MIKE GAYLE Dusza towarzystwa Tytuł oryginału: The Life and Soul of the Party Z języka angielskiego przełożyła Monika Wiśniewska Dziewczynom. Za wszyst...
11 downloads
22 Views
1MB Size
MIKE GAYLE Dusza towarzystwa Tytuł oryginału: The Life and Soul of the Party Z języka angielskiego przełożyła Monika Wiśniewska
R T L Dziewczynom. Za wszystko.
T L
R
Parapetówka Melissy i Bille'go
WRZESIEŃ 2006 ROKU
MELISSA
T L
R
Było wczesne piątkowe popołudnie. Leżeliśmy z Billym w łóżku, każde zajęte swoimi sprawami, to znaczy Billy, który ze względu na przygotowania do wieczornej imprezy wziął specjalnie dzień wolnego, wciąż smacznie spał, a ja, ciesząc się, że na studiach mam jeszcze wolne, wściekle notowałam sprawy, które należało załatwić. Na liście było już chyba wszystko, od zaproszenia znajomych do rozmrożenia czekoladowych eklerków. Zapisałam każdą drobnostkę: otwieracze do butelek, korkociągi, woreczki do lodu, poprzestawiać meble, sprawdzić raz jeszcze listę gości, pożyczyć lokówka od Vicky. Najbardziej jednak cieszył mnie punkt pierwszy na liście: powiedzieć Billy'emu, że go kocham, gdy tylko się obudzi. Wychodząc do łazienki, słyszałam, jak cicho pochrapuje w poduszkę. Wzięłam prysznic, ubrałam się i pół godziny później wróciłam do sypialni. Zdziwiłam się, zastawszy go obudzonego i zaczytanego w moim magazynie plotkarskim „Grazia". - Cześć, piękna - przywitał mnie znad gazety. Przeciągnął się i ziewnął. Przespałem coś ważnego? - A jeśli nawet, to co?
- To i tak niewiele już chyba na to poradzę. Co się stało, to się nie odstanie, prawda? - Rozłożył szeroko ramiona. - A tymczasem może by mnie wreszcie panna Vickery uraczyła porannym całusem? Podeszłam do łóżka i obdarzyłam go długim, niespiesznym pocałunkiem, po czym podniosłam notatnik ze stolika. - Kocham cię, wiesz? - powiedziałam, wyrywając dwie pierwsze kartki i podając je Billy'emu. - Zobacz, mam to nawet na liście. Zerknął na kartki. - To mnie akurat nie cieszy. Musisz sobie zapisywać, żeby pamiętać, że mnie kochasz?
Billy uważnie przejrzał listę.
R
- Nie, muszę tylko zapisywać, aby pamiętać, żeby ci o tym mówić, a to wielka różnica.
T L
- Co mają oznaczać gwiazdki?
- Sprawy, którymi ty się zajmiesz, kiedy ja wyskoczę do sklepu. - Czy życie z tobą już zawsze będzie tak wyglądać? Człowiek ledwie budzi się ze spokojnego snu, a tu czeka na niego lista dwudziestu zadań do wykonania. Kim ja niby jestem? Twoim osobistym niewolnikiem? Kiwnęłam głową z poważną miną. - Ależ kochanie, wszystko miałeś czarno na białym w umowie! Chyba że zapomniałeś przeczytać tego, co napisano małym drukiem? Na te słowa rzucił się w moją stronę i już po chwili turlaliśmy się po łóżku. Nasz stały scenariusz kanapowych przepychanek zakładał, że Billy zawsze dawał mi na chwilę przejąć kontrolę, po czym rozkładał mnie na łopatki, dręcząc dmuchaniem w ucho, którego - o czym doskonale wiedział - serdecznie nie znosiłam. Tego typu zabawy siłą rzeczy kończyły się na
całowaniu, gdy jednak spróbował zedrzeć ze mnie T-shirt, zerwałam się na równe nogi. - Słuchaj - tłumaczyłam, śmiejąc się i odganiając jego ręce. - Zakupy same się nie zrobią. Zanim zdążył się podnieść z łóżka, byłam już w przedpokoju. - Kocham cię! - krzyknęłam jeszcze, zbiegając po schodach. - W razie czego dzwoń. Na zewnątrz było chłodno i padał deszcz - listopadowa pogoda w połowie sierpnia. Szkoda, bo można by urządzić imprezę w ogrodzie. Rozłożyłam parasol i ruszyłam przed siebie.
T L
R
Gdy dotarłam do sklepu Somerfield na Wilbra-ham Road, deszcz zdążył już trochę zelżeć. Złożyłam parasol i zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu drobnych na wózek. Kiedy znalazłszy wreszcie monetę, siłowałam się, żeby wcisnąć ją w przeznaczone dla niej miejsce, w torebce rozdzwoniła się komórka. Byłam pewna, że to Billy, któremu przypomniało się, co jeszcze trzeba kupić. Imię Chrisa na wyświetlaczu zupełnie mnie zaskoczyło. Domyślając się, że dzwoni, żeby się - jak zawsze - ze mną podrażnić, przezornie warknęłam do słuchawki: - Nawet się nie waż mówić, że dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że nie będzie cię na imprezie. Mój dowcip nie zadziałał. Po drugiej stronie panowała cisza. Chris odezwał się dopiero po dłuższej chwili: - Słuchaj, Mel, mam naprawdę złe wieści. - Co się stało? Ale nic z Vicky? Z maleństwem wszystko w porządku? - Nie, nie chodzi o nią. Chodzi o Paula. Właśnie dzwoniła do mnie mama Hannah. Był wypadek na południowym odcinku autostrady M6. Sześć osób
nie żyje, w tym Paul. On nie żyje, Mel. Zupełnie to do mnie nie dociera, ale on nie żyje.
T L
R
W chwili, gdy Chris wybuchnął płaczem, poczułam, że nogi mam jak z waty, całym moim ciałem wstrząsają dreszcze, a wokół żołądka zaciska się metalowa pętla. Próbowałam to powstrzymać, obronić się przed tym, ale byłam tylko w stanie wydać z siebie jakieś nieludzkie dźwięki. Upadając na podłogę, poczułam krew sączącą się z kolan i wsiąkającą w dżinsowy materiał. Wokół mnie zapanowało ogromne poruszenie - ludzie pomagali mi na powrót stanąć na nogi i z paniką w głosie dopytywali, czy dobrze się czuję. Ale choć bardzo się starałam wyartykułować w odpowiedzi przynajmniej kilka słów, nie mogłam wydobyć z siebie nic oprócz niekontrolowanego wrzasku. Krzyczałam tak i krzyczałam, nie potrafiąc przestać.
T L
R
Dziewięć miesięcy wcześniej Impreza sylwestrowa Eda i Sharon
GRUDZIEŃ 2005 ROKU
MELISSA
T L
R
Witam, jestem Melissa... Melissa Vickery i opowiem wam swoją historię... Nie, wróć! Źle. To nie jest tak naprawdę „moja" historia, ale „nasza" historia. Moja i moich przyjaciół: Vicky i Chrisa, brata Chrisa - Coopera - i jego dziewczyny Laury, Hannah (dziewczyny, która wkroczyła w sam środek tego okropnego bałaganu, jakim jest nasze życie, zupełnie nie z własnej winy) i Billy'ego (chłopaka, który wkroczył w ten sam bałagan również zupełnie nie z własnej winy). I oczywiście jest to historia Paula, przyjaciela, którego nie ma już wśród nas. O czym jeszcze jest ta historia? Myślę, że tak naprawdę jest to opowieść o miłości i dorastaniu, o roku z naszego życia, podczas którego wszyscy popełniliśmy wiele błędów, ale także dużo poświęciliśmy, żeby je naprawić. A ujmując rzecz bardziej ogólnie - o tym, że zdarzają się w życiu takie momenty, kiedy całkowicie się gubimy, kiedy wszyscy zdają się widzieć jakiś sens życia, oprócz nas. O decyzjach, które podejmujemy: tych dobrych... i tych złych. O ludziach, których nazywamy rodziną, choć nie łączą nas ani więzy krwi, ani nazwisko. O tych wspaniałych chwilach, którymi nagle obdarowuje nas los i które chcielibyśmy zatrzymać na zawsze. Jest to historia o trudnej do opisania rozpaczy. . . i o tych momentach, gdy z ogromnym bólem dostrzegamy, jak niewiele czasu nam dano i jak często żałujemy, że nie powiedzieliśmy najbliższym, jak bardzo ich kochamy i ile
dla nas znaczą. Ale przede wszystkim jest to opowieść o imprezach, które dają przyjaciołom okazję, żeby się spotkać i nie myśleć o niczym innym poza dobrą zabawą.
T L
R
Sylwester 2005 roku. Było kilka minut po osiemnastej, a ja siedziałam w swoim pokoju, w mieszkaniu, które dzieliłam z Koszmarną Susie, moją współlokatorką i jednocześnie właścicielką mieszkania. Nazywam Susie „koszmarną", bo to określenie pasuje do niej jak ulał. Choć była ode mnie o dziesięć lat starsza, wciąż nie mogła się pozbyć swojej koszmarnej kolekcji pluszowych miśków I koszmarnego chłopaka imieniem Steve, który, ilekroć wychodzę spod prysznica, dziwnym trafem zawsze przechadza się właśnie w okolicach łazienki. Jestem także niemal pewna, że Susie buszuje po moim pokoju, gdy tylko wystawię nogę za próg. To wszystko składa się na moją definicję słowa „koszmarny". Jedynym powodem, dla którego męczyłam się z Koszmarną Susie, było to, że jako trzydziestoczteroletnia studentka, przy tym singielka z ograniczonym budżetem, nie miałam tak naprawdę wyjścia. Przez piętnaście lat, które spędziłam w Manchesterze, trafiałam już na kwatery naprawdę z piekła rodem i wiem, że nietrudno o lokatorów dużo bardziej koszmarnych od Susie. Mój plan na wieczór był prosty: wraz z przyjaciółmi - Vicky, Chrisem, Cooperem i Laurą - wybieraliśmy się na coroczną imprezę sylwestrową organizowaną przez Eda i Sharon. Ogólnie rzecz biorąc, nie znosiłam sylwestra, bo niby jak się tutaj cieszyć perspektywą następnych dwunastu miesięcy, które miały jedynie przynieść nowe długi, nowe egzaminy na studiach i pogłębić jeszcze wrażenie, że rówieśnicy zostawili mnie gdzieś daleko z tyłu. Ale cóż - jak świętować, to świętować. Jedyne, czego nie znoszę bardziej niż obchodzenia sylwestra, to myśli, że miałabym go spędzić samotnie.
Patrząc na rozłożone na łóżku potencjalne kreacje sylwestrowe, próbowałam się zdecydować na konkretny zestaw. Czarna przewiewna bluzka plus dżinsy, zielona sukienka kupiona zeszłego lata na wyprzedaży, do której dobrałam czarne matowe rajstopy i kozaki, albo ciemnoniebieska sukienka, w którą na dziewięćdziesiąt dziewięć procent i tak się nie wcisnę, z parą zielonych butów na małym obcasiku. Stałam tak, usiłując sobie wyobrazić, jak wyglądałabym w każdym z zestawów, próbując w ten sposób uniknąć konieczności przymierzania ich, ale im dłużej przyglądałam się ciuchom, tym silniejsza stawała się pewność, że żaden nie spełnia moich oczekiwań. Wszystkie wydawały się zbyt balowe jak na domową imprezę może nie dla Vicky czy Laury, które mogły się dowolnie wystroić i nigdy nie wyglądały śmiesznie, ale dla mnie były takie z całą pewnością, od razu byłoby bowiem widać, że desperacko próbuję zwrócić na siebie uwagę.
T L
R
Chowając ciuchy do szafy, rzuciłam okiem na czarne tenisówki, których od lat nie miałam na nogach. Le-żałana nich pomięta czarna bluzka z długim rękawem. Musiała spaść z wieszaka. Podniosłam ją i wyskoczywszy z szlafroka, narzuciłam na siebie. Choć pognieciona, prezentowała się całkiem nieźle, zaczęłam się więc rozglądać za czymś, co by do niej pasowało. Po chwili znalazłam zielony dziany sweterek, który kilka miesięcy wcześniej kupiłam w jednym ze sklepów Oxfam. Idealnie pasował do bluzki, podekscytowana ruszyłam więc raz jeszcze do szafy. Odrzuciłam wszystkie spodnie, wszystkie spódnice, a nawet warianty ze spódnicą i spodniami razem, zanim z uczuciem porażki zamknęłam drzwi szafy. Wtedy mój wzrok padł na dżinsy, które jeszcze niedawno miałam na sobie. Leżały teraz na podłodze przy drzwiach. Rozprostowałam je odrobinę, założyłam i sprawdziłam w lustrze rezultat. Wprost nie mogłam uwierzyć. Całość prezentowała się doskonale. Po chwili głębokiego zastanowienia doszłam do wniosku, że brakuje już tylko trampek Converse, które po chwili udało mi się znaleźć pod stertą ciuchów do prasowania, zalegających przy kaloryferze. Trampki były równie znoszone i wytarte jak dżinsy. Miały wypłowiały ceglany kolor i wytarcie na szwie, które z przerażeniem odkryłam pewnego deszczowego poranka. Ciesząc się, że akurat nie pada, wsunęłam w nie
stopy, zawiązałam sznurówki i jeszcze raz przejrzałam się w lustrze. Przygnębiające. Wyglądałam jak uczennica, a niekoniecznie taki skutek chciałam osiągnąć, ale cóż, przynajmniej nie sprawiałam wrażenia, jakbym desperacko próbowała zwrócić na siebie uwagę. Spięłam włosy w kucyk i zabrałam się za poszukiwanie kuferka z kosmetykami, który ostatecznie zlokalizowałam pod piętrzącą się przy łóżku stertą gazet. Szukając jakiejś kredki do oczu, którą można by jeszcze użyć, w akcie desperacji całą zawartość wyrzuciłam w końcu na łóżko i miałam już ochotę zacząć krzyczeć z wściekłości, kiedy zadzwoniła komórka. - Cześć, skarbie, to ja. Dzwoniła Vicky, moja przyjaciółka. - Cześć, co tam słychać?
T L
R
- Właśnie położyłam Williama spać. Kiedy mu powiedziałam, że zostanie wieczorem z babcią, dostał takiej histerii, jakbym zamierzała zostawić go pod opieką wielkiego złego wilka, a przecież wiem, że babcia rozpieszcza go do granic możliwości. Ze wszystkich przyjaciół w Manchesterze Vicky znałam najdłużej. Poznałyśmy się, gdy byłam na pierwszym roku ekonomii na UMIST, gdzie szło mi zresztą tak niewyobrażalnie kiepsko, że w niedługim czasie mnie stamtąd wywalono. Mieszkałyśmy w jednym akademiku, a tym co mnie w niej ujęło, było to, że w przeciwieństwie do całej reszty osiemnastolatek, które poznałam podczas pierwszego tygodnia studiów, nie próbowała już w ciągu pierwszych siedmiu dni odbić sobie na siłę wszystkich latami tłumionych nastoletnich buntów, zamieniając pierwsze dni dorosłości w jeden wielki festiwal rozpusty. Sprawiała wrażenie starszej i mądrzejszej od pozostałych, a choć tak jak ja całkiem niedawno przyjechała do miasta, znała każdy klub i bar w Manchesterze, jakby mieszkała tutaj od lat. Zamiast więc włóczyć się jak reszta studentów po byle jakich spelunach, gdzie puszczano wciąż te same kawałki, lądowałyśmy zawsze w klubach ukrytych w dzielnicach, jakich nie odważyłabym się sama odwiedzić, na imprezach w zajmowanych nielegalnie na jedną noc, opustoszałych halach fa-
brycznych na obrzeżach miasta, i we wszystkich tych knajpach, do których trafiali tylko wtajemniczeni. Krótko mówiąc: Vicky była dla mnie wówczas wyznacznikiem, jak być cool. Dziś - piętnaście lat później - była żoną Chrisa i matką małego Williama, mojego czteroletniego chrześniaka. Chociaż ostatni raz była w knajpie gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych, dla mnie jednak pozostała dziewczyną, która zawsze wie wszystko najlepiej. - Tak czy inaczej - ciągnęła Vicky - jeśli chodzi o dzisiejsze plany, to Chris i Cooper postanowili, że spotykamy się wszyscy o dwudziestej w The Old Oak. - Dlaczego o dwudziestej? Myślałam, że na dwudziestą mamy być na imprezie.
T L
R
- Niby tak - westchnęła głośno. - Ale znasz chłopaków. Najwyraźniej doszli do wniosku, że nie ma nic męskiego w zjawianiu się na imprezie o godzinie podanej na zaproszeniu. To co, pasuje ci? - Jak dla mnie, może być. - Zrobiłam krótką pauzę, szybko próbując podjąć decyzję, jakim tonem powinnam zadać kolejne pytanie, i w końcu niby od niechcenia, z udawaną obojętnością spytałam: - A co z Paulem I Hannah? Przychodzą w końcu, czy nie? - Nie wiem - odpowiedziała Vicky. - Chris nagrał się Paulowi na pocztę głosową, ale ten jeszcze nie oddzwo-nił. Ja tam stawiam, że się zjawi, a ty? Do tej pory zawsze wszyscy razem witaliśmy Nowy Rok. I jakoś nie wydaje mi się, żeby Hannah miała to zmienić. - Vicky przerwała na moment. Nie masz nic przeciwko, prawda? - Jasne, że nie - odpowiedziałam. - To do zobaczenia! - Do zobaczenia.
VICKY
Gdy tylko odłożyłam słuchawkę, oczami wyobraźni ujrzałam Melissę siedzącą samotnie w swoim malutkim pokoju, myślącą o Paulu i Hannah, zastanawiającą się, dokąd zmierza jej życie i dlaczego to Paul, a nie ona, jest szczęśliwy. I choć kochałam Paula jak przyjaciela, wciąż byłam na niego zła za Melissę. Paskudnie wyszło z tym ich rozstaniem. Naprawdę paskudnie. I choć minęło już pięć lat, to patrząc na Melissę, miało się wrażenie, że rozstali się zaledwie wczoraj.
T L
R
Byłam przy tym, jak się poznali. Miałyśmy wtedy po dwadzieścia trzy lata i nasze życie znajdowało się na etapie, kiedy właśnie przestałyśmy być studentkami, ale jeszcze nie bardzo miałyśmy ochotę dołączyć na dobre do świata ludzi pracujących. Wynajmowałyśmy wspólnie mieszkanie na Longsight, większość czasu spędzając na kupowaniu ciuchów i płyt, no i na uganianiu się za facetami. Któregoś listopadowego wieczoru spotkałyśmy się z całą paczką w knajpce w Chorlton. Stamtąd zamierzałyśmy pojechać na imprezę do Hulme, ale po zamówieniu ostatnich drinków jedna z dziewczyn usłyszała od znajomego o imprezie tuż za rogiem, pomyślałyśmy więc, że może warto tam zajrzeć, bo jeśli impreza okaże się w porządku, przynajmniej zaoszczędzimy na taksówce. Nigdy wcześniej nie widziałam tylu ludzi stłoczonych na tak małej powierzchni. Miałam wrażenie, że cały pub przeniósł się do niewielkiego szeregowca. Ledwie przekroczyłam próg, a już wiedziałam, że długo tutaj nie zabawię, i pewnie wyszłabym od razu, gdyby nie to, że gdzieś w tym tłumie zgubiłam Melissę. Udało mi się ją odnaleźć dopiero pół godziny później, zagadaną z dwoma chłopakami na balkonie, zupełnie nieczułą na przeszywające zimno. - Vicky, poznaj Paula i Chrisa - oznajmiła z promiennym uśmiechem. Zwabili mnie tutaj obietnicą schowanych na czarną godzinę flaszek.
-To kłamstwo - zaprotestował Paul. - To ona ciągle tylko trąbiła o jakimś tajemniczym zapasie, byle nas tu zaciągnąć. Paul i Chris sprawiali wrażenie wyluzowanych i zabawnych. Nie wydawali się nadęci, nie wzbudzali irytacji, ale - co najważniejsze - obaj byli przystojni i to przekonało mnie ostatecznie, żeby włączyć się do rozmowy. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Melissa zarzuciła sidła na Paula, co mnie zupełnie nie przeszkadzało. Jego przyjaciel Chris - wysoki i przystojny, odrobinę rozmarzony (nie mylić z zasępionym!) - i tak był bardziej w moim typie, chętnie więc ukierunkowałam swoje uwodzicielskie zabiegi.
T L
R
Około trzeciej nad ranem zdecydowaliśmy się zmienić trochę klimaty i opuścić wciąż kręcącą się imprezę. Całą czwórką udaliśmy się do parku Chorlton. Wystarczyło wspiąć się po bramie, żeby przedostać się do środka. Rozsiedliśmy się na dziecięcych huśtawkach, popijając butelkę ciepławego już red stripe'a, którego przed wyjściem zwędziliśmy z pełnego roztopionych, niestety, kostek lodu zlewozmywaka w kuchni, i prowadząc żywiołowe pijackie debaty z serii tych, jakie można prowadzić tylko w stanie głębokiego upojenia alkoholowego, gdy ma się nie więcej niż dwadzieścia kilka lat i w życiu się na siebie nie zarabiało. Kiedy się trochę uspokoiliśmy, rozmowa zeszła na temat przyszłości. - Umiecie sobie wyobrazić siebie za dziesięć lat? - zapytał Paul, patrząc na Melissę. Wzruszyła ramionami. - Czemu pytasz? - Z ciekawości. Melissa zastanawiała się chwilę. - Mówisz za dziesięć lat... Będę wtedy miała... - Przerwała, zerkając na mnie. - Ile? Trzydzieści trzy lata? To szmat czasu.
- Ale, jak już upłynie ten szmat czasu, jak myślisz, co będziesz wtedy robić? - Paul nie przestawał drążyć. Melissa upiła łyk piwa. - Dobra, dobra, za dziesięć lat chciałabym wciąż być tutaj. - Tutaj, czyli gdzie? W parku Chorlton? - Może nie w parku, ale na pewno w Manchesterze... Do tej pory zdążę skończyć jakiś drugi kierunek, dużo ciekawszy od ekonomii. Nie wiem, może historię sztuki. Zawsze bardziej interesowała mnie część teoretyczna niż samo rysowanie. Fascynują mnie historie poszczególnych obrazów, lubię wiedzieć, co skłoniło malarzy do ich stworzenia. - Ale jak będziesz zarabiać na życie?
- Sama?
T L
R
- Nie wiem. Mam nadzieję, że będzie to coś pożytecznego. Może praca w jakiejś organizacji charytatywnej. I będę mieszkać w jednym z tych uroczych szeregowców przy Beech Road.
Melissa się roześmiała.
- Nie, ze swoim facetem.
- A jaki on będzie, ten twój facet? - Miły, opiekuńczy i zabawny. Będzie lubił zwierzęta i szanował swoją matkę. - Po chwili milczenia dodała: - I nigdy, przenigdy nie zapomni o moich urodzinach. - Tacy faceci nie istnieją - odparł Paul, śmiejąc się do Chrisa. - Nieprawda - odpowiedziała Melissa. - Ja wiem, że on gdzieś tam jest. I wiecie co? Znajdę go któregoś dnia.
Jest interesujące, że choć oba te związki zaczęły się niemal równocześnie, każdy zmierzał w zupełnie innym kierunku. Nasze uczucie, moje i Chrisa, było silne niczym skała już od pierwszego dnia, czego rezultatem było wspólne zamieszkanie po dziewięciu miesiącach znajomości i w końcu ślub po kolejnych dwóch latach. Z Melissą i Paulem bywało doprawdy różnie. Zwłaszcza na początku, kiedy nie było tygodnia, żeby się nie poprztykali i nie pogodzili. Mniej więcej po roku trochę się u nich uspokoiło i przez dłuższy czas układało im się całkiem nieźle. Pamiętam ich roześmianych, szczęśliwych. Pamiętam nawet, że gdy zamieszkali razem (częściowo z miłości, ale głównie z wygody), pomyślałam sobie, że to już finał tej historii, że uwiją sobie ciepłe gniazdko i jak my popadną w bezpieczną rutynę. Skończą się kłótnie, awantury, nieporozumienia. Przeszło mi nawet przez myśl, że pewnego dnia się pobiorą i doczekają dzieciaków.
T L
R
Trudno mi powiedzieć, kiedy coś zaczęło się psuć na dobre, choć Melissa twierdzi, że gdzieś w okolicach trzydziestych urodzin Paula. Zaczęło się od drobnych kłótni właściwie o nic, które z czasem zamieniły się w awantury o wszystko. Paul chodził wściekły na Melissę, Melissa chodziła wściekła na Paula, nic więc dziwnego, że każde drobne nieporozumienie przeistaczało się w otwartą wojnę. Mimo to nigdy nie przypuszczałam, że Paul zdecyduje się odejść. Byli parą, tandemem - mając Paula za znajomego, w pakiecie dostawałeś Melissę, przyjaźniąc się z Melissą, musiałeś polubić Paula. To dawało mi początkowo nadzieję. Przecież rozumiałam taki układ jak nikt, tak samo było ze mną i z Chrisem. Chyba zakładałam, że przechodzili po prostu „trudny okres", jak każda para, i wierzyłam, że jak większości, także im uda się wyjść z niego obronną ręką. Ileż to razy jacyś znajomi, u których bywało już naprawdę źle, oznajmiali po kilku tygodniach, że planują ślub, spodziewają się dziecka albo rzucają dotychczasowe posady i wybierają się w podróż życia. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo Paul był w tym związku nieszczęśliwy, ale też nigdy nie przyszłoby mi do głowy, w jaki sposób zdecyduje się go zakończyć. Katalizator okazał się tak pospolity, że do teraz trudno mi jest mu to wybaczyć.
A było to tak. Któregoś wieczoru w knajpie w towarzystwie Chrisa, jego brata, Coopera, i kilku jeszcze znajomych, Paul poderwał dziewczynę i spędził u niej noc. Nie wiedział, że jedna z jej współlokatorek, Sara, była przyjaciółką naszej znajomej, Laury, i że ta spotkała go kiedyś w towarzystwie Melissy. I choć Paul nie poznał jej rano, gdy szykowała się do pracy, ta rozpoznała go od razu i o wszystkim opowiedziała Laurze. Laura podpytała Coopera (który skłamał) i poprosiła, żebym ja przepytała Chrisa (jego wersja była zupełnie inna). To nam wystarczyło, żeby o wszystkim powiedzieć Melissie. Ta wiadomość zwaliła ją z nóg, zapiekła do żywego. Rozmówiła się z Paulem, gdy tylko wrócił z pracy, a w chwili, kiedy przyznał się do wszystkiego, spakowała rzeczy i wyprowadziła się do mnie i Chrisa.
T L
R
Na tym sprawa powinna się zakończyć, ale nie w wypadku Melissy. Ponieważ wciąż go kochała, nie mogła tak po prostu przekreślić wszystkiego, co ich kiedyś łączyło. Zresztą podobnie musiało być z Paulem, bo sześć tygodni po rozstaniu wspólnie ustalili, że na przekór wszystkiemu, co się wydarzyło, spróbują zostać przyjaciółmi. Myślałam wtedy, że to tylko wymówka, żeby dalej ze sobą sypiać, ale okazało się, że nie. Melissa naprawdę nie chciała niczego innego poza przyjaźnią. I choć w ciągu kilku kolejnych miesięcy wielokrotnie zdarzało jej się zostać u Paula na noc, czasem nawet spać z nim w jednym łóżku, nigdy do niczego nie doszło. Twierdziła, że jedynie rozmawiają otwarcie i szczerze, tak jak podczas trwania ich związku nigdy nie potrafili rozmawiać. Niczym u naukowca, którego zaledwie krok dzieli od przełomowego odkrycia, umysł Melissy był ukierunkowany tylko na jedno - dzięki dokładnej analizie tych rozmów odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego im się nie udało. Po dokładnym przemyśleniu wszystkiego, co Paul wyznał, a czasem ujawnił, mamrocząc pod nosem, mniej więcej w pierwszą rocznicę Wielkiego Rozstania Melissa złożyła Paulowi obietnicę, która zaskoczyła chyba nawet ją samą. Powiedziała: „Wydaje ci się, że nie chcesz tego, czego chce cała reszta. Wydaje ci się, że niczego nie pragniesz bardziej od samotności. Ale to nieprawda. Przyjdzie jeszcze taki dzień, gdy będziesz miał tej samotności po dziurki w
nosie. Wtedy wiesz, gdzie mnie szukać, zaczniemy dokładnie tam, gdzie wtedy skończyliśmy".
T L
R
Kiedy o tym usłyszałam, tak się wściekłam, że zupełnie straciłam panowanie nad sobą. Prosto w twarz rzuciłam jej, jaka jest żałosna, pozwalając tak sobą pomiatać, i że trudno mi wyobrazić sobie coś głupszego od obietnicy, że będzie na niego czekać, dopóki on nie dojrzeje do prawdziwego związku. Powiedziałam jej to jasno i wyraźnie. Paul na nią nie zasługiwał. I nic się w tej kwestii nie zmieni, nikt nie zrobi z niego nagle księcia z bajki. A jeśli błędnie jej się wydawało, że tylko ona jest w stanie wyleczyć go z choroby duszy, która nie pozwalała mu się ustatkować, nie miała racji. Najlepsze, co mogła zrobić, to znaleźć sobie wreszcie kogoś, zamiast jak nastolatka uganiać się za Paulem. Co na to Melissa? Wstała, wyszła i przez miesiąc się do mnie nie odzywała.
BILLY
Kilka minut po dziewiętnastej, gdy rozmawiałem z Freyą przez telefon, mój sylwester nie zapowiadał się ciekawie. - A ty co planujesz? - Gina i Danni kupiły wejściówki do jakiegoś klubu w centrum - odpowiedziała Freya. - Impreza zapowiada się nieźle. -Jakiego rodzaju impreza? - Nie wiem. - Tańce czy koncert?
- Koncert. - W jakim klubie? - Nie wiem. Długa chwila milczenia. - A ty dokąd się wybierasz? - zapytała mnie w końcu. - Ruszasz w miasto razem z obleśną dwójką? Miała na myśli moich współlokatorów, Seba i Briana. - Tak - skłamałem. - Szykuje się coś niezłego?
- Koncert czy tańce?
T L
- Chyba tańce.
R
- Jakiś klub w mieście.
I znowu milczenie.
- To baw się dobrze - rzekła wreszcie. - Będę o tobie myśleć, gdy wybije północ. Choć wiedziałem, że Freya wcale nie będzie o mnie myśleć, gdy wybije północ, puls i tak mi przyspieszył. Kiedy rozlegną się dzwony, będzie akurat myśleć o tym owłosionym nieudaczniku w przyciasnych spodniach, z miną mówiącą: „Hej, tylko na mnie popatrz, gram w zespole!", którego obrała sobie na kolejną ofiarę. -Ja też będę myśleć o tobie - odpowiedziałem. Bardzo nie chciałem kończyć tej rozmowy. - Masz w planach jakieś postanowienia noworoczne? - Nie - odparła zdecydowanie. - Nie bawię się w takie rzeczy. A ty? - A ja owszem. - To jakie są twoje postanowienia?
- Wiesz, to co zwykle. Przez chwilę panowała cisza. Jestem pewien, że przez ten czas Freya się zastanawiała, czy drążyć ten temat. Ostatecznie postanowiła odpuścić. - To powodzenia. I zdzwonimy się jakoś niedługo, nie? Wyskoczymy na drinka czy coś w tym rodzaju, dobra? - Jasne. Zdzwonimy się. Odłożyłem telefon na puste pudło po drukarce, służące mi jako stolik nocny, wziąłem do ręki pilota od wieży i wcisnąłem przycisk play. Przy dźwiękach A River Ain't Too Much To Love położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Ciekawe, czy Bill Callahan miewał w ogóle problemy z „paniami", kiedy miał dwadzieścia cztery lata, tak jak ja.
T L
R
Nie byłem do końca przekonany, czy to, co czuję do Freyi, to miłość (Czy mogła to być bowiem prawdziwa miłość, skoro ona nie odwzajemniała mojego uczucia?), niemniej jednak przeżywałem teraz katusze. Poznałem ją, kiedy zaczęła pracować w Duck and Drake w tym momencie mojego życia, kiedy Brian, Seb i ja właściwie tam mieszkaliśmy. Bywało tam wielu naszych kumpli i gdy my także zaczęliśmy się zaliczać do stałych bywalców, siłą rzeczy zaznajomiliśmy się z większością personelu. Zdumiałem się więc, kiedy pewnego sobotniego wieczoru pojawiłem się w klubie i za barem zobaczyłem Freyę. Była po prostu oszałamiająca. Miała czarne, sięgające ramion włosy, które w połączeniu ze stylem ubierania się nadawały jej wygląd kogoś, kogo wehikuł czasu przetransportował prosto z 1963 roku. Otaczała ją ta charakterystyczna aura i miała najpiękniejszą twarz, jaką dane mi było widzieć. Z jej stylu ubierania się wywnioskowałem, że pasjonuje się muzyką, dlatego podczas kolejnych rozmów przy zamawianiu kolejki wtrąciłem nazwy kilku zespołów, które wydawało mi się, że może lubić, a gdy to zadziałało, dorzuciłem jeszcze kilka nazw. Po mniej więcej miesiącu szaleńczego zasypywania jej nazwami oświadczyła mi, że zespół, którym oboje się ostat-
nio zachwycaliśmy, występuje w klubie Night and Day, i zapytała, czy miałbym ochotę wybrać się tam razem z nią. Nie wierzyłem własnym uszom. Randka. Z Freyą. Takiego szczęścia jeszcze w życiu nie miałem. Nie posiadałem się z radości. Choć wcześniej ustaliliśmy, że spotkamy się w Dry na Oldham Street o dwudziestej, Freya zjawiła się dopiero o dwudziestej pięćdziesiąt. - Bardzo cię przepraszam za spóźnienie. - Nic się nie stało. - Stało. Bo wiesz... - Urwała. Głos miała jakiś taki płaczliwy. - Wiesz... paskudnie się pokłóciłam z Justinem.
- Mój chłopak.
R
- A Justin to kto?
T L
Wiadomość o tym, że kogoś ma, zwaliła mnie z nóg, choć przecież nie powinno dziwić to, że na dziewczynę pokroju Freyi faceci dosłownie się rzucają. Po drodze do Night and Day Freya przedstawiła mi w skrócie historię ich związku, nie pomijając ostatniej kłótni. Słuchałem z uwagą i poradziłem jej, w jaki sposób rozwiązać ten problem, mimo że facet wydawał się strasznie podobny do tych idiotów, z którymi na studiach byłem w jednej grupie - wszyscy pozowali na gwiazdy rocka, mieli durne fryzury i ani krztyny osobowości. Mniej więcej o dwudziestej drugiej, kiedy na scenie pojawił się zespół główny, Freya zawołała, żebyśmy przeszli gdzieś bliżej, i nie czekając na odpowiedź, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą prosto pod scenę. I nie puściła jej aż do bisów. Po koncercie udaliśmy się do baru fast food na curry z frytkami, które zjedliśmy na ławce obok przystanku, skąd autobus zabrał nas z powrotem
do Withington. Później, kiedy się żegnaliśmy, powiedziała, że świetnie się bawiła i że rano do mnie zadzwoni. Nie zadzwoniła. Następny raz spotkaliśmy się tydzień później, kiedy razem z Sebem i Brianem wpadłem do Drakę, a ona stała akurat za barem. - Przepraszam. Nie zadzwoniłam, co? Po prostu... Cóż... Justin i ja... Można powiedzieć, że wróciliśmy do siebie. - Super - odparłem, bardzo się starając, żeby zabrzmiało to choć trochę entuzjastycznie. - Naprawdę się cieszę. - To dobrze, bo w pewnym sensie stało się to dzięki tobie. - Poważnie?
T L
R
- Za twoją radą napisałam list, który błyskawicznie doprowadził do długiej i szczerej rozmowy, i oboje zdaliśmy sobie sprawę z tego, że się po prostu boimy, że druga osoba może nas zranić. Od tamtego wieczoru wszystko układa się doskonale. Nie trwało to jednak długo. Jak większość niesamowicie ładnych dziewczyn, Freya prezentowała wyjątkowo kiepski gust w wyborze mężczyzn, i wkrótce potem Justina zastąpił cały sznur pozerów, którzy na kilometr wyczuwali jej problemy z ojcem i brak pewności siebie. I choć imiona ulegały zmianie (Oscar, Tom, Jamie i Lu-cien), model pozostawał taki sam. Wpadała im w oko, oni wpadali w oko jej, do spiknięcia dochodziło w jakimś podrzędnym klubie, a kilka tygodni później ona nakrywała ich w tym samym klubie na obściskiwaniu się z inną laską, albo się dowiadywała, że mają już dziewczynę, albo po prostu w ogóle przestawali do niej dzwonić. Wpadała wtedy w rozpacz i we mnie szukała pocieszenia i wsparcia. I gdy ją przytulałem i zapewniałem, że wszystko będzie dobrze, ona mówiła mi, jak bardzo jestem wyjątkowy i jak bardzo się różnię od innych facetów. A ja przez cały czas powtarzałem sobie w myślach: „Jeśli wytrzymam jeszcze trochę, to może w końcu dostrzeże, jak bardzo za nią szaleję".
Skończyło się to tak, że kilka dni przed Wigilią, po zakończeniu kolejnego krótkiego związku z chudym, niechlujnym obszczymurkiem o imieniu Lukę, Freya wpadła do mnie zarówno po pociechę, jak i na butelkę darmowego wina. Żartowaliśmy sobie, że miłość to zabawa dla nieudaczników, i czyniliśmy plany na idealnego sylwestra. - A może przyjdę do ciebie? - zapytała. - Możemy zamówić coś na wynos. - I wypić tyle, ile wytrzymają nasze wątroby! - dodałem z entuzjazmem. - A potem, kiedy już będziemy mocno narąbani - powiedziała Freya, na dobre się rozkręcając - możemy obejrzeć po raz tysięczny Zakochanego bez pamięci.
T L
R
W tej konkretnej chwili byliśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej, uznałem więc, że sześć miesięcy nieodwzajemnionego uczucia to wystarczająco długi czas, i podjąłem próbę przekształcenia pożegnalnego uścisku w coś więcej. Moja ocena sytuacji okazała się całkowicie błędna. W chwili, gdy moje usta dotknęły jej ust, Freya odskoczyła ode mnie ze słowami: - Naprawdę mi to schlebia, Billy, ale ja nie postrzegam cię w „taki" sposób. I choć chciałem się jakoś z tego wywinąć, milczałem, ponieważ byłem zbyt zajęty odczuwaniem pragnienia, żeby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła mnie całego.
Pozostało pięć godzin do północy, a ja nadal nie wiedziałem, co zrobić ze swoim sylwestrem. Zadzwoniłem do Seba i Briana, żeby się dowiedzieć,
czy są jeszcze bilety na imprezę do klubu, do którego się wybierali, ale się okazało, że wszystkie wykupiono już kilka miesięcy temu, a teraz można je było dostać, owszem, ale za cenę dziesięć razy wyższą. Nieszczególnie miałem ochotę zbankrutować tylko dlatego, żeby nie musieć witać Nowego Roku przed ekranem telewizora, życzyłem im więc dobrej zabawy i postanowiłem włączyć kolejną płytę z melancholijną muzyką. Zgasiłem światło, położyłem się z powrotem na łóżku i oddawałem się uczuciu totalnej depresji. Po kilku minutach, kiedy dotarło do mnie, że nie nadaję się do czegoś takiego, wstałem, wziąłem do ręki komórkę i zadzwoniłem do mojej starszej siostry Nadine.
R
Przez chwilę rozmawiałem z nią ogólnie o życiu, żeby odniosła wrażenie, że o nic mi nie chodzi (poruszając tematy tak różne, jak nasi rodzice, życie uczuciowe mojej średniej siostry Amy i zbliżające się trzydzieste piąte urodziny Nadine), po czym w końcu zebrałem się na odwagę i wydusiłem z siebie to kluczowe pytanie.
- Idę na imprezę.
T L
- Przy okazji, siostra, co dzisiaj robisz?
- Masz trzydzieści pięć lat! - wykrzyknąłem. — To ludzie w twoim wieku urządzają jeszcze imprezy? Nadine się roześmiała. - Ale z ciebie bywa bezczelny szczeniak. - Ach! - odparłem. - Ale przecież kochasz mnie za to, nie? A ta impreza to gdzieś niedaleko? - W Chorlton. U moich przyjaciół Eda i Sharon. A czemu pytasz? - Cóż, trochę nie wiem, co ze sobą począć, i tak sobie pomyślałem, że mógłbym tam iść z tobą. - Nie spodobałoby ci się - odparła pospiesznie. - Nie mówię, że spotkasz tam mnóstwo ludzi rozprawiających o cenach nieruchomości i wymienia-
jących się uwagami na temat katalogu Habitat, ale niewiele brakuje, Billy. Nie będzie tam ani narkotyków, ani nalotów policyjnych, ani wymiotujących w łazience dziewcząt. Rozejrzałem się po swoim smutnym pokoju, zatrzymując spojrzenie na stojącym na komodzie w rogu przenośnym telewizorze. Jools Holland mógł spokojnie zaczekać. Może i będzie to nudne przyjęcie pełne nudnych ludzi w wieku mojej siostry, ale przynajmniej ruszę tyłek z domu. - Brzmi super - odpowiedziałem. - Dziesięć minut i będę gotowy.
R
MELISSA
T L
Było kilka minut po dwudziestej, kiedy dotarłam do The Old Oak. W pubie - popularnym wśród nieco starszych bywalców z Chorlton - było tak dużo ludzi, jak tuż przed składaniem ostatnich zamówień w sobotnią noc. Vicky i Laura zajmowały stolik przy szafie grającej, otoczony ze wszystkich stron przez duże grupy osób, których Laura z upodobaniem nazywała „ludźmi naszego pokroju", ale których można było także określić jako „pozbawionych nieco wigoru, kupujących «Big Issue», lewicujących trzy-dziestokilkulatków, którzy wciąż czują się jak studenci, nawet jeśli nimi nie są". W końcu udało mi się znaleźć przy barze wolny stołek i przecisnęłam się do przyjaciółek. - Gdzie macie chłopaków? - Przy barze - odparła Laura. - Udali się tam chyba już całe wieki temu. Zerknęłam na Vicky. - I nadal ani słowa od Paula i Hannah? Vicky pokręciła głową. - Na razie cisza, ale jestem pewna, że niedługo się zjawią.
Sama nie wiedziałam, czy czuję ulgę czy nie, ale musiało to być oczywiste, ponieważ Laura wyciągnęła rękę nad stołem i dotknęła mojej dłoni. - Czego się napijesz, mała? - Na razie niczego - odparłam. - Może trochę później. - Nie bądź głupia. W zdobywaniu drinków chłopcy są akurat najlepsi. Laura wyjęła komórkę i wcisnęła kilka klawiszy. - Coop, to ja. Przyszła Melissa, zamówisz jej coś do picia? Cooper i Chris, czekający cierpliwie przy barze na realizację zamówienia, uśmiechnęli się i pomachali nam. - Na co masz ochotę?
R
- Poproszę becksa, jeśli to nie problem.
T L
Laura przewróciła oczami, jakby moja uprzejmość wystawiała na próbę jej cierpliwość. - Melissa chce butelkę becksa i paczkę chipsów krewetkowych. I lepiej się pospieszcie! Szturchnęłam ją palcem w łokieć.
