ORSON SCOTT CARD Chaos (Przek ad: Piotr W. Cholewa) C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w ...
6 downloads
29 Views
990KB Size
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ORSON SCOTT CARD
Chaos (Przek ad: Piotr W. Cholewa)
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
WST P
Pomi my kwesti , dlaczego kto w ogóle staje si pisarzem. Sama arogancja wiary, e inni ludzie powinni p aci za czytanie naszych s ów, dowodzi, e my, pisarze, nie nadajemy si do ycia w przyzwoitej spo eczno ci. Jednak niewiele jest spo eczno ci wynagradzaj cych skromno
i pogardzaj cych tymi, którzy wpychaj si w wiat o reflektorów. Natomiast
wszystkie ludzkie spo eczno ci t skni za tymi, co opowiadaj historie; a tych, których historie lubimy, sk onni jeste my dobrze wynagradza . Równocze nie ci, co opowiadaj , bez przerwy na nowo okre laj i definiuj spo ecze stwo. A spo ecze stwo p aci nam za k sanie ki, która karmi. Jeste my ptakami, które niszcz i na nowo odbudowuj ka de gniazdo na drzewie. Dlatego zapomnijmy o pytaniu, czemu zosta em pisarzem. Zamiast niego zadajmy atwiejsze: dlaczego postanowi em pisa science fiction? Prosta odpowied
brzmi,
e wcale nie postanowi em. Niektórzy rodz
si
do
fantastyki, inni wybieraj fantastyk , a jeszcze innym fantastyka zostaje wmuszona. Ja nale do tej trzeciej kategorii. Z wyboru by em dramatopisarzem. Owszem, zacz em studiowa archeologi , jednak szybko odkry em,
e by
archeologiem niekoniecznie oznacza by
Thorem Heyerdahlem czy Yigaelem Yadinem. Oznacza raczej sortowanie o miu miliardów skorup. Oznacza przesypywanie góry
eczk do herbaty. Krótko mówi c, oznacza prac . A
zatem nie jest to dziedzina dla mnie. W czasie dwóch semestrów, jakie zaj o mi dokonanie tego odkrycia, wys ucha em czterech wyk adów o teatrze na ka dy wyk ad z archeologii, i w wi kszo
nie w teatrze sp dza em
czasu. Ucz szcza em do szko y Brighama Younga, wi c zanim jeszcze rozpocz -
em studia, bra em udzia w uniwersyteckich zaj ciach teatralnych. Przez wszystkie lata studiów zajmowa em si produkcj i wyst powa em na scenie. Jako aktor nie osi gn em wiele - by em zbyt intelektualny, nie potrafi em w dostatecznym stopniu wykorzystywa cia a, na scenie nie wypada em wi c swobodnie. Ale e wietnie czyta em na przes uchaniach, stale dostawa em role. I kiedy zrezygnowa em z archeologii, teatr na mnie czeka . Po raz pierwszy wiadomie podj em decyzj opart na mojej autobiografii. Zamiast analizowa swoje uczucia (które i tak zmienia y si co godzina) albo uk ada
mieszn list “za" i
“przeciw", która zawsze wydaje si taka racjonalna, po prostu spojrza em na kilka ostatnich lat ycia. Przekona em si , e jedyne, do czego stale wraca em, nie dbaj c, czy przyniesie mi jak kolwiek korzy , to teatr. Zmieni em wi c kierunek studiów, w ten sposób okre laj c
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
asn przysz
.
Pierwszym skutkiem tej decyzji by a utrata stypendium. Studiowa em na Uniwersytecie Brighama Younga z pe nym stypendium prezydenckim - czesne, ksi ki, mieszkanie. Musia em jednak utrzymywa wysok
redni , co wprawdzie by o atwe w
przedmiotach naukowych, ale diabelnie trudne w subiektywnym wiecie sztuki. Sprawa by a wyj tkowa - aden z prezydenckich stypendystów nie zajmowa si dot d sztuk , nie istnia wi c mechanizm przeliczania subiektywnych ocen. Je li pracowa em ile si nad tematem akademickim, dostawa em bardzo dobry. Kropka.
adnych problemów. Ale pracuj c nad
sztuk mog em zaharowa si na mier , stara si ze wszystkich si , a mimo to otrzyma dostateczny, poniewa wyk adowca nie zgadza si z moj interpretacj , nie odpowiada o mu moje rozegranie akcji albo zwyczajnie mnie nie lubi i kto zechcia by si k óci ? Nie by o w tym nic mierzalnego. Zatem studia artystyczne kosztowa y mnie sporo pieni dzy. Nauczy y te , e nie da si zadowoli krytyka, który postanowi nie lubi twojego dzie a. Musia em starannie dobiera wyk adowców albo godzi si na z e oceny. Robi em jedno i drugie. Ale je li nie pracowa em dla stopni i nie próbowa em zmieni si tak, by pasowa do z góry przyj tych przez wyk adowców za ciwie pracowa em? Odpowied
, jakie powinno by moje dzie o, to, nad czym
u wiadamia em sobie stopniowo, ale kiedy ju
j
zrozumia em, nigdy si nie cofn em. Odrzuci em sugesti jednego z profesorów literatury, e cz owiek powinien pisa
dla siebie. Jego zachowanie by o oczywistym zaprzeczeniem
wznios ej idei “tworz dla siebie i dla Boga". Przez pó
ycia wciska swoje teksty ka demu,
kto tylko zechcia je przeczyta albo wys ucha . Cz owiek ten u wiadomi mi to, czego sam si ju domy la em: sztuka to dialog z publiczno ci . Jedynym powodem tworzenia sztuki jest przedstawienie jej innym ludziom; a przedstawia si j innym ludziom po to, by ich zmieni . To, co tworz , musi zmienia
wiat, uzna em, inaczej nie warto si tym zajmowa .
W ci gu roku od uzyskania dyplomu pisa em sztuki. Nie planowa em tego. Nie uznawa em pisania za sposób zarabiania na ycie. W mojej rodzinie pisanie by o czym , co si po prostu robi. Tato cz sto kupowa “Writer's Digest"; par razy, jako nastolatek, bra em udzia w ich konkursach. G ównie jednak uwa
em, e pisanie to skecze i obrazki w szkole
albo przy ko ciele - mormoni zawsze cenili teatr. Pisanie oznacza o te , e mog , je li tylko mam jakie poj cie o temacie, bez wi kszego k opotu stworzy prac egzaminacyjn . Ale to przecie nie zawód. Jako
pocz tkuj cy
re yser
prze
em
frustracje
zwi zane
z
realizacj
nieodpowiednich scenariuszy. Kiedy asystowa em przy studenckiej produkcji kwiatów dla Algernona, znalaz em w ko cu profesora - re ysera - który przyzna mi racj : drugi akt by
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
straszny. Czyta em opowiadanie i zachwyci o mnie, dlatego tak mocno by em rozczarowany dnymi wyborami, jakich dokona autor adaptacji. Za zgod re ysera wróci em do domu i napisa em drugi akt na nowo. Wykorzystali my moj wersj . Mniej wi cej w tym samym czasie (tak mi si wydaje) ucz szcza em na zaj cia z interpretacji, obejmuj ce te teatr czytelnika. Podoba a mi si koncepcja ogo ocenia sceny i pozwolenia aktorom - w zwyk ych ubraniach, bez przygotowania - na odegranie historii przed publiczno ci . W ramach zaj
napisa em adaptacj Tell Me that You Love Me, Junie Moon
Marjorie Kellogg. Uwielbia em t ksi najlepszych utworów, poniewa
, a adaptacja by a (i wci
jest) jednym z moich
zachowuje zarówno fabu , jak i ostry styl pisania.
Poprosi em o zgod na re yserowanie przedstawienia. Odpowiedziano mi, e na interpretacji nie przewiduje si re yserowania przez studentów. Tylko na jednych zaj ciach uczniowie mog re yserowa sztuk , odby em ju te zaj cia, zaliczy em na dostateczny i to wszystko. Ale to nie by o wszystko. Mój wyk adowca, Preston Gledhill, okaza zrozumienie, nagi
troch
przepisy i dosta em swoje przedstawienie: dwie noce w Teatrze
Eksperymentalnym, gdzie robi em teatr czytelnika tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Publiczno by y zas
mia a si w odpowiednich miejscach. Szlochali na ko cu. Oklaski na stoj co one. Aktorzy do dzi pami taj - ja równie - e stworzyli my co niezwyk ego.
Owszem, wykorzysta em cudz przekona a mnie,
e potrafi
opowie , ale ta studencka produkcja po raz pierwszy stworzy
scenariusz i przedstawienie, które publiczno
przyjmie do siebie. Zmieni em ludzi. Po tych dwóch udanych adaptacjach postanowi em na powa nie spróbowa dramatopisarstwa. Charles Wnitman, w tamtych czasach (pó ne lata sze dziesi te) ulubieniec studentów, wyk ada te mormo skiego. Uwa
dramatopisarstwo i by gor cym entuzjast
teatru
, e zajmuj cy si teatrem m odzi mormoni powinni tworzy sztuki
dla w asnej spo eczno ci. Zgadza em si z nim - i wci
si zgadzam. Nigdy nie przesta em
tworzy mormo skich sztuk, cz sto daj c im pierwsze stwo przed bardziej widoczn
i
lukratywn karier “w wiecie". Wyk ady Whitmana otworzy y luz : napisa em kilkana cie sztuk. Próbowa em swych si w realizmie, komedii, dramacie wierszem, jednoaktówkach - we wszystkim, co nie ucieka o na drzewo i pozwoli o si pisa . Adaptowa em opowie ci z historii mormonów i z Ksi gi Mormona; wykorzystywa em historie z rodziców. A przez ca y ten czas wci
uwa
ycia w asnego i
em si g ównie za aktora i re ysera.
Z faktu, e pisa em wiele sztuk, nie wynika jeszcze, e by em dramatopisarzem. Projektowa em te zajmowa em si
kostiumy, robi em charakteryzacje, budowa em dekoracje. Nie
wiat em z tego tylko powodu, e cierpia em na zdrowy l k przestrzeni. Nie,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nie by em dramatopisarzem, by em teatralnym cz owiekiem do wszystkiego.
wiadom
decyzj
kolegów
o pisarstwie podj em jednak dopiero pewnego dnia, kiedy z grup
siedzieli my na Wydziale Teatralnym - chyba by o to jakie zebranie, ale nie pami tam. Mijaj cy nas przypadkiem profesor zwróci
si
do mnie: “A wi c chcesz zosta
dramatopisarzem?" Co w tych s owach mnie urazi o. Pomy la em, e stworzy em z tuzin sztuk wystawianych przy pe nej sali. By em pisarzem w takim samym stopniu, w jakim on by aktorem, re yserem czy nauczycielem - poniewa
spróbowa em tego i zdo
em
usatysfakcjonowa publiczno . Odpowiedzia em wi c do
ch odnym tonem: ,,Nie chc by
dramatopisarzem. Ja jestem dramatopisarzem". Wkrótce potem odbywa y si akurat jego zaj cia i wobec ca ej grupy nawi za do naszej rozmowy. “Niektórzy z was zostan aktorami, niektórzy re yserami, a niektórzy dramatopisarzami", powiedzia . Po czym wskaza mnie palcem. “Z wyj tkiem tego oto Scotta Carda, który ju jest dramatopisarzem". Wszyscy si
miali. Drwina, jak - zdawa o mi si -
us ysza em w jego g osie, rozgniewa a mnie i rozczarowa a. Potem dowiedzia em si , e ten komentarz mia wyra
szacunek; pó niej pracowali my razem nad kilkoma projektami.
Wtedy jednak odbiera em wszystko z paranoj typow dla przeczulonych, dojrzewaj cych ch opców. Uzna em jego s owa za wyzwanie. Rozmy la em o nich przez kilka dni. Tygodni. W ko cu doszed em do wniosku, e przecie jestem dramatopisarzem, a wszystkie inne zaj cia teatralne s nieistotne. Mog em osi gn zrobi oby to wielkiej ró nicy - moja przysz
w nich sukces lub ponie
pora
, ale nie
wi za a si z pisarstwem.
Przeskocz teraz kilka lat. Lat, w czasie których zorganizowa em zespó teatralny, który - w pewnym sensie - odniós wielki sukces. Jednak po tych kilku latach mia em dwadzie cia tysi cy dolarów d ugów przy pi ciu tysi cach dolarów rocznego dochodu. Moje sztuki by y popularne, jednak b dne decyzje finansowe - moje decyzje, musz zaznaczy doprowadzi y do katastrofy. Rozwi za em zespó i powinienem wtedy og osi bankructwo firmy i w asne. Zamiast tego postanowi em wszystko sp aci . Jak? Moje dochody jako redaktora w wydawnictwie Uniwersytetu Brighama Younga nie wystarcza y,
eby znacz co zmniejszy
kwot
zad
enia. Musia em zarobi
jakie
dodatkowe pieni dze. W jaki sposób? Potrafi em tylko pisa , a e moje sztuki przeznaczone by y dla mormo skiej publiczno ci, w aden sposób nie mog y mi przynie
takich zysków.
Po prostu nie wystarczy oby widzów z pe nymi portfelami. Zastanawia em si , czy nie pisa dla publiczno ci nowojorskiej, to jednak by oby ryzykowne i wymaga oby tak wielkich inwestycji czasowych, e zrezygnowa em z pomys u. Postanowi em pisa beletrystyk . W pewien sposób by o to równie ci kie zadanie, jak pisanie sztuk teatralnych dla
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ameryka skiej publiczno ci jako takiej. Ró nica polega na tym, odkrywa, i poniós kl sk . Mo na przez lata wysy nie osi gn
e cz owiek szybciej
swoje sztuki do teatrów nowojorskich i
niczego - sko czy bez publiczno ci, bez pieni dzy i bez przysz
samej sytuacji mo na si znale
ci. A w tej
po zaledwie kilku miesi cach rozsy ania maszynopisów
powie ci i opowiada . A kiedy zastanowi em si , jaki typ literatury mi odpowiada, bez trudu wybra em science fiction. Chcia em zacz
od opowiada , a pod tym wzgl dem science fiction
gwarantuje najszerszy rynek. Po pierwsze dlatego, e zarabia si na tym niewiele, wi c znani powie ciopisarze trzymaj
si
zwykle z daleka, oddaj c pole krótkich tekstów nowym
nazwiskom. Po drugie, poniewa science fiction ywi si niezwyk w niej witani ch tniej ni gdzie indziej. Prawdziwa niezwyk dobrym substytutem jest niezwyk
ci , wi c nowi twórcy s wymaga geniuszu, ale jej
zawarta w unikalnym g osie ka dego twórcy. Kiedy
wi c autor science fiction jest równocze nie nowy i kompetentny, rozb yskuje pozornym geniuszem i fantastyka przyjmuje go z otwartymi ramionami (inni mogliby powiedzie , e prze uwa go, po yka, a potem wymiotuje, ale takie stwierdzenie by oby wulgarne i nieuprzejme; nie zawsze przecie tak si dzieje). Tak wi c, z czysto finansowych wzgl dów, zad
ony po uszy, wybra em science
fiction. Mia em szcz cie i ju drugie wys ane opowiadanie sprzeda o si po kilku zaledwie próbach (o których opowiadam w innym miejscu), po czym zaj o drugie miejsce w plebiscycie nagrody Hugo i zyska o dla mnie Nagrod Campbella dla najlepszego debiutu. Dopóki zatem ludzie p acili mi zapisanie science fiction, dlaczego mia bym przesta ? To by a barwna, dowcipna, swobodna odpowied . A tak e oszustwo. Poniewa
przez ca y czas, kiedy “by em" dramatopisarzem, pisa em te
science
fiction. Zanim stworzy em jak kolwiek sztuk , w wieku szesnastu lat wpad em na pomys opowiadania, które w ko cu sta o si Gr Endera. Chodzi em na kursy pisarskie w BYU i chocia mia em do
rozs dku, eby nie oddawa SF na sprawdzianach, to sercem by em przy
historiach Worthingów, które pisa em, zanim jeszcze wystawiono moj pierwsz sztuk . Podobnie jak sztuki, moje opowiadania powstawa y na liniowanych kartkach z ko onotatników i na pocz tku matka przepisywa a mi je na maszynie. Wysy em je potem i jak skarb przechowywa em wszystkie odmowy. Nie by o ich wiele - par opowiada , kilka odpowiedzi. Ale mi dzy odmowami -i mi dzy sztukami - zajmowa em si literatur z takim zapa em, jak niczym innym w yciu. Zostawmy wi c dowcipne odpowiedzi i spytajmy jeszcze raz: dlaczego science fiction? Dlaczego opowiadania, jakie przychodz mi do g owy, zawsze nale
do science
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
fiction i fantasy? Nie dlatego, e nie czyta em nic poza SF. Wr cz przeciwnie; kilka razy prze
em co prawda okres zauroczenia fantastyk , jednak w szkole redniej i na studiach
czyta em tylko SF i fantasy, które by o w modzie. Czyta em Diun , kiedy wszyscy czytali Diun ; tak samo W adc Pier cieni, Fundacj , I Sing the Body Electric i S onecznikowe wino. Równocze nie czyta em The Wall and the White Lotus Herseya, Fountainhead Ayn Rand, Stanyan Street and Other Sorrows Roda McKuena. Do licha, czyta em nawet Khalila Gibrana. Mo e nie bra em prochów, ale te nie by em ca kiem odizolowany od swojego pokolenia (na szcz cie, zanim ukaza a si Mewa, zd uzna
em wystarczaj co wydoro le , eby natychmiast
j za miecie). Nigdy, ani razu, nawet przez chwil nie my la em o sobie jako
“czytelniku science fiction". Niektóre fantastyczne ksi ki by y dla mnie objawieniem, to prawda, ale nie bardziej ni inne - a adna nie wywar a takiego wp ywu, jak Szekspir i Joseph Smith, dwaj pisarze, którzy bardziej ni ktokolwiek inny uformowali styl, w jakim my
i
pisz . Je li nie by em czytelnikiem science fiction jako takim, dlaczego impuls opowiadania historii objawi si u mnie w formie fantastyki? My impuls pisania sztuk zawsze wyra mormo skiej. Mo liwo gdy
si
, e z tej samej przyczyny, dla której
w tre ciach przeznaczonych dla publiczno ci
transcendencji to tylko cz
mormonizm nie jest religi
transcendentaln
wyja nienia. Wa niejszy jest fakt -
e science fiction, podobnie jak
mormonizm, dostarcza s ownika dla racjonalizacji transcendencji. To znaczy, e w granicach science fiction mo liwe jest odnalezienie sensu ycia bez uciekania si do Tajemnicy. Nie lubi Tajemnicy (chocia uwielbiam tajemnice); uwa am, e to nazwa, jak nadajemy naszej decyzji, by nie stara si rozumie . Od Josepha Smitha nauczy em si odrzuca ka filozofi , która wymaga prze kni cia paradoksu, jakby by wyrazem g bi; nauczy em si , e je li co nie ma sensu, to prawdopodobnie jest bzdur . W ramach science fiction mog em zrzuci kajdany realizmu i tworzy
wiaty, w których problemy, o jakie mi chodzi o, by y
wyra one czysto i wyra nie. Histori mo na opowiedzie wprost. Mo e o czym mówi . Od tego czasu pozna em sposoby, by bardziej realistyczna literatura tak e o czym mówi a - ale nie takie, jakich próbowali mnie nauczy moi profesorowie. M tne sposoby, stosowane przez wspó czesnych literatów ameryka skich, prowadz do bankructwa, poniewa zaniedbuj publiczno . S jednak pisarze, którzy poza fantastyk dokonuj tego, o czym w wieku dwudziestu trzech lat s dzi em, e jest mo liwe tylko w jej granicach. My
tu o
Cold Sassy Tree Olive Ann Bums jako kamieniu milowym, który przekona mnie, wszystkich tak zwanych Tajemnic mo na dosi gn
poprzez opowie ci o mi
e
ci, o seksie i o
mierci, o potrzebie przynale enia, o pragnieniach cia a i poszukiwaniu indywidualnych warto ci; Spo eczno , Cielesno , To samo . Tak naprawd wszystkie opowie ci dotycz
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tej triady. Najlepsze z nich to te, które czyni to lepiej dla konkretnej publiczno ci, w konkretnym miejscu i czasie. Stopniowo próbuj wi c pisa inne utwory, dla czytelników spoza spo eczno ci mormonów i spo eczno ci science fiction. Nie zmienia to faktu, nie w science fiction po raz pierwszy znalaz em mo liwo
e
mówienia do niemormonów
o sprawach dla mnie najwa niejszych. Dlatego pisa em science fiction, pisz science fiction i pisa science fiction jeszcze przez wiele lat.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
l. TYSI C MIERCI
- Nie b dziesz przemawia - uprzedzi oskar yciel. - Nie s dz , eby mi pozwolili - odpar Jeny Crove, udaj c pewno
siebie, której
wcale nie czu . Oskar yciel nie zachowywa si wrogo; bardziej przypomina re ysera szkolnego przedstawienia ni cz owieka, który d
do mierci Jerry'ego.
-Nie tylko ci nie pozwol - ostrzeg -ale je li spróbujesz, sko czy si to dla ciebie o wiele gorzej. Mamy ci jak na talerzu. Znale li my wi cej dowodów, ni potrzebowali my. - Niczego nie wykazali cie. - Wykazali my, e wiedzia Wiedzia
- nie ust powa oskar yciel. -Teraz nie warto si k óci .
o zdradzie i nie zameldowa
, a to równa si pope nieniu zdrady.
Jerry wzruszy ramionami i odwróci g ow . ciany celi by y z szarego betonu, drzwi z litej stali. Zamiast zawieszony na wbitych w mur hakach. Za toalet
s
ka dosta hamak
o wiadro ze zdejmowanym
plastykowym siedzeniem. Ucieczk trudno by o sobie nawet wyobrazi . W tu nic, co mog oby zaj
inteligentnego cz owieka na d
tygodnie, jakie tu sp dzi , nauczy si na pami
ej ni pi
ciwie nie by o
minut. Przez trzy
ka dej szczeliny betonu, ka dej rubki w
drzwiach. Nie mia ju na co patrze - z wyj tkiem oskar yciela. Niech tnie spojrza mu w oczy. - Co powiesz, kiedy s dzia spyta, czy przyznajesz si do winy? - Nolo contendere. - Dobrze, ale by oby adniej, gdyby powiedzia : jestem winny - poradzi oskar yciel. - Nie podoba mi si to s owo. -Nie zapominaj o jednym. B
ci filmowa trzy kamery. Proces zostanie nadany na
ywo. Jeste reprezentantem wszystkich Amerykanów. Musisz zachowywa si godnie i spokojnie uzna fakt, e twój wspó udzia w zabójstwie Petera Andersena... - Andrejewicza... - Andersena, doprowadzi ci na próg mierci, a teraz wszystko zale y od aski s du. Id na lunch. Zobaczymy si jeszcze wieczorem. I pami taj: adnych przemówie . adnych opotów. Jerry kiwn
g ow . Nie warto si k óci . Przez ca e popo udnie wiczy koniugacje
nieregularnych czasowników portugalskich.
owa , e nie mo e cofn
si w czasie i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
odwróci tej chwili, kiedy zgodzi si rozmawia ze starcem, który odkry mu plan zabójstwa Andrejewicza. - Teraz musz ci zaufa - powiedzia wtedy starzec. - Temos que confiar no senhor americano. Kochacie wolno , ne? Kochamy wolno ? Kto jeszcze o tym wiedzia ? I czym jest wolno ? e wolno robi szmal? Rosjanie byli sprytni; wiedzieli, e je li pozwol Amerykanom zarabia , nikt si nie dzie przejmowa , jakim j zykiem mówi rz d. Zreszt rz d i tak mówi po angielsku. Propaganda, któr go karmili, wcale nie by a zabawna. By a a nazbyt prawdziwa. Stany Zjednoczone nigdy nie zazna y tak d ugiego okresu spokoju. Od czasów hossy po wojnie w Wietnamie, trzydzie ci lat temu, gospodarka nigdy jeszcze nie znajdowa a si w tak kwitn cym stanie. Leniwi, potulni Amerykanie jak zwykle zajmowali si interesami, jakby zawsze marzyli o portretach Lenina na cianach i na plakatach. Niczym si od nich nie ró ni em, przypomnia sobie. Wys z przysi
em podanie o prac razem
wierno ci. Pokornie przyj em propozycj pracy guwernera u jakiego wysokiego
dzia acza partii. Przez trzy lata, w Rio, uczy em nawet jego przekl te dzieciaki. Powinienem pisa sztuki. Ale o czym mam pisa ? Mo e komedie? Jankes i komisarz - mieszna opowie kobiecie komisarzu, która wychodzi za m
o
za Amerykanina b kitnej krwi, producenta
maszyn do pisania. Oczywi cie nie ma kobiet komisarzy, ale trzeba podtrzymywa iluzj równego i wolnego spo ecze stwa. - Bruce, kochanie - mówi komisarz z delikatnym, ale bardzo seksownym rosyjskim akcentem. - Twoja fabryka maszyn do pisania jest podejrzanie bliska uzyskania dochodu. - A gdyby przynosi a straty, donios aby na mnie, co, moja ma a kluseczko? (Wybuchy miechu Rosjan na widowni; Amerykanie nie s rozbawieni, ale w ko cu ynnie mówi po angielsku i nie potrzebuj takich prostych dowcipów. Zreszt partia i tak musi zaaprobowa
wszystkie recenzje, wi c nie trzeba si
martwi o krytyków. Niech
Rosjanie si bawi i pieprzy ameryka sk widowni !) Dialog trwa dalej: - Wszystko dla dobra Matki Rosji. - Pieprzy Matk Rosj . - Zrób to koniecznie - mówi Natasza. - Mo esz mnie uzna za jej wcielenie. O, tak. Rosjanie uwielbiaj seks na scenie. W Rosji jest oczywi cie zakazany, ale przecie wiadomo, e Amerykanie s dekadentami. Równie dobrze móg bym projektowa karuzele w Disneylandzie, my la Jerry. Albo
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pisa teksty do wodewilu. Albo jeszcze lepiej: wsadzi g ow do piekarnika. Chocia przy moim szcz ciu pewnie by by elektryczny. Móg zasn
- nie by tego pewien. Ale drzwi otworzy y si , a on uniós powieki, cho
nie s ysza zbli aj cych si kroków. Cisza przed burz ... a teraz burza. nierze byli m odzi, ale to nie S owianie. Pos uszni, cho
byli Amerykanami.
Niewolnicy S owian. Mo na by to umie ci w jakim wierszu, pomy la , gdyby pozosta jeszcze kto , kto chce czyta polityczne wiersze. odzi ameryka scy
nierze (maj nieodpowiednie mundury; nie pami tani ju
dawnych, ale te nie s szyte dla ameryka skich cia ) prowadzili go przez korytarze, po schodach, przez drzwi, a w ko cu znale li si na dworze i wsadzili go do opancerzonej furgonetki. Czy oni sobie wyobra aj , e nale y do spisku i towarzysze przyb ratunek? Czy nie wiedz , e cz owiek w jego sytuacji nie ma ju
mu na
adnych przyjació ?
Jerry widzia ju co takiego w Yale. Doktor Swick by cz owiekiem lubianym, chyba najlepszym wyk adowc na wydziale. Potrafi najgorsze mieci zmieni w sztuk , obsadzi fatalnych aktorów i sprawi , eby dobrze wypadli, wpu ci apatyczn widowni i zmieni ich w ludzi pe nych entuzjazmu i nadziei. A potem, pewnego dnia, policja wpad a do jego domu i odkry a, e Swick wraz z czwórk aktorów wystawiali sztuk dla grupy najwy ej dwudziestu przyjació . Có to by o... Kto si boi Virginii Woolf?, przypomnia sobie Jeny. Smutna sztuka, rozpaczliwa, ale ostra. Dowodz ca,
e rozpacz jest
czym
paskudnym,
niszczycielskim. Ukazuj ca k amstwa jako samobójstwo. Krótko mówi c, sztuka budzi a w widzach uczucie, e, na Boga, co jest nie tak z ich yciem, e spokój jest tylko iluzj , dobrobyt oszustwem, e ambicje Ameryki zosta y wypalone i tak wiele znikn o z tego, co dobre i dumne... Jerry u wiadomi sobie,
e ma zy w oczach.
nierze, siedz cy z nim w
opancerzonej furgonetce, odwracali g owy. Jerry wytar oczy. Gdy tylko rozesz a si wie
o aresztowaniu Swicka, nagle okaza o si , e nikt go nie
zna. Ktokolwiek mia jego listy, wiadomo ci od niego czy nawet notatki z wyk adów z jego nazwiskiem, zniszczy je natychmiast. Nazwisko znikn o z ksi ki telefonicznej. Klasy, gdzie wyk ada , wieci y pustk , poniewa nikt nie przychodzi . Nikt nawet nie liczy na zast pstwo, gdy uniwersytet nie posiada informacji, e w ogóle by taki wyk ad, a nawet taki profesor. Dom zosta sprzedany, ona si wyprowadzi a i nikt nawet jej nie po egna . A potem, prawie rok pó niej, w wiadomo ciach CBS (gdzie zawsze nadawano sprawozdania z oficjalnych procesów) pokazali dziesi
minut Swicka, który p aka i powtarza :
- Ameryka nie zazna a niczego lepszego ni komunizm. Z mojej strony by o to g upie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i niedojrza e pragnienie wykazania si i zakpienia z w adz. Niczego nie planowa em. Myli em si . Rz d okaza mi wi cej aski, ni na to zas
em.
I tak dalej. G upie s owa, ale Jerry patrzy ca kowicie przekonany. Mo e sam tekst nie mia znaczenia, lecz twarz Swicka wyra
a skupienie; mówi szczerze.
Samochód zahamowa i tylne drzwi otworzy y si
w
nie w chwili, gdy Jerry
przypomnia sobie, e spali egzemplarz podr cznika dramatopisarstwa Swicka. Spali , ale najpierw przepisa wszystkie g ówne tezy. Niewa ne, czy Swick o tym wiedzia , czy nie, ale co
po sobie zostawi . A co ja zostawi ? - zastanawia si
dzieciaków, które pewnie teraz mówi
ju
Jerry. Dwójk
rosyjskich
po angielsku, a których ojciec wylecia w
powietrze na ich oczach; jego krew zachlapa a im twarze, poniewa Jerry go nie uprzedzi ? Có za dziedzictwo. Przez chwil poczu wstyd. ycie to ycie, niewa ne, czyje i jak prze ywane. A potem przypomnia sobie t noc, kiedy Peter Andrejewicz (nie, Anderson; ostatnio modne jest udawanie Amerykanina, pod warunkiem wezwa go po pijanemu i jako pracodawca (tzn. w
e naprawd
jest si
Rosjaninem)
ciciel) za da , eby Jerry na przyj ciu
odczyta go ciom swoje wiersze. Jerry próbowa si roze mia , ale Peter nie by a tak pijany; nalega . Jerry wróci wi c na gór , przyniós wiersze i czyta je grupie m czyzn, którzy ich nie rozumieli, i grupie kobiet, które rozumia y i by y tylko rozbawione. Ma y Andre powiedzia potem: - To by y dobre wiersze, Jerry. Ale Jerry czu si
jak dziewica, która zosta a zgwa cona, a potem dosta a od
gwa ciciela dwa dolary napiwku. Rzeczywi cie Peter da mu premi , a Jerry j wyda . Charlie Ridge, adwokat Jerry'ego, czeka na niego tu za progiem s du. - Jerry, ch opie, nie le sobie dajesz rad . W ogóle nie straci
na wadze.
- Na diecie z czystego krochmalu musia bym ca y dzie biega dooko a celi, eby zachowa lini . miech. Cha, cha. Ale si
wietnie bawimy. Ale jeste my jowialni.
- Pos uchaj, Jerry. Musisz to zrobi jak nale y. Sam wiesz. Oni mierz reakcj widowni i potrafi oceni , w jakim stopniu jeste szczery. Musisz mówi z przekonaniem. - Czy dawniej adwokaci nie próbowali walczy o swoich klientów? - spyta Jerry. - Takie podej cie do niczego ci nie doprowadzi. Nie yjemy w dawnych dobrych czasach, kiedy mogli cz owieka uniewinni z powodu jakiego formalnego uchybienia, a dobry prawnik potrafi odk ada proces przez pi
lat. Jeste winny jak diabli, lecz je li b -
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dziesz wspó pracowa , nic ci nie zrobi . Po prostu ci deportuj . - Niez y z ciebie kumpel - odpar Jerry. - Kiedy stoisz po mojej stronie, to naprawd nie mam si o co martwi . - S usznie - powiedzia Charlie. - I nie zapominaj o tym. W sali s dowej sta y kamery. (Jerry s ysza , e za dawnych czasów wolnej prasy cz sto usuwano kamery z sali s dowej. Ale wtedy oskar ony zwykle si nie przyznawa i prawnicy z obu stron nie mogli realizowa tego samego scenariusza. Mimo wszystko zosta a jeszcze prasa i dziennikarze wygl dali tak, jakby wierzyli, e s wolni.) Przez prawie pó godziny Jeny nie mia nic do roboty. Widownia (ciekawe, czy im ac , zastanawia si Jeny; w Ameryce na pewno) zaj a miejsca i przedstawienie zacz o si dok adnie o ósmej. Wszed s dzia; wygl da imponuj co w swojej todze, g os mia d wi czny i silny, jak ojciec w serialu, upominaj cy zbuntowanego syna. Ktokolwiek przemawia , zwraca si do kamery, nad któr p on o czerwone wiate ko. Jeny by zm czony. Wci
by zdecydowany wykorzysta ten proces dla swoich celów, ale zastanawia
si , co mu z tego przyjdzie. Czy rzeczywi cie zrealizuje jakie cele? Z pewno ci ukarz go bardziej surowo. Z pewno ci si rozz oszcz i odetn mu mikrofon. Ale przygotowa swoj mow ; by aby to pe na pasji scena fina owa jakiej sztuki (“Crove przeciwko komunistom", a mo e “Ostatni krzyk wolno ci"), a on by bohaterem, który z rado ci oddaje ycie za mo liwo
wzbudzenia odrobiny patriotyzmu (odrobiny inteligencji, do diab a z patrioty-
zmem!) w sercach i umys ach milionów Amerykanów przed telewizorami. - Geraldzie Nathanie Crove, wys ucha
postawionych ci zarzutów. Wyst p i
powiedz, czy przyznajesz si do winy. Jeny wsta i przeszed - mia nadziej , e z godno ci - by zatrzyma si na X z ta my przyklejonej do pod ogi, gdzie kaza mu stan
oskar yciel. Spojrza na kamer z czerwonym
wiate kiem. Patrzy na ni w skupieniu, szczerze i zastanawia si , czy jednak nie lepiej dzie powiedzie nolo contendere, a nawet Jestem winny" i mie to ju za sob . - Panie Crove - zaintonowa s dzia. - Ameryka patrzy. Czy przyznaje si pan do winy? Ameryka rzeczywi cie patrzy a. A Jeny otworzy usta i przemówi nie po acinie, lecz po angielsku, s owami, które tak cz sto wyg asza w my lach: - Jest w podda
ciwy czas na odwag i czas na tchórzostwo, czas, kiedy cz owiek mo e si
tym, którzy proponuj
mu wyrozumia
, i czas, kiedy musi si
opiera
dla
osi gni cia wy szych celów. Ameryka by a kiedy wolnym narodem, ale dopóki oni p ac nam pensje, jeste my chyba zadowoleni, e zrobili z nas niewolników! Nie przyznaj si do winy, gdy
ka de dzia anie, które pozwala os abi
rosyjsk
dominacj
nad dowolnym
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
narodem na wiecie, jest ciosem wymierzonym w imieniu wszystkiego, co czyni
ycie
wartym prze ywania, przeciwko tym, dla których si a jest jedynym bogiem! Aha, elokwencja. Kiedy to uk ada , nie s dzi , e dojdzie tak daleko, a mimo to jako mu nie przerywali. Odwróci si do kamery, spojrza na oskar yciela, który notowa co na tej kartce. Spojrza na Charliego. Adwokat z rezygnacj kr ci g ow i chowa papiery do teczki. Nikt si specjalnie nie martwi , e Jeny mówi to wszystko w telewizji. A przekazy by y na ywo - wielokrotnie podkre lali, e musz zrobi wszystko jak nale y za pierwszym razem, gdy transmisja idzie na ywo. amali, oczywi cie. Jerry urwa przemow i wbi r ce w kieszenie tylko po to, by odkry , e garnitur, który mu dali, nie ma kieszeni (oszcz dzaj pieni dze, unikaj c rzeczy niewa nych, mówi slogan reklamowy) i d onie zsun y si bezsensownie po udach. Oskar yciel spojrza zdziwiony, kiedy s dzia chrz kn znacz co. - Przepraszam bardzo - powiedzia . - Przemowy trwaj Gratuluj panu, panie Crove, tej zwi
zwykle o wiele d
ej.
ci.
Jeny skin g ow z drwi cym podzi kowaniem, ale nie by o mu weso o, - Zawsze przeprowadzamy prób - powiedzia oskar yciel -aby wy apa wszystkich, którzy licz na ostatni szans . - Wszyscy o tym wiedzieli? - Wszyscy oprócz pana, oczywi cie. No dobrze, mo ecie ju i
do domu.
Widzowie wstali i spokojnie wyszli. Oskar yciel i Charlie podeszli do sto u. S dzia opar podbródek na d oni; nie zachowywa si ju po ojcowsku, by tylko troch znudzony. - Ile pan
da? - zapyta .
- Nieograniczony - odpar oskar yciel. - Naprawd jest taki wa ny? Równie dobrze Jeny'ego mog o tu nie by . - W Brazylii likwiduj prawdziwych zamachowców. - Pan Crove jest Amerykaninem - przypomnia oskar yciel -który pozwoli na zabójstwo rosyjskiego ambasadora. - Dobrze, dobrze - mrukn
s dzia, a Jerry zdziwi si , e nie mia
ladu rosyjskiego
akcentu. - Geraldzie Nathanie Grove, s d uznaje pana za winnego morderstwa i zdrady Stanów Zjednoczonych Ameryki i jej sprzymierze ca, Zwi zku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Ma pan co do powiedzenia, zanim og osz wyrok?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zastanawiam si tylko - powiedzia Jeny - dlaczego wszyscy mówicie po angielsku. - Poniewa - odpar lodowatym tonem oskar yciel - jeste my w Ameryce. - Dlaczego w ogóle robicie sobie k opot z procesami? -
eby powstrzyma innych debili od tego, co ty zrobi
, tylko chce si k óci ,
Wysoki S dzie. dzia uderzy m otkiem. - S d skazuje Geralda Nathana Crove na mier ka dym dost pnym sposobem, do chwili, kiedy przekonuj co przeprosi lud ameryka ski za swoje dzia anie. Rozprawa zako czona. O Bo e, ale mnie boli g owa. Nie marnowali czasu. Pewnie go obserwowali, poniewa o pi tej rano, ledwie Jeny zd
zasn , natychmiast go obudzili ostrym wstrz sem elektrycznym poprzez metalow
pod og , na której le
. Dwóch stra ników - tym razem Rosjan - wkroczy o, rozebra o go i
powlok o za sob do komory mierci, chocia gdyby mu tylko pozwolili, móg by sam pój . Oskar yciel ju czeka . - Przydzielono mnie do pa skiej sprawy - powiedzia - poniewa wygl da na to, e dzie pan sporym wyzwaniem. Ma pan bardzo ciekawy profil psychologiczny, panie Crove. Chcia by pan zosta bohaterem. - Nie zdawa em sobie z tego sprawy. - Wykaza pan to w sali s dowej. Z pewno ci wie pan, zreszt sugeruje to pa skie drugie imi , jak brzmia y ostatnie s owa jednego ze szpiegów podczas rewolucji ameryka skiej, niejakiego Nathana Hole'a. Powiedzia : “
uj , e mam tylko jedno ycie, by
odda je dla mojego kraju". Odkryje pan, jak bardzo si myli . Powinien si cieszy , e ma tylko jedno ycie. Zaczerpn tchu. - Poniewa aresztowali my pana kilka tygodni temu w Rio de Janeiro, zd yli my ju wyhodowa
ca
seri
pa skich klonów. Przyspieszyli my ich rozwój, ale do dzisiaj
przebywa y w rodowisku bezwra eniowym. Ich umys y s ca kiem czyste. S ysza pan z pewno ci o somecu, panie Crove? Jeny kiwn g ow . rodek usypiaj cy ze statków kosmicznych. - W rym przypadku nie jest nam, oczywi cie, potrzebny, panie Crove. Ale metoda rejestracji zawarto ci umys u, której u ywano w lotach mi dzygwiezdnych, okaza a si
bardzo u yteczna. Podczas egzekucji
dziemy ca y czas rejestrowa stan pa skiego mózgu. Wszystkie pa skie wspomnienia zostan do
bezceremonialnie wt oczone w g ow pierwszego klona, który natychmiast
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
stanie si panem. B dzie jednak doskonale pami ta ca e pa skie ycie,
cznie z chwil
mierci. Przerwa , czekaj c, a sens jego s ów dotrze do Jerry'ego. - W dawnych czasach atwo by o zosta bohaterem, panie Crove. Wtedy nie wiedzia o si na pewno, czym jest mier . Czy jest wielkim snem, wielkim cierpieniem emocjonalnym, szybkim opuszczeniem cia a przez dusz ... adna z tych mo liwo ci nie jest przesadnie dok adna. Jeny by przera ony. Oczywi cie, s ysza ju kiedy o wielokrotnej mierci - podobno istnia a ze wzgl du na swe odstraszaj ce dzia anie. “O ywiaj ci i zabijaj znowu, i znowu", jak wyczyta w jakim opowiadaniu grozy. Teraz wiedzia , e jest prawdziwe. A przynajmniej chcieli, by w to wierzy . By przera onym rodzajem mierci, jaki dla niego wybrali: z haka w suficie zwisa a tla. Mo na by o j wci ga i opuszcza , ale nie by o ani ladu zapadni i szansy na szybki, gwa towny upadek i skr cenie karku. Jeny kiedy niemal ud awi si o ci . Wra enie niemo no ci oddychania budzi o w nim l k. - Jak mog tego unikn ? - spyta . D onie mia mokre od potu. - Pierwszego razu w aden sposób - odpar oskar yciel. - Wi c równie dobrze mo e by pan dzielny i przy tej okazji okaza swój heroizm. Potem zrobimy panu próbne zdj cia i zobaczymy, jak bardzo przekonuj ca b dzie pa ska skrucha. Wie pan, jeste my sprawiedliwi, staramy si nie robi takich rzeczy niepotrzebnie. Prosz usi Jeny usiad . M czyzna w bia ym fartuchu za Kilka igie uk
. mu na g ow metalowy he m.
o go w czaszk .
- Pa ski pierwszy klon w
nie uzyskuje wiadomo
- poinformowa oskar yciel. -
Ma ju wszystkie pa skie wspomnienia. W tej chwili prze ywa pa sk panik , czy te raczej pa skie próby odwagi. Niech pan si skoncentruje na tym, co si za chwil stanie. B dzie pan chcia pami ta ka dy szczegó . - Prosz - odezwa si Jeny. - Odwagi, m ody cz owieku. - Oskar yciel u miechn
si lekko. - W s dzie by
znakomity. Oka teraz nieco tego szlachetnego oporu. Stra nicy podprowadzili go do p tli i za przesun
yli mu j na szyj -ostro nie, eby nie
he mu. Zacisn li mocno i zwi zali mu r ce na plecach. Szorstki sznur askota w
szyj . Jeny czeka , a unios go w powietrze. Napina mi nie szyi i stara si je usztywni , chocia wiedzia , e to na nic. Kolana si pod nim ugina y. Wci
czeka , a poci gn za lin .
Pokój by zwyczajny. Nie mia na czym zatrzyma wzroku, a oskar yciel wyszed . W cianie naprzeciw umieszczono lustro. Ledwie móg na nie spojrze bez odwracania ca ego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cia a. By pewien, e to okno obserwacyjne. Oczywi cie, e b
patrze . Mia ochot i
do
azienki. Pami taj, powtarza sobie. Naprawd nie umrzesz. Za chwil obudzisz si w innym pokoju. Ale cia o nie by o przekonane. Nie mia o dla znaczenia, e kiedy to wszystko si sko czy, jaki Jerry Crove wstanie i odejdzie. Ten Jerry Crove na pewno zginie. - Na co czekacie? - zapyta , i jakby to by sygna , stra nicy poci gn li lin i unie li go w powietrze. Od samego pocz tku by o gorzej, ni przypuszcza . Sznur straszliwie mocno zaciska szyj ; nie by o mowy, eby mu si opiera . Z pocz tku nie odczuwa mocno braku powietrza - przypomina o to nurkowanie ze wstrzymanym oddechem. Ale sam sznur sprawia ból, uciska szyj tak, e Jerry chcia krzykn
z bólu, ale g os nie móg si przebi przez gard o.
Przynajmniej na pocz tku. Czu
jakie
szarpni cia liny, podskakiwa
w gór
i w dó , kiedy stra nicy
przywi zywali j do haka w cianie. Raz nawet dotkn stopami ziemi. Zanim jednak znieruchomia , skutki duszenia by y coraz silniejsze i zapomnia o bólu. Krew dudni a mu w g owie. Czu obrzmiewaj cy j zyk. Nie potrafi zamkn oddechu... Musia odetchn ... Cia o
da o powietrza.
Nie panowa ju nad nim. Wiedzia przecie , e nie potrafi si gn e mier b dzie tylko chwilowa, ale teraz nie mia nogami i walczy , by dosi gn
oczu. Marzy o
pod ogi, wiedzia ,
adnego wp ywu na mi nie. Kopa
ziemi. R ce napina y wi zy. Od tych wysi ków tylko bardziej
wytrzeszcza oczy, wypychane ci nieniem krwi nie mog cej przep yn
przez p tl . Ale tylko
coraz bardziej akn powietrza. Nie by o dla niego ratunku, lecz stara si wo
o pomoc. D wi k przebi si przez
krta , ale kosztem powietrza. Mia wra enie, e co wpycha mu j zyk do nosa. Kopa coraz gwa towniej, cho ka dy ruch przyspiesza agoni . Obraca si na linie, a zobaczy siebie w lustrze. Twarz mia fioletow . Ile to jeszcze potrwa? Z pewno ci ju nied ugo! Ale trwa o d ugo. Gdyby znalaz si pod wod i wstrzymywa oddech, na pewno ju by zrezygnowa i uton . Gdyby mia pistolet i woln r
, zabi by si natychmiast, by sko czy z cierpieniem i
zwyk ym fizycznym przera eniem przed brakiem tchu. Ale nie mia pistoletu, nie móg nabra powietrza, krew dudni a mu w g owie, a oczy widzia y wszystko w odcieniach czerwieni. A wreszcie nie widzia ju nic. Nic, oprócz tego, co dzia o si w jego umy le, a by tam chaos, jak gdyby wiadomo
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
szale czo stara a si znale
jaki sposób wyj cia z tej sytuacji. Ci gle widzia siebie w
strumyku za domkiem, do którego wpad jako dziecko; kto rzuca mu lin , ale nie móg , nie potrafi jej z apa . I nagle ta lina owin a si wokó jego szyi i wci gn a go pod wod . Czarne p atki k
y w oczy. Cia o obrzmia o, a potem wybuch o; jelita, p cherz i
dek wyrzuci y ca zawarto , tyle e wymioty stan y w gardle i parzy y. Dr enia cia a zmieni y si w konwulsyjne szarpni cia i spazmy. Przez moment Jerry czu , e osi ga tak oczekiwany stan nie wiadomo ci. A potem nagle odkry , e mier nie jest takim dobrodziejstwem. Nie istnieje co
takiego, jak spokojne odej cie we
natychmiastowa mier czy te
nie, nic takiego, jak
mier askawie ko cz ca ból.
mier zbudzi a go z nie wiadomo ci -by mo e na czas jednej dziesi tej sekundy, ale ta jedna dziesi ta sekundy rozci gn a si
w wieczno . W jej trwaniu do wiadczy
niesko czonej agonii zbli aj cego si nieistnienia.
ycie nie przemkn o mu przed oczami,
natomiast brak ycia eksplodowa i Jerry do wiadczy w duchu bólu i strachu wi kszego ni wszystko, co przynios o powieszenie. A potem umar . Przez chwil zawis w przedpieklu: nie czu i nie widzia niczego. Pó niej w oczy zak
o wiat o i zdarto mu ze skóry cienk piank . Oskar yciel sta przed nim i patrzy , jak
dyszy, próbuje wymiotowa i chwyta si za gard o. Sama mo liwo
oddechu wydawa a si
nieprawdopodobna. Gdyby mia za sob tylko duszenie, móg by teraz odetchn powiedzie : prze
em to raz i ju nie boj si
tylko preludium. I nadal ba si
z ulg i
mierci. Ale duszenie to nic, duszenie by o
mierci.
Zmusili go, by wszed do pokoju, gdzie umar . Zobaczy swoje cia o o poczernia ej twarzy, zwisaj ce z sufitu, wci
z he mem na g owie i wysuni tym j zykiem.
- Odetnij to - poleci oskar yciel. Przez chwil Jerry czeka , a który z
nierzy us ucha rozkazu. Ale oni tylko
wr czyli mu nó . Wci
pami taj c swoj
stra nik chwyci go mocno za r
mier , Jerry odwróci si i zaatakowa oskar yciela, jednak , a drugi przy
pistolet do g owy.
- Chcesz tak szybko umrze znowu? - spyta oskar yciel. Jerry j kn , uj spróbowa odci stan
siebie z liny. Musia stan
na palcach, eby si gn
powy ej w
nó i
a. Musia
tak blisko cia a, e go dotyka . Smród by nie do wytrzymania. I fakt, e mier by a
nieunikniona. Jerry ca y dr
i z trudem panowa nad r kami, lecz w ko cu odci
lin i
zw oki spad y na ziemi , powalaj c go. Rami upad o mu na nogi, a twarz spojrza a mu pro-
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sto w oczy. Jerry krzykn . - Widzisz kamer ? Skin g ow w ot pieniu. - Spojrzysz w obiektyw i przeprosisz za wszystko, co zrobi
przeciwko rz dowi,
który zaprowadzi pokój na wiecie. Jerry kiwn g ow , a prokurator rzuci : - Mów. - Drodzy Amerykanie - zacz
Jerry. - Bardzo mi przykro. Pope ni em straszliwy b d.
Myli em si . Nie mam nic przeciwko Rosjanom. Pozwoli em, eby zgin
niewinny cz owiek.
Wybaczcie mi. Rz d by dla mnie bardziej askawy, ni na to zas uguj . I tak dalej. Jerry papla przez ca
godzin , t umacz c, e by pod y, e jest winny, e
jest zupe nie bezwarto ciowym cz owiekiem, a rz d tylko Bogu ust puje dobroci . A kiedy sko czy , wróci oskar yciel i pokr ci g ow . - Panie Crove, na pewno potrafi pan to zrobi lepiej.
aden z widzów nawet przez
moment panu nie uwierzy . Nikt z próbnej widowni, nawet jedna osoba nie uzna a, e mówi pan szczerze. Nadal pan uwa a, e ten rz d nale y obali . Musimy wi c powtórzy kuracj . - Mo e spróbuj wyzna to jeszcze raz. - Zdj cia próbne to zdj cia próbne, panie Crove. Musimy lepiej zaznajomi pana ze mierci , zanim pozwolimy panu zaanga owa si w ycie. Tym razem Jeny wrzeszcza od samego pocz tku. Nawet nie próbowa udawa odwa nego. Obwi zali go pod pachami i zawiesili nad d ugim cylindrem pe nym wrz cego oleju. Opuszczali powoli. mier nadesz a, gdy olej si ga mu do piersi. Do tego czasu nogi mia ju ca kiem ugotowane, a mi so du ymi kawa ami odchodzi o od ko ci. Potem kazali mu wróci , i kiedy olej by ju dostatecznie ch odny, wy owi wszystkie kawa ki w asnego cia a. Tym razem szlocha , wyznaj c swe winy, lecz próbna widownia pozosta a nieprzekonana. - Ten facet oszukuje - mówili. - Nie wierzy w ani jedno swoje s owo. - Mamy problem - wyzna oskar yciel. - Po mierci wydaje si pan ch tny do wspó pracy, ale ma pan pewne opory. Nie mówi pan z g bi serca. Musimy jeszcze raz panu pomóc. Jerry wrzasn
i rzuci si
na oskar yciela. Kiedy stra nicy go odci gn li, a
oskar yciel rozciera rozbity nos, Jerry krzycza : - Oczywi cie, e k ami ! Cho by cie zabili mnie nie wiem ile razy, nie zmieni to faktu, e ten rz d w ada g upcami, a sk ada si ze zbrodniczych i k amliwych drani!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wr cz przeciwnie - odpar oskar yciel, staraj c si zachowa dobre maniery i uprzejmy wyraz twarzy mimo ciekaj cej mu z nosa krwi. - Je li zabijemy pana dostateczn ilo
razy, ca kowicie zmieni pan zdanie. - Nie zmienicie prawdy! - Zmienili my j dla ka dego, kto przez to przeszed . A nie jest pan pierwszym, który
dotar do trzeciego klona. Ale tym razem, panie Crove, niech pan nie zapomina o bohaterstwie. Obdarli go ywcem ze skóry, zaczynaj c od r k i nóg, wykastrowali go, a potem zdarli skór
z brzucha oraz piersi. Umar w milczeniu, kiedy rozci li mu krta . Nie, nie w
milczeniu, tyle e bez g osu. Odkry , e nawet bez g osu mo e szeptem wydawa krzyk, który dzwoni mu w uszach, kiedy si zbudzi i musia przenie
swe pokrwawione zw oki do
sk adnicy odpadków. Raz jeszcze wyzna swoje winy, lecz widownia nie by a przekonana. Powoli rozgnietli go na miazg , a kiedy si zbudzi , musia zeskroba krew z t oka, ale widownia stwierdzi a tylko: kogo ten czubek chce oszuka ? Wypruli mu flaki i spalili na jego oczach. Zarazili go w cieklizn i pozwolili, by umiera przez dwa tygodnie. Ukrzy owali go i odczekali, a
zginie z wycie czenia i
pragnienia. Dwana cie razy zrzucili go z dachu jednopi trowego budynku, dopóki nie umar . A jednak widownia wiedzia a, e Jeny Crove nie
uje za swoje winy.
- Wielki Bo e, Crove, my li pan, e jak d ugo jeszcze to wytrzymam? - zapyta oskar yciel. Nie wydawa si ju weso y. Jerry pomy la , e wygl da na zrozpaczonego. - Robi si
to dla pana k opotliwe? - zapyta , wdzi czny za t
rozmow , gdy
oznacza a, e ma jeszcze kilka minut do nast pnej mierci. - Za jakiego cz owieka mnie pan uwa a? Powtarzam sobie: i tak za chwil przywrócimy go do ycia, ale nie po to zaj em si t prac , eby wymy la nowe ohydne sposoby mordowania ludzi. - Nie podoba si to panu? A przecie ma pan taki naturalny talent. Oskar yciel spojrza ostro. - Czy by ironia? Potrafi pan jeszcze artowa ? Czy mier nic dla pana nie znaczy? Jerry zamruga tylko, próbuj c powstrzyma
zy, które ostatnio co kilka minut
nieproszone nap ywa y mu do oczu. - Crove, to sporo kosztuje. My li pan, e to wszystko jest tanie? Wydali my na pana dok adnie miliardy rubli. To masa pieni dzy, nawet uwzgl dniaj c inflacj . - W bezklasowym spo ecze stwie pieni dze nie s potrzebne.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Co to ma znaczy , do cholery? Teraz próbuje si pan buntowa ? Teraz próbuje pan by bohaterem? - Nie. - Nic dziwnego, e musieli my pana zabi osiem razy! Ci gle wymy la pan chytre argumenty przeciwko nam! - Przykro mi. Bóg wiadkiem, e mi przykro. - Poprosi em, eby zwolnili mnie z tego zadania. Najwyra niej nie potrafi pana ama . - Z ama mnie! Tak jakbym sam nie marzy , eby si z ama . - Zbyt wiele nas pan kosztuje. Sk anianie przest pców, eby przekonuj co kajali si w telewizji, przynosi wyra ne zyski. Ale pan staje si zbyt drogi. Stosunek kosztów do zysków ju jest mieszny. Jest pewna granica sumy, jak mo emy na pana wyda . - Znam sposób, eby cie zaoszcz dzili pieni dze. - Ja te . Prosz przekona t przekl
publiczno !
- Kiedy nast pnym razem mnie zabijecie, nie zak adajcie mi he mu. Oskar yciel wydawa si zaszokowany. - To by by a kara g ówna. Jeste my humanitarnym rz dem. Nikogo nie zabijamy na sta e. Strzelili mu w brzuch i pozwolili wykrwawi si na mier . Zrzucili go ze ska y do morza. Pozwolili, eby rekin zjad go ywcem. Powiesili go za nogi tak, e g ow mia tu pod wod . Kiedy w ko cu si zm czy , trzymaj c j nad powierzchni , uton . Ale przy tym wszystkim Jerry coraz bardziej przyzwyczaja si do cierpienia. Umys nauczy si w ko cu, e aden z tych zgonów nie jest trwa y. Teraz, kiedy nadchodzi a chwila mierci, to cho nadal by a straszna, znosi j lepiej. Mniej krzycza , spokojniej do tego podchodzi . Przyspiesza nawet ca y proces, wiadomie wci gaj c do p uc wielkie porcje wody, wiadomie machaj c r kami, by zwabi rekina. Kiedy kazali stra nikom skopa go na mier , wrzeszcza “mocniej", dopóki nie straci g osu. Kiedy wreszcie zarz dzili próbne zdj cia, gor czkowo t umaczy widowni, e rosyjski rz d to najstraszniejsze imperium, jakie zna pozosta o ju
wiat, poniewa tym razem na zewn trz nie
adne miejsce, z którego mogliby przyj
barbarzy cy, i poniewa omamili
najbardziej wolny naród w historii i przekonali go, eby pokocha niewol . Mówi z g bi serca - nienawidzi Rosjan i kocha pami
o tym, e kiedy w Ameryce panowa y wolno ,
prawo i sprawiedliwo . Oskar yciel wszed do pokoju poszarza y na twarzy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ty draniu - powiedzia . - Aha. Czy to znaczy, e tym razem przekaz by na ywo? - Dla stu lojalnych obywateli. A ty zdemoralizowa
ich wszystkich z wyj tkiem
trzech. - Zdemoralizowa em? - Przekona
ich.
Po chwili milczenia oskar yciel usiad i ukry twarz w d oniach. - Straci pan prac ? - spyta Jeny. - Oczywi cie. - Przykro mi. By pan w tym dobry. Oskar yciel spojrza na niego z nienawi ci . - Nikt jeszcze nigdy dot d nie zawiód przy takim zleceniu. I nigdy nie musia em nikogo prowadzi dalej ni do drugiej mierci. Pan zgin dwana cie razy, Crove, i ju si pan przyzwyczai . - Nie chcia em tego. - Jak pan to robi? - Nie wiem. - Co z pana za zwierz , Crove? Nie potrafi pan wymy li k amstwa i w nie uwierzy ? Crove zachichota . (Za dawnych czasów na tym poziomie rozbawienia zarycza by ze miechu. Ale przyzwyczajony do mierci czy nie, mia blizny. Ju nigdy g
no si nie
roze mieje.) - To by a moja praca jako dramatopisarza. wiadome zawieszenie niewiary. Drzwi otworzy y si i wszed wa ny z wygl du m czyzna w obwieszonym medalami wojskowym mundurze, a zanim czterech rosyjskich
nierzy. Oskar yciel westchn i wsta .
- egnaj, Crove. - Do widzenia - odpar Jerry. - Jest pan bardzo silnym cz owiekiem. - Pan równie . Oskar yciel wyszed . nierze zabrali Jerry'ego z wi zienia w ca kiem inne miejsce. Do du ego kompleksu budynków na Florydzie. Cape Canaveral. Skazali go na wygnanie, u wiadomi sobie Jerry. - Jak tam jest? - zapyta technika, który przygotowywa go do lotu. - A kto to wie? - odpar tamten. - Nikt jeszcze nie wróci . Do diab a, nikt nawet nie dotar na miejsce. - Kiedy zasn na somecu, czy nie b
mia k opotów z przebudzeniem?
- W laboratoriach, tutaj na Ziemi, nie. Ale tam... Kto mo e wiedzie ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale my li pan, e prze yjemy? - Wysy aj was na planety, które wygl daj na zdatne do zamieszkania. Je li nie, to trudno. Najgorsze, co mo e wam si zdarzy , to e zginiecie. - Tylko tyle? - mrukn Jerry. - Prosz si po
, a ja zapisz stan pa skiego mózgu. Jerry po
si i he m raz
jeszcze zarejestrowa jego my li. Nie mo na si od tego powstrzyma , u wiadomi sobie Jerry. Kiedy cz owiek wie, e jego my li s nagrywane, nie mo e si nie stara , by pomy le o czym wa nym. Jakby wyst powa na scenie. Tyle e widownia sk ada si tylko z jednej osoby. Jego samego, kiedy si obudzi. A my la tak: pasa erowie tego kosmolotu i innych, które zosta y czy zostan wys ane, aby kolonizowa wi zienne wiaty, nie s tymi, za kogo uwa aj ich Rosjanie. To prawda, wi niowie wys ani na gu agowych statkach b
lecieli ca e wieki, zanim wyl duj .
Wielu, mo e nawet wi kszo , nie prze yje. Ale niektórym si uda. Mnie si uda, my la Jerry, gdy he m odczytywa wzorce jego mózgu i przekazywa je na ta
. Gdzie tam Rosjanie tworz w asnych barbarzy ców. Ja b
Hunem Attyl . Moje
dziecko b dzie Mahometem, a wnuk D yngis-chanem. Pewnego dnia jeden z nas spali Rzym. Kiedy wstrzykn li mu somec, który ogarn
go wielk fal i zabra mu wiadomo ,
Jerry zdumiony zrozumia , e to tak e jest mier , ale mier oczekiwana. Nie przeszkadza a mu. Poniewa , kiedy tym razem si obudzi, b dzie wolny. Nuci weso o, dopóki pami ta , jak si nuci. A potem jego cia o z setk innych u
yli
na statku i wypchn li w kosmos, gdzie mieli niesko czenie spada w gór , do gwiazd. Do domu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
2. KLA NIJ I ZA PIEWAJ
Na ekranie jaki kaleka krzycza do kobiety, przekonuj c j , e nie powinna ucieka . Wymachiwa certyfikatem: - Jestem zarejestrowanym gwa cicielem, do diab a! - wo
, -Nie uciekaj tak szybko!
Musisz uwzgl dni prawa niepe nosprawnych. Bieg za ni , dziwacznie kulej c na lew nog . Gigantyczna proteza fallusa ko ysa a si wariacko, niczym uszkodzone mig o, która jako nie potrafi zastartowa . Widownia mia a si ob ka czo. Có za zabawna, mieszna scena! Stary Charlie siedzia niewzruszony jak pozosta
przygarbiony w fotelu i czu
si
tak przypadkowy i
lodowca. Jestem tu przypadkiem, ale nigdy si nie poruszam.
Nie wy cza telewizora. Widownia znowu wybuchn a miechem. Nagrane czy na ywo? Po osiemdziesi ciu latach ogl dania telewizji Charlie nie umia ju tego odgadn . To nie znaczy, e nagrany miech sta si bardziej rzeczywisty: to raczej prawdziwy miech zmieni si w taki blaszany i sztuczny. Jak gdyby by nastawiony, eby wybuchn
akurat teraz,
niewa ne, co si stanie, a biedni aktorzy staraj si , eby wykona swoje gagi w odpowiedniej chwili, ale zawsze robi to odrobin za wcze nie lub za pó no. - Ju pó no - powiedzia telewizor. Charlie ockn
si , lekko zdziwiony,
e program si
zmieni . Teraz by a to
demonstracja wygodnej elektrycznej pompki do piersi, pozwalaj cej magazynowa mleko matki na chwile, kiedy nie mo e by przy dziecku. - Ju pó no. - Cze , Jock - mrukn Charlie. - Nie zasypiaj znowu przed telewizorem, Charlie. - Daj mi spokój, wintuchu - odpar Charlie. A potem doda : -No dobrze, wy cz go. Nie sko czy jeszcze zdania, gdy ekran telewizora zamigota , pobiela , a potem pojawi a si na nim sta a wiosenna scena, która oznacza a “wy czony". Ale w tym migotaniu Charlie mia wra enie, e dostrzega... kogo? Imi ? Z dalekiej przesz przypomnia sobie jej imi , nadesz o wspomnienie: ma a d
ci. Dziewczyn . Zanim
, spoczywaj ca lekko na jego
kolanie, kiedy siedzieli obok siebie - tak lekka, jak d ugonogi komar na wodzie. We wspomnieniu nie odwróci si , by na ni spojrze , rozmawia z kim innym. Ale wiedzia dok adnie, gdzie by si znajdowa a, gdyby spojrza . Drobna, z mysimi w osami, jej twarz jednak zawsze nale
a do ma ej Juliet. Nie Juliet, nie tak mia a na imi , cho
we
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wspomnieniach by a w jej wieku. Ja jestem Charlie, pomy la . A ona to Rachel. Rachel Carpenter. Do niej nale
a twarz, któr
w migotaniu ekranu przywo
przypadkowy rozb ysk wiat a. Dlatego przypomnia sobie Rachel, kiedy podnosi z fotela podstarza e cia o; my la o Rachel, kiedy ci ga ubranie z kruchego szkieletu, delikatnie, eby jaki gwa towny ruch nie zdar pomarszczonej skóry niczym celofanu. A Jock, który oczywi cie nie wy czy si razem z telewizorem, wyrecytowa : - Cz ek stary marn jest istot , niczym na wieszaku p aszcz z wytartej we ny. - Zamknij si - rozkaza Charlie. - Chyba e dusza kla nie. - Powiedzia em, zamknij si ! - I za piewa, za piewa z ochot dla ka dej fa dy i zmarszczki na szacie miertelnej. - Sko czy
? - spyta Charlie.
Wiedzia ,
e Jock sko czy , w ko cu sam go zaprogramowa ,
recytowa ten w
eby co wieczór
nie fragment, w chwili gdy jego szorty opadaj na pod og .
Sta nagi na rodku pokoju i wspomina Rachel, o której nie my la od lat. Na tym polega a sztuczka staro ci: e ten pokój tak atwo znika , a na jego miejscu pojawia y si wspomnienia. Zrobi em maj tek na maszynach czasu, pomy la . A teraz odkrywam, ka dy stary cz owiek sam jest tak maszyn . Sta nagi. Nie, to tylko u uda pami ci, która czasem wyczynia takie sztuczki. Nie by nagi. Tylko czu si tak, gdy Rachel siedzia a obok niego w samochodzie. Jej g os - niemal zapomnia , jak brzmi - by delikatny. Nawet kiedy krzycza a, stawa si bardziej szeleszcz cy. Wi c kiedy krzykn a, g os by jak wiatr: nie s ysza go, czu tylko ch ód na nagiej skórze. Tym g osem mówi a teraz: kocha am ci , kiedy mia am dwana cie lat, i kiedy mia am trzyna cie, i czterna cie. Ale kiedy wróci zadzwoni
z tej swojej zabawy w Boga w Sao Paulo, nie
do mnie. Wszystkie te listy, a potem milczenie przez trzy miesi ce. Pomy la
,
wiedzia am o tym, e by am tylko dzieckiem i zakocha am si w... Imi ? Zapomniane imi . Zakocha am si w jakim ch opcu. Od tego czasu traktowa powiedzia a “smarkul ", nie tym g osem. Trzeba usun owa: Mog
mnie jak... Jak? Nie, nigdy nie
troch gniewu... teraz dobrze. Oto
mnie mie , Charlie, ale teraz wszystko, do czego jeste zdolny, to sprawi ,
ebym cierpia a. Jest za pó no, czas si sko czy , wi c przesta mnie krytykowa . Zostaw mnie sam . Od pocz tku do ko ca, wszystko w jednej pigu ce. S owa s nie- wa ne, u wiadomi sobie Charlie. Dwana cie kobiet, w ród nich jego ukochana zmar a ona, wypowiada o do niego te same s owa. Za ka dym razem brzmia y równie p aczliwie i nieciekawie. Ró nica
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
polega a na tym,
e kiedy mówi y to inne, Charlie czu si
odizolowany tysi cznymi
warstwami oboj tno ci. Ale kiedy Rachel mówi a to do jego wspomnie , sta nagi po rodku pokoju, a zimny wiatr osusza pergamin jego pomarszczonej skóry. - Co si sta o? - spyta Jock. A tak, drogi komputerze, zmiana zachowania ograniczone; przyzwyczajeniami starca. Od razu podejrzewasz... Co? Atak ca? Blisk
mier ? Dezorientacj ?
- Imi - powiedzia Charlie. - Rachel Carpenter. - yje czy zmar a? Charlie skrzywi si znowu, tak jak za ka dym razem, gdy Jock zadawa to pytanie. A jednak by o ono wa ne i o wiele za cz sto odpowied brzmia a: zmar a. - Nie wiem. -
ywych i zmar ych mam w samych archiwach firmy dwa tysi ce czterysta
osiemdziesi t. - By a dwunastolatk , kiedy mia em... dwadzie cia lat. Tak, dwadzie cia. Mieszka a w Provo, w Utah. Jej ojciec by pianist . Mo e kiedy doros a, zosta a aktork . Marzy a o tym. - Rachel Carpenter. Urodzona w 1959. Provo, Utah. Ucz szcza a... - Nie popisuj si , Jock. Wysz a za m ? - Trzykrotnie. - I nie na laduj moich manieryzmów. yje jeszcze? - Zmar a dziesi
lat temu.
Oczywi cie. Zmar a. Spróbowa j sobie wyobrazi ... gdzie? - Gdzie umar a? - To nieprzyjemne. - Powiedz mimo wszystko. Mam dzi wisielczy nastrój. - W domu opieki dla psychicznie chorych. ciwie to nic dziwnego. W ostatnich czasach ludzie yli cz sto d
ej ni ich
umys y. Ale to smutne. Zawsze by a b yskotliwa. My li miewa a czasem dziwaczne, ale prowadzi y zwyk e do czego wartego tej cz sto spl tanej cie ki. U miechn sobie przypomnia , z czego si
mieje. Tak. Patrze
si , zanim
kolanami. Gra a Hellen Keller w
“Cudotwórczym" i powiedzia a mu, jak wreszcie zrozumia a, co to lepota. - To nie jest tak, jak wida czerwie przy zamkni tych powiekach, to wiedzia am. To nawet nie to, co widzie czer . To jakby próbowa widzie tam, gdzie nigdy nie by o oczu. Patrze kolanami. Cho by nie wiem jak próbowa , tam po prostu nie ma wzroku. Polubi a go, bo si nie roze mia .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Powiedzia am bratu, ale mia si ze mnie - wyja ni a. Ale Charlie si nie mia . To by pocz tek
cz cej ich sympatii, sympatii do tej dwunastolatki, która nigdy nie
potrafi a si trzyma normalnej, rozpoznawalnej cie ki, ale musia a brn
w asn drog
przez krzaki g ste i jaskrawe od kwiatów. - My
, e Bóg ju dawno przesta na nas zwraca uwag -powiedzia a. - Tak samo
jak Micha Anio nie chcia by widzie , jak maluj na bia o Kaplic Syksty sk . Wiedzia , e to zrobi, zanim jeszcze zrozumia , co takiego. Ona sko czy a w przytu ku dla psychicznie chorych, a on - z najlepsz opiek medyczn , jak mo na kupi - sta nagi w pokoju i przypomina sobie czasy, kiedy nami tno
wci
czai a si za kratami cnotliwo ci i
z wi kszym prawdopodobie stwem prowadzi a do wiersza ni do stosunku. Przesadzi
z t histori , powiedzia pomarszczonemu starcowi, który kpi z niego w
lustrze. Ona ci kusi, bo si . nudzisz. Szukasz pretekstu, bo jeste okrutny. Po dasz jej, bo twój stary fiut ni jest ju do niczego zdolny. I us ysza , jak stary dra odpowiada: zrobisz to, poniewa mo esz. Ze wszystkich ludzi na wiecie ty jeden. Wyobrazi sobie, e widzi, jak Rachel patrzy na niego, zachwycona, e jest pi kna w wieku czternastu lat, mieje si z artu losu, z wiedzy, e jest podziwiana przez cz owieka, którego ona tak e pragnie. miej si , ile chcesz, zwróci si Charlie do tej wizji. Wtedy by em dla ciebie za delikatny. Obawiam si , e teraz wyma - Wracam - powiedzia g
t m odzie cz dobro .
no. - Znajd mi jaki dzie .
- W jakim celu? - zapyta Jock. - To moja sprawa. - Je li nie znam twoich celów, jak mog
ci znale
dzie ? A wi c musia to
powiedzie . - Chc j mie , je li tylko zdo am. Nagle zad wi cza cichy dzwonek i g os Jocka zast pi inny. - Ostrze enie. Nielegalne wykorzystanie THIEF-a do manipulacji przesz
ci
dopuszczaj cej zmiany tera niejszo ci. Charlie u miechn si . - Badania wykaza y, e zmiana jest dopuszczalna. Kasacja. -I zamkni cie programu: Bizancjum. - Ale z ciebie sukinsyn - powiedzia Jock. - Znajd mi dzie . Dzie , kiedy skutki b
najmniej drastyczne, kiedy mog ...
- Dwudziesty ósmy pa dziernika tysi c dziewi set siedemdziesi tego trzeciego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
To by o wtedy, gdy wróci po podpisaniu kontraktu z Sao Paulo. Sta si kapitalist , zanim sko czy dwadzie cia trzy lata. Ba si do niej zadzwoni , poniewa , na lito
bosk ,
mia a dopiero czterna cie lat. - Jakie to b dzie mia o skutki dla niej, Jock? - Sk d mog wiedzie ? A co to dla ciebie za ró nica? Raz jeszcze spojrza w lustro. - Ró nica. Nie zrobi tego, powiedzia sobie, wchodz c do THIEF-a, najbardziej ostentacyjnego symbolu bogactwa: w asny THIEF w prywatnym mieszkaniu. Nie zrobi tego, postanowi raz jeszcze, nastawiaj c maszyn , by zbudzi a go za dwana cie godzin, czy b dzie tego chcia , czy nie. Potem wspi
si na legowisko i naci gn
na g ow kaptur, zrozpaczony, e nawet
to, nawet zrobienie jej takiej krzywdy, jest dla niego mo liwe. Dawno temu odruchowo powstrzymywa si przed pewnymi czynami, gdy wiedzia , e s nies uszne. Och, co za czasy, pomy la . Ale wiedzia te , e sam si ok amuje. Ju dawno zrezygnowa ze s uszno ci i nies uszno ci, zadowalaj c si
prostszymi normami skuteczno ci i nieskuteczno ci,
dobroczynno ci i szkodliwo ci. Podró owa ju w THIEF-ie: odby kilka typowych wypraw w przesz
. Wszed w
umys kogo z publiczno ci na pierwszym wykonaniu “Mesjasza" Haendla i s ucha . Ten biedak, którego uszy wykorzystywa , niczego nie pami ta , a zatem przysz zmieni a. To by o bezpieczne: siedzie
w sali i s ucha . By
si
nie
w umy le farmera,
odpoczywaj cego przy wiejskiej drodze, kiedy przechodzi Wordsworth. Zatrzyma poet i zapyta go o nazwisko, a Wordsworth u miechn
si ; oboj tny i ch odny, zachwyca si
okolic bardziej ni ci, których praca stworzy a to pi kno. Ale to by y podró e legalne Charlie nie zrobi niczego, co mog oby zmieni bieg historii. Tym razem jednak zmieni ycie Rachel. Oczywi cie, nie w asne, to niemo liwe. Ale Rachel zapami ta, co si sta o, a ta pami
zepchnie j ze cie ki, któr powinna pod
.
Mo e tylko odrobin , mo e to nie b dzie nic wa nego. Mo e po prostu znielubi go troch wcze niej lub troch bardziej. Ale to i tak zbyt wielka zmiana, eby by a legalna, gdyby go kto przy apa . Ale nie z api go. Nie Charliego. Nie cz owieka, który posiada THIEF-a, a wi c móg zdoby
wiat. Wszystko by o zbyt tajne, zbyt wielu agentów wykorzystywa o jego maszyn ,
by uczestniczy w najbardziej sekretnych naradach wroga. Zbyt cz sto prokurator generalny przes uchiwa nagrania najdoskonalszych pods uchów. Zbyt cz sto politycy, którzy godzili si zosta d
nikami Charliego, otrzymywali zgod na doprowadzenie przeciwnika do b du,
kosztuj cego g osy w wyborach. Wszystko to si ga o dalej, ni pozwala o prawo. Kto o mieli
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si narzeka , je eli teraz tak e Charlie nagnie prawo dla w asnych celów? Nikt, oprócz Charliego. Nie mog
tego zrobi Rachel, my la . A potem THIEF
przeniós go wstecz do w asnego umys u, do w asnego cia a, dwudziestego ósmego pa dziernika tysi c dziewi set siedemdziesi tego trzeciego roku, o dziesi tej, w ad si do
nie kiedy
ka. By troch zm czony, poniewa o szóstej rano obudzi j go telefon z
Brazylii. Jak zawsze nast pi a chwila oporu, a potem spokój, kiedy jego ja odp yn a w nie wiadomo . Stary Charlie przej
z tamtego czasu
cia o i spojrza nie w przesz
, ale w
tera niejszo . Chwil przedtem sta przed lustrem, patrz c na sw pomarszczon sm tn twarz. Teraz u wiadamia sobie, e patrzenie w lustro przed snem to przyzwyczajenie ca ego ycia. Jestem narcyzem, mówi sam do siebie, niepi knym czcicielem w mojej w asnej kaplicy. Tylko e teraz wcale nie jest taki brzydki. W wieku dwudziestu dwóch lat cia o wci
ma
drn , m od skór . Brzuch mi kki, poniewa nie jest atlet , ale jest w nim jaka gibko , której ju d ugo nie zachowa. Teraz s abo pami tane potrzeby, które pchn y go do tej podróy, znajduj fizjologiczn podstaw . To, co by o tylko wspomnieniem, teraz go rozpala. Dzi
w nocy nie b dzie spa , niepr dko. Ubiera si
znowu, ze zdziwieniem
odkrywaj c dziwaczne, kiedy modne kolorowe koszule, szerokie u do u spodnie i buty z pi ciocentymetrowymi obcasami. Wielki Bo e, i ja to nosi em, my li, a potem wk ada ubranie. Rodzi- na nie zadaje pyta ; cicho schodzi na dó i siada do samochodu. W gara u mierdzi benzyn - zapach nostalgiczny jak bez i woskowe wiece. Wci
pami ta drog do domu Rachel, chocia zaskakuj go nie zbudowane jeszcze
budynki, niewybrukowane drogi i skrzy owania bez wiate ; wie zreszt , e wkrótce je uzyskaj . Ju powinny mie ; patrzy na zegarek, to pewnie odruch cia a, w którym si znalaz , poniewa on od dziesi cioleci nie nosi zegarka. Rami jest opalone brazylijskim s ma starczych plam ani b kitnych jedenastej. Na pewno posz a ju do
, wykre laj cych z
cem. Nie
one mapy pod skór . Jest wpó do
ka.
Niemal go to powstrzymuje. W jego osobistym katalogu grzechów nie zachowa o si wiele, ale to z pewno ci tak. Spojrza w siebie, by znale
wol i oprze si
dzom
wy cznie dlatego, e jego spe nienie zrani inn osob . Zapomnia ju , jak si to robi. Tak doadnie zapomnia , e nie mo e znale Pal si
powodu do oporu.
wiat a, a jej matka, pani Carpenter, niemodna i rozkoszna, roztrzepana w
najbardziej czaruj cy sposób, otwiera drzwi podejrzliwie, ale rozpoznaje go. - Charlie - wo a.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Czy Rachel jeszcze nie pi? - Daj mi minut , a nie b dzie! Czeka, czuje w
dku mrowienie wyczekiwania. Nie jestem prawiczkiem,
przypomina sobie, ale cia o tego nie wie. Cia o jest napi te, poniewa nie uformowa o jeszcze odruchów pozbawionej znaczenia nami tno ci, któr Charlie zna a nazbyt dobrze. I wreszcie Rachel schodzi po schodach. S yszy, jak tupie po drewnianych stopniach, potem zatrzymuje si i idzie dalej powoli, udaj c, e si nie spieszy. Pojawia si zza rogu, patrzy na niego. Jest w wyblak ym szlafroku... Nie pami ta, eby j w nim kiedy widzia . W osy ma rozczochrane, a po oczach wida , e spa a. - Nie chcia em ci budzi . - Jeszcze nie zd
am zasn . Zreszt pierwsze dziesi
miecha si . zy staj mu w oczach. Tak, mówi bezg
minut i tak si nie liczy. nie. To jest Rachel. W ska
twarz, skóra tak przejrzysta, e mo e zajrze w ni jak w nefryt, smuk e ramiona poruszaj si nie mia o z nie wiadom gracj . - Nie mog em si doczeka , eby ci zobaczy . - Jeste
w domu od trzech dni. My la am,
e zadzwonisz. U miecha si . W
rzeczywisto ci nie zadzwoni do niej jeszcze przez d ugie miesi ce. Ale t umaczy: - Nie znosz telefonów. Chc z tob porozmawia . Wyjdziesz na przeja
?
- Musz zapyta mamy. - Zgodzi si . Zgadza, si . artuje i mówi, e ufa Charliemu. A Charlie, którego ona zna, jest godny zaufania. Ale nie ja, my li Charlie. Oddajesz swoje brylanty w r ce z odzieja. - Jest zimno? - pyta Rachel. - Nie w samochodzie. Dlatego nie bierze p aszcza. Nie szkodzi. Nocny wiatr nie jest ch odny. Charlie zaczyna, gdy tylko zamykaj si za nimi drzwi. Obejmuje j w talii. Rachel nie odsuwa si , nie przyjmuje tego oboj tnie. Nigdy wcze niej tak si nie zachowywa , poniewa ona ma tylko czterna cie lat, jest dzieckiem, ale wtula si w niego, kiedy id , jakby robi a to wcze niej setki razy. Zaskakuje go, jak zawsze. - T skni em za tob - mówi. Ona u miecha si , a w oczach b yszcz jej by. - Ja te za tob t skni am. Rozmawiaj c niczym. I bardzo dobrze. Charlie niewiele pami ta z wyprawy do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Brazylii, nie pami ta, co robi przez trzy dni od powrotu. aden k opot; wydaje si , e ona chce mówi tylko o dzisiejszym wieczorze. Jad do zamku, a Charlie opowiada jego histori . Wyczuwa ironi tego faktu. W ko cu to z jej powodu zna t histori . Za kilka lat Rachel dzie cz onkiem zespo u teatralnego, który wykorzysta zamek jako publiczny amfiteatr. Teraz jednak budowla z wolna popada w ruin . Pomnik dawnego biura robót publicznych, wielki zamek z wie yczkami i parapetami z miejscowego kamienia. Jest w asno ci stanowego szpitala dla psychicznie chorych, lecz prawie nikt o tym nie wie. S sami, kiedy wysiadaj z samochodu i po krusz cych si stopniach przechodz na kamienn scen . Rachel jest oczarowana. Staje po rodku sceny, twarz do awek. Charlie patrzy, jak podnosi r
, a monolog zastyga jej na wargach. Przypomina co sobie... Tak, tym gestem
egna a opiekunk w “Romeo i Julii". Nie egna a. Raczej po egna. Ale gest ju w niej tkwi, czeka, a wydob dzie go ta scena. Odwraca si do niego i u miecha, gdy miejsce jest obce i dziwne, nie pasuje do Provo, ale pasuje do niej. Powinna si urodzi w renesansie, mruczy cicho Charlie. Rachel yszy go. Musia powiedzie to g - Powinna nale
no.
do wieku, gdzie muzyka by a czysta i delikatna, a kobiety nie
ywa y makija u. Nikt nie móg by si z tob równa . mieje si z tej pró no ci. - T skni am za tob - mówi. Dotyka jej twarzy. Rachel nie odsuwa si . Przytula policzek do jego d oni, a Charlie wie, e ona rozumie, po co j tutaj przywióz i co chce zrobi . Piersi ma kszta tne, cho ma e, po ladki ch opi ce, szczup e, jedyne w osy na ciele to te, które opadaj na ramiona, które trzeba odgarn
z twarzy, eby znów j poca owa .
- Kocham ci - szepcze Rachel. - Kocham ci przez ca e ycie. Jest dok adnie tak, jak w marzeniach, tyle
e cia o jest namacalne, ekstaza
rzeczywista, wiatr coraz ch odniejszy, kiedy Rachel znów si ubiera. Nie rozmawiaj ju , kiedy odwozi j do domu. Jej matka zasn a na sofie w saloniku ze stronicami “Daily Heralda" u stóp. Dopiero wtedy Charlie przypomina sobie, e dla Rachel przyjdzie jutro, a jutro on nie zadzwoni. Nie zadzwoni przez trzy miesi ce, a ona go znienawidzi. Próbuje to za agodzi . Próbuje, mówi c: - Niektóre rzeczy mog si przydarzy tylko raz. Co takiego móg by wtedy powiedzie . Ale ona k adzie mu palec na wargach i mówi: - Nigdy nie zapomn . Potem odwraca si i idzie w stron matki, aby j zbudzi . Ogl da si jeszcze i daje
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
znak Charliemu, eby wyszed ; macha do niego. On te drzwi i wraca do domu. Le y w
ku, nie mog c zasn
egnaj skinieniem, zamyka za sob -w
ku, które jest dla niego jak
samo dzieci stwo. Chcia by, eby to trwa o wiecznie. Powinno trwa wiecznie, my li. Ona nie jest dzieckiem. Nie by a dzieckiem, powinno to brzmie , gdy THIEF przerzuca go do domu. - Co si sta o, Charlie? - zapyta Jock. Charlie zbudzi si . Min o kilka godzin, odk d THIEF sprowadzi go z powrotem. By a noc. Charlie u wiadomi sobie, e p aka przez sen. - Nic - odpar . - P aczesz, Charlie. Nigdy jeszcze nie widzia em ci p acz cego. - Wsad sobie milion woltów, Jock. Mia em sen. - Jaki sen? - Zniszczy em j ? - Nie, wcale nie. - Zachowa em si jak pod y egoista. - Zrobi by to jeszcze raz. Ale nie zrani
jej.
- Mia a tylko czterna cie lat. - Wcale nie. - Jestem zm czony. Spa em. Daj mi spokój. - Charlie, skrupu y nie s w twoim stylu. Charlie, nad sany, naci gn
koc na g ow i zastanawia si , czy ta dzieci ca reakcja
to nie kolejny dowód, e dziecinnieje na staro . - Charlie, opowiem ci bajk na dobranoc. - Wykasuj ci . - Bardzo dawno, dziesi a pro
lat temu, pewna stara kobieta imieniem Rachel Carpenter
o jeden dzie z w asnej przesz
tob . System wywo
ci. To by dzie z kim , a dok adnie dzie z
mnie rutynowo, jak zawsze, kiedy pojawia si twoje nazwisko.
Znalaz em jej ten dzie . Chcia a odwiedzi ten czas i prze
jeszcze raz dobry dzie .
By em zdziwiony, Charlie. Nie wiedzia em, za w twoim yciu by y dobre dni. Program ju zbyt d ugo tkwi w Jocku. Wiedzia , jak mu dogry . - I rzeczywi cie nie by o dni tak dobrych, jak sobie to wyobra Jedynie oczekiwanie i rozczarowanie. Tyle tylko potrafi
a - podj
Jock. -
da , Charlie. Oczekiwanie i
rozczarowanie. . - Wiedzia em, e mnie nie zawiedziesz. - Ta kobieta by a w przytu ku dla psychicznie chorych. Dlatego da em jej ten dzie .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Tylko zamiast rozczarowania czy obietnic, o których wiedzia a, e nie b podarowa em jej dzie odpowiedzi. W - Nie mog
wiedzie , e ka
dotrzymane,
ciwie noc odpowiedzi, Charlie. ci to zrobi . Nie mog
tego wiedzie dziesi
lat
temu. - Masz racj . Ale baw si ze mn dalej. Przecie i tak nisz, prawda? - Wi c nie bud mnie. - I tak stara kobieta wróci a do cia a m odej dziewczyny, dwudziestego ósmego pa dziernika tysi c dziewi set siedemdziesi tego trzeciego, a m oda dziewczyna nigdy si nie dowiedzia a, co zasz o. A wi c nie zmieni o to jej ycia, rozumiesz? - To k amstwo. - Nie. Nie potrafi k ama , Charlie. Zaprogramowa
mnie,
ebym nie k ama .
My lisz, e pozwoli bym ci wróci tam i j skrzywdzi ? - Ona by a taka sama. Taka, jak pami tam. - To by o jej cia o. - Nie zmieni a si . Nie by a star kobiet , Jock. By a dziewczynk . I Charlie pomy la o starej kobiecie umieraj cej w przytu ku, otoczonej przez
te
ciany, jasnoszar po ciel i zas ony. Wyobrazi sobie m od Rachel w tej pomarszczonej formie, uwi zionej w ciele, które nie potrafi o si rusza , schwytan w umy le, który nie prowadzi jej ju niezwyk ymi, tajemniczymi szlakami. - Pokaza em ci jej zdj cie w telewizorze - powiedzia Jock. A jednak, my la Charlie, dlaczego ma to by trudniejsze do zniesienia ni to, e pi kny ch opak, który tak bardzo chcia zrobi to, co w
ciwe, e wszystko zrobi
le i straci
szans , teraz nie mo e si wyrwa z sumy wszystkich b dnych wyborów? Wszed em na drog , któr chcieli pod Wci
wszyscy; dotar em na szczyt, ale nie tam powinienem zmierza .
jestem tym ch opcem. Nie musia em k ama , kiedy poszed em do niej do domu. - Znam ci
dobrze, Charlie - mówi Jock. - Wiedzia em,
e jeste draniem w
dostatecznym stopniu, eby tam wróci . I dostatecznie porz dnym cz owiekiem, eby zrobi to jak nale y, kiedy ju tam trafisz. Wróci a szcz liwa, Charlie. Wróci a zadowolona. A wi c ta noc z cudownym dzieckiem by a oszustwem; to nie by a m oda Rachel, a on nie by m odym Charliem. Szuka w sobie gniewu, ale nie móg go znale . Zmar a kobieta ofiarowa a mu dar i przyj a dar od niego. I ten dar wci
by s odki.
- Pora spa , Charlie. pij dalej. Chcia em ci tylko powiedzie , e nie masz powodu do wyrzutów sumienia. Nie ma si czym d
ej dr czy .
Charlie przykry si szczelnie; nie pami ta , e to przyzwyczajenie pochodzi o sprzed lat, kiedy dziwne mroczne kszta ty ukrywa y si w szafie i tylko pod kocem by bezpieczny.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Naci gn
go wi c na g ow , zamkn
oczy i poczu , jak g aszcze go jej d
. Czu dotyk jej
piersi, biodra i uda, us ysza jej g os, jak oddech na policzku. - Jak wielki kasztan - powiedzia Jock, tak jak go tego nauczy - ...co rozkwit nad wiatem. - Czy li ciem jeste , czy pniem, czy kwiatem? - Wzroku rozja niony, muzyko weso a. - Kto tancerza od ta ca odró ni dzi zdo a? Widownia w jego my lach klaska a przez chwil , a Charlie zsun
si w sen. Zdziwi o
go wra enie, e klaszcz szczerze. Wyobrazi sobie, e u miechaj si i kiwaj g owami. miechaj si do dziewczyny z uniesion r wieczno , a potem wszed na scen .
; kiwaj na m czyzn , który stan
na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
3. PIESER
Znalaz em si tam przypadkiem. Tylko dla Piesera wpakowa em si w t histori . Pieser uzna , e mog si przyda , co by o prawd . Powiedzia jeszcze, e mog si zabawi , co ju zmy li , gdy to, co ró ni ludzie robili ze mn , by o o wiele bardziej zabawne od tego, co ja robi em z nimi. Kiedy mówi , e my
wertykalnie, to oznacza, e jestem meta- fizyczny, to znaczy
symulowany, to znaczy, e martwy, tylko mój mózg jeszcze o tym nie wie i dalej rusza nogami. Oberwa em, kiedy mia em dziewi
lat. Le
em spokojnie w
ku, a jeden cap za
cian strzeli do swojej damy. Pocisk przeszed przez cian i trafi mnie w g ow . Wszyscy polecieli do nich, bo robili mnóstwo ha asu, wi c by em ju w trzech czwartych trupem, zanim ktokolwiek zauwa
, e oberwa em.
Zapakowali mi g ow superdobrem i wiat owodami, ale nie wiedzieli, który neutron powinien stuka w który s siedni i mój alchemiczny mózg z galarety sta si jak diament. Dobry Ch opak. Kryszta owy Dzieciak. Od owego jasnego, elektrycznego dnia nie uros em ani o cal, w adnym miejscu. Kula nie trafi a w okolice genitaliów. Po prostu prze czy a przycisk dojrzewania w g owie. wi ty Pawe mówi , e zosta eunuchem dla Jezusa, ale dla kogo ja jestem eunuchem? Najgorsze, e mam ju prawie trzydziestk i ci gle musz wzywa barmanów do s du, zanim podadz mi piwo. Mamy zysk, bo chocia s dzia przyznaje mi racj i to oni p ac koszty, cia o mam tak ma e, e zalewam si ju ma ym piwem, a po du ym sikam i padam. Nie nadaj si na partnera do picia. Poza tym ka dy, kto si ze mn pokazuj e, wygl da na pedofila. Nie, nie próbuj wyciska z was ez. Jestem przyzwyczajony, jasne? By królowa balu nigdy nie okaza a mi Prawdziwej Mi
mo e
ci z podparciem na cztery punkty, ale
mam pewien talent, niezwykle wa ny dla niektórych ludzi, i zawsze jako sobie radz . Ubieram si dobrze, je
metrem i nie p ac podatku dochodowego. Jestem H-manem, Facetem
od Hase . Dajcie mi pi
minut z czyim
autopsychoskopi , a dziewi
razy na dziesi
yciorysem, czy mo e raczej z jego podaj has o i wprowadzam was w jego
najpaskudniejsze, liskie, s odkie zbiory. Szczerze mówi c, s to zwykle trzy razy na dziesi , ale to i tak o wiele wi ksza szansa, ni kaza komputerowi traci rok na próby wystukania pi tnastu znaków w taki sposób, eby utworzy y w
ciwe H-s o. Szczególnie e po trzeciej
pomy ce blokuj wam telefon, blokuj pliki docelowe i wzywaj gliny.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Niedobrze wam si robi? Taki mi y ch opiec jak ja, zaanga owany w pot pienia godn , karaln i nielegaln dzia alno ? By mo e mam metr dwadzie cia i pó szklanki wzrostu, ale umiem was zasymulowa lepiej ni w asna mamusia, a im dok adniej was poznam, tym mocniejszego mam haka. Znam nie tylko wasze aktualne has o. Mog napisa owo na kartce, wsadzi j w kopert i zaklei . a wy idziecie do domu, zmieniacie has o, otwieracie kopert i ono tam jest - wasze nowe H, trzy razy na dziesi . Jestem wertykalny i Pieser o tym wiedzia . Dziesi
procent wi cej dobra i nawet formalnie nie by bym
cz owiekiem. Jestem jednak ci gle poni ej granicy, a to wi cej, ni móg bym powiedzie o paru ludziach, którzy maj w g owie sto procent zoo. Pieser podszed do mnie pewnego dnia na Carolina Circle, gdzie stoj c na sto ku, grywam w elektryczny bilard. Nic nie mówi , tylko trzepn
mnie w rami , wi c - naturalnie -
oberwa okciem w jaja. Sporo dwunastolatków próbuje mnie popycha przy grze, wi c czasem musz dawa im szko . Jack Pogromca Olbrzymów. Bohater czwartoklasistów. Na ogó wal w
dek, tyle e Pieser nie by dwunastolatkiem, wi c mój okie trafi ni ej. W chwili gdy uderzy em, wiedzia em, e nie jest dzieciakiem. Nie zna em go wcale,
ale wygl da na takiego, co dawniej cz sto chodzi g odny, a teraz nie dba o to, co je. Teraz oczywi cie nie my la o jedzeniu, siedzia tylko na pod odze oparty o gr “Bij Szyitów" i patrzy na mnie tak, jakbym by dzidziusiem, którego w
nie ma przewin .
- Mam nadziej , e jeste Dobry Ch opak - nawija. - Bo jak nie, to odnios ci do mamusi w trzech ma ych plastikowych salaterkach Nie brzmia o to tak, jakby chcia mi grozi . Raczej jakby by g ówn p aczk na asnym pogrzebie. - Chcesz robi interesy, to u ywaj j zyka zamiast ap - odpowiadam. A mówi to naprawd zraszaj ce, czyli przepraszaj co z podkre leniem, e ci gle go jeszcze olewam. - Chod my st d - mówi. - Musz sobie za atwi wsparcie. Podatek p aci si od zarobków. Poszli my do Iveya i stan li my ko o odzie y dzieci cej. Wyt umaczy mi, o co chodzi. - Jedno H-s o - mówi. - Tylko adnych pomy ek. Je li nie trafimy, facet traci robot i mo e idzie do pud a. Powiedzia em “nie". Trzy trafienia na dziesi
to najlepsze, na co mnie sta . adnych
gwarancji. Moje wyniki wiadcz o mnie, ale nikt nie jest doskona y, a ja nawet si nie zbli
em do doskona
ci.
- Daj spokój - rzuca. - Musz by jakie sposoby, eby mie pewno . Je li mo esz
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
trafi trzy razy na dziesi , to co si stanie, kiedy b dziesz wiedzia o facecie wi cej? Kiedy si z nim spotkasz? - No dobra. Mo e pó na pó . - Pos uchaj, nie mo emy próbowa drugi raz. Mo e nie zgadniesz. Ale czy wiesz, kiedy nie trafiasz? - Mniej wi cej co drugi raz, kiedy si pomyl , wiem, e si pomyli em. - Czyli mamy trzy czwarte szansy, e b dziesz wiedzia , czy je znalaz
?
- Nie - t umacz . - Bo co drugi raz, kiedy trafiam, nie wiem, e trafi em. - Szlag-g - mówi. - To tak, jak robi interesy z moim m odszym bratem. - I tak ci na mnie nie sta . Bior przynajmniej dwie dychy, a twoja karta ledwie chyba wystarczy na niadanie. - Proponuj ci udzia . - Nie chc udzia u. Chc gotówk . - To pewna sprawa - przekonuje, rozgl daj c si uwa nie. Jak gdyby podejrzewa , e za
yli pods uch w tabliczce z tekstem “Szorty ch opi ce, rozmiary 10-12".- Mam wtyk w
Kodach Federalnych, - To pestka. Ja mam pluskw w ty ku Pierwszej Damy i czterdzie ci godzin nagrania jej pierdni . Mam niewyparzon g
. Wiem o tym i po raz kolejny przekonuj si dobitnie, kiedy
pakuje mi twarz w stos krótkich spodenek. - Popróbuj tego, Dobry. Nie cierpi , kiedy ludzie mnie popychaj . I wiem, jak ich zmusi , eby przestali. Tym razem wystarczy o, ebym zacz
p aka . G
no, jakby mnie bola o. Wszyscy si ogl daj ,
kiedy dziecko zaczyna p aka . - Ju b
grzeczny - powtarza em. - Nie bij mnie! B
grzeczny.
- Zamknij si - powiedzia . - Wszyscy na nas patrz . - To uwa aj z apami - mówi . - Jestem przynajmniej dziesi przynajmniej dziesi
lat starszy od ciebie i
razy sprytniejszy. Teraz wyjd ze sklepu i je li zobacz , e za mn
leziesz, zaczn wrzeszcze , e rozpi ci podejrzewa , e napastujesz dzieci, b
rozporek i pokaza
mi siusiaka. Kiedy raz zaczn
ci zwija za ka dym razem, kiedy w promieniu
stu mil od Greensboro oberwie jaki szczeniak. Zrobi em to ju
kiedy
i to dzia a, a Pieser nie by durniem. Niepotrzebne
przes uchania przez gliny by y rzecz , której na pewno wola by unika . My la em wi c, e ka e mi si odpieprzy i na tym sprawa si sko czy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
A on mówi zamiast tego: - Przepraszam ci , Dobry. Czasem nie panuj nad r kami. Nawet ten cap, który mnie postrzeli , nigdy nie powiedzia , e przeprasza. Z pocz tku pomy la em, co to za oferma, e tak si p aszczy. Potem postanowi em trzyma si go,
eby sprawdzi , jaki cz owiek potrafi pokaja
dzieciakiem wygl daj cym na dziewi
si
przed
lat. Nie wierzy em zreszt , eby naprawd by o mu
przykro. Potrzebowa mnie do trafienia H-s a i wiedzia , e nie ma wyboru. Z tym e wi kszo ci ulicznych bokserów brakuje inteligencji nawet na to, eby pod wp ywem stresu wymy li
w
ciwe k amstwo. Od razu wiedzia em,
e to nie zwyczajny oszust czy
drugorz dny pomocnik, bo tacy zawsze przez jakie g upstwo pieprz ka
robot . W jego
twarzy by a g bia, to znaczy, e na szyi ros o mu co wi cej ni tylko podstawka pod w osy, czyli e w rodku mia do
mózgu, eby umie wsadzi r ce do kieszeni w innym celu ni
bawienie si fiutem. Dok adnie wtedy uzna em, e jest wrednym, k amliwym sukinsynem. Akurat dla mnie. - Po co chcesz si dosta do Kodów Federalnych? - spyta em, -Kasacja zapisu? - Dziesi
otwartych zielonych - on na to. - Kodowanych na; nieograniczone podró e
mi dzypa stwowe. Z ca identyfikacj , jak dla prawdziwej osoby. - Prezydent ma zielon kart - mówi . - Szefowie Po czonych Sztabów maj otwarte zielone. Ale to ju
wszyscy. Nawet wiceprezydent USA nie otrzyma wystarczaj cych
uprawnie . - Owszem, otrzyma . - Rozumiem, wiesz wszystko najlepiej. - Potrzebne mi H. Mój cz owiek mo e nam zrobi czerwone i niebieskie, ale otwarte zielone musi za atwia taki biurowy szczur, dwa poziomy w gór . Ten mój wie, jak si do tego zabra . - Na pewno nie chodzi tylko o has o - my karty, musi przy
g
no. - Ten go , który robi zielone
do tego swój palec.
- Wiem, jak za atwi ten palec. Potrzebny jest i palec, i has o. - Je li zabierzesz mu palec, on to gdzie zg osi. A nawet je li go przekonasz, eby nie, to i tak kto zauwa y, e znikn . - Lateks - rzuca. - We miemy odcisk. I nie zaczynaj mnie uczy , jak mam wykona swoj cz
roboty. Ty za atwiasz H-s o, ja palce. Wchodzisz?
- Za gotówk . - Dwadzie cia procent. - Ma o.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Facet w Kodach dostaje dwadzie cia, dziewczyna, która za atwia palec, dostaje dwadzie cia, a ja bior cholerne czterdzie ci. - Nie sprzedasz ich chyba na ulicy. - S warte milion za sztuk - mówi. - Dla pewnych nabywców. Oczywi cie, mia na my li Organiczn Mafi . Sprzeda dziesi
i moje dwadzie cia procent urasta do dwóch
baniek. Nie do , eby by bogatym, ale wystarczy na wycofanie si z ycia publicznego, a mo e nawet na pewne kosztowne leki, które mog wywo
zarost na mojej twarzy. Musz
przyzna , e brzmia o to nie le. No wi c wzi li my si do roboty. Przez par
godzin stara si to za atwi , nie
informuj c, jak si nazywa ten jego biuroszczur, przekazuj c tylko dane od faceta w Kodach Federalnych. Ale to by o g upie, dawa mi takie rzeczy z drugiej r ki, zw aszcza e potrzebowa stuprocentowej pewno ci. Szybko to zrozumia i wci gn
mnie do ko ca. Nie cierpia
zdradzania w asnych tajemnic. Kiedy ju do- wiem si wszystkiego, to co mnie powstrzyma od za atwienia roboty samemu? Ale nie mia innego sposobu znalezienia H-s a, wi c musia je dosta ode mnie, a skoro mia em je zgadn , musia em wiedzie wszystko. Pieser mia pod czaszk mózg, cho tylko biorozk adalny. Wiedzia , e s takie momenty, kiedy trzeba komu zaufa . Kiedy trzeba wierzy , e stara si jak najlepiej nawet wtedy, gdy si go nie pilnuje. Zabra mnie do swojego taniego mieszkania w campusie dawnego Guildford College, niedaleko metra. By o to wygodne, bo bez
adnych problemów mog em dojecha
Charlotte, Winston czy Raleigh. Nie mia mi kkiej pod ogi, tylko zwyk e
do
ko, ale du e,
wi c chyba si przesadnie nie umartwia . Mo e kupi je za dawnych czasów, kiedy by alfonsem i zdoby przezwisko. Prowadzi wtedy
cuszek piesków o pi knych imionach:
Szprycha, Pi a albo Ksi niczka, prawdziwe suczki zadzieraj ce nogi pod latarniami, wietne w tym ciskanym interesie. Widzia em, e kiedy miewa pieni dze, ale teraz ju Znalaz em
kup
wietnych
ciuchów,
robionych
na
miar ,
ale
zu ytych
zdesynchronizowanych. Z tych najstarszych powyrywa wszystkie przewody, ale wci wida , gdzie kiedy - Marno
nie. i
by o
wieci y diody. Mówimy o czasach neandertalczyków.
nad marno ciami ko czy si blu nierstwami - stwierdzam trzymaj c r kaw
kurty, która wieci a kiedy jak schodz cy do l dowania samolot. - Za wygodne, eby to wszystko wyrzuci - odpowiada, ale po g osie od razu mo na pozna , e nie ma nadziei nikogo oszuka . - Niech to b dzie dla ciebie lekcj - stwierdzam. - To w
nie si zdarza, kiedy Treser
nie prowadzi. - Treserzy maj
sta
robot . Ale ja, kiedy interes szed dobrze, czu em si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obrzydliwie, a kiedy szed
le, to wietnie. Kiedy prowadzasz kociaki, to masz mo e jaki
powód do dumy. Ale gdy prowadzasz pieski i wiesz, e krzywdz je za ka dym razem... - Maj wbudowany prze cznik i nic nie czuj . To dlatego gliny nigdy si nie czepiaj tych od piesków. Bo nikt naprawd nie cierpi. - Owszem. Tylko powiedz, co jest gorsze: kiedy j
ciskaj , a wrzeszczy, eby zrobi
dobrze jakiemu staremu zbocze cowi, czy kiedy jej wycinaj pó mózgu tak, e kiedy stary zboczeniec ciska, ona nic nie czuje? Mia em ko o siebie te kobiece cia a i wiedzia em, e kiedy by y lud mi. - Mo na by ze szk a - mówi - i jeszcze by cz owiekiem. Zauwa
, e odbieram to
personalnie. - Daj spokój - przeprasza. - Jeste poni ej granicy. - Pieski te . - Zgadza si - przyznaje. - Ale kiedy dziewczyna wraca, opowiada, co z ni robili, i mieje si , musisz wyznaczy w asn granic . Rozgl dam si po jego n dznym mieszkaniu. - Twój wybór. - Chcia em czu si czysty. Ale to nie znaczy, e musz by biedny. - Wi c ustawiasz ten numer, eby powróci y dawne czasy spokoju i domestykacji. - Domestykacji? - powtarza. - Co to niby jest? Czemu, do diab a, stale u ywasz takich ów? - Bo je znam. - Wcale ich nie znasz, bo co drugi raz wstawiasz je w nieodpowiednie miejsca. Zademonstrowa em mu swój najlepszy u miech ma ego ch opczyka. - Wiem - mówi . Prawie nikt nigdy nie zauwa a, e u ywam ich nieprawid owo, i na tym w
nie polega zabawa - ale o tym mu nie mówi em. Pieser nie by zwyczajnym
alfonsem. Zreszt , aden normalny alfons nie wycofuje si z interesu z powodu zwichni tego kr gos upa moralnego. Pieser musia mie w mózgu par dziwnych po cze i uzna em, e ciekawie b dzie obejrze , jak to si wszystko tam styka. W ka dym razie wzi li my si do roboty. Cel nazywa si Jesse H. Hunt i naprawd rozpracowa em go solidnie. Kryszta owy Dzieciak pod czy si na powa nie. Pieser mia jakie dwie strony ró nych g upot: data urodzenia, miejsce urodzenia, p
przy urodzeniu (od
tego czasu adnych zmian), wykszta cenie, miejsca zatrudnienia. Przypomina o to wysoki stos pustych pude ek. Wy mia em go. - Masz gdzie wej cie do biblioteki miejskiej? - spyta em, a on pokaza mi gniazdo w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cianie. Pod czy em si , z wizj na kieszonkowym sony i w asn kryszta ow g ówk na ró ne pi-po-pi-pi. Nie ka dy, kto ma tyle dobra w mózgu, potrafi my le do tak to za atwi - wiecie, przes
czysty zapis zwyczajnie my
wyra nie, eby
c odpowiednie rzeczy przez
port interfejsu za lewym uchem. Pokaza em Pieserowi, jak si robi badanie. Potrwa o to dziesi
minut. Znam drog
wprost przez Bibliotek Publiczn Greensboro. Mam H-s a ka dego bibliotekarza i jestem tak delikatny, e nawet si nie domy laj , kiedy p yn pod pr d ich kana ami dost pu. Z Biblioteki mo na si przedosta a do Archiwum Pomocnej Karoliny w Raleigh, a stamt d do danych personelu federalnego w ca ym kraju. Co oznacza, e pod koniec tego niezwykle pracowitego dnia mieli my wydruki ka dego dokumentu na temat Jesse'ego H. Hunta, jaki tylko istnia : od wiadectwa urodzenia i zestawienia ocen z pierwszej klasy, po dane chorobowe i raporty bezpiecze stwa z czasów, kiedy zaczyna pracowa dla rz du. Pieser wiedzia do
du o, by okaza nale yty podziw.
- Je li tyle potrafisz - powiada - mo esz zwyczajnie wyci gn
jego H-s o.
- Nie tak atwo, dziecinko - t umacz z czaruj cym u miechem. - Wyobra sobie dane federalne jako zamek. Akta osobowe p ywaj w fosie. Jest tam par aligatorów, ale ja ca kiem nie le p ywam. Gor ce dane trzymaj w lochu. A H-s a... H-s a s pod ty kiem królowej. - Ka dy system daje si z ama . - Sk d si tego dowiedzia
? Z napisu na cianie w sraczu? Gdyby system hase
dawa si z ama cho by odrobin , ci klienci, którym chcesz sprzeda karty, byliby ju w rodku i ogl dali nas przez okienka, zamiast p aci ulicznemu z odziejaszkowi milion za otwart zielon . Problem w tym, e Pieser by ju nale ycie wstrz ni ty ca ym tym ch amem, jaki wyci gn em na temat Jesse'ego H., ale ja sam nie wiedzia em wiele wi cej ni poprzednio. Oczywi cie, mog em zgadn
kilka hase , ale nic ponadto. Tylko zgadywanie. Nie wie-
dzia em nawet, które H ma najwi ksze szans . Jesse by zwyk ym, sm tnym szczurem. Regulaminowo dobre stopnie w szkole, regulaminowo dobre oceny pracy, zapewne regulaminowo wype nia obowi zki ma
skie - wed ug rozk adu tygodniowego.
- Chyba nie wierzysz, e tej twojej dziewczynie uda si za atwi jego palec - mówi z obrzydliw pogard . - Nie znasz jej. Gdyby my potrzebowali fiuta, dostaliby my odciski w pi ciu rozmiarach. - Nie znasz faceta. To najbardziej typowy przeci tniak w okolicy. Nie wierz , eby
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
oszukiwa w asn
on .
- Zaufaj mi. B dzie mie jego palec tak elegancko, e on si nawet nie zorientuje, kiedy wzi a odcisk. Nie uwierzy em. Mam talent do poznawania si na ludziach, a Jesse H. nie udawa . Chyba e zacz
w wieku pi ciu lat, a to zdarza si raczej rzadko. Na pewno nie przeleci
pierwszej dziewczyny, na widok której zrobi mu si ciasno w rozporku. Poza tym by sprytny. Droga kariery dowodzi a, e zawsze znajdowa si we w
ciwych miejscach. Odpowiedni
ludzie zawsze znali jego nazwisko. Co oznacza, e nie nale przestaje dzia
do typu, któremu mózg
, kiedy portki robi si gor ce. Powiedzia em to.
- Jeste chodz
orkiestr - mówi na to Pieser. - Nie umiesz mi poda H-s a, ale
doskonale wiesz, e facet jest impotentem albo zbocze cem. - Ani jednym, ani drugim. Jest twardy i zupe nie zwyczajny. Ale je li dziewczyna zacznie si do niego lepi , nie pomy li, e s ysza a o jego fiucie na lewarach. Pomy li, e czego chce, i nie da spokoju, dopóki si nie dowie, o co chodzi. Tylko wyszczerzy z by. - Znalaz em najlepszego go cia od hase w kraju, prawda? Mam cudotwórc , zwanego Dobrym Ch opcem, prawda? Lodowy mózg, który nazywaj Kryszta owym Dzieciakiem. Mam go, prawda? - Mo e - mówi . - Mam go albo go zabij - o wiadcza i pokazuje wi cej z bów, ni powinien mie przedstawiciel naczelnych. - Masz mnie - przyznaj . - Ale jako sobie nie wyobra am, eby móg mnie zabi . mieje si tylko. - Mam ciebie, i je li jeste tak dobry, to mo esz chyba uwierzy ,
e mam te
dziewczyn , która w swoim fachu jest przynajmniej równie dobra. - Nie ma takiej. - Podaj mi to H-s o, a b
wstrz ni ty.
- Chcesz szybkich wyników? To go popro , eby sam ci je poda . Pieser nie nale y do tych, którzy potrafi ukry w asn w ciek
.
- Chc wyniku - informuje. - I je eli tylko zaczn podejrzewa , e nie mo esz mi go poda , wyrw ci j zyk. Przez nos. - wietnie. Najlepiej my
, gdy klient grozi mi przemoc fizyczn . Naprawd wiesz,
jak mnie zdopingowa . - Nie chc ci dopingowa . Chc , eby mi poda jego has o.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Najpierw musz si z nim spotka . Pochyli si nade mn , a poczu em jego zapach. To znaczy, e mam silnie rozwini te receptory olfaktoryczne i mog wam powiedzie , e cuchn testosteronem. Czyli damy mog si wype nia dzidziusiami od samego w chania jego potu. - Spotka si ? - pyta. - Czemu go nie poprosisz, eby wype ni ankiet ? - Czyta em wszystkie jego ankiety. - A w jaki sposób taki szklany eb jak ty ma zamiar spotka pana Federalnego? - pyta. - Za
si , e zawsze zapraszaj was na te same przyj cia. - Nie dostaj zaprosze na doros e przyj cia - wyja niam. -Chocia , z drugiej strony,
na doros ych przyj ciach raczej nie zwracaj uwagi na takie mi e dzieci jak ja. Westchn . - Naprawd musisz si z nim spotka ? - Chyba e ci wystarczy prawdopodobie stwo pó na pó . Zupe nie nagle wybuch jak Nova. Zmiót szklank ze sto u, a rozbi a si o cian , potem kopn kombinowa em, jak si wydosta
ywy. Ale e w
stó , a ja ca y czas
nie dla mnie robi to przedstawienie, wi c
raczej nie by o sposobu. Potem przysun si bli ej i wrzasn mi prosto w twarz: - Nie chc wi cej s ysze tych twoich pó na pó , sze dziesi t na czterdzie ci i trzy razy na dziesi , Dobry. Jasne? A ja odzywam si naprawd delikatnie i s odziutko, bo ten facet jest dwa razy wi kszy ode mnie i trzy razy ci szy i nie mam adnego oparcia. Wi c mówi : -Nic nie poradz , Pieser. Musz mówi o prawdopodobie stwie i procentach. Jestem wertykalny, pami tasz? Mam tu szklane no niki, a one wydzielaj procenty tak atwo, jak pot u innych ludzi. Paln d oni we w asn g ow . - To te nie jest bu ka z kie bas . Ty wiesz i ja wiem, e kiedy podajesz mi wszystkie te dok adne wyliczenia, to i tak tylko zgadujesz. Nie wiesz, jak masz szans z tym szczurem, tak samo jak ja nie wiem. - Nie znam rozk adu dla niego, Pieser, ale znam w asny. Przykro mi, e ci si nie podoba ten cis y sposób wyk adu, ale w mojej Krystalicznej pami ci znajduje si ka de Ho, jakie kiedykolwiek odgrzeba em. To znaczy, e mog ci poda z dok adno ci do trzeciego miejsca po przecinku, jak cz sto trafi em za pierwszym razem Po spotkaniu z obiektem, a jak cz sto, gdy pos ugiwa em si tylko jego yciorysem. W tej chwili, je li do spotkania nie dojdzie i b
dysponowa tylko tym, co zdobyli my, masz 48,838 procent szansy, e trafi
H-s o za pierwszym razem, i 66,667 procent szansy, e przy pierwszych trzech próbach.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
To go troch uspokoi o i bardzo dobrze, bo od tego szk o-trzaskania, sto o-kopania i gor cego-oddechu-prosto-w-twarz zaczyna y mi puszcza zwieracze. Cofn si , wsadzi r ce w kieszenie i stan oparty o cian . - No wi c wybra em w
ciwego H-mana, co? - mówi, ale si nie u miecha. Nie,
wypowiada te s owa, ale nie ma ich w oczach; jego oczy mówi : nie próbuj mi tu b yszcze , bo widz ci na wylot, mam najlepsze wewn trzne filtry, czysta polaryzacja, wygaszam ten twój po ysk, widz ci wyra nie. Nigdy nie widzia em takich oczu. Jakby mnie zna . Nikt mnie nigdy nie pozna i nie s dz , eby jemu si uda o, ale nie podoba o mi si wcale, e patrzy na mnie tak, jakby my la , e mnie zna. A to dlatego, e ja siebie nie znam i denerwowa o mnie, e on mo e mnie zna lepiej ode mnie, je li apiecie, o co mi chodzi, - Wystarczy, e b
ma ym ch opcem, który zgubi si w sklepie - mówi .
- A je li on nie jest z tych, co pomagaj ma ym ch opcom, którzy si zgubili? - My lisz, e nie zwraca uwagi, jak p acz ? - Nie wiem. A je li nie? Co wtedy? My lisz, e ujdzie ci drugie spotkanie? - No dobra, wi c ch opiec zgubiony w sklepie odpada. Mog rozbi swój rower na trawniku przed jego domem. Mog mu sprzeda magazyny telewizji kablowej. Ale on ju mnie wyprzedzi . - Co do magazynów, to zamyka ci drzwi przed nosem, o ile w ogóle je otworzy. Je li chodzi o rower, to chyba straci która go w ka
rozum w tym swoim szklanym mózgu. Mam dziewczyn ,
nie obrabia. To potwornie skomplikowane, bo facet nie jest z tych, co api
okazj , wi c ona musi wykona naprawd emocjonalne wej cie typu, e w
nie rzuci
ch opak i Hunt ma jedyne rami , na którym mo e si wyp aka , a jego ona jest szcz liwa, maj c takiego m czyzn . W to jeszcze mo e uwierzy . I wtedy nagle jaki ma y ch opiec przewraca mu si na trawniku, a e facet jest paranoikiem zaczyna si zastanawia , co si ciwie dzieje. Zgadza si ? Wiem, e jest paranoikiem, bo nie doszed by tak wysoko, gdyby nie umia pilnowa pleców i zabija nieprzyjació , zanim jeszcze si zorientuj , e to oni na niego poluj . I taki facet zaczyna podejrzewa , przez jeden moment, e kto chce go wykiwa . Co robi? Wiedzia em ju , do czego zmierza Pieser. Mia racj , wi c pozwoli em mu na to zwyci stwo, a tak e by s owa, które chcia us ysze , wymaszerowa y równym szeregiem. - Zmienia wszystkie swoje has a, wszystkie zwyczaje i przez ca y czas ogl da si za siebie. - A mój ma y projekcik zmienia si w kup nawozu. adnych otwartych zielonych. Wtedy poj em, dlaczego ten ch opak z ulicy, by y alfons, dlaczego w
nie on mo e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wykona t robot . Nie by wertykalny jak ja i nie mia wewn trznego haka jak ten facet z federalnych, ani wypuk
ci pod swetrem, wi c nie móg robi za dziewczyn . Mia za to
oczy na okciach i uszy na kolanach, co oznacza,
e zauwa
wszystko, co by o do
zauwa enia, a potem my la o nowych rzeczach, jeszcze wtedy niezauwa alnych, i te je zauwa
. Zas ugiwa na swoje czterdzie ci procent. I jeszcze dzia
z moich dwudziestu.
Na razie czekali my, a dziewczyna wype ni puste, st sknione ramiona Jesse'ego i zwinie mu palec. Ca y czas te pracowali my nad tym,
eby doprowadzi do naszego
spotkania, powoli, ale pewnie i bez komplikacji. Sp dza em z Pieserem sporo czasu. Nie prosi mnie o to, ale jako tak wychodzi o, e je dzi em w kó ko autobusem po jego trasie, dopóki mnie nie zabra , albo jad em u Bojangle'a, kiedy przychodzi , eby rzuci kurcz ta cajun na swój owrzodzony ruszt. Pilnowa em, czy mu to nie przeszkadza, bo nie mia em ochoty go zra
teraz, gdy pozna em majestat jego gniewu, ale je li chcia mnie odstraszy ,
to jako si nie ba em. Nie próbowa mnie sp awi nawet po paru dniach, kiedy zacz y nas ciga upiory zimnej, twardej ulicy. Nie wy czaj c przypadku, gdy Dzwon powiedzia : - Widz , e nie rozprowadzasz ju piesków. Zaj
si ch opcami? Ma e peda ki, co?
Nazwiemy ci chyba Pedalerem. A mo e trzymasz go do osobistego u ytku? Przerzuci
si
na dzieciaki? Zawsze uwa
em, e kto kiedy zabije Dzwona tylko po to, eby go wygarbowa i
pokry jego skór dach kabrioletu. Ale Pieser tylko machn wykonywa em w stron Dzwona ró ne wi skie gesty. Wi kszo
r
i szed dalej, gdy ja ludzi ka e mi si zmy ,
kiedy tylko kto zaczyna nadawa , e wol ma ych ch opców, ale nie Pieser. Nie powiedzia , e jeste my tylko przyjació mi ani e nic nas nie
czy. Nie kaza mi te spieprza , co
oznacza, e nie znalaz em si nagle w wodach Trójk ta Bermudzkiego z ty kiem ci gni tym do kostek, co oznacza, e nie wstydzi si pokazywa ze mn na ulicy. Mo e dla was nie jest to sze ciominutowy orgazm, ale dla mnie by o jak ch odny powiew w sierpniu. Nie prosi em go o to i nie wierzy em, e potrwa d ugo, ale póki trwa o, podoba o mi si bardzo. Spotka em w ko cu Jesse'ego H. Rozwi zanie by o genialne, najlepsze, jakie w yciu wymy li em. Sam si zastanawia em, dlaczego nie pomy la em o tym wcze niej, tyle e jeszcze nigdy nie mia em Piesera powtarzaj cego jak papuga “Idiotyczny pomys " przy ka dej mojej propozycji. Niemal ton em w najja niejszym blasku swego promieniowania. To znaczy, chodzi em na prawie sto watów, zanim w ko cu by zadowolony. Najpierw sprawdzali my, kto pilnuje ich dzieci, kiedy Jesse H. i pani Hunt wychodz
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
do miasta (dla Eleganckich Ludzi w G-boro oznacza to, e spaceruj sobie deptakiem marz c, by znalaz o si co do zrobienia, a potem id si wysika w publicznej toalecie). By y dwie nastolatki, które za odpowiedni op at regularnie nie zwraca y uwagi na ich bachory. Kiedy jednak obie panieny mia y inne zaj cia, czyli zgodzi y si , by za hamburgera i kino jaki nie do ko ca rozpi ty szczeniak po ciska je i przelecia w bramie, dzwonili do Pogotowia Opieki Domowej Mamy Hubbard. Z najwy sz ostro no ci wszed em do szacownej instytucji Mamy Hubbard, udaj c nie niedojrza ego czternastolatka, wyspecjalizowanego w pó nocno-zachodniej cz ci miasta i dalej, w przedmie ciach. Zaj o to tydzie , ale Pieser si nie spieszy . Rób wolno, ale pewnie, mówi . Je li dzia asz za szybko, kto zauwa y b ysk, spojrzy w nasz stron i za atwi nas samym patrzeniem. Ten facet mia horyzontalny umys . Wreszcie nadesz a ta wspania a noc, kiedy Huntowie wyszli si zabawi , a obie ich panieny by y akurat ciskane w najbardziej przyjemny ze sposobów (a my mieli my wietny ubaw, namawiaj c dwóch szczeniaków, eby za atwili to ciskanie akurat tej nocy). Wie ci dotar y do pana i pani Hunt w ostatniej chwili, wi c nie mieli wyj cia i musieli wezwa Mam Hubbard. Czy
to nie cudowny zbieg okoliczno ci,
e akurat pó godziny wcze niej
zadzwoni s odki, ma y Stevie Queen, czyli moi, informuj c, e jednak mo e tej nocy pilnowa czyich bachorów. Ein i ein jest zwei i oto wysiada em z samochodu Mamy Hubbard przed drzwiami Jesse'ego Hunta, po czym nie tylko mog em spojrze na wznios
twarz pana
Federalnego, ale te zosta em pog askany przez pani Federaln . Nast pnie skorzysta em z przywileju przygotowania czego na kolacj dla niegrzecznego Federa a Juniora i wrzaskliwej Federa ki, pi cio- i trzylatka, podczas gdy roczny Mikrofedera (jeszcze nie cz owiek i je li mam s dzi po charakterze, nie po yje do
d ugo, by si nim sta ) obla mi twarz kwasem
moczowym podczas przewijania. Wszyscy wietnie si bawili. Dzi ki mym heroicznym wysi kom wszystkie te ma e kreatury znalaz y si wcze nie w
kach, a ja, jako niezwykle czujna opiekunka, przeszuka em dom, czy nie ma w nim
jakich w amywaczy, zupe nie przypadkiem trafiaj c na nadzwyczaj u yteczne informacje o rym biuroszczurze, którego tajemne, wybrane imi mia em odgadn . Po pierwsze, zostawi os w ka dej szufladzie biurka, tak e gdybym mia ochot co ukra , wiedzia by o nielegalnej próbie dost pu. Stwierdzi em, e on i jego ona maj w azience wszystko osobno, nawet past do z bów, chocia u ywali tego samego gatunku. To on, nie ona, zajmowa si dzia alno ci profilaktyczn (i trzeba przyzna , je li si pozna o ich dzieci, e s usznie si ni zaj ). Nie by typem, który korzysta by z ró nych ma ci czy rozkosznych Wy cznie regulaminowa rz dowa produkcja z twardej jak beton gumy. Mój z
ebrowa . liwy umys
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
doszed do wniosku, e w po cieli prze ywa tyle samo przyjemno ci co ja. Zdoby em najró niejsze zabawne informacje, wy cznie drobiazgi, wy cznie najwy szej wagi. Nigdy nie wiem, które z trzymanych nici po cz si gdzie lumenami moich najja niejszych g bi. Ale te nigdy jeszcze nie mia em szansy spacerowania bez przeszkód po mieszkaniu osoby, której H-s a szuka em. Czyta em uwagi, jakie dzieci przynosi y ze szko y, magazyny, które prenumerowa , i coraz lepiej rozumia em, e Jesse H. Hunt prawie nie styka si ze swoj rodzin . Jak paj k wodny sta na powierzchni ycia i nawet nie moczy stóp. Móg by umrze i gdyby nikt nie potkn si o jego cia o, zauwa yliby to dopiero po paru tygodniach. I to nie dlatego, e o nich nie dba . Po prostu by bardzo, ale to bardzo staranny. Przygl da si wszystkiemu, ale przez drugi koniec mikroskopu, wi c wi kszo
spraw wydawa a mu si ma a i daleka. Pod koniec nocy by em ju
bardzo
smutnym ma ym ch opcem. Szepn em Mikrofedera owi, e Powinien wiczy siusianie na twarze doros ych, bo tylko wtedy jego tatu mo e zwróci na niego uwag . - A je li zechce odwie
ci do domu? - spyta mnie Pieser, a ja odpowiedzia em:
- Wykluczone, nikt tego nie robi. Ale on i tak za atwi , ebym mia gdzie i
i oczywi cie to on , a ja spud owa em.
Przejecha em si wozem biurasa, autentyczn ameryka sk drogow salonk b yszcz
jak
choinka, do domu na sprzeda , gdzie czeka a na mnie ponura Mama Pryszcz. Kaza a Huntowi odjecha z a, e wracam tak pó no. Kiedy tylko drzwi si zamkn y, Mama Pryszcz za mia a si i zachichota a, z pokoju wyszed osobi cie Pieser i powiedzia : - Mamo Pryszcz, jeste mi winna jedn przys ug mniej. A ona na to: - Nie, ch opaczku, to ty jeste mi winien jedn wi cej. I poca owali si nami tnie, je li mo ecie w to uwierzy . Wyobra acie sobie, eby kto kiedy ca owa w ten sposób Mam Pryszcz? Pieser jest pe en niespodzianek. - Znalaz
wszystko, co chcia
? - spyta .
- H-s a ta cz mi w g owie - mówi . - Jutro we nie poznam to s owo. - Trzymaj go i nic nie mów. Nie chc go zna , póki nie b
mia palca.
Magiczny dzie oddalony by ledwie o par godzin, gdy dziewczyna - jej imienia nigdy nie pozna em i nie widzia em jej twarzy -w Federalnego. Jak zauwa
nie jutro mia a rzuci czar na pana
Pieser, to nie by a sprawa na sexy bielizn . Dziewczyna nie
ubiera a si dobrze i brakowa o jej og ady, ale by a dobr sekretark i przechodzi a w
nie
najtrudniejszy okres
nie
ycia, jako
e wyci to jej macic
- biedne dziecko, tak w
powiedzia a Federalnemu - i traci a w asn kobieco , a nigdy jeszcze naprawd nie czu a si kobiet . A on by dla niej taki dobry, przez ca e tygodnie by dla niej taki dobry. Pieser
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
opowiada mi pó niej, jak Federalny zamkn
na klucz drzwi gabinetu, tylko na par minut, i
tuli j , i ca owa , eby poczu a si kobiet . A kiedy tylko jego palce odcisn y si na cieniutkiej warstwie elektryzowanego mikroplastiku, pokrywaj cego jej nagie plecy i piersi, zacz a p aka . Powiedzia a, e nie chce, by zdradza dla niej on , e ju da jej cudowny prezent przez to, e by taki mi y i pe en zrozumienia, e czuje si lepiej, gdy taki m czyzna jak on potrafi jej dotyka , cho jest zdefeminizowana. I e ma teraz do Bardzo przekonywuj ce i obliczone na to, jednocze nie nie powodowa podsun
eby dosta
si , by
dalej.
jego ciep e jeszcze odciski, a
wyrzutów sumienia, co mog oby zmieni
jego pogl dy i
ca y zestaw nowych H. Palce odbi y si na mikrowarstwie pod ró nymi k tami, wi c Walker w ci gu jednej
nocy wykona model dla naszej wtyczki. Prawy wskazuj cy. Przyjrza em mu si , chyba troch sceptycznie, bo w tpliwo ci ta czy y ju jak ma e wietlne punkciki w najbardziej wewn trznych partiach mózgu. - Tylko jeden palec? - Mo emy strzela tylko raz - wyja ni Pieser. - Jedna próba. - Je li si pomyli, je li pierwsze has o jest b dne, móg by spróbowa drugi raz rodkowym. - Powiedz, mój wertykalny my laku, czy twoim zdaniem Jesse H. Hunt jest biurakiem, który si myli? Musia em przyzna , e nie, a jednak wci
mia em w tpliwo ci, a wszystkie odnosi y
si do tego, e potrzebujemy drugiego palca. No có , jestem wertykalny, co oznacza, e widz tera niejszo
tak g boko, jak tylko zechc . Przysz
jednak nie do mnie nale y, ue sera
sera. Z tego, co opowiedzia mi Piesio, stara em si
wyobrazi
sobie reakcj
pana
Federalnego na to mi kkie cia o, które ciska . Gdyby nie ograniczy si do u cisków, wp yn oby to pewnie na zmian H-s a. Ale kiedy mu powiedzia a, e nie chce, by zmienia swe nienaruszalne zasady, umocni si we w asnej opinii o sobie jako najbardziej regularnym czy nawet regulaminowym facecie. Nie zmieni w asnego obrazu i H-s o tak e pozosta o bez zmian. - Invictus-XYZrwr - podyktowa em Pieserowi, gdy to by o w
nie jego has o. Nigdy
jeszcze nie czu em takiej pewno ci. - Sk d, do diab a, to wytrzasn
? - zdziwi si .
- Pieser, gdybym wiedzia , jak to robi , trafia bym za ka dym razem - t umacz . - Nie mam nawet poj cia, czy bior to z tego ca ego dobra w g owie, czy z zoologii. Wszystkie fakty sp ywaj do rodka, mieszaj si i wyskakuj jako ta cz ce has a, malutkie kawa eczki
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
H. - Owszem, ale przecie nie wymy li
tego tak sobie. Co to znaczy?
- Invictus to poemat w ramce za szk em, który trzyma w szufladzie biurka. Prezent od mamusi, kiedy by jeszcze ma ym przysz ym Federalnym. XYZ on uwa a za uk ad losowy, rwr by pierwszym prezydentem USA, który wzbudzi jego podziw. Nie mam poj cia, czemu wybra akurat takie s owa. Sze
tygodni temu mia inne H-s o z mas cyfr, za sze
tygodni
zmieni je znowu, ale teraz... - Sze dziesi t procent pewno ci? - pyta Pieser. - Tym razem adnych procentów. Nigdy przedtem nie p ta em si po azience obiektu. To jest to albo mo esz mi za atwia ty koamputacj . W yciu nie by em pewniejszy. Teraz, kiedy zna ju H-s o, jego wtyka zacz
codziennie nosi magiczny palec,
czekaj c na moment, kiedy zostanie sam w gabinecie Federalnego. Za
ju podstawowe
zbiory, jak dla typowego wystawienia zielonej karty, i zakopa je gdzie w swoim obszarze roboczym. Teraz musia tylko wej , wpisa si jako Hunt, i je li system uzna jego nazwisko, has o i palec, wywo
te zbiory, zaakceptowa i znikn
w ci gu minuty. Ale ta minuta by a
niezb dna. nadszed ów cudowny, czarodziejski dzie , kiedy j otrzyma . Federalny mia spotkanie, sekretarka prysn a wcze niej i nasz Wtyczka wkroczy nios c absolutnie prawdziw
notk
do Hunta. Usiad przed terminalem, wbi nazwisko, H-s o, przy
fa szywy palec - a maszyna rozsun a swe pi kne nogi i poprosi a pi knie, by w ni wszed . Przerzuci pliki w ci gu czterdziestu sekund, przycisn od czy si i wyszed .
palec do ka dej karty, po czym
adnego znaku, adnego krzyku, e co si nie zgadza. S odkie jak
letni wieczór, g adkie jak lód. Pozosta o nam tylko siedzie grzecznie i czeka , a karty przyjd poczt . - Komu masz zamiar je opchn ? - spyta em. - Nikomu, dopóki nie b
ich trzyma w r ku - mówi. Bo Pieser jest ostro ny. To, co
si sta o, nie wynik o z braku ostro no ci. Codziennie obchodzili my dziesi
miejsc, do których mia y sp yn
koperty.
Wiedzieli my, e przez co najmniej tydzie nie ma na co czeka - na dobre czy z e, tryby rz dowej machiny kr ci y si powoli. Codziennie sprawdzali my u Wtyki, którego nazwiska i twarzy mo ecie si domy li , cho na nic si to nie przyda, jako e z pewno ci ma ju inne. Za ka dym razem mówi , e nic si nie dzieje i nie zmienia. I mówi prawd , bo urz d trwa ponury i uroczysty, nie zdradzaj c si z niczym. Nawet Hunt nie wiedzia , wydarzy o w jego ma ym królestwie.
e co si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ale nawet bez adnych sygna ów, które móg bym pokaza palcem, by em okropnie nerwowy, a nocami nie umia em zasn . - Chodzisz, jakby musia biec do ubikacji - mówi mi Pieser i s usznie. Co nie gra, powtarzam sobie, co strasznie nie gra, ale nie mam poj cia co, wi c milcz albo ok amuj si i próbuj znale
powody.
- To moja wielka szansa - t umacz . - By w dwudziestu p: centach bogatym. - Bogatym - poprawia. - Nie tylko w jednej pi tej. - Wi c ty b dziesz bogaty podwójnie. A on si u miecha, bo jest silnym, milcz cym facetem. -W
ciwie dlaczego nie sprzedasz tylko dziewi ciu? - pytam. - Zostaw sobie jedn .
dziesz mia szmal, eby za to p aci , i zielon kart , eby je dzi , gdzie ci przyjdzie ochota. Ale on tylko si
mieje.
- G uptas z ciebie, mój mi y, ostrog owy, wiat omózgi, ma y przyjacielu. Je li kto zobaczy takiego alfonsa jak ja, wsuwaj cego gdzie zielon kart , zawiadomi kogo trzeba, bo od razu si zorientuje, e zasz a omy ka. Tacy jak ja nie dostaj otwartych zielonych. - Przecie nie b dziesz si ubiera jak alfons ani mieszka w hotelach alfonsów. - Jestem szmat awym alfonsem - t umaczy mi. - Jakkolwiek bym si ubra , b dzie to nie strój alfonsa. Gdziekolwiek si zatrzymam, b dzie to szmat awy hotel alfonsów, dopóki nie wyjad . - By alfonsem to nie choroba - nie ust puj . - Nie tkwi w gonadach ani w genach. Gdyby twoim ojcem by Kroc, a mam lacocca, nie by by alfonsem. - Akurat bym nie by - mówi. - Tyle e wysokiej klasy, jak mama i tata. Jak ci si zdaje, kto u ywa zielonych kart? Nie da si sprzedawa dziewic na ulicy. My la em wtedy, e nie ma racji, i dalej tak uwa am. Je li ktokolwiek móg by przeskoczy z dna na szczyt w ci gu tygodnia, to tylko Pieser. Potrafi by ka dym i robi wszystko. No, prawie wszystko. Gdyby nie to “prawie", jego historia sko czy aby si inaczej. Ale to nie jego wina. Chyba e ma si pretensje do wi , e nie fruwaj . To ja jestem wertykalny, nie? Powinienem opowiedzie o swoich podejrzeniach. Wtedy by nie pchn tych kart. Trzyma em je w d oni tam, w jego pokoiku, kiedy rozsypa je na
ku. Wszystkie
dziesi . Z rado ci podskakiwa tak wysoko, e stuka g ow o sufit, a p ytki si trz
yi
sypa y kurzem dooko a. - B ysn em mu jedn , tylko jedn - krzyczy. - A on rzuci okr
y milion. Pytam: a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
je li dziesi ? Roze mia si i kaza samemu wypisa czek. - Powinni my je sprawdzi - mówi . - Nie mo na ich sprawdzi . Jedyny sposób to u
jednej, ale wtedy twoje odciski i
twarz zostaj na sta e w jej pami ci i nie damy rady jej sprzeda . - Wi c sprzedaj jedn i upewnij si , e jest czysta. - Umowa jest na ca wi cej i trzymam, eby podnie
- wyja nia. - Je li sprzedam jedn , oni pomy cen . Mog nie "O
, e mam
wyp aty za pozosta e dziewi . Mog
mie wypadek i straci te maluszki. Dzi wieczorem spuszczam wszystkie dziesi
i na za-
wsze wychodz z biznesu zielonych kart. Ale tej nocy ba em si bardziej ni zwykle. On wyszed i sprzedaje zielone grupie mi ych d entelmenów, znanych jako Organiczna Mafia, a ja le
w jego
ku, dr
i ni mi
si koszmary, bo wiem, e co pójdzie absolutnie fatalnie, a ci gle nie wiem co i dlaczego. Boisz si , bo nic ci nigdy nie wysz o, nie mo esz uwierzy , e kiedykolwiek staniesz si bogaty i bezpieczny. Powtarzam to sobie bez przerwy, a w ko cu sam zaczynam wierzy , e w to wierz , ale nie do ko ca, nie naprawd , wi c znów dr cia o wci
zachowuje si , jakbym mia dziewi
i wybucham p aczem. Moje
lat, a kana y zowe dziewi ciolatków s
bardzo atwo dost pne, bez adnych hase . A on wraca pó no i my li, e pi , wi c chodzi po cichutku zamiast skaka z rado ci, ale s ysz t rado ma pieni dze z
we wszystkich jego ruchach i wiem, e
one bezpiecznie w banku i kiedy pochyla si nade mn , eby si upewni ,
e zasn em, pytam: - Mo esz mi po yczy stów ? Wtedy klepie mnie w rami , mieje si , piewa i ta czy, a ja próbuj si przy czy , naprawd , wiem, e powinienem si cieszy , ale w ko cu on mówi: - Zwyczajnie nie umiesz si z tym pogodzi , co? Nie dajesz rady? Wtedy p acz na ca ego, a on obejmuje mnie ramieniem jak filmowy tatu i klepie mnie po g owie. - Znajd sobie on - mówi. - Mo e nawet sam Mam Pryszcz. Adoptujemy ci i dziemy mieli ma y domek w Summerfield, i kosiark do trawy, i prawdziwy trawnik. - Jestem starszy od ciebie i Mamy Pryszcz - wtr cam, ale on tylko si
mieje. mieje
si i ciska mnie, a wreszcie my li, e mi przesz o. - Nie wracaj do domu - prosi mnie wtedy, ale ja wiem, e musz i , bo zaraz znowu zaczn p aka , ze strachu albo co, a nie chc , eby pomy la , e jego kuracja nie wystarczy a na d ugo. - Nie, dzi ki - mówi , ale on nie s ucha. - Zosta tu i p acz, ile ci si podoba, Dobry, ale nie wracaj dzi do domu. Nie chc by
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sam i widz , e ty te nie. Wi c spa em w jego
ku, jak z bratem, a on szturcha mnie, szczypa , askota i
opowiada wi skie dowcipy o swoich dziwkach. To by a najlepsza, najbardziej naturalna noc w moim yciu, z prawdziwym przyjacielem. Wiem, e nie uwierzycie, obracaj c, lini c i ob ciskuj c te swoje brudne my li. Nic si nie sta o wtedy, bo nikt nie szuka przyjemno ci cudzym kosztem, po prostu Pieser by szcz liwy i nie chcia , ebym si smuci . A kiedy zasn , strasznie chcia em wiedzie , komu je sprzeda ,
ebym móg
zadzwoni i powiedzie : - Nie u ywajcie tych zielonych, bo nie s czyste. Nie wiem jak i dlaczego, ale federalni w tym siedz . Je li wykorzystacie karty, przybij wam paluchy do twarzy. Tylko pewnie by mi nie uwierzyli. Byli ostro ni. Inaczej nie zaj oby to tygodnia. Dali jedn kart jakiemu nic nie znacz cemu facetowi, eby j sprawdzi . Nic si nie sta o. Wtedy oddali je swoim siedmiu grubym rybom, trzymaj c dwie w rezerwie. Nawet Organiczna Mafia, Wszystkowidz ce Oko, przepu ci a te karty tak samo jak my. My
, e Pieser by jednak troch wertykalny. Chyba wiedzia , e co si tu nie
zgadza, tak samo jak ja. Dlatego sprawdza nasz wtyczk - nie wierzy , eby uda o si tak atwo. Dlatego nie wyda ani centa ze swojej dzia ki. Siedzieli my spokojnie, jedli my te same wi stwa co przedtem i p acili my tym, co on zarobi na ulicy albo ja na jakiej kasacji zapisu. - Jedzenie ludzi bogatych ma swój smak - mówi . A mo e nie by wertykalny, tylko my la , e mo e jednak mam racj s dz c, e co nie zagra o. Cokolwiek jednak my la , by dla mnie coraz gorszy, a pewnego dnia poszed zobaczy si z wtyczk i wtyczki nie by o. Facet znikn . Na czysto. Jakby nigdy nie istnia . Jego mieszkanie by o do wynaj cia, oczyszczone od pod ogi po sufit. Dzwonili my do urz du. Powiedzieli, e wyjecha na urlop, co znaczy o, e go maj , e nie przeprowadzi si zwyczajnie, korzystaj c ze zdobytego bogactwa. Stali my tam, w tych jego pustych pokojach, w brudnym, pustym mieszkaniu, i tak dziesi
razy lepszym ni cokolwiek, w czym w yciu mieszkali my. I Piesio mówi do mnie
spokojnie. Tak mówi: - O co chodzi? Co le zrobi em? My la em, e jestem jak Hunt. My la em, e przy tej robocie nie zrobi em adnego b du. Przy tej jednej robocie. I to by o to, wtedy do mnie dotar o. Nie przed tygodniem, kiedy mia oby jakie znaczenie. W
nie wtedy zrozumia em ostatecznie, co zrobi Hunt. Jesse nigdy nie pope nia
dów. Ale by te paranoikiem i zostawia w osy w szufladach,
eby sprawdzi , czy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
opiekun dzieci nie próbuje go okra . Wi c cho nigdy przypadkiem nie pomyli H-s a, robi to celowo. - Powtarza za ka dym razem - mówi Piesowi. - Jest tak diabelnie ostro ny, e zawsze wybija z e has o, a potem powtarza z drugim palcem. - No wi c raz trafia od pierwszej próby. I co z tego? - pyta, bo nie zna komputerów tak jak ja, sam w po owie ze szk a. - System pami ta ten wzorzec, to z tego. Jesse H. jest tak dok adny, e nigdy go nie zmienia , wi c kiedy my trafili my za pierwsz prób , zadzia
alarm. To moja wina, Pies.
Wiedzia em, e to paranoiczny wariat. Wiedzia em, e co nie gra, ale a do teraz nie mia em poj cia co. Powinienem si domy li , kiedy trafi em jego has o. Powinienem. Przepraszam... lepiej by by o, gdyby znalaz do tej roboty kogo innego. Gdyby mnie s ucha , kiedy mówi em, e co nie gra. Powinienem si domy li . Przepraszam. Co ja zrobi em Piesiowi, cho nigdy tego nie chcia em! Co ja mu zrobi em! Ca y czas mog em na to wpa , wszystko by o w mojej ma ej, szklanej g owie, ale nie, nic nie wymy li em, a zrobi o si za pó no. Mo e dlatego, e naprawd chcia em si myli co do tych zielonych, ale jakkolwiek by na to spojrze zrobi em to, co zrobi em. Nie jestem biskupem na z otym tronie, a to oznacza, e nie mog by sprytniejszy, ni jestem. Od razu zatelefonowa do tych panów z Ofermiastej Mafii, eby ich uprzedzi , ale ja pod czy em si ju do biblioteki i ssa em wiadomo ci najszybciej, jak mog em. Wiedzia em wi c, e to na nic, bo z apali wszystkie siedem grubych ryb i tego niewa nego faceta-sond . Zamkn li ich mocno i szczelnie za nadu ycie kart. To, co powiedzieli przez telefon, wyja ni o wiele spraw. - Jeste my martwi - stwierdzi Pieser. - Daj im czas na uspokojenie - poradzi em. - Nigdy si nie uspokoj - on na to. - Nie mamy szans. Nigdy nam nie daruj , nawet je li dowiedz
si
ca ej prawdy. Spójrz, komu dali te karty: najwi kszym facetom z
pogranicza, takim, co przekupuj prezydentów mniejszych pa stw, ci gaj szmal od takich miornic jak Shell czy ITT, a od czasu do czasu zabijaj kogo i wychodz z tego czy ci. A teraz siedz w pudle, a w ich mózgach czeka ca a historia gangu. Nikogo nie zainteresuje, czy tego chcieli my, czy nie. Gang cierpi, a jedyny sposób, jaki maj na cierpienie, to przerzuci je na kogo innego. Czyli na nas. Chc , eby my cierpieli, naprawd mocno i bardzo d ugo. W yciu nie widzia em tak przera onego Piesera. Tylko dlatego sami poszli my do federalnych. Nie chcieli my sypa , ale potrzebowali my ich ochrony. To by jedyny powód. Zaproponowali my, e powiemy, jak to zrobili my. Nawet nie za immunitet, byle tylko zmie-
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nili nam bu ki i wsadzili do jakiego spokojnego wi zienia, gdzie mogliby my odpracowa wyrok i wyj
ywi. Tyle tylko chcieli my. Ale federalni nas wy miali. Mieli nasz wtyczk i
on mia zosta uniewinniony za zeznania. - Nie jeste cie potrzebni - mówi . - Nie obchodzi nas, czy pójdziecie siedzie , czy nie. Chcieli my dorwa te grube ryby. - Je li nas pu cicie - nie ust puje Pieser - oni pomy
, e ich wystawili my.
- Rozbaw nas jeszcze troch - proponuje federalny. - My mamy pracowa z takimi achami z ulicy? Oni wiedz , e nie schylamy si tak nisko. - Od nas kupowali - upiera si Pieser. - Dla nich byli my dobrzy, wi c dla glin te jeste my dobrzy. - Co ty na to? - pyta federalny swojego bli niaczego asystenta. - Te weso ki prosz , eby ich posadzi . S uchajcie uwa nie, ch opcy. A mo e nie mamy ochoty bra was na utrzymanie podatników? Pomy leli cie o tym? Poza tym, u nas by cie tylko siedzieli, a tamci za atwi wam co wi cej, co nas nie b dzie kosztowa nawet dziesi taka. Co mogli my zrobi ? Pies wygl da , jakby kto w
nie odessa mu ze trzy litry krwi,
taki by blady. - Teraz si dowiemy, co znaczy umiera - powiedzia , kiedy wychodzili my z urz du. - Piesiu - mówi . - Nie wsadzili ci jeszcze lufy w z by, nie wbili no a w oko. Jeszcze oddychamy, mamy nogi, wi c chod my st d. - Chod my! - powtarza. - Kiedy wychodzisz z G-boro, szklanog owy, trafiasz mi dzy drzewa. - To co? - pytam. - Mog si pod czy i ci gn
wszystkie dane na temat ycia w
lesie. Tam jest du o pustych terenów. Jak my lisz, gdzie ro nie marihuana? - Jestem miejski ch opak - mówi. - Miejski ch opak. Stali my na ulicy przed urz dem. Rozgl da si dooko a. - W mie cie mam jak
szans . Znam miasto.
- Mo e w Nowym Jorku albo w Dallas - próbuj . - G-boro jest za ma e, nieca e pó miliona ludzi. Nie dasz rady si tu zgubi . - No, dobra - przerywa mi i stale si rozgl da. - Teraz to i tak nie ja sprawa, Dobry. Oni nie maj pretensji do ciebie, tylko do mnie. - Ale to moja wina. Zostaj z tob , eby im to powiedzie . - My lisz, e b
s ucha ?
- Pozwol si naszprycowa gadaczem, wi c b - To niczyja wina. Do
wiedzie , e mówi prawd .
wier metrowego fiuta, nie interesuje mnie, czyja. Jeste
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
czysty, ale je li b dziesz si mnie trzyma , te wpadniesz w bagno. Nie potrzebuj ciebie ani ty mnie. Robota sko czona. Za atwione. Sp ywaj. Tego nie mog em zrobi . Tak samo, jak on nie potrafi ci gle rozprowadza piesków. Nie mog em prysn , eby on oberwa za mój b d. - Oni wiedz , e by em twoim H-manem - mówi . - Na mnie te zaczn polowa . - Mo e przez par dni. Ale prze lesz swoj dzia
na Warsztat Twarzy Bobby
Joe'ego, eby nie chcieli od ciebie forsy, potem przesiedzisz gdzie spokojnie jaki tydzie i zapomn . Mia racj , ale nic mnie to nie obchodzi o. - Wszed em w interes za dwadzie cia procent bogactwa, wi c wchodz na pi dziesi t procent k opotów. Wtedy nagle zobaczy to, czego szuka . - Tam s , Dobry. Te ch opaki, których po mnie wys ali. W tym mercedesie. Spojrza em, ale widzia em tylko wiat a. Potem poczu em jego r Pchn
mnie tak, e polecia em z chodnika prosto w krzaki, a kiedy si wyczo ga em, Pies
znikn . Przez jak usun
na ramieniu.
minuty trz
em si , e oberw w rym g szczu, zanim zrozumia em, e
mnie z drogi, eby mnie nie zastrzelili, zad gali czy przeci li laserem, cokolwiek
planowali dla niego, eby wyrówna rachunki. By em bezpieczny, nie? Powinienem pryska , zmy si z miasta. Nie musia em nawet zwraca forsy. Mia em do , eby wyjecha z kraju i sp dzi reszt Odmó
ycia tam, gdzie nawet
ona Mafia by mnie nie znalaz a. My la em o tym. Sp dzi em noc w budzie Mamy Pryszcz, wiedz c, e b
mojego mieszkania. Ca
pilnowa
noc my la em o miejscach, gdzie móg bym pojecha . Australia.
Nowa Zelandia. Czy nawet jaki obcy kraj. Sta mnie by o na dobry kryszta s ownikowy, wi c bez trudu z apa bym nowy j zyk. Ale rano nie by em w stanie. Mama Pryszcz nie prosi a mnie w
ciwie, ebym zosta ,
ale wydawa a si taka zmartwiona, a ja mog em tylko powiedzie , e pchn
mnie w krzaki i
teraz nie wiem, gdzie jest. Kiwn a g ow i dalej szykowa a niadanie. Tylko r ce jej dr
y
ze zdenerwowania. Wiedzia a, e Pieser nie ma najmniejszej szansy przeciw Og upionej Mafii. - Przykro mi - mówi . - Co mo esz poradzi ? Kiedy ci chc , to ci bior . Je li federalni nie dadz ci nowej twarzy, nigdzie si nie ukryjesz. - A je li go nie chc ? Za mia a si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ca a ulica zna t histori . O aresztowaniach by o w gazetach i teraz wszyscy wiedz , e mocni faceci szukaj Piesera. Chc go tak mocno, e wszyscy to czuj . - A gdyby wiedzieli, e to nie jego wina? - pytam. - Gdyby kto im powiedzia , e to wypadek? Pomy ka? Mama Pryszcz patrzy na mnie z ukosa - niewielu ludzi potrafi zgadn , kiedy patrzy z ukosa, ale ja tak - i mówi: - Tylko jeden ch opak mo e im to powiedzie tak, eby uwierzyli. - Wiem. - I je li ten ch opak wejdzie i powie: wyt umacz wam, czemu nie chcecie robi krzywdy mojemu przyjacielowi Pieserowi... - Nikt nie twierdzi, e ycie jest bezpieczne - mówi . - Zreszt , co mog mi zrobi gorszego ni to, co mi si zdarzy o, kiedy mia em dziewi Wtedy podesz a i po
a mi r
lat?
na g owie. Nic wi cej. Po prostu trzyma a j tam
przez chwil i wiedzia em, co musz zrobi . I zrobi em to. Poszed em do Grubego Jacka i powiedzia em, e chc pogada z Ma ym Mi
o Pieserze. W pó minuty wynie li mnie w alejk , wrzucili do samochodu i powie li
gdzie z bu
wci ni
w pod og ,
ebym nie domy li si , gdzie jad . Durnie. Nie
wiedzieli, e kto tak wertykalny jak ja potrafi poda liczb obrotów ka dego ko a i wykre li dok adn trajektori ka dego zakr tu. Mog em im wyrysowa map miejsca, do którego mnie zabrali. Tyle e gdyby si o tym dowiedzieli, nigdy bym stamt d nie wyszed . A by a spora szansa, e sko cz napompowany gadaczem. Wiec wykasowa em pami . I bardzo dobrze to by a pierwsza rzecz, o jak mnie zapytali zaraz po zastrzyku. Dali mi dawk
dla doros ego, wi c praktycznie opowiedzia em im ca
swojego ycia, przekaza em opinie na temat ich samych i wszystkich innych oraz ca
histori reszt .
Sesja trwa a par godzin, wed ug mnie przez wieczno , ale w ko cu wiedzieli, wiedzieli z ca
pewno ci ,
e Pieser gra z nimi czysto. Wi c kiedy dzia anie gadacza mija o i
zaczyna em rozumie , co mówi , prosi em ich, b aga em: dajcie mu
! Pu cie go. Odda
pieni dze, ja te oddam, tylko go zostawcie. - Dobra - mówi ten facet. Nie uwierzy em. - Nie, naprawd , wypu cimy go. - Macie go tutaj? - Przywie li my go, zanim jeszcze si zjawi
. To nie by o trudne, - I nie zabili cie
go? - Zabi ? Musieli my najpierw odzyska szmal, wi c by nam potrzebny ywy a do rana. A potem ty przyszed
i twoja historyjka zmieni a nasz opini , naprawd . Zrobi o nam
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si g upio i al tego szmat awego alfonsa. Przez par
sekund naprawd
wierzy em,
e wszystko b dzie dobrze. Ale zaraz
wiedzia em - z tego, jak na siebie patrzyli, co robili - wiedzia em tak samo, jak wiem, kiedy szukam has a. Wprowadzili Piesera i dali mi ksi
. Pieser by bardzo spokojny, sztywny i zdawa o
si , e wcale mnie nie poznaje. Nie musia em nawet patrze na t ksi
, eby wiedzie , co
to jest. Oni wymontowali mu ca y mózg i zast pili go szk em, tak jak mnie, tyle e poza granic , daleko, bardzo daleko poza granic . W jego g owie nie zosta a ani odrobina Piesera, tylko to dobro i wiat owody. Ksi ka by a instrukcj obs ugi i poucza a, jak go programowa i sterowa . Patrzy em na niego i to by Pieser, ta sama twarz, te same w osy, wszystko. A potem si rusza albo odzywa i by martwy, by kim innym yj cym w ciele Piesera. - Dlaczego? - pytam ich. - Czemu zwyczajnie go nie zabili cie, zamiast robi co takiego? - Za du a sprawa - mówi . - Wszyscy w G-boro wiedz , co si sta o, wszyscy w kraju, na ca ym wiecie. Nawet je li to pomy ka, nie mo emy pu ci tej historii. adnych pretensji, Dobry. On yje. Ty te . I tak zostanie, pod warunkiem, e b dziesz si stosowa do kilku prostych regu . On jest powy ej granicy, wi c musi mie w Mo esz go wykorzystywa , jak zechcesz - wynajmowa
ciciela. Ty nim b dziesz.
do magazynowania danych,
wypo ycza jako m sk dziwk , wszystko jedno. Tyle e zostaje z tob . Na zawsze. I codziennie ma spacerowa
po ulicy, tutaj, w G-boro,
eby my mogli przywozi
ludzi i
pokazywa , co spotyka facetów, którzy pope niaj b dy. Mo esz nawet zachowa swoj dzia
z zielonych, eby nie musia kombinowa , je li nie masz ochoty. Sam widzisz, jak
ci lubimy, Dobry. Ale je li on wyjedzie z G-boro albo nie wyjdzie na spacer cho by przez jeden dzie , b dzie ci bardzo przykro przez ostatnie sze
godzin ycia. Zrozumia
?
Zrozumia em. Zabra em go ze sob . Kupi em mieszkanie, ciuchy i tak to leci od tego czasu. Dlatego codziennie wychodzimy na ulic . Przeczyta em ca mo e zosta o gdzie w rodku z dziesi
procent Piesera. I ta cz
powierzchni , nie umie mówi , rusza
si
instrukcj i wysz o mi, e nie mo e si przebi na
ani nic w tym rodzaju, nie jest zdolna do
wspomnie ani wiadomego my lenia. Mo e jednak w óczy si po wn trzu tego, co kiedy by o jego g ow , mo e czasem ogl da dane, zmagazynowane przez to ca e dobro. Mo e pewnego dnia trafi nawet na t histori i b dzie wiedzia , e próbowa em go ratowa . Na razie jednak to jest moja ostatnia wola i testament. Widzicie, robi ró ne badania na temat Orgiastycznej Mafii, tak e pewnego dnia b
wiedzia dosy , by si gn
do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wn trza systemu i rozmontowa go. Rozmontowa ca
, eby te sukinsyny straci y wszyst-
ko, tak jak wszystko odebra y Pieserowi. Problem w tym, e do pewnych miejsc nie mo na zajrze bez zostawiania ladów. Dobro to tylko dobro, zawsze to powtarzam. Dowiem si , e nie jestem taki wietny, jak mi si wydawa o, kiedy pewnego dnia kto podejdzie i wepchnie mi twarz w gor
stalow szczot . Wtedy rozwal sobie mózg. Ale jest jeszcze ten drobiazg,
ukryty w paruset lokalizacjach w systemie. Trzy dni po tym, jak nie prze
swojego kodu do
pewnego programu w pewnym punkcie, ca a historia wyjdzie na jaw. Fakt, e j czytacie, oznacza, e jestem trupem. Albo te , e im odp aci em i przesta em j ukrywa , bo ju mi nie zale y. Tak wi c mo e to moja pie
ab dzia, a mo e pie
Ale b dziecie si
zwyci stwa. Tego si nie dowiecie, ch opcy.
zastanawia . To dobrze. B dziecie o nas my le , kimkolwiek
jeste cie, my le o starym Dobrym Ch opcu i Pieserze, zgadywa , czy te k y, które rozdar y czaszk Piesia i zmieni y go w przedmiot, zap aci y za wszystko, a do ostatniej odrobinki. Tymczasem mam maszyn napchan dobrem, której musz pilnowa . To tylko w dziesi ciu procentach cz owiek, ale w ko cu sam nim jestem w czterdziestu procentach. Razem tworzymy po ówk . Ale t po ówk , która si liczy. Po ówk , która wci
czego
chce. Dobro w jego g owie i dobro w mojej to tylko wiat owody i elektryczno . wietlne mieci. Ale mnie pozosta o par pragnie i mo e Pieserowi te , cho pewnie jeszcze mniej. I dostaniemy to, czego chcemy. Ka dy okruch. Ka
iskierk . Mo ecie mi wierzy .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
4. STARAMY SI TEGO NIE OKAZYWA
Nie by o kolejki. Hiram Cloward zwróci na to uwag stoj cemu za lad cz owiekowi o w skiej twarzy. - Nie ma kolejki. - To departament skarg. Jeste my dumni, e tak niewiele osób si skar y. - Cz owiek o skiej twarzy u miecha si z wy szo ci , co Hirama irytowa o. - Co si sta o z pa skim telewizorem? - Pokazuje tylko mydlane opery, to si sta o. I jakie krety skie horrory. - No có ... to sprawa programowania, prosz pana, a nie uszkodzenie mechaniczne. - Jest mechaniczne. Nie mog tego dra stwa wy czy . - Prosz poda nazwisko i numer ubezpieczenia. - Hiram Cloward. 528-80-693883-7. - Adres? -ARF-487-U7b. - To dla osób samotnych. Dlatego nie mo e pan wy czy telewizora. - Czy to znaczy, e nie mog wy czy telewizora, bo nie jestem onaty? - Wed ug autoryzowanych przez Kongres bada naukowych, prowadzonych w okresie trzech lat od tysi c dziewi set osiemdziesi tego dziewi tego do tysi c dziewi set dziewi dziesi tego pierwszego, niezb dne jest, aby osoba mieszkaj ca samotnie mia a przez ca y czas zapewnione towarzystwo telewizora. - Lubi samotno
i cisz .
- Ale Kongres wyda takie prawo, prosz pana, a nie mo emy narusza prawa... - Czy mog porozmawia z kim inteligentnym? Cz owiek o w skiej twarzy rozz
ci
si chyba, gdy uszy zap on y mu czerwieni . Ale natychmiast si opanowa . - Szczerze mówi c - odpar spokojnym g osem - gdy ktokolwiek ze sk adaj cych skarg staje si agresywny czy z
liwy, natychmiast kierujemy go do sekcji A6.
- A co tam jest? Pluton egzekucyjny? - To za tymi drzwiami. Hiram spojrza we wskazanym kierunku, na szklane drzwi na drugim ko cu poczekalni. Za nimi by gabinet pe en wygodnych domowych sprz tów: kilka krzese , biurko... I m czyzna tak wyzywaj co nordycki, e nawet Hitler by go nie cierpia . - Dzie dobry - powiedzia ciep o Aryjczyk. - Cze .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Prosz usi Uprzejmo
. i ciep o wzbudza y w Hiramie jeszcze wi ksz odraz . Czy by chcieli go
przekona , e wcale nie nadu ywaj jego cierpliwo ci? - A wi c nie podoba si panu co w pa skim oprogramowaniu -stwierdzi Aryjczyk. - W waszym oprogramowaniu, chcia pan powiedzie . Na pewno nie jest moje. Nie wiem, dlaczego Bell Television uwa a, e ma prawo przez dwadzie cia cztery godziny na dob narzuca mi swoje pomys y co do zabawy i rozrywki. W ka dym razie ja mam tego dosy . Ju wcze niej by o le, ale przynajmniej mia em jak
odmian , a przez ostatnie dwa
miesi ce zosta y tylko mydlanki i horrory. - I dopiero po dwóch miesi cach pan to zauwa
?
- Stara em si nie zwraca uwagi na telewizor. Lubi czyta . Mo e by pan pewien, e je li mia bym troch
wi cej pieni dzy ni
ta idiotycznie ma a emerytura od waszego
ukochanego rz du, zap aci bym za pokój bez telewizora i mia bym wreszcie troch spokoju. - Nie mog nic poradzi na pa sk sytuacj finansow . A prawo jest prawem. - Tyle tylko od pana us ysz ? Prawo? To samo mówi ten chuderlawy czubek na zewn trz. - Panie Cloward, patrz c w pa skie akta, rzeczywi cie widz , e opery mydlane i horrory nie s dla pana w - Nie s w
ciwym programem.
ciwe dla nikogo, kto ma IQ powy ej o miu. Aryjczyk pokiwa g ow .
- Uwa a pan,
e ludzie, którzy lubi
opery mydlane i horrory, nie dorównuj
inteligencj ludziom, którzy ich nie lubi . - Jasne. Mam doktorat z literatury, na lito
bosk ! Aryjczyk by uosobieniem
wspó czucia. - Oczywi cie, e nie lubi pan oper mydlanych! Jestem pewien, e to pomy ka. Staramy si nie robi pomy ek, ale jeste my tylko lud mi. Z wyj tkiem komputerów, oczywi cie. To mia by
art, ale Hiram si nie roze mia . Aryjczyk papla o niczym, patrz c na
zakryty przed Hiramem ekran monitora. - Mo e i jeste my jedyn sieci telewizyjn w mie cie, ale... - Ale staracie si tego nie okazywa . - Tak. No có , musia pan s ysze nasze reklamy. - Nieustannie. - Zobaczmy. Hiram Cloward. Doktorat, Uniwersytet Nebraska 1981. Literatura angielska dwudziestego wieku i literatura rosyjska. Praca magisterska o wp ywie Dostojewskiego na pisarzy angloj zycznych. Prawie doskona y indeks obecno ci studentów
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na zaj ciach, reputacja cz owieka aroganckiego, lecz kompetentnego. - Jak du o w ogóle o mnie wiecie? - Tylko standardowe dane badawcze konsumenta. Ale istotnie mamy pewien problem. Hiram czeka , ale Aryjczyk wcisn
tylko klawisz, odchyli si i popatrzy na niego.
Oczy mia agodne, ciep e, skupione. Hiram poczu si nieswojo. - Panie Cloward... - Tak? - Jest pan bezrobotny. - Nie z w asnej woli. -Niewielu ludzi jest bezrobotnych z w asnej woli, panie Cloward. Nie ma pan pracy. Nie ma pan tak e rodziny. Nie ma pan przyjació . - To s badania rynku? A co, tylko ludzie z przyjació mi kupuj ry owe chrupki? - Je li ju o tym mowa, chrupki ry owe preferuj ludzie samotni. Musimy wiedzie , kto najprawdopodobniej b dzie reagowa na reklam
i zgodnie z tym uk adamy nasze
programy. Hiram przypomnia sobie, e prawie codziennie jada na niadanie ry owe chrupki. Poprzysi
sobie, e przerzuci si na co innego. Na owsiank , na przyk ad. Na pewno jest
bardziej towarzyska. - Rozumie pan wag
ustawy o selektywnym doborze programów z roku
osiemdziesi tego pi tego, prawda? - Tak. - S d Najwy szy uzna ,
e to niesprawiedliwe,
eby wszystkie programy by y
kierowane do wi kszo ci, przez co mniejszo ci s pokrzywdzone. Tak wi c Bell Television uzyska zamówienie na przygotowanie indywidualnie dobieranego systemu nadawania, tak aby ka dy uczestnik we w asnym domu odbiera programy dla niego idealne. - Wiem o tym wszystkim. - Musz jednak jeszcze raz panu przypomnie , panie Cloward, poniewa chc pomóc panu zrozumie , dlaczego nie mo emy zmieni pa skiego programowania. Hiram zesztywnia na krze le i zacisn palce. - Wiedzia em, e niczego nie zmienicie, dranie. - Panie Cloward, my, dranie, z rado ci zmieniliby my pa ski program. Ale jeste my ci le kierowani przez rz d i mamy obowi zek ka demu ameryka skiemu obywatelowi zapewni najzdrowsze dla niego programy. A teraz, pozwoli pan, wróc do wywiadu. - A ja wróc do domu, je li to panu nie przeszkadza. - Panie Cloward, jeste my sk onni przygotowa
program dla mniejszo ci tak
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
niewielkich, jak dziesi programowanie
jest
tysi cy ludzi, ale nie mniej. Nawet dla dziesi ciotysi cznych grup niesamowicie
ogl danego przez tak niewielk
kosztowne.
Produkcja
wzrokominuty programu,
grup , kosztuje o wiele wi cej ni
tego, który ogl da
trzydzie ci czy czterdzie ci milionów osób. Jednak pan nale y do mniejszo ci o wiele mniej licznej ni dziesi
tysi cy.
- Czuj si wyj tkowy. - Co wi cej, ustawa o ochronie konsumenta programów z sze dziesi tego dziewi tego roku oraz zarz dzenia konsumenckiej agencji telewizyjnej wytyczaj nam bardzo cis e tory dzia ania. Panie Cloward, nie mo emy pokaza
panu programu, w którym
wyst puj akty przemocy. - Dlaczego nie? - Poniewa ma pan sk onno
do agresji, któr ogl danie przemocy tylko podwy szy.
Podobnie nie mo emy pozwoli panu na ogl danie programu erotycznego. Cloward zaczerwieni si . - Nie ma pan adnego ycia seksualnego, panie Cloward. Czy zdaje sobie pan spraw , jakie to niebezpieczne? Nawet si pan nie masturbuje. Pa skie wewn trzne napi cia i stresy musz by gigantyczne. Cloward poderwa si na nogi. S pewne granice tego, co cz owiek mo e znie spokojnie. Ruszy do drzwi. - Przepraszam pana, panie Cloward. - Aryjczyk ruszy za nim. - Nie wymy lam sobie tego. Nie chcia by pan raczej wiedzie , dlaczego zapadaj takie decyzje? Hiram zatrzyma si z r
na klamce. Aryjczyk mia racj . Lepiej wiedzie dlaczego,
ni ich za to nienawidzi . - Jak? - spyta Hiram. - W jaki sposób wiedz , co robi , a czego nie robi w swoim domu? - Nie wiemy, oczywi cie, ale jeste my niemal pewni. Studiujemy ludzi od lat i wiemy, e ci, którzy realizuj pewien wzorzec zakupów, pewien wzorzec ycia, zachowuj si w ten nie sposób. Niestety, ma pan bardzo silne sk onno ci destrukcyjne. T umienie i odmowa to pa skie g ówne sposoby reakcji na stres. Czasami tak e wybuch. - Co to w
ciwie znaczy, do diab a?
- To znaczy, e ok amuje pan siebie, a gdy ju nie pan d
ej mo e, wtedy zwraca si
pan przeciwko sobie. Hiram czu
ar na twarzy i pulsowanie w skroniach. Musz wygl da jak pomidor,
pomy la i z wysi kiem si uspokoi . Nie obchodzi mnie to, stwierdzi . I tak nie maj racji.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Durne naukowe testy. . - Czy nie ma adnych filmów, które mogliby cie mi zaprogramowa ? - Przykro mi, ale nie. - Nie we wszystkich filmach wyst puje seks i przemoc. Aryjczyk u miechn
si
agodnie. - Te, w których nie wyst puj , i tak by pana nie zaciekawi y. - Wi c wy czcie to dra stwo i pozwólcie mi czyta ! - Tego nie mo emy zrobi . - Nie mo ecie tego wy czy ? - Nie. - Rzygam ju , s ysz c o Sarze Wynn i jej cholernym yciu uczuciowym! - A czy Sara Wynn nie jest atrakcyjna? - zapyta Aryjczyk. Hiram znieruchomia . Czasami ni o Sarze Wynn. Milcza . Nic go w Sarze Wynn nie poci ga o. - Jest, prawda? - naciska Aryjczyk. - Kto jest kim? - Sara Wynn. - A kto tu mówi o Sarze Wynn? A co z filmami dokumentalnymi? - Panie Cloward, by by pan wyj tkowo agresywny, gdyby my nadawali do pana wiadomo ci. Sam pan wie. - Walter Cronkite ju nie yje. Mo e teraz by mi si bardziej podoba o. - Pana nie obchodz wiadomo ci z prawdziwego wiata, panie Cloward, prawda? -Nie. - Wi c sam pan widzi, jak to wygl da. Ani sekunda naszych programów nie jest dla pana odpowiednia. Ale dziewi dziesi t procent jest dla pana wr cz szkodliwe. Nie mo emy jednak wy czy telewizora ze wzgl du na ustaw o samotno ci. Rozumie pan nasz problem? - A pan rozumie mój? - Oczywi cie, panie Cloward. I bardzo panu wspó czuj . Prosz znale
jakich
przyjació , panie Cloward, a wy czymy panu telewizor. Spotkanie dobieg o ko ca. Przez dwa dni Cloward chodzi sm tny. Przez ca y ten czas Sara Wynn rozpacza a po swoim trzydniowym ma onku, który zgin
w wypadku samochodowym przy Wiltshire
Boulevard, gdziekolwiek by to by o. Ale teraz, kiedy cia o ju wystyg o, jej dawni konkurenci ofiarowywali si z pomoc , próbowali da sw mi
.
- Czy nie mo esz uzale ni si ode mnie, cho by troch ? - pyta Teddy, ten przystojny i bogaty.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie lubi by zale na od ludzi - odpar a Sara. - By
zale na od George'a. - George to m , ten co zgin .
- Wiem - powiedzia a i zap aka a. P acz rzeczywi cie dobrze jej wychodzi . Hiram Cloward odwróci kolejn kartk Braci Karamazow. - Potrzebujesz przyjació - nalega Teddy. - Och, Teddy, wiem o tym - odpar a szlochaj c. - B dziesz moim przyjacielem? - Kto pisze te bzdury? - zapyta na g os Hiram Cloward. Mo e Aryjczyk w biurze stacji telewizyjnej mia racj ? Znajd przyjació . Niech wy cz ten cholerny telewizor, niezale nie od kosztów. Wsta i wyszed na korytarz budynku. Na cianach wywieszono kilka og osze : Kó ko szachowe 17-21 rody. Grupy zapoznawcze codziennie o 19. Robótki r czne 18.30 (przynie w óczk i druty). Gry, gry i gry w pokoju gier (w piwnicy). Chcesz porozmawia ? Przyjaciele Rodziny codziennie od 19.30 do 22.30 Przyjaciele Rodziny? Hiram parskn . Rodzina to jego p aczliwa matka i jej bezustanny szloch rozpaczy nad
yciem, które by o dla niej takie trudne. Narzeka a
nieustannie, e nikt przy zdrowych zmys ach nie urodzi by si kobiet , gdyby tylko mia jaki wybór. Ale nie by o
adnego wyboru. Ma
stwo to tylko pu apka, jak
m czy ni
zastawiaj na kobiety, daj c im par minut rozkoszy za ca e ycie harówki. Kln si na Boga, e gdyby nie mój ma y Hiramek, rzuci abym drania na dobre. To dla ciebie zostan , mój malutki, poniewa
gdybym odesz a, wyrós by na takiego drania jak ten twój ojciec z
brzuchem wielkim od piwa. A przyjaciele? Jacy przyjaciele mogli si zjawi , gdy dobry tatu pi wód i bi pasem ka dego, kogo tylko z apa ? Czytam. To w
nie robi . Ksi
i ebrak, Jankes na dworze króla Artura, Duma i
uprzedzenie. wiaty w wiatach, wszystkie takie liczne, eleganckie i zabawne jak diabli. Przyjaciele Rodziny... Mo e warto spróbowa . Hiram dotar do windy i zjecha osiemna cie pi ter w dó , na poziom rozrywkowy. Przyjació Rodziny znalaz w ca kiem sporym pomieszczeniu z alkoholem po jednej stronie i z wod sodow po drugiej. Zdziwi si , e powróci a nazwa “woda sodowa". Podszed do sto u i poprosi kobiet o coca-col . - Ile fili anek kawy dzi pan wypi ? - spyta a. - Trzy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przykro mi, ale nie mog panu poda napoju z kofein . Mog
zaproponowa
sprite'a? - Nie mo e pani - odpar Hiram, zaciskaj c z by. - Za bardzo nas nia cz . - Tak samo uwa am - odezwa a si kobieta ze sprite'em w r ku. - Chroni nas, chroni i chroni , i na co to wszystko? Ludzie i tak umieraj . - Podejrzewa em to - odpar Hiram, u miechaj c si z wysi kiem. Nie by pewien, czy jego art wyda si zabawny, czy tylko sarkastyczny. Chyba zabawny. Kobieta roze mia a si . - Zabawny pan jest - powiedzia a. - Czym si pan zajmuje? • - By em kiedy wyk adowc literatury w Princeton. - Ale jak mo e pan mieszka tutaj i pracowa tam? Wzruszy ramionami. - Nie pracuj tam. Powiedzia em: by em. Kiedy wprowadzili te nowe wyk ady przez telewizj , mia em za ma o studentów. Nie jestem osobowo ci telewizyjn . - Niewielu z nas jest - odpowiedzia a z m dr min . Kiwn a g ow i u miechn a si . - Och, t skni za dawnymi czasami. Kiedy brzydcy m czy ni, tacy jak David Brinkley, mogli czyta wiadomo ci. - Pami ta pani Brinkleya? - Szczerze mówi c, nie - odpar a ze miechem. - Matka mi o nim opowiada a. Hiram przyjrza si jej z uznaniem. Nos niezbyt prosty, rzeczywi cie, ale to chyba jedyne, co by jej przeszkadza o w telewizji. Mi y g os. adna twarz. Cia o. Po
ad
na jego udzie.
- Co dzisiaj robisz? - spyta a. - Ogl dam telewizj - skrzywi si . - Naprawd ? A co masz? - Sar Wynn. Pisn a z rado ci. - To cudownie! Musimy by pokrewnymi duszami! Ja te mam Sara Wynn! Hiram spróbowa si u miechn . - Czy mog wst pi do twojego mieszkania? Sygna zagro enia. D
na udzie. Zaproszenie do mieszkania. Seks. -Nie.
- Dlaczego nie? Hiram przypomnia sobie, e aby pozby si telewizji, musi wykaza , e nie jest samotny. A u
enie sobie ycia seksualnego... to znaczy rozpocz cie ycia seksualnego, na
pewno pozwoli na zmian tych przekl tych profili. - Chod my - powiedzia i bez wi kszych ceregieli zostawi Przyjació Rodziny.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W mieszkaniu natychmiast zdj a buty, bluzk i usiad a na staromodnej sofie przed telewizorem. - Ojej - powiedzia a. - Tyle ksi ek. Naprawd jeste profesorem, co? - Owszem - przyzna , wyczuwaj c, e nast pny ruch nale y do niego. Tyle e nie mia poj cia, co w
ciwie powinien zrobi .
Przypomnia sobie swoj jedyn niezr czn prób seksu, kiedy mia (ile) trzyna cie? (nie) czterna cie lat, a dziewczyna pi tna cie i robi a to dla kawa u. Posz a z nim wzd koryta strumienia (wtedy by y jeszcze strumienie i otwarty teren), nagle zatrzyma a si i odpi a mu spodnie (wtedy by y jeszcze zaniki b yskawiczne), ale sko czy , zanim ona jeszcze porz dnie zacz a. Wi c zrezygnowa a niech tnie, zabra a jego spodnie i uciek a. Mia a na imi Diana. Wróci do domu bez spodni i nie potrafi sensownie wyja ni tego matce. Matka przyj a go ze wzgard
i przez d ugie lata powraca a do tego tematu, powtarzaj c,
e
czyzna zawsze pozostaje m czyzn i cho by nie wiadomo jak go traktowa , zale y mu tylko na jednym, a o biedn dziewczyn w ogóle nie dba. Ale Hiram przyzwyczai si do takich rozmów i s owa sp ywa y po nim jak woda. Wspomina tylko nieopanowane dr enie cia a, ekstaz , a potem wyraz niesmaku na twarzy dziewczyny. Pomy la , e to dlatego... mniejsza z tym. Mniejsza z tym, wi cej o tym nie b
my la .
- No chod - powiedzia a kobieta. - Jak ci na imi ? - zapyta Hiram. Spojrza a w sufit. - Agnes, na mi
bosk . No chod .
Pomy la , e zdj cie koszuli mo e by niez ym pocz tkiem. Przygl da a mu si przez chwil , a potem próbowa a pomóc. - Nie - powiedzia . - Co? - Nie dotykaj mnie. - Co z tob , na mi
bosk ? Jeste impotentem?
Nie. Wcale nie. Po prostu go to nie interesuje. A co, nie wolno? - Pos uchaj: nie mam ochoty na zabaw
z psycholem. Mam inne sprawy do
za atwienia. Bior stów za numer. Standardowy, jasne? Standardowe co? Hiram pokiwa g ow , poniewa nie mia spyta , o czym ona mówi. - Ale ty najwyra niej, Bóg wie w jaki sposób, ch opie, nie masz poj cia, co si dzieje na wiecie. Dwadzie cia dolców. Wystarczy za te dziesi
minut, które mi wyrwa
. Zgoda?
- Nie mam dwudziestu dolców - o wiadczy Hiram. Jej oczy spochmurnia y. - Niech to licho porwie. Ale trafi am. S uchaj ch opie, nast pnym razem, gdy zechcesz
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
poderwa panienk , najpierw si zastanów, co chcesz z ni robi . Dobra? Zabra a buty i bluzk , i wysz a. Hiram zosta sam. - Nie, Teddy - powiedzia a Sara Wynn. - Ale jeste mi potrzebna. Rozpaczliwie potrzebna – zapewnia Teddy na ekranie. - Min o dopiero kilka dni. Jak mog i
do
ka z innym m czyzn kilka dni po
mierci George'a? Ledwie cztery dni temu, razem z... nie, Teddy. Prosz . - Wi c kiedy? Jak d ugo? Tak bardzo ci kocham. miecie, uzna a analityczna cz
umys u Hirama, w oczywisty sposób oparte na
historii Penelopy. Bez w tpienia jej George, jej Odyseusz powróci, cudownie o ywiony, gotów porwa j znowu w ma
sk rozkosz. Ale, jak na razie, s zalotnicy: wystarczaj ca
ich liczba, eby sprzeda pi tna cie tysi cy samochodów, sto tysi cy pude ek podpasek i czterysta tysi cy paczek ry owych chrupek. Jednak nieanalityczna cz
mózgu zupe nie nie przejmowa a si
Penelop . Nie
wiedzia dlaczego, ale zaciska i rozprostowywa palce. Nie wiedzia , dlaczego ca y dr wiedzia , dlaczego osun
. Nie
si na kolana przy sofie, ciska Zbrodni i kar , a oczy próbowa y
aka , lecz nie potrafi y. Sara Wynn p aka a. Ale ona atwo p acze, pomy la Hiram. To nieuczciwe, e ona tak atwo potrafi p aka . Tkaj len, Penelopo. Zadzwoni budzik, ale Hiram ju nie spa . Przy Dove z lanolin . Produkty si
ku telewizor piewa o myde ku
nie zmieniaj , my la Hiram. Nigdy si
nie zmieniaj .
Reklamowali Dove z lanolin na takich ma ych straganach wokó krzy a, na którym Jezus wykrwawi si na mier . By tego pewien. Dla delikatnej skóry. Wsta , ubra si i usi owa czyta , nie mog c sobie przypomnie , co zdarzy o si zesz ej nocy i dlaczego jest taki rozdra niony i nerwowy. Nie potrafi . W ko cu postanowi wróci do Aryjczyka w biurze Bell Television. - Pan Cloward - powita go Aryjczyk. - Jest pan psychiatr , prawda? - spyta go Hiram. - Nie, panie Cloward, jestem przedstawicielem biura skarg poziomu A6 w Bell Television. Co mog , dla pana zrobi ? - Nie mog ju wytrzyma z Sara Wynn - odpar Hiram. - To fatalnie. Mniej wi cej za dwa tygodnie wszystko jej si zacznie lepiej uk ada . Wbrew sobie, Hiram mia ochot spyta , co si stanie. To nieuczciwe, e ten nordycki nadcz owiek na d ugie tygodnie przede mn wie, co zrobi ma a Sara. Zwalczy jednak to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
uczucie, zawstydzony, e da si wci gn
g upiej mydlance.
- Prosz mi pomóc. - Jak mam panu pomóc? - Mo e pan zmieni moje ycie. Mo e pan usun
z mojego mieszkania telewizor.
- Ale dlaczego, panie Cloward? - spyta Aryjczyk. - Przecie to w yciu jedyna rzecz, która jest absolutnie za darmo. Tyle e musi pan ogl da reklamy. A wie pan równie dobrze jak ja, e reklamy s zabawne. Nie uwierzy pan, ale s nawet ludzie, którzy podwajaj czas reklam w swoich osobistych programach. Dostajemy dziennie tysi ce pró b o ostatni filmik McDonalda. Nie ma pan nawet poj cia. - Mam doskona e poj cie. Chc czyta . Chc by sam. - Wr cz przeciwnie, panie Cloward, marzy pan, eby nie by samotnym. Rozpaczliwie potrzebuje pan przyjaciela. Gniew. - A sk d jest pan taki cholernie pewien? - Poniewa , panie Cloward, pa skie reakcje s ca kowicie typowe dla pa skiej grupy. To grupa, o któr bardzo si martwimy. Nie dysponujemy bud etem, eby specjalnie dla was opracowa program. Jest was tylko dwa tysi ce w ca ym kraju. Zreszt bud et niewiele by tu pomóg , bo nie wiemy, jakich programów tak naprawd chcecie. - Nie nale
do adnej grupy.
- Nale y pan do niej tak bardzo, e mo na by pana nazwa typowym. Dominuj ca matka, nieobecny lub wrogi ojciec, adnych d ugoterminowych zwi zków.
adnego ycia
seksualnego. - Mam ycie seksualne. - Je eli istotnie próbowa pan podj
aktywno
seksualn , to z pewno ci
z
prostytutk , a ona oczekiwa a od pana zbytniego wyrafinowania. atwo pana zawstydzi , nie móg pan sobie z tym poradzi , a zatem do stosunku nie dosz o. Zgadza si ? - Kim pan jest?! Co pan chce ze mn zrobi ?! - Jestem psychoanalitykiem, oczywi cie. Ka dy, czyjej skargi nie potrafi za atwi nasza biurokratyczna figura w pierwszym pokoju, potrzebuje pomocy, a nie innego biurokraty. Chc panu pomóc. Jestem pa skim przyjacielem. Nagle gniew zosta
zast piony przez ca kowicie bzdurn
wizj
nordyckiego
nadcz owieka, który chce pomóc ma emu Hiramowi Clowardowi. Bezrobotny profesor roze mia si g
no.
- Humor! Bardzo zdrowo! - pochwali go Aryjczyk".
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- O co tu chodzi? My la em, e psychiatrzy powinni by subtelni. - Wobec pewnych ludzi, zw aszcza typów paranoidalnych, którym pan nie jest, i schizoidalnych, którym tak e pan nie jest. - A czym jestem? - Powiedzia em panu. Strategia odmowy i represji. Bardzo niezdrowe. Niezdolny do dzia ania, jeszcze mniej zdrowe. Ale jest pan wyj tkowo inteligentny, pod wieloma wzgl dami uzdolniony. Osobi cie uwa am za skandal, e nie mo e pan uczy . - Jestem wietnym nauczycielem. - Testy ze studentami wykaza y, e wyj tkowo silnie podkre la pan wszystko, co ezoteryczne. Tylko ludzie podobni do pana lubiliby wyk ady takiej osoby, jak pan. A nie ma wielu takich ludzi. Nie pasuje pan do typowych kategorii. - Dlatego jestem prze ladowany. - Niech pan nie próbuje udawa paranoika. - Aryjczyk u miechn si . Hiram odpowiedzia u miechem. To szale stwo. Lewisie Carrollu, gdzie jeste , kiedy naprawd ci potrzebuj ? - Je li jest pan psychiatr , to powinienem swobodnie z panem rozmawia . - Je li tylko pan chce. - Nie chc . - A dlaczego? - Dlatego, e jest pan tak cholernie doskona ym Aryjczykiem. Aryjczyk pochyli si z zaciekawieniem. - Czy to panu przeszkadza? - Mam ochot si wyrzyga . - Dlaczego? Zaciekawiony wzrok by zbyt czujny, zbyt zachwycony. Hiram nie móg si oprze . - Nic pan nie wie o moich prze yciach z czasów wojny, nie myl si , prawda? - Jakiej wojny? Nie mieli my ostatnio adnej... - By em jeszcze bardzo ma y. W Niemczech. Wie pan, moi rodzice nie s moimi prawdziwymi rodzicami. Pracowali w Niemczech w ambasadzie ameryka skiej. W Berlinie, w tysi c dziewi set trzydziestym ósmym, zanim wybuch a wojna. Moi prawdziwi rodzice te tam byli: niemieccy ydzi albo na wpó
ydzi. Prawdziwy ojciec, dajmy temu spokój, nie
potrzebuje pan pe nej genealogii. Powiedzmy tyle, e mia em dopiero jedena cie dni, gdy zd yli mnie zarejestrowa i mój ydowski ojciec zabra mnie do swojego przyjaciela, pana Clowarda z ambasady ameryka skiej, którego ona niedawno poroni a. “We moje dziecko",
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
powiedzia ojciec. “Dlaczego?", spyta Cloward. “Poniewa
mamy z
on
doskona y,
ca kowicie pewny plan zamordowania Hitlera. Tyle e w aden sposób nie zdo amy tego prze
". I tak Cloward, mój adoptowany ojciec, wzi
mnie na wychowanie. A nast pnego
dnia przeczyta w gazecie, e moi rodzice zgin li w “wypadku" na ulicy. Zbada t spraw i odkry , e ca kiem przypadkiem, kiedy wprowadzali w ycie swój doskona y plan, jakie brunatne koszule zauwa
y ich na ulicy. Kto krzykn , e to
dlatego zaatakowali. Naturalnie nie mieli poj cia, e ratuj
ydzi. M odzi nudzili si i
ycie Hitlerowi. Ci nordyccy
nadludzie zacz li bi moj matk i zmusili ojca, by patrzy , jak rozbieraj j i gwa
, a potem
rozpruwaj brzuch. Na ojcu potem eksperymentowano najnowszy model zgniatacza j der. W ko cu z bólu odgryz sobie j zyk i wykrwawi si na mier . Nie lubi nordyckich typów. Hiram usiad . Oczy mia pe ne ez i alu. U wiadomi sobie, e rzeczywi cie potrafi aka - nie za wiele, ale dawa o to nadziej , i - Panie Cloward - powiedzia Aryjczyk. - Urodzi si pan w Missouri w tysi c dziewi set pi dziesi tym pierwszym roku. Pa scy zarejestrowani rodzice s naturalnymi rodzicami. Hiram u miechn si . - Ale to by a w ciekle freudowska fantazja, prawda? Zgwa cona matka, wykastrowany ojciec, pozbawiony dziedzictwa i tak dalej... Aryjczyk u miechn si . - Powinien pan by pisarzem, panie Cloward. - Wol czyta . Prosz , pozwólcie mi czyta . - Nie mog zabroni panu czytania. - Wy czcie Sar Wynn. Wy czcie te posiad przed gro
ma
ci, sk d m ode dziewczyny uciekaj
stwa z m czyzn , który okazuje si przyjazny i kochaj cy. Wy czcie
reklamówki samochodów i prezerwatyw. - I zostawi pana samego, eby zatopi si pan w kataleptycznych fantazjach po ród przyt aczaj cych, pos pnych rosyjskich powie ci? Hiram pokr ci g ow . Czy bym ebra ?, zastanowi si . Tak, zdecydowa . - B agam. Moje rosyjskie powie ci nie s
przyt aczaj ce ani pos pne. S
zachwycaj ce, pobudzaj ce, wspania e. - To jeden z objawów pa skiej choroby, panie Cloward. Pragnie pan by przyt oczony. - Za ka dym razem, kiedy czytam Dostojewskiego, czuj si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spe niony. - Po dwadzie cia razy przeczyta pan wszystkie teksty Dostojewskiego. I dziesi
razy
wszystko To stoja. - Za ka dym razem, kiedy czytam Dostojewskiego, to jest pierwszy raz! - Nie mo emy zostawi pana samego. - Zabij si ! - krzykn Hiram. - Nie potrafi tak d
ej
!
- Wi c niech si pan z kim zaprzyja ni - odpar z prostot Aryjczyk. Hiram dysza ci ko, próbuj c zapanowa nad w ciek
ci . To si nie zdarzy o. Nie
jestem z y. Odsu to, schowaj, opanuj si , u miechnij. U miechnij si do Aryjczyka. - Jest pan moim przyjacielem, tak? - spyta Hiram. - Je li mi pan pozwoli - odpar Aryjczyk. - Pozwol panu - powiedzia Hiram. Po czym wsta i wyszed z gabinetu. W drodze do domu min
ko ció . Cz sto go widywa . Co prawda religia nie bardzo
go interesowa a - jak na jego gust, zosta a zbyt dok adnie przeanalizowana w powie ciach. To co
o jeszcze po Twainie, zwi
o po Dostojewskim i zgin o po Pasternaku. Ale matka
Hirama by a szczer prezbiteriank . Dlatego zajrza do ko cio a. W przedniej cz ci budynku znajdowa si olbrzymi ekran telewizyjny. Z ekranu przemawia charyzmatyczny m ody cz owiek. G os wia przyciszony i tylko ci przed ekranem mogli go s ysze . Ci z ty u chyba medytowali. Cloward ukl
w awce, aby tak e
pomedytowa . Nie potrafi jednak oderwa spojrzenia od ekranu. M ody cz owiek odsun si , a jego miejsce zaj
starszy, intonuj c co o Chrystusie. Hiram s ysza tylko s owo “Chrystus",
adnych innych. ciany ozdabia y krzy e, kolejne rz dy krzy y. Ko ció by protestancki, wi c na adnym nie wisia a krwawi ca posta Chrystusa, jednak wyobra nia Hirama uzupe ni a ten brak. Jezus z d
mi i stopami przybitymi do krzy a i z szyj na przeci ciu ramion.
ciwie dlaczego krzy ? Przeci cie dwóch ca kowicie przeciwstawnych linii prostopad ych, które stykaj yn cego przez wieczno
si
tylko w jednym punkcie. Wizerunek
ycia cz owieka,
i nie ogl daj cego si na tych, których spotyka po drodze,
ka dego na w asnej niesko czenie rozbie nej linii. Krzy . Ale to nie jest symbol dnia dzisiejszego, uzna Hiram. Dzisiaj
yjemy w kulach. Dzisiaj jeste my krzywymi, nie
prostymi, i splatamy si w sobie, stykamy ze wszystkimi, jeszcze raz i znowu, owijamy si ma ymi kulami, nikt nie o miela si wyj
na zewn trz. Wci gnijcie mnie do rodka, krzy-
czymy, wci gnijcie i trzymajcie tam bezpiecznie, nie pozwólcie wypa , nie pozwólcie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
skoczy z kraw dzi wiata. Ale wiat ma dzisiaj kraw
, uzna Hiram. Wszyscy to widz . Wiemy, gdzie ona jest,
i nie chcemy pozwoli , by ktokolwiek znalaz w asn drog na gór . Czy ja chc zosta na górze? Wiek krzy y si sko czy . Weszli my w wiek sfer. Kul. - Jeste my twoimi przyjació mi - powiedzia starszy m czyzna na ekranie. - Mo emy ci pomóc. Jest pewna chwa a w tym, odpar bezg
nie Hiram, e brnie si samemu.
- Czemu masz by sam, skoro Jezus mo e wzi
twoje brzemi ? - zapyta m czyzna
na ekranie. Gdybym by sam, odpowiedzia Hiram, nie mia bym adnego brzemienia. - Podnie swój krzy , sta do walki po stronie dobra. Gdybym tylko potrafi znale krzy do podniesienia. I wtedy Hiram u wiadomi sobie, e nadal nie s yszy g osu z telewizora. Zamiast tego wypowiada w asn modlitw i to na g os. W g bi ko cio a przygl da a mu si trójka ludzi. miechn
si skr powany, przepraszaj co skin
g ow i wyszed . Pogwizduj c wróci do
domu. Powita go g os Sary Wynn. - Teddy! Teddy! Co my zrobili my? Patrz, co zrobili my. - To by o pi kne - odpar Teddy. - Ciesz si z tego. - Och, Teddy! Jak zdo am to sobie wybaczy ? - I Sara zap aka a. Hiram znieruchomia wpatrzony w ekran. Penelopa si podda a. Penelopa porzuci a len i posz a do
ka z
zalotnikiem! To b d, pomy la . - To b d - powiedzia . - Kocham ci , Saro - powiedzia Teddy. - Nie mog tego znie , Teddy - odpar a. - W g bi serca czuj si tak, jakbym zamordowa a George'a! Zabi am go! Penelopo, czy ju nie ma cnoty na wiecie? Czy nie ma Artemidy na owach? Tylko Afrodyta, k ad ca si co godzin z ka dym cz owiekiem, bogiem czy baranem, który obiecuje wieczno , a darowuje tylko chwil ? Takie umowy nigdy nie s dotrzymywane, nigdy, my la Hiram. I w tej w
nie chwili na ekranie pojawi si George.
- Kochana - zawo
. - Moja najdro sza Saro! Przez d ugie dni w óczy em si po
mie cie z amnezj ! To jaki autostopowicz sp on w moim wozie! Wróci em do domu!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
A Hiram krzycza , krzycza i krzycza . Wiadomo
o tym dotar a do Aryjczyka do
szybko, w tym samym czasie, co
alarmuj ce meldunki od grup badawczych analizuj cych opery mydlane. Pokr ci g ow , czuj c, e
dek podchodzi mu do gard a. Biedny pan Cloward. Bo e, pomy la , jakich
cierpie przysparzamy w imi ochrony ludzi. - Przykro mi - powiedzia Hiramowi. Lecz Hiram nie zwraca na niego uwagi. Siedzia na pod odze, wpatruj c si w telewizor. Oczywi cie, gdy tylko nadesz y raporty, wszystkie opery mydlane, a zw aszcza Sara Wynn, zesz y z anteny. Teraz pokazywali teleturnieje - chwilowo, dopóki nie zastan poprawione wszystkie b dy. - Przykro mi - powtórzy Aryjczyk, ale Hiram tylko wzruszy ramionami. Czarna kobieta w
nie zamieni a jakie pude ko na pieni dze w kopercie. Hiram te
by to zrobi , i op aca o si . Pi
tysi cy dolarów zamiast osio ka ci gn cego wózek z ma pk
w rodku. Niewiele brakowa o, by j wykiwali. - Panie Cloward. My la em, e to z panem s k opoty, ale to nieprawda. Owszem, jest pan marginalny, to fakt. Ale nie zdawali my sobie sprawy, co robi z lud mi Sara Wynn. Sara-poczwara, pomy la wpatrzony w ekran Hiram. Czarna kobieta podskakiwa a z rado ci. - To ca kowicie nasza wina. Tysi com tak marginalnych osobników jak pan Sara Wynn bardzo powa nie zaszkodzi a. Nie mieli my poj cia, jak silna jest identyfikacja. Nie mieli my poj cia. Oczywi cie, e nie, pomy la Hiram. Za ma o czytacie. Nie wiecie, co robi z lud mi mity. Ale teraz zbli
si Wielki Fina i Hiram pokr ci g ow , eby Aryjczyk ju sobie
poszed . - Oczywi cie Agencja Ochrony Konsumenta b dzie panu do ywotnio wyp aca zado uczynienie. Trzykrotn
warto
pa skich obecnych dochodów i koszty wszelkich
mo liwych kuracji. Cierpliwo
Hirama w ko cu si wyczerpa a.
- Id sobie! - zawo
. - Musz si dowiedzie , czy ta kobieta wygra samochód.
- Nie wiem, co wybra - powiedzia a kobieta. - Bramk numer trzy! - krzykn Hiram. - O Bo e, prosz , bramk numer trzy! Aryjczyk przygl da mu si w milczeniu. - Bramka numer dwa! - powiedzia a w ko cu kobieta. Hiram j kn . Prowadz cy miechn si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A wi c - powiedzia - czy samochód znajduje si
za bramk
numer dwa?
Sprawd my! Rozsun a si kurtyna; za ni siedzia m czyzna w ubraniu trapera i brzd ka na odrapanym banjo. Publiczno
j kn a z zawodu. M czyzna piewa Domek w górach.
Kobieta westchn a. Rozsun li wszystkie zas ony i samochód sta za bramk numer trzy. - Wiedzia em - powiedzia Hiram. - Nigdy mnie nie s uchaj , i Bramka numer trzy, mówi , a oni zawsze swoje. Aryjczyk podszed do drzwi. - Mówi em przecie , prawda? - szlocha Hiram. - Tak - przyzna Aryjczyk. - Wiedzia em. Zawsze wiedzia em. Mia em racj . - Hiram ukry twarz w d oniach i zap aka . - Tak - odpar Aryjczyk, po czym wyszed , aby podpisa dokumenty kieruj ce Hirama na zamkni te leczenie psychiatryczne. Teraz nale istnie
ju do jakiej kategorii. Nikt nie mo e
poza nimi, u wiadomi sobie Aryjczyk. Tworzymy nowego cz owieka. Homo
categoricus, cz owieka sklasyfikowanego. Ale okaza o si , e jednak nie musi nic podpisywa . Hiram poszed do azienki, nape ni wod wann i do czy do najwi kszej kategorii ze wszystkich. - Niech to szlag - powiedzia Aryjczyk, kiedy si o tym dowiedzia .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
5. GENOTOPIA
Podró zaj a nam trzy tygodnie - d
ej ni ktokolwiek za naszej pami ci przebywa
w przestrzeni. W dodatku we czwórk t oczyli my si w ma ym kutrze Hunter III. Wzbudzi o to w nas serdeczny podziw dla pionierów, którzy pe zali przez kosmos z jedn dziesi pr dko ci wiat a. Nic dziwnego, e za
yli tylko trzy kolonie. Pozostali pozjadaliby si
ywcem po pierwszym miesi cu lotu. Harold zaatakowa
Amaur ostatniego dnia. Gdyby my nie z apali sygna u
naprowadzaj cego, kaza bym zmieni kurs i wraca do Niincamais, gdzie mamusia czeka a z szarlotk na wszystkich oprócz mnie - ja jestem z Pensylwanii. Ale trafili my na sygna , komputer przeskanowa stare mapy i po paru godzinach stan li my na orbicie stacjonarnej nad Prescott w Arizonie. Tak przynajmniej twierdzi
geolog, a komputery nie k ami . Chocia
nie
przypomina o to Arizony wed ug starych ksi ek. By
jednak sygna
naprowadzaj cy, powtarzaj cy w staroangielskim: “Bo e,
ogos aw Ameryk . Przybywajcie, gwarantujemy bezpieczne l dowanie". Komputer zapewni nas, e w staroangielskim s owo “gwarantujemy" nie jest obsceniczne, ma raczej zwi zek ze stwierdzeniem szczególnie wiarygodnym - z czego si troch po miali my. Byli my te bardzo podekscytowani. Kiedy nasi praprapra do której tam pot gi dziadowie i babki osiemset lat temu startowali w swoich balonach ze starej Terra Firma, uciekali przed zniszczeniami wojny mikrobiologicznej, która w
nie si zaczyna a (par
zarazków w podst pnym ataku na Madagaskar, szybko rozrastaj ce si do epidemii, i ca y wiat jako zak adnik Afryki Po udniowej, posiadaj cej antidotum; szybkie uderzenia odwetowe wirusowym rakiem; reszty mo na si domy la ). Nawet z wysoko ci paru mil w kosmosie by o jasne, e wojna na tym si nie sko czy a. A mimo to odbierali my sygna naprowadzaj cy. - Obviamente automatica - zauwa
Amauri.
- Que maquina, que nao pofa em tantos anos, bichinha! Nao acredito! - odwarkn Harold i zacz em si obawia , e czeka nas powtórka poprzedniego dnia. - Po angielsku - powiedzia em. - Mo emy od razu si do tego przyzwyczaja . dziemy musieli mówi po angielsku przynajmniej przez kilka dni. Vladimir westchn : - Merda. Roze mia em si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- No, dobrze, swoje skatologiczne komentarze mo esz wyg asza w lingua deporto. - Jeste taki pewien, e kto tam jeszcze yje? - zapyta spokojnie Vladimir. Co mog em odpowiedzie ? e czuj to w ko ciach? Rzuci em w niego tylko g bk , przez co woda pitna rozprysn a si po ca ej kabinie i przez par minut polewali my si ni nawzajem. Wiem: dyscyplina, dyscyplina. Ale nie jeste my armi . Zreszt , do diab a z rym wszystkim. Wol , eby moja za oga zachowywa a si jak zwariowane dzieciaki ni jak zwariowani doro li. Prawd mówi c, nie wierzy em, e przy tym poziomie techniki, jaki nasi przodkowie osi gn li w tysi c dziewi set dziewi dziesi tym drugim, potrafili zbudowa dzia aj
maszyn
do roku dwa tysi ce osiemset dziewi tego. Na dole musia pozosta kto
ywy -
albo nagle zm drzeli. Chocia wygl d starej Terry nie sugerowa , eby ktokolwiek tam nagle zm drza . Kto na dole
.Aw
nie o tym mieli my si przekona .
Nie byli zachwyceni, kiedy natychmiast kaza em im w
ma pie skafandry.
- Przecie na dole jest Matka Ziemia! - przekonywa Harold. Jak na halibuta z IQ 150, czasem rzeczywi cie zachowywa si jak baran. - Poka mi miasta - odpar em. - Poka mi miliony ludzi, którzy biegaj w ko o na cu w swoich letnich kostiumach ze skóry. - Mog tam by zarazki - doda Amauri swoim najbardziej z
liwym tonem i
natychmiast wybuch a kolejna k ótnia mi dzy dwójk ludzi dostatecznie br zowych, eby oczekiwa od nich wi kszego rozs dku. - Post pujemy - powiedzia em surowym g osem dowódcy -wed ug standardowej procedury planetarnej, czy mamy tam Matk Ziemi , czy matk ... W tej w
nie chwili monotonny sygna naprowadzaj cy zmieni si nagle.
- Odpowiedzcie, podajcie identyfikacj , odpowiedzcie, bo inaczej zestrzelimy wam ty ki z nieba. Odpowiedzieli my. I wkrótce potem spacerowali my w ma pich skafandrach poprzez st grochówk si gaj
nam po p pki (gdyby my potrafili znale
bez mapy nasze p pki,
otoczone aparatur ochronn ), czekaj c, a kto otworzy nam drzwi. W ko cu si otworzy y i musieli my si podnie
z bardzo twardej pod ogi. Troch
grochówki spad o przez w az razem z nami. Do sterylnej komory, gdzie czekali my, wpu cili jaki gaz i wkrótce potem grochówka opad a, zmieniaj c si w b oto. - Mariajoseijesus! - mrukn Amauri. - Aquela merdi vivia! - Po angielsku - mrukn em do mikrofonu. - I wyra aj si bardziej elegancko.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To gówno yje - powiedzia Amauri, zmieniaj c j zyk i wyra aj c si bardziej elegancko. - Teraz ju nie, ale my owszem. - Trudno by o zachowa cierpliwo . Nic nie wiedzieli my. Równie dobrze to, co tutaj uchodzi o za ludzi, mog o zjada astronautów. Albo sk ada o ich w ofierze jakim miejscowym bóstwom. Sp dzili my w tej kabinie cztery nerwowe godziny. U
em ju pi
beznadziejnych planów ucieczki, kiedy
nagle drzwi si otworzy y i w progu stan jaki cz owiek. Ubrany by w bia y kombinezon farmerski albo co tym rodzaju. By bardzo niski. miechn
si uprzejmie i skin
na nas. Dowód pozytywny: ywe istoty ludzkie. Misja
zako czona sukcesem. Teraz wiemy, e nie by o si z czego cieszy , lecz wtedy bardzo si ucieszyli my. Klepi c po plecach i obejmuj c naszego gospodarza (delikatnie, eby go nie zgnie ), weszli my w labirynt Bazy Broni Mikrobiologicznej 004. Wszyscy tu byli bardzo niscy, nie wi cej ni metr czterdzie ci, i od razu przysz a mi do g owy my l, e ludzko
bardzo przez ten czas wyros a. Gwiazdy dobrze nam zrobi y,
pomy la em. Spokojny, metodyczny Vladimir, jak zwykle blady jak duch, znacz co nacisn klamk i dotkn
prze cznika wiat a (naprawd by y mechaniczne). Oba by y na poziomie
oczu naszych ma ych przyjació . To nie my, koloni ci, wyro li my - to nasi kuzyni ze starej Gai zmaleli. Próbowali my dowiedzie si czego o historii, ale ich interesowa a tylko polityka. - Czy jeste cie Amerykanami? - pytali ci gle. - Pochodz z Pensylwanii - odpar em - ale te ofermy s z Nuncamais. Nie zrozumieli. - Nuncamais. To znaczy “nigdy wi cej" w lingua deporto. Znowu zdziwienie. Ale zadali kolejne pytanie. - A sk d si wzi a wasza kolonia? - My leli tylko o jednym. - Pensylwania zosta a zasiedlona przez Amerykanów z Hawajów. Nie próbujemy nawet zgadywa , dlaczego nazwali t cholern planet Pensylwani . - To jasne - zapiszcza jeden z maluchów. - Kolebka wolno ci. A oni? - Z Brazylii - odpar em. Naradzali si
przez moment. Potem najwyra niej uznali,
e chocia
brazylijskie
pochodzenie nie jest zbrodni , nie implikuje jednak w pe ni ludzkiego statusu. Od tej chwili nie próbowali nawet rozmawia z moj za og . Obserwowali ich tylko uwa nie i mówili do mnie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Mnie kochali. - Bo e, b ogos aw Ameryk - powiedzieli. By em sk onny do zgody. - Bo e, b ogos aw Ameryk - odpar em. A potem znowu chórem wyg osili obsceniczn sugesti , co takiego powinienem zrobi z Rosjanami. Zerkn em na moich wspó
drowców i wzruszy em ramionami. Powtórzy em
yczenia maluchów, dotycz ce seksualnych rozkoszy Rosjan. Pora na fakty. Nie b
was nudzi referowaniem wszystkich sprytnych pyta
i
sugestii, które pozwoli y mi uzyska poni sze informacje. Po cz ci dlatego, e nie wymaga o to adnych pyta . Wydawa o si , e przez lata wiczyli, co powiedz go ciom z kosmosu, a zw aszcza potomkom dawno zapomnianych kolonistów. Mówili tak: Wojna biologiczna zacz a si na dobre jakie trzy lata po naszym odlocie, kiedy wypuszczono trzy bardzo chytrze zaprojektowane rakotwórcze wirusy. Pozornie nie by o winnych, gdy Rosjanie i Amerykanie zgodnie zaprzeczali, a Chi czycy byli ju martwi. Wtedy w
nie naukowcy zacisn li pasa i wzi li si do pracy.
Kiedy moi przodkowie wyruszali do gwiazd, wiedza o rekombinacjach DNA by a jeszcze w powijakach, zreszt przez ten czas nie rozwin li my jej zbytnio. Kiedy zasiedla si dzikie planety, cz owiek ma wa niejsze rzeczy do roboty. Ale pod naciskiem wojny, genetyka na Ziemi dokona a prawdziwych post pów. - Ca y czas opracowujemy nowe szczepy wirusów i bakterii -mówili, - Ca y czas jeste my bombardowani przez najnowsz bro Rosjan. Mieli mnóstwo roboty. Niewielu ich ju zosta o na tym stanowisku bojowym, a ataki wroga by y coraz sprytniejsze. Wreszcie, wszyscy równocze nie, zrozumieli my sytuacj . To Harold powiedzia no: - Fossa-me mae! Chcecie powiedzie , króliczki, e od o miuset lat tkwicie tutaj na dole? Nie odpowiedzieli, dopóki to ja nie zada em pytania - tylko uprzejmiej, gdy zauwa
em pewne zaci ni cie szcz k, kiedy Harold nazwa ich króliczkami. No có , byli
króliczkami, tak bia ymi, jak to tylko mo liwe. Jednak to nie adnie, e Harold tak ich nazwa , zw aszcza wobec Vladimira, który te mia pewne tendencje do jasnej karnacji. - Czy by cie wy, Amerykanie, byli tu uwi ziem od pocz tku wojny? - zapyta em, staraj c si wyrazi g osem pewien podziw, co si uda o. Zreszt groza nie jest a tak od podziwu odleg a. Rozpromienili si , chyba z dumy. Nauczy em si interpretowa pewne wyrazy ich
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
twarzy. Dopóki dobrze mówi em o Ameryce, wszystko by o w porz dku. - Tak, kapitanie Kane Kaneo, my i nasi przodkowie przebywamy tu od samego pocz tku. - Nie by o wam troch ciasno? - Ameryka scy
nierze nie dbaj o takie rzeczy, kapitanie. Za prawo do ycia,
wolno ci i pogoni za szcz ciem jeste my sk onni po wi ci wszystko. - Nie pyta em nawet, w jaki sposób w tej dziurze mo liwe s wolno dalej: - Walczymy, by miliony mog y
i pogo za szcz ciem. Nasz bohater mówi
swobodnie, oddychaj c wie ym ameryka skim
powietrzem, nie zagro one szponami komunizmu. Potem chórem od piewali par hymnów na temat b kitnych gór i z ocistych fal, z powtarzaj cym si jak refren “Bo e, b ogos aw Ameryk ". Zako czyli g
nym okrzykiem
“Lepiej zara ony ni czerwony". Kiedy sko czyli, spyta em, czy mo emy si ju po
,
gdy wed ug czasu naszego statku trwa a noc. Umie cili nas w niewielkim pokoju z trzema zbyt krótkimi dla nas kojami. Zreszt , to bez znaczenia. W naszych ma pich skafandrach i tak nie by oby nam wygodnie. Gdy tylko zostali my sami, Harold chcia przej
na lingua deporto, ale zdo
em go
przekona , nie naciskaj c nawet klawisza dyscyplinera w moim skafandrze. Nasi gospodarze nie powinni podejrzewa , e mamy przed nimi jakie tajemnice. Przyj li my bez dyskusji, e nas pods uchuj . W efekcie prowadzili my rozmow , której bezpiecznie mog a s ucha
banda
ob kanych patriotów. Amauri: - Jestem zdumiony ich mi
ci do Ameryki, niezmienn od tylu wieków.
I t umaczenie: - Dlaczego tym czubkom odbija na punkcie czego tak martwego, jak staro ytne imperium Stanów Zjednoczonych? Ja: - Mo e dzi ki swej niezachwianej lojalno ci wobec sztandaru, Boga, ojczyzny i wolno ci (przyznaj , e troch przesadzi em, ale lepiej si zabezpieczy ) zdo ali tak d ugo przetrwa . umaczenie: - Mo e tylko fanatyzm utrzyma ich przy yciu w tej dziurze. Harold: - Ciekawe, jak d ugo mo emy pozosta w tym bastionie demokracji, zanim niech tnie powrócimy do naszej kolonii, b
cej spe nieniem ameryka skich marze .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
umaczenie: - Jakie s szans , e nas wypuszcz ? S tak szurni ci, e mog uzna nas nawet za szpiegów. Vladimir: - Mam tylko nadziej , e b dziemy si mogli od nich uczy . Ich nauka niesko czenie przewy sza wszystko, co dot d osi gn li my przy naszych skromnych mo liwo ciach. umaczenie: - Nigdzie si nie ruszymy, dopóki nie b
móg wykona swojej roboty, to znaczy
zbada miejscow flor i faun . Osiemset lat rekombinacji DNA na pewno doprowadzi o do czego , co mo emy zabra na Nuncamais. I tak to trwa o, a dostawali my ju md
ci od sp ywaj cych nam z ust kwiatów i
odyczy. Potem poszli my spa . Nast pny dzie by dniem wycieczki, rosyjskiego ataku, a niewiele brakowa o, by sta si dniem ostatnim dla za ogi dobrego statku Pollywog. Podczas wycieczki prawie przez ca y ranek na przemian wchodzili my i schodzili my. Vladimir w czy ledzenie na komputerze swojego skafandra. Mój by zbyt zaj ty analiz ich komentarzy, a Amauri rejestrowa dane naukowe. Harold natomiast próbowa znale
sposób
na d ubanie w nosie w r kawicach. Harold zabra si z nami jako ekspert od broni, tak na wszelki wypadek. I dzi ki Bogu. Zacz li my odró nia jednego malucha od drugiego. George Washington Steiner by naszym przewodnikiem. G ówny szef, który wyk ada nam wczoraj histori , nazywa si Andrew Jackson Wallichinsky. A facet, który dyrygowa chórem, to RichardNixon Dixon. Komputer wyja ni nam, e s to imiona ukochanych ameryka skich prezydentów, do których dodane zosta y nazwiska. Analiza komputera w moim skafandrze wyja ni a te , e ten muzyczny dyrygent jest prawdziwym szefem, a Andy Jack Wallichinsky to po prostu dyrektor naukowy. Wychodzi na to, e politycy kieruj mózgowcami zamiast odwrotnie. Nasz przewodnik G.W. Steiner by bardzo dumny z tej funkcji. Pokaza nam wszystko. To znaczy, e chocia ma pi skafander likwidowa trzy czwarte grawitacji, w porze lunchu (szybki yk regeneruj cego xixi i coco) bola y mnie ju nogi. To robi o wra enie. Znowu opowiem to w formie skróconej. Baza by a w zasadzie hermetyczna, ale wrogie wirusy i bakterie do
swobodnie
przenika y do rodka. Zdaje si , e na pocz tku dwudziestego pierwszego wieku Rosjanie zaprzestali nadawania jakichkolwiek audycji radiowych. (Wiem, wydaje si , e to nie ma
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zwi zku. Ale cierpliwo ci.) Z pocz tku Amerykanie z 004 s dzili, e zwyci yli. A potem nast pi kolejny atak zupe nie inn chorob . Do tego czasu za ogi 004 adna choroba nie zaatakowa a bezpo rednio - hermetyzacja dzia a znakomicie. Ale ich ówczesny dowódca. Rodney Fletcher, by bardzo podejrzliwy. - Uwa
, e to komunistyczna sztuczka - t umaczy nam George Washington Steiner.
Zaczyna em pojmowa
ród a patriotyzmu w historii 004.
I tak Rodney Fletcher poleci naukowcom zaj
si wzmacnianiem systemu antycia u
personelu bazy. Po trzech tygodniach opracowali trzy nowe szczepy bakterii, które selektywnie poch ania y praktycznie wszystko, co nie powinno znale w sam
por , bo w
si w ludzkim ciele. I
nie wtedy uderzy a nowa choroba. Nie zatrzyma jej system
hermetyzacji, poniewa nie by to wirus, tylko dwa drobne aminokwasy i moleku a laktozy, one razem tak jak trzeba. Przecisn y si przez filtry i przebi y barier antybiotyków. Znalaz y si w p ucach ka dego m czyzny, kobiety i dziecka w Bazie 004. I gdyby Rodney Fletcher nie by paranoikiem, wszyscy by umarli. Dzi ki niemu prze Te dwa aminokwasy i moleku a laktozy miary zdolno
a po owa.
wpasowania si w pewien
konkretny punkt ludzkiego DNA i zmuszania go do replikacji w pewien konkretny sposób. Jedna drobna zmiana i wkrótce przestawa y dzia
nerwy.
Uda o si spowolni dzia anie tych aminokwasów i moleku y laktozy do czasu, gdy znaleziono zatyczk , która jeszcze lepiej pasowa a do tego punktu w DNA i nie dopuszcza a do niego rosyjskich maszynek. (Czy mo na je nazwa wirusami? Czy by y ywe? Pozostawiam ten problem ludziom pobo nym i filozofom.) Niestety, zatyczki powodowa y, e dzieci
nierzy by y bardzo niskie, na ogó traci y
by i lep y w wieku trzydziestu lat. G.W. Steiner by bardzo dumny z faktu, e po czterech pokoleniach uda o im si skorygowa problem oczu. U miechn
si po raz pierwszy i
zauwa yli my, e naprawd ma inne z by ni my. - Budujemy je z bakterii, które twardniej
wystawione na dzia anie pewnego
szczególnego wirusa. Wymy li a to moja w asna praprababka - wyja ni Steiner. - Stale tworzymy nowe i u yteczne narz dzia. Poprosi em, eby nam pokaza , jak to robi , co znowu doprowadzi o nas do tego, co ju ogl dali my podczas wycieczki. Widzieli my laboratoria, gdzie jedenastu naukowców bawi o si z DNA. Niczego nie zrozumia em, ale ma pi skafander zapewni , e komputer wszystko rejestruje. Obejrzeli my te system u ycia broni. Bardzo sprytny. Polega na umieszczeniu w ma ym pude ku p ytki z kultur wyj tkowo paskudnej broni. Potem zamykano klapk
i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
naciskano guzik, który otwiera drug , prowadz
z pude ka w zewn trzny wiat.
- Czekamy, a wiatr je rozniesie - wyja ni Steiner. - Wed ug naszych szacunków, mniej wi cej po roku nowa bro dociera do Rosji. Przez ten czas muruje si tak mocno, e jest nie do powstrzymania. Spyta em, czym ywi si bakterie. Roze mia si . - Czymkolwiek - odpar . Okazuje si ,
e podstaw
wszelkiej broni s
bakterie, zdolne równocze nie do
fotosyntezy i rozpuszczania wszelkich postaci elaza. - Cokolwiek zmieniamy w konkretnym typie broni, to pozostaje na zawsze - wyja ni Steiner. - Dzi ki temu mo e dotrze wsz dzie bez gospodarza. Kwarantanna na nic si nie przyda. Harold wpad na pewien pomys . By z niego dumny. - Je li te ma e zarazki mog rozpuszcza stal, George, to dlaczego, do diab a, nie rozpuszcz ca ej tej instalacji? Steiner zrobi min , jakby mia nadziej , e zadamy to pytanie. - Kiedy stworzyli my nasz kultur podstawow , wyhodowali my te ple , która powstrzymuje bakteri od reprodukcji i od ywiania si . Ple
ro nie tylko na metalu, a
zarodniki gin , je li nie zetkn si zarówno z ple ni czy metalem w ci gu jednej siedemdziesi tej siódmej sekundy. To oznacza,
e ple
porasta ca
instalacj
i nic wi cej.
Opracowa to mój czternasty prawujek, William Westmoreland Hannamaker. - Dlaczego - spyta em - ca y czas powo ujesz si
na swoje wi zy rodzinne z
wynalazcami? Przecie po o miuset latach wszyscy s tu spokrewnieni? Zdawa o mi si ,
e zadaj proste pytanie, ale G.W. Steiner spojrza na mnie z
niech ci i odwróci si , prowadz c nas do kolejnego pokoju. Znale li my tam bakterie, które przerabia y inne bakterie, które przerabia y jeszcze inne bakterie, które zmienia y ludzkie ekskrementy w smaczne i po ywne jedzenie. Uwierzyli my im na s owo,
e by o smaczne. Wiem, przez rurki skafandrów ci gle
zjadali my zutylizowanych siebie. Ale przynajmniej wiedzieli my, gdzie nasze jedzenie by o wcze niej. Mieli bakterie, które bez pomocy wiat a s onecznego przerabia y dwutlenek w gla i wod z powrotem na tlen i skrobi . To tyle, je li chodzi o fotosyntez . Dostali my te
list
wszystkiego, co kolejne probówki broni mog
zrobi
z
nieprzygotowanym ludzkim cia em. Gdyby ktokolwiek st uk je na Nuncamais, Pensylwanii czy Kijowie, wszyscy by znikn li, ca kowicie poch oni ci i wbudowani w systemy yciowe
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
bakterii, wirusów i programowanych aminokwasów. Gdy tylko o tym pomy la em, powiedzia em g
no. Ale doszed em tylko do s owa
“Kijów". - Kijów? Jedna z kolonii nazywa si Kijów? Wzruszy em ramionami. - S tylko trzy skolonizowane planety. Kijów, Pensylwania i Nuncamais. - Rosyjskiego pochodzenia? O esz, pomy la em. “O esz" to s owo ogólnego stosowania, zast puj ce dowolne przekle stwo, blu nierstwo oraz wszelkie pornograficzne i fekalno-analne wyra enia, jakie przychodzi y mi wtedy do g owy. W tym miejscu wycieczka dobieg a ko ca. W sypialni zdali my sobie spraw ,
e go cinno
naszych gospodarzy uleg a
wyczerpa a si . Po chwili Harold zrozumia , e to moja wina. - Kapitanie, do licha, gdyby pan nie wspomnia o Kijowie, nie zamkn liby nas w ten sposób! Zgodzi em si
w nadziei,
e to go uspokoi, ale w cieka si
dalej, dopóki nie
nacisn em klawisza dyscyplinera w moim ma pim skafandrze. Potem skonsultowali my si z komputerami. Mój poinformowa , e we wszystkim, co nam mówiono, pomini to ca kowicie dwie dziedziny wiedzy. Po pierwsze, by o jasne,
e w przesz
ci ma e ludziki intensywnie
pracowa y nad ludzkim DNA, ale nikt nawet nie sugerowa ,
e jakiekolwiek badania
prowadzone s wspó cze nie. Po drugie, chocia pokazywano nam ró nego rodzaju bro wysy an przeciwko Rosjanom na drugim ko cu wiata, tutaj nie zobaczyli my nawet ladu broni osobistej. - Oho - ucieszy si Harold. - Czyli je li tylko uda si wywa powstrzyma. A mog
to zrobi , kiedy tylko zechc
drzwi, nic nas nie
- oznajmi , bawi c si
klawiszami
skafandra. Poprosi em go, eby zaczeka , dopóki nie sko czymy raportów. Amauri o wiadczy , e zgromadzi do wi c mo emy wraca do domu z ca
informacji z rozmów i przez ma pie oczy,
wiedz o rekombinacjach DNA, zmagazynowan w
naszych komputerach. A potem skafander Vladimira wy wietli holomap Bazy 004. Jaskrawozielone, niesko czenie cienkie linie oznacza y ciany, , drzwi i korytarze. Natychmiast rozpoznali my te, po których chodzili my przez ca y ranek. Odnale li my laboratorium i pokój, gdzie nas uwi ziono. A potem zauwa yli my na rodku holomapy do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spory obszar, który wydawa si pusty. - Widzieli cie tak sal ? - spyta em. Pokr cili g owami. Vladimir spyta
holomap , czy tam byli my. Skafander
odpowiedzia swoim szeleszcz cym ma pim g osem: -Nie. Oznaczy em tylko niespenetrowany obwód i otwory, które by mo e stanowi wej cia. - A wi c tam nas nie wpu cili - uzna Harold. - Wiedzia em, e dranie co ukrywaj . - Mo emy zgadywa - powiedzia em. - Ta sala ma co wspólnego z broni osobist albo z pracami nad ludzkim DNA. Przez krótk rozwa ali my wszystkie te wnioski i stwierdzili my, e niewiele nam daj . Wreszcie przemówi Vladimir. Taki pó królik zawsze wpadnie na jaki
pomys
niedost pny trzem br zowym. Niez y dowód na to, e teoria rasowa jest tylko stekiem bzdur. - Do diab a z broni osobist - rzuci Vladimir. - Nie potrzebuj
adnej broni osobistej.
Wystarczy, e zrobi nam ma e dziurki w skafandrach i pozwol dosta si zarazkom. - Skafandry natychmiast si zamkn - odpar Amauri, ale od razu si poprawi . - Wirus chyba nie potrzebuje tyle czasu, eby si przedosta , prawda? Harold nie zrozumia . - Niech tylko który z tych króliczków spróbuje mnie dotkn
no em, a rozpruj go od
dupy po pachy. Nie zwracali my na niego uwagi. - Dlaczego s dzisz, e s tu jakie wirusy? Nasze skafandry niczego nie wykazuj zauwa
em. Vladimir ju wszystko przemy la . - Pami taj, co mówili o Rosjanach, którzy wprowadzili tutaj te swoje potworki z
aminokwasów. - Rosjanie - parskn lekcewa co Amauri. - Masz racj - przyzna Vladimir. - Ale nie podno g osu, viado. Amauri zaczerwieni si . - Quem e que ce chama de viado! - zawo
gniewnie. Przycisn em klawisz
dyscyplinera. Nie mieli my wcze niej czasu na k ótnie. - Uwa aj, co mówisz, Vladimir. Mamy ju do
problemów.
- Przepraszam, kapitanie, i ciebie, Amauri. Jestem troch zdenerwowany. - Jak wszyscy. Vladimir nabra tchu i mówi dalej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Kiedy te zarazki si tu dosta y, 004 by a pewnie ca kiem przepuszczalna. Ci, hm, Rosjanie, pompowali tu wtedy coraz wi cej odmian. - Dlaczego wszyscy nie umarli? - My
, e wielu ludzi zgin o, lecz ocaleli ci, których cia a lepiej przyjmowa y te
wymy lone zatyczki. Teraz zatyczki s normalnymi elementami przemian chemicznych w ich ciele. Przecie
musz
by , prawda? Mówili,
e s
przekazywane z DNA kolejnym
pokoleniom. Zrozumia em. Amauri równie . - A zatem mieli siedem czy osiem wieków doboru ze wzgl du na adaptowalno zauwa
-
. - Czemu nie? - odpar Vladimir. - Zauwa
? Jedenastu badaczy rozwija nowe
rodki ataku, a tylko dwóch zajmuje si obron . Nie martwi si specjalnie. - Matko Ziemio... - pokr ci g ow Amauri. - Co w ciebie wst pi o? - Przezi bi a si - stwierdzi Vladimir i roze mia si g
no. -To wirus. Tak zwana
ludzko . Przez chwil przygl dali my si holomapie. Znalaz em cztery ró ne drogi z naszej celi do tej tajnej sali, gdyby my chcieli si tam dosta . Znalaz em te trzy trasy do wyj cia. Pokaza em je pozosta ym. - Tak - przyzna Harold. - K opot w tym, e nie wiadomo, czy te drzwi naprawd prowadz do nieznanego obszaru. To znaczy, e za trzema lub czterema mog by komórki na szczotki albo jakie warsztaty. Racja. Zastanawiali my si , czy powinni my raczej ucieka do statku, czy przekona si , co przed nami ukrywali. I wtedy w zadr
nie rosyjski atak pomóg nam podj
a, jakby jaki gigantyczny pies wzi
Baz 004 w z by i potrz sn
decyzj . Pod oga ni mocno. Potem
wiat a zamigota y i zgas y. - Idealna okazja - powiedzia em w ma pie usta. Zgodzili si . Zapalili my reflektory skafandrów i skierowali my je na drzwi. Harold poczu si nagle bardzo wa ny. Podszed i przesun
magicznym p etwopalcem wzd
futryny. Potem cofn si i dotkn d wigni na skafandrze. - Lepiej si odwró cie - poradzi . - Mo e mocno b ysn . Chocia patrzy em na tyln cian celi, wybuch i tak o lepi mnie na par sekund. Gdy si odwróci em, wiat o wydawa o si lekko zielonkawe. Drzwi le wygl da zbyt równo.
y na pod odze w kawa kach, a sam otwór po nich te nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Niez a robota, Haroldzie - pochwali em go. - Gracas a deus - odpar i musia em si roze mia . Zabawne, e te religijne frazy nie gin nawet u takiego bezbo nego filho de punta jak Harold. Potem przypomnia em sobie,
e do mnie nale y wydawanie rozkazów. Wi c
wyda em. Drugie ze sprawdzanych drzwi prowadzi y do sal, które chcieli my obejrze . Ale w chwili, gdy tam weszli my, zapali y si
wiat a.
- Do licha. Przywrócili funkcjonowanie bazy - mrukn wskaza r
Amauri. Ale Vladimir tylko
korytarz.
Grochówka przedosta a si do wewn trz. Przelewa a si w nasz stron . - Cokolwiek zrobili Rosjanie, wybili spor
dziur
w pow oce stacji - stwierdzi
Vladimir, mierz c w ma laserowym palcem. Nawet przy pe nej mocy, zmieni w par tylko niewielki punkt. Reszta zbli
a si nadal.
- Kto ma ochot pop ywa ? - spyta em. Nikt nie chcia . Pogoni em ich wi c do niespecjalnie ukrytego pomieszczenia. By o tam kilku ma ych ludzików, kul cych si w ciemno ci. Harold owin
ich w
kokony i wepchn do k ta. Mogli my si rozejrze . ciwie nie by o nic do ogl dania. Typowe wyposa enie laboratoryjne i trzydzie ci dwa akwaria, mniej wi cej po metrze kwadratowym. Nad nimi pali y si lampy kwarcowe. Zajrzeli my do rodka. Zwierz ta wygl da y na galaretowate. Wtedy nie dotkn em jeszcze adnego, ale widzia em, jak powoli wysuwaj nibynó ki. Uzna em, e ten, któremu si przygl dam, ma do
tward skór , a w rodku galaret . Wszystkie by y jasnobr zowe, ja niejsze nawet ni
skóra Vladimira. Ale tu i tam widzia em zielone punkty. Ciekawe, czy s
zdolne do
fotosyntezy, pomy la em. - Patrz, w czym one p ywaj - rzuci Amauri i zda em sobie spraw , e to grochówka. - Pewnie wyhodowali gigantyczne ameby, które
ywi
si
wszystkimi innymi
mikroorganizmami - stwierdzi Vladimir. - Mo e wytresowali je do przenoszenia bomb. Przeciwko Rosjanom. W tej w
nie chwili Harold otworzy ogie ze swojego arsena u. Zauwa
em, e
ma e ludziki zebra y si przy drzwiach, wyra nie podniecone. Kilku z nich, z przodu, wygl da o na martwych. Harold pewnie pozabija by wszystkich, tyle
e wci
stali my przy akwarium z
gigantyczn ameb . Kiedy krzykn , zobaczyli my, e paskudztwo chwyci o go za nog . Na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
naszych oczach upad , dolna po owa nogi odpad a, a ameba dalej w era a si w udo. Gapili my si tak d ugo, e malcy zd yli nas z apa . By o ich tylu, e opór straci sens. Poza tym nie mogli my oderwa wzroku od Harolda. Ameba przesta a je znaczenia. Harold nie si rozerwa , zacz
mniej wi cej na wysoko ci pachwiny. Ale to nie mia o ju
. Nie wiedzieli my, jaka choroba go zabi a, ale gdy tylko skafander
wymiotowa , a twarz pokry a si krostami. Krótko mówi c, Vladimir
mia racj co do obecno ci wirusów w Bazie 004. Ameba ukszta towa a si w pi ciok t. Pi cioma g adkimi bokami siedzia a na wielkiej ranie, która kiedy by a miednic . Nagle, po krótkiej konwulsji, wszystkie boki podzieli y si na po owy, tworz c ostre k ty, tak e teraz by o ich dziesi . Potem po rodku pojawi y si cieniutkie p kni cia i - jak rozci ta w po owie galareta, która postanowi a si wreszcie rozdzieli - obie po ówki opad y na boki. Szybko utworzy y dwa nowe pi ciok ty, a potem znów zmieni y si w nieregularne bry y i wróci y do po erania Harolda. - No tak - rzek Amauri. - Maj bro osobist . Gdy przemówi , p
czar milczenia. Ludziki rozci gn y nas na sto ach, kieruj c w
nasz stron ostre przedmioty. Gdyby cho jeden z nich przebi skafander, byliby my martwi. Le eli my nieruchomo. Richard Nixon Dixon, czo owy halibut, przes uchiwa nas osobi cie. Zacz o si od pytania o Rosjan. Kiedy ich odwiedzili my, dlaczego postanowili my s
im, a nie
Amerykanom, itd. Powtarzali my, e to bzdura. Ale kiedy zagrozili, e wytn otwór w skafandrze Vladimira, uzna em, e do - Powiedz im! - krzykn em w ma pie usta, a Vladimir zawo
tego.
:
- Dobrze. Ludziki odst pi y. - Nie ma
adnych Rosjan - powiedzia Vladimir. Ludziki przygotowa y si
do
wycinania dziury. - Nie, czekajcie, to prawda! Kiedy odebrali my wasz sygna namiarowy, przed dowaniem, kilka razy oblecieli my ca planet . Nie ma tam adnego ycia. Tylko tutaj! - Komunistyczne garstwa - uzna Richard Nixon Dixon. - wi ta prawda! - zawo em. -Nie dotykaj go, cz owieku! On mówi prawd . Na ca ej planecie jest tylko ta grochówka. Pokrywa ka
pi
ziemi, ka dy centymetr wody, z
wyj tkiem paru dziur na biegunach. Dixon troch
si
zmiesza , a ludziki poszepta y mi dzy sob . Chyba mój g os
zabrzmia szczerze. - Je eli nie ma tam ludzi - zapyta Dixon - to sk d si bior rosyjskie ataki?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Odpowiedzia Vladimir. Szybko my la , jak na królika. - Spontaniczna rekombinacja. Wy i Rosjanie wyhodowali cie nowe szczepy ka dego mikroba, a one rozwija y si jak szalone. Wszyscy ludzie, wszystkie zwierz ta i wszystkie ro liny zgin y. Prze
y tylko mikroby, lecz ci gle wprowadzali cie nowe szczepy,
wspó zawodnicz ce z tymi potworkami na zewn trz. Te, które nie mog y si zaadaptowa , gin y. A teraz zosta y tylko takie, które si adaptuj . Bez przerwy. Andrew Jackson Wallichinsky, szef naukowców, pokiwa smutno g ow . - To brzmi rozs dnie. - Przez ostatnie tysi c lat jednego nauczyli my si o komunistach - rzek Richard Nixon Dixon. - Nie mo na im ufa . - No có - zauwa
Andy Jack. - atwo to sprawdzi .
- Próbuj. - Dixon skin g ow . Trzech ludzików podesz o do akwariów i ka dy wyj si jasne, e chc je na nas po
ameb . W jednej chwili sta o
. Amauri wrzasn . Vladimir poblad . Te bym krzykn ,
gdybym nie by zaj ty po ykaniem w asnego j zyka. - Spokojnie - powiedzia Andy Jack. - Nie zrobi wam krzywdy. - Acredito! - wrzasn em. - Tak jak Haroldowi! - Harold zabija ludzi. Te nic wam nie zrobi . Chyba e b dziecie k ama . wietnie, pomy la em. To jak próba czarownic. Rzuca sieje do wody i je li si potopi , s niewinne, a je li p ywaj , s winne, wi c si je zabija. A mo e Andy Jack mówi prawd i rzeczywi cie ameby nic nam nie zrobi ... Je li nie pozwolimy po
na sobie tych bestii, b
wiedzieli, e k amali my, i przek uj nam
skafandry. Powiedzia em wi c ludzikom, eby spróbowa y tylko ze mn . Nie musz sprawdza nas wszystkich. Potem wsun em j zyk mi dzy z by, gotów zgry
mocno i wci gn
gdyby to dra stwo zacz o mnie po era . Uzna em, e przyjemniej b dzie zej
krew do p uc, z tego wiata
samodzielnie. Po
yli stwora na moich ramionach. Nie przebi skafandra. Przela si tylko w stron
owy. Potem obj szyb he mu i zapad a ciemno . - Kane Kanea - rozleg a si delikatna wibracja szyby. - Meu deus - szepn em. Ameba potrafi a mówi . Ale ja nie musia em jej odpowiada . Pytania dochodzi y
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przez wibracj szyby he mu. Le
em bez ruchu, a ona zna a odpowied . Prosta sprawa.
By em tak przera ony, e w czasie tej rozmowy dwa razy si zsika em. Ale mój niezawodny ma pi skafander oczy ci wszystko i zamieni w niadanie - jak zwykle. Wreszcie przes uchanie si sko czy o. Ameba zsun a si z he mu i wróci a na ramiona jednego z ludzików, który przeniós j do Andy'ego Jacka i Ricky'ego Nicka. Obaj po
yli na niej d onie, a potem spojrzeli na nas zaskoczeni. - Mówili cie prawd . Nie ma Rosjan. Vladimir wzruszy ramionami. - Dlaczego mieliby my k ama ? Andy Jack ruszy w moj
stron , trzymaj c w r kach monstrum, które mnie
przes uchiwa o. - Pr dzej si zabij , ni pozwol , by to mnie znowu dotkn o. Andy Jack zatrzyma si zdziwiony. - Wci
si boisz?
- Jest inteligentne - odpar em. - Czyta o w moich my lach. Vladimir by zaskoczony, a Amauri mrukn co pod nosem. Andy Jack tylko si u miechn . - Nie ma w tym nic tajemniczego. Potrafi czyta
i interpretowa
fale
elektromagnetyczne twojego mózgu w po czeniu z amitronow emisj tarczycy. - Co to jest? - spyta Vladimir. Andy Jack spojrza z dum . - Ten jest moim synem. Czekali my na puent
tego dowcipu. Nie nadesz a. I nagle zrozumieli my,
znale li my to, co nas interesowa o: wynik bada
e
ma ych ludzików nad rekombinacjami
ludzkiego DNA. - Pracowali my nad nimi od dawna. W ko cu uda o nam si , jakie cztery lata temu wyja ni Andy Jack. - S nasz ostatni lini obrony. Ale teraz, gdy wiemy, e Rosjanie s martwi, nie ma powodu, eby pozostawa y w gniazdach. Pochyli si i w
ameb do grochówki, która zalewa a ju pod og na g boko
oko o sze dziesi ciu centymetrów. Ameba rozp aszczy a si natychmiast na powierzchni, a osi gn a jaki metr rednicy. Przypomnia em sobie szepcz cy g os, s yszany przez szyb skafandra. - To jest zbyt elastyczne, eby mie mózg - stwierdzi Vladimir. - Bo nie ma - przyzna Andy Jack. - Funkcje mózgu s rozdzielone na ca e cia o. Gdyby go poci mózgowych, eby
na czterdzie ci kawa ków, ka dy z nich mia by do
pami ci i funkcji
dalej. Jest niezniszczalny. A kiedy kilka z nich zbierze si razem,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
generuj pole wspó czulne. I staj si wtedy bardzo inteligentne. - Klasowy prymus i w ogóle. Jasna sprawa - mrukn
Vladimir. Nie potrafi ukry
obrzydzenia w g osie. Co do mnie, to stara em si nie wymiotowa . Wi c to jest kolejny etap ewolucji, my la em. Cz owiek r nie planet , a nadaje si tylko dla mikrobów, a potem zmienia sam siebie tak, e yje na diecie z bakterii i wirusów. - To naprawd idealny krok ewolucyjny - oznajmi Andy Jack. - Ten maluch niemal odruchowo adaptuje si do nowych odmian paso ytniczych bakterii i wirusów. wiadomie kontroluje swój zestaw DNA. Manipuluje DNA innych organizmów, absorbuj c je przez pó przepuszczalne membrany specjalizowanych komórek, potem przekszta ca je i uwalnia. - Jako nie mam ochoty go karmi ani zmienia mu pieluch. Andy Jack roze mia si lekko. - Rozmna aj si przez podzia , wi c nigdy nie s dzie mi. Oczywi cie, je li który kawa ek jest za ma y, potrzebuje czasu, aby zyska pe ni mo liwo ci. Ale w normalnym trybie zawsze s doros e. Andy Jack wyci gn
r
i pozwoli , by syn owin
mu si wokó ramienia. Potem
ruszy do miejsca, gdzie sta Richard Nixon Dixon. Andy Jack po
mu r
z ameb na
ramieniu. - A przy okazji, sir- powiedzia . - Kiedy Rosjanie s martwi, to cholerna wojna jest zako czona, sir. - I co? - zdziwi si Dixon. - Nie potrzebujemy ju dowódcy. Zanim Dixon zd
odpowiedzie , ameba przegryz a mu szyj i ju nie
. Do
gwa towny przewrót, pomy la em i zerkn em na pozosta ych ludzików, oczekuj c jakiej reakcji. Zdaje si , e nikomu to nie przeszkadza o. Najwyra niej ich superpatriotyczny militaryzm nie si ga zbyt g boko. Poczu em niejasn ulg . Mo e jednak mieli ze mn co wspólnego. Postanowili nas wypu ci , a my z zadowoleniem skorzystali my z oferty. W drodze do wyj cia pokazali nam jeszcze, co spowodowa o wybuch przy ostatnim “rosyjskim" ataku. Ta ple , która pokrywa a stalowe powierzchnie instalacji, w jednym miejscu zmutowa a si lekko, dopuszczaj c stalo erne bakterie do symbiozy. Mutacja przypadkiem nast pi a w miejscu, gdzie o
cian
opiera y si
zbiorniki wodoru. Kiedy powsta otwór, jeden z
pierwszych uk adów aminokwasów, jaki wla si z grochówk , okaza si takim, który reaguje gwa townie z czystym wodorem. Skutkiem by a trzysekundowa eksplozja populacji. Wyrwa a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
solidny kawa Bazy 004. Kiedy wrócili my na kuter, byli my zadowoleni, Pollywog, unosz
e zostawili my star
dobr
si jakie czterdzie ci metrów nad ziemi . I tak nie obesz o si bez
uszkodze . Jeden z powietrznych mikrobów mia talent zag biania si w cieniutkie szczeliny i gwa townego rozmna ania, przez co poszerza mikroskopowe p kni cia w strukturze statku. Mimo to Amauri uzna , e mo emy startowa . Nikogo nie uca owali my na po egnanie. I tak przekaza em wam teraz prawdziw histori naszych odwiedzin na Matce Ziemi w roku dwa tysi ce osiemset dziesi tym. Odniesienia do obecnej sytuacji powinny by oczywiste. Je li pozwolimy, aby Pensylwania da a si wci gn
w t n dzn wojenk mi dzy
Kijowem a Nuncamais, b dziemy zas ugiwali na to, co nas spotka. Bo to, co robi te przekl te konwertery antymaterii, sprawi, e wojna biologiczna wyda si przyjemna jak w chanie go dzików. A je eli cokolwiek ludzkiego przetrwa t wojn , na pewno nie b dzie przypomina o tego, co nazwaliby my cz owiekiem. By mo e obecnie nie ma to dla nikogo znaczenia. Dla mnie ma. Nie podoba mi si perspektywa ameb jako wnuków, a posiadanie kuzynów z antymaterii poci ga mnie jeszcze mniej. Przez ca e ycie by em cz owiekiem i zd
em si przyzwyczai .
Dlatego radz : w czmy nasze represory i przeczekajmy t
wojn . Czekajmy do
chwili, a unicestwi si nawzajem, a potem we my si do pracy nad zachowaniem ludzko ci ywej i ludzkiej. Tyle traktatów politycznych. Je li zag osujecie za wojn , obiecuj , e niejeden kuter wyruszy w pustk . Kiedy kolonizowali my planety, wi c mo emy to zrobi raz jeszcze. Na wypadek, gdyby kto nie zrozumia aluzji, jest to wezwanie dla ochotników - o ile, je li i kiedy. Sko czy em. Nie ca kiem sko czy em. Po pierwszym wydruku tego programu otrzyma em wiele pyta , dlaczego nie z
yli my meldunku, kiedy wrócili my do domu. Odpowied jest prosta.
Na Nuncamais fa szowanie dziennika statku jest zbrodni . A musieli my to zrobi . Gdy tylko wystartowali my z Matki Ziemi, Vladimir kaza komputerowi przedstawi wszystkie znaleziska, wszystkie dane, wszystkie wnioski na temat rekombinacji DNA. A potem je wykasowa . Pewnie bym go powstrzyma , gdybym si
zorientowa , co zamierza. Ale kiedy
sko czy , obaj z Amaurim zrozumieli my, e mia racj . Na takie merda nie ma miejsca we wszech wiecie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Potem systematycznie zatarli my wszystkie lady. Usun li my wpisy dotycz ce Bazy 004, wymazali my wspomnienia o sygnale namiarowym. W komputerze pozosta tylko zapis naszego lotu orbitalnego, ukazuj cy wy cznie si gaj
od morza do morza grochówk . Nie
by o to atwe, ale w drodze do domu dodali my jeszcze powa ne uszkodzenie systemu podtrzymywania
ycia w skafandrze, które kosztowa o nas istnienie naszego drogiego
przyjaciela i towarzysza Harolda. A potem zapisali my w dzienniku statku: “Planeta niezdatna do zamieszkania przez ludzi. Nie odkryto adnych ladów ludzkiego ycia". Do diab a. To nawet nie by o k amstwo.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
6. W PSIEJ BUDZIE
Kiedy Mklikluln si zbudzi , odczuwa tak sam depresj jak wtedy, kiedy zasypia dziewi dziesi t siedem lat temu. I chocia wiedzia , e jego nastrój tylko si pogorszy, natychmiast przeskanowa tyln cz
nieba, szukaj c gwiazdy, która by a s
cem. Nie
znalaz jej. To znaczy o, e nawet po dodaniu czasu przyspieszania i hamowania, wiat o nowej czy supernowej nie dotar o jeszcze do systemu, który by jego celem. Mniejsza z sentymentalizmem, pomy la , skupiaj c uwag na danych zbli aj cego si uk adu. To co, e lodowe urwiska stopniej , a l dy zmieni si w ogromne, pokrywaj ce ca planet
jeziora? To co, e atmosfera uleci w
arze? Kogo to obchodzi? Ludzko
jest
bezpieczna. Tak bezpieczna, jak tylko mog by bezcielesne umys y, spoczywaj ce we w asnych polach my lowych gdzie w kosmosie, czekaj ce na natychmiastowy przekaz wie ci, e tutaj dost pne s cia a, tutaj jest dom dla milionów, dla których zabrak o statków, tutaj mo emy raz jeszcze... Raz jeszcze co? Niewa ne, jak daleko szukamy, przypomnia sobie Mklikluln; nie ma adnej szansy natrafienia na te pi kne, symetryczne, heksagonalnie delikatne cia a, jakie pozostawili my za sob na pastw p omieni. Oczywi cie, Mklikluln wci
jeszcze mia swoje cia o, ale tylko na krótko.
Trzyna cie planet, z których dwie wspó orbitowa y jako planeta podwójna na pozycji trzeciej. Ignoruj c gazowe giganty i zamarzni te odpryski poza zasi giem strefy ycia, Mklikluln uzyskiwa coraz ciekawsze z
one dane o planecie podwójnej i o pojedynczym
czerwonym karze ku na czwartej orbicie. Czerwona by a martwa, mniejsza z podwójnej pary jeszcze gorsza, ale wi ksza, kitno-zielona, nadawa a si
idealnie. Nie dlatego,
e warunki na niej odpowiada y
ojczy nie Mkliklulna, to by o niemo liwe. Ale dlatego, e istnia o na niej ycie. Nie tylko ycie, lecz ycie inteligentne. A przynajmniej do
rozumne. Promieniowanie energetyczne w widmie sub- i
suprawidzialnym przewy sza o odbicie promieniowania gwiazdy (nie, musz my le o niej jako s
cu) i to do
znacznie. Energia najwyra niej pochodzi a z rozbijania sk adowych w -
glowych; aktualna teoria (aktualna? nie, sprzed dziewi dziesi ciu siedmiu lat) uznawa a, e jest to logiczna baza energetyczna cywilizacji rozwijaj cej si
w takiej temperaturze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Naukowcy b
zachwyceni.
Po kilku miesi cach manewrów pojazdem znalaz si na orbicie stacjonarnej wokó wi kszej z planet podwójnych. Zacz ugo ciach fal. Szybko nauczy si
monitorowa j zyka, chocia
komunikacj
na suprawidzialnych
oczywi cie jego cia o nie mog o
wydawa takich d wi ków. Westchn tylko, gdy zrozumia , e obcy, tak jak jego w asny lud, nazwali sw ma
gwiazd “s
cem", mniejsz podwójn “ksi ycem", a swoj n dzn
przegrzan planet “ziemi " (terr , mundi itd.). Zestaw j zyków by imponuj cy; pomy le , e ludzie zadali sobie tyle trudu, by dla samej mi
ci logicznego my lenia stworzy setki
ca kowicie ró nych sposobów komunikacji. Musz mie wspania e umys y! Przez moment b ysn a mu my l, eby przej
dla jego ludu te dwuno ne cia a
dominuj cej rasy inteligentnej. Ale prawo to prawo. Jego rodacy pope niliby masowe samobójstwo, gdyby zrozumieli -a musieliby zrozumie - e zdobyli cia a kosztem innej inteligentnej rasy. Takie dwunogi mo na by uzna za prawie ludzi, nie brakowa o im nawet poczucia humoru, które przypomina o Mkliklulnowi jego pilotem, który zg osi si , by zanurkowa w s
on (och, Glundnindn, by
ce i pobra próbki; ciebie to zabi o, ale
ocali o cywilizacj !); nie chcia jednak po niej rozpacza . Dominuj ca by a wykluczona Inne podobne dwunogi
y w zbyt ma ej liczbie,
budzi y l k i niezrozumienie w rasie dominuj cej. Innym zwierz tom o w
ciwie
rozwini tych populacjach brakowa o funkcji cia a, które mog yby bez wi kszych przeróbek podtrzyma inteligencj . Wiele by o zbyt s abych, eby prze
bez pomocy, i
o zbyt
krótko, eby stworzy cywilizacj . I tak jego wybór ograniczy si do dwóch czworonogów, zupe nie ró nych typów, oczywi cie, ale w dopuszczalnych granicach, Oba mia y pe ny dost p do mieszka dominuj cej, a tak e odpowiedni konstrukcj cia a, pozwalaj
rasy
na utrzymanie intelektu.
Oba posiada y potencjalne rodki komunikacji; by o ich dostatecznie wiele, by przyj umys y czekaj ce w mi dzygwiezdnej przestrzeni. Mklikluln w my lach wykona odpowiednik rzutu monet ; rzuci by monet , gdyby nie to, e nie mia ani r k, ani monety, ani odpowiedniej grawitacji. Dokona wyboru, wskazuj c bardziej ha si ju mi
liwy typ o wi kszej inteligencji, ciesz cy
ci wi kszo ci osobników rasy panuj cej, i zacz
planowa , jak wprowadzi
przetworniki, które przywo aj jego lud. (Rasa dominuj ca nie mo e wiedzie , co si dzieje; jednocze nie nie mo na tego zrobi bez ich pomocy.) Sze
wierzcho ków Mkliklulna wibrowa o delikatnie, gdy si zastanawia .
Abu by
le op acany, niedo ywiony, wychudzony i mia mniej wi cej dwana cie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
minut do ko ca ywota. Rozmy la w
nie o pierwszym problemie, kiedy pojawi si
czwarty. - Dlaczego p ac mi mniej ni Fajsalowi, który siedzi na ty ku przy bramie, kiedy ja musz przez ca y dzie spacerowa przed drzwiami cel? - mrucza ze s usznym oburzeniem, cichutko, eby zwierzchnik go nie us ysza . - Czy nie jestem dobrym mahometaninem? Czy nie jestem równie m dry? Czy nie jestem równie lojalny wobec partii? Pogr
si w s usznej niech ci do nieludzkiego traktowania -nie ludzko ci jako
takiej, lecz konkretnie Abu ibn Assura - kiedy nagle w pustynnym wi zieniu rozleg si huk, a po nim dmuchn
straszliwy, gor cy wicher, nios cy suchy piasek. Abu wrzasn
i zas oni
oczy, jednak za pó no - piasek otworzy mu je si , a gor ce powietrze wysuszy o na wiór. Dlatego w
nie nie zobaczy dziury w zewn trznej cianie celi nr 23, gdzie siedzia
wi zie polityczny, skazany na rozstrzelanie nast pnego ranka za zabójstwo swojej ony. Zwykle nie by o to adne przest pstwo polityczne, chyba e ona by a tak e córk kogo , kto móg dzwoni w pewne miejsca i wsadza ludzi do wi zienia. Dlatego nie zobaczy równie swojego zwierzchnika, który nadbieg , odkry pust cel nr 23, a potem wymierzy w Abu pistolet maszynowy, co mia o by pierwszym krokiem do uczynienia z nieszcz snego stra nika oficjalnego koz a ofiarnego tej afery. Abu us ysza jednak i poczu wystrza , a zanim zgin , zd
jeszcze pomy le , co si sta o.
Mklikluln rozprostowa nowe ramiona i nogi (poczwórno przyt aczaj ca seksualno
tego cia a, dwustronno ,
- wszystko to by o zadziwiaj ce, cudowne) i obszed dooko a swój
ma y statek kosmiczny. Pi tno
i dziesi tno
palców r k i nóg! (Co by my mogli zrobi z
palcami r k i nóg! Tyle e pewnie wtedy nie rozwin liby my my lomowy i sko czyliby my na wibracji powietrza, tak jak ci ludzie.) Wewn trz statku widzia , jak jego w asne cia o rozpuszcza si
szybko, gdy gor ce powietrze rolniczego Kansas podnios o temperatur
powy ej punktu topnienia lodu. Sam z ama prawo, ale nie mia innego wyj cia. Cho ten akt by konieczny, cho postara si ukra
cia o cz owieka i tak skazanego na mier , wiedzia , e w asny lud os dzi
go, ska e i wykona egzekucj za to, e pozbawi ycia inteligentn istot . Tymczasem jednak dysponowa nowym cia em i doznawa mnóstwa nowych wra Przesun
.
j zykiem po z bach. Wydoby z gard a brz cz cy d wi k, którego u ywali do
komunikacji. Spróbowa co powiedzie . To by o niemo liwe. Przynajmniej tak si wydawa o, gdy j zyk, wargi i szcz ka stara y si
wydawa
arabskie d wi ki, do których by y przyzwyczajone, podczas gdy
Mklikluln próbowa mówi j zykiem dominuj cym na falach radiowych.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wci
wiczy , gdy roztopi si statek (by wprawdzie prze roczysty dla wi kszo ci
fal elektromagnetycznych, jednak wywo
by wiele komentarzy, gdyby kto go znalaz ), a
kiedy wyruszy w drog do najbli szego miasta, potrafi si ju porozumiewa do nie. Na tyle dobrze, aby zamówi
swobod-
w Korporacji Rozwoju Miasta Kansas produkcj
urz dzenia, które zaprojektowa ; umówi si z firm Farber, Farber i Mayanard, aby zg osi patenty na ka dy szczegó maszynerii; i z warsztatem stolarskim Sidneya, eby produkowali psie budy. Sprzeda wystarczaj co du o diamentów, aby zap aci
za pierwsze dwa tysi ce
egzemplarzy. A potem ruszy w drog , pod piewuj c w j zyku, którego nauczy si z radia. - eby mia si i cieszy , zawsze s powody - piewa sobie. -Zawsze jest coca-cola i supernagrody. ce zachodzi o, kiedy zameldowa si w motelu na przedmie ciu Manhattanu w stanie Kansas. - Ilu? - zapyta recepcjonista. - Jeden - odpar Mklikluln. - Nazwisko? - Redford - powiedzia , u ywaj c imienia, które wybra sobie z wielu tysi cy wspominanych na falach radiowych. - Robert Redford. - Ha, ha - u miechn si recepcjonista. - Na pewno cz sto si z pana miej . - Owszem, ale te
cz sto widuj
wa nych ludzi. Recepcjonista mia si
dalej.
Mklikluln tak e si u miechn . Mówienie by o zabawne. Na przyk ad mo na by o k ama . To sztuka, jakiej jego lud nigdy nie opanowa . - Zawód? - Akwizytor. - Naprawd , panie Redford? Co pan sprzedaje? Mklikluln wzruszy ramionami, wicz c przy tym lekko zak opotany wyraz twarzy. - Psie budy - powiedzia . Royce Jacobsen otworzy frontowe drzwi swojego gor cego domu i westchn . Akwizytor. - Niczego nie chcemy - powiedzia . - Owszem, chce pan - zapewni m czyzna z u miechem. Royce by troch zdziwiony. Akwizytorzy zwykle nie k óc si z potencjalnymi klientami; na ogó prosz . A ci, którzy si óc , rzadko robi to z takim spokojem i pewno ci siebie. Facet by dupkiem, uzna Royce.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Spojrza na teczk z próbkami. Napis z boku g osi : “Psie Budy SA". - Nie mamy psa - powiedzia Royce. - Ale ma pan bardzo ciep y dom, jak zauwa
em - odpar akwizytor.
- Owszem. Gor co jak w piekle, jak mawia pastor. Ha. - miech trwa by d
ej ni to
jedno “ha", ale Royce by zgrzany, zm czony i rozmawia tylko z akwizytorem. - Przecie ma pan klimatyzator. - Mam - przyzna Royce. - Ale nie mam pozwolenia na zu ycie pr du za wi cej ni sto dolarów. Cholernaenergetyka. Wi c je eli w cz klimatyzator na jeden dzie w miesi cu, musz wy czy lodówk albo kuchenk , albo co jeszcze. Akwizytor okaza zrozumienie. - Tylko tacy faceci jak ja - t umaczy Royce - zawsze le na tym wychodz . Mo e si pan za
o w asne buty, e burmistrz ma tyle klimatyzacji, ile sobie za yczy. Mo e si pan
za
o w asne buty i gacie, jak mawiaj farmerzy, e prezes cholernej energetyki bierze
trzy gor ce prysznice dziennie i trzy zimne noc , a zim zostawia otwarte okno. Jestem tego pewien. - Racja - powiedzia akwizytor. - Zak ady energetyczne s w
cicielami ca ego kraju.
cicielami ca ego wiata, wie pan? My li pan, e w Anglii czy Japonii wygl da to inaczej? Maj paliwo, a to znaczy, e maj z oto. - Zgadza si - przytakn Royce. - Podoba mi si pan. Niech pan wejdzie. W domu jest gor co jak w piekle, jak mawia pastor, ale na pewno w nim przyjemniej ni sta w s
cu.
Usiedli na wytartej kanapie, a Royce szczegó owo wyja ni , co mu si nie podoba w cholernejenergetyce, co my li o urz dnikach cholernejenergetyki i w jak cz sobie wcisn
cia a powinni
swoje przydzia y, rachunki, raty i okresy maksymalnego i minimalnego
zu ycia. - Mam ju
miertelnie dosy pryszniców o drugiej w nocy! - wrzasn Royce.
- Wi c niech pan co z tym zrobi! - poradzi akwizytor. - Jasne. Tylko co? - Niech pan kupi ode mnie psi bud . Royce uzna , e to zabawne. mia si przez d zacz
bardzo spokojnie mówi , pokazywa
sz chwil . Lecz wtedy akwizytor
rysunki, wykresy, analiz
kosztów, które
dowodzi y... czego? -
e przetwornik energii s onecznej, zamontowany w psiej budzie, mo e regularnie
zasila ca y pa ski dom, daj c cztery razy wi cej energii, ni móg by pan zu
, w czaj c
wszystkie domowe odbiorniki, bez przerwy. A kosztuje to dok adnie zero, oprócz tej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
niewielkiej jednorazowej op aty. Royce pokr ci g ow , chocia psia buda bardzo mu si spodoba a. - Nie mog . To nielegalne. O ile pami tam, jeszcze w osiemdziesi tym pi tym czy osiemdziesi tym szóstym wydali prawo zakazuj ce numerów z energi s oneczn .
eby
chroni energetyk . Akwizytor roze mia si g
no.
- My li pan, e energetyka potrzebuje ochrony? - No tak - przyzna Royce. - To ja potrzebuj ochrony. Ale co z odczytem liczników? Je li przestan zu ywa pr d, zamelduj o tym, przeprowadz
ledztwo...
- Dlatego nie prze czymy ca ego domu. Tylko to, co zu ywa du o pr du, a potem stopniowo b dziemy od cza urz dzenia z normalnego zasilania na s oneczne, a b dzie pan aci jakie pi tna cie dolarów na miesi c. Zgoda? Tylko e zamiast pi tnastu dolarów na miesi c, gotowania na ogniu i pocenia si na mier , b dzie mia pan klimatyzator dzia aj cy ca y dzie , grzejnik pracuj cy przez ca
zim , prysznic, kiedy tylko przyjdzie panu ochota. I
mo e pan otwiera lodówk , ile razy pan zechce. Royce wci
nie by pewien.
- Co pan ryzykuje? - spyta akwizytor. - Mój ty ek - odpar Royce. - Rozumie pan? Mój ty ek. - Dlatego montujemy je w psich budach; eby nikt niczego nie podejrzewa . - Dobra, czemu nie? Rób pan swoje. Wchodz w to. I tak nie g osowa em na tego cholernego kongresmana, który uchwali g upie prawo. Klimatyzator szumia
cicho, gdy przyszli go cie. Royce i jego
ona, Junie,
wprowadzili ich do salonu. Obok gra telewizor, w kuchni chodzi malakser, a Royce spokojnie w czy
wiat o. Jedna z kobiet sykn a. M czyzna szepn
co
onie do ucha.
Royce i Junie zacz li rozmow jeszcze przy otwartych drzwiach. Go
to zauwa
- Hej - zawo
. Pan Detweiler by znajomym z kr gielni. i poderwa si z krzes a. Royce zatrzyma go.
- Spokojnie, spokojnie, zaraz zamkn . Mo e orzeszków? Go cie ze zgroz wpatrywali si w drzwi, podczas gdy Royce cz stowa ich orzeszkami. Dopiero potem stan
przy
drzwiach. - Pi kny mamy dzie - zauwa
, trzymaj c je otwarte jeszcze przez kilka chwil.
Kto w pokoju wymieni imi bóstwa. Kto inny jednym s owem omówi defekacj . Royce uzna , e pokaza , o co mu chodzi. Zamkn drzwi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A przy okazji, chcia em wam przedstawi mojego przyjaciela. Nazywa si Robert Redford. Ha, ha, oczywi cie artujesz. Robert Redford, ale arcik. - Naprawd nazywa si Robert Redford, ale oczywi cie nie jest gwiazd filmow wszech czasów i pi tkowego wieczoru, jak mówi dyskd okeje, ha, ha. Jest on, najkrócej mówi c, moi drodzy, sprzedawc psich bud. Mklikluln wszed i przywita si ze wszystkimi. - Wygl da na Araba - szepn a kobieta. - Albo
yda - odszepn
jej m . - Trudno pozna . Royce powita Mkliklulna i
poklepa go po ramieniu. - Redford jest najlepszym handlowcem, jakiego spotka em. - Z pewno ci , je li sprzeda ci psi bud , a nie masz nawet psa - stwierdzi pan Detweiler z kr gielni; przemawia z wy szo ci , poniewa z ca ej dru yny on jeden str ci wszystkie kr gle. - Je li ma si sta to, co sta si musi, jak mawia a Lady Makbet, ha, ha, ha, to mo e od razu poka
wam moj psi bud .
I Royce poprowadzi go ci przez kuchni , gdzie pali y si wszystkie wiat a, a lodówka by a otwarta (“Royce, lodówka otwarta!" “Och, pewnie który z dzieciaków j tak zostawi ". “Chyba bym zabi , gdyby to zrobi który mikrofalówka, malakser i grzejnik wody dzia
z moich!"), i gdzie kuchenka,
y równocze nie. Niektóre kobiety wygl da y,
jakby mia y zemdle . A kiedy go cie próbowali wybiec wszyscy naraz tylnymi drzwiami, eby oszcz dza energi , Royce uspokoi ich. - Powoli, sk d ta panika, pali si czy co? Ha, ha, ha. Ale go cie spieszyli si i tak. Po drodze do budy, która sta a na samym rodku podwórza, Detweiler odci gn Royce'a na stron . - S uchaj, Royce, kogo masz znajomego w cholernejenergetyce? Jak powi kszy sobie przydzia ? Royce pokr ci g ow . - Przydzia mam taki sam, Detweiler. - A potem, podnosz c troch g os, eby wszyscy yszeli, oznajmi : - Za pr d p ac pi tna cie dolarów miesi cznie. - Hau, hau, hau - odezwa si ma y piesek uwi zany do haka w budzie. - Sk d si wzi ten pies? - szepn Royce do Mkliklulna. - S siad chcia go utopi - odpar Mklikluln. - Poza tym, je li nie masz psa, to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
energetyka b dzie co podejrzewa . To maskowanie. Royce z m dr min pokiwa g ow . - Niez y pomys , Redford. Mam nadziej , e to przyj cie to te dobry pomys . A jak zaczn gada ? - Nie zaczn - zapewni spokojnie Mklikluln. A potem zacz pokazywa go ciom co ciekawsze rozwi zania psiej budy. Kiedy w ko cu wyszli, Mklikluln mia dwadzie cia trzy spotkania na najbli sze dwa tygodnie. Ponadto czeki wypisane na “Psi Bud SA", ka dy na dwie cie dwadzie cia jeden dolarów i dwadzie cia trzy centy, w tym VAT, i wielu nowych przyjació . Nawet pan Detweiler zostawi czek w r ku Mkliklulna i wyszed z u miechem, chocia szczeniak narobi mu na buty. - Tu masz swój udzia - powiedzia Mklikluln, wypisuj c czek na trzysta dolarów dla Royce'a Jacobsena. - Troch wi cej, ni si umawiali my, ale uczciwie je zarobi
.
- Troch g upio si czuj - stwierdzi Royce. - Jakbym zak ada spisek w celu z amania prawa albo co takiego. - Nonsens - uspokoi go Mklikluln. - My l o tym jak o prezentacji garnków Zeptera. - Jasne - zgodzi si Royce po chwili namys u. - W ko cu ja sam niczego nie sprzedawa em, prawda? Jednak po tygodniu Detweiler, Royce i czterech innych obywateli Manhattanu w stanie Kansas wyruszy o w drog do rozmaitych dalekich miast Stanów Zjednoczonych z walizkami “Psich Bud SA" w r kach. Po miesi cu dla Mkliklulna pracowa o trzysta osób w siedmiu miastach. Budowali psie budy i instalowali je. A do ka dej psiej budy trafia weso y szczeniak. Mklikluln wykona pewne obliczenia. Mniej wi cej za rok, uzna . Jeden rok i mog wezwa mój lud. - Co si dzieje ze zu yciem energii w Manhattanie? - spyta Bili Wilson, robi cy karier m ody urz dnik w wydziale analizy statystycznej Centralnego Biura Energetyki w Kansas, znanego powszechnie jako cholemaenergetyka. - Obni
o si - odpar a Kay B ock, relikt dawnej akcji afirmatywnej w Centralnym
Biurze Energetyki; osi gn a stanowisko analityka danych, zanim cofni to poprawk
o
równouprawnieniu i uczyniono azienki bezpieczniejszymi dla ludzko ci. Bili Wilson parskn , jakby chcia powiedzie : sam tyle wiem, kobieto. A Kay B ock miechn a si , jakby odpowiadaj c: no, no, ten ch opak ma jednak jakie IQ. Na ogó jednak
yli zgodnie, wi c w ci gu godziny uzyskali alarmuj ce dane
statystyczne: zu ycie energii elektrycznej Manhattanu w stanie Kansas obni
o si
o
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
czterdzie ci procent. - A ile zu ywali w poprzednim trymestrze? Normalnie. Wszystko w normie. - Czterdzie ci procent! To mieszne! - w cieka si Bili. - Nie w ciekaj si na mnie - odpar a Kay, zirytowana, e jej szef podnosi g os. - Id i wrzeszcz na ludzi, którzy wy czaj lodówki! - Nie - odpar Bili. - To ty wrzeszcz na ludzi, którzy wy czaj lodówki. Tam co jest nie w porz dku. Je li to nie fa szowanie liczników, to znaczy, e ludzie znale li sposób na oszukanie systemu rozlicze . Po dwóch tygodniach
ledztwa Kay B ock siedzia a w budynku administracji
Uniwersytetu Stanu Kansas (dziewi
zwyci stw, dwie pora ki w ostatnim sezonie
futbolowym, niewiele brakowa o, a zdobyliby mistrzostwo dziewi dziesi tego ósmego roku), nie chc c przyzna , e jej wyniki to wielkie okr
e zero. Badanie losowo wybranych
trzydziestu o miu liczników nie wykaza o adnych ladów przeróbek. Dok adna kontrola ksi g rachunkowych w miejscowym biurze energetycznym te
niczego nie wykry a.
Natomiast analiza zu ycia energii przeprowadzona przez uniwersytet to ju ca kowita kl ska. adnych zmian w poborze mocy, adnych zmian w systemie naliczania rachunków, a jednak gwa towny spadek zu ycia. - Taki spadek zwykle mo na umiejscowi - Kay zwróci a si do siwow osej kobiety, która by a jej przewodniczk w czasie ledztwa. - Stadion z pewno ci zu ywa tyle samo wiat a, co zawsze, a zatem spadek musia nast pi
gdzie
indziej, na przyk ad w
laboratoriach naukowych. Siwow osa kobieta pokr ci a g ow . - To mo liwe, ale w
nie te dane do nas dotar y.
Kay westchn a i spojrza a przez okno. W dole widzia a nowy budynek wydzia u botaniki. Przygl da a mu si oboj tnie, a w my lach na pró no stara a si znale
jaki sens w
dostarczanych danych. Kto oszukiwa , ale w jaki sposób? Na dachu botaniki sta a psia buda. - Co robi psia buda na dachu? - zdziwi a si Kay. - Przypuszczam - odpar a siwow osa kobieta - e mieszka w niej pies. - Na dachu? Kobieta u miechn a si . - Mo e ma tam wie e powietrze. Kay przygl da a si budzie jeszcze chwil , t umacz c sobie, e jest podejrzliwa, bo szuka czegokolwiek niezwyk ego, co mog oby wyja ni anomalie w systemie zu ycia energii Manhattanu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Chc obejrze t bud - o wiadczy a. - Po co? - zdziwi a si siwow osa kobieta. - Nie my li pani chyba, e mo na w psiej budzie schowa generator? Albo baterie s oneczne! Przecie one zajmuj ca e budynki! Kay przyjrza a si jej z uwag
uzna a, e troch zbyt mocno protestuje.
- Nalegam na obejrzenie tej budy - powtórzy a. Kobieta u miechn a si . - Czego sobie pani tylko yczy, panno B ock. Zawo am dozorc , eby otworzy drzwi na dach. Zadzwoni a. Schodami zesz y na parter budynku administracyjnego, na trawnik, a potem po schodach na gór , na dach wydzia u botaniki. - Co si
dzieje? Nie ma tu windy? - zapyta a Kay, skwaszona i zdyszana po
wspinaczce. - Przykro mi - odpar a kobieta. - Nie budujemy ju wind. Zu ywaj za wiele energii. Tylko firmy energetyczne mog sobie pozwoli na windy. Dozorca sta przy drzwiach wiod cych na dach i wygl da na skruszonego. - Przepraszam, je eli stary Reks sprawia k opoty, prosz pani. Trzymam go na dachu, odk d w zesz ym roku próbowali si
w ama
przez te drzwi. Od tego czasu nikt nie
majstrowa przy zamku. - Hau - odezwa si weso y przyjazny mieszaniec s onia i labradora (oczywi cie na pierwszy rzut oka), który podbieg do nich natychmiast. - Reks, stary kundlu - powita go dozorca. - Tylko nikogo nie ugry . - Hau - odpar pies, staraj c si wy lizn
ze skóry i wygl da , jakby mia o mu si
uda . Kay obejrza a drzwi z zewn trz. - Nie widz
adnych ladów w amania - o wiadczy a.
- Oczywi cie,
e nie - zgodzi si
dozorca. - Kto
z administracji zauwa
amywaczy, zanim dostali si do drzwi. - Aha. Wi c po co trzyma pan tu psa? - A gdyby nikt ich wtedy nie zauwa
? - odpar dozorca, a jego ton sugerowa , e
tylko kretyn mo e zada takie pytanie. Kay obejrza a psi bud . Wydawa o si , e jest taka sama, jak ka da inna psia buda na wiecie. Wygl da a jak psie budy z kreskówek, tak by a zwyczajna. Mia a proste, hakowate wej cie i sko ny dach z okapami. Brakowa o tylko miski z wod , psich kupek i starych ko ci. adnych psich kupek? - Co za m dry pies - zauwa
a Kay. - Chodzi nawet do toalety.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ehm - odpowiedzia dozorca. - Tak naprawd to jest pies pokojowy. Nic nie zrobi, dopóki nie wyprowadz go na trawnik, prawda, Reks? Kay zbada a ciany nadbudówki, przez któr przeszli. - Dziwne. Nawet nie znaczy cian. - Mówi em pani. To w
ciwie pies pokojowy. Nigdy nie brudzi ko o siebie.
- Hau - stwierdzi pies, obsiusia drzwi, a potem zrobi elegancki stosik u stóp Kay. Hau, hau, hau - oznajmi z dum . - Tyle szkolenia i wszystko na nic - stwierdzi dozorca. Czy odpowied dozorcy t umaczy a tylko, co zrobi pies, czy te wyra
a jaki
bszy sens, nie mia o ju znaczenia. Najwyra niej psia buda nie by a zwykle mieszkaniem psa. A je li tak, to co robi a na dachu wydzia u botaniki? Cholernaenergetyka wyst pi a do s du przeciwko miastu Manhattan w stanie Kansas, a s d orzek , e wszystkie psie budy maj by od czone od kabli elektrycznych. Miasto natychmiast wnios o skarg przeciwko cholernej energetyce (bardzo popularne posuni cie) i wnios o apelacj od wyroku. Cholernaenergetyka odci a dop yw pr du na Manhattanie. Nikt
na
Manhattanie
tego
nie
cholemejenergetyki. Pracownicy odkryli,
zauwa e s
,
z
wyj tkiem
lokalnego
biura
jedynym nieo wietlonym budynkiem w
mie cie. “Wojna o psie budy" zyska a pewn s aw . W magazynach pojawi y si du e artyku y o Psich Budach SA i tajemniczym za wszelkich wywiadów, a w pi
ycielu firmy, Robercie Redfordzie, który odmawia
ciwie - szczerze mówi c - nie mo na go by o znale . Wszystkie
sieci telewizyjnych pokaza o specjalne programy o tanich ród ach energii. Badania
opinii wykaza y, e nie tylko siedem procent ameryka skiej publiczno ci posiada psie budy, ale e dziewi dziesi t dziewi
i osiem dziesi tych procent chcia oby je mie . Te dwie
dziesi te procent stanowili zapewne akcjonariusze i pracownicy firm energetycznych. Wi kszo
polityków umia a dodawa albo mieli doradców, którzy to potrafili, a perspektywa
wyborów za nieca y rok przes dzi a spraw . Prawo zakazuj ce wykorzystania energii s onecznej zosta o cofni te. Cena akcji firm energetycznych na gie dach spad a niemal do zera. Rozpocz si najmniej zauwa amy kryzys wiatowy. Z szokuj
pr dko ci run a gospodarka oparta na kosztownej energii. Rozpad si
monolit OPEC. W ci gu pi ciu miesi cy cena ropy spad a do trzydziestu o miu centów za bary
- ropa by a ju przydatna tylko do produkcji smarów i tworzyw sztucznych, a pro-
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ducenci od lat wydobywali jej za du o. Powodem, dla którego prawie nikt nie zauwa
depresji, by fakt, e Psie Budy SA
bez trudu zaspokaja y popyt na swoje produkty. Wyczuwaj c okazj do zysku, rz d na ogromne c o na psie budy. Firma odpowiedzia a publikacj pe nych planów psich bud i wiadczeniem, e zagraniczne firmy nie b
wykorzystywane do ich produkcji.
Rz d Stanów Zjednoczonych natychmiast odwo
c o, na co Psie Budy SA og osi y,
e opublikowane plany nie s kompletne. I nadal opanowywa y rynek na ca ym wiecie. Rz d za rz dem, dzi ki podst pom, przekupstwu, a w kilku przypadkach rewolucji, zmuszony by do wpuszczenia Psich Bud SA na w asny rynek. Robert Redford (psia buda numer jeden) sta si bardziej popularny ni Robert Redford (dawny aktor). Podwórkowe legendy, opiewaj ce niegdy Kuana Yu czy Gautama Budd , coraz cz ciej mówi y o Robercie Psiej Budzie Redfordzie. w ko cu ka da rodzina na
wiecie, która tego chcia a, otrzyma a tanie,
nieograniczone ród o energii, i wszyscy byli szcz liwi. Tak szcz liwi, e dzielili si swym nowym bogactwem ze wszystkimi ywymi stworzeniami. Zim karmili ptaki, wystawiali miseczki mleka dla bezdomnych kotów i wprowadzali psy do psich bud. Mklikluln podpar d oni g ow i pomy la ironicznie, e niechc cy ocali
wiat dla
dwuno nej rasy dominuj cej, co by o jedynie produktem ubocznym kampanii maj cej da dom ka demu psu. Ale wynik jest wynikiem i ludzko , czy to jego w asna, czy dwunogów, nie mog a ca kiem go pot pi
za zamordowanie w zesz ym roku arabskiego wi nia
politycznego. - Co si stanie, kiedy przyb dziecie? - zapyta swój lud, chocia oczywi cie nikt nie móg go us ysze . - Ocali em ten wiat, ale kiedy te istoty, cho inteligentne, skontaktuj si z naszym niesko czenie wy szym intelektem, czy to ich nie zniszczy? Czy nie b
cierpie
poni enia, kiedy pojm , e jeste my pot niejsi od nich, kiedy zrozumiej , e mo emy z pr dko ci
wiat a pokonywa
odleg
ci galaktyczne, porozumiewa
si
telepatycznie,
oddziela nasze umys y i pozwala , by cia o umar o, gdy my sami szybujemy nietkni ci w kosmosie, a potem na wezwanie prostego urz dzenia przybywamy natychmiast i zasiedlamy cia a zwierz t ca kowicie ró ne od naszych dawnych cia ? Martwi si , lecz nie mia w tpliwo ci, e odpowiada przed w asnym ludem. Je li dwunoga rasa jest a tak zarozumia a, by nie poradzi sobie ze swoj ni szo ci , to ju nie jego problem. Otworzy górn szuflad biurka w biurze Psich Bud SA w San Diego, w jego ostatniej kryjówce przed w cibsk pras , i wcisn guzik na niewielkiej skrzynce.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pot ny impuls elektromagnetyczny pomkn
z tej skrzynki do osiemdziesi ciu
milionów psich bud w Po udniowej Kalifornii. Ka da z nich przekaza a ten sygna w niesko czonym
cuchu, który stopniowo obj
ca y wiat, gdziekolwiek tylko sta y psie
budy. Gdy ostatnia z nich w czy a si do sieci, wszystkie jednocze nie nada y co zupe nie innego. Sygna , który tylko musn
pr dko
wiat a i niemal natychmiast pokona dystans lat
wietlnych. Sygna , który wezwa miliony umys ów pi cych w polach my lowych. Umys y us ysza y wezwanie, obudzi y si i ruszy y w stron
ród a, znowu z pr dko ci o wiele
wy sz ni wlok ce si wolno wiat o. Zebra y si
wokó wi kszej z podwójnych planet na orbicie nowego s
ca i
wys ucha y pe nego raportu Mkliklulna. By y zachwycone jego prac , udzieli y mu pochwa y, a dopiero potem skaza y za morderstwo arabskiego wi nia politycznego i rozkaza y pope ni samobójstwo. Czu si dumny, gdy pochwa a, któr otrzyma , rzadko by a udzielana. Z miechem strzeli sobie w skro . A potem umys y zsun y si do psich bud, które wci
je wo
y.
- Hauarrhauarrgh - powiedzia pies Royce'a, podskakuj c na podwórku. - Zwierzak zwariowa - stwierdzi Royce, ale jego dwaj synowie roze miali si tylko i biegali w kó ko za zwierzakiem, który pi
razy okr
podwórze i pad zm czony przed
bud . - Griffigroff- powiedzia , sapi c z zadowoleniem. Podbieg do Royce'a i pchn
go
nosem. - Mi y obuz - stwierdzi Royce. . Pies podszed do stosu gazet, czekaj cych na wywóz mieci, ci gn
jedn i zacz
wpatrywa si w stronic . - Niech za wierkam - zawo
Royce do Junie, która w
nie wynosi a jedzenie na
kolacj przy grillu. - Ten pies wygl da, jakby czyta gazet . - Chod tu, Robby! - krzykn
najstarszy syn Royce'a, Jim. -Robby, chod ! Masz
patyk. Pies nauczy si z gazety czyta i pisa , pobieg po patyk, przyniós z powrotem i zamiast odda Jimowi, zacz kre li nim na ziemi: “Witaj cz owieku - pisa . - By mo e dziwisz si , widz c, jak pisz ". - Co takiego - mrukn
Royce, patrz c na dzie o psa. - Junie, popatrz tylko. Niez y
pies, co? - Poklepa zwierz po g owie i usiad do kolacji. - Ciekawe, czy ludzie zap ac za obejrzenie czego takiego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
“Nie chc skrzywdzi twojej rasy", napisa pies. - Jim - zawo
a Junie, nak adaj c sa atk ziemniaczan na talerzyki. - Dopilnuj, eby
nie grzeba tym patykiem w petuniach. - Chod , Robby - powiedzia Jim. - Pora ci przywi za . - Hau - odpar nieco zaniepokojony pies i cofn si przed - Tato! - krzykn od
cuchem.
Jim. - Pies nie chce przyj , kiedy go wo am. Royce niecierpliwie
kanapk z kurczakiem i wsta z krzes a. - Do licha, Jim, je li pies ci nie s ucha, to b dziemy musieli si go pozby . I tak
trzymamy go tylko ze wzgl du na was! Wzi psa za obro
i poci gn na miejsce, gdzie Jim czeka ju z
cuchem.
Klik. - Naucz si pos usze stwa, bo jak nie, to ci sprzedam, cho by nie wiadomo jakie sztuczki pokazywa . - Hau. -W
nie. I zapami taj to sobie.
Przez ca
kolacj pies obserwowa ich smutnym, niemal przera onym wzrokiem.
Royce mia troch wyrzutów sumienia, wi c da mu resztk szynki. Noc Royce i Junie przeprowadzili powa
rozmow . Rozwa ali, czy pochwali si
psi zdolno ci pisania, i uznali, e lepiej nie. Dzieci kocha y Robby'ego, a to okrutne zmusza zwierz ta do takich sztuczek. Byli w ko cu lud mi wykszta conymi. Nast pnego ranka odkryli, e podj li bardzo rozs dn decyzj . Wszyscy znajomi rozmawiali tylko o tym, e ich psy nagle nauczy y si pisa , odkr ca ogrodowe zraszacze, uk ada drewno i rozpala w ca kowicie wygas ym kominku. - Mam najm drzejszego psa na wiecie - wo
Detweiler, ale zaraz umilk ponuro,
gdy wszyscy inni z dru yny kr glarskiej zacz li si przechwala w asnymi. - Mój teraz chodzi do toalety i sp ukuje wod ! - zawo
kto .
- A moja suczka sk ada pranie, ale najpierw myje apy, eby niczego nie zabrudzi . W gazetach pe no by o takich historii. Sta o si jasne, e nag y wzrost inteligencji u psów jest fenomenem ogólnokrajowym, a nawet
wiatowym. Je li nie liczy
grupy
zabobonnych Nowogwinejczyków, którzy spalili swoje psy jako czarowników, i pewnych Chi czyków, u których dziwne zachowanie nie ocali o psów przed spotkaniem z patelni , wi kszo
ludzi by a zadowolona i dumna z przemiany swoich ulubie ców.
- Jest teraz dla mnie wart dwa razy tyle - przechwala si Bili Wilson, niegdy robi cy karier urz dnik cholernej energetyki. -Nie tylko apie ptaki, ale skubie je, patroszy i wk ada
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
do piekarnika. A Kay B ock u miechn a si
i wróci a do domu, do swojego mastifa, który
dotrzymywa jej towarzystwa i którego bardzo, ale to bardzo kocha a. - W ci gu pi ciu lat od nag ego wzrostu psiej inteligencji - mówi profesor Wheelwright do swoich studentów - dowiedzieli my si bardzo wiele o tym, sk d si bierze zwierz ca inteligencja. Sama nag
tego zjawiska sprawi a, e ponownie przyjrzeli my si
ewolucji. Najwyra niej mutacje mog by pe niejsze, ni wcze niej przy. puszczali my, w ka dym razie je li dotycz funkcji wy szych. Naturalnie, wi ksz cz
semestru po wi cimy
na studiowanie i badanie psiej inteligencji, wi c teraz tylko krótkie streszczenie. - W chwili obecnej uwa a si , e inteligencja psów przewy sza inteligencj delfinów, cho nadal jest ni sza od ludzkiej. Jednak e gdy inteligencja delfinów jest dla nas praktycznie bezu yteczna, psy mo na wytresowa do roli cennych, cho
prostych domowych s
cych. Wreszcie
wydaje si , e cz owiek nie jest ju sam na tej planecie. Trudno powiedzie , któremu ze zwierz t przytrafi si jeszcze taki skok inteligencji, zreszt nie jeste my pewni, czy taki skok w ogóle si jeszcze zdarzy. Pytanie z sali. - No có , boj si , e przypomina to teori wielkiego wybuchu. Mo emy domy la si i zgadywa
przyczyny pewnych zjawisk, ale poniewa
nie potrafimy ich powtórzy
w
laboratorium, nigdy nie b dziemy mie pewno ci. Jednak e mo na spekulowa , e zosta a osi gni ta pewna masa krytyczna ca kowitej populacji psów w stosunku do ca kowitej masy psiego mózgu, a to pchn o gatunek na wy szy poziom inteligencji. Zmiana ta nie wp yn a jednak na wszystkie psy w tym samym stopniu; dotkn a g ównie psy z obszarów cywilizowanych. Wielu badaczy wyci ga z tego wniosek, e istotnym czynnikiem skoku by o sta e towarzystwo ludzi. Jednak e sam fakt,
e wiele psów, g ównie w ma ych,
niecywilizowanych cz ciach wiata, nie uleg o tej przemianie wcale, ca kowicie obala teori promieniowania czy innego czynnika z kosmosu jako generatora zmian. Przede wszystkim ka de takie dzia anie by oby wykryte przez astronomów, bez przerwy nas uchuj cych nocnego nieba na wszystkich d ugo ciach fal, a po drugie, takie dzia anie wywar oby wp yw na wszystkie psy jednocze nie. Inne pytanie studenta. - Kto wie? Ale w tpi . Psy nie s zdolne do mowy, cho wiele nauczy o si pisa proste zdania w sposób najwyra niej mnemoniczny, co pomi dzy lepym powtarzaniem papug a bardziej sensownym powtarzaniem na wy szych pr dko ciach przez delfiny... oj, wpakowa em si w to zdanie i nie mog go sko czy !
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Studenci miej si . - Psy, jak ju mówi em, nie s zdolne do kolejnego skoku inteligencji, a zw aszcza do skoku, który zrówna ich z lud mi, poniewa nie potrafi komunikowa si werbalnie i brakuje im r k. Niew tpliwie osi gn y szczyt ewolucyjnego rozwoju. Mieli my szcz cie,
e
wskutek zbiegu tak wielu okoliczno ci cz owiek znalaz si w miejscu, które obecnie zajmuje. Mo emy przypuszcza , e gdzie na jakiej planecie innemu gatunkowi przytrafi a si jeszcze szcz liwsza kombinacja, prowadz ca do wy szej ni nasza inteligencji. Miejmy jednak nadziej , e nie! - zako czy profesor, drapi c za uszami swego psa B.F. Skinnera. - Mam racj , B.F.? Poniewa cz owiek móg by sobie nie poradzi z istnieniem bardziej inteligentnej rasy. miech. - Hau - odpowiedzia B.F. Skinner, który kiedy nazywa si Hihiwnkn i
na
planecie, gdzie bia e sze ciok ty telepatycznie pokonywa y przestrze . Sze ciok ty, które w obecnej sytuacji znalaz y si z winy procesów s onecznych, jakich jeszcze nie nauczy y si kontrolowa . To, co chcia powiedzie , brzmia oby: - Niech si pan nie martwi, profesorze. Ludzko
nigdy nie b dzie cierpie z powodu
istnienia wy szej inteligencji. Jest zbyt zarozumia a, eby j zauwa
.
Zamiast tego jednak zawarcza cicho, wych epta z miski troch wody i po
si w
cie sali wyk adowej. Profesor mówi dalej. We wrze niu roku dwutysi cznego w Kansas spad
nieg. Kiedy z nieba sp yn y
pierwsze p atki, Jim (nie mówcie ju do mnie Jim-my, jestem du y) by na dworze i bawi si z psem Robbym. Robby pazurami i k ami wykopywa z ziemi jakie zielsko, do czego zwykle zach cali go Royce i Junie, kiedy Jim krzykn
nagle “ nieg!" i p atek wyl dowa na trawie tu przed
nosem psa. P atek stopnia natychmiast, ale Robby patrzy na nast pny, a potem jeszcze nast pny. Zobaczy wiele p atków: delikatne sze ciok tne figury, tak rzadkie i niezwyk e, tak znajome i pi kne. Zap aka . - Mamo! - zawo
Jim. - Robby chyba p acze!
- To tylko woda w oczach - odkrzykn a Junie z kuchni, gdzie przy otwartym oknie my a rzodkiewki. - Psy nie p acz . Ale tej nocy nieg okry miasto grub warstw i wiele psów sta o na nim i patrzy o, jak spada, dziel c niewypowiedziany zachwyt. - Nie mo emy? - Raz za razem nap ywa a my l z setek, z tysi cy umys ów. - Nie, nie, nie - pada a rozpaczliwa odpowied . Poniewa - bez palców - jak mog zbudowa maszyny, które pozwol im na ponowne
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
od czenie umys ów i opuszczenie planety? W tej rozpaczy po raz milionowy przekl li tego durnia Mkli-klulna, który wpakowa ich w tak sytuacj . -
mier by a za dobra dla drania - zgodzili si wszyscy i w ogólno wiatowym
osowaniu cofn li podzi kowanie za jego dzia alno . A potem zaj li si
rodzeniem
szczeni t i uczeniem ich wszystkiego, co sami wiedzieli. Szczeniaki prze ywa y to l ej. Nigdy nie zna y swoich przodków, wi c nie ne p atki by y tylko zabaw , a zima tylko ch odem. I zamiast sta w niegu, zwija y si w ciep ych budach i zasypia y.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7. ORIGINISTA
Leyel Forska siedzia przed ekranem lektora i przegl da ostatnio publikowane prace naukowe. W powietrzu przed nim unosi si hologram dwóch stron tekstu. Ekran by wi kszy ni zwykle, poniewa i oczy Leyela nie by y m odsze od reszty cia a. Kiedy doszed do ko ca, nie wcisn klawisza PAGE, by kontynuowa lektur artyku u. Wcisn NEXT. Dwie strony przesun y si o jaki centymetr do ty u, do czaj c do kilkunastu zawieszonych nad lektorem, przeczytanych wcze niej artyku ów. Z cichym d wi kiem brz czyka pojawi y si dwie nowe. Deet jad a niadanie. - Dajesz temu biedakowi tylko dwie strony, zanim ska esz go na mietnik? - spyta a. - Skazuj go na zapomnienie - odpar weso o Leyel. - Nie, skazuj go na piek o. - Co? Czy by w tym wieku na nowo odkry religi ? - Tworz j . Nie ma w niej nieba, za to jest straszliwe, wieczne piek o dla m odych uczonych, którzy s dz , e mog zdoby s aw , atakuj c moje prace. - A wi c masz tak e teologi ? - u miechn a si Deet. - Twoje dzie o to pismo wi te, a wszelkie ataki s blu nierstwem? - Ciesz si z inteligentnych ataków. Ale ten m ody, zarozumia y profesor z... no tak, oczywi cie, z Uniwersytetu Minus... - Z Minus U? - My li, e mo e mi zaprzeczy , zniszczy mnie, zetrze na proch, a przy tym cytuje jedynie prace opublikowane przez ostatni tysi c lat. - Zasada milenijnej g boko ci wci
jest szeroko stosowana...
- Zasada milenijnej g boko ci to wyznanie wspó czesnych naukowców, e nie maj ochoty po wi ca na badania tyle czasu, ile na polityk akademick . Ju trzydzie ci lat temu obali em zasad milenijnej g boko ci. Udowodni em, e jest... - G upia i nierozs dna. Ale mój ukochany, najdro szy Leyelu, dokona wydaj c cz
tego,
niewyobra alnie wielkiego maj tku Forsków na poszukiwania niedost pnych i
zapomnianych archiwów we wszystkich sektorach Imperium. - Zaniedbanych i niszczej cych archiwów. Po ow musia em rekonstruowa . - Na badania prowadzone dla “Ludzkich pocz tków na Planecie Zero" wyda
wi cej,
ni wynosz bud ety bibliotek tysi ca uniwersytetów. - Ale kiedy wyda em ju te pieni dze, archiwa stan y otworem. S dost pne od
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
trzydziestu lat. Powa ni uczeni z nich korzystaj , poniewa zasada milenijnej g boko ci daje im tylko przetrawion i wydalon mas . Przeszukuj odchody szczurów, które po ar y s onie, i maj nadziej znale
ko
s oniow .
- Có za barwne porównanie. niadanie od razu bardziej mi smakuje. - Wsun a tac w szczelin zmywarki i spojrza a na niego z irytacj . - Dlaczego jeste taki nerwowy? Kiedy czyta
mi fragmenty tych niem drych artykulików i miali my si razem. Teraz jeste tylko
liwy. Leyel westchn . - By mo e kiedy marzy em, e zmieni galaktyk , a poczta codziennie dostarcza mi dowodów, e galaktyka nie chce si zmieni . - Nonsens. Hari Seldon przewiduje, e Imperium upadnie lada dzie . Teraz... Wymówi a imi Hariego. Chocia jest zbyt taktowna, eby otwarcie mówi , co go dr czy, sugeruje, e przyczyn z ego humoru Leyela jest d ugie oczekiwanie na odpowied Hariego Seldona. Mo e i tak - Leyel nie zaprzeczy. To rzeczywi cie irytuj ce, e Hari tak d ugo nie odpisuje. Leyel spodziewa si wiadomo ci tego samego dnia, kiedy wys swoje podanie. Najwy ej w ci gu tygodnia. Ale nie mia zamiaru dawa jej satysfakcji i przyznawa , e czekanie go denerwuje. - Imperium zostanie zg adzone przez w asn niech
do zmiany. Zamykam spraw .
- Có , mam nadziej , e przyjemnie sp dzisz ranek, burcz c i narzekaj c na g upot wszystkich badaczy originistów, z wyj tkiem swojej szacownej osoby. - Dlaczego akurat dzisiaj na miewasz si z mojej pró no ci? Zawsze by em pró ny. - Uwa am, e to jedna z twoich najbardziej rozczulaj cych cech. - Przynajmniej staram si dorówna w asnej opinii o sobie. - To g upstwo. Dorównujesz nawet mojej opinii o tobie. Poca owa a go w ysin na czubku g owy i pobieg a do azienki. Leyel wróci do lektury nowego eseju na ekranie. Nie zna nazwiska autorki. Spodziewaj c si pretensjonalnego stylu i niedojrza ych my li, ze zdziwieniem zauwa swoje rosn ce zaciekawienie. Kobieta pod
a szlakiem studiów nad naczelnymi - dziedzin
tak dawno zarzucon , e po prostu nie istnia y prace w zakresie milenijnej g boko ci. Wiedzia ,
e jest prawdziwym naukowcem, jak on. Wspomnia a nawet,
archiwów udost pnionych przez Fundacj
Naukow
e korzysta z
Forski. Leyel nie wstydzi
si
zadowolenia z tego eleganckiego wyrazu wdzi czno ci. Jak si zdaje, kobieta - doktor Thoren Magolissian - pod
a tropem Leyela i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
poszukiwa a raczej róde pochodzenia cz owieka, nie trac c czasu na nieistotn pogo za jedn
szczególn
planet . Odkry a skarbiec prac dotycz cych bada
naczelnych,
pochodz cych sprzed trzech tysi cy lat i opartych na obserwacjach goryli i szympansów sprzed siedmiu tysi cy lat. Najwcze niejsze z nich powo ywa y si na badania tak stare, e mog y by przeprowadzone jeszcze przed powstaniem Imperium -jednak tych pradawnych raportów nie uda o si zlokalizowa . Prawdopodobnie ju nie istnia y. Bardzo trudno jest odtworzy teksty porzucone na d
ej ni pi
tysi cy lat; starsze ni osiem tysi cy s po
prostu nieczytelne. To tragiczne, jak wiele takich tekstów zosta o zmagazynowanych przez bibliotekarzy, którzy nigdy ich nie sprawdzali, nie od wie ali i nie kopiowali. Zarz dzali ogromnymi archiwami, które utraci y ka dy strz p zrozumia ej informacji. I wszystko równo skatalogowane, ma si rozumie , dzi ki czemu dok adnie wiadomo, co takiego ludzko
na
zawsze utraci a. Mniejsza z tym. Artyku Magolissian... Leyela zaskoczy jej wniosek,
e prymitywna zdolno
tworzenia j zyka wydaje si wrodzon cech umys ów naczelnych. Nawet naczelne niezdolne do artykulacji mowy atwo ucz si innych symboli - przynajmniej dla prostych rzeczowników i czasowników. Potrafi
uk ada
zdania, wyra
idee, których nigdy im nie
przekazywano. To znaczy, e tworzenie j zyka jako takiego jest cech przedludzk , a w ka dym razie nie jest czynnikiem decyduj cym o cz owiecze stwie. To szokuj ca idea. Wynika o z niej, e ró nica pomi dzy lud mi i nielud mi - a wi c prawdziwy pocz tek cz owieka w rozpoznawalnej ludzkiej postaci - by postlingwistyczny. Oczywi cie, sta o to w jawnej sprzeczno ci z jednym z za
w istocie samego
Leyela, umieszczonym we wczesnej pracy. Napisa tam, e “poniewa to j zyk odró nia cz owieka od zwierz cia, lingwistyka historyczna mo e nam dostarczy klucza do zagadki pochodzenia cz owieka". Ale takie sprzeczno ci wita z rado ci . zawo za
owa , e nie mo e
do poprzedniego autora: Widzisz? Tak si to robi! Trzeba podawa w w tpliwo enia, nie wnioski, i robi to za pomoc nowych dowodów, zamiast wci
przedstawia
stare. Roz wietli mrok, a nie tylko miesza ten sam mu na dnie rzeki. Zanim jednak dotar do g ównej tre ci artyku u, komputer domowy poinformowa go, e kto czeka przed drzwiami. Wiadomo
przesun a si powoli u do u ekranu, wypisana
literami dostatecznie du ymi, by móg je przeczyta . Po raz tysi czny po
owa , e gdzie w
dekamileniach ludzkiej historii nikt nie zbudowa komputera zdolnego do mowy. - Kto to? - wpisa Leyel. Chwila oczekiwania, kiedy komputer wypytywa przybysza. Na ekranie pojawi a si odpowied .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Kurier specjalny z wiadomo ci dla Leyela Forski. Sam fakt, wiadomo
e kurier przedosta si
przez system bezpiecze stwa, oznacza ,
e
jest prawdziwa - i wa na.
- Od kogo? - wpisa Leyel. Znów chwila przerwy. - Od Hariego Seldona z Fundacji Encyklopedii Galaktycznej. Leyel poderwa si z fotela. By przy drzwiach, zanim jeszcze domowy komputer zd palcami cisn
je otworzy . Bez s owa odebra wiadomo . Dr cymi
czarny romb, wykazuj c odciskiem palca, e on to on, a temperatur cia a i
pulsem, e jest ywy. Kiedy kurier i jego ochrona znikn li, wrzuci wiadomo
do komory
swojego lektora i czeka , a pojawi si przed nim stronica. Na górze umieszczono trójwymiarow
wersj
logo Fundacji Encyklopedycznej
Hariego. Wkrótce b dzie to równie mój znak, pomy la Leyel. Hari Seldon i ja, dwóch najwi kszych uczonych naszych czasów, pracuj cych wspólnie nad projektem, którego zakres przewy sza wszystko, co kiedykolwiek próbowa osi gn
cz owiek.
Zebranie razem ca ej wiedzy Imperium, usystematyzowanie jej dla atwego dost pu, w celu przechowania jej w nadchodz cej erze anarchii, aby nowa cywilizacja szybko mog a powsta z popio ów starej. Hari mia wizj i przewidzia tak potrzeb . A ja, Leyel Forska, pozna em stare archiwa, dzi ki którym Encyklopedia Galaktyczna b dzie mo liwa. Leyel zacz
czyta
ze spokojem i pewno ci
p yn cymi z do wiadczenia. Czy
kiedykolwiek pragn czego i nie uzyska ? Drogi przyjacielu, By em zdziwiony i zaszczycony, widz c Twoje podanie, postanowi em wi c odpowiedzie Ci w asnor cznie. wiadomo , e wierzysz w Fundacj tak bardzo, by chcie w niej pracowa , przynios a mi niezmierzon rado . Mog Ci szczerze wyzna , e nie wp yn a do nas podobna pro ba od
adnego z uczonych, dorównuj cych Ci s aw
i
osi gni ciami. Oczywi cie, pomy la Leyel. Przecie nie ma innego uczonego o mojej pozycji, z wyj tkiem samego Hariego, no i mo e Deet, kiedy opublikuje ju swoj aktualn prac . W ka dym razie nie mamy sobie równych wed ug norm, które Hari i ja zawsze uznawali my. Hari stworzy nauk psychohistorii, ja przetworzy em i o ywi em dziedzin originizmu. A mimo to ton listu Hariego nie by w
ciwy. Przypomina ... pochlebstwa. W
nie.
Hari chcia z agodzi cios. Leyel bez czytania wiedzia , co znajdzie w nast pnym akapicie. Niemniej jednak, Leyelu, musz odpowiedzie odmownie. Fundacja na Terminusie ma za zadanie zbieranie i przechowywanie wiedzy. Dzie em Twego ycia jest jej poszerzanie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jeste przeciwie stwem badaczy, jakich potrzebujemy. O wiele lepiej b dzie, je li zostaniesz na Trantorze, by kontynuowa swoje bezcenne studia, gdy mniejszego kalibru m czy ni i kobiety odejd na wygnanie na Terminusa. Szczerze oddany Hari Czy Hari wyobra
sobie, e Leyel jest tak pró ny, by czyta te pochlebne s owa i
puszy si z zadowolenia? Czy my la , e Leyel uwierzy, i taki jest prawdziwy powód odrzucenia jego pro by? Czy Hari Seldon móg tak zupe nie nie zna przyjaciela? Niemo liwe. Hari Seldon zna si na ludziach lepiej ni ktokolwiek w Imperium. Owszem, jego wielkie dzie o, psychohistoria, zajmowa o si wielkimi masami ludzkimi, populacjami i prawdopodobie stwami. Ale zainteresowanie spo ecze stwami bra o si u Hariego z przychylno ci i zrozumienia dla pojedynczych ludzi. Poza tym byli przyjació mi od dnia, gdy Hari pierwszy raz zjawi si na Trantorze. Czy to nie grant z Fundacji Naukowej Leyela sfinansowa wi ksz cz
jego pocz tkowych bada ? Czy w tamtych dniach nie
prowadzili d ugich rozmów, nie przerzucali si ideami, nie pomagali sobie wzajemnie w precyzowaniu my li? Owszem, nie widzieli si ju prawie... ile? Pi doros ymi lud mi, nie dzie mi. Nie potrzebuj ci
lat? Sze ? Ale przecie
ych odwiedzin dla podtrzymania przy-
ja ni. A to nie by list, jaki prawdziwy przyjaciel wys
by Leyelowi Forsce. Gdyby nawet -
cho to w tpliwe - Hari Seldon naprawd chcia mu odmówi , nie s dzi by nawet przez chwil , e Leyel zadowoli si takim listem. Z pewno ci
Hari Seldon wiedzia ,
e dla Leyela Forski by aby to drwina.
“Mniejszego kalibru m czy ni i kobiety", akurat! Fundacja na Terminusie jest dla Hariego tak cenna, e gotów by zaryzykowa
mier pod zarzutem zdrady, byle tylko uruchomi
projekt. To ca kiem nieprawdopodobne, eby wys
na Terminusa badaczy drugiej kategorii.
Nie, to standardowy list, wysy any, by u agodzi znanych uczonych, nie nadaj cych si dla Fundacji. Hari z pewno ci by wiedzia , e Leyel natychmiast to zrozumie. Istnia o tylko jedno mo liwe wyja nienie. - Hari nie móg napisa tego listu - o wiadczy Leyel. - Oczywi cie, e móg - odpowiedzia a Deet, szczera jak zawsze. Wysz a z azienki w szlafroku i przeczyta a mu list przez rami . - Je eli nawet ty tak my lisz, to naprawd jestem ura ony - rzek Leyel. Wsta , nala sobie kubek peshatu i s czy go wolno. Demonstracyjnie unika wzroku Deet. - Nie d saj si , Leyelu. Pomy l o problemach, jakie musi pokona Hari. Sto tysi cy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ludzi do przerzucenia na Terminusa, wi kszo
zbiorów Biblioteki Imperialnej do
skopiowania... - On mia ju tych ludzi... - A wszystko to w sze widzieli my go prywatnie ani s
miesi cy od zako czenia procesu. Nic dziwnego, e nie bowo od jak dawna? Od dziesi ciu lat?
- Chcesz powiedzie , e ju mnie nie zna? Wykluczone. - Chc
powiedzie ,
e zna ci
bardzo dobrze. Wiedzia ,
e rozpoznasz w tej
wiadomo ci standardow odmow . I wiedzia , e natychmiast zrozumiesz, co oznacza. - W takim razie, moja droga, przeceni mnie. Nie rozumiem, co oznacza ta wiadomo , chyba tylko tyle, e nie sam j wys . - W takim razie starzejesz si i wstyd mi za ciebie. B ma
zaprzecza , e jeste my
stwem, i udawa , e jeste moim zidiocia ym wujem, któremu z lito ci pozwalam u
siebie mieszka . Powiem dzieciom, e pochodz z nieprawego
a. Bardzo je zasmuci, e nie
odziedzicz ani cz stki maj tku Forsków. Rzuci w ni okruchem grzanki. - Jeste
okrutn , nielojaln
ladacznic
i
uj ,
e wynios em ci
z n dzy i
zapomnienia. Wiesz, e zrobi em to tylko z lito ci. Cz sto si tak przekomarzali. Deet dysponowa a sporym osobistym maj tkiem, cho oczywi cie skromnym wobec fortuny Forsków. I - formalnie rzecz bior c - by jej wujem, gdy jej macoch by a Zenna, starsza przyrodnia siostra Leyela. Wszystko to bardzo skomplikowane. .. Matka Leyela urodzi a Zenn , kiedy by a on kogo innego, zanim jeszcze wysz a za ojca Leyela. Dlatego, cho Zenna otrzyma a godziwy posag, nie mia a praw do maj tku Forsków. Rozbawiony t sytuacj ojciec Leyela powiedzia mu kiedy : ,Biedna Zenna. A ty masz szcz cie. Moje nasienie sp ywa z otem". Los bywa ironiczny, kiedy ma do czynienia z wielk fortun . Ludzie biedni nie musz czyni tak strasznych ró nic mi dzy dzie mi. Jednak ojciec Deet wierzy , e Forska to Forska. Kilka lat po lubie Deet i Leyela uzna ,
e nie wystarczy wyda
córk
za niezmierzone bogactwo; sobie te
powinien
wy wiadczy podobn przys ug . Twierdzi , oczywi cie, e kocha Zenn do szale stwa, ale nikt prócz niej mu nie wierzy . Dlatego wysz a za niego. W ten sposób przyrodnia siostra Leyela zosta a macoch Deet, co czyni o samego Leyela wujem ony - i w asnym tak e, cho tylko przez spowinowacenie. Ta dynastyczna pl tanina niezwykle mieszy a ich oboje. Brak prawa do spadku Leyel zrekompensowa siostrze do ywotnim stypendium w wysoko ci dziesi ciokrotnie przekraczaj cej zarobki m a. Szcz liwie podtrzyma o to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mi
ojca Deet do Zenny. Dzi jednak Leyel tylko po cz ci artowa . Bywa y chwile, kiedy szuka u niej
potwierdzenia i poparcia. A ona cz sto mu si wtedy sprzeciwia a. Niekiedy sk ania o go to do przemy lenia sytuacji i lepszego jej zrozumienia - teza, antyteza, synteza, dialektyka ma
stwa, wynik zwi zku z kim równym sobie intelektualnie. Czasem jednak jej docinki
bywa y bolesne, zniech caj ce, irytuj ce... Nie wiedz c o wzbieraj cym w nim gniewie, ci gn a dalej. - Hari zak ada , e ten oficjalny list uznasz za to, czym jest w istocie: nieodwo alnym, ko cowym “nie". Niczego nie ukrywa, nie planuje adnych biurokratycznych sztuczek, nie bawi si z tob w polityk . Nie próbuje budzi nadziei, licz c na pomoc finansow . Gdyby o to chodzi o, sam wiesz, e by zwyczajnie poprosi . - Sam wiem, czego nie robi. - Robi tyle, e odmawia ci definitywnie. To odpowied , od której nie ma odwo ania. Uzna , e masz do
rozumu, by to poj .
- By oby ci wygodniej, gdybym w to uwierzy . Teraz wreszcie zrozumia a, e jest z y. - Co chcesz przez to powiedzie ? - Mo esz zosta na Trantorze i kontynuowa badania ze swoimi biurokratycznymi przyjació mi. Zesztywnia a. - Ju ci mówi am. Z rado ci odlec z tob na Terminusa. - I mam w to uwierzy ? Teraz? Nie mo esz na Terminusie kontynuowa studiów nad tworzeniem spo eczno ci w ród imperialnej biurokracji. - Zako czy am ju najwa niejsze badania. Teraz wykonuj tylko testy z pracownikami Biblioteki Imperialnej. - Nawet nie naukowe testy, bo brakuje ci grupy kontrolnej. Zdenerwowa a si . - Sama ci o tym mówi am. To prawda. Leyel nigdy nie s ysza o grupach kontrolnych, dopóki nie wyja ni a mu ca ej koncepcji eksperymentu. Znalaz a te zasady w jakich
bardzo starych pracach
dotycz cych rozwoju dzieci, z lat trzy tysi ce setnych ery Imperium. - Fakt. Chcia em tylko przyzna ci racj - odpowiedzia pokornie. - Chodzi o to,
e swoj ksi
mog
pisa równie dobrze na Terminusie, jak
gdziekolwiek indziej. I tak, Leyelu, powiniene uwierzy , e z rado ci b poniewa tak w
ci towarzyszy ,
nie powiedzia am, a zatem to prawda.
- Wierz , e sama w to wierzysz. Ale wierz te , e w g bi serca jeste bardzo
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zadowolona z mojego niepowodzenia, I nie chcesz, ebym d
ej zajmowa si t spraw ,
dzi ki czemu w aden sposób nie b dziesz musia a lecie na zapomniany przez Boga kraniec wszech wiata. To by y jej w asne s owa, sprzed miesi cy, kiedy pierwszy raz zaproponowa przy czenie si do Fundacji Seldona. “B dziemy musieli lecie na zapomniany przez Boga kraniec wszech wiata!" Pami ta a o tym nie gorzej od niego. - Wiecznie b dziesz mi to wypomina , tak? Uwa am, e moja pierwsza reakcja zas uguje na wybaczenie. Zgodzi am si lecie , prawda? - Zgodzi
si , owszem. Ale nigdy nie chcia
.
- No có , Leyelu, to rzeczywi cie prawda. Nigdy nie chcia am. Czy tak sobie wyobra asz nasze ma
stwo? Mam wtopi si w ciebie tak g boko, e nawet twoje
pragnienia stan si moimi? S dzi am, e wystarczy, by my od czasu do czasu zgodzili si co dla siebie po wi ci . Nie wymaga am, eby chcia opu ci posiad
ci Forsków i lecie
na Trantor, kiedy ja ko czy am tu badania. Poprosi am tylko, eby to zrobi , chcesz czy nie, poniewa ja chcia am. Uzna am i uszanowa am twoj ofiar . I teraz z przykro ci stwierdzam, e ty wzgardzi
moj .
- Twoja ofiara nadal nie zosta a z
ona. Wci
jeste my na Trantorze.
- Ale prosz ci bardzo, id do Hariego Seldona, pro go, poni aj si , a zrozumiesz, e jest tak, jak mówi . Nie chce, eby do czy do jego Fundacji, i nie pozwoli ci lecie na Terminusa. - Taka jeste pewna? - Nie, nie jestem pewna. Po prostu uwa am to za bardzo prawdopodobne. - Polec na Terminusa, je li tylko on si zgodzi. Mam nadziej , e nie wyrusz sam. Natychmiast po
owa tych s ów. Deet zesztywnia a, jakby j uderzy ; poblad a ze
zgrozy. Potem odwróci a si i wybieg a. Po chwili us ysza dzwonek sygnalizuj cy otwarcie drzwi. Deet wysz a. Na pewno porozmawia o wszystkim z któr
ze swoich przyjació ek. Kobiety nie
znaj poj cia dyskrecji. Nie potrafi zachowa domowych sprzeczek dla siebie. Powtórzy im te wszystkie straszne rzeczy, które mówi em, a one b
cmoka i t umaczy , e tego w
mo na si
eby to
spodziewa
po m u, m owie
daj ,
ona stale si
nie
po wi ca a,
biedactwo moje, biedna, biedna Deet. Leyel nie mia jej za z e tego stadka wspó czuj cych kwok. Wiedzia , e le y to w ludzkiej naturze - kobiety zawsze tworz spiski przeciwko m czyznom swojego przeciwko nim.
ycia. Dlatego te
zawsze s
pewne,
e m czy ni tak e spiskuj
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
To zabawne, my la . M czy ni nie maj takiej ucieczki. M czy ni nie
cz si tak
atwo w spo eczno ci. M czyzna stale zdaje sobie spraw z mo liwo ci zdrady, konfliktu lojalno ci. Kiedy wi c m czyzna wi e si z kim , jest to wyj tkowy i wi ty zwi zek, którego nie nale y lekcewa udanym ma
, dyskutuj c o nim z lud mi. Nawet w ma
stwie, nawet w
stwie, jak ich - on mo e po wi ci si ca kowicie, ale nigdy nie zaufa w pe ni
jej po wi ceniu. Leyel zaton
w ma
stwie bez reszty; s
, pomaga i kocha Deet ca ym sercem.
Myli a si , ca kowicie si myli a co do jego przyjazdu na Trantor. To nie by a ofiara, nie lecia tu wbrew swej woli, tylko dlatego, e ona tego chcia a. Wr cz przeciwnie: poniewa pragn a tego tak bardzo, on tak e zapragn
przeprowadzki, zmieniaj c nawet swe ch ci, by
dopasowa je do niej. Zaw adn a jego sercem i nie móg nie pragn
czego , co nios o jej
rado . Ale ona nie, ona nie by a do tego zdolna. Dla niej przeniesienie na Terminusa b dzie szlachetn ofiar . Nie pozwoli mu zapomnie , e wcale tego nie chcia a. Dla niego ich ma
stwo by o samym yciem, dla niej po prostu przyja ni po czon z seksem. Jej dusza
nale
a w równym stopniu do niego, co do tych kobiet. A dziel c lojalno , pomniejsza a jaj
adna cz
nie by a do
silna, by zmieni jej pragnienia.
W ten sposób odkry to, co -jak przypuszcza - pr dzej czy pó niej odkrywaj wszyscy wierni m owie: e ka dy zwi zek jest niepewny. Nie istnieje co takiego jak nierozerwalna wi
mi dzy dwojgiem ludzi. S jak cz stki w j drze atomu: zwi zane najpot niejsz si we
wszech wiecie, a przecie mo na je rozbi , rozerwa ... Nic nie trwa wiecznie. Nic nie jest w ko cu takie, jakie wydawa o si na pocz tku. Deet i on niedoskona
yli w idealnym zwi zku, dopóki nie pojawi si . Ka dy, kto s dzi,
e znalaz
doskona
mi
stres, który ujawni jego , doskona
przyja ,
doskona e zaufanie, wierzy w to tylko dlatego, e nie pojawi si jeszcze stres, który zrywa wi zy. Mo e umrze w iluzji szcz cia, ale dowiedzie tym jedynie faktu, e mier przybywa czasami wcze niej ni zdrada. Je li kto
yje dostatecznie d ugo, nieuchronnie zostanie zdra-
dzony. Takie mroczne my li kr
y po g owie Leyela, kiedy maszerowa przez labirynt
miasta Trantor. Wychodz c na ulice ogólnoplanetarnego miasta, nie zamyka
si
w
prywatnym wozie. Chcia unika pu apek bogactwa; chcia prze ywa pobyt na Trantorze jak zwyk y cz owiek. Jego ochrona otrzyma a cis e rozkazy, by zachowa zatrzymywa
dyskrecj , nie
adnych przechodniów z wyj tkiem nosz cych bro , co wykrywa y subtelne i
yskawiczne skanery.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Oczywi cie, takie w drówki po mie cie by y o wiele bardziej kosztowne: kiedy tylko przest powa próg mieszkania, do akcji przyst powa o niemal stu dobrze op acanych i niepodatnych na przekupstwo ludzi. Pancerny samochód by by ta szy. Ale Leyel postanowi , e nie da si uwi zi przez swoje bogactwo. Kroczy wi c tunelami miasta, je dzi taksówkami i kolejkami jak ka dy obywatel. Czu , jak wokó pulsuje ycie. A jednak w tym smutnym, melancholijnym nastroju nawet ycie miasta budzi o w nim uczucie zawodu i straty. Nawet ciebie, wielki Trantorze, stolico Imperium, nawet ciebie zdradz ludzie, którzy ci stworzyli. Imperium ci porzuci i staniesz si
osn resztk samego siebie, obudowan metalem tysi ca planet i asteroidów - pami tk
po dniach, kiedy ca a galaktyka lubowa a s
ci po wieczno , a jednak zosta
czony. Hari Seldon to przewidzia . Hari Seldon zrozumia zmienno
opusz-
ludzko ci. Wiedzia , e
wielkie imperium upadnie, a wi c -w przeciwie stwie do rz du, który dba , by wszystko trwa o niezmienne - Hari Seldon móg podj
kroki, by ten upadek z agodzi , by na
Terminusie przygotowa macic dla ponownych narodzin ludzkiej wielko ci. Hari tworzy przysz
. Nie do pomy lenia, e chcia by odmówi Leyelowi Forsce udzia u w tej pracy. Fundacja, kiedy ju zosta a oficjalnie uznana i zyska a imperialne fundusze, szybko
rozros a si w ruchliwy kompleks biurowy, zajmuj c licz cy cztery tysi ce lat Gmach Putassuryjski. Poniewa wkrótce
PO
Putassuran wzniesiono pocz tkowo jako siedzib
wielkim zwyci stwie, którego nazw
admiralicji,
nosi , reprezentowa styl triumfalny,
monumentalny optymizm - ci gi strzelistych uków z ba kami wiat a wznosz cymi si tanecznie w kolumnach powietrza. W ostatnich stuleciach budynek s
za miejsce
nieoficjalnych koncertów i publicznych wyk adów, a w cz ci biurowej mie ci o si Muzeum adzy. Opustosza zaledwie rok przed udzieleniem Seldonowi zgody na za
enie Fundacji,
ale zdawa o si , e powsta specjalnie dla niej. Ludzie biegali tu we wszystkie strony, jakby mieli do za atwienia jakie nie cierpi ce zw oki sprawy, a przy tym byli zadowoleni, e pracuj dla szlachetnego celu. Ju od bardzo, bardzo dawna Imperium nie zna o szlachetnych celów. Leyel pospiesznie zag bi si
w labirynt, chroni cy dyrektora Fundacji przed
przypadkowymi natr tami. Wielu ludzi chcia o zapewne zobaczy si z Harim Seldonem, ale skutecznie powstrzymywa ich ten czy inny urz dnik. Hari Seldon jest bardzo zaj ty. Mo e zechce si pan umówi na inny termin? Dzisiaj spotkanie jest wykluczone. Ma narady przez ca e popo udnie i wieczór. Prosz zatelefonowa , zanim znowu pan przyjdzie. Ale Leyelowi Forsce takie rzeczy si nie zdarza y. Wystarczy o, e mówi “Prosz powtórzy panu Seldonowi, e pan Forska chcia by doko czy rozmow ". Cho by bali si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Hariego Seldona, cho by z ca ego serca chcieli wykonywa polecenia i broni go przed intruzami, wiedzieli,
e Leyel Forska jest wyj tkiem. Nawet Linge Chena wywo ano by z
posiedzenia Komisji Bezpiecze stwa Publicznego, gdyby Forska chcia si z nim spotka - a zw aszcza gdyby Leyel zada sobie trud i przyby osobi cie. atwo , z jak dosta si do Hariego, podniecenie i zapa spotkanych po drodze ludzi, sam budynek wreszcie, tak bardzo doda y mu otuchy, e ca kiem nie by przygotowany na owa, jakimi powita go Hari. - Leyel! Dziwi si , e ci tu widz . S dzi em, e zrozumiesz. Moja odmowa by a ostateczna. To najgorsze, co Hari móg powiedzie . Czy by Deet jednak mia a racj ? Leyel przez chwil wpatrywa si w twarz przyjaciela, próbuj c dostrzec jakie oznaki przemiany. Co takiego zasz o mi dzy nimi przez te lata, teraz zapomniane? Czy by przyja
Hariego nigdy
nie by a szczera? Nie. Jego twarz, bardziej pomarszczona ni kiedy , wyra
a t sam co
zawsze otwarto , t sam zwyk
uczciwo . Zamiast wi c mówi o z
ci i rozczarowaniu,
Leyel odpowiedzia ostro nie, pozostawiaj c Hariemu otwart drog do zmiany decyzji. - Zrozumia em,
e twoja wiadomo
by a zwodnicza, a zatem nie mog a by
ostateczna. Hari troch si zirytowa . - Zwodnicza? - Wiem, kogo przyjmujesz do swojej Fundacji. To nie s ludzie ma ego kalibru. - W porównaniu z tob , owszem, s - odpar Hari. - To akademicy, a to oznacza, e s urz dnikami. Sortuj i interpretuj informacj . - Tak jak ja. Jak wszyscy wspó cze ni uczeni. Nawet twoje genialne teorie s wnioskami z trylionów bajtów posortowanej i zinterpretowanej informacji. Hari pokr ci g ow . - Ja nie tylko sortowa em dane. Mia em w g owie ide . Ty te . I niewielu innych. Ty i ja poszerzamy ludzk wiedz . Wi kszo przesypuje w inne. I tym w
pozosta ych rozkopuje j tylko w jednym miejscu i
nie ma by Encyklopedia Galaktyczna: nowym stosem danych.
- Mimo to, Hari, obaj wiemy, e nie z tego powodu mi odmówi obecno
. I nie t umacz, e
Leyela Forski na Terminusie ci gn aby na twoje przedsi wzi cie niepo dan
uwag . Rz d ju teraz obserwuje ci tak pilnie, e ledwie mo esz odetchn . - Jeste nieprzyjemnie natarczywy, Leyelu. Nie mam ochoty prowadzi d
ej tej
rozmowy. - To fatalnie, Hari. Chc by cz ci twojego dzie a. Przydam si bardziej ni inni. To
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przecie
ja przebi em si
do najstarszych i najcenniejszych archiwów, odkry em, jak
haniebnie wiele danych zosta o utraconych w wyniku niedba
ci. To ja rozpocz em kom-
puterow ekstrapolacj zniszczonych dokumentów, od której twoja Encyklopedia... - Jest ca kowicie uzale niona. Bez twoich osi gni - A jednak odmówi
nasza praca nie by aby mo liwa.
mi, wysy aj c list z prymitywnymi pochlebstwami.
- Nie chcia em ci urazi , Leyelu. - Nie chcia
te powiedzie prawdy. Ale mnie powiesz, Hari, albo i tak polec na
Terminusa. - Komisja Bezpiecze stwa Publicznego da a mojej Fundacji wy czne prawo decyzji, kto mo e, a kto nie mo e lecie na Terminusa. - Hari... Doskonale wiesz, e wystarczy mi tylko zasugerowa jakiemu urz dnikowi ni szego szczebla, i chcia bym polecie . Chen dowie si o tym w kilka minut, a po godzinie uzna, e jestem wyj tkiem od twoich regu . Wiesz o tym, Hari. Je li chcesz, ebym nie lecia , musisz nie tylko mi zabroni , ale przekona mnie, e nie powinienem. Hari przymkn oczy i westchn . - Nie wydaje mi si , eby mia ochot zosta przekonany, Leyelu. Le , je li musisz. Przez moment Leyel uwierzy niemal, e Hari rezygnuje. Ale nie, to niemo liwe, nie tak atwo. - Oczywi cie, Hari. A potem oka e si ,
e jestem odizolowany od wszystkich
pracowników na Terminusie, z wyj tkiem mojej w asnej s
by.
e zbywa si
mnie
bezu ytecznymi zadaniami i nie dopuszcza do prawdziwej pracy. - To jest chyba zrozumia e samo przez si . Nie jeste cz ci Fundacji, nie b dziesz, nie mo esz by . A je li u yjesz swojego bogactwa i wp ywów, eby wkroczy tam si , uda ci si tylko zirytowa Fundacj . Rozumiesz mnie? za dobrze, pomy la zawstydzony Leyel. Doskonale zna granice w adzy; to poni ej jego godno ci, by przemoc zdobywa to, co mo na otrzyma jedynie w darze. - Wybacz, Hari. Nie próbowa bym ci zmusza . Wiesz, e nie robi takich rzeczy. - Wiem, e nie robi
, odk d zostali my przyjació mi. Przestraszy em si , Leyelu, e
nie dowiaduj si o tobie czego nowego. - Hari westchn . Odwróci si na chwil , a kiedy znowu spojrza na go cia, jego twarz ca kiem zmieni a wyraz, a w g osie zabrzmia a nowa energia. Leyel zna t min , ten wigor; oznacza y, e Hari b dzie z nim mówi ca kiem szczerze. - Musisz zrozumie , Leyelu, e na Terminusie nie tylko tworz Encyklopedi . Leyel przestraszy si . Musia wykorzysta swoje wp ywy, by przekona rz d, e nie nale y skazywa Hariego Seldona na wygnanie, kiedy zaczaj rozpowszechnia kopie swego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
traktatu o nadchodz cym upadku Imperium. Byli pewni, e Hari planuje zdrad , i nawet postawili go przed s dem, gdzie przekona wszystkich,
e zamierza jedynie stworzy
Encyklopedi Galaktyczn , sk adnic ca ej ludzkiej wiedzy. Jeszcze teraz, gdyby zdradzi ukryte motywy, rz d wyst pi by przeciw niemu. Nale
o zak ada , e bezpieczni - Biuro
Bezpiecze stwa Publicznego - nagrywaj t rozmow . Nawet wp ywy Leyela niewiele by pomog y, gdyby zdobyli wyznanie z w asnych ust Hariego. - Nie, Leyelu, nie denerwuj si . To oczywiste. Aby powsta a Encyklopedia Galaktyczna, musz stworzy na Terminusie kwitn ce miasto uczonych. Koloni m czyzn i kobiet o kruchych ego i niepowstrzymanej ambicji, wy wiczonych we w ciek ych walkach politycznych w najniebezpieczniejszych, najstraszniejszych szko ach biurokratycznych star w ca ym Imperium: na uniwersytetach. - Chcesz powiedzie , e nie przyjmiesz mnie do Fundacji, bo nigdy nie ucz szcza em na który z ich
osnych uniwersytetów?
To prawda, jestem samoukiem, ale moja edukacja warta jest dziesi
razy wi cej ni
ich stadne, wymuszone nauczanie. - Nie musisz przede mn wyg asza antyuniwersyteckich hase , Leyelu. Mówi tylko, e jednym z najpowa niejszych problemów w doborze pracowników Fundacji jest ich zgodno . Nikogo nie wezm na Terminusa, je li nie mam pewno ci, e ten kto b dzie tam szcz liwy... albo szcz liwa. To, jak Hari zaakcentowa s owo “szcz liwa", wyja ni o niemal wszystko. - Tutaj nie chodzi o mnie, prawda? - domy li si Leyel. - To Deet. Hari milcza . - Wiesz, e ona nie chce lecie . Wiesz, e woli zosta na Trantorze. I dlatego nie chcesz mnie przyj ! Zgad em? - Rzeczywi cie, ma to pewien zwi zek z Deet - przyzna niech tnie Hari. - Czy zdajesz sobie spraw , ile dla mnie znaczy Fundacja? Zdajesz sobie spraw , z czego móg bym zrezygnowa , eby w czy si w twoj prac ? Przez chwil Hari nie odpowiada . - Nawet z Deet? - zapyta wreszcie cichym g osem. Niewiele brakowa o, by Leyel odpowiedzia bez namys u: Tak, oczywi cie, nawet z Deet; wszystko dla tego wielkiego dzie a. Ale powstrzyma o go ch odne spojrzenie Hariego. Jednego si nauczy od czasu ich pierwszego spotkania na konferencji, jeszcze w latach m odo ci: Hari nie znosi samooszukiwania si . Siedzieli obok siebie na referacie pewnego znanego wówczas demografa. Leyel widzia , jak Hari kilkoma dobrze wymierzonymi pytaniami rozbi tezy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
biedaka w proch. Demograf by w ciek y. Wyra nie nie dostrzeg luk w swoim rozumowaniu, a teraz, kiedy mu je wskazano, nie chcia przyzna , e to rzeczywi cie luki. - Zrobi em mu przys ug - powiedzia pó niej Hari do Leyela. - Jak? Daj c mu kogo , kogo mo e nienawidzi ? - Nie. Przedtem wierzy w swoje nieuzasadnione wnioski. Oszukiwa sam siebie. Teraz ju nie wierzy. - Ale nadal je g osi. -Owszem. I teraz jest bardziej k amc ni g upcem. Przyczyni em si do zintegrowania jego osobowo ci. Moralno
to ju jego problem.
Leyel pami ta to zdarzenie i wiedzia , e gdyby teraz zapewni o swojej gotowo ci porzucenia Deet dla jakiegokolwiek powodu, nawet dla Fundacji, by oby to czym gorszym od k amstwa. By aby to g upota. - Powiedzia
co strasznego - rzek tylko. - Wiesz dobrze, e Deet jest cz ci mnie.
Nie mog z niej zrezygnowa , eby przy czy si do Fundacji. Ale teraz do ko ca naszego wspólnego ycia b
wiedzia , e mog em tam by , gdyby nie ona. Poda
mi kielich
ci i
goryczy, Hari. Hari powoli kiwn g ow . - Mia em nadziej , e kiedy przeczytasz mój list, zrozumiesz, e nie chc mówi wi cej. Mia em nadziej , e nie przyjdziesz tutaj i nie zaczniesz mnie wypytywa . Nie mog ci ok amywa , Leyelu, i nie zrobi bym tego, nawet gdybym móg . Ale dopóki by o to mo liwe, ukrywa em pewne informacje. Aby obu nam zaoszcz dzi k opotów. - Nie uda o si . - To nie wina Deet, Leyelu. Chodzi o to, kim jest. Jej miejsce jest na Trantorze, nie na Terminusie. A twoje miejsce jest przy niej. To fakt, nie czyja decyzja. Nigdy ju
nie
dziemy do tego wraca . - Nie - zgodzi si Leyel. Siedzieli jeszcze przez chwil i patrzyli na siebie nieruchomo. Leyel zastanawia si , czy on i Hari b
jeszcze kiedy rozmawia ... Nie, ju nigdy. Nie chc ci nawet widzie ,
Hari Seldonie. Zmusi
mnie, abym
serca zapragn em, eby nasze ma
owa , e o eni em si z Deet. Przez ciebie w g bi stwo nie mia o miejsca. A to tak, jakbym pragn
nigdy
si nie urodzi . Wsta i wyszed bez s owa. W poczekalni zwróci si do kilkorga ludzi, oczekuj cych na spotkanie z Seldonem. - Którzy z was s moi? - zapyta . Wsta m czyzna i dwie kobiety.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Sprowad cie zabezpieczony wóz i kierowc . Nie patrz c nawet na pozosta ych, jedno z trójki wysz o. Pozosta ych dwoje ruszy o za Leyelem. Subtelno
i dyskrecja na razie si sko czy y. Leyel nie mia ochoty wmiesza si
w t um na Trantorze. Chcia tylko wróci do domu. Hari Seldon wyszed z gabinetu tylnymi drzwiami i wkrótce stan
w kabinie
Chandrakar Matt w Wydziale Kontaktów Bibliotecznych. Chanda podnios a g ow , machn a mu r
i bez wysi ku odsun a fotel tak, e znalaz si dok adnie w wyznaczonym miejscu. Hari przysun
sobie krzes o z s siedniego biurka i pozornie przypadkowo ustawi je
tam, gdzie by powinno. Komputer zainstalowany w lektorze Chandy natychmiast rozpozna konfiguracj . Z trzech k tów zarejestrowa dzisiejszy strój Hariego i na
dane na przechowywany w
pami ci holoobraz rozmawiaj cych swobodnie Hariego i Chandy. Potem, gdy Hari usiad , wy wietli hologram. Obraz dok adnie odpowiada rzeczywistym pozycjom obojga, wi c czujniki podczerwieni nie wyka
adnych rozbie no ci. Ró ni y si jedynie twarze: ruchy
warg, mruganie powiek, miny. Ruchy warg nie pasowa y do s ów, jakie Hari i Chanda wypowiadali, ale do s ów, generowanych w powietrzu poza kabin : nieszkodliwe, przypadkowo dobrane uwagi, uwzgl dniaj ce niedawne wydarzenia, by nikt nie móg podejrzewa , e to nagrana rozmowa. Hari rzadko mia okazj do szczerej rozmowy, której nie pods uchiwaliby bezpieczni; on i Chanda skrz tnie ukrywali tak mo liwo . Nigdy nie rozmawiali za d ugo ani zbyt cz sto, by bezpieczni nie zacz li si zastanawia nad ich sk onno ci do takich pustych pogaw dek. Zreszt znali si doskonale - s owo wystarcza o za ca e zdanie, gest za s owo. Ale kiedy ko czyli, Chanda wiedzia a, co ma robi i jak si zachowa , a Hari odchodzi spokojny, e najwa niejsza praca posuwa si naprzód za dymn zas on Fundacji. - Przez chwil my la em, e naprawd zechce j porzuci . - Nie doceni
pokusy Encyklopedii.
- Obawiam si , e zbyt dobrze to zaplanowa em, Chando. My lisz, e pewnego dnia Encyklopedia Galaktyczna naprawd powstanie? - To wietny pomys . Przyci gn
tu dobrych ludzi. Nie spe ni by swoich celów,
gdyby by o inaczej. Co mam powiedzie Deet? - Nic. Wystarczy jej, e Leyel zostaje. - Gdyby zmieni zdanie, naprawd pozwoli by mu lecie na Terminusa? - Gdyby zmieni zdanie, musia by lecie . Poniewa je li porzuci by Deet, nie by by
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
odpowiednim dla nas cz owiekiem. - Dlaczego po prostu mu nie powiesz? Nie zaprosisz? - Cz ci Drugiej Fundacji musi si sta , nie zdaj c sobie z tego sprawy. Musi tam trafi dzi ki naturalnym sk onno ciom, nie dzi ki moim wezwaniom, a przede wszystkim nie dla w asnej ambicji. - Twoje wymagania s bardzo wysokie, Hari, i nic dziwnego, e niewielu mo e im sprosta . Wi kszo
ludzi w Drugiej Fundacji nawet o niej nie wie. Uwa aj
si
za
bibliotekarzy. Biurokratów. S dz , e Deet jest antropologiem i pracuje w ród nich, eby ich obserwowa . - Wcale nie. Kiedy tak my leli, ale teraz uwa aj Deet za jedn z nich. I to jedn z najlepszych. Definiuje, co znaczy by bibliotekarzem. Pozwala by dumnym z tej nazwy. - Czy nie martwi ci , Hari, e praktykuj c swoj sztuk ... - Moj nauk . - Twoj
w cibsk
sztuk
magiczn , stary czarowniku, nie oszukasz mnie
opowiadaniem o nauce. Widzia am scenariusze hologramów, jakie przygotowujesz do krypty na Terminusie. - To tylko poza. - Wyobra am sobie, jak to mówisz. Z min
cz owieka ca kowicie z siebie
zadowolonego. “Je li macie ochot pali , nie przeszkadza mi to... Przerwa na miech... ciwie dlaczego? Przecie naprawd mnie tu nie ma". Czyste aktorstwo. Hari machn tylko r
. Komputer szybko znalaz fragment dialogu, pasuj cy do tego
gestu - fa szywy sens, który nie wyda si fa szem. - Nie, nie martwi mnie fakt, e praktykuj c swoj nauk , zmieniam ycie ludzi. Wiedza zawsze zmienia a ycie ludzi. Ró nica polega na tym, e ja wiem o tych zmianach, e zmiany s zaplanowane i pod kontrol . Czy wynalazca pierwszego sztucznego o wietlenia. .. Co to by o, knot w zwierz cym t uszczu? Dioda emituj ca wiat o? Czy ten cz owiek zdawa sobie spraw , do czego doprowadzi oddanie ludzko ci w adzy nad noc ? Jak zwykle, Chanda zgasi a go w chwili, gdy zaczyna sobie gratulowa . - Po pierwsze, to prawie na pewno by a kobieta, po drugie, dok adnie wiedzia a, co robi. Dzi ki wiat u mog a znale
drog noc w mieszkaniu, mog a po karmieniu po
swoje dziecko w innym pokoju, eby przespa si troch noc bez obawy, e przydusi je w ku. Hari u miechn si . - Je li to kobieta wynalaz a sztuczne o wietlenie, z pewno ci by a prostytutk i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
chcia a wyd
sobie godziny pracy.
Chanda u miechn a si tak e. Nie roze mia a - komputerowi trudno by oby wyszuka arty usprawiedliwiaj ce miech. - B dziemy pilnie obserwowa Leyela, Hari. Sk d mamy wiedzie , e jest gotowy, e mo emy liczy na jego ochron i jego przywództwo? - Kiedy zaczniesz na niego liczy , b dzie gotowy. Kiedy oddanie i lojalno
b
pewne, kiedy cele Drugiej Fundacji trafi mu do serca, kiedy zacznie realizowa je w yciu, wtedy b dzie gotowy. Ton g osu Hariego sugerowa , e rozmowa dobiega ko ca. - Przy okazji, Hari - doda a jeszcze Chanda. - Mia
racj . Nikt nie zakwestionowa
braku wa nych danych psychohistorycznych w bibliotece Fundacji na Terminusie. - Oczywi cie. Akademicy nigdy nie wychylaj si poza granice w asnej dyscypliny. To kolejny powód, dla którego ciesz si , e Leyel tam nie poleci. Od razu by zauwa
, e
mamy tam tylko jednego psychologa, Bora Allurina. A wtedy musia bym mu wyt umaczy wi cej, ni chc . Przeka uca owania Deet, Chando. Powiedz, e jej eksperyment rozwija si znakomicie. W ko cu b dzie mia a i m a, i spo eczno
uczonych umys ów.
- Artystów. Magów. Pó bogów. - Upartych, zb kanych kobiet, które nie potrafi rozpozna nauki, kiedy j uprawiaj . I wszystkie w Bibliotece Imperialnej. Do nast pnego razu, Chando. Gdyby Deet pyta a o jego rozmow odmowy, by mo e nie zdo nigdy nie zdo
z Harim, gdyby wspó czu a mu z powodu
by opanowa niech ci, by mo e powiedzia by co , czego
aby mu wybaczy . Zachowywa a si jednak ca kiem zwyczajnie. By a tak
podniecona swoj
prac
i tak pi kna, nawet z twarz
ukazuj
zwiotcza e mi nie i
zmarszczki sze dziesi ciolatki, e Leyel móg tylko na nowo si w niej zakocha , jak ju wiele razy w ich wspólnym yciu. - Wszystko dzia a, Leyelu, lepiej, ni
mia am marzy . Zaczynaj do mnie dociera
historie, które stworzy am miesi ce i lata temu; powracaj jako mity i legendy. Pami tasz, jak odnalaz am i ekstra-polowa am dane z powstania na Misercordii trzy dni przed tym, jak Admiralicja o nie poprosi a? - To twój najwi kszy sukces. Admira
Divart wci
opowiada, jak przy
opracowywaniu strategii wykorzystali zapisy dawnych bitew i odparli ataki Tellekerów w jednej trzydniowej operacji, nie trac c ani jednego statku. - Masz umys jak sejf, chocia naprawd jeste stary. - To smutne, ale pami tam tylko przesz
.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przecie nikt nie pami ta nic innego, osio ku. Zach ci j , by opowiedzia a wi cej o dzisiejszym triumfie. - Czyli teraz jest to legenda? - Powróci a bez mojego nazwiska i mocno upi kszona. Jako odno nik. Rinjy rozmawia a z m odymi bibliotekarzami z której z wewn trznych prowincji. Przyjechali z typow wycieczk mi dzybiblioteczn . Jedna z nich powiedzia a, e mo na ca e ycie sp dzi w Bibliotece Imperialnej na Trantorze i w ogóle nie ogl da prawdziwego wiata. Leyel wybuchn
miechem.
- Najlepsze, co mo na powiedzie do Rinjy. - W
nie. Zdenerwowa a si , oczywi cie, ale najwa niejsze,
opowiedzia a im histori
e natychmiast
o bibliotekarce, która ca kiem samodzielnie zauwa
a
podobie stwo mi dzy powstaniem na Misercordii i atakiem Tellekerów. Wiedzia a, e nikt w Admiralicji jej nie wys ucha, je li nie dostarczy im pe nej informacji. Si gn a wi c do staro ytnych rejestrów i odkry a, e s w fatalnym stanie. Oryginalne dane zapisano w szkle, ale min y czterdzie ci dwa stulecia i nikt nie od wie
zapisów.
adne ze
róde
pomocniczych nie opisywa o przebiegu bitwy i kursów okr tów... Misercordia interesowa a raczej biografów ni historyków wojskowo ci... - Oczywi cie. To by a pierwsza bitwa Pola Yuensaua, ale s
wtedy jako pilot, nie
dowodzi ... - Wiem, e pami tasz, mój w cibski pieszczochu. Chodzi o to, co Rinjy mówi a o tej mitycznej bibliotekarce. - Czyli o tobie. - Sta am tu
obok. Nie s dz , by Rinjy wiedzia a,
e to ja. Co
by przecie
powiedzia a... Wtedy nie pracowa a nawet w tym samym dziale. Wa ne jest to, e s ysza a jak
wersj tej historii i kiedy j powtórzy a, opowie
zmieni a si w rodzaj magicznej sagi
bohaterskiej. O proroczej bibliotekarce z Trantora. - Czego to dowodzi? To ty jeste magiczn bohaterk . - Ona mówi a tak, jakbym wszystko to zrobi a z w asnej inicjatywy... - Tak by o. Przydzielili ci do ekstrapolacji dokumentów i przypadkiem zacz akurat od Misercordii. - Ale w wersji Rinjy, ju wcze niej zauwa Powiedzia a, e bibliotekarka pos
am zwi zek z atakiem Tellekerów.
a wszystkie dane do Admiralicji, a oni dopiero wtedy
zrozumieli, e dostali klucz do bezkrwawego zwyci stwa. - Bibliotekarka ratuje Imperium.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
-W
nie.
- Przecie uratowa
.
- Ale przypadkowo. A Admiralicja za da a tych informacji. Niezwyk e by o to, e akurat sko czy am dwutygodniow ekstrapolacj dokumentów... - Co uda o ci si znakomicie. - Z wykorzystaniem programów, które sam pomaga
tworzy . Dzi ki ci, o
Przem dry, za t po redni pochwa samego siebie. To czysty przypadek, e mog am im da nie to, co chcieli, w trzy minuty po przekazaniu pro by. Ale teraz ca e zdarzenie zmieni o si
w heroiczn
legend
w spo eczno ci bibliotekarzy. Z pocz tku tylko w Bibliotece
Imperialnej, ale teraz rozprzestrzenia si te w ród innych. - To znakomita anegdota, Deet, ale nie s dz , eby mog a j opublikowa . - Nie mam zamiaru. Mo e ewentualnie we wst pie. Wa ne jest, e dowodzi mojej teorii. - Nie jest statystycznie znacz ca. - Dowodzi dla mnie. Wiem, e moje teorie o formowaniu spo eczno ci s prawdziwe. e ywotno
spo eczno ci zale y od poczucia wspólnoty jej cz onków, a to poczucie
wspólnoty mo na wywo
i wzmocni przez rozpowszechnianie opowie ci epickich.
- Przemawiasz j zykiem akademików. Powinienem to zarejestrowa ,
eby
nie
musia a na nowo wymy la tych trudnych s ów. - Opowie ci tworz ce spo eczno
wydaj si wa niejsze, odgrywaj wi ksz rol w
ludzkim yciu. Poniewa Rinjy mog a opowiedzie t histori , by a bardziej dumna, e jest bibliotekarzem, a to wzmocni o jej poczucie wspólnoty i da o spo eczno ci wi ksz wewn trzn si . - Odbierasz im dusze. - A one zabra y moj . Nasze dusze nale
do siebie nawzajem. To by problem. Deet
trafi a do biblioteki, wykonuj c badania naukowe - przy czy a si do pracowników, by potwierdzi swoj teori formowania spo eczno ci. Ale zadanie by oby niewykonalne, gdyby sama nie sta a si bibliotecznej spo eczno ci. To w A teraz ta sama sk onno
nie sk onno
do po wi ce dla nauki zbli
cz onkiem
a go do Deet.
mu j odbiera. Bardziej by cierpia a, porzucaj c bibliotek , ni
trac c Leyela. Nieprawda. Nieprawda, powiedzia sobie surowo. U alanie si nad sob prowadzi do samook amywania. Prawd jest co wr cz przeciwnego: bardziej by cierpia a, trac c Leyela,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ni opuszczaj c spo eczno
bibliotekarzy. Dlatego w
nie zgodzi a si lecie na Terminusa.
Ale czy mo na mie do niej al, e cieszy si , i nie musi dokonywa
wyboru? Jest
zadowolona, e mo e zachowa jedno i drugie? Ale chocia st umi najgorsze, wyp ywaj ce z rozczarowania my li, nie potrafi do ko ca uciszy tonu z
liwo ci w swych s owach.
- A sk d b dziesz wiedzia a, e eksperyment dobieg ko ca? Zmarszczy a brwi. - On si nigdy nie sko czy, Leyelu. One naprawd s bibliotekarkami. Nie podnios ich za ogonki, jak myszy, i nie w
do klatek, kiedy zako cz do wiadczenie. W pewnym
momencie po prostu si wycofam i napisz swoj ksi
.
- Naprawd ? - Naprawd napisz ? Pisywa am ju ksi ki i my
, e uda mi si znowu.
- Czy naprawd si wycofasz? - Kiedy? Teraz? Czy to ma by próba mojej mi moj przyja
ci do ciebie? Jeste zazdrosny o
z Rinjy, z Animet, Fin i Urik?
Nie! Nie oskar aj mnie o takie dziecinne, egoistyczne uczucia! Ale zanim jeszcze zd
zaprzeczy , zrozumia , e zaprzeczenie by oby fa szem. - Czasami rzeczywi cie jestem zazdrosny, Deet. Czasami wydaje mi si , e z nimi
jeste szcz liwsza. A poniewa wyzna to szczerze, co , co mog o si zmieni w k ótni , pozosta o rozmow . - Ale jestem, Leyelu - odpar a z równ szczero ci . - Poniewa kiedy jestem z nimi, tworz
co
nowego, tworz
co
wspólnie. To podniecaj ce, pobudzaj ce. Codziennie
odkrywam co nowego w ka dym ich s owie, w ka dym u miechu, ka dej uronionej zie, ka dym znaku, e bycie jedn z “nas" to najwa niejszy fakt ich ycia. - Nie mog z tym konkurowa . - Nie, Leyelu, nie mo esz. Ale mo esz to dope ni . Poniewa wszystko to nie mia oby znaczenia, by oby bardziej frustruj ce ni radosne, gdybym nie mog a codziennie wraca do ciebie i opowiada , co si zdarzy o. Ty zawsze rozumiesz, co to oznacza, zawsze si cieszysz, nadajesz wag moim do wiadczeniom. - Jestem twoj publiczno ci . Jak ojciec. - Tak, staruszku. Jak m . Jak dziecko. Jak kto , kogo kocham najbardziej na wiecie. Jeste dla mnie korzeniem. Tam udaj odwa ws
, pokazuj
wiatu tylko ga zie i zielone li cie
cu, ale wracam tutaj, eby wysysa wod z twojej gleby.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Leyel Forska, osmotyczne ród o. Ty jeste drzewem, ja brudn ziemi . - Ale pe
nawozów.
Poca owa a go, a ten poca unek przypomnia mu dawne lata. By zaproszeniem, które przyj z rado ci . Fragment pod ogi pos
im jako zaimprowizowane
ko. Potem le
obok niej,
ramieniem obejmuj c j w talii i wspieraj c g ow na jej ramieniu, muskaj c wargami skór jej piersi. Pami ta czasy, kiedy piersi mia a ma e i j drne, wyrastaj ce niczym niewielkie pomniki jej potencja u. Teraz, gdy le
a na plecach, zmieni y si w ruin - zniszczone latami
i sp ywaj ce na boki, opieraj ce si na ramionach. - Jeste cudown kobiet - szepn , askocz c j wargami. Ich obwis e, sflacza e cia a zdolne by y do wi kszej nami tno ci ni dawniej, kiedy pozostawa y jeszcze silne i twarde. Przedtem mieli tylko potencja . To w
nie kochamy w m odym ciele: kusz cy potencja . Teraz cia o jest dokonaniem. Troje
zdrowych dzieci - kwiaty, potem owoce tego drzewa - odesz o i zapu ci o korzenie gdzie indziej. Napi cie m odo ci mo e teraz ust pi rozlu nieniu. W ich mi
ci nie by o ju
obietnic, jedynie spe nienia. - Nawiasem mówi c, to by rytua - szepn a mu prosto w ucho. - Podtrzymywanie wi zów spo ecznych. - Czyli jestem jeszcze jednym eksperymentem? - I to udanym. Sprawdzam, czy nasza ma a spo eczno
przetrwa do chwili, a jedno z
nas padnie. - A je li ty umrzesz pierwsza? Kto wtedy napisze artyku ? - Ty. Ale podpiszesz go moim nazwiskiem. Chc dosta za niego Medal Imperialny. Przykleisz mi go na nagrobku. - Sam b
go nosi . Jeste egoistk
i zrzucasz na mnie ca
robot , wi c nie
zas ugujesz na nic lepszego ni tania kopia. Klepn a go w po ladek. - Paskudny z ciebie staruch i egoista. Chc orygina albo nic. Poczu ból, jakby rzeczywi cie zas
na klapsa. Paskudny staruch i egoista. Gdyby
tylko wiedzia a, jak bardzo ma racj . By a taka chwila w gabinecie Hariego, e niemal wypowiedzia s owa, które zniszczy yby wszystko, co ich
czy o. S owa, które usun yby
Deet z jego ycia. Lecie bez niej na Terminusa! Lepiej chyba, eby wyrwali mi mózg, serce i trob . Sk d w ogóle pomys , e chc trafi na Terminusa?
w otoczeniu akademików, i to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
takich, którymi najmocniej pogardzam, k óci
si
Encyklopedii... Ka dy z nich walczy by o swoj ma ca
z nimi o w
ciw
konstrukcj
prowincj , nie maj c adnej wizji
ci, nie rozumiej c, e podzielona Encyklopedia jest bezwarto ciowa. To ycie w piekle...
A w ko cu i tak by przegra , bo akademicki umys niezdolny jest do rozwoju i zmiany. Tylko tu, na Trantorze, wci
jeszcze mo e co osi gn . Mo e nawet rozwi za
problem pochodzenia cz owieka, przynajmniej dla w asnej satysfakcji - a mo e nawet uda mu si to tak szybko, e zd y w czy swoje odkrycie do Encyklopedii Galaktycznej, zanim Imperium zacznie kruszy si na granicach, odcinaj c Terminusa od reszty Galaktyki. To by o jak wstrz s elektryczny, przebijaj cy mózg; zobaczy nawet lekk po wiat na granicach pola widzenia, jak gdyby iskra przeskoczy a przez szczelin synaptyczn . - Ale k amca - powiedzia . - Kto, ja? Ty? - Hari Seldon. Ta jego bajeczka o Fundacji, która ma stworzy
Encyklopedi
Galaktyczn ... - Ostro nie, Leyelu. To prawie niemo liwe, eby bezpieczni znale li metod pods uchu tego, co dzieje si w apartamencie Leyela Forski. Prawie. - Powiedzia
mi dwadzie cia lat temu. Przedstawia
psychohistorycznych projekcji. Imperium zacznie si
kruszy
jedn
z pierwszych
najpierw na granicach.
Przewidywa , e zdarzy si to w ci gu nast pnego pokolenia. Szacowania by y wtedy bardzo grube. Teraz musi zna dat z dok adno ci do roku. Mo e nawet miesi ca. Oczywi cie, e umie ci swoj Fundacj na Terminusie, w miejscu tak dalekim, e kiedy kra ce Imperium zaczn si rozpada , znajdzie si po ród pierwszych odci tych nici. Odci tych od Trantora. Zapomnianych niemal natychmiast. - Ale co mu z tego przyjdzie, Leyelu? Nie us ysz o adnych nowych odkryciach. - Co mówi
o nas? Jak drzewo. Nasze dzieci to owoce tego drzewa.
- Tego nie powiedzia am. - W takim razie to mnie co takiego przysz o do g owy. On rzuca swoj Fundacj na Terminusa jak owoc. eby z czasem wyros o z niej nowe Imperium. - Przera asz mnie, Leyelu. Je li bezpieczni us ysz , co mówisz... - To chytry lis. Sprytny oszust... Nigdy w nie móg mnie tam wys
ciwie mnie nie ok ama , ale oczywi cie, e
. Gdyby fortuna Forsków zwi za a si z Terminusem, Imperium
nigdy nie zapomnia oby o tej planetce. Granice mog yby si rozpa
gdzie indziej, ale nie
tam. Wys anie mnie na Terminusa uniemo liwi oby realizacj prawdziwego projektu. Co za ulga... Oczywi cie, Hari nie móg mu nic powiedzie , przecie bezpieczni
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
uchali, ale odmowa nie mia a zwi zku z nim ani z Deet. Nie stanie si barier mi dzy nimi. To po prostu jedna z licznych kar za bycie dozorc maj tku Forsków. - Naprawd tak s dzisz? - spyta a Deet. - By em g upi, e nie domy li em si wcze niej. Ale i Hari by g upcem, je li s dzi , e nie odgadn . - Mo e wierzy, e odgadniesz wszystko... - Nikt nie zrozumie wszystkiego, co robi Hari. Ma w mózgu wi cej zakr tów i zwojów ni hiper cie ka w przestrzeni j dra. Cho by nie wiadomo jak tras wybiera a, zawsze na ko cu stoi Hari, kiwa g ow i gratuluje, e dotar
tak daleko. Wyprzedza nas
wszystkich. Zaplanowa wszystko, a my jeste my skazani na pod anie jego ladem. - Czy to ci ki wyrok? - Kiedy my la em, e Hari Seldon jest Bogiem. Teraz s dz , e nie jest a tak pot ny. Jest tylko Losem. - Nie, Leyelu. Nie mów tak. - Nawet nie Losem. Zaledwie naszym przewodnikiem przez Los. On widzi przysz i wskazuje nam drog . - Bzdura. - Wysun a si spod jego ramienia, wsta a i si gn a po szlafrok. - Moje stare ko ci marzn , kiedy le Leyelowi dr
taka go a.
y kolana, ale nie z zimna.
- Do niego nale y przysz wiem, jak daleko w przysz
, twoja jest tera niejszo , ale ja mam przesz
. Nie
doprowadzi y go te jego krzywe prawdopodobie stwa, ale
mog mu dorówna w przesz
ci, krok w krok, stulecie w stulecie.
- Tylko mi nie mów, e zamierzasz rozwi za problem pocz tku. Sam wykaza
, e
nie jest wart rozwi zywania. - Wykaza em, e nie jest wa ne, ani nawet mo liwe, odnalezienie pierwszej planety. Ale pisa em te , e wci
mo emy odkry prawa natury, które spowodowa y powstanie
cz owieka. Si y, które stworzy y nas jako istoty ludzkie, z pewno ci s wci
obecne we
wszech wiecie. - Wiesz, e czyta am, co napisa
. Twierdzi
, e znalezienie odpowiedzi to praca na
przysz e tysi clecie. - Teraz... W
nie teraz, le c obok ciebie, zobaczy em odpowied . Tu
poza
zasi giem r ki. Co zwi zanego z twoj prac , prac Hariego i drzewem. - W drzewie chodzi o o to, pochodzeniem ludzko ci.
e ci
potrzebuj , Leyelu. Nie mia o zwi zku z
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To znikn o. Cokolwiek widzia em przed chwil , ju uciek o. Ale znajd to znowu. Tkwi w twojej pracy, w Fundacji Hariego, w upadku Imperium i tej przekl tej gruszy. - Nie mówi am, e to akurat grusza. - Bawi em si w gruszowym sadzie w posiad
ci w Holdwater. Dla mnie “drzewo"
zawsze oznacza “grusz ". To g boko wypalona cie ka w mózgu. - Co za ulga. Ba am si , e z gruszkami skojarzy ci si kszta t moich podstarza ych piersi, kiedy si schylam. - Rozsu ten szlafrok. Musz sprawdzi , czy rzeczywi cie kojarz si z gruszkami. Leyel zap aci za pogrzeb Hariego Seldona. Nie by wystawny. Leyel tego nie chcia . Gdy tylko us ysza o mierci Hariego - co go nie zaskoczy o, gdy po pierwszym, silnym wylewie Hari by na wpó sparali owany i porusza si na wózku inwalidzkim - nakaza swoim
pracownikom
przygotowanie
obrz dku
odpowiedniego
najwspanialszego naukowego umys u tysi clecia. Nadesz a jednak wie
dla
uhonorowania
- w postaci wizyty
cz onka Komisji, Roma Divarta - e publiczne po egnanie by oby... - Powiedzmy: niew
ciwe.
- Ten cz owiek by najwi kszym geniuszem, o jakim s ysza em. Praktycznie wymy li ga
nauki, która wyja nia a... zmieni w nauk to, co robili wró bici i... i ekonomi ci! Rom roze mia si z tego arciku, oczywi cie, poniewa on i Leyel przyja nili si od
najdawniejszych lat. Rom by jedynym przyjacielem z dzieci stwa, który nigdy mu nie nadskakiwa , nie pogardza nim i nie zachowywa si ch odno z powodu fortuny Forsków. Z prostego powodu: maj tek Divartów by - je li ju - nawet troch wi kszy. Bawili si razem, nie obci eni obco ci , zazdro ci ani l kiem. Mieli nawet wspólnego guwernera przez dwa straszne, cudowne lata, od dnia, kiedy ojciec Roma zosta zamordowany, a do egzekucji dziadka Roma. Wywo ród arystokracji,
a taki gniew
e ob kany imperator straci w adz , a rz dy powierzono Komisji
Bezpiecze stwa Publicznego. Wtedy, jako m odociana g owa jednego z najwi kszych rodów, Rom rozpocz sw d ug i udan karier polityczn . Rom mówi pó niej, e przez te dwa lata Leyel nauczy go, i pozosta o jeszcze na wiecie dobro; e przyja zawsze uwa
Leyela to jedyne, co go powstrzyma o od samobójstwa. Leyel
, e to puste s owa - Rom by urodzonym aktorem. Dlatego tak znakomicie
rozgrywa osza amiaj ce wej cia i niezapomniane gesty na najwi kszej scenie: polityce Imperium. Pewnego dnia z pewno ci odejdzie równie dramatycznie, jak jego ojciec i dziad. Ale Rom nie zawsze gra . I nigdy nie zapomnia przyjaciela z dzieci stwa. Leyel wiedzia
o tym i rozumia , co oznacza przybycie Roma w roli pos
ca Komisji
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bezpiecze stwa Publicznego: e stara si przekaza wiadomo
mo liwie delikatnie. Dlatego
Leyel zirytowa si troch , po czym wyg osi swój arcik. W ten sposób skapitulowa z klas . do dnia pogrzebu nie zdawa sobie jednak sprawy, jak niebezpieczna by a jego przyja
z Harim Seldonem, i jak g upio post pi ,
cz c swoje nazwisko z nazwiskiem
zmar ego. Linge Chen, przewodnicz cy Komisji, nie osi gn by pozycji daj cej najwi ksz adz w ca ym Imperium, gdyby nie by w ciekle podejrzliwy w stosunku do potencjalnych rywali i brutalnie skuteczny w ich eliminowaniu. Hari wmanewrowa go w sytuacj , kiedy wi kszym ryzykiem by o zabicie uczonego, ni danie mu Fundacji na Terminusie. Ale teraz Hari ju nie
, a Chen najwyra niej obserwowa , kto go op akuje.
Na przyk ad Leyel - Leyel i kilku pracowników zespo u Hariego, którzy pozostali na Trantorze, by utrzymywa kontakt z Terminusem do chwili mierci za
yciela Fundacji.
Leyel powinien si zorientowa . Nawet ywy, Hari nie dba by o to, kto przyjdzie na jego pogrzeb. A martwy, dba o to jeszcze mniej. Leyel nie wierzy przecie , e przyjaciel yje jeszcze w jakiej p aszczy nie astralnej, e obserwuje ywych i uczestniczy we w asnym pochówku. Nie; Leyel po prostu uzna , e musi tam by , e musi przemówi . W
ciwie nie
dla Hariego - dla siebie. Aby pozosta sob , musia wykona jaki publiczny gest, uk on w stron Hariego i wszystkiego, co sob reprezentowa . Kto go s ucha ? Niewielu. Deet, która uwa
a, e jego mowa po egnalna jest o
po ow za delikatna. Ludzie z Fundacji, którzy rozumieli zagro enie i wzdrygali si przy ka dym z d ugiej listy sukcesów Hariego, wymienianych przez Leyela. Cytuj c je i podkre laj c, e tylko Seldon mia wizj , by dokona tych wielkich dzie , Leyel po rednio krytykowa poziom inteligencji i prawo ci w Imperium. Bezpieczni tak e s uchali. Zauwa yli, e Leyel najwyra niej zgadza si
z prognozami Hariego Seldona dotycz cymi upadku
Imperium - e jego zdaniem Imperium Galaktyczne ju prawdopodobnie upad o, gdy jego adza nie si ga a ju granic Galaktyki. Gdyby ktokolwiek inny - prawie - wyg osi tak mow , zosta aby zignorowana. Tyle e nie dosta by adnej pracy, wymagaj cej certyfikatu bezpiecze stwa. Ale g owa rodu Forsków - kiedy wyst pi otwarcie z pochwa
pogl dów cz owieka, który zosta oskar ony
przed Komisj Bezpiecze stwa Publicznego - stanowi a wi ksze niebezpiecze stwo ni sam Hari Seldon. Poniewa Leyel - jako g owa rodu Forsków - gdyby tylko zechcia , móg by sta si jednym z najwi kszych aktorów na politycznej scenie, móg by zyska miejsce w Komisji obok Roma Divarta i Linge Chena. Oczywi cie, musia by wtedy bez przerwy uwa
na
skrytobójców - albo by ich unika , albo by ich wynajmowa - i próbowa zyska lojalno
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozmaitych militarnych przywódców z najdalszych rubie y Galaktyki. Dziad Leyela sp dzi ycie na takich grach, jednak ojciec Leyela zrezygnowa , a samego Leyela tak bardzo poch on a nauka, e nigdy nie my la o polityce. do dzisiaj. Dzisiaj wykona g boko polityczny gest, przybywaj c na pogrzeb Hariego Seldona i wyg aszaj c mow po egnaln . Co zrobi dalej? Istnia o tysi ce drobnych wodzów, którzy wznieciliby rewolt , gdyby Forska obieca to, czego tak bardzo potrzebuj niedoszli imperatorzy: arystokratycznego sponsora, pozór legalno ci i pieni dze. Czy Linge Chen naprawd wierzy , e Leyel w tak pó nym wieku zamierza zaj polityk ? Czy naprawd uwa
si
, e Leyel stanowi zagro enie?
Zapewne nie. Gdyby wierzy , kaza by go zabi
- jego i wszystkie jego dzieci.
Pozostawi by przy yciu tylko jednego z m odszych wnuków, którego pilnie by nadzorowa za po rednictwem wyznaczonych przez siebie opiekunów. W ten sposób zapanowa by te nad maj tkiem Forsków. Chen uzna tylko, e Leyel mo e sprawia k opoty. Dlatego podj
kroki - w swoim
przekonaniu - bardzo agodne. Dlatego w
nie, tydzie po pogrzebie, Rom odwiedzi Leyela po raz drugi.
Leyel powita go z rado ci . - Mam nadziej , e tym razem nie ze smutnymi sprawami - powiedzia . - Ale masz pecha. Deet znowu jest w bibliotece, ostatnio w
ciwie tam mieszka, a na pewno chcia aby...
- Leyelu... - Rom dotkn palcem jego warg. Wi c jednak z powa
spraw . Gorzej ni powa
. Rom wyrecytowa mow , której
musia nauczy si na pami . - Komisja Bezpiecze stwa Publicznego obawia si , e w podesz ym wieku... Leyel otworzy usta, by zaprotestowa , ale Rom raz jeszcze go uciszy , k ad c mu palec na wargach. - ... e w podesz ym wieku sprawy maj tku Forsków odrywaj ci od twej niezwykle istotnej pracy naukowej. Imperium tak bardzo potrzebuje nowych odkry i zrozumienia, jakie bez w tpienia przynios nam twoje dzie a, e Komisja Bezpiecze stwa Publicznego stworzy a Biuro Powiernicze Forsków, które b dzie dogl da
wszystkich posiad
ci i maj tku
Forsków. Ty sam, oczywi cie, zachowasz nieograniczony dost p do tych funduszy, z przeznaczeniem na prac
naukow
tutaj, na Trantorze; nie zostan wstrzymane dotacje
archiwów i bibliotek, które sponsorowa podzi kowa
za
to,
co
jest
przecie
. Naturalnie, Komisja nie oczekuje od ciebie naszym
obowi zkiem
wobec
najszlachetniejszych obywateli. Gdyby jednak twoja dobrze znana uprzejmo
jednego
z
nakazywa a ci
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wyg oszenie krótkiego publicznego o wiadczenia o twej wdzi czno ci, nie by oby to niew
ciwe. Leyel nie by g upcem. Wiedzia , na czym polegaj takie dzia ania: odebrano mu
maj tek i umieszczono w areszcie na Trantorze. Nie warto nawet protestowa czy walczy , nie warto wzbudza u Roma poczucia winy z powodu wiadomo ci, jak przekazuje. Co wi cej, Romowi tak e mog oby grozi
powa ne niebezpiecze stwo, gdyby Leyel cho by
zasugerowa , e oczekuje od przyjaciela wsparcia. Dlatego Leyel tylko z powag kiwn ow i odpowiedzia , starannie dobieraj c s owa: - Przeka Komisji, e jestem g boko wdzi czny za ich trosk . Ju bardzo dawno nikt nie stara si ul ciesz , gdy teraz b Rom odpr
mojemu brzemieniu. Przyjmuj ich wielkoduszn ofert . Ogromnie si móg bez przeszkód prowadzi badania. si wyra nie: Leyel nie zamierza sprawia k opotów.
- Drogi przyjacielu, b
lepiej sypia wiedz c, e zawsze jeste tutaj, na Trantorze, e
pracujesz swobodnie w bibliotece czy za ywasz wypoczynku w naszych parkach. A wi c przynajmniej nie zamierzali go zamyka w areszcie domowym. Na pewno nie pozwol mu opu ci planety... ale nie zaszkodzi spyta . - Mo e wreszcie znajd woln chwil , eby czasem odwiedzi wnuki. - Och, Leyelu, obaj jeste my ju
za starzy,
eby wyrusza
w hiperprzestrze .
Pozostawmy to m odym. Mog ci przecie odwiedzi , kiedy tylko zechcesz. Albo zosta w domu, kiedy przylec z wizyt ich rodzice. Leyel zrozumia , e je li które z dzieci zechce z
mu wizyt , ich dzieci stan si
zak adnikami, i odwrotnie. On sam nigdy ju nie opu ci Trantora. - Tym lepiej - rzek . - B
mia czas, eby napisa kilka ksi ek, które od dawna
zamierza em opublikowa . - Imperium niecierpliwie czeka na ka dy naukowy traktat, jaki wyjdzie spod twojej ki. - Rom mocniej zaakcentowa s owo “naukowy". - Ale mam nadziej , e nie zechcesz nas zam cza nudnymi autobiografiami. Leyel bez oporu zgodzi si na to ograniczenie. - Obiecuj , Rom. Ty wiesz najlepiej, jak nieciekawe by o moje ycie. - Daj spokój. Moje ycie to dopiero nuda, Leyelu; stale tylko rz dowe narady i biurokratyczna gadanina. Ty by
na pierwszej linii nauki i odkry . Komisja ma nadziej ,
przyjacielu, e zaszczycisz nas zgod na pierwsze czytanie ka dego s owa, jakie opu ci twój skryptor. - Tylko je li obiecacie, e przeczytacie starannie i wska ecie ewentualne b dy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Komisja zamierza a cenzurowa jego teksty i usuwa opinie polityczne, których Leyel i tak nigdy nie zamieszcza . Postanowi jednak nigdy ju
niczego nie publikowa ,
przynajmniej dopóki Linge Chen jest przewodnicz cym. Najbezpieczniej b dzie teraz znik, pozwoli , by Chen o nim zapomnia ; wysy anie mu jakich artyku ów by oby wyj tkowo nierozs dne i przypomina o, e Leyel wci
jest w pobli u.
Ale Rom jeszcze nie sko czy . - Musz obj
t pro
równie prace Deet. Przeka jej to.
- Deet? - Po raz pierwszy niewiele brakowa o, by Leyel okaza sw w ciek
.
Dlaczego Deet ma by karana za jego lekkomy lno ? - Jest na to zbyt skromna. Nie uwa a swej pracy za do
wa
, by wywo ywa a zainteresowanie ludzi tak zapracowanych, jak
cz onkowie Komisji. Uzna, e chcecie czyta jej artyku y tylko dlatego, e jest moj zawsze j to z
on . A
ci o.
- Musisz wi c nalega , Leyelu. Zapewniam ci ,
e jej badania funkcjonowania
imperialnej biurokracji ju od dawna bardzo Komisj interesuj . Aha. Oczywi cie. Chen nigdy nie pozwoli na publikacj analizy pracy rz du, nie upewniwszy si wcze niej, e nie jest gro na. A wi c cenzurowanie tekstów Deet nie jest win Leyela. A przynajmniej nie wy cznie. - Powiem jej o rym, Rom. B dzie zaszczycona. Ale mo e zostaniesz i sam z ni porozmawiasz? Przynios po kubku peshatu i pogadamy o starych czasach... Leyel by by zdumiony, gdyby Rom si zgodzi . Nie, ta rozmowa jest dla niego równie trudna. Sam fakt, e zmuszono go do pe nienia funkcji pos dzieci stwa, mia pewnie s
ca Komisji wobec przyjaciela z
za przypomnienie, e Chenowie s silniejsi od Divartów.
Leyelowi przysz o jednak do g owy, e Chen móg pope ni b d. Poni enie Roma, pos anie go, by aresztowa najdro szego przyjaciela, mog o si okaza kropl przepe niaj ko cu, cho nikt nie zdo
odkry , kto wynaj
czar . W
skrytobójc dla zamordowania ojca Roma i
kto zadenuncjowa jego dziada, co doprowadzi o do stracenia go przez szalonego imperatora Wassiniwaka, nie wymaga o geniuszu spostrze enie, e ród Chenów najwi cej zyska na obu wydarzeniach. -
uj , ale nie mog - powiedzia na po egnanie Rom. - Obowi zki wzywaj . Ale
mo esz by pewien, e cz sto b jeste w tej chwili, staruszku. B
o tobie my la . Oczywi cie, raczej nie o tobie takim, jaki ci wspomina jako ch opca, z czasów kiedy obaj
atali my figle naszemu guwernerowi. Pami tasz, jak zakodowali my jego lektor, eby przez ca y tydzie wy wietla ostr pornografi , kiedy tylko kto otwiera drzwi do pokoju? Leyel nie móg powstrzyma
miechu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Niczego nie zapominasz, co? - Biedny dure . Nigdy nie odgad , e to my. Ech, dawne lata... Dlaczego nie mo emy pozosta m odzi na zawsze? cisn Leyela i wyszed szybko. Linge Chen, tu durniu, posun
si za daleko. Twoje dni s policzone. Nikt z
bezpiecznych, pods uchuj cych ich rozmow , nie móg wiedzie , e nigdy nie dra nili si tak z guwernerem i nigdy nie uszkodzili jego lektora. Rom w ten sposób da Leyelowi do zrozumienia, e nadal s sprzymierze cami, e wci
maj wspólne tajemnice. .. I e kogo , kto
ma w adz nad nimi oboma, wkrótce czeka przykra niespodzianka. Dreszcz przeszy Leyela na my l, co mo e z tego wynikn . Z ca ego serca kocha Roma Divarta, ale wiedzia ,
e jest zdolny do cierpliwego wyczekiwania na w
ciwy
moment, a potem do szybkiego i skutecznego uderzenia. Linge Chen niedawno rozpocz kolejn sze cioletni kadencj , ale Leyel by pewien, e ju jej nie zako czy. A nast pnym przewodnicz cym Komisji nie b dzie nikt z Chenów. Wkrótce jednak zacz
zdawa sobie spraw , jak krzywd mu wyrz dzono. Zawsze
dzi , e pieni dze niewiele dla niego znacz , e nawet bez maj tku Forsków by by tym samym cz owiekiem. Teraz zrozumia , e to nieprawda, e przez ca y czas si ok amywa . Od dziecka wiedzia , jak godnymi pogardy mog
by
ludzie bogaci i wp ywowi - ojciec
dopilnowa , by zrozumia , e cz owiek staje si okrutny, je li pieni dze wzbudz w nim przekonanie, e wolno mu wykorzystywa innych. Leyel uczy si wi c pogardza w asnym dziedzictwem. Udawa - przede wszystkim wobec ojca - e mo e poradzi sobie w wiecie tylko rozumem i pracowito ci , e wcale by si nie zmieni , dorastaj c w przeci tnej rodzinie, odbieraj c zwyk e wykszta cenie. Tak dobrze nauczy si gra , e sam w to uwierzy . Teraz dopiero poj , e przez ca e ycie maj tek Forsków by jego niewidzialn cz ci , jakby przed
eniem cia a - jak gdyby za ka dym drgnieniem mi nia wylatywa y
frachtowce, za ka dym mrugni ciem powieki kopalnie ry y w g b ziemi. Z ka dym westchnieniem w ca ej Galaktyce budzi si wicher przemian i wia , dopóki wszystko nie sta o si dok adnie takie, jak sobie yczy . Teraz amputowano mu te niewidzialne ko czyny i zmys y. Sta si kalek : mia tylko tyle r k i nóg, ile zwyk a ludzka istota. Wreszcie by tym, kogo stale udawa : zwyk ym, pozbawionym w adzy cz owiekiem. Nienawidzi tego. Przez kilka godzin po wyj ciu Roma udawa przed sob , e przyjmuje to lekko. Usiad przy lektorze i p ynnie przewraca stronice -ale adne s owo nie utkwi o mu w pami ci. Chcia by, eby znalaz a si przy nim Deet. Móg by mia si wraz z ni z tego, jak ma o go to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zabola o. Potem jednak by zadowolony, e jej nie ma - jedno wspó czuj ce dotkni cie jej oni pchn oby go w emocjonaln przepa . Nie potrafi by ju nad sob zapanowa . Ten moment zreszt
i tak nadszed . My
c o Deet, o dzieciach i wnukach, o
wszystkim co utraci , poniewa wykona pusty gest dla uczczenia pami ci nie yj cego przyjaciela, rzuci si na pod og i zap aka gorzko. Niech Chen s ucha zapisów tego, co mu przeka
promienie szpieguj ce. Niech cieszy si zwyci stwem. I tak go zniszcz . Moi ludzie
nadal s lojalni. Sformuj armi . Poszukam skrytobójców. Skontaktuj si z admira em Sippem, a wtedy to Chen b dzie szlocha i wo
o lito , a ja okalecz go tak, jak on mnie...
Dure . Leyel przetoczy si na plecy, otar
zy r kawem i z zamkni tymi oczami le
nieruchomo, uspokajaj c si z wolna. adnej zemsty. adnej polityki. To sprawa Roma, nie Leyela. Za pó no, eby teraz w cza si do gry, zreszt kto by mu teraz pomóg , kiedy straci maj tek i wp ywy? Nic ju nie móg zrobi . ciwie to nawet nie chcia . Czy nie zagwarantowali, e nie cofn dotacji jego archiwom i bibliotekom? Czy nie obiecali nieograniczonych funduszy badawczych? Przecie tylko to go naprawd interesowa o. Ju dawno przekaza zarz dzanie maj tkiem swoim podw adnym, a powiernik Chena b dzie wykonywa t
sam prac . Dzieci nie ucierpi
zbytnio - wychowa je w duchu tych samych warto ci, w którym i on dorasta , wszystkie wi c y sobie ycie bez zwi zku z fortun Forsków. By y prawdziwymi dzie mi swego ojca i matki - straci yby szacunek dla samych siebie, gdyby nie zarabia y na w asne potrzeby. Owszem, b
rozczarowane, e kto wyrwa im dziedzictwo. Ale to ich nie z amie.
Nie jestem przecie zrujnowany. Wszystkie te k amstwa, jakie powtórzy mi Rom, to szczera prawda, tyle e oni tego nie rozumiej . Nadal posiadam wszystko, co dla mnie wa ne. Rzeczywi cie, nie obchodzi mnie maj tek. To tylko sposób, w jaki go utraci em, doprowadza mnie do w ciek
ci. Mog
dalej i pozosta sob . W ten sposób przekonam si , kto jest
moim prawdziwym przyjacielem -zobacz , kto nadal mnie chwali za naukowe osi gni cia, a kto mn pogardza z powodu biedy. Zanim Deet wróci a z biblioteki do domu - pó no, jak zwykle ostatnio - Leyel tkwi pogr ony w lekturze wszystkich wyników i teorii dotycz cych zachowa protoludzkich. Próbowa znale
co innego ni naiwne domys y i napuszony be kot. Tak bardzo poch on y
go te teksty, e po jej powrocie pi tna cie minut opowiada o niewiarygodnej g upocie, jak odkry w ród uczonych. A potem podzieli si z ni cudown , niezwyk
my
, jaka mu
przysz a do g owy. - A je li rasa ludzka nie jest jedyn ga zi , która wyewoluowa a z naszego drzewa
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
genealogicznego? Je li istnieje inny gatunek naczelnych, który wygl da dok adnie jak my, ale nie mo e si z nami krzy owa , który funkcjonuje w ca kowicie inny sposób, a my nawet o tym nie wiemy? My limy, e wszyscy jeste my tacy sami, ale w ca ym Imperium s wioski, miasta, mo e nawet wiaty pe ne ludzi, którzy w tajemnicy wcale nie s lud mi. - Ale Leyelu, mój przepracowany m u, je li wygl daj tak samo jak my i zachowuj si jak my, to s lud mi. - Ale nie s dok adnie tacy sami. Istniej ró nice. Ca kowicie inny zestaw regu i za
. Ale my nie wiemy, e oni s inni, a oni nie wiedz , e my jeste my inni. A je li
nawet co podejrzewamy, nigdy nie mamy pewno ci. Po prostu dwa ró ne gatunki yj ce obok siebie i nie domy laj ce si niczego. Poca owa a go. - Mój g uptasie, to adna teoria. To czysta prawda. W
nie opisa
relacj mi dzy
czyznami i kobietami. Dwa ca kowicie ró ne gatunki, kompletnie dla siebie niezrozumia e, yj ce obok siebie i wierz ce, e naprawd s jednym. Fascynuj ce, Leyelu, jest to, e osobniki obu gatunków uparcie decyduj si na wspólne ycie i p odzenie dzieci, czasem z jednego gatunku, czasem z drugiego. A przez ca y czas nie mog poj , dlaczego nie potrafi si zrozumie . Roze mia si i obj j mocno. - Jak zwykle masz racj , Deet. Gdybym zrozumia kobiety, mo e bym wiedzia , dlaczego m czy ni stali si lud mi. - Nic nie przerobi m czyzn na ludzi - odpar a. - Za ka dym razem, kiedy prawie osi gaj cel, potykaj si o swój nieszcz sny chromosom Y i wracaj do stanu bestii. Musn a wargami jego szyj . Wtedy dopiero, trzymaj c j w ramionach, wyszepta jej do ucha, co zasz o, kiedy Rom z
mu wizyt . Nie odpowiedzia a, tylko przez d ugi czas obejmowa a go mocno.
Potem zjedli pó Dopiero w
kolacj i wrócili do zwyk ych zaj , jakby nic si nie sta o. ku, kiedy Deet pochrapywa a cicho u jego boku, Leyel zrozumia , e j
tak e czeka próba. Czy nadal b dzie go kocha , kiedy jest zwyk ym Leyelem Forsk , emerytowanym uczonym, a nie lordem Forsk , w adc
wiatów? Oczywi cie, chce go kocha .
Ale tak jak Leyel nie zdawa sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje swego bogactwa, by sam siebie okre li , ona tak e mog a nie dostrzega , jak bardzo kocha w nim w adz . Bo chocia si ni nie przechwala , zawsze j posiada . By a jak trwa a platforma pod stopami, niedostrzegalna a do teraz, kiedy znikn a, i ka dy krok by niepewny.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ju wcze niej oddala a si od niego, wtapia a w spo eczno
kobiet z biblioteki. Teraz
zacznie odp ywa jeszcze szybciej, nie zauwa aj c nawet, e Leyel staje si coraz mniej wa ny. Oczywi cie, adnych dramatycznych gestów, takich jak rozwód. Po prostu drobne kni cie mi dzy nimi, pusta przestrze , która równie dobrze mo e by przepa ci , otch ani . Fortuna by a cz ci mnie, a teraz j straci em. Nie jestem ju tym samym cz owiekiem, którego pokocha a. Nie zorientuje si nawet, e ju mnie nie kocha. Po prostu b dzie coraz bardziej zapracowana, a za pi
czy dziesi
lat, kiedy umr
ze staro ci, b dzie mnie
op akiwa ... i nagle u wiadomi sobie, e nie rozpacza nawet w po owie tak bardzo, jak si spodziewa a. B dzie
a dalej, nie pami taj c o naszym ma
stwie. Nikt mnie nie
zapami ta, z wyj tkiem mo e kilku pism naukowych i bibliotek. Jestem jak informacja zagubiona w tych zaniedbanych archiwach. Znikaj ca po kawa ku, niezauwa enie, a pozostaje tylko odrobina szumu w ludzkich wspomnieniach. A potem ju nic. Pustka. osny g upcze. Na d
sz met to samo czeka ka dego. Nawet Hariego Seldona -
pewnego dnia zostanie zapomniany, raczej wcze niej ni pó niej, je li Chen dopnie swego. Wszyscy umieramy. Wszyscy znikamy w strumieniu czasu. Jedyne, co mo e po nas przetrwa , to nowy kszta t, jaki nadali my spo eczno ciom, w których yli my. S rzeczy znane dzi ki temu, e o nich powiedzia em. I chocia ludzie zapomn o mnie, dalej b
je znali.
Jak ta historia, któr opowiada a Rinjy - nie pami ta, je li w ogóle wiedzia a, e to Deet by a bibliotekark w prawdziwej wersji. Ale sam histori pami ta. Spo eczno
bibliotekarzy
zmieni a si , poniewa Deet znalaz a si mi dzy nimi. Dzi ki Deet stan si inne, troch odwa niejsze, troch silniejsze. Pozostawi a po sobie lad. A potem znowu nast pi rozb ysk intuicji, nag e zrozumienie odpowiedzi na pytanie, które od dawna go dr czy o. Ale w chwili, gdy Leyel u wiadomi sobie, e j zna, odpowied wy lizn a si . Nie móg jej sobie przypomnie . pisz, powiedzia sobie bezg
nie. ni
tylko, e zrozumia
pochodzenie ludzko ci. Tak ju jest w snach: prawda zawsze wydaje si cudowna, ale nigdy nie mo na jej utrzyma . - Jak to przyjmuje, Deet? - Trudno powiedzie . Chyba nie le. Nigdy nie by typem podró nika. - Daj spokój, to nie mo e by takie proste. - Nie, nie jest. - Opowiedz. - Kwestie towarzyskie by y naj atwiejsze. I tak rzadko bywali my, ale teraz przestali
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nas zaprasza . Jeste my politycznie niebezpieczni. A par zaplanowanych spotka zosta o odwo anych albo, hm, przesuni tych. No wiesz, zadzwonimy, jak tylko ustalimy now dat . - To mu nie przeszkadza? - To akurat mu si podoba. Nie znosi takich spotka . Ale odwo ali jego odczyty. I seri wyk adów o ekologii ludzi. - To cios. - Udaje, e mu nie zale y. Ale jest smutny. - Mów dalej. - Pracuje ca y dzie , ale ju mi nie czyta, nie wo a mnie do lektora, jak tylko wejd do mieszkania. Nie wydaje mi si , eby co pisa . - Nic nie robi? - Nie. Tylko czyta. To wszystko. - Mo e po prostu musi sko czy badania. - Nie znasz Leyela. On my li pisz c. Albo mówi c. A teraz nie robi ani tego, ani tego. - Nie rozmawia z tob ? - Odpowiada. Kiedy próbuj mówi mu o bibliotece, odpowiada. .. Jak? Ponuro. Sm tnie. - Nie lubi twojej pracy? - To niemo liwe. Zawsze wykazywa dla niej tyle entuzjazmu, co dla w asnej. Ale o swojej te nie chce rozmawia . Pytam go, a on milczy. - To mnie nie dziwi. - Czyli wszystko w porz dku? - Nie. Po prostu mnie to nie dziwi. - Ale co z nim jest? Mo esz mi wyt umaczy ? - A co ci z tego przyjdzie? To co , co nazywamy SUT, Syndromem Utraty To samo ci. Jest identyczny z pasywnymi technikami reakcji na utrat cz ci cia a. - SUT... A na czym polega SUT? - Deet, przecie jeste naukowcem. Czego si spodziewasz? Opisa
mi zachowanie
Leyela, ja mówi , e to SUT, a ty chcesz wiedzie , na czym SUT polega. Co mam zrobi ? - Opisa mi zachowanie Leyela. Ale ze mnie idiotka. - Dobrze przynajmniej, e potrafisz si
mia .
- Wiesz, czego mo na si dalej spodziewa ? - Ca kowitego odsuni cia od ciebie i wszystkich. W ko cu stanie si
zupe nie
antyspo eczny i zacznie atakowa . Zrobi co autodestrukcyjnego, na przyk ad spróbuje
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
publicznie wyg asza komentarze krytykuj ce Chena i to b dzie koniec. -Nie! - Mo e te zerwa wszystkie dawne kontakty, uciec od ciebie i zrekonstruowa si w innym zbiorze spo eczno ci. - I b dzie szcz liwy? - Pewnie. Bezu yteczny dla Drugiej Fundacji, ale szcz liwy. To tak e zmieni ci w liw wied
. To nie znaczy, oczywi cie, e ju ni nie jeste .
- Aha, uwa asz, e tylko Leyel pozwala mi by istot ludzk ? -W
ciwie tak. Jest twoim zaworem bezpiecze stwa.
- Ostatnio ju nie. - Wiem. - Taka by am okropna? - Nic, czego by my nie znios y. Wiesz, Deet, je li mamy kiedy rz dzi ludzk ras , powinny my chyba najpierw nauczy si by dobre dla siebie. - Có , ciesz si , e dzi ki mnie mo ecie doskonali sztuk cierpliwo ci. - I s usznie. Jak dot d wietnie nam idzie, prawda? - Prosz ... Straszy
mnie tylko tymi prognozami, co? -Cz ciowo. Wszystko, co
powiedzia am, jest prawd . Ale wiesz nie gorzej ode mnie, e jest tyle dróg wyj cia z syndromu B-B, ilu ludzi, którym on dokucza. - Behawioralna przyczyna, behawioralny skutek? Czyli nie b dzie zastrzyku hormonalnego? - Deet... On nie wie, kim jest. - Mog mu pomóc? - Tak. - Ale jak? Co mam robi ? - Mog tylko zgadywa , bo przecie z nim nie rozmawia am. - Oczywi cie. - Rzadko bywasz w domu. - Nie mog tam wytrzyma , kiedy on stale si martwi. - wietnie. Zabierz go ze sob . - Nie pójdzie. - Zmu go. - Prawie nie rozmawiamy. Nie wiem, czy w ogóle mam na niego jaki wp yw. - Deet, sama przecie napisa
: “Spo eczno ci, które niewiele albo niczego nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wymagaj od swoich cz onków, nie mog liczy na ich lojalno . Kiedy inne wielko ci s zbli one, najbardziej lojalni s cz onkowie, którzy czuj si najbardziej potrzebni". - Nauczy -
si tego na pami ?
Psychohistoria to
przecie
psychologia
populacji,
ale
populacje
mo na
kwantyfikowa jedynie jako spo eczno ci. Prace Seldona o prawdopodobie stwach statystycznych pozwala y przewidywa przysz czy dwa pokolenia... Dopóki nie opublikowa statystyka nie umie sobie poradzi z
na jedno
swoich teorii spo eczno ci. To dlatego, e
cuchami przyczynowo-skutkowymi. Mówi tylko, co
si dzieje, ale nie odkryje przyczyny ani rezultatu. W ci gu pokolenia czy dwóch obecne statystyki znikaj , trac znaczenie, mamy ca kiem nowe populacje w nowych konfiguracjach. Twoje teorie da y nam metod
przewidywania, które spo eczno ci przetrwaj , które
rozkwitn , a które si rozpadn . Metod spojrzenia w g biny czasu i przestrzeni. - Hari nigdy mi nie powiedzia , e jako wykorzystuje teori spo eczno ci. - A jak mia ci powiedzie ? Kroczy po linie: publikowa dosy , traktowa
psychohistori powa nie, ale nie tyle,
eby zacz li
eby ktokolwiek poza Drug Fundacj
potrafi kontynuowa albo powtórzy jego badania. Twoje prace by y kluczem, ale nie móg ci tego zdradzi . - Czy mówisz to, ebym poczu a si lepiej? - Jasne. W
nie dlatego. Ale to tak e prawda, poniewa ok amana nie czu aby si
lepiej. Statystyka to jak badanie przekroju pnia drzewa. Wiele ci powie o jego historii. Mo esz odgadn , czy drzewo jest zdrowe, jak ma obj to , ile z tego w korzeniach, ile w konarach. Ale nie dowiesz si , gdzie si rozga zia, które ga zie stan si konarami, które pozostan ga zkami, które uschn , odpadn i zgin . - Ale przecie nie mo na kwantyfikowa spo eczno ci, prawda? To tylko opowie ci i rytua y, które wi
ludzi ze sob ...
- Zdziwi aby si , wiedz c, co potrafimy kwantyfikowa . Jeste my dobre w naszej pracy, Deet. Tak jak ty. Tak jak Leyel. - Czy jego praca jest wa na? Przecie pochodzenie ludzi to tylko historyczny problem. - Sama wiesz, e to nonsens. Leyel odrzuci wszystkie kwestie historyczne i zaj
si
naukowymi. Szuka cech, które odró niaj cz owieka, tak jak go pojmujemy, od niecz owieka. Je li si dowie... Nie rozumiesz, Deet? Rasa ludzka odtwarza si na nowo przez ca y czas, na ka dej planecie, w ka dej rodzinie, w ka dym osobniku. Rodzimy si zwierz tami, a potem uczymy si , jak by
lud mi. Jako . To wa ne,
eby my zrozumieli jak. Wa ne dla
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
psychohistorii. Wa ne dla Drugiej Fundacji. Wa ne dla ludzkiej rasy. - Czyli... nie jeste cie tylko uprzejme wobec Leyela? - Owszem, jeste my. Równie . Dobrzy ludzie s uprzejmi. - I to wszystko? Leyel jest po prostu cz owiekiem, który ma k opoty? - Potrzebujemy go. Jest wa ny nie tylko dla ciebie. Jest wa ny dla nas. - Och... - Dlaczego p aczesz? - Ba am si ... e jestem egoistk ... e tak si o niego martwi . I zajmuj ci czas. - Niesamowite... S dzi am, e nie mo esz mnie niczym zaskoczy . - Nasze k opoty byty tylko... naszymi k opotami. Teraz ju nie s . - I to dla ciebie takie wa ne? Powiedz mi, Deet: czy naprawd tak ci zale y na tej spo eczno ci? - Tak. - Bardziej ni na Leyelu? - Nie. Ale wystarczaj co... ebym czu a si winna, e tak si o niego martwi . - Wracaj do domu, Deet. Po prostu id do domu. - Co? - Tam wolisz teraz przebywa . Wida to po twoim zachowaniu od dwóch miesi cy, od mierci Hariego. By
z
liwa i zagniewana, a teraz zrozumia am, dlaczego. Masz pretensje,
e odrywamy ci od Leyela. - Nie, sama przecie wybra am. Ja... - Oczywi cie, e sama! To by a twoja ofiara dla dobra Drugiej Fundacji. Wi c teraz ci mówi : uleczenie Leyela jest wa niejsze dla planów Hariego ni twoja codzienna praca tutaj. - Nie usuwasz mnie chyba ze stanowiska? - Nie. Prosz tylko, eby troch zwolni a. I wyci gnij Leyela z domu. Rozumiesz? Za daj tego! Zwi
go znowu ze sob , inaczej go stracimy.
- Gdzie go zabra ? - Nie wiem. Do teatru. Na zawody sportowe. Na ta ce. - Nie chodzimy tam. - A co robicie? - Badania. A potem o nich rozmawiamy. - Dobrze. Przyprowad go do biblioteki. Pracuj razem z nim. Rozmawiajcie o tym. - Ale tutaj musi spotka ludzi. A ju na pewno ciebie. - Dobrze. Dobrze. To mi si podoba. Tak, niech przyjdzie koniecznie. - My la am, e Druga Fundacja ma by dla niego tajemnic , dopóki nie b dzie gotów, eby w niej uczestniczy .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie powiedzia am, e masz mnie przedstawi jako Pierwszego Mówc . - Nie, rzeczywi cie nie. O czym ja my
? Oczywi cie, e mo e ci spotka . Mo e
spotka wszystkich. - Deet, pos uchaj mnie. - Tak, s ucham. - To dobrze, e go kochasz, Deet. -Wiem. - Dobrze, e kochasz go bardziej ni nas. Bardziej ni któr kolwiek z nas. Bardziej ni nas wszystkie. I znowu p aczesz... - To taka... - Ulga. - W jaki sposób tak dobrze mnie rozumiesz? - Wiem tyle, ile mi okazujesz, co mi mówisz. Tyle tylko mo emy wiedzie o innych. Pomaga, e nikt nie potrafi zbyt d ugo k ama w kwestii tego, kim jest naprawd . Nawet sobie samemu. Przez dwa miesi ce Leyel studiowa prac
Magolissian, próbuj c znale
jakie
powi zania mi dzy badaniami j zyka a pochodzeniem cz owieka. Oczywi cie, wymaga o to tygodni brodzenia w starych, bezu ytecznych pracach o punkcie pocz tku, które raz po raz wykazywa y, e w ca ej historii Imperium w
nie Trantor by punktem ogniskuj cym zmian
zykowych, chocia nikt na powa nie nie sugerowa , e jest planet pocz tku. Leyel jednak zaniecha poszukiwa konkretnej planety. Zale
o mu na regularno ciach, nie zdarzeniach
wyj tkowych. Mia nadziej , e znajdzie wskazówk w stosunkowo wie ej pracy - zaledwie sprzed dwóch tysi cy lat - Dagawella Kispitoriana. Kispitorian pochodzi z najbardziej odizolowanej cz ci planety zwanej Artashat, gdzie przetrwa y opowie ci o tym, jakoby oryginalni osadnicy przybyli ze wiata o nazwie Armenia, obecnie nie istniej cego na mapach. Kispitorian dorasta w ród górali, którzy twierdzili, e dawno temu mówili ca kiem innym j zykiem. Tytu najciekawszej jego ksi ki brzmia
aden cz owiek nas nie rozumia ; wiele ba ni tego
ludu rozpoczyna si od zdania “Dawno temu, kiedy aden cz owiek nas nie rozumia ..." Kispitorian nigdy nie zapomnia o swych tradycjach i wychowaniu; kiedy studiowa dziedzin formowania i ewolucji dialektów, ci gle natrafia na fakty wiadcz ce, e kiedy rasa ludzka mówi a nie jednym, ale wieloma j zykami. Zawsze uznawano za bezdyskusyjne, e standardowy galaktyczny jest wspó czesn wersj j zyka planety pocz tku, e chocia pewne grupy mog y rozwin
w asne dialekty, to jednak cywilizacja nie by aby mo liwa bez
wzajemnie zrozumia ej mowy. Kispitorian zacz
podejrzewa , e standardowy galaktyczny
sta si uniwersalnym j zykiem ludzi dopiero po stworzeniu Imperium - e w istocie jednym z
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pierwszych dzie Imperium by o zduszenie wszelkich innych wspó zawodnicz cych j zyków. Górale z Artashatu wierzyli,
e ukradziono im mow . Kispitorian po wi ci
ycie na
wykazanie, e maj racj . Najpierw zaj cz
si imionami, od dawna uznawanymi za najbardziej konserwatywn
j zyka. Odkry , e istnieje wiele roz cznych tradycji nadawania imion i dopiero w roku
6000 IG zla y si w jeden ogólnoimperialny strumie . Co ciekawe, im dalej w czasie si cofa , tym wi ksz odkrywa z
ono .
Poniewa pewne wiaty dzieli y wspólne tradycje, najprostszym wyja nieniem by a jego pierwsza hipoteza: ludzie opu cili ojczyst planet ze wspólnym j zykiem, ale normalne zjawiska separacji sprawi y, e ka dy wiat rozwija w asne jego odga zienie, a wreszcie liczne dialekty sta y si wzajemnie niezrozumia e. Ró ne j zyki powsta y zatem dopiero wtedy, kiedy ludzko
wyruszy a w kosmos. Dlatego te Imperium Galaktyczne okaza o si
niezb dne, by przywróci pierwotn wspólnot ludzkiej rasy. Kispitorian zatytu owa swoj pierwsz , najg
niejsz ksi
Wie a pomieszania,
wykorzystuj c dla ilustracji powszechnie znan legend o Wie y Be kotu. Podejrzewa , e historia mia a swoje ród o w okresie preimperialnym i powsta a prawdopodobnie w ród kupców w druj cych od planety do planety; musieli jako radzi sobie z faktem, e adne dwa wiaty nie u ywaj tego samego j zyka. Legenda mia aby wiadczy , e kiedy ludzko a jeszcze na jednej planecie, wszyscy mówili tak samo. J zykowy chaos t umaczy a histori o wielkim przywódcy, który zbudowa pierwsz “wie ", czyli kosmolot, by wynie ludzko
do nieba. Wed ug legendy, “Bóg" ukara zarozumia ych ludzi, mieszaj c im j zyki,
co zmusi o ich do rozproszenia si w kosmosie. Historia przedstawia a j zykowe pomieszanie jako przyczyn , nie skutek kolonizacji planet, ale takie odwrócenie by o cz sto spotykan cech mitu. Legenda wyra nie przedstawia a fakt historyczny. Do tego miejsca teorie Kispitoriana by y w pe ni akceptowalne dla wi kszo ci naukowców. Jednak po czterdziestce uczony zacz
wykonywa
ryzykowne posuni cia.
Wykorzystuj c kontrowersyjne algorytmy na kalkulatorach o podejrzanie du ej mocy obliczeniowej, zabra si do rozrywania na cz ci samego standardowego galaktycznego. Wykaza , e wiele s ów zdradza ca kowicie roz czne tradycje fonetyczne, niezgodne z ównym nurtem j zyka. Nie mog y rozs dnie wyewoluowa w ramach populacji mówi cej albo standardowym, albo podstawowym j zykiem przodków. Co wi cej, istnia y s owa o wyra nie powi zanych znaczeniach, które musia y kiedy ró nicowa si zgodnie z typowymi wzorcami lingwistycznymi, po czym zosta y zespolone pó niej, z innymi znaczeniami lub podtekstami. Ale skala czasowa wynikaj ca z zakresu zmian by a zbyt wielka, by mie ci a si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w okresie mi dzy pierwszymi ludzkimi osadami w kosmosie a powstaniem Imperium. Najwyra niej, jak twierdzi Kispitorian, ju na planecie pocz tkowej istnia y liczne j zyki. Standardowy galaktyczny by zatem pierwszym uniwersalnym j zykiem ludzko ci. W ca ej historii istnia y ró nice j zykowe; dopiero Imperium mia o do
si y, by je zunifikowa .
W wyniku tego Kispitoriana uznano oczywi cie za g upca. Jego w asn interpretacj Wie y Be kotu wykorzystano przeciw niemu, jak gdyby ciekawa ilustracja tezy sta a si nagle zasadniczym argumentem. O w os unikn pracach pojawia si Imperium zdo
egzekucji jako separatysta, poniewa w jego
wyra nie wyczuwamy ton
alu za j zykowym zró nicowaniem.
o pozbawi go funduszy i na pewien czas umie ci w wi zieniu, poniewa
ywa kalkulatora o nielegalnie du ej pami ci i mocy obliczeniowej. Leyel przypuszcza , e Kispitorianowi i tak si uda o - przy pracy nad j zykiem móg równie dobrze zbudowa kalkulator tak inteligentny, e rozumia by i u ywa ludzkiej mowy, a to oznacza o albo kar mierci, albo lincz. Teraz to niewa ne. Kispitorian do ko ca utrzymywa ,
e jego prace s
czysto
naukowe, e nie ocenia, czy j zykowa unifikacja Imperium jest Dobra, czy Z a. Po prostu informuje, e naturalnym stanem ludzko ci jest u ywanie wielu j zyków. A Leyel wierzy , e mia racj . Przeczucie podpowiada o mu,
e
cz c badania j zykowe Kispitoriana z prac
Mangolissian o naczelnych u ywaj cych j zyka, mo e dostrzec co wa nego. Ale jaki jest zwi zek mi dzy nimi? Naczelne nigdy nie wytworzy y w asnych j zyków - uczy y si tylko rzeczowników i czasowników, pokazywanych im przez ludzi. Nie mog y wi c osi gn zró nicowania j zykowego. Jaki mo e by zwi zek? Dlaczego w ogóle j zyki si ró ni y? Czy ma to co wspólnego z powodem, dla którego ludzie stali si lud mi? Naczelne wykorzystywa y tylko niewielki podzbiór standardowego. Podobnie zreszt wi kszo
ludzi. Du a cz
dwóch milionów s ów w standardowym by a wykorzystywana
przez grup profesjonalistów, którzy ich potrzebowali. S ownik przeci tnego mieszka ca Galaktyki sk ada si z kilku tysi cy s ów. Dziwne, ale w
nie ten niewielki podzbiór j zyka by najbardziej podatny na zmiany.
Bardzo specjalistyczne prace naukowe czy techniczne, wydane w roku 2000 IG, wci
by y
atwo czytelne. Pe ne slangu i kolokwializmów teksty literackie, zw aszcza dialogi, po pi ciuset latach stawa y si
niemal zupe nie niezrozumia e. J zyk wspólny dla ró nych
spo eczno ci zmienia si najwyra niej. Ale w skali czasowej g ówny nurt j zyka zmienia si wsz dzie równocze nie. Ró norodno
j zykowa nie mia a zatem sensu. J zyk by
najbardziej zmienny, kiedy by najbardziej zunifikowany. Zatem, kiedy ludzie byli podzieleni,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zyk powinien pozostawa bez zmian. Mniejsza z tym, Leyelu. To nie twoja dyscyplina. Ka dy kompetentny lingwista zna pewnie rozwi zanie tego problemu. Ale wiedzia ,
e to nieprawda. Ludzie zajmuj cy si
dan
dyscyplin
rzadko
kwestionowali aksjomaty swej profesji. Lingwi ci uznawali za oczywiste, e j zyki populacji izolowanych s zawsze bardziej archaiczne, mniej podatne na zmian . Czy rozumiej , dlaczego tak si dzieje? Leyel wsta z fotela. Oczy mia zm czone od wpatrywania si w ekran. Kolana i grzbiet bola y od pozostawania d ugo w tej samej pozycji. Mia ochot , si po
, ale
wiedzia , e je li to zrobi, za nie. Przekle stwo staro ci: tak atwo zasypia , ale nigdy nie spa wystarczaj co d ugo, eby czu si wypocz tym. Teraz jednak nie chcia spa . Chcia my le . Nie, to nie to. Chcia porozmawia . W ten sposób przychodzi y mu do g owy najlepsze, najwyra niejsze idee - w trakcie rozmowy, kiedy kto inny kwestionowa jego argumenty i zmusza do my lenia, do znajdowania zwi zków, tworzenia wyja nie . W starciu z inn osob adrenalina p yn a mu w
ach, mózg dokonywa skojarze , w innej sytuacji
nieosi galnych. Gdzie jest Deet? W dawnych latach mówi by o tym z Deet przez ca y dzie . Przez tydzie . Zna aby stan jego bada nie gorzej od niego i powtarza aby bez przerwy “Czy o tym pomy la
?" albo “Sk d ci co takiego przysz o do g owy?" A on tak samo atakowa by jej
prac . Za dawniejszych czasów. Ale to ju by y inne czasy. Deet go nie potrzebowa a, mia a swoich przyjació w bibliotece. Prawdopodobnie nic w tym z ego. W ko cu teraz nie my la a, sprawdza a tylko w praktyce dawne przemy lenia. Potrzebowa a tych kobiet, nie jego. Ale sama by a mu wci potrzebna. Czy w ogóle o tym pami ta a? Równie dobrze mog em lecie na Terminusa - niech licho porwie Hariego, który mi zabroni . Zosta em dla Deet, a i tak jej nie ma, kiedy jest mi potrzebna. Jak Hari mia decydowa , co jest dobre dla Leyela Forski? Ale Hari przecie nie zdecydowa . Pozwoli by Leyelowi lecie - bez Deet. A Leyel nie po to zosta z Deet, eby pomaga a mu w pracy. Zosta , poniewa ... poniewa ... Nie móg sobie przypomnie . Z mi
ci, oczywi cie, ale nie rozumia , dlaczego by a
dla niego taka wa na. Dla Deet, jak wida , nie by a. Ostatnio jej wyobra enie o mi
ci
sprowadza o si do nalegania, eby przyszed do biblioteki. “Mo esz tam prowadzi swoje badania. D
ej byliby my razem w ci gu dnia".
Przekaz by jasny: tylko w jeden sposób Leyel móg pozosta cz ci
ycia Deet -
staj c si elementem jej nowej “rodziny" w bibliotece. Ale Deet mo e sobie to wybi z
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
owy. Je li woli zaton
w tym labiryncie, prosz bardzo. Je li chce go porzuci dla bandy...
bandy indekserów i katalogistów, wietnie. wietnie. Nie. Wcale nie wietnie. Chcia z ni rozmawia . Natychmiast, w tej chwili, musia jej opowiedzie , co wymy li , wys ucha jej sprzeciwów, dyskutowa z ni , a dzi ki niej odkryje nowe odpowiedzi. Wiele odpowiedzi. Potrzebowa jej, by zobaczy a to, czego sam nie dostrzega. Potrzebowa o wiele bardziej ni one... Maszerowa ju w t umie bulwarem Mas o, nim sobie u wiadomi , e pierwszy raz od mierci Hariego opu ci najbli sze s siedztwo mieszkania. Po raz pierwszy od miesi cy zmierza do jakiego celu. Po to w tego powodu id
nie wyszed em. Musz zmieni sceneri , odzyska poczucie celu. Tylko z do biblioteki. Wszystkie emocjonalne bzdury w domu by y tylko
pod wiadom strategi , zmuszaj
mnie znowu do wyj cia mi dzy ludzi. Zanim dotar na
miejsce, humor mu si poprawi . Wiele razy w przesz
ci odwiedza Imperialn Bibliotek ,
ale zawsze bywa tu na przyj ciach albo przy innych oficjalnych okazjach. Mia w asnego lektora wysokiej pojemno ci, móg wi c si gn
po kablu do wszystkich rejestrów biblioteki.
Inni: studenci, profesorowie z pomniejszych szkó , przypadkowi czytelnicy - musieli tu przychodzi , eby czyta . Ale dzi ki temu znali rozk ad budynku. Leyel nie mia poj cia, gdzie znajduje si cokolwiek poza g ówn sal wyk adow i pokojami przyj . Po raz pierwszy w yciu zauwa
, jak ogromna jest Biblioteka Imperialna. Deet wiele
razy wymienia a wa niejsze liczby: obs uga licz ca pi
tysi cy osób, w tym maszynistów,
stolarzy, kucharzy, ochron ... Praktycznie rzecz bior c, zamkni te miasteczko... ale to oznacza, e wielu z tych ludzi nigdy si nie spotka o. Nie mo na zna po imieniu pi ciu tysi cy osób. A on nie mo e zwyczajnie podej
i spyta o Deet. W którym dziale pracowa a?
Zmienia a je cz sto i przemieszcza a si w biurokratycznej strukturze. Wokó widzia tylko go ci - ludzi przed lektorami, ludzi przy katalogach, nawet ludzi czytaj cych ksi ki i magazyny wydrukowane na papierze. Gdzie s bibliotekarze? Kilka osób w przej ciach mi dzy stolikami okaza o si
wolontariuszami, pokazuj cymi przy-
byszom, jak u ywa lektorów i katalogów. O personelu biblioteki wiedzieli nie wi cej od niego. Wreszcie
znalaz
sal
pe
bibliotekarzy
przy
kalkulatorach.
Kobiety
przygotowywa y codzienny raport wykorzystania i obiegu zbiorów. Kiedy spróbowa odezwa si do jednej z nich, machn a tylko r
. Z pocz tku my la , e ka e mu i
sobie,
ale zobaczy , e jej r ka zawis a w powietrzu z palcem wskazuj cym frontow cz
sali.
Leyel ruszy w stron ustawionego na podwy szeniu biurka, gdzie t ga, senna kobieta w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rednim wieku leniwie przegl da a d ugie kolumny liczb, w wojskowym porz dku stoj ce przed ni w powietrzu. - Przepraszam, e przerywam - zacz cichym g osem. Podpiera a d oni brod i nawet na niego nie spojrza a. Odpowiedzia a jednak. - Modl si o przerw . Dopiero wtedy zauwa
, e oczy mia a otoczone siatk zmarszczek od miechu, e
nawet przy oboj tnej minie k ciki ust wygina y si w gór w lekkim u miechu. - Szukam kogo . W
ciwie mojej ony. Deet Forska. U miechn a si szerzej.
- Wi c jest pan ukochanym Leyelem... By y to s owa absurdalne w ustach obcej kobiety, ale ucieszy si , e Deet o nim opowiada a. Oczywi cie, wszyscy pewnie wiedzieli, e m em Deet jest s ynny Leyel Forska. Ale ta kobieta powiedzia a to inaczej. Nie Leyel Forska, osobisto . Nie, tutaj znany by jako “ukochany Leyel". Je li nawet ta kobieta chcia a z niego za artowa , Deet musia a jednak zdradzi , e ywi do niego jakie uczucia. Nie zdo
powstrzyma u miechu - ulgi. Nie
zdawa sobie sprawy, e tak bardzo obawia si straci jej mi
. A teraz mia ch
si
roze mia , podskoczy , zata czy z rado ci. - Tak s dz - potwierdzi . - Jestem Zay Wax. Deet musia a o mnie wspomina . Codziennie jemy razem lunch. Nie wspomina a. Je li si zastanowi , to w ogóle nie mówi a o nikim z biblioteki. Codziennie jad y razem lunch, a Leyel nic o tym nie wiedzia . - Tak, oczywi cie - powiedzia . - Mi o mi pani pozna . - A ja z ulg stwierdzam, e stopami jednak dotyka pan ziemi. - Od czasu do czasu. - Deet pracuje ostatnio w Indeksach. - Zay wyczy ci a ekran. - Czy to na Trantorze? Za mia a si . Wpisa a kilka instrukcji i na ekranie pojawi a si mapa kompleksu biblioteki. By to z
ony labirynt sal i korytarzy, prawie niemo liwy do zapami tania.
- To pokazuje tylko nasze skrzyd o g ównego budynku. Indeksy s na tych czterech pi trach. Cztery warstwy po rodku zmieni y kolor na ja niejszy. - A jeste my tutaj. Ma a salka na parterze zaja nia a biel . Oceniaj c pl tanin dróg mi dzy dwoma jasnymi cz ciami mapy, Leyel parskn
miechem.
- Czy mo e pani po prostu da mi bilet, eby mnie doprowadzi ? - Nasze bilety prowadz tylko do miejsc, gdzie wolno wchodzi go ciom. Ale to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nietrudne, lordzie Forska. Jest pan przecie geniuszem, prawda? - Ale nie w wewn trznej topografii budynków. Cokolwiek by Deet o mnie opowiada a. - Prosz wyj zauwa
tymi drzwiami i prosto korytarzem do wind. Nie mo na ich nie
. Wind na pi tnaste, potem dalej, jakby pan wci
szed tym samym korytarzem.
Po jakim czasie trafi pan pod uk z napisem “Indeksy". Wtedy trzeba nabra tchu i krzykn “Deet!". Jak najg
niej. Powtórzy pan to kilka razy, a wtedy albo ona przyjdzie, albo zjawi
si ochrona i pana aresztuje. - To w
nie zamierza em zrobi , gdybym nie znalaz kogo , kto mnie zaprowadzi.
- Mia am nadziej , e mnie pan poprosi. - Zay wsta a i odezwa a si g
no do
pracuj cych kobiet. - Kot wychodzi. Myszy mog poharcowa . - Najwy szy czas - mrukn a jedna z nich. Roze mia y si , ale pracowa y dalej. - Prosz za mn , lordzie Forska. - Prosz mi mówi : Leyelu. - Podrywacz z ciebie. - Kiedy wsta a, wyda a si jeszcze ni sza i grubsza ni na siedz co. - Chod my. Po drodze rozmawiali weso o o niczym konkretnym. W windzie, nim uderzy o odpychanie grawitacyjne, zaczepili stopy o relingi. Leyel przyzwyczai si do niewa ko ci przez lata korzystania z wind na Trantorze. Ale Zay pozwoli a r kom pop yn westchn a g
w powietrzu i
no.
- Uwielbiam je dzi windami - powiedzia a. Leyel u wiadomi sobie, e niewa ko
musi by wielk ulg dla kogo , kto nosi tyle
zb dnych kilogramów. Kiedy dojechali do celu, Zay zachwia a si teatralnie, jakby pod wielkim ci arem. - Niebo wyobra am sobie jako wieczne ycie w polu odpychaj cym. - Przecie mo esz sobie odpychanie grawitacyjne zainstalowa , w mieszkaniu. Je li tylko mieszkasz na najwy szym poziomie. - Mo e ciebie na to sta - odpar a. - Ale ja utrzymuj si z pensji bibliotekarki. Leyel zesztywnia . Stara si nigdy nie przechwala swoim bogactwem, ale rzadko rozmawia d
ej z lud mi, których nie sta na odpychanie grawitacyjne.
- Przepraszam - powiedzia . - Ostatnio ja te bym chyba nie móg sobie na to pozwoli . - Owszem. S ysza am, e przepu ci
maj tek na wystawny pogrzeb.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zdziwiony,
e mówi o tym tak otwarcie, spróbowa odpowiedzie
tym samym
artobliwym tonem. - Chyba rzeczywi cie mo na to tak okre li . - Moim zdaniem warto by o - stwierdzi a. Spojrza a na niego chytrze. - Zna am Hariego, wiesz? Jego strata wi cej kosztowa a ludzko , ni gdyby s
ce Trantora przesz o
w now . - Mo liwe - przyzna Leyel. Rozmowa wymyka a si spod kontroli. Trzeba zachowa ostro no . - Och, nie martw si . Nie wypaplam bezpiecznym. A oto i Z ota Brama Indeksów, Krainy Subtelnych Skojarze Konceptualnych. Przeszli pod ukiem i Leyel mia wra enie, e znale li si w ca kiem innym budynku. Wystrój i urz dzenie si nie zmieni y: ta sama l ni ca tkanina na cianach, pod oga i sufit z tego samego g adkiego, d wi koch onnego plastiku, po yskuj cego lekko w bladym wietle. Ale znikn y wszelkie pozory symetrii. Sufit zwisa na ró nych, jakby przypadkowych wysoko ciach, po lewej i prawej stronie Leyel widzia drzwi, przej cia, schody i rampy, nisze i wielkie sale z kolumnami, rega ami pe nymi ksi ek i dzie ami sztuki otaczaj cymi stoliki, przy których indekserki pracowa y z kilkoma lektorami i skryptorami równocze nie. - Forma odpowiada funkcji - wyja ni a Zay. - Obawiam si , e wyci gam szyj niczym kto , kto pierwszy raz przyby na Trantora. - To niezwyk e miejsce. Ale architekt by a córk standardowe, uporz dkowane, symetryczne wn trza s
indeksera i wiedzia a,
e
wrogiem swobodnych skojarze .
Genialnym poci gni ciem, ale obawiam si , e równie najbardziej kosztownym, by pomys , by codziennie zmienia uk ad pomieszcze . - To znaczy, e pokoje si przesuwaj ? - Zgodnie z zestawem stochastycznych procedur w g ównym kalkulatorze. S pewne zasady, ale program nie boi si marnowania miejsca. Niekiedy zmienia tylko jeden pokój i przenosi go w ca kiem inne miejsce w dziale indeksacji. Kiedy indziej zmienia si artowa am, mówi c, e powiniene tu wej
wszystko. Wcale nie
i krzykn .
- Ale... Przecie indekserzy przez pó dnia szukaj swoich stanowisk. .. - Wcale nie. Ka da z nich mo e pracowa z dowolnego miejsca. - Aha. Czyli po prostu wywo uj prac , któr przerwa y poprzedniego dnia? - Nie. Podejmuj prac , któr znajduj na stanowisku, jakie sobie akurat wybra y. - Chaos - oceni Leyel.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
-W
nie. A jak my lisz, w jaki sposób powstaje dobry hiperindeks? Je li tylko jedna
osoba indeksuje ksi
, to jedynymi skojarzeniami s te, które zna sama. Tutaj ka dy z
indekserów przegl da tylko, co zrobi dzie wcze niej jego poprzednik. Oczywi cie, doda jakie nowe po czenia, o których tamten nie pomy la . Otoczenie, styl pracy, wszystko tu zosta o zaprojektowane, by prze ama my lowe nawyki i sprawi , e miejsce wyda si zaskakuj ce i nowe. - eby wyprowadza z równowagi. -W
nie. Umys szybciej pracuje, kiedy biegnie si skrajem przepa ci.
- Zgodnie z t teori , wszyscy akrobaci powinni by geniuszami. - Nonsens. Praca akrobaty polega na perfekcyjnym opanowaniu pewnych ruchów, tak eby nigdy nie traci równowagi. Akrobata, który improwizuje, nie po yje d ugo. Ale kiedy indekser traci równowag , trafia na cudowne odkrycia. W
nie dlatego indeksy Biblioteki
Imperialnej s jedynymi wartymi czytania. Zaskakuj i zadziwiaj . Wszystkie inne to po prostu... spisy biurowe. - Deet nigdy mi o tym nie wspomina a. - Indekserzy rzadko mówi o swojej pracy. Zreszt tak naprawd nie da si tego wyt umaczy . - Od jak dawna Deet tu pracuje? - Nied ugo, Wci
jest nowicjuszk . Ale s ysza am, e jest dobra, nawet bardzo dobra.
- A gdzie j znajdziemy? Zay u miechn a si szeroko. Po czym nabra a tchu i wrzasn a: -Deet! Zdawa o si ,
e labirynt pomieszcze
natychmiast wch on
d wi k. Nikt nie
odpowiedzia . - Chyba nigdzie w pobli u - stwierdzi a Zay. - Musimy wej
troch g biej.
- A nie mo emy zwyczajnie kogo zapyta ? - A sk d ten kto ma wiedzie ? Po dwóch kolejnych pi trach i trzech krzykach odpowiedzia o im ciche wo anie: - Tutaj! Poszli za nim. Deet odzywa a si regularnie, wi c bez wi kszego trudu pod ali ciw drog . - Dosta am dzi pokój kwiatów, Zay! Fio ki! Przechodz ce w pobli u indekserki podnios y g owy. Niektóre zmarszczy y czo a, inne u miechn y si
yczliwie.
- Czy to im nie przeszkadza? Takie wrzaski? - zdziwi si Leyel.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Indekserzy tego potrzebuj . Zak ócenie przerywa ci g my li. Potem musz jeszcze raz przemy le to, co robili. Deet, ju blisko, zawo
a znowu.
- Zapach jest osza amiaj cy. Wyobra sobie, ten sam pokój drugi raz w miesi cu! - Czy indekserzy cz sto trafiaj do szpitala? - zapyta cicho Leyel. - Z jakiego powodu? - Stresu. - W tej pracy nie ma stresów - zapewni a go Zay. - Tylko zabawa. Trafiamy tu w nagrod za dobr prac w innych dzia ach. - Rozumiem. To miejsce, gdzie bibliotekarze mog wreszcie czyta ksi ki ze swojej biblioteki. - Wszystkie wybra
my t prac , poniewa kochamy ksi ki dla nich samych. Nawet
te stare, niewygodne i nietrwa e, na papierze. Indeksacja to jak... jak pisanie na marginesach. Sam pomys by niezwyk y. - Pisanie w cudzej ksi ce? - Robiono to zawsze, Leyelu. Jak mo esz podj
dialog z autorem, nie wypisuj c na
marginesie swoich odpowiedzi i argumentów? No, jeste my. - Zay pierwsza przesz a pod niskim ukiem i po kilku stopniach w dó . - S ysza am jaki m ski g os, Zay - powita a j Deet. - Mój - odezwa si Leyel. Wyszed zza zakr tu i zobaczy j . Po tak d ugim oczekiwaniu na spotkanie, przez jedn
chwil
mia uczucie,
e jej nie rozpoznaje. Biblioteka losowo zmienia a tak e
bibliotekarzy, nie tylko pokoje, i teraz trafi do kobiety, która tylko z wygl du przypomina a jego on ; b dzie musia poznawa j od pocz tku. - Tak my la am - stwierdzi a Deet. Wsta a i obj a go. Nawet to go zaskoczy o, cho przecie zwykle obejmowa a go na powitanie. To tylko otoczenie jest inne, t umaczy sobie. Jestem zak opotany, poniewa zwykle wita mnie tak w domu, w znajomym miejscu. I zwykle to Deet przychodzi, nie ja. A mo e jednak jej gest mia wi cej ciep a? Jak gdyby tutaj kocha a go bardziej ni w domu. Albo jakby ta nowa Deet by a po prostu cieplejsz , swobodniejsz osob . My la em,
e jest swobodna przy mnie, pomy la . Czu si
niepewny, troch
zak opotany. - Gdybym wiedzia , e moja wizyta spowoduje tyle k opotów... - zacz . Dlaczego w
ciwie koniecznie chcia przeprasza ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jakich k opotów? - zdziwi a si Zay. - Krzyki. Przerwy w pracy. - S yszysz go, Deet? Uwa a, e wiat si zatrzyma z powodu kilku krzyków. Z oddali dobieg o wo anie m czyzny, wykrzykuj cego czyje imi . - To normalne - wyja ni a Zay. - A teraz musz wraca . Jakie ksi pewnie si
ju
tko z Mahoganny
d sa, bo nie udzieli am mu jeszcze dost pu do imperialnych ksi g
finansowych. - Mi o by o ci spotka - zapewni j Leyel. - ycz szcz cia w drodze powrotnej - doda a Deet. - Tym razem nie b dzie problemów - zapewni a j Zay. Zatrzyma a si jeszcze w drzwiach, nie eby co powiedzie , ale by przesun
metaliczn p ytk
wzd
prawie
niezauwa alnej szczeliny w futrynie, powy ej poziomu oczu. Obejrza a si , mrugn a do Deet i znikn a. Leyel nie spyta , co zrobi a - gdyby to by a jego sprawa, sama by wyja ni a. Podejrzewa ,
e Zay wy czy a albo w czy a system zapisu. Niepewny, czy nie s
pods uchiwani, przez chwil rozgl da si tylko. Pokój Deet rzeczywi cie wype nia y fio ki, prawdziwe fio ki, wyrastaj ce ze szczelin i otworów w pod odze i cianach. Zapach by wyra ny, ale nie bardzo mocny. - Dlaczego taki pokój? - Dla mnie. Przynajmniej dzisiaj. Tak si ciesz , e przyszed - Nie opowiada
.
mi o tym.
- Nie wiedzia am, dopóki nie przenie li mnie do tego dziani. Nikt nie opowiada o Indeksacji. Nigdy nie mówimy obcym. Architekt zmar a trzy tysi ce lat temu. Tylko nasi mechanicy rozumiej , jak to dzia a. To jak... - Kraina Czarów. -W
nie.
- Miejsce, gdzie wszystkie prawa wszech wiata ulegaj zawieszeniu. - Nie wszystkie. Pozostaje stara, dobra grawitacja. Bezw adno ... Takie rzeczy. - Pasuje do ciebie to miejsce, Deet. Ten pokój. - Wi kszo
pracuje latami, nie trafiaj c do pokoju kwiatów. Zreszt nie zawsze rosn
tu fio ki. Czasami pn ce ró e albo mirt. Podobno istnieje kilkana cie kwiatowych pokojów, ale nigdy nie jest dost pny wi cej ni jeden. A ja oba razy trafi am na fio ki. Leyel nie móg si powstrzyma i wybuchn
miechem. To by o mieszne. To by o
cudowne. Czy mia o jaki zwi zek z bibliotek ? Ale to wspaniale, ukry co podobnego w tak
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pos pnym budynku. Usiad w fotelu. Fio ki wyrasta y z oparcia i askota y go w kark. - Wreszcie znudzi o ci si siedzenie po ca ych dniach w mieszkaniu? - spyta a Deet. Na pewno si zastanawia, dlaczego w ko cu wyszed , skoro od tak dawna ignorowa jej zaproszenia. Leyel nie by jednak pewien, czy mo e mówi szczerze. - Chcia em z tob porozmawia . - Zerkn na szczelin w futrynie. - Sam na sam. Czy by wyraz l ku przemkn jej po twarzy? - Jeste my sami - odpowiedzia a cichym g osem. - Zay o to zadba a. Naprawd sami, jak nigdy w naszym mieszkaniu. Leyel dopiero po chwili zrozumia , co sugeruje Deet. Nie o mieli si nawet wymówi tego s owa. U
tylko wargi w pytanie:
- Bezpieczni? - Zwykle pomijaj bibliotek przy normalnych pods uchach. Nawet gdyby za ciebie co
specjalnego, w tej chwili pole interferencyjne blokuje nasz
Prawdopodobnie jednak nie b Wydawa a si
yli dla
rozmow .
ci monitorowa , dopóki st d nie wyjdziesz.
spi ta. Niecierpliwa. Jakby nie mia a ochoty na rozmow . Jakby
chcia a, eby ju zacz , a mo e eby ju sko czy . - Je li ci to nie przeszkadza - rzek . - Nigdy wcze niej ci
nie nachodzi em.
Pomy la em, e ten jeden raz... - Oczywi cie - uspokoi a go. Ale wci
z napi ciem w g osie, jakby si obawia a, co
us yszy. Opowiedzia jej wi c o swoich przemy leniach na temat j zyka. Wszystko, czego dowiedzia si z prac Kispitoriana i Magolissian. Mia wra enie, e Deet uspokoi a si , gdy tylko zrozumia a, e chce rozmawia o swoich badaniach. Czego si ba a, my la Leyel. e zaczn rozmawia o naszym zwi zku? Tego nie musi si obawia . Nie zamierza utrudnia sytuacji, skar c si na to, czemu i tak nie mo na zaradzi . Kiedy opowiedzia ju o wszystkich swoich pomys ach, Deet kiwn a g ow - jak ju tysi ce razy, gdy wyja nia idee czy argumenty. - Nie wiem - stwierdzi a po chwili. Jak tyle razy wcze niej, unika a szybkich odpowiedzi. I -jak cz sto robi - nalega . - A jak my lisz? - zapyta . Przygryz a warg . - Tak na pierwszy rzut oka, bo nigdy nie próbowa am powa nych zastosowa teorii spo eczno ci w lingwistyce... Pomy l: mo e niewielkie, izolowane populacje strzeg j zyka,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
poniewa jest on cz ci ich to samo ci. Mo e j zyk jest najwa niejszym rytua em, a ludzie mówi cy tym samym j zykiem tworz jedno
tak, jak nigdy nie potrafiliby tego ludzie nie
rozumiej cy swojej mowy. Nie dowiemy si
na pewno, gdy od dziesi ciu tysi cy lat
wszyscy u ywaj standardowego. - Czyli to nie wielko
populacji, ale raczej...
- Raczej to, jak dbaj o w asny j zyk. W jakim stopniu okre la on ich spo eczno . Du e populacje zaczynaj wierzy , e wszyscy mówi tak jak one. Chc si jako wyró nia , tworzy oddzieln grup . Wtedy rozwijaj zosta ych. Czy nie tak dzieje si
argony i slangi, eby odró nia si od po-
ze wspóln
mow ? Dzieci szukaj
takich sposobów
wyra ania si , jakich nie u ywaj ich rodzice. Profesjonali ci korzystaj z zamkni tych owników, eby laicy nie znali hase . To rytua y okre lenia spo eczno ci. Leyel z powag kiwn g ow . Dr czy a go jednak pewna oczywista w tpliwo . Najwyra niej Deet wiedzia a, o co mu chodzi. - Tak, tak. Wiem, Leyelu. Odruchowo interpretuj twoje pytania w terminach w asnej dyscypliny. Jak fizycy, którzy wierz , e wszystko da si wyja ni poprzez fizyk . Leyel roze mia si . - Pomy la em o tym, ale to, co mówi
, ma sens. I wyja nia naturaln tendencj
ró nicowania j zyków. Chcemy wspólnej mowy, j zyka otwartej dyskusji, ale chcemy te prywatnych systemów porozumiewania. Tyle e j zyk ca kowicie prywatny jest bezu yteczny, bo z kim by my rozmawiali? Czyli, kiedy formuje si spo eczno , tworzy dla obcych przynajmniej kilka lingwistycznych barier, kilka kolokwializmów znanych tylko cz onkom. - A im wi kszy zwi zek odczuwa si ze spo eczno ci , tym bardziej p ynnie i tym cz ciej mówi si jej j zykiem. - Tak, to ma sens - powtórzy Leyel. - Takie proste. Widzisz, jak bardzo ci potrzebuj ? Te s owa mia y by delikatnym wyrzutem - dlaczego nie by o ci w domu, kiedy by mi potrzebna - ale nie móg ich powstrzyma . Siedz c obok Deet, nawet w tym dziwnym, pachn cym pokoju, czu si swobodnie i na swoim miejscu. Jak mog a si od niego odsun ? To jej obecno
sprawia a, e ten pokój by jak dom. Dla niej by domem, niezale nie od
obecno ci Leyela. Spróbowa ubra t my l w s owa - w abstrakcj , by jej nie zabola y. - My
, e najwi ksz tragedi jest, gdy osoba okazuje wi ksz lojalno
spo eczno ci ni którykolwiek z pozosta ych jej cz onków. Deet u miechn a si lekko i unios a brew. Nie wiedzia a, do czego zmierza.
wobec
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przez ca y czas mówi j zykiem tej spo eczno ci - t umaczy Leyel. - Tylko e nikt inny nie rozmawia z ni tym j zykiem, a im cz ciej go u ywa, tym bardziej izoluje si od pozosta ych, odpycha ich od siebie. Wreszcie zostaje sama. Czy mo esz sobie wyobrazi co tak smutnego? Kogo my
cego w j zyku, kto chcia by nim mówi , chcia by go s ucha , ale
nie pozosta nikt inny, kto rozumia by cho s owo. Kiwn a g ow , patrz c mu w oczy. Czy rozumie, co próbuj powiedzie ? Czeka na jej odpowied . Nic wi cej nie o miel si doda . - Ale wyobra sobie - odpar a w ko cu - e ten kto opuszcza ma
osad , gdzie nikt
go nie rozumie. Idzie za góry, w nowe miejsce, i nagle s yszy setki, tysi ce g osów wymawiaj cych s owa, o których marzy przez lata samotno ci. I u wiadamia sobie, e tak naprawd wcale nie zna j zyka. S owa maj setki znacze i odcieni, jakich si nie domy la . Poniewa korzystaj c z niego ka dy odrobin zmienia j zyk. I kiedy ten kto wreszcie przemówi, w asny g os brzmi w jego uszach jak muzyka, a inni s uchaj tej muzyki z zachwytem, w oszo omieniu, niby wody ycia tryskaj cej z fontanny. I ten kto rozumie, e nigdy dot d nie by w domu. Leyel nie pami ta , by Deet przemawia a tak... poetycko, tak, w
nie to, jakby sama
piewa a. To ona jest t osob , o której opowiada. Tutaj jej g os brzmi inaczej - o to jej chodzi. W domu, ze mn , by a samotna. Tutaj, w bibliotece, znalaz a innych, którzy mówi jej tajemnym j zykiem. To nie znaczy, e nie chcia a, by nasze ma
stwo si uda o. Mia a
tak nadziej , ale ja nigdy jej nie rozumia em. Ci ludzie zrozumieli. Rozumiej . Tutaj jest u siebie - to w
nie chce mi powiedzie .
- Rozumiem. - Na pewno? - Zerkn a na niego badawczo. - Tak my
. Dobrze. Spojrza a zagadkowo.
- To znaczy, wietnie. Dobrze. To miejsce. Bardzo adne. Chyba odczu a ulg , ale nie do ko ca. - Nie powiniene by taki smutny, Leyelu. To szcz liwe miejsce. Mo esz tu robi wszystko, co robi
w domu.
Tylko nie kocha ciebie, jak cz stk mnie samego, i czu , e ty mnie kochasz jak cz stk siebie. - Tak, jestem pewien. - Nie, naprawd . Pracujesz nad czym i widz ,
e zbli asz si do rozwi zania.
Dlaczego nie spróbujesz tutaj, gdzie mo emy o tym rozmawia ? Leyel wzruszy ramionami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zbli asz si , prawda? - Sk d mog wiedzie ? Szukam na o lep, jak cz owiek ton cy noc w oceanie. Mo e jestem blisko brzegu, a mo e p yn tylko coraz dalej w morze. - A co znalaz
? Czy przed chwil nie zbli yli my si troch do celu?
- Nie. Problem j zyka... Gdyby by tylko aspektem teorii spo eczno ci, nie móg by stanowi rozwi zania pocz tku cz owieka. - Dlaczego nie? - Poniewa wiele ssaków naczelnych tworzy spo eczno ci. I wiele innych zwierz t. Wszystkie stadne. Albo nawet wielokomórkowy jest w
awice ryb. Pszczo y. Mrówki. Ka dy organizm
ciwie spo eczno ci . Je li wi c ró nicowanie j zyka jest cech spo-
eczno ci, to wyst puje u zwierz t, a wi c nie jest elementem definicji cz owiecze stwa. - Och... Chyba nie. -W
nie.
By a chyba rozczarowana. Jakby naprawd si spodziewa a, e rozwi
problem
pocz tku natychmiast, ju dzisiaj. Leyel wsta . - No nic. Dzi kuj za pomoc. - Niewiele ci pomog am. - Ale tak. Pokaza
, e to lepy zau ek. Zaoszcz dzi
mi wiele... my lenia. Post p
w nauce to tak e odkrywanie, które z odpowiedzi s fa szywe. Jego s owa mia y podwójne znaczenie. Pokaza a mu tak e, e ich ma
stwo jest
lepym zau kiem. Mo e to zrozumia a, a mo e nie. To bez znaczenia - on zrozumia . Ta historyjka o samotnym cz owieku, który w ko cu znajduje miejsce, gdzie czuje si jak w domu... Czy móg nie zrozumie jej sensu? - Leyelu - odezwa a si Deet. - Mo e przedstawisz swój problem indekserom? - My lisz, e badacze z biblioteki znajd odpowied , je li mnie si nie uda o? - Nie do dzia u bada naukowych. Do indeksacji. - O co ci chodzi? - Spisz swoje pytania, wszystkie te uliczki, w które zagl da
... Ró nicowanie
zyków. J zyki naczelnych. I wszystkie inne, nawet te stare. Podej cia archeologiczne, historyczne. Biologiczne. Wzorce pokrewie stwa. Obyczaje. Wszystko, co ci przyjdzie do owy. Wypisz to w formie pyta . A potem zindeksujemy je. - Zindeksujecie moje pytania? - Tym si zajmujemy: czytamy ró ne rzeczy i my limy o innych, które mog by jako powi zane. I
czymy je. Nie mówimy, co oznacza dany zwi zek, ale wiemy, e co
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
oznacza, e istnieje. Nie podajemy odpowiedzi, Leyelu, ale je li zbadasz nasz indeks, mo e ci pomóc co wymy li . Rozumiesz, o co mi chodzi? - Nigdy o tym nie my la em. S dzisz, e kilku indekserów znalaz oby woln chwil ? - Nie kilku. My wszyscy. - To absurd, Deet. Nigdy bym o to nie poprosi . - Ja poprosz . Nikt nas tu nie nadzoruje, Leyelu. Nie wype niamy norm. Nasza praca polega na czytaniu i my leniu. Zwykle realizujemy tu kilkaset projektów równocze nie, ale przez jeden dzie mo emy wszyscy popracowa nad tym samym dokumentem. - Szkoda czasu. I tak nic nie mog publikowa . - Nie musisz nic publikowa , Leyelu. Nie rozumiesz? Nikt oprócz nas nie wie, co tu robimy. Mo emy przyj musi nawet wej
twoje pytania jako niepublikowany artyku i zaj
si nim i tak. Nie
do sieci bibliotecznej.
Leyel pokr ci g ow . - A je li doprowadz mnie do rozwi zania, to co? Opublikujemy prac z dwoma setkami wspó autorów? - To b dzie twój artyku . My tylko indeksujemy, ty jeste autorem. Sam musisz dokona odpowiednich skojarze . Pozwól nam si w czy . Nagle Leyel zrozumia , dlaczego tak go namawia. W czenie go do prac biblioteki pozwoli jej wierzy , e nadal jest cz stk jego ycia. Je li stanie si cz onkiem jej nowej spo eczno ci, b dzie si czu a, jakby wcale go nie opu ci a. Nie wiedzia a, jakie to bolesne? Widzie j tutaj, szcz liw i bez niego? Przychodzi jak jeden z wielu przyjació , cho byli kiedy -przynajmniej tak s dzi - jedn niepodzieln dusz ? Jak móg by si na to zgodzi ? Ale tego pragn a. Poznawa po jej spojrzeniu, tak dziewcz cym i b agalnym, e przypomnia o mu dni, kiedy si w sobie zakochali - daleko st d, na innej planecie. Tak na niego patrzy a, kiedy t umaczy , e musi ju i . Kiedy ba a si , e mo e go straci . Czy nie pojmuje, kto tu kogo traci? Mniejsza z tym. Co z tego, e nie pojmuje? Je li ma j ucieszy jego udawanie, e jest elementem jej nowego domu, elementem tej spo eczno ci bibliotekarzy... Je li chce, eby podda prac swego ycia tej absurdalnej indeksacji... Dlaczego nie? Przecie nic na tym nie traci. A samo spisanie pyta w jakim porz dku mo e mu pomóc. Mo e zreszt Deet ma racj , a trantoria ski indeks wska e drog do rozwi zania problemu pocz tku. Je li b dzie tu przychodzi , mo e nadal pozostanie drobn cz stk jej ycia. Nie jak w ma
stwie, naturalnie. Ale skoro to niemo liwe, przynajmniej b dzie j widywa i dzi ki
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
temu zostanie sob , cz owiekiem, jakim si sta , poniewa kocha j przez lata. - Zgoda - rzek . - Spisz wszystko i przynios . - Naprawd uwa am, e mo emy ci pomóc. - Owszem - przyzna z wi ksz pewno ci , ni naprawd odczuwa . - Mo e. Ruszy do drzwi. - Musisz ju i ? Przytakn . - Jeste pewien, e znajdziesz drog ? - Chyba e pokoje si przesun y. -Nie, tylko noc ... - W takim razie na pewno nie zab dz . Zrobi krok w jej stron i zrezygnowa . - Co? - zdziwi a si . -Nic. - Oj. - Zrobi a zawiedzion min . - My la am, e chcesz mnie poca owa na do widzenia. Wyd a wargi jak trzylatka. Za mia si . I poca owa j - jak trzylatek. Potem wyszed . Zastanawia si przez dwa dni.
egna j rankiem, potem próbowa czyta , ogl da
widy, cokolwiek. Na niczym nie potrafi skupi uwagi. Chodzi na spacery. Raz nawet wyprawi si na powierzchni zobaczy niebo - by a noc i a g sto od gwiazd. Nic. W jednym z programów zobaczy krótk scen z pó pustynnej planety. Ros a tam dziwna ro lina, która usycha a po osi gni ciu dojrza
ci, p ka a u korzenia, a wiatr porywa j i niós w dal,
rozrzucaj c nasiona. Przez chwil Leyel czu niezwyk
wspólnot z ro lin tocz
si po
pustyni. Mo e sam te tak usch em i mkn po ja owej ziemi? Ale nie, wiedzia , e to nieprawda; w ro linie pozosta o do
ycia, by rozrzuca nasiona. Leyel nie mia ju nasion.
Te rozrzuci ju lata temu. Trzeciego ranka przyjrza si swemu odbiciu w lustrze parskn gorzkim miechem. - Czy tak czuj si ludzie, zanim pope ni samobójstwo? - zapyta na g os. Oczywi cie, e nie. Wiedzia , e to tylko melodramatyczne gesty. Nie mia ochoty umiera . Ale zaraz przysz o mu do g owy, e je li to poczucie bezu yteczno ci b dzie trwa o, je li nie znajdzie czego , co go zajmie, to równie dobrze mo e umrze . Poniewa
yj c b dzie
ju tylko ogrzewa w asne ubranie. Usiad przed skryptorem i zacz spisywa pytania. Pod ka dym dodawa wyja nienie, jak bada t kwesti i dlaczego nie doprowadzi a go do rozwi zania problemu pocz tku. Pojawia y si
wtedy nowe pytania... Tak, mia
racj . Sam proces porz dkowania
bezowocnych bada sprawi , e odpowiedzi wyda y si kusz co bliskie. To niez e wiczenie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nawet je li nie znajdzie rozwi zania, lista pyta
mo e pomóc komu
posiadaj cemu
sprawniejszy umys - lub wi cej informacji - za dekady, stulecia czy tysi clecia. Deet wróci a i po
a si , a Leyel wci
reszty, i stara a si nie przeszkadza . Zauwa
pisa . Wiedzia a, kiedy jest zaj ty bez
j i zrozumia , e omija go z daleka. A potem
wróci do skryptora. Nast pnego ranka obudzi a si i znalaz a go w le
ku, w ubraniu. W drzwiach sypialni
a osobista kapsu a listowa - Leyel zako czy spis pyta . Deet podnios a go i zabra a do
biblioteki. - Jego pytania wcale nie s akademickie, Deet. - Mówi am, e nie b
.
- Hari mia racj . Chocia wydaje si dyletantem, przy ca ym swoim maj tku i lekcewa eniu uniwersytetów, jest cz owiekiem wielkiego rozumu. - Czy Druga Fundacja skorzysta, je li znajdzie rozwi zanie swojego problemu? - Nie wiem, Deet. Hari by wró bit . Mo na przyj , e ludzko
osi gn a ju
cz owiecze stwo, wi c nie musimy zaczyna ca ego procesu od pocz tku. - Tak s dzisz? - A co? Powinni my znale
niezamieszkan
planet , umie ci
na niej grup
noworodków, pozwoli im dorasta jak zwierz ta, a potem wróci za tysi c lat i spróbowa zmieni ich z powrotem w ludzi? - Mam lepszy pomys . We my dziesi
tysi cy zamieszkanych wiatów pe nych ludzi
yj cych jak zwierz ta, zawsze g odnych, ch tnych do u ycia z bów i pazurów. Odrzyjmy ich z pozorów cywilizacji i poka my, czym s naprawd . A kiedy ju zobacz siebie wyra nie, wró my i nauczmy ich, jak by lud mi, ale tym razem naprawd , nie tylko przejawia skrawki i przeb yski cz owiecze stwa. - Dobrze. Tak zróbmy. - Wiedzia am, e mnie zrozumiesz. - Niech tylko twój m
odkryje, na czym polega ta sztuczka. Wtedy b dziemy mia y
ca y czas wszech wiata, eby j przygotowa i wykona . Gdy indeks by gotowy, Deet rano przyprowadzi a Leyela do biblioteki. Nie zabra a go do Indeksacji, ale usadowi a w osobnym pokoju studyjnym wy
onym ekranami widów.
Nie sprawia y wra enia okien wychodz cych na zewn trz, ale pokrywa y ca e ciany, od pod ogi po sufit, i wydawa o si , e stoi na wysokim szczycie ponad ziemi , bez cian ani nawet por czy chroni cej przed upadkiem. Kiedy si rozejrza , zaczyna odczuwa zawroty owy. Jedynie drzwi rozbija y iluzj . Przez chwil
chcia prosi
o inny pokój, ale
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przypomnia sobie Indeksacj i zrozumia , e b dzie lepiej pracowa , je li on tak e poczuje si nieco wytr cony z równowagi. Z pocz tku indeksy wydawa y si oczywiste. Wywo stron swojej listy pyta i zacz
na ekran lektora pierwsz
czyta . Lektor ledzi ruch renic, wi c kiedy tylko Leyel
ej przygl da si jakiemu s owu, w przestrzeni obok strony zaczyna y si pojawia odniesienia. Spogl da na jedno z nich; je li okaza o si
nieciekawe albo oczywiste,
przechodzi do nast pnego, a pierwsze odsuwa o si do ty u, nadal dost pne, gdyby jednak zmieni zdanie i chcia do niego wróci . Je li uzna odno nik za interesuj cy, to po dotarciu do ostatniej linii wy wietlonego na ekranie fragmentu, rozrasta si do pe nej strony i zas ania g ówny tekst. Potem, je li nowy materia tak e by indeksowany, wywo ywa nowe odniesienia, prowadz c coraz dalej od oryginalnego dokumentu, a wreszcie Leyel postanawia wróci i podj
lektur w miejscu,
gdzie j przerwa . Jak dot d, znalaz tylko tyle, ile móg by si spodziewa po ka dym indeksie. Dopiero kiedy posuwa si
dalej w lekturze w asnych pyta , zaczyna sobie u wiadamia
jego
dziwactwa. Zwykle odno niki indeksu powi zane by y z kluczowymi s owami, kiedy wi c chcia o si
chwil
pomy le , bez wywo ywania masy niechcianych odwo
, nale
o
zatrzyma wzrok na s owach-wype niaczach, pustych frazach typu “gdyby to by o wszystko, co..." Ka dy, kto cz sto czyta indeksowane teksty, szybko uczy si tej sztuczki i korzysta z niej tak cz sto, e stawa a si odruchem. Ale tutaj, kiedy Leyel patrzy na tak pust fraz , odno niki nadal si pojawia y. W dodatku nie mia y wyra nego zwi zku z tekstem, by y raczej przewrotne, komiczne czy ótliwe. Na przyk ad, przerwa czytanie swojej argumentacji, e archeologiczne poszukiwania “prymitywno ci" nie pomog rozwi za kwestii pocz tku, poniewa wszystkie kultury “prymitywne" s jedynie skutkiem upadku kultury lotów kosmicznych. Napisa tam zdanie: “Ca y ten prymitywizm jest u yteczny jedynie dlatego, e przewiduje, czym mo emy si sta , je li nie b dziemy ostro ni i nie zachowamy naszych kruchych zwi zków z cywilizacj ". Z przyzwyczajenia zatrzyma spojrzenie na pustych s owach “czym mo emy si sta , je li". Nikt nie móg zaindeksowa takiej frazy. Ale oni tak. Pojawi o si kilka odno ników. Zamiast wi c zastanawia si dalej, zwróci uwag na to, co indekserzy skojarzyli z t absurdaln fraz . Jednym z odniesie by a dziecinna wyliczanka, któr zna kiedy , cho dawno zd zapomnie : Ene due du o rakiet, Korb kr
, ósme takie, Raz w góreus, raz w dó eus B c!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dlaczego indekser do czy co takiego? Pierwszy obraz, jaki pojawi si w pami ci Leyela, to on i kilkoro dzieci s
by, trzymaj cy si za r ce i chodz cy w ko o. Kiedy
dochodzili do ostatniej linijki, wszyscy rzucali si na ziemi i miali jak zwariowani. Gra, któr tylko ma e dzieci mog uzna za zabawn . Poniewa przez chwil wpatrywa si w wierszyk, tekst przesun
si na g ówn cz
ekranu i pojawi y si nowe odno niki. Jednym z nich by naukowy artyku o ewolucji wierszyka. Autor sugerowa , e wyliczanka mog a powsta w okresie pierwszych lotów kosmicznych na planecie pocz tku, kiedy rakiet u ywano do ucieczki ze studni grawitacyjnej planety. Czy dlatego po czono ten wierszyk z jego tekstem? Poniewa wi za si z planet pocz tku? Nie, to zbyt oczywiste. Kolejny artyku okaza si bardziej pomocny. Autor odrzuca ide pierwszych lotów kosmicznych, poniewa najwcze niejsze wersje wierszyka w ogóle nie zawiera y s owa “rakiety". Najstarsza zapisana wersja brzmia a: Ene due rikefake Korba borba ósme take. Deus deus kosmadeus Baks! Jak wida , pisa autor, by y to g ównie nonsensowne s owa. Pó niejsze wersje powsta y, gdy dzieci próbowa y nada im sens. Leyelowi przysz o do g owy, e mo e dlatego indekser po czy wierszyk ze zdaniem - poniewa kiedy by nonsensowny, a my próbowali my nada mu sens. Czy to komentarz do ca ych poszukiwa
pocz tku? Czy indekser uzna ,
e s
bezu yteczne? Nie - wierszyk po czono z pust fraz “czym mo emy si sta , je li". Mo e indekser chcia powiedzie , e istoty ludzkie s jak ta wyliczanka, e nasze ycie nie ma sensu, tylko my upieramy si go szuka . Czy Deet nie mówi a czego podobnego, gdy kiedy dyskutowali o roli opowie ci w formowaniu spo eczno ci? Wszech wiat opiera si przyczynowo ci, powiedzia a, ale ludzka inteligencja jej po da. Dlatego opowiadamy historie: eby narzuci zwi zki przyczynowe nie powi zanym wydarzeniom wokó nas. To dotyczy równie nas, prawda? Nasze ycie jest nonsensem, ale narzucamy na nie opowie ci, uk adamy nasze wspomnienia w
cuchy przyczynowo-skutkowe, zmuszaj c je
do zdradzania znacze , nawet je li ich nie maj . Potem bierzemy sum naszych opowie ci i nazywamy “sob ". Ten wierszyk demonstruje ca y proces - od losowo ci do znaczenia. Potem wierzymy, e te znaczenia s “prawdziwe". Ale wszystkie nasze dzieci w jaki sposób zgodzi y si na now wersj wyliczanki. Oko o roku 2000 IG istnia a ju tylko ostatnia, aktualna wersja, która nie zmieni a si do dzisiaj. Jak to mo liwe,
e dzieci ze wszystkich planet uzgodni y t
wersj ? Jak
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozprzestrzeni a si zmiana? Czy mo e dziesi
tysi cy dzieci na dziesi ciu tysi cach planet
wymy li o te same poprawki? Musia y by podawane z ust do ust. Jaki dzieciak dokona gdzie kilku zmian i jego wersja si rozpowszechni a. Po kilku latach u ywa y jej wszystkie dzieci z s siedztwa, potem wszystkie w ca ym mie cie, na ca ej planecie. Dzia o si to szybko, poniewa dzieci ca generacja yje tylko kilka lat. Siedmiolatki mog y uwa
now wersj za art, ale powtarza y
tak cz sto, e pi ciolatki uzna y j za prawdziw . A po kilku latach w ród dzieci nie pozosta ju nikt, kto by pami ta oryginalny wierszyk. Tysi c lat to do , eby rozpowszechni a si nowa wersja. Albo eby dosz o do kolizji pi ciu czy dziesi ciu nowych wersji, które zla y si i powróci y - zmienione - na planety, które ju raz lub dwa razy zmienia y s owa. My
c o tych s owach, Leyel przywo
w wyobra ni obraz sieci dzieci, powi zanych
ze sob ni mi wierszyka, rozci gaj cej si z planety na planet przez ca e Imperium, a potem wstecz przez czas, od jednej generacji do poprzedniej - trójwymiarowy splot, wi
cy
wszystkie dzieci od samego pocz tku. Ale kiedy dorós , wyrywa si z sieci wierszyka. Ju nie s ysza s ów “Ene due du o rakiet" i nie chwyta za r ce dzieci stoj cych obok. Nie by ju elementem pie ni. Ale jego dzieci tak. A potem wnuki. Wszystkie chwyta y si za r ce, zmienia y si z kr gu do kr gu - niesko czony ludzki
cuch si gaj cy do dawno zapomnianego rytua u na
jednej z planet ludzko ci - mo e, mo e na samej planecie pocz tku. Wizja by a tak wyra na, tak poch aniaj ca, e kiedy w ko cu znów zauwa
ekran
lektora, odebra to jak nag e przebudzenie. Musia si wyprostowa i oddycha p ytko, dopóki si nie uspokoi , dopóki serce nie zacz o bi wolniej. Znalaz fragment rozwi zania, chocia
jeszcze go nie rozumia . Splot
wszystkie dzieci jest elementem tego, co czyni nas lud mi, chocia Leyel wci
cz cy
nie wiedzia ,
dlaczego. Niezwyk e, przewrotne indeksowanie frazy bez znaczenia sk oni o go do nowego spojrzenia na problem. To nie znaczy, e uniwersalna kultura dzieci jest nowym pomys em. Po prostu dot d nie przypuszcza nawet, e mo e mie co wspólnego z kwesti pocz tku. Co mia na my li indekser, kiedy do cza t wyliczank ? Czy tak e dostrzeg wizj ? Mo e, ale raczej nie. Zapewne fraza o stawaniu si wywo
a u indeksera skojarzenie
z wysi kiem - jak przy kr ceniu korb . A mo e tylko ogólna my l o ludzko ci si gaj cej gwiazd przypomnia a, e wierszyk mówi o rakietach wznosz cych si z planety pocz tku, a potem opadaj cej na nowe wiaty. Kto mo e wiedzie , co wierszyk oznacza dla indeksera? Kto zgadnie, dlaczego zosta po czony z tym w
nie zdaniem?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Leyel poj
nagle, e wyobra a sobie Deet dokonuj
tego konkretnego skojarzenia.
Nie mia powodów, by wierzy , e to jej dzie o, ale dla niego by a uosobieniem wszystkich indekserów. Przy czy a si do nich, sta a si jedn z nich, kiedy wi c przeprowadzano indeksacj , by a jej cz ci . To w
nie oznacza przynale no
do spo eczno ci - ca a praca
jest w pewnym stopniu twoja. Deet by a cz ci wszystkiego, co zrobili indekserzy, a zatem Deet to zrobi a. I znowu wyobrazi sobie sie , ale tym razem by a to sie topologicznie niemo liwa, skr cona w sobie tak, e cho by trzyma w d oni dowoln cz stk brzegu, trzyma ca y brzeg i rodek tak e. By a jedno ci , a ka dy fragment zawiera w sobie ca
.
Ale je li wizja jest prawdziwa, to kiedy Deet przy czy a si
do spo eczno ci
bibliotekarzy, Leyel przy czy si tak e, poniewa zawiera a go w sobie. Przychodz c tutaj, wcale go nie opuszcza a. Wplot a go w now sie , wi c zamiast co traci , jedynie zyskiwa . By tego cz ci , poniewa ona by a, wi c gdyby j straci , to tylko dlatego, e j odepchn . Zas oni d
mi oczy. W jaki sposób niezborne my li o problemie pocz tku
doprowadzi y go do rozwa
o w asnym ma
stwie? Ju wierzy , e zbli a si do pe ni
zrozumienia, kiedy nagle powróci do w asnych k opotów. Usun
wszystkie odniesienia do “Ene due du o rakiet" i “Ene due rike fake" czy jak
to brzmia o, po czym wróci do oryginalnego dokumentu, próbuj c skupi
my li na
zasadniczym temacie. Przegrywa jednak t bitw . Nie potrafi si oprze kusz cemu wyzwaniu indeksu. Powinien czyta o u ywaniu narz dzi i techniki, o tym e nie mo e to by linia graniczna mi dzy cz owiekiem a zwierz ciem, poniewa istniej zwierz ta, które wytwarzaj narz dzia i ucz inne, jak z nich korzysta . I nagle indeks podsuwa mu opowie
grozy o cz owieku, który zapragn
by
najwi kszym geniuszem wszystkich czasów i s dzi , e jedynie godziny tracone na sen nie pozwalaj mu osi gn Dzia
po danej wielko ci. Wynalaz wi c maszyn , która spa a za niego.
a doskonale, dopóki nie u wiadomi sobie, e maszyna ma równie wszystkie jego sny.
Za da , eby mu je opowiedzia a. Maszyna zacz a przekazywa
najwspanialsze, najbardziej b yskotliwe idee, jakie
móg sobie wyobrazi - o wiele m drzejsze, ni cz owiek ów wymy la na jawie. Wzi
wi c
otek i rozbi maszyn , by odzyska swoje sny. Ale chocia znowu móg sypia , nie zdo osi gn
tej jasno ci my li, jak posiada a maszyna. Oczywi cie, nie móg opublikowa tego, co pisa a maszyna - to nie do pomy lenia, by
produkt maszyny przedstawia jako dzie o cz owieka. Kiedy umar w rozpaczy, inni znale li
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
maszynowe wydruki i uznali, e ów cz owiek napisa to wszystko i ukry . Opublikowali teksty i wszyscy uznali go za najwi kszego geniusza w historii ludzko ci. Opowie
t
powszechnie uznawano za obscenicznie przera aj
wyst powa a w niej maszyna kradn ca cz
, poniewa
umys u cz owieka i wykorzystuj ca j , by go
zniszczy . Typowy motyw. Ale dlaczego indekser odwo
si
do niej w dyskusji o
wytwarzaniu narz dzi? Leyel zastanowi si i uzna , e opowie
sama w sobie jest rodzajem narz dzia. Tak
samo jak maszyna, zbudowana przez cz owieka, o którym mówi. Opowiadaj cy przekaza w tej historii swoje sny, a kiedy ludzie s uchali jej lub czytali, te sny, a raczej koszmary, pozostawa y im w pami ci. Pozostawa y ostre i wyra ne, straszne i rzeczywiste. Gdyby stara si przekaza im te same prawdy bezpo rednio, nie w formie opowie ci, uznaliby, e jego idee s g upie i nieistotne. Leyel przypomnia sobie s owa Deet, jak to ludzie absorbuj opowie ci w asnej spo eczno ci, przerabiaj je na swoj mod
i wykorzystuj dla tworzenia w asnej duchowej
autobiografii. Pami taj , jak robili to, co bohaterowie opowie ci, i nadal odgrywaj w yciu postacie bohaterów, a je li im si
nie udaje, przynajmniej oceniaj
si
wed ug norm
ustalonych przez bohaterów. Opowie ci staj si ludzkim sumieniem albo zwierciad em. I znowu, jak ju wiele razy, przerwa te rozmy lania z d próbuj c wypchn
mi przyci ni tymi do oczu,
- lub opanowa - wizje sieci i zwierciade , wiatów i atomów, a kiedy
wreszcie otworzy oczy, zobaczy siedz ce przed nim Deet i Zay. Nie - pochylaj ce si nad nim. Le
na niskim
ku, a one kl cza y obok.
- Jestem chory? - zapyta . - Mam nadziej ,
e nie - odpar a Deet. - Znalaz
my ci
na pod odze. Jeste
wyczerpany, Leyelu. Mówi am ci: musisz co je , musisz normalnie sypia . Nie jeste ju ody i nie mo esz tak du o pracowa . - Dopiero zacz em. Zay roze mia a si . - Pos uchaj go tylko, Deet. Mówi am, e go to wci gn o i nie wie nawet, jaki dzi dzie . - Siedzisz tu od trzech tygodni, Leyelu. Przez ostatni tydzie nie wraca domu. Przynosi am ci jedzenie, ale nie chcia zapomina
o ich obecno ci. Odp ywa
przyprowadzi am.
nawet do
je . Ludzie mówili do ciebie, a ty
w co w rodzaju... transu. Leyelu,
uj , e ci tu
uj , e zaproponowa am ci indeksacj ...
- Nie! - krzykn . Usiad z wysi kiem. Z pocz tku Deet próbowa a u powrotem, powtarzaj c, e musi wypocz . To Zay pomog a mu usi
.
go z
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Pozwól mu mówi - powiedzia a. - To, e jeste jego on , nie oznacza jeszcze, e mo esz go uciszy . - Indeks jest naprawd cudowny - o wiadczy Leyel. - Jak tunel, który otworzy si w b mojego w asnego umys u. Ci gle widz
wiat o tu poza zasi giem, a potem budz si i
znowu jestem na wierzcho ku sam, je li nie liczy stronic w lektorze. Ci gle je trac ... - Nie, Leyelu, to my ci tracimy. Indeks ci zatruwa, odbiera ci dusz ... - Nie artuj, Deet. To ty mi go zaproponowa
i mia
racj . Indeks ci gle mnie
zaskakuje, zmusza do my lenia na nowe sposoby. Ju znalaz em niektóre odpowiedzi. - Odpowiedzi? - spyta a Zay. - Nie wiem, czy potrafi to wyt umaczy . Co czyni nas lud mi. To ma zwi zek ze spo eczno ciami, opowie ciami i narz dziami, i... ma zwi zek z tob i ze mn , Deet. - Mam nadziej , e jeste my lud mi - odpar a. Przekomarza a si , ale te zach ca a, by mówi dalej. - Przez wiele lat yli my razem i stworzyli my spo eczno ... Najpierw z dzie mi, dopóki nie odesz y, a potem my sami. Ale jeste my jak zwierz ta. - Tylko czasami. - To znaczy jak zwierz ta stadne, jak szczepy ma p naczelnych czy dowolna inna spo eczno , spajana jedynie rytua ami i wzorcami chwili bie cej. Mamy swoje przyzwyczajenia, swoje obyczaje. Swój prywatny j zyk s ów i gestów, swoje ta ce, wszystko to, co mo e posiada stado g si albo rój pszczó . - Bardzo prymitywne. - Tak. Ale to prawda, rozumiesz? To spo eczno , która ginie z ka dym pokoleniem. Kiedy umrzemy, Deet, wszystko to zniknie. Inni ludzie b
zawiera ma
stwa, ale nikt z
nich nie zapami ta naszych ta ców, pie ni, j zyka i... - Nasze dzieci b
je zna y.
- Nie. O to mi w
nie chodzi. Zna y nas, my
nie nale
y do spo eczno ci naszego ma
Dlatego w
nawet, e wci
stwa. Nikt nie nale
nas znaj , ale nigdy
. Nikt nie móg nale
.
nie, kiedy pomy la em, e opuszczasz mnie dla tej...
- Kiedy pomy la
, e ci ...
- Cicho, Deet - przerwa a jej Zay. - Niech sobie gada. - Kiedy pomy la em, e mnie opuszczasz, czu em si jak umar y, jakbym straci wszystko... Bo je li przesta
by
cz ci
naszego ma
stwa, nie pozosta o ju
nic.
Rozumiesz? - Nie rozumiem, jaki to ma zwi zek z pocz tkiem cz owieka, Leyelu. Wiem tylko, e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nigdy bym ci nie opu ci a i nie mog uwierzy , e przysz o ci do g owy... - Nie przeszkadzaj mu, Deet. - To dzieci. Wszystkie dzieci. Bawi si w “Ene due du o rakiet", potem dorastaj ! przestaj si bawi , wi c konkretna spo eczno istnieje, ale inne dzieci wci
tych pi ciorga czy sze ciorga dzieci ju nie
wykonuj ten taniec. Recytuj ten wierszyk. Od dziesi ciu
tysi cy lat! - To czyni nas lud mi? Dziecinne wyliczanki? - S cz ci tej samej spo eczno ci! I miej po czenia mi dzy nimi poprzez pustk mi dzygwiezdnej przestrzeni; one wci tysi cy lat, dziesi
pozostaj jako tymi samymi dzie mi. Dziesi
tysi cy planet, kwintyliony dzieci, a wszystkie znaj ten wierszyk,
wszystkie wykonuj taniec. Opowie
i rytua ... one nie gin ze szczepem, nie zatrzymuj si
na granicy. Dzieci, które nigdy nie spotka y si twarz w twarz, które yj tak daleko od siebie, e wiat o jednej gwiazdy wci
jeszcze nie dotar o do drugiej, nale
do tej samej
spo eczno ci. Jeste my lud mi, poniewa pokonali my przestrze i czas. Pokonali my barier wiecznej ignorancji pomi dzy jednym cz owiekiem a drugim. Znale li my sposób przelania moich wspomnie do twojego umys u, a twoich do mojego. - Przecie odrzuci
ju te idee, Leyelu. J zyk, spo eczno
i...
- Nie! Nie tylko j zyk, nie tylko stada szympansów popiskuj cych do siebie. Historie, definiuj ce spo eczno
epickie opowie ci, mity ucz ce nas, jak funkcjonuje
wiat...
Wykorzystujemy je, by tworzy siebie nawzajem. Stali my si innym gatunkiem, stali my si lud mi, bo znale li my sposób wyd
enia ci y poza macic , sposób obdarowania ka dego
dziecka dziesi tkami tysi cy rodziców, którzy nigdy si nie spotkali. Leyel zamilk , pochwycony w pu apk niemo no ci znalezienia odpowiednich s ów. Nie potrafi przekaza tego, co widzia w my lach. Je li do tej pory nie zrozumia y, nigdy tego nie pojm . - Tak - stwierdzi a Zay. - My Leyel westchn i po
, e indeksacja twojego tekstu by a dobrym pomys em.
si na wznak.
- Nie warto by o próbowa . - Wr cz przeciwnie. Uda o ci si . Deet pokr ci a g ow . Leyel wiedzia , dlaczego - próbowa a da Zay znak, e nie powinna uspokaja Leyela pochwa ami. - Nie uciszaj mnie, Deet. Wiem, co mówi . Mo e nie znam Leyela tak dobrze, jak ty, ale umiem rozpozna prawd , kiedy j us ysz . W pewnym sensie, przypuszczam, Hari rozpoznawa j instynktownie. Dlatego upiera si przy tych dziecinnych holonagraniach,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zmuszaj c nieszcz snych mieszka ców Terminusa, eby co kilka lat znosili jego przemowy. W ten sposób nadal ich tworzy, pozostaje ywy w ród nich. Dzi ki temu maj wra enie, e ich ycie ma jaki cel poza nimi samymi. Historia mityczna i epicka równocze nie... Wszyscy oni nosz w sobie cz stk Hariego Seldona, tak jak dzieci a do grobu nosz w sobie cz stk rodziców. Z pocz tku Leyel zrozumia tylko, e Hari Seldon pochwali by jego przemy lenia o pocz tku cz owieka. Potem u wiadomi sobie, e w s owach Zay by o co wi cej ni tylko pochwa a. - Zna
Hariego Seldona?
- Troch - potwierdzi a Zay. - Albo mu powiesz, albo nic nie mów - wtr ci a Deet. - Nie mo esz doprowadzi go tak daleko i zostawi . - Zna am Hariego tak, jak ty znasz Deet - powiedzia a Zay. - Nie - zaprotestowa Leyel. - Wspomnia by o tobie. - Doprawdy? Nigdy nie mówi o swoich studentach. - Mia tysi ce studentów. - Wiem, Leyelu. Widzia am, jak wype niaj sale wyk adowe i s uchaj drobnych odprysków psychohistorii, których naucza . Ale potem odchodzi do biblioteki, do pokoju, gdzie bezpieczni nigdy nie zagl daj , gdzie móg mówi to, czego bezpieczni nigdy nie us yszeli. Tam naucza swoich prawdziwych studentów. To jedyne miejsce, gdzie nauka psychohistorii wci
yje, gdzie pomys y Deet na temat formowania spo eczno ci znajduj
zastosowanie, gdzie twoja wizja pocz tku cz owiecze stwa b dzie kszta towa a nasze obliczenia przez najbli szy tysi c lat. Leyel s ucha w oszo omieniu. - W Bibliotece Imperialnej? Hari mia swoj uczelni w bibliotece? - A gdzie indziej? W ko cu musia nas zostawi , kiedy nadszed czas, by publicznie og osi przepowiednie upadku Imperium. Wtedy bezpieczni zacz li obserwowa
go na
powa nie, a e nie chcia pozwoli , by nas wykryli, nigdy ju tu nie powróci . To najstraszniejsze, co nam si przydarzy o. Jakby umar dla nas, d ugie lata przed mierci cia a. By cz ci
nas, Leyelu, tak jak ty i Deet jeste cie cz stkami siebie nawzajem. Ona wie.
Przy czy a si do nas przed jego odej ciem. To go zabola o. Tak wielka tajemnica, a on nie zosta dopuszczony. - Dlaczego Deet, a nie ja? - Nie rozumiesz, Leyelu? Najwa niejsze by o przetrwanie naszej ma ej spo eczno ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dopóki by nas nale
Leyelem Forsk , w adc jednej z najwi kszych fortun Imperium, nie mog
do
. Sprowokowa by zbyt wiele komentarzy, ci gn by na nas uwag . Deet mog a
przyj , poniewa przewodnicz cy Chen nie dba o to, co robi. Nigdy powa nie nie traktowa ma onek. To jeden z dowodów, e jest g upcem. - Ale Hari zawsze planowa , e zostaniesz jednym z nas - wtr ci a Deet. - Najbardziej si obawia , e rozgniewasz si i si
do czysz do Pierwszej Fundacji. Twoj rol widzia w
naszej. W Drugiej Fundacji. Leyel przypomnia sobie swoj ostatni rozmow z Harim. Nie pami ta : czy Hari kiedykolwiek go ok ama ? Powiedzia , e Deet nie mo e lecie na Terminusa, ale teraz s owa te nabra y ca kiem innego znaczenia. Chytry lis! Ani razu nie sk ama , ale te nie powiedzia prawdy. - Nie by o to atwe - podj a Zay. - Musieli my zach ci ci do sprowokowania Chena. Nie za bardzo, eby nie kaza ci uwi zi albo zabi , ale dostatecznie, eby odebra ci maj tek i zapomnia o tobie. - Wy to sprawili cie? - Nie, nie, Leyelu. To i tak by si sta o, poniewa jeste , kim jeste , a Chen te jest tym, kim jest. Istnia y jednak ró ne mo liwo ci, pomi dzy zam czeniem na mier ciebie i Deet z jednej strony a z drugiej tob spiskuj cym z Romem, by zabi Chena i przej
w adz
w Imperium. Ka de z tych ekstremów uniemo liwi oby ci uczestnictwo w Drugiej Fundacji. Hari by przekonany, podobnie jak Deet i ja, e twoje miejsce jest mi dzy nami. Nie w ród umar ych. Nie w polityce. Tutaj. To oburzaj ce, e kto podejmowa za niego takie decyzje, nawet go nie uprzedzaj c. Jak Deet mog a tak d ugo trzyma to w tajemnicy? A jednak wyra nie mieli racj . Gdyby Hari powiedzia mu o tej Drugiej Fundacji, Leyel by by ch tny - by by dumny, mog c si do niej przy czy . Ale nie móg si dowiedzie , nie móg tu trafi , dopóki Chen nie przesta uwa
go za zagro enie. - Dlaczego s dzisz, e Chen kiedy o mnie zapomni? - Ju o tobie zapomnia , na pewno. Szczerze mówi c, wydaje mi si , e dzisiaj
zapomni o wszystkim, co wiedzia . - Nie rozumiem. - Jak my lisz, dlaczego rozmawiamy tak otwarcie akurat dzisiaj, kiedy tak d ugo zachowywali my milczenie? Przecie nie jeste my w Indeksacji. Leyel poczu zimny dreszcz strachu. - Mog nas us ysze ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Gdyby s uchali. Jednak w tej chwili bezpieczni s zbyt zaj ci udzielaniem Romowi Divartowi pomocy w zyskaniu pe nej w adzy nad Komisj Bezpiecze stwa Publicznego. A je li nawet Chen nie trafi ju do komory radiacyjnej, wkrótce to nast pi. Leyel nie móg si pohamowa - wie ci by y nazbyt wspania e. Zeskoczy z
ka i
niemal skaka z rado ci. - Rom to zrobi ! Po tylu latach zrzuci tego starego paj ka! - To wa niejsze ni tylko sprawiedliwo
i zemsta - o wiadczy a Zay. - Jeste my
przekonani, e znaczna liczba gubernatorów, prefektów i dowódców wojskowych nie uzna nowego przywództwa Komisji Bezpiecze stwa Publicznego. Reszt
ycia zajmie Romowi
Divartowi walka z buntownikami. Aby skupi swoje si y blisko Trantora, w obronie przed najgro niejszymi przeciwnikami i pretendentami, przyzna bezprecedensowe swobody i autonomi wielu, bardzo wielu wiatom peryferyjnym. Praktycznie rzecz bior c, wiaty zewn trzne przestan by cz ci Imperium. W adza imperialna zostawi je w spokoju, a ich podatki nie b
sp ywa na Trantor. Imperium nie jest ju Galaktyczne. Dzisiejsza mier
przewodnicz cego Chena oznacza pocz tek ko ca Imperium, chocia nikt prócz nas nie dostrze e tego przez najbli sze dekady czy nawet stulecia. - Tak niedawno zmar Hari, a jego przepowiednie ju zaczynaj si sprawdza . - To nie by zwyk y przypadek - wyja ni a Zay. - Jeden z naszych agentów zdo wp yn
na Chena, eby z misj odebrania ci maj tku wys
osobi cie Roma Divarta. To
przepe ni o czar i sk oni o Roma do puczu. Chen upad by albo umar i tak, niezale nie od naszych dzia
, w ci gu najbli szego pó tora roku. Ale przyznaj , e z pewn satysfakcj
wykorzystali my
mier
Hariego jako zapalnik, który obali go troch
wcze niej i w
okoliczno ciach, które doprowadzi y ci do biblioteki. - To by a tak e próba - doda a Deet. - Szukamy sposobów wp ywania na pojedyncze osoby tak,
eby o tym nie wiedzia y. Takie dzia ania s
niesystematyczne, chocia
wci
bardzo prymitywne i
w tym przypadku wp ywali my na Chena skutecznie. Nie
mieli my wyj cia. Stawk by o twoje ycie, a tak e szansa, e si do nas przy czysz. - Czuj si jak marionetka - mrukn Leyel. - Chen by marionetk - odpar a Zay. - Ty by
nagrod .
- To przecie bzdura - stwierdzi a Deet. - Hari ci kocha . Ja ci kocham. Jeste wielkim cz owiekiem. Druga Fundacja musia a ci pozyska . Wszystko, co mówi broni
, czego
przez ca e ycie, dowodzi o jasno, e pragniesz uczestniczy w naszej pracy. Mam
racj ? - Tak - przyzna Leyel. I roze mia si . - Ten indeks...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Co w tym miesznego? - zdziwi a si Zay, troch ura ona. -Ci ko nad nim pracowali my. - I by cudowny, niezwyk y, hipnotyczny. Potrafili cie zebra tych wszystkich ludzi i po czy ich, jakby byli jednym umys em, intuicyjnie o wiele m drzejszym ni ktokolwiek inny w pojedynk . Naj ci lej zunifikowana, najpot niejsza ludzka spo eczno historii. Je li nasza zdolno
w ca ej
opowiadania czyni nas lud mi, to mo e umiej tno
indeksowania czyni nas czym wi cej. Deet poklepa a d
Zay.
- Nie zwracaj na niego uwagi. Przejawia szale czy entuzjazm neofity. Zay unios a brew. - Wci
czekam, a wyja ni, dlaczego ten indeks go roz mieszy .
- Bo przez ca y czas my la em: jak bibliotekarze mogli tego dokona ? Zwykli bibliotekarze! A teraz dowiaduj si , e ci bibliotekarze to wybrani studenci Hariego Seldona. Moje pytania indeksowali psychohistorycy! - Nie wy cznie. Wi kszo
z nas jest rzeczywi cie bibliotekarzami. Albo
mechanikami, stra nikami czy czymkolwiek jeszcze. Psychologowie i psychohistorycy to niewielka stru ka w strumieniu biblioteki. Z pocz tku uznawano ich za obcych. Badaczy. ytkowników biblioteki, nie jej pracowników. Tym w
nie zajmowa a si Deet przez
ostatnie lata: próbowa a zwi za nas razem w jedn spo eczno . Ona tak e przyby a tu jako badacz, pami tasz? A teraz sprawi a, e lojalno innych zwi zków. Ca
tych ludzi wobec biblioteki jest silniejsza od
dzia a znakomicie. Przekonasz si , Leyelu. Deet to czarodziejka.
- Wszyscy tworzymy razem - powiedzia a Deet. - Pomocne jest to, e te kilkaset osób, które chc po czy w jedno , tak dobrze zna i rozumie ludzki umys . Wiedz , co robi , i atwiaj mi to. Nie odnios am jeszcze pe nego sukcesu. W najbli szych latach musimy powo
grup psychologów, nauczaj
czy personelu medycznego, mieszane ma
i wprowadzaj
dzieci bibliotekarzy, mechaników
eby psychologowie nie stali si
kast
rz dz
. A potem
stwa mi dzy grupami... Mo e za sto lat powstanie prawdziwie spójna
spo eczno . Budujemy tu demokratyczne miasto-pa stwo, nie wy. dzia uniwersytecki ani klub towarzyski. Leyel my la o czym innym. To nie do zniesienia, e setki ludzi zna y prac Hariego, ale on nie. - Musisz mnie nauczy - za da . - Wszystkiego, czego nauczy ci Hari, wszystkiego, co przede mn ukry ... - Z czasem oczywi cie, Leyelu - zgodzi a si Zay. - Ale w tej chwili ciekawsze jest to,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
czego ty mo esz nas nauczy . Jestem pewna, e ju w tej chwili kr y po bibliotece zapis twoich s ów po przebudzeniu. - By y nagrywane? - Nie mieli my pewno ci, czy lada moment nie wpadniesz w katatoni . Nie masz poj cia, jak si o ciebie martwi
my. Oczywi cie, e nagrali my wszystko. To mog y by
twoje ostatnie s owa. - Nie b
. Wcale nie czuj si zm czony.
- W takim razie nie jeste tak inteligentny, jak mi si wydawa o. Masz niebezpiecznie os abiony organizm. Straszliwie siebie traktowa przez kilka dni nie zbli
. Nie jeste ju m ody i nalegam, eby
si do lektora.
- A co, jeste moim lekarzem? - Leyelu... - Deet dotkn a jego ramienia, jak zawsze, kiedy chcia a go uspokoi . Badali ci ju lekarze. I musisz zda sobie spraw : Zay jest Pierwszym Mówc . - To znaczy dowódc ? - To nie Imperium - odpar a Zay. - A ja nie jestem Chenem. By Pierwszym Mówc oznacza,
e pierwsza zabieram g os, kiedy spotykamy si
razem. A potem, na ko cu,
podsumowuj , co zosta o powiedziane, i og aszam decyzj grupy. - To prawda - zapewni a Deet. - Wszyscy uwa aj , e powiniene odpocz . - Wszyscy o mnie wiedz ? - Naturalnie. Po mierci Hariego jeste najbardziej oryginalnym my licielem, jaki nam pozosta . Potrzebujemy ci , wi c naturalnie martwimy si o ciebie. Poza tym Deet tak bardzo ci kocha, a my tak bardzo kochamy Deet, a wydaje nam si , e te jeste my troch w tobie zakochani. Roze mia a si , po niej Leyel, a potem Deet. Leyel zauwa
jednak, e kiedy zapyta ,
czy wszyscy o nim wiedz , Zay wyja ni a, e martwi si o niego i e go kochaj . Dopiero teraz u wiadomi sobie, e odpowiedzia a mu na pytanie, które naprawd chcia zada . - A kiedy b dziesz wraca do zdrowia - podj a Zay - Indeksacja zajmie si twoj now teori ... - To nie teoria, to tylko sugestia, my l... - ...i kilku psychohistoryków. Zobaczymy, czy mo na j
skwantyfikowa , mo e
poprzez wariacj wzorów, jakie wykorzystywali my przy prawach rozwoju spo eczno ci Deet. Mo e uda si nam zamieni studia pocz tku w prawdziw nauk . - Mo e - zgodzi si Leyel. - Nie masz nic przeciwko temu?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie jestem pewien. Przede wszystkim jestem podniecony, ale te z y, e zostaj na boku. A przede wszystkim... czuj ulg . - To dobrze. Wpad
w beznadziejne bagno. Praca b dzie sz a ci lepiej, je li na
zawsze pozostaniesz wytr cony z równowagi. Zay odprowadzi a go do
ka, pomog a si u
Leyel nie wiedzia , co ma mówi . Trzyma j tylko za r
i wysz a. Sam na sam z Deet, i patrzy jej w twarz. Serce
przepe nia y mu uczucia, których nie umia ubra w s owa. Wie ci o bizantyjskich planach Hariego, o Drugiej Fundacji psychohistoryków, o Romie Divarcie przejmuj cym rz dy zamgli y si gdzie w tle. Najwa niejsza by a r ka Deet w jego d oni, jej oczy wpatrzone w niego, jej serce, umys , dusza tak ci le zwi zane z jego, e nie wiedzia i nie dba , gdzie sam si ko czy i zaczyna Deet. Jak móg sobie cho by wyobra
, e chce go porzuci ? Przez lata ma
stwa
stwarzali siebie nawzajem. Deet by a najwspanialszym osi gni ciem jego ycia, a on jej najcenniejszym dzie em. Jeste my dla siebie rodzicami i dzie mi. Mo emy dokona wielkich rzeczy, które przetrwaj
w tej spo eczno ci, w bibliotece, w Drugiej Fundacji. Ale
najwi kszym z naszych dzie jest to, które zginie wraz z nami, i nikt inny si o nim nie dowie, poniewa
wszyscy na zawsze pozostan
na zewn trz. Nie potrafimy nawet im tego
wyt umaczy . Nie znaj j zyka, który pozwoli by zrozumie . Tym j zykiem mo emy mówi tylko do siebie nawzajem.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
POS OWIE
TYSI C MIERCI Moje wczesne opowiadania zyska y mi s aw okrutnika. Zapami ta em jedno zdanie z recenzji w Locusie: “Czytanie Carda to jak zabawa w kosi-kosi- apci pattycake z ma pirani ". Taki komentarz, cho elegancko napisany, troch mnie zmartwi . Najwyra niej moje teksty sprawia y wra enie, e s bardziej krwawe ni innych pisarzy; a przecie nigdy nie by o to moj intencj . Jestem cz owiekiem od urodzenia przeciwnym przemocy i chyba nigdy nie uderzy em nikogo w gniewie; w szkole, kiedy kroi a si bójka i nie mog em uciec, zwykle stara em si wy ga . Nigdy nie dr czy em zwierz t. Nie lubi bólu. Wi c dlaczego pisz opowiadania, po których doros ym m czyznom robi si s abo? Opowiadanie Tysi c mierci powsta o razem z drugim (chodzi mi o Kingsmeat), które najbardziej przyczyni y si do zyskania tej reputacji. Jest to jedyne moje opowiadanie tak obrzydliwe, e ona nie mo e go sko czy ; o ile wiem, nie przeczyta a go do dzisiaj, A jednak nadal nie widz sposobu, eby napisa je inaczej. Jest to opowiadanie o niezgodzie. Przyczyn jego powstania sta si cytat z A Man for All Seasons Roberta Bolta, który zapami ta em w takiej postaci: “Nie czyni z ego, nie my ego, a je li to nie wystarczy, eby utrzyma cz owieka przy yciu, wtedy naprawd t skni , aby nie
". S takie chwile, gdy rz d, aby zachowa w adz , wymaga, by pewni ludzie
za amali si publicznie. Ich niezgoda z wol rz du stale dodaje si y wrogom pa stwa. Mo na tu pomy le o Nelsonie Mandeli, który - aby wyj
na wolno
- musia tylko podpisa
wiadczenie, w którym rezygnuje z przemocy jako rodka walki o spraw swojego ludu. Przychodzi te do g owy pi kne zdanie z filmu Gandhi (który nie powsta jeszcze, gdy pisa em to opowiadanie, chocia ten cytat niemal doskonale oddaje jego sens): “Mog mnie zabi . Ale co na tym zyskaj ? Moje martwe cia o. Ale nie moje pos usze stwo". Si a biernego oporu wobec rz du, który mo e kara nawet mierci , w ko cu obala w adz tego rz du. W Tysi cu
mierci zrobi em to, co zwykle robi satyryczna science fiction -
wymy li em spo ecze stwo, które podkre la problem. W tym przypadku chodzi o o w adz pa stwa, w adz wymierzanie kar dla kontroli zachowa ludzi. Moje a je li brzmia o “A je li rz d mo e nie tylko zagrozi , e ci zabije, ale naprawd ci zabi raz, drugi, trzeci, a w ko cu uzyska potrzebne wyznanie?" Mechanizm by do
prosty. Ju wcze niej wymy li em
narkotyk somec i dla potrzeb mojego cyklu Worthing Chronicie ukrad em od innych pisarzy pomys nagrywania stanu mózgu. Wa ne by o skupienie si w punkcie, gdzie ten przymus
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
za amuje si w ko cu i rozbija o ska
prawdy. Rz d zabija bohatera, próbuj c go z ama tak,
aby w ko cu wyzna swoje grzechy i za wiadczy o s uszno ci dzia
rz du. Problem w tym,
e rz d ocenia jego wyznania, ustalaj c jednocze nie zbyt wysokie normy, których bohater nie mo e spe ni . Nie wystarczy, eby z
zeznanie - ludzie musz mu uwierzy . I do tego
nie bohater nie jest zdolny: do wiarygodnego wyznania. Sam sobie nie wierzy, nie wierzy te nikt z pozosta ych. Tego przymusu nie mo na pokona . Mo na uzyska pos usze stwo zastraszonych ludzi, ale nie mo na uzyska wiary. Serce jest niezdobyt twierdz . Wi c powiedzcie mi prosz , jak mog em opowiedzie t histori , nie zmuszaj c was, czytelników, do uwierzenia w mier bohatera? Musicie prze pe ni zrozumie
niemo no
jaki cie cierpienia, aby w
wyznania. Je eli opowiadanie wyda wam si
niezno ne,
pami tajcie, e wi cej mierci ni jemu, i straszniejszych, zadano w podobnej walce w wiecie rzeczywistym. Dopisek: W latach siedemdziesi tych umie ci em akcj
opowiadania w Stanach
Zjednoczonych, rz dzonych przez Rosjan. Nie próbowa em przewidywa niczego, w co bym wierzy , e nast pi. Lecz stara em si umie ci opowie
o pa stwie totalitarnym w Stanach
Zjednoczonych cho by po to, eby wyda o si bli sze ameryka skim czytelnikom, którzy je li nie liczy do wiadcze Murzynów z wielu miast Po udnia - nie zdawali sobie sprawy z cierpie i grozy totalitaryzmu. Kiedy ju podj em decyzj , aby akcja rozgrywa a si tutaj, mog em wybiera : albo ukaza
Ameryk
rz dzon
przez miejscowego demagoga, albo
Ameryk rz dzon przez obcego zdobywc . Odrzuci em pierwszy pomys , gdy ostatnio klisz ameryka skich literatów sta o si udowadnianie, e jedynym zagro eniem dla Stanów Zjednoczonych s konserwatywni ekstremi ci. Wola em wi c pokaza Ameryk we w adzy najokrutniejszego i naskuteczniejszego systemu totalitarnego, jaki istnia
na Ziemi:
stalinowskiej wersji partii komunistycznej. Nie zmieni y tego faktu wydarzenia tysi c dziewi set osiemdziesi tego dziewi tego roku we wschodniej Europie. To w
nie niech
Gorbaczowa do odgrywania roli Stalina
doprowadzi a do wyzwolenia pokonanych narodów. Gdyby chcia odwo
si do karabinu
maszynowego i czo gu, tak jak jego poprzednicy, nie by oby ju Solidarno ci ani drugiej Praskiej Wiosny, nie by oby dziur w Berli skim Murze ani podziurawionego kulami cia a Ceausescu, nie by oby otwartej granicy w giersko-austriackiej. A mo e? Gorbaczow by cz owiekiem, który przeprowadzi Rosj przez moralne mielizny, ale my
, e i tak w ko cu
to wszystko by si zdarzy o, z nim albo z kim innym. Tysi c mierci to prawdziwa historia, a wykorzysta em w niej Rosjan, poniewa s ostatnim wiatowym mocarstwem, mog cym pokaza , e jest prawdziwa.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
KLA NIJ I ZA PIEWAJ W po owie lat siedemdziesi tych rozmawia em z m od kobiet , o której my la em kiedy , e jestem w niej zakochany. - Strasznie na ciebie lecia am, zanim wyjecha które dla mnie pisa potem przylecia
z misj - powiedzia a. - I te wiersze,
, gdy ci nie by o... My la am, e kiedy wrócisz, co z tego b dzie. A
z Brazylii, czeka am, czeka am, a ty nawet nie zadzwoni
.
- My la em, eby zadzwoni - odpar em. - Cz sto. - Ale nie zadzwoni
. Zniech cona do ciebie, zakocha am si w kim innym.
I to jest najzabawniejsze: nawet si
nie domy la em, co ona czuje. Jednym z
powodów, dla którego nie zadzwoni em, by a obawa, e uzna mnie za dziwaka, usi uj cego zmieni
przyja
w co
wi cej. Nastolatki potrafi
tak pokrzy owa
swoje plany,
e
umo liwiaj romantyczne tragedie. W nast pnych latach znalaz em mi
g bsz
i przywi zanie mocniejsze ni
cokolwiek, co mog em sobie wtedy wyobrazi . Ale kiedy rozwa
em ide podró y w czasie,
pomy la em o ironicznej historii dwojga ludzi zupe nie sobie nieznanych, którzy - nie wiedz c o tym - podró uj
w przesz
, by sp dzi
razem cudown
noc. Moje my li,
oczywi cie, wróci y do tej chwili bezsilnej frustracji, kiedy u wiadomi em sobie, gdyby my - ta m oda dama i ja -zachowali si troch inaczej, mogli my
e
razem. Poniewa
o wiele atwiej jest wykorzystywa prawdziwe zdarzenia, ni wymy la nowe, wykrad em ten fakt z w asnego ycia z nadziej na znalezienie tych gorzko-s odkich wspomnie , które s kluczem dla filmowych romansów.
PIESER Cyberpunk by u szczytu, gdy wraca em do domu z ArmadilloConu, konwentu science fiction w Austin, gdzie spotka em biskupa cyberpunku, Bruce'a Sterlinga. D ugo ywi em wobec tego nurtu uczucia do
ambiwalentne. Wizje cyberpunku Bruce'a Sterlinga
zafascynowa y mnie, pewnie dlatego, e on jeden mówi o science fiction w terminach, które nie by y odgrzewanym Jamesem Blishem czy Damonem Knightem ani nie zosta y wykradzione gnij cym zw okom modernizmu, które wci
cuchn pod niebo na wydzia ach
literatury ameryka skich uniwersytetów. Krótko mówi c, Sterling mia idee, nie tylko echa. Jednocze nie nie mog em pozby si pewnego wra enia niesmaku na my l o tym, co si robi pod nazw cyberpunku. William Gibson, cho ca kiem utalentowany, wydawa si pisa raz po raz t sam histori . Co wi cej, by a to wci
t sama samoobs ugowa historia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obracana na ka dym kursie pisarskim w Ameryce i przynajmniej raz na numer publikowana w ka dym pisemku literackim: cierpi cy artysta, wyalienowany ze spo ecze stwa i walcz cy, by znale
cel
ycia. Moja odpowied
jest prosta. Artysta wyalienowany ze swego
spo ecze stwa nie ma w yciu adnego celu. Przynajmniej jako artysta. Cz owiek tylko wtedy mo e
jako artysta, je li jest ci le powi zany ze spo ecze stwem, któremu prezentuje
swoj sztuk . Jednak najgorsza w cyberpunku by a p ytko sypn
tych, którzy go na ladowali. Wystarczy
troch narkotyków na sprz g mózgowo-chipowy, wymiesza z lu nymi nawi zaniami
do kontrkultury lat sze dziesi tych, do
sztuczny, afektowany j zyk i dostaniemy
cyberpunk. Mniejsza z tym, e opowiadane historie to klisze równie g upie i wtórne jak najgorsze teksty, przeciwko którym Bruce Sterling si pocz tkowo buntowa . Nawet gdyby historie by y wysoce oryginalne, stylistyczna imitacja i afektacja s przest pstwami tak ci kimi, e czyni ruch literacki godnym kary mierci. Tak wi c, b wtórno
c dzieckiem przewrotnym i z
liwym, rzuci em sobie wyzwanie: czy
cyberpunku jest ród em czy symptomem jego pustki? Czy mo na napisa dobre
opowiadanie, które wykorzystuje wszystkie cyberpunkowe klisze? Sprz g mózgowo-chipowy, podrabiany slang, prochy, kontrkultura... Czy ja, porz dny mormo ski ch opiec, który obserwowa lata sze dziesi te z odwrotnego ko ca lornetki, potrafi napisa przekonuj ce opowiadanie w tym stylu, a tak e opowiedzie histori , która mnie osobi cie usatysfakcjonuje jako dobre opowiadanie? Jedno by o pewne: nie mog em na ladowa cudzych pomys ów. To tylko j zyk, styl chcia em imitowa , musia em wi c naruszy w asne przyzwyczajenia i zacz
nie od fabu y,
lecz od g osu. Od monologu. Pierwsze dwa akapity Piesera to pierwsze dwa, jakie napisa em, ciwie ju w takiej formie, jakie s teraz. Fabu a przysz a pó niej, kiedy mia em ju w miar dobrze ustalony g os i posta narratora. Sko czy em tekst wkrótce po powrocie do domu i wys em do Gardnera Dozois w Asimovie. Spodziewa em si , e je odrzuc . Wyobra
em sobie Gardnera, jak zataczaj c si
ze miechu wchodzi do holu Davis Publications, krztusi si i dusi, trzymaj c mój maszynopis jak worek p on cego nawozu. “Patrzcie tylko, teraz Card próbuje pisa cyberpunk". Zamiast tego Gardner przys
mi umow . Troch zepsu tym moje plany; chcia em wykorzysta
opowiadanie podczas warsztatów w Sycamore Hill tego lata, a poniewa zosta o sprzedane, nie mog em tego zrobi . W rezultacie podczas warsztatów napisa em nowel Pageant Wagon, wi c tak zupe nie nie przegra em. Tymczasem jednak Gardner nie opublikowa Piesera. Trzyma go dwa i pó roku,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zanim wys em li cik przypominaj cy, e nasza umowa dobiega ko ca i je li nie zamierzaj drukowa mojego opowiadania, to chc je z powrotem, eby sprzeda komu innemu. Wtedy jakby nagle sobie o nim przypomnieli i wstawili do numeru w ostatniej chwili, ebym zd do czy je do tej ksi ki. W pewnym jednak sensie Gardner zrobi mi przys ug
- by
mo e celowo.
Zatrzymuj c opowiadanie na tak d ugo, sprawi , e Pieser wyszed drukiem ju po szczytowej fali na ladownictw cyberpunku. Opowiadanie nie zosta o tak wyra nie uznane za wtórne. I wprawdzie z pozoru nie by o “typowym Cardem", mog o jednak by odebrane jako moje dzie o, a nie blada imitacja Gibsona. I tak zaoszcz dzono mi losu zaprezentowania si tak nie, jak - powiedzmy - Barbra Streisand piewaj ca disco z Bee Gees.
STARAMY SI TEGO NIE OKAZYWA Przez krótki czas ulubion restauracj moj i Kristine w Salt Lake City by Savoy, restauracja jakoby angielska, która jednak serwowa a znakomite jedzenie. Sprowadzali my tam przyjació , chodzili my sami, robili my wszystko, eby im si uda o. W dodatku zawsze by tam t ok. W sze
miesi cy pó niej w
ciciele zwin li interes.
Takie rzeczy zdarzaj si bez przerwy. Programy telewizyjne, które lubi , s skazane na spadni cie z ramówki. Autorzy, których kocham, przestaj pisa ksi ki, jakie kocha em. (Dalej, Mortimer i Rendell! Dla Rumpole'a i Wexforda przyszli cie na wiat! Co do ciebie, Gregory McDoladzie, pisz Fletchera albo gi !) Trendy w science fiction i fantasy, które podziwiam, szybko si ko cz ; te, od których dostaj md
ci, trzymaj si jak hemoroidy. Z
tego czy innego powodu, wiat realny nie chce odzwierciedla moich gustów. St d wzi o si to opowiadanie. Niestety, nie potrafi em wznie
si ponad jego
ród o. Od tego czasu nauczy em si , e nie powinienem pisa opowiada startuj cych od pojedynczego pomys u, a raczej czeka na drugi, nie zwi zany z pierwszym, tak eby z ich zetkni cia powsta o co naprawd
ywego. W rezultacie opowiadanie jest obci one kl tw
wi kszo ci tekstów science fiction - mówi raczej o idei ni o postaciach, co oznacza, e jest w ko cowym efekcie do zapomnienia. To jednak nie znaczy,
e jest bez warto ci. Mam
nadziej , e przyjemnie wam by o przeczyta je raz. Nic nie zyskacie, czytaj c je po raz drugi. Po pierwszej lekturze otrzymali cie ju wszystko, co mo e wam ofiarowa .
GENOTOPIA Jim Baen napisa kiedy do magazynu Galaxy artyku wst pny, w którym wzywa pisarzy science fiction, aby przestali pisa o tych samych znanych “przysz
ciach" i spojrzeli
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na to, czym nauka zajmuje si teraz. Gdzie na przyk ad s opowiadania przewiduj ce skutki obecnych bada nad rekombinacjami DNA? Pracowa em wtedy w magazynie The Ensign, wi c Jay, Lane i ja uznali my to za osobiste wyzwanie. Naturalnie, zgodnie z tradycj
m odych pisarzy SF, mechanicznie
wzi em pomys manipulacji genetycznych (jako grzeczny ch opczyk czyta em Scientific American, wi c mog em ca kiem nieg upio to wymy li ), doprowadzi em go do ekstremum i doda em stereotypow fabu
o dwóch narodach zaj tych walk na mier i ycie. W dodatku
jeden z nich nie zdaje sobie sprawy, e ten drugi ju dawno nie istnieje, a prawdziwa walka toczy si
teraz przeciwko wiatu, który zniszczyli. My
“przesta my nara
,
e jako polemika na temat
nasz planet ", opowiadanie nadal pe ni swoj rol . Jako literatura jest
jednak wyra nie dzie em mojej m odo ci. Temat rekombinacji DNA zosta opisany przez ten czas o wiele lepiej, zarówno w moich w asnych opowie ciach (Glizdawce, Mówca Umar ych), jak i pracach pisarzy, którzy oddali mu wi ksz sprawiedliwo my
(w szczególno ci
tu o wspania ych dokonaniach Octavii Butier: Dawn, Adulthood Rites i Imago). Je li
chcecie dowodu, e by a to tylko niedojrza a, m odzie cza próba science fiction, wystarczy popatrze na oryginalny tytu - I Put My Blue Genes on - marna gra s ów z zabawnej, ale upiej piosenki, napisanej - o ile pami tam - do reklamy d insów. Dzisiaj jednak dostrzegam,
e pewne moje pó niejsze zainteresowania s
ju
widoczne w Genotopii. Przede wszystkim wys em w kosmos Brazylijczyków. Nie by em pierwszym, który tego dokona , ale niew tpliwie jest to moja pierwsza wiadoma próba pokazania ameryka skim pisarzom SF,
e przysz
Ameryki. W science fiction przed pierwsz wojn
prawdopodobnie nie nale y do
wiatow w kosmos zawsze latali Francuzi
i Anglicy. Teraz, w wiecie postimperialnym, uwa amy to za do boko wierz ,
dziwaczn ide . Osobi cie
e za pi dziesi t lat pomys , by Amerykanie prowadzili
wiat
dok dkolwiek, wyda si równie anachroniczny. Tylko ci z nas, którzy wy
w przestrze
Brazylijczyków, Tajów, Chi czyków i Meksykanów, b
si
mogli uwa
za ludzi
przewiduj cych. Oczywi cie, mog si myli w tej szczególnej przepowiedni, jak g osz . Jest jednak i inny powód, by otworzy science fiction dla innych kultur - taki, e science fiction to jedyny trwa y wk ad Ameryki w literatur . Na ka dym innym polu jeste my wtórni do... no, mo e nie do g bi, poniewa na tych polach nie mamy adnej g bi. Nikt w innych krajach nie próbuje pisa westernów, nikt w Rosji, Niemczech czy Japonii nie ogl da si na Updike'a czy Bellowa, eby nauczyli go pisa “powa
" beletrystyk . Maj ju tradycje literackie starsze i
lepsze od naszych tak zwanych szczytowych osi gni . Ale w science fiction wszyscy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ogl daj si na nas. Tak e chc tworzy fantastyk , poniewa wszyscy, którzy j czytaj , we wszystkich krajach, widz w niej literatur mo liwo ci, literatur niezwyk
ci. To jedyny
istniej cy gatunek, który pozwala pisarzowi tworzy satyr , nie rozpoznawan natychmiast jako satyra, tworzy powie
metafizyczn , nie uznawan
za filozoficzny czy religijny
prozelityzm. Krótko mówi c, jest to najbardziej swobodna, najbardziej otwarta literatura dnia dzisiejszego, i jedyna, której inni pisarze ucz
si
g ównie i przede wszystkim od
Amerykanów. Dlaczego zatem autorzy science fiction z uporem opisuj wy cznie ameryka sk przysz
? Nasza publiczno
si ga szerzej ni ten kontynent. Istniej kraje, gdzie nasze
owa traktuj z wi ksz powag ni tutaj. Je li naprawd zmieni
chcemy naszym pisarstwem
wiat - a nie umiem wymy li innego powodu, by w ogóle dotyka piórem papieru -
to powinni my przemawia do wiata. A jedyny sposób, by pokaza
wiatu, e do niego
mówimy, to umie ci ich - obywateli innych krajów - w naszych przysz si inaczej to jakby ich spoliczkowa , jakby powiedzie : “Widzia em przysz by o". No có , ja te widzia em przysz
ciach. Zachowa i was tam nie
, i oni tam s - w wielkiej liczbie, z wielk pot
.I
chc , eby mój g os sta si jednym z tych, których s uchali w drodze na szczyt. W Genotopii zrobi em pierwszy krok na tej drodze.
W PSIEJ BUDZIE (Z JAYEM A. PARRYM) Co by by o, gdyby obcy przybyli do nas nie w obcym kszta cie? Gdyby przybyli w postaci, któr ju znamy, o której s dzimy ju , e rozumiemy? Jay Parry i ja rozwa ali my pomys innego rozegrania tej historii - z obcymi pojawiaj cymi si w postaci jakiej uciskanej mniejszo ci, na przyk ad Indian albo Murzynów. Jednak problemy wówczas wydawa y si nie do pokonania - w szczególno ci problemy polityczne. Dla bia ego pisarza wielk sztuk jest próba wyra enia punktu widzenia Czarnych bez wpadania w polityczn
niepoprawno .
My la em wtedy, e o pewnych sprawach mog w imieniu Czarnych mówi czarni pisarze, ale nie biali, których przekaz by by le zrozumiany. W ci gu lat, jakie min y, przekona em si , e pisarz dowolnej rasy, p ci czy religii mo e pisa o ka dej innej rasie, p ci i religii; musi tylko: 1. Dok adnie przestudiowa temat, eby nie zrobi z siebie durnia. 2. Przekaza prawd tak, jak sam j widzi, nie obra aj c ani nie pogardzaj c adn grup . 3. Mie skór tak grub , eby pogodzi si ze mierci tysi ca ostrzy, czekaj niezale nie od tego, jak dobrze zrealizuje punkty l i 2.
go
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Troch nie miali, Jay i ja opracowali my fabu , wykorzystuj c zwierz ta równie mocno zakorzenione w naszych uprzedzeniach jak dowolna grupa ludzka. Wierne, kochane psy. Najlepsi przyjaciele cz owieka. Osi gn li my takie same potencjalne mo liwo ci: Brzemi Bia ego Cz owieka, pogardliwa sympatia (kilku moich najlepszych przyjació jest psami), a przede wszystkim sztywna determinacja, by utrzyma je na dotychczasowych miejscach.
ORIGINISTA W mojej rubryce recenzji w The Magazine of Fantasy and Science Fiction napisa em kiedy diatryb pot piaj autorów zmienia
cz st w latach osiemdziesi tych mod , by prywatne wiaty
w wiaty firmowe, ogólnodost pne, po których mog
buszowa
inni
pisarze. Wszystko to zacz o si od Star Treka i nie by o adnym wielkim spiskiem. Byli sobie, widzicie, fani Star Treka, zniecierpliwieni tym,
e Paramount zaniedbuje ich
bohaterów. Zacz li wi c pisa w asne opowiadania o za odze statku “Enterprise" (w pewnym sensie by o to wyj tkowo adekwatne: scenariusze i wykonawstwo w oryginalnym serialu przypomina o czyj
produkcj gara ow , wi c czemu by nie kontynuowa tej tradycji?).
Legenda g osi, e Paramount zamierza najpierw ich zaskar
. Ale szybko przysz o im do
owy, e mo na zrobi pieni dze na publikacji nie sfilmowanych opowiastek o Kirku, Spocku i innych cz onkach za ogi Dyli ansu w ród tanich mi dzyplanetarnych dekoracji. Mieli racj co do liczby czytelników i liczby dolarów. I tak narodzi si nowy przemys : science fiction pisana w cudzym, mamie sobie wyobra anym, ale z pasj studiowanym universum. Przypuszczam,
e to by o nieuniknione. Wydawcy, którzy nie zarabiali tych
startrekowych dolarów, musieli spróbowa zamieni inne sprawnie wyobra one przysz
ci w
równie lukratywne przedsi wzi cia, w których dzie o jednego pisarza jest równie dobre jak innych. Pod koniec lat osiemdziesi tych pojawi y si liczne powie ci umieszczone “w wiecie ....", gdzie terminuj cy autorzy, cz sto nie maj cy poj cia o wewn trznej prawdzie, jaka sk oni a Starego Mistrza do stworzenia danego wiata, umieszczali w nim akcj swoich opowie ci. W rezultacie powstawa y teksty, z których nikt nie by dumny i których nikt nie pami ta . Niewypowiedzianym (mam nadziej ) za tytu ów serii by o: Czytelnicy nie zauwa wi kszo ró nic
eniem wszystkich tych
wiatów jako
ró nicy. Ale wydawcy przekonali si ,
e
czytelników science fiction - w przeciwie stwie do publiczno ci Star Treka - widzi i przejmuje si
ni . Czytelnicy science fiction przywi zani s
do autorów.
Prawdziwi czytelnicy science fiction nie chc czyta powie ci Johna Varleya o Diunie, Lisy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Goldstein o Lensmanie czy Hwarda Waldropa o Pernie (osobi cie z rozkosz przeczyta bym powie
Howarda Waldropa o Pernie, ale nie z powodów, jakimi chcia bym si chwali ). Dlatego te sformu owa em w swojej rubryce pewne prawo: Pisarze nie powinni
marnowa czasu ani talentu, próbuj c opowiada historie dziej ce si w cudzym universum. Co wi cej, znani autorzy nie powinni - udost pniaj c swoje wiaty - wspó dzia
w marno-
waniu talentu m odszych twórców. Gdy tylko mój artyku trafi do druku, Martin Harry Greenberg wspomnia mi, e przygotowuje antologi Asimova, ksi
upami tniaj
pi dziesi
rocznic
pracy twórczej Isaaca
zatytu owan Foundation's Friends. Dla tej jednej antologii dr Asimov
pozwoli uczestnikom przedsi wzi cia napisa opowiadania umiejscowione w jego ci le powi zanych fikcyjnych wiatach, z wykorzystaniem stworzonych przez niego postaci. Naprawd mogli my pisa o trzech prawach robotyki, pozytronowych mózgach i Susan Calvin. Mogli my pisa o Fundacji, wykorzystuj c Hariego Seldona, Trantora, Terminusa i Mu a. I nagle znów mia em szesna cie lat i przypomnia em sobie histori , któr tak strasznie chcia em przeczyta , ale Asimov nigdy jej nie napisa - histori powstania Drugiej Fundacji w bibliotece na Trantorze. Czy zapomnia em,
e w
nie po wsze czasy zakaza em udost pniania swoich
wiatów? Nie. Po prostu tkwi we mnie przewrotne przekonanie, e kiedy tylko kto ustali jakie prawo, prawo to powinno by z amane - nawet je li ja sam jestem prawodawc . Dlatego napisa em Originist jako ho d, a mo e i uzupe nienie arcydzie a Asimova. Nie znaczy to,
e opisane przeze mnie prawo uwa am za nies uszne. Wr cz
przeciwnie, jestem do niego absolutnie przekonany. Tyle e - jak wi kszo omin , je li cz owiek w
praw - mo na je
y w to dostatecznie wiele pracy. Wypo yczone wiaty zwykle nie
odnosz sukcesu, poniewa m odzi pisarze na ogó nie rozumiej dobrze orygina u, nie wiedz , co w nim jest takiego, e opowiadania pierwszego autora jako si udaj , a tak e nie czuj si wystarczaj co odpowiedziami, by w tych okoliczno ciach da z siebie wszystko. Có , w swojej arogancji uzna em, e dostatecznie dobrze znam universum Fundacji - nie w trywialnych szczegó ach, ale w ca
ciowym zasi gu opowie ci, w tym, co ona znaczy
(owszem, czyta em Decline and Fali, ale to nie jest fundament Fundacji). Zdawa o mi si tak e, e wiem, na czym polega urok tych opowie ci: na rozkoszy odkrycia, e niewa ne, ile zas on si zerwie, nigdy nie dotrze si do tej ostatniej, nigdy nie odkryje si prawdziwego cz owieka za Asimovskim Ozem. Zawsze istniej plany ukryte pod planami, przyczyny ukryte pod wiarygodnymi przyczynami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I wreszcie mia em w asn histori do opowiedzenia. Spróbowa em ju czego w jej stylu we fragmencie powie ci, która mia a nosi tytu Genesis - by mo e jeszcze j napisz . Chcia em w niej pokaza granic mi dzy cz owiekiem a zwierz ciem, dok adny przecinek w interpunkcyjnym modelu ewolucji, znacz cy przej cie od nieludzkiego do ludzkiego. Dla mnie granic t jest uniwersalne ludzkie powtarzanie opowie ci - to w spo eczno ci, to przechowuje ludzk
to samo
po
nie
mierci i okre la j
czy ze sob w
yciu. Bez
opowie ci nie jeste my lud mi; z nimi jeste my. Ale Genesis okaza a si niemo liwa do napisania, po cz ci dlatego, e aby zrobi to jak nale y, powinienem odwiedzi Kaszmir i Etiopi - miejsca ostatnio niezbyt bezpieczne. Ale podobne tematy mog em rozwin
- cho z wi kszego dystansu - w opowiadaniu
Originista. Co wi cej, zbli on kwesti poruszy w Fundacji sam Asimov - przedstawi posta , badaj
biblioteki w poszukiwaniu planety, na której wzi a pocz tek ludzka rasa.
Uda o mi si podj
czysto Asimovski temat - daremno
wtórnych studiów - i po czy go z
asn kwesti - fundamentaln rol opowie ci w kszta towaniu indywiduów i spo eczno ci. Posun em si nawet dalej w uczynieniu z Originisty prawdziwej opowie ci ze wiata Fundacji - wykorzysta em form , jak Asimov udoskonali , a której sam nigdy nie u ywa em: to historia, w której nic si w
ciwie nie dzieje oprócz dialogów. Asimovowi udaje si to
dzi ki przenikliwej wyrazisto ci jego prozy i wysublimowanej inteligencji pomys ów czytelnik nigdy si nie nudzi, s uchaj c, jak jego postacie dyskutuj o ideach, poniewa nie traci w tku, a idee warte s wys uchania. Wyzwanie polega o na tym, eby jak najbardziej zbli
si do niego wyrazisto ci ; mog em tylko mie nadziej , e inni uznaj moje idee za
równie interesuj ce, jak ja idee Asimova. I chocia wiedzia em, e Originista nigdy nie zostanie uznany za samodzielny tekst, em w niego tyle pracy i uczucia, co w pe
powie . W
ciwie udowodni em w asne
prawo - napisa em opowiadanie kosztem czysto Cardowskiej powie ci, która prawdopodobnie nigdy nie powstanie. My
jednak, e warto by o - jeden raz. Po cz ci dla wykazania, e
mo na to zrobi dobrze (je li w istocie zrobi em to dobrze), a po cz ci dlatego, e jestem dumny z samego opowiadania - z jego powstania, z tego, co mówi, i dlatego, e jest ho dem dla pisarza, którego uwa am za najlepszego ameryka skiego prozaika naszych czasów, bez adnych wyj tków.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c