Tłumaczenie: Klarisssa Betowanie: kasiaballou
Mind Games THE DISILLUSIONISTS TRILOGY Księga 1 Carolyn Crane
Rozdział...
5 downloads
8 Views
2MB Size
Tłumaczenie: Klarisssa Betowanie: kasiaballou
Mind Games THE DISILLUSIONISTS TRILOGY Księga 1 Carolyn Crane
Rozdział 1 Z miejsca gdzie siedzimy mam doskonały widok na Shady Bena Foley'a, jedzącego obiad po drugiej stronie bogato ozdobionej mongolskiej restauracji. Siedzi w towarzystwie niewinnie wyglądającej młodej pary — ładnej dziewczyny z ciemnymi loczkami i blond faceta o zdrowym wyglądzie country-boy'a. Czy oni nie wiedzą, kim on jest? Ostatni raz, kiedy widziałam Foley'a było to jakieś piętnaście lat temu — byłam wtedy nastolatką, a on facetem w średnim wieku, który kosił swój trawnik w spodniach przewiązanych sznurkiem, a tak naprawdę zdzierał pieniądze z mojej rodziny. Teraz stał się bledszy i grubszy, ale rozpoznałam jego ostry mały nos i przeszywające oczy w chwili, kiedy zobaczyłam go na ulicy. Mój chłopak, Cubby, ściąga kawałek mięsa ze szpikulca. Był na tyle miły, że pozwolił przyciągnąć się tutaj, by w zasadzie śledzić kolesia. Uśmiecha się, same dołeczki i krótkie blond loki. - Kebaby to niesamowite jedzenie - mówi – Zdecydowanie. Cubby spogląda przez ramię. - Być może on jest zreformowany. Być może się zmienił - Człowiek taki, jak Foley nigdy się nie zmienia – spoglądam przez salę; sądząc po
języku ciała jego ofiar, Shady Ben wymanewrował dla siebie dominującą pozycję. Naciągacze są w tym ekspertami. - Muszę ich ostrzec. I wtedy czuję to — uczucie ciarek przeszywających skórę głowy, prowadzących za sobą podejrzany ból. Nie! Myślę. Proszę, niech to nie dzieję się właśnie teraz! - Justine wszystko w porządku? Odłożyłam swoją serwetkę. - Muszę coś powiedzieć. - To nie jest twoja sprawa, żeby ich ratować - mówi. - Muszę jednak spróbować. Fala zawrotów głowy świadczy, że spada mi ciśnienie krwi. To naprawdę się dzieje, myślę w szoku. Mój stan znany, jako "Syndrom Żyły Głównej”, jest przysłowiową bombą zegarową w głowie. Jak tylko przekroczysz granicę i pęknie naczynie krwionośne w mózgu, żadne medyczne starania nie pomogą uratować ci życia. Ta dziwna świadomość nachodzi mnie i decyduję nic nie mówić Cubby'emu. Jeżeli te minuty naprawdę są moimi ostatnimi, chcę spędzić je pożytecznie, ostrzegając tych dwoje niewinnych ludzi, tak jakby ktoś mógł kiedyś ostrzec moją rodzinę. Wstaję i idę ostrożnie po orientalnych dywanach, między stołami oświetlonymi blaskiem świec. Mam nadzieje, że nie jest za późno. Czas zwalnia, kiedy okrążam stół za stołem. Muzyka zaklinaczy węży, zapachy curry i cynamonu, obrazy koni na ścianach, miecze wysadzane drogimi kamieniami, wszystko to przyjmuje senną aurę. Podchodzę do pustego czwartego krzesła przy ich stole, chwytając się dla podparcia. - Ben Foley - mówię - Pamiętasz mnie? - Justine od Pembroke Pines. Praktycznie czuję krew przepływającą kaskadami przez moją głowę. Foley patrzy na mnie apatycznie, następnie spogląda na swoich młodych, oszołomionych przyjaciół. - Nie udawaj jakbyś to nie był ty. Skupiam się na oddechu, by zwolnić tempo serca, tym samym rozciągając moje cenne minuty świadomości. Tak poradziłaby mi mama. - Przepraszam- mówi - Nie jestem Benem Foley'em. Zwracam się do towarzyszy Foley'a, którzy patrzą na mnie z niedowierzaniem. - Około piętnaście lat temu, wasz kumpel tutaj – Akcentuję energicznie jego imię Pan Ben Foley, oszukał mojego tatę. Najpierw zyskał jego zaufanie, a potem go obrabował. Jakiekolwiek macie z nim sprawy, skończcie to. Nie ufajcie mu. Foley potrząsa głową przez cały ten czas. - Przepraszam. Trafiłaś na niewłaściwego faceta. - Nie jesteś niewłaściwym facetem. Uczucie ostrza szpilki na szczycie mojej głowy wzrasta. Ile jeszcze mam czasu? Dziewczyna „Loczki” przesuwa się bliżej Foley'a, jak gdyby chciała go chronić. Nie widzi, że próbuję jej pomóc? - Nazywam się David Del Fino – mówi Foley - Chcesz zobaczyć moje prawo jazdy? - Jak gdyby to czegokolwiek dowodziło – mówię.
I wtedy oni wszyscy wydają się być skupieni na czymś za mną, obracam się, by zobaczyć jak podchodzi, wysoki uderzająco przystojny mężczyzna. W jego ruchach jest płynność lamparta na wolności. Jego brązowe włosy mienią się czerwienią starego pensa, loki przykrywają uszy, ale najbardziej dziwną sprawą jest to, jak na mnie patrzy. Jestem przeciętnie ładna, a to nie jest spojrzenie, które posyłasz przeciętnej dziewczynie. Czuje, jakby patrzył na mnie, ze strachem i podziwem — jak gdyby było coś cudownego w moim pojawieniu się. Co on widzi? Słyszałam o ludziach wyglądających w ostatnich momentach życia na błogosławionych - czy to jest to? Mój puls przyśpiesza; świst w uszach prawie mnie ogłusza. Ale nikt inny nie wydaje się myśleć, że wyglądam na błogosławioną. Decyduję, że on musi mieć swego rodzaju zdolność highcapa (od tłumacza określenie ludzi o nadprzyrodzonych zdolnościach jak np. telepatia, telekineza, lewitacja itd.). Jest telepatą, albo być może medycznym intuicjonistą, który potrafi odczytać, co się ze mną dzieje — nie, żeby mi to teraz mogło pomóc. Cubby nie wierzy w highcapy, ale ja tak. Tylko nie zaufałabym żadnemu. Na krótko facet odwraca uwagę ode mnie i zwraca się do stołu. - Wszystko tutaj w porządku? Jest kierownikiem, być może właścicielem. - Przypadek błędnej tożsamości - szczebiocze Foley. Moja cała skóra głowy swędzi. - Ratujcie się - mówię ofiarom Foley'a. Na pewno oceniłam sytuacje dobrze; na pewno są ofiarami. Zwracam się do restauratora, który nadal wydaje się być całkowicie skupiony na mnie. - Nie martw się - Nie będę nikomu już przeszkadzać. Obracam się i idę z powrotem przez jadalnię do Cubby'ego, który uśmiecha się do mnie. - Jak poszło? Zajmuję miejsce, zastanawiając się, czy moje pole widzenia słabnie, czy jest to tylko światło świec. Czuję, że powinnam powiedzieć coś do Cubby'ego w formie pożegnania, ale spotykamy się dopiero od dwóch miesięcy. I do tego ja naprawdę, naprawdę go lubię. - Och, nie! - Masz, to spojrzenie - mówi. - Jakie spojrzenie? Jego ramiona nagle opadają. - Proszę powiedz, że nie masz znowu ataku lęku związanego z tą pękającą żyłą Masz, nieprawdaż? Cubby wzdycha. - Dopiero, co przeszliśmy przez taki lęk dzisiaj rano. Chce mi się płakać. - Ten jest inny. Teraz to uczucie ostrza szpilki ….. - To zawsze jest inne - mówi. Cubby prowadzi urocze życie i spotykając go wiedziałam, że z niego nie zrezygnuje. Jego uroda, beztroska, szczęście są jak siły natury. - To naprawdę zdarza - szepczę. - W porządku, a więc … Justine …- Przygląda mi się poważnie. - Czy myślisz, że mogłabyś mieć czas na deser, zanim odejdziesz w życie
pozagrobowe? - Czekoladowy fondue wygląda doskonale. Wzdycham z oburzeniem. - Wiesz, nawet hipochondrycy umierają na okropne choroby. A czasami umierają na okropne choroby, których boją się najbardziej. Cubby pochmurnieje. On wie, o czym mówię - moja mama, umarła na "Syndrom Żyły Głównej", latami nikt jej nie wierzył. Położyłam rękę na swojej głowie, gdzie swędzenie było najsilniejsze. - To jest niepokój, Justine. Pomyśl o tym dopiero, co byłaś w stresującej sytuacji. Czy do tej pory nie zemdlałabyś, gdyby żyła naprawdę pękła? - Być może to jest małe pęknięcie. Cubby tylko gapi się na mnie, Gdy pojawia się nasza kelnerka, odwraca się, by wypytywać ją na temat fondue, jak gdybym szczebiotała o niczym. Są cztery fazy, przez które przechodzą moi chłopcy i tak naprawdę wszyscy moi przyjaciele: zainteresowanie, ośmieszanie, pogarda i w końcu odejście. Uświadamiam sobie z bolącym sercem, że Cubby dopiero, co przeszedł do fazy pogardy. Dotykam mojej głowy. Uczucie ostrza szpilki właściwie zmniejszyło się. Swędzenie zmalało. Tak, to może być tylko niepokój. Kelnerka z błyskiem w oczach opisuje płynność czekolady. Jak większość kelnerek, ona też jest urzeczona i podekscytowana obsługiwaniem Cubby'ego. Kolejny raz żałuję, że nigdy nie będę mogła być wolna od lęku, nawet przez tylko jeden dzień. Dlaczego nie mogę być normalna? Mam wiele osobliwych rozrywek. Jedną z nich jest, jak to nazywam "podróż na zakupy marzeń". Gdy idę do ekskluzywnego sklepu z płaszczami i znajduję najpiękniejszy, przymierzam go i chodzę dookoła, rozkoszując się jego wygodą, eleganckim krojem. Oczywiście przez moje niskie zarobki i wysoki aż do niebios dług medyczny, nigdy nie będę miała takiego płaszcza. Właściwie nigdy też nie będę mogła mieć Cubby'ego — to chłopak marzeń. Wkrótce moje epizody ataków lęku, pełne paniki rozmowy telefoniczne i nocne wyprawy na pogotowie doprowadzą do rozstania. I teraz zrujnowałam nasz wieczór, który miał być świętowaniem jego awansu na najlepszego sprzedawcę w InfiniVector Systems. Cubby miał najlepszy wynik w sprzedaży większości biznesowych operacji i oprogramowań integracji majątków w całej firmie. Cubby usprawiedliwia się wyjściem do toalety, a ja korzystam z okazji, żeby pójść do baru, uregulować rachunek. Przynajmniej to mogę zrobić — nie, że mogę pozwolić sobie na to. Podczas czyszczenia mojej karty, modlę się. Nagle Ben Foley, przechodząc obok mnie, głośno zamawia następna kolejkę do swojego stolika. Gdy barman obraca się w stronę półki z butelkami, Ben Foley zwraca się do mnie, wciągając oddech jakby wdychał mój zapach. - Chciwy, głupi i paranoidalny, z dwoma walizkami pełnymi nieudokumentowanej gotówki - syczy. - Zapomniałem jak doskonałym, chyba moim najłatwiejszym celem był twój ojczulekWpatruję się, wstrząśnięta, gdy wydycha zapach cebuli, wysuwa swój tłusty język w górę nad wargę, ujawniając jego mulisty spód, dodając w ten sposób
wulgarności do obrazy. Moje serce przyspiesza gwałtownie, a głowa brzęczy niebezpiecznie. Ale wyprostowuję się i uśmiecham, jakby to on był błaznem. Jeżeli jest jedna rzecz, w której jestem dobra, to ukrywanie lęku i przerażenia. Spędziłam całe moje życie ukrywając lęk i przerażenie. - Było dziesięć walizek gotówki. Kłamię. - Nie wiedziałeś, ponieważ jesteś idiotą Ciarki mnie przechodzą, kiedy patrzy na mnie w śmiercionośny sposób; Rozpaczliwie chcę uciec. Barman zaczyna ustawianie napojów na tacy. Uśmiecham się i kontynuuję. - Ledwie odczuliśmy brak tych dwóch - Następne kłamstwo. Prawdą jest, że przekręt Foley'a pomógł zniszczyć to, co zostało po naszej rodzinie. Dłoń przystojnego restauratora na ramieniu Foley'a; - Te napoje są dla ciebie? Nie czeka na odpowiedź Foley'a. - Każe Chuckowi przynieść je do twojego stołu. Na dół - Przepraszam za to wszystko - Wskazuje na mnie. - Na mnie! Z kpiącym uśmiechem, Foley odchodzi od baru. - Nie przeszkadzałam mu - protestuję. - On podszedł do mnie. - Wiem - mówi, patrzący jak Foley idzie przez dużą, przyćmioną jadalnię. – Wiem. Niektórzy faceci są przystojni w rzeźbiarski, symetryczny sposób, ale uroda restauratora wywodzi się z niedoskonałości: nierówny, być może raz rozbity nos, zdecydowanie ukształtowane wargi, rodzaj szorstkiej i chaotycznej pokusy, którą można odczuwać zawsze jak grawitację. - Zapomnij o nim - przesuwa się bliżej i uświadamiam sobie jak wali mi puls. - Chcę porozmawiać o tym, co mogę zrobić dla ciebie i co ty możesz zrobić dla mnie. - Ze mną wszystko w porządku, dzięki - mówię. - Mój chłopak i ja już wychodzimy. - W porządku? Patrzy na mnie twardo, wydaje się, że spogląda do mojego wewnętrza. - A co z problemem Syndromu Żyły Głównej? Skąd on wie? - Co z nim? - pytam. Uśmiecha się, promieniując perfekcyjnym samoopanowaniem. - Jestem tym, który może cię wyleczyć. - Z czego wyleczysz? - Z niepokoju, czy syndromu? - Z obu. Mogę ci oddać twoje życie z powrotem. Patrzę na niego z rezerwą. On musi być highcapem. Przypuszczam, że przeczytał moje myśli i chce mnie nabrać. Jednak, pytam. - Co musiałabym dla ciebie zrobić? - Pracowałabyś dla mnie. - Co miałabym robić? - Czy to ma znaczenie? - Czy jest cokolwiek czego byś nie zrobiła, by być wolną? Propozycja kojarzy mi się z propozycją Fausta. - Dużo rzeczy. Nie jestem aż tak zdesperowana. - Byłaś zdesperowana dziesięć minut temu. Będziesz zdesperowana znowu. Patrzy mi w oczy z lekkim uśmiechem. Jest jak przystojny maniak. - Jestem przyzwyczajona do rozpaczy, koleś. Desperacja to moja skaza fabryczna.
Ale, w każdym razie dzięki. Wracam do naszego stołu i znajduję Cubby'ego grzebiącego w deserze, oczywiście protestuje też na temat rachunku. - Zapłaciłeś za ostatnie dziesięć posiłków, czy nie mogę kupić ci jednego obiadu gratulacyjnego? - Pytam. Pochyla głowę. - Dzięki, Justine. - Dobrze, gratuluję Cubby. Nie mówię mu o dramacie na górze w barze; to tylko przypomniałoby jak mocno jestem popieprzona. Patrzę na Foley'a i jego ofiary. - Miło z twojej strony, że się wtrąciłaś. To nie był nawet twój problem. Zbrodnia jest problemem każdego; właśnie tak myślę. Przebijam orzechowe, kleiste grono widelcem do fondue i zanurzam je w płynnej czekoladzie. - Prawdziwe Mongolskie Fondue - mówię. Cubby promiennie uśmiecha się do mnie, jakbym powiedziała coś bardzo sprytnego. Zawsze myśli, że jestem sprytniejsza niż w rzeczywistości.
Rozdział 2 Kiedy skręciliśmy w stronę jeziora utknęliśmy w korku. Przed nami ujrzeliśmy policjantów Midcity kontrolujących stojące samochodami, zaglądających przez szyby. Światła latarek wyglądały jak jaskrawe robaki na kamieniach nagromadzonych wzdłuż brzegu. - Ucieczka z więzienia - mówi Cubby. - Założę się o cokolwiek. Nigdy go tutaj nie znajdą. Kiwam głową. Po jednej stronie Jezioro Michigan, po drugiej ruiny magazynu, w połowie zbudowane mieszkania. To kraina cudownych kryjówek. - W innych głównych aglomeracjach nie dowiadujesz się o ciągłych ucieczkach z więzienia - mówi. - Nic dziwnego, że przestępczość wymknęła się z pod kontroli. Jeżeli oni nie potrafią nawet trzymać kryminalistów w zamknięciu - Wskazuje na mnie. - I nie mów, że to jest wszystko z powodu highcapów. - W porządku. - Myślałaś o tym. - Sporo ludzi tak myśli. Cubby odwraca się. Jest jednym z nielicznych ludzi w Midcity — oprócz władz oczywiście, który nadal utrzymuje, że wiara w highcap’y jest tym samym, co wiara w UFO i, że Elvis nadal żyje. - Nawet profesorowie fizyki są podatni na masową histerię - mówi. - Czy słyszałeś, że wspominam profesorów fizyki?
- Nie. Ale miałaś zamiar. Ma rację — miałam. W ubiegłym miesiącu dwóch profesorów fizyki było świadkami ataków latających cegieł i teraz pokazują się we wszystkich wiadomościach mówiąc, że zygzakowata trajektoria lotu cegieł przeciwstawia się prawom fizyki i, że nie ma żadnej możliwości, aby były napędzone katapultą, jak utrzymują władze. Nie powiedzieli, że to highcapy, ale takie było domniemanie. Fala zbrodni mnie zasmuca, złości i z każdym rokiem to się pogarsza. Teraz, dzięki naszemu nowemu seryjnemu zabójcy, Miotaczowi Cegieł, place zabaw i boiska są puste, chociaż jest środek lata, a ludzie pędzą z samochodów prosto do domów i znów do samochodów, wielu nosi hełmy i kaski, nawet kiedy temperatura wynosi dziewięćdziesiąt stopni (32,2°C). Midcity było kiedyś szczęśliwym miastem. I pomimo naszego chylącego się, ku upadkowi przemysłu i szkolnictwa, zdołaliśmy pozostać przeciętni w każdej mierze — ludzie byli naprawdę dumni z tego. Teraz żyją w lęku. Wiem wszystko o lęku. I nikt nie zasługuje, aby żyć w taki sposób. - Naczelnik policji Otto Sanchez naprawi to - mówię. - Pokładasz zbyt dużo wiary w tym człowieku. -Tylko zaczekaj a zobaczysz. On jest inny, jemu zależy. To widać. Cubby opuszcza szyby. - Jest taki sam jak reszta. Ciepły wietrzyk z nad jeziora słabo pachnie gnijącą rybą. Wydaję małe rozdrażnione chrząknięcie. To nie jest tak, że znam Otto Sanchez'a osobiście, ale mam to głębokie zaufanie w jego dobroć i siłę. Nawet patrząc na jego zdjęcia robi mi się ciepło w środku. Jest człowiekiem, który odmieni to miasto — jestem tego pewna. Od czasu do czasu gra też główną rolę w różnych moich fantazjach, chociaż te mają mało wspólnego z prawem i porządkiem. Uśmiecham się do oficera, który podchodzi z mojej strony, kierując latarkę na tylne siedzenie. Miotacz Cegieł jest telekinetykiem, oczywiście — najbardziej popularna zdolność wśród highcapów. Powszechnie wierzy się, że telekinetycy są odpowiedzialni za większość włamań i rabunków kieszonkowych, chociaż telepaci i jasnowidze podobno też mają swój udział w tym chaosie. Niektórzy uważają, że mutacje highcapów wywołała rzeka Midcity. Dla mnie to opowieść trochę, jak z komiksów, ale kto wie? Jak tylko policjanci odchodzą od naszego samochodu, Cubby opuszcza szybę. - Utknęliśmy tutaj na zawsze - mówi. I spogląda na mnie z sugerującym uśmiechem. - Tutaj? Nie jestem pewna, Cub. Jestem nadal roztrzęsiona sytuacją z restauracji. - Rozumiem - mówi. Przesuwa się bliżej i kładzie ciężką dłoń na moim kolanie. - Cubby. Dłoń przesuwa uwodzicielsko. Jego ręka jest gładka z wyjątkiem miejsc zrogowaciałych od podnoszenia ciężarów, drapie moją czułą skórę. Jego dłoń sprawia, że moje całe udo budzi się do życia. Robię łagodny wdech. -Jesteś pewna? - mówi.
Kiedy jego palce przesuwają się w górę, pod brzeg mojej spódnicy, czuję się już mniej pewna. - Jeżeli nie jesteś naprawdę pewna …Spoglądam na niego arogancko. - Czy tak mówi najlepszy sprzedawca po awansie? - Jeżeli nie jesteś naprawdę pewna? Przesuwa swoją rękę znów; ściska, przesuwa. - Dopiero tworzę klimat dla mojej słodkiej gadki. Kiedy patrzy na mnie głodnym spojrzeniem, moja krew gotuję się. Przesuwa dłoń bliżej. Dociera do mnie, że jednak czuję się lepiej. Pochyla się i całuje mnie, smakuje jak mongolski barbeque, kiedy naciska palcami moje majtki w odpowiednim miejscu. Gwałtownie oddycham. Jest koneserem tych miejsc, a ja jestem koneserem jego i doskonałego życia, jakie wiedzie. - Zróbmy to tu i teraz - mówi. - Cuthbert Montgomery! - krzyczę. - Jesteśmy w korku! - Okna są zacienione. - Nie aż tak zacienione. - Pozwól - nakłania. - Sex w samochodzie, publicznie? Chyba żartujesz. - Jesteś taka grzeczna. Jest blisko. A ja próbuję być grzeczna. Uratowana przez odgłos klaksonów. Kolejka w końcu się porusza. - Cierpliwość jest cnotą – mówię, poprawiając spódnicę. Odpala samochód, a ja siadam z powrotem. Zawsze byłam dzieckiem, które przestrzegało reguł i było dopasowane świetnie do ramek wszelkich zasad — nie dlatego, że byłam normalna, ale dlatego że pochodziłam z miejscowej rodziny dziwaków. Normalni ludzie, dorastając myślą, że to jest coś, przez co będą odrzuceni. Są w błędzie. Normalność jest bezcennym rodzajem wolności i jeżeli jej nie masz, to jest wszystkim, czego kiedykolwiek będziesz pragnąć. Dwie godziny później siedzimy naprzeciwko siebie w luksusowej wannie Cubby'ego, dyskutując o zaletach seksu na stojąco, który dopiero, co uprawialiśmy. Podobało mi się, chociaż dla moich nóg było to męczące. Cubby musiał zgiąć trochę kolana, ale za to jego mięśnie ud miały całkiem niezły trening. W połowie akcji przeszliśmy na tapczan. - Wiesz, co oznacza cała ta sprawa, oczywiście. - Stanie? - pytam. -Tytuł najlepszego sprzedawcy. Podróż. To znaczy, że jedziemy do Belize (od tłumacza - kraj w południowej Ameryce w morzu Karaibskim) w grudniu. - Zapraszasz mnie? Jestem zaskoczona. To dopiero za siedem miesięcy. Nie mogę uwierzyć, że pyta mnie o coś tak odległego. - Tak, zapraszam. - Skoro tak, to chętnie pojadę z tobą. Byłabym zachwycona. - A więc załatw sobie na ten czas wolne.
- Boże, jakie to ekscytujące. Byłam tylko w Kanadzie. - Belize nie jest żadną Kanadą, baby. - Ja myślę. Kładę głowę na kolanie Cubby'ego, próbując nie myśleć o brudnej podłodze klinik i ruchliwych tropikalnych robalach, natrętnie latających nad zardzewiałymi instrumentami chirurgicznymi. - Ja myślę. Budzę się samotnie w królewskim łóżku Cubby'ego po prawie bezsennej nocy. Notatka na jego poduszce: Jestem na koszykówce. Jego sobotnia gra. Za oknem niebo w kolorze wspaniałego błękitu, ponad wysokimi kominami i mniej luksusowym sąsiedztwem rzeki. Mongolian Delites jest gdzieś tam. I wiem, że jeśli stanę na stół obok łóżka i przycisnę policzek do okna, to zobaczę kawałek jeziora Michigan. Śmiejemy się, że to kwalifikuje mieszkanie Cubby'ego do: „z widokiem na jezioro”. Odwracam głowę. Obudziłam się w środku nocy spanikowana, że silny niepokój, którego doświadczyłam w restauracji mógłby wywołać powolny wylew w mózgu. Niepokój pogarsza syndrom, więc odczuwasz niepokój o niepokoju. Wkradłam się do domowego biura Cubby'ego i korzystam z internetu. Odkrywam okropną wiadomość na temat syndromu: nowe forum medyczne nawiązujące do "uporczywego” dźwięczenia. Moje dźwięczenie jest uporczywe — uporczywie nieregularne. Dokładnie taki rodzaj uporczywości, jaki miałam. Spanikowana krążę po ciemnym mieszkaniu. Dziś rano oczywiście, czuję się dobrze. Łatwo to zobaczyć, w mądrości po szkodzie, byłeś oszalałym hipochondrykiem, ale kiedy jesteś pochłonięty paniką, wszystko się wydaje takie realne. Naciągam okrycia na siebie, zastanawiając się jak to jest być Cubby'm. On ma wiarę w życie w taki sposób, w jaki pokładasz wiarę w pięciogwiazdkowy hotel: to jest świat słonecznych basenów, luksusowych ręczników i odpowiednich ludzi w recepcji, a twoje szczęście jest priorytetem. Chcę ponad wszystko żyć w bezpiecznym hotelu Cubby'ego. Aby przejść przez jeden dzień bez lęków o zdrowie. Jeden dzień. Godzinę później jestem całkowicie gotowa do pracy: różowy top i plisowana biała spódnica, którą trzymam u Cubby'ego, jestem na bulwarze kupując dużą, extra mocną kawę od podstarzałego sprzedawcy. Miasto wydało sporo pieniędzy, aby bulwar wyglądał pięknie, ale dzięki pogłoskom o kieszonkowcach highcapach i bandziorach kontrolujących umysł, jest opustoszałe. Oczywiście, Miotacz Cegieł też nie pomaga. Ja mam to gdzieś; nie chcę żeby fala zbrodni decydowała o moim życiu. Chociaż trzymam gotówkę przypiętą do wnętrza torebki. Prawie punktualnie zjawiam się w butiku Le Toile, sklepie z luksusowymi sukniami, w którym jestem kierownikiem. Marnie i Sally, moje ulubione podwładne, rozpakowują szaliki z Chin. Szaliki mają małe wzory z gniewnie wyglądającymi twarzyczkami i dziewczyny żartują, że właściciel Le Toile był pijany, kiedy je zamawiał. Opieram się o szklaną ladę patrząc, jak wymagający klienci buszują wśród wieszaków z sukniami. Kilku z nich nosi kapelusze safari wzmocnione stalą w różowym albo beżowym kolorze, najnowszy hit okrycia głowy. Ostatnio mamy sporo zestawów dla miłośników koni z przedmieść jak np. Wzgórza Ellsworth, chociaż nie
wiem gdzie oni znaleźli "wzgórza”, tutejsza ziemia jest płaska na odległość wielu mil. Moje myśli wciąż wracają do restauratora. Skąd on wiedział o syndromie? Na pewno był telepatą, odczytującym mój niepokój związany ze zdrowiem. I tyle. Wzdycham. Wciąż mam przed sobą obraz mojej matki siedzącej w kuchni pośród leków i witamin. Nigdy nie bierz aspiryny na kłujący ból głowy, mówiła mojemu bratu i mi, ponieważ to jest wskaźnik syndromu i aspiryna, jako antykoagulant tylko będzie przyspieszała wykrwawienie się. Lekarze i praktycznie wszyscy myśleli, że była panikarą — aż umarła od pęknięcia żyły. Miałam trzynaście lat. Przeszłam przez kolejne lata jak we mgle. Odczuwam ból, myśląc o tym żałując, że nie mogę być razem z nią. Mogę tylko wyobrazić sobie jak samotna i przestraszona musiała się czuć. Tata miał także problemy ze zdrowiem, chociaż jego lęki były skierowane bardziej ku epidemii Ebola. Mieliśmy schron z respiratorami ze stopniem bezpieczeństwa Nr4, zapasem jedzenia i wody na rok i bronią, aby to wszystko obronić. Gdy mama umarła, tata popadł w jeszcze większą manię naszego bezpieczeństwa. Właśnie wtedy zjawił się Ben Foley i ziemia się zawaliła. Słodkowodny strumień. Ziemia do obronienia. Gdy Foley skończył z nami, byliśmy tak biedni, że musieliśmy się żywić zapasami ze schronu. Po tym wszystkim tata stał się samotnikiem. Pracował, jako programista, rzadko wychodząc z sypialni. Mój starszy brat wyjechał do Brazylii i jak tylko skończyłam szkołę średnią, wyjechałam z naszego małego miasteczka do ruchliwego Midcity. Rozjaśniłam swoje ciemne włosy na blond, dostałam pracę w ekskluzywnym Le Toile i zaczęłam nowe życie po słonecznej stronie ulicy. Myślałam, że będę wolna od rodzinnego lęku, ale on mnie prześladował — moje własne przenośne więzienie. Próbuję przekonać siebie, że restaurator tak naprawdę nie zobaczył, że ze mną coś jest nie tak — tylko odczytał mój lęk związany z syndromem, to wszystko. A co, jeżeli on jest medycznym intuicjonistą? Czy to jest możliwe, że mój stan jest poważniejszy niż myślałam? Teraz żałuję, że nie będę wiedziała, czym tak naprawdę ten facet był. Na stronach internetowych można znaleźć opis zdolności, jakie mogą posiadać highcapy, od powszechnej telekinezy do rzadkich intruzów snu. Jednak ich cechą wspólną jest to, że mutacja zwiększyła wydajność ich mózgu w jakiś dziwny sposób. I to, że większość ludzi udaje, że nie wierzy w nich, ale potajemnie nienawidzi i boi się ich. Za wyjątkiem, Cubby'ego, który po prostu w nich nie wierzy. - Justine, z tobą wszystko ok? Czy znów bezsenna noc? Marnie i Sally patrzą na mnie z troską — niestety często się to zdarza. Muszę stąd wyjść. Wskazuję na salę. -Idę do domu, popracować nad papierkową robotą. Kiedy wrócę tutaj jutro chcę, aby ten manekin miał na sobie jeden z nowych szalików w taki sposób, żeby to wyglądało bajecznie. Dziewczyny uśmiechają się. One kochają manekinowe wyzwania.
Rozdział 3 Jest południe, kiedy wracam do mojego pogodnego sąsiedztwa, pełnego apartamentów, domów i sklepów. Mieszkam w rejonie uniwersyteckim, gdzie małżeństwa wolą mieć psy niż dzieci. Uśmiecham się, kiedy mijam Pana K., greckiego jubilera, palącego przed swoim sklepem; wtedy dostrzegam parę z ubiegłego wieczoru, siedzącą na schodach mojego budynku. Dziewczyna "Loczki" i blond facet, zaskoczenie sprawia, że o mało nie przewracam się. Jak oni mnie znaleźli? Czy wysłał ich Foley? Podchodzę ukrywając zaskoczenie. Blond facet wstaję uśmiechając się. - Zakład, że nie spodziewałaś się nas - wyciąga rękę. - Jestem Carter. Niewielka ilość piegów na szerokiej, szczerej twarzy Cartera rozsiana jest prawie do uszu. Jest średniego wzrostu, dobrze zbudowany, czuję jednak, że jest spięty. Wszystko w nim mówi "zawartość pod ciśnieniem". - Justine - mówię, ściskając jego rękę. "Loczki" wstaje i również się uśmiecha, ujawniając nadszczerbiony przedni ząb, który dodaje jej dziwnie, drapieżnego piękna. - Jestem Shelby. Jej wygląd - zielona koszulka w kwiaty i aksamitne spodnie w paski — jest trochę zwariowany. - Nasz szef chce porozmawiać z tobą - mówi Carter. Z tego wynika, że to Foley jest ich szefem? - Możesz powiedzieć Foley'owi, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. I a propos, Foley to jego prawdziwe imię. Shelby układa wargi w szyderczy grymas i wymawia jego imię z widocznym wstrętem. - Foley. Ciężko siada na schodach, jak gdyby zakomunikowała już wszystko. Jest piękna i niebezpieczna jednocześnie. - Foley nie jest naszym szefem – mówi Carter. - On jest jednym z naszych celów. - Proszę – mówi Shelby - Nie szukaj rozmowy z Foley'em, bo zrujnujesz cały nasz plan. Mówi z rosyjskim akcentem; jej wygląda zdecydowanie nie pasuje do imienia Shelby. - Nasz szef powiedział ci, że pomoże i tak będzie. On ma propozycje dla ciebie, którą musisz usłyszeć. Będziesz zachwycona. - Czekaj. Robi mi się gorąco. - Czy mówisz o tym facecie. Gestem staram się pokazać cynamonowe loki restauratora, minimalnie zbyt długie. - On jest... Myślę o jego bladych zielonych oczach, wydatnych ustach; masywnej posturze i o podekscytowaniu, które odczuwałam przy nim.
- On jest … - przerywam, szukając słów. - To on, tak – mówi Shelby - Packard. Udowodni, że może ci pomóc. - Packard uratował mi życie – mówi Carter.- Packard tak naprawdę uratował życia nam obojgu. Przyjdź do restauracji i wysłuchaj oferty, którą ma dla ciebie. - Skąd mogę wiedzieć, że nie pracujecie z Foley'em? Shelby krzyżuje ręce. - Ponieważ Foley to błazen. I my go zniszczymy. Czasami prawda faktycznie ma dźwięk dzwonka. Słyszę go teraz. I teraz zastanawiam się, czy tych dwoje mówi prawdę o tym Packardzie ratującym im życie. Czy to jest możliwe, że może mi pomóc? Jaka jest jego oferta? Być może nie jest ona tak strasznie Faustowska jak myślałam. Shelby wskazuję na czarny sportowy kabriolet. - Podrzucimy cię tam. Szaleństwem jest wsiadać do samochodu z nieznajomymi i spodziewać się, że jakiś facet w mongolskiej restauracji może zrobić to, czego lekarstwa i terapia nigdy nie potrafiły. Szaleństwem – chyba, że jesteś zdesperowany. W tym Packard miał rację. - Jeżeli się przestraszysz, możesz zawsze wyskoczyć z samochodu – mówi Shelby. Pięć minut później siedząc na tylnym siedzeniu kabrioletu Cartera myślę, że mogę przynajmniej wysłuchać oferty Packarda i zobaczyć dowód. Pytam jak Packard uratował ich życia, ale oni nalegają, że rozmowa z nim wszystko wyjaśni. Być może Packard nie lubi, kiedy mówią ludziom, że jest highcap'em. Słyszałam, że większość highcap'ów próbuje uchodzić za normalnych. Jestem zaskoczona, kiedy Carter pokonuje "labirynt ” dróg - koszmarną zawiłość autostrady, która jest najszybszą i najbardziej zdradziecką drogą komunikacji między dzielnicami. Każdy psychicznie zdrowy człowiek unika tego "labityntu", obwinianego za wszystko: od upadku przemysłu Midcity do, oczywiście, ośmioletniej fali zbrodni, opisywanej w artykułach z tytułami jak "Czarna Dziura w Sercu Naszego Pięknego Miasta.” Mocno się trzymam, kiedy śmiga między samochodami i pokonuję zakręty z olbrzymią prędkością. Kim są ci ludzie? W końcu jesteśmy we Wschodnim Farley i jedziemy przez przemysłowe dzielnicę na północ od rzeki. - Mongolian Delites jest niezwykłą restauracją – mówię, aby tylko przerwać ciszę. Carter rzuca Shelby spojrzenie i spogląda na mnie w lusterku. - Mam prośbę. Nie mów niczego ubliżającego o restauracji Packard'owi. - Więc on jest właścicielem? Shelby kiwa głową. - Tak, ale proszę zrozum. Lepiej nie mówić na temat restauracji. Carter skręca w wąską, cienistą ulicę otoczoną ceglanymi budynkami. - A szczególnie nie komentuj wystroju. - Świetnie. Tylko powiedz mi — czy Packard jest highcap'em, tak? Wymieniają spojrzenia. - Tak- mówi w końcu Carter. - Packard widzi psychologiczną konstrukcję ludzi. - Tak po prostu? – pytam. - On po prostu widzi psychologię? Shelby marszczy brwi.
- To jest potężny talent wśród highcap'ów. Nie umniejszaj jego zdolności. Nie wiem, co ja sobie myślałam, jaką miałam nadzieję, na lepszą moc, idealne byłoby coś leczniczego. Zrezygnowana głupio zmarnowanym popołudniem, siadam z powrotem. Mongolski Delites jest ulokowany w przemysłowej dzielnicy, zbyt daleko od jeziora, aby być atrakcją dla wynajmujących mieszkania. Zajmuje parter w trzypiętrowym budynku ochlapanym błotem z chodnika, pomiędzy agencją reklamową i odnowioną przestrzenią biurową. Gigantyczna firma Bessler Box zajmuje prawie cały blok po przeciwnej stronie ulicy, bezpieczny dla małego kącika z łakociami błyszczącego neonowym klejnotem z boku. Carter znajduje parkomat i wysiadamy. Nazwa "Mongolian Delites" jest namalowana na oknie grubymi czarnym literami; złote zasłony ukrywają wnętrze. Ale najbardziej uderzającą cechą restauracji są jej ogromne drewniane drzwi, które mają wyrzeźbioną masywną twarz, jak gdyby przyjazny brodaty olbrzym z długimi lokami, typowymi dla króla czasów Renesansu usiłował przecisnąć się przez drewno. Twarz jest atrakcyjna i co dziwne, daje poczucie komfortu. Carter chwyta zewnętrzną krawędź nosa olbrzyma i otwiera drzwi, dzieląc twarz na pół. Idę za Shelby i Carterem przez główną jadalnię, teraz zaludnioną przez stałych klientów w porze obiadu, mijamy olbrzymie lustro w kształcie azjatyckiego chramu, zajmujące centralne miejsce w lokalu i wchodzimy w głąb do szerokiego korytarza, którego nie zauważyłam ubiegłej nocy. Po jednej stronie korytarza znajdują się puste loże, w których migoczą świece, dodając niesamowitego blasku azjatyckim obrazom wiszącym wzdłuż ściany. Zatrzymujemy się na samym końcu i widzimy, Packarda, siedzącego bokiem w jednej z nich z wygodnie wyciągniętą nogą i głową opartą o ścianę. Przygląda się nam chłodno, jak książę highcap'ów na tronie. - Justine – mówi. Jakby smakował moje imię. - Justine Jones. Wstaję i obejmuję moją dłoń. - Imponująco. Mamroczę podziękowania. - Nie przypominam sobie, żebym spotkał kiedykolwiek kogoś, tak zaniepokojonego o swój stan zdrowia jak ty, poza osobami w kaftanie bezpieczeństwa. Kontynuuje. Marszczę brwi. - Wiesz, być może jestem trochę hipochondryczką, ale kiedy masz uzasadnione symptomy, to zwykle niepokoi cię to. Symptomy są sposobem, w jakim ciało coś sygnalizuje. Nawet hipochondrycy miewają straszne choroby. Packard się śmieje. - O, to jest doskonałe. Ty jesteś doskonała. Carter wychodzi. - To nie jest zabawne – mówię. - Słuchaj wiem, że widzisz moją konstrukcję psychologiczną na wylot, ale dopóki nie dasz mi trwałej odporności na syndrom i wszystkie związane z nim choroby, żebym już zawsze była wolna od zmartwień, nie widzę jak mógłbyś mi pomóc. - O, na pewno ci pomogę - mówi. Packard siada za stolikiem w loży a obok niego
siada Shelby bawiąc się słomką karaibskiego koktajlu. On wskazuje miejsce naprzeciwko. - Proszę. Siadam na samej krawędzi. - Wiem ile cię ostatnio kosztowało, stawienie czoła Foley'owi. Masz potrzebę w pomaganiu pokrzywdzonym, tak jak my. Ale twój nienaturalnie potężny lęk rujnuje ci życie, aż w końcu zwariujesz. Dosłownie. Ale dla nas, twój lęk jest mocą. Zaczynam protestować, ale Packard podnosi rękę. -Wyobraź sobie, że mogłabyś wycelować cały ten lęk poza siebie. Uwolnić się od niego całkowicie. Rozważam to przez moment. -To mogłoby być pomocne. -Po prostu wykorzystywałabyś swój lęk w realizacji naszych celów. Używałabyś go, jako broni. - Używać, jako broni? Atakować nim ludzi? - Tak. Przygląda mi się w taki sposób, jakby był podekscytowany swoim szalonym planem. - Słyszałaś o przypadkach, kiedy ludzie wynajmują zawodowego zabójcę, by zabić wroga? Jesteśmy zawodowcami tylko, że my nie zabijamy ludzi. Pozbawiamy ich złudzeń (otrzeźwiamy). Jesteśmy psychologicznym oddziałem uderzeniowym. Deziluzjonistami. Od pewnego czasu poszukiwaliśmy kogoś z takim lękiem o zdrowie jak ty. Próbuję powstrzymać śmiech. - Przepraszam, to jest tak odległe od tego, co robię, na co dzień. Wraca Carter i kładzie koszyk chleba i tacę z gorącym kebabem po czym znika ponownie. Packard układa serwetkę na kolanach. - Zwykle, ofiary zbrodni albo ich rodziny wynajmują nas. - Proszę, częstuj się. Kładzie plasterek pomidora na kawałku bagietki. - Ufam mojej psychologicznej wizji, w ocenie celu. Wtedy kompletuję zespół, by pozbawić cel złudzeń na poziomie emocjonalnym, umysłowym itd. Wygląda w tej chwili na maniaka i ciężko wyobrazić sobie, że rodzice kiedykolwiek troszczyli się o niego, czesali jego włosy, opatrywali kolana. - Więc ktoś wynajął ciebie, by rozpracować Foley'a? - Ostatnie ofiary. I wkrótce nacieszą się osiągniętym przez nas rezultatem, którego po prostu nie mogą poczuć po zobaczeniu Foley'a martwego albo w więzieniu. Zobaczą, że jest załamany, zdjęty skruchą, wtedy on będzie miał okazje stać się lepszą osobą. Rozczarowanie powoduję głęboką zmianę. - Jak restartowanie komputera. Shelby bada plasterek cukinii. - Pozbawienie złudzeń załamuję i powoduję zmianę u ludzi. - To wydaje się trochę…. Nie potrafię skończyć myśli. - To nie dla Foley’a, potrzebujemy ciebie. Packard kontynuuje. - Potrzebujemy twojej pomocy dla osiągnięcia innych celów.
- To zupełnie nie ma sensu. Hipochondryczny atak wprawdzie nieprzyjemny, ale nie powoduję utraty złudzeń, czy nie mam racji? Packard wydaje się być zadowolonym z mojego pytania. - Czy wiesz jak burzą budynki? - Materiałami wybuchowymi - odpowiadam. - Dobrze. Ale nie zrzucają bomby na budynek, nieprawdaż? Ekspert od wybuchów używa promieni rentgenowskich, by znaleźć słabe punkty w budynku. Słabe miejsca wskazują, gdzie podłożyć dynamit. Patrzę na osoby tak, jak zrobiłby to ekspert od wybuchów. Widzę, czym one są. Oceniam ich silne i słabe strony. Widzę, w jaki sposób można doprowadzić do ich upadku. I niepokój zdrowotny jest narzędziem, którego potrzebuję w mojej skrzynce narzędziowej. Wyciera ręce, oczy ma pełne blasku. Nigdy nie spotkałam człowieka o takiej charyzmie i pewności siebie. - Masz rację, ataki hipochondrii same w sobie nie załamią osoby, ale przygotują pole dla moich potężniejszych - deziljuzionistów. Około dziesięciu procent ludzi odczuwa niepokój związany ze zdrowiem, który możemy wykorzystać. Wiedziałaś o tym? Co dziesiąty jest hipochondrykiem. Większości udaję się to ukryć. Packard zapala świecę na naszym stole. - Oczywiście, nie każdy może być pozbawiony złudzeń.... - Pozwól, że cię przerwę w tym momencie – mówię. -To wszystko jest bardzo ciekawe, ale pozbywanie się własnego lęku przez przekazywanie go innym ludziom … nie należę do takich osób. Nawet, jeśli sam proces mógłby mi pomóc. - Proces nie tylko ci pomoże, ale uratuje. Od hospitalizacji i przedwczesnej śmierci. W głębi serca, musisz wiedzieć, że właśnie tam zmierzasz. Nasze spojrzenia spotykają się. Światło świec zmiękcza jego męskie rysy twarzy. - Nic nie wiem na ten temat. - Czy to pogarsza się każdego roku? Nie odpowiadam, ponieważ się pogarsza. - Czy nie jesteś ciekawa jak to jest być zdrową i szczęśliwą, chociaż przez chwilę? - Zdrowa i szczęśliwa? – powtarzam jego słowa obojętnie, jak by to nie było najbardziej upragnioną rzeczą w całym świecie. - Nie, jeżeli muszę kogoś skrzywdzić. - Uczciwie. A co powiesz na darmową demonstracje? Pozwolę ci zaatakować mnie lękiem. Będziesz wolna od niego przez tygodnie, być może nawet miesiąc. -Nie chcę zranić również ciebie - odpowiadam. - Nie zranisz. Czy możesz wygenerować atak lęku właśnie teraz? - Nie na rozkaz. -W porządku. Przerwał pisząc coś na serwetce. - Sprowokujemy atak. W końcu nauczysz się, jak to robić samodzielnie. - Idź do apteki po to - . Zwrócił się do Shelby. - Och - Shelby czyta, uśmiecha się i odchodzi. - Co przyniesie? - Zobaczysz – mówi Packard. - Tak, zobaczymy. - Krzyżuję ręce - Nie ma rzeczy, które mnie przestraszą.
Jego policzki napinają się, jakby powstrzymywał uśmiech. Jestem trochę zdenerwowana, ale chce wiedzieć czy on może mi pomóc. Muszę wiedzieć, czy to z czym mam do czynienie jest prawdziwe. - Ostrzegam cię, kiedy starsze panie w supermarkecie rozdają kawałki pizzy, zawsze biorę jeden, ale nigdy nie kupuję całej pizzy. Packard opiera się o kąt loży, podnosi kolano widoczne nad brzegiem stołu i leniwym gestem układa na nim dłoń. - Kupisz tę pizzę. Jest pełna bogactwa, zdrowia i idealnego szczęścia. Jego pewność jest zniewalająca. Kelner przynosi butelkę jasnego płynu i nalewa pełne kieliszki. Czuję zapach anyżu. Ouzo (od tłumacza - grecki mocny likier aromatyzowany anyżem). Packard podnosi swój kieliszek, wznosi toast, wypija go duszkiem, po czym nalewa kolejny. - Nie jestem żadnym strażnikiem. - Naturalnie. Jego usta drgnęły, jakby potajemnie bawiła go moja oporność, jego oczy wydają się bardziej miękkie: miękkie zielone spojrzenie z pod mrocznych rzęs. Muszę się odwrócić, gdyż patrząc zbyt długo na jego przystojną twarz mogłabym się w nim zatracić. Popijam moje ouzo, chociaż jest zaledwie popołudnie. On przesuwa palcem po krawędzi swojego kieliszka. - Bogactwo, zdrowie i szczęście. I przynależność do wspaniałego i niezwyciężonego oddziału. Z tą wypowiedzią, Packard zmienia kategorię z przystojnego, nieznacznie maniakalnego highcap'a na operatora mózgu. - Generujesz lęk o bardzo wysokim natężeniu. To rzadka umiejętność. - Dzięki - mamroczę, głupio się rumieniąc. Nikt nigdy nie podziwiał mnie za to, że jestem popieprzona. - Jako członek naszego zespołu, zaatakujesz tym lękiem kryminalne cele i równocześnie użyjesz swojej argumentacji wypaczonego hipochondryka, by zwrócić ich uwagę na symptomy choroby i śmiertelność. W ten sposób pokierujesz ich wprost na atak lęku. Packard dalej opowiada jak psychologicznie atakują ludzi, kiedy ja częstuję się chlebem i kebabem. Mam wrażenie, że oni utożsamiają swoje cele kryminalne z komputerami, a przeciążenie i rozbijanie osobowości pozwala im na bezbolesne restartowanie. Wraca Shelby z brązową papierową torbą. Packard odsuwa na bok talerze i kieliszki. - Shelby, co tam masz? - Mam to - Shelby wyciąga stos czasopism. Odczuwam zimno. Shelby rzuca jedno przede mną. - Dziewczyna w rozkwicie życia odkrywa, że ma raka - albo gronkowiec doprowadza do amputacji obu nóg młodej matki. - Mój, Bożę - szepczę. Artykuły medyczne w czasopismach mody. Mój osobisty kryptonit. Shelby radośnie, rzuca przede mną następny.
- Skrzep krwi dotarł z nogi do mózgu. Ona ma dopiero dwadzieścia cztery lata. Umiera. Robię gwałtowny wdech. Packard zbliża go do mnie. - Doskonale.- Justine ma słabość do chorób naczyniowych. - Nie mogę tego czytać - szepczę ochrypłym głosem. - Naczyniowych? Hmm - Shelby wyciąga różowe czasopismo z dna stosu - Być może to — skrzep Hofstadera niespodziewanie atakuję młodą kobietę. Otwieram oczy z przerażeniem. Hofstader. Moja druga z najgorszych chorób. Bliski krewny mojego syndromu. Niektórzy twierdzą, że to ten sam syndrom. - Zaczniemy od tego - mówi Packard. - Nie mogę tego czytać. Nie będę. Shelby pomocnie otwiera odpowiednią stronę. - Dzięki, Shelby. Shelby wychodzi i Packard pochyla się przez stół. - Będziesz to czytać. Cały artykuł. Rozsiada się. - Czy to ci wystarczy? Wykrzywiam się patrząc na zdjęcie kobiety alpinistki. Zawsze są zdjęcia "przed", gdzie kobieta wiedzie szczęśliwe życie nie wiedząc, że jest chora. - Naprawdę, nie powinnam tego czytać, ponieważ naprawdę istnieje możliwość, że mam chorobę naczyniową, a niepokój może tylko zwiększyć moje ciśnienie i wszystko tylko pogorszy. - Czytaj dalej - mówi. Kiedy protestuję, rzuca czasopismem – Czytaj! - Mówiłam ci — nie jestem pewna, czy chcę to dalej robić. Nie przyłączę się do was. - Chcesz wyjść? Więc idź. Jest ten moment ciszy, w którym wyobrażam sobie, że wychodzę. On siada z powrotem. - Nie przyłączysz się. Świetnie, ale nie traćmy czasu na grę jakbyś nie chciała zerknąć, co jest za zasłoną. To jest ludzka natura. - Czy ty zawsze zachowujesz się jakbyś wszystko wiedział? Intensywność jego spojrzenia odbieram, jako Tak. Gapię się prosto na niego. Ma rację nie jestem osobą, która będzie udawać, że jest inaczej. - W porządku zobaczmy, co tam masz Panie. I wtedy czuję tą niezręczną chwilę, ponieważ zabrzmiało to zbyt seksualnie. Spokojnie skupiam się na stronie. Czasami artykuły najpierw relacjonują pobyt w szpitalu, po czym powracają do diagnozy, w innym przypadku rozpoczynają się od pokazania szczęśliwego życia, jak ten, a następnie opisują przebieg choroby. Ta kobieta wymyślała wymówki dla kłucia i dźwięczenia w uszach. Zły pomysł. Kilka tygodni później, odwołuje wizytę u lekarza. Cenny czas jest stracony. Bardzo powszechne. Packard wzdycha niecierpliwie. - Jak długo ci to zajmie? - Nie wiem. Czytam inny artykuł. Winda szpitala. Droga na operacje. - Czy możesz nie patrzeć? Packard nalewa sobie kolejny kieliszek. Artykuł opowiada o kobiecie, której kariera instruktorki aerobiku zostaje
przerwana przez atak choroby coś, co najbardziej nienawidzę. Lepiej, jeżeli ofiary prowadziły siedzący tryb życia spędzając całe dnie na tapczanie zapychając się niezdrowym jedzeniem. Czytałam i czytałam. Nic się nie dzieje. Nigdy wcześniej nie próbowałam wywołać ataku. - Masz jakiś problem? – dopytuje się. - Nie wiem. Domyślam się, że to musi być naturalnie. - Właśnie, dlatego dostarczyłem ci te czasopisma - mówi. - To jest zbyt wielka presja, ok? On wzdycha i napełnia mój kieliszek. - Być może to cię odpręży. - To tylko wszystko pogorszy. Być może gdybyś dał mi trochę prywatności? - Skąd będę wiedział, że jesteś gotowa? - Nie wiem, ale nie mogę się skupić w twojej obecności. - Ledwie tu jestem. Parskam i wracam do artykułu, ale i tak straciłam koncentracje. - Mam pomysł. Co myślisz o czytaniu ze zrozumieniem? Marszczę brwi patrząc, jakby był dupkiem chociaż tak na prawdę nim jest, ale czuję się o wiele bardziej beznadziejna, niż rozgniewana. Chciałam wiedzieć czy coś w świecie mogłoby mi pomóc nawet, jeśli nie planowałam tego wybrać. Odwracam się od niego i od czasopisma ze złością. Patrzę na obraz koni na ścianie nad naszym stolikiem. Pod obrazem jest napis koreański; można to łatwo określić na podstawie wszystkich tych ozdobnych liter. Więc co ten napis robi w mongolskiej restauracji? I zestaw solniczek i pieprzniczek ze słoniem jest z Indii. Wszystko w Mongolian Delites jest niewłaściwe. - Nawet nie czytasz - mówi. Patrzę na niego sfrustrowana. - Co to za dekoracja tutaj? Cały ten etniczny miszmasz. Przymruża oczy, twarz mu czerwienieje. Powoli podnosi się i podchodzi do mnie. Opiera nogę na siedzeniu obok mojego uda i rozwścieczony rzuca czasopismem. Podskakuję. - Wracam za pięć minut - warczy - Jeżeli nie postarasz się, nie będziemy tego kontynuować. - Wow! – mówię zaskoczona jego gniewem. Niespodziewana furia Packarda wywołuje szaleńczy rytm mojego serca. Lęk. Tego potrzebowałam. Patrzę na artykuł zahipnotyzowana. Obraz szczęśliwej dziewczyny. ”Myślałam, że tego dnia wyjdę ze szpitala z receptą mając wolny czas na zakupy. Zamiast tego spędziłam popołudnie obserwując jak golą moją głowę do operacji” I wtedy dochodzę do tego zdania: "Aktualne badania sugerują, że dziedziczność może odegrać rolę w chorobach naczyniowych. …” Dziedziczność? Zaczynam się pocić. Sprawdzam okładkę — ubiegły miesiąc, Maj. Więc odkryto, że syndrom żyły głównej i syndrom Hofstader'a są dziedziczne? Słowo rozpływa się przed moimi oczyma, dotykam mojej głowy. Czy to jest właśnie to dźwięczenie? Ten ekstremalny poziom niepokoju sam w sobie mógłby doprowadzić do pęknięcia żyły i wykrwawienia się. Jest źle. Ledwie zauważam i szczerze, mało mnie to obchodzi, kiedy Packard wraca i siada naprzeciwko mnie. Dosłownie czuję żyłę rozrastającą się wewnątrz mojej czaszki w charakterystycznym kształcie
gwiazdy, odróżniającej chorobę. Uświadamiając sobie tą napięta sytuację, ogarnia mnie niepokój, a co jeśli ja zemdleję? Czy tak naprawdę znam tych ludzi? - Gotowa? Patrzę na niego jakby zwariował. - Nie wiem, o czym myślałam. Źródłem nie jest lęk; to ma powiązanie z medycyną. - Tak sądzisz, ponieważ jesteś teraz wewnątrz tego. - Chciałabym. Myślę o karetce, ale muszą ją wezwać natychmiast żeby można było mi pomóc. - Hej – mówi. - Spójrz na mnie. Nie obchodzi mnie to; Muszę się skoncentrować, aby nie spanikować, jeżeli to jest dziedziczne, prawdopodobnie naprawdę mam ten syndrom. - Zaufaj mi. Tylko na chwilę. Bierze moją rękę, a ja cała sztywnieję. Ale kiedy patrzę w górę na niego, pewność jego trochę mnie ogrzewa - Dziko, myślę. - Dlaczego nie? - Dlaczego nie spróbować tego? Biorę oddech. - Moment. Nie mogę uwierzyć, że zgadzam się na to. On delikatnie, umieszcza moją dłoń na stole. - Chcę, byś poczuła, gdzie kończy się skóra twojej dłoni. Właśnie tam gdzie powierzchnia twojej skóry spotyka powietrze. Biorę kolejny oddech. - W porządku. - Teraz, skoncentruj się poza powierzchnią swojej skóry — mniej więcej o pół cala. Mówi o tym tak zwyczajnie, że wykonuję to machinalnie. Jest to takie łatwe i mam zabawne odczucie, że zawsze czułam tę przestrzeń. - To jest twój wymiar energii. Jest wewnątrz ciebie i także otacza cię. Jest to miejsce, gdzie żyją twoje emocje. Kiedy skupiasz się na swojej świadomości, możesz go wyczuć i kontrolować. Gapię się na swoją rękę na drewnianej powierzchni stołu, tętno głośno bije mi w uszach, modlę się, żeby to nie był długi proces. - Czy możesz zlokalizować swój lęk? Gdzie to jest? - Nie wiem. W moim wymiarze energii? - Gdzie w twoim wymiarze energii? - Czy możemy przejść do części, gdzie ja się czuję lepiej? Mój głos brzmi nienaturalnie głośno. - Masz w sobie tyle lęku i obsesji na jego punkcie, a jednak nie wiesz, gdzie w twoim wymiarze energii on żyje? Odpowiedź przychodzi natychmiast, kiedy skupiam się. - Mój żołądek. Trochę w moim gardle. - Dobrze. Trzymaj swoją świadomość wypchniętą dookoła siebie i dookoła twojej ręki. Przesuwa rękę w kierunku mojej i zatrzymuje ją, kiedy między naszymi palcami wskazującymi jest mała przestrzeń. - Czujesz to? - Tak - szepczę. To jest pewnego rodzaju aktywności dookoła mojego koniuszka palca. To jest najdziwniejsza rzecz.
- Dotykasz mojego wymiaru energii swoją. Właściwie, robię to dla ciebie, ale praktycznie możesz nauczyć się wyczuwać wymiary energii innych ludzi tak wyraźnie jak czułabyś futro zwierzęcia. Przysuwa się bliżej, biorąc moją rękę. Łapię gwałtownie oddech. Oszołomiona doznaniami. - Czy wiesz, co wydarzyłoby się, jeżeli zrobiłbym małą dziurkę między naszymi dwoma wymiarami?- pyta. Zaschło mi w gardle. To brzmi przerażająco i erotycznie równocześnie. Czy to jest jego plan wyciągnięcia mnie z napadów lęku? - Czy widzisz emocje ludzi? - pytam. - Nie, nie w aktualnym czasie. To, co widzę jest strukturalne. Nie przejmuj się mną — trzymaj swoją świadomość wypchniętą. On trzyma lekko moje palce, intensywnie wpatrując się w moje oczy. - Masz tak wiele lęku w sobie, twój wymiar energii jest przeładowany emocjami w sposób nieporównywalny z moim. Jeżeli zrobiłbym dziurę między nami, cały twój lęk i inne negatywne emocje runęłyby we mnie. Ciemne emocje przeskakują z ciała o wysokim stopniu emocji do ciała z niskim. Prawo fizyki, jak odsysanie gazu. Jak tylko przepływ się zacznie, wszystkie ruszą razem. - Wszystkie negatywne emocje? - Tak. - Co z pozytywnymi? - Tylko negatywne. Pozytywne zachowują się inaczej. Wydaje się czekać na moje pozwolenie. - Nie podoba mi się zbytnio myśl o dziurawieniu mojego wymiaru energii. - Nie martw się, to się zrośnie z powrotem - mówi. - Gotowa? - Co, jeśli się zrośnie źle? - Tak nie będzie. - Zaczekaj! Czy to będzie bolało? Packard patrzy mi w oczy i mam uczucie, że coś się zmienia i podnosi się we mnie. - Zaczekaj - próbuję odciągnąć moją rękę. Trzyma mocno. - Z tobą wszystko jest w porządku. - Nie, coś jest nie tak. Moja ręka jest gorąca. Czemu jest gorąca? – przenoszę wzrok z dłoni na Packarda i z powrotem na dłoń. To jest jakby coś gorącego przechodziło przez moją rękę, i to daję uczucie inności w moim ciele, jak gdybym gubiła swój balast, który zastępuje poczucie lekkości. - Co się dzieję? Nie odpowiada. - Moja ręka … - nie kończę zdania, ponieważ raptownie, moja ręka z gorącej robi się zimna, jakby w palcach był wiatr. Jestem rozluźniona i beztroska. Podnoszę się. - Wow. Co do diabła? Packard wypuszcza moją dłoń. - Będziesz musiała się nauczyć ukrywać zaskoczenie, kiedy atakujesz swoją ofiarę lękiem. Poruszam ramionami, potrząsam głową. Nigdy nie czułam się tak żwawo i
lekko. Packard przygląda się z arogancką przyjemnością. - Lepiej? - Wraca na swoje miejsce nie czekając na odpowiedź. - Nie rozumiem. - Co tu jest takiego, czego nie możesz zrozumieć? Jak się czujesz? Nie czuję niczego, ale to jest cudowne "niczego". Ze mną wszystko jest w porządku. Nie odczuwam przerażenia czy zaniepokojenia, nawet delikatnego niepokoju. - To jest … to jest … - To się nazywa spokój. Śmieję się. Nigdy nie czułam się tak beztroska. To jest świetne. - Wow. - Mrugam kilka raz. - Spokój i pogoda ducha nie są związane z dodaniem czegokolwiek – mówi. - Tu chodzi o pozbywania się czegoś. Dopiero, co przerzuciłaś wszystkie swoje negatywne emocje, szczególnie te związane ze strachem. Nadal będziesz myślała o chorobach, ale będzie to miało znaczenie takie, jak doznania przy umieszczaniu flagi na Marsie. Mało kto doświadcza tego uczucia. Wszystko wydaje się inne. Bogatsze. Bardziej żywe. Samo wdychanie pikantnych zapachów restauracji jest zmysłowym doświadczeniem i przy oddychaniu mój jedwabny top zmysłowo szepczę na moich ramionach. - To jest cudowne. - Nic nie jest inaczej. Byłaś tak skupiona na sobie i swoich emocjach, że nigdy w pełni nie doświadczyłaś czegokolwiek. Bardzo typowe. Koszt tego nagle mnie ogłusza. - Przekazałam ci cały swój mrok. Czy z tobą wszystko w porządku? Patrząc na ścianę, mówi - Tylko ja mogę sobie z tym poradzić. Uśmiecham się do jego postawy mrocznego Pana i już nie odwracam się od jego piękna. Po prostu czerpię przyjemność z patrzenia na niego: cudowna krzywizna nosa, zabłąkany kosmyk włosów całuje jego kość policzkową, szorstka lina warg. Mój żołądek ściska się na myśl o przesunięciu palców wzdłuż jego warg i być może nawet całowania ich. Prawdopodobnie przesuwając ten palec w dół jego szyi, rozpinając jeden guzik. Być może następny. Przełykam, zahipnotyzowana nagłym pragnieniem, by go czuć i smakować. On spogląda na mnie chytrze. - Twoje doznania będą teraz bardzo intensywne jeszcze przez mniej więcej godzinę. Godzina Rozkoszy, tak to nazywamy. Jesteś teraz inteligentniejsza i bardziej spostrzegawcza i wszystkie twoje zmysły są na wysokich obrotach. O ile nie skupisz się na swoich niższych pragnieniach, może to być potężną korzyścią. Nie obawiaj się przyzwyczaisz się do tego, to trwa tylko godzinę. Ale twoja odporność na lęki związane ze zdrowiem może trwać długie tygodnie. Potem, będziesz chciała zaatakować kogoś ponownie. Odwracam się od Packarda i popijam mojego ouzo, delektując jego cierpkość, badając swoje zmysły, jak to robię, kiedy jestem przerażona. - To musi być niezgodne z jakimś prawem natury. Czy to mogłoby być niebezpieczne? Fizycznie? Dziwnie, uświadamiam sobie, że mówię to bez lęku, jak
gdyby to było tylko teoretyczne pytanie. Packard śmieje się. Jego śmiech jest - bogaty i głęboki. - Poważnie. Patrzy na mnie znów tym spojrzeniem pełnym podziwu, jak badacz dżungli spostrzegający mityczną uskrzydloną małpę. - Och, czekaliśmy na ciebie. Powinniśmy zacząć szkolenia już jutro. Patrzę na niego chłodno, ale wewnętrznie jestem wypełniona czystą, słodką energią. I pożądaniem. - To jest niewłaściwe, by dookoła atakować ludzi. - Czy tak jest? Dokonujemy zmiany w sercach przestępców — zmiany, której by nie doświadczyli przez lata, być może przez całe życie, kto wie? I dajemy ich ofiarom poczucie rozwiązania. - To nadal nie jest właściwe. Packard uśmiecha się, jakbym powiedziała całkiem niezły żart. - Jesteś teraz pod wpływem Godziny Rozkoszy, ale nie pokazujesz tego. Doskonale to ukrywasz, twarz bez wyrazu jest przydatna w naszej pracy. - Jestem poważna. Powiedziałam, że nie mogę się przyłączyć -. Chociaż wszystko, co chcę zrobić to pozostać. I nagle jedna rzecz staje się bardzo jasna: jeżeli nie odejdę teraz, mogłabym już nigdy nie odejść. - Demonstracja się skończyła? Packard przestaje się uśmiechać. Walcząc z instynktem, wstaje i zakładam torebkę przez ramię. - To nie będzie długo trwało. Wrócisz tam gdzie byłaś. - Wiem. Zakładam okulary przeciwsłoneczne na głowę jak opaskę. - Dziękuję Packard, za wszystko. Ale mówiłam ci, że nie mogę być w twojej drużynie. To nie jest właściwe żeby psychologicznie atakować ludzi. Moje serce szaleńczo bije, kiedy Packard podnosi się, wysoki, szczupły i opanowany. Jest zbyt atrakcyjny — kolejny powód, by wyjść. - Justine, masz chorobę umysłową, która skończy się na hospitalizacji i śmierci. Nie podoba mu się, że chcę odejść. Prawdopodobnie nikt nigdy nie chciał odejść. Nie jest to łatwe, ale robię to — dziękuję mu znów i wychodzę natychmiast. Czuję się silniejsza, kiedy jestem na zewnątrz, szczęśliwie zmierzając w dół cienistego chodnika. Jaskrawe samochody śmigają, lekki wietrzyk obsypuję pocałunkami moje ręce i szyje, słońce ogrzewa ceglane twarze budynków. Najlepsze w tym wszystkim, że nie czuję żadnego lęku. Nawet niepokoju o lęk. Mogę myśleć o syndromie bez jakiegoś uczucia fatum. Latające cegły? Również żadnego strachu. Wszystko jest doskonałe. Nawet zgniecione opakowanie po batoniku Twix na chodniku wydaje się doskonałym. Uświadamiam sobie, że to jest stan umysłu, jakiego ludzie szukają całe życie. Pustelnicy w małych jaskiniach, mnisi w ich zwietrzałych klasztorach. To jest wszystko, o czym człowiek kiedykolwiek mógł marzyć. - Justine! Hej! - Czarny kabriolet jedzie obok mnie. Carter. - Powiedziałem, że zawiozę cię do domu.
- Wiem. Wszystko ok. - Jesteś pewna? Rozważam ponownie. Jeżeli pojadę do domu, mogłabym nacieszyć się luksusową wanną, przepysznym posiłkiem, jazdą na rolkach z zawrotną szybkością wzdłuż rzeki. Wsiadam i zatapiam się w wygodne czerwone siedzenie. Ruszamy. Carter zmienia biegi raz za razem, ręce w skórzanych rękawiczkach odpowiednie do sportowego samochodu, jasne włosy rozwiane wzdłuż pokrytych piegami policzków. Myślę, że super zabawą byłaby możliwość popływania. Albo bieganie. I wtedy uderza we mnie myśl: najlepszą zabawą ze wszystkich, byłoby uprawianie sex'u. Wyobrażam sobie ciężar rąk Cubby'ego na moich udach, uczucie jego twardej erekcji w mojej dłoni, skóra delikatna jak płatek róży. - Czy możesz mnie wysadzić przy mieszkaniu mojego chłopaka? - podaję mu adres Cubby’ego Carter uśmiecha się. - Coś zabawnego? - Godzina Rozkoszy – mówi, tak jakby dokładnie wiedział, o czym myślę. Zarumieniłam się. - Słyszałem, że nie przyłączysz się. - To nie jest dla mnie. Cisza. Przesuwam palec wzdłuż chłodnego metalu drzwi. - Jaki byłem przed przyłączeniem się... – mówi. Jest zażenowany - Byłem jednym z tych facetów, który pobiłby każdego tylko dlatego, że spojrzałeś na mnie w niewłaściwy sposób. Wdawałem się w bójki z całymi tłumami facetów — im więcej tym lepiej. Kiedy walczyłem, to zagłuszało uczucia, rozumiesz? Byłem wtedy kucharzem. Jeżeli nie spotkałbym Packarda, już bym nie żył. Zmienia pas na inny. - Czy znasz, taką sytuację, gdzie ludzie patrzą na ciebie z litością i fascynacją, a ty wiesz, że oni myślą: "Ty żałosny nieudaczniku, czy ty cokolwiek osiągniesz w tym życiu?"- Znasz to spojrzenie? - O, mój Boże - Odwracam się do niego. - Nie mogę uwierzyć, że znasz to spojrzenie! - Wszyscy deziljuzioniści znają to spojrzenie. Przyzwyczajeni, przynajmniej. Powinnaś rozważyć to ponownie – mówi. - Należysz do nas. Wspaniale, że ktoś może tak to do mnie powiedzieć. - Chciałabym przyłączyć się do was, ale wierzę w takie rzeczy jak dobro i zło. I uczciwy sąd — co z tym? - A co z nieuczciwymi? I wtedy jesteśmy znów w "gąszczu" dróg. Jedziemy, mijając brudne budynki, grube, cieniste filary podpierające przemysłowe mosty, niebieskie niebo. Na samej górze widać błyszczące skupisko budynków ze szkła w śródmieściu, z iskrzącym się jeziorem obok. To jest zapierające dech piękno. Potem jesteśmy pod mostem i to jest również piękne. Spoglądam na Cartera, świadoma jego przyjemności z jazdy i wściekłości ukrywającej się pod powierzchnią, chłodną i zabezpieczoną, jak pistolet. Przecinam aksamitne powietrze dłonią.
Rozdział 4 Cubby i ja spędziliśmy razem wspaniałe popołudnie, wargi przyciśnięte do nagiej skóry, palce w ustach i wszystko wszędzie. Jestem ogłuszona jego pożądaniem, a on moim nowo odkrytym szczęściem. Całkowita słodycz Godziny Rozkoszy znika wkrótce, ale moja wolność od nienormalnego lęku pozostaje, tak jak powiedział Packard. Kilka następnych tygodni są najlepszymi w moim życiu. One są najlepszymi tygodniami również pomiędzy Cubby i mną. Myślę, że to jest to, co posiadają normalni ludzie - wolność, by być szczęśliwym i nie niepokoić się, że żyły w twojej głowie mogłyby wybuchnąć. Czasami, kiedy wykonuję prozaiczne czynności jak branie prysznica albo mycie naczyń, uśmiecham się bez żadnego powodu. W dwudziestym dniu takiego stanu, zauważam mrowienie/ dźwięczenie skóry głowy, ale zmuszam się by o tym nie myśleć. Dzień dwudziesty drugi jest dniem, kiedy się zaczyna ciągłe uczucie kłucia szpilki w głowie. Dzień dwudziesty czwarty: przynosi nową okropną teorię — co, jeżeli moje fałszywe dobre samopoczucie zamaskowało ważne symptomy? Co, jeżeli straciłam cenny czas? Nagle wracam do całonocnego surfowania po Internecie, po czym jestem zombie w pracy, stojąc za ladą z twarzą zmrożoną grymasem radości, maskującej potajemną panikę. Co jeśli przekazanie swego strachu pogorszyło mój system naczyniowy? Pomimo wszystko mam genetyczną skłonność do syndromu. Dziewczyny ze sklepu zaczynają znów patrzeć na mnie "tym spojrzeniem". Momenty, kiedy wiedziałam, że byłam wariatką nadchodzą coraz częściej. Coraz częściej też skłaniam się do argumentów Packarda. Co, jeżeli deziljuziowanie (pozbawienie złudzeń, otrzeźwienie) zmienia na lepsze przestępców i pomaga ich ofiarom poczuć spełnienie? Na pewno to jest lepsze niż zamykanie w więzieniu albo kara śmierci. Choć wciąż, nie uważam, że to jest w porządku. Co z procesami sądowymi i takimi tam? Dzień dwudziesty siódmy: Deszczowe popołudnie. Cubby leży na tapczanie, marszcząc brwi. Musieliśmy zatrzymać film. - Ciało miewa bóle, Justine. - Ludzie, którzy niespodziewanie umierają także mają bóle. Koniuszkami palców badam skórę głowy, spodziewając się zmienić lokalizację czucia i tym samym udowodnić sobie, że to jest muskulatura otaczająca czaszkę, a nie nabrzmiewająca żyła pod spodem. - Z tobą wszystko jest dobrze. Wstaję. - Skąd wiesz? Nie jesteś lekarzem. Jeżeli nie zawieziesz mnie na pogotowie, dzwonię po taksówkę. - Co się stało? Nie miałaś tych swoich lęków związanych z żyłą przez tygodnie. Zasłania oczy dłońmi. - Myślałem, że już ci przeszło. Musisz to przezwyciężyć. - Przezwyciężyć to?
- Właśnie tak. - Dzwonię po taksówkę. - Nie wychodź. Wyciąga rękę. - Cubby, to jest zarówno dźwięczenie i uczucie szpilki i czasami mam wrażenie, że ktoś na nią naciska. To jest nowe! Wyciągam telefon. - Jeżeli oni wykryją to na czas… . Wstaje i przytula mnie do siebie. - Zaufaj mi, z tobą wszystko jest w porządku. Odrywam się. - Nie jest! - Tak, jest. Obserwuje, jak zakładam buty i chwytam torebkę. - Nie idę, ponieważ wiem, że to nie jest prawdziwe - mówi. - Ja wiem, że jest! Milczy przez długi czas. - Nie wiem, czy mogę dalej tak żyć. Jeżeli pójdziesz. Moje serce zatrzymuję się. - Muszę iść - szepczę, czując jak gorące i zamglone są moje oczy. I jak więzień swego strachu, wychodzę. Poczekalnia pogotowia jest sceną dla niesfornych dzieci, brudnych czasopism i ludzi pod wpływem zarówno przerażenia jak i nudy. Jedna z pielęgniarek rozpoznaje mnie i groźnie spogląda. Dwie godziny czekam na zbadanie, następne dwie godziny zanim leżę pod tomografem, w tym czasie moja panika przybiera siłę tornada. Kiedy wychodzę, dostrzegam błysk trwogi w oczach starego technika. Co on zobaczył? Po napiętym wyczekiwaniu w jeszcze jednym pokoju, lekarka, której nigdy nie widziałam, wchodzi niespodziewanie. - Wszystko ok - mówi. Nic więcej. Tylko - Wszystko ok. Czuje się jak we mgle. - Wszystko ok? - Nie znaleźliśmy żadnych zmian naczyniowych. To, co czujesz jest niepokojem. Gdy ona powtarza mi kilka raz wyniki badań, dziękuję jej wylewnie, wychodzę ze szpitala i po prostu idę. Żadnych naczyniowych nieregularności! Wszystko w porządku! Spaceruję przez szare parkingowe rampy. Przyglądam się wyrozumiale kobiecie w różowym kasku. Zatrzymuję się z przyjemnością przy witrynach starodawnych domów towarowych, gdzie manekiny ze szpiczastymi cyckami w ciuchach prezenterów TV, trzymają torebki w drapieżnie wyglądających dłoniach. Wszystko w tej chwili widzę w "różowym świecie" do czasu, kiedy zaczynam zastanawiać się, jak podejrzane było to, że lekarka zdiagnozowała mnie tak szybko. Często jestem nieufna wobec lekarzy, piszących w mojej karcie chorób notatki jeden do drugiego. Nigdy nie wierzę im do końca. Nie przypominam sobie, żeby studiowała moje wyniki zbyt pilnie. Czy ona w ogóle je przeanalizowała? I co z niepokojem w oczach podstarzałego technika? Podejrzliwość powraca. Czy ona kiedykolwiek naprawdę odeszła? Wyraźnie technik coś widział; to jest ta myśl, która ze wszystkich innych najbardziej mnie zachęca do dalszej poniżającej wędrówki wśród taksówek, po poczekalniach pogotowia i coraz bardziej srogiego personelu medycznego. Nienawidzę sama siebie na każdym kroku tej wędrówki. Lęk prześladuję
mnie mocniej niż kiedykolwiek — trwały, obrzydliwy lęk, który jest tym bardziej uciążliwy, że mam w pamięci jak wspaniałe życie było bez niego. Wędruję w dół ulicy, nie jestem już pewna, w którym kierunku jest jezioro, albo czy zwariowałam, czy nie, albo nawet, czy jest mi gorąco, czy zimno. I racjonalizuję powrót do Mongolian Delites. To było prawie wyleczenie, mówię sobie. Być może oni są strażnikami, ale faktycznie pomagają ludziom. A poza tym, to nie jest tak, że przyłączę się do nich na zawsze. Tylko na chwile obecną. W końcu, zdołałam dotrzeć do restauracji. Jest północ, godzina po zamknięciu. Stukam mocno w twarz na drzwiach, modląc się, aby Packard nadal tu był. Złote zasłony gwałtownie poruszyły się i widzę Shelby, w uroczym uśmieszku nadszczerbionego zęba. Znika i drzwi się otwierają. - Nareszcie - jest ubrana w japońską sukienkę, a na jej szczupłym nadgarstku zwisa o wiele za duży zegarek. Łapie mnie za rękę i prowadzi przez morze pustych stołów do Packarda, który siedzi w barze między dwoma mężczyznami. Migoczące świece nadają jego włosom ciemny połysk; jego uśmiech jest piękny i odrobinę złośliwy. - Zmieniłaś zdanie - mówi. - Tak. Przygląda mi się ostrożnie, zielonymi oczami koloru starego mchu na słońcu. - Chcesz przyłączyć się teraz? Jesteś tego pewna? - Tak, jestem pewna. Mówię to nonszalancko, jak gdybym przyjmowała miętową czekoladkę od lokaja, zamiast nowego stylu życia strażnika prawa, od odrobinę maniakalnego mutanta. Przedstawia Helmuta dużego brodacza siedzącego obok, który wygląda na wstrząśniętego. Anty-Święty Mikołaj, myślę, kiedy ściskam jego rękę pragnąc, żeby Packard poprzestał na tym. Niewysoki muskularny facet po drugiej stronie Packarda, podrywa się ze stołka. Ma najgrubszą szyję, jaką kiedykolwiek widziałam i spogląda na Packarda przez duże okrągłe okulary, przypominając mi, kuriozalnie, gąsienice w okularach. - Hipochondryk? - warczy. Wydaje się być rozgniewanym. - Tak jest - odpowiada Packard. I tu następuje niezgrabna cisza, kiedy Packard i muskularny facet patrzą na siebie spojrzeniem, zawierającym wiele znaczeń. Zerkam na Shelby, która nie wygląda na zaskoczoną. Być może właśnie tak się zachowują deziljuzioniści. Muskularny facet potrząsając gniewnie głową, odwraca się i wychodzi, podnosząc ręce w geście o uniwersalnym znaczeniu "Umywam ręce". - Wszystko w porządku? - pytam. - Więcej niż w porządku. Packard wysyła Helmuta i Shelby do kuchni, by zajęli się kebabami, a ja zastanawiam się przez moment czy "kebaby” to nie jest jakiś kod. Kiedy wyszli, Packard zsuwa się ze stołka i staję przede mną, całość - męski ogień i kawowy oddech. - Jestem gotowa - mówię - Wchodzę w to. Nie mówię mu, że będę z nimi dopóki nie wymyślę czegoś lepszego. Wyciągam rękę. - Zrób dziurę. Mój cały lęk jest na powierzchni. - Jestem pewien, że tak jest. Packard dosłownie błyszczy z podekscytowania, kiedy
bierze moją rękę. - Wypchnij swoją świadomość. - Robię to. - Dobrze. Utkwił oczy w mojej ręce i to się zaczyna: podnoszenie i przesuwanie gorąca ręka, oszałamiające zmniejszenie ciśnienia. I wietrzne uczucie w palcach. Następnie nadchodzi spokój ogarniający całą moją istotę. Czysty spokój. Robię wdech, smakując promienną, ogromną nieważkość świata i siadam na krzesło przy pobliskim stole. Światło świec odbija się w ozdobnym lustrze jak nieziemskie diamenty. Dlaczego tak długo czekałam by powrócić do Mongolian Delites? Packard przynosi mi szklankę wody. To mały gest, ale doskonały, jak wszystko. - Dziękuje - mówię. Biorę łyk i rozkoszuję się tym, jak on wypełnia moje serce. Moment jest doskonały. Świece są doskonałe. Packard jest doskonały. Zamykam oczy i delektuje się wolnością. - Hej! - Packard chwyta mój koński ogon - Nie rób tego. Śmieję się. - Czego? Nie cieszyć się tym? - Dokładnie. On puszcza moje włosy, chwyta srebro stołowe, serwetki i przygotowuję stół, przy którym siedzę. - Delektować się tym jest tak samo, jak prowadzić samochód z dużą prędkością, z całą uwagą skierowaną tylko na zgniecionego robala na przedniej szybie. Na końcu tej drogi czeka zniszczenie. Widelec, widelec, łyżka, nóż. - Naszymi celami są niebezpieczni, szatańscy ludzie. Nie wolno ci przyzwyczajać się do stawania się hedonistą, za każdym razem, kiedy przekazujesz lęk. Próbuję nie uśmiechać się, ale jego ekstrawagancka rozmowa naprawdę mnie bawi. Packard rozstawia kieliszki i wkrótce Shelby i Helmut nadchodzą z tacami pełnymi szaszłyków, kolorowych warzyw i grubych małż. Packard otwiera butelkę. - Ouzo w porządku? - Wydaje się zwracać do mnie. - Do czego? Packard posyła mi srogie spojrzenie. - Świętujemy. Shelby siada szybko obok mnie. - Czy jest jakieś lepsze miejsce żeby tam być? - Nie - mówię zdziwiona, jak pięknie wyglądają jej grube, ciemne loki na tle głębokiej czerwieni sukienki. Packard zapala więcej świec. Wszyscy siadają i Shelby podnosi kieliszek. - Wznoszę ten toast za ciebie, Justine – mówi. - Niech żaden twój cel nie zobaczy jak nadchodzisz. Śmiejemy się, wznosimy toasty, słychać brzęk kieliszków. Nigdy nie należałam do drużyny albo klubu, zwłaszcza tajnego jak ten. Zabieramy się do naszego posiłku. - Wszyscy byliśmy zaskoczeni, kiedy odeszłaś w ubiegłym miesiącu, nikt nigdy nie odmawiał – mówi Helmut.
- Byłam wtedy wariatką - mówię. We czwórkę śmiejemy się z tego. Ściągam cebulę ze szpikulca. Po śladach od grillowania można powiedzieć, że wszystko było smażone na płasko i dopiero później nadziewano na szpikulce. - Wy naprawdę lubicie kebaby - spostrzegam. Shelby i Helmut ostrożnie spoglądają na Packarda. − Nie ma w tym nic niewłaściwego oczywiście. Zapomniałam, że lepiej nie mówić o restauracji. - W tym jest sporo niewłaściwego – mówi złowrogo Packard. Szybko zmieniam temat. - Sukienka jest przepiękna, Shelby. Shelby uśmiecha się do mnie. Jeżeli byłaby amerykanką, to miałaby naprawiony ten nadkruszony ząb i nie byłaby już tak piękna. − Kupiłam tą sukienkę w Azjatyckim centrum handlowym. Justine, zrobisz tam jutro ze mną zakupy? To wszystko wypowiedziała w uroczystym tonie, jakby prosiła o moją rękę. - Czy mogę cię tam zaprowadzić? - Chciałabym, ale muszę jutro pracować. - Ale teraz jesteś deziljuzionistą - mówi. - Nie mogę tak po prostu rzucić mojej pracy. Cisza, Helmut i Shelby patrzą na Packarda. - Detale, logistyka – mówi Packard - Nie mam zacięcia do zakupów. Shelby kładzie widelec. - Przez sześć lat jestem jedyną dziewczyną deziljuzionistą. Z wyjątkiem Jordan. Widocznie Jordan się nie liczy. - Facetów deziljuzionistów łączy męską przyjaźń, ale ja jestem samotna. Normalne dziewczyny nie chcą przyjaźnić się ze mną a nawet, jeśli udają cały czas. Shelby jak i ja jest spragniona babskiej przyjaźni. - Pójdę - mówię. Packard chce, byśmy poczekali, aż mój trening się zacznie. Okazuje się, że już jestem przydzielona do dwóch celów — Srebrnej Wdowy i Alchemika. Helmut wygląda na zaskoczonego. - Skąd ty ich wydostałeś? - Są nowi - mówi Packard. Helmut robi minę, jakby coś dziwnego się działo. Mnie bardziej zaskakują imiona. - Srebrna Wdowa i Alchemik? - Wszystkie cele mają imiona kodowe – mówi Shelby. - Czy oni są highcap'ami? - pytam. - Nie – mówi Packard - Czasami rozpracowujemy highcap'y, ale Srebrna Wdowa i Alchemik są zwykłymi ludźmi. Zwraca się do Shelby. - Dlaczego nie podasz Justine aktualnych wiadomości na temat przestępcy, którego ona zna, jako Foley’a? - Tak, twój Foley. Jedną z iluzji, która pociesza ludzi jest: "jeśli bym miał to". Wtedy robi pełny wdzięku ruch, rodzaj baletu palcami – „Będę taki szczęśliwy”. Jest to ważna iluzja dla ludzi — szczęście jest tuż za rogiem. Czy możesz się domyślić,
czego najbardziej w życiu chce twój, Foley? - Pieniędzy? - Być uwielbianym.- Przebija plasterek buraka - Żałosne. - Ale tak powszechne - mówi Packard. - Być uwielbianym? Byłoby mi żal Foley'a, gdybym nie brzydziła się nim. Zatapiam widelec w środek soczystego małża wielkości pięści dziecka. Shelby patrzy na swój talerz w zamyśleniu. - Atakuję cel ponurą klarownością przekonania o niemożliwości szczęścia. - To jest twoja specjalność deziljuzionisty? Kiwa głową. - Ona wysysa iskrę z pragnienia. Dodaje Helmut. - Nie wysysam, ja daję. Daję wiedzę. Wskazuje wokół pokoju. - Czegokolwiek pragniesz, to nie sprawi, że jesteś szczęśliwy - pociąga nosem - Twój Foley, on widzi to teraz. Jest przygnębiony. Przez cały dzień chodzi w piżamie. Zabrałam jego zegarek i wyszłam. Więc zegarek na jej przegubie należy, do Foley'a. Packard patrzy groźnie. - Wiesz, że nie akceptuję kradzieży, która nie jest częścią naszego planu. - On straciłby zegarek, tak czy inaczej. - Pomimo tego. Packard zwraca się do mnie. - Ma rację, on straci wszystko. To jest często konieczne, aby pozbawić cele ich ziemskich dobytków. Okraść, oszukać, sprawić żeby wszystko stracili uprawiając hazard. Właśnie teraz, nasz drapieżny doradca finansowy obdziera ze skóry Foley'a. Pieniądze pomagają osłonić Foley'a od ciężkiej prawdy życia i od krzywd, jakich dokonał wobec innych. Tak wygląda sytuacja z większością przestępców. - W tej części świata. Sprzeciwia się Helmut - Kiedy rozpoczną się wojny o surowce to się zmieni. Kontynuuje, tworząc alarmujące scenariusze przeludnienia, monetarnego upadku i wojen jądrowych. Nie mogę uwierzyć jak rozległą ma wiedzę. Shelby dotyka mojej ręki. - Specjalnością Helmuta jest strach na wielką skalę - o sytuację na świecie- mówi. - To nie jest lęk o sytuację na świecie – mówi Helmut - To jest klarowność na temat światowej sytuacji. Pomagam ludziom dostrzec, że żyją w niebezpiecznych i groźnych czasach. Shelby prycha - Nie ma na to rady. Helmut patrzy na Shelby złowieszczo. Czuję bezwzględną władzę jego cierpienia tak samo pewnie, jak mogę czuć materiał serwetki, między moimi palcami. - To jest rzeczywistość – Dodaje. - Wojny o wodę będą tym, co nas zabije. - Chyba, że okropna choroba złapie cię najpierw – mówię. - Twoje własne ciało działa w dwójnasób właśnie teraz szukając drogi do samozniszczenia. Mam cudownie uczucie uwolnienia i świadomość, że jestem w stanie mówić o tym wszystkim bez zdenerwowania. - Kogo to obchodzi? – mówi Shelby. - I tak nie mamy żadnej szansy na szczęście.
Siedzimy cicho, jak rodzeństwo w cierpieniu. Moment się przedłuża i dosięga mnie to zwariowane uczucie, że w końcu jestem w domu. Uśmiecham się do tej myśli. Chichoczę. I wtedy wszyscy wybuchamy śmiechem. Jest wspaniale po prostu siedzieć za stołem i śmiać się. Wyobrażam nas sobie przez chwilę, jako super przestępców z thrillera kategorii B. Z wyjątkiem tego, że my walczymy ze zbrodniarzami — jeśli mogliby istnieć wojownicy, którzy otrzymaliby supermoce, jako prawdziwi neurotycy i używali ich, jako część dziwacznego i mało etycznego programu rehabilitacji kryminalistów. Przyglądam się wszystkim i łapię spojrzenie patrzącego na mnie Packarda, jego oczy iskrzą w świetle świec. Później, Helmut podwozi mnie do domu. Jest 2:30 nad ranem, kiedy wracam do apartamentu Cubby'ego. Wchodzę cicho skradając się przez pokój dzienny w dół przez hol, by znaleźć go śpiącego w wygodnej miękkości łóżka. Jest zaskoczony, że wróciłam. Wchodzę i staję obok niego. - Skończyłam z tym - szepczę, przesuwając dłonie wzdłuż super miękkiego, niebieskiego koca. Mruży oczy. - Co masz na myśli? - To znaczy, że miałeś rację. Zdecydowałam skończyć z tymi medycznymi bzdurami. Otwiera jedno oko. - Co się wydarzyło? - Nie potrafię wyjaśnić. Moi nowi przyjaciele deziljuzioniści ostrzegali mnie wyraźnie przed wtajemniczaniem Cubby'go, dla jego własnego dobra. Dla mnie świetnie. Bycie rekrutem psychologicznego oddziału uderzeniowego, dzięki moim ekstremalnym neurotycznym tendencjom, nie pomogłoby zbytnio w podtrzymywaniu obrazu normalnej dziewczyny, który zamierzam utrzymać. Tym bardziej, że to jest tymczasowe. - Jak przełom? - Coś w tym rodzaju. Mruży oczy i przewraca się. Zszokowana czuję, że on mógłby mnie rzucić. Nie mogę pozwolić na to. Cubby jest wszystkim, co kiedykolwiek chciałam, Wszystkim, do czego zawsze dążyłam i teraz mam na to szansę. Kładę rękę na jego ramieniu. - Miałeś rację – mówię. - Posłuchałam twojej rady. W porządku? Czekam. Jeżeli on powie w porządku, wiem, że mam szanse. - W porządku - mamrocze. Wślizguję się obok niego i kładę głowę na poduszce z cichym westchnieniem.
Rozdział 5 Trening ma zacząć się o dziesiątej, dwie godziny zanim Mongolian Delites
zostanie otwarte na lunch. Zakładam biały top bez rękawów, wiązaną bordową spódnicę i brązowe buty i wpinam błyszczącą spinkę w gęstwinę moich blond włosów. Ubieranie się w ładne ciuchy ożywia mnie bardzo. Nie, że tego potrzebuję. W chwili, kiedy Packard otwiera drzwi Mongolian Delites i nasze oczy się spotykają, jestem bardzo podekscytowana. - Dzień dobry - obraca się i wlecze do baru. - Dzień dobry. Idę za nim, delektując się jego intensywnym urokiem. Co ja robię? Dopiero co, dostałam swoją szansę z Cubby'm! − Pięć minut – mówi siadając przed talerzem z kebabami wybierając je pośród innych dań. Jego niebieska flanelowa koszula, tylko o odcień ciemniejsza niż jego wyblakłe dżinsy jest wyciągnięta, loki ma potargane; wygląda jakby dopiero wyszedł z łóżka. Siadam na pobliskim stołku z wielkim kubkiem mocnej kawy, którą kupiłam w narożnym sklepiku i skupiam się na Midcity Eagle. Kolejny przechodzień został zabity przez cegłę uderzającą znikąd — to się stało na zachód od centrum. To już dziesiąta ofiara w tym roku. Na zdjęciu widać dziarskiego szefa policji Sancheza na miejscu zabójstwa, ciemne włosy spływają z pod czarnego beretu - jego znak rozpoznawczy. Trzyma cegłę, spoglądając wprost na ciebie dużymi brązowymi szczenięcymi oczyma. Uczucie ciepła szaleję we mnie. Jest coś wręcz szlachetnego w nim i w jego walce przeciwko zbrodniarzom. Jak rycerze w książkach, które kiedyś uwielbiałam. Nie mogę się doczekać, by złapał Miotacza Cegieł. Packard spogląda na gazetę. - Szef Policji Otto Sanchez. Ktoś musi powstrzymać go od noszenia tych śmiesznych ubrań. - Jestem pod wrażeniem jego dotychczasowej pracy. Policja podwoiła wykrywalność przestępstw odkąd on ma tę posadę. Packard parska i przygląda się mojej kawie. - Pijesz ją regularnie? - Być może. - Wystarczy już dla ciebie. Jest zbyt mocna. Spotkajmy się w loży - wskazuje na kawę - I przynieś to. Zmierzam z powrotem, tak naprawdę nie jestem zachwycona apodyktycznym zachowaniem Packarda. Albo też tym jak obraził Sancheza. Wielu facetów wyśmiewa jego eleganckie garnitury i berety, niekonwencjonalne włosy, jego olśniewający awans od detektywa do szefa policji i nareszcie do największej sławy Midcity. Packard ukazuje się ze stosem czasopism i dużym kubkiem. - Co, jeżeli jestem osobą, która lubi pić dużo kawy? - pytam. - Mnie to nie obchodzi. Cała ta energia kofeiny przejdzie razem z twoim przekazywanym strachem. Mogę dać upust emocjom, ale nie kofeinie albo jakiegokolwiek rodzaju narkotykom, więc powstrzymaj się od nich. Będziesz potrzebowała czystej świadomości o sobie, jako deziljuzioniście. Packard nalewa większość mojej kawy do swojego kubka. - Dostaniesz tylko tyle. Wpatruję się w swój prawie pusty kubek, myśląc, że to niedobrze, kiedy
ktoś informuje cię, że potrzebujesz mieć otwartą świadomość wobec samej siebie. Pierwszy punkt naszego spotkania dotyczy tego, jak wyjaśnię moje częste nieobecności Cubby'emu. Sugestia Packarda: dostałam pracę, jako asystentka w firmie ochroniarskiej. Packard ma wizytówki i numery telefonów i sporo innych rzeczy; widocznie nie jestem jedynym deziljuzionistą, który potrzebował przykrywki. Packard oczekuje oczywiście, bym rzuciła pracę w Le Toile. Kiedy protestuję, wstaję i odchodzi. Słyszę hałas od strony jadalni. Wraca i odlicza dwadzieścia setek. Dwa tysiące dolców — znacznie więcej, niż zarabiam miesięcznie w Le Toile. - Zapłata za pierwszy tydzień szkolenia. Możesz to przeliczyć w skali miesiąca, jeżeli chcesz. Tyle potrwa trening. - Wow, dzięki - mówię - Ale nie byłoby lepiej, gdybym pracowała kilka godzin w sklepie? Myślę, że będę potrzebowała drogi powrotnej po odejściu od deziljuzionistów. - To jest styl życia "pełna dyspozycyjność". Plus, będziesz udawała, że masz inny zawód. Zastanawiam się, czy potrafisz zgadnąć, jaka to będzie profesja. Znowu ma ten blask. Wyraźnie, to jest coś, co mi się spodoba. - Nie wiem. Patrzy na mnie szelmowsko. Jest oszałamiający. - Powiesz im, że jesteś pielęgniarką. Ledwie mogę oddychać. - Będę udawała pielęgniarkę? Zawsze chciałam być pielęgniarką, ale oczywiście, jest to niemożliwe dla kogoś takiego jak ja. - Pewnie chwytasz mój tok myślenia. - Och, tak - szepczę. Mam dreszcze. - Ludzie słuchaliby tego, co powiedziałabym o ich zdrowiu, jeżeli byłabym pielęgniarką. Przyglądam się jego bladym zielonym oczom. - Pomyślałeś o wszystkim. - Tak – mówi. Jakby to była sprawa życia i śmierci. Jest taka cisza pomiędzy nami, kiedy rozumiemy się na nowej płaszczyźnie. Czuję, że on ogarnia głębię mojego marzenia o zawodzie pielęgniarki i nagle pojmuję jak ważny dla niego jest sukces deziljuzionistów. - Jest to przepysznie szatańskie, mój przyjacielu - mówię. Uśmiecha się, ja również się uśmiecham. Oboje jesteśmy wyjątkowo zadowoleni z planu. I coraz bardziej podobamy się sobie nawzajem. - Dobrze. Stuka długopisem po stole. - W każdym razie, cele zaufają tobie, jako pielęgniarce. Zaufają ci również, bo gdy ich atakujesz, czują połączenie z tobą, ponieważ jest to twój lęk, który odczuwają. Nie będą wiedzieli, dlaczego czują tajemnicze powiązanie z tobą, ale będą go odczuwać. To ułatwia pracę z nimi. - Czy to znaczy, że mamy z tobą tą więź, ponieważ kiedy... - Oczywiście, że nie. Nie jestem wrażliwy na atak. Gestem pokazuję przestrzeń między nami.
- Nie ma niczego. Zatrzymuje się. Wiele jest słów, by opisać ten tlący się między nami żar. Słowo takie nie pada. - Dobrze - mówię - To dobrze. Packard patrzy na mnie z pustym wyrazem twarzy. Moje serce bije zbyt mocno. Za pomocą laptopa zamawiamy przez Internet kilka podręczników pielęgniarstwa. Internet. Mam udawać studentkę pielęgniarstwa przed Srebrną Wdową. Wspominali o niej już kilka razy. - Wiesz, nie będę atakowała biedną słabą staruszkę. Hipochondryczny atak byłby niszczący dla kogoś starego, ponieważ szanse, że coś u tej osoby jest nie tak ze zdrowiem, są o wiele większe. Znów patrzy na mnie tym spojrzeniem pełnym podziwu; uwielbia, kiedy mówię jak hipochondryk. I ja lubię, że on to uwielbia. - Srebrna Wdowa jest tak odległa od biednej, starej i słabej, jak tylko kobieta może być - mówi. - Ona jest zabójcą. - Wyraźnie nie mogą tego udowodnić w sądzie. - Nie, że ktoś nie próbował. Uwierz mi, kontrolujemy tych ludzi. Oficjalnie nie spotkałaś Francis'a Strongarm'a, ale on był detektywem i napracował się, aby mieć pewność, że wybrane cele zasługują na nasz atak. Większość z nich to zabójcy. - To ma dużo wspólnego ze strażą obywatelską. - Pomyśl o tym jak o mechanizmie natury. Karma dopada ludzi tak czy inaczej. Tylko my przyspieszamy to. Nie widzę, jaka część jest strażą obywatelską, ale nic nie mówię. Dam im uczciwą szansę. Jeśli mi to nie będzie odpowiadało, zrezygnuję. - Przekonasz się, kiedy spotkasz ją. Teraz. Kładzie dłoń na stole między nami, a ja patrzę na jego wyrzeźbione piękno. - Zobaczmy twoją rękę. - Och. - Kładę rękę przed sobą. - Musisz nauczyć się wyczuwać tą przestrzeń dookoła siebie, wypychając swoją świadomość przez twój wymiar energii. Kiedy opanujesz to, będziesz pracowała nad wypychaniem jej podczas dotykania innych ludzi. Będziesz w stanie dotknąć ich wymiaru energii w sposób, jaki byś dotykała stałego przedmiotu. To wszystko możesz praktykować tutaj i na własną rękę. Kiedy opanujesz to, będziemy pracowali nad wypalaniem dziury. - Wypalasz dziurę? - Przy twoim skupieniu – mówi. - Jak słońce przez lupę. - To nie było jak palenie. - To jest wymiarowe. Myślisz fizycznie. Dwa ostrzeżenia – mówi. - Numer jeden nigdy nie idź zbyt głęboko wewnątrz wymiaru energii danego cela. Pozostań blisko powierzchni. Jeżeli zanurkujesz do kogoś, nie ma żadnej gwarancji,że wrócisz. To bardzo niebezpieczne. - Ale nie zatrzymałbyś się o ich skórę? - Twoja skóra zatrzymałaby się o ich skórę, ale twój wymiar energii poszedłby dalej -
Mówi. - Znów, myślisz fizycznie. To jest wymiarowe. I jest też druga sprawa, o której ci powiem nawet, jeśli nie umiesz jeszcze atakować, ponieważ to jest ważne — nigdy nie atakuj ludzi, których zabroniłem ci atakować. Jeżeli zaatakujesz kogoś, kto nie jest kompatybilny, to usmaży twój mózg. - Fuj! - Twój lęk jest jak ładunek elektryczny i jeżeli zaatakujesz kogoś niekompatybilnego odrzut zniszczy twój umysł. To byłoby jak atakowanie samej siebie. - Jak mogę wiedzieć, czy ktoś jest kompatybilny? - Tyko ja mogę rozpoznać bezpieczne cele - mówi. - Więc atakowanie przypadkowej osoby nie wchodzi w grę. - Chyba, że chcesz zostać warzywem.- Widzę u niego to odległe spojrzenie. - Co przypuszczam byłoby dobrym wyjściem, jeśli miałabyś być brutalnie torturowana. Kładzie kartkę papieru przede mną. - Możesz odejść jak tylko zapamiętasz te numery. Gapię się na trzy kolumny numerów, naprawdę ich nie widząc. - Jestem poważny - mówi - Bycie deziljuzionistą jest grą koncentracji i skupienia. Patrzę, jak odchodzi. Szczerze, nadal jestem zszokowana pomysłem możliwości brutalnego torturowania mnie.
Rozdział 6 Większość poranków Cubby i ja spędzamy rozmawiając i popijając latte w ulubionym sklepie z kawą. Nasze relacje znacznie się poprawiły, odkąd miałam swój tak zwany "przełom.” Albo przynajmniej Cubby, lubi mnie bardziej. Tą nową wersję mnie, w każdym razie. Złożyłam wypowiedzenie w Le Toile i poinformowałam Cubby'ego, że rozważam coś nowego, bardziej rozwojowego, prawdopodobnie coś w sferze bezpieczeństwa. Cubby uważa to za zabawne. - Chociaż, tobie faktycznie zależy na pomaganiu ludziom w kłopocie - mówi – i powstrzymywaniu przestępców. Być może mogłabyś dostać mały uniform i odznakę. - Być może mogłabym. - Być może mogłabyś być dziewczyną od parkometrów - mówi. Uderzam go zwiniętą gazetą. Naprawdę, nienawidzę go okłamywać. Zwykle przychodzę na Mongolian Delites około dziewiątej, niosąc z narożnego sklepiku duży kubek kawy. Packard wydaje się być rozdrażniony tym i zawsze mi ją zabiera, ale podejrzewam, że on potajemnie jest wdzięczny za kubek przyzwoitej kawy. Dlaczego po prostu nie pójdzie i nie kupi kawy dla siebie, albo — przebłysk myśli!— nie załatwi lepszej kawy do restauracji? Nie pytam. Pytania o restaurację wprowadzają go w tajemniczo ciemny nastrój. Packard jest człowiekiem bardzo tajemniczym. Trening nadal jest intensywny i zmagam się sama ze sobą, aby moje relacje
z Packardem pozostawały w kategorii szefa a nie w kategorii mężczyzny. Zwykle jesteśmy tutaj sami, do póki nie zjawiają się kucharze. Ling, kierowniczka dziennej zmiany, przychodzi około jedenastej. Obojętnie, jaka jest pora dnia, zauważam, że zawsze wydaje się, jakby wewnątrz restauracji była noc — tak jest ze względu na ustawienia okien i wysokość sąsiednich budynków. W typowy dzień, biorę jego rękę i wypycham mój wymiar energii, by dotknąć jego. Odkrywam, że mogę łatwo dotknąć jego wymiaru. Czuję to jak potężną obecność: ciepłą, tajemniczą i zachęcającą. W tych momentach, najbardziej trudne jest, nie rozwodzić się nad takimi tematami jak: jak przyjemna jest jego obecność albo, jakby on wyglądał nago. Ale moja szybko powiększająca się zdolność samokontroli jest bardzo pomocne. Packard jest skupiony wyłącznie na pracy. Jest mężczyzną, który będzie szanował mój związek z Cubby, dopóki pozostaję w nim. Co ironicznie, tylko robi go jeszcze bardziej atrakcyjnym. To nie ma znaczenia. Nigdy nie pozwolę Cubby'emu odejść. Moje marzenie o normalnym, pełnym życiu z nim jest bliżej teraz niż, kiedykolwiek. Okazuje się, że trening deziljuzionistów obejmuje liczne ćwiczenia zapamiętywania i obserwacji. Czasami wykonuję mnożenie w mojej głowie. Jednego poniedziałku, Packard uczy mnie, by ruszyć serwetkę przez stół używając tylko siły mojego umysłu. Siadamy naprzeciwko siebie w łoży, on umieszcza serwetkę na stole, między nami i wraca do papierkowej roboty. Coś związanego z zamówieniem przypraw. - Nie widzę w żaden sposób jak mogłabym ruszyć serwetkę siłą mojego umysłu mówię. - Wszystko będzie ujawnione - on mamrocze. - Czy ty dopiero, co powiedziałeś: „Wszystko będzie ujawnione”? Patrzy w górę - Tak. - Kto teraz mówi „Wszystko będzie ujawnione”? - Ja mówię. Po prostu wykonaj zadanie - mówi Packard. - Zadanie. Ach, proszę wybacz mi, że przeszkadzam ci w twoim szatańskim restauracyjnym zamówieniu towarów. Groźnie patrzy w dół na swoje dokumenty i formularze. Z niego można tak łatwo się nabijać, nigdy nie spotkałam kogoś takiego. Próbuję ruszyć serwetkę — naprawdę próbuję — myśląc głupia, że być może teraz jestem zdolna do tego rodzaju rzeczy. I kiedy nie udaje mi się znów i znów, czuję się więcej zdenerwowana niż powinnam. Po prostu nigdy nie byłam dobra w czymkolwiek i tak chciałabym być dobrym deziljuzionistą. Po zniechęcających trzech dniach prób w poruszeniu serwetki — tak, trzy dni — Packard informuje mnie, że to było ćwiczenie na oślep, które on wymyślił. - Nigdy nie wyobrażałem sobie, że to zrobisz - mówi jak gdyby nic.- Nie jesteś telekinetykiem. - Co wymyśliłeś to na poczekaniu? Po co zmuszasz mnie abym próbowała ruszać rzeczy siłą woli, jeżeli wiesz, że tego nie zrobię? Podnosi ręce. - Wyobraź sobie, jeżeli potrafisz, że poprosiłem cię o przeniesienie dwutonowego
otoczaka przez pole. Nie byłabyś w stanie tego zrobić, ale to byłby nadzwyczajny trening. - Boże Packard! Czy wiesz jak ciężko pracowałam nad tym? Zwijam serwetkę i biczuję go nią. Powstrzymuje cios. - I o to jesteśmy; Wiedziałem, że możesz to zrobić. Moja szczęka opada. - Bardzo zabawne. Tylko się śmieje. - Nie mogę uwierzyć w to! Wstaję i podchodzę do niego, tłukąc go po rękach, przyciskając figlarnie do ściany, podczas kiedy on śmieję się coraz bardziej. - Jesteś szalony! Wtedy gwałtownie zatrzymuję się i przyglądamy się sobie w pewnej ciszy, jestem świadoma moich palców na miękkiej flaneli, ciepłych mięśni i chęci pocałowania go. Pośpiesznie cofam się i wracam na swoją stronę loży. Pierwszy raz po długim czasie czuje, że żyje. Zupełnie i wspaniale żywa. Sporo ćwiczę, nawet w domu. Wypycham swoją świadomość z moich koniuszków palców jak Packard mnie uczył i dotykam wymiaru energii Cubby'ego, który jest przyjemnie gęsty i stały. I na tym próbuje się skupić, że Cubby jest dobrym stałym typem mężczyzny, za którym zawsze tęskniłam, podczas gdy Packard jest po prostu nowy i ekscytujący. Ponadto, Packard jest highcap'em a highcap'y wiążą się tylko z highcap'ami. Chociaż dziwnie, że nigdy nie widzę jego z innymi highcap'ami — o ile wiem. To nie jest tak, że można wiedzieć. Wkrótce mogę doprowadzić do kontaktu z wymiarem energii osoby dotykiem moich koniuszków palców. Dziewczyny w pracy mają odmienne wymiary energii; czasami ich wymiary nieznacznie odpowiadają ich osobowości, ale czasami nie. Jestem zawsze ostrożna by za głęboko nie zatopić się w nich jak ostrzegał Packard. Nienawidziłabym zostać złapana w pułapkę wewnątrz jednej z moich podwładnych. To nie to, że mam coś przeciwko nim. W treningu, przechodzimy do wypalania dziury w moim wymiarze, co wymaga skupienia uwagi tylko na miejscu poza koniuszkiem mojego palca wskazującego. Spędzam długie godziny w loży koncentrując się na tym. Czasami Packard wpada i dotyka go i mówi, czy mi się udało. Po czasie, czuję postęp. I mam doznania gorąca. Packard wydaje się być zadowolony i dumny, to powoduję, że jestem szczęśliwsza niż powinnam. Również praktykuję generowanie mojego lęku na rozkaz. Nadal potrzebuję czasopism, co jest dość żenujące. Jeżeli potrzebuję fetyszu, przynajmniej mógłby to być amulet, kula albo cokolwiek innego. Packard lubi dokuczać mi z tego powodu. A ja często drażnię go, na temat jego gadki mrocznego Pana. Czasem on właściwie używa słowa z wyobraźni odnośnie całego pojęcia ataków deziljuzionistów, a ja wykorzystuję to i stosuje właściwie do wszystkiego, o czym on myśli. Jak dorośli ludzie, wybieramy bardzo miłą przyjaźń ponad naszą wzajemną chemię. Odkrywam, że mogę być uczciwa wobec niego w sprawach takich, jak wdzięczność, że przynależę do grupy i bardzo chcę koncentrować się tylko na tym. On często mówi o znaczeniu tego, co robimy; powstrzymanie zbrodni w ten zwariowany sposób widocznie wiele dla niego znaczy. Jednak, nadal intryguje mnie,
jako człowiek pełen tajemnic i sekretów. Są poranki, kiedy wygląda jakby wcale nie spał, ale unika tematu i nie jest skłonny dyskutować o tego typu rzeczach. I wtedy ponownie spotykam tęgiego, człowieka-gąsienicę, poznanego w nocy, kiedy dołączyłam do zespołu - tego, który z Packardem przeprowadził milczącą konwersację, a później wyleciał jak szaleniec. Ex-detektyw, Francis Strongarm. - Hipochondryk - Francis Strongarm siada obok mnie przy barze, kiedy czekam na Packard’a, zajętego z kimś w loży. Witamy się i wtedy patrzy na mnie ostro, przez te grube, okrągłe szkła. - Wszystko idzie dobrze? - Dotychczas tak, dobrze - mówię. - Dobrze.- On odwraca się, kiwając głową, jakby moja odpowiedź miała ukryte znaczenie. - Co? Sprawy nie powinny być dobre? - Nie, wcale nie.Wykręca się, mogę to wyczuć. - Jesteś pewien? Czy jest coś, co powinnam wiedzieć? Patrzy na mnie z kamiennym wyrazem twarzy, które starszy faceci używają, by pogrążyć młodszych facetów — albo młodsze dziewczyny. I to działa. Ponieważ naprawdę, co mi to da? O czym on dokładnie może kłamać? Że wszystko idzie dobrze? Żaden deziljuzionista nie myśli, że rzeczy są w porządku. Wszyscy jesteśmy pokręceni. Francis prosi abym dała mu swój telefon komórkowy. Daję mu go i on programuje w nim tryb alarmu, co wydaje się go mocno satysfakcjonować. Czekam, jest mi za ciepło w mojej zielonej garsonce — część mojej nowej sieci kłamstw dla Cubby. Powiedziałam mu, że będę miała dziś rozmowę kwalifikacyjną, czuję się winna z tego powodu. Pozytywna strona tego: przekazuję Packard'owi tyle lęku hipochondrycznego w te dni możliwe więc, że nie mam go już albo jakoś go przezwyciężam. Z nadzieją myślę, że moje tajne życie deziljuzionisty skończy się, zanim Cubby się dowie. - Naciśnij na przycisk alarmu i wszyscy deziljuzioniści w pobliżu ruszą ci na pomoc. Ja także –mówi Francis Strongarm. - Jaka jest twoja specjalność deziljuzionisty, Francis? - Nie jestem żadnym deziljuzionistą, mała panienko. Jestem zwykłym facetem. Prawą ręką szefa. Otwiera swoją aktówkę i daję mi niewielkie metalowe pudełko, które jest chłodne w mojej dłoni. - Paralizator. Zrobiłem go. Nokautuje każdego. Pokazuje mi, jak go używać, potem daję kaburę, którą również zaprojektował. Używam paralizatora na kubku kawy i nic się nie dzieję. Francis puka palcem o kubek, który się rozpada na drobny mak. - Ojej - mówię - Myślisz, że potrzebuję tego? - Kiedy potrzebujesz go, wtedy potrzebujesz. Kierowniczka zmiany Ling wychodzi z zaplecza, ubrana cała w czerń z kilkoma srebrnymi piórami wetkniętymi w kok jak pałeczki do sushi.
- Ludzie, otwieram restaurację -. Uderza dłonią o bar - Proszę to sprzątnąć.
Rozdział 7 Kiedy umawiamy się z Shelby na spotkanie w Mongolian Delites na nasz długo oczekiwany babski wypad, mój trening w sprawie Srebrnej Wdowy jest już zakończony. Shelby była poza miastem w związku z celem pod kodem El Gato, ale znajduję ją z tyłu w loży w towarzystwie Packard'a i żylastego, około czterdziestoletniego, czarnego faceta o szpiczastym podbródku i odrobiną siwizny we włosach. Na mój widok nieznajomy wstaje i wita się ze mną uściskiem dłoni. - Wezuwiusz. Problemy z samooceną - wyjaśnia - Nie zachwycaj się zbytnio. - Cieszę się, że mogę cię poznać - mówię, sięgając do jego wymiaru energii, która jest miękka i nierówna, jak zaplątana przędza. - To był kiepski żart, wiem - mówi - Część "Nie zachwycaj się zbytnio". Mówiąc to na prawdę mam problemy z samooceną. - Nie, to było sprytne. - Nie było. - Podnosi futerał na saksofon. - Nic na to nie poradzę. - Wychodzi. Spoglądam na Packard'a, który przechyla głowę w kierunku gdzie poszedł Wezuwiusz. - Rozrywa ich dumę na strzępy, ze zdumiewającą szybkością. – Shelby wstaję. - Najszybszy ze wszystkich deziljuzionistów. - Bierze moją rękę i z łatwością dotykam jej energii, gładkiej jak wypolerowany obsydian, wyczuwając, że ona prawdopodobnie robi to samo. Zastanawiam się, jaki jest mój wymiar energii. I wtedy odrywa się i chwyta swój płaszcz. - Jesteśmy spóźnione. - Spóźnione? - Obracam się, by zobaczyć bladego, ciemnowłosego mężczyznę, ubranego w całości na czarno, spacerującego między rzędami. - Simon – mówi Packard. Simon przeciska się obok nas, zajmuje miejsce Shelby i szybkim ruchem odgarnia z oczu burzę czarnych włosów. Jego rzęsy są tak grube i ciemne, że jeżeli byłby dziewczyną nie musiałby dbać o tusz do rzęs, ale zdecydowanie przydałoby mu się trochę rumieńca — jego skóra jest zbyt blada w porównaniu do zdrowej mlecznej bladości Packard'a. Simon wygląda w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach niezdrowo i nienaturalnie. - Justine, to jest Simon – mówi Packard. - Simon, jest naszym specjalistą od hazardu . Simon idzie po koszyk z chlebem ignorując mnie. - Miło cię poznać - mówię. - Simon – mówi Packard. - Przywitaj się z Justine. Simon bada kawałek chleba i odkłada go do koszyka. Poczym patrzy na mnie ciekawie, pięknym królewskim błękitem. − Lęk choroby, huh? Pyta obojętnie. Shelby szturcha mnie. - Spóźniamy się. - To nie było przywitanie – mówi Packard.
- Odkąd to potrzebujemy tak wyspecjalizowanej funkcji? – pyta Simon. - Odkąd mamy przypadki, które tego wymagają. - Już i tak mamy tak dobrze przykryty lęk. Jaki pożytek.... - Simon, nagle nabyłeś zdolności highcap'a, pozwalające ci na nieomylny, psychologiczny wgląd w nasze cele? - Nie potrzebuję zdolności highcap'a, aby wiedzieć, że jestem robiony w konia. Packard przygląda się Simon'owi. - Niezadowolony? Shelby ciągnie mnie. - Chodź. - Zaczekaj – mówi Packard, nie odwracając oczu od Simona. - Simon chce przywitać naszego najnowszego członka oddziału. Cisza jest jeszcze bardziej napięta. Prawie wczuwam się w jego położenie. Nie tak dawno temu siedziałam tu, usiłując odejść i nie mogłam. Shelby ciągnie mnie znów i tym razem idę z nią. - Cholera! Co to było? – pytam, gdy wychodzimy na zewnątrz. Potrząsa głową, jakby odpowiedź była bardzo trudna do wypowiedzenia i idzie szybciej, koszulka i kwiatowy szalik walczą ze sobą na wieczornym wietrzyku. - To jest głupie. Oni zawsze się sprzeczają?Latarnie dopiero zostały zapalone, nadjeżdża autobus. - Tacy jesteśmy - mówi. - Co Simon miał na myśli mówiąc o "robieniu w konia"?” - Och Simon wiesz myślę, że jest jak nastolatek. Zawsze ktoś kłamie, nigdy Tatuś nie ma racji. Znajdujemy siedzenie z przodu. Autobus jest klimatyzowany do arktycznych skrajności; wszystko, co mam na sobie to czarny kaszmirowy top z zieloną mini spódnicą i sandałami. Pocieram ręce. - Więc Packard nigdy by nas nie okłamał? - Nie mówię, że nie. Myślę, że każdy jest kłamcą. Jednakże nie musimy tego roztrząsać. Nic na to nie poradzimy. Uśmiecham się do jej ponurego nastawienia. - Simon powinien zadawać pytania Packard'owi przed dołączeniem, to wszystkomówi. - Po dołączeniu, pffft. - Wiesz, że decyzja o tym, aby zostać deziljuzionistą, to nie to samo, co decyzja o zmianie koszulki? Kiwam głową, jakbym o niczym innym nie marzyła i odwracam się do okna. Jedziemy na północ mijając magazyny i fabryki części samochodowych. Midcity produkuje sporo rzeczy, które przekształcają się w coś innego. - Simon myślę, że jest też zazdrosny. Wyobraża sobie, że ty i Packard macie wyjątkowe relacje. Słyszałam, jak mówi, jak to razem żartujecie i jak Packard pije kawę z twojego kubka. - Cóż …- Próbuję przypomnieć sobie, kiedy zaczęliśmy dzielić kubek. - Packard nienawidzi kawy w Mongolian Delites, więc czasami pozwoliłam mu pic z mojego kubka. Wiesz jak wygląda trening. Mówisz o rożnych sprawach, zaprzyjaźniasz się. Packard ma ironiczne poczucie humoru. Wiesz, że on lubi żartować?
Jej spojrzenie jest dziwnie. - No co? - pytam. - Packard nie żartuję. Szczególnie podczas szkoleń. Trening jest żmudny. - Dobrze oczywiście, że tak, to jest uciążliwe. … - Żartujecie razem? Zalewam się rumieńcem, kiedy rozumiem, co myśli. - Nie ma niczego romantycznego pomiędzy nami! - To dlatego. To! - Shelby mruży oczy. - On wydawał się beztroski, a ja nie rozumiałam. - Zaufaj mi. Cubby jest jedynym mężczyzną, którego pragnę. Na to uśmiecha się sarkastycznie i nic nie mówi. - Cubby jest jedynym mężczyzna, którego pragnę i moje postępowanie będzie z tym związane. W porządku? - Ty i Packard. - mówi, jakby to była nowa szalona koncepcja. - I nawet, jeśli nie byłoby Cubby'ego, nie wiązałabym się z szefem. Te wszystkie problemy i pozycja szef i podwładny, to jest niewłaściwe w każdym stopniu. - Tak, to byłby bardzo duży brak równowagi biorąc jego dominującą pozycję szefa. Bardzo. Kiwa głową. - Nigdy nie widziałam Packard'a z dziewczyną. Bo myślę, że zaprosiłby ją, do Mongolian Delites? - Jest na pewno pracoholikiem - spostrzegam. Rzuca mi spojrzenie. - On żartuję? − Nie za dużo. Zatrzymujemy się w sąsiedztwie olbrzymich komisów samochodowych, oświetlonych jak areny cyrkowe, małych azjatyckich sklepików i miejsc na manicure. Wysiadamy i o mało nie zostajemy potrącone przez grupkę chłopców jadących niedużymi rowerami, po czym mijamy parę młodych dziewczyn w ogromnych hełmach motocyklowych grających w klasy. - Och, to jest takie smutne - mówię. Shelby bierze mnie pod rękę. - Nigdy nie będę nosiła hełmu. I ty również nie będziesz go nosić. - Nie mogę się doczekać, aż Szef Otto Sanchez złapie tego faceta. - Policja nigdy go nie złapie. - Sanchez złapię - On jest tylko człowiekiem –mówi Shelby. - Wiem.- Wzruszam ramionami. - Ale jednak. - Jeżeli Miotacz Cegieł zostanie schwytany, to fakt ten nie uczyni miasta bezpiecznym. Pojawią się inni, aby zabijać. Pomimo jej słów, dziś jest bardzo mało oznak neurozy Shelby; myślę, że ona musiała nie dawno kogoś zaatakować. Właśnie tak deziljuzioniści mówią, kiedy ich kolega wydaję się być zdrowszy psychicznie niż zwykle. -Jeżeli ktoś inny pojawi się, Szef Sanchez schwyta go również. I następnego i następnego. On dopadnie ich wszystkich – mówię. - Myślę, że chcesz, aby Szef Sanchez dopadł ciebie.
Śmieję się. Zmierzamy do olbrzymiego magazynu, w który jest mnóstwo straganów i restauracji, jest to pewnego rodzaju wysokozaawansowany targ. Spacerujemy i wypytuję Shelby o innych deziljuzionistach, zwłaszcza o Jordan, kobietę, o której wspomniała pierwszej nocy. - Bardzo nieprzyjemna, Jordan Terapeuta - mówi Shelby, oglądając ozdobny wachlarz. - Ukierunkowana ostro, wiesz? Jej mania jest — marszczy nos —agresywna. Jest jeszcze Mnich, najniebezpieczniejszy deziljuzionista. Niszczy wiarę ludzi. Żaden z nas go nie spotkał. Czasami Packard kontaktuje się z Mnichem przez przewodników pustynnych. Zapomniałam, jaką zabawą jest robienie zakupów z przyjaciółką. Przymierzamy tuziny par butów. Kupuję chińską sukienkę zupełnie podobna do jej sukienki. Potem, idziemy na późny obiad z pikantnych makaronów w tajskiej restauracji w sąsiedztwie Delites. Gadamy, śmiejemy się i odkrywamy, że lubimy podobne książki i muzykę. Przy koktajlu z mango, dowiaduję się, że Shelby przyjechała do Midcity w wieku piętnastu lat, jako wysyłkowa panna młoda. Zostawiła faceta, gdy skończyła osiemnaście lat, by pracować jako pokojówka w hotelu na obrzeżach centrum, nieopodal rzeki. Znam ten hotel. To nie daleko apartamentu Cubby’ego. - Oszczędzałam swoją wypłatę, aby wypić i zjeść samotnie w Mongolian Delites i to właśnie tak spotkałam Packard'a - mówi. - Nadal kocham kebaby. Packard i inni deziljuzioniści nienawidzą ich, oczywiście. - Jeżeli oni nienawidzą ich tak bardzo, dlaczego wciąż je jedzą? I, jeżeli Packard jest tak piekielnie drażliwy na temat restauracji, dlaczego jej nie zmienia, albo nie sprzeda? - Nikt ci nie powiedział? - Co miałby powiedzieć? - O Packard'zie i restauracji. Patrzę na nią zdziwiona. Shelby otwiera ładne usta w zaskoczeniu i pochyla się blisko, z mroczną intensywnością, jak gdyby ten smaczny kąsek wymagał dodatkowego efektu. - Packard jest więźniem. On jest więźniem w Mongolian Delites. Nie był poza restauracją, przez osiem lat. − Co? Czy mówisz o jakimś rodzaju aresztu domowego? - Nie Justine, on jest więźniem innego highcap'a. Nie mogę uwierzyć, że nikt nie powiedział ci tego. Packard'owi jest ciężko o tym mówić. Jego wróg – nemezis uwięził go tam na dożywocie. Mrugam na nią, oniemiała. - Czy widziałaś Packarda poza restauracją? Nigdy. On może wejść tylko do kuchni, łazienki, sali i ubikacji. Myślę, że on ma trzydzieści trzy lata. Więc podczas uwięzienia miał dwadzieścia pięć lat. - To jest szalone. To jest niemożliwe! - To nie jest niemożliwe. Są highcap'y z takimi zdolnościami. - Więc on może nigdy nie być wolnym? Kiedykolwiek?
I nagle widzę to. Widzę w nim zamknięte w klatce zwierzę. - Och mój Boże. To jest okropne. On musi się uwolnić. Shelby potrząsa głową. - Nie może. Wróg Packard'a jest highcap'em z władzą nad polem mocy. To jest tak jak gdyby mógł rozmawiać z budynkami, porozumiewać się z nimi. Może wytworzyć pole mocy, nawet zmienić kształt ścian. Wróg przemówił do budynku Mongolian Delites. Powiedział: "Nie pozwól Packard'owi nigdy odejść." Shelby opisuje jak niewidoczne ściany otaczają Packard'a jak w pułapce, nawet, jeśli drzwi są otwarte. Dramatyczność tego wydarzenia pozbawia mnie oddechu. - Packard nie może zmienić menu; właśnie dlatego musimy jeść ciągle to samo. Nie może zmienić godzin pracy albo rozkładu pomieszczeń, by zrobić prywatne pokoje na tyłach. On zawsze żyje publicznie. Nawet głupia dekoracja, jeżeli rozbija drobiazg albo pali zasłonę, nazajutrz wszystko powraca. Pole mocy tworzy, jak ty to mówisz? Ciągłość. Powinnaś sprawdzić w Internecie. Jest coś w Internecie na temat tej mutacji highcap'ów. Studiowałaś highcap'ów w Internecie, prawda? - Tak - mówię rozkojarzona. Sprawdzałam mutację Packard'a, oczywiście. Widzenie psychologicznej struktury. Bardzo mało znalazłam o jego zdolności. - Jak mogłam o tym nie wiedzieć? - On nie cierpi rozmawiać na ten temat. Kelnerka przynosi rachunek i Shelby daje jej kartę kredytową. Wiem, że jest zmęczona — jest po północy — ale zadaję jej więcej pytań. Muszę o wszystkim się dowiedzieć. Opowiada mi jak Packard nabył restaurację od właścicieli po jego uwięzieniu i o nieudanych próbach ucieczki, przemodelowania. - Myślimy, że Packard śpi w małym śpiworze, który rozkłada obok loży. Jest odcięty od świata. Od przyjaciół i ukochanych osób - mówi. - Oni nie mogą przyjść i odwiedzić go? - Wszyscy, którzy znają Packard'a — albo wiedzieli o nim — myślą, że nie żyje. Nawet, jeśli zobaczą go, nie rozpoznaliby go, nie uwierzyliby, że to on. Jeżeli zobaczyłabym kobietę, która wygląda jak moja zmarła niania, nie pomyślałabym, że to ona. Francis Strongarm mówi, że nemezis pracował z potężnym rewizjonistą highcap'em, który przekształcił umysły i pamięć tych dookoła Packard'a. Widzisz, to jest część uwięzienia. On jest odizolowany od wszystkiego. Packard nie wydaje się już być taki drażliwym; jego mrok i powaga mają nowe znaczenie. - Kim jest ten nemezis? Shelby potrząsa głową. - Packard nie powie. Nikt nie wie. - Czy próbowałaś dowiedzieć się i coś z tym zrobić? - Packard zabrania tego. Mówi, że nemezis jest złym i bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Takie śledztwo mogłoby zaalarmować i rozgniewać go. Co, jeżeli nemezis zadecyduje umieścić Packard'a, gdzieś, gdzie nie moglibyśmy go znaleźć? Co stałoby się z nim? Z nami? - Dlaczego Packard go nie zabije? Nie, że akceptuję to, ale …
- Jeżeli nemezis umrze, Packard będzie uwięziony na dobre. Dopóki nemezis żyje, jest szansa, że zmieni zdanie. - Musimy pomóc go uwolnić. - On nie może być wolny Justine. Nawet Packard się pogodził z tym. I ty musisz także. Jest grubo po północy, kiedy pukam w okno Mongolian Delites. Restaurację zamknięto ponad godzinę temu. Pracownicy dawno już poszli do domu. Packard otwiera drzwi ubrany w czarną koszulkę i dziurawe dżinsy. Wygodne domowe ciuchy. Ponieważ to jest jego dom. - Kiedy miałeś zamiar mi to powiedzieć? Widząc go teraz, czuję ogromny smutek i współczucie dla niego. - Myślałam, że byliśmy przyjaciółmi. Znów ma to dziwne spojrzenie — oczy mu błyszczą, ale nie w szczęśliwy sposób. - Nie wiedziałem, że jestem zobowiązany, informować cię o każdym fakcie z mojego istnienia. - Każdym fakcie? Przeciskam się obok niego i wchodzę. - A co z pojedynczym, najważniejszym, w głowie nie mieszczącym się i oburzającym faktem twojego istnienia? Słyszę, jak drzwi zamykają się. Obracam się. - Boże, Packard! On idzie do stołu koło zasłoniętego okna, gdzie nad czasopismem i filiżanką kawy pali się samotna świeca. Zamyka czasopismo i odwraca się do mnie, teraz bardziej opanowany, chociaż jego zielone oczy nadal błyszczą — myślę, że bólem. - Jest to ledwie najważniejszy fakt mojego istnienia - mówi. - Chociaż, nie do pomyślenia i oburzający, zgadzam się. - Musimy wyciągnąć cie stąd. - Zostaw to. - Nie zrobię tego. Zawsze jest wyjście. - Byłem tutaj osiem lat. Osiem lat. To rani bardziej, kiedy on to mówi. - Znam każdy szczegół siły i ograniczeń tego więzienia. Każdy nieznośny szczegół. - Więc poddajesz się? Jak człowiek bezradny, który nie może zmienić swojej sytuacji? Nie wiem, czy jestem bardziej zła na jego wroga, czy na niego za pogodzenie się z losem. - Zostaw to. - Nie zostawię tego. To jest niewłaściwe. I na pewno nie spróbowałeś wszystkiego. Jestem nowa, być może mam nowe pomysły. To nie w porządku, że nie spróbowalibyśmy pracować nad tym dalej. Każdy złoczyńca ma piętę Achilles'a? Co z deziljuziowaniem tego faceta? Zaatakowaniem go i doprowadzeniem do upadku? - Jeżeli znałabyś mojego wroga, nie powiedziałbyś tego tak lekko. Nie mogłabyś nawet powiedzieć tego głośno.
Jego głos jest ochrypły. - Na pewno nie rozważałabyś próby deziljuzowania. - spogląda na drzwi. - Nie będę dyskutował o tym więcej. Moje oczy wędrują do czasopisma na stole, gdzie przedtem siedział, jedne z jego wielu czasopism o podróżach na tropikalne plaże. Staje przede mną. - Teraz, kiedy już wiesz, że to jest moje więzienie, być może mogłabyś uszanować wspaniałomyślnie małą namiastkę prywatności, którą mam? I nagle to uderza we mnie jak cios w żołądek: czasopismo, które on chowa jest czasopismem o podróżach na tropikalne plaże. Marzył. Nigdy nie będzie czuł tego słonego powietrza. Nigdy nie będzie zanurzał palców w ciepłym miękkim piasku. Nawet nigdy nie poczuję na skórze światła słonecznego! - Jest mi bardzo przykro. Parska. - Och, proszę. Przestań. - Przestać? Przestać odczuwać żal, że jesteś uwięziony do końca życia? - Tak musi być. Jest w porządku. - W porządku? - Sięgam za nim po czasopismo. - To jest w porządku? - Przestań! Chwyta mój przegub i odpuszczam; czasopismo pada na podłogę. Dziko patrzy na mnie — w tym momencie rozumiem go doskonale. Nie chce, aby się nad nim litować. - Cholera - mówię. - Nie chciałam patrzeć na ciebie z litością i... On trzyma mój przegub, wpatrując się we mnie. Moja krew wariuję; Po raz pierwszy widzę jego wnętrze. - Nie tak patrzę na ciebie - mówię. Świat dookoła nas jakby zamarł, istnieje tylko dźwięk opon na mokrym asfalcie na zewnątrz i nasze nierówne oddechy. Wzmacnia uścisk. Obracam rękę i przyciskam do jego klatki piersiowej, czuję jego bijące serce przez ciepłą, miękką koszulkę. - Na pewno nie tak patrzę na ciebie w tej chwili -mówię. Ten dziwny spokój znika, kiedy przykrywa moją dłoń swoją, łapiąc ją w pułapkę nad sercem. Jestem na granicy i nie obchodzi mnie to. Naprawdę drżę, aby ją przekroczyć. Albo być może po prostu drżę. Zsuwa swoją dłoń z mojej, a ja zaciskając pięść chwytam jego koszulkę, przyciągając go do siebie, podczas kiedy on przesuwa lekko koniuszkami palców ponad moimi ramionami, wzdłuż mojej szyi. Delikatnie dotyka wargami moich, miękko i ciepło, lekki pocałunek na szczycie moich ust, przyciąga mnie bliżej. Odprężam się i tulę do niego, ciesząc się drżącym uczuciem, z jakim mnie całuję. Wzdycham, jakby cała szorstkość opuszczała mnie i pozostaję tylko czysta przyjemność bycia z Packard'em. I wtedy czuję, jak ta zmiana przechodzi przez niego, ożywiając całe jego ciało. Przesuwa ręce na moje plecy, przyciąga mnie do siebie mocno, pierś do piersi, usta miękkie i wilgotne. Otwiera moje wargi swoimi i zatapiamy się w sobie. To jest zwariowane i cudowne; każda część mnie rozpływa się w pragnieniu. Tylko oddech i ciało istnieję między nami. - O, mój Boże - mówi w moje usta, przytrzymując moją głowę, całując mnie mocniej.
Chwytam z tyłu jego koszulkę i przyciągam go bliżej. Chcę go zjeść! - Tak długo czekałem - mówi. - Czekałem. I czekałem. Jego zapierające oddech pocałunki odurzają mnie i wysyłają fale w dół między moimi nogami. - Ja też. Uświadamiam sobie to tylko, kiedy to wypowiadam, mam uczucie jakbym nie mogła się nim nasycić i pogrążam się głębiej ku jego ekscytującej erekcji między moimi nogami. Przesuwam się po nim w górę i wtedy, jego magiczna obecność przenika do najgłębszych miejsc mojego wnętrza. Mimo tego wciąż nie mam go dość. Przyciąga mnie do siebie mocno; wsuwając swoje ręce niżej i krzyżuję palce pod moimi pośladkami, właściwie podnosi mnie. Owijam nogi dookoła niego i to jest najnaturalniejsze uczucie w świecie, trwać z nim w połączeniu, blisko, w przytuleniu. Chwytam jego włosy, zatracona w ekstazie zespolenia i w pieszczocie jego zarostu ocierającego się o mój policzek. Pokój wiruję wokoło i nagle siedzę na stole, a on całuje mnie — miękko, krótkimi pocałunkami. Całuje moją szyję przesuwając się w górę, zwlekając kusząco przy uchu, robiąc ciepłe, wilgotne rzeczy, które są raczej zakazane, szczególnie, kiedy jest w to zamieszany język. Wtedy gryzie mój płatek ucha, gorąco i ostro, przepełnia mnie uczucie omdlenia, jak i niespodziewane światło słoneczne w moim żołądku. Czas zwalnia. Dotykam jego klatki piersiowej, odprężam się w tej nowej wspaniałej sytuacji on przesuwa palce wzdłuż moich nóg, kolan i ud. Lubię, kiedy mężczyzna dotyka nogi — wie o tym Cubby i często to wykorzystuje. Fala paniki. - Cholera - mówię. - Co ja robię? On czuje, jak zamieram i zwalnia. Ześlizguję się ze stołu oszołomiona. - To nie może, nie jest — och, kurcze - mówię. - Co ja robię? Mam chłopaka. Chociaż przyszłam tu w środku nocy. To nie jest zachowanie odpowiadające sytuacji, kiedy ma się chłopaka. Patrzy na mnie ostrożnie, twarz promienieje skórą zarumienioną pasją. - Przepraszam to nie może … - obracam się, dotykam solniczkę na pobliskim stole. - Nie powinnam byłam przychodzić. Nie powinnam do tego dopuścić. Cubby jest wszystkim dla mnie. - Faktycznie … Odwracam się. - Co to za ton? Czy jesteś sarkastyczny? Packard czeka. Jakbym miała sama to zrozumieć. - Proszę, chcę to usłyszeć. Nie wierzysz, że Cubby jest wszystkim dla mnie? - Powinienem pozwolić ci dojść do tego samodzielnie - mówi. - Nie, powiedz. Założę się, że to będzie zabawne. - Świetnie. Packard krzyżuje ręce. - Twoja koncepcja o Cubby'm jest dla ciebie najważniejsza, ale sam człowiek nie ma znaczenia. Ledwie go znasz. Jak gdybyś kupowała życie i bezpieczeństwo, które on gwarantuje. Jesteś zahipnotyzowana ludźmi, którzy są stali i pewni — ludzie podziwiani przez społeczeństwo — ale ty tylko szukasz bezpieczeństwa i ochrony,
których ci brakuje. Ponieważ zawsze byłaś człowiekiem nieprzystosowanym społecznie. Żyjąca w strachu. Odrzucona przez innych.Obraza tego tnie tak głęboko, że nic nie mogę powiedzieć. - I Cubby jest jednym z tych karierowiczów, którzy nie czują głęboko. - Kontynuuje. - Życie nie dotyka jego i dlatego lubi mieć ciebie obok. Sprawiasz, że czuje. Twój chaos. Twoją niestabilność. - Nie mogę uwierzyć, że użyłeś swoich głupich zdolności mutanta, by analizować nas w ten sposób. I a propos, źle ci to wyszło. - Powiedziałem prawdę, Justine. Poczuj to. Twoje poczucie odrzucenia społecznego, oślepia cię i nie pozwala dostrzec tego, co pragnie naprawdę twoje serce. Kiedy jesteś w pobliżu solidnego, honorowego mężczyzny, jesteś jak pozłacany ptak. To robi cię niespójną na romantycznym poziomie. - Moja sympatia jest chaotyczna chyba, dlatego że to ma powiązanie z tobą? To jest prawda, którą starasz się mnie oświecić? - To jest prawdziwe. - Wskazuje drzwi. - To nie jest. - Myślę, że jesteś największym manipulatorem, jakiego kiedykolwiek spotykałam. - Jestem. Pochyla się nad stołem. - Jestem największym manipulatorem, jakiego kiedykolwiek spotkasz. Ale, nie w tym momencie. - Tak, jesteś tylko facetem oceniającym mnie w ramach pustych psychologicznych skłonności. - Przyszłaś tutaj w środku nocy. Chciałaś wiedzieć. - Dobrze, chciałam. To był naprawdę kiepski pomysł dla kogoś, kto jest w związku. Chwytam torebkę. To jest czas, by odejść. - Sprawa wygląda tak — Cubby i ja mamy wspaniały związek. Co dowodzi, że widzisz tylko to, co chcesz widzieć. Twoja rewelacyjna zdolność umysłowa nie jest nieomylna. - Och, moja zdolność umysłowa jest nieomylna - mówi. - Ale nigdy nie powiedziałem, że jest mi z tym dobrze.
Rozdział 8 Przez kilka następnych dni, pocałunek prześladuję mnie, krąży za mną z impetem silnego wiatru nie dając mi spokoju. Unikam Cubby'ego, mam wrażenie, że gdyby spojrzał na mnie od razu się domyśli. Kiedy jednego gorącego popołudnia spotykam Shelby, siadamy na ławce nad brzegiem jeziora, zaopatrzone w mrożoną kawę i patrzymy, jak dzieci bawią się w piasku nad wodą — wszystkie w hełmach. Niektóre nawet mają ochronne zbroje na klatkach piersiowych, jak mali gracze hokeja. To rozwściecza, że z powodu jakiegoś szaleńca, dzieci na plaży muszą ubierać się w ten sposób. Shelby wskazuję na parę leżącą na kocu piknikowym, gdzie obok kosza, butelki wina leży karabin.
- Oni myślą, że karabin ochroni przed Miotaczem Cegieł? Mieszam kawę. - Miotacz powinien być uderzony cegłą. Obserwujemy dzieci przez krótką chwilę i w końcu zbieram się na odwagę, aby powiedzieć jej o pocałunku z Packard'em, błagając ją o dyskrecję. W końcu przynależę do grupy i nie chcę wprowadzać zamętu i zamieszania. Shelby rozumie. Jeżeli istnieje jakaś rzecz, na której deziljuzionistom zależy, to jest to desperackie pragnienie, przynależności do grupy. - Pocałunek był pomyłką - mówię. - Głupią pomyłką. Przygląda mi się badawczo, starając się ocenić moje słowa. - Packard nie ma racji, twierdząc, że jestem nieprzystosowana społecznie i dlatego jestem z Cubby'm. - Odwracam się. - Nienawidzę mieć sekretów przed nim. Muszę mu wszystko powiedzieć. - Nie możesz! Będzie chciał, żebyś zrezygnowała. - Tak. Patrzy na mnie z niedowierzaniem. - Nie planujesz powtórzyć pocałunku? - Zdecydowanie nie. - A więc nie wolno ci mówić Cubby'emu. Idziemy w stronę molo, aby nakarmić mewy, analizując całą sytuację Cubby'iego, Packard'a i pocałunku, w sposób, w jak potrafią tylko przyjaciółki. - Nadal nie mogę uwierzyć, że jest złapany w pułapkę i nikt z was nie wie, dlaczego ani nawet, kim jest ten nemezis - mówię. - Nikt z nas nic nie wie, prawda.- Shelby zatrzymuje się z zuchwałym spojrzeniem. Chyba, że wziąć pod uwagę jedną małą rzecz. - Jaką? - Obiecałam, że nie powiem. - Czy dałaś słowo honoru? - Deziljuzioniści traktują swoje słowa honoru poważnie. Jak przysięgę krwi. - Nie, nie dałam słowu honoru. Zatrzaskuje wieczko na kubku od kawy. - I mam zamiar ci to pokazać, a to nie to samo, co powiedzieć. Piętnaście minut później, jedziemy taksówką na północ przez ponure, zaśmiecone ulice, wzdłuż fortec z bloków mieszkalnych, w których z zaciemnionych wejść spoglądają na nas ludzie. Shelby wskazuje kierowcy wysoki betonowy apartamentowiec, składający się z masywnych prostokątnych bloków ułożonych byle jak, w sposób jakby klocki ułożyło dziecko olbrzyma. Przypadkowe płyty pomalowane są na niebiesko. Reszta dominuje w szarości betonu. Shelby wychodzi. - Proszę, zaczekaj na nas - mówi do taksówkarza. Stajemy na chodniku przed budynkiem. Powietrze jest ciężkie, jesteśmy daleko od jeziora i wokół rozchodzi się woń zepsutych jaj i curry. Shelby odwraca się do mnie.
- Czy dajesz słowo, że nigdy nie powiesz o tym, co ci teraz pokażę? - Daję moje słowo - mówię, mając nadzieję, że nie będę tego żałowała. Wskazuje w górę. - Spójrz na niebieski kwadrat na końcu czwartego piętra. Co widzisz? - Ma więcej złuszczającej się farby niż inne? - Przyjrzyj się lepiej. I wtedy widzę to wielkie oczy, szlachetna krzywizna nosa, broda z obróconym lokiem na końcu. - Whoa! To jest taka sama twarz jak na drzwiach Mongolian Delites. Shelby uśmiecha się. - To samo wyrażenie, to samo … wszystko. Z wyjątkiem tego, że ta twarz nie jest z drzewa; to wydaje się być utworzone przez artystę zdrapującego niebieską farbę, by ujawnić szarą. - Dwa lata temu zobaczyłam to i powiedziałam o tym Packard'owi. Uznał, że zachowuję się jak kobieta, która widzi twarz Jezusa w dwugłowym cielęciu. Nigdy nie chce mówić o tej twarzy albo jakiejkolwiek innej twarzy kiedykolwiek. Powiedział, żebym nigdy więcej tu nie przychodziła. Shelby krzyżuje ręce. - Zastanawiałam się nad tym. Kiedy Packard ma sekret, zawsze to jest związane z nemezis i jego wcześniejszym życiem. Wszystko inne go nie obchodzi. Tak więc kiedy utrzymuje sekrety wiem, że to jest z tym związane. Wierzę, że twarz brodacza to logo highcap'a nemezis, myślę, że jest to coś jak odcisk palca. Jak twarz dziewczynki na pudełku z ciastkami, albo logo czaszki na puszce gazu pieprzowego. - Skąd taki pomysł? - Dzięki Internetowi. - Czy kiedykolwiek myślałaś o pójściu tam na górę? Milczy przez chwilę. - Packard zabroniłby tego. - Jeśli się dowie - mówię. - Co, jeżeli jest coś, dzięki czemu mogłybyśmy zdobyć informację? Coś, co mogłoby jemu pomóc? On zasługuje na to, by być wolnym. - Wielu ludzi zasługuje na wiele rzeczy. I nie możemy rozgniewać nemezis. Co jeżeli on tam mieszka? - Co jeżeli mieszka? Dlaczego nemezis miałby być rozgniewany na dwie kobiety spacerujące dookoła budynku? To jest publiczne miejsce. Shelby rozważa to. - Nie masz nawet najmniejszej ochoty by to sprawdzić? Najmniejszej? Uśmiecha się przebiegle, ukazując uroczo nadszczerbiony ząb. - Trochę. Mówimy taksówkarzowi, żeby zaczekał jeszcze i zmierzamy do drzwi wejściowych, z których wybiega dwóch nędznie ubranych chłopców. - Dzieci! Czekajcie! - Shelby woła do nich. – Podejdźcie, proszę! Chłopcy zatrzymują się i patrzą podejrzliwie na Shelby, która wyciąga z torebki paczkę cukierków. - Dam każdemu z was po cukierku, jeżeli wpuścicie nas i powiecie jak można się dostać do tego apartamentu. - Wskazuje na czwarte piętro. - Widzicie? Tam gdzie widnieje twarz?
Chłopcy gapią się na cukierki. - Shelby, oni nie mogą brać cukierków od nieznajomych. - Wyciągam portfel. – Pięć dolców dla każdego, za doprowadzenie nas tam. Starszy chłopiec kładzie ręce na biodrach. - Pięć dolców każdy i cukierki. -- Całą paczkę. - Umowa stoi - mówię. Idziemy za nimi do brudnego holu, gdzie jedną ścianę przykrywają popękane lustra; druga betonowa, pomalowana na niebiesko z windą w centrum. Starszy może dziesięcioletni chłopiec, wskazuję na nią. - Nie wchodźcie tam. Prowadzi nas na klatkę schodową, śmierdzącą uryną zmieszaną z zapachem mięty. Przedzieramy się przez torby ze śmieciami i dziwne pakunki, które okazują się być śpiącymi ludźmi. Po tym zastanawiam się, co jest w windzie. - Wiesz, kto mieszka w apartamencie, do którego idziemy? - pytam. - Nie nasze piętro - chłopiec mówi. - Nie nasze piętro, nie nasz problem – dodaje młodszy tajemniczo. Wkrótce stoimy przed # 401, ostatnie drzwi w korytarzu, w którym zapach pleśni, stwarza wrażenie podziemia. Oświetlenie jest bardzo słabe. Chłopcy dawno odeszli. Shelby patrzy na mnie pytająco, następnie z przerażeniem, kiedy pukam. - Co jeżeli to jest, wiesz - szepcze. Drzwi otwiera dziewczyna, być może w wieku dwudziestu jeden, dwudziestu dwóch lat. Jej długie, jedwabiste blond włosy tworzą dramatyczny kontrast z grubym czarnym eyelinerem i czarnym topem. Jest przerażająco chuda jej poszarpane dżinsy spadłyby natychmiast, gdyby nie podtrzymujący je czarny pasek. Ma wygląd opłakany, jak skrzywdzony i zabłąkany kot. - W czym mogę pomóc? - Umm … Miałam zamiar udawać, że pomyliłyśmy drzwi, ale ona na pewno nie jest naszym nemezis. Packard został uwięziony osiem lat temu; ta dziewczyna zaledwie wtedy wyszła z fazy kreskówek Disney'a. Z ciekawością zaglądam do mieszkania, które sprawia przeciętne wrażenie oprócz wielkiej dziury w ścianie, jakby ktoś rzucił się na nią z młotem. Po drugiej stronie, widać okna z ładnymi zasłonami i ławę z wielką, poniszczoną książką z obrazkami koni. - Wybacz, pomyliłyśmy drzwi – mówi Shelby. - Szukamy kogoś innego. Dziewczyna wygląda na rozczarowaną. - Być może mogę jakoś pomóc, kogo szukacie? Znam każdego w budynku. Nie, dzięki – mówi Shelby. - Bardziej szukamy informacji o kimś – mówię. - Prawdopodobnie nie znasz go. … Czuję na sobie napięte spojrzenie przyjaciółki, ale chcę wiedzieć, dlaczego Packard kazał Shelby trzymać się z daleka. - Facet, na imię ma Packard? Czerwonawo- brązowe włosy, wysoki, dobrze zbudowany? Bardzo silny, wyrazisty. - Highcap? Widzi tendencje ludzi i inne gówna?
- Tak. Kiwa głową. - Packard Sterling. - Znasz go? - Znałam go. Facet został zastrzelony osiem lat temu. Odwraca się i wchodzi do swego małego pokoju. My wykorzystujemy ten moment, by wymienić spojrzenia. - Odstrzelili mu głowę. Kilku facetów w maskach. Nie wiedziałaś? Opada na wściekle różowy tapczan. - Nazywam się Rickie. Proszę, wejdźcie. Przechodzimy przez próg. - Jestem Justine a moja przyjaciółka tutaj..... — Drzwi zatrzaskują się za nami zanim mogę dokończyć zdanie, a książka o koniach podnosi się nad ławą, robi łuk w powietrzu nabierając szybkość, wirując jak Frisbee wprost na Shelby, ciągle zaskoczoną i oniemiałą na widok samo zatrzaskujących się drzwi. - Shelby! Zbyt późno -— książka uderza głucho Shelby w głowę, zwalając ją na podłogę. Klękam przed nią, ściskając jej ramiona. - Shelby! - Nie reaguję. - Cholera! Rickie śmieje się, kątem oka zauważam ruch— książka, krąży z powrotem w moim kierunku. Pochylam się nad Shelby w samą porę; książka szybuję nade mną i uderza w ścianę, wbijając się w dziurę. Rickie śmieje się, kiedy książka trzęsie się próbując wydostać się z pułapki. - Cholera! Rzucam się przez pokój na Rickie, unikając książki dopadam ją, próbuję unieruchomić jej ręce i nogi i powstrzymać przed rzucaniem przedmiotów. Stos łyżek i filiżanek uderza mnie w plecy. Wtedy widzę, jak większe przedmioty drżą. Rickie chwyta moje włosy i koszulkę, przytrzymując, czym naraża mnie na następne ataki przedmiotami. Wiję się i szarpię, ale mocno trzyma mnie za włosy. To boli. I wtedy robię to, co powinnam zrobić na początku — wyciągam mój pistolet do ogłuszenia i skutecznie aplikuję jej wstrząs w brzuch. Jej wrzask przerywa śmiech i wszystkie latające przedmioty opadają na ziemię, podczas kiedy ona pada obok mnie. Biegnę z powrotem do Shelby, ciągle nieprzytomnej, jej czoło krwawi. Ciągnąc ja za ramię, przenoszę i kładę w holu. Wtedy na końcu korytarza otwierają się drzwi ukazując dwóch czarnych gości w dresach. Jeden z nich wskazuje na Shelby i śmieje się. - Spotkanie z Rickie? Jego okulary przeciwsłoneczne są tak ciemne, że nie widać oczu. - Szybko, pomóżcie mi przenieść ją w bezpieczne miejsce - sapię. - Nie martw się Rickie nie może zranić jej tutaj - mówi facet w okularach przeciwsłonecznych. - Rickie nie może wyjść do holu i również jej voodoo tutaj nie działa. Patrzę w górę na niego. - Czy mówisz, że ta dziewczyna jest złapana w pułapkę w tym mieszkaniu?
- Och, tak. Ona była tam, ile …? - Spogląda na przyjaciela. - Dobre trzy lata – mówi przyjaciel. Ten w okularach zastanawia się, kiwając głową. - Mówię ci. Klękam przed Shelby, która powoli wyczerpana odzyskuje przytomność od razu zapewniając, że wszystko jest w porządku. - To jakiś rodzaj ogrodzenia pod napięciem. Cokolwiek ona nie powie, nie wchodźcie tam. Odwraca głowę i wskazuje bliznę na policzku. Kolega również wystawia blizny na pokaz na swojej głowie i nodze. Obaj wydają się być tym rozbawieni. Jeden z nich wstaję, przynosi ręczniki i we trójkę zabieramy się za czyszczenie i badanie głębokiego rozcięcia na czole Shelby. Sądzimy, że bez zszycia się nie obejdzie. - Proszę, wszystko jest ok. - Shelby przyciska ręcznik do głowy, aby zapobiec dalszemu badaniu. Faceci odchodzą. - Rany głowy mocno krwawią, ale nie ma się, czym martwić - mówię – Pozwól spojrzę na twoje źrenicę. - Nie. Nie jesteś prawdziwą pielęgniarką. - Czy odczuwasz mdłości albo senność? - Przestań. Ze mną wszystko w porządku. Zagryzam wargę. Mocne uderzenie w głowę może doprowadzić do pęknięcia naczynia krwionośnego. Chcę ostrzec ją, ale z drugiej strony, niepokój związany z wiedzą może podnieść jej ciśnienie krwi i wszystko tylko pogorszyć. - Przestań patrzeć na mnie w ten sposób. - Wskazuje oczami na drzwi. - Telekinetyk. - Wydaje się, że tak - mówię. Głos: - Hej! Co jest kurwa? Rickie stoi przy drzwiach, z rękami rozpłaszczonymi na niewidzialnej zaporze, jak mim. Jest złapana w pułapkę, zupełnie jak Packard. Więc są też inni? - Co mi zrobiłyście? - krzyczy Rickie. - Co ty nam zrobiłaś? Dlaczego nas zaatakowałaś? - Dlaczego? Niech pomyślę przez chwilę. - napina twarz. - Och tak, pamiętam. Ponieważ mogę. Więc co chcecie wiedzieć o Packard'zie Sterling'u? - Więc teraz wracamy do rozmowy? - mówię. - Ty masz pytania; ja mam odpowiedzi. Staję przed progiem i patrzę na nią z przekąsem. - Jakbyśmy mogły ci teraz zaufać. - Spróbuj - mówi. – Mogę opowiedzieć o Packard’dzie dużo więcej. - Wysłuchamy cię - Shelby wstaję z podłogi. - Teraz mamy wspólny biznes – mówi Rickie. Znika w mieszkaniu. Minutę później wraca wymachując kartką papieru. - To będzie was kosztowało. Gapię się na kartkę. - Mam dobrą informację. Wystawia kartkę przez niewidzialną ścianę. Bliżej i bliżej. Chwytam ją. Lista zakupów.
Dwie godziny później wracamy do holu ze skrzynią tequilą, dziesięcioma torebkami francuskich Sun Chips Onions, książkami o gołębiach i farmą mrówek. Rozmieszczamy to wszystko w holu poza jej zasięgiem. Jako ostatnią hodowlę mrówek. Przesuwam ją bokiem, aby ona widziała tylko krawędź. - Wysuń bardziej. Pozwól mi zobaczyć cały przód skrzyni. Robię to i Rickie gapi się na nią przez długi czas. - Zawsze chciałam mieć taką - mówi cicho. - I to jest pleksiglas. Rzucam. Ona jest zbyt skupiona na hodowli, aby zrozumieć mój żart. - Czy sprzedają ją razem z mrówkami? Czytam listę zawartości na odwrocie. - Ups. Rickie wygląda jakby miała się rozpłakać. - Jaki z niej będzie pożytek bez mrówek? - Jeżeli odpowiesz na nasze pytania teraz - mówię - damy ci to wszystko. Jeżeli twoje odpowiedzi okażą się prawdziwe — i uwierz, sprawdzimy to — osobiście przyniosę ci słoik mrówek. - To nie mogą być same mrówki. Musi być też królowa. Po dalszych negocjacjach, decydujemy, że przyniosę baterie, więcej tequili, słoik mrówek razem z królową, jeżeli jej odpowiedzi będą prawdziwe. Jak byśmy mogły zweryfikować je. Ona chcę najpierw tequilę. Podaję. - Więc znasz Packard'a. Otwiera butelkę i rzuca kapslem przez ramię. - Znałam. - Bierze łyk. - Człowiek był jak pieprzona gwiazda rocku, wiesz? Każdy go kochał. Chciał być w jego gangu. Pociąga krzesło ku wejściu, siada na nim okrakiem i bierze kolejny łyk, wygląda jak dziewczyna pirata. - Kiedy pierwszy raz z nim rozmawiałam byłam dzieckiem nowa na ulicach żyłam w tym opuszczonym domu z grupką innych zbiegów highcap'ów. Pamiętam, że stałam w wejściu i zobaczyłam ten lśniący niebieski samochód płynący jak wielka łódź, z którego wyskoczyli ludzie. Packard Sterling i jego gang. Jeden facet w długim płaszczu z łańcuchami i pozostałym gównem, dziewczyna w stroju przypominającym styl jeździecki. Parę mięśniaków. Wszyscy oni i Packard Sterling podchodzą, chcą wiedzieć gdzie jest Black Stoolie . Stoolie był jednym ze starszych dzieci w domu i krótkoterminowym przepowiadaczem przyszłości. Stoolie pomógł Sterling'owi i jego gangowi przy skomplikowanym włamaniu. Więc mówię Packard'owi wchodź a ja przyprowadzę tego chłopaka. - Włamanie? Shelby spogląda na mnie. - Tak. Włamanie. Rickie wyciera usta dłonią. -Więc wracam do nich ze Stoolie’m. Z mojego zachowania jasno wynika, że jestem telekinetykiem i mówię do kolesia, że powinien wziąć mnie do siebie. Tymczasem Packard Sterling, chwyta tę oto książkę o koniach.
Wskazuje z powrotem na książkę. - Dokładnie tą. I mówi - Czy potrafisz wbić tego skurwiela w tamtą ścianę? Ja tylko się śmieję. - Kto może to zrobić ? pytam. Telekinetycy nie mają takiego poziomu siły. I Packard Sterling, wskazując wprost na mnie mówi - Jeśli będziesz trenować będziesz w stanie to zrobić. I kiedy będziesz wystarczająco dobra, aby wbić tę księgę w ścianę znajdź mnie i wtedy będziesz mogła dołączyć do mojej załogi. Wymachuje butelką. -I widziałaś to, prawda? Ja kurwa teraz mogę. To i więcej. Wzdycha. - Packard Sterling, miał swój kodeks. On przyszedł z ulicy w dość młodym wieku — myślę, że nawet młodszym niż ja. -Co? Żadne z was nie ma rodziny? - Dzieci highcap'y są kłopotem dla rodziny. Olbrzymia ich ilość kończy samotnie. Ale Packard, on wszystkich łączył. Bardzo źle, że umarł. I powiem, że ta książka jest o wiele cięższa niż cegły, które ten pozer z wiadomości rzuca. Cegły są o połowę lżejsze. -Więc, kto cie tu umieścił? - pytam. -Właśnie to chcę wiedzieć. Powiem ci, że w to są zamieszani rewizjoniści, ponieważ wszyscy myślą, że nie żyję. Próbujesz zadzwonić gdzieś i tam myślą, że to jest żart. Pije więcej. Mówi miękko. - Obudziłam się jednego dnia i już tutaj byłam. -Kiedykolwiek słyszałaś, czy cokolwiek o tym, że Packard ma wroga? -Oczywiście. - obniża głos. - Henji. -O co mu chodzi? - Pytam, mając nadzieje, że to nie będzie nas kosztowało kolejnej wyprawy po zakupy. - Temu Henji? Potrząsa głową. -Nie chcesz wiedzieć, o co chodzi Henji. Powodzenia szukając żywej duszy, która kiedykolwiek go znała. Henji odpłynął na statku, kiedy miał jedenaście lat. Dość młody wiek, na zwiedzanie świata, prawda? Ale też dość młody, by być na dodatek masowym mordercą. -Henji był masowym mordercą? -On mógł zabić samą myślą. Kurde, zaledwie urodziłam się, kiedy to się stało, ale mówią, że Packard zaopiekował się nim jak starsze dzieci opiekują się młodszymi na ulicy. Ich grupa mieszkała w tej starej opuszczonej szkole przy rzece. Wszystko, co wiem, to jest to, że pewnego dnia Packard i Henji posprzeczali się tak, że szkoła gdzie mieszkali została zrównana z ziemią i Henji odszedł. Packard został. Dorósł, aby dowodzić gangami highcap'ów i wtedy został postrzelony w głowę. -Czy Packard mógłby mieć innego wroga? - pyta Shelby. Rickie patrzy na nią jak na niedorozwiniętą. -Myślę, że można mieć tylko jednego. Tylko czy jest na to jakaś reguła? -Jaką zdolność posiadał Henji? -Zabijanie. Ciarki mnie przechodzą, gdy mówię o nim. Rickie gestem, daje do zrozumienia, że chce zakończyć przesłuchiwanie. - Czy to mogłoby polegać na kierowaniu polami sił? Wzrusza ramionami. - Pewnie.
Spoglądam na Shelby. Czy ona myśli o tym, co ja? Mógłby zmusić pole mocy do zrównania budynku? Mógłby zmusić pole do zabijania? Czy odbicie twarzy to znak Henji? Odwracam się z powrotem do Rickie. - Czy wiesz, dlaczego Henji cię uwięził? Rickie zwęża oczy. - Henji odszedł. - A co, jeśli nie? - Co ty mówisz? - Czy jest cokolwiek, co mogłaś zrobić, co rozgniewałoby Henji? Patrzy na mnie z przerażeniem, jakby zauważyła skorpiona na moim nosie. - Henji? - Nie mówię, że.... - Henji wrócił? - Wstaję chwiejnie. - Zaczekaj, mylisz się, że to Henji …. Dlaczego Henji uwięziłby mnie tutaj? Chwila, nigdy nic nie zrobiłam Henji przysięgam. Jeżeli zraniłam kogoś, kogo on zna? Przysięgam — Prostuje się. - Czy Henji przysłał cię? - Nie. - Jest coś, czego nie mówisz. Wyczuwałam to przez cały ten czas. - To nie jest tak jak myślisz .- Ale dlaczego ty o to wszystko pytasz, tak ni stąd ni zowąd. Nigdy nie zrobiłabym czegokolwiek przeciwko Henji. Nawet nie znam go. On był przede mną! Rickie cofa się do tapczanu. - Nie podoba mi się to. Musicie stąd wyjść. I nigdy nie będę już mówiła o Henji — powiedz mu to. I, jeżeli on chce wiedzieć, byłabym najbardziej lojalną osobą i nigdy nie powtórzę jego imienia. Ściska butelkę. - Boże! Po prostu idźcie. I nie wracajcie tutaj. Jak tylko wpychamy wszystkie przedmioty do mieszkania, drzwi zatrzaskują się. Przestraszone, schodzimy na dół. - Henji. Henji uwięził oboje – szepcze Shelby. - To musi być on. - Dobrze, ale dlaczego? – pytam cicho. - Henji odchodzi w wieku jedenastu lat, po kłótni z Packard'em, ale po latach wraca i więzi Packard'a na wieczność. O co tu chodzi? - Nie chcę badać tego dalej - szepcze. - Nie podoba mi się to wcale. - I jest też inna sprawa. Nie wyobrażam sobie Packard'a jako przestępcy. W żaden sposób. Przechodzimy przez hol i gdy jesteśmy już na zewnątrz, uderza nas gorące powietrze jak żar z pieca. - Packard jest teraz więźniem – mówi Shelby. – A my jesteśmy jego gangiem. - Kurcze. - Staję i zatrzymuję Shelby - Wiemy, że Henji wrócił przynajmniej osiem lat temu tak? Ponieważ tak długo Packard jest w pułapce. Shelby wpatruje się tęsknie w naszą taksówkę po drugiej stronie ulicy. - Tak.
- Ok, co się zaczęło osiem lat temu? - Byłam wtedy jeszcze pokojówką. - Osiem lat temu było to pierwsze głośne lato zbrodni, pamiętasz? Zatrzymane gangi, które potrafiły czytać w umysłach? W tym czasie pojawili się kieszonkowi złodzieje, pamiętasz, włamania przez otwarte okna? To wszystko zaczęło się osiem lat temu. Jej oczy poszerzają się. - Henji stoi za falą zbrodni. Wraca, usuwa swego rywala Packard'a — myślę, czy to nie jest pierwsza rzecz, którą nemezis zrobiłby? I wtedy zaczyna niszczyć życia. Czuję gniew i nienawiść do Henji. - Ten facet musi być powstrzymany. Shelby chwyta moje ręce. - On może zabić myślą! Mógłby być kimś, kogo już znamy. Mógłby nas teraz słuchać. I co, jeżeli zaalarmujesz go i pogorszysz sytuację Packard'a? - Skąd wiesz, że się nie polepszy? Szczerze, chciałabym upolować tego dupka na własną rękę, jako wkurzony obywatel Midcit, który ma dość terroryzowania ludzi. - Nie, Justine.- Moglibyśmy przynajmniej znaleźć Henji. Niewielka wiedza na ten temat nikomu nie zaszkodzi. Tej nocy pracuję przy komputerze — w sklepie z kawą, gdzie czuje się bezpiecznie. Nie znajduje żadnych wzmianek o Henji, co jest dość złowieszcze. Jednak, dowiaduję się więcej o zdolnościach kierowania polami mocy między highcap'ami. Władza nad polami mocy — albo "strukturalny interfejs” jak nazywa to większość stron internetowych — jest rzadka. Teoria głosi, że highcap'y z władzą nad polami mocy mogą właściwie łączyć się z atomami budynku. Według niektórych stron mogą też zmodyfikować detale architektoniczne i dawać wrażenie (impresję) ważnych wydarzeń, przenikających wewnątrz — nie jak kamera, ale błyski, obraz odczucie, jak "ledwo zapamiętany sen”.
Rozdział 9 Stoję opierając się o zewnętrzną kamienną ścianę Delites; dzisiaj jest dzień, kiedy mam odebrać uniform i instrukcje do zlecenia na Srebrną Wdową. Od chwili pocałunku upłynął tydzień, w którym nie spotkałam Packard'a. Część mnie pragnie, aby go zobaczyć, druga część czuję jak wszystko wymyka się z pod kontroli, a spotkanie z nim pogorszy wszystko. Więc opieram się o nagrzaną słońcem ścianę, obserwując, pracowników Agencji Ogłoszeń Glorybell zmierzających w stronę wejścia Agencji na końcu drogi. Wielu z nich nosi hełmy wraz z biznesowym ubraniem. Chodzą pogłoski, że Miotacz Cegieł zaatakował kolejny raz. Czy Henji jest odpowiedzialny za ośmioletnią falę zbrodni? To ma sens. W tym wszystkim jest jeszcze Szef Sanchez. On jest pierwszym, który mógłby dokonać przełomu w tej sprawie. Co, jeżeli Henji zaatakuję Sanchez'a? Jak Sanchez będzie
walczył z wrogiem, który może zabić myślą? Szef Sanchez ma własne motto — ostatnio gazety robią wokół tego wiele hałasu — coś jak, "Chronić obywateli od wszelkiego rodzaju przestępców”. Ale nie od takiego, jak Henji, myślę smutno. Lecz Szef Sanchez będzie dalej walczył nie zważając na nic — taki już jest. Czy on wie o Henji? Być może ta informacja byłaby dla niego cenna? Nagle dociera do mnie, że Packard i Szef Sanchez są naturalnymi sojusznikami, co robi też ze mnie sojusznika Szefa Sanchez'a. Na tę myśl ogarnia mnie prawdziwe poczucie odpowiedzialności. Przez atakowanie i przeprogramowanie przestępców Packard, deziljuzioniści i ja pomagamy Sanchez'owi w jego misji. Zwracam moją twarz ku słońcu z postanowieniem, że nie pozwolę dzisiaj jakimkolwiek wątpliwościom zaciemnić mego umysłu — wątpliwościom, co do części strażników, wszystkich sekretów i cieni czychających poza światłem. Carter zatrzymuję się z piskiem opon przed restauracją, wyskakuję z kabrioletu, ma czerwoną twarz i potargane wiatrem włosy. - Ten zjazd z "labiryntu" jest do dupy. Trzaska drzwiami samochodu. Mogę poczuć jak mocno kłębi się w jego wnętrzu wściekłość; nawet jego ciało jest napięte. - Musisz kogoś zaatakować. - Psiakrew, tak. Uderza w licznik. - Cholera! Zaczyna tłuc w niego. - Dawaj skurwysynu! Odwracam się i dotykam drewnianej powierzchni policzka olbrzyma, podziwiając jego ozdobny renesansowy wygląd. Byłby doskonały z mieczem i kryzą, jak rycerz. Dlaczego Henji używałby tak ujmującego symbolu? A może nie ma nad tym kontroli? Jeżeli to jest naprawdę jak odcisk palca, nie miałby kontroli. Prawdopodobnie żałuje, że nie jest to głowa żmii albo coś innego. - Zamierzasz otworzyć te drzwi, czy tylko obmacywać? - Tak, tak. - Otwieram drzwi. Carter zmierza w głąb, ja zatrzymuję się w barze żeby przywitać się z Helmut'em i Simon'em. Helmut wita się ze mną jak kulturalna osoba. Rozczochrany Simon jest cichy. - Cześć, Simon - mówię. Simon zeskakuję z stołka, muskając moją rękę — czy dopiero co dotknął mojego wymiaru energii? - Nie jesteś deziljuzionistą. Jesteś ozdobą. - Przepraszam? - Wyobrażasz sobie, że masz choroby, których tak na prawdę nie masz - mówi. Kokieteryjna i żałosna specjalność. Nie masz niczego. - Czy mówisz, że nie jestem wystarczająco popieprzona? - Właśnie to mówię - odpowiada. - Nie wiem, dlaczego Packard w ogóle ciebie przyjął. Helmut marszczy brwi. - Weź to sobie pod rozwagę, Simon. Tylko głupiec krytykuje kogoś, kogo nie widział w akcji.
- To nic - mówię. - Simon ma prawo mieć swoje zdanie. Zwracam się do Simona, mam nadzieję, że nie widzi jak mnie zranił. - Zobaczmy, twoja dziedzina to hazard. Wygrywanie i strata kasy. Moją dziedziną jest fakt, że jesteś zależny od niedoskonałego i gnijącego kawałka mięsa, aby przetrwać. Moja dziedzina, to strach przed śmiertelnością. Wpatruję się w głębokie niebieskie oczy Simona. - Moją dziedziną jest strata wszystkiego. - Zajmujesz się urojoną stratą - mówi. - Ja daję im prawdziwą stratę. - Wy, oboje... - warczy Helmut. - Uspokójcie się. Jest wystarczająco konfliktów na tej planecie. Simon uśmiecha się i wychodzi. Helmut zwraca się do mnie, pełen desperackiej powagi. - Nie słuchaj go. Simon jest jednym z najlepszych wśród nas, ale jest artystą — bardzo mrocznym. Przekona się do ciebie. - Nie wiem, czy chcę, by się przekonał. Helmut opowiada mi o groźbie nadciągającej zbrojnej jądrowej wymianie między Indiami i Pakistanem. To wcale nie polepsza mojego samopoczucia. W końcu idę na tyły. Carter siedzi z Packard'em, który spogląda na mnie z uśmiechem. Natychmiast pokryła mnie gęsia skórka. - Justine - mówi. - Packard. Siadam obok Carter'a, który uruchamia laptopa. Packard rozpoczyna spotkanie. - Choroby skóry będą piętą Achilles'a Srebrnej Wdowy – informuje mnie. Zidentyfikował już doskonałą chorobę: Wirus Osiris'a, skórny syndrom, który jest tak amorficzny, że jego istnienie jest tematem entuzjastycznych rozważań. Amorficzne syndromy są idealne dla hipochondryka. - Nigdy nie miałam styczności z chorobami skórnymi - mówię obojętnie. - Są tak nieistotne. Inaczej z wewnętrznymi organami, nie widzisz ich, więc nie wiesz, co się dzieję. Ale skóra? - Och, zobaczysz, że skórna hipochondria może być całkiem poważna – mówi Packard. - Wyobraź sobie, co by się stało, jeżeli mogłabyś dotknąć, zbadać i podrażnić naczyniowe ściany twojego mózgu? Koncentruję się na składaniu mojej serwetki w kształt obłędnie drobiazgowego kwadratu. - Domyślam się, że to byłoby zbyt bezpośrednie. - Między innymi. - Dodaje rozbawiony - Nie powinnaś skreślać automatycznie jednej rzeczy, ponieważ lepiej jesteś zaznajomiona z drugą. - Tak, tak - mówię, pozornie znudzona, jakbym nie załapała tego podwójnego znaczenia. Jakby moje tętno nie przyśpieszyło. Carter pracuję nad przesyłaniem mi e-mailów o procesie sądowym Srebrnej Wdowy. Wyjaśnia mi, że z powodu poszlak nie udowodniono jej winy. Packard wskazuję na ekran. - Wyślij jej to także - mówi. - I to. Jego rzęsy są długie i grube — szczegół u dziecka, który cieszyłby każdą
matkę. Muszę odejść od niego jak najdalej. On patrzy w górę, spostrzega, że się w niego wpatruję i uśmiecha się. -Tylko dlatego, że coś jest niewiadome - mówi - nie znaczy, że to nie mogłoby być lepsze w każdy możliwy sposób. On się bawi, rozpoczął grę. To nawet jest zabawne. Podnoszę brwi. - Wiem, co na mnie działa. - Wiesz o tym, co jest ci dobrze znane. - To jest znane, ponieważ to działa na mnie i jestem temu oddana - mówię. - Ale co, jeżeli twoje oddanie tylko powstrzymuję cię? Co, jeżeli to, co jest ci znane, nie potrafi rozpoznać i docenić pełnej prawdy o tobie? Nie mów mi, że nie wyobrażałaś sobie jakby to było w pełni ulec niewiadomej... - Myślisz, że wyobrażałam sobie to? Carter patrzy w górę. -O czym, do diabła, wy mówicie? -O chorobach skóry - mówię. Carter odwraca się z powrotem do ekranu. Pojawia się Simon i siada obok Packard'a. - Czuję się pominięty - mówi. - Justine dotknęła wymiaru każdego oprócz mojego. - Skąd ta pewność? Być może dotknęła.- Packard spogląda na mnie, a ja spojrzeniem mówię że: Nie. Packard zalecał, abym praktykowała na każdym, ale nigdy nie dotknęłam Simona. Packard w naganie podnosi brwi. Wykrzywiam usta w wyrazie: Ups. - Ach, jaka silna komunikacja niewerbalna. Nieprawdaż. Simon uśmiechając się, kładzie dłoń na stole. - Spróbuj mnie, Justine. Jakby myślał, że nie mogę tego zrobić. - Nie ma problemu. Dotykam jego ręki i wypycham swoją świadomość, ale kiedy zbliżam się do jego wymiaru energii, mam uczucie czegoś niepokojącego; Czuję się roztrzęsiona i lepka. Próbuję przecisnąć się, ale czuję silny opór, nie mogę zmusić się, by przejść dalej do niego, jakbym nie mogła zmusić siebie, aby zjeść własny język. Niebieskie oczy Simona są prowokacyjnie niewinne. - Coś jest nie tak? - Nie. Próbuję dalej. Mój wstręt rośnie; pot cieknie po moich plecach. - Wystarczy! Packard rozdziela nasze ręce. Carter prycha. - Chryste, Simon. Ciężko oddycham. - Co się dzieję? - Niektórzy deziljuzioniści mają reakcję na pewne wymiary energii – mówi Packard. - To się przytrafia najlepszym. - Nigdy ze mną - Simon mówi. Packard groźnie patrzy na niego. - Jest wszystko w porządku Justine.
Ale tak nie jest. Czuję jak pozostałość energicznego wymiaru Simona zatyka moje gardło. Czy zaraz zwymiotuję? Potrzebuję powietrza. Packard mówi coś, czego nie słyszę; Wstaję i wychodzę prosto przez jadalnię do łazienki. Otwieram drzwi i zastaję kobietę myjącą ręce w ostatniej umywalce. Szykowne okulary, elegancki koński ogon, jak bibliotekarka z klasą. Siadam w wiklinowym krześle blisko przegród, z głową między kolanami, mam nieodpartą potrzebę odrobiny prywatności, ale kobieta nie wychodzi. Co, jeżeli to się stanie, kiedy jestem z obrzydliwym i niebezpiecznym celem? Czy poniosę porażkę także, jako deziljuzionista? Być może Simon ma rację. Być może nie należę do nich. Stuk obcasów na podłodze. Szykowne czarne buty zatrzymują się przede mną. - To jest cud, że każdy nie wymiotuję tu na okrągło - mówi kobieta. Podnoszę głowę. - Przepraszam? - Wszystko tutaj. Packard, ta restauracja, ten świat. Skandaliczność ludzkiego położenia. Najlepsze, co możesz mieć to nadzieję na pełne zrozumienie sytuacji. Ponieważ rzeczy nigdy nie poprawią się. Gwarantuję to. Mrużę oczy. - Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Jordan. Terapeuta. Rozumiem, że jesteś naszym nowym specjalistą niepokojów o zdrowie. - Jesteś terapeutą? Jordan marszczy brwi na mój niedowierzający ton. - Dostarczam prawdę, którą inni terapeuci całe życie próbują minimalizować. W głębi serca moja droga, wszyscy jesteśmy zwariowani i pokręceni. Oczy jej migoczą, kiedy mówi. - Nikt i nic nie staje się lepsze. - Skutecznie atakujemy i poprawiamy przestępców. To jest coś lepszego. Przewraca oczami. - Och, być może zmieniamy ich. Ale to nie znaczy, że nie jest to zwariowane i pokręcone. -Co masz na myśli? -Dlaczego ich zmieniamy? - pyta. -Ponieważ oni podświadomie potrzebują zmiany. Uśmiecha się patrząc na mnie jak na idiotkę. -Dlaczego? - Kogo obchodzi, dlaczego? - mówię. - Dlaczego, zawsze ma znaczenie. - Pomagamy im stać się lepszymi. Poprawia okulary i spogląda na mnie uważnie. - Mam dla ciebie zagadkę — kiedy dobro nie jest dobre? - Czy to jeden z tych twisterów umysłu? Albo jakaś definicja? To nie ma sensu. Jordan parska. - Wy ludzie. - Poddaje się. Kiedy dobro nie jest dobre?
- Jestem terapeutą. Ja zadaję pytania. Drzwi się otwierają i staje Packard. - Czy wszystko jest w porządku? Jordan krzyżuję ręce. - Miałyśmy tylko miłą pogawędkę. - Czy możesz nas zostawić, Jordan? – mówi Packard. Jordan uśmiecha się szeroko i wychodzi. - Uważaj na nią – mówi, gdy tylko wyszła. - Ona jest najniebezpieczniejszym deziljuzionistą, jakiego kiedykolwiek spotkasz. - Myślałam, że Mnich jest najniebezpieczniejszy. - Nigdy nie spotkasz Mnicha. - Packard klęka przede mną. - Jesteś pewna, że wszystko z tobą w porządku? - Nie - szepczę, ponieważ mam to przytłaczające pragnienie, by go dotknąć. - Nie daj się podpuszczać Simon'owi. Bywają deziljuzioniści mający awersje do niektórych energicznych wymiarów, to wszystko. Simon domyślił się, że będziesz czuła odrazę do jego wymiaru i zaplanował to. -Co, jeżeli ogarnie mnie awersja, kiedy będę z niebezpiecznym celem? - Poradzisz sobie z tym, albo przerzucimy cię do kogoś innego. -Co, jeżeli zawiodę ze wszystkimi? - Nie zawiedziesz. - Skąd wiesz? Nie widzisz przyszłości. - Nie, nie widzę - mówi. - Ale widzę ciebie. Czuję się dziwnie. Nie wiem, co powiedzieć. - Zaufaj mi. Packard wstaję. - Simon jest zazdrosny. Widzi jak szybko udało mi się przeprowadzić cię przez cały ten trening - Przyspieszasz mój trening? - To nie jest ważne. Masz Srebrną Wdowę w następnym tygodniu i poradzisz sobie z tym znakomicie. Jesteś więcej niż gotowa. - Wspaniale. Idę do umywalki i ochlapuję wodą twarz. - Oszukuję Cubby'ego. I jestem znakomita w atakowaniu słabych starych pań. Zwracam się do Packard'a, osuszając krople wody na twarzy i szyi, wdzięczna, że nie słyszy mojego oszalałego serca. - Srebrna Wdowa brutalnie zamordowała swego męża - mówi. - Tak mówisz, ale być może zabiła go w samoobronie. - To było zabójstwo z premedytacją z zastosowaniem tortury. - Skąd to możesz wiedzieć? - Miałem zamiar powiedzieć o tym wszystkim tam... - Packard patrzy w moje oczy, zachłannie, w sposób, jaki robi to mężczyzna, kiedy jest blisko. - Według chronologii koroner założył, że Srebrna Wdowa nafaszerowała narkotykami swojego męża do nieprzytomności, zakneblowała go i przeciągnęła do odosobnionej części przydomowego podwórka. Blisko mrowiska. Zdołała jakoś wykopać pionowy głęboki dół, zakopując go, aż po szyje, żeby zupełnie
unieruchomić. Moje tętno przyspiesza, kiedy Packard dotyka mojego policzka, gdzie łaskocze kropelka wody. - Potem Srebrna Wdowa napełniła jego uszy miodem i mrówki ruszyły z mrowiska w górę do jego uszu, by zjeść miód. Kiedy zjadły cały miód, kontynuowały dalej, jak to w zwyczaju mrówek, aby zjeść jego mózg. W chwili, kiedy ciało zostało znalezione, mrówki pełzały przez prawie pustą czaszkę. To zabiera mi jakiś czas, aby pojąć porażającą okropność tej śmierci. - O, mój Boże. - Kiedy go uspała, mniej kłopotliwym byłoby utopić go w basenie, albo nawet zakopać żywcem. Mrówki były dodatkowym wysiłkiem. Ona jest szalona i niebezpieczna, ale zmienimy ją. Deziljuziowanie ją zreformuje. - Czy on obudził się? Czy był świadomy, kiedy … uh! - Prawdopodobnie był świadomy przez jakiś czas - mówi Packard. - Wygląda na to, że walczył. Na tyle ile człowiek zakopany po szyje może walczyć. Przykrywam uszy dłońmi. Packard przysuwa się bliżej, zaciska palce wokół moich i odciąga je delikatnie. - Jest wszystko w porządku. Łączy moje dłonie wewnątrz swoich. - Sztuka polega na tym, aby nie dopuścić do wyobrażania sobie tego. Wdycham jego pikantny zapach curry. - Mrówki zjadły jego mózg, Packard. - Wiem. - Jak długo on był przytomny? Ile jego mózgu zjadły, przed tym jak.... - Hej, spójrz na mnie. Zaglądam w jego blado zielone oczy, wyraźnie świadoma dotyku jego rąk łączących moje, naszej fizycznej bliskości w tej intymnej przestrzeni, raptownego wznoszenia i opadania jego klatki piersiowej. Napięcie między nami gęstnieje. - Ciemność w ludzkim sercu nie ma końca - mówi. -Ale Justine, jesteś częścią potężnego oddziału, który zmienia rzeczy naprawdę. Zdestabilizujesz ją i inni deziljuzioniści pozbawią ją iluzji. Ogarnie ją przerażenie, kim jest i przejdzie na inną stronę. Właśnie to robimy. - To wszystko jest takie przytłaczające - mówię. Chociaż to nie Srebrna Wdowa przytłacza mnie teraz. To ciepło rąk Packard'a. Mam nieodparte pragnienie, by przyciągnąć go do siebie, wdychać jego zapach, przycisnąć usta do jego szyi, przycisnąć moje ciało do niego. Zaciska palce na moich. - Będziesz wspaniała, Justine, wiem o tym. Jesteś stworzona do tego. Zajmie ci to jakiś czas, ale kiedy będziesz w końcu tam … On przerywa i gorąco między nami staję się dzikie i oszałamiające. - Boże, to będzie wspaniałe - szepcze. Dreszcze przebiegają przeze mnie — przyjemne dreszcze — i nic nie wydaje się być prawdziwe. Boże dopomóż mi, wypycham moją świadomość, by dotknąć jego wymiaru energii.
Ostry wdech; Packard wpatruje się we mnie uważnie. Moje serce wali i chwieję się na krawędzi, świadome jego obecności. Nasze usta spotykają się. Klik. Skrzypnięcie drzwi. Odrywamy się od siebie i odwracając się, widzę w drzwiach wielką piegowatą twarz — Lany, kucharki zmiany. - Och - mówię. Ona mamrocząc coś, wycofuje się i zamyka drzwi. - Och. - Packard cofa się. - Nie wszedłem tutaj dla tego. - Ja również. I w trwającej ciszy wydaje się, że jedno z nas powinno wypowiedzieć zdanie, które rozpocznie od słowa Jeszcze.
Rozdział 10 Schodzę po schodach mojego budynku i kiwam głową do Pana K., który wygląda na kwadratowego i spoconego w swojej koszulce bez rękawów, paląc ostatniego papierosa przed otwarciem sklepu. Odwzajemnia kiwnięciem. Po raz pierwszy ma założony kask motocyklowy. Łapię się na pragnieniu, aby rozprawić się z Miotaczem Cegieł, Henji’m i resztą jego przestępczych kumpli highcap'ów, chociaż jestem też okropnie przerażona samą myślą pracy nad sprawą tej zwyczajnej ludzkiej kobiety. Zbieram włosy w koński ogon. Mam czerwoną koszulkę z napisem z przodu CZYSZCZENIE BASENÓW KENNEDY; Zakładam do niej szorty, pod spodem mam czarny jednoczęściowy kostium kąpielowy i kaburę naramienną, w której trzymam pistolet ogłuszający. Magazyn mody — w końcu znaleźliśmy stare wydanie, w którym jest artykuł o syndromie żyły głównej — wkładam skręcony do torebki na pasek. Carter zatrzymuje się przy krawężniku w srebrnej furgonetce i wsiadam na siedzenie pasażera. - Hej, hej, hej. – uśmiecha się. - Będzie gorąco.- Dałeś gdzieś upust swej agresji? - Wczoraj. - Rusza. - Co nowego? - Co nowego? Dobrze, jestem dość zdenerwowana, ponieważ Srebrna Wdowa jest moim pierwszym żywym celem i jest jak, och — szepczę dramatycznie — trochę maniaczką. Śmieje się. -Będzie ok.Oczywiście to nie jest jedyna moja nowina. Jest coś jeszcze, jak na przykład to, że pocałowałam Packard'a i chce to powtórzyć. To nie fair w stosunku do Cubb’ego. Unikam go już przez dziesięć dni. Omawiamy techniki czyszczenia basenów i nasze rodzinne historieprzykrywki, z których jedną jest dorastanie w pustynnym mieście, co ma dla mnie dość osobliwy posmak.
- Czy fakt, że dorastaliśmy w pustynnym mieście, przyczynił się do naszej wielkiej miłości do wody i czystych basenów? -Dlaczego nie? - mówi. Mam pozować na siostrę boy'a od basenów, która czasami pomaga mu i mam również zaprzyjaźnić się z Aggie — to jest prawdziwe imię Srebrnej Wdowy. Skręcamy w "labirynt dróg" kierując się na południe, na przedmieścia miłośników koni. Według Carter’a, zaprzyjaźnienie się z nią będzie łatwe z dwóch powodów. Po pierwsze, deziljuzionista, który miał z nią pierwszy kontakt, skutecznie ją odizolował, więc teraz jej życie towarzyskie skupia się głównie na pracownikach i służących. Po drugie, ona naprawdę chce się przespać z Carterem, który zasugerował jej w pewien sposób, że niczego nie robi bez aprobaty swojej siostry. - Nie zrobiłbyś tego, prawda? Nie przespałby się z celem? - Nie dojdzie do tego - mówi. - Ale nie zrobiłbyś, tak? - Packard uratował moje życie. Zrobiłbym wszystko dla tego człowieka. Ale do tego nie dojdzie, dzięki Bogu. Aggie jest najbardziej przerażającą samotną kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Każdego traktuje jak zabawkę i jest jak chciwa mała dziewczynka z lalkami, a ty jesteś nową lalką. Instynktownie przesuwam rękę po swoich długich blond włosach. Wyhodowanie ich do tej długości zajęło mi dwa i pół roku. - Powiedz, nosisz swój pistolet ogłuszający? - Jep. - Podnoszę w górę koszulkę. - Schowaj go. To nie jest dobre, kiedy pracujemy w basenie. Wyciągamy wiadra i narzędzia z furgonetki i niesiemy je na tyły białej rezydencji Srebrnej Wdowy. Na pięknie zaprojektowanym i ukwieconym rozległym terenie, oprócz basenu w kształcie orzeszka ziemnego i gaworzącego strumyka stoi altana wśród kilku drzew. To byłby piękny widok, gdybym nie wiedziała, że mrówki zjadły tam mózg człowieka. - Witam panią.- Carter podnosi w powitalnym geście swoją czapkę sprzątacza basenów, zwracając się w stronę kobiety w wieku około czterdziestki, której fryzura falistego blond pazia, kojarzy się ze stylem gwiazdy filmowej. Kobieta idzie powoli przez werandę, śliczna i długonoga w srebrzystej sukience plażowej. Aggie, a.k.a. Srebrna Wdowa. Aggie należy do kobiet mających dziecięcą krągłość policzków. Jednak pokryte grubą warstwą błyszczącego pudru, dają taki rodzaj make-up'u, który podważyłby cały jej stan umysłowy, jeżeliby sprawa z mrówkami tego wcześniejby nie dokonała. Paznokcie u rąk i nóg ma pomalowane srebrnym lakierem, a jej platynowe kolczyki i bransoletki pobrzękują dźwięcznie. Powstrzymuję oddech niepokojąc się, czy będę w stanie dotknąć jej wymiaru energii i nie spieprzyć tego jak z Simonem. Niestety, ona nie podaję mi ręki, kiedy Carter przedstawia nas. - Może, gdy skończycie, dołączycie oboje do mnie na przekąski w oranżerii? - To byłoby miłe - mówię. Carter chrząka i rozpoczynamy pracę przy basenie. Aggie siada na szezlongu pod parasolem niedaleko domu.
-Co miało oznaczać to chrząknięcie? - szepczę. - To znaczy, że to moja część zadania. - To pasuję do ciebie - mówię. Koszulka boy'a basenów i szorty także mu pasują. Wręcza mi części do złączenia sieci z długim kijem. - Muszę dać ci trochę pracy; potem będziesz mogła pójść do oranżerii, najpierw beze mnie. Niech ten dzień przygotuje nam grunt do działania. Nie staraj się od razu nawiązywać do skórnych chorób, jeżeli nie nadarzy się sprzyjająca sytuacja. - Nie martw się. Telefon Aggie dzwoni przenikliwie. Odpowiada przybierając przy tym dramatyczną pozę, dotykając czoło wierzchem dłoni. - Nie wiem, czy to będzie pomocne – mówi Carter - ale ostatnio dwa razy, kiedy tu byłem, widziałem jak bada rękę, na której był pryszcz albo coś... Wskazuję na swojej ręce miejsce, by pokazać, gdzie to widział. - To mogłoby być bardzo pomocne - mówię. Carter przesuwa jakieś rośliny; otwiera drzwi i przymocowuje węża do dyszy. - To jest odkurzacz - wyjaśnia – tylko, że ssie wodę zamiast powietrza. Będę odkurzał, a ty wyłowisz liście. Wycieram pot z oczu. - Żałuję, że nie możemy po prostu wskoczyć do basenu. - Jeżeli sprawisz, że będzie to wyglądać jak część pracy, to możesz. - Nah, nie chcę być mokra. Wbrew pozorom, wyławianie liści z basenu nie jest łatwą czynnością, nie pomaga też moje zdenerwowanie wywołane myślą o dotknięciu wymiaru Aggie. Zaczynam od nędznego stosu liści w rogu, spoglądając na Aggie od czasu do czasu. Mozolę się z wyciąganiem cholernych liści, kiedy przychodzi Carter. - Taki rodzaj pracy jest dla mnie wyciszający - mówi. Skrzypnięcie drzwi. Aggie wyszła. - Zachowuj się naturalnie – mówi. - Ona patrzy przez to duże okrągłe okno na górze. Patrzę w górę, zastanawiając się, czy ona obserwowała swojego męża przez to okno. Czy on szarpał głową, próbując pozbyć się mrówek, kiedy zjadały jego mózg? - Czy to rodzina męża wynajęła nas, by na nią oddziaływać? - Packard nie powiedział nic na ten temat - Carter przygląda się trawnikom. - To jest trochę dziwne, zwykle mówi nam, kto jest klientem. W zasadzie, zawsze nam mówi. - Czy powiedział, dlaczego tym razem jest inaczej? - Nie – mówi Carter - Być może klient chce pozostać anonimowym. W każdym razie, nie musisz spieszyć się z Aggie. Simon jest w planie po tobie, a on jest dość zajęty w tej chwili. - Simon po nas? - Tak. Będziesz musiała zastanowić się nad ewentualnym sposobem włączenia go do gry. Godzinę później siedzę na białej kanapie w szklanej oranżerii Aggie, swego rodzaju terrarium dla bogatych. Słucham jak Aggie z odrazą wypowiada się o
obrzydlistwie rzadko czyszczonych basenach. Nigdy nie polowałam, ale zastanawiam się, czy właśnie tak czuję się myśliwy — oczekiwanie, dreszcz emocji. Władza. Przebłyski lęku, litości. Opowiada jak raz w pięciogwiazdkowym hotelu poczuła śluz na dnie basenu. -Co to było? Czego dotykałam? Popijam szampana i rozważam odpowiedź. - Myślę, że to była cienka warstwa z alg. Wzdryga się. - Wstrętne. Całe miejsce było oślizgłe. Nawet ludzie, którzy tam pracowali. Bez urazy. - Nie gniewam się - mówię. Chociaż urazę po tych słowach można odczuć. Widok Aggie swobodnie wyciągniętej na kanapie w rozleniwionej prowokującej pozie, jest według mnie atrakcyjny. Drzwi oranżerii są szeroko otwarte, dostarczając niezakłóconego widoku pięknego terenu, i umięśnionych ramion Carter'a, pracującego przy basenie. Aggie gapi się na niego wygłaszając przy tym opinie o wstrętnej glutowatości grzybów, o wstrętnej oślizgłości nosów u psów i o rozpraszających trójpalczastych bohaterach kreskówek Disney'a. Po każdej anegdocie, podnosi ramiona praktycznie do uszu - Guh! – Chichoczę dalej. W sklepie miałam do czynienie z kobietami takimi jak ona wystarczająco często, by wiedzieć, że sens tych anegdot jest inny i nie chodzi w nich o to, że grzyby, nosy psów i ręce bohaterów są wstrętne. Raczej manifestuje jej dramatyczną rozpacz, jakby to był dodatek do osobowości tej kobiety. Wyjaśnia, że jej zmarły mąż kochał grzyby. Wtedy mówię, że jest mi przykro. − A mi nie - mówi. Zmienia temat, bawiąc się srebrnym zamkiem błyskawicznym sukienki. Sukienka jest błyszcząca, obsypana cekinami w miejscu gdzie kaptur łączy się z kołnierzem. Kiedy światło uderza na wprost można zobaczyć zarysy srebrnego bikini pod spodem. Do niej dobrała srebrne sandałki na niskich obcasach, co muszę przyznać, razem wygląda cholernie imponująco. Pewnego rodzaju kosmiczny błysk. Aggie uzupełnia swoją szklankę, wtedy pochyla się nad szklanym stołem i dotyka mojej. - To jest wyśmienity i bardzo drogi szampan. Nie smakuję ci? - Bardzo mi smakuję - mówię. -Ale ledwie go tknęłaś. - Napiłam się. Jest cudowny. - Nie mów mi - mówi słodko - że coś robisz, kiedy tak na prawdę tego nie robisz. Patrzy mi w oczy przez niezręcznie długi czas. - Gorsze - kontynuuje - jest to, jeżeli mówisz mi, że czegoś nie robisz, kiedy robisz. - Kto mógłby to znieść? - pytam zastanawiając się, czy coś podejrzewa. Aggie zwęża oczy. - Nie lubię oszustwa. Gapię się na nią głupio. Moja nerwowość powędrowała do żołądka, czuję się, nieprzyjemnie nadęta, jakbym była wypełniona helem. - Jak ci na imię?
- Justine. - Carter mówił mi, że chodzisz do szkoły pielęgniarek. Jakiego rodzaju pielęgniarką będziesz? - Dyplomowaną pielęgniarką. Z ukierunkowaniem na badania kontrolne / chirurgię, oparzenia, dermatologię. - Och, Justine! - Ona odchyla głowę do tyłu śmiejąc się dziwnie i cicho. - A to zabawna sytuacja, nie możesz nawet sobie wyobrazić, jakim jestem hipochondrykiem. Właściwie, mogę. Szczególnie, że dopiero, co ujawniła, że jest społecznym hipochondrykiem. Społeczny hipochondryk przejawia swoje lęki publicznie, nawet, jeśli są one pod kontrolą. Dostaje dreszczy dyskutując o symptomach i chorobach podobnie jak dzieci podekscytowane przerażającymi historyjkami opowiadanymi na obozie przy ognisku. Nasze zbliżenie rozciąga się przede mną jak mandala (od tłumacza - motyw artystyczny występujący głównie w sztuce buddyjskiej) — zawiła sztuka wysyłanych przez moje ciało zrozumianych powiadomień, którą budowałam całe moje życie. Chociaż na pewno nie dla tego celu. - Był czas, kiedy po prostu zbzikowałabym. Platynowe bransoletki pobrzękują, kiedy Aggie wymachuję dookoła ręką. Czuję, że zawsze musi być najbardziej dramatyczną osobą w pomieszczeniu. Wkrótce mam nadzieję, że tak będzie. Plusk od basenu. Carter znów w wodzie. - Aggie - patrzę twardo w jej szare oczy. - Czy oglądałaś serial Brady Bunch? - Kiwa głową. Oczywiście oglądała. - Pamiętasz - szepczę - kiedy Peter myślał, że ma tę tropikalną gorączkę? Przykrywa nagle usta dłonią. To był pamiętny epizod dla wszystkich hipochondryków. - Och, mój Boże! - Siada obok mnie. - "Popatrz na moją wysypkę, Marcia!" Śmiejemy się i zwracamy uwagę na Carter'a, który pluska się głośno w basenie, podnosząc w górę rurki, a kiedy wychodzi, jego skóra lśni wilgocią. Czuję się dumna z naszej rosnącej dziewczyńskiej więzi. - Mmm – mówi Aggie - Boże, on jest taki smakowity. Tak smakowity i seksowny. - Bardzo seksowny- mówię. – Szczególnie, kiedy jest taki mokry. Aggie odwraca się do mnie powoli z dziwnym uśmiechem. Zastygam. Zapomniałam, że miałam udawać jego siostrę. - Mówię obiektywnie - Dodaję. - Dziewczyny zawsze mówiły... - To nie zabrzmiało zbyt obiektywnie Justine. Myślę, że ty w ogóle nie jesteś obiektywna w stosunku do brata. - Jestem tylko z niego dumna. - To jest więcej niż duma. - Uśmiecha się kokieteryjnie. - Powiedz. - Nie ma o czym mówić. Chwyta mnie za rękę. - Mogę wyczuć, kiedy ktoś ma sekrety. Poczułam to na tobie w chwili, gdy cię spotkałam. Czy pamiętasz, co powiedziałam o oszustwie? Czuję zimno. Lepszy jest sekret, którym podejrzewa niż prawdziwy, decyduję. Więc idę naprzód.
- Są tajemnice, które lepiej ukrywać. - Nie musisz się wstydzić. Możesz w mojej obecności mówić albo robić, co tylko zechcesz. Ona zaciska palce mocniej na mojej ręce. - Ludzie w tej kulturze są tak purytańscy w sprawach sex'u. To jest tylko ktoś wsadzający część ciała gdzieś i ruszający tym dookoła, wiesz? To nie powinno mieć znaczenia, kim ci dwaj albo trzej ludzie są. Kiwam głową. - Jest wiele nacisku na to, kim ci ludzie są. Powinnam wykorzystać tą okazję, by dotknąć jej wymiaru energii, po prosu, aby się przekonać czy potrafię to zrobić, ale okazuje się że nie mogę się pozbierać. - Dogadujemy się bardzo dobrze. - Wypuszcza moją rękę i razem przyglądamy się Carter'owi. Właśnie teraz mogę podejrzeć to pryszczate coś, o którym wspominał Carter. Zaczerwienione zgrubienie. Doskonale. Aggie chwyta butelkę szampana. − Chodź. Łapię torebkę i idę za nią przez łukowate drzwi wejściowe do ogromnego pokoju o oślepiająco biało-srebrnej kolorystyce. Srebrny komin wznosi się w górę do trzeciego piętra ponad grubym białym dywanem, nieprawdopodobnie miękkim pod moimi gołymi stopami. - Niewiarygodne - mówię. - Odnowiłam wystrój ostatniej wiosny. - Prowadzi mnie przez kilka białych i srebrnych pokoi, w górę po schodach, wyłożonych białym dywanem do sypialni, menażerii białych jedwabi i kryształów. Zastanawiam się, czy Carter to widział. Nie znam go zbytnio, ale myślę, że cała ta biel doprowadziłaby go do szału, jak każdego faceta. Aggie uśmiecha się. - To będzie wspaniałe. Nalewa sobie więcej szampana, kiedy przypatruję się jej zgrubieniu na ręce. -Co jest? - pyta. - Och, nic. Przepraszam. - Przygotowuję grunt. Wiem dokładnie jak nią pokierować. Czuję się jakbym do tego została stworzona. Aż będę mogła dotknąć jej wymiaru energii. - Oczywiście. Przecież będziesz pielęgniarka. Ale to jest tylko zgrubienie, guz na ręce. - Nie dotyka go, nawet nie patrzy. Wie cholernie dobrze, że to tam jest. - Dobrze - mówię. - Sprawdzałaś to. - Nie. Ale uwierz mnie, wiedziałabym czy to rak skóry. - Jak długo to masz? - Zbyt długo na Piphis. To nic. Znam to. - Zgadzam się, że to nie jest Piphis - mówię. - Justine... - Otwiera oczy w zdziwieniu. - Czy kiedykolwiek widziałaś zarażonego Piphis? - Tak pracując, jako wolontariuszka. Pracowałam z młodym facetem, być może
osiemnastolatkiem, który stracił nogę przez to. Infekcja była na całej jego twarzy i skórze głowy. Opada na krzesło, butelka w ręce, wstręt i fascynacja współgra na jej zaokrąglonych rysach. - Jak to było? Jak to wyglądało? - Jakby kwas zjadł jego skórę. I całe kawały jego nogi. On musiał być w specjalnej komorze. Otwiera usta. Jej twarz błyszczy. Chce więcej. Opowiadając więcej obrazowo o szczegółach, mam ten przebłysk intuicji: ona obserwowała jak jej mąż zmaga się i umiera. Ona obserwowała to z tym samym dreszczem i zapałem. - Wystarczy! Podnosi rękę, dzwoniąc bransoletkami. Przechodzi przez pokój, otwiera drzwi, a ja korzystając, wylewam mój szampan do kryształowej wazy z białymi różami. - Chodź tutaj, Justine. Zaskoczymy Carter'a. Idę za nią do ogromnej garderoby wyładowanej wiszącymi ubraniami, pudłami na buty i walizkami z etykietkami linii lotniczych. Na środku biały, marmurowy stół zastawiony wysoko szalikami, biżuterią i butami. Prawie wszystko jest w kolorze bieli i srebra. -Więc, domyślam się, że twoim typem jest Zima. - Lubię wszystko świeże. Wiesz … Porusza ręką po przestrzeni przed sobą, jak gdyby wycierała swoją osobistą przednią szybę. - Czyste. Wskazuje na półki w kącie, wyjaśnia jak robiąc zakupy, kupuję zawsze wszystko w trzech egzemplarzach. - Jeden możesz zgubić, drugi może się skurczyć, jednak nadal masz jeszcze jeden. Ale czasami być może … Patrzy na mnie figlarnie i ściąga ciuch z półki — sukienkę plażową identyczną, jaką ma na sobie. Podając mi. - Prezent dla ciebie, Justine. - Och, nie mogę! - Przymierz ją, chodź. - Naprawdę, dzięki, ale nie mogę. Marszczy brwi. - Nie podoba ci się? - Nie, jest cudowna. - Dotykam tkaninę. Rzuca ją na stół i wskazuje na moją koszulkę i szorty. - Ściągaj to wszystko. Rozbieram się do czarnego jednoczęściowego stroju kąpielowego i podnoszę błyszcząca sukienkę, ale wtedy wyrywa mi ją z rąk. - Trzymajcie mnie. Chyba żartujesz. -Co? - Ten strój.
Ona grzebię w emaliowanej komodzie i wyciąga srebrzyste bikini zupełnie jak jej. -Och, to jest zbyt hojne. - mówię. Wciska zwitek srebrzystej tkaniny do moich rąk. - Włóż to. Spoglądam wokoło. - Masz ... - Nie masz niczego, czego przedtem nie widziałam. Zabiera go z powrotem. - Wyskakuj z tego. Czeka i ja również czekam, czując się nieswojo. Naciska na mnie. Dlaczego? Ściągam strój jakby mi to było obojętne. Aggie gapi się na moje nagie ciało, co sprawia, że czuje się bezbronna. Mimo wszystko to jest kobieta, która unieruchomiła męża i pozwoliła mrówkom zjeść jego mózg. - Masz ładną sylwetkę. Czy ćwiczysz? Chyba jestem zbyt powolna, ponieważ dopiero teraz dociera do mnie, że ona zamierza uprawiać sex z Carter'em i ze mną, równocześnie. - Jeżdżę na rolkach i takie tam. Wyciągam rękę po bikini; a ona figlarnie podnosi go ponad głową, poza moim zasięgiem. Chwytam go, na chwile dotykając jej ręki i wtedy dotykam jej wymiaru energii. Jest gęsty i dziwny jak metal. - Przestań - mówię surowo. Puszcza tkaninę do moich rąk. - Ktoś potrzebuje więcej szampana. Czuję się lepiej, kiedy zapinam sukienkę zakrywając nowe bikini. - Uh, nie. - Podchodzi patrząc mi prosto w oczy, obniża mój zamek błyskawiczny bardzo powoli. - Myślę, że jemu bardziej podobałoby się tak, nieprawdaż? Porusza się blisko, jakby chciała mnie pocałować. Myślę, że jest to wspaniała okazja na szybki "atak”, kiedy obietnica sex'u wisi w powietrzu. Gdy ten nastrój zniknie, ona ucieknie. - Teraz. Buty. Czy ósemka będzie pasowała? - Och, Aggie … - Pomyśl, ty, ja i Carter, razem przy szampańskim lunchu — Nachyla głowę w wymowny sposób, który ukazuje szokujący sens znaczenia zwrotu "szampański lunch”. - I ty koniecznie musisz mieć szampańskie ubrania. Z dna stosu wyciąga pudełko z butami. - Tym brakuje paru kryształków. I tak miałam ich wyrzucić. Zakładam je. Wyglądają obłędnie. Ona łapie moją rękę i prowadzi do sypialni, stajemy razem przed wielkim lustrem, wyglądając jak umysłowo niestabilny zespół super girl. Ona jest jedną z tych gorąco seksownych, a ja jestem opryskliwą atletką. Właściwie chciałabym pokazać ten strój Shelby i być może założyć w jakimś innym miejscu. Nie ma żadnych basenów w moim życiu, ale to może się zmienić. Następna czynność Srebrnej Wdowy, rozpuszcza moje długie włosy i gdy siadamy na brzegu łóżka zaczyna je szczotkować głębokimi i mocnymi ruchami. Jeśli
nie byłabym tak spięta, cieszyłabym się tą chwilą; kiedy piękna kobieta nadskakuje przeciętnie ładnej. - Kolor złotego miodu. Odkłada szczotkę i głaszcze moje włosy. - Nudny kolor - mówię. - Nie - mówi, pochylając usta do krawędzi mojego ucha. - Wcale nie jest nudny. - Och, właśnie, że jest - mówię. Jest odpowiednia pora. - Myślę o zmianie - kontynuuję. - Mam zdjęcie w czasopiśmie, które chcę pokazać mojemu fryzjerowi. Właściwie, chętnie posłuchałabym twojej opinii. - Zobaczmy, siostro. Kładzie się na łóżku z założonymi rękami pod głową. Moja torebka jest przy drzwiach. Idę, wyciągam czasopismo, szukam artykułu, nerwowo przerzucając kartki, buduję mój strach. Źle rozpoznane bóle głowy, syndrom żyły, tykająca bomba. - Pokaż! - Chwila – mówię. - On jest bardzo gorliwy, nieprawdaż? Czytam dalej: "Trzy tygodnie temu pływałam w błyszczącym oceanie. Teraz jestem podłączona aż do czterech różnych maszyn. Położyłam muszelkę, którą znalazłam na plaży obok niebieskiej plastycznej tacy na plwociny na moim stole przy krawędzi łóżka. To jest najbliższy sposób do dostania się na tą plaże kiedykolwiek znów.” Moje serce bija jak oszalałe. -Zadałam ci pytanie – mówi Aggie - Czy on jest gorliwy? Czy twój brat jest gorliwy? Dumnie kroczę do niej, wibrując strachem. Ona wyciągnięta na łóżku niebezpieczna ale wrażliwa na moją moc. To zwariowane ciemne podekscytowanie ogarnia mnie. - Bardzo gorliwy - mówię, siadając na brzegu. Podnosi się i chwyta czasopismo. Patrzę jej przez ramię. - Nie ta strona. Przerzucam strony, aż znajduję kolor włosów, który wydaję mi się dość ładny. - Tutaj. Mój naturalny brąz, zanim zostałam blondynką. - Nie. Podobasz mi się bardziej, jako blondynka. - Po prostu myśl - mówię, wpatrując się bez oddechu na zgrubienie na jej ręce. -Co do diabła ma na sobie ta kobieta? Aggie przewraca czasopismo, aby zobaczyć okładkę. - Rok wydania 1998. Dlaczego czytasz czasopismo z 1998? Łapie moje spojrzenie na jej ręce. - Nie patrz na to - mówi. Zachowując się jak pielęgniarka, próbuję nie wyglądać na zaniepokojoną. Mój strach jest tak intensywny, że drżę. Dotykam jej ręki. - Trzeba to zbadać. - Nie! –wyrywa się. Kiwam głową poważnie, wskazując lotnicze etykietki na walizkach w jej
szafie. - Nie byłaś ostatnio w Atlancie … Jej oczy rozszerzają się z zaskoczenia. Mam nadzieję, że Carter nie przerwie nam teraz. - Tylko na lotnisku. -Kiedy? - W zeszłym miesiącu. Patrzę w dół. -Co jest? - Atlanta jest głównym skupiskiem wirusa Osiris. -Co? Ja nigdy nie słyszałam o takim. - Czy kiedykolwiek odczuwałaś coś dziwnego w tej ręce? Uczucie na skórze? Zaciska wargi, potrząsa głową. -Nigdy - mówi. - Nigdy. Przykrywa ręką zmienione miejsce na skórze. Wiem, że kłamie. Skóra zawsze jest wrażliwa; tylko musisz na tym się skupić. To jest jedna z tych rzeczy, które ludzki mózg odfiltrowuje. - To jest tylko krosta. Przysuwam się bliżej, kładę moją rękę na jej. - Pozwól mi na to spojrzeć. Jestem pewna, że to jest tylko krosta. - Nie. Patrzę jej w oczy. - Pozwól mi o tym zadecydować. Przesuwam rękę w dół do jej przedramienia i wypycham swoją świadomość na powierzchnię jej chłodnego, twardego wymiaru energii. Nie mogę uwierzyć, że robię to. Próbuje oderwać się, ale wzmacniam uścisk i "wypalam" dziurę. Walczę, by zachować neutralny wyraz twarzy, kiedy fale strachu wypływają z mojej ręki, napełniając ją, znajdując i ożywiając jej strach. To płynie i płynie i już myślę, że to nigdy się nie skończyć, i raptem czuję wiatr w moich palcach i spokój w moim sercu. - Boże, myślisz, że to jest coś poważnego? Pyta, zeskakując z łóżka. - Wiedziałam, że to jest poważne! Siedzę tam odtwarzając falę w moim umyśle, szalenie satysfakcjonujący przepływ mojego strachu do doskonale analogicznego naczynia. Chłodny spokój, który mnie ogarnął, jest czymś wyjątkowym, czego nigdy nie doświadczyłam wcześniej, nawet z Packard'em. - A więc? Co myślisz?- Pyta drapiąc nogę. - Nie mogę powiedzieć - szepczę. Aggie zdziera sukienkę i bada skórę w lustrze. - Teraz jestem przerażona! Wiedziałam, że nie trzeba było jechać do tej głupiej Atlanty! Czy to jest zaraźliwe? - Zakaźne - mówię, czując się tak podniecona i nawet trochę rozpustna. Muszę się skoncentrować i skupić. Muszę dalej nad nią pracować. - Cholera! Dotykałam różnych przedmiotów na lotnisku. W samolocie. Miałam kontakt z pracownikami. Bez urazy. Co jeśli mam to? Spójrz na to — użyj swoich
umiejętności pielęgniarki. - Chodź tutaj. Jest posłuszna. Teraz kiedy mój strach jest w niej, mam to nieprzeparte odczucie, że jest moja. Biorę jej rękę i udaję, że ją badam, oszołomiona przyjemnością. Jej skóra jest tak miękka jak wygląda. Biorę oddech, aby się skoncentrować i robię ćwiczenie, których uczył Packard: 11 × 39 = 429. -Jeśli będziesz miała szczęście, to pozostanie nieaktywne - mówię. - Stres pogarsza stan. Nie chcesz tego. -Co? Co widzisz? - Czasami są małe włókna rozmieszczone dookoła uszkodzeń. I właśnie tego szukam, ale nie mam odpowiedniego sprzętu. - Cholera. Wstaję, oszołomiona i uwrażliwiona na Aggie. Skupienie na skórze, metoda zabijania, którą ona żyła — to wszystko łączy się w moim umyśle. On miała romans, śmierć oczyszczała: mózg wybrał czystość. Jej biały decor mieszkania, jest dla niej oczyszczający. - Prawda jest taka, że oni ledwie coś wiedzą o wirusie Osiris. Większość lekarzy jest niechętna, by go zdiagnozować. Sporo z nich powie, że to jest pryszcz, albo podłoże psychosomatyczne. - Naprawdę myślisz, że go mam? - Przepraszam, nie jestem wykwalifikowana, by postawić diagnozę. Dla hipochondryka, taka odpowiedź jest gorsza niż " tak". To jest jak mówienie: "Tak, ale to jest tak okropne, że wykręcam się." - Czy masz komputer? Aggie ma to nawiedzone spojrzenie. Nie chce wchodzić do Internetu. Wie, co ją tam czeka. Przełyka ślinę i mam to dziwne pragnienie, by dotknąć jej gardła, tropić ścieżkę, którą połknięta ślina przepływa do wnęki szyi, jakbym chciała dotknąć tam swojego własnego strachu. - Mogłybyśmy poszukać najnowszych badań i zobaczyć zdjęcia dla lepszego porównania - mówię. Jest cicha. Nie chce tego robić. Ale zrobi. Wkrótce siedzimy razem w jej biurze, zaczynając najniebezpieczniejszą podróż, jaką hipochondryk może rozpocząć: odyseja w Internecie, aby wykluczyć chorobę. To jest jak próba wykluczenia prawdopodobieństwa zassania do piasków ruchomych stojącego na nich. Teraz ona wciąż drapie rękę. Pacjenci z wirusem Osiris robią się tak skupieni na doznaniach ich skóry, że sami się okaleczają. Większość ma postawioną diagnozę fikcyjnej parazytozy. Patrzę i czekam, wdychając jej kwiatowe perfumy. Głos na dole. - Hello? - Teraz nie mogę mieć do czynienia z Carter'em - mówi Aggie, skupiona na zdjęciu ze zmianami skórnymi. - Powiedz mu by ponownie wyczyścił basen. Zapłacę podwójnie, albo cokolwiek. Musisz tu zostać i pomóc mi z tym. Myślę, że to jest więź, o jakiej mówił Packard. Ona czuje się zależna ode
mnie, dzięki "atakowi". Biegnę na dół przez wyłożony dywanami świat bieli, aby znaleźć Carter'a w oranżerii. Unosi brwi, jakby był zaskoczony moim widokiem. - Późne śniadanie z szampanem jest odwołane, Carter. Potrzebujemy więcej czasu. Zbliża się z krzywym uśmiechem. -Co się dzieję tam na górze? - Zaatakowałam ją. I jesteśmy jak by to powiedzieć: w samym gąszczu tego. Carter pachnie jak niedawno skoszona trawa i pot. Odczuwam niesamowite pragnienie, by skosztować jego skóry. Godzina Glorii. - Dlaczego jesteś w jej ubraniu? Parskam. - Proszę, to są duplikaty. Aggie chce, byś znowu wyczyścił basen. Ona nie będzie patrzeć. - Ładne zagranie. Aggie i ja spędzamy następne pół godziny studiując obrazy pokrzywek nasiennych, które bardzo przypominają pryszcze. Uzgadniamy następne spotkanie na pojutrze i wymieniamy się numerami jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Zostawiam ją przy stronie internetowej o wirusie Osiris, pełnej opowiadań z pierwszej ręki. Będzie tam siedziała godzinami. Jutro spotka się z lekarzem, ale obojętnie, jaka będzie diagnoza, ona i tak pomyśli, że ma wirusa Osiris. To właśnie tak działa. Chwytam torebkę i wychodzę. Kiedy jestem na zewnątrz na słonecznej werandzie, wdychając aromat kwitnących drzew; Carter'a nigdzie nie widać. Wietrzyk wydmuchuje chłodne, miękkie pocałunki na moich nagich ramionach i nogach kiedy zbliżam się do krawędzi szafirowej migoczącej wody, z pragnieniem, aby popływać. Kładę torebkę, ściągam sukienkę i zanurzam się. Nurkuję i płynę wzdłuż dna, woda jest jak zimny jedwab na mojej skórze. Wynurzam się i płynę na plecach, oczy mocno zamknięte do słońca. Słyszę głośne ćwierkanie i brzęczenie kosiarki w oddali. Nie wiem, w którym kierunku jest dom, albo gdzie jest Midcity. Tylko płynę, a kształty światła słonecznego wirują we wnętrzu moich powiek. Płynę jak igła kompasu bez żadnych biegunów by wskazywać kierunki. Miękki plusk. Otwieram oczy i Carter jest w basenie. - Hej! - Shh! - Carter płynie po drugiej stronie, ma włosy jak jasny metal. - Jesteś pewna, że ona jest zajęta? - Zdecydowanie - mówię, oglądając promienny strumyk wody na jego gładkich ramionach. - Jaki miły, czysty basen - mówi. - Wykonaliśmy dobrą pracę przy nim. Pluskamy się i pływamy wokoło i to jest całkiem dobra zabawa, aż zaczynam myśleć o przesuwaniu moich rąk po jego błyszczących mięśniach i być może o zawijaniu nóg dookoła jego talii. - Powinniśmy wyjść - mówię. Uśmiecha się. - Strzeż się godziny Glorii. - Och, myślisz, że ty teraz jesteś robalem na mojej przedniej szybie?
- Myślę, że mógłbym być. - Ok. - Wychodzimy i Carter rzuca mi ręcznik. Osuszam się, oglądając jak małe, promienne kręgi na powierzchni odbijają się od basenu z boku na bok, zniekształcając wzory kafelek na dnie.
Rozdział 11 Pędzimy w dół autostrady Falconbridge, pastwiska i pola za nami, centra handlowe i industrialny krajobraz coraz bardziej zwarty. Siedzę na ręczniku, nadal w mokrym bikini, ponieważ zapomniałam zabrać swoje rzeczy z szafy Aggie. Za nic bym nie wróciła do tego domu. - To była dobra zabawa – mówi Carteri - ale nie mów Packard'owi, że pływaliśmy od tak. Byłby rozgniewany, że zaryzykowaliśmy naszą wiarygodność. - Nigdy nie powiem - mówię szczęśliwa, że mogę być zaufanym członkiem drużyny. Wykonując pracę, która coś znaczy. Mijamy rozwalający się podmiejski szpital. W oknach można zobaczyć ludzi, a nawet kroplówki — widok, który kiedyś napawał mnie przerażeniem. Już nie. Wzdycham szczęśliwa i opowiadam Carter'owi o wydarzeniach z garderoby u Aggie. - Ona jest taka inteligentna – mówi Carter. - Byłaś kierownikiem w butiku, tak? - Tak. - Uwodziła cię ubraniami. Wyczuła, że to była właściwa droga, by dojść do ciebie. – Boże, ona jest tak niebezpieczna. Ale byłaś świetna. Wspaniale, że dołączyłaś do nas. Uśmiecham się. Mój oddział liczył na mnie a ja poradziłam sobie. - To będzie odtąd łatwiejsze - dodaje. - W końcu ona pogrąży się sama, bez twojej pomocy, ewentualnie być może po kilku wizytach. Wracam do "ataku", powtarzając to w myślach: dotykanie jej, wypalenie dziury, przepływ wspaniałej fali. Później, dyskutujemy o uwięzieniu Packard'a. - Do zeszłego tygodnia nawet nie wiedziałam, że on został złapany w pułapkę. To jest nie do pomyślenia. To nie powinno się zdarzyć. Carter milczy przez dłuższą chwilę. Jeśliby nie gwałtowne uderzenie wściekłości odpuściłabym mu myśląc, że on nie usłyszał pytania. - Gdybym tylko wiedział, kim jest ten nemezis - w końcu przemówił - cóż, mógłbym go zabić, ale to tylko scementowałoby więzienie Packard'a. Albo być może tylko zniszczyłbym jego twarz i rozbiłbym jego palce i …Spogląda blady i pokonany. -Dlatego dobrze, że nie wiem, kim on jest ani gdzie jest, bo zdecydowanie zabiłbym go. -Więc nemezis jest mężczyzną? - Nie wiem. To wydaje się prawdopodobne. - Niby, że ktoś uwięził Packard'a w ten sposób … to wszystko jest niewiarygodne. - Nie jesteś highcap'em, Justine, ale tego popołudnia, sięgnęłaś po energię ze swojej
ciemnej strony i zaatakowałaś kobietę. Wiele ludzi uważałoby to za niewiarygodne. I możesz dotknąć wymiaru energii. Teraz żyjesz w świecie, gdzie takie sytuacje zdarzają się. - Nie wiem nic o takim życiu. Uważam siebie za gościa w tej całej rzeczywistości. Niech to zostanie między nami, Carter, ale ta cała sytuacja jest tylko moim tymczasowym występem. Zwraca swoją szeroką piegowatą twarz w moją stronę z wyrazem niedowierzania. - Tymczasowy? - Uwielbiam być częścią gangu — nie zrozum mnie źle, naprawdę to lubię. Wszyscy są świetni i mój cały problem z lękiem jest pod kontrolą, przez pierwszy czas od … no cóż, od zawsze. Ale nie jestem zupełnie pewna, co sądzić o tym, co robimy i to całe podwójne życie i skrywanie sekretów przed moim chłopakiem? Ostatecznie planuję wymyślić coś innego. Prawdopodobnie wcześniej niż później. Wpatruje się. - Planujesz odejść? - Nie natychmiast. I to nie jest tak, że nie lubię każdego... - Packard wie...? — Przerywa, wydaję się, starannie dobierać słowa. - Czy on wie, że uważasz to za tymczasowe? - On nigdy nie poprosił mnie o wyraźne zaangażowanie i nigdy nie zgodziłam się. Cisza. -Co? - Wy dwoje nigdy nie rozmawialiście na temat tego całego długoterminowego aspektu … Nerwowość Carter'a przeraża mnie. Dotykam błyskotek na zamku błyskawicznym sukienki. -Co z nim? Koła furgonetki brzęczą, kiedy jedziemy przez most, metalowe kąty i nity migoczą obok. - Justine, to powinien być twój szczęśliwy okres. Huh, pomyślnie zaatakowałaś swój pierwszy cel. Dlaczego rozważasz, że kiedykolwiek chciałabyś odejść? - Do czego zmierzasz, Carter? - Tylko powiedz mi, co mogłoby być lepsze? Nie odpowiadam. Czekam. - Kurde - mówi. - Powinnaś rozmawiać o tym z Packard'em, nie ze mną. - Carter sugerujesz, że nie będę chciała albo, nie będę mogła odejść? Patrzy na mnie ostrożnie. − Tak? Mój stan euforii związany z Godziną Glorii zdecydowanie zaczyna zanikać. - Nie mogę uwierzyć, że Packard nie powiedział... - Co jest?- Domagam się. Carter zaciska usta, jak gdyby miało go to uchronić przed wypowiedzią. I raptem mówi - Nie możesz odejść. W zasadzie. -Co masz na myśli? Być może Packard właśnie rozważa bym mogła być tymczasową osobą.
- To tak nie działa. Ty używałaś "ataku", od jak dawna? Być może od miesiąca albo dwóch? Czy masz pojęcie, co by się z tobą stało, gdybyś teraz przestała? - Wróciłabym do poprzedniego stanu. Tak? Mam na myśli …Jego milczenie przeraża mnie. - Tak? - Nie - mówi w końcu. - Nigdy nie będziesz mogła wrócić. "Atakowanie" przestawia rzeczy wewnątrz mózgu. Jeśli przestaniesz, byłabyś w gorszym stanie, niż możesz sobie wyobrazić. Od tej chwili, jeśli w ciągu czterech albo pięciu tygodni nie będziesz "atakowała" nabawisz się nieodwracalnego urazu mózgu. Zasadniczo. Czuję się chora. - Nie. - Nie możesz wrócić. Nie możesz przestać. - Nie, to niemożliwe. Po pierwszym "ataku" wiem, że wróciłam do poprzedniego stanu miesiąc później, ale myślę, że przeszłabym przez to. - Po jednym "ataku", pewnie tak. Ale, jeśli teraz zatrzymałabyś się, to twój stan byłby o milion razy gorszy. Panika zaciska mi brzuch. Nawet brzęczenie furgonetki brzmi teraz inaczej. Bardziej przenikliwie. -„Atakowałaś” Packard'a, prawdopodobnie tuzin razy - kontynuuje Carter. - I teraz zaatakowałaś cel. Nie muszę ci mówić o ile to było potężniejsze. Teraz nie możesz przestać. Połączenia nerwowe są na miejscu tak ułożone, że teraz jesteś uzależniona od „atakowania”. Nie możesz żyć bez tego. Jeśli zatrzymasz się, będziesz rośliną. Chryste myślałem, że wiesz o wszystkim wchodząc w to. Zwraca się do mnie, przyglądając się z troską. - Ty teraz jesteś w trwałej relacji. Jesteś sługą Packard'a, Justine. Gapię się na niego, z otwartymi ustami, wyczuwając prawdę jego słów. - Być może nie powinienem używać pojęcia "sługa". To jest symbiotyczna relacja. On drapie twoje plecy a ty jego. Carter wzdryga się. - To nie jest takie złe. Potrzebujesz go, by zidentyfikował bezpiecznych ludzi do "ataku" i on potrzebuje ciebie do ich "atakowania" - Nazywasz to symbiozą? Kiedy on ma władzę nad tym, czy będziemy roślinami i nigdy nie przetrwamy bez niego? To nie jest symbioza. To jest kompletna zależność. Czuję pustkę. -Pieprzyć to. Odchodzę. Właśnie teraz . Przypatruje mi się nerwowo. -Jeśli się pogorszy, być może znajdę sama ludzi do "atakowania". -I zaryzykujesz kontruderzenia? To nawet gorsze. Możesz równie dobrze wsadzić sobie bryłę lodu w oko. - To mnie nie obchodzi . Nie jestem zasraną sługą. Nie będę żyła w służalczej zależności. Gdybym o tym wiedziała … - Nigdy byś nie dołączyła - spostrzega. - Wtedy byś zmarła - mówi. - Nie odchodź, Justine. Wykonujemy ważną pracę, która przekształca złych ludzi. Prawdopodobnie zostałabyś tak czy owak, ale teraz, kiedy wiesz, że nie możesz odejść, to jest jedyny powód, dla którego chcesz odejść.
- To jest najlepszy powód, jak żaden inny. W tym momencie Carter nie mówiąc nic, tajemniczo wyciągna telefon i wybiera numer. - Czy on przyjmuję gości? - Widocznie, odpowiedź jest twierdząca, ponieważ następną rzeczą, którą robi to cały skręt kierownicą. - Packard mnie zabije za to. - Gdzie jedziemy? - Odwiedzić Jarvis'a. - Kim jest Jarvis?” - Zobaczysz. Pół godziny później, Carter puka w jasno zielone drzwi małego domu, który jest wciśnięty w niekończącym się rzędzie podobnych domków, blisko portu lotniczego. Czekam nerwowo, zmarznięta w srebrnej sukience, tuląc owoc ananasa kupiony po drodze. Zdecydowanie Godzina Glorii minęła. Drzwi otwiera czarna kobieta w uniformie pielęgniarki. - Mel – mówi Carter - Przyszliśmy powiedzieć cześć Jarv'isowi. I dać mu to … Pokazuję ananas. Kobieta uśmiecha się. - Wchodźcie. Właśnie oglądamy wiadomości. Carter przedstawia ją, jako Melancthę, prywatną pielęgniarkę Jarvis'a. Idziemy za nią do pokoju. - Jarvis – mówi Melanctha - Carter i jego przyjaciółka przyszli, by zobaczyć cię. Jarvis, bardzo gruby czarny facet w fotelu, pustym wzrokiem wpatruje się w olbrzymi telewizor. Jego włosy są zupełnie białe, chociaż on nie wygląda na więcej niż czterdzieści pięć lat. Carter bierze ananasa ode mnie i kładzie go delikatnie na kolana Jarvis'a, jakby to było dziecko. Jarvis patrzy na niego, podczas gdy Carter klęka obok. -Jarv - Carter chwyta przedramię Jarvis'a. Jarvis przenosi spojrzenie z ananasa i spogląda na twarz Carter'a. Melanctha klaszcze. - On cię rozpoznaje! - Hej, kolego! – mówi Carter - Dobrze cię widzieć. Jarvis nadal gapi się na Carter'a, chociaż to wygląda bardziej, jak spojrzenie na wylot niż rozpoznanie. Carter potrząsa rękę Jarvis'a. - Hej, Jarvis! Reklama z ludźmi śpiewającymi o piklach pojawia się w TV. Piosenka wypełnia pokój. - Przygotowałam dla niego w tym tygodniu warzywa na parze i kurczaka, to na prawdę pomaga na obniżenie ciśnienia krwi – mówi Melanctha. - Cieszę się – mówi Carter. - Hej, kolego, to jest moja przyjaciółka, Justine. Carter bierze moją rękę i kładzie ją na tłustym, ciepłym ramieniu Jarvis'a. - Jarvis może cię poczuć, on jest tam jak w pułapce. Chodź, dotknij jego wymiaru energii. To go pociesza. Spoglądam na Melancth'e, która wzrusza ramionami. - To mu przypomina, że nie jest samotny – dodaje Carter.
Wypycham świadomość i powstrzymuję zdziwienie. Jego wymiar energii jest pusty. Przerażająco pusty — jak niewidome oczy. To jest okropne. - Miło mi cię poznać, Jarvis - mówię. Carter i Melanctha patrzą, jak Jarvis zareaguję, ale on tylko gapi się na Carter'a. Czekam nerwowo; Dociera do mnie, że Jarvis był deziljuzionistą. Powoli, wycofuję moją świadomość, ale z grzeczności, trzymam dłoń na jego ramieniu. Jest ten niezręczny moment, kiedy żadne z nas nic nie mówi. Telewizor dalej buczy. Powtarzają wiadomości. Kolejny atak cegłą. Ofiara jest w śpiączce. Moje serce uspokaja się, kiedy Szef Sanchez pojawia się i wyjaśnia, że przestępca wykorzystuje katapultę o dużej prędkości, która nadaje cegłom wirującą trajektorię lotu, jego głos jest głęboki i miękki jak pluszowy koc. - Robimy postępy w tej spawie - mówi. Oczywiście musi zachowywać się tak, jakby to nie było dziełem highcap'a, ale jestem pewna, że on wie, że to highcap. Ponownie zastanawiam się, czy on wie o Henji. Ściskam ramię Jarvis'a. - Jest mi na prawdę miło cię poznać. Carter wstaję. - Nie możemy zostać - mówi do Mel. - Wezuwiusz, Shelby i inni siedzieli z nim wczoraj rano. - Dobrze. Odczuwam ulgę, kiedy wyjeżdżamy na drogę. - Specjalizacją Jarvis'a był lęk- mówi Carter. - Był potężnym deziljuzionistą. Wspaniały facet. Bardzo zabawny. - I zrezygnował? - Po kilku miesiącach nie mógł znieść myśli, że jest sługą białego człowieka. Nagle to zaczęło go dręczyć. To nie było łatwe dla nikogo — my wszyscy radzimy sobie z określeniem sługa w inny sposób, ale dla czarnego - dla Jarvis'a było to najgorsze. Wezuwiusz zmaga się z tym także, ale nie w takim stopniu jak Jarvis. Mnie doprowadzało do szaleństwa, kiedy patrzyłem jak on schodzi na dno i nie byłem w stanie powstrzymać go. Czy czułaś jego pustkę? Właśnie to zdarzy się, jeśli odejdziesz — albo, jeśli "zaatakujesz" niewłaściwą osobę i dostaniesz kontruderzenie. To wypali cię do zera. Więc … - Patrzy na mnie miękko. - Proszę. Przesuwam palce wzdłuż gładkiego włókna moich pasów bezpieczeństwa, do góry i na dół, cicho zmartwiona. Carter patrzy na mnie wyczekująco i wiem, że czułby się o wiele lepiej, jeślibym zdecydowała, że nie zrezygnuję, albo nie będę "atakować" przypadkowych ludzi, ale nie jestem w odpowiednim nastroju. I szczerze, nie mam pojęcia, co zrobię. Chociaż, to nie zupełnie jest zgodne z prawdą. - Myślisz, że mógłbyś podrzucić mnie do restauracji? - pytam. Kiwa głową energicznie. - Żaden problem.
Rozdział 12
Rzucam się do drewnianej twarzy, chwytam nozdrze i otwieram drzwi. Wczesny obiad. Kilka stołów zajętych. Personel i goście wpatrują się jak wchodzę. Poza czarującym światem basenów, mój strój od Srebrnej Wdowy wygląda dziwacznie. Idę na tyły i widzę, że loża Packarda jest pusta. Wracam przez jadalnię i idę do kuchni, prawie zderzając się z Morgan'em - kucharzem, który stoi z nożem zajęty stosem papryki. Na drugim końcu kuchni, dostrzegam Packard'a z łyżką w ręku przy dużym garnku. Uśmiecha się, kiedy mnie widzi, sama niewinność i potargane włosy. - Mój Boże, Justine. Wyglądasz zachwycająco. Chwytam żelazną patelnię z pobliskiej półki i rzucam w niego, przez całą długość kuchni, uderzając w stos misek na zmywarce do naczyń, które spadają z łoskotem na ladę ze stali nierdzewnej i w dół na podłogę. - Cholera! – mówi Morgan. Packard przykrywa garnek. - Morgan, możesz dać nam moment? - Jestem w środku dwóch operacji - mówi Morgan. - Przenieś je, gdzie indziej. Morgan podnosi deskę do krojenia i miskę z papryką. - Pilnuj, aby kebaby się nie spaliły - rzuca. Packard zwraca się do mnie. - Ty "zaatakowałaś" ją... - Ty podły pasożycie! Chwytam inną patelnię i z gniewem zbliżam się do niego. Nie jestem chętna do bijatyk, ale teraz mogę być. - Jak mogłeś mnie nie ostrzec? Podnoszę patelnię i rozbijam tacę kieliszków świeżo wyciągniętych ze zmywarki; szkło leci we wszystkie strony. Chcę rozwalić całą przeklętą restaurację. - Nie dołączyłabyś wtedy. - Cholerna racja, że bym nie dołączyła! - Byłaś na drodze do hospitalizacji i śmierci. Uratowałem ci życie! - Nie uratowałeś mi życia. Ukradłeś je! Rzucam patelnią do kąta z curry, rozbity słoiki eksploduje pomarańczowym proszkiem. - To miało być tymczasowe a teraz jestem twoją sługą, całkowicie zniewolona przez ciebie? Nigdy bym tego nie wybrała w żadnych okolicznościach. - Wiem - mówi miękko. - Nie przyjęłabyś pomocy. Aż byłoby za późno. - To powinien być mój wybór. Chwytam przód jego białej koszulki. - Wszystko, co kiedykolwiek chciałam, to zostać wyleczona. Myślałam, że spotkanie z tobą da mi szansę. Myślałam, że byłam blisko, cholera, ale nigdy nie byłam tak daleko. Zaciskam palce dookoła tkaniny, skręcając ją i żałując, że to nie jego szyja.
- Myślałam, że byliśmy razem w tym wszystkim. Myślałam, że my byliśmy sojusznikami i przyjaciółmi i, że postępujemy ze sobą uczciwie. - Nigdy cię nie kłamałem. I uratowałem cię. - Przestań zachowywać się jakby to była przysługa. Zrobiłeś to, ponieważ chciałeś. To miałeś na myśli mówiąc o oddaniu? Twoje oddanie dla czegokolwiek jest tak ważne, że musiałeś ukraść moją niezależność? Przepływ gorąca przechodzi przez twarz Packard'a — wachlarz emocji, który wydaje się unosić z niebezpiecznego miejsca w jego wewnątrzu. - Tak - mówi z brutalną determinacją. - Tak. Pogłębiam uścisk. - Tak, zasadniczo zrobiłeś ze mną to samo, co twój nemezis z tobą. - To nie to samo. - To dokładnie, to samo! - Ja tworzę. Mój nemezis niszczy. Jego gniewna pasja gorąco promieniuje, mogę ją czuć w moich pięściach, w żołądku. - On niszczy. Ja nie wiem, czy chcę go zabić, czy zerżnąć go tu i teraz. Odpycham go. - Nigdy nie wybaczę ci, Packard i obiecuję, że uwolnię się od ciebie. Ale nie jak Jarvis. Patrzy na mnie błyszczącymi oczyma. Wzmacniam moje postanowienie. - Mówię, że nigdy ci nie wybaczę. Będę dalej pracowała z wami, ponieważ Carter, Shelby i pozostali liczą na mnie i oczywiście muszę to robić, tak czy owak. Ale uwolnię się od ciebie. Nic nie mówi. Dym ulatnia się z piekarnika. Zrzucam talerz z lady, kiedy odchodzę. Trzask nie jest satysfakcjonujący.
Rozdział 13 Wystrój mieszkania Shelby, jest podobny do stylu jej ubiera. Apartament, w którym mieszka to szalone bogactwo materiałów w kolorowe prążki, kwiatki, orientalnych pledów i sztuki optycznej iluzji, która rani twoje oczy. Siedzi na biało-czerwonym ułożonym w kształcie zygzaków krześle, z filiżanką herbaty w ręce, słuchając wygłaszanej przeze mnie tyrady, jak to Packard mnie oszukał i jak nigdy mu nie wybaczę. Podobnie jak Carter, jest ogłuszona faktem, że Packard nie ostrzegł mnie, co znaczy bycie deziljuzionistą, że jest to nieodwracalna i trwała sytuacja. Jest oczywiste, że nie miała najmniejszego pojęcia, że ja o niczym nic nie wiem. - Kiedy dołączyłam Justine, Packard był bardzo precyzyjny. Prosił abym usiadła i
powiedział: "Raz jesteś z nami, nie możesz odejść". Powiedział to nam wszystkim. - Nie do mnie. Shelby potrząsa głową, wpatrując się w czerń swojej herbaty. - Kiedy on nie ma odpowiednich deziljuzionistów, on po prostu nie przyjmuję zlecenia. Nigdy nie słyszałam, żeby jak mówisz, oszukał kogokolwiek z nas, tak jak ciebie. - Nie nazwałabym tego oszustwem. - On nabrał cię. -Ale oczywiście mówi, że uratował mi życie. -Jeśli on mówi, że uratował, być może uratował. -Albo być może on naprawdę potrzebował hipochondryka w sprawie Srebrnej Wdowy. Co jest tak ważne w transformacji Srebrnej Wdowy, że oszukałby mnie? -Kto dał zlecenie w tej sprawie? - Packard nie powie. -Ale zawsze wiemy, kim jest klient. - Ten jest anonimowy. - Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Zawsze wiemy, kim jest klient. - Tutaj coś jest grane. Jakieś większe zło. Właśnie to Jordan Terapeuta insynuowała i zgadzam się z nią. - Och, Jordan nie. Nie słuchaj Jordan. - Być może to wszystko idzie do Henji. Albo ja wychodzę. Wyglądam przez okno. Mogę stąd zobaczyć mój nowy używany samochód, Jetta. Byłam taka dumna, że jestem w stanie kupić sobie samochód — dopóki nie dowiedziałam się, ile tak naprawdę, mnie to kosztowało. Dalej jest oszałamiający widok wnętrza "labiryntu dróg" — tuziny opasłych filarów wznoszących się z podłoża z opon i porozrzucanych zapomnianych wózków na zakupy. - Potrzebujesz zasłony. -Dlaczego powinnam to przykryć? Czuje, jak Shelby wstaję i dołącza do mnie przy oknie. -Ludzie chcą pięknego widoku. Pfft. Mówię, nie karmicie mnie kłamstwem. Oni zawsze próbują to naprawić, ale nic tego nie polepszy. Tak samo jak z życiem. Pragniesz być wolna, ale nie ma czegoś takiego jak wolność. Możesz odnowić ciemnice, aby dać iluzję wolności, ale ty nadal jesteś w ciemnicy. - Powinnam mieć prawo wyboru. - Wybór jest iluzją, tak samo jak szczęście i wolność. Tak, to jest nie do pomyślenia, naprawdę, że on nie ostrzegł cię – mówi. - Ale on nie jest podły, Justine. - Uważam, że złapanie mnie w pułapkę zależności jest dość podłe. - Jesteś złapana w pułapkę zależności od tlenu i wody. To jest podłe? - To nie jest to samo.- Ale w pewnym sensie, to służy mi dobrze. Zracjonalizowałam bycie strażnikiem, kiedy wiedziałam, że to było niewłaściwe i nie byłam szczera, co do moich planów odejścia. Teraz jestem sługą mutanta. Patrzę na "labirynt dróg". Kiedy jestem uczciwa wobec siebie, wiem, że moja złość nie wynika tylko z utraty wolności. Może jestem szalona, ale moja złość wynika z utraty wspólnej przyszłości,
bycia razem – ja i Packard. Nikogo takiego nigdy nie spotkałam. On doprowadził do tego, że poczułam się żywa w sposób, w jaki żaden inny mężczyzna nigdy tego nie sprawił . Pragnęłam go i w moim sercu szłam ku niemu. Szliśmy ku sobie - czułam to. Ale on oszukał mnie i ukradł moją wolność. Pozbawienie kogoś wolności rozbija wszelkie uniwersalne prawa wzajemnych relacji; to jest koniec wszystkiego. To przekreśla mężczyznę zupełnie i całkowicie. To coś powoduje, że jestem zła i bardzo, bardzo smutna. Najbardziej ze wszystkiego, to piekielnie boli. - Mam pomysł byś się poczuła lepiej. Polubisz to. -Co to jest? -Coś, co pomoże ci patrzeć z lepszej innej perspektywy. Później nie teraz. Zobaczysz. Shelby z uśmiechem przygląda się "labiryntowi dróg".
Rozdział 14 Następnego dnia, przyjeżdżam do Aggie ubrana w tandetną koszulkę i spodnie khaki, włosy uczesane w koński ogon. To była rada Shelby: wizja zaniedbanego, słabszego przyjaciela jest potężnym atutem deziljuzionisty. - Och, Justine dzięki Bogu, że jesteś! Aggie chwyta mnie za rękę i wciąga do środka. Jest ubrana w beżowe warstwowe wdzianko coś, co wygląda jak strój seksownej egzotycznej podróżniczki. Przedstawia mnie dwóm kobietom siedzącym w pokoju, obie ubrane w białe medyczne fartuchy. Sasha i Elaine. - Będziemy za kilka minut. Po czym, pogania mnie na górę. Jestem zmartwiona tymi białymi medycznymi fartuchami. Aggie trzaska drzwiami gabinetu i ściąga luźną lnianą koszulę. Mój żołądek zaciska się, kiedy zauważam opatrunek na jej ręce. - Czy te dwie kobiety są pielęgniarkami? - Nie, ty jesteś pielęgniarką - mówi. - To kosmetyczki. Pracowały wcześniej w LosAngeles, więc wiedzą, co robią. Miałam dotychczas takie z Midwestern (od tłumacza - północno-centralna część USA) z prowincjonalnymi fryzurami. Wiesz? Ugh! Pociera ręce. - Okropnie spałam ubiegłej nocy, czegokolwiek moja skóra by nie dotykała... Przekręca ramionami. - Ugh! Jestem wstrząśnięta, jak szybko i mocno upadła. Aczkolwiek, to właśnie jest nasze zadanie - doprowadzić do tego, aby cel się potoczył, tak to u nas nazywają. Niemniej jednak, czuję falę współczucia. Zmuszam się więc by nie zapominać o jej mężu — zakopany, bezradny, mrówki płynące tam i z powrotem przez jego uszy. Aggie chwyta plastykowy pojemnik z biurka i wręcza mi go.
- Jest w nim włókno celulozy, które pobrałam z mojej ręki. Małe białe włókno leży na dnie. Przypuszczalnie włókna to ekskrementy pasożyta Osiris’a, chociaż to, podejrzanie przypomina włókna z dywanu. - Chcę abyś go zbadała. Prowadzi mnie do miejsca, gdzie znajduje się mikroskop. - Musisz sprawdzić to dla mnie. Gapię się na mikroskop. Nigdy nie użyłam żadnego w moim życiu. -W czym problem? - pyta. - W niczym. Tylko myślę. - Coś się dzieję. Wyprostowuję się. - Potrzebuję pincety. I gumowych rękawiczek. -Bo nie chcesz się zakazić? - Taka jest procedura. Oczy Aggie są małe i lśniące; nawet jej twarz wygląda na mniejszą. - Spytam dziewczyny. Następny razem, przynieś swoje własne gówno. Wkłada z powrotem koszulę i wychodzi. Mikroskop jest tak skomplikowanym przyrządem najeżonym różnorakimi wielofunkcyjnymi przełącznikami, że nie potrafię nawet go uruchomić. Opadam na krzesło przed nim, czując się przytłoczona. Dlaczego praca nad tą kobietą jest tak cholernie ważna, że Packard uwięził mnie w ten sposób? Czy jest w tym głębszy sens? Coś związanego z Henji? I jak się mam uwolnić? Musi być jakiś sposób. Zawsze jest. Kiedy przekręcam pokrętła i naciskam przyciski mechanizmu, dociera do mnie, jak rozpaczliwie jestem stęskniona za Cubby'm. W całym tym szaleństwie, chcę po prostu być z nim. - Wszystko w porządku? Aggie stoi, trzymając rękawiczki i pincetę. Jak długo ona mnie obserwowała? - Nie - mówię. - Ten mikroskop nie jest wystarczająco mocny. - To jest najmocniejszy, jaki tylko człowiek może kupić. - Ale nie najmocniejszy, jaki może dostać zawodowiec. I nie ma ustawień ultrafioletu, których potrzebuję. Pozwól mi wziąć włókno do laboratorium w szkole, gdzie mogę wykonać próby. - Możemy tam iść teraz? - Tylko studenci. Pójdę jutro rano. Przykro mi Aggie, że wydałaś tyle pieniędzy na mikroskop. -Co mnie obchodzą pieniądze? Psiakrew, lecę w przyszłym miesiącu pierwszą klasą do Florencji do Włoch, żeby spotkać się z jednym lekarzem, który to leczy. - Wow. Wizyta u zagranicznych specjalistów. Aggie egzystuje na takim poziomie hipochondrycznej potrzeby, o której zaledwie mogłam marzyć. Omawiamy inne medyczne aspekty. Jeśli ktoś by nas słuchał, pomyślałby, że jesteśmy parą lekarzy, z wyjątkiem tego, że Aggie powtarza w kółko jedno i to samo. Mój magazyn mody, zrolowany w torebce, przyciągał mnie jak zła latarnia morska. Jest tu nawiedzona wymyśloną chorobą, wszystko po jednym "ataku" i mam nieodparta potrzebę żeby powtórzyć to znów.
- Chcesz drink'a? - Chętnie - mówię. - Ale jesteś pewna, że możesz mieszać alkohol z lekami? - Wszystko jest w porządku, jeśli mogę to zbalansować z czymś mocniejszym. Chwyta moją rękę. - Nie mów Elaine i Sash'e o wirusie. Nie chcę, aby obawa przed zainfekowaniem, zniechęciła je do pracy z nami. - Infekcja przy ich profesji jest ryzykiem, do którego powinny być przyzwyczajone i zawsze muszą brać to pod uwagę. To będzie ich wina, jeśli ich zakażę.- Dodaje filozoficznie. Zapewniam ją, że będę dyskretna i wkrótce na dole, popijamy szampana w łazience urządzonej w stylu spa, gdzie Elaine i Sasha ustawiają swój mobilny salon piękności, a plazma TV wbudowana w ścianie łazienki emituje obrazy, przy wyłączonym dźwięku. Sławny lokalny prezenter telewizyjny eksponuje swój prysznic, stylizowany na wodospad. - Brzydki – mówi Aggie. Sasha, w purpurowych okularach i nienaturalnie czerwonych włosach, podaje mi do obejrzenia próbki brązowych odcieni włosów, przyklejonych na barwnej palecie katalogu. Zdziwiona tym, chwalę kolekcję. - Chyba się nie rozmyśliłaś? – mówi Aggie. - O czym mówisz? - O twoim nowy kolorze włosów. Mogłam ci powiedzieć, żebyś przyniosła to czasopismo. - Och. Przyniosłam. -Co, nosisz to cały czas przy sobie? - Właściwie tak. Wyjmuję czasopismo i szukam zdjęcia, w środku. Czuję na sobie badawczy wzrok Aggie myślę, że uważa to za podejrzane, iż stale mam czasopismo przy sobie. - Kasztan - Sasha mówi. Nagle naprawdę podoba mi się pomysł odzyskania starego koloru. Aggie przykłada próbkę do mojego policzka. - W końcu zasłony będą pasowały do dywanu. - Zbyt ciemny - mówi Elaine, z chłopięcą fryzurą i długimi srebrnymi kolczykami. Wydaje się, że ona tu jest szefem. Przy okazji wyśmiewamy ciężkie buty modelki z lat dziewięćdziesiątych. Po chwili dyskusji, decydujemy, o zastosowaniu folii, kolejno zmieniając odcienie brązu dla uzyskania głębszej wmiarowości. Używają właśnie tego terminu. Zaczynamy. Elaine namacza i zmywa paznokcie Aggie — bez rękawiczek — a Sasha nakłada paski folii na moje włosy. Przy okazji oglądamy program w TV. - Oooh, Szef Otto Sanchez – mówi Sasha, patrząc w stronę TV. - Możesz przeszukać i zbadać mnie każdego dnia tygodnia.Spojrzałam w górę, i zobaczyłam Sanchez'a patrzącego w dół wprost na mnie. Z poważnym wyrazem w dużych brązowych oczach, pokazuje cegłę do kamery. To jest ten sam materiał, który oglądałam dwa dni temu u Jarvis'a. - Mogę się założyć, że jest łysy pod tym beretem – mówi Aggie.
- Właśnie, dlatego nosi go przez cały czas. A włosy to peruka. - Marzę, żeby on złapał tego ceglarza - mówi Elaine surowo. - Jedna z ofiar była moją sąsiadką. Miła kobieta, miała małego pudla — Boże, że oni nie mogą złapać go wystarczająco szybko. - Sanchez go dopadnie - mówię. - Załatwiłam sobie ten łańcuszek - mówi Sasha. - Którym przypinasz portfel do torebki, więc highcap'y nie mogą wyciągnąć go za pomocą swoich osobliwych mocy. Jak tchórze, którymi są. Elaine potrząsa gniewnie buteleczką lakieru do paznokci. - Sanchez musi wziąć się do roboty. - On podwoił wykrywalność przestępstw przez ostatni rok - mówię. - To szkoda, że przestępstwa się potroiły – warczy Sasha. - Sanchez nie potrzebuje więcej policjantów.To, czego potrzebuje, to wytropić wszystkich highcap'ów i ich powystrzelać. On powinien znaleźć sposób, by ich zidentyfikować, jak w genetyce, albo coś podobnego i całkowicie ich wyeliminować. Czuję zimno. - To nie jest właściwe i on nigdy nie zrobiłby tego. - Powinien – mówi Sasha. - Nie lubię takich rozmów - mówię. - To jest okropne jakby na to nie patrzeć. - Zgadzam się – mówi Elaine. - Zwykli ludzie także są odpowiedzialni za zbrodnie - dodaję. - Czy Sanchez powinien zastrzelić nas wszystkich? Sasha marszczy brwi. Myślę, że byłoby rozsądniej, prowadzić tą dyskusję po zakończeniu farbowania moich włosów. Aggie piszczy. - Najbardziej intrygujące w tym wszystkim jest to, dlaczego Sanchez nosi beret i perukę, jeśli nie jest łysy jak niemowlę? I skończmy tą dyskusje. Wreszcie Sasha udekorowała całą moją głowę w folie, co nadało mi wygląd kosmicznego lwa. -Więc - mówi Aggie. - Jak myślisz, co na twoje nowe włosy powie, sama wiesz, kto? Myśle o Packard'zie i chcę walnąć się w twarz. - Myślisz, że Carter'owi się nie spodoba? -Och - wzruszam ramionami. - Nawet nie myślałam o nim. Aggie podnosi w zaskoczeniu swoje doskonale ukształtowane brwi. -O kim myślałaś? Wzdycham, nienawidząc się na wszelkie możliwe sposoby. - O kimś, o kim nie chcę myśleć. - Ooooh! Inny facet! – wykrzykuje Aggie. Elaine zaczyna myć jej palce. I gdy wpatruję się w to, co robi, Aggie wysyła mi ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli ona naprawdę ma pasożyta, Elaine mogłaby się zarazić. Drżę wewnętrznie. - Porównaj i oceń - żąda Aggie. - Nie ma żadnego porównania – mówię, patrząc na nią w lustrze. - Muszę po prostu przestać o nim myśleć. Aggie przybiera idiotyczny wyraz twarzy
- Wtedy nie ma żadnej zabawy. Wypijam resztę szampana i Sasha uzupełnia moja szklankę. Aggie potrząsa blond lokami, zadziwiające połączenie wspaniałomyślności i okrucieństwa. - Szczegóły, siostro. Skupiam się na wzorze dookoła lustra. Cały świat wydaje się zwalniać i wyciszać za każdym razem, kiedy myślę o tym pocałunku; potem przypominam sobie, jak Packard zdradził mnie i wykorzystał i wtedy czuję gniew. - To jest tylko jakiś facet z którym nigdy nie powinnam się zadawać i który spieprzył całe moje życie. - Mmm! Słychać podekscytowanie Aggie. - To jest tak, jakby konsumował mój umysł. Pocałowałam go raz — dwa razy, jeśli liczyć to, kiedy nam przerwano. Ale to nigdy się nie powtórzy. On jest niszczącą i niebezpieczną osobą. Sasha odwraca moje krzesło i sprawdza niektóre pasma odwijając folię. -Ale nie mogę przestać myśleć o całowaniu go. To wciąż i wciąż do mnie wraca. I odkąd spotkałam tego faceta, robiłam rzeczy, co do których kilka miesięcy temu nie wyobrażałabym sobie nawet, że jestem do tego zdolna. - Naprawdę? - Aggie zaciera rękę. - Opisz mi szczegóły pocałunku. Opowiadaj. - Och, byłam zdenerwowana czymś, co usłyszałam. Nie mogę uwierzyć, że mówię jej o tym i nie mogę się zatrzymać; to jest silniejsze ode mnie i czuję się z tym zbyt dobrze. - Byliśmy w miejscu, gdzie często przesiadujemy. To był jeden z tych pocałunków, które rozjaśniają każdą cząsteczkę w twoim ciele, wiesz? Nagle rozpamiętuję każdy szczegół, każdy najdrobniejszy smaczny kąsek, jego usta —jego palce w moich włosach, jak on smakował. - Czy Carter wie? - To nie Carter'em się przejmuję. Mam regularnego chłopaka, który jest tym jedynym i zdradziłam go. Mam z nim wspaniałe życie, dzięki niemu jestem lepszą osobą. - Trzymajcie mnie! Więc masz trzech chłopaków. Liczy na palcach. - Jeden, ten regularny chłopak. Dwa, destruktywny typ. Trzy, twój brat. Mam rację? - Tak. Sasha chichocze. Aggie dyskretnie drapie się po ręce. - Uważam, że powinnaś zaszaleć z destruktywnym, gorącym kąskiem. - Nie ma mowy. Muszę się od niego uwolnić. - Skoro go nie chcesz, ja chcę się z nim spotkać. - Myślę że to nie najlepszy pomysł. Aggie marszczy brwi. - Chcesz uwolnić się od niego, ale ja nie mogę go mieć? - To bardziej skomplikowane. -Jeśli on lubi ciebie jestem pewna, że polubiłby również mnie. To zabrzmiało dziwnie, ale wiesz, co mam na myśli - mówi, mocno drapiąc rękę. - Przyprowadź go. - To jest niemożliwe.
Nienawidzę siebie, że zwróciłam uwagę na Packard'a. Dzięki Bogu, Sasha umieszcza mnie pod suszarką a potem myje mi włosy. Dwadzieścia minut później jestem brunetką z całą paletą odcieni połyskującego brązu na falujących lokach, spływających poniżej moich ramion. Aggie mruży raz jedno, raz drugie oko, jakby miała kłopot ze skupieniem. - Podoba ci się? - Kocham je. Rozprawiamy o moich włosach — zgadzamy się wszystkie, że nowy kolor jest ładniejszy — i teraz zastanawiam się, co pomyśli Cubby. Jutro jest piątek, nasz wieczór randkowy. Odwołałam ostatnie dwa usprawiedliwiając to nową pracą, ale tak naprawdę, mówiąc szczerze nie chciałam się z nim spotykać po pocałunku z Packard’em. Teraz zacznę od początku z nowymi włosami. Czy poczuje mój dystans? Czy faktycznie odsuwam się od niego? Aggie chwyta czasopismo i znajduje stronę z brunetką dla porównania. Nagle serwetka odznaczająca stronę w gazecie o syndromie żyły, spada na podłogę i Aggie podnosi ją. - Mongolian Delites. To jest ta restauracja z tą dużą twarzą na drzwiach, tak? - Uh … Więc ktoś przyprowadził ją tam, żeby Packard mógł zobaczyć jej psychologiczną strukturę. Wprawdzie można to zrobić za pomocą zdjęcia, ale woli to robić osobiście. - Tak – mówi Aggie. - To ta restauracja. Wyciągam rękę po serwetkę. Denerwuje mnie, że ją ma. - Jaka wrażliwa. - Potrzebuję jej, by odznaczyć stronę. Trzyma ją daleko od mnie. - Mongolian Delites - mówi. Nie ruszam się. Aggie nakręca się badaniem serwetki i moją reakcją. - Mongolian Delites – powtarza, melodyjnie wymawiając sylaby. - Mongolian Delites. Nafaszerowana lekami, zdestabilizowana przeze mnie, mimo tego nadal jest skupiona na mojej nerwowej reakcji na serwetkę, jak rekin czujący krew. -Co jest nie tak, Siostro Jones? Nie chcesz, bym wiedziała, że chodzisz do Mongolian Delites? Myślę, że coś jest w tym Mongolian Delites. - Nic tam nie ma. - Och wiem, kiedy o coś chodzi. Być może to właśnie tam, ty i twój destruktywny chłopak spotykacie się. Powinnam to sprawdzić. Praktycznie zrywam się z krzesła. Ona może zniszczyć całą operację! Chwytam serwetkę. - Problem Aggie jest w tym, że serwetka odznaczała ten artykuł. Szukam strony z artykułem o syndromie żyły. -Ale to jest tak niepokojący artykuł, że nie chciałam byś go zobaczyła. − Och, tak? Biorę czasopismo i czytam, w tym czasie, Sasha i Elaine pakują swoje
narzędzia. - Piszę artykuł o tym do szkolnej gazety. Czytam dalej, podsycając mój strach; po czym kładę dłoń na ramieniu Aggie i wpycham się do powierzchni jej wymiaru energii. -Kiedy chodzisz do szkoły pielęgniarstwa, widzisz całe okropieństwo, co może się stać z ciałem i jak medycyna nie zmieniła się od Średniowiecza – mówię. –Wiesz, jaki jest dziś najważniejszy instrument chirurgiczny? Piła. Czasami jest mała, jak skalpel, a czasami jest olbrzymia, jak do operacji kolana.Następnie masz igły i nici. Mówiąc to, zaczynam wypalać dziurę. Przyglądam się nam w lustrze, moje ciemne włosy unoszą się nad jasnością Aggie. - Dorzuć jakieś leki, które są tylko przetworzonymi roślinami … Boże, bitwa przeciw chorobie jest tak beznadziejna. Twarz Aggie zmienia się zupełnie, kiedy fale mojego strachu płyną do niej, i ma ten przesądny, zabobonny wyraz twarzy, jak maska z greckiej tragedii. - To jest jedna z najbardziej niepokojących rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałam!szepcze. - Wiem.- Zamykam oczy, a kiedy je otwieram, świat wydaje się intensywny, pełen wyrazistych barw, jaśniejszy, bardziej nasycony. Czuję się błogo. Aggie zrywa się na równej nogi i drapie udo przez swoje białe spodnie. - Uh! Pomyślałam, że doprowadzenie do porządku moich paznokci poprawi mi nastrój. Drapie swoją skórę rytmicznie, natrętnie, wyglądając bardziej jak zwierze, niż człowiek. Wkońcu wybiega z pokoju. Sasha i Elaine kończą pakowanie swoich pudeł piękności. - Lepiej pójdę jej poszukać - mówię. Znajduję Aggie na górze przy profesjonalnym multimedialnym odwzorowaniu skóry, które w formie mapy rozwieszonej na ścianie, zawiera pełnowymiarowe schematy ludzkiego ciała, skomplikowany system osiemdziesięciu czterech "stref” z cyfrowymi obrazami anomalii. Dwie godziny przy projekcie i wymyślam usprawiedliwienie, żeby wyjść. Zachowanie Aggie jest dość niepokojące, mam wrażenie, że szuka sposobu, aby zmusić mnie do pozostania u niej. I pierwszy raz przychodzi mi na myśl, że jej przestępcza kreatywność jest niebezpieczna i mogłaby zostać obrócona przeciwko mie.
Rozdział 15 Następnego wieczoru o szóstej, pojawiam się u Cubby'ego. Jest zszokowany moim nowym kolorem włosów, chociaż przyznaje, że mu się podoba. Mam wyrzuty sumienia z powodu pocałunku, nie daje mi to spokoju. Cubby wciąż przygląda mi się dziwnie i mam świadomość, że to z powodu włosów, ale jakaś część mnie czuje, jakby z łatwością mógł odkryć sekret z pocałunkiem, jakbym miała wszystko wypisane na twarzy.
-Przepraszam, że tak długo mnie nie było - mówię, obejmując go. - Tęskniłam za tobą. - Byłaś zajęta całym tym treningiem. Spokojnie. - Odsuwa się i patrzy na mnie. - To jest pewna odmiana. Jeśliby tylko wiedział jak wiele się zmieniło. - Cóż, jedna rzecz, która się nie zmieniła - całuję go długo i mocno. - Wow - Patrzy na mnie ze zdziwieniem. - Czy coś się dzieje? - Nie! - Chwytam dwa talerze i słoik papryczek chili, ustawiając je na ławie przed telewizorem. Cubby siada na tapczanie. Niedługo dostarczą pizzę z podwójnym serem i przygotowany jest już do oglądania film przygodowy. - Sama tak na prawdę nie jestem przyzwyczajona do tego koloru - przyznaję się. - To była odruchowa decyzja.Siadam obok na tapczanie i opieram się stopami na jego kolanach, a on masuje moje palce właśnie tak jak lubię, to jeszcze bardziej potęguje moje poczucie winy związane z pocałunkiem. - Wiem, że wszystkie zmiany nastąpiły zbyt szybko i równocześnie i przepraszam za to wiem, że to nie fair. …Czuje uścisk w klatce piersiowej, jakby Packard wysysał ze mnie powietrze. - Hej, jestem dumny ze wszystkich twoich zmian, Justine. Nagle stałaś się samodzielną kobietą, pełną inwencji i skutecznie kontrolujesz swoje zdrowie. Już samo to, jest imponujące. Pomyśl, ile czasu minęło odkąd byłaś na pogotowiu, albo miałaś te brzęczenia w głowie? Dwa miesiące? I nie tylko to, dostałaś nową dobrze płatną pracę, owszem nie podoba mi się całe to objęcie jej tajną ochroną, ale mogę z tym sobie poradzić. Ok, być może włosy … - Kopię go. - Wiedziałam! -Ale przyzwyczaję się do tego. Istotne, że wcześniej nie byłoby cię na coś takiego stać. - Chcę żebyś wiedział, że zawsze pamiętam, co jest najważniejsze w życiu i nigdy nie tracę szerszej perspektywy dla rzeczy, które znaczą najwięcej. Cubby ściska moją stopę. To jest rzeczywista i prawdziwa rzecz, myślę. Cubby masując moją stopę jedną ręką, drugą przeskakuje pilotem po kanałach TV. Nie możemy zacząć oglądać filmu, póki nie będzie pizzy; to należy do rytuału. Dzwonek dzwoni jakieś sto kanałów później. - Nie ma jak szybka dostawa. Cubby zrywa się. Po czym woła mnie do drzwi. - Ktoś do ciebie. Moje serce podskakuję. Deziljuzionisci najpierw by zadzwonili. Myślę o Srebrnej Wdowie. Czy ona mogłaby mnie śledzić? Właśnie ona, byłaby zdolna do tego. Biegnę do drzwi gdzie widzę Francis'a Strongarm'a, prawą rękę Packarda. Jego olbrzymie okrągłe okulary i gruba muskularna szyja, nasuwają skojarzenie z gąsienicą, bardziej niż podczas naszego pierwszego spotkania. Przedstawiam ich. - Francis i ja pracujemy razem – mówię do Cubby'ego.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale potrzebujemy Justine – mówi Francis. Sprawa nie cierpiąca zwłoki. Robi mi się słabo. Czy mam kłopoty? Co jeśli Srebrna Wdowa była w Mongolian Delites? Co jeśli Henji odkrył, że pytałyśmy o niego? - Jest piątkowy wieczór – wtrąca Cubby. – Dopiero, co zamówiliśmy pizzę. Dotykam klatki piersiowej Cubby'ego. - Cubby, raz na jakiś czas takie sytuacje będą się zdarzać. Nie często. Zerkam na Francis'a, który potakuje kiwając głową. -Jeśli to nie byłoby ważne nie byłoby go tutaj. Francis, jak długo to zajmie? -Najwyżej godzinę. - Ale dopiero co zamówiliśmy pizzę.- Słabo protestuje Cubby. - Mam lepszy pomysł - mówi Francis. - Przyprowadzę ją z powrotem z dwoma pizzami. Bardzo gorącymi, co ty na to? -Co się dzieje? - pytam Francis'a, kiedy jesteśmy już w windzie. - Twoje włosy są brązowe - mówi. - Pofarbowałam je. To chyba nic złego? - Nie, ale przyniosłem brązową perukę dla ciebie do przebrania i teraz widzę, że niepotrzebnie. Masz swoją broń? - Nie. - Czy ja ci nie mówiłem, że masz ją mieć zawsze przy sobie? - Miałam zjeść pizzę ze swoim chłopakiem. - To nie ma znaczenia, musisz ją zawsze mieć przy sobie. Kiedy potrzebujesz jej, wtedy ma być pod ręką. - Czy coś się wydarzyło? -Jeszcze nie - mówi. Jego samochód to kwadratowy czarny Buick- według mnie idealny dla niego. Wsiadamy i Francis wyciąga spod siedzenie kierowcy rewolwer, opróżnia magazynek i wręcza mi go. Nigdy nie lubiłam trzymać broni, ani na strzelnic, gdzie chodziłam jako dziecko, ani teraz tego nie lubię. A ten jest duży i o wiele bardziej cięższy niż mój damski rewolwer. - Spójrz tutaj, każda komora jest pusta, w porządku? Mniej go przy sobie, obojętnie przy pasku albo gdziekolwiek, ważne żeby wyglądało, jakbyś go chowała, ale w zauważalny sposób, chodzi o to żeby go na pewno zobaczyli. -Żeby kto go na pewno zobaczył? - Nasi klienci, Mandlers'owie. Sześć miesięcy temu Mandlers'owie wynajęli nas, by doprowadzić do upadku człowieka, którego nazywamy Bon Vivant. Dziś, to finalizujące spotkanie. - Czy może być niebezpiecznie podczas spotkania z klientami? - Musimy spełnić ich oczekiwania, to wszystko - mówi, wręczając mi okulary przeciwsłoneczne i bejsbolówkę. - Podczas spotkania, musisz być niezauważalna. Wiesz jak to zrobić? - Jep. Wkładam pistolet do kieszeni. Francis uruchamia samochód i odjeżdżamy. -Więc tylko to? Nic się nie stało? - Powinno się coś stać?
- Nie. Spogląda na mnie uważnie i mówi: - Żadnych komentarzy obojętnie, co by się nie wydarzyło. Szczególnie, kiedy będziemy z celem. Czy dasz mi na to słowo honoru? -Czemu miałabym coś powiedzieć? Francis czeka. -Masz moje słowo honoru. Wydaje się, że to go usatysfakcjonowało. Uwielbiam ile wiary deziljuzioniści pokładają w tym jednym zwrocie. To się chwali, że tak to doceniają. - Bon Vivant jest pośrednio odpowiedzialny za śmierć syna Mandlers'ów. Zmarnował chłopaka i doprowadził, że po pijanemu rozbił się na motocyklu, kończąc na wózku inwalidzkim, a to z kolei doprowadziło, że chłopak zastrzelił się dwa miesiące później. -Więc oni nas wynajęli? Francis potwierdził kiwając głową. -Więc, kim jest klient od Srebrnej Wdowy? Czy są to rodzice zmarłego męża? Francis milczy patrząc przed siebie. Prawie myślę, że mnie nie usłyszał, ale wtedy po prostu mówi - To jest poufne. - Myślałam, że zawsze wiemy, kim jest klient. - Nie z tym – pada krótka odpowiedź. -Ale w innych przypadkach wiemy, tak? Czy to nie jest dziwne, że teraz nie wiemy? Jego spojrzenie z za grubych szkieł jest surowe. Czy moje pytania sprawiły, że poczuł się nieswojo? - Skup się - mówi. - Przymierz je. Przymierzam okulary przeciwsłoneczne. -Po co to przebranie? -Odizolowanie. Ja jestem jedyną twarzą deziljuzionistów. Jeśli przyprowadzam kogokolwiek z was do pomocy, jesteście w przebraniu. - Czy to jest właśnie to? Pomoc? - A co ty myślałaś, że co to jest? - Klienci myślą sobie, że w pojedynkę dokonujesz deziljuzionacji? - Dokładnie. Ruch na drodze wzdłuż rzeki Midcity w piątkowy wieczór jest ospały. Obserwuję stare ceglane budynki, szukając tam więcej twarzy. Teraz zawsze jestem czujna. - Być może myślą, że jesteś jakimś rodzajem highcap'a. - Być może. -Dlaczego więc, Packard nie wynajmuje highcap'ów, by rozpracowywać ludzi? - Highcap'y nie mogą robić tego co wy – mówi Francis. - Na dodatek wszyscy highcap'y, którzy znali Packard'a myślą, że on nie żyje, huh? - Chyba tak właśnie myślą. -Co spowodowało, że nemezis zrobił coś takiego Packard'owi? - Wolałbym, żebyś skończyła te pytania i skoncentrowała się. - Świetnie. Założyłam bejsbolówkę i spojrzałam w lusterko. Olbrzymie okulary przeciwsłoneczne wyglądały, jakby ukrywały podbite oko.
- Tylko pozwól mi jeszcze spytać o jedno Francis. Jeśli nagle przestałabym być hipochondrykiem, w jakiś cudowny sposób zostałabym uleczona, czy wtedy nie musiałabym nikogo "atakować"? - Tak. Słyszałem, co zrobiłaś w kuchni. -Jeśli zostałabym wyleczona, byłabym w stanie odejść, tak? Byłabym wolna. Francis groźnie patrzy na drogę i wygląda jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Czy raczej, gdy pierwszy raz go zobaczyłam - w nocy, kiedy wylądowałam zdesperowana w Mongolian Delites. Francis wyszedł wtedy wściekły. A potem uparcie wypytywał czy wszystko jest w porządku. Och, mój Boże. - Wiedziałeś - mówię. - Tej nocy, kiedy wróciłam, wiedziałeś, że Packard nie uprzedził mnie o konsekwencjach i nie powiedział mi, w co się pakuję. - Podejrzewałem taką możliwość. - Jak mogłeś pozwolić na to? Francis chrząka. - Takiemu człowiekowi jak Packard nie można niczego zabronić, albo na coś pozwolić. - Mogłeś mnie ostrzec. - Przed czym konkretnie? Czy to by cię zatrzymało? Jedziemy w ciszy. - Dlaczego Packard tak usilnie potrzebuje hipochondryka? Czy to wiąże się tylko ze Srebrną Wdową? Zaprzecza potrząsając głową. - Nie, i nie zadawaj mi więcej pytań. I radzę ci postaraj się być doskonałym deziljuzionistą. - I to ma być dobre rozwiązanie problemu? - Radzę ci, żebyś starała się być doskonałym deziljuzionistą - powtarza. - Czy ty sugerujesz, że wyjściem z tej sytuacji, jest przetrwanie tego? - To było pytanie. Po kilku pytaniach bez odpowiedzi i grobowej ciszy, jaka potem nastąpiła, dojeżdżamy do bezludnego Burger Qwik i parkujemy vis-à-vis niebieskigo BMW. Wysiadam, mży lekki deszczyk, opieram się o drzwi od strony pasażera w tym czasie Francis rozmawia z Mandlers'ami - dobrze ubraną parą około sześćdziesiątki, o krótkich siwych, podobnych fryzurach. Wyglądają jak z reklamy leków. Pani Mandler trzyma parasol nad cała trójką. Pan Mandler rozłożył aktówkę na masce samochodu, kiwając głową w stronę restauracji. - On tam jest? - Tak w pobliżu- mówi Francis. - Pozwolisz mi najpierw rzucić okiem na pieniądze, żebym sprawdził, czy wszystko jest jak się umawialiśmy. A potem zabiorę was do niego. Kiedy zrobię, co do mnie należy i pokażę wam pozbawiony iluzji cel, dasz mi tą aktówkę i tak sfinalizujemy transakcję. - Niech tak będzie Pan Mandler otwiera aktówkę i Francis sprawdza pieniądze. Kiedy jestem całkowicie pewna, że kobieta patrzy na mnie, przesuwam kurtkę na bok, aby pokazać pistolet w sposób, jak to robią w filmach. Domyślam się, dzięki temu Francis chcę stworzyć wrażenie, że będziemy w stanie obronić ich przed "domniemanym"
wrogiem. Francis prowadzi nas przez parking Burger Qwik, kierując się do swoistego emporium kawy— jasnej, ciepłej wyspy w deszczowej ciemności. Prawdopodobnie wyglądamy jak podwójni randkowicze — wyrafinowana farmaceutyczna para i skłócona para przyjaciółmi. - W tym tygodniu cel spędza większość czasu w sklepach z kawą – wyjaśnia Francis Mandlers'om. - Mam nadzieję, że nie szuka nowych ofiar - Niepokoi się Mandler. – To było zamierzenie tego zadania. - Pan James Hermann nie szuka nowych ofiar. Gotowi? - Byliśmy gotowi przez trzy lata - z goryczą odpowiada Pani Mandler. Francis szarpnięciem otwiera drzwi i wchodzimy do aromatycznego ciepłego wnętrza sklepu z kawą. Prowadzi nas między stolikami gdzie siedzą studenci z plecakami i laptopami, do wydzielonego miejsca z przyprawami. Zauważam w kącie przy stoliku samotnego człowieka zgarbionego nad filiżanką. Daszek jego bejsbolówki przykrywa twarz, a ciemny płaszcz zapięty jest z góry do dołu. Ten widok nasuwa skojarzenie: ekshibicjonista albo bezdomny. Siedząc zgarbiony zaciska ręce dokoła papierowego kubka, jak gdyby ogrzewał je gorącym napojem, z bliska można jednak zobaczyć, że kubek jest pusty. - Prawie skończyłem - facet mamroczę, nie podnosząc wzroku. Mandlers'owie wymieniają ostrożne spojrzenia. - Jesteśmy tutaj, żeby tylko porozmawiać z tobą – mówi Francis. Człowiek nadal nie patrzy w górę. - Znamy cię, jako James'a Hermann'a – kontynuuje Francis. Hermann kurczy się w sobie — ruchem, który przypomina chowającego się do skorupy żółwia. Pan Mandler przepycha się obok Francis'a i staję nad Hermann'em. - Nie zachowuj się jakbyś nie wiedział, co jest grane, Hermann - mówi. - Wiedziałeś o cenie ziemi wystarczająco dużo, kiedy zniszczyłeś naszego chłopaka — Hej! Trzaska pięścią w stół i Hermann kuli się w sobie jeszcze bardziej. Mimo tego podnosi wzrok i widzę jego mały nos, duże czoło i poznaje sposób, w jaki patrzy na świat, jak gdyby z odległego miejsca wewnątrz siebie. Łapię oddech. Ben Foley. Wygląda o dekadę starszy, jest też chudszy, jakby stracił całą nadwagę. Francis rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie. Nie mogę w to uwierzyć. Ben Foley, odarty ze wszelkich złudzeń. Czuję szalony triumf i ulgę, jak by coś się skończyło. - Zabiłeś go – burczy Mandler. - Wykorzystałeś naszego zdrowego, szczęśliwego syna i zniszczyłeś go. Wyliczają zbrodnie Bena Foley'a z pamięci. Pan Mandler wydaje się świecić; być może on także odczuwa ulgę i triumf. Być może wypala resztki swojej nienawiści. Żałuję, że tata nie widzi Bena Foley'a w tym stanie. Chociaż, dziwne, im dłużej przyglądam się jego apatycznym oczom, tym trudniej jest mi odczuwać gniew. Foley jest tak odległy od swojej wcześniejszej wersji. Staram się cały czas pamiętać, co on kiedyś zrobił naszej rodzinie i jego słowa
Mongolian Delites tej nocy - Zapomniałem jakim doskonałym celem był twój ojczulek - żeby powstrzymać współczucie wobec niego. Teraz cieszę się, że jestem przebrana. Nagle Foley mówi. - Wiem, co zrobiłem twojemu synowi. Zatrzymuje się, jak gdyby medytując nad tym i szepcze - Wiem lepiej niż ty, co zrobiłem twojemu synowi. Mam tą świadomość, że jest szczery, pierwszy raz widzę szczerego Bena Foley'a. To wynika z brzmienia jego słów. To jest tak, jakby prawda tej tragedii, żyjąca w nim rozrywała dziury w jego duszy. - Myślisz, że możesz się z tego wykręcić? – pyta Pan Mandler, chociaż jest dość jasne dla mnie, że Foley nie próbuje się wykręcić z czegokolwiek. - Nie ma żadnych podstaw, abyś przyjął przeprosiny – mówi Foley. - Sama wiedza o tym … co zrobiłem … wiem. Patrzy przed siebie z przerażeniem na twarzy. Po długiej chwili ciszy chciał coś dodać. - Nic … nic … Czekamy. Znów myślę o Foley'u,kiedy go zobaczyłam w Mongolian Delites, sposób w jaki obraził tatę, stał tak blisko mnie z oddechem przesiąkniętym zapachem cebuli. Nie mogę uwierzyć, że to jest ten sam człowiek. Foley patrzy łagodnie i życzliwie na Mandlers'ów. - Nie wiem czego chcesz. Nie wiem. … Mandlers'owie wyglądają na zaskoczonych, teraz kiedy jest już po wszystkim , oni też nie wiedzą. Ja na pewno nie wiem, czego chcę od niego; jakby coś wewnątrz mnie wyparowało. Zamiast wrogiego nastawienia, widok Foley sprawia, że niezręczność całej sytuacji przenika mnie do szpiku kości. Ściągam czapkę. I słyszę głos za nami. - Wszystko w porządku? Foley kurczy się, a ja patrzę na młodego pracownika sklepu. Zwracam uwagę na jego imię na etykietce TED, ASYSTENT MENADŻERA, wskazuje na Foley'a. − Hej! Znasz reguły. Francis wciska dwudziestodolarówkę do ręki Ted'a. - Dasz nam minutę? Ted odchodzi. Francis zwraca się do Mandlers'ów. - Moja asystentka i ja zaczekamy w samochodzie. Mandlers'owie wyglądają na oszołomionych. Nie chcą zostać sam na sam z Foley'em. Wychodzę za Francis'em na zewnątrz. - Nigdy nie spodziewałam się, że będę współczuć Foley'owi... - To jest naturalne. - Ale dlaczego potrzebowalibyśmy broni? - Patrz i ucz się, moja mała miss. Prowadzi mnie z powrotem w deszczową noc wokół budynku, zatrzymując się kilka kroków od okna, przez które widzimy jak Mandlers'owie cały czas
rozmawiają z Foley’em. Wydaje się, że powinni nas zobaczyć, ale oczywiście są w oświetlonym pomieszczeniu, a my stoimy w ciemności. Krzyżuję ręce. - To wydaje się złe. - To jest dalekie od zła. Rozczarowanie jest stanem prawdy. Pozbawiliśmy go iluzji, racjonalizacji i komfortu. Teraz on widzi wyraźnie. - To była klarowność? - Część, czego jesteś świadkiem jest doskonałą finalizacją pracy Mnicha. On potrafi słowami zniszczyć nadzieję, ponieważ nadzieja niszczy obecny moment, coś jak hej! Francis wskazuję na okno. - Tam. Patrz, patrz, patrz. Pani Mandler oddala się od stołu. - Czy ona wychodzi, by nas znaleźć? Francis nic nie mówi patrząc jak ona idzie do kasy. - To jest to – mówi Francis.- To jest to. - Co? Że ona idzie po kubek kawy? Kiwa głową. - Już prawie koniec. Po kilku minutach, nie wierzę własnym oczom, Pani Mandler odchodzi od kasy z tacą jedzenia - kanapki, chipsy, jakieś herbatniki. - Nie możliwe. Oni go karmią? - Klient, jeśli chce może pomóc celowi. Nie wtrącamy się w to. - Ale oni zapłacili aby go rozpracować. - Wyrzuty sumienia kupującego. Bardzo powszechne. Klienci są dobrymi ludźmi, którzy wybrali drogę zemsty. Oni teraz dostrzegli jego ludzkie cechy. Nikt nie myśli, że można dostrzec takie cechy we wrogu do momentu, kiedy do tego dochodzi i to zawsze zmienia wszystko. Podchodzimy i Francis puka do okna wskazując na swój przegub ręki. Mandlers'owie wyglądają na rozgniewanych, kiedy dostrzegają Francis'a. - Mnich nie mógłby zrobić tak doskonałej pracy bez gruntownego zdestabilizowania celu. Jak w twoim przypadku, gdy wykonujesz delikatną pracę by pozbawić cel bezpieczeństwa zdrowia i umysłowej równowagi. Wyciąga telefon, kiedy idziemy do samochodów. -Jaki rodzaj pizzy chcesz? - Co? - Ty i chłopak, jaką pizzę? - Nie wiem. Nie mogę nawet pomyśleć w tej chwili o jedzeniu. Francis zamawia jedną pizzę z serem i drugą ze wszystkim. W końcu Mandlers'owie wychodzą ze sklepu, idąc szybko w naszym kierunku, są bez parasolek, chociaż nadal mży. - Nie taka była umowa – mówi Pan Mandler, kiedy stają przed nami. - To nie jest deziljuzacja. To jest finansowe i psychiczne zniszczenie człowieka. Nie
wiem, co zrobiliście, ale nie to zamawialiśmy. - Au contraire, mon frère (od tumacza - z francuskiego: przeciwnie, bracie) – mówi Francis. - To jest deziljuzacja, jaką przedstawiałem na wszystkich spotkaniach. Brak iluzji. Wasz Pan Hermann teraz nie posiada iluzji. - On nie posiada niczego. On nie ma domu. - Schronienie często gra istotną rolę w utrzymaniu iluzji, dlatego zdecydowałem, że utrata schronienia pasuje w tej sprawie. - Przypuszczam, że on przyszedł do ciebie. - Po pierwsze, przed podjęciem działań zostaliście powiadomieni, że ruina finansowa mogłaby być częścią procesu i z zadowoleniem zaakceptowaliście to. Wiedzieliście o tym podczas rejestrowania transakcji. Po drugie, własne decyzje Hermann'a doprowadziły go do tego stanu. I w końcu, bądźmy uczciwy, Mandler - nie o to chodzi, że jesteście zmartwieni jego finansowym zniszczeniem. Jesteście zakłopotani skutkami deziljuzionacji, które zamówiliście. Naturalnie, możecie pomóc Panu Hermann'owi ... - Na pewno tak zrobię, cholera. - Ale mi zapłacicie. - Spróbuj pozwać mnie do sądu o zapłatę? Jednym płynnym ruchem Francis z gniewem chwyta faceta za kołnierz i przyciska go do samochodu; przystawiając mu pistolet do policzka. - Zatrzymaj się! – krzyczy kobieta. - Nie ignoruj mojej władzy ani moich zamiarów, Panie Mandler - mówi Francis. - Radzę skłonić żonę do wręczenia mojej asystentce gotówki, albo będzie kłopot. Złam, chociaż jedno z naszych porozumień i będzie kłopot. Pan Mandler gapi się na Francis'a, kiedy Pani Mandler wyjmuje aktówkę z samochodu i wręcza mi ją. Francis nakazuje mi sprawdzić zawartość, co robię odnajdując tam spore paczki banknotów. - W porządku – mówię. Francis wypuszcza Mandler'a. Mandler’owie obserwują jak odjeżdżamy, stojąc jak dwa posągi. - Mój, Boże - mówię. - Zwykle nie miewamy szczęśliwych klientów. Zniszczyliśmy ważne dla nich iluzje. Myśleli, że cierpienie Bon Vivant ich uzdrowi. To była iluzja. Za to Foley będzie miał teraz dobry start. - Tego wszystkiego jest trochę za wiele. - Uwięzienie i egzekucja, to też jest zbyt dużo. Wszystkiego jest zbyt wiele. - Czy przejmiemy majątek Srebrnej Wdowy? - Simon pracuje nad tym. Ona wszystko straci przez hazard. Lepiej dla celu, jeśli straci dobytek na własna rękę, Jedziemy w ciszy. Pozostaję w samochodzie, kiedy Francis wychodzi po pizze, których ciepły krzepiący zapach wkrótce wypełnia samochód. - Wygląda, że się spóźnisz trochę – mówi Francis. – Jakby, co zwalaj wszystko na Shelby, jeśli będzie kłótnia z chłopakiem. - Co masz na myśli?
-To właśnie ona nalegała, żebym zabrał ciebie ze sobą. Cubby wpuszcza mnie, wyraźnie nieszczęśliwy. Jestem spóźniona o pół godziny. - Jak było na sprawie niecierpiącej zwłoki? - Raczej wolałabym być tu z tobą. Idę do kuchni z pizzami. Chcę, wymazać z pamięci wszystkie wydarzenia i uczynić ten wieczór normalnym. Pierwsza pizza, którą zamówiliśmy jest tu, otwarta i zimna. - Zjadłeś tylko jeden kawałek. Musisz być strasznie głodny! - Nie chcę byśmy zasiedli do świeżej, gorącej pizzy, gdy ty jesteś głodna, a ja najedzony. Przyjemnie, jeśli robimy coś wspólnie razem. - Dziękuję - szepczę, dotykając jego koszulki. - Dziękuję. Zaczynamy oglądać film - ambitny thriller przygodowo-szpiegowski. Nastrój Cubby'ego poprawia się, kiedy jedzona pizza dociera do jego żołądka, a on stwierdza, że pizzeria Francis'a jest lepsza niż nasza, spisuje nawet numer z pudełka. Filmem też jest zachwycony, zwłaszcza przez jego ulubiony wątek, podróży w czasie. Próbuję jednocześnie jeść pizzę, śledzić akcję filmu i cieszyć się bezpiecznym i dobrym światem Cubby'ego, ale jest coś dziwnie ulotnego w tym. Jakoś wszystko wydaje się nieistotne. W połowie Cubby zatrzymuje film i wraca z lodowymi deserami i łyżeczkami. − Niespodzianka! Próbuję poczuć podekscytowanie. - Yum! Siada i wręcza mi łyżkę. - Co się stało? - Nic. - Twoja tajna misja przybiła cię? - Byłbyś naprawdę miły, gdybyś nie pytał - mówię. - Czy to jest to? - Tak to. I więcej. Po prostu życie, tak przypuszczam. Uśmiecha się. - Życie? Co jest niewłaściwego w życiu? - Nie wiem …- gapię się na podłogę. - Jak można mieć pewność, że postępuje się właściwie? Cubby ledwie powstrzymuję śmiech. - Co? Czy masz na myśli swoją pracę w ochroniarstwie? - Tak. - Czy chronisz ludzi? - Nie wiem. Na to można spojrzeć z różnych stron. - Och, Justine! Za dużo myślisz. Wsadza łyżkę w pojemnik i wyciąga ją pełną ciastkowych lodów. - Zawsze troszczysz się o ludzi i rzeczy. Przekonasz się jeszcze kiedyś jak jest naprawdę. Udaje samolot, kiedy rusza z łyżką do moich ust.
-Przestań Cubby! Nie zważając, dalej powoli kieruje łyżkę w moją stronę. Otwieram usta i delektuję się pysznym ciastowatym kawałkiem i wypycham wszystko z umysłu. Chwytam pilota i włączam film. Kolejna pogoń samochodów. Przystojny facet kopie tyłki. Opieram się o pierś Cubby'ego, przytulam się tak mocno, jakbym chciała wtopić się w niego cała, doceniając go bardziej niż kiedykolwiek. - Hej, próbujesz przekopać się do Chin? - Nie, próbuję wtopić się w ciebie - mówię. - Przestań. To łaskocze. - Nie mogę przestać. Wtedy odwraca się do mnie i zaczyna łaskotać mój brzuch. Kurczę się i skręcam, mocujemy się i tarzamy po tapczanie, śmiejąc się i łaskocząc wzajemnie. I wtedy on chwyta moje nadgarstki w jedną rękę, przesuwając wargi wzdłuż mojego ucha do policzka, a ja owijam się dookoła niego. Rozpływamy się w sobie i to jest cudowne. Tej nocy nie mogę zasnąć, leżę obok śpiącego Cubby'ego. Zwykle denerwowałam się z tego powodu, ale dzisiaj zajmuje mnie i sprawia przyjemność obserwowanie go - po prostu patrzę jak śpi, spokojny jak kwiat lilii w ukrytym stawie.
Rozdział 16 Dobre samopoczucie znika następnego ranka. Jestem u Srebrnej Wdowy, której opętanie mapą multimedialną nasila się. Spędzamy czas dyskutując o przyjęciu koktajlowym, które ona planuje. Próbuje wymusić na mnie obietnicę przyprowadzenia mojego niebezpiecznego faceta obietnicę, której oczywiście nie mogę spełnić. Jak zwykle, mam wrażenie, że ona chce mnie zatrzymać w swoim domu, jakbym była jej dużą lalką. Mam pistolet do ogłuszenia i kiedy ona oferuje mi drink'a, odmawiam. To bardzo ją smuci, a we mnie wzbudza niepokój i większą podejrzliwość. „Atakuję” ją i uciekam stamtąd w cholerę. Pozbywam się skutków Godziny Glorii jeżdżąc na rolkach i słuchając iPod'a, ale nie mogę przestać myśleć o rozbitym i samotnym Foley'u. Czy on naprawdę zmieni się i stanie się dobrym człowiekiem, tak jak mówi każdy? Czy z Aggie też tak będzie? Kto wynajął nas, by ją rozpracować? I dlaczego informacja o tym kliencie jest objęta takim sekretem? Spędzam drugą część dnia kupując ładne rzeczy dzięki mojej nowo zarobionej kasie: ciemne aksamitne zasłony, jasne poduszki, zielony pled i stary japoński obraz ptaka na gałęzi — wszystkie rzeczy zbyt duże, by teleportować przez okno. Nie ma mowy, że będę trzymała okna zamknięte w ten upał. Nie cierpię, tego, że ludzie muszą tak robić. I jak inni ekscentrycy, którzy wierzą w highcap'y, zaczęłam trzymać portfel, laptop i inne kosztowności w szafach i szufladach, żeby telekinetycy nie mieli do nich dostępu. Tydzień później, wpadam na Shelby. Jestem w drodze do Mongolian
Delites na spotkanie w sprawie naszego następnego celu, jakim jest Alchemik. Stojąc przy drzwiach z wyrzeźbioną twarzą, chwyta mnie za ręce. - Twoje włosy są koloru czekolady. Uważam, że są bardzo piękne. Mamroczę podziękowania. Zapomniałam o włosach. - Nie odpowiadasz na moje telefony. Nie widziałaś go? Foley'a? - Mogłaś mnie ostrzec, Shelby. Chciałabym się przygotować. Nie wiem, dlaczego to mówię; to nie dlatego jestem zła. Prawdą jest to, że nie wiem, dlaczego jestem zła. - Pomyślałam, że ci się to spodoba. - Nie. To było straszne! - Pfft. Jeśli sądzisz, że życie składa się tylko ze szczęścia i motyli, wtedy tak, rozczarowanie jest straszne. Francis powiedział mi, że Mandlers'owie nakarmili twojego Foley'a. Czy to cię nie pocieszyło? To jest transformujące działanie. Mandlers'owie zlitowali się nad nim i ich nienawiść została przekształcona. Oni nie przejdą przez resztę życia zgorzkniali i rozgniewani. To było szczęśliwe zakończenie i pomyślałam, że lubisz szczęśliwe zakończenia. - To było szczęśliwe zakończenie? - Nie pomyślałaś o tym w ten sposób? - Nie. Wzdycham i dotykam wyrzeźbionego policzka olbrzyma. To jest tak bardzo miła twarz, że prostu chcesz jej dotykać. Shelby przygląda się swoim elektrycznie - niebieskim butom. - Przepraszam. - Nie, to ja przepraszam. Odsuwam rękę od twarzy. Czy dotykam jej zbyt często? - Wiem, że próbowałaś bym lepiej się poczuła. Wchodzi Helmut. - Nowe włosy. Nie spóźnij się na spotkanie. Wychodzi. - Faceci – mówi Shelby - To jest czarujące i śliczne. - Moje spotkanie się zaczyna. Całuję Shelby w policzek, jej preferowany sposób na cześć i pożegnanie, i wchodzę. Packard jest w loży z grupą facetów. Ledwie mrugnął, kiedy podchodzę, myślę, że jemu podoba się mój nowy czekoladowy kolor włosów i to mnie cieszy, aż przypominam sobie o jego zbrodniach przeciwko mnie. - Hej, wszystkim. Nie ma miejsca dla mnie. Helmut oferuje mi swoje obok Packard'a. Zamiast tego, chwytam krzesło z przodu. Packard przedstawia mi Enrique, młodego Latynosa z drobnym wąsem pod nosem i złotymi kolczykami. - Nuda - mówi Enrique z westchnieniem. - Nuda - mówię. - Wow. Ze znużeniem, pozdrawia mnie machnięciem ręki. Drugi mężczyzna, potężny typ gracza w futbol amerykański, nazywa się Jay. Jego jasnobrązowe włosy
są obsypane siwizną, ma szczęśliwe, pomarszczone oczy, dołeczki na policzkach i dużą szczękę. - Jay jest naszym alkoholikiem – mówi Packard. Jay uśmiecha się, niewzruszony. Jest sympatycznym typem, który z każdym się zaprzyjaźni. Nie mówię cześć do Packard'a i Packard nie mówi cześć do mnie. Nikt nie zauważa, ponieważ przywitanie było skierowane do wszystkich. Packard i ja jesteśmy dalecy od tego Hej. Celem tego spotkania jest umożliwienie Helmut'owi i mi poznanie Alchemika, którego prawdziwe imię, to Connor, i nauczenie nas gry w sheepshead'a, ulubionej gry karcianej Connor'a. Jay i Enrique już przeniknęli do klubu czwartkowego sheepshead'a, gdzie gra Alchemik i wkrótce w klubie utworzone zostaną dwa nowe miejsca. Helmut i ja zajmiemy te miejsca. - Grałaś kiedykolwiek w brydża? – pyta Jay, rozdając karty po dwie i trzy jednocześnie. Nie grałam, ale Helmut grał. - Brydż trochę pomaga. Zagłębiam się w rozmowie, unikając kontaktu z Packard'em, ale czuję go i tak; przebywanie blisko niego powoduje, że czuję się intensywnie żywa jak zwykle. Przypominam sobie, że to uczucie nie zawsze jest dobrą rzeczą. Ludzie również czują się intensywnie żywi podczas huraganów i wojen. Packard zbiera swoje karty. - Twoja praca nad Alchemikiem musi się ograniczyć tylko do tych czwartkowych spotkań sheepshead'a, to jest konieczny warunek. Nasze oczy spotykają się i czuję bicie mojego tętna we wszystkich częściach ciała. - Tak samo jak Jay i Enrique - dodaje. - Żadnych zewnętrznych kontaktów. Żadnych kontaktów sam na sam. Porozumiewawcze spojrzenia Jay i Enrique sugerują, że na ten temat była już wcześniej prowadzona dyskusja. − Nie ma żadnego powodu, dla którego to nie powinno być rutynowym rozczarowaniem. Packard dodaje to w sposób, który insynuuje zupełnie coś przeciwnego. Łapię spojrzenie Helmut'a. On także wyczuwa coś dziwnego. Enrique siada w loży. - Alchemik jest chemikiem, tak? Tworzy i przyjmuję własne mieszanki leków i to nas spowalnia. W każdy czwartek "atakuję" go najwyższym poziomem nudy po tej stronie Atlantyku i to tylko na chwile nim zawładnie, ale zawsze potem powraca jakby nigdy nic. Nie mogę doprowadzić go do potoczenia się. Jay potakuję. - On nie jest najlepszym chemikiem świata. Leki, które produkuje dla siebie … powiedzmy, że niektóre z nich są bardziej dobre niż pozostałe, ale to wystarcza, by powstrzymywać nas. − Kluczem do destabilizowania Alchemika jest doprowadzenie go do takiego stanu, w którym zacznie znowu pić – dodaje Packard. - To wszystko czego potrzebujemy i właśnie dlatego ty jesteś tu, Justine. Enrique podciąga rękaw skórzanej kurtki, która wygląda jakby przeszła przez trzy życia, srogiego życia, jak i Enrique, chociaż z wyglądu nie można dać mu
więcej niż dwadzieścia jeden lat. - Facet w dzień pracuję, jako chemik dla przedsiębiorstwa produkującego szamponmówi. Packard zwraca się do mnie. - Jestem przekonany, że Alchemik powróci do picia, jeśli jego niepokój o zdrowie zostanie reaktywowany, kiedy będzie myślał, że umiera. Helmut będzie twoim partnerem we wszystkich funkcjach, on będzie uchodził za twojego romantycznego towarzysza. Zawsze będzie ci towarzyszył. - W porządku. - Niezręczna cisza. - Czy jest coś, co powinnam wiedzieć o tym Alchemiku? Nikt nic nie mówi. Wszyscy tylko patrzą na Packard'a. - Co jest? - pytam. - Jest jakimś typem: zgwałcić, torturować, zamordować, posiekaćich-wszystkich? Niesamowita cisza. W końcu Packard mówi. - On ich nie sieka. - Och. - I to zawsze jest za pomocą leków. Jego własne mikstury, oczywiście. - Jesteś pewien? - pytam. Packard kiwa głową. - Dam ci jego akta. I możesz porozmawiać z Francis'em. Wszyscy patrzą, co zrobię. Tylko się śmieję; Nie wiem dlaczego. - Dobrze. Brzmi jak dobry kandydat. Jay uśmiecha się, Helmut i Enrique wyglądają na wyluzowanych. Packard patrzy na swój mały stos kart. - Jestem pewien, że poradzisz sobie, Justine - mówi Jay. - On poluje na kobiety w klubach tańca. On nie zapolowałby na swoją ofiarę na, co tygodniowej grze w karty. Podoba mi się perspektywa pracy nad takim niebezpiecznym, złym celem, zdecydowanie chcę to potwierdzić. Moją nową racjonalizacją jest założenie, że jestem niezależnym strażnikiem. Enrique pochyla się nade mną: ostre, ciemne spojrzenie. - Jednak jest pewien problem. Facet nie może się odkleić od ciebie po "ataku". Ilekroć zwiększam jego nudę, on tylko chce narzekać. Nudne pieprzenie. Wyżalenie się tego gościa jest tak trywialne. - Nie na długo - mówię. Jay klaszcze. - Doskonale. Daje Helmut'owi i mi ściągawki z rankingami kart i wyjaśnia zasady gry. To jest gra sztuczek, blefu i przebijania atutem, gdzie królowe i waleci przebijają królów i asy. - Wy nie musicie być zawodowcami w tym – mówi Jay. - Niektórzy gracze nadal używają ściągawki. Sheepshead dobrze znany jest tylko przez starszych rolników. Oni byli wstrząśnięci, kiedy powiedziałem, że mam parę graczy, których mógłbym przyprowadzić. Wstrząśnięci.
Enrique prycha. Uczę się gry szybko. Kocham karty i uwielbiam spędzać czas z moim gangiem, nawet wtedy gdy jest Packard. Po godzinie, Helmut i ja jesteśmy wystarczająco dobrzy, żeby grać na pieniądze. Uświadamiam sobie, że styl gry Helmut'a jest metodyczny: jego wargi wciąż się ruszają - licząc atuty. Jay więcej jest zainteresowany udzielaniem się, niż zwycięstwem; nie robi poważnego ruchu dopóki nie jest pewien. Enrique zadziwiająco dobrze blefuje. A jedyne słowo, by opisać styl Packard'a, to awanturniczy. Jego rzuty czasami są lekkomyślne a czasami wspaniałe — zwykle jedno i drugie. On kontroluje ręce obojętnie, co trzyma. Ludzie go obserwują, kiedy grają i monitorują jego reakcje, kiedy ktoś inny rzuca. Uświadamiam sobie, że to wynika z tego, kim był w życiu. To jest człowiekiem, który robił bezczelne rzeczy i elektryzował ludzi. I teraz on jest więźniem Henji, highcap'a, który może zabić samą myślą. Kilka godzin później, Helmut wstaję i przeciąga się. Widzę, że kilku klientów wyszło z jadalni. Jay też musi wychodzić. - Hej - mówię - Wygrywam tutaj. Enrique rzuca swoje karty. - Nie można grać we trójkę. - Zostań, Justine – mówi Packard. - Musimy omówić rodzaje chorób dla Alchemika. - Nie możesz po prostu wysłać mi je email’em? - Nie. Wszyscy odchodzą i siadam w loży naprzeciwko Packard'a. On zajmuje swoją zwykłą pozycję bokiem, nie patrząc na mnie przez długi czas. Czekam, serce bije milion mil na minutę. W końcu patrzy na mnie. - W porządku, jeśli nie chcesz pracować nad Alchemikiem. Możesz powiedzieć Nie a ja powiem, że się rozmyśliłem. Tylko ty tu nie jesteś z wyboru. - Czy to są przeprosiny? - Nie, to jest alternatywa. - Nie traktuj mnie inaczej niż innych. - Pomyślałbym dwa razy zanim wysyłałbym Helmut'a po seryjnego zabójcę, który poluję na ludzi, wyglądających jak śpiewacy operowi - mówi Packard. Pomyślałbym dwa razy o wysyłaniu Enrique, powiedzmy po seryjnego zabójcę, który preferuje młodych Latynosów. - Pomyślałbyś dwa razy, ale nie pozwalasz im wybierać spraw. Od pierwszego dnia zostałam przydzielona do dwóch spraw — Srebrnej Wdowy i Alchemika. Czy teraz uważasz, że nie poradzę sobie z nimi? - Nie, nie o to chodzi. - To w czym problem? Czy on boi się o mnie? I wtedy przychodzi mi na myśl, że być może jest coś, o czym nie chce bym się domyśliła. - Posłuchaj - mówię - Znajdę drogę, by uwolnić się od ciebie. Ale do tego czasu, planuję być najlepszym sojusznikiem, cholera, jakim tylko mogę być dla moich kolegów deziljuzionistów. Oni potrzebują mnie i ja idę.
- Im więcej myślę o tym … to mogłaby być pomyłka – mówi Packard. - Być może przyspieszam tę fazę. - Zaczekaj. Masz plan z fazami? - Miałem na myśli tę fazę rozczarowania Alchemika. Nie kupuję tego. Coś dziwnego się dzieje. - Powiedz mi, kim jest klient w tej sprawie? - Tożsamość klienta jest poufna i to jest zupełnie inny temat. Rozmawiamy o tobie, Alchemiku i profilu jego ofiar. - Co? Pasuję do profilu? Alchemik ma określony profil ofiary, który postawiłby mnie w niebezpieczeństwo? - Tak. - Co? - Ofiarami są bardzo piękne kobiety. Wywracam oczami. - Proszę cię. Ale szczerze, wiadomość zapiera mi dech i mąci jasność myślenia. - To jest prawda i musisz o tym wiedzieć. Przesuwa się, by usiąść prosto. - I tak, Jay i Enrique spotkali Alchemika, ale tylko ja jestem w stanie dostać się do jego serca. Tylko ja zobaczyłem potwora, jakim on jest. Bardziej niebezpieczny niż Bon Vivant albo Srebrna Wdowa. Czuję zimno. Sposób, w jaki mówi wierze mu. - Możesz odmówić. Powiem grupie, że zmieniłem taktykę. To jest tylko twój drugi cel i nie będę cię obwiniał. Nigdy nie widziałam go takim. Czy on czuje się winny? - Idę. Jaka jest choroba? Przerwa. Po czym pyta. - Czy ty jesteś zaznajomiona z syndromem Ćwierć pensa? Albo z aplastycznym nerwiakiem? - Neuro sprawy. Pewnie. - Widzę, że Alchemik oscyluje między tymi chorobami. Kontroluje swoją hipochondrię przez kontrolowanie myśli, więc nie miał ataku przez lata, ale jego strach czai się tuż pod powierzchnią. I jest coś jeszcze - on prawdopodobnie nie był u lekarza od dzieciństwa, więc będziesz jedynym medycznym profesjonalistą, z którym rozmawiał od wieków. Packard bierze głęboki oddech. - To jest brzemienna w skutkach sytuacja. Być może aż za bardzo. - Brzmi jakby była stworzona dla mnie. Packard podnosi się. - Wiesz, co? Odwołuję, co powiedziałem. Nie wysyłam cię do niego. - Co? - Nie podoba mi się to – mówi, stukając o stół parę razy. - Podjąłem decyzję. - Nie możesz mnie wykluczyć!! Oni będą myśleli, że stchórzyłam. - To jest moja decyzja - mówi.
- Ja idę. - Uprzedzę ich, aby cię nie brali. Pozwalam, aby moja „szczęka opadła”. - Nie mogę uwierzyć, że zabierasz mi cały czas możliwość wyboru. Żadnej odpowiedzi. Czuję na twarzy falę gorąca. Chcę pomóc ofiarom. I chcę znać jego sekrety. - W porządku wiesz, co zrobię? Zrobię małe badanie w Internecie i odkryję nazwisko Connor'a Alchemika, ustalę gdzie mieszka - założę się, że był w wiadomościach i założę się, że to zajmie mi jedną minutę. I wtedy zapoluję na niego. I wtedy "zaatakuję" go. Kości policzkowe Packard'a różowieją - Nie rób tego. - Co, zatrzymasz mnie? Czy pójdziesz za mną? Wiem, że to jest podłe. Szalone światło gra w jego oczach. - Nie jesteś typem kobiety, która zrobi coś tak głupiego dla samego buntu. Oczywiście ma całkowitą rację. To mnie jeszcze bardziej rozwściecza. To powoduję, że chcę … Siadam z powrotem i uśmiecham się, dokładnie tak jak on to robi. - Masz rację. Nie jestem typem kobiety, która zrobi coś tak głupiego dla samego buntu. Jestem, jednakże typem kobiety, która zrobi coś głupiego by udowodnić, że nie możesz mówić mi, jakiego rodzaju kobietą jestem. I to właściwie jest coś, co mogłabym zrobić. - Nie zrobisz tego! - Podjęłam decyzję. On przygląda się w dół na karty, widać jego rzęsy jakby głęboka lamówka cynamonowego brązu. Chwytam torebkę i wstaję. - Spróbuj i zatrzymaj mnie. - Zaczekaj, zaczekaj. Mierzymy się nawzajem groźnym spojrzeniem, skręcam pasek torebki dookoła mojego przegubu, co odpowiada uściskowi w moim żołądku. - Daj mi słowo, że nie skontaktujesz się z nim poza grą w karty. - Pod warunkiem, że pozwolisz mi wejść do gry jak było zaplanowane. Packard ustępuje. Daję słowo i siadam z powrotem. - Weź pod uwagę, Justine, że Alchemik będzie podatny na ciebie, ale nie bagatelizuj go. Odejdź, jeśli poczujesz, że coś jest nie tak. - Jeśli coś będzie nie tak? Uchodzę wszędzie za fałszywą pielęgniarkę doprowadzającą ludzi do ataków hipochondrii. Oboje pomyślelibyśmy, że to byłoby dość zabawne dawniej, kiedy piliśmy kawę z tego samego kubka i dzieliliśmy się prywatnymi żartami. Kiedy nasza wzajemna sympatia była słoneczna i nieskomplikowana. To było tylko kilka miesięcy temu, ale wydaje się jakby to był inny świat.
Rozdział 17 Otwieram szarpnięciem szklane drzwi z pozłacanymi rączkami w Le Toile i przechadzam się po marmurowej posadzce zmysłowo kołysząc biodrami i przesadnie marszcząc brwi; jedna z moich ulubionych sławnych imitacji "Pani Luksusowa Klientka ”, którą często odgrywałam dla dziewczyn. Marnie i Sally tylko uśmiechają się, kiwając głowami i wracają do pracy za ladą. Jestem zaskoczona, że biorą mnie za prawdziwą klientkę, ale zaraz przypominam sobie, że przecież teraz mam brązowe włosy i minęło prawie trzy miesiące odkąd ostatnio widziałyśmy się. Próbuję naszą starą żartobliwą odzywkę. - Czy macie jakieś inne sukienki Dondi Viva oprócz tych? Dziewczyny spoglądają na mnie ponuro. - Czy mogłybyście pójść na zaplecze i sprawdzić to dla mnie? I wtedy do nich dociera. Obie krzyczą i biegną by mnie uściskać. Nadrabiamy zaległości w plotkach a ja opowiadam im bez zbędnych szczegółów o mojej tajnej pracy, która przykrywa moje prawdziwe zajęcie. Potem kupuję trzy ładne sukienki, na które nie mogłabym pozwolić sobie wcześniej. Pewnie dla nich jestem jak Kopciuszek. Tak naprawdę, bardziej jestem podobna do Czerwonego Kapturka. Wliczając w to wilka. Dwa tygodnie później, kiedy Helmut zabiera mnie na grę w karty, mam na sobie jedną z tych sukienek. To zielona sukienka z długimi rękawami, z czarnym haftem dookoła wycięcia przy szyji w kształcie litery V; Dobrałam do niej czarne buty. Zieleń, brąz i czarny kolor wyglądają najlepiej z moimi nowymi ciemnymi włosami. Biel, róż i błękity są wykluczone. To dziecinne kolory. Zmierzamy do Elmvale, gdzie mieszkają nasi gospodarze Leann i Leroy. Garnitur, koszula i krawat Helmut'a są w odcieniach brązu – co nadaje mu egzotycznego wyglądu, a całości dopełnia jego czarna broda łobuza. On jednak wygląda na śpiewaka operowego. - Helmut, czy kiedykolwiek czułeś się niewygodnie ze świadomością, jak dużo władzy ma nad tobą Packard? Jesteś od niego całkowicie zależny. - Wiem. Ale nie przeżyłbym samodzielnie. - Co, jeśli on umrze? - Myślę, że przekazałby nas do highcap'a z mocą taką jak jego. - Jesteś pewny, że są inni tacy jak on? - Muszą być. - Wyłącza radio. - Rozumiesz jak działa mutacja highcap'ów? Jak poszczególni highcap'y otrzymują różne moce? - Nie. - Mutacja włącza pewien rodzaj nieobliczalnego czynnika w DNA, który jest pusty/czysty, aż do chwili, kiedy mówisz, co ma robić, jak komórki macierzyste. Właśnie, dlatego to jest niemożliwe do przetestowania. Dziecko-highcap, które po raz
pierwszy chce zabawkę na odległość, zostaje telekinetykiem. Ono powiedziało swoim genom, że chcę spowodować żeby przedmioty leciały w powietrzu. Co wyjaśnia, dlaczego sporo highcap'ów jest telekinetykami. Inne dziecko-highcap mogłoby spróbować odgadywać myśli swojej matki, więc jego mutacja przekształciłaby się w formę telepatii. Inne mogłoby postarać się oddziaływać na drzemiącego ojca. Z niego wyrośnie najeźdźca snów. Impuls, by ukryć prawdę tworzy rewizjonizm. - To znaczy, że jako dziecko, przed próbami zdobycia zabawki na odległość albo komunikowaniem się, Packard spróbował … zrozumieć? - Dokładnie. Co na zawsze określiło jego moc. Jeśli jedno dziecko poszło tą drogą, inne też musiały. Helmut spogląda. - Oczywiście to nie jest pomocne dla ciebie. Ty chcesz wiedzieć jak nas zostawić. - Tak. - Przepraszam. Jeśli wiedziałbym powiedziałbym ci. Kiwam głową. Wierzę mu. - Tak mówiąc poważnie powinnaś mieć wybór - dodaje. Dojeżdżamy do Elmvale, jednego z pierwszych starych przedmieść, które powstało w latach 1950 i pozostało nietknięte, jak restauracje Big Boy (od tłumacza sieć amerykańskich restauracji) i pralnie chemiczne z zaokrąglonymi dachami. Obserwuję jego twarz, zastanawiając jak dużo wie. - Więc jaki jest ogólny plan Packard'a? Cała sprawa z tymi fazami? Helmut strzela spojrzeniem. - Co masz na myśli przez fazy? - Jak, na przykład dana faza planu Packard'a. Helmut zatrzymuje się przed domem parterowym z drewna i skały wapiennej, wyłącza silnik i obraca się wprost do mnie. - Czy coś wiesz o planie Packard'a? - A ty? Helmut wyciąga klucze z zapłonu oceniając przypuszczam, czy powiedzieć mi co wie. - Mam domysły. - Ja także. - Dlaczego mówisz, że są fazy? - To jest tylko coś, o czym powiedział w zeszłym tygodniu po naszej grze w karty, kiedy zostałam. Niepokoił się moim udziałem w sprawie Alchemika i wyskoczył z tym: "Być może przyspieszam tę fazę." - Użył właśnie tego słowa? - Tak. Jakby Alchemik był fazą. I kiedy zaczęłam go wypytywać udał jakby, co innego miał na myśli. - Ta faza. - Helmut patrzy na kierownicę. - I Jordan Terapeuta sugerowała, że cel jest większy. - Nie słuchaj Jordan - mówi Helmut. - Dlaczego? Czy ona jest kłamcą? - Nie – mówi po prostu.- Nie jest. I zwraca się do mnie.
- To jest interesujące, że insynuowała, że Packard ma większy cel. Zgadzam się i czuję, że to ma bezpośrednio związek z tobą. - Z powodu sposobu, w jaki mnie zmusił do przyłączenia się? - To i jak również fakt, że Srebrna Wdowa i Alchemik pojawili się znikąd w chwili, kiedy przyszłaś. Wiem, że to nie są zwykłe przypadki, jednak nie jestem w stanie znaleźć w nich coś szczególnie nadzwyczajnego. - Z wyjątkiem tego, że w obu przypadkach klient jest anonimowy. - Klient od Srebrnej Wdowy także jest tajny? Kiwam głową. Helmut wygląda na zamyślonego. - Oczywiste wydaje się być założenie, że te projekty są powiązane z wolnością Packard’a, albo z jego nemezis, ale nie wiem, jak. - Nie widzę też związku pomiędzy Srebrną Wdową i Alchemikiem. - Wiesz, długo zastanawiałem się, dlaczego Packard poświęca swoje pokaźne moce wnikliwości do szacowania i zmieniania przestępców. - Mogę cię zapewnić, że sprawiedliwość nie jest jego pasją. - Jako psychologiczny oddział uderzeniowy, naprawdę zarabiamy dużo pieniędzy, ale są sposoby, dzięki którym mógłby zarobić o wiele więcej. - I dlaczego człowiek uwięziony w restauracji potrzebuję pieniędzy? A teraz jeszcze te sprawy.- Mam teorię: Packard jest tam przez osiem lat, tak? pytam. -Więc wiemy, że nemezis stał się aktywny osiem lat temu. I właśnie wtedy zaczęła się fala zbrodni. Helmut cofa się. - Interesujące. - Tak było, prawda? - Co jeśli nemezis zaczął falę zbrodni i Packard walczy z nim pośrednio przez zwalczenie fali zbrodni? - Packard jest klientem? Walcząc przeciwko zbrodni, by przeciwstawić się nemezis?chichocze Helmut. - Dlaczego nie? - To wydaje się być trochę pokręcone. I jakie to ma powiązanie z tobą? - Być może hipochondria uzupełnia jego plan. -Dlaczego nie próbował zastąpić strachu? Jarvis wypalił się wieki temu - on był jeden z pierwszych deziljuzionistów. - Chodź. Wychodzimy z samochodu. Idąc aleją, zgodnie z planem trzymamy się za ręce. Żałuję, że nie mogę powiedzieć Helmutowi o Henji, ale dałam słowo Shelby. Zatrzymujemy się przy drzwiach z drewnianą wizytówką z wypalonymi w niej imionami LEANN & LEROY. Po naciśnięciu przełącznika, słyszymy radosny dźwięk dzwonka. -Jeśli coś zauważysz …, jeśli on coś powie … Kiwam głową. - Unieszkodliwisz go, wiesz. - Widocznie nie wystarczająco szybko, aby się uwolnić. Drzwi otwierają się i Leann — przystojna, rudowłosa kobieta około czterdziestki - wprowadza nas do pokoju, urządzonego kruchymi wiktoriańskimi meblami, ozdobionego figurkami ze szkła. To wysoce łamliwe otoczenie nasila moją nerwowość. Leann przedstawia nas Leroy'owi i Enrique, który zgodnie z planem udaje, że nas nie zna. Jay'a zgodnie z założeniem znamy. Następnie poznajemy
August'a, małego, siwego faceta w swetrze robionym na drutach, który mógłby właściwie być sędziwym rolnikiem. I wtedy, spostrzegamy Connor’a a. k. a. Alchemika. Witając się, podaniem ręki, próbuję dotknąć powierzchni jego wymiaru energii. Ku mojemu przerażeniu, odkrywam, że jest całkowicie odpychająca jak u Simon'a. Zabieram szybko rękę starając się żeby wyglądało to możliwe naturalnie. Podczas gdy wymiar energii Simona był agresywny, Conner'a jest przerażający. To jest problem. Biorę Helmut'a za rękę, podczas kiedy poznajemy się z pozostałymi. Connor jest mniej więcej w moim wieku, być może około trzydziestki mały, krępy facet z lekko kręconymi brązowymi włosami i kędzierzawą bródką pod dolną wargą. Nazywają ją "Łata duszy", chociaż kiedy patrzę na nią myślę o włosach łonowych. On stoi dumny, pewny siebie, oczy jasne - zachowanie, które wydaje się bardziej odpowiednie dla policjanta albo żołnierza, niż dla chemika wytwarzającego szampony. Albo, psychopaty - chociaż informacje uzyskane od Francis i zawartość teczki, świadczą zupełnie coś innego. Connor ma na sobie koszulę ze stójką, a na niej zamszową kamizelkę. Opowiada nam, że dorastał w bazie wojskowej w Niemczech; właśnie tam nauczył się gry w sheepshead'a. Kiedy ujawniam, że jestem pielęgniarką, robi się cichy i nieznacznie pochyla się do tyłu. Wtedy Leann przychodzi z napojami. -Jakim rodzajem pielęgniarki? - Connor pyta ochrypłym głosem. - Mam kilka specjalności m.in. w RN, neurologi, ortopedii i chirurgi. Connor wzdryga się i odchodzi. Teraz widzę jak z nim pracować; Tylko muszę przezwyciężyć wstręt. Muszę. Zwracam się do moich kolegów deziljuzionistów, zniżając głos. - Chcę usiąść obok Connor'a i potrzebuję waszej pomocy, musicie ty i Enrique zadawać mi medyczne pytania. Ale zaczekajcie aż wrócę z łazienki. Enrique, miałeś jakiś kłopot z wymiarem energii tego faceta? - Nie. Podchodzimy do stołu, jako zespół. Jay siada i rozciąga się, wyglądając dokładnie jak znudzony, nonszalancki facet. Dzięki manewrowi Helmut'a, siada obok mnie, a ja zajmuję miejsce obok Connor'a. Leroy wychodzi. Rzucamy nasze pięciodolarówki do naczynia i Jay rozdaje. August podnosi pustą kartę, co oznacza, że gra bez partnera. Leroy wchodzi z trąbką, ostrzegając nas, nowych graczy o umiejętnościach August'a i faktycznie August wygrywa partię, wskazując Jay'a jako partnera. Podczas następnej partii, wychodzę do łazienki z torebką i podsycam w sobie gorącą, ciernistą masę strachu, który miesza się nieprzyjemnie z moją nerwowością. Muszę "zaatakować" tego gościa! Podczas czwartej partii Enrique pyta mnie o moją pracę. Czy pracuję na pogotowiu/ ER jak w filmach? - Och, w ER jest czasami jak w filmach - mówię. - Niestety dla mnie, prawdziwym dramatem jest chroniczny stan zwyrodnieniowy. Mieliśmy w ostatnim miesiącu młodego poetę z aplastycznym nerwiakiem. To zaczęło się od jego nogi! Spoglądam wokoło. - Wiecie, co mam na myśli, kto z nas nie miał bólu nogi?
Connor gapi się na delikatną kryształową miskę z preclami. - Zanim pacjent o tym się dowiedział, już nie mógł chodzić bez chodzika, ponieważ zanik jego mięśni tak szybko postępował, że konsekwencją tego był wózek inwalidzki … Powstrzymuję piętrzący się we mnie strach. Muszę tylko dotknąć wymiaru energii Alchemika i wypalić dziurę. - On czuł jak stopniowo słabnie, ale nie mógł na to nic poradzić.- Kontynuuje. Obracam się i kładę rękę na odkrytej ręce Alchemika. - Mógłbyś mi podać precle, proszę? Jest mi nie dobrze, kiedy jestem blisko jego wymiaru energii. Podaje miskę, rzucając zimne spojrzenie na moją rękę opartą o jego ramię. Szybko odpuszczam i wpycham kilka precli do ust. - Nie ma nic gorszego niż doświadczyć własnej koszmarnej degeneracji. August i Leroy są zachwyceni. Connor nie podnosi oczu. Jedząc kolejnego precla; oddaję miskę z powrotem, jednocześnie kładę rękę znów na jego ręce, a moje serce wali jak szalone. - Przepraszam, nie mogę więcej mieć tego przed sobą. Znów nie potrafię nawiązać z nim kontaktu. Connor trzaska miską z preclami przed August'em, zwraca się do mnie z oburzeniem patrząc na moją dłoń, muszę znowu odpuścić. Wtedy usprawiedliwia się, by pójść do toalety. Potrząsam głową w stronę Helmut'a, kiedy faceci sprzeczają się. Nie pojmuje tego. Enrique rozumie. Obracam palcem: Potrzebuję drugiego podejścia. Leann przesuwa krzesło i siada obok August'a, zmieniając temat rozmowy na ataki cegłami. Elmvale jak na razie nie ucierpiało, ale boją się, że być może są następni w kolejce. Ona musi wypielić ogród, ale jest przestraszona. Leann jest taka słodka, tak życzliwa, że we mnie wszystko się gotuję na myśl o jej życiu w ciągłym strachu. Strachu przed wyjściem do własnego ogrodu. Nie powinna tak żyć. Nikt nie powinien. Rolnik August mówi mam, że nie wierzy w bzdury o highcap'ach. Podczas następnej godziny gry, Connor robi się natarczywy. Wkracza w moją przestrzeń swoim łokciem, rozstawia nogi tak, że muszę przestawić swoje, aby nie dotykać się kolanami i czasami patrzy na mnie z uprzykszającą bezpośredniością. Dotykanie go znowu, będzie niezręczne i dziwne. I coraz bardziej niewygodne i uciążliwe dla mnie, staję się powstrzymywanie narastającego strachu. Godzinę później, Jay odnawia temat o szpitalu. Znów dotykam ręki Connor'a, udając ekscytację i ożywienie opowiadaniem o bolesnej szpitalnej procedurze. Nie ma kontaktu. On patrzy na mnie, na nasze ręce i z znowu na mnie. Wkroczyliśmy na niebezpieczny i przerażający grunt cichej konwersacji. Dwie partię później, Connor podnosi pustą kartę. Robi się to tylko wted, kiedy czujesz, że masz najmocniejszą kartę albo, kiedy blefujesz ja wiem, że on blefuję, ponieważ mam wszystkie dobre karty i pusta karta powinna być moja. Mam pozycję dominującą, i mogłabym zgnieść Connor'a, ale nie chcę być agresywna wobec niego. Tak więc, kiedy gra rozpoczyna się marnuję moje atuty w dwóch
partiach z rzędu. - Trzymaj się, trzymaj się - mówi Connor, kiedy kładę moją ostatnią kartę. - Co robisz? Zamieram. - Co? - Czy ty pozwoliłaś mi wygrać? Robię zakłopotaną twarz. - Nie. Pomyślałam … chciałam … - Zapomniałaś, że królowe to najlepszy atut? Nie. Popycha pieniądze z powrotem na środek stołu. - Nie biorę wygranej. Trzymaj to. - To jest twoja wygrana - mówi Leroy. Alchemik patrzy mi prosto w oczy. - Nie zagrałaś czysto, kobieto. - To była pomyłka – nalegam. Jednocześnie drżę wypełniona sporą dawką strachu. Moje ciśnienie krwi musi być cholernie wysokie. - Connor – mówi Helmut - Ona nie gra tak długo jak my. - Ona marnuje czerwoną królową, kiedy ma dziesiątkę? - Myślałam, że karo były atutem - mówię. Connor potrząsa głową. - Nie, tak nie było. - Dlaczego miałabym pozwolić ci wygrać? - Ponieważ chciałaś bym pomyślał, że kontrolujesz grę. Helmut obejmuje mnie ramieniem, zwracając się do Alchemika. - Uwierz mi przyjacielu, ona nie jest aż tak dobra. Robię zaskoczoną twarz. - Helmut! August przygotowuje karty do następnej partii. - Dzieci nie kłóćcie się. Będę miał wszystkie wasze pieniądze do północy. Jay wznosi toast za to i prowokuję każdego, by powiększyć pule o pięć dolców w następnej partyjce. Ponury Connor dorzuca się. Czy kiedykolwiek będę w stanie go "zaatakować"? Moi koledzy nie zadają więcej pytań o pielęgniarstwie. Słowa Simona odbijają się echem w moim umyśle: Nie jesteś deziluzjonistą; jesteś tylko ozdobą. - Być może powinnaś poprosić swojego chłopaka Helmut'a, by trochę lepiej cię pouczył - Connor nagle odzywa się, obdarzając pojęcie przerażającym znaczeniem. - Ta-a-k, więc… - odwracam się i zastanawiam, co Packard zobaczył w jego wnętrzu. Później, Leroy ukazuje się w kapeluszu konduktora pociągu. Chcę, byśmy zeszli do piwnicy, zobaczyć jego model kolejki. Zamiast tego wymykam się do łazienki. Potrzebuję na chwilę samotności. Prawie wpadam na Connor'a wychodząc. - Och! On podnosi ręce, jak gdyby chciał ograniczyć swoją przestrzeń osobistą. - Jak tam model kolejki? - pytam. Connor prostuje się; jest o włos wyższy ode mnie.
- Mówisz zbyt dużo o pielęgniarstwie. - Twój umysł jest w medycznym rynsztoku i musisz go z stamtąd wyciągnąć. - To jest moja profesja – mówię. - Pachy i plecy przemoczone potem.- Coś mi mówi, żeby go teraz nie dotykać. - Zauważyłem, że pielęgniarki w TV nie noszą już tych białych sukienek i czepków pielęgniarskich - mówi. Jego ton głosu jest dziwnie wysoki, jakby miał zaciśnięte gardło. - Małe białe czepki? Pończochy? Nie lubisz chodzić tak ubrana? Dreszcze przechodzą przeze mnie. - Pielęgniarki nie noszą tego stroju od lat osiemdziesiątych – mówię obojętnie. - Dlaczego? Bo nie lubisz być wciśnięta w ten strój? - Po prostu nie jest za bardzo praktyczny. Wpatruję się w moje oczy. - Czy nie uważasz, że o ocenie praktyczności stroju powinien decydować obserwator? - Nie zupełnie. - One nie lubią zakładać czepków, huh? Connor zaczyna przerażać mnie na pierwotnym poziomie instynktów. - Nie - mówię - One nie lubią zakładać czepków. Odgłos kroków w górę po schodach z piwnicy. Z ulgą widzę na końcu korytarza, nadchodzącego Helmut'a. - Jak pociągi, Helmut? - ćwierkam. - Dość wyczerpujące. Connor wchodzi do łazienki, a ja podchodzę do Helmut'a. - Wszystko w porządku?- pyta obniżając głos. - Tylko dziwna dyskusja. Helmut i ja omawiamy na nowo nasze teorie o Packard'zie w drodze do domu. Nic nowego. On też próbuje pocieszyć mnie w związku z moim niepowodzeniem, ale czuję się okropnie, by nie wspomnieć, że zwiększyłam mój strach dwukrotnie i naprawdę muszę kogoś "zaatakować". Mogłabym pójść i "zaatakować" Packard'a, ale nie chcę. Strach się zmniejszy tak czy owak jutro po spotkaniu ze Srebrną Wdową na jej przyjęciu koktajlowym. Zaczekam do tego czasu.
Rozdział 18 Nie dosyć, że Carter prowadzi samochód jak maniak, to jeszcze ujawnia gniew przez spóźnianie się ze wszystkim. Im bardziej potrzebuję kogoś "zaatakować" tym bardziej jest spóźniony. Dlatego jestem zaskoczona, kiedy słyszę dzwonek piętnaście minut wcześniej w dniu przyjęcia u Srebrnej Wdowy. To jest ta noc, kiedy przekaże Aggie Simon'owi. Naciskam interkom.
- Zaczekaj. Nie jestem jeszcze gotowa. Głos Cubby'ego - W porządku, nie spiesz się. Cubby! Moje serce zamiera. Zapomniałam odwołać naszą regularną piątkową randkę. Chwytam buty i torebkę i na bosaka lecę na dół. Buty i torebka z aksamitu, są dopasowane do brązowej aksamitnej sukni, która jest najpiękniejszym ciuchem, jaki kiedykolwiek posiadałam. Jest w tym samym odcieniu brązu, co moje włosy, ze srebrnymi błyskotkami dookoła szyi i talii. Otwieram drzwi. - Wow! Uśmiech Cubby'ego szybko znika. - Uh - och. - Cubby. Boże, ja … - Tak. Praca. Tak? Zapada okropna cisza, w której moje serce zamiera. - Jest mi bardzo przykro. - Myślę, że nie ubrałaś się tak na film i pizzę. Wszystko teraz jest podporządkowane tylko pracy. - Nie, to jest związane z próbą bycia lepszą osobą i przysięgam ... - Nie potrzebuję byś była lepszą osobą. To, co potrzebowałem, to tylko zwykły telefon. Jakiś szacunek. - To się już nie powtórzy, obiecuję Cubby patrzy na swoje buty. - Jest mi tak bardzo przykro. Cisza gęstnieje. - Nadal mamy umówione spotkanie z nowymi sąsiadami w środę, tak? - pytam. - Przysięgam, że zrobię najlepszy obiad. Wybrałam wspaniałe przepisy. Potrząsa głową. - Nie mogę uwierzyć, że zapomniałaś. Dopiero, co rozmawialiśmy o tym. - Proszę nie bądź zły, Cubby. Samochód powoli podjeżdża z głośnym warkotem. - Jest mi przykro... Wyraz twarzy Cubby'ego sztywnieje. Spoglądam wokoło i widzę Carter'a w kabriolecie. Pierwszy raz zauważam, że Carter i Cubby mają taką samą ładną blond aparycję. Z wyjątkiem tego, że Carter jest w smokingu i zabiera mnie fantastycznym kabrioletem, a ja jestem w najładniejszej sukience, jaką kiedykolwiek nosiłam. - To jest wytworne - mówi Cubby. - Tak wytworne. Chcę coś powiedzieć, ale on podnosi rękę. - Po prostu idź. Nie ma rozmowy z Cubby, kiedy jest w takim nastroju. - Do środy. Całuję go i idę. Carter, plus dla niego, nie wychodzi, by otworzyć mi drzwi. Wpatruje się prosto przed siebie, kiedy wsiadam i odjeżdża powoli oszczędzając nam popisowego numeru z piskiem opon. - Mężczyźni, huh? - mówi kilka bloków później. - To była moja wina.- Jedziemy w ciszy, czuję się naprawdę winna i mam też to
uczucie brzęczenia w lewej skroni. Cholernie staram się uspokoić, wmawiając sobie, że to nic takiego. Carter trąbi przed mieszkaniem Shelby, która po chwili pojawia się w krwistoczerwonej falującej sukni. Istne flamenco. Entuzjastycznie i z dużym aplauzem przyjmujemy nasz piękny wieczorowy wygląd. W takiej atmosferze, Shelby wciska się obok mnie na przednie siedzenie. Na ten wieczór, Shelby jest parą z Carter'em, a ja z Simon’em. To był mój bardzo dobry pomysł, żeby przedstawić Simona jako chłopaka niszczącego i oszałamiającego. Który dobrze całuje i intensywnie zniewala umysł. Chłopaka, o którym opowiadałam Aggie, podczas naszego popołudnia piękności. Od tej pory zadręczała mnie chęcią poznania jego więc obiecałam, że przyprowadzę go na przyjęcie. Wcześniej mówiłam o Packard'zie oczywiście, ale Aggie nie musi o tym wiedzieć. Jestem przekonana, że ona spróbuje odebrać mi Simona. Jestem też pewna, że odniesie sukces. Przyjęcie ma się zacząć o dziesiątej wieczorem. Przed tym mamy zjeść obiad w Mongolian Delites z Packard'em. Wydaje się, że większość stołów jest zajęta, światła przygaszone, świece migoczą. Dostrzegam go pochylonego nad stolikiem z czwórką gości. Packard w roli finezyjnego gospodarza w eleganckim czarnym smokingu. On zerka na nas przez chwilę. - Ta noc byłaby doskonała, gdyby jego tam nie było.- Shelby kiwa głową w stronę Simona, siedzącego przy barze razem z Carter'em i Enrique’em. Idziemy dalej. Simon obraca się do nas. Ma na sobie opalizującą zieloną marynarkę z siateczkową koszulą pod spodem, czarne spodnie i buty. Obie gapimy się na tą koszulkę-siatkę. Przez nią są widoczne jego tatuaże. Śmieję się. - To jest bardzo atrakcyjny strój. - Powiedziałaś mi, że wystąpię w charakterze destruktywnego chłopaka - mówi. - Pytam cię, jaki rodzaj skurwysyna tak by się ubrał? - Powiedziałam destruktywny nie walnięty. - Trochę walnięty będzie w sam raz, sądząc z tego, co naopowiadał mi Carter’a. Westchnienie Enrique. - Polityka seksualna jest tak przewidywalna. Jego diamentowe kolczyki iskrzą w blasku świec. Shelby siada obok niego. - Musisz kogoś "zaatakować". Biorę stołek i siadam obok Shelby a barman przynosi nam ouzos. Coś, co naprawdę potrzebuję to "atak". Podchodzi Packard. - Kiedy zaczyna się jej przyjęcie? - O dziesiątej - mówi Shelby. Packard wygląda dziś fantastycznie. Powstrzymuję oddech, jak gdyby to mogło pomóc. - Jak tylko w kuchni uporają się z zamówieniami, każe im przygotować nasz obiad. Ty pozostajesz, Enrique?
Westchnienie Enrique. - Tak myślę. Packard i Shelby dyskutują, jakie kebaby zrobić. Próbuję skupić się na wybieraniu z miski cukierków z orzechami, zamiast zadręczać się dolegliwym brzęczeniem w mojej lewej skroni. Ono utrzymuje się w stałym natężeniu, które nieznacznie zmienia się tylko, przy poruszaniu szczęką. Może to coś związanego z mięśniami, co nie byłoby takie złe, ale przypominam sobie, że tam jest też spora żyła, która mogłaby być bezpośrednio narażona przez ruchy szczęką. Gdybym była naprawdę bogata, kupiłabym dla własnych potrzeb tomograf. Pewnie wtedy musiałbym też kupić sobie własny dom. Chociaż byłby zbyt duży dla jednej osoby i pewnie sąsiedzi narzekaliby. Zwracam uwagę, na sprzeczającą się Shelby z Simonem w odległej części baru i wtedy Packard siada obok mnie, cicho mówiąc. - Helmut powiedział, że nie udało ci się z Alchemikiem ... - Następnym razem mi się uda – mówię. - Jeśli masz reakcję na jego wymiar energii ... Moje całe ciało reaguje, kiedy patrzę mu w oczy, wdychając jego ciepły palący zapach. Pocałunek jest nadal zbyt żywy między nami. - Dostanę go. - Helmut mówił, że wy dwoje kłóciliście się podczas gry. Czy Connor w jakiś sposób jest skupiony na tobie? - On jest skupiony na fakcie, że jestem pielęgniarką, to wszystko. - Tylko jeszcze jedna szansa z Alchemikiem, ale jeśli nie będziesz mogła nawiązać z nim kontaktu, to koniec. Usuwam cię z tej sprawy. - Więc jednak to nie jest tak ważny przypadek? - Jedno podejście – mówi kategorycznie. - Nie możesz usunąć mnie zanim wykonam swoją pracę. Packard spogląda na mnie bezceremonialnie/obcesowo. - Mogę robić, co tylko chcę. - Jak ja. - Nie. Nie możesz. - Co? - Spędzasz zbyt wiele czasu narzekając na swoją zależność ode mnie zapominając, że faktycznie jesteś moją sługą, i że naprawdę musisz podporządkować się moim rozkazom. Szczęka opada mi w szoku. - Dobrze, więc zapamiętaj sobie, co ci teraz powiem, jeśli usuniesz mnie, znajdę Alchemika i "zaatakuję" go na własną rękę. - Nie, nie zrobisz tego. Teraz kiedy zobaczyłaś kim on jest wiem, że nie zrobisz tego. Kładzie łokieć na barze, stwarzając wrażenie, jakbyśmy miło gawędzili. - Nie przeciwstawiaj mi się, Justine. Ty jesteś sługą, ja jestem panem. Zwierzchnikiem.- Przerywa dla efektu. - Moja obojętność zniszczyłaby cię. Mgła wściekłości pokrywa mój wzrok. - Serdecznie przywitałabym twoją obojętność. - Uwierz mi, nie było by tak. Zniża głos.
- Nie zapominaj nigdy w jakim stanie przyszłaś tutaj tej nocy, kiedy waląc w drzwi, błagałaś o "atak". - A ty nie zapominaj nigdy, że Cubby jest moim chłopakiem, więc możesz przestać zamartwiać się o mnie i traktować jak bym była bardziej krucha i mniej zdolna niż pozostali, ponieważ nie jestem. - Uwierz mi, nie próbuję zastąpić Cubby'ego. Nigdy nie traktowałbym cie tak jak on. - Co to niby miało znaczyć? - Cubby chce tylko taką ciebie, jaka pasować będzie do jego fałszywego bajkowego życia. Moja twarz płonie. - Może jesteś w stanie odczytywać psychologiczne nastroje ludzi, ale wyraźnie nic nie wiesz o miłości. Używam słowa, by go zranić. - I w przeciwieństwie do ciebie, Cubby nie jest pasożytem, tchórzliwie żerując na otaczających go ludziach. Packard patrzy na mnie dziko. Mój komentarz jest bolesny, natychmiast żałuję tych słów i ich świadomość boli mnie bardzo. Wydaje się, że chce coś powiedzieć; ale tylko wstaje i wychodzi do kuchni, a ja pozostaje, czując się z tym okropnie. Nienawidzę go za to, że uzależnił mnie od siebie w taki sposób, ale czuję się naprawdę strasznie przez to, co powiedziałam. Simon podchodzi i siada na stołku Packard'a. Niezdrowo blada skóra sprawia, że jego oczy wyglądają nienaturalnie niebiesko. Przynajmniej uczesał włosy. - Porównajmy nasze historię - mówi. - Jak długo jestem twoim chłopakiem? Patrzę w stronę kuchni. - Ty nie jesteś moim chłopakiem. Jesteś rodzajem … ty jesteś tylko kimś, kto zaatakował moje życie. Nie jesteś chłopakiem. − W porządku. Co robię dla zarobku? Popijam mojego ouzo, próbując pozbierać się. – Nie rozmawiałyśmy o tym. - Powiedzmy, że jestem profesjonalnym hazardzistą. Lepiej trzymać się prawdy. - Dobry pomysł. Simon potrząsa lodem w napoju. To jest głupie, ale chcę, by Simon pomyślał, że wykonałam dobrą robotę ze Srebrną Wdową. - Co jeszcze o mnie? - pyta. - Jesteś niebezpieczny i ekscytujący, ona to lubi. Cała heca z nią polega na tym, że ona pragnie intensywnej rozrywki, by nie skupiać się na kondycji swojej skóry. Bądź ostrożny. Jej skóra może cię zaniepokoić. - Bez obawy. Co jeszcze? - Powiedziałam, że jesteś typem faceta, który potrafi zawładnąć umysłem drugiej osoby, jej życiem. Powiedziałam jej też, że pocałowaliśmy się tylko raz a nie powinniśmy. To jest wielki sekret. - Justine, jeśli jestem twoim niebezpiecznym chłopakiem, to między nami było o wiele więcej, niż jeden pocałunek. - Dobrze, powiedziałam jej tylko to, że był jeden tajny pocałunek. - Czy ja wiem o drugim chłopaku?
- Jeśli weźmiesz pod uwagę też mojego brata Carter'a, to mam jeszcze dwóch innych chłopaków, ale ty wiesz tylko o stałym. Simon uśmiecha się. - Siostro Jones. Mój Boże! Potrząsam głową. - Aggie kocha takie popaprane sytuacje. Poza tym, ona nie będzie miała skrupułów i będzie czuła się pewna siebie odbierając mi cię, ponieważ jest ładniejsza. - Czy jest? - Bardzo, w przesłodzony dziecinny sposób. Będzie oczekiwać byś był apodyktyczny i kontrolujący. Simon zwęża oczy. - Apodyktyczny i kontrolujący. Rozumiem. Biorę powolny łyk ouzo. Chyba podoba mu się sposób, w jaki go określiłam, dlatego czuję się dobrze. - Poprzeczka została postawiona dość wysoko, Simon. Powiedziałam jej, że masz ten mroczny grawitacyjny wpływ na mnie, skłaniając mnie do rzeczy, których nigdy nie marzyłabym robić. Prowadzisz mnie w dół ścieżką, której nigdy nie wybrałabym dla siebie, ale jest w tobie ta niesamowita magia, która sprawia, że czuję się prawdziwe żywa przy tobie. Chociaż masz też coś w sobie podłego. Simon uśmiecha się. - Doskonale. - Głównie mówiłam o pocałunku, a ona była nim bardzo zainteresowana. - Czy muszę wiedzieć coś konkretnego o nim? - Tylko to, że lepiej żebyś był w tym dobry. Powiedziałam jej, że pocałunek był powalająco erotyczny, a jego intensywność, doprowadziła do takiego zespolenia między nami, gdzie dotknięcie twoich warg rozjaśniło – pamiętam, że użyłam frazy ”każdą cząsteczkę w moim ciele". Nawet dotknięcie twoich koniuszków palców, było ekscytującym przeżyciem. - Jeśli to był tak gorący pocałunek, dlaczego zatrzymaliśmy się? - Przerwano nam. - Więc to było publiczne miejsce? - Nie powiedziałam, gdzie byliśmy. - Hmmm. Publiczne miejsce. Simon uśmiecha się w taki sposób, że robię się nerwowa. - Zakazany pocałunek. - To jest dość standardowa historia - mówię. - Włącz jakąkolwiek operę mydlaną i znajdziesz tam zakazany pocałunek. - Potrzebuję scenerii. Jeśli ona mnie spyta, powiem jej, że to była restauracja jak ta. Co o tym myślisz? Mogliśmy się całować z tyłu przy loży, albo w kuchni. Być może nawet w łazience. Simon uśmiecha się. - To byłoby coś, nie sądzisz? Walczę, by utrzymać moją twarz obojętną, bez wyrazu. - To jest twoja historia. Wymyśl, co chcesz. Napięcie w mojej skroni przekształca się w pewnego rodzaju pulsację. Nie dobrze.
- Typowy chłopak?- Simon słomką miesza swoją szkocką. - Może nazwiemy go Cubby? Spoglądam na niego twardo. - Nie waż się kiedykolwiek wprowadzać imienia Cubby w sprawy deziljuzionistów. Shelby i Enrique wpadają z tacami kebabów - przystawek. - Dołącz do nas, Justine – mówi Shelby. Wstaję, kiedy Packard wpada z drugą tacą; Simon zatrzymuje go. - Packard - mówi. - Justine opowiedziała naszej Srebrnej Wdowie całkiem pomysłową historię o mojej przykrywce. Powinieneś to usłyszeć. - Nie jest pomysłowa - mówię. - Jest fantastyczna - mówi Simon. - Nie chcę przechodzić przez tą historyjkę znów. Wskazuję na tacę Packard'a. - Te wyglądają dobrze. Z czego są? Packard patrzy na mnie dziwnie. - Kebaby z cukinii. - Ona stworzyła ze mnie niebezpieczny obiekt miłości – mówi Simon. - Jestem gorący, intensywny i charyzmatyczny - tak charyzmatyczny i powoduję, że Justine robi rzeczy, których nigdy nie zrobiłaby... Packard spogląda na Simona żartobliwie. - Jestem źródłem mrocznego grawitacyjnego pociągu...- mówi Simon. - Srebrna Wdowa potrzebuję rozproszenia - mówię. - Właśnie dlatego wymyśliłam taką postać. To jest sposób na odciągnięcie uwagi ... Ale Simon kontynuuje. - Zawładnąłem jej umysłem, jej życiem. To niewłaściwe, ale potajemnie ona mnie pragnie; czuje moją magię. Ale najlepszy jest opis naszego tajnego pocałunku. Nie mogę nawet spojrzeć na Packard'a. - Musisz częściej wychodzić. - Ona powiedziała Srebrnej Wdowie, że kiedy pocałowałem ją, każda cząsteczka w jej ciele ... - Simon – przerywa Packard. - Moje dotknięcie jej skóry było elektryzujące, pocałunek ... - Dlaczego mi to mówisz? - Nie sądzisz, że to jest intrygujące? - To brzmi jakby Justine określiła cię celowi używając efektownych szczegółów. - Co w tym tak ekscytującego, że zachowujesz się jak podniecony uczniak? Simon uśmiecha się złośliwie. - Ze względu na rozrywkę – mówi i odchodzi, by dołączyć do grupy. Nie wiem czy wieczór może stać się jeszcze gorszy. Zwracam się do Packard'a, który zaiste wygląda na całkiem zadowolonego. - Śnij dalej – mówię, a on mając ten elektryzujący błysk w oczach z absolutnym wdziękiem obraca się i ustawia tacę kebabów z cukinii na stole deziljuzionistów. Proszę barmana o szklankę wody. Niech sobie Packard myśli, co tylko chcę, mówię sobie, opróżniając szklankę. I brzęczenie w skroni jest tylko napięciem od mojej szczęki. Dlaczego nie miałabym mieć napięcia? Minęło dwa tygodnie odkąd ostatniego "ataku". Będę czuła się jak nowa osoba, kiedy "zaatakuję" Aggie.
Obserwuję Packard’a siedzącego z gangiem i żałuję tego wszystkiego, co było przedtem zanim dowiedziałam się, że on oszukał mnie, zranił tak dogłębnie i ukradł moją wolność. Przez to, co zrobił, zniszczył coś ważnego, co mogłoby być między nami. Czując niewiarygodny smutek, przyłączam się do ucztowania z moimi kolegami. Packard i ja ignorujemy się nawzajem z wyjątkiem tych przypadkowych momentów, gdy zachłannie, krótko łapiemy swoje spojrzenia, emocje się nasilają, aż odwracamy się i zanurzamy się z powrotem w atmosferze brzęczących szklanek, dzwięków srebrnej zastawy stołowej i błyskotliwych rozmów o naszej drapieżnej mongolskiej bandzie, przebywającej nam tylko znanym tajnym kącie miasta, sekrety w każdej kieszeni.
Rozdział 19 Dom Srebrnej Wdowy skrzy się kryształami i światłem świec. Gwar rozmów i śmiechu unosi się w pomieszczeniu wśród niewielkich skupisk zgromadzonych tam eleganckich ludzi a miękki, ciepły wietrzyk wpadający przez francuskie okna dodaje magicznej dzikości tej nocy. Kelner zbliża się do nas z tacą lampek szampana. - Masz jakąś szkocką? – pyta Simon. Kelner odchodzi. - Kim do diabła są ci wszyscy ludzie? Myślałem, że ona została odizolowana. - Głównie pomoc. Wskazuję na Elaine i Sashy. - Dwie kobiety w kącie są stylistkami, a faceci wyglądają na ich towarzyszy. Carter i ja jesteśmy jej sprzątaczami basenu. Wspomniała też, że zaprosiła swojego prawnika. I agenta nieruchomości. - Już pozbywa się swoich nieruchomości? – pyta Simon. - Nawet nie zacząłem z nią pracy. - Inwestuje w mieszkania. Oto i ona. - Wskazuję. Aggie płynie w białej sukience ze srebrnymi iskierkami. To, co oszałamia w jej ubiorze, to wszystko, czego tam nie ma - cała lewa połowa jej ciała jest naga oprócz części, które wedle zasad powinny być przykryte. W ten sposób, skutecznie ukryła rany spowodowane wirusem Osiris'a, które są skoncentrowane na jej prawej stronie i nadal wygląda szalenie seksownie. Aggie potrząsa blond lokami, kiedy się zbliża. - Witajcie! Znudzona postawa Simona nawet na sekundę mnie nie zwodzi. I kiedy przedstawiam ich, ona skłania głowę i patrzy w górę na niego, jak seksowna, zakłopotana mała dziewczynka. Simon przetrzymuje jej rękę zdecydowanie za długo. Jego marynarka jest rozpięta i przez koszulkę-siatkę widać imponujące głowy i ogony smoczych tatuaży. Aggie przyciąga zarumienionego Carter'a do swojej nagiej części i urządza naszej czwórce wycieczkę po swoim domu. Senny puls muzyki snuje się przez głośniki, a ja czuję niepokojące wibracje w głowie, gdzie na pewno nie chcę ich czuć.
Co jakiś czas, Aggie zatrzymuje się, by szokować postawą rozpustnej i szokującej szczerości, gdy zadaje osobiste pytania. Wydaje się być szczególnie zainteresowana tym, że Simon lubi żółwie morskie i, że Shelby myje włosy tylko raz na tydzień. Docieramy na górę, do sypialni. Opisałam ją Shelby, ale mój opis nie przygotował ją na kryształowo-biały obłęd. Wymieniamy ostrożnie spojrzenia, starając się zneutralizować wyrażanie naszych odczuć. Carter wygląda na przerażonego, ale Simon tylko się śmieje. - Miło – Simon zwraca się do niej. - Bardzo miło. Aggie bierze to za komplement. Podczas kiedy bacznie lustrujemy jej olbrzymią garderobę i pokoje gościnne, ona kieruje moich towarzyszy do schodów i ogłasza, że musi mnie na chwilkę wypożyczyć. Jak tylko zaczynają schodzić na dół, pociąga mnie do biura, zamyka drzwi opierając się o nie plecami i wzdycha z ulgą. Po czym zatacza się w napadzie drapania. - Czy wiesz jak ciężko jest powstrzymywać się tam na dole? - mówi. - Radzisz sobie zdumiewająco dobrze - odpowiadam. - Czuję jak włókna przebijają się na zewnątrz w każdej sekundzie! – skarży się, kierując moją uwagę na kilka rzędów małych szklanych pojemników. - Spójrz jak wiele włókien wirusa Osiris przebiło się wczoraj przez moją skórę. Aggie ściągnęła prawie całą sukienkę, ujawniając czerwoną, podrażnioną skórę i beżowe bandaże, które do tej pory suknia przykrywała. Ja bardziej jestem zainteresowana jej śmietankowo bladą lewą ręką. Odczuwam nieodpartą potrzebę zaciśnięcia palców dookoła jej ręki i skierowania rzeki strachu do niej. Chcę tego. Pragnę tego. To przeraża mnie, jak mocno tego pragnę. Czym się stałam? - Nie patrz na mnie. Chcę byś to obejrzała. Dopada komputera i włącza film gdzie pincetą z normalnie wyglądającej skóry jest usuwane coś niewidocznego; to jest nagrane jakimś rodzajem aparatu powiększającego, ale nadal włókno jest nie widoczne dla oka. Kiedy film się kończy, ona wręcza mi szklany słoik i lupę. - To jest włókno, które dopiero widziałaś. Zdejmuję pokrywkę i przez lupę przeszukuję dno. - Nie widzę tego. - Boże, jesteś taka tępa. Pozwól mi. Przeszukuje słoik pod różnymi kątami. - To zniknęło! Cofa się i patrzy na mnie oskarżycielsko. - Ono zniknęło! - Nie wzięłam tego. - Nie, nie wzięłaś, ale coś zrobiłaś - prawdopodobnie dmuchnęłaś za mocno i to odleciało. Aggie zachowuję się w swój typowy obraźliwy sposób, a ja gapię się na miejsce na jej ręce, które chcę "zaatakować", pamiętając jak wspaniały był, ten pierwszy raz w jej sypialni. Mój głód rośnie. - Co ja mam teraz robić? Nagle podchodzi i łapie moją rękę.
- Dzięki Bogu, że jesteś tu, Justine! To mnie wyrywa z osłupienia. Nie mogę tego zrobić. Ona jest zbyt żałosna. - Powinnaś tam wrócić. Chwytam za klamkę. - Omija cię całe twoje przyjęcie. Schodzimy na dół, gdzie jej transformacja z powrotem do normalności jest zdumiewająca. Jest uosobieniem własnej sukienki - nieskalana publiczna strona i ukryta obłąkana. Podchodzi Elaine-fryzjerka by się przywitać, wtedy przedstawiam ją moim przyjaciołom. - Czy możecie uwierzyć w to o Burmistrzu Templeton'ie? - mówi. - Nawet burmistrz, z wszystkimi jego ochroniarzami … - Co z nim? - pytam. - Miotacz Cegieł go dorwał. Nie żyję. Martwy od razu. - To jest okropne! - mówię. - I przypuszczam, że nadal nie zdołali złapać faceta – mówi Carter. - Nie – mówi Elaine. - Czy możesz w to uwierzyć? To naprawdę jest szok i wyrażamy współczucie. Sasha i dwóch facetów – jej i chłopak Elaine, jak się domyślam - podchodzą do nas i dodają, że słyszeli o tym news’ie. Wtedy Sasha, Elaine i jeden z chłopaków zaczynają sprzeczać się czy Miotacz Cegieł jest telekinetykiem. Aggie słucha ze skrzyżowanymi rękami, dusząc gniew. - Uważam, że to nie jest odpowiednia pora i miejsce, żeby prowadzić tu, na przyjęciu taką rozmowę - mówi w końcu. - I wiecie co? Templeton był do dupy, tak czy owak. Wysyła stylistki i chłopaków po lód i nowy zapas chipsów; a Carter'a i Shelby zabiera, by poznali potencjalnego klienta basenu, zostawiając Simona i mnie samych. - Nazywasz to zdestabilizowaniem? – pyta Simon. - Ona jest zdestabilizowana. Tylko nie widzisz tego. Uśmiecha się przez moje ramię. Do niej. - Co będziesz robił z nią? - Zobaczmy. Simon kładzie rękę na białym filarze. - "Zaatakuję" ją; i dam jej niezapomnianą jazdę życia w tej jej sypialnianej czystości, a wtedy podążymy w wirujący weekend kasyna, gdzie zostawimy nieprzyzwoitą ilość jej pieniędzy. - Masz zamiar uprawiać sex z nią zaraz po tym jak ją "zaatakujesz"? Simon otwiera swoje niebieskie oczy w fałszywym zaskoczeniu. - Och, nie! Czyżby to naruszyło jedną z reguł Packard'a? Narażając się, przez doznanie bardzo przyjemnego seksualnego doświadczenia z celem podczas Godziny Glorii? Jak oglądanie robala na przedniej szybie, kiedy jedziesz zbyt szybko? Spogląda na mnie natarczywie i śmieje się. - Jak najbardziej polecam. Tylko gapię się na niego, zaschło mi w gardle. - Mógłbyś stracić kontrolę. - I możliwość także.
Uśmiecha się. - Widzisz, to jest różnica między tobą i mną. Nigdy nie zrezygnujesz z kontroli, albo opuszczenia swojej strefy komfortu. Właśnie dlatego nie mogłaś dotknąć mojego wymiaru energii. Czy też Alchemika. Odgarnia gęstą czarną grzywkę z oczu. - Na początku nikt nie wiedział, gdzie będą twoje ograniczenia, ale teraz wiemy. Będziemy musieli pozostawić sprawę Alchemika z twojego powodu. Jestem oniemiała i przepełniona wstydem. - Tak, bo wygląda na to, że nie poradzisz sobie z nim, a ty byłaś kluczem. Prostuje się. - Nie przejmuj się. Wy wszyscy macie cele, z którymi nie możecie pracować. Ponieważ wy wszyscy macie ograniczenia. Z wyjątkiem mnie. Ja pozbyłem się moich ograniczeń. - Jak? - Dlaczego miałbym ci o tym powiedzieć? Carter i Shelby wracają, trzymając się za ręce. - Nie lubię Srebrnej Wdowy – oznajmia Shelby. - Powiedzieć jej co? - Carter pyta Simona. - Jak "atakować" odpychające cele – mówi Simon. - Nie słuchaj go Justine – mówi do mnie Carter. - Jeśli cel jest odpychający, to jest odpychający. Simona złośliwie się śmieje. - Tylko jeśli jesteś zbyt leniwy i głupi, by to zrozumieć. Shelby cofa się. Carter zwraca się do niego. - Co to było? - Leniwy – mówi Simon. - I głupi. Carter reaguje natychmiast - lód leci w powietrzu, tłucze się szkło i następne, co widzę, to Carter przypierający Simona do filaru, prawym przedramieniem przez jego szyję a lewą ręką unieruchamia jego ręce. - Co to było? - warczy Carter. Simon dusi się słowami. - Leniwy … Carter szarpie go. - Głupi …- Kończy Simon z chrapliwym dźwiękiem, co jest albo śmiechem albo kaszlem. Całe towarzystwo zamiera i patrzy na nas, a chrząkanie Simon'a wydaje się coraz mniej podobne do śmiechu. Shelby uśmiecha się. - Chłopaki! - mówię. Carter puszcza go. - Masz szczęście, że Packard potrzebuję ciebie dziś wieczorem. Simon kaszle i uśmiechając się, doprowadza do porządku swoje ubranie. - Dziękuję. Carter siada, a Shelby siada mu na kolanach. Simon patrzy z ukosa przez pokój. - Ona nadal nas obserwuję.
- A to niespodzianka - mówię. - Dajmy jej trochę więcej powodów do obserwacji. Simon obejmuje mnie pytając. - Jest wam nudno? Chcecie wyjść? Shelby uśmiecha się tajemniczo, jakby dopiero dotarła do niej wspaniała wiadomość. - Ja chcę – mówi Carter. - Ja także - mówię. Jest mi przykro z powodu burmistrza i ogólnie z Midcity; mam wrażenie, że przekroczyliśmy nową linię chaosu. - Gwarantuję – mówi Simon, że jeśli Justine będzie tak dobra i pozwoli mi się pocałować, Srebrna Wdowa zamknie to przyjęcie w ciągu trzydziestu minut i wszyscy będziecie mogli wyjść. - Nie, dzięki - mówię. Carter wstaje, wypuszczając Shelby z kolan. - Tylko to? - Tylko to. Pocałunek z Justine, kontakt wzrokowy i Srebrna Wdowa kończy przyjęcie. Carter krzyżuje ręce. - Pokój pusty w trzydzieści minut? Albo ona zaczyna go opróżniać? - Pokój czysty. Licząc od początku pocałunku. Simon usuwa rękę z mojego ramienia i wyciąga ją do Carter'a. - Pięćset dolców. Carter bierze jego rękę. - Zakład. - Z wyjątkiem, że to się nie zdarzy - mówię. Patrzę na filar. Przeczuwam w wizji pocałunku Simon'a, siebie przyciśniętą do niego. Coś z zachowania alfy. - Zgódź się – mówi Simon. – Na takich samych zasadach. Shelby bierze mnie za rękę. - Załóż się z nim, Justine. Zarobisz pieniądze. - Czy naprawdę myślisz, że Aggie skończy całe przyjęcie i wyśle wszystkich do domu tylko patrząc jak Simon cię całuje? – pyta z niedowierzaniem Carter. - Zapomnij o tym. Zhańbiłam mój związek z Cubby wystarczająco, jak na jeden dzień. - Nie bądź taka szlachetna – mówi Simon. - To tylko praca. Krzyżuję ręce. - W porządku – mówi Simon. - Dwadzieścia minut, albo płacę każdemu z was pięćset dolarów. A jeśli wygram, każdy płaci mi tylko sto. Simon patrzy na mnie – zachłannie, natarczywie, błagalnie. On zrobi wszystko, aby ten zakład miał miejsce. Uśmiecham się. - W porządku, przyjmę zakład – mówię. – Ale mam swoją cenę. Shelby i Carter wymieniają spojrzenia. - Jaką? – pyta Simon. - Twoja technika. Jak możesz "atakować" cele, które są odpychające dla ciebie, kiedy nikt inny nie może. Jak pozbyłeś się twoich ograniczeń? Simon potrząsa głową.
- To jest mój warunek - mówię. Simon patrzy na swoje czarne buty, niezgrabne i brudne na tle białego dywanu. - Nie. Zastanawiam się, czy jest coś wstydliwego albo zbyt osobistego w tym, co robi. - Pomóż mi, Simon. Pomóż mi być skuteczną z takimi ludźmi jak Alchemik. Carter chwyta szampan z tacy mijającego nas kelnera. - Justine, my wszyscy mamy negatywne reakcje do pewnych wymiarów energii. My wszyscy mamy nasze ograniczenia. - Nie ja – mówi Simon. - Więc powiedz mi - mówię. - Ty nie byłabyś skłonna by przejść przez to. To powoduje utratę kontroli, a ty nigdy nie zrobisz tego. - Wtedy nie ma zakładu. Simon spogląda przez pokój na Srebrną Wdowę, która podekscytowana rozmawia z Elaine-stylistką. On pragnie tego zakładu. My wszyscy widzimy to. I my wszyscy chcemy usłyszeć o technice do wyjawienia, której jest tak niechętny. - Zegar tyka – mówi Shelby. Simon marszczy brwi. - Nie docenisz tego, to wszystko. Przypatruje się każdemu z nas, poczym spogląda na Aggie. Czekamy. Zawsze lubiłam te prawdziwe opowieści "pochyłej spirali” życia w korupcji i dekadencji, które możesz zobaczyć w TV - prawdziwe zbrodnie, gwiazdy rock'u schodzące na złą drogę. Ale kiedy stoję i zastanawiam się nad "wymianą seksualnej przysługi dla uzyskania wskazówek , jak być efektywniejszym deziljuzionistą ” i dodaję to teraz do listy rzeczy moich poniżeń, wówczas te historie wydają się o wiele mniej zabawne. - W porządku, w porządku. Umowa. Simon bierze oddech. - Kiedy sięgam do wymiaru energii kogoś, jak tylko czuję coś wstrętnego, na przykład … Czekaj, wróć ... przerwa w zamyśleniu. - Po pierwsze, musisz zrozumieć. Simon zwraca się do mnie. - Dlaczego mój wymiar energii jest tak wstrętny dla ciebie, Justine? Czeka. Nie mam żadnego wytłumaczenia, więc on kontynuuje. - Czym jest wymiar energii? I czy może zranić cię? Przerywa, patrząc na każdego z nas. Jego całe usposobienie zmieniło się, gdy podjął decyzję, żeby powiedzieć nam; po raz pierwszy wydaje się szczery. - Wymiar energii nie może zranić cię - mówi. - Kiedy cofnęłaś się ze wstrętem ode mnie Justine, to nie dlatego by ochronić się od czegoś we mnie. Broniłaś się od podłej, zbytecznej, prawdopodobnie nieznanej części siebie. To jest problem, który musisz zrozumieć, by moja technika zadziałała. Podstawowa psychologia. Nie jestem zbyt okropny dla ciebie; Jestem zbyt znajomy. Nie byłabyś odrzucona przeze mnie, jeśli byś nie współbrzmiała ze mną.
Albo jakaś odrzucona część ciebie. - Sugerujesz, że ja współbrzmię z Alchemikiem? Gwałcicielem i mordercą? To właśnie mówisz? Simon krzyżuje ręce. - Co się wydarzyło kiedy dotknęłaś jego wymiaru energii? Wracam myślami. Uczucie dziury rojącej się mrocznym życiu. - Po prostu wyczułam, co tam było i wycofałam się. Właściwie nie dotknęłam go. - Bardzo ciekawe. Wyczułaś, co tam było nawet nie dotykając tego. - Nie jestem jak Alchemik. - Nie, nie jesteś sadystycznym przestępcą, ale masz rzeczy wspólne z Alchemikiem. Jak jeszcze mogłaś dowiedzieć się, co było w nim? Dotknęłaś jego wymiaru energii przed tym? Simon umieszcza zimny koniuszek palca na mojej klatce piersiowej. - Rozpoznałaś to. To samo się wydarzyło, kiedy spróbowałaś dotknąć mojego wymiaru energii, ponieważ wiedziałem, że tak się stanie. Nie możesz rozpoznać czegoś, czego nie znasz. - Wierzę, że rozpoznałabym prawdziwą miłość, jeśli by mi się przytrafiła - mówi Shelby - Ale tak jeszcze się nie stało. - Lubię myśleć, że rozpoznałbym Wielką Stopę - mówi Carter. - Pieprz się – mówi Simon. – Odsłaniam przed tobą moją technikę. Moja technika jest wartościowa. On zwraca się do mnie. - Czy kiedykolwiek pływałaś w jeziorze Michigan wiosną? Jest mroźno. Zanurzasz palce w wodzie i wrzeszcząc wyciągasz je. Jak to przezwyciężasz? Cóż, jeśli zanurkujesz w … - Zanurkować? Simon uśmiecha się. - Zamiast tylko dotykać, nurkujesz, najpierw ręką. Kiedy wyczuwam odpychający wymiar energii, przyjmuję, że to tylko ja, że czuję siebie, że byłem tam już wcześniej. To jest forma poddania się. Obal ściany. Wpuść potwory, wypuść potwory. Poddaję się i nurkuję, z nastawieniem na całkowitą akceptację ... Simon umieszcza rękę na swojej klatce piersiowej - Tutaj. On wykrzywia wargi i ma to odległe spojrzenie, jest poważny. Myślę, że on naprawdę to robił. - Kocham i przyjmuję to jako część mnie. Przyjmuję, że każdy odpychający cel jest mną i każdy odpychający wymiar energii jest moim wymiarem energii i nurkuję. I wiesz, kiedy robisz to właściwie, ponieważ jest ten... - On przerywa, królewski błękit skierowany w nicość. Kontynuuje, szepcząc. - Inność zanika. Jesteś głęboko wewnątrz. To jest zdumiewające. Shelby patrzy na niego z przerażeniem. - Zejście, lubię to tak nazywać – mówi Simon. - I wtedy wypalasz dziurę głęboko wewnątrz zamiast na powierzchni. I "atakujesz" ich do kurwy nędzy. Jestem ogłuszona. - Co jeśli nie będziesz mógł się wycofać? Packard mówi, że jeśli pójdziesz za daleko wewnątrz możesz nie wrócić.
- A ja jestem tu żeby powiedzieć, że wszystko jest ok. Carter mruży oczy. - Nie wchodzisz tak naprawdę. - Tak, wchodzę – warczy Simon. - Wiedziałem, że nie masz ikry. - To jest ogromne ryzyko - mówię. Simon uśmiecha się. - Tak, jest. Moje usta są otwarte. Nigdy nie spotkałam kogoś, kto tak mało troszczyłby się o własny dobrobyt, własne bezpieczeństwo. Uświadamiam sobie, że Simon prawdopodobnie nie będzie żył zbyt długo. To mnie zasmuca. - A więc? – mówi Simon. - Dostałeś swoją odpowiedź. - Dziękuję, Simon. Dziękuję, że powiedziałeś. On uśmiecha się. - I teraz do części rozrywkowej tego wieczoru. Nie jestem chętna, by go pocałować, ale deziljuzioniści dotrzymują słowa. - Odliczaj czas, Carter. Simon spogląda mi w oczy. - Gdzie jest Aggie? - W drugim końcu pokoju - mówię. - Za tobą. - Czy nadal nas obserwuję? - Tak. Idzie dookoła staję za mną, żebyśmy oboje mogli widzieć Srebrną Wdowę. Kładzie ręce na moich ramionach i szepcze mi do ucha. - Zamknij oczy i nie otwieraj ich, aż ci powiem. Wzdycham i dostosowuję się, on stojąc za mną otacza mnie rękami, dookoła mojej talii. - Uśmiechnij się, ale nie tak jakbyś myślała, że coś jest zabawne. Uśmiecham się, wargi zamknięte i on całuje mój policzek, tylko raz, bardzo lekko. - Teraz szepczę ci na ucho – on szepcze. - Rób dokładnie to, co robisz teraz. Ona patrzy, zastanawiając się, o czym mógłbym ci mówić. Co to mogłoby być? - To był ten wielki pocałunek? - Wiem, że prawdopodobnie miałaś nadzieję na coś większego. - Jestem tylko zaskoczona - szepczę, oczy nadal zamknięte. - Spędzasz zbyt dużo czasu z Packard'em. - Nie zaczynaj tego. - Nie martw się baby, jesteś zbyt słodka, by być w moim typie - mruczy. - Teraz patrzę w górę na schody. I teraz patrzę na nią. Dobrze, że nie widzisz w jaki sposób patrzę na nią. Oooh. - Ty lepiej nie bądź zbyt twardy dla niej, Simon'ie. - Albo, co mrówki zjedzą mój mózg? - Być może . Słyszę głos Carter'a, szept. - Nie, nie, ludzie. Siadajcie z powrotem. Moje oczy nadal są zamknięte.
- Co się dzieję? - Każda jedna osoba na tapczanie przy Aggie wstaję – mówi Simon. - Tak, tak. Zakłada marynarkę … Czuję, przez nacisk jego policzka na mój, że się uśmiecha. Około czterdziestu pięciu minut później Carter, Shelby i ja pędzimy do miasta. Wszystko, czego chcę to dostać się do domu i położyć się do łóżka z moją książką, która czasami uwalnia mój umysł od strachu o zdrowie wystarczająco by pozwolić mi spać. Jestem zdeterminowana, by przejść przez ten epizod hipochondrii po staremu, do momentu aż "zaatakuję" Connor'a. Na pewno nie będę pełzać przed Packard'em, błagając go, by pozwolił mi na "atak”. Bez dwóch zdań, to by go tylko ucieszyło i nie chcę dać mu satysfakcji. Ja na pewno bym się nie cieszyła. Mogę wytrzymać kilka dni więcej - nie jestem jeszcze w strefie niebezpieczeństwa jak Jarvis. Shelby pochyla się przez siedzenie, uśmiechając do mnie. Simon wisi nam kasę. - Coś co zawsze musisz pamiętać - mówi. - Kiedy Simon oferuje zakład, zawsze mów Tak. Zawsze tak. - On był blisko wygranej - mówię. - Ludzie byli przejęci śmiercią burmistrza - wielu z nich szukało usprawiedliwienia by wyjść. - Pewnie, być może to wyglądało beznadziejnie przez chwile – mówi Carter. - Ale wiedziałem, że ktoś spróbuje zostać. Nie byłem zmartwiony i powiem ci, dlaczego Simon zawsze przegrywa. I ta technika zejścia? Musiałabyś być obłąkana, by to zrobić. - Co to znaczy? Zejście? – pyta Shelby. - To jest, kiedy schodzisz w jaskiniach i badasz je – mówi Carter. - I czasami nie wracasz z powrotem - mówię. - Tylko sprawa czasu, kiedy to się przytrafi Simon'owi - mówi Carter. - Albo gorzej. On prosperuje na stracie i ruinie, jest ostatecznym przegranym. Zatrzymujemy się przy szlabanie; Carter daję kobiecie dziesięć dolców i ona wydaje mu resztę. Jak tylko odjeżdżamy, zauważam twarz w zakopconym betonie ponad małym oknem. Ciężko jest mówić na pewno, ale to wyglądało jak twarz - znak Henji. - Cholera - mówię, wpatrując się z powrotem na oddalającą się kabinę. - Co? – pyta Shelby. Obracam się i wymowie patrzę na nią. - Pomyślałam, że zobaczyłam znajomą twarz. Podnosi brwi. A ja kiwam głową nieznacznie. - Zobaczyłaś kogoś, kogo znasz? – pyta Carter. - Chcesz, bym zrównał się z jednym z tych samochodów? Wzruszam ramionami. – To nie jest typ faceta, do którego chcielibyśmy pomachać - mówię.
Rozdział 20
We wtorek, dziwne uczucie w mojej skroni wciąż jest obecne walczę, aby nie pójść i tego nie sprawdzić. To, że mam możliwość przekazania swojego strachu nie znaczy, że jestem wyleczona; to tylko oznacza, że mam nienaturalną zdolność, by wymazać swój strach, ale strach jest podstawową częścią przeżycia. Strach jest tym, co powoduje, iż ludzi podejmują środki by ochronić i ratować się. Z tego punktu widzenia, mogłabym być teraz w większym medycznym niebezpieczeństwie, niż kiedykolwiek przed tem. Co więcej, nie tylko mam przerywane brzęczenia, ale od niedzieli dołączył tępy ból głowy, oprócz momentu około piętnastu minut, kiedy się obudziłam dzisiaj rano. To mógłby być naprawdę dobry znak albo naprawdę zły, zależy, w którą stronę medycznego wytłumaczenia chcielibyście pójść. Ja nie przestaję myśleć, że to jest zły znak. Ciągle sobie powtarzam, przejdź przez kolejną godzinę. A potem przez następną i następną, aż do gry w karty jutro, kiedy będę mogła "zaatakować" Alchemika. Oczywiście świadomość mojego niepowodzenie z nim, podczas ostatniej gry nie daje mi spokoju. On jest niebezpieczny i musi zostać powstrzymany. Muszę znaleźć drogę by go "zaatakować". I nie obłąkanym sposobem Simona. Moje skupienie na potrzebie "zatakowania" Alchemika jest tak intensywne, że mam wrażenie, że wszędzie go widzę; Nawet myślę, że zobaczyłam go znikającego za rzędem chłodni, kiedy stoję przy ladzie z serami, czekając aż sprzedawca pokroi na plasterki smaczny kąsek miodowego, koziego sera. - Proszę. Biorę mały kawałek i gdy wkładam go do ust, prawie rozpływa się na moim języku, sama słodycz. - Przepyszny! Ser jest drogi jak złoto, ale co mi tam. Jestem bogatą deziljuzionistką. Bogatszą niż kiedykolwiek, dzięki wygranej w zakładzie z Simon'em. Wrzucam ser do koszyka. Ostatnimi dniami, Shelby jest poza miastem, zbyt zajęta, aby wrócić i zbadać twarz w kabince/segmencie - ale ja w osiemdziesięciu procentach mam pewność, że to był znak Henji. Dzisiaj była wolna, ale ja jestem zajęta, pomagając Cubby'emu przygotować doskonały obiad. Tak naprawdę, radośnie poinformowałam go, że będę przygotowywała cały obiad, plus sprzątanie. To jest sposób na przeprosiny za moją wpadkę z naszą piątkową randką. Ostatnio Cubby był mało rozmowny przez telefon - zły znak. Nie mogę go stracić. I nie stracę. Ten obiad jest rodzajem "powitania” dla nowej tajemniczej sąsiadki z naszego piętra, prawdopodobnie jej chłopaka i pary z naprzeciwka. Uprzedziłam Cubby'emu, że przyjdę do jego mieszkania zanim dostanie się do domu po pracy by zacząć gotowanie. On uwielbia przyjść do domu i gotować. Pocieram moją skroń delikatnie, tylko tyle, aby odprężyć otaczającą muskulaturę, podczas zastanawiania się nad oliwkami w dziale oliwek. W końcu wybieram słone oliwki, jako przeciwieństwo do słodkiego sera i krakersów. Zamierzam, na danie główne przyrządzić orzo ( od tłumacza – makaron w kształcie ryżu) z owocami morza z dodatkiem sezamowych szparagów, marokańskiej sałatki
oraz kilku drogich butelek Shiraz'a. Cubby nie musi wiedzieć ile to wszystko kosztowało, albo jak sporo pracy przy tym będzie; on ma tylko cieszyć się wspaniałym wystawnym przyjęciem. Sukienka, którą planuję założyć jest mniej formalna, ale tak samo seksowna jak ta, którą miałam na przyjęciu u Srebrnej Wdowy. Chwytam opakowanie podwójnych czekoladowych herbatników jako deser bądź drobny poczęstunek, kiedy będę przygotowywała obiad i wstaję w jednej z tych irytująco długich kolejkach. Głos za mną. - Justine? Obracam się i prawie wyskakuję z moich butów. Alchemik. Stoi obok mnie z błyszczącymi oczami i bujną bródką, tak bardzo przypominającą włosy łonowe. - Wow - mówi. - Co za zaskoczenie. Nie wiedziałem, że robisz tu zakupy. Torba jabłek zwisa z jego palców. - Connor. Mój Boże. - Masz Wielkanoc w pracy? Jest coś dziwnego w sposobie w jaki to mówi i być może moja twarz pokazuje to, ponieważ kiwa głową w stronę mojego koszyka. - Och - mówię. - Sąsiedzka życzliwość. Myślę o próbie "zaatakowania" go - mam wystarczająco wysoki poziom strachu - ale brak mi śmiałości. Fale nerwowości wychodzące od niego wprawiają mnie w strach. - Idziesz jutro na grę w sheepshead? - pyta. - Tak.- Uśmiecham się nerwowo. – A ty? - Na pewno. Niezgrabna cisza. Badam nagłówki w gazecie Midcity Eagle, w której wszystko zdominowane jest wiadomościami o pogrzebie Burmistrza Templeton'a i mówię cicho. - Kasjerka jest strasznie powolna. - Być może ona ma aplastycznego nerwiaka. Rozważałaś to? Jego ton jest oskarżycielski. Moje serce prawie wyskakuję z piersi, ponieważ dopiero, co zrozumiałam, że Connor ma tylko jedną rzecz do zapłacenia a ekspresowa kasa jest wolna, ale on zamiast tego wybrał moją kolejkę udając zaskoczenie. I ta dziwna energia falująca od niego. Kontynuuję badanie gazety, modląc się, by kolejka się ruszyła. W końcu docieram na przód. Kasjerka potrzebowała wieczności by mnie obsłużyć. - Na razie - mówię do Connor'a, kiedy wpycham resztę do portfela. Pracownik przy kasie układa moje krakersy i inne zakupy. - Dzięki, poradzę sobie. Chwytam torby i szybko odchodzę. - Zaczekaj! - Connor jest już obok mnie. Bez jabłek. - Potrzebujesz trochę pomocy? - Poradzę sobie - Skupiam się na wyjściu. - Do jutra. - Nalegam. Masz tam kilka ciężkich rzeczy. - Nie, dzięki - mówię stanowczo, kiedy drzwi się otwierają. - Dobrze to chociaż pozwól odprowadzić się do samochodu. To nie jest najlepsza
okolica. Widzę, że nie pozbędę się go. - Dobrze, w porządku. Wręczam mu obie torby z zakupami. A on wygląda na zaskoczonego. - Dzięki - mówię. Ważne, że moje ręce są wolne a jego nie. Co więcej, jedną z moich rąk trzymam w torebce na paralizatorze. Docieramy do mojego Jetta, otwieram tylne drzwi i staję daleko, oglądając jak on umieszcza torby. To jest niesamowite, linia między grzecznością i ochroną. Czy jestem paranoiczką, że trzymam rękę na pistolecie? Albo, czy jestem szalona, że nie ogłuszyłam go do tej pory? Skłaniam się, do tego drugiego, kiedy on odwraca się i chwyta moje ręce; Czuję ukłucie na moim prawym tricepsie i ogarnia mnie uczucie rozprzestrzeniającego się kwasu. - Hej! - Wyciągam moją broń, ale nie mogę ruszać palcami, jakby one nie były podłączone do mojego mózgu. - Kurwa! - Connor wyrywa mi go. - Gdzie go dostałaś? Kurwa pomyślałem, że to będzie gaz pieprzowy. Rzuca nim w stronę Hummer'a, obok mojego małego samochodu, kiedy jasne, leniwe uczucie pochłania mnie. Następnie pamiętam tylko dźwięki. Trzaskanie drzwiami. Gardłowy dźwięk ciągnięcia i rozrywania taśmy.
Rozdział 21 Odzyskuję świadomość, jeśli można to tak nazwać, kiedy czuję, że ktoś skręca moją rękę w sposób, w jaki nie powinno się tego robić. Mój umysł jest ospały, powieki zbyt ciężkie, by je otworzyć, ale uświadamiam sobie dwie rzeczy: jestem naga i ktoś mnie ubiera. I ten ktoś nie ma za wiele doświadczenia z lalkami. Ponieważ, kiedy dorastasz ubierając lalki, rozumiesz, że rękami można ruszać tylko w jeden określony sposób i żadna ilość przekleństw i mamrotania nie zmieni tego. Ta myśl wielce mnie rozbawia. Następnie doświadczam przepływu zmąconej świadomości. Stęchła, spleśniała woń. Później, bolesne nadgarstki. Jeszcze później, zimne nogi i palce. Nie mam najmniejszego pojęcia, czy te momenty trwają kilka minut czy godzin, ale w końcu mogę otworzyć oczy. Widzę sufit z paneli w kolorze sosny i sękate sosnowe ściany z wiszącymi na nich śnieżnymi rakietami i karabinami, jako ozdoby. Zakładam, że jestem sama w sypialni, a wszystko wydaje się odległe, błogie i przyjemne. Nawet samo gapienie się w sufit jest zachwycające. Tak jest do chwili, kiedy uświadamiam, że zostałam otumaniona przez Alchemika i przywiązana do łóżka. Odchylam do tyłu głowę i zauważam, że moje przeguby są związane połączeniem taśmy klejącej i sznurka i przymocowane do metalowej ramy łóżka ponad głową. Moje kostki u nóg są związane razem w ten sam sposób – i przywiązane na końcu łóżka. Jest źle, myślę, ale właściwie to wydaje się bardziej surrealistyczne niż złe.
Podnoszę głowę, zmuszając się do uważnych obserwacji. Pokój, słabo oświetlony przez lampę na podłodze. Długi sosnowy kredens i lustro naprzeciwko łóżka. Okno nad kredensem, dostarcza widoku czarnego nieba z niezwykle lśniącymi gwiazdami. Nadchodzi myśl, ale gubię jej wątek. Odprężam się, mając nadzieje, że myśl powróci. Słyszę skrzyp w pokoju obok. Skup się! Ponownie zmuszam umysł do ścigania myśli, ale to jest trudne, jak przedzieranie się przez basen pełen lotionu. Tak, ciemne niebo z dużo większą ilością lśniących gwiazd, niż zwykle widzę. Nie jestem blisko Midcity; Jestem daleko na przedmieściach, albo prawdopodobnie nawet na wsi. Uśmiecham się dumna, że dochodzę do jakiegokolwiek wniosku, po czym odpuszczam sobie myślenie, tylko po to, by tam leżeć dryfując. Gwałtownie podrywam głowę do góry, kiedy przypominam sobie, że powinnam być na przyjęciu Cubb'ego. Właśnie na mnie spoczywała cała odpowiedzialność za obiad. I wtedy to przychodzi do mnie znów, Alchemik mnie nafaszerował narkotykami i zmienił moje ubranie. Badam nowy ubiór. To jest jakiś rodzaj minisukienki, białej z wykończeniem czerwonym pasem na dole spódnicy i przy rękawach. Uświadamiam sobie, że jestem w staromodnym uniformie pielęgniarki, albo bardziej w czymś pochodzącym z sex-shop'u. Rzecz na mojej głowie to chyba czepek pielęgniarki. Czy ten facet żartuję? To jest tak popieprzone zachowanie, że zaczynam się śmiać. Zaciskam wargi by powstrzymać się, ale to powoduję, że parskam naprawdę głośnie. Co jest ze mną nie tak? Myślę o tym, co mówił Enrique, że Alchemik robi własne mieszanki narkotyków. Czy możliwe, że przypadkowo przesadził z jakimś składnikiem na wesołość? Na pewno nie taki skutek był jego zamiarem. I na pewno nie taki skutek wolałabym w tej sytuacji. Ze wszystkiego, co przeczytałam na temat sposobu postępowania z seksualnymi drapieżnikami, nikt nie wspomniał o śmiechu jako formie inteligentnej obrony. To nie są żarty myślę, próbując pozbierać się. Oczywiście on ma więcej w planach niż przebieranie się. - W samą porę. - Alchemik stoi w drzwiach, jedząc Ruffles ( od tłumacza - marka chips'ów). - Coś zabawnego? - Nic - mówię szybko. Zwęża oczy, skręcając gumkę dookoła torebki, po czym rzuca ją na biurku i podchodzi. - Absolutnie nic - szepczę, próbując nie śmiać się. Fakt, że nie powinnam się śmiać powoduję, że to jest tym bardziej śmieszne. - Yeah, zetrę ten uśmiech z twojej twarzy. Tak bardzo pragnę żeby on tego nie powiedział. Gryzę wewnętrzną stronę wargi w wysiłku by nie wybuchnąć. Moje oczy właściwie już łzawią. Alchemik wydaje się być z tego zadowolony. - Mój domek myśliwski. Co myślisz? Nie ufam sobie, by odpowiedzieć na pytanie. On uśmiecha się. - Co jest nie tak? Nie podoba ci się bycie w tym stroju? Odchrząkuję i marszczę czoło. - Musisz mnie rozwiązać. - Nie mogę.
Próbuję wyglądać na poważną. Kiedy on rozpoczyna powoli rozpinać koszulkę. To jest wystarczająco niepokojące, żeby moja wesołość zniknęła, pozostaje tylko otumanienie narkotykami. Patrzę znudzona, wyobrażając sobie jak rozgwiazda na dnie oceanu mogłaby obserwować pływaka nad nią. Tajemnicza mechanika świata. Wszystko ulotne i nierealne. Następnie czuję wstręt do siebie. Skup się! Decyduję się na plan: Wyjmuję telefon z torebki i naciskam na przycisk Alarmu. Jakoś powstrzymam Connor'a, aż najbliższy deziljuzionista mnie uratuję. Francis Strongarm powiedział, że najbliższy deziljuzionista przyjdzie na pomoc jak tylko nacisnę ten przycisk. W porządku. Następnie, skupiam się na treningu deziljuzionistów: skoncentruj się, spostrzegaj myśl. Mnożę czternaście przez przypadkowe liczby: 14 × 9 = 126; 14 × 11 = 154; 14 × 8 = 112. Jestem zaskoczona jak to wpływa na możliwość skupienia się, jak moja siła skupienia ożywia się jak silny, twardy mięsień. Connor obnażył się do kolorowych treningowych spodni z różowymi i zielonymi tygrysimi paskami. Spodnie nie są zabawne wmawiam sobie. Wcale nie są zabawne. Następna rzecz, którą sobie uświadamiam, to duży nóż w ręce Connor’a połyskujący w świetle. Pozornie jest zafascynowany swoją umiejętnością robienia lustrzanego zajączka na ścianie. Dzięki narkotykom ja także znajduję to fascynującym. Chociaż prawdopodobnie nie w sposób, jaki on by chciał. - Gdzie moja torebka? - pytam. Idzie do kąta pokoju i podnosi ją wysoko bym mogła ją zobaczyć. - Ta? Chcesz ją? Tak myślę. Tak naprawdę chcę. - Albo być może tylko chcesz, bym oddał ci to z powrotem. Wyciąga mój paralizator. To byłoby idealne, myślę. Kładzie paralizator i nagle widzę, że trzyma młotek. Oczekuję, że rozbije nim paralizator, ale zamiast tego, wbija gwoździe do ściany, gdzie wiszą karabiny. Czy on teraz zmienia dekor? To działanie wydaje się niewłaściwe, wziąwszy pod uwagę naszą aktualną sytuację. Wtedy zawiesza paralizator na gwoździach pod dwoma karabinami. Karabin, karabin, paralizator. Cofa się i śmieję z własnego wizualnego żartu. Ja również się śmieję - być może zbyt długo i intensywnie, ponieważ nagle Connor jest na mnie, siedząc okrakiem na moich biodrach on, jego zwariowane spodnie i nóż myśliwski. - Zamknij się! Jego waga powoduję, że moje ramiona praktycznie wyskakują z panewek. - Przepraszam. Redukuję mój śmiech do parsknięć, do sapania i wtedy tylko powstrzymuję oddech. Nie chcę się śmiać. Skupiam się na małych plamkach w wewnętrznych kącikach jego oczu. - Mowie ci ja wytrę ten uśmiech skutecznie z twojej twarzy. Z wysiłkiem Herculesa powstrzymuję oddech. - Przysięgam, próbuję się nie śmiać - mówię. – Boże, co mi dałeś? Gapi się. Radość wyraźnie nie była jego zamiarem. - To, co ci dałem zadziałało dobrze. Ponieważ ty jesteś na dole, a ja jestem na górze i
gwarantuję ci - nie będziesz się śmiała, kiedy odkryjesz, co przygotowałem dla ciebie. Ta wypowiedź mnie zdumiewa, ponieważ jest oczywiste, co przygotował. Usilnie próbuję wyglądać na oszołomioną. - Myślisz, że to jest zabawne? On naciska koniuszkiem dużego noża na środku moje klatki piersiowej, ponad górnym guzikiem. Odczuwam to jak szpilkę, która przebija moją skórę i wszystko jest daleko, jakbym patrzyła przez niewłaściwy koniec teleskopu. - Nie! Nie myślę, że to jest zabawne. To wszystko staję się prawdziwsze, kiedy zauważam brud i wysuszoną krew na ostrzu. To jest nóż myśliwski - takiego użyłby do obdzierania ze skory martwych zwierząt. Bez wątpienia jest pełen zarazków. I przy tym Connor jest tak ciężki siedząc na mnie i tak ciężko jest mi oddychać. Czy moje płuca się zapadają? I co z moją głową? Ból w skroni wraca. Cholera! Myślę o skupieniu się. - Najpierw pogadamy o AN - oznajmia. Aplastyczny nerwiak? On chcę rozmawiać o aplastycznym nerwiaku? Przechylam głowę i próbuję wyglądać poważnie. Skupienie się na nożu pełnym zarazków pomaga mi. Kontynuuje. - Mówią, że neurolog może określić przypadek osłabienia mięśni połączony z AN od chwili kiedy pacjent z AN wchodzi przez drzwi. Napinam się, kiedy przekręca nóż. - Dlatego, tak wiele mówiłaś o tym podczas gry? Czy to było spowodowane sposobem mojego chodzenia? Naciska nożem mocniej na mój mostek. Czuję łaskotanie spływającej krwi wzdłuż żeber. - I nie pieprz się ze mną. Zamykam oczy. Na to jest inteligentna odpowiedź, ale jestem zbyt otumaniona by sobie ją przypomnieć. Mój żołądek skręca się w węzeł, kiedy rozumiem, że nie dostanę się do telefonu. - Czy doświadczasz słabości mięśniowej?- pytam. Słabość mięśni jest główną oznaką AN. On wiedziałby to. - Ja tu zadaje pytania. Tak czy nie? Czy to jak chodzę spowodowało, że myślisz o AN? To musi być jego plan myślę. Jakaś interakcja ze mną, jako pielęgniarką i wtedy gwałt i morderstwo, albo morderstwo i gwałt. - Tylko prowadziłam rozmowę. Nie mogę przestać myśleć o tym pełnym zarazków nożu. On już zadrapał moją skórę, co wystarcza, by przenieść większość patogenów bezpośrednio do mojego krwiobiegu. Dociera do mnie, że jelenie są nosicielami encephalitis'a, który powoduje dotkliwe zapalenie mózgu. Nie mogę wyobrazić sobie gorszej choroby w połączeniu z syndromem głównej żyły. Drżąc, wyobrażam sobie jak zarazki dostają się do moich żył. Już czuję dziwne ciepło w klatce, gdzie ukłuł nóż. Moje dziko łomoczące serce mogłoby roznieść patogeny po całym organizmie w tej samej chwili,
wywołując doskonałą burzę chorób wewnątrz czaszkowych. - Nie prowadziłaś rozmowy - mówi. - Nie wiem, co robiłaś, ale to nie była rozmowa. Jak długo potrzebuję by wirus zaatakował? Encephalitis zaczyna się bólem głowy i prawdopodobnie także dziwnymi odczuciami w głowie, co oznacza, że nawet nie będę w stanie wiedzieć czy go mam. Biorę wdech. To nie jest czas na atak hipochondrii. Zamiast tego skupiam się na dobrej stronie: mam aż za nadto odpowiedni poziom strachu by "zaatakować" go do nieświadomości. Ale to nie ma znaczenia, ponieważ potrzebowałabym wolnej ręki. I nie mogę dotknąć jego wymiaru energii tak czy owak. Connor wychyla się naprzód, kładąc rękę na łóżku obok mojej klatki piersiowej. Wybrał ten moment, by sformułować zwariowane, przepełnione zapachem chips'ów pytanie. - Moje nogi są bardzo obolałe dzisiaj. Czy przypuszczasz, dlaczego? Patrzę na niego, z wyrazem, który mam nadzieję wygląda jakbym była przerażona i w szoku. Koncentruję się na moich zdrętwiałych i obolałych kończynach oraz świadomości, że naładowany patogenami nóż przebija moją skórę. - Zaczekaj, dobrze? Odchrząkuję. - Moje przypuszczenie byłoby bez znaczenia bez obszerniejszych informacji. - Pieprz się! Powiem ci, dlaczego. Z powodu tej głupiej pieprzonej historii, którą opowiedziałaś o twoim pacjencie AN i to spowodowało, że stałem się nadmiernie świadomy pewnej mięśniowej słabości w moich kostkach. Więc chodziłem na piętach wczoraj przez cały dzień, by to przetestować. Teraz moje stopy piekielnie bolą i są słabe. Wykrzywiam twarz, kiedy usiłuję wymazać ten obraz z mojego umysłu. - Ale to byłoby naturalne dla każdego po takim dniu. Osoba bez AN miałaby bolące stopy po takim dniu, tak? Jest zbyt wiele możliwości jak na to odpowiedzieć. Czy bycie współczującą pielęgniarką da mi dodatkowy czas? Albo surowa pielęgniarka byłaby lepsza? Znałabym odpowiedź, jeśli nie zostałabym tak otumaniona. Alchemik naciska nóż. - To nie jest symptom AN obolałe stopy po chodzeniu na piętach, tak? Powstrzymuję oddech. - Ponieważ nie mam AN, nieprawdaż? Wiesz o tym. O to właściwa chwila. Zamykam oczy, czując jakby wdzięczność, kiedy fale komplikacji odpływają daleko. Alchemik pragnie tego, co każdy hipochondryk chcę: by choroba została wykluczona. To jest jego Święty Graal. To jest Święty Graal dla nas wszystkich. Ale kiedy to przekreślę, będę skończona. Mój moment Scheherezady, myślę. Przełykam. Nie mogę się śmiać i wszystko zepsuć. - Jak długo chodziłeś na piętach? - Nie pieprz się ze mną! - Muszę wiedzieć. Jak długo i jak daleko? - Nie, to jest sztuczka. Nie wiem nawet, dlaczego cię pytam. Powiesz cokolwiek. Przesuwam się pod nim, próbując złagodzić ciśnienie w mojej obolałej
prawej nodze. - Posłuchaj i słuchaj dobrze. Gram surową pielęgniarkę. - Możesz zabrać moją wolność, możesz zmienić mój ubiór, ale nie będziesz w stanie nigdy, nigdy zabrać mojego poświęcenie i zaangażowania dla mojej profesji. On wydaje się to rozważać. - Jeśli pieprzysz się z mną … Czekam, próbując wyglądać na autorytet podczas długiej ciszy. - Świetnie - mówi. - Chodziłem dookoła domu na piętach być może przez godzinę. Nawet zrobiłem śniadanie na piętach. To spowodowałoby ból nazajutrz dla każdego, tak? Próbuję wyglądać na zamyśloną, gorączkowo pragnąc, aby nie opowiedział szczegółu o robieniu śniadania na piętach. - Co? - naciska. - Dlaczego robisz taką minę? - Przepraszam, nic. Ćwiczysz, tak? On kiwa głową. - Doświadczyłeś słabości w mięśniach zanim powiedziałam o tym podczas gry? Jestem przekonana, że on nie pamięta. - Myślę, że to zaczęło się przed tym … nah, to jest tylko moja wyobraźnia. On przesuwa się tak, że jego ciężar wzrasta. - AN jest tylko moją wyobraźnią. Walczę, by zachować koncentrację. - Doświadczyłeś jakiejś słabości w mięśniach i zdrętwienia palców, właśnie to słyszę. - Zamknij się. Wiem, że nie mam AN. Tracę go. - Czy znasz różnicę między świadomą słabością mięśni i kliniczną słabością? - Nie znam i nic mnie to nie obchodzi. - To pomoże ci w przyszłości, jako rodzaj punktu odniesienia. Świadoma słabość jest gumowym uczuciem i to może mieć dobre i złe dni. Kliniczna słabość pochodzi z tkanki mięśniowej i umierających zakończeń nerwowych i ten rodzaj słabości nie ma dobrych albo złych dni. Dostarczam mu przerażającej wizualizacji. - Sensownym jest nauczyć się odróżniać te rzeczy. Kliniczna słabość stanie się tak zła, że w końcu nie będziesz mógł odkręcić nakrętek albo nawet trzymać szklanki. Mówisz, że nie miałeś żadnego problemu chodząc na piętach … do następnego dnia… - odwracam się. - Czy zauważyłeś jakieś skurcze mięśni? - Skurcze mięśni mogą oznaczać sporo rzeczy. Biorę to za Tak. Czuję się trzeźwiejsza, dzięki moim zdolnościom koncentracji i temu nożowi. - Regularne skurcze są oznaką zmęczenia. Skurcze AN są spowodowane umierającą tkanką mięśniową. Twoje skurcze - czy odczuwasz je bardziej jak umierające nerwy czy jak zmęczenie? Prawda jest taka, że skurcze nigdy się nie odczuwa jak zmęczenia, chociaż
właśnie tym są. Marszczy brwi; znów jest zmartwiony, ale nie wystarczająco. Muszę go "zaatakować". I nagle mam ten przebłysk. - Czy zostałeś przetestowany testem Sargasso? On zwęża oczy. - Coś słyszałem o tym. - Jest to nieprawidłowy refleks palców, który wskazuje uszkodzenie nerwów ruchu. Postaraj się by ktoś zrobił go dla ciebie. To jest, kiedy mały palec wychyla się i wskazuje na bok, kiedy mięsień na stopie jest stymulowany. To byłby twój wskaźnik, do wykluczenia AN. - Test Sargasso przekreśla ją? - Jeśli palec nie reaguje w tamten sposób, tak, możemy wykluczyć AN. Patrzy na mnie ostrożnie; poczym ześlizguje się ze mnie i siada obok na łóżku z nogami wyprostowanymi przed sobą. Próbuję nie okazywać ulgi, kiedy krew wraca do moich kończyn. On zgina się naprzód i długopisem szturcha mięsień prawej nogi. - W ten sposób? - Nie możesz tego zrobić sam. - Tylko próbujesz zmusić mnie bym cię rozwiązał. - Nie, mówię tylko, co jest co. Próbuję być pomocna. - Tak, by pomóc sobie wydostać się. Poruszam kończynami, dla odzyskania przepływu krwi. - Test Sargasso. Wykonywałaś coś takiego? Ignoruję go i ćwiczę koncentrację w sposób, jaki Packard mnie nauczył. Kiedy cofasz swoją świadomość daleko od wszystkiego i wyobrażasz sobie, że twój umysł jest w małym pudełku a wtedy wypychasz go z powrotem. Potrzebuję tutaj całkowitego skupienia. - Co ty zrobiłabyś? Kontynuuje ćwiczenie. Plus, nie chcę wyglądać na zbyt chętną, by wykonać test. On chwyta moją twarz za policzki. - Odpowiedz mi! - Ów - mówię. - Świetnie. Potrzebuję byś się położył, odprężył mięśnie i muszę mieć jedna rękę wolną, by naciskać określone mięśnie twoich nóg. - Tylko chcesz, bym cię rozwiązał. Patrzę na niego jakby zwariował - spojrzenie, które udoskonaliłam w szkole. - Jedną ręką. Co myślisz, że mogłabym nią zrobić? Szczerze, jedną ręką? Mogę ledwie się skupić dzięki twoim lekom i masz nóż. Ale w porządku. Dlaczego bym cię okłamywała? Jestem pewna, że dostaniesz wkrótce swoją diagnozę. Chwile później on leży na łóżku obok mnie, odwrotnie, ułożony tak, że jego głowa jest pod kątem, a jego stopy są blisko moich ramion. Trzy z moich kończyn nadal są przymocowane do ramy łóżka, ale mam wolną rękę i to jest wszystko, czego potrzebuję. Teraz tylko muszę dotknąć jego odpychającego wymiaru energii. Jego paznokcie u nóg są strasznie długie.
- Nie ruszaj się. Dotykam jego prawej kostki, a on wyrywa się. - Co robisz? - Układam i palpituję twoje kostki. To też pomogłoby nam wykluczyć AN. Teraz staram się być srogą, ale też opiekuńczą pielęgniarką. - Pożałujesz, jeśli mnie nabierasz. Pozwala znowu dotknąć swoich kostek, siedząc i patrząc na mnie. Chwytam jedną i próbuję wsunąć się do jego wymiaru energii, tylko po to, by cofnąć się. Cholera! Myślę o technice Simon'a zejścia z całkowitą akceptacją. Nie mogę. To jest zbyt niebezpieczne, zbyt okropne. Uspakajam się, wypycham moją świadomość powoli, w stary sposób. Odczuwam nudności. Wstręt. Nie mam czasu i jestem zmęczona zwalczaniem śmiechu. - Co robisz? - pyta. - Musisz się położyć - mówię. - Używasz mięśni, by ustabilizować się i to zaciemnia twoją prawdziwą muskulaturę. Zastosowuje się do mojego zalecenia i ruszam ręką do następnej kostki. - Bądź spokojny. To mogłoby być dobrą nowiną. - Pospiesz się. - Potrzebuję, ulokować twoją nogę. Znów rozważam sztuczkę Simona. Co jeśli zejdę do jego wymiaru energii i nie będę mogła wycofywać się, jak ostrzegał Packard? Ale tak naprawdę, co teraz mogę stracić? Biorę głęboki oddech. Ty byłaś tutaj; znasz go, mówię sobie. Poddaj się! Zaciskam oczy mocno i odpuszczam - każdy mięsień, każda myśl. Zwyczajnie poddaję się i otwieram moje serce. I nagle, whoosh! Jego inność odpada; to jest jakby ziemia znikała pode mną, wszystkie moje punkty odniesienia znikają. Zapadam się w niego i to jest najłatwiejsza rzecz w świecie. Jestem otoczona jego potrzebą i strachem, nawet wstydem. Ale to nie jest straszne, tylko przytłaczające; to jest jak połączenie starego i znajomego i jestem świadoma łez w moich oczach. To tylko ja, cała ja. Łapie uderzenie desperacji, z którą on budzi się rano i sposób, w jaki doświadcza deszczu i wiatru, i że kobiety przerażają i niepokoją go. Jestem zdezorientowana, spanikowana, niepewna, gdzie on kończy się i zaczynam się ja. Wypal dziurę, myślę redukując moje skupienie do obrazu koniuszka palca głęboko w jego wnętrzu. Skupiam się, skupiam, skupiam i wypalam, dziura się otwiera i to ogromne gorąco i ciemność wyrusza ze mnie, dalej i dalej - tak wiele tego jest. On sztywnieje, kiedy mój strach wypełnia go; Czuję to dookoła mnie, ogrzewający moją istotę. Jestem w nim, ale nie poza nim, uświadamiam sobie. Mam tylko niewyraźny przeświadczenie, w którym kierunku jest wyjście i zanim mam szansę by spanikować, porzucam całe moje zaufanie, instynkt i rzucam się w tym kierunku. Rozpoznaje chwile, kiedy jestem poza nim. Jestem znów sama z wietrznym uczuciem w palcach i chłodną, spokojną głową, pobudzona i spokojna równocześnie.
Nawet trochę iskrząca. Oczy Connor'a są szeroko otwarte. - Co ...? - szepcze niezdolny by sformułować pytania. Opuszcza głowę z powrotem. Nie powiedziałabym, że jest nieświadomy, to bardziej pewien rodzaj odrętwienia, oczy zamknięte, oddech nierówny. Czy otumanienie narkotykami też przeszło podczas "ataku"? Myślę, że tak, ponieważ jestem zupełnie trzeźwa. On też rozluźnił uścisk na nożu, ale jest zbyt daleko by po niego sięgnąć. Nie mam wiele czasu. Chwytam prześcieradło i szarpię nim - nóż podskakuję odrobinę. Nie jest to pomocne. Następne szarpnięcie przesuwa nóż bliżej. Mogę go obudzić, ale potrzebuję tego noża. Szarpię i pociągam i kiedy jest wystarczająco blisko, sięgam, prawie przemieszczając moje ramię, by chwycić go. Szybko przecinam sznur, który krępuje moją rękę, po czym sięgam, by uwolnić moje nogi. Kiedy prawie mi się udaje, on budzi się do życia i chwyta koniec sznura, nadal wiążącego moje kostki i pociąga. Próbuję go odepchnąć, ale on nie odpuszcza, więc przesuwam się do niego i dźgam jego przedramię — raz, ponieważ on chwyta mnie. Krew. Uwalnia mnie, zaskoczony. Wyskakuje z łóżka i podnosi się, cofając. - Nie ruszaj się - wrzeszczę, jakbym dowodziła. Chociaż nie jestem pewna czy mogę go pokonać, używając myśliwskiego noża. Zwłaszcza, kiedy moje nogi nadal są związane razem. Patrzy na mnie szklistymi oczami. Oczy pełne strachu, jak u starca. Doświadcza niewytłumaczalnej fali strachu — mojego strachu — jego wahanie trwa wystarczająco długo bym mogła chwycić ze ściany paralizator i naładować go taką ilością elektryczności by oświetlić karnawał. Opada na łóżku. Jego oddech staje się przerywany, wtedy ucicha. Szybko rozcinam sznury na kostkach i rozpruwam ostatnie kawałki taśmy z przegubów. Teraz, kiedy przekazałam cały mój strach, czuję się jak olbrzym. Pragnienie, by śmiać się minęło także. Chwytam mój telefon i aktywuję funkcję GPS, jednym okiem patrząc na Connor'a. Teraz najbliższy deziljuzionista — albo deziljuzioniści — przyjdą. Plus Strongarm Francis. Mam przeczucie, że to potrwa chwilę. Znajduję sznur i taśmę klejącą i gorączkowo związuje Connor'a — taśma, linka i więcej taśmy, tak jak on zrobił ze mną. Nie ma sensu przywiązywać go do łóżka. Jego ręka nadal krwawi; Nie chciałam zranić go tak mocno. Bandażuję go fachowo porwanym kawałkiem prześcieradła i taśmą. Prawdziwa pielęgniarka nie mogłaby lepiej sobie poradzić. Nie mogę uwierzyć jak doskonale się czuję po tym, co dopiero doświadczyłam, jak bym była na wyższych obrotach, jak nigdy dotąd. Nie byłabym zaskoczona, jeśli potrafiłabym latać albo podnieść w górę samochód. Nie powinnam czuć się tak dobrze, ale oczywiście "zaatakowałam" z niesłychaną ilością strachu i ciemności. Spostrzegam stos znajomo wyglądającego materiału. Moje ubrania! Jestem podekscytowana, ale kiedy podchodzę, odkrywam, że wszystko jest w strzępach, jakby pozrywał je wprost ze mnie. Nawet moje majtki. Nawet moje dżinsy! Odrażające.
Znajduję pudełko z resztą stroju pielęgniarki — staromodne białe pończochy ze szwem z tyłu, majtki z falbankami, białe buty na wysokich obcasach i nawet atrapa stetoskopu. Odrzucam stetoskop, ale zakładam resztę rzeczy; wtedy przeglądam się w lustrze. Moje długie ciemne włosy błyszczą w świetle lamp a moje oczy świecą się. Czepek pielęgniarki jest krzywy, więc odpinam go, zakładam na szczycie głowy i przymocowuję na miejscu. Zwilżam palec i oczyszczam krew z policzka. Sukienka jest dość pokrwawiona, ale to wydaje się odpowiednie dla sukienki pielęgniarki. I jest odpowiednia do pracy, którą muszę tu skończyć. Zwracam się do Alchemika. - Co to jest? – pyta, oczy półotwarte. - Co jest co? - pytam. Ma oczy pełne strachu. Nagle gwałtownie zaczyna się szarpać w próbie uwolnienia się, kołysząc łóżkiem. Jeśli łóżko się przewróci, mógłby się uwolnić. Nie pomyślałam o tym, kiedy byłam związana. Chwytam paralizator, ale węzły wydają się być mocne i w końcu przestaję. Podchodzę i siadam na łóżku obok, a on znów zaczyna się szarpać, próbując mnie przestraszyć, ale wiem, że teraz dostać mnie nie może. - Powiedz mi - mówię. - Gdzie jesteśmy, Connor? Czy jesteśmy w Branlock'u? - Często słyszę o ludziach mających myśliwskie domki w Branlock. - Surrey Springs. Surrey Springs jest wiejskim rejonem około godziny jazdy na północ od Midcity, być może trzydzieści mil od miejsca, gdzie dorastałam. Graliśmy z nimi w szkole średniej. Patrzę na swój telefon, zastanawiając się do kogo zadzwonić, do Cubby’iego czy do Packard'a, ale nie chcę naruszyć sygnału naprowadzającego w funkcji GPS. Albo może to nie ma znaczenia? Żałuję, że Francis nie wyjaśnił mi tego lepiej. - Powiedz mi o teście Sargasso - mówi. - Czy to był zanik mięśni czy nie? Złowieszczo wzdycham. - Będziemy potrzebowali przeprowadzić więcej testów, by powiedzieć ostatecznie czy to jest AN. Jako pielęgniarka nie mogę dokonać tej diagnozy. - Jakiej diagnozy? - szarpie rękoma. - Czy test Sargasso wskazał AN? - To nie byłoby właściwe z mojej strony, aby autorytatywnie się wypowiedzieć. Każdy hipochondryk wie, że to jest tylko inna forma odpowiedzi Tak. On jest blady. - Nie martw się - mówię. - Jeśli to jest AN, to są łagodzące środki, które można przedsięwziąć. - Łagodzące? - Tak. To jest coś, co pielęgniarka w starym artykule o syndromie żyły głównej powiedziała, za co znienawidziłam ją. - Za żadne skarby nie pójdę do lekarza. Szarpie się próbując się wyrywać. Jedna z linek wygląda na dłuższą. Czy węzeł się rozluźnia? - Rozumiesz, dlaczego zostałeś powstrzymywany, nieprawdaż? Próbowałeś
zaatakować mnie. Musisz się odprężyć. - Co, jeśli liny przyczynią się do większego zaniku mięśni? - Zanik jest wewnętrznym procesem, nie zewnętrznym. Podnoszę się z łóżka i staję obok niego, opierając się o metalową ramę. Muszę skończyć jego destabilizacje dziś wieczorem. - Connor, doświadczyłeś coś dziwnego przełykając? Nowe uczucia? Ucisza się i połyka kilka raz, i to jest dokładnie coś, co chciałam by zrobił. Większość dostrzega coś dziwnego w przełykaniu, jeśli się skoncentrują na tym. Ponieważ przełykanie jest dziwacznym, wężowym odruchem. Skupiamy się nad jego przełykaniem, w sposób, w jaki tylko dwaj hipochondrycy potrafią. - Czy wezwiesz policję? - pyta nagle. Potrząsam głową. - Nie, myślę, że to nie będzie konieczne. Masz już wystarczającą karę. Patrzy na mnie z mieszaniną przerażenia i zaufania. W ten sposób Aggie patrzyła na mnie ilekroć opowiadałam jej nowy szczegół o wirusie. Connor jest związany ze mną dzięki "atakowi", znajduję mnie niewytłumaczalnie znajomą ponieważ to mój strach odczuwa. Może metoda "ataku-zejścia" pogłębiła skutki. On jest dla mnie także znajomy, jak piosenka, którą słyszałam milion razy. Ponieważ byłam tak głęboko wewnątrz niego. Próbuję nie myśleć, co by stało się gdybym nie potrafiła wrócić. Zamiast tego rozmawiamy o przełykaniu i innych pomniejszych aspektach AN. Teraz i wtedy on odwraca się ode mnie podczas rozmowy, z wyrazem pozbawionym nadziei, łzy napływające do oczu. Jest mi go żal. To, co chciał zrobić ze mną jest okropne, ale rozumiem ból, którego doświadcza. Nasza rozmowa kończy się i siedzimy w ciszy przez jakiś czas. Obserwuję jak cień snu ogarnia go, pamiętając jak to było, kiedy sama zamartwiałam się o zdrowie: tylko sen pozwalał zapomnieć. Kiedy jestem pewna, że śpi sięgam w dół i dotykam jego włosów. Chcę odejść od niego, ale nie mogę zapomnieć o rzeczach, które wyczułam, kiedy byłam wewnątrz niego, że w czymś jesteśmy podobni. My oboje jesteśmy monstrualni. Właśnie to myślę, kiedy dotykam jego włosów i patrzę jak śpi, ogłuszona jak różni jednak też jesteśmy. Głos. - Boże mój, Siostro Jones. Patrzę w górę, zaskoczona. Simon w drzwiach, opiera się o ramę uśmiechnięty. Bez wątpienia nieźle wyglądam w zakrwawionym seksownym stroju pielęgniarki, siedzącej na łożu koło przywiązanego cela. - Och, proszę cię. Zabieram torebkę, telefon i pistolet ogłuszenia i obchodzę łóżko dookoła. Uśmiech Simona sięga głęboko jego ciemnych niebieskich oczu. Ma podłużną twarz o zbyt delikatnych rysach jak na mężczyznę. Chwytam rękaw jego czarnej kurtki i ciągnę go na zewnątrz do drugiego pokoju. - Co kurwa ty masz na sobie? Wyglądasz na obłąkaną - mówi. - To? To jest przerażający strój, w który Alchemik mnie ubrał, kiedy mnie porwał.
Simon przestaje się uśmiechać. - Czy z tobą wszystko w porządku? - Tak. Patrzy na mnie badawczo. - Jest w porządku. Nic się nie wydarzyło. Wiesz, nic w tym sensie. Opowiadam mu, co było. - Tak czy owak, mogę się założyć, że teraz jest gotowy by upić się z Jay'em. A ja muszę wrócić do miasta. - Dobra praca. - Nie bądź pod wrażeniem. Ma ten jeden ze swoich uśmieszków. Będzie pod wrażeniem, jeśli tylko zechcę. - Simon - dotykam jego rękę. - Twoja sztuczka uratowała mnie. - Zrobiłaś to? - Tak. Dziękuję za wytłumaczenie całej sprawy. Wiem, że nie chciałeś opowiadać, ale zrobiłeś to uczciwie. - Nie mogę uwierzyć, że zrobiłaś to! - Jeśli nie zrobiłabym, byłabym, gdzie on jest właśnie teraz. Gorzej. - Cieszę się, że pomogłem. Wyjmuje telefon. - Zobaczmy, czy Jay jest wystarczająco trzeźwy, by tutaj dotrzeć. Nowy plan jest taki, Jay przyjedzie rozwiąże Connor'a i zacznie fazę pijatyki. Okazuję się, że Simon był nie daleko w kasynie, dlatego tak szybko dostał się do mnie. Wyjmuję swój telefon i myślę o zadzwonieniu do Cubby'ego, kiedy Simon dzwoni do Francis'a i Wezuwiusza, który widocznie pędzi z miasta, by powiedzieć, żeby wracali i wtedy dzwoni do Packard'a. Wybieram numer Cubby. Żadnej odpowiedzi. Jest dziewiąta trzydzieści, prawie ponad sześć godzin odkąd zostawiłam supermarket. Czy on szuka mnie? - Cubby - mówię do jego poczty głosowej - Ze mną wszystko w porządku. Miałam drobny problem, ale jest już w porządku, już wracam. Bardzo cię przepraszam wiem, że prawdopodobnie byłeś zmartwiony, ale wrócę wkrótce ... Simon pokazuję jeden palec. Wzdycham. - Ok, będę za godzinę. Mamroczę jakiś kulawy sentyment o wyjaśnianiu wszystkiego. Słucham dwóch z trzech wiadomości "Gdzie ty jesteś?" od Cubby zanim mój telefon pada. Gapię się na pusty ekran aparatu niezdolna, by zdecydować się, czy on brzmiał na rozgniewanego czy zmartwionego w tej ostatniej wiadomości. - Muszę szybko się tam dostać. Simon idzie do sypialni, by sprawdzić węzły i wtedy odjeżdżamy.
Rozdział 22
- On chciał się z tobą zobaczyć – mówi Simon, kiedy zmierzamy w dół brudną drogą w jego starym białym Camaro. - Packard? - Alchemik. Jay' upijał go przez trzy dni. Spogląda na mnie. - Pomyślałaś, że mówiłem o Packard'zie?” - Nie wiedziałam o kim mówisz. Simon obserwuję moją twarz. - Słyszałem o waszej kłótnie kochanków. - My nie jesteśmy kochankami. Nigdy nie byliśmy. Nigdy nie będziemy. Unosi brwi. - Tak, pocałowaliśmy się raz, w porządku? Coś, co uważam za pomyłkę, kiedy odkryłam prawdę w co się wpakowałam… Potrząsam głową. - I obiecuję tobie, że również nie na długo będę jego sługą. Simon się śmieję. - Jestem poważna. Wyciągam rękę za szybę, dotykając samochodu koniuszkami palców, nadal ciepłego, nawet teraz w wieczorowym chłodzie. Blask Godziny Glorii zanika zawsze trochę kiedy myślę, co się wydarzyło i co mogłoby się wydarzyć. - Wychodzę z tego. Spogląda na mnie. - Jesteś pewna, że z tobą wszystko ok? - Czuję się o wiele lepiej niż powinnam, biorąc pod uwagę przez co przeszłam. Wydaje się, że powinnam być bardziej przygnębiona. - Niekoniecznie, przekazałaś całą ciemność Alchemikowi, łącznie z urazem spowodowanym porwaniem, narkotyzowaniem i sponiewieraniem. Jeśli ktoś czuje impet tego, to on. I hej, ty teraz jesteś deziljuzionistką. Ciemność ludzkiej natury jest twoim terenem. - Coś o czym zawsze marzyłam. Wpatruję się przez szybę, kiedy skręcamy na asfaltową dwupasmówkę. Duży, jasny księżyc. Skrawek lasu, skrawek gospodarstwa rolnego. Zniszczone ciężarówki w trawie wysokiej po pas. - Cubby będzie strasznie rozstrojony. On planował to obiadowe przyjęcie, a ja miałam przygotować cały obiad, muszę wrócić tam i wszystko naprawić. Wyobrażam sobie luksusowy komfort mieszkania Cubby i ja ciepła i bezpieczna w jego ramionach. - Muszę tam wrócić. Jedziemy w ciszy wzdłuż oświetlonych księżycem pól i kruchych kamiennych silosów, w końcu utykamy za samochodem kampingowym. Simon narzeka, ale ja tego nie słucham. Myślę o moim tacie, od którego oddziela mnie odległość kilku miast, a on tam gdzieś schowany dla świata jak pustelnik. Powinnam odwiedzać go częściej. Nic nie poradzi na to, że jest przestraszony. - Więc jak ci się podoba – pyta. - Zejście w ten sposób?
- Przerażająco intymnie - mówię. - Dotykać wymiaru energii osoby żeby "zaatakować" to jedno, ale tak wtargnąć? - My jesteśmy przeciwieństwem emocjonalnych wampirów. - Wolę określenie wojownik z kryminalistami. Simon prycha. - Nie żartuję - mówię. – To, co robimy bezpośrednio pomaga Szefowi Sanchez'owi uczynić to miasto bezpiecznym. Simon zwraca się do mnie. - Założę się, że nie słyszałaś najważniejszej wiadomości. - Jakiej? - Miotacz Cegieł jest skończony. - Schwytany? - Martwy. Właśnie tego popołudnie. On rzucał cegły na szkolnym podwórku a Szef Sanchez przejeżdża obok. Widzi, co się dzieje i kto to robi, wyskakuję z samochodu, zostawiając asystentkę i kierowcę na środku skrzyżowania i ściga faceta z buta. Kilku innych dołącza do pogoni, ale Miotacz rzuca w nich wszelkiego rodzaju gówna. Faceci zniechęcają się, ale Sanchez biegnie dalej, robiąc uniki. W pogoni skręcają w aleję i Sanchez strzela mu w kolano i brzuch. Przypuszczalnie Sanchez miał już nawet przeczytać mu jego prawa, kiedy ten blok żużlu spada z góry i zgniata głowę staruszka Miotacza. - Mówisz serio? - Oczywiście to było samobójstwo. Lepiej umrzeć niż zostać schwytanym. Oficjalnie to był szalony wypadek, ale starsza pani widziała całe zdarzenie. Ona była w wiadomościach opowiadając o tym w kółko. - Wow, to jest takie odważne - mówię. - To jest niesamowite. Sanchez naraził się na ogromne niebezpieczeństwo, żeby dorwać tego faceta. Simon wywraca oczami. - I Miotacz Cegieł w końcu jest poza ulicami. - Większość jego jest – mówi Simon. Posyłam mu chmurne spojrzenie. - Czy dzieci z podwórka nie ucierpiały? - Mała dziewczynka jest w śpiączce. Wzdycham. Jedziemy w ciszy. Odczuwam jeszcze większy respekt do Szefa Sanchez'a niż kiedykolwiek i nie jest mi przykro, że Miotacz Cegieł zabił się; byłoby ciężko utrzymać faceta takiego jak on w więzieniu. Prawdopodobnie błyskawicznie dołączyłby do szeregów zbiegów Midcity. - Kurwa, ja biegnę szybciej, niż to coś – mówi Simon. Wpatruję się w tył samochodu kampingowego, mając nadzieje, że jego natura hazardzisty nie spowoduję próby wyprzedzania na ślepo. - Hej, nie mów Packard'owi o zejściu – mówi Simon. - Jemu to się nie spodoba. On chce, aby każdy był pod jego kontrolą, robiący wszystko co on każę. - Dobrze to powiedziałeś - mówię. Mijamy strzeliste drzewa, opuszczoną chałupę, małe skrzyżowania z jakimiś zniszczonymi budynkami. Za skrzyżowaniem wznosi się opuszczona stacja paliwowa, wyglądająca jak samotne pudełko w przestrzeni światła księżyca, na
zachwaszczonej ziemi. Kiedy nasze przednie światła uderzają w obszerną ścianę stacji, znajoma twarz, pozornie wytrawiona z boku, ukazała się i zniknęła. Łapię oddech. - Kurwa mać! Zawracaj. Simon zbacza samochodem z drogi, omijając trochę stacje. - Czy będziesz wymiotować? Bije go w ramię pokazując kierunek. Protestuje, ale nalegam. - Jeszcze trochę, zatrzymaj się - nie, kilka kroków dalej. I wtedy jest widoczna znów: twarz w znakomitych szczegółach, wytrawiona więc możesz ją tylko zobaczyć, kiedy przednie światła padają pod pewnym katem. Duża długa broda z obróconym loczkiem na końcu, faliste loki spadające ponad jego ramiona, identyczna jak na drzwiach Mongolian Delites i ściany apartamentu. - Kurwa! – mówi Simon. I w tym momencie rozumiem, jak głupio z mojej strony, że pokazałam mu to. - Kurwa! - mówi. - Twarz. Oczywiście! Duch. On jedzie na parking stacji-widmo. - Co robisz? - Będziemy to badać. - Nie możemy tam wejść! - Chcesz się założyć? Wychodzi. Niechętnie idę za nim. Otwiera bagażnik, chwyta latarkę i śrubokręt. Oczywiście czytał strony internetowe o highcap'ach. - Wiesz co to jest, tak? Znak nemezis'a. Cholera! Cały ten czas, myślałem, że to był wzór cegieł dookoła okien w Delites. Jak mogłam być tak głupia? Nie chcę, żeby ktoś tak lekkomyślny jak Simon wiedział o Henji. - To może być niebezpieczne - mówię. - Zdumiewające, że w ogóle zauważyłaś tą twarz. To jest coś, co ludzie mijają codziennie i w życiu by nie zauważyli. Patrzy na mnie z podejrzeniem. - Jestem pod wpływem Godziny Glorii - przypominam mu. – Dopiero, co cholernie "zaatakowałam" faceta zanurzając się w nim. I zastanawiasz się, dlaczego jestem hyper spostrzegawcza? Wyczuwa, że coś ukrywam, ale nic nie mówi. Z bliska, zewnętrzna strona stacji okazuje się być otoczona kamieniami. Trzymam latarkę, kiedy Simon przesuwa rękę po kształtach kamiennej twarzy. - Ta twarz prawdopodobnie jest postacią z historii albo literatury, albo to pierwowzór - mówi. - Myślę, że on wygląda renesansowo. Wojownik albo król - mówię. - Myślę, że wygląda jak facet, który lubi grać w gry z fetyszami albo, który nigdy się nie goli lub nie wychodzi z piwnicy rodziców. - Wcale nie - mówię, czując się dziwnie opiekuńcza. - Chodźmy z stąd.
- Czyś ty zwariowała? Podąża wokół budynku, gdzie księżyc oświetla zabite deskami okna i drzwi, umiejscowione w kamiennej ścianie. Za nami, skrawek chwastów zamienia się w pokryte drzewami wzgórze, rozciągnięte w górę w ciemność. - Cześć? Ktoś jest w domu? - Simon puka w okienną deskę. Chwytam jego rękę. - Co jeśli ktoś niebezpieczny tam jest uwięziony? - Myślisz, że nemezis ma innych więźniów? Ciekawe. Wyszarpuje rękę z mojego uścisku. - Tym bardziej musimy tam wejść. Możesz zaczekać w samochodzie albo możesz pozostać tutaj, ale nie zatrzymasz mnie. Packard nie ukrywałby tych sekretów: co się wydarzyło i kim jest ten nemezis, jeśli ta wiedza nie byłaby ważna i wartościowa. - Co jeśli spowodujesz iż nemezis się wścieknie i ulokuje Packard'a daleko, gdzie nie znajdziemy go? Co jeśli go zabije? - To jest ryzyko, które jestem skłonny podjąć. - Ja nie. Nie pozwolę żebyś wszystko zrujnował. Mój paralizator jest w torebce w samochodzie, ale Simon nie wie o tym. Wyobrażam sobie scenariusze nokautowania Simona, związania i powstrzymania go od zlokalizowania Henji. Przypatruje mi się, oceniając. Czy myśli, że mogę zatrzymać go? Mogę? - Pomyśl o tym - mówi. -Jeśli odkrylibyśmy sekrety Packard'a, znali tego nemezis, to dałoby nam przewagę i pozwoliłoby sprawić mu trochę kłopotów. Czekam. - On ma boską kontrolę nad naszym istnieniem. Jeśli on zignoruje nas, skończymy w pieluchach i ze śliniakami. Czy nie chcesz, chociaż trochę nim porządzić? Wiem, że chcesz. Tak czy owak, nie zatrzymasz mnie. Jedno z nas zabrało swoją broń i to nie jesteś ty. - Nie zrobiłbyś tego. Wygląda na rozbawionego. Zrobiłby. Teraz widzę, że nie zatrzymam go. I on widzi, że widzę. Zdejmuje skórzaną kurtkę. - Trzymaj to. Zakładam ją na ramiona i patrzę, jak wbija śrubokręt pod kątem. - Kocham bycie deziljuzionistą - mówi. - Jestem tylko zmęczony byciem popychanym. Tak samo jak ty. Zmienia kąt, wyglądając jak wychudzony kot włamywacz w czarnej koszuli, czarnych spodniach i z czarnymi włosami spadającymi na jego ciemne oczy. - A propos, dobrą pracę wykonałaś z Aggie. Przesuwa palce dookoła deski. - To jest jakaś koszmarna kondycja skóry, Siostro Jones. Czuję falę wstydu przez to, co zrobiłam. - Nie jestem dumna, ze ona czuję się źle. - Jestem pewny, że to pod żadnym względem nie jest porównywalne do tego, jak źle czuł się jej mąż, patrząc jak mrówki wynoszą po kawałku jego mózg. Stan wykonuje wyrok śmierci za coś takiego, a my dajemy jej szanse zmienić się na lepszą.
- Gdzie ona jest dziś wieczorem? - Jakieś przyjęcie obiadowe z ludźmi, których nie znam. Ona chciała żebym poszedł z nią, ale co ja tam zgubiłem? Wymyśliłem usprawiedliwienie, na twoje szczęście. - Przyjęcie obiadowe, huh? Nagle znikąd mam to uczucie strachu w żołądku. Ale strach jest czymś naturalnym tej nocy. - To nie potrwa teraz długo, ona już nie ma funduszy - kontynuuje. - Poważnie, Simon nie chcę być czołgającą się sługą Packard'a, ale wybieram to, zamiast bycie rośliną. − Och, przestań jęczeć. Rusza do drzwi, przesuwając palce wzdłuż desek. W końcu podnosi kawałek betonu i rozbija gałkę. Drzwi się otwierają.Chwyta moją latarkę i wchodzi. Czekam aż coś trafi w niego. Nic. Wchodzę za nim. Wnętrze wygląda bardziej smutno, sprawia wrażenie obwieszonego pajęczynami domu a nie stacji paliw. Latarka oświetla tapczan, koję, metalowe puszki. Naciskam włącznik. Światło. - Oj. O to jesteśmy. Simon wyłącza latarkę. Miejsce jest nawet bardziej obskurne w świetle. - Wygląda jakby nie było tu nikogo przez lata. Moje spojrzenie pada na coś białego na podłodze w kącie. - Simon! Chwytam jego rękaw i wskazuję. To jest czaszka, wraz z kośćmi - szkielet z tkaniną i skórą stopioną i zaskorupiałą na kościach. Ubrania, które osoba miała w chwili śmierci. - Whoa. Podchodzimy razem bliżej. Przypuszczam, że trup to mężczyzna, bo ma na sobie ciężką, zniszczoną kurtkę lotniczą. Są też stare plastykowe skrzydła lotnicze przypięte do futrzanego kołnierza i lśniący niebieski łańcuch leżący bezwładnie na kości nadgarstka. Bransoletka. Kości nie są czysto wybielone, jak to w filmach; są otoczone wokół tkanką. I chociaż podłoga linoleum ma jasny kolor, prawie biały, część pod szkieletem jest zaciemniona plamą. - Simon, myślisz, że on został zamordowany, albo po prostu tutaj umarł? - Kto wie? - Kim on był? Nie nemezis, mam nadzieję. Tak? Ponieważ, jeśli nemezis nie żyję, Packard nigdy nie wyjdzie. Czy tak to działa? - Jep. Simon klęka i pociąga za kość ręki. - Simon! Przestań! Coś odrywa — kawałek palca. - Och, mój Boże! - Otwórz drzwi, Justine. Patrzę na niego twardo, czy jego nic nie obchodzi? Otwieram drzwi. Simon rzuca kość w otwarte drzwi i ona odskakuje, jakby uderzyła w niewidoczną tarczę. Wyciągam rękę przez drzwi. Nic mnie nie zatrzymuje. - Wow - mówię. Simon rzuca znów, z tym samym skutkiem.
- Uwięziony. Jak Packard. Znów wyciągam rękę przez drzwi, tylko żeby się upewnić że mogę i wtedy ogarnia mnie zimne przerażenie, kiedy rozumiem co to oznacza. - Simon, Packard nie jest uwięziony do końca życia. On jest złapany w pułapkę na zawsze. Na wieczność. - Oucz – mówi Simon. Przyglądam się szczątkom, zastanawiając się, co to znaczy na metafizycznym poziomie — niebo / piekło / poziom reinkarnacji. - Wybacz przyjacielu- mówi Simon. - To jest pomocne. Czy możemy już iść? Chcę pozbyć się Simon'a. - Zaczekaj. Simon przerzuca stos czasopism. Chwyta inny stos. - Nie myślisz, że jeżeli byłabyś na jego miejscu, złapana w pułapkę, to trzymałabyś gdzieś pamiętnik, w którym byłoby o tym jak mocno nienawidzisz osoby, która uwięziła cię? - Muszę wrócić do Cubby. - Im szybciej przejrzymy te rzeczy, tym szybciej wyjdziemy. - Świetnie. Sprawdzam pokoje i szafy, znajduję ubrania, książki i projektor, niesamowite urządzenie, które pokazuje staromodne 3D obrazki. Spoglądam na szkielet. To jest takie smutne, ta osoba umierająca samotnie, złapana w pułapkę jak zlekceważony chomik w klatce w suterenie jakiegoś domu. Albo być może on został zabity. Simon bierze kilka książek. Kiedy wychodzimy na zewnątrz, wskazuje na górę — nielegalne przyłączę elektryczne. Właśnie dlatego światło jest nadal. W końcu jesteśmy na drodze. Badam książki. Sporo powieści o Dzikim Zachodzie i kilka książek o II Wojnie Światowej z dużą ilością podkreśleń i komentarzy na marginesach, ale nic o nemezis albo highcap'ach. Czy Henji. - Myślisz, że właśnie tak Packard skończy? - pytam. - Samotny szkielet w kącie Mongolian Delites? - Nie, bo nie doceniłbym pomysłowości Packard'a. Ale teraz wiem o znaku. Jest więcej tych twarzy i ja odnajdę je, a one zaprowadzą mnie do nemezis i to będzie mój as w rękawie. Wtedy poprawia się. - Nasz as. - Dobrze. - Chcesz, bym zawiózł cię do ciebie, żebyś mogła się przebrać? - Nah. Daję jemu adres Cubby. - To nie jest najlepszy strój na przyjęcie. Przyjęcie. Obiad. Cholera. - Co wiesz o przyjęciu na które idzie Aggie? Wzrusza ramionami. - Tam miały być dwie inne pary. - Coś jeszcze? Czy to było blisko Promenady? - Tak.
On zwraca się do mnie. - Kurwa. Blisko Promenady. Czuję ucisk w gardle. - Cubby. - Kurwa - mówi. - Ona cię śledziła. - Pośpiesz się, Simon. Pędzi przez parkingi i aleje, by uniknąć świateł. Zdejmuję jego kurtkę i kieruję go na koniec następnego bloku. Z piskiem opon zatrzymujemy się widząc przez ulicę srebrny samochód. - Jaguar Aggie. Chcesz, żebym wszedł? Otwieram drzwi. - Pomacham, jeśli będę cię potrzebować. W przeciwnym razie wywalę ją. I potrzebuję twojej pomocy, żeby ona straciła, to mieszkanie i wiesz … Simon patrzy na mnie z absolutna pewnością. - Poradzę sobie z nią, siostro.
Rozdział 23 Jazda windą na piąte piętro wydaję się wiecznością. Drzwi Cubby nie są zamknięte - zły znak. Otwieram i biegnę, prawie zderzając się ze Srebrną Wdową nie daleko kuchni. - Justine! Woda wychlapuję się z jej szklanki. - Ominęło cię całe przyjęcie. Ma na sobie niebieski szlafrok Cubby'ego, ten, który tak lubię nosić. Wygląda na niej wspaniale. - Gdzie on jest? Uśmiecha się krzywo; wygląda na bardziej stukniętą, niż kiedy ostatnio ją widziałam. Nawet jej głowa wydaje się chwiać. Zdestabilizowana. Ona przypatruje się na mój krwawy, seksowny strój pielęgniarki. - Ktoś był bardzo zajętą pszczółką. - Cubby! Biegnę do pokoju ze stołem pełnym butelek po winie i brudnych talerzy. Aggie idzie za mną. Wpadam do sypialni i znajduję Cubby'ego chwiejnie wciągającego bokserki. Jest pijany. - Cóż, spójrzcie, kto w końcu zdecydował się pokazać. Podnosi z podłogi swoją bordową koszulę, zawsze mówiłam mu, że dobrze w niej wygląda. Wołamy na nią koszula Pana Beaujolais ( od tłumacza - gatunek wina czerwonego). Jest mi nie dobrze, mdli mnie. Aggie podchodzi do niego i owija rękę dookoła jego talii, praktycznie wtapiając się w niego. Oczekuję, by Cubby odepchnął ją, ale nie robi tego. - Cubby! - Co? - mówi.
- Co ty w ogolę tu robisz? - Co masz na myśli? - Po tym kiedy nie zjawiasz się na przyjęciu - nie martw się, zamówiliśmy pizzę - i, kiedy zostawiłem wiadomości w których mówie, żebyś nie robiła sobie kłopotu z pojawieniem się nie wiem, dlaczego ty jednak jesteś tutaj. Właśnie to . - Mój telefon padł. Aggie klei się dalej. Jak mogłam doprowadzić ją do niego? - Wyjdź - mówię. Cubby przyciąga ją bliżej. - To nie Aggie wychodzi. Odciągam ją od niego. - Boże, Justine! Ona potyka się na bok z głupawym uśmiechem. Pasek się rozwiązuję i szlafrok otwiera się, ujawniając seksowne srebrne body. Ledwie się powstrzymuje, żeby nią nie potrząsać. - On nie jest dla ciebie - ostrzegam. - Justine! Ona jest po wypadku motocyklowym, na miłość boską! - Wypadek motocyklowy, huh. Patrzę na nią. - On nie jest dla ciebie. Aggie uśmiecha się. - Za późno. Chcę ją zabić. Nie mogę nawet patrzeć na Cubby. - Wyjdź. - Ale ja mieszkam piętro wyżej, Justine. - Nie, nie mieszkasz. - Ale jestem właścicielką. Patrzymy na siebie. Albo ja patrze na nią, kiedy ona przygląda mi się niewidzącymi oczami. Destabilizacja nadała jej bezradny, zalotny i rozbrajający wygląd — dokładnie coś, co mobilizuje Cubby’ego do chronienia jej i wybawiania z kłopotów. - To wy się znacie?- pyta. Pozwalam jej na ruch. - Tak. Cubby zwraca się do Srebrnej Wdowy, próbując się skupić. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że znasz Justine? Aggie ignoruje go. - To nie fair, Justine. Biedny Cubby musi dzielić się tobą z Simonem i Carter'em i ty tak się zachowujesz? Składa ręce, zwracając się do mnie z naganą. - Nie umiesz się dzielić. - Chodź tutaj. Pociągam ją do okna. Simon jest na dole, opierając się o jej Jaguara, pali papierosa. - On czeka na ciebie. Chce się zobaczyć z tobą.
- Oooh, Simon jest niesamowity. Aggie zrzuca szlafrok i idzie w seksownym body. Bandaże w kolorze ciała z "wypadku motocyklowego ” ozdabiają jej prawą rękę i nogę. Ona chwiejnie zakłada blado szarą kaszmirową sukienkę, zaplątując się w rękawach. Jak Cubby mógł się z nią przespać? Cubby zwraca się do mnie, skupiając się na mojej sukience pielęgniarki. - Kim jest Simon? - Nasz drugi chłopak – mówi Aggie. - Simon'owi dostała się żółć, ale ty dostałeś sam miód. Ona oczekuje od Cubby uśmiechu a otrzymuję zmarszczone brwi.Teraz on widzi, że z nią coś jest nie tak. Chce mi się wymiotować, na myśl, że nie zobaczył tego przed i, że przespał się z nią. Albo być może on zobaczył to. Być może właśnie to widział we mnie: pokręconą, stuknięta dziewczynę. Kiedy Cubby wskakuję w spodnie, chwytam rękę Aggie i wyciągam ją z sypialni, targając przez mieszkanie. Ona potyka się. - Boże, Justine! - Nigdy przenigdy nie wródzisz tutaj - syczę, wystarczająco cicho, żeby Cubby nie słyszał. - Nigdy? Popycham ją na drzwi uderzając mięśniami napiętymi pragnieniem, by rozbić jej głowę wiele, wiele razy. Chcę zranić ją za wykorzystanie i zabawienie się Cubby'm, za wstawienie go do mojego mrocznego i niebezpiecznego świata deziljuzionistów. Chcę ją przestraszyć, zatrzymać. Jestem wystarczająco blisko, by czuć ciepło jej oddechu na mojej twarzy, kiedy zaciskam palcami na jej miękką skórę, znajdując się na lśniącej krawędzi jej wymiaru energii. Nawet nie myśląc, wywołuje ogromną ilość strachu, pamiętając jak to z nią było pierwszy raz. Wspaniała ulga i sposób w jaki się załamała pod moją władzą. Teraz drżę pragnieniem "zaatakowania" jej i przekazania całej mojej ciemności. Jej skóra jest tak miękka i ona jest takim doskonałym analogicznym naczyniem. Moja ciemność rośnie podczas, kiedy ona przylega do drzwi z szeroko otwartymi oczami pełnymi przerażenia. Jej wyraz twarzy powstrzymuje mnie. Co ona widzi? Coś w mojej twarzy? Wzmacniam uścisk na jej ręku. Jakiego rodzaju potworem się stałam, że "zaatakowałabym" ją z zemsty? Uświadamiam sobie, że przecież właśnie to robię. To tym teraz jestem? A więc, to Packard widzi we mnie? Słyszę, jak Cubby podchodzi. - Trzymaj się z daleka - szepczę. Odciągając ją od drzwi jedną ręką, by je otworzyć i popycham ją do holu zatrzaskując za nią drzwi. Właśnie wtedy zauważam pod wieszakiem spakowaną torbę, pełną moich rzeczy. Cubby stoi za mną. - Kim jest Simon? - Kolega. - Musisz wyjść, również. - Musisz trzymać się z daleka od tej kobiety. Krzyżuje ręce.
- Jeśli będzie mi się podobało zabawianie Aggie, nie mam zamiaru zrezygnować. Mieliśmy raczej nieskomplikowaną zabawę. Przypatruje się mojej sukience. - Przyjęcie kostiumowe? Jestem wstrząśnięta jego zgorzkniałym tonem. Cubby nigdy nie jest zgorzkniały. I właśnie wtedy, ta fala spokoju przechodzi nade mną. Cubby nigdy nie jest zgorzkniały. Ale teraz, dzięki mnie jest. Zrobiłam o wiele więcej szkody, niż Aggie. To musi skończyć się dzisiaj wieczorem, myślę z bólem. Mijam go i ruszam do jego gabinetu. On idzie blisko z tyłu. - Justine, co robisz? - Musisz zobaczyć tę jedną rzecz i wtedy pójdę. Siadam przed komputerem, oczy zachodzą wilgocią tak bardzo, że zaledwie widzę ekran. - Aggie jest bardzo niebezpieczna i chcę, żebyś to zobaczył. Przeszukuję archiwa Midcity Eagle. - Ona jest szaloną morderczynią, Cubby. Ona jest kimś z kim spotkałam się w pracy i oczywiście ona mnie śledziła do twojego mieszkania. I uwierz mi, nie mogłabym czuć się jeszcze bardziej gówniano. - Nie potrzebuję, byś badała moje partnerki. Jest mi ciężko mówić spokojnym głosem, kiedy myślę o nim nagim razem z nią. - Tą jedną, potrzebujesz. Cubby staje obok mnie, ręce skrzyżowane. Znajduję artykuł ze zdjęciami z rozprawy sądowej. Jest zaskoczony, że jest o niej artykuł w gazecie. Będzie bardziej zaskoczony, kiedy przeczyta, dlaczego. Zapisuję artykuł na pulpicie. - Nie wątpię, że kupiła mieszkanie tam na górze - mówię. - Ona jest bajecznie bogata i ma wszędzie inwestycje. Nie miała też wypadku motocyklowego. Ona ma urojoną chorobę skóry. Nie jest prawdziwa, ale ona wierzy, że jest zakaźna. Kobieta nie ma żadnego sumienia. Krótka wersja — ona zamordowała męża, torturując go, ale nie mieli wystarczającej ilości dowodów by ją skazać. Możesz przeczytać artykuł i dostać specyfiki. Nie jest to najlepsza lektura przed snem, zważając na okoliczności i sposób śmierci. Patrzy na mnie jakby miął kłopoty ze skupieniem się. Jego osłupiałe spojrzenie świadczy, że coś jest poza normalnym rozumowaniem. - Mój Boże - mówi. - Przepraszam - mówię. Mój przystojny, pełen życia Cubby. Nie mogę nawet spojrzeć mu w oczy i czuję jak zmienia się moją twarz od wysiłku by nie płakać. Ale na wierzchołku wszystkich innych zasranych rzeczy, które zrobiłam mu cholera, jeśli zapłaczę przed nim. Wstaję od komputera. Bycie ze mną sprawiło, że on jest zgorzkniały. Muszę to zatrzymać. - Justine ... - Co? - Czy to prawdziwa krew? Przyjąłem, że jest fałszywa, ale … Dotyka przodu mojej sukienki, zmarszczył czoło. Gryzę wargę.
- Justine, dlaczego masz krew na sobie? Jesteś ranna? Pyta o to tak miękko. - Wszystko w porządku - szepczę, nadal patrząc w dół. - Ale masz krew na sobie! Coś się wydarzyło. Nie jestem przygotowana na jego zainteresowanie, chociaż zalewa mnie komfortem, ogrzewa moje zimne krawędzie, powoduję, że chcę chwycić brzegi jego koszuli Pana Beaujolais, chcę żeby objął mnie i mówił mi te rzeczy i pozwolił mi być w jego świecie Cubby'ego tylko jeszcze jedną noc. Ale cofam się. Muszę pozwolić mu odejść. Nie mogę narazić go na więcej takich jak Aggie, więcej goryczy. Nie mogę ranić go więcej. - To nie jest prawdziwa krew. Ta rzecz to tylko głupi strój. Okropna cisza jest między nami. Cisza gniecie moją klatkę piersiową. - Mówisz mi, że nie jest prawdziwa. - Właśnie to mówię - mówię. Patrzy mi w oczy, jakby badał je po raz pierwszy. Czy wie, że kłamię? Czy widzi, że to jest prawdziwa krew? - Po prostu idź - mówi ze zmęczeniem. Cała czułość zniknęła. Oddycham głęboko - jest tak wiele rzeczy, o których chcę mu powiedzieć i nic więcej, by zostało powiedziane. Nie ma niczego, poza zimnymi krawędziami. Wychodzę, chwytając moją torbę po drodze, czuję jego oczy wpatrzone we mnie. Zamykam drzwi cicho i delikatnie.
Rozdział 24 Z wyrazu twarzy Shelby jest oczywiste, że ma mi coś krytycznego do powiedzenia na temat mojego stroju, ale ostrzegam ją spojrzeniem zanim próbuje to powiedzieć. Wtedy wchodzę i opadam na jej wzorzysty tapczan. - Dzięki Bogu, że jesteś. Siada obok mnie i kładzie rękę na moim ramieniu i to wystarcza bym zaczęła płakać. Opowiadam jej skrótową wersję całości, ponieważ wszystko, co naprawdę chcę, to pozbyć się stroju pielęgniarki i wziąć prysznic. Po kilku zapewnieniach, że ze mną naprawdę jest w porządku, oględnie mówiąc, wchodzi w rolę gospodyni, pociągając mnie do łazienki, ustawia prysznic do idealnej temperatury i zostawia mnie, bym, spłukała z siebie wszystko i posiedziała pod gorącą wodą, aż będę czerwona. Wychodzę i znajduję, rozłożone puszyste ręczniki, jedwabistą piżamę i chiński szlafrok i nawet nową bieliznę, nadal z metkami, co jest zarówno miłe i rozbrajające. Kiedy wchodzę do pokoju, wino jest już otwarte i przygotowane są francuskie kanapki — bagietka z miękkim serem, winogronami i truskawkami. Shelby dużo je francuskich kanapek. Nie wiem czy to jej pomysł czy Francuzi naprawdę takie jedzą. Wino i francuskie, kanapki poprawiają trochę moje samopoczucie i
opowiadam jej okropne szczegóły o Alchemiku, których nie mogłam ujawnić Simon'owi. Chociaż ona mało mówi, jest ze mną całym sercem, jak tylko Shelby potrafi: przerażona szczegółami porwania, podekscytowana ucieczką osłupiała, że spróbowałam sztuczki z zejściem Simona i zaintrygowana naszym odkryciem szkieletu w stacji. Również jest bardzo współczująca, w związku z sytuacją z Cubby’m. Shelby jest jednym z tych rzadkich słuchaczy, którzy powodują, że czujesz się mniej samotnie. Robię sobie kolejną francuską kanapkę. - Muszę się z tego wyrwać - mówię. - Och, Justine. Ona jest zawsze rozdrażniona, kiedy mówię o zostawianiu deziljuzionistów. - Musi być sposób. - Jest. Ma na myśli sposób Jarvis'a. - Cóż, to nie wygląda na takie złe w tej chwili. Straciłam związek z Cubby’m; straciłam moją autonomię; straciłam mój kompas moralny. - Związek i autonomia, tak. Moralny kompas, nie. - Chciałam "zaatakować" Aggie z czystej zemsty. - Ale tego nie zrobiłaś. Myślę, że powinnaś. I pomogłaś usunąć gwałciciela z jego przestępczej działalności. My jesteśmy aniołami karmy, trzymając lustro do celów ... - My jesteśmy niewolnikami Packard'a. - Każdy jest niewolnikiem czegoś. Shelby wypija resztę wina. - To naprawdę nie sprawia, że czuję się lepiej. - Wy Amerykanie. Zawsze chcecie czuć się lepiej. - Nie chcesz czuć się lepiej? - Czuć się lepiej - mówi z pogardą, przekreślając całą rozmowę machnięciem ręki. Jednak zgadza się, potworne jest to, że Simon wie o twarzach. - Shelby, musimy znaleźć pozostałe twarze zanim on je znajdzie. Musimy wrócić do loży, do Packarda. - I co zrobić? - Nie wiem. Ale nie możemy pozwolić Simon'owi naciskać na Packard'a. - Tak, Simon jest hazardzistą urodzonym by przegrać. On zawsze pójdzie zbyt daleko. - Chodźmy tam. - Chcę najpierw zobaczyć stację – mówi. Po kilku następnych lampkach wina, Shelby zaczyna współczuć Packard'owi. - Mężczyzna, którego znaleźliście, umiera samotnie by stać się pogmatwanym szkieletem, nigdy nie jest w stanie odejść. Nie chcę, by Packard stał się pogmatwanym szkieletem. - Ja też nie chcę. - On dzwonił tu - mówi. - Bardzo zmartwiony i bardzo zaniepokojony tym, co zaszło pomiędzy tobą i Alchemikiem. Powiedziałam mu, że z tobą wszystko w porządku, i
że poszłaś do Cubby. - Dobrze. Do momentu, kiedy opróżniłyśmy butelkę, ustaliłyśmy plan działań. Pierwsze to, że prześpię się u niej na tapczanie. Drugie: pojedziemy na północ moim samochodem, żeby Shelby mogła osobiście zbadać stację. Trzecie to zdobycie pistoletu do paintball'u, powrót do kompleksu apartamentów, aby rozpryskać farbę na twarzy i w ten sposób zamaskować i schować ją przed Simon'em i nie dopuścić do jego spotkania z kobietą i zadawania jej jakichkolwiek pytań. Rankiem następnego dnia, Shelby jest ubrana w czarno czerwoną kowbojską koszulkę, jaskrawo zielone dżinsy i żółte kowbojskie buty. Ja jestem w jednym ze strojów do jazdy na rolkach z torby z ubraniami przyniesionymi od Cubby'ego — zielone spodnie z białymi paskami po bokach i biały top. Jest mi smutno, wspominając szczęśliwy okres, kiedy ostatnio byłam tak ubrana. Nie mogę przestać myśleć o Cubby’m i o jego spojrzeniu, kiedy skłamałam mówiąc, że to nie była prawdziwa krew na mojej sukience. - Najpierw musimy się gdzieś zatrzymać na krótko – zawiadamia Shelby, kiedy już jesteśmy w drodze. Miejscem tym okazuje się skupisko jednopiętrowych budynków z zabarwionymi oknami i wielkim parkingiem. Wychodzimy, patrząc na drzwi z napisem Ośrodek Pomocy Chorób Kręgosłupa i spostrzegamy kobietę z krotko obciętymi siwymi włosami i dużymi kolczykami, siedzącą za biurkiem recepcji. Shelby odciąga mnie. - Nikt nie może nas zobaczyć. Chodź. Skradamy się dookoła, wąskim przejściem między dwoma budynkami, spoglądając w okno, gdzie kobieta ze słuchawkami pracuje przy komputerze. - Co to jest? - Zobaczysz. Spodoba ci się. - Chyba, że nas aresztują. W kilku następnych oknach są podobne sceny, prawie połowa pracowników w wózkach inwalidzkich. Wtedy dostajemy się do piątego okna, gdzie jeszcze jeden facet ze słuchawkami patrzy w ekran jeszcze jednego komputera. Duże czoło, mały nos. - Och, mój Boże! Skradam się pod oknem. - Co Foley tam robi? - Stał się woluntariuszem w tej fundacji. Czy widzisz? - Woluntariuszem? - Tak - mówi. - On się zmienił na dobre. Zbiera fundusze, by zbudować liczne i ekskluzywne nowe udogodnienia dla tych, którzy są okaleczeni, niepełnosprawni. Jak w przypadku chłopaka Mandler'ów i kalectwa, które spowodował. - Nie pojmuję tego. Wydaje się jakby dopiero, co on był bezdomnym w sklepie. - Nie, to jest, co … około miesiąc temu w pełni został rozczarowany. Został rozbity a teraz jest zreformowany. On zmienił się. Foley się zmienił na dobre. - Ale Shelby, czy oni przynajmniej wiedzą o przeszłości Foley'a? Jaką możemy mieć
pewność, że on nie zmieni się z powrotem? - Justine, czy nie widziałaś go rozczarowanego? - Nie wiesz, jakim był złym człowiekiem. - To nie ma znaczenia. On został rozczarowany. Nie wrócisz do tego samego stanu po czymś takim. - Myślę, że ci ludzie powinni, co najmniej wiedzieć o jego przeszłości, nie myślisz? Wstaję i zmierzam do przodu. Shelby biegnie za mną. - Nie możesz wejść! Spogląda wokoło ukradkiem. - Foley nie może mnie zobaczyć. Rzucam jej klucze. - Zaczekaj, więc w samochodzie. Ponieważ wchodzę. Zaczekaj, czy on używa tego imienia? Foley? - Tak. Ona idzie na parking a ja wchodzę. Siwowłosa kobieta w recepcji mówi mi, że Foley jest głównym specjalistą od zbierania funduszy. - Czy chcesz rozmawiać z Panem Foley'em? - Nie, chcę rozmawiać o Panu Foley'u - mówię. - Mam z nim osobiste doświadczenie i chcę, byście byli świadomi jego przeszłości. Kobieta marszczy brwi, kiedy kontynuuję. - Tylko chcę, byście wiedzieli – Foley dysponuje długą listą w oszukiwaniu ludzi i … Przerywam, ponieważ ona żywo potrząsa głową. - To jest prawda, przysięgam.- Wiem, wiem.- Naciska klawisz klawiatury i wtedy wyjeżdża na wózku inwalidzkim bliżej mnie. - Kilku ludzi ostrzegło nas o jego przeszłości - mówi. - To nie jest konieczne.- Wskazuje na kolorową broszurę z artykułem, przedstawiającym jakiś rodzaj rekreacyjnego, terapeutycznego kompleksu mieszkalnego. - Fundamenty dla tego centrum wkrótce będą zalane, dzięki Benowi Foley'owi. Ta operacja ze zbieraniem funduszy nigdy by się nie zakończyła, gdyby nie Ben Foley. Uwierz mi, każda dziesięciocentówka jest wyśledzona. My wszyscy wiemy o jego przeszłości, ale ważni przyjaciele projektu poręczyli za niego. On spowodował zwiększenie przypływu korporacyjnych i prywatnych pieniędzy w ciągu kilku tygodni w sposób, w jaki całe zespoły nie zdołały uzyskać w ciągu lat. Lat! Jego talent … Spogląda bokiem jak gdyby chciała się upewnić, że on nie słucha. - Można powiedzieć, że jego talent przechodzi dalej. On posiada umiejętność rozmowy z ludźmi. Umiejętność negocjacji. Mamy na pewno tylko jedno zmartwienie z Benem Foley'em - mówi. - Obawa, że on zostawi nas. - Ważni przyjaciele projektu poręczyli za niego? Ona nie podaje imion. Nie musi. To są Mandlers'onowie. Ich syn został sparaliżowany. Ośrodek chorób kręgosłupa. To wszystko pasuje. Wracam na parking, uruchamiam samochód i wycofuję się świadoma, że Shelby obserwuje mnie, czekając na moją reakcję.
- Cóż, to jest szok - mówię w końcu. I wtedy śmieję się. Nawet nie wiem, dlaczego. - On skontaktował się Helmut'em w sprawie darowizny - mówi.- Tak dowiedzieliśmy się. - Powinnaś być dumna. Byłaś w zespole, który rozczarował Foley'a. Wykonuje jedno z jej znudzonych machnięć ręką. - Zbyt wiele motyli i światła słonecznego. Ale cieszę się, że zobaczyłaś. W dzień twarz jest ledwie widoczna na ścianie stacji. Shelby przesuwa ręką po kamienistej powierzchni. - Henji - szepczę. Następnie pokazuję jej wnętrze, które wygląda jeszcze bardziej smutno w słonecznym świetle płynącym od drzwi. Shelby klęka przed szkieletem, przez długi czas nie ruszając się, jakby komunikując się z nim. Wtedy wyciąga mocno skręcony materiał z torebki i przykrywa szczątki. Jestem poruszona, że ona pomyślała, żeby to przynieść. - Mam nadzieję, że dusza nie jest również złapana w pułapkę - mówi. - Ja także - mówię. Kontynuujemy poszukiwania jakiegoś ewentualnego pamiętnika. Shelby myśli, że mógłby być gdzieś ukryty w schowku, ale niczego nie znajdujemy. Omawiamy też pomysł z paintball'em, jednak teraz nie wydaje się on być taki wspaniały jak myślałyśmy ubiegłej nocy, kiedy byłyśmy pijane. Wychodząc zatrzymujemy się, by przyjrzeć się drzewom i łące rozciągającym się obok stacji. Jest pełna żółtych kwiatów pod cukierkowo błękitnym niebem, to jest tak piękne, że prawie wygląda na nierzeczywiste. Zastanawiam się, co jest gorsze — ten widok w zasięgu wzroku i brak możliwości dosięgnięcia tego, czy szary beton i szkło, które widzi Packard.
Rozdział 25 Podłączam do ładowania telefon obok ulubionej niebieskiej szklanki Cubby'ego, nadal pełnej do połowy od czasu, kiedy był u mnie w zeszłym tygodniu. Wszystko w moim apartamencie przypomina mi o Cubby i o przyszłości, którą planowałam dla nas. Jeśli nie byłabym deziljuzionistką, myślę gorzko, nadal byłabym z nim i on wróciłby i piłby z tej szklanki i moglibyśmy nadal mieć tę przyszłość. Chwytam szklankę i rzucam nią o ścianę, szkło roztrzaskuję się. Minęła dopiero doba odkąd Alchemik śledził mnie, ale wydaje się jakby minęły tygodnie. Nie jestem nadal objęta traumą jak myślę, że powinnam być. Przypuszczam, że pomógł temu niepohamowany mój śmiech. Albo być może prawdziwe jest to, co Simon powiedział, być może przekazałam cały swój uraz. Albo inny powód taki, że ciemność ludzkiej natury jest moją domeną. Biorę długą kąpiel, odsłuchując wiadomości. Większość jest od Cubby'ego z ubiegłej nocy i moje serce kurczy się z każdą odsłuchaną wiadomością: Cubby zastanawiający się gdzie jestem, dlaczego nie jestem na przyjęciu obiadowym, słyszę
jego wzrastający zraniony ton i rozdrażnienie. Ostatnia mówi, żebym nie robiła sobie kłopotu ze zjawianiem się. Brzęczenie w tle. Srebrna Wdowa. Trzy wiadomości od Packard'a — jedna z ubiegłej nocy, dwie z dzisiaj, napominające bym zadzwoniła do niego bezzwłocznie. Nie martwię się tym. Zobaczę go wkrótce by zdać sprawozdanie o Alchemiku i ostrzec go o szkielecie i groźbie pozostania tam na wieczność. Mam wrażenie, że on nie ma świadomości tego, a zasługuje by wiedzieć. Tak jak ja zasługiwałam by wiedzieć, w co się pakuję. Packard nie zamartwiał się by mnie ostrzec, ale ja tak nie postąpię. Zaciągam mocniej szlafrok i stąpam przez odłamki szkła. Być może to było głupie, myśleć, że należałam do szczęśliwego życia z Cubby. Być może dobroć naprawdę jest iluzją, a rzeczywistość naprawdę jest zła i ponura. Albo być może taka jest tylko dla mnie. Jednak, gdzieś tam wiem, że to nie jest prawdziwe. Próbuję myśleć o rzeczach, które są dobre i warte by w nie wierzyć. Myślę o Foley'u i o tym, jak on przypuszczalnie nie zrani nikogo więcej, jak on zmienił się na dobre. Dzięki deziljuzionistom. Czy to nie jest dobre? I myślę o Szefie Otto Sanchez'ie, który nigdy nie usprawiedliwiał się albo nie poddał się w walce z Miotaczem Cegieł, nie poddał się i w końcu go dorwał. Sanchez wierzył; szedł dalej. Ruszył za facetem, kiedy nikt inny nie chciał. Właśnie to muszę zrobić: po prostu iść na przód. Wciąż wierzyć. Jest droga, by uwolnić się od Packard'a i znajdę ją. Pukam w drzwi Mongolian Delites trochę po czwartej, półtora godziny przed otwarciem restauracji. Mam na sobie brązowe aksamitne szorty, białe sandały i białą bawełnianą koszulę z naszyjnikiem zrobionym z srebrnych kółek. W moim wszechświecie ubrań, ten jest pełen nadziei. Packard otwiera gwałtownie drzwi. - Och. Justine. Zatrzymuję się po przeciwnej stronie progu, gdzie nie możemy się dotknąć. Packard patrzy na mnie uważnie, czarna marynarka zwisa pognieciona na białej koszuli. On nie spał. - Ludzie mówią, że z tobą wszystko w porządku. Czy wszystko w porządku, tak? - Wszyscy mnie o to pytają, Packard. Ze mną wszystko w porządku. - Jesteś pewna? - Spójrz, szeroki asortyment przerażających rzeczy, które mogłyby mi się przydarzyć, nie wydarzyły się. Tylko minimalnie przerażające. Jestem tutaj, by zdać ci moje sprawozdanie. Jay teraz go ma. Zielone oczy Packard'a świecą niepokojem; on zaledwie słucha. Otwiera drzwi szerzej, brzegi koszulki klapią swobodnie, mamiąc mnie. Mimo zakłopotania wygląda zabójczo i piracko. W dobrym sensie. - Nie bądź zły. Tylko dla tej małej chwili. Tylko, dla tego momentu ... Jak tylko przechodzę przez próg, chwyta mnie i przyciąga do piersi; Odprężam się w ciepłym, silnym objęciu jego ramion pomimo wszystko. - Tak się bałem - mówi. Przytulona w ten opiekuńczy sposób, jakby ktoś troszczył się o mnie — to jest pożywienie, które nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebowałam. Tego pragnęłam od Cubby'ego. Byłam tak długo przestraszona, przeżyłam traumę w
domku Alchemika! Nie mogę się oderwać. - Myśl o tobie z tym potworem... Packard ściska mnie mocniej. Przylegam policzkiem do jego nagiego trójkąta klatki piersiowej, wdychając czysty, nieznacznie pikantny, oszałamiający zapach jego skóry tak, blisko że mogłabym ją liznąć. To jest prawie jakbym wdychałam znowu nasz pocałunek, czując go każdą cząsteczką mojego ciała. - To nie jest twój błąd. Zignorowałam wiele znaków od niego. - Niemniej jednak. Wypuszcza mnie i intensywnie spogląda w moje oczy. - To jest mój błąd. - Jestem w porządku. Moje tętno biję w uszach i próbuję odnaleźć drogę z powrotem do mojego początkowego gniewu. Ale wszystko, co mogę znaleźć, to nasza beztroska intymność i ta świadomość, jakże żywo czuję się przy nim. - Naprawię to - mówi. - Zapomnij. Zrobiłeś wystarczająco. Robię krok do tyłu. - Odkąd zniewoliłeś mnie, zgubiłam moją autonomię, moją moralność, teraz mój związek. - Cubby zostawił cię? - Ja zostawiłam jego. I nie dlatego, że chciałam. - Cubby nigdy by nie docenił cię. On tylko doceniał część ciebie, która pasowała do jego świata. - Pragnęłam go i pragnęłam ten świat. I nie dlatego, że jestem nie przystosowana. Naciskam palcem jego pierś. - Uwolnię się od ciebie wkrótce. Ale przyszłam tutaj by powiedzieć ci coś, ponieważ w przeciwieństwie do ciebie wierzę, że ludzie mają prawo do wszelkich wyborów i informacji, o których chcieliby wiedzieć, i na które zasługują. - Kiedyś - szepcze ochryple - Wybaczysz mi? Usuwam palec, nieprzygotowana na głuchy odgłos nagiej emocji w jego słowach. Część mnie rozpaczliwie chce mu wybaczyć. - Być może, kiedy powiesz, że jest ci przykro. Patrzy na mnie zachłannie tymi oślepiającymi oczami, skóra nieznacznie zaróżowiona. Powoli, przesuwa koniuszki palców w górę moich rąk, zostawiając ślady, które odczuwam jak iskry pozwalając, aby jego ręce pozostały na moich ramionach. Moja skóra jest zbyt żywa, reaguje na każde jego dotknięcie. - Ty jesteś w końcu wolna - mówi. - Byłam więźniem hipochondrii, a teraz jestem uwięziona przez ciebie. Sięgam chwytając go za nadgarstki i usuwając jego ręce. - Packard, muszę ci coś powiedzieć o czymś, co znaleźliśmy wczoraj i to jest bardzo złe. Walczę, by być opanowaną, rzeczową i obiektywną. - Musisz uważnie mnie wysłuchać.
- Miałem na myśli, że w końcu jesteś wolna od tego związku. Moje serce bije zbyt szybko i głośno w moich uszach. - Jestem mniej wolna niż kiedykolwiek. - Jest więcej niż jeden rodzaj wolności. Jego słowa zawierają erotyczną obietnicę, która powoduję, że mam dreszcze. Moje spojrzenie spada do jego, pełnych zmysłowych ust i w dół do bladego trójkąta skóry. - Możesz wyobrazić sobie, Justine, jakby to było być z kimś, kto widzi ciebie kompletnie? Kto docenia cię w całości? Umieszczam dłoń na nagim trójkącie jego klatki piersiowej jakby mówiąc: Trzymaj się z daleka, ale tak naprawdę chcę tylko go dotykać. Wszędzie. To jest jak bym dryfowała w środku falującego oceanu i chciała trzymać się jego. Jego oczy miękną, kiedy otacza dłońmi dookoła moich rąk i przyciąga mnie do siebie, co jest ekscytujące i całuje mnie mocno, zachłannie. Przylegam do niego, zagubiona i odnaleziona równocześnie i wtedy moje ręce są na jego ramionach. Och, Boże, myślę, co ja robię? Ale nic więcej mnie nie obchodzi. On obejmuje moją głowę i zdecydowanie popycha mnie na drzwi z uderzeniem, które jest twarde i dobre zarazem, które pozbawia mnie oddechu, a przy tym całuje mnie mocno i głęboko. Zdecydowane, brutalne wtargnięcie jego języka i zachłanność jego ust na moich obezwładnia mnie, aż nie wiem czyje usta są czyje w oszołomieniu i labiryncie naszych gorących warg i oddechów. Moje dłonie wędrują do jego głowy, zaciskając się w pięści wokół plątaniny włosów, przyciągam go bliżej, chłodna ściana na moich plecach. I ten nasz oszalały rytm, zatraconych, dryfujących … to jest odurzające. Moje ręce błądzą pod jego marynarką i koszulą, zaciskam palce na umięśnionych plecach. Wargami czuję szorstkość jego policzka; smakuję słony smak jego szyi. Muszę pochłonąć go całego. Jego miękki i ciepły oddech muska moje ucho, a uciskając i drapiąc paznokciami moje uda, powoduję, że ściskam mięśnie miednicy w zmysłowej fali, unoszącej się do szczytu mojej głowy. To jest wszystko, czego chcę. Nowa inwazja, jego nieustępliwego języka w moich ustach powoduję, że jestem zdesperowana i zachłanna, by czuć więcej, przyciągam go czując jego erekcję blisko mnie, blisko rozchodzącego się między moimi nogami elektryzującego żaru. Jest jak skała obezwładnia mnie, pulsuję w ruchu jego języka. Sapię w rytm naszego, wspólnego pulsu, wciąż i wciąż jak ocean. - Och - mówi, zwalniając i przesuwając ręce po moich włosach. - Och.Całuje mnie zachłannie, palce z tyłu mojej głowy, wtedy pociąga je na dół ciężko i łagodnie przez moje ramiona do przodu mojej koszulki. Powoli odpina guzik, i wtedy słyszę trzask. Śmieję się miękko na to, on także. Delikatnie odsuwa koszulkę z jednego ramienia. Czuję chłód powietrza w ciemnej restauracji. Palcem tropi linię mojego ramiączka w dół do wzniesienia w biustonoszu, małej poduszeczki skóry, którą zawsze jestem tak zakłopotana; wtedy prowadzi paznokcie lekkie jak szepty przez koronkę, osłaniającą mój sutek. Łapię oddech; uczucie jest elektryzujące. Splata palce z moimi, kiedy całujemy się więcej; po czym całuje moje
ramię i przechodzi na tą małą poduszeczkę skóry. Otwieram oczy i patrzę jak całuje pulchną stronę mojej piersi, nieprzykrytej biustonoszem i wtedy kieruję uwagę na część koronki, nieuchronnie zbliżając się do mojego sutka, co napełnia mnie podniecającym oczekiwaniem. Otwarte oczy powodują, ze mój umysł rozpoczyna znów działać i to uderza mnie, że on dotąd nie powiedział, że jest mu przykro. Powiedziałam mu, że wybaczę, jeśli powie, że jest mu przykro. I nie powiedział tego. Sztywnieję i on to czuje. - Co? - Nie powiedziałeś, że jest ci przykro. Żałujesz tego, co zrobiłeś, nieprawdaż? On wyprostowuje się i wypuszcza moje ręce. - Proszę … - mówi miękko, dotykając mego policzka. Ale nadal nie mówi tego. Wszystko we mnie zaczyna się przewracać. - Och mój Boże! Odpycham go daleko. - Nie jest ci przykro, że zrobiłeś ze mnie służalczego niewolnika? Wygląda na oszołomionego. Przykrywam koszulkę z powrotem. - To jest proste. Tak czy nie? Jest ci przykro? Uderzenie. Dwa. Wtedy - Nie. Łapię oddech. - Rozmawiam z tobą szczerze - mówi. - Nie będę mówił przepraszam, jeśli nie jest mi przykro.Nie jest nawet zmartwiony. Świadomość tego i ból jaki w związku z tym odczuwam, prawie mnie przewraca. Co najmniej myślałam, że on żałuje tego. - Dziękuję, Packard - mówię ochryple – za otrzeźwienie i przypomnienie mi, dlaczego to nigdy nie zadziałałoby między nami. Biegnę w stronę baru. Jemu nawet nie jest przykro! Idę na tył, puls szaleję, nalewam wodę do szklanki i piję, próbując połykać łzy. Czy mogę być bardziej naiwna? Całując go, chcąc się pieprzyć z nim, chcąc kochać go, kiedy on pozbawił mnie kontroli nad moim życiem? Packard opiera się o drzwi, oczy zamknięte. Nalewam drugą szklankę i piję. Przypuszczam, że to było uczciwe z jego strony by nie kłamać. Czy ja chciałam tego? Może przez chwilę. Ale teraz jestem wdzięczna, że on przypomniał mi, kim tak naprawdę jest i co jest naprawdę między nami. To piekielnie boli i nagle czuję się bardzo zmęczona. Co ja tutaj robię? Dlaczego przyszłam? I wtedy przypominam sobie o ludzkim szkielecie w stacji. Przelotne spojrzenie w ciemną przyszłość Packard'a. On musi wiedzieć, ale czy to pomoże, kiedy jesteś zaginiony na pustyni i ktoś wskazuje szkielety ludzi i zwierząt, które też zostały zagubione jak ty? Podchodzę do niego. - Musisz wydostać się z stąd, Packard. Jego wyraz jest srogi, rysy twarzy twarde. - Wiem. - Możesz być w większym niebezpieczeństwie niż sądzisz - mówię.
- Co masz na myśli? - Simon i ja znaleźliśmy coś ubiegłej nocy. Wracając do domu od Alchemika, gapiłam się przez szybę samochodu i zobaczyłam twarz jakby wytrawioną na ścianie opuszczonej stacji — twarz identyczna jak tu. - Twarz jak na drzwiach? - Wytrawiona na zewnętrznej ścianie budynku. Na drodze 47 blisko Surrey Springs. - Opowiedz mi. Trzymam w dłoniach szklankę z wodą. To robi pewien rodzaj bariery między nami. - Wpatrywałam się przez szybę i zauważyłam ją, kiedy nasze przednie światła uderzyły w nią. Wskazałam to Simonowi i zdecydowaliśmy się zatrzymać i rozejrzeć się. - I? Kto był tam? - Cóż, to nie był ... - Kto? - Tam było ciało - mówię. Packard sztywnieję jakby cząsteczki w jego ciele przestały się ruszać. W końcu pyta. - Mężczyzna czy kobieta? Jak wyglądało ciało? - Myślę, że to był facet, ale nie jestem pewna. To był szkielet człowieka. Można było zobaczyć, że miał krótkie włosy, brązowe być może. Kiedy umarł nosił kurtkę lotniczą. Packard chwyta moje ręce. - Brązowa skóra? Kołnierz z futra? Powstrzymuję oddech. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógł znać ofiarę. Mogłam się domyśleć, być wrażliwszą. - Tak. I małe plastyczne skrzydła lotnicze. - Justine, czy widziałaś ...? On zaciska oczy. Chce zadać pytanie i nie chce usłyszeć odpowiedzi. Czekam. - Czy on nosił jakąś wyróżniającą biżuterię? - Niebieską metaliczną bransoletkę. Niebieskie łącza łańcucha dookoła jego przegubu. Packard gapi się na mnie dziwnie — przeze mnie tak naprawdę przechodząc spojrzeniem na wskroś — i odpuszcza. - Znałeś go? Milczy wpatrując się tylko niewidzącymi oczami. I raptem wybucha na środku jadalni i przewraca stół. Tłucze szkło, słychać grzechot spadającej srebrnej zastawy stołowej. Podnosi krzesło i uderza nim o podłogę z głośnym trzaskiem. Poczym rozbija inne krzesło o ścianę, niszcząc parę jasno pomalowanych głów koni z gipsu i rzuca nim w lustro. Odłamki eksplodują przez jadalnię, a on nadal nie przestaję. Czuję impuls, by coś zrobić, pocieszyć go jakoś, ale kiedy ktoś musi rozładować napięcie rozbijając sporo rzeczy, to najlepiej, pozwolić mu na to. Splotłam ręce wokół siebie, kiedy on rzuca kolejne krzesło przez pokój, potrącając miecz.
Nie spodziewałam się, że on znał tą osobę. Znał i kochał go, oczywiście. Czuję w tym momencie jego wściekłość tak przenikliwie — złapany w pułapkę, ograniczony, odizolowany od swojej bandy. W końcu opada na krzesło, łokcie na kolanach, schylona głowa w dłoniach. Wędruję ostrożnie przez powywracane stoły, części krzeseł i rozbite szkło. - Packard - mówię. - Jest mi przykro.Podnosi w górę, zaczerwienioną twarz, w której błyszczą dziko lśniące oczy. - Ten człowiek był moim najlepszym przyjacielem. Był dla mnie jak brat. Diesel. Nie wiem, co powiedzieć. Kładę dłoń na jego ramieniu i on mi na to pozwala. - Jest mi bardzo przykro. - Nie zasłużył żeby umrzeć w ten sposób. - Jest mi bardzo przykro - szepczę. Packard wstaje, zrzucając moją pocieszającą rękę. - Chcę żebyście przyprowadzili go tutaj. Chcę dać mu właściwy pogrzeb. - Nie możesz.- Przełykam. - Ciało nie może być stamtąd wyniesione. Packard patrzy na mnie zdumionym spojrzeniem, dzikim spojrzeniem, jakbym mówiła nie dość zrozumiale. Próbuję, jak najlepiej to wyjaśnić. - Simon chciał ruszyć ciało. Ale pole mocy … Nie muszę nic więcej mówić. Packard rozumie, milczy przez bardzo długi czas. Wtedy, spokojnym, stanowczym głosem mówi - Rozumiem.Spokojny, opanowany głos jest bardziej przerażający niż niszczenie przedmiotów.
Rozdział 26 Dwa dni później, wpadam na Simona wychodzącego z Mongolian Delites. Mówi mi, że Srebrna Wdowa przepisała mieszkanie w budynku Cubby'ego swojemu prawnikowi. - Ona ma zaległości, jeśli wiesz co mam na myśli - patrzy na mnie swoim niewinnym błękitnym spojrzeniem. - Próbujemy powiększyć jej straty, co nie zawsze idzie zbyt dobrze, niestety. Nigdy nie jest po naszej myśli - dodaje. - Chodź tutaj.Pociąga mnie na chodnik do wejścia w następnym budynku. - Packard wie o stacji. Co jeszcze mu powiedziałaś? - Nie martw się - mówię. - Tylko, że zobaczyliśmy twarz, weszliśmy i znaleźliśmy ciało. I, że próbowałeś go ruszyć i nie mogłeś. Nic o twoim poszukiwaniu jak nim manipulować albo o fakcie, że wyrwałeś palec faceta i rzucałeś nim po całej stacji. - Nie obchodzi mnie, że on wie o tym. - No to idź i mu o tym powiedz. Ja nie chcę być między wami jak między młotem i kowadłem. Simon wydaje się być zaskoczonym moim swobodnym nastawieniem.
- Znalazłaś więcej twarzy ostatnio? - A ty? Simon patrzy na mnie uważnie. - Powiedziałabyś mi, jeślibyś znalazła, tak? - Tak samo jak ty powiedziałbyś mi - mówię słodko. Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę. - Cieszy mnie, że się rozumiemy. Jestem pewna, że szukał; Razem z Shelby musimy naprawdę znaleźć sposób by przykryć pozostałe twarze. Chociaż Shelby mówiła mi, że pole mocy Henji’ego powoduję, iż nie da się zmienić restauracji - po wejściu do Mongolian Delites, niecałe czterdzieści osiem godzin, po tym jak Packard zniszczył to miejsce - nadal szokuje widok gości, siedzących na krzesłach i jedzących przy stołach, które tak doszczętnie zostały niedawno zniszczone wybuchem Packarda. Wiszące z przodu w centralnym miejscu lustro jest całe i nietknięte i głowy koni, które rozbił są także nietknięte, na swoich zwykłych miejscach. Idę do loży Packard'a, który ma na ręku niebieską bransoletkę dawniej noszoną przez Diesl'a. Musiał kogoś tam wysłać by ją zdobyć. Jest mi go żal i oczywiście to jest widoczne, bo Packard spogląda na mnie mrocznym spojrzeniem. On nie chce litości. - Dzień, kiedy będę wolny, będzie dniem, w którym zabiję mojego nemezis, dusząc go gołymi rękami - mówi. Przez następne dwa tygodnie przygotowuję się do kolejnego ważnego zadania, celem jest jakiś urzędnik państwowy, który dorabia sobie na boku jako szef przestępczej grupy; jego imię kodowe to Inżynier, a słabym punktem jest taka sama choroba jak u mnie: syndrom głównej żyły, to jest całkiem wygodne odkąd wiem na jej temat wszystko, co powinnam. Helmut pracował nad Inżynierem prawie przez rok, wykorzystując zamartwianie go aktualnymi wydarzeniami - szczególnie, sytuacją afrykańskich słoni: sposobu w jaki na nich polują w celu zdobywania ich kłów i jak one płaczą, kiedy tracą partnera. Helmut i Inżynier zaszli tak daleko, że utworzyli w szkołach podstawowych program edukacyjny o problemach środowiska. Podczas moich przygotowań, opowiadają mi niepokojące anegdoty o Inżynierze, jak strzelił człowiekowi w twarz, albo jak rozłupał głowę informatora w olbrzymim imadle. Wydłubał też oczy zdrajcy samymi kciukami. Packard pokazał mi zdjęcie ofiary z wydłubanymi oczami, do dziś głęboko żałuje tego widoku. Jest coś dogłębnie niepokojącego w twarzy, gdzie oczodoły nie zawierają nic oprócz krwawej miazgi. Pomimo wszystko, praca nad Inżynierem jest jak szczęśliwy przełom. Na pewno ktoś, kto jest zaangażowany zarówno w rząd Midcity i zbrodniczy świat podziemi, coś wiedziałby o Henji’m. Być może Inżynier zna historię Packard'a i Henji’ego. Tylko muszę znaleźć sposób, by wyciągnąć, to z niego. Moja motywacja by znaleźć Henji’ego stała się jakaby mroczna. Dlatego, że są dni, gdy chcę pomóc Packard'owi. W inne dni, chcę mieć asa w rękawie, jak Simon, którego koniecznie muszę powstrzymać od odnalezienia Henji’ego. Ale
przede wszystkim fala zbrodni musi być powstrzymana. Helmut określił, że opera będzie moim najlepszym miejscem by poznać Inżyniera, który widocznie jest jej fanatykiem, ale aktualnie stroni od swojego dotychczasowego operowego towarzystwa. - Określiłem cię, jako namiętnego neofitę ( od tłumacza - nowicjusz) – mówi Helmut, podczas jednego z naszych niekończących się spotkań na temat Inżyniera. - Dopiero, co zostałaś wprowadzona do świata opery i oszalałaś na jej punkcie. Jeśli pomyśli, że może nauczyć cię czegoś, z pewnością nieraz zaprosi cię do opery zabierając ze sobą. - Zrozumiesz, że Inżynier jest najszczęśliwszy, kiedy czuje, że jest największym i najważniejszym, bo wiem-o-wszystkim w całym pokoju- mówi Packard. Więc słucham oper, czytam przetłumaczone libretta i wymyślam dobre pytania dla nowicjusza, które będę zadawać. Też pracuję z Francis'em Strongarm'em, by stworzyć fałszywą tożsamość neuro-pielęgniarki w szpitalu w Dallas. Francis ma tam kontakty i ważnych ludzi, którzy są gotowi, poręczyć za mnie, jeśli ktoś zdecyduje się sprawdzić. Naszą najważniejszą historią jest to, że właśnie przeprowadziłam się do Midcity z pomocą mojego Wuja Helmut'a, z którym przypuszczalnie mieszkam. Wciąż tęsknie za Cubby'm. Czasami czatuję na przeciwko jego biurowca, spodziewając się zobaczyć go, choć przelotnie wchłonąć go spojrzeniem. Przypuszczam, że można to już zakwalifikować, jako prześladowanie. Raz widzę Cubby 'ego, jak z grupą kolegów z pracy idzie na lunch. Obserwuję mowę jego ciała, jego twarz. Wygląda na szczęśliwego, ale przecież on zwykle wygląda na szczęśliwego. Czy odczuwa moje odejście jak błogosławieństwo w przebraniu? W końcu, Cubby spostrzega każde negatywne wydarzenie, jako błogosławieństwo w przebraniu. Życie z nim już wydaje się jak odległy sen. Jeśli życie z Cubby'm jest odległym snem, to moje spotkanie z Helmut'em i Packard'em w dzień przed ustalonym spotkaniem z Inżynierem jest wręcz koszmarem. Właśnie wtedy Packard ujawnia mi tożsamość Inżyniera. Nasz morderczy, wydłubujący oczy szefem przestępczej grupy jest nie kto inny, tylko Szef Policji Otto Sanchez. To jest tak oburzające i niewiarygodne, że tylko się śmieję. - Żartujecie. - To jest prawda. - Niemożliwe. - Czy znasz go osobiście? – pyta Packard. - Nie byłem świadomy, że znasz go osobiście. - Co do niektórych ludzi, po prostu się wie - mówię. - Nie możesz wiedzieć – mówi Packard. - Ale ja mogę. - Nie przyjmę tego. - On jest wzorem dla ciebie – mówi Packard. - Człowiek z pierwszych stron gazet i wiadomości TV. Naprawdę wyobrażasz sobie, że kiedy człowiek gra bohatera w TV, to znaczy, że jest bohaterem w prawdziwym życiu? - Sanchez jest - mówię.
I wtedy właśnie pokazują mi akta. Kiedy moje serce zaczyna walić, wstaję w loży, gdzie rozłożyli zdjęcia trupów i spotkania Sanchez'a z rozmazanymi figurami. - Możesz pokazywać mi ile tylko chcesz różnych zdjęć - mówię. - To nie zmieni faktu, że Szef Sanchez jest jednym z lepszych facetów. Jemu zależy. On walczy o coś w co wierzy. Packard patrzy na mnie poważnie. - Widzisz w nim to, tylko dlatego, że to właśnie jest w tobie. To się nazywa projekcją. - A co z nim ścigającym Miotacza z buta? Nawet nie miał hełmu. On mógł zginąć. Ale ścigał go, dorwał i dzięki temu miasto jest bezpieczne. Właśnie tak zachowuję się bohater. To nie jest coś, co zrobiłby szef bandy. Packard rozsiada się swobodnie. - I człowiek został postrzelony dwa razy i jego głowa została zgnieciona przez blok żużlu. - To spadło z góry. - Tak mówi jedyny świadek. Dość wygodne by telekinetyk popełnił samobójstwo. - Pieprz się. - Przepraszam – mówi Helmut. - Pracuję z nim przez miesiące. Nie oceniam go może w sposób, w jaki robi to Packard, ale to jest krystalicznie jasne dla mnie, że to jest człowiek z ciemnym podwójnym życiem. On nie jest tym, kim wydaję się być. - Dlaczego niby miałby zwalczać zbrodnię z jednej strony i popierać z drugiej? To jest śmieszne i absurdalne. - On kontroluje, kto zostanie złapany – mówi Packard. Helmut kiwa głową. - Kiedy ogólne tempo zbrodni podnosi się szybciej niż kiedykolwiek. - Nie - mówię. - Socjopaci są świetni w oszukiwaniu ludzi- mówi Packard. - Justine - Helmut wręcza mi zdjęcie Szefa Sanchez'a w samochodzie z człowiekiem, który wygląda znajomo. - Zrobiłem je sam - mówi. Trzymam je, próbując zapanować nad drżeniem. - Więc on siedzi z facetami w samochodach. Helmut daje mi inne zdjęcie — ofiara z wydłubanymi oczami. - Kilka godziny zanim został znaleziony. Spoglądam z jednego zdjęcia na drugie. Człowiek w samochodzie z Sanchez'em jest ofiarą z wydłubanymi oczami. Czuję się jakbym miała zwymiotować. - Czy zobaczyłeś, jak Sanchez to robi? Obydwaj tylko patrzą na mnie. - Tylko dlatego, że on był w samochodzie z nim wcześniej nie oznacza, że Sanchez to zrobił. I nie będę pracowała nad nim. Chwytam torebkę i wychodzę. Gorąco na ulicy powoduję, że czuję się osłabiona i oszołomiona. Znam Sanchez'a tylko z TV i gazet. Nadal. Kroki za mną. Ciężki oddech. Helmut. Zwalniam i pozwalam mu się
dogonić. Idziemy w ciszy. - Nie wiedziałem, że masz taką wiarę w szefa - mówi po chwili, wycierając pot z oczu. - Mogłem poprosić, by ostrzec ciebie wcześniej, jeśli bym wiedział. - Myślę, że się nie mylę co do niego - mówię. - Nie wierzę, że on jest zły. - Rozumiem. Nie uwierzyłem też w to na początku. Zatrzymujemy się na światłach. Zwracam się do niego. - Nie rozumiesz. Nie myślę, że się mylę, co do niego. Helmut kiwa głową. - On jest jak symbol … . Walczę by nie zapłakać. Nie ufam Packard'owi, ale zawsze ufałam Helmut'owi. - Co cię przekonało? Czy te zdjęcia — tylko dlatego, że on był z tym facetem … - Spędziłem rok w jego towarzystwie. Złapałem go na kłamstwach. Widziałem go z ludźmi, którzy później znikali. Justine, wiesz, że mam podejrzenia o tych innych przypadkach. My oboje mamy wątpliwości o większym celu Packard'a. Kiwam głową, czując pustkę. - Nie mam żadnych wątpliwości, co do konieczności, by rozczarować Inżyniera. Gwarantuję ci, on prowadzi podwójne życie. Rozmawiałem z wdową ofiary. Ofiara była przerażona Sanchez'em. Mógłbym cię do niej wysłać. Musielibyśmy być delikatni, ale … - Człowiek, którego oczy zostały wydłubane był przerażony Sanchez'em? Jego wdowa powiedziała ci to? Helmut kiwa głową. - Po wszystkim byłem u niej. Chciałem wierzyć w Sanchez'a także, ale nagromadzone fakty mówiły same za siebie. Gapię się na mokra plamę gorąca na chodniku. - Tego wszystkiego jest za wiele. - Sama się przekonasz. Wpatruję się w smutny wyraz twarzy Helmut'a. Ufam mu. Na prawdę ufam. I w przeciwieństwie do Otto Sanchez'a, znam Helmut'a osobiście. Wiem, że ma dobre serce. - Przysięgasz Helmut? Dajesz słowo? Poważnie kiwa głową. - Szef Sanchez jest człowiekiem prowadzającym podwójne życie. Życie pełne kłamstw. Daję ci na to moje słowo. - Psiakrew - mówię. - Wróć. Jestem pewny, że Packard pozwoli ci "zaatakować" go ... - Nie potrzebuję tego. Potrzebuję samotności. - Nasza misja zaczyna się jutro wieczorem. - Daj mi kilka godzin - mówię. Spędzam tych kilka godzin jeżdżąc na rolkach, co zwykle sprawia, że czuję, iż panuję nad wszystkim, pomimo tego jednak nie czuję, że panuje nad czymkolwiek i prawie mdleję od gorąca. Być może to było dziecinne, ale wierzyłam
w Sanchez'a i teraz czuję się rozczarowana. Wracam do mojego apartamentu i biorę prysznic. Stopniowo przechodzę ze stanu rozczarowania w stan gniewu. Jestem rozgniewana na Packard'a z wiadomych powodów, ale i jestem rozgniewana na niego i Helmut'a, za to, że nie poinformowali mnie wcześniej. Ponad wszystko jednak, jestem zła na Otto Sanchez'a. Przez cały ten czas był tylko kolejnym przestępcą? I tylko pomyśleć, że byłam zmartwiona, że Henji mógłby go skrzywdzić! I bardzo dobrze by było, jeśli Henji wyeliminowałby Sanchez'a. Trzy godziny później wracam do Mongolian Delites, nadal zaczerwieniona w wyniku mojego treningu w piekielnie gorącą pogodę i silnych emocji. - Wy dwaj mogliście mi powiedzieć wcześniej, kim będzie cel - mówię. - Zły czy nie, wysyłacie mnie, by zaatakować zarówno detektywa supergwiazdę i szefa przestępców. Mogłam chociażby mieć kilka tygodni by się przyzwyczaić do całej idei. - Nie chciałem, żebyś zbzikowała – mówi Packard. Wtedy to uderza we mnie. - Och mój Boże. Berety, które on zawsze nosi. Packard się uśmiecha. Wie, co mam na myśli. - To nie dlatego, że on jest łysiejący, albo przestrzega mody. To syndrom głównej żyły. On nosi berety by uniknąć uderzeń w głowę. Siadam. - On jest bardziej ekstremalny w swojej hipochondrii, niż kiedykolwiek ja byłam. - Twój "atak" zdewastuje go – mówi Packard. Odkrywam, że spodziewam się tego. Jestem tak zła za oszustwa Otto Sanchez'a jak jestem zła na Packard'a. Przeglądamy zdjęcia jego wspólników, zwracając szczególną uwagę na Sophi'e, osobistą asystentkę Otto Sanchez'a i prawie jego dziewczynę. - Ona czasami towarzyszy mu w operze – informuje mnie Helmut. - Ale ona tego nie znosi. - Zaczekaj — randki w operze? Nie jestem skłonna, by zdecydować się na romantyczną historie z tym facetem. - Boże, nie! – mówi Packard. - Trzymaj to na platonicznym poziomie, a Otto pójdzie za tobą jak na smyczy. W nim jest coś z harcerza. - Harcerz, socjopata, kocha słonie … To się nie trzyma kupy, ten facet nie układa się w całość. - Wilk w skórze owcy nigdy nie układa się w całość - odpowiada Packard. - On hipnotyzuje swoje ofiary puszystą, niewinną zewnętrzną stroną do chwili, kiedy wyrywa im gardło. - Albo oczy - mówię. - To jest człowiek, który będzie bawił się ludźmi i będzie torturował ich, tylko dla przyjemności – mówi Packard. - Jeśli pomyślisz, że on ma słabość do ciebie albo, jeśli poczujesz się zbyt swobodnie z nim, odejdź jak najdalej
Rozdział 27
Helmut i ja wchodzimy szerokimi kamiennymi schodami w tłumie olśniewających ludzi i ruszamy przez wielkie pozłacane drzwi gmachu opery do wnętrza tak oszałamiająco obfitego, że muszę chwycić jego rękę tylko by utrzymać równowagę. Mijamy wypolerowane marmurowe filary, ozdobne posągi kobiet w togach trzymające złote kandelabry ponad ich głowami. Białe marmurowe schody ciągną się w górę; kryształowe żyrandole wiszą jak migoczące odwrócone drzewa. O zawrót głowy również przyprawiają piękni goście, którzy płyną dookoła nas w swoich sukniach i smokingach. Oni są nawet ponad, ekskluzywną grupą klientów, którzy robili zakupy w Le Toile tak, że ledwie mogę uwierzyć, że tacy ludzie mieszkają w Midcity. Zwracam się do Helmut'a, który wygląda ekskluzywnie i efektownie w swoim czarnym jedwabnym smokingu. On ściska moją rękę. - Poradzisz sobie. Biorę głęboki oddech, kiedy zmierzamy na trzeci poziom; Helmut rozmawia z bileterem, który kieruje nas na koniec korytarza. Do loży Szefa Sanchez'a. Poprawiam aksamitny szal wokół moich zimnych, nagich ramion. Moja czarna jedwabna suknia bez ramiączek jest usiana paciorkami obsydianu przyszytych do centrum bardzo wygodnego stanika, tworząc ciemno błyszczący diament, który rozciąga się między moimi piersiami w dół do mojego pępka, a lejąca spódnica opada wokół moich butów, które również zostały ozdobione paciorkami. Aktualnie to jest najpiękniejsza suknia, którą posiadam, ale to nie za wiele pomaga na moje nerwy. Wszystko, o czym mogę myśleć to ten biedny pozbawiony oczu człowiek. Zaciskam dłoń na ręce Helmut'a, czując jak mój żołądek mógłby wypłynąć wprost przez moje gardło. - Często czuję się nerwowy w towarzystwie z Inżynierem - szepcze Helmut. - Tylko skoncentruj się. - Jeśli skoncentruję się jeszcze trochę wszyscy pomyślą, że jestem zombie. Helmut marszczy brwi. On wygolił linię wzdłuż policzka, co obniżyło jego brodę. To dobrze wygląda. - Justine, Otto będzie na ciebie podatny. - Właśnie to samo mówili o Alchemiku. - I mieli rację, nieprawdaż? Dźwięk kurantów. Biorę głęboki oddech. - Jeśli Alchemik byłby trochę inteligentniejszy, już bym nie żyła. Ten facet jest inteligentniejszy. - Jeśli nie jesteś gotowa, możemy wyjść. - Nie. Zamykam oczy i liczę do pięciu. - W porządku. Patrzę na Helmut'a. - Wyglądam w porządku? - Zachwycająco.
Wyrównuję uczesanie, czarny ozdobiony klejnotami spinacz podtrzymuje je na miejscu. - Włosy? - Doskonale. Stajemy przy drzwiach. Helmut otwiera je i wchodzimy do małej ozdobnej loży, wystającej ponad błyszczącym złotem i czerwoną aksamitną przestrzenią wnętrza opery. Szef Otto Sanchez wstaje, kłaniając się nam. Jest wyższy i większy niż wyglądał w TV — ponad metr osiemdziesiąt. - Witajcie przyjaciele! Potrząsa ręką Helmut'a, po czym poklepują się na wzajwem po ramionach. Rudowłosa kobieta siedzi w kącie, jest spokojna, pewna siebie i chłodna. Sophia, osobista asystentka. Wyraźnie preferowałaby dzisiejszego wieczoru, sam na sam z Otto. - Dziękujemy ponownie za twoje hojne zaproszenie Otto. To jest wielka i wyjątkowa przyjemność, specjalnie dla mojej siostrzenicy – mówi Helmut. - Justine, pozwól mi przedstawić Szefa Otto Sanchez'a. Szef Otto Sanchez, a.k.a. Inżynier, zwraca do mnie swoją ciemną, obdarowaną hojnie, przystojną twarz. Jego elegancki smoking jest dopasowany do dużej aksamitnej czapki - swego rodzaju beretu, który powinien wyglądać źle na facecie. Ale na nim źle nie wygląda. Nie daj się oszukać, tym śmiesznym bufońskim ubraniom, ostrzegał mnie Packard. On ubiera się jak pudel, ale atakuje jak pitbull. Otto obejmuję moje ręce. Jestem tak zdenerwowana, że nie mogę nawet wystarczająco pozbierać się, by dotknąć jego wymiaru energii. − Enchanté ( od tłumacza - zaczarowany) - mówi. Jest w nim mroczna, tajemnicza, starożytna elegancja. - Siostrzenica przybywa w czarnym. W szacunku być może, dla naszej biednej skazanej bohaterki. Prawie dławię się przy komentarzu o bohaterce. - Jestem tak podekscytowana – mówię z trudem. - Nie wiem, czy Helmut powiedział Panu, ale to jest moja pierwsza opera na żywo. Otto rozjaśnia się. - Twoja pierwsza! A więc, w takim razie cała przyjemność jest po mojej stronie. On zaciska ręce na moich. - I proszę, mów do mnie Otto. - Otto - mówię ledwie oddychając. Rudowłosa Sophia teraz decyduje się dołączyć do nas. - Otto uwielbia operę - mówi. Można zobaczyć fragmenty śmietankowej skóry przez jej seksowną koronkowo-jedwabną suknię. Otto przedstawia nas i ona kolejno podaję nam rękę, po czym szybko kładzie ją z powrotem na talii Otto. Ten gestem zaprasza nas na aksamitne krzesła ustawione dookoła niewielkiego marmurowego stołu, na którym umieszczono wino we wiaderku z lodem, kryształowe kieliszki i ozdobne naczynia z orzechami i figami. - Justine, Helmut.
Pokazuje gdzie mamy usiąść, sadowiąc się między Sophią i mną. Helmut siada obok mnie na samym końcu. Otto nalewa wino. - Świetne Brunello. Zawsze myślę, że odpowiednie dla takiego występu. On wydaje się kierować to stwierdzenie do mnie, więc kiwam głową, starając się trzymać moją rękę mocno, kiedy łączymy kieliszki. Światła gasną. - Czy ty jesteś zaznajomiona z historią Tosci? – szepcze Otto. - Ogólnie, niestety. On daje szybki przegląd ogólny, który byłby całkiem pomocny, jeśli wcześniej nie znałabym libretta. Kurtyna rozsuwa się, pod ustawioną kaplicą, ukrywa się zmęczony zbieg Angelotti. Malarz Cavaradossi wchodzi i zaczyna śpiewać. Szybo spoglądam na Otto, który patrzy zachwycony. Czarne aksamitne wzory grają na klapach marynarki jego smokingu, ma też czarną jedwabną kamizelkę pod spodem. On naprawdę wygląda na wspaniałego człowieka, ale to tylko powoduję, że brzydzę się nim bardziej. Co jest w duszy człowieka, żeby zabijać jak on? Między pierwszym i drugim aktem, Otto opowiada pikantne szczegóły o historycznej podstawie charakteru złoczyńcy. Proszę go, by podał mi serwetkę i dotykam jego ręki, jednocześnie muskając wymiar energii Otto. Jest chłodny, ciężki i zupełnie przyjemny. Nie powinnam mieć żadnego problemu z "zaatakowaniem" go. Ogromna ulga. Usprawiedliwiam się, by pójść do łazienki, gdzie ukrywam się na chwilę w kabinie. Zamykam oczy i koncentruję się na zwiększeniu strachu. Już nie potrzebuję artykułu do tego; to przychodzi, kiedy tylko jest mi potrzebny — drżenie, niewygodna masa niepokoju o zdrowie, który miesza się z moją paranoją na temat Otto uchodzącym za wielkiego detektywa. I jeszcze ten komentarz o skazanej bohaterce. Czy to jest możliwe, że on już bawi się mną? Myślę o tym jak zanim dowiedziałam się, że Inżynier to Otto, wyobrażałam sobie, że będę wypytywać go na temat historii Henji i Packard'a. To na pewno teraz jest nie możliwe. Nie ma żadnego pogrywania z nim. Wychodzę drżąca i zdezorientowana. Zbyt wiele strachu. Chwytam krawędź lustra i zamykam oczy, biorę skoncentrowany oddech, po czym kolejny. Kiedy otwieram je, widzę Sophię patrząca na mnie. Szybko odwracam się, co tylko powoduje, że wyglądam na bardzo zdenerwowaną. Ona uśmiecha się szeroko i podchodzi. - Wszystko w porządku? - Jep. Cisza jaka następuje, tylko wzmaga moje zaniepokojenie. Całkiem głupio, mówię - To jest piękna suknia. Ona wstrzymuje się przez krótka chwile z odpowiedzią, tylko po to, by dać mi do zrozumienie, że nie ufa komplementom, uśmiechając się łaskawie i dopiero po tym dziękuję mi. Trzask torebki i efektowne wyjście. Sophia jest potencjalnym problemem; ona oczywiście kontroluje teren Otto bardziej niż Helmut myśli. - Helmut powiedział mi, że pracowałaś, jako pielęgniarka na neurochirurgii w Dallas – mówi Otto po moim powrocie do loży. - W szpitalu badawczym. - Tak - mówię. - Ludzie przyjeżdżali zewsząd by tylko tam się znaleźć.
Zajmuję miejsce obok niego. - Robiliśmy sporo operacji na mózgu. - Chirurgia mózgu? Patrzy na mnie twardo, dużymi brązowymi oczami zabarwionymi złotem. - Jakiego rodzaju? - Głównie naczyniowa. To jest bardzo wymagający obszar. Nie wiem jak go dotknąć i zrobić to naturalnie, ale muszę pozbyć się strachu. - Bardzo, bardzo wymagająca. - Co przyciągnęło cię do neurochirurgii? Jeśli nie masz nic przeciwko, że pytam. - Cóż, moja matka umarła od syndromu żyły głównej, kiedy miałam trzynaście lat i przypuszczam … Nie mogę uwierzyć, że wypaplałam prawdę o śmierci mojej matki. To pokazuje jak zdenerwowana jestem. - To wszystko. Właśnie dlatego - mówię cicho. On patrzy na mnie z przekonywującym ciepłem. - Jest mi bardzo przykro. Nie chciałem ... - Nic się nie stało. To jest naturalne pytanie. - Syndrom głównej żyły jest straszną, straszną rzeczą - mówi. - Jest mi bardzo przykro. On nie może oderwać oczu ode mnie. Nie ma niczego gorszego niż dowiadywanie się o śmierci spowodowanej syndromem, kiedy to jest twoje główne zmartwienie zdrowotne. - To musiało być … Kładę rękę na jego, próbując zapanować nad drżeniem. - Jest ok. Wypycham świadomość z mojego wymiaru energii. - Ona była sama, kiedy to się zdarzyło; właśnie to mnie dręczy. Nikogo nie było by trzymać jej rękę albo, wiesz … Potrzebuję więcej czasu, więc kontynuuję. - Ona zadzwoniła po karetkę; potem do Taty - obniżam głos – To brat wujka Helmut'a - do pracy, powiedziała mu, że go kocha i żeby powiedział nam, że nas kocha. Mój brat i ja byliśmy wtedy w szkole. Skupiam się na wypalaniu dziury; moje palce są gorące. - W chwili, kiedy karetka przyjechała, już nie żyła. Mój strach rusza z impetem do niego. Otto spuszcza oczy i przełyka. - Jezus. Wdycham słodkie, chłodne powietrze, przepełnione spokojem. A on patrzy na mnie z troskliwą uwagą; Szczerze jestem pod wrażeniem jego zdolnością ukrywania skutków mojego ataku. Nie wiedziałabym, że on został skonsumowany terrorem syndromu, jeślibym go właśnie nie przekazała jemu. - Nie powinnam tego wszystkiego opowiadać - mówię, usuwając moją niemożliwie lekką rękę. - Nie - Otto mówi. - Nie przepraszaj.
Część o rozmowie telefonicznej w moim opowiadaniu nie jest właściwie prawdą. Ściągnęłam ją ze starego artykułu. To jest jedna z najstraszniejszych historii o zdrowiu, z którą kiedykolwiek się spotkałam. Swobodnie zwracam się do Helmut'a i pytam go, czy skończył czytać książkę o średniowiecznych rodzinach. Helmut wie, czego potrzebuję. On angażuje się do bardzo szczegółowego wytłumaczenia czegoś nazywanego wspólnymi rodowodami, kiedy ja opanowuję moją euforię. - Brzmi jak wspaniała lektura – mówi Otto, siedząc po mojej drugiej stronie. Jego, chropawe wysławianie się mówi mi, że "atak" działa. Mogę praktycznie czuć mój strach ożywiający go. Dobrze. Helmut dalej opowiada o rodowodach, kiedy popijam wino, które teraz smakuje fantastycznie podczas Godziny Glorii. W końcu rozsiadam się swobodnie, pozwalając Helmut'owi i Otto prowadzić rozmowę. Wszystko, co muszę teraz robić to cieszyć się operą i jestem pewna, że będę. Napawam się świadomością, że przekazałam każdy jeden kawałek mojej negatywnej emocjonalnej zawartości człowiekowi siedzącemu obok mnie. Właśnie wtedy spoglądam ponad i spostrzegam, że Sophia patrzy na mnie. Odwracam się, by nie pozwolić zniszczyć jej mego czystego i doskonałego samopoczucia. W zamian, przypatruję się operze. Jestem oczarowana historią i pełna nadziei i obawy o Toscę i Cavaradossi’ego. To nawet nie przeszkadza mi kiedy odkrywam, że Otto patrzy na mnie. - Wiem, że oni umierają na końcu - szepczę, kładąc rękę na piersi. - Ale nadal, mam nadzieję! Śmieję się, ponieważ to dokładnie podsumowuje moje uczucia. - To jest szalone. Wiem, że tak się nie będzie - ty to wiesz, program tak mówi - ale wbrew wszystkiemu nadal spodziewam się, że tak będzie! Patrzy na mnie tak jakby odkrył i zrozumiał dopiero teraz coś, co mnie dotyczy. - Czuję to samo - szepcze. - Moje nadzieje budzą się zawsze oglądając Toscę. Zauważam, że środek jego górnej wargi jest subtelnie wgięty, jak szczyt serca. On ma duże, klasyczne usta. - To nigdy nie jest zwariowane, by mieć nadzieję - kontynuuje nieco rozgorączkowany. - Nigdy. Jestem szczęśliwy, że się tym cieszysz. Jestem zaskoczona. To jest niezwykłe dla kogoś, kto właśnie został "zaatakowany" interesować się jak inni ludzie się czują. Alchemik i Srebrna Wdowa dość mocno skupiali się na sobie. Ten człowiek jest wojownikiem myślę. On jest zwycięzcą. Muszę z nim być ostrożna. Światła gasną i on koncentruje się na scenie, kiedy rozsuwa się kurtyna. Jego rysy są nieco egzotyczne; nos ma elegancką krzywiznę, a kości policzkowe są solidne i dumnie zarysowane. I wtedy patrząc na te ciemne, grube fale i klasyczne usta, jestem pewna, że malarz portretów ucieszyłby się malując Szefa Otto Sanchez'a. Co więcej, dostrzegam tez niewiarygodny kontrast między jego ozdobnym ubiorem i kwintesencją brutalnej siły, która promieniście emanuje od niego. Jego siła jest jak zapach, który przemawia do czegoś głęboko wewnątrz ciebie powodując, że chcesz wdychać ten zapach, chcesz przycisnąć ciało do niego.
Zachwycam się jak delikatnie kryształowy kieliszek wygląda w jego dużych, umięśnionych rękach. Zmuszam się, by skupić się na jego dużym kciuku i wyobrażam sobie jak zanurza go w oku innego człowieka. To przerywa moją sesje podziwiania Otta. Otto nie podda się łatwo, ale tak będzie; Przyłożę się do tego. I faktycznie, podczas tego aktu, on dotyka swojej głowy przez beret. To jest początek. Czasami dotyka złotej poręczy przed nami i występu pod, jakby komunikował się z jego gładkością, co pozwala mu osiągnąć ulgę. Naprawdę, jego zachowanie jest dziwne. Tragedia rozgrywająca się na scenie, gwałtownie pochłania wir łamiący serce i w końcu Tosca ginie w desperackim akcie śmierci. Siedzę sztywno, już po wszystkim, ogłuszona. Nigdy nie widziałam czegoś tak spektakularnego i poruszającego. Nasza czwórka podnosi się, kiedy oklaski cichną. Jak gdyby jego ubiór nie był już wystarczająco osobliwy, Inżynier zakłada aksamitną pelerynę na ramiona. Myślę o dowcipnych i zabawnych komentarzach Packard’a, kiedy opowiem mu o pelerynie, ale właściwie Otto wygląda w tym fantastycznie. Jak złoczyńca z odległych czasów. Wyzwaniem również jest przejście z nim przez operę, ponieważ każdy patrzy na niego z podziwem. Nasza czwórka jest zatrzymana na dole przez grupę poszukiwaczy autografów i ludzi gratulujących mu z okazji dorwania Miotacza Cegieł. Zastępca burmistrza Midcity, aktualnie pełniący obowiązki burmistrza, ostatnio dał Otto medal. Nietykalny myślę, podczas kiedy on pośpiesznie podpisuje się na programach. Nikt nie ośmieliłby się zadrzeć z Inżynierem. Oprócz deziljuzionistów. Myślę znów o tym biednym człowieku z wydłubanymi oczami. Jak możesz coś takiego zrobić drugiemu człowiekowi? Prowadzimy niezobowiązującą rozmowę idąc do prywatnego klubu Inżyniera na kieliszek alkoholu, ale zauważam, że Sophia wymyśla powód by zakończyć wieczór; ona i Otto sprzeczają się cicho, poza zasięgiem naszego słuchu, Otto pociera głowę. Wiem dokładnie, co robi: to rzecz, którą robiłam, by spróbować określić czy uczucie, które doświadczasz jest wewnątrz mózgu, czy też jest to związane z muskulaturą otaczającą głowę. Jeśli możesz przemieścić ból, to sugeruje jego mięśniowy charakter i właśnie taką masz nadzieję. - Nie chcę mieć w Sophii wroga - szepczę do Helmut'a. Helmut odwraca się, odpowiada szeptem – Nie ma nic z czym byśmy sobie nie poradzili. Kiwam głową. Pomimo mojej Godziny Glorii, czuję się winna, że wykorzystałam tu chorobę Mamy. Mówienie o niej przypomina mi, jak mocno za nią tęsknię przypomina o wszystkich rzeczach, które chciałabym jej opowiedzieć. Tylko ona zrozumiałaby jak zostałam zamieszana w to wszystko. Ona zrozumiałaby doskonale. - Helmut, czy klientem na Sanchez'a jest wdowa po oślepionym mężczyźnie? - Klient jest anonimowy. - Tutaj także? Helmut kiwa głową. - Ale skoro to zaczęło się tak dawno temu nie czuję, że jest powiązany z
przypadkami, o których dyskutowaliśmy - szepczę. - Możesz się domyślić, dlaczego klient byłby anonimowy - wyobraź sobie niebezpieczeństwo rozwścieczonego Otto Sanchez'a. Kiwam głową. - Tak. Sophia podchodzi by pożegnać się i mówi jak cudownie było nas poznać, ale ona nie może zostać. Potem odchodzi. Helmut dotyka ręki Otto i mamrocze coś cicho. Patrzę, jak Sophia idzie, zielony jedwabny płaszcz mieniący się pod migoczącymi kandelabrami. Ona zlewa się z falującym tłumem przepływającym przez pozłacane drzwi.
Rozdział 28 Klub Otto Merovingian, jest w odległości krótkiego spaceru i niebawem we trójkę w otoczeniu aksamitnych mebli, ciemnych ściennych paneli i skóry, popijamy bardzo starą szkocką. Helmut improwizuje anegdoty jedną za drugą o naszej dalszej rodzinie. Próbuję złapać jego spojrzenie, ponieważ ciężko jest za nim nadążyć, ale Helmut jakby mnie nie zauważa. Wspominał, że obecność Otto powoduję w nim nerwowość, a nadmiar gadania i rozwodzenie się nad szczegółami jest klasyczną oznaką nerwowości. Otto detektyw supergwiazda, pewnie w końcu dostrzegłby to. Gdy nagle dzwoni komórka Helmut'a wiedziałam, że tak będzie, a Helmut udając krótką rozmowę, informuje nas, że koniecznie musi wyjść. Otto błaga mnie abym została, chociaż trochę dłużej. Helmut całuje mój policzek i wychodzi. Otto spogląda na mnie długo i przenikliwie, jakby coś rozważał. Po czym mówi - Wiesz, to w końcu nie zadziała. Moje usta zasychają natychmiast i pochylam głowę zdziwiona. - Co? Uświadamiam sobie, że nawet tutaj, w Merovingian, nie jestem bezpieczna. Otto mógłby wyciągnąć mnie stąd, wierzgającą i wrzeszczącą i nikt by go nie zatrzymał. - W jaki sposób, którykolwiek dziki gatunek może przeżyć w przyszłości? - Pyta zatapiając się w kanapę. - Nie chcę zabrzmieć jakbym nie miał nadziei, ale coś w tym projekcie z twoim wujkiem przenika do moich kości. Ponurość tego. A jednak mimo wszystko, ktoś musi wytrwać. Ostrożnie opieram się ponownie o krzesło. - On zawsze jest oddany sprawie. Otto znów dotyka głowy, wpatrując się bezmyślnie przez pokój w kierunku olejnego obrazu człowieka w binoklach. To jest spojrzenie, które dobrze znam. On w ogóle nie widzi tego portretu. Raczej skupia się na sieci naczyń krwionośnych pod swoją czaszką, wyobrażając sobie osłabione ścianki naczyń wybrzuszone w charakterystyczny kształt gwiazdy,
tak, jak ja to robiłam milion raz. - Jest dla mnie kimś w rodzaju wzoru, mentora, kogoś, kogo warto podziwiać – kontynuuje Otto. - Nie mów mu, że tak powiedziałem. Byłby skrępowany... - Och wuj myśli, że jesteś wspaniały Otto. Podziwia cię. - Nie powinien. - Co masz na myśli? Ze wszystkich ludzi, Otto — chociażby w tym tygodniu, dorwałeś Miotacza Cegieł … Otto kiwa głową bez przekonania. - Czy coś jest nie tak? - Przepraszam. Jestem pewny, że to nic. - Czy może masz migrenę, ból głowy? Dotykam mojej głowy, tam gdzie on dotykał swojej. Otto rozluźnia białą muszkę, jakby brakowało mu powietrza. Widzę, że panikuje i walczy by tego nie pokazać. - Oczywiście jesteś pielęgniarką - mówi, bardziej do siebie niż do mnie. Odpina spinki przy koszuli i potem dwa guziki, co pozwala mi na lepszy widok jego szerokiej, solidnej szyi i odrobiny ciemnych włosów na gładkiej klatce. - Nie chcę cię niepokoić, ale musisz wiedzieć, że jeśli zemdleję symptomem, który do tego doprowadził, było nagłe uczucie kłucia na szczycie głowy, tutaj — dotyka miejsca — i czasami apatyczny pulsujący ból. Jako pielęgniarka myślę, że możesz docenić ważność tych informacji. - Jeśli zemdlejesz? Otto, co jest nie tak? Czy twoje oczy są wrażliwe na światło? To było łatwe. I wtedy znów, on będzie doskonałym analogicznym naczyniem. - To nie jest migrena. - Czy to jest apatyczny ból, nie ostry? - Teraz tak. Nie, nie, ze mną wszystko ok. Wychyla się do przodu i kładzie łokcie na kolanach, opierając twarz na dłoniach. - To nic. Po prostu chciałem powiedzieć ci w przypadku … - Rozumiem - mówię szybko, pamiętając wszystkie te momenty, kiedy stawiałam siebie w głupiej sytuacji opowiadając o moich symptomach, w celu poinformowania, co należy przekazać personelowi medycznemu, w razie gdybym zemdlała. - Rozumiem. To jest ważne i istotne, co mówisz Otto. Ten rodzaj symptomów może być kłopotliwy. - Wiem, myślisz, że powodem moich odczuć, była opowiedziana przez ciebie historia o twojej matce. Wyznam, że mogę być podatny na sugestię związaną z chorobami naczyniowymi. Patrzy w górę. - Mam nadzieje, że jako pielęgniarka rozumiesz, że ta rozmowa jest poufna. - Oczywiście. Przesuwam się i siadam obok niego na kanapie, kładąc na nim rękę. Jestem przerażona i jednocześnie zmartwiona nim, jakby był niebezpiecznym rannym zwierzęciem. Ale muszę popchnąć go dalej. - Nie wiem, dlaczego to jest tak intensywne - mówi. - Miałem ten problem odkąd
byłem chłopcem, ale ... - Martwiłeś się syndromem odkąd byłeś chłopcem? - Odkąd dowiedziałem się, co to znaczy. Tak. Chłopcem. Zupełnie jak ja, myślę. - Moja matka bała się tego w dzieciństwie także. Otto zwraca się do mnie, z czystym przerażeniem w oczach. - I wtedy, czy ona faktycznie go miała? - Tak. Nikt jej nie wierzył. Chodzi o to, że miała wszystkie badania i szła na Ostry Dyżur, kiedy symptomy nasilały się nie do wytrzymania, ale ludzie byli przekonani, że to hipochondria. Nawet ona zaczęła w to wierzyć. Teraz myślę, że — chyba nie powinnam tobie mówić o tym … - Proszę, powiedz mi. Naprawdę, Justine. Mów dalej. Uśmiecha się ciepło, jakby wszystko było w porządku. Jego uśmiech mnie nie nabierze; Robiłam to samo - ukryć mój strach, żeby uzyskać maksymalną informację od medycznego profesjonalisty. Jest przekonujący, oczywiście miał sporo praktyki. - Proszę, mów dalej - nalega. - Cóż, znana jest teoria, że ludzie mogą przeczuwać swoje przyszłe choroby. Zjawisko to, nazywane jest połączeniem umysłu i ciała. Otto wygląda jakby pobladł. - I jest jeszcze grupa głosząca "teorię przeczącej wizualizacji". To specjaliści, którzy wierzą, że ciągłe myślenie na temat określonej choroby, może właściwie ją spowodować. Otto z trudem oddycha, jakby był zmęczony. - Tak mi jest przykro. Mam nadzieję, że nie przestraszyłam cię. - Nie, nie! Chciałem wiedzieć. Zdejmuje marynarkę, wiesza ją przez podłokietnik. - Mówisz, że znasz specjalistów, którzy twierdzą, że myślenie o chorobie może ją spowodować. … Kiwam głową. - Teoria przeczącej wizualizacji. - Jezu. Lekki pot pokrywa jego szyję, czoło i kości policzkowe. Przypuszczam, że tempo pracy jego serca raptownie przyspiesza. Proszę kelnera o dwie wody, bez lodu. Otto odpina guziki w swojej aksamitnej kamizelce; odpina mankiety i zakasuje rękawy, by ujawnić muskularne oliwkowe przedramiona. Przechodzi w fazę w pełni rozwiniętego ataku, wszystko to samo, co i ja miałam. Otto jest mi tak znajomy na wielu poziomach. Jego spojrzenie błądzi dookoła pokoju, poczym wraca do mnie. Przypuszczam, że zastanawia się, czy powinien teraz spróbować pójść do domu, dopóki jest jeszcze w stanie iść, albo zaczekać, aż wszystko minie i zaryzykować otrzymanie pomocy. - Zastanawiam się, czy potrzebuję medycznej pomocy - mówi. Sztywnieję. On już myśli o Ostrym Dyżurze? - Och, Otto …
To jest zły pomysł. Jeśli pójdzie byłoby logiczne, że poszłabym z nim. I kiedy już będziemy tam, on na pewno będzie zadawał mi pytania o urządzeniach i szpitalnych procedurach – o wszystko, nad czym ludzie, tacy jak my zastanawiają się w poczekalni. I co, jeśli przedstawi mnie personelowi medycznemu, jako pielęgniarkę i oni będą zadawać mi pytania, na które nie znam odpowiedzi? Jeśli staliby się podejrzliwi wobec moich umiejętności, on zobaczyłby to na ich twarzach. Kelner dostarcza dwie wody. - Dziękuję - mówię, podając jedną Otto. - Pij to. Powoli. Zastosowuje się bez sprzeciwu. - Co myślisz? Biorę szklankę od niego. - Myślę, że powiedziałam ci kilka okropnie niepokojących rzeczy. - Odpowiadałaś na moje pytania. Biorę jego rękę i ściskam. - Spójrz na mnie. On jest posłuszny, wyczekując bym powiedziała magiczne słowa — wskazujące na prawdopodobieństwo, że to nie był syndrom żyły. Jest tak bezbronny, że trudno jest mi wyobrazić go sobie, zabijającego ludzi. Wszystko, o czym mogę myśleć to afrykańskie słonie opanowane, potężne i piękne. Właśnie to wyczuwam dotykając powierzchni jego wymiaru energii. - Z tobą wszystko jest w porządku Otto. Nie masz syndromu. Czy rozumiesz? On potrzebuje więcej. - Jestem wysoce wykwalifikowaną pielęgniarką - kontynuuję. - Widziałam setki ludzi z powiększającą się, przeciekająca żyłą. Nie masz tego. - Skąd wiesz? - Po krótkiej chwili, po prostu wiesz.- Jak możesz być pewna? - Nie masz tego?- Jako detektyw. Przyjeżdżasz na miejsce zbrodni i po prostu wiesz? Jego spojrzenie wyostrza się. - Nie mogę powiedzieć dokładnie skąd wiem; Po prostu wiem. Twój kolor sposób, w jaki opisujesz symptomy, twoje zachowanie, twoja energia. I wow, co za zbieg okoliczności, opowiedziałam tą niepokojącą historię i wtedy to samo przydarza się tobie. Szczególnie - podnoszę brwi - kiedy wyznałeś, że jesteś podatny na sugestię w tym zakresie. Dalekie spojrzenie. Tracę go. - Każdy uznałby to, co ci powiedziałam za niepokojące. - Nie ty, Justine. Dorastałaś z tą niewyobrażalną tragedią i pokonałaś ją i skierowałaś swoje życie na niesienie pomocy innym. Nie do próżnej, bezcelowej obsesji na punkcie swojego zdrowia. Patrzę w dół, pamiętając o wstydzie. Mamy tak wiele wspólnego, że trudne jest izolowanie go murem jak wroga. - Bałam się tego całe moje życie, tak jak ty. Opętana tym z rozpaczliwymi, obezwładniającymi konsekwencjami … Otto, nie jestem w tym odosobniona. Przeszukuje moją twarz. - Serio - mówię. - Tak naprawdę w konkursie, które z nas bardziej niepokoi się o zdrowie, jak to się mówi, skopałabym twój tyłek.
Słyszę jego głęboki, ciepły śmiech, powodujący u mnie cudowne odczucie, jakby niewidzialna bezpośrednia linia biegła od jego śmiechu do czegoś dobrego wewnątrz mnie. Prawdopodobnie powinnam potraktować to, jak ostrzeżenie. Nie robię tego. - Uwierz mi - kontynuuję - Wiem ile cię kosztowało, aby powiedzieć mi o swoich symptomach. Zażenowanie przeciwko ryzyku, że znajdziesz się nieprzytomny na pogotowiu. Zamyka oczy. - Dokładnie. Dokładnie. Odczuwam jego ulgę tak namacalnie, jak mogę czuć jego rękę pod moją. Jego oczy wyglądają większe, kiedy są zamknięte. - Pozwól mi cię zapewnić, Szefie Sanchez, że bycie pielęgniarką nie daje żadnej odporności na późne odwiedziny na Ostrym Dyżurze. Przynajmniej tak zawsze było ze mną. - Późne wizyty. Otwiera oczy i chytrze się uśmiecha. - Zawsze mówię ludziom, że zostałem wezwany do jakiegoś nagłego przypadku. - Wygodne - mówię. I nagle zdaję sobie sprawę z niezręcznej sytuacji, gdy nasze dłonie dotykają się złączone tak długo. Odpuszczam i biorę szklankę wody. - Czy kiedykolwiek miałeś pozytywny skan? - Nie. Ale rozumiem, że to nic jeszcze nie znaczy, biorąc pod uwagę, w jaki sposób żyły rozszerzają się i kurczą. - W tym wszystkim to właśnie jest najgorsze piekło. - Ale, jako pielęgniarka, wiesz chociażby jak rozszyfrować informację i zwrócić na to uwagę lekarzy. - Właściwie nie. To tylko powoduje nową warstwę domysłów i paranoi. Jako pielęgniarka mam tylko podstawę by zachowywać się paranoidalnie. Otto uśmiecha się. - Och, wybacz mi. To jest … On nie może znaleźć odpowiedniego słowa. - Wiem. Ciepły uśmiech Otto, widać w jego zmrużonych brązowych oczach. - Nigdy nie spotkałem kogoś, kto tak jak ja martwi się o zdrowie, kto cierpi … kto wie. Ty rozumiesz. Mówi o tym jak o cudownym odkryciu. - Ty wiesz. - Ty również. Uśmiecham się, ponieważ to jest cudowne. Potrząsa głową. - Stale tęsknię, by być wolnym od tego. - Tęsknota, by być normalnym - szepczę. - Normalną osobą. - Tak. Normalną. Poszukiwanie normalności. Zamyka oczy. - Chociażby przez jeden dzień. Wzdycham.
- I mówić i uśmiechać się jakby wszystko było w porządku, chociaż praktycznie możesz czuć krew dryblującą przez twoją czaszkę. Patrzy na mnie bokiem. - Niema tortura. - Tak to nazwałeś? - Trochę głupie - mówi. - Nie, podoba mi się. Masz rację. Prawda. - Możesz to sobie pożyczyć, jeśli ci się podoba - mówi. - Być może tak zrobię. Przysuwam się do niego. - Niema tortura. To jest dobre. To jest wspaniałe. - Cóż, powolna i niema tortura byłoby dokładniejsze - dodaje - ale odkąd używam tego określenia tylko ja ... Zatrzymuje się, patrząc na mnie. - Jeśli masz jakieś pomysły dla ulepszania określenia ... - Jest doskonałe takie, jakie jest. - W porządku - odpowiada. Po czym nic nie mówimy mniej więcej przez minutę, ale to jest swobodna, przyjemna cisza. Słowa Packard'a odbijające się echem w moim umyśle:Jeśli poczujesz się zbyt swobodnie z nim, odejdź jak najdalej. Ale nie chcę odchodzić. To jest Szef Sanchez, jakiego zawsze sobie wyobrażałam. Dobrego. - Zauważyłem, że rozmawiałaś o tym w przeszłym czasie – mówi Otto. - Tak mówiłam? Jestem zaskoczona jego zdolnością obserwacji. Czy tak było? - Czujesz, że jesteś wyleczona, Justine? - Marzę, by być wyleczoną. Nie wiesz jak bardzo tego pragnę. Jego spojrzenie łagodnieje, brązowe oczy są bezgranicznie smutne. - Tak się składa, że bardzo dobrze wiem - mówi cicho. - Tak. Oczywiście, że wiesz. Nagle nienawidzę okłamywania go i przypominam sobie z falą żalu, jak okłamywałam Cubby'ego. Uświadamiam też sobie, że Otto ma coś z Cubby'ego. - To nigdy tak naprawdę nie odchodzi - mówię. - Po prostu próbuję z tym żyć. On kiwa głową. Dopijam wodę. Nie pamiętam, kiedy czułam się tak natychmiast związana z drugą osobą. Muszę odejść jak najdalej. To jest ostatnia rzecz, którą chcę zrobić i to jedyna rzecz, którą muszę zrobić. Wskazuję na stary zegar w kącie. - Czy on działa? Kiwa głową. Północ. Wstaję. Otto też wstaję, rozczarowanie widoczne jest na jego twarzy. - Przepraszam. Naprawdę muszę iść - mówię. - Żałuję, że musisz. To było czarujące spotkanie … Dlaczego dokładnie muszę odejść? Wyciągam rękę. - To naprawdę była przyjemność, spędzić z tobą wieczór w operze.
Lekko, jego palce oplatają się wokół moich. Zmagam się by nie czuć tego, nie czuć jego. - Przyjemność cała była, po mojej stronie. Czy mój kierowca i ja możemy odwieźć cię do domu? - Nie, dziękuję. Wyciągam rękę z jego uścisku i chwytam torebkę. - Ale dziękuję. - Zaczekaj — co robisz w czwartek wieczorem? Zamieram, czuję tylko bijące serce w moim gardle. - Nie wiem. - Czy to znaczy, że nie wiesz, co robisz? Albo to znaczy, że nie wiesz, czy powinnaś chcieć towarzyszyć mi późnym popołudniem na próbie generalnej Carmen tylko z zaproszeniami i być może na spotkaniu po? - Nie wiem, ponieważ przeżywam teraz bardzo bolesne rozstanie i jeśli pytasz mnie na romantycznym poziomie, przepraszam ... - Nie, nie czysto platonicznie. Typowy miłośnik opery, typowy facet zamartwiający się o zdrowie, ale nie będziemy rozmawiać o tym. Nie będzie powtórki tej patetycznej poważnej sceny. Jak gdyby chcąc wzmocnić platoniczny aspekt, dodaje - Helmut jest też mile widziany. Lubię jego towarzystwo. Zastanawiam się nad tym. - Właściwie, to brzmi wspaniale, Otto. Porozmawiam z Wujkiem Helmut'em. Ponownie dziękuję i odchodzę w kierunku drzwi, próbując nie uśmiechać się jak niezrównoważona psychicznie.
Rozdział 29 Następnym rankiem zatrzymuję się przed Mongolian Delites, by przedstawić Packard'owi mój raport z postępów, jak obiecałam. Jest z Carter'em, który wita mnie szorstko i wraca z groźną miną do otwartej przed nim gazety, skupiając się na dużym artykule poświęconym wyborom burmistrza, które odbyły się w styczniu. Nie mogę wyobrazić sobie, że właśnie to spowodowało irytację Carter'a. Packard przez ułamek sekundy spogląda nam mnie. On również jest skupiony na Carterze. Coś jest nie tak. Siadam i opowiadam o ubiegłym wieczorze, pomijając momenty bliskości. Skuteczność mojego "ataku" rozwesela Packard'a. - Zdecydowanie nie chciałam zaryzykować z pójściem z Otto na pogotowie - mówię mu. - Nie dałabym sobie tam rady. - Ty zawsze byś sobie poradziła - mówi. - Ten facet jest obserwatorem. Carter przerzuca gniewnie stronę, prawie ją rozrywając. Podnoszę w
zdziwieniu brwi zwracając się z niemym pytaniem do Packard'a: Coś jest z Carter'em? Packard odwzajemnia moje spojrzenie i potrząsa głową nieznacznie, połyskując bladymi zielonymi oczami w świetle poranka. On jest świadomy stanu Carter'a i pracuje nad tym. Packard i ja jesteśmy w stanie ostatnio coraz częściej komunikować się w milczeniu; nasza niezdrowa wzajemna atrakcyjność powoduję, że potrafimy obserwować się nawzajem dokładnie. Packard nalewa mi kawę i idzie na drugą stronę baru, by wypłukać dzbanek. Mieszam cukier w kubku. - On naprawdę jest dobry w wydawaniu się autentycznym i szczerym. Packard kładzie ręcznik na barze między nami. - Myślisz, że jak dostał się tam gdzie jest dziś? Jest mistrzem w tym. - Sądzę, że tak. - Prawdopodobnie kłamał ci przez cały wieczór. - Tak. Ale wiem, że on nie kłamał o jego tęsknocie, by być normalnym, albo o tym małym określeniu: „Niema tortura”. - Wszystkie nasze obiekty są kłamliwymi łajdakami – mówi Packard. - Niebezpieczni i źli, jednak gruntownie przeciętni. - W przeciwieństwie do wszystkich niebezpiecznych i złych, jednak gruntownie imponujących ludzi? Carter mówi - Jeden z naszych starych obiektów, Pan Chapeau Rouge, myślał, że mógł przewidzieć pogodę przez zapach. On prognozował swoje przewidywania przeciw meteorologom TV i miał konsekwentnie wyższą sprawdzalność. Packard zwraca się do Carter'a. - Tak, to było imponujące. I nagle twarz Carter'a robi się czerwona i wyskakuje żyła na jego szyi. - Przestań być protekcjonalnym wobec mnie! Myślę, że to było cholernie, bardzo imponujące. Packard umieszcza rękę na barze przed Carter'em. - Czekałeś zbyt długo między "atakami". - Pieprz się, Packard. Powiem ci, jeśli będę potrzebował "ataku". Tylko gapię się na Carter'a. On jest jak przemęczone dziecko, które jest zbyt zdenerwowane by spać. Packard zostawia rękę i zwraca się do mnie. - Konsekwencje niepowodzenia tutaj są ekstremalne. Nie zaangażowałbym cie w tą sprawę, jeśli nie myślałbym, że mogłabyś zwyciężyć, ale proszę obiecaj mi, że ty będziesz ostrożna. - Będę - mówię. Carter odrzuca palce Packard'a. - Odejdź. - Carter, poczujesz się lepiej – mówi Packard. - Nie bądź kurwa protekcjonalny wobec mnie! I tu Carter rzuca filiżanką kawy o ścianę za barem; odłamki lustra i
ceramicznego deszczu spadają na stojące poniżej butelki trunków. - Nie patrz na mnie tak! On rzuca kolejną filiżanką kawy. Wstaję ze stołka i cofam się. - Nie! Justine - Carter robi ruch dłonią - to nic związanego z tobą. − Dlaczego ona nie powinna być przestraszona? – pyta Packard. Bierze głęboki oddech, dając przykład Carter'owi, który naśladuje go jak dzieciak. Wtedy Carter dotyka pięścią bardzo czerwonego czoła. Packard okrąża bar i podchodzi do niego, owija ręce dookoła niego, trzymając go mocno, oczy mocno zamknięte jakby jego serce było rozbite na widok cierpiącego Carter'a. Nigdy wcześniej, nie widziałam tego, ale to jest nagle tak oczywiste - Carter jest dla Packarda jak syn. Carter pozostaje sztywny, ale nie odpycha go. W końcu on chwyta oboma rękami, ręce Packard'a, trzymając je jakby chciał rozłamać je na pół, ale też jakby trzymał się jego dla bezpieczeństwa. Wtedy pochyla głowę, grzywka popielatych blond włosów przykrywająca jego oczy. Jego ramiona opadają. Jego całe ciało mięknie. Kompletny "atak". Carter uśmiecha się zakłopotany. - Oops. Widziałam wielu deziljuzionistów "atakujących" Packard'a przez miesiące, ale żaden nie wyglądał na tak zadowolonego jak Carter. - Człowieku! Przepraszam za lustro, Packard. Przykro mi. - A mnie nie – mówi Packard. - Proszę. Miej jakąś zabawę. Carter wstaje. - Jesteś pewny? Packard kiwa głową. Carter podnosi swój plecak. - Podrzucić cię do domu, Justine? Patrzę na Packard'a. - Skończyliśmy już - mówi. Wciągam marynarkę. - Będziesz grzecznym kierowcą, Carter? Carter kiwa głową. - Justine. Dobra robota – mówi Packard, kiedy wychodzimy. - Dobra robota.
Rozdział 30 Jest wiele czynników, które mogą wpłynąć na wybór mojego stroju na czwartkowy wieczór. To jest próba generalna, więc ubranie może być nieformalne. Jednakże, to nadal jest opera i jest też obiad potem, więc strój musi być wytworny. Ale znów, to nie jest randka, więc to z powrotem wraca do swobodnego stylu. Ale Otto ma tyle
uroku w sobie, co powoduję, że muszę się ubrać ładnie i wtedy przypominam sobie, o najważniejszym aspekcie, przecież on jest niebezpiecznym zabójcą, co skłania mnie ponownie do wybrania stylu swobodnego, nawet niestarannego. Decyduję się na niebieski kaszmirowy sweter z dekoltem w kształcie V, który jest delikatny jak kocie futro, do tego miękkie brązowe spodnie o teksturze zamszu i seksowne sandałki na niskim obcasie. Spoglądając na siebie w lustrze, muszę powiedzieć, że jednak krytyczny bilans stylu między swobodnym i wytwornym został osiągnięty. Nie przyprowadzam Helmut'a. Zbyteczne jest mówić, że był to dla mnie duży dylemat, jednak wybrałam takie rozwiązanie. Przygotowując się na nasze wyjście, studiuję zdjęcie człowieka z wydłubanymi oczami, próbując rozpalić na nowo strach i niesmak, który czułam do Otto wcześniej, gdy uświadomiłam sobie, że zostałam oszukana i byłam rozczarowana jego pozowaniem na wielkiego wojownika walczącego ze zbrodnią. Moje negatywne nastawienie działa do chwili, kiedy widzę Otto na schodach gmachu opery, z uśmiechem tak wielkim jak Teksas, ubranego w brązowy trencz falujący dziko na wietrze, brązowy beret na wspaniałych ciemnych lokach. Wyciąga rękę, kiedy podchodzę i odbieram to, jak najnaturalniejszą rzecz na świecie pokonując szybko schodki, aby poczuć jej dotyk. Próbuję nie uśmiechać się, ale nawalam i mój żołądek podnosi się, kiedy nasze dłonie stykają się, a on zaciska swoje duże miękkie palce dookoła moich. Zmuszam się, by dotknąć torebkę drugą ręką by poczuć zarys pistoletu ogłuszającego. On jest socjopatą, mówię sobie. Oszukał ciebie i całe miasto. Obserwuję jego twarz, kiedy wchodzimy, próbując wyobrazić sobie jego twarz bez uśmiechu, a jego ciepłe brązowe oczy, kiedy są zimne. Wyobrażam sobie jak staje wraz ze swymi wspólnikami przed związanym człowiekiem, poniżonym, klęczącym przed nim, szlochającym i błagającym o litość. Widzę oczami wyobraźni, jak Otto podchodzi, kładzie ręce na głowie faceta, trzymając ją jak piłkę do koszykówki i powoli wciska swoje mięsiste kciuki do jego oczu, wyżłabiając je. Ale one nie wystrzeliłyby jak w kreskówkach, tylko wyciekałyby, niekształtne i zniszczone, zwisając krwawymi pasmami nerwów i ścięgien. Po tej wizji, czując się fatalnie, wyobrażam sobie okrutny uśmiech Otto, kiedy odpycha mężczyznę daleko i patrzy, jak ten opada na podłogę, skręcając się w śmiertelnej agonii, kiedy krew i tkanka wycieka z jego oczodołów. - To miejsce jest magiczne w świetle dziennym – mówi Otto. - Czy widzisz jak żyrandol rzuca tęcze na suficie? Wzdycham. - Ślicznie. Carmen jest kolorowa, ekscytująca i podoba mi się nawet bardziej, niż Tosca. Podczas pierwszej przerwy, Otto i ja wymyślamy głupie historyjki o człowieku w małej bocznej kabinie, który otwiera i zamyka kurtynę. Śmiejemy się i śmiejemy się z tego, prawdopodobnie bardziej niż powinniśmy; to jest śmiech połączony z podekscytowaniem i przyjemnością bycia w swoim towarzystwie, dochodzi do tego z mojej strony mnóstwo nerwowości, co tylko potęguje efekt wesołości.
Podczas drugiej przerwy jemy winogrona i wymyślamy nowe szczegóły w historii. Otto śmieje się głośno, donośniej w sposób, który pasuje do jego dużych brązowych oczu i jego imponującej osobowości. Po próbie Otto musi podpisać tylko jeden autograf i po sekundzie wkraczamy w ciemną, dżdżystą noc, a gdy pojawia się gładki czarny sedan; Otto otwiera tylne drzwi dla mnie. Wsiadam. - Czy zawsze jesteś wożony? Siada obok mnie i zamyka drzwi. - To przychodzi razem z funkcją szefa. Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. Nigdy nie znałam kogoś, kto ma samochód z kierowcą, tym bardziej nie jeździłam takim. Otto przedstawia mi kierowcę Jimmy’ego. Jimmy nosi czapkę ze sztywnym brzegiem, jak policjant i rusza bez pytania gdzie ma jechać, co jest dość dziwne dla mnie. Planowaliśmy zjeść po wszystkim, ale pomyślałam, że omówimy wspólnie gdzie. Studiuję zamki na drzwiach. Czy są tego rodzaju, że możesz je otworzyć od wewnątrz? To zupełnie zaczyna przypominać sytuację z Alchemikiem. Co więcej, Otto wydaje się być skrępowany. Znów tropię zarys mojego pistoletu przez torebkę, ciesząc się, że mogę go mieć w kaburze. W programach o zbrodniach mówią, że kiedy wchodzisz do samochodu z przestępcą, twoje szanse przeżycia spadają o dziewięćdziesiąt procent. Mówią, że lepiej pozwolić się postrzelić na chodniku. - Zawiodłem tego człowieka –. Otto mówi tak cicho, że tylko ja mogę go słyszeć. - Co? - Zwykle rozdając autografy, piszę moje motto: Chronić obywateli od każdego rodzaju złoczyńców i wtedy podpisuję się swoim imieniem, ale przyznam się, że tak bardzo chciałem szybko rozpocząć nasz wieczór, więc tylko nabazgrałem: Chronić i służyć z moim imieniem. Ale Chronić i służyć nie jest nawet o wiele krótsze. - Chronić i służyć jest dobre - mówię - Ponieważ kierujesz policją i to jest ich motto. - Ale ludzie, którzy chcą mego autografu wolą moje motto. - Jestem pewna, że on zrozumiał twój uprzejmy zamiar - mówię, myśląc jakie to wszystko jest pokręcone. To jak z Alchemikiem, którego mottem mogłoby być: Zapewnić bezpieczeństwo i szczęście kobiet. Kierujemy się w coraz bardziej ciemne boczne ulice. - Gdzie jedziemy? - pytam. - Do mojej ulubionej w całym świecie restauracji. Wskazuje na ciekawe cechy różnych budynków, które mijamy. Jak na szefa policji / szefa przestępczości, na pewno zbyt wiele wie o architekturze. Kilka minut później, zatrzymujemy się między rzędami budynków pokrytych winoroślami. Otto wychodzi i oferuje mi rękę. Biorę ją i znajduję się u szczytu wąskich schodów, które prowadzą w dół do jasno oświetlonej piwnicy. Zardzewiały metalowy szyld mówi CIAPPO'S. Samotna świeca pali się w małym oknie obok, jak tajny sygnał. Schodzimy. Oświetlone światłem świec groto-podobne wnętrze Ciappo składa się z białych tynkowych ścian i ciemnych belek. Obszerny bar z przodu przechodzi w
wąską jadalnię ze stołami, po każdej stronie, wypełnioną gośćmi. Popularne miejsce. Przestrzeń rozciąga się tak daleko, że zastanawiam się, czy nie idzie dalej w podziemie. Nasz stolik jest obok wysoce teksturowanego obrazu odzianej w togę kobiety, karmiącej gęś. Otto swobodnie zamawia butelkę Prosecco a także dania dla nas obojga. Tak, kelner bardzo wyraźnie aprobuje jego wybór. Mam świadomość, że to pokazuje, jakim mężczyzną jest Otto, jego nie obchodzi czego chcą inni. Gdy nasz kelner nalewa wino, Otto oferuje toast naszemu wymyślonemu facetowi od kurtyny i zasypuję mnie pytaniami o moje zamiary, co do poszukiwania nowej pracy pielęgniarki w Midcity. To jest łatwa rozmowa, ponieważ jestem obeznana z rynkiem pracy w szpitalach w obrębie tego miasta. Otto mówi mi, że budynek Ciappo został zbudowany wiek temu, jako pogrzebowy salon dla tajnego braterstwa. - Procesje przechodziły tutaj - mówi. - Nabożeństwa odbywały się w większym pomieszczeniu, przez które weszliśmy. One odbywały się w jakimś dziwnym języku. - Czy architektura to jedno z twoich hobby? - Poniekąd. Właśnie wtedy nadchodzi nasz pierwszy posiłek: przyprawiony chleb z warzywami. To jest tak pyszne, że decyduję się, zaczekać do końca obiadu z "atakiem", ponieważ jeśli on reaguje tak jak ja, to straci apetyt po ataku. I musielibyśmy wyjść zbyt wcześnie. Następnie podana jest bruschetta ( od tłumacza - Tradycyjna włoska przystawka chrupiące, przypieczone pieczywo z soczystymi pomidorami z czosnkiem i ziołami) i oliwki, po tym upieczone serca z karczochów z rozmaitymi serami, orzechami i kaparami. Rozmawiamy, śmiejemy się, ucztujemy. Podczas przerwy w naszej zabawie, Otto staję się cichy i składa razem koniuszki palców, jakby coś było nie tak. Przegryzam wargę, studiując jego brązowy beret, który jest prawie w tym samym intensywnie kasztanowym odcieniu, co jego włosy. -Jakie jest twoje motto, Justine? - pyta. - Nie mam żadnego. - Każdy potrzebuje motta. - Mogę zrozumieć, dlaczego ty go potrzebujesz Otto, ale ja jestem zwykłą osobą. On wybucha swoim cudownym śmiechem. - No, no, Justine. To jest ostatnia rzecz, którą jesteś. Patrzę na niego w sposób dający wrażenie jak najbardziej neutralne. - Co masz przez to na myśli? - Wiesz dokładnie, co mam na myśli. Zastanówmy się nad mottem dla ciebie. Powiedz mi, jaki dokładnie jest twój cel tutaj? Zamieram. Czy on bawi się mną? Czy normalna osoba powiedziałaby to? Jestem uratowana przez nadejście naszego następnego dania: naleśniki nadziane karmelizowanymi cebulkami i galaretką z Chardonnay. Skupiam się całkowicie na jedzeniu. - To jest jedna z najbardziej wspaniałych rzeczy, jakie kiedykolwiek jadłam - mówię, z niepokojem ponownie odtwarzając jego słowa. Niezwykła osoba…. Jaki dokładnie
jest twój cel tutaj? Dlaczego dopuściłam do tego, że jest mi tak dobrze z nim? - Czy myślisz, że ominie cię rozmowa na temat motta? - Szczerze Otto, co zrobiłabym z mottem? - Motto kieruje tobą. To jest coś, do czego można odnieść się ponownie podczas dylematów i podejmowania decyzji. Jest pewnego rodzaju miernikiem. Każdy powinien mieć jakieś. - W porządku, pozwól mi pomyśleć. Odkładam widelec, zrezygnowana przymusem tej gry, cokolwiek to jest. - Moim celem jest zmiana, taki jest mój zamiar - mówię, wybierając prostą prawdę. - Moim celem był spokój umysłu, bo byłam torturowana przez stałe zmartwianie się o zdrowie. Ale po pewnym czasie przypuszczam, że to rozwinęło się do stanu spokoju umysłu podobnego do komfortu kokonu. Myślę o moich nadziejach i planowaniu związku z Cubby'm i jestem zaskoczona, że to straciło na swojej aktualności i straciło swój urok. - To nie jest bardzo szlachetny cel, prawda? Żeby czuć spokój, chociaż raz. - To jest bardzo ludzki, pełen nadziei cel. To jest mój cel dla obywateli, których chronię. Ale podejrzewam, że pragniesz więcej niż to. Być może twój aktualny cel życia wiąże się z profesją pielęgniarki. - Hmmm. Naciskam widelcem grubszą część naleśnika. Galaretka i cebulka przesiąka przez cienkie ciasto. Wkładam kawałek do ust, jego smak jest wspaniały, pełen ciepłej słodyczy, z lekką nutą rozmarynu. Czy reaguję zbyt mocno? Być może to jest normalna rozmowa. - Czemu chciałaś być pielęgniarką? Współczucie? Zastanawiam się nad pytaniem. - Być może twoje motto mogłoby być: Pomoc i uzdrawianie obywateli. Co myślisz o tym?- pyta. - To nie pasuje do mnie tak naprawdę. To jest bardziej cel medycznej społeczności. Zaczyna mnie to nurtować, jaką powinnam mieć ideę dla mojego motta. Dlaczego nie? Dlaczego nie powinnam mieć motta? Otto wygląda na szczęśliwego. On jest przyjemnym mężczyzną, kiedy zapomina się o jego złej naturze. Patrzy na mnie trochę bokiem. - Zacznij od tego, czego pragniesz. Jaki jest ideał twojego serca? Zastanawiam się nad tym w różnych aspektach. Chcę być wolna od zamartwiania się o moje zdrowie i wolna od Packard'a, oczywiście; to jest główne założenie. I chcę, by ludzie byli wolni od strachu. I pomimo moich ciągłych zastrzeżeń, czasami czuję się dobrze będąc deziljuzionistką, szczególnie od transformacji Foley'a. Podoba mi się, że moje patetyczne istnienie mogłoby właściwie mieć pozytywny skutek dla Midcity. Bawię się różnymi słowami w myślach, zmieniając możliwości. - Masz pomysł. To jest wypisane na twojej twarzy. Odkładam widelec. - To będzie dwuczęściowe motto. Wracam do tego w moich myślach. Uświadamiam sobie, że zależy mi na jego ocenie i chcę, żeby je polubił.
- Powiedz. - W porządku. Biorę oddech i podnoszę ręce jakbym między nami oprawiała to w przestrzeni, w ramy. - Promując wolność i przemianę. Otto z poważnym spojrzenie, wydaje się zastanawiać nad tym, smakując to. - Bardzo interesujące - mówi w końcu. - Powiedz mi coś więcej. Oczywiście nie mówię mu o moich niewolniczych relacjach z Packard'em, ale mówię o innych szczegółach. Na przykład jak hipochondria i tak naprawdę każda inna choroba, pozbawia wolności fizycznej, wolności i wyswobodzenia się od strachu. Ożywiony kiwa głową. On rozumie. Wolność od strachu przed zbrodnią także jest częścią mojego celu, ale nie mówię tego. - Co do części przemiany, jeśli wykonuję moją pracę dobrze, osoba z którą pracuję wyjdzie lepsza niż była. Ta ostatnia część mojej wypowiedzi pasuję do pracy pielęgniarki, ale też i do deziljuzionisty. Znów Otto jest cichy i zastanawiam się, czy on ma problem z tą częścią. Wtedy potrząsa głową. - Promując wolność i przemianę. To jest absolutnie wspaniałe. Uśmiecham się, zadowolona bardziej niż powinnam. - Tak myślisz? Czy jesteś pewien, że nie mówisz tego tylko dla samego mówienia? - Nie. To jest proste. Prawdziwe. Potężne. Patrzy na mnie znów spojrzeniem pełnym odkrywczego podziwu i to powoduję, że czuję się wyjątkowa. - Wolność i przemiana - to jest dobre dla jednostki i to jest coś, do czego dążyłoby społeczeństwo przyjmując, jak przypuszczam słusznie, że przemiana jest pozytywna. Wyobrażam sobie, że to jest coś, co powiedziałby stary Otto. Otto, który wierzy, że można zmienić rzeczy na dobre. - Kocham twoje motto - mówi. Czuję, jak moja twarz czerwieni się. - Dzięki Otto. I wiesz o? Kocham mieć motto. Moje motto mogłoby być zastosowane do każdej sytuacji i każdej strefy mojego życia. - Tak jak dobre motto powinno. Otto patrzy na mnie psotnie z rozbawieniem. - To jest prawie tak doskonałe jak moje. Śmieję się i kopię go lekko pod stołem. - Prawie tak doskonałe jak twoje? - Prawie. Kopię go znów i tym razem jest przygotowany: chwyta moją kostkę i podnosi ją na swoje kolano. Łapię oddech. Czas zwalnia i gotuję się, kiedy przesuwa rękę, stopniowo w górę pod moją nogawką, zatrzymując się na nagiej łydce, wysyłając falę podniecenia przez moją miednicę. - Czy to jest ok - pyta.
To jest tak bardzo ok i tak nie ok. Mój umysł szaleję. - Tak - mówię. Powoli przesuwa swoją rękę z powrotem, dotyka mojej stopy przez otwarte miejsca w moim sandale. Napięcie między nami rośnie, gęste i wilgotne. I nie obchodzi mnie w tym momencie, czy mam do czynienia z socjopatą, czy też nie, coraz mniej i mniej to się liczy. Wiem, zdaję sobie dokładnie sprawę, że powinnam odejść. Na poważnie. Jego palce ruszają się, drażniąc lekko podbicie mojej stopy. Usuwa mój sandał. - Czy to jest ok? Nie mogę oddychać i nie mogę wydobyć z siebie odpowiedzi. Wpatruje się intensywnie łapiąc moje spojrzenie. Mój sandał spada ze stukotem na podłogę i następna rzecz, którą wiem to, że bada najwrażliwsze części mojej stopy; subtelny sposób, w jaki on porusza palcami jest oszałamiająco erotyczny. - Stopy są najbardziej zignorowaną strefą erogenną w naszej kulturze - mówi. - Aah – to jedyne, co jestem w stanie wyartykułować. Pokazują się kelnerzy, talerze są usunięte, a on nadal trzyma moją stopę, jakby od teraz była jego własnością. Nie chcę by ją puścił. Więcej wina w kieliszkach, ale jestem pijana uczuciem dotyku palców Inżyniera ślizgających się powoli i namiętnie dookoła mojej stopy czasem łydki. Jego przekaz nie mógłby być jaśniejszy: kochanie się z nim byłoby całkowicie oszałamiającym doświadczeniem. Przynajmniej właśnie tak to odbieram. Spoglądam dookoła na innych gości wdzięczna, że obrusy są tak długie. To zdecydowanie nie jest rodzaj interakcji, jaką Packard miał na myśli. - Więc co spowodowało, że pomyślałeś o posiadaniu motta? Pytam głównie by zmusić go do rozmowy, ponieważ potrzebuję ochłonąć i opanować się. Przypominam sobie, że on jest inteligentniejszy niż Alchemik. I trzyma moją stopę. A ja nie chcę jej z powrotem. - Och, to jest bardzo długa historia. - Opowiedz mi - mówię. - Chcę wiedzieć. On ma ten uśmiech - do diabła z tym. Wtedy… - Tylko między nami? - Daję ci moje słowo. Pieści moją pietę kciukiem. - Kiedy byłem młodszy podjąłem tą decyzję, by zmienić linię mojego życia. … Uśmiecham się. - Jedną z nich. - Tak - szepcze. Nagle on wydaje się być bardzo poważnym. - Chciałem czegoś dokonać, wyostrzyć moje umiejętności... - Twoje umiejętności zwalczania zbrodni? - W pewnym sensie. Ale mądrość, którą szukałem nie mogła być znaleziona w żadnej szkole. Więc podróżowałem dookoła świata statkiem, pociągiem, wielbłądem. Odwiedziłem odległe wsie i enklawy na każdym kontynencie. - Wow.
Otto mówi dalej, opowiadając historię o podróży pełnej interesujących ludzi i szokujących doświadczeń. Trzyma moją stopę, kiedy opowiada — ciepła, żywa prezentacja. Opisuje końcowa podróż i przybycie w odległy region jaskiń w górach Vindahar, gdzie uczył się u mędrca. - Czy chcesz powiedzieć, że nauczyłeś się czegoś o walce ze zbrodnią od mędrca w jaskini? - Nauczyłem się, jak lepiej użyć moich zdolności obserwacji i stać się bardziej… Szuka słowa. - Bardziej efektywnym. I właśnie tam określiłem mój cel w życiu i moje motto. - Jak długo uczyłeś się u niego? Pochyla się nieznacznie. - Przez dekadę. Podnoszę brwi w podziwie. - Ojej. - To nie jest coś, co upowszechniam, wiesz. Archiwa mówią, tylko na temat moich podróży, gdyż prawda jest cóż, trochę egzotyczna i niepojęta dla ludzi. Nie wiem, dlaczego to mówię tobie. Czuję się jakbym znał cię … Atak, myślę. - I czuję, że mogę liczyć na twoją poufność. - Oczywiście możesz - mówię. - Dekada w jaskini i mędrzec. To mogłoby się wydawać faktycznie trochę egzotycznie, a nawet ekscentryczne. - Nie rozpoznałabyś mnie, kiedy wyszedłem z stamtąd. Miałem włosy dotąd — Wskazuje do łokcia. - Duża, gruba, długa broda. Otto kieruję rękę w dół od jego podbródka, uzupełniając ruch ozdobą, która mogłaby tylko wskazać lok na końcu. Moje serce prawie wyskakuję z klatki, kiedy wyobrażam sobie Otto z długimi włosami i brodą z loczkiem na końcu. Bez beretu. To jest twarz, którą znam bardzo dobrze. To jest twarz. Gwałtownie kieruję moją uwagę na obrus. Henji. Otto pociąga paznokciem przez czuły spód mojej stopy, uwalniając falę dreszczy, przepływające wprost przeze mnie. Myślę ponownie o wszystkim co Rickie nam powiedziała. Packard i Henji jako porzuceni chłopcy, mieszkający z innymi chłopcami w opuszczonej szkole. Epicka bitwa między nimi i Henji odpływający na statku w wieku jedenastu lat. - Kiedy w końcu przyjechałem do małego hoteliku na krawędzi basenu Moolon i zobaczyłem się w lustrze, to był szok. Śmieje się. Ja nie. - Justine? − To jest tak zdumiewająca historia - ledwie mogę to powiedzieć. Henji i Otto Sanchez, to ta sama osoba. Oczywiście! Spotykam jego oczy, modląc się by moje przerażenie nie było widoczne. - Nigdy nie znałam kogoś, kto dokonałby coś takiego. Zapada chwila tak niesamowitej ciszy. - Mogę liczyć na twoja dyskrecję …
- Oczywiście. To wszystko jest tak niewiarygodne. Wszystkie te miejsca, w których byłeś i … czuję się jakbym nigdzie nie byłam - mówię głupio. - Tak naprawdę, nie byłam. Oprócz Kanady. - Kanada to jednak gdzieś. Kiwam głową gorączkowo. - Och, Kanada jest cudowna. Im więcej patrzę na niego, bardziej oczywiste jest, że on jest twarzą. Jak mogłam tego nie dostrzec? Wysuwam moją stopę z jego ręki i odnajduję but na podłodze pod stołem, wymuszając uśmiech. - Mogę przeprosić cię na chwilę? On podnosi się. - Oczywiście. Biorę torebkę i odchodzę w ogłuszającej ciszy i mgle do przodu przed siebie otumaniona dostrzegając toalety. Znikam za rogiem pełnym kwiatów i wyciągam mój telefon. Odpowiada Shelby. Słyszę rozmowę w tle. - Gdzie ty jesteś? - pytam. - W Delites - mówi. - Nie mów, że to ja. - W porządku. - Shelby - Nawet nie wiem co powiedzieć. - Gdzie ty jesteś? - Małe miejsce nazywane Ciappo. Gdzie cieszyłam się pięcioma włoskimi daniami z Henji. - Co? Wyjaśniam jej, że Inżynier jest Szefem Sanchez'em. To miała być tajemnica, ale nie obchodzi mnie to teraz. Ona śmieje się z niedowierzaniem. - Shelby, Sanchez jest Inżynierem, w porządku? I jestem na obiedzie z nim i zawsze myślałam, że on wyglądał znajomo i dopiero, co mieliśmy tę całą rozmowę, gdzie powiedział mi, że odszedł w młodym wieku, by podróżować po świecie i pojawił się ze swojej wędrówki w poszukiwaniu mądrości, z długimi włosami i długą brodą, z loczkiem na końcu, dokładnie jak na twarzach. I teraz to jest tak oczywiste - ten jego nos … to on. Nie wiem, co zrobić. On jest twarzą. Odcisk Henji jest jego własną twarzą z przed dziesięciu lat, kiedy pojawił się z jakiejś jaskini i… - Przyjeżdżam natychmiast. Daj mi adres. Chwytam zapałki z baru i podaję jej adres. - To jest w piwnicy. Łatwo przeoczyć. Po prostu wejdź jakbyś szukała kogoś, zatrzymaj się i powiedz Cześć. Zobacz chcę wiedzieć, co o tym sądzisz; być może oszalałam. Muszę wracać. Spoglądam wokoło. - Pośpiesz się. Moje lata uśmiechania się i udawania, że wszystko jest w porządku, kiedy potajemnie panikowałam — lata niemej tortury jak Otto to nazwał - przydają się,
kiedy wracam zajmując miejsce naprzeciwko niego. On nachyla głowę. - Czy wszystko jest w porządku? - Och tak. Bardzo. Uśmiecham się i popijam trochę wina. I wtedy jeszcze przypominam sobie. Tworzę a mój nemezis niszczy, powiedział Packard. - Jestem tak zafascynowana Otto. Byłeś całkiem młody, kiedy wyjechałeś. - Byłem tylko chłopcem - mówi. - Więc świat był twoją szkołą życia. - Tak - mówi. Nakłaniam go do dalszych opowieści i on zastosowuje się, opisując jak żył używając kory i korzeni, przechodząc przez niemożliwe próby wymyślone przez mędrca. Dla mnie jest to najlepszy sposób, aby teraz poradzić sobie z nim. - Doświadczenie pomogło rozszerzyć i określić mój sens, co jest możliwe w życiu. Otto opiera się o krzesło, trzymając wino w ręce. - Wróciłem i dołączyłem do policji, dopracowałem się stopnia detektywa. Mój pierwszy przypadek zabójstwa został połączony z diamentowym naszyjnikiem. Przechodzi do historii pełnej zadziwiających zwrotów i odciągających uwagę szczegółów i wychodzi mu to nad wyraz uroczo. Podczas kiedy mówi myślę jak highcap ze strukturalną mocą może przypuszczalnie odczytać odbitki znaczących rzeczy, które zdarzyły się wewnątrz i dookoła budowy. Dość przydatne dla detektywa. Myślę o tym, co on opowiedział mi o tajnej historii restauracji jego fascynacji architekturą sposób w jaki pocierał listwę w operze, jak gdyby uspakajając i koncentrując się. Taca z ananasem, wiśniami i czekoladą ukazuje się wraz z kawą Amaretto. I wtedy wchodzi Shelby. - Justine! Widząc ją odczuwam taką ulga, że prawie skaczę by ją uściskać. Otto wstaje i przedstawiam ich. Shelby wyjaśnia, że miała spotkać się z facetem na górze z przodu jakiś czas temu. - Myślę, że on już nie przyjdzie. Myślę, że nie chcę mnie jednak znać. Otto zaprasza ją, by dołączyła do nas na deser. On nawet jest w tym bardzo stanowczy. To sprawia, że wydaje się być normalnym i troskliwym mężczyzną. Shelby odmawia. - Nie czuję się teraz w odpowiednim nastroju do towarzyskich spotkań. - Być może to było nieporozumienie - mówię. - To nie było nieporozumienie – mówi, przypatrując mi się znacząco. - Myślę, że jest dokładnie tak jak to wygląda. Wybaczcie. Nie chciałam wam przeszkodzić. Wstaję. - Shelby pozwól odprowadzić się. Masz coś przeciwko Otto? - Oczywiście, że nie. On podnosi się znów. Obejmuję ją pocieszająco, kiedy idziemy. - Dodaj mu brodę i długie włosy i jest twarzą, tak- szepcze. - To Henji.
- Nic dziwnego, że Helmut myślał, że Otto prowadził podwójne życie. On nie tylko jest szefem policji i szefem kriminalistów, on jest highcap'em z uwięzionymi wrogami - highcap'ami po całym mieście. Jeden z najpotężniejszych ludzi w mieście jest highcap'em szaleńcem! - Który może zabić myślą. Który pracuje z rewizjonistą. Myślę o starej kobiecie, świadku samobójstwa Miotacza Cegieł. Czy jej pamięć została zmieniona? - Dlaczego Packard nie powiedział nam, przeciwko komu pracujemy? - pytam. Zatrzymujemy się przed drzwiami, wprost pod oknem ze świecą. Shelby patrzy na mnie twardo. - Być może z powodu tego, co się stanie, jeśli zawiedziesz, Justine. Jeśli będziesz przestraszona twoja szansa niepowodzenia jest zbyt wielka. Jeśli wiedziałabyś, że twój cel to Henji … sytuacja ryzykowna dla nas wszystkich, ale szczególnie dla ciebie. - Ponieważ, jeśli on dowie się... - Umrzesz - mówi Shelby. - I to jest najlepszy scenariusz. - Super. - W najgorszym wypadku zabije albo schowa Packard'a i wtedy my wszyscy stajemy się jak Jarvis. Znów dostrzegam na jej twarzy wyraz oszołomienia i niespokojne spojrzenie. - Czy to jest możliwe, że nasza przydatność zawsze była po to? Że istniejemy tylko, by rozczarować Henji i w ten sposób uwolnić Packard'a? Że wszystkie przypadki przed tym były przygotowaniem do Henji’ego? Potrzebuję chwili by przetrawić oburzające znaczenie tego wszystkiego. - Och mój Boże - Srebrna Wdowa i Alchemik, oni byli tylko testem, właśnie to Packard miał na myśli mówiąc o fazie. Trzymał ich w schowku, czekając na kogoś takiego jak ja; właśnie, dlatego oni ukazali się w tym samym czasie, kiedy ja się zjawiłam. Raz nawet spytałam go, dlaczego nie rozczarować jego nemezis? I Packard powiedział, że jeśli znalibyśmy go, nie marzylibyśmy o tym. - On ma rację. Jest zbyt wiele niebezpieczeństwa. - To jest tak podobne do Packard'a. Jak on mógł? - Packard zrobiłby cokolwiek by być wolnym. - To zadziałałoby. Rozczarowany Henji uwolniłby swoich więźniów. Być może fala zbrodni skończyłaby się. - Ale Justine, nie możesz teraz zdestabilizować Henji, kiedy wiesz. Wcześniej, kiedy nie wiedziałeś, miałeś o wiele lepszą szansę. Nie możesz kontynuować. Shelby chwyta moją rękę. - Uwolnię cię od twojego słowa. Teraz pójdziemy do Packard'a. Powiemy mu, że wiemy, że Henji to Otto i że to zbyt wiele. Stawki w tym są zbyt wysokie. To tak jakby cały świat przewrócił się do góry nogami. - To zadziałałoby. To nie jest zły plan. Ona wzmacnia uścisk na mojej ręce. - Nie możesz. …
Właśnie teraz wracam do mojego motto: Promując wolność i przemianę. Biorę głęboki oddech. - Mogę. I będę. - Nie, Justine. - Henji zasługuje by zostać rozczarowanym. Packard zasługuje by być wolnym. Usuwam jej rękę z mojej. Czuję się nowa. Drżąca, ale nowa. - Promuję wolność i przemianę. Shelby marszczy brwi. - Ty co? - Mniejsze o to - mówię. - Nie jesteś przestraszona? - Jestem przerażona. I Henji ma tę zaletę, że jest ujmująco sympatyczny, działa usypiająco, oczarowuje. Ale on jest na mnie podatny. Zdestabilizuję go do cholery. Być może to jest bezpośrednia droga, droga byśmy wszyscy byli wolni. Shelby, obiecaj mi jedną rzecz — jeśli zniknę, obojętnie jak pewna będziesz, że nie żyje ... - Znajdę cię. Nie pozwolę ci umrzeć w samotności. - Nawet, jeśli będziesz myślała, że widziałaś jak umieram. - Znajdę cię. - Muszę wracać. On będzie się zastanawiał. Całujemy się na pożegnanie. Wracam do Otto. - Przepraszam, że zostawiłam cie na tak długo - mówię. Patrzę na beret. Beret jest kluczem. Beret musi zniknąć. - Byłaś z przyjaciółką. To biedna dziewczyna. - Ona jest bardzo tragiczną osobą. Opowiadam mu o jej ciężkim dzieciństwie w Volovian. - Myślę, że ona potrafi zaimponować – mówi Otto. - Ludzie rzadko potrafią iść dalej po takich przeżyciach.
Rozdział 31 Szofer Jimmy wysadza nas przed majestatycznym kamiennym budynkiem na brzegu jeziora, na krawędzi bajecznego rejonu śródmieścia niedaleko opery. Otto prowadzi mnie przez hol, który wygląda jak fantastyczne atrium hotelu obok strażnika w czerwonym uniformie do lśniącej, srebrnej, cylindrycznej windy. Drzwi zamykają się. Otto wstawia klucz do panelu i jedziemy w górę. Następnie wychodzimy do pokoju na górnym piętrze, penthouse’a Otto. Jasne, kwadratowe, wyglądające na wygodne meble i dywany, dostarczają pełnej palety kolorów, ale zdumiewającą rzeczą jest stolarka. Prawie każda drewniana powierzchnia — ściany, filary, drzwi — są wyrzeźbione misternymi wzorami drzew, stworzeń a nawet twarzy. Stolarka jest tak zawiła, nie mogę uwierzyć, że to zostało wykonane przez ludzkie ręce. I wtedy rozumiem, że nie. To był Otto wykorzystujący swoją
strukturalną moc. Jak tylko oddalił się, by przynieść wodę gazowaną, badam rzeźbę obok półek z książkami, prowadząc moje palce przez wypukłości rzeźbionych jeleni i zajęcy. Czy Otto użył do tego siły woli, kształtując drewno w ten sposób? Czy te piękne projekty zrodziły się w jego umyśle? Intrygują mnie również jego książki. Dużo powieści przygodowych i detektywistycznych i różnych innych książek z tytułami alfabetycznie ułożonymi, których nie rozpoznaję. I wtedy bez marynarki, on zbliża się przez kolorowy dywan w moim kierunku, krawat poluzowany, wspaniałe zwierzę w swoim magicznym środowisku. Wręcza mi jedną z kryształowych lampek. Woda gazowana z plasterkami cytryny. - Lubisz czytać? - pyta. - Tak. Patrzy na książki w ponurej ciszy. - Czasami żałuję, że nie mogę spędzić całego dnia z nosem w książce. Pozwolić by świat zniknął. Brzmi tak smutnie nie wiem, co powiedzieć. Czy żałuje drogi zła, którą wybrał? Idę za nim przechodzę przez drzwi przesuwane na imponujący taras na dachu. Otoczony dużymi prostokątnymi kamiennymi kwietnikami, pękającymi od plątaniny egzotycznych roślin o liściach, które są tak wielkie jak koła roweru. Stół i krzesła są przykryte pokrowcami, jest też sauna a poza tym głęboki napełniony basen. A dookoła same niewiarygodne widoki — ciemna przestrzeń Jeziora Michigan po jednej stronie, śródmieście po drugiej. Można stąd nawet zobaczyć "labirynt dróg" jak rzeźbę ze świateł. Przechodzę blisko donicy wąchając grono purpurowych kwiatów. - One są śliczne Otto. Te wszystkie kwiaty są nocne? - Mniej więcej. Otto podchodzi i zwraca moją uwagę na parę czerwonych dzwonkowatych kwiatów. - Te są bardziej wieczorne niż nocne - mówi. - Kwiaty zmierzchu i świtu. A to… - Wskazuje na duży szary kwiat jak kosmiczny tulipan. Pochylam się by go powąchać, ale on mnie odciąga. - Nie. Kwiat mógłby pomyśleć, że jesteś moskitem. On je moskity i ćmy. - Mięsożerny kwiat? - Jeśli zakładasz, że robaki są mięsem, wtedy tak. Otto przesuwa rękę wzdłuż mojego ramienia, odkrywając miękkość mojego swetra. - Jeśli byłabym kwiatem - mówię – Uważałabym, że robaki to mięso. Patrzy na mnie dziwnie i mam to straszne uczucie, że on coś podejrzewa. Muszę szybko działać. Muszę zdestabilizować go gruntownie. Muszę pozbyć się tego beretu. Otto zwraca się do swoich kwiatów, ale dalej trzyma rękę na moim ramieniu. To jest miłe uczucie. - Ogrodnictwo jest wielką pociechą. Muszę wyznać, że robienie z twoim wujkiem tego projektu związanego ze słoniami, tak głęboko mnie martwi nie wiem, co
zrobiłbym, jeśli nie mógłbym na zakończenie dnia wyjść tutaj i troszczyć się o te żywe istoty. Poddaję się pragnieniu, by nachylić głowę tak, aby mój policzek dotknął jego ręki. To jest łatwe, aby w ten sposób udawać moją fascynację do niego. Głównie, dlatego, że niema przy tym żadnego udawania. - Co się dzieję z tymi roślinami zimą? - Dach jest wciągany. Wskazując skąd dach wychodzi, przenosi rękę na moje włosy, dotykając ich i pieszcząc. Zamykam oczy. Podczas gdy moja fascynacja Packard'em jest ognistym podekscytowaniem — chaotycznym, żywiołowym, nie do przewidzenia— tymczasem fascynacja Otto jest chłodna i upajająca, pełna głębokiej zaborczości. I taka luksusowa. Upajam się jego chłodną prezencją. - Jesteś taka piękna - szepcze i słyszę miękki brzęk, kiedy odstawia swoją lampkę, po czym zabiera też moją i kiedy patrzę w górę, spotykam jego szczere brązowe oczy, przeszywające mnie całą na wskroś. Otto pieści moje włosy trochę zbyt gorączkowo, rozmieszczając je dookoła moich ramion i wtedy całuje mnie lekko, wargi miękkie i chłodne o smaku cytryny. Badam kontury jego ramion, a on odbiera to, jako pozwolenie by pocałować mnie bardziej żarliwie, ręce na moim miękkim swetrze, a usta całują moją kość policzkową, moje powieki, nawet pasma moich włosów jakby to była cenna substancja. - Och Justine. On cofa się z prawie z narkotycznym spojrzeniem w dużych brązowych oczach i odsuwa długi ciemny kosmyk własnych włosów daleko od twarzy. - Wiem, że powiedziałaś, że nie chcesz zacząć czegoś nowego ... Dotykam jego szorstkiej szczęki. - Pozwól mi, że w tej chwili cofnę to. Ale to nie znaczy, wiesz — Otto kiwa głową. - Chociaż to oznacza … - przerywam. Nie mam żadnego pojęcia, co mam na myśli. Całuje mnie znów; on dobrze odczuwa właściwy sens — zbyt dobrze. To niespotykane, jak nasze wargi pasują do siebie, dotyk mojej klatki piersiowej połączonej z jego, odurzający zapach jego szyi. Przysuwamy się bliżej i czuję jego najwrażliwszą część dotykającą mojego łona. Ruszamy się razem ciepło i gładko, jak gdyby nasze ciała już znały się nawzajem. Drżę i uświadamiam sobie, że to nie ze strachu, ale z pragnienia. Muszę go "zaatakować" zanim moja wola ulotni się. Muszę "zaatakować" go mocno, albo Godzina Glorii będzie poważnym problemem. Skupiam się wystarczająco, by spytać - Czy to basen tam? Uświadamiam też sobie, że ludzie nie pływają w czapkach, a ja muszę pozbyć się beretu z jego głowy. - Tak jest - szepcze. - Masz jakiś strój dla mnie? - Chodź. Prowadzi mnie za rękę do sauny, która zawiera pachnącą cedrem garderobę
z pewną liczbą męskich i damskich strojów tam rozwieszonych. Jak tylko pozostaję sama, usiłuję utrzymać w świadomości najgorsze informacje na jego temat przypomnienie, że Otto jest zabójcą, który zrabował Packardowi prawie dekadę życia. Nie mogę zawieść w tej sytuacji. Wybieram pomarańczowe bikini, którego części są łączone złotymi kółkami. Nie jest to najbardziej ekskluzywna, czy ekstrawagancka rzecz tutaj — taką byłyby bikini-stringi — ale na pewno nie pozbawiony gustu. Jak tylko mam go na sobie, zamykam oczy i wywołuję na powierzchnię strach. Moje tętno przyspiesza, kiedy strach rośnie. Jestem lekka, roztrzęsiona, niebezpiecznie zdenerwowana. Ciepła kamienna powierzchnia posadzki sprawia miłe uczucie dla moich nagich stóp. Idę oglądając wszystko dookoła. I wtedy zauważam Inżyniera, czekającego w basenie. Nadal w berecie. Zatrzymuję się. Muszę się go pozbyć! W porządku mówię sobie, w porządku. To tylko pokazuję jak ważny jest ten beret dla jego dobrego samopoczucia. Jak tylko zdejmę go, on będzie wrażliwszy niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam. To będzie więcej niż zanurzenie się w basenie by go zdjąć, to wszystko. Prawdopodobnie o wiele więcej. Krew szumi w moich uszach, kiedy zbliżam się do niego. Otto patrzy jak nadchodzę pełny zmysłowej uwagi. I wtedy podnosi się w górę by usiąść na brzegu. Łapię oddech przyglądając się jego oliwkowej skórze świecącej wilgocią w świetle księżyca. Krople wody spływają w dół jego klatki i brzucha do ciemnych slipów. Jego wspaniałość obezwładnia mnie i wyobrażenie, że mogę i będę dotykać jego mokrej, oświetlonej księżycem skóry powoduję, że mój żołądek zaciska się. Głos Packard'a brzmi w mojej głowie: Po prostu odejdź daleko. Idę dalej. - Uważaj! Otto wskazuję na moje stopy i spoglądam w dół dokładnie w ostatniej chwili by uniknąć potknięcia się o róg szezlongu. - Och! Okrążam mebel ostrożnie dookoła, patrząc na ziemię. Kładę moje rzeczy na grubych, białych poduszkach kanapy i idę do Otto, który przygląda się mokry i wspaniały. - Jak woda? - Doskonała - mówi. Skoncentruj się, mówię sobie zanurzając palce. Basen wydaje się być prawie wyrzeźbionym w kamiennej podłodze, z ciekawymi schodkami i jest pokryty mozaiką z małych brązowych kafelek, niektóre z iluminującym blaskiem. Siadam na krawędzi i powoli zanurzam się do gorącej wody obok jego fantastycznie silnych łydek. - Ach. Siadam na podwodnym występie. Gorąco jest cudowne po chłodnym powietrzu. Inżynier zsuwa się w dół obok mnie, nadal w berecie, dotykam jego ciepłej, solidnej klatki piersiowej tylko, dlatego że mogę. On opiera głowę na krawędzi i
bierze głęboki oddech, przyglądając się nocnemu niebu i pozwalając mi dotykać się. - Jesteś takim zaskoczeniem - mówię. Uśmiecha się. - Czy Helmut opowiadał ci coś zupełnie innego na mój temat? - Nie. Jesteś zadziwiający jako osoba. Otto zaczerpnął garść wody spryskując nią moje suche ramiona. Tak desperacko pragnę, aby móc skoncentrować się na możliwości przyjemnego spędzenia z nim czasu zamiast tego, co powinnam zrobić. Tak bardzo pragnę by nie był zły. On dotyka moich ud i przesuwa dłonie na moją talię. - Chodź tutaj - mówi, sadowiąc mnie na swoich kolanach. Nie muszę go "atakować" bezzwłocznie. O tym myślę, delektując się siedzeniem w ciepłej wodzie na jego kolanach. Dlaczego nie "zaatakować" go później? Opieram się o jego pierś i unosząc wzrok, wpatruję się w gwiazdy, kiedy on całuje moją szyję i gładko porusza rękoma po mojej talii, zataczając koła wokół mojego pępka. Razem odprężamy się. Jakie to miłe uczucie po prostu odprężyć się. - Jest tylko jedna rzecz, której nie rozumiem - mówi, dziwnym tonem. - Dlaczego zadzwoniłeś do niej tak nagle? - Co? - W restauracji. Zadzwoniłeś do swojej przyjaciółki Shelby, gdy opowiedziałem ci historię o moim pobycie w Vindahar. Mój żołądek raptownie opada w dół. - Dlaczego myślisz teraz o tym, że do niej dzwoniłam? - Jestem detektywem Justine. Wiem jak wygląda przypadkowe spotkanie. Mogę powiedzieć, kiedy ludzie udają. Zaciska chwyt na moim brzuchu i słyszę uśmiech w jego głosie, jego usta blisko mojego ucha - Wiem, kiedy ludzie pozują na kogoś innego. Wiem, kiedy są nerwowi. I wiem, kiedy coś ukrywają. Wybór czasu rozmowy jest jedyną częścią, którą nie mogę zrozumieć. Jedyna część? Walczę, by nie pokazać sztywności albo, co gorsza próby wyrwania się od niego. Jestem wdzięczna, że on nie może zobaczyć mojej twarzy, ale na pewno czuje moje serce, które łomocze z wystarczającą siłą bym odleciała z orbity. - Szef policji - mówię chłodno - Potrzebuje wakacji. Dlaczego pomyślałam, że mogłabym oszukać detektywa supergwiazdę i szefa zbrodni? Teraz on wie, że coś zamierzam. Tak samo jak on wiedział, że człowiek z wydłubanymi oczami coś zamierzał. - Szef policji nigdy nie jest na urlopie – mówi Otto. - Naprawdę Justine, ze wszystkich anegdot o moim życiu, historia mojej nauki jest … Stosunkowo mało wstrząsająca, myślę. Zaskakująco wolna od krwi. Jego kciuk leniwie, okrężnymi ruchami błądzi dookoła mojego pępka. - Więc powiedz mi dlaczego zerwałaś się i zadzwoniłaś do niej? Teraz rozumiem z czym mam do czynienie. On wie, że jestem wrogiem, ale nie wie jakiego rodzaju. Jeśli wiedziałby nie pozwoliłby mi się dotknąć. Muszę szybko go "zaatakować", głęboko i natychmiast — to jest moja jedyna szansa.
- Czasami dziewczyny dzwonią do przyjaciółek Otto. - Ale dlaczego właśnie wtedy i z taką pilną potrzebą? Powiedz mi Justine. I wtedy - Wiesz, mam sposoby by zmusić cię do mówienia. Robi mi się nie dobrze. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że usłyszę takie pytanie i to nie będzie żart. Nawet mówi to żartobliwie jak robiliby to inni i wydaje się oczekiwać na jakąś reakcję. On kocha bawić się swoją zdobyczą, powiedział Packard. Otto na pewno dobrze się teraz bawi. Nie, Henji. Modląc się, aby nie wyczuł mojej paniki obracam się, wstaję w rozkroku nad jego kolanami i twardo patrzę na niego. - To wtedy wiedziałam - mówię obojętnie. Miałam zamiar wyprowadzić go z równowagi tym komentarzem, żeby myślał, że wiem o czymś, czym on powinien być zmartwiony. Zamiast tego uśmiecha się szeroko, brązowe oczy świecą się przyjemnością. Jak mogłam pomyśleć, że mogę się równać z tym facetem? Arogancko, szepcze - Wiedziałem w tej samej minucie, kiedy cię spotkałem. Przypominam sobie jak patrzył na mnie — ta atmosfera odkrycia. Wiedział, że od początku byłam wrogiem. Czego nie rozumiem, dlaczego on pozwala, żeby ta chwila trwała. Dlaczego mnie nie powstrzymał, ale gdzie mogłabym pójść? Jestem dosłownie w jego uścisku. Skupiam się niewyraźnie na czymś, o czym już wiedziałam: Otto jest hipochondrykiem, podatnym na mnie. Jestem tutaj by go "zaatakować". Muszę zdjąć beret. I to będzie mnie sporo kosztowało żeby tego dokonać. Przesuwam palce wzdłuż jego policzków, przyglądając się jego skropionym złotem brązowym oczom. Dotykam jego włosów, biorę kosmyk z obydwóch stron jego twarzy. To jest dziwne — żyłam z panicznym strachem, jako moim towarzyszem tak długo, że to ledwie ma wpływ na moje pożądanie. Być może to nawet go zwiększa. Wdycham zapach jego skóry w wilgotnym nocnym powietrzu, ogłupiała mieszaniną strachu i pobudzenia. I po prostu całuję go. Prawie myślę, że on zaprotestuje, zatrzyma mnie, ale zamiast tego wydaje z siebie gardłowy dźwięk i przyciąga mnie blisko. Jego ręce ślizgają się ciężko na mojej szyi, ramionach, rękach. Mój świat jest tak nagle prosty i zrozumiały. Jego skóra, ciepła i zwilżona pod koniuszkami moich palców i ekscytujące uczucie jego erekcji przy moim brzuchu. Cała moja istota pragnie go, zwijając się dookoła jego penisa jakby był moim nowym centrum grawitacji. Niejasno, dociera do mnie, że tracę kontrolę. Skup się! Myślę. Masz jedną szansę by wyjść z tego. Świadomością wypcham się na powierzchnie jego wymiaru energii. To jest łatwe. Ale to nie jest wystarczające, by dotknąć go; Muszę zrobić to w niszczący sposób. Więc rozluźniam chwyt i „nurkuję”, ponieważ Simon nauczył mnie, jak przyjąć wymiar energii Otto, jak mój własny, odpychając inność daleko. Oddycham, świadoma mojego pulsu, jego pulsu. W końcu czuję to: zawrotny świst, gdzie ściany mojej indywidualności opadają i tonę szybko i głęboko, zatopiona w jego chłodnej męskości. Byłam tak głęboko tylko w Alchemiku i to było oszałamiające, i
przerażające. Teraz jest tak odmiennie. Otto jest nadspodziewanie wytrawny i uporządkowany wewnątrz. Uderza we mnie uczciwość i szczerość, kiedy ruszam moją świadomością głębiej. Ślizgam się wzdłuż jego skóry, wewnątrz i na zewnątrz niego. Nie wiem, gdzie ja się kończę i gdzie on się zaczyna. Jego uda napinają się i wydaje z siebie szorstki gardłowy dźwięk, kiedy wsuwa ręce pod mój stanik, przesuwa kciuki po moich sutkach, wysyłając przeze mnie dreszcze i wtedy czuję, jak dreszcze przechodzą przez niego i wracają do mnie, po czym z powrotem do niego, jakbyśmy odczuwali to samo. Być może tak jest. - Och – on łapie oddech. - Nigdy nie czułem się w ten sposób. Ta fala potencji przytłacza mnie i teraz wiem, że to pochodzi od niego. Czy tak czuję się facet, będąc w zenicie, chcąc pieprzyć się? Ja chcę się pieprzyć, to jest pewne. Pragnienie rośnie między nami i każdy nowy dotyk zaspakaja mnie, potęguje odczucia i śmieję się i Otto uśmiecha się poprzez pocałunek, jakbyśmy oboje byli zatraceni w lustrach, odbijających nas tam i z powrotem w erotycznym tunelu nieskończoności. On przesuwa ręce na czułą skórę moich pośladków — cieszę się wspaniałym pulsem męskiej potencji, kiedy odsuwa majtki bikini. Kilka chlustów wody i jesteśmy nadzy. Czuje, że on chcę zmienić pozycję i dominować, ale nie mogę pozwolić na to. Muszę zrobić wszystko, żeby jego głowa znalazła się przy krawędzi basenu. Mam szanse, nie jestem jeszcze zgubiona. - Nigdy nie czułem w sobie takiego płomienia. To jest odczucie, jakbym był konsumowany - mówi, biorąc mój sutek do ust, drażniąc go zębami. Łapię oddech; uczucie przepływające między nami jest zbyt oszałamiające. Jego klatka piersiowa jest ciepła i solidna, chwytam jego ramiona. On drapie moje uda, długie pociągnięcia do góry i w dół, kiedy osuwam się na jego twardą długość między moimi nogami. Połączenie pieszczoty jego paznokci na mojej skórze i napierającej potrzeby jego penisa powoli obezwładnia mój umysł. Muszę kontynuować; pozbyć się beretu i "zaatakować" go do samej Nibylandii. Czuję się jak modliszka. Sięgam w dół i chwytam jego twardą oszałamiająca męskość, wtedy on chwyta moje biodra i wchodzi we mnie. Już sam lekki nacisk przy tym, powoduje we mnie niecierpliwą potrzebę oszalałego zatracenia się; Osuwam się na niego powoli, delikatnie, pozwalając mu wypełnić mnie, szeroko i cudownie. Powoli poruszam się na nim, by utrzymać wciąż pożądanie na krawędzi. Wchodzę głębiej w jego wymiar energii — to jest karygodne, jak głęboko jestem w nim — i to dodaje mi szaloną intymność i ekscytację z sex'u, do którego nie byłam przygotowana. Czuję go wewnątrz siebie i czuję siebie wewnątrz niego, mój śliski rytmiczny uścisk, mojego wnętrza i wypełniające mnie pragnienie by pieprzyć się dalej i głębiej i czuć więcej jego zniewalającej męskości. Otto wydaje się pozytywnie upojony. Całuje mnie, a ja ruszam się na nim powoli z brutalnym zapamiętaniem, wściekle odzyskując moją świadomość. Muszę to zrobić. Kładę rękę na wilgotnej wełnianej czapce. Podnoszę się i odwracam jego uwagę, gryząc go w płatek ucha i zaciskając mięśnie miednicy dookoła niego. Otto raptownie wdycha powietrze, kiedy zrywam z niego beret. Powoli całując go pochylam jego głowę do tyłu ponad twardą krawędź
basenu. Podpierając nas kolanem na podwodnej półce, wypalam dziurę między nami przez cały ten czas, głęboko wewnątrz. I wtedy markuję poślizg, uderzając jego głowę o krawędź — nie żeby go znokautować, ale na tyle silnie, by spowodować zaskakująco głośny huk w momencie, kiedy wypuszczam dziki strumień strachu do jego najgłębszego rdzenia. Otto zaskoczony otwiera szeroko oczy. Panika na jego twarzy. - Czy uderzyłem się głową? Raptownie wychodzi ze mnie, podnosząc rękę do głowy. - Mój beret! Czy uderzyłem się głową bez mojego beretu? Oddalam się, wyglądając na otumanioną. Jakbym nie rozumiała. Na prawdę czuję się otumaniona. Chwyta moje ramiona. - Justine to jest ważne. Czy dopiero, co uderzyłem się głową? Czy słyszałaś huk? - Otto naprawdę nie zwracałam uwagi. Klękam na występie obok niego. - Czy wszystko z tobą w porządku? Otto wpatruje się w przestrzeń obok mnie oczami pełnymi strachu. Przełyka. - To zdarza się. Podnosi się w górę z wody i siada. - To zdarza się. Wydaje się, że zapomniał o podejrzeniach, że jestem wrogiem. Wychodzę i owijam duży, puszysty ręcznik dookoła jego ramion, drugi wokół siebie. Ostrożnie klękam obok niego przy basenie. Jestem odurzona od raptownego powstrzymania naszej energii seksualnej, chociaż to była moja sprawka. Część mnie boleśnie chcę wrócić do przerwanych uniesień. Właściwie spora część. Mam Godzinę Glorii. - To nie może się dziać - mówi miękko, więcej do siebie niż do mnie. - Czy to syndrom żyły? - To nie jest syndrom żyły. Możliwe, że pękła żyła. Jestem wrażliwszy niż powiedziałem ci tamtej nocy i to było ważne, że chroniłem głowę. Przepraszam. To nie jest twój błąd. Po prostu uderzenie głową bez okrycia jest najgorszym z możliwych wydarzeń. Wiem, że to może dla ciebie wydawać się głupie, moja wiara w ochronne możliwości zwykłego beretu. Ale ja tylko … ja — - Nie, nie, Otto, rozumiem. Rozumiem. - Być może powinienem pójść na pogotowie. Ale jeśli żyła przecieka jest za późno, oczywiście. Patrzy na mnie w popłochu. - Wiem, że to jest prawdziwe. Mój Boże! Ponownie dotyka głowy. - Najgorsza możliwa rzecz. - Hej - mówię, kładąc rękę na jego plecach, nienawidzę tego, co mu zrobiłam. Ale on to Henji, niebezpieczny obłąkaniec i muszę popchnąć go jeszcze dalej. - Czy możesz wstać? Chcę byś zupełnie wyszedł z gorącej wody. - Och, tak, tak. Rozrzedzenie krwi.
Jest tak rozkojarzony, rozproszony, tak podatny. - Shhh, jesteś w porządku - mówię. Wstaję owijam ręcznik dookoła talii i siadamy razem na kanapie. - Teraz weź głęboki oddech. Zastosowuje się. Nie mogę wytrzymać desperacji w jego twarzy. To efekt tego, czego chciałam, ale teraz czuję się strasznie. I to tylko powoduje, że jeszcze bardziej go lubię. Moje ręce znajdują drogę do jego ramion. Ściskam, gniotę, je wpatrując się w jego ucho, myśląc jakby to było wziąć go do ust. Chcę pochłonąć go całego, wziąć wszystko do moich ust. Chcę smakować i czuć go w całości. Chcę połączyć się z nim; Chcę otworzyć się dla niego, i poddać się całkowicie jego penetracji, żyć i umrzeć w naszym ekstatycznym połączeniu. … Kurwa! Godzina Glorii. Usuwam ręce i prostuję się. - Kłujący ból? - Nie nazwałbym go kłującym. - Otto, uderzenie w ten sposób nie koniecznie powoduję pęknięcie żyły. Zgadzam się, że to jest niebezpieczne, ale to nie musi spowodować wykrwawienie się. Perfidnie jest udawać w tej chwili, że go pocieszam, ale właściwie tego nie robię. I wtedy odejść do diabła. - Wykrwawienie się - mamrocze. - Nie na sto procent. - Dla mnie, najmniejsze uderzenie jest niebezpieczne. Problemem jest to, że mam większe ciśnienie wewnątrz czaszkowe niż większość ludzi. Umieszczam rękę na jego silnych, nagich plecach siląc się, by dotknięcie było klinicznym zamiast seksualnego. - Większe wewnątrz czaszkowe ciśnienie? Nigdy nie słyszałam o tym. Czy masz na myśli wysokie ciśnienie krwi? - Coś zupełnie innego. On zwraca się do mnie. - Przepraszam. Wskazuje na basen. - To było straszne, ale równocześnie, czułem się — nie chcę zakłopotać ciebie, ale czułem się tak idealnie połączony z tobą. Moim pragnieniem było nigdy nie przestawać — Krzywi się, dotykając głowy. Dostrzegam jego beret w basenie. Dostaję go, wykręcam i wręczam jemu, zastanawiając znów, czy źle go odczytałam. Och, Boże, tak chciałabym nie mieć racji. I mam zawroty głowy od pożądania. - Dzięki. Delikatnie zakłada go. - Chciałem o tobie wszystkiego się dowiedzieć - kontynuuje. - Chciałem zobaczyć, jak żyjesz ze swoim mottem. Mój Boże, jak to może być, że umieram w chwili, kiedy cię spotkałem? - Nie umierasz. Z trudem oddycham niepewna, co zrobić z drugą częścią wyznania. Obejmuję go pocieszająco; Chcę cała przylgnąć do niego, powiedzieć mu, że strach jest
fałszywy, że pochodzi ode mnie. - Nie umierasz. Widziałam umierających ludzi. Odsuwam ciemny kosmyk włosów z jego silnej szczęki, zakładając mu go za uchem. - Nie umierasz, Otto. Nie musi myśleć, że umiera żeby być słabym i zdestabilizowanym. - Są rzeczy, których nie rozumiesz, Justine. Proszę wiedz, że połączenie, które dopiero, co czułem z tobą połączenie, które czuję odkąd tylko cię zobaczyłem pierwszej nocy, to wyzwoliło we mnie uczucie ponad wszystko, co do tej pory znałem i to znaczy tak wiele dla mnie. Nigdy nie spodziewałem się tego. Nachodzi mnie okropna myśl, co jeśli Otto naprawdę ma czynniki związane z ryzykiem, grożącym pęknięciem żyły? - Otto -. - Wiem, że to zabrzmiało melodramatycznie. - Co się dzieję, Otto? Co za ciśnienie wewnątrz czaszkowe? Muszę wiedzieć. Czy występują u ciebie specjalne czynniki ryzyka albo predyspozycje? Nocne kwiaty ruszają się w łagodnym wietrzyku, kiedy pocieram dłonią o jego plecy. Moment rozciąga się. On zamyka oczy. Teraz naprawdę jestem zmartwiona. Fakt, że bał się choroby od dzieciństwa na pewno nie pomaga mu. To jednak potencjalnie jest dziedziczne! I teraz zdestabilizowałam go strachem. - Otto, powiedz mi! Jego milczenie przeraża mnie. Co jeśli jednak on to ma? Co ja zrobiłam? - Wszystko, co mogę powiedzieć, Justine to, że wykonuje dodatkowe zadania moim umysłem. Przeprowadzam pewne umysłowe procesy, które powodują podwyższone ciśnienie. - Co to znaczy? Potrząsa głowę. - Dodatkowa działalność mózgu, to wszystko. Oddycham z ulgą. Teraz rozumiem: on połączył swój stan highcap'a ze swoją hipochondrią, a to na pewno powoduje, że jest szczególnie podatny. Zrobiłabym tę samą rzecz na jego miejscu. - Nie będę mogła ci pomoc, jeśli mi nie powiesz - mówię surowo. On chce otworzyć się przede mną; Czuję to. I naprawdę chcę tego. To będzie łatwiejsze, by zdestabilizować go, jeśli będę mogła mówić o jego stanie highcap'a. - Rozważ to w kontekście relacji pacjent-pielęgniarka. Potrząsa głową. - Wiem, że nie chodzi ci o wytężanie umysłu, przy rozwiązywaniu sporej ilości krzyżówek, Otto. Dodatkowe ciśnienie? Wiesz, o czym ja myślę? Jest cichy. Czuję, jak jego niepokój pogłębia się, kiedy zwalczam dziwne pragnienie by wciągnąć go z powrotem do basenu. - Pozwól mi zasugerować hipotetyczną sytuację - mówię. - Powiedzmy, że ktoś jest highcap'em. Patrzy na mnie ostrożnie. Nie zaprzecza. Chce, bym kontynuowała. Kontynuuję.
- Wielu medycznych profesjonalistów między nimi ja, przyjmuje do wiadomości, że niektórzy ludzie powiększyli umysłową pojemność, co powoduję wzrost pewnych zdolności. To pasuje właśnie do tego, co ty masz. Więc powiedzmy, że ta osoba wierzy, że używanie jego mocy czyni ją wrażliwą na syndrom żyły. Oczywiście taka osoba nie może dokładnie powiedzieć tego lekarzowi z powodu jej pozycji w społeczeństwie. On przypatruje mi się — jakby rozważał moje słowa. I wtedy mówi - Osoba w tej sytuacji straciłaby wszystko, obojętnie jak wiele dobrego zrobiła. Przerwa, po czym pyta - Co radziłabyś tej osobie? - Muszę wiedzieć więcej. - Boże, pomóż mi. Zaledwie cię znam. - Znasz mnie. Bierze głęboki oddech. - Mam moc, która jest zwana, jako strukturalny interfejs. - Słyszałam o tym. Odtwarzam trochę informacji, która zebrałam. To wydaje się pocieszyć Otto, że wiem tak wiele. - Większość ludzi traktuje nas, jak odpady, szaleńców, albo złe mutanty z niebezpieczną władzą. Jeden highcap może podnieść przedmioty umysłem, inny może nawiedzać sny, albo być może ma częściowe psychiczne dary. Ja mogę oddziaływać na strukturę. Patrzy na mnie z niepokojem, zmartwiony, przypuszczam, że obawia się, że będzie to dla mnie wszystko odpychające. Ja tylko jestem wstrząśnięta, jego otwartością w komunikowaniu mi o tym. Zdaje sobie sprawę, to wynika z niewytłumaczalnego odczucia, że jest związany ze mną. Ja zanurkowałam w niego; Byłam wewnątrz niego. Cały mój strach jest nadal w nim. Dlatego on czuje się związany ze mną. Odkrywam, z żalem, że to nic bardziej wzniosłego. Dotykam miękkiego, wilgotnego kosmyka jego włosów. Kontynuuje: – Przeciętni ludzie jeszcze nie rozumieją jak niewyobrażalnie niebezpieczni mogą być highcap’y, kiedy stają się zbyt agresywni. Kiedy pewna ich ilość pójdzie drogą przestępczości, oni zagrażają każdej strukturze społecznej. Ludzkie więzienia po prostu nie są przystosowane dla highcap'ów. Najwięcej ucieczek, o których słyszałaś to highcap'y kryminaliści. Dotyka swojej głowy. - Co doprowadza mnie do czynnika ryzyka? Używam moich zdolności strukturalnego interfejsu, by więzić niebezpiecznych highcap'ów daleko od siebie i od społeczeństwa. Wyobraź sobie Justine, że w pojedynkę trzymam populacje niebezpiecznych przestępców osaczonych tylko moim umysłem. Utrzymywanie tylu pól mocy nadwyręża moje naczynia krwionośne, jestem pewny tego. Czuję to! - Więzisz niebezpiecznych highcap'ów? - Trzymam ich w apartamentach, magazynach, gdziekolwiek czuję, że oni nie będą groźni. Co myślisz? To nie pogorszyłoby mojego stanu? Nie mogę oddychać. - Czy ten, którego więzisz, to zawsze niebezpieczny highcap? Czy ktoś taki skrzywdził ludzi?
- Oczywiście. Nie mam żadnego wyboru, Justine. Po pierwsze uwięziłem głównych szefów świata zbrodni, którzy podkopywali prawo i porządek. Ale w ostatnich latach, nowa, naprawdę gwałtowna, niebezpieczna grupa przestępców highcap'ów pojawiła się i musiałem uwięzić tak wielu, że ledwie mogę ich policzyć. Czy wiesz jak wielka fala zbrodni zalałaby nas, jeślibym tego nie dokonał? Ten, który zabijał cegłami? Highcap telekinetyk. Uwięziłem go w starym magazynie. - Myślałam, że on się zabił. - Nie. Za sprawą Sophii, świadek pamięta to w taki sposób. Ona jest rewizjonistką ... - Sophia? Twoja asystentka? - Nie powinienem ci mówić tego. Proszę — - Nie martw się. Cisza. On żałuje informacji na temat Sophii; Naprawdę osłabiłam go. - Problem jest, że zawsze widziałem to, jako krótkoterminowe rozwiązanie, ale teraz mogę zaledwie utrzymać ich wszystkich. Zbliżam się do pewnej krawędzi załamania. Jeśli dokonam dalszych uwięzień, jest duże niebezpieczeństwo, że stracę kontrole nad wszystkimi polami mocy i one znikną, uwalniając moich więźniów wszystkich naraz. Ale przemoc wzrasta. W tym wypadku mogę ukryć najniebezpieczniejszych. Jako szef policji, zobowiązany jestem żeby utrzymywać bezpieczeństwo. Więc ukrywam kolejnego highcap'a, potem następnego i kolejnego. Właśnie to wszystko mogłoby spowodować pęknięcie żyły, czy zgodzisz się ze mną? - Jak długo to robisz? - Czy myślisz, że to jest ważne? - Bardzo. - Trochę ponad osiem lat. - I zacząłeś tylko od kilku? Szefowie świata podziemi? - Jednego. I jego zastępcy. To rozwiązało problem, aż nadeszli bardziej niebezpieczni. Teraz trzymam tak wielu w różnych miejscach, że czasami czuję jakby to rozrywało moją głowę. Packard, myślę. I Diesel. Przełykam. To jakby mój cały wszechświat runął, kiedy nie patrzyłam. Albo jest wymyśloną sztuczką? Mówi: - Jeśli umrę, Justine, wszyscy oni byliby uwiezieni na zawsze. Masowy wyrok śmierci i to nie jest fair. Oni mimo wszystko są moimi ludźmi. Załatwiłem różne systemy i pomocników, by dostarczać do nich jedzenie i wodę, ale nie zawsze wiem czy to działa, jeśli umrę … Boże, jakiego rodzaju potworem jestem by dokonać tych wyroków? Ale jeśli miałbym jakiś rodzaj załamania, albo, jeśli anuluję moje pole mocy dobrowolnie, by złagodzić naczyniowe ciśnienie i uratować własne życie, gwarantuję ci rozpocznie się krwawa rzeź. Zbyt wielu z nich jest przetrzymywanych przez zbyt długi okres czasu i wszyscy są przepełnieni gniewem. Moi bracia i siostry w policji nie przeżyliby rzezi. Ból w jego brązowych oczach jest głęboki jak noc. Widzę go i czuję go tak silnie. - Moim mottem jest chronić obywateli od każdego rodzaju złoczyńców i umrę robiąc to, nawet, jeśli moja dusza jest przeklęta i czeka na piekło za pociągnięcie ich wszystkich wraz ze mną. Proszę daj mi słowo honoru Justine, że jeśli umrę nie ujawnisz mojego sekretu.
Jestem ogłuszona. - Oczywiście, że nie - szepczę. Myślę o zdjęciach Otto w przebraniach, mglistych spotkaniach. Czy to było naprawdę? Czy Otto kieruje się własnym, osobistym kodeksem karnym? Co z człowiekiem z wydłubanymi oczami? Dlaczego Otto, dysponujący władzą stosuje, tak przerażające praktyki, używając kciuków, żeby zabić? Albo imadło? I, jeśli on jest takim brutalnym zabójcą dlaczego miałby więzić kogokolwiek? - Łatwo się mówi, że umrzesz w słusznej sprawy, Justine, ale to nie jest łatwe, kiedy stajesz w obliczu śmierci. W momentach słabości myślę: Dlaczego po prostu ich nie wypuścić i walczyć z nimi od nowa? Ponieważ nie chcę umrzeć. Dotyka mego policzka i mój puls skaczę. - Szczególnie nie teraz. Jestem przepełniona tak zwariowanymi, ogromnymi emocjami i nie wiem czy mogę mu zaufać. Czy on bawi się mną? Czy to jest prawda? Nagle rozpiera mnie pragnienie, żeby móc zatrzymać cały świat, po prostu zatrzymać każdego i wszystko dopóki nie zrozumiem, dopóki nie stanie się dla mnie jasne, kto kłamie. Czy Otto a może Packard? Myślę ponownie o wrażeniach, kiedy byłam wewnątrz niego — wyczułam porządek, uczciwość, szczerość. Czy mogę temu zaufać? - To, dlatego podróżowałeś? Aby nauczyć się jak więzić przestępców? - Nie na początku. Jako chłopiec użyłem moich władz w sposób bardzo mroczny a podróż dookoła świata, to była tak naprawdę ucieczka od samego siebie. Jeśli mógłbym zrzucić cały ten bagaż — jak wąż zrzuca swoją skórę — zrobiłbym to. Mój mentor pomógł mi powstrzymać ucieczkę, skierować moje umiejętności ku dobru. Gapię się na niego głupio. - Musisz sądzić, że nie ma już dla mnie ratunku, milczysz. Właśnie wtedy, decyduję się wyciągnąć Otto z ataku. Potrzebuję czasu. Mogę zawsze "zaatakować" go później. Zaciskam ręcznik wokół siebie i chwytam jego biceps, spoglądając mu prosto w oczy. - Nie, nie zgadzam się. Posłuchaj mnie, Otto — nie masz przecieku żyły albo poważnego jej powiększenia i wiesz skąd wiem? - Nie zgadzasz się? - Po pierwsze, brak ostrego bólu. Twój ból jest tylko urojeniem? I to nie ma uczucia szpilki. - Cóż ... - Tak czy nie? Marszczy brew. - To jest pewnego rodzaju ostrza szpilki. Potrząsam głową. - Rodzaj, oznacza, że nie jest. Po drugie, twój odcień skóry. Masz dobry zdrowy kolor. Jeśli krwawiłbyś wewnętrznie od uderzenia w głowę byłbyś blady. Po trzecie przypominam jak opowiadałeś mi, że bałeś się syndromu żyły od dzieciństwa. Bałeś się już wtedy, ale wtedy nie trzymałeś więźniów. Jako detektyw, powiedz mi czy zwykle przyczyna nie poprzedza skutku, który powoduje raczej tak a nie, że ujawnia się po?
- Nie wiem.… - Kto jest pielęgniarką tutaj? - Ty jesteś. - Właśnie. I najważniejsza rzecz żebyś zrozumiał: żyły są instalacją. Umysłowa energia jest elektrycznością. To nie jest ten sam system. Możesz mieć największe elektryczne przeciążenie w świecie i to nie oddziałuje na twoją instalację. Nie mam na to jakiegoś naukowego albo medycznego wytłumaczenia, ale to wydaje się jak najbardziej prawdziwe. Ulga, która rozchodzi się po jego twarzy jest niewiarygodna. - Czy ty jesteś tego pewna? - Pomyśl o tym. - Przypuszczam, ale … Odwraca się, jest cichy. - Przestań! Wiem, co robisz. Analizujesz emocje w swojej głowie. Siadam na jego kolanach i chwytam go za ramiona. Skoncentruj się! Myślę. - Otto, jeśli skupiasz się na swojej głowie, tylko spowodujesz niepotrzebne odczucia. Nie słyszy mnie; jest zbyt naładowany moim strachem. - Spójrz, porozmawiajmy o czymś innym. Musze rozumieć coś więcej na temat tych ukrytych przez ciebie facetów. Jak możesz być pewny, że oni zasłużyli na to? Czy jest możliwe, że uwięziłeś kogoś nieszkodliwego? Otto potrząsa głowa. - Jestem zawsze pewny. - Możesz ich uwięzić samym umysłem? - To nie jest tak, że mogę to zrobić na odległość. Muszę być tam osobiście, by utworzyć pole mocy. I muszę w pewnym sensie oznakować go, by wzmocnić pole. Chociaż wypuścić ich wszystkich mógłbym z daleka. Trzaska palcami. - Po prostu od tak, jeśli tylko bym zdecydował się. Albo, jeśli zostaniesz rozczarowany, myślę. - Nie rozumiem tej rzeczy ze znakiem. - Znak przypieczętowuje. Znak jest moim obliczem, kiedy byłem w Vindahar. - Twoje oblicze? Jak twoje zdjęcie? - To ukazuje się gdziekolwiek ukryje kogoś. Ja z brodą, włosami…. To jest coś, co potrzebowałam, ale muszę być bardzo ostrożna. Odwracam się, jakbym coś sobie przypominała. - Och mój Boże. Ta jedna restauracja — to mongolskie miejsce. Te drzwi. Czy to jesteś ty? Te drzwi? Uśmiecha się. Uświadamiam sobie, że jest dumny z tego wszystkiego. Każdy mistrz chce widowni. - Mój pierwszy. Później twarze były już mniej wytworne. Przygryzam wargę, próbując się opanować. - Czy tam masz niebezpiecznego? - On był autentycznym szefem highcap'ów. Diabolicznie utalentowany lider. - Więc on jest jakby to powiedzieć, najgorszy ze wszystkich? - W scenariuszu gdzie tracę kontrolę i uwalniam moich przestępców on jest tym, który wzniesie się na szczyt, najwyżej i poprowadzi ich.
- I on jest zabójcą? Otto śmieje się gorzko. - On kontroluje zabójców. Znałem go od dzieciństwa. Byliśmy przyjaciółmi razem walczyliśmy, by utrzymać się przy życiu, ale sprawy wyszły z pod kontroli. Było tyle niezrozumiałych dla mnie sytuacji— byłem całkiem młody naprawdę, chociaż to nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Pokłóciliśmy się, ale nie byłem wystarczająco silny … - Dlaczego pokłóciliście się? Otto potrząsa głową. - Nie chcę o tym mówić. Packard również. - Rzecz w tym, że kiedy wróciłem z Vindahar i odkryłem, że on stał się od mojego odejścia o wiele bardziej przebiegłym przestępcą dałem mu szansę, by zmienił swoje życie. Kiedy odmówił, uwięziłem go. Ten człowiek jest jedynym z moich więźniów, który wie, że to ja złapałem go w pułapkę. Na tyle zasłużył. Patrzy w dół na kolana. - W innym życiu on mógłby być wspaniałym psychologiem. Zostawiłem go z dostępem do wielu ludzi spodziewając się, że użyje swojego daru w pozytywny sposób. Wtedy miałem pewne reformatorskie zamiary wobec niego. - I? - Kto wie? Miałem sprawdzić przez lata, ale stałem się tak zajęty zadaniem by zapewnić obywatelom bezpieczeństwo i zwalczać falę zbrodni, że nie miałem czasu. Zatrzymuje się, nachylając głowę, jakby coś słyszał. To wszystko ma bardzo smutny prawdziwy wydźwięk. Czy nieświadomie przyczyniam się do uwolnienia Packard'a wraz z hordami niebezpiecznych przestępców? Albo Otto bawi się mną jak Packard ostrzegał? Czy Otto mógłby być tak wyrafinowanym? - Justine! On rusza głową z boku na bok. - To zniknęło! - Co? - Ból, wrażenia. Jestem nadal świadomy węzła strachu, ale to nie jest tym. Chwyta moje ręce. - Wyciągnęłaś mnie z tego. I mogłabym tam zaprowadzić cie z powrotem myślę, ale tylko kiwam głową. Otto nadal testuje głowę. Wstaję, zaciskam ręcznik wokół moich piersi i podchodzę do pobliskich kwietników, jak gdybym była zainteresowana kwiatami. Jeden z tych mężczyzn kłamie i w obu przypadkach mam kłopot. Jeśli Packard kłamie i naprawdę jest takim przestępcą, to jest problem, ponieważ moje zdrowie psychiczne i moje życie zależą od "ataków", co zależy od Packard'a. Życia wszystkich deziljuzionistów zależą od Packard'a. By nie wspomnieć o bólu spowodowanym tak ogromną zdradą. Jeśli Otto kłamie to znaczy, że bawi się mną i, że wie dokładnie kim jestem. To znaczy, że wszystko, co powiedział o głębokim połączeniu ze mną nie jest prawdą. To też znaczy, że prawdopodobnie skończę jak Packard. Albo Diesel.
Samolot leci w górze jak duża leniwa gwiazda. Skłaniam się, by uwierzyć Otto, ale wtedy znów wszystko, co on powiedział to tylko słowa. I każdy może je wypowiedzieć. Podskakuję — ręka na moim ramieniu. Nawet nie usłyszałam kiedy podszedł. Usuwa ją. - Przepraszam , Justine. Nie chciałem cię zaskoczyć. Czy wszystko w porządku? - To wszystko jest tak przytłaczające. Gapię się na kwiaty, miejskie światła, tęskniąc za jego ręką. Godzina Glorii. Muszę wyjść z stąd. - Ze mną wszystko ok. - Nie, nie jest. Nie pomyślałem, jakie to mogłoby być dla ciebie jako obywatela straszne. Jego oddech ciepło muska moją głowę. - Jest w porządku - mówię, zaskoczona jego nagłą bliskością. On pieści moje włosy, przesuwa palce w dół mojej szyi do ramion. Nocne kolory pływają w mojej wizji. - Nie wiem, co myśleć o tym wszystkim - mówię niejasno świadoma, że powinnam wykonać matematyczne ćwiczenia by nie pogrążyć się głębiej do stanu zmysłowego obłąkania. Otto stojąc za mną obejmuje mnie swymi mocnymi ramionami przytulony szepcze - Nie musisz myśleć w ogóle. Pozwól mi myśleć. Zaciska uchwyt ciepły, silny krąg; Dotykam palcami jego przedramion. - Nic się nie wydarzy - mówi. - Przestępcy nie mogą uciec dzisiaj wieczorem. Nie mam pękniętej żyły i coś wymyślę dla moich więźniów. Lepsze rozwiązanie. Przesuwa się stoimy naprzeciwko siebie, wśród kwiatów pod nocnym niebem. Mgliście zdumiewa mnie jego zapanowanie nad strachem — którego tak wiele mu przekazałam. - Zaufałem tobie. Teraz musisz zaufać mi - mówi. - Nic złego nie przytrafi się tobie, obiecuję. Gapię się na jego klatkę piersiową i chcę w to uwierzyć. Prawdą jest, że złe rzeczy staną się obojętnie dla mnie, gdy ktoś kłamie. Dotyka mojego policzka. - Będę troszczył się o wszystko. Patrzę w górę i znowu powtarza się sytuacja, kiedy jego uśmiech powoduję, że też się uśmiecham. Teraz mam tyle stanowczości, co kociak. Nagłym ruchem podnosi mnie. Śmieję się zaskoczona uczuciem lekkości, ruchem, ciepłem i dobrocią Otto. - Pozwól mi troszczyć się o wszystko - mówi. Obejmuję go za szyję, kiedy niesie mnie przez patio. Całuje mnie, kiedy przechodzi przez drzwi. Być może kłamie; być może nie. To teraz nie ma znaczenia. Mam Godzinę Glorii w rękach Inżyniera. Wewnątrz pokoju kładzie mnie na łóżku i pociąga mój ręcznik, pozwalam mu i pozwalam mu patrzeć na mnie, błagając o jego dotyk. Teraz nie ma żadnego odwrotu. On siada obok mnie i przesuwa leniwie palcem wzdłuż krzywizny mojej piersi. Odczucie rozkoszy, jaką to mi daje staje się ważniejsze niż rzeź i wydłubane
oczy i wszystko inne pozostałe we wszechświecie. - Proszę. Chwytam mocno jego włosy, przyciągając go do pocałunku. Nigdy nie pragnęłam kogoś tak rozpaczliwie w moim życiu. On przesuwa się, by pocałunkami kreślić linię w dół przez moje żebra do mojego brzucha. - Mam zamiar powoli, ostrożnie i z rozmysłem konsumować każdy kawałek ciebie. Sposób w jaki całuje mój pępek, sprawia, że czuję się fascynująco nieprzyzwoicie, łapiąc oddech. - Będę kochał się z każdym jednym calem twojego ciała. Pocałunek na wrażliwej skórze poniżej mojego pępka. - Będę cieszył się tobą powoli i gruntownie. - W porządku – szepczę. Głupia odpowiedź na stwierdzenie, które nie wymaga odpowiedzi, ale jestem oszołomiona jego dłonią na udzie i wtedy uczucie palców między moimi nogami. Mogę praktycznie czuć zarysy jego odcisków palców, kiedy on bada przez wilgoć i agonię wrażliwość mojej skóry. Wtedy powoli najpierw jeden palec, potem dwa wślizgują się wewnątrz mnie. On przesuwa się w dół patrzy na mnie, wiedząc jak ja patrzę na niego, palce powolne i leniwe, i wtedy czuję jego ciepły język na mnie. I to jest jakbym mogła wyczuć każdy mały kubek smakowy. Łapię oddech, kiedy on popycha moje nogi bardziej na bok. Mój umysł kurczy się do powolnego ruchu jego języka … nic nie ma znaczenia tylko to uczucie. Jestem drżąca i bezradna pod nim. On nie przestaję; to jest jakby sprawiał, że staję się jednokomórkowym organizmem, który żyję z powietrza, odczuwania i rozkoszy. Świat na zewnątrz robi się coraz mniejszy; Tracę kontakt z wszystkim, kiedy uczucie rośnie i wybucha przeze mnie w cudownej fali zostawiając mnie pływającą bez tchu. Kiedy dochodzę do siebie mówię - Och Myśląc, że mogłam wydawać jakieś dźwięki. Mam nadzieje, że normalne dźwięki a nie, jakieś zwierzęce. Otto nachyla się nade mną; piękne włosy ocieniające jego twarz i jest coś pierwotnego w jego oczach, co mnie przeraża i ekscytuje. Otto nie myśli o dźwiękach; on myśli o pieprzeniu. - Będę cię brał - mówi - Powolnie i mocno. - Zrób tak. Kocham, ubóstwiam, że tak mówi; to jest staromodne i trochę sprośne. Tak chcę być wzięta przez Otto właśnie teraz. Otwiera szufladę u krawędzi łóżka. - Co robisz? - Próbuje być bardziej odpowiedzialnym tym razem. Wyciąga prezerwatywę i rozwija ją spokojnymi, leniwymi ruchami. Prowadzę rękę w górę jego uda, czując jak pozbawiona jego dotyku mogłabym umrzeć. On zakłada ją powoli. Wstaje, jak wspaniały samiec. - Czy napawasz się tym, że każesz mi czekać? Spogląda na mnie chytrze.
- Tak. Wtedy nachyla się powoli, nadal z tym spojrzeniem, całuje moją szyję i łapię oddech, kiedy wchodzi we mnie, powolny i gruby. Zamykam oczy, promieniując od ekstazy. - Och Boże - mówi. Wyginam się łukowato, by spotkać go i on chwyta moje uda, uspokajając je. - Powoli - mówi. - I twardo. Jezu myślę. W sposób, w jaki się porusza, czuję wszystko. Naciskam dłonie na jego pierś badając, drapiąc. Spadamy do głębokiego, zachwycającego rytmu. Później, wszystko znika. Nasze pieprzenie idzie własnym cudownym lubieżnym rytmem, pełnym obrotów i wywijasów, potu spływającego w dół z rąk i piersi. Sex podczas Godziny Glorii — Simon miał rację. Robal na przedniej szybie jest wszystkim. Spędzamy następną godzinę pędząc z klifu w ekstazie.
Rozdział 32 Budzę się wcześnie i zwyczajnie leżę obok Otto, przyglądając się jak śpi i czując się tak bardzo bliska z nim. Chcę go dotknąć, ale nie chcę go obudzić. Jestem totalnie zmieszana. Wciąż wraca w pamięci szkielet Diesla. On umarł bezradny i samotny. Wyobrażam też sobie metaliczną niebieską bransoletkę Diesl'a pobrzękującą dookoła nadgarstka Packard'a, kiedy dusi Otto na śmierć. Packard wzniecający rzeź. Otto pozbywający oczu człowieka. Ogrom zdrady Packard'a, jeśli Otto mówi prawdę. Wracam myślami "zejścia" w wymiar energii Otto, klasa i dobroć. Czy mogę temu ufać? Czy to była faktyczna prawda o nim, albo mała, pogrzebana część całej jego socjopatii? Potrzebuję odpowiedzi. Cicho wykradam się z łóżka i idę na taras. Moje ubrania są na kanapie, gdzie je zostawiłam. Wciągam biustonosz, sweter i spodnie. Słońce wschodzi nad jeziorem, promieniujący blask przez niebo. To byłoby takie wspaniałe, siedzieć tu przy naszej porannej kawie. Albo lunch'u. Albo miłym obiedzie. Myślą podekscytowana, że patio jest doskonałym miejscem, by włożyć srebrne bikini i sukienkę, które Srebrna Wdowa dała mi. I wtedy zastanawiam się, co to za planeta, o której myślę. Otto i ja nigdy nie będziemy mogli być razem. Znajduję kawałek kartki, pisze na niej XOXO ( od tłumacza - Stosowane zazwyczaj w listach, mailach, jako buziaki, uściski.) i wkładam w kąt lustra. Wtedy wychodzę. Ludzie i samochody śmigają w górę i dół ulicy przed budynkiem Otto; to jest jedna z najstarszych, wysoko rozwiniętych części miasta. Spoglądam dookoła,
szukając taksówki. I raptem dostrzegam ją. Sophia. Ona przechodzi przez ulicę z niosąc kubki z kawą i torbę z piekarni. Idę powoli oddalając się od wejścia do budynku i staram się niepostrzeżenie wtopić w otoczenie, ale jest za późno. - Siostro Justine! - mówi to tak teatralnie. Czy ona kpi z mnie? - O wilku mowa. - Mówisz o mnie? Wyczuwam ukryta drwinę w zachowaniu Sophii. - Dlaczego nie? To wielki honor, spotkać tak nadzwyczajną pielęgniarkę. Kiwam głową, żołądek w gardle. - Jak się masz? - Och bardzo dobrze, dziękuję. Podnosi brwi. - Bardzo dobrze. Odwraca się i wchodzi do budynku Otto, zostawiając mnie w bardzo paranoidalnym nastroju. Umawiam się na spotkanie z Shelby w centrum; ona pracuje, jako sekretarka dla jej ostatniego celu, Pani Brazylii. Czekam na nią w sklepie z bajglami na parterze biurowca Pani Brazylii i zaledwie ją rozpoznaję w sztywnym szarym garniturze, włosy ułożone w kok. Ona przypatruje mi się kupując bajgla z ostrzegawczym spojrzeniem na twarzy; Lepiej żebym się z niej nie wyśmiewała. Nie jestem w nastroju do śmiechu i ona także, jak tylko mówię jej, co się wydarzyło. Gorączkowo omawiamy wszystko, co Otto powiedział i wszystko, co Packard kiedykolwiek mówił, próbując odnaleźć prawdę. Wyobrażenie, że moglibyśmy być ofiarami oszustwa w planie rozwalenia struktury społecznej martwi ją. - Packard nie pozwoliłby na to – powtarza raz za razem. - Nie mógłby. Shelby ma doświadczenie z okrutnymi sytuacjami. Dzwoni mój telefon. - Packard. Odrzucam go. Shelby marszczy brwi. - Wierzę, że on zrobiłby wszystko by być wolnym, ale on nie jest zły. On nigdy nie pozwoliłby na rzeź. Zobaczysz, że Sanchez jest większym niebezpieczeństwem niż Packard. - Nie mogę uwierzyć, że on wydłubuje oczy, roztrzaskuję głowy i tym podobne. Shelby prycha. - Widziałaś zdjęcia czy nie? Helmut także wierzy. Nie zapominaj Justine, Helmut spędził dużo więcej czasu z Otto Sanchez'em niż ty. - Ale on nie zrozumiał, że Otto jest nemezis, nieprawdaż? Wszystko, o czym wiedział to, że Otto prowadził podwójne życie i, że był z ludźmi, którzy później znikali. To pasuje do obu historii — Otto, jako dobry facet albo Otto jako zły. Wciąż wracam do "zejścia". Chciałabym wiedzieć czy mogę temu zaufać. Wracam do naszych wspólnych chwil — naszych wspólnych wspaniałych przeżyć.
- Nie wyczułam, że Otto wewnątrz jest zły. Mam zamiar znaleźć odpowiedź i jeśli on naprawdę walczy by trzymać miasto bezpiecznym nie ma mowy, że będę dalej pracowała nad jego destabilizacją. Nie pozwolę na jego rozczarowywanie. - Co masz na myśli? Ostrzeżesz go? - Nie wiem, ale nie mogę pozwolić niewinnemu człowiekowi zostać rozczarowanym. I możesz wyobrazić sobie hordę uwolnionych podobnych do Rickie? - Justine! Zawsze chcesz mieć wybór, ale nie ma żadnego wyboru. Ostrzegając Otto zranisz Packard'a a to znaczy, że zranisz nas wszystkich. Tego chciał Simon, by mieć taką władzę. Byłyśmy przestraszone, że użyje tego, pamiętasz? I teraz ty użyłabyś tego? Justine, jeśli ostrzeżesz Otto on ukarze Packard'a i zginiemy. Chwyta moją rękę czeka abym spojrzała na nią. Kiedy patrzę, mówi: - Umarlibyśmy. - On nie pozwoli nam umrzeć. - Nie możesz tego tak pewnie mówić. Nie wiesz. Pomyśl Justine. "Zaatakowałaś" Otto dwa razy i ty "zaatakowałaś" go, kiedy kochaliście się! Patrzy szeroko otwartymi oczami. - Jeśli wiedziałby o tym znienawidziłby cię tak jak nienawidzi Packard'a. Ukarałby także ciebie. I Helmut'a. Jego drogiego przyjaciela Helmut'a wykonującego psychologiczne ataki przez miesiące, kiedy płakali nad słoniami. Odczuwam zimno rozważając potworność naszych zbrodni przeciw Otto. Ona ma rację. Wtapiam się w fotel, biegnąc myślami z powrotem do ubiegłej nocy na dachu. Wiedziałem w tej samej minucie, kiedy spotkałem cię, powiedział. Pomyślałam, że to była groźba, ale to była deklaracja uczucia. I to nie było połączenie związane z "atakiem". On czuł to do mnie przed moim "atakiem". Otworzył się przede mną, a ja go zaatakowałam. Co ja narobiłam? - Mieliśmy więź, Shelby. My moglibyśmy... - Być szczęśliwi razem? - szydzi. - Nie torturuj się taką iluzją. Patrzy na zegarek Foley'a. - Jestem spóźniona. Muszę się spotkać z Panią Brazylia. Odwraca się odchodząc. - Nie ma żadnej przyszłości dla ciebie z Otto. Niczego nie straciłaś. Nie masz żadnego wyboru.
Rozdział 33 Przyjeżdżam do Mongolian Delites w porę, kiedy zmiana z lunch'u wychodzi. Ling woła do mnie, bym przytrzymała dla niej drzwi; ma pełne ręce dokumentów, torby z utargiem i innych atrybutów kierownika. - Coś się dzieję z Packard'em. On jest w tak fantastycznym nastroju. Czy możesz zamknąć za mną?
- Pewnie. Ona odchodzi, przerzucam rygiel. Cisza zapada wokół, jednak mój wzburzony nastrój daleki jest od wyciszenia, kiedy idę do loży. Packard patrzy w górę z nad książki i uśmiecha się. Oczywiście on czuje się dobrze. Myśli, że jest bliższy uwolnienia niż kiedykolwiek. Końcowa faza jego głównego planu właśnie się toczy. Toczyła się. Siadam naprzeciwko niego, zastanawiając się w pierwszej chwili, gdzie jest dom dla niego. Przychodzi mi na myśl, że nie zastanawiałam się nad tym. Po co przyszłam? - Co mogłoby być nie tak, Justine, w ten wspaniały dzień? - pyta. - Wyglądasz pięknie. Nie mam żadnych wątpliwości, że wracasz z jeszcze jednym triumfem… Packard zatrzymuje się skóra śmietankowa i bez skazy, to efekt braku światła słonecznego. - On nie podejrzewa nieprawdaż? - Nie. - Cóż dobrze -. Rozsiada się. - Opowiedz wszystko. - Chcesz, bym powiedziała wszystko? Tak, jak ty powiedziałeś wszystko? Patrzę na niego twardo. - Jak na przykład o Henji? Szczęśliwy wyraz znika z jego twarzy. Pochylam się do niego. - Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy odkryłam, że Otto jednak nie jest bezwzględnym zabójcą prowadzącym zbrodniczą organizacje. Wydaje się, że Otto jest nie tylko twoim nemezis, ale też człowiekiem, który poświęcił życie dla ochrony niewinnych obywateli. Podnoszę rękę, ostrzegając by nic nie mówił. - I wyobraź sobie zaskoczenie, kiedy odkryłam, że moje działania nad zdestabilizowaniem Otto skończą się uwolnieniem hord niebezpiecznych highcap'ów. Packard śmieje się. - Och Justine, to jest coś o czym ostrzegałem cię. On bawi się tobą. Czy widzisz, jaki on w tym jest dobry? Jak owinął ... - Przestań. Nie obrażaj mnie. Nic dziwnego, że byłeś tak zdeterminowany mną i moją paranoją związaną z syndromem! Byłam doskonała do pracy nad Otto. To było zawsze związane z Otto. Tylko wykorzystywałeś mnie. I przez ten cały czas tylko się śmiałeś ze mnie. - Nigdy nie śmiałem się z ciebie. - Och, przestań. I cała ta gadka o Otto będącym socjopatą i wilkiem w owczej skórze? Boże, jest mi nie dobrze od twoich ciągłych kłamstw! I co z tymi zdjęciami? Otto wydłubujący oczy temu facetowi własnymi rękami i roztrzaskujący głowę faceta w olbrzymim imadle i z całą tą resztą? Uknułeś to tak? Żadnych kłamstw. Żadnych. Packard przypatruje mi się ponuro. W końcu mówi – Nie, Otto nie zrobił tych rzeczy.
Przestaje oddychać. - Skąd więc dostałbyś fotografię człowieka pozbawionego oczu? To musiało być zrobione zaraz po tym jak.... Jego czoło napina się. On zrozumiał o czym pomyślałam. - Och Justine, znasz mnie chyba na tyle dobrze. Naprawdę myślisz, że mógłbym zrobić coś takiego? Patrzę w dół. Jeśli nic innego to znam go, co najmniej na tyle dobrze. - Być może to nie tak. - Uwierz mi Otto był odpowiedzialny za to. To może i nie były jego kciuki w oczach tego człowieka, ale to był jego błąd wszystko jedno. Przez zapieczętowanie tego człowieka on zrobił go bezradnym i wrażliwym wobec wielu wrogów. Pomyśl o Diesl'u. Bóg tylko wie kto jeszcze umarł w tych jego prowizorycznych więzieniach. Gapię się na koreański obraz na ścianie. Namalowane nogi konia. - Powiedziałaś, że Otto nie podejrzewa - mówi. - Czy naprawdę miałaś to na myśli? On naprawdę nie wie? - Jeszcze nie. - Jak mogłaś wyciągnąć tak wiele informacji od niego bez jego wiedzy? - To nie było łatwe. Packard uśmiecha się w swój piękny, kąśliwy sposób. - Och jesteś dobra. - Przestań. - Nigdy nie przestanę. Bierze moją rękę i ściska przyciągając ją do swoich miękkich, ciepłych warg. Otto może być głębią, porządkiem i harmonią, ale Packard jest gorącem i dziką nieprzewidywalnością życia. On czuję jak na mnie działa. Myśli, że może użyć gorącego napięcia naszej chemii, by przyciągnąć mnie z powrotem na swoja stronę. - Justine.... Zabieram rękę. - Jak mogłeś postawić mnie w tej sytuacji? Chcę byś był wolny, ale uwolnić grupę niebezpiecznych przestępców i doprowadzić do rzezi? Aby rozczarować niewinnego człowieka? - Otto nie jest taki niewinny. I nikt nie rozpęta rzezi. - Ty wyraźnie nie wiesz o nowej grupie ultraagresywnych highcap'ów. - Kontrolowałbym tych ludzi. Pomógłbym znaleźć ujście dla ich niszczących impulsów. Czy zapominasz, kim jestem? Przemoc jest winą Otto. Jeśli on nie uwięziłby mnie, nie zobaczyłabyś w wiadomościach latających cegieł, załamujących się mostów i lunatykujących zabójców. To jest wina Otto — wszystko to. Utrzymywałem porządek w świecie podziemi. Przez moje uwięzienie, Otto doprowadził do anarchii. Czy prowadziłem kryminalną organizację? Być może tak. Ale ulice były bezpieczne, kiedy nią kierowałem. To wszystko przerasta mnie, zaczyna się tak gmatwać i tracić sens. - Osiem lat temu. Packard patrzy na mnie srogo. - On uwięził mnie i to zapoczątkowało falę zbrodni. Kiedy prowadziłem moją organizację, to miasto było bezpieczniejszym, czystszym, lepszym miejscem.
Tworzyłem coś wspaniałego zanim Otto zniszczył to. Kiedy wyjdę, przywrócę zdrowy rozsądek w świecie highcap'ów i to ulepszy każdą warstwę społeczną życia. Sprawimy, że sytuacja ludzi poprawi się i będziemy mieli wszystko, co nam potrzeba — ty i ja i wszyscy deziljuzioniści. Nie pozwoliłbym na rzeź. - Och tak? Zmuszam się by nie zapłakać. - Sposób, w jaki okłamywałeś mnie użyłeś, zdradziłeś … to odczuwam, jako rzeź we mnie. Wewnątrz mnie. - Wiem - mówi miękkim głosem Odwraca się. - Justine muszę być wolny. - I niech wszystkich wezmą diabli? Przechodzę do pustej jadalni, zaciskając palce na krześle. Myślę o Packard'zie wolnym, idącym w świetle słonecznym. Pomimo wszystkiego chcę tego dla niego. Czy jestem idiotką, iż nadal zależy mi na nim? Nic na to nie poradzę. Chcę tego dla niego, ale cena jest zbyt wysoka. Wyczuwam, że zbliżył się do mnie, ale nie odwracam się. Wyobrażam sobie scenę, którą opisała Rickie — Packard wychodzący z lśniącego samochodu w otoczeniu gangu potężny i wolny na świeżym powietrzu. - Pomyśl Justine, co to mogłoby znaczyć - mówi. - Całe miasto byłoby wolne od uścisku strachu. Jego ręce blisko na moich ramionach. - Wiem jak ciężkie to musiało być dla ciebie przez te lata, widząc zaniepokojonych ludzi dookoła odczuwających tak wiele strachu. Jak to przypominało tobie skąd pochodzisz. Moje serce się zaciska w piersi. W cholerę z nim i jego mocą. - Tylko ja mogę tego dokonać. - Jak gdyby cię rzeczywiście obchodziło, co ludzie w Midcity czują. Nawet przemiana przestępców na dobre. Masz to w dupie — to był tylko dogodny uboczny skutek. - Uboczny skutek czy nie, przyczynialiśmy się do zmian. Moje uwolnienie pozwoli dokonać większej i daleko głębszej zmiany. Zamykam oczy, czując ogień jego pasji i jego szalonych pomysłów. W jednym oszałamiającym momencie wyobrażam sobie wszystkich nas szczęśliwych razem i Midcity wolne od strachu. Oplatam ręce dookoła siebie, jak gdyby to mogło zneutralizować uczucie i odwracam się do Packard'a. - Co z Otto? - Nie znasz go Justine. - Nie znałam go, kiedy on był Henji. Czy to masz na myśli? - Co on ci o tym powiedział? - O tym jak byliście chłopcami mieszkającymi w opuszczonej szkole? Dlaczego zrównał ją z ziemią? Packard studiuję moje oczy. - Henji nie powiedziałby o tym. Ktoś inny ci powiedział. Czeka. Ma rację oczywiście. To była Rickie ona mi powiedziała.
- Czy Henji to prawdziwe imię? Rozważa pytanie. - Nie. Ja go tak nazwałem. Wtedy, kiedy wstąpił do naszej grupy. Henji to skrót od Stonehenge. Jego zdolność manipulowania strukturą polem mocy fascynowała nas. Ale musisz zrozumieć Henji — człowiek, którego znasz, jako Otto — nie ma żadnej wyobraźni. On jest miłośnikiem reguł, które widzi tylko, jako czarne i białe. Spójrz, co uczynił bezmyślnie egzekwując prawo — on jest częścią maszyny, która gniecie twórczy impuls. My jesteśmy czymś większym. Masz wizję, wyobraźnię. Kiedy myślę o inspirującej manipulacji, której użyłaś by "zaatakować" Otto dwa razy i wyciągnąć całą tą informację bez jego wiedzy— Boże genialność tego…! On przesuwa palce w dół do moich przedramion. Mięknę i topnieję jak zawsze, kiedy mnie dotyka. - Ty jesteś częścią tej rodziny. Otto ma pewien urok, ale jest trutniem. Spróbuje zrobić z ciebie bezmyślną lalkę jak Cubby zrobił, przyjmując tylko część ciebie, która pasuje do jego pozbawionego wyobraźni życia. Kładę rękę na jego pierś i popycham go do tyłu o krok. - Chciałam tego życia i nadal chcę. - Chciałaś ale teraz jesteś ponad to. Właśnie dlatego powoduję, że czujesz się dobrze, dziko i wolna — ponieważ tego pragnie twoje serce; to tam jest twój dom. Podchodzi bliżej. - Wiesz, że to prawda. I mówię ci Justine bądźmy dzicy i wolni. Zapłońmy wprost do stratosfery. To jest Packard w całej wspaniałości i tym zawsze delektowałam się. Kładę rękę na jego bladym policzku i on przytrzymuję ją przyglądając mi się intensywnie namiętny, przystojnie namiętny. - Muszę być wolny. - Chcę byś był wolny Packard. Widzę uśmiech zaczynający się w jego oczach i wtedy chowam rękę. - Ale nie pozwolę ci zniszczyć więcej życia. Nie obchodzi mnie nic, co oferujesz. I nie rozczaruję Otto. Nie pozwolę ci go zranić. Mówię tobie... - Justine wiem, że on może się wydać bezpiecznym i silnym i prowadzi solidny uregulowany tryb życia, z którego zawsze byłaś wykluczona, ale nie możesz pozwolić mu zahipnotyzować się. Jesteś ponad to. I on podziela rodzaj twojej hipochondrii — jestem pewny, iż Otto mógłby być przez ciebie odbierany, jako bratnia dusza w pewnym świetle, ale musisz zobaczyć przez to wszystko człowieka. W tej chwili dociera do mnie, że Otto naprawdę jest moją bratnią duszą. Packard zbladł. - Nie - szepczę. On domyśla się oczywiście. O Otto i o mnie. Być może domyśla się wszystkiego. - Co? - protestuję. - Okłamywałeś mnie i wysłałeś mnie właśnie do niego, ponieważ wiedziałeś, że znajdziemy kontakt, ponieważ wszystko o co naprawdę się troszczysz w życiu to wolność. A teraz jest ci przykro, ponieważ co? Mamy kontakt? I teraz chcesz bym uwierzyła, że zakochanie się w Otto jest tylko częścią bycia popieprzonym nieprzystosowańcem, którym jestem? Mam tak dosyć twoich psycho-
zdolności. Packard tylko gapi się. On jest sparaliżowany na zewnątrz, ale wewnątrz niego odbywa się trzęsienie ziemi. Widać to w wyrazie jego oczu. Nie wiem, dlaczego czuję się jakbym zdradziła go, ale tak się czuję. Nadal czuję to zwariowane połączenie z nim. Muszę uwolnić się od jego spojrzenia, ale nie mogę. - Nie wiem dlaczego jesteś tak zdenerwowany, kiedy to ty zdradziłeś mnie - mówię głupio. - Znowu i znowu, i znowu. Kłamałeś i kłamałeś. - Uratowałem ci życie. - Tylko po to by wysłać mnie, by zaryzykować je z Otto. Wykorzystujesz nas. To się skończy teraz. W tym momencie on się zmienia; zmiana jest prawie namacalna — pewne ustawienie jego szczęki, bezruch w jego oczach. To powoduję, że boli mnie serce. - "Zaatakujesz" go znów. I wtedy "zaatakujesz" go znów. Cokolwiek to będzie i ile kosztowałoby zdestabilizowanie go i wtedy połączysz Otto z Wezuwiuszem. Drżę na myśl o Wezuwiuszu rozpruwającym poczucie własnej godności Otto. - Albo co? - Wiesz co. Jego głos jest twardy, beznamiętny. - Jeśli ujawnisz albo inaczej zniszczysz mój plan z powodu jakiegoś oczarowania tym bufońskim trutniem, skończę uwięziony gdzieś daleko gorzej niż teraz. I naprawdę myślisz, że Otto pozwoliłby mi na spotykanie się z moimi deziljuzionistami? Nie. Co znaczy, że ty i wszyscy twoi przyjaciele skończą jako śliniące się rośliny na drodze do powolnej, podłej śmierci. I jeśli po prostu odmówisz Justine znajdę inną drogę, by dobrać się do Otto i tylko ty będziesz odizolowana i tylko ciebie spotka taki koniec. - Nie zrobiłbyś tego. Jego oczy płoną emocją — która jest dla mnie zupełnie nieodgadniona. Po raz pierwszy nie mogę go odczytać. - Jestem panem a ty jesteś niewolnikiem. I muszę być wolny. Okropna cisza, która zapada między nami powoduje, że słowa wydają się nieistotne. - "Zaatakujesz" Otto tyle razy ile tylko będzie trzeba i ty ... - Tak, tak, tak. Odwracam się i podchodzę do loży zabierając torebkę z krzesła świadoma, że on mnie obserwuję, świadoma nagle, że Packard ma każdy powód w świecie, by mnie znienawidzić, pozwolić mi umrzeć, nawet mnie zabić. Mogłabym zniszczyć lata jego pracy i jego najlepszą szansę na wolność. Nasze oczy spotykają się, kiedy idę do drzwi, ale on nie rusza się. Wychodzę i przemieszczam się bezustannie, bez celu zaledwie świadoma gdzie idę. Jest tylko to straszne wirujące uczucie wewnątrz mnie. Myślę o moich przyjaciołach deziljuzionistach. Jak mogłabym pozwolić im skończyć jak biedny Jarvis? Albo czy pozwolić zniszczyć Otto? I czy Packard naprawdę odciąłby mnie? Zdrada Packard'a piekielnie boli — więcej niż mogłabym kiedykolwiek
sobie wyobrazić. Czułam się tak blisko z nim przez wszystkie te miesiące pomimo tego, co zrobił. Uczucie między nami było żywe jak nic, co kiedykolwiek znałam. A on po prostu wykorzystywał mnie przez cały ten czas? To okropnie boli. I moje motto: Promując wolność i przemianę udowadnia, że nie jest w niczym pomocne. Idę w słonecznym blasku zastanawiając się, czy serce Packard'a łomocze tak szaleńczo jak moje.
Rozdział 34 Nie powinnam odbierać telefonu, kiedy następnego ranka zobaczyłam, że to dzwoni Otto, ale zwariowana część mnie po prostu chce usłyszeć jego głos i prowadzić z nim słodką, ekscytującą rozmowę i chce udawać, że jest moim nowym chłopakiem. - Justine cześć! Uśmiech w jego głosie powoduję, że się uśmiecham. - Cześć Otto. - Co robisz w tej chwili? - Piję kawę i myślę o zrobieniu owsianki. A co ty robisz? - To nieistotne. - Mówisz, że to, co robi szef policji Midcity jest mniej istotne niż owsianka? Drażnię się. - Czy zaczęłaś ją już robić? - Nie. - Dobrze. Przyjedź na posterunek i zjedz śniadanie tutaj. W moim biurze. Coś przygotowałem. - Och Otto praktycznie dopiero, co wstałam z łóżka. - Justine, muszę się z tobą zobaczyć. To jest ważne. Czy słyszę zmianę w jego głosie? A może sama myśl o pójściu na posterunek martwi mnie? - Wysyłam samochód. - Co jest takie pilne? - Zobaczysz. - Czy ta niecierpiąca zwłoki sprawa ma powiązanie z czymś sprośnym? On tylko się śmieje. Wolałabym odpowiedź na to, ale uświadamiam sobie nagle, że być może to będzie z nim ostatnie miłe spotkanie, podczas którego będę udawać, tak jak robiłam to z Cubby, że naprawdę możemy być razem. Wiem, że teraz muszę udawać również tęsknotę. Otto znienawidzi mnie obojętnie, co zrobię. - W porządku - mówię - Ale nie mogę pozostać długo. Podaję mój adres.
Wpadam do sypialni i zakładam bajeczną czerwona koszulę wiązaną na boku. Wiązanie daje efekt wycięcia w kształcie V z małym wgłębieniem. Wskakuję w czarne dżinsy, zakładam czarne sandały i srebrne kolczyki koła i biegnę w dół na ulicę. W powietrzu czuje się pierwszy chłód jesieni. Rozważam powrót by zmienić buty i założyć kurtkę, ale wtedy samochód Otto zatrzymuje się. Czy nie za szybko tu dojechał? Czy czekał na końcu ulicy? Jimmy wyskakuję i otwiera tylne drzwi. - Hej, Jimmy. - Dzień dobry - mówi. Dziwne jest jechać samotnie na tylnym siedzeniu, jakbym była ważną osobą, ale wiem, że to byłoby dziwne dla Jimmy’ego jeśli siedziałabym z przodu. Patrząc na tył głowy Jimmy'ego, jego czapkę tak podobną do policyjnej, moja paranoja związana z kpiącym komentarzem Sophii rozpala się na nowo. Byłam tak pochłonięta groźbą Packard'a, a co z groźbą ze strony Otto? Co jeśli Sophia odkryła, że nie jestem pielęgniarką i powiedziała mu? Jeśli kopiesz wystarczająco głęboko, możesz przebić każdą fałszywą tożsamość. I co jeśli oni dostali listę moich rozmów telefonicznych? Z pewnością jest tam pewna liczba połączeń do Mongolian Delites. Oglądam jak znaki i fronty sklepów błyskają przez okno. Czy Otto śledziłby mnie i teraz zwabił na posterunek w ten sposób? Nie, na pewno byłby bezpośredni ponieważ taki jest we wszystkim. Ale co jeśli Packard ma rację, że tak naprawdę nie znam Otto? Krótko rozważam możliwość zatrzymania samochodu pod pretekstem konieczności zakupu czegoś w sklepie i ucieczkę. Ale gdzie mogłabym pójść? Do Mongolian Delites? - Naprawdę szybko dostałeś się do mojego mieszkania - mówię. - Czy na posterunku wybuch pożar a moja pomoc jest niezbędna do jego ugaszenia? Jimmy uśmiecha się. - Mam nadzieje, że nie miss. Uśmiech Jimmy'ego uspokaja mnie. Pewnie on wiedziałby czy jestem prowadzona na Sąd Ostateczny, bo w takim wypadku chyba nie uśmiechałby się tak chętnie. I Otto był szczęśliwy i podekscytowany; Słyszałam to w jego głosie. A jeśli problem się pojawi, to poradzę sobie. W końcu on jest podatny na mnie, jak Alchemik. Rozsiadam się wygodnie nienawidząc siebie za takie myśli. Główna siedziba Policji, to wysoki budynek z wypolerowanego szarego kamienia, samotny w lesie okazałych miejskich konstrukcji. Strażnicy stoją przy głównym wejściu a dwaj są przy wykrywaczu metalu. - Czy ty jesteś Justine Jones? Pyta kobieta z ochrony, kiedy wchodzę. Kiwam głową a ona wstaję z krzesła. Jest w średnim wieku przypomina nieznacznie moją matkę. Prowadzi mnie do windy i wyjaśnia jak dostać się do sekcji biura Sanchez'a. Właśnie tak to nazywa. Podążam według wskazówek i wkrótce jestem na osiemnastym piętrze, pukając w drzwi z numerem 1882, namalowanym grubą czcionką na falistym matowym szkle. Otwiera Otto i bez słowa obejmuje mnie mocno ramionami i porywa do pocałunku. Śmieję się częściowo odczuwając ulgę, kiedy on obraca się i zamyka drzwi nogą. - Witaj!
Wypuszcza mnie z objęć. − Cześć -. Dotykam jego krawata na nowo oczarowana jego mroczną wspaniałością i patrzę w jego przepaściste brązowe oczy. Myślę, że elementem, który kocham najbardziej w jego oczach są brwi - intensywne, ciemne smugi, które pasują do wspaniałych fal płynących z pod czarnego beretu. On także jest szykownie ubrany: czarna długa marynarka w starodawnym stylu z wyrafinowaną białą koszulką pod spodem. Nie sposób ogarnąć jego piękna jednym spojrzeniem. To jest jak niekończące się święto danie po rozkosznym daniu. - Cześć - mówię znów miękko. - Ty - patrzy oskarżycielsko - jesteś podła. Czuję jak przewraca mi się żołądek, kiedy próbuję pozbierać się i wyglądać spokojnie i sympatycznie. - Nie rozumiem. - Tak bardzo byłem rozczarowany.… Zatrzymuje się i patrzy na mnie w zamyśleniu i odnoszę wrażenie, że widzi mnie na wylot. Sięga do tylnej kieszeni i wyciąga kartkę, którą rozwija powoli i wtedy pokazuje mi XOXO. - Kartka? Chciałem obudzić się z tobą wczoraj. Chodź. Zostawiamy coś co wydaje się być poczekalnią, pełną książek, krzeseł z małym biurkiem w kącie — Sophii?— i przechodzimy dalej przez następne drzwi do dużego, długiego pokoju wyłożonego drewnianymi panelami. - Zmyślne - mówię, wędrując dookoła jakbym badała miejsce ale naprawdę kupuję czas; moje serce pędzi na myśl o komentarzu "podła" i sposobie w jaki na mnie patrzył. Naprawdę wydawało się jakby widział, że coś jest nie tak. Wewnętrzne biuro Otto jest ozdobione tablicami pamiątkowymi, oprawionymi w ramy świadectwami i zdjęciami Otto z różnymi urzędnikami i prezenterami wiadomości. Na drugim końcu stoi ogromne drewniane biurko w otoczeniu jakby ozdobnej jaskini, którą tworzą półki z książkami i starymi lampami. W pobliżu jest okno z widokiem na budynki z naprzeciwka. Spoglądam w dół na dachy samochodów; oglądam niektóre zdjęcia i przesuwam palce przez szklany kant szafki-barku wypełnionego trunkami. Przy ścianie naprzeciw luksusowego brązowego tapczanu stoi wózek jak w hotelu zastawiony sokiem, kawą i ciastami przepysznymi z samego wyglądu. Jestem zbyt zdenerwowana by jeść. Pomyłką było przychodzenie tutaj. Właśnie wtedy Otto zamyka drzwi. Sztywnieję. - No i co było takiego pilnego? Podchodzi i nalewa kawę. - Śmietanki? - Trochę. - Ciastko? - Być może później. Uśmiecham się. - Jestem tylko ciekawa, co było takie pilne byśmy się teraz musieli spotkać.
On wręcza mi moją kawę i siada na tapczanie, opierając buty na ławie, oświetlonej słońcem. - Coś jest nie tak Justine? - Nie. Cóż ostatnio dostałam niepokojącą wiadomość o przyjacielu to wszystko. - Ach. Niepokojącą wiadomość o przyjacielu. Przyjaciel w kłopocie. - Przepraszam? Poklepuje miejsce obok. - Zastanawiam się czy mogłabyś ukrywać przede mną prawdziwe źródło twego niepokoju. Chodź usiądź. Uśmiecha się szeroko i ciepło. - Czy to jest przesłuchanie Otto? - Czy powinno być? Raptowny wzrost adrenaliny wzmaga mój niepokój. Podchodzę do niego siadam obok, podwijając kolana. Kładę rękę na miękkim oparciu. - Czy ty zawsze jesteś taki podejrzliwy? - Tylko, kiedy wiem, że jestem okłamywany. Biorę łyk kawy i odkładam ją próbując nie okazać wstrząsu. - Co masz na myśli? Czekam aż powie więcej a on czeka, aż ja powiem coś więcej. Główny przesłuchujący. Spoglądam na drzwi. Zamknięte drzwi. - Patrzysz na wyjście - mówi. - To zawsze niedobry znak. Przynajmniej dla podejrzanego. - Co? - Policyjna maksyma. Kiedy obiekt przesłuchania patrzy na wyjście oznacza to, że czuję się przyparty do muru. - Czuję się przyparta do muru. Nawet nie jadłam jeszcze śniadania i wszystkie te pytania. Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Wstaję, czuję się słabo. Podchodzę do wózka i biorę ciasto i serwetkę. Odrywam kawałek i wpycham do ust, wpatrując się za okno plecami do ściany, fizycznie i metaforycznie. Czereśnia. Przepyszne oczywiście. Jedzenie ucisza mnie. - Mówię, że miałam niepokojącą wiadomość o przyjacielu a tobie to nie wystarczy? On śmieje się ciepło. - Cóż, cóż, cóż. Cóż, cóż, cóż? Co to znaczy? Wstaję i czekam głupio z nadłamanym ciastem w ręku niezdolna by oddychać, podczas kiedy on podchodzi do mnie. Walczę by nie patrzeć tęsknie w kierunku wyjścia. Jestem cała pokryta gęsią skórką. On patrzy na mnie wyzywająco — zbyt blisko, zbyt intymnie. Moja krew szaleję, kiedy zabiera mi ciasto odkłada i łączy nasze palce. Po czym przyciska moje ręce do góry do ściany i całuje mój policzek potem szyję. I Boże dopomóż mi to jest fantastyczne uczucie. - Wiem Justine - mamrocze wtulony w moją szyję - to jest w porządku. I wtedy całuje mnie mocniej przyciskając się bardziej do mnie wychodzę mu na przeciw bezwstydnie chłonąc jego ciało, kiedy linia między strachem i
pożądaniem rozpada się zupełnie. - To nie ma znaczenia - mówi. Po chwili dochodzę do siebie. Być może on coś wie ale nie może wiedzieć wszystkiego bo wtedy nie dotykałby mnie. - Pomyślałam, że będzie ci przykro - szepczę. - Nie podoba mi się, że kłamałaś ale wiem, dlaczego to zrobiłaś. Rozwiązuje moją koszulę. - Dlaczego powinienem się martwić, że nie jesteś pielęgniarką? W porządku myślę próbując nie pokazać ogromnej ulgi, którą odczuwam. W porządku. - Nie obchodzi mnie nic ponieważ kiedy jesteś daleko ode mnie, po prostu chcę abyś była przy mnie. On klęka całując mój nagi brzuch. - Nie mogłem znieść tego, że nie było cię tam rano i wszystkie moje próby połączeń kierowane były do twojej poczty głosowej. Pieszczę jego włosy ogłuszona. Właśnie dlatego skończyłam. W tej całej sytuacji on chce wierzyć, że jestem lepsza. Tak jak ja chciałam wierzyć w lepszą stronę Packard'a. I Otto zignoruje swoje instynkty i pogrąży się w tym. Uderzenie ulgi upija mnie prawie tak samo jak jego szorstki zarost na moim brzuchu i sposób w jaki odpina moje dżinsy zwinnymi palcami. Mój niepokój przekształca się w dziewięćdziesiąt dziewięć procent czystego przepysznego pożądania. Rozpina mój pasek i rozporek. - Nic z tego nie zmieni naszego połączenia. Nic z tego. Ściąga moje majtki i dżinsy w dół dookoła moich kostek i ja pozbywam się ich. Pociąga mnie do wygodnego dużego tapczanu gdzie siadam na jego kolanach. Jestem naga - on jest ledwie pozbawiony ubrań. Rozpinam jego koszulę i wtedy zaczynam po prostu się śmiać. Nie mogę przestać. Przykrywam rękoma twarz. - Przepraszam, nie wiem dlaczego się śmieję. - Czujesz ulgę. Zaufanie w jego spojrzeniu rozbija moje serce więc zamykam oczy tylko żeby cieszyć się dotykiem jego dłoni na mojej twarzy, przesuwającej się od mojej szyi w dół do piersi, do brzucha, do ud. - Po prostu nie obchodzi mnie to – mówi znów. Mówi to tak, jakby sam był tym zaskoczony. - To mnie nie obchodzi. Jeśli wiedziałby wszystko obchodziłoby go to. Uciekałby tak daleko jak tylko by mógł ponieważ ja naprawdę muszę go znów "zaatakować". To napawa mnie niewiarygodnym smutkiem i nagle chcę czuć jego ciężar na mnie i chcę by wszystko wymazał z mojej pamięci. Wyciągam się obok niego wsuwając się pod niego. - Proszę - mówię. - Nie czekaj. Nie zatrzymuj się. Nie powstrzymuj tylko — pociągam go nad siebie. - Proszę. Jako zwierzchnik detektywów nie potrzebuje wyraźniejszych wskazówek. Nagle pozbawiony spodni wydobywa prezerwatywę i zakłada ją. Wsuwa ręce pod moje uda, podnosząc je do góry, kiedy wchodzi we mnie z siłą, której natężenie uwalnia mój umysł od winy i zmartwienia.
Łapię oddech i przylegam do niego mocniej przyciągając go jeszcze bliżej. Mam zwariowane pragnienie, by wziąć od niego jak najwięcej wszystkie jego mięśnie, skórę, dobroć i przyciągnąć go do mnie. Całuje mnie wznosi się nade mną i przesuwa ręce do góry na wrażliwe miejsca moich rąk w górę nad moją głowę wchodząc coraz głębiej a ja po prostu upajam się nim. I kiedy zamykam oczy widzę tylko ciemność i czuję tylko jego dominującą obecność. On dochodzi jakiś czas po mnie z niskim pomrukiem, który przechodzi w ciężki oddech. Jestem rozluźniona i fantastycznie płynna w jego rękach. Po wszystkim leżę przy nim na kanapie przytulona, ciesząc się katatonicznym uczuciem obserwowania go, kiedy patrzy na sufit. Kocham to uczucie odurzającego połączenia z nim ale to jest więcej niż fizyczne połączenie; to jest jakbym była połączona z jego oddechem, namiętnym i ciężkim z bogatymi nutami jego głosu, z jego porządkiem i dobrocią, którą czułam kiedy zanurkowałam — jedna z wielu rzeczy, którą mu zrobiłam, za którą mnie znienawidzi. Chcę pozostać na zawsze tak jak teraz. - Chcę byś wiedziała Justine – mówi Otto. - Chociaż miałem podejrzenia co do tego czy jesteś pielęgniarką nigdy tego nie badałem. Nigdy tego nie chciałem robić. Byłem przekonany, że powiesz mi, jeśli byłoby coś do powiedzenia. Sophia jednakże zignorowała moje wyraźne instrukcje i wykorzystała kontakty w Dallas. Byłem bardzo bliski by ją zwolnić. Zamiast tego wysłałem ją na tygodniowy urlop. Okres dla nas obu by się uspokoić. - Przepraszam, że kłamałam Otto. - Nie przepraszaj. Mój Boże miałaś tyle wyrozumiałości dla mnie. Pozwól postąpić mi tak samo wobec ciebie ponieważ rozumiem — rozumiem — jak ludzie z naszym schorzeniem mogą stać się nawiedzeni i uzależnieni od medycznych profesji. Obywatele często przyjmują, że mam medyczny trening jako prawnik i często pozwalam by tak myśleli. Czasami daję medyczne rady nawet, jeśli nie muszę. Kiwam głową, uświadamiając sobie, że jeśli myślę poważnie o ratowaniu siebie i moich przyjaciół, to nadarzyła się okazja by go "zaatakować". On teraz jest kompletnie na mnie podatny. Ale nie mogę tego zrobić. Nie zrobię. Te rozterki powodują, że jest mi nie dobrze. Podnoszę się i klękam obok jego nóg. Jego spodnie są dookoła jednej stopy, on nadal ma czarne skarpety. Prowadzę niewidoczną linię w dół od jego prawego kolana, wzdłuż wcięcia jego mięśnia łydki do dużego palca jego prawej stopy pod skarpetą myśląc o konsekwencjach nie "atakowania" go. Oczywiście, jeśli Packard spełni groźbę, by mnie odizolować skończyłabym jak Jarvis. I w końcu Packard znalazłby nową drogę, by dotrzeć do Otto tak czy owak. Nawet, jeśli ludzie byliby bezpieczniejsi z uwolnionym Packard'em jak mogłabym nie ostrzec Otto? Ale to oznaczałoby śmierć dla moich przyjaciół. I dla mnie. Zapinam górny guzik koszuli Otto. - Spójrz na siebie cały pomarszczony i sheryfowski - mówię. - Spójrz na siebie cała naga i cudowna. Nerwowo walczę z następnym guzikiem czując osłabienie. Wegetowanie,
jak roślina i powolna podła śmierć dla wszystkich deziljuzionistów? Łącznie ze mną? To nie może być moim wyborem. Shelby ma rację: Nie mam wyboru. Pochylam się, by pocałować go w policzek delektując się jego zapachem, który zawiera nieuchwytną, aluzyjną woń jesiennych liści; wtedy wyprostowuję się i umieszczam dłonie na jego klatce piersiowej mięśnie i ciepła oliwkowa skóra. Jego serce dziko i mocno łomocze pod moimi palcami, kiedy zamykam oczy i przywołuję mój strach na powierzchnię obrazując zdjęcie ofiary Hofstader'a we Francji, tuż przed jej diagnozą: "Pomyślałam, że zostawię klinikę tego dnia z zaleceniami i wolnym czasem na zakupy. Zamiast tego spędziłam popołudnie obserwując jak golą moją głowę w przygotowaniach do operacji.” Pozwalam sobie płynąć swobodnie w strachu do krawędzi mojej świadomości. To właśnie dlatego Packard uważa, że jesteśmy stworzeni dla siebie myślę. Oboje mamy tę okrutną zdolność ranić ludzi by osiągnąć to, co chcemy. Skóra Otto jest ciepła pod moi dotykiem. Teraz wszystko, co muszę zrobić to zanurzyć się i dotknąć jego wymiaru energii. Dokończyć połączenie. Proste. Ale nie mogę tego zrobić. Usuwam ręce od niego i otwieram oczy. Powoli wygładzam mroczny zarys włosów na piersi Otto. Powinnam mogłabym i nie jestem w stanie. - Co za ciemne myśli kochanie? - Nic. Znów biorę się za zapinanie jego koszuli powolniej i jeszcze bardziej drżąca tym razem serce szumi w uszach. Gromadzi się we mnie cały ten wywołany strach i nie ma się gdzie uwolnić. - On zrozumiałby Justine. Jeśli powiedziałabyś mu prawdę, on zrozumiałby. Wstrzymuję oddech. - Kto? - Helmut. Musisz powiedzieć Helmut'owi, że nie jesteś pielęgniarką. On i tak byłby dumny z ciebie. To nie zrobiłoby mu różnicy. On ma takie wielkie serce. - Tak bardzo pragnę być od tego wolna - szepczę. - Tak bardzo. Zostawiam go i przechodzę przez pokój po ubrania. Wkładam różowy biustonosz i zawiązuję koszulę. - Możesz mu powiedzieć. - To spowodowałoby zbyt dużo krzywdy. Wciągam moje różowe majtki i czarne dżinsy. - To nie ma sensu. Spoglądam przez pokój na niego próbując się opanować. On jest celem i powinnam go "zaatakować". Teraz muszę zacząć ponownie. Podchodzę i siadam obok niego umieszczając ręce na jego klatce piersiowej. - Jest mi tak przykro - szepczę - tak przykro. Próbuję uzyskać połączenie, ale mam mętlik w głowie. Nadal nie mogę tego zrobić. Zamykam mocno oczy powstrzymując łzy. Wszystko jest stracone. Nie ma żadnego wyjścia. - Hej, hej.
Otto podnosi się i przyciąga mnie do siebie. Próbuję nie płakać. - Otto - przełykam mocno tuląc wargi do jego ramienia. - Wszystko, co kiedykolwiek chciałam to być normalną. To jest jedyna rzecz, którą próbowałam robić. - Wiem. Rozumiem. - Chciałam być wolna od strachu. Chcę tego dla każdego. Chcę. - My oboje tego pragniemy. To jest jeden z powodów, że czuję to, co czuję do ciebie. Głaszcze moje włosy. - My teraz jesteśmy razem. Już nie jesteśmy samotni i to zmienia wszystko. Przynajmniej dla mnie. Odsuwa się, patrzy na mnie wprost. Patrzę na niego obojętnie łapiąc błysk zakłopotania, kiedy on opanowuję się i uśmiecha. - Tak czy owak, mam niespodziankę dla ciebie. Ubiera się. Jestem zbyt roztrzęsiona by wytrzymać kolejną niespodziankę i być może on widzi to po mojej twarzy. - Dobrą niespodziankę - dodaje. Idzie do biurka i podnosi złotą kopertę. - Mam nadzieję, że posiadasz wieczorową kreację? - Co? Przechodzi do przodu biurka. - Chcę byś towarzyszyła mi na bal dobroczynny Mandlers-Foley'a dziś wieczorem. Gapię się, czując jakbym była w jednym z tych snów, gdzie przypadkowe części twojego życia zlewają się razem. Tutaj Otto zaprasza mnie na bal, który nosi imię Bena Foley'a i jego ofiar, Mandlers'ów. - Co …? Zaczynam słabo. Wydaje się być rozbawionym. - To jest coroczne spotkanie, ale wygląda na to, że będzie społecznym wydarzeniem sezonu i ma szczytny cel. Najważniejsze jest to, że ten facet Ben Foley jest czymś w rodzaju sukcesu w historii policji. To jest doniosłe, że ja, jako szef policji Midcity, tam się pojawię. Wstaję. Nie pojmuję tego. - Wiem, że późno ci o tym mówię. Zwykle towarzyszy mi Sophi, ale z powodu naszej kłótni … Tak czy owak, jeśli znałbym cię wcześniej, zaprosiłbym cię. Co myślisz? Mój strach pomieszany z zakłopotaniem powoduje, że jestem oszołomiona. - Sukces w historii policji? − Owszem. Ben Foley jest jednym z naszych najbardziej oślepiających triumfów. On był oszustem, którego zatrzymywaliśmy wiele razy, ale nigdy nie mogliśmy nic mu udowodnić. Wydaje się, że w końcu dotarliśmy do niego ponieważ zmienił swoje życie. Pan Foley zrozumiał, że zbrodnia nie popłaca, mówiąc prosto, stał się wartościowym obywatelem. Historia rzadkiej reformy. Naprawdę świadome społeczeństwo dąży do tego, że reforma jest jego celem. Chętnie bym o tym powiedział na balu, jeśli miałbym szansę. Jego wyjaśnienia nie pomagają mojemu oszołomieniu. - Zreformowałeś go?
- Nie osobiście. To wydaje się być połączeniem ciągłej pracy policji aresztowań, ostrzeżeń i wykładów moich oficerów. Czasami to skutkuję. Uderza mnie jak oburzająca i zarazem cudowna i pełna nadziei jest wiara Otto w to, że Foley mógłby zostać poruszony policyjnymi wykładami. Nie wiem czy powinnam śmiać się, czy płakać. Jestem sparaliżowana, niezdolna by ratować siebie, moich przyjaciół. I Otto zaprasza mnie na bal Foley'a. Totalnie absurdalna sytuacja. On siada na tapczan. Staję nad nim i patrzę w dół w jego oczy i rozumiem jedną rzecz: Otto ma dla mnie sens. Zawsze czułam w nim dobroć. Czułam jego pragnienie by wszystko naprawić i to pragnienie stało się moim pragnieniem. Moje wyobrażenie o nim zawsze było dobre nawet, jako wyobrażenie twarzy na drzwiach. Znam jego serce. To jest szokujące tak myśleć. - Co powiesz? Shelby i Packard uważają, że Otto ukarze nas wszystkich. Ale byłam w nim; Znam go. Moje przeczucia skłaniały mnie by powiedzieć Otto prawdę. By zaufać, wierzyć. Jest trzecia opcja gdzie nikt nie musi umierać i droga ta przebiega przez moje zaufanie do niego. On chce to samo, czego ja chcę. Biorę oddech. - To nie dlatego się zmienił, Otto. Otto nachyla głowę. - Ben Foley nie jest sukcesem policji. On został rozczarowany. - Przez jego życie w zbrodni. - Nie on został rozczarowany przez deziljuzionistów. Zatrzymuję się. Teraz nie ma już żadnej drogi powrotu. - On profesjonalnie został rozczarowany. Za pieniądze. Otto śmieje się. - Justine, deziljuzioniści tak naprawdę nie istnieją. To jest mit. Wchłaniam ciepły ogień jego adoracji zdając sobie sprawę, że to może być ostatni raz. - Nie, oni są prawdziwi. Zapewniam cię. Mandlers'owie zapłacili by Foley'a rozczarowano. Wykonano zlecenie na niego — nie na jego życie, ale na jego stan psychiczny. Zasadniczo, Foley został złamany psychicznie przez profesjonalistów, którzy pracują za pieniądze. Którzy istnieją. Otto zakłada nogę na nogę. - To jest po prostu niespotykane, żeby ktoś miał taki rodzaj kontroli nad świadomością innej osoby. Na pewno nie ma takiej mocy highcap'a. - Deziljuzioniści mają inny rodzaj mocy od highcap'ów. Deziljuzioniści biorą swoją władzę będąc emocjonalnymi popaprańcami. Klękam przed nim i patrzę w górę, by zobaczyć, że jego przystojne rysy złagodniały. Słusznie, że mnie znienawidzi. Nigdy nie miałam go tak czy owak. - Otto deziljuzioniści są zwariowanymi neurotykami, którzy przekazują swoją przeładowaną zwariowaną emocjonalną energię innym. To jest swego rodzaju fizyka, fizyka energii. W pewnym sensie deziljuzioniści łamią i reformują ludzi. Patrzy na mnie bokiem. Uśmiech znika. - Foley został rozczarowany i Mandlers'onowie prawdopodobnie potwierdziliby to kontynuuję - jeśli spytasz ich w zaufaniu. Oni czuli się po tym okropnie.
Otto zwęża oczy. - Muszę powiedzieć, że byłem zaskoczony jak chętnie przyjęli człowieka, który zniszczył ich syna. - To była litość. Byłbyś zaskoczony Otto, jak uzdrawiające to może być dla ofiar, zobaczyć ich oprawców rozbitych. Aby zobaczyć ich człowieczeństwo. On przez chwile jest cichy. Mogę wyobrazić sobie jak pracuje jego umysł. Moje wnętrzności zaciskają się, kiedy Otto spogląda na mnie urażony. - Wydaje się, że jednak będę zmuszony przesłuchać cię. Jest taki moment, kiedy wszystko, o czym mogę myśleć to: Co ja robię? Jednak to, co ja robię, to ufam, wierzę i idę naprzód. Otto patrzy na mnie, powtarzając moje słowa: "Przekazują nadmiar swojej zwariowanej emocjonalnej energii." Justine, wtedy w moim klubie, spytałem cię jak pokonałaś swój niepokój o zdrowie, powiedziałaś, że to nigdy nie mija, że tylko przemieszczasz go. Często wracałem do tego, zastanawiając się, jak ty to robisz? Zagryzam usta. Nie byłam gotowa, że on poskładał to tak szybko. Chciałam powiedzieć to w moim własnym tempie. Muszę powstrzymać go. - Cóż widzisz Otto - Przekazywałaś go ludziom. Jego oliwkowa skóra robi się blada. - Jezu syndrom żyły. Fałszywa pielęgniarka. Przekazywałaś to do mnie. Mój Boże - To nie jest jak gdyby On chwyta moje nadgarstki. - Atakowałeś mnie przez cały czas? - Nie – Wstaje pociągając mnie za sobą z oczami pełnymi przerażenia. - Sprawiłaś, że czułem to wszystko … Wzmacnia uścisk. - Wypełniłaś mnie strachem i także intensywną radością. I nasze połączenie Puszcza mnie ze spojrzeniem pełnym niesmaku. Potykam się. - To nie było częścią tego, przysięgam. - Tylko dobrowolny obrót nożem? Teraz postrzega mnie, jako potwora. - Nie, Otto Nie słyszy. - Dobrze zagrane, dobrze zagrane. Niewiarygodne. Spogląda tam i z powrotem, małe ruchy oczami, które ujawniają pracę mózgu, I wtedy wybucha rozgniewanym śmiechem powodującym ból, kiedy zależy ci na osobie. - Tylko jeden człowiek na tej planecie mógłby rozpoznać znakomitą szkodę, którą mogłabyś mi zrobić. Tylko jeden człowiek stworzyłby organizację poświęconą wykonywaniu psychologicznych uderzeń, ze wszystkich rzeczy … On drży. - Nawet teraz Justine, nawet teraz — Jezu … Wpatruje się w okno. - Wujek Helmut także. Nie jestem zawstydzony z powodu całej tej rozpaczy. I wtedy
przyszłaś i napełniłaś mnie tą nieprawdopodobną radością i pasją. I terrorem oczywiście. Pomyślałem, że tracę rozsądek i to mnie nic nie obchodziło. Staje naprzeciw mnie oczy świecące wypełnione bólem. - Brawo. Czy ty jesteś z nim? - Co? - Oczywiście, że jesteś. Teraz mogę praktycznie wyczuć Sterling'a Packard'a na tobie. - Nie, zaczekaj. Nie jestem z nim jak myślisz. - Więc to Packard -. Potrząsa głową. - Sprawiłaś, że czułem do ciebie … i wtedy zaatakowałaś mnie! Podchodzi z drugiej strony biurka i wyciąga kajdanki z szuflady. - Dorwę Helmut'a i każdego w twojej organizacji i zapieczętuję was wszystkich tak daleko i tak rozlegle … - Nie możesz. Przeszywa mnie zimnym spojrzeniem. - Kiedy w grę wchodzi utrzymanie prawa i porządku jest bardzo mało rzeczy, których nie mogę albo nie zrobię. Nie możesz nawet wyobrazić sobie jak nienawidzę być trzymanym w nieświadomości. Moje tętno wariuję; mój wykreowany strach gwałtownie skacze niebezpiecznie wysoko. Gorączkowo spoglądam na drzwi. Zamknięte. Jakbym mogła uciec tak czy owak. Za oknem niebiesko-żółta flaga Midcity uderza gniewnie o maszt. Otto podchodzi do mnie opanowany na zewnątrz. Oboje jesteśmy mistrzami w tym. Mój rozszalały umysł powraca do moich przyjaciół, Packard'a, wtedy krzyżuję ręce. - Zabijesz nas jak zabiłeś Diesl'a -. Czekam. - Pamiętasz Diesl'a? Zatrzymuje się przede mną. - Nie zabiłem Diesl'a. On jest uwięziony. - Jego szkielet jest uwięziony. On umarł samotny i bezradny w zabitej deskami stacji na odludziu. Z twojego powodu. To kwalifikuje, że ty go zabiłeś. Otto wydaje się mieć problemy z przyswojeniem tej wiadomości. Pyta z niedowierzaniem. - Diesel nie żyję? - Widziałam jego kości. Ty jesteś jednoosobowym systemem prawnym i katem. - Nigdy nie chciałem by Diesel... - Umarł? Cóż, zabiłeś go wszystko jedno jak. Jesteś zabójcą tak samo jak Miotacz Cegieł. - Tam był sąsiad w pobliżu, by pomóc Diesl'owi. Miał płacone by zapewnić mu jedzenie. - I człowiek, który skończył z wydłubanymi oczami? Sprawiłeś, że był bezradny gdy go zamknąłeś. Otto nie zaprzecza temu. Kontynuuję. - Oni umarli, ponieważ uwięziłeś zbyt wiele ludzi. I jeśli stracisz kontrolę i pozwolisz im wszystkim uciec naraz i ta rzeź naprawdę się wydarzy? Wtedy wielu cywilów umrze. To, o czym powiedziałam tutaj dzisiaj uratowałoby ciebie i niezliczone rzesze
cywilów. Otto dotyka kajdanek; wydaje się być tak rozgniewanym, że nie jestem pewna czy pójdzie za tokiem moich myśli. Co ja zrobiłam? - Otto, co jeśli wszyscy ci highcap'y, których masz uwięzionych wszędzie, co jeśli jest droga by zreformować ich? Cisza. - Co jeśli oni zostaliby rozczarowani i przeszliby przemianę jak Foley? Przekształcili się? Potrząsa głowa. - Nie. - Packard ma coś, co potrzebujesz — to metoda reformy, która jest skuteczna dla ludzi i highcap'ów. Masz problem z przeludnieniem w więzieniach. Potrzebujesz nas. Jeśli rozczarowalibyśmy twoich niebezpiecznych highcap'ów, większość z nich mogłaby zostać uwolniona. To złagodziłoby twoją presję. - Wiemy jak bardzo głęboko troszczysz się o to. - Potrzebujesz tego, aby Packard poprowadził deziljuzionistów i odzyskał kontrolę nad highcap'ami i dlatego Packard musi być wolny. - Czy masz jakiekolwiek pojęcie, do czego jest zdolny Packard? - Czy on kiedykolwiek zabił kogoś? Nawet przez zaniedbanie? Wyraz twarzy Otto rani moje serce. - Nie myślisz, że on odsiedział swoje? Powiedziałeś, że on nie jest jednym z agresywnych. - Nie wiesz, co się wydarzyło. - Być może właśnie, dlatego widzę rzeczy wyraźnie. Reaguję na rzeczywistość tutaj i wiesz, co widzę? Widzę ciebie, dla którego twoja historia z Packard'em jest bardziej ważna niż twoje motto. Aby chronić obywateli. - Jak śmiesz używać mojego motta przeciwko mnie! - Obywatele będą bezpieczniejsi, jeśli zwerbujesz Packard'a do zreformowania highcap'ów, zamiast walki by utrzymać ich uwięzionych. Sięgnąłeś kresu swoich możliwości. To jest twoja najlepsza opcja. Wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę. A on kontrolowałby highcap'ów. Nikt nie zasługuje na życie w strachu. Powstrzymuję oddech nienawidząc wyrazu, z jakim teraz patrzą na mnie; jego brązowe oczy przepełnione bólem. - Zaatakowałaś mnie nawet wtedy, kiedy pierwszy raz kochaliśmy się. Jego pogardę odczuwam jak nóż. - Nie wiedziałam. Myślałam, że byłeś mordującym szefem bandy. Sądziliśmy, że wydłubałeś oczy tego człowieka kciukami, Otto. Mieliśmy te okropne zdjęcia … zatrzymuję się tutaj. To jest tak pokręcone, że spałam z człowiekiem, który zrobiłby to. On gapi się nadal na swoje rozwiązane buty. - Packard zrobiłby wszystko by być wolnym – mówię. - Jestem tego pewien.- Patrzy zimno na mnie. Patrzymy na siebie cicho, nieprzerwanie przez co czuje się, jak niekończąca się tundra. Wtedy pyta - Czy pójdziesz ze mną dobrowolnie czy muszę użyć kajdanek? - Gdzie idziemy?
Potrząsa głową. - Odpowiedz na pytanie. - My oboje wiemy, że nie potrzebujesz ich. Chowa kajdanki do kieszeni marynarki i wychodzi z biura w dół sali, idąc tylko trochę zbyt szybko, jakby część jego chciała mnie zgubić, a inna część chce być dla mnie sroga. W windzie patrzy jak świecące przyciski schodzą w dół od osiemnastego numeru i przyglądam się jego twarzy; moja wiara i zaufanie maleją z każdym piętrem. Chwyta mnie za rękę w górze mocno zbyt mocno, kiedy prowadzi mnie prosto przez jasny hol do limuzyny. Powiedział, że czuł intensywną radość. Ja również. Jest mi źle przez to, co straciłam. Jimmy zaczyna wychodzić, ale Otto daję sygnał by pozostał na siedzeniu kierowcy. Sam otwiera tylne drzwi dla mnie. Wsiadam robiąc miejsce dla niego i patrzę w górę czekając, mając nadzieje. Ale on po prostu tam stoi. Mroczne spojrzenie jakie mi wysyła powoduje dreszcze. I wtedy trzaska drzwiami. Idzie wokoło i siada na przednim siedzeniu obok Jimmy’ego. A ja zaczynam zastanawiać się, czy jadę z Szefem Sanchez'em czy z Henji’m.
Rozdział 35 Otto łomocze w drzwi Mongolian Delites, przesuwając rękę przez wyżłobienia twarzy, tropiąc elegancko zakrzywiony nos, który jest jego odpowiednikiem. Myślę, że to jest dobry znak, że tutaj jesteśmy a nie w jakimś magazynie w Branlock albo w czymś podobnym. On myśli o mojej propozycji. Mogłam go stracić, ale przynajmniej miałam rację co do niego. Wciąż jest ranek dwie godziny przed lunchem. Carter otwiera i spogląda na nas raz na Otto raz na mnie. - Co się dzieje? Jąkam się niepewna, od czego zacząć. Moja lewa skroń zaczyna pulsować jak nigdy przedtem. - Jestem tutaj, by zobaczyć się z Sterling'iem Packard'em – mówi Otto. - Jest ok - mówię. Carter wpuszcza nas. - Co się dzieję? - Czy on jest w loży czy w kuchni? - pytam. - W kuchni – mówi Carter. Biorę jego rękę. - Chodźmy po niego.
Odciągam go od Otto, prowadząc wokół stołu do baru, gdzie siedzą Shelby, Helmut i Simon. Helmut kiwa głową do Otto, który pozostał blisko drzwi, utrzymując dystans ode mnie i Helmut'a. Od nas wszystkich. - Co on tutaj robi? – pyta Helmut szeptem. Simon mówi - Kumplujesz się z Szefem Sanchez'em? - Spójrz dokładniej - mówię. - Dodaj włosy i brodę. Simon głośno wdycha powietrze. - Twarz. Cholera Justine. - Chwyta moje ramię. - Nemezis. To on. Helmut robi się blady. - Idę po Packard'a. Czuję, jak Carter sztywnieje w moim uchwycie. - Sanchez to nemezis? - Carter, spokojnie. Carter wyrywa się z mojego uścisku. - Mówisz mi, że Sanchez jest nemezis'em? Simon wstaje. - To będzie ciekawe. Próbuję go złapać, ale za późno: Carter wyrywa się i momentalnie atakuje Otto z szybkością i, z furią. Biegnę. - Przestań ! Chwytam koszulkę Carter'a, która w szamotaninie rozpruwa się. Otto pomimo zaskoczenia atakiem, dochodzi do siebie wystarczająco szybko by zareagować. Cofam się drżąc z każdym uderzeniem, zamachem i odgłosem. Oni biją się na całego w sposób typowy dla facetów. Otto ma wzrost, masę i władzę, ale Carter ma szybkość i mnóstwo wściekłości. Chwytam za rękę Carter'a, ale to jest tak jak chwytanie ruchomego śmigła wentylatora. Wszystko wyszło z pod kontroli; to jest jakby walka zaślepionych w agresji zwierząt, rozbijających dziko wszystko dookoła. Nagle szamoczą się już na podłodze tocząc się, mocując za szyje, okładając się nawzajem po twarzach. Następna rzecz, którą rejestruje to błyskawiczna interwencja Packard’a, wbijającego się między nich. Odciąga ich od siebie na odległość kilku kroków, trzymając w żelaznym uściski wyrywającego się Carter’a i mamrocząc coś do jego krwawych włosów. Otto chwyta beret, który spadł podczas walki i wkłada go. Po sposobie, w jaki dotyka tyłu głowy, domyślam się, że został tam uderzony. - Czego chcesz? – pyta Packard, nadal trzymając Carter'a, który nie przestaje wyrywać się do walki. Z szarpnięciem Packard wzmacnia uścisk. - Przestań - szepcze głośno. - Przyszedłem zaproponować ci układ – mówi Otto. Jeden z jego policzków ma barwę jak czerwony pomidor. Packard patrzy na niego złowrogo. - Czy to przywróci Dies'la? Otto nie odpowiada.
- W tych okolicznościach nie jestem zainteresowany. Carter w końcu się uspokaja. Packard puszcza go z ostrzegawczym spojrzeniem i oboje stają wyprostowani. Krew leci z brwi Carter'a, a w kąciku jego ust widnieje czerwona plama. - Są otwarte – nagle mówi Otto. Packard raptownie skupia spojrzenie na drzwiach, obserwując je ze strachem, obawą, niedowierzaniem i tęsknotą, jakby to była żywa istota a nie po prostu drewniana płyta. - Usunąłem pole, ponieważ potrzebuję twojej pomocy Sterling. Jestem zaskoczona. Jeśli Packard zdecyduję się i pozwoli teraz by Carter zabił Otto, to pole pozostałoby wyłączone? Czy to jakiś pokaz uległości? Żal? Furtka do negocjacji? Jak szybko Otto może wznowić pole mocy? Musiałby dotknąć ściany. Albo może oddziaływać przez podłogę? - Jest mi przykro z powodu Diesl'a – kontynuuje Otto. - Wiem jak go kochałeś. - Nawet nie wymawiaj jego imienia. Otto podchodzi bliżej Packard'a. - Drzwi pozostaną otwarte, jeśli pomożesz mi. Potrzebuję twojej pomocy w utrzymaniu bezpieczeństwa w mieście. - Strzelę sobie kulkę w głowę zanim pomogę ci robić to, co ty robisz. - Nie proszę ciebie o to. Chcę byś robił to, co robisz. Chcę byś zreformował moich aktualnych więźniów jak zreformowałeś Benjamina Foley'a. Packard odwraca uwagę od drzwi i patrzy na mnie z subtelnym uśmiechem w oczach; po czym zamyka je w zamyśleniu. Otto kontynuuje. - I niebezpiecznych ludzi i highcap'ów, których nie zdołałem jeszcze schwytać. Po cichu, oczywiście. - Więc nasz uczciwy Szef Sanchez chce by ta propozycja położyła się cieniem na ścieżce praworządności, którą kroczy. Packard zwraca się do Otto. - Nie dzięki. Pozostanę gdzie jestem i poczekam aż się złamiesz. - Nie złamię się. - Myślę, że się złamiesz – mówi Packard. - Co więcej widząc wybuchającą falę zbrodni i wiedząc, że to wynika całkowicie z twojej głupoty oglądanie tego będzie jedną z moich największych przyjemności w życiu. To nie zdarzyłoby się gdybyś zostawił mnie w spokoju. - Odciąłem głowę wężowi. - I utworzyłeś bezmyślnego potwora. Powiedziałem ci, że tak będzie i nie posłuchałeś. Prawie oczekuję, by Otto zaprzeczył temu, ale on tego nie robi. To jest jasne nagle, jak on wspiął się tak wysoko: idzie do celu jak Packard. - I teraz składam ci ofertę – mówi Otto. - Potrzebuję byś rozczarował i zreformował ich. - Nigdy nie rozczaruję ludzi, którzy zaufali mi i podążali za mną. Wszystko, czego oni kiedykolwiek potrzebowali to mieć lidera. Prędzej umrę w dziurze zanim ich zdradzę.
- To dla nowych potrzebuję cię. Dla tych, których nigdy nie znałeś, nigdy nie spotkałeś, którym nigdy nie przewodziłeś. Otto znowu dotyka głowy. - Ci, dla których potrzebuje cię teraz, nigdy nie byli twoimi ludźmi. - Jak wielu highcap'ów więzisz, Otto? Tuzin? Otto nic nie mówi. - Trzy tuziny? Błysk uśmiechu przelatuje przez wargi Packard'a. - Więcej? - Chcę byś rozczarował agresywnych highcap'ów, których uwięziłem potem byś rozczarował ludzi, z którymi są problemy na zewnątrz — ludzi, których nie możemy skazać i innych agresywnych highcap'ów. Packard krzyżuje ręce. - Nie będę twoim podwładnym. Obydwaj mierzą się spokojnym spojrzeniem. I w odległości kilku kroków otwarte są drzwi dla Packard'a. Nie mogę uwierzyć, że jest w stanie się powstrzymywać i nie biegnie by je pokonać. - Byłbyś niezależnym operatorem. Ton głosu Packard'a jest chłodny, prawie beztroski. - Nie dzięki. - Czego chcesz? - Tego co miałem. Otto potrząsa głową. W pomieszczeniu jest dziwnie cicho. Simon uśmiecha się chytrze. Shelby podchodzi i ujmuje moją rękę, a ja z falą wdzięczności przyciągam ją do siebie. Otto mówi - Nie mogę przywrócić go z powrotem. - On był niewinny. Otto zaciska wargi. Ból. Packard wie jak go zranić. To powoduję, że się zastanawiam nad ich tajemniczym konfliktem z przeszłości. - Moja oferta jest taka Sterling. Rozczarować i zreformować kogokolwiek wskażę w odpowiednim czasie i jesteś wolny żeby prowadzić życie jakie zapragniesz. Tylko pozostań pod radarem policji i poza mediami. Packard milczy. - Staram się by obywatele przestali żyć w strachu. Poza tym, nie wchodź mi w drogę a ja nie wejdę w twoją. - Jeśli nie znałbym cie lepiej stary przyjacielu powiedziałbym, że szukasz posady. - Jestem tutaj by chronić obywateli od złoczyńców wszelkiego rodzaju - mówi Otto. - Jasne - mówi Packard - Czy to jest Nie? Packard nie odpowiada. To nie jest Nie. - Czy dasz słowo honoru? – pyta Otto. - Tak długo jak będziesz rozczarowywał każdego kogo ci wskażę byś rozczarował, pozostaniesz wolny. - Nie będę tego robił bez końca – mówi Packard. - Musi być koniec. Oni negocjują. Będzie lista. Pojawia się kwestia naszych zarobków. Shelby marszczy brwi.
- Tajna policja - szepcze. Zwracam się do niej i cicho pytam. - Nie podoba ci się to? Nie chcesz tego robić? - Nie powiedziałam tego. Strażnik, tajni policjanci. Bardzo podobne. Otto podchodzi do Packard'a z wyciągniętą ręką. Obaj mężczyźni przypatrują się sobie; wtedy Packard ściska i potrząsa jego dłoń na znak zgody. Packard patrzy na drzwi kryjąc w spojrzeniu uśmiech. Jego wargi, jak gdyby chłonęły szczęście. To się stało. I wtedy Carter popycha drzwi szeroko w światło późnego poranka, trzyma je otwarte przyglądając się kamiennym budynkom, drogowskazom, latarniom i drzewom rosnącym w żelaznych kręgach w chodniku. Samochód przejeżdża obok, chwilowo zamazując równoległobok światła słonecznego na ulicy. Packard przygląda się sprawiając smutne wyrażenie. Shelby oferuje mu rękę. - Nie - szepczę. - Pozwól mi. Przekracza przestrzeń w kilku krokach zwalnia, kiedy mija próg i zatrzymuje się na zewnętrznym tarasie. Słyszę najdrobniejszy oddech, kiedy Helmut pochodzi do mnie ręce połączone mocno na brzuchu. My wszyscy powoli idziemy do drzwi nie chcąc napierać na Packard'a. Ale podczas ciszy w ruchu, Packard idzie na ulicę. Wychodzimy na taras i chodnik niepewni, co zrobić. Promień światła słonecznego daleko na drodze błyszczy i skrzy się na chodniku i właśnie tam Packard klęka, podnosząc w górę twarz. Zmienia się światło i nadjeżdżają samochody. - Cholera.- Carter wychodzi tam, Helmut za nim. Oni machają i przekierowują zbliżające się samochody na inny pas by uniknąć kolizji z Packard'em, który nadal klęczy skąpany w świetle, nieświadomy klaksonów oczy zamknięte w twarzy wyrażającej nieopisaną błogość. Shelby kładzie rękę na sercu. - Chciał tylko czuć słońce na skórze. Przez osiem lat. Ona patrzy złowrogo na Otto, który opiera się w ciemnym kącie przy wejściu do restauracji trzymając zakrwawiony ręcznik przy oku. Domyślam się, że bardziej martwi się syndromem żyły niż okiem; jednak beret spadł podczas walki. I może mieć teraz nawet Niemą Torturę. Pragnę dotknąć go, pomóc mu, ale oczywiście to się nie wydarzy. Shelby zostawia nas i przechodzi przez ulicę, by dołączyć do Packard'a, Helmut'a i Carter'a, którzy teraz śmieją się - szczęśliwy, radośni zaraźliwym śmiechem. Samochody trąbią i omijają ich. Przypuszczam, że kierowcy myślą, że są szaleńcami. Simon ostrożne patrzy na Otto — w rezultacie jego nowy szef. - Cóż - mówi. Otto po prostu kiwa głową; Zastanawiam się, czy on słyszy nutkę wyzwania. Simon także, opuszcza Otto i mnie dla wesołej zabawy na ulicy idąc w kierunku grupy deziljuzionistów. Zastanawiam się jak długo im zajmie by zrozumieć, że postawiłam na szli ich życie. Czy ich także straciłam?
Zdaję sobie sprawę z niezręcznej sytuacji, gdy przy wejściu zostaliśmy tylko Otto i ja sami. Jak żebrak pochłaniam te ostatnie sekundy, kiedy jestem blisko niego. Oni idą w dół chodnika — Packard, Shelby, Carter, Helmut. Simon idzie kilka kroków za nimi — jakby z nimi, a jednak nie. Packard spogląda na nas przez krótką chwilę z promienną namiętnością i wyrazem intensywności odczuwania życia. - Obywatele powinni być przynajmniej bezpieczni – mówi Otto. Obywatele. Już za nim tęsknię. - Tak. - Jak myślisz, gdzie oni idą? - Otto usuwa ręcznik z twarzy i kładzie go na występie. Na zewnętrznej krawędzi jego oka widnieje jasna czerwona plama. Muszę się zastanowić nad tym chwilę. - Plaża. Prawdopodobnie Meksyk. Patrzymy w ponurej ciszy. - Przepraszam - mówię. Patrzy na mnie dziwnie. Co można powiedzieć? Mogłabym przypomnieć mu, że prawdopodobnie uratowałam mu życie i życie innych. Ale to nie jest istotne. Odwracam się by odejść. - Zaczekaj. Ręka, ciężka na moim ramieniu zatrzymuje mnie. Odwracam się. On wygląda na zmartwionego nawet trochę zdesperowanego; Nie mogę powiedzieć, czy chce mnie aresztować, czy pocałować. Prawda jest taka, że wybrałabym oba wyjścia. - Kiedy ty —? Czy to było —? Przerywa. Nie może znaleźć pytania. Ja mogę znaleźć pytanie. - Czy to było łatwe? Okropna cisza zalega po moich słowach. - Zaufałeś mi i otworzyłeś się przede mną. Boże, zawsze czułam się tak szczęśliwa z tobą. Ale zaatakowałam cię, kiedy byłeś najbardziej bezbronny — dwa razy. Splatam ciasno ręce wokół siebie. - Walczyłam z moimi uczuciami okłamywałam i zraniłam cię, by wykonać moją misję. Czy to było łatwe? Jak mogłam? Czy nad tym się zastanawiasz? Jego oczy przepełnione są bólem. - Tak - szepczę. - Nie. To nie było łatwe. I tak, to bolało piekielnie — boli nadal. Ale … jak mogłam? Zdaję sobie sprawę, że po prostu mogłam. Właśnie do tego jestem zdolna. Nie będę go okłamywała. - I jeśli myślałabym, że niewinne życie jest zagrożone łącznie z moim, zrobiłabym to znów? On spogląda na mnie ostro. - Zrobiłabym - mówię. Jego nozdrza poruszają się delikatnie; wydaje się prawie wdychać moją odpowiedź ważąc ją być może walcząc wewnętrznie. Mój żołądek wykonuje dziwny podskok. - Nie mogę wyrazić jak straszna jest świadomość, że zaatakowałam cię moim strachem i ciemnością.
- Pomyślałem, że mam przeciążenie. Czułem, że wariuję. Moja głowa … - Jest mi przykro. Wiem, że możesz nigdy tego nie zapomnieć. - Nie mogę. Następuje długa cisza. Spoglądam w górę ulicy, by odkryć, że mój gang deziljuzionistów zniknął z widoku. To powoduję, że jest mi dziwnie smutno. - Ale ja zrobiłbym to - mówi. - Na twoim miejscu zrobiłbym to samo. Przeszukuję jego twarz, czekając na Ale. - Rozumiem doskonale, dlaczego to zrobiłaś. Ale fakt pozostaje, że zrobiłaś to mi. Kiwam głową. - Nadal, mam poczucie straty. - Straty? Powtarzam głupio. On dotyka pierś. - Bardziej poczucie konfliktu. Myślę, że konflikt mógłby być dobry, ale to nie jest rodzaj rzeczy, którą mówisz o osobie. - Próbowałaś zniszczyć mnie, ale też zaryzykowałaś możliwość zniszczenia siebie. Wierzyłaś. Jestem tak wdzięczna właściwie czuję, że się rozpłaczę. Próbuję z całych sił się pozbierać. - Oczywiście wierzyłam. Próbuję nie uśmiechać się, kiedy dotykam jego klapy marynarki. - Oczywiście. Sięga do mnie i serce skaczę, kiedy bierze mnie za rękę i przyciąga do siebie. - Boże, pomóż mi - mówi i całuje mnie, długo i mocno, jakby wkładał w to całe swoje serce. Jest mi tak dobrze; Przyciskam się do niego, upijać się jego wargami, rękoma, jego ciepłem. On raptownie odrywa się, patrząc na mnie z wyrazem zdumienia w oczach. - Nigdy nie odpowiedziałaś na pytanie - mówi. Staram się skupić. - Jakie pytanie? Nie wiem czy jestem w stanie odpowiadać na więcej pytań. - Czy masz dzisiaj wolny wieczór, aby pójść ze mną na bal? Moje oczy są zamglone. Czy pyta serio? Czuję ciepło jego palców złączonych z moimi. - Chcę byś była ze mną. - Chcesz? - Potrzebuję czasu by wszystko naprawić, by znów zaufać. Nie mogę... Uprawiać sex ze mną znów, czy on to ma na myśli? - To jest w porządku. Staram się nie uśmiechać tak szeroko i dziko jak pragnie moje serce. - Z przyjemnością towarzyszyłabym tobie. On patrzy na mnie zachłannie i przyciąga moją rękę do ust i całuje moją dłoń wciąż patrząc mi w oczy. To jest szokująco intymne — nawet bardzie intymne niż pocałunek. - Dobrze. Lekko podnoszę palec by dotknąć jego lewej kości policzkowej, wściekle czerwonej.
- Czy z tobą wszystko w porządku? On wie, co mam na myśli. - Tak. - Ale spójrz na siebie. Będzie straszny siniak. Patrzy na mnie psotnym spojrzeniem. - Wiem. - Hej! Ling wolno idzie w górę ulicy z Spruggie - kucharzem i oboje wyglądają na wstrząśniętych. Na początku myślę, że to ze względu na Szefa Sanchez’a, ale zauważam, że oni właściwie patrzą na drzwi. Obracam się. Tam gdzie była twarz jest wgniecenie w panelach. - Co jest nowego w tych drzwiach? Ling przesuwa rękę po nich. - Zmiana - mówię. - I Packard bierze wolne. To zaskakuje ją bardziej niż drzwi. - Packard? - Możesz zarządzać miejscem, Ling, aż on wróci? - Oczywiście – mówi Ling. - Packard nigdy nie bierze wolnego – mówi Spruggie, otwierając szarpnięciem nowe drzwi. Wchodzą. - Packard już nigdy nie postawi tam swojej nogi - mówi szeptem Otto.
Rozdział 36 Nie wiem czego mogłam oczekiwać po balu Mandlers'ów-Foley'a, ale na pewno nie balu prawdziwego, pełnego rozmachu. Dla mnie bal jest wydarzeniem z innego wymiaru, najprawdopodobniej fikcyjnego. Kiedy przechodzimy przez dwupiętrowe drzwi majestatycznego Van Horner Place, idziemy przez główny hol w górę eleganckich schodów dalej pod łukiem, przechodzimy do wyższego poziomu ogromnej sali balowej i gdy dołączamy do imponującej liczby gości, wówczas dociera do mnie, że to faktycznie jest prawdziwy bal. Jak to może być dziwię się, że ludzie organizują i biorą udział w balach bez wiedzy prostych obywateli? Trzymając się za ręce razem z Otto, kierujemy się do przodu w stronę wielkiego balkonu. Mam na sobie piękną brązową aksamitną suknię, którą kupiłam z okazji przyjęcia u Srebrnej Wdowy. Do sukni dobrałam srebrny szal i srebrzystą biżuterię, połyskującą dookoła szyi i talii. Ale mogłabym mieć suknię ozdobiona diamentami i tak nie przyćmiłabym Otto. Skaleczenia zwykle rujnują wygląd mężczyzny. Cięcia i stłuczenia dookoła ust mogą spowodować, że facet wygląda jakby marszczył brwi, albo być może niechlujnie jadł. Niefortunnie umiejscowione siniaki mogą spowodować najróżniejsze defekty i najczęściej podbite oczy wyglądają monstrualnie, kiedy
puchną i nabierają sino-purpurowych barw. Skaleczenia Otto, z kolei tylko zwiększyły jego dziarską porywającą urodę. Zaczerwienienie na jego lewej kości policzkowej zamieniło się w ciemnoniebieskie stłuczenie, które podkreśla wyrzeźbione piękno twarzy i mahoniową głębie jego oczu i włosów. Wspaniałe czerwone głębokie cięcie ponad prawą brwią wyrównuje stłuczenie, a połączone razem białym bandażem, tworzy kontrapunktowe echo z czerwoną satynową szarfą przełożoną ukośnie przez jego białą koszulę. Ma na sobie długi czarny garnitur, a złota odznaka błyszczy na jego piersi. Ma również czarny beret, oczywiście. Nie mogę przestać patrzeć na niego, nie mogę przestać uśmiechać się do niego. Nie mogę uwierzyć, że jestem z nim. Kiedy podchodzimy bliżej do przodu, mam widok przez poręcz na wspaniałą salę balową i moje serce zatrzymuję się w zachwycie. Sala oświetlona jest miękkim światłem kinkietów, co powoduję, że ściany błyszczą; biała alabastrowa podłoga, wypełniona pięknymi uczestnikami, wydaję się jarzyć. Kolorowe sztandary są udrapowane od sufitu, niektóre o barwie błękitno-żółtej jak flaga Midcity i kwartet skrzypków gra miękko w dalekim, ustronnym miejscu. Kiedy stajemy u frontu, człowiek z obfitym podbródkiem i donośnym głosem, anonsuje nas: "Szef Policji Otto Sanchez i Pani Justine Jones”. Sposób, w jaki wymawia moje imię wydaje się, być szczególny. Otto ściska moją rękę, kiedy ruszamy w stronę, gdzie reporterzy wypytują go o skaleczenia. - Ochrona obywateli od wszystkich złoczyńców niesie za sobą ryzyko - Otto mówi, kiedy przestają błyskać flesze aparatów. Ktoś dotyka mojej ręki. - Przepraszam — Obracam się i o to on: duże czoło, zbyt mały nos, przerzedzające się siwe włosy. Foley. Ubrany jest w prosty, brązowy garnitur, jaki można zobaczyć w biurze. Ale to jego oczy mnie szokują. One nie mają już tej drapieżnej "badawczej" przenikliwości. Są cieplejsze w jakiś sposób. Ujmujące. - Wiem, że nigdy nie mógłbym wystarczająco przeprosić – mówi Foley. - Ale jest mi bardzo przykro. Twój ojciec był zdesperowany, aby nie dopuścić do krzywdy twojego brata i twojej, a ja wykorzystałem to. Wykorzystałem jego miłość do was. Tylko gapię się na niego, oszołomiona bliska płaczu. - Dziękuję, Foley - mówię, chwytając jego rękę. - Naprawdę doceniam, że mi to mówisz. Wtedy Foley zostaje odciągnięty przez reporterów, na sesję zdjęciową z Otto i Mandlers'ami, którzy na szczęście nie rozpoznają mnie. Otto rozmawia na temat świadomego społeczeństwa reformującego przestępców zamiast stosującego metod odwetu za zbrodnie. Wszyscy odbierają to tak, jak gdyby Otto i policja mieli coś wspólnego z reformą Foley'a i on pozwala na to. W ten sposób Otto odwraca uwagę od pytań o jego zabiegi o posadę burmistrza. Jeśli by tak było, oczywiście, ta sytuacja nie mogłaby być doskonalsza. W końcu uwalniamy się od reporterów i osób składających życzenia, by zejść po zakrzywionych kamiennych schodach. - Więc Packard miał rację, Otto? Chcesz być burmistrzem?
- Moja tajemnica związana z predyspozycjami highcap’a powoduję, że to jest skomplikowane i ryzykowne. Chociaż to daje mi pewne korzyści. - Więc Packard miał rację. - Sterling Packard rzadko myli się, co do ludzi. Właśnie to powoduję, że jest cenny — i niebezpieczny. To nie jest odpowiedź. Biorę to jednak za Tak. - Oni wszyscy myślą, że to ty byłeś za wielką przemianą Foley'a. - Oni muszą myśleć, że to ja - mówi. - I Sterling potrzebuje tego również. Jeśli ludzie wiedzieliby, co ty i twoje ludzie wyczyniacie, to nie byłoby tak efektywne. Kiedy dochodzimy do końca schodów Otto wita się z kolejną osobą składającą gratulację i z jakiegoś powodu myślę o Cubby’m. Chciałam zmienić się dla Cubby'ego, ale cieszę się, że tak się nie stało. Packard zmienił mnie wbrew mojej woli, przypuszczalnie dla mojego dobra jak również i dla jego. Nadal nie wiem, czy mogę wybaczyć mu to, ale Otto lubi mnie taką, jaką jestem. Muzyka zmienia się, rozbrzmiewa walc i goście zaczynają krążyć dookoła sali. Właśnie wtedy spoglądam znów na Foley'a; Nie mogę pojąć, jaki on jest teraz inny. Istotnie inny. I chociaż obecnie przestrzega prawa i jest pożyteczny, produktywny i być może nawet szczęśliwy, coś w tym wydaje się być nie całkiem właściwe. Albo może po prostu myślę zbyt dużo? Z jakiegoś powodu, moje myśli wracają do Jordan Terapeuty: Kiedy dobro nie jest dobre? Coś w tym podrażnia moja świadomość. Czy coś mi umyka? - Justine? Wyrywam się z zamyślenia, by zobaczyć stojącego przede mną Otto, dłoń wyciągnięta. - Taniec, moja droga? Delikatnie umieszczam rękę w wyciągniętej dłoni i przyglądam się jego szczerym brązowym oczom. On wyciąga mnie na parkiet i złączeni tańcem stajemy się jednością i nagle wszystko wydaje się w porządku.
Rozdział 37
Dziesięć dni później wchodzę zupełnie sama do zdewastowanego, ozdobionego pobitymi lustrami holu w przerażającym budynku Rickie. Shelby źle się czuję po Meksyku. Prosiła mnie bym poczekała, ale w sklepiku blisko mojego budynku zdołałam znaleźć w sprzedaży mrówki, wśród których, mam pewność, że jest królowa i okrutnym wydało mi się trzymanie ich w słoiku tak długo. Poza tym, kiedy już tu byłam, miejsce nie wydaje się być tak przerażające. Z trudem posuwam się naprzód w górę tylnymi schodami przez jakieś ładunki, między kilkoma oszołomionymi ludźmi i pukam do drzwi Rickie. Otwiera i jej oczy robią się wielkie.
- Co ty tutaj robisz? - Mam coś dla ciebie. Ona stara się wyjrzeć na zewnątrz. Dzisiaj jej koronkowy top jest różowy a jej dżinsy podtrzymuje różowy pasek. - Powiedziałam żebyś trzymała się z daleka. - To jest bezpieczne, obiecuję. I chciałam żebyś to miała. Kładę torbę zakupów i popycham ją przez próg stopą. Rickie wyciąga słoik, w którym mrówki wspinają się dookoła na liściastych gałązkach. Zauważam, że ona już przygotowała farmę dla mrówek. - Ta duża to królowa. - Myślę, że wiem o tym. Nie mówię nic na temat ostatnich wydarzeń. Packard zajął się oceną więźniów Otto, co najmniej tych, którzy nie są masowymi mordercami, decydując, którzy mogą być uwolnieni bezzwłocznie — mówiąc wprost, uwolnieni pod jego opiekę — i, którzy muszą być najpierw rozczarowani. - Dzięki – mówi Rickie. - Do kitu być złapanym w pułapkę. Oglądam, jak kładzie pozostałe rzeczy na tapczanie. Baterie. Trzy butelki tequili. - Nigdy nie pomyślałam, że będę tak znudzona i zdesperowana, żeby zajmować się farmą mrówek - mówi. - Kurwa, tylko o tym mogłam myśleć odkąd odeszłaś. Patetyczne. Patrzy w górę. - Możesz wejść. - Czy będę żałowała tego? - Czy ja będę? Wtedy zdziwienie przechodzi przez jej twarz. Odwracam się i on tam jest uśmiecha się, dziury w dżinsach, włosy w oczach i niebieska koszulka tak przetarta, że jest prawie biała. On patrzy na Rickie przez chwilę, szacując jej emocjonalną strukturę. Można zawsze zorientować się kiedy to robi. Albo przynajmniej ja mogę. Nie widziałam go odkąd zostawił Mongolian Delites. Jest opalony. I wydaje się być wyższy. Wchodzi. - Jesteś gotowa do podjęcia pracy, Rickie? Widzę ruch kątem oka — olbrzymia książka o koniach lewituje z ławy. - Cholera! Cofam się, kiedy księga leci przez pokój i wbija się w ścianie jak przekarmiona latająca gwiazda. Packard podnosi brew. - Musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz być razem z nami. Przynależność do mojej załogi znaczy to, że nie możesz używać swojej mocy tylko dlatego, że tak ci się podoba. Używasz jej tylko w obowiązku i konieczności. Bycie w mojej załodze znaczy, że kiedy czujesz się rozgniewana, rozwiązujesz problemy słowami. To znaczy ślubowanie całkowitego opanowania. - Mogę to zrobić. Jestem gotowa! – mówi Rickie.
- Jesteś? To jest poważne ślubowanie, którego nie możesz złamać. Chcę, byś spędziła tę noc decydując czy możesz naprawdę dać słowo honoru, jeśli dasz go raz, nie ma odwrotu. Nie mogę pozwolić sobie na to, żebyś swoim postępowaniem przyciągała negatywną uwagę na siebie albo na moją załogę. Albo na mnie. Rickie kiwa głową żywo. - Ty żyjesz. - Będziesz wypuszczona jutro – kontynuuje Packard. Ona rozjaśnia się. - Wypuszczasz mnie jutro? Nie rozumiem. Co z Henji? - Nie musisz martwić się o niego. Posłuchaj, wyślę Szefa Sanchez'a by sprawdził cię, kiedy pole mocy opadnie. Brzydki wyraz pojawia się na twarzy Rickie. Packard wskazuje na nią. - W pewien sposób, to będzie twoje pierwsze zadanie. Możesz być grzeczna dla niego, kiedy przyjdzie cię zobaczyć? Szczęka Rickie opada. - Czy Szef Sanchez pracuje teraz dla ciebie? Packard czeka chwilę. - Nie usłyszałem odpowiedzi. Rickie widocznie bierze to za potwierdzenie, że Otto faktycznie pracuję dla Packard'a. I, że Packard ma jakiś udział w jej uwolnieniu. - Wróciłeś - mówi. - Absolutna dobroć dla Pana Sanchez'a. Dziękuję. Uważa, że Packard ją wypuszcza. Przypomina mi się jak Otto wziął na siebie zasługę za reformę Foley'a. To śmieszne, w jaki sposób Packard i Otto oboje przypisują sobie zasługi ze wszystkiego. Packard kładzie kartę na ławie. - Zadzwoń do mojego człowieka Francis'a, kiedy będziesz gotowa do pracy, on przyjdzie po ciebie i załatwi ci tymczasowe miejsce. Podnoszę słoik z mrówkami. - Domyślam się, że nie potrzebujesz tych kolesi więcej. - Psiakrew, nie! Żegnam się z Rickie i razem z Packard’em kierujemy się w stronę wind. - Wiesz, nie powinieneś tutaj jeździć windami. On naciska guzik. - To jest nowy dzień. - Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - Shelby dzwoniła. Nie chciała, żebyś szła samotnie. I chciałem porozmawiać z tobą otwarcie. Jest ta cisza między nami, która zawiera wszystko. - Chcę tego także - mówię po prostu. Wtedy winda nadjeżdża. Wchodzimy i drzwi zamykają się; zamknięci w klatce, żarówka rzuca przyćmione światło. - Szczerze, Packard, nie wiem, czy przeprosić ciebie, czy spoliczkować. - Nie przepraszaj mnie, Justine. Winda szarpię i schodzi. - Czy to znaczy, że chcesz bym cię spoliczkowała? On długo patrzy na mnie.
- Mógłbym mieć z tego przyjemność. - Och, przestań - mówię rozdrażniona, czując jak moja twarz zalewa się purpurą. - Packard, wiem, że zaryzykowałam wasze bezpieczeństwo, twoje i pozostałych przyprowadzając Otto do ciebie. Chcę byś wiedział, że nigdy nie chciałam cię zniszczyć. Nigdy bym nie chciała, że… — On uśmiecha się. - Co? - To takie zabawne, jak niewiele wiesz na swój temat. - Co to znaczy? - Jak nie dostrzegasz w pełni swojej własnej uczciwości. Wiedziałem z czym mam do czynienie. Patrzy z ukosa. - Wiedziałem, że jeśli cię oszukam możesz zostać moim najsilniejszym sojusznikiem albo moim najbardziej zagorzałym wrogiem. - Mam nadzieje, że nie jestem żadnym z nich. - Noc jest jeszcze młoda. Jasność znika z jego twarzy i patrzy na mnie w sposób, kiedy chce coś ważnego powiedzieć. - Pasujemy do siebie Justine. Wiem, że czułaś to zanim tak się pogniewałaś. Nie zignorujesz prawdy o nas na zawsze i przyjdziesz do mnie nie tylko, jako deziljuzionista. - Packard —Podnosi rękę. - Skończyłem. Za wyjątkiem tego, że chcę podziękować za wykonanie mojego alternatywego planu, który właściwie w jakiś sposób okazał się lepszy. Zadziwiające jak to się układa. Uśmiecham się. Dobry stary Packard. - W jakiś sposób - powtarza. - Naprawdę myślisz, że Rickie może się kontrolować? Ostrzegam cię, ona jest dość agresywna. - Zapominasz o tym, co tylko ja mogę zobaczyć. Ona tylko potrzebuje świadomości, że dąży do czegoś. … Przerywa, zamyślony przez chwilę. Drzwi się otwierają. - Znajduję, że około jednej trzeciej więźniów Otto nadaje się by ich uwolnić; resztę będziemy musieli rozczarować. Mam łatwy jeden cel dla ciebie w tym tygodniu. Telepata z obsesją patogenów w powietrzu. - Jak oszukam telepatę? - Mam faceta, który może pokazać ci jak. Idziemy wolno przez hol na dziedziniec pełen chwastów rosnących w roztrzaskanym betonie. - Co ona będzie robiła? Rickie? - Będzie mięśniem. Będzie pracowała z Francis'em. Ona jest bardzo potężnym telekinetykem. Podnoszę brwi. - Potrzebujesz dużo mięśni? - Cienista ręka Prawa wymaga mocnych mięśni Justine. Albo powiem to dokładniej,
cienista ręka Otto. Na tym polega istota naszego porozumienia. Jestem wolny tak długo jak długo rozczarowujemy tego, kogo on wskaże. Dajemy mu władzę, ty i ja. My wszyscy. Otto będzie ubiegał się o posadę burmistrza i wygra. To nie mogłoby ułożyć się lepiej dla niego. - Myślę, że to ułożyło się dobrze także dla ciebie. Patrzy na mnie w sposób nieodgadniony. Uśmiecham się. - Chodź. Prowadzę go do kępy chwastów, gdzie metalowe ogrodzenie styka się z chodnikiem; Klękam odkręcam wieko słoika i przechylam zawartość na piaszczystą ziemię. Packard kuca i rozchyla chwasty na bok, tak bym mogła wycelować mrówki wprost na żyzny, bogaty grunt. W tym momencie zauważam, że on nadal nosi niebieską bransoletkę Diesl'a. Bransoletkę, którą przysięgał nigdy nie zdejmować, dopóki nie dokona zemsty. Patrzy w górę jego zielone oczy wspaniałe w świetle słonecznym. Zobaczył, że gapię się na nią. On wie, o czym myślę. - Nie martw się. Pozostawanie Otto poza wytyczoną drogą, to znaczy również nie zabijanie go. Tak długo jak on pozostaje poza moją drogą. Możesz pójść i donieść o tym twojemu nowemu chłopakowi. - Nie rób tego, Packard. - Wybrałaś źle Justine. - Wybrałam promowanie wolności i przemiany. On nachyla głowę. - To jest motto? - Powinieneś także mieć motto, Packard. - Motto jest patetycznym substytutem dla poglądów. Wstaje i wyciąga rękę, by pomóc mi wstać i przyjmuję ją. - Justine – szepcze pociągając mnie i puszcza. - Packard - mówię. Wyciąga z kieszeni ciemne okulary przeciwsłoneczne i zakłada je, odchodząc bez słowa w dół chodnika. Słyszę, ruch silnika samochodu i widzę Carter'a i Helmut'a, siedzących w zaparkowanym niedaleko lśniącym niebieskim starym kabriolecie, zupełnie tak jak Rickie opisała. Packard wskakuję od strony pasażera i odjeżdżają. Oglądam ich z perspektywy bloku przez całą drogę, aż znikają ukryci ruchem z naprzeciwka. Wysoko na budynku widnieje twarz Otto, wytrawiona w ścianie czwartego piętra patrząca na obywateli i miasto jak gryf ( Wikipedia - Gryf – mityczne zwierzę przedstawiane najczęściej z ciałem lwa oraz z głową i skrzydłami orła) przenikliwe oczy i ostre szpony. Zamykam wieko na pustym słoiku i idę do domu.
Tłumaczenie: Klarisssa
Betowanie: kasiaballou