- Powiedz mu natychmiast, że nie chcę żadnych chipsów... A już na pewno nie krewetkowych. - Ty może i nie, ale ja owszem. Umieram z głodu. Vicky wyglądała na skonsternowaną. - Myślałam, że jesteś na tej diecie Courtney Cox? Chipsy krewetkowe wchodzą w skład menu? - Jutro - uśmiechnęła się szeroko Laura. - Dietę zaczynam jutro.
R
Z Laurą przyjaźnię się tak długo, jak długo trwa jej związek z Cooperem - kilka miesięcy temu stuknęło sześć lat. Cooper poznał ją, kiedy po rozstaniu z dziewczyną przeprowadził się do Manchesteru. Na początku nie do końca byłam przekonana co do Laury - sprawiała wrażenie bardziej towarzyszki chłopców niż dziewcząt, pławiąc się w uwadze poświęcanej jej przez facetów. I choć najpewniej pierwsza przyznałaby, że to prawda, miała także mnóstwo innych cech, które sprawiły, że z czasem mój stosunek wobec niej uległ znacznemu ociepleniu. Po pierwsze, potrafiła być naprawdę zabawna, kiedy tylko miała na to ochotę, co traktuję jako dobry znak piękni ludzie pokroju Laury rzadko wykształcają w sobie poczucie humoru. Po drugie, doskwierał jej brak pewności siebie (nie znosiła swojego nosa, jako nastolatka balansowała na krawędzi bulimii i nieustannie się dołowała, że nie jest wystarczająco inteligentna). Kiedy więc odkryłam jej ludzką twarz, okazało się, że jest mi znacznie łatwiej ją lubić, a po wprowadzeniu minimalnych modyfikacji znalazło się dla niej miejsce w relacji, jaka istniała między mną a Vicky.
T L
Czekając na drinki, opowiadałyśmy sobie o tym, co dzisiaj porabiałyśmy. - Cóż, główną atrakcją dla mnie - zaczęła Vicky - było przyglądanie się, jak Chris próbuje nauczyć Williama puszczać latawca, którego mu kupiliśmy pod choinkę. Byłoby to przekomiczne, gdyby nie ten paskudny ziąb. Chris biegał jak oszalały, starając się wzbić to ustrojstwo w powietrze, a William wciąż pytał, czy idziemy do domu, bo jest mu bardzo zimno. - Ponieważ wyszłam z łóżka cztery godziny temu - zaczęła Laura - podejrzewam, że to właśnie jest główną atrakcją mojego dnia. Vicky nie mieściło się to w głowie. - Cztery godziny temu? Laura z zakłopotaniem skinęła głową.
- Wczoraj wieczorem wyszłam na miasto z grupą osób, z którymi pracowałam kiedyś w Albright High, i nieźle zabalowaliśmy. Do domu dotarłam o trzeciej. - A co u ciebie, Mel? - zapytała Vicky. - Co dziś porabiałaś? - Nic takiego - westchnęłam. - Przeczytałam dziesięć stron książki Moniki Ali, którą mi pożyczyłaś, obejrzałam podwójny odcinek Deal or No Deal i wykończyłam całą górną warstwę pudła z czekoladowymi ciastkami, jakie dostałam na Gwiazdkę od mojej paskudnej, chudej jak patyk siostry Mii. Nie był to szczególnie owocny dzień, ale nie narzekam. Vicky się roześmiała.
R
- Byłabym gotowa zabić, żeby móc spędzić popołudnie na oglądaniu Noela Edmundsa i jedzeniu ciastek.
T L
- Zapraszam cię w takim razie do mojego życia. Poważnie, powiedz tylko słowo i jest twoje. Weź sobie moje życie, a ja wprowadzę się w twoje i będę wychowywać Williama jako swojego syna. - Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że musiałabyś wtedy sypiać z Chrisem? Skrzywiłam się i odpowiedziałam:
- W naszym małżeństwie wprowadzilibyśmy celibat. - A zatem - rzekła Laura, uśmiechając się szeroko - porzucając tę niesmaczną wizję, jakie mamy ogólne nastroje dotyczące nadchodzącego roku? Optymistyczne? - Jak doskonale wiecie - zaczęłam - nie znoszę sylwestra i myślenia o przyszłości, jeśli więc mam być szczera, to mój nastrój jest raczej pesymistyczny. Vicky zaprotestowała.
- A ja uwielbiam ideę otrzymywania każdego roku czystej tabliczki i ustalania sobie zupełnie nowych celów. - Odezwała się Wonder Woman - odparłam. - Jaki masz więc cel na nowy rok, Vick? Coś mającego związek z tymi twoimi książkami kucharskimi. Może nadszedł czas, żebyś w końcu zgłosiła się do programu Ready Steady Cook. Wszystkich byś tam pobiła. - Bezczelna krowa! Nie dla mnie Ready Steady Cook. - To może powinniście się postarać o drugie dziecko - zasugerowała Laura. - Ty i Chris robicie cudowne dzieci, to dowiedzione. William to chyba moja ulubiona istota na całej naszej planecie.
R
- Cóż, obawiam się, że nie masz co liczyć na wzajemność. - Vicky mrugnęła do mnie. - Zanim wyszliśmy z domu, słyszeliśmy „ciocia Mel to, ciocia Mel tamto". Chyba zadurzył się w tobie na amen, Mel.
T L
- I fajnie - odparłam wesoło. - Ile ma lat, cztery? Bardzo chętnie poczekam jeszcze dwadzieścia sześć lat na tego właściwego. - Już samo myślenie o tym powinno być zakazane - jęknęła Vicky. - Zamierzacie postarać się o drugie dziecko? - sondowała Laura. Vicky pokręciła głową. - Zawsze chciałam mieć tylko jedno. - Wygląda w takim razie na to, że ty i Cooper będziecie musieli wziąć sprawy w swoje ręce - rzekłam do Laury. - Gdybym mu tylko pozwoliła, Cooper bez wahania zostałby tatusiem powiedziała z rozpaczą w głosie. - Wasz William to taka chodząca reklama prokreacji, że straciłam już rachubę, ile razy Coop czynił nie do końca subtelne aluzje w rodzaju: „Fajnie by było mieć w domu takiego malucha, nie?", na co ja odpowiadałam:
„Oszalałeś? Ledwie jestem w stanie zajmować się sobą, nie wspominając o innej żywej istocie". - Nie chcesz więc w ogóle mieć dzieci? - zapytała Vicky. - Zbyt mało jeszcze w życiu zrobiłam, żeby choćby o tym myśleć. Prawdę powiedziawszy, gdybym rzeczywiście chciała czynić jakieś noworoczne postanowienia, byłoby to podróżowanie. Chcę zobaczyć trochę świata. Chcę pobyć gdzieś, gdzie nie zawsze pada deszcz. Chcę trochę pożyć. Rozumiecie, o co mi chodzi? Kiwnęłam głową. - Ty i Cooper jak najbardziej powinniście tak zrobić. Dorosły rok przerwy to ostatni krzyk mody wśród nowoczesnych trzydziestolatków.
T L
R
- Powiedz to mojemu chłopakowi. Gdyby nie to, że zmusza nas do oszczędzania na głupi wkład własny na głupi dom, zrobiłabym to bez mrugnięcia okiem. Vicky westchnęła.
- Wiesz co, nie powinnaś być dla niego taka ostra. Cooper to po prostu Cooper. Chce dla was tego, co najlepsze. Laura wzruszyła ramionami i przejechała palcem po etykietce stojącego przed nią piwa. - Nie wiem, może i tak. Ale dlaczego musi być przy tym taki nudny? - Dobra. - Vicky spróbowała poprawić panujący przy stoliku nastrój. Nie smęćmy tutaj. Jest sylwester i spotkaliśmy się wszyscy, po prostu więc dobrze się bawmy.
CHRIS
Krótko po dwudziestej pierwszej wyszliśmy z The Old Oaki ruszyliśmy w stronę domu Sharon i Eda. Po drodze kilka razy próbowałem dodzwonić się do Paula, ale ciągle włączała się poczta głosowa. To było w stu procentach typowe dla Paula. Nigdy nie oddzwaniał, a kiedy mu to wygarniałeś, rzucał ci takie spojrzenie, jakbyś się zachowywał jak panienka robiąca wielkie halo z niczego, i mówił: „Przecież dałbym ci znać, gdybym miał nie przyjść".
T L
R
Włączając ponowne wybieranie numeru, myślałem o tym, od jak dawna Paul i ja jesteśmy przyjaciółmi. Poznaliśmy się przez znajomych pewnego letniego wieczoru przed The Black Horse, zanim jeszcze rozebrano Shambles Square i przeniesiono go na drugą stronę ulicy. Byłem na drugim roku prawa i zdążyłem akurat pozdawać egzaminy - cała nasza spora grupa siedziała od późnego popołudnia na ławkach przed pubem i piła. Udałem się do baru po następną kolejkę i tak się złożyło, że stanąłem za Paulem. Wtedy obaj mieliśmy już nieźle w czubie i ni stąd, ni zowąd Paul odwrócił się i opowiedział mi kawał o zakonnicy i niedźwiedziu polarnym, który był tak absurdalnie infantylny, że nawet teraz uśmiecham się na myśl o nim. Zaczęliśmy rozmawiać i opowiedział mi trochę o sobie. Studiował na drugim roku wydziału nauk społecznych na Manchester Metropolitan University i choć urodził się w Stockport, sporo przemieszczał się razem z rodzicami po kraju, aż w końcu w wieku piętnastu lat wylądował tam, gdzie się wszystko zaczęło. Tyle jeśli chodzi o jego biografię, ponieważ później rozmawialiśmy już tylko o piłce nożnej i wyścigach motocyklowych, aż w końcu nasza rozmowa jako taka przekształciła się w typową gadkę na temat muzyki i filmów, ciuchów i adidasów - właściwie była ona czymś, co niektórzy ludzie uprawiają w celu oddzielenia ziaren od plew. Choć obaj udowodniliśmy swoją pozycję rozmową o mało znanych włoskich horrorach, starszych nagraniach Stonesów i ulubionych sitcomach, po
tamtym wieczorze niewiele mieliśmy ze sobą wspólnego, nie licząc okazjonalnego skinienia głową czy krótkiej rozmowy, kiedy tak się akurat zdarzyło, że na siebie wpadliśmy (najczęściej wchodząc lub wychodząc ze sklepu muzycznego Piccadilly Records). Powodem tego nie były względy osobiste. Szczerze wątpię, żeby któryś z nas w ogóle się nad tym zastanawiał, ale gdyby rzeczywiście tak było, wniosek okazałby się z pewnością taki, że jeśli mamy zostać przyjaciółmi, stanie się to bez względu na to, czy coś w tym kierunku uczynimy czy też nie.
R
Kilka miesięcy później, pewnego wyjątkowo ciepłego jak na tę porę roku popołudnia - był początek ostatniego semestru - ponownie znaleźliśmy się na ławkach przed The Black Horse w tej samej grupie wspólnych znajomych. Tym razem jednak przed końcem wieczoru zdążyliśmy poczynić plany dotyczące wspólnego wyjścia na drinka, pójścia na różne koncerty, i jakoś tak się to potoczyło, że w końcu zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
T L
Po raz ostatni wystukałem jego numer. Wciąż zgłaszała się poczta głosowa. Poddałem się, schowałem telefon do kieszeni i dogoniłem resztę.
MELISSA
Kiedy się zjawiliśmy na miejscu, przed niewielkim segmentem Eda i Sharon zdążyła się już zgromadzić całkiem spora grupa ludzi. Niektórzy przed chwilą dotarli na miejsce i tłoczyli się przed drzwiami, witając się z pozostałymi, inni zaś delektowali się pierwszym z wielu „ostatnich" papierosów, zanim o północy postanowią sobie, po raz kolejny zresztą, że rzucą palenie raz na zawsze - co akurat mnie, jako byłą palaczkę, bardzo by ucieszyło. W palącej przed domem parze rozpoznałam Frasera i Helen, których poznałam, kiedy ja, Vicky i oni wspólnie wynajęliśmy dom, gdy wszystkim
nam dopiero co stuknęła dwudziestka. Chłopcy stwierdzili, że jest za zimno, żeby stać na zewnątrz i gadać, udali się więc prosto w stronę drzwi, pociągając za sobą Vicky i Laurę. Ponieważ z Fraserem i Helen nie widziałam się od półtora roku, kiedy to zdecydowali się na podróżowanie po świecie, powiedziałam pozostałym, że spotkamy się w środku i chwilę z nimi porozmawiałam. Bardzo chciałam wysłuchać ich historii z podróży, a choć na początku byli nieco skrępowani, bojąc się, że mogli natrafić na jedną z tych irytujących osób, które nieustannie gardłują na temat cudu, jakim jest zobaczenie świata, wyraźnie się odprężyli, kiedy ich zapewniłam, że naprawdę cieszy mnie to, że tak świetnie udało im się spędzić czas. Sprawiali wrażenie znacznie szczęśliwszych w ogóle i w stosunku do swojego związku, i napełniło mnie to nadzieją, jeśli chodzi także o moją przyszłość.
T L
R
Zostawiłam Frasera i Helen, żeby mogli dopalić papierosy, i weszłam do środka. Korytarz był zapchany uczestnikami imprezy, którzy - choć większości nie znałam - byli z mniej więcej tego samego przedziału wiekowego co ja. Fakt ten dodał mi otuchy: gdybym się miała upić i zacząć tańczyć, wzbudzę w swoich rówieśnikach raczej sympatię niż zakłopotanie. Kiedy szukałam Vicky i reszty, wpadłam na zaskakująco dużą liczbę osób, z którymi nie widziałam się od wieków, co przywołało w mojej głowie wspomnienie ankiety w gazecie, którą kiedyś czytałam, a w której było napisane, że każda osoba w Wielkiej Brytanii zna przeciętnie co najmniej sto dwadzieścia innych osób. Pamiętam, jak pomyślałam wtedy, że sto dwadzieścia osób wydaje się sporą liczbą, ale stojąc tutaj, na tej imprezie, nagle sobie uświadomiłam, że nie jest to już taka szokująca liczba. Niektórzy z obecnych to moi znajomi, niektórzy znajomi znajomych, wiedziałam jednak, że gdybym nawiązała rozmowę z którymkolwiek z nich, po kilku minutach okazałoby się, że mamy wspólnych znajomych lub bywamy w tych samych miejscach. Tak mi się wydaje, że w miastach i miasteczkach uniwersyteckich, począwszy od Edynburga do Southampton i od Cambridge do Cardiff, jest całe mnóstwo ludzi naszego pokroju - uchodźców, którzy przybyli z zamiarem zdobycia wykształcenia i nigdy nie zdobyli się na to, żeby wrócić w rodzinne strony.
W końcu znalazłam Vicky i Laurę, ale uświadomiwszy sobie, że nie mam w dłoni żadnego drinka, a przecież moim planem na dzisiaj było upicie się do nieprzytomności, wymówiłam się tym, że muszę się napić wody i udałam się do kuchni.
R
W kuchni Eda i Sharon, podobnie jak w innych częściach ich domu, było mnóstwo osób, ale jakoś udało mi się dostrzec składzik alkoholu na blacie obok zlewu. Wcześniej poprosiłam Vicky, żeby przekazała Sharon i Edowi mój wkład w imprezę — wino sancerre, za które zapłaciłam prawie dziesięć funtów i na które miałam teraz wielką ochotę. Przebiegłam wzrokiem po najróżniejszych butelkach i puszkach i w końcu znalazłam, ale już tylko pustą butelkę wystającą z zielonego worka na szkło, który leżał na podłodze. Godząc się z sytuacją, wybrałam sobie w zamian wytworne i wiekowe chardonnay z elegancką etykietą, mimo że tuż przede mną stała otwarta butelka chardonnay marki własnej Sainsbury.
T L
Czując zażenowanie, że samej sobie przynoszę wstyd, napełniając w trzech czwartych plastikowy półlitrowy kubek winem (nie mogłam znaleźć żadnego kieliszka), do którego co gorsza, nie mam w zasadzie prawa, usłyszałam za sobą męski głos: - Dobra, bratku, a co to za mina winowajcy? Odwróciłam się na pięcie, prawie oblewając się winem. Za mną stali Chris i Cooper, szczerząc się jak idioci. - Okej, okej - odparłam. - Przyłapaliście mnie na gorącym uczynku. Ktoś wypił całą butelkę tego wina, które przyniosłam. Nie został dla mnie nawet łyczek. -A więc teraz ty dokonujesz zemsty, wybierając najdroższą butelkę, jaka tu stoi, i wlewając jej zawartość do półlitrowego kubka? - zaśmiał się Chris. - Kim ty jesteś? Jakimś studentem marnotrawcą? - Czasami zachowujesz się wobec mnie jak prawdziwy dupek. Chris objął mnie ramieniem.
- Wiesz, że robię to tylko dlatego, że cię kocham. Chris i Cooper byli dla mnie bardziej jak starsi bracia niż przyjaciele. Często i bez litości się ze mnie naśmiewali (ich żarty skupiały się głównie na przekonaniu, że jestem trochę postrzelona, brak mi ambicji i beznadziejnie mi idzie z facetami), drugą stroną takiego dokuczania było jednak to, że czuli się w obowiązku chronić swoją „młodszą siostrę". Przez te wszystkie lata, gdy znałam ich obu, straciłam rachubę tego, ile razy któryś z nich odprowadzał mnie do domu w deszczu, odbierał z lotniska, wieszał mi półki w sypialni, a nawet rozprawiał się w barach z podejrzanymi facetami, którzy zawracali mi głowę.
T L
R
To oczywiste, że Chrisa znałam dłużej niż Coopera. Prawdę powiedziawszy, trudne do uwierzenia było to, że Chris istniał kiedyś poza tandemem, który poznałam i pokochałam jako „Chris i Vicky". Pod wieloma względami stanowił zupełne przeciwieństwo Paula. Podczas gdy życie z Paulem przypominało jazdę na rollercoaste-rze, raz była w nim bowiem euforia wydobywająca się z każdego zakończenia nerwowego, a krótko potem jazda w dół w otchłań rozpaczy, Chris był znacznie spokojniejszy i opanowany. Z nim zawsze było wiadomo, na czym się stoi i jak zareaguje w danej sytuacji. Było tak, że emanowała z niego aura autorytetu, i to w takim stopniu, że kiedy tylko któreś z nas miało „prawdziwy problem ze światem", na przykład wtedy, gdy kilka lat temu z powodu niezapłaconego rachunku za komórkę nękała mnie firma ściągająca długi, nie poszłam ze swoim problemem do Paula czy Coopera, ale prosto do Chrisa, a on wszystko załatwił, wykonując kilka telefonów. Chris sięgnął za moje plecy, wziął z blatu butelkę szampana i uniósł ją wysoko. - Niemniej jednak - rzekł, mrugając do mnie - skoro już zamierzasz się zemścić, zrób to przynajmniej w należyty sposób.
- Nie wolno ci! - rzuciłam, oburzona tym, że Chris zerwał folię i zaczął się dobierać do otaczającego korek metalu. - A jeśli Ed i Sharon trzymają go na północ? - W porządku, Mel - wtrącił się Cooper. - Nie ma się co denerwować. Ja i Laura go przynieśliśmy. Stał w lodówce od niepamiętnych czasów. Ani ja, ani Laura nie przepadamy za szampanem, zabraliśmy go więc ze sobą, ale jeśli chcesz, możesz go potraktować jako spóźniony prezent gwiazdkowy. Zanim zdążyłam zaprotestować, Chris odkorkował butelkę. Wszyscy obecni w kuchni popatrzyli na nas z pogardą, jakbyśmy się zachowywali niczym banda prymitywów. I pewnie mieli trochę racji. Chris pociągnął łyk z butelki, po czym podał ją mnie.
R
- Szczęśliwego Nowego Roku, Mel.
T L
- Naprawdę nie powinnam tego robić - rzekłam, biorąc od niego butelkę. - Wy dwaj zawsze mnie sprowadzacie na złą drogę. - My? Nigdy. Pociągnęłam łyk.
- Czy któryś z was zamierza powziąć jakieś postanowienia noworoczne? Chris pokręcił głową.
- Nie wierzę w nie. Bo jaki jest w tym sens? - Mają jedynie zapewnić trochę zabawy. Nie wyglądał na przekonanego. - Okej, jakie są więc twoje postanowienia? - Mam listę długą jak moja ręka... Będę uprawiać jogging... zacznę jeździć na uniwerek rowerem... mam zamiar skończyć z jedzeniem na wynos... i czytać więcej książek... rzadziej oglądać telewizję... i... mam kontynuować? Chris udał, że się wzdryga. - Proszę, nie.
- A ty? - zapytałam Coopera. - W przeciwieństwie do swojego beznadziejnego brata na pewno masz ich kilka. - To niezupełnie postanowienia, po prostu plany. - Na przykład? - Kupić dom. Mam dość wynajmowania. To pieniądze wyrzucane w błoto. Do połowy roku Laura i ja powinniśmy zaoszczędzić wystarczająco, żeby mieć na wkład własny, oczywiście o ile ceny domów nie poszybują w górę. Pomyślałam o słowach Laury w The Old Oak na temat pragnienia podróżowania i dostrzegłam rysujące się na horyzoncie kłopoty, ale nic na ten temat nie powiedziałam.
Chris się roześmiał.
R
- Ale kupno własnego domu nie jest kwestią życia i śmierci, co?
T L
- Przez ciebie Mel źle czuje się z tym, że marnuje cenny czas, bawiąc się znowu w studentkę, zamiast stać się ekspertem od rynku nieruchomości. Z całej siły walnęłam Chrisa w ramię. - To niesamowite, jaki czasem jest z ciebie burak. Cooper uśmiechnął się szeroko. - Po prostu go ignoruj, nie warto się dla niego wysilać. - Spojrzał na mnie z zakłopotaniem. - Chyba masz rację: kupno domu to nie sprawa życia i śmierci, ale na pewno krok naprzód, nie? A tego tak naprawdę pragnę: kilku kroków naprzód. Zaciekawiło mnie coś w wyrazie twarzy Coopera, który wyglądał jak dziecko, desperacko próbujące ukryć tajemnicę. - O jakich innych „krokach naprzód" myślisz? Cooper jedynie uśmiechnął się enigmatycznie. -Ty chyba nie...?
- Co? - ... zamierzasz poprosić Laury o rękę? - Coś ty! Czy ja wyglądam na frajera? - Dlaczego tak mówisz? Uważam, że ty i Laura tworzycie cudowną parę. Poza tym nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na porządnym weselu. Powinieneś to zrobić. Cooper przewrócił oczami. - Cóż, choć bardzo bym ci chciał pomóc, urządzając fajną imprezę, Mel, obawiam się, że nieprędko to nastąpi. Ale na pewno dam ci znać, gdybym miał zmienić zdanie, okej?
R
Spojrzałam na Chrisa w nadziei, że mnie poprze, ale on jedynie wzruszył ramionami i ponownie podał mi butelkę. Zerknęłam na wiszący na ścianie zegar. Dwudziesta druga dziesięć i wciąż ani śladu Paula i Hannah.
T L
- I gdzież się podziewa jego lordowska mość? - zapytałam, kierując to pytanie zarówno do Chrisa, jak i Coopera. - Ma przecież przyjść, prawda? Chris wzruszył ramionami.
- Tak mi powiedział, ale wiesz, jaki on jest. Wiesz tyle co i ja. - Może Hannah nie przypadł do gustu pomysł spędzenia najważniejszej nocy w roku w gronie przyjaciół jej chłopaka, którzy za nią tak naprawdę nie przepadają - zasugerował Cooper. - Ja na jej miejscu raczej bym się tutaj nie zjawił. Pomijając wszystko inne, nie jest tobą, nie? Ledwie byłam w stanie powstrzymać się przed zarzuceniem Cooperowi rąk na szyję i ucałowaniem go. - Dzięki za solidarność, Coop, ale to dziewczyna Paula, powinniśmy więc być dla niej mili. On zawsze był miły dla facetów, z którymi się spotykałam.
- Może przy tobie - rzekł poważnym tonem Chris. - Dlaczego, co on mówił? Chris pokręcił głową. - Nic ci nie powiem. Ale uwierz mi, zawsze tylko udawał zadowolonego, kiedy się z kimś spotykałaś. Choć dla mnie to była ważna wiadomość, nieszczególnie poprawiła mi nastrój. - To i tak nie ma znaczenia - odpowiedziałam. - Prawda jest taka, że lubię Hannah i doskonale rozumiem, co Paul w niej widzi. Cooper się zaśmiał.
R
- Cóż, trudno to nazwać fizyką jądrową. Na Hannah przyjemnie jest zawiesić oko.
T L
- Miałam na myśli coś więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka - odparłam. - Rozmawiałam z nią podczas ostatniej imprezy u Chrisa i Vicky. Opowiadała mi trochę o tym, czym się zajmuje na studiach. Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi, było tak, jakby zwracała się do mnie w obcym języku. Jest taka błyskotliwa, że aż przerażająca. Chris objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie w sposób, który sugerował, że ma zamiar przekazać mi jakąś ważną radę, co oczywiście było prawdą, ponieważ jednym z minusów bycia „młodszą siostrą" Chrisa i Coopera było to, że co pewien czas musiałam znosić ich nieproszone rady na temat mojego życia prywatnego. - Pamiętając o tym, jaka z ciebie fanka Hannah - rzucił Chris - założę się, że gdyby teraz pojawiła się tu razem z Paulem, od razu zrzedłaby ci mina. Udawałam, że się rozglądam za szampanem, ale czułam, jak zaczynam się rumienić.
- Posłuchaj mnie, Mel - kontynuował. - Wiem, że moje słowa mogą zabrzmieć nieco ostro, i uwierz mi, że wcale tego nie chcę, ale skoro lada chwila mamy wejść w nowy rok, może wyświadczysz sobie olbrzymią przysługę i ruszysz do przodu z własnym życiem? Trzymanie się w taki sposób Paula nie jest dla ciebie niczym dobrym. Choć Chris nie mówił tego tak do końca poważnie, jeszcze zanim zdążył skończyć swoją wypowiedź, poczułam pod powiekami kłujące łzy. - Gdyby to było takie proste - odpowiedziałam - nie sądzisz, że już dawno bym to zrobiła?
T L
R
- Oczywiście, że jesteś w stanie to zrobić - stwierdził Chris, nieświadomy niedowierzania malującego się na twarzy Coopera. - Musisz jedynie wystarczająco mocno tego pragnąć. Chodzi mi po prostu o to, że ty i Paul utrzymujecie kumpelską relację - i to jest super - ale sądzę, że teraz, kiedy on wreszcie coś zrobił ze swoim życiem, może i ty powinnaś pójść za jego przykładem.
CHRIS
Nie mam pojęcia, kto zmarł i uczynił mnie Ministrem Prawdy, niemniej jednak żałuję, że to zrobił. Melissa wyglądała na zdruzgotaną, kiedy zakończyłem udzielanie swojej wspaniałej rady, a w mojej głowie rozbrzmiewała wyłącznie jedna myśl: „Czemu nie trzymałem gęby na kłódkę?". - Może masz rację - powiedziała po długiej ciszy. - Może rzeczywiście marnuję czas z Paulem. Może powinnam po prostu iść od razu do domu.
Wiedziałem, że Melissa mówi jak najbardziej poważnie o opuszczeniu imprezy, i już sobie wyobrażałem scenę, jaką urządziłaby mi Vicky, gdyby się dowiedziała, że to z mojej winy jej najlepsza przyjaciółka spędza sylwestra w samotności. - Nie możesz iść, Mel! Po pierwsze, to nie jest dobry pomysł, po drugie, nie powinnaś słuchać niczego, co mam do powiedzenia na temat czegokolwiek, bo co ja tam wiem? Poza tym, jeśli pójdziesz teraz do domu, a Vicky się dowie, że to przeze mnie, wpadnie w szał. - Wkurzyłaby się, nie? - Na twarzy Melissy widziałem początki uśmiechu. - Przez kilka dni twoje życie przypominałoby piekło. - Dni? Już prędzej tygodni.
R
Melissa westchnęła.
T L
—Wiesz co, Chris. Wiem, że chciałeś dobrze i że pewnie masz rację, jeśli chodzi o mnie i Paula, ale po prostu... No wiesz... Czasem łatwiej jest coś powiedzieć niż zrobić. Chyba nie sądzisz, że chcę, żeby tak było? Chyba nie sądzisz, że podoba mi się to, że budzę się sama i sama kładę się wieczorem do łóżka. Nie masz pojęcia, jaki z ciebie szczęściarz, że masz Vicky i Williama. Nie masz pojęcia. —Naprawdę bardzo cię przepraszam. Nie mam o niczym pojęcia. Rób po prostu to, co musisz, a ja od tej pory będę trzymał gębę na kłódkę. —Okej, przeprosiny przyjęte. Ale jeśli znowu zaczniesz wciskać kit w rodzaju: „Melissa to postrzelony obibok z Południa", od razu cię sypnę. Uniosła plastikowy kubek z winem. - Dobra, chłopcy, spadam znaleźć sobie kogoś porządnego do rozmowy, okej? —Ale się nie gniewasz? Melissa się uśmiechnęła. —Pewnie że nie. Zobaczymy się później? —Tak. Później.
Przyglądałem się, jak Melissa wychodzi z kuchni, po czym odwróciłem się do Coopera i westchnąłem. —Powinienem się w końcu nauczyć trzymać gębę na kłódkę. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, że Melissa nie ma ochoty usłyszeć prawdy na temat siebie i Paula. —A już na pewno nie dzisiejszego wieczoru - dodał Cooper. - Sylwester zawsze dziwnie nastraja ludzi. Uniosłem brew, z ulgą łapiąc się okazji porozmawiania o czymś innym. — Na przykład ciebie? O co chodziło z tymi twoimi dziwnymi minami, kiedy Mel mówiła, że ty i Laura powinniście się pobrać? Przez chwilę pomyślałem nawet, że może ty...
R
- Owszem. - Co owszem?
T L
- Mam zamiar poprosić ją o rękę. Nie dzisiaj. Ale na pewno w nowym roku. - Żartujesz? Pokręcił głową.
- Nie, mówię poważnie. Tak sobie myślałem, żeby jej się oświadczyć w kwietniu, w jej urodziny. Tym sposobem będę miał wystarczająco czasu, żeby uzbierać kasę na pierścionek i nie naruszyć naszych oszczędności. - Wiesz chyba, że na pierścionek zaręczynowy nie możesz kupić jakiegoś dziadostwa i mieć nadzieję, że bardzo jej to pochlebi i nie zauważy, że jest pozłacany? Cooper uśmiechnął się szeroko. - Dlatego właśnie planuję wręczyć go podczas kolacji przy świecach. Pokręciłem głową i podniosłem butelkę z szampanem.
- Cóż, powodzenia, bracie. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, kiedy się już zdobędziesz na ten czyn. - Zdrówko! - Cooper przejął ode mnie butelkę. Pociągnął łyk i się skrzywił. - Nie - powiedział z rezygnacją w głosie. - Nadal nie znoszę szampana.
MELISSA
T L
R
Byłam zdeterminowana, żeby nie myśleć o Paulu, i przez godzinę kręciłam się wśród obecnych na imprezie ludzi, wdając się w rozmowy i niedługo potem je kończąc. Większość osób, z którymi rozmawiałam, to znajomi, których poznałam w pubach i klubach, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, a których teraz czasami spotykam jedynie na imprezach czy letnich grillach. Większość była już oczywiście ustatkowana, sparowana, miała dzieci i potężny kredyt na dom, ale pewien niewielki, choć prężny batalion nadal walczył w słusznej sprawie, tak jakby ostatnich dziesięciu lat w ogóle nie było. To właśnie tych znajomych zawsze najchętniej spotykałam. Super było się dowiedzieć, że tacy ludzie, jak Cathy i Brendan, nadal grają w zespołach, że Dean i Lewis wciąż aktywnie dążą do spełnienia swojego marzenia, jakim jest bycie pełnoetatowym artystą, a nawet, że Alistair i Baxter niezmiennie organizują wieczory w klubach z muzyką niezależną, tak jak wtedy, gdy ich poznałam jako dziewiętnastoletnia studentka. Dobrze było spotkać tych wszystkich ludzi w jednym miejscu w tym samym czasie. Przyjemna była świadomość, że wszyscy jakoś sobie radzą w życiu. Dzięki temu czułam się tak, jakbym stanowiła część czegoś większego niż tylko siebie. W połowie rozmowy z Carlem i Louise, których najważniejsza nowina była taka, że Louise jest w ciąży, uznałam, że aby przetrwać, potrzebuję czegoś więcej do picia. Przeprosiłam i ruszyłam w stronę wyjścia z pokoju,
ale co kilka kroków drogę zastępował mi ktoś, kogo nie widziałam od wieków, a kto cmokał mnie na odległość i strasznie chciał wiedzieć, co u mnie słychać. Manjeet i Aaron przeprowadzali się do Londynu, Joel i Rowena niedawno kupili dom w Withington, a Tina (dawniej część tandemu Tina i Alan, obecnie zaś Tina i Susan) rzuciła pracę nauczycielki i próbowała napisać powieść. Zaczynało dopadać mnie uczucie, że zaraz mi głowa pęknie od nadmiaru informacji. Nie bez trudu udało mi się dopaść drzwi na korytarz, ale zanim zdążyłam wyjść z pokoju, poczułam, że ktoś klepie mnie w ramię. Odwróciłam się. Przed sobą miałam wysokiego, młodo wyglądającego faceta w marynarce w paski i w zielonym T-shircie z żółtym napisem. Nie rozpoznałam go, ale sposób, w jaki na mnie patrzył - jakbyśmy byli dawnymi znajomymi - przekonał mnie, że musieliśmy się poznać dawno temu na jakiejś imprezie. Już miałam dać mu całusa w policzek i zapytać, co u niego, po czym grzecznie przeprosić i uciec do kuchni, kiedy on uczynił coś naprawdę dziwnego. Podniósł nogę do góry, tak żebym mogła zobaczyć, że ma ceglaste trampki, takie same, jak moje, i stwierdził: -Ale heca.
BILLY
Potrzebowałem ponad dwóch godzin, trzech puszek carlsberga i całej swojej odwagi, żeby podejść do dziewczyny w czerwonych trampkach Converse. Zauważyłem ją od razu, gdy weszła do salonu, krótko po dwudziestej pierwszej. Nudziłem się jak mops, uprawiając gadkę-szmatkę ze znajomymi mojej siostry, kiedy nagle pojawiła się ona. Wydawała się inna od pozostałych kobiet na imprezie. Ładniejsza. Bardziej zadumana. Starsza ode
mnie, ale nie na tyle, żeby zobaczenie nas razem wymagało użycia naprawdę ogromnej wyobraźni. To oraz jej fryzura, kardigan, który miała na sobie, jej postrzępione dżinsy i fakt, że wydawała się całkowitym przeciwieństwem Freyi, sprawiło, że pomyślałem sobie, że jeśli mam kogoś poderwać na tej imprezie, to tylko ją. W normalnych okolicznościach nawet by mi do głowy nie przyszło zagadać do dziewczyny, a już na pewno wygłosić uwagę, która sprowadzała się właściwie do stwierdzenia: „Jej! Spójrz tylko na nas - mamy takie same buty". Całą sprawę pogarszał fakt, że była to w oczywisty sposób tandetna taktyka podrywu. Lepiej by było, gdybym po prostu powiedział: „Myślisz, że to możliwe, że tego wieczoru będziesz tak wstawiona, żeby rozważyć poderwanie kogoś nieznajomego?". Wtedy przynajmniej mógłbym zdobyć kilka punktów za jawną bezczelność.
T L
R
Ponieważ jednak ani moja siostra, ani jej najbliżsi znajomi (zdążyłem już to sprawdzić) nie znali tej dziewczyny w trampkach Converse, nie miałem wyboru i sam musiałem do niej zagadać. Zerkając na trzy pozostałe puszki carlsberga, jakie przyniosłem ze sobą i postawiłem na gzymsie kominka, uznałem, że jeśli potrzebuję się napić czegoś dla kurażu, będzie to musiało wystarczyć. Wyciągnąłem z plastikowej zgrzewki jedną puszkę, otworzyłem ją i zacząłem pić, dając sobie czas do dwudziestej trzeciej na wykonanie ruchu.
MELISSA
Możecie sobie wyobrazić, jakie to było dziwaczne. Oto ja próbuję wymknąć się z pokoju, kiedy ten facet pojawia się nie wiadomo skąd, klepie mnie w ramię i machając nogą, mówi: „Ale heca".
Byłam co najmniej skonsternowana. Uznałam, że będę dla niego miła. - Mądre głowy, nie? - Tak też pomyślałem. Ponieważ w mojej głowie nie pojawiało się nic, co mogło mi pomóc w rozpoznaniu tego faceta, grając na zwłokę, wskazałam pustym kubkiem na jego tors. - Co jest napisane na twoim T-shircie? Rozsunął poły marynarki, żebym mogła przeczytać
R
- zagadkowa recenzja filmowa, która brzmiała następująco: „Sportowiec, kryminalista, mózgowiec, księżniczka i dziwaczka w kozie w chicagowskim liceum (1985)"
T L
- Klub winowajców- powiedziałam, uśmiechając się szeroko. - Uwielbiam ten film. - Ja też - odparł. - Jaki jest twój ulubiony fragment? - Uwielbiam go, ale słabo pamiętam. Nie oglądałam go wieki całe. A twój? -Ten fragment, kiedy wszyscy tańczą. . . I w zasadzie każda scena z udziałem Ally Sheedy. Uśmiechnęłam się. - A więc jesteś facetem Sheedy? -Jak najbardziej. Przypomniało mi się, jak w szkole można było podzielić chłopaków na tych, który uważali się za udręczonych poetów (i którym dlatego podobała się Ally Sheedy), i tych, którzy byli po prostu chłopakami (i którym dlatego podobała się Molly Ringwald). Nie mogłam się nie uśmiechnąć na myśl, że ten facet myślał o sobie jako o udręczonym poecie.
- To naprawdę paskudne z mojej strony - powiedziałam po upływie kilku chwil - ale wygląda na to, że zupełnie nie pamiętam twojego imienia. - To dlatego, że dotąd się nie znaliśmy - rzekł. Wyglądał na nieco skrępowanego. - Mogę być z tobą szczery? Podszedłem do ciebie tylko dlatego, że... Cóż... Wydałaś mi się miła, a jest sylwester... i niedługo wszyscy będziemy śpiewać Auld Lang Syne... Tak więc pomyślałem sobie, że podejdę i się przedstawię.
R
Podał mi dłoń i wydaje mi się, że właśnie zamierzał wypowiedzieć swoje imię, ale zamarł i popatrzył mi przez ramię. Ja także się odwróciłam, żeby się przekonać, na co on patrzy. Oto przede mną stał Paul. Sam.
T L
BILLY
Nawet niczego nie wiedząc o żadnym z nich, można było natychmiast odgadnąć, że tych dwoje łączyła wspólna przeszłość. W chwili, gdy Melissa dostrzegła Paula, cała się rozjaśniła, jakby w jej wnętrzu zapaliła się żarówka. Widząc ich tak razem, pomyślałem, że Freya to jedyna osoba, która mogłaby sprawić, że poczułbym się tak jak ta dziewczyna. - Myśleliśmy, że już nie przyjdziesz - powiedziała Melissa. - Trochę się tylko spóźniłem i tyle - odparł. Melissa zagryzła wargę. - Gdzie Hannah? Poszła po coś do picia? Pokręcił głową. - Nie, ona... Ee... Nie mogła przyjść. Wyglądała na zaniepokojoną. - Nic się nie stało, prawda?
- Nie, nic się nie stało - odpowiedział Paul. - Wszystko w porządku. Zawahał się. - Co straciłem? Melissa się uśmiechnęła. - Właściwie niewiele. Laura chce podróżować, a Cooper chce oszczędzać na wkład własny na dom i wszystko się skończy jedną wielką katastrofą. Co do Chrisa i Vicky, to są, cóż, Wiesz... Chrisem i Vicky, a ja... ja... Jasno było widać, że Melissie właśnie się przypomniało, że przed pojawieniem się Paula była w trakcie rozmowy ze mną i teraz ja czekałem w napięciu, jak jakieś piąte koło u wozu, pragnąc, żeby jedno z nich uwolniło mnie z tej niezręcznej sytuacji.
- Paul, to jest...
R
Melissa popatrzyła na mnie przepraszająco.
T L
- Billy - odparłem. - Jestem Billy.
- Właśnie. Billy - rzekła Melissa. - To jest Billy. Billy, to jest Paul. Jesteśmy dawnymi znajomymi. - Bardzo dawnymi - dodał Paul. - Ile lat się znamy? Dziesięć czy jedenaście? - Dwanaście - odparła Melissa. - Dwanaście długich lat.
MELISSA
Wpół do pierwszej w nocy. Od trzydziestu minut mieliśmy zupełnie nowy rok, a ja i Paul, po wzniesieniu o północy razem ze wszystkimi okrzy-
ków, wiwatowaniu i odśpiewaniu Auld Lang Syne, siedzieliśmy na tyłach domu Eda i Sharon, na stojącym na tarasie mokrym stole. W towarzystwie zabranej z blatu butelki wina oglądaliśmy na niebie pokazy sztucznych ogni. Czułam, jak wilgoć ze stołu przesiąka mi przez dżinsy aż do bielizny, ale miałam to gdzieś. W Paulu zaszła dzisiejszego wieczoru jakaś zmiana. Czułam to. - Miałeś genialny pomysł - rzekłam, gdy niebo rozświetliły kolejne fajerwerki. - Porzucić wygodny i ciepły dom na rzecz siedzenia na zewnątrz w siąpiącym deszczu. Paul wzruszył ramionami. - Mogłaś się nie zgodzić.
R
- I przegapić to wszystko? Coś ty!
T L
Paul pociągnął łyk wina i podał mi butelkę. Przyłożyłam ją do ust, pociągnęłam długi, duży łyk i przełknęłam. Dobrze było pić wino w taki właśnie sposób. Natychmiast przypominały się czasy, kiedy lepsze maniery naprawdę się nie liczyły. - Nie piłam prosto z butelki od tego roku, kiedy wszyscy pojechaliśmy do Glastonbury. A z jakiegoś powodu dzisiaj zrobiłam to dwa razy. Paul się uśmiechnął. - Pamiętam Glastonbury. To było wtedy, kiedy od tego hipisa niedaleko głównej sceny kupiliśmy domowej roboty wino, a Cooper odmówił jego picia na wypadek, gdyby miało być zaprawione jakimś środkiem chwastobójczym. Pamiętasz? Jakby ten hipis nie miał nic lepszego do roboty, niż truć bandę obiboków z klasy średniej. - Pamiętam tego hipisa... i to, jak podawałam mu pieniądze, ale poza wpychaniem korków do butelki moimi kluczami niewiele więcej pamiętam z tamtego wieczoru. - Roześmiałam się. - Mam w każdym razie wrażenie, że to mógł być jeden z najlepszych wieczorów w moim życiu.
- A już na pewno plasujący się w pierwszej dziesiątce. Zerknęłam na Paula. Wydawał się zadumany i melancholijny. - Powiesz mi więc, co się dzieje? - Co chcesz wiedzieć? - Cóż, na początek to, gdzie jest Hannah. - Podejrzewam, że w domu. Ale nie mam pewności. Rozstaliśmy się krótko przed świętami.
R
Oto wielka nowina. Paul i Hannah się rozstali. Między nimi koniec. To wydawało się nie mieć w ogóle sensu, jeśli wziąć pod uwagę to, jacy byli szczęśliwi, kiedy widziałam ich razem po raz ostatni, całych zakochanych i łaszących się do siebie. - Jak ona to przyjęła? - zapytałam ostrożnie.
T L
- Skąd wiesz, że to przeze mnie?
- Daj spokój, Paul - zaśmiałam się. - To przecież ze mną rozmawiasz. - Nic jej nie będzie - odparł wymijająco. - Nie byłem przecież miłością jej życia. - A skąd możesz to wiedzieć? - Myślisz, że byłem? Pokręciłam głową. - Wątpię, żebyś stał się kiedykolwiek miłością czyjegoś życia. Pomijając wszystko inne, byłoby to równoznaczne z publicznym przyznaniem się do tego, że się nie miało wiele z życia. Muszę jednak stwierdzić, że jestem zaskoczona. Prawdę powiedziawszy, gotowa byłam postawić kasę na to, że wam się uda. - Mimo że ona jest taka młoda? - Ma dwadzieścia trzy lata. Wcale nie jest taka młoda.
- Tak myślisz? Westchnęłam. - Wygląda na to, że problem tkwił raczej w tobie niż w niej. Paul pociągnął za etykietę na butelce, w końcu odrywając mały kawałek. - Nie byłem dla niej odpowiednim facetem. I sądzę, że ona o tym wiedziała. - Ach, a więc to wina Hannah, że się rozstaliście? Ty odwaliłeś za nią brudną robotę? Daj spokój, chyba nawet ty w to nie wierzysz? Paul nie odpowiedział, a ja nie powiedziałam niczego, żeby rozładować napięcie, ponieważ myślałam o Hannah i o tym, że dokładnie wiem, jak się teraz czuje i co się dzieje w jej głowie.
T L
R
Siedzieliśmy w milczeniu. Paul wystukiwał lewą nogą rytm jakiejś wyimaginowanej piosenki, ja zaś miałam ochotę siedzieć nieruchomo, żeby zapanowało jeszcze większe skrępowanie. Dopiero kiedy tylne drzwi domu Eda i Sharon otworzyły się, wpuszczając do ogrodu światło i muzykę, oboje podskoczyliśmy, po czym się odprężyliśmy, kiedy zobaczyliśmy, że to Vicky. - Wszystko w porządku? - zawołała.
- Tak, wszystko dobrze - odparł Paul. - Chciałam wam tylko dać znać, że niedługo ja i Chris będziemy się zwijać. - Zaraz wejdziemy do środka - powiedziałam. - Nie wychodźcie bez pożegnania, okej? Vicky zamknęła drzwi, a na tarasie ponownie zapadła ciemność i cisza. Paul zakaszlał, po czym spojrzał na mnie. - Wiesz, że w tym roku stuknie dziesięć lat, odkąd Chris i Vicky są małżeństwem? Dziecko. Porządny dom. Porządne życie. Wszystko w dziesięć lat.
Kiwnęłam głową, zastanawiając się, dokąd podąża bieg jego myśli. - Chyba to mnie zmusiło do myślenia - kontynuował. - Wiesz, o zmarnowanym czasie. - Wygłaszasz teraz kazanie — powiedziałam z kiepskim amerykańskim akcentem, mając nadzieję na poprawę nastroju. Chciałam pociągnąć kolejny łyk wina, ale mi nie wyszło - oblałam sobie nim brodę. Wytarłam ją rękawem swetra i spojrzałam na Paula. Przyglądał mi się z miną, której nie umiałam rozgryźć. - Mam jeszcze wino na twarzy? Paul pokręcił głową. - To o co chodzi?
R
- Nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział. - Spróbuj.
T L
Wstał, stanął przodem do mnie i ujął moje dłonie. - Wydaje ci się, że nie chcesz tego, co chce cała reszta - zaczął. - Wydaje ci się, że niczego nie pragniesz bardziej od samotności. Ale to nieprawda. Przyjdzie jeszcze taki dzień, gdy będziesz miał tej samotności po dziurki w nosie. Wtedy wiesz, gdzie mnie szukać, zaczniemy dokładnie tam, gdzie wtedy skończyliśmy. Wyszarpnęłam mu dłonie. - Myślisz, że to zabawne? - warknęłam. - Czy tym właśnie jestem? Jedynie żałosnym żartem? - Oczywiście, że nie, Mel - odparł pospiesznie. - Gdybyś posłuchała mnie chociaż przez chwilę, usłyszałabyś, że próbuję ci powiedzieć, że miałaś rację. - Ponownie chwycił moje dłonie. - Wcześniej mnie zapytałaś, dlaczego rozstałem się z Hannah, i oto moja odpowiedź: rozstałem się z Hannah z powodu ciebie. Naprawdę zależało mi na niej. To prawda. Bardzo ją lubiłem. Ale nie mogłem uciec przed tym, że nie jest tobą.
- Nie rozumiem - rzekłam. - W ogóle nie rozumiem, co ty mówisz.
T L
R
-To zrozum - powiedział, całując mnie, a na niebie rozprysł się fajerwerk i ozdobił je tęczą maleńkich gwiazdek. - Zrozum, że tu i teraz proszę cię o to, żebyśmy zaczęli tam, gdzie wtedy skończyliśmy.
T L
R
Miesiąc później Parapetówka Charlotte i Camerona
STYCZEŃ 2006 ROKU
MELISSA
T L
R
Było kilka minut po siedemnastej w ostatnią sobotę stycznia, a ja stałam na przystanku autobusowym przed biblioteką uniwersytecką. Od rana bez przerwy padał deszcz, a teraz kiedy było już ciemno, ulice wydawały się wymarłe. Gdy nagły podmuch wiatru przywiał ze sobą ścianę deszczu, skuliłam się jeszcze bardziej w kącie pod wiatą, zamknęłam oczy i żałowałam, że nie znajduję się teraz gdzieś indziej. Jak na razie dzień ten okazał się dla mnie tylko stratą czasu. Przed Bożym Narodzeniem otrzymałam tytuł pracy - miałam napisać trzy tysiące słów na temat Znaczenie metafizyczności w sztuce siedemnastego wieku. Ponieważ bardzo często trudno mi było zrozumieć choć jedno słowo z tego, co mówiła na zajęciach wykładowczyni, nie licząc może „Dzień dobry państwu!", przesunęłam tę pracę na bardziej oddalone pozycje mojej listy rzeczy do zrobienia, mając nadzieję, że jeśli poleży tam wystarczająco długo, to może jakimś cudem napisze się sama. Prawdę mówiąc, tak długo ją ignorowałam, że zupełnie o niej nie pamiętałam aż do piątkowego ranka, kiedy wykładowczyni przypomniała nam, że w poniedziałek rano trzeba złożyć prace. Mając w perspektywie dwie zmiany w mojej pracy na pół etatu w BIue-Bar i parapetówkę Charlotte i Camerona, zaczęłam się zastanawiać, kiedy znajdę czas na oddychanie, nie mówiąc o napisaniu pracy. Pełna determinacji, żeby zrobić ryle, ile się da, zanim zupełnie skończy mi
się czas, optymistycznie nastawiłam budzik na szóstą rano, mając nadzieję na zyskanie kilku godzin. Nie wzięłam natomiast pod uwagę tego, jak szybko nadchodzi szósta rano, kiedy po całym wieczorze picia i rozmów poszło się spać o drugiej w nocy. Chwilę, gdy rozdzwonił się budzik, wyrywając mnie z najgłębszego snu do stanu zdezorientowanej przytomności, wolałabym raczej zapomnieć. Wszystko mnie bolało. Uszy, mózg, kończyny. I pragnęłam, żeby przestało. Odsunęłam więc od ściany stolik nocny, sięgnęłam ręką do gniazdka i jednym szybkim ruchem wyrwałam z niego wtyczkę. Przez chwilę delektowałam się cudowną ciszą, po czym przekręciłam się na bok, sennie pocałowałam Paula w ucho i pozwoliłam sobie zapaść z powrotem w sen.
T L
R
Następne co usłyszałam, to trzask zamykanych drzwi, gdy Koszmarna Susie wychodziła do pracy w banku. Odwróciłam się, żeby zerknąć na radio z budzikiem i o zgrozo, ujrzałam, że cyfrowy wyświetlacz jest zupełnie czarny. I wtedy wszystko sobie przypomniałam. Sięgnęłam po zegarek, mając nadzieję, że jest ósma, może nawet dziewiąta, i z przerażeniem odkryłam, że jest już prawie południe. W tej sekundzie przed oczami przewinęło mi się całe moje przyszłe życie: nie napiszę pracy, nie zaliczę przedmiotu i już zawsze będę skazana na pracę w knajpce Blue-Bar. Przeklinając decyzję ponownego pójścia na studia jako tak zwana dojrzała studentka, pobiegłam pod prysznic, chwyciłam pierwszą z brzegu czystą bieliznę, ciuchy, które miałam na sobie zeszłego wieczoru, po czym z kawałkiem tostu i butelką wody w dłoni pozostawiłam nieprzytomnego Paula pod kołdrą. Kiedy udało mi się dotrzeć do uczelnianej biblioteki, nie tylko wszystkie stoliki w dziale historii sztuki były już zajęte przez moich kolegów z grupy, którzy pisanie pracy zostawili na ostatnią chwilę, ale z szesnastu pozycji z listy lektur tylko jedna była jeszcze dostępna. I miałam podejrzenie, że jedynym tego powodem było to, że jakiś młodociany dowcipniś wprawnie narysował markerem penisa na okładce, przedstawiającej reprodukcję portretu markizy Brygidy Spinola Doria pędzla Rubensa.
Większą część popołudnia spędziłam w bibliotece. Udało mi się sporządzić szkic pracy i zrobić dziesięć stron notatek. Do czasu, kiedy uznałam, że na dzisiaj wystarczy, byłam zupełnie zniechęcona zarówno ideą wykształcenia, jak i tym, co uważałam u siebie za wyraźną niezdolność do prowadzenia życia jako w pełni ukształtowana osoba dorosła. Gdy opuściłam bibliotekę i znalazłam się na ciemnej i mokrej ulicy, jedyne co mnie podtrzymywało na duchu, było to, że niedługo zapomnę o deszczu i zimnie, nienapisanej pracy i robocie w knajpce Blue-Bar. Próbowałam się skoncentrować na wyobrażaniu sobie prostych chwil szczęścia: zrzucaniu butów i kładzeniu się do łóżka, czytaniu weekendowej gazety od deski do deski i zaśnięciu. Ale tym co napawało mnie największą radością, była myśl o ponownym ujrzeniu Paula.
T L
R
Oczywiście odkąd wróciliśmy do siebie przytrafiały mi się chwile niepewności, ale jeśli chodziło o mnie, to minione tygodnie były właściwie idealne. Najlepszy początek nowego roku, jaki mi się kiedykolwiek przytrafił. Po imprezie u Eda i Sharon ja i Paul wzięliśmy się za ręce i udaliśmy do jego mieszkania. Żadne z nas nie mogło uwierzyć, że po tych wszystkich spędzonych osobno latach - pięciu gwoli ścisłości - w końcu znowu byliśmy razem. I choć w głowie miałam tysiąc jeden pytań na temat tego, dokąd zmierzamy, na głos nie zadałam ani jednego. Zagłuszyłam w sobie strach i wątpliwości, postanowiwszy najpierw działać, a dopiero później zadawać pytania. Prawda, sprawy między nami były skomplikowane, nie wydawało się to jednak już mieć znaczenia. Kiedy w Nowy Rok obudziłam się w ramionach Paula, powiedziałam sobie, że nawet jeśli za kilka sekund ma się to zakończyć, przeżycie tej akurat chwili o poranku, posiadanie rozkosznej świadomości, że to, na czym najbardziej ci w życiu zależy, jest możliwe, że się spełni - wszystko to było warte bólu, który nieuchronnie by się po wszystkim pojawił. A był on nieunikniony.
Wszystko za tym przemawiało. Paul dopiero co rozstał się z Hannah i ja w oczywisty sposób stanowiłam dla niego sposób na dojście do siebie. Te jego teksty, że chce tego, co mają Chris i Vicky, za bardzo trąciły binarną logiką Paula - w jednej chwili wszystko mu się wyłącza, po czym on włącza przycisk w swojej głowie i ponownie wszystko uruchamia. Jak można było ode mnie oczekiwać, że podążę tropem słów, które były bardziej zależne od reakcji instynktownej niż od racjonalnego myślenia? Jeszcze zanim Paul zdążył się obudzić, przekonałam samą siebie, że jemu to wszystko wyda się kosmiczną pomyłką.
T L
R
Wstałam i ubrałam się, nie budząc go, i prawie już byłam przy drzwiach, kiedy usłyszałam, jak woła moje imię. Próbowałam mu wyjaśnić, że nie obwiniam go za to, co się stało, ale jakoś nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. I ten właśnie moment wybrał sobie Paul, żeby po raz pierwszy, odkąd się rozstaliśmy, powiedzieć mi, że mnie kocha. Byłam rozdarta. Kiedy kocha się kogoś tak bardzo, jak ja kochałam Paula, toczy się nieustanną walkę między rozsądną, obdarzoną instynktem samozachowawczym częścią ciebie, która jest oburzona tym, że tak paskudnie została potraktowana, a tą częścią bezbronną i zadurzoną, która ponad wszystko pragnie powrotu miłości i tego, co działo się w przeszłości. Ostatecznie wygrywa ta część zadurzona, ponieważ wtedy czujesz się tak dobrze i słodko. Ale choć czułam tę miłość, zamiast skakać ze szczęścia, byłam pełna gniewu i urazy. Oświadczyłam Paulowi, że jego słowa to „tylko słowa", i przypomniałam, że złamał mi serce oraz to, że bywały chwile, kiedy sądziłam, że już nigdy nie dojdę do siebie po tym, co mi zrobił. Przypomniałam mu o tym, że w ciągu tych pięciu spędzonych osobno lat nie ruszyłam do przodu z własnym życiem, woląc czekać na niego cierpliwie niczym (to słowa Vicky) „jakiś piesek salonowy", gdy tymczasem powinnam była odnaleźć w sobie nieco szacunku do samej siebie i pójść dalej. I wreszcie mu oświadczyłam, że jestem zła i czuję się zraniona, i że nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będę potrafiła wybaczyć mu to, co mi zrobił.
Przez długą chwilę panowało milczenie. I kiedy stałam tak, patrząc na Paula, zastanawiając się, w jakim kierunku to wszystko pójdzie, uświadomiłam sobie, że już nie jestem na niego zła.
HANNAH
T L
R
Był wczesny wieczór, a ja siedziałam w swoim maleńkim mieszkaniu w Presrwich. Po raz piąty w ciągu godziny sięgnęłam do torebki, wyjęłam nokię, weszłam w kontakty i przewijałam je w dół, aż dotarłam do numeru Paula, po czym zamarłam z kciukiem nad przyciskiem „dzwoń". W ostatniej chwili opuściła mnie odwaga. Odłożyłam telefon na ławę, zamknęłam oczy i oddałam się rozmyślaniom o Paulu. Poznaliśmy się na imprezie, jaką moja kuzynka Sophie urządziła z okazji czterdziestych urodzin swojego męża, Stephena. W ramach niespodzianki Sophie wynajęła na cały wieczór jeden z ekranów w Cornerhouse i zaprosiła czterdziestu przyjaciół i krewnych Stephena na pokaz jego ulubionego filmu Wściekłe psy. Aby było pewne, że wszyscy wejdą w odpowiedni nastrój, na zaproszeniu szkarłatnymi, tłoczonymi literami napisano, że obowiązujący strój to: „Czarny garnitur, biała koszula, czarny krawat i okulary przeciwsłoneczne (krótka broń palna - nieobowiązkowa)". To był naprawdę niezły widok: wszyscy znajomi Stephena stali w deszczu przed kinem, jakby czekali na wejście na kongres płatnych zabójców. Wszyscy, którzy otrzymali zaproszenie, naprawdę się postarali o odpowiedni wygląd. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby: Paula. Rano, wychodząc do pracy, zapomniał zabrać ze sobą garnitur i gdyby wrócił po
niego do domu, to ominęłoby go oglądanie filmu, stał więc pod kinem w T-shircie i dżinsach, pasując do reszty jak przysłowiowa pięść do nosa. Po projekcji krążyłam samotnie między gośćmi, gdy zawołał mnie Stephen i przedstawił nas sobie. Ja i Paul początkowo prowadziliśmy uprzejmą rozmowę, podczas której dowiedziałam się, jak ma na imię oraz tego, że on i Stephen poznali się podczas pracy społecznej na rzecz miasta, w grupie zajmującej się dorosłymi narażonymi na wszelkiego rodzaju krzywdy. Później jednak Stephenowi, który zdążył już dużo za dużo wypić, włączył się monolog na temat niebezpieczeństw czyhających na człowieka po przekroczeniu czterdziestki. Zanim się rozkręcił na dobre, przerwała mu Sophie, nakazując krążyć wśród gości, Paul i ja zostaliśmy więc sami.
T L
R
Resztę wieczoru spędziliśmy razem. Choć dobrze się bawiliśmy w swoim towarzystwie, pamiętam, jak się zastanawiałam, czy tak się dzieje dlatego, że oboje należymy do nielicznej grupy singli na tej imprezie i uświadamiamy sobie, że wieczór ten okaże się znacznie mniej stresujący, jeśli spędzimy go jako tandem. Kiedy jednak ładna, rudowłosa kobieta, która wyraźnie się ucieszyła na widok Paula, podeszła, żeby się przywitać, a ja dałam mu szansę odłączenia się ode mnie, on odprawił ją subtelnie, choć bezwzględnie. Pomyślałam wtedy, że być może nadajemy na tych samych falach. Na koniec wieczoru Paul zapytał, czy nie chciałabym wziąć taksówki razem z nim, mimo że do Chorlton i Prestwich jechało się niezupełnie w tym samym kierunku. Choć nie chciałam, żeby nasz wspólny wieczór dobiegł końca, coś mi kazało się nie spieszyć, wyjaśniłam więc Paulowi, że rano muszę wstać wcześnie do pracy. Skinął głową i zaproponował, żebyśmy się kiedyś spotkali, ale zamiast tak to pozostawić, wyciągnął swój terminarz i od razu zasugerował kilka terminów. Spotkaliśmy się ponownie w następnym tygodniu, we wtorek. Zabrał mnie na otwarcie nowej wystawy w galerii sztuki, z którą współpracował jeden z jego znajomych, i przez cały wieczór rozmawialiśmy i żartowaliśmy, nieszczególnie zwracając uwagę na obrazy. W pewnym momencie
zapytał mnie bez ogródek, ile mam lat, i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie skłamać, bo choć kwestia wieku nie stanowiła dla mnie problemu mój ostatni chłopak był sporo ode mnie starszy - tak sobie pomyślałam, że być może jest to problem dla Paula. W końcu odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą, że mam dwadzieścia trzy lata, a potem on mnie zapytał, czy wiem, ile lat ma on, a ja mu odpowiedziałam, że sądząc po tym, co wcześniej opowiadał, musi mieć około trzydziestu pięciu. Zapytałam, czy mój wiek będzie problemem (co było dziwne, gdyż nawet się jeszcze nie zdążyliśmy całować), a on odparł, że nie, że wiek działa na moją korzyść, a nie na jego. Kiedy go poprosiłam o wyjaśnienie, rzekł jedynie: „Chodzi mi o to, że im jest się starszym, tym więcej się dźwiga bagażu, a ja mam go wyjątkowo dużo". Zapytałabym o więcej, ale wtedy jego znajomy, ten od galerii sztuki, podszedł do nas i dogodna chwila przepadła.
T L
R
W następny weekend wybraliśmy się na lunch do hiszpańskiej restauracji na Deansgate. Zamówiliśmy ta-pas i świetnie się bawiliśmy w swoim towarzystwie. Przez cały czas rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, jakby jutro nie istniało. Prawdę mówiąc, tak długo rozmawialiśmy, że zanim wyszliśmy, zdążył nastać wieczór. A kiedy staliśmy i przyglądaliśmy się mijającym nas samochodom, pocałowanie Paula wydawało się czymś najzupełniej naturalnym - jakbyśmy znali się od lat, a nie dopiero od kilku dni. Gdy wracaliśmy wzdłuż Deansgate, trzymając się za ręce i zatrzymując się tylko po to, żeby dać upust obopólnej nieodpartej chęci pocałowania się, pamiętam, jak pomyślałam w sposób, do którego wstyd mi się przyznać, zważywszy na to, że obiecałam sobie nie spieszyć się: „To chyba jest to. Naprawdę myślę, że mogę się w tobie zakochać". Po tak słodkich i romantycznych początkach chyba można wybaczyć mi to, że koniec naszego związku zupełnie mnie zaskoczył. W ogóle się tego nie spodziewałam. Bo czemu bym miała? Byliśmy razem prawie dziewięć miesięcy, sądziłam, że wszystko się dobrze układa i mieliśmy iść razem na świąteczną imprezę do jego pracy.
Moje współlokatorki wyszły tamtego wieczoru, a ja czekałam na Paula, który miał po mnie wpaść, kiedy do mnie zadzwonił. Sądziłam, że chce mi powiedzieć, że jest już w drodze albo utknął w korkach, ani przez chwilę nie myśląc, że coś może być nie w porządku. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zaczęłam pytać o imprezę i o to, kto na niej będzie i o której godzinie sądzi, że stamtąd wyjdziemy, ale on przerwał mi w pół słowa i oświadczył: - Myślę, że powinniśmy przestać się spotykać.
R
Od tamtego czasu tylko raz widziałam się z Paulem. Chciałam odzyskać kilka swoich rzeczy, które zostawiłam u niego - wśród nich srebrny łańcuszek, prezent od mamy na dwudzieste pierwsze urodziny. Planowałam zadzwonić na telefon domowy i zostawić wiadomość na automatycznej sekretarce, kiedy wiedziałam, że będzie w pracy, i poczułam się ogłuszona, kiedy po trzech sygnałach słuchawkę podniosła Melissa.
T L
W trakcie trwania naszego związku ja i Paul wiele razy się kłóciliśmy o jego przyjaźń z Melissą. Nie chodziło mi tylko o to, że kiedyś była jego dziewczyną, ani o to, że była w jego wieku, ani nawet o to, że byli sobie tacy bliscy. Najbardziej dręczył mnie fakt, że choć od ich rozstania minęło prawie pięć lat, ona wyraźnie nadal była zakochana w Paulu. Co gorsza, on o tym doskonale wiedział. Choć nigdy nie wyraził się bezpośrednio w kwestii swoich uczuć, wiedziałam, że czuje się wobec niej w pewien sposób zobowiązany, i że to absolutnie nie podlega dyskusji. Dlaczego się więc z tym godziłam? Dlaczego po prostu nie odeszłam? Nie wiem. Naprawdę nie jestem pewna. Ale jeśli miałabym zgadywać, sprowadzało się to do tego: kochałam Paula i myśl, że mogłabym go stracić z powodu jego przyjaźni z Melissą, napawała mnie autentycznym przerażeniem. Postanowiłam, że nie dam jej tej przyjemności i nie pokażę, jak bardzo mnie to poruszyło. W ogóle nie siląc się na uprzejmość, powiedziałam Melissie, o co mi chodzi, i poprosiłam, żeby przekazała to Paulowi po jego powrocie z pracy. Pół godziny później Paul od-dzwonił, szorstki i rzeczowy, przyjmując więc jego ton, oświadczyłam, że nie obchodzą mnie inne
rzeczy, ale jak najszybciej chciałabym odzyskać łańcuszek. Umówiliśmy się, że w poniedziałek po pracy spotkamy się w mieście. Stałam pod markizą przed sklepem HMV przy Market Street i przyglądałam się hordom ludzi korzystających z wyprzedaży, moknących w deszczu. Paul spóźnił się ponad dziesięć minut, rzekomo z powodu spotkania, które się przedłużyło. Był inny niż wtedy, gdy rozmawialiśmy przez telefon. Próbował mnie nawet zagadywać, ale ja byłam za bardzo na niego zła, żeby reagować. Wyjął z kieszeni marynarki łańcuszek i podał mi niewielką reklamówkę z resztą moich rzeczy. - Naprawdę mi przykro - rzekł. - Z powodu wszystkiego. Nie zasłużyłaś na to. To w ogóle nie była twoja wina. Nie odpowiedziałam. Wzięłam jedynie swoje rzeczy i odeszłam.
R
To się wydarzyło kilka tygodni temu i od tamtej pory ani z nim się nie widziałam, ani nie rozmawiałam przez telefon.
T L
Otworzyłam oczy i spojrzałam na cyfrowy wyświetlacz odtwarzacza DVD, który stał na półce pod telewizorem. Robiło się późno i zaczęła wzbierać we mnie rozpacz na myśl o uciekającym czasie. Zerkając to na zegarek, to na telefon na ławie, postanowiłam spróbować skontaktować się z Paulem później i zamiast tego zadzwoniłam do mojej siostry Jessiki.
MELISSA
Było tuż po dwudziestej pierwszej trzydzieści, gdy Paul i ja stanęliśmy przed imponującym, trzykondygnacyjnym, wzniesionym w stylu edwardiańskim domem Charlotte i Camerona w Didsbury. Trudno nam było
uwierzyć, że rzeczywiście znamy ludzi, którzy są właścicielami tak wielkiego domu. - To niesamowite — powiedziałam, gdy tak staliśmy i patrzyliśmy na tę budowlę. - Wszystko, począwszy od drzwi, a na ogromnych oknach kończąc, sprawia wrażenie, jakby zostało zbudowane na większą skalę niż w wypadku normalnych domów. To jak pałac dla olbrzymów. - Westchnęłam. - Już się zakochałam w tym domu, a jeszcze nawet nie weszłam do środka. Paul uśmiechnął się szeroko. - Może pewnego dnia kupię ci taki... Jeśli będziesz grzeczna. - A za co? Guziki z mosiądzu? Paul uścisnął mi dłoń. - Już ja mam swoje sposoby.
T L
R
Choć wróciliśmy do siebie już prawie miesiąc temu, nikomu jeszcze o tym nie powiedzieliśmy. Wydawało mi się jednak, że Vicky żywi pewne podejrzenia. Kilka razy przepytywała mnie na temat sylwestra i moje odpowiedzi zdawały się zupełnie jej nie przekonywać. Dzisiaj, u Charlotte i Camerona, zamierzaliśmy się w końcu ujawnić. - A zatem, jesteś na to gotowy? - zapytałam. - Robisz z tego zbyt wielkie wydarzenie - odparł Paul. - Nikogo nie będzie obchodzić to, że się ze sobą zeszliśmy. - Poczekaj, to się przekonasz. Nacisnęłam dzwonek i czekałam. Po chwili w drzwiach pojawiła się Charlotte i wpuściła nas do środka. Tuż za nią stał Cameron. Nie widziałam się z nimi od czasu letniego grilla u Coopera i Laury i naprawdę się cieszyłam, że dziś tutaj jestem. - Wspaniale cię widzieć, Charlie. — Pocałowałam ją w policzek. Świetnie wyglądasz, a wasz dom jest po prostu niesamowity.
Zanim zdążyłam uciąć sobie z Charlotte porządną pogawędkę, ponownie rozległ się dzwonek, a podczas gdy Paul i Cameron zajęli się wymianą opinii na temat obecnej formy drużyny City, ja stałam sama, podziwiając podłogę wyłożoną płytkami firmy Milton, grafiki oprawione w ramki (dwa dzieła Miro, po jednej pracy Andy'ego Warhola i Modiglianiego) oraz prostokątne lustro wiszące nad pretensjonalnie wyglądającym kaloryferem, i przyłapałam się na tym, że się zastanawiam, czy pewnego dnia ja i Paul będziemy mieć taki fajny dom.
T L
R
Ponieważ przybyli następni goście, ja i Paul w końcu przenieśliśmy się z korytarza do pokoju na tyłach domu, a stamtąd do kuchni, witając się po drodze ze znajomymi. W kuchni znaleźliśmy wreszcie naszych przyjaciół, pogrążonych w rozmowie przed lodówką Charlotte i Camerona - ogromną i w stylu amerykańskim. Nikt nie skomentował tego, że ja i Paul przybyliśmy razem. Chłopcy automatycznie podzielili się czteropakiem piwa, stanowczo dziękując Laurze za szklanki, ponieważ „to by popsuło doznanie picia jako całości". Laura przewróciła oczami, ja zaś zganiłam się w duchu za to, że uwaga Coopa wydała mi się nawet zabawna. Vicky wzięła z kuchennego blatu w połowie pełną butelkę różowego wina i rozlała je sobie, mnie i Laurze. - Piękny jest ten dom - rzekła, niespiesznie rozglądając się po pomieszczeniu. - Ile, myślicie, za niego dali? Kuchnia Charlotte i Camerona wyglądała jak ze stron magazynu wnętrzarskiego. Wszystkie meble były białe i błyszczące, a cały kuchenny sprzęt był wykonany ze stali nierdzewnej i tak nieskazitelnie czysty, że musiał być nowiutki. - Aż boję się myśleć - odparła Laura. - Na samą myśl o wzięciu kredytu robi mi się niedobrze.
Zerknęłam na Paula, żeby zobaczyć, czy to właściwy moment na ogłoszenie naszej wielkiej nowiny. Skinął głową, poprosiłam więc wszystkich o chwilę uwagi. - Wiem, że to zabrzmi nieco dziwacznie - zaczęłam - i że wszystko prawdopodobnie skończy się łzami, ale chcę, żebyście wszyscy wiedzieli, że ja i Paul... Cóż, można powiedzieć, że wróciliśmy do siebie. Nie potrafiąc ukryć niedowierzania, Chris spojrzał na Paula, chcąc od niego uzyskać potwierdzenie. - Hej! - rzekł Paul. - To przecież nic wielkiego. Jesteśmy razem od sylwestra, wszystko układa się super i sądzę, że to w zasadzie wszystko, co powinniście wiedzieć.
T L
R
- Pogięło was oboje! - Chris wybałuszał oczy. - Poddajmy to pod głosowanie, okej? Podnieście rękę, jeśli zgadzacie się ze słowami obecnego tutaj pana Rogersa, który twierdzi, że powrót do siebie jego i Melissy to, tu cytuję, „nic wielkiego". Vicky i Laura pokręciły z dezaprobatą głowami, ale żadna nie uniosła ręki. - A kto zgodzi się ze mną - kontynuował Chris - kiedy powiem, że ich powrót do siebie jest prawdopodobnie najważniejszym, jak na razie, wydarzeniem tego wieku? Chris i Cooper wyrzucili ręce w powietrze niczym nadmiernie podekscytowani uczniowie. - W takim razie bardzo dobrze, że żadne z nas nie przejmuje się tym, co sobie myślicie - powiedział Paul, uśmiechając się szeroko. - A teraz, chyba że zamierzamy siedzieć tutaj przez cały wieczór i omawiać reperkusje tego, co właściwie nie jest waszą sprawą, czy wolno mi zasugerować, żebyśmy kontynuowali picie piwa i gadanie o głupotach?
Wdzięczni za to, że panujące przez chwilę napięcie zostało rozładowane, wszyscy się roześmiali i przeszli do innych tematów. - Przepraszam za to - rzekła niedługo potem Laura. - W porządku - odparłam. Vicky mnie uścisnęła. - Masz pewnie dosyć ludzi takich jak my, czarno widzących to, co łączy ciebie i Paula. Zaśmiałam się. - Rzeczywiście mam tego trochę dosyć, ale wcale was za to nie winię. Nawet ja jestem zaskoczona i przestraszona tym, co się stało.
R
Vicky kiwnęła głową. - Ale wszystko się dobrze układa?
- W jakim sensie?
T L
- Doskonale. Jest inaczej.
-Trudno to wytłumaczyć. To raczej on się zmienił, nie ja. Tak jakby... Nie wiem... Jakby wreszcie dorósł. — Zawahałam się. - Wiem, jak to wygląda. Uważacie, że to jest jak oglądanie pierwszych minut filmu katastroficznego, gdy widzowie tylko czekają, aż się wydarzy coś niedobrego. Wiem, dlaczego tak uważacie. Gdybym nie widziała, jakim jest teraz człowiekiem, ani nie słyszała na własne uszy tego, co mi powiedział, cóż, ja także bym na to czekała. Chodzi mi o to, że nie bardzo można go nazwać pewniakiem. To Paul. Dopust boży płci pięknej. Gdyby sytuacja była odwrotna, nie zastanawiając się wiele, poradziłabym wam odejść w siną dal. Ale jak już mówiłam, on się zmienił. I podoba mi się to, co teraz widzę. Podoba mi się bardziej niż kiedykolwiek. Vicky uśmiechnęła się ciepło.
- W takim razie cieszę się razem z tobą. - Ja też - wtrąciła Laura. - Naprawdę? -Jak najbardziej. Usłyszenie tych słów z ust przyjaciółek przyniosło mi prawdziwą ulgę. Tym razem wszystko się uda. Nasz powrót do siebie nie będzie katastrofą, jak wszyscy uważają. To naprawdę będzie „i żyli długo i szczęśliwie".
CHRIS
Było kilka minut po dwudziestej trzeciej, a ja stałem przed domem, paląc papierosa i dzieląc się z Vicky moją opinią na temat wielkiej nowiny. Odkąd Paul i Melissa uraczyli nas swoją sensacyjną wiadomością, szczerzyliśmy się jak idioci, życząc im wszystkiego najlepszego i zapewniając, że będzie dobrze. - Jest mi z tym po prostu trochę dziwnie - wyjaśniłem. - Pomysł, że oni do siebie wrócili... Nie wiem... To się przecież nie uda, prawda? Paul nie jest dla niej właściwą osobą, a ona nie jest właściwą osobą dla niego, i wszystko to w końcu rozpadnie się z hukiem na kawałki. Vicky kiwnęła głową. - Rozumiem, co masz na myśli. Czasami patrzę na naszych przyjaciół, nie tylko na Melissę i Paula, i nie mogę się powstrzymać przed myśleniem, że... -...cieszysz się, że ty to nie oni? - Nie - odparła pospiesznie Vicky. - To by było paskudne. Strasznie ich wszystkich kocham.
- Wcale nie mówię, że jest inaczej. -1 dobrze. Chodzi mi o to, że się po prostu źle czuję, mówiąc coś takiego. - Właściwie to jeszcze niczego nie powiedziałaś. Może powinnaś zacząć od Coopera i Laury. Zawsze się z nich można pośmiać. - Nie rozumiem, co oni wyprawiają - kontynuowała Vicky. - Są razem od niepamiętnych czasów, on za nią szaleje, a jednak zawsze odnoszę wrażenie, że Laurze wcale aż tak bardzo nie zależy. - Nie powiedziałaś jej chyba, że Coop ma zamiar jej się oświadczyć?
Roześmiałem się.
R
- Coś ty! Ale mam paskudne przeczucie, że ona mu odmówi. Chciałabym po prostu, żeby pozwoliła mu odejść, jeśli nie ma wobec niego poważnych zamiarów, tak żeby mógł znaleźć sobie kogoś, kto by go rzeczywiście docenił.
T L
- Może powinnaś przedstawić swoją kandydaturę. - Wiadomo, że ty zawsze wymyślisz coś takiego! Nie zrozum mnie źle, kocham Laurę, ale obawiam się, że oni nie są dla siebie stworzeni. I boję się tego, że będąc ze sobą, przegapią to, czego naprawdę pragną. - Dadzą sobie radę. W naszym wieku nie zrywa się ze sobą, chyba że jest naprawdę bardzo, bardzo źle. Nikomu z nas nie podoba się pomysł powrotu do początku, ponieważ zbyt dużo przeszliśmy, żeby znaleźć się w miejscu, w którym jesteśmy. Vicky obrzuciła mnie kolejnym spojrzeniem pełnym dezaprobaty. - A więc mówisz, że są ze sobą z lenistwa? - Nie nazwałbym tego lenistwem. „Realizm" byłby chyba lepszym słowem. - Realizm?
- Albo pragmatyzm. Chodzi mi o to, co ogólnie oznacza zaakceptowanie tego, co wiąże się z byciem po trzydziestce: że zawsze można zdobyć to, czego się pragnie, ale że to, co się ma, zawsze będzie lepsze niż nic. - Dlatego właśnie jesteśmy ze sobą tak długo? Z powodu pragmatyzmu? - Nie. - W takim razie, dlaczego jesteśmy nadal razem? -Jak mam ci odpowiedzieć, nie dostarczając ci przy tym amunicji, dzięki której uczynisz moje życie piekłem? Dziękuję, ale nie skorzystam. - Dam ci list żelazny - odparła Vicky. - Powiedz, co tylko chcesz, bez obawy, że zmyję ci głowę.
R
- Tak jak wtedy, kiedy mnie zapytałaś, czy sądzę, że zmieniasz się w swoją matkę? - Pokręciłem głową. - Nigdy więcej.
T L
- Tym razem prawdziwy list żelazny. Żadnych konsekwencji. - Dzięki, ale nie - odpowiedziałem, rozważając przez pół sekundy jej propozycję. - Chyba będzie lepiej, jeśli przejdziemy na bezpieczniejszy grunt i porozmawiamy o Melissie i Paulu.
HANNAH
Kiedy skończyłam telefoniczny maraton z siostrą, było kilka minut po dwudziestej trzeciej. Powiedziała mi wiele rzeczy, ale w jednym wypadku była szczególnie stanowcza: że popełniam wielki błąd, choćby myśląc o tym, żeby zadzwonić dzisiaj do Paula. Raz za razem wracała do tej kwestii,
aż w końcu niemal mnie przekonała, że ma rację. Dzwonienie do Paula nie było jedynie złym pomysłem. Było najgorszym pomysłem, jaki przyszedł mi kiedykolwiek do głowy. Ale gdy zaczęłam się szykować do pójścia spać, kiedy już zmyłam makijaż i umyłam zęby, przyłapałam się na rzucaniu ostatniego spojrzenia na komórkę leżącą na stoliku w korytarzu, żeby sprawdzić, czy nie przegapiłam jakiegoś telefonu, i zanim zdążyłam zdać sobie sprawę z tego, co robię, wystukałam numer Paula. -Halo? W tle było słychać muzykę i rozmowy, tak jakby był na jakiejś imprezie albo w barze na mieście. - To ja, Hannah - rzekłam, myśląc, że dziwnie jest słyszeć jego głos po tych kilku spędzonych osobno tygodniach. - Naprawdę muszę z tobą porozmawiać.
R
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Cisza charakterystyczna dla kogoś, kto poczuł się zaskoczony.
T L
- Jest bardzo późno - odezwał się wreszcie. - Czy to nie może zaczekać? - Nie może - odparłam. — Muszę z tobą porozmawiać właśnie teraz. Nie prosiłabym cię, gdyby to dla mnie wiele nie znaczyło, Paul. Wiesz o tym. Poczułam, że zaczynam płakać. - Proszę, proszę cię tylko o to. Tylko o to, a potem przysięgam na wszystko, że już nigdy nie będziesz musiał tego robić. - Skoro to takie ważne - westchnął - to może powiesz mi po prostu teraz i będziemy to mieli z głowy? - Nie mogę — wyjaśniłam. - Muszę się z tobą zobaczyć. - Słuchaj, Hannah - zaczął. - Naprawdę mi przykro, ale chyba powinnaś wiedzieć, że się z kimś spotykam, okej? Jeśli więc chodzi o to, żebyśmy do siebie wrócili, to ta możliwość nie wchodzi w ogóle w grę.
To akurat mnie nie zaskoczyło. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Paula będącego długo samotnym mężczyzną. Przez chwilę się zastanawiałam, kto to może być, ale myślenie o tym było zbyt przygnębiające. - Przyrzekam, że nie chodzi o nasze zejście się. Wiesz co, jeśli dasz mi dwadzieścia minut na wyjście z domu i dojechanie tam, gdzie akurat jesteś, porozmawiamy, a potem ty wrócisz do swoich przyjaciół, okej? Potrzebuję jedynie kilku minut twojego czasu. Błagam cię, zgódź się. Ponownie długa chwila ciszy. - Pięć minut - oznajmił.
R
- Pięć minut, a potem znikam.
T L
VICKY
Była już prawie dwudziesta trzecia trzydzieści i razem z Charlotte stałyśmy na korytarzu, wspominając czasy wspólnej podstawówki Northbridge Primary, kiedy podszedł do nas Cameron i zapytał, gdzie są zapasowe ręczniki papierowe, ponieważ ktoś rozlał czerwone wino na sofę. Na dźwięk słów „czerwone wino" w połączeniu z wyrazem „sofa" Charlotte ożywiła się niczym lekarz na pogotowiu i poleciła Cameronowi, żeby poszukał wody sodowej, a następnie zniknęła, by ocenić szkody. To była dobra pora na pójście do toalety, stanęłam więc na końcu kolejki przed łazienką na piętrze, myśląc o wcześniejszej rozmowie z Chrisem. Choć ja i Melissa byłyśmy sobie bliskie, czasami zupełnie nie rozumiałam, jak ona radzi sobie ze wszystkim, co dzieje się w jej życiu. Z brakiem pieniędzy, z dzieleniem mieszkania z nieznajomymi, a zwłaszcza z tą jej naj-
świeższą historią z Paulem. To wszystko jest częścią życia, kiedy ma się dwadzieścia kilka lat, ale na myśl o robieniu tego teraz robiło mi się niedobrze i cała się spinałam. Niewiele osób o tym wie, ale przez całe swoje dorosłe życie (począwszy od ukończenia siedemnastu lat i pierwszego chłopaka) tak naprawdę nigdy nie byłam singielką.
T L
R
Nawet przez jeden dzień. Kiedy wyznałam to Chrisowi, myślał, że stroję sobie z niego żarty, uraczyłam go więc szczegółową analizą mojego całego życia w związkach: osiem lat, trzech chłopaków, żadnych przerw (ale z krótkotrwałym nakładaniem się na siebie dwóch związków, spowodowanym uwalnianiem się od faceta, z którym, można powiedzieć, że się spotykałam - Aleksem Deed-manem, żeby móc się związać z chłopakiem numer trzy - Chrisem Cooperem). Choć próbowałam mu wytłumaczyć, że mój brak statusu singielki nie był strategią zamierzoną, bałam się, że Chris uzna, że moje działanie zrobiło ze mnie banalną, słabą kobietkę. Wcześniej zastanawiałam się nawet, czy nie sporządzić tego życiorysu na nowo i nie wymyślić kilku okresów, gdy byłam sama, ale nie mogłam znieść myśli, że miałabym go okłamywać, nawet w wypadku czegoś tak nieistotnego. Kilka minut później wyszłam z toalety i udałam się na dół, żeby poszukać Chrisa. Gdy szłam do salonu, zauważyłam kolegę Chrisa, Tony'ego. Trzymał za rękę ładną dziewczynę z ciemnobrązowymi, falistymi włosami, które opadały jej na ramiona. Patrząc na jej twarz, wydawało mi się przez chwilę, że widzę w jej oczach błysk rozpoznania, choć miałam pewność, że nigdy się wcześniej nie spotkałyśmy. - Dawno się nie widzieliśmy. Dopiero teraz się zjawiliście? Tony posłał mi swój słynny szeroki uśmiech. - W ogóle nie zamierzaliśmy przychodzić, bo Polly nie czuła się zbyt dobrze, ale później tak sobie pomyślałem, że z niektórymi z was nie widziałem się od naprawdę dawna, i po odrobinie przymilania Polly zmieniła
zdanie. A tak w ogóle, co u ciebie? Świetnie wyglądasz. Gdzie się podziewa twój staruszek? - Wiem tyle co i ty. Uśmiechnęłam się do przyjaciółki Tony'ego. Tony jakby się nagle obudził. - Sorki, Vicky - rzekł. Odwrócił się do Polly. - Pamiętasz Chrisa, prawda? To ten, który latem na grillu u Cooperów zajmował się jedzeniem. - Chyba wiem, o kogo ci chodzi - odparła uprzejmie Polly. - Tego, który opowiedział historię o „Człowieku Słoniu"?
T L
R
-Tak - odpowiedział Tony. - To właśnie Chris. A to jest Vicky, żona mojego kumpla Chrisa. A to - kontynuował Tony, wskazując na swoją towarzyszkę - jest Polly Matthews, moja dziewczyna, najlepsza kumpelka i, ależ banał, światło mojego życia.
CHRIS
Ja i Tony kumplowaliśmy się od czasu, gdy mieliśmy po dwadzieścia kilka lat i na ostatnim roku studiów mieszkaliśmy w tym samym domu w Rusholme. Pewnego sobotniego popołudnia Tony wbił sobie do głowy, że przekłuje nos. Zamiast jednak zrobić to w odpowiedni sposób, on wolał, żeby za niewielkie pieniądze zajęła się tym fanka gotyckiego rocka, która mu się podobała, a która mieszkała dwa domy dalej i była właścicielką domowego zestawu do piercingu. Po kilku godzinach od wsadzenia kolczyka w nos cała jedna strona jego twarzy spuchła do rozmiaru piłki do futbolu, stąd też się wzięło jego przezwisko „Tony Człowiek Słoń".
Tony należał do tych osób, którym tego rodzaju rzeczy przytrafiały się zadziwiająco często, ja zaś uwielbiałem opowiadać historie jego nieszczęść właściwie każdemu, kto miał ochotę mnie słuchać, a jeszcze bardziej uwielbiałem, kiedy ten ktoś był przeciwnej płci. Kiedy więc podczas wakacyjnego grilla u Coopera i Laury Tony przedstawił mnie swojej nowej dziewczynie, Polly, było czymś niemal nieuchronnym, że zostanie przywołana historia o „Człowieku Słoniu". - Nie mogę uwierzyć, że zniosłeś tyle bólu dla dziewczyny - rzekła ze śmiechem Polly, gdy skończyłem opowiadać.
R
- A to jeszcze nie wszystko - odparł Tony. - Z tą dziewczyną od gotyckiego rocka zupełnie nic nie wyszło. Dwa tygodnie później zaczęła się spotykać z kumplem Chrisa, Paulem. Wygląda na to, że wolała jednak facetów z normalnie ukształtowanymi głowami.
T L
Przez chwilę źle się czułem z tym, że zrobiłem z Tony'ego taką ofiarę losu w obecności jego nowej przyjaciółki, i dla zachowania równowagi opowiedziałem Polly kilka historii przedstawiających go w nieco lepszym świetle. W końcu nawet Tony'ego zmęczyło bycie w centrum uwagi, poszedł więc prowadzić zupełnie inną rozmowę z Cooperem, pozostawiając mnie samego, żebym zabawiał Polly (która nie znała nikogo na tej imprezie). Przez blisko godzinę rozmawialiśmy właściwie o wszystkim, co nam przyszło do głowy. Ciągle jej mówiłem, że nie powinna się czuć na mnie skazana, i nawet jej poradziłem, żeby poszukała sobie do rozmowy kogoś bardziej interesującego. Odpowiedziała, że nie zamierza nigdzie odchodzić, skoro przebywa w towarzystwie człowieka pełniącego służbę przy grillu. Nasza rozmowa dobiegła końca dopiero wtedy, kiedy uświadomiłem sobie, że usmażyłem już całe powierzone mi mięso i pozostali uczestnicy przyjęcia zaczęli mnie wołać, żebym do nich dołączył i zabrał się za jedzenie.
- Wiesz co? - powiedziałem. - Muszę już iść. Naprawdę miło mi się z tobą rozmawiało. - Mnie z tobą też - odparła. - Może później jeszcze pogadamy. -Tak. Byłoby fajnie. Tak naprawdę nie poświęcałem temu spotkaniu więcej uwagi. Owszem, przyznaję, że byłem świadomy atrakcyjności Polly (jak mogło być inaczej, skoro urodę miała taką, jak Natalie Imbruglia - ciemne włosy, opalona skóra, wielkie oczy jak u jelonka Bambi), ale wtedy było to wszystko. Dla mnie była po prostu dziewczyną mojego kumpla, i tyle. Nie miałem zamiaru dopuścić do tego, żeby wydarzyło się coś jeszcze, nawet na poziomie podświadomości. Byłem mężczyzną żonatym. Miałem żonę i dziecko. I jak dla mnie, na tym sprawa się kończyła.
T L
R
Około pierwszej w nocy, kiedy ludzie zaczynali się rozchodzić, zniknąłem w domu, żeby skorzystać z toalety: rozsadzało mi pęcherz po dość ochoczym częstowaniu się piwem Stella, które razem z Cooperem przywieźliśmy niedawno z wyprawy do sklepów wolnocłowych w Calais. Kiedy wyszedłem z ubikacji na ciemny korytarz na piętrze, ze zdziwieniem zobaczyłem, że stoi tam Polly, jakby na mnie czekała. - Chciałam ci jedynie podziękować za to, że dzięki tobie ten wieczór był taki przyjemny - powiedziała. - Bez ciebie czułabym się zupełnie zagubiona. - Nie ma sprawy. Zawsze fajnie uraczyć kogoś nowego historią o „Człowieku Słoniu". Ty i Tony powinniście wpaść kiedyś do nas na kolację. - Z wielką chęcią - odpowiedziała. - Przekażę to Tony'emu. Wyciągnęła w moją stronę ręce tak, jakby miała mnie zamiar uściskać na pożegnanie, i choć pomyślałem, że to nieco zbyt poufałe, mając na uwadze to, że była dziewczyną mojego kumpla i że znaliśmy się dopiero od kilku godzin, postanowiłem pójść za ciosem i otworzyłem ramiona, żeby ją objąć.
T L
R
W chwili, gdy nasze ciała zetknęły się ze sobą, szybko sobie uświadomiłem, że to nie jest zwykły platoniczny uścisk. To było coś jeszcze. A ja stałem po jednej stronie linii, której przekroczenie nieuchronnie wpędziłoby mnie w kłopoty. Ale zamiast uczynić krok w tył i zająć bezpieczną pozycję, zrobiłem krok w przód, wkraczając w strefę niebezpieczeństwa. Zdawało mi się, że nic nie jestem w stanie na to poradzić. Ona była młoda, ładna i z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zapragnęła mnie. Odmowa nie przyszła mi po prostu do głowy. Pochyliłem głowę i opuściłem ją w stronę otwartych, lśniących od błyszczyka ust Polly. Nie miałem pojęcia, jak długo się całujemy - minuty, sekundy - tak naprawdę nie miało to znaczenia teraz, kiedy już się znajdowałem po niewłaściwej stronie linii. Całowałem kogoś, kto nie był Vicky, a czyniąc to, zdradzałem nie tylko swoją żonę, ale także dobrego kolegę, i zamiast odczuwać wyrzuty sumienia, upajałem się tą chwilą. I kiedy przerwałem pocałunek, powodem nie był mój strach przed byciem przyłapanym (mimo że bałem się tego) ani to, że wrócił mi rozum (ponieważ tak z całą pewnością się nie stało), ale fakt, że ten jeden pocałunek zapewnił wszystko, czego potrzebowało moje ego: potwierdzenie, że nadal byłem w stanie zarywać dziewczyny wyglądające tak jak Polly. Cały ten epizod złożyłem na karb pijackiej, błędnej oceny sytuacji. Polly była młoda, ładna, a zdążyło upłynąć bardzo dużo czasu, odkąd ktoś jej pokroju w ogóle mnie zauważył, nie mówiąc już o uznaniu za godnego uwagi. Ponieważ tak akurat się czułem, ona zaś wyglądała tak jak wyglądała i co najważniejsze, Vicky siedziała w domu z Williamem, najlepszym sposobem na to, żeby poradzić sobie z tą sytuacją, było już nigdy więcej nie mówić ani nie myśleć o Polly, zdecydowałem się więc na pozostawienie tego wszystkiego za sobą i skupienie się na przyszłości. Między mną a Vicky dobrze się układało, William z każdym dniem robił się coraz fajniejszy i wyjąwszy okazjonalne momenty utraty kontroli, kiedy się przyłapywałem na ponownym przeżywaniu tej chwili z Polly - byłem przekonany, że jakoś z tym sobie poradziłem. A potem pewnego razu, w chwili, kiedy najmniej
się tego spodziewałem, ona wskoczyła na powrót do mojego życia i już nic nigdy nie było takie samo.
MELISSA
T L
R
Robiło się późno, byłam zmęczona, a ciepłe przyjemne uczucie, jakie zyskałam dzięki wieczornemu piciu, zaczynało ustępować. Zastępowało je ściskanie w żołądku, wywołane myśleniem o nienapisanej pracy z terminem oddania w poniedziałek. Przeprosiwszy grupę przyjaciół Charlotte i Camerona, z którymi przez pewien czas rozmawiałam, udałam się na poszukiwanie Paula (gdy go ostatnio widziałam, rozmawiał z grającymi w rugby kolegami Camerona), mając ochotę na buziaka i przytulenie. W tłumie ciał udało mi się dostrzec Paula. Stał obok otwartych drzwi z komórką przy uchu. Zamachałam, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, ale on mnie nie widział, kręciłam się więc po korytarzu, czekając, aż skończy rozmawiać przez telefon. Byłam znudzona, niespokojna i doświadczałam dziwnego uczucia tęsknoty za kimś, kogo dzieli ode mnie mniej niż siedem metrów. Wyjęłam komórkę i wpisałam: „Kocham Cię!", po czym nacisnęłam przycisk „Wyślij". Pożałowałam tego już w chwili, gdy chowałam telefon do torebki. Nie było możliwości cofnięcia wiadomości, najlepiej więc wysłać jeszcze jedną, z jakimś autoironicznym tekstem w rodzaju: „Proszę zignorować — nadawca był pijany podczas wysyłania", ale akurat w tej chwili Paul zakończył rozmowę, uznałam więc, że przekażę mu to osobiście. Kiedy jednak dotarłam do drzwi, nie było po nim śladu. Omiotłam spojrzeniem palaczy stojących pod oknem wykuszowym, żeby się przekonać,
czy po ośmiu latach niepalenia Paul nie skusił się na fajkę w imię dawnych czasów, ale tam również go nie było. Teraz miałam już zupełny mętlik w głowie. Dopiero gdy moją uwagę zwrócił przejeżdżający samochód z dudniącą muzyką, dostrzegłam zieloną kurtkę Paula oddalającego się w kierunku Wilbraham Road. Próbowałam sobie wmówić, że istnieje milion racjonalnych powodów, dla których Paul wyszedł z imprezy, nie powiedziawszy mi o tym. Próbowałam sobie wmówić, że wszystko będzie dobrze. Ale im bardziej starałam się zachować spokój, tym bardziej czułam, jak wracam do swojego naturalnego stanu, w którym rządzą wątpliwości i strach. Ruszyłam więc za nim, nie zawracając sobie nawet głowy tym, żeby wrócić do domu i zabrać płaszcz.
T L
R
Dziwnie się czułam, śledząc Paula w ciemnościach, jakbym była prywatnym detektywem od siedmiu boleści. To było dziwaczne, absurdalne i niewłaściwe. Jaki bowiem sens miał wspólny związek, skoro nie potrafiłam się zdobyć na odrobinę zaufania? Im dłużej za nim szłam, tym bardziej stawało się dla mnie oczywiste, że Paul nie robi niczego nadzwyczajnego ani oszukańczego, i stopniowo przekonywałam samą siebie, że na pewno istnieje proste wytłumaczenie jego zachowania. Może któryś z kolegów zrobił mu psikusa? A może Paul szedł do otwartego do późna sklepu monopolowego po więcej alkoholu? Albo udał się na krótki spacer, żeby się otrzeźwić? Może nawet szedł po niespodziankę dla mnie, a ja, robiąc to, co robię, nie tylko psułam tę niespodziankę, ale mu także dobitnie dawałam do zrozumienia, że nie wierzę, że naprawdę się zmienił. Już prawie byłam gotowa zawrócić, kiedy Paul nagle zatrzymał się obok przystanku autobusowego. Dzieliło nas niecałe trzydzieści metrów. Mowa jego ciała mówiła mi, że jest zdenerwowany, a kiedy z zaparkowanego po drugiej stronie ulicy samochodu wysiadła jakaś kobieta, wyglądało tak, jakby szykował się na konfrontację. Ta kobieta i Paul zaczęli rozmawiać. Ich oddechy unosiły się do góry i mieszały nad głowami. Pragnęłam znaleźć się bliżej, szłam więc w ich kierunku, ale z każdym czynionym przeze mnie krokiem mniej było miejsc, gdzie mogłam się schować.
Rozpoznałam tę kobietę od razu, gdy wyszłam z cienia. Nie mogło być inaczej. Szczupła figura. Długie do ramion włosy. Szary płaszcz, który podziwiałam tego dnia, gdy Paul nas sobie przedstawił. Paul nadal spotykał się z Hannah. A może miał zamiar ponownie się z nią zacząć spotykać. To się wydawało bardziej sensowne. Sposób, w jaki się zachowywali, wyglądał bardziej jak początek czegoś, niż koniec. Być może zadzwonił do niej. Powiedział, że zmienił zdanie, jeśli chodzi o mnie. Może nawet powiedział, że nadal ją kocha. Nie miałam pojęcia, co powiem, ale ani przez chwilę nie wątpiłam w to, jakiego rodzaju siły zamierzam użyć, żeby to zrobić. Nie mogłam po prostu uwierzyć, że Paul znowu zrobi mi coś takiego. Co gorsza, nie mogłam uwierzyć w to, że ja nadal się nabierałam na jego kłamstwa.
R
- Co tu się dzieje? - zawołałam, kiedy znalazłam się wystarczająco blisko, żeby mnie usłyszeli.
T L
Paul i Hannah odwrócili się w moją stronę. Oczy Paula rozszerzyły się ze zdumieniem, ale po chwili po prostu je zamknął, a głowę spuścił niczym wykończony bokser opierający się o liny ringu. - Powiedz mi, co tu się dzieje - rzekłam ostro. - Natychmiast mi powiedz, co się dzieje, inaczej przyrzekam, że pożałujesz dnia, w którym mnie poznałeś. Paul otworzył oczy. - To nie tak, jak myślisz - powiedział. - Przysięgam na własne życie, że to nie tak, jak myślisz. - W takim razie jak? Przestań przyprawiać mnie o gęsią skórkę, Paul! Co się tutaj dzieje? Po prostu powiedz prawdę. - Wszystko spieprzyłem, Mel - odparł cicho. - Tym razem naprawdę wszystko spieprzyłem.
Ogarnęło mnie uczucie przerażenia. Nie chciałam nawet mrugnąć okiem, żeby przypadkiem nie przegapić jakiejś mikroskopijnej zmiany w jego zachowaniu, która może mi wcześniej zasygnalizować to, czego zaraz i tak się dowiem. - Ona jest w ciąży - rzekł, odwracając wzrok. - Hannah jest ze mną w ciąży.
R
CHRIS
T L
Opierałem się o ścianę przed domem Charlotte i Camerona. Zdążyłem wypalić do połowy jednego papierosa i już się zastanawiałem nad następnym, kiedy drzwi się otworzyły i ktoś wyszedł na zewnątrz. Gdy zobaczyłem, że tym kimś jest Polly, odwróciłem wzrok, ale wyczuwałem, że wyszła z domu specjalnie po to, żeby mnie znaleźć. - Widziałam jakiś czas temu, jak wychodzisz. Kiwnąłem głową, ale nie odezwałem się ani słowem. - Daj spokój, Chris! Naprawdę robiłam, co się tylko dało, żeby się wymigać od dzisiejszego wieczoru. Przyrzekam. Powiedziałam Tony'emu, że źle się czuję, ale on się upierał. - Nie przejmuj się, to nie twoja wina. To cena, jaką się płaci za posiadanie wspólnych znajomych. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. - Co u ciebie? - W porządku. A u ciebie?
- Bywało lepiej. W jej głosie było słychać wahanie, jakby miała coś jeszcze do powiedzenia, i po raz pierwszy spojrzałem prosto na nią. - Co się dzieje? - Nic - odrzekła. - Tylko... tylko... - Tylko co? - Poznałam twoją żonę. Nie miałam takiego zamiaru. Tony zaczął z nią rozmawiać. Nie wiedziałam, jak stamtąd uciec.
R
Coś w głębi mnie trzasnęło. Dwa światy, które z takim wysiłkiem starałem się utrzymać osobno, wpadły na siebie i zaczęły się wzajemnie przenikać.
T L
- To był naprawdę przypadek - powiedziała Polly. Ta informacja niczego nie czyniła prostszym. - Sprawia wrażenie naprawdę miłej - dodała. - Dlatego, że taka właśnie jest.
Rzuciłem papierosa na ziemię i przygniotłem go butem. - Gdzie Tony sądzi, że teraz jesteś? - Że poszłam do samochodu po telefon. - Ktoś na nas patrzy? Polly odwróciła się i popatrzyła na dom. - Nie. - Ale jednak... - Wiesz, że dla mnie to jest także trudne. - To jest trudne dla wszystkich.
Polly delikatnie musnęła palcami moją dłoń. - Kocham cię, wiesz? Nie oczekuję, że również to powiesz. Chciałam jedynie, żebyś o tym wiedział. Lepiej już pójdę. Może później zobaczymy się w środku. - Tak - odparłem. - Może później.
MELISSA
T L
Paul sięgnął po moje dłonie.
R
- Jest w ciąży? — Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. To niemożliwe. To nieprawda. Powiedz, że to nieprawda.
- To prawda, Mel. Żałuję, że tak jest. Ale to wszystko jest prawda. - Ale jak? - zawołałam. - Jak to możliwe? Spojrzał na Hannah. - Zadzwoniła do mnie podczas imprezy. Powiedziała, że natychmiast się musi ze mną zobaczyć. Wydawała się zdenerwowana. W ogóle nie chciałem tutaj przychodzić. Ale czułem, że jestem jej to winien. Myślałem, że dowiem się, o co jej chodzi, i wrócę na imprezę, zanim zdążysz zauważyć, że mnie nie ma. Znalazłam w sobie odwagę, żeby spojrzeć na Hannah. W chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały, ona odwróciła wzrok. Dzieliła nas więcej niż dekada. Cała dekada. Kiedy byłam w jej wieku, korzystałam z życia, ile się dało. Chodziłam po imprezach, barach i klubach razem z Paulem, Vicky i Chrisem, moich myśli nie zakłócało zaś nic oprócz nieustającego poszukiwania następnej imprezy. A przede mną stała Hannah, ponoć z całym życiem przed sobą, wplątana w absurdalny trójkąt miłosny z parą zbla-
zowanych idiotów tak starych, że mogliby być jej znacznie starszym rodzeństwem. Przez kilka chwil niemal było mi jej szkoda, ale potem przypomniałam sobie o tym, że moje życie rozpada się na kawałki i że jeśli ktoś miałby zasługiwać teraz na współczucie, to tym kimś byłam ja.
CHRIS
Wszystko wydarzyło się niecałe dwa miesiące temu.
T L
R
Pracuję w agencji pośrednictwa pracy dla prawników. I mój szef postanowił, że zamiast — jak co roku - fundować nam wszystkim obiad, zarezerwuje razem z kilkoma innymi firmami stoliki w hotelu Midland na łączoną imprezę bożonarodzeniową. Stałem w barze w głównej sali balowej, czekając, żeby kupić kolejkę dla zarządzanej przeze mnie ekipy, kiedy poczułem, jak ktoś klepie mnie w ramię. Odwróciłem się i ujrzałem przed sobą Polly. - Nie poznajesz mnie, co? - zapytała. - Oczywiście że cię poznaję - odpowiedziałem. — Jesteś. .. - Jakże ona ma na imię, prawda? Polly się zaśmiała. - Teraz już wiem, że mnie nie pamiętasz. - Jesteś Polly Matthews - odparłem. - Masz dwadzieścia osiem lat, pracujesz w doradztwie marketingowym, specjalizujesz się w branży spożywczej, urodziłaś się w Lincoln, studiowałaś w York, a twoje drugie imię to Louise.
Wszystko to powiedziała mi tamtego wieczoru, kiedy się poznaliśmy, i odwołując się do tych faktów odwoływałem się także w możliwie najbardziej okrężny sposób do tego, że się całowaliśmy. - A więc jednak słuchałeś? - zapytała. - Tylko tych ciekawych fragmentów - odparłem. Powiedziała mi, że jest w tym hotelu razem ze swoją firmą i że jej koledzy piją właściwie od lunchu. Choć dołączyła do nich dopiero koło siedemnastej, szybko nadrobiła stracony czas. - Cóż, mnie się wydajesz całkiem trzeźwa. - Nie jestem, uwierz mi.
R
Dokładnie w chwili, kiedy nasza rozmowa dobiegła końca, didżej puścił starą piosenkę zespołu Take That i na całej sali zapanowała zgodna euforia.
T L
- RelightMy Fire — rzekła, niemal piszcząc z zachwytu. - Uwielbiam ten kawałek. Musisz teraz ze mną zatańczyć. - Ja nie tańczę - odparłem.
- A ja mam to gdzieś - oświadczyła Polly. Chwyciła mnie za rękę i zaciągnęła na parkiet. Skończyło się na tym, że tańczyliśmy przez ponad godzinę, w sposób afektowany poruszając się w takt piosenek boys bandów, dyskotekowych kawałków oraz tandeciarskiej i nostalgicznej muzyki z lat osiemdziesiątych, wykorzystując ekspresyjność muzyki jako pretekst do inicjowania kontaktu fizycznego: ręce razem, ręce na talii, a potem niżej, biodra razem, poruszające się w rytm muzyki. Kiedy rozbrzmiała jakaś nieznana piosenka dyskotekowa i parkiet opustoszał, Polly wyprowadziła mnie z sali. Całowaliśmy się w foyer i odrywaliśmy się od siebie dopiero wtedy, kiedy przeszedł obok nas ktoś z firmy Polly. Podenerwowani tym, że prawie zostaliśmy przyłapani, osobno udaliśmy się do szatni po swoje rzeczy i opuściliśmy hotel. Przed czekającą na ulicy taksówką dopadł nas moment kon-
sternacji, kiedy kierowca zapytał, dokąd chcemy jechać. Po raz pierwszy tego wieczoru to ja przejąłem dowodzenie i wymieniłem nazwę hotelu niedaleko stacji Piccadilly, gdzie czasami lokowaliśmy ważnych klientów. Wolny mieli jedynie apartament, który kosztował majątek, ale bez mrugnięcia okiem zapłaciłem za niego swoją kartą kredytową. A kiedy jechaliśmy przez centrum, pilnowałem się, żeby nie myśleć o Vicky, Williamie ani nawet o moim koledze Tonym. Prawdę powiedziawszy, pilnowałem się, żeby w ogóle nie myśleć.
R
MELISSA
T L
Na przystanku, na którym wszyscy staliśmy, zatrzymał się autobus. Zanim hydrauliczne drzwi zdążyły się do końca otworzyć, na chodnik wypadła trójka nastoletnich chłopców, którzy krzyczeli i wyzywali kierowcę. Kierowca, młody facet z ogoloną głową i kolczykiem w brwi, nie zgadzając się na to, żeby fakt, że miał na sobie uniform, przeszkodził mu w dokonaniu pewnej formy kary, spokojnie wystawił w ich stronę środkowy palec prawej ręki. Chłopcy, zaniepokojeni jego gestem, zaczęli na niego gwizdać, próbując w ten sposób zachować twarz. Było już jednak za późno. Autobus ruszył z miejsca, kierowca zaś w ogóle nie patrzył w ich stronę. Uparcie odmawiając przyznania się do porażki, ruszyli w pościg za autobusem, ale po dwudziestu metrach poddali się i zmienili taktykę: obrzucali wyzwiskami tył autobusu, dopóki ten nie zniknął z ich pola widzenia. - Lepiej już pójdę. Hannah zaryzykowała szybkie spojrzenie w moim kierunku, ja jednak nie odezwałam się ani słowem. Zastanawiałam się, czy Paul chce jej powiedzieć coś uspokajającego. Że do niej zadzwoni. Że później porozmawiają.
Że jakoś się to wszystko rozwiąże. Ale wiedziałam, że nie powie niczego, bojąc się, że wyda się nielojalny. Hannah najwyraźniej zrozumiała jego kłopotliwe położenie, ponieważ zaczekała, aż przejedzie taksówka, po czym przeszła przez ulicę do swojego samochodu.
R
Nagle każdy wykonywany przez nią ruch zdawał się przepojony wyjątkowym znaczeniem. Właściwie nie mogłam oderwać od niej wzroku, gdy otwierała samochód i zapinała pasy. Było niemal tak, jakbym się spodziewała, że wydarzy się coś niezwykłego teraz, kiedy prawo rządzące codziennymi czynnościami w życiu zostało nieodwołalnie złamane. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Ładna młoda dziewczyna przekręciła po prostu kluczyk w stacyjce i posłała nam ostatnie spojrzenie, po czym odjechała.
T L
VICKY
Robiło się późno i sporo osób zdążyło się już pożegnać i wyjść. Chris, Laura, Cooper i ja rozglądaliśmy się za Melissą i Paulem, nigdzie ich jednak nie znaleźliśmy. Doszliśmy do wniosku, że musieli już wyjść, a teraz, jak to z wdziękiem ujął Cooper, „byli najpewniej u Melissy i zajmowali się sobą tak, jakby nie było jutra". Chris wydawał się dziwnie nieswój, odkąd się spotkaliśmy po mojej rozmowie z Tonym. Kiedy go zapytałam, czy sądzi, że powinnam wysłać esemesa do Melissy, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku, w odpowiedzi wzruszył ramionami i odparł, żebym zrobiła, jak chcę. Zanotowałam sobie w głowie, by napisać do niej, gdy dojedziemy do domu. Tak na wszelki wypadek. Wzięliśmy nasze płaszcze i poszliśmy poszukać Charlotte i Camerona, żeby się pożegnać. Powiedziałam Charlotte, że zadzwonię do niej w tygodniu, aby ustalić, gdzie razem z Melissą i Laurą wyskoczymy w następny
weekend na lunch. Cameron zaproponował Chrisowi i Cooperowi, że skoro dziewczyny spotykają się na „jeden z tych lunchów, które kończą się dopiero po północy", oni w ramach rekompensaty powinni umówić się na wieczorne wyjście. Cooper natychmiast się zgodził, żartobliwie mówiąc do Camerona, że powinni zajrzeć do nowo otwartego klubu z tańcem erotycznym. Cameron zawołał gromko, że on jak najbardziej pisze się na coś takiego, ale Chris niemal nie zareagował. Kiedy Cooper ponaglił go, żeby potwierdził swój udział w męskim wieczorze, on tylko powiedział, że zobaczy, kiedy już będzie bliżej weekendu.
R
W samochodzie Chris milczał przez całą drogę do domu. Tak był zatopiony w myślach, że kiedy zbliżyliśmy się do przejścia dla pieszych, przejechał przez nie, narażając się na gniew grupy studentów, którzy już mieli przez nie przejść. Nic się nikomu nie stało, ale jeden z nich rzucił w samochód paczką trzymanych w ręku chipsów.
Chris milczał.
T L
- Co ty wyprawiasz?! - zawołałam. - Mogłeś kogoś zabić!
- Wszystko w porządku, Chris? Chcesz, żebym to ja prowadziła? Przez cały wieczór widziałam, że coś cię gryzie. - Nic mi nie jest. Zostaw mnie po prostu w spokoju, okej? - Nie, nie okej - odpowiedziałam. - Jeśli chcesz, żeby zostawiono cię w spokoju, to masz pecha, ponieważ ja się nigdzie nie wybieram. Chris zwolnił i zatrzymał się na poboczu. - Co robisz? Jesteśmy tylko kilka minut od domu. - Położyłam mu rękę na ramieniu. - Porozmawiaj ze mną, skarbie. Co się dzieje? Coś jest z tobą nie tak, odkąd wyszliśmy z imprezy. - Nic mi nie jest - odparł, ale widziałam, że trzęsą mu się dłonie. - To nieprawda. Powiedz mi po prostu, co się dzieje.
- Nic się nie dzieje, okej? Zamknął oczy i zaczął się kołysać w przód i w tył, po czym bez ostrzeżenia z jego gardła wydobył się głęboki jęk. Zacisnął dłonie w pięści, walił nimi raz po raz w kierownicę, aż w końcu wyczerpany wybuchnął płaczem.
MELISSA
R
Ja i Paul staliśmy w milczeniu, patrząc na chodnik, ulicę, drzewa i otaczające nas samochody - na wszystko, tylko nie na siebie. Grupa stojących na przystanku chłopaków rozmawiała o czekającej ich nocy.
T L
Paul podniósł głowę i spojrzał na mnie. - Na pewno jest ci zimno. - Nie jest. - Jesteś pewna?
- Powiedziałam, że nie jest. Paul zdjął płaszcz i zarzucił mi na ramiona. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że marznę, dopóki nie poczułam ciężaru płaszcza nagrzanego ciepłem jego ciała. Przez chwilę czułam ulgę, jakby to on objął mnie ramionami i mocno tulił. Ale kiedy kilka chwil później rzeczywiście próbował to zrobić, wzdrygnęłam się, gdy tylko jego dłoń dotknęła mojego ramienia. Paulowi wyraźnie zrobiło się przykro, ale miałam to gdzieś. - Czy znowu mnie zdradziłeś?
- Nie, oczywiście, że nie. Chyba sama w to nie wierzysz, co? Wiesz przecież, że nigdy więcej bym ci czegoś takiego nie zrobił. - To w którym jest tygodniu? - Właściwie to nie wiem - odparł Paul. - To nie była rozmowa tego typu. - A... a jesteś pewien? - Czego? Że cię nie zdradziłem? Że to moje dziecko? Czy że ona mówi prawdę? - Wszystkiego. Paul pokręcił głową. - Przyrzekam, Mel, że cię nie zdradziłem. A jeśli chodzi o pozostałe pytania, to bardzo chciałbym mieć powód, żeby jej nie wierzyć, ale nie mam.
R
Proszę bardzo! Ostatnia możliwa droga ucieczki odcięta. Spojrzałam na zegarek.
T L
- Wszyscy będą się zastanawiać, gdzie jesteśmy. - Chcesz wrócić na imprezę?
Pokręciłam głową i wreszcie dałam upust wszystkim powstrzymywanym łzom. - Dlaczego musiało się to stać teraz? Mieliśmy być tacy szczęśliwi. Wszystko miało być dobrze. - Nadal możemy być szczęśliwi - powiedział Paul, obejmując mnie. Nadal wszystko może być dobrze. Pokręciłam głową. - Od jak dawna ona wie? - Zrobiła test krótko po Nowym Roku. - Dlaczego więc wcześniej ci o tym nie powiedziała? - Powiedziała, że potrzebowała czasu, żeby to sobie wszystko poukładać.
- Czego więc teraz chce od ciebie? - Naprawdę nie wiem. Jak już mówiłem, to nie była tego typu rozmowa. - Spotkasz się więc z nią znowu, żeby wyjaśnić szczegóły? - Będę musiał... Rozumiesz to, prawda? - Ma zamiar je urodzić? Paul nic nie powiedział. Powtórzyłam pytanie. - Zapytałam, czy ma zamiar je urodzić. - Nie wie — odparł.
R
Zbierało mi się na wymioty. Wszystko stawało się zbyt rzeczywiste. Zbyt intensywne. Pragnęłam, żeby zniknęły kłębiące się we mnie emocje. Pragnęłam odzyskać kontrolę nad swoim życiem i tym, co czuję. Zamknęłam oczy, na chwilę odgradzając się od świata.
T L
- Czego więc chce od ciebie? Nie należysz już do niej. Jesteś mój. Dlaczego wciąga cię w to wszystko? Chce, żebyś do niej wrócił? - Ale się porobiło - powiedział cicho. - Wszystko spieprzyłem. Ale przyrzekam, że się z tym uporamy. Wszystko będzie dobrze. - Chodzi jednak o to, że wcale nie będzie — odparłam. — Nic nie będzie dobrze. Cały czas mi powtarzasz, że jesteś gotowy na to, żeby się ustatkować. Gotowy, żeby dorosnąć i być bardziej odpowiedzialny. To mogłoby być właśnie to, czego ci trzeba. Świeży start. Nowy początek... - Ledwie byłam w stanie wydusić z siebie to słowo. - Dziecko. -Ty jesteś moim świeżym startem, Mel. To ty jesteś moim nowym początkiem. Nie chcę jej. Chcę ciebie. Tylko ty się liczysz. Ty i nikt inny. Pragnęłam uwierzyć Paulowi. Tak bardzo pragnęłam mu uwierzyć, że w piersiach paliło mnie pragnienie udowodnienia tego, że się mylę. - Kocham cię - powiedział Paul.
- Ale to już nie wystarcza. - Wyrwałam się z jego objęć. - Co myślisz, że zrobi, jeśli do niej nie wrócisz? Paul wzruszył ramionami, a w jego oczach widniała beznadziejność tej sytuacji. -To już nie moja sprawa. Wybuchł we mnie gniew. - Jak śmiesz mówić coś takiego! Jak śmiesz! To jest twoja sprawa. To jak najbardziej jest twoja sprawa! Studenci na przystanku przyglądali się nam z rozbawieniem pomieszanym z zakłopotaniem. Mocno się starałam, żeby złapać oddech przez łzy. - Ona nie urodzi tego dziecka, jeśli do niej nie wrócisz. Nie będzie chciała utrzymać ciąży. Pozbędzie się jej, jeśli uzna, że już do niej nie wrócisz. Pozbędzie się jej, ponieważ będzie uważać, że nie ma wyboru.
R
Paul przerwał mi z oburzeniem:
T L
- Nie wiesz tego na sto procent. Skąd mogłabyś wiedzieć? Nikt nie wie, co się teraz dzieje w głowie Hannah, z wyjątkiem samej Hannah. Opuściłam wzrok na chodnik - to miejsce wydawało się najbezpieczniejsze. - Ale właśnie o to chodzi. Dokładnie wiem, przez co ona przechodzi, ponieważ ja też przez to przeszłam. - O czym ty mówisz? - zapytał Paul. Widziałam, jak w jego głowie zbiera się całe mnóstwo pytań, jedno po drugim uderza z maksymalną prędkością w jego czaszkę. - Co ty próbujesz powiedzieć? Nie rozumiem. - Nie rozumiesz - odparłam. - I nie spodziewam się, żebyś kiedykolwiek zrozumiał. Po czym odwróciłam się i odeszłam.
T L
R
Trzy miesiące później Impreza kostiumowa u Cath i Simona
KWIECIEŃ 2006 ROKU
COOPER
T L
R
Było już po osiemnastej w tę sobotę, w którą Cath i Simon organizowali u siebie imprezę kostiumową, kiedy w końcu dotarłem do domu, zmordowany tym, że przez całe popołudnie chodziłem po sklepach jubilerskich przy Kingly Street, próbując znaleźć idealny pierścionek zaręczynowy. Chciałem oświadczyć się Laurze w dniu jej urodzin pod koniec miesiąca. Zamierzałem udać się prosto na górę i ukryć gdzieś pudełeczko, kiedy z salonu zawołała mnie Laura: - Coop?! To ty, skarbie? -Tak. - Znowu nie działa Internet. Naprawiłbyś go? Wepchnąłem pierścionek głębiej do kieszeni skórzanej kurtki i poszedłem do salonu. Laura siedziała przy stole, a przed nią stał rozłożony laptop. Wyciągnęła do mnie ręce, czekając na buziaka. - Hej. Kupiłeś coś fajnego? - Nieszczególnie - odparłem, przytulając ją mocno i całując w usta. - A więc znowu zepsułaś Internet. - To nie ja. Nawet go nie dotknęłam. Nachyliłem się nad nią i przez chwilę przyglądałem
się ekranowi, po czym trzema kliknięciami myszki rozwiązałem problem. Laura się roześmiała. - Właśnie miałam tak zrobić. - Nie wątpię - odparłem, dostrzegając, co widnieje na ekranie: jedna z tych stron, na których rezerwuje się wakacje last minutę. - A tak w ogóle to co oglądałaś? Wakacyjne porno? - Westchnąłem i z czułością pogłaskałem jej ramiona. - Nie rozumiem, dlaczego robisz to sobie, skoro wiesz, że nie stać nas na wyjazd.
R
- Ale o to właśnie chodzi - oświadczyła Laura. - Jest tutaj całe mnóstwo promocji, a my naprawdę dużo zdążyliśmy już odłożyć. Niektóre wyjazdy są tanie jak barszcz. Gdybyś mi pozwolił dokonać rezerwacji, przyszły tydzień spędzalibyśmy w jakimś fajniejszym miejscu niż ta dziura.
T L
- Już to przerabialiśmy, skarbie - odpowiedziałem, pragnąc, żeby ta rozmowa jak najszybciej się zakończyła. - Zaoszczędzone pieniądze nie są na weekend w wytwornym hotelu, nowy samochód czy nawet promocyjne wakacje w ciepłych krajach. One są odłożone na dom. Dom dla ciebie i dla mnie. I nie wiem, czemu nie możesz tego zrozumieć. Ceny domów rosną jak szalone. I jeśli nie kupimy czegoś w najbliższym czasie, nigdy nie będzie nas stać na coś własnego. Laura wstała gwałtownie od stołu i podeszła do okna wykuszowego. Stała i wyglądała na ciemną ulicę. - Czy to naprawdę byłoby takie złe? - Już zawsze chcesz wynajmować? - Ma to swoje plusy. - Na przykład? - Cóż... Po pierwsze, nie trzeba odkładać na wkład własny na dom, którego kupnem jest zainteresowana tylko połowa naszego związku.
- Zaraz, zaraz! A zatem tylko ja chcę przestać się wygłupiać i zapuścić w końcu korzenie? Usiadłem na sofie i z całych sił starałem się zachować spokój. Nie tego się spodziewałem po dzisiejszym wieczorze. Właśnie wydałem miesięczną pensję na pierścionek zaręczynowy. Planowałem poprosić Laurę, żeby za mnie wyszła. Jedyne czego pragnąłem, to zatroszczyć się o przyszłość dla nas obojga, a ona robiła ze mnie tego złego. Spojrzałem na nią. - Mówisz mi więc, że zamiast myśleć o przyszłości, wolisz tygodniowe wakacje, które w chwili gdy wylądujemy z powrotem na lotnisku, staną się jedynie wspomnieniem?
R
Przez dłuższą chwilę panowała cisza i wyczułem, że Laura zamierza wyskoczyć z czymś poważnym.
T L
- Cóż... Skoro wykładamy wszystkie karty na stół, w takim razie wiedz, że tak naprawdę brałam pod uwagę nieco dłuższy okres niż tydzień. - Dwa tygodnie? Pokręciła głową.
- Właściwie to myślałam o roku. Jedźmy w podróż, Coop! Nigdy nigdzie nie byłeś. Spodoba ci się. Fantastycznie spędzimy ten czas. Moglibyśmy jechać tam, dokąd miałbyś tylko ochotę: Australia, Wietnam, Tajlandia, Japonia... Dokąd tylko chcesz. - Chyba jesteśmy już nieco za starzy na robienie sobie roku przerwy. - Mnóstwo ludzi w naszym wieku to robi. - Naprawdę? Nie chciałem brzmieć tak, jakbym był tatą Laury, ale nie chciałem także słuchać, jak truje niczym rozpuszczona nastolatka. W zeszłym roku zrezygnowała z dobrze płatnej posady nauczycielki biologii w państwowej szkole średniej, powołując się na „nierealistyczny poziom stresu", żeby zamiast
tego uczyć jogi. Musiała zapisać się na tygodniowy intensywny kurs dla instruktorów jogi - kurs, który kosztował mnie, nie ją, prawie pięćset funtów. Od tamtej pory udało jej się zdobyć chętnych na trzy zajęcia w tygodniu. Podczas jednych zajęć zarabiała zawrotną kwotę czterdziestu funtów. Musiałem to wszystko nieco załagodzić. - Skąd się w ogóle wziął ten temat? - Myślałam o tym już od pewnego czasu. Ale tak naprawdę zdecydowałam się dopiero w sylwestra. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Hej! Wcale nie mówię, że mamy jechać od razu jutro.
T L
- Na krócej nie warto.
R
- Ale rok? Chcesz wyjechać na cały rok?
- Ale dlaczego aż rok? Musiałbym zrezygnować z pracy i w ogóle. Czy ty naprawdę mówisz poważnie? Nie jest to przypadkiem jakiś twój kaprys? - Chciałeś powiedzieć, że jak wszystkie inne moje górnolotne plany? Nie połknąłem haczyka. - Pytam jedynie, czy jesteś pewna? Laura kiwnęła głową. - Sprawdziłam ceny biletów, których będziemy potrzebować, i mamy odłożone aż nadto pieniędzy na to, żeby je kupić i pokryć wydatki przez cały rok. Wiesz, to będzie ostatni podmuch wolności, a potem wrócimy do Anglii i zapuścimy korzenie tak głęboko, jak tylko będziesz chciał i gdzie tylko będziesz chciał. - Ale moja praca... Nie mogę... - urwałem. - Nie jestem taki jak ty. Nie potrafię podejmować takich decyzji ot tak, pstrykając palcami.
- I wcale nie musisz. Proszę cię jedynie o to, żebyś się zastanowił. Poważnie się nad tym zastanowił. Mamy całe życie przed sobą na to, aby się ustatkować. Ale dziś czuję, że to nasza ostatnia szansa. Nasza ostatnia szansa na zrobienie czegoś fajnego.
MELISSA
T L
R
Leżałam w łóżku i oglądałam bezmyślne wczesnowie-czorne programy w przenośnym telewizorze, który ustawiłam na mojej komodzie. Pomyślałam, że zaraz mogę się spodziewać następnego telefonu od Vicky i w tym właśnie momencie zadzwoniła komórka. Zerknęłam na wyświetlacz i uśmiechnęłam się blado, gdy zobaczyłam, że to rzeczywiście Vicky. - Jesteś już ubrana? -Nie. - Dlaczego?
- Ponieważ nic się nie zmieniło od naszej ostatniej rozmowy pół godziny temu, ani od tej, którą odbyłyśmy godzinę wcześniej czy tej sprzed kolejnej pół godziny. Vicky się roześmiała. - Ale czy nie masz mnie dość, że tak do ciebie wydzwaniam? Ja tam bym miała. Wiem na pewno, że kiedy chcę, to potrafię być bardzo, ale to bardzo irytująca. Chris cały czas mi to powtarza. - Wiesz co, Vicky? Wiem, że starasz się być miła i w ogóle, ale nie masz pojęcia, jak bardzo nie mam ochoty dzisiaj nigdzie wychodzić, a nawet gdybym miała ochotę, z pewnością nie wybrałabym imprezy kostiumowej.
- Ale to impreza urodzinowa Cath i Simona. Cath cię uwielbia. Specjalnie do mnie dzisiaj zadzwoniła, żeby się upewnić, że przyprowadzę cię ze sobą. - Ale dałam ci kartkę i prezent, żebyś jej przekazała. Czego więcej może chcieć? - Ciebie, żebyś się zjawiła na imprezie, zamiast gnić w tym swoim pokoju, jak przez kilka ostatnich tygodni. Założę się, że zdążyłaś się już umościć wygodnie na łóżku i oglądasz teraz jeden z tych absurdalnych programów rozrywkowych z gwiazdami. Wzięłam do ręki pilota i wyłączyłam telewizor.
R
- Posłuchaj mnie! To naprawdę nie ma znaczenia, ponieważ prawdę mówiąc, nie mam ochoty wychodzić. Dlaczego nie zostawisz mnie po prostu w spokoju?
T L
- Ponieważ nie rozumiem, dlaczego wciąż pozwalasz mu rządzić swoim życiem. Nie wychodzisz dzisiaj nie dlatego, że nie masz ochoty, ale dlatego, że sądzisz, że będzie tam Paul. I wcale cię za to nie winię, bo to musi być bardzo niezręczne. Ale zawsze tak już będzie, skoro wy dwoje macie tylu wspólnych znajomych. Co więc zamierzasz zrobić, żeby przed tym uciec? Przeprowadzić się z powrotem do Swindon? Cath i Simon są w równym stopniu znajomymi twoimi jak i Paula. On nie posiada ich na własność, nie rozumiem więc, dlaczego podajesz mu ich na talerzu. - Vicky westchnęła, jakby wyczerpały jej się argumenty. - Daj spokój, Mel. Wiesz, że będzie fajnie. Jeśli powiesz, że przyjdziesz, to osobiście dopilnuję, żeby przez cały czas puszczano Abba: Gold, żebyśmy mogły tańczyć przez całą noc. Przemyśl to. Kiedy ostatnio byliśmy gdzieś wszyscy potańczyć? - Bardzo bym chciała, skarbie, naprawdę, ale po prostu nie czuję się na siłach. - Ale ty nie zrobiłaś niczego złego, Mel - jęknęła błagalnie Vicky. - To Paul powinien cię unikać, a nie na odwrót. To on popełnił błąd, nie ty.
- Ale to nie jest tak naprawdę fair, prawda? - Nie staram się być fair, staram się być przyjaciółką. A gdyby Paul rzeczywiście starał się być dla ciebie przyjacielem, nie zjawiłby się dzisiaj na tej imprezie. - Ale ja wcale czegoś takiego nie chcę. Ty, Laura, Cooper i Chris jesteście w równym stopniu jego przyjaciółmi jak moimi, a on nie kontaktował się z żadnym z was, odkąd się to wszystko stało. A ja nie chcę, żeby czuł, że został zupełnie sam. W żadnym razie nie chcę czegoś takiego. - A więc czego chcesz?
T L
R
- Nie wiem - westchnęłam. — I dlatego właśnie uważam, że najlepiej będzie, jeśli dzisiaj zostanę w domu. Jeśli go zobaczę to nie wiem, co zrobię czy powiem, będzie więc lepiej dla nas wszystkich, jeśli nigdzie nie pójdę.
CHRIS
Była już prawie dziewiętnasta i razem z Vicky znajdowałem się w łazience, szykując się na imprezę. William leżał już w łóżku, mama Vicky oglądała na dole telewizję, a my staliśmy przy zlewie i myliśmy zęby Ni z stąd, ni zowąd, z ustami pełnymi pasty, Vicky rzekła do mnie: - Kocham to, wiesz? Wyplułem do zlewu pastę. - Co konkretnie kochasz?
Vicky wypluła pastę do zlewu, przepłukała usta, po czym osuszyła twarz wiszącym obok ręcznikiem. - Uznasz mnie za głupią. - Zaryzykuj. Vicky uśmiechnęła się nieśmiało. - Myliśmy zęby w równym rytmie. - Naprawdę? - To była po prostu przyjemna chwila, to wszystko.
R
- Łatwo cię dzisiaj zadowolić. - Zerknąłem w lustrze na swoją świeżo ogoloną twarz. Wyglądałem staro. Prawie nie rozpoznałem tej marnie wyglądającej wersji siebie. — Skąd ci się wziął ten temat?
T L
-To nic takiego... Po prostu... No wiesz... To, że ktoś myje zęby w jednym rytmie z tobą... to miłe. I cieszę się, że jestem mną i że mam ciebie i Williama. - Ponownie urwała i podniosła głowę, żeby się przekonać, czy podążam za jej tokiem myślenia. - Czy to ma jakiś sens? - Tak - odparłem. - Ma.
Vicky regularnie powtarzała, że „jest szczęśliwa" i „jaka to z niej szczęściara, że ma mnie i Williama", od czasu tamtej nocy, kiedy podczas powrotu od Charlotte i Camerona poniosło mnie. Wyjaśniłem to w taki sposób, że w pracy jest naprawdę stresująco, i nie musiałem się mocno starać, żeby być przekonującym, ponieważ w pracy rzeczywiście jest stresująco. Patrząc wstecz, wydaje mi się, że prawdziwy powód tamtego epizodu sprowadza się do prostej życiowej prawdy: jest się w stanie ukrywać tylko pewną liczbę spraw, zanim presja przybierze na sile, znajdzie słaby punkt i wreszcie się wydostanie na zewnątrz.
MELISSA
Siedząc po ciemku i wyglądając z okna mojego pokoju na ulicę, myślałam o tym, co Vicky powiedziała o moim ukrywaniu się przed znajomymi. Miała rację. To była prawda. Ukrywałam się. Nie byłam pewna, czy potrafiłabym się zmierzyć ze spotkaniem się z nim i Hannah. Za mało czasu upłynęło, żeby mój ból zelżał. Nadal towarzyszyły mi nieustannie wspomnienia nocy, kiedy się rozstaliśmy.
T L
R
Wróciwszy tamtej nocy do domu, czułam się tak, jakby zawalił się mój cały świat. Nie wiedziałam po prostu, co ze sobą zrobić. Zadzwoniłam do Vicky i wyjaśniłam jej pokrótce, co się stało, a ona dosłownie w kilka minut przyjechała do mnie samochodem i nalegała, żebym wróciła z nią do niej, aby mogła się mną zaopiekować (mimo że, o czym się później dowiedziałam, sama tamtej nocy też musiała sobie poradzić z kilkoma problemami). Nazajutrz wróciłam do domu i usiadłam do pisania pracy, którą trzeba było oddać w poniedziałek, ale poddałam się po napisaniu tytułu, uznałam, że odrobina odmiany dobrze mi zrobi, spakowałam się i pojechałam pociągiem do Swindon odwiedzić mamę i tatę. Spędziłam tam tydzień. Wystarczająco długo, żeby wziąć się w garść i spróbować wyrzucić Paula na dobre ze swoich myśli. To było oczywiście pobożne życzenie. Kiedy tylko wysiadłam na stacji Piccadilly, widziałam go wszędzie, gdzie tylko spojrzałam, od miejsc, w których byliśmy razem, a które mijałam taksówką w drodze do domu, aż do nieprzeczytanej gazety leżącej na nocnym stoliku, którą zostawił podczas swojej ostatniej bytności u mnie. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że w ogóle nie próbował się ze mną kontaktować. Od chwili, gdy zostawiłam go tamtej nocy samego na ulicy, spodziewałam się telefonu albo przynajmniej esemesa, w którym próbowałby mnie nakłonić do zmiany zdania, a tu nic. Niemożliwe było poznać jego
zamiary, gdyż nawet Chris, w końcu najbliższy przyjaciel Paula, nie miał od niego żadnej wiadomości, mimo że kilkanaście razy nagrał mu się na pocztę głosową. Nikt z nas nie wiedział, czy on i Hannah wrócili do siebie czy też na dobre się rozstali. Wszyscy błądziliśmy w ciemnościach. A potem, na początku lutego, kilka dni przed moimi trzydziestymi piątymi urodzinami, gdy siedziałam na ławce w parku Chorlton razem z Vicky i Williamem, próbując cieszyć się pierwszymi oznakami wiosny, ni stąd, ni zowąd dostałam od Paula esemesa: „Zasługujesz na kogoś lepszego". I tyle. Nie odpisałam.
T L
R
Gdy myślałam o tej wiadomości teraz, siedząc i wyglądając na ulicę, dotarło do mnie, że Paul miał absolutną rację. Rzeczywiście zasługiwałam na kogoś lepszego. Znacznie lepszego. I w tym momencie postanowiłam, że moim pierwszym krokiem na drodze do zdobycia kogoś „znacznie lepszego" będzie koniec ukrywania się przed Paulem i ogólnie przed światem. Vicky miała rację. To był błąd Paula, nie mój. To on powinien mnie unikać, a nie na odwrót. Wzięłam komórkę i wystukałam numer Vicky. Nie odebrała, zostawiłam więc wiadomość. -To ja - powiedziałam. - Wiesz co, przepraszam za wcześniej. Miałaś rację. Rzeczywiście muszę więcej wychodzić. A więc jeśli jest jeszcze miejsce w samochodzie, to bardzo chętnie dołączę do was, Laury i tego, kto ma ochotę na tak tandetną muzykę z tańcami, jakich świat jeszcze nie widział. Gdy odłożyłam telefon, nagle przypomniało mi się, że dzięki mojemu skupieniu się na unikaniu Paula, uciekł mi z głowy jeden wyjątkowo ważny szczegół związany z imprezą Cath i Simona: to była impreza kostiumowa. A teraz, kiedy zgodziłam się tam pójść, miałam dokładnie godzinę i dziesięć minut na wymyślenie czegoś choć trochę zbliżonego do kostiumu, który pasowałby do motywu przewodniego imprezy: „Hollywood górą".
HANNAH
Dzwoniła komórka Paula. - Nie odbierzesz? - zapytałam, kiedy rozległy się cztery sygnały, a on nawet nie ruszył się z łóżka. - Nie muszę - odpowiedział. - To na pewno tylko Chris, żeby się dowiedzieć, czy będziemy na imprezie. -To czemu nie skrócisz jego cierpienia i nie powiesz mu, że będziemy?
- Sprawa załatwiona.
R
Paul wzruszył ramionami, wziął telefon ze stolika nocnego i go wyłączył.
T L
- On pewnie się o ciebie po prostu martwi.
- Cóż, nic mi nie jest, nie mam mu więc nic do powiedzenia, prawda? Widziałam, że Paul nie jest w odpowiednim nastroju na tę rozmowę, zbliżyłam się więc do dużego lustra w szafie, żeby przyjrzeć się uważnie swojemu kostiumowi: czarna suknia i peleryna, czerwone rajstopy w paski i czerwone buty na płaskim obcasie. Od razu, gdy mu się pokazałam, Paul odgadł, że jestem Złą Czarownicą z Zachodu, ale nie skomentował raczej oczywistego żartu, że w taki właśnie sposób postrzegają mnie teraz jego przyjaciele, gdy udało mi się zabrać go zarówno im, jak i Melissie. Ja i Paul pewien czas temu wróciliśmy do siebie. Zadzwonił do mnie tego wieczoru, kiedy mu powiedziałam, że jestem w ciąży, i rozmawialiśmy prawie trzy godziny. Powiedział mi, że on i Melissa zerwali ze sobą, nie wdawał się jednak w żadne szczegóły, a ja nie naciskałam. Odpowiedziałam, że mnie nie robi to żadnej różnicy, ponieważ nie skontaktowałam się z nim po to, żebyśmy do siebie wrócili, ale ponieważ uważałam, że ma prawo wiedzieć.
Ani razu nie zapytał mnie tamtej nocy, czy mam zamiar urodzić to dziecko. A ja ani razu nie dążyłam do tego, żeby mu to powiedzieć. Prawda była taka, że sama nie wiedziałam. Chciałam jedynie zrobić to co należy, czymkolwiek by to nie było, i uczynić to z taką godnością, jak dalece było to w tych okolicznościach możliwe. Powiedziałam Paulowi, że potrzebuję czasu i że zamierzam jechać do rodziców do Malvern. Zaproponowałam, żebyśmy się spotkali po moim powrocie, kiedy - miałam nadzieję - podejmę już decyzję. W odpowiedzi Paul nie był zbyt wylewny. Rzekł jedynie, że bez względu na to, jaka będzie moja decyzja, on gwarantuje swoje wsparcie.
R
Moich rodziców zaskoczyło to, że ich najstarsza córka przyjechała do domu tak krótko od ostatniej wizyty podczas Bożego Narodzenia, i widziałam, że wyczuwają, że coś jest nie tak, ale nie licząc kilku delikatnych pytań, dali mi spokój.
T L
Dobrze było mi w domu. Kiedy nie pomagałam tacie w ogrodzie, a mama nie chwaliła się mną mieszkającym w okolicy krewnym i znajomym, snułam się po domu, w którym dorastałam, celowo starając się przywołać wspomnienia z własnego dzieciństwa: wyszczerbiona figurka konia w korytarzu, która ucierpiała, kiedy razem z młodszą siostrą Jessiką zrzuciłyśmy ją na ziemię podczas zaimprowizowanej walki zapaśniczej, naklejki piłkarskie, które ukradłam mojemu bratu Timowi i w tajemnicy przykleiłam je z tyłu szafki służącej mi jako stolik nocny, wyglądająca na smutną różowa świnka skarbonka, którą dostałam pod choinkę, kiedy miałam jedenaście lat, a którą znalazłam porzuconą w szopie ogrodowej. Kiedy byłam już gotowa do wyjazdu, nie miałam wątpliwości, że nie usunę ciąży. Wyjaśniłam rodzicom prawdziwy powód mojego przyjazdu, i choć widziałam, że mama była rozczarowana tym, że nie zrobiłam wszystkiego „we właściwej kolejności", czułam, że zanim wsiadłam do pociągu powrotnego do Manchesteru, oni zdążyli się oswoić z myślą, że bez względu na to, czy im się to podoba czy nie, ich mała córeczka w końcu dorosła.
Tego wieczoru, kiedy wróciłam do Manchesteru, przyszedł do mnie Paul i rozmawialiśmy do późnej nocy. Przyznał, że popełnił w życiu wiele błędów i zranił wielu ludzi. Powiedział, że pragnie z tym skończyć i że dziecko będzie szansą na nowy początek dla nas obojga. Odpowiedziałam mu, że choć postanowiłam, że urodzę to dziecko, nie powinniśmy sobie teraz niczego obiecywać, ale powinniśmy brać to, co przynosi każdy kolejny dzień. Podczas naszej długiej rozmowy ani razu nie wspomniał o Melissie. Podejrzewałam, że ma swoje powody, i choć pragnęłam, żebyśmy o tym porozmawiali, bałam się, że może się to okazać jednym krokiem za daleko. Widziałam, że Paul szczerze pragnie wszystko między nami naprawić. Powiedziałam sobie, że może mogło być tak jak wcześniej. Może znowu mogliśmy się w sobie zakochać.
T L
R
W każdym razie, zasługiwałam na to, żeby dać mu przynajmniej szansę na spróbowanie.
Odwróciłam się do Paula, który nadal leżał na łóżku. - Myślisz, że wyglądam jak prawdziwa czarownica? Wstał z łóżka i objął mnie ramionami z tyłu, tak że oboje mogliśmy widzieć się w lustrze. - Myślę, że jesteś doskonałą czarownicą. Przyglądałam się uważnie naszemu odbiciu w lustrze. Wyglądaliśmy na szczęśliwych. Pasowaliśmy do siebie jak dwie części układanki. Może tym razem wszystko się ułoży? - Nie wychodźmy nigdzie - zaproponowałam. - Zostańmy w domu. Tylko my dwoje. Co ty na to? Paul bardzo się starał nie okazać wyraźnej ulgi, jaką poczuł. - Świetny pomysł - odparł skwapliwie. - Zamówmy coś na wynos, pooglądajmy telewizję i idźmy wcześnie spać.
COOPER
Laura odwróciła się do mnie.
R
Było tuż po dwudziestej, kiedy zatrzymaliśmy się przed domem Cath i Simona w Altrincham, nie odezwawszy się do siebie ani słowem, odkąd Laura poruszyła temat wspólnego podróżowania. Przez większość wieczoru, dopóki nie wyszliśmy, dąsałem się w salonie pod przykrywką słuchania muzyki. A im dłużej się dąsałem, tym głośniej Laura chodziła po domu, jakby dążyła do tego, żeby zburzyć go aż do fundamentów.
T L
- Wszystko jest teraz okej, czy co? - A jak myślisz? - warknąłem.
- Myślę, że zachowujesz się w tej kwestii jak ostatni idiota. - Dzięki, że mi o tym powiedziałaś. Laura cmoknęła z niezadowoleniem. - Nie znoszę, kiedy się tak zachowujesz. - Kiedy jak się zachowuję? Masz na myśli nieuleganie twoim wszystkim zachciankom? - Co to miało znaczyć? -Nic. - Nie, kontynuuj, Cooper. Skoro masz zamiar mnie objechać, to przynajmniej bądź mężczyzną i powiedz mi to prosto w twarz. Naprawdę nie miałem ochoty tego ciągnąć. Nadeszła pora, żeby wszystko załagodzić, tak jak to zawsze czyniłem.
- Słuchaj - zacząłem. - Przepraszam, okej? Trochę się po prostu zirytowałem, to wszystko. Sądziłem, że robię dla nas to co najlepsze, ale ty najwyraźniej masz inne pomysły. - I to jest twój sposób na przeprosiny? - Cóż, to jedyne, co ci mogę zaoferować. - Bardzo dobrze. - Laura wysiadła z samochodu i trzasnęła drzwiami. W takim razie oboje wiemy, na czym stoimy.
R
MELISSA
T L
Od razu, gdy przez okno samochodu Chrisa i Vicky zobaczyłam Coopera i Laurę, wiedziałam, że się o coś pokłócili. Przywitaliśmy się i wymieniliśmy buziaki, i przyglądałam się, jak Vicky, a kilka chwil po niej Chris, wyłapują napięcie panujące między Cooperem i Laurą. Chcąc poprawić nastrój, zaproponowałam, żebyśmy spróbowali zidentyfikować nasze przebrania. Zaczęliśmy od Laury, która miała na sobie kusą koszulę w kratkę, zawiązaną wysoko na czerwonej górze od bikini, własnej produkcji dżinsowe szorty i pantofle na koturnie, wyglądające, jakby je żywcem wyjęto z lat siedemdziesiątych. - Daisy Duke z Diuków hazardu - oświadczył natychmiast Chris, gdy Laura zrobiła obrót. - Powinnam była wiedzieć, że od razu zgadniecie. Następnie przyjrzeliśmy się Cooperowi, który był ubrany w skórę dla motocyklistów, która wyraźnie nie była w jego rozmiarze, a w ręku trzymał strzelbę zabawkę.
- Czy to ten gliniarz z Village People? - zapytał Chris, uśmiechając się szeroko. Urażony Cooper zaprotestował. - Nie mam pojęcia - przyznała Vicky. - To Australijczyk - podpowiedział Cooper. - Ten facet z Mad Maxa! - zawołał Chris. - Kto jak kto, ale ty od razu powinieneś był zgadnąć - odparł Cooper. To nasz ulubiony film z czasów dzieciństwa.
R
Następna w kolejce była Vicky. Jej strój był co najmniej dziwny. Pod kremowym płaszczem (niebędącym częścią przebrania) miała różowy T-shirt, różowe dżinsy i różowe buty.
T L
Ja powiedziałam, że to Alicia Silverstone w Clueless, a Cooper, że Bo Peep z Toy Story, ale żadne z nas nie odgadło właściwie. - Musicie myśleć bardziej o całym filmie niż o jednym bohaterze - podpowiedział Chris. Teraz już wiedziałam.
- Dziewczyna w różowej sukience. Następnie poddaliśmy oględzinom Chrisa, który wyglądał zupełnie normalnie, dopóki nie rozchylił marynarki. Od pasa w górę był nagi, a na torsie miał wypisane czarnym markerem różne słowa i zdania. - Ale łatwizna, jesteś tym gościem z Memento. - Zgadłaś za pierwszą próbą - odparł Chris. - Co znaczy, że wygrywasz nagrodę główną dzisiejszego wieczoru. Objął mnie i przyciskał mi twarz do swojej nagiej klatki piersiowej, aż zaczęłam krzyczeć.
- A ty? - zapytał Cooper, gdy Chris przestał mnie w końcu męczyć. - Za kogo się przebrałaś? Wyprostowałam się, podczas gdy moi przyjaciele lustrowali mnie z góry na dół: koszula, krawat, kamizelka, kremowe spodnie z szerokimi nogawkami i czarne buty na płaskim obcasie. - Wyglądasz jak klaun - oświadczył Cooper. - Jesteś Charliem Chaplinem? - Po pierwsze - odparłam surowo - wcale nie wyglądam jak klaun, a po drugie, Charlie Chaplin ma wąsy. -Julie Andrews w Victor, Victoria - próbowała zgadnąć Laura. - Nie widziałam tego filmu.
T L
- Dwa razy pudło.
R
- Barbra Streisand w Yent! — zaryzykowała Vicky. - Albo może Barbra Streisand w No i co, doktorku?
- Nie mam pojęcia - stwierdził Chris. - Jakaś podpowiedz? Jesteś mężczyzną czy kobietą? - Nic nie powiem, dopóki ktoś nie zgadnie. - Gdyby był tutaj Paul - zaśmiał się Chris - założę się, że od razu by odgadł. Wszyscy spojrzeli na Chrisa, potem na mnie, później ponownie na Chrisa, który wyglądał, jakby chciał się zapaść pod ziemię. - Nic się nie stało - rzekłam, bo wszyscy czekali na moją reakcję. Wsunęłam Chrisowi rękę pod ramię. - Wszyscy wiemy, że on ma rację: Paul odgadłby pewnie w sekundę, ale... Wiecie co? Mam to gdzieś. Po raz pierwszy od dawna czuję się naprawdę dobrze i nie ma znaczenia to, czy Paul pojawi się tu z Hannah, czy w ogóle się nie pojawi. Liczy się tylko to,
że ja tu jestem, że mam przy sobie moich przyjaciół i bez względu na wszystko mam zamiar doskonale się bawić.
CHRIS
T L
R
Nie jestem pewien, żeby ktokolwiek z nas naprawdę dał wiarę tej krótkiej przemowie Melissy, nie mówiąc o samej Melissie, niemniej jednak wszyscy kiwnęliśmy głowami i przyznaliśmy jej rację. Zabraliśmy z samochodów przywieziony alkohol, udaliśmy się pod drzwi trzypokojowego bliźniaka Carh i Simona i nacisnęliśmy dzwonek. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się na oścież i ukazała się w nich Cath w długiej białej falbaniastej sukni, która według Vicky czyniła z niej Marię z Dźwięków muzyki. Simon powitał nas w czarnej bluzie z kapturem z wystającym spod niej szarym T-shirtem, absurdalnie obcisłych dżinsach i białych adidasach. Nie miałem pojęcia, za kogo się przebrał, dopóki nie dostrzegłem czarnych samoprzylepnych wąsów i wystającego z tylnej kieszeni dżinsów pistoletu zabawki. -Jesteś Axel Foley z Gliniarza z Beverly Hills - oznajmiłem triumfująco. Później Cath i Simon zabrali się za odgadywanie naszych przebrań. Ale kiedy dotarli do Melissy, oni także polegli. - Ostatnia próba - oświadczył Simon, którego pomysły były naprawdę różnorodne, od Melanie Griffiths w Pracującej dziewczynie do Anne Hathaway w Diabeł ubiera się u Prądy. - Jesteś Stanem Laurelem? Melissa zrobiła gniewną minę, po czym jasno i wyraźnie poinformowała Simona, że nie jest „pieprzonym Stanem Laurelem", i że jeśli ktoś w końcu nie zgadnie, to ona pójdzie sobie do domu.
Czując ulgę, że na pewien czas ma zgadywanie za sobą, Cath zaprosiła nas wszystkich do kuchni po coś do picia. Już miałem tam ruszyć razem z pozostałymi, kiedy Vicky odciągnęła mnie na bok. - Co się stało? - Jak to „co się stało?" - odparła. - Nie widziałeś, jak się zachowują Cooper i Laura? - Chyba się pokłócili. I... ? - Cóż, nie martwisz się? - Czym? - Tym, o co się pokłócili?
- Dlaczego?
R
- Nie bardzo.
T L
- Bo jestem pewien, że Laura zda ci dzisiaj szczegółową relację z tego, co się stało. -Ale nie sądzisz, że powinieneś poznać także wersję Coopera? Upewnić się, że jakoś się trzyma? Nie pamiętasz, w jakim był stanie po rozstaniu z Angie? Angie była ostatnią dziewczyną Coopera i powodem, dla którego przeprowadził się z Derby do Manchesteru. Byli parą jeszcze z czasów szkolnych. Zaczęli się spotykać, gdy mieli po szesnaście lat, a ich związek dobiegł końca, gdy oboje skończyli dwadzieścia osiem lat i Angie zostawiła go dla jakiegoś faceta, którego poznała w pracy. Kilka lat trwało, zanim ją przebolał, i nawet teraz zdarzało się, że nie byłem w stu procentach pewien, czy rzeczywiście do końca się z niej wyleczył.
- Później zamienię z nim słówko, dobrze? Daj spokój, to przecież impreza. Może więc spróbujemy dobrze się bawić?
MELISSA
R
Przez kilka pierwszych godzin imprezy naprawdę bardzo się starałam, żeby dobrze się bawić. Na początku trzymałam się Vicky i Laury, które krążyły wśród gości i zatrzymywały się, trafiając na kogoś znajomego, ja jednak prawie w ogóle nie brałam udziału w rozmowach. Moje myśli skupiały się głównie na tym, czy Paul pojawi się razem z Hannah i co poczuję, kiedy wreszcie zobaczę się z nimi twarzą w twarz.
T L
Zostawiając Vicky i Laurę, wymieniające się anegdotkami z pracy z grupą znajomych Cath, już miałam się udać na poszukiwanie Chrisa, kiedy kątem oka dostrzegłam znaną mi twarz. To był Billy, ten młody facet, który próbował mnie poderwać na imprezie sylwestrowej u.Eda i Sharon. Pomachał i podszedł do mnie. - Annie Hall - rzekł z szerokim uśmiechem. Przez chwilę czułam konsternację, ale wtedy dotarło do mnie, że chodzi mu o moje przebranie, i uraczyłam go głośnymi brawami. - Nareszcie - powiedziałam z ulgą. - Siedzę tutaj od dwudziestej i jesteś jedyną osobą, która rozszyfrowała moje przebranie. Nie uwierzyłbyś, co niektórzy wymyślali. Kiedy robiłam sobie drinka, jeden koleś zapytał, czy przebrałam się za Dustina Hoffmana z Tootsie. Uwierzysz? Tootsie*. Za coś takiego chętnie kopnęłabym w piszczel. - Ten ktoś chyba oszalał - zaśmiał się Billy. - Po pierwsze, Dustin Hoffman w Tootsie był facetem przebranym za kobietę, a po drugie, nie
wyglądasz też na Dustina Hoffmana ubranego jak mężczyzna. Annie Hall, to powinno być łatwe. Bo czy ten film nie znajduje się u wszystkich na liście dziesięciu najlepszych filmów wszech czasów? - Cóż, odpowiedź jest w sposób oczywisty przecząca. W przeciwnym razie wymyśliłam najgorsze przebranie w historii. - Dobra. Odwzajemnij się tym samym. Kim ja jestem? - Okej.
R
Przyjrzałam się uważnie Billy'emu. Miał na sobie czarne buty i spodnie, białą koszulę z krótkim rękawem i krawat w paski w dwóch różnych odcieniach czerwieni. Wyglądał jak sprzedawca. Całości przebrania dopełniały plamy na koszuli zrobione czerwonym markerem, które jak podejrzewam, miały udawać krew.
T L
- Czy podczas naszego ostatniego spotkania nie mówiłeś, że masz na imię Billy? — zapytałam, pokazując zieloną plakietkę sklepu ze sprzętem elektrycznym Currys, umieszczoną na kieszeni jego koszuli. Było na niej napisane: STEVE BAMFORD. - Bo mam... I zanim mnie o to zapytasz, nie, nie pracuję w Curry's. Kupiłem ją na aukcji na eBay od tego Bamforda. Intensywnie myślałam nad odpowiedzią. Jego kostium coś mi mówił, ale nie mogłam sobie przypomnieć co. - Zakładam, że to z jakiegoś filmu akcji? - Można tak powiedzieć - wzruszył ramionami Billy. - Choć tak właściwie to raczej połączenie kilku gatunków. - Połączenie filmu akcji z czym? - Tego nie mogę powiedzieć. - Nie mam pojęcia - stwierdziłam, mając nadal pustkę w głowie. - Będziesz mi musiał podpowiedzieć.
- Dobra, oto podpowiedz. Gotowa? Wydał z siebie długi jęk, który był taki głośny, że zupełnie zaskoczył nie tylko mnie, ale także otaczających nas ludzi. Billy nie dość, że nie przejął się faktem, że wszyscy się na niego patrzą, ale wręcz się tym upajał. - Co to miało być? Brzmiało tak, jakbyś miał zaraz zwymiotować. - To była podpowiedz.
T L
Billy skłonił się przede mną.
R
- Ten jęk był podpowiedzią? - W mojej głowie zaczął się powoli tworzyć pewien obraz. Znałam ten film. Opowiadał o zombie i grał w nim ten koleś, który kiedyś grał także w sitcomie oglądanym przeze mnie i Paula czasem w piątek wieczorem. Przed oczami miałam nawet okładkę płyty DVD, którą Chris, Vicky i ja wypożyczyliśmy z Blockbu-stera zaraz, gdy tylko się pojawiła na rynku. Wreszcie rozjaśniło mi się w głowie. - Wysyp żywych trupów.
- Nie byłam pierwszą osobą, która to odgadła, prawda? - To nieważne, że nie byłaś pierwsza - uśmiechnął się szeroko Billy. Sprawa podstawowa jest taka, że udało ci się wygrać główną nagrodę wieczoru. W pełni byłam świadoma tego, że to najprawdopodobniej wstęp do najbardziej tandetnej kwestii na świecie, ale w zasadzie mi to nie przeszkadzało, ponieważ Billy zaczynał mi się coraz bardziej podobać. - Dobrze - odparłam. - Bądź łaskaw wyjaśnić, co stanowi tę nagrodę. Z teatralnym gestem, który rozbawił zarówno jego, jak i mnie, sięgnął do kieszeni i wyjął breloczek do kluczy z dyndającym na końcu czerwonym homarem z plastiku. - Idealny prezent dla Annie Hall - oświadczył i podał mi go. - Z miłością od Alvy'ego Singera.
BILLY
Mina Melissy, kiedy zobaczyła homara, była bezcenna. - Jak to zrobiłeś? - Ale co? Zmrużyła oczy.
T L
R
- Homar to nawiązanie do tego fragmentu Annie Hall, w którym Alvy próbuje ugotować dla Annie żywego homara i kończy się to ucieczką. A ty albo zawsze chodzisz wszędzie z czerwonymi plastikowymi homarami w kieszeni, albo jakimś cudem zgadłeś, że mam zamiar przyjść jako Annie Hall... Co jest niemożliwe, ponieważ wpadłam na ten pomysł pół godziny przed wyjściem z domu. - Prawda jest taka, że mam dar - odparłem. - Ewentualnie jestem świetny w laniu wody. Melissa nie dała się oczywiście na to wszystko nabrać, ale to nie miało znaczenia, ponieważ dzięki mnie uśmiechała się, a że to był mój główny cel, odkąd kilka tygodni temu uknułem ten plan, uznałem, że moja misja zakończyła się powodzeniem. Cała ta akcja z homarem okazała się rezultatem przypadkowego wieczornego wyjścia w środku tygodnia razem z moimi współlokatorami, Sebem i Brianem. Seb pracował w kancelarii prawnej w dziale księgowości i niedawno awansował, kiedy więc wrócił pewnego wieczoru do domu i nam to oświadczył, zgodziliśmy się wyjść gdzieś razem z nim, żeby to uczcić. Seb zaproponował, żebyśmy dla odmiany poszli do knajpki Blue-Bar przy Wilbraham Road zamiast do Duck and Drakę. Próbowałem odwieść go od
tego pomysłu, ponieważ Blue-Bar był jednym z ulubionych klubów Freyi, a ja nadal starałem się jej unikać, Seb był jednak nieugięty. Pół godziny później przekroczyliśmy próg baru i zupełnie ścięło mnie z nóg, ponieważ pierwszą osobą, którą zobaczyłem (stojącą za barem i nalewającą piwo), był nie kto inny, tylko Melissa. Od czasu naszego poznania się podczas imprezy sylwestrowej Melissa regularnie gościła w moich myślach. Mimo że do niczego między nami nie doszło, zrobiła na mnie ogromne wrażenie, i jej obecność w tym barze, do którego zazwyczaj nie chodzimy, nagle nie wydała mi się zwykłym zbiegiem okoliczności. Wydała się czymś znacznie bardziej doniosłym. Tak jakby to wszystko było częścią jakiegoś planu. A szczęścia dopełniało to, że Melissa wyglądała równie niesamowicie, jak podczas sylwestra.
T L
R
Ledwie byłem w stanie oderwać od niej wzrok i nie minęło dużo czasu, zanim Seb z Brianem to zauważyli i próbowali nakłonić mnie do tego, żebym z nią zagadał. Ale wtedy opowiedziałem im o pierwszej salwie, jaką wypaliłem, gdy się poznaliśmy, o naszych pasujących do siebie trampkach Converse. Kiedy już przestali się śmiać, dodałem, że możliwe, iż Melissa ma chłopaka, raczej więc nie warto zawracać sobie głowy zagadywaniem jej. Brian zaproponował, że wypyta o nią Marthę, Polkę, która już od dawna mu się podobała, a która czasami pracowała w weekendy w knajpce Blue-Bar. Brian zadzwonił do Marthy i przekazał mi wszystko, czego udało mu się dowiedzieć. Melissa studiowała na uniwerku w Manchesterze. Sześć razy w tygodniu pracowała za barem w knajpce Blue-Bar. Klienci ją lubili. Ona lubiła muzykę i kino. Mieszkała w Chorlton. Jej współlokatorka była nieco dziwna. Miała skomplikowane relacje z byłym chłopakiem i obecnie była singielką. Największą rewelacją okazało się jednak to, że Melissa (którą podczas naszego pierwszego spotkania oceniłem na dwadzieścia pięć, góra dwadzieścia osiem lat) była tak naprawdę „koło trzydziestki piątki". Myślę, że większym problemem było to dla Briana i Seba niż dla mnie, gdyż przez resztę wieczoru ich niekończącym się żartem było: „Jeśli się
więc pobierzecie, to kiedy ty będziesz miał trzydzieści pięć lat, ona będzie miała czterdzieści pięć", a zaraz potem: „Kiedy ty będziesz miał czterdzieści pięć lat, ona będzie miała pięćdziesiąt pięć", aż w końcu: „Kiedy ty będziesz miał sto dziesięć lat, jej już na pewno nie będzie na tym świecie". Sprawa podstawowa była taka, że nie obchodziło mnie, ile lat ma Melissa, wiedziałem jedynie, że mi się podoba, i że skoro z nikim się obecnie nie spotyka, to ja jestem w pełni gotowy na to, żeby spróbować nakłonić ją do odwzajemnienia moich uczuć. Później tego wieczoru zadzwoniłem do mojej siostry Nadine i poprosiłem, żeby zabrała mnie ze sobą na następną imprezę u swoich znajomych. Natychmiast się domyśliła, że chodzi o „uganianie się za spódniczką", a kiedy jej powiedziałem, ile lat ma ta „spódniczka", zgodnie z moim przewidywaniem poinformowała mnie, że nie mam u niej żadnych szans.
T L
R
Chcąc jej udowodnić, że nie ma racji, obskoczy-łem trzy imprezy urodzinowe (dwie w Withington i jedną w Didsbury) oraz imprezę zaręczynową w Stretford. I choć czymś interesującym było odkrycie, że grono przyjaciół mojej siostry prowadzi bujniejsze życie towarzyskie, niż to sobie wcześniej wyobrażałem, ani razu nie natknąłem się na Melissę. Już zacząłem myśleć, że być może znajomi Nadine mniej mają wspólnego ze znajomymi Me-lissy, niż miałem nadzieję, kiedy Nadine poinformowała mnie o imprezie kostiumowej o tematyce hollywoodzkiej w Altrincham, a mnie instynkt podpowiedział, że Me-lissa tam będzie. W chwili, gdy zobaczyłem, jak zjawia się razem ze swoimi przyjaciółmi, dotarło do mnie, że tak naprawdę nie zastanowiłem się nad tym, co zrobię, kiedy już znajdziemy się w tym samym pomieszczeniu. Ale kiedy zdjęła w korytarzu płaszcz, dostrzegłem jej przebranie i odgadłem, że przyszła tu jako Annie Hall. Wiedziałem już, że to idealny sposób na zrobienie lepszego drugiego wrażenia. Jeśli tylko uda mi się znaleźć odpowiedni rekwizyt. Udałem się na górę do łazienki Simona i Cath, zamknąłem drzwi i zacząłem szukać czegoś, co mogłoby pomóc w moich poczynaniach z Melis-
R
są. Podczas gorączkowego przeczesywania pomieszczenia, otwierania szafek po lewej, po prawej i pośrodku, natrafiłem na odświeża-cze powietrza, rolki papieru toaletowego, Księgę rekordów Guinnessa z najlepszymi piosenkami, pudełko tamponów, zielistkę i dwa egzemplarze magazynu „Heat", jednak żadna z tych rzeczy nie nawiązywała do Woody'ego Allena, choćby w sposób naciągany. Ale kiedy siadłem na muszli klozetowej, żeby zrobić bilans, zerknąłem na zawieszoną na ścianie półkę i dostrzegłem zwisający ze wspornika breloczek z czerwonym plastikowym homarem. Choć był tani i wyglądał tandetnie, nadawał się wprost idealnie i wiedziałem, że to będzie najlepszy sposób na Melisse. Sięgnąłem do kieszeni dżinsów, wyjąłem z niej dziesięć funtów i zostawiłem na półce w ramach rekompensaty, po czym udałem się na dół.
T L
VICKY
Byłam akurat w kuchni Cath i Simona i rozmawiałam z nimi o jej planowanym remoncie, kiedy nagle pojawił się Chris. Wyglądał na niesamowicie zadowolonego, jakby miał do przekazania jakąś nowinę. Od razu zgadłam, że jest to nowina niekoniecznie nadająca się dla uszu Cath i Simona, przeprosiłam ich więc i odeszłam z nim na bok. - Dobra, to co takiego zobaczyłeś albo usłyszałeś? - Dobrze się przygotuj, bo to prawdziwa bomba. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że nasza niewysoka, niemniej jednak doskonale uformowana przyjaciółka Melissa właśnie poderwała jakiegoś kolesia. Nie przychodziło mi do głowy, kto to mógłby być.
- To nie kolega Simona, Alex, prawda? Pamiętam, że zeszłego lata kręcił się przy niej, ale jestem prawie pewna, że ma teraz dziewczynę. - Nie, to nie on - odparł Chris. - To jakiś młodzik, którego nie znam. - Całowali się? - Nie, ale było widać, że coś jest na rzeczy. On robił to, co robią faceci, kiedy się starają, żeby dziewczyny odniosły wrażenie, że naprawdę słuchają każdego wypowiadanego przez nie słowa. - Przystojny jest? Chris wzruszył ramionami.
T L
Byłam zaszokowana.
R
- Może, jeśli się lubi coś takiego. Jest dość wysoki, wygląda nieźle i jest ubrany trochę jak idiota, ale podejrzewam, że to po prostu jego przebranie na dzisiejszy wieczór. Z całą pewnością to materiał na młodego kochanka. Ma najwyżej dwadzieścia pięć lat.
- Nie mam pojęcia, kto to może być.
- Myślisz, że on wie, ile ona ma lat? Co prawda Melissa jest całkiem dobrze zakonserwowana jak na swoje lata, ale jednak... musiałby być ślepy, żeby sądzić, że nie przekroczyła trzydziestki. Z całej siły walnęłam Chrisa w ramię, ale on się nawet nie skrzywił. - Nie bądź taką paskudą. Jeśli jest taki młody, jak twierdzisz, Melissa pewnie się po prostu cieszy z odrobiny męskiej uwagi. Ja tam nie miałabym nic przeciwko temu, żeby jakiś młodzieniaszek próbował mnie podrywać, zamiast jedynie otwierać przede mną drzwi albo mówić, że przypominam mu jego mamę. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz gwizdnął na mój widok jakiś budowlaniec. - Może nowy facet Melissy ma dla ciebie kolegę?
- Nie myśl, że możesz się mnie tak łatwo pozbyć - odparłam, mrużąc oczy. - Obawiam się, że jesteś na mnie skazany. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że przez twarz Chrisa przemknął niepokój, ale kiedy ponownie na nią spojrzałam, nie było po nim śladu i powiedziałam sobie w myślach, że zachowuję się niemądrze. - Wszystko w porządku? - zapytałam, myśląc nie po raz pierwszy w ciągu minionych tygodni o tym epizodzie w samochodzie podczas powrotu z imprezy Charlotte i Camerona. - U ciebie wszystko dobrze, prawda? - Tak - odparł. - Naprawdę dobrze.
R
Po czym pocałował mnie i udał się na zewnątrz na papierosa.
T L
MELISSA
Ja i Billy dość długo ze sobą konwersowaliśmy. Łagodnie przeszliśmy od rozmawiania o tym, kogo znamy na tej imprezie, do omawiania pogody, co z kolei zaprowadziło nas do tematu: „Miejsca, do których byśmy się wybrali, gdyby ktoś wręczył nam kluczyki do tardisa Doktora Who". Powiedziałam Billy'emu, że chciałabym pojechać w jakieś fajne, ciepłe miejsce, w którym mogłabym się wygrzewać w słońcu. Może na Ibizę, gdzie Vicky i ja spędziłyśmy nasze pierwsze wspólne wakacje. Albo chociaż nad Zatokę Woolacoombe w ciepły dzień, taki jak wtedy, podczas długiego weekendu kilka lat temu, kiedy razem z Vicky i Laurą spędziłyśmy kilka dni zupełnie „wolnych od chłopców" na plaży, grzejąc się w słońcu. Powiedziałam też, że na upartego mogłabym wylądować w łóżku w domu mojej babci w Aberdovey, ponieważ nawet jeśli na zewnątrz panował mróz, w domu babci zawsze było ciepło i przytulnie. Billy zapytał,
czy mógłby się tam kiedyś ze mną wybrać, na co odpowiedziałam, że raczej nie, chyba że rzeczywiście uda nam się dorwać tardisa, gdyż moja babcia zmarła przed kilku laty. Zapadła niezręczna cisza, po czym Billy zapytał, czy mam ochotę na kolejnego drinka.
T L
R
To było naprawdę dziwne. Myślę, że oboje wiedzieliśmy, że za tym pytaniem kryje się coś głębszego. Coś w stylu: „Pragnąłbym dalej z tobą rozmawiać, ale chciałbym ci także dać szansę na to, żebyś mogła odejść, jeśli ciebie to nie bierze". Prawda była taka, że nie wiedziałam, czy to mnie bierze czy też nie. Billy był przystojny, zabawny i uprzejmy. I dobrze się z nim rozmawiało - nie starał się mnie zamęczyć swoimi opiniami czy dowcipami. Wielkim problemem było jednak to, że był młody. Tak młody, że sprowokowało mnie to do subtelnego wypytywania go o to podczas naszej rozmowy. Tak młody, że szacowałam, że ma od dwudziestu czterech do dwudziestu sześciu lat. Był więc dla mnie zbyt młody, żebym się dwa razy nie zastanowiła, czy zgoda na to, by przyniósł mi kolejnego drinka, to rzeczywiście dobry pomysł. Musiał wyczuć moje wahanie, ponieważ nie czekał, aż mu odpowiem, tylko rzekł: - Wiesz co, może nie powinienem tego mówić, zważywszy na krótki czas trwania naszej rozmowy, ale rozsadza mi pęcherz. - Dobrze wiedzieć. - Chodzi o to - kontynuował - że mój pełny pęcherz to właściwie twoja wina. - Jak to? - Cóż, poszedłbym wcześniej, ale tak dobrze mi się z tobą rozmawiało, że ani przez chwilę nie pomyślałem o tym, żeby odpowiedzieć na zew natury. Ale przejdę do sedna. Za chwilę stanę w niewątpliwie najdłuższej kolejce świata do toalety i trochę to potrwa. Zrobimy więc może tak: ja pójdę do toalety, a później po coś do picia, ale najważniejsze jest to, że możesz
swobodnie wykorzystać tę przerwę w rozmowie, żeby się ode mnie uwolnić i odejść w siną dal, albo nie. Jeśli zostaniesz, to będzie super, jeśli jednak nie zostaniesz, jak najbardziej zrozumiem. - Urwał i wyciągnął do mnie dłoń. - Gdybyśmy już mieli ze sobą nie rozmawiać, Melisso Vickery z Chorlton i Hardy, było mi bardzo miło.
R
Zaczekałam, aż wyjdzie z pokoju, po czym ukryłam twarz w dłoniach, opuściłam głowę i się zaśmiałam. W moim śmiechu było słychać wstyd i zakłopotanie, przede wszystkim jednak radość. Już dawno nie poznałam kogoś takiego jak Billy. Naprawdę dawno. I choć istniało milion powodów, dla których był on dla mnie zupełnie nieodpowiedni, trudno mi było uciec przed uczuciem, że po jego absurdalnie czarującym wyjściu z pokoju tak naprawdę mam je gdzieś. Pomyślałam ponownie o Vicky i jej słowach, że powinnam ruszyć do przodu z własnym życiem, i o tym, jak w ciągu jednej krótkiej rozmowy Billy sprawił, że poczułam się bardziej atrakcyjna i ponętna niż w ostatnim czasie. Zresztą nie tylko ostatnio.
T L
Nadal niezdecydowana co do tego, czy mam odwagę, żeby czekać na Billy'ego, postanowiłam poszukać Vicky i Laury i poprosić je o radę. Okazało się jednak, że Vicky stoi tuż przede mną. - Właśnie miałam iść cię poszukać.
- Och, czyżby? — Zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem. - A czemuż to? Masz minę winowajcy, Mel. Co takiego zrobiłaś? Przez chwilę się zastanawiałam, czy naprawdę wyglądam na winną, ale na twarzy Vicky pojawił się właśnie uśmiech i nie była już w stanie powstrzymywać śmiechu. - Kto ci powiedział? - Chris, dziesięć minut temu, i od tamtej pory kręciłam się przy drzwiach i miałam cię pod obserwacją. Opowiadaj więc, co się dzieje? - Nic właściwie. To absurdalne.
- To się rozumie samo przez się. - Dobra... Pamiętasz, jak ci opowiadałam o tym chłopaku z imprezy sylwestrowej u Eda i Sharon, który pojawił się nie wiadomo skąd i zaczął nawijać o moich trampkach Converse? - Chcesz powiedzieć, że to on? Kiwnęłam głową. Vicky się zaśmiała. - Ale przecież mówiłaś, że był trochę dziwny? - Tylko dlatego, że go nie znałam. Tak naprawdę jest bardzo miły i wszystko byłoby super, gdyby nie jeden mały problem... Ma dwadzieścia pięć lat.
R
- A czy on wie, że ty... No wiesz... Nie masz już lat dwudziestu pięciu?
T L
- Powiedziałam mu, że jestem tak zwaną dojrzałą studentką, ale jakoś nie potrafiłam wtrącić do rozmowy słów: „Och, tak przy okazji, to jestem o całą dekadę starsza od ciebie". To takie żenujące. Nie mogę zadawać się z chłopakami tak młodymi, że nadal mogliby roznosić gazety. To niestosowne. - Na studiach z pewnością ciągle cię ktoś podrywa. - Wcale nie. - Pokręciłam głową. - Jeśli powrót na studia mnie czegoś nauczył, to tego, że w uczelnianym „porządku dziobania" dojrzałe studentki znajdują się na szarym końcu. Nie żeby podobali mi się faceci na moich zajęciach, ale ja jestem dla nich zupełnie niewidzialna. Dostrzegają mnie wyłącznie wtedy, gdy chcą pożyczyć notatki z wykładów. - Onieśmiela ich bogactwo twojego doświadczenia życiowego. - Nie, myślę, że boją się po prostu złapania ode mnie choroby starych ludzi. Ja w ich wieku byłam taka sama. Pamiętam, że jak byłam na pierwszym roku, to dojrzali studenci trochę mnie przerażali.
- Ale pomijając kwestię wieku, to jest fajny? -Jest naprawdę zabawny i słodki — odpowiedziałam. — I zrobił coś dziwnego z tym. - Sięgnęłam do kieszeni i pokazałam Vicky breloczek z czerwonym homarem. - Wytłumaczę ci to innym razem. Jeśli mam być szczera, Vicky, to gdyby miał tylko pięć lat więcej, w ogóle nie stanowiłoby to dla mnie problemu. - Co masz więc zamiar zrobić? - Nie wiem. Vicky uniosła szelmowsko brwi.
R
- Jesteś pewna, że nie wiesz, czy tylko tak mówisz? Bądź co bądź miałabyś odhaczony jeden punkt na liście.
T L
- Świetnie się bawisz, prawda?
- Nic na to nie poradzę - odparła Vicky. - Mnie takie rzeczy nigdy się nie przytrafiają. A tak w ogóle, to gdzie on teraz jest? - Poszedł do toalety, a później po coś do picia dla mnie. - W każdej chwili może więc wrócić? Chcesz, żebym została? - Nie. - Jesteś pewna? - W stu procentach. W torebce Vicky rozdzwoniła się komórka. Wyjęła ją i zerknęła na wyświetlacz. - To nasz numer domowy, lepiej więc odbiorę, choć to pewnie tylko mama, żeby mnie zapytać, gdzie trzymam te „dobre" herbatniki.
VICKY
- Cześć, mamo. Wszystko w porządku?
R
- W jak najlepszym. To tylko William. Obudził się pół godziny temu i chciał pić. Kiedy już napił się wody, powiedział, że musi iść siusiu, po wysiusianiu oznajmił, że się już obudził i czy mógłby posiedzieć ze mną, a kiedy mu odpowiedziałam, że to, że nie jest zmęczony, nie stanowi wystarczającego usprawiedliwienia, zaczął płakać i nie chciał przestać, dopóki nie obiecałam, że pozwolę mu porozmawiać z tobą. Jest teraz na górze. Dać ci go do telefonu?
T L
Nieszczególnie byłam tym zaskoczona. Już od kilku tygodni William kiepsko sypiał. Regularnie budził się kilkakrotnie w ciągu nocy z głową pełną propozycji, uwag i pytań, tak jakby jego młody mózg pracował z tak dużą wydajnością, że nie był w stanie się opanować. Słuchając odgłosów w tle, gdy mama szła na górę do pokoju Williama, myślałam o tym, jak prawie pół godziny zabrało mi kładzenie go do łóżka, i o tym, że gdy wymknęłam się na paluszkach z jego pokoju, jedyne, na co miałam ochotę, to wykąpać się, a potem także się położyć. Mimo to późną nocą znajdowałam się na imprezie kostiumowej, bardzo się starając udowodnić, że nadal potrafię się dobrze bawić. Mama dała Williama do telefonu. - Cześć, kochanie. Co się dzieje, maleńki? - Mamusiu, czemu ciebie i taty nie ma w domu? Nie lubię, jak wychodzicie. - Mówiłam ci tysiąc razy, kochanie - odparłam.
-
Mamusia i tatuś są w domu Cath i Simona na przyjęciu.
- Ale dlaczego jesteście na przyjęciu? - Ponieważ świętujemy - Co świętujecie? - Ich urodziny Cath i Simon właśnie skończyli trzydzieści pięć lat. - Ale dlaczego?
T L
R
William godzinami potrafił się bawić w „dlaczego", w ogóle się przy tym nie męcząc. W normalnych okolicznościach przerwałabym mu i kazała natychmiast iść do łóżka, ale miałam w pamięci kłótnię, jaka wynikła w ciągu dnia, kiedy przyłapałam go na waleniu jednym ze swoich samochodów w nowiutkie meble w kuchni i zrobieniu wielkiej czarnej plamy na drzwiach. Zupełnie straciłam panowanie nad sobą i wrzasnęłam na niego tak głośno, że wybuchnął płaczem. Choć gorąco go przeprosiłam i zabrałam do kiosku, żeby kupić batonik Mini Milk, nadal dręczyły mnie wyrzuty sumienia i miałam nadzieję, że pozwalając mu przez kilka minut na zabawę w pytania, może uda mi się je jakoś zneutralizować. - Każdy ma urodziny, Williamie - wyjaśniłam. — A Cath i Simon mieli swoje tak, jak ty miałeś swoje. - Dostali prezenty? - Pewnie tak. - Dostali skarbonkę Daleka tak jak ja? - Wątpię, kochanie. Dalekowie mogą kogoś bardzo przestraszyć, wiesz? Mówią: „Zgładzić! Zgładzić!", prawda? William zachichotał. - Co to znaczy „zgładzić"?
- To nic nie znaczy - odparłam, choć odpowiedzi na to pytanie udzielałam mu praktycznie każdego dnia od czasu jego urodzin w listopadzie. - A właśnie, że znaczy - oświadczył. — To znaczy „zabić". Wiem, bo tatuś mi powiedział. - Cóż, to tylko takie zabijanie na niby. I nie robią tego miłym ludziom. Tylko niedobrym kosmitom.
- Kocham moją skarbonkę. - Wiem, kochanie. - Włożysz mi do niej trochę pieniążków?
T L
- Mamusiu? -Tak?
R
- Może kiedy wrócimy z tatusiem do domu. Przez chwilę myślałam, że skończyły mu się pytania, ale nagle ponownie się ożywił.
Cisza. Jak nic zastanawiał się, jakie tu zadać pytanie. - Kto jest na tym przyjęciu?
- Kto znajomy? Cóż, mamusia i tatuś, wujek Cooper i ciocia Laura. I oczywiście twoja ulubiona ciocia Melissa. William milczał przez chwilę, po czym zapytał: - A gdzie jest wujek Paul? - Nie ma go tutaj. - Powinien być, nie? Gdzie on jest? Czemu nie przyszedł? - Nie wiem, skarbie - odparłam ze smutkiem. - Naprawdę nie wiem.
MELISSA
Myślę, że Billy był bardziej zdziwiony ode mnie, kiedy zobaczył, że nadal stoję w tym samym miejscu, w którym mnie zostawił. - Wiem, że to nie zabrzmi jakoś szczególnie cool - rzekł, podając mi butelkę budweisera — ale nie sądziłem, że tutaj będziesz. Prawdę powiedziawszy, byłem gotów postawić całkiem sporo kasy na to, że zdążysz już zniknąć z imprezy. A tak z ciekawości, czemu zostałaś? - Właśnie dlatego - odparłam. - Z ciekawości.
T L
R
Pochłonęła nas dalsza rozmowa, a tymczasem kilkakrotnie odwiedzaliśmy kuchnię, żeby poczęstować się kolejnymi butelkami z piwem, i w końcu, wyczerpawszy prawie wszystkie tematy dla uprzejmej rozmowy i wypiwszy dostatecznie dużo, żeby rozwiązały nam się języki, dotarliśmy do nieuchronnego punktu wieczoru, kiedy ludzie tacy jak my, którzy większość czasu spędzili pochłonięci rozmową z jedną i tą samą osobą, zaczynają się dzielić czymś więcej niż podstawowymi faktami ze swojej biografii. Opowiedziałam mu więc o swoim związku z Paulem. Sporo mu powiedziałam, nie wdawałam się jednak we wszystkie drastyczne szczegóły. - A więc to był ten facet, z którym rozmawiałaś podczas sylwestra? zapytał Billy, kiedy skończyłam. Kiwnęłam głową. - To właśnie tamtej nocy wróciliśmy do siebie. - Musiałaś go naprawdę kochać - stwierdził Billy. - Dlaczego tak myślisz? - zapytałam. - Po tym wszystkim, co ci zrobił, ty i tak wróciłaś do niego.
Myślałam przez chwilę o tym, jak dziwnie oglądać swoje życie oczami Billy'ego. - Rzeczywiście go kochałam. Bardzo. - Poczułam na policzkach rumieniec zażenowania. - Muszę ci się wydawać teraz naprawdę żałosna. - Wcale nie - odparł Billy. - Ja to rozumiem. Wszyscy coś takiego przeżyliśmy, prawda? Roześmiałam się. - Na pewno teraz żałujesz, że w ogóle do mnie podszedłeś. Wiem, że na zewnątrz wydaję się normalna, ale tak naprawdę tyle mnie pewnie dzieli uniosłam kciuk i palec wskazujący, prawie ze sobą zetknięte - od umieszczenia w szpitalu psychiatrycznym.
R
Billy się zaśmiał.
T L
- Po pierwsze, jeśli naprawdę dzieli cię od tego tak niewiele, to ja się chętnie dam tam zamknąć razem z tobą, a po drugie, może to zabrzmi tandetnie, ale nawet za milion lat nie będę żałował, że podszedłem, żeby do ciebie zagadać, ponieważ uważam, że jesteś super. Zbił mnie tym na chwilę z tropu i jedyna odpowiedź, jaka mi przychodziła do głowy, brzmiała: „Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?". Nie chciało mi to jednak przejść przez gardło, zamiast tego zaproponowałam więc, że tym razem to ja pójdę do kuchni zdobyć dwa następne budweisery.
COOPER
Zbliżała się powoli północ, a ja i Laura nadal ze sobą nie rozmawialiśmy. Właściwie to przez większość czasu przebywaliśmy w osobnych pomiesz-
czeniach, a w tych rzadkich momentach, kiedy znaleźliśmy się w tym samym pomieszczeniu, ona mnie ignorowała i schodziła z drogi. Dotarłszy do kresu tego, co byłem gotów znieść, postanowiłem wrócić do domu, udałem się więc na poszukiwanie Laury, żeby ją o tym poinformować. Znalazłem ją w kuchni, pogrążoną w rozmowie z Cath i Simonem. - Od ciebie zależy, czy zostajesz, czy jedziesz - rzuciłem w stronę Laury, płosząc tym Cath i Simona. - Nie chciałbym przecież tłamsić twojej „niezależnej duszy", prawda? Ale uznałem, że z grzeczności dam ci znać, że właśnie wychodzę, a jeśli chcesz mieć transport do domu, to lepiej też się zbieraj.
R
To zadziałało jak czerwona płachta na byka. Gdy Laura wypadła za mną jak burza, zdążyłem już pożałować swojego ultimatum i od razu bym ją przeprosił, gdyby nie to, że zanim zdążyłem powiedzieć choć słowo, ona dosłownie wybuchła.
T L
- Nie mogę uwierzyć, że tak się do mnie odezwałeś przy Cath i Simonie! - krzyknęła Laura, kiedy mnie dogoniła przy samochodzie. - Jak śmiałeś! Za kogo ty się uważasz? Mojego tatę? - Cóż, gdybym rzeczywiście uważał się za twojego tatę, mógłbym za to winić tylko i wyłącznie jedną osobę, a tą osobą byłabyś ty! - wrzasnąłem. Wiesz co, Lauro? Mam tego dosyć. Mam serdecznie dosyć tego, że zawsze się czuję, jakbym to ja był w tym związku odpowiedzialnym dorosłym! Jak to jest, że ja nigdy ni stąd, ni zowąd nie rzucam pracy? Jak to jest, że ja nie proponuję, żebyśmy wydali wszystkie nasze oszczędności na głupie wakacje? Jak to jest, że to ja zawsze się muszę martwić o przyszłość? Oczy Laury rozszerzyły się z urazą. - Nikt cię o to nie prosi. - Nie, oczywiście że nie, ponieważ ten ktoś po prostu zatroszczy się o siebie, prawda?
- Skąd możesz wiedzieć, skoro nigdy mu na to nie pozwalasz? - A skąd ty możesz to wiedzieć, skoro zawsze polegasz na kimś innym, żeby cię zabezpieczał? - Co chciałeś przez to powiedzieć? - Słuchaj. - Miałem dosyć naszych wzajemnych oskarżeń. Pragnąłem to zakończyć. - Przepraszam, nic nie chciałem powiedzieć. Jedźmy po prostu do domu, dobrze? Tam się wszystkim zajmiemy. - To wcale nie było nic, prawda? Tak naprawdę, to tak właśnie uważasz? Że jesteś moim zabezpieczeniem i że bez ciebie zginęłabym? - Nie, wcale tak nie uważam.
R
- Powiedz to. - Pchnęła mnie mocno, zmuszając do cofnięcia się o krok. Powiedz, jeśli tak właśnie uważasz. Dalej! Choć raz w życiu powiedz to, co myślisz.
T L
Gniew natychmiast powrócił. Gniew z powodu tej sytuacji. Z powodu reakcji Laury i przede wszystkim gniew na samego siebie. - Tak, masz rację - warknąłem. - Rzeczywiście uważam, że zachowujesz się tak, a nie inaczej dlatego, że masz świadomość tego, że inni po tobie posprzątają. Ja, twoja... mama i tata... twój brat... nawet twoja młodsza siostra. Właściwie to nie ma znaczenia, kto to robi, byle byś tylko nie była to ty. - Czekałem na jej odwet, ale się nie pojawił. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem. - A więc to tak? Nie masz nic do powiedzenia? Ja ci mówię kilka słów prawdy, a ty się po prostu zamykasz w sobie, jakbyś nie miała ochoty zawracać sobie głowy rozmową ze mną? Laura odwróciła wzrok. Zaczęła płakać jak zawsze, kiedy się kłóciliśmy. Nie znosiłem widoku jej łez. Pragnąłem, żeby to wszystko po prostu minęło. Wtedy Laura wymamrotała coś niezrozumiałego. - Nie słyszę cię - odparłem. - Mów wolniej. Uczyniłem krok w jej stronę i uniosłem rękę, żeby otrzeć łzy.
- Pierścionek zaręczynowy - rzekła cicho, patrząc na mnie. - Powiedziałam, że znalazłam pierścionek zaręczynowy. - Kiedy? - Dziś wieczorem. - Jak? - Szperałam w twoich rzeczach, kiedy byłeś na górze, próbując znaleźć dowód na to, że ty też marnowałeś pieniądze. Zamknąłem oczy. Nie tak sobie wyobrażałem swoje oświadczyny. - Przepraszam, okej? - Za co?
R
- Za wszystko. Laura pokręciła głową.
T L
- Ale ja nie chcę, żebyś mnie przepraszał. - Ujęła moje dłonie. - Kocham cię, Cooper. Bardziej niż to sobie wyobrażasz. Jesteś słodki, życzliwy i cierpliwy. Nawet gdybym miała dożyć setki, nie byłabym ci w stanie odpłacić za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. I owszem, pewnego dnia naprawdę chciałabym za ciebie wyjść. Ale to, co przed chwilą powiedziałeś, to prawda. Rzeczywiście polegam na innych ludziach. Rzeczywiście jesteś moim zabezpieczeniem. Oprócz ciebie nie mam nikogo, kto by mnie złapał, gdybym spadała. Ale dzisiaj dotarło do mnie, że nie mogę być z tobą, dopóki ja także nie będę umiała złapać ciebie. A w tej chwili nie umiem. I nigdy się tego nie nauczę, jeśli zawsze będziesz przy moim boku. - Co więc chcesz powiedzieć? - Wziąłem głęboki oddech. - Że to koniec? - Nie - odparła cicho. - Chcę powiedzieć, że muszę stanąć na własnych nogach. Że mam zamiar wyruszyć w podróż, ale bez ciebie. I choć bardzo bym chciała, żebyś po moim powrocie czekał na mnie i nadal kochał, zrozumiem, jeśli tak się nie stanie. Tak czy inaczej, jest to coś, co po prostu muszę zrobić.
MELISSA
Był kwadrans po północy. Wcześniej przyniosłam nam dwa budweisery i teraz wraz z Billym omawialiśmy historię jego związków. - Od czasu, gdy ukończyłem siedemnasty rok życia, byłem w czterech poważnych związkach - zaczął Billy. - Najkrótszy trwał mniej więcej cztery miesiące, najdłuższy zaś półtora roku.
R
- Kim była ta dziewczyna od półtorarocznego związku? Ukochaną z dzieciństwa?
T L
Na twarzy Billy'ego malowała się konsternacja. - Jak to odgadłaś?
- Zawsze tak jest - wyjaśniłam. - Zycie jest naprawdę dużo prostsze, kiedy ma się siedemnaście lat. Uśmiechnęłam się, zachęcając go, żeby opowiadał dalej. - Cóż, oprócz tych najdłuższych i najkrótszych związków jest jeszcze sześć do ośmiu związków, które można by nazwać „niepoważnymi". Większości w mniejszym lub większym stopniu żałuję. - Też miałam kilka takich. Coś jeszcze? -; Billy wzruszył ramionami i westchnął. - Nie zamierzałem ci o tym mówić, bo nie chciałem się w to zagłębiać, ale skoro ujawniamy wszystko, to chyba powinienem się przyznać, że przed sylwestrem i poznaniem ciebie byłem mocno zadurzony w dziewczynie o imieniu Freya.
- Imię jak z gry komputerowej. Co więc się stało? - Musimy to robić? Pokręciłam głową. - Nie, ale widzę, że tego chcesz. - Czytasz we mnie jak w otwartej księdze, wiesz? Dobrze, było tak. Przez pewien czas się kumplowaliśmy, ale sprawy osiągnęły punkt krytyczny w okolicach świąt, kiedy pocałunek na dobranoc spotkał się z odmową. - Zakładam, że odmowa była po jej stronie? - Dobrze zakładasz. Od tamtej pory nie widziałem się z nią i jeśli mam być szczery, to jakoś straciłem nią zainteresowanie.
R
- Dlatego, że cię odrzuciła? Billy pokręcił głową.
T L
- Nie. Dlatego, że w sylwestra poszedłem na imprezę z moją siostrą i poznałem dziewczynę w czerwonych trampkach Converse, która miała piękne oczy i miły uśmiech. Można powiedzieć, że wyrzekłem się wszystkich innych dziewczyn, dopóki nie uczynię dziewczyny w trampkach Converse moją. Nie wiedziałam, gdzie mam patrzeć. Z każdą chwilą coraz bardziej mi się podobał, ale nie opuszczało mnie uczucie, że to wszystko źle się skończy. - Wiesz co, Billy - zaczęłam. - Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że ta dziewczyna w trampkach Converse jest od ciebie dobre dziesięć lat starsza, prawda? - Nie obchodzi mnie to, nawet gdyby była czterdzieści lat starsza - odparł Billy. - Uważam, że jest superowa. „Superowa"! Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni ktoś w moim wieku użył tego słowa, nie mówiąc już o odniesieniu go do mnie. Poczułam zakłopotanie. W zabawny sposób przewróciłam oczami.
Reakcja Billy'ego była znacznie s'mielsza - on się po prostu nachylił nade mną i bardzo delikatnie pocałował w usta. - O rety, nie spodziewałam się tego. - Ja też nie. Wymyśliłem to w trakcie działania. Było okej? - Było bardzo miło. - To dobrze. Ponownie mnie pocałował. Tym razem pocałunek był długi i mniej spieszny od poprzedniego.
R
- A tak na przyszłość - odezwał się Billy, podczas gdy ja myślałam o tym, jak dobrze mi było podczas tego drugiego pocałunku. - Wiesz, tej nocy, kiedy się poznaliśmy. .. To moje machanie nogą w powietrzu... Tak naprawdę na ciebie to nie podziałało, prawda?
T L
- Nie była to najlepsza próba podrywu, jakiej miałam okazji doświadczyć, ale z całą pewnością jedna z najbardziej oryginalnych. - Popatrzyłam na Billy'ego, pokręciłam głową z niedowierzaniem i ujęłam jego dłonie. - Wiesz co, będziesz mi musiał wybaczyć, ale dla mnie to wszystko jest po prostu trochę dziwaczne - zaczęłam. - Chodzi o to... Cóż, chodzi o to... - O co? - Chodzi o to, że urodziłeś się w latach osiemdziesiątych. -No i? - Cóż, a ja nie. I jakoś tak dziwnie się czuję, myśląc, że ludzie urodzeni tego roku, kiedy ja skończyłam dziesięć lat, wyglądają teraz tak jak ty. Założyłam po prostu, że ludzie urodzeni w latach osiemdziesiątych nadal siedzą w szkole i uczą się do matury, a nie chodzą na imprezy kostiumowe na
przedmieściach Manchesteru i podrywają dziewczyny tak stare, że mogłyby być ich znacznie starszymi siostrami. - Czy to zaraźliwe? - zapytał Billy. - Czy gdy przekroczę trzydziestkę, automatycznie zacznę się bać, kiedy ludzie urodzeni dekadę po mnie zaczną pracować w policji? - To w zasadzie nieuniknione - odparłam. - Właściwie to obowiązkowe. Nie rozumiesz tego? Twoje postrzeganie świata zupełnie się różni od mojego. - I co, jeśli tak rzeczywiście jest? - Nie wiem. Po prostu tak mi się wydaje, że w pewnym momencie będzie to miało znaczenie.
T L
R
- Na przykład wtedy, kiedy ty opowiadasz dowcipy nawiązujące do programów telewizyjnych, których ja nie pamiętam? Tak się nie stanie. W dzisiejszych czasach wszystko powtarzają. Pamiętam lata siedemdziesiąte, w ogóle w nich nie żyjąc, a jeśli nawiążesz do czegoś, czego nie puszczają na UK Gold, wtedy poszukam sobie tego w Internecie. - Mówię trochę bez sensu, prawda? Billy kiwnął głową. - Trochę tak, ale składam to na karb Alzheimera. - Posłuchaj mnie, ty pętaku! - zaprotestowałam. - Mojej pamięci nic nie dolega, okej? Przecież wiesz, o co mi chodzi. Nie rozumiem po prostu, dlaczego siedzisz tu ze mną, skoro mnóstwo dziewczyn w twoim wieku z pewnością chętnie rzuciłoby się na ciebie. - Po pierwsze, gdzie jest to „mnóstwo dziewczyn"? Ja ich nie widzę, nie wiem więc, skąd ci przyszły do głowy. Po drugie, nawet gdyby rzeczywiście istniały, mam absolutną pewność, że wszystkie byłyby gorsze od ciebie, ponieważ... po prostu takie by były. - Urwał, wyraźnie zastanawiając się nad zadaniem najważniejszego pytania. - Wiesz, może to ci się wydać nieco bezczelne czy cos' w tym rodzaju, ale umieram z głodu. Pewnie nie
masz ochoty jechać ze mną taksówką do Chorlton i coś zjeść? W Neelams przy Borough Road mają świetne żarcie. Co o tym myślisz? Dokonałam pospiesznej oceny sytuacji: oto właśnie miałam opuścić imprezę razem z facetem dziesięć lat ode mnie młodszym, którego tak naprawdę poznałam dopiero kilka godzin temu. To nie było w moim stylu. To w ogóle nie było w moim stylu.
T L
R
- Wiesz co? - odparłam, myśląc, że czymś bardzo przyjemnym jest to, że moje myśli zajmuje ktoś inny niż Paul. - Akurat teraz nie przychodzi mi do głowy nic, na co miałabym większą ochotę.
T L
R
Dwa miesiące później Impreza pożegnalna Laury
CZERWIEC 2006 ROKU
MELISSA
T L
R
Był cudownie ciepły sobotni wieczór. Czułam się lżejsza niż powietrze, złożywszy ostatnią w tym roku akademickim pracę, i razem z Billym szłam za rękę do knajpki Blue-Bar na imprezę pożegnalną Laury. Trudno było uwierzyć w to, że za kilka dni Laura wyjedzie na cały rok. Rok wydawał się nieznośnie długim okresem. - Dokąd zatem ona konkretnie się wybiera? - zapytał Billy. - We wtorek leci do Bombaju, zobaczy trochę Indii, później ruszy na południowy wschód Azji, stamtąd do Australii, Nowej Zelandii, Stanów Zjednoczonych, na Kubę, a na koniec do Ameryki Południowej. - I jedzie bez swojego chłopaka... Jak on ma na imię... Cooper? Jak on się z tym czuje? Chyba nie jest zbyt zadowolony, co? - Nie. - Przez chwilę próbowałam się postawić w sytuacji Coopera. - Nie sądzę, żeby był. Ale poradzą z tym sobie. Wiem, że tak będzie. Wyczuwałam, że myśli Billy'ego zajmuje coś innego. I wiedziałam co. Paul. Odkąd przekazałam mu wiadomość, że na tej imprezie będzie Paul, Billy wydawał się nieco spięty.
- Wszystko będzie dobrze, wiesz? - powiedziałam, ściskając mu dłoń. Wyleczyłam się z niego. On wyleczył się ze mnie. Każde z nas ma własne życie. - Powiedz mi raz jeszcze, kiedy mu się urodzi dziecko?
- Chyba we wrześniu. - I ty się tym nie przejmujesz? - Przejmowałam, ale już nie. Billy westchnął.
R
- Wiesz, że nie staram się widzieć wszystkiego w czarnych barwach, tylko... Was dwoje łączyło coś naprawdę wielkiego, a teraz ty się z nim spotkasz po raz pierwszy od wieków. Nie chcę po prostu czuć się jak piąte koło u wozu, to wszystko.
T L
Oboje się zatrzymaliśmy, dotarłszy do wejścia do baru. Wspięłam się na palce i pocałowałam go. - Będzie dobrze, okej? Obiecuję. W ogóle nie masz się czym przejmować. - Masz rację. Zapomnijmy po prostu o tym wszystkim i dobrze się bawmy. Gdy weszliśmy do baru, zaproponowałam Billy'emu, żebyśmy od razu zeszli na dół, gdzie odbywała się impreza, ale zanim zdążyliśmy uczynić choćby krok w tamtym kierunku, doskoczyli do nas Seb i Brian. Kilka razy spotkałam się z nimi u Billy'ego i choć ostrzegł mnie wcześniej, że bywają trochę dziecinni, okazali się nieszkodliwi i przyjacielscy, mimo że kiedy odzywałam się do nich, obaj uparcie prowadzili rozmowę z moją klatką piersiową. Najbardziej intrygujące było to, że choć mieli tyle samo lat, co Billy, nie byłam sobie po prostu w stanie wyobrazić, żebym mogła się umawiać z którymś z nich. To mnie uspokoiło, że zamiast rosnącej obsesji
na punkcie młodszych facetów mam po prostu rosnącą obsesję na punkcie młodszych facetów, którzy są akurat tacy jak Billy. Zaproponowałam Billy'emu, żeby został i pogadał z kumplami, ja zaś zeszłam po schodach do części baru, która mieściła się w piwnicy. Większą część popołudnia spędziłam tutaj razem z Cooperem, ozdabiając ściany transparentami własnej produkcji, przypinaniem map, pokazujących trasę Laury, a nawet podłączając laptopa Coopera do projektora, żeby wszyscy na parkiecie mogli sobie oglądać przesuwającą się galerię jej najlepszych fotografii.
T L
R
Choć było dość wcześnie, w barze zdążyło się już zebrać całkiem sporo ludzi i natychmiast wpadłam na kilku znajomych Laury z jej dawnej pracy, z którymi kiedyś znałam się dość dobrze, ale którzy teraz byli dla mnie niemal obcymi ludźmi. Gdy wymienialiśmy się nowinkami ze swojego życia, nie mogłam nie zauważyć, jak idealnie się prezentują w porównaniu ze mną, zwłaszcza że byłam w tych samych czerwonych trampkach Converse, od których zaczęła się moja znajomość z Billym. Zaznajomiwszy ich ze szczegółami mojego życia (tak, spotykam się z kimś; nie, nie pracuję już w sklepie z upominkami przy galerii sztuki; to prawda, uważam za smutne to, że Cooper nie jedzie razem z Laurą), przeprosiłam i skierowałam się ku schodom. Spojrzałam w górę i zamarłam na widok schodzącej po nich Claudii Harris, jedynej osoby na świecie, której w ogóle nie miałam ochoty oglądać. Dziewięć miesięcy po moim pierwszym rozstaniu z Paulem, kiedy udało nam się podtrzymać naszą nową przyjaźń, oboje uznaliśmy, że nadszedł czas, żebyśmy zaczęli się spotykać z innymi. Ja zaczęłam umawiać się z Benem, moim dawnym współlokatorem, który kiedyś mi się podobał (nie trzeba dodawać, że nic z tego nie wyszło), Paul zaś zaczął się spotykać z Claudią Harris. Wtedy nie znałam Claudii i tylko od znajomych moich znajomych wiedziałam, że jest zarówno niezwykle piękna, jak i należy do tych osób, które nieustannie rzucają imionami znanych im didżejów, zespołów, z którymi się kumplują, i klubów, do których wchodzą za darmo.
Jej związek z Paulem trwał tylko kilka tygodni. Choć była ładna, Paulowi znudziło się to, że bez przerwy opowiadała o sobie, i zrezygnował ze znajomości z nią. Claudia nie przyjęła do wiadomości tego, że Paul mógł tę decyzję podjąć sam, i oskarżyła mnie o uknucie planu zniszczenia ich związku. Od tamtej pory obrabiała mi tyłek w gronie naszych wspólnych znajomych. Claudia była jedną z niewielu osób, o których z ręką na sercu mogłam powiedzieć, że ich nienawidzę. I choć w normalnych okolicznościach dręczyłyby mnie wyrzuty sumienia z powodu tego, że żywię takie uczucia wobec drugiego człowieka, w tym wypadku miałam pełną świadomość, że jest to nienawiść z wzajemnością. - Melissa - rzekła Claudia, całując mnie na powitanie. - Co u ciebie?
- Lepiej być nie może.
R
- Dobrze - odparłam. - A u ciebie?
- Świetnie wyglądasz - stwierdziłam.
T L
- Ty też - uśmiechnęła się. - Naprawdę podoba mi się to, co zrobiłaś z włosami. Nie zrobiłam z włosami niczego poza związaniem ich w kucyk. - Dzięki - odpowiedziałam. - Jak tam praca? - Fantastycznie. A następnie bez dalszej zachęty z mojej strony uraczyła mnie długą i zawiłą historią o tym, jakie cudowne jest jej życie (pracowała w telewizji w Studiach Granada) i że ona i jej kilku znajomych didżejów wybierają się pod koniec czerwca na Ibizę. Ostentacyjnie nie zapytała o moje życie, a ja nie podałam jej żadnych informacji, ponieważ jedyne czego pragnęłam, to wydostać się z jej szponów. Następnie przeskoczyła na temat wyjazdu Laury i tego, jakie to smutne, że ona i Cooper się rozstali i że rozstania są takie straszne, kiedy jest się w naszym wieku, zwłaszcza kiedy rzeczone pary spędziły ze sobą wiele lat. I wtedy kiedy przerwała, żeby zaczerpnąć
tchu, nagle dotarło do mnie, że to wszystko było jedynie rozgrzewką, po której mogła przejść do zadania śmiertelnego ciosu. - Jak więc dajesz sobie radę? Podtekst był oczywisty: „Rozmawiam z tobą wyłącznie dlatego, że się dowiedziałam o twoim rozstaniu z Paulem i mam ochotę triumfować". - Dobrze, dzięki. - Naprawdę? - Tak. Naprawdę. - Bo słyszałam o tym, co się stało. Wiesz, jak szybko roznoszą się plotki, a wiem przecież, jak ty i Paul byliście sobie kiedyś bliscy.
R
- Nadal jesteśmy. - Jakoś więc doszliście do porozumienia?
- Moje gratulacje.
T L
- Nie. Spotykam się z kimś innym. Claudia wydawała się zaskoczona.
Życie jest po prostu zbyt krótkie, żeby marnować choćby jeszcze jedną sekundę w towarzystwie kogoś, kogo nie znosiłam tak bardzo jak Claudii, i już miałam się odwrócić na pięcie i odejść, kiedy z idealnym wyczuciem czasu na szczycie schodów pojawił się Billy. - Skarbie - rzekłam, posyłając w stronę Claudii uśmiech tak promienny, że miałam nadzieję, że ta kobieta się roztopi, eksploduje, wybuchnie czy też uczyni to, co się dzieje, kiedy czyste zło zostaje pokonane. - Chciałabym, żebyś poznał Claudię, moją naprawdę bardzo, bardzo starą znajomą.
COOPER
Stojąc na górze i przyglądając się, jak Laura i jej przyjaciółki chlipią i jęczą, jak bardzo będą za nią tęsknić, zastanawiałem się, ile jeszcze jestem w stanie znieść. Kiedy uznałem, że już ani odrobiny, w końcu pojawili się Chris i Vicky. Poczułem ulgę, że będę miał męskie towarzystwo, i zanim zdążyli zarejestrować, że to ja, zaproponowałem im coś do picia. - Co się tutaj dzieje? - zapytał Chris, zerkając ponad moim ramieniem. Ktoś umarł?
R
- Wiesz, jakie są dziewczyny. Jedna z koleżanek Laury powiedziała jej coś miłego. Laura w rewanżu także powiedziała coś miłego i od tamtej pory znajdują się w transie, szlochają i wpadają sobie w ramiona. - Mrugnąłem do Vicky w celowo protekcjonalny sposób. - Powinnaś do nich dołączyć, wiem, że tego pragniesz.
T L
- Gdybym nie żywiła podejrzenia, że w głębi duszy jest ci równie smutno, jak nam, miałbyś teraz spore kłopoty. - Jasne - odparłem ponuro. - W duchu cały czas ronię rzewne łzy. Vicky przewróciła oczami i przeszła na drugi koniec pomieszczenia, gdzie wessało ją niekończące się przytulanie grupowe Laury. Odwróciłem się do Chrisa i pokręciłem z rozpaczą głową. - Cały wieczór tak się będą zachowywać. - Bardzo prawdopodobne. - Zerknął na piwo w mojej ręce. - Co z twoją propozycją? Kiwnąłem głową i udaliśmy się do baru. - Jak leci? - zapytał Chris, gdy czekaliśmy na swoją kolej.
- A jak może lecieć, skoro wiem, że za niecały tydzień moja dziewczyna ulatnia się na drugi koniec świata? Chris chyba wyczuł moją niechęć do dalszej rozmowy na ten temat i zaczął opowiadać o filmach, jakie ostatnio wypożyczył. Zdążyliśmy tymczasem zostać obsłużeni i znaleźć na górze miejsce, gdzie mogliśmy przysiąść i wypić do połowy nasze piwa. - Laura mówiła, że przyjdzie Paul - rzekł Chris, stawiając piwo na stoliku. - Tak napisał w esemesie - odparłem. - Widziałeś się z nim ostatnio?
- Pewnie wyrzuty sumienia.
R
- Kilka razy rozmawialiśmy przez telefon, ale nic poza tym. Nie mogę pojąć, czemu on uważa, że z powodu tego, co się stało, musi zniknąć z powierzchni ziemi.
T L
- Może. - Chris zapalił papierosa. - Czytając między wierszami, wygląda na to, że dobrze dogaduje się z Hannah. Trzeba się z tego cieszyć. Chodzi z nią na USG, a kilka tygodni temu poznał nawet jej rodziców. - Założę się, że byli zachwyceni. „Ach, a więc to pan jest tym młodym człowiekiem, który zrobił dziecko naszej córce. Jakże miło pana poznać". Chris zaciągnął się papierosem. - Nie miałbym ochoty być w skórze Paula akurat podczas tego obiadu. Urwał i spojrzał na mnie. - Gdyby to miało poprawić ci nastrój, to wiedz, że ja też nie byłbym zachwycony, gdyby to Vicky wyjeżdżała na cały rok. Wiem, że Laura ciągle nawija o tym, że ta podróż to realizacja jej wewnętrznej potrzeby, ale ja za każdym razem myślę sobie: „Dlaczego?". Dlaczego nie możecie po prostu jechać na normalne wakacje, jak wszyscy inni? Co jest takiego fajnego we włóczeniu się po południowo-wschodniej Azji z całym swoim dobytkiem na plecach? Przecież nie jedzie się do jakiegoś nieodkrytego jeszcze kraju. To po prostu przeciągające się, skrywa-
jące się pod płaszczykiem oryginalności wakacje dla nieuleczalnie leniwych. - Wiesz co, ona nie jest „leniwa", a jedynie „kreatywna", okej? - Nieważne, cieszę się po prostu, że nie jest moją dziewczyną. - Chris pociągnął łyk piwa. — Dobra, powiedz mi, jak ma rzeczywiście wyglądać ten rok? No wiesz, ty tutaj, a Laura na drugim końcu świata? Wzruszyłem ramionami.
- I to wystarczy?
T L
- Wystarczy do czego?
R
- Zabierze ze sobą telefon, może mi zatem wysyłać esemesy, wszędzie są kafejki internetowe, zawsze więc może do mnie napisać, jest też całe mnóstwo tych tanich budek telefonicznych, a... Trzymaj za to kciuki, ale jeśli w pracy pozwolą mi połączyć mój cały urlop w jeden miesiąc, to cały sierpień spędzę razem z nią w Tajlandii.
- Nie wiem... Do utrzymania kontaktu? - Wiem tyle co ty. Mam taką nadzieję. Umowa jest taka, że kiedy wróci, kupimy dom, ona poszuka sobie porządnej pracy, a później weźmiemy ślub. Brak reakcji ze strony Chrisa napełnił mnie podejrzeniem, że mój brat uważa, że to wszystko zakończy się łzami, ale nie chce być tym, który to mówi. - Idę do ubikacji - rzekł, wstając. - Kiedy wrócę, dokończymy piwo, a później zejdziemy na dół, dobra? Zastanawiałem się nad jego brakiem reakcji. - Tak - odparłem. - Tak właśnie zrobimy.
CHRIS
W drodze do toalety pomyślałem, jakie to dziwne, że bar, w którym odbywa się impreza pożegnalna Laury, był właśnie tym lokalem, w którym ona i Cooper się poznali.
T L
R
W przeciwieństwie do mnie Cooper zakończył edukację w wieku szesnastu lat, nie posiadając zbyt wielu kwalifikacji, i przez większość następnej dekady imał się różnych zajęć. W swoim czasie robił dosłownie wszystko, począwszy od bycia pielęgniarzem w domu spokojnej starości, a skończywszy na pracy jako ochroniarz w pustym biurowcu w centrum miasta. Ale w czasie, kiedy poznał Laurę, właśnie przeprowadził się do Manchesteru i dostał pierwszą pracę w handlu - zatrudniła go firma zajmująca się recyklingiem papieru, mieszcząca się niedaleko Old-ham. Nie znosił tej pracy od pierwszego dnia i trzymały go w niej tylko w miarę przyzwoite pieniądze. Tamtego wieczoru w knajpce Blue-Bar Cooper gawędził ze mną i z Paulem, kiedy dostrzegłem, że mój brat wpadł w oko ładnej blondynce, która rozmawiała z koleżankami po drugiej stronie baru. Siedziałem zaraz obok Coopera, kiedy ta dziewczyna oświadczyła mu, że podobają jej się jego okulary, i zapytała, czy mogłaby je przymierzyć. Doskonale wiedziałem, że Cooper nie znosi dawać innym okularów do mierzenia, a jednak nie tylko jej na to pozwolił, ale nawet się roześmiał, kiedy jej koleżanki zaczęły mówić, że Laura wygląda w nich jak Vic Reeves, i wykrzykiwać powiedzonka z Shooting Stars. To tyle. Ich pierwsze spotkanie. Tymczasowa pożyczka okularów. A jednak od tamtej chwili Cooper siedział u niej pod pantoflem.
COOPER
Po powrocie Chrisa z ubikacji dopiliśmy piwo. Nie zdążyliśmy jednak wstać od stołu, kiedy pojawił się Paul z trzema półlitrowymi kuflami. Dobrze wyglądał. Ale inaczej, niż go zapamiętałem. Chyba miał krótsze włosy, wyglądał tak, jakby od tygodnia się nie golił, i wydawał się także szczuplejszy. - A już myślałem, że jesteś nieżywy - powiedział Chris z akcentem z okolic Yorkshire, prosto z Monty Pythona.
R
- Niestety - odparł Paul. - Nie byłem pewien, czy tutaj przyjdę. Wiecie, jak to jest. Ostatnie, czego bym chciał tego wieczoru, to sprawiać kłopoty, ale chciałem być tutaj z powodu Laury.
T L
- Naprawdę się ucieszy, że przyszedłeś, stary. - A co u niej? - Usiadł obok mnie. - Gotowa do wyjazdu? - Zwarta i gotowa.
Paul rozejrzał się szybko po barze. Chris wychwycił to od razu. - Jeśli szukasz Mel, to chyba jest na dole. - Wie, że tutaj będę? - Laura ją o tym poinformowała. - I co ona powiedziała na to? - Podejrzewam, że powiedziała wiele, ale nie sądzę, żeby coś złego. Będzie zadowolona, że się zjawiłeś... No wiesz... sam. - Sala pełna przyjaciół mojej byłej dziewczyny. Sądzę, że nawet Hannah wiedziała, że to byłby koszmar. - Zawahał się. - A Mel jest sama?
Chris pokręcił głową. - Od pewnego czasu spotyka się z pewnym facetem. Spotkałem go kilka razy. Wydaje się w porządku... Choć jest trochę młody. - Ile ma lat? - Vicky mówiła, że dwadzieścia pięć, o ile dobrze pamiętam. -1 są szczęśliwi? - A skąd mam wiedzieć? Według mnie, wszystko jest okej. - To się cieszę - odparł Paul. - Melissa zasługuje na to, żeby być szczęśliwa. - A co u ciebie? - zapytał Chris. - Nadal wszystko w porządku?
T L
R
- Jakoś leci. Z Hannah dobrze się układa i z dzieckiem wszystko też dobrze. W zeszłym tygodniu byliśmy na USG. - Na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Było niesamowicie. Najlepsze, co widziałem w życiu. Chris się uśmiechnął.
- Pamiętam ten moment z Williamem. Cieszę się razem z tobą, stary. To świetnie usłyszeć dla odmiany jakieś dobre wieści. - Co u Williama? Nadal szaleje na punkcie Daleków? - Ma prawdziwą obsesję. Z każdym dniem coraz fajniej się nimi bawi. - Masz super, że jesteś taki pewien czegoś - stwierdził Paul. - Ze nie masz żadnych wątpliwości co do tego, że William jest dla ciebie wszystkim. Zrobiłbym wszystko, żeby mieć coś, czego byłbym taki pewien. Zrobiłbym wszystko, żeby wiedzieć na sto procent, że to co czuję, będę czuć zawsze. Urwał, wyraźnie mając nadzieję, że Chris czy ja wtrącimy coś, dzięki czemu on poczuje, że nadajemy na jego falach.
- Wiem, co masz na myśli - odezwałem się, choć wcale nie byłem tego taki pewien. - Czasami bardzo trudno mieć taką pewność. - Wydaje mi się, że już czuję to, co powinienem czuć - kontynuował Paul. - Wiem, że to dopiero początki, ale kiedy ten mały... To dziecko... Kiedy już będzie w moich ramionach, a nie tylko na jakimś monitorze czy w brzuchu Hannah... Czuję, że będę wiedział na sto procent. Tego tylko pragnę. Zawsze tego pragnąłem. - Roześmiał się z zażenowaniem, po czym dopił piwo. - Koniec kazania - stwierdził, odstawiając kufel na stół. - Kto chce jeszcze jedno? Zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, on już szedł w stronę baru.
R
- Źle to wróży. - Przyglądałem się, jak czeka przy barze. - Już go takim widziałem.
T L
- Każdego dnia po jego pierwszym rozstaniu z Melissą - zgodził się Chris. - A to, w jaki sposób opróżnia kufle... Coś mi się zdaje, że jego dzisiejszą misją jest zapomnienie. - Jak najbardziej. Miejmy jedynie nadzieję, że tym razem nie wyrządzi zbyt wiele szkód sobie czy komuś innemu.
BILLY
Było tuż po północy. Miałem w czubie więcej niż tylko trochę i torowałem nam drogę wśród tłumu ludzi na górze, podczas gdy Melissa niosła nasze drinki. Wieczór był jak na razie w porządku, zważywszy na to, że po-
znałem dzisiaj wielu przyjaciół Melissy. Laura, na której cześć odbywała się ta impreza, wydała mi się najfajniejsza. Ale powodem mogło być to, że była naprawdę zgrabna i wyglądała jak podróbka Jennifer Aniston. Jej chłopak, Cooper, na początku sprawiał wrażenie nieco gburowatego, ale się ożywił, kiedy mu powiedziałem, że jestem kibicem City, z kolei jego brat Chris wydawał się w porządku, choć był może nieco podenerwowany. Zona Chrisa, Vicky, okazała się przemiła i nawet zażartowała do Melissy, że zabierze mnie na randkę do Cornerhouse, jeśli będą kiedyś pokazywać powtórkę Absolwenta. Ale osoba, spotkania z którą (choć po raz drugi) byłem najbardziej ciekawy, okazała się najbardziej nieuchwytna. I choć słyszałem, że Paul jest obecny na imprezie, ze słów pozostałych odniosłem wrażenie, że bardzo się stara unikać zarówno mnie, jak i Melissy.
T L
- Zgadnij, kto to?
R
Akurat gdy się zastanawiałem, co powiem Paulowi, gdybym go w końcu miał rzeczywiście spotkać, poczułem, jak ktoś staje za mną i zakrywa mi dłońmi oczy. Kiepsko zmienionym głosem mój napastnik wyszeptał:
Od razu wiedziałem, że to Freya, i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ona zarzuciła mi ręce na szyję w ten swój zwykły, tak dobrze mi znany flirciarski sposób. Jakaś część mnie pragnęła, żeby odsunęła się ode mnie, ale inna, ta dominująca, najchętniej pozwoliłaby jej tak zostać. - Tłoczno tutaj dzisiaj - stwierdziła, rozglądając się po barze. - Bardziej niż zazwyczaj. - Na dole jest impreza. Dostrzegłem, że przesunęła jedno ramię w dół, żeby objąć mnie w pasie. - Z kim tu jesteś? - zapytała. - Z Sebem i Bria-nem? Dziwnie mi było mówić Freyi o Melissie. - Właściwie to z kimś innym - odparłem. Freya uniosła znacząco brwi. - Z dziewczyną? Kiwnąłem zawstydzony głową.
- Wiesz, to dopiero początki... Ale tak, chyba można powiedzieć, że to moja dziewczyna. - Dobra robota - stwierdziła Freya, tak jakbym wygrał konkurs, w którym większe znaczenie miało szczęście niż rzeczywiste umiejętności. - Naprawdę się cieszę. Kto to taki? Znam ją? Pokręciłem głową i Freya zaczęła rozglądać się po barze, wyraźnie starając się wyłapać z tłumu Melissę.
R
- Najpierw pomyślałam, że to może tamta dziewczyna - pokazała na blondynkę w czapeczce przypominającej jarmułkę - ale potem uznałam, że raczej nie bardzo, pomyślałam więc, że może tamta. - Wskazała palcem ładną dziewczynę z czarnymi włosami i gęstą grzywką. - Ale znowu pudło. I już wiem, że to dziewczyna, która tam stoi, ta szatynka w dżinsowej marynarce, zgadza się?
- Skąd ty...?
T L
Speszyła mnie trafność jej osądu.
- To proste. Wygląda dokładnie jak dziewczyna, która mogłaby ci się spodobać. Czasem tutaj pracuje, nie? - Tylko na pół etatu. Właściwie to studiuje na uniwerku historię sztuki. - A ile ma lat? Zaskoczyła mnie bezpośredniość Freyi. - Czemu pytasz? - Teraz to mnie dopiero zainteresowałeś. Daj spokój, ile ma lat? - Dlaczego to takie ważne? - Cóż, jest to widać ważne dla ciebie, skoro nie chcesz mi powiedzieć. Na pewno przekroczyła trzydziestkę.
- Ma trzydzieści pięć lat - rzekłem w końcu. Freya pokiwała mądrze głową. - I dobrze. - Coś w jej twarzy się zmieniło, jakby wykluwał się w jej głowie jakiś plan. - Przyszłam tu z Giną i Lou. Niedługo zwijamy się do Jockeya. Chodź z nami... Zabierz też swoją dziewczynę. - Dzięki, ale nie - odparłem, nie mając pewności, czy powinienem cieszyć się z tego, że udało mi się odmówić Freyi. - To dość ważna noc dla mnie i dla Mel, tym razem więc podaruję to sobie.
T L
R
MELISSA
Przyglądałam się zwiędniętej gerberze pływającej na powierzchni wody w kuflu, którego używaliśmy jako słoika na napiwki, i zastanawiałam się, dlaczego nikt nie pomyślał, żeby włożyć tam świeży kwiat, kiedy obejrzałam się na Billy'ego i zobaczyłam, jak rozmawia z ładną dziewczyną, mającą niewiele ponad dwadzieścia lat. Od razu zgadłam, że to Freya, ponieważ wyglądała właśnie tak, jak opisał ją Billy: „cool", „ładna" i „dość pewna siebie". Ku mojemu rozbawieniu w chwili, gdy Billy zobaczył, że na nich patrzę, zdawał się wzdrygnąć, jakby sobie wyobrażał, że ja myślę, że coś może być między nimi. Prawda była zgoła inna. Na widok Billy'ego w towarzystwie tej dziewczyny zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo różni się on od facetów, z którymi w przeszłości się spotykałam. Nie czułam żadnego ukłucia zazdrości. Nie byłam ani trochę niespokojna. I nie chodziło o to, że Billy nie stanowił dobrej partii - podczas naszych wyjść nieraz zdarzało mi się
zauważyć, jak dziewczęta mierzą go pełnym uznania spojrzeniem - ale miało to związek z tym, że mogę mu w pełni ufać. - Cześć! - przywitałam się z uśmiechem. - Ty jesteś na pewno Freya, przyjaciółka Billy ego. Freya miała taką minę, jakby się wcześniej nie spodziewała, żeby Billy był tak szczery i opowiedział mi o niej. - Zgadza się - odparła. - A ty to Melissa. Właśnie mówiłam Billy'emu, że musi naprawdę mocno za tobą szaleć, bo nie widziałam go już całe wieki. Zawsze kręcił się gdzieś w pobliżu, ale teraz już nie. - Roześmiała się, jakby chciała dać do zrozumienia, że to żart. - W każdym razie naprawdę miło cię poznać.
R
- Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór?
T L
- Freya zwija się zaraz do Jockeya - wtrącił Billy, wyraźnie starając się do minimum ograniczyć czas, w którym ja i ona dzielimy tę samą przestrzeń. - Powinnaś zostać - rzekłam do Freyi. - Moja przyjaciółka wyprawia na dole imprezę pożegnalną, a didżejami są nasi znajomi. Jak na razie jest super. Ty i twoi znajomi powinniście zejść tam na chwilę. Jestem pewna, że nikt nie miałby nic przeciwko. - Bardzo bym chciała - odparła Freya - ale jak już wspomniał Billy, moi znajomi i ja mamy już plany. - Kiwnęła głową w stronę grupki absurdalnie ładnych dziewcząt, udających, że nas nie obserwują. - Może następnym razem. Miło było cię poznać. - Popatrzyła na Billy'ego. — A ciebie miło spotkać. - Nie miałem pojęcia, że ona tu będzie - rzekł pospiesznie Billy. - Nie było zbyt niezręcznie, prawda? Zaśmiałam się. - Było w porządku.
- A kiedy mówisz „w porządku", masz na myśli „w porządku", czy masz na myśli coś innego? - Mam na myśli „w porządku". Muszę przyznać, że jest ładna. Doskonale rozumiem, co w niej widziałeś. - Tak... Cóż, cieszę się, że mam to za sobą - bąknął z zażenowaniem Billy. - Zejdziemy na dół? Wziął mnie za rękę. Wtedy właśnie zobaczyłam Paula. Stał obok automatu do papierosów w towarzystwie Claudii i grupy jej znajomych i wyglądał tak, jakby został porwany w drodze w jakieś inne miejsce. I patrzył prosto na mnie.
R
Nie chciałam z nim rozmawiać akurat teraz. To wszystko byłoby zbyt krępujące. - Co się dzieje? - zapytał Billy. Pokręciłam głową.
T L
- Nic. Chodźmy już.
CHRIS
Zgubiłem Paula właściwie od razu, gdy zeszliśmy na dół. Vicky i Laura nieustannie biegały między parkietem, toaletami a kilkoma sofami na samym końcu baru, Melissa wydawała się chirurgicznie doczepiona do swojego nowego chłopaka, tak więc z braku lepszej alternatywy większość wieczoru spędziłem w towarzystwie Coopera, a także rozmawiając z chłopakami koleżanek Laury. A teraz stałem przy barze i czekałem w kolejce, która składała się z trzech rzędów ludzi. Im dłużej czekałem, tym więcej ludzi poddawało się i szło na górę w nadziei, że tam zostaną obsłużeni szybciej, ale ja się cieszy-
łem, że mam dla siebie trochę czasu na przemyślenie świeżo podjętej decyzji, żeby ostatecznie skończyć z Polly. Przez kilka ostatnich miesięcy nasz związek zaczął się wymykać spod kontroli. Za każdym razem, gdy się z nią spotykałem, coraz bardziej ryzykowałem, na przykład ostatnio, kiedy wymyśliłem konferencję w Brighton, w której musiałem wziąć udział, podczas gdy tak naprawdę Polly i ja planowaliśmy jechać do Londynu i spędzić razem noc w hotelu.
T L
R
Wszystko było dobrze w drodze do Londynu, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, uświadomiłem sobie, że zostawiłem w domu telefon służbowy komórkę, na którą dzwoniono od trzydziestu do czterdziestu razy dziennie. Choć w pracy wziąłem wolne, wystarczyłoby, żeby jedna osoba do mnie zadzwoniła, i byłbym ugotowany. Część mnie pragnęła wrócić natychmiast do Manchesteru, ale Polly mnie ubłagała, żebyśmy zostali, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. I zostaliśmy, ale nastrój prysnął. W domu gorączkowo szukałem telefonu, aż w końcu znalazłem go na stoliku w korytarzu. Był wyłączony. Kiedy zapytałem Vicky, czy w ogóle dzwonił, odparła, że krótko po moim wyjeździe ktoś rzeczywiście dzwonił, ale że nie zdążyła odebrać, ponieważ była akurat na górze i ubierała Williama. Uznając, że obejdzie się bez tego, żeby ktoś mnie niepokoił, po prostu wyłączyła telefon i wróciła na górę. Później, tydzień temu, Vicky narzekała, że jeszcze nie zarezerwowaliśmy wakacyjnego wyjazdu, następny wieczór poświęciliśmy więc na przeglądanie broszur i ofert w Internecie, próbując znaleźć jakieś fajne miejsce. I nic. To chyba wina tego, że wybór był zbyt duży i w żaden sposób nie można go było zawęzić. Ale ten wieczór sprawił, że zacząłem kwestionować to, co robię z Polly. Sprawił, że cofnąłem się myślami do tych dwóch tygodni, jakie William, Vicky i ja spędziliśmy zeszłego lata na Sardynii. Do tego, jak bardzo podobało mi się spędzanie każdego dnia z Williamem, wolnego od spraw służbowych, i jak dobrze dogadywałem się z Vicky. I przyszła mi do głowy myśl, że jeśli dalej będę podążał trasą, jaką obrałem razem z Polly, tego rodzaju wakacje już nigdy się nie powtórzą. Pragnąłem, żeby William
miał dobre wspomnienia z dziecięcych wakacji, tak jak ja. Mama, tata, ja i Cooper w przyczepie kempingowej w Tenby. Nieładnie pachnąca toaleta. Wysoka trawa na piaszczystej plaży. Wiatr, przez który nawet w słoneczny dzień woda w morzu wydawała się dziesięć razy zimniejsza niż lód. Wakacyjne wspomnienia, których nigdy nie zapomnę.
T L
R
Ale tym, co najbardziej mnie przekonało, że pora zakończyć sprawy z Polly, była rozmowa, jakiej stałem się mimowolnym świadkiem w toalecie podczas tej imprezy. Przy pisuarach dołączyło do mnie dwóch facetów. Jeden stanął po mojej lewej stronie, drugi po prawej. Kołysali się lekko na boki i zaczęli rozmawiać o dziewczynie, którą jeden z nich dopiero co poznał. Facet po mojej prawej zapytał kolegę, czy uważa, że podoba się tej dziewczynie, na co on odparł, że uważa, że tak. Facet po lewej stwierdził, że ma ona świetny tyłek, a zaraz potem zapytał kolegę, czy ten zamierza coś z tym zrobić. Facet z prawej uśmiechnął się znacząco i odparł: „Byłoby niegrzeczne z mojej strony, gdybym nie zrobił". Facet z lewej zapytał, czy nie przejmuje się tym, że dowie się o tym jego dziewczyna, na co facet z prawej zaśmiał się i rzekł: „Cóż, nie dowiedziała się o innych razach", po czym obaj wybuchnęli śmiechem. Nie chciałem uważać, że mam z nimi cokolwiek wspólnego: ja to ja, oni zaś to coś zupełnie innego. Ale czy mi się to podobało, czy też nie, mój romans z Polly oznaczał, że traktowałem Vicky z takim samym rodzajem pogardy, jak ci faceci z ubikacji traktowali swoje dziewczyny. Udało mi się przekształcić swoje życie w jeden wielki komunał: koleś koło trzydziestki piątki ma kryzys pewności siebie, udaje się na poszukiwanie sensu życia między udami innej kobiety i stawia na szali rodzinę, dom, reputację prawdę powiedziawszy, wszystko, nad stworzeniem czego tak ciężko pracował - aby pozwolić sobie, choćby na chwilę, na fantazjowanie, że dziesięć minionych lat w ogóle nie zaistniało. Moja przygoda z Polly nie była niczym więcej, jak próbą udowodnienia sobie, że czas nie posuwa się naprzód. Ze nic się nie zmienia. A te miesiące, podczas których byliśmy razem, nie były w gruncie rzeczy niczym innym, jak wsparciem dla pamięci — jak zdjęcie, pamiątka czy pamiętnik - by pomóc mi przypomnieć sobie
szaleństwa z czasów, gdy miałem dwadzieścia kilka lat, podkreślając w mojej głowie błędne przekonanie, że najlepsze czasy już za mną. Ale najlepsze nie było za mną, teraz to wiedziałem. Najlepsze cały czas dopiero mnie czekało. To Vicky i William nadawali sens mojemu życiu. Dawali mi powód do tego, żeby iść dalej. I właśnie wtedy postanowiłem, że tak szybko, jak to możliwe, muszę skończyć z Polly, i przygotować się na gigantyczny wysiłek, jakim będzie próba wynagrodzenia najbliższym tego, co zrobiłem.
R
COOPER
T L
Stojąc na skraju parkietu i przyglądając się, jak Laura i jej koleżanki dobrze się bawią, zastanawiałem się nad pytaniem, jakie zadał mi wcześniej Chris: „Jak Laura i ja mieliśmy zamiar utrzymać nasz związek, skoro będziemy się znajdować po przeciwnych stronach globu?". Choć oboje stanowczo twierdziliśmy, że ze sobą nie zrywamy, żadne z nas nie miało pojęcia, co to oznacza w rzeczywistości, jeśli nie liczyć uciekania się do tego, co Vicky opisała jako „pradawną sztukę trzymania kciuków". Wiele razy pragnąłem kazać Laurze usiąść i podpisać umowę czy coś w tym rodzaju, że nie wykorzystuje tej całej podróży jako sposobu na ucieczkę ode mnie, że będzie mi wierna i co najważniejsze, że rzeczywiście mnie kocha, tak jak powiedziała. Ale nie istniała taka umowa. A nawet gdyby istniała, nie byłaby warta nawet papieru, na którym by ją napisano. Kiedy się kogoś kocha, powinno się być w stanie sobie ufać. Mimo że byłem dobrej myśli, nie potrafiłem pozbyć się wątpliwości nie tylko w stosunku do Laury, ale także do samego siebie. Czy naprawdę będę umiał żyć jak mnich, podczas gdy Laura będzie na drugim końcu świata? Miałem taką nadzieję, ale nie
byłem pewien. Spojrzałem na nią ponownie - głowa odrzucona do tyłu, totalnie beztroska i piękniejsza niż kiedykolwiek - i uświadomiłem sobie, że nie mogę pozwolić jej odejść bez walki. Pomachałem, ale mnie nie widziała, podszedłem więc i chwyciłem ją za rękę. - Co się stało? - zapytała. — Wszystko w porządku? - Nie - odparłem. - Nie w porządku. Nic nie jest w porządku.
R
CHRIS
T L
Kiedy stałem przed knajpką Blue-Bar, dzwoniąc do Polly, przyglądałem się mijającym mnie ludziom - młodej parze ubranej tak, jakby to było ich wielkie wyjście, grupce dzieciaków wyglądających, jakby szli właśnie na imprezę, i grupie chłopaków szukających najbliższego lokalu z curry - i zastanawiałem się, czy któryś z nich zauważył mnie czy też zastanowiło go, dlaczego stoję przed barem. Kilka osób może pomyślało, że czekam na taksówkę albo dzwonię do swojej dziewczyny, żeby jej powiedzieć, że już wracam. Wątpiłem, aby któryś z nich odgadł, że właśnie mam zamiar wykonać telefon, który położy kres pięciu miesiącom oszustwa, od Bożego Narodzenia będącego częścią mojego życia. W końcu odebrała. - Polly, to ja. - Gdzie jesteś? Na imprezie pożegnalnej Laury? -Tak. - Nie masz pojęcia, jak bardzo Tony chciał tam dzisiaj być. Ostro się pokłóciliśmy i teraz on siedzi w salonie i udaje, że ogląda film na DVD, choć tak naprawdę to się po prostu dąsa.
Przełknąłem ślinę. To nie będzie łatwe. - Myślę, że powinniśmy przestać się widywać - powiedziałem cicho. Polly milczała. - Przykro mi, ale na pewno wiedziałaś równie dobrze jak ja, że to się musi skończyć. Robi się zbyt niebezpiecznie, a ja... - poprawiłem się - my mamy zbyt wiele do stracenia, żeby myśleć o ciągnięciu tego dalej. Polly w końcu przemówiła. - A więc to tak? Chcesz po prostu odejść? Rozumiem, że jest to dla ciebie trudne, Chris, naprawdę. Ale bez względu na to... Bez względu na ten problem... Możemy coś wymyślić. Zawsze istnieje jakieś rozwiązanie. - Nie sądzę. Nie w tym wypadku.
R
- I to wszystko? Podjąłeś decyzję? Nie rozumiem, dlaczego tak łatwo się poddajesz. A co z tym wszystkim, o czym rozmawialiśmy? Co z tymi razami, kiedy mówiłeś, że mnie kochasz?
T L
- Wiem — odparłem. — Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. - Może dlatego, że nie ma nic do powiedzenia - warknęła Polly, a potem się rozłączyła.
COOPER
Zaprowadziłem Laurę do jednego ze spokojniejszych kątów baru. Leżał nieco na uboczu i dzięki temu muzyki nie było tutaj słychać aż tak głośno. Stały tu dwie sofy zarzucone kurtkami i torbami naszych znajomych. Zrobiłem nam miejsce i usiedliśmy. - O co chodzi? - zapytała Laura. - Co się stało?
- Wiesz co, dużo myślałem i, cóż... Nie chcę, żebyś jechała. Na twarzy Laury malowała się konsternacja. - Nie rozumiem. Co masz na myśli? - Właśnie to. Nie chcę, żebyś jechała w tę podróż. Chcę, żebyś została ze mną. Nie przejmuj się pieniędzmi, jakie wydaliśmy na bilet. W ogóle się tym nie przejmuj. A jeśli chcesz, to możemy wydać nasze oszczędności co do grosza na wakacje życia, gdzie tylko masz ochotę, Nowy Jork, Japonia, Karaiby, gdziekolwiek. Tylko nie wyjeżdżaj. Zostań ze mną. - Ale dlaczego? Skąd ci się to wzięło? - Ze wszystkiego.
R
- To co mówisz, nie ma sensu.
T L
- A co tu jest do rozumienia? Kocham cię i myślałem, że ty też mnie kochasz, dlaczego więc jedziesz na drugi koniec świata beze mnie? - Rozmawialiśmy o tym. Sądziłam, że nie masz nic przeciwko. - Czemu tak sądziłaś? Bo ci tak powiedziałem? Mówię ci, że w porządku, jeśli nie weźmiemy ślubu, i ty mi wierzysz. Mówię, że w porządku jest podróż dookoła świata, i myślisz, że nie mam nic przeciwko. Jest coś, w co byś nie uwierzyła? - Chwyciłem dłoń Laury. - Mówię ci teraz, Lauro, nie sądzę, żebym potrafił sprawić, że wszystko będzie dobrze bez ciebie przy moim boku. Za bardzo by mi ciebie brakowało. Chcę, żebyś została. - Bo inaczej co? - Uważasz, że to groźba? - A cóż innego? - To deklaracja miłości. To ja, proszący cię o to, żebyś została, ponieważ mnie kochasz. - A jeśli nie zostanę?
- A dlaczego miałabyś tego nie zrobić?
T L
R
Laura siedziała i wpatrywała się we mnie ze łzami w oczach. Już miałem jej powtórzyć, jak bardzo jest mi potrzebna. Jak bardzo to wszystko pokręciłem. Że jest moim zabezpieczeniem w takim samym stopniu, w jakim ja jestem jej, ale wtedy Alistair i Baxter przeszli z puszczania She Left Me on Friday do Waterfall - piosenki, która w barach zdawała się przyciągać uwagę wszystkich, którzy kiedyś tańczyli przy niej w klubach studenckich w piątkowy wieczór - i nie minęło kilka sekund, a parkiet był pełen. Podskakując w rytm muzyki niczym pijane nastolatki, koleżanki Laury, Davina i Alexa, potknęły się o wykładzinę i padły u naszych stóp jak długie. Nie robiąc z tego wielkiej afery, pozbierały się i po chwili znowu podskakiwały, a ich radość na widok Laury mogła się równać tylko z radością wiążącą się z tańczeniem w rytm tego dawno zapomnianego studenckiego hymnu. Ignorując opór Laury, chwyciły ją za ręce i ruszyły ponownie do boju, pozostawiając mnie na skraju rozgorączkowanego tłumu, który po chwili połknął Laurę. Stałem i patrzyłem na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowała, co chwila potrącany przez otaczających mnie ludzi, ale jej nie widziałem, zebrałem więc swoje rzeczy, dopiłem piwo i wyszedłem.
MELISSA
Było krótko po pierwszej i tańczyłam z Billym do piosenki Happy Mondays - mojej piątej piosenki z rzędu - i choć zaczynałam się czuć zmęczona, w żadnym razie nie można było powiedzieć tego o Billym. - Masz ochotę na coś do picia? - zapytał, gdy Happy Mondays przeszło płynnie w The Inspiral Carpets.
- Wódka z colą byłaby super. - Wódka z colą, już się robi. - Billy zerknął na zatłoczony bar. - Chyba będę musiał iść na górę. Tutaj zaczekam się w kolejce na śmierć. Uśmiechnął się do mnie i się pocałowaliśmy.
T L
R
Postanowiłam zejść z parkietu i przeczesałam spojrzeniem najbliższe otoczenie w poszukiwaniu kogoś do rozmowy. Kogo ja oszukiwałam? Nie po prostu kogoś - szukałam Paula. Laura i Vicky mówiły mi, że rozmawiały z nim kilka razy tego wieczoru i że wydawał się w porządku, może nieco zmarnowany. Świadomość, że znajdował się tutaj, i w dodatku sam, sprawiała, że jeszcze bardziej pragnęłam się z nim spotkać. Myślałam o nim przez cały wieczór. O tym, co kiedyś dla siebie znaczyliśmy i dlaczego to wszystko się rozpadło. O bólu, jaki towarzyszył naszemu pierwszemu rozstaniu i jeszcze gorszym bólu za drugim razem. I myślałam o tym, że nawet teraz nadal czułam, że istnieje między nami więź, której nie da się zniszczyć. Zawsze taka będzie. Główna. Gotowa. Czekająca. Powiedziałam sobie stanowczo w duchu, że pora na pogodzenie się, na zaprzestanie patrzenia w przeszłość i pójście dalej. Z tym postanowieniem ruszyłam na poszukiwanie Paula. Kiedy pobieżne oględziny parkietu nie przyniosły skutku, zaczęłam pytać. Kilka osób o różnych poziomach wiarygodności określiło miejsce pobytu Paula - w zasadzie mógł być wszędzie, od kolejki w męskiej toalecie aż do kabiny didżeja. Chad i Liam (którzy byli co prawda mocno wstawieni) twierdzili, że widzieli go na górze. Według nich był sam i bardzo kiepsko wyglądał. Sprawdziłam wszystkie zakamarki na dole, a kiedy nie znalazłam Paula, ruszyłam w stronę schodów. I zastygłam w bezruchu na widok Paula i Claudii Harris całujących się jak para pijanych nastolatków.
BILLY
Minęły prawie trzy kwadranse od chwili, kiedy zostawiłem Melissę, żeby iść dla niej po drinka. Bardzo chętnie uczepiłbym się jej na cały wieczór i potrzebowałem mnóstwa samokontroli, żeby tego nie robić. Bądź co bądź Melissa prezentowała sobą wszystko, czego pragnąłem od dziewczyny była wyluzowana, zabawna i czułem, że mogę z nią porozmawiać absolutnie o wszystkim, a ona mnie po prostu zrozumie. Czas spędzony z dala od niej wydawał się zmarnowany.
R
Kiedy napotkałem spojrzenie przyjaciółki Melissy, Vicky, zapytała mnie bezgłośnie z drugiego końca sali, czy nie widziałem Mel. Pokręciłem głową i wzruszyłem ramionami, po czym wszedłem prosto na Briana i Seba, stojących niedaleko wyjścia. - Myślałem, że mieliście iść do Jockeya razem Na-thanem i resztą?
Seb uniósł brwi.
T L
- Było beznadziejnie, dlatego wróciliśmy - wyjaśnił Brian.
- Gdzie panienka?
- Pewnie ze swoimi znajomymi. - Wiesz, przy nas nie musisz udawać takiego swobodnego luzaka. Obaj wiemy, że chodzisz u niej na pasku. - Tak, akurat ja u kogoś na pasku. ru.
Skoro tak nie jest, to co w takim razie sądzisz? Seb kiwnął głową w stronę grupy dziewczyn stojących niedaleko ba-
Choć niewymagające myślenia żarciki zawsze były częścią zachowania Briana i Seba, dość dawno nigdzie z nimi nie wychodziłem i czułem się nieco wyobcowany. - Seb uważa, że ta panienka po lewej jest najfajniejsza - rzekł Brian. Rzeczona dziewczyna miała dwadzieścia kilka lat i była ubrana w T-shirt w stylu Johna Lennona „Working Class Hero". - Powiedz mu, że nie ma racji. Przecież najfajniejsza jest ta, która stoi obok szafy grającej, nie? Wygląda jak hinduska Cameron Diaz.
T L
R
Przyjrzałem się „hinduskiej Cameron Diaz", dość wysokiej dziewczynie w dopasowanym czarnym T-shircie. Rzeczywiście była Hinduską, w dodatku całkiem atrakcyjną, ale w niczym nie przypominała Cameron Diaz. Rozpacz mnie ogarnęła na myśl, że gdyby miało mi się nie udać z Melissą, wszystkie moje przyszłe sobotnie wieczory będą się kończyć w taki właśnie sposób: na staniu w modnych barach w towarzystwie dwóch durnych kumpli, czyniąc uwagi na temat dziewczyn, do których nie zagadalibyśmy nawet za milion lat, i coraz bardziej się upijając. Melissa uratowała mnie przed takim życiem. Uratowała mnie przed życiem wypełnionym pustymi sobotnimi nocami z nosem przyciśniętym do szyby sklepu ze słodyczami. Wyjąłem telefon i wystukałem numer Mel. - Hej, Mel, to ja - rzekłem, kiedy włączyła się poczta głosowa. - Gdzie jesteś? Tyle razy obszedłem w kółko ten bar, że biorą mnie za kelnera zbierającego szklanki. Nikt nie wie, gdzie jesteś. Zadzwoń, kiedy to odsłuchasz, okej? Chcę jedynie wiedzieć, że wszystko w porządku.
MELISSA
Wyjęłam z torby klucze, otworzyłam drzwi i połknęła mnie panująca w korytarzu ciemność. Włączywszy światło, zerknęłam do wiszącego na ścianie lustra, i przekonałam się ze zdumieniem, że po policzkach spływają mi łzy. Im szybciej je wycierałam, tym szybciej płynęły, później zaś już w ogóle nie byłam w stanie ich powstrzymać.
T L
R
Nadal trudno mi było uwierzyć w to, co zobaczyłam. Jak Paul mógł zrobić coś takiego w samym środku baru pełnego ludzi, którzy przyszli pożegnać jedną z naszych przyjaciółek? I na dodatek z tą suką Claudią? To oczywiste, że ona sobie to wszystko ukartowała, że to był jej nikczemny sposób na wyrównanie rachunków. Robiło mi się niedobrze na myśl o jej ustach dotykających ust Paula. Chciało mi się wymiotować na myśl o jej dłoniach na jego ciele. Ale Paul nie był w tym wszystkim niewinną ofiarą. Niewątpliwie był pijany, ale to nie stanowiło żadnego usprawiedliwienia. Nie tylko zdradził Hannah, ale także okazał totalny brak szacunku wobec poświęcenia, jakiego dokonałam ja. I właśnie to najbardziej mnie wzburzyło. Odsunęłam się na bok i zrzekłam się wszelkich praw do niego. Ułatwiłam mu wszystko, choć wcale mnie o to nie prosił. Postawiłam go na pierwszym miejscu, choć on zawsze, ale to zawsze myślał najpierw o sobie. I po raz kolejny mnie zawiódł. Bardzo bolała myśl, że osoba, na której tak bardzo mi zależało, potrafiła zachować się w tak zdumiewająco płytki sposób, ryzykując szansę na szczęście. I w imię czego? W imię Claudii? W tamtej chwili naprawdę go nienawidziłam. Nienawidziłam go bardziej, niż sądziłam, że jest to możliwe. I pragnęłam go zranić. Pragnęłam zranić go tak, jak on mnie ranił raz za razem. W chwili, gdy Paul mnie zobaczył, odepchnął od siebie Claudię, tak jakby nie miał z nią nic wspólnego. - Zaczekaj, Mei - rzucił, chwytając mnie za nadgarstki. - Słuchaj, mogę to wyjaśnić.
- Wyjaśnić co? - Wyrwałam mu się. - Wyjaśnić dlaczego masz o mnie tak niskie mniemanie, że to robisz? Śmiało, Paul, wyjaśniaj. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam go w twarz. Miałam gdzieś to, że wszyscy na mnie patrzą. Miałam gdzieś, że w moją stronę ruszyli pracownicy ochrony. I miałam nawet gdzieś to, że Claudia przygląda się z triumfującą miną przyklejoną do tej swojej opalonej w solarium twarzy. Żałowałam jedynie, że nie uderzyłam go mocniej. Byłam już w drodze do wyjścia, kiedy podeszli do mnie Steve i Georgie, stali bramkarze knajpki Blue-Bar. Widzieli, że jestem zdenerwowana i wyraźnie nie byli pewni, co zrobić. - Co się dzieje, Mei?
T L
R
- Nic - odparłam. - Już po wszystkim i ja wychodzę. Ale jeśli chcecie mieć pewność, że nie wydarzy się nic więcej, dopilnujcie, żeby ten facet, którego uderzyłam, nie próbował mnie gonić, ponieważ jeśli tak zrobi, to nie ręczę za siebie.
COOPER
Wszystko między Laurą i mną naprawdę było skończone. Zero pytań. Powodem tej podróży tak naprawdę nigdy nie była jej chęć zobaczenia świata, ale ucieczka ode mnie. Choć w głębi duszy wiedziałem, że mnie kocha, miałem także świadomość tego, że nie jest we mnie zakochana. A przynajmniej nie tak zakochana, jak się oczekuje, gdy planuje się z kimś spędzić resztę życia.
Wracając do domu, myślałem o pierścionku. Ileż ja czasu spędziłem na oglądaniu wystawy u jubilera, starając się zebrać na odwagę i wejść do środka? Kilkanaście pierścionków zwróciło moją uwagę, różniących się stylem i ceną. Podjąwszy zupełnie przypadkową decyzję, że jeden z nich okaże się tym, który kupię dla Laury, zaryzykowałem i wszedłem do sklepu, gdzie poprosiłem dziewczynę za ladą o pokazanie mi kilku pierścionków. Jeśli chodzi o ważne decyzje, to miałem pewność, że nie jest to najlepszy sposób na kupno czegoś, co miało reprezentować moje uczucie do Laury, ale lepiej wykonać coś kiepsko niż w ogóle.
T L
R
Chodziło mi o pierścionek, który wyglądał na drogi, ale nie był przy tym jarmarczny, i był dostatecznie tani, żebym mógł sobie na niego pozwolić bez brania z banku rujnującej pożyczki. Miałem w głowie pewną kwotę. Kilka dni wcześniej była ona znacznie niższa, ale kiedy napisałem ją na kartce w pracy, wydała się żałośnie nieadekwatna do czegoś, co powinno przetrwać całe życie. Podwoiłem kwotę, o jakiej dotąd myślałem (do czego się wcale nie paliłem) i ta nowa wydała się bardziej stosowna. Gdy sprzedawczyni pokazała mi pierścionki, zacząłem się zastanawiać, czy jednak przypadkiem nie przesadzam. Choć jestem zwolennikiem ekstrawaganckich gestów, nieszczególnie przepadam za wydawaniem pieniędzy dla samego wydawania. W mojej głowie pojawiły się oczywiste pytania. Czy Laura naprawdę zdałaby sobie sprawę z różnicy wynoszącej pięćset funtów między jednym pierścionkiem a drugim? Czy byłaby wymiernie szczęśliwsza? Gdybym miał pewność, że byłaby, ochoczo wydałbym te pieniądze. Ale jeśli nie, czy w takim razie nie wyrzucałem tych pieniędzy w błoto? Pewność miałbym tylko wtedy, gdyby to Laura wybrała sobie ten pierścionek, i to właśnie byłby mój scenariusz idealny, tyle że w całej tej sprawie chodziło o to, aby to była niespodzianka. Pragnąłem klęknąć na kolano, otworzyć pudełko, wsunąć pierścionek na jej palec i zobaczyć na jej twarzy uśmiech. Wtedy poczułbym, że było warto.
Zanim dotarłem do domu, wiedziałem już, co zrobić. Włożyłem pierścionek, nadal w pudełku, do kieszeni i ruszyłem spokojnymi ulicami w stronę Maitland Avenue i granic parku wodnego Chorlton.
MELISSA
T L
R
Pozwoliłam, żeby telefon dzwonił tak długo, aż dzwoniący się podda. Zobaczyłam, że mam w poczcie głosowej wiadomość od Billy'ego, trzecią w ciągu ostatniej godziny, w której pytał, gdzie jestem. Smutno mi się zrobiło, słysząc troskę w jego głosie, ale jeszcze smutniejsze było to, że dopóki nie wróciłam do domu, w mojej głowie nie pojawiła się ani jedna myśl związana z nim. Od tamtego wieczoru, kiedy zaskoczyło między nami na imprezie u Cath i Simona, układało się między nami naprawdę super. Choć mieliśmy wtedy zamiar wybrać się do Neelams, żeby coś zjeść, plan ten uległ zmianie. Gdy zadzwoniłam po taksówkę, która miała nas zabrać do Chorlton, zaczęłam myśleć o tym, dokąd to wszystko zmierza. Tym, czego pragnęłam - a przynajmniej sądziłam, że pragnę - było trochę zabawy i nic ponad to. Z całą pewnością nie miałam ochoty wikłać się w kolejny poważny związek. Kiedy więc w końcu zjawiła się taksówka, podałam kierowcy swój adres i zaproponowałam, żebyśmy zamówili coś na wynos i zjedli u mnie. Ucieszyłam się, kiedy się okazało, że nie widać nigdzie Koszmarnej Susie i jej chłopaka. Zaprowadziłam Billy'ego do kuchni i otworzyłam szufladę, w której trzymałyśmy wszystkie ulotki z jedzeniem na wynos. - Wybierz, na co masz ochotę, a ja zamówię. Gdy Billy przerzucał ulotki, stałam się świadoma
przepaści między tym, co sądziłam, że chcę, żeby się wydarzyło, a tym, czego tak naprawdę pragnęłam teraz, kiedy to coś miało się zaraz wydarzyć. Billy wydawał się zbyt miłym facetem jak na przygodę na jedną noc, i choć nie powiedział niczego wyraźnie, było widać, że pragnie czegoś więcej niż nic nieznaczącej przygody. - Masz ochotę na piwo? Zdaje mi się, że w lodówce mam jeszcze dwa becki. - Tak, bardzo chętnie. — Na jego twarzy było widać troskę. - Co się stało, Mel? Wszystko w porządku? Pragnęłam mu powiedzieć, że nic mi nie jest. Pragnęłam mu powiedzieć, że wszystko w porządku. Ale zamiast tego usłyszałam własne słowa:
uda.
R
- Naprawdę mi przykro, Billy, ale to się chyba nie
Kiwnęłam głową.
T L
- Spodziewałem się, że powiesz coś takiego - westchnął. - Ma to związek z twoim byłym?
- To trochę skomplikowana sprawa.
- Zawsze tak jest. - Odłożył ulotki na blat. - Wiesz, Mel, było super, ale chyba powinienem się zbierać. Uściskałam go i pocałowałam w policzek. Część mnie już żałowała, że pozwoliłam mu odejść, ale wiedziałam, że robię to, co należy. - Naprawdę cię przepraszam, Billy. Nie masz pojęcia, jaka rano będę na siebie wściekła, wiedząc, że tak cię zawiodłam. Billy nie odpowiedział. Moje słowa uczyniły tę sytuację chyba jeszcze bardziej niezręczną. Przy drzwiach się zatrzymał, żeby zapiąć kurtkę.
- Mel, czy mógłbym zadzwonić do ciebie w tygodniu, żebyśmy mogli się gdzieś umówić jako przyjaciele, „bez żadnych zobowiązań"? Myśl o ponownym spotkaniu się z Billym naprawdę mi się spodobała. I choć przyznaję, że przyczyną częściowo była próżność - nowość polegająca na pławieniu się w jego uwielbieniu jeszcze się nie opatrzyła - poza tym autentycznie go polubiłam. Był zabawny, lubiłam jego towarzystwo i wydawał się bardziej szczery i otwarty niż większość facetów, jakich poznałam w ciągu ostatnich lat. - Fajnie by było. Naprawdę.
T L
R
Po jego wyjściu zabrałam się za sprzątanie kuchni, w której panował straszny bałagan. Prawie natychmiast mnie to znudziło, zamiast tego otworzyłam więc lodówkę, wyjęłam opróżnioną do połowy butelkę chardonnay i napełniłam kieliszek. Gdy pociągnęłam pierwszy łyk, sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam z niej breloczek, który dostałam od Billy'ego. Uśmiechnęłam się, nadal zdumiona rym, jak udało mu się wymyślić tak odpowiedni prezent. Wyjęłam telefon i wystukałam: „Homar. Jak to zrobiłeś?", po czym wcisnęłam „wyślij". Sześćdziesiąt sekund później przyszła odpowiedź: „Porządny magik nigdy nie zdradza swoich sztuczek". Billy zadzwonił nazajutrz i umówiliśmy się na przyszły tydzień na drinka „tylko jako przyjaciele". Spotkaliśmy się w Sams Chop House przy Chapel Walks i przegadaliśmy cały wieczór, niewiele pijąc, ponieważ mieliśmy sobie zbyt dużo do powiedzenia i zbyt dużo żartów do podzielenia się nimi. Zanim wieczór dobiegł końca, dla mnie było oczywiste, że to się nie skończy jedynie na byciu dobrymi przyjaciółmi. Coś między nami zaiskrzyło. Chemia między nami wydawała się czymś naturalnym i swobodnym wcześniej nie sądziłam, żeby było to możliwe z kimś innym niż Paul. I choć tamtego pierwszego wieczoru do niczego nie doszło - nawet się nie pocałowaliśmy - wiedziałam, że niedługo coś się wydarzy i że będzie to jak najbardziej na miejscu.
Kilka tygodni później Billy zaprosił mnie na sobotni wieczór do kina. Wtedy spędzaliśmy już wspólnie tyle czasu, że kiedy nie byłam na uczelni, nie pracowałam w knajpce Blue-Bar ani nie spałam, najprawdopodobniej byłam z Billym. Ale przez cały ten czas ani razu nie byłam u niego w domu. Kiedy powiedziałam mu o tym po filmie, przyznał się, że to celowa strategia, ponieważ się wstydzi. Wypytywałam żartobliwie, dlaczego, ale jemu było to chyba nie w smak, porzuciłam więc temat. Ale krótko potem, ni stąd, ni zowąd zapytał: - Masz ochotę iść teraz do mnie? Wydawał się poruszony, pożałowałam więc tego, że się z nim drażniłam i odparłam, że nie musimy, on jednak nalegał, złapaliśmy więc taksówkę do Withington.
T L
R
Wysiedliśmy pod sklepem całodobowym niedaleko jego domu i kupiliśmy dwie butelki czerwonego wina, czteropak red stripe'a i wielką paczkę chipsów, po czym udaliśmy się do niego. Dom stanowił część wielkiego szeregowca w stylu edwardiańskim, w opłakanym stanie remontu. Z okien łuszczyła się farba, a szyba w jednym z górnych okien została stłuczona i zastąpiono ją kawałkiem tektury przyklejonym do ramy. Przypominało to typ miejsc, w jakich mieszkałam, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat. Typ miejsc, do których po trzydziestce nie wprowadziłabym się nawet pod groźbą śmierci. Mieszkanie Billyego okazało się znacznie przyjemniejsze niż można by sądzić po korytarzu, na którym stały dwa porzucone rowery górskie i trzy czarne worki ze śmieciami. W salonie stała duża brązowa sofa, fotel, który wyglądał jakby pochodził z lat siedemdziesiątych, i spora ława z blatem pokrytym płytkami. Jedyną ozdobą kremowobiałych ścian było kilka plakatów filmowych, których tytuły odgadłabym na pierwszy rzut oka: Ojciec chrzestny II, Pulp Fiction, Wściekle psy i Chłopcy z ferajny. Klasyczne męskie filmy, co do jednego. Równie dobrze mogłabym się teraz znajdo-
wać w mieszkaniu, jakie wynajmowali wspólnie Paul i Chris w czasach, kiedy się wszyscy poznaliśmy. Nic się nie zmienia. - Masz ochotę się napić? Nie krył nawet ulgi z powodu nieobecności swoich współlokatorów. - Może zaczniemy od czerwonego wina, co? Billy udał się do kuchni po kieliszki, a ja za nim. Zaczął grzebać po kolei w szufladach w poszukiwaniu korkociągu, po czym nieco gwałtownie się poddał i gniewnie kopnął w drzwiczki jednej z szafek. - Co się stało? Pokręcił głową i westchnął.
R
- Dlatego właśnie nie chciałem, żebyś tu przychodziła.
T L
- Czemu? - Żartem próbowałam rozładować atmosferę. - Ponieważ nie masz korkociągu? Billy pokręcił głową, jakbym zupełnie nie rozumiała, o co mu chodzi. - Nieważne, Mel, może powinnaś po prostu sobie iść. Teraz dopiero poczułam konsternację. - Słuchaj, Billy, ja tylko żartowałam. To nic wielkiego. Ponieważ widziałam wyraźnie, że wcale nie miał ochoty, żebym sobie poszła, objęłam go i po krótkiej chwili zaczęliśmy się całować. Kiedy przestaliśmy, z zamkniętymi oczami, stykającymi się ze sobą czołami, on wymruczał: - Nie chciałem, żebyś tu przychodziła, ponieważ nie chciałem dawać ci kolejnego powodu do tego, żebyś mnie nie lubiła. Nie chciałem dawać ci kolejnego powodu do odejścia.
Dla Billy’ego to mieszkanie było wyraźnym dowodem na różnicę wieku między nami, był to dowód, że znajdowaliśmy się na różnych etapach życia. Ja mieszkałam w ładnym mieszkaniu w Chorlton, gdy tymczasem on w studenckiej norze, gdzie nie było nawet korkociągu. Jeśli istniał jeden moment, w którym sposób postrzegania drugiej strony ulegał radykalnej zmianie, jakby się zaglądało w głąb duszy tej osoby, nastąpiło to właśnie wtedy. W tamtej chwili naprawdę go lubiłam. I nie miało znaczenia to, co myśleli inni, to, czy nadal będzie mnie kochał, kiedy skończę czterdzieści pięć lat, mój zegar biologiczny, to, czy chciał mieć dzieci, ani nawet to, czy nadal byłam zakochana w Paulu. Liczyło się tylko to, że lubiłam go, a on lubił mnie.
T L
R
COOPER
Stojąc nad brzegiem wody i przyglądając się odbijającemu się w niej księżycowi, myślałem o wszystkich tych okazjach, kiedy Laura i ja staliśmy w tym właśnie miejscu. Po raz ostatni zaledwie kilka tygodni temu uszczęśliwieni wczesnym przebłyskiem lata, który zachwycił cały kraj, siedzieliśmy w słońcu, obserwowaliśmy odbijające się od tafli wody promienie i planowaliśmy trasę jej podróży, nie zapominając także o omawianiu planów na życie po jej powrocie. Ale to było wtedy, a teraz było teraz. Teraz wszystko skończone. Wyjąłem z kieszeni pudełko i przytrzymałem pierścionek zaręczynowy Laury między kciukiem a palcem wskazującym, po czym zacisnąłem wokół niego pięść. Zamachnąłem się, żeby rzucić pierścionek i wszystko, co sobą reprezentował, do wody, ale w ostatniej chwili, prawie w momencie, gdy pierścionek powinien zataczać już łuk nad powierzchnią wody, zacisnąłem mocno pięść. To nie koszt pierścionka mnie powstrzymał, bezsensowność
takiego gestu czy nawet poczucie, że mogę pożałować tej decyzji. Chodziło o to, że wciąż kochałem Laurę, i bez względu na to, czy była tu, w Manchesterze, czy też na drugim końcu świata, nie miałem pewności, czy to się kiedykolwiek zmieni.
MELISSA
T L
R
Dźwięk policyjnej syreny wyrwał mnie z rozmyślań o Billym. Nagle za nim zatęskniłam, wystukałam więc krótką wiadomość, że źle się poczułam i poszłam do domu i że zadzwonię rano. Wcisnęłam „wyślij" i już miałam odłożyć telefon i iść do łóżka, kiedy zabrzęczał domofon przy drzwiach. Zakładając, że to po prostu żart jakiegoś pijaka, zignorowałam go i zaczęłam się szykować do pójścia do łazienki, ale chwilę później ponownie zabrzęczał, tym razem bardziej uporczywie. Wyszłam niechętnie na korytarz i wcisnęłam guzik, który otwierał drzwi na dole, mając nadzieję, że na tym się to skończy. Bardzo często dzwonili ludzie mylący przyciski, którzy odwiedzali znajomych na tej klatce, mając nadzieję, że zostaną wpuszczeni, a jeśli nawet miałam się przekonać, że przypadkowo wpuściłam zgraję morderców, a nie pijanych znajomych moich sąsiadów, uważałam, że nie warto się było tym jakoś specjalnie przejmować. Gdy myłam zęby nad zlewem, po raz kolejny analizując cały wieczór, zaskoczyło mnie nagłe pukanie do drzwi. Serce zaczęło mi mocno walić na myśl, że być może rzeczywiście wpuściłam na klatkę jakiegoś wariata. Napędzona gniewem i zmęczeniem, zawołałam jasno i bez ogródek, że osoba, która puka do drzwi, powinna natychmiast opuścić ten budynek, bo dzwonię już na policję. W chwili jednak, gdy usłyszałam po drugiej stronie głos, odłożyłam telefon i otworzyłam drzwi, pewna, że to tylko gra mojej wy-
obraźni. Tak jednak nie było. To naprawdę był głos Paula, a teraz stał on tuż przede mną. Jedno spojrzenie na smutek w jego oczach powiedziało mi, po co tutaj przyszedł.
T L
R
- Chcę porozmawiać o naszym dziecku - rzekł. - Chcę porozmawiać o naszym dziecku, którego nigdy nie było.
T L
R
Dwa miesiące później Przyjęcie rocznicowe Chrisa i Vicky
SIERPIEŃ 2006 ROKU
MELISSA
- Za co to?
T L
R
Było tuż po dziewiątej rano w dniu kolacji rocznicowej Chrisa i Vicky. Biegałam po mieszkaniu, robiąc kilka rzeczy na raz, szykując się do wyjścia do miasta. Oprócz kończenia makijażu przed lustrem koło drzwi sypialni próbowałam także zlokalizować drugi but, pasujący do tego, który trzymałam w ręce, podłączyć ładowarkę do telefonu i gawędzić z Billym, który siedział cierpliwie na skraju łóżka i obserwował mnie z lekko speszonym uśmiechem. Bez żadnego ostrzeżenia wstał i mnie pocałował.
- Niezupełnie takiej reakcji się spodziewałem. Miałem nadzieję na coś... Nie wiem... Bardziej wylewnego. - Odnoszę się po prostu podejrzliwie do twoich motywów, to wszystko. Zmierzyłam go udawanie podejrzliwym spojrzeniem. Billy wyszeptał mi do ucha głosem Barry'ego White'a: - Przekona się pani, pani Vickery, że pani jest jedyną motywacją, jakiej potrzebuję. Tandetność tej kwestii sprawiła, że ze śmiechu zgięłam się wpół. - Zbyt tandetne?
- Tak, że bardziej się nie da! Wróciłam do nakładania makijażu, ale Billy nadal miał tę lekko zakłopotaną minę. - Lubisz więc, jak twoi mężczyźni są nieco mniej wylewni z komplementami, tak? - A jakich to mężczyzn masz na myśli? - Wszystkich mężczyzn. Wszędzie. Nie masz pojęcia, jaka jesteś wspaniała, co? Udawałam, że pochłania mnie malowanie rzęs, zastanawiałam się jednak, jakie będą jego następne słowa.
R
- Zawstydziłem cię, prawda? Przyznaj się, Mel, nie masz pojęcia, jak przyjmować komplementy.
T L
- Posłuchaj, koleś - machnęłam groźnie tuszem. - Niektórzy z nas nie są po prostu do nich przyzwyczajeni. - Cóż, a powinnaś być.
Popatrzyłam na niego, odbijającego się w lustrze w szafie. - Kocham cię - rzekłam cicho. - Nie mówiłam ci tego wcześniej, ale chcę, żebyś o tym wiedział. - Wiem - odparł. - A najśmieszniejsze jest to, że wiedziałem o tym pewnie prędzej niż ty sama.
HANNAH
Paul i ja leżeliśmy razem w łóżku, kiedy odwróciłam się do niego i rzekłam: - Powtórz mi, proszę, jak się nazywa restauracja, w której Chris i Vicky mają tę imprezę? - La Galleria. - Tak mi się właśnie wydawało. Mówiłam o tym kilku znajomym w pracy i wszyscy się zachwycali tamtejszym jedzeniem. Jest tam jednak podobno dość drogo. - Chris mówił, że same przystawki wystarczą, żeby rozbić bank. Roześmiałam się.
R
- Myślisz, że też tak będziemy szastać pieniędzmi, gdy będziemy świętować dziesiątą rocznicę ślubu?
-
T L
- Możliwe - odparł Paul, uśmiechając się szeroko. Jeśli dopisze ci szczęście.
Trudno uwierzyć w to, że Paul i ja byliśmy teraz małżeństwem. Zważywszy zwłaszcza na niedbały sposób, w jaki mi się oświadczył. - Co sądzisz o tym, żebyśmy wzięli ślub? - zapytał kilka dni po imprezie Laury. - Myślę, że to kiepski pomysł - odparłam. Byłam pewna, że żartuje. Paul przekręcił się na drugi bok i dopiero wtedy dotarło do mnie, że mówi poważnie. - Czemu coś takiego przyszło ci w ogóle do głowy? - zapytałam, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co proponuje.
- Ponieważ będziemy mieć dziecko - odparł Paul - i nazwij mnie staroświeckim, ale podoba mi się ten pomysł. Sceptycznie podeszłam do rozumowania Paula. O imprezie Laury powiedział mi tylko tyle, że „fajnie było znowu się z niektórymi spotkać". Nie chcąc robić afery, nie zapytałam o Melissę, choć wiedziałam, że tam była. Ale kiedy usłyszałam te nieoczekiwane oświadczyny, zaczęłam się zastanawiać, czy być może impulsem do tego nie okazał się bardziej widok Melissy z jej nowym, młodszym chłopakiem, niż rzeczywista chęć spędzenia ze mną reszty życia. - Nie powinniśmy wiązać się ze sobą tylko dlatego, że w drodze jest dziecko. Świstek papieru nie zrobi żadnej różnicy, jeśli się wszystko zacznie rozpadać.
T L
R
Minął tydzień i Paul nadal mnie dręczył, podkreślając praktyczne i finansowe konsekwencje dla naszego dziecka, gdyby coś w przyszłości miało nam się stać. Stopniowo, bardziej z powodów pragmatycznych niż romantycznych, przekonałam się do tego pomysłu, pod pewnymi jednak warunkami. Miał to być ślub cywilny. Bez obrączki. Bez przyjaciół. Bez rodziny. Tylko my, słowa, które chcieliśmy wypowiedzieć, i wymagana liczba świadków, żeby ślub był zgodny z prawem. Kiedy już będzie po wszystkim, zachowamy to dla siebie, tak by ten ślub był nasz i nikogo więcej. Tak więc w pewne deszczowe wtorkowe popołudnie w urzędzie stanu cywilnego przy Lloyd Street, następni w kolejce za biorącym drugi ślub właścicielem pubu z młodszą o dwadzieścia lat przedszkolanką, ubrani w nasze codzienne stroje, Paul i ja złożyliśmy przysięgę. Paul obiecał opiekować się mną i zawsze się starać być mężczyzną, z którego byłabym dumna, ja zaś przyrzekłam, że do końca życia będę dla niego zarówno przyjaciółką, jak i kochanką. Dwóch strażników klaskało nam, kiedy się pocałowaliśmy. Wcześniej byli naszymi świadkami podczas składania podpisów i zostali na dalszą część ceremonii, choć wcale nie musieli - byli ciekawi, jak w ogóle doszło do naszego ślubu. Śmiali się, kiedy im powiedzieliśmy, że zamierzamy zachować to dla siebie, ale po dłuższej chwili (po
głębszym zastanowieniu się nad tą kwestią), ten okrąglejszy rzekł do mnie, że sądzi, że to dobry pomysł. - Bo przecież - powiedział- na koniec każdego dnia to, co dzieje się w małżeństwie, jest tylko waszą sprawą, nikogo innego.
R
Z urzędu stanu cywilnego udaliśmy się do drogiej pizzerii przy Clarence Street i spędziliśmy popołudnie na jedzeniu i rozmowie. Nie mogę powiedzieć, żeby coś takiego stanowiło mój wymarzony scenariusz, kiedy byłam mała, ale teraz byłam dorosłą kobietą i choć sprawy bardziej się skomplikowały, niż byłam to sobie w stanie wyobrazić jako dziecko, prawda była taka, że wszystko to wydawało mi się czymś właściwym.
T L
MELISSA
Billy i ja większą część przedpołudnia poświęciliśmy na zaglądanie do każdego chyba sklepu w centrum Manchesteru i szukanie prezentu dla Chrisa i Vicky. W końcu zdecydowaliśmy się na vouchery do salonu piękności, na zabiegi na twarz dla niej i dla niego. Po krótkiej wizycie w uczelnianej bibliotece, gdzie wypożyczyłam kilka książek potrzebnych do mojej pracy magisterskiej, zjedliśmy lunch w Pizza Express przy South Street, a ponieważ dzień był taki piękny - jeden z tych dni, kiedy żal ci każdego, kto musi pracować w czterech ścianach - postanowiliśmy, że nie pójdziemy do domu, lecz resztę popołudnia spędzimy, siedząc przed Manto przy Canal Street. Nie mając nic pilnego do roboty, siedzieliśmy z drinkami w rękach, wygrzewaliśmy się w słońcu, obserwowaliśmy przechodzących ludzi i rozmawialiśmy o przyjemnych rzeczach. Około szesnastej, kiedy słońce zaczęło się kryć za chmurami, uznaliśmy, że pora poczynić plany na nadchodzący wieczór. Billy miał wrócić do siebie, żeby się wyszykować, a potem
tuż przed dziewiętnastą zjawić się u mnie, skąd razem pojechalibyśmy do miasta taksówką, żeby zdążyć do restauracji na dziewiętnastą trzydzieści. Gdy wróciłam do domu, nie zdążyłam nawet zdjąć butów, kiedy z salonu zawołała mnie Koszmarna Susie. Ostatnie, na co miałam ochotę, to rozmowa z nią, ale niechętnie wsunęłam głowę do salonu. - Cześć, Susie, wszystko w porządku? Na twarzy Susie malował się wyraźnie niepokój. - Tak jakby - odparła, patrząc na mnie z sofy. - Tak się tylko zastanawiałam... Masz może chwilę? Chodzi o to, że muszę o czymś z tobą porozmawiać.
T L
R
Nie mając wyboru, weszłam nieufnie do salonu i usiadłam na fotelu obok telewizora. Przez tych kilka chwil, dopóki nie skróciła w końcu moich cierpień, przyszło mi do głowy kilka możliwych scenariuszy, dotyczących tego, o czym Susie chciała ze mną porozmawiać. Pierwsze, o czym pomyślałam, to pojawienie się wyjątkowo wysokiego rachunku za gaz. Zimą Susie i ja prawie bez przerwy miałyśmy włączone w mieszkaniu centralne ogrzewanie i przysyłano nam błędnie oszacowane odczyty, aż w końcu dwa tygodnie temu zjawił się u nas człowiek dokonujący odczytu stanu licznika. To mogło oznaczać tylko kłopoty i zastanawiałam się, czy dostałyśmy tak olbrzymi rachunek, że aby go spłacić do końca roku, będę musiała brać dodatkowe zmiany w knajpce Blue-Bar. Drugie, o czym pomyślałam w kategorii złych wiadomości, to podwyżka czynszu. Jeszcze zanim się wprowadziłam, miałam świadomość tego, że Susie liczy sobie mniej niż średnia obowiązująca stawka za wynajem pokoju w Chorlton, i od tamtego czasu zastanawiałam się, kiedy się w tym połapie. Na początku roku akademickiego przeznaczyłam nawet niewielką część mojego kredytu studenckiego na tę ewentualność, ale została ona już dawno wydana na pokrycie mnóstwa bardziej pilnych wydatków (zakup podręczników, które w bibliotece zawsze były wypożyczone, odkupywanie
zgubionych biletów miesięcznych i oddanie Paulowi części pieniędzy, jakie pożyczyłam od niego latem). Z dwojga złego wolałam już podwyżkę czynszu, choćby dlatego, że nie byłam sobie w stanie wyobrazić, jak udałoby mi się skończyć studia i pracować za barem praktycznie na cały etat, żeby zapłacić ten rachunek za gaz, a przecież musiałam mieć czas na takie głupstwa, jak jedzenie i sen. Susie patrzyła na mnie wyczekująco, rzekłam więc: - Wal śmiało. Cała zamieniam się w słuch. - Chodzi o Steve'a. Od razu ścisnęło mnie w żołądku, ponieważ doskonale wiedziałam, co będzie dalej.
T L
R
Nowina Susie nie miała nic wspólnego z rachunkami za gaz czy podwyżką czynszu... Chodziło o miłość. Sygnały były bardzo czytelne. Susie i Steve spotykali się od dwóch lat. Susie już od dawna powtarzała, jak bardzo chce przestać prowadzić życie studentki (co było zarazem ironiczne i obraźliwe, zważywszy, że pracowała w banku i tak naprawdę nigdy nie studiowała). Ale najważniejszym sygnałem było to, że przez kilka ostatnich miesięcy Steve stał się właściwie trzecim współlokatorem. Jedynym powodem, dla którego nie uskarżałam się na jego wszechobecność, było przekonanie, że w ten sposób uda mi się zapobiec temu, na co się zapowiada. - A o co konkretnie? - zapytałam ostrożnie. - Cóż, chodzi o to, że Steve i ja rozmawialiśmy ze sobą... -... i chcesz, żebym się wyprowadziła, tak by on mógł się wprowadzić? Ułatwiłam jej zadanie. Susie kiwnęła z zakłopotaniem głową. - Jesteśmy razem od wieków, a poza tym i tak właściwe jest tu bez przerwy. Rozumiesz to, prawda?
Kiwnęłam spokojnie głową, choć tak naprawdę miałam ochotę wparować do pokoju Susie i powyrywać ręce i nogi wszystkim misiom i maskotkom. - Ile mam czasu? - Och, nie ma pośpiechu. Wiedziałam, że kłamie. Odkąd Susie podjęła decyzję o zamieszkaniu ze Steve'em, dniami i nocami marzyła o życiu pełnym domowego szczęścia. - Myślisz, że ile czasu będziesz potrzebować? - zapytała mnie teraz. Westchnęłam. - Już dawno nie musiałam szukać sobie pokoju. Co powiesz na dwa miesiące? Byłby to koniec października.
R
- Och, tak. - Susie nawet nie kryła rozczarowania. - Tak długo? Miałam nadzieję...
T L
- Dobrze — rzekłam beznamiętnie. - Wyprowadzę się do końca miesiąca. Może być? -To cudownie - rozpromieniła się Susie. - Nie masz pojęcia, jak bardzo się denerwowałam przed tą rozmową. Jesteś naprawdę wyrozumiała. - Posłała mi dziwne spojrzenie. - Właściwie to zabawne, bo jedynym powodem, dla którego w ogóle pomyślałam o zamieszkaniu ze Steve'em, byłaś ty. — Ja? A co takiego zrobiłam? Susie sprawiała wrażenie niepewnej tego, jak mogę zareagować na to, co powie. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe... Chodzi o to, że kilka tygodni temu natknęłam się na to stare pudełko po butach, w którym trzymasz zdjęcia. Zostawiłaś je na ławie. Poprzedniego wieczoru musiałaś je oglądać i zostawiłaś zdjęte wieko.
T L
R
Cofnęłam się myślami do rzeczonego wieczoru. To był ten wtorek, kiedy Billy pojechał do Chester odwiedzić dziadków, a Susie nocowała u Steve'a. Nie mając nic do roboty, za to jak nigdy całe mieszkanie dla siebie, zostałam w domu i wypiłam pół butelki czerwonego wina, oglądając program dokumentalny o dzieciach chorych na raka. Płakałam od samego początku aż do napisów końcowych. Te dzieci były takie odważne. Ich rodzice byli tacy odważni. Jakież ja miałam problemy w porównaniu z nimi? Wtedy właśnie wyciągnęłam to pudło ze starymi zdjęciami, przedstawiającymi mnie i Paula. Tymi, które zostały zrobione, zanim się wszystko rozsypało. Wiem, że nie powinnam była tego robić, zwłaszcza że między mną a Billym tak dobrze się układało. Wiedziałam, że nie przyniesie to nic dobrego, ale nie mogłam się powstrzymać. Przerzuciłam wszystkie nasze wspólne zdjęcia, szukając tego, na którym wyglądaliśmy na najbardziej szczęśliwych. Nie umiałam wybrać między tym, które zrobiono w ogrodzie na grillu u Laury i Coopera (Paul unosił mnie w powietrzu, ja zaś krzyczałam i śmiałam się), a tym, na którym całujemy się pod dużą gałązką tymianku pełniącego funkcję jemioły podczas świąt u Chrisa i Vicky. Przyglądałam się tym zdjęciom przez kilka godzin, aż w końcu zasnęłam na sofie. Kiedy obudziłam się w środku nocy, powlokłam się do łóżka, zostawiwszy w salonie zdjęcia i otwartą butelkę wina. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że to mówię - rzekła Susie - ale na tych zdjęciach wyglądałaś na taką szczęśliwą. Rozpromienioną i pełną życia. I dlatego pomyślałam sobie, że może czas, żebyśmy Steve i ja nieco przyspieszyli sprawy. - Susie zrobiła swoją „smutną minkę", po czym wstała i podeszła do mnie z rozpostartymi ramionami. Pozwoliłam, by mnie przytuliła. - Naprawdę będzie mi ciebie brakować. Nie jesteś tylko współlokatorką, ale także najlepszą przyjaciółką. Tego było już zbyt wiele. Nie wystarczało, że Susie miała namolnego chłopaka, stałą pracę, kredyt i mieszkanie w przyjemnej dzielnicy w południowej części Manchesteru. Nie, teraz ona chciała dołożyć mi jeszcze jedno upokorzenie, udając, że jesteśmy przyjaciółkami. Byłam zbyt zdenerwowana, żeby zachować powściągliwość.
- Wiesz co, Susie? - rzekłam, wyplątując się z jej uścisku. - Wiem, że po tym, co powiem, możesz mnie uznać za zgorzkniałą staruchę, i myśląc o swoim sumieniu, które wiem, że będzie się martwić tym, co zaraz zrobię, przepraszam, ale gdybym choć przez ułamek sekundy sądziła, że naprawdę jestem twoją najlepszą przyjaciółką, teraz bym musiała położyć temu kres.
T L
R
Wypadłam z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi z furią rozdrażnionej nastolatki, po czym zaskoczyłam samą siebie tym, że wzięłam telefon i zadzwoniłam nie do Vicky, Coopera, czy nawet Paula, ale do Billy'ego. To był dla mnie prawdziwy szok. Po pociechę zwracałam się nie do najbliższych przyjaciół, ale do kogoś innego. Liczyłam na kogoś, kogo nie znałam całe życie. Wydawało się to czymś idealnym, normalnym nawet, i takim, jakie powinno być. Po półgodzinnej rozmowie, słuchaniu jego zapewnień, że nie mam się czym przejmować, że znajdę coś lepszego, i obietnicy, że weźmie wolne w pracy, żeby pomóc mi czegoś poszukać, czułam spokój. Spokój, jakiego nie czułam od bardzo, bardzo dawna.
VICKY
Było tuż po siedemnastej, a ja siedziałam na opuszczonej klapie sedesu i wpatrywałam się beznamiętnie w trzymany w ręce test ciążowy, kiedy usłyszałam głos Chrisa. - Wszystko w porządku, skarbie? Popatrzyłam na test, potem na drzwi i znowu na test. - Tak, w porządku. Chyba po prostu zjadłam coś niedobrego na lunch. - Kiepsko się czujesz? - Nie, jest mi tylko trochę niedobrze.
- Mam ci coś przynieść? W szufladzie w kuchni jest pewnie paracetamol, przyda się? - Nie, nie jest tak źle. - To dobrze. Nie przeszkodzi ci to dzisiaj w świętowaniu, co? Sądzę, że nam obojgu przydałby się porządny drink. Potrzebowałam chwili, żeby wziąć się w garść i mieć pewność, że mój głos zabrzmi normalnie. - Świetny pomysł. Niedługo stąd wyjdę, naprawdę. Daj mi kilka minut na doprowadzenie się do porządku, dobrze? - Nie ma sprawy - odparł Chris. - Właśnie przyjechali twoja mama, siostra i Daniel. Zrobię im herbatę, a ty się wyszykuj.
T L
R
Minęły dwadzieścia cztery godziny, odkąd zaczęłam podejrzewać, że mogę być w ciąży. Wiedziałam, że to za wcześnie, żeby się emocjonować, ale nie mogłam się powstrzymać: okres miałam dostać w środę, a nadal go nie miałam. To pomysł Chrisa, że powinniśmy zacząć się starać o brata albo siostrę dla Williama. Dopóki nie poruszył tego tematu, byłam pewna, że chcę mieć tylko jedno dziecko, a Chris zawsze mnie zapewniał, że z nim jest tak samo. Ale kilka tygodni po imprezie pożegnalnej Laury Chris zaskoczył mnie weekendem w Paryżu - załatwił nawet, żeby na czas naszego wyjazdu Williamem zajęli się jego rodzice. Wyjazd okazał się fantastyczny i Chris ciągle powtarzał, że nas ostatnio zaniedbywał i że chce to naprawić. W kafejce na Montmartre rozmawialiśmy o przyszłości i o tym, czego od niej oczekujemy, kiedy z tym wyskoczył. - Wiem, że zawsze mówiliśmy, że chcemy tylko jedno, ale może powinniśmy się postarać o drugie dziecko. Co o tym myślisz? Ani przez chwilę się nie wahałam.
- Myślę, że to doskonały pomysł, i dziwne, bo ja też o tym myślałam. Tak bardzo kocham Williama... Niesamowicie byłoby dać mu brata albo siostrę, prawda? Nazajutrz odstawiłam pigułki i choć staraliśmy się o dziecko dopiero od niedawna, choć wiedziałam, że to najpewniej fałszywy alarm, tak bardzo pragnęłam być w ciąży, że myśl, że wynik testu mógłby być negatywny była nie do zniesienia. Nie chciałam zawieść Chrisa.
T L
R
Kupiłam test nie w Bootsie w Chorlton, ale w wielkiej drogerii Superdrug niedaleko Piccadilly, aby ograniczyć prawdopodobieństwo, że wpadnę na kogoś znajomego. Chrisowi powiedziałam, że jadę do miasta, żeby zmierzyć Williamowi stopy do nowych butów, na co ledwie podniósł głowę znad czytanej właśnie gazety. Mając wymówkę, zabrałam Williama autobusem do miasta, gdzie poszliśmy do Superdrug, zatłoczonego, jak zawsze w sobotę przed południem. Aby pomóc szczęściu, wybrałam taki sam test, jaki przewidział narodziny Williama. Dorzuciwszy do koszyka kilka rzeczy w ramach kamuflażu (krem do rąk, waciki, wkładki zapachowe i małą tabliczkę gorzkiej czekolady Green and Blacks), poszłam do kasy i zapłaciłam, przyglądając się uważnie twarzy obsługującej mnie nastolatki, żeby się przekonać, czy mnie nie rozpoznała. Oczywiście że nie. Nawet okiem nie mrugnęła, kiedy skanowała test ciążowy - z pewnością było to częścią ich szkolenia. Później pochodziliśmy trochę po Arndale Centrę i wstąpiliśmy do kafejki BHS, a potem pojechaliśmy do domu. Kazałam Williamowi poszukać taty, ja zaś pobiegłam na górę i schowałam test na dnie szafy, gdzie kilka godzin spędziła w plastikowej reklamówce, powoli wypalając dziurę w mojej głowie. Teraz usunęłam z pudełka folię i zwinęłam ją w ciasną kulkę. Otworzyłam pudełko i wyjęłam zawartość. Miałam zamiar odłożyć na bok ulotkę z instrukcjami, ale zmieniłam zdanie, gdy wyjęłam z folii jedną z plastikowych pipetek. To, że nie byłam nowicjuszką, jeśli chodzi o testy ciążowe, nie czyniło ze mnie eksperta. Od ostatniego razu coś mogło się zmienić w
świecie tych testów, a nie zniosłabym szoku wywołanego fałszywym wynikiem testu, będącym następstwem mojego zaniedbania. Czytając instrukcję tak uważnie, jak tylko byłam w stanie, zważywszy na to, że serce dudniło mi w piersiach, próbowałam powstrzymać morze pytań, jakie zdawało się mnie zalewać. Kiedy będę mieć szansę, żeby powiedzieć o tym Chrisowi? Czy William źle zareaguje na wiadomość, że będzie miał brata lub siostrę? Jak poradzę sobie z powtórnym macierzyństwem? Czy ciąża przebiegnie równie gładko jak ta pierwsza? Czy poród będzie równie trudny jak w wypadku Williama? Czy uda mi się karmić piersią?
T L
R
Było za dużo pytań i zbyt mało czasu na zajęcie się nimi: na dole siedziała moja rodzina. Wrzuciłam plastikową pipetkę z powrotem do pudełka, schowałam je do reklamówki i całość wepchnęłam na tył szafki pod zlewem, za wybielacz, środek czyszczący i opróżnioną do połowy butelkę płynu odkażającego Milton. Spuściłam wodę, umyłam i wytarłam ręce, po czym zebrałam z podłogi folię. Później zrobię test. Później, kiedy będę mieć więcej czasu.
COOPER
Była dziewiętnasta pięć i kelner prowadził mnie do prywatnej sali w La Gallería. Zjawiłem się pierwszy i gdy czekałem na resztę, myślałem o tym, jak bardzo się wszystko zmieniło przez tych kilka miesięcy, jakie upłynęły od zerwania z Laurą. Pijany i zniechęcony po nieudanej próbie wyrzucenia pierścionka zaręczynowego, nazajutrz obudziłem się późno i przekonałem się, że Laura nie wróciła na noc do domu. Komórkę miała wyłączoną, a po obdzwonieniu jej
znajomych dowiedziałem się, że zatrzymała się u Daviny. Zadzwoniłem więc do niej. -Halo? - Cześć, Davina, to ja, Cooper. Jest u ciebie Laura? Davina zaczęła kręcić. - Wiesz... Ona jest... Eee... Chyba nie może podejść teraz do telefonu. Mam jej coś przekazać? To było absurdalne. Słyszałem, jak Laura szepcze coś gorączkowo do ucha przyjaciółki. - Nie jestem głupi, Davina. Masz ją obok siebie, dlaczego nie przekażesz jej po prostu słuchawki?
T L
R
- Ona tego nie chce. - Davinie wyraźnie ulżyło, że nie musi już kłamać. Jest teraz na ciebie naprawdę zła, może więc lepiej będzie, jak na razie odpuścisz. - Dobrze. - Ledwie byłem w stanie ukryć wściekłość z powodu tego, że Laura wciągnęła jedną ze swoich przyjaciółek w sam środek naszego związku. - Każ jej zadzwonić, kiedy będzie gotowa. Godzinę później leżałem na sofie, oglądałem telewizję i zastanawiałem się, co się dzieje w głowie Laury, kiedy odezwała się moja komórka. Laura. Zacząłem. - Przepraszam. Przepraszam za wszystko. - Nie musisz przepraszać - odparła. - To tak samo wina moja, jak i twoja. - Wrócisz w takim razie do domu? - Nie. Przynajmniej nie od razu. Sprawdziłam, czy mogę przyspieszyć datę mojego odlotu. - Nie musisz tego robić.
- Wiem, ale chcę, a poza tym wszystko już załatwiłam. - Kiedy więc lecisz? -Jutro. - Jutro! Nie możesz lecieć jutro. Miałaś to zrobić dopiero w przyszłym tygodniu. -Wyjeżdżam jutro, Coop. I po południu przyjdę po swoje rzeczy, byłoby więc super, gdybyś po prostu dał mi przestrzeń, żebym mogła zrobić to, co muszę. - Chodzi ci o to, że nie chcesz, abym tutaj był?
R
- Sądzę, że najlepiej będzie dla nas obojga, jeśli nie urządzimy wielkiej sceny. Co się stało, to się nie odstanie. Oboje musimy z tym żyć.
T L
Mówiła najzupełniej poważnie, kiedy więc doszedłem do siebie po tym telefonie, wprosiłem się na niedzielny obiad do Chrisa i Vicky, a gdy wróciłem do domu, plecaka Laury już nie było, na schodach zaś czekał na mnie list. Był krótki i rzeczowy. Prosiła mnie w nim jedynie, żebym zaopiekował się resztą rzeczy do jej powrotu, ale jeśli będzie stanowić to zbyt duży problem, przyjedzie jej tata i zabierze je do Bristolu. W liście nie było wzmianki na mój temat ani tego, co czuje z powodu takiego, a nie innego zakończenia naszego związku. Podejrzewam, że za bardzo była na mnie zła, aby próbować skondensować swoje uczucia, tak żeby zmieściły się na odwrocie koperty z rachunkiem za prąd - rachunku, którego, nawiasem mówiąc, nie zapłaciła. Niewiele spałem przez kilka pierwszych nocy po wyjeździe Laury. Powodem było połączenie poczucia winy i niezadowolenia wywołanego tym, jak się wszystko między nami zakończyło. Czułem się jeszcze gorzej z powodu tego, że musiała wyjechać, nie pożegnawszy się porządnie z przyjaciółmi, i wysłałem kilkanaście ese-mesów, żeby to wyrazić. Przez miesiąc nie miałem od niej żadnej wiadomości - właściwie to nie miał ich nikt z nas. A później ni stąd, ni zowąd przyszedł e-mail. Dobra wiadomość była
taka, że z Laurą wszystko w porządku. Przebywała akurat w Bombaju i planowała przeciąć Indie w stronę Sri Lanki. Rozmawiała z mnóstwem ludzi, nie nawiązała żadnych przyjaźni, była jednak optymistką. Przeprosiła za to, jak się wszystko skończyło, i że nie odpisała na moje esemesy. Odpisałem natychmiast, opisując, co nowego u każdego z nas, a zakończyłem słowami, że za nią tęsknię (co było prawdą), czego pożałowałem od razu, gdy wysłałem wiadomość. Spodziewałem się, że jej odpowiedź będzie zawierać wnikliwą analizę naszego związku, ale nie było w niej na ten temat ani słowa, przypominała mi jedynie, co robić z pocztą do niej, i opisywała, co robiła dzień wcześniej.
T L
R
Od tamtej pory wymienialiśmy się co pewien czas e-mailami, ale wyglądało na to, że Laura postrzegała nas teraz bardziej jak przyjaciół niż parę. Nasz związek, wraz ze swoim życiem w kraju, zostawiła za sobą. W jej wiadomościach krył się podtekst, że teraz, kiedy ona znajdowała się gdzieś indziej, ja także powinienem tak zrobić. Dziwne, ale przez to jeszcze bardziej mi jej brakowało. Jej życie wypełniały nowe doświadczenia, podczas gdy moje pełne było olbrzymich wyrw, w miejscu których wcześniej znajdowała się ona. Nie było jej, kiedy budziłem się rano. Nie było jej, kiedy wracałem z pracy. Nie było jej, żeby ugotować coś wieczorem, i nie było, kiedy wieczorem oglądałem telewizję. A jednak wszędzie, gdzie nie spojrzałem, widziałem właśnie ją.
Kelner otworzył drzwi i na salę weszła Vicky w pięknej, czarnej długiej sukni. - Witaj, kochany - rzekła ciepło, całując mnie w policzek. - Co u ciebie? - W porządku. - Mrugnąłem do niej i wręczyłem kupiony wcześniej prezent. - To dla ciebie i twojego starego. Uważaj, bo to delikatne. - Mogę teraz otworzyć?
- Nie zawracałbym sobie tym głowy - odpowiedziałem. — Kiedy raz się widziało komplet kieliszków, można powiedzieć, że widziało się wszystkie. Vicky się roześmiała, a Chris podszedł, żeby się przywitać. Kiedy już mieliśmy za sobą to całe męskie poklepywanie po plecach, odszedł, aby przywitać się z rodziną Vicky, ja zaś podszedłem do mojej mamy i ojczyma. -Wszystko dobrze, mamo?- powiedziałem, całując ją w policzek. - Dobrze wyglądasz, Davidzie. - Uścisnąłem dłoń ojczyma. Usiadłem obok Davida i już miałem go zapytać o podróż, ponieważ zawsze lubił opowiadać o horrorze na drodze, kiedy wtrąciła się mama. - Nie możesz tutaj siedzieć.
R
- Czemu?
T L
- Wszyscy mamy wyznaczone miejsca. - Pokazała na ustawione na stole karteczki z imionami. - Gdzie w takim razie siedzę? -Tam.
Podszedłem do swojego miejsca i przyjrzałem się karteczkom. Vicky wcisnęła mnie między chłopaka Me-lissy a jakąś kobietę, której nie znałem, a która miała na imię Naomi. Instynktownie czułem, że to jedna z przedszkolnych mam, i przewidywałem, że przez cały wieczór będę zmuszony do wysłuchiwania szczegółów rozwoju jej dziecka, od zarodka do małego terrorysty, bez możliwości wtrącenia choć jednego słowa. Wyciągnąłem rękę, żeby zamienić się z Billym, tak bym przynajmniej mógł spędzić wieczór na rozmowie z Melissa, kiedy Vicky trzepnęła moją rękę. Odwróciłem się i zobaczyłem, że stoi w towarzystwie nieznanej mi kobiety. Miała czarne włosy, jasnobrązową skórę i była taka zadbana, że ani przez chwilę nie umiałem sobie wyobrazić, że jest singielką. - Cooper, to Naomi, moja koleżanka z dawnej pracy w St. James's. Naomi, to mój szwagier, Cooper.
- Cześć - powiedziałem, instynktownie odwracając się w stronę drzwi, spodziewając się zobaczyć jej partnera. - Miło cię poznać. - Ciebie także. Vicky tyle mi o tobie opowiadała. W sposobie, w jaki to powiedziała, było coś, dzięki czemu wszystko stało się jasne. Ta dziewczyna nie miała partnera. Zjawiła się tutaj sama.
R
Przeniosłem spojrzenie z Vicky na Naomi, a potem z powrotem na Vicky, i dostrzegłem w jej oczach błysk poczucia winy. Było to poczucie winy wynikające ze skrywania tajemnicy, która dotykała innej osoby. Tym kimś byłem ja. Naomi zjawiła się tutaj, ponieważ Vicky uznała, że muszę zacząć żyć od nowa. A najbardziej oczywistym powodem tego, że doszła do takiego wniosku, było to, że wiedziała, iż Laura zdążyła zrobić to samo.
T L
VICKY
W oczach Coopera malowała się wściekłość. Choć wiedziałam, że to się może nie udać, nadal uważałam, że umieszczenie mojego szwagra na powrót w rzeczywistym świecie przez wrobienie go w towarzystwo najładniejszej singielki, jaką znałam, było czymś właściwym - zwłaszcza że plan ten pojawił się w mojej głowie dopiero wtedy, gdy Laura przysłała mi e-mail ze szczegółami swoich wyczynów z młodym Australijczykiem o imieniu Sean. - Co u ciebie, Vicky? - zapytała Naomi, siadając na swoim miejscu. - Dobrze, a u ciebie? Bardzo jesteś zajęta?
- Akurat mam małowanie. Kiedy Ray w końcu zabrał wszystkie swoje rzeczy, przekonałam się, jak bardzo mojemu mieszkaniu przydałoby się odświeżenie. Cooper posłał mi miażdżące spojrzenie. Zignorowałam je. - Czego się napijesz, Naomi? Czerwone wino? Białe? Oba są otwarte. - Poproszę czerwone. Spojrzałam pytająco na Coopera. - Białe - powiedział znacząