Bernard Cornwell
Excalibur
(Excalibur nowel of Arthur)
Przełożył Paweł Korombel
Data wydania oryginalnego 1997
Data wydania polskiego 2000 Dla Johna i...
4 downloads
8 Views
Bernard Cornwell
Excalibur
(Excalibur nowel of Arthur)
Przełożył Paweł Korombel
Data wydania oryginalnego 1997
Data wydania polskiego 2000 Dla Johna i Sharon Martinów Postaci
AELLE król Sasów* [*W poprzednich dwóch częściach cyklu, w Zimowym monarsze i Nieprzyjacielu Boga, użyto nazwy Saksonowie.
]
AGRYKOLA wódz Gwentu
AMHAR nieprawy syn Artura, brat bliźniaczy Loholta
ARGANTA księżniczka Demetii, córka Oengusa mac Airema
ARTUR nieprawy syn Uthera, wódz Dumnonii, później namiestnik Sylurii
ARTUR-BACH wnuk Artura, syn Gwydra i Morwenny
BALIG żeglarz, szwagier Derfla
BALIN jeden z wojowników Artura
BALIZ niegdyś druid Dumnonii
BORS czempion i kuzyn Lancelota
BROCHVAEL król Powys po śmierci Artura
BUDYK król Broceliandii, szwagier Artura przez małżeństwo z jego siostrą, Anną
BYRTYG król Gwynedu
CEINWYN księżniczka Powys, umiłowana Derfla
CERDYK król Sasów
CHLODWIG król Franków
CILDYDD rządca Aqua Sulis
CULHWCH kuzyn Artura, wojownik
CUNEGLAS król Powys
CYWWYLOGA niegdysiejsza ulubienica Mordreda, obecnie służka Medrlina
DAFYDD skryba, przekładacz opowieści Derfla
DERFEL narrator tej historii, jeden z wojowników Artura, później mnich
DIWRNACH król Lleyn
EACHERN jeden z włóczników Derfla
EINION syn Culhwcha
EMRYS biskup Dumnonii, później biskup syluriańskiej Iski
ERCE matka Derfla, z Sasów
FERGAL druid Argantu
GALAHAD przyrodni brat Lancelota, jeden z wojowników Artura
GOWEN książę Broceliandii, syn króla Budyka
GINEWRA żona Artura
GWYDR syn Artura, z Ginewry
HYDWYGG sługa Artura
IGRAINE królowa Powys, po śmierci Artura oddana za żonę Brochvaelowi
ISSA zastępca Derfla
KADWG rybak i niegdysiejszy sługa Merlina
LANCELOT wygnany król Benoic, teraz sprzymierzeniec Cerdyka
LANVAL jeden z wojowników Artura
LIOFA czempion Cerdyka
LLADARN jeden z wojowników Artura
LOHOLT syn Artura z nieprawego loża, brat bliźniaczy Amhara
MARDOK syn Mordreda, z Cywwylogi
MERLIN druid Dumnonii
MEURIG król Gwentu, syn Tewdryka
MORFANS „Szpetny”, jeden z wojowników Artura
MORGAN siostra Artura, oddana za żonę Sansunowi
MORWENNA córka Derfla z Ceinwyn, oddana za żonę Gwydrowi
NIALL dowódca straży Arganty, Tarczownik Czarny
NIMUE kapłanka Merlina
OENGUS MAC AIREM król Demetii, wódz Tarczowników Czarnych
OLWENA SREBRNA zauszniczka Merlina i Nimue
PERDDEL syn Cuneglasa, później król Powys
PEREDUR syn Lancelota
PYRLIG bard Derfla
SAGRAMOR dowódca jednego z oddziałów Artura
SANSUM biskup Dumnonii, później opat klasztoru Dinnewrac
SCRACHA poślubiona Issie
SEREN (1) córka Derfla z Ceinwyn
SEREN (2) córka Gwydra z Morwenny, wnuczka Artura
TALEZYN „Promiennego oblicza”, wsławiony bard
TEWDRYK niegdyś król Gwentu, teraz pustelnik wiary chrześcijańskiej
TUDWAL mnich z Dinnewrac
UTHER niegdyś król Dumnonii, dziad Mordreda, ojciec Artura Miejscowości
Nazwy oznaczone gwiazdką są fikcyjne
AQUE SULIS Bath, Avon
BEADEWAN Baddow, Essex
BURRIAM Usk, Gwent
CAER AMBRA* Amesbury, Wiltshire
CAER CADARN* South Cadbury, Somerset
CAMLANN Dwalish Warran, Dewon (wedle legendy)
CELMERESFORT Chelmsford, Essex
CIRCUCIM rzymski fort w pobliżu Sennybridge, Powys
CORINIUM Cirencester, Gloucestershire
DUN CARIC* Castle Cary, Somerset
DUNAM Hod Hill, Dorset
DURNOVARIA Dorchester, Dorset
GLEVUM Gloucester
GOBANNIUM Abergavenny, Monmouthshire
ISCA (DUMNONIA) Exeter, Devon
ISCA (SYLURIA) Caerleon, Gwent
LACTODURUM Towcester, Northmaptonshire
LEODASHAM Leaden Roding, Essex
LINDINIS Ilchester, Somerset
LYCCEWORD Letchworth, Herdfordshire
MAI DUN Maiden Castle, Dorset
MORIDUNUM Carmarthen
MYNYDD BADDON Little Solsbury Hill, w pobliżu Bath (wedle legendy)
SORVIODUNUM Old Sarum, Wiltshire
STEORTFORD Bishop’s Stortfrod, Hertfordshire
THUNRESLEA Thundersley, Essex
VENTA Winchester, Hampshire
WICFORD Wickford, Essex
YNYS WAIR wyspa Lunday, Kanał Bristolski
YNYS WYDRYN Glastonbury, Somerset CZĘŚĆ PIERWSZA
Ogniska Mai Dun Niewieści ród! Jakże złowrogim cieniem odznacza się on w tej opowieści.
Kiedy zaczynałem rzecz o Arturze, mniemałem, iż składam rzecz o mężach; kronikę pełną brzęku mieczy i świstu włóczni, wygranych bitew i wytyczanych granic, złamanych traktatów i obalonych królów, bo czyż nie taki jest wizerunek historii? Kiedy wyliczamy genealogię naszych królów, nie wymieniamy imion matek i babek, ale powiadamy: Mardok był synem Mordreda, który zaś był syna Uthera, który zaś był synem Kustennina, który zaś był synem Kynnara i tak dalej, i dalej aż do wielkiego Beli Mawra, praojca nas wszystkich. Historia to opowieść głoszona ustami mężów i tworzona przez mężów, ale w tej opowieści o Arturze, jak łuska łososia we wzruszonej strudze, migoce niewieście lico.
Mężowie tworzą historię i nie da się zaprzeczyć, że to mężowie przywiedli Brytanię do upadku. Były nas setki, wszyscy przyodziani w skóry i żelazo, zbrojni w tarcze, miecze i włócznie, i myśleliśmy, że Brytania leży u naszych stóp, gdyż byliśmy wojownikami, ale starczyło jednego męża i jednej niewiasty, by rzucić Brytanię na kolana, a z tej pary nie kto inny, a niewiasta wyrządziła większą szkodę. Jedna jej klątwa i armia mężów zeszła między cienie, a ta opowieść oplata dzieje owej niewiasty, bo ona to była wrogiem Artura.
- Kto? - spyta niecierpliwie Igraine, kiedy pochyli się nad tą kartą.
Igraine jest moją królową. Nosi w łonie nowe życie, co wielce raduje nas wszystkich. Jej małżonek to Brochvael, król Powys, a Brochvaelowe ramię jest mi tarczą w Dinnewrac, małym klasztorze, gdzie piszę opowieść o Arturze - na życzenie mej królowej, zbyt młodej, by znać imperatora. Tak zwaliśmy Artura: imperator, amherawdr w języku Brytów, choć on sam rzadko używał tego tytułu. Piszę w języku Sasów, gdyż sam jestem Sasem i biskup Sansum, święty rządzący naszą małą społecznością, nigdy nie zezwoliłby mi snuć opowieści o Arturze. Nienawidzi go, złorzeczy jego pamięci, mianując zdrajcą, tak że Igraine i ja przedłożyliśmy mu, iż piszę ewangeliję Pana Naszego Jezusa Chrystusa w języku Sasów, a że Sansum nie zna w mowie saskiego, a w piśmie żadnego języka, to jak do tej pory ów wybieg szczęśliwie osłania nasz zamiar.
Teraz mrok zasnuwa opowieść i dłoń z trudem składa słowa. Czasem, gdy myślę o mym umiłowanym Arturze, południe jego chwały jawi mi się jako słoneczny dzionek, ale jakże szybko nadciągnęły chmury! Później, jak ujrzymy, rozbiegną się one i słońce kolejny raz ozłoci pejzaż jego czynów, ale potem nadciągnie noc i świetlisty krąg runie za horyzont, by nigdy nie powrócić.
Nie kto inny, jak Ginewra, zarzucił całun na oblicze słońca. Stało się to w czas rebelii Lancelota, mniemanego przyjaciela Artura, bezprawnie pragnącego zasiąść na tronie Dumnonii. Wspomogli go w tym chrześcijanie, zmyleni przez swych przywódców, w tym biskupa Sansuma, głoszących, iż ich to świętym obowiązkiem jest oczyścić krainę pogan przed przybyciem Pana Jezusa Chrystusa, który objawi się na ziemi po raz wtóry w Brytanii, w roku pańskim 500. Lancelota wspomógł również saski król Cerdyk, wiodąc straszliwy atak doliną rzeki Tamizy i zamierzając rozpołowić Brytanię. Dotarliby Sasi do Morza Germańskiego, a północne królestwa Brytanii odcięliby od południowych, jednakowoż, z łaski Bogów, pobiliśmy nie tylko Lancelota i jego chrześcijańską czerń, ale i Cerdyka. Lecz Artur pognębiwszy wroga, odkrył zdradę Ginewry. Naszedł ją nagą w ramionach innego mężczyzny i wtedy jego słońce spadło z niebios.
- Doprawdy, nie pojmuję - mówi mi pewnego dnia, późnym latem, Igraine.
- Czego nie pojmujesz, zacna pani? - pytam.
- Artur kochał Ginewrę, tak?
- Kochał.
- Więc czemu jej nie wybaczył? Ja wybaczyłam mojemu małżonkowi Nwylle. - Ta była miłośnicą króla, ale dosięgła ją choroba skóry, dotkliwie szpecąc urodę. Podejrzewam, choć wystrzegałem się o to pytać, że Igraine sięgnęła po czary, by zniszczyć rywalkę. Moja królowa może i mieni się chrześcijanką, ale chrześcijaństwo to nie religia, która użyczałaby swoim wyznawcom tej słodkiej drakwi, jaką dla urażonej duszy jest zemsta. Po nią trzeba biec do staruchy, która wie, jakie rwać zielska i jakie szeptać zaklęcia pod sierpem księżyca.
- Ty, pani, przebaczyłaś Brochvaelowi - powiadam. - Ale czy on by tobie wybaczył?
Igraine wzdraga się.
- Oczywiście, że nie! Spaliłby mnie żywcem, wedle prawa.
- Artur mógł spalić Ginewrę - mówię - i wielu mu to doradzało, ale on ją zaiste kochał, kochał namiętnie, i to dlatego ani nie mógł jej zabić, ani przebaczyć. W każdym razie nie od razu.
- Więc był głupcem! - wykrzykuje królowa. Jest bardzo młoda i ma tę cudowną pewność, jaka jest właściwa ludziom w tym wieku.
- Był bardzo dumny - mówię dalej. Może to duma czyniła go głupcem, ale w takim razie nie różniłby się od nas wszystkich. Milczę chwilę, pogrążony w myślach, po czym ciągnę: - Pragnął wielu rzeczy, pragnął wolnej Brytanii i pognębienia Sasów, ale w głębi duszy pragnął tej stałej pewności, że jest zacnym mężem, a tę mogła mu dać tylko Ginewra. A gdy ona legia z Lancelotem, wziął to za dowód, że jest mężem poślednim. Oczywiście, było to dalekie od prawdy, ale zadało cios jego duszy. Krwawy cios. Nigdy nie widziałem męża, którego dusza by tak krwawiła. Ginewra rozszarpała mu serce.
- Więc uwięził ją? - Igraine wzdycha.
- Uwięził - potwierdzam i zaczynam wspominać, jak to musiałem zabrać Ginewrę do chramu świętego Thorna w Ynys Wydryn, gdzie siostra Artura, Morgan, stała się strażniczką szwagierki. Te dwie nigdy nie darzyły się uczuciem. Jedna poganka, druga chrześcijanka, i kiedy zamykałem za Ginewra wierzeje chramu, ujrzałem coś, co rzadko gościło na jej twarzy - łzy. „Zostanie tam - rzekł mi wcześniej Artur. - Do śmierci”.
- Mężczyźni to głupcy - powiada Igraine, po czym rzuca mi spojrzenie z ukosa. - Byłeś kiedy niewierny Ceinwyn?
- Nie - odpowiadam prawdziwie.
- A nie kusiło cię to kiedy?
- O, tak. Pożądliwość nie znika ze szczęściem, pani. Poza tym, jakąż wartość miałaby wierność, gdyby nie podległa próbie?
- Uważasz, że wierność jest tak wiele warta? - pyta, a ja zastanawiam się, któryż to nadobny wojownik w drużynie małżonka wpadł jej w oko. Brzemienność na razie stawia tamę wszelkim zberezeństwom, ale lękam się tego, co może zdarzyć się potem. Może nic. Uśmiecha się.
- Chcemy wierności od naszych kochanków, czyż więc nie jest to oczywiste, że oni chcą jej od nas? Wierność to dar składany tym, których kochamy. Artur podarował go Ginewrze, a ona mogła go zwrócić. Lecz pragnęła czegoś innego.
- Czego to?
- Sławy, a jemu każda sława była wstrętna. Zdobywał ją, ale się w niej nie nurzał. Ginewra pragnęła orszaku tysiąca konnych, świetlistych chorągwi płynących nad jej głową i całej Brytanii leżącej kornie u jej stóp. A on pragną) tylko jednego: sprawiedliwości i pełnych gumien po żniwach.
- I wolnej Brytanii, i pognębienia Sasów - sucho przypomina mi Igraine.
- Tego też - przyznaję jej rację. - I jeszcze jednej rzeczy. Tej pragnął ponad wszystkie inne. - Uśmiecham się na jej wspomnienie, a przychodzi mi na myśl, że ze wszystkich ambicji Artura tę najtrudniej przyszło mu ziścić, a ta skąpa garstka ludzi, która była mu przyjaciółmi, nigdy nie mogła uwierzyć, iż jej to naprawdę pragnie.
- Mów dalej - ponagla mnie Igraine, podejrzewając, że zapadam w drzemkę.
- Chciał jeno kawałka ziemi - mówię. - Dworzyszcza, stadka bydła, własnej kuźni. Chciał zwyczajności. Chciał, by inni strzegli Brytanii, podczas gdy on będzie szukał szczęścia.
- I nigdy go nie znalazł? - dopytuje się moja królowa.
- Znalazł - zapewniam ją, ale nie stało się to tamtego lata Lancelotowej rebelii. To było lato krwi, pora zemsty, czasu, w którym Artur przygiął ku ziemi twardy kark Dumnonii.
Lancelot czmychnął na południe, do ojcowizny w Belgii. Artur palił się za nim pognać, ale najeźdźcy, Sasi Cerdyka, byli większym niebezpieczeństwem. Pod koniec rebelii ich armia doszła aż do Corinium i zdobyłaby miasto, gdyby bogowie nie zesłali na nią zarazy. Wnętrzności Sasów opróżniały się bez ustanku, rzygali krwią, słabli z każdą chwilą, aż miękły im kolana, a kiedy zaraza osiągnęła szczyt, runęli na nich wojowie Artura. Cerdyk próbował zebrać ludzi, lecz ci uwierzyli, że bogowie ich opuścili, więc uciekli.
- Ale oni wrócą - rzekł Artur, kiedy staliśmy na krwawym pobojowisku, wśród szczątków straży tylnej Cerdyka. - Następnej wiosny. Wrócą. - Otarł Excalibura o zbroczony krwią płaszcz i wsunął go do pochwy. Zapuścił brodę, siwą. Dodawała mu lat, wielu lat, a ból, zrodzony z przeniewierstwa Ginewry, ściągnął twarz tak, że ci, którzy pierwszy raz stawali przed jego obliczem tego lata, drżeli z bojaźni, a on niczym nie łagodził srogości. Dawniej zawsze cierpliwy, wyhodował gniew, który wciąż się czaił, gotów zawrzeć przy byle prowokacji.
To było lato krwi, pora zemsty i los Ginewry został zamknięty za wrotami chramu, którym rządziła Morgan. Artur skazał oblubienicę na grób za życia i jego straże miały przykazane trzymać ją tam do końca jej dni. Ginewra, księżniczka z Henis Wyren znikła z tego świata.
Nie bzdurz, Derflu! - skarcił mnie Merlin tydzień później. - Wyjdzie za dwa lata! Pewnie za rok. Gdyby Artur chciał, żeby znikła z jego życia, oddałby ją płomieniom, tak jak powinien. Nic tak nie poprawia niewieściej obyczajności jak gorejący stos, ale mówić o tym Arturowi to jak tłuc grochem o ścianę. Ten półgłówek jest w niej po uszy zakochany! Tak, półgłówek. Pomyśl tylko! Lancelot żyje, Mordred żyje, Cerdyk żyje i Ginewra żyje! Wygląda na to, że jeśli jakaś dusza na tym świecie chce żyć wiecznie, to najlepiej zrobi, zostając wrogiem Artura. Czuję się tak dobrze, jak to tylko możliwe, to niezwykle uprzejme z twojej strony, że zapytałeś.
- A właśnie, że zapytałem wcześniej - rzekłem cierpliwie. - Tylko wyście mnie zignorowali, panie.
- To ten mój słuch, Derflu. Całkiem go straciłem. - Stuknął się w ucho. - Jestem głuchy jak pień. To kwestia wieku, Derflu, po prostu starczego wieku. Grzybieję jak nic.
To on tu bzdurzył. Wyglądał nieporównanie lepiej niż kiedykolwiek, a jego słuch - byłem tego pewien - służył mu równie sprawnie jak wzrok: ostry jak u sokoła, mimo osiemdziesięciu czy więcej lat. Merlinowi daleko było do zgrzybiałości, tryskał świeżą mocą, jaką zapewniły mu Skarby Brytanii. Te trzynaście starych jak sama Brytania, Skarbów zaginęło na wieki, ale Merlinowi w końcu udało się je odnaleźć. Miały moc zawezwać starożytnych bogów do Brytanii, moc nigdy nie wypróbowaną, ale teraz, w roku zamieszek w Dumnonii, Merlin szykował się użyć ich do wielkich czarów.
Szukałem Merlina w dniu, w którym zabrałem Ginewrę do Ynys Wydryn. To był dzień siekącego deszczu i wspiąłem się na Tora, na wpół oczekując, że zastanę Merlina na szczycie, lecz zastałem wierzchołek pusty i smutny. Niegdyś stary druid miał tam wielki dwór, z wieżą snów, ale domiszcze spalono. Stałem pośród ruin, wielce przygnębiony i samotny. Artur, mój przyjaciel, był zraniony. Ceinwyn, moja niewiasta, była daleko, w Powys. Morwenna i Serena, moje córki, zostały z matką, podczas gdy Dian, najmłodsza, była w zaświatach, wysłana przez jeden z mieczy Lancelota. Moi przyjaciele byli martwi lub daleko stąd. Sasi zbierali się do przyszłorocznej walki z nami, mój dom legł w zgliszczach, moje życie odarto z nadziei. Może udzielił mi się smutek Ginewry, ale tamtego rana, na chłostanym deszczem wzgórzu Ynys Wydryn, czułem się bardziej samotny niż kiedykolwiek w życiu, więc ukląkłem w błotnych popiołach dworu i modliłem się do Bela. Błagałem boga, by nas uratował, i jak dziecko błagałem o znak, iż nie jesteśmy obojętni bogom.
Ten znak zesłano mi po tygodniu. Artur udał się na wschód, pustoszyć saską granicę, ale ja zostałem w Caer Cadarn, czekając na powrót Ceinwyn i córek. Pewnego dnia Merlin i jego towarzyszka, Nimue, przybyli do wielkiego pustego pałacu w pobliżu Lindinis. Mieszkałem tam ongi, strzegąc naszego króla, Mordreda, ale kiedy ten osiągnął wiek męski, pałac oddano biskupowi Sansumowi na klasztor. Mnisi zostali następnie wyrzuceni z wielkich rzymskich sal, ścigani przez mściwych włóczników, tak że wielki pałac zionął pustką.
Miejscowi ludzie powiadomili nas, że druid jest w pałacu. Opowiadano o zjawach, cudownych znakach, bogach przechadzających się nocą, więc przykłusowałem tam, ale nie znalazłem śladu Merlina. Kilka setek prostaczków obozowało u wrót, z podnieceniem rozprawiając o nocnych wizjach, i na wieść o nich serce mi się ścisnęło. Dumnonia zaznała właśnie gorączki chrześcijańskiej rebelii, rozpętanej przez takie właśnie szaleńcze przesądy, i wyglądało na to, że poganie zdążają na wyprzódki z chrześcijanami ku otchłani szaleństwa. Rozwarłem wrota, przeciąłem wyludniony podwórzec i szybkim krokiem przemierzyłem puste sale Lindinis. Wzywałem Merlina, ale bez skutku. W jednej z kuchni palenisko tchnęło ciepłem, gdzie indziej świeżo sprzątnięto izbę, lecz jedynymi mieszkańcami były szczury i myszy.
Mimo to coraz więcej prostaczków gromadziło się w Lindinis. Przybyli z każdego zakątka Dumnonii, gorejąc pospólną żałosną nadzieją. Zwlekli się z kalekami i chorymi, czekali cierpliwie do zmierzchu, kiedy wierzeje pałacu się otwarły, a wtedy powlekli się, pokuśtykali, poczołgali lub zaniesiono ich na zewnętrzny dziedziniec. Przysiągłbym, że poprzednio nie uświadczyłem nikogo w rozległych budowlach, ale przecież ktoś rozwarł wrota i zapalił smolne szczapy, rzucające teraz blask na krużganki.
Dołączyłem do ciżby na dziedzińcu. Towarzyszył mi Issa, mój zastępca. Zajęliśmy miejsca tuż przy bramie, odziani w ciemne opończe. Tłum wyglądał na wieśniaków. Ubogo odziani, o brudnych wynędzniałych twarzach ludzi, którzy w trudzie i znoju dobywają swój kawałek chleba z ziemi, a przecież blask pochodni ukazywał na tych obliczach pełnię nadziei. Artur zżymałby się na ów widok, bo nie znosił tego, gdy cierpiący szukali nadziei w nadprzyrodzonym, ale jakże ten tłum jej potrzebował! Niewiasty tuliły chore pacholęta albo wypychały kalekie pociechy przed zbiegowisko, a wszyscy chciwie słuchali cudownych opowieści o Merlinowych zjawach. Była trzecia nocka cudów i tyle luda zapragnęło ich doświadczyć, że nie każdy zdołał wcisnąć się na podwórzec. Niektórzy przycupnęli na murze, inni mrowili się w bramie, ale nikt nie wtargnął na krużganki, obiegające z trzech stron dziedziniec, gdyż tego zdobionego kolumnami, zadaszonego przejścia strzegło czterech włóczników; długie drzewca nie dopuszczały tłumu. Byli to Tarczownicy Czarni* [*W poprzednich dwóch częściach cyklu, w Zimowym monarsze i Nieprzyjacielu Boga, wojowników tych zwano Czarnymi Tarczami.], irlandzcy wojownicy z Demetii, królestwa Oengusa mac Airema; zachodziłem w głowę, co porabiają tak daleko od rodzinnej ziemi.
Ostatki światła sączyły się z nieba i gacki frunęły nad pochodniami, gdy tłum zadomowił się na kocich łbach, wpatrując się w główne drzwi, na wprost bramy dziedzińca. Czasem głośno zajęczała niewiasta, zapłakało pacholę i było uciszane. Włócznicy przykucnęli w rogach krużganków.
Czekaliśmy. Wydawało mi się, że jesteśmy tam już bardzo długo i odbiegłem myślami ku Ceinwyn i mojej nieżyjącej Dian, gdy nagle z wnętrza pałacu dobiegł głośny brzęk żelaza, jakby ktoś gruchnął włócznią o kocioł. Tłumowi zaparło dech, a niektóre kobiety powstały i kołysały się w blasku pochodni. Machały wysoko podniesionymi rękami, wzywały bogów, ale nie dostrzegłem żadnej zjawy i wielkie drzwi pałacu pozostały zamknięte. Opuściłem dłoń i zamknąwszy palce na rękojeści Hylbewane’a, poczułem napływ otuchy. Roztrzęsiony, bliski histerii tłum to nic wesołego, ale jeszcze bardziej niewesoła była sama jego obecność, nie słyszałem bowiem nigdy, by Merlin potrzebował ciżby dla swych czarów. W rzeczy samej nie cierpiał tych druidów, którzy wywoływali zbiegowiska. „Byle szalbierz potrafi olśnić półgłówków”, lubił gderać, ale teraz wyglądało mi na to, że to on pragnie olśnić prostaczków. Udało mu się doprowadzić ich na krawędź histerii, do jęków i kołysania się, a gdy metal dźwięknął przenikliwie po raz wtóry, gromada powstała i poczęła wzywać Merlina.
Drzwi pałacu rozwarły się płynnie i niespieszna fala ciszy ogarnęła ciżbę.
Przez chwilkę widzieliśmy jedynie przepastną czerń, po czym z mroku wyłonił się młody woj w pełnym rynsztunku bojowym i zatrzymał na najwyższym stopniu krużganków.
Nic w jego wyglądzie nie miało wspó...