. Następnie Sakai uniósł powieki denata. Oczy były niebieskie, zmętniałe. 18
Źrenice miały średnicę mniej więcej grafitu w ołówku. Nieboszczyk patrzył nimi obojętnie na Boscha, kaŜda z nich przypominała małą, czarną studnię bez dna. Sakai zapisał coś na kartce. Najwyraźniej miał juŜ wyrobione zdanie w tej sprawie. Potem wyciągnął z pudełka poduszkę do pieczątek i kartonik do rejestrowania odcisków palców. ZwilŜył tuszem palce lewej ręki denata i zaczął jeden po drugim odciskać je na kartoniku. Bosch podziwiał szybkość i fachowość, z jaką to robił. Nagle Sakai przerwał. - Oho, trzeba to sprawdzić. Sakai delikatnie poruszył palec wskazujący. Dawał się z łatwością zginać we wszystkie strony. Palec był złamany w stawie, ale nie widać było opuchlizny ani krwiaka. - Według mnie to obraŜenie pośmiertne - powiedział Sakai. Bosch pochylił się, by lepiej się przyjrzeć. Ujął rękę nieboszczyka i pomacał ją obiema dłońmi. Spojrzał najpierw na Sakaiego, a następnie na Osi tę. - Bosch, lepiej nie zaczynaj - warknął Sakai. - Co się tak na niego gapisz? Nie jest głupi. Sam go szkoliłem. Bosch nie chciał przypominać Sakaiowi, Ŝe to właśnie on prowadził furgonetkę, która kilka miesięcy temu zgubiła na Ventura Freeway trupa, przypasanego do noszy. Podczas godzin szczytu. Nosze potoczyły się w dół wyjazdu na Lankershim Boulevard i uderzyły w tył wozu, stojącego na stacji benzynowej. Sakai dopiero w kostnicy zorientował się, Ŝe zgubił nieboszczyka. Bosch puścił rękę zmarłego, którą ponownie ujął technik z biura koronera. Sakai zadał Osicie jakieś pytanie po hiszpańsku. Drobna, smagła twarz Osity spowaŜniała. Przecząco pokręcił głową. - Nawet nie dotknął ręki tego faceta. Więc lepiej ugryź się w język, zanim powiesz coś, czego nie jesteś pewien. Sakai skończył zdejmować odciski palców i wręczył kartonik Boschowi. - Zabezpieczcie mu ręce plastikowymi torbami - polecił Bosch, choć nie musiał tego mówić. - I stopy. Wyprostował się i zaczął machać kartonikiem, by tusz szybciej wysechł. Drugą ręką podniósł do oczu plastikową torebkę, wręczoną mu przez Sakaiego. Wewnątrz znajdowały się igła do zastrzyków podskórnych, mała fiolka do połowy wypełniona czymś, co przypominało brudną wodę, kawałek waty i karnecik zapałek. Kompletny zestaw ćpuna, sprawiał wraŜenie mało uŜywanego. Koniec igły był czysty, bez śladów rdzy. Bosch sądził, Ŝe wacik był uŜywany jako filtr tylko raz lub dwa. Między włókienkami widać było drobniutkie, białobrązowe kryształki. Obracając torebkę, mógł zajrzeć do środka karnecika zapałek. Brakowało tylko dwóch. Właśnie wtedy z rury wyłonił się Donovan. Na głowie miał kask górniczy z latarką. W jednym ręku niósł kilka plastikowych toreb, w kaŜdej była poŜółkła gazeta albo opakowanie po produktach spoŜywczych, albo zgnieciona puszka po piwie. W drugim ręku trzymał wykres, na którym zaznaczył, gdzie znaleziono 19
poszczególne przedmioty. Kask oblepiały mu pajęczyny, po twarzy płynął pot, zostawiając ślady na maseczce, zakrywającej nos i usta. Bosch podniósł do góry torbę, zawierającą zestaw ćpuna. Donovan zatrzymał się. - Natrafiłeś na kociołek? - spytał go Bosch. - Kurde, był ćpunem? - odezwał się Donovan. - Wiedziałem. W takim razie na cholerę tak się trudzimy? Bosch milczał. - Odpowiedź brzmi „tak”, znalazłem puszkę po coli - powiedział Donovan. Spojrzał na plastikowe torby i wręczył jedną Boschowi. Zawierała dwie połówki puszki po coli. Opakowanie wyglądało na stosunkowo nowe, zostało przecięte noŜem. Dolną połówkę ustawiano do góry dnem i wykorzystywano wgłębienie jako naczynie do podgrzewania heroiny i wody. Kociołek. Większość narkomanów nie uŜywała juŜ łyŜek. Jej posiadanie mogło stać się powodem aresztowania. Puszkę było łatwo zdobyć, wygodnie się nią posługiwało i bez problemów moŜna się było jej pozbyć. - Musimy mieć jak najszybciej odciski palców z zestawu i kociołka powiedział Bosch. Donovan skinął głową i poszedł z plastikowymi torbami do policyjnej furgonetki. Bosch ponownie zwrócił się do ludzi z ekipy medycznej. - Nie miał przy sobie noŜa, tak? - spytał Bosch. - Zgadza się - odparł Sakai. - Bo co? - Potrzebny mi nóŜ. Bez niego obraz jest niekompletny. - No to co? Facet był ćpunem. Ćpuny kradną od ćpunów. Najpewniej zabrali mu go jego kolesie. Sakai podwinął rękawy koszuli denata. Na obu ramionach widoczna była siateczka blizn. Stare ślady po ukłuciach igłą, wgłębienia po wrzodach i zakaŜeniach. W zgięciu lewej ręki był świeŜy ślad po igle i wielki, Ŝółtofioletowy krwiak pod skórą. - Bingo - powiedział Sakai. - Sądzę, Ŝe facet dał sobie w Ŝyłę i tyle. Jak mówiłem, Bosch, masz do czynienia z ćpunem. Wcześnie dziś skończysz robotę. Idź obejrzeć sobie Dodgersów. Bosch ukucnął, by lepiej się przyjrzeć trupowi. - Wszyscy mi to powtarzają - powiedział. Sakai prawdopodobnie ma rację, pomyślał. Ale nie był jeszcze gotów uznać tej sprawy za zamkniętą. Zbyt wiele rzeczy mu nie pasowało. Brak śladów w rurze. Koszula naciągnięta na głowę. Złamany palec. Brak noŜa. - Dlaczego wszystkie ślady po ukłuciach, z wyjątkiem jednego, są stare? - zadał pytanie bardziej sobie niŜ Sakaiowi. - Kto wie? - odpowiedział Sakai. - MoŜe na jakiś czas z tym skończył, a potem postanowił zacząć od nowa. Ćpun to ćpun. Nie kieruje się Ŝadną logiką.
20
Gapiąc się na szramy na ramieniu denata, Bosch zauwaŜył tuŜ poniŜej rękawa, podwiniętego na wysokość lewego bicepsa, ślad niebieskiego tuszu. Za mało widział, by zorientować się, co to jest. - Podciągnij wyŜej - powiedział, wskazując na rękaw. Sakai wykonał polecenie. Na ramieniu ukazał się niebiesko-czerwony tatuaŜ. Przedstawiał szczura, stojącego na tylnych nogach, wyszczerzającego zęby we wściekłym grymasie. W jednej łapie trzymał pistolet, w drugiej butelkę alkoholu z trzema krzyŜykami na etykiecie. Niebieski napis nad rysunkiem i poniŜej był rozmazany ze starości. Sakai spróbował go odczytać. - „Piesza...” nie, „Pierwsza”. „Pierwsza Dywizja Piechoty”. SłuŜył w armii. Na dole chyba coś w obcym języku. „Non... Gratum... Anum... Ro...”. Nie dam rady tego odcyfrować. Rodentum - powiedział Bosch. Sakai spojrzał na niego. - Furmańska łacina - wyjaśnił Bosch. - „Nie wart dupy szczura”. Był tunelowym szczurem. W Wietnamie. - NiewaŜne gdzie - odparł Sakai. Obrzucił taksującym wzrokiem ciało oraz rurę i dodał: - CóŜ, moŜna powiedzieć, Ŝe skończył teŜ tak jakby w tunelu. Bosch sięgnął gołą ręką do twarzy nieboszczyka i odgarnął rzadkie, szpakowate włosy z czoła i oczu. PoniewaŜ był bez rękawiczek, pozostali przerwali swe zajęcia i obserwowali to niezwykłe, jeśli nie szalone, zachowanie. Bosch nie zwracał na nich uwagi. Przez dłuŜszą chwilę przyglądał się twarzy nieboszczyka, nic nie mówiąc, niczego nie słysząc, jeśli nawet ktoś coś powiedział. W chwili, kiedy sobie uświadomił, Ŝe zna zarówno tę twarz, jak i tatuaŜ, mignęła mu przed oczami sylwetka młodego męŜczyzny. Kościstego, ogorzałego, z krótko podstrzyŜonymi włosami. śywego, a nie trupa. Wstał i gwałtownie się odwrócił. Czyniąc ten szybki, niespodziewany ruch, wpadł prosto na Jerry'ego Edgara, który w końcu dotarł na miejsce i szedł, by rzucić okiem na denata. Obaj cofnęli się o krok, lekko ogłuszeni. Bosch uniósł rękę do czoła. Edgar, który był znacznie wyŜszy, pomacał brodę. - Cholera - zaklął Edgar. - Nic ci się nie stało, Harry? - Nie. A tobie? Edgar spojrzał, czy nie ma krwi na dłoni. - TeŜ nie. Przepraszam. Czemu tak gwałtownie podskoczyłeś? - Nie wiem. Edgar spojrzał przez ramię Harry'ego na nieboszczyka, a potem ruszył za swym partnerem.
* - Przepraszam, Harry - powiedział Edgar. - Czekałem godzinę, aŜ ktoś przyjdzie i mnie zastąpi. Powiedz, co tu mamy? Edgar mówiąc, wciąŜ masował sobie brodę. 21
Nie jestem jeszcze pewien - odparł Bosch. - Chcę, Ŝebyś poszedł do jednego z radiowozów wyposaŜonych w końcówkę komputera. Działającą. Sprawdź, czy uda ci się uzyskać informacje o Billym Meadowsie, nie, o Williamie. Data urodzenia - 1950 rok lub coś koło tego. Potrzebny nam będzie jego adres. To ten sztywny? Bosch skinął głową. Nie ma adresu w dowodzie toŜsamości? Nie znaleźliśmy przy nim Ŝadnych dokumentów. Zrób, o co cię proszę. Powinien być notowany w ciągu ostatnich kilku lat. Przynajmniej jako narkoman w Van Nuys. Edgar wolnym krokiem ruszył w stronę kilku zaparkowanych czarnobiałych wozów, by odszukać jeden z zainstalowaną końcówką komputera. PoniewaŜ był potęŜnym męŜczyzną, jego chód wydawał się ocięŜały, ale Bosch wiedział z doświadczenia, Ŝe trudno było dotrzymać Edgarowi kroku. Jego partner ubrany był w nieskazitelny garnitur z brązowego materiału w białe prąŜki. Włosy miał krótko ostrzyŜone, skórę niemal tak gładką i czarną jak oberŜyna. Bosch patrzył za Edgarem i nie mógł się powstrzymać od myśli, czy jego partner przypadkiem tak nie wyliczył czasu swego przybycia, by uniknąć konieczności wciągnięcia na swe wymuskane ubranie kombinezonu i wejścia do rury. Bosch poszedł do swego samochodu i wyciągnął z bagaŜnika polaroid. Potem wrócił tam, gdzie leŜały zwłoki, stanął nad nimi i pochylił się, by zrobić zdjęcie twarzy nieboszczyka. Doszedł do wniosku, Ŝe trzy wystarczą. PołoŜył fotografie na rurze, czekając, aŜ się wywołają. Nie mógł się powstrzymać, by nie patrzeć na twarz denata, na zmiany, których dokonał na niej czas. Przypomniał sobie tę twarz, wykrzywioną w pijackim uśmiechu tamtego wieczoru, kiedy wszystkie szczury z Pierwszej Dywizji Piechoty opuściły salon tatuaŜu w Sajgonie. Zajęło im to cztery godziny, ale wszyscy stali się braćmi, kaŜąc sobie wytatuować na ramieniu identyczny rysunek. Bosch pamiętał rozradowanego Meadowsa i strach, który wszyscy dzielili. Harry cofnął się, a Sakai i Osito rozwinęli czarny, plastikowy wór z zamkiem błyskawicznym z przodu. Kiedy rozsunięto ekler, ludzie koronera unieśli Meadowsa i umieścili go w worku. Wygląda jak pieprzony Rip van Winkle - powiedział Edgar, podchodząc do nich. Sakai zasunął ekler. Bosch zobaczył, Ŝe kilka kręconych, siwych włosów Meadowsa zaplątało się w zamek błyskawiczny. Meadowsowi na pewno było to obojętne. Kiedyś powiedział Boschowi, Ŝe jego przeznaczeniem jest znaleźć się kiedyś w takim worku. Powiedział, Ŝe kaŜdego to czeka. Edgar trzymał w jednym ręku mały notatnik, a w drugim złotego crossa. William Joseph Meadows, 21.07.50. To chyba on, co, Harry? Tak, on.
22
No więc miałeś rację, był wielokrotnie notowany. Ale nie tylko za narkotyki. Mamy tu napad na bank, próbę napadu, posiadanie heroiny. Mamy włóczęgostwo, właśnie w okolicach zapory, jakiś rok temu. I kilka spraw o narkotyki. W Van Nuys, tak jak mówiłeś. Kim on był, twoim informatorem? - Nie. Masz adres? - Mieszkał w Dolinie. W Sepulveda, obok browaru. Trudno w tamtych stronach sprzedać dom. Skoro nie był informatorem, skąd go znasz? - Nie znam go. Znałem go w innym Ŝyciu. - Co to znaczy? Kiedy go spotkałeś? - Ostatni raz widziałem Billy'ego Meadowsa jakieś dwadzieścia lat temu. Był... było to w Sajgonie. - No tak, czyli rzeczywiście dwadzieścia lat temu. - Edgar podszedł do rury i spojrzał na trzy zdjęcia Billy'ego Meadowsa. - Dobrze go znasz? - Właściwie nie. Mniej więcej tak, jak wszystkich stamtąd. Powierzasz im własne Ŝycie, a kiedy jest po wszystkim uświadamiasz sobie, Ŝe właściwie większości z nich nie znasz. Po powrocie nie widziałem go ani razu. W ubiegłym roku rozmawiałem z nim raz przez telefon, i to wszystko. - Po czym go poznałeś? - Początkowo nie zorientowałem się, Ŝe to on. Potem zobaczyłem tatuaŜ na ramieniu. I wtedy przypomniałem sobie jego twarz. Myślę, Ŝe takich facetów zapamiętuje się na całe Ŝycie. Przynajmniej ja nie potrafię zapomnieć. - Myślę, Ŝe tak... Pozwolili, by przez chwilę panowała cisza. Bosch próbował zadecydować, co naleŜy zrobić, ale prześladowały go jedynie myśli o dziwnym zbiegu okoliczności, który sprawił, Ŝe ściągnięto tu właśnie jego, by zobaczył martwego Meadowsa. Edgar wyrwał go z zadumy. - MoŜe mi powiesz, co tu masz takiego, co ci nie daje spokoju? Donovan wygląda, jakby za chwilę miał się zesrać w gacie, tak go zapędziłeś do roboty. Bosch zapoznał Edgara ze swymi wątpliwościami; powiedział mu o braku śladów w rurze, o koszuli naciągniętej na głowę, o złamanym palcu, o braku noŜa. - Po co ci nóŜ? - spytał Edgar. - Musiał czymś przepołowić puszkę, by zrobić sobie kociołek, jeśli naleŜał do niego. - Mógł przynieść z sobą juŜ gotowy. MoŜe ktoś tam wszedł i zabrał nóŜ. Jeśli w ogóle był jakiś nóŜ. - Niewykluczone. śadnych śladów, by moŜna to stwierdzić. - Wiemy z dokumentów, Ŝe był ćpunem. Czy zaŜywał narkotyki, kiedy go znałeś? - Do pewnego stopnia. Brał i handlował. - No widzisz, od wielu lat był uzaleŜniony, nie moŜna przewidzieć, co taki facet zrobi, kiedy jest na haju lub na głodzie. To straceni ludzie, Harry.
23
- Skończył z tym, przynajmniej tak sądziłem. Na ramieniu znaleźliśmy tylko jeden świeŜy ślad po ukłuciu igłą. - Harry, powiedziałeś, Ŝe nie widziałeś faceta od powrotu z Sajgonu. Skąd moŜesz wiedzieć, brał czy nie? - Nie widziałem go, ale z nim rozmawiałem. Zadzwonił do mnie jakiś rok temu. Zdaje się, Ŝe w lipcu czy sierpniu. Został zatrzymany w Van Nuys. Wiedział skądś, moŜe z gazet, Ŝe jestem gliną; to było mniej więcej w tym samym czasie co sprawa Lalkarza. Zadzwonił do mnie do pracy. Z aresztu w Van Nuys. Spytał, czy mogę mu pomóc. Powiedział, Ŝe dostałby najwyŜej trzydzieści dni. Powiedział, Ŝe... Ŝe tym razem nie moŜe swego odsiedzieć, nie da sobie sam rady... Bosch urwał w połowie zdania. Po dłuŜszej chwili ciszy Edgar spytał: - No i...? Dalej, Harry, co zrobiłeś? - Uwierzyłem mu. Porozmawiałem z gliną. Pamiętam, Ŝe nazywał się Nuckles. Potem zadzwoniłem do Administracji Weteranów w Sepulveda, by objęli go opieką. Nuckles nie robił trudności. Sam jest weteranem. Tak czy inaczej, klinika Administracji Weteranów dla pacjentów dochodzących zajęła się Maedowsem. Zadzwoniłem tam jakieś sześć tygodni później, powiedzieli, Ŝe ukończył kurację, wygrzebał się i dobrze się czuje. Przynajmniej tak mi powiedzieli. I Ŝe jest objęty opieką drugiego stopnia. Rozmowy z psychiatrą, terapia grupowa... Nigdy nie rozmawiałem z Meadowsem po tamtym pierwszym telefonie. Nie zadzwonił do mnie, a ja nie próbowałem się z nim skontaktować. Edgar spojrzał na notatnik. Bosch zauwaŜył, Ŝe kartka jest nie zapisana. - Słuchaj, Harry - odezwał się Edgar. - To wszystko zdarzyło się prawie rok temu. Dla ćpuna to kawał czasu, prawda? Kto wie? Od tamtego czasu wiele mogło się zmienić. Ale to nie nasza sprawa. Pytanie, co zamierzasz zrobić z tym, co teraz tu mamy? - Wierzysz w zbieg okoliczności? - spytał Bosch. - Nie wiem. - Nie istnieje nic takiego. - Harry, nie wiem, o czym mówisz. Chcesz znać moje zdanie? Nie widzę tutaj nic niezwykłego. Facet wczołgał się do rury, w ciemnościach moŜe nie widział, co robi, wstrzyknął sobie w Ŝyłę za duŜo kompotu i wykitował. I tyle. MoŜe ktoś z nim był i wychodząc zatarł ślady. Zabrał teŜ jego nóŜ. Mogło się zdarzyć sto róŜ... - Czasami nic cię specjalnie nie uderza, Jerry. W tym problem. Mamy dziś niedzielę. Wszystkim śpieszy się do domu. Chcą sobie pograć w golfa. Sprzedawać domy. Obejrzeć mecz. Nikt się specjalnie nie wysila. Po prostu odwalają swoją robotę. Nie widzisz, Ŝe oni właśnie na to liczą? - Jacy oni, Harry? - Kimkolwiek są. Zamilkł. Nie był przekonywający dla nikogo, nie wyłączając siebie. Apelowanie do poczucia obowiązku Edgara było błędem. Zwolni się z roboty
24
natychmiast po przepracowaniu dwudziestu lat. Umieści wtedy w związkowym biuletynie ogłoszenie: „Emerytowany policjant rezygnuje z prowizji dla kolegów po fachu” i będzie zarabiał ćwierć miliona dolarów rocznie, sprzedając i kupując domy od gliniarzy w dolinie San Fernando albo Santa Clarka, albo Antelope, albo w jakiejkolwiek dolinie, którą obiorą sobie za kolejny cel buldoŜery. Czemu wlazł do rury? - spytał w końcu Bosch.” - Mówiłeś, Ŝe mieszkał w dolinie, w Sepulveda. Czemu przyjechał aŜ tu? Harry, kto to wie? Facet był ćpunem. MoŜe wyrzuciła go Ŝona. MoŜe zaćpał się u siebie i jego kolesie zaciągnęli go aŜ tu, bo nie chcieli być niepokojeni przez gliny? Nadal mamy do czynienia z przestępstwem. Zgoda, tylko spróbuj znaleźć prokuratora okręgowego, który wniesie sprawę. Znaleziony przy nim zestaw wyglądał na nowy. Ślady na rękach są stare. Nie sądzę, by znów zaczął brać. Przynajmniej nie regularnie. Coś mi tu nie gra. Sam nie wiem... Zrozum, mamy teraz AIDS i inne rzeczy, starają się mieć czyste zestawy. Bosch spojrzał na swego partnera, jakby go ujrzał po raz pierwszy. Harry, posłuchaj, ten facet dwadzieścia lat temu mógł być twoim kumplem z woja, ale ostatnio był ćpunem. Nigdy nie uda ci się znaleźć wytłumaczenia dla jego czynów. Nie interesuje mnie jego zestaw ani brak śladów, ale wiem, Ŝe nie powinniśmy sobie zaprzątać głowy tą sprawą. To zwykły wypadek. Bosch poddał się. Przynajmniej w tej chwili. Jadę do Sepulveda - oświadczył. - Jedziesz ze mną czy wracasz do swojej fuchy? Harry, wykonuję swoje obowiązki - powiedział cicho Edgar. - To, Ŝe się ze sobą nie zawsze zgadzamy, nie oznacza, Ŝe nie robię tego, za co mi płacą. Nigdy tak nie było i nigdy tak nie będzie. Ale jeśli ci się nie podoba sposób, w jaki traktuję swoje obowiązki, moŜemy jutro rano iść do Dziewięćdziesiątego ósmego i poprosić go o nowych partnerów. Boschowi zrobiło się głupio za swoją niestosowną uwagę, ale powiedział jedynie: Dobra. Jedź i sprawdź, czy kogoś zastaniesz w domu. Spotkamy się, kiedy tu skończę. Edgar podszedł do rury i wziął jedno zdjęcie Meadowsa. Wsunął je do kieszeni płaszcza i bez słowa ruszył drogą dojazdową w stronę swego samochodu.
* 25
Bosch ściągnął kombinezon i schował go do bagaŜnika. Potem przyglądał się, jak Sakai i Osito bezceremonialnie wrzucili zwłoki na nosze, które następnie wsunęli do niebieskiej furgonetki. Zaczął się zastanawiać, jaką przyjąć taktykę, by sekcję zwłok potraktowano priorytetowo, to znaczy przeprowadzono ją nazajutrz, a nie za cztery, pięć dni. Podszedł do Sakaiego, kiedy ten otwierał drzwi szoferki. Zmywamy się stąd, Bosch. Bosch połoŜył rękę na drzwiczkach w taki sposób, by Sakai nie mógł się wślizgnąć do środka wozu. Kto dziś kroi? Tego? Nikt. Daj spokój, Sakai. Kto ma dyŜur? Sally. Ale na pewno nie zbliŜy się do tego, Bosch. Słuchaj, właśnie omówiłem wszystko ze swym partnerem. Nie z tobą, jasne? To ty mnie posłuchaj, Bosch. Pracuję od wczoraj od szóstej wieczorem, to mój siódmy wyjazd w teren. Mieliśmy ofiary wypadków drogowych, topielców. Ludzie umierają, by się z nami spotkać, Bosch. Nie ma spoczynku dla znuŜonych, a to znaczy, Ŝe nie mamy czasu na coś, z czego tylko według ciebie moŜe być sprawa. Choć raz posłuchaj swego partnera. Tego tutaj potraktujemy rutynowo. To oznacza, Ŝe zajmiemy się nim w środę, moŜe w czwartek. Obiecuję, Ŝe najpóźniej w piątek. A wyniki badań toksykologicznych są nie wcześniej niŜ za dziesięć dni. Wiesz o tym. Po co więc ten cholerny pośpiech? Będą . Wyniki badań toksykologicznych będą nie wcześniej niŜ za dziesięć dni. Odpieprz się. Powiedz tylko Sally'emu, Ŝe musi zrobić wstępną sekcję dziś. Wpadnę do niego później. Chryste, Bosch, słuchaj, co do ciebie mówię. W korytarzu mamy trupy, o których wiemy, Ŝe podlegają pod paragraf osiemdziesiąty siódmy i muszą być poddane sekcji. Salazar nie będzie miał czasu na to, co według mnie i wszystkich tu obecnych poza tobą wygląda na przypadek narkomana. Skończyłem, stary. Niby jakich mam uŜyć argumentów, by go skłonić do pokrojenia go dziś? PokaŜ mu palec. Powiedz, Ŝe w rurze nie było śladów. Wymyśl coś. Powiedz, Ŝe zmarły zbyt dobrze znał się na ćpaniu, by mogła to być przypadkowa śmierć. Sakai oparł się o drzwiczki furgonetki i wybuchnął głośnym śmiechem. Potem potrząsnął głową, jakby usłyszał dowcip, opowiedziany przez dzieciaka. Wiesz, co mi odpowie? śe to nieistotne, jak długo się facet szprycował. Wszyscy oni tak kończą. Bosch, ilu znasz sześćdziesięciopięcioletnich ćpunów? śaden z nich nie doŜywa takiego wieku. Strzykawka wszystkich ich wykańcza wcześniej. Tak jak tego w rurze. 26
Bosch odwrócił się, by się upewnić, Ŝe Ŝaden z mundurowych nie obserwuje ich ani nie słyszy. Potem znów odwrócił się do Sakaiego. Powiedz mu tylko, Ŝe do niego później wpadnę - odezwał się cicho. - Jeśli podczas wstępnego badania nic nie znajdzie, moŜesz umieścić ciało na końcu kolejki, a nawet wywieźć je na stację benzynową przy Lankershim. Będzie mi to obojętne, Larry. Ale poproś go. Pozwól, Ŝeby to on podjął decyzję, a nie ty. Bosch puścił drzwiczki i cofnął się. Sakai wsiadł do furgonetki i trzasnął drzwiami. Uruchomił silnik i, zanim samochód ruszył, przez dłuŜszą chwilę spoglądał przez okno na Boscha. Bosch, jesteś strasznie upierdliwy. Jutro rano. To wszystko, co ci mogę obiecać. Dzisiaj odpada. Jako pierwszy pójdzie pod nóŜ? Daj nam tylko dzisiaj spokój, dobra? Będzie pierwszy? Tak. Tak. Pierwszy. Dobra, zostawiam was samych. I do zobaczenia jutro. O, nie, stary. Ja będę spał. Sakai podniósł szybę i furgonetka ruszyła. Bosch cofnął się, by ją przepuścić. Po chwili został sam. Patrzył na rurę i dopiero teraz zauwaŜył graffiti. Wiedział, Ŝe zewnętrzna powierzchnia rury była dosłownie pokryta malunkami, ale teraz zaczął się przyglądać poszczególnym napisom. Wiele było starych, prawie zupełnie spłowiałych - groźby dawno zapomniane albo wprowadzone w czyn. Dostrzegł slogany, jak „Zostawcie L.A.”, pseudonimy, jak Ozone, Bomber, Stryker i wiele innych. Jego uwagę zwrócił jeden z nowszych napisów. Składał się tylko z trzech liter, umieszczonych jakieś trzy metry od wylotu rury. SHA. Wymalowane były jednym, płynnym ruchem. Górna część litery S była powycinana i obwiedziona konturem. Przypominała usta. Rozwarte szczęki. Były bezzębne, ale Bosch niemal widział ostre kły. Odniósł wraŜenie, Ŝe ktoś nie dokończył dzieła. Jednak mimo to praca była dobra, oryginalna i starannie wykonana. Wycelował obiektyw polaroidu i zrobił zdjęcie. Bosch wsunął fotografię do kieszeni i podszedł do wozu policyjnego. Donovan ustawiał na półkach sprzęt, a torby z dowodami umieszczał w drewnianych skrzynkach po winie z Doliny Napa. Czy znalazłeś jakieś zuŜyte zapałki? Tak, jedną - odparł Donovan. - Była wypalona do samego końca. LeŜała ze trzy metry od wylotu rury. Zaznaczyłem na wykresie. Bosch wziął sztywną podkładkę, do której przyczepiona była kartka papieru ze szkicem rury oraz miejscami znalezienia zwłok i wszystkich przedmiotów. Bosch zapisał sobie w pamięci, Ŝe na zapałkę natknięto się około pięciu metrów od ciała. Następnie Donovan pokazał mu zapałkę w plastikowej torebce.
27
- Poinformuję cię, czy została wyrwana z karnetu, znalezionego przy denacie - powiedział. - Jeśli o to ci chodzi. - A mundurowi? - spytał Bosch. - Co znaleźli? - Wszystko jest tutaj - powiedział Donovan, wskazując drewniany pojemnik, w którym znajdowały się kolejne plastikowe torby. Zawierały przedmioty znalezione przez policjantów, którzy przeszukali teren w promieniu pięćdziesięciu metrów od rury. W kaŜdej torebce była karteczka z informacją, gdzie natrafiono na daną rzecz. Bosch wyciągał po kolei torebki i oglądał ich zawartość. W większości były to śmiecie, które nie miały nic wspólnego z ciałem, znalezionym w rurze: gazety, szmaty, pantofel na szpilce, biała skarpetka z zaschniętą, niebieską farbą. Do wąchania. Bosch wziął do ręki torebkę z wieczkiem aerozolu. W drugiej torbie była puszka z farbą. Etykietka informowała, Ŝe aerozol zawiera spray w kolorze „oceanicznego błękitu”. Bosch potrząsnął torbą i stwierdził, Ŝe w puszce została farba. Podszedł z nią do rury, otworzył i nacisnąwszy zawór długopisem zrobił niebieską linię tuŜ obok liter SHA. Za duŜo rozpylił. Farba spłynęła po powierzchni rury i wsiąknęła w ziemię. Ale przekonał się, Ŝe odcień jest identyczny. Zastanowił się przez chwilę. Dlaczego autor graffiti wyrzucił pół puszki farby? Spojrzał na kartkę, umieszczoną w plastikowej torbie. Puszkę znaleziono w pobliŜu zbiornika. Ktoś próbował wyrzucić ją do wody, ale mu się nie udało. Znowu zaczął się zastanawiać, dlaczego. Przykucnął obok rury i przyjrzał się bliŜej literom. Doszedł do wniosku, Ŝe napis był nie dokończony. Zaszło coś, co spowodowało, Ŝe autor graffiti przerwał swoje dzieło i wyrzucił przez parkan puszkę, wieczko i swoją skarpetę do wąchania. Patrol policyjny? Bosch wyciągnął notes i zapisał sobie, by po północy zadzwonić do Crowleya i spytać, czy jacyś jego ludzie z rannej zmiany przejeŜdŜali obok zbiornika. A jeśli to nie gliniarze byli przyczyną tego, Ŝe malarz wyrzucił farbę za ogrodzenie? MoŜe zobaczył, jak ktoś umieszcza ciało w rurze? Bosch przypomniał sobie, co Crowley mówił o anonimowym rozmówcy, dzwoniącym z informacją o zwłokach. Ani chybi jakiś dzieciak. Czy dzwonił autor graffiti? Bosch zaniósł puszkę z powrotem do furgonetki i wręczył ją Donovanowi. - Umieść to zaraz po zestawie i kociołku - powiedział. - Myślę, Ŝe moŜe naleŜeć do świadka. - Zrobi się - odparł Donovan.
* Bosch zjechał ku wybrzeŜu i skręcił w estakadę nad Barham Boulevard, kierując się na północ. Minąwszy Cahuenga Pass, skręcił na zachód, w Ventura Freeway, a potem znów na północ, w San Diego Freeway. Przejechanie piętnastu kilometrów zajęło mu dwadzieścia minut. Była niedziela, ruch panował 28
niewielki. Skręcił w wyjazd na Roscoe i jadąc na zachód minął parę przecznic, by znaleźć się w Langdon. Seupulveda, jak większość podmiejskich miejscowości wokół Los Angeles, miała lepsze i gorsze okolice. Bosch nie spodziewał się przystrzyŜonych trawników i volvo na ulicy, przy której mieszkał Meadows, i nie rozczarował się. Okres świetności domów minął przynajmniej dziesięć lat temu. Okna mieszkań na parterze były zakratowane, na drzwiach do garaŜy widniały graffiti. W powietrzu unosiła się ostra woń, pochodząca z browaru w Roscoe. Okolica cuchnęła jak bar o czwartej nad ranem. Meadows mieszkał w domu w kształcie litery U, wzniesionym w latach pięćdziesiątych, kiedy wokół nie dominował jeszcze zapach chmielu, członkowie ulicznych gangów nie wystawali na rogach i z okolicami tymi wiązano nadzieje. Na podwórzu był basen, ale od dawna wypełniony piaskiem i śmieciami. Teraz dziedziniec składał się z burego trawnika, wokół którego wylano beton. Meadows zajmował naroŜne mieszkanie na piętrze. Wchodząc po schodach i idąc galerią, która ciągnęła się wzdłuŜ apartamentów, Bosch słyszał jednostajny szum samochodów, dobiegający od strony autostrady. Drzwi do mieszkania 7B nie były zamknięte na klucz. Za nimi znajdował się mały pokój dzienny z kącikiem jadalnym i aneksem kuchennym. Edgar stał oparty o kontuar i zapisywał coś w notatniku. - Przyjemne miejsce, co? - spytał. - Tak - powiedział Bosch i rozejrzał się. - Nie ma nikogo w domu? - Nie. Pytałem sąsiadkę, powiedziała, Ŝe od przedwczoraj nikogo nie widziała. I Ŝe facet, który tu mieszkał, przedstawił się jej jako Fields, a nie Meadows. Sprytnie, co? Powiedziała, Ŝe mieszkał sam. Wprowadził się jakiś rok temu, w zasadzie z nikim nie utrzymywał kontaktów. To wszystko, co wiedziała. - Pokazałeś jej zdjęcie? - Tak, rozpoznała go. Choć nie lubi oglądać zdjęć nieboszczyków. Bosch wszedł do krótkiego holu, prowadzącego do łazienki i sypialni. - Sam otworzyłeś zamek? - spytał. - Nie. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Słowo daję, zapukałem parę razy i juŜ miałem wrócić do samochodu po narzędzia, by pobawić się z zamkiem, ale przedtem spróbowałem, czy nie dadzą się otworzyć. - I otworzyły się. - Właśnie. - Rozmawiałeś z właścicielem? - Właścicielki nie ma nigdzie w pobliŜu. Powinna być, moŜe wyskoczyła na lunch albo postawić na jakiegoś konia. Odnoszę wraŜenie, Ŝe wszyscy się tu zakładają. Bosch wrócił do pokoju dziennego i rozejrzał się. Nie było tu wiele do oglądania. Pod jedną ścianą stała kanapa, obita zielonym winylem, naprzeciwko znajdował się fotel, a obok niego mały kolorowy telewizor. W kąciku jadalnym stał stół z fornirowanym blatem i trzy krzesła. Czwarte znajdowało 29
się pod ścianą. Bosch spojrzał na stary, zniszczony stolik przed kanapą. Stała na nim popielniczka pełna petów i leŜał magazyn z krzyŜówkami. Obok rozłoŜony był nie dokończony pasjans. I leŜała gazeta z programami telewizyjnymi. Bosch nie miał pojęcia, czy Meadows palił, ale wiedział, Ŝe przy denacie nie znaleziono papierosów. Zapisał w myślach, by to sprawdzić. - Harry, ktoś przeszukiwał ten lokal - odezwał się Edgar. - Nie chodzi o to, Ŝe były otwarte drzwi. Ktoś tu najwyraźniej węszył. Robili to metodycznie, ale w pośpiechu. Idź do sypialni i garderoby, to zobaczysz, co mam na myśli. Ja jeszcze raz spróbuję odszukać właścicielkę. Edgar wyszedł, a Bosch udał się do sypialni. Po drodze poczuł woń moczu. W sypialni ujrzał podwójne łoŜe bez wezgłowia, przysunięte do ściany. Na białym murze, mniej więcej w miejscu, w którym Meadows mógł opierać głowę, siedząc w łóŜku, widoczna była tłusta plama. Pod przeciwległą ścianą stała stara komoda z sześcioma szufladami. Obok łóŜka znajdował się tani stolik nocny z palmowej trzciny i lampka. Poza tym w pokoju nie było nic więcej, nawet lustra. Bosch najpierw przyjrzał się łoŜu. Było nie zasłane, poduszki i prześcieradła leŜały na samym jego środku. Bosch zauwaŜył, Ŝe róg jednego z prześcieradeł był wsunięty między materac a obudowę pośrodku lewej strony łóŜka. Nikt w ten sposób nie ścieli. Bosch wyciągnął spod materaca róg prześcieradła i pozwolił, by zwisał swobodnie z boku łóŜka. Następnie uniósł materac, jakby czegoś pod nim szukał, i umieścił go z powrotem na swym miejscu. Róg prześcieradła znów znalazł się między materacem a obudową. Edgar miał rację. Bosch otworzył szuflady komody. Wszystko, co w nich przechowywano: bielizna, białe i ciemne skarpety, kilka podkoszulków, było starannie poukładane, jakby nikt tu nie grzebał. Kiedy wsuwał lewą, dolną szufladę, zauwaŜył, Ŝe nierówno się przesuwa i nie chce do końca zamknąć. Wyciągnął ją z komody. Potem wyjął kolejną szufladę. W końcu pozostałe. Kiedy wyciągnął wszystkie szuflady sprawdził, czy do ich dna czegoś nie przymocowano. Nic nie znalazł. Wsadził je z powrotem, ale tak długo nimi manipulował, póki wszystkie nie wsuwały się lekko i do końca. Okazało się, Ŝe teraz układ szuflad był inny. Taki, jaki powinien być. Doszedł do wniosku, Ŝe ktoś wysunął szuflady, szukając czegoś pod spodem, a potem umieścił je w niewłaściwej kolejności. Wszedł do garderoby. Okazało się, Ŝe lokator wykorzystywał ją tylko w jednej czwartej. Na podłodze stały dwie pary butów: czarne reeboki, zapiaszczone i pokryte warstwą szarego kurzu, oraz sznurowane buty robocze, niedawno czyszczone i pastowane. Na dywanie teŜ widoczny był szary kurz z butów. Bosch ukucnął i wziął w palce odrobinę pyłu. Odniósł wraŜenie, Ŝe to cząsteczki cementu. Wyjął z kieszeni małą, plastikową torebkę i wsypał do niej kilka ziarenek. Schował torebkę i wstał. Na wieszakach wisiało pięć koszul,
30
jedna biała, rozpinana, i cztery czarne, z długimi rękawami, wkładane przez głowę, takie same jak ta, którą miał na sobie Meadows. Oprócz koszul na wieszakach wisiały dwie pary spłowiałych dŜinsów i dwie pary czarnych spodni od piŜamy lub strojów noszonych przez karateków. Kieszenie wszystkich spodni były wywrócone na zewnątrz. W stojącym na podłodze plastikowym koszu na brudną bieliznę były czarne spodnie, podkoszulki, skarpetki i para sportowych spodenek. Bosch wyszedł z garderoby i opuścił sypialnię. Po drodze wstąpił do łazienki i otworzył szafkę na lekarstwa. Była tam do połowy zuŜyta tubka pasty do zębów, buteleczka aspiryny i jedno puste opakowanie po strzykawce do insuliny. Zamknął szafkę, spojrzał w lustro i zobaczył zmęczone oczy. Przygładził włosy. Harry wrócił do pokoju i usiadł na kanapie, przed nie dokończonym pasjansem. Wszedł Edgar. Meadows wynajął mieszkanie pierwszego lipca - oświadczył. - Znalazłem właścicielkę. Miał płacić czynsz co miesiąc, ale dał pieniądze za jedenaście miesięcy z góry. Cztery stówy miesięcznie. To znaczy, Ŝe wybulił gotówką prawie pięć kawałków. Nie prosiła go o referencje. Po prostu wzięła pieniądze. Mieszkał... Powiedziała, Ŝe zapłacił za jedenaście miesięcy? - przerwał mu Bosch. - Czy to nie jeden z tych interesów w rodzaju: zapłać za jedenaście miesięcy, a dwunasty masz za darmo? Nie, spytałem ją o to. Zaprzeczyła. Po prostu tak chciał jej zapłacić. Oświadczył, Ŝe wyprowadzi się w tym roku pierwszego czerwca. Zaraz, kiedy to wypada? Za dziesięć dni. Powiedziała, Ŝe wprowadził się tu, bo podłapał jakąś robotę, sądzi, Ŝe przyjechał z Phoenix. Twierdził, Ŝe jest brygadzistą, nadzoruje kopanie tunelu drogowego w centrum. Odniosła wraŜenie, Ŝe roboty potrwają jedenaście miesięcy i wtedy jej lokator wróci do Phoenix. Edgar relacjonował rozmowę z właścicielką domu, zaglądając do notesu. I to by było na tyle. TeŜ go rozpoznała na zdjęciu. RównieŜ znała go jako Fieldsa. Billa Fieldsa. Wychodził o dziwnych porach, jakby pracował na nocną zmianę. Powiedziała, Ŝe w ubiegłym tygodniu widziała go rano, jak wracał z pracy, ktoś go podrzucił beŜowym czy jasnobrązowym dŜipem. Nie zna numeru, bo nie patrzyła na tablicę rejestracyjną. Pamiętała, Ŝe Meadows był brudny, zawsze wracał z pracy w takim stanie. Milczeli obaj przez kilka chwil, pogrąŜeni w myślach. Pierwszy odezwał się Bosch. Edgar, mam dla ciebie propozycję. Propozycję dla mnie? Słucham. Wrócisz teraz do domu czy do swej drugiej roboty, dokąd chcesz. Od tej chwili przejmuję tę sprawę. Wyciągnę taśmę z ośrodka telekomunikacji, pojadę do biura i zajmę się papierkową robotą. Sprawdzę, czy Sakai powiadomił najbliŜszą rodzinę. O ile dobrze pamiętam, Meadows pochodził z Luizjany. Tak czy inaczej, jutro na ósmą mam wyznaczoną sekcję. Tym teŜ się zajmę. Natomiast ty skończysz jutro tę sprawę z transwestytami i pójdziesz z nią do 31
prokuratora okręgowego. Nie powinieneś mieć z tym większych problemów. - To znaczy, Ŝe ty weźmiesz się za tę śmierdzącą sprawę, a mnie zostawisz dziecinnie prostą. Przypadek tych zboczeńców jest łatwy jak zabawa ptaszkiem. Gra słów niezamierzona. - Tak. Chcę cię prosić o jeszcze jedno. Jutro w drodze z Doliny wstąp do Administracji Weteranów w Sepulvelda i spróbuj ich nakłonić do pokazania ci kartoteki Meadowsa. MoŜe trafimy tam na jakieś przydatne nazwiska. Jak juŜ powiedziałem, prawdopodobnie był pod opieką psychiatry i uczestniczył w terapii grupowej. MoŜe któryś z nich szprycował się razem z nim, wie, co tu zaszło. Zdaję sobie sprawę, Ŝe szanse są nikłe. Jeśli będą oporni, zadzwoń do mnie, postaram się o nakaz sądowy. - Wygląda, jakbyśmy ubili interes. Martwię się o ciebie, Harry. Wprawdzie niezbyt długo ze sobą pracujemy, wiem, Ŝe prawdopodobnie starasz się wrócić do Wydziału Zabójstw, ale nie widzę Ŝadnego sensu w zaprzątaniu sobie głowy tą sprawą. Racja, przeszukiwano to mieszkanie, ale co z tego? Istotna jest odpowiedź na pytanie, dlaczego to zrobili. A na pierwszy rzut oka nie widzę tu nic niezwykłego. Wygląda mi na to, Ŝe ktoś wywiózł Meadowsa nad sztuczne jezioro po tym, jak ten wykorkował, a potem przeszukał jego mieszkanie, by znaleźć narkotyki. Jeśli je tu trzymał. - Prawdopodobnie tak właśnie było - przyznał Bosch po chwili milczenia. - Ale wciąŜ nie daje mi spokoju kilka drobiazgów. Chcę trochę nad tym pogłówkować, póki nie nabiorę pewności. - CóŜ, jak powiedziałem, nie mam nic przeciwko temu. Zostawiasz mi przyjemniejszą robótkę. - Myślę, Ŝe jeszcze się tu trochę rozejrzę. Ty jesteś juŜ wolny, zobaczymy się jutro, po mojej wizycie w kostnicy. - Dobra. - Jeszcze jedno, Jed. - Słucham? - To nie ma nic wspólnego z chęcią powrotu do Wydziału Zabójstw. Bosch siedział pogrąŜony w myślach, wypatrując w pokoju ukrytych tajemnic. W końcu jego wzrok padł na karty, rozłoŜone na stoliku. Pasjans. Zobaczył, Ŝe wszystkie asy są odkryte. Wziął do ręki pozostałe karty i przejrzał talon, przekładając po trzy karty na raz. Trafił na dwójkę i trójkę pikową oraz na dwa kier. Pasjans nie został rozłoŜony do końca. Ktoś przeszkodził Meadowsowi i nie pozwolił mu dokończyć gry. Ta sprawa nie dawała mu spokoju. Spojrzał na popielniczkę z zielonego szkła i dostrzegł, Ŝe wszystkie niedopałki są po camelach bez filtra. Palił je Meadows czy jego zabójca? Wstał i przeszedł się po pokoju. Znów uderzyła go słaba woń moczu. Wrócił do sypialni. Otworzył szuflady komody i popatrzył na ich zawartość. Nic mu nie przychodziło do głowy. Podszedł do okna i
32
wyjrzał na tylną fasadę sąsiedniego budynku mieszkalnego, wzniesionego po drugiej stronie alejki. Szedł nią męŜczyzna, pchając wózek z supermarketu, do połowy wypełniony aluminiowymi puszkami. Bosch odszedł od okna, usiadł na łóŜku i oparł głowę o ścianę w miejscu, gdzie powinno znajdować się wezgłowie, a gdzie biała farba przybrała szary kolor. Mur był zimny. - Powiedz mi coś - szepnął, zwracając się nie wiadomo do kogo. Był przekonany, Ŝe ktoś przeszkodził Meadowsowi w stawianiu pasjansa i Ŝe Meadows umarł w swoim mieszkaniu. Potem wywieziono go nad jezioro. Ale dlaczego? Dlaczego nie zostawiono go tutaj? Bosch znów oparł głowę o ścianę i spojrzał prosto przed siebie. Dopiero wtedy zauwaŜył jakiś metr nad komodą gwóźdź. Kiedyś, dawno temu, pomalowano go razem ze ścianą na biało. Dlatego nie zobaczył go wcześniej. Wstał i zajrzał za komodę. W dziesięciocentymetrowej szparze między meblem a ścianą dostrzegł ramę obrazka. Odsunął cięŜką komodę od ściany i wydobył obrazek. Usiadł na skraju łóŜka, przyglądając mu się uwaŜnie. Szkło popękało, prawdopodobnie kiedy obrazek spadł na podłogę, tworząc coś na wzór pajęczej sieci. Uszkodzona szybka sprawiła, Ŝe czarno-biała fotografia była częściowo niewidoczna. Zdjęcie było spłowiałe, przy brzegach Ŝółtobrązowe. Wykonano je ponad dwadzieścia lat temu. Bosch nie miał co do tego Ŝadnych wątpliwości, bo między dwoma pęknięciami szkła ujrzał swoją młodą, uśmiechniętą twarz. Odwrócił ramkę i ostroŜnie odgiął blaszki przytrzymujące z tyłu tekturkę. Kiedy wysuwał poŜółkłą fotografię, szkło wypadło i rozprysło się na podłodze na tysiące kawałeczków. Odsunął nogi, ale nie wstał. Przyglądał się zdjęciu. Ani z przodu, ani z tyłu nie było Ŝadnych napisów, po których moŜna by się zorientować, gdzie lub kiedy zrobiono fotografię. Wiedział jednak, Ŝe musiało to być pod koniec 1969 roku albo na początku 1970, bo później niektórzy męŜczyźni ze zdjęcia zginęli. Było ich na fotografii siedmiu. Same tunelowe szczury. Wszyscy bez podkoszulków, dumnie wypinali opalone torsy, prezentując tatuaŜe; blaszane identyfikatory mieli zlepione taśmą, by nie dzwoniły, kiedy męŜczyźni czołgali się tunelami. Musieli naleŜeć do sekcji nasłuchu w okręgu Cu Chi, ale Bosch nie pamiętał nazwy wioski. śołnierze stali w okopie po obu stronach wejścia do tunelu, niewiele szerszego niŜ średnica rury, w której znaleziono martwego Meadowsa. Bosch przyjrzał się sobie na zdjęciu i stwierdził, Ŝe ma na nim głupkowaty uśmiech. Czuł zakłopotanie, wiedząc, co nastąpiło po utrwalonej na zdjęciu chwili. Potem popatrzył na Meadowsa i ujrzał blady uśmiech i nieobecny wzrok. Wszyscy mówili, Ŝe Meadows nawet w pomieszczeniu dwa i pół na dwa i pół metra spoglądał tysiąc metrów przed siebie. Bosch rzucił okiem na odłamki szkła na podłodze i zobaczył świstek róŜowego papieru nie większy od biletu na mecz baseballowy. Podniósł go i przyjrzał mu się uwaŜnie. Był to kwit zastawny z lombardu w centrum miasta. W
33
rubryce „nazwisko” widniało: William Fields. Wymieniony był jeden przedmiot: złota bransoletka wysadzana jadeitem. Kwit wystawiony został sześć tygodni temu. Fields dostał za bransoletkę osiemset dolarów. Bosch wsunął kwit do plastikowej koperty i wstał.
* Jazda do centrum zajęła mu godzinę z powodu samochodów zdąŜających na stadion Dodgersów. Bosch wykorzystał ten czas na rozmyślanie o mieszkaniu Meadowsa. Zostało przeszukane, ale Edgar miał rację. Robiono to w pośpiechu. Mniejsza o wywrócone kieszenie spodni. Lecz szuflady komody powinny być włoŜone we właściwej kolejności, zastanawiające, Ŝe nie znaleziono zdjęcia i ukrytego kwitu zastawnego. Co spowodowało taki pośpiech? Doszedł do wniosku, Ŝe przyczyną były znajdujące się w mieszkaniu zwłoki Meadowsa. NaleŜało je usunąć. Bosch zjechał z autostrady na Broadway i skierował się na południe, aŜ za Times Square, do lombardu, mieszczącego się w Bradbury Building. Podczas większości weekendów centrum L.A. było spokojne jak Forest Lawn i nie spodziewał się, Ŝe Happy Hocker będzie otwarty. Był po prostu ciekaw i chciał choć przejechać obok lombardu, i rzucić na niego okiem przed udaniem się do ośrodka telekomunikacji. Kiedy mijał witrynę, zobaczył na chodniku męŜczyznę, malującego na kawałku dykty słowo OTWARTE czarną farbą w aerozolu. Tablicę umieszczono w miejscu szyby wystawowej. Bosch dostrzegł na chodniku odłamki szkła. Zjechał do krawęŜnika. Zanim dotarł do drzwi, męŜczyzna zniknął w środku pomieszczenia. Minął wiązkę promieni, wysyłaną przez elektroniczne oko. Gdzieś z góry, spomiędzy wiszących pod sufitem instrumentów muzycznych, rozległ się dźwięk dzwonka. W niedziele nieczynne - usłyszał z głębi. MęŜczyzna stał za chromowaną kasą sklepową, znajdującą się na szklanym kontuarze. Napis, który właśnie skończył pan malować, głosi co innego. To na jutro. Ludzie zobaczą w oknie dyktę i pomyślą, Ŝe przestałem prowadzić interes. A to nieprawda. Pracuję codziennie oprócz weekendów. Ta dykta będzie w oknie przez kilka dni. Namalowałem na niej OTWARTE, Ŝeby ludzie nie mieli wątpliwości. Zaczynamy od jutra. Jest pan właścicielem? - spytał Bosch, wyciągając legitymację, którą mignął męŜczyźnie przed nosem. - To zajmie tylko parę minut. Ach, policja. Dlaczego pan nie powiedział od razu? Czekam na was cały dzień. Bosch rozejrzał się wyraźnie zmieszany, ale po chwili zorientował się, o co chodzi. Ma pan na myśli okno? Nie przyjechałem tu w tej sprawie. Jak to? Policjant z patrolu powiedział, bym zaczekał na ludzi z dochodzeniówki. Więc czekałem. Jestem tu od piątej rano. Bosch rozejrzał się po lokalu. Znajdowały się w nim dęte instrumenty
34
muzyczne, sprzęt elektroniczny, biŜuteria i róŜne drobiazgi, mogące zainteresować kolekcjonerów. - Proszę posłuchać, panie... - Obinna. Oscar Obinna, właściciel lombardów w Los Angeles i Culver City. - Panie Obinna, w weekendy ludzie z dochodzeniówki nie zajmują się meldunkami o chuligańskich wybrykach. Chciałem powiedzieć, Ŝe moŜe w ogóle juŜ się tym nie zajmują. - Jakie chuligańskie wybryki? To było włamanie. Wielki napad. - Ma pan na myśli włamanie? Co skradziono? Obinna wskazał dwie szklane gabloty, znajdujące się po obu stronach kasy. W obu szkło było rozbite na tysiące kawałków. Bosch podszedł bliŜej i zobaczył wśród odłamków drobne przedmioty biŜuterii, tanie kolczyki i pierścionki. Dostrzegł równieŜ pokryte aksamitem podstawki, tafle lustrzanego szkła i drewniane wieszaki na pierścionki, na których powinny być umieszczone cenniejsze okazy, ale ich tam nie było. Rozejrzał się i stwierdził, Ŝe poza tym sklep nie ucierpiał. - Panie Obinna, mogę zadzwonić do oficera dyŜurnego i sprawdzić, czy ktoś zamierza tu dziś przyjechać, a jeśli tak, o której godzinie. Ale przyszedłem w innej sprawie. Bosch wyciągnął kopertę z przezroczystego plastiku, w której znajdował się kwit zastawny. Uniósł ją, by Obinna mógł się przyjrzeć jej zawartości. - Czy mogę zobaczyć tę bransoletkę? W chwili, kiedy to mówił, ogarnęło go złe przeczucie. Właściciel lombardu, mały, krągły człowieczek o oliwkowej skórze i czarnych włosach sterczących wokół gołej czaszki, spojrzał na Boscha z niedowierzaniem, ściągnąwszy ciemne, krzaczaste brwi. - Nie zamierza pan zająć się włamaniem? - Nie, proszę pana, prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa. Czy moŜe mi pan pokazać bransoletkę, na którą wystawił pan ten kwit? Potem zadzwonię do komisariatu i dowiem się, czy przyjedzie dziś ktoś do pana w sprawie włamania. Z góry dziękuję za pomoc. - Ach, wy, policjanci! Pomagam wam. Co tydzień wysyłam wam listę, robię nawet na waszą prośbę zdjęcia. A jedyne, czego w zamian oczekuję, to kogoś, kto zbadałby sprawę kradzieŜy. Tymczasem pojawia się ktoś, kto twierdzi, Ŝe interesuje się jakimś morderstwem. Czekam od piątej rano. - Proszę mi pozwolić skorzystać z telefonu. Ściągnę tu ekipę dochodzeniową. Obinna zdjął słuchawkę z aparatu wiszącego za jednym ze zniszczonych kontuarów, i podał ją Boschowi, który powiedział, jaki numer ma wykręcić. Podczas gdy Bosch rozmawiał z oficerem dyŜurnym w Parker Center, właściciel lombardu sprawdzał w swoim rejestrze kopię kwitu. Oficer dyŜurny, kobieta, która podczas całej swej dotychczasowej pracy w Wydziale Zabójstw nigdy nie miała do czynienia ze śledztwem w terenie, spytała Boscha, co u 35
niego słychać, a potem poinformowała, Ŝe przekazała meldunek o włamaniu do lombardu na miejscowy posterunek, choć wiedziała, Ŝe wywiadowcy dziś nie pracują. Miejscowym posterunkiem był komisariat śródmiejski. Bosch wszedł za kontuar i wykręcił numer biura dochodzeniowego. Nikt nie odbierał. Bosch zaczął mówić do głuchej słuchawki: - Tu Harry Bosch z posterunku w Hollywood, chciałbym się dowiedzieć, kto się zajmuje włamaniem do Happy Hocker na Broadwayu... Tak, jest na miejscu. Czy wiecie, kiedy?... Aha, aha... Zgadza się, Obinna, Obinna. Uniósł wzrok. Obinna skinął głową na znak, Ŝe Bosch prawidłowo przeliterował jego nazwisko. - Tak, czeka... W porządku... Powtórzę mu. Dziękuję. Odwiesił słuchawkę. Obinna spojrzał na niego pytająco. - Panie Obinna, mają bardzo cięŜki dzień - oświadczył Bosch. - Wszyscy są na mieście, ale ktoś się u pana pojawi. Nie powinno to juŜ długo trwać. Podałem dyŜurnemu pana nazwisko i poprosiłem, by skierował do pana ekipę moŜliwie szybko. Czy teraz mogę zobaczyć bransoletkę? - Nie. Bosch wyjął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów i zapalił jednego. Zanim Obinna rozłoŜył ręce nad zniszczoną gablotą wiedział, co za chwilę usłyszy. - Pańska bransoletka zniknęła - powiedział właściciel lombardu. Sprawdziłem w rejestrze. Umieściłem ją w witrynie, bo była to piękna rzecz, bardzo cenna. Ale zniknęła. Obaj padliśmy ofiarami złodziei. Obinna uśmiechnął się, najwyraźniej ucieszony, Ŝe moŜe z kimś podzielić swoje nieszczęście. Bosch spojrzał na ostre odłamki szkła, połyskujące w gablotce. Skinął głową i powiedział: - Tak. - Spóźnił się pan o jeden dzień. Wstyd. - Powiedział pan, Ŝe obrabowano tylko te dwie gabloty? - Tak. Roztrzaskano je i obrabowano. Szybko. Szybko. - O której to było godzinie? - Policja zadzwoniła do mnie o wpół do piątej rano. To znaczy o tej godzinie włączył się alarm. Przyjechałem natychmiast. Policjanci nie znaleźli nikogo. Czekali do mojego przyjazdu. Potem ja zacząłem czekać na ekipę dochodzeniową, która dotąd się nie pojawiła. Nie mogę nic ruszać, póki nie przyjadą. Bosch analizował pory poszczególnych wydarzeń. Zwłoki wrzucono do rury, nim o czwartej nad ranem zadzwonił pod 911 anonimowy rozmówca. Do lombardu włamano się mniej więcej w tym samym czasie. Zabrano bransoletkę zastawioną przez nieboszczyka. Nie istnieją zbiegi okoliczności, pomyślał. - Wspomniał pan coś o zdjęciach. Spisach i zdjęciach dla policji? - Tak, zgadza się. Przekazuję dane o wszystkich rzeczach, przyjmowanych do lombardu. Takie są przepisy. W pełni się do nich stosuję. 36
Obinna pokiwał głową i popatrzył smutno na zniszczoną witrynę. - A co ze zdjęciami? - spytał Bosch. - Ach, zdjęcia. Pracownicy policji poprosili, bym robił zdjęcia najwartościowszych przedmiotów. Pomaga im to przy identyfikacji kradzionych rzeczy. Prawo tego nie nakazuje, ale powiedziałem: „dobrze, jestem gotów z wami w pełni współpracować”. Kupiłem polaroida. Przechowuję zdjęcia na wypadek, gdyby przyszli i chcieli je zobaczyć. Nigdy tego nie robią. Zawracanie głowy. - Ma pan zdjęcie tej bransoletki? Obinna uniósł brwi i zaczął się namyślać. - Chyba tak - powiedział i zniknął za czarną kotarą za kontuarem. Wyłonił się kilka chwil później, niosąc pudełko po butach pełne zdjęć z Ŝółtymi karteczkami, przymocowanymi do nich spinaczami. Zaczął szperać w zdjęciach, od czasu do czasu wyciągał jedno, unosił brwi, a następnie wsuwał je z powrotem. W końcu znalazł to, czego szukał. - Proszę. Oto ono. Bosch wziął zdjęcie i przyjrzał mu się uwaŜnie. - Złota, ozdobiona rzeźbionym jadeitem, bardzo ładna - powiedział Obinna. - Pamiętam ją, pierwsza klasa. Nic dziwnego, Ŝe zabrał ją ten łobuz, który się do mnie włamał. Wykonana w latach trzydziestych w Meksyku... dałem za nią osiemset dolarów. Rzadko płacę tyle pieniędzy za biŜuterię. Pamiętam jednego potęŜnego faceta, przyszedł tu z pierścionkiem przed rozgrywkami pucharowymi. W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim. Bardzo ładny pierścionek. Dałem mu tysiąc dolarów. Nie wrócił po niego. Wyciągnął lewą dłoń, by pokazać za duŜy, złoty sygnet, który na jego małym palcu sprawiał wraŜenie jeszcze większego. - Czy pamięta pan równieŜ męŜczyznę, który zastawił bransoletkę? spytał Bosch. Obinna zrobił zakłopotaną minę. Bosch doszedł do wniosku, Ŝe obserwowanie jego brwi przypomina obserwowanie dwóch atakujących się gąsienic. Wyjął z kieszeni jedno ze zdjęć Meadowsa i pokazał je właścicielowi lombardu. MęŜczyzna przyjrzał mu się uwaŜnie. - Ten człowiek nie Ŝyje - powiedział Obinna po chwili milczenia. Gąsienice zadrŜały ze strachu. - Wygląda na nieboszczyka. - Nie proszę pana o pomoc w tej sprawie - oświadczył Bosch. - Chcę tylko wiedzieć, czy to on zastawił bransoletkę. Obinna oddał mu zdjęcie. - Chyba tak - powiedział. - Czy przychodził i zastawiał tu coś jeszcze przedtem lub potem, poza bransoletką? - Nie. Wydaje mi się, Ŝe bym go zapamiętał. Sądzę, Ŝe był u mnie tylko raz. - Chciałbym to wziąć - powiedział Bosch, wskazując na zdjęcie bransoletki. - Jeśli będzie panu potrzebne, proszę do mnie zadzwonić.
37
PołoŜył na kasie swoją wizytówkę. Była to tania wizytówka z odręcznie wypisanym nazwiskiem i numerem telefonu. Idąc do wyjścia, Bosch spojrzał na zegarek. Odwrócił się do Obinny, który znów przeglądał zdjęcia w pudełku. - Panie Obinna, oficer dyŜurny prosił, by panu powtórzyć, Ŝe jeśli ekipa dochodzeniowa nie pojawi się w ciągu pół godziny, moŜe pan wrócić do domu, przyjadą jutro rano. Obinna patrzył na niego w milczeniu. Gąsienice natarły na siebie i zderzyły się. Bosch podniósł wzrok i zobaczył swoje odbicie w mosięŜnym saksofonie, wiszącym pod sufitem. Tenorowy. Odwrócił się i wyszedł, kierując się do ośrodka telekomunikacji, by wziąć taśmę.
* SierŜant dyŜurny w centrum telekomunikacji w podziemiach Ratusza pozwolił Boschowi przegrać z jednej z wielkich szpul, wiecznie się obracających i rejestrujących krzyki miasta, interesujący go telefon z numerem 911. Meldunek odebrała czarna kobieta. Dzwonił biały. Głos rozmówcy naleŜał do chłopaka. - Policja. Co chce pan zgłosić? - Eee... eee... - W czym mogę pomóc? Czy chce pan o czymś zameldować? - Eee, tak. Zgłaszam, Ŝe macie trupa w rurze. - Powiedział pan, Ŝe zgłasza pan przypadek śmierci? - Tak jest. - O jaką rurę chodzi? - Trup jest w rurze obok zapory. - Jakiej zapory? - No, wie pani, tam gdzie jest zbiornik wody i tablica Hollywood. - Czy chodzi o zaporę Mulholland? Nad Hollywood? - Tak, właśnie o tę. Mulholland. Nie mogłem sobie przypomnieć nazwy. - Gdzie jest ciało? - Jest tam stara rura. Wie pani, ta, w której sypiają bezdomni. Trup jest w rurze. - Czy zna pan tego męŜczyznę? - Nie, skądŜe. - MoŜe ten człowiek śpi? - Kurde, nie. - Chłopak zaśmiał się nerwowo. - Nie Ŝyje. - Skąd ta pewność? - Wiem i tyle. Jeśli nie chcecie... - Jak się pan nazywa? - Jak to? Po co wam moje nazwisko? Ja go tylko widziałem. Nie zrobiłem tego. 38
- Skąd mam wiedzieć, Ŝe mówi pan prawdę? - Pojedźcie tam, to się przekonacie. Nie wiem, co jeszcze mogę dodać. Co ma do tego moje nazwisko? - Potrzebne nam do akt. Czy moŜe się pan przedstawić? - Eee... nie. - Proszę pana, czy moŜe pan tam zaczekać do czasu przybędą funkcjonariuszy policji? - Nie, juŜ się stamtąd zmyłem. Jestem w... - Wiem, proszę pana. Z odczytu wynika, Ŝe dzwoni pan z budki telefonicznej na Gower w pobliŜu Hollywood Boulevard. Czy moŜe pan zaczekać na funkcjonariusza policji? - Co? Nie, muszę juŜ spływać. Sprawdźcie. Facet leŜy w rurze. Martwy. - Proszę pana, chcielibyśmy z panem porozmawiać... Połączenie zostało przerwane. Bosch schował kasetę magnetofonową do kieszeni i opuścił centrum telekomunikacji tą samą drogą, którą tu wszedł.
* Minęło dziesięć miesięcy od dnia, kiedy Harry Bosch był po raz ostatni na trzecim piętrze Parker Center. Przez prawie dziesięć lat pracował w Wydziale Zabójstw, ale juŜ tam nie wrócił po zawieszeniu go w obowiązkach i przeniesieniu z wydziału specjalnego do komisariatu w Hollywood. W dniu, w którym go o tym poinformowano, dwa tępaki z Wydziału Kontroli Wewnętrznej, Lewis i Clarke, opróŜnili jego biurko. Zwalili wszystkie rzeczy w pomieszczeniu sekcji zabójstw komisariatu w Hollywood, a potem zostawili mu wiadomość na automatycznej sekretarce, gdzie moŜe je znaleźć. Teraz, dziesięć miesięcy później, znów znalazł się na otoczonym czcią piętrze, zajmowanym przez elitarną brygadę wywiadowców, i cieszył się, Ŝe jest niedziela. Nie spotka nikogo znajomego. Nie będzie musiał odwracać głowy. W pokoju numer 321 nie było nikogo poza oficerem dyŜurnym, którego Bosch nie znał. Harry wskazał na komputery, stojące w głębi pomieszczenia, i powiedział: Bosch z sekcji dochodzeniowej komisariatu w Hollywood. Muszę skorzystać z terminala. DyŜurny, młody chłopak o krótko ostrzyŜonych włosach, miał na biurku katalog broni. Rzucił okiem na komputery, stojące pod ścianą, jakby się chciał upewnić, Ŝe wciąŜ tam są, a potem przeniósł wzrok na Boscha. - Powinien pan korzystać z komputerów u siebie - powiedział. Bosch przeszedł obok niego. Nie mam czasu jechać do Hollywood. Za dwadzieścia minut mam sekcję zwłok - skłamał. 39
Słyszałem o panu, Bosch. Tak. O programach w telewizji i reszcie. Pracował pan kiedyś na tym piętrze. Kiedyś. Ostatnie słowo zawisło w powietrzu jak smog. Bosch próbował zignorować tę uwagę. Idąc w kierunku komputerów, nie mógł się powstrzymać, by nie spojrzeć na swoje stare biurko. Było zawalone szpargałami, a kartki koło notatnika były czyste, o nie zniszczonych brzegach. Nowe. Harry odwrócił się i spojrzał na dyŜurnego, który wciąŜ nie spuszczał z niego wzroku. To twoje biurko, kiedy nie kiblujesz w niedzielę? Chłopak uśmiechnął się i skinął głową. Zasługujesz na nie. Jesteś odpowiedni do tej roli. Te włosy, ten głupkowaty uśmiech. Wysoko zajdziesz. Mówisz tak, bo zostałeś stąd wywalony za metody pracy... Zresztą odwal się, Bosch. NaleŜysz juŜ do historii. Bosch odsunął od biurka fotel na kółkach i pchnął go w stronę stołu, na którym stał IBM. Nacisnął przełącznik i po kilku chwilach na ekranie pojawił się Ŝółty napis: „Homicide Information Tracking Management Automated Network” - Zautomatyzowana Sieć Informacji o Zabójstwach. Przez moment Bosch uśmiechał się, widząc napis, dowód ustawicznego poszukiwania przez wydział nowych akronimów. Odnosił wraŜenie, Ŝe kaŜda jednostka, oddział do zadań specjalnych i kartoteka komputerowa zostały opatrzone nazwą, której akronim dodawał mu tajemniczości. Dla zwykłych ludzi akronimy owe były synonimem aktywności, dowodem przydzielenia znacznych sił ludzkich do rozwiązywania istotnych problemów. WciąŜ obijało im się o uszy HITMAN, COBRA, CRASH, BADCATS, DARE. I setki innych. Niezłomnie wierzył, Ŝe gdzieś w Parker Center siedzi ktoś, kto całe dnie spędza na wymyślaniu chwytliwych akronimów. Miały swoje akronimy komputery, opatrywano nimi nawet nowe pomysły. Jeśli twoja jednostka specjalna nie miała akronimu, byłeś w tym wydziale gówno wart. Z chwilą, kiedy otworzył zbiór HITMAN, na ekranie pojawił się zestaw pytań. Wypełnił puste miejsca. Następnie w punkcie „szukać” wpisał: „zapora Mulholland”, „przedawkowanie” i „zainscenizowane przedawkowanie”, po czym nacisnął klawisz „Enter”. Pół minuty później komputer skończył przeszukiwanie ośmiu tysięcy spraw o zabójstwo, zapisanych na twardym dysku plon dziesięcioletniej pracy wydziału - i znalazł tylko sześć, które spełniały kryteria, zadane przez Boscha. Bosch zapoznał się z nimi bliŜej. Pierwsze trzy dotyczyły morderstw młodych kobiet, których zwłoki znaleziono w pobliŜu zapory na początku lat osiemdziesiątych. Sprawców nie wykryto. Wszystkie zostały uduszone. Bosch rzucił okiem na informacje i przeszedł do następnych spraw. Czwarta dotyczyła osobnika, którego zwłoki znaleziono pięć lat temu w wodach sztucznego jeziora. Stwierdzono jedynie, Ŝe przyczyną zgonu nie było utonięcie. Ostatnie dwa przypadki wiązały się z przedawkowaniem narkotyków, pierwszy zdarzył się podczas pikniku w parku nad zbiornikiem wodnym. Bosch nie dostrzegł w nim niczego niezwykłego i przeszedł do ostatniej sprawy. Dotyczyła zwłok męŜczyzny, znalezionych czternaście miesięcy temu w
40
rurze obok zapory. Jako przyczynę śmierci podano zatrzymanie pracy serca w wyniku przedawkowania heroiny. „Nieboszczyk często kręcił się w okolicach zapory i sypiał w rurze” - pojawiła się informacja. „Dochodzenie umorzono”. To o tym wypadku wspomniał Crowley, dyŜurny z posterunku w Hollywood, kiedy obudził Boscha dziś rano. Bosch nacisnął klawisz i wydrukował informacje, dotyczące tej sprawy, choć nie sądził, by wiązała się ze śmiercią Meadowsa. Wyszedł z programu, wyłączył komputer i siedział przez chwilę, pogrąŜony w myślach. Nie wstając z krzesła, podjechał do drugiego terminala. Włączył go i podał swoje hasło. Wyjął z kieszeni zdjęcie, przyjrzał się bransoletce i wprowadził jej opis do rejestru skradzionych przedmiotów. Była to prawdziwa sztuka. Musiał ją opisać tak, jak według niego zrobili to inni gliniarze, którzy być moŜe wprowadzali dane całej kolekcji biŜuterii, skradzionej podczas włamania czy napadu. Opisał bransoletkę po prostu „złota bransoletka z wyrzeźbionymi z jadeitu delfinami”. Nacisnął klawisz, ale po trzydziestu sekundach na ekranie komputera pojawiło się: „Nie znaleziono”. Spróbował ponownie, tym razem pisząc: „bransoletka ze złota i jadeitu”. Pojawiła się liczba 436. Zbyt duŜo. Musiał zawęzić pole poszukiwań. Wystukał: „złota bransoletka z jadeitowymi rybami”. Występowała w rejestrze sześć razy. To juŜ znacznie lepiej. Komputer poinformował, Ŝe złota bransoletka z wyrzeźbionymi rybami z jadeitu pojawiła się w czterech raportach o przestępstwie i w dwóch biuletynach wydziałowych, z których informacje wprowadzano do komputerowego banku danych od jego załoŜenia w 1983 roku. Bosch wiedział, Ŝe ze względu na wielokrotne powielanie meldunków we wszystkich wydziałach policji, owe sześć zapisów prawdopodobnie dotyczy tej samej sprawy lub meldunku o zgubieniu czy skradzeniu bransoletki. Polecił wyświetlenie skróconych raportów o przestępstwach i przekonał się, Ŝe słusznie podejrzewał. Wszystkie meldunki dotyczyły jednego włamania we wrześniu, w samym centrum miasta, na rogu Sixth i Hill. Ofiarą była kobieta, niejaka Harriet Beecham, wiek siedemdziesiąt jeden lat, zamieszkała w Silver Lake. Bosch próbował w myślach zlokalizować to miejsce, ale nie mógł sobie przypomnieć, co się tam znajduje. W komputerze nie było opisu przestępstwa; będzie musiał udać się do archiwum po kopie akt. Ale mógł się zapoznać z krótkim opisem bransoletki i innych wyrobów jubilerskich, skradzionych pani Beecham. Bransoletka, której kradzieŜ zgłosiła pani Beecham, niekoniecznie musiała być tą, którą zastawił Meadows - opis był zbyt ogólnikowy. Raport komputerowy podawał numery kilku meldunków, związanych ze sprawą; Bosch skrzętnie zapisał je w notesie. Robiąc to, odniósł wraŜenie, Ŝe strata, jaką poniosła Harriet Beecham, pociągnęła za sobą zuŜycie duŜej ilości papieru. Następnie wywołał informacje, umieszczone w dwóch biuletynach. Obie pochodziły z FBI, pierwsza opublikowana została dwa tygodnie po okradzeniu 41
pani Beecham. PoniewaŜ biŜuteria pani Beecham nie odnalazła się, informację przedrukowano trzy miesiące później. Bosch zapisał sobie numer biuletynu i wyłączył komputer. Przeszedł przez pokój do sekcji włamań i napadów. Na stalowej półce, biegnącej wzdłuŜ jednej ściany, stały dziesiątki czarnych teczek, zawierających biuletyny z ostatnich kilku lat. Bosch wyciągnął jedną, opatrzoną napisem „Wrzesień”, i zaczął ją przeglądać. Szybko się zorientował, Ŝe biuletyny nie są przechowywane w porządku chronologicznym i nie wszystkie były wydane we wrześniu. Właściwie trudno było mówić o jakimkolwiek porządku. MoŜe będzie musiał przejrzeć teczki z dziesięciu miesięcy, które upłynęły od okradzenia pani Beecham, by znaleźć ten, którego szukał. Wziął z półki naręcze teczek i usiadł przy stole. Po kilku chwilach poczuł czyjąś obecność w pokoju. Czego chcesz? - spytał, nie podnosząc wzroku. Czego chcę? - powtórzył oficer dochodzeniowy. - Chcę wiedzieć, co ty tu, u diabła, robisz, Bosch. JuŜ tu nie pracujesz. Nie wolno ci tu tak po prostu przyjść, jakbyś kierował grupą. OdłóŜ to na półkę, a jeśli chcesz przejrzeć biuletyny, przyjdź jutro i poproś, do cholery. I nie wciskaj mi kitu o jakiejś sekcji zwłok. Jesteś tu juŜ od pół godziny. Bosch podniósł wzrok. Określił wiek męŜczyzny na dwadzieścia osiem, moŜe dwadzieścia dziewięć lat, a więc facet był jeszcze młodszy od niego, kiedy przyszedł do Wydziału Zabójstw. Albo obniŜyli wymagania, albo Wydział nie był juŜ tym, co kiedyś. Bosch wiedział, Ŝe i jedno, i drugie. Znowu skupił uwagę na biuletynach. Mówię do ciebie, palancie - zagrzmiał nieznajomy. Bosch wyciągnął nogę pod stołem i kopnął krzesło, stojące po drugiej stronie. Oparcie uderzyło męŜczyznę w krocze. Zgiął się w pół i chwyciwszy się krzesła, jęknął z bólu. Bosch wiedział, Ŝe przyczepiono mu etykietkę samotnika, zabijaki, mordercy. No, gnojku, mówiło jego spojrzenie, zrób coś. Ale młody męŜczyzna tylko gapił się na Boscha, panując nad swym gniewem. NaleŜał do gliniarzy, którzy potrafili wyciągnąć broń, ale nie potrafili nacisnąć na spust. Z chwilą, kiedy Bosch się tego domyślił, wiedział, Ŝe chłopak zostawi go w spokoju. MęŜczyzna potrząsnął głową, machnął ręką, jakby mówił: „Dość tego”, i wrócił do swego biurka. No, dalej, złóŜ na mnie raport, smarkaczu - odezwał się Bosch. Odpieprz się - odpowiedział niepewnym głosem chłopak. Bosch wiedział, Ŝe nie ma się czym martwić. Wydział Kontroli Wewnętrznej nawet nie spojrzy na skargę oficera na oficera, jeśli nie ma świadków, którzy mogliby wszystko potwierdzić, lub taśmy z nagraniem przebiegu zajścia. W tym wydziale nie tykano spraw, w którym jedynym argumentem było słowo jednego gliniarza przeciwko słowu drugiego. W głębi duszy wiedzieli, Ŝe słowo gliniarza jako takie jest bezwartościowe. Właśnie dlatego zatrudnieni w Wydziale Kontroli Wewnętrznej pracowali dwójkami. Po godzinie i po wypaleniu siedmiu papierosów Bosch znalazł to, czego
42
szukał. Fotokopia innego zdjęcia złotej bransoletki inkrustowanej jadeitem stanowiła część pięćdziesięciostronicowego raportu, wymieniającego przedmioty, skradzione podczas napadu na WestLand National Bank na rogu Sixth i Hill. Teraz Bosch umiejscowił sobie adres i przed oczami stanął mu budynek z przydymionego szkła. Nigdy nie był w środku banku. Skok na bank i kradzieŜ biŜuterii, pomyślał. Nie miało to zbytniego sensu. UwaŜnie przeczytał spis. Prawie kaŜdy punkt dotyczył jakiegoś wyrobu jubilerskiego i było tego zbyt duŜo na zwykłą kradzieŜ. Sama Harriet Beecham straciła sześć pierścionków, cztery bransoletki, cztery pary kolczyków. Poza tym opisano je jako utracone w wyniku włamania, a nie kradzieŜy. Przejrzał materiały, szukając jakiegoś krótkiego opisu przestępstwa, ale nic nie znalazł. Jedynie nazwisko osoby, z którą naleŜy się kontaktować: agent specjalny E. D. Wish. Potem zauwaŜył wypisaną drukowanymi literami datę popełnienia przestępstwa: trzy kolejne dni pierwszego tygodnia września. Uświadomił sobie, Ŝe był to weekend połączony ze Świętem Pracy. Banki w centrum miasta były przez trzy dni nieczynne. Musiało to być włamanie do pomieszczenia ze skrytkami bankowymi. Podkop? Bosch odchylił się do tyłu i zaczął się nad tym zastanawiać. Dlaczego nie pamiętał tej sprawy? Dla środków masowego przekazu taki skok to temat na kilka dni. W wydziale mówiono o nim jeszcze dłuŜej. Nagle uświadomił sobie, Ŝe Święto Pracy spędził w Meksyku, podobnie jak trzy następne tygodnie. Skok na bank miał miejsce akurat wtedy, kiedy zawieszono go na miesiąc w pracy za sprawę Lalkarza. Nachylił się, podniósł słuchawkę i wykręcił numer. - „Times”, przy aparacie Bremmer. - Mówi Bosch. Nadal pracujesz w niedziele, co? - W kaŜdą niedzielę od drugiej do dziesiątej. O co chodzi? Nie rozmawiałem z tobą od... od czasu twych problemów ze sprawą Lalkarza. Jak ci się pracuje w Hollywood? - Da się wytrzymać. Przynajmniej na razie. - Mówił przyciszonym głosem, Ŝeby nie słyszał go oficer dyŜurny. - A więc to tak, co? - spytał Bremmer. - Słyszałem, Ŝe dziś rano natrafiliście obok zapory na sztywnego. Joel Bremmer prowadził w „Timesie” kromkę kryminalną dłuŜej, niŜ większość gliniarzy słuŜyła w policji, nie wyłączając Boscha. Niewiele było rzeczy, których nie wiedział o pracy policji, albo których nie potrafił się dowiedzieć po jednym telefonie. Rok temu zadzwonił do Boscha, by usłyszeć jego zdanie na temat dwudziestodwudniowego zawieszenia w obowiązkach. Bremmer dowiedział się o tym przed Boschem. Ogólnie mówiąc, policja nienawidziła „Timesa”, a „Times” nigdy nie szczędził słów krytyki policji. Ale w środku tego wszystkiego był Bremmer, któremu kaŜdy gliniarz mógł zaufać i wielu, jak Bosch, to robiło. - Tak, właśnie nad tym pracuję - przyznał Bosch. - W tej chwili nie wygląda to na nic powaŜnego. Ale potrzebna mi twoja pomoc. Jeśli okaŜe się,
Ŝe sprawdzą się pewne moje przypuszczenia, będzie to coś, co cię z pewnością zainteresuje. Bosch wiedział, Ŝe nie musiał uŜywać takich argumentów, ale chciał, by dziennikarz miał świadomość, iŜ szykuje się coś ciekawego. O co chodzi? - spytał Bremmer. Jak wiesz, ostatnie Święto Pracy spędziłem poza miastem, bawiąc na przedłuŜonym urlopie, zawdzięczanym uprzejmości Wydziału Kontroli Wewnętrznej. Przeoczyłem więc pewną sprawę. Chodzi o... Podkop? Chyba nie zamierzasz pytać o podkop, co? W samym centrum miasta? I kradzieŜ biŜuterii? BiŜuterii, zbywalnych obligacji, akcji, moŜe narkotyków? Bosch usłyszał, Ŝe głos reportera stał się nieco wyŜszy z emocji. Miał rację, chodziło o podkop, wszystko pasowało. Jeśli Bremmer aŜ tak się tym interesował, musiała to być niezwykła sprawa. Tym bardziej więc Bosch się dziwił, Ŝe nie usłyszał o niej po powrocie do pracy w październiku. Tak, właśnie o to mi chodzi - powiedział. - Wyjechałem wtedy i nic o niej nie wiedziałem. Czy kogoś aresztowano? Nie, sprawa jest nadal otwarta. Kiedy ostatnio sprawdzałem, zajmowało się nią FBI. Chciałbym dziś wieczorem spojrzeć na wycinki prasowe o niej. Nie masz nic przeciwko temu? Przygotuję fotokopie. O której wpadniesz? Niezadługo. Rozumiem, Ŝe ma to coś wspólnego z dzisiejszym trupem? Na to wygląda. Kto wie. Nie mogę teraz mówić. Ale wiem, Ŝe sprawę prowadzą federalni. Pójdę do nich jutro. Dlatego dziś wieczorem chciałem przejrzeć wycinki. No to do zobaczenia. Po odłoŜeniu słuchawki Bosch przyjrzał się zdjęciu bransoletki, umieszczonemu w biuletynie. Nie ulegało wątpliwości, Ŝe była to ta sama bransoletka, którą zastawił Meadows, a której zdjęcie zrobił Obinna. Bransoletka, na zdjęciu FBI znajdowała się na kobiecej ręce, pokrytej plamami wątrobowymi. Trzy małe, wyrzeźbione rybki, pływające w złotym morzu. Bosch domyślił się, Ŝe ręka naleŜy do siedemdziesięciojednoletniej pani Harriet Beecham, a zdjęcie zrobiono, by ubezpieczyć bransoletkę. Obejrzał się na oficera dyŜurnego, wciąŜ kartkującego katalog broni. Zakaszlał głośno, tak jak Nicholson w jednym filmie, który kiedyś widział, i jednocześnie wyrwał z teczki kartkę biuletynu. Chłopak spojrzał na Boscha, a po chwili powrócił do swych pistoletów i nabojów. Kiedy wsuwał do kieszeni kartkę z biuletynu, rozległ się sygnał pagera. Podszedł do telefonu i zadzwonił do komisariatu w Hollywood, spodziewając się usłyszeć od dyŜurnego, Ŝe czeka na niego następny trup. Telefon odebrał sierŜant Art Crocket, przez wszystkich nazywany Davey. Harry, nadal kręcisz się w terenie? - spytał.
44
Jestem w Parker Center. Musiałem sprawdzić kilka xtsgt]. Świetnie, to znaczy, Ŝe masz niedaleko do kostnicy. Dzwonił stamtąd niejaki Sakai, powiedział, Ŝe musi się z tobą zobaczyć. Ze mną? Prosił, Ŝeby ci powtórzyć, Ŝe coś znaleźli i kroją twojego nieboszczyka dzisiaj. A właściwie teraz.
* Dojazd do szpitala okręgowego zajął Boschowi pięć minut, a znalezienie miejsca do zaparkowania - kwadrans. Sekcje zwłok przeprowadzano -w budynku za centrum medycznym, które częściowo uległo zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi w 1987 roku. Był to piętrowy, Ŝółty dom z prefabrykatów, nie odznaczający się specjalnym stylem architektonicznym. Kiedy Bosch minął szklane drzwi i znalazł się w holu, natknął się na oficera dochodzeniowego, z którym współpracował, będąc na początku lat osiemdziesiątych członkiem ekipy specjalnej Night Stalker. Cześć, Bernie - powiedział Bosch i uśmiechnął się. Odpieprz się, Bosch - odpowiedział mu Bernie. - Inni teŜ mają pilne przypadki. Bosch zatrzymał się na chwilę i spojrzał za Berniem, idącym w stronę parkingu. Potem skręcił w prawo i ruszył korytarzem, pomalowanym na urzędowy kolor zielony. Minął dwie pary podwójnych drzwi - za kaŜdym razem odór stawał się silniejszy. Był to zapach śmierci i przemysłowych środków do dezynfekcji. Dominował ten pierwszy. Bosch wszedł do wyłoŜonego Ŝółtymi kafelkami pomieszczenia. Zastał tam Larry'ego Sakaia. Właśnie wkładał na szpitalny uniform papierowy fartuch. Papierową maskę i ochraniacze na buty miał juŜ na sobie. Bosch wyciągnął z kartonu, stojącego na kontuarze ze stali nierdzewnej, identyczny komplet, i teŜ zaczął go wkładać. Co się stało Berniemu Slaughterowi? - spytał Bosch. - Co tu takiego zaszło, co go tak wnerwiło? To przez ciebie, Bosch - odparł Sakai, nie patrząc na niego. - Wczoraj rano miał telefon. Jakiś szesnastolatek zastrzelił jego najlepszego przyjaciela. W Lancaster. Wszystko wskazuje, Ŝe był to nieszczęśliwy wypadek, ale Bernie prosił, byśmy sprawdzili tor lotu pocisku i ślady prochu. Chciał jak najszybciej zamknąć sprawę. Obiecałem, Ŝe zajmiemy się tym dziś po południu, więc specjalnie przyjechał. Tyle tylko, Ŝe nie będziemy dzisiaj kroili jego przyjaciela. Sally'emu coś odbiło i postanowił zająć się twoim nieboszczykiem. Nie pytaj mnie, dlaczego. Zbadał pobieŜnie zwłoki, kiedy je Przywieźliśmy, i oświadczył, Ŝe robimy je dziś. Powiedziałem, Ŝe będziemy musieli kogoś skreślić, a on na to, Ŝeby skreślić Berniego. Nie udało mi się dodzwonić do niego na czas, by go poinformować, Ŝeby nie przyjeŜdŜał. Oto, czemu Bernie 45
był taki wściekły. Wiesz, Ŝe mieszka aŜ w Diamond Bar. Daleko, jeśli jechać stamtąd na próŜno. Bosch włoŜył maskę, ochraniacze na buty i fartuch, po czym razem z Sakaiem poszli wyłoŜonym kafelkami korytarzem do sali sekcji zwłok. - W takim razie powinien być wściekły na Sally'ego, a nie na mnie zauwaŜył. Sakai nic nie powiedział. Podeszli do pierwszego stołu, na którym leŜał na wznak nagi Billy Meadows. W sali znajdowało się sześć stołów z chromowanej stali. Na kaŜdym leŜały zwłoki. Doktor Jesus Salazar pochylał się nad klatką piersiową Meadowsa, stojąc tyłem do Boscha i Sakai ego. - Witaj, Harry, czekałem na ciebie - powiedział Salazar, nie odwracając wzroku. - Larry, będą mi potrzebne preparaty mikroskopowe tego fragmentu. Mówiąc to, wyprostował się i odwrócił. W dłoni, chronionej gumową rękawiczką, trzymał coś, co wyglądało jak kwadratowy wycinek ciała i róŜowa tkanka mięsna. Umieścił wycinek w stalowym naczyniu, podobnym do tych, w jakich smaŜy się racuszki, i wręczył Sakaiemu. - Przetnij raz równolegle do śladu po ukłuciu igłą, a dla porównania ciachnij jeszcze dwa razy w pewnej odległości. Sakai wziął naczynie i udał się do laboratorium. Bosch zobaczył, Ŝe fragment ciała został wycięty z klatki piersiowej Meadowsa, jakieś trzy centymetry powyŜej lewej brodawki. - Co stwierdziłeś? - spytał. - Nie jestem jeszcze pewien. Zobaczymy. Pytanie, co ty znalazłeś, Harry? Sakai powiedział, Ŝe nalegałeś na przeprowadzenie sekcji zwłok dzisiaj. Czemu taki pośpiech? - Powiedziałem, Ŝe sekcja musi być przeprowadzona dzisiaj, bo chciałem, Ŝeby zrobiono ją jutro. Wydawało mi się, Ŝe obaj uzgodniliśmy, Ŝe będzie przeprowadzona jutro. - Tak, powiedział mi to, ale coś mnie zaintrygowało w tej sprawie. Kocham zagadki, Harry. Co sprawiło, Ŝe uwaŜasz tę sprawę za śmierdzącą, jak określacie to wy, oficerowie dochodzeniowi? JuŜ tak nie mówimy, pomyślał Bosch. Z chwilą, gdy jakiś zwrot uŜyty zostanie w filmie i podchwycony przez takich ludzi, jak Salazar, staje się przestarzały. - Po prostu coś mi tu nie pasowało - odparł Bosch. - Teraz doszły jeszcze nowe elementy. Z mojego punktu widzenia to morderstwo. - Jakie elementy? Bosch wyciągnął notatnik i zaczął mówić, przewracając kartki. Wymienił fakty, które wydały mu się zastanawiające na miejscu wypadku: złamany palec, brak wyraźnych śladów w rurze, koszula naciągnięta na głowę denata. - W kieszeni miał zestaw ćpuna, w rurze znaleźliśmy kociołek, ale wygląda mi to na mistyfikację. Wszystko zdaje się przemawiać za tym, Ŝe 46
ostatni strzał zrobił sobie w ramię. Pozostałe ślady na rękach po ukłuciach są stare. Od lat nie szprycował się w ramię. - Masz rację. Poza tym jednym ukłuciem w rękę znalazłem świeŜe ślady po igle tylko w okolicy pachwin. Zazwyczaj szprycują się tam osoby, które bardzo się starają ukryć swe uzaleŜnienie. Ale z drugiej strony moŜe po prostu znów postanowił kłuć się w ramię. Co masz jeszcze, Harry? - Jestem niemal pewien, Ŝe palił. Nie znaleźliśmy przy nim papierosów. - MoŜe ktoś mu je zabrał po śmierci? Zanim natrafiono na zwłoki. Jakaś hiena cmentarna? - Racja. Dlaczego w takim razie zabrano fajki, a zostawiono strzykawkę? Jest jeszcze kwestia mieszkania. Ktoś je przeszukiwał. - MoŜe jakiś znajomek. Ktoś, szukający towaru. - Znowu racja. - Bosch przerzucił kilka kolejnych kartek. - W znalezionym zestawie był wacik z białobrązowymi kryształkami. Dość się napatrzyłem na atrament, by wiedzieć, Ŝe barwi watę na ciemnobrązowo, czasem nawet na czarno. Wskazuje to, Ŝe wstrzyknięto mu w ramię herę pierwszego gatunku, prawdopodobnie przemyconą z zagranicy. To mi nie pasuje do sposobu, w jaki Ŝył. To towar uŜywany przez mieszkańców bogatych dzielnic. Salazar zastanowił się chwilę, nim powiedział: - To wszystko tylko przypuszczenia, Harry. - Jest jeszcze jedno. Właśnie zaczynam nad tym pracować. Był zamieszany w jakiś skok. Bosch powiedział mu krótko, co wiedział o bransoletce, o jej kradzieŜy z bankowego sejfu, a potem z lombardu. Do obowiązków Salazara naleŜało przeprowadzanie sekcji zwłok, ale Bosch zawsze mu ufał i przekonał się, Ŝe czasem warto było zapoznać go z innymi faktami, dotyczącymi sprawy. Spotkali się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym roku, kiedy Bosch był policjantem patrolującym, a Sally nowym asystentem koronera. Boscha przydzielono do pilnowania rejonu w okolicach Wschodniej Pięćdziesiątej Czwartej, gdzie w wyniku strzelaniny, jaka się wywiązała z Symbionalną Armią Wyzwolenia, doszczętnie spłonął dom, a w dymiących zgliszczach znaleziono pięć trupów. Sally'emu zlecono sprawdzić, czy przypadkiem nie znajdzie jeszcze jednych zwłok - Patty Hearst. Spędzili tam razem trzy dni i kiedy w końcu Sally się poddał, Bosch wygrał zakład, Ŝe dziewczyna wciąŜ Ŝyje. Nie wiadomo tylko, gdzie. Kiedy Bosch skończył opowieść o bransoletce, obawy Sally'ego, Ŝe za śmiercią Billy'ego Meadowsa nie kryje się Ŝadna tajemnica, gdzieś pierzchły. Wstąpiła w niego nowa energia. Odwrócił się do wózka, na którym leŜały narzędzia do przeprowadzania sekcji, i przyciągnął go bliŜej stołu. Włączył magnetofon, uruchamiający się na dźwięk głosu, wziął do ręki skalpel i parę zwykłych noŜyc ogrodniczych. - Zabierajmy się do pracy - powiedział.
47
Bosch cofnął się kilka kroków, by nie zostać spryskanym krwią, i oparł się o blat, na którym stała taca pełna noŜy, pił i skalpelów. ZauwaŜył karteczkę, przyczepioną z boku tacy: „Do naostrzenia”.
* Salazar spojrzał na zwłoki Billy'ego Meadowsa i zaczął swój monolog: Mam przed sobą ciało dobrze zbudowanego męŜczyzny rasy białej, mierzącego sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, waŜącego siedemdziesiąt pięć kilogramów, ogólnie odpowiadającego swemu wiekowi czterdziestu lat. Zwłoki są zimne, niezabalsamowane, w pełni sztywne, z objawami siności pośmiertnej. Bosch obserwował Sally'ego, gdy w pewnej chwili zauwaŜył na kontuarze obok tacy z narzędziami plastikową torbę z ubraniem Meadowsa. Podszedł i otworzył ją. W nozdrza natychmiast uderzył go zapach moczu. Przez chwilę przypomniał sobie duŜy pokój w mieszkaniu Meadowsa. Naciągnął na ręce gumowe rękawiczki, podczas gdy Salazar kontynuował opisywanie ciała denata. W palcu wskazującym lewej ręki da się wymacać złamanie bez naruszenia powłok zewnętrznych, przemieszczenia kości ani krwiaka. Bosch rzucił okiem przez ramię i zobaczył, Ŝe Salazar, mówiąc do mikrofonu, trącał złamany palec tępym końcem skalpela. Zakończył opis wyglądu zewnętrznego ciała uwagami o śladach ukłuć na skórze. W górnej, wewnętrznej części ud i po wewnętrznej stronie lewej ręki znajdują się ślady po ukłuciach typu podskórnego. Z ukłucia na ramieniu wydziela się krwawy płyn. Ślad ten wygląda na najświeŜszy. Jest teŜ drugi ślad po ukłuciu, z lewej strony klatki piersiowej, z którego równieŜ wydziela się niewielka ilość krwistego płynu. Ślad po ukłuciu jest większy niŜ w przypadku zastrzyków podskórnych. Salazar połoŜył dłoń na głośnikach magnetofonu i powiedział do Boscha: Poprosiłem Sakaiego, by zrobił preparaty mikroskopowe tego fragmentu klatki piersiowej. Wygląda to bardzo intrygująco. Bosch skinął głową, po czym odwrócił się w stronę kontuaru i zaczął rozkładać ubranie Meadowsa. Słyszał z tyłu, jak Salazar, posługując się noŜycami, otworzył klatkę piersiową denata. Bosch wywrócił kaŜdą kieszeń na lewą stronę i przyjrzał się podszewce. Wywrócił skarpety na lewą stronę, sprawdził wewnętrzną stronę spodni i koszuli. Nic. Wziął skalpel z tacy, opatrzonej napisem: „Do naostrzenia”, i rozciął skórzany pasek od spodni Meadowsa. Znowu nic. Słyszał, jak za nim Salazar mówi: Śledziona waŜy sto dziewięćdziesiąt gramów. Torebka jest nietknięta, lekko pomarszczona, miąŜsz jasnofioletowy.
48
Bosch słyszał to juŜ setki razy. Większość tego, co mówi patolog do mikrofonu, nie ma Ŝadnego znaczenia dla obecnego obok oficera dochodzeniowego. On czeka na konkluzję. Co spowodowało zgon osobnika, leŜącego na zimnym, stalowym stole? Jak do tego doszło? Kto to zrobił? - Woreczek Ŝółciowy ma cienkie ścianki - mówił Salazar. - Zawiera kilka centymetrów sześciennych zielonkawej Ŝółci bez kamieni. Bosch wsadził ubranie z powrotem do plastikowego worka i zamknął go. Następnie z drugiej plastikowej torby wyjął skórzane buty robocze, które Meadows miał na nogach. ZauwaŜył, Ŝe z butów wysypał się czerwonopomarańczowy pył. Kolejny dowód, Ŝe ciało wciągnięto do rury. Obcasy szorowały po suchym błocie, zgromadzonym na dnie rury, i dlatego do środka butów dostał się pył. - Pęcherz moczowy nietknięty - mówił Salazar. - Zawiera jedynie sześćdziesiąt gramów jasnoŜółtego moczu. W zewnętrznych narządach płciowych i pochwie nie stwierdzam nic szczególnego. Bosch odwrócił się. Salazar zasłaniał ręką głośnik. - śarty koronerskie - powiedział. - Chciałem się przekonać, czy słuchasz, Harry. Pewnego dnia moŜe będziesz zeznawać w tej sprawie. By poprzeć moje słowa. - Wątpię - odparł Bosch. - Nie lubią zanudzać ławy przysięgłych na śmierć. Salazar uruchomił małą piłę tarczową, uŜywaną do otwierania czaszki. Wydawała dźwięk podobny do wiertła dentystycznego. Bosch powrócił do oględzin butów Meadowsa. Były nasmarowane i utrzymywane w dobrym stanie. Gumowe podeszwy nosiły ślady tylko niewielkiego zuŜycia. W głębokim bieŜniku podeszwy prawego buta tkwił biały kamyk. Bosch wydłubał go skalpelem. Był to mały odłamek cementu. Przypomniał mu się biały pył na podłodze w garderobie Meadowsa. Ciekaw był, czy udałoby się stwierdzić, Ŝe pył lub kawałek cementu z podeszwy buta pochodzą z muru chroniącego skarbiec WestLand Bank. Ale skoro buty były tak zadbane, czy uchowałby się przez dziewięć miesięcy kamyk w podeszwie? Wydawało się to mało prawdopodobne. MoŜe pochodził z terenu budowy tunelu w centrum miasta. Jeśli oczywiście Meadows był tam zatrudniony. Bosch włoŜył kawałek cementu do małej, plastikowej koperty, którą następnie wsunął do kieszeni, gdzie znajdowały się juŜ podobne koperty, zawierające plon całodziennej pracy. - Podczas badania głowy i zawartości czaszki nie stwierdzono urazu, zmian patologicznych ani wad wrodzonych. Harry, zajmę się teraz palcem. Bosch odłoŜył buty do plastikowej torby i podszedł do stołu, podczas gdy Salazar umieścił zdjęcie rentgenowskie lewej ręki Meadowsa na podświetlonym ekranie na ścianie. - Widzisz te fragmenty tutaj? - spytał, wskazując na kliszy małe, białe punkciki. Było ich ogółem trzy w pobliŜu złamanego stawu. - Gdyby to było stare złamanie, z czasem przemieściłyby się do stawu. Na zdjęciu nie widać uszkodzeń, ale zamierzam bliŜej obejrzeć ten palec. 49
Podszedł do stołu i za pomocą skalpela zrobił na skórze palca nacięcie w kształcie litery T. Następnie rozchylił skórę i zaczął grzebać skalpelem w róŜowym ciele, mówiąc: - Nie... nie... nic. To złamanie pośmiertne, Harry. Sądzisz, Ŝe mógł to zrobić któryś z moich ludzi? - Nie wiem - powiedział Bosch. - Chyba raczej nie. Sakai twierdził, Ŝe i on, i jego pomocnik bardzo uwaŜali. Wiem, Ŝe ja teŜ tego nie zrobiłem. Jak to moŜliwe, Ŝe nie została uszkodzona skóra? - To ciekawe. Nie znam odpowiedzi na to pytanie. W jakiś sposób doszło do złamania palca bez Ŝadnych obraŜeń zewnętrznych. Ale to wcale nie takie trudne. Wystarczy złapać za palec i go wygiąć. Pod warunkiem, Ŝe nie jesteś zbytnio wraŜliwy. O, tak. Salazar okrąŜył stół. Ujął prawą dłoń Meadowsa i odgiął palec. Ale nie udało mu się go złamać w stawie. - To trudniejsze, niŜ myślałem - powiedział. - MoŜe palec zawadził o jakiś tępy przedmiot. Taki, który nie uszkodził skóry. Kiedy piętnaście minut później wrócił Sakai z preparatami mikroskopowymi, sekcja zwłok była ukończona i Salazar zaszywał klatkę piersiową Meadowsa grubym, woskowanym szpagatem. Następnie spłukał wodą z węŜa ślady krwi i zmoczył włosy nieboszczyka. Sakai związał sznurem nogi denata, a ręce przywiązał do tułowia, by je unieruchomić podczas róŜnych stadiów sztywnienia. Bosch zauwaŜył, Ŝe lina biegła przez środek tatuaŜu na ramieniu Meadowsa, przez szyję szczura. Salazar, posługując się kciukiem i palcem wskazującym, zamknął oczy Meadowsowi. - Zabierz go do pudła - polecił Sakaiemu, a potem zwrócił się do Boscha: - Rzućmy okiem na preparaty mikroskopowe. Zaintrygowało mnie to, bo dziura była większa niŜ od normalnego ukłucia igłą, a jej umiejscowienie w klatce piersiowej teŜ jest niespotykane. Ukłucie wyraźnie zrobiono przed śmiercią, moŜe w czasie agonii; wystąpiło tylko lekkie krwawienie i rana nie zdąŜyła się zasklepić. MoŜe właśnie ona była przyczyną śmierci, Harry. Salazar wziął preparaty i podszedł do mikroskopu, stojącego na kontuarze w głębi sali. Umieścił jeden z preparatów w urządzeniu i pochylił się, by go obejrzeć. Po pół minucie powiedział: - Ciekawe. Potem rzucił jeszcze okiem na pozostałe preparaty. Kiedy skończył, ponownie umieścił pod mikroskopem pierwszy preparat. - Dobra. Tytułem wyjaśnienia: wyciąłem fragment tkanki piersiowej w miejscu, gdzie znajdowało się ukłucie, mniej więcej na głębokość czterech centymetrów. Preparat sporządzono tak, by moŜna było zobaczyć przekrój wzdłuŜ ukłucia. NadąŜasz za mną? Bosch skinął głową. - Świetnie. To tak, jakby przeciąć jabłko, by móc prześledzić wydrąŜenie, pozostawione przez robaka. Pod mikroskopem widać ślad po igle i wy rządzone przez nią obraŜenia. Spójrz. 50
Bosch pochylił się nad okularem mikroskopu. Zobaczył prosty ślad po ukłuciu na głębokość około trzech centymetrów, przez skórę do tkanki mięśniowej. ZwęŜał się ku końcowi jak kolec. Tam, gdzie ślad się urywał, róŜowa tkanka przybrała brunatny kolor. - Co to znaczy? - spytał. - To znaczy - wyjaśnił Salazar - Ŝe przekłuto skórę, powięzi, błonę z tkanki łącznej, i dotarto do mięśnia piersiowego. ZauwaŜyłeś zmianę zabarwienia tkanki mięśniowej wokół rany? - Owszem. Harry, to dlatego, Ŝe mięsień został w tym miejscu spalony. Bosch przeniósł wzrok na Salazara. Wydawało mu się, Ŝe dostrzegł nikły uśmiech na twarzy patologa, przesłoniętej maseczką. Spalony? Pistolet obezwładniający - oświadczył patolog. - Taki, którym wstrzeliwuje się elektrodę głęboko pod skórę. Na jakieś trzy, cztery centy metry. Ale w tym przypadku elektroda została prawdopodobnie wciśnięta głębiej w klatkę piersiową. Bosch zastanowił się chwilę. Odnalezienie pistoletu obezwładniającego było praktycznie niemoŜliwe. Do sali znów wszedł Sakai i oparł się o kontuar w pobliŜu drzwi. Salazar wziął z wózka z narzędziami trzy szklane fiolki z krwią i dwie zawierające Ŝółtawy płyn. W małym, stalowym pojemniku znajdował się brązowy wycinek. Bosch wiedział z doświadczenia, nabytego w tym pomieszczeniu, Ŝe to fragment wątroby. Larry, masz tutaj kolejne próbki do badań toksykologicznych - powiedział Salazar. Sakai wziął je i wyszedł z sali. Mówisz o torturach, o elektrowstrząsach? - odezwał się Bosch. Wszystko na to wskazuje - odparł Salazar. - Za mało, by zabić. Ale dość, by wydobyć z niego jakieś informacje. Ładunek elektryczny moŜe być bardzo przekonywający. Mając w piersi elektrodę, prawdopodobnie czuł, jak działka dostaje mu się do samego serca. Uległ paraliŜowi. Powiedział im to, co chcieli usłyszeć, a potem mógł tylko patrzeć, jak wstrzykują mu w ramię śmiertelną dawkę heroiny. Czy moŜemy cokolwiek z tego udowodnić? Salazar wbił wzrok w wyłoŜoną płytkami podłogę i podrapał się w brodę. Bosch miał ogromną ochotę na papierosa. JuŜ niemal od dwóch godzin siedział w sali sekcji zwłok. Udowodnić cokolwiek? - powtórzył Salazar. - Medycyna nie dostarczy potrzebnych dowodów. Wyniki badań toksykologicznych będą gotowe za tydzień. ZałóŜmy, Ŝe okaŜe się, iŜ przyczyną śmierci było przedawkowanie heroiny. W jaki sposób udowodnimy, Ŝe nie wstrzyknął jej sobie sam, Ŝe zrobił to ktoś inny? Badania medyczne tego nie wykaŜą. Ale moŜemy udowodnić, Ŝe krótko przed śmiercią poddawano go elektro wstrząsom. Był torturowany. Po śmierci spowodowano w nie wyjaśnionych okolicznościach uszkodzenie palca wskazującego lewej ręki. 51
Znów podrapał się w brodę i ciągnął: Mogę zeznać, Ŝe było to zabójstwo. Wyniki badań medycznych wskazują na śmierć zadaną cudzymi rękami. Ale na razie nie znamy przyczyny zgonu. Zaczekajmy na wyniki testów toksykologicznych i wtedy wszystko razem przeanalizujemy. Bosch zapisał w notatniku mniej więcej to, co powiedział Salazar. Te dane trzeba będzie umieścić w raporcie. Oczywiście dowiedzenie tego ponad wszelką wątpliwość przed ławą przysięgłych to inna sprawa - powiedział Salazar. - Wydaje mi się, Harry, Ŝe będziesz musiał odnaleźć tę bransoletkę i spróbować się dowiedzieć, dlaczego była aŜ tak waŜna, by przez nią torturować i zabić człowieka. Bosch zamknął notatnik i zaczął ściągać papierowy fartuch.
* Zachodzące słońce zabarwiło niebo na takie same ostre odcienie róŜu i oranŜu, jakie miały stroje kąpielowe surfingowców. Malownicze złudzenie, pomyślał Bosch, jadąc na północ Hollywood Freeway, w kierunku domu. Zachody słońca sprawiały bowiem, Ŝe zapominało się, iŜ to smog tak oŜywiał kolory, a za kaŜdym ładnym obrazkiem mogła się kryć jakaś obrzydliwa sprawa. Słońce wisiało niczym miedziana kula. Nastawił radio na stację, nadającą muzykę jazzową, właśnie Coltrane grał „Soul Eyes”. Na siedzeniu obok leŜała teczka z wycinkami prasowymi od Bremmera. Przywalona była pół tuzinem butelek piwa. Bosch skręcił z autostrady w Barham, a potem ruszył w górę Woodrow Wilson ku wzgórzom nad Studio City. Mieszkał w drewnianym domu wspartym na słupach, niewiele większym od garaŜy w Beverly Hills. Przylepiony do zbocza wzgórza domek w samym środku podtrzymywały trzy stalowe pylony. Niebezpiecznie byłoby znaleźć się tu podczas trzęsienia ziemi, Matka Natura z łatwością wyrwałaby belki i dom zsunąłby się w dół wzgórza niczym sanki. Ale wszystko wynagradzał widok, rozciągający się z tego miejsca. Z tarasu na tyłach domu Bosch mógł spoglądać na północny wschód, na fioletowe pasmo gór za Pasadeną i Altadeną. Czasami widział obłoki dymu i pomarańczową łunę, kiedy w górach płonęły zarośla. Nocami odgłosy ruchu na autostradzie przycichały, a niebo omiatały reflektory z Universal City. Kiedy patrzył w stronę doliny, Boscha ogarniało poczucie siły, którego nigdy nie potrafił sobie wytłumaczyć. Ale wiedział, Ŝe miał swoje powody, Ŝeby kupić dom właśnie tu i nigdy nie zamierzał się stąd wyprowadzić. Nabył tę nieruchomość osiem lat temu, zanim zaczął się boom budowlany, płacąc pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Resztę naleŜności rozłoŜono mu na miesięczne raty w wysokości tysiąca czterystu dolarów, na które było go stać, bo pieniądze wydawał jedynie na jedzenie, alkohol i płyty jazzowe. 52
Gotówkę wypłaciła mu wytwórnia za prawo do wykorzystania jego nazwiska w serialu telewizyjnym, opowiadającym historię śledztwa w sprawie serii morderstw, dokonanych na właścicielkach salonów kosmetycznych w Los Angeles. Boscha i jego partnera grali dwaj średnio popularni aktorzy telewizyjni. Jego partner zainkasował swoje pięćdziesiąt kawałków, przeszedł na emeryturę i wyprowadził się do Ensenada. Bosch zainwestował pieniądze w dom, który nie przetrzymał by zapewnie następnego trzęsienia ziemi, ale jego posiadanie dawało Boschowi poczucie, Ŝe jest księciem miasta. Choć postanowił nigdy się stąd nie wyprowadzać, Jerry Edgar, jego obecny partner, a w chwilach wolnych od pracy - agent obrotu nieruchomościami, powiedział, Ŝe dom wart jest teraz trzy razy tyle, ile Bosch za niego zapłacił. Zawsze, kiedy rozmowa schodziła na temat nieruchomości, co zdarzało się dość często, Edgar radził Boschowi, by sprzedał dom. Bosch nawet nie chciał o tym słyszeć. Zanim dotarł do domu na wzgórzu, zapadł mrok. Wypił pierwsze piwo, stojąc na tarasie i patrząc na światła w dole. Drugą butelkę opróŜnił, siedząc w fotelu, połoŜywszy sobie teczkę z wycinkami na kolanach. Przez cały dzień nic nie jadł i alkohol szybko uderzył mu do głowy. Ogarnęła go senność, a zarazem niepokój, jego organizm domagał się jedzenia. Wstał, poszedł do kuchni i zrobił sobie kanapkę z indykiem. Wziął kolejną butelkę piwa i wrócił na swój fotel. Kiedy skończył jeść, strząsnął z teczki okruchy i otworzył ją. W środku znajdowały się cztery artykuły o napadzie na WestLand Bank, opublikowane w „Timesie”. Przeczytał je w kolejności, w jakiej się ukazały w druku. Pierwsza była krótka wzmianka, umieszczona na trzeciej stronie działu, poświęconemu wydarzeniom w mieście. Wiadomości zostały najwidoczniej zebrane we wtorek, kiedy odkryto włamanie. Policja i FBI nie były jeszcze skłonne do rozmowy z prasą i informowania opinii publicznej o tym, co właściwie zaszło. FBI I POLICJA WSZCZĘŁY ŚLEDZTWO W SPRAWIE NAPADU NA BANK „FBI podało we wtorek do publicznej wiadomości, Ŝe podczas ostatniego dłuŜszego weekendu włamano się do WestLand Bank w centrum miasta. Agent specjalny FBI, John Rourke, poinformował, Ŝe włamanie, w sprawie którego dochodzenie prowadzą wspólnie FBI i policja Los Angeles, wykryto, gdy kierownictwo banku, mieszczącego się na rogu Hill Street i Szóstej Alei, stawiło się we wtorek do pracy i stwierdziło, Ŝe splądrowano skrytki bankowe. Rourke oświadczył, Ŝe nie oszacowano jeszcze wartości skradzionych przedmiotów. Ale według źródeł dobrze poinformowanych zabrano biŜuterię i inne wartościowe przedmioty, zdeponowane przez klientów banku, o wartości ponad miliona dolarów. 53
Rourke odmówił odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób włamywacze dostali się do skarbca, ale przyznał, Ŝe system alarmowy nie działał właściwie. Odmówił bliŜszych wyjaśnień. Rzecznik WestLand Bank nie chciał we wtorek rozmawiać o włamaniu. Poinformowano, Ŝe nikogo nie aresztowano i brak jest podejrzanych o dokonanie przestępstwa”. Bosch zapisał w notatniku nazwisko agenta specjalnego Johna Rourke i przeszedł do lektury następnego artykułu, znacznie obszerniejszego. Został opublikowany nazajutrz po pierwszej wzmiance, na pierwszej stronie działu miejskiego. Opatrzony był wielkim tytułem oraz zdjęciem kobiety i męŜczyzny, stojących w pomieszczeniu ze skrytkami bankowymi i spoglądających na dziurę w posadzce, przez którą mógłby się przecisnąć człowiek. Za nimi leŜały zwalone na stos sejfy. Większość drzwiczek do skrytek bankowych była otwarta. Artykuł opatrzony był nazwiskiem Bremmera. SKRADZIONO CO NAJMNIEJ 2 MILIONY DOLARÓW, PODKOPUJĄC SIĘ DO BANKU. PRZESTĘPCY WYKORZYSTALI NA ZROBIENIE PODKOPU PRZEDŁUśONY WEEKEND Artykuł rozwijał temat poruszony we wzmiance, informując, Ŝe sprawcy dostali się do banku przez tunel, wydrąŜony na długości około stu pięćdziesięciu metrów od głównego burzowca, biegnącego pod Hill Street. Podano, Ŝe do wysadzenia stropu w skarbcu uŜyto materiałów wybuchowych. Według FBI włamywacze spędzili w skarbcu prawdopodobnie cały trzydniowy weekend, włamując się do poszczególnych skrytek bankowych. Szacowano, Ŝe wykopanie tunelu od burzowca do skarbca zajęło siedem, osiem tygodni. Bosch zapisał sobie, by spytać FBI, w jaki sposób wykopano tunel. Jeśli uŜywano cięŜkiego sprzętu, większość bankowych systemów alarmowych, czułych zarówno na dźwięk, jak i wibracje ziemi, powinna zareagować. Zastanawiał się równieŜ, dlaczego sam wybuch nie spowodował włączenia się alarmów. Następnie przejrzał trzeci artykuł, opublikowany nazajutrz po drugim. Jego autorem nie był Bremmer, ale umieszczono go równieŜ na pierwszej stronie działu miejskiego. Relacjonowano treść rozmów z kilkunastoma osobami, stojącymi w kolejce przed bankiem, by się przekonać, czy wśród skrytek, do których się włamano i które opróŜniono, znajdują się ich sejfy. Funkcjonariusze FBI prowadzili ich do skarbca, a następnie spisywali oświadczenia. Bosch rzucił pobieŜnie okiem na artykuł i stwierdził, Ŝe w kółko powtarzało się to samo: ludzie byli zdenerwowani i wściekli, bo stracili przedmioty, które zdeponowali w banku, wierząc, Ŝe będą tam bezpieczniejsze niŜ w ich domach. Przy samym końcu wymieniona była Harriet Beecham. Przeprowadzono z nią wywiad, kiedy wychodziła z banku. Powiedziała dziennikarzowi, Ŝe straciła 54
gromadzoną przez całe Ŝycie kolekcję kosztowności, nabywanych podczas podróŜy po świecie z nieŜyjącym juŜ męŜem, Harrym. Dziennikarz nie omieszkał wspomnieć, Ŝe pani Beecham ocierała łzy koronkową chusteczką. „Straciłam pierścionki, które mąŜ kupił mi we Francji, złoto-jadeitową bransoletkę z Meksyku” - powiedziała pani Beecham. „Ktokolwiek to zrobił, ograbił mnie z mych wspomnień”. Bardzo melodramatyczne. Bosch zastanawiał się, czy ostatnie słowa nie zostały wymyślone przez dziennikarza. Czwarty artykuł został opublikowany tydzień później. Autorem krótkiej wzmianki, upchniętej na końcu gazety, gdzie umieszczano wiadomości z Doliny, był Bremmer. Informował, Ŝe śledztwo w sprawie WestLand Bank prowadzone jest wyłącznie przez FBI. Policja Los Angeles początkowo wspierała prace FBI, ale kiedy sprawa stanęła w martwym punkcie, zostawiono ją funkcjonariuszom Biura. Ponownie wspomniano o agencie specjalnym, Johnie Rourke. Oświadczył, Ŝe agenci nadal pracują nad sprawą, ale nie zanotowano Ŝadnego postępu i nie udało się zidentyfikować sprawców. Powiedział, Ŝe nie natrafiono na Ŝadne przedmioty, które skradziono ze skarbca. Bosch zamknął teczkę. Sprawa była dla Biura zbyt waŜna, by ją tak po prostu zostawić. Ciekaw był, czy Rourke mówił prawdę, informując, Ŝe nikogo nie podejrzewają. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek wypłynęło nazwisko Meadowsa. Dwadzieścia lat temu Meadows walczył, a niekiedy mieszkał w tunelach pod wioskami Południowego Wietnamu. Jak wszystkie tunelowe szczury znał się na wysadzaniu. Ale jego celem było zasypywanie tuneli. Implozja. Czy nauczył się, jak wysadzać stropy skarbców bankowych ze zbrojonego betonu? W pewnej chwili Bosch zdał sobie sprawę z tego, Ŝe Meadows wcale nie musiał się na tym znać. Nie miał wątpliwości, Ŝe włamanie do WestLand Bank było dziełem więcej niŜ jednej osoby. Wstał i wyjął z lodówki kolejne piwo. Zanim jednak wrócił na fotel, poszedł do sypialni i z dolnej szuflady biurka wyciągnął stary album ze zdjęciami. Rozsiadł się w fotelu, wypił pół butelki piwa i dopiero wtedy otworzył album. Między kartkami znajdowały się pliki luźnych fotografii. Zamierzał je wkleić, ale jakoś nigdy się do tego nie zabrał. Rzadko kiedy w ogóle zaglądał do albumu. Stronice poŜółkły, na brzegach stały się nawet brązowe. Były kruche, podobnie jak wspomnienia, wywoływane przez zdjęcia. Brał po kolei kaŜdą fotografię i przyglądał jej się uwaŜnie. W pewnej chwili uświadomił sobie, Ŝe ich nie wkleił, bo lubił trzymać poszczególne pozytywy w ręku, czuć je. Wszystkie zdjęcia zrobiono w Wietnamie. Jak to, które znalazł w mieszkaniu Meadowsa, były w większości czarno-białe. W owych czasach w Sajgonie taniej kosztowało wywołanie filmów czarno-białych niŜ kolorowych. Na kilku zdjęciach widać było Boscha, ale większość fotografii zrobił sam starą leicą, otrzymaną przed wyjazdem od swego opiekuna. Był to ze strony starszego pana gest pojednania. Nie chciał, by Harry wyjeŜdŜał, długo się o to spierali. 55
Potem podarował mu aparat fotograficzny, a Harry przyjął prezent. Ale Bosch nie naleŜał do tego typu ludzi, którzy po powrocie opowiadali swe przeŜycia. Zdjęcia leŜały wetknięte między kartki albumu, nigdy nie zostały wklejone, rzadko były oglądane. Motywem powtarzającym się na większości fotografii, były tunele i uśmiechnięte twarze. Prawie na kaŜdym zdjęciu Ŝołnierze stali w wyzywających pozach przed wejściem do tunelu, który prawdopodobnie dopiero co spenetrowali i zniszczyli. Dla autsajdera mogły wydawać się dziwne, moŜe fascynujące. Ale w Boschu wzbudzały lęk, jak zdjęcia w prasie ludzi, uwięzionych w rozbitych samochodach, czekających na straŜaków, by ich wydobyli. Fotografie przedstawiały uśmiechnięte twarze młodych męŜczyzn, którzy właśnie wrócili z piekła. Ze światła dziennego w otchłań - tak określali wchodzenie do tuneli. KaŜdy tunel był czarnym echem. W środku nie było nic, prócz śmierci. A mimo to wchodzili do nich. Bosch odwrócił sztywną stronicę albumu i ujrzał wpatrzonego w siebie Billy'ego Meadowsa. Nie ulegało wątpliwości, Ŝe zdjęcie zostało zrobione parę minut po tym, które Bosch znalazł w mieszkaniu Meadowsa. Przedstawiało grupkę tych samych Ŝołnierzy. Ten sam rów i tunel. Okręg Cu Chi. Tylko nie było na nim Boscha, który opuścił kolegów, by pstryknąć zdjęcie. Jego leica uchwyciła nieobecne spojrzenie Meadowsa i skamieniały uśmiech - „ blada skóra sprawiała wraŜenie pokrytej woskiem. Udało mi się uchwycić prawdziwego Meadowsa, pomyślał Bosch. OdłoŜył zdjęcie i wziął następne. Przedstawiało tylko jego samego. Wyraźnie pamiętał, jak umieścił aparat na. drewnianym stole i nastawił samowyzwalacz. Następnie stanął przed obiektywem. Był bez koszuli, na tatuaŜ na mocno opalonym ramieniu padały przez okno promienie zachodzącego słońca. Z tyłu majaczyło niewyraźnie wejście do tunelu. Sam tunel był zamazaną, wzbudzającą grozę czeluścią, przypominającą otwarte usta na obrazie Edwarda Muncha „Krzyk”. Bosch, patrząc na zdjęcie, poznał, Ŝe był to tunel w wiosce, którą nazwali Timbuk 2. Jego ostatni tunel. Nie uśmiechał się na fotografii. Z ciemnych oczodołów spoglądały powaŜne oczy. Teraz teŜ się nie uśmiechał. Trzymał zdjęcie w obu rękach, machinalnie przesuwając kciukami w górę i w dół krawędzi. Gapił się na nie tak długo, aŜ zmęczenie i alkohol spowodowały, Ŝe popadł jakby w półświadome zamyślenie. Prawie, jakby śnił. Pamiętał ten ostatni tunel i pamiętał Billy'ego Meadowsa.
* Weszło ich do środka trzech. Wyszło tylko dwóch. Natrafili na tunel podczas rutynowego przeczesywania małej wioski w sektorze E. Wioska nie miała na mapach wojskowych nazwy, więc Ŝołnierze ochrzcili ją Timbuk 2. Gdziekolwiek się obrócili, trafiali na tunele, aŜ zabrakło szczurów do ich badania. Kiedy pod koszem na ryŜ natknięto się na kolejne 56
wejście, sierŜant postanowił nie czekać na posiłki. Chciał kontynuować posuwanie się w głąb, ale wiedział, Ŝe najpierw musi sprawdzić, co jest w tunelu. I podjął decyzję, jaką podejmuje podczas wojny wielu. Wysłał trzech swoich ludzi. Trzech nowicjuszy, trzęsących ze strachu portkami, moŜe od sześciu tygodni przebywających w Wietnamie. Powiedział im, by nie wchodzili zbyt głęboko, podłoŜyli jedynie ładunki wybuchowe i wracali. Mieli się spieszyć i wzajemnie ubezpieczać. Trójka Ŝółtodziobów posłusznie wlazła do dziury. Tyle tylko, Ŝe pół godziny później wróciło jedynie dwóch. Dwóch, których wróciło, powiedziało, Ŝe się rozdzielili. Tunel rozgałęział się w róŜne strony, więc postanowili, Ŝe kaŜdy pójdzie w inną stronę. Właśnie kiedy to mówili swemu dowódcy, rozległ się grzmot, a potem z tunelu wydobył się dym i pył. Wybuchły ładunki C-4. Pojawił się dowódca kompanii i oświadczył, Ŝe nie opuszczą tego terenu bez zaginionego kolegi. Kompania czekała cały dzień, aŜ dym i kurz w tunelu opadną. Wtedy do środka wysłano dwa szczury tunelowe - Harry'ego Boscha i Billy'ego Meadowsa. Porucznik powiedział, Ŝe niewaŜne, czy zaginiony Ŝołnierz Ŝyje czy nie. Mają go odszukać. Nie zamierzał zostawić w tej dziurze jednego ze swych ludzi. „Idźcie po niego i wynieście go stamtąd, byśmy go mogli godnie pochować” - powiedział porucznik. „My równieŜ nie zostawilibyśmy Ŝadnego swojego kolegi” - odparł Meadows. Bosch i Meadows zeszli do tunelu i dotarli do pomieszczenia, w którym przechowywano kosze z ryŜem i gdzie tunel rozgałęział się w trzech kierunkach. Dwa korytarze zapadły się w wyniku wybuchu. Trzeci pozostał nietknięty. To ten obrał sobie zaginiony Ŝołnierz. Poszli w ślad za nim. Czołgali się przez mrok, Meadows z przodu, oszczędnie korzystając z latarek, aŜ dotarli do ślepego końca. Meadows zaczął ostukiwać dno tunelu i natrafił na ukryte drzwi. WywaŜył je i obaj spuścili się na niŜszy poziom labiryntu. Nie mówiąc ani słowa, Meadows wskazał palcem jeden kierunek i zaczął się czołgać. Bosch wiedział, Ŝe ma iść w drugą stronę. KaŜdy z nich zostanie teraz sam, chyba Ŝe w głębi czatowali na nich członkowie Vietcongu. Korytarz, którym czołgał się Bosch, okazał się wyjątkowo kręty i było w nim gorąco, jak w łaźni parowej. Śmierdziało w nim stęchlizną i trochę jak w latrynie. Poczuł zaginionego Ŝołnierza, zanim go zobaczył. Był martwy, ciało zaczęło się juŜ rozkładać. MęŜczyzna siedział na środku tunelu z nogami wyciągniętymi przed siebie, czubki butów sterczały do góry. Oparty był o wbity w ziemię pal. Przywiązali go do niego kawałkiem drutu, który werŜnął mu się na dwa centymetry w szyję. Bojąc się zasadzki, Bosch nie ruszał zwłok. Oświecił latarką ranę na szyi, a potem zaschniętą krew na piersiach. MęŜczyzna miał na sobie zielony podkoszulek z wymalowanym na biało nazwiskiem: Al Crofton. Skrzepniętą krew na piersiach obsiadły muchy i przez chwilę Bosch zastanawiał się, jak się tu dostały. Przesunął snop światła na krocze Ŝołnierza i zobaczył, Ŝe równieŜ jest czarne od zaschniętej krwi. Spodnie były rozdarte i Crofton wyglądał, 57
jakby rozszarpała go jakaś dzika bestia. Bosch poczuł, jak oczy go szczypią od potu, jego oddech stał się szybszy i głośniejszy. Uświadomił to sobie, ale wiedział, Ŝe nic nie moŜe poradzić. Lewa ręka Croftona spoczywała na ziemi. Bosch oświetlił ją i zobaczył zakrwawione genitalia. Stłumił odruch wymiotny, ale nie mógł powstrzymać przyspieszonego oddechu. Uniósł dłonie do ust i próbował odzyskać panowanie nad sobą. Na próŜno. Wpadł w panikę. Miał dwadzieścia lat i cholernie się bał. Wydawało mu się, Ŝe ściany tunelu osaczają go ze wszystkich stron. Upuścił latarkę, snop światła nadal padał na Croftona. Bosch zaczął kopać gliniane ściany, a potem zwinął się w kłębek. Do oczu napłynęły mu łzy. Początkowo płakał bezgłośnie, ale wkrótce całym jego ciałem zaczął wstrząsać szloch, którego odgłosy zdawały się rozchodzić w ciemnościach we wszystkie strony, aŜ tam, gdzie siedział i czekał sam Lucyfer. Do samego piekła.
Część druga Poniedziałek, 21 maja
Bosch obudził się w swym fotelu około czwartej nad ranem. Drzwi na taras zostawił otwarte i wiatr od Santa Ana wydymał firankę, trzepoczącą się po pokoju jak duch. Gorący wiatr i sen sprawiły, Ŝe cały był zlany potem. Potem wiatr osuszył skórę, zostawiając na niej słoną skorupkę. Wyszedł na taras i przechylił się przez drewnianą barierkę, spoglądając na światła w Dolinie. Reflektory w Universal City dawno juŜ wyłączono na noc, od autostrady nie docierały odgłosy jadących samochodów. Gdzieś z oddali, moŜe z Glendale, dobiegł go głuchy warkot helikoptera. Odwrócił głowę i wypatrzył czerwone światełko, poruszające się nisko nad kotliną. Śmigłowiec nie krąŜył i nie był wyposaŜony w reflektor. A więc nie naleŜał do policji. Wydało mu się, Ŝe poczuł słaby zapach malathiorfu, ostry i gorzki, przyniesiony przez wiatr. Wrócił do środka i zamknął szklane, przesuwane drzwi. Pomyślał o łóŜku, ale wiedział, Ŝe juŜ tej nocy nie zaśnie. Często mu się to zdarzało. Sen przychodził wcześnie, ale nie trwał długo. Albo nie nadchodził, póki wschodzące słońce nie zaczynało wydobywać z mroku zarysów wzgórz, spowitych poranną mgiełką. Odwiedził klinikę zaburzeń snu w Administracji Weteranów w Sepulveda, ale lekarze nie umieli mu pomóc. Powiedzieli, Ŝe przeŜywa cykl. Będzie miał długie okresy głębokich sennych transów, podczas których będą go męczyły koszmary. Po nich nastąpią miesiące bezsenności, reakcja umysłu, broniącego się przed majakami, dręczącymi go podczas snu. „Pański umysł stłumił odczuwany przez pana niepokój, związany z pańskim udziałem w wojnie” - powiedział mu lekarz. „Musi pan z pełną świadomością uporać się ze swymi problemami, dopiero wtedy znikną zaburzenia snu”. Ale lekarz nie rozumiał, Ŝe co się stało, to się nie odstanie. Nie było moŜliwości powrotu, by naprawić to, co zniszczono. Nie moŜna opatrzyć zranionej duszy przylepcem. 59
Wziął prysznic, ogolił się, przyglądając się w lustrze swojej twarzy i przypominając sobie, jak niesprawiedliwie obszedł się czas z Billym Meadowsem. Włosy Boscha zaczęła przyprószać siwizna, ale nadal były gęste i falujące. Jeśh nie liczyć kręgów pod oczami, jego twarz pozostała młodzieńcza i bez zmarszczek. Starł resztkę kremu do golenia i włoŜył letni, beŜowy garnitur oraz jasnoniebieską koszulę. Na wieszaku w garderobie znalazł rudy krawat w małe hełmy gladiatorów, który nie był specjalnie zmięty ani poplamiony. Zawiązał go i przymocował spinką, do pasa przypiął broń i wyszedł z domu. Pojechał do śródmieścia na omlet, grzankę i kawę do „Pantry” na Figueroa. Jeszcze przed Wielkim Kryzysem była czynna dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dumny napis głosił, Ŝe przez cały ten czas nie było jednej minuty, by w lokalu nie przebywał jakiś klient. Bosch rozejrzał się i stwierdził, Ŝe w tej chwili cięŜar tego rekordu dźwiga na swoich barkach. Był jedynym gościem. Kawa i papierosy sprawiły, Ŝe Bosch był gotów do stawienia czoła nowemu dniu. Po śniadaniu wrócił do Hollywood, mijając po drodze nieruchome morze samochodów, próbujących się przebić do centrum. Komisariat w Hollywood znajdował się przy Wilcox, parę przecznic na południe od Bulwaru, źródła większości spraw, którymi się zajmowali. Zaparkował przy krawęŜniku, bo zamierzał wpaść do środka tylko na krótko i nie chciał utknąć w gigantycznym korku, powstającym podczas wychodzenia jednej zmiany i przychodzenia nowej. Idąc przez mały hol zobaczył kobietę z podbitym okiem, która płacząc wypełniała raport z pomocą oficera dyŜurnego. Ale w pokoju detektywów panował spokój. Oficer na słuŜbie został widocznie dokądś wezwany albo udał się do Apartamentu NowoŜeńców, magazynu na drugim piętrze, gdzie stały dwie leŜanki. Bieganina i krzątanina, panujące zazwyczaj w sali operacyjnej, gdzieś zniknęły. W pomieszczeniu nie było nikogo. Długie stoły, kaŜdy przydzielony innej sekcji: do spraw włamań, kradzieŜy samochodów, przestępstw nieletnich, rabunków i zabójstw, tonęły w papierzyskach. Policjanci przychodzili i odchodzili. Papiery nigdy się nie zmieniały. Bosch przeszedł w głąb pomieszczenia, by nastawić ekspres z kawą. Wyjrzał przez tylne drzwi na korytarz, zastawiony ławkami, z którego wchodziło się do aresztu. W połowie długości korytarza siedział przykuty kajdankami do ławki młody, biały chłopak z jasnymi, kręconymi włosami. Młodociany, góra siedemnaście lat, ocenił Bosch. Prawo Kalifornii nie zezwalało na trzymanie ich w areszcie razem z dorosłymi. Zgodnie z zasadą, Ŝe kojoty, umieszczone w jednej klatce z dobermanami, naraŜone są na niebezpieczeństwo. Na co się gapisz, palancie? - krzyknął chłopak przez cały korytarz do Boscha. Bosch nic nie powiedział. Wsypał do papierowego filtra torebkę kawy. Z dyŜurki, znajdującej się w głębi korytarza, wychylił głowę mundurowy. Uprzedzam cię - wrzasnął mundurowy do chłopaka. - Jeszcze słowo 60
i mocniej cię skuję kajdankami. Za pół godziny nie będziesz czuł rąk. Jak wtedy będziesz sobie podcierał dupę w kiblu? - Chyba będę musiał się posłuŜyć twoją pieprzoną gębą. Mundurowy wyszedł na korytarz i skierował się w stronę chłopaka. Bosch wsunął pojemnik z kawą do ekspresu i nacisnął guzik. Odszedł od drzwi prowadzących do korytarza i zbliŜył się do stołu zabójstw. Nie chciał patrzeć, co mundurowy zrobi chłopakowi. Wziął swoje krzesło i przysunął je do jednej ze wspólnie uŜywanych maszyn do pisania. Potrzebne mu formularze znajdowały się w przegródkach regału wiszącego nad stołem. Wkręcił do maszyny pusty raport z miejsca przestępstwa. Następnie wyciągnął z kieszeni notatnik i otworzył go na pierwszej stronie. Dwie godziny później, który to czas zajęło Boschowi pisanie na maszynie, palenie papierosów i picie kiepskiej kawy, pod sufitem nad stołem zabójstw wisiała niebieskawa chmura. Bosch skończył wypełnianie tysięcy formularzy, stanowiących nieodłączną część kaŜdego dochodzenia w sprawie zabójstwa. Wstał i zrobił kserokopie na kopiarce, stojącej w holu. ZauwaŜył, Ŝe chłopak z kręconymi włosami zniknął. Potem otworzył drzwiczki szafki z materiałami piśmiennymi, posługując się swoją kartą identyfikacyjną funkcjonariusza policji Los Angeles, i wyciągnął z niej nową, niebieską teczkę, w której umieścił jeden komplet raportów. Drugi schował do starej, niebieskiej teczki, którą trzymał w szufladzie. Opatrzona była nazwą sprawy, której nie udało mu się rozwikłać. Kiedy skończył, jeszcze raz przeczytał to, co napisał. Lubił ład, jaki nadawało sprawom wypełnianie formularzy. Podczas pracy nad wieloma wcześniejszymi sprawami wyrobił w sobie nawyk czytania kaŜdego ranka teczki z przebiegiem śledztwa. Pomagało mu to budować nowe teorie. Zapach nowej, plastikowej teczki przypominał o innych sprawach i dodawał nowych sił. Znowu wyruszył na polowanie. Raporty, które wypełnił na maszynie i umieścił w teczce, nie były jednak kompletne. W Meldunku Chronologicznym Oficera Dochodzeniowego pominął kilka spraw, nad którymi pracował w niedzielę po południu i wieczorem. Nie wspomniał o tym, Ŝe połączył osobę Meadowsa z włamaniem do WestLand Bank. Przemilczał równieŜ swoją wizytę w lombardzie i u Brem-mera w redakcji „Timesa”. Brakowało równieŜ krótkiego podsumowania przebiegu tych dwóch spotkań. Był dopiero poniedziałek, drugi dzień śledztwa. Postanowił przed wizytą w FBI nie umieszczać w oficjalnym raporcie Ŝadnych informacji na ten temat. Najpierw chciał się przekonać, co jest grane. Były to środki ostroŜności, które stosował podczas prowadzenia kaŜdej sprawy. Opuścił biuro, zanim zaczęli się schodzić do pracy pozostali detektywi.
* 61
O dziewiątej Bosch zdąŜył juŜ dojechać do Westwood i udał się na siedemnaste piętro Federal Building przy Wilshire Boulevard. Poczekalnia w FBI była umeblowana po spartańsku, stały w niej kanapy pokryte plastikiem i porysowany stolik z rozłoŜonymi na sztucznym fornirze egzemplarzami biuletynów. Bosch nie usiadł. Stał przed oknem na całą ścianę, przesłoniętym białymi firankami, i podziwiał rozpościerający się za nim widok. Okno wychodziło na północ, umoŜliwiając oglądanie panoramy od brzegów Pacyfiku w kierunku wschodnim wokół pasma gór Santa Monica, aŜ po Hollywood. Firanki spełniały rolę warstwy mgły, przykrywającej smog. Stał, dotykając niemal nosem miękkiej tkaniny, i spoglądał w dół, za Wilshire, na cmentarz Administracji Weteranów. Białe nagrobki sterczały ze starannie pielęgnowanej trawy niczym ząbki w buzi dziecka. W pobliŜu wejścia na cmentarz odbywał się właśnie pogrzeb z pełnymi honorami. Uczestniczyła w nim tylko garstka Ŝałobników. Dalej na północ, na szczycie wzniesienia, gdzie nie było grobów, Bosch dostrzegł kilku robotników, usuwających murawę i kopiących długi rów. Od czasu do czasu sprawdzał postęp prac, ale w Ŝaden sposób nie mógł się domyślić, po co to robią. Dół był zbyt długi i szeroki na grób. O dziesiątej trzydzieści zakończyły się uroczystości pogrzebowe, ale robotnicy nadal pracowali na wzgórzu w pocie czoła. A Bosch wciąŜ czekał przy oknie. W końcu dobiegł go z tyłu głos. Wszystkie te groby. W takich równych rządkach. Staram się nigdy nie wyglądać przez to okno. Odwrócił się. Była wysoka, szczupła, miała brązowe, falujące włosy z jasnymi pasemkami, sięgające do ramion. Ładną opaleniznę i dyskretny makijaŜ. Sprawiała wraŜenie zamkniętej i moŜe trochę zbyt zmęczonej jak na tak wczesną porę dnia, ale tak właśnie wyglądają policjantki i agentki. Miała na sobie brązowy kostium i białą bluzkę z czekoladowobrązową kokardą. ZauwaŜył niesymetryczny zarys bioder pod Ŝakietem. Nosiła z lewej strony coś małego, moŜe rugara, co było dość niezwykłe. Bosch wiedział, Ŝe kobiety zazwyczaj noszą broń w torebce. To cmentarz weteranów - powiedziała. Wiem. Uśmiechnął się. Spodziewał się, Ŝe agent specjalny E. D. Wish jest męŜczyzną. Jedynym tego powodem był fakt, Ŝe większość agentów, przydzielanych do spraw napadów na banki, to byli męŜczyźni. Kobiety stanowiły część nowszego wizerunku Biura i na ogół nie spotykało się ich w wydziałach, gdzie praca była cięŜsza. Środowisko to w większości składało się z dinozaurów i wyrzutków, facetów, którzy nie umieli lub nie chcieli przystosować się do koncentrowania się na sprawach dotyczących skorumpowanych urzędników, szpiegostwa i narkotyków. Dni Melvina Purvisa miały się juŜ ku końcowi. Napady na banki przestały być obiektem zainteresowania FBI. Większość złodziei bankowych nie zaliczała się do profesjonalistów. Byli to narkomani, szukający okazji, aby zdobyć środki na przeŜycie najbliŜszego tygodnia. 62
Oczywiście napady na banki nadal były przestępstwami, których rozpracowywanie naleŜało do kompetencji władz federalnych. Z tej właśnie jedynej przyczyny Biuro wciąŜ się nimi zajmowało. Naturalnie musi pan o tym wiedzieć - powiedziała. - W czym mogę panu pomóc, panie Bosch? Nazywam się Wish. Uścisnęli sobie dłonie, ale kobieta nie zrobiła kroku w stronę drzwi, przez które weszła. Zamknęły się i zamek się zatrzasnął. Bosch zawahał się przez chwilę, a potem powiedział: Czekałem cały ranek, by się z panią spotkać. Chodzi o napad na bank... Jedną z pani spraw. Tak, właśnie to powiedział pan recepcjonistce. Przepraszam, Ŝe musiał pan tyle czekać, ale nie byliśmy umówieni, a musiałam załatwić inne pilne sprawy. Szkoda, Ŝe pan wcześniej nie zadzwonił. Bosch kiwnął głową ze zrozumieniem, ale nadal nie dostrzegł Ŝadnego zapraszającego gestu. Coś tu nie w porządku, pomyślał. Macie tutaj kawę? - spytał. Tak, mamy. Chciałabym jednak, Ŝeby nasza rozmowa trwała moŜliwie krótko. Jestem teraz zajęta pracą nad pewną sprawą. A kto nie jest, pomyślał Bosch. UŜyła swojej karty magnetycznej, by otworzyć drzwi, i przytrzymała je, czekając, aŜ Bosch przejdzie. Ruszyli korytarzem. Minęli kilkoro drzwi, na ścianie obok nich przymocowane były plastikowe tabliczki. Biuro nie przejawiało takiej słabości do akronimów, jak policja. Poszczególne ekipy miały numery - Grupa 1, Grupa 2 i tak dalej. Kiedy szli, Bosch próbował na podstawie akcentu kobiety określić, skąd pochodzi. Mówiła trochę przez nos, ale nie jak nowojorczycy. Filadelfia, zadecydował, moŜe New Jersey. Na pewno nie południowa Kalifornia, mimo opalenizny, która by na to wskazywała. Czarną? Nie, ze śmietanką i cukrem, jeśli moŜna. Skręciła i weszła do pomieszczenia urządzonego jak malutka kuchnia. Był tu blat i szafki, ekspres do kawy, kuchenka mikrofalowa i lodówka. Miejsce to przywiodło Boschowi na myśl biura adwokackie, w których bywał, by złoŜyć pisemne zeznania pod przysięgą. Eleganckie, schludne, drogie. Wręczyła mu plastikowy kubeczek z kawą i dała znak, by sam wsypał sobie śmietankę i cukier. Sobie nic nie nalała. Jeśli chciała w ten sposób sprawić, by poczuł się nieswojo, udało się jej. Bosch miał uczucie, Ŝe się narzuca, potraktowano go jak kogoś, kto przyniósł dobrą nowinę, stanowiącą punkt zwrotny w wielkiej sprawie. Wyszedł za kobietą na korytarz i za chwilę weszli do pokoju, opatrzonego tabliczką „Grupa 3”. Była to jednostka zajmująca się napadami na banki i porwaniami. Pomieszczenie było wielkości mniej więcej magazynu. Bosch po raz pierwszy znalazł się w pokoju pracowników FBI i porównanie z jego własnym biurem wprawiło go w przygnębienie. Meble były porządniejsze niŜ w jakimkolwiek znanym mu lokalu policji Los Angeles. Na podłodze leŜał dywan, na prawie kaŜdym biurku stała maszyna do pisania lub komputer. W pokoju 63
znajdowało się piętnaście biurek, ustawionych w trzech rzędach, i wszystkie oprócz jednego były puste. Przy pierwszym biurku w środkowym rzędzie siedział męŜczyzna w szarym garniturze i trzymał przy uchu słuchawkę. Nie podniósł wzroku, kiedy wchodzili Bosch i Wish. Gdyby nie odgłosy z częstotliwości operacyjnych, dobiegające ze skanera, stojącego na szafce w głębi, moŜna by pomyśleć, Ŝe to biuro obrotu nieruchomościami. Wish zajęła miejsce za pierwszym biurkiem w pierwszym rzędzie i dała znak Boschowi, by usiadł naprzeciwko. W ten sposób znalazł się dokładnie między nią a męŜczyzną, rozmawiającym przez telefon. Bosch postawił na biurku kubeczek z kawą i natychmiast się domyślił, Ŝe męŜczyzna wcale nie rozmawia przez telefon, mimo Ŝe co chwila rzucał do słuchawki „Uhm, uhm” lub „Aha”. Kobieta wysunęła szufladę biurka i wyciągnęła z niej plastikową butelkę z wodą, której trochę nalała do plastikowego kubka. Mieliśmy zgłoszenie o napadzie na kasę oszczędnościowopoŜyczkową w Santa Monica i prawie wszyscy są w terenie - wyjaśniła, kiedy powiódł wzrokiem po prawie pustym pomieszczeniu. - Koordynuję ich pracę stąd. Dlatego musiał pan tyle czekać. Przepraszam. Nie ma sprawy. Złapaliście go? Dlaczego sądzi pan, Ŝe to on? Bosch wzruszył ramionami. Statystyka. No cóŜ, było ich dwoje. On i ona. Owszem, złapaliśmy ich. Jechali samochodem, którego kradzieŜ zgłoszono wczoraj w Reseda. Prowadził męŜczyzna. Pojechali drogą numer 10 do szosy 405, potem na lotnisko, gdzie zostawili wóz przed terminalem United. Wjechali schodami ruchomymi do hali przylotów, wsiedli do autobusu, kursującego między lotniskiem a Van Nuys, a potem pojechali taksówką aŜ do Venice. Do banku. Przez cały czas śledził ich policyjny helikopter. Ani razu nie spojrzeli w niebo. Kiedy udali się do drugiego banku, pomyśleliśmy, Ŝe za chwilę będziemy świadkami kolejnego napadu, więc zgarnęliśmy kobietę, kiedy stała w kolejce do kasy. Jego zabraliśmy z parkingu. Okazało się, Ŝe chciała zdeponować to, co zabrali z pierwszego banku. MoŜna powiedzieć, Ŝe realizowali swego rodzaju transfer międzybankowy. W tej pracy spotyka się czasem głupców, panie Bosch. Co mogę dla pana zrobić? Proszę do mnie mówić Harry. A czego pan ode mnie oczekuje? Pomocy operacyjnej - odparł. - Coś takiego jak wy i nasz helikopter dziś rano. Bosch wypił łyk kawy i powiedział: Natknąłem się na pani nazwisko w biuletynie, który wczoraj przeglądałem. Interesuje mnie sprawa sprzed roku. Pracuję w sekcji zabójstw w Holly... 64
Wiem - przerwała mu kobieta. ...wood. Recepcjonistka pokazała mi wizytówkę, którą pan zostawił. A propos, czy chce ją pan z powrotem? Był to tani chwyt. Zobaczył swoją skromną wizytówkę na jej nieskazitelnym biurku. Nosił ją w portfelu od miesięcy i zdąŜyła się trochę zniszczyć. Identyczne otrzymywali wszyscy funkcjonariusze. Była na niej wytłoczona jedynie odznaka policyjna i numer telefonu do komisariatu w Hollywood. KaŜdy mógł sobie kupić poduszkę do tuszu, zamówić pieczątkę i na początku kaŜdego tygodnia usiąść za biurkiem i ostemplować kilkanaście kartoników. Albo po prostu wpisywać nazwisko piórem i oszczędnie nimi gospodarować. Bosch wybrał drugi sposób. Nic, co robiła policja, nie wprawiało go juŜ w zakłopotanie. Nie, proszę ją zatrzymać. Przy okazji, mogę dostać pani wizytówkę? Szybkim, niecierpliwym ruchem wysunęła górną szufladę biurka, wzięła z małego pojemniczka wizytówkę i połoŜyła ją na blacie biurka, tuŜ obok łokcia Boscha. Spojrzał na wizytówkę, pociągając kolejny łyk kawy. E było skrótem od Eleanor. A więc wie pani, kim jestem i skąd przybywam - zaczął. - A ja wiem trochę o pani. Na przykład, Ŝe prowadziła pani śledztwo, a moŜe nadal je pani prowadzi, w sprawie włamania do banku sprzed roku, kiedy to sprawcy dostali się do środka od dołu. Przez wykop. Chodzi o WestLand National. Po tych słowach spojrzała na niego uwaŜnie. Wydało mu się nawet, Ŝe męŜczyzna w szarym garniturze wstrzymał oddech. A więc dobrze trafił. Pani nazwisko wymienione jest w biuletynach. Prowadzę śledztwo w sprawie zabójstwa, które według mnie jest związane z pani sprawą i chciałbym się dowiedzieć... w zasadzie... co macie... Czy kogoś podejrzewacie... Sądzę, Ŝe moŜemy szukać tych samych ludzi. UwaŜam, Ŝe mój facet mógł być jednym z włamywaczy. Kobieta nie odzywała się przez chwilę, bawiąc się ołówkiem. Końcówką z gumką przesuwała wizytówkę Boscha po blacie. MęŜczyzna wciąŜ udawał, Ŝe rozmawia przez telefon. Bosch rzucił na niego okiem i ich spojrzenia spotkały się na moment. Bosch skinął głową, a męŜczyzna odwrócił wzrok. Bosch domyślił się, Ŝe patrzy na człowieka, którego słowa cytowano w artykułach prasowych. Na agenta specjalnego Johna Rourke. Panie Bosch, chyba stać pana na coś więcej - odezwała się kobieta. Chodzi mi o to, Ŝe przyszedł pan tu i proponuje współpracę, oczekując, Ŝe natychmiast udostępnię panu akta. Stuknęła trzy razy ołówkiem w blat biurka i pokręciła głową, jakby przywoływała do porządku niesforne dziecko. Co to za człowiek? - spytała. - MoŜe zechciałby mnie pan najpierw poinformować, co skłania pana do wiązania obu spraw? Zazwyczaj tego typu prośby kierowane są drogą oficjalną. Mamy specjalną komórkę, która zajmuje 65
się oceną wystąpień innych organów, zajmujących się bezpieczeństwem i praworządnością, o udostępnienie akt. Wie pan o tym. UwaŜam, Ŝe najlepiej będzie... Bosch wyciągnął z kieszeni kartkę z biuletynu FBI ze zdjęciem bransoletki. Rozprostował ją i połoŜył na biurku. Z drugiej kieszeni wyjął zdjęcie, zrobione przez właściciela lombardu, i teŜ rzucił je na biurko. WestLand National - powiedział, stukając palcem w biuletyn. Bransoletka została sześć tygodni temu zastawiona w lombardzie w centrum miasta. Zastawił ją mój facet. Od wczoraj nie Ŝyje. Wpatrywała się w zdjęcie bransoletki i Bosch widział, Ŝe ją poznaje. A więc wciąŜ pamiętała tamtą sprawę. Nazywa się William Meadows. Znaleziono go wczoraj rano w rurze obok zapory Mulholland. MęŜczyzna w szarym garniturze skończył swój monolog. Powiedział: Dziękuję za informację. Muszę juŜ kończyć, czeka na mnie sprawa napadu na bank. Uhm... Dziękuję... Panu równieŜ. Do widzenia. Bosch nie patrzył na niego. Obserwował kobietę. Odniósł wraŜenie, Ŝe Wish ma ochotę zwrócić się do męŜczyzny, siedzącego przy sąsiednim biurku. Jej wzrok pobiegł w tamtą stronę, ale szybko skierowała go znów na zdjęcie. Coś tu nie grało. Bosch postanowił przerwać panującą ciszę. Pani Wish, moŜe ominiemy te proceduralne bzdury? O ile się orientuję, nigdy nie udało wam się odzyskać ani jednej akcji, ani jednego dolara, ani jednego pierścionka, ani jednej złoto-jadeitowej bransoletki. Nie macie nic. Zapomnijmy więc o formalnościach. Przyszedłem, bo mój facet zastawił bransoletkę i zginął. Dlaczego? Nie sądzi pani, Ŝe nasze sprawy się zazębiają? A jeszcze bardziej prawdopodobne, Ŝe to jedna i ta sama sprawa. Milczenie. Mój facet albo dostał bransoletkę od pani włamywaczy, albo im ją ukradł. Niewykluczone, Ŝe był jednym z nich. MoŜe w takim razie bransoletka nie powinna jeszcze ujrzeć światła dziennego? Tak, jak wszystkie pozostałe skradzione przedmioty? Tymczasem Meadows łamie zakaz i zastawia bransoletkę. Załatwiają go, potem udają się do lombardu i kradną bransoletkę. NiewaŜne. Rzecz w tym, Ŝe szukamy tych samych ludzi. I potrzebuję pomocy, by wiedzieć, od czego zacząć. Nadal milczała, ale Bosch wyczuł, Ŝe podjęła decyzję. Tym razem poczekał, aŜ zacznie mówić. Proszę mi o tym opowiedzieć - odezwała się w końcu. Opowiedział jej o anonimowym telefonie. O zwłokach. O przeszukiwanym mieszkaniu. O tym, jak znalazł wetknięty za zdjęcie kwit zastawny. Jak pojechał do lombardu, by się przekonać, Ŝe bransoletka została skradziona. Nie napomknął o tym, Ŝe znał Meadowsa. Czy z lombardu skradziono coś jeszcze oprócz bransoletki? - spytała, kiedy skończył swą opowieść. Oczywiście. Ale jedynie, by ukryć, o co naprawdę „chodziło. Według
66
mnie Meadows zginął, poniewaŜ jego zabójca chciał odzyskać bransoletkę. Przed śmiercią był torturowany, bo chcieli z niego wydobyć, co z nią zrobił. Dowiedzieli się tego, czego chcieli, zabili go, a potem odzyskali bransoletkę. Czy mogę zapalić? Nie. CóŜ moŜe być tak istotnego w jednej bransoletce? To drobiazg w porównaniu z tym, co skradziono i czego nigdy nie odnaleziono. Bosch zastanawiał się juŜ nad tym, ale nie znalazł odpowiedzi. Nie wiem - oświadczył. Jeśli, jak pan twierdzi, Meadows był torturowany, dlaczego nie zabrali kwitu zastawnego? I dlaczego musieli się włamywać do lombardu? Sugeruje pan, Ŝe powiedział, gdzie jest bransoletka, ale nie dał im kwitu? Bosch zastanawiał się równieŜ nad tym. Nie wiem - powiedział. - MoŜe zdawał sobie sprawę z tego, Ŝe go zabiją. Więc nie wyznał im wszystkiego. Trochę zatrzymał dla siebie. Zostawił kwit zastawny jako trop dla policji. Bosch rozwaŜał przebieg zdarzenia. Po raz pierwszy wszystko zaczęło mu się układać w całość, kiedy czytał swoje notatki i raporty, które sporządził na maszynie. Doszedł do wniosku, Ŝe pora wyciągnąć jeszcze jedną kartę. Znałem Meadowsa dwadzieścia lat temu. Znał pan ofiarę, panie Bosch? - uniosła nieco głos, uŜywając oskarŜycielskiego tonu. - Dlaczego od razu pan tego nie powiedział? Odkąd to policja Los Angeles pozwala swoim detektywom prowadzić śledztwo w sprawie śmierci przyjaciół? Tego nie powiedziałem. Powiedziałem tylko, Ŝe go znałem. Dwadzieścia lat temu. I nie prosiłem o tę sprawę. Po prostu miałem akurat słuŜbę. Otrzymałem wezwanie. Był to... Nie chciał uŜyć zwrotu „zbieg okoliczności”. To wszystko jest bardzo interesujące - powiedziała kobieta. - A tak Ŝe nietypowe. Nie wiem, czy będziemy mogli panu pomóc. Myślę, Ŝe... Proszę posłuchać, znam go z wojska, z Pierwszej Dywizji Piechoty. Z Wietnamu. Obaj tam walczyliśmy. Takich jak on nazywano tunelowymi szczurami. Czy wie pani, co to znaczy?... Ja teŜ byłem jednym z nich. Kobieta nic nie powiedziała. Znów spojrzała na zdjęcie bransoletki. Bosch zupełnie zapomniał o męŜczyźnie w szarym garniturze. Wietnamczycy kopali pod wioskami tunele - odezwał się. - Niektóre miały sto lat. Prowadziły od chaty do chaty, od wioski do wioski, poprzez dŜunglę. Były wszędzie, takŜe pod niektórymi naszymi obozami. Naszym zadaniem było ich niszczenie. Pod ziemią toczyła się druga wojna. Bosch uświadomił sobie, Ŝe nigdy nikomu nie mówił o tunelach ani o tym, co robił w Wietnamie. - Meadows był w tym świetny. Jeśli w ogóle ktoś moŜe lubić schodzenie w tę otchłań jedynie z latarką i pistoletem kaliber czterdzieści pięć, to on właśnie naleŜał do tych ludzi. Czasami spędzaliśmy w tunelach kilka godzin, kiedy 67
indziej kilka dni. A Meadows był jedynym znanym mi człowiekiem, który nie bał się do nich schodzić. Bardziej przeraŜało go Ŝycie na powierzchni ziemi. Nic nie powiedziała. Bosch spojrzał na męŜczyznę w szarym garniturze, który notował coś w Ŝółtym bloczku. Usłyszał, jak ktoś meldował na częstotliwościach operacyjnych, Ŝe wiezie dwójkę zatrzymanych do miejskiego aresztu.^ - A teraz, dwadzieścia lat później, pani ma podkop pod bank, a ja martwego tunelowego szczura. Znaleźliśmy go w rurze, prawie w tunelu. Posiadał bransoletkę, pochodzącą ze skoku na bank. - Bosch pomacał się po kieszeniach, szukając papierosów, ale przypomniał sobie, Ŝe kobieta nie pozwoliła mu zapalić. - Powinniśmy razem zająć się tą sprawą. I to niezwłocznie. Zorientował się po minie kobiety, Ŝe jej nie przekonał. Dopił kawę i zaczął się zbierać do wyjścia. Nie patrzył na kobietę. Usłyszał, jak męŜczyzna znów podniósł słuchawkę i wybrał jakiś numer. Gapił się na warstewkę cukru na dnie kubeczka. Nienawidził kawy z cukrem. - Panie Bosch - odezwała się kobieta. - Przykro mi, Ŝe musiał pan dziś rano tak długo na mnie czekać. Przykro mi, Ŝe pana kumpel z wojska nie Ŝyje. Bez względu na to, czy spotkaliście się dwadzieścia lat temu czy teŜ widywaliście się później. Współczuję jemu i panu, Ŝe musieliście tyle przejść... Przykro mi równieŜ, ale w tej chwili nie mogę panu pomóc. Muszę przestrzegać regulaminu i skontaktować się ze swoim przełoŜonym. Zadzwonię do pana najszybciej, jak to będzie moŜliwe. To wszystko, co mogę dla pana teraz zrobić. Bosch wrzucił kubeczek do kosza, stojącego obok biurka, i sięgnął po zdjęcie bransoletki i kartkę z biuletynu. - Czy moŜemy zatrzymać zdjęcie? - spytała kobieta. - Muszę je pokazać mojemu zwierzchnikowi. Bosch zabrał fotografię, podniósł się i stanął przed biurkiem, za którym siedział męŜczyzna w szarym garniturze. ZbliŜył zdjęcie do twarzy męŜczyzny. - JuŜ je widział - rzucił przez ramię, wychodząc z pokoju.
* Zastępca naczelnika Irvin Irving siedział za biurkiem, zaciskając zęby, aŜ mięśnie Ŝuchwy zaczęły przypominać twarde, gumowe piłeczki. Był zdenerwowany. A kiedy był zdenerwowany albo zamyślony, miał w zwyczaju zaciskać szczęki i zgrzytać zębami. W wyniku tego mięśnie Ŝuchwy stały się najbardziej rzucającą się w oczy cechą jego wyglądu. Kiedy się na niego patrzyło z przodu, dolna część twarzy Irvinga była szersza od reszty głowy. Uszy, przypominające kształtem skrzydła, przylegały mu płasko do ogolonej czaszki. Właśnie te uszy i szczęka sprawiały, Ŝe Irving wszystkich onieśmielał swym 68
wyglądem, jeśli nie przeraŜał. Przypominał latające szczęki, jakby swymi potęŜnymi trzonowcami mógł kruszyć marmur. A Irving czynił wszystko, by utwierdzać w ludziach swój wizerunek wzbudzającego grozę psa łańcuchowego, zdolnego do zatopienia zębów w ręce lub nodze intruza i wyrwania mu kawałka ciała wielkości piłki. Wizerunek ten pomagał pokonać jedyną przeszkodę, utrudniającą mu zrobienie kariery w policji Los Angeles - jego głupie nazwisko - i mógł się powaŜnie przyczynić do realizacji jego długofalowego planu, którego celem był gabinet naczelnika na szóstym piętrze. Więc folgował swemu przyzwyczajeniu, nawet jeśli co osiemnaście miesięcy kosztowało go to dwa tysiące dolarów na nowy komplet implantów. Irving mocniej zacisnął krawat pod szyją i przesunął dłonią po błyszczącej czaszce. Sięgnął ręką do guzika interkomu. Choć mógł bez trudu nacisnąć guzik mikrofonu i warknąć polecenie, czekał, aŜ odezwie się jego nowa sekretarka. Było to jeszcze jedno jego przyzwyczajenie. - Tak, szefie? Ubóstwiał tego słuchać. Uśmiechnął się, a potem pochylił, aŜ jego potęŜne, szerokie szczęki znalazły się kilka centymetrów przed mikrofonem interkomu. Był człowiekiem, który nie ufał nowinkom technicznym. Wolał zbliŜyć usta do mikrofonu i wrzasnąć: - Mary, przynieś mi teczkę Harry'ego Boscha. Powinnaś ją znaleźć wśród bieŜących akt. Przeliterował imię i nazwisko. - JuŜ się robi, szefie. Rozsiadł się wygodnie i uśmiechnął przez zaciśnięte zęby. Nagle coś poczuł. Zgrabnie przesunął językiem wzdłuŜ dolnych trzonowców z lewej strony, próbując odnaleźć skazę na gładkiej powierzchni, moŜe niewielką rysę. Nic. Wysunął szufladę biurka i wyciągnął małe lusterko. Otworzył usta i zaczął uwaŜnie przyglądać się zębom. OdłoŜył lusterko, wziął jasnoniebieski bloczek do notowania i zapisał, by pójść do dentysty na kontrolę okresową. Zamknął szufladę i przypomniał sobie, jak kiedyś, podczas obiadu z radnym miejskim z Westside, nadgryzł ciasteczko z wróŜbą i złamał sobie ząb z prawej strony. Pies łańcuchowy wolał połknąć ułamany kawałek zęba, niŜ okazać słabość w obecności polityka, którego głos mógł mu się kiedyś przydać. Podczas obiadu napomknął radnemu, Ŝe siostrzeniec polityka, motorniczy, pracujący w policji, jest homoseksualistą. Irving wspomniał, Ŝe stara się, jak moŜe, chronić chłopaka i zapobiec ujawnieniu jego tajemnicy. Policja boi się homoseksualistów jak kościół w Nebrasce. Jeśli przypadkiem wiadomość dostanie się do przełoŜonych i trafi do akt, wyjaśniał Irving radnemu, siostrzeniec moŜe poŜegnać się z nadziejami na awans. MoŜe się równieŜ spodziewać szykan ze strony kolegów policjantów. Irving nie musiał wspominać o konsekwencjach, gdyby sprawa dotarła do wiadomości publicznej. Nawet na liberalnym Zachodnim WybrzeŜu taki skandal nie pomógłby radnemu, który ma ambicję, Ŝeby zostać burmistrzem. 69
Irving uśmiechał się do swych wspomnień, kiedy do drzwi zapukała Mary Grosso, a po chwili weszła, trzymając w ręku grubą teczkę. PołoŜyła ją na szklanym blacie biurka Irvinga. Nie stało na nim nic, nawet telefon. Miał pan rację, szefie. Była wśród bieŜących akt. Zastępca naczelnika, odpowiedzialny za Wydział Kontroli Wewnętrznej, pochylił się i powiedział: Tak, zdaje się, Ŝe nie kazałem jej zanieść do archiwum, bo miałem wraŜenie, Ŝe jeszcze nam będzie potrzebna. Sprawdźmy, o ile dobrze pamiętam, zajmowali się nim Lewis i Clarke. Otworzył akta i przeczytał uwagi, zapisane na wewnętrznej stronie okładki. Tak. Mary, wezwij do mnie, proszę, Lewisa i Clarke'a. Szefie, widziałam ich, jak przygotowywali się do udziału w sesji KP. Nie wiem, w czyjej sprawie. CóŜ, Mary, będą musieli odwołać sesję Komisji Praw... i proszę, nie uŜywaj w rozmowie ze mną skrótów. Jestem rozwaŜnym, ostroŜnym policjantem. Nie lubię skrótów. Przyzwyczaisz się do tego. A teraz powiedz Lewisowi i Clarke'owi, Ŝe chcę, by przełoŜyli przesłuchanie i natychmiast się u mnie stawili. Napiął mięśnie szczęk, twarde jak piłki tenisowe. Mary Grosso pośpiesznie opuściła pokój. Irving odpręŜył się i zaczął kartkować akta, by przypomnieć sobie Harry'ego Boscha. Zwrócił uwagę na przebieg jego słuŜby wojskowej i szybką karierę w policji. W ciągu ośmiu lat z posterunkowego na detektywa i przeniesienie do elitarnego Wydziału Włamań i Zabójstw. Potem upadek: słuŜbowe przeniesienie w ubiegłym roku z Wydziału Włamań i Zabójstw do sekcji zabójstw w Hollywood. Powinien zostać wyrzucony, pomyślał Irving, zapoznając się z wpisami, dotyczącymi przebiegu kariery zawodowej Boscha. Następnie Irving przejrzał opinię psychologa, sporządzoną rok temu, by móc stwierdzić, czy moŜna Boscha przywrócić do pracy w policji po tym, jak zabił bezbronnego człowieka. Psycholog wydziałowy napisał: SłuŜba w wojsku i praca w policji w wysokim stopniu znieczuliła badanego na gwałt, czego najlepszym dowodem jest wspomniana wyŜej strzelanina o tragicznym finale. Mówi językiem przemocy i przyznaje, Ŝe przemoc stanowiła przez całe jego Ŝycie akceptowaną część codzienności. Biorąc powyŜsze pod uwagę, jest mało prawdopodobne, by to, co wydarzyło się w przeszłości, stanowiło psychologiczny hamulec, gdyby znów znalazł się w sytuacji, w której musiałby uciec się do przemocy, by bronić siebie lub innych. Jestem przekonany, Ŝe potrafi podejmować szybkie decyzje. Jest zdolny do pociągnięcia za spust. Jeśli mam być szczery, rozmowa z nim nie ujawniła, by strzelanina pozostawiła jakiś negatywny ślad, jeśli nie traktować za niewłaściwą jego satysfakcję z wyniku incydentu śmierci podejrzanego.
70
Irving zamknął teczkę i zaczął w nią stukać wypielęgnowanym paznokciem. Następnie podniósł ze szklanego blatu biurka długi, brązowy włos przypuszczał, Ŝe naleŜał do Mary Grosso - i wyrzucił go do stojącego obok kosza. Harry Bosch stanowił probierń, pomyślał. Dobry gliniarz, dobry detektyw, mówiąc szczerze, Irving w głębi ducha podziwiał wyniki jego pracy, a szczególnie oddanie przy rozpracowywaniu wielokrotnych morderców. Ale zastępca naczelnika wierzył, Ŝe na dłuŜszą metę autsajderzy nie sprawdzają się w policji. Harry Bosch był autsajderem i zawsze nim zostanie. Nigdy nie stanie się członkiem policyjnej rodziny. Nagle Irving przypomniał sobie najgorsze. Bosch nie tylko opuścił rodzinę, ale angaŜował się w przedsięwzięcia, które jej szkodziły, wprawiały ją w zaŜenowanie. Irving zadecydował, Ŝe musi zrobić szybki i zdecydowany ruch. Obrócił się na fotelu i wyjrzał przez okno na gmach ratusza, wznoszący się po drugiej stronie Los Angeles Street. Następnie przeniósł wzrok, jak to zawsze czynił, na marmurową fontannę przed Parker Center, pomnik oficerów, zabitych w czasie wykonywania obowiązków. Istnieje rodzina, pomyślał. Istnieje honor. Zacisnął zęby mocno, triumfująco. Właśnie wtedy otworzyły się drzwi. Do gabinetu weszli detektywi Pierce Lewis i Don Clarke. Stanęli na baczność. śaden nie odezwał się ani słowem. Mogli być braćmi. Obaj mieli krótko ostrzyŜone, brązowe włosy, budowę cięŜarowców, tradycyjne garnitury z szarego jedwabiu, Lewis w cienkie czarnobrązowe prąŜki, Clarke - w rudobrązowe. MęŜczyźni byli niscy i krępi. Pochylali się nieco do przodu, jakby mieli wyruszyć w morze i głowami rozbijać fale. - Panowie, mamy problem - odezwał się Irving. - PowaŜny problem z oficerem, z którym juŜ kiedyś mieliśmy do czynienia. Z oficerem, którego rozpracowywaliście wy dwaj, odnosząc pewien sukces. Lewis i Clarke spojrzeli na siebie, Clarke pozwolił sobie na szybki uśmieszek. Nie domyślał się, o kim mowa, ale lubił mieć do czynienia z niepoprawnymi. Byli tacy zdesperowani. - Chodzi o Harry'ego Boscha - powiedział Irving. Odczekał chwilę, by nazwisko dobrze zapadło im w pamięć, a potem dodał: - będziecie się musieli przejechać do komisariatu w Hollywood. Chcę natychmiast rozpocząć przeciwko Boschowi jeden kropka osiemdziesiąt jeden. ZaŜalenie wniosło Federalne Biuro Śledcze. - FBI? - spytał Lewis. - Co Bosch ma z nimi wspólnego? Irving zwrócił mu uwagę, Ŝe nie powinien uŜywać skrótów, i poprosił obu męŜczyzn, by usiedli. Następne dziesięć minut poświęcił na szczegółową relację z rozmowy telefonicznej, którą dopiero co przeprowadził z FBI. - Biuro uwaŜa to za zbyt wielki zbieg okoliczności - zakończył. - Zgadzam się z nimi. MoŜe być w to wmieszany i Biuro chce, Ŝeby go wyłączyć ze 71
sprawy Meadowsa. Wygląda na to, Ŝe w ubiegłym roku interweniował, by pomóc podejrzanemu, swemu dawnemu koledze z wojska, uniknąć kary więzienia, prawdopodobnie, aby mógł on zrealizować planowany napad na bank. Czy Bosch o tym wiedział, czy był głębiej zamieszany w przestępstwo, trudno teraz powiedzieć. Ale przekonamy się, do czego zmierza detektyw Bosch. Irving zrobił przerwę, by podkreślić ostatnie słowa mocnym zaciśnięciem szczęk. Lewis i Clarke wiedzieli, Ŝe lepiej się teraz nie odzywać. Po chwili Irving powiedział: - Wydział ma teraz okazję dokonać tego, czego mu się poprzednio z Boschem nie udało osiągnąć. Wyeliminować go. Będziecie składali meldunki bezpośrednio mnie. Aha, i chcę, Ŝeby przełoŜony Boscha, niejaki porucznik Pounds, otrzymywał kopie waszych codziennych raportów. Po cichu. Mnie będziecie nie tylko składali pisemne sprawozdania. Chcę, byście dwa razy dziennie, rano i wieczorem, informowali mnie telefonicznie o wyniku swych prac. - Natychmiast przystępujemy do wykonania zadania - powiedział Lewis i wstał. - Panowie, mierzcie wysoko, ale bądźcie ostroŜni - poradził im Irving. Detektyw Harry Bosch nie jest juŜ osobistością, którą kiedyś był, ale mimo to nie pozwólcie mu się wymknąć.
* Kiedy Bosch zjeŜdŜał windą, jego zaŜenowanie, Ŝe został tak bezceremonialnie potraktowany przez agentkę Wish, przemieniło się w złość i frustrację. Czuł niemal fizycznie wściekłość w piersiach. Podeszła mu do gardła, kiedy opuszczał się w klatce z nierdzewnej stali. Został sam. Kiedy rozległ się sygnał pagera, pozwolił, by pikał przez całe piętnaście sekund, zanim go wyłączył. Zdusił w sobie złość oraz zawstydzenie i powziął postanowienie. Wychodząc z windy, spojrzał na numer, wyświetlany na ekranie pagera. Po pierwszych trzech cyfrach zorientował się, Ŝe dzwoniono do niego skądś z Doliny, ale nie przypominał sobie takiego numeru telefonu. Podszedł do jednego z automatów telefonicznych na dziedzińcu przed Federal Building i wykręcił numer. Dziewięćdziesiąt centów, rozległo się w słuchawce. Na szczęście miał przy sobie drobne. Wrzucił je do automatu i po drugim dzwonku telefon odebrał Jerry Edgar. - Harry - zaczął bez powitania - jestem wciąŜ w Administracji Weteranów. Nie mają Ŝadnych akt Meadowsa. Mówią, Ŝe muszę wystąpić poprzez D.C. albo uzyskać nakaz. Upieram się, Ŝe muszą mieć jego teczkę, wiesz, na podstawie tego, co mi powiedziałeś. Mówię im: „Słuchajcie, wystąpię o nakaz rewizji, ale upewnijcie się, gdzie macie jego teczkę”. No więc zaczęli jej szukać, a po jakimś czasie przychodzą i mówią, Ŝe owszem, były jego akta, ale juŜ
72
ich nie mają. Zgadnij, kto w zeszłym roku przyszedł z nakazem sądowym i je zabrał? - FBI. - Wiesz coś, o czym ja nie wiem? - Nie siedziałem przez ten czas bezczynnie na dupie. Powiedzieli, kiedy biuro wzięło teczkę albo dlaczego? - Nie powiedziano im, dlaczego. Agent FBI po prostu przyszedł z nakazem i zabrał ją. W zeszłym roku we wrześniu. I do tej pory jej nie zwrócił. Nie podali przyczyny. Pieprzone FBI nie musi się nikomu tłumaczyć. Bosch milczał, waŜąc coś w myślach. A więc o wszystkim wiedzieli. O Meadowsie i o tunelach, i o wszystkim, o czym jej powiedział. Odegrali niezłą szopkę. - Harry, jesteś tam? - Tak. Słuchaj, pokazali ci kopię nakazu? MoŜe znają nazwisko agenta? - Nie, nie mogli znaleźć pokwitowania. Nikt. teŜ nie pamięta nazwiska agenta. Wiedzą tylko, Ŝe była to kobieta. - Zapisz sobie numer budki, z której dzwonię. Idź do nich jeszcze raz i poproś o inną teczkę. O moją. Chcę się przekonać, czy tam jest. Podał Edgarowi numer telefonu, z którego dzwonił, datę urodzenia, numer ubezpieczenia społecznego oraz pełne imię i nazwisko. - Jezu, to tak masz na imię? - zdumiał się Edgar. - W skrócie Harry. Gdzie twoja mama je znalazła? - Miała słabość do piętnastowiecznych malarzy. Ma to związek z moim nazwiskiem. No, idź sprawdź moje akta, a potem do mnie zadzwoń. Czekam na telefon. Człowieku, nawet nie potrafię go wymówić. - Rymuje się z „anonim”. - Dobra, spróbuję. A tak w ogóle, gdzie jesteś? - W budce telefonicznej. Przed budynkiem FBI. Bosch odwiesił słuchawkę, zanim jego partner zdąŜył zadać jakieś pytanie. Zapalił papierosa i oparł się o budkę, obserwując grupkę ludzi, chodzącą w kółko po długim trawniku, znajdującym się przed budynkiem. Trzymali zrobione domowym sposobem transparenty i tablice, protestując przeciwko uruchomieniu nowych platform wiertniczych w zatoce Santa Monica. Widział plakaty głoszące: „NIE DLA ROPY”, „CZY ZATOKA NIE JEST JUś WYSTARCZAJĄCO ZATRUTA?”, „STANY ZJEDNOCZONE EXXONA” i temu podobne. ZauwaŜył parę ekip telewizyjnych, filmujących protestantów. Oto sposób, pomyślał. Nagłośnienie. Póki środki masowego przekazu wykazują zainteresowanie i umieszczają relacje w wiadomościach o szóstej po południu, uwaŜa się, Ŝe protest zakończył się sukcesem. Bosch spostrzegł, Ŝe rzecznik grupki protestantów udziela przed kamerą wywiadu dziennikarce, którą znał z Kanału 4. Wydawało mu się, Ŝe zna równieŜ twarz rzecznika, ale nie pamiętał skąd. Po kilku chwilach obserwacji swobodnego zachowania się męŜczyzny przed
73
kamerą Bosch przypomniał sobie. Facet był aktorem telewizyjnym, grywał rolę pijaczka w popularnym serialu, który Bosch oglądał raz czy dwa. Choć nadal przypominał pijaczka, przedstawienie juŜ się skończyło. Bosch palił drugiego papierosa, opierając się o budkę telefoniczną i powoli zaczynał odczuwać narastający upał. W pewnej chwili spojrzał na szklane drzwi wiodące do budynku i zobaczył w nich Eleanor Wish. Wzrok miała spuszczony, szukała czegoś w torebce, więc go nie zauwaŜyła. Szybko i nie zastanawiając się, dlaczego to robi, Bosch schował się za budkami. UŜywając ich w charakterze tarczy przesuwał się za nimi tak, by kobieta go nie zobaczyła. Szukała w torebce okularów. Znalazła je i minęła protestujących, nie rzuciwszy nawet okiem w ich stronę. Szła Veteran Avenue w kierunku Wilshire Boulevard. Bosch wiedział, Ŝe w podziemiach budynku znajduje się garaŜ FBI. Wish szła w przeciwnym kierunku, gdzieś chyba niedaleko. Zadzwonił telefon. Harry, FBI ma równieŜ twoją teczkę. Co jest grane? Edgar był wyraźnie zdezorientowany. Nie lubił zagadek. Był prostolinijnym urzędasem. Nie wiem, co jest grane, nie chcieli mi powiedzieć - odparł Bosch. Jedź do biura. Tam porozmawiamy. Jeśli pojawisz się przede mną, chcę, Ŝebyś zadzwonił do dyrekcji budowy metra. Do działu kadr. Sprawdź, czy zatrudniali Meadowsa. MoŜe figuruje u nich pod nazwiskiem Fields. A potem zajmij się pracą papierkową, dotyczącą zasztyletowanego transwestyty. Tak, jak się umawialiśmy. Do zobaczenia. Harry, powiedziałeś, Ŝe znałeś tego Meadowsa. MoŜe powinniśmy o tym poinformować Dziewięćdziesiątego ósmego. MoŜe sprawa powinna zostać przekazana do Wydziału Włamań i Zabójstw. Porozmawiamy o tym później, Jed. Nic nie rób i nie rozmawiaj o tej sprawie z nikim, dopóki nie przyjdę. Bosch odłoŜył słuchawkę i poszedł w kierunku Wilshire. Zobaczył, Ŝe Eleanor Wish skręciła juŜ na wschód, w kierunku Westwood Village. Zmniejszył dzielący ich dystans, przeszedł na drugą stronę ulicy i zaczął śledzić kobietę. UwaŜał, by za bardzo się nie zbliŜyć, Ŝeby jego sylwetka nie odbijała się w szybach wystawowych, na które spoglądała Eleanor Wish. Kiedy dotarła do Westwood Boulevard, skręciła na północ, przeszła na drugą stronę Wilshire i znalazła się po tej samej stronie ulicy co Bosch. Ukrył się w holu jakiegoś banku. Po chwili wyszedł, ale kobieta zniknęła. Rozejrzał się, a potem podbiegł do skrzyŜowania. Zobaczył ją. Szła Westwood. Eleanor Wish zwolniła kroku przed wystawami jakichś sklepów i zatrzymała się przed witryną magazynu z artykułami sportowymi. Bosch widział na wystawie manekiny, ubrane w zielono-Ŝółte szorty i koszulki. Właśnie trwała wyprzedaŜ zeszłorocznych zapasów. Kobieta przez kilka minut przyglądała się strojom, a potem ruszyła dalej i zwolniła dopiero w dzielnicy kin. Weszła do „Stratton's Bar Grill”.
74
Bosch, znajdujący się po drugiej stronie ulicy, minął restaurację i doszedł do najbliŜszego skrzyŜowania. Stanął przed „Bruin”, pod markizą starego kina, i obejrzał się. Kobieta nie wyszła z restauracji. Ciekaw był, czy lokal ma drugie drzwi. Spojrzał na zegarek. Było trochę za wcześnie na lunch, ale moŜe wolała unikać tłumów. MoŜe lubiła jeść samotnie. Przeszedł na drugą stronę ulicy i stanął pod markizą kina „Fox”. Mógł teraz zajrzeć przez okna do środka restauracji, ale nie dostrzegł nigdzie Eleanor Wish. Przeszedł przez parking obok restauracji i znalazł się na tyłach budynku. Zobaczył drugie wejście do lokalu. CzyŜby go zauwaŜyła i skorzystała z restauracji, by mu się wymknąć? Dawno juŜ nie śledził nikogo w pojedynkę, ale nie sądził, by go wykołowała. Ruszył alejką do tylnego wejścia. Eleanor Wish siedziała samotnie przy jednym ze stolików, stojących wzdłuŜ prawej ściany sali. Jak kaŜdy przezorny gliniarz siedziała twarzą tlo głównego wejścia, więc zauwaŜyła Boscha dopiero, gdy usiadł naprzeciwko niej i wziął jadłospis, który zdąŜyła juŜ przejrzeć i odłoŜyć. - Nigdy tu nie byłem, co tu dają dobrego? - spytał Bosch. - Co to ma znaczyć? - spytała, wyraźnie zdumiona. - Myślałem, Ŝe moŜe pragnie pani towarzystwa. - Śledził mnie pan? No tak, szedł pan za mną. - Przynajmniej się tego nie wypieram. Widzi pani, popełniła pani błąd. Zachowywała się pani zbyt powściągliwie. Pojawiam się z jedynym śladem, który po dziewięciu miesiącach moŜe ruszyć śledztwo z martwego punktu, a pani wyjeŜdŜa z regulaminami i innymi bzdurami. Coś mi nie pasowało, ale nie wiedziałem, co. Teraz juŜ wiem. - O czym pan mówi? Zresztą niewaŜne, nie interesuje mnie to. Zrobiła ruch, jakby chciała wstać zza stolika, ale Bosch przytrzymał ją za rękę. Skórę miała ciepłą i wilgotną od szybkiego marszu. Zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na niego roziskrzonymi oczami. Mogłaby nimi wypalić na kamieniu jego nazwisko. - Proszę mnie puścić - powiedziała. Panowała nad tonem swego głosu, ale wyraźnie dawała do zrozumienia, Ŝe w kaŜdej chwili moŜe stracić zimną krew. Odsunął rękę. - Niech pani zostanie. Proszę. - Zawahała się przez moment. Wykorzystał jej niezdecydowanie. - W porządku - powiedział. - Rozumiem powody, dla których tak się pani zachowała, to chłodne przyjęcie i wszystko. Muszę przyznać, Ŝe dobrze się pani spisała. Nie mogę pani nic zarzucić. - Bosch, proszę mnie posłuchać. Nie wiem, o czym pan mówi. UwaŜam, Ŝe... - Wiem, Ŝe juŜ wcześniej wiedziała pani o Meadowsie, o tunelach i reszcie. Dotarła pani do jego akt wojskowych, do moich, prawdopodobnie do akt wszystkich tunelowych szczurów, którym udało się stamtąd ujść z Ŝyciem. Musiało być coś takiego w skoku na WestLand, co pozwoliło pani skojarzyć tę sprawę z tamtymi tunelami. 75
Przyglądała mu się przez dłuŜszą chwilę i juŜ miała coś powiedzieć, kiedy pojawiła się kelnerka. - Na razie tylko jedna kawa, czarna, i butelka wody Evian – rzucił Bosch, zanim kelnerka zdąŜyła otworzyć usta. Zostawiła ich, zapisując sobie po drodze zamówienie. - Myślałam, Ŝe lubi pan kawę ze śmietanką i z cukrem - odezwała się Eleanor Wish. Tylko wtedy, kiedy ludzie próbują zgadnąć, jaki jestem. Jej wzrok stał się jakby łagodniejszy, ale tylko trochę. - Panie Bosch, nie wiem, skąd pan wie to, co wydaje się panu, Ŝe pan wie, ale nie zamierzam dyskutować z panem o sprawie napadu na WestLand Bank. Powiedziałam to juŜ panu w biurze. Nie mogę tego zrobić. Przykro mi. Naprawdę. - MoŜe powinienem czuć się dotknięty, ale tak nie jest - powiedział Bosch. - To logiczne posunięcie w czasie prowadzenia śledztwa. Sam postąpiłbym identycznie. Bierze się pod lupę kaŜdego, kto odpowiada profilowi przestępcy; w tym przypadku były to tunelowe szczury. - Bosch, nie jest pan podejrzany, jasne? Więc zostawmy juŜ ten temat. - Wiem, Ŝe nie jestem podejrzany. - Roześmiał się krótko, z przymusem. - Zawieszono mnie w wykonywaniu obowiązków i akurat przebywałem w Meksyku, czego mogę dowieść. Ale pani o tym świetnie wie. Więc jeśli o to chodzi - w porządku, moŜemy o tym więcej nie mówić. Ale muszę wiedzieć, co pani wie o Meadowsie. We wrześniu wypoŜyczyła pani jego akta. Musiała pani go rozpracowywać. Inwigilacja, koledzy, przeszłość. MoŜe... ZałoŜę się, Ŝe nawet pani z nim rozmawiała. Muszę mieć te informacje, i to dzisiaj, a nie za trzy, cztery tygodnie, kiedy ktoś łaskawie zaakceptuje oficjalny wniosek policji o udostępnienie akt. Wróciła kelnerka z kawą i wodą. Eleanor Wish przysunęła szklankę do siebie, ale nie napiła się. - Panie Bosch, pan juŜ nie prowadzi tej sprawy. Przykro mi. Powinien się pan tego dowiedzieć nie ode mnie. Ale to fakt. Proszę jechać do swojego biura i się przekonać. Po pana wyjściu wykonaliśmy jeden telefon. Trzymał kawę w obu rękach, łokcie opierał o stolik. OstroŜnie odstawił filiŜankę na spodeczek, na wypadek gdyby zaczęły mu się trząść dłonie. - Co zrobiliście? - spytał Bosch. - Przykro mi - powiedziała Eleanor Wish. - Kiedy pan wyszedł, Rourke, facet, któremu machnął pan przed oczami zdjęciem, połączył się z numerem, uwidocznionym na pana wizytówce, i przeprowadził rozmowę z niejakim porucznikiem Poundsem. Powiedział mu o pańskiej dzisiejszej wizycie i zwrócił uwagę, Ŝe występuje konflikt interesów, Ŝe prowadzi pan śledztwo w sprawie śmierci przyjaciela. Dodał jeszcze parę innych rzeczy i... - Jakich innych rzeczy? 76
- Słuchaj, Bosch, duŜo o panu wiemy. Przyznaję, Ŝe wyciągnęliśmy pańskie akta, Ŝe pana prześwietlaliśmy. Ale Ŝeby się tego wszystkiego dowiedzieć wystarczyło właściwie czytać w tamtym czasie gazety. O panu i o sprawie Lalkarza. Wiem, co pan przeszedł z ludźmi z kontroli wewnętrznej i nie było mi łatwo, ale to była decyzja Johna Rourke. To on... - Co jeszcze o mnie powiedział? - Samą prawdę. Wspomniał, Ŝe pana nazwisko razem z nazwiskiem Meadowsa wypłynęło podczas śledztwa. Powiedział, Ŝe się znaliście. Poprosił, Ŝeby odebrano panu sprawę. Więc dalsza rozmowa na ten temat jest bezprzedmiotowa. Bosch odwrócił wzrok. - Chcę usłyszeć jeszcze jedno - powiedział. - Czy jestem podejrzany? - Nie. Przynajmniej nie był pan, póki dziś rano nie pojawił się pan w naszym biurze. Staram się być z panem szczera. Proszę na wszystko spojrzeć z naszej strony. Facet, którego sprawdzaliśmy w ubiegłym roku, przychodzi i oświadcza, Ŝe prowadzi śledztwo w sprawie zamordowania drugiego faceta, którego bardzo skrupulatnie prześwietlaliśmy. Przychodzi i mówi: „PokaŜcie mi jego akta”. Nie musiała mu mówić aŜ tyle. Wiedział o tym i domyślał się, Ŝe prawdopodobnie powiedziała mu to wszystko na własne ryzyko. Mimo całego tego gówna, w które właśnie wdepnął lub do którego został wepchnięty, Harry Bosch zaczynał odczuwać sympatię do zimnej, twardej Eleanor Wish. - Jeśli nie chce mi pani nic powiedzieć o Meadowsie, proszę mi powiedzieć coś na mój temat. Stwierdziła pani, Ŝe sprawdzaliście mnie, a potem zostawiliście w spokoju. Dlaczego przestaliście mnie podejrzewać? Pojechaliście za mną do Meksyku? - Między innymi. - Obrzuciła go krótkim spojrzeniem i ciągnęła dalej: Wcześnie został pan oczyszczony z zarzutów. Początkowo bardzo się podnieciliśmy. Przeglądaliśmy teczki ludzi, którzy podczas pobytu w Wietnamie mieli coś do czynienia z tunelami, i na kogo się natykamy? Na sławnego Harry'ego Boscha, detektywa supergwiazdę, o którego sprawach napisano parę ksiąŜek, nakręcono serial telewizyjny. Na faceta, o którym akurat rozpisują się wszystkie gazety, którego gwiazda zgasła, który został na miesiąc zawieszony w pracy, a potem przeniesiony z elitarnego Wydziału Włamań i Zabójstw do... zawahała się. - Rynsztoka - dokończył za nią. Utkwiła wzrok w szklance i mówiła dalej. - Więc Rourke od razu sobie pomyślał, Ŝe moŜe właśnie w ten sposób spędził pan czas: robiąc podkop pod bank. Z bohatera na rzezimieszka, oto w jaki sposób miał pan wrócić do społeczności. Ale kiedy sprawdziliśmy pana przeszłość i zaczęliśmy dyskretnie o pana wypytywać, okazało się, Ŝe na miesiąc wyjechał pan do Meksyku. Wysłaliśmy naszego człowieka do
77
Ensenada, by to sprawdzić. Był pan czysty. Mniej więcej w tym czasie dostaliśmy pańskie akta z Administracji Weteranów w Sepulveda... ach, rozumiem, to tam sprawdzał pan to dziś rano, prawda? Skinął głową. Kobieta kontynuowała. No więc wśród pana dokumentów natknęliśmy się na wyniki wywiadu psychologa... Przepraszam. To wygląda na naruszenie prawa do prywatności. Chcę usłyszeć wszystko. Leczył się pan ze stresu pourazowego. Pana organizm funkcjonował prawidłowo. Ale od czasu do czasu występowały objawy stresu pourazowego: bezsenność, klaustrofobia. Raz lekarz nawet napisał, Ŝe juŜ nigdy w Ŝyciu nie wszedłby pan do tunelu. Wysłaliśmy jednak pana charakterystykę do laboratorium behawioryzmu w Quantico. Wykluczyli pana z grona podejrzanych, stwierdzili, Ŝe mało prawdopodobne, by przekroczył pan granicę prawa dla korzyści finansowych. Przerwała na chwilę, by jej słowa lepiej zapadły mu w pamięć. Kartoteki w Administracji Weteranów są stare – powiedział Bosch. Cała historia jest stara. Nie zamierzam tu siedzieć i udowadniać, dlaczego powinienem się znaleźć wśród podejrzanych. Ale dane z Administracji Weteranów są nieaktualne. Od pięciu lat nie byłem u psychiatry. A jeśli chodzi o te bzdury na temat fobii, to wczoraj wszedłem do rury, by rzucić okiem na Meadowsa. Co według pani powiedzieliby na to ci wasi specjaliści z Quantico? Poczuł, Ŝe się zaczerwienił. Za duŜo powiedział. Ale im bardziej starał się nad sobą panować i ukryć swoje zmieszanie, tym więcej krwi napływało mu do twarzy. Biodrzasta kelnerka wybrała sobie właśnie ten moment, by podejść i dolać mu świeŜej kawy. Czy państwo coś zamawiają? - spytała. Nie - odparła Eleanor Wish, nie spuszczając wzroku z Boscha. - Jeszcze nie. Kochani, zaraz zwalą się tu tłumy ludzi na lunch i będzie nam potrzebny ten stolik dla tych, którzy chcą coś zjeść. Zarabiam na Ŝycie, obsługując głodnych. Nie takich, którzy są zbyt wściekli, by jeść. Odeszła, a Bosch pomyślał, Ŝe kelnerki są prawdopodobnie lepszymi znawczyniami ludzkich zachowań niŜ większość gliniarzy. Przepraszam za to wszystko - powiedziała Eleanor Wish. - Powinien mi pan pozwolić odejść zaraz na samym początku. Zakłopotanie mu przeszło, ale złość pozostała. Nie umykał juŜ wzrokiem. Patrzył prosto na kobietę. Sądzi pani, Ŝe mnie poznała po przeczytaniu kilku stronic akt? Myli się pani. Proszę mi powiedzieć, co pani wie. Nie znam pana. Po prostu trochę o panu wiem - odparła. Urwała, by zebrać myśli. - Panie Bosch, jest pan produktem zinstytucjonalizowanego Ŝycia społecznego. Domy wychowawcze, rodziny zastępcze, wojsko, potem policja. Przez całe Ŝycie ani na chwilę nie opuścił pan tego kręgu. Z jednej niedoskonałej instytucji opieki społecznej do drugiej. 78
Napiła się trochę wody. Odniósł wraŜenie, Ŝe zastanawia się, czy mówić dalej. Postanowiła kontynuować. - Hieronymus Bosch... Jedyne, co dała panu matka, to imię malarza zmarłego przed pięcioma wiekami. Wydaje mi się jednak, Ŝe w porównaniu z tym, co pan widział, dziwaczne wytwory jego fantazji, uwiecznione na płótnach, przypominają Disneyland. Pańska matka była kobietą samotną. Musiała pana oddać na wychowanie. Rósł pan w rodzinach zastępczych, w domach wychowawczych. Przetrwał pan to, podobnie jak przetrwał pan Wietnam, a potem pracę w policji. Przynajmniej na razie. Ale jest pan tam autsajderem. Udało się panu dostać do Wydziału Włamań i Zabójstw, prowadził pan głośne sprawy, ale cały czas pozostawał pan autsajderem. Pracował pan po swojemu i w końcu za to pana wyrzucili. OpróŜniła szklankę, najwyraźniej po to, by dać Boschowi okazję powstrzymania jej od dalszych wynurzeń. Nie zrobił tego. - Weźmy tylko jeden przykład - powiedziała. - W zeszłym roku zabił pan człowieka. Wprawdzie mordercę, ale nie ma to znaczenia. Myślał pan, Ŝe męŜczyzna sięga pod poduszkę po broń. Okazało się, Ŝe sięgał po swój tupecik. Komiczne. Ale Wydział Kontroli Wewnętrznej znalazł świadka. Kobieta zeznała, Ŝe powiedziała panu, iŜ oskarŜony trzyma pod poduszką perukę. PoniewaŜ była prostytutką, wiarygodność jej słów była wątpliwa. Jej oświadczenie nie wystarczyło, by pana wyrzucić, ale kosztowało utratę stanowiska. Teraz pracuje pan w Hollywood, przez większość ludzi w policji nazywane ściekiem. Skończyła. Bosch nie odzywał się i zapanowało długie milczenie. Kelnerka przeszła obok stolika, ale wiedziała, Ŝe lepiej się do nich teraz nie odzywać. - Kiedy wróci pani do biura - powiedział w końcu - poprosi pani Rourke'a, by wykonał jeszcze jeden telefon. Skoro odsunął mnie od sprawy, to moŜe mnie przywrócić. - Nie mogę. Nie zrobi tego. - Owszem, zrobi. Proszę mu powiedzieć, Ŝe ma czas do jutra. - A w przeciwnym razie co? Co pan zrobi? Postawmy sprawę uczciwie. Z pańską przeszłością do jutra najpewniej znów zostanie pan zawieszony. Pounds natychmiast po rozmowie z Rourke'em prawdopodobnie zadzwonił do Wydziału Kontroli Wewnętrznej, jeśli Rourke nie zrobił tego wcześniej. - NiewaŜne. Jeśli jutro rano nie oddadzą mi sprawy, proszę powiedzieć Rourke'owi, Ŝe przeczyta w „Timesie” o tym, jak człowiek, podejrzany przez FBI o skok na bank, człowiek inwigilowany przez FBI, został tuŜ pod nosem funkcjonariuszy Biura zamordowany, zabierając do grobu rozwiązanie zagadki głośnego podkopu pod WestLand Bank. MoŜe nie wszystkie fakty będą prawdziwe, moŜe nie wszystkie we właściwej kolejności, ale będą w miarę bliskie prawdy. Co waŜniejsze, będzie to pasjonująca lektura. Cała historia odbije się szerokim echem, dotrze do stolicy. Znajdziecie się w niezręcznej sytuacji, poza tym będzie to ostrzeŜenie dla tych, którzy załatwili Meadowsa. Nigdy ich nie dostaniecie w swoje ręce. A do Rourke'a na zawsze przylgnie etykieta faceta, który pozwolił im się wymknąć. 79
Patrzyła na niego potrząsając głową, jakby była ponad tym wszystkim. Decyzja nie naleŜy do mnie. Muszę wrócić do biura i zostawić sprawę do rozstrzygnięcia jemu. Ale gdyby to zaleŜało ode mnie, powiedziałabym, Ŝe to blef. I oświadczam panu, Ŝe właśnie to powiem Rourke'owi. To 1iie blef. Sprawdzaliście mnie, wiecie, Ŝe pójdę do dziennikarzy, a oni z radością mnie wysłuchają. Proszę być rozsądną. Proszę mu powiedzieć, Ŝe nie blefuję. Zrobię to, bo nie mam nic do stracenia. On teŜ nic nie straci, przywracając mnie do tej sprawy. Zaczął się szykować do wyjścia. Rzucił na stolik kilka banknotów jednodolarowych. Macie moje akta. Wiecie, gdzie mnie szukać. Owszem - powiedziała, a potem zawołała za nim: - Panie Bosch! Zatrzymał się i odwrócił. Czy tamta prostytutka mówiła prawdę? O tej peruce pod poduszką? A czy która z nich kiedykolwiek kłamie?
* Bosch zaparkował wóz na tyłach komisariatu przy Wilcox i, zanim dotarł do drzwi, dopalił do końca papierosa. Zdusił peta na ziemi i wszedł, zostawiając za sobą smród wymiocin, przenikający przez zakratowane okna aresztu. Jerry Edgar przemierzał korytarz, czekając na swego partnera. Harry, mamy się natychmiast stawić u Dziewięćdziesiątego ósmego. W jakiej sprawie? Nie wiem, ale co dziesięć minut wychodzi ze swojej szklanej klatki i pyta o ciebie. Wyłączyłeś pagera. Przed chwilą widziałem, jak weszło do niego dwóch bubków z Wydziału Kontroli Wewnętrznej. Bosch skinął głową, nie mówiąc swemu partnerowi nic na pocieszenie. Co tu jest grane? - wybuchnął Edgar. - Jeśli coś przede mną ukrywasz, powiedz mi, zanim tam pójdziemy. Ty masz doświadczenie w tych gównianych sprawach, nie ja. Nie jestem pewien, o co tu chodzi. Zdaje mi się, Ŝe chcą nam odebrać sprawę. A przynajmniej mnie. - Zachowywał się bardzo nonszalancko. Harry, Ŝeby to zrobić, nie trzeba angaŜować Wydziału Kontroli Wewnętrznej. Coś tu śmierdzi, stary, i mam tylko nadzieję, Ŝe nie wpakowałeś mnie w jakieś gówno. Powiedziawszy to, Edgar zawstydził się. Przepraszam, Harry, nie chciałem, Ŝeby to tak zabrzmiało. Uspokój się. Chodźmy, zobaczymy, czego od nas chcą. Bosch ruszył w kierunku sali operacyjnej detektywów. Edgar powiedział, Ŝe przejdzie przez dyŜurkę i wkroczy do sali przez frontowe drzwi, Ŝeby nie wyglądało na to, Ŝe się namawiali. Kiedy Bosch dotarł do swego biurka, pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, było zniknięcie niebieskiej teczki, 80
dotyczącej sprawy Meadowsa. Spostrzegł równieŜ, Ŝe ten, kto zabrał teczkę, zostawił kasetę magnetofonową z nagranym zgłoszeniem pod 911. Bosch wziął taśmę i wsunął ją do kieszeni płaszcza. W tej samej chwili z oszklonego gabinetu Dziewięćdziesiątego ósmego zagrzmiał głos Poundsa. Krzyknął tylko jedno słowo: „Bosch!”. Pozostali detektywi obecni w pokoju obejrzeli się. Bosch wstał i wolnym krokiem poszedł w kierunku szklanej klatki, jak nazywano gabinet porucznika Harveya Poundsa, znanego jako Dziewięćdziesiąty ósmy. Przez szybę widział plecy dwóch ubranych w garnitury męŜczyzn, siedzących razem z Poundsem. Bosch rozpoznał detektywów z Wydziału Kontroli Wewnętrznej, którzy wyjaśniali sprawę Lalkarza. Lewis i Clarke. Właśnie wtedy w drzwiach wejściowych pojawił się Edgar. Razem wkroczyli do szklanej klatki. Pounds siedział nachmurzony za biurkiem. MęŜczyźni z Wydziału Kontroli Wewnętrznej nie poruszyli się. Po pierwsze, Ŝadnego palenia, Bosch, jasne? - powiedział Pounds. Dziś rano cały komisariat cuchnął jak popielniczka. Nawet nie będę pytał, czy to byłeś ty. Policja wydała przepis, zabraniający palenia we wszystkich wspólnych pomieszczeniach, jak sale operacyjne. Wolno było palić we własnym gabinecie, chyba Ŝe właściciel gabinetu pozwalał na to gościom. Pounds sam kiedyś kurzył i teraz odnosił się do wszystkich palaczy wyjątkowo bojowo. Większość spośród trzydziestu dwóch detektywów, których był przełoŜonym, kopciła jak parowozy. Kiedy Dziewięćdziesiątego ósmego nie było w pobliŜu, woleli iść do jego gabinetu na krótkiego dymka, niŜ wychodzić na parking, gdzie unosił się smród szczyn i wymiocin z tylnych okien izby wytrzeźwień. Pounds zaczął zamykać gabinet na klucz, nawet gdy szedł na chwilę na drugi koniec korytarza, do biura komendanta posterunku, ale kaŜdy, kto miał nóŜ do przecinania listów, potrafił w ciągu trzech sekund otworzyć drzwi. Kiedy porucznik wracał, jego gabinet tonął w kłębach dymu, mimo Ŝe w pokoju o wymiarach trzy i pół na trzy i pół metra miał dwa wiatraki. PoniewaŜ od chwili przeniesienia Boscha z Parker Center do komisariatu w Hollywood zjawisko to się nasiliło, Dziewięćdziesiąty ósmy był przekonany, Ŝe głównym winowajcą był Bosch. I miał rację, ale nigdy nie udało mu się przyłapać Boscha na gorącym uczynku. A więc o to chodzi? - spytał Bosch. - O palenie w biurze? Siadaj - warknął Pounds. Bosch podniósł ręce do góry, by pokazać, Ŝe nie trzyma w nich papierosa. Następnie spojrzał na dwóch pracowników Wydziału Kontroli Wewnętrznej. CóŜ, Jed, wygląda na to, Ŝe mamy do czynienia z kolejną ekspedycją Lewisa i Clarke'a. Nie widziałem naszych wielkich odkrywców w akcji od czasu, kiedy wysłali mnie na nie opłacone wakacje do Meksyku. To była jedna z ich najefektowniejszych akcji. Pisała o tym prasa, mówiło radio. Gwiazdy Wydziału Kontroli Wewnętrznej. 81
Twarze policjantów z Wydziału Kontroli Wewnętrznej zrobiły się czerwone ze złości. - Tym razem najlepiej się sobie przysłuŜysz, jak zamkniesz swą przemądrzałą gębę - powiedział Clarke. - Masz powaŜne kłopoty, Bosch. Zrozumiałeś? - Owszem. Dziękuję za radę. Ja teŜ mam dla ciebie jedną. Znów zacznij się ubierać w tamten sportowy garnitur, który nosiłeś, zanim zostałeś fagasem Irvinga. Pamiętasz, ten Ŝółty. Pasował do twych zębów. Lepiej ci w elanie niŜ w jedwabiu. O ile dobrze pamiętam, jeden z tych gryzipiórków wspomniał, Ŝe na dupie zaczął się juŜ świecić. Widocznie od tej roboty za biurkiem. - Dobra juŜ, dobra - przerwał mu Pounds. - Bosch, Edgar, siadajcie i zamknijcie się choć na chwilę. To... - Panie poruczniku, nie powiedziałem ani słówka - zaczął Edgar. - Ja... - Zamknąć się! Wszyscy! - zagrzmiał Pounds. - Jezu Chryste! Edgar, dla porządku, ci dwaj panowie są z Wydziału Kontroli Wewnętrznej, jeśli jeszcze tego nie wiesz, detektywi Lewis i Clarke. Poprosiłem was tu... - śądam adwokata - powiedział Bosch. - Ja chyba teŜ - zawtórował mu Edgar. - A gówno - odrzekł Pounds. - Porozmawiamy sobie i wyjaśnimy parę spraw, ale nie będziemy w to mieszać Ligi Obrony Praw Policjanta. Jeśli chcecie adwokata, będziecie go mieli później. Teraz usiądźcie, obaj, i odpowiedzcie na kilka pytań. W przeciwnym razie, Edgar, będziesz się musiał poŜegnać z tym garniturem za osiemset dolarów i znów wdziać czarny mundur, a tobie, Bosch, prawdopodobnie tym razem juŜ się nie uda wykręcić. Przez kilka minut w pokoju panowała cisza, choć napięcie w nim panujące groziło wysadzeniem szyb w oknie. Pounds rzucił okiem na salę operacyjną i zobaczył kilkunastu detektywów udających, Ŝe pracują, a w rzeczywistości próbujących się zorientować, co się dzieje w gabinecie porucznika. Niektórzy próbowali czytać z ruchu ust swego szefa. Wstał i opuścił Ŝaluzje. Rzadko to robił. Był to dla wszystkich znak, Ŝe chodzi o coś powaŜnego. Nawet Edgar okazał niepokój i zaczął głośno oddychać. Pounds usiadł za biurkiem i postukał długim paznokciem w niebieską, plastikową teczkę. - Dobra, przejdźmy do rzeczy - zaczął. - Wy dwaj zostajecie odsunięci od sprawy Meadowsa. To po pierwsze. I Ŝadnej dyskusji. A teraz powiecie wszystko, co wiecie. W tym momencie Lewis otworzył teczkę i wyciągnął magnetofon kasetowy. Włączył go i postawił na nieskazitelnym biurku Poundsa. Bosch pracował z Edgarem dopiero od ośmiu miesięcy. Nie znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, jak zareaguje na taką próbę zastraszenia i do którego momentu będzie stawiał opór tym łobuzom. Ale znał go na tyle dobrze, by go polubić i nie chciał, Ŝeby jego partner popadł w tarapaty. Jedynym grzechem Edgara było, Ŝe chciał mieć wolne niedzielne popołudnie, by móc sprzedawać domy.
82
Zabierzcie to gówno - powiedział Bosch, wskazując na magnetofon. Wyłącz to - polecił Pounds Lewisowi, choć miał bliŜej do magnetofonu niŜ Lewis. Pracownik Wydziału Kontroli Wewnętrznej wstał i wziął magnetofon. Wyłączył go, nacisnął guzik cofania taśmy, po czym znów postawił magnetofon na biurku. Kiedy Lewis usiadł, Pounds powiedział: Na rany Chrystusa, Bosch, dziś rano zadzwonili do mnie z FBI i poinformowali, Ŝe byłeś podejrzany o udział w jakimś cholernym skoku na bank. Powiedzieli, Ŝe o udział w napadzie podejrzany był równieŜ Meadows. W związku z tym powinieneś być teraz uznany za podejrzanego o zamordowanie Meadowsa. Myślałeś, Ŝe nie będziemy cię o to pytali? Oddech Edgara stał się jeszcze głośniejszy. Słyszał te rewelacje po raz pierwszy. Nie włączajcie magnetofonu, to porozmawiamy - odezwał się Bosch. Pounds zastanowił się przez chwilę, nim powiedział: Dobra, Ŝadnych nagrań. Słuchamy. Po pierwsze, Edgar nie ma o tym wszystkim zielonego pojęcia. Umówiliśmy się wczoraj, Ŝe ja zajmę się sprawą Meadowsa, a on pójdzie do domu. Wykańcza sprawę Spiveya, transwestyty zadźganego noŜem poprzedniej nocy. Jeśli chodzi o śledztwo FBI, o ten skok na bank, nie wie o tym nic. Pozwólcie mu wyjść. Pounds starał się nie patrzeć ani na Lewisa, ani na Clarke'a, ani na Edgara. Postanowił sam podjąć decyzję. Wywołało to w oczach Boscha błysk szacunku, przypominający świeczkę postawioną w oku huraganu niekompetencji. Pounds wysunął szufladę biurka i wyciągnął starą, drewnianą linijkę. Zaczął ją obracać w obu dłoniach. W końcu spojrzał na Edgara. Czy to prawda, co powiedział Bosch? Edgar skinął głową. Wiesz, Ŝe stawia go to w niekorzystnym świetle, jakby próbował zatrzymać sprawę Meadowsa dla siebie, ukryć wszystko przed tobą? Powiedział mi, Ŝe znał Meadowsa. Był ze mną szczery. Była niedziela. Nie mieliśmy szans, Ŝe ktoś się pojawi i odbierze nam tę sprawę pod pretekstem, Ŝe Bosch znał faceta dwadzieścia lat temu. Poza tym policja w taki czy inny sposób zna większość mieszkańców Hollywood, którzy zostają zabici. O tym banku i reszcie musiał się dowiedzieć po moim odjeździe. Usłyszałem o tym dopiero tutaj. Dobra - powiedział Pounds. - Czy masz coś, co dotyczy tej sprawy? Edgar potrząsnął głową. W takim razie idź dokończyć sprawę tego... jak mu tam... Spiveya. Przydzielę ci nowego partnera. Nie wiem jeszcze, kogo, ale poinformuję cię. To wszystko, jesteś wolny. Edgar odetchnął jeszcze raz głęboko i wstał.
83
Po wyjściu Edgara Harvey Pounds nie odzywał się przez kilka minut. Bosch miał okropną ochotę na papierosa, chciał przynajmniej potrzymać w ustach nie zapaloną fajkę. Ale nie okazałby w ich obecności podobnej słabości. Dobra, Bosch - odezwał się w końcu Pounds. - Czy chciałbyś nam coś powiedzieć na ten temat? Owszem. To jedno wielkie gówno. Clarke parsknął śmiechem. Bosch nie zwracał na niego uwagi. Ale Pounds obrzucił detektywa z Wydziału Kontroli Wewnętrznej miaŜdŜącym spojrzeniem, czym zwiększył sobie szacunek u Boscha. FBI powiedziało mi dzisiaj, Ŝe nie jestem podejrzany - oświadczył Bosch. - Sprawdzali mnie dziewięć miesięcy temu, bo sprawdzali wszystkich, którzy mieli w Wietnamie do czynienia z tunelami. I tyle. Nieźle się napracowali, musieli prześwietlić mnóstwo osób. Wzięli pod lupę równieŜ mnie, ale dali mi spokój. Do cholery, podczas całego tego skoku na bank byłem akurat w Meksyku, zresztą dzięki tym dwóm palantom. FBI... Rzekomo - przerwał mu Clarke. Odczep się, Clarke. Szukasz sposobu, jak samemu spędzić tam wakacje na koszt podatników pod pozorem sprawdzania mnie? Spytaj w FBI, będzie taniej. Bosch ponownie zwrócił się do Poundsa, ustawiwszy krzesło tak, by być tyłem do detektywów z Wydziału Kontroli Wewnętrznej. Mówił cicho, wyraźnie dając do zrozumienia, Ŝe rozmawia z Poundsem, a nie z nimi. Biuro chce mi odebrać tę sprawę, bo po pierwsze: wprawiłem ich w zakłopotanie, kiedy pojawiłem się dziś u nich, by porozmawiać o skoku na bank. Chodzi o to, Ŝe zetknęli się z moim nazwiskiem w przeszłości. Wpadli w panikę i zadzwonili do pana. Po drugie: chcą mi odebrać sprawę, poniewaŜ prawdopodobnie spieprzyli robotę, pozwalając w ubiegłym roku wywinąć się Meadowsowi. Zaprzepaścili jedyną okazję i nie chcą, Ŝeby ktoś z zewnątrz się o tym dowiedział albo rozgryzł sprawę, której im nie udało się rozgryźć przez dziewięć miesięcy. Nie, Bosch, to ty pleciesz bzdury - odezwał się Pounds. - Dziś rano otrzymałem oficjalne wystąpienie od agenta specjalnego, kierującego komórką, zajmującą się włamaniami do banków. Od faceta nazwiskiem... Rourke. Znasz go. No więc poprosił, Ŝeby... Natychmiast odebrać mi sprawę Meadowsa. Powiedział, Ŝe znałem Meadowsa, który był głównym podejrzanym o dokonanie skoku na bank. Ktoś go wykończył, a sprawę dostałem akurat ja. Zbieg okoliczności? Rourke uwaŜa, Ŝe nie. Sam nie jestem pewny, co o tym myśleć. Właśnie to powiedział. A więc zacznijmy od tego. Powiedz nam o Meadowsie, jak i gdzie go poznałeś, niczego nie przemilczając. 84
Bosch spędził następną godzinę, opowiadając Poundsowi o Meadowsie, o tunelach, o tym, jak po prawie dwudziestu latach Meadows zadzwonił do niego i jak Bosch załatwił mu miejsce w przychodni Administracji Weteranów w Sepulveda, ani razu się z nim nie spotykając. Wszystko telefonicznie. Przez chwilę nawet nie spojrzał na detektywów z Wydziału Kontroli Wewnętrznej, zachowując się tak, jakby ich w ogóle nie było w pokoju. - Nie ukrywałem, Ŝe go znałem - powiedział w końcu. - Powiedziałem o tym Edgarowi. Poszedłem prosto do FBI i teŜ im powiedziałem. UwaŜa pan, Ŝe postąpiłbym tak, gdybym załatwił Meadowsa? Nawet Lewis i Clarke nie są aŜ takimi durniami, by tak myśleć. - W takim razie, Bosch, na rany Chrystusa, dlaczego nie powiedziałeś o tym mnie? - zagrzmiał Pounds. - Dlaczego ani słowem nie wspomniałeś o tym w raportach? Dlaczego muszę się tego dowiadywać od FBI? Dlaczego Wydział Kontroli Wewnętrznej dowiaduje się o tym od FBI? A więc to nie Pounds zadzwonił do Wydziału Kontroli Wewnętrznej. Zrobił to Rourke. Bosch był ciekaw, czy Eleanor Wish wiedziała o tym i skłamała, czy teŜ Rourke wezwał tych palantów z własnej inicjatywy. Prawie jej nie znał - właściwie wcale jej nie znał - ale stwierdził, iŜ ma nadzieję, Ŝe go nie okłamała. - Zacząłem sporządzać raport dziś rano - powiedział Bosch. - Zamierzałem go uzupełnić po spotkaniu z FBI. Ale niestety nie dano mi okazji. - CóŜ, zaoszczędzę ci pracy - odparł Pounds. - Sprawa została przekazana FBI. - Na jakiej podstawie? Nie naleŜy do kompetencji FBI. To sprawa o morderstwo. - Rourke powiedział, Ŝe są przekonani, iŜ zabójstwo bezpośrednio wiąŜe się z prowadzonym przez nich dochodzeniem w sprawie skoku na bank. Włączą je do swego śledztwa. Oddelegujemy do niej naszego oficera. Jeśli dojdzie do tego, Ŝe trzeba będzie kogoś oskarŜyć o morderstwo, przydzielony oficer uda się do prokuratora okręgowego, by ten wystąpił z oskarŜeniem publicznym. Chryste, Pounds, coś tu jest grane. Nie widzi pan tego? Pounds włoŜył linijkę z powrotem do szuflady i zamknął ją. Owszem, coś tu jest grane. Ale patrzę na to inaczej niŜ ty - odparł. To wszystko, Bosch. Jesteś odsunięty od sprawy. To rozkaz. Ci dwaj panowie chcieli zamienić z tobą kilka słów. Będziesz siedział za biurkiem, dotąd, dopóki Wydział Kontroli Wewnętrznej nie skończy dochodzenia. Milczał przez chwilę, a potem z miną człowieka nieszczęśliwego, Ŝe musi to powiedzieć, odezwał się powaŜnym tonem: Jak wiesz, zostałeś skierowany do mnie w zeszłym roku i mogłem cię umieścić wszędzie. Mogłem cię przydzielić do cholernej sekcji włamań, gdzie sporządzałbyś pięćdziesiąt raportów tygodniowo, po prostu zawalony byłbyś pracą papierkową. Ale tego nie zrobiłem. Doceniłem twoje umiejętności i umieściłem cię w sekcji zabójstw, bo wydawało mi się, Ŝe właśnie tego pragniesz. 85
Powiedzieli mi, Ŝe jesteś dobry, ale niezaleŜny. Teraz widzę, Ŝe mieli rację. Nie wiem, w jaki sposób mi to zaszkodzi. Ale nie będę się juŜ więcej przejmował, co jest dla ciebie najlepsze. MoŜesz porozmawiać z tymi facetami albo nie. Obojętne mi. Z nami koniec. Jeśli w jakiś sposób uda ci się znów wywinąć, lepiej postaraj się o przeniesienie, bo juŜ nie będziesz pracował u mnie w sekcji zabójstw. Pounds wziął z biurka niebieską teczkę i wstał. Idąc w stronę drzwi, rzucił: Muszę polecić komuś, by zawiózł to do Biura. MoŜecie korzystać z gabinetu tak długo, jak chcecie. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Bosch zastanowił się chwilę i doszedł do wniosku, Ŝe nie moŜe mieć pretensji do Poundsa o to, co ten powiedział czy zrobił. Wyjął papierosa i zapalił. Ej, nie słyszałeś, Ŝe tu się nie pali? - odezwał się Lewis. Odpieprz się - powiedział Bosch. Bosch, jesteś juŜ trupem - stwierdził Clarke. - Tym razem przysmaŜymy ci dupę. Nie jesteś juŜ bohaterem, jak kiedyś. Nie będziemy mieli problemów z prasą. Nikogo nie interesuje, co się z tobą stanie. Wstał i włączył magnetofon. Powiedział do mikrofonu datę, wymienił nazwiska obecnych i numer sprawy, nadany dochodzeniu przez Wydział Kontroli Wewnętrznej. Bosch uświadomił sobie, Ŝe jest o jakieś siedemset wyŜszy od numeru sprawy sprzed dziewięciu miesięcy, przez którą wylądował w Hollywood. W ciągu dziewięciu miesięcy siedmiuset gliniarzy przeszło przez tę cholerną wyŜymaczkę, pomyślał. Pewnego dnia zabraknie ludzi do robienia tego, co jest wypisane na drzwiczkach kaŜdego wozu patrolowego: „Do słuŜenia i ochrony”. Detektywie Bosch... - powiedział Lewis spokojnym, modulowanym głosem - ... chcieliśmy panu zadać kilka pytań, dotyczących śledztwa w sprawie śmierci Williama Meadowsa. Proszę nam powiedzieć o swoich związkach z denatem i wszystko, co pan o nim wie. Odmawiam odpowiedzi na wszelkie pytania bez obecności adwokata powiedział Bosch. - Mam prawo się tego domagać zgodnie z Ustawą o Prawach Policjantów obowiązującą w Kalifornii. Detektywie Bosch, administracja nie uznaje tego artykułu Ustawy o Prawach Policjantów. Polecam odpowiedzieć na moje pytanie, w przeciwnym razie zostanie pan zawieszony w obowiązkach, a moŜe nawet zwolniony z policji... Czy mogę prosić o poluzowanie kajdanek? - spytał Bosch. Co takiego? - wrzasnął Lewis, tracąc panowanie nad sobą. Clarke wstał, podszedł do magnetofonu i pochylił się nad mikrofonem. Detektyw Bosch nie jest skuty kajdankami, o czym mogą zaświadczyć dwie osoby - powiedział. Te dwie, które mi nałoŜyły kajdanki - odezwał się Bosch. - I pobiły. To jest jawne pogwałcenie moich praw obywatelskich. Domagam się obecności przedstawiciela związków i adwokata. 86
Clarke cofnął taśmę i wyłączył magnetofon. Twarz miał purpurową ze złości, kiedy podawał magnetofon swemu koledze, by go schował do teczki. Upłynęło kilka chwil, zanim odzyskali głos. Bosch, załatwienie ciebie będzie prawdziwą przyjemnością - odezwał się Clarke. - Jeszcze przed końcem dnia na biurku szefa znajdzie się wniosek o zawieszenie cię w obowiązkach. Zostaniesz przydzielony do pracy papierkowej w Wydziale Kontroli Wewnętrznej, byśmy mogli cię mieć na oku. Zaczniemy od postawienia ci zarzutu zachowania niegodnego oficera policji, a kto wie, co jeszcze znajdziemy, moŜe morderstwo. Tak czy inaczej, to koniec twojej kariery w policji. Jesteś skończony, Bosch. Bosch podniósł się, a razem z nim wstali dwaj detektywi z Wydziału Kontroli Wewnętrznej. Bosch po raz ostatni zaciągnął się papierosem, rzucił niedopałek na podłogę tuŜ obok Clarke'a i przydeptał peta, wciskając go w wypastowane linoleum. Wiedział, Ŝe raczej uprzątną niedopałek, niŜ zdradzą się przed Poundsem, Ŝe nie mieli kontroli nad wypytywanym ani nad przebiegiem rozmowy. Stanął między nimi, wypuścił z ust kłąb dymu i bez jednego słowa wyszedł z pokoju. Kiedy był juŜ za progiem, usłyszał, jak Clarke krzyknął za nim, ledwo panując nad swym głosem: Trzymaj się z daleka od tej sprawy, Bosch!
* Unikając ścigających go spojrzeń, Bosch przeszedł przez salę operacyjną i opadł na swoje krzesło. Spojrzał na Edgara, siedzącego obok. Dobrze się spisałeś - powiedział Bosch. - Powinieneś z tego wyjść obronną ręką. A co z tobą? Odebrali mi sprawę i te dwa dupki zamierzają złoŜyć wniosek o zawieszenie mnie w obowiązkach. Zostało mi dzisiejsze popołudnie, nim dostanę oficjalne powiadomienie. Cholera. Zastępca naczelnika, kierujący Wydziałem Kontroli Wewnętrznej, osobiście podpisywał wnioski o odsunięcie od wykonywania obowiązków i tymczasowe zawieszenie w pracy. Wnioski o wyciągniecie powaŜniejszych konsekwencji wobec pracowników policji musiały być najpierw przedstawione do akceptacji specjalnej podkomisji. Lewis i Clarke zamierzali wystąpić o odsunięcie Boscha od wykonywania obowiązków, zarzucając mu zachowanie niegodne oficera policji. Potem zaczną szukać czegoś powaŜniejszego, by móc wystąpić z wnioskiem do podkomisji. Jeśli zastępca naczelnika podpisze wniosek o odsunięcie Boscha od wykonywania obowiązków, decyzja taka będzie musiała być przekazana Boschowi zgodnie z regulaminem związkowym. To znaczy osobiście albo w czasie nagrywanej na taśmę rozmowy telefonicznej. Z tą chwilą Bosch będzie mógł być przeniesiony do pracy papierkowej w Wydziale
87
Kontroli Wewnętrznej w Parker Center albo zobowiązany do pozostawania w domu do czasu zakończenia dochodzenia. Ale, zgodnie z obietnicą, Lewis i Clarke będą za unieruchomieniem go w Wydziale Kontroli Wewnętrznej. W ten sposób mogliby go wystawić na pokaz, jak trofeum. - Potrzebujesz ode mnie czegoś w sprawie Spiveya? - spytał Edgara. - Nie. Mam wszystko gotowe. Czekam tylko, aŜ zwolni się jakaś maszyna, by napisać raport. - Czy przypadkiem sprawdziłeś, tak jak cię prosiłem, czy Meadows był zatrudniony przy budowie tunelu? - Harry, przecieŜ ty... - Edgar urwał, sądząc, Ŝe lepiej nie mówić tego, co chciał powiedzieć. - Tak, sprawdziłem. Nie wiem, ile warte są ich słowa, ale powiedzieli, Ŝe nie pracuje u nich nikt o nazwisku Meadows. Mają jakiegoś Fieldsa, ale to czarny i był dziś w pracy. Mało teŜ prawdopodobne, aby Meadows zatrudnił się pod jakimś jeszcze innym nazwiskiem, bo nie robią na nocną zmianę. Inwestycja realizowana jest z wyprzedzeniem, jeśli wierzysz w takie bzdury - powiedział Edgar, po czym krzyknął: - zamawiam sobie Selectric! - Nie ma mowy - odkrzyknął Minkly, jeden z detektywów z sekcji kradzieŜy samochodów. - JuŜ wcześniej zająłem sobie kolejkę. Edgar rozejrzał się po sali za inną maszyną. Pod koniec dnia maszyny do pisania były na wagę złota. Na trzydziestu dwóch detektywów było ich tylko tuzin, jeśli liczyć ręczne i elektryczne z nerwowymi tikami w rodzaju nie trzymania marginesów lub przeskakiwania odstępów. - Dobra - krzyknął Edgar. - W takim razie będę po tobie, Mink. - Ściszył głos i zwrócił się do Boscha: - Jak myślisz, kogo mi przydzieli? - Pounds? Nie wiem. - Z równym powodzeniem moŜna było snuć przypuszczenia, kogo poślubi jego Ŝona, kiedy uderzy w kalendarz. Poza tym Bosch wcale nie był zainteresowany spekulacjami na temat, kto zostanie partnerem Edgara. Powiedział: - Słuchaj, mam do załatwienia kilka spraw. - Jasne, Harry. Będziesz potrzebował mojej pomocy? Bosch potrząsnął głową i podniósł słuchawkę. Zadzwonił do swojego adwokata i zostawił mu wiadomość. Zazwyczaj musiał trzy razy zostawiać mu wiadomość, zanim facet do niego oddzwonił, więc Bosch zapisał sobie, by ponownie do niego zatelefonować. Potem otworzył swój spis telefonów, odnalazł interesujący go numer i połączył się z Archiwum Armii Stanów Zjednoczonych w St. Louis. Odebrała kobieta, przedstawiła mu się: Jessie St. John. ZłoŜył pilne zamówienie na kopie wszystkich akt wojskowych Billy'ego Meadowsa. Za trzy dni, powiedziała Jessie St. John. OdłoŜył słuchawkę myśląc, Ŝe nigdy ich nie ujrzy. Kiedy przyjdą, nie. będzie go juŜ w tym biurze, przy tym stole. Następnie zadzwonił do Donovana z Wydziału Specjalnego i dowiedział się, Ŝe na zestawie ćpuna, znalezionym w kieszeni koszuli Meadowsa, nie udało się zidentyfikować Ŝadnych odcisków palców, a ślady na puszce z farbą
88
są rozmazane. Okazało się, Ŝe jasnobrązowe kryształki, znalezione w waciku, słuŜącym do filtrowania narkotyków, to pięćdziesięciopięcioprocentowa heroina rodem z Azji. Bosch wiedział, Ŝe większość heroiny sprzedawanej na ulicach i wstrzykiwanej w Ŝyły miała około piętnastu procent czystego narkotyku i wytwarzana była w Meksyku. Ktoś poczęstował Meadowsa pierwszorzędnym towarem. W świetle tego wyniki badań toksykologicznych, na które czekał Harry, były tylko formalnością. Meadows został zamordowany. Poza tym wszystko, co znaleziono na miejscu zbrodni, na niewiele się zdało. Donovan wspomniał jedynie, Ŝe świeŜo uŜywana zapałka, znaleziona w rurze, nie pochodziła z karneciku, stanowiącego część zestawu ćpuna Meadowsa. Bosch dał Donovanowi adres mieszkania Meadowsa i poprosił, by wysłać tam ekipę. Powiedział, by sprawdziła zapałki w popielniczce na stoliku z karnecikiem z zestawu. Rozłączył się ciekaw, czy Donovan zdąŜy wysłać kogoś do mieszkania Meadowsa, zanim rozejdzie się wieść, Ŝe Bosch został odsunięty od sprawy i zawieszony w obowiązkach. Ostatni telefon wykonał do biura koronera. Sakai powiedział, Ŝe zawiadomił najbliŜszą rodzinę Meadowsa o jego śmierci. Matka Meadowsa jeszcze Ŝyła, mieszkała w New Iberia w stanie Luizjana. Nie miała pieniędzy na sprowadzenie zwłok syna ani na ich pochowanie. Nie widziała go od osiemnastu lat. Billy Meadows nie wróci do rodzinnych stron. Będą go musiały pochować władze, Los Angeles na swój koszt. A co z Administracją Weteranów? - spytał Bosch. - Był przecieŜ weteranem. Racja. Sprawdzę - powiedział Sakai i rozłączył się. Bosch wstał i wyciągnął z szuflady szafki mały, przenośny magnetofon. Szafki stały wzdłuŜ ściany za stołem przydzielonym sekcji zabójstw. Wsunął magnetofon do kieszeni płaszcza, w której miał juŜ taśmę z nagraniem zgłoszenia pod numer 911, i wyszedł z sali przez tylne drzwi. Minął areszt i wszedł do biura Sekcji Walki z Chuligaństwem. Malutki pokoik był jeszcze bardziej zatłoczony od biura detektywów. W pomieszczeniu, nie większym od drugiej sypialni w mieszkaniach w Venice, upchnięto biurka i szafki dla pięciu męŜczyzn i jednej kobiety. WzdłuŜ jednej ściany pokoju stały szafki na dokumenty, naprzeciwko - komputer i telefax. Na środku znajdowało się sześć biurek. Na ścianie w głębi wisiała mapa miasta z zaznaczonymi czarnymi liniami granicami osiemnastu posterunków policji. Nad mapą umieszczono „Pierwszą Dziesiątkę”: kolorowe zdjęcia dziesięciu aktualnie najgorszych chuliganów z Hollywood. Bosch zauwaŜył, Ŝe jedno zdjęcie zostało zrobione w kostnicy. Chłopak nie Ŝył, ale nadal znajdował się na liście. Dobre sobie, pomyślał Bosch. Nad zdjęciami wypisane było czarnymi, plastikowymi literami: Sekcja Walki z Chuligaństwem. W pokoju była tylko Thelia King, siedziała przed komputerem. Boschowi było to na rękę. Znana równieŜ jako „The King”, którego to przezwiska nie znosiła, oraz „Elvis”, które traktowała obojętnie, Thelia King była operatorką komputera w Sekcji Walki z Chuligaństwem. KaŜdy, kto chciał poznać 89
rodowód jakiegoś gangu lub szukał nieletniego przestępcy, kręcącego się po ulicach Hollywood, udawał się do Elvis. Bosch zdziwił się, Ŝe kobieta jest sama w pokoju. Spojrzał na zegarek. Dopiero po drugiej, o tej porze gangi nie okupowały jeszcze ulic. - Gdzie są wszyscy? - Cześć, Bosch - odezwała się kobieta, odrywając wzrok od ekranu komputera. - Na pogrzebach. Dwa gangi, i do tego pozostające ze sobą na wojennej ścieŜce, wyprawiają dziś na tym samym cmentarzu w Dolinie pogrzeb swoim członkom. Skierowaliśmy tam wszystkich ludzi, by mieć pewność, Ŝe nie dojdzie do Ŝadnej rozróby. - To dlaczego ty nie jesteś tam razem z pozostałymi? - Właśnie wróciłam z sądu. Harry, zanim mi powiesz, co cię tu sprowadza, moŜe byś mi zdradził, co wydarzyło się dzisiaj w biurze Poundsa? Bosch uśmiechnął się. Na posterunku policji wieści rozchodziły się szybciej niŜ na ulicach. Opowiedział jej w skrócie o przebiegu spotkania z Poundsem i o spodziewanej batalii z Wydziałem Kontroli Wewnętrznej. - Bosch, zbyt powaŜnie to wszystko traktujesz - powiedziała. - Dla czego nie znajdziesz sobie jakiegoś dodatkowego zajęcia? Czegoś, co pozwoli ci na spokojne Ŝycie? Daj się nieść prądowi. Jak twój partner. Szkoda, Ŝe ten dupek jest Ŝonaty. Zarabia trzy razy tyle, sprzedając na boku domy, ile my zasuwając tu przez całe dni. TeŜ przydałoby mi się takie zajęcie. Bosch skinął głową. Rzecz w tym, Ŝe jak człowiek za bardzo da się nieść prądowi, to moŜe wylądować w rynsztoku, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Czasami czuł, Ŝe on traktuje sprawy właściwie, a wszyscy pozostali zbyt lekcewaŜąco. I na tym właśnie polegał problem. KaŜdy miał jakieś dodatkowe zajęcie. - Czego potrzebujesz? - spytała. - Wolę to zrobić teraz, zanim cię zawieszą. Bo wtedy będziesz tu traktowany jak trędowaty. - Nie odchodź od komputera - powiedział, przysunął sobie krzesło i wyjaśnił, o co mu chodzi. Komputer w Sekcji Walki z Chuligaństwem wyposaŜony był w program, zatytułowany: „Informacje, dotyczące Gangów”, zawierający dane pięćdziesięciu pięciu tysięcy zidentyfikowanych członków gangów i młodocianych przestępców, działających w mieście. Komputer połączony był z tym, który znajdował się w wydziale szeryfa, gdzie mieli własną kartotekę około trzydziestu tysięcy chuliganów. Program „Informacje, dotyczące Gangów” zawierał równieŜ kartotekę pseudonimów. Przechowywano w niej adnotacje dotyczące sprawców według uŜywanych przez nich przezwisk, umoŜliwiające poznanie ich prawdziwych nazwisk, dat urodzenia, adresów itd. Wszystkie pseudonimy, które dotarły do wiadomości policji bądź dzięki aresztowaniom, bądź podczas przesłuchań w terenie, umieszczano w komputerze; Podobno program zawierał ponad dziewięćdziesiąt tysięcy pseudonimów. Trzeba tylko było wiedzieć, który klawisz nacisnąć. A Elvis to wiedziała. Bosch podał jej trzy litery, które miał. 90
- Nie wiem, czy to cały pseudonim czy tylko jego część - powiedział. Sądzę, Ŝe część. Wystukała odpowiednie polecenia, by wejść do programu, wybrała litery SH-A i nacisnęła klawisz Enter. Minęło jakieś trzydzieści sekund. Na hebanowym czole Thelii King pojawił się mars. - Trzysta czterdzieści trzy - oświadczyła. - Chyba spędzisz tu trochę czasu, kochasiu. Powiedział jej, by wykreśliła czarnych i Latynosów. Odniósł wraŜenie, Ŝe głos, zarejestrowany na taśmie, naleŜy do białego. Znów nacisnęła kilka klawiszy, na ekranie komputera pojawiła się nowa lista. - Znacznie lepiej, tylko dziewiętnaście - powiedziała King. Nie było przezwiska składającego się tylko z trzech liter Sha. Było pięciu Shadowsów, czterech Shahów, dwóch Sharkeyów, dwóch Sharkies i po jednym Sharku, Shabbym, Shallowie, Shanku, Shabocie i Shame'ie. Bosch zastanowił się nad graffiti, który widział na rurze obok zapory. Poszarpane S, niemal jak rozwarte szczęki. Szczęki rekina? - Wyświetl dane Sharka - poprosił. King uderzyła w parę klawiszy i w górnej części ekranu pojawiły się nowe, bursztynowe litery. Shark był chłopakiem z Doliny. Ograniczony kontakt z policją; wyznaczono mu kuratora i kazano zmywać graffiti, kiedy go przyłapano na malowaniu ławek na przystankach autobusowych przy Ventura Boulevard w Tarzanie. Miał piętnaście lat. Mało prawdopodobne, by w niedzielę o trzeciej nad ranem znalazł się w okolicy zapory, pomyślał * Bosch. King wyświetliła na ekranie dane pierwszego Sharkie'ego. Przebywał obecnie w Malibu na obozie dla młodocianych przestępców. Drugi Sharkie nie Ŝył, został zabity w 1989 roku podczas wojny dwóch gangów: Kids Gone Bad i Vineland Boyz. Jego dane nie zostały jeszcze usunięte z kartoteki komputerowej. Kiedy King poleciła komputerowi wyświetlić dane pierwszego Sharkeya, cały ekran zapełnił się informacjami. Na końcu migotały trzy strzałki oznaczające, Ŝe jeszcze nie wszystkie dane zostały wyświetlone. - Ten to niezły rozrabiaka - powiedziała. Kartoteka dotyczyła Edwarda Niese'a, białego, siedemnastoletniego chłopaka, jeŜdŜącego Ŝółtym motorem o numerze rejestracyjnym JVN138, który nie miał znanych policji powiązań z gangami, a swój pseudonim - Sharkey wypisywał farbą na ścianach. Wielokrotnie uciekał z rodzinnego domu w Chatsworth. Następnie komputer wyświetlił kontakty Sharkeya z policją. Sądząc po miejscu kaŜdego aresztowania i przesłuchania, Bosch mógł stwierdzić, Ŝe kiedy Sharkey uciekał z domu, kręcił się po Hollywood i West Hollywood. Gdy doszedł do końca drugiego ekranu zobaczył, Ŝe trzy miesiące temu chłopak został aresztowany w pobliŜu zbiornika wodnego Hollywood za włóczęgostwo. - To on - powiedział. - Nie musimy sprawdzać danych pozostałych chłopaków. MoŜesz mi to wydrukować? 91
Nacisnęła klawisz, by otrzymać wydruk, i wskazała na szafki stojące pod ścianą. Podszedł do nich i otworzył szufladę, opatrzoną literą N. Znalazł akta Edwarda Niese'a i wyjął je. W teczce było między innymi kolorowe zdjęcie chłopaka. Sharkey był blondynem, na zdjęciu sprawiał wraŜenie nieduŜego. Miał buntowniczą minę, którą w dzisiejszych czasach widziało się na twarzach nastolatków równie powszechnie jak trądzik. Boscha uderzyło coś znajomego w jego rysach. Nie mógł sobie przypomnieć, skąd znał tę twarz. Odwrócił zdjęcie. Zostało zrobione dwa lata temu. King wręczyła mu wydruk. Usiadł przy jednym z biurek, by go przestudiować wraz z zawartością teczki. NajpowaŜniejszymi przestępstwami, popełnionymi przez chłopaka, który uŜywał przezwiska Sharkey, były: okradanie sklepów, wandalizm, włóczęgostwo oraz posiadanie marihuany i amfetaminy. Jeden raz sąd dla nieletnich w Sylmar skazał go na dwadzieścia dni, po tym jak Sharkey został aresztowany za narkotyki, jednak szybko odesłano go do domu, pod opiekę matki. W pozostałych przypadkach zatargów z prawem natychmiast odstawiano go do domu, z którego ciągle uciekał. Był wyrzutkiem społeczeństwa. Teczka nie zawierała więcej konkretów niŜ wydruk komputerowy. Właściwie były tam tylko raporty, dotyczące poszczególnych aresztowań. Bosch wertował papiery, aŜ natrafił na meldunek, dotyczący włóczęgostwa. Wszczęto nawet postępowanie przedprocesowe, ale zrezygnowano z kontynuowania sprawy, kiedy Sharkey zgodził się wrócić do domu, do matki. Najwyraźniej nie pozostał tam długo. Dwa tygodnie później matka poinformowała kuratora sądowego Sharkeya o ponownym zniknięciu syna. Zgodnie z posiadanymi dokumentami, jeszcze nie natrafiono na jego ślad. Bosch przeczytał raport oficera dochodzeniowego o aresztowaniu chłopaka za włóczęgostwo. Oto jego treść: Przesłuchałem Donalda Smileya, dozorcę pilnującego zapory w Mulholland, który oświadczył, Ŝe omawianego dnia wszedł o siódmej rano do rury, leŜącej wzdłuŜ drogi dojazdowej do zbiornika, by usunąć z niej śmieci. Smiley znalazł chłopaka śpiącego na posłaniu z gazet. Chłopiec był brudny, po obudzeniu rozkojarzony. Okazało się, Ŝe jest pod wpływem narkotyków. Wezwano policję. Aresztowany przyznał się, Ŝe regularnie sypia w rurze, poniewaŜ matka wypędza go z domu. Ustaliłem, Ŝe chłopak był juŜ uprzednio notowany za ucieczki z domu. Jeszcze tego samego dnia odstawiłem go do aresztu pod zarzutem włóczęgostwa. 92
Sharkey był ofiarą nałogu, pomyślał Bosch. Dwa miesiące temu został aresztowany koło zapory, a w niedzielny poranek znów tam poszedł się przespać. Przejrzał pozostałe dokumenty w teczce, szukając innych słabostek chłopaka, które pomogłyby mu go odnaleźć. Z raportu patrolu policyjnego dowiedział się, Ŝe w styczniu Sharkey został zatrzymany i przepytywany na Santa Monica Boulevard w pobliŜu West Hollywood. Sharkey sznurował sobie nowe reeboki i policjant, podejrzewając, Ŝe chłopak dopiero co je ukradł, poprosił Sharkeya o paragon. Chłopak przedstawił kwit kasowy i na tym sprawa by się zakończyła. Ale kiedy Sharkey wyciągał ze skórzanego plecaka, przytroczonego do motoru, paragon, policjanta zainteresowała plastikowa torba, która się tam znajdowała. Poprosił chłopaka, by mu pokazał, co jest w środku. Okazało się, Ŝe zawierała dziesięć zdjęć nagiego Sharkeya. Na kaŜdym był w innej pozie, na niektórych bawił się genitaliami, inne przedstawiały pełny wzwód prącia. Policjant odebrał chłopakowi zdjęcia i zniszczył je. Zapisał w raporcie, Ŝe poinformuje biuro szeryfa w West Hollywood, iŜ Sharkey wciska zdjęcia homoseksualistom na Santa Monica Boulevard. Bosch znalazł to, czego szukał. Zamknął teczkę, ale zatrzymał sobie zdjęcie Sharkeya. Podziękował Thelii King i opuścił malutki pokoik. Kiedy szedł korytarzem, przypomniał sobie, dlaczego chłopak z fotografii wydał mu się znajomy. Włosy miał teraz dłuŜsze i poskręcane w loki, minę bardziej wyzywającą, ale to właśnie Sharkey był tym chłopakiem, którego dziś wczesnym rankiem widział przykutego kajdankami do ławki. Bosch nie miał co do tego cienia wątpliwości. Thelia nic jeszcze o tym nie wiedziała, bo meldunek o aresztowaniu nie został jeszcze wprowadzony do komputera. Bosch wszedł do pokoju oficera dyŜurnego i powiedział porucznikowi, czego szuka. Pokazano mu pudełko opatrzone napisem: „Poranna zmiana”. Bosch zaczął przerzucać meldunki, znajdujące się w pudle, aŜ natknął się na raport dotyczący Edwarda Niese'a. Sharkey został zatrzymany o czwartej nad ranem, jak kręcił się obok kiosku z gazetami na Vine. Policjanci z patrolu pomyśleli, Ŝe chłopak zamierza się włamać. Zatrzymali go, sprawdzili w komputerze i okazało się, Ŝe złapali uciekiniera. Bosch sprawdził rejestr dzisiejszych aresztowań i dowiedział się z niego, Ŝe chłopaka trzymano do dziewiątej rano, kiedy to przyszedł jego kurator sądowy i zabrał go. Bosch zadzwonił do kuratora z sądu dla nieletnich w Sylmar, ale dowiedział się, Ŝe Sharkey został juŜ postawiony przed arbitrem sądu dla nieletnich i odesłany pod opiekę matki. I w tym cały problem - powiedział kurator. - Dziś w nocy znowu ucieknie, ponownie znajdzie się na ulicy. Mogę przysiąc. Powiedziałem o tym sędziemu, ale nie chciał skierować chłopaka do poprawczaka tylko dlatego, Ŝe przyłapano go na włóczęgostwie, a jego matka jest dziwką na telefon. Kim? - spytał Bosch. Powinno to być w jego aktach. No więc, kiedy Sharkey się wałęsa po ulicach, jego kochana mamusia mówi facetom przez telefon, jak to by im 93
naszczała w gębę i nakładała gumę na ich kutasy. Ogłasza się w czasopismach. Dostaje czterdzieści zielonych za piętnaście minut. Akceptuje MasterCard, Visa. KaŜe im czekać, aŜ sprawdzi z drugiego telefonu, czy karty są waŜne i są na nich środki. O ile się orientuję, robi to juŜ od pięciu lat. Charakter Edwarda kształtował się przy akompaniamencie takiego gówna. Nic dziwnego, Ŝe ucieka z domu. Czego innego moŜna się spodziewać? - Jak dawno temu pojechał z nią do domu? - Koło południa. Jeśli chce go pan tam jeszcze zastać, radzę się pospieszyć. Ma pan jego adres? - Tak. - Bosch, jeszcze jedno: kiedy się tam znajdziesz, nie spodziewaj się, Ŝe ujrzysz dziwkę. Jego mamuśka wcale nie wygląda na taką, jaką odgrywa przez telefon, jeśli wiesz, co mam na myśli. MoŜe jest coś w jej głosie, ale wygląd tej damy przeraziłby ślepego. Bosch podziękował za ostrzeŜenie i odłoŜył słuchawkę. Pojechał szosą numer 101 w kierunku Doliny, potem 405 na północ, aŜ do 118, i na zachód. Zjechał z głównej szosy w Chatsworth i znalazł się wśród skalistych urwisk przy końcu Doliny. W miejscu, w którym kiedyś było rancho dla potrzeb filmu, zbudowano osiedle mieszkaniowe. To właśnie tutaj, między innymi, ukrywał się Charlie Manson ze swą bandą. Przypuszczano, Ŝe gdzieś w tej okolicy pogrzebano szczątki jednego z członków bandy. Kiedy Bosch dotarł na miejsce, zaczął zapadać mrok. Ludzie po skończonej pracy wracali do domów. Na wąskich drogach panował duŜy ruch. Zatrzaskiwały się drzwi w wielu domach. Dzwoniło duŜo telefonów do matki Sharkeya. Bosch zjawił się za późno. - Nie mam juŜ czasu na rozmowy z policją - oświadczyła Veronica Niese, kiedy otworzyła drzwi i ujrzała policyjną odznakę. - Jak tylko przywiozę go do domu, znowu gdzieś znika. Nie wiem, gdzie się podziewa. Niech pan mi to powie. PrzecieŜ za to panu płacą. Czekają na mnie trzy rozmowy telefoniczna, w tym jedna międzymiastowa. Muszę juŜ iść. Dobiegała pięćdziesiątki, była gruba, miała zniszczoną twarz. Najwyraźniej nosiła perukę, oprawa oczu nie pasowała do koloru włosów. Rozsiewała woń brudnych skarpetek, charakterystyczną dla osób zaŜywających amfetaminę. Lepiej dla jej rozmówców, Ŝe mogli puszczać wodze fantazji i do brzmienia jej głosu dopasowywali sobie twarz i figurę. - Pani Niese, nie szukam pani syna dlatego, Ŝe znów coś zbroił. Muszę z nim porozmawiać na temat tego, co widział. MoŜe mu grozić niebezpieczeństwo. - Bzdury. JuŜ to słyszałam. Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Za chwilę usłyszał, jak kobieta rozmawia przez telefon. Wydawało mu się, Ŝe pani Niese mówi z francuskim akcentem, ale nie był pewien. Usłyszał tylko kilka zdań, ale wystarczyło to, Ŝeby się zarumienił. Pomyślał o Sharkeyu i uzmysłowił sobie, Ŝe chłopak właściwie nie był uciekinierem, bo nie było tu nic, co by go trzymało. Wrócił do samochodu. 94
Wystarczy jak na dziś. Lewis i Clarke na pewno złoŜyli juŜ wniosek w jego sprawie. Od jutra rana będzie unieruchomiony za biurkiem w Wydziale Kontroli Wewnętrznej. Wrócił do komisariatu. Wszyscy juŜ wyszli, na biurku nie było dla niego Ŝadnych wiadomości, nawet od adwokata. W drodze do domu zatrzymał się przed „Lucky”, kupił cztery butelki piwa, dwie meksykańskiego, angielski lager „Old Nick” i jednego „Henry'ego”. Spodziewał się, Ŝe na domowej sekretarce automatycznej nagrana będzie wiadomość od Lewisa i Clarke'a. Miał rację, ale jej treść stanowiła niespodziankę. „Wiem, Ŝe tam jesteś, słuchaj więc” - usłyszał głos, naleŜący do Clarke'a. „Mogą sobie zmieniać decyzje, ale to nie znaczy, Ŝe my będziemy zaraz myśleli tak jak oni. Będziemy cię mieli na oku”. Nie było innych wiadomości. Wysłuchał informacji od Clarke'a trzy razy. Coś musiało pójść nie tak. Musieli zostać odwołani. CzyŜby zadziałała groźba, Ŝe wyjawi wszystko dziennikarzom? Jeszcze nie skończył zadawać sobie tego pytania, a juŜ zwątpił, by odpowiedź mogła być twierdząca. W takim razie co takiego zaszło? Usiadł w fotelu i napił się piwa. Na pierwszy ogień poszło meksykańskie. Pił i przeglądał album ze zdjęciami z Wietnamu, który zapomniał schować. Kiedy go otworzył w niedzielny wieczór, powróciły mroczne wspomnienia. Teraz wprawiły go w trans, upływ czasu sprawił, Ŝe groza tamtych wydarzeń wyblakła jak zdjęcia. Kiedy zrobiło się juŜ całkiem ciemno, zadzwonił telefon. Harry podniósł słuchawkę, zanim włączyła się automatyczna sekretarka. - No więc - powiedział porucznik Harvey Pounds - FBI myśli, Ŝe moŜe zachowało się zbyt gwałtownie. Po głębszym zastanowieniu chcą, Ŝebyś nadal zajmował się tą sprawą. Masz im pomagać w śledztwie. Poinformowało mnie o tym oficjalnie Parker Center. Głos Poundsa zdradzał zdumienie w związku z tą zmianą stanowiska FBI. - A co z Wydziałem Kontroli Wewnętrznej? - spytał Bosch. - Nie wystąpiono z Ŝadnym wnioskiem. Jak powiedziałem, FBI się wycofało, więc zrobił tak i Wydział Kontroli Wewnętrznej. Na razie. - A więc znów mam sprawę. - Tak. Nie ja o tym zadecydowałem. Dla twojej wiadomości, zrobili to za moimi plecami, bo powiedziałem im, Ŝe mam ich w dupie. Coś tu śmierdzi, ale zdaje się, Ŝe na razie nie dowiemy się, co. Chwilowo zostałeś oddelegowany do pomocy FBI. Będziesz z nimi współpracował, aŜ do odwołania. - A co z Edgarem? - Nie przejmuj się Edgarem. To juŜ nie twoje zmartwienie. - Pounds, zachowuje się pan tak, jakby wyrządził mi przysługę, przydzielając mnie do sekcji zabójstw, kiedy wyrzucili mnie z Parker Center. Tymczasem to ja ci zrobiłem przysługę, stary. Jeśli więc czeka pan na moje przeprosiny, to się ich pan nie doczeka. - Bosch, niczego od ciebie nie oczekuję. Sam się wpakowałeś w gówno. 95
Jedyny problem, Ŝe przy okazji mogłeś mnie pociągnąć za sobą. Gdyby to ode mnie zaleŜało, nie pozwoliłbym ci tknąć tej sprawy. Sprawdzałbyś wykazy, sporządzane przez właścicieli lombardów. - Ale nie zaleŜało to od pana, prawda? Rozłączył się, zanim Pounds zdąŜył coś odpowiedzieć. Stał rozmyślając i trzymał jeszcze rękę na słuchawce, kiedy telefon ponownie zadzwonił. - Czego? - To był chyba cięŜki dzień - powiedziała Eleanor Wish. - Myślałem, Ŝe dzwoni ktoś inny. - Domyślam się, Ŝe juŜ pan słyszał. - Słyszałem. - Będzie pan pracował ze mną. - Jak udało się pani wszystko odkręcić? - Po prostu nie chcemy, Ŝeby sprawa dostała się na łamy prasy. - To chyba nie jedyny powód. Nic nie powiedziała, ale nie odłoŜyła słuchawki. W końcu pomyślał, Ŝe wypadało by coś powiedzieć. - A więc co mam jutro robić? - Proszę do mnie przyjść rano. Bosch odłoŜył słuchawkę. Myślał o Eleanor Wish i o tym, Ŝe zupełnie nie wie, co jest grane. Nie podobało mu się to, ale teraz nie mógł się juŜ wycofać. Poszedł do kuchni i wyjął z lodówki butelkę „Old Nick”.
* Lewis stał plecami do przejeŜdŜających samochodów, wykorzystując swoje potęŜne cielsko do osłonięcia słuchawki automatu telefonicznego przed odgłosami z zewnątrz. - Zaczyna współpracę z FBI... to znaczy z Biurem jutro rano - powie dział Lewis. - Co mamy robić? Irving nie od razu odpowiedział. Lewis wyobraził go sobie po drugiej stronie słuchawki, zaciskającego szczęki. Gęba jak u Popeye'a, pomyślał Lewis i uśmiechnął się. Clarke podszedł i szepnął: - Co takiego śmiesznego? Co powiedział? Lewis odgonił go gestem ręki, robiąc powaŜną minę. - Kto to był? - spytał Irving. - Clarke, proszę pana. JuŜ nie moŜe się doczekać, jakie otrzymamy zadanie. - Czy porucznik Pounds rozmawiał z Boschem? - Tak, proszę pana - powiedział Lewis, zastanawiając się, czy Irving nagrywa ich rozmowę. - Porucznik oznajmił Boschowi, Ŝe ten ma współpracować z F... z Biurem. Włączyli sprawę morderstwa do śledztwa dotyczącego napadu 96
na bank. Będzie pracował z agentką specjalną Eleanor Wish. Co on kombinuje...? - powiedział Irving, nie spodziewając się odpowiedzi od Lewisa. Przez chwilę zapanowało milczenie, bo Lewis wiedział, Ŝe lepiej nie przeszkadzać Irvingowi myśleć. Zobaczył, jak Clarke znów zbliŜa się do budki, dał mu znak ręką, by nie podchodził, i potrząsnął głową, jakby miał do czynienia z impulsywnym dzieckiem. Dzwonił z automatu na końcu Woodrow Wilson Drive, tuŜ obok miejsca, gdzie Barham Boulevard krzyŜował się z Hollywood Freeway. Lewis usłyszał grzmot i poczuł falę gorącego powietrza. Spojrzał na światła domów przyczepionych do zbocza wzgórza, próbując rozszyfrować, które naleŜą do domku Boscha. Było to niemoŜliwe. Wzgórze przypominało gigantyczną choinkę, obwieszoną mnóstwem lampek. Musi mieć na nich jakiegoś haka - powiedział w końcu Irving. - Łokciami utorował sobie drogę do tej sprawy. Powiem wam, co macie robić. Dalej go obserwujcie. Tylko tak, Ŝeby o tym nie wiedział. Ale nie odstępujcie go ani na krok. Najwyraźniej coś kombinuje. Macie się dowiedzieć, co. A przy okazji udowodnić mu winę z artykułu jeden kropka osiemdziesiąt jeden. Federalne Biuro Śledcze mogło wycofać skargę, ale my tego tak nie zostawimy. A co z Poundsem, nadal pan chce, byśmy przekazywali mu kopie naszych raportów? To porucznik Pounds, detektywie Lewis. Owszem, dostarczajcie mu swoje raporty. To mu wystarczy. Irving odwiesił słuchawkę. Dobrze, proszę pana - powiedział Lewis do głuchego aparatu. Nie chciał, Ŝeby Clarke wiedział, Ŝe został w ten sposób potraktowany. - Będziemy go obserwować. Dziękuję panu. Dobranoc. Odwiesił słuchawkę, w głębi duszy zaŜenowany, Ŝe jego szef nie uznał za stosowne Ŝyczyć mu dobrej nocy. Clarke podszedł do niego szybkim krokiem. No i co? To, Ŝe jutro od rana będziemy go mieć na oku. Weź ze sobą butelkę na siki. Tylko tyle? Jedynie inwigilacja? Na razie tak. Cholera. Mam ochotę przeszukać dom tego skurwiela. Prawdopodobnie trzyma tam przedmioty z tamtego skoku. Nawet gdyby był w to wmieszany, wątpię, by był aŜ tak głupi. Na razie mamy go tylko obserwować. Jeśli jest wplątany, wszystko się wyda. Na pewno jest wplątany. MoŜesz być spokojny. Zobaczymy.
97
Sharkey siedział na betonowym murku, oddzielającym parking od Santa Monica Boulevard. UwaŜnie obserwował oświetlony fronton sklepu po drugiej stronie ulicy, rejestrując w myślach wchodzących i wychodzących. Byli to przewaŜnie turyści i pary. śadnych samotnych. A przynajmniej takich, którzy go interesowali. Wolnym krokiem podszedł do niego Arson i powiedział: - To do niczego nie doprowadzi, stary. Arson miał rude włosy, wymodelowane w taki sposób, Ŝe tworzyły sterczące płomienie. Ubrany był w czarne dŜinsy i czarny, brudny podkoszulek. Palił salema. Nie był nawalony, tylko głodny. Sharkey spojrzał na niego, a później przeniósł wzrok tam, gdzie siedział na ziemi obok rowerów trzeci chłopak, znany jako Mojo. Mojo był niŜszy i tęŜszy, czarne włosy zebrane miał w węzeł nad karkiem. Blizny po trądziku nadawały jego twarzy ponury wygląd. - Dajcie mi jeszcze kilka minut - powiedział Sharkey. - Człowieku, jestem głodny - zaprotestował Arson. - A dlaczego według ciebie tu sterczę? Wszyscy jesteśmy głodni. - MoŜe powinniśmy zobaczyć, co zdziałała Bettijane - odezwał się Mojo. - MoŜe zarobiła dosyć, by nas nakarmić. Sharkey spojrzał na niego i powiedział: - Jak chcecie, to idźcie. Ja zostaję. Chcę coś zjeść. Mówiąc to, obserwował rudego jaguara XJ6, wjeŜdŜającego na parking przed megasamem. - A co z tym facetem z rury? - spytał Arson. - Myślisz, Ŝe juŜ go znaleźli? Moglibyśmy tam skoczyć i go przeszukać, moŜe coś byśmy przy nim znaleźli. Nie wiem, dlaczego zabrakło ci odwagi, by zrobić to ubiegłej nocy, Shark. - Idź tam sam i go przeszukaj - odparł Sharkey. - Zobaczymy, czy będziesz wtedy taki chojrak. Nie powiedział im, Ŝe zadzwonił pod 911 i powiedział o trupie. Nie wybaczyliby mu tego tak łatwo jak tego, Ŝe bał się wejść do rury. Z jaguara wysiadł męŜczyzna. Wyglądał na trzydzieści kilka lat, ubrany był w workowate, białe spodnie i białą koszulę, na ramiona zarzucony miał sweter. Sharkey zorientował się, Ŝe męŜczyzna jest sam. - Ej, spójrzcie na tego jaguara - powiedział. - Doczekałem się. Idę. - Dołączymy do ciebie - powiedział Arson. Sharkey zeskoczył z murku i przebiegł na drugą stronę ulicy. Obserwował właściciela jaguara przez okna wystawowe sklepu. MęŜczyzna miał w ręku loda i patrzył na stelaŜ z prasą. Chłopak ani na chwilę nie spuszczał oczu ze swej ofiary. Kiedy zobaczył, Ŝe męŜczyzna podchodzi do kasy, by zapłacić za loda, przycupnął za rogiem sklepu, kilka kroków od jaguara. Gdy męŜczyzna wyszedł, Sharkey zaczekał, aŜ ich spojrzenia się spotkają. MęŜczyzna uśmiechnął się. 98
- Proszę pana - odezwał się Sharkey, prostując się - czy mógłby mi pan wyświadczyć przysługę? MęŜczyzna rozejrzał się po parkingu, zanim odpowiedział: - Jasne. O co chodzi? - Czy mógłby pan iść do sklepu i kupić mi piwo? Dam panu pieniądze. Mam po prostu ochotę na piwo. By się odpręŜyć. MęŜczyzna zawahał się. - Nie wiem... to byłoby niezgodne z prawem. Nie masz jeszcze dwudziestu jeden lat, prawda? Mogę mieć kłopoty. - A moŜe ma pan piwo w domu? - spytał Sharkey z uśmiechem. - Wtedy nie musiałby pan go kupować. Poczęstowanie kogoś piwem nie jest przestępstwem. - CóŜ... Nie zostanę długo. Obaj moglibyśmy się trochę odpręŜyć... MęŜczyzna jeszcze raz rozejrzał się po parkingu. Nikt ich nie obserwował. Sharkey pomyślał, Ŝe ma go. - Dobra - powiedział nieznajomy. - Mogę cię tu później odwieźć, jeśli będziesz chciał. - Świetnie. Pojechali Santa Monica na wschód, do Flores, a potem skręcili na południe, minęli parę przecznic i znaleźli się przed osiedlem domków. Sharkey ani razu nie obejrzał się ani nie próbował zerkać w lusterko. Wiedział, Ŝe jadą za nim. Na teren osiedla prowadziła brama. MęŜczyzna otworzył ją własnym kluczem, a potem zatrzasnął. Weszli do jego domu. - Mam na imię Jack - przedstawił się męŜczyzna. - Na co masz ochotę? - Jestem Phil. Ma pan coś do jedzenia? Jestem trochę głodny. - Sharkey rozejrzał się za domofonem i guzikiem, którego naciśnięcie otwierało bramę. Apartament urządzony był jasnymi meblami, na podłodze leŜał gruby, biały dywan. - Przyjemnie tu. - Dziękuję. Zobaczmy, co my tu mamy. Jeśli chcesz uprać swoje rzeczy, moŜemy teŜ to załatwić podczas twojej wizyty u mnie. Nieczęsto to robię. Ale nigdy nie odmawiam, jeśli mogę komuś pomóc. Sharkey poszedł za nim do kuchni. Ujrzał domofon na ścianie, zaraz obok aparatu telefonicznego. Kiedy Jack otworzył lodówkę i pochylił się, by do niej Zajrzeć, Sharkey nacisnął guzik, słuŜący do otwierania bramy wjazdowej. Jack niczego nie zauwaŜył. - Mam tuńczyka. Mogę zrobić sałatkę. Od jak dawna jesteś na ulicy? Nie będę się do ciebie zwracał Phil. Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, jak ci naprawdę na imię, trudno. - MoŜe być tuńczyk. Od niedawna. - Jesteś czysty? - Oczywiście. - Zastosujemy środki ostroŜności. 99
Nadeszła właściwa pora. Sharkey wycofał się do przedpokoju. Jack wyprostował się. W ręku trzymał plastikową miskę, usta lekko rozchylił. Sharkeyowi wydawało się, Ŝe męŜczyzna zaczął się domyślać, co za chwilę nastąpi. Sharkey przekręcił zatrzask i otworzył drzwi. Arson i Mojo weszli do środka. - ĘjŜe, co to ma znaczyć? - spytał Jack niepewnym głosem. Wbiegł do przedpokoju i Arson, który był z nich czterech największy, uderzył go pięścią w nos. Rozległ się odgłos jakby łamiącego się ołówka i plastikowa miska z tuńczykiem upadła na podłogę. Potem było mnóstwo krwi na białym dywanie.
Część trzecia Wtorek, 22 maja
Eleanor Wish zadzwoniła ponownie we wtorek rano, akurat kiedy Harry Bosch szamotał się z krawatem przed lustrem w łazience. Powiedziała, Ŝe chciałaby się z nim spotkać w kawiarni w Westwood, zanim udadzą się do Biura. Wprawdzie zdąŜył juŜ wypić dwie filiŜanki kawy, ale obiecał, Ŝe przyjdzie. OdłoŜył słuchawkę, zapiął górny guzik białej koszuli i zacisnął węzeł krawata. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz przywiązywał taką wagę do swego wyglądu zewnętrznego. Kiedy dotarł do kawiarni, Eleanor Wish siedziała przy jednym ze stolików stojących pod oknem. Trzymała obiema dłońmi szklankę z wodą i sprawiała wraŜenie zadowolonej. Obok niej stał talerzyk z papierową serwetką od maślanej bułeczki. Uśmiechnęła się do Boscha, kiedy siadał, i skinęła ręką na kelnerkę. - Tylko kawa - poprosił Bosch. - JuŜ pan jadł? - spytała Eleanor Wish, gdy kelnerka się oddaliła. - Nie. Ale nie szkodzi. - Widzę, Ŝe mało pan jada. Powiedziała to raczej jak matka niŜ detektyw. - A więc kto mi wszystko opowie? Pani czy Rourke? - Ja. Kelnerka postawiła filiŜankę z kawą. Bosch słyszał, jak czterej biznesmeni przy sąsiednim stoliku kwestionowali rachunek za śniadanie. Pociągnął mały łyk gorącej kawy. - Chcę, Ŝeby wystąpienie FBI o moją pomoc zostało sporządzone na piśmie i podpisane przez kierownika biura w Los Angeles. Zawahała się przez moment, odstawiła szklankę i po raz pierwszy spojrzała mu prosto w twarz. Jej ciemne oczy nie zdradzały niczego. W ich kącikach dostrzegł delikatną siateczkę zmarszczek. Na brodzie miała niewielką, białą, półkolistą bliznę, bardzo starą i ledwo widoczną. Ciekaw był, czy przejmuje się 101
blizną i zmarszczkami, jak przejmowałaby się większość kobiet. Jej twarz wydawała mu się dziwnie smutna, jakby jakaś tajemnica, noszona głęboko w sercu, wydostała się na światło dzienne. MoŜe to zmęczenie, pomyślał. Mimo to jednak była atrakcyjną kobietą. Ocenił jej wiek na niewiele ponad trzydzieści lat. Sądzę, Ŝe da się to załatwić - powiedziała. - Czy ma pan jeszcze jakieś Ŝądania, zanim przystąpimy do pracy? Uśmiechnął się i przecząco pokręcił głową. Bosch, wczoraj dostałam pana raport o morderstwie. Zapoznałam się z nim wieczorem. Jak na jeden dzień pracy, odwalił pan kawał roboty. Gdyby prowadził to jakiś inny detektyw, zwłoki wciąŜ czekałyby na swoją kolejkę do sekcji, a jako prawdopodobną przyczynę śmierci podano by przypadkowe przedawkowanie narkotyków. Nic nie powiedział. Od czego powinniśmy dzisiaj zacząć? - spytała. Nie wszystko, co wczoraj robiłem, znalazło się w raporcie. MoŜe najpierw opowie mi pani o napadzie na bank? Potrzebne mi szersze tło. Wiem o skoku tylko tyle, ile wyczytałem w gazetach i biuletynie. Proszę mnie wprowadzić w szczegóły napadu na bank, a potem ja pani opowiem o Meadowsie. Przyszła kelnerka i sprawdziła, czy mają kawę i wodę. Eleanor Wish zaczęła swą opowieść o skoku na bank. Kiedy jej słuchał, nasuwały mu się rozmaite pytania, ale Bosch starał się zapamiętać, by zadać je później. Czuł, Ŝe jest pełna podziwu dla włamywaczy, zarówno za sposób zaplanowania skoku, jak i realizację. Kimkolwiek byli włamywacze, cieszyli się jej szacunkiem. Niemal zaczął im zazdrościć. Pod ulicami Los Angeles - zaczęła swą opowieść - ciągnie się ponad sześćset kilometrów burzowców na tyle szerokich i wysokich, Ŝe moŜna nimi jeździć samochodem. Poza tym istnieje jeszcze gęstsza sieć kanałów zasilających. Tysiąc siedemset kilometrów kanałów, którymi moŜna przejść, a w najgorszym wypadku przeczołgać się. Oznacza to, Ŝe kaŜdy moŜe zejść pod miasto i, jeśli zna drogę, dotrzeć w pobliŜe kaŜdego budynku, który go interesuje. A drogę znaleźć wcale nie trudno. Plany całej sieci są dokumentami urzędowymi, przechowywanymi w archiwum okręgowym. Tak czy inaczej, ci faceci wykorzystań system kanalizacyjny, by dostać się do WestLand National. Tyle wiedział juŜ wczoraj, ale milczał. Powiedziała, Ŝe według FBI w skoku brały udział przynajmniej trzy osoby pod ziemią i co najmniej jeden człowiek na górze. Prawdopodobnie porozumiewali się drogą radiową, moŜe zrezygnowali z tej metody komunikowania się pod sam koniec akcji, bojąc się, Ŝe fale radiowe mogą za wcześnie uruchomić detonatory. Ekipa podziemna poruszała się kanałami, korzystając z terenowych hond. Wjazd do sieci burzowców znajdował się w pobliŜu ujścia rzeki Los Angeles, na północny wschód od centrum miasta. Dostali się do kanału prawdopodobnie 102
pod osłoną nocy i posługując się planami, dotarli siecią tuneli do Wilshire Boulevard, jakieś dziesięć metrów poniŜej i sto pięćdziesiąt metrów na zachód od WestLand National. Pokonali pod ziemią jakieś trzy kilometry. Podłączyli do prądnicy jednego z pojazdów terenowych świder z wiertłem duŜej średnicy, prawdopodobnie z diamentową końcówką, i zrobili otwór w piętnastocentymetrowej, betonowej ścianie burzowca. Poczynając od tego miejsca, wykopali tunel. Samo włamanie do skarbca miało miejsce podczas przedłuŜonego weekendu, połączonego ze Świętem Pracy - powiedziała Wish. - UwaŜamy, Ŝe tunel zaczęli kopać jakieś trzy, cztery tygodnie wcześniej. Pracowali tylko w nocy. Włazili do środka, trochę wykopali i przed świtem wracali na powierzchnię. Inspektorzy Miejskiego Zarządu Kanalizacji robią rutynowe przeglądy sieci, szukając pęknięć i innych uszkodzeń. Pracują w dzień, więc włamywacze prawdopodobnie nie ryzykowali i kopali tunel wyłącznie nocami. A co z tą dziurą, którą zrobili w ścianie, czy pracownicy kanalizacji jej nie zauwaŜyli? - spytał Bosch i zaraz zganił siebie, Ŝe zadał pytanie, zanim kobieta skończyła swą opowieść. Nie - odparła. - Ci faceci pomyśleli o wszystkim. Wycięli ze sklejki koło średnicy sześćdziesięciu centymetrów. Z wierzchu pokryli ją cementem później ją znaleźliśmy. Sądzimy, Ŝe kaŜdego ranka zasłaniali nią otwór, a brzegi uszczelniali dodatkowo cementem. Wyglądało to jak zaczopowana rura odpływowa. To dosyć często spotykane tam na dole. Sama widziałam. Sześćdziesiąt centymetrów to standardowa średnica. Więc nic nie wzbudziło podejrzeń inspektorów. Niczego nie zauwaŜyli, a włamywacze wracali wieczorem i podkopywali się kawałek dalej pod bank. Powiedziała, Ŝe tunel początkowo kopano posługując się łopatami, kilofami, świdrami napędzanymi z prądnicy pojazdu terenowego. Prawdopodobnie korzystali z latarek, ale równieŜ ze świec. Niektóre z nich jeszcze się paliły w tunelu po stwierdzeniu włamania. Umieszczone były w małych zagłębieniach, wyciętych w ścianach. Czy z czymś się to panu kojarzy? - spytała Eleanor Wish. Skinął głową. Szacujemy, Ŝe w ciągu nocy kopali od trzech do sześciu metrów tunelu - powiedziała. - Znaleźliśmy pod ziemią dwie taczki. Zostały przecięte na połowę i rozmontowane, by się zmieściły w otworze, a potem z powrotem złoŜone i uŜywane podczas robienia podkopu. Do obowiązków jednego czy dwóch włamywaczy naleŜało najpewniej wycofywanie się do głównego kanału i wysypywanie tam ziemi z wykopu. Dnem kanału zawsze płynie woda, jej prąd porywał ziemię i niósł ją aŜ do ujścia rzeki. Ustaliliśmy, Ŝe w czasie niektórych nocy ich wspólnik, pozostający na górze, odkręcał hydranty na ulicy Hill, by w kanale płynęło więcej wody. Czyli, Ŝe mieli wodę nawet podczas suszy. Nawet podczas suszy... 103
Eleanor Wish powiedziała, Ŝe kiedy złodzieje w końcu podkopali się pod sam bank, natrafili na przewody elektryczne i telefoniczne. PoniewaŜ podczas weekendów śródmieście jest zupełnie wymarłe, bank nie pracował w soboty. A więc w piątek, po godzinach urzędowania, złodzieje wyłączyli system alarmowy. Jeden z włamywaczy musiał być specjalistą od alarmów. Raczej nie Meadows, on był od materiałów wybuchowych. Najzabawniejsze, Ŝe wcale nie musieli unieruchamiać systemu alarmowego - powiedziała. - Przez cały tydzień co jakiś czas włączał się alarm w skarbcu. Widocznie na skutek kopania i wiercenia tunelu. Przez cztery noce pod rząd wzywano policję i szefa banku. Czasami trzy razy w ciągu jednej nocy. PoniewaŜ wszystko wydawało się w porządku, zaczęli podejrzewać, Ŝe szwankuje system alarmowy. Rozregulowały się czujniki, reagujące na dźwięk i drgania. Dyrektor zadzwonił do firmy od alarmów, ale mogli kogoś przysłać dopiero po weekendzie. W tej sytuacji dyrektor postanowił... Wyłączyć alarm - dokończył za nią Bosch. Właśnie. Doszedł do wniosku, Ŝe nie chce być wzywany kaŜdej nocy podczas weekendu. Miał zamiar jechać do Springs do swego domku letniskowego i pograć w golfa. Więc wyłączył alarm. Oczywiście nie pracuje juŜ w WestLand National. Kiedy włamywacze znaleźli się pod skarbcem, wyborowali, posługując się chłodzonym wodą świdrem, w półtorametrowej warstwie betonu i stali otwór średnicy sześciu centymetrów. Analityk z FBI ocenił, Ŝe zajęło im to pięć godzin, i to pod warunkiem, Ŝe świder się nie przegrzewał. Woda do chłodzenia pochodziła z rury wodociągowej, do której się podłączyli. UŜywali wody, naleŜącej do banku. Kiedy wyborowali otwór, nafaszerowali go C-4 – powiedziała kobieta. - Poprowadzili przewód wzdłuŜ tunelu, aŜ do kanału. Zdetonowali ładunek stamtąd. Powiedziała, Ŝe w tamtą sobotę o 9.14 uruchomiły się alarmy w banku naprzeciwko WestLand National i w sklepie jubilerskim pół przecznicy dalej. Sądzimy, Ŝe właśnie o tej godzinie zdetonowano ładunki wybuchowe powiedziała Eleanor Wish. - Wysłano patrol, rozejrzeli się, niczego nie znaleźli, doszli do wniosku, Ŝe alarmy uruchomiły się w wyniku jakiegoś wstrząsu podziemnego i odjechali. Nie sprawdzali w WestLand National. Jego system alarmowy nie zareagował. Nie wiedzieli, Ŝe został wyłączony. Kiedy dostali się do skarbca, spędzili w nim całe trzy dni, włamując się do sejfów i opróŜniając je. Znaleźliśmy puste puszki po jedzeniu, torebki po frytkach, mroŜonkach, jednym słowem Ŝelazny zapas Ŝywności - powiedziała Eleanor Wish. Wyglądało na to, jakby spędzili tam cały weekend, moŜe na zmianę spali i pracowali. Tunel w jednym miejscu był szerszy, przypominał pokoik. Doszliśmy do wniosku, Ŝe słuŜył im za sypialnię. Na ziemi znaleźliśmy odciśnięte ślady po śpiworze. Na piasku znaleźliśmy równieŜ ślady po M-16, mieli z sobą broń automatyczną. Nie zamierzali się poddać, gdyby coś poszło 104
niezgodnie z planem. - Pozwoliła mu zastanowić się chwilę nad tym, co powiedziała, a potem ciągnęła: - Szacujemy, Ŝe przebywali w skarbcu sześćdziesiąt godzin, moŜe trochę dłuŜej. Włamali się do czterystu sześćdziesięciu czterech sejfów. Z siedmiuset pięćdziesięciu. Zakładając, Ŝe było ich trzech, na kaŜdego przypada około stu pięćdziesięciu pięciu skrytek. Jeśli odjąć piętnaście godzin na odpoczynek i jedzenie w ciągu owych trzech dni, jakie tam spędzili, wychodzi, Ŝe kaŜdy z nich obrabiał trzy, cztery skrytki na godzinę. Musieli sobie wyznaczyć godzinę, do której będą w skarbcu. MoŜe do wtorku do trzeciej nad ranem. Jeśli przerwali o tej porze włamywanie się do skrytek, zostawało im jeszcze mnóstwo czasu, by wszystko spakować i ulotnić się. Zabrali łupy, narzędzia i wycofali się. Dyrektor banku, ze świeŜą opalenizną z Palm Springs na twarzy, zorientował się, Ŝe dokonano włamania, kiedy we wtorek rano otworzył skarbiec. To majstersztyk - powiedziała. - Najlepszy skok, jaki widziałam lub o jakim słyszałam, odkąd pracuję. Popełnili tylko kilka błędów. Wiemy duŜo o tym, jak to zrobili, ale niewiele na temat, kto to zrobił. Naszym pierwszym podejrzanym był Meadows, który teraz nie Ŝyje. Ta fotografia bransoletki, którą pokazał mi pan wczoraj... Ma pan rację, to pierwszy przedmiot spośród wszystkich skradzionych z sejfów, na który natrafiliśmy. Ale znów ją straciliśmy z oczu. Bosch czekał, Ŝeby powiedziała coś jeszcze, ale ona najwyraźniej nie miała nic więcej do dodania. Spytał więc: Jak wybierali skrytki, do których się włamali? Chyba na oślep. Mam w biurze kasetę wideo, pokaŜę ci ją. Wygląda jednak na to, Ŝe mówili sobie: „Ty weźmiesz tę ścianę, ja tę, ty tamtą”, i tak dalej. Niektóre skrytki były nietknięte, choć sąsiednie przewiercono. Nie wiem, dlaczego tak postąpili, ale nie mieli chyba Ŝadnej specjalnej metody. Zgłoszono jednak kradzieŜe z dziewięćdziesięciu procent skrytek, do których się włamali. Większości straconych przedmiotów nie da się juŜ odszukać. Dokonali niezłej selekcji. Skąd wiesz, Ŝe było ich trzech? Obliczyliśmy, Ŝe potrzeba było trzech osób, by otworzyć aŜ tyle skrytek. Poza tym były właśnie trzy pojazdy terenowe. Uśmiechnęła się, gdy zadał kolejne pytanie: No dobrze, ale skąd wiesz, Ŝe były trzy wozy? Pozostawiły ślady opon w błocie na dnie tunelu. Na zakręcie jednego z kanałów odkryliśmy równieŜ farbę, niebieską farbę. Jeden z pojazdów poślizgnął się na błocie i uderzył w ścianę. Laboratorium w Quantico dopasowało farbę do karoserii konkretnego modelu, marki i roku produkcji. Sprawdziliśmy wszystkie punkty sprzedaŜy hondy w południowej Kalifornii, aŜ trafiliśmy na przypadek zakupu trzech pojazdów terenowych w salonie samochodowym w Tustin, trzy tygodnie przed Świętem Pracy. Jakiś facet zapłacił gotówką i zabrał je cięŜarówką. Podał fałszywe nazwisko i adres. 105
- Jakie? - Nazwisko? Frederic B. Isley, skrót jak „FBI”. Na pewno jeszcze na niego trafimy. Pokazaliśmy teŜ sprzedawcy albumy ze zdjęciami, między innymi twoim, Meadowsa i kilku innych, ale w nikim nie rozpoznał Isleya. Wytarła usta serwetką, rzuciła ją na stół. Nie dostrzegł na niej śladów szminki. - No dobrze - odezwała się. - Wypiłam dość wody za cały tydzień. Spotkajmy się w biurze, przejrzymy to, co mamy i to, co ty masz w sprawie Meadowsa. UwaŜamy z Rourkem, Ŝe tak będzie najlepiej zacząć. Nie znaleźliśmy Ŝadnych śladów po włamaniu do banku, tłukliśmy głową o ścianę. MoŜe przypadek Meadowsa będzie tym łutem szczęścia, którego tak nam potrzeba. Wish zapłaciła rachunek, Bosch dorzucił napiwek. Pojechali swoimi samochodami do Budynku Federalnego. Bosch myślał o niej, a nie o sprawie. Chciał ją zapytać o tę drobną szramę na policzku, nie o to, w jaki sposób skojarzyła ludzi z podkopu pod bankiem WestLand z wietnamskimi szczurami. Pragnął dociec, co nadaje jej twarzy ten uroczo smutny wygląd. Jechał za jej samochodem przez dzielnicę studenckich akademików w okolicy Uniwersytetu Kalifornijskiego, przecięli Wilshire Boulevard. Spotkali się przy windzie w garaŜu pod Budynkiem Federalnym. - Chyba będzie najlepiej, jeśli będziesz pracować tylko ze mną - powiedziała, gdy wjeŜdŜali na górę. - Rourke... Ty i Rourke nie zaprzyjaźniliście się zbytnio, więc... - W ogóle się nie zaprzyjaźniliśmy - przerwał. - Wiesz, gdybyś dał mu szansę, przekonałbyś się, Ŝe to dobry człowiek. Uczynił to, co jego zdaniem miało pomóc sprawie. Drzwi windy rozsunęły się na szesnastym piętrze, a przed nimi stał Rourke. - Tu jesteście - odezwał się. Wyciągnął dłoń do Boscha, który potrząsnął nią bez entuzjazmu. Rourke przedstawił się. - Schodziłem właśnie na kawę i rogalika - dodał. - Przyłączycie się? - Eee, John, właśnie wracamy z kafejki - rzekła Wish. - Spotkajmy się na górze. Stali teraz obok windy, Rourke był juŜ wewnątrz kabiny. Główny agent specjalny skinął tylko głową, drzwi się zamknęły. Bosch i Wish skierowali się do biura. - W pewien sposób bardzo przypomina ciebie, przeszedł wojnę i tak dalej - powiedziała. - Daj mu szansę. Nie pomoŜesz zbyt wiele sprawie, jeśli dalej będziesz jak kawał lodu. Puścił to mimo uszu. Przeszli korytarzem do pokoju Grupy 3, Wish wskazała ręką biurko obok jej stołu. Wyjaśniła, Ŝe jest puste, poniewaŜ agent, który tu siedział, został przeniesiony do Grupy 2, oddziału do spraw pornografii. Bosch połoŜył aktówkę na biurku i usiadł. Rozejrzał się po sali. Była o wiele bardziej zatłoczona niŜ poprzedniego dnia. Przy biurkach siedziało jakieś pół tuzina agentów, trzech kolejnych stało z tyłu, wokół szafki na akta, na której 106
leŜało pudełko pączków. ZauwaŜył telewizor i wideo na stojaku z tyłu biura. Poprzedniego dnia nie było ich tu. - Mówiłaś coś o wideo - zagadnął Wish. - A, tak. Nastawię i moŜesz sobie oglądać, a ja zadzwonię do kilku osób w innych sprawach. Z szuflady biurka wyjęła kasetę wideo, przeszli na koniec sali. Trzyosobowa grupka odsunęła się, zabierając pączki, wystraszyła ich obecność kogoś z zewnątrz. Wish nastawiła taśmę i zostawiła go, by mógł ją obejrzeć. Skaczące i nieprofesjonalne nagranie, pochodzące najwyraźniej z ręcznej kamery, pokazywało ślady pozostawione przez złodziei. Zaczynało się od czegoś, co zdaniem Boscha wyglądało na kanał burzowy, kwadratowy tunel zakręcający w ciemność, której światła kamery nie zdołały spenetrować. Wish miała rację, tunel był ogromny, mogła nim przejechać cięŜarówka. Środkiem betonowej podłogi sączył się powoli cienki strumyczek wody. Na podłodze i u dołu ścian widać było błoto i glony, Bosch czuł niemal zapach wilgoci. Kamera zjechała na szarozieloną podłogę. W szlamie widniały ślady opon. Kolejna scena pokazała wejście do tunelu wykopanego przez złodziei, czysto wycięty otwór w ścianie kanału. Na ekranie pojawiła się para rąk trzymających koło ze sklejki, którym -jak powiedziała Wish - maskowano otwór w ciągu dnia. Ręce przesunęły się na środek ekranu, za nimi pokazała się ciemnowłosa głowa. Rourke. Był ubrany w ciemny kombinezon z białymi literami na plecach: „FBI”. PrzyłoŜył sklejkę do otworu. Pasowała idealnie. Wtedy obraz podskoczył i przeniósł się do podkopu wydrąŜonego przez złodziei. Bosch oglądał go z dziwnym uczuciem, powróciły do niego wspomnienia ręcznie wykopanych tuneli, przez które czołgał się w Wietnamie. Podkop zakręcał w prawo. Surrealistyczne, migotliwe światło padało ze świec umieszczonych w niszach wyrytych w ścianach mniej więcej co pięć metrów. Za zakrętem, jakieś dwadzieścia metrów dalej, tunel ostro zakręcał w lewo. Potem biegł prosto przez prawie trzydzieści metrów. Na ścianach wciąŜ migotały świece. Kamera dotarła w końcu do ślepego końca, gdzie piętrzyły się kawały betonu, pogięte kawałki stalowego zbrojenia. Kamera skupiła się na otworze ziejącym w suficie tunelu. Z góry sączyło się światło, w skarbcu stał Rourke w swoim kombinezonie, patrzył w dół na kamerę. Przeciągnął palcem po szyi i obraz znów się urwał. Tym razem kamera znalazła się wewnątrz skarbca, pokazując szerokokątny obraz całej sali. Zupełnie jak na zdjęciu w gazecie, które oglądał Bosch, setki drzwiczek do skrytek depozytowych stały otworem. Na podłodze leŜała sterta pustych szufladek. Dwóch techników badających miejsce popełnienia przestępstwa opylało drzwiczki, szukając odcisków palców. Eleanor Wish i jakiś drugi agent przyglądali się ścianie stalowych drzwiczek od skrytek i pisali coś w notesach. Kamera zjechała na podłogę, pokazując otwór prowadzący do podkopu. Potem obraz zalała czerń. Bosch przewinął taśmę, odniósł i połoŜył na biurku Eleanor. - Ciekawe - rzucił. - Było tam kilka rzeczy, które juŜ kiedyś widziałem 107
w tunelach, ale nic takiego, co kazałoby mi zwrócić szczególną uwagę na szczury. Co zaprowadziło cię do Meadowsa, do ludzi takich jak ja? Po pierwsze, był tam C-4 - odparła. - Wydział Alkoholu, Papierosów i Broni Palnej wysłał tam zespół, który miał zbadać beton i stal z dziury po wybuchu. Znaleziono śladowe ilości materiałów wybuchowych. Ludzie z zespołu przeprowadzili parę testów i stwierdzili, Ŝe to C-4. Na pewno go znasz, był uŜywany w Wietnamie, głównie przez szczury do przeprowadzania wybuchów w tunelach. Chodzi jednak o to, Ŝe dziś moŜna dostać o wiele lepsze rzeczy. Mają bardziej zawęŜone pole wybuchu, łatwiej je zdobyć, załoŜyć i zdetonować, a nawet są tańsze i mniej niebezpieczne. Więc wydedukowaliśmy, a właściwie facet z laboratorium Alkoholu, Papierosów i Broni Palnej wydedukował, Ŝe uŜyto właśnie C-4 dlatego, Ŝe człowiek, który to zrobił, dobrze go znał, juŜ go kiedyś uŜywał. Więc od razu pomyśleliśmy, Ŝe to weteran z epoki Wietnamu. Inny związek z Wietnamem to pułapka z materiałem wybuchowym. UwaŜamy, Ŝe zanim weszli do skarbca, Ŝeby otworzyć skrytki, zabezpieczyli tunel, by chronić swoje tyły. Posłaliśmy najpierw psa z zespołu na wszelki wypadek, Ŝeby upewnić się, czy nie został tam Ŝaden aktywny C-4. Zwierzak wykrył materiały wybuchowe w dwóch punktach tunelu: pośrodku i przy wejściu wyciętym w ścianie kanału ściekowego. Ale nic juŜ tam nie było, włamywacze wszystko zabrali ze sobą. Odkryliśmy dołki wykopane w podłodze tunelu i kawałeczki stalowego kabla w obu tych miejscach, jakby resztki pozostałe po cięciu drutu noŜycami. Druty od pułapki - wtrącił. Właśnie. Sądzimy, Ŝe zabezpieczyli tunel przed intruzami. Gdyby ktoś nadszedł od tyłu, by ich złapać, tunel wybuchłby i pogrzebał ich pod Hill Street. Przynajmniej ci ludzie zabrali ze sobą materiały wybuchowe, kiedy wychodzili, oszczędzili nam natknięcia się na nie. Ale taki wybuch zabiłby pewnie ludzi z tunelu razem z intruzami wtrącił. Wiemy. Ci faceci nie liczyli na szczęście. Byli cięŜko uzbrojeni, ufortyfikowani, gotowi umrzeć. Mieli zamiar odnieść sukces albo popełnić samobójstwo... W kaŜdym razie nie ograniczaliśmy moŜliwych uczestników rabunku wyłącznie do szczurów, dopóki nie znaleziono czegoś, gdy badaliśmy ślady opon w głównym kanale ściekowym. Ślady pojawiały się to tu, to tam, nie było Ŝadnego pełnego tropu, więc trafiliśmy od podkopu do wylotu nad rzeką dopiero po kilku dniach. To nie była prosta sprawa, tam na dole to istny labirynt, trzeba znać drogę. Domyśliliśmy się, Ŝe ci faceci nie siedzieli tam co noc w swoich pojazdach terenowych z latarką i z mapą. Zostawili ścieŜkę z okruszków jak Jaś i Małgosia? Coś w tym rodzaju. Ściany kanałów mają sporo napisów, są tam oznakowania wodociągów, określające pozycję, przebieg kanałów, daty inspekcji i tak dalej. Dzięki temu niektóre ściany wyglądają tak, jak mur przy autostradzie 7-11 we wschodnim L.A. Więc wydedukowaliśmy, Ŝe włamywacze zaznaczali 108
drogę. Poszliśmy po ich śladach, szukając powtarzających się znaków. Był tylko jeden taki, coś w rodzaju pacyfki bez kółka, takiego znaku pokoju. Trzy szybkie machnięcia pędzlem. Znał to, dwadzieścia lat temu sam uŜywał tego w tunelach. Trzy szybkie cięcia noŜem na ścianie tunelu. Tym symbolem znaczyli swój ślad, by móc odnaleźć powrotną drogę. To było jeszcze zanim Wydział Policji L.A. przekazał nam całą tę sprawę - ciągnęła Wish. - Jeden z gliniarzy od rabunków powiedział, Ŝe pamięta ten znak z Wietnamu. Sam nie był szczurem, ale opowiedział nam o nich, w ten sposób to skojarzyliśmy. Wówczas zwróciliśmy się do Departamentu Obrony i do Stowarzyszenia Weteranów, a oni przysłali nam nazwiska, między innymi Meadowsa, twoje i innych. Ilu innych? Przesunęła przez biurko stertę szarych kopert grubą na piętnaście centymetrów. Tu są wszystkie, przejrzyj je, jeśli chcesz. W tym momencie podszedł do nich Rourke. Agentka Wish powiedziała mi o liście, o który pan prosił - odezwał się. - Nie będzie z tym problemu. Napisałem coś i spróbujemy w ciągu dnia otrzymać podpis starszego agenta specjalnego Whitcomba. PoniewaŜ Bosch milczał, Rourke ciągnął dalej. Być moŜe wczoraj zareagowaliśmy nazbyt dramatycznie, ale mam nadzieję, Ŝe udało mi się załatwić wszystko z pańskim porucznikiem i z tymi ludźmi z Wydziału Spraw Wewnętrznych. - Uśmiechu mógłby mu pozazdrościć niejeden polityk. - A przy okazji chciałem panu powiedzieć, Ŝe podziwiam pańską przeszłość. Pańską wojskową przeszłość. Ja sam słuŜyłem trzykrotnie, ale nigdy nie wszedłem do tych potwornych tuneli. Mimo wszystko, zostałem tam aŜ do końca. Co za szkoda. Szkoda, Ŝe juŜ się skończyło? Rourke przyglądał mu się przez dłuŜszą chwilę, a Bosch ujrzał, jak rumieniec zalewa mu twarz od miejsca, gdzie łączyły się ciemne brwi. Rourke był bardzo blady i miał popielatą twarz, co sprawiało wraŜenie, jakby wciąŜ ssał kwaśnego cukierka. Był o kilka lat starszy od Boscha. Byli równego wzrostu, ale Rourke miał większą wagę. Do tradycyjnego w tym biurze umundurowania, niebieskiej marynarki i błękitnej koszuli, dodał czerwony, dygnitarski krawat. Niech pan posłucha, panie śledczy, nie musi mnie pan lubić, w porządku? - wycedził. - Ale bardzo proszę, niech pan ze mną współpracuje. DąŜymy do tego samego. Bosch odpuścił sobie na razie. Proszę mi konkretnie powiedzieć, co pan chce, Ŝebym zrobił. Czy jestem tu tylko dla picu, czy teŜ naprawdę potrzebujecie mojej pracy? Podobno jest pan detektywem najwyŜszej klasy. Proszę nam to zademonstrować. Niech się pan po prostu zajmie sprawą. Tak jak powiedział pan 109
wczoraj, pan znajdzie zabójcę Meadowsa, a my złapiemy tych, którzy rozpruli bank WestLand. Więc tak, potrzebujemy pańskiego profesjonalizmu. Proszę zachowywać swój normalny tryb postępowania, tyle Ŝe z agentką Wish w charakterze partnera. Rourke odwrócił się i wyszedł z sali. Bosch domyślił się, Ŝe musi mieć własne biuro gdzieś na tyłach cichego korytarza. Odwrócił się do biurka Wish, podniósł stertę akt i rzucił: - No dobra, jedziemy. Wish podpisała odbiór samochodu słuŜbowego. Prowadziła auto, podczas gdy Bosch przeglądał stertę piętrzących mu się na kolanach wojskowych akt. ZauwaŜył, Ŝe jego dokumenty znajdują się na samej górze. Zerknął na kilka innych, ale rozpoznał tylko nazwisko Meadowsa. - Dokąd? - spytała, wyjeŜdŜając z garaŜu i ruszając Veteran Avenue w stronę Wilshire. Hollywood - odparł. - Czy Rourke zawsze jest taki sztywny? Skręciła na wschód i uśmiechnęła się, tak Ŝe Bosch zaczął się zastanawiać, czy nic ją z agentem Rourke nie łączy. Tylko kiedy chce - odrzekła. - Ale jest dobrym organizatorem, dobrze prowadzi zespół. Chyba zawsze był typem przywódcy. Mówił, Ŝe kiedy był w wojsku, dowodził całym oddziałem w Sajgonie. „Nie ma mowy, nic między nimi nie ma” - pomyślał. „Nie broni się swojego kochanka, nazywając go dobrym organizatorem. Nic między nimi nie ma”. A więc marnuje się w tym zawodzie - odezwał się na głos. – Jedź na Hollywood Boulevard, do dzielnicy na południe od Chińskiego teatru. Dojazd zabierze im piętnaście minut. Otworzył górną teczkę - swoją własną - i zaczął przerzucać dokumenty. W zestawieniu raportów psychiatrycznych znalazł czarno-białe zdjęcie, wyglądające prawie jak fotografia paszportowa, przedstawiające młodego męŜczyznę w mundurze, o twarzy nie naznaczonej wiekiem czy doświadczeniem. Dobrze ci było z fryzurą na jeŜa - powiedziała Wish, przerywając jego zamyślenie. - Przypominasz mi mojego brata. Spojrzał na nią, ale nie odzywał się. OdłoŜył zdjęcie i znów zaczął przerzucać dokumenty w teczce. Czytał fragmentaryczne informacje o obcym dziś człowieku - o sobie samym. Zdołaliśmy odszukać dziewięciu męŜczyzn z przeszłością z wietnamskich tuneli, mieszkających obecnie w południowej Kalifornii – rzekła Wish. Sprawdziliśmy wszystkich. Meadows był jedynym, któremu na prawdę nadaliśmy status podejrzanego. Był ćpunem i był karany. Pracował w tunelach nawet po powrocie z wojny. - Przez kilka minut prowadziła w milczeniu, a Bosch czytał. Potem dodała: - Obserwowaliśmy go przez cały miesiąc po tym włamaniu. 110
- Czym się zajmował? - Nie zauwaŜyliśmy nic podejrzanego. Być moŜe zajmował się handlem, nie jesteśmy pewni. Prawie co trzy dni jeździł do Venice, Ŝeby kupować balony ze smołą, ale wyglądało to na zakup na uŜytek własny. Jeśli je sprzedawał, nigdy nie przychodzili do niego klienci, nie miał Ŝadnych gości przez cały miesiąc naszej inwigilacji. Cholera, gdybyśmy mogli udowodnić, Ŝe sprzedaje, zwinęlibyśmy go, a potem znaleźli coś porządnego, Ŝeby go złapać podczas rozmowy o skoku na bank. Przez chwilę milczała, a potem dodała tonem, który miał chyba przekonać raczej ją samą niŜ jego: - Nie sprzedawał. - Wierzę ci - odezwał się. - Powiesz mi, czego szukamy w Hollywood? - Szukamy świadka. Potencjalnego świadka. W jaki sposób Meadows Ŝył przez ten miesiąc, kiedy go obserwowaliście? Chodzi mi o pieniądze. Skąd brał forsę na wyjazdy do Venice? - O ile zdołaliśmy się zorientować, był na zasiłku, brał rentę ze Stowarzyszenia Weteranów. - Dlaczego zakończyliście inwigilację po miesiącu? - Nic nie znaleźliśmy, nie byliśmy nawet pewni, czy miał z tym wszystkim cokolwiek wspólnego. - Kto odwołał operację? - Rourke. Nie mógł... - Organizator. - Pozwól mi skończyć. Nie mógł usprawiedliwić kosztów przedłuŜającej się obserwacji, nie mając Ŝadnych wyników. Szliśmy na węch, nic więcej. Patrzysz na to z dzisiejszego punktu widzenia, ale działo się to niecałe dwa miesiące po kradzieŜy, kiedy nic nie wskazywało na niego. Po pewnym czasie zaczęliśmy nawet zastanawiać się nad innymi moŜliwościami. Myśleliśmy, Ŝe ktoś, kto to zrobił, siedzi w Monako albo w Argentynie, a nie szuka okazyjnie balonów ze smolistą heroiną na plaŜy w Venice i mieszka w obskurnym mieszkaniu w Valley. Wtedy podejrzewanie Meadowsa nie miało sensu. Rourke odwołał obserwację, a ja się zgodziłam. Teraz chyba wiemy, Ŝe spieprzyliśmy sprawę. Zadowolony jesteś? Bosch nie odpowiedział. Wiedział, Ŝe Rourke miał rację, kończąc inwigilację, nie tyle z dzisiejszego punktu widzenia, ale w ogóle jeśli chodzi o policyjną robotę. Zmienił temat. - Dlaczego akurat ten bank, pomyśleliście kiedyś o tym? Dlaczego WestLand National, a nie Wells Fargo albo skarbiec jakiegoś banku w Beverly Hills? I tak w bankach w Beverly jest pewnie więcej pieniędzy. Mówiłaś, Ŝe te podziemne kanały ciągną się pod całym miastem. - To prawda. Na to pytanie nie znam odpowiedzi. MoŜe wybrali bank w centrum, bo chcieli mieć pełne trzy dni na otworzenie skrytek, a wiedzieli, Ŝe tamtejsze banki są zamknięte w soboty. MoŜe tylko Meadows i jego koledzy 111
znają tę odpowiedź. Czego szukamy w tej dzielnicy? W twoim raporcie nie było nic o potencjalnym świadku. To ma być świadek czego? Byli juŜ na miejscu. WzdłuŜ ulicy ciągnęły się zrujnowane hoteliki, które wyglądały przygnębiająco juŜ wtedy, gdy zostały wykończone. Bosch wskazał jeden z nich, „Blue Chateau”, i kazał jej zatrzymać samochód. Hotel był równie przygnębiający, jak wszystkie pozostałe na tej ulicy. Był to betonowy blok w stylu z początku lat pięćdziesiątych, pomalowany na jasnoniebieski kolor z granatowym, łuszczącym się wykończeniem. Z niemal kaŜdego otwartego okna dwupiętrowego budynku z dziedzińcem zwisały ręczniki i ubrania. Bosch wiedział, Ŝe to takie miejsce, w którym ohydne wnętrze rywalizuje z paskudnym wystrojem zewnętrznym, w którym uciekinierzy tłoczą się po ośmiudziesięciu w jednym pokoju, najsilniejsi dostają łóŜko, pozostali podłogę lub wannę. Podobne hotele mieściły się w wielu budynkach w okolicy Bulwaru. Zawsze istniały i zawsze będą istnieć. Siedzieli w samochodzie Biura Federalnego i przyglądali się motelowi. Bosch opowiedział jej o nie dokończonym napisie graffiti, który znalazł w rurze koło rezerwuaru i o anonimowym rozmówcy telefonicznym. Oznajmił, iŜ uwaŜa, Ŝe zarówno głos, jak i farba naleŜą do tej samej osoby: do Edwarda Niese, alias Sharkey. Te dzieciaki, uciekinierzy z domu, tworzą uliczne bandy - powiedział, wysiadając z auta. - To niezupełnie gangi, nie mają nic wspólnego z rywalizacją między ulicami. Chodzi o ochronę i interesy. Według akt CRASH-u, załoga Sharkeya kręci się w okolicy „Chateau” od kilku miesięcy. Gdy zamykał drzwi wozu, zauwaŜył, Ŝe przecznicę dalej przy krawęŜniku zatrzymuje się jakiś samochód. Rzucił mu uwaŜne spojrzenie, ale nie rozpoznał go. Wydawało mu się, Ŝe widzi w nim dwie sylwetki, ale odległość była zbyt duŜa, by mógł mieć pewność, Ŝe to Lewis i Clarke. Ruszył chodnikiem z płyt w stronę korytarza pod stłuczonym neonem, znaczącym biuro hotelowe. Wewnątrz za szybą z szufladką siedział starszy męŜczyzna. Czytał zielone strony dzisiejszej gazety lokalnej i nie odwrócił od nich wzroku, dopóki Bosch i Wish nie podeszli do recepcji. Słucham, w czym mogę państwu pomóc? Był starym, zniszczonym człowiekiem, którego oczu nie rozświetlało juŜ nic oprócz zakładów na trzylatki. Rozpoznawał gliniarzy, zanim jeszcze machnęli odznakami, i wiedział, Ŝe ma im bez gadania dać, co zechcą. Dzieciak o ksywie Sharkey - odezwał się Bosch. - Który pokój? Siódemka, ale nie ma go. Chyba. Jego motorynka zwykle stoi tu, w korytarzu, kiedy jest w okolicy. A motoru nie ma. Najprawdopodobniej wyszedł. Najprawdopodobniej. Jest jeszcze ktoś w siódemce? Pewnie. Zawsze ktoś jest. Pierwsze piętro? No. 112
- Tylne drzwi, okno? - Jedno i drugie. Szklane drzwi od tyłu. Wymiana duŜo kosztuje. Staruszek sięgnął do tablicy na ścianie, zdjął klucz z haczyka z napisem „7” i wsunął go do szufladki pod szybą oddzielającą go ód Boscha. Detektyw Pierce Lewis znalazł w portfelu kwitek z automatu z wróŜbami i uŜył go, by podłubać w zębach. Miał w ustach taki smak, jakby ciągle tkwił w nich gdzieś kawałek śniadaniowej kiełbasy. Przesuwał kartkę w tę i z powrotem między zębami, aŜ stwierdził, Ŝe są czyste. Mlasnął z niezadowoleniem. - Co? - spytał detektyw Don Clarke. Znał niuanse zachowania swojego partnera. Dłubanie w zębach i mlaskanie znaczyły, Ŝe coś go gryzie. - Wydaje mi się, Ŝe nas rozszyfrował - odparł Lewis, wyrzucając kartkę przez okno na ulicę. - To spojrzenie, jakie rzucił, wysiadając z samochodu. Było błyskawiczne, ale chyba nas rozgryzł. - Nie rozgryzł, bo przycwałowałby tu, Ŝeby rozpętać awanturę czy coś takiego. Narobiłby zamieszania, chciałby wszcząć proces, juŜ by nam wciskał w gardło Ligę Ochrony Policjanta. Mówię ci, gliniarz ostatni zorientuje się, Ŝe ktoś go śledzi. - No... chyba tak - zgodził się Lewis. Na razie zamilkł, ale wciąŜ się niepokoił. Nie chciał zawalić tej roboty. Trzymał juŜ kiedyś Boscha w garści, a facet się wyśliznął, bo Irving, ta latająca szczęka, odsunął Lewisa i Clarke'a. „Ale nie tym razem” - obiecał sobie w duchu. Tym razem facet poleci. - Robisz notatki? - zapytał partnera. - Jak myślisz, co oni robią w tej melinie? - Czegoś szukają. - Pieprzysz. Naprawdę tak sądzisz? - Jezu, ktoś ci dzisiaj wsadził kij w tyłek? Lewis przeniósł wzrok z „Chateau” na Clarke'a, który siedział z załoŜonymi rękami na fotelu odchylonym pod kątem sześćdziesięciu stopni. Oczy zasłaniały mu lustrzane okulary, więc nie było wiadomo, czy śpi czy nie. - Robisz notatki, czy co? - warknął Lewis. - Jak chcesz mieć notatki, to czemu sam ich nie robisz? - Bo prowadzę wóz. Zawsze się tak umawiamy. Jak nie chcesz kierować, to musisz pisać i robić zdjęcia. A teraz napisz coś, Ŝebyśmy mieli co pokazać Irvingowi, bo inaczej zapomni o Boschu i zajmie się nami. Clarke wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza notes, a z kieszeni koszuli złote pióro. Kiedy Lewis zadowolił się tym, Ŝe ktoś robi notatki, i znów spojrzał w stronę hotelu, zobaczył, jak nastolatek z jasnymi dredami jeździ w kółko po ulicy na Ŝółtej motorynce. Chłopak zatrzymał się obok samochodu, z którego przed chwilą wysiedli Bosch i kobieta z FBI. Osłonił dłonią oczy i zajrzał przez szybę po stronie kierowcy do wnętrza auta. 113
- A to co? - zdziwił się Lewis. - Jakiś dzieciak - odparł Clarke, unosząc wzrok znad notatek. - Chce zwinąć radio. Co zrobimy, jeśli się włamie do auta? Spieprzymy obserwację, Ŝeby uratować magnetofon jakiegoś dupka? - Nie zrobimy nic, on się nie włamie. ZauwaŜył krótkofalówkę i wie, Ŝe to wóz gliniarzy. Teraz się wycofuje. Chłopiec kopnął pedał motoru i zakręcił jeszcze dwa kółka. Zakręcając, wpatrywał się w wejście do motelu. W końcu przejechał przez przylegający do budynku parking i wrócił na ulicę. Zatrzymał się za starym autobusem volkswagena, zaparkowanym przy krawęŜniku. Autobus osłonił go od strony motelu. Chłopiec obserwował chyba wejście do „Chateau” przez okna starego, poobijanego pojazdu. Nie zauwaŜył dwóch męŜczyzn z Wydziału Spraw Wewnętrznych, siedzących w samochodzie zaparkowanym przecznicę dalej. - No, dzieciak, spadaj - wycedził Clarke. - Nie chcę być zmuszony do wzywania po ciebie radiowozu. Pieprzony złodziejaszek. - Weź nikona i zrób mu zdjęcie - poradził Lewis. - Nigdy nic nie wiadomo, coś się stanie i będziemy go potrzebować. I spisz przy okazji numer telefonu z neonu na motelu. Będziemy musieli później zadzwonić i dowiedzieć się, co robili tu Bosch i ta babka z FBI. Lewis mógł z łatwością sam podnieść aparat fotograficzny z siedzenia i zrobić zdjęcia, ale ustanowiłoby to niebezpieczny precedens, który mógłby naruszyć delikatną równowagę zasad obowiązujących przy prowadzeniu inwigilacji. Kierowca prowadzi wóz, pasaŜer pisze i wykonuje wszelkie pokrewne czynności. Clarke obowiązkowo podniósł aparat wyposaŜony w dalekosięŜny obiektyw i zrobił zdjęcia chłopcu na motorowerze. - Zrób zdjęcie tablicy rejestracyjnej motoru - rzucił Lewis. - Sam wiem, co mam robić - odrzekł Clarke, odkładając aparat. - Zapisałeś telefon motelu? Będziemy musieli zadzwonić. - Mam, zapisuję go. Widzisz? O co tyle hałasu? Bosch jest pewnie w środku i rŜnie panienkę. Niezła jest. Jak zadzwonimy, moŜe się okazać, Ŝe wynajęli pokój. Lewis obserwował go, by się upewnić, Ŝe zapisał telefon na raporcie z obserwacji. - A moŜe nie - powiedział. - Dopiero się spotkali, a w kaŜdym razie wątpię, czy byłby aŜ tak głupi. Muszą tam w środku kogoś szukać. MoŜe świadka. Ale w aktach nie było nic o Ŝadnym świadku. Zatrzymał to dla siebie. To cały Bosch. W ten sposób pracuje. Clarke nic więcej nie powiedział. Lewis spojrzał z powrotem na ulicę, na Chateau. ZauwaŜył, Ŝe dzieciak zniknął. Po motorze nie było ani śladu.
114
Bosch odczekał minutę, dając Eleanor Wish czas na przejście na tył „Chateau”, Ŝeby mogła obserwować tylne wyjście z pokoju numer siedem. Pochylił się, przycisnął ucho do drzwi i usłyszał jakieś szmery, lalka wymamrotanych słów. W pokoju ktoś był. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, głośno zastukał. Po drugiej stronie drzwi rozległ się jakiś ruch, po dywanie przebiegły kroki, ale nikt nie odpowiedział. Znów zastukał i odczekał chwilę, aŜ usłyszał dziewczęcy głos. - Kto tam? - Policja! - krzyknął. - Chcemy pogadać z Sharkeyem. - Nie ma go tu. - To w takim razie chcemy pogadać z tobą. - Nie wiem, gdzie on jest. - Proszę otworzyć drzwi! Usłyszał kolejny hałas, jakby ktoś walił pięścią w meble, ale nikt nie otwierał. Potem doszedł go przeciągły zgrzyt: rozsuwały się szklane drzwi. WłoŜył klucz do dziurki i otworzył drzwi na tyle wcześnie, by dojrzeć męŜczyznę wychodzącego przez tylne drzwi i wyskakującego z werandy na ziemię. Nie był to Sharkey. Z zewnątrz dobiegł głos Wish, rozkazującej męŜczyźnie zatrzymać się. Obrzucił pokój szybkim spojrzeniem. Przedpokój z szafą ścienną na lewo, łazienka na prawo, oba pomieszczenia puste, jeśli nie liczyć paru części garderoby na dnie szafy. Dwa duŜe, podwójne łóŜka rozstawione pod przeciwnymi ścianami, komódka z lustrem wiszącym nad nią na ścianie, Ŝółto-brązowa wykładzina z wydeptanymi wokół łóŜek i po drodze do łazienki ścieŜkami. Dziewczyna, drobna, moŜe siedemnastoletnia blondynka, siedziała owinięta w prześcieradło na brzegu jednego z łóŜek. Bosch dojrzał zarys sutka przyciśniętego do brudnej, niegdyś białej pościeli. Pokój pachniał tanimi perfumami i potem. - Bosch, u ciebie wszystko w porządku? - zawołała z zewnątrz Wish Nie widział jej, ponad rozsuwanymi drzwiami wisiała zasłona z prześcieradła. - W porządku. U ciebie? - TeŜ. Co mamy? Podszedł do tylnych drzwi i wyjrzał. Wish stała za męŜczyzną, opierającym wyciągnięte ręce na tylnej ścianie motelu. Był po trzydziestce i miał ziemistą cerę człowieka, który właśnie odsiedział miesiąc w areszcie okręgowym. Spodnie miał rozchylone, guziki kraciastej koszuli były krzywo zapięte. Opuścił wzrok i gapił się w ziemię wyłupiastymi oczami kogoś, kto nie ma dla siebie wytłumaczenia, choć bardzo go potrzebuje. Boscha uderzyło jego postanowienie, by najpierw zapiąć koszulę, a dopiero później spodnie. - Jest czysty - powiedział - choć wygląda na trochę napalonego. - Jeśli warto się tym zajmować, wygląda to na wymuszenie seksu na nieletniej. Jeśli nie warto, to go puść. Odwrócił się do dziewczyny na łóŜku. 115
Gadaj, ile masz lat i ile ci zapłacił, tylko bez kitu. Nie jestem tu po to, by cię aresztować. Namyślała się przez chwilę. Bosch nie odwracał wzroku od jej oczu. Prawie siedemnaście - odezwała się znudzonym, monotonnym głosem. - Nic mi nie zapłacił. Powiedział, Ŝe zapłaci, ale jeszcze nie zdąŜył. Kto stoi na czele waszej paczki? Sharkey? Nigdy ci nie mówił, Ŝe masz brać pieniądze z góry? Sharkey nie zawsze się tu kręci. A skąd zna pan jego ksywę? Ludzie mówią. Gdzie jest dzisiaj? Powiedziałam juŜ, Ŝe nie wiem. Przez frontowe drzwi pokoju wszedł człowiek w kraciastej koszuli, a za nim Wish. MęŜczyzna miał ręce skute za plecami. Chcę go aresztować. To jest chore. Ona wygląda... Powiedziała mi, Ŝe ma osiemnaście - przerwał Kraciasta Koszula. Bosch podszedł do męŜczyzny i rozsunął mu palcem poły koszuli. Na jego piersi rozciągał skrzydła błękitny orzeł. W szponach trzymał sztylet i hitlerowską swastykę. Pod spodem napis głosił: „Jeden Naród”. Bosch wiedział, Ŝe chodzi o Naród Aryjski, więzienny gang białych „nadludzi”. Puścił koszulę, która opadła na miejsce. Od jak dawna jesteś na wolności? - zapytał. Ej, człowieku, daj spokój - odparł Kraciasta Koszula. - Nie pieprz. Ściągnęła mnie tu z ulicy. Pozwól mi chociaŜ zapiąć te pieprzone portki. Daj mi pieniądze, ty skurwielu! - wtrąciła dziewczyna. Zeskoczyła z łóŜka, prześcieradło spadło na ziemię, a ona rzuciła się nago do kieszeni spodni klienta. Zabierzcie ją ode mnie, zabierzcie ją! - wrzasnął, wyginając się, by umknąć przed jej dłońmi. - Widzicie, widzicie? To ją powinniście zabrać, a nie mnie. Bosch rozdzielił ich i pchnął dziewczynę z powrotem na łóŜko. Stanął za męŜczyzną i rzekł do Wish: Daj mi kluczyki. Nie ruszyła się, więc sięgnął do kieszeni i wydobył swój uniwersalny kluczyk do kajdanek, pasujący do dowolnej pary. Rozpiął kajdanki i poprowadził Kraciastą Koszulę do drzwi wejściowych. Otworzył je i wypchnął go na zewnątrz. MęŜczyzna przystanął w przedpokoju, Ŝeby zapiąć spodnie, co pozwoliło Boschowi przystawić mu nogę do tyłka i pchnąć go. Spadaj stąd, ofiaro! - rzucił, gdy facet turlał się po korytarzu. – To twój szczęśliwy dzień. Kiedy wrócił do pokoju, dziewczyna była znów owinięta prześcieradłem. Zerknął na Wish i dojrzał w jej oczach wściekłość. Wiedział, Ŝe jest zła nie tylko z powodu męŜczyzny w kraciastej koszuli. Spojrzał na dziewczynę i powiedział: Zabieraj ubranie, idź do łazienki i ubierz się. - Nawet nie drgnęła, więc dodał: - JuŜ! Rusz się! 116
Zgarnęła z podłogi kilka sztuk garderoby i poszła do łazienki, pozwalając prześcieradłu opaść na ziemię. Bosch odwrócił się do Wish. Mamy zbyt wiele spraw do załatwienia - zaczął. – Straciłabyś resztę popołudnia na spisywanie jej zeznań i rejestrowanie tego faceta. Poza tym, to sprawa policji stanowej, więc ja musiałbym go spisać. Na dwoje babka wróŜyła: moŜe dostać przestępstwo albo wykroczenie. Wystarczy spojrzeć na tę dziewczynę, i wiadomo, Ŝe prokurator okręgowy da mu wykroczenie, jeśli w ogóle zajmie się sprawą. To nie było tego warte. Tak tu wygląda Ŝycie, agentko Wish. Patrzyła na niego wściekłym wzrokiem, tak samo jak wtedy, gdy złapał ją za nadgarstek, by zatrzymać ją w restauracji. Bosch, ja zdecydowałam, Ŝe było warto. Nie rób tego nigdy więcej. Stali, mierząc się nawzajem wzrokiem, aŜ w końcu dziewczyna wyszła z łazienki. Ubrana była w rozcięte na kolanach spłowiałe dŜinsy i w czarną koszulkę. Nie miała butów, Bosch zauwaŜył, Ŝe paznokcie u nóg ma pomalowane na czerwono. Bez słowa siadła na łóŜku. Musimy znaleźć Sharkeya - powiedział Bosch. W jakiej sprawie? Ma pan papierosa? Wyciągnął paczkę papierosów i wysunął jednego. Podał jej zapałkę, samą ją zapaliła. W jakiej sprawie? - powtórzyła. W sprawie sobotniej nocy - rzuciła sucho Wish. - Nie chcemy go aresztować ani mu dokuczać, chcemy zadać mu tylko parę pytań. A co ze mną? - spytała dziewczyna. Co z tobą? - zdziwiła się Wish. Będziecie mi dokuczać? Masz na myśli to, czy mamy zamiar przekazać cię do Ośrodka MłodzieŜy, tak? - Bosch spojrzał na Wish, próbując wysondować jej reakcję, ale niczego z jej twarzy nie wyczytał. - Nie, nie zadzwonimy po nich, jeśli nam pomoŜesz. Jak się naprawdę nazywasz? Bettijane Felker. Dobra, Bettijane, nie wiesz, gdzie jest Sharkey? Chcemy tylko z nim pogadać. Wiem tyle, Ŝe pracuje. Co to znaczy? Gdzie? W Boytown. Pewnie robi interesy razem z Arsonem i Mojo. To inni faceci z waszej paczki? Tak. Powiedzieli, gdzie konkretnie będą w Boytown? Nie. Chyba chodzą tam, gdzie są pedały. Albo nie chciała podać więcej szczegółów, albo nie mogła. Bosch wiedział, Ŝe to nieistotne. Miał adresy z raportów z aresztowań i wiedział, Ŝe znajdzie Sharkeya gdzieś na Santa Monica Boulevard. 117
Dziękuję - rzekł do dziewczyny i ruszył w stronę drzwi. Był juŜ w połowie korytarza, gdy Wish wyszła z pokoju, podąŜając za nim szybkim, pełnym złości krokiem. Zanim zdąŜyła coś powiedzieć, stanął przy automacie telefonicznym w holu koło biura. Wyjął mały notes z adresami, który miał zawsze przy sobie, wyszukał w nim Ośrodek MłodzieŜy i wykręcił numer. Kazano mu czekać. Po dwóch minutach telefonistka przełączyła go na automatyczną sekretarkę, na którą nagrał datę, godzinę i miejsce pobytu Bettijane Felker, podejrzanej o ucieczkę z domu. Odwiesił słuchawkę, zastanawiając się, za ile dni Ośrodek odbierze tę wiadomość i ile kolejnych dni upłynie, zanim dotrą do Bettijane.
* Jechali Santa Monica Boulevard aŜ do zachodniego Hollywood, a ona wciąŜ była wściekła. Bosch próbował się bronić, ale zrozumiał, Ŝe nie ma szans, więc siedział w milczeniu i słuchał. To sprawa zaufania, tylko i wyłącznie - mówiła Wish. – Nie obchodzi mnie, jak długo czy teŜ krótko będziemy razem pracować. Jeśli masz zamiar nadal bawić się w jednoosobowe wojsko, to nigdy nie będziemy mieć do siebie zaufania, którego potrzebujemy, by odnieść sukces. Gapił się w lusterko po stronie pasaŜera. Ustawił je tak, by obserwować samochód, który jechał za nimi od „Blue Chateau”. Teraz był pewien, Ŝe to Lewis i Clarke. Kiedy na światłach wóz zbliŜył się na odległość trzech samochodów, zobaczył za kierownicą potęŜny kark i jeŜyka Lewisa. Nie powiedział Wish, Ŝe ktoś ich śledzi, a jeśli ona teŜ to zauwaŜyła, nic nie mówiła, zbyt zajęta innymi sprawami. Siedział, przyglądając się śledzącemu ich autu i słuchając jej narzekania, jak to fatalnie poradził sobie ze sprawami. W końcu odezwał się: Meadowsa znaleziono w niedzielę. Dziś jest wtorek. W kwestii zabójstw jest faktem dowiedzionym, Ŝe prawdopodobieństwo rozwiązania sprawy staje się mniejsze wraz z upływem kaŜdego kolejnego dnia. Tak więc jest mi przykro, ale nie sądziłem, by spędzenie całego dnia na wsadzaniu do paki jakiegoś dupka zbliŜającego się do trzydziestki, którego pewnie zwabiła do pokoju hotelowego szesnastoletnia prostytutka, mogło nam w czymkolwiek pomóc. Wydawało mi się równieŜ, Ŝe nie warto czekać, aŜ ktoś z Ośrodka MłodzieŜy przyjedzie zabrać tę dziewczynę, bo załoŜę się o swoją pensję, Ŝe juŜ ją dobrze znają i gdyby chcieli ją zabrać, to wiedzą, gdzie jest. Krotko mówiąc, chciałem ruszyć do przodu, zostawić innym ich robotę i zająć się swoją pracą, to znaczy tym, co właśnie robimy. Zwolnij tu, przy Ragtime, to jedno z miejsc, które spisałem z raportów z aresztowań. Oboje chcemy rozwiązać tę sprawę, Bosch, więc nie zachowuj się tak cholernie protekcjonalnie, jakbyś wypełniał jakąś szlachetną misję, a ja miałabym być tylko do towarzystwa. Nie zapominaj, Ŝe wspólnie nad tym pracujemy. 118
Zwolniła przed kawiarenką na otwartym powietrzu, gdzie na białych, Ŝelaznych krzesłach przy stolikach ze szklanymi blatami siedzieli parami męŜczyźni, popijając mroŜoną herbatę z plasterkami pomarańczy ze szklanek z ciętego szkła. Kilku z nich spojrzało na Boscha, ale odwrócili wzrok bez zainteresowania. Harry zlustrował stoliki, ale nigdzie nie widział Sharkeya. Kiedy samochód toczył się po ulicy, zerknął w boczną uliczkę i zobaczył kilku pałętających się po niej młodych męŜczyzn, lecz byli za starzy, by któryś z nich mógł być Sharkeyem. Spędzili następnych dwadzieścia minut, trzymając się Santa Monica Boulevard i objeŜdŜając gejowskie bary i restauracje. Nie znaleźli chłopca. Bosch wiedział, Ŝe samochód Wydziału Spraw Wewnętrznych dotrzymuje im kroku, nie zostając dalej niŜ przecznicę z tyłu. Wish nie powiedziała słowa na jego temat, ale Bosch wiedział, Ŝe policjanci zazwyczaj jako ostatni zauwaŜają, Ŝe są obserwowani, bo jest to ostatnia rzecz, jaka moŜe im przyjść do głowy. Są myśliwymi, nie zwierzyną. Zastanowił się, co robią Lewis i Clarke. Czy czekają, aŜ złamie prawo albo jakąś obowiązującą gliniarza zasadę, mając przy boku agentkę FBI? Zaczął się zastanawiać, czy dwaj śledczy Wydziału Spraw Wewnętrznych nie działają na własną rękę. MoŜe chcieli, Ŝeby ich zauwaŜył, niszczą go psychicznie. Kazał Wish zatrzymać wóz przy krawęŜniku naprzeciwko „Barnie's Beanery” i wyskoczył, Ŝeby zadzwonić z automatu telefonicznego przy drzwiach baru. Wykręcił słuŜbowy numer Wydziału, który znał na pamięć z czasów, kiedy musiał wydzwaniać dwa razy dziennie. Rok temu, gdy prowadzono przeciw niemu śledztwo, załoŜono mu areszt domowy. Telefon odebrała oficer dyŜurna. - Czy są tam Lewis i Clarke? - Nie, proszę pana, nie ma ich. Czy mogę przekazać jakąś wiadomość? - Nie, dzięki. Eee, mówi porucznik Pounds, wydział śledczy Hollywood. Czy oni wyszli na chwilę z biura? Muszę coś z nimi skonsultować. - Zdaje się, Ŝe są wolni aŜ do popołudniowego dyŜuru. OdłoŜył słuchawkę. Nie byli na słuŜbie do czwartej. Albo to pic na wodę, albo po prostu tym razem Bosch za bardzo dał im popalić, a teraz jeŜdŜą za nim na własną rękę. Wrócił do samochodu i wyjaśnił Wish, Ŝe dzwonił do swojego biura, Ŝeby sprawdzić, czy nie pozostawiono dla niego informacji. Dopiero kiedy wjeŜdŜała w uliczny ruch, zauwaŜył Ŝółty motorower oparty o parkometr jakąś przecznicę od baru „Bernie's”. Stał naprzeciwko restauracji z naleśnikami. - Tam! - powiedział, wskazując ręką. - Podjedź, zobaczę numery. Jeśli jest jego, to poczekamy. To był motor Sharkeya. Bosch porównał numer z tablicy rejestracyjnej ze swoimi notatkami z akt dzieciaka w CRASH-u. Jednak chłopca nie było widać. Wish objechała budynek i zaparkowała w tym samym miejscu przed „Barnie's”, w którym stali wcześniej. 119
- No więc czekamy - zadecydowała. - Czekamy na dzieciaka, który twoim zdaniem moŜe być świadkiem. - Tak właśnie myślę, ale nie trzeba, byśmy oboje tracili czas. MoŜesz mnie tu zostawić, jeśli chcesz. Wejdę do baru, zamówię kufel piwa i miseczkę chili i popatrzę sobie z okna. - Nie, nie trzeba. Zostanę. Bosch rozsiadł się wygodnie. Wyjął papierosy, ale objechała go, zanim zdąŜył wyciągnąć choć jednego z paczki. - Słyszałeś o zagroŜeniu wdychaniem dymu? - zapytała. - Co takiego? - Wdychanie cudzego dymu papierosowego jest śmiertelne. W zeszłym miesiącu Agencja Ochrony Środowiska wydała oficjalne oświadczenie. Stwierdzono, Ŝe to czynnik wywołujący raka. Trzy tysiące ludzi rocznie dostaje raka płuc przez pasywne palenie, jak to nazwano. Zabijasz siebie i mnie. Proszę, nie pal. Schował papierosy do kieszeni płaszcza. W milczeniu przyglądali się motorynce, przypiętej łańcuchem do parkometru. Bosch zerknął parę razy w boczne lusterko, ale nie widział samochodu Wydziału Spraw Wewnętrznych. Zerkał teŜ na Wish, kiedy tylko wydawało mu się, Ŝe nie patrzy na niego. Nagle Santa Monica Boulevard zaroił się od samochodów, zbliŜała się godzina szczytu. Wish nie otwierała okna, by zmniejszyć natęŜenie tlenku węgla w aucie, przez co w środku było bardzo gorąco. - Czemu się tak na mnie gapisz? - spytała po jakiejś godzinie obserwacji. - Na ciebie? Nie wiedziałem, Ŝe się gapię. - Gapisz się, naprawdę. Miałeś juŜ kiedyś kobietę za partnera na słuŜbie? - Nie, ale nie dlatego bym się gapił. Gdybym się gapił. - No to dlaczego? Gdybyś się gapił. - Próbowałbym cię rozgryźć. Dlaczego tu jesteś, po co to robisz. Zawsze mi się wydawało, a przynajmniej tak słyszałem, Ŝe zespół do spraw banków w FBI jest dla dinozaurów i popieprzeńców, agentów za starych albo za głupich, by potrafili obsłuŜyć komputer albo wyśledzić majątek jakiegoś sukinsyna po papierowym tropie. A potem, proszę bardzo, ty, w tymŜe zespole. Nie jesteś dinozaurem, a coś mi mówi, Ŝe nie jesteś teŜ popieprzeńcem. Coś mi mówi, Ŝe jesteś niezła, Eleanor. Przez chwilę milczała, a Boschowi wydało się, Ŝe dostrzega na jej ustach słaby uśmiech, który zaraz zniknął, jakby go tam w ogóle nie było. - To jest chyba zawoalowany komplement - odezwała się. - Jeśli tak, to dziękuję. Miałam swoje przyczyny, by wybrać właśnie to miejsce w Agencji. A wierz mi, mogę wybierać. Jeśli chodzi o pozostałe osoby w zespole, to nie opisałabym ich w ten sposób, co ty. Wydaje mi się, Ŝe podobna postawa, którą, jak się wydaje, podziela chyba wielu z twoich kolegów... - Jest Sharkey - przerwał jej. 120
Chłopiec z jasnymi dredami wyszedł z uliczki między restauracją z naleśnikami a minimarketem. Obok niego kroczył starszy męŜczyzna w koszulce z napisem: „The Gay 90s Are Back!”. Bosch i Wish siedzieli w samochodzie i patrzyli. Sharkey zamienił parę słów z męŜczyzną, sięgnął do kieszeni i podał mu coś, co wyglądało jak talia kart. MęŜczyzna przerzucił je, wyjął parę kart i oddał resztę chłopcu. Potem wręczył Sharkeyowi jeden zielony banknot. Co on robi? - zdziwiła się Wish. Kupuje zdjęcia dzieci. Co? To pedofil. Starszy męŜczyzna ruszył po chodniku, a Sharkey podszedł do swojego motoru. Pochylił się nad łańcuchem i kłódką. Dobra - rzucił Bosch. Wysiedli z auta. „Na dzisiaj juŜ wystarczy” - pomyślał Sharkey. „Czas spadać”. Zapalił papierosa i pochylił się nad siedzeniem swojej motorynki, Ŝeby ustawić kombinację na zamku cyfrowym. Dredy opadły mu na oczy, poczuł zapach kokosowej substancji, którą nałoŜył sobie na włosy poprzedniej nocy w domu faceta od jaguara. To było po tym, jak Arson złamał facetowi nos i wszystko zbryzgała krew. Wstał i miał właśnie zamiar owinąć się łańcuchem w pasie, gdy zobaczył, Ŝe nadchodzą gliny. Byli zbyt blisko, za późno na ucieczkę. Starając się udawać, Ŝe jeszcze ich nie zauwaŜył, szybko zrobił w pamięci listę zawartości kieszeni. Karty kredytowe poszły, juŜ je sprzedał. Pieniądze mógł wziąć zewsząd. Spoko. Jeśli go przeszukają, znajdą tylko dowód osobisty tamtego pedała. Sharkey zdziwił się, Ŝe facet zadzwonił na policję. Nikt dotąd nie dzwonił. Uśmiechnął się do dwojga zbliŜających się glin. Policjant podniósł do góry magnetofon. Magnetofon? Co to ma znaczyć? MęŜczyzna wcisnął guzik nagrywania i po kilku chwilach Sharkey rozpoznał swój własny głos. Potem zorientował się, skąd to wzięli. Nie chodzi o faceta od jaguara. Chodzi o rurę. No i co? - zapytał Sharkey. No i - odezwał się policjant - chcemy, Ŝebyś nam o tym opowiedział. Człowieku, nie miałem z tym nic wspólnego. Nie masz chyba zamiaru... Ej, ty jesteś ten facet z posterunku. Tak, widziałem cię tam wczoraj w nocy. Nie masz chyba zamiaru zmuszać mnie, Ŝebym zeznał, Ŝe to ja tamto zrobiłem. Popuść sobie pasek, Sharkey - rzucił męŜczyzna. - Wiemy, Ŝe tego nie zrobiłeś. Chcemy tylko, Ŝebyś nam powiedział, co widziałeś. Zamknij motor z powrotem, odwieziemy cię tu. MęŜczyzna podał ich nazwiska: Bosch i Wish. Powiedział, Ŝe ona jest z FBI, co pogorszyło sprawę. Chłopiec zawahał się, potem nachylił i zamknął motorower na kłódkę. Chcielibyśmy zabrać cię na Wilcox - powiedział Bosch - i zadać ci parę pytań, moŜe zrobić rysunek. Czego? - spytał Sharkey. 121
Bosch nie odpowiedział, machnął tylko ręką, Ŝe ma iść z nimi, a potem wskazał na szarego caprice'a, stojącego przecznicę dalej. To był ten sam samochód, który Sharkey widział wcześniej naprzeciwko „Chateau”. Ruszyli w tym kierunku, Bosch trzymał dłoń na ramieniu chłopca. Sharkey nie był jeszcze tak wysoki, jak policjant, ale mieli równie szczupłą sylwetkę. Ubrany był w koszulę malowaną w szkarłatne i Ŝółte odcienie. Na szyi zwisały mu na pomarańczowym sznurku ciemne okulary przeciwsłoneczne. ZałoŜył je, gdy zbliŜali się do caprice'a. Dobra, Sharkey - odezwał się Bosch, stając koło auta. - Znasz procedurę. Musimy cię przeszukać, zanim wsiądziesz do wozu. W ten sposób nie będziemy musieli zakuwać cię w kajdanki na czas jazdy. PołóŜ wszystko na masce. AleŜ człowieku, powiedziałeś, Ŝe nie jestem Ŝadnym podejrzanym zaprotestował Sharkey. - Nie muszę tego robić. Mówiłem ci juŜ, taka jest procedura. Wszystko ci oddamy. Poza zdjęciami, musimy je zatrzymać. Sharkey spojrzał najpierw na Boscha, potem na Wish, w końcu zaczął wkładać ręce do kieszeni postrzępionych dŜinsów. Tak, wiemy o zdjęciach - wyjaśnił Harry. Chłopiec wyłoŜył na maskę samochodu 46 dolarów i 55 centów, a takŜe paczkę papierosów i pudełko zapałek, mały scyzoryk na łańcuszku do kluczy i stertę polaroidowych zdjęć. Fotografie przedstawiały Sharkeya i innych facetów z paczki. Na kaŜdej z nich model był nagi, w róŜnym stadium erotycznego podniecenia. Bosch przerzucił zdjęcia, Wish zerknęła mu przez ramię i szybko odwróciła wzrok. Podniosła paczkę papierosów i zajrzała do środka, znajdując wśród zwykłych papierosów jednego skręta. To chyba teŜ musimy zatrzymać - rzucił Bosch. Pojechali na posterunek policji na Wilcox, bowiem była godzina szczytu, więc dojazd do Biura Federalnego na Westwood zająłby im godzinę. Zanim dotarli do biura śledczego, było juŜ po szóstej, pokój był opustoszały, wszyscy poszli juŜ do domu. Bosch zaprowadził Sharkeya do jednej z mierzących trzy na trzy metry sal przesłuchań. Stał tam mały stolik popalony papierosami i trzy krzesła. Wisząca na ścianie ręcznie napisana tabliczka głosiła: „Nie fajczyć!”. Posadził go na „pochylni” - drewnianym krześle z dokładnie wypolerowanym siedzeniem i skróconymi o dwa centymetry przednimi nogami. Spadek nie był na tyle duŜy, by dawał się zauwaŜyć, ale wystarczał, by siedzący na krześle ludzie nie czuli się zbyt wygodnie. Większość twardzieli przyciskała plecy do oparcia i powoli zjeŜdŜała w przód. Mogli jedynie wychylić się do przodu, prosto w twarz przesłuchującego. Bosch zabronił chłopcu ruszać się z miejsca i wyszedł z sali, zamykając drzwi, by ustalić z Wish strategię działania. Zamknął drzwi, ale je otworzyła. 122
- Pozostawienie nieletniego bez opieki w zamkniętym pokoju jest niezgodne z prawem - powiedziała. Bosch znów zamknął drzwi. - On się nie skarŜy - odparł. - Musimy pogadać. Co o nim myślisz? Chcesz go, czy mam się za niego zabrać? - Sama nie wiem. To była negatywna odpowiedź, która o wszystkim zadecydowała. Pierwsze przesłuchanie świadka, w dodatku nie mającego ochoty zeznawać, wymaga zręcznego połączenia blefu, pochlebstw i Ŝądań. Jeśli ona się na tym nie zna, to nie moŜe go przesłuchiwać. - Podobno masz duŜe doświadczenie w prowadzeniu przesłuchań - rzekła, jak mu się zdawało, kpiącym tonem. - Tak mówią twoje akta. Nie wiem, czy chodzi o wykorzystanie mózgu czy muskułów, ale chciałabym zobaczyć, jak to robisz. Skinął głową, ignorując zaczepkę. Sięgnął do kieszeni po papierosy i zapałki chłopaka. - Wejdź i daj mu to. Chcę sprawdzić pozostawione na biurku wiadomości i nastawić taśmę. Zobaczył wyraz jej twarzy. Patrzyła na papierosy. Dodał: - Pierwsza zasada przesłuchania: niech przesłuchiwanemu wydaje się, Ŝe jest na luzie. Daj mu te papierosy. Wstrzymaj oddech, jeśli aŜ tak ich nie lubisz. Ruszył w drugą stronę, ale odezwała się: - Bosch, co on robił z tymi zdjęciami? „A więc to cię gryzie” - pomyślał. Słuchaj, pięć lat temu taki dzieciak poszedłby z tym facetem i zrobił Bóg wie co. Dzisiaj zamiast tego sprzedaje mu zdjęcia. Jest tyle zagroŜeń, choroby i tak dalej, Ŝe dzieciaki się schytrzyły. Bezpieczniej sprzedawać swoje zdjęcie niŜ ciało. Otworzyła drzwi do sali przesłuchań i weszła do środka. Bosch przeszedł przez pokój oddziału i sprawdził wiadomości pozostawione na karteczkach wbitych na chromowany szpikulec na biurku. Prawnik w końcu zadzwonił, tak samo Bremmer z „Timesa”, choć ten zostawił tylko swój wcześniej ustalony pseudonim. Bosch nie chciał, Ŝeby ktoś, węsząc na jego biurku, zorientował się, Ŝe dzwoniła prasa. Zostawił karteczki na szpikulcu, wyjął swoją legitymację, podszedł do szafki ze sprzętem i otworzył zamek. Rozpakował nową, dziewięćdziesięciominutową kasetę i włoŜył ją do magnetofonu na dolnej półce szafki. Włączył sprzęt i upewnił się, Ŝe zapasowa kaseta obraca się. Nastawił nagrywanie i sprawdził, czy kręcą się obie taśmy. Potem poszedł do recepcji i poprosił siedzącego przy nim grubego harcerza o zamówienie pizzy z dostawą na posterunek. Dał dzieciakowi dziesiątaka i kazał mu podrzucić do sali przesłuchań pizzę i trzy cole. Z czym ma być? - zapytał chłopiec. 123
A ty co lubisz? Z kiełbasą i pepperoni. Nie znoszę anchois. Niech będą anchois. Wrócił do biura przesłuchań. Kiedy wszedł do malutkiej sali, Sharkey i Wish milczeli. Miał wraŜenie, Ŝe nie rozmawiali zbyt wiele, Wish nie potrafiła nawiązać kontaktu. Siedziała po prawej stronie chłopaka, Bosch zajął krzesło po lewej. Jedynym oknem w pokoju był malutki kwadracik lustrzanego szkła w drzwiach. MoŜna było zajrzeć przezeń do środka, ale nie wyjrzeć na zewnątrz. Bosch postanowił być z chłopcem szczery od samego początku. To był tylko dzieciak, ale pewnie mądrzejszy od większości męŜczyzn, którzy dotąd siadywali na „pochylni”. Jeśli wyczuje oszustwo, zacznie odpowiadać na pytania monosylabami. Sharkey, będziemy to nagrywać, bo później przejrzenie taśmy moŜe nam pomóc - zaczął. - Tak jak powiedziałem, nie jesteś podejrzanym, więc nie musisz martwić się tym, co powiesz, chyba Ŝe, rzecz jasna, masz zamiar oznajmić, Ŝe ty to zrobiłeś. No tak, nie mówiłem? - zaprotestował chłopak. - Wiedziałem, Ŝe w końcu to powiecie i nagracie na taśmę. Cholera, byłem juŜ kiedyś w takim pokoju, jasne? Dlatego właśnie nie wciskamy ci kitu. Najpierw oświadczenie do akt. Jestem Harry Bosch, Oddział Policji Los Angeles, to jest Eleanor Wish, FBI, a ty jesteś Edward Niese, alias Sharkey. Chcę zacząć od... Co to za bzdury? Prezydenta zawlekli do tej rury czy co? Co tu robi FBI? Sharkey! - krzyknął Bosch. - Spoko! To taki program wymiany, jak wtedy, gdy chodziłeś do szkoły i przyjeŜdŜały dzieci z Francji czy skądś tam. Wyobraź sobie, Ŝe ona jest z Francji. Ona jakby patrzy i uczy się od fachowców. - Uśmiechnął się i mrugnął do Wish. Sharkey równieŜ na nią zerknął i trochę się uśmiechnął. - Pierwsze pytanie, Sharkey, miejmy to juŜ z głowy i zabierzmy się za waŜniejsze sprawy. Załatwiłeś tego faceta przy tamie? Kurwa, nie. Widzę, Ŝe... Chwileczkę - przerwała Wish. Spojrzała na Harry'ego. - Czy moŜemy wyjść na chwilę? Bosch wstał i opuścił salę. Poszła za nim i tym razem sama zamknęła drzwi pokoju. Co ty robisz? - spytał. Co ty robisz? Odczytasz temu chłopcu jego prawa czy chcesz popsuć to przesłuchanie od samego początku? O czym ty mówisz? On tego nie zrobił, nie jest podejrzanym. Zadaję mu pytania, bo chcę nadać rytm przesłuchaniu. Nie wiemy, czy nie jest zabójcą. UwaŜam, Ŝe powinniśmy wyjaśnić mu jego prawa. 124
Odczytamy mu te prawa, a on sobie pomyśli, Ŝe jest podejrzanym, a nie świadkiem. Jeśli to zrobimy, to moŜemy równie dobrze wejść do pustego pokoju i gadać do ścian. Nic sobie nie przypomni. Bez słowa wróciła do sali przesłuchań. Bosch wszedł za nią i kontynuował od miejsca, w którym przerwał, nic nie wspominając o jakichkolwiek prawach. Załatwiłeś tego faceta z rury, Sharkey? Nic podobnego. Znalazłem go i tyle. JuŜ był martwy. Mówiąc to, chłopiec zerknął w prawo, na Wish, i poprawił się na krześle. Dobra, Sharkey - ciągnął Bosch. - Przy okazji, ile masz lat, skąd jesteś, powiedz mi parę takich drobiazgów. Mam prawie osiemnaście, niedługo będę wolny - odparł chłopak, patrząc na Boscha. - Moja mama mieszka w Chatsworth, ale staram się nie mieszkać z... Człowieku, masz juŜ to wszystko zapisane w tym swoim notesiku. Jesteś pedziem, Sharkey? Na pewno nie - odrzekł dzieciak, patrząc gniewnie na Boscha. - Sprzedaję im zdjęcia, wielki mi interes. Nie jestem jednym z nich. Robisz coś więcej poza sprzedawaniem zdjęć? Załatwiasz ich, kiedy masz okazję? Zabierasz im forsę? Nikt nie złoŜy skargi, co? Teraz Sharkey przeniósł wzrok na Wish i podniósł otwartą dłoń. Nie robię nic takiego. Myślałem, Ŝe rozmawiamy o tym trupie. Tak, Sharkey - potwierdził Bosch. - Chcę się tylko zorientować, z kim mamy tu do czynienia, nic więcej. Zacznijmy od początku. Opowiedz nam tę historyjkę. Zaraz przyniosą pizzę, jest trochę papierosów, mamy czas. To nie potrwa długo. Nic tam nie widziałem oprócz zwłok. Mam nadzieję, Ŝe nie będzie anchois. Powiedział to, patrząc na Wish i podciągając się na krześle. Ustalił sobie wzór postępowania: patrzył na Boscha, mówiąc prawdę, na Wish, kiedy ją omijał lub wprost kłamał. „Oszuści zawsze grają do kobiet” - pomyślał Bosch. Sharkey - powiedział na głos - jeśli chcesz, moŜemy cię zabrać do Sylmar i kazać im przetrzymać cię przez noc. Rano moŜemy zacząć od początku, moŜe wtedy twoja pamięć będzie trochę... Niepokoję się o mój motorower, mogą go ukraść. Zapomnij o motorowerze - rzekł Harry, nachylając się głęboko w przód i naruszając przestrzeń osobistą chłopaka. - Nie psujemy cię, Sharkey, jeszcze nic nam nie powiedziałeś. Zacznij opowiadać, moŜe wtedy przejmiemy się twoim motorem. Dobra, dobra, wszystko wam powiem. Chłopiec sięgnął po swoje papierosy leŜące na stole, Bosch cofnął się na krześle i wyciągnął swoje. ZbliŜanie i oddalanie twarzy było techniką, której nauczył się podczas chyba tysięcy godzin spędzonych w tych małych salkach. Wychylić się, wejść na te dwadzieścia centymetrów w ich własną, prywatną przestrzeń. Cofnąć się, gdy dostało się juŜ to, czego się chciało. To działa na podświadomość. Większość tego, co się dzieje podczas policyjnego przesłuchania, nie ma nic wspólnego z tym, co się mówi na głos. Chodzi o interpretację, o niuanse, 125
czasem o to, czego się nie dopowiada. Najpierw zapalił papierosa Sharkeyowi. Wish oparła się głęboko w krześle, gdy wydmuchiwali siwy dym. Chce pani zapalić, agencie Wish? - zapytał Bosch. Odmówiła, potrząsając głową. Bosch spojrzał na Sharkeya, posłali sobie porozumiewawcze spojrzenie, mówiące: „Jesteśmy kumple”. Chłopiec uśmiechnął się. Bosch kiwnął na niego, by zaczął opowiadać, chłopak przemówił. A opowiadanie było całkiem interesujące. Czasami tam jeŜdŜę, Ŝeby się napalić - mówił Sharkey. - Wiesz, kiedy nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc, dać pieniądze na hotel czy coś w tym rodzaju. Czasami pokój mojej paczki w hotelu jest za bardzo zatłoczony, muszę się wynieść. Więc jeŜdŜę tam i śpię w tej rurze. Przez większość nocy trzyma ciepło. W kaŜdym razie to była właśnie taka noc, więc pojechałem tam... O której to było? - przerwała Wish. Bosch rzucił jej spojrzenie, które mówiło: „Spokojnie, zadasz pytania, kiedy skończy opowiadać”. Dzieciak nieźle nawijał. Musiało być dość późno - odparł Sharkey. - Trzecia, moŜe czwarta w nocy. Nie mam zegarka. Więc pojechałem tam, wszedłem do rury i zobaczyłem nieŜywego faceta. LeŜał tak po prostu. Wylazłem i zwiałem. Nie miałem zamiaru zostać tam z trupem. Kiedy zjechałem ze wzgórza, zadzwoniłem po was, na 997. Przesunął wzrok z Wish na Boscha. To wszystko - powiedział. - MoŜecie mnie podrzucić z powrotem do motoru? śadne nie odpowiedziało, więc Sharkey zapalił następnego papierosa i podciągnął się na krześle. Ładna historyjka, Edward, ale musimy znać ją całą - odezwał się Bosch - i do tego zgodnie z prawdą. Co to ma znaczyć? To znaczy, Ŝe brzmi ona tak, jakby zmyślił ją jakiś palant. Jak zobaczyłeś te zwłoki? Miałem latarkę - wyjaśnił, patrząc na Wish. Nieprawda. Miałeś zapałki, jedną znaleźliśmy. - Bosch nachylił się, aŜ jego twarz znalazła się tylko o trzydzieści centymetrów od twarzy chłopca. Sharkey, jak myślisz, skąd wiedzieliśmy, Ŝe to ty zadzwoniłeś? Myślisz, Ŝe telefonistka po prostu poznała cię po głosie? „Ach, to stary Sharkey. Dobre dziecko, dzwoni, Ŝeby powiedzieć nam o trupie”. Myśl, Sharkey. Napisałeś swoją ksywę, a przynajmniej połowę, na ścianie tej rury. Zdjęliśmy twoje odciski z na wpół pustej puszki ze sprayem. Wiemy teŜ, Ŝe wczołgałeś się tylko do połowy rury, przestraszyłeś się i wylazłeś. Zostawiłeś ślady. 126
Sharkey patrzył przed siebie, jego wzrok przesunął się w stronę lustrzanej szyby w drzwiach. - Wiedziałeś, Ŝe zwłoki są w środku, zanim tam wszedłeś. Widziałeś, jak ktoś ciągnie je do rury, Sharkey. A teraz popatrz na mnie i opowiedz mi prawdziwą historię. - Słuchaj, nie widziałem niczyjej twarzy, było za ciemno - zwrócił się do Boscha chłopak. Eleanor wypuściła ze świstem powietrze. Harry miał ochotę powiedzieć jej, Ŝe jeśli uwaŜa rozmowę z chłopakiem za stratę czasu, moŜe wyjść. - Chowałem się - ciągnął Sharkey. - Bo widzisz, najpierw myślałem, Ŝe chcą mnie załatwić czy coś w tym rodzaju. Nie miałem z tym nic wspólnego. Czego się mnie czepiacie? - Edward, mamy martwego człowieka i musimy się dowiedzieć, dlaczego nie Ŝyje. Nie obchodzą nas Ŝadne twarze, w porządku? Powiedz nam, co widziałeś, a potem cię puścimy. To będzie wszystko? - Wszystko. Bosch odchylił się w tył i zapalił drugiego papierosa. - No tak, pojechałem tam, a nie byłem jeszcze zbyt zmęczony, więc robiłem swój napis i usłyszałem, Ŝe jedzie samochód. Dziwne, Ŝe usłyszałem go, zanim jeszcze zobaczyłem. Facet wyłączył światła. Więc ruszyłem tyłek i schowałem się w krzakach na wzgórzu zaraz obok, wiesz, koło tej rury, niedaleko miejsca, gdzie chowam swój motor, kiedy idę spać. Chłopiec coraz bardziej się oŜywiał, machał rękami, kiwał głową i patrzył głównie na Boscha. - Cholera, myślałem, Ŝe ci faceci przyjechali po mnie, Ŝe ktoś zadzwonił po gliny dlatego, Ŝe tam siedzę i robię napisy czy coś takiego, więc się schowałem. Jak przyjechali, to jakiś facet wysiada i mówi do drugiego faceta, Ŝe czuje farbę. Ale okazuje się, Ŝe nawet mnie nie widzieli. Zatrzymali się koło rury z powodu tych zwłok. Nie był to samochód osobowy, tylko dŜip. - Masz numer z tablicy rejestracyjnej? - spytała Wish. - Pozwól mu mówić - rzekł Bosch, nie patrząc na nią. - Nie, nie widziałem Ŝadnej pieprzonej rejestracji. Kurwa, mieli wyłączone światła i było za ciemno. W kaŜdym razie, było ich trzech, wliczając tego trupa. Jeden facet, kierowca, wysiada i wyciąga trupa z tyłu wozu, spod koca czy czegoś takiego. Otworzył takie małe tylne drzwiczki, co mają dŜipy, i wywlókł faceta na ziemię. Człowieku, to był zupełny horror. Wiedziałem, Ŝe to nie Ŝadna lipa, tylko prawdziwe zwłoki. Spadły na ziemię jak trup. Nie tak jak w telewizji. Potem ten facet zaciągnął je do rury, ten drugi mu nie pomagał, został w dŜipie, ten pierwszy gościu zrobił wszystko sam. Sharkey zaciągnął się głęboko papierosem i zdusił go w blaszanej popielniczce wypełnionej juŜ popiołem i starymi niedopałkami. Wypuścił dym nosem i popatrzył na Boscha, który skinął mu głową, Ŝeby mówił dalej. Chłopiec podciągnął się na krześle. 127
Siedziałem tam, a ten facet wyszedł po chwili z rury. Wszystko trwało jakąś minutę. Kiedy wyszedł, to się rozejrzał, ale mnie nie zobaczył. Podszedł do krzaka, koło którego się chowałem, i odłamał jedną gałąź. Potem wrócił na chwilę do rury, słyszałem, Ŝe zamiata tą gałęzią albo coś takiego. Wyszedł i odjechali. Zaczął cofać wóz, włączyło się wsteczne światło. Wyłączył wsteczny bieg bardzo szybko, usłyszałem, Ŝe mówi, Ŝe nie mogą jechać do tyłu ze względu na światło, ktoś moŜe ich zobaczyć. Więc pojechali przodem, bez świateł. Zjechali drogą przez tamę, drugą stroną jeziora. Kiedy przejeŜdŜali obok tego małego domku nad tamą, rozwalili Ŝarówkę. Widziałem, jak gaśnie. Zostałem w kryjówce, aŜ przestałem słyszeć silnik. Potem wyszedłem. Sharkey przerwał na chwilę, Wish zapytała: Przepraszam, czy moŜemy otworzyć drzwi i przewietrzyć trochę ten dym? Bosch wyciągnął rękę i pociągnął drzwi, nie wstając i nie próbując nawet ukryć swojej wściekłości. Mów dalej, Sharkey - powiedział. Kiedy odjechali, poszedłem do rury i krzyknąłem do faceta: „Ej, ty tam” i „Wszystko w porządku?”, i tak dalej, ale nie odpowiadał. Więc oparłem swój motor na ziemi, Ŝeby światło wpadało do środka i trochę się wczołgałem. Zapaliłem teŜ zapałkę, tak jak powiedziałeś. Widziałem go, wyglądał na trupa i w ogóle. Miałem zamiar sprawdzić, ale to było zbyt przeraŜające. Wylazłem. Zjechałem ze wzgórza i zadzwoniłem po gliny. To wszystko, co zrobiłem, cała historia. Bosch domyślił się, Ŝe chłopiec miał zamiar okraść zwłoki, ale przestraszył się. To nic, moŜe zatrzymać tę tajemnicę dla siebie. Pomyślał o gałęzi zerwanej z krzaka, którą widziany przez Sharkeya człowiek zatarł ślady wewnątrz rury. Zastanowiło go, dlaczego podczas przeszukiwania sceny popełnienia przestępstwa mundurowi gliniarze nie znaleźli ani wyrzuconej gałęzi, ani uszkodzonego krzaka. Nie namyślał się jednak nad tym za długo, bo znał odpowiedź. Niechlujność, lenistwo. Nie pierwszy raz coś pominięto i nie ostatni. Sprawdzimy, co z tą pizzą - powiedział na głos, wstając. - Wrócimy za parę minut. Bosch wyszedł z sali przesłuchań, i powstrzymując gniew, powiedział: To moja wina. Powinniśmy dokładniej omówić, jak to chcemy zrobić, zanim jeszcze usłyszeliśmy jego opowieść. Wolę najpierw wysłuchać tego, co przesłuchiwany ma do powiedzenia, a dopiero później zadawać pytania. To była moja wina. Nic nie szkodzi - odparła sucho Wish. - I tak nie wydaje się być zbyt wiele wart. MoŜe. - Namyślał się przez chwilę. - MoŜemy wrócić do niego i pogadać 128
z nim przez chwilę, moŜe przynieść album z wzorami twarzy. A jeśli nie przypomni sobie niczego więcej, moglibyśmy go zahipnotyzować. Nie miał pojęcia, jak Wish zareaguje na tę ostatnią propozycję. Rzucił ją nonszalancko, mając chyba nadzieję, Ŝe przejdzie nie zauwaŜona. Sądy w Kalifornii uznały, Ŝe hipnotyzowanie świadka wpływa na jego późniejsze zeznania przed sądem. Jeśli zahipnotyzują Sharkeya, nie będzie mógł być świadkiem w Ŝadnym procesie, który moŜe toczyć się w sprawie Meadowsa. Zmarszczyła brwi. - Wiem - odezwał się Bosch. - Stracimy go w sądzie. Ale moŜe nigdy nie pójdziemy do sądu z tym, co nam opowiedział. Sama przed chwilą powiedziałaś, Ŝe nie jest zbyt wiele wart. - Nie wiem po prostu, czy na tak wczesnym etapie śledztwa moŜemy zadecydować o jego przydatności. Harry podszedł do drzwi sali przesłuchań i popatrzył na chłopca przez lustrzaną szybę. Sharkey palił następnego papierosa. OdłoŜył go do popielniczki i wstał. Zerknął na okienko w drzwiach, ale Bosch wiedział, Ŝe nie moŜe wyjrzeć na zewnątrz. Chłopiec szybko i bez hałasu zamienił swoje krzesło na to, na którym siedziała Wish. Harry uśmiechnął się i powiedział: - To sprytny dzieciak. MoŜe wiedzieć coś więcej, a nie dowiemy się tego, jeśli go nie uśpimy. Myślę, Ŝe warto zaryzykować. - Nie wiedziałam, Ŝe jesteś jednym z hipnotyzerów Wydziału. Musiałam to przeoczyć w twoich aktach. - Na pewno więcej przeoczyłaś - odparł Bosch. Po chwili dodał: - Chyba jestem jednym z ostatnich. Kiedy Sąd NajwyŜszy zakazał hipnozy, Wydział przestał szkolić ludzi. Była nas tylko jedna klasa, ja byłem jednym z najmłodszych. Większość pozostałych przeszła na emeryturę. - Chyba nie powinniśmy tego na razie robić - rzekła. - Pogadajmy z nim jeszcze trochę, moŜe odczekajmy parę dni, zanim stracimy go jako świadka. - Dobra. Ale kto wie, gdzie będzie taki dzieciak jak Sharkey za parę dni? - Och, jesteś taki pomysłowy. Znalazłeś go teraz, moŜesz to zrobić jeszcze raz. - Chcesz sama z nim pogadać? - Nie, dobrze sobie radzisz. Obym mogła tylko wtrącić się, jeśli przyjdzie mi coś do głowy. Uśmiechnęła się, on równieŜ. Wrócili do sali przesłuchań, śmierdzącej papierosowym dymem i potem. Harry znów zostawił uchylone drzwi, by trochę przewietrzyć, Wish nie musiała go o to prosić. - Nie ma Ŝarcia? - spytał Sharkey. - W drodze - odparł Bosch. Kazali chłopcu opowiedzieć całą historię jeszcze dwa razy, zatrzymując się przy drobnych szczegółach. Zrobili to jako zespół, partnerzy wymieniający porozumiewawcze spojrzenia, ukradkowe skinięcia głową, a nawet uśmiechy. Kilka razy Harry ujrzał, Ŝe Eleanor osuwa się na swoim krześle, i wydało mu 129
się, Ŝe widzi na chłopięcej twarzy Sharkeya słaby uśmiech. Kiedy przyniesiono pizzę, dzieciak obruszył się na anchois, ale mimo to zjadł trzy czwarte placka i wychylił dwie cole. Bosch i Wish spasowali. Chłopiec powiedział im, Ŝe dŜip, w którym przywieziono zwłoki Meadowsa, był kremowy albo beŜowy. Dodał, Ŝe na bocznych drzwiach widniała odznaka, ale nie potrafił jej opisać. „MoŜe miało to wyglądać na pojazd Wodociągów” - pomyślał Bosch. „MoŜe to był pojazd Wodociągów”. Teraz koniecznie chciał zahipnotyzować chłopaka, ale postanowił nie wracać na razie do tego tematu. Poczeka, aŜ Wish sama go o to poprosi, gdy przekona się, Ŝe trzeba to zrobić. Sharkey stwierdził, Ŝe facet, który został w dŜipie, kiedy drugi wlókł zwłoki do rury, nie odezwał się ani jednym słowem przez cały czas, gdy ich obserwował. Był niŜszy od kierowcy, w słabym świetle rzucanym przez księŜyc znad gęstego dachu sosen rosnących wokół rezerwuaru chłopak widział tylko drobno zbudowaną sylwetkę, delikatny kształt. Co robił ten drugi facet? - spytała Wish. Chyba tylko patrzył, jakby był na czatach. Nawet nie prowadził dŜipa. Wydaje mi się, Ŝe dowodził albo coś w tym rodzaju. Chłopiec przyjrzał się dokładniej kierowcy, ale nie na tyle dobrze, by opisać jego twarz albo wykonać rysunek za pomocą wzorów twarzy z albumu, który Bosch przyniósł do sali przesłuchań. Sharkey nie mógł albo nie chciał podać dokładniejszego rysopisu poza tym, Ŝe kierowca miał ciemne włosy i był biały, miał na sobie pasujące do siebie ciemną koszulę i spodnie, moŜe kombinezon. Chłopak dodał, Ŝe miał równieŜ coś w rodzaju pasa z narzędziami czy stolarskiego fartucha. Ciemne, puste kieszenie na narzędzia zwisały luźno u bioder i powiewały mu u pasa jak fartuch. Zdziwiło to Boscha, zadał więc chłopakowi parę pytań, podchodząc go z kilku stron, ale nie otrzymał lepszego rysopisu. Po godzinie skończyli. Zostawili Sharkeya w zadymionym pokoju, a sami naradzali się na zewnątrz. Teraz musimy tylko znaleźć dŜipa z kocem w bagaŜniku - powiedziała Wish. - Przeprowadzimy mikroanalizę i dopasujemy włókna. Tyle Ŝe w całym stanie moŜe być parę milionów białych i beŜowych dŜipów. Chcesz, Ŝebym wysłała BOLO, czy sam się tym zajmiesz? Posłuchaj, dwie godziny temu nie mieliśmy nic, teraz mamy bardzo duŜo. Pozwól mi go zahipnotyzować. Kto wie, moŜe dostaniemy numer rejestracyjny, lepszy rysopis kierowcy, moŜe przypomni sobie jakieś rzucone imię albo będzie potrafił opisać odznakę na drzwiach. Harry wyciągnął przed siebie ręce dłońmi do góry. Wysunął swoją propozycję, ale ona juŜ ją odrzuciła. Teraz zrobiła to ponownie. Jeszcze nie teraz, Bosch, moŜe jutro. Pozwól mi pogadać z głównym agentem Rourke. Nie chcę się z tym spieszyć, bo moŜe to obrócić się przeciwko nam jako błąd w sztuce. Dobrze? Skinął głową i opuścił ręce. 130
- Więc co teraz? - zapytała. - Chłopak zjadł, moŜe go odwieziemy, a potem znajdziemy sobie coś do jedzenia? Znam taką knajpkę... - Nie mogę - przerwała. - ... na Overland. - Mam juŜ plany na wieczór. Przepraszam. MoŜe umówimy się kiedy indziej. - Jasne. - Podszedł do drzwi sali przesłuchań i zajrzał przez szybkę. Zrobi wszystko, by nie pokazać jej swojej twarzy. Poczuł się głupio, Ŝe próbuje tak szybko wziąć się za nią. - Jeśli musisz iść, to idź - rzekł. - Zawiozę go na noc do ośrodka albo gdzieś indziej, nie musimy oboje tracić czasu. - Pewien jesteś? - Tak. Zajmę się nim. Załatwię radiowóz patrolowy, Ŝeby nas zawieźli. Po drodze zabierzemy jego motor. Podrzucą mnie do mojego wozu. - To miło. To znaczy, Ŝe zabierzesz jego motor i zajmiesz się nim. - Tak się z nim umówiliśmy, nie pamiętasz? - Pamiętam. Ale on cię naprawdę obchodzi. Widziałam, jak z nim rozmawiałeś. Widzisz w nim cząstkę siebie? Odwrócił się od szyby i spojrzał na nią. - Nie, niespecjalnie - odparł. - Jest po prostu kolejnym świadkiem, którego trzeba przesłuchać. Jeśli myślisz, Ŝe teraz jest sukinsynem, to poczekaj jeszcze rok, aŜ skończy dziewiętnaście czy dwadzieścia lat, jeśli mu się uda. Wtedy będzie potworem. Będzie Ŝerować na ludziach. To nie jest ostatni raz, kiedy siedzi w tej sali. Będzie tu wracać przez całe Ŝycie, aŜ kogoś zamorduje albo ktoś zamorduje jego. To prawo Darwina: przetrwają najlepiej dostosowani. On jest przystosowany, by przetrwać. Tak więc, on mnie nie obchodzi. Wiozę go do ośrodka, bo chcę wiedzieć, gdzie będzie, gdybyśmy go znowu potrzebowali, to wszystko. - Piękna przemowa, ale chyba tak nie jest. Wiem o tobie trochę, Bosch. On cię obchodzi, prawda? To, Ŝe mu dałeś obiad i spytałeś... - Słuchaj, nie interesuje mnie, ile razy przeczytałaś moje akta. Wydaje ci się, Ŝe to znaczy, Ŝe mnie znasz? Mówiłem ci, to bujda. Podszedł do niej blisko, jego twarz znalazła się zaledwie o trzydzieści centymetrów od jej twarzy. Odwróciła od niego wzrok. Spuściła oczy na swój notes, jakby to, co w nim napisała, mogło mieć coś wspólnego z tym, co mówił. - Słuchaj - ciągnął - moŜemy razem nad tym pracować, moŜe nawet dowiemy się, kto zabił Meadowsa, jeśli jeszcze parę razy poszczęści nam się, tak jak dzisiaj z tym dzieciakiem. Ale nie będziemy naprawdę partnerami i nie poznamy się nawzajem. Więc moŜe nie powinniśmy zachowywać się w ten sposób. Nie opowiadaj mi o swoim braciszku z fryzurą na jeŜa i o tym, Ŝe wygląda tak, jak ja wyglądałem, bo nie wiesz, jaki byłem. Sterta papierów i zdjęć z akt nie powie ci na mój temat nic. 131
Zamknęła notes i schowała go do torebki. W końcu spojrzała na niego. Z sali przesłuchań rozległo się stukanie. Sharkey patrzył na własne odbicie w lustrzanym okienku w drzwiach. Oboje go zignorowali. Wish świdrowała Boscha oczami. - Zawsze się taki robisz, kiedy kobieta odrzuca zaproszenie na kolację? spytała cicho. - To nie ma z tym nic wspólnego, sama o tym wiesz. - Jasne. Wiem. - Ruszyła do wyjścia i dodała: - Spotkamy się w biurze, powiedzmy o dziewiątej rano. Nie odpowiedział, ona szła do drzwi. Sharkey znów zaczął walić w drzwi, Bosch obejrzał się i zobaczył, Ŝe chłopak wyciska sobie pryszcze, patrząc w lustro w drzwiach. Wish odwróciła się jeszcze raz, zanim wyszła z sali. - Nie mówiłam o moim „braciszku” - powiedziała. - Był moim starszym bratem i mówiłam o bardzo starych czasach. O tym, jak wyglądał, kiedy byłam małą dziewczynką, a on wyjeŜdŜał na krótko, do Wietnamu. Bosch nie spojrzał na nią. Nie mógł. Wiedział, co się za chwilę stanie. - Pamiętam, jak wyglądał - ciągnęła - bo widziałam go wtedy ostatni raz. Był jednym z tych, którzy nie wrócili. Wyszła. Harry zjadł ostatni kawałek pizzy. Był zimny, on nie znosił anchois, ale czuł, Ŝe zasłuŜył sobie na to. To samo z ciepłą colą. Kiedy skończył, usiadł przy stole sekcji do spraw zabójstw i telefonował, dopóki nie znalazł wolnego łóŜka, a właściwie wolnego miejsca w jednym ze schronisk na Bulwarze, gdzie nie zadawano Ŝadnych pytań. Z „Ulicznego Domu” nie próbowano odsyłać uciekinierów do rodziny. Wiedziano, Ŝe rodzina to przewaŜnie gorszy koszmar niŜ ulica. Pozwalano dzieciakom bezpiecznie spędzić noc, a potem próbowano wysłać ich gdzieś poza Hollywood. Podpisał odbiór nie oznakowanego samochodu policyjnego i podwiózł Sharkeya do jego motoru. Pojazd nie mieścił się do bagaŜnika, więc Harry zawarł z chłopakiem umowę: dzieciak miał pojechać na motorynce do schroniska, Bosch miał jechać za nim autem. Na miejscu, gdy chłopak zamelduje się, Harry odda mu pieniądze, portfel i papierosy, zatrzymując zdjęcia i skręty. Te poszły do kosza. Sharkeyowi się to nie podobało, ale zgodził się. Bosch poradził mu zostać w schronisku przez parę dni, choć wiedział, Ŝe chłopak weźmie pewnie nogi za pas z samego rana. Raz juŜ cię znalazłem, jeśli będę chciał, znów cię odnajdę - przestrzegł, gdy przed schroniskiem chłopak zamykał motorower na kłódkę. Wiem, wiem - odparł Sharkey. Były to czcze pogróŜki. Bosch zdawał sobie sprawę, Ŝe znalazł Sharkeya, kiedy ten nie wiedział, Ŝe go szukają. Gdyby zechciał się ukryć, byłoby zupełnie inaczej. Wręczył chłopcu jedną ze swoich tanich wizytówek i poprosił go o telefon, gdyby przypomniał sobie coś, co mogłoby pomóc. 132
- Pomóc tobie czy mnie? - zapytał Sharkey. Harry nie odpowiedział. Wsiadł do samochodu i odjechał na posterunek przy Wilcox, sprawdzając w lusterku, czy nikt go nie śledzi. Niczego nie zauwaŜył. Zdał samochód, wrócił do biurka i zabrał akta FBI. Wszedł do dyŜurki, a pełniący słuŜbę porucznik wezwał radiowóz, Ŝeby podrzucił Boscha do Budynku Federalnego. Policjant z patrolu był młodym Azjatą ostrzyŜonym na zapałkę. Bosch słyszał, Ŝe na posterunku nazywają go Gung Ho. Przez dwadzieścia minut jechali w milczeniu w kierunku Budynku. Dotarł do domu o dziewiątej. Na automatycznej sekretarce mrugało czerwone światełko, ale nie było Ŝadnych wiadomości poza dźwiękiem odkładanej słuchawki. Nastawił radio na mecz Dodgersów, ale zaraz wyłączył je, zmęczony słuchaniem paplaniny. Wsunął do odtwarzacza płytę Sonny'ego Rollinsa, Franka Morgana i Branforda Marsalisa i słuchał saksofonu. Na stole w jadalni rozłoŜył akta, otworzył butelkę piwa. „Alkohol i jazz” - myślał, popijając. „Spanie w ubraniu. Jesteś stereotypowym gliniarzem, Bosch. Otwartą księgą. I nie róŜnisz się niczym od tuzina innych głupców, którzy pewnie uderzają do niej co dnia. Trzymaj się swoich spraw i nie porywaj się na nic więcej”. Otworzył akta Meadowsa, uwaŜnie czytając kaŜdą stronę. Przedtem, siedząc z Wish w samochodzie, tylko je przerzucił. Meadows był dla niego zagadką. Ćpun uzaleŜniony od heroiny, ale i Ŝołnierz, który chciał zostać w Wietnamie. Nawet wtedy, gdy wyciągnięto go z tunelu, nie chciał wyjeŜdŜać. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym, po dwóch latach spędzonych w tunelach, wcielono go do oddziału Ŝandarmerii wojskowej przydzielonego do ambasady amerykańskiej w Sajgonie. Nigdy więcej nie brał udziału w walce z wrogiem, ale został do samego końca. Po zawarciu pokoju i wycofaniu wojsk w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim został zwolniony z wojska, a jednak został, tym razem jako jeden z cywilnych doradców w ambasadzie. Wszyscy wracali do domu - oprócz Meadowsa. Wyjechał dopiero trzydziestego kwietnia siedemdziesiątego piątego roku, w dniu upadku Sajgonu. Latał helikopterem, a potem samolotem, wywoŜąc uchodźców do Stanów Zjednoczonych. To była jego ostatnia słuŜba dla kraju. Ubezpieczał wielką operację przerzutu uchodźców na Filipiny, a potem do Stanów. Akta mówiły, Ŝe po powrocie Meadows zatrzymał się w południowej Kalifornii. JednakŜe jego umiejętności ograniczały się do zawodu Ŝołnierza, zabójcy z tunelów i handlarza narkotykami. W teczce znalazło się podanie o pracę w Wydziale Policji Los Angeles z adnotacją: „odrzucone”. Nie przeszedł przez badanie lekarskie. Był teŜ wydruk z komputera Krajowego Wywiadu Kryminalnego z danymi Meadowsa. Po raz pierwszy aresztowany za posiadanie heroiny w siedemdziesiątym ósmym, wyrok w zawieszeniu. Rok później znów go złapano, tym razem za posiadanie z zamiarem sprzedaŜy. Przyznał się tylko do posiadania narkotyku, dostał półtora roku w więzieniu Wayside Honor Rancho, odsiedział dziesięć miesięcy. Następne dwa lata naznaczone były częstymi 133
aresztowaniami za świeŜe ślady po igłach - wykroczenie gwarantujące dwa miesiące w areszcie okręgowym. Wyglądało na to, Ŝe Meadows wracał co chwila do aresztu, aŜ do roku osiemdziesiątego pierwszego, kiedy to zamknięto go na dłuŜszy czas za próbę włamania. OskarŜyła go policja federalna. Wydruk komputerowy nie mówił nic o skoku na bank, ale Bosch domyślił się, Ŝe tylko to zainteresowałoby Biuro Federalne. Z akt wynikało, Ŝe Meadowsa skazano na cztery lata w więzieniu Lompoc, odsiedział dwa. Był na wolności zaledwie od kilku miesięcy, kiedy złapano go na gorącym uczynku podczas skoku na bank. Przyznał się do czynu i wrócił do Lompoc z pięcioletnim wyrokiem. Wyszedłby po trzech latach, ale po dwóch schwytano go przy próbie ucieczki. Dostał następnych pięć lat, przeniesiono go do więzienia Terminal Island. W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym wyszedł warunkowo. „Tyle lat w pudle” - pomyślał Bosch. Nic o nim nie wiedział, nie miał od niego Ŝadnych wiadomości. A co zrobiłby, gdyby wiedział? Zastanawiał się nad tym przez chwilę. Więzienie pewnie odmieniło Meadowsa bardziej niŜ wojna. Został przeniesiony do tymczasowego ośrodka dla weteranów wojny w Wietnamie, Charlie Company, połoŜonego na farmie na północ od Ventury, jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Los Angeles. Mieszkał tam prawie przez rok. Potem nie miał juŜ do czynienia z policją. OskarŜenie oparte na śladach od igieł, które kazało Meadowsowi zadzwonić do Boscha rok temu, nie skończyło się procesem, nie było o nim mowy w aktach. Od wyjścia z więzienia policja nie zajmowała się nim więcej. W teczce znajdowała się jeszcze jedna napisana odręcznie kartka. Bosch domyślił się, Ŝe to przejrzyste, czytelne pismo Wish. Były to informacje o miejscu zamieszkania i pracy Meadowsa, zebrane z akt SłuŜb Socjalnych i rejestru zdemobilizowanych weteranów. Słowa biegły wzdłuŜ lewej krawędzi kartki, ale pojawiały się teŜ luki, okresy bez Ŝadnych zapisów. Kiedy Meadows wrócił z Wietnamu, pracował dla Wodociągów Południowej Kalifornii jako inspektor. Stracił tę pracę po czterech miesiącach częstych spóźnień i zwolnień chorobowych. Od tej pory musiał chyba próbować swych sił w handlu heroiną, bo następne oficjalne zatrudnienie pojawiało się dopiero po wyjściu z więzienia Wayside w siedemdziesiątym dziewiątym. Zaczął pracować dla Wodociągów jako inspektor w oddziale kanałów burzowych. Pół roku później stracił i tę pracę, z tych samych powodów co poprzednio. Miał kilka innych tymczasowych miejsc zatrudnienia. Gdy opuścił Gharlie Company, zaczepił się na parę miesięcy w kopalni złota w Santa Clarita Valley. To było juŜ wszystko. Na liście widniał prawie tuzin miejsc zamieszkania. W większości były to mieszkania w Hollywood, a takŜe dom w San Pedro, wymieniony przed aresztowaniem w siedemdziesiątym dziewiątym. Jeśli wtedy handlował, to pewnie dostawał towar z portu w Long Beach” - pomyślał Bosch. Dom w San Pedro byłby do tego idealny. 134
Po opuszczeniu Charlie Company Meadows mieszkał teŜ w Sepulveda. W aktach nie było nic więcej na temat ośrodka dla weteranów, ani tego, czym Meadows się tam zajmował. Na odbitkach półrocznych raportów Bosch odnalazł nazwisko kuratora przydzielonego Meadowsowi: Daryl Slater. Harry przepisał nazwisko do notesu, zapisał teŜ adres ośrodka Charlie Company. RozłoŜył przed sobą raporty z aresztowań, dane dotyczące mieszkania i zatrudnienia oraz raporty kuratora. Na czystej kartce papieru zaczął spisywać chronologię wydarzeń, zaczynającą się od wysłania Meadowsa do więzienia federalnego w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym. Kiedy skończył, wiele luk zapełniło się. Meadows odbył w więzieniu federalnym łączną karę sześciu i pół roku. Wypuszczono go warunkowo na początku roku osiemdziesiątego ósmego, gdy otrzymał stypendium z programu Charlie Company. Spędził dziesięć miesięcy w ośrodku, potem przeniósł się do mieszkania w Sepulveda. Raporty kuratora twierdziły, Ŝe załatwił sobie pracę świdrowego w kopalni złota w Santa Clarita Valley. Warunek skończył mu się w lutym osiemdziesiątego dziewiątego. Kurator podpisał mu zwolnienie, a dzień później Meadows rzucił tę pracę. Od tej pory nie miał Ŝadnego miejsca pracy zarejestrowanego w Administracji SłuŜb Socjalnych. Izba Skarbowa nie dostała od niego ani grosza od osiemdziesiątego ósmego roku. Harry poszedł do kuchni, wziął sobie piwo i przygotował kanapkę z serem i szynką. Stał koło zlewu, pił, jadł i próbował poukładać w głowie fakty dotyczące sprawy. UwaŜał, Ŝe Meadows przygotowywał coś, odkąd tylko wyszedł z więzienia, a przynajmniej kiedy opuścił Charlie Company. Miał zarejestrowaną pracę, dopóki nie skończył mu się warunek, a potem rzucił robotę i zaczął realizować swój plan. Bosch przypuszczał, Ŝe w więzieniu albo w ośrodku dla weteranów Meadows spiknął się z ludźmi, z którymi włamał się do banku i którzy później go zamordowali. Odezwał się dzwonek u drzwi, zerknął na zegarek. Jedenasta. Stanął w holu, zerknął przez wizjer i ujrzał Eleanor Wish. Cofnął się i spojrzał w lustro. Patrzył na niego męŜczyzna o ciemnych, zmęczonych oczach. Przygładził włosy i otworzył drzwi.
* - Cześć - przywitała go. - Zgoda? - Zgoda. Skąd wiedziałaś, gdzie... NiewaŜne. Wejdź. Ubrana była wciąŜ w ten sam kostium, nie była jeszcze w domu. ZauwaŜył, Ŝe przygląda się aktom i papierom na stoliku. - Pracuję do późna - wyjaśnił. - Sprawdzam kilka rzeczy w aktach Meadowsa. - To dobrze. PrzejeŜdŜałam tędy przypadkiem i chciałam tylko... 135
Wpadłam, Ŝeby ci powiedzieć, Ŝe... CóŜ, to był trudny tydzień dla nas obojga. MoŜe jutro zaczniemy pracować jak partnerzy. - Oczywiście - odparł. - Słuchaj, przepraszam za to, co powiedziałem... Przykro mi z powodu twojego brata. Chciałaś być miła, a ja... Zostaniesz chwilę? Chcesz piwa? Poszedł do kuchni, przyniósł dwie nowe butelki. Podał jej jedną i zaprowadził ją na werandę. Na zewnątrz było chłodno, ale z ciemnego kanionu wiał ciepły wiatr. Eleanor Wish zapatrzyła się na światła w Valley. Reflektory Universal City rytmicznie przeczesywały niebo. - Miło tu - odezwała się. - Nigdy nie byłam w domu na palach. Nie boisz się podczas trzęsienia ziemi? - Boję się nawet gdy przejeŜdŜa śmieciarka. - Skąd wziąłeś taki dom? - Pewni ludzie, ci od tych reflektorów, dali mi kiedyś kupę forsy za moje nazwisko i tak zwane doradztwo techniczne przy realizacji programu telewizyjnego. Tylko tyle miałem z tym wszystkim wspólnego. Kiedy dorastałem w Valley, zawsze ciekawiło mnie, jak to jest mieszkać w takim domu, więc go kupiłem. Kiedyś naleŜał do scenarzysty filmowego, pracował tutaj. Dom jest nieduŜy, ma tylko jedną sypialnię, ale chyba więcej mi nie trzeba. Oparła się o poręcz i zapatrzyła w dół zbocza, na dolinę. W dole, w ciemnościach rysował się mgliście zagajnik dębowy. Bosch teŜ się pochylił, w zamyśleniu odskubując złotą nalepkę z butelki, rzucając kawałki papieru w dół. Pozłotka migotała w ciemnościach, znikając z trzepotem. - Mam parę wątpliwości - powiedział. - Chcę pojechać do Ventury. - Czy moŜemy porozmawiać o tym jutro? Nie przyjechałam zajmować się aktami. Czytam je na okrągło prawie od roku. Skinął głową i zamilkł. Postanowił, Ŝe poczeka, aŜ Wish sama powie, co ją tu sprowadza. Po chwili odezwała się: - Musisz być wściekły za to, co ci zrobiliśmy. To śledztwo, sprawdzanie cię. I za to, co stało się wczoraj. Przepraszam. Łyknęła piwa z butelki. Bosch zdał sobie sprawę, Ŝe nie zapytał jej nawet, czy nie chce szklanki. Pozwolił, by jej słowa zawisły w powietrzu na kilka długich chwil.« - Nie - odparł w końcu. - Nie jestem wściekły. Tak naprawdę to sam nie wiem, jaki jestem. Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego. - Myśleliśmy, Ŝe rzucisz sprawę, kiedy Rourke narobił ci kłopotów u porucznika. Pewnie, znałeś Meadowsa, ale to było tak dawno temu. Tego właśnie nie rozumiem. Dla ciebie nie jest to jakaś tam kolejna sprawa. Dlaczego? Musi być w tym coś jeszcze z czasów Wietnamu. Dlaczego tyle to dla ciebie znaczy? - Chyba mam swoje powody. Takie, które nie mają z tą sprawą nic wspólnego. 136
Wierzę, ale nie chodzi o to, czy ci wierzę. Próbuję zrozumieć, co się dzieje. Muszę to wiedzieć. Jak ci smakuje piwo? Niezłe. Powiedz mi o tym, Bosch. Spojrzała w dół i przyglądała się kawałeczkowi pozłotki znikającej w ciemnościach. Nie wiem - odparł. - A właściwie, wiem i nie wiem. Chyba wiąŜe się to z tunelami, wspólnym doświadczeniem. Nic takiego, Ŝe on ocalił mi Ŝycie albo ja jemu, to nie takie proste. Ale czuję, Ŝe jestem mu coś winny. NiewaŜne, co zrobił, jakim stał się sukinsynem. MoŜe gdybym zrobił dla niego coś więcej niŜ parę telefonów... Nie bądź głupi. Kiedy zadzwonił do ciebie rok temu, miał zamiar popełnić przestępstwo i wykorzystał cię. Nawet teraz cię wykorzystuje, chociaŜ nie Ŝyje. Skończyła się obskubywana nalepka. Odwrócił się i oparł plecami o poręcz. Wyciągnął z kieszeni papierosa, wetknął go do ust, ale nie zapalał. Meadows - powiedział i potrząsnął głową nad własnymi wspomnieniami. - Meadows był inny... Wtedy byliśmy wszyscy bandą dzieciaków, baliśmy się ciemności, a te tunele były cholernie ciemne. Ale Meadows nie bał się. Zgłaszał się ciągle na ochotnika, bez przerwy. „Znikąd w ciemność” tak opisywał misje w tunelach. Nazywaliśmy je „czarnym echem”. Były jak zejście do piekieł. Idzie się w dół wąchać własny strach. Tam na dole miało się takie uczucie, jakby się było martwym. Odwracali się stopniowo, aŜ popatrzyli na siebie. Zbadał wzrokiem jej twarz i dostrzegł coś, co wziął za współczucie. Nie wiedział, czy tego właśnie potrzebuje, juŜ dawno przez to przeszedł, ale nie wiedział, czego mu naprawdę trzeba. Więc my wszyscy, przeraŜone dzieciaki, obiecaliśmy sobie coś. Za kaŜdym razem, gdy ktoś schodził do tunelu, przyrzekaliśmy, Ŝe niezaleŜnie od tego, co się stanie, nikt nie zostanie na dole, nawet jeśli zginie. Oni znęcali się nad zwłokami jak psychopaci. I obietnica działała. Nikt nie chciał zostać, Ŝywy ani martwy. W jakiejś ksiąŜce wyczytałem, Ŝe nie ma róŜnicy, czy leŜysz w marmurowym grobowcu na wzgórzu czy na dnie szamba, martwy to martwy. Ale ten, kto to naprał, nigdy nie był w tunelu. Kiedy jest się Ŝywym, ale tak bliskim śmierci, to myśli się o tym. A wtedy jest róŜnica... Więc obiecywaliśmy. Bosch wiedział, Ŝe nic jej nie wyjaśnił. Zaproponował, Ŝe przyniesie jeszcze piwo, ale podziękowała. Kiedy wrócił, uśmiechnęła się bez słowa. Opowiem ci historię Meadowsa - zaczął znów. - Widzisz, pracowało się tam tak: przydzielali kaŜdej kompanii dwóch, czasami trzech szczurów. Kiedy natykano się na tunel, właziliśmy do środka, sprawdzaliśmy, zaminowywaliśmy. Pociągnął duŜy łyk z nowej butelki. Więc pewnego razu, to był siedemdziesiąty rok, Meadows i ja wlekliśmy 137
się z tyłu patrolu. Byliśmy na terenie Vietcongu, naszpikowanym tunelami, jakieś pięć kilometrów od wioski o nazwie Nhuan Luc, gdy straciliśmy zwiadowcę. Został... Przepraszam, pewnie nie chcesz tego słuchać. Twój brat i tak dalej. - Chcę słuchać. Mów, proszę. - Więc zwiadowca został zastrzelony przez snajpera, który siedział w „pajęczej jamie” - tak nazywali wejścia do sieci tuneli. Ktoś zdjął snajpera, a potem ja i Meadows musieliśmy zejść na dół, Ŝeby sprawdzić tunel. Weszliśmy i natychmiast musieliśmy się rozdzielić. To był cały labirynt. Ja poszedłem jedną odnogą, Meadows w drugą stronę. Uzgodniliśmy, Ŝe będziemy iść przez kwadrans, umieścimy ładunki z dwudziestominutowym opóźnieniem i zawrócimy, zostawiając następne ładunki po drodze. Pamiętam, Ŝe natrafiłem tam na szpital. Cztery puste maty, szafka z zapasami w samym środku tego tunelu. Pamiętam, Ŝe pomyślałem: „Jezus Maria, a co będzie za zakrętem, kino?”. Ci ludzie po prostu zakopywali się pod ziemią. Stał teŜ mały ołtarzyk, paliło się kadzidło. Nadal się paliło. Wtedy zrozumiałem, Ŝe ludzie z Vietcongu nadal gdzieś tam siedzą. Wystraszyłem się. Nastawiłem ładunek, schowałem go za ołtarzykiem i rzuciłem się biegiem najszybciej jak mogłem. Po drodze zostawiłem jeszcze dwa ładunki, tak ustawiając czas, Ŝeby wybuchły jednocześnie. Wracam do punktu wyjścia, do tej pierwszej pajęczej jamy, a tu nie ma Meadowsa. Czekam parę minut, kończy się czas. Nikt nie chce być w dole, kiedy wybuchają miny, niektóre tunele mają ponad sto lat. Nic nie mogłem zrobić, więc wyszedłem. Na górze teŜ go nie było. Przerwał, Ŝeby napić się piwa i zastanowić nad swoim opowiadaniem. Patrzyła na niego z uwagą, ale nie przynaglała. - Parę minut później moje ładunki wybuchły, a tunel, a przynajmniej część, w której byłem, zapadła się. Jeśli ktoś tam był, został zabity i pogrzebany. Czekaliśmy kilka godzin, aŜ opadły dym i kurz. Podłączyliśmy wielki wentylator i wdmuchiwaliśmy powietrze przez otwór wejściowy. Widzieliśmy, jak dym wydostaje się na zewnątrz otworami wentylacyjnymi i innymi pajęczymi jamami. A kiedy powietrze się oczyściło, poszedłem razem z drugim facetem szukać Meadowsa. Myśleliśmy, Ŝe nie Ŝyje, ale pamiętaliśmy o obietnicy. Cokolwiek się stało, chcieliśmy go wyciągnąć i odesłać do domu. Jednak nie znaleźliśmy go. Przez resztę dnia szukaliśmy go w tunelu, ale natykaliśmy się tylko na martwych Wietnamczyków. Większość została zastrzelona, paru miało podcięte gardła. Kiedy wyszliśmy z tunelu, dowódca powiedział, Ŝe nie moŜemy dłuŜej czekać. Mieliśmy rozkazy. Wycofaliśmy się, a ja nie dotrzymałem obietnicy. Wpatrywał się pustym wzrokiem w ciemność, widząc tylko swoją opowieść. - Dwa dni później w wiosce Nhuan Luc była inna kompania, ktoś znalazł w krzakach wejście do tunelu. Wysłali na dół swoje szczury, a po niecałych pięciu minutach ci znajdują w tunelu Meadowsa. Siedział w jednym z 138
korytarzy jak Budda. Skończyła mu się amunicja, gadał bzdury, bredził, ale nic mu nie było. Kiedy próbowali wyprowadzić go na górę, nie chciał iść. W końcu musieli go związać i wyciągnąć na linie. W pełnym świetle zobaczyli, Ŝe ma naszyjnik z ludzkich uszu, nanizanych na łańcuszek. Dokończył piwo i wrócił do środka. Wish poszła za nim do kuchni. Wziął nową butelkę piwa, a ona odstawiła swoją, opróŜnioną do połowy, na blat kuchenny. - Oto i cała opowieść. Taki właśnie był Meadows. Pojechał do Sajgonu na rekonwalescencję, ale wrócił. Musiał wrócić do tuneli. Jednak po tym wszystkim nigdy nie był juŜ sobą. Powiedział mi, Ŝe na dole pogubił się, wszystko mu się pomieszało. Szedł tylko w złym kierunku i zabijał wszystko, na co się natknął. Mówiono, Ŝe w naszyjniku były trzydzieści trzy uszy. Ktoś mnie kiedyś zapytał, dlaczego Meadows pozwolił jakiemuś Wietnamczykowi zachować jedno ucho. Wiesz, to wyjaśnia nieparzystą ich liczbę. Od powiedziałem, Ŝe Meadows kaŜdemu pozwolił zachować jedno ucho. Potrząsnęła głową, on skinął z namysłem. - śałuję, Ŝe nie znalazłem go, kiedy po niego wróciłem. Zawiodłem go. Stali przez chwilę, wpatrując się w kuchenną podłogę. Bosch wylał resztę piwa do zlewu. - Jedno pytanie na temat akt Meadowsa i koniec z interesami - powiedział. - Złapano go w Lompoc na próbie ucieczki, a potem wysłano do Terminal Island. Wiesz coś o tym? - Tak. To był podkop. Pracował w pralni, suszarki miały podziemne szyby wentylacyjne wychodzące poza teren więzienia, podkopał jeden z nich. Pracował najwyŜej godzinę dziennie. Zaczął co najmniej pół roku wcześniej, zanim go nakryli. Fontanny, które nawadniają latem teren rekreacyjny więzienia, zmiękczyły ziemię i teren zapadł się. Pokiwał głową. Domyślił się, Ŝe chodziło o tunel. - Pomagało mu dwóch innych - ciągnęła. - Handlarz narkotyków i facet od skoku na bank. Nadal siedzą, nie mają nic wspólnego ze sprawą. Znów skinął głową. - Chyba powinnam juŜ iść - rzekła. - Jutro mamy mnóstwo do załatwienia. - A ja mam jeszcze mnóstwo pytań. - Spróbuję na nie odpowiedzieć, jeśli będę mogła. Przecisnęła się między lodówką a blatem kuchennym i wyszła do holu. Gdy mijała go, poczuł zapach jej włosów. „Pachną jabłkami” - pomyślał. ZauwaŜył, Ŝe przygląda się ilustracji zawieszonej na ścianie naprzeciwko lustra. W trzech oddzielnych ramkach umieszczono reprodukcję piętnastowiecznego obrazu pod tytułem. „Ogród rozkoszy”. Namalował go malarz niderlandzki. - Hieronim Bosch - szepnęła, wpatrując się w koszmarny pejzaŜ. Kiedy przeczytałam, Ŝe to pełne brzmienie twojego imienia, zastanawiałam się... 139
- To nie rodzina - przerwał. - Po prostu moja matka lubiła jego obrazy, chyba ze względu na jego nazwisko. Kiedyś przysłała mi tę reprodukcję. Napisała, Ŝe przypomina jej Los Angeles, tych wszystkich wariatów. Moim opiekunom obraz się nie podobał, ale przechowuję go od wielu lat. Wisi tu, odkąd zamieszkałem w tym domu. - Ale wolisz, Ŝeby nazywać cię Harry. - Tak, wolę. - Dobranoc, Harry. Dziękuję za piwo. - Dobranoc, Eleanor... Dziękuję za towarzystwo.
Część czwarta Środa, 23 maja
O dziesiątej rano wyjeŜdŜali juŜ z miasta autostradą Ventura Freeway, przecinającą dolinę San Fernando. Bosch kierował. Na szosie nie było duŜego ruchu. Kierowali się na północny zachód, w stronę Ventura County. Za ich plecami gruba warstwa smogu wypełniała dolinę jak szary krem miseczkę. Jechali do Charlie Company. Rok temu FBI sprawdziło tylko pobieŜnie udział Meadowsa w programie pomocy więźniom. Wish sądziła, Ŝe nie ma to większego znaczenia, poniewaŜ pobyt Meadowsa w ośrodku dobiegł końca niemal na rok przed skokiem na bank. Wyjaśniła, Ŝe Biuro poprosiło o kopie akt Meadowsa, ale nie sprawdziło nazwisk innych więźniów, którzy uczestniczyli w programie w tym samym czasie co on. Zdaniem Boscha był to błąd. Lista miejsc zatrudnienia Meadowsa wskazywała na to, Ŝe skok na bank był częścią szeroko zakrojonego planu. Pomysł włamania mógł się narodzić w ośrodku Charlie Company. Przed wyjazdem Harry zadzwonił do kuratora Meadowsa, Daryla Slatera, który opowiedział mu szczegółowo o Charlie Company. Ośrodek był farmą warzywną, naleŜącą do emerytowanego pułkownika, który się nawrócił. Zawarł umowę z więzieniami stanowymi i federalnymi, Ŝe będzie przyjmować zwolnionych przed terminem więźniów pod jednym warunkiem: Ŝe będą to weterani z Wietnamu. Nie był to warunek trudny do spełnienia. Jak w kaŜdym innym stanie, w więzieniach Kalifornii odbywało wyroki wielu weteranów wojny wietnamskiej. Gordona Scalesa, byłego pułkownika, nie interesowało to, za jakie zbrodnie zostali skazani, chciał im pomóc w powrocie do normalnego Ŝycia. W ośrodku zatrudnione były trzy osoby, włączając w to samego Scalesa. Gościł on nie więcej niŜ dwudziestu czterech ludzi jednocześnie. Średnio mieszkali tam przez dziewięć miesięcy. Od szóstej rano do trzeciej po południu, z południową przerwą na lunch, pracowali na polach warzywnych. Po całym dniu pracy czekała ich godzinna sesja, tak zwana„pogawędka dusz”, 141
potem obiad i telewizja. Przed zgaszeniem świateł jeszcze godzina poświęcona religii. Slater twierdził, Ŝe Scales uŜywa swoich lokalnych wpływów i znajomości, by znaleźć weteranom pracę, gdy byli gotowi wrócić do normalnego Ŝycia. Po sześciu latach działalności odsetek recydywistów wśród wychowanków ośrodka Charlie Company wynosił tylko jedenaście procent, wynik godny pozazdroszczenia. Sam prezydent wspomniał Scalesa z wdzięcznością w swojej przemowie wygłoszonej podczas wizyty w stanie. - Ten człowiek to bohater - oznajmił Slater. - I to nie z czasów wojny, ale z racji tego, co zrobił później. Jeśli prowadzi się taki ośrodek, przyjmuje trzydziestu, czterdziestu skazanych rocznie, a tylko jeden na dziesięciu idzie z powrotem do paki, to moŜna mówić o wielkim sukcesie. Opinię Scalesa biorą pod uwagę wszyscy kuratorzy w tym stanie. - Czy to znaczy, Ŝe on sam wybiera tych, którzy przebywają w ośrodku? - zapytał Bosch. - MoŜe nie wybiera, ale ostatecznie zatwierdza - odparł kurator. - Wszyscy o nim wiedzą, jego nazwisko znane jest w kaŜdej celi, gdzie wyrok odbywa weteran. Ci faceci pchają się do niego. Przysyłają listy, telefonują, kaŜą swoim adwokatom kontaktować się z nim, Ŝeby tylko Scales się nimi zajął. - Czy Meadows tak się tam dostał? - O ile wiem, juŜ się do niego wybierał, gdy mi go przydzielono. Musiałby pan zadzwonić do Terminal Island i poprosić o sprawdzenie w aktach. Albo pogadać ze Scalesem. Bosch poinformował Wish o tej rozmowie, kiedy byli juŜ w drodze. Podczas długiej podróŜy zapadały długie chwile ciszy. Przez większość czasu Harry zastanawiał się nad poprzednim wieczorem, nad jej wizytą. Dlaczego przyszła? Kiedy wjechali do Ventura County, wrócił myślami do sprawy i zadał jej kilka pytań, które nasunęły mu się poprzedniej nocy, gdy zapoznawał się z aktami. - Dlaczego nie dostali się do głównego skarbca? W banku WestLand były dwa skarbce, depozytowy i główny skarbiec banku, gdzie przechowywano gotówkę i wpływy z kas. Według raportów z miejsca popełnienia przestępstwa oba skarbce zostały wybudowane w ten sam sposób. Skarbiec depozytowy był większy, ale zbrojenie podłogi było identyczne, więc Meadows i jego partnerzy mogli równie dobrze przebić tunel do głównego skarbca, wejść do środka, zabrać wszystko, co tam było, i uciec bez potrzeby spędzania tam całego weekendu i bez konieczności włamywania się do skrytek depozytowych. - MoŜe nie wiedzieli, Ŝe skarbce są takie same. Być moŜ£ zakładali, Ŝe główny skarbiec będzie lepiej zabezpieczony. - Ale przyjęliśmy, Ŝe mieli jakieś rozeznanie w zakresie konstrukcji skarbca depozytowego, zanim się za niego zabrali. Dlaczego by więc nie zapoznali się z konstrukcją tego drugiego? - Nie mogli znać głównego skarbca, nie wpuszcza się tam ludzi z zewnątrz. UwaŜamy, Ŝe jeden z nich wynajął sejf w skarbcu depozytowym i 142
poszedł go obejrzeć. Oczywiście uŜywał fałszywego nazwiska. Mogli obejrzeć jeden skarbiec, ale nie drugi. MoŜe tak brzmi odpowiedź. Bosch skinął głową i zapytał: Ile pieniędzy było w głównym skarbcu? Musiałabym sprawdzić. To powinno znaleźć się w raportach, które ci dałam. Jeśli tego tam nie ma, to znajdziesz dane w pozostałych aktach w biurze. - Ale było ich więcej, prawda? W głównym skarbcu było więcej gotówki niŜ te dwa czy trzy miliony w kosztownościach, które skradli z sejfów. Myślę, Ŝe masz rację. Wiesz, o co mi chodzi? Gdyby włamali się do głównego skarbca, to forsa leŜałaby w torbach i workach, wystarczyłoby wyciągnąć rękę, poszłoby im o wiele łatwiej. Dostaliby pewnie więcej pieniędzy przy mniejszym nakładzie sił. Ale okazało się to juŜ po fakcie. Nie wiadomo, ile wiedzieli, wchodząc do środka. Być moŜe sądzili, Ŝe w sejfach jest więcej. Zaryzykowali i stracili. A moŜe zyskali. Spojrzała na niego. MoŜe w sejfach było coś, o czym nawet nie wiemy. Nikt nie zgłosił zaginięcia. Coś, co czyniło skarbiec depozytowy bardziej wartościowym celem. Jeśli masz na myśli narkotyki, to na pewno nie. Pomyśleliśmy o tym. Komisja Zwalczania Narkotyków przyprowadziła psa, który obwąchał rozbite skrytki, a potem zbadał sejfy, których włamywacze nie ruszyli, i znalazł coś w jednej z małych skrytek. Śmiała się przez chwilę, zanim dodała: Wtedy otworzyliśmy tę skrytkę, przy której pies dostał świra, i znaleźliśmy pięć gramów koki. Ten biedak, który ukrył swoją kokę w banku, został aresztowany tylko dlatego, Ŝe ktoś przebił tunel do skarbca. Wish znowu zachichotała, ale jej śmiech wydał się Boschowi nieco wymuszony. Opowieść nie była na tyle zabawna. W kaŜdym razie - ciągnęła - oskarŜenie przeciwko niemu zostało odrzucone przez zastępcę prokuratora generalnego, który powiedział, Ŝe przeprowadziliśmy nielegalną rewizję. Pogwałciliśmy jego prawa, otwierając skrytkę bez nakazu. Bosch zjechał z autostrady w kierunku miasta Ventura i skręcił na północ. Mimo tego, co wykrył pies, nadal zastanawiam się nad narkotykami powiedział po kwadransie milczenia. - Te psy nie są niezawodne. Jeśli towar był odpowiednio zapakowany, włamywacze mogli go zabrać, nie zostawiając najmniejszego nawet śladu. JeŜeli w kilku skrytkach była koka, to skok robi się wart zachodu. Następne pytanie będzie dotyczyć listy klientów banku, prawda? - zapytała. Zgadza się. No cóŜ, nieźle się nad tym napracowaliśmy. Sprawdziliśmy wszystkich, zbadaliśmy nawet okoliczności zakupu przedmiotów, które były w skrytkach. 143
Nie dowiedzieliśmy się, kto dokonał włamania, ale prawdopodobnie zaoszczędziliśmy firmie ubezpieczeniowej banku kilka milionów dolarów za przedmioty, które podobno zaginęły, a w rzeczywistości nigdy nie istniały. Zatrzymał się na stacji benzynowej, Ŝeby wyjąć atlas samochodowy zza siedzenia i odszukać drogę do Charlie Company. Ona wciąŜ broniła śledztwa prowadzonego przez FBI Komisja Zwalczania Narkotyków zrobiła listę właścicieli skrytek. Wrzuciliśmy te nazwiska do komputera Krajowego Wywiadu Kryminalnego. Mieliśmy parę trafień, ale nic powaŜnego, przewaŜnie stare dane. - Znów zaśmiała się sztucznie. - Jeden z właścicieli tych większych sejfów był w latach siedemdziesiątych skazany za produkcję filmów porno z udziałem dzieci. Odsiedział dwa lata w Soledad. Po włamaniu skontaktowano się z nim, a on stwierdził, Ŝe nic mu nie skradziono. Mówił, Ŝe niedawno opróŜnił swój sejf. Ale podobno pedofile nie mogą rozstać się ze swoimi fetyszami, ze zdjęciami, filmami, a nawet listami napisanymi przez dzieci. Poza tym, w banku nie było Ŝadnego zapisu, Ŝe otwierał sejf przez dwa miesiące przed włamaniem. Domyśliliśmy się więc, Ŝe to sejf na jego kolekcję. W kaŜdym razie, nie ma to nic wspólnego ze sprawą. Nic, na co się natknęliśmy, nie miało z nią związku. Bosch odnalazł drogę na mapie i wyjechał ze stacji benzynowej. Ośrodek Charlie Company połoŜony był wśród zagajników. Przypomniał sobie opowieść o pedofilu. Coś go w niej zaniepokoiło. Zastanawiał się nad tym, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zostawił to i zadał kolejne pytanie. Dlaczego niczego nie odnaleziono? Cała ta biŜuteria, akcje, obligacje nie pojawił się Ŝaden ze skradzionych przedmiotów poza jedną bransoletką. Trzymają je aŜ do czasu, gdy uznają, Ŝe są bezpieczni - odparła Wish. Dlatego załatwili Meadowsa. Wychylił się i zastawił bransoletkę wcześniej niŜ powinien, moŜe zanim wszyscy uznali, Ŝe nic im juŜ nie grozi. Dowiedzieli się, Ŝe ją sprzedał. Nie chciał powiedzieć komu, więc go szprycowali, aŜ się wygadał. A potem go zabili. A przez przypadek ja dostałem telefon. Zdarza się. Coś w tej historii nie pasuje - stwierdził Bosch. - Zaczyna się od tego, Ŝe szprycują Meadowsa, torturują go. Mówi im to, czego od niego chcą, dają mu w Ŝyłę zabójczą dawkę i idą po bransoletkę do lombardu, tak? Tak. Ale, widzisz, to nie pasuje. Mam kwit z lombardu, był ukryty. Nie oddał im go, musieli włamać się do lombardu, zabrać bransoletkę i zamaskować to, zabierając mnóstwo innych rzeczy. Więc jeśli nie dał im kwitka, skąd wiedzieli, gdzie jest bransoletka? Myślę, Ŝe im powiedział - odparła Wish. Chyba nie. Nie sądzę, Ŝe dał im informacje, a nie dał kwitka. Nie mógł 144
nic zyskać zatrzymując go. Gdyby wyciągnęli z niego nazwę lombardu, to dostaliby równieŜ kwit. A więc twierdzisz, Ŝe umarł, zanim cokolwiek im powiedział, a oni juŜ wcześniej wiedzieli, gdzie zastawił bransoletkę? Zgadza się. Pracowali nad nim, Ŝeby im oddał kwit, ale on nie chciał się poddać. Zabili go. Potem podrzucili zwłoki i przeszukali jego mieszkanie, ale wciąŜ nie mogli znaleźć kwitka. Więc włamali się do lombardu jak poślednie złodziejaszki. Pytanie brzmi: jeśli Meadows nie powiedział im, u kogo zastawił bransoletkę, a oni nie znaleźli kwitka, to skąd wiedzieli, gdzie ona jest? Harry, to tylko przypuszczenia i domysły. Tym właśnie zajmują się gliniarze. No, nie wiem. Mogą istnieć róŜne odpowiedzi. MoŜe śledzili Meadowsa, bo mu nie ufali, i zobaczyli, jak wchodzi do lombardu. MoŜe stało się coś innego. MoŜe stało się to, Ŝe ktoś, powiedzmy gliniarz, zobaczył bransoletkę na comiesięcznym raporcie z lombardu i dał im znać. Te raporty rozsyłane są do wszystkich posterunków w całym okręgu. Takie domysły są chyba nieuzasadnione. Byli na miejscu. Bosch zatrzymał samochód na Ŝwirowanym podjeździe pod drewnianą tablicą z wymalowanym zielonym orłem i nazwą „Charlie Company”. Brama była otwarta. Pojechali Ŝwirowaną drogą, wzdłuŜ której po obu stronach ciągnęły się pełne błota rowy irygacyjne. Droga przecinała na pół tereny uprawne. Po prawej stronie rosły pomidory, z lewej pachniała papryka. Przed nimi wznosiła się wielka stodoła z blachy aluminiowej i rozległy dom przypominający zabudowania na ranczo. Za nimi moŜna było dostrzec sad drzewek avocado. Wjechali na okrągły parking przed domem. Bosch wyłączył silnik. Do drzwi podszedł męŜczyzna w fartuchu tak białym jak jego ogolona czaszka. Pan Scales? - zapytał Bosch. Znaczy, pułkownik Scales? Nie, nie ma go. Ale juŜ prawie pora Ŝarcia, niedługo przyjedzie z pola. MęŜczyzna nie zaprosił ich do środka, by schronili się przed słońcem, więc usiedli z powrotem w samochodzie. Kilka minut później na parking zajechała zakurzona biała półcięŜarówka. Na drzwiach po stronie kierowcy pośrodku wielkiej litery „C” wymalowany był orzeł. Z kabiny wysiadło trzech męŜczyzn, z platformy zeskoczyło sześciu następnych. Ruszyli szybkim krokiem w stronę budynku. Mieli od trzydziestu do czterdziestu paru lat. Ubrani byli w zielone wojskowe spodnie i białe koszulki z krótkim rękawem, ociekające potem. śaden nie miał chustki na głowie, okularów przeciwsłonecznych czy choćby podwiniętych rękawów koszulki. Wszyscy mieli włosy obcięte na 145
zapałkę. Biali męŜczyźni mieli spieczoną słońcem skórę, brązową jak drewno. Kierowca, ubrany w identyczny mundur, ale co najmniej dziesięć lat starszy od pozostałych, zwolnił krok i zatrzymał się, czekając, aŜ wszyscy wejdą do budynku. Kiedy zbliŜał się do samochodu, Bosch ocenił go na sześćdziesiąt lat, ale stwierdził, Ŝe jest niemal tak sprawny, jak dwudziestolatek. Włosy miał białe - z tego co było widać na tle błyszczącej czaszki - a jego skóra przypominała orzech. Na rękach miał rękawice robocze. Pomóc? - zapytał. Pułkownik Scales? - odezwał się Bosch. Zgadza się. Policja? Harry skinął głową i przedstawił siebie i Wish. Na Scalesie nie zrobiło to Ŝadnego wraŜenia, nawet kiedy wymieniono FBI. Czy pamięta pan, jak siedem, osiem miesięcy temu FBI prosiło pana o informacje na temat Williama Meadowsa, który mieszkał tu przez pewien czas? - spytała Wish. Pewnie Ŝe tak. Pamiętam kaŜdy wasz telefon i wizytę w sprawie moich chłopców. Nie znoszę tego, więc je pamiętam. Chcecie więcej informacji o Billym? Ma kłopoty? JuŜ nie - odparł Bosch. Co to ma znaczyć? - rzekł Scales. - To brzmi tak, jakby nie Ŝył. Nie wiedział pan? - zapytał Harry. Oczywiście, Ŝe nie. Powiedzcie mi, co się z nim stało. Boschowi wydało się, Ŝe dostrzega na twarzy Scalesa autentyczne zaskoczenie i przelotny grymas smutku. Wiadomość sprawiła mu ból. Trzy dni temu znaleziono w L.A. jego zwłoki. Zabójstwo. Sądzimy, Ŝe ma to związek z przestępstwem, w którym współuczestniczył w zeszłym roku. Mógł pan juŜ o tym słyszeć podczas poprzedniej rozmowy z agentem FBI. Chodzi o ten podkop? O ten bank w L.A.? - zapytał. - Wiem tyle, ile powiedziało mi FBI, nic więcej. Nic nie szkodzi - odezwała się Wish. - Potrzebujemy pełniejszych danych na temat tego, kto tu mieszkał podczas pobytu Meadowsa. Zajmowaliśmy się tym juŜ wcześniej, ale sprawdzamy ponownie, szukamy czegoś, co mogłoby nam pomóc. Czy będzie pan z nami współpracował? Zawsze z wami współpracuję. Nie lubię tego, bo zwykle mi się wydaje, Ŝe coś wam się pomyliło. Większość moich chłopców po wyjeździe stąd nie miesza się juŜ w zbrodnię. Mamy tu bardzo dobre wyniki. Jeśli Meadows zrobił to, co mówicie, to jest wyjątkiem. Rozumiemy doskonale - odparła. - Utrzymamy to w ścisłej tajemnicy. No dobrze, chodźcie do biura, moŜecie pytać. Gdy wchodzili do budynku, Bosch zobaczył dwa długie stoły ustawione w sali, która kiedyś musiała być salonem. Jakichś dwudziestu męŜczyzn siedziało 146
nad talerzami zapełnionymi stekami i gotowanymi warzywami. śaden nie spojrzał na Eleanor Wish dlatego, Ŝe po cichu odmawiali modlitwę, ze spuszczonymi głowami, zamkniętymi oczami, złoŜonymi dłońmi. Niemal kaŜde ramię poznaczone było tatuaŜami. Kiedy modlitwa dobiegła końca, o talerze stuknęła armia widelców. Wtedy kilku męŜczyzn spojrzało z aprobatą na Eleanor. MęŜczyzna w fartuchu, który wcześniej podszedł do drzwi, stał teraz w drzwiach kuchni. - Panie pułkowniku, czy je pan dzisiaj z chłopakami? - zawołał. Scales skinął głową i rzekł: - Skończę za parę minut. Ruszyli korytarzem i weszli do biura, które kiedyś było sypialnią. Stało w nim ogromne biurko o blacie wielkości drzwi. Scales wskazał dwa krzesła, Bosch i Wish usiedli. Pułkownik zajął fotel po drugiej stronie biurka. - Wiem dokładnie, co zgodnie z prawem powinienem wam przekazać, a o czym nawet nie muszę z wami rozmawiać. Ale jestem skłonny zrobić dla was więcej, jeśli ma to w czymś pomóc i jeśli się dobrze zrozumiemy. Meadows... Jakbym wiedział, Ŝe skończy tak, jak powiedzieliście. Modliłem się do Pana Naszego, Ŝeby go prowadził, ale swoje wiedziałem. Pomogę wam. W cywilizowanym świecie nikt nikomu nie powinien odbierać Ŝycia. - Panie pułkowniku - zaczął Bosch - doceniamy pańską uprzejmość. Przede wszystkim chciałbym panu powiedzieć, Ŝe rozumiemy, jaką pan tu wykonuje pracę. Wiemy, Ŝe cieszy się pan szacunkiem i poparciem zarówno władz stanowych, jak i federalnych. JednakŜe nasze dochodzenie w sprawie śmierci Meadowsa kaŜe nam wnioskować, Ŝe brał on udział w spisku wraz z innymi męŜczyznami o podobnej przeszłości i... - Twierdzi pan, Ŝe to byli weterani - przerwał Scales. Tytoniem z tabakiery na biurku nabijał fajkę. - Być moŜe. Jeszcze nie ustaliliśmy ich toŜsamości, wiec nie mamy pewności. Ale jeśli tak było, to zachodzi moŜliwość, Ŝe uczestnicy spisku spotkali się tutaj. Podkreślam słowo „moŜliwość”. Tak więc chcielibyśmy dowiedzieć się dwóch rzeczy. Chcemy przejrzeć raporty, jakie ma pan na temat Meadowsa, i listę osób, które mieszkały tu podczas jego dziesięciomiesięcznego pobytu. Scales ubijał tytoń i na pozór nie zwracał uwagi na słowa Boscha. W końcu odezwał się: - Z aktami nie będzie problemu. On juŜ nie Ŝyje. Jeśli chodzi o tę drugą rzecz, to chyba powinienem zadzwonić do swojego prawnika, Ŝeby się co do tego upewnić. Mamy tu bardzo dobry program, ale sprzedaŜ warzyw i dotacje władz stanowych i federalnych nie pokrywają kosztów. Biorę skarbonkę i chodzę po ludziach. Ludzie kupują cegiełki, organizacje społeczne dają nam pieniądze. Negatywna reklama wysuszy nasze źródła szybciej niŜ wiatr. Jeśli wam pomogę, to podejmę takie ryzyko. Ryzykuję teŜ stratę zaufania ludzi, którzy przyjeŜdŜają tu rozpocząć nowe Ŝycie. Widzicie, większość tych, którzy mieszkali tu w tym czasie co Meadows, rozpoczęła nowe Ŝycie. Nie są juŜ
147
przestępcami. Jeśli będę dawać ich nazwiska kaŜdemu gliniarzowi, który do mnie przyjdzie, to jak będzie wyglądać mój program? - Panie pułkowniku, nie mamy czasu, by debatowali nad tym prawnicy rzekł Bosch. - Pracujemy nad sprawą o morderstwo, potrzebujemy tych informacji. Wie pan, Ŝe zdobędziemy je, jeśli pojedziemy do stanowych albo federalnych ośrodków penitencjarnych, ale to zajęłoby nam więcej czasu niŜ ten pański prawnik. Moglibyśmy teŜ kazać panu stawić się na zeznania, ale sądzimy, Ŝe najlepsza będzie obustronna współpraca. Będziemy bardziej skłonni postępować ostroŜnie, jeŜeli zechce pan z nami współpracować. Scales nie uczynił Ŝadnego gestu i znów zdawał się nie słuchać. SmuŜka sinego dymu unosiła się nad fajką jak duch. - Rozumiem - powiedział wreszcie. - W takim razie przyniosę te teczki. Wstał i podszedł do szafy pełnej beŜowych szuflad na akta. Po chwili poszukiwań wyciągnął z jednej z nich cienką szarą teczkę. PołoŜył ją na biurku przed Boschem. - To są akta Meadowsa - oznajmił. - Zobaczę, co jeszcze uda mi się znaleźć. Otworzył pierwszą z brzegu szufladę, nie oznaczoną Ŝadnym napisem. Przeglądał akta, nie wyciągając Ŝadnej teczki. W końcu wyjął jedną i połoŜył ją na biurku. - MoŜecie przejrzeć te akta. Jeśli coś wam będzie potrzebne, skopiuję dokumenty - powiedział. - To jedna z oryginalnych list osób, które się tu pojawiają. Mogę przygotować spis osób, które Meadows mógł tu spotkać. Przypuszczam, Ŝe będą wam potrzebne daty urodzenia i numery więzienne. - Owszem, przydadzą się - podziękowała Wish. Przejrzenie akt Meadowsa zajęło im zaledwie kwadrans. Zaczął on pisać do Scalesa na rok przed wyjściem z Terminal Island. Miał poparcie kapelana więziennego i psychologa, który znał go z więziennego biura. W jednym z listów Meadows opisywał tunele w Wietnamie, mówił, jak pociągała go ich ciemność. „Wielu facetów bało się schodzić na dół” - pisał. „Ja chciałem iść. Wtedy nie wiedziałem dlaczego, ale dziś wydaje mi się, Ŝe chciałem poznać własne granice. Ale zaspokojenie, jakie dawały mi tunele, było nieprawdziwe. Byłem tak pusty, jak tereny, na których walczyliśmy. Dzisiaj znajduję uspokojenie w Jezusie Chrystusie. Wiem, Ŝe On jest ze mną. Jeśli będę miał szansę, z Jego pomocą będę potrafił tym razem dokonać właściwego wyboru i na zawsze opuścić kraty więzienia. Chcę zmienić tę pustkę w świętość”. - Banalne, ale chyba dość szczere - odezwała się Wish. Scales, który zapisywał na Ŝółtej kartce nazwiska, daty urodzin i numery więzienne, podniósł wzrok znad biurka. - Był szczery - powiedział tonem wykluczającym dyskusję. - Kiedy Billy Meadows wyjechał stąd, uwaŜałem... wierzyłem, Ŝe jest gotów do Ŝycia 148
na zewnątrz i Ŝe odrzucił swe dawne związki z narkotykami i zbrodnią. Okazuje się, Ŝe znów nie potrafił oprzeć się pokusie. Ale wątpię, Ŝebyście znaleźli to, czego tu szukacie. Dam wam te nazwiska, ale one wam nie pomogą. Zobaczymy - odparł Bosch. Scales pisał dalej, Harry przyglądał mu się. Pułkownik zbyt był pochłonięty swą wiarą i lojalnością, by zrozumieć, Ŝe mógł być wykorzystywany. Był dobrym człowiekiem, ale moŜe zbyt szybko odnajdywał swe własne przekonania i nadzieje w innych, w ludziach takich jak Meadows. Panie pułkowniku, co pan z tego wszystkiego ma? - spytał Bosch. Tym razem Scales odłoŜył pióro, poprawił fajkę w ustach i złoŜył ręce na biurku. Nie chodzi o to, co ja z tego mam, ale co ma z tego Pan. - Znów podniósł pióro, ale coś mu przyszło do głowy. - Wiecie, kiedy ci chłopcy wrócili, byli wyniszczeni na róŜne sposoby. Wiem, to stara historia, wszyscy ją słyszeli, oglądali filmy. Ale oni musieli przez to przejść. Tysiące wróciły do kraju i dosłownie pomaszerowały do więzienia. Pewnego dnia przeczytałem o tym i pomyślałem sobie, co by się stało, gdyby nie było wojny, a ci chłopcy nigdzie by nie pojechali. Zostaliby w Omaha, w Los Angeles, w Jacksonville, New Iberia, i tak dalej. Czy mimo to znaleźliby się w więzieniu? Czy byliby bezdomni, nienormalni, uzaleŜnieni od narkotyków? Wątpię, jeśli chodzi o większość z nich. To wojna im to zrobiła, pokazała im złą drogę. - Zaciągnął się wygasłą fajką. - Więc ja z pomocą natury i kilku modlitewników próbuję tylko oddać im to, co zabrało im doświadczenie wojenne. I całkiem nieźle mi się udaje. Tak więc dam wam tę listę, pozwolę wam przejrzeć akta, ale nie niszczcie tego, co tu mam. Oboje jesteście podejrzliwi w stosunku do wszystkiego, co się tu dzieje. Nie ma w tym nic złego, to normalne u ludzi na takich stanowiskach. Ale obchodźcie się ostroŜnie z tym, co jest tu dobre. Pan jest chyba w takim właśnie wieku. Czy był pan tam? Bosch skinął głową, a Scales dodał: Więc sam pan wie. - Kończył spisywanie listy. Nie podnosząc wzroku, powiedział: - Zjecie z nami lunch? Na stole mamy najświeŜsze warzywa w całym stanie. Odmówili uprzejmie i wstali, szykując się do wyjścia. Scales podał Boschowi listę z dwudziestoma czterema odszukanymi nazwiskami. Odwracając się do drzwi, Harry zawahał się i zapytał: Panie pułkowniku, czy mogę pana zapytać, jakie jeszcze pojazdy znajdują się na farmie? Widziałem półcięŜarówkę. MoŜe pan pytać, nie mamy nic do ukrycia. Są jeszcze dwie takie półcięŜarówki, dwa traktory i pojazd z napędem na cztery koła. Jaki to pojazd? DŜip. Jakiego koloru? 149
- Biały. O co panu chodzi? - Próbuję tylko coś wyjaśnić. Domyślam się, Ŝe dŜip ma na drzwiach odznakę Charlie Company, tak samo jak półcieŜarówka. - Zgadza się. Wszystkie pojazdy są oznakowane w ten sposób. Jesteśmy dumni z tego, co osiągnęliśmy. Kiedy jeździmy do Ventury, chcemy, by wszyscy wiedzieli, skąd pochodzą nasze warzywa. Bosch przeczytał listę dopiero w samochodzie. Nie znał Ŝadnego z tych nazwisk, ale zauwaŜył dopisane przy ośmiu nazwiskach litery „SS”. - Co to jest? - spytała Wish, nachylając się, by popatrzyć na listę. - „Szkarłatne Serce” - odrzekł Bosch. - Chyba znaczy tyle, co „nie zaczynaj ze mną”. - Co z tym dŜipem? - zapytała. - Powiedział, Ŝe jest biały z odznaką na drzwiach. - Widziałaś, jaka brudna była półcieŜarówka. Zabrudzony biały dŜip mógł wyglądać na beŜowy. Jeśli to ten. - Ten Scales do tego nie pasuje. Wydaje się, Ŝe bardzo przestrzega prawa. - MoŜe i tak. MoŜe to byli ludzie, którym poŜyczył dŜipa. Nie chciałem naciskać, dopóki nie dowiemy się więcej. Zapalił silnik, ruszyli Ŝwirowaną alejką w kierunku bramy. Bosch opuścił okno. Niebo miało kolor wytartych dŜinsów, powietrze było czyste, przezroczyste, pachniało młodą zieloną papryką. Ale nie potrwa to długo - pomyślał Harry. Znowu pogrąŜymy się w smrodzie. Wracając do miasta, Bosch przeciął Ventura Freeway i pojechał na południe, w stronę Pacyfiku, przez Malibu Canyon. Droga była dłuŜsza, ale nie mógł się oprzeć pragnieniu wdychania jak najdłuŜej czystego powietrza. Chcę zobaczyć listę poszkodowanych osób - odezwał się, kiedy wyjechali z krętego kanionu, a przed nimi pojawiło cię zamglone błękitne lustro oceanu. - Coś w tej historii z pedofilem, którą mi opowiedziałaś, zaniepokoiło mnie. Po co mieliby zabrać jego kolekcję pornosów z dziećmi? Daj spokój, Harry, chyba nie chcesz powiedzieć, Ŝe ci faceci drąŜyli tygodniami tunel i włamali się do skarbca banku, Ŝeby ukraść pornosy? Oczywiście, Ŝe nie. Ale nasuwa się pytanie, po co je zabrali. MoŜe im się spodobały. MoŜe jeden z nich był pedofilem i chciał je wziąć. Kto wie? A moŜe to była część ich kamuflaŜu. Zabierali wszystko z kaŜdej skrytki, do której się dostali, Ŝeby ukryć to, Ŝe naprawdę chodziło im o jeden jedyny sejf. MoŜe chcieli zmylić nas, otwierając setki skrytek, podczas gdy cały czas szukali czegoś, co było w jednej z nich. Ta sama zasada obowiązywała przy włamaniu do lombardu - zabrali mnóstwo biŜuterii, Ŝeby ukryć, Ŝe szukali tylko tej bransoletki. Ale ze skarbca chcieli ukraść coś, czego zaginięcia nikt później nie zgłosi, bo właściciel sam znalazłby się w kłopotach. Jak ten 150
pedofil. Co miał powiedzieć, kiedy ukradli mu pornosy? Tym facetom chodziło o coś w tym rodzaju, tyle Ŝe bardziej wartościowego. Coś, co czyniło skarbiec depozytowy o wiele atrakcyjniejszym celem niŜ główny skarbiec banku. Coś, co sprawiło, Ŝe zamordowanie Meadowsa stało się konieczne, bo zagroził całemu przedsięwzięciu, zastawiając bransoletkę. Milczała. Bosch zerknął na nią, ale jej oczy kryły się za szkłami okularów przeciwsłonecznych. Wydaje mi się, Ŝe znowu mówisz o narkotykach - odezwała się w końcu. - A pies nic nie wykrył. Komisja Zwalczania Narkotyków nie znalazła na liście klientów banku Ŝadnych znajomych. MoŜe chodzi o narkotyki, a moŜe nie, ale właśnie dlatego powinniśmy jeszcze raz przyjrzeć się właścicielom skrytek. Chcę przejrzeć listę z własnej ciekawości, Ŝeby zobaczyć, czy nasuną mi się jakieś skojarzenia. Chcę zacząć od tych, którzy nie zgłosili Ŝadnych strat. Dam ci tę listę. I tak nie ma w tej chwili Ŝadnego punktu zaczepienia. Mamy do sprawdzenia te nazwiska od Scalesa - odparł Bosch. - Myślałem, Ŝe poszukamy zdjęć i pokaŜemy je Sharkeyowi. Chyba warto spróbować. To coś więcej niŜ przerzucanie akt. Wydaje mi się, Ŝe ten dzieciak coś ukrywa. MoŜe widział wtedy czyjąś twarz. Zostawiłam Rourkemu wiadomość o hipnozie. Pewnie odezwie się do nas dziś lub jutro. ObjeŜdŜali zatokę autostradą Pacific Coast Highway. Wiatr zagnał smog w głąb kontynentu, więc powietrze było na tyle czyste, Ŝe ponad spienionymi falami widzieli Catalina Island. Zatrzymali się na lunch w restauracji „Alice's”. PoniewaŜ było juŜ późno, udało im się znaleźć stolik przy oknie. Wish zamówiła mroŜoną herbatę, Bosch wziął piwo. PrzyjeŜdŜałem tu, kiedy byłem mały - odezwał się Bosch. - Zabierali nas wszystkich autokarem. Wtedy był tu koło mola sklep z przynętą. Łowiłem ryby. Z dziećmi z Ośrodka MłodzieŜy? Tak, ale wtedy nazywało się to Wydział Usług Komunalnych. Parę lat temu zrozumieli wreszcie, Ŝe muszą mieć oddzielny wydział dla dzieci i wymyślili Ośrodek. Wyjrzała przez okno, patrząc na molo. Uśmiechała się, słuchając jego wspomnień. Zapytał, gdzie spędziła dzieciństwo. Tu i ówdzie - odparła. - Mój ojciec był wojskowym. W jednym miejscu mieszkaliśmy najdłuŜej parę lat, więc nie mam wspomnień związanych z miejscami, raczej z ludźmi. Byłaś blisko ze swoim bratem? - spytał. Tak, ojca często nie było, a brat zawsze był blisko. AŜ zaciągnął się do wojska i wyjechał na dobre. Na stole pojawiły się sałatki. Zajadali, gawędzili, a w końcu, kiedy kelnerka 151
zabrała talerze po sałatkach, zanim jeszcze dostali lunch, opowiedziała mu o swoim bracie. - Co tydzień dostawałam od niego listy, zawsze pisał, Ŝe się boi, chce wrócić do domu - zaczęła. - Nie mógł powiedzieć o tym ojcu ani matce. Michael nie był kimś, kto powinien był tam pojechać. Zrobił to ze względu na ojca, nie mógł go zawieść. Nie miał dość odwagi, by mu odmówić, ale był wystarczająco dzielny, by tam pojechać. To nie ma sensu. Słyszałeś kiedyś takie bzdury? Bosch nie odpowiedział, bo słyszał juŜ podobne historie, włączając swą własną. Zdawało się, Ŝe Wish skończyła mówić. Albo nie wiedziała, co stało się z jej bratem, albo nie chciała opisywać szczegółów. Po chwili zapytała: - A ty dlaczego pojechałeś? Wiedział, Ŝe czeka go to pytanie, ale nigdy w Ŝyciu nie potrafił odpowiedzieć na nie zgodnie z prawdą, nawet przed samym sobą. - Sam nie wiem. Chyba nie miałem wyboru. Zawsze Ŝyłem w ochronkach, nie chodziłem do szkoły średniej, nie słyszałem o Kanadzie. Chyba trudniej byłoby mi tam uciec, niŜ po prostu zaciągnąć się i pojechać do Wietnamu. Potem w sześćdziesiątym ósmym „wygrałem” loterię poborową. Wylosowano mój numer, więc wiedziałem, Ŝe pojadę. Pomyślałem, Ŝe przechytrzę ich, sam się zgłaszając, mimo Ŝe przedtem juŜ wykupiłem bilet. - I co? Zaśmiał się tak samo sztucznie, jak ona wcześniej. - Poszedłem do wojska, odbyłem szkolenie i tak dalej, a kiedy musiałem coś wybrać, zgłosiłem się do piechoty. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego w tym wieku ma się przekonanie, Ŝe wróci się nienaruszonym. Później zgłosiłem się do oddziałów walczących w tunelach. To podobne do tego, co Meadows napisał w liście do Scalesa. Chciałem się przekonać, jak to jest. Robi się wtedy rzeczy, których nigdy nie moŜna zrozumieć. Wiesz, o czym mówię? - Chyba tak - odpowiedziała. - A co z Meadowsem? Miał okazję wyjść z wojska, ale nie zrobił tego do samego końca. Po co ktoś miałby tam zostawać, jeśli nie musiał? - Wielu było takich - rzekł. - To nie było ani normalne, ani nienormalne. Niektórzy ludzie po prostu nie chcieli stamtąd wyjeŜdŜać. Meadows był jednym z nich. To mogła być równieŜ decyzja związana z interesami. - Masz na myśli narkotyki? - Wiem, Ŝe kiedy tam był, brał heroinę. Wiadomo, Ŝe i później, po powrocie, nie tylko uŜywał jej, ale i sprzedawał. MoŜe będąc w Wietnamie, zatrudnił się przy przemycie i nie chciał rezygnować z zarobku. Wiele faktów na to wskazuje. Kiedy wyciągnięto go z tunelu, został przeniesiony do Sajgonu. To było odpowiednie miejsce, zwłaszcza Ŝe miał status Ŝandarma wojskowego przy ambasadzie. Sajgon był miastem grzechu: kurwy, haszysz, heroina, wolny rynek. Wielu ludzi się w to mieszało. Na heroinie zarobiłby niezłe pieniądze, 152
zwłaszcza jeśli miał jakieś plany, jeŜeli znalazł sposób przerzutu towaru do Stanów. Przesuwała widelcem po talerzu kawałki ryby, których nie chciała zjeść. - To niesprawiedliwe - odezwała się. - Nie chciał wrócić, a tymczasem wielu chłopców chciało powrócić do domu, a nigdy nie mieli szansy. - Tak, tam nie było sprawiedliwości. Odwrócił się i zapatrzył przez okno na ocean. Na falach unosiło się na deskach surfingowych czworo ludzi w jaskrawych kombinezonach. - A po wojnie wstąpiłeś do policji. - Najpierw się trochę obijałem, a potem zgłosiłem do Wydziału. Wydaje mi się, Ŝe większość znanych mi weteranów powędrowała do policji albo do zakładów karnych, tak jak powiedział Scales. - Wyglądasz na samotnika, bardziej przypominasz prywatnego detektywa niŜ faceta, który musi słuchać ludzi, dla których nie ma szacunku. - Nie ma juŜ wolnych strzelców. KaŜdy słucha czyichś rozkazów. Ale te dane masz w moich aktach, wszystko juŜ wiesz. - Nie wszystko da się spisać na papierze. CzyŜ nie tak powiedziałeś? Uśmiechnął się. Kelnerka sprzątała ze stołu. - A ty? - zapytał. - Jak ty znalazłaś się w FBI? - To proste. W Penn State specjalizowałam się w sądownictwie kryminalnym i księgowości. Poszukiwano kobiet, oferowano dobrą płacę, wysokie premie. To dość banalna historia. - Dlaczego oddział do spraw banków? Myślałem, Ŝe karierę robi się w zwalczaniu terroryzmu, administracji, moŜe zwalczaniu narkotyków, ale nie w tak trudnym oddziale. - Pracowałam w administracji przez pięć lat. Byłam teŜ w Waszyngtonie, w najwaŜniejszym miejscu. Chodzi o to, Ŝe król jest nagi. To wszystko było potwornie, śmiertelnie nudne. - Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. Zrozumiałam, Ŝe chcę być gliną, i zostałam gliną. Przeniosłam się do pierwszego lepszego oddziału, w którym był wakat. Los Angeles to amerykańska stolica skoków na bank. Kiedy zwolniło się tu miejsce, przysłałam dokumenty i przyjęli mnie. Jak chcesz, moŜesz uwaŜać, Ŝe jestem dinozaurem. - Jesteś na to zbyt piękna. Mimo jej ciemnej opalenizny zauwaŜył, Ŝe ta uwaga zawstydziła ją. Jego zresztą teŜ - tak mu się wyrwało. - Przepraszam - powiedział. - Nic nie szkodzi, jesteś miły. Dziękuję. - Jesteś męŜatką? - zapytał i zaczerwienił się, natychmiast Ŝałując swego braku subtelności. Uśmiechnęła się, widząc jego zakłopotanie. - Byłam. Dawno temu. Skinął głową. - Nie masz... A co z Rourkem? Wydawało mi się, Ŝe wy... - Co takiego? śartujesz chyba! - Przepraszam. 153
Zaczęli się śmiać. Zapadła długa, przyjemna cisza. Po lunchu poszli molem tam, gdzie kiedyś Bosch łowił ryby. Nie było tu wędkarzy. Kilka budynków koło mola stało opuszczonych. Obok jednego z nich ponad wodą połyskiwała tęcza. Ludzie z deskami surfingowymi równieŜ zniknęli. „MoŜe dzieci są w szkole” - pomyślał Bosch. „A moŜe juŜ się tu nie wędkuje. MoŜe do zanieczyszczonej zatoki nie wpływają juŜ ryby”. Nie byłem tu od bardzo dawna - zwrócił się do Eleanor. Oparł się o poręcz mola, dotykając łokciami drewna poznaczonego tysiącami noŜy wędkarskich. - Wszystko się zmienia. Zanim wrócili do Budynku Federalnego, było juŜ późne popołudnie. Wish wprowadziła nazwiska i numery identyfikacyjne więźniów podane przez Scalesa do komputera Krajowego Wywiadu Kryminalnego i stanowego Wydziału Sprawiedliwości. Kazała teŜ przysłać faksem zdjęcia z róŜnych więzień w całym kraju. Bosch zadzwonił do archiwum wojskowego w St. Louis i poprosił do telefonu Jessie St. John, z którą rozmawiał w poniedziałek. Oznajmiła mu, Ŝe akta Williama Meadowsa, o które prosił, są juŜ w drodze. Bosch nie powiedział jej, Ŝe obejrzał juŜ ich kopię z FBI, ale namówił ją, by sprawdziła nazwiska z listy na komputerze i podała mu zwięzłą historię słuŜby wojskowej wszystkich weteranów. Musiała przez to zostać dłuŜej w pracy, ale chciała mu pomóc. O piątej Bosch i Wish mieli dwadzieścia cztery fotografie i krótkie opisy słuŜby wojskowej i odbytych kar więzienia wszystkich męŜczyzn. Nic specjalnie ich nie uderzyło. Piętnastu męŜczyzn było w Wietnamie mniej więcej w tym samym czasie co Meadows. Jedenastu walczyło w armii amerykańskiej. Nie było wśród nich szczurów, chociaŜ czterech słuŜyło w Pierwszej Dywizji Piechoty, w której początkowo słuŜył Meadows. Dwóch innych naleŜało do Ŝandarmerii wojskowej w Sajgonie. Skoncentrowali się na wydrukach komputerowych na temat sześciu Ŝołnierzy słuŜących w Pierwszej Dywizji i w Ŝandarmerii. Tylko ci ostatni brali udział w skokach na bank. Bosch przerzucił zdjęcia i odszukał ich fotografie. Patrzył na twarze, mając niemal nadzieję, Ŝe ich twarde, obojętne spojrzenia potwierdzą jakąś teorię. Ci dwaj mi pasują - powiedział. Nazywali się Art Franklin i Gene Delgado. Obaj mieszkali w Los Angeles. W Wietnamie odbyli swoją słuŜbę w róŜnych oddziałach Ŝandarmerii, nie powiązanych z grupą z ambasady, w której słuŜył Meadows. Byli jednak w Sajgonie. Obaj zostali zwolnieni z wojska w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim, ale podobnie jak Meadows zostali w Wietnamie jako cywilni doradcy armii do samego końca w kwietniu siedemdziesiątego piątego. Bosch nie miał najmniejszych wątpliwości. Wszyscy trzej - Meadows, Franklin i Delgado - znali się, zanim spotkali się w ośrodku Charlie Company w Ventura County. 154
Po roku siedemdziesiątym piątym Franklina przymknięto na pięć lat za kilka rabunków w San Francisco. W osiemdziesiątym czwartym wpadł przy skoku na bank, sąd federalny posłał go do więzienia Terminal Island, gdzie w tym samym czasie siedział Meadows. Franklin został warunkowo zwolniony i znalazł się w Charlie Company na dwa miesiące przed opuszczeniem ośrodka przez Meadowsa. Delgado był wielokrotnie skazany przez sąd stanowy: trzy wyroki za włamania w L.A., w które udało mu się wliczyć czas odsiedziany w areszcie okręgowym, potem, w osiemdziesiątym piątym, próba włamania do banku w Santa Ana. Po zawarciu ugody z prokuraturą federalną przyznał się do winy przed sądem stanowym. Wylądował w Soledad, wyszedł w osiemdziesiątym ósmym i znalazł się w Charlie Company na trzy miesiące przed Meadowsem. Wyjechał z ośrodka dzień po przybyciu Franklina. - Jeden dzień - rzekła Wish. - To znaczy, Ŝe cała trójka była razem w ośrodku tylko jeden dzień. Bosch przyjrzał się zdjęciom i towarzyszącym im rysopisom. Franklin był wyŜszy. Metr osiemdziesiąt wzrostu, dziewięćdziesiąt kilo wagi, ciemne włosy. Delgado był szczupły, miał metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i waŜył siedemdziesiąt kilo. RównieŜ miał ciemne włosy. Harry wpatrywał się w fotografie mniejszego i większego męŜczyzny, myśląc o opisie ludzi z dŜipa, którzy podrzucili ciało Meadowsa. - Pojedźmy do Sharkeya - odezwał się po chwili. Zadzwonił do „Ulicznego Domu”. Powiedziano mu to, czego się spodziewał: Sharkey zniknął. Zatelefonował do „Blue Chateau”, gdzie stary, zmęczony głos przekazał mu, Ŝe paczka Sharkeya wyprowadziła się w południe. Matka chłopca odłoŜyła słuchawkę, kiedy tylko zrozumiała, Ŝe Bosch nie jest klientem. Dochodziła siódma wieczorem. Harry oznajmił Wish, Ŝe jeśli chcą znaleźć Sharkeya, muszą wrócić na ulicę. Powiedziała, Ŝe poprowadzi wóz. Następne dwie godziny spędzili w zachodnim Hollywood, głównie w okolicy bulwaru Santa Monica. Nie było ani śladu chłopca, nie znaleźli jego motoroweru przy Ŝadnym parkometrze. Zatrzymali parę radiowozów i opisali poszukiwanego chłopaka, ale nie wypatrzyły go nawet dodatkowe oczy. Stanęli przy krawęŜniku przed „Oki Dog”. Bosch pomyślał, Ŝe chłopak mógł wrócić do matki, która odłoŜyła słuchawkę, by go kryć. - Chcesz się przejechać do Chatsworth? - zapytał. - Nie mam ochoty oglądać tej wiedźmowatej mamuśki, o której mi mówiłeś. Myślałam, Ŝe juŜ na dzisiaj skończymy. MoŜemy go znaleźć jutro. Co powiesz na tę kolację, której nie zjedliśmy wczoraj? Bosch chciał porozmawiać z Sharkeyem, ale jeszcze bardziej z nią. Miała rację, zawsze jest jakieś jutro. - Brzmi to nieźle - odparł. - Dokąd chcesz pojechać? - Do mnie.
155
Eleanor Wish mieszkała w wynajętym domu dwie przecznice od plaŜy w Santa Monica. Zaparkowali przed budynkiem, a kiedy wchodzili do środka, powiedziała Boschowi, Ŝe chociaŜ mieszka tak blisko oceanu, to kiedy chce mu się przyjrzeć, musi wyjść na balkon, wychylić się i wytęŜyć wzrok. Wtedy moŜe dostrzec za Ocean Park Boulevard paseczek Pacyfiku między dwiema wieŜyczkami bloku zasłaniającego nabrzeŜe. Z tego samego miejsca moŜe teŜ zajrzeć do sypialni sąsiada, byłego aktora telewizyjnego, obecnie drobnego handlarza narkotyków. Eleanor stwierdziła, Ŝe przez jego łóŜko przewijają się wciąŜ nowe kobiety, co rozprasza jej nieco kontemplację widoków. Pokazała Boschowi fotel w salonie, a sama zajęła się przygotowaniem kolacji. - Jeśli lubisz jazz, to tam leŜy płyta, którą dopiero co kupiłam i nie miałam jeszcze czasu przesłuchać - powiedziała. Podszedł do odtwarzacza, wciśniętego na półkę wraz z rzędem ksiąŜek, i podniósł tę nową płytę. To był album Rollinsa „Falling in Love with Jazz”. Harry uśmiechnął się w duchu, w domu miał taki sam. Włączył muzykę i rozejrzał się po salonie. Na meblach leŜały kolorowe makatki i jasne narzuty. Na szklanym blacie niskiego stolika stojącego obok błękitnej kanapy rozłoŜone były albumy architektoniczne i pisma dotyczące wystroju wnętrza. Pokój był gustownie umeblowany. Na ścianie koło drzwi wisiała tkanina w ramce z wyhaftowanym napisem „Witajcie”. W rogu drobnymi literkami wyhaftowane były inicjały „E. D. S. 1970”. Bosch zastanowił się, co znaczy ta ostatnia litera. Kiedy odwrócił się i spojrzał na ścianę nad kanapą, znalazł jeszcze jeden element łączący go z Eleanor. W czarnej drewnianej ramce umieszczono reprodukcję „Sów” Edwarda Hoppera. Nie miał tej reprodukcji, ale znał obraz, a od czasu do czasu myślał o nim podczas prowadzonego dochodzenia. Kiedyś widział oryginał w Chicago. Stał przed nim i przyglądał się prawie przez godzinę. Niewyraźny, ciemny kształt męŜczyzny, który siedział samotnie przy blacie baru, spoglądając na innego gościa, bardzo do niego podobnego, tyle Ŝe ten drugi był z kobietą. W pewien sposób Bosch identyfikował się z tym pierwszym męŜczyzną. „Jestem samotny” - myślał. - „Jestem sową”. Ciemne barwy, cienie na reprodukcji nie pasowały do tego mieszkania. Jej mroczność kolidowała z pastelowymi barwami mebli. Skąd ma ją Eleanor? Co ona w niej dostrzega? Rzucił okiem na pokój. Nie było telewizora, tylko odtwarzacz płyt, pisma na stole, ksiąŜki w regale za szkłem. Zajrzał przez szyby, przypatrując się biblioteczce. Dwie górne półki zajmowały głównie dobre ksiąŜki, bestsellery, a takŜe kryminały Crumleya, Willeforda i inne. Czytał niektóre z nich. Otworzył przeszklone drzwiczki i zdjął z półki ksiąŜkę pod tytułem „Zamknięte drzwi”. Słyszał o niej, ale nigdy nie widział w księgarni. Otworzył okładkę, by stwierdzić, ile ma lat, i znalazł rozwiązanie zagadkowego inicjału. Na pierwszej stronie wypisane było „Eleanor D. Scarletti - 1979”. 156
Po rozwodzie musiała zatrzymać nazwisko męŜa - pomyślał. OdłoŜył ksiąŜkę na miejsce i zamknął biblioteczkę. Wśród ksiąŜek na dwóch dolnych półkach biblioteczki były kryminały, opracowania historyczne na temat wojny w Wietnamie i podręczniki FBI. Był teŜ podręcznik prowadzenia dochodzeń w sprawie zabójstw wydany przez Wydział Policji Los Angeles. Większość z tych ksiąŜek kiedyś czytał, w jednej z nich nawet się pojawiał. Reporter „Timesa”, Bremmer, napisał ksiąŜkę o tak zwanym Rozpruwaczu z Salonu Piękności. Człowiek o nazwisku Harvard Kendal, „Rozpruwacz”, zamordował w ciągu jednego roku siedem kobiet w San Fernando Valley. Wszystkie były właścicielkami lub pracownicami salonów piękności. Kendal obserwował salony kosmetyczne, śledził wychodzące z pracy ofiary i podcinał im gardła naostrzonym pilnikiem ślusarskim. Bosch i jego ówczesny partner znaleźli Rozpruwacza dzięki numerowi z tablicy rejestracyjnej jego samochodu, który siódma ofiara zapisała w notesie leŜącym w salonie dzień przed morderstwem. Nigdy się nie dowiedzieli, dlaczego to zrobiła, ale domyślili się, Ŝe widziała, jak Kendal obserwuje salon z samochodu. Zapisała numer na wszelki wypadek, ale potem nie była juŜ tak ostroŜna i poszła do domu sama. Dzięki rejestracji Bosch z partnerem odnaleźli nazwisko Kendala i dowiedzieli się, Ŝe spędził pięć lat w więzieniu za serię podpaleń salonów piękności w Oakland w latach sześćdziesiątych. Potem okazało się, Ŝe gdy był mały, jego matka pracowała w salonie kosmetycznym jako manikiurzystka. Podnosiła swoje kwalifikacje, ćwicząc na paznokciach małego Kendala. Psychiatrzy stwierdzili, Ŝe miało to tragiczny wpływ na jego psychikę. KsiąŜka Bremmera stała się bestsellerem, a kiedy Universal nakręcił na jej podstawie film, studio zapłaciło Boschowi i partnerowi za wykorzystanie ich nazwisk i udzielenie pomocy technicznej. Suma podwoiła się, kiedy film rozwinął się w cały serial telewizyjny. Partner Boscha zostawił pracę i przeniósł się do Ensenady. Harry został w Wydziale, inwestując swoje wynagrodzenie w dom na palach, stojący na wzgórzu ponad studiem, które mu zapłaciło. Bosch zawsze uwaŜał to za przykład bliŜej nie wyjaśnionej symbiozy. - Przeczytałam tę ksiąŜkę, zanim jeszcze twoje nazwisko pojawiło się w śledztwie. To nie była część dochodzenia. Eleanor przyniosła z kuchni dwa kieliszki wina. Harry uśmiechnął się. - Nie miałem zamiaru oskarŜać cię o nic - wyjaśnił. - Poza tym to nie jest o mnie, ale o Kendalu. Wszystko udało się dzięki odrobinie szczęścia, ale i tak zrobili z tego ksiąŜkę i film dla telewizji. Cokolwiek gotujesz, nieźle pachnie. - Lubisz spaghetti? - Makaron? - Tak. W niedzielę ugotowałam ogromny gar sosu. Lubię siedzieć cały dzień w kuchni, nie muszę o niczym myśleć. To dobry sposób na stres, a jedzenia wystarcza potem na długo. Muszę tylko podgrzać sos i dodać makaron. 157
Bosch łyknął wina i rozejrzał się znów dookoła. Nie usiadł jeszcze, ale czuł się tu na luzie. Na ustach igrał mu słaby uśmiech. Machnął ręką w kierunku reprodukcji Hoppera. - Podoba mi się to. Ale dlaczego masz tu coś tak ponurego? Spojrzała na obraz i zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się nad tym pierwszy raz w Ŝyciu. Nie wiem - odparła. - Zawsze lubiłam ten obraz. Coś mnie do niego pociąga. Ta kobieta jest z facetem, więc to nie ja. JeŜeli więc jestem którąś z tych osób, to chyba tym facetem z kawą. Jest sam, jakby przyglądał się tym dwojgu, którzy przyszli razem. Widziałem oryginał w Chicago - rzekł Bosch. - Prowadziłem tam śledztwo i musiałem jakoś zabić czas, całą godzinę, zanim mogłem odebrać ciało. Poszedłem więc do Instytutu Sztuk Pięknych, a on tam wisiał. Spędziłem całą godzinę, przyglądając mu się. Coś w nim jest, tak jak powiedziałaś. Zapomniałem juŜ o tej sprawie, zapomniałem, kogo przywoziłem z Chicago, ale obraz pamiętam. Kiedy skończyli jeść, prawie przez godzinę siedzieli przy stole i rozmawiali. Opowiedziała mu szerzej o swoim bracie, zwierzyła się, jak trudno było jej poradzić sobie z bólem, poniesioną stratą. Po osiemnastu latach wciąŜ nie mogła się z tego otrząsnąć. Bosch odparł, Ŝe sam teŜ próbuje dojść do ładu ze sobą. Nadal od czasu do czasu śnią mu się tunele, ale częściej musi walczyć z bezsennością. Opowiedział, jak czuł się zagubiony, kiedy wrócił z Wietnamu, jak cienka jest granica pomiędzy tym, co zrobił po powrocie, a tym, jak postąpił Meadows. Mogło stać się zupełnie inaczej. Skinęła głową, zdawało się, Ŝe zgadza się z nim. Spytała go o sprawę Lalkarza i usunięcie Boscha z Wydziału Włamań i Zabójstw. Było w tym coś więcej niŜ ciekawość. Wyczuł, Ŝe w tym, co jej opowiada, kryje się coś istotnego. Podejmowała jakąś decyzję, dotyczącą Harry'ego. Chyba znasz najwaŜniejsze fakty - zaczął. - Ktoś dusił kobiety, głównie prostytutki, i robił im makijaŜ. Puder, czerwona szminka, gruba warstwa róŜu na policzkach, czarny tusz do rzęs. Za kaŜdym razem zwłoki wyglądały identycznie, były wykąpane. Ale nigdy nie powiedzieliśmy, Ŝe to wygląda tak, jakby robił z nich lalki. Jakiś dupek, chyba facet o nazwisku Sakai z biura koronera, puścił informację, Ŝe makijaŜ jest wspólnym elementem spraw, wtedy prasa zaczęła rozpisywać się o Lalkarzu. Chyba Kanał 4 pierwszy wymyślił tę nazwę, a wszyscy ją podchwycili. Moim zdaniem wyglądało to bardziej na robotę grabarza. W rzeczywistości nie szło nam najlepiej, nie mieliśmy pojęcia kto to, aŜ liczba ofiar przekroczyła dziesiątkę. Nie mieliśmy zbyt wielu dowodów rzeczowych. Wszystkie ofiary zostały podrzucone w przypadkowe miejsca w róŜnych częściach miasta. Analiza włókien znalezionych na zwłokach powiedziała nam, Ŝe zabójca miał pewnie na twarzy chustkę albo sztuczną brodę, jakieś przebranie tego typu. Kobiety były zabierane z ulicy, udało nam się odnaleźć czas i miejsce ich ostatniej roboty. Sprawdziliśmy hotele z pokojami 158
na godziny, ale nic nie znaleźliśmy. Domyśliliśmy się więc, Ŝe facet zawozi je gdzieś samochodem, moŜe do swojego mieszkania albo w inne bezpieczne miejsce, gdzie dokonuje mordu. Zaczęliśmy obserwować Bulwar i inne miejsca pełne prostytutek. Zatrzymaliśmy chyba ze trzystu klientów, zanim dopisało nam szczęście. Pewnego dnia wcześnie rano do oddziału specjalnego dzwoni dziwka o nazwisku Dixie McQueen, mówi, Ŝe właśnie uciekła Lalkarzowi i pyta, czy jest nagroda, jeśli pomoŜe go złapać. Podobne telefony zdarzały się co tydzień. Zamordowano jedenaście kobiet, ludzie zaczęli dzwonić z informacjami, które w niczym nam nie pomagały, miasto ogarnęła panika. - Pamiętam - wtrąciła Wish. - Ale Dixie była inna. Tego dnia miałem nocny dyŜur w biurze oddziału i odebrałem ten telefon. Pojechałem z nią pogadać. Powiedziała, Ŝe klient, którego spotkała na Hollywood Boulevard koło tego budynku Scjentologów, zabrał ją do swojego domu w Silver Lake. Kiedy facet się rozbierał, chciała skorzystać z toalety. Idzie do łazienki, puszcza wodę i zagląda do szafki pod umywalką, pewnie Ŝeby sprawdzić, czy nie ma czegoś do zwinięcia. A tam widzi kupę buteleczek, pudełeczek, same kobiece kosmetyki. Patrzy na nie i nagle wszystko zaczyna jej pasować. Bingo, to musi być ten facet. Więc dostaje pietra i chce spadać. Wychodzi z łazienki, facet leŜy w łóŜku, a ona nogi za pas i znika. Nie ujawniliśmy wszystkich informacji na temat tych makijaŜy, a raczej ten dupek od przecieku do prasy nie puścił wszystkiego. Wiedzieliśmy, Ŝe ten facet zatrzymuje sobie kosmetyki ofiar. Znajdowano ich torebki, ale bez kosmetyków, szminek, pudru. Więc kiedy Dixie opowiedziała mi, co było w szafce w łazience, zwróciło to moją uwagę. Wiedziałem, Ŝe nie zmyśla. I tu spieprzyłem sprawę. Kiedy skończyłem rozmawiać z Dixie, była juŜ trzecia nad ranem. Wszyscy z oddziału specjalnego poszli do domu, a ja pomyślałem sobie, Ŝe facet moŜe się domyślić, Ŝe Dixie go rozszyfrowała, i dać nogę. Więc pojechałem tam sam. To znaczy, Dixie pojechała ze mną, Ŝeby pokazać mi drogę, ale nie wychodziła z samochodu. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, zobaczyłem, Ŝe w oknie pali się światło. Zadzwoniłem po posiłki. Czekam i widzę przez okno cień faceta posuwający w tę i z powrotem. Coś mi mówi, Ŝe jest gotów spłynąć, zabierając ze sobą wszystko z szafki pod zlewem. Na tych jedenastu zwłokach nie było Ŝadnych dowodów rzeczowych. Te kosmetyki z szafki były nam potrzebne. Inna moŜliwość, nad jaką się zastanawiałem, to czy nie miał nikogo u siebie, czy nie znalazł kogoś zamiast Dixie. Więc poszedłem na górę. Sam. Resztę znasz. - Wszedłeś do mieszkania bez nakazu - dokończyła za niego Wish - i zastrzeliłeś go, kiedy sięgał pod poduszkę na łóŜku. Potem powiedziałeś oddziałowi specjalnemu, Ŝe uwaŜałeś to za sytuację specjalną. Miał dość czasu, Ŝeby znaleźć sobie inną prostytutkę. Stwierdziłeś, Ŝe daje ci to prawo wejść do mieszkania bez nakazu. Podobno strzeliłeś, bo myślałeś, Ŝe podejrzany sięga po broń. Jeden strzał, w górną część klatki piersiowej, z odległości pięciu, 159
sześciu metrów, o ile dobrze pamiętam dane z raportu. Ale Lalkarz był sam, a pod poduszką leŜała tylko jego peruka. - Tylko ta szmata - potwierdził Bosch. Potrząsnął głową z goryczą. Oddział mnie rozgrzeszył. Powiązaliśmy go z dwoma morderstwami dzięki włosom z peruki, kosmetyki z łazienki naleŜały do ośmiu ofiar. Nie było Ŝadnych wątpliwości, to był on, nikt inny. Ale wtedy wzięły się za mnie szpicle z Wydziału Spraw Wewnętrznych. Wyprawa Lewisa i Clarke'a. Przesłuchali Dixie i kazali jej podpisać zeznanie, Ŝe powiedziała mi wcześniej, Ŝe schował perukę pod poduszkę. Nie wiem, czym ją nastraszyli, ale potrafię sobie wyobrazić. Zawsze mieli na mnie ochotę. Nie lubią nikogo, kto w stu procentach nie naleŜy do rodzinki. W kaŜdym razie, pierwsza rzecz, jaką zrobili, to postawienie mnie w stan oskarŜenia w Wydziale. Chcieli mnie wywalić z pracy i zabrać Dixie przed sąd, Ŝeby wytoczyć mi proces kryminalny. Byli jdk dwa tłuste rekiny w wodzie pachnącej krwią. Zamilkł, ale Eleanor dokończyła. - JednakŜe śledczy z Wydziału źle ocenili swe szanse. Nie przewidzieli tego, Ŝe opinia publiczna będzie po twojej stronie. Znano cię z gazet jako gliniarza, który rozwiązał sprawy Rozpruwacza z Salonu Piękności i Lalkarza. Byłeś bohaterem filmu telewizyjnego. Nie mogli cię załatwić, nie naraŜając się na krytykę ze strony społeczeństwa i nie kompromitując Wydziału. - Ktoś z góry zareagował i powstrzymał ten numer z sądem - wtrącił Bosch. - Musieli zadowolić się zawieszeniem mnie w prawach i przeniesieniem do sekcji zabójstw w Hollywood. Trzymał w dłoniach pusty kieliszek i w zamyśleniu obracał go. - TeŜ mi ugoda - odezwał się po chwili. - A te dwa rekiny ciągle się kręcą, szukając ofiary. Przez moment siedzieli w milczeniu. Harry czekał, aŜ zada mu pytanie, które juŜ kiedyś postawiła. Czy ta dziwka kłamała? Nie spytała o to, popatrzyła tylko na niego z uśmiechem. Poczuł się tak, jakby właśnie zdał egzamin. Zaczęła zbierać talerze ze stołu. Bosch pomógł jej w kuchni, a kiedy skończyli, stanęli koło siebie, wycierając ręce w jeden ręcznik. Musnęli się ustami i nagle, jakby kierowali się wspólnym niewidzialnym impulsem, przylgnęli do siebie i zaczęli się całować głodnymi pocałunkami samotnych ludzi. - Chcę tu zostać - powiedział, odrywając się od niej na chwilę. - Chcę, Ŝebyś został - odparła. W szklanych oczach naćpanego Arsona odbijały się światła neonów. Zaciągnął się głęboko skrętem i zatrzymał cenny dym w płucach. Papieros był zamoczony w PCP. Na twarzy chłopca pojawił się uśmiech, z nozdrzy wystrzeliły mu struŜki dymu. Odezwał się: - Jesteś jedynym rekinem na świecie, którego uŜywa się na przynętę. Rozumiesz dowcip? 160
Zachichotali zaciągnął się raz jeszcze, zanim oddał papierosa Sharkeyowi, który odmówił machnięciem ręki, bo miał juŜ dość. Papierosa wziął Mojo. - Znudziła mi się juŜ ta gówniana robota - powiedział Sharkey. - Zamieńcie się chociaŜ raz. - Spokojnie, facet, tylko tobie się to udaje, Mojo i ja nie umiemy grać tak dobrze jak ty. Poza tym mamy swoją rolę. Jesteś za mały, Ŝeby dobrze bić pedałów. - MoŜe wrócimy do „7-Eleven”? - zaproponował Sharkey. - Nie lubię tego, Ŝe nie wiem z kim mam do czynienia. W „7-Eleven” mi się podoba. To my wybieramy facetów, a nie oni nas. - Nic z tego - włączył się do rozmowy Mojo. - Nie moŜemy tam wrócić. Nie wiemy, czy ten ostatni gościu nie dał znać na policję. Na razie nie moŜemy się tam pokazywać. Pewnie obserwują bar z tego samego parkingu co my wtedy.• Sharkey wiedział, Ŝe koledzy mają rację, uwaŜał jednak, Ŝe praca na Santa Monica, na wybiegu dla pedałów, zbyt przypomina prawdziwą prostytucję. „Następnym razem - pomyślał - tym dwóm ćpunom nie zechce się wpaść do mieszkania”. Będą chcieli, Ŝeby przez to przeszedł i tak zarobił pieniądze. Wiedział, Ŝe wtedy ich zostawi. - Dobra - rzucił, schodząc z chodnika. - Tylko nie nawalcie. Ruszył przez ulicę. Arson zawołał za nim: - BMW albo coś lepszego! „Nie trzeba mi mówić” - pomyślał Sharkey. Przeszedł kawałek w stronę ulicy La Brea i oparł się o drzwi zamkniętej drukarni. Jedna przecznica dzieliła go od „Hot Rod's”, księgarni dla dorosłych sprzedającej pedalskie świerszczyki za dwadzieścia centów. Był jednak wystarczająco blisko, by zwrócić uwagę na kogoś opuszczającego sklep. JeŜeli ktoś się rozejrzy. Spojrzał w drugą stronę i zobaczył w ciemnościach rozŜarzonego skręta. Arson i Mojo czekali na motorach za rogiem. Stał tak jakieś dziesięć minut, gdy nagle przy krawęŜniku zatrzymał się samochód, nowiutki grand am. Okno opuściło się automatycznie. Sharkey miał zamiar spławić faceta, myśląc wciąŜ o BMW albo czymś lepszym, ale zauwaŜył błysk złota. Podszedł bliŜej i poczuł w Ŝyłach napływ adrenaliny. Ręka, którą męŜczyzna trzymał na kierownicy, ozdobiona była rolexem. Gdyby był oryginalny, to Sharkey wiedział, gdzie mogą dostać za niego trzy tysiące dolarów. Niezła sztuka, nie mówiąc o tym, co facet moŜe mieć w domu albo w portfelu. Sharkey oszacował męŜczyznę wzrokiem. Wyglądał na heteroseksualistę, biznesmena. Ciemne włosy, ciemny garnitur. Po czterdziestce, niezbyt wysoki. Nawet sam mógłby sobie z nim poradzić. MęŜczyzna uśmiechnął się i powiedział: - Cześć, jak leci? - Nieźle. O co chodzi? - Jestem na spacerze. Chcesz się przejechać? - Dokąd? 161
Nic specjalnego. Znam pewne miejsce, w którym będziemy sami. Ma pan przy sobie sto dolarów? Nie, ale mam pięćdziesiąt. MoŜemy się zabawić. Sharkey zawahał się i zerknął za róg, gdzie wcześniej widział Ŝar papierosa. Teraz ogień zniknął. Chyba są gotowi. Znów spojrzał na ten zegarek. MoŜe być - powiedział i wsiadł do samochodu. Auto ruszyło na zachód. Sharkey starał się nie oglądać, ale zdawało mu się, Ŝe słyszy silniki motorów. Jechali za nim. Gdzie jedziemy? - spytał. Nie mogę cię zabrać do domu, przyjacielu, ale znam takie miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Fajnie. Zatrzymali się na światłach na Flores. Chłopcu przypomniał się ten poprzedni facet. Byli blisko jego mieszkania. Arson bił tych facetów coraz mocniej, to się musi skończyć, inaczej w końcu kogoś zabiją. Miał nadzieję, Ŝe ten męŜczyzna z rolexem odda go bez walki. Nie wiadomo, co tym dwóm strzeli do głowy. Napalili się PCP, będą gotowi do bójki z rozlewem krwi. Nagle samochód wystrzelił przez skrzyŜowanie. Sharkey zauwaŜył, Ŝe czerwone światło wciąŜ się pali. Co się stało? - spytał ostro. Nic, znudziło mi się czekanie. Sharkey pomyślał, Ŝe jeśli się teraz odwróci, nie będzie to wyglądać podejrzanie. Zobaczył, Ŝe na skrzyŜowaniu stoją tylko samochody, motorów nie było. „Sukinsyny” - pomyślał. Poczuł na czole pot, zadrŜał ze strachu. Samochód skręcił w prawo i ruszył po wzgórzu, kierując się ku Bulwarowi Zachodzącego Słońca. Potem pojechali na wschód, do Highland, aŜ w końcu właściciel rolexa znów wykręcił na północ. Czy myśmy się juŜ nie spotkali? - zapytał. - Wyglądasz znajomo. MoŜe widziałem cię gdzieś w okolicy. Nie, ja nigdy nie... Chyba nie. Popatrz mi w oczy. Co? - wyjąkał Sharkey, zaskoczony pytaniem i ostrym tonem głosu męŜczyzny. - Dlaczego? Popatrz na mnie. Znasz mnie? Widziałeś mnie wcześniej? Co to jest, wywiad telewizyjny? Powiedziałem, Ŝe nie. Samochód zjechał na opustoszały parking przy sali koncertowej Hollywood Bowl. MęŜczyzna prowadził szybko w stronę ciemnej części parkingu, nie odzywając się ani słowem. „Jeśli to jest to twoje gniazdko - pomyślał Sharkey to ten rolex na pewno nie jest autentyczny”. Ej, co się dzieje? - powiedział na głos. Zastanawiał się, jak mógłby uciec. Był pewien, Ŝe naćpani Arson i Mojo zgubili się po drodze. Był z facetem sam na sam i miał ochotę dać nogę. Sala koncertowa jest zamknięta - powiedział męŜczyzna. - Ale ja mam 162
klucz do przebieralni. Wejdziemy do środka podziemnym przejściem. W środku nikogo nie będzie. Pracuję tu, więc wiem. Przez chwilę Sharkey namyślał się, czy nie załatwić faceta w pojedynkę, ale stwierdził, Ŝe nie ma szans. Chyba Ŝe uda mu się go zaskoczyć. Zobaczymy. MęŜczyzna wyłączył silnik i otworzył drzwi. Chłopak wysiadł i rozejrzał się po pustej przestrzeni ciemnego parkingu. Wypatrywał świateł motorowerów, ale nic nie widział. „Załatwię go w przejściu” - postanowił. „Albo uderzę go i zwieję, albo po prostu ucieknę”. Ruszyli w stronę tabliczki z napisem: „Przejście podziemne”. Drzwi betonowej wiaty były otwarte, wewnątrz kryły się schody. Gdy schodzili po stopniach z piaskowca, męŜczyzna połoŜył rękę na ramieniu chłopca i ścisnął mu szyję w ojcowskim geście. Sharkey poczuł zimny dotyk metalowej bransolety zegarka. Jesteś pewien, Ŝe się nie znamy, Sharkey? - zapytał znów męŜczyzna. MoŜe się gdzieś widzieliśmy? Nie, mówię panu, nie spotkaliśmy się. W połowie tunelu Sharkey zdał sobie sprawę, Ŝe nie mówił męŜczyźnie, jak ma na imię.
Część piąta Czwartek, 24 maja
Od ostatniego razu upłynęło wiele wody. Siedząc w sypialni Eleanor, Harry był tak niezdarny, jak ktoś potwornie skrępowany brakiem doświadczenia. Jak prawie zawsze za pierwszym razem, nie poszło najlepiej. Kierowała go dłońmi i szeptem. Kiedy było po wszystkim, chciał ją przeprosić, ale milczał. Trzymali się w ramionach i lekko drzemali. Twarz pachniała mu jej włosami, tym samym aromatem jabłek, który unosił się w jego kuchni poprzedniej nocy. Był nią zauroczony, chciał wąchać ten zapach do końca Ŝycia. Po pewnym czasie obudził ją pocałunkiem i znów się kochali. Tym razem nie potrzebował wskazówek jej dłoni. W końcu Eleanor szepnęła: Myślisz, Ŝe moŜesz być sam na świecie i nie czuć się samotnym? Przez chwilę nie odpowiadał. Czy jesteś sam czy samotny, Harry? - spytała znów. Myślał o tym przez pewien czas, jej palce delikatnie dotykały tatuaŜu na jego ramieniu. Nie wiem, kim jestem - wyszeptał wreszcie. - Przyzwyczajamy się do rzeczy takich, jakimi są. A ja zawsze byłem sam. Chyba dlatego byłem teŜ samotny. JuŜ nie jestem. Uśmiechnęli się do siebie w ciemnościach, pocałowali, a po chwili usłyszał jej spokojny oddech. Spała. W końcu wstał z łóŜka, włoŜył spodnie i wyszedł na balkon, Ŝeby zapalić. Po Ocean Park Boulevard nie jeździły samochody, słyszał więc szum oceanu. W sąsiednim mieszkaniu było ciemno, podobnie we wszystkich innych oknach. Tylko na ulicy świeciły się latarnie. ZauwaŜył, Ŝe z drzew rosnących na chodniku opadają kwiaty. Jak fioletowy deszcz spadały na ziemię i na zaparkowane przy krawęŜniku samochody. Oparł się o poręcz i dmuchnął dymem w chłód nocy. Kiedy palił drugiego papierosa, usłyszał, jak z tyłu otwierają się drzwi i poczuł, Ŝe jej ręce obejmują go wokół pasa. Co się stało, Harry? 164
- Nic, myślę. Uwaga! Alarm! Substancja rakotwórcza! Słyszałaś kiedyś o pasywnym paleniu? - O czym myślisz? Czy kaŜda noc jest taka? Bosch odwrócił się prosto w jej ramiona i pocałował ją w czoło. Miała na sobie krótki szlafroczek z róŜowego jedwabiu. Przejechał kciukiem po jej karku. - śadna noc nie jest taka. Po prostu nie mogłem zasnąć. Myślałem o wielu rzeczach. - O nas? - Pocałowała go w podbródek. - Chyba tak. - I...? Podniósł dłoń do jej twarzy i przesunął palcami po zarysie jej brody. - Zastanawiałem się, skąd się tu wzięła ta mała szrama. - Och, to z czasów, kiedy byłam mała. Razem z bratem jechaliśmy rowerem, siedziałam na kierownicy. ZjeŜdŜaliśmy ze wzgórza, nazywało się Highland Avenue, mieszkaliśmy wtedy w Pensylwanii. Stracił kontrolę nad rowerem. Byłam przeraŜona, bo wiedziałam, Ŝe się rozbijemy. A w momencie, kiedy juŜ się wywróciliśmy i spadaliśmy, krzyknął: „Ellie, nic ci się nie stanie!”. PoniewaŜ to on krzyknął, oczywiście miał rację. Przecięłam sobie brodę, ale nawet nie pisnęłam. Zawsze uwaŜałam, Ŝe to było naprawdę coś: w takim momencie wolał krzyknąć coś do mnie, zamiast martwić się o siebie. Taki właśnie był mój brat. Bosch opuścił ręce. - Myślałem teŜ, Ŝe to, co się stało między nami, jest dobre - powiedział. - Ja teŜ tak sądzę, Harry. Dobre dla pary sów. A teraz wracaj do łóŜka. Weszli do środka. Bosch wstąpił do łazienki i wymył palcem zęby, a potem wśliznął się pod kołdrę. Siny blask elektronicznego budzika na stoliku oznajmiał, Ŝe jest dwadzieścia dwie po drugiej. Zamknął oczy. Kiedy znów je otworzył, na zegarku była trzecia czterdzieści sześć. Skądś dochodziło nieznośne ćwierkanie. Zdał sobie sprawę, Ŝe jest w nie swoim mieszkaniu. Przypomniał sobie, Ŝe to pokój Eleanor. Gdy w końcu oprzytomniał, zobaczył jej ciemną sylwetkę nachyloną obok łóŜka. Przerzucała jego garderobę. - Gdzie to jest? - spytała. - Nie mogę go znaleźć. Bosch sięgnął do spodni i przesunął dłonią wzdłuŜ paska. Znalazł pagera i wyłączył go. Nie pierwszy raz robił to po ciemku. - Jezu! - jęknęła. - Okropne. Przerzucił nogi nad krawędzią łóŜka, zebrał prześcieradło wokół pasa i usiadł. Ziewnął i ostrzegł ją, Ŝe ma zamiar zapalić światło. Zgodziła się. Włączone światło uderzyło go prosto w oczy. Gdy znów coś widział, stała przed nim nago i patrzyła na słowa wyświetlane w okienku pagera, którego trzymał w ręku. W końcu Bosch spojrzał na numer, ale nie rozpoznał go. 165
Przejechał ręką po twarzy i po włosach. Na stoliku obok łóŜka stał aparat telefoniczny, postawił go sobie na kolanach. Wykręcił numer i poszukał w spodniach papierosa. Wsunął go do ust, ale nie zapalał. Eleanor uświadomiła sobie, Ŝe jest naga, i podeszła do fotela po szlafrok. Potem zamknęła za sobą drzwi łazienki. Bosch usłyszał szum wody. Słuchawkę podniesiono po pierwszym dzwonku. Jerry Edgar nie przywitał się, tylko krzyknął: - Harry, gdzie jesteś? - Nie u siebie. O co chodzi? - Znalazłeś tego dzieciaka, którego szukałeś, tego, który do nas dzwonił, prawda? - Tak, ale znów go szukamy. - Jacy „my”? Ty i ta babka z FBI? Eleanor wyszła z łazienki i usiadła obok niego na łóŜku. - Jerry, dlaczego do mnie dzwonisz? - zapytał Bosch. Poczuł łaskotanie w gardle. - Jak się ten chłopak nazywa? Harry był oszołomiony. Nie spał tak głęboko od paru miesięcy, a teraz wytrącono go ze snu. Nie pamiętał prawdziwego nazwiska Sharkeya, a nie chciał pytać o nie Eleanor, bo Edgar mógł to usłyszeć i wiedziałby, Ŝe spali ze sobą. Spojrzał na nią. Chciała coś powiedzieć, więc połoŜył jej palec na ustach i potrząsnął głową. Edward Niese? - przerwał milczenie Edgar. - Czy tak się nazywa? Łaskotanie ustąpiło. Bosch poczuł, jak między Ŝebra, w jelita, pod serce, wbija mu się niewidzialna pięść. Zgadza się - odparł. - To jego nazwisko. Dałeś mu swoją wizytówkę? Tak. Harry, juŜ nie musisz go szukać. Co to znaczy? Przyjedź tu, sam zobaczysz. Jestem koło sali koncertowej. Sharkey leŜy w przejściu podziemnym. Zaparkuj po wschodniej stronie sali, zobaczysz samochody. O wpół do piątej rano parking koło sali koncertowej Hollywood Bowl powinien być pusty, ale kiedy Bosch i Wish dotarli do wjazdu na Cahuenga Pass, ujrzeli, Ŝe północna część parkingu jest pełna policyjnych radiowozów i furgonetek, których obecność sygnalizuje zwykle gwałtowną, a przynajmniej niespodziewaną śmierć. śółta taśma otaczająca miejsce popełnienia przestępstwa rozciągnięta była wokół wiaty ze schodami do przejścia podziemnego. Harry machnął odznaką i podał nazwisko mundurowemu, który trzymał listę policjantów oglądających miejsce zbrodni. Razem z Wish prześliznęli się pod taśmą. Uderzył ich głośny dźwięk silnika dochodzący z wnętrza tunelu. Po odgłosach poznał, Ŝe to generator dostarczający prądu reflektorom. Zanim zaczęli schodzić w dół, zwrócił się do Eleanor: 166
- Chcesz tu poczekać? Nie musimy oboje tam iść. - Do diabła, jestem gliną - odparła. - Widziałam juŜ zwłoki. Próbujesz' mnie chronić? Powiem ci coś: chcesz, Ŝebym poszła, a ty tu zostaniesz? Nie odpowiedział, zaskoczony nagłą zmianą jej nastroju. Popatrzył na nią ze zdziwieniem. Ruszył po schodach pierwszy, ale zatrzymał się, gdy zobaczył, Ŝe z korytarza wynurza się masywna sylwetka Edgara. Jerry zaczął wchodzić na górę, spostrzegł Boscha, a potem jego wzrok przesunął się ponad ramieniem Harry'ego i spoczął na Eleanor Wish. - Cześć, Harry - odezwał się. - To twój nowy partner? Chyba dogadujecie się bez kłopotu? Bosch patrzył na niego bez słowa. Eleanor była trzy stopnie wyŜej i zapewne nie słyszała tej uwagi. - Przepraszam - powiedział Edgar wystarczająco głośno, by jego głos przedarł się przez huk dobiegający z tunelu. - Nie jestem w formie, to cięŜka noc. Musisz zobaczyć, kogo ten pieprzony Pounds przydzielił mi na nowego partnera. - Myślałem, Ŝe dostaniesz... - Nie. Posłuchaj tylko: Pounds dał mi Portera z drogówki. Ten facet to skończony pijaczyna. - Wiem. Jak udało ci się wyciągnąć go z łóŜka i tu sprowadzić? - Wcale nie spał. Musiałem znaleźć go w barze „Parrot” w północnym Hollywood. To jeden z tych prywatnych „klubów”. Kiedy przedstawiono nas sobie jako nowych partnerów, Porter dał mi ich numer i powiedział, Ŝe najczęściej tam siedzi. Twierdził, Ŝe pracuje tam w ochronie, ale zadzwoniłem do kadr w Parker Center, nic o tym nie wiedzą. Jedyne, czym zajmuje się w tym barze, to chlanie. Gdy zadzwoniłem, musiał być prawie nieprzytomny. Barman powiedział, Ŝe nawet nie słyszał, jak włączył mu się pager przy pasku. Chyba miałby ze dwa promile, gdybyśmy kazali mu teraz dmuchnąć w balonik. Bosch kiwał głową i marszczył brwi, ale w końcu zmienił temat. Usłyszał, Ŝe Eleanor schodzi do nich, więc przedstawił ją Edgarowi. Ścisnęli sobie dłonie, uśmiechnęli się, a Bosch zapytał: - Więc co tu mamy? - To znaleźliśmy przy zwłokach - odparł Edgar, podnosząc plastikową torebkę. Było w niej parę zdjęć polaroidowych, nagich aktów Sharkeya. Widać nie tracił czasu. Edgar odwrócił torebkę, z drugiej strony tkwiła w niej wizytówka Boscha. - Wygląda na to, Ŝe dzieciak trudnił się prostytucją w Boytown - zaczął Edgar - ale jeśli juŜ raz z nim gadaliście, to pewnie to wiecie. Zobaczyłem tę wizytówkę i domyśliłem się, Ŝe to on dzwonił. Jeśli chcecie zejść i przyjrzeć mu się, to zapraszam. JuŜ zbadaliśmy miejsce popełnienia przestępstwa, moŜecie wszystkiego dotykać. Ale tam na dole człowiek własnych myśli nie słyszy. Ktoś wytłukł wszystkie Ŝarówki w tunelu, nie wiemy jeszcze, czy celowo, czy 167
teŜ światła poszły wcześniej. W kaŜdym razie, musieliśmy zabrać własne reflektory, a nie mieliśmy na tyle długich kabli, Ŝeby ustawić generator na górze. Stoi na dole i robi tyle hałasu, co niemowlak o sile pięciu koni mechanicznych. Odwrócił się, Ŝeby zawrócić do tunelu, ale Bosch połoŜył mu rękę na ramieniu. Jed, jak dostałeś wiadomość o tym morderstwie? Anonimowy telefon. Nie na dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem, więc nie mamy taśmy. Ktoś zadzwonił do sekcji w Hollywood. Jakiś męŜczyzna, tyle tylko mógł nam powiedzieć ten tępy grubas, który odebrał telefon. Edgar ruszył do tunelu, Bosch i Wish dotrzymywali mu kroku. Długi korytarz zakręcał w prawo. Podłoga była z szarego betonu, ściany białe z ozdobami i grubą warstwą graffiti. Nic tak nie cieszy, jak porządna dawka wielkomiejskiej rzeczywistości po wyjściu z koncertu symfonicznego w filharmonii pomyślał Bosch. Tunel kryła ciemność, tylko w połowie drogi jaskrawe światło zalewało miejsce zbrodni. Jakiś człowiek rozciągnięty był na plecach. Sharkey. W kręgu światła stali ludzie. Bosch podszedł bliŜej. Utrzymywał równowagę, dotykając zdobionej ściany palcami prawej ręki. W tunelu unosił się stary zapach wilgoci zmieszany z nowszym smrodem paliwa i spalin z generatora. Po czole i karku Boscha zaczęły spływać krople potu. Łapał powietrze szybkimi płytkimi haustami. Minęli generator, a sto metrów dalej na podłodze tunelu w raŜącym świetle reflektorów leŜał Sharkey. Głowa chłopca była oparta o ścianę pod nienaturalnym kątem. Wydawał się mniejszy i młodszy, niŜ go Bosch zapamiętał. Miał półotwarte oczy, a w nich znajome nieobecne spojrzenie. Ubrany był w splamioną krwią czarną koszulkę z krótkim rękawem i napisem „Guns N' Roses”. Kieszenie spłowiałych dŜinsów były wyciągnięte na zewnątrz i opróŜnione. Obok zwłok stał pojemnik farby w sprayu, zawinięty w plastikową torebkę na dowody rzeczowe. Na ścianie nad głową chłopca napisane było: „Śp. Sharkey”. Farbę nałoŜyła niedoświadczona dłoń, było jej zbyt wiele. Czarne, cienkie struŜki spłynęły po ścianie we włosy chłopca. Chcecie to zobaczyć?! - wrzasnął Edgar, przekrzykując łomot generatora, a Bosch zrozumiał, Ŝe ma na myśli ranę. Głowa Sharkeya była pochylona w przód, nie było widać gardła, tylko krew. Bosch odmówił potrząśnięciem głowy. ZauwaŜył krew rozbryzganą na ścianie i podłodze o jakiś metr od zwłok. Pijak Porter porównywał kształt kropli z kartą wzorów. Technik o nazwisku Roberge robił zdjęcia. Krople zaschnięte na podłodze były okrągłe, te na ścianach miały kształt owalny. Niepotrzebne tu karty wzorów, Ŝeby wydedukować, Ŝe dzieciaka zabito w tunelu. Wygląda to tak, jakby ktoś szedł za nim, podciął mu gardło i pchnął go na ścianę - oznajmił na głos Porter, nie zwracając się do nikogo konkretnego. Masz tylko część racji, Porter - odezwał się Edgar. - Jak ktoś miałby 168
go zaskoczyć w takim tunelu? Wszedł tu z kimś i to ten ktoś go załatwił. Nikt się za nim nie skradał. Porter schował karty z wzorami do kieszeni i rzekł: - Przepraszam. Więcej się nie odzywał. Był gruby, robił wraŜenie człowieka załamanego, którego zbyt długie wykonywanie zawodu gliniarza doprowadziło do depresji. Nadal mógł dopiąć policyjny pas, ale sponad niego wylewał się ogromny brzuch. Był ubrany w tweedowy płaszcz sportowy, rozpruty na łokciu. Miał ponurą, bladą jak ciasto twarz, a na niej wielki, bezkształtny, czerwony nos pijaka. Bosch zapalił papierosa i włoŜył zuŜytą zapałkę do kieszeni. Przykucnął przy zwłokach, podniósł puszkę z farbą i zwaŜył ją w dłoni. Była prawie pełna, co potwierdziło tylko to, co juŜ wiedział, czego się obawiał. To on sam zabił Sharkeya. Szukał go, uczynił go wartościowym, a przynajmniej potencjalnie wartościowym świadkiem. Ktoś nie mógł do tego dopuścić. Harry siedział tak w kucki, opierając łokcie na kolanach, trzymając papierosa w ustach, paląc i przyglądając się zwłokom. Pewny był, Ŝe nigdy nie zapomni ich wyglądu. Meadows był elementem serii wzajemnie połączonych wydarzeń, które go zabiły. Ale Sharkey nie. Był śmieciem z ulicy, jego śmierć prawdopodobnie ocaliła komuś Ŝycie, ale nie zasłuŜył sobie na to. Był niewinny, co znaczyło, Ŝe wszystko wymknęło się spod kontroli, a obie strony zaczęły obowiązywać inne zasady. Bosch wyciągnął rękę w stronę szyi chłopca. Na ten znak śledczy od koronera odsunął zwłoki od ściany. Harry oparł się dla równowagi ręką o ziemię i patrzył przez długi czas na zmasakrowaną szyję. Chciał zapamiętać kaŜdy szczegół. Głowa Sharkeya opadła w tył, odsłaniając otwartą ranę ciętą gardła. Bosch nie odwrócił wzroku. Kiedy w końcu oderwał wzrok od trupa, zauwaŜył, Ŝe Eleanor nie ma juŜ w tunelu. Wstał i dał Edgarowi znak, Ŝeby wyszedł na rozmowę. Nie chciał przekrzykiwać hałasującego generatora. Kiedy opuścili tunel, zobaczył, Ŝe Eleanor siedzi sama na najwyŜszym stopniu schodów. Minęli ją, a Harry dotknął dłonią jej ramienia. Poczuł, Ŝe sztywnieje pod jego dotykiem. Kiedy Harry i jego były partner oddalili się od huku, Bosch zapytał: - Co znaleźli technicy? - Zupełnie nic - odrzekł Edgar. - Jeśli to porachunki gangów, to jest to najczystsze zabójstwo, jakie w Ŝyciu widziałem. Nie ma najmniejszego śladu, odcisku. Puszka po farbie jest czysta. śadnej broni ani świadków. - Sharkey miał swoją paczkę, do wczoraj mieszkali w motelu przy Bulwarze, ale nie był członkiem Ŝadnego gangu - wyjaśnił Harry. - To wszystko jest w aktach. Naciągał homoseksualistów, sprzedawał zdjęcia, te rzeczy. - Mówisz, Ŝe figuruje w aktach na temat gangów, ale do gangu nie naleŜał? 169
Tak jest. Edgar skinął głową i dodał: Mimo to mógł go załatwić ktoś, kto myślał, Ŝe jest w gangu. Wish podeszła do nich, ale nie odzywała się. - Wiesz przecieŜ, Ŝe to nie ma nic wspólnego z gangami - zaprotestował Bosch. - Naprawdę? - Owszem, bo gdyby tak było, to nie zostałaby pełna puszka farby. śaden członek gangu nie zostawiłby czegoś tak cennego. Poza tym osoba, która pomalowała ścianę, nie umiała pisać sprayem, pociekła mu farba. Ten, kto to zrobił, nie miał pojęcia o graffiti. - Chodź na moment - rzucił Edgar. Harry spojrzał na Eleanor i uspokoił ją skinięciem głowy. Razem z Jerrym przeszedł kilka kroków i stanął przy Ŝółtej taśmie. - Co ci powiedział ten dzieciak i jak to się stało, Ŝe był na wolności, jeśli jest wplątany w tę sprawę? - zapytał Edgar. Harry poinformował go o podstawowych faktach i dodał, Ŝe nie wiedzieli, czy Sharkey jest waŜny dla przebiegu sprawy. Ktoś najwyraźniej tak pomyślał albo nie mógł zaryzykować niepewności. Mówiąc, spojrzał na wzgórza i dostrzegł pierwsze promienie słońca przenikające zza wysokich palm. Edgar cofnął się o krok i równieŜ odwrócił głowę w tym kierunku. Nie patrzył jednak na niebo, miał zamknięte oczy. W końcu zwrócił się do Boscha: - Harry, wiesz, co jest w ten weekend? - zapytał. - Dzień Pamięci Narodowej. To najdłuŜszy, trzydniowy weekend w tym roku. Wypełniony imprezami początek sezonu letniego. W zeszłym roku w taki weekend sprzedałem cztery domy i zarobiłem prawie tyle, co jako gliniarz zarabiam przez rok. Nagła zmiana tematu zaskoczyła Boscha. - O czym ty mówisz? - O tym, Ŝe nie mam zamiaru zawracać sobie głowy tą sprawą. Nie spieprzy mi całego weekendu, jak tydzień temu. Więc jeśli się zgodzisz, pójdę do Poundsa i powiem mu, Ŝe ty i FBI chcecie przejąć sprawę, bo łączy się z tą, nad którą juŜ pracujecie. W innym wypadku, będę nad nią pracować tylko tyle, ile muszę, od dziewiątej do piątej. Powiedz Poundsowi co tylko chcesz, to nie moja sprawa. Ruszył w stronę Eleanor. Jerry rzucił za nim: Jeszcze jedno. Kto wiedział, Ŝe znalazłeś dzieciaka? Stanął i spojrzał na Eleanor. Nie odwracając się, odrzekł: Zabraliśmy go z ulicy, przesłuchaliśmy na Wilcox, raport poszedł do biura. Co chcesz, Ŝebym ci powiedział, Jed? MoŜe ty i FBI powinniście byli szukać swojego świadka trochę sumienniej. A wtedy ja nie traciłbym czasu, a ten chłopak Ŝycia. Bosch i Wish w milczeniu wsiedli do samochodu. Po chwili Harry spytał: Kto wiedział? 170
Co? Zapytał mnie o to. Kto wiedział o Sharkeyu? Namyślała się przez chwilę, zanim odpowiedziała: - Ode mnie Rourke dostaje codziennie skrócony raport, ma teŜ wiadomość o hipnozie. Raporty idą do akt i są kopiowane dla głównego agenta specjalnego. Kaseta z przesłuchania, którą mi dałeś, leŜy zamknięta w moim biurku, nikt jej nie słuchał, nie była wpisana do akt. Ale nawet o tym nie myśl, Harry. Nikt... To niemoŜliwe. - Wiedzieli, Ŝe znaleźliśmy dzieciaka i Ŝe moŜe być waŜny. Co nam to mówi? To musi być ktoś z biura. - Harry, to tylko domysły. To mógł być kto inny. Tak jak powiedziałeś, zgarnęliśmy go z ulicy. Ktoś mógł to widzieć, jego przyjaciele, ta dziewczyna, ktoś mógł dać cynk, Ŝe szukamy Sharkeya. Bosch pomyślał o Lewisie i Clarke'u. Musieli widzieć, jak zabrali chłopca. Jaką odgrywali w tym rolę? To nie miało sensu. - Sharkey był twardzielem - odezwał się. - UwaŜasz, Ŝe wszedł z kimś do tego tunelu z własnej woli? Chyba nie miał wyboru. A moŜe był do tego potrzebny ktoś z policyjną odznaką. - Albo z forsą. Wiesz, Ŝe poszedłby z kimś, gdyby w grę wchodziły pieniądze. Nie włączała silnika, siedzieli w milczeniu. W końcu Bosch powiedział: - Śmierć Sharkeya to wiadomość. - Co? - Przesłanie dla nas, rozumiesz? Zostawili przy nim moją wizytówkę, zadzwonili na linię bez taśmy. Załatwili go w tunelu. Chcą, Ŝebyśmy wiedzieli, Ŝe to oni, Ŝe to ktoś z biura. Szydzą z nas. Zapuściła silnik. - Dokąd? - Do biura. - Harry, bądź ostroŜny z tym podejrzeniem, Ŝe to ktoś z biura. Jeśli spróbujesz to komuś sprzedać, a okaŜe się, Ŝe to nieprawda, dasz swoim wrogom to, czego potrzebują, Ŝeby cię zniszczyć. „Wrogom” - pomyślał Bosch. „Kim są moi wrogowie tym razem?” Bosch rozsunął zasłony, Ŝeby spojrzeć na cmentarz wojskowy. Eleanor otwierała drzwi biura. Mgła nad kamiennym terenem jeszcze nie opadła, z góry wyglądała jak tysiące duchów powstających jednocześnie z grobów. Harry widział ciemną szramę przecinającą szczyt wzgórza w północnej części cmentarza, ale nie potrafił jej rozpoznać. Wyglądała jak zbiorowa mogiła, głęboki wykop w ziemi, rozległa rana. Odkrytą ziemię przykryto białymi płachtami folii. Chcesz kawy? - spytała Wish. Jasne - odparł. Oderwał się od okna i wszedł za nią. Biuro było puste. 171
Stali w kuchni, przyglądał się, jak Eleanor sypie do filtra mieloną kawę i włącza ekspres. Milczeli, patrząc, jak płyn skapuje powoli do okrągłego szklanego naczynia. Zapalił papierosa, starał się myśleć tylko o zaparzanej kawie. Machnęła ręką, Ŝeby odpędzić dym, ale nie kazała mu zgasić. Kiedy kawa była gotowa, Bosch wypił ją bez mleka i cukru, dając swojemu organizmowi kopa. Napełnił drugą filiŜankę i wrócił do pokoju. Usiadł przy swoim tymczasowym biurku i zapalił nowego papierosa od niedopałka poprzedniego. To mój ostatni - obiecał, widząc jej spojrzenie. Eleanor nalała sobie wody z butelki wyciągniętej z szuflady. Kończy ci się kiedyś ta woda? - zapytał. Zignorowała zaczepkę. Harry, nie moŜemy się winić za śmierć Sharkeya. Gdybyśmy ponosili jakąś odpowiedzialność, to musielibyśmy dawać ochronę wszystkim, z którymi rozmawiamy. Czy mamy pojechać po jego matkę i wsadzić ją do aresztu dla świadków, Ŝeby była bezpieczna? Albo tę dziewczynę z pokoju hotelowego, znała go przecieŜ. Widzisz, to szaleństwo. Sharkey to Sharkey. Kiedy Ŝyje się na ulicy, to tam teŜ się ginie. Z początku Bosch nie odzywał się, potem jednak poprosił: PokaŜ mi te nazwiska. Odszukała akta na temat włamania do banku WestLand. Przerzuciła je i wyciągnęła kilkanaście stron wydruku komputerowego, złoŜonego w harmonijkę. Rzuciła je na biurko. To oryginał - powiedziała. - Nazwiska wszystkich posiadaczy skrytek. Przy niektórych dopisane są uwagi, ale to nieistotne, sprawdzaliśmy tylko, czy nie nabierają firmy ubezpieczeniowej. Bosch rozłoŜył wydruk. Zawierał on jedną długą listę i kilka krótszych, oznaczonych literami od „A” do „E”. Zapytał o nie. Eleanor obeszła biurko i spojrzała mu przez ramię. W jej włosach wyczuł zapach jabłek. Ta długa lista to, jak mówiłam, spis właścicieli skrytek, zawiera wszystkie nazwiska. Potem pogrupowaliśmy je. Pierwsza grupa, „A”, zawiera nazwiska właścicieli sejfów wynajętych najwyŜej trzy miesiące przed włamaniem. „B” to ci, którzy nie zgłosili Ŝadnych zaginięć. „C” to martwe dusze: zmarli, przeprowadzili się albo podali fałszywe dane i nie mogliśmy ich odnaleźć. Czwarta i piąta grupa łączą poprzednie. „D” to ludzie, którzy wynajęli sejf na trzy miesiące przed kradzieŜą i nie zgłosili strat. „E” to te z martwych dusz, które figurowały teŜ na liście „A”. Rozumiesz? FBI uwaŜało, Ŝe włamywacze musieli obejrzeć skarbiec przed skokiem, a to najłatwiej było uczynić przychodząc do banku i wynajmując sejf. W ten sposób mieliby legalny dostęp do środka. Właściciel sejfu mógł wejść do skarbca, kiedy tylko chciał i dobrze się rozejrzeć. Tak więc istniało duŜe prawdopodobieństwo, Ŝe na liście obejmującej ludzi, którzy wynajęli sejf najpóźniej na trzy miesiące przed kradzieŜą, figuruje równieŜ szukana osoba. 172
Po drugie, ta osoba nie chciała najprawdopodobniej ściągać na siebie uwagi po włamaniu, więc mogła nie zgłaszać Ŝadnych strat. Znalazłaby się więc na liście „D”. JeŜeli jednak osoba ta nie zgłosiła strat lub wynajmując skrytkę, podała błędne dane, jej nazwisko figurowałoby na liście „E”. Na czwartej liście było tylko siedem nazwisk, na piątej - pięć. Jedno z nazwisk na liście „E” zakreślono. Frederic B. Isley z Park La Brea, człowiek, który kupił trzy terenowe hondy. Przy innych nazwiskach postawiono znaczki. - Pamiętasz? - rzekła Eleanor. - Mówiłam ci, Ŝe to nazwisko jeszcze się pojawi. Harry przytaknął skinięciem głowy. - Isley - ciągnęła. - UwaŜamy, Ŝe to był on. Wynajął sejf dziewięć tygodni przed włamaniem. W aktach banku widnieje zapis, Ŝe ogółem odwiedził skarbiec cztery razy w ciągu pierwszych siedmiu tygodni. Nie przekazał Ŝadnego raportu o stracie, a kiedy próbowaliśmy się z nim skontaktować, okazało się, Ŝe podał fałszywy adres. - Masz jego rysopis? - Bardzo ogólnikowy. Niski, ciemnowłosy, całkiem przystojny, tyle potrafili powiedzieć urzędnicy bankowi. Przyszło nam do głowy, Ŝe to on, zanim jeszcze dowiedzieliśmy się o tych hondach. Kiedy właściciel chce obejrzeć swoją skrytkę, urzędnik prowadzi go do skarbca, otwiera sejf i zabiera go do specjalnego pomieszczenia. Potem obaj odnoszą skrytkę, a właściciel podpisuje się na karcie, podobnej do bibliotecznej. Na karcie tego faceta był podpis „FBI”. Mówiłeś, Ŝe nie wierzysz w zbiegi okoliczności, my teŜ nie. Ktoś chyba z nas zakpił. Wszystko się potwierdziło, kiedy znaleźliśmy źródło tych pojazdów terenowych. Harry przełykał kawę. - To teŜ nam specjalnie nie pomogło - mówiła. - Nie udało nam się go odszukać. W rumowisku pozostałym w skarbcu po włamaniu znaleźliśmy jego skrytkę. Zdjęliśmy z niej odciski palców i nic. Pokazaliśmy urzędnikom banku zdjęcia Meadowsa, ale nie rozpoznali go. - Moglibyśmy pokazać im teraz zdjęcia Franklina i Delgada, moŜe Isley to jeden z nich. - Zrobimy tak. Zaraz wrócę. Wstała i wyszła. Bosch dalej popijał kawę i studiował listę. Odczytał kaŜde nazwisko i adres, ale nic mu się z nimi nie kojarzyło poza paroma nazwiskami gwiazd, polityków i innych znanych osób, będących właścicielami skrytek depozytowych. Czytał listę ponownie, gdy wróciła Wish. PołoŜyła na biurku kawałek papieru. - Sprawdziłam biuro Rourkego. Większość dokumentów, które mu przekazałam, przesłał juŜ do akt, ale informacja o hipnozie leŜała nadal na jego biurku, więc nie mógł jej jeszcze przeczytać. Zabrałam ją. Jest juŜ bezuŜyteczna i moŜe lepiej, jeśli jej nie zobaczy. Harry spojrzał na karteczkę, zgniótł ją i schował do kieszeni. 173
Prawdę mówiąc - ciągnęła Eleanor - nie wydaje mi się, Ŝeby którykolwiek z tych dokumentów był dostępny wystarczająco długo. Po prostu sobie tego nie wyobraŜam, Rourke to biurokrata, a nie zabójca. Mówią o nim to, co o tobie: nie zrobiłby tego dla pieniędzy. Bosch spojrzał na nią, chcąc powiedzieć coś miłego, Ŝeby znów przeszła na jego stronę. Nic nie przychodziło mu do głowy, nie rozumiał jednak przyczyny chłodnego tonu jej głosu. Nie mówmy juŜ o tym - odezwał się. Popatrzył na wydruk i dodał: jak dokładnie sprawdziliście te osoby, które nie zgłosiły strat? Spojrzała na listę „B” zakreśloną przez Boscha. Figurowało na niej dziewiętnaście nazwisk. Sprawdziliśmy wszystkich pod kątem karalności - zaczęła. - Rozmawialiśmy z nimi przez telefon, a później poprosiliśmy na przesłuchanie. Jeśli przesłuchujący ich agent miał jakieś przeczucie albo teŜ ich opowieść była nieskładna, to inny agent odwiedzał ich bez zapowiedzi, przeprowadzał kolejne przesłuchanie i wydawał swoją opinię. Nie brałam w tym udziału, większością rozmów zajmował się inny zespół. Jeśli interesuje cię jakaś konkretna osoba, to mogę wyszukać raport z przesłuchania. A ci Wietnamczycy na liście? Obliczyłem, Ŝe trzydziestu czterech właścicieli skrytek ma wietnamskie nazwiska, czterech znalazło się na liście „B”, jeden figuruje na „C”. Nie rozumiem o co ci chodzi. MoŜna by podzielić tych ludzi na Chińczyków, Koreańczyków, Białych, Czarnych, Meksykanów, ale co z tego? Przez Meadowsa sprawa wiąŜe się z Wietnamem, teraz wiemy, Ŝe zamieszani są w nią być moŜe Franklin i Delgado. Wszyscy trzej naleŜeli do Ŝandarmerii wojskowej w Wietnamie. Mamy teŜ ośrodek Charlie Company, który mógł odegrać w tym wszystkim swoją rolę. Czy kiedy Meadows stał się podejrzany i odszukaliście akta wojskowe na temat szczurów, sprawdziliście Wietnamczyków z tej listy? Nie... Tak. Wrzuciliśmy cudzoziemskie nazwiska do komputera Urzędu Imigracyjnego, Ŝeby sprawdzić, od jak dawna są w Stanach i czy przebywają tu legalnie, ale to wszystko. - Zamilkła na chwilę. - Wiem, do czego zmierzasz. Popełniliśmy błąd w procedurze. Zaczęliśmy pracować nad Meadowsem jako moŜliwym podejrzanym dopiero parę tygodni po włamaniu, gdy przesłuchaliśmy juŜ większość właścicieli skrytek. Kiedy zaczęliśmy przyglądać się Meadowsowi, nie sprawdzaliśmy chyba, czy jakieś nazwiska z listy będą do niego pasować. UwaŜasz, Ŝe któryś z tych Wietnamczyków mógł być w to zamieszany? Nie wiem, szukam tylko rozmaitych moŜliwości, zbiegów okoliczności, które nie były przypadkowe. Wyjął notes z kieszeni płaszcza i zaczął spisywać nazwiska, daty urodzenia i adresy Wietnamczyków. Na górze swojej listy umieścił tych, którzy nie zgłosili strat, i jedno nazwisko spośród martwych dusz. Kiedy tylko skończył i 174
zamknął notes, do pokoju wszedł Rourke. Włosy miał nadal mokre po porannym deszczu, niósł kubek z napisem „Szef”. ZauwaŜył ich i spojrzał na zegarek. Wcześnie zaczynacie. Nasz świadek nie Ŝyje - oznajmiła Wish z kamiennym wyrazem twarzy. Jezu! Gdzie? Złapali kogoś? Eleanor potrząsnęła głową i zerknęła na Boscha, nakazując mu spojrzeniem milczenie. Rourke teŜ popatrzył na niego. Ma to jakiś związek z tą sprawą? - zapytał. - Macie na to dowody? Chyba tak - odparł Harry. Jezu! Ty to powiedziałeś. Czy mamy przejąć tę sprawę od Wydziału Policji i dołączyć ją do śledztwa w sprawie Meadowsa? - zapytał, patrząc na Wish. Bosch nie wchodził w skład grupy podejmującej tu decyzje. Nie odpowiedziała, więc Rourke dodał: Powinniśmy byli zapewnić mu ochronę? Bosch nie mógł się powstrzymać i rzucił: Przed kim? Na czoło Rourkego opadło pasemko mokrych włosów, twarz zalała się czerwienią. Co to ma znaczyć, do cholery?! Skąd wiesz, Ŝe Wydział L.A. prowadzi tę sprawę? Co? Pytałeś przed chwilą, czy mamy przejąć dochodzenie od Wydziału Policji L.A. Skąd wiesz, Ŝe to oni je prowadzą? My ci tego nie powiedzieliśmy. Tak załoŜyłem, Bosch. Nie podoba mi się, co masz na myśli, tak samo jak cały mi się nie podobasz. Czy próbujesz sugerować, Ŝe ja albo ktoś inny... Jeśli chcesz powiedzieć, Ŝe nastąpił przeciek w tej sprawie, to jeszcze dziś zarządzę wewnętrzne dochodzenie, ale juŜ teraz mogę ci powiedzieć, Ŝe jeśli gdzieś nastąpił przeciek, to nie w tym biurze. A więc gdzie? Gdzie są raporty, które ci przekazaliśmy? Kto je oglądał? Rourke potrząsnął głową. Harry, nie bądź śmieszny. Rozumiem, jak się czujesz, ale uspokój się i pomyśl rozsądnie. Świadka zabrano z ulicy, przesłuchano na posterunku w Hollywood, a potem zostawiono w schronisku dla trudnej młodzieŜy. A poza tym, śledzi cię twój własny Wydział. Przykro mi, ale najwyraźniej twoi koledzy równieŜ ci nie ufają. Bosch nachmurzył się. Poczuł się zdradzony. Rourke mógł wiedzieć, Ŝe Harry jest śledzony wyłącznie od Wish, która namierzyła Lewisa i Clarke'a. Dlaczego nie powiedziała o tym jemu, tylko Rourke'emu? Spojrzał na nią, ale wpatrywała się w biurko. Przeniósł wzrok na Rourke'ego, który kiwał głową, jakby była na spręŜynie. Tak, juŜ pierwszego dnia domyśliła się, Ŝe cię śledzą. 175
Agent rozejrzał się po pustym biurze, najwyraźniej tęskniąc za większą publiką. Przenosił cięŜar ciała z jednej nogi na drugą, jak bokser czekający niecierpliwie w rogu boksu, aŜ zacznie się kolejna runda i będzie mógł znokautować słabnącego przeciwnika. Wish nadal siedziała bez słowa. W tej chwili Harry poczuł, Ŝe obejmowali się w łóŜku całe tysiące lat temu. Rourke mówił dalej: - MoŜe przyjrzysz się sobie i swojemu Wydziałowi, zanim zaczniesz rzucać na innych głupie oskarŜenia. Bosch bez słowa wstał i ruszył do drzwi. - Dokąd idziesz, Harry? - zawołała za nim Eleanor. Odwrócił się na moment, Ŝeby na nią popatrzyć, i wyszedł.
* Lewis i Clarke ruszyli za caprice'em Boscha, gdy tylko wyłonił on się z garaŜu Budynku Federalnego. Clarke kierował, Lewis pilnie spisywał raport z inwigilacji. - Leci jak wściekły, lepiej dodaj gazu - poradził Lewis. Bosch skręcił na zachód na Wilshire, kierując się ku autostradzie numer 405. Clarke przyspieszył, by nie zgubić go w tłoku porannej godziny szczytu. - TeŜ byłbym wściekły, gdybym stracił jedynego świadka - odezwał się Clarke. - Gdybym pozwolił go zabić. - Jak to? - Sam widziałeś, wsadził dzieciaka do schroniska i odszedł zadowolony. Nie wiem, co chłopak widział, o czym im opowiedział, ale widać był na tyle waŜny, Ŝe musieli go zlikwidować. Bosch powinien był lepiej się nim zająć, zamknąć go na cztery spusty. Jechali autostradą na południe. Bosch był o dziesięć aut przed nimi, trzymał się wolnego pasa ruchu. Na szosie kłębiła się śmierdząca, brudna masa przewalającej się stali. - Chyba skręci na drogę numer 10 - stwierdził Clarke. - Jedzie do Santa Monica, moŜe do niej do domu, pewnie zapomniał zabrać szczoteczkę do zębów. Wiesz co, zostawmy go i pojedźmy pogadać z Irvingiem. MoŜe wysmaŜymy coś z tego zabójstwa świadka, na przykład zaniedbanie obowiązku słuŜbowego, wystarczy na przesłuchanie administracyjne. Przynajmniej wywalą go z sekcji zabójstw, a jeśli nie będzie mógł się zajmować morderstwami, to zbierze manatki i odejdzie. Dostaniemy po kolejnej gwiazdce na pagony. Lewis przemyślał propozycję partnera. Była niezła, moŜe coś z niej wyjdzie. Nie chciał jednak przerywać inwigilacji bez wyraźnego polecenia Irvinga. - Jedź za nim - powiedział. - Kiedy się zatrzyma, zadzwonię i dowiem się, co na to Irving. Mówiąc mi rano o tym dzieciaku, był strasznie podniecony, 176
jakby wszystko było na najlepszej drodze, więc nie chcę psuć mu szyków. Dobra. Skąd Irving wiedział tak szybko, Ŝe sprzątnęli chłopaka? Nie wiem. UwaŜaj, skręca. Jechali za szarym caprice'em autostradą Santa Monica, oddalając się od centrum miasta. Ruch był tu mniejszy, a Bosch juŜ tak nie pędził. Minął dwa zjazdy, Clover Frild i Lincoln, prowadzące do domu Eleanor Wish, przejechał przez tunel i ruszył autostradą Pacific Coast wzdłuŜ piaszczystego wybrzeŜa, na północ. Słońce świeciło wysoko, daleko we mgle majaczyły niewyraźne zarysy gór Malibu. Co teraz? - zaniepokoił się Clarke. Nie wiem, poczekamy jeszcze. Na szosie nie było wiele aut, z trudem przychodziło im ukrywanie się cały czas za jakimś samochodem. ChociaŜ Lewis wciąŜ sądził, Ŝe gliniarze nigdy nie sprawdzają, czy nikt ich nie śledzi, dziś uznał Boscha za wyjątek od tej reguły. Zamordowano mu świadka, mógł instynktownie wyczuć, Ŝe ktoś za nim jedzie. Nie ma pośpiechu, mamy cały dzień. Przez następne sześć kilometrów Harry utrzymywał stałą prędkość, aŜ wreszcie skręcił na parking koło mola Malibu i restauracji „Alice's”. Lewis i Clarke nie zatrzymywali się, a po przejechaniu kilometra zawrócili. Kiedy wjeŜdŜali na parking, wóz Boscha nadal tam stał, ale jego samego nie było. Znów poszedł do tej restauracji? - zdziwił się Clarke. - Chyba przepada za nią. O tej porze jest jeszcze zamknięta. Zaczęli rozglądać się na wszystkie strony. Na skraju parkingu stały jeszcze cztery samochody. Miały bagaŜniki na dachach, z czego wnosili policjanci, Ŝe auta naleŜą do grupy ludzi unoszących się na deskach surfingowych nieopodal pomostu. W końcu Lewis dostrzegł Boscha i wskazał go palcem. Spacerował po molo z opuszczoną głową i rozwianymi wiatrem włosami. Lewis przypomniał sobie o aparacie fotograficznym, który wciąŜ leŜał w bagaŜniku. Wyjął ze skrytki samochodowej lornetkę i skierował szkła na niknącą w oddali sylwetkę Boscha. Przyglądał mu się, aŜ Harry dotarł do końca drewnianego mola i oparł łokcie na poręczy. Co on robi? - spytał Clarke. - PokaŜ! Ty prowadzisz wóz, ja obserwuję. I tak nic nie robi, opiera się tylko. Musi coś robić. Myśli, rozumiesz? O, zapala papierosa, zadowolony jesteś? Coś robi... Poczekaj... Co? Cholera! Powinniśmy byli nastawić aparat. Jacy „my”? Dziś ty się tym zajmujesz, ja prowadzę. Co on robi? Upuścił coś do wody. 177
Lewis ujrzał w szkłach lornetki, jak Bosch przechyla się przez poręcz. Patrzył na lustro wody. Na molo nie było nikogo oprócz niego. - Widziałeś, co upuścił? - Skąd mam, kurwa, wiedzieć, co upuścił!? Nie widzę stąd powierzchni wody. Chcesz, Ŝebym tam poszedł i kazał komuś podpłynąć na desce i zobaczyć? Nie wiem, co to było! - Uspokój się, pytam tylko. Widziałeś, jakiego koloru był ten przedmiot? - Chyba biały, jak piłka, ale unosił się na wodzie. - Mówiłeś, Ŝe nie widzisz powierzchni. - Znaczy, przefrunął kawałek, to chyba chusteczka albo jakiś papier. - Co teraz robi? - Po prostu stoi przy poręczy, patrzy na wodę. - Ma kryzys, wyrzuty sumienia. MoŜe skoczy do wody i będziemy mogli zapomnieć o tym wszystkim. Clarke zaśmiał się ze słabego dowcipu, Lewis zachował powagę. - Wydaje mi się, Ŝe to zrobi. - Daj mi lornetkę i idź zadzwonić, zobacz, czego chce Irving. Lewis oddał mu sprzęt i wysiadł z auta. Najpierw podszedł do bagaŜnika i wyjął nikona. Przykręcił długi obiektyw i przez okno podał aparat Clarke'owi. Zrób mu tam zdjęcie, Ŝebyśmy mieli co pokazać Irvingowi. Ruszył w stronę restauracji szukać telefonu. Po trzech minutach wrócił. Bosch nadal opierał się o poręcz na końcu molo. Szef mówi, Ŝe pod Ŝadnym pozorem nie wolno nam przerywać inwigilacji - oznajmił Lewis. - Powiedział, Ŝe nasze raporty są do dupy, chce więcej szczegółów i zdjęć. Sfotografowałeś go? Clarke był zbyt pochłonięty wpatrywaniem się w obiektyw aparatu, by odpowiedzieć. Lewis podniósł z fotela lornetkę i równieŜ spojrzał. Bosch nie ruszał się. Lewis nic z tego nie rozumiał. Co on robi? Myśli? Po co jechał tak daleko, by sobie pomyśleć? Pieprzony Irving - odezwał się nagle Clarke, odkładając aparat na kolana i odwracając się do partnera. - Tak, zrobiłem mu parę zdjęć, zadowolą naczelnika. Ale on nic nie robi, opiera się tylko. JuŜ nie - przerwał mu Lewis, patrząc przez lornetkę. - Zapuść silnik, pora na zabawę. Bosch zszedł z molo. Wrzucił do wody zgniecioną notatkę na temat hipnozy. Zakołysała się przez parę chwil na powierzchni wody, jak kwiat rzucony w brudne odmęty, aŜ wreszcie poszła na dno. Teraz Harry odczuwał jeszcze silniej konieczność odnalezienia zabójcy Meadowsa. Musiał zadośćuczynić równieŜ Sharkeyowi. Stąpając po starych deskach molo, zauwaŜył, Ŝe samochód, który za nim jechał, opuszcza parking przy restauracji. NiewaŜne, nie obchodziło go, co widzieli albo pomyśleli. Teraz obowiązywały nowe zasady, a on miał swoje plany dotyczące Lewisa i Clarke'a. 178
Ruszył na wschód, w kierunku miasta. Nawet nie fatygował się, by szukać w lusterku czarnego samochodu, był pewien, Ŝe go śledzą. Chciał, Ŝeby jechali za nim. Gdy dotarł do Los Angeles Street, zaparkował niezgodnie z przepisami przed Budynkiem Rządu Stanów Zjednoczonych. Wszedł do zatłoczonej poczekalni Urzędu Imigracyjnego na trzecim piętrze. Śmierdziało tu jak w więzieniu: potem, strachem i ludzką tragedią. Za zasuniętą szybą recepcji znudzona urzędniczka rozwiązywała krzyŜówkę w „Timesie”. Na półeczce koło recepcji stał pojemnik z papierowymi numerkami, takimi jak w banku. Po chwili kobieta podniosła wzrok i spojrzała na Boscha. Trzymał w ręku odznakę. - Słowo na sześć liter, oznaczające człowieka pogrąŜonego w smutku i samotnego? - zapytała, odsuwając szybkę i badając złamany paznokieć. - Bosch. - Jak? - Detektyw Harry Bosch. Proszę mnie wpuścić, chcę się zobaczyć z Hectorem V. - Muszę sprawdzić - powiedziała z kwaśną miną. Mruknęła coś do słuchawki, sięgnęła po odznakę Boscha, przyjrzała się nazwisku na legitymacji i odłoŜyła słuchawkę. - Zaprasza pana do środka. - Otworzyła automatyczne drzwi obok okna recepcji. - Mówi, Ŝe zna pan drogę. W zagraconym biurze, znacznie mniejszym od pokoju słuŜbowego Boscha, Harry ścisnął dłoń Hectora Villabony. - Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić? Muszę skorzystać z komputera. - No to do roboty. Za to właśnie go lubił. Nigdy nie pytał, o co chodzi, od razu zabierał się do rzeczy. Nie bawił się w nieczyste gierki, oszustwa, jak prawie wszyscy w tym zawodzie. Hector podjechał na krześle do stojącego na biurku komputera i wystukał hasło. - Pewnie chcesz sprawdzić jakieś nazwiska. Ile ich jest? Bosch teŜ nie miał zamiaru go oszukiwać. Pokazał mu listę z trzydziestoma czterema nazwiskami. Hector gwizdnął cicho i powiedział: - Dobra, sprawdzimy, ale to Wietnamczycy. Jeśli nie przeszli przez nasze biuro, to nie znajdziemy Ŝadnych danych. W komputerze mamy tylko dokumentację dotyczącą obywatelstwa, imigracji, sam wiesz. Jednak Harry wiedział równieŜ, Ŝe to właśnie w południowej Kalifornii osiedliło się najwięcej uchodźców z Wietnamu. Hector zaczął wystukiwać nazwiska dwoma palcami, a dwadzieścia minut później Bosch otrzymał z komputera wydruk. - Czego szukasz, Harry? - spytał Hector, równieŜ przyglądając się liście. - Sam nie wiem. Widzisz tu coś niezwykłego? Minęło kilka chwil. Bosch pomyślał, Ŝe nie znajdą nic nadzwyczajnego, Ŝe zabrnął w ślepą uliczkę. Mylił się jednak. 179
- Wydaje mi się, Ŝe ten facet mógł mieć jakieś powiązania. Nazwisko Ngo Van Binh nic Boschowi nie mówiło. Pochodziło z listy „B”, Binh nie zgłosił Ŝadnych strat. - Powiązania? - Wpływy - odparł Hector. - Chyba moŜna powiedzieć o powiązaniach politycznych. Widzisz, jego sprawa nosi symbol „GL”. Tymi aktami zajmuje się nasze biuro specjalne w Waszyngtonie. Nie interesują się zwykłymi szarymi obywatelami, tylko waŜnymi ze względów politycznych, jak na przykład uchodźcy ze Związku Radzieckiego, którzy są naukowcami albo baletmistrzami, i tak dalej. Ja nie mam z tym nic wspólnego. Kiwnął głową i wskazał palcem wydruk. - Tu są daty złoŜenia wniosku i pozwolenia na wjazd. Wszystko potoczyło się szybko, czyli były naciski. Nie znam go, ale wiem, Ŝe miał znajomości. Przyjechał czwartego maja siedemdziesiątego piątego, cztery dni po opuszczeniu Wietnamu. Pierwszego dnia jedzie do Manili, ostatniego do Stanów, zostają mu dwa dni w Manili na otrzymanie pozwolenia, a wtedy były tam tłumy uchodźców. Nie mógł dostać pozwolenia przez dwa dni bez wpływów, co znaczy, Ŝe ten facet juŜ miał pozwolenie, miał swoje powiązania. Nie ma w tym nic szczególnego, wiele osób miało takie znajomości i przyjechało do Stanów, kiedy wojna się spieprzyła. Wielu z nich naleŜało do tamtejszej elity, bo mieli wystarczająco duŜo forsy. Bosch sprawdził datę wyjazdu Binha z Wietnamu. Trzydziesty kwietnia siedemdziesiąt pięć. Tego samego dnia Meadows opuścił Wietnam po raz ostatni. Tego samego dnia Sajgon przeszedł w ręce wojsk Północnego Wietnamu. - I jeszcze data wydania dokumentów - dodał Villabona, wskazując ją palcem. - Nastąpiło to bardzo szybko. Dostał wizę czternastego maja, dziesięć dni po przylocie, wcześniej niŜ większość Wietnamców. - Co o tym myślisz? - Trudno powiedzieć, Mógł mieć swoje wpływy albo po prostu dość pieniędzy, by dostać się do helikoptera. O tych czasach nadal krąŜy wiele plotek. Podobno ludzie bogacili się, sprzedając miejsca w helikopterach wojskowych po dziesięć patyków. Wizy bez wątpienia kosztowały więcej. Ale nic nie wiadomo. - Mógłbyś wyszukać akta na jego temat? - Gdybym siedział w Waszyngtonie. Bosch patrzył bez słowa, w końcu Hector wyjaśnił: - Tam są wszystkie sprawy z nagłówkiem „GL”, Harry, bo tam właśnie siedzą ludzie, z którymi były one powiązane. Rozumiesz? Bosch milczał.' - Nie wściekaj się, Harry, zobaczę, co będę mógł zrobić, podzwonię. Wpadniesz później? Bosch dał mu numer biura FBI, nie mówiąc, Ŝe to biuro federalne. Ścisnęli sobie dłonie, Harry wyszedł. W hallu na parterze wyjrzał przez przyciemnione 180
szyby drzwi, rozglądając się za Lewisem i Clarke'em. Kiedy zobaczył, jak czarny wóz zakręca za róg, krąŜąc wokół budynku, poszedł do własnego auta. Kątem oka dostrzegł, Ŝe czarny samochód zwalnia i staje przy krawęŜniku. Czekali, aŜ wsiądzie i odjedzie. Zrobił to, czego chcieli - bo sam teŜ tego chciał. Ulica Woodrow Wilson Drive wspina się na Wzgórza Hollywoodzkie. Spękana, połatana asfaltowa szosa jest za wąska, by dwa samochody mogły się na niej minąć nie zwalniając dla bezpieczeństwa. Budynki po lewej stronie szosy płaszczą się na zboczach. Są stare, ale stabilne i bezpieczne, kryte dachówką, zdobione płaskorzeźbami. Po prawej stronie nowsze domy odwaŜnie wystawiają drewniane ściany z poŜółkłych zarośli kanionu. Balansują na palach, niepewnie trzymając się wzgórz, podobnie jak ich właściciele usiłują utrzymać posady w pobliskich studiach filmowych. Dom Boscha był czwarty od końca po prawej stronie. Zobaczył go, wjeŜdŜając na ostatni zakręt drogi. Popatrzył na ciemne drewno, kanciaste krawędzie, szukając sygnałów zmiany, jak gdyby wygląd zewnętrzny mógł powiedzieć mu, co dzieje się w środku. Zerknął w lusterko wsteczne i dostrzegł wychylającą się zza zakrętu maskę czarnego plymoutha. Zaparkował samochód pod wiatą i wysiadł. Wszedł do domu, nie oglądając się na śledzących go policjantów. Pojechał na molo, Ŝeby przemyśleć to, co powiedział Rourke. Przypomniał sobie głuchy telefon nagrany na automatyczną sekretarkę. Teraz wszedł do kuchni i jeszcze raz sprawdził pozostawione na taśmie wiadomości. Po głuchym telefonie z wtorku nagrała się wiadomość od Jerry'ego Edgara, zostawiona dziś o świcie, kiedy to Edgar chciał ściągnąć Boscha do Hollywood Bowl. Przewinął taśmę i ponownie wysłuchał głuchego telefonu, besztając się w duchu za to, Ŝe nie pojął jego znaczenia, gdy usłyszał go po raz pierwszy. Ktoś zadzwonił, wysłuchał nagranej przez Harry'ego wiadomości i odwiesił słuchawkę po pierwszym sygnale. Na taśmie nagrał się trzask odkładanej słuchawki. Większość osób, które nie chcą zostawić wiadomości, przerywa połączenie, kiedy nagrany głos oznajmia, Ŝe nikogo nie ma. Gdyby ktoś myślał, Ŝe mimo to Bosch jest w domu, zawołałby go po sygnale. Ale ta osoba wysłuchała nagrania i odłoŜyła słuchawkę dopiero po pierwszym sygnale. Dlaczego? Początkowo nie zwrócił na to uwagi, ale teraz wiedział, Ŝe ten telefon był swoistą „próbą mikrofonu”. Z szafy przy drzwiach wyjął lornetkę, podszedł do okna w salonie i popatrzył przez szparę między zasłonami na czarnego plymoutha. Stał przecznicę dalej. Lewis i Clarke przejechali obok domu Boscha, zawrócili i zaparkowali auto przy krawęŜniku, gotowi kontynuować inwigilację. Przez szkła lornetki widział, jak Lewis obserwuje dom zza kierownicy. Clarke opierał głowę o nagłówek fotela, oczy miał zamknięte. śaden z nich nie miał chyba na uszach słuchawek, ale Harry nie był pewien, czy go nie podsłuchują. Nie odrywając 181
od oczu lornetki, uchylił drzwi i zamknął je. MęŜczyźni w samochodzie nie zareagowali, Clarke nie otwierał oczu, Lewis grzebał w zębach rogiem wizytówki. Bosch stwierdził, Ŝe jeśli podrzucili mu podsłuch, to nadawał on gdzieś daleko. Tak byłoby wygodniej. MoŜe ukryli na zewnętrznej ścianie budynku malutki magnetofon uruchamiany dźwiękiem. Odczekają, aŜ wyjdzie, wyskoczą z samochodu i zamienią taśmę na nową. Mogliby dalej go śledzić, zanim dotarłby do autostrady u stóp wzgórza. Odsunął się od okna i rzucił okiem na salon i kuchnię. Zbadał dolne powierzchnie stołów i urządzeń elektrycznych, ale tak jak się spodziewał, nic nie znalazł. Dobrym miejscem na podsłuch byłby telefon, który zostawił sobie na koniec. Aparat ma własne źródło energii, umieszczony w nim podsłuch przekazywałby wszystkie dźwięki z wnętrza domu, jak równieŜ prowadzone rozmowy telefoniczne. Podniósł telefon i podwaŜył obudowę mikrofonu scyzorykiem przypiętym do kluczy. W środku nie zauwaŜył niczego niezwykłego. Zdjął obudowę ze słuchawki i znalazł podsłuch. OstroŜnie podwaŜył wnętrze słuchawki noŜem. Małym magnesem przyczepiono pod spodem mały, płaski, okrągły nadajnik wielkości monety. Urządzenie uruchamiane było dźwiękiem. Z nadajnika wychodziły dwa kabelki. Jeden owinięty był wokół kabla telefonu i dostarczał podsłuchowi prąd, drugi znikał w obudowie aparatu. Bosch szarpnął go energicznie i wyciągnął dodatkowe źródło energii, małą paczuszkę z baterią paluszkiem. Urządzenie działało na prąd z linii telefonicznej, ale gdyby wyłączono aparat z kontaktu, bateria mogła dostarczać energię przez jakieś osiem godzin. Odłączył podsłuch od aparatu i połoŜył go na stole. Teraz działał na prąd z baterii. Patrzył na urządzenie, zastanawiając się, co robić. To był standardowy podsłuch policyjny o zasięgu pięciu, sześciu metrów, rejestrujący wszystkie słowa, jakie padały w pokoju. Zasięg nadawania był niewielki, najwyŜej dwadzieścia pięć metrów, w zaleŜności od tego, ile metalowych przedmiotów znajdowało się wokoło. Znów podszedł do okna w salonie i wyjrzał na ulicę. Lewis i Clarke nadal nie wiedzieli, Ŝe odłączono podsłuch. Lewis wciąŜ grzebał w zębach. Włączył płytę Wayne Shortera i wyszedł przez drzwi kuchenne pod wiatę. Policjanci nie mogli go widzieć. Znalazł magnetofon w pierwszym miejscu, jakie sprawdził, za puszką obok licznika elektryczności na ściance wiaty. Kółeczka taśmy obracały się do rytmu saksofonu Shortera. Tak jak i podsłuch, magnetofon podłączony był do kabla elektrycznego, ale miał zapasową baterię. Odłączył go i zaniósł do domu. PołoŜył urządzenie na stole koło podsłuchu. Shorter kończył grać utwór 502 Blues. Bosch usiadł na fotelu, zapalił papierosa i popatrzył na oba urządzenia, usiłując ułoŜyć plan działania. Wyciągnął rękę, przewinął taśmę i włączył odtwarzanie. Najpierw usłyszał swój głos, mówiący, Ŝe nie ma go w domu, i wiadomość Jerry'ego Edgara o Hollywood Bowl. Potem dwa razy rozległ się dźwięk otwierających się i zamykanych drzwi i w końcu saksofon Shortera. Zmienili taśmę co najmniej jeden raz od 182
czasu głuchego telefonu. Harry zdał sobie sprawę, Ŝe nagrała się cała wizyta Eleanor Wish. Przemyślał to, zastanawiając się, czy magnetofon wyłapał to, co powiedziano na tarasie, opowiadanie Boscha o nim i o Meadowsie. Zdenerwowała go myśl o intruzach, dwóch męŜczyznach w czarnym aucie, wykradających mu chwile prywatności. Ogolił się, wziął prysznic i włoŜył świeŜe ubranie, beŜowy letni garnitur, róŜową koszulę i błękitny krawat. Poszedł do salonu i wsadził magnetofon i podsłuch do kieszeni marynarki. Jeszcze raz wyjrzał przez lornetkę za okno. W samochodzie policyjnym nic się nie działo. Wyszedł tylnymi drzwiami, ostroŜnie zszedł do podstawy pali i ruszył energicznie przez nasyp za domem. ZauwaŜył, Ŝe suche zarośla usiane są kawałeczkami pozłotki z butelki po piwie, którą obskubywał, rozmawiając z Eleanor. Kiedy dotarł do końca swojej działki, ruszył wzdłuŜ wzgórza, przechodząc pod palami trzech sąsiednich domów. Przy trzecim wspiął się po zboczu i wyjrzał zza rogu budynku na ulicę. Był daleko za czarnym autem. Strząsnął z nogawek spodni rzepy i spokojnie wyszedł na szosę. Podszedł nie zauwaŜony do drzwi po stronie pasaŜera. Okno było opuszczone, zza niego dochodziło chyba chrapanie. Gwałtownie otworzył drzwi. Clarke miał otwarte usta i zamknięte oczy. Bosch sięgnął przez drzwi i złapał męŜczyzn za jedwabne krawaty. Dla równowagi postawił stopę w drzwiach i mocno pociągnął. Choć było ich dwóch, miał przewagę. Clarke był zdezorientowany, równieŜ Lewis nie miał pojęcia, co się dzieje. Podjęcie walki bądź stawianie oporu zacieśniłoby im krawaty na szyi, dusząc ich. Chętnie wyszli z samochodu, potykając się jak psy na smyczy. Upadli pod palmą rosnącą koło chodnika. Mieli czerwone twarze, prychali śliną. Chwycili palcami węzły krawatów, próbując złapać oddech. Harry sięgnął im do pasków i zerwał z nich kajdanki. Podczas gdy detektywi łapali powietrze, skuł razem lewą rękę Lewisa i prawą Clarke'a. Z drugiej strony pnia załoŜył drugie kajdanki na prawą rękę Lewisa, ale Clarke zorientował się, co robi, usiłował wstać i uciec. Bosch znów chwycił go za krawat i mocno szarpnął w dół. Clarke wychylił się do przodu, uderzając twarzą w palmę. Ogłuszyło go to, Harry zamknął mu na nadgarstku kajdanki. Dwaj gliniarze tarzali się teraz na ziemi, skuci kajdankami wokół pnia palmy. Wyjął im broń z futerałów i cofnął się, Ŝeby złapać oddech. Rzucił pistolety na fotel auta. Jesteś martwy - zdołał wreszcie wycharczeć przez spuchnięte gardło Clarke. Wstali z trudem na nogi. Stojąc wokół drzewa, wyglądali jak dwaj dorośli złapani na zabawie w kółko graniaste. Zamach na policjanta, razy dwa - powiedział Lewis. – Zachowanie niegodne oficera. Teraz moŜemy ci dołoŜyć dziesięć innych zarzutów. - Zakasłał 183
gwałtownie, krople śliny wylądowały na marynarce Clarke'a. - Rozepnij nas, to moŜe o wszystkim zapomnimy. Nic z tego, o niczym nie zapomnimy - przerwał mu Clarke. - Poleci jak gówno. Bosch wyjął z kieszeni podsłuch i połoŜył go na dłoni. Kto poleci? - zapytał. Lewis popatrzył na urządzenie, rozpoznał je i rzucił: Nic nam o tym nie wiadomo. Oczywiście - odparł Harry. Z drugiej kieszeni wyjął magnetofon i podsunął im pod nos. - Uruchamiany dźwiękiem, taki jakich zawsze uŜywacie, czy jest to zgodne z prawem, czy nie. Znalazłem to w telefonie, właśnie wtedy, gdy zauwaŜyłem, Ŝe jeździcie za mną po całym mieście. CzyŜbyście nie zostawili u mnie podsłuchu, Ŝeby nie tylko mnie widzieć, ale równieŜ słyszeć? śaden nie odpowiedział, ale Bosch nie spodziewał się usłyszeć wyjaśnień. ZauwaŜył kropelkę krwi kołyszącą się na nosie Clarke'a. Jakiś samochód jadący ulicą zwolnił, Bosch wyciągnął odznakę i podniósł ją w górę. Wóz pojechał dalej. Dwaj detektywi nie dzwonili po posiłki, więc czuł się bezpieczny. Teraz im pokaŜe. W przeszłości nieraz krytykowano Wydział za nielegalne podsłuchiwanie policjantów, działaczy praw człowieka, a nawet gwiazd filmu. Ci dwaj nie będą nadawać sprawie rozgłosu, od skóry Boscha cenniejsza jest dla nich własna skóra. Macie pozwolenie na załoŜenie mi podsłuchu? Posłuchaj, Bosch - zaczął Lewis. - JuŜ ci mówiłem, Ŝe nie... Chyba nie macie pozwolenia, musielibyście znaleźć dowody przestępstwa. Podobno tak się to robi, ale moŜe Wydział Spraw Wewnętrznych nie przejmuje się takimi szczegółami. Wiecie, jak będzie wyglądać wasz pozew o napaść na policjanta? Jeśli zabierzecie mnie na przesłuchanie, Ŝeby wyrzucić mnie z pracy za wyciągnięcie was z auta i zabrudzenie wam tyłków o ziemię, ja napiszę do sądu federalnego pozew o pogwałcenie Czwartej Poprawki do Konstytucji przez was samych, waszego szefa, Irvinga, Wydział Spraw Wewnętrznych, naczelnika policji i całe pieprzone miasto. Nielegalna rewizja i konfiskata mienia. Dorzucę do tego burmistrza, co wy na to? Clarke splunął w trawę przed Boschem. Na białą koszulę spadła mu z nosa kropla krwi. Nic nam nie udowodnisz, to nie my załoŜyliśmy podsłuch - powiedział. Bosch, czego chcesz? - wyrzucił z siebie Lewis. Gniew zalał mu twarz głębszą czerwienią niŜ duszący go wcześniej krawat. Bosch zaczął chodzić wokół nich. śeby go widzieć, musieli bez przerwy odwracać głowę i wychylać się zza pnia. Czego chcę? Mimo Ŝe wami gardzę, nie chce mi się ciągnąć was do sądu. Wystarczyło mi, Ŝe was przeciągnąłem po chodniku. Chcę... Bosch, powinieneś sobie zbadać głowę! - wrzasnął Clarke. 184
- Zamknij się! - warknął do niego Lewis. - Sam się zamknij - odgryzł się Clarke. - Prawdę mówiąc, zbadałem sobie głowę - ciągnął Bosch. - Mimo wszystko, wolę swoją od waszych. Wasze głowy powinien zbadać proktolog. Cofnął się o kilka kroków i dalej krąŜył wokół nich. - Powiem wam coś. Zapomnę o wszystkim, odpowiecie tylko na parę pytań i jesteśmy rozliczeni. Uwolnię was, a potem będzie miło jak w rodzince. Zgoda? - Co to za pytania? - odezwał się Lewis. - O co ci chodzi? - Kiedy zaczęliście mnie śledzić? - We wtorek rano, pojechaliśmy za tobą, kiedy wyszedłeś z FBI - odparł Lewis. - Nic mu nie mów - wtrącił się Clarke. - I tak wie. Clarke spojrzał na Lewisa i potrząsnął z niedowierzaniem głową. - Kiedy załoŜyliście podsłuch w moim telefonie? - To nie my - odparł Lewis. - Bzdury. NiewaŜne. Widzieliście, jak rozmawiałem z tym chłopakiem w Boytown. - To było stwierdzenie, nie pytanie. Chciał, Ŝeby myśleli, Ŝe wie prawie wszystko z wyjątkiem kilku szczegółów. - Tak - potwierdził Lewis. - To był nasz pierwszy dzień. Namierzyłeś nas. I co z tego? Harry zauwaŜył, Ŝe Lewis sięga ręką do kieszeni płaszcza. Rzucił się na niego i uprzedził go, wyciągając klucze, wśród których był kluczyk do kajdanek. Rzucił je do auta i zapytał: - Komu o tym powiedzieliście? - O dzieciaku? - zdziwił się Lewis. - Nikomu nic nie mówiliśmy. - Piszecie codziennie raport z inwigilacji, prawda? Robicie zdjęcia? ZałoŜę się, Ŝe w samochodzie leŜy aparat, chyba Ŝe zostawiliście go w bagaŜniku. - Pewnie, Ŝe piszemy raporty. Bosch zapalił papierosa, nie przestając chodzić. - Gdzie one idą? Lewis odpowiedział dopiero po chwili. Bosch zauwaŜył, Ŝe porozumiewa się wzrokiem z Clarke'em. - Wczoraj zdaliśmy pierwszy raport i zdjęcia, przekazaliśmy je do skrzynki zastępcy naczelnika, jak zwykle. Nie wiem nawet, czy juŜ je widział. Jak dotąd to nasz jedyny raport. Zdejmij mi kajdanki, to Ŝenujące, ludzie na nas patrzą. Potem moŜemy pogadać. Bosch podszedł do nich, dmuchnął między nich dymem i oznajmił, Ŝe zostaną w kajdankach do końca rozmowy. Nachylił się nad twarzą Clarke'a i zapytał: - Kto jeszcze dostał egzemplarz raportu? - Z inwigilacji? Nikt - odpowiedział Lewis. - To niezgodne z procedurą Wydziału. 185
Bosch zaśmiał się i potrząsnął głową. Wiadomo, oni nie pozwoliliby sobie na pogwałcenie zasad Wydziału, nie zrobiliby nic niezgodnego z prawem. Ruszył w kierunku domu. - Poczekaj, Bosch! - krzyknął za nim Lewis. - Daliśmy kopię twojemu porucznikowi. Wracaj! Bosch zawrócił, a Lewis ciągnął: - Chciał być informowany na bieŜąco, musieliśmy to zrobić. Zastępca naczelnika Irving zezwolił na to, wykonywaliśmy rozkazy. - Co raport mówił o chłopcu? - Nic, Ŝe to jakiś dzieciak. Coś w rodzaju: „Obserwowany nawiązał rozmowę z osobą nieletnią, którą przewieziono na posterunek Hollywood na oficjalne przesłuchanie”. - Czy w raporcie podaliście jego toŜsamość? - Nie podaliśmy nazwiska, bo nawet go nie znaliśmy. Obserwowaliśmy ciebie. Rozepnij nam kajdanki. - A co z „Ulicznym Domem”? Widzieliście, Ŝe go tam zawiozłem. Czy to znalazło się w raporcie? - Tak. Bosch znów się do nich zbliŜył. A teraz najwaŜniejsze pytanie. JeŜeli biuro federalne wycofało skargę, to dlaczego JAD* [JAD - Internal Affairs Division (Wydział Spraw Wewnętrznych)] nadal się mną zajmuje? FBI dzwoniło do Poundsa i odwołało zarzuty, a wy zachowujecie się tak, jakby zabrano wam sprawę, a wy nic. Dlaczego? Lewis zaczął coś mówić, ale Bosch przerwał mu. Chcę, Ŝeby Clarke mi odpowiedział. Ty myślisz zbyt szybko. Clarke nic nie mówił. Clarke, dzieciak, którego widziałeś, nie Ŝyje. Ktoś go załatwił, bo ze mną rozmawiał. Jedyne osoby, które o tym wiedziały, to ty i twój partner. Coś się dzieje. Jeśli nie otrzymam odpowiedzi, to wszystko nagłośnię, podam do prasy. Zobaczysz, Ŝe JAD zajmie się dla odmiany tobą. Clarke odezwał się dopiero po pięciu minutach. Pierdol się. Wtedy wtrącił się Lewis. Słuchaj, Bosch, ja ci powiem. Chodzi o to, Ŝe FBI ci nie ufa. Dali ci tę sprawę, ale powiedzieli nam, Ŝe ci nie ufają, Ŝe rzuciłeś się na to śledztwo i Ŝe będą musieli na ciebie uwaŜać, Ŝebyś czegoś nie spieprzył. Kazano nam dalej cię śledzić. To wszystko, rozwiąŜ nas. Nie mogę oddychać, ręce mnie bolą od tych kajdanek, za ciasno je zapiąłeś. Bosch zwrócił się do Clarke'a. Gdzie masz kluczyki? 186
W prawej kieszeni - odparł. Grał twardziela, nie patrzył Boschowi w oczy. Harry podszedł do niego od tyłu i objął go w pasie. Wyciągnął klucze z kieszeni Clarke'a i szepnął mu do ucha: Jeśli jeszcze raz wejdziesz do mojego domu, to cię zabiję. Ściągnął mu spodnie i slipki do kostek, rzucił kluczyki w głąb auta i ruszył do domu. Ty bydlaku! - wrzasnął Clarke. - To ja cię zabiję! Bosch był pewien, Ŝe skoro ma podsłuch i magnetofon, Lewis i Clarke nie wysuną przeciwko niemu Ŝadnych oskarŜeń w Wydziale. Mieli więcej do stracenia niŜ on. Proces i jawny skandal zniszczą im kariery, zanim jeszcze dotrą na piąte piętro. Harry wsiadł do samochodu i odjechał do Budynku Federalnego. Próbując oszacować sytuację, zdał sobie sprawę, Ŝe zbyt wiele osób wiedziało lub mogło wiedzieć o Sharkeyu. Wyszukanie tej jednej osoby z biura zamieszanej w sprawę nie było proste. Lewis i Clarke widzieli chłopca, przekazali informacje Irvingowi, Poundsowi i Bóg wie komu jeszcze. Wiedzieli o nim równieŜ Rourke i archiwista z FBI, a takŜe wszyscy ci ludzie, którzy mogli zobaczyć Sharkeya z Boschem na ulicy albo słyszeli, Ŝe Harry go szuka. Wiedział, Ŝe musi czekać na rozwój sytuacji. Na piętrze zajmowanym przez FBI siedząca za szybą ruda recepcjonistka kazała mu poczekać, aŜ zadzwoni do Grupy 3. Znów spojrzał przez firanki na cmentarz wojskowy. ZauwaŜył, Ŝe w rowie wykopanym na wzgórzu pracuje kilka osób. Wykładali dziurę w ziemi czarnymi kamiennymi płytami, odbijającymi jasne promienie słońca. Bosch wreszcie upewnił się, co właściwie ci ludzie robią. Z tyłu rozległ się dzwonek przy drzwiach, Harry odwrócił się. Było wpół do pierwszej, w sali nie było nikogo z wyjątkiem Eleanor Wish. Siedziała przy biurku, jedząc kanapkę z jajkiem, taką, jakie sprzedają w plastikowych trójkątnych opakowaniach we wszystkich bufetach budynków rządowych. Na biurku stała plastikowa butelka z wodą i kubeczek. Przywitali się. Bosch wyczuł, Ŝe między nimi coś się zmieniło, nie wiedział jednak, jak dalece. Jesteś tu od rana? - zapytał. Zaprzeczyła, mówiąc, Ŝe pokazała juŜ urzędnikom w banku WestLand National zdjęcia Franklina i Delgada. Jedna kobieta rozpoznała we Franklinie Frederica B. Isleya, właściciela skrytki, zwiadowcę włamywaczy. - Wystarczyłoby tego na nakaz aresztowania, ale Franklin zniknął - ciągnęła. - Rourke wysłał parę patroli pod jego adres i do Delgada. Dzwonił przed chwilą. Albo się przeprowadzili, albo w ogóle tam nie mieszkali. Wygląda na to, Ŝe dali nogę. Co teraz? Nie wiem. Rourke mówi, Ŝeby zaprzestać działań, dopóki ich nie złapiemy. Pewnie będziesz musiał wrócić do sekcji zabójstw. Kiedy znajdziemy 187
któregoś z nich, będziesz mógł nad nim popracować w sprawie zabójstwa Meadowsa. - I morderstwa Sharkey a, nie zapominaj.
-
Tak, teŜ.
Bosch skinął głową. Koniec, biuro zamyka sprawę. - Jeszcze jedno, jest dla ciebie wiadomość - dodała. - Dzwonił ktoś o imieniu Hector. Usiadł przy sąsiednim biurku i wykręcił bezpośredni numer Hectora Villabony. Słuchawkę podniesiono po drugim dzwonku. - Tu Bosch. - Co się z tobą dzieje? - zapytał. - Zadzwoniłem pod ten numer, to FBI. - Tak, ale to długa historia, później ci powiem. Masz coś? - Niewiele i chyba nic nie znajdę. Nie mogę wyciągnąć tych akt. Ten Binh ma chyba niezłe plecy, tak jak myśleliśmy. Jego akta są utajnione. Zadzwoniłem do znajomego w Waszyngtonie i poprosiłem, Ŝeby je przysłał, a on na to, Ŝe nie moŜe. - Dlaczego są utajnione? - Kto wie? Chyba po to, Ŝeby nikt się o niczym nie dowiedział. - Dzięki, to nie jest juŜ takie waŜne. - Gdybyś miał jakieś źródło w Departamencie Stanu, znał kogoś z dostępem do akt, moŜe miałby więcej szczęścia, ja jestem zwykłym pionkiem. Ale wiesz, temu mojemu znajomemu coś się wypsnęło. - Co takiego? - Podałem mu nazwisko Binha, a kiedy oddzwonił, powiedział: „Przykro mi, akta kapitana Binha są utajnione”. To musiał być wojskowy, pewnie dlatego sprowadzili go tutaj tak szybko. Jeśli był wojskowym, to z pewnością ocalili mu skórę. Bosch podziękował Hectorowi i odłoŜył słuchawkę. Kiedy zapytał Eleanor, czy ma jakieś znajomości w Departamencie Stanu, potrząsnęła głową. - Wywiad wojskowy, CIA, nic? - zdziwił się. - Ktoś, kto ma dostęp do akt komputerowych. Namyślała się przez chwilę, zanim odparła: - Jest tu jeden facet z Departamentu Stanu, znam go z Waszyngtonu. O co ci chodzi? - Czy moŜesz do niego zadzwonić i poprosić o przysługę? - Nie zechce rozmawiać przez telefon o interesach, będziemy musieli do niego pójść. Kiedy czekali na windę, opowiedział jej o Binhu, jego stopniu wojskowym, o tym, Ŝe wyjechał z Wietnamu tego samego dnia, co Meadows. Drzwi windy otworzyły się, wsiedli, wcisnęła guzik siódmego piętra. Byli w kabinie sami. - Cały czas wiedziałaś, Ŝe JAD mnie śledzi - odezwał się. - Widziałam ich. 188
- Ale juŜ wcześniej wiedziałaś, prawda? - Co za róŜnica? - Dla mnie ogromna. Dlaczego mi nie powiedziałaś? Milczała przez chwilę. Winda zatrzymała się na piętrze. - Nie wiem - odrzekła. - Przepraszam. Nie powiedziałam ci od razu, a kiedy potem chciałam to zrobić, nie mogłam. Wydawało mi się, Ŝe to wszystko popsuje. Zresztą tak się stało. - Dlaczego w ten sposób się zachowywałaś? Nadal miałaś jakieś wątpliwości? Wpatrywała się w róg stalowej kabiny. - Tak, na początku nie byliśmy ciebie pewni. Nie chcę kłamać. - A potem? Drzwi otworzyły się, Eleanor wyszła, mówiąc: - PrzecieŜ ciągle tu jesteś. Bosch wysiadł z windy, złapał ją za ramię i zatrzymał. Dwaj męŜczyźni w niemal identycznych szarych garniturach przebiegli obok nich i wpadli do windy. - Tak, ale nie powiedziałaś mi o inwigilacji. - Czy moŜemy później o tym porozmawiać? - Chodzi o to, Ŝe widzieli nas z Sharkeyem. - Tak myślałam. - Dlaczego milczałaś, kiedy podejrzewałem kogoś z biura, pytałem, z kim rozmawiałaś o chłopaku? - Nie wiem. Bosch popatrzył na swoje buty. Czuł się jak jedyna osoba na świecie, która niczego nie rozumie. - Rozmawiałem z nimi - odezwał się. - Twierdzą, Ŝe tylko nas obserwowali i nie robili nic więcej. Nie znali jego toŜsamości, w ich raportach nie pojawia się nazwisko Sharkeya. - Wierzysz im? - Nie wyobraŜam sobie, jak mogliby być w to zamieszani. To nie pasuje. Chodzi im o mnie, zrobiliby wszystko, Ŝeby mnie dostać, ale nie sprzątnęliby świadka. To szaleństwo. - MoŜe przekazują informację komuś zamieszanemu w morderstwa, nie zdając sobie nawet z tego sprawy? Bosch znów pomyślał o Irvingu i Poundsie. - Istnieje taka moŜliwość, ale chodzi o to, Ŝe to ktoś z wewnątrz. MoŜe z mojego wydziału, moŜe od ciebie z biura. Musimy być bardzo ostroŜni, rozmawiając z kimś o naszych działaniach. Po chwili spojrzał jej prosto w oczy i zapytał: - Wierzysz mi? Dopiero po dłuŜszym czasie skinęła głową i powiedziała: - Nie przychodzi mi do głowy Ŝadne inne wytłumaczenie tego, co się stało. 189
Eleanor podeszła do recepcjonistki, Bosch trzymał się z tyłu. Po chwili zza zamkniętych drzwi wyszła kobieta, która zaprowadziła ich korytarzem do małego biura. Miejsce za biurkiem było puste. Usiedli na krzesłach i czekali. - Z kim się spotkamy? - szepnął Harry. - Przedstawię cię, a on powie ci tyle, ile zechce, Ŝebyś o nim wiedział odparła. Miał właśnie zapytać, co to znaczy, kiedy otworzyły się drzwi i do pokoju wkroczył męŜczyzna. Wyglądał na pięćdziesiąt lat, miał srebrne, starannie zaczesane włosy, pod niebieską marynarką kryła się potęŜna sylwetka. Jego szare oczy były matowe jak popiół. Usiadł, nie patrząc na Boscha. Wzrok miał utkwiony w Eleanor Wish. Miło znów cię widzieć, Ellie - powiedział. - Co u ciebie słychać? Wymienili uprzejmości, Wish przedstawiła Boscha. MęŜczyzna wstał i wyciągnął rękę nad biurkiem. Bob Ernst, wicedyrektor do spraw rozwoju, miło mi. A więc to oficjalna wizyta, a nie odwiedziny starego przyjaciela? Zgadza się, Bob. Pracujemy nad pewną sprawą i potrzebna nam pomoc. Dla ciebie wszystko, Ellie - rzekł Ernst. Irytował Boscha, choć spotkali się po raz pierwszy dopiero przed chwilą. Bob, potrzebujemy danych na temat kogoś, kto zamieszany jest w sprawę, nad którą pracujemy - mówiła Wish. - Sądzę, Ŝe dzięki swojemu stanowisku mógłbyś dostarczyć nam tych informacji szybko i bez większych trudności. Szkopuł w tym, Ŝe to sprawa o zabójstwo - wtrącił Bosch - i nie chcemy tracić czasu na oficjalną procedurę, czekać na odpowiedź z Waszyngtonu. Czy to cudzoziemiec? Wietnamczyk - odparł Bosch. Kiedy przybył do Stanów? Czwartego maja siedemdziesiątego piątego. A więc juŜ po upadku. Rozumiem. Nad jakim zabójstwem związanym z tak starą historią, i to dotyczącą obcego kraju, pracują razem FBI i Wydział Policji w L.A.? Bob - zaczęła Eleanor - myślę, Ŝe... Nie musisz odpowiadać - zawołał Ernst. - Masz rację, zatrzymajcie to dla siebie. Poprawił notes i bibeloty na biurku. Jak szybko potrzebujecie tych informacji? - spytał w końcu. Natychmiast - odparła. MoŜemy poczekać - rzucił Harry. Zdajecie sobie sprawę z tego, Ŝe mogę nic nie uzyskać, zwłaszcza w tak krótkim czasie? 190
- Oczywiście - rzekła Wish. - Zapiszcie mi to nazwisko. Eleanor napisała i oddała kartkę Ernstowi. Ernst patrzył na nią przez chwilę i wstał, nie dotknąwszy nawet papieru. - Zobaczę, co będę mógł zrobić - powiedział i wyszedł z pokoju. Bosch spojrzał na Eleanor. - „Ellie? - Przestań, nikomu nie pozwalam tak do mnie mówić. Dlatego nie odbieram jego telefonów, nie oddzwaniam do niego. - Do tej pory tak było, ale teraz będziesz miała wobec niego dług wdzięczności. - Jeśli coś znajdzie. Ty teŜ będziesz mu dłuŜny. - Chyba będę musiał pozwolić mu mówić mi „Ellie”. Nie uśmiechnęła się. - Pewnie nas teraz podsłuchuje - ciągnął Bosch. Rozejrzał się po pokoju, choć podsłuch byłby oczywiście dobrze schowany. Na biurku ujrzał czarną popielniczkę i wyjął papierosy. - Nie pal, proszę - rzekła Eleanor. - Tylko pół. - Spotkałam go, kiedy oboje pracowaliśmy w Waszyngtonie. Nie pamiętam nawet, dlaczego poszliśmy na drinka. Był wtedy zastępcą kogoś tam w Departamencie Stanu. Jakiś czas później przeniesiono go tutaj. Kiedy zobaczył mnie w windzie i dowiedział się, Ŝe ja równieŜ się przeniosłam, zaczął do mnie wydzwaniać. - Pracuje w CIA, prawda? - Mniej więcej. Chyba. NiewaŜne, byleby znalazł to, czego potrzebujemy. - Spotkałem podobnych dupków na wojnie. Cokolwiek nam dziś da, nie powie wszystkiego. Dla takich facetów informacja jest jedyną znaną walutą. Nigdy wszystkiego nie oddają, zatrzymują coś dla siebie, jak to powiedział. Prędzej cię zabiją, niŜ powiedzą wszystko, co wiedzą. - MoŜemy na razie nie rozmawiać? - Jasne... Ellie. Bosch zabijał czas paląc i gapiąc się na puste ściany. Nie wysilono się nawet, by pokój wyglądał jak porządne biuro, nie było flagi narodowej, zdjęcia prezydenta. Ernst wrócił po dwudziestu minutach, kiedy Bosch dopalał drugiego papierosa. Wicedyrektor do spraw rozwoju podszedł do biurka z pustymi rękami i rzekł: - Detektywie, zechce pan tu nie palić? To bardzo nieprzyjemne w tak małym pomieszczeniu. Bosch zdusił niedopałek w małej czarnej miseczce stojącej na rogu biurka. - Przepraszam - powiedział. - Zobaczyłem popielniczkę i pomyślałem... - To nie jest popielniczka - oznajmił grobowym głosem Ernst. - To trzystuletnia miseczka na ryŜ. Przywiozłem ją z placówki w Wietnamie. 191
- TeŜ pan tam pracował nad rozwojem? - Przepraszam, Bob, znalazłeś coś? - przerwała Eleanor. Ernst dopiero po dłuŜszej chwili oderwał wzrok od Boscha. - Bardzo niewiele, ale moŜe się wam przyda. Ten człowiek, Binh, to były oficer policji w Sajgonie, kapitan... Bosch, czy pan jest weteranem tego konfliktu? - Ma pan na myśli wojnę? Tak. - Oczywiście - ciągnął Ernst. - Więc proszę mi powiedzieć, czy te informacje coś panu mówią? - Niewiele, większość czasu spędziłem w dŜungli. Nie zwiedzałem Sajgonu poza amerykańskimi barami i salonami tatuaŜu. Czy jeśli ten człowiek był kapitanem policji, to powinno mi to coś mówić? - Pewnie nie, więc powiem panu. Jako kapitan, Binh kierował policyjnym oddziałem do spraw zbrodni. Bosch myślał przez chwilę, zanim skomentował: - Pewnie był tak samo zdeprawowany jak wszyscy inni związani z tą wojną. - Myślę, Ŝe walcząc w dŜungli nie wiedział pan zbyt wiele o systemie panującym w Sajgonie? - spytał Ernst. - Proszę nam o tym opowiedzieć. Wygląda na to, Ŝe to była pańska specjalność. Ja tylko próbowałem utrzymać się przy Ŝyciu. Ernst zignorował zaczepkę. Postanowił w ogóle ignorować Boscha. Mówiąc, patrzył wyłącznie na Eleanor. - To wszystko działało w bardzo prosty sposób - zaczął. - Ludzie handlujący na czarnym rynku, sprzedający narkotyki, zajmujący się prostytucją, hazardem, musieli płacić policji daninę, haracz. Gwarantowało to bezpieczeństwo interesów, w pewnych granicach. Prawdziwą udręką była amerykańska Ŝandarmeria wojskowa. Ich teŜ moŜna było oczywiście przekupić, tak się przynajmniej mówiło. Taki system funkcjonował przez wiele lat, od samego początku wojny, jeszcze po wycofaniu się wojsk amerykańskich, chyba do dnia, w którym Sajgon upadł, trzydziestego kwietnia siedemdziesiątego piątego. Eleanor skinęła głową i czekała na dalszy ciąg. - Wojska amerykańskie siedziały tam ponad dziesięć lat, przedtem byli Francuzi. Mówimy więc o wielu latach obcej interwencji. - Milionach - wtrącił Bosch. - Co takiego? - Mówi pan o milionach dolarów łapówek. - Tak jest, przez lata nagromadzono dziesiątki milionów dolarów. - A jak pasuje do tego kapitan Binh? - spytała Eleanor. - Według naszych ówczesnych informacji, korupcję w sajgońskiej policji narzucały i kontrolowały trzy osoby, tak zwana Diabelska Trójca. Albo się im płaciło, albo nici z interesów. Proste. Przez przypadek, a właściwie wcale nie przez przypadek, w sajgońskiej policji było trzech kapitanów, których 192
obowiązki dokładnie odpowiadały, jeśli moŜna tak powiedzieć, domenom ludzi z Trójcy. Jeden kapitan zajmował się przestępstwami, drugi narkotykami, trzeci odpowiadał za patrole. Mamy pewne informacje, Ŝe ci kapitanowie to w rzeczywistości Diabelska Trójca. - Bez przerwy mówi pan o jakichś „informacjach”. Czy dotyczyły rozwoju? Skąd pan je ma? Ernst znów poprawił bibeloty na biurku i popatrzył na Boscha lodowatym wzrokiem. - Detektywie Bosch, prosił pan o informacje. Jeśli chciał pan wiedzieć, kto jest ich źródłem, to zrobił pan błąd, przychodząc do niewłaściwej osoby. MoŜe pan wierzyć w to, co mówię, bądź nie, dla mnie to bez znaczenia. Patrzyli na siebie wrogo, ale nic więcej nie mówili. Co się stało z członkami Trójcy? - zapytała Eleanor. Ernst odwrócił wzrok od Boscha i odpowiedział: - Stało się to, Ŝe kiedy Stany Zjednoczone wycofały swoje siły zbrojne w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim, źródła dochodów Trójcy gwałtownie wyschły. Ale jak kaŜda odpowiedzialna jednostka handlowa, przewidzieli to i szukali nowych źródeł. Nasz wywiad twierdzi, Ŝe zmienili formułę działania. Od początku lat siedemdziesiątych nie tylko zapewniali ochronę operacjom handlu narkotykami, ale sami przejęli część tych operacji. Dzięki swoim powiązaniom politycznym i wojskowym, a takŜe, rzecz jasna, policyjnym, zdobyli pozycję wyłącznego pośrednika w sprzedaŜy heroiny napływającej z wnętrza kraju i przerzucanej do Stanów Zjednoczonych. - Ale to nie trwało długo - wtrącił Bosch. - Oczywiście, Ŝe nie. Po upadku Sajgonu w kwietniu siedemdziesiątego piątego musieli uciekać. Szacuje się, Ŝe zarobili po piętnaście, osiemnaście milionów dolarów. Te pieniądze nie byłyby nic warte w nowym mieście, Ho Szi Min, a poza tym i tak nie przeŜyliby, Ŝeby z nich korzystać. Trójca musiała uchodzić z kraju pod groźbą stanięcia przed plutonem egzekucyjnym wojsk Północnego Wietnamu. Ponadto musieli zabrać swoje pieniądze... - Jak im się udało? - spytał Bosch. - To były brudne pieniądze, Ŝaden kapitan wietnamskiej policji nie mógł ich legalnie posiadać. Chyba przesłali je telegraficznie do Zurychu, a trzeba przy tym pamiętać, Ŝe były to transakcje odbywające się w sferze kultury wietnamskiej, która narodziła się wśród zamętu, nieufności i wojny. We własnym kraju nie ufali nawet bankom. Poza tym nie mieli juŜ pieniędzy. - Jak to? - zdziwiła się Eleanor. - WciąŜ nimi obracali. Wiecie, jak wygląda osiemnaście milionów dolarów? Pewnie wypełniłyby ten pokój. Więc wymyślili, jak je zmniejszyć, tak przynajmniej uwaŜamy. - Kamienie szlachetne - domyślił się Bosch. - Diamenty - potwierdził Ernst. - Mówi się, Ŝe diamenty warte osiemnaście milionów dolarów bez kłopotu zmieszczą się w dwóch pudełkach po butach. 193
- Albo w sejfie depozytowym - dodał Harry. - Być moŜe, ale jeśli pozwolicie, nie chcę niczego wiedzieć, jeśli nie muszę. - Jednym z tych kapitanów był Binh - odezwał się Bosch. - A dwaj pozostali? - Powiedziano mi, Ŝe jeden nazywał się Van Nguyen, podobno nie Ŝyje. Nie opuścił Wietnamu, zabili go dwaj pozostali, a moŜe wojsko Północnego Wietnamu. Po upadku Sajgonu nasi agenci w Ho Szi Min potwierdzili, Ŝe nigdy nie wyjechał. Tamci dwaj przyjechali do Stanów z pozwoleniem na wjazd załatwionym chyba dzięki znajomościom i pieniądzom. Tu wam nie mogę pomóc. Jeden to Binh, którego juŜ znacie, drugi nazywa się Nguyen Tran. Przyjechali razem. Nie mogę wam powiedzieć, gdzie się znaleźli i co zrobili. Od tego czasu minęło piętnaście lat. Kiedy tu przybyli, przestaliśmy się nimi zajmować. - Dlaczego pozwoliliście im na wjazd do Stanów? - Kto mówi, Ŝe im pozwoliliśmy? Musi pan zrozumieć, panie Bosch, Ŝe wszystkie te dane zgromadzono juŜ po fakcie. Ernst wstał. To juŜ wszystkie informacje, którymi dziś się z kimś podzieli. Bosch nie chciał wracać do biura, informacje udzielone przez Ernsta podziałały na niego jak narkotyk. Miał ochotę wyjść, porozmawiać z kimś, zaatakować. Kiedy wsiedli do windy, wcisnął guzik parteru i oznajmił Eleanor, Ŝe wychodzą. Biuro było jak klatka, potrzebował więcej przestrzeni. Bosch uwaŜał, Ŝe w kaŜdym śledztwie informacje napływają powoli, jak piasek przesypujący się bez pośpiechu przez przewęŜenie klepsydry. Potem nadchodzi chwila, gdy na dnie klepsydry jest więcej informacji niŜ na górze, a wtedy piasek zdaje się sypać szybciej, aŜ wreszcie spada w dół jak lawina. Dotarli do tego momentu w przypadku Meadowsa, w związku z włamaniem do banku. Wszystko nabierało teraz szybszego tempa. Wyszli przez główny hol na trawnik, gdzie na ustawionych w półkolu masztach powiewało leniwie osiem flag narodowych i jeden sztandar stanu Kalifornia. Dziś nie było tu Ŝadnej demonstracji, powietrze było ciepłe i nietypowo dla tej pory roku wilgotne. Musimy tu spacerować? - spytała Eleanor. - Wolałabym siedzieć w biurze, bylibyśmy blisko telefonu, mógłbyś napić się kawy. Chcę zapalić. Poszli w stronę Wilshire Boulevard. Jest rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty piąty - zaczął Bosch. - Sajgon chyli się ku upadkowi. Kapitan policji Binh płaci komuś za umoŜliwienie mu ucieczki wraz z diamentami. Nie wiemy, komu płaci, ale cały czas traktuje się go jak kogoś waŜnego. Większość uchodźców płynęła statkami, on poleciał helikopterem. Z Sajgonu do Stanów dostaje się w cztery dni. Towarzyszy mu 194
amerykański doradca cywilny, który ma ułatwić podróŜ. To Meadows, który... - MoŜe mu towarzyszyć - przerwała. - Zapomniałeś o „moŜe”. - Nie jesteśmy w sądzie, opowiadam, jak mogło się zdarzyć. Jeśli ci się nie podoba, to potem podasz swoją wersję. Uniosła ręce w uspokajającym geście, Bosch mówił dalej. - Tak więc Meadows i Binh jadą razem. Rok siedemdziesiąty piąty. Meadows ubezpiecza transport uchodźców. TeŜ próbuje się stamtąd wydostać. Mógł znać Binha ze swej pokątnej pracy, handlu heroiną, to bardzo prawdopodobne. W rezultacie pewnie pracował dla niego. Mógł teŜ wiedzieć, co Binh wiezie ze sobą do Stanów. A przynajmniej się tego domyślał. Przerwał, by zebrać myśli, Eleanor niechętnie dokończyła za niego. - Binh zabiera ze sobą swą kulturową niechęć czy teŜ nieufność do powierzania pieniędzy w ręce banku. Ma teŜ inny problem, jego pieniądze nie są czyste. Nie moŜe ich zgłosić przy przekraczaniu granicy, pochodzą z niewiadomego źródła, nie ma prawa ich posiadać. Nie moŜe złoŜyć ich do depozytu, bo zostałoby to zauwaŜone i musiałby się tłumaczyć. Więc trzyma tę ogromną fortunę w najlepszym moŜliwym miejscu, w banku, w sejfie depozytowym. Dokąd idziemy? Harry nie odpowiedział, zbyt był pochłonięty myślami. Byli na Wilshire. Kiedy nad skrzyŜowaniem zabłysło zielone światło, ruszyli z prądem. Po drugiej stronie ulicy skręcili na zachód, idąc wzdłuŜ Ŝywopłotu otaczającego cmentarz wojskowy. Bosch na nowo podjął opowieść. - Więc Binh wkłada swoją działkę do sejfu i zaczyna realizować amerykańskie marzenie jako uchodźca. Tyle, Ŝe jest bogatym uchodźcą. Tymczasem Meadows wraca z wojny, nie moŜe przystosować się do rzeczywistości, zmienić swych przyzwyczajeń, więc by je zaspokoić, wkracza na przestępczą ścieŜkę. Ale tu nie jest równie łatwo, jak w Sajgonie. Zostaje złapany, spędza pewien czas w pace. Wychodzi, wraca, znów wychodzi, aŜ wreszcie podpada słuŜbom federalnym za parę napadów na bank. W Ŝywopłocie pojawiła się przerwa, wybrukowane przejście. Ruszyli nim. Roztoczyła się przed nimi ogromna przestrzeń cmentarza, rzędy grawerowanych nagrobków świecących bielą na tle morza traw. Wysoki Ŝywopłot chronił teren przed hałasem ulicy. Nagle zrobiło się bardzo cicho i spokojnie. - Jak w parku - odezwał się Bosch. - To cmentarz - szepnęła. - Chodźmy stąd. - Nie musisz mówić szeptem. Przespacerujmy się, cicho tu. Eleanor zawahała się, zanim ruszyła za nim po alejce i przeszła pod dębem ocieniającym nagrobki poległych podczas pierwszej wojny światowej. Dogoniła go, wznowili rozmowę. - Meadows siedzi w Terminal Island. Dowiaduje się skądś o ośrodku Charlie Company. Rozmawia z byłym Ŝołnierzem i byłym ministrem, prowadzącym ośrodek, zdobywa jego poparcie i zostaje zwolniony przedterminowo z więzienia. W Charlie Company spotyka się z Delgadą i Franklinem, 195
dwoma kumplami z wojny. MoŜemy przynajmniej tak załoŜyć. Tyle Ŝe wszyscy trzej spędzają w ośrodku tylko jeden dzień razem. Chcesz mi powiedzieć, Ŝe obmyślili cały plan przez jeden dzień? Być moŜe, choć wątpię w to - odparł Bosch. - MoŜe zaplanowali to później, po spotkaniu na farmie. WaŜne jest to, Ŝe byli razem, a przynajmniej niedaleko od siebie w Sajgonie w siedemdziesiątym piątym. Teraz spotykają się znów w Charlie Company. Później Meadows opuszcza ośrodek, pracuje w paru miejscach, dopóki nie kończy mu się warunek, potem rzuca robotę i znika. AŜ do...? AŜ do skoku na WestLand. Włamują się i otwierają skrytki, dopóki nie natrafią na sejf Binha. A moŜe z góry wiedzieli, która skrytka naleŜy do niego. Musieli go śledzić, Ŝeby zaplanować skok i dowiedzieć się, gdzie trzyma pozostałą część swojej działki diamentów. Musimy znowu spojrzeć na akta banku i zobaczyć, czy ten Frederic B. Isley wchodził do skarbca wtedy, kiedy Binh. Na pewno okaŜe się, Ŝe tak. Zorientował się, która skrytka naleŜy do Wietnamczyka, bo był w skarbcu w tym samym czasie. Potem podczas skoku otwierają sejf Binha i wszystkie pozostałe dla kamuflaŜu. Cała doskonałość planu polega na tym, Ŝe wiedzieli, iŜ ten nie moŜe zgłosić Ŝadnych strat, bo oficjalnie te diamenty nie istniały. Plan był perfekcyjny, poniewaŜ zabrali wszystko inne, by ukryć to, co było ich prawdziwym celem. Przestępstwo doskonałe - odezwała się. - AŜ do chwili, kiedy Meadows zastawił bransoletkę z nefrytowymi delfinami. To go zabiło. NaleŜy znów postawić sobie pytanie: dlaczego? Jeszcze jedna rzecz nie ma w tym wszystkim sensu: jeśli Meadows pomagał w skoku na skarbiec, dlaczego mieszkał w takiej norze? Był bogaczem, który udawał biedaka. Przez chwilę Bosch szedł w milczeniu. Odpowiedź na to pytanie układał sobie od spotkania z Ernstem. Pomyślał o czynszu Meadowsa, zapłaconym za jedenaście miesięcy z góry. Gdyby Ŝył, za tydzień by się wyprowadzał. Gdy tak szli przez ogród białych kamieni, wszystko nagle ułoŜyło się w jedną całość. W górnej części klepsydry nie pozostało nawet ziarenko piasku. W końcu Harry powiedział: PoniewaŜ przestępstwo doskonałe jeszcze się nie skończyło. Zastawiając bransoletkę, działał przedwcześnie, więc musiał umrzeć, a oni musieli odzyskać przedmiot. Zatrzymała się i spojrzała na niego. Stali w alejce koło sektora grobów z drugiej wojny światowej. Korzenie starego dębu podwaŜyły niektóre ze zwietrzałych płyt, psując szyk. Nagrobki wyglądały jak zęby potrzebujące wprawnych rąk ortodonty. Wytłumacz mi to, co powiedziałeś - zaŜądała Eleanor. Otwierają kilkadziesiąt skrytek dla kamuflaŜu, bo tak naprawdę chcieli dostać się tylko do sejfu Binha. Jasne? Skinęła głową. WciąŜ stali w miejscu. Co więc powinni robić dalej, Ŝeby utrzymać kamuflaŜ? Pozbyć się 196
wszystkich przedmiotów z pozostałych skrytek, tak Ŝeby nigdy się juŜ nie pojawiły na rynku. Nie bawiąc się w paserów, pozbyć się ich na dobre, zniszczyć, utopić, zakopać gdzieś, gdzie nigdy się nie znajdą, bo, kiedy tylko pojawi się jakaś biŜuteria, stara moneta czy akcja, policja dowie się o tym, złapie trop i będzie węszyć. - Więc uwaŜasz, Ŝe Meadows został zamordowany, bo zastawił bransoletkę? - spytała. - Niezupełnie dlatego. W tym wszystkim kryje się jeszcze inny wątek. JeŜeli Meadows miał swoją część diamentów Binha, po co miałby zawracać sobie głowę bransoletką wartą kilka tysięcy zielonych? Dlaczego Ŝył tak skromnie? To nie ma sensu. - Pogubiłam się. - Ja teŜ, ale pomyśl o tym z mojego punktu widzenia. Powiedzmy, Ŝe Meadows i ci inni wiedzieli, gdzie są Binh i ten drugi kapitan, Nguyen Tran, oraz gdzie ukryli resztę przywiezionych do kraju diamentów. Przypuśćmy, Ŝe kosztowności znajdowały się w skrytkach w dwóch róŜnych bankach. ZałóŜmy teŜ, Ŝe mieli zamiar zrobić skok na oba sejfy. Najpierw obrabiają bank Binha, a teraz biorą się za sejf Trana. Skinęła głową na znak, Ŝe rozumie. Bosch czuł narastające podniecenie. - DuŜo czasu zabiera im obmyślenie strategii, zaplanowanie skoku na czas, gdy bank jest zamknięty przez trzy dni z rzędu - tyle potrzebowali na włamanie się do wielu skrytek, by wyglądało to wiarygodnie. Potrzebują teŜ sporo czasu na wydrąŜenie tunelu. Zorientował się, Ŝe zapomniał o papierosie. Wsunął go do ust, ale zaczął mówić, zanim go zapalił. - Rozumiesz? Kiwnęła głową. Przytknął ogień do papierosa. - Co trzeba robić po dokonaniu skoku na pierwszy bank, zanim się weźmie za następny? Przyczaić się i siedzieć cicho. Pozbyć się wszystkich rzeczy zabranych jako kamuflaŜ z pozostałych skrytek, niczego sobie nie pozostawiając. I siedzieć na diamentach z sejfu Binha. Nie moŜna zacząć nimi handlować, bo moŜe to zwrócić czyjąś uwagę i spalić drugi skok. Zresztą Binhrozesłał niechybnie szpiegów na poszukiwanie kamieni. Przez te wszystkie lata pewnie zamieniał je po trochu na gotówkę i znał środowisko paserskie. Jego teŜ musieli się strzec. - A więc Meadows złamał zasady - przerwała. - Zatrzymał bransoletkę. Jego wspólnicy dowiedzieli się o tym i załatwili go, a potem włamali się do lombardu i wykradli klejnot. - Potrząsnęła głową, podziwiając plan. - Wszystko działałoby idealnie, gdyby nie Meadows. Bosch skinął głową. Stali przez chwilę, patrząc na siebie i na teren cmentarza. Harry rzucił papierosa na ziemię i przydeptał go. Spojrzeli jednocześnie na zbocze wzgórza i ujrzeli ciemną płaszczyznę Pomnika Poległych w Wietnamie. - Skąd się to wzięło? - spytała. 197
- To replika, o połowę mniejsza od oryginału, ze sztucznego marmuru. Chyba woŜą ją po całym kraju, Ŝeby mogli ją zobaczyć ci, którzy nie jeŜdŜą do Waszyngtonu. Eleanor wstrzymała oddech i popatrzyła na niego. - Harry, w poniedziałek jest Dzień Pamięci Narodowej. - Wiem. Banki zamykają na dwa, niektóre na trzy dni. Musimy znaleźć Trana. Zawróciła. Ostatni raz spojrzał na pomnik. We wzgórzu tkwiło długie ostrze ze sztucznego marmuru z wygrawerowanymi nazwiskami. MęŜczyzna w szarym kombinezonie zamiatał chodnik. Obok niego piętrzyła się sterta opadłych z drzew fioletowych kwiatków. Milczeli, dopóki nie opuścili cmentarza. Szli po ulicy Wilshire w kierunku Budynku Federalnego. Zadała mu pytanie, nad którym głowił się juŜ wcześniej, nie znajdując właściwej odpowiedzi: - Dlaczego dopiero teraz, tak późno? Minęło piętnaście lat... - MoŜe po prostu nadeszła odpowiednia chwila. UwaŜam, Ŝe od czasu do czasu ludzie, przedmioty, niewidzialne siły spotykają się. Kto wie, moŜe Meadows w ogóle zapomniał o Binhu, aŜ któregoś dnia zobaczył go na ulicy i wszystko mu się przypomniało. Genialny plan... MoŜe wymyślił go ktoś inny, albo rzeczywiście narodził się tego jedynego dnia, gdy wszyscy trzej spotkali się w Charlie Company. Nigdy nie wiadomo, dlaczego coś się stało, trzeba się tylko dowiedzieć, kto to zrobił i jak. - Wiesz co, Harry? Jeśli siedzą pod ziemią, drąŜąc nowy tunel, to mamy niecałe dwa dni, Ŝeby ich odnaleźć. Musimy wysłać ludzi na poszukiwania pod ziemią. Pomyślał, Ŝe wysłanie patroli do miejskich kanałów, w poszukiwaniu wejścia do korytarza wykopanego przez przestępców, to nie lada zadanie. Pod samym L.A. przebiega dwa i pół tysiąca kilometrów tuneli, nawet gdyby mieli miesiąc, nie uda im się odszukać włamywaczy. Kluczem do sprawy jest Tran. Trzeba znaleźć kapitana i jego bank, a wtedy odnajdzie się przestępców, zabójców Billy'ego Meadowsa i Sharkeya. - Myślisz, Ŝe Binh wyda nam Trana? - zapytał. - Nie zgłosił nam, Ŝe z jego sejfu zginęła fortuna, więc nie wygląda na takiego, który powiedziałby nam coś o Tranie. - Rzeczywiście. Chyba powinniśmy sami go poszukać, zanim pójdziemy do Binha. On będzie naszą ostatnią deską ratunku. - Zacznę od komputera. - Dobrze. Komputer FBI i sieci, do których miał dostęp, nie wyjawiły miejsca pobytu Nguyena Trana. Bosch i Wish nie znaleźli na jego temat Ŝadnej wzmianki w rejestrze zdemobilizowanych weteranów, w aktach Urzędu Imigracyjnego, Izby Skarbowej ani SłuŜb Socjalnych. Nie było teŜ śladu w spisie fikcyjnych 198
nazwisk Urzędu Stanu Cywilnego Okręgu Los Angeles, Ŝadnych informacji w rejestrze Wodociągów ani na liście wyborców. Hector Villabona potwierdził, Ŝe Tran przyjechał do Stanów tego samego dnia co Binh, ale nie miał Ŝadnych innych danych. Po trzech godzinach wpatrywania się w bursztynowe literki na ekranie, Eleanor wyłączyła komputer. - Nic z tego - stwierdziła. - UŜywa innego nazwiska, ale nie zmienił go legalnie, a przynajmniej nie w Okręgu. Nikt nic nie wie na jego temat. Milczeli rozczarowani. Bosch przełknął ostatni łyk kawy z plastikowego kubeczka. Było juŜ po piątej, biuro opustoszało. Poinformowany o rozwoju sytuacji Rourke zdecydował nie posyłać ludzi do tuneli i poszedł do domu. - Wiecie, ile kilometrów mają kanały burzowe pod Los Angeles? zapytał. - Wyglądają jak podziemna plątanina ulic. Jeśli ci faceci naprawdę tam są, to mogą siedzieć wszędzie. Błądzilibyśmy w ciemnościach, oni mieliby przewagę, komuś mogłaby stać się krzywda. Wiedzieli, Ŝe ma rację, więc nie dyskutowali z nim. Rozpoczęli poszukiwania Trana i nic nie osiągnęli. - A więc idziemy do Binha - odezwał się Bosch, kiedy skończył kawę. - Myślisz, Ŝe będzie chciał współpracować? - spytała. - Domyśli się, Ŝe jeŜeli szukamy Trana, to znamy ich przeszłość i wiemy o diamentach. - Nie wiem, czy będzie współpracować - odparł. - Jutro pojadę się z nim zobaczyć. Jesteś głodna? - Jutro pojedziemy się z nim zobaczyć - poprawiła go z uśmiechem. Owszem, jestem głodna. Chodźmy stąd. Zjedli kolację w restauracji na Broadway w Santa Monica. Miejsce wybrała Eleanor, a poniewaŜ znajdowało się niedaleko jej mieszkania, Harry był w lepszym nastroju, odpręŜył się. W rogu restauracji na drewnianej scenie przygrywało trio muzykantów, ale dźwięk odbity od ścian z cegieł był szorstki i niewyraźny. Po kolacji siedzieli w milczeniu, popijając kawę z ekspresu. Bosch czuł ogarniające go ciepło, płynące od niej, którego nie potrafił sobie wytłumaczyć. Nie znał siedzącej naprzeciwko niego kobiety, ale by to stwierdzić, wystarczyło mu jedno spojrzenie w jej piwne oczy. Chciał przejrzeć je na wylot. Kochali się juŜ, ale on chciał się zakochać. PoŜądał jej. Zdając się znać jego myśli, zapytała: - Przyjdziesz do mnie na noc? Lewis i Clarke stali na drugim piętrze garaŜu po przeciwnej stronie ulicy, o jedną przecznicę dzielącą ich od restauracji „Broadway Bar & Grill”. Lewis kucał koło poręczy, wpatrując się w trzydziestocentymetrowy obiektyw aparatu umieszczonego na stojaku i skierowanego na drzwi restauracji o sto metrów dalej. Miał nadzieję, Ŝe światło nad drzwiami wystarczy. W aparacie tkwił film 199
o wysokiej czułości, ale migające w wizjerze czerwone światełko powstrzymywało go przed zrobieniem zdjęcia. Za mało światła. Mimo to postanowił zaryzykować. - Nie wyjdzie, jest za ciemno - powiedział z tyłu Clarke. - Pozwól, Ŝe będę wykonywać swoje zadania. Jeśli nie wyjdzie, to nie, kogo to obchodzi? - Irvinga. - Pieprz go. Chce więcej dokumentacji, to ją dostanie. Robię, czego chce. - Powinniśmy zejść na dół, stanąć bliŜej... Clarke zamilkł i odwrócił się na dźwięk kroków. Lewis wciąŜ patrzył w obiektyw, czekając na odpowiedni moment. Podszedł do nich męŜczyzna w niebieskim mundurze straŜnika ochrony. Czy mogę panów zapytać, co robicie? - odezwał się. Clarke machnął odznaką i odparł: Jesteśmy na słuŜbie. StraŜnik, młody biały męŜczyzna, podszedł bliŜej, by przyjrzeć się odznace. Wyciągnął rękę, by ją lepiej zobaczyć. Clarke szarpnął się w tył. Nie dotykaj! Nikt nie ma prawa dotykać mojej odznaki! Tu jest napisane: „Wydział Policji Los Angeles”. Powiadomiliście Wydział Policji Santa Monica? Wiedzą, Ŝe tu jesteście? Co cię to obchodzi? Odwal się! Clarke odwrócił się do niego plecami. StraŜnik nie odchodził, więc policjant spytał: Potrzebujesz czegoś, synu? Jestem w ochronie tego garaŜu, panie Clarke, i mam prawo stać, gdzie mi się podoba. Spieprzaj stąd! Mogę... Clarke usłyszał trzask migawki aparatu i dźwięk automatycznego przewijania filmu. Odwrócił się do Lewisa, który uśmiechał się triumfująco. Mam! Wychodzą, jedziemy. Lewis złoŜył teleskopowe nóŜki stojaka i szybko wsunął się na fotel pasaŜera szarego caprice'a, na którego zamienili czarnego plymoutha. To na razie - rzucił Clarke do straŜnika i siadł za kierownicą. Wóz ruszył, straŜnik zmuszony był zejść mu z drogi. Clarke popatrzył z uśmiechem w lusterko wsteczne. Jadąc do wyjścia, zauwaŜył, Ŝe straŜnik mówi coś do krótkofalówki. Gadaj ile zdrów, chłopaczku - mruknął do siebie. Samochód policyjny podjechał do budki przy wyjściu. Clarke podał siedzącemu w niej męŜczyźnie kwit i dwa dolary. MęŜczyzna wziął je, ale nie podnosił rury w czarno-białe pasy, słuŜącej za szlaban. Benson kazał mi was zatrzymać - wyjaśnił. Co? Jaki znów Benson? - krzyknął Clarke. Facet z ochrony. Kazał zatrzymać was na chwilę. W tym samym momencie policjanci zobaczyli, jak Bosch i Wish mijają garaŜ,
200
kierując swój wóz na Czwartą Ulicę. Zgubią ich! Clarke wyciągnął odznakę w stronę męŜczyzny z budki. Jesteśmy na słuŜbie, otwórz ten cholerny szlaban, ale juŜ! Zaraz tu będzie, muszę robić, co mi kaŜe, bo stracę pracę. Otwórz szlaban albo stąd wylecisz, dupku! - wrzasnął Clarke. Przycisnął nogą pedał gazu, Ŝeby pokazać męŜczyźnie, Ŝe rozbije szlaban. Jak myślisz, dlaczego mamy tu rurę zamiast kawałka deski? Dalej, jedź! Ta rura zetnie wam dach. Rób co chcesz, on i tak juŜ tu idzie. Clarke zobaczył w lusterku wstecznym, Ŝe po rampie schodzi ku nim straŜnik ochrony. Twarz policjanta posiniała z gniewu. Na ramieniu poczuł rękę Lewisa. Uspokój się - usłyszał. - Kiedy wyszli z restauracji, trzymali się za ręce. Nie zgubimy ich, mogli pojechać tylko do niej. ZałoŜę się o tydzień kierowania wozem na słuŜbie, Ŝe tam ich znajdziemy. Clarke strząsnął jego rękę z ramienia i westchnął głęboko, co nadało jego twarzy nieco normalniejszy wygląd. NiewaŜne. W ogóle mi się to nie podoba. Bosch znalazł wolne miejsce na zaparkowanie samochodu przy Ocean Park Boulevard, naprzeciwko domu Eleanor. Zatrzymał wóz, ale nie wysiadał. Popatrzył na nią, wciąŜ czując to samo uniesienie, ale niepewien, co będzie dalej. Zdawała się rozumieć jego uczucia, moŜe nawet czuła to samo. PołoŜyła mu rękę na dłoni i nachyliła się, by go pocałować. Wejdź - szepnęła. Wysiadł i obszedł auto. JuŜ wysiadła, zamknął za nią drzwi. Stali na krawęŜniku, czekając, aŜ minie ich nadjeŜdŜający samochód. Miał włączone długie światła. Bosch odwrócił się i popatrzył na Eleanor. Ona pierwsza zauwaŜyła, Ŝe snop światła zbliŜa się ku nim. Harry? Co? Harry! Bosch odwrócił się w stronę nadjeŜdŜającego auta i zobaczył cztery strumienie światła padające z podwójnych reflektorów samochodu. W ułamku sekundy pojął, Ŝe wóz nie tyle zbliŜa się w ich stronę, co jedzie prosto na nich. Nie miał czasu nic zrobić, a jednak czas zdawał się stanąć w miejscu. Jak na zwolnionym filmie obrócił się w prawo, do Wish, ale nie musiał jej nic mówić. Jednocześnie padli na maskę samochodu Boscha. Harry przetoczył się nad Eleanor, oboje upadli na chodnik, nadjeŜdŜający wóz skoczył do przodu i rozległ się przejmujący, wysoki pisk rozdzieranego metalu. Kątem oka Bosch dostrzegł deszcz błękitnych iskier. Spadł na Eleanor, leŜącą na wąskim pasie ziemi między krawęŜnikiem a chodnikiem. Czuł, Ŝe są bezpieczni. PrzeraŜeni, ale chwilowo bezpieczni. 201
Wstał, wyciągnął pistolet i ujął go w obie dłonie. Samochód nie zatrzymał się. Był juŜ pięćdziesiąt metrów dalej, uciekał, przyspieszał. Harry wystrzelił kilka kul, odbiły się chyba od tylnej szyby, zbyt słabe, by z takiej odległości przebić szkło. Z boku doszły go dwa wystrzały rewolweru Eleanor. Uciekający wóz nadal nie poniósł Ŝadnych szkód. Bez słowa wskoczyli do auta Boscha przez drzwi od strony pasaŜera. Przekręcając kluczyk w stacyjce, Harry wstrzymał oddech, ale silnik załapał i samochód ruszył z piskiem opon. Przyspieszając, Bosch kręcił kierownicą w lewo i w prawo. Napięcie trochę z nich opadło. Nie miał pojęcia, jak duŜe były zniszczenia wozu. Kiedy chciał spojrzeć w boczne lusterko, zauwaŜył, Ŝe zniknęło. Gdy włączył światła, zapalił się tylko reflektor po stronie pasaŜera. Uciekający samochód był o pięć przecznic przed nimi, zbliŜał się do wzgórza, za którym Ocean Park Boulevard znika z pola widzenia. Gdy pędzący wóz opadał na drugą stronę zbocza, zgasły jego światła. „Jedzie na Bundy Drive” pomyślał Bosch. Stamtąd blisko do autostrady numer 10, a wtedy zniknie i nigdy go nie dościgną. Chwycił krótkofalówkę i wezwał policjanta dyŜurnego. Nie potrafił jednak opisać samochodu, podał tylko kierunek, w którym uciekał. - Pędzi na autostradę! - krzyknęła Eleanor. - Nic ci się nie stało? - Nie, a tobie? Widziałaś markę? - Nic mi nie jest, trochę się potłukłam. Nie wiem, jaka to marka, chyba amerykański wóz, ma kwadratowe światła. Nie wiem, jakiego koloru, ciemny. Nie dopadniemy go, jeśli wjedzie na autostradę. Jechali na wschód szosą Ocean Park, równolegle do autostrady, odległej o jakieś osiem przecznic. Wjechali na wzgórze, Bosch wyłączył jedyny działający reflektor. ZjeŜdŜając w dół, zauwaŜył nie oświetloną sylwetkę uciekającego wozu, pędzącą przez jasne skrzyŜowanie z ulicą Lincolna. Tak, kierował się na Bundy Drive. Na skrzyŜowaniu Bosch skręcił w lewo i przycisnął pedał gazu do podłogi. Znów włączył światła. Gdy samochód przyspieszył, rozległ się głośny łomot. Lewa przednia opona i zawieszenie były uszkodzone. - Dokąd!? - krzyknęła Eleanor. - Chcę wjechać przed nim na autostradę. Gdy tylko to powiedział, pojawiły się oznaczenia wjazdu na autostradę. Auto weszło w ostry zakręt w prawo. Opona wytrzymała. Pędzili wśród samochodów. - Jak go poznamy? - zapytała Eleanor. Teraz opona hałasowała niemal bez przerwy, głośno gruchocząc. - Nie wiem, rozglądaj się za kwadratowymi reflektorami. Minutę później wjeŜdŜali na Bundy Drive, lecz Bosch nie miał pojęcia, czy zdąŜyli wjechać jako pierwsi, czy teŜ ten samochód jest juŜ od dawna przed nimi. Na szosę wjechał biały, zagraniczny wóz. - Chyba nie ten! - zawołała Eleanor.
202
Bosch znów nacisnął pedał gazu. Serce tłukło mu niemal tak głośno jak opona, częściowo z podniecenia pościgiem, częściowo ze szczęścia, Ŝe jeszcze Ŝyje, a nie leŜy na ulicy przed domem Eleanor. Ściskał mocno kierownicę, poganiając samochód, jakby trzymał w rękach lejce galopującego konia. Poruszali się w niewielkim ruchu z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Oboje przyglądali się maskom mijanych samochodów, szukając podwójnych kwadratowych świateł i uszkodzonego prawego błotnika. Parę chwil później dogonili kasztanowego forda, jadącego pasem wolnego ruchu co najmniej sto dwadzieścia na godzinę. Bosch wyprzedził go. Eleanor miała w dłoniach pistolet, ale trzymała go poniŜej dolnej ramy okna, Ŝeby nie było go widać z zewnątrz. Biały kierowca forda nawet nie spojrzał na nich zza kierownicy. Gdy wyrwali do przodu, Eleanor zawołała: Kwadratowe światła! To ten? - odkrzyknął Bosch. Nie wiem, nie widzę prawego błotnika. Facet nie dał po sobie nic poznać. Bosch podniósł z podłogi auta przenośną syrenę i ustawił ją na dachu. Włączył błękitne, obrotowe światło i powoli zaczął spychać forda na pobocze. Eleanor machała na samochód wystawioną przez okno ręką. Kierowca posłuchał. Harry ostro zahamował, odczekał, aŜ ford zjedzie na bok i stanął za nim. Nagle zrozumiał, Ŝe wciąŜ będą mieć kłopot. Włączył długie światła, ale znów zapalił się tylko prawy reflektor. Drugi wóz stał zbyt blisko bariery autostrady, by moŜna było zauwaŜyć wgniecenia na prawym błotniku. Kierowca siedział w środku, skryty w ciemnościach. Cholera - zaklął Bosch. - Nie podchodź, dopóki cię nie zawołam. Rozumiem - odparła. Musiał mocno oprzeć się o drzwi, by je otworzyć. Wysiadł, trzymając pistolet w jednej dłoni i latarkę w drugiej. Skierował światło na kierowcę stojącego przed nim samochodu. Mając w uszach huk przetaczających się obok aut, zaczął coś wykrzykiwać, ale słowa zagłuszyło wycie klaksonów. Podmuch przejeŜdŜającej cięŜarówki pchnął go w przód. Spróbował jeszcze raz, wołając, Ŝeby kierowca wystawił obie ręce przez okno. śadnej reakcji. Znów wykrzyczał polecenie, uczepiony lewego błotnika kasztanowego forda. Po długiej chwili kierowca w końcu usłuchał. Bosch skierował światło przez tylną szybę, nie było Ŝadnych pasaŜerów. Oświetlił kierowcę i kazał mu powoli wysiąść. O co chodzi? - zaprotestował męŜczyzna. Był niski, miał bladą cerę, rudawe włosy i rzadkie wąsy. Otworzył drzwi auta i wysiadł z podniesionymi rękami. Ubrany był w białą koszulę i beŜowe spodnie na szelkach. Spojrzał na strumień przesuwających się aut, jakby wzywając je na świadka przeŜywanego koszmaru. Czy mogę zobaczyć pańską odznakę? - wyjąkał. Harry skoczył w przód, obrócił go i rzucił na maskę samochodu. Przytrzymując go za szyję jedną ręką, przykładając mu pistolet do skroni, zawołał Eleanor.
203
- Sprawdź przód! Człowiek leŜący pod Boschem jęczał jak przeraŜone zwierzę, trząsł się ze strachu, miał spocony kark. Bosch nie spuszczał go z oka. Nagle tuŜ za nim Eleanor powiedziała: - Puść go, to nie on, błotnik nie jest uszkodzony. Zatrzymaliśmy niewłaściwy samochód.
Część szósta Piątek, 25 maja
Przesłuchała ich policja z Santa Monica, z Los Angeles i FBI, sprawdzono, czy Bosch jest trzeźwy, a o drugiej Harry siedział zmęczony w sali przesłuchań Wydziału Hollywood, zastanawiając się, czy StraŜ WybrzeŜa i Urząd Imigracyjny teŜ będą chciały z nimi rozmawiać. Rozdzielono ich, nie widział Wish od trzech godzin. Denerwował się, Ŝe nie ma go przy niej i nie moŜe chronić jej przed przeprowadzającymi przesłuchania. Do sali wszedł porucznik Harvey Pounds i powiedział, Ŝe to na razie wszystko. Harry widział, Ŝe porucznik jest wściekły, i to wcale nie dlatego, Ŝe wyciągnięto go z domu. - Co to za gliniarz, który nie potrafi rozpoznać marki samochodu, który prawie go przejechał? - zapytał Pounds. Bosch przyzwyczaił się juŜ do krytycznego tonu zadawanych pytań, słuchał go całą noc. - Tak jak powiedziałem wszystkim poprzednim facetom, byłem wtedy trochę zajęty, próbowałem ratować sobie Ŝycie. - I ten facet, którego zatrzymałeś - przerwał mu porucznik. - Jezu, poturbowałeś go na tym poboczu. KaŜdy dupek z telefonem w samochodzie dzwoni teraz na policję i zgłasza porwanie albo zabójstwo, czy coś jeszcze innego. Nie mogłeś przyjrzeć się prawemu błotnikowi, zanim go zatrzymałeś? - To było niemoŜliwe. Napisaliśmy o tym wszystkim w raporcie, panie poruczniku. Przerabialiśmy to juŜ z dziesięć razy. Pounds jakby go nie słyszał. - On jest prawnikiem. - I co z tego? - spytał Bosch, tracąc cierpliwość. - Pomyliliśmy się, przeprosiliśmy go. A jeśli ma zamiar podać kogoś to sądu, to chyba FBI, oni mają więcej forsy, więc niech się pan nie martwi. - Wszystkich poda do sądu, juŜ się odgraŜał. To nie pora na dowcipy, Bosch. 205
- To nie pora, Ŝeby przejmować się tym, co zrobiliśmy nie tak. śaden z tych facetów, którzy przyszli nas przesłuchać, nie zmartwił się nawet, Ŝe ktoś usiłował nas zabić. Chcieli tylko wiedzieć, z jakiej odległości strzelałem do samochodu, czy zraniłem jakichś przechodniów, dlaczego zatrzymałem tamtego faceta bez wystarczających podstaw. Pierdolę to, ktoś chciał zabić mojego partnera i mnie. Wybaczy pan, Ŝe nie współczuję za bardzo temu prawnikowi, któremu poplątały się szelki. Pounds miał na to gotową odpowiedź. - Z posiadanych przez nas danych wynika, Ŝe to mógł być jakiś pijany kierowca. I co masz na myśli, mówiąc: „partner”? Prowadzisz to dochodzenie chwilowo, a po tym, co się dziś stało, chyba zostanie ci ono odebrane. Straciłeś na nim pięć dni i, o ile dobrze zrozumiałem Rourke'ego, nic nie osiągnąłeś. - To nie był Ŝaden pijak, chciano nas załatwić. Nie obchodzi mnie, co mówi Rourke, chcę tę sprawę wyjaśnić. A gdyby pan przestał mi przeszkadzać, uwierzył choć raz we własnych ludzi i uwolnił mnie od tych dupków z JAD, to moŜe kiedy mi się uda, pan równieŜ dostanie jakieś wyróŜnienie. Brwi Poundsa wygięły się w łuk. - Tak, wiem wszystko o Lewisie i Clarke'u - wyjaśnił Bosch. - Wiem, Ŝe dostał pan kopię ich raportu. Chyba jednak nie opowiedzieli panu o naszej pogawędce? Złapałem ich, jak węszyli wokół mojego domu. Najwyraźniej Pounds nie został o tym poinformowany. Lewis i Clarke siedzieli cicho, nikt nie tknie Boscha za to, co im zrobił. Harry zastanowił się, gdzie byli obaj detektywi, kiedy ten samochód niemal nie przejechał jego i Eleanor. Tymczasem Pounds milczał. Zachowywał się jak ryba krąŜąca wokół zarzuconej przez Boscha przynęty. Wiedział, gdzie tkwi haczyk, ale próbował dorwać przynętę, nie połykając go. W końcu kazał Harry'emu opowiedzieć o wynikach tygodniowego dochodzenia. Złapał haczyk. Bosch zaczął mówić, a chociaŜ porucznik ani razu mu nie przerwał, unoszące się brwi mówiły, Ŝe Rourke nie przekazał mu wszystkiego. Gdy skończył po dwudziestu minutach, Pounds nie wspomniał juŜ o odebraniu mu sprawy. Mimo to Harry czuł się tym wszystkim zmęczony. Chciał pójść spać, lecz porucznik miał parę pytań. - Jeśli FBI nie wysyła nikogo do kanałów, to czy my powinniśmy to zrobić? - zapytał. Najpewniej myślał o tym, by trzymać rękę na pulsie. Gdyby Wydział posłał policjantów do kanałów, FBI nie mogłoby go wyślizgać, kiedy nagradzano by za odnalezienie włamywaczy. Szef na pewno poklepałby porucznika po plecach za tak sprytny manewr. JednakŜe Bosch uwaŜał teraz, Ŝe argumentacja Rourkego była słuszna. Prawdopodobnie patrol w kanałach natknąłby się na przestępców i policjanci mogliby zginąć. 206
- Nie - odparł. - Spróbujmy najpierw namierzyć Trana i miejsce ukrycia diamentów. Nie wiemy nawet, czy trzyma je w banku. Pounds usłyszał wszystko, co chciał wiedzieć. Wstał i zwolnił Boscha. Wychodząc z sali przesłuchań, dodał: - Chyba nie będziesz miał kłopotów z powodu tego dzisiejszego incydentu. Wygląda na to, Ŝe zrobiłeś, ile mogłeś. Ten prawnik nastroszył piórka, ale uspokoi się. Jednak wydarzyło się to przed domem agentki Wish, co jest nieco kłopotliwe, wygląda raczej nieprzyzwoicie. Po prostu odprowadzałeś ją do domu, prawda? - Nie obchodzi mnie, jak to wygląda, panie poruczniku - odrzekł Bosch. - Nie byłem wtedy na słuŜbie. Pounds przyjrzał mu się, potrząsnął ze zdumieniem głową, jakby Bosch odrzucał wyciągniętą ku niemu dłoń, i wyszedł z sali. Harry znalazł Eleanor siedzącą w samotności w sąsiedniej sali przesłuchań. Miała zamknięte oczy, głowę złoŜyła na dłoniach, łokcie oparła na pociętym drewnianym blacie. Kiedy wszedł, otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Natychmiast poczuł się uleczony ze zmęczenia, gniewu i złości. To był uśmiech dziecka, któremu udało się oszukać dorosłych. - Skończone? - spytała. - Tak, a u ciebie? - Ponad godzinę temu, to ciebie chcieli upiec na wolnym ogniu. - Jak zwykle. Rourke juŜ wyszedł? - Tak, powiedział, Ŝe jutro mam mu się meldować co dwie godziny. Po tym, co dziś zaszło, uwaŜa, Ŝe sprawa wymknęła mu się spod kontroli. Sprawa albo ty. - Tak, na to wygląda. Chciał wiedzieć, co robiliśmy u mnie w domu. Powiedziałam, Ŝe odprowadzałeś mnie. Bosch usiadł zmęczony po drugiej stronie stołu i pogrzebał w paczce, szukając ostatniego papierosa. WłoŜył go do ust, ale nie zapalał. - Poza tym, Ŝe jest ciekaw albo zazdrosny o to, co robiliśmy, kogo podejrzewa o próbę sprzątnięcia nas? - zapytał. - Jakiegoś pijanego kierowcę, jak mówią moi ludzie? - Wspominał coś o pijanym kierowcy, pytał teŜ, czy nie mam jakiegoś zazdrosnego byłego narzeczonego. Nie wydaje mi się, Ŝeby ktoś zainteresował się tym, Ŝe moŜe mieć to coś wspólnego z naszą sprawą. - Nie przyszedł mi do głowy ten pomysł z byłym narzeczonym. Co mu powiedziałaś? - Jesteś tak samo dociekliwy jak on - rzekła z promiennym uśmiechem. Powiedziałam, Ŝe to nie jego sprawa. - Nieźle. Czy to równieŜ nie moja sprawa? - Odpowiedź brzmi: „nie”. - Przez kilka sekund patrzył na nią w napięciu, wreszcie dokończyła. - To znaczy, nie ma Ŝadnych zazdrosnych byłych narzeczonych. MoŜe wyjdziemy stąd i pojedziemy tam - spojrzała na zegarek gdzie byliśmy cztery godziny temu?
207
Bosch obudził się na łóŜku Eleanor Wish duŜo wcześniej, nim światło poranka przedarło się przez zaciągnięte zasłony. Nie mogąc pokonać bezsenności, wstał w końcu i wziął prysznic w łazience na parterze. Potem zajrzał do lodówki i kuchennych szafek i zaczął komponować śniadanie złoŜone z kawy, jajek i bułeczek cynamonowych z rodzynkami. Nie mógł znaleźć boczku do jajek. Kiedy usłyszał dochodzący z piętra szum prysznica, zaniósł na górę szklankę soku pomarańczowego. Znalazł Eleanor przed lustrem w łazience, stała nago, zaplatając włosy rozczesane na trzy grube pasma. Przypatrywał się w urzeczeniu, jak zwinnie wsuwa spinki we włosy. Podał jej sok i ucałował mocno. WłoŜyła krótki szlafroczek i zeszli na śniadanie. Kiedy skończyli, Harry stanął w kuchennych drzwiach, paląc papierosa. - Wiesz co - odezwał się - dobrze, Ŝe nic się nie stało. - Wczoraj wieczorem, na ulicy? - Tak. Dobrze, Ŝe nic ci się nie stało, nie wiem, jak bym to zniósł. Wiem, Ŝe dopiero co się poznaliśmy, ale... Jesteś dla mnie waŜna. Naprawdę. - Ty dla mnie teŜ. Bosch wziął wcześniej prysznic, ale jego ubranie było równie świeŜe jak uŜywana samochodowa popielniczka. Po chwili oznajmił, Ŝe musi pojechać do domu i przebrać się. Eleanor powiedziała, Ŝe pojedzie do biura, sprawdzi efekty wczorajszych poszukiwań i przejrzy ewentualne akta Binha. Umówili się na posterunku Hollywood na Wilcox, bo stamtąd będzie najbliŜej do pracy Binha. Bosch i tak musiał oddać swój uszkodzony samochód na posterunek. Odprowadziła go do drzwi i pocałowała jak Ŝona Ŝegnająca się z męŜem, który idzie na cały dzień do pracy w biurze. Gdy dotarł do domu, nie znalazł niczyich śladów, Ŝadnych wiadomości na automatycznej sekretarce. Ogolił się, przebrał i pojechał na Wilcox. O dziesiątej siedział juŜ przy biurku i uzupełniał druki raportów śledczych, kiedy przyjechała Eleanor. Biuro było zatłoczone, większość męŜczyzn przerwała pracę, by oszacować ją wzrokiem. Siadła na metalowym krześle z niepewnym uśmiechem. - Coś jest nie tak? - Wolałabym juŜ spacerować po Biscailuz - odrzekła, wymieniając nazwę więzienia w centrum. - Ach, tak, ci faceci mają dość przenikliwe spojrzenia. Chcesz wody? - Nie, dziękuję. Jesteś gotów? - Jedziemy. Wzięli nowe auto Boscha, mające przynajmniej trzy lata i sto dwadzieścia tysięcy kilometrów na liczniku. Kierownik posterunkowego garaŜu, wykonujący tę pracę od czasu, kiedy w któreś święto Halloween petarda oderwała mu cztery palce, powiedział Harry'emu, Ŝe to najlepszy wóz, jaki moŜe mu dać. Cięcia budŜetowe ograniczyły zakup nowych samochodów, choć w rzeczywistości koszty naprawy starych aut były jeszcze wyŜsze. Przynajmniej klimatyzacja 208
w aucie działała nie najgorzej. Prognoza pogody zapowiadała niezwykle ciepły weekend. Przeprowadzone przez Eleanor poszukiwania Binha zakończyły się odnalezieniem jego biura na Vermont, niedaleko Wilshire. W tej dzielnicy więcej firm prowadzonych było przez Koreańczyków niŜ Wietnamczyków, ale były i takie, i takie. Wish dowiedziała się, Ŝe Binh sprawuje kontrolę nad kilkoma z nich, które sprowadzały ze Wschodu tanie ubrania i sprzęt elektroniczny i wysyłały je przez południową Kalifornię do Meksyku. Większość turystów myślała, Ŝe w Meksyku kupi ten towar taniej, i przywoziła je z powrotem do Stanów. Na papierze firmy wykazywały dochód, choć niewielki. Mimo to Bosch zadał sobie pytanie, czy Binh kiedykolwiek potrzebował swoich diamentów, i czy w ogóle je miał. Wietnamczyk był właścicielem budynku, w którym mieściło się jego biuro, a takŜe sklep prowadzący wyprzedaŜ sprzętu wideo. W latach trzydziestych był tu salon samochodowy, został on zamieniony na sklep na długo przed przybyciem Binha do Stanów. Betonowe płyty i ogromne okna gwarantowały, Ŝe budynek rozleci się przy pierwszym większym trzęsieniu ziemi. Ale ktoś, kto przyjechał z Wietnamu tak jak Binh, widział zapewne w trzęsieniach ziemi zaledwie pewną niedogodność, ale nie zagroŜenie. Po drugiej stronie ulicy znaleźli wolne miejsce do zaparkowania. Harry oznajmił, Ŝe chce, aby Eleanor przynajmniej na początku poprowadziła przesłuchanie. UwaŜał, Ŝe Binh będzie chętniej rozmawiał z kimś ze słuŜb federalnych niŜ z funkcjonariuszem lokalnej policji. Postanowili najpierw porozmawiać z nim na mniej istotne tematy, a dopiero potem spytać o Trana. Bosch nie wyjawił, Ŝe ma równieŜ przygotowany inny plan. Nie wygląda to na firmę prowadzoną przez faceta, który ma całe pudło diamentów ukrytych w sejfie bankowym - stwierdził, wysiadając z auta. Który miał pudło diamentów - poprawiła go. - Nie zapominaj, Ŝe nie mógł się ujawnić, musiał zachowywać się jak inni imigranci, sprawiać wraŜenie, Ŝe Ŝyje z dnia na dzień. Jeśli nawet miał te diamenty, to kupił za nie ten budynek, ale musiał udawać, Ŝe zaczyna od zera. Poczekaj tu - rzekł Bosch, gdy przeszli przez ulicę. Wyjaśnił, Ŝe zapomniał poprosić Jerry'ego Edgara, Ŝeby zapisał go na listę obserwatorów popołudniowej rozprawy sądowej. Wskazał ręką na automat telefoniczny przy stacji benzynowej i pobiegł tam. Eleanor została, przyglądając się wystawie sklepu. Bosch zadzwonił do Edgara, lecz nie po to, by zapisać się na listę. Jed, zrób coś dla mnie. Nie musisz nawet wstawać zza biurka. Edgar zawahał się, Harry spodziewał się tego. O co chodzi? Nie powinieneś tak do mnie mówić. Powinieneś powiedzieć: „Jasne, Harry, o co chodzi?”. 209
- Daj spokój, obaj wiemy, Ŝe mają nas pod lupą. Powinniśmy być ostroŜni. Powiedz, o co chodzi, a ja ci powiem, czy mogę to zrobić. - Chcę tylko, Ŝebyś zadzwonił na mojego pagera za dziesięć minut. Muszę wyjść ze spotkania. Kiedy oddzwonię, odłóŜ słuchawkę na parę chwil, a jeŜeli nie oddzwonię, to spróbuj jeszcze raz po pięciu minutach. - To wszystko? Tylko jeden telefon? - Tak, za dziesięć minut. - Dobrze - zgodził się Edgar z nutą ulgi w głosie. - Słyszałem o tym wypadku wczoraj wieczorem. Mało brakowało! Mówi się tu, Ŝe to nie był pijany kierowca. UwaŜaj na siebie. - Jak zwykle. Co słychać w sprawie Sharkeya? - Nic. Przesłuchałem jego paczkę, tak jak radziłeś. Dwaj chłopcy powiedzieli, Ŝe widzieli się z nim tamtej nocy. Chyba naciągali pedałów. Mówią, Ŝe stracili go z oczu, kiedy wsiadł do jakiegoś samochodu. Parę godzin później dostaliśmy telefon, Ŝe jest w tunelu koło sali koncertowej. Myślę, Ŝe załatwił go ktoś z tego auta. - Masz opis? - Samochodu? Nie najlepszy. Ciemny, amerykański, sedan, raczej nowy. - Jakie miał światła? - Pokazałem im album z samochodami, wybrali dwa róŜne rodzaje tylnych świateł, jeden twierdzi, Ŝe były okrągłe, drugi - Ŝe kwadratowe. Ale jeśli chodzi o przednie światła, obaj wskazali... - Kwadratowe, podwójne. - Właśnie. Myślisz, Ŝe to ten sam wóz, który wjechał na ciebie i tę babkę z FBI? Jezu, Harry, powinniśmy o tym pogadać! - MoŜe później. Zadzwoń do mnie za dziesięć minut. - Dobrze. Odwiesił słuchawkę i wrócił do Eleanor, przyglądającej się wystawie. Weszli do sklepu, odgonili od siebie dwóch sprzedawców, obeszli stos pudełek z kamerami wideo po pięćset dolarów sztuka i poinformowali kobietę przy kasie w rogu sali, Ŝe chcą się widzieć z Binhem. Kasjerka patrzyła na nich obojętnym wzrokiem, więc Wish pokazała jej odznakę i legitymację biura federalnego. - Proszę poczekać - powiedziała kobieta i zniknęła w drzwiach za kasą. W drzwiach widniało małe lustrzane okienko, które przypomniało Boschowi salę przesłuchań w Wilcox. Spojrzał na zegarek. Zostało mu osiem minut.
MęŜczyzna, który wyszedł zza drzwi, wyglądał na jakieś sześćdziesiąt lat, miał siwe włosy, był niski, ale Bosch poznał, Ŝe kiedyś musiał odznaczać się znaczną siłą jak na swój wzrost. Miał krępą, postawną sylwetkę, zepsuło go teraz Ŝycie łatwiejsze niŜ w rodzinnym kraju. Nosił okulary w srebrnych oprawkach, ze szkłami lekko zabarwionymi na róŜowo. Ubrany był w luźne 210
spodnie, kieszeń koszuli wypychał mu tuzin długopisów i małych latarek. Ngo Van Binh dobrze się maskował. - Pan Binh? Nazywam się Eleanor Wish, jestem z FBI. To śledczy Bosch z Wydziału Policji Los Angeles. Chcielibyśmy zadać panu lalka pytań. - Tak? - zapytał, nie zmieniając srogiego wyrazu twarzy. - Dotyczy to włamania do banku, w którym miał pan sejf depozytowy. - Nie zgłaszałem Ŝadnych strat, w mojej skrytce było tylko parę przedmiotów, do których miałem sentyment. „Do diamentów moŜna mieć niezły sentyment” - pomyślał Bosch. - Panie Binh, czy moŜemy porozmawiać z panem na osobności? powiedział na głos. - Tak, ale nie poniosłem Ŝadnych strat. Sprawdźcie w raportach. Eleanor wyciągnęła rękę, nakazując Binhowi zaprowadzić ich do biura. Przez drzwi z lustrzaną szybką weszli do magazynu. Na metalowych półkach piętrzyły się pod sam sufit setki pudełek ze sprzętem elektronicznym. Przeszli do mniejszego pomieszczenia, przypominającego warsztat naprawczy. Siedząca na ławie kobieta unosiła do ust miskę z zupą. Nie podniosła na nich wzroku. W rogu pomieszczenia widniały dwie pary drzwi. Weszli do biura Binha. Tutaj nie stwarzano juŜ pozorów biedy. Pokój był ogromny i luksusowy. Na prawo stało biurko i dwa krzesła, na lewo - ciemna skórzana kanapa w kształcie litery L. Kanapa ustawiona była na rogu wschodniego dywanu, przedstawiającego trójgłowego smoka szykującego się do ataku. Na dwóch regałach naprzeciwko piętrzyły się ksiąŜki, sprzęt stereofoniczny i wideo, o wiele lepszej jakości niŜ sprzedawane w sklepie. „Powinniśmy byli złapać go w domu i zobaczyć, jak mieszka” - pomyślał Harry. Obrzucił pokój wzrokiem i zobaczył na biurku biały telefon. Będzie doskonały: stary typ ze słuchawką odkładaną na widełki i obrotową tarczą. Binh ruszył do biurka, ale Bosch rzucił: - Czy moglibyśmy usiąść na kanapie? Nie chcemy, Ŝeby miało to zbyt oficjalny charakter. Prawdę mówiąc, całe dnie siedzimy przy biurku. Wietnamczyk wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno, gdzie siądą, i tak robią mu kłopot. Był to typowo amerykański gest, zaś pozorowane trudności z angielskim były tylko kamuflaŜem. Binh usiadł z jednej strony kanapy, Bosch i Wish po drugiej. - Przyjemne biuro - powiedział Harry i rozejrzał się dookoła. W pokoju nie było drugiego telefonu. Binh skinął głową. Nie proponował kawy ani herbaty, nie zagadywał ich, spytał wprost: Czego państwo sobie Ŝyczą? Bosch spojrzał na Eleanor. Sprawdzamy wszystko na nowo - zaczęła. - Nie zgłosił pan Ŝadnych strat po włamaniu do skarbca. Zgadza się, nie poniosłem strat. Co przechowywał pan w sejfie? 211
Nic. Nic? Papiery bez wartości, juŜ to wszystko mówiłem. Wiemy, przykro nam, Ŝe znów pana niepokoimy, ale sprawa jest nadal otwarta, musimy sprawdzić, czy niczego nie przeoczyliśmy. Czy mógłby pan powiedzieć, jakie konkretnie papiery pan stracił? MoŜe nam to pomóc, jeśli odnajdziemy skradzione przedmioty i będziemy chcieli odszukać właścicieli. Wyjęła z torebki notes i długopis. Binh patrzył na swoich gości takim wzrokiem, jakby nie mógł zrozumieć, w czym mogą pomóc im jego informacje. Zdziwiłby się pan, jakie drobiazgi czasami... - zaczął Bosch. Odezwał się jego pager. Ściągnął aparat z paska i popatrzył w okienko. Wstał i rozejrzał się, jakby widział pokój po raz pierwszy w Ŝyciu. Przestraszył się, Ŝe przesadza. Panie Binh, czy mogę skorzystać z telefonu? Rozmowa lokalna... Wietnamczyk skinął głową. Harry podszedł do biurka, nachylił się i podniósł słuchawkę. Udał, Ŝe znów sprawdza numer na pagerze i zadzwonił do Edgara. Stał odwrócony tyłem do Eleanor i Binha. Popatrzył na ścianę, jakby podziwiał jedwabne makaty. Usłyszał, Ŝe Wietnamczyk zaczyna opisywać dokumenty dotyczące imigracji i obywatelstwa, które skradziono z sejfu depozytowego. Bosch schował pagera do kieszeni płaszcza i wyciągnął scyzoryk oraz podsłuch i baterię, które odłączył od swojego telefonu. Tu Bosch, kto do mnie dzwonił? - odezwał się, gdy Edgar odebrał telefon. Kiedy Jerry odłoŜył słuchawkę, dodał: - Poczekam chwilę, ale powiedz mu, Ŝe przeprowadzam przesłuchanie. To takie pilne? Nadal odwrócony tyłem do mówiącego coś Binha zwrócił się nieco w prawo i przechylił głowę, jakby trzymał słuchawkę przy lewym uchu, gdzie Wietnamczyk nie mógł jej zobaczyć. Opuścił słuchawkę na wysokość brzucha, podwaŜył scyzorykiem obudowę, kaszląc przy tym głośno, i wyjął ze środka głośniczek. Jedną ręką przyłączył podsłuch do baterii, co przećwiczył wcześniej, czekając na nowy samochód w garaŜu na Wilcox. Wcisnął baterię i podsłuch w obudowę, włoŜył do niej głośniczek i domknął słuchawkę, kaszlem zagłuszając trzask. Dobra - rzucił do słuchawki. - Powiedz mu, Ŝe zadzwonię, kiedy skończę przesłuchanie. Dzięki. Postawił telefon na biurku, wsuwając jednocześnie scyzoryk do kieszeni. Podszedł do kanapy. Eleanor pisała coś w notesie, a kiedy skończyła, spojrzała na niego. Bez słów zrozumiał, Ŝe przesłuchanie potoczy się teraz w innym kierunku. Panie Binh - powiedziała. - Czy jest pan pewien, Ŝe w skrytce było tylko to? Jestem pewien, dlaczego znów pani pyta? Wiemy, kim pan jest, znamy okoliczności pańskiego przylotu do Stanów Zjednoczonych. Wiemy, Ŝe był pan oficerem policji. 212
- I co z tego? Co to ma znaczyć? - Wiadomo nam teŜ o czym innym... - Wiadomo nam - wtrącił się Harry - Ŝe był pan bardzo wysoko opłacany jako oficer policji w Sajgonie. Wiemy, Ŝe za część pracy otrzymywał pan wynagrodzenie w diamentach. - Co znaczą te słowa!? - zawołał Binh, patrząc na Eleanor i pokazując ręką Boscha. Znów zaczynał zasłaniać się barierą językową. W miarę, jak toczyło się przesłuchanie, zdawał się zapominać angielskiego. - To, co pan słyszy - odparła. - Kapitanie Binh, wiemy o diamentach, które przywiózł pan z Wietnamu. Wiemy, Ŝe trzymał pan je w sejfie depozytowym. UwaŜamy, Ŝe pańskie diamenty były główną przyczyną dokonania włamania. Wiadomość ta nie wstrząsnęła nim, mógł się tego domyśleć. Nawet nie drgnął. - To nieprawda - powiedział. - Panie Binh, mamy pańskie akta, wszystko o panu wiemy - odezwał się Bosch. - Wiemy, kim był pan w Sajgonie, czym się pan parał, co przywiózł pan do Stanów. Nie wiemy, czym pan się obecnie zajmuje, wygląda to na uczciwy interes, ale nie obchodzi nas to. Interesuje nas tylko, kto obrobił ten bank. To pański sejf był celem włamania. Nie mówimy chyba panu nic, czego sam by się pan nie domyślił. Mógł pan nawet uwaŜać, Ŝe pański dawny kolega Nguyen Tran za tym stał, bo wiedział przecieŜ, co i gdzie pan schował. Niezły strzał, ale chyba tak nie było. UwaŜamy nawet, Ŝe on moŜe być kolejną ofiarą. Na kamiennej twarzy Wietnamczyka nie pojawiła się najmniejsza rysa. - Panie Binh, chcemy porozmawiać z Tranem - oznajmił Bosch. - Gdzie on jest? MęŜczyzna popatrzył ponad stolikiem na dywan z trzygłowym smokiem. ZłoŜył ręce na kolanach, potrząsnął głową i zapytał: - Kto to jest Tran? Eleanor spojrzała na Boscha i spróbowała uratować resztę zaufania, jakie mógł mieć do niej Binh, zanim Harry się wtrącił. - Panie kapitanie, nie chcemy podejmować Ŝadnych działań przeciwko panu, chcemy tylko zapobiec kolejnemu włamaniu do banku. Czy pomoŜe nam pan? Wietnamczyk milczał, patrząc na swoje dłonie. - Słuchaj, Binh, nie wiem, co zrobiłeś - przerwał Harry. - MoŜe wysłałeś ludzi na poszukiwanie tych samych osób, których my szukamy, ale mówię wyraźnie: nie będzie Ŝadnych zarzutów. Gdzie jest Tran? - Nie znam go. - Jesteśmy twoją ostatnią nadzieją. Musimy znaleźć Trana. Ludzie, którzy cię obrobili, znów są w kanałach. Jeśli nie dotrzemy do Trana w ten weekend, nie zostanie nic dla ciebie ani dla niego. Tak jak Bosch się spodziewał, Binh milczał jak zaklęty. Eleanor wstała. 213
Niech się pan jeszcze zastanowi - powiedziała. Kończy się nam czas, twojemu kumplowi teŜ - rzucił Harry, ruszając do drzwi. Po wyjściu ze sklepu, Bosch rozejrzał się w obie strony i pobiegł przez ulicę Vermont do samochodu. Eleanor szła powoli, sztywnym ze wściekłości krokiem. Harry wsiadł do auta i podniósł z podłogi za fotelem mały magnetofon. Włączył go na nagrywanie przy największej prędkości. Nie potrwa to długo. Miał nadzieję, Ŝe sprzęt elektroniczny w sklepie nie uniemoŜliwi odbioru. Eleanor usiadła na fotelu pasaŜera i zaczęła narzekać. Pięknie, teraz nic z niego nie wyciągniemy. Zadzwoni do tego Trana i... Co to takiego? Zabrałem to tym dwóm szpiclom. Wsadzili mi podsłuch do telefonu. To ich stary numer. A ty podłoŜyłeś go... - wskazała palcem na drugą stronę ulicy, Bosch pokiwał głową. Czy zdajesz sobie sprawę, co to znaczy, co nas czeka? Wracam tam, Ŝeby zabrać... Otworzyła drzwi samochodu, ale on wyciągnął rękę i zatrzasnął je. Nie zrobisz tego, to jedyny sposób na odnalezienie Trana. Binh nic by nam nie powiedział, niewaŜne jakbyśmy się starali. Mimo tej złości dobrze o tym wiesz. Pozostaje nam tylko jedno. Binh ostrzeŜe Trana i nigdy niczego nie znajdziemy, chyba Ŝe uŜyjemy tego. Wkrótce pewnie wszystkiego się dowiemy. Popatrzyła przed siebie i potrząsnęła głową. MoŜe nas to kosztować nasze stanowiska. Jak mogłeś zrobić coś takiego, nie uprzedzając mnie? Właśnie dlatego, chodzi o moje stanowisko. Ty o niczym nie wiesz. Nie będę mogła tego udowodnić, wszystko wygląda na starannie zaaranŜowany plan. Ja zajmuję go rozmową, podczas gdy ty zabawiasz się aparatem. To było zaplanowane, chociaŜ o niczym nie wiedziałaś. Poza tym Binh i Tran nie są w naszym śledztwie podejrzanymi. Nie zbieramy dowodów przeciwko nim, ale dla nich. W raporcie niczego nie napiszemy. JeŜeli nawet znajdzie podsłuch, nie będzie moŜna udowodnić, Ŝe to ja go tam podłoŜyłem. Nie miał numeru identyfikacyjnego, sprawdzałem. Tamci nie byli na tyle głupi, Ŝeby zostawiać ślady. Jesteśmy czyści, nie martw się. Harry, wcale mnie to nie uspokaja... Mrugnęło czerwone światełko magnetofonu. Ktoś dzwonił z telefonu Binha. Bosch sprawdził, czy taśma obraca się. Eleanor, decyzja naleŜy do ciebie - odezwał się, waŜąc magnetofon na dłoni. - Jeśli chcesz, wyłącz to. 214
Odwróciła się, spojrzała na magnetofon i na Boscha. W tym samym momencie dźwięk wykręcanego numeru urwał się i w samochodzie zapanowała cisza. Rozległ się dzwonek telefonu. Odwróciła się. Ktoś podniósł słuchawkę. Padło kilka zdań po wietnamsku i znów cisza. Odezwał się głos innej osoby, rozpoczęła się rozmowa, równieŜ po wietnamsku. Bosch poznał, Ŝe jeden z głosów naleŜy do Binha, drugi brzmiał, jak głos męŜczyzny w tym samym wieku. Binh i Tran, znów razem. Eleanor potrząsnęła głową i zaśmiała się krótko. Świetnie, kto nam to teraz przetłumaczy? Nikt nie moŜe się o tym dowiedzieć, nie moŜemy ryzykować. Nikt nie będzie tłumaczyć. - Wyłączył odbiornik i przewinął taśmę. Wyjmij ten swój notes i długopis. Nacisnął guzik startu, ustawiając wolne obroty. Gdy rozległ się odgłos wykręcanego numeru, był tak wolny, Ŝe Harry mógł policzyć pojedyncze stuknięcia. Podawał cyfry Eleanor, która je zapisywała. Mieli numer, pod który dzwonił Binh. Pierwsze cyfry wskazywały na Orange County. Bosch włączył odbiornik. Rozmowa telefoniczna pomiędzy Binhem a nieznanym męŜczyzną trwała nadal. Wyłączył urządzenie i podniósł krótkofalówkę. Podał policjantowi dyŜurnemu numer i poprosił o odszukanie nazwiska i adresu właściciela. Sprawdzenie numeru w spisie telefonów zajmie kilka minut. Harry włączył silnik i ruszył na południe, w kierunku autostrady Interstate 10. Skręcił juŜ dawno na autostradę numer 5 i wjeŜdŜał do Orange County, gdy odezwał się policjant dyŜurny. Numer naleŜał do firmy o nazwie Tan Phu Pagoda w Westminster. Bosch spojrzał na Eleanor, która odwróciła szybko wzrok. Mały Sajgon - powiedział. Po godzinie dotarli do Tan Phu Pagoda, centrum sklepowego na Bolsa Avenue, gdzie na szyldach nie widniało ani jedno angielskie słowo. Biały budynek mieścił pół tuzina ciągnących się wzdłuŜ parkingu sklepów z ogromnymi witrynami. Sprzedawano w nich głównie tani towar marnej jakości, jak sprzęt elektroniczny czy koszulki z krótkimi rękawami. Po obu końcach budynku znajdowały się konkurencyjne wietnamskie restauracje. Obok jednej z nich były szklane drzwi, prowadzące do biura czy sklepu bez szyby wystawowej. ChociaŜ ani Bosch, ani Wish nie potrafili rozszyfrować wypisanych na drzwiach słów, natychmiast domyślili się, Ŝe to wejście do biur kompleksu. Powinniśmy wejść i upewnić się, Ŝe to biuro Trana, zobaczyć, czy jest w środku, i sprawdzić, czy nie ma tylnych drzwi - powiedział Bosch. Nawet nie wiemy, jak on wygląda - przypomniała mu Wish. Namyślał się przez chwilę. JeŜeli Tran nie uŜywa swojego prawdziwego nazwiska, to rozpytywanie o niego wyda ich. Mam pewien pomysł - odezwała się Wish. - Idź poszukać automatu 215
telefonicznego, ja wejdę do biura. Zadzwonisz pod numer spisany z taśmy, a ja sprawdzę, czy dzwoni telefon. Jeśli tak, to jesteśmy w dobrym miejscu. Spróbuję teŜ poszukać Trana i tylnych drzwi. - Telefon moŜe tam dzwonić co dziesięć sekund – zaprotestował Bosch. - Zresztą tam moŜe być magazyn albo warsztat. Skąd będziesz wiedzieć, Ŝe to ja? Przez chwilę milczała. - Prawdopodobnie mówią po angielsku słabo albo wcale - powiedziała. Poprosisz osobę, która odbierze telefon, Ŝeby mówiła po angielsku albo zawołała kogoś, kto mówi. Kiedy cię zrozumieją, powiedz coś, co wywoła jakąś łatwą do zauwaŜenia reakcję. O ile telefon zadzwoni tam, skąd będziesz mogła go widzieć. Wzruszyła ramionami, jej oczy mówiły, Ŝe zmęczyło ją to utrącanie jej propozycji. Słuchaj, tylko tyle moŜemy zrobić. Tam jest automat, idź, nie mamy czasu. Wyjechał z parkingu i stanął koło automatu telefonicznego obok sklepu monopolowego. Wish poszła do Tan Phu Pagoda. Obserwował ją, aŜ dotarła do drzwi biura. Wrzucił monetę do automatu i wykręcił zapisany na kartce numer. Zajęte. Znów spojrzał na drzwi. Wish zniknęła mu z oczu. Ponownie wybrał numer. Zajęte. Jeszcze dwa razy szybko pokręcił tarczą, zanim w słuchawce odezwał się wreszcie sygnał. Pomyślał, Ŝe to pewnie zły numer, gdy ktoś odebrał. Tan Phu - odezwał się jakiś męŜczyzna. „Młody Azjata, po dwudziestce” - pomyślał Bosch. To nie Tran. Tan Phu? - spytał Bosch. Tak, słucham. Harry nie wiedział, co robić. Zagwizdał w słuchawkę. Reakcją był gwałtowny zalew słów, których Bosch nie zrozumiał. MęŜczyzna rzucił słuchawkę na widełki. Harry wrócił do samochodu i podjechał na wąski parking centrum handlowego. ObjeŜdŜał go powoli, gdy do szklanych drzwi podeszli Wish i jakiś męŜczyzna, Azjata. Podobnie jak Binh miał siwe włosy i roztaczał wokół siebie wraŜenie siły, potęgi. Przytrzymał otwarte drzwi i skinął głową, gdy Eleanor mu podziękowała. Patrzył na nią przez chwilę i zniknął wewnątrz budynku. Harry! - zawołała, wsiadając do samochodu. - Coś ty mu powiedział przez telefon? Ani słowa. To było to biuro? Tak. Wydaje mi się, Ŝe to pan Tran przepuścił mnie w drzwiach. Miły facet. Co takiego zrobiłaś, Ŝe się tak zaprzyjaźniliście? Powiedziałam, Ŝe jestem z agencji handlu nieruchomościami. Weszłam i spytałam o szefa. Z biura wyszedł pan Siwowłosy i przedstawił się jako Jimmie Bok. Powiedziałam, Ŝe reprezentuję japońskich inwestorów i spytałam, 216
czy jest zainteresowany sprzedaŜą centrum handlowego. Odparł, Ŝe nie, i dodał w doskonałym angielskim: „Ja kupuję, a nie sprzedaję”. I wyprowadził mnie z biura. Wydaje mi się, Ŝe to Tran, jest w nim coś takiego. Ja teŜ to zauwaŜyłem - zgodził się Bosch. Podniósł krótkofalówkę i poprosił dyŜurnego o sprawdzenie nazwiska „Jimmie Bok” w komputerze Krajowego Spisu Popełnionych Zbrodni i w rejestrze zdemobilizowanych weteranów. Eleanor opisała mu wnętrze biura. Recepcja, za nią korytarz z czworgiem drzwi, z których jedne były chyba zapasowym wyjściem, miały dwa zamki. śadnych kobiet. Co najmniej czterech męŜczyzn poza Tranem. Dwóch wyglądało na wynajętych goryli, bo kiedy Bok wyszedł ze środkowych drzwi w korytarzu, poderwali się na nogi z kanapy koło recepcji. Bosch opuścił parking i skręcił w przecznicę. Jechał uliczką biegnącą za centrum sklepowym i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy zobaczył pozłacanego mercedesa zaparkowanego przy tylnych drzwiach kompleksu. Drzwi miały dwa zamki. To pewnie jego wózek - odezwała się Wish. Postanowili obserwować samochód. Bosch dojechał do końca uliczki i zaparkował za śmietnikiem. Zorientował się, Ŝe pełno w nim odpadków z restauracji, wycofał wóz i zjechał z uliczki. Zaparkował w bocznej ulicy, skąd przez okno po stronie pasaŜera oboje widzieli tył mercedesa. Jednocześnie Harry mógł przyglądać się Eleanor. Więc chyba poczekamy - rzekła. Chyba tak. Nie wiadomo, co zrobi po ostrzeŜeniu od Binha. MoŜe juŜ coś zrobił, kiedy w zeszłym roku obrobili Binha, a teraz tylko tracimy czas. Oddzwonił policjant dyŜurny. Jimmie Bok mieszkał w Beverly Hills, nie miał na koncie wykroczeń drogowych ani przestępstw. To było wszystko. Idę do telefonu - oznajmiła Eleanor. Bosch spojrzał na nią za zdziwieniem. - Muszę się zameldować. Powiem Rourkemu, Ŝe czaimy się na tego faceta, moŜe będzie mógł zlecić komuś sprawdzenie jego nazwiska w bankach. Chcę równieŜ, Ŝeby sprawdzili w danych dotyczących handlu nieruchomościami. Powiedział: „Ja kupuję, a nie sprzedaję”, chcę wiedzieć, co takiego kupuje. Jeśli będę ci potrzebny, strzel z pistoletu - rzekł Bosch. Uśmiechnęła się, otwierając drzwi. Chcesz coś do jedzenia? - zapytała. - Pomyślałam, Ŝe wezmę coś na wynos z tej restauracji. Poproszę o kawę - odparł. Nie jadł wietnamskich dań od dwudziestu lat. Patrzył, jak Wish oddala się w kierunku centrum handlowego. Po jakichś dziesięciu minutach obserwując mercedesa, zauwaŜył, jak po drugiej stronie uliczki przejeŜdŜa samochód. Natychmiast rozpoznał w nim policyjnego sedana. Biały ford bez kapsli na białych kołach. Znajdował się za daleko, by rozpoznać kierowcę. Zerkał na przemian na mercedesa i w lusterko wsteczne, sprawdzając, czy białe auto nadjeŜdŜa z tyłu, ale nie widział go więcej. 217
Wish wróciła pięć minut później. Niosła poplamioną tłuszczem papierową torebkę, z której wyjęła kawę i dwie paczuszki. Kraby z ryŜem. Odmówił i spuścił okno. Łyknął kawy i skrzywił się. Smakuje tak, jakby zaparzono ją w Sajgonie - powiedział. - Złapałaś Rourkego? Tak, kaŜe komuś sprawdzić Boka i da mi znać na pagera, jeśli coś znajdą. Chce, Ŝeby powiadomić go przez radio, jak tylko mercedes ruszy. Dwie godziny minęły im szybko na pogawędce i obserwowaniu złotego mercedesa. W końcu Bosch oznajmił, Ŝe ma zamiar dla odmiany objechać budynek. Nie wspomniał o tym, Ŝe znudził się, zaczął go boleć tyłek i chciał poszukać białego auta. Myślisz, Ŝe powinniśmy zadzwonić, sprawdzić, czy nadal tam jest, i odłoŜyć słuchawkę, jeśli się odezwie? - spytała. Jeśli Binh go ostrzegł, to taki głuchy telefon moŜe go przestraszyć, pomyśli, Ŝe coś się dzieje, stanie się ostroŜniej szy. Przejechał na róg ulicy i minął centrum handlowe. Nic niezwykłego nie zwróciło jego uwagi. Wjechał za kompleks budynków i zaparkował w tym samym miejscu. Nie widział białego wozu. Gdy tylko wrócili na miejsce, odezwał się pager Wish. Znów poszła do telefonu. Bosch skoncentrował się na obserwacji złotego mercedesa i zapomniał na razie o fordzie. Jednak, kiedy minęło dwadzieścia minut, a Eleanor nie wracała, zaczął się denerwować. Było juŜ po trzeciej, a Bok-Tran nie wyszedł, jak się tego spodziewali. Coś się nie zgadzało. Ale co? Wpatrzył się w róg budynku, czekając, aŜ Wish wyjdzie zza niego. Usłyszał stłumiony dźwięk, potem drugi i trzeci. Strzały? Pomyślał o Eleanor, Ŝołądek podszedł mu do gardła. Czy był to tylko odgłos zatrzaskiwanych drzwi samochodu? Popatrzył w stronę mercedesa, widział tylko bagaŜnik i tylne światła. Wokół auta nikt się nie kręcił. Spojrzał znów na róg budynku. Ani śladu Eleanor. Znowu zerknął na mercedesa i zobaczył, jak zapalają się światła. Bok wyjeŜdŜał. Włączył silnik, samochód wyrwał w stronę budynku, spod tylnych kół sypnął Ŝwir. Harry ujrzał, Ŝe zza rogu wychodzi Eleanor. Nacisnął klakson i dał jej znak, Ŝe ma się pospieszyć. Podbiegła do samochodu i właśnie wsiadała do środka, gdy w lusterku wstecznym pojawił się mercedes, zbliŜający się ku nim uliczką. PołóŜ się - zawołał i pchnął ją na fotel. Mercedes minął ich i skręcił na ulicę Bolsa. Rozluźnił zaciśnięte na jej szyi palce. Co ty wyrabiasz, do cholery!? - krzyknęła, prostując się. Bosch wskazał oddalającego się mercedesa. ZbliŜali się. Poznaliby cię, bo byłaś w ich biurze. Czemu tak długo cię nie było? Musieli znaleźć Rourkego, nie było go w biurze. Harry ruszył za mercedesem, utrzymując między nim a sobą bezpieczną odległość. Kiedy Eleanor doszła do siebie, spytała: 218
- Jest sam? - Nie wiem, nie widziałem, jak wsiadał, patrzyłem na róg, czekając na ciebie. Chyba słyszałem trzaśniecie kilku drzwi. Jestem tego pewien. - Ale nie wiesz, czy do auta wsiadł właśnie Tran? - Nie, ale jest juŜ późno, to musiał być on. W tym momencie zdał sobie sprawę, Ŝe mógł nabrać się na starą sztuczkę, przed którą przestrzegały wszystkie policyjne podręczniki. Bok, czy teŜ Tran, mógł po prostu wysłać jednego ze swoich podwładnych w samochodzie za sto tysięcy dolarów, Ŝeby zmylić trop. - Co proponujesz? Wracamy? Nie odpowiedziała, dopóki na nią nie spojrzał. - Nie - rzekła. - Jedź za tym, co mamy, nie kombinuj. Masz rację, Ŝe nie ma czasu. Przed długim weekendem większość banków zamykają o piątej. Musi się spieszyć, Binh go ostrzegł. Bosch poczuł się lepiej. Mercedes skręcił na zachód, a potem znów na północ, jadąc Golden State Freeway w kierunku Los Angeles. Samochody sunęły wolno w stronę miasta. Złoty wóz skierował się na zachód szosą Santa Monica Freeway. Jechali do Beverly Hills. Wilshire Boulevard był zapełniony bankami na całej swej długości. Gdy mercedes skręcił na zachód, Bosch pomyślał, Ŝe to juŜ niedaleko. Tran pewnie przechowuje swój skarb w banku niedaleko domu. Harry odpręŜył się nieco i spytał wreszcie Eleanor, co powiedział Rourke. - Urząd Stanu Cywilnego Orange County potwierdził informację, Ŝe Jimmie Bok to Nguyen Tran. Zmienił nazwisko dziewięć lat temu. Powinniśmy byli sprawdzić Orange County, zapomniałam o Małym Sajgonie. Poza tym nawet jeśli ten Tran miał diamenty, to mógł juŜ je wszystkie sprzedać. Akta dotyczące handlu nieruchomościami mówią, Ŝe ma jeszcze dwa takie kompleksy handlowe, jeden w Monterey Park, drugi w Diamond Bar. Bosch pomyślał, Ŝe wszystko jest moŜliwe, diamenty mogły mu kupić prawdziwą fortunę w nieruchomościach, tak samo Binhowi. Wzrok miał utkwiony w mercedesie, oddalonym tylko o jedną przecznicę. Była godzina szczytu, nie chciał go zgubić. Przyjrzał się ciemnym szybom samochodu, płynącym po kapiącej bogactwem ulicy, i pomyślał, Ŝe Tran jedzie po diamenty. - Najlepszą wiadomość zostawiłam na koniec - ciągnęła Wish. - Pan Bok, znany równieŜ jako pan Tran, sprawuje kontrolę nad swoją własnością poprzez korporację. Według akt sprawdzonych przez agenta specjalnego Rourkego, nazwa tejŜe korporacji brzmi ni mniej ni więcej, tylko „Diamonds Holding, Incorporated”! Przejechali przez Rodeo Drive i znaleźli się w centrum dzielnicy handlowej. Budynki ciągnące się wzdłuŜ Wilshire były bardziej dostojne, jakby wiedziały, Ŝe są bogatsze i lepsze. Zwolnili tempo jazdy. Bosch dogonił mercedesa na odległość dwóch aut, nie chcąc zgubić go na światłach. Byli prawie na Santa Monica Boulevard, Harry zaczynał się domyślać, Ŝe jadą do Century City. Spojrzał na zegarek. Za dziesięć piąta. 219
- Jeśli jedzie do Century City, to chyba nie zdąŜy. W tej samej chwili mercedes skręcił na prawo do piętrowego garaŜu. Bosch zatrzymał auto przy krawęŜniku, Wish bez słowa wyskoczyła z auta i poszła do garaŜu. Harry skręcił w pierwszą przecznicę w prawo i objechał budynek. Z parkingów i garaŜy biurowców wylewały się strumienie aut, zajeŜdŜając mu drogę. Gdy wreszcie wrócił przed garaŜ, Eleanor stała na chodniku w tym samym miejscu, gdzie ją wypuścił. Zatrzymał samochód, a ona nachyliła się do okna. - Zaparkuj - powiedziała, wskazując na drugą stronę ulicy. Za następnym blokiem stała szklana, okrągła w przekroju konstrukcja, wyrastająca w stronę ulicy ze ściany wieŜowca. W środku ogromnego szklanego pomieszczenia dawały się dostrzec stalowe drzwi skarbca. Tablica na budynku głosiła: „Beverly Hills Safe & Lock”. Popatrzył na Eleanor. Uśmiechała się. - Czy w samochodzie był Tran? - spytał. - Oczywiście. Nie mogłeś popełnić takiego błędu. Odwzajemnił jej uśmiech. Dostrzegł wolne miejsce przy parkometrze, podjechał tam i zaparkował. - Odkąd tylko przyszło nam do głowy, Ŝe będzie drugi skok, cały czas myślałam o bankach - przyznała się Eleanor. - Mijam to miejsce przynajmniej kilka razy w tygodniu. Nigdy bym nie pomyślała. Stali po drugiej strome ulicy naprzeciwko „Beverly Hills Safe & Lock”. Właściwie ona stała za nim i przyglądała się budynkowi zza jego pleców. Tran, czy teŜ Bok, widział ją wcześniej, więc nie mogli ryzykować, Ŝe ją tu znowu zobaczy. Na chodniku roił się tłum urzędników, wychodzących przez obrotowe drzwi biurowców, spieszących na parkingi, starających się dotrzeć do domu choć pięć minut wcześniej przed długim weekendem. - Ale wszystko pasuje - odezwał się Bosch. - PrzyjeŜdŜając do Stanów, nie ufa bankom, jak nam powiedział twój znajomy z Departamentu Stanu. Więc szuka skarbca bez banku. I proszę, jest. A nawet lepiej, bo dopóki im płacisz, nie pytają nawet, kim jesteś. Nie obowiązują tu federalne prawa bankowe, bo to nie bank. MoŜna wynająć sejf, podając tylko inicjały albo kod cyfrowy. „Beverly Hills Safe & Lock” wyglądał zupełnie jak bank, ale na pewno nim nie był. Nie prowadzono tu kont oszczędnościowych ani rozliczeniowych, nie udzielano poŜyczek, nie było kasjerów. Oferowano to, co widniało na wystawie: stalowy sejf. Ta firma chroniła kosztowności, a nie pieniądze. W takim mieście jak Beverly Hills, podobne usługi były w cenie. Bogaci. i sławni trzymali tu swoje klejnoty, futra, umowy przedmałŜeńskie. A wszystko to stało na widoku, za szybą. Firma zajmowała dolną kondygnację czternastopiętrowego J. C. Stock Building, gmachu nie wyróŜniającego się niczym poza półokrągłym szklanym pomieszczeniem wyrastającym z fasady parteru. Wejście do „Beverly Hills Safe & Lock” znajdowało się z boku
220
budynku, od Rincon Street, gdzie ubrani w Ŝółte liberie Meksykanie czekali, Ŝeby odprowadzić samochód klienta na parking. Kiedy Eleanor wyskoczyła z auta, widziała, jak Tran i jego dwaj ludzie wysiadają ze złotego mercedesa i udają się do skarbca. Jeśli nawet przypuszczali, Ŝe ktoś moŜe ich śledzić, nic nie dali po sobie poznać, nie obejrzeli się ani razu. Jeden z ochroniarzy niósł metalową walizkę. - Co najmniej jeden goryl ma broń - powiedziała Wish. - Drugi miał zbyt obszerny płaszcz, nic nie widziałam. Czy to on? Tak, idzie. MęŜczyzna w granatowym garniturze bankiera prowadził Trana do skarbca. Za nimi szedł ochroniarz z walizką. CięŜkim wzrokiem obrzucił chodnik przed budynkiem, aŜ Tran i Granatowy Garnitur zniknęli w drzwiach skarbca. Goryl z walizką czekał przed drzwiami. Bosch i Wish teŜ czekali, przypatrując się w napięciu. Po trzech minutach pojawił się Tran, a za nim Garnitur, niosący metalową skrytkę depozytową wielkości pudełka na buty. Ochroniarz ruszył za nimi, zniknęli. - Przyjemna obsługa, jak to w Beverly Hills - odezwała się Eleanor. Pewnie poszedł do saloniku, Ŝeby zabrać diamenty. - Czy mogłabyś złapać agenta Rourke? Niech przyśle tu patrol. Mogliby śledzić Trana, kiedy wyjdzie ze skarbca. Zadzwoń z automatu, nie moŜemy skorzystać z krótkofalówki, bo ci na dole mogą nasłuchiwać na naszej częstotliwości. - Rozumiem, Ŝe zostajemy tutaj? - spytała. Przytaknął. Namyślała się chwilę, zanim dodała: - Zadzwonię do niego, będzie zadowolony, Ŝe namierzyliśmy to miejsce. Będziemy mogli posłać ludzi do kanałów. Rozejrzała się, zobaczyła automat telefoniczny koło przystanku autobusowego na rogu ulicy i ruszyła w tę stronę. Bosch złapał ją za ramię. - Idę do środka, zobaczę, co się dzieje. Pamiętaj, Ŝe cię widzieli, więc kryj się, dopóki nie odjadą. - Co będzie, jeśli ruszą przed przybyciem posiłków? - Zostaję tu, Tran mnie nie obchodzi. Chcesz kluczyki? MoŜesz wziąć wóz i śledzić go. - Nie, zostanę z tobą. Odwróciła się i poszła do telefonu. Bosch przeszedł przez ulicę i wkroczył do budynku, mijając uzbrojonego straŜnika, który podchodził do drzwi z kluczami w ręce. - Zamykamy juŜ, proszę pana - mruknął gburowato, jak były gliniarz. - Ja tylko na chwilę - rzucił Bosch, nie zatrzymując się. Granatowy Garnitur, który zaprowadził Trana do skarbca, siedział obok dwu innych młodych blondynów, którzy zajmowali fotele za antycznymi biurkami, stojącymi na szarym miękkim dywanie. Spojrzał znad jakichś dokumentów, oszacował Boscha wzrokiem i zwrócił się do młodszego z dwóch pozostałych męŜczyzn: - Panie Grant, zechce pan obsłuŜyć tego pana. 221
MęŜczyzna, do którego zwrócił się Garnitur, miał chyba ochotę odmówić, jednak wstał, wyszedł zza biurka i zbliŜył się do Boscha z doskonale fałszywym uśmiechem. Słucham pana - zaczął. - Czy chciałby pan wynająć u nas sejf? Bosch miał juŜ o coś spytać, gdy ten wyciągnął rękę i przedstawił się: James Grant, moŜe mnie pan pytać o wszystko, choć mamy niewiele czasu. Za kilka minut zamykamy na cały weekend. Grant podciągnął rękaw i spojrzał na zegarek, by potwierdzić późną porę. Harvey Pounds - rzekł Bosch, ściskając mu dłoń. - Skąd pan wiedział, Ŝe jeszcze nie mam u państwa sejfu? Bezpieczeństwo, panie Pounds, sprzedajemy ludziom bezpieczeństwo. Znam z widzenia wszystkich naszych klientów, tak samo, jak pan Avery i pan Bernard. - Zwrócił się lekko i skinął głową w kierunku Granatowego Garnituru i drugiego urzędnika, którzy z powagą pokiwali głowami. W weekendy jest zamknięte? - spytał Bosch, udając rozczarowanie. Grant uśmiechnął się. Niestety, proszę pana. Wiemy Ŝe nasi klienci to ta klasa ludzi, którzy mają szczegółowo zaplanowane Ŝycie. Na weekend zostawiają sobie przyjemności, a nie obowiązki, jak ci inni, co biegają do banków. Nasi klienci są ponad to, panie Pounds, tak samo jak my. Zapewne potrafi pan to docenić. W jego głosie zabrzmiała szydercza nuta. Ale Grant miał rację, było tu zupełnie jak w kancelarii adwokackiej: te same godziny urzędowania, ci sami zarozumiali urzędnicy. Harry rozejrzał się dookoła. Na prawo w niszy w ścianie stał rząd ośmiu drzwi. Goryle Trana stali po obu stronach trzecich z rzędu drzwi. Bosch skinął głową, Grant uśmiechnął się. Widzę, Ŝe macie tu niemało straŜników. Takiego właśnie bezpieczeństwa mi trzeba, panie Grant. Pan wybaczy, ale ci ludzie czekają po prostu na klienta, który przebywa w jednej z sal. Zapewniam pana jednak, Ŝe podjęte przez nas kroki w celu zapewnienia bezpieczeństwa nie mają sobie równych. Czy chce pan wynająć sejf? Ten facet był bardziej śliski i przymilny niŜ telewizyjni kaznodzieje. Nie podobał się Boschowi. Panie Grant, ja szukam bezpieczeństwa. Chciałbym wynająć sejf, ale muszę być pewien, Ŝe zapewnicie mi ochronę przed kłopotami z zewnątrz i z wewnątrz, jeśli wie pan, co mam na myśli. Oczywiście, panie Pounds, ale czy zdaje pan sobie sprawę z kosztów naszych usług i zapewnianej przez nas ochrony? Tego nie wiem i nie chcę wiedzieć, panie Grant. liczą się nie pieniądze, ale spokój ducha. W zeszłym tygodniu włamano się do domu mojego sąsiada. Tylko trzy domy dalej mieszka były prezydent. Alarm im nie przeszkodził, skradli niezwykle wartościowe przedmioty. Nie będę czekać, aŜ to samo mnie się przytrafi. Dziś nigdzie nie jest bezpiecznie. 222
- To bardzo przykre, panie Pounds - powiedział Grant podnieconym tonem. - Nie wiedziałem, Ŝe Bel Air schodzi na psy. Ale szczerze polecam obraną przez pana drogę. Proszę usiąść przy biurku, porozmawiamy. Czy napije się pan kawy? A moŜe kropelkę brandy? JuŜ prawie pora koktajlu, a to jedna z tych drobnych usług, które świadczymy w odróŜnieniu od banków. Grant zaśmiał się cicho, kiwając głową. Bosch odrzucił propozycję. Urzędnik usiadł, przysuwając się z krzesłem do biurka. - Pozwoli pan, Ŝe opowiem w skrócie o naszych zasadach działania. Nie jesteśmy pod kontrolą Ŝadnej placówki rządowej. Myślę, Ŝe pańskiemu sąsiadowi spodobałoby się to. Mrugnął do Boscha, który spytał: - Sąsiadowi? - Byłemu prezydentowi. - Harry przytaknął, a Grant mówił dalej. Świadczymy pełny zakres usług w zakresie ochrony, zarówno na terenie firmy, jak i w domu klienta, moŜemy, nawet zapewnić zbrojną ochronę... - A co ze skarbcem depozytowym? - przerwał mu Bosch. Wiedział, Ŝe Tran moŜe w kaŜdej chwili wejść do sali. Wtedy chciał juŜ być w skarbcu. - Ach, tak, skarbiec. Jak pan zauwaŜył, jest na widoku. Szklane koło tak go nazywamy - to chyba najgenialniejsze zabezpieczenie. KtóŜ odwaŜyłby się je naruszyć? Jest na widoku przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, na samym środku Wilshire Boulevard. Czy to nie piękne? Z triumfującym uśmiechem skinął lekko głową, by wymusić od swej publiczności potwierdzenie tych słów. - A od spodu? - spytał Bosch. Usta urzędnika zacisnęły się w linię. - Panie Pounds, nie moŜe pan Ŝądać, Ŝebym opisał panu szczegóły konstrukcji budynku, ale moŜe pan być spokojny, skarbiec jest nie do zdobycia. Między nami mówiąc, w tym mieście nie znajdzie się drugi skarbiec z taką masą betonu i stali w podłodze, ścianach i suficie. A alarmy? Nie mógłby pan, proszę wybaczyć, puścić w tym pomieszczeniu bąka, Ŝeby nie uruchomić czujników dźwięku, ruchu i ciepła. - Czy mogę go obejrzeć? - Skarbiec? - Oczywiście. - Oczywiście. Grant obciągnął marynarkę i poprowadził Boscha do skarbca. Okrągły skarbiec oddzielony był od reszty pomieszczeń szklaną ścianą i komorą. Grant pomachał ręką przed szybą i rzekł: - Podwójne hartowane szkło. Między szybami znajduje się czujnik wstrząsów, uniemoŜliwiający włamanie. To samo z wszystkimi oknami. Skarbiec jest w zasadzie zapieczętowany między dwiema taflami dwucentymetrowego szkła.
223
Wyciągając znów rękę, jak aktor pokazujący nagrody w teleturnieju, wskazał urządzenie w kształcie sporej kasetki umieszczone obok drzwi komory. Na szczycie znajdował się okrągły kawałek białego plastiku, na którym widniał czarny zarys dłoni z rozłoŜonymi palcami. - śeby mógł pan wejść do skarbca, odbicie pańskiej dłoni musi zostać zarejestrowane. Chodzi o układ kości. PokaŜę panu. PołoŜył prawą rękę na ciemnym kształcie. Urządzenie zaczęło buczeć, biały plastik podświetlił się od spodu. Pod dłonią Granta przesunął się pasek światła, jakby to była kserokopiarka. - Rentgen - wytłumaczył urzędnik. - Daje lepsze efekty niŜ odciski palców, a komputer przeprowadza porównanie w sześć sekund. Po sześciu sekundach maszyna wydała wysoki pisk, a zamek elektroniczny na pierwszych drzwiach komory otworzył się z trzaskiem. - Widzi pan, panie Pounds, u nas pańska dłoń jest pańskim podpisem, niepotrzebne nam nazwiska. Nadaje pan skrytce oznaczenie kodowe i zostawia pan w naszym rejestrze zapis układu kości dłoni. Zabierzemy panu tylko sześć sekund pańskiego czasu. Z tyłu odezwał się głos, po którym Bosch poznał Granatowy Garnitur, urzędnika o nazwisku Avery. - Panie Long, czy to juŜ wszystko? Bosch obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak z niszy w ścianie wychodzi Tran. Teraz on niósł walizkę, a jeden z goryli - skrytkę depozytową. Drugi ochroniarz patrzył prosto na Boscha. Harry odwrócił się do Granta i zapytał: - MoŜemy wejść do środka? Wszedł z Grantem do komory, drzwi zamknęły się za nimi. Znajdowali się w pomieszczeniu ze szkła i stali, dwa razy większym od budki telefonicznej. Po drugiej stronie znajdowały się kolejne drzwi, za nimi stał straŜnik w mundurze. - To taki drobiazg, który poŜyczyliśmy sobie z więzienia okręgowego wyjaśnił Grant. - Drzwi przed nami nie otworzą się, dopóki te za nami nie zamkną się na zamek. Maury, nasz wartownik, musi nas poznać, zanim otworzy drzwi. Widzi pan, mamy tu elektronikę plus element ludzki. - Skinął głową straŜnikowi, który otworzył drugie drzwi komory. Weszli do skarbca. Bosch nie fatygował się, by napomknąć, Ŝe właśnie udało mu się skutecznie obejść skomplikowany system zabezpieczeń, grając na zachłanności Granta i wymyślając historyjkę z adresem w Bel Air. - A teraz do skarbca - rzekł Grant, wyciągając przed siebie rękę jak prawdziwy gospodarz. Skarbiec był większy, niŜ Harry sobie to wyobraŜał. Niezbyt szeroki, rozciągał się jednak daleko w głąb budynku. WzdłuŜ obu ścian i na stalowej konstrukcji biegnącej poprzez salę piętrzyły się skrytki depozytowe. Ruszyli na lewo, gdyŜ jak wyjaśnił Grant, sejfy pośrodku słuŜyły do przechowywania większej liczby kosztowności. Drzwi miały duŜo większe niŜ skrytki na ścianach, przez niektóre z nich moŜna by przejść. Grant zauwaŜył, Ŝe Bosch przygląda im się. Uśmiechnął się.
224
Futra z norek - powiedział. - Bardzo opłaca się nam przechowywanie futer, sukni i czego tam jeszcze. Damy z Beverly Hills trzymają je tu poza sezonem. Oszczędza się mnóstwo na ubezpieczeniu, nie mówiąc juŜ o spokoju ducha. Bosch przestał słuchać gadaniny Granta, gdy zobaczył, jak do skarbca wchodzi Tran w towarzystwie Avery'ego. Wietnamczyk nadal trzymał walizkę, na nadgarstku miał wąski pasek stali: był do niej przykuty. Bosch poczuł napływ adrenaliny do Ŝył. Avery podszedł do otwartego sejfu z numerem 237 i wsunął do niego skrytkę. Zamknął drzwiczki na jeden z dwóch zamków. Wietnamczyk włoŜył swój klucz do drugiego zamka i przekręcił go. Skinął głową do Avery'ego i obaj wyszli. Tran nawet nie spojrzał na Boscha. Kiedy tylko poszli, Bosch oznajmił, Ŝe zobaczył juŜ dość i równieŜ skierował się do wyjścia. Podszedł do szyby z podwójnego szkła, wyjrzał na ulicę i zobaczył, jak Tran w otoczeniu swych masywnych goryli maszeruje do mercedesa stojącego w garaŜu. Nikt nie szedł za nimi. Harry rozejrzał się, ale nie widział Eleanor. Czy coś jest nie tak, panie Pounds? - dobiegł go z tyłu głos Granta. Owszem - odpowiedział, wyjmując z kieszeni płaszcza odznakę. Podniósł ją nad głową, Ŝeby zobaczył ją stojący z tyłu Grant. - Lepiej idź po kierownika. I nie mów juŜ do mnie Pounds. Lewis stał przy automacie telefonicznym przed barem o nazwie „Darling's”, jeden blok przed „Beverly Hills Safe & Lock”. Minęła juŜ ponad minuta, odkąd oficer Mary Grosso odebrała telefon i powiedziała, Ŝe połączy go z zastępcą naczelnika Irvingiem. Lewis pomyślał, Ŝe jeŜeli szef chce być informowany co godzina, i to przez telefon, to mógłby przynajmniej odbierać od razu. PrzełoŜył słuchawkę do drugiego ucha i pogrzebał w kieszeni płaszcza, szukając czegoś do podłubania w zębach. Ocierający o materiał nadgarstek bolał go, ale kiedy myślał o tym, jak Bosch zakuł go w kajdanki, wściekał się jeszcze bardziej, próbował więc skupiać myśli na prowadzonej inwigilacji. Nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje, do czego zmierzają Bosch i ta babka z FBI, ale Irving, tak samo jak Clarke, uwaŜał, Ŝe planują coś nielegalnego. Jeśli tak - obiecał sobie w duchu Lewis - to właśnie on załoŜy kajdanki na ręce Boscha. Do sąsiedniego aparatu przywlókł się uliczny włóczęga z wytrzeszczonymi oczami i siwymi włosami. Sprawdził otwór telefonu. Pusty. Wyciągnął rękę do automatu Lewisa, ale ten trzepnął go po dłoni. Wszystko, co tam jest, naleŜy do mnie - warknął policjant. Nie zniechęcony tym włóczęga zapytał: Dałbyś mi parę centów na coś do jedzenia? Spieprzaj - rzucił Lewis. Co takiego? - usłyszał. Proszę? - zdziwił się, zanim zdał sobie sprawę, Ŝe słowa padły ze słuchawki telefonu. Irving. - A, nie, nie pan, nie wiedziałem, Ŝe... Rozmawiam z kimś, mam tu drobny kłopot z pewnym... 225
- Tak się zwracasz do obywatela? Lewis sięgnął do kieszeni i wyjął banknot jednodolarowy. Podał go siwemu męŜczyźnie i odgonił go ręką. - Detektywie Lewis, jesteś tam? - Tak, szefie, przepraszam. JuŜ opanowałem sytuację. Chciałem przekazać raport, nastąpił istotny rozwój wydarzeń. Miał nadzieję, Ŝe jego słowa odwrócą uwagę Irvinga od nieprzyjemnego incydentu. - Mów, co masz - zaŜądał Irving. - Nadal obserwujesz Boscha? Lewis westchnął z ulgą. Tak - odparł. - Detektyw Clarke kontynuuje inwigilację, podczas gdy ja przyszedłem złoŜyć panu raport. No to go wreszcie złóŜ. Jest piątek wieczór, chcę wrócić do domu o przyzwoitej porze. Przez następny kwadrans Lewis informował go, jak to Harry przyjechał za złotym mercedesem z Orange County do „Beverly Hills Safe & Lock”. Co robią teraz Bosch i ta kobieta z FBI? Nadal tam są, chyba przesłuchują kierownika. Coś się dzieje. Wygląda na to, Ŝe nie wiedzieli, dokąd jadą, dopóki tu nie dotarli. Wtedy pojęli chyba, Ŝe to jest to. Co? To... nie wiem. To, do czego zmierzali. Chyba facet, którego śledzili, złoŜył coś do depozytu. Na wystawie tej firmy jest wielki skarbiec. Tak, znam to miejsce. Irving milczał przez dłuŜszy czas, a Lewis, który zakończył swój raport, wiedział, Ŝe lepiej nie przerywać ciszy. Zaczął marzyć o skuciu Boschowi rąk za plecami i poprowadzeniu go wzdłuŜ rzędu kamer telewizyjnych. Usłyszał chrząknięcie Irvinga. Nie znam ich planu - powiedział naczelnik - ale chcę, Ŝebyś się ich trzymał. Jeśli nie wrócą dziś do domu, to ty teŜ nie, zrozumiano? Tak jest. Jeśli pozwolili mercedesowi odjechać, to musi ich interesować ten skarbiec. Rozpoczną obserwację skarbca, a z kolei ty będziesz ich obserwować. Tak jest, szefie - odparł Lewis, choć wciąŜ nic nie rozumiał. Przez następne dziesięć minut Irving udzielał mu instrukcji i tłumaczył swoją teorię na temat „Beverly Hills Safe & Lock”. Lewis wyciągnął notes i długopis i robił szybko notatki. Na koniec swojego monologu, Irving ujawnił Lewisowi swój domowy numer telefonu i polecił: Nie wkraczaj bez mojej zgody. MoŜesz zadzwonić pod ten numer o kaŜdej porze dnia i nocy. Zrozumiano? Tak jest - odparł szybko Lewis. Irving bez słowa odłoŜył słuchawkę.
226
Bosch czekał w sali, nie wyjaśniając Grantowi ani pozostałym urzędnikom, o co chodzi, dopóki nie przyjechała Wish. Urzędnicy stali za swoimi ślicznymi biurkami z szeroko otwartymi ustami. Kiedy Eleanor podeszła do drzwi, były juŜ zamknięte. Zastukała i pokazała odznakę. StraŜnik wpuścił ją do środka. Gdy urzędnik o nazwisku Avery otwierał usta, by o coś zapytać, Bosch uprzedził go: To agentka FBI Eleanor Wish, jesteśmy razem. Skorzystamy z jednego z pomieszczeń, Ŝeby porozmawiać na osobności, nie potrwa to długo. Jeśli jest kierownik, chcemy z nim porozmawiać, kiedy tylko skończymy. Nadal wzburzony Grant pokazał palcem drugie drzwi z rzędu. Bosch wszedł przez trzecie, Wish za nim. Zamknęli za sobą drzwi i zaryglowali je. Co masz? Nie wiem, co im powiedzieć - szepnął, szukając na biurku i dwóch krzesłach kawałka papieru czy innego przedmiotu, który Tran mógł przez pomyłkę zostawić w pomieszczeniu. Pusto. Otworzył szuflady mahoniowego biurka. W środku leŜały tylko ołówki, długopisy, koperty i kartki papieru. Na stole pod ścianą naprzeciwko drzwi stał wyłączony faks. Poczekamy, zobaczymy - zaczęła mówić pospiesznie. - Rourke powiedział, Ŝe zbiera zespół do kanałów, pójdą się rozejrzeć. Najpierw sprawdzą w Wodociągach, co tam jest pod ziemią. Powinni wydedukować, jakie jest najlepsze miejsce na podkop, i stamtąd zaczną. Naprawdę ci się wydaje, Ŝe to jest to? Skinął głową. Chciał się uśmiechnąć, ale nie zrobił tego. Jej podniecenie było zaraźliwe. Czy zdąŜył posłać kogoś za Tranem? - spytał. - Tak przy okazji, tu jest znany jako pan Long. Rozległo się stukanie do drzwi i wołanie: Przepraszam! Przepraszam! - Nie zwrócili na to uwagi. Najpierw Tran, potem Bok, teraz Long - odezwała się Wish. - Nie wiem, czy kogoś za nim posłali, Rourke mówił, Ŝe spróbuje. Podałam mu numer z tablicy rejestracyjnej mercedesa i opisałam, gdzie stoi. Chyba potem się tego dowiemy. Powiedział teŜ, Ŝe przyśle tu zespół, który omówi z nami obserwację skarbca, spotykamy się z nimi o ósmej w tym garaŜu po drugiej strome ulicy. Co oni ci powiedzieli? Nie mówiłem im jeszcze, co się dzieje. Rozległo się ponowne stukanie do drzwi, tym razem głośniejsze. No dobrze, chodźmy zobaczyć się z kierownikiem. Właścicielem i kierownikiem „Beverly Hills Safe & Lock” okazał się ojciec Avery'ego, Martin B. Avery III. Był równie zamoŜny, jak większość jego klientów, i chciał, by kaŜdy to widział. Na końcu niszy miał własne biuro. Za biurkiem wisiała kolekcja oprawionych zdjęć, dowodzących, Ŝe nie jest jeszcze jednym naciągaczem Ŝerującym na bogaczach. On sam był bogaczem. Na fotografiach widniał Avery w towarzystwie kilku prezydentów, paru magnatów filmowych i brytyjskiej rodziny królewskiej. Na jednym zdjęciu Avery i ksiąŜę
227
Walii stali ubrani w strój do gry w polo, chociaŜ Avery wyglądał zbyt tłusto, by być dobrym jeźdźcem. Bosch i Wish streścili mu całą sytuację. Natychmiast przybrał sceptyczny ton, twierdził, Ŝe jego skarbiec jest nienaruszalny. Kazali mu przerwać tę gadkę i poprosili o plany operacyjne i konstrukcyjne skarbca. Avery odwrócił swój drogi notes, pod spodem naklejony był schemat skarbca. Najwyraźniej właściciel razem ze swoimi nadętymi urzędasami przeceniał skarbiec, który na zewnątrz otoczony był dwucentymetrową warstwą stali, nad którą znajdowała się trzydziestocentymetrowa ściana zbrojonego betonu i kolejna warstwa stali. Dno i sufit skarbca były grubsze o kolejny sześćdziesięciocentymetrowy betonowy mur. Jak w większości skarbców, najbardziej imponująco wyglądały grube stalowe drzwi, ale te były tylko na pokaz, tak samo jak komora i rentgenowski odcisk dłoni. Bosch wiedział, Ŝe jeśli włamywacze są pod ziemią, to nie będą mieli kłopotów z wydostaniem się na powierzchnię. Avery III stwierdził, Ŝe alarm w skarbcu włączał się przez ostatnie dwie noce, a w czwartek nawet dwa razy. Za kaŜdym razem policja z Beverly Hills dzwoniła do niego do domu, a on z kolei dzwonił do syna, Avery'ego IV, i wysyłał go na spotkanie z policjantami. Jego następca wchodził z policją do budynku i na nowo podłączał alarm, nie znajdując niczego podejrzanego. Nie mieliśmy pojęcia, Ŝe ktoś moŜe siedzieć pod ziemią w kanałach powiedział Avery takim tonem, jakby był ponad uŜycie słowa „kanał”. - Nie mogę w to uwierzyć. Bosch zadał kilka bardziej szczegółowych pytań na temat zasad funkcjonowania skarbca i zainstalowanego systemu zabezpieczeń. Nie zdając sobie sprawy ze znaczenia własnych słów, właściciel napomknął niedbale, Ŝe w przeciwieństwie do tradycyjnych skarbców bankowych, tu istnieje moŜliwość wyłączenia zamka wcześniej nastawionego na określony czas. Wystarczyło wprowadzić do komputera specjalny kod, który znosił ustawienia czasowe zamka, by moŜna było otworzyć drzwi skarbca w kaŜdej chwili. Musimy dostosowywać się do potrzeb naszych klientów - wyjaśnił Avery. - JeŜeli w niedzielę zadzwoni do nas dama z Beverly Hills, która potrzebuje swój diadem na bal dobroczynny, moŜemy dać jej ten diadem natychmiast. Świadczymy usługi wysokiej klasy. Czy wszyscy klienci wiedzą o tym, Ŝe otwieracie równieŜ w weekendy? - zapytała Wish. Oczywiście, Ŝe nie - odparł Avery. - Tylko kilku wybranych. Słono sobie za to liczymy, musimy sprowadzać wtedy straŜników ochrony. Jak długo zabiera wprowadzenie kodu i otworzenie drzwi? - spytał Bosch. Niedługo. Wystukuję kod na klawiaturze koło drzwi skarbca i wszystko zabiera parę sekund. Wtedy wprowadza się szyfr otwierający drzwi, kręci kołem i drzwi otwierają się pod swym własnym cięŜarem. Trwa to pół minuty, moŜe minutę. 228
„Zbyt wolno” - pomyślał Bosch. Sejf Trana znajdował się przy wejściu do skarbca i tam będą pracować włamywacze. Zobaczą i zapewne równieŜ usłyszą, Ŝe otwierają się drzwi. Nie będzie elementu zaskoczenia. Godzinę później Bosch i Wish siedzieli w samochodzie. Przejechali na drugie piętro garaŜu po drugiej stronie ulicy, skąd mieli widok na „Beverly Hills Safe & Lock”. Gdy zostawili Avery'ego III i zajęli pozycję obserwacyjną, ujrzeli, jak Avery IV i Grant zamykają wielkie stalowe drzwi sejfu. Obrócili kołem i wystukali kod na klawiaturze. Światła wewnątrz firmy zgasły z wyjątkiem lamp w szklanym pomieszczeniu z drzwiami. Paliły się zawsze, oświetlając symbol oferowanego przez firmę bezpieczeństwa. - Myślisz, Ŝe przebiją się dziś w nocy? - spytała Wish. - Trudno powiedzieć. Nie ma Meadowsa, brakuje im jednego człowieka. Mogą być opóźnieni. Kazali Avery'emu III iść do domu i być gotowym na wezwanie. Właściciel skarbca zgodził się, ale nadal Ŝywił wątpliwości w stosunku do zarysowanego przez policjantów scenariusza. - Będziemy musieli dopaść ich pod ziemią - powiedział Harry, trzymając w rękach kierownicę, jakby prowadził wóz. - Nie uda nam się otworzyć tych drzwi dostatecznie szybko. Popatrzył leniwie na lewo, na Wilshire, i ujrzał białego forda zaparkowanego obok hydrantu przecznicę dalej. W środku majaczyły dwie sylwetki. WciąŜ miał towarzystwo. Bosch i Wish stali obok auta zaparkowanego na drugim piętrze garaŜu pustego od ponad godziny. Jednak szare betonowe ściany zatrzymywały smród spalin i spalonych opon. Harry był pewien, Ŝe zapach spalenizny dochodzi z jego samochodu. Prowadzona nagłymi zrywami pogoń z Małego Sajgonu zebrała swe Ŝniwo. Widzieli stąd Wilshire i pomieszczenie z drzwiami skarbca „Beverly Hills Safe & Lock”. Niebo na horyzoncie nabrało róŜowego odcienia, zachodzące słońce wpadało w głęboki oranŜ. W mieście zapalały się nocne latarnie, malał uliczny ruch. Bosch widział białego forda stojącego na Wilshire, a w nim niewyraźne kształty pasaŜerów za przyciemnioną szybą. O ósmej do garaŜu wjechała karawana trzech aut, wśród nich radiowóz z Beverly Hills. Samochody zatrzymały się przy Boschu i Wish. - Jeśli ci faceci ustawili kogoś na czatach w jednym z wieŜowców, a ten zobaczył całą tę paradę, to z pewnością zwijają teraz Ŝagle - odezwał się Harry. Z pierwszego z dwóch nie oznakowanych wozów wysiadł Rourke w towarzystwie czterech innych męŜczyzn. Garnitur jednego z nich był bardzo wytarty, kieszenie wypchane, jak w marynarce Boscha. W ręku trzymał rulon papieru. Harry domyślił się, Ŝe to inspektor z Wodociągów, o którym mówiła Wish. Z radiowozu wysiadło trzech policjantów z Beverly Hills, ubranych po cywilnemu. 229
Jeden z nich miał na kołnierzyku kapitańskie paski i równieŜ trzymał rulon z papierami. Przybyli zgromadzili się przy samochodzie Boscha, uŜywając maski jako stołu. Rourke przedstawił wszystkich. Trzej policjanci z Wydziału Beverly Hills przyjechali, poniewaŜ cała operacja toczyła się na ich terenie. Zawodowa uprzejmość, jak wyjaśnił Rourke. Przydadzą się, poniewaŜ „Beverly Hills Safe & Lock” przekazało plany skarbca wydziałowi bezpieczeństwa tutejszej policji. Agent wyjaśnił, Ŝe policjanci będą tylko obserwatorami spotkania i zostaną wezwani później, jeśli będą potrzebne posiłki. Dwaj agenci FBI, Hanlon i Houck, będą prowadzić nocną obserwację wraz z Boschem i Wish. Rourke chciał, by obserwowano skarbiec co najmniej z dwóch stron. Trzeci agent federalny był koordynatorem SWAT-u, a ostatni męŜczyzna nazywał się Ed Gearson i był inspektorem instalacji podziemnych w Wodociągach. Dobrze, spójrzmy teraz na plan walki - oznajmił na koniec Rourke. Bez pytania odebrał Gearsonowi rulon i rozwinął odbitkę. - To jest schemat kanałów na tym obszarze. Zaznaczono tu wszystkie studzienki, kanały ściekowe i burzowe. Wygładził na masce auta szarą mapę z dorysowanymi niebieskimi liniami. Trzej gliniarze z Beverly Hills przytrzymali drugi koniec. W garaŜu ściemniało się, agent Heller ze SWAT-u przytrzymał nad szkicem latarkę z zaskakująco jasnym i szerokim snopem światła. Rourke wyjął z kieszeni koszuli teleskopowy długopis i rozłoŜył wskazówkę. Dobra. Jesteśmy... - Zanim zdąŜył odszukać odpowiednie miejsce, Gearson wsunął rękę w krąg światła i połoŜył palec na mapie. Rourke dotknął tego miejsca wskazówką. - Zgadza się, tutaj - dokończył, posyłając Gearsonowi wściekłe spojrzenie. Ramiona inspektora opadły nieco pod wyświechtaną marynarką. Wszyscy nachylili się nad maską, by przyjrzeć się mapie. „Beverly Hills Safe & Lock” jest tutaj - ciągnął Rourke. - Skarbiec znajduje się dokładnie w tym miejscu. Czy moŜe pan pokazać swoją mapę, kapitanie Orozco? Orozco, męŜczyzna o szerokich barach i wąskiej talii, zbudowany jak stojąca na czubku piramida, rozwinął drugą mapę na schemacie kanałów. Była to kopia szkicu, który Avery pokazał wcześniej Boschowi i Wish. Trzysta metrów kwadratowych powierzchni - rzekł Orozco, wskazując schemat skarbca. - Małe skrytki po bokach i wolno stojące sejfy pośrodku. Jeśli są pod ziemią, to mogą przebić się przez podłogę gdzieś między nimi. Mówimy więc o obszarze około sześciu metrów kwadratowych, przez który mogą wyjść. Jeśli moŜe pan to teraz podnieść, Ŝebyśmy mogli popatrzeć na sieć kanałów - poprosił Rourke. - Namierzymy ten obszar na tej mapie. - śółtym markerem zaznaczył podłogę skarbca na schemacie kanałów. - Posługując się tą mapą, znajdziemy podziemne instalacje o najbliŜszym połoŜeniu. Co pan o tym sądzi, panie Gearson?
230
Inspektor jeszcze bardziej pochylił się nad maską samochodu i zapatrzył się w mapę. Bosch równieŜ się nachylił i ujrzał grube linie, które oznaczały prawdopodobnie główne kapały. Takie, jakich będą szukać włamywacze. ZauwaŜył, Ŝe odpowiadają one większym ulicom na powierzchni ziemi: Wilshire, Olympic, Pico. Gearson wskazał kanał nad Wilshire i powiedział, Ŝe biegnie on dziesięć metrów pod ziemią i jest tak duŜy, Ŝe moŜna wjechać do niego cięŜarówką. Przejechał palcem wzdłuŜ linii, pokazując na skrzyŜowanie z Robertson, głównym kanałem burzowym, skąd do otwartego wyjścia na Santa Monica Freeway były tylko dwa kilometry. Wylot kanału był wielkości drzwi garaŜu, zamknięty jedynie kratą z kłódką. Powiedziałbym, Ŝe mogli wejść tędy - oznajmił Gearson. - Jechali pod głównymi ulicami, od Robertson do Wilshire, potem na lewo i juŜ są koło tej Ŝółtej kreski. Koło skarbca. Ale nie sądzę, by kopali tunel od kanału pod Wilshire. Nie? - zdziwił się Rourke. - Jak to? Za duŜy tam ruch - odparł Gearson, czując, Ŝe tylko on zna odpowiedź. Znad maski samochodu spojrzało na niego dziewięć par oczu. - Cały czas posyłamy ludzi do głównych kanałów, szukają pęknięć, zatorów i innych kłopotów. A Wilshire to taki główny kanał biegnący ze wschodu na zachód, tak jak ulica. Gdyby ktoś wybił w ścianie dziurę, zauwaŜono by to. A gdyby zamaskowali otwór? Tak jak rok temu przed tym włamaniem w centrum? Tak, to mogłoby zadziałać, ale najprawdopodobniej w kanale pod Wilshire ktoś by to wykrył. Rozglądamy się teraz za takimi rzeczami, a jak juŜ mówiłem, w tym kanale jest spory ruch. Zapadła cisza, wszyscy się namyślali. Silniki samochodów trzaskały, stygnąc. A więc gdzie kopaliby, Ŝeby dostać się do skarbca? - spytał w końcu Rourke. Pod ziemią jest mnóstwo róŜnych połączeń. Nie myślcie, Ŝe my się nad tym nie głowimy, pracując na dole. Wiecie, przestępstwo doskonałe i tak dalej... Wydałem odpowiednie polecenia, kiedy przeczytałem w gazetach o tym włamaniu. Jeśli macie rację i to jest ich cel, to mimo wszystko zrobili to, co powiedziałem: weszli przez Robertson do kanału pod Wilshire, ale potem pewnie skręcili do jednego z bocznych tuneli, Ŝeby nie rzucać się w oczy. Boczne odnogi mają metr, półtora przekroju, są okrągłe. Jest tam wystarczająco duŜo miejsca na przeniesienie sprzętu i taką pracę. Przeszli głównym kanałem burzowym do bocznych odgałęzień pod tymi budynkami. Znów wsunął rękę w krąg światła i przesunął palcem wzdłuŜ cieńszych linii na mapie. Jeśli im się udało - ciągnął - to weszli przez kratę koło autostrady, przewieźli swój sprzęt pod Wilshire do tego obszaru. Potem wyładowali sprzęt, schowali go w jednej z bocznych odnóg i odprowadzili swój pojazd. 231
Wrócili piechotą i zaczęli pracować w bocznym tunelu. Cholera, mogli tam siedzieć przez kilka tygodni, zanim ktoś wszedłby do tej właśnie odnogi. Dla Boscha wciąŜ brzmiało to zbyt prosto. - A te pozostałe kanały burzowe? - zapytał, wskazując na mapie ulice Pico i Olympic. Na północ, w kierunku skarbca odgałęziała się od nich cała* sieć mniejszych odnóg. - Czy mogli wejść do któregoś z nich? Gearson podrapał się po nosie i odparł: - To jest równieŜ moŜliwe, jednakŜe te odnogi nie doprowadziłyby ich tak blisko skarbca, jak kanały odchodzące od Wilshire. Po co mieliby drąŜyć stumetrowy tunel, jeśli tu mogli wykopać trzydziestometrowy? Gearsonowi podobało się to, Ŝe wie więcej niŜ otaczający go ludzie w jedwabnych garniturach i w mundurach. Skończył swoją przemowę i kołysał się na obcasach z zadowolonym wyrazem twarzy. Bosch wiedział, Ŝe inspektor ma pewnie rację w kaŜdym szczególe. - A jak pozbywali się ziemi? - spytał Harry. - Kopią tunel przez ziemię i beton, skałę. Gdzie je wyrzucali i jak? - Bosch, pan Gearson nie jest detektywem - wtrącił się Rourke. - Wątpię, Ŝeby znał wszystkie szczegóły... - To proste - odezwał się inspektor. - Dno głównych kanałów, takich jak pod Wilshire czy Robertson, ma trzy stopnie, a pośrodku zawsze, nawet podczas suszy, płynie woda. Na górze moŜe nie padać, ale woda i tak płynie, i to jak. Albo jest to odpływ z budynków mieszkalnych, albo z fabryk, albo jedno i drugie. Kiedy przyjeŜdŜa straŜ poŜarna, to gdzie podziewa się woda, którą gaszą poŜar? Jeśli było jej dość, to mogli spławiać ziemię i co tam jeszcze. - Musiały tam być całe tony ziemi - przemówił po raz pierwszy Hanlon. - Ale nie na raz. Mówiliście, Ŝe drąŜyli przez wiele dni. Jeśli rozłoŜyli to w czasie, nurt mógł spławić wszystko. Jeśli są w jednej z bocznych odnóg, to musieli wymyślić, skąd wziąć tam wodę. Na waszym miejscu sprawdziłbym wszystkie hydranty na tym obszarze. Jeśli któryś cieknie, to pewnie ci wasi chłopcy go otworzyli. Jeden z mundurowych nachylił się do ucha Orozca i coś wyszeptał. Ten pochylił się nad maską, podniósł palec i wskazał nim niebieską linię na mapie. - Dwa dni temu zdemolowano tu hydrant. - Ktoś go otworzył - odezwał się mundurowy - i odciął noŜycami łańcuch, do którego przypięta jest zatyczka. Zabrali ją, a straŜ poŜarna przywiozła nową dopiero po godzinie. - Popłynęło duŜo wody - rzekł Gearson. - To załatwiłoby sprawę pozbycia się ziemi. Popatrzył z uśmiechem na Boscha, a Harry odwzajemnił uśmiech. Lubił ten moment, gdy elementy układanki znajdowały się na właściwych miejscach. - Przedtem, w zeszłą sobotę, mieliśmy podpalenie – powiedział Orozco. - Mały butik przy Stock Building na Rincon.
232
Gearson spojrzał na punkt na mapie, który wskazywał Orozco. Sam pokazał palcem miejsce połoŜenia hydrantu. - Woda z obu hydrantów spłynęła do trzech studzienek, tej, tej i tej stwierdził, przesuwając szybko palcem po szarym papierze. - Te dwie odchodzą do tego kanału, trzecia do tamtego. Detektywi przyjrzeli się linii odpływu. Jedna biegła równolegle do Wilshire za budynkiem J. C. Stock, druga - prostopadle do ulicy obok gmachu., - Jakkolwiek by na to popatrzeć, nadal mamy trzydzieści metrów podkopu - odezwała się Wish. - Co najmniej - potwierdził Gearson. - Jeśli drąŜyli prosty tunel, w co wątpię. Na pewno natrafili na jakieś instalacje, skały, i musieli je obchodzić. Specjalista ze SWAT-u trącił agenta Rourke w ramię, oddalili się od grupy na prowadzoną szeptem rozmowę. Bosch spojrzał na Wish i rzekł cicho: - Nie zejdą do kanałów. - Dlaczego? - To nie Wietnam, nikt nie musi schodzić pod ziemię. Jeśli Franklin, Delgado czy ktokolwiek inny siedzi w kanałach, to nie ma mowy, Ŝeby wejść bez zapowiedzi i ujść cało. Mają przewagę, będą wiedzieli, Ŝe wchodzimy. Patrzyła mu w oczy, ale nie odpowiadała. - To byłby zły ruch - ciągnął Bosch. - Wiemy, Ŝe są uzbrojeni i pewnie zastawili pułapki. Wiemy, Ŝe to mordercy.
* Rourke wrócił do małego zgromadzenia przy samochodzie i poprosił, Ŝeby Gearson poczekał w jednym z wozów federalnych, aŜ policjanci dokonają ustaleń. Inspektor odszedł do auta ze spuszczoną głową, rozczarowany, Ŝe jego rola dobiegła końca. - Nie schodzimy po nich - zaczął Rourke, kiedy Gearson zamknął drzwi wozu. - To zbyt niebezpieczne. Mają broń i materiały wybuchowe, nie będzie teŜ elementu zaskoczenia. Oznaczałoby to dla nas straty w ludziach... Zastawimy więc na nich pułapkę. Pozwolimy, by stało się, co ma się stać, i poczekamy, aŜ wyjdą. Wtedy ich zaskoczymy. Dziś w nocy SWAT pośle oddział zwiadowczy do kanału pod Wilshire, Gearson da nam kombinezony pracowników Wodociągów. Będą szukać wejścia do ich tunelu. Potem zaczaimy się i będziemy czekać w najlepszym miejscu, najbezpieczniejszym z naszego punktu widzenia. Zapadła głucha cisza, przerywana odgłosami klaksonów dochodzącymi z ulicy. Nagle Orozco zaprotestował: - Zaraz, zaraz! - Poczekał, aŜ wszyscy spojrzą na niego, wszyscy, oprócz agenta Rourke. On nie patrzył.
233
Nie moŜemy siąść z załoŜonymi rękami i pozwolić im przebić się do skarbca, otworzyć kilkaset skrytek i spokojnie wyjść. Moim obowiązkiem jest ochrona własności obywateli Beverly Hills, którzy zapewne stanowią dziewięćdziesiąt procent klientów tej firmy. Nie zgadzam się na to. Rourke złoŜył wskazówkę, schował ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza i przemówił, wciąŜ nie patrząc na Orozco. Pański sprzeciw moŜe zostać odnotowany w raporcie, ale nie pytamy, .czy pan się na cokolwiek zgadza - oznajmił. Bosch zauwaŜył, Ŝe Rourke nie tylko nie zwrócił się do Orozco, uŜywając jego stopnia, ale równieŜ zaniechał udawanej grzeczności. To operacja federalna - ciągnął agent specjalny. - Jest pan tu dzięki naszej zawodowej uprzejmości. Poza tym, o ile dobrze rozumuję, otworzą tylko jeden sejf depozytowy. Kiedy okaŜe się, Ŝe jest pusty, zakończą swą operację i opuszczą skarbiec. Orozco nie wiedział, co powiedzieć, było to po nim widać. Najwyraźniej nie przekazano mu wszystkich szczegółów dochodzenia. Boschowi zrobiło się go Ŝal za to, jak potraktował go Rourke. W tym momencie nie mogę powiedzieć na ten temat nic więcej - rzekł agent - ale sądzimy, Ŝe cel stanowi jeden sejf. Mamy powody, by uwaŜać, Ŝe obecnie jest pusty. Kiedy przestępcy włamią się do skarbca, otworzą ten sejf i zobaczą, Ŝe nic w nim nie ma, wycofają się w pośpiechu. Teraz powinniśmy się do tego właśnie przygotować. Bosch namyślił się nad przypuszczeniami Rourkego. Czy złodzieje wycofają się od razu, czy teŜ pomyślą, Ŝe pomylili sejf i będą dalej szukać diamentów Trana? A moŜe okradną inne skrytki, mając nadzieję znaleźć tyle kosztowności, by skok im się opłacił? Harry nie miał tyle pewności, co Rourke, ale wiedział, Ŝe agent moŜe nadrabiać miną, usiłując pozbyć się Orozco. A co będzie, jeśli się nie wycofają, tylko będą dalej szukać? - spytał Bosch. Wtedy czeka nas wszystkich długi weekend - odparł Rourke - bo poczekamy na nich. W obu przypadkach, firma straci klientów - powiedział Orozco, wskazując palcem Stock Building. - Kiedy okaŜe się, Ŝe ktoś wybił dziurę w tym oszklonym sejfie, nikt im więcej nie zaufa, nikt nie powierzy im swych kosztowności. Rourke patrzył na niego bez słowa. Argumenty kapitana odbijały się od niego jak groch od ściany. Jeśli moŜna ich złapać po włamaniu, to dlaczego nie przed? – pytał Orozco. - Otwórzmy skarbiec, włączmy alarm, naróbmy hałasu, postawmy na ulicy radiowozy. Zróbmy coś, Ŝeby się zorientowali, Ŝe czekamy i wszystko wiemy. To ich przestraszy i nie przeprowadzą skoku. Jeśli ich złapiemy, ocalimy jednocześnie tę firmę, jeśli nie, to i tak ocalimy firmę, a ich złapiemy kiedy indziej.
234
Panie kapitanie - odezwał się Rourke, na powrót udając uprzejmość jeśli zorientują się, Ŝe tu jesteśmy, to stracimy przewagę polegającą na zaskoczeniu i sami będziemy się prosić o strzelaninę w kanałach, a moŜe i na ulicy. Nie będą się przejmować tym, ile osób zranią czy zabiją, włączając w to ich samych, jak równieŜ niewinnych przechodniów. A wtedy jak wytłumaczymy opinii publicznej, a takŜe samym sobie to, Ŝe postąpiliśmy tak, bo chcieliśmy ocalić jakąś firmę? Rourke odczekał, aŜ jego słowa przebrzmią, i dodał: Widzi pan, kapitanie, nie mam zamiaru zaniedbać bezpieczeństwa tej operacji. Nie mogę tego zrobić. Ci ludzie nie straszą, ale zabijają. Wiadomo nam, Ŝe zamordowali dwie osoby, w tym świadka, i to tylko przez ostatni tydzień. Nie ma mowy, Ŝebyśmy pozwolili im uciec. Orozco pochylił się nad maską samochodu i zwinął swój schemat. Zakładając gumkę na rulon, powiedział: Panowie, nie spieprzcie tej sprawy, bo mój wydział i ja sam nie będziemy kryć swojego sprzeciwu ani szczegółów omawianych na tym spotkaniu. Dobranoc. Odwrócił się i ruszył do radiowozu. Nie musiał nawet mówić dwóm pozostałym mundurowym, by do niego dołączyli. Reszta patrzyła na nich w milczeniu. Gdy radiowóz wyjechał z garaŜu, Rourke rzekł: Słyszeliście, co powiedział, nie moŜemy spieprzyć tej sprawy. Czy ktoś jeszcze ma jakieś sugestie? A moŜe wyślemy do skarbca ludzi, Ŝeby poczekali, aŜ tamci się przebiją? - spytał Bosch bez namysłu. Nie - sprzeciwił się agent ze SWAT-u. - JeŜeli wyślemy ludzi do skarbca, to znajdą się w sytuacji bez wyjścia. Nie prosiłbym nawet swoich ludzi, Ŝeby poszli na ochotnika. Mogą zostać ranni przy wybuchu - dodał Rourke. - Nie wiadomo, kiedy ani gdzie się przebiją. Harry skinął głową. Mieli rację. Czy moŜemy otworzyć skarbiec i wkroczyć, gdy zorientujemy się, Ŝe są w środku? - spytał jeden z agentów. Bosch zapomniał, czy to był Hanlon czy Houck. Tak, moŜna zwolnić zamek czasowy - wtrąciła Wish. - Musielibyśmy sprowadzić tu Avery'ego, właściciela firmy. Z tego, co mówił, wygląda na to, Ŝe trwałoby to zbyt długo - zaoponował Bosch. - MoŜna zwolnić blokadę i otworzyć skarbiec, ale drzwi waŜą dwie tony i otwierają się pod własnym cięŜarem. W najlepszym przypadku zajęłoby to pół minuty, moŜe mniej, ale ci w środku i tak by się zorientowali. Ryzyko jest takie samo, jak przy zejściu do kanałów. A na przykład granat ogłuszający? - spytał jeden z agentów. - Uchylimy trochę drzwi skarbca i wrzucimy granat, a potem wejdziemy ich pozbierać. Rourke i facet ze SWAT-u potrząsnęli równocześnie głowami. 235
- To niemoŜliwe z dwóch powodów - odparł ten pierwszy. - Jeśli zaminowali tunel, jak się tego domyślamy, to granat mógłby zdetonować ładunki. Ulica zapadłaby się o dziesięć metrów, czego nie chcemy. Pomyślcie tylko o tej papierkowej robocie... Nikt się nie uśmiechnął, więc mówił dalej: - Po drugie, mówimy o oszklonym pomieszczeniu. Gdybyśmy tam weszli, bylibyśmy na widoku. Jeśli mają kogoś na czatach, to juŜ nie Ŝyjemy. Sądzimy, Ŝe przerywają nasłuch radiowy, kiedy wysadzają ładunki, ale co będzie, jeśli nie przerwą, a ten na czatach powiadomi ich, Ŝe wkroczyliśmy? Mogą rzucić w nas czymś, kiedy my będziemy próbowali wrzucić do środka granat. Rourke dodał własne przemyślenia: - Nawet gdyby nie mieli nikogo na czatach, to jeśli oddział SWAT-u wejdzie do tego oszklonego pomieszczenia, będą to sobie mogli obejrzeć w telewizji. Wszystkie stacje telewizyjne z L.A. ustawią na ulicy kamery i zatrzymają ruch. Zrobi się cyrk. Zapomnij o tym pomyśle. Oddział SWAT-u pojedzie z Gearsonem. Pójdą w przebraniu na zwiady i obstawią wyjście przy autostradzie. Poczekamy tam na nich i to na swoich własnych warunkach. O to chodzi. Agent SWAT-u kiwnął głową, Rourke kontynuował: - Od tej nocy będziemy obserwować skarbiec przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wish i Bosch ustawią się od strony skarbca, Hanlon i Houck na Rincon Street, Ŝeby widzieć drzwi. Jeśli zobaczycie albo usłyszycie, Ŝe się włamali, chcę być natychmiast powiadomiony, poproszę SWAT o pomoc. Korzystajcie z linii telefonicznych, bo nie wiemy, czy nie podsłuchują na naszych częstotliwościach. Obserwatorzy będą musieli ustalić między sobą kod radiowy. Zrozumiano? - A jeśli włączy się alarm? - spytał Bosch. - W tym tygodniu były juŜ trzy. Rourke myślał przez chwilę, zanim odparł: - Postępujcie rutynowo. Spotkajcie się przed budynkiem z kierownikiem, z tym Averym, podłączcie alarm na nowo i odeślijcie go do domu. Powiem Orozce, Ŝeby wysyłał patrole do alarmu, ale my się tym zajmiemy. - Avery dostanie wezwanie - zaczęła Wish. - On juŜ wie, co się tu dzieje. Co będzie, jeśli zechce otworzyć skarbiec i rozejrzeć się? - Po prostu mu na to nie pozwolicie. To jego skarbiec, ale moŜe ryzykować własnym Ŝyciem, musimy temu zapobiec. Rourke rozejrzał się po twarzach policjantów. Nie mieli więcej pytań. - W takim razie to juŜ wszystko. Za półtorej godziny wszyscy mają być na stanowiskach. Całonocni obserwatorzy mają teraz czas, Ŝeby coś zjeść, wysikać się i napić kawy. Wish, zadzwoń do mnie z raportem o północy i o szóstej zero zero. Zrozumiano? - Tak jest. Rourke i facet ze SWAT-u wsiedli do samochodu, w którym czekał Gearson, 236
i odjechali. Bosch, Wish, Hanlon i Houck ustalili kod radiowy. Postanowili zastąpić nazwy ulic na obserwowanym terenie ulicami z centrum. Pomysł opierał się na tym, Ŝe jeŜeli ktoś będzie nasłuchiwał na tej częstotliwości, to pomyśli, Ŝe słucha raportów z obserwacji Broadway i Pierwszej zamiast Wilshire czy Rincon w Beverly Hills. Umówili się teŜ, Ŝe przez radio będą nazywać „Beverly Hills Safe & Lock” lombardem. Dwie grupy detektywów rozdzieliły się, mając wznowić kontakt radiowy na samym początku obserwacji. Samochód Hanlona i Houcka wyjechał z garaŜu, a Bosch, który wreszcie został sam na sam z Wish, spytał ją, co o tym wszystkim myśli. - Nie podoba mi się ten pomysł, Ŝeby pozwolić im na włamanie do skarbca i ucieczkę do kanałów. Wątpię, Ŝeby oddziałowi SWAT-u udało się obstawić wszystkie wyjścia. - Chyba niedługo się tego dowiemy. Do garaŜu wjechał jakiś samochód i skierował się ku nim. Światła oślepiły na chwilę Boscha, który przypomniał sobie wypadek z poprzedniej nocy. Auto skręciło i zatrzymało się. To byli Hanlon i Houck. Okno po stronie pasaŜera opuściło się, Houck wystawił przez nie grubą szarą kopertę. - Poczta - zaŜartował. - Zapomnieliśmy, Ŝe mamy ci to przekazać. Wczoraj ktoś z twojego oddziału zostawił tę kopertę w biurze, podobno czekasz na nią, ale nie pojawiłeś się na Wilcox. Bosch wziął kopertę. Trzymał ją w wyciągniętej ręce. Houck zauwaŜył niepewny wyraz jego twarzy. - Nazywał się Edgar, czarny facet, powiedział, Ŝe byliście partnerami wyjaśnił. - Mówił, Ŝe leŜało to w twojej skrytce od dwóch dni, pomyślał, Ŝe to coś pilnego. Podobno pokazywał komuś dom w Westwood i wpadł przy okazji. Czy brzmi to wystarczająco prawdopodobnie? Bosch skinął głową, agenci odjechali. CięŜka koperta była zaklejona i nosiła adres nadawcy: „Archiwum Wojskowe Stanów Zjednoczonych w St. Louis”. Rozerwał kopertę i zajrzał do środka. Tkwił tam plik dokumentów. - Co to? - spytała Wish. - Akta Meadowsa, zapomniałem, Ŝe je zamówiłem. Prosiłem o nie w poniedziałek, zanim dowiedziałem się, Ŝe pracujecie nad tą sprawą. JuŜ je wszystkie widziałem. Wrzucił kopertę przez okno na tylne siedzenie wozu. - Jesteś głodny? - zapytała. - Chcę się wreszcie napić kawy. - Znam tu jedną knajpkę. Bosch popijał z plastikowego kubeczka dymiącą czarną kawę kupioną we włoskiej restauracji na Pico. Siedział w samochodzie, na swoim stanowisku na drugim piętrze garaŜu po przeciwnej stronie ulicy od skarbca. Wish zameldowała się o północy u agenta Rourke i wsiadała właśnie do auta.
237
- Znaleźli tego dŜipa. - Gdzie? - Rourke powiedział, Ŝe oddział SWAT-u przeprowadził zwiad w kanale sztormowym pod Wilshire, ale nie znalazł śladów włamywaczy ani wejścia do tunelu. Wygląda na to, Ŝe Gearson miał rację. Zaszyli się w jednej z mniejszych odnóg. W kaŜdym bądź razie faceci z oddziału poszli do wylotu kanału przy autostradzie, Ŝeby zastawić pułapkę. Obstawili trzy wyjścia z kanałów i natknęli się na samochód. Obok autostrady jest duŜy parking, stoi na nim beŜowy dŜip z krytą przyczepą. W przyczepie są trzy niebieskie pojazdy terenowe. - Dostanie zezwolenie na rewizję? - Tak, wysłał kogoś na poszukiwanie sędziego, ale nie zabiorą się za to przed końcem operacji, na wypadek, gdyby włamywacze mieli zamiar wyjść i zabrać pojazdy terenowe, albo gdyby miał je odprowadzić ktoś z zewnątrz. Harry skinął głową i łyknął kawy. To był sprytny plan. Przypomniał sobie, Ŝe w popielniczce leŜy zapalony papieros, wyrzucił go przez otwarte okno. Jakby odgadując jego myśli, dodała: - Rourke mówi, Ŝe na ile się zorientowali, w dŜipie nie ma Ŝadnych koców. Ale jeśli to nim przewieziono zwłoki Meadowsa, w środku będą ślady włókien. - A ta odznaka, którą Sharkey widział na drzwiach samochodu? - Rourke powiedział, Ŝe nie ma Ŝadnej odznaki, ale moŜe ją zdrapali, mając zamiar zostawić dŜipa na parkingu. - Taaak... - mruknął Bosch. Po kilku minutach milczenia dodał: - Nie niepokoi cię to, Ŝe wszystko się tak ładnie układa? - A powinno mnie niepokoić? Wzruszył ramionami i wyjrzał na ulicę. Koło hydrantu nie stało Ŝadne auto. Odkąd wrócili z kolacji, nie widział białego forda, który na pewno naleŜał do JAD. Nie miał pojęcia, czy Lewis i Clarke nadal się gdzieś czają, czy pojechali do domu. - Dobra praca popłaca, kiedy sprawa zaczyna się wyjaśniać - oznajmiła Eleanor. - Nie poruszamy się juŜ w ciemnościach, opanowaliśmy sytuację o wiele bardziej niŜ trzy dni temu. Dlaczego miałabym się niepokoić, kiedy wreszcie wszystko zaczyna się układać? - Trzy dni temu Sharkey jeszcze Ŝył. - Jeśli obwiniasz się za jego śmierć, dlaczego nie dorzucisz tych wszystkich, którzy dokonali własnego wyboru i zostali zamordowani? Nie zmienisz tego, Harry. Nie musisz być męczennikiem. - Jakiego znów wyboru? Sharkey nie miał Ŝadnego wyboru! - Owszem, miał. Kiedy wybierał Ŝycie na ulicy, wiedział, Ŝe moŜe tam zginąć. - Sama w to nie wierzysz. To był jeszcze dzieciak. - Wierzę w to, Ŝe pech nie wybiera, Ŝe w naszym zawodzie moŜna w 238
najlepszym przypadku liczyć na remis. Jedni wygrywają, inni tracą. Na szczęście w połowie przypadków to ci dobrzy wygrywają. Czyli my. Harry wysączył resztę kawy. Siedzieli w milczeniu. Mieli doskonały widok na drzwi skarbca, ustawione jak tron pośrodku oszklonego pomieszczenia. Wypolerowane i błyszczące w jaskrawym świetle lamp mówiły do kaŜdego: „Weź mnie!”. Ktoś je wreszcie weźmie, a oni na to pozwolą. Wish podniosła krótkofalówkę, wcisnęła dwukrotnie guzik nadawania i rzekła: - Broadway do Pierwszej, odbiór. - Odbiór, Broadway. Co słychać? - odezwał się głos Houcka. Radio szumiało, fale odbijały się od pobliskich wieŜowców. - Tylko sprawdzam. Gdzie jesteście? - Znajdujemy się na południe od drzwi lombardu. Mamy dobry widok, nic się nie dzieje. - Jesteśmy od wschodu, widzimy... - wyłączyła mikrofon i spojrzała na Boscha. - Zapomnieliśmy ustalić hasło na skarbiec. Masz jakiś pomysł? Harry potrząsnął najpierw głową, ale po chwili powiedział: - Saksofon. Widziałem saksofony na wystawie lombardu, wisiały z innymi instrumentami muzycznymi. Włączyła mikrofon. - Przepraszam, Pierwsza, mieliśmy trudności techniczne. Jesteśmy na wschód od lombardu, obserwujemy pianino na wystawie. W środku nic się nie dzieje. - Bądźcie w kontakcie. - Broadway bez odbioru. Bosch uśmiechnął się i potrząsnął głową. - Co? - spytała. - O co chodzi? - Widziałem w lombardach róŜne instrumenty, ale nie pianino. Jak moŜna zabrać pianino do lombardu? Potrzebna jest cała cięŜarówka. Spieprzyliśmy nasz kamuflaŜ. Podniósł krótkofalówkę i nie włączając mikrofonu powiedział: - Halo, Pierwsza, uwaga! Na wystawie znajduje się nie pianino, ale akordeon. Przepraszamy za pomyłkę. Dała mu kuksaniec i powiedziała, Ŝeby się nie przejmował. Siedzieli w milczeniu. Obserwacje tego typu były dla większości policjantów przekleństwem, ale Harry przez piętnaście lat w zawodzie ani razu nie narzekał na nie, a nawet dobrze się bawił, jeśli miał odpowiednie towarzystwo. Przez „odpowiednie towarzystwo” rozumiał nie prowadzenie ciekawej rozmowy, ale jej brak. Miło jest wtedy, gdy nie trzeba z kimś rozmawiać, by dobrze się czuć w jego towarzystwie. Myślał o sprawie i patrzył, jak samochody przejeŜdŜają obok „Beverly Hills Safe & Lock”. Przypominał sobie wydarzenia w takiej kolejności, w jakiej nastąpiły od samego początku. Wracał myślami do sytuacji, rozmów. Takie rozmyślania często pomagały mu podjąć decyzję, wykonać następny krok. Teraz przypomniał sobie incydent z mającym ich przejechać zeszłej nocy 239
samochodem. Dlaczego chcieli ich zgładzić? Co takiego wiedzieli wówczas, Ŝe byli aŜ tak niebezpieczni? Zabicie gliniarza i agenta federalnego wydawało się głupim posunięciem. Dlaczego to usiłowali zrobić? Zatrzymał się w myślach na nocy, którą spędzili razem po poddaniu się przesłuchaniom. Eleanor była wystraszona jeszcze bardziej niŜ on. Kiedy brał ją w ramiona, czuł się tak, jakby uspokajał przeraŜone zwierzątko. Obejmował ją i tulił, ona przytulała twarz do jego piersi. Nie kochali się, tylko obejmowali, a w tym było chyba jeszcze więcej bliskości. - Myślisz o zeszłej nocy? - spytała go nagle. - Skąd wiesz? - Zgadłam. Co o tym sądzisz? - No, było miło. Chyba się... - Pytam o to, kto mógł próbować nas zabić! - Aha! Nie mam pojęcia. Myślałem o tym, co było później. - Ach... Wiesz, nie podziękowałam ci za to, co dla mnie zrobiłeś, nie oczekując niczego w zamian. - To ja powinienem ci podziękować. - Słodki jesteś. Znów zagłębili się we własnych myślach. Bosch, opierając się o drzwi, z głową na bocznej szybie, nie odwracał oczu od skarbca. Ruch na Wilshire był niewielki, ale nie ustawał. Ludzie jechali albo wracali z klubów na Santa . Monica Boulevard lub na Rodeo Drive. W pobliskim Academy Hall odbywała się pewnie jakaś premiera filmowa. Wydawało się, Ŝe tej nocy kaŜda limuzyna z L.A. musi przejechać przez Wilshire. Wozy wszelkich marek i kolorów sunęły jeden za drugim, tak gładko, Ŝe zdawały się płynąć w powietrzu. Były piękne, intrygowały swoimi ciemnymi szybami, jak egzotyczne kobiety w okularach przeciwsłonecznych. Samochody stworzone specjalnie dla tego miasta. - Czy pochowano Meadowsa? Pytanie zaskoczyło go. Zastanowił się, jaka myśl kazała Eleanor zadać je. - Nie - odparł. - Pogrzeb odbędzie się w poniedziałek na cmentarzu wojskowym. - Pogrzeb w Dzień Pamięci Narodowej, to nawet pasuje. A więc zbrodnicze Ŝycie nie uniemoŜliwiło mu pochowania w tak świętej ziemi? - Nie, odbył słuŜbę w Wietnamie, ma na cmentarzu swój grób. Na mnie teŜ pewnie czeka moje miejsce. Dlaczego o to pytasz? - Nie wiem, zastanawiałam się. Pójdziesz na pogrzeb? - Jeśli nie będę musiał tu siedzieć i obserwować skarbca. To miło z twojej strony. On kiedyś coś dla ciebie znaczył. Nic nie odpowiedział, lecz poprosiła: Harry, opowiedz mi o czarnym echu. Mówiłeś o tym parę dni temu. Co to znaczy? Po raz pierwszy oderwał wzrok od skarbca i spojrzał na Eleanor. Jej twarz kryła się w ciemnościach, ale reflektory przejeŜdŜającego ulicą samochodu
240
oświetliły ją na moment i ujrzał jej oczy, wpatrzone w niego. Znów spojrzał na skarbiec. - Nie ma nic specjalnego do opowiadania. Tak nazywaliśmy coś nieuchwytnego... - Nieuchwytnego? - Nie ma na to słowa, więc sami je wymyśliliśmy. To mrok, wilgotna pustka, którą czuje się, siedząc samotnie na dole, w tunelu. Jakby się było martwym i pochowanym w ciemnościach. Ale człowiek dalej Ŝyje i jest przeraŜony. Własny oddech odbija się echem w ciemnościach, wystarczająco głośno, by zdradzić twą obecność. Tak się przynajmniej wydawało. Trudno to wytłumaczyć. To... czarne echo. Odczekała dłuŜszy moment, zanim powiedziała: - Myślę, Ŝe to miło, Ŝe idziesz na ten pogrzeb. - Czy coś jest nie tak? - Co masz na myśli? - To, co powiedziałem. Mówisz w taki dziwny sposób. Od ostatniej nocy nie jesteś sobą, jakby coś... niewaŜne, sam nie wiem. - Ja teŜ nie. Wydaje mi się, Ŝe kiedy opadło ze mnie podniecenie, to chyba się przestraszyłam. Zaczęłam rozmyślać o róŜnych sprawach... Bosch skinął głową, ale milczał. Myślami był daleko, przypominał sobie, jak kompania, która poniosła spore straty w ludziach zastrzelonych przez snajpera, natknęła się na wejście do tunelu. Bosch, Meadows i dwóch innych szczurów o nazwiskach Jarvis i Hanrahan zostali przyprowadzeni do tej dziury. Najpierw wrzucili do środka dwie race, czerwoną i niebieską, i ustawili wentylator, Ŝeby odszukać inne wyjścia z tunelu. Dość szybko w paru miejscach na obszarze kilkuset metrów spod ziemi zaczęły unosić się smuŜki dymu. Uchodził z tuneli przez pajęcze jamy, przez które snajperzy dostawali się do tuneli i z których strzelali. Było ich tak duŜo, Ŝe dŜungla zrobiła się szkarłatna od dymu. Meadows był naćpany. Do magnetofonu, który zawsze nosił ze sobą, włoŜył kasetę i włączył na cały regulator „Szkarłatną mgłę” Hendrixa, prosto do tunelu. Było to jedno z najwyraźniejszych wspomnień Boscha z okresu wojny, nie licząc sennych koszmarów. Od tej pory nie cierpiał rock and rolla, którego dudniący rytm za bardzo przypominał mu wojnę. - Byłeś kiedyś obejrzeć pomnik? - spytała Eleanor. Nie musiała dodawać który, był tylko jeden taki pomnik - w Waszyngtonie. Przypomniał sobie jednak podłuŜną, czarną replikę, którą instalowano na cmentarzu koło Budynku Federalnego. - Nie, nigdy - odparł po chwili. Kiedy powietrze w dŜungli oczyściło się, a taśma Hendrixa skończyła, ich czwórka weszła do tunelu, podczas gdy reszta kompanii siedziała na plecakach, jadła i czekała. Po godzinie pojawili się tylko on i Meadows, który trzymał trzy 241
wietnamskie skalpy. Podniósł je nad głową i wrzasnął: „Patrzycie na największego krwioŜercę czarnego echa!”. Później odnaleziono w tunelach Jarvisa i Hanrahana. Wpadli w zastawione pułapki. Byli martwi. - Kiedy mieszkałam w Waszyngtonie, poszłam go obejrzeć - odezwała się Eleanor. - Nie mogłam się zmusić, Ŝeby pójść na poświęcenie w osiemdziesiątym drugim, ale całe lata później w końcu zebrałam się na odwagę. Chciałam zobaczyć imię swojego brata. Myślałam, Ŝe pomoŜe mi to poradzić sobie z tym, co się z nim stało. - Pomogło? - Nie. Było jeszcze gorzej. Zdenerwowałam się, poczułam potrzebę wymierzenia sprawiedliwości za jego los. W samochodzie znów zapadła cisza. Bosch dolał kawy do kubka. Kofeina wprowadziła go juŜ w stan wystarczającego podniecenia, ale nie mógł się powstrzymać, był nałogowcem. Przyjrzał się grupce pijaków wlokących się po ulicy naprzeciwko skarbca. Jeden z nich wyrzucił ręce do góry, jakby chciał zmierzyć ogromne drzwi. Po chwili ruszyli dalej. Pomyślał o wściekłości, jaką czuła Eleanor po śmierci brata, ojej poczuciu bezradności. Pomyślał teŜ o własnej wściekłości. Znał oba uczucia, moŜe nie w tym samym stopniu i z innej perspektywy. KaŜdy, kogo dotknęła wojna, poznał je. Harry nigdy nie poradził sobie z nimi ostatecznie, nie był nawet pewien, czy chce tego. Gniew i smutek dawały mu coś lepszego od kompletnej pustki. Czy to właśnie czuł Meadows? Czy ta pustka kazała mu wędrować od jednej pracy do drugiej, od jednego załamania nerwowego do następnego, aŜ w końcu ostatnia misja doszczętnie, śmiertelnie go pochłonęła? Bosch postanowił, Ŝe pójdzie na pogrzeb Meadowsa. Tyle był mu dłuŜny. - Pamiętasz, co mówiłeś któregoś dnia o tym mordercy, Lalkarzu? - zapytała Eleanor. - Co takiego? - O tym, Ŝe Wydział Spraw Wewnętrznych próbował wszcząć proces dlatego, Ŝe go zastrzeliłeś. - Mówiłem, Ŝe próbowali, ale im się nie udało. Mogli mnie tylko zawiesić za złamanie procedury postępowania. - Chciałam ci tylko powiedzieć, Ŝe jeśli nawet oficjalnie mieli rację, to się mylili. Dla mnie to było wymierzenie sprawiedliwości. Wiesz, co by się z nim stało... Pomyśl o Night Stalkerze, on długo nie pójdzie na szafot, najwcześniej za jakieś dwadzieścia lat. Harry był spięty. Myślał o motywach swoich działań w postępowaniu przeciwko Lalkarzowi tylko wtedy, gdy był sam, nigdy z nikim o nich nie rozmawiał. Zastanowił się, do czego ona zmierza. - Wiem, Ŝe jeśli tak było, to nie mógłbyś się do tego przyznać ciągnęła - ale uwaŜam, Ŝe sam podjąłeś decyzję, świadomie czy nieświadomie. Poszedłeś wymierzyć sprawiedliwość za wszystkie te kobiety, które padły* jego ofiarą. MoŜe nawet za własną matkę. Odwrócił się do niej z zaskoczeniem, chcąc zapytać, skąd zna jego matkę i dlaczego wiąŜe ją ze sprawą Lalkarza. Wtedy przypomniał sobie o aktach, na
242
pewno było w nich coś na ten temat. Kiedy ubiegał się o pracę w policji, musiał wypełnić formularze, w których pytano, czy on lub jego bliscy krewni padli kiedyś ofiarą przestępstwa. Napisał, Ŝe został osierocony w wieku jedenastu lat, kiedy w bocznej uliczce Hollywood Boulevard znaleziono zaduszone zwłoki jego matki. Nie musiał dodawać, jak zarabiała na Ŝycie, miejsce zbrodni mówiło samo za siebie. Kiedy na powrót odzyskał równowagę, zapytał Eleanor, o co jej chodzi. O nic - odparła. - Po prostu... szanuję to. Na twoim miejscu zrobiłabym pewnie to samo, gdyby wystarczyło mi odwagi. Spojrzał na nią. Ich twarze kryły się w ciemnościach. Było juŜ późno, nie oświetlały ich Ŝadne samochody. Prześpij się pierwsza - rzekł. - Wypiłem za duŜo kawy. Nie odpowiedziała. Zaproponował, Ŝe wyjmie z bagaŜnika koc, ale odmówiła. Słyszałeś kiedyś, co J. Edgar Hoover powiedział o sprawiedliwości? spytała. Pewnie duŜo, ale nic mi się teraz nie przypomina. Powiedział, Ŝe w praworządności sprawiedliwość zdarza się przypadkiem. Chyba miał rację. Zamilkła, a po chwili jej oddech stał się wolny i głęboki. Kiedy niedaleko przejechał jakiś samochód, spojrzał na jej oświetloną na krótki moment twarz. Spała jak dziecko, opierając głowę na dłoniach. Otworzył okno i zapalił papierosa. Palił, zastanawiając się, czy mógłby się w niej zakochać - a ona w nim. Ta myśl przejmowała go, a zarazem niepokoiła.
Część siódma Sobota, 26 maja
Nad ulicą wstawał szary świt, samochód wypełnił się słabym światłem. Poranek przyniósł łagodny deszcz, który zmoczył ulicę i zrosił szyby „Beverly Hills Safe & Lock”. To był pierwszy deszcz od kilku miesięcy. Wish spała, Bosch obserwował skarbiec. Pod chromowaną elewacją budynku wciąŜ jarzyły się lampy. Było juŜ po szóstej, ale pozwolił jej spać, zapominając, Ŝe miała zameldować się u Rourke'ego. Przez całą noc nie budził jej, nie kładł się spać. Wcale się nie zmęczył. O wpół do czwartej Houck odezwał się przez radio, Ŝeby sprawdzić, czy nie śpią. Później nikt juŜ nie przeszkadzał, a w skarbcu nic się nie działo. Przez resztę nocy Harry rozmyślał na zmianę o Eleanor i obserwowanym skarbcu. Podniósł z deski rozdzielczej kubeczek i spróbował z niego wysączyć choć łyk kawy, ale był juŜ pusty. Rzucił go za siebie na podłogę auta i w tym samym momencie zobaczył na tylnym siedzeniu przesyłkę z St. Louis. Sięgnął po szarą kopertę, wyciągnął z niej gruby plik papierów i leniwie przerzucał je, spoglądając co kilka sekund na drzwi skarbca. Większość akt wojskowych Meadowsa juŜ widział, ale szybko zorientował się, Ŝe kilku dokumentów nie było w teczce z FBI, przekazanej mu przez Wish. Te akta były pełniejsze. Zawierały odbitkę wezwania do wojska i badania lekarskie. Były tu równieŜ wyniki badań z Sajgonu. Dwa razy leczono Meadowsa z syfilisu, raz z szoku po przebyciu silnego stresu. Przeglądając plik dokumentów, zatrzymał wzrok na dwustronicowej kopii listu od senatora Noona z Louisiany. Zaintrygowany, zaczął czytać. List z datą z siedemdziesiątego trzeciego roku i oficjalną pieczęcią Kongresu, przesłany został do Meadowsa na adres ambasady w Sajgonie. Znalazły się w nim podziękowania za gościnność i pomoc udzieloną przez Meadowsa podczas niedawnej misji senatora. Noone pisał, Ŝe miłą niespodzianką było spotkanie w obcym kraju rodaka z Nowej Iberii. Bosch zastanowił się, czy rzeczywiście był 244
to zbieg okoliczności. Meadows został prawdopodobnie przydzielony senatorowi, Ŝeby mogli się zaprzyjaźnić, a parlamentarzysta odjechał do Waszyngtonu z wysokim mniemaniem o morale personelu amerykańskiego w Azji Południowo-Wschodniej. Zbiegi okoliczności nie istnieją. Na drugiej stronie listu gratulowano Meadowsowi kariery zawodowej, cytując doskonałe raporty przekazane Noone'owi przez jego dowódcę. Napomknięto o udziale Meadowsa w zapobieŜeniu nielegalnemu wtargnięciu na teren hotelu ambasady podczas pobytu senatora. Niejaki porucznik Rourke przekazał parlamentarzyście szczegóły na temat pełnego odwagi zachowania Meadowsa. Harry poczuł, Ŝe łomocze mu serce. list kończył się krótkim wspomnieniem rodzinnej parafii. Na lewym marginesie widniał ogromny, zamaszysty podpis senatora i dopisana na maszynie uwaga: Otrzymują: Armia Stanów Zjednoczonych, Wydział Akt, Waszyngton, D. C. Porucznik John H. Rourke, Ambasada Amerykańska, Sajgon, Wietnam „Daily Iberian”, na ręce redaktora naczelnego Bosch długo wpatrywał się w drugą stronę listu, siedząc bez ruchu. Poczuł, Ŝe mdli go, otarł dłonią czoło. Próbował sobie przypomnieć, czy słyszał kiedyś drugie imię agenta Rourke, albo przynajmniej jego inicjał. Nie pamiętał, ale to niewaŜne, nie ma najmniejszych wątpliwości. Zbiegi okoliczności nie istnieją. Odezwał się pager Eleanor, zaskakując ich oboje jak wystrzał z pistoletu. Wyprostowała się i zaczęła grzebać w torebce, dopóki nie znalazła i nie wyłączyła go. BoŜe, która godzina? - spytała, wciąŜ jeszcze nieprzytomna. Powiedział, Ŝe jest dwadzieścia po szóstej, i dopiero w tej chwili przypomniał sobie, Ŝe dwadzieścia minut temu mieli zameldować się telefonicznie głównemu agentowi Rourke. Wsunął list w stertę papierów i włoŜył je do koperty, którą rzucił na tylne siedzenie wozu. Muszę się zameldować - rzekła Wish. Najpierw się trochę obudź - odparł szybko Bosch. - Ja nas zamelduję. I tak muszę poszukać łazienki, przyniosę kawę i wodę. Otworzył drzwi i wysiadł, zanim zdąŜyła zaprotestować. Dlaczego pozwoliłeś mi tyle spać? - zapytała. Czy ja wiem? Jaki to numer? To ja powinnam zadzwonić. Pozwól, Ŝe ja to zrobię, daj mi tylko numer. Kiedy otrzymał numer telefonu, ruszył za róg do całodobowego baru „Darling's”. Drogę przebył jak w oszołomieniu, nie zwracając uwagi na Ŝebraków, którzy wstali razem ze słońcem. Nie mógł pojąć tego, Ŝe właśnie Rourke był zamieszanym w sprawę człowiekiem z biura. O co mu chodziło? Nadal brakowało tu jakiegoś elementu, którego Bosch nie potrafił zidentyfikować. Jeśli 245
Rourke jest człowiekiem przestępców, to dlaczego pozwolił rozpocząć obserwację skarbca? Chciał, Ŝeby złapano jego ludzi? Harry zatrzymał się przy automacie naprzeciwko restauracji. - Spóźniliście się - rzekł Rourke, natychmiast podnosząc słuchawkę. - Zapomnieliśmy. - Gdzie jest Wish? To ona miała zadzwonić. - Nie martw się, obserwuje skarbiec, tak jak powinna. Co robisz? - Czekałem na wasz telefon, nie chciałem niczego zaczynać. Zaspaliście czy co? Co się dzieje? - Nic, ale ty sam chyba dobrze o tym wiesz. Zapadła cisza. Do budki podszedł stary Ŝebrak i poprosił o pieniądze. Harry odepchnął go ręką. - Jesteś tam, Rourke? - rzucił do słuchawki. - Co to miało znaczyć? Skąd mam wiedzieć, co się tam dzieje, jeśli nie dzwonicie do mnie, jak się umawialiśmy? I te twoje dwuznaczne uwagi, Bosch, nic z nich nie rozumiem. - Pozwól, Ŝe o coś zapytam. Czy naprawdę kazałeś obstawić wyjścia z tuneli, czy teŜ ta mapa i facet ze SWAT-u byli tylko na pokaz? - Daj Wish do telefonu, nie wiem, o czym mówisz. - Przykro mi, ale ona nie moŜe w tej chwili podejść do telefonu. - Bosch, macie tu przyjechać, coś jest nie tak. Siedzieliście tam całą noc, chyba powinniście... Tak, wyślę tam nowych ludzi. Zadzwonię do twojego porucznika i... - Znałeś Meadowsa. - Co? - To, co słyszałeś. Znałeś go, mam jego akta. Pełne akta, a nie okrojoną ich wersję, którą kazałeś Wish przekazać mnie. Wiem, Ŝe byłeś jego dowódcą w ambasadzie w Sajgonie. Znów zapadła cisza. Byłem dowódcą wielu ludzi, nie znałem wszystkich z nich. Bosch potrząsnął głową. To było słabe, poruczniku Rourke, bardzo słabe. JuŜ lepiej byś się przyznał. Powiem ci coś: jeszcze się spotkamy. OdłoŜył słuchawkę i wszedł do baru. Kupił dwie kawy i dwie butelki wody. Stał przy kasie, czekając, aŜ sprzedawczyni przyniesie napoje, i wyglądał przez okno. Myślał tylko o Rourkem. Dziewczyna przyniosła zamówienie w kartonowym pudełku. Zapłacił, zostawił napiwek i wyszedł do automatu telefonicznego. Znów wykręcił numer Rourkego, Ŝeby sprawdzić, czy ten juŜ wyszedł. Po dziesięciu sygnałach odłoŜył słuchawkę. Zadzwonił do policjanta dyŜurnego w Wydziale Policji Los Angeles i kazał mu sprawdzić w FBI, czy w Beverly Hills, niedaleko Wilshire pracuje jakiś oddział SWAT-u i czy nie potrzebują pomocy. Czekając, próbował wczuć się w połoŜenie Rourkego. Otworzył kubeczek z kawą i popijał powoli. 246
DyŜurny potwierdził, Ŝe FBI wysłało oddział SWAT-u na obserwację okolicy Wilshire. Nie prosili o posiłki. Harry podziękował i odwiesił słuchawkę. Teraz wiedział, co Rourke zrobi. Nikt nie zamierzał włamać się do skarbca. Obserwacja była tylko na pokaz, skarbiec był przynętą. Bosch przypomniał sobie, Ŝe pozwolił Tranowi odjechać ze skarbca. Wypuścił kapitana i diamenty, zajął się nimi Rourke. Bosch był tylko pionkiem w jego grze. Wrócił do samochodu i zobaczył, Ŝe Eleanor przegląda akta Meadowsa. Nie dotarła jeszcze do listu od senatora. Gdzie byłeś tak długo? - spytała spokojnie. Rourke miał mnóstwo pytań. - Wyjął jej z rąk teczkę i dodał: - Chcę ci coś pokazać. Skąd wzięłaś akta Meadowsa, które mi przekazałaś? Rourke mi je dał. Dlaczego pytasz? Odszukał list i podał jej bez słowa. Co to jest? Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty trzeci? - Przeczytaj. To akta, które kazałem skopiować i przesłać z St. Louis. W teczce, którą dał ci Rourke, nie było tego listu. Ukrył go. Przeczytaj, a dowiesz się dlaczego. Zerknął na drzwi do skarbca. Nic się nie działo, tak jak się tego spodziewał. Przyglądał się jej, podczas gdy czytała. Uniosła brew, przeglądając list. Nie zauwaŜyła nazwiska Rourkego. - Z tego wynika, Ŝe był kimś w rodzaju bohatera. Nie rozumiem... - Jej oczy rozszerzyły się, gdy doczytała do końca. - „Przekazano porucznikowi Johnowi Rourkemu”. - Właśnie. Nie zauwaŜyłaś pierwszej wzmianki na jego temat. Wskazał jej zdanie mówiące, Ŝe Rourke był dowódcą Meadowsa. - Człowiek z biura. Jak myślisz, co powinniśmy zrobić? - Nie wiem. Jesteś tego pewien? To niczego nie dowodzi. - Jeśli to zbieg okoliczności, to powinien powiedzieć, Ŝe go znał, i wyjaśnić sprawę, tak jak ja to zrobiłem. Nic nie mówił, bo nie chciał, Ŝeby wiedziano o ich powiązaniach. Zapytałem go o to przez telefon, a on skłamał. Nie wiedział, Ŝe mamy te akta. - A teraz wie, Ŝe o wszystkim wiesz? - Tak, ale nie wiem, czy wie, ile ja wiem. OdłoŜyłem słuchawkę. Pytanie brzmi: co my z tym zrobimy? Pewnie tracimy tu czas, to wszystko to bujda, nikt nie włamie się do skarbca. Pewnie złapał Trana, kiedy ten zabrał diamenty. Poprowadziliśmy go na rzeź. Wtedy zdał sobie sprawę z tego, Ŝe biały ford mógł naleŜeć do przestępców, a nie do Lewisa i Clarke'a. Trafili za Boschem i Wish prosto do Trana. - Chwileczkę - odezwała się Eleanor. - A te alarmy od tygodnia? Rozwalony hydrant, podpalenie? Musi być tak, jak myśleliśmy. - Teraz nic nie ma sensu. MoŜe Rourke prowadzi swoich ludzi w pułapkę, na rzeź.
247
Popatrzyli na skarbiec. Deszcz ustał, słońce wyszło zza chmur, rozświetlając stalowe drzwi. W końcu Eleanor odezwała się: - Chyba powinniśmy poprosić kogoś o pomoc. Po drugiej stronie siedzą Hanlon i Houck, jest teŜ SWAT, chyba Ŝe to część bujdy Rourkego. Bosch powiedział, Ŝe sprawdził oddział SWAT-u i dowiedział się, Ŝe są rozstawieni na stanowiskach. - Więc co robi Rourke? - spytała. - Pociąga za sznurki. Namyślali się przez parę chwil, zanim postanowili zadzwonić do kapitana Orozco z policji w Beverly Hills. Najpierw jednak Eleanor wezwała Hanlona i Houcka, którzy powinni pozostać na swoim stanowisku. - Nie śpicie? - rzuciła do krótkofalówki. - Nie. Dochodzi czwarta, czuję się jak ten facet, który utkwił w samochodzie na autostradzie po trzęsieniu ziemi w Oakland. Co słychać? - Nic, tylko sprawdzam. Jak drzwi? - Nikogo przez całą noc. OdłoŜyła radio, przez chwilę panowała cisza. Bosch zaczął wysiadać z auta, Ŝeby zadzwonić do Orozco. Nagle zastygł i odwrócił się do niej. - Wiesz, on umarł - powiedział. - Kto? - Ten facet, który utknął w samochodzie. W tym momencie nastąpiło tąpnięcie, które lekko zakołysało samochodem. Coś w rodzaju fali uderzeniowej, jak pierwsze drgania przed trzęsieniem ziemi, ale tylko jedno. Po dwóch sekundach rozdzwonił się alarm. Wyraźny dźwięk syreny dobiegał od strony „Beverly Hills Safe & Lock”. Bosch wyprostował się, patrząc na skarbiec. Nie widać było Ŝadnych śladów włamania. Niemal natychmiast z trzeszczącej krótkofalówki odezwał się głos Hanlona. - Mamy alarm. Co robimy? śadne z nich nie odpowiedziało na pytanie od razu. Siedzieli w osłupieniu, patrząc na skarbiec. Rourke zaprowadził swoich ludzi prosto w pułapkę. A przynajmniej na to wyglądało. - Sukinsyn - zaklął Bosch. - Włamali się. Niech Hanlon i Houck nic nie robią, dopóki nie otrzymamy rozkazów rzekł Harry. A kto nam wyda rozkazy? - zapytała Eleanor. Nie odpowiedział. Zastanawiał się, co się dzieje wewnątrz skarbca. Po co Rourke miałby prowadzić swoich ludzi w pułapkę? Widocznie nie mógł ich ostrzec, Ŝe diamenty zniknęły, a my na nich czekamy - odezwał się. - Dwadzieścia cztery godziny temu nic nie wiedzieliśmy o skarbcu. MoŜe kiedy się zorientowaliśmy, było juŜ za późno, posunęli się za daleko. 248
- A więc postępują zgodnie z planem - stwierdziła Eleanor. - Najpierw rozwalą sejf Trana, jeŜeli odrobili pracę domową i wiedzą, który to. OkaŜe się, Ŝe jest pusty, i co wtedy zrobią? Albo dadzą nogę, albo będą otwierać następne, dopóki nie znajdą tylu kosztowności, Ŝe skok okaŜe się wart zachodu. - Chyba dadzą nogę - odparła. - Kiedy otworzą sejf Trana i nie znajdą Ŝadnych diamentów, domyśla się, Ŝe coś się dzieje, i spłyną. - Więc nie mamy zbyt duŜo czasu. Wydaje mi się, Ŝe przygotują sprzęt w skarbcu, ale nie zaczną otwierać sejfu, dopóki nie wyłączymy alarmu i nie odjedziemy. MoŜemy trochę to odwlec, ale jeśli będzie to trwać zbyt długo, mogą nabrać podejrzeń i wycofać się, gotowi spotkać naszych w kanałach. Wysiadł z auta i popatrzył na Eleanor. - KaŜ tamtym zostać na stanowiskach i skontaktuj się z ludźmi ze SWAT-u. Powiedz im, Ŝe włamywacze są chyba w skarbcu. - Będą chcieli wiedzieć, dlaczego nie rozmawia z nimi Rourke. - Wymyśl coś, powiedz, Ŝe nie wiesz, gdzie jest Rourke. - Dokąd idziesz? - Na spotkanie patrolu Zatrzasnął drzwi i wyszedł z garaŜu. Eleanor sięgnęła po krótkofalówkę. ZbliŜając się do „Beverly Hills Safe & Lock”, Bosch wyjął odznakę, rozłoŜył ją i wsunął za kieszeń koszuli. Skręcił za róg oszklonego pomieszczenia i podbiegł do schodów w chwili, gdy zatrzymywał się przy nich patrol policji Beverly Hills. Światło radiowozu migało, ale syrena milczała. Z auta wyszło dwóch policjantów, zdjęli z uchwytów na drzwiach pałki i włoŜyli je za pasy. Bosch przedstawił się, wyjaśnił, co robi i poprosił o szybkie przekazanie informacji kapitanowi Orozco. Jeden z policjantów powiedział, Ŝe kierownik, Avery, został rutynowo wezwany na miejsce. Obaj policjanci twierdzili, Ŝe go znają, bo w tym tygodniu to juŜ trzecie ich wezwanie do alarmu w skarbcu. Dodali, Ŝe mają rozkazy informować o alarmach kapitana Orozco, dzwoniąc do niego do domu o kaŜdej porze. - Czy te poprzednie wezwania to nie były fałszywe alarmy? - spytał policjant o nazwisku Onaga. - Nie jesteśmy tego pewni - odparł Bosch - ale chcemy potraktować to jako fałszywy alarm. Kiedy przyjedzie kierownik, wyłączycie syrenę i pojedziecie w swoją stronę. Wyluzujcie się, to nic specjalnego. - W porządku - odpowiedział drugi policjant. Na metalowej plakietce na jego kieszeni widniało nazwisko „Johnstone”. Przytrzymując pałkę przy pasku, pobiegł do radiowozu, Ŝeby zadzwonić do kapitana. - A oto pan Avery ^- odezwał się Onaga. Za radiowozem zatrzymał się biały cadillac. Avery III, ubrany w róŜową koszulę i bawełniane spodnie w kratkę, wysiadł z samochodu i podszedł do nich. Poznał Boscha i przywitał się z nim, wymieniając jego nazwisko. - Czy nastąpiło włamanie? - Panie Avery, sądzimy, Ŝe coś moŜe się tam dziać, ale potrzebujemy 249
czasu, by to sprawdzić. Chcemy, Ŝeby otworzył pan drzwi biura, wszedł do środka jak zawsze, kiedy włączała się syrena, wyłączył i ponownie nastawił alarm, i zamknął drzwi. - To wszystko? A co, jeśli... - Panie Avery, chcemy, Ŝeby odjechał pan jak zwykle, jakby wracał pan do domu. Proszę jednak pojechać za róg, do baru „Darling's”. MoŜe się pan tam napić kawy. Przyjdę, Ŝeby panu powiedzieć, co się dzieje, albo poślę po pana. Proszę się rozluźnić, poradzimy sobie ze wszystkim. Nasi ludzie to sprawdzają, ale dla zachowania pozorów chcemy, Ŝeby wszystko wyglądało tak, jakbyśmy po prostu uznali to za kolejny fałszywy alarm. - Rozumiem - odrzekł Avery, wyjmując z kieszeni pęk kluczy. Podszedł do drzwi i otworzył je. - Tak przy okazji, dzwoni nie syrena skarbca, ale zewnętrzny alarm uruchomiony drganiami szyb. OdróŜniam go po innym dźwięku. Harry domyślił się, Ŝe przestępcy rozłączyli system alarmowy skarbca, nie wiedząc, Ŝe alarm zewnętrzny stanowi odrębny obwód. Onaga i Avery weszli do środka, Bosch stąpał za nimi. Johnstone stanął w drzwiach, szukając dymu lub zapachu prochu. Nic nie wyczuł, więc wszedł do biura. Harry przyłoŜył palec do warg, dając policjantowi znak, Ŝeby nie przekrzykiwał syreny alarmowej. Johnstone skinął głową, przyłoŜył dłonie do ucha detektywa i powiedział, Ŝe Orozco przyjedzie najwyŜej za dwadzieścia minut. Harry skinął głową, mając nadzieję, Ŝe kapitan zdąŜy na czas. Syrena zamilkła, Avery i Onaga wyszli z biura do korytarza, gdzie czekali na nich pozostali. Onaga spojrzał na Boscha i potrząsnął głową na znak, Ŝe nic nie zginęło. - Czy sprawdza pan zwykle skarbiec? - zapytał Harry. - Tylko się rozglądam - odparł właściciel. Podszedł do urządzenia z rentgenem, włączył je i dodał, Ŝe rozruch zajmuje pięćdziesiąt sekund. Czekali w milczeniu. W końcu Avery połoŜył dłoń na czytniku. Komputer rozpoznał układ kości jego dłoni, otworzył się zamek pierwszych drzwi komory. - PoniewaŜ po drugiej stronie nie ma teraz straŜnika, muszę otworzyć zamek drugich drzwi - wyjaśnił kierownik. - Czy będą panowie uprzejmi nie patrzeć, kiedy wejdziemy? We czterech stłoczyli się w ciasnej komorze. Avery wystukał kombinację klawiszy na klawiaturze zamka cyfrowego. Drugie drzwi otworzyły się, weszli do pomieszczenia ze szkła i stali. Nie zauwaŜyli nic niezwykłego. Bosch podszedł do drzwi skarbca, nasłuchując. Nic nie usłyszał. ZbliŜył się do szklanej ściany i wyjrzał na ulicę. Zobaczył, Ŝe Eleanor siedzi w samochodzie na drugim piętrze garaŜu. Odwrócił się do Avery'ego, który stanął obok, jakby sam chciał wyjrzeć przez okno. Właściciel skarbca nachylił się i zapytał konspiracyjnym szeptem: Pamięta pan o tym, Ŝe mogę otworzyć skarbiec? Harry potrząsnął głową i odparł:
250
Niech pan tego nie robi, to zbyt niebezpieczne. Chodźmy stąd. Avery spojrzał na niego z zaskoczeniem, ale detektyw ruszył ku wyjściu. Pięć minut później zamknięto puste pomieszczenia „Beverly Hills Safe & Lock”. Policjanci odjechali radiowozem, Avery swoim cadillakiem. Bosch wrócił do garaŜu. Na ulicy wzmógł się ruch, dobiegały z niej normalne dźwięki dnia. GaraŜ zapełniał się samochodami i smrodem spalin. Wish przekazała mu, Ŝe Hanlon, Houck i oddział SWAT-u czekają na swoich stanowiskach. Harry wyjaśnił, Ŝe Orozco juŜ jedzie. Zastanowił się, kiedy ludzie w kanałach stwierdzą, Ŝe mogą bezpiecznie zacząć otwieranie sejfu. Orozco przybędzie za dziesięć minut, a to długo. Co zrobimy, kiedy juŜ tu będzie? - spytała. To jego teren i jego wezwanie - odparł. - WyłoŜymy karty na stół, a on zrobi, co uzna za stosowne. Powiemy mu, Ŝe ta operacja to jedno wielkie gówno i Ŝe nie wiemy, komu mamy zaufać. śe nie ufamy naszemu dowódcy. Na kilka minut zapadło milczenie. Bosch palił papierosa, Eleanor nie protestowała. Wydawała się pogrąŜona we własnych myślach, na twarzy miała wyraz zakłopotania. Co pół minuty nerwowo spoglądali na zegarki. Lewis odczekał, aŜ śledzony przez niego biały cadillac skręci z ulicy Wilshire. Gdy tylko wóz zniknął z pola widzenia, podniósł z podłogi niebieską lampę i postawił ją na desce rozdzielczej. Włączył światło, ale kierowca cadillaka zatrzymywał się juŜ przed barem „Darling's”. Policjant wysiadł z samochodu i ruszył w tę stronę, natykając się połowie drogi na Avery'ego. Co się dzieje, panie policjancie? - spytał właściciel skarbca. Panie detektywie - sprostował Lewis, pokazując odznakę. - Policja Los Angeles, Wydział Spraw Wewnętrznych. Muszę zadać panu kilka pytań. Prowadzimy dochodzenie przeciwko śledczemu Boschowi, z którym rozmawiał pan przed chwilą w biurze „Beverly Hills Safe & Lock”. Jacy „my”? Mój partner został na Wilshire, obserwuje pańską firmę. Chciałbym, Ŝeby wsiadł pan do mojego samochodu na krótką rozmowę. Coś się dzieje, a my chcemy wiedzieć, co. Ten detektyw Bosch... Zaraz, skąd mam wiedzieć, Ŝe mówi pan prawdę? Skąd pan wie, Ŝe on mówi prawdę? Prowadzimy inwigilację detektywa Boscha juŜ od tygodnia i wiemy, Ŝe bierze on udział w czynnościach, które, jeśli nawet nie są niezgodne z prawem, to mogą sprawić kłopoty Wydziałowi. Właśnie dlatego muszę z panem porozmawiać. Czy zechce pan wsiąść do mojego auta? Avery zrobił niechętnie dwa kroki w stronę wozu JAD, pomyślał chyba: „A co mi szkodzi?”, i wsiadł. Przedstawił się jako właściciel „Beverly Hills Safe 251
& Lock” i streścił dwie rozmowy, jakie odbył z Boschem. Lewis słuchał bez słowa komentarza, w końcu otworzył drzwi auta i powiedział: - Proszę tu chwilę poczekać, zaraz wrócę. Ruszył Ŝwawo na Wilshire, przystanął na rogu, najwyraźniej kogoś wypatrując, i w demonstracyjny sposób spojrzał na zegarek. Wrócił do samochodu i usiadł za kierownicą. Clarke czekał w bramie na Wilshire, obserwując skarbiec. ZauwaŜył sygnały dawane przez Lewisa i nonszalancko ruszył w jego stronę. Kiedy Clarke opadł na tylne siedzenie samochodu, Lewis oznajmił: - Pan Avery powiedział mi właśnie, Ŝe Bosch kazał mu czekać w barze, twierdząc, Ŝe w skarbcu mogą być jacyś ludzie, którzy włamali się od spodu. - Czy Bosch powiedział panu, co robi? - spytał Clarke. - Nie, ani słowa - odrzekł Avery. Policjanci namyślali się w milczeniu. Lewis nic z tego nie rozumiał. Jeśli Bosch miał brudne ręce, to co on właściwie robił? Przemyślał to i stwierdził, Ŝe jeśli Bosch maczał palce w skoku na skarbiec, to był w doskonałej sytuacji, rozkazując wszystkim na górze. Mógł pomieszać szyki policjantom, wysłać ich w niewłaściwe miejsce, podczas gdy jego ludzie wyjdą bezpiecznie inną stroną. - Ma wszystkich w garści - powiedział na głos, raczej do siebie niŜ do dwóch pozostałych męŜczyzn. - Kto? Bosch? - spytał Clarke. - Dowodzi tym skokiem. Nie moŜemy nic zrobić, najwyŜej się przyglądać. Nie moŜemy zejść do kanałów, nie wiedząc, którędy iść. Oddział SWAT-u siedzi uwiązany przy wylocie na autostradę. Czekają na włamywaczy, którzy nigdy się tam nie pojawią. Niech to szlag! Zaraz, zaraz - wtrącił się Avery. - MoŜna wejść do skarbca. Lewis odwrócił się na fotelu i spojrzał na kierownika. Ten wyjaśnił, Ŝe federalne przepisy bankowe nie odnoszą się do „Beverly Hills Safe & Lock”, poniewaŜ firma nie jest bankiem. Dodał, Ŝe istnieje szyfr komputerowy, otwierający skarbiec. Poinformował pan o tym Boscha? - spytał Lewis. Wczoraj i dzisiaj. Wiedział o tym wcześniej? Nie, sprawiał wraŜenie zaskoczonego. Zadał mi szczegółowe pytania: jak długo trwa otwieranie skarbca, co trzeba zrobić, i tak dalej. Kiedy dziś włączył się alarm, spytałem go, czy nie powinniśmy otworzyć skarbca. Powiedział, Ŝe nie, i kazał mi się wynosić. Cholera - rzucił podniecony Lewis. - Lepiej zadzwonię do Irvinga. Wyskoczył z samochodu i pobiegł do automatu koło baru. Wykręcił domowy numer naczelnika, ale nikt nie odpowiadał. Zadzwonił do biura, gdzie zgłosił się tylko oficer dyŜurny. Kazał mu przekazać na pagera Irvinga numer automatu. Odczekał pięć minut, chodząc wokół telefonu i denerwując się, ze czas ucieka. Telefon nie dzwonił. Z sąsiedniego automatu ponownie zadzwonił 252
do oficera dyŜurnego, Ŝeby upewnić się, Ŝe przekazano wiadomość. Kiedy uzyskał potwierdzenie, postanowił, Ŝe nie moŜe czekać. Sam będzie musiał podjąć decyzję i sam zostanie bohaterem. Wrócił do samochodu. - I co powiedział? - zapytał Clarke. - Wkraczamy - odrzekł Lewis i włączył silnik. Krótkofalówka zahuczała, rozległ się głos Hanlona. - Broadway, na Pierwszej mamy gości. Bosch złapał nadajnik. - Co macie, Pierwsza? Na Broadway nic nie widać. - W naszą stronę zbliŜa się trzech białych męŜczyzn. Jeden z nich jest chyba tym, który był tu wcześniej z tobą. Starszy, w kraciastych spodniach. Avery. Harry podniósł mikrofon do ust i zawahał się, nie wiedząc, co powiedzieć. - I co teraz? - spytała Eleanor. Podobnie jak on, patrzyła na ulicę w stronę skarbca, ale nie widziała nikogo. Milczała. - Pierwsza? - rzucił do radia Bosch. - Widzieliście jakiś pojazd? - Nie - nadał Hanlon. - Wyszli z bocznej uliczki po naszej stronie. Widocznie tam zaparkowali. Chcecie, Ŝebyśmy sprawdzili? - Nie, zaczekajcie na stanowisku. - Weszli do środka, juŜ ich nie widać. Co robić? Odwrócił się do Wish i uniósł brwi. Kto to moŜe być? - Poproś o rysopis tych dwóch - poradziła. - Biali męŜczyźni - zaczął Hanlon. - Ubrani w wytarte, pogniecione garnitury i białe koszule. Obaj po trzydziestce. Jeden rudy, krępy, metr siedemdziesiąt wzrostu, dziewięćdziesiąt kilo wagi. Drugi ciemnowłosy, szczuplejszy. Wydaje mi się, Ŝe to gliniarze. - Flip i Flap? - rzekła Eleanor. - Lewis i Clarke. To na pewno oni! - Co tu robią? Bosch nie miał pojęcia. Wish wyjęła mu z rąk krótkofalówkę. - Pierwsza? MoŜemy przypuszczać, Ŝe męŜczyźni w garniturach to policjanci z Los Angeles. Bez odbioru. - Idą! - zawołał Harry. W pomieszczeniu z drzwiami skarbca w krąg światła weszły trzy postaci. Bosch otworzył skrytkę i wyciągnął lornetkę. - Co robią? - spytała Wish. - Avery stoi koło klawiatury przy drzwiach skarbca. Chyba otwiera to cholerstwo. Zobaczył przez lornetkę, jak Avery odrywa się od klawiatury i podchodzi do chromowanego koła drzwi. Lewis odwrócił się nieco i zerknął w kierunku garaŜu. CzyŜby miał na ustach lekki uśmiech? Policjant wyciągnął broń z futerału pod pachą, tak samo Clarke. Avery zaczął obracać kołem jak kapitan kołem sterniczym Titanika. 253
Co za durnie! Otwierają skarbiec! Bosch wyskoczył z auta i wybiegł z garaŜu, wyjmując po drodze pistolet z futerału. Rozejrzał się po ulicy i dostrzegł przerwę w rzadkim jeszcze szeregu aut. Rzucił się przez ulicę, Wish biegła tuŜ za nim. Musiał przebyć jeszcze dwadzieścia pięć metrów i wiedział, Ŝe nie zdąŜy. Avery przestał obracać kołem i zaczął ciągnąć drzwi całym swym cięŜarem. Drzwi zaczęły uchylać się powoli. Z tyłu dobiegł krzyk Eleanor: Nie! Avery, nie! Ale podwójne szkło tłumiło wszystkie dźwięki, Avery jej nie słyszał, Lewis i Clarke zaś nie przerwaliby otwierania skarbca nawet gdyby ją słyszeli. Dalszy ciąg przypominał stary film, oglądany w telewizji z wyłączoną fonią. Powoli otwierające się drzwi i rozszerzająca się za nimi szczelina czerni nadawały scenie niesamowity charakter, jakby wszystko rozgrywało się pod wodą albo działo się w zwolnionym tempie. Bosch czuł się tak, jakby znajdował się na ruchomym chodniku, przesuwającym się w przeciwną stronę. Biegł, ale nie zbliŜał się do celu. Wzrok miał utkwiony w drzwiach skarbca. Czarna szczelina poszerzała się. Sylwetka Lewisa znalazła się między Boschem a skarbcem i ruszyła w stronę drzwi. W tym samym momencie Lewis szarpnął się w tył, pchnięty niewidzialną siłą. Wyrzucił ręce w górę, jego rewolwer uderzył o sufit i spadł bezdźwięcznie na podłogę. Kiedy leciał w powietrzu, rozerwało mu plecy i tył głowy, krew i mózg obryzgały ścianę. W ciemnościach za drzwiami skarbca błysnął celownik optyczny. Na podwójnym szkle, o które uderzyły cicho kule, pojawiła się pajęczyna pęknięć. Lewis wpadł tyłem na taflę podziurawionego szkła i przeleciał przez nie na chodnik metr niŜej. Teraz drzwi skarbca były na wpół otwarte, strzelający miał lepszy widok. Kaskada ognia karabinowego przesunęła się w stronę Clarke'a, który stał odsłonięty z otwartymi ustami, w szoku. Bosch słyszał teraz strzały. Clarke usiłował uskoczyć z linii ognia, ale jego wysiłki na nic się nie zdały. Jego równieŜ siła uderzających pocisków odrzuciła w tył. Uderzył w Avery'ego i obaj upadli na marmurową posadzkę. Ogień z wnętrza skarbca ustał. Bosch przeskoczył przez dziurę, gdzie dawniej stała szklana ściana, i przejechał na brzuchu po marmurze i okruchach szkła. W tej samej chwili zerknął do skarbca i ujrzał zarys człowieka znikającego pod podłogą. Ruch wzbił kłęby dymu i betonowego pyłu wewnątrz skarbca. Zupełnie jak magik, męŜczyzna rozwiał się we mgle. Z głębszych ciemności za futryną drzwi wychynął drugi człowiek. Podszedł do otworu w podłodze, przesuwając karabin M-16 z lewa na prawo. Harry rozpoznał w nim Arta Franklina, jednego z wychowanków ośrodka Charlie Company. Kiedy ciemny otwór lufy M-16 skierował się w jego stronę, Bosch chwycił obiema dłońmi pistolet, oparł ręce na lodowatej podłodze i wystrzelił. Franklin pociągnął za spust w tej samej chwili. Jego pociski trafiły gdzieś wysoko, Bosch usłyszał za sobą dźwięk pryskającego szkła. Harry wystrzelił jeszcze dwa 254
razy. Jedna z kul odbiła się z piskiem od stalowych drzwi. Druga zraniła Franklina w prawą część klatki piersiowej, upadł na plecy, jednak przetoczył się kawałek i rzucił przez otwór głową naprzód. Bosch trzymał drzwi sejfu na muszce, czekając na następnych, ale nikt się nie pojawił. Z lewej strony dobiegły go zdławione jęki Clarke'a i Avery'ego. Wstał na nogi, nadal celując w stronę skarbca. Przez okno do pomieszczenia wdrapała się Eleanor z pistoletem w ręce. Poruszając się w rozkroku, jak strzelcy wyborowi, zbliŜyli się do drzwi skarbca z obu stron. Na stalowej ścianie na prawo od drzwi, obok klawiatury, widniał przełącznik światła. Harry przekręcił go, światło zalało wnętrze skarbca. Skinął jej głową, weszła do środka pierwsza, on za nią. Pusto. Bosch wybiegł ze skarbca i dopadł Clarke'a i Avery'ego, wciąŜ leŜących na podłodze. Właściciel jęczał: O BoŜe, BoŜe... Clarke trzymał obie ręce na gardle i z trudem łapał powietrze. Jego twarz była tak czerwona, Ŝe przez chwilę Bosch miał dziwne wraŜenie, Ŝe dusi on samego siebie. LeŜał w poprzek ciała Avery'ego, obaj byli zalani jego krwią. Eleanor! - krzyknął Bosch. - Zadzwoń po posiłki i karetkę. Powiedz SWAT-owi, Ŝe wychodzą. Jest ich co najmniej dwóch, mają karabiny. Ściągnął Clarke'a z Avery'ego i łapiąc go za rękaw marynarki, wywlókł spoza linii ognia. Detektyw dostał pociskiem w dół szyi. Spomiędzy palców sączyła się krew, w kącikach ust pojawiły mu się małe czerwone banieczki. Miał krew w płucach. Trząsł się, dostawał szoku, umierał. Harry odwrócił się do Avery'ego. Jego pierś i szyja splamione były krwią, a do policzka przylgnął mu Ŝółtawy kawałeczek mokrej, gąbczastej substancji. Fragment mózgu Lewisa. Avery, jest pan ranny? Tak... Chyba... Nie wiem - wydusił z siebie. Bosch klęknął przy nim i przyjrzał się jego ciału i skrwawionemu ubraniu. Nie był ranny. Harry zbliŜył się do miejsca, gdzie dawniej stało podwójne okno, i spojrzał w dół na Lewisa leŜącego na plecach na chodniku. Był martwy, seria kul przeszyła całe ciało. Miał rany w prawym biodrze, w Ŝołądku, w lewej stronie klatki piersiowej i czoła. Nie Ŝył juŜ, kiedy uderzył o szybę. Miał otwarte oczy, wpatrzone w nicość. Wish podeszła do niego i powiedziała: Posiłki w drodze. Miała czerwoną twarz, oddychała z trudem, prawie tak jak Avery. Zupełnie nie kontrolowała swych oczu, rozbieganych po całym pomieszczeniu. Kiedy tu dotrą, powiedz im, Ŝe jeśli zejdą do kanałów, to jest tam nasz człowiek. PrzekaŜ to teŜ ludziom ze SWAT-u. O czym ty mówisz? Schodzę. Postrzeliłem jednego, nie wiem jak powaŜnie. Drugi uciekł 255
wcześniej. Delgado. Chcę, Ŝeby nasi wiedzieli, Ŝe jestem na dole. Powiedz im, Ŝe mam garnitur, tamci byli w czarnych kombinezonach. Otworzył magazynek pistoletu, wyjął trzy zuŜyte łuski i uzupełnił go kulami wyjętymi z kieszeni. Z oddali dochodziło wycie syren. Harry usłyszał jakiś łomot i zobaczył, Ŝe Hanlon uderza kolbą rewolweru w szklane drzwi po drugiej stronie korytarza. Stamtąd agent nie mógł dostrzec, Ŝe szklana ściana pomieszczenia ze skarbcem została zdruzgotana. Bosch pokazał mu okręŜną drogę. Zaraz, Harry - odezwała się Wish. - Nie moŜesz tego zrobić. Oni mają karabiny. Poczekaj, aŜ przyjadą posiłki i opracujemy plan działania. Ruszył w stronę skarbca ze słowami: JuŜ i tak zyskali na czasie. Muszę iść. Nie zapomnij im powiedzieć, Ŝe tam jestem. Wszedł do skarbca, wyłączając po drodze światło. Spojrzał na krawędź otworu w podłodze. Korytarz schodził dwa i pół metra w dół. Na dnie leŜały kawały odłupanego betonu i zbrojenia. Na nich znać było krew. Obok poniewierała się latarka. Było zbyt jasno. Jeśli czekają tam na niego, to sam wystawi się na cel. Wycofał się ze skarbca, stanął za drzwiami, oparł się o nie łokciem i zaczął pchać wielką stalową płytę. Słyszał teraz wyraźnie zbliŜające się wycie syren. Wyjrzał na ulicę i zobaczył, jak ulicą nadjeŜdŜa karetka i dwa radiowozy policyjne. Nie oznakowany samochód zatrzymał się z piskiem opon, wyskoczył z niego Houck, trzymając wyciągnięty pistolet. Drzwi były na pół zamknięte i wreszcie zaczynały poruszać się pod własnym cięŜarem. Bosch prześliznął się przez nie, wracając do skarbca. Stał nad dziurą w podłodze, drzwi powoli zamykały się, światło przygasało. Pomyślał, Ŝe w podobnej sytuacji był juŜ wiele razy. Zawsze kiedy stał na krawędzi, u wejścia, ten moment napełniał go największym przejęciem i strachem Będzie najbardziej odsłonięty w chwili, kiedy skoczy do tunelu. Jeśli na dole czeka na niego Franklin lub Delgado, to go dostaną. Harry! - zawołała Wish. Usłyszał ją, choć nie rozumiał, jak głos moŜe przedostać się przez wąziutką szparę w drzwiach. - Harry, uwaŜaj na siebie! MoŜe ich być więcej niŜ dwóch! Jej głos odbił się echem od stalowych ścian. Spojrzał na otwór u swych stóp. Kiedy usłyszał stuknięcie zamykających się drzwi skarbca i otoczyła go ciemność, skoczył do środka. Spadł na kawały betonu, poderwał się w rozkroku, wystrzelił ze smitha w ciemność i rzucił się na dno tunelu. Stara sztuczka z czasów wojny: strzelaj, zanim do ciebie strzelą. Jednak nikt na niego nie czekał, nikt nie strzelił. Panowała cisza, jeśli nie liczyć odległych kroków bieganiny na marmurowej posadzce na powierzchni. Pomyślał, Ŝe powinien był ostrzec Eleanor, Ŝe pierwszy strzał padnie z jego broni. Podniósł w wyciągniętej ręce zapalniczkę i pstryknął. Kolejna wojenna 256
sztuczka. Podniósł latarkę, włączył ją i rozejrzał się naokoło. Zobaczył, Ŝe wystrzelił w ścianę tunelu, który biegł w przeciwną stronę, na zachód, a nie na wschód, jak stwierdzili poprzedniej nocy przyglądając się mapie. To znaczy, Ŝe włamywacze nie przyszli tym kanałem burzowym, o którym mówił Gearson. Nie nadeszli od Wilshire, ale raczej od Olympic czy Pico z północy lub od Santa Monica z południa. Bosch pomyślał, Ŝe Rourke zręcznie wywiódł na manowce inspektora Wodociągów, wszystkich agentów i gliniarzy. Nic nie toczyło się tak, jak myśleli czy zaplanowali. Harry mógł liczyć tylko na siebie. Skierował światło latarki w czarne gardło tunelu. Chylił się w dół, a dalej wspinał do góry, więc Bosch widział tylko jakieś dziesięć metrów. Podkop biegł na zachód. Oddział SWAT-u czekał od południa i na wschodzie. Nikt się tam nie zjawi. Trzymając latarkę po prawej stronie ciała, zaczął czołgać się tunelem. Korytarz miał nie więcej niŜ metr wysokości i niecały metr szerokości. Poruszał się powoli, trzymając pistolet w dłoni, którą podciągał się w przód. W powietrzu unosił się zapach prochu, w świetle latarki wirował siny dym. „Szkarłatna mgła” - pomyślał Harry. Czuł, Ŝe poci się obficie z gorąca i ze strachu. Co kilka metrów przystawał, by rękawem marynarki zetrzeć pot z czoła. Nie zdjął marynarki, bo chciał wyglądać tak jak w rysopisie podanym policjantom. Nie chciał, Ŝeby zastrzelił go własny człowiek. Przez następnych pięćdziesiąt metrów tunel zakręcał na zmianę w prawo i w lewo, Bosch stracił wyczucie kierunku. W pewnym momencie podkop nurkował pod rurą wodociągową. Od czasu do czasu Harry słyszał odgłosy ruchu ulicznego, co sprawiało, Ŝe tunel zdawał się oddychać. Co dziesięć metrów w niszy wykopanej w ścianie paliła się świeca. Pośród piasku i kawałów skał na dnie podkopu Bosch szukał kabli od pułapek, ale znalazł tylko ślady krwi. Po kilku minutach mozolnej przeprawy wyłączył latarkę i dla odpoczynku usiadł na kolanach, starając się wyrównać oddech. Jednak nie mógł nałapać w płuca dosyć powietrza. Na chwilę zamknął oczy, a kiedy je otworzył, zorientował się, Ŝe zza zakrętu przed nim dochodzi słabe światło. Nie migotało, a więc nie pochodziło ze świecy. Zaczął przesuwać się powoli, nie włączając latarki. Kiedy pokonał zakręt, tunel rozszerzył się, tworząc małe pomieszczenie, wystarczająco wysokie, by się wyprostować, i na tyle szerokie, Ŝe moŜna by w nim zamieszkać. Światło padało z lampy naftowej ustawionej na przenośnej lodówce w rogu podziemnej sali. LeŜały tu równieŜ dwa śpiwory i stała butla gazowa oraz przenośna toaleta. Harry ujrzał dwie maski przeciwgazowe, dwa plecaki pełne jedzenia i sprzętu i plastikowe torby ze śmieciami. To była melina przestępców, taka jak ta, którą zdaniem Eleanor załoŜono podczas podkopu pod skarbiec banku WestLand. Bosch przyjrzał się porozkładanemu sprzętowi i przypomniał sobie ostrzeŜenie Eleanor, Ŝe moŜe ich być więcej niŜ dwóch. Myliła się - tylko dwóch. 257
Po drugiej stronie sali widniał szeroki na metr otwór, a dalej ciągnął się tunel. Zgasił lampę, Ŝeby nie mieć światła za plecami, i wczołgał się w przejście. Tu na ścianach nie było juŜ świec. Na chwilę włączał latarkę dla orientacji, potem wyłączał, przebywając kolejny odcinek w ciemnościach. Od czasu do czasu zatrzymywał się, wstrzymywał oddech i nasłuchiwał. Odgłosy ulicy wydawały się oddalać, zapadła cisza. Jakieś piętnaście metrów za podziemną salą tunel kończył się ścianą, ale w podłodze Bosch dostrzegł okrągły zarys sklejki pokrytej warstwą ziemi. Dwadzieścia lat temu nazwałby to „norą szczura”. Cofnął się trochę, przykucnął i przyjrzał się drzwiczkom. Nie wyglądało to na pułapkę. Tak naprawdę nie spodziewał się podstępu. Jeśli przestępcy podminowali otwór, to po to, by uniemoŜliwić wejście do niego, ale nie wyjście, a więc materiały wybuchowe znajdowałyby się po tej stronie drzwi. Mimo wszystko wyjął scyzoryk, ostroŜnie przejechał ostrzem wokół sklejki i uniósł ją na centymetr w górę. W szparę skierował światło latarki, ale nie zauwaŜył kabli ani Ŝadnych innych instalacji pod spodem sklejki. Odsłonił otwór. Nie padły Ŝadne strzały. Podczołgał się na krawędź otworu i ujrzał w dole kolejny tunel. WłoŜył do dziury latarkę, włączył ją i omiótł korytarz snopem światła, szykując się na nieuchronne strzały. Nadal nic się nie działo. ZauwaŜył, Ŝe prowadzący w dół tunel ma idealnie okrągły przekrój. Był wykonany z gładkiego betonu pokrytego glonami. Na dnie skrzyły się krople wody. Odnoga kanału burzowego. Wskoczył w otwór i natychmiast stracił grunt pod nogami. Pośliznął się na szlamie pokrywającym ściany i upadł na plecy. Podniósł się na nogi i świecąc latarką, zaczął szukać śladów w ciemnym mule. Nie znalazł krwi, ale glony poznaczone były rysami, które mogły pozostać po butach szukających oparcia. Krople wody spływały równolegle do śladów. Bosch ruszył w tę stronę. Stracił juŜ zupełnie orientację, ale sądził, Ŝe porusza się na północ. Wyłączył latarkę i przebył pięć metrów w ciemnościach. Gdy znów zapalił światło, znalazł potwierdzenie słuszności obranego kierunku. Na łukowatej ścianie rury, w połowie jej wysokości, widniał krwawy odcisk dłoni, a metr dalej, nieco niŜej - następny. Franklin szybko tracił krew i opadał z sił. Zatrzymał się tu, Ŝeby zbadać odniesioną ranę. Nie mógł być daleko. Powoli, starając się oddychać bezgłośnie, ruszył naprzód. Rura śmierdziała stęchlizną, powietrze było przesycone wilgocią, która zaczęła skraplać mu się na skórze. Zdawało mu się, Ŝe odgłosy ruchu ulicznego i wycie syren były coraz bliŜsze. Wyczuł, Ŝe rura obniŜa się nieco, co powoduje stałe spływanie kropli. Schodził coraz głębiej pod ziemię. Przecięte kolana krwawiły i piekły go, gdy czołgał się i ślizgał po dnie kanału. Po jakichś trzydziestu metrach zatrzymał się i włączył latarkę, wciąŜ trzymając ją z boku ciała, w drugiej ręce mając przygotowany rewolwer. Na zakręcającej przed nim ścianie widniała krew. Kiedy wyłączył latarkę, zorientował się, Ŝe w przodzie ciemność zmienia odcień, nabierając koloru szarości. Wiedział, Ŝe rura kończy się, a właściwie łączy z kanałem oświetlonym słabym światłem. W tym samym momencie usłyszał szmer wody. Było jej mnóstwo w 258
porównaniu ze strumyczkiem płynącym między jego stopami. Chlupotała tak, jakby przed nim znajdowała się podziemna rzeka. Cicho, powoli przesunął się na krawędź szarości. Rura, w której się znajdował, miała swój wylot w ścianie długiego korytarza. Dotarł do głównego kanału. Po dnie wielkiego korytarza płynęła woda o kolorze ciemnego srebra. Patrząc na nią, nie potrafił powiedzieć, czy ma centymetr, czy metr głębokości. Przykucnięty na krawędzi rury, nasłuchiwał dźwięków innych od plusku wody. Niczego nie usłyszał, więc wychylił się, Ŝeby wyjrzeć w głąb korytarza. Woda płynęła na lewo. Najpierw spojrzał w tę stronę i zobaczył, jak ciemny zarys betonowego kanału skręca lekko w prawo. Z regularnie rozmieszczonych w suficie otworów w klapach studzienek sączyło się słabe światło. Były to studzienki kanalizacyjne znajdujące się dziesięć metrów wyŜej. To główny kanał, jak powiedziałby Ed Gearson. Bosch nie wiedział który, ale teraz juŜ go to nie obchodziło. Nie miał mapy, która doradziłaby mu, co ma robić. Odwrócił się, by spojrzeć w górę nurtu i natychmiast cofnął głowę do rury jak Ŝółw do skorupy. Pod ścianą korytarza czaiła się ciemna postać. Ujrzał parę pomarańczowych oczu płonących w ciemnościach, wpatrujących się w niego. Przez pełną minutę nie ruszał się i prawie nie oddychał. Gryzący pot kapał mu na oczy. Zamknął je, ale nie słyszał nic oprócz szumu wody. Powoli przesunął się na krawędź rury, aŜ znów ujrzał czarną postać. Nie ruszyła się, a para oczu patrzyła na Boscha jak oczy kogoś, kto spojrzał w błysk lampy aparatu fotograficznego. Wysunął latarkę za krawędź rury i włączył ją. W świetle Ŝarówki ujrzał Franklina opartego plecami o ścianę. Na piersiach miał swój M16, ale ręce opadły mu z karabinu do wody. Koniec pasa z nabojami równieŜ nurzał się w wodzie. Dopiero po chwili Harry pojął, Ŝe Franklin ma na twarzy nie maskę, ale noktowizor. - Franklin, skończone! - zawołał Harry. - Policja, poddaj się! Nie padła Ŝadna odpowiedź, tak jak się tego spodziewał. Rozejrzał się jeszcze raz w obie strony korytarza i zeskoczył do wody. Sięgała mu zaledwie do kostek. Wycelował pistolet i latarkę na nieruchomą postać, ale wiedział, Ŝe broń nie jest juŜ potrzebna. Franklin był martwy. Krew wciąŜ sączyła mu się z rany w klatce piersiowej i spływała po czarnej koszulce, mieszając się z wodą, której nurt unosił posokę. Bosch poszukał pulsu na jego szyi. Serce nie biło. Schował pistolet do futerału, zdjął karabin z szyi męŜczyzny, ściągnął mu noktowizor i załoŜył go. Rozejrzał się po korytarzu. Czuł się tak, jakby patrzył w stary, czarno-biały telewizor, tyle Ŝe z pomarańczowym odcieniem obrazu. Będzie się musiał do tego przyzwyczaić, ale teraz widział wszystko o wiele lepiej, więc nie zdejmował noktowizora. Przeszukał kieszenie czarnych spodni kombinezonu Franklina. Znalazł przemoczoną paczkę papierosów i zapałki, zapasowy magazynek, który schował do kieszeni marynarki, oraz złoŜony kawałek mokrego papieru z kapiącym 259
z niego niebieskim atramentem. OstroŜnie rozłoŜył go i domyślił się, Ŝe to odręcznie narysowana mapa. Nie było na niej Ŝadnych napisów, same rozmazane linie. Na środku widniał kwadrat, który prawdopodobnie przedstawiał skarbiec. Niebieskie linie to pewnie kanały. Obracał mapę w rękach, ale nie potrafił rozpoznać układu linii. Najgrubsza kreska przebiegała wzdłuŜ podstawy kwadratu, zorientował się, Ŝe to Wilshire albo Olympic. Przecinające ją linie to przecznice: Robertson, Doheny, Rexford i inne. Z boku kartki narysowano całą siatkę, a obok kółko przekreślone krzyŜykiem. Wyjście. Stwierdził, Ŝe mapa jest bezuŜyteczna, gdyŜ nie wie, gdzie jest ani w jakim szedł kierunku. Rzucił ją do wody i popatrzył, jak odpływa z nurtem. W tej samej chwili postanowił iść w dół odpływu. Pomysł równie dobry jak kaŜdy inny. Brnął przez wodę, poruszając się z prądem w kierunku zachodnim, jak mu się zdawało. Widziana na pomarańczowo woda, zakręcająca wraz z korytarzem, sięgała mu powyŜej kostek i wlała mu się do butów, więc stąpał z trudem. Pomyślał, Ŝe Rourke zagrał po mistrzowsku. Nieistotne było, Ŝe przy autostradzie odnaleziono dŜipa i pojazdy terenowe. To wszystko było tylko pozorowaną bujdą. Agent i jego towarzysze ujawnili swój dość oczywisty plan i postąpili dokładnie odwrotnie. Poprzedniej nocy Rourke wmówił wszystkim nieprawdę. Oddział SWAT-u urządził przyjęcie, na którym nie zjawią się Ŝadni goście. Szukał w korytarzu jakichkolwiek śladów, ale nic nie znalazł, woda wszystko zmyła. Na ścianach wymalowane były jakieś znaki i rysunki graffiti, ale mogły się one tu znajdować od lat. Przyglądał się kaŜdemu, ale w Ŝadnym nie odczytał ukrytych wskazówek. Tym razem Jaś i Małgosia nie zostawili za sobą ścieŜki wysypanej okruszkami. Odgłosy ulicznego ruchu nasiliły się, zrobiło się widniej. Bosch wyjrzał spod noktowizora i zobaczył mgliste snopy sinego światła sączącego się co jakieś trzydzieści metrów ze studzienek kanalizacyjnych. Po chwili dotarł do podziemnego skrzyŜowania, gdzie woda płynąca dwoma kanałami rozbryzgiwała się i falowała. Podkradł się pod ścianą i powoli wyjrzał za róg. Nikogo nie zobaczył ani nie usłyszał. Nie miał pojęcia, którędy ma iść, Delgado mógł uciec we wszystkich trzech kierunkach. Postanowił ruszyć prawym korytarzem, poniewaŜ wydawało mu się, Ŝe prowadzi on w przeciwną stronę niŜ pułapka SWAT-u. Zrobił zaledwie trzy kroki, kiedy z naprzeciwka dobiegł go głośny szept: - Artie, dasz sobie radę? Pospiesz się! Artie? Zastygł. Głos dobiegał z odległości jakichś dwudziestu metrów, ale nikogo nie widział. Wiedział, Ŝe to pomarańczowe oczy, noktowizory, które miał na twarzy, ustrzegły go przed wpadnięciem w pułapkę. Ale mistyfikacja nie potrwa 260
długo. Kiedy podejdzie bliŜej, Delgado zorientuje się, Ŝe to nie Franklin. - Artie! - zachrypiał znów głos. - Chodź! - Idę! - szepnął Bosch. Zrobił krok w przód i instynktownie wyczuł, Ŝe nie udało się. Delgado domyślił się wszystkiego. Skoczył w dół, podnosząc karabin. Przed sobą, na lewo ujrzał jakiś nagły ruch i zobaczył światło celownika. W betonowym tunelu rozległ się ogłuszający huk ognia. Harry zaczął strzelać, trzymając palec zaciśnięty na spuście, dopóki nie usłyszał, Ŝe skończyły się naboje. Dzwoniło mu w uszach, ale wiedział, Ŝe Delgado, czy ktokolwiek inny to był, równieŜ przestał strzelać. Usłyszał, Ŝe tamten wkłada do broni nowy magazynek, rozległy się szybkie kroki po suchej podłodze. Delgado uciekał w kolejny korytarz. Bosch zerwał się na nogi i puścił w pościg, po drodze wyrzucając z poŜyczonego karabinu pusty magazynek i zastępując go nowym. Po dwudziestu pięciu metrach dotarł do bocznego kanału, który miał półtora metra przekroju. Wchodząc do niego, Bosch musiał pokonać stopień. Dno pokrywały czarne glony, ale nie płynęła tędy woda. W szlamie leŜał pusty magazynek karabinu M-16. Był we właściwym korytarzu, ale nie słyszał juŜ kroków Delgada. Ruszył szybko wznoszącym się lekko kanałem. Po jakichś trzydziestu sekundach dotarł do skrzyŜowania oświetlonego światłem padającym z kratki dziesięć metrów wyŜej. Rura biegła dalej po drugiej stronie skrzyŜowania. Nie miał wyboru, musiał iść dalej opadającym teraz korytarzem. Przebył kolejne pięćdziesiąt metrów, zanim zobaczył, Ŝe rura uchodzi do większego korytarza - głównego kanału. Z przodu dochodził szum wody. Za późno zorientował się, Ŝe biegnie zbyt szybko, by móc się zatrzymać. Stracił równowagę i ześliznął się po mule w stronę wylotu. Pojął, Ŝe Delgado złapał go w pułapkę. Usiłował bezskutecznie zaprzeć się obcasami w ciemnym mule. Nic z tego. Wpadł do nowego korytarza nogami naprzód, machając dla równowagi ramionami. Zdziwił się, gdy poczuł, Ŝe kula przebija mu prawy bark zanim jeszcze usłyszał huk ognia. Tak jakby zapętlona lina opuściła się z góry, złapała go za ramię i szarpnęła go w tył, zwalając z nóg. Upuścił broń i spadał, jak mu się zdawało, trzydzieści metrów w dół. Podłoga korytarza z pięciocentymetrową warstwą cieczy zbliŜyła się jak ściana wody i uderzyła go w tył głowy. Spadł mu noktowizor. Przyglądał się spokojnie, jak błyskają nad nim iskry, a kule uderzają o ścianę i odbijają się od niej. Kiedy odzyskał przytomność, czuł się tak, jakby był nieprzytomny przez parę godzin, ale zaraz zorientował się, Ŝe trwało to zaledwie kilka sekund. Huk ognia wciąŜ odbijał się echem w tunelu. Poczuł zapach prochu, znów usłyszał szybkie kroki. „Ucieka” - pomyślał z nadzieją. 261
Przetoczył się po wodzie w ciemnościach i zaczął macać rękami, by odnaleźć karabin i noktowizor. Po chwili poddał się i spróbował wyjąć własny rewolwer. Futerał był pusty. Usiadł i oparł się plecami o ścianę. ZauwaŜył, Ŝe nie ma czucia w prawej ręce. Pocisk uderzył go w mięśnie barku, całe ramię pulsowało tępym bólem od rany postrzałowej aŜ do martwej dłoni. Poczuł, Ŝe ciepła krew spływa mu pod koszulą po klatce piersiowej i ręce. Kontrastowała z zimnem wody przepływającej mu między nogami. Uświadomił sobie, Ŝe z trudem łapie powietrze, i spróbował wyrównać oddech. Wiedział, Ŝe zaczyna się szok, nic nie mógł na to poradzić. W tym momencie odgłos uciekających kroków ustał. Bosch wstrzymał oddech i nasłuchiwał. Dlaczego tamten stanął? Był przecieŜ wolny. Harry rozsunął nogi na dnie tunelu, znów szukając broni. Nic nie znalazł, było zbyt ciemno, by zobaczyć, gdzie leŜy. Latarka równieŜ przepadła. Wówczas odezwał się jakiś głos, zbyt odległy i przytłumiony, by moŜna było go rozpoznać albo zrozumieć. Po chwili dołączył się drugi. Dwaj męŜczyźni. Próbował odgadnąć, o czym rozmawiają, ale nie mógł. Drugi głos zrobił się piskliwy, nagle padł strzał, po nim jeszcze jeden. Pomiędzy strzałami minęło zbyt wiele czasu, to nie mógł być karabin. Rozmyślając, co to moŜe oznaczać, Harry znów usłyszał kroki po wodzie. Po chwili zrozumiał, Ŝe kroki zbliŜają się do niego. Kroki zbliŜające się po wodzie w kierunku Boscha były stawiane niespiesznie, równo, metodycznie, jakby panna młoda szła przez kościół do ołtarza. Harry kulił się pod ścianą, suwając nogami w nadziei odnalezienia broni. Karabin i pistolet zniknęły. Był zmęczony, słaby, bezbronny. Ból w barku zaczął mocniej pulsować. Nie mógł ruszyć prawą ręką, lewą przyciskał do rozerwanego barku. Trząsł się w szoku i wiedział, Ŝe wkrótce straci przytomność i juŜ się nie obudzi. Widział teraz zbliŜające się światło małej latarki. Wpatrzył się w nie z otwartymi ustami. Tracił kontrolę nad mięśniami. Po kilku chwilach rozbryzgujące wodę kroki zatrzymały się przed nim, a krąg światła padł na jego twarz jak promienie słońca. Światło padało z latarki, a jednak było zbyt jasne, by mógł dostrzec cokolwiek poza nim. I tak wiedział, do kogo naleŜy skryta w mroku twarz, czyja ręka trzyma latarkę i co jest w drugiej ręce. Powiedz mi coś - wycharczał szeptem. Nie wiedział, Ŝe gardło aŜ tak mu wyschło. - Czy to pasuje do twojej wskazówki? Rourke przejechał światłem na podłogę. Bosch rozejrzał się i ujrzał M-16 i swój rewolwer, leŜące koło siebie w wodzie pod przeciwną ścianą, za daleko, by mógł ich dosięgnąć. ZauwaŜył, Ŝe Rourke, ubrany w czarny kombinezon z nogawkami wetkniętymi w wysokie kalosze, trzyma go na muszce drugiego M-16. Zabiłeś Delgado - rzekł Bosch twierdzącym tonem. To nie było pytanie. 262
Rourke nie odezwał się. WaŜył w dłoni karabin. A teraz zabijesz gliniarza, prawda? - Tylko tak uda mi się z tego wydostać. Będzie wyglądać to tak, jakby Delgado najpierw dopadł ciebie z tym - uniósł M-16 - a potem ja dorwałem jego. Będę bohaterem. Bosch nie wiedział, czy ma powiedzieć mu o Wish. Znalazłaby się w niebezpieczeństwie, ale moŜe uratowałoby mu to Ŝycie. Zapomnij o tym, Rourke - odezwał się w końcu. - Wish wie wszystko, powiedziałem jej. W aktach Meadowsa jest ten list, który cię wyda. Ona pewnie juŜ wszystkim o tym opowiedziała. Porzuć ten pomysł i pomóŜ mi. Lepiej się to dla ciebie skończy, jeśli mnie stąd wyciągniesz. Zaraz dostanę szoku. Bosch nie miał pewności, ale wydało mu się, Ŝe dostrzegł zmianę na twarzy Rourkego, w jego oczach. Nadal były otwarte, ale jakby przestały cokolwiek widzieć, jakby agent obserwował tylko wnętrze swej duszy. Nagle ocknął się i popatrzył na Harry'ego z pogardą, bez współczucia. Bosch zaparł się obcasami o muł i próbował dźwignąć się na nogi, ale przesunął się zaledwie o parę centymetrów, kiedy Rourke nachylił się i z łatwością pchnął go na ziemię. LeŜ, nie ruszaj się. Myślisz, Ŝe cię stąd wyciągnę? Kosztowałeś nas jakieś pięć, sześć milionów tego, co było w sejfie Trana. Musiało być mniej więcej tyle, ale juŜ nigdy się nie dowiem, ile dokładnie. Spieprzyłeś nam przestępstwo doskonałe. Nie wydostaniesz się stąd. Harry opuścił głowę, opierając brodę na piersiach. Oczy wywróciły mu się pod powieki. Czuł senność, ale próbował ją zwalczyć. Jęknął, lecz nic nie mówił. Byłeś jedynym elementem planu, który pozostawiliśmy przypadkowi, i co się stało? Jeśli coś moŜe się nie udać, to na pewno się nie uda. Jesteś wcieleniem prawa Murphy'ego. Ogromnym wysiłkiem udało się Boschowi spojrzeć na niego. Lewa ręka opadła mu z rany w barku. Nie miał juŜ siły jej trzymać. Co? - zdołał wycharczeć. - C... co... masz na myśli? Przypadek? Mówię o zbiegu okoliczności. O tym, Ŝe dostałeś sprawę Meadowsa. Tego nie mieliśmy w planie. Ciekawe, jakie było prawdopodobieństwo. Podrzuciliśmy Meadowsa do tej rury, w której dawniej sypiał, mając nadzieję, Ŝe nie znajdą go przez parę dni, a ustalenie toŜsamości na podstawie linii papilarnych zajmie kolejne dwa, trzy dni. Później uznano by go za ćpuna, który przedawkował, i nikt by się nie przejmował. Miał w aktach narkotykową przeszłość. Ale co się stało? Ten dzieciak melduje natychmiast o zwłokach - potrząsnął głową jak ktoś, kogo spotkała duŜa przykrość - i któŜ to dostaje wezwanie, jeśli nie pewien dupek, który znał zmarłego i rozpoznaje go w kilka sekund. Jego pierdolony koleŜka z tunelów w pieprzonym Wietnamie. Sam w to nie mogę uwierzyć. Wmieszałeś w to wszystko, nawet swe nędzne Ŝycie... Ej, słuchasz mnie jeszcze? 263
Bosch poczuł, jak głowa unosi mu się, podciągnięta wetkniętą pod brodę lufą karabinu. Słyszysz? - spytał znów Rourke i trącił go lufą w prawe ramię. Wywołało to w barku falę potwornego, piekącego bólu, rozchodzącego się przez klatkę piersiową aŜ do jąder. Harry jęknął, złapał ustami powietrze i powoli wyciągnął lewą rękę po broń. Nic z tego, chwytał samo powietrze. Przełknął podnoszące się w gardle wymioty, po mokrych włosach spływały mu krople potu. Nie wyglądasz najlepiej, przyjacielu - rzekł agent. - MoŜe wcale nie będę musiał tego robić. MoŜe mój Delgado poradził sobie pierwszym strzałem. Ból przywrócił Boschowi przytomność. Jego ciało pulsowało, napręŜone przez chwilę. Czuł jednak, Ŝe słabnie. Rourke nadal nachylał się nad nim. Bosch zerknął w górę i zauwaŜył kawałki materiału odstające od piersi i pasa kombinezonu agenta. Kieszenie. ZałoŜył kombinezon na lewą stronę. W głowie Boscha coś zaskoczyło. Przypomniał sobie, jak Sharkey opowiadał, Ŝe widział pusty pas na narzędzia u męŜczyzny, który zaciągnął zwłoki do rury. To był Rourke. Tamtej nocy równieŜ załoŜył kombinezon na lewą stronę, bo na plecach był napis „FBI”. Nie chciał ryzykować, Ŝe ktoś go zobaczy. Teraz ta informacja była juŜ bezuŜyteczna, ale Harry był zadowolony, Ŝe udało mu się ułoŜyć kolejny fragment układanki. Co się uśmiechasz, trupie? - zapytał Rourke. Pierdol się. Agent podniósł stopę i kopnął go w ramię, ale Bosch był na to przygotowany. Lewą ręką chwycił go za piętę i pchnął mocno w przód. Druga noga agenta pośliznęła się na mule, upadł na plecy, rozchlapując wodę. Nie wypuścił jednak karabinu, na co Bosch miał nadzieję. To wszystko, nic więcej nie moŜe zrobić. Bez przekonania usiłował wyszarpać mu broń, lecz Rourke z łatwością oderwał jego palce z lufy i pchnął go znów na ścianę. Harry oparł się na boku i zwymiotował. Z ramienia znowu ciekła mu krew, spływała po ręce. Jego plan zawiódł, to juŜ koniec. Rourke wstał z wody, przysunął się i przyłoŜył lufę karabinu do czoła Boscha. Wiesz, Meadows opowiadał mi trochę o tym całym czarnym echu. Co za bzdury! A więc proszę, masz swoje echo. Dlaczego Meadows musiał umrzeć? - wyszeptał Harry. Agent cofnął się i rozejrzał po korytarzu, zanim zaczął mówić. Sam wiesz, dlaczego. JuŜ w Wietnamie miał pierdolca, tak samo tutaj. Dlatego właśnie umarł. - Rourke zdawał się przywoływać jakieś wspomnienia. Potrząsnął głową z niesmakiem. - Cały plan był doskonały, z wyjątkiem Meadowsa. Zatrzymał sobie złotą bransoletkę z małymi nefrytowymi delfinami. Agent zapatrzył się w ciemny kanał. Miał zamyślony wyraz twarzy. Wystarczyło, Ŝeby wszystko popsuć. Widzisz, Ŝeby plan się powiódł, 264
naleŜało dokładnie według niego działać. A ten cholerny Meadows tego nie zrobił. Potrząsnął głową, wciąŜ zły na umarłego, i zamilkł. W tym samym momencie Boschowi wydało się, Ŝe gdzieś daleko słyszy odgłosy kroków. Nie był pewien, czy rozlegają się naprawdę, czy teŜ tylko wydaje mu się, Ŝe słyszy to, co chciałby usłyszeć. Ruszył leŜącą w wodzie lewą nogą, nie na tyle gwałtownie, by skłonić Rourkego do pociągnięcia za spust, ale wystarczająco głośno, by rozbryzgać wodę i zagłuszyć kroki. Jeśli były jakieś kroki. - Zatrzymał bransoletkę i to wszystko? - zapytał. - Wystarczyło - rozzłościł się Rourke. - Nic nie mogło wypłynąć, nie rozumiesz? Na tym polegała doskonałość całego planu. Mieliśmy pozbyć się wszystkiego z wyjątkiem diamentów, a te zatrzymać, dopóki nie zrobimy drugiego skoku. Ale ten głupiec nie mógł poczekać, aŜ skończymy. Schował tę tanią bransoletkę i zastawił ją, Ŝeby mieć na działkę narkotyku. Zobaczyłem ją na raporcie z lombardu. Tak, po skoku na WestLand poprosiliśmy Wydział Policji Los Angeles o przesyłanie nam co miesiąc list z lombardów, Ŝebyśmy mogli je sprawdzić. Zaczęły przychodzić do biura. Namierzyłem tę bransoletkę, a twoi kumple nie, tylko dlatego, Ŝe ja jej szukałem. Inni musieli szukać tysięcy przedmiotów, ja tylko tego jednego. Wiedziałem, Ŝe ktoś ją zatrzymał. W raportach o rzeczach zaginionych z pierwszego skarbca znalazło się mnóstwo rzeczy, których nie zabraliśmy, ludzie oszukiwali firmy ubezpieczeniowe. Ale wiedziałem, Ŝe ta bransoletka z delfinami naprawdę istniała. Ta staruszka... płakała, opowiadając całą tę historyjkę o swoim męŜu i sentymentalnej wartości biŜuterii. Sam ją przesłuchiwałem i wiedziałem, Ŝe nie oszukuje, więc zorientowałem się, Ŝe któryś z moich ludzi zatrzymał bransoletkę. „Niech gada” - pomyślał Bosch. „On gada, ja spadam. Uciekam daleko. Ktoś na tropie. Twój bark, chłopie”. Zaśmiał się nieprzytomnie i znów zwymiotował. Rourke mówił dalej. - Od samego początku stawiałem na Meadowsa. Kiedy zasmakuje się w narkotykach... wiesz, jak to jest. Więc kiedy wypłynęła bransoletka, do niego pierwszego poszedłem. Agent zamilkł, więc Harry znów rozchlapał wodę nogami. Teraz zdawało mu się ciepła, a krew spływająca mu po boku zimna. - Wiesz, nie wiem właściwie, czy mam cię zabić czy uściskać – odezwał się w końcu Rourke. - Kosztowałeś nas miliony na tym skoku, ale przynajmniej moja działka z tego pierwszego powiększyła się teraz, kiedy ci trzej nie Ŝyją. Chyba jest remis. Bosch pomyślał, Ŝe wkrótce straci przytomność. Czuł się zmęczony, bezradny, zrezygnowany. Uszła z niego reszta energii. Nawet kiedy spróbował podnieść rękę i przyłoŜyć ją do postrzelonego ramienia, nie czuł bólu. Nie przeŜyje. Zaczął przyglądać się wodzie, przepływającej mu wolno między nogami. Była taka ciepła, a on taki zmarznięty. Chciał się połoŜyć i okryć wodą jak kocem, chciał w niej zasnąć, ale jakiś daleki głos kazał mu wytrzymać. 265
Pomyślał o Clarke'u trzymającym się za gardło, o jego krwi. Spojrzał w snop światła padający z dłoni Rourkego i spróbował jeszcze raz. - Dlaczego tak późno? - spytał głosem nie głośniejszym od szeptu. - Po tylu latach... Dlaczego dopiero teraz? - Na to nie ma odpowiedzi. Po prostu czasami wszystko moŜe się zdarzyć. Jak Kometa Halleya, która wraca co jakieś siedemdziesiąt dwa lata. Pomogłem Tranowi i Binhowi przewieźć diamenty, wszystko dla nich zorganizowałem. Dobrze mi płacili, nie miałem Ŝadnych głupich pomysłów. A potem, pewnego dnia, zasadzone wiele lat wcześniej nasienie wykiełkowało. Było coś do wzięcia, więc to wzięliśmy. Ja to wziąłem! Oto dlaczego. Na twarzy agenta igrał uśmieszek zadowolenia. Znów skierował koniec lufy na twarz Boscha. Harry mógł się tylko przyglądać. - Kończy mi się czas, tobie teŜ. Objął karabin obiema dłońmi i rozstawił stopy na szerokość ramion. W tym momencie Bosch zamknął oczy. Nie myślał o niczym prócz wody. Ciepła jak koc. Usłyszał odgłos dwóch strzałów, jak grzmot odbijających się echem w betonowym tunelu. Wysiłkiem woli otworzył oczy i ujrzał, Ŝe Rourke opiera się plecami o przeciwną ścianę, wyrzuca ręce w powietrze. W jednej dłoni trzymał karabin, w drugiej latarkę. Broń upadła z łomotem do wody, za nią poleciała latarka. Zakołysała się na wodzie, nadal świecąc, rzucając na sufit i ściany kanału chybotliwe światło, i powoli odpłynęła z nurtem. Rourke nie wypowiedział jednego słowa. Powoli osunął się po ścianie, patrząc na prawo, w kierunku, z którego padły strzały, i zostawiając na betonie rozmazane ślady krwi. W słabym świetle widać było wyraz zaskoczenia na jego twarzy, w oczach jakieś zdecydowanie. Za chwilę siedział oparty o ścianę jak Bosch. Pomiędzy nogami płynęła mu woda, martwe oczy na nic juŜ nie patrzyły. Wtedy Bosch przestał cokolwiek widzieć wyraźnie. Chciał zadać jakieś pytanie, ale nie mógł wymówić słowa. W kanale zabłysło światło, usłyszał głos kobiety, mówiącej, Ŝe wszystko w porządku. Wydało mu się, Ŝe widzi pojawiającą się i rozmywającą twarz Eleanor Wish. Obraz roztopił się w atramentowych ciemnościach. Widział juŜ tylko mrok.
Część ósma Niedziela, 27 maja
Boschowi śniła się dŜungla. Był tam Meadows i wszyscy Ŝołnierze ze zdjęć. Stali wokół otworu na dnie zakrytego liśćmi rowu. PowyŜej w koronach drzew wisiała szara mgła. Powietrze było ciepłe i spokojne. Harry robił innym szczurom zdjęcia swoim aparatem. Meadows powiedział, Ŝe schodzi pod ziemię, z nieba do otchłani. Popatrzył na Boscha z obiektywu aparatu i dodał: - Pamiętaj o obietnicy, Hieronimie. - Rymuje się z „anonimem” - odparł Harry. Ale zanim zdąŜył powiedzieć, Ŝeby nie wchodził do tunelu, Meadows zwinnie skoczył nogami naprzód w otwór i zniknął. Bosch podbiegł do krawędzi, ale nie zobaczył niczego poza ciemnością przypominającą atrament. Na chwilę pojawiły się jakieś twarze, które zaraz rozwiały się w mroku. Twarze Meadowsa, Rourkego, Lewisa, Clarke'a. Spoza nich dobiegł głos, który znał, ale nie mógł skojarzyć z twarzą. - Harry, chodź tu, muszę z tobą pogadać. Bosch uprzytomnił sobie silny ból w barku, pulsujący od łokcia do szyi. Ktoś delikatnie klepał go po dłoni. Otworzył oczy. Jerry Edgar. - No, nareszcie - rzekł Edgar. - Nie mam czasu. Facet przy drzwiach powiedział, Ŝe zaraz tu przyjdą. Chciałem z tobą porozmawiać jeszcze przed szefostwem. Przyszedłbym wczoraj, ale roiło się tu od waŜniaków. Poza tym byłeś podobno nieprzytomny przez większość dnia. Majaczyłeś. Harry patrzył bez słowa. - Więc do rzeczy - ciągnął Edgar. - Zawsze mi mówiono, Ŝe najlepiej powiedzieć, Ŝe się nic nie pamięta. Niech wymyślą to po swojemu. Jak dostałeś kulę, to nie mogą mówić, Ŝe to nieprawda, Ŝe nic nie pamiętasz. Kiedy ciało zwija się z bólu, mózg się wyłącza, czytałem o tym. Bosch zorientował się juŜ, Ŝe leŜy w sali szpitalnej. Rozejrzał się naokoło i zauwaŜył pięć czy sześć wazonów z kwiatami roztaczającymi zapach zgniłej 267
słodkości. Zobaczył teŜ, Ŝe w poprzek piersi i talii przywiązany jest do łóŜka pasami. Jesteś w szpitalu imienia Martina Luthera Kinga, lekarze mówią, Ŝe nic ci nie będzie. Muszą jeszcze popracować nad twoim barkiem. - Edgar zniŜył głos do szeptu. - Przekradłem się tu. Chyba jest zmiana pielęgniarek. Glina przy drzwiach jest z patrolu na Wilshire, wpuścił mnie, bo sprzedaje dom i słyszał, Ŝe się tym zajmuję. Obiecałem mu przyspieszyć sprzedaŜ, jeśli wpuści mnie na pięć minut. Harry nadal milczał. Nie wiedział, czy moŜe mówić. Czuł się tak, jakby lewitował w powietrzu. Z trudem koncentrował się na słowach Edgara. Jaka znów sprzedaŜ? Dlaczego jest w szpitalu Kinga niedaleko Watts? O ile pamiętał, był w Beverly Hills, w kanałach. Klinika Uniwersytecka byłaby bliŜej. W kaŜdym razie - mówił Edgar - spróbuję ci powiedzieć, co się dzieje, zanim przyjdą tu ci waŜniacy, Ŝeby cię przesłuchać. Rourke nie Ŝyje, Lewis teŜ. Clarke w złym stanie, podłączony do urządzeń, podobno trzymają go tylko na przeszczepy, kiedy tylko ktoś będzie potrzebować organu, to go odłączą. Podobałoby ci się, gdybyś skończył z sercem albo okiem tego dupka? Ale jak powiedziałem, powinieneś wyjść z tego bez szwanku. Z tą ręką, zraniony na słuŜbie, dostaniesz na pewno osiemdziesiąt procent renty, jesteś w domu. Uśmiechnął się do Boscha, który patrzył na niego tępym wzrokiem. W końcu usiłował przemówić przez wyschnięte gardło. Szpital Kinga? Powiedział to trochę niewyraźnie, ale udało mu się. Edgar nalał wody z dzbanka stojącego koło łóŜka i podał mu szklankę. Harry rozpiął pasy, uniósł się, by usiąść i natychmiast poczuł przypływ mdłości. Edgar nic nie zauwaŜył. To klub dla ludzi postrzelonych i ugodzonych noŜem. PrzywoŜą tu gangsterów po bójkach. Są tu najlepsi fachowcy w całym stanie od ran postrzałowych, moŜe poza tymi doktorkami z Kliniki Uniwersyteckiej. Szkolą tu lekarzy dla armii, Ŝeby przygotować ich do leczenia ofiar wojennych. Przywieźli cię tu helikopterem. Która godzina? Po siódmej, niedziela rano. Przespałeś cały dzień. Bosch przypomniał sobie o Eleanor. Czy to ona pojawiła się na koniec w tunelu? Co się stało? Edgar odgadł jego myśli. Twojej partnerce nic nie jest. Oboje zostaliście bohaterami. Bohaterami. Harry zastanowił się nad tym. Po chwili Edgar dodał: Muszę juŜ iść. Jeśli dowiedzą się, Ŝe pierwszy z tobą rozmawiałem, przeniosą mnie do Newton. Bosch skinął głową. Większość gliniarzy nie miałaby nic przeciwko Wydziałowi Newton, tam ciągle się coś dzieje. Ale nie Jerry Edgar, agent handlu nieruchomościami. 268
Kto przyjdzie? Pewnie ci, co zwykle: z JAD, FBI, ludzie z Beverly Hills. Chyba wszyscy ciągle próbują zrozumieć, co stało się tam na dole. A tylko ty i Wish moŜecie im powiedzieć. Będą chcieli sprawdzić, czy opowiecie tę samą historię. Dlatego mówię ci, powiedz, Ŝe nic nie pamiętasz. Postrzelili cię, jesteś policjantem zranionym na słuŜbie, masz prawo nie pamiętać, co się stało. Co ty wiesz na ten temat? Wydział trzyma język za zębami, nie ma nawet Ŝadnych plotek. Kiedy dowiedziałem się o wybuchu, pojechałem na miejsce, a Pounds juŜ tam był. Skurczybyk nie chciał nic powiedzieć, więc wiem tylko tyle, co piszą w gazetach, zwykłe bzdury. Wczoraj wieczorem telewizja nic nie wiedziała, w dzisiejszym „Timesie” teŜ nie ma zbyt wiele. Wygląda na to, Ŝe Wydział Policji i Biuro Federalne zmówili się, by ze wszystkich uczynić dzielnych Ŝołnierzy. Ze wszystkich? Tak, Rourke, Lewis, Clarke, wszyscy polegli na słuŜbie. Wish to powiedziała? Nie, nic o niej nie mówią, nie cytują jej wypowiedzi. Chyba kazali jej milczeć, dopóki trwa śledztwo. Co mówi się oficjalnie? „Times” podaje, Ŝe Wydział twierdzi, jakoby Lewis, Clarke i ty mieliście swój udział w inwigilacji skarbca, prowadzonej przez FBI. Wiem, Ŝe to nieprawda, bo nigdy nie dopuściłbyś tych błaznów do swojej operacji. Poza tym są z JAD. Wydaje mi się, Ŝe „Times” teŜ się domyśla, Ŝe coś tu śmierdzi. Bremmer, ten twój znajomy, dzwonił do mnie wczoraj, Ŝeby zobaczyć, co wiem, ale nie chciałem z nim gadać. Gdyby moje nazwisko pojawiło się w gazetach, to dostałbym coś gorszego niŜ Newton. Jeśli jest coś gorszego. Taaak... - mruknął Bosch. Odwrócił wzrok od swojego dawnego partnera, popadając w przygnębienie. Jego ramię pulsowało chyba silniejszym bólem. Słuchaj, Harry - odezwał się po chwili Edgar. - Lepiej stąd pójdę. Nie wiem, kiedy przyjdą, ale przyjdą na pewno. UwaŜaj na siebie i zrób, co ci mówiłem. Masz amnezję. A potem weź osiemdziesięcioprocentową rentę za utratę zdrowia na słuŜbie i olej ich. Edgar przyłoŜył sobie palec do skroni i pokiwał głową. Harry równieŜ skinął nieprzytomnie. Edgar wyszedł. Za drzwiami na krześle siedział policjant w mundurze. Po chwili Bosch podniósł słuchawkę telefonu przymocowanego do poręczy łóŜka. Nie słyszał sygnału, więc przycisnął guzik wzywający pielęgniarkę. Po kilku minutach do sali weszła siostra, która wyjaśniła, Ŝe telefon odłączono na polecenie Wydziału Policji Los Angeles. Poprosił o gazetę, ale potrząsnęła głową. TeŜ nie wolno. 269
Popadł w jeszcze większe przygnębienie. Wiedział, Ŝe zarówno Wydział Policji, jak i FBI będą mieli ogromne kłopoty z wyjaśnieniem opinii publicznej tego, co się stało, ale nie pojmował, jak mogą cokolwiek ukryć. Zamieszanych było zbyt wiele osób, instytucji, nie będą mogli utrzymać tego w tajemnicy. Czy są aŜ tak głupi, by próbować? Rozluźnił pas na piersiach i spróbował usiąść. Zakręciło mu się w głowie, bark domagał się, by go zostawić w spokoju. Poczuł, jak ogarniają go mdłości i sięgnął po stalowe naczynie leŜące na stoliku. Mdłości ustąpiły, ale przypomniały mu, jak zeszłego ranka siedział z Rourkem w kanale. Zaczął przypominać sobie fragmenty rozmowy i próbował dopasować nowo zdobyte informacje do znanych wcześniej faktów. Zastanowił się, czy diamenty skradzione w skoku na WestLand zostały odnalezione. Gdzie były? O ile podziwiał genialność planu, o tyle nie mógł się zmusić do podziwu dla jego twórcy, Rourkego. Poczuł, Ŝe zmęczenie ogarnia go jak przesłaniająca słońce chmura. Ostatnia myśl, jaka przebiegła mu przez głowę, zanim zasnął, dotyczyła tego, co Rourke powiedział w kanale. Przypadnie mu większa działka, poniewaŜ Meadows, Franklin i Delgado nie Ŝyją. Właśnie wtedy, wpadając w ciemny otwór w dŜungli, w który wcześniej wskoczył Meadows, zdał sobie sprawę z tego, co Rourke miał na myśli.
* MęŜczyzna siedzący na krześle koło łóŜka ubrany był w garnitur w paski za osiemset dolarów, miał złote spinki do rękawów i róŜowy sygnet. To nie było przebranie. Wydział Spraw Wewnętrznych, prawda? - zapytał Harry i ziewnął. Budzę się i mam koszmary. MęŜczyzna podskoczył w górę. Nie zauwaŜył otwartych oczu Boscha. Wstał i bez słowa wyszedł z sali. Harry znów ziewnął i rozejrzał się za zegarem. Zegara nie było. Znów rozluźnił pas na piersiach i spróbował siąść. Tym razem czuł się lepiej, nie miał zawrotów głowy ani mdłości. Popatrzył na bukiety kwiatów na parapecie i komodzie. Pomyślał, Ŝe mogło ich przybyć, odkąd zasnął. Ciekawe, czy któreś z nich są od Eleanor. Czy przyszła zobaczyć się z nim? Pewnie nie pozwoliliby jej na to. Po chwili Pasiasty Garnitur wrócił z magnetofonem. Za nim szedł cały pochód czterech innych męŜczyzn w garniturach. Jednym z nich był porucznik Bill Haley, naczelny grupy dochodzeniowej zajmującej się przypadkami uŜycia broni przez policjantów na słuŜbie. Drugi to zastępca naczelnika Wydziału Irvin Irving, kierownik JAD. Bosch domyślił się, Ŝe dwóch pozostałych to ludzie z FBI. Gdybym wiedział, Ŝe czeka na mnie tylu waŜniaków, nastawiłbym budzik - odezwał się Harry. - Ale nie dano mi ani budzika, ani działającego telefonu, ani nawet telewizora czy gazety.
270
- Bosch, wie pan, kim jestem - rzekł Irving i wskazał ręką pozostałych. Zna pan Haleya, to są agenci Stone i Folson z FBI. Irving spojrzał na Pasiasty Garnitur i kiwnął głową w kierunku stolika. MęŜczyzna zbliŜył się i ustawił na nim magnetofon. PołoŜył palec na przycisku nagrywania i spojrzał na naczelnika. Harry przyjrzał się mu i zapytał: - A ty nie zasługujesz, Ŝeby cię przedstawić? Pasiasty Garnitur zignorował go, tak samo jak pozostali. - Bosch, chcę to załatwić szybko i bez Ŝadnych dowcipów w pańskim stylu - odezwał się Irving. Poruszył masywnymi mięśniami szczęk i kiwnął głową na Garnitur. Włączono magnetofon. Naczelnik wyrecytował sucho datę i godzinę. Było wpół do dwunastej, Harry spał tylko parę godzin, ale czuł się o wiele silniejszy niŜ podczas odwiedzin Edgara. Irving wymienił nazwiska wszystkich obecnych w sali, tym razem chrzcząc Pasiasty Garnitur nazwiskiem Clifford Garvin junior. To samo nazwisko, z pominięciem Juniora, nosił jeden z pozostałych zastępców naczelnika. Junior zdobywał szlify pod skrzydłami Irvinga, z pewnością szybko zrobi karierę. - Zacznijmy od początku - powiedział naczelnik. - Detektywie Bosch, proszę najpierw opowiedzieć nam wszystko, co się stało od momentu, kiedy wszedł pan do tunelu. - A macie kilka dni? Irving podszedł do magnetofonu i wcisnął guzik pauzy. - Bosch, wiemy, jaki z pana spryciarz, ale dziś nie chcemy tego słuchać. Jeden jedyny raz zatrzymuję taśmę. Jeśli będę musiał to zrobić jeszcze raz, to ujrzy pan swoją odznakę w kawałku szkła juŜ we wtorek rano, i to tylko dlatego, Ŝe jutro jest święto. I moŜe pan zapomnieć o rencie za utratę zdrowia na słuŜbie, dopilnuję, Ŝeby dostał pan osiemdziesiąt procent gówna. Mówił o stosowanej w Wydziale praktyce odbierania odznaki policjantowi udającemu się na emeryturę. Naczelnikowi i Radzie Miejskiej nie podobało się to, Ŝe dawna śmietanka policji biegała po mieście, popisując się odznakami. Bali się skandalu, więc jeśli chciało się zatrzymać odznakę, moŜna było dostać ją zatopioną w trzydziestocentymetrowym kawałku plastiku, zbyt duŜym, by schować do kieszeni. Naczelnik skinął głową, a junior znów włączył magnetofon. Bosch opowiedział wszystko zgodnie z prawdą, nie zatajając Ŝadnych szczegółów, przerywając tylko wtedy, kiedy junior musiał przełoŜyć kasetę na drugą stronę. Od czasu do czasu „garnitury” zadawały mu jakieś pytania, ale głównie pozwalały mu mówić po swojemu. Irving chciał wiedzieć, co rzucił z mola Malibu, o czym Harry nawet juŜ nie pamiętał. Nikt nie robił notatek, wszyscy patrzyli na niego. Po półtorej godziny skończył swą opowieść. Irving spojrzał na juniora i skinął głową, ten zatrzymał magnetofon. PoniewaŜ nie mieli Ŝadnych pytań, Bosch sam ich zapytał: - Co znaleźliście w domu Rourkego? 271
- To nie pańska sprawa - odparł Irving. - Oczywiście, Ŝe moja, to część śledztwa w sprawie morderstwa. To Rourke był zabójcą, sam się przyznał. - Pańskie śledztwo przekazano komuś innemu. Harry milczał, czując w gardle dławiący gniew. Rozejrzał się po sali i zobaczył, Ŝe Ŝaden z pozostałych męŜczyzn, nawet junior, nie patrzy na niego. - Zanim zacząłbym rozpowiadać naokoło o policjantach poległych na słuŜbie, wolałbym upewnić się, Ŝe znam wszystkie fakty. I wolałbym wiedzieć, Ŝe mam dowody na poparcie tych faktów. Nie chcemy, by o porządnych ludziach puszczano jakieś plotki. Bosch nie mógł się powstrzymać. - Myślicie, Ŝe uda wam się to zataić? A co z tymi dwoma kretynami? Jak macie zamiar to wytłumaczyć? Najpierw wsadzają mi do telefonu podsłuch, a potem głupio angaŜują się w jakieś idiotyczne śledztwo i dają się zabić! A wy chcecie zrobić z nich bohaterów! Kogo chcecie nabrać? - Detektywie Bosch, to juŜ zostało wyjaśnione, niech się pan o to nie martwi. Nie jest równieŜ pańskim zadaniem podwaŜanie oficjalnych wypowiedzi Wydziału i Biura na ten temat. To rozkaz, detektywie. Jeśli będzie pan o tym rozmawiać z prasą, będzie to pański ostatni wywiad jako śledczego Policji Los Angeles. Teraz Bosch nie mógł na nich patrzeć. Utkwił wzrok w kwiatach na stole i powiedział: - To po co ta taśma, oświadczenia, te wszystkie „garnitury”? O co wam chodzi, jeśli nie chcecie znać prawdy? - Chcemy znać prawdę. Myli pan to z tym, co zechcemy przekazać opinii publicznej. Ale nieoficjalnie mogę pana zapewnić w imieniu Wydziału i Federalnego Biura Śledczego, Ŝe pańskie dochodzenie zostanie doprowadzone do końca i Ŝe podjęte zostaną odpowiednie działania. To jest Ŝałosne. - Tak samo jak pan, panie śledczy. Tak samo jak pan. - Naczelnik nachylił się nad łóŜkiem, przysuwając twarz tak blisko, Ŝe Harry poczuł jego kwaśny oddech. - To jedna z tych niewielu chwil, kiedy trzyma pan swą przyszłość we własnych rękach. Jeśli postąpi pan właściwie, moŜe znów znajdzie się pan w Wydziale Włamań i Zabójstw. MoŜe pan równieŜ podnieść słuchawkę, tak, kaŜę pielęgniarce podłączyć telefon, i zadzwonić do swoich przyjaciół z tego szmatławca, ale jeśli - zrobi to pan, to niech pan ich lepiej zapyta, czy mają jakąś pracę dla byłego śledczego od zabójstw. Cała piątka wyszła z sali, zostawiając Boscha sam na sam z jego gniewem. Usiadł i miał ochotę rozbić zdrową ręką wazonik ze stokrotkami, kiedy drzwi otworzyły się i do pokoju wrócił Irving. Sam, bez magnetofonu. - Detektywie Bosch, powiedziałem tamtym, Ŝe zapomniałem panu to oddać. Wyciągnął z kieszeni płaszcza pocztówkę z pozdrowieniami i ustawił ją na parapecie. Była na niej piersiasta policjantka z bluzką rozpiętą do pępka.
272
Niecierpliwie uderzała pałką o wnętrze dłoni. W wychodzącym jej z ust baloniku napisano: „Wyzdrowiej szybko, bo...”. Bosch musiałby otworzyć kartkę, by doczytać tekst do końca. Tak naprawdę wcale nie zapomniałem, tylko chciałem panu coś powiedzieć na osobności. - Stał w milczeniu u stóp łóŜka, dopóki Bosch nie skinął głową. - KaŜdy wie, Ŝe jest pan dobry w swoim fachu, ale nie znaczy to, Ŝe jest pan dobrym oficerem policji. Nie chce pan naleŜeć do naszej rodziny, a to niedobrze. Ja, widzi pan, muszę chronić ten wydział. Dla mnie jest to najwaŜniejsze zadanie na świecie. Jednym z najlepszych sposobów na to jest sprawowanie kontroli nad opinią publiczną. Uszczęśliwianie wszystkich. Jeśli oznacza to wysłanie kilku wygładzonych komunikatów prasowych i urządzenie paru wielkich pogrzebów z uczestnictwem burmistrza, ekip telewizyjnych i wszystkich oficjeli, to właśnie to zrobimy. Ochrona Wydziału jest dla mnie waŜniejsza od faktu, Ŝe dwóch tępych gliniarzy popełniło błąd. To samo tyczy się Federalnego Biura Śledczego. Zanim odprawią publiczne samobiczowanie za Rourkego, zetrą pana na proch. Zasada numer jeden brzmi: trzeba się dostosować, Ŝeby w ogóle coś zrobić. Sam pan wie, Ŝe to bzdura. Nie, to nie bzdura. I pan teŜ w to w głębi ducha wierzy. Proszę pozwolić, Ŝe o coś zapytam. Jak pan myśli, dlaczego Lewis i Clarke zostali zdjęci ze śledztwa w sprawie zastrzelenia Lalkarza? Kto pańskich zdaniem ich powstrzymał? Harry milczał, więc Irving skinął głową. Widzi pan, musieliśmy podjąć jakąś decyzję. Czy lepiej byłoby, gdyby jeden z naszych śledczych został zarzucony papierami i postawiony przed sądem za przestępstwo kryminalne, czy Ŝeby został po cichu zdegradowany i przeniesiony? - Zanim dokończył, przerwał na chwilę. - I jeszcze jedno. Lewis i Clarke opowiedzieli mi, co im pan zrobił, jak przykuł ich pan do drzewa. To było bardzo brutalne, ale byli zadowoleni jak dwie panienki po nocy spędzonej w towarzystwie druŜyny sportowej. Mieli pana w garści i byli gotowi złoŜyć odpowiednie dokumenty... Oni trzymali mnie w garści, a ja ich. Nie, właśnie usiłuję to panu powiedzieć. Opowiedzieli mi tę historię o podsłuchu w telefonie, którą pan im wmówił. Chodzi o to, Ŝe oni nie załoŜyli tego podsłuchu, jak pan myślał. Sprawdziłem to. Mówię panu, mieli pana w garści. W takim razie kto... - Bosch przerwał. Znał odpowiedź. Kazałem im zaczekać z tym parę dni, Ŝeby zobaczyć, co się stanie. Coś się działo, ci dwaj zawsze byli niepohamowani, kiedy chodziło o pana. Przesadzili, kiedy zatrzymali tego Avery'ego i kazali mu zaprowadzić się do skarbca. Zapłacili wysoką cenę. A co o podsłuchu mówi FBI? Nie wiem, nie pytałem. Gdybym ich spytał, odpowiedzieliby: „Jaki podsłuch?”. Sam pan wie.
273
Harry skinął głową, zmęczony obecnością Irvinga. Po głowie kołatała mu się myśl, którą starał się od siebie odsunąć. Odwrócił wzrok od naczelnika i popatrzył za okno. Irving jeszcze raz kazał mu pomyśleć o Wydziale, zanim cokolwiek zrobi, i wyszedł. Kiedy Harry był pewien, Ŝe naczelnik skręcił w korytarz, wyciągnął lewą rękę i rzucił wazonikiem ze stokrotkami w kąt pokoju. Wazon był plastikowy i nie stłukł się, jedynie woda się rozlała, kwiaty rozsypały. Szczurza twarz Galvina juniora zajrzała na moment do sali. Nic nie powiedział, ale Bosch zorientował się, Ŝe facet z JAD stoi na swoim stanowisku przed salą. Czy po to, by chronić jego czy Wydział? Harry niczego juŜ nie rozumiał. Bosch odepchnął nietkniętą tacę ze szpitalnym posiłkiem, na który składały się kawałek indyka w sosie, kukurydza, ziemniaki, twarda bułka, która powinna być chrupiąca, oraz ciasto truskawkowe z bitą śmietaną. Jak to zjesz, to juŜ nigdy stąd nie wyjdziesz. Podniósł wzrok. Eleanor. Stała w drzwiach, uśmiechając się. Odwzajemnił uśmiech, nie mógł się powstrzymać. Wiem. Jak się czujesz? Dobrze. Będzie dobrze. MoŜe nie będę mógł więcej robić pompek, ale jakoś to przeŜyję. A ty jak się masz? W porządku - odparła. Jej uśmiech rozczulał go. - Przepuścili cię dziś przez maszynkę? Tak, pokroili mnie na kawałki. Najlepszy i najbardziej inteligentny człowiek z mojego Wydziału i kilku twoich kolegów maglowali mnie cały ranek. Tu jest krzesło. Obeszła łóŜko, ale stanęła obok krzesła. Rozejrzała się naokoło i zmarszczyła lekko brwi, jakby znała ten pokój i wiedziała, Ŝe coś jest nie tak. Mnie teŜ dorwali, wczoraj w nocy. Nie pozwalali mi cię odwiedzić, dopóki sami się z tobą nie załatwią. Taki rozkaz. Nie chcieli, Ŝebyśmy uzgodnili zeznania, ale chyba powiedzieliśmy im to samo. Przynajmniej nie ciągali mnie juŜ, kiedy z tobą porozmawiali. Powiedzieli, Ŝe to wszystko. Znaleźli diamenty? Nic mi o tym nie wiadomo, ale mnie juŜ o niczym nie mówią. Pracują nad tym dwa zespoły, ale ja zostałam wyłączona ze sprawy. Mam siedzieć za biurkiem, dopóki się nie uspokoi, a oni nie skończą. Pewnie nadal przeszukują mieszkanie Rourkego. A co z Tranem i Binhem, chcą współpracować? Nie, nie mówią ani słowa. Wiem to od znajomego, który brał udział w przesłuchaniu. Nic nie wiedzą o Ŝadnych diamentach. Pewnie teŜ wysłali swoich ludzi na poszukiwanie skarbów. Jak myślisz, gdzie jest ten skarb?
274
- Nie mam pojęcia. To wszystko wytrąciło mnie jakoś z równowagi, sama nie wiem, co mam myśleć o róŜnych sprawach. Wiedział, Ŝe on teŜ naleŜy do tych spraw. Milczał. Po chwili cisza stała się nie do zniesienia. - Eleanor, co się stało? Irving powiedział mi, Ŝe Lewis i Clarke zatrzymali Avery'ego, ale nic więcej nie wiem. Nic nie rozumiem. - Obserwowali nas przez całą noc podczas inwigilacji skarbca. Musieli wbić sobie do głów, Ŝe stoimy na czatach. Gdyby zacząć rozumowanie od ich załoŜenia, Ŝe jesteś policjantem zdrajcą, to moŜna by dojść do podobnych wniosków. Kiedy zobaczyli, Ŝe odsyłasz Avery'ego i tych dwóch mundurowych do domu, pomyśleli, Ŝe cię rozszyfrowali. Dopadli Avery'ego w barze, on opowiedział im wszystko o twoich odwiedzinach poprzedniego dnia, o tych fałszywych alarmach, a w końcu wymknęło mu się, Ŝe nie pozwoliłeś mu otworzyć skarbca. - A oni na to: „To znaczy, Ŝe moŜna otworzyć skarbiec?” i za moment skradają się juŜ ulicą. - Tak, mieli nadzieję, Ŝe zostaną bohaterami, łapiąc zdradzieckiego glinę i włamywaczy za jednym zamachem. Niezły plan, tyle Ŝe się nie powiódł. - Biedni durnie. - Biedni. Zapanowała cisza, Eleanor nie chciała jej przedłuŜać. - No dobrze, wpadłam tylko sprawdzić, jak się czujesz. Skinął głową. - I... Ŝeby ci powiedzieć, Ŝe... Proszę, proszę - pomyślał. Pocałunek na do widzenia. - Postanowiłam odejść. Zostawiam pracę. - Jak to? Co będziesz robić? - Nie wiem, ale wyjeŜdŜam stąd. Mam trochę pieniędzy, będę podróŜować i zobaczę, co chcę robić. - Eleanor... Dlaczego? - Nie wiem... Trudno to wytłumaczyć. Po tym, co się stało, cała moja praca zamieniła się w wielkie gówno. Wydaje mi się, Ŝe po tym wszystkim nie będę mogła wrócić do swojego pokoju i pracować tam. - Wrócisz do L.A.? Spojrzała na swoje dłonie, znów rozejrzała się po sali. - Nie wiem, Harry. Przykro mi... Wydawało mi się... Sama nie wiem, mam teraz w stosunku do wszystkiego bardzo mieszane uczucia. - Do wszystkiego? - Do nas, do tego, co się stało... Do wszystkiego. W pokoju znów zapadła cisza tak cięŜka, Ŝe Bosch miał nadzieję, Ŝe pielęgniarka, a moŜe nawet Galvin Junior wetkną do pokoju głowę, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Strasznie chciało mu się zapalić. Zdał sobie sprawę, Ŝe pierwszy raz pomyślał dziś o papierosie. Eleanor opuściła wzrok na podłogę, on patrzył na nietknięte jedzenie. Wziął do ręki bułeczkę i zaczął podrzucać 275
ją jak piłkę. Po chwili wzrok Wish po raz trzeci powędrował po pokoju, nie odnajdując tego, czego szukała. Harry nie wiedział, o co jej chodzi. - Nie dostałeś kwiatów, które ci posłałam? - Kwiatów? - Tak, posłałam ci stokrotki, takie jakie rosną na wzgórzu koło twojego domu. Nie ma ich tu. „Stokrotki” - pomyślał Bosch. Wazon, którym rzucił o ścianę. Chciał krzyknąć: „Gdzie moje papierosy, do cholery!”. - Pewnie przyniosą je później, dostarczają je tylko raz dziennie. Zmarszczyła brwi. - Wiesz co? - zaczął. - Jeśli Rourke wiedział, Ŝe znaleźliśmy ten drugi skarbiec i go obserwujemy, i Ŝe widzieliśmy, jak Tran opróŜnia swój sejf, to dlaczego nie wycofał swoich ludzi? Naprawdę to mnie w tym wszystkim niepokoi. Po co miałby to robić? Potrząsnęła powoli głową. - Nie wiem. MoŜe... moŜe chciał, Ŝeby weszli do kanałów. Znał ich, moŜe wiedział, Ŝe skończy się tym, Ŝe zginą w strzelaninie, a on zatrzyma wszystkie diamenty z pierwszego skoku. - Tak, ale widzisz, przypomniałem sobie coś. Kiedy byliśmy w kanałach, nie powiedział, Ŝe weźmie wszystko, ale Ŝe jego działka będzie teraz większa, kiedy Meadows i tamtych dwóch nie Ŝyje. UŜył słowa „działka”, jakby musiał się jeszcze z kimś podzielić. Uniosła brwi. - MoŜe, ale to tylko słowa. - MoŜe. - Muszę juŜ iść. Czy wiesz, jak długo cię tu zatrzymają? - Nie mówili, ale chyba jutro się wypiszę. Chcę pójść na cmentarz wojskowy na pogrzeb Meadowsa. - Pogrzeb w Dzień Pamięci Narodowej, to brzmi bardzo odpowiednio. - Chcesz iść ze mną? - Eee... Nie, chyba nie chcę mieć juŜ nic wspólnego z panem Meadowsem. Ale jutro będę w biurze, sprzątnę swoje biurko i opiszę sprawy, które muszę przekazać innym agentom. MoŜesz wpaść, jeśli chcesz. Zaparzę ci świeŜej kawy, jak wtedy. Ale nie sądzę, Ŝeby wypuścili cię stąd tak szybko. Masz ranę postrzałową, potrzebujesz odpoczynku i spokoju, Ŝeby dojść do siebie. - Jasne - odparł, wiedząc, Ŝe się z nim Ŝegna. - Dobrze, więc do ewentualnego zobaczenia. Nachyliła się i pocałowała go na poŜegnanie. Wiedział, Ŝe Ŝegna się ze wszystkim, co było między nimi. Była juŜ w drzwiach, gdy otworzył oczy. - Jeszcze jedno - powiedział. Obróciła się i spojrzała na niego. - Jak mnie znalazłaś w kanałach? Zawahała się, unosząc znów brwi. 276
Weszłam do tunelu z Hanlonem, ale kiedy tylko przeszliśmy podkop, rozdzieliliśmy się. On poszedł w jedną stronę kanałem, ja w drugą. Ja byłam na dobrym tropie. Znalazłam ślady krwi, a potem martwego Franklina. Później miałam po prostu szczęście, usłyszałam strzały i głosy, głównie Rourkego. Ruszyłam w tę stronę. Czemu o to pytasz? Po prostu przyszło mi to do głowy. Uratowałaś mi Ŝycie. Patrzyli na siebie. Trzymała dłoń na klamce drzwi, uchylonych na tyle, Ŝe Bosch widział w tle Galvina juniora, wciąŜ siedzącego na krześle w korytarzu. Mogę ci tylko podziękować. Wzruszyła ramionami obojętnie. Nie musisz mi dziękować. Nie rzucaj pracy. Ujrzał, jak w szparze w drzwiach pojawia się junior. Stała w milczeniu. Nie wyjeŜdŜaj. Muszę. Do zobaczenia, Harry. Otworzyła drzwi. Do widzenia - dodała i wyszła.
* Prawie przez godzinę leŜał bez ruchu na łóŜku, myśląc o dwojgu ludzi, Eleanor Wish i Johnie Rourke. Przez długi czas z zamkniętymi oczami przypominał sobie wyraz twarzy Rourkego, który kulił się, upadając w czarną wodę. „Sam byłbym zaskoczony” - pomyślał. W tej twarzy było jednak coś więcej, czego nie potrafił nazwać, jakieś zrozumienie, decyzja. Nie śmierć, ale ukryta, tajemna wiedza. Po chwili wstał i zrobił na próbę kilka chwiejnych kroków. Był słaby, ale przespane godziny sprawiły, Ŝe nie mógł uleŜeć w miejscu. Kiedy przyzwyczaił się do chodzenia, a jego bark z bólem dostosował się do grawitacji, zaczął stąpać wokół łóŜka. Ubrany był w jasnozieloną szpitalną piŜamę, nie dali mu rozwiązywanego z tyłu fartucha, Ŝeby go nie upokorzyć. Posuwał się boso po sali, zatrzymując się, by odczytać przypięte do kwiatów karnety. Jeden z bukietów przysłał związek zawodowy policjantów, inne - kilku gliniarzy, których znał, ale z którymi nie przyjaźnił się szczególnie blisko, wdowa po dawnym partnerze, prawnik ze związków zawodowych i inny były partner, który mieszkał w Ensenadzie. Zostawił kwiaty i ruszył do drzwi. Uchylił je nieco i zobaczył, Ŝe Galvin junior nadal siedzi na korytarzu, przeglądając katalog z uzbrojeniem policyjnym. Otworzył drzwi na całą szerokość. Galvin poderwał głowę, zatrzasnął pismo i wrzucił je do stojącej na podłodze aktówki. Nic nie powiedział. - Clifford, mogę chyba tak do ciebie mówić, co ty tu właściwie robisz? CzyŜbym był naraŜony na jakieś niebezpieczeństwo?
277
Młody policjant milczał. Bosch rozejrzał się po korytarzu, który był pusty aŜ do dyŜurki pielęgniarek piętnaście metrów dalej. Popatrzył na drzwi swojej sali i zobaczył, Ŝe nosi numer trzysta trzynaście. - Panie śledczy, proszę wrócić do pokoju - odezwał się w końcu Galvin. - Jestem tu tylko po to, by nie wpuszczać do pana prasy. Zastępca naczelnika uwaŜa, Ŝe dziennikarze będą próbowali przeprowadzić z panem wywiad, a moim zadaniem jest uniemoŜliwić im to, spowodować, by pana nie niepokoili. - A co jeśli będą na tyle sprytni, Ŝe... - Harry konspiracyjnie rozejrzał się po korytarzu, by sprawdzić, Ŝe nikt nie podsłuchuje - ... skorzystają z telefonu? Galvin wypuścił ze świstem powietrze, nadal nie patrząc na Boscha. - Pielęgniarki odbierają telefony. Dopuszczają tylko rodzinę, a podobno nie ma pan Ŝadnej rodziny, więc nie będzie Ŝadnych telefonów. - A jak udało się wejść tej pani z FBI? - Pan Irving udzielił jej pozwolenia. Proszę wrócić do pokoju. - Oczywiście. Usiadł na łóŜku i spróbował jeszcze raz przemyśleć całe śledztwo. Jednak im dłuŜej myślał, tym wyraźniej czuł, Ŝe siedzenie na łóŜku szpitalnym to strata czasu. Miał wraŜenie, Ŝe odkrył coś, wykrył lukę w logice dochodzenia. Praca śledczego polega na szukaniu dowodów, zbieraniu i badaniu ich. Ną koniec to, co ma się w koszyku, rozwiązuje sprawę lub nie. On miał pełny koszyk dowodów, ale uwaŜał, Ŝe czegoś w nim brakuje. Co przeoczył? Co powiedział mu pod koniec Rourke? Nie tyle słowami, co tonem głosu, wyrazem twarzy, zaskoczeniem. Czym był zaskoczony? Czy to kula wprawiła go w szok? A moŜe doznał szoku, gdy zobaczył skąd i od kogo padł strzał? MoŜe jedno i drugie, ale co to znaczy? Nadal niepokoiła go wzmianka agenta o działce, która miała wzrosnąć po śmierci Meadowsa, Franklina i Delgady. Próbował wczuć się w połoŜenie Rourkego. Gdyby wszyscy jego towarzysze zginęli i nagle on został jedynym spadkobiercą kosztowności skradzionych z pierwszego skarbca, to czy powiedziałby: „Moja działka powiększyła się”, czy po prostu: „Wszystko jest moje”? Bosch czuł w duchu, Ŝe to drugie, chyba Ŝe w spisku brał udział ktoś jeszcze. Postanowił, Ŝe musi coś zrobić. Musi wydostać się z tej sali. Nie był w areszcie domowym, ale wiedział, Ŝe kiedy wyjdzie, Galvin zamelduje o tym Irvingowi. Sprawdził telefon. Okazało się, Ŝe został podłączony zgodnie z obietnicą naczelnika. Nikt nie dzwonił, ale on mógł zatelefonować. Wstał i zajrzał do szafy. W środku znalazł swoje ubrania, a właściwie to, co z nich zostało: buty, skarpetki i spodnie. Nogawki spodni były wytarte na kolanach, ale wyprano je i wyprasowano. Płaszcz i koszulę pocięto pewnie w sali zabiegowej i albo wyrzucono, albo zachowano jako dowody. Zebrał garderobę i ubrał się, wciskając kurtkę od piŜamy za pasek spodni. Wyglądał dość zgrzebnie, ale to musi na razie wystarczyć.
278
Ból w barku był najmniejszy, gdy podnosił rękę na wysokość klatki piersiowej, więc zaczął obwiązywać sobie ramię paskiem jak temblakiem. Zdecydował jednak, Ŝe wychodząc ze szpitala w ten sposób, będzie zanadto rzucać się w oczy, więc wsunął pasek z powrotem za szlufki spodni. Otworzył szufladę szafki i znalazł portfel i odznakę. Pistoletu nie było. Gdy był gotów, podniósł słuchawkę telefonu, wykręcił numer centrali i poprosił o połączenie z dyŜurką pielęgniarek na drugim piętrze. Kobiecie, która odebrała telefon, przedstawił się jako zastępca naczelnika Irvin Irving. - Czy moŜe pani poprosić do telefonu śledczego Galvina, mojego człowieka siedzącego na krześle w korytarzu? Muszę z nim porozmawiać. PołoŜył słuchawkę na łóŜku i podszedł cicho do drzwi. Uchylił je, by widzieć Galvina, który znów przerzucał katalog. Usłyszał, Ŝe pielęgniarka woła go do telefonu i wstał. Bosch odczekał dziesięć sekund i wyjrzał na korytarz. Galvin maszerował w kierunku dyŜurki pielęgniarek. Harry wyszedł z sali i zaczął stąpać cicho w przeciwnym kierunku. Dziesięć metrów dalej korytarz krzyŜował się z innym. Bosch skręcił w lewo. Dotarł do windy z tabliczką: „Wyłącznie dla personelu szpitala” i wcisnął guzik. Nadjechała kabina ze stali i sztucznego drewna, z drugimi drzwiami na przeciwległej ścianie. Była ogromna, mogła pomieścić co najmniej dwa łóŜka. Przycisną) guzik parteru, drzwi zamknęły się. Leczenie rany postrzałowej dobiegło końca. Winda otworzyła się na izbę przyjęć. Bosch przeszedł przez salę i wyszedł z budynku. Jadąc taksówką na posterunek policji w Hollywood, kazał kierowcy zatrzymać się przed bankiem, skąd wziął pieniądze, oraz przed domem towarowym, gdzie kupił tanią sportową koszulę, karton papierosów, zapalniczkę (nie mógł teraz posługiwać się zapałkami), watę, świeŜe bandaŜe i temblak w granatowym kolorze. Będzie wręcz idealny na pogrzeb. Zapłacił za taksówkę na Wilcox i wszedł na posterunek głównym wejściem, bo było mniejsze prawdopodobieństwo, Ŝe ktoś go tam pozna i zaczepi. W recepcji siedział jakiś nieznany mu młodziak. Miał tak samo krostowatą twarzą jak chłopak, który kiedyś przyniósł pizzę dla Sharkeya. Bosch pokazał odznakę i minął go bez słowa. Sala śledczych była ciemna i opustoszała, jak zwykle w sobotnią noc, nawet w Hollywood. Włączył małą lampkę na swoim biurku, nie chcąc zapalać górnego światła, które mogłoby sprowadzić tu ciekawskich policjantów z dyŜurki. Nie czuł się na siłach odpowiadać na jakiekolwiek pytania, nawet na te Ŝyczliwe ze strony mundurowych. Najpierw nastawił w kącie pokoju wodę na kawę i wszedł do sali przesłuchań, by włoŜyć nową koszulę. Kiedy ściągał szpitalną piŜamę, poczuł fale piekącego bólu rozchodzące się od barku poprzez całą rękę i klatkę piersiową. Usiadł na krześle i przyjrzał się bandaŜowi, szukając śladów przesączającej się krwi. Niczego podejrzanego nie zauwaŜył. OstroŜnie, odczuwając znacznie 279
większy ból, naciągnął nową koszulę ogromnego rozmiaru. Na lewej kieszonce widniał rysunek gór, słońca i morza oraz napis: „City of Angels”. Ukrył napis pod temblakiem, który umocował tak, by ramię przywierało mu ściśle do piersi. Kiedy juŜ się przebrał, kawa była gotowa. Zabrał na biurko dymiący kubek, zapalił papierosa i wyjął z szafki akta dotyczące sprawy Meadowsa. Popatrzył na stertę papierów, nie wiedząc, od czego zacząć ani czego szukać. Zaczął je przeglądać, mając nadzieję, Ŝe uderzy go jakaś nieprawidłowość. Szukał czegokolwiek, jakiegoś nowego nazwiska, rozbieŜności w czyichś zeznaniach, czegoś, co wcześniej uznał za nieistotne, a teraz wyglądałoby inaczej. Przejrzał swoje własne raporty dość pobieŜnie, bo pamiętał jeszcze większość tych danych. Później ponownie przeczytał wojskowe akta Meadowsa. To była okrojona wersja pochodząca z FBI. Nie miał pojęcia, co stało się z bardziej kompletnymi aktami, które otrzymał z St. Louis i zostawił w samochodzie, biegnąc poprzedniego ranka do skarbca. Zorientował się, Ŝe nie wie równieŜ, gdzie jest sam wóz. Kiedy przeglądał najrozmaitsze dokumenty w teczce z aktami wojskowymi, zapaliło się górne światło, a do sali wszedł stary wiarus policyjnych patroli o nazwisku Pederson. Ruszył w stronę maszyny do pisania, trzymając w ręce raport z aresztowania, i nie zauwaŜył Boscha od razu. Usiadł, poczuł zapach papierosów i kawy, rozejrzał się i ujrzał detektywa z temblakiem. - Harry, jak leci? Szybko cię wypuścili. Chodziły plotki, Ŝe doszczętnie cię załatwili. - To tylko drobne zadrapania. Masz gorsze po pazurach tych męskich prostytutek, które zbierasz co sobotę. Przynajmniej po kuli nie trzeba się martwić o AIDS. - TeŜ coś - Pederson odruchowo pogładził się po szyi, na której wciąŜ miał zadrapania po paznokciach prostytutki transwestyty, zaraŜonej wirusem HIV. Od dwóch lat co trzy miesiące badał się na AIDS, ale nie miał wirusa. To był koszmar dla całego Wydziału, jak równieŜ prawdopodobnie jedyna przyczyna zmniejszenia się o połowę średniej liczby zatrzymanych w areszcie prostytutek. Nikt nie chciał juŜ ich aresztować, chyba Ŝe za morderstwo. - W kaŜdym razie - odezwał się Pederson - przykro mi, Ŝe wszystko wam się spieprzyło. Słyszałem, Ŝe przed chwilą ten drugi gliniarz się odmeldował. Dwóch policjantów i agent federalny w jednej strzelaninie, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe ty masz spieprzone ramię. To chyba jakiś rekord w tym mieście. Mogę sobie nalać kawy? Bosch machnął ręką w stronę ekspresu. Nie słyszał o śmierci Clarke'a. „Odmeldował się”, skończył słuŜbę na dobre. Nadal nie mógł znaleźć w sobie odrobiny współczucia dla tych dwóch glin z JAD. Współczuł raczej sobie, bo czuł, Ŝe jego serce zamieniło się w twardy głaz. Dla nikogo juŜ nie czuł współczucia, nawet dla tych biednych durniów, którzy nawalili i dali się zabić. - Nic nam tu nie chcą powiedzieć - oznajmił Pederson, nalewając sobie
280
kawy - ale kiedy przeczytałem w gazecie te nazwiska, powiedziałem sobie: „Jejku, znam tych facetów”. Lewis i Clarke byli w JAD, a nie w zespole do spraw banków. Nazywano ich „wielkimi odkrywcami”. Zawsze węszyli, szukając kogo by załatwić. Chyba wszyscy poza telewizją i „Timesem” wiedzą, kim byli. Ciekawe, co oni tam robili. Harry nie miał zamiaru odpowiadać. Pederson i pozostali policjanci będą musieli dowiedzieć się z innego źródła, kto naprawdę brał udział w sprawie „Beverly Hills Safe & Lock”. Zaczął się nawet zastanawiać, czy Pederson miał rzeczywiście jakiś raport do przepisania, czy teŜ ten chłopaczek z recepcji dał cynk, Ŝe przyszedł Bosch, i wysłano patrolowca na przeszpiegi. Pederson miał włosy białe jak kreda i uwaŜany był za starego wyjadacza, ale był tylko o parę lat starszy od Boscha. Jeździł na nocne patrole na Bulwarze od dwudziestu lat, a to wystarczyło, by wcześnie włosy przyprószyła mu siwizna. Bosch go lubił, był istną kopalnią informacji na temat ulicy. Rzadko trafiało się takie morderstwo na Bulwarze, by Harry nie wypytywał go o to, co mówili informatorzy. A on prawie zawsze wiedział. - Tak, ciekawe - odparł wreszcie, nie dodając nic więcej. - Piszesz raport z tej strzelaniny? - spytał Pederson, usadowiwszy się przed maszyną. Kiedy Bosch nie odpowiadał, dodał: - Masz jeszcze papierosa? Harry wstał i zaniósł mu całą paczkę. PołoŜył ją koło maszyny, mówiąc, Ŝe moŜe ją zatrzymać. Pederson zrozumiał. Nie było w tym Ŝadnych osobistych animozji, Bosch po prostu nie chciał rozmawiać o strzelaninie, a zwłaszcza o tym, co robili w tym wszystkim gliniarze z JAD. Pederson zaczął stukać na maszynie, Harry wrócił do akt. Doczytał je do końca, a w głowie nie zapaliło mu się Ŝadne światełko. Siedział, słuchając stukania maszyny, palił i próbował wymyślić, co jeszcze moŜe zrobić. Nic, trafił w ślepą uliczkę. Postanowił zadzwonić do domu i sprawdzić automatyczną sekretarkę. Podniósł słuchawkę, ale po namyśle odłoŜył ją na widełki. Na wszelki wypadek, gdyby linia była na podsłuchu, podszedł do biurka Jerry'ego Edgara i skorzystał z jego telefonu. Wykręcił numer, wystukał kod i wysłuchał tuzina pozostawionych wiadomości. Pierwszych dziewięć pochodziło od gliniarzy i starych przyjaciół, którzy Ŝyczyli mu szybkiego powrotu do zdrowia. Trzy ostatnie, najświeŜsze wiadomości, zostawili opiekujący się nim lekarz, Irving i Pounds. - Panie Bosch, tu doktor McKenna. UwaŜam, Ŝe to bardzo nierozsądne i niebezpieczne, Ŝe opuścił pan środowisko szpitalne. Ryzykuje pan dalsze pogorszenie stanu zdrowia. Jeśli słucha mnie pan, proszę wrócić do szpitala, trzymamy dla pana łóŜko. JeŜeli pan nie wróci, nie będę mógł juŜ się panem opiekować ani uwaŜać pana za swojego pacjenta. Dziękuję. Irving i Pounds nie byli aŜ tak zaniepokojeni zdrowiem Boscha. - Nie wiem, gdzie pan jest ani co pan robi - mówił naczelnik – ale najlepiej będzie, jeśli okaŜe się po prostu, Ŝe nie smakuje panu szpitalne jedzenie. 281
Panie śledczy, proszę przemyśleć, co panu powiedziałem. Niech pan nie popełni błędu, którego obaj będziemy Ŝałować. Irving nie pofatygował się, by się przedstawić, ale nie musiał. Podobnie porucznik, którego wiadomość, ostatnia na taśmie, brzmiała jak znany refren. Bosch, zadzwoń do mnie do domu natychmiast, jak tego wysłuchasz. Otrzymałem wiadomość, Ŝe opuściłeś szpital, musimy porozmawiać. Bosch, nie wolno ci, powtarzam, nie wolno kontynuować dochodzenia związanego z sobotnią strzelaniną. Zadzwoń do mnie. Harry odłoŜył słuchawkę. Nie miał zamiaru do nikogo dzwonić, jeszcze nie teraz. Siedząc przy biurku Edgara, zauwaŜył na blacie notes z wypisanym nazwiskiem: Veronica Niese. Matka Sharkeya. Obok widniał numer telefonu. Edgar pewnie dzwonił do niej, Ŝeby powiadomić ją o śmierci syna. Bosch wyobraził sobie, jak odbiera telefon, myśląc, Ŝe to kolejny klient, a zamiast tego słyszy Jerry'ego Edgara, który oznajmia jej o śmierci syna. Ta myśl przypomniała mu o przesłuchaniu. Jeszcze nie spisał tekstu z taśmy. Postanowił posłuchać jej, wrócił do swojego biurka. Z szuflady wyjął magnetofon. Taśma zniknęła. Przypomniał sobie, Ŝe dał ją Eleanor. Podszedł do szafki ze sprzętem, zastanawiając się, czy wywiad będzie jeszcze na zapasowej taśmie, która przewija się automatycznie, gdy dojdzie do końca, i nagrywa na nowo. W zaleŜności od tego, jak często uŜywano systemu magnetofonowego w sali przesłuchań od wtorkowej sesji z Sharkeyem, odpowiedzi chłopca wciąŜ mogły się znajdować na zapasowej taśmie. Wyjął kasetę z magnetofonu i wrócił z nią do biurka. WłoŜył ją do własnego magnetofonu, załoŜył słuchawki i przewinął taśmę na początek. Przesłuchał ją, włączając na kilka chwil, by sprawdzić czy to głos Sharkeya lub Eleanor, i przewijając do przodu przez parę kolejnych sekund. Powtarzał całą operację przez kilkanaście minut, aŜ wreszcie pod koniec taśmy znalazł przesłuchanie chłopaka. Cofnął trochę taśmę, by usłyszeć początek rozmowy. Przesunął ją za daleko i wysłuchał półminutowego zakończenia innego przesłuchania. W końcu rozległ się głos Sharkeya. Na co się gapisz? Nie wiem. - Głos Eleanor. - Zastanawiam się, czy się znamy. Wyglądasz znajomo. Nie wiedziałam, Ŝe się gapię. Co? Skąd mielibyśmy się znać? Nigdy nie popełniłem przestępstwa federalnego. Nie mam pojęcia... NiewaŜne, po prostu wydawałeś mi się znajomy. Zastanawiałam się, czy mnie poznałeś. Poczekajmy, aŜ przyjdzie śledczy Bosch. Dobra, fajnie. Na taśmie zapadła cisza. Harry wsłuchiwał się w nią z zaskoczeniem, zanim zorientował się, Ŝe to, co właśnie usłyszał, nagrało się, zanim wszedł do sali przesłuchań.
282
O co jej chodziło? Ciszę na taśmie przerwał głos Boscha. - Sharkey, będziemy to nagrywać, bo później przejrzenie taśmy moŜe nam pomóc. Tak jak powiedziałem, nie jesteś podejrzanym, więc... Zatrzymał taśmę i przewinął ją do rozmowy chłopca z Eleanor. Przesłuchał jej drugi raz, trzeci. Za kaŜdym razem czuł coraz większe dławienie w gardle, ręce mu się pociły, palce ślizgały po przyciskach magnetofonu. W końcu ściągnął z głowy słuchawki i rzucił je na stół. - Niech to szlag - powiedział. Pederson przestał stukać w maszynę i obejrzał się
Część dziewiąta Poniedziałek, 28 maja DZIEŃ PAMIĘCI NARODOWEJ
Zanim Bosch dotarł na cmentarz wojskowy w Westwood, było po północy. Wziął z garaŜu posterunku na Wilcox nowy samochód i pojechał do domu Eleanor Wish. Nie świeciły się tam Ŝadne światła. Poczuł się jak nastolatek śledzący dziewczynę, która go zostawiła. Mimo Ŝe był sam, poczuł się dziwnie zaŜenowany. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby paliły się u niej światła. Zawrócił w stronę cmentarza, myśląc o tym, jak Eleanor zdradziła go jednocześnie w Ŝyciu prywatnym i w pracy zawodowej. Nasunęło mu się podejrzenie, Ŝe Wish spytała Sharkeya, czy ją poznaje, poniewaŜ to właśnie ona siedziała w dŜipie, który podrzucił zwłoki Meadowsa do rury. Sprawdzała, czy chłopak zdawał sobie z tego sprawę, czy ją poznał. Ale nie poznał. Kiedy Harry włączył się do przesłuchania, chłopak stwierdził, Ŝe dwoje widzianych przez niego ludzi to męŜczyźni. Opowiedział, jak ten niŜszy został w dŜipie i nie pomagał przy zwłokach. Boschowi wydawało się, Ŝe błąd popełniony przez Sharkeya uratowałby mu Ŝycie, ale zdał sobie sprawę, Ŝe to on przesądził o losie chłopca, rzucając pomysł poddania go hipnozie. Eleanor przekazała to Rourkemu, który nie mógł ryzykować. Pozostawało pytanie, dlaczego. Odpowiedzią były pieniądze, ale Harry nie mógł ze spokojnym sumieniem przypisać Eleanor wyłącznie takiej motywacji. Kryło się w tym coś jeszcze. Innych zamieszanych w to ludzi, Meadowsa, Franklina, Delgado i Rourkego, łączyła wspólna przeszłość w Wietnamie, jak równieŜ to, Ŝe znali bezpośrednio Binha i Trana. Jak pasuje do tego Eleanor? Pomyślał o jej zabitym w Wietnamie bracie. Czy on stanowił to powiązanie? Przypomniał sobie, Ŝe wymieniła jego imię - Michael - ale nie powiedziała, jak i kiedy został zabity. Przerwał jej, kiedy chciała o nim opowiedzieć, a teraz tego Ŝałował. Wspomniała o pomniku w Waszyngtonie, o tym, jak ją odmienił. Co takiego tam zobaczyła? Co nowego mógł powiedzieć jej grobowiec? 284
Zjechał z Sepulveda Boulevard prosto pod czarne, Ŝelazne wrota cmentarza na końcu wyŜwirowanego podjazdu. Wysiadł i podszedł do bramy. Była zamknięta na kłódkę z łańcuchem. Zerknął między czarne pręty i ujrzał mały murowany domek jakieś trzydzieści metrów w głąb cmentarza. Zza zasłoniętego okna sączyło się słabe, niebieskie światło telewizora. Wrócił do samochodu i włączył syrenę policyjną. Wyła, dopóki w oknie nie zapaliło się światło. Po kilku minutach dozorca podszedł do bramy z latarką. Bosch przełoŜył przez pręty odznakę. MęŜczyzna ubrany był w czarne spodnie i błękitną koszulę z metalową plakietką. - Policja? - spytał. Harry chciał odpowiedzieć: „Nie, Amway”, ale rzekł: - Wydział Policji Los Angeles. Czy moŜe pan otworzyć? Dozorca oświetlił latarką jego odznakę, Bosch dostrzegł siwą szczecinę na jego twarzy, wyczuł zapach bourbona i potu. - O co chodzi, panie oficerze? - Jestem śledczym, prowadzę dochodzenie w sprawie zabójstwa, panie...? - Kester. Zabójstwa? Jest tu mnóstwo nieboszczyków, ale moŜna chyba powiedzieć, Ŝe to zamknięte sprawy. - Panie Kester, nie mam czasu rozwodzić się nad szczegółami, ale muszę przyjrzeć się Pomnikowi Poległych w Wietnamie, tej replice, którą zainstalowano tu na świąteczny weekend. - Co się panu stało w ramię? Gdzie pański partner, wy chyba pracujecie w parach? - Zostałem ranny, panie Kester, mój partner pracuje nad inną częścią tej sprawy. Ogląda pan za duŜo telewizji w tym swoim domku. Mówił z uśmiechem na twarzy, ale zmęczyła go juŜ rozmowa ze starym dozorcą. Kester odwrócił się do domku na cmentarzu i znów spojrzał na śledczego. - Widział pan światło telewizora, prawda? Domyśliłem się. Cmentarz stanowi własność federalną i nie wiem, czy mogę otworzyć bez... - Niech pan posłucha, wiem, Ŝe pracuje pan w administracji, a od czasów Trumana chyba nikogo nie wyrzucili, ale jeśli będzie mi pan robić problemy, to ja teŜ narobię panu kłopotów. We wtorek rano złoŜę na pana skargę za picie w pracy. Więc niech pan otworzy, a ja nie będę pana więcej niepokoił. Muszę tylko przyjrzeć się pomnikowi. Bosch potrząsnął łańcuchem. Kester popatrzył tępo na kłódkę, zdjął z pasa pęk kluczy i otworzył bramę. - Dziękuję - rzekł Harry. - Nadal uwaŜam, Ŝe to nie w porządku - zezłościł się Kester. - Co moŜe mieć wspólnego pomnik z jakimś zabójstwem? - Być moŜe bardzo duŜo - odparł Bosch. Ruszył do samochodu, ale zatrzymał się, przypominając sobie coś, co czytał o pomniku. - Jest taki rejestr do wyszukiwania nazwisk na murze. Czy leŜy koło pomnika? 285
Kester miał zaskoczony wyraz twarzy, Harry dostrzegł to nawet pomimo ciemności. Nic nie wiem o Ŝadnym rejestrze - odpowiedział dozorca. – Ci faceci z Przedsiębiorstwa Opieki nad Parkami przywieźli tu pomnik i go zainstalowali. Jest pewien gość, który stoi tam w czasie godzin odwiedzin, to jego powinien pan spytać o rejestr. Niech pan mnie nie pyta, gdzie on jest, nie wiem nawet, jak się nazywa. Będzie pan tu dłuŜej, czy mam zostawić bramę otwartą? Niech pan lepiej zamknie, przyjdę po pana, gdy będę wyjeŜdŜał. Przejechał samochodem przez bramę na Ŝwirowany parking koło wzgórza. Na tarasie wyciętym w zboczu buldoŜerem lśniła czarna ściana. Nie było tu latarni. Wziął z samochodu latarkę i ruszył na wzgórze. Oświetlił najpierw cały teren, by się zorientować w rozmiarach pomnika. Mur miał jakieś dwadzieścia metrów długości i zwęŜał się po obu końcach. Podszedł, by odczytać nazwiska, i ogarnęło go nieoczekiwane uczucie zniechęcenia. Nie chciał widzieć tych nazwisk, zbyt wiele z nich znał. Co gorsza mógł natknąć się na nazwiska, których nie spodziewał się tu ujrzeć. Poświecił naokoło i ujrzał drewnianą katedrę z nachylonym blatem na ksiąŜkę, coś w rodzaju podestu na Biblię. Podszedł do niej, ale blat był pusty. Nadzorcy dla bezpieczeństwa zabrali pewnie rejestr ze sobą. Odwrócił się i popatrzył na mur, ciągnący się daleko w mrok. Poszukał papierosów i znalazł prawie pełną paczkę. Przyznał się przed sobą samym, Ŝe jeszcze zanim przyjechał, spodziewał się tego, iŜ będzie musiał odczytać wszystkie nazwiska. Zapalił papierosa i oświetlił pierwszą płytę pomnika. Dopiero po kilku godzinach znalazł znane sobie nazwisko. Nie był to Michael Scarletti, lecz Darius Coleman, chłopak, którego znał z Pierwszej Dywizji Piechoty. Coleman był pierwszym znajomym, który wyleciał w powietrze. Nazywano go „Ciacho”, na ramieniu miał tatuaŜ z tym słowem. Został zabity przez własnych ludzi, kiedy dwudziestodwuletni porucznik źle odczytał współrzędne nalotu bombowego. Bosch dotknął ściany, przesuwając palcami po literach nazwiska martwego Ŝołnierza. Widział w telewizji i w kinie, Ŝe tak się robi. Wyobraził sobie, jak Coleman ze skrętem zatkniętym za ucho siedzi na swoim plecaku i je z manierki ciasto czekoladowe. Zawsze zamieniał się z kaŜdym na ciasto, narkotyki wywoływały w nim głód czekolady. Harry czytał kolejne nazwiska, przerywając tylko, by zapalić papierosa. Sprawdził wszystkie. W ciągu czterech godzin znalazł jeszcze prawie czterdzieści nazwisk znanych mu Ŝołnierzy, o których śmierci wiedział wcześniej. Nie było Ŝadnych niespodzianek, niepotrzebnie się niepokoił. Jednak z zupełnie innego powodu ogarnęło go przygnębienie. W szparze między płytami ze sztucznego marmuru tkwiło małe zdjęcie męŜczyzny w mundurze, uśmiechającego się promiennie do całego świata. Teraz był tylko nazwiskiem na murze. Bosch podniósł fotografię i odwrócił ją. Z tyłu napisano: „George, brak nam twojego uśmiechu. Kochamy cię. Mama i Teri”. 286
OstroŜnie odłoŜył zdjęcie na miejsce, czując się jak intruz. Pomyślał o nie znanym sobie George'u i ogarnął go niewytłumaczalny smutek. Po chwili ruszył dalej. Przeczytał 58 132 nazwiska, ale nie zobaczył tego, którego szukał: Michaela Scarletti. Spodziewał się tego. Popatrzył w niebo. Na wschodzie nabierało pomarańczowej barwy, z północy wiał lekki wiatr. Nad rzędem cmentarnych drzew jak wielki czarny grobowiec pobłyskiwał Budynek Federalny. Bosch miał pustkę w głowie. Nie wiedział, po co tu przyszedł, czy to, co znalazł, cokolwiek znaczy. Czy Michael Scarletti Ŝyje? Czy on w ogóle istniał? Opowiadanie Eleanor o wycieczce pod pomnik zdawało się tak prawdziwe. Czy cokolwiek ma w tym wszystkim sens? Światło latarki słabło, umierało. Wyłączył ją.
* Zdrzemnął się przez kilka godzin w samochodzie stojącym na cmentarzu. Kiedy się obudził, słońce stało juŜ wysoko i po raz pierwszy zauwaŜył, Ŝe na trawnikach cmentarza roiło się od flag. KaŜdy nagrobek ozdobiony był sztandarem amerykańskim. Włączył silnik i jechał powoli wąskimi alejkami, szukając miejsca, gdzie zostanie pochowany Meadows. Znalazł je z łatwością. Na poboczu alejki wijącej się w północnowschodniej części cmentarza stały cztery półcięŜarówki z antenami na dachach i parę innych samochodów. Dziennikarze. Bosch nie spodziewał się tylu kamer, ale kiedy tylko ujrzał ów tłum, przypomniał sobie, Ŝe w święta mało się dzieje. Skok przez podkop, jak nazwały go media, nadal był łakomym kąskiem. Telewizyjne pijawki potrzebują świeŜych zdjęć do wieczornych wiadomości. Postanowił nie wysiadać z samochodu, skąd obserwował trumnę Meadowsa, filmowaną przez cztery kamery. Krótką ceremonię poprowadził pomarszczony pastor z którejś z misji w centrum. Nie było bliskiej rodziny ani przyjaciół, tylko parę osób ze Stowarzyszenia Weteranów Wietnamu. Trzyosobowa gwardia honorowa stała na baczność. Na koniec pastor przycisnął stopą pedał, trumna zaczęła zjeŜdŜać do grobu. Kamery zafurkotały, a po chwili ekipy telewizyjne rozbiegły się w róŜne strony, by sfilmować relacje z terenu cmentarza. Rozstawili się w półkolu, więc kaŜdy reporter wyglądał tak, jakby na pogrzebie był sam. Harry rozpoznał w dziennikarzach ludzi, którzy wcześniej podtykali mu pod nos mikrofony. Wówczas zorientował się, Ŝe jedna z osób, które wziął za weteranów, to w rzeczywistości Bremmer. Dziennikarz „Timesa” odwrócił się od grobu i ruszył do samochodu zaparkowanego w alejce. Bosch odczekał, aŜ dotrze do auta, opuścił szybę i zawołał go. - Harry, myślałem, Ŝe jesteś w szpitalu.
287
- Pomyślałem, Ŝe przyjdę, ale nie wiedziałem, Ŝe zrobią z tego taki cyrk. Czy wy nie macie nic innego do roboty? - Nie jestem z nimi. Co ty tu robisz? Nie wiedziałem, Ŝe wyjdziesz tak szybko. - Uciekłem. MoŜe wsiądziesz się przejechać? - Wskazując na dziennikarzy telewizyjnych, dodał: - mogą mnie zobaczyć, rzucić się tu i nas zdeptać. Bremmer wsiadł do wozu, Bosch ruszył alejką do zachodniej części cmentarza. Zaparkował w cieniu szerokiego dębu, skąd mieli widok na Pomnik Poległych. Wokół niego wałęsało się parę osób, głównie samotnych męŜczyzn. Wszyscy przyglądali się czarnej tafli w milczeniu. Kilku z nich miało stare, zniszczone marynarki z odciętymi rękawami. - Oglądałeś juŜ telewizję albo czytałeś gazety? - spytał Bremmer. - Jeszcze nie, ale słyszałem, co puścili do mediów. - I co? - To prawie same bzdury. - MoŜesz mi coś powiedzieć? - Pod warunkiem, Ŝe nie pójdzie na mnie. Dziennikarz skinął głową. Znali się nie od dziś, Bosch nie musiał prosić go o Ŝadne obietnice, a on doskonale odróŜniał informacje oficjalne od tych, których nie naleŜy cytować. Mieli do siebie wzajemne zaufanie. - Powinieneś sprawdzić trzy rzeczy - zaczął Harry. - Nikt nie pytał o Lewisa i Clarke'a. Nie brali udziału w mojej operacji, pracowali dla Irvinga w JAD. Kiedy to potwierdzisz, kaŜ wyjaśnić, co oni tam robili. - A co robili? - Tego musisz się dowiedzieć skądinąd. Wiem, Ŝe masz w Wydziale inne źródła. Bremmer kiwał głową i pisał w cienkim, podłuŜnym notesie reporterskim, po którym zawsze poznać dziennikarza. - Po drugie, dowiedz się czegoś o pogrzebie Rourkego. Pewnie odbędzie się po cichu gdzieś daleko, gdzie nie fatygowałyby się środki przekazu. Wyślij tam kogoś z aparatem fotograficznym, pewnie będzie tam sam, jak ty dzisiaj. To powinno ci coś powiedzieć. Bremmer podniósł wzrok znad notesu. - Nie będzie pogrzebu bohatera? Czy Rourke brał w tym wszystkim udział, czy teŜ spieprzył sprawę? Jezu, Biuro i prasa robią z tego faceta nowego Johna Wayne'a. Tak, zapewniliście mu Ŝycie po śmierci, ale chyba moŜecie to odwołać. Bosch patrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się, ile moŜe mu bezpiecznie powiedzieć. Przez moment czuł tak wielką wściekłość, Ŝe chciał wyrzucić z siebie wszystko, co wie, i niech diabli wezmą Irvinga i to, co się stanie. Ale nie zrobił tego, odzyskując panowanie nad sobą. A ta trzecia rzecz? - spytał Bremmer. Odszukaj akta wojskowe Meadowsa, Rourkego, Franklina i Delgady, 288
wtedy wszystko się powiąŜe. Byli w Wietnamie w tej samej jednostce, w tym samym czasie. Od tego wszystko się zaczęło. Kiedy to zrobisz, zadzwoń do mnie, a ja spróbuję uzupełnić wszelkie luki. W tym samym momencie Bosch poczuł się zmęczony rebusem zmontowanym przez jego Wydział i FBI. Nie mógł odpędzić myśli o Sharkeyu, leŜącym na plecach z głową przechyloną pod dziwnym, nienormalnym kątem, we krwi. Mieli zamiar zapomnieć o jego śmierci, jakby się wcale nie liczyła. - Jest jeszcze czwarta sprawa - dodał. - Był taki dzieciak... Kiedy skończył opowiadać o Sharkeyu, włączył silnik i podwiózł Bremmera do jego wozu. Dziennikarze telewizyjni zniknęli z cmentarza, męŜczyzna w małym spychaczu zasypywał grób Meadowsa ziemią, drugi człowiek stał obok i przyglądał się, opierając się na rączce szpadla. - Kiedy to opublikujesz, pewnie będę musiał poszukać pracy - odezwał się Bosch, patrząc na grabarzy. - Nie będę cię cytować jako źródła, a kiedy dostanę te akta wojskowe, one powiedzą wszystko same za siebie. Nakłonię rzeczników prasowych Wydziału, by potwierdzili pozostałe fakty i będzie wyglądać to tak, jakbym dowiedział się od nich. Pod koniec reportaŜu napiszę: „Detektyw Bosch odmówił jakichkolwiek komentarzy”. MoŜe być? - Kiedy to opublikujesz, będę szukać pracy. Bremmer przyglądał mu się przez dłuŜszą chwilę. - Idziesz na grób? - MoŜe. Jak juŜ odjedziesz. - Jadę - wysiadł z auta i nachylił się przez drzwi. - Dzięki, Harry, to będzie mocne, spadną czyjeś głowy. Harry popatrzył na niego i potrząsnął ze smutkiem głową. - Nie, nie spadną. Bremmer przyglądał mu się z niepokojem. Bosch machnął ręką, Ŝeby juŜ sobie poszedł. Dziennikarz zatrzasnął drzwi i ruszył do swojego auta. Harry nie miał co do niego złudzeń. Reporter nie kierował się prawdziwą chęcią walki o sprawiedliwość ani teŜ nie czuł się stróŜem opinii publicznej. Chciał dostać materiał, którego nie mieli inni. Myślał tylko o tym, moŜe jeszcze o ksiąŜce, którą potem napisze, o filmie telewizyjnym, o pieniądzach i własnej sławie. To była jego motywacja, a nie to, Ŝe prawo zostało pogwałcone, o czym z wściekłością opowiedział mu Bosch. Tak juŜ jest. - Głowy nigdy nie spadną - powiedział do siebie. Patrzył, jak grabarze kończyli robotę. Po chwili wysiadł i podszedł do grobu. Obok flagi wetkniętej w miękką ziemię leŜał mały bukiecik kwiatów od Stowarzyszenia Weteranów. Patrzył na nie, nie wiedząc, co powinien czuć. MoŜe jakąś sentymentalną tkliwość, moŜe wyrzuty sumienia. Tym razem Meadows pozostanie pod ziemią. Bosch czuł tylko pustkę. Po chwili podniósł wzrok znad grobu i popatrzył na Budynek Federalny. Ruszył w tę stronę. Czuł się jak duch, wstający z grobu, by szukać sprawiedliwości. A moŜe tylko zemsty. 289
Jeśli Eleanor Wish była zaskoczona, Ŝe to Bosch dzwoni do drzwi, nie dała po sobie tego poznać. Harry pokazał odznakę straŜnikowi na parterze, wskazano mu windę. W święto sekretarka miała wolne, więc wcisnął dzwonek. Drzwi otworzyła Eleanor. Miała na sobie wyblakłe dŜinsy i białą bluzkę. Przy pasie nie miała broni. - Tak myślałam, Ŝe przyjdziesz, Harry. Byłeś na pogrzebie? Skinął głową, ale nawet nie drgnął w stronę otwartych przez nią drzwi. Patrzyła na niego przez długą chwilę, unosząc brwi w pytającym, uroczym geście. - No co, wejdziesz, czy będziesz tak stał cały dzień? - Pomyślałem, Ŝe moŜemy pójść na spacer i pogadać na osobności. - Muszę zabrać klucz, Ŝebym mogła wrócić. - Ruszyła w głąb sali, ale zatrzymała się. - Chyba jeszcze o tym nie słyszałeś, bo nie puścili tego do prasy, ale znaleziono diamenty. - Co takiego? - Tak, po śladach Rourkego trafiono do schowków w przechowalni w Huntington Beach. Gdzieś znaleźli pokwitowania. Dziś rano dostali zezwolenie na rewizję, niedawno je otworzyli. Mówią, Ŝe są tam setki diamentów. Ktoś musi je jeszcze wycenić. Mieliśmy rację... ty miałeś rację. W drugim schowku znaleźli teŜ całą resztę, Rourke niczego się nie pozbył. Właściciele sejfów odzyskają swoją własność. Zwołają konferencję prasową, ale wątpię, Ŝeby powiedzieli, do kogo naleŜały schowki. Skinął głową. Zniknęła w drzwiach. Czekając na nią, podszedł do windy i wcisnął przycisk. Kiedy wyszła, miała ze sobą torebkę. Uświadomił sobie, Ŝe sam nie ma broni, a jednocześnie zawstydził się, Ŝe przez chwilę się tym przejął. Milczeli, dopóki nie wyszli z budynku i nie ruszyli chodnikiem w stronę Wilshire. Bosch starannie waŜył słowa, zastanawiając się, co znaczy odnalezienie diamentów. Ona zdawała się czekać, aŜ przemówi pierwszy, ale cisza jej ciąŜyła. - Ładny ten niebieski temblak - odezwała się w końcu. - Jak się czujesz? Zaskoczyło mnie to, Ŝe tak szybko cię wypuścili. - Sam wyszedłem, dobrze się czuję. - Zatrzymał się, by włoŜyć do ust papierosa. Kupił nową paczkę z automatu w holu. Podpalił papierosa zapalniczką. - Wiesz - powiedziała - to dobra pora, Ŝeby to wszystko rzucić i zacząć od nowa. Zignorował tę sugestię i głęboko zaciągnął się dymem. - Eleanor, opowiedz mi o swoim bracie. - O bracie? JuŜ ci opowiadałam. - Wiem, ale chcę jeszcze raz usłyszeć, co się z nim stało i co stało się z tobą, kiedy poszłaś zobaczyć pomnik w Waszyngtonie. Mówiłaś, Ŝe odmieniło cię to. Dlaczego tak się stało? Byli na Wilshire. Bosch wskazał ręką drugą stronę ulicy, przeszli w kierunku cmentarza. 290
Zostawiłem tam samochód, odwiozę cię. Mówiłam ci, Ŝe nie lubię cmentarzy. Nikt nie lubi. Przeszli przez przerwę w Ŝywopłocie, odgłosy ulicy ucichły. Przed nimi rozpościerał się teren pełen zielonych trawników, białych nagrobków i amerykańskich flag narodowych. To taka sama historia jak setki innych - zaczęła. - Mój brat pojechał tam i juŜ nie wrócił, to wszystko. Kiedy poszłam zobaczyć pomnik, zrodziły się we mnie róŜne sprzeczne uczucia. Gniew? Tak, gniew teŜ. Wściekłość? Chyba tak, sama nie wiem. To coś bardzo osobistego. O co ci chodzi, Harry? Co to ma wspólnego z... czymkolwiek? Stali na Ŝwirowanej alejce biegnącej wzdłuŜ rzędu białych nagrobków. Bosch prowadził ją w stronę pomnika. Mówiłaś, Ŝe twój ojciec był zawodowym wojskowym. Czy dowiedział się szczegółów związanych ze śmiercią twojego brata? Tak, ale ani on, ani matka nigdy niczego mi nie wyjaśnili. Twierdzili, Ŝe niedługo wróci do domu, a ja dostałam od niego list z wiadomością, Ŝe przyjeŜdŜa. Potem, jakiś tydzień później, oznajmili mi, Ŝe nie Ŝyje. Nie wrócił juŜ do domu. Harry, przez ciebie czuję się... Co chcesz wiedzieć? Nic nie rozumiem. Rozumiesz, Eleanor. Zatrzymała się, patrząc w ziemię. Twarz jej zbladła, nabrała ledwo zauwaŜalnego wyrazu rezygnacji, jak twarze matek i Ŝon, którym przekazywał wiadomość o zgonie najbliŜszych. Nie trzeba było im mówić, Ŝe nie Ŝyją. Otwierając drzwi, same juŜ to wiedziały. A teraz twarz Eleanor mówiła, iŜ wie, Ŝe Bosch odgadł jej tajemnicę. Podniosła oczy i odwróciła od niego wzrok. Wpatrzyła się w czarny pomnik, połyskujący w słońcu na szczycie wzgórza. To juŜ koniec, prawda? Przyprowadziłeś mnie tu, Ŝebym go obejrzała. Chyba mógłbym cię poprosić, Ŝebyś pokazała mi nazwisko swojego brata, ale oboje wiemy, Ŝe go tu nie ma. Nie... nie ma. Na widok pomnika stanęła jak wryta. Bosch poznał po jej twarzy, Ŝe uszła z niej cała twardość. Tajemnica chciała wydostać się na światło dzienne. Opowiedz mi o tym - poprosił. Miałam brata, który zginął. Nie okłamałam cię, Harry. Nigdy nie powiedziałam, Ŝe umarł w Wietnamie, tylko tyle, Ŝe nie wrócił, a to prawda. Umarł w Los Angeles, w drodze do domu, w siedemdziesiątym trzecim. Zatopiła się we wspomnieniach. Po chwili ocknęła się. To niesamowite, moŜna przeŜyć całą wojnę i zginąć w drodze do domu. Miał dwudniowy urlop w L.A. przed podróŜą do Waszyngtonu na 291
przyjęcie, które przygotowaliśmy naszemu bohaterowi. Ojciec załatwił mu porządną, bezpieczną pracę w Pentagonie. Znaleziono go w burdelu w Hollywood, w jego ramieniu nadal tkwiła igła. Heroina. Spojrzała na twarz Boscha i odwróciła wzrok. - Wyglądało to na przedawkowanie narkotyków, ale było inaczej. Został zamordowany, jak Meadows wiele lat później. Ale uznano go za ćpuna, który przedawkował. Z Meadowsem powinno się tak stać. Bosch pomyślał, Ŝe zacznie płakać. Musiał nakłonić ją do opowiedzenia tej historii do końca. - Co się stało, Eleanor? Co to miało wspólnego z Meadowsem? - Nic - odparła, patrząc na alejkę, którą szli. Kłamała. Wiedział, Ŝe coś łączyło te dwie sprawy. Miał poczucie, Ŝe to wszystko obracało się wokół niej. Pomyślał o stokrotkach, które przysłała mu do szpitala, o muzyce grającej w jej mieszkaniu, o tym, jak znalazła go w tunelu. Było w tym zbyt wiele zbiegów okoliczności. - Miało - zaprotestował. - To była część waszego planu. - Nie, Harry. - Eleanor, skąd wiedziałaś, Ŝe na wzgórzu za moim domem rosną stokrotki? - Widziałam je, gdy... - Odwiedziłaś mnie w nocy, pamiętasz? Nie mogłaś niczego zobaczyć z tarasu. - Zawiesił na chwilę głos. - Byłaś tam juŜ wcześniej, Eleanor, kiedy zajmowałem się Sharkeyem. A twoje odwiedziny tamtej nocy to nie była zwyczajna wizyta, ale test, tak jak ten głuchy telefon. To ty dzwoniłaś, bo to właśnie ty podłoŜyłaś podsłuch w moim telefonie. To wszystko było... Dlaczego nie opowiesz mi o tym? Skinęła głową, nie patrząc na niego. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Wzięła się w garść i przemówiła. - Czy było kiedyś coś takiego, co tkwiłoby w tobie głęboko, stanowiło przyczynę twojego istnienia? KaŜdy kryje w sercu jakąś niezaprzeczalną prawdę. Dla mnie był nią mój brat. On i jego poświęcenie. Tak właśnie poradziłam sobie z jego śmiercią, tworząc wokół niego legendę, czyniąc z niego bohatera. Tę prawdę pielęgnowałam, chroniłam. Otoczyłam ją twardą skorupą i Ŝywiłam własnym podziwem, a kiedy się rozrosła, stała się całą mną. Z nasienia wyrosło drzewo, w którego cieniu Ŝyłam. A potem, nagle, jednego dnia, ta prawda umarła, okazała się kłamstwem. Drzewo zostało ścięte, cień zniknął, pozostało tylko oślepiające mnie słońce. Przez chwilę milczała, Harry obserwował ją. Nagle wydała się tak delikatna, Ŝe chciał posadzić ją na krześle, bojąc się, Ŝe zemdleje. Jedną ręką podpierała łokieć, drugą trzymała na ustach. Do Boscha dotarło, co chciała powiedzieć. - Nie wiedziałaś o tym, prawda? - spytał. - Rodzice nie powiedzieli ci prawdy. Skinęła głową. 292
- Dorastałam, uwaŜając go za takiego bohatera, jakiego uczynili z niego rodzice. Chronili mnie, kłamiąc. Skąd mogli wiedzieć, Ŝe pewnego dnia powstanie pomnik, na którym znajdą się wszystkie nazwiska... Wszystkie z wyjątkiem nazwiska mojego brata. Zamilkła. Czekał, aŜ znów przemówi. - Poszłam obejrzeć pomnik dopiero parę lat temu. Najpierw pomyślałam, Ŝe to jakaś pomyłka. Sprawdziłam w indeksie, w rejestrze nazwisk, ale nie było tam Ŝadnego Michaela Scarletti. Nakrzyczałam na nadzorców: „Jak mogliście pominąć czyjeś nazwisko w rejestrze!?”. Przez cały dzień czytałam nazwiska na murze, kaŜde po kolei, chciałam im udowodnić, Ŝe się pomylili. Ale... tam teŜ go nie było. Nie mogłam... Czy wiesz jak to jest, kiedy przez piętnaście lat Ŝycia wierzy się w coś, opiera wszystkie przekonania na jednym chwalebnym fakcie, a potem okazuje się, Ŝe właściwie był on jak rak, rozrastający się od środka? Dłonią starł jej z twarzy łzy, nachylając się blisko niej. - Co więc zrobiłaś? Mocniej zacisnęła dłoń na ustach, kostki palców były białe jak u nieboszczyka. Bosch dostrzegł w alejce ławkę, wziął Eleanor pod ramię i zaprowadził w tę stronę. - Nie rozumiem tego - powiedział, gdy usiedli. - To wszystko jest... Byłaś... Szukałaś zemsty na... - Sprawiedliwości, nie zemsty. - A jest jakaś róŜnica? Nie odpowiedziała. - Powiedz, co zrobiłaś. - Zapytałam rodziców, a oni w końcu powiedzieli mi o wypadku w L.A. Przejrzałam wszystkie rzeczy, które od niego dostałam, i znalazłam list, jego ostatni list. Nadal był w domu rodziców, zapomniałam o nim. Mam go tu. Otworzyła torebkę i wyciągnęła portfel. Harry dostrzegł w torebce gumową rękojeść pistoletu. Otworzyła portfel i wyjęła z niego złoŜoną kartkę papieru w linie. Delikatnie rozłoŜyła ją i podała mu. Czytał, nie dotykając listu. Kochana Ellie! JuŜ tak nieduŜo czasu mi tu zostało, Ŝe niemal czuję smak obiadu rodziców. Będę w domu za jakieś dwa tygodnie. Najpierw muszę zatrzymać się w Los Angeles, Ŝeby trochę zarobić. Cha, cha! Mam pewien plan (nie mów staremu). Mam zostawić w L.A. „przesyłkę dyplomatyczną”, ale moŜe będę miał okazję zrobić z nią coś innego. Kiedy wrócę, moŜe znów pojedziemy do Poconos, zanim będę musiał wrócić do pracy w „machinie wojennej”. Wiem, co o tym myślisz, ale nie mogę staremu odmówić. Zobaczymy, jak pójdzie. Jedno jest pewne: jestem zadowolony, Ŝe stąd wyjeŜdŜam. 293
Siedziałem w dŜungli przez sześć tygodni, zanim zaczepiłem się w Sajgonie. Nie chcę wracać, więc kazałem leczyć się na dyzenterię. (Spytaj starego, co to takiego! Cha, cha!) Wystarczyło, Ŝe zjadłem coś w tutejszej restauracji i zaraz dostałem objawów. To na razie wszystko. Jestem bezpieczny, niedługo będę w domu, więc przygotujcie duŜy obiad! Pozdrawiam, Michael
ZłoŜyła, starannie list i schowała go do torebki. - Stary? - spytał Bosch. - Ojciec. - Jasne. Odzyskiwała panowanie nad sobą, jej twarz nabierała owej twardości, którą widział, gdy spotkali się po raz pierwszy. Przeniosła wzrok z jego twarzy na bark w niebieskim temblaku. - Nie mam magnetofonu, Eleanor - powiedział. - Jestem tu sam, chcę wiedzieć tylko dla siebie. - Nie szukałam podsłuchu, wiedziałam, Ŝe go nie masz - odparła. - Myślałam o twoim ramieniu. Harry, jeŜeli jeszcze potrafisz mi wierzyć, to uwierz, Ŝe nikt nie miał zostać ranny. Nikt... Wszyscy mieli przegrać, ale to wszystko. Po tej wyprawie pod pomnik zaczęłam szukać i dowiedziałam się, co stało się z moim bratem. Pytałam Ernsta w Ministerstwie, pytałam w Pentagonie, pytałam ojca, wszystkich - i dowiedziałam się, co się stało. Zajrzała mu w oczy, ale on starał się nie zdradzać swoich myśli. - I co? - Było tak, jak powiedział nam Ernst. Pod koniec wojny trzech kapitanów, Trójca, brało czynny udział w przerzucie heroiny do Stanów. Jeden z kanałów stworzyli Rourke i jego paczka z ambasady, z Ŝandarmerii wojskowej, włączając Meadowsa, Delgadę i Franklina. W barach w Sajgonie szukali Ŝołnierzy lecących do kraju i proponowali im kilka tysięcy dolarów za przeniesienie przesyłki dyplomatycznej przez posterunek celny. Nic groźnego: załatwiali im tymczasowy status kuriera, wsadzali do samolotu, a w L.A. ktoś odbierał paczkę. Mój brat był jednym z tych, którzy na to poszli. Ale miał swój własny plan. Nie trzeba było geniusza, by domyślić się, co przewoŜą. Pomyślał więc pewnie, Ŝe wróci do kraju i ubije lepszy interes z kimś innym. Nie wiem, jak szczegółowo to przemyślał bądź zaplanował, ale to nieistotne. Znaleźli go i zabili. - Jacy „oni”? - Nie wiem, kto to był, jacyś ludzie pracujący dla kapitanów. Dla Rourkego. To było przestępstwo doskonałe. Zabito go tak, Ŝe wszyscy: wojsko, rodzina, chcieli utrzymać to w tajemnicy. Szybko zatuszowano sprawę. Siedział obok niej, słuchając jej opowieści i nie przerywając, dopóki nie skończyła, póki nie uszło to z niej jak zły duch. 294
Opowiedziała, Ŝe najpierw znalazła Rourkego. Ku jej zaskoczeniu, pracował w Biurze Federalnym. ZłoŜyła dokumenty i przeniosła się z Waszyngtonu do jego zespołu. Miała inne nazwisko niŜ jej brat, Rourke nie wiedział, kim jest. Potem bez kłopotu odnalazła Meadowsa, Franklina i Delgadę w więzieniach. Nigdzie nie uciekli. - Kluczem do sprawy był Rourke - rzekła. - Zaczęłam go rozpracowywać. MoŜna by powiedzieć, Ŝe usidliłam go swoim planem. Bosch poczuł, jak w jego duszy odzywa się jakieś ostatnie uczucie do niej. - Jasno dałam mu do zrozumienia, Ŝe zamierzam się wzbogacić. Wiedziałam, Ŝe na to pójdzie, bo od lat był skorumpowany. I chciwy. Pewnej nocy opowiedział mi o tym, jak pomógł tym dwóm wydostać się z Sajgonu ze skrzynią diamentów. Znalazłam Trana i Binha. Wtedy łatwo juŜ było wszystko zaplanować. Rourke zwerbował pozostałą trójkę i po cichu pociągnął za kilka sznurków, Ŝeby zwolniono ich wcześniej i posłano do Charlie Company. To był doskonały plan, a Rourke sądził, Ŝe sam na niego wpadł, dlatego właśnie był tak doskonały. Miałam zamiar zniknąć na koniec z całym łupem. Binh i Tran straciliby swoją fortunę, którą gromadzili i ukrywali przez całe Ŝycie, pozostała czwórka zasmakowałaby największego łupu w Ŝyciu i poŜegnałaby się z nim. To był najlepszy sposób, by ich zranić. Ale nikt poza kręgiem winnych nie miał zostać zraniony. Samo tak wyszło. - Meadows zatrzymał bransoletkę - przypomniał Bosch. - Tak, zatrzymał ją. Zobaczyłam ją na listach z lombardów, które dostawaliśmy z Wydziału Policji w L.A. To była rutynowa kontrola, ale wpadłam w panikę. Te listy wysyłane są na wszystkie posterunki w Okręgu, pomyślałam, Ŝe ktoś to zauwaŜy, zgarnie Meadowsa, a ten wszystko wygada. Powiedziałam o tym Rourkemu, on równieŜ wpadł w panikę. Poczekaliśmy, aŜ prace nad drugim podkopem posunęły się naprzód i Rourke razem z tamtymi dwoma przepytali Meadowsa. Mnie przy tym nie było. Wpatrywała się w jakiś odległy punkt. W jej głosie nie było juŜ emocji. Bosch nie musiał jej ponaglać, wyrzuciła z siebie resztę opowieści. - Nie było mnie przy tym - powtórzyła. - Rourke zadzwonił do mnie i powiedział, Ŝe Meadows zmarł, nie oddając kwitu z lombardu. Zadbali o to, Ŝeby śmierć wyglądała na przedawkowanie narkotyków. Ten skurczybyk powiedział nawet, Ŝe zna ludzi, którzy robili kiedyś coś takiego i którym się udało. Rozumiesz? Mówił o moim bracie. Kiedy to usłyszałam, zrozumiałam, Ŝe robię to, co powinnam. Rourke potrzebował mojej pomocy. Przeszukali mieszkanie Meadowsa, ale nie znaleźli kwitu. Delgado i Franklin musieli włamać się do lombardu i wykraść bransoletkę, ale Rourke potrzebował pomocy przy Meadowsie, przy zwłokach. Nie wiedział, co ma z nimi zrobić. Wyjaśniła, Ŝe wiedziała z akt Meadowsa, Ŝe był aresztowany za napady w okolicy zbiornika wodnego. Z łatwością przekonała Rourkego, Ŝe to odpowiednie miejsce na podrzucenie zwłok. - Jednak wiedziałam równieŜ o tym, Ŝe zbiornik jest na terenie Wydziału Hollywood, więc jeśli nawet nie dostaniesz wezwania, to przynajmniej dowiesz 295
się o nim i zainteresujesz się zwłokami bez ustalonej toŜsamości. Wiedziałam o waszej wspólnej przeszłości i zorientowałam się, Ŝe Rourke traci kontrolę nad sytuacją. Byłeś moim wentylem bezpieczeństwa, gdybym musiała wszystko odwołać. Nie mogłam pozwolić na to, by Rourke znów uszedł bezkarnie. Popatrzyła na nagrobki, odruchowo uniosła rękę i upuściła ją na kolana w geście rezygnacji. - Kiedy ułoŜyliśmy zwłoki w dŜipie i nakryliśmy je kocem, Rourke wrócił, Ŝeby jeszcze raz sprawdzić mieszkanie. Ja zostałam w samochodzie. Z tyłu leŜał lewarek do opon. Podniosłam go i uderzyłam nim w palce Meadowsa, Ŝeby ktoś domyślił się, Ŝe to było morderstwo. Dokładnie pamiętam ten odgłos gruchotanych kości. Był tak głośny, Ŝe przestraszyłam się, Ŝe Rourke mógł go usłyszeć... - A co z Sharkeyem? - przerwał Bosch. - Sharkey - powiedziała z namysłem, jakby wypowiadała to imię po raz pierwszy. - Po przesłuchaniu powiedziałam Rourkemu, Ŝe Sharkey nie widział naszych twarzy wtedy, koło tamy. Myślał nawet, Ŝe ja byłam męŜczyzną. Ale popełniłam błąd. Napomknęłam o twoim pomyśle poddania go hipnozie. Mimo Ŝe cię przed tym powstrzymałam i wierzyłam, Ŝe nie zrobisz tego bez mojego udziału, Rourke ci nie ufał. Zrobił więc Sharkeyowi to, co zrobił. Kiedy dostaliśmy wezwanie i go zobaczyłam, to... Nie dokończyła, ale Bosch chciał wiedzieć wszystko. - Co zrobiłaś? - Porozmawiałam z Rourkem i oznajmiłam mu, Ŝe wszystko odwołuję, bo stracił nad sobą panowanie, zabija niewinnych ludzi. Powiedział, Ŝe nie moŜna juŜ tego przerwać. Franklin i Delgado siedzieli w tunelu, nie było z nimi kontaktu. Wyłączyli krótkofalówki, kiedy zainstalowali materiały wybuchowe. Rourke powiedział, Ŝe nie moŜna juŜ powstrzymać rozlewu krwi, a następnej nocy o mało nas nie przejechano. Jestem pewna, Ŝe to był on. Dodała, Ŝe od tej pory oboje toczyli milczącą wojnę, nie ufając sobie i wzajemnie się podejrzewając. Włamanie do „Beverly Hills Safe & Lock” toczyło się zgodnie z planem, a Rourke przekonał Boscha i innych, by nie wchodzili do kanałów. Musiał pozwolić, by Franklin i Delgado dokończyli swoją robotę, mimo Ŝe w sejfie Trana nie było juŜ diamentów. Sam Rourke teŜ nie mógł ryzykować, schodząc pod ziemię, by ich ostrzec. Eleanor skończyła z tą grą, kiedy poszła za Boschem kanałami i zastrzeliła Rourkego, patrząc mu prosto w oczy, gdy padał w czarną wodę. - To juŜ cała historia - dokończyła cicho. - Mój samochód stoi tam - rzekł Bosch, wstając z ławki. - Odwiozę cię. Odszukali auto w alejce. Harry zauwaŜył, Ŝe zanim Eleanor wsiadła, jej wzrok spoczął na świeŜej ziemi grobu Meadowsa. Zastanowił się, czy obserwowała z Budynku Federalnego składanie trumny do grobu. Jadąc ku bramie, odezwał się: 296
- Dlaczego nie mogłaś o tym wszystkim zapomnieć? To, co stało się z twoim bratem, zdarzyło się dawno temu, dlaczego więc nie chciałaś zapomnieć? - Nie masz pojęcia, ile razy pytałam się o to samo, ile razy nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. WciąŜ jej nie znam. Stali na światłach na Wilshire, Harry zastanawiał się, co ma zrobić. Jeszcze raz odgadła jego myśli, wyczuła jego niezdecydowanie. - Masz zamiar mnie aresztować? MoŜesz mieć spore kłopoty z udowodnieniem czegokolwiek. Wszyscy nie Ŝyją. MoŜe wyglądać to tak, jakbyś sam brał w tym udział. Chcesz zaryzykować? Nie odpowiedział. Światła zmieniły się, podjechał do Budynku Federalnego i zatrzymał auto przy krawęŜniku, nie opodal całego ogrodu flag. - Jeśli cokolwiek to dla ciebie znaczy - odezwała się - to to, co stało się między nami, nie było częścią planu. Zdaję sobie sprawę, Ŝe nie wiesz nawet, czy to prawda, ale chciałam ci powiedzieć... - Nic nie mów - przerwał jej. - Nic na ten temat nie mów. Na kilka chwil zapadła niezręczna cisza. - Pozwolisz mi tak pójść? - Chyba najlepiej dla ciebie byłoby, gdybyś sama się przyznała. Wynajmij sobie prawnika i przyznaj się. Powiedz im, Ŝe nie miałaś nic wspólnego z zabójstwami, opowiedz o swoim bracie. To rozsądni ludzie, będą chcieli utrzymać to w tajemnicy, by uniknąć skandalu. Prokurator generalny uzna pewnie, Ŝe moŜesz być winna wszystkiego, ale nie morderstwa, a Biuro mu przyklaśnie. - A co będzie, jeśli się nie przyznam? Powiesz im wtedy? - Nie. Jak sama powiedziałaś, jestem w to za bardzo wplątany. Nigdy nie pójdą do sądu z tym, co im opowiem. Namyślał się przez chwilę. Nie chciał mówić nic, czego nie był do końca pewien, czego nie mógłby wykonać. - Nie, nic im nie powiem, ale jeśli w ciągu kilku dni nie dowiem się, Ŝe się przyznałaś, to ujawnię wszystko Binhowi i Tranowi. Nie będą mnie pytać o dowody, wystarczy Ŝe podam im parę faktów, a oni mi uwierzą. A wiesz, co wtedy zrobią? Będą udawać, Ŝe nie mają pojęcia o czym mówię, kaŜą mi się wynosić, a potem wezmą się za ciebie, szukając takiej samej sprawiedliwości, jaką ty wymierzyłaś za swego brata. - Zrobiłbyś to, Harry? - Powiedziałem, Ŝe tak. Daję ci dwa dni na przyznanie się, a potem opowiem im wszystko. Spojrzała na niego z pełnym bólu wyrazem: „Dlaczego?”. - Ktoś musi odpowiedzieć za śmierć Sharkeya - rzekł Bosch. Odwróciła się, połoŜyła rękę na klamce i wyjrzała przez okno samochodu na flagi łopoczące na wietrze. Nie patrząc na niego, powiedziała: - A więc chyba myliłam się co do ciebie. - Jeśli myślisz o sprawie Lalkarza, to chyba tak, myliłaś się. 297
Otworzyła drzwi i spojrzała na niego ze słabym uśmiechem. Szybko pochyliła się i pocałowała go w policzek. - Do widzenia, Harry - szepnęła. Wysiadła i przyglądała mu się, stojąc na wietrze. Zawahała się, zanim zatrzasnęła drzwi. OdjeŜdŜając, Bosch zerknął w lusterko i spojrzał na nią. Nadal stała na chodniku, patrząc w ziemię jak ktoś, komu coś upadło. Więcej juŜ się nie oglądał.
Epilog
Następnego dnia rano Harry Bosch wrócił do szpitala imienia Martina Luthera Kinga, gdzie dostał porządną burę od swojego lekarza. Doktor wyglądał na to, a przynajmniej Boschowi tak się zdawało, Ŝe czerpie perwersyjną przyjemność ze zrywania mu z ramienia nałoŜonych domowym sposobem bandaŜy i przemywania rany szczypiącym roztworem soli. Przez dwa dni Harry odpoczywał. Potem zawieziono go na salę operacyjną, by przymocować mięśnie oderwane od kości przez kulę. Drugiego dnia po zabiegu jakaś pielęgniarka zostawiła mu wczorajszy „Los Angeles Times”, by mógł się czymś zająć. Na pierwszej stronie widniał reportaŜ Bremmera, któremu towarzyszyła fotografia księdza stojącego nad trumną na cmentarzu w Syracuse w stanie Nowy Jork. W trumnie leŜał agent specjalny FBI, John Rourke. Bosch, przyglądając się zdjęciu, stwierdził, Ŝe na pogrzebie Meadowsa pojawiło się więcej osób, choć byli to tylko dziennikarze. Kiedy rzucił okiem na kilka pierwszych akapitów i zorientował się, Ŝe nie ma nic o Eleanor, odrzucił pierwszą stronę gazety i zaczął czytać kolumnę sportową. Następnego dnia miał gościa. Porucznik Harvey Pounds oznajmił mu, Ŝe kiedy wyzdrowieje, ma się zameldować z powrotem w sekcji do spraw zabójstw policji w Hollywood. Pounds wyjaśnił, Ŝe Ŝadnemu z nich nie dano w tej sprawie wyboru. Rozkaz nadszedł z piątego piętra Parker Center. Porucznik nie miał nic więcej do powiedzenia i nie wspomniał nawet o reportaŜu w gazecie. Harry przyjął tę wiadomość z uśmiechem i skinięciem głowy, nie chcąc okazać, co naprawdę myśli i czuje. - Oczywiście zaleŜy to od tego, czy po wyjściu ze szpitala pomyślnie przejdziesz wydziałowe badanie lekarskie - dodał Pounds. 299
- Oczywiście - odparł Bosch. - Wiesz o tym, Ŝe niektórzy oficerowie wybraliby osiemdziesięcioprocentową rentę za utratę zdrowia. Mógłbyś znaleźć sobie pracę w sektorze prywatnym, nieźle by ci się powodziło. Zasługujesz na to. Aha - pomyślał Bosch - oto i prawdziwy powód wizyty. - Czy Wydział chciałby, Ŝebym tak właśnie postąpił? - zapytał głośno. - Czy wysłano tu pana? - Oczywiście, Ŝe nie, Wydział pragnie, byś zrobił, co zechcesz. Pokazuję ci tylko korzystne strony twojej sytuacji, Ŝebyś mógł to sobie przemyśleć. Sądzę, Ŝe rynek usług prywatnych detektywów będzie rosnąć w latach dziewięćdziesiątych. Dziś nikt nikomu nie ufa, ludzie w tajemnicy zbierają dane na temat zdrowia, sytuacji finansowej czy dawnych flirtów osób, które chcą poślubić. - Nie wygląda mi to na mój ulubiony rodzaj pracy. - A więc wrócisz do zabójstw? - Jak tylko przejdę badania lekarskie. Następnego dnia miał kolejne odwiedziny, tym razem oczekiwane. Prawniczka z biura prokuratora okręgowego nazwiskiem Chavez chciała dowiedzieć się czegoś o nocy, kiedy zginął Sharkey. Bosch zrozumiał, Ŝe Eleanor Wish przyznała się do winy. Odpowiedział pani prokurator, Ŝe tę noc spędzili razem, potwierdzając alibi Eleanor. Chavez wyjaśniła, Ŝe musiała się co do tego upewnić, zanim zaczną omawiać szczegóły sprawy. Zadała mu kilka innych pytań, wreszcie podniosła się do wyjścia. - Co się z nią stanie? - spytał Bosch. - O tym nie wolno mi z panem rozmawiać. - A nieoficjalnie? - Nieoficjalnie, będzie musiała oczywiście pójść za kratki, ale nie na długo. Wszystko sprzyja temu, by sprawę potraktować łagodnie. Przyznała się, wzięła sobie dobrego adwokata i wydaje się, Ŝe nie była bezpośrednio odpowiedzialna za związane ze sprawą morderstwa. Gdyby mnie pan pytał, to powiem, Ŝe wyjdzie z tego obronną ręką. Przyzna się do winy i dostanie najwyŜej trzydzieści miesięcy w Tehachapi. Bosch skinął głową, Chavez wyszła. Harry wyszedł ze szpitala dzień później. Zanim będzie mógł wrócić na posterunek przy Wilcox, został wysłany do domu na sześciotygodniowe zwolnienie. Kiedy wrócił do domu, znalazł w skrzynce na listy Ŝółty kawałek papieru. Zaniósł go na pocztę, gdzie otrzymał w zamian szeroką, płaską paczkę zawiniętą w brązowy papier. Otworzył ją dopiero w domu. Wiedział, Ŝe przysłała ją Eleanor Wish, choć nie było adresu nadawcy. Kiedy rozerwał papier i otworzył pudełko, zobaczył oprawioną w ramki reprodukcję „Sów” Hoppera, tę samą,
300
którą widział u niej w pokoju pierwszej spędzonej z nią nocy. Zawiesił obraz w przedpokoju obok drzwi wejściowych. Od czasu do czasu, zwłaszcza gdy przychodził do domu po cięŜkim dniu albo po nocnej słuŜbie, zatrzymywał się przed nim i wpatrywał. Obraz nie przestawał go fascynować i zawsze przywoływał wspomnienie Eleanor Wish. Ciemność, kompletna pustka, siedzący w samotności męŜczyzna z twarzą skrytą w cieniu. Ten człowiek to ja - myślał zawsze Harry Bosch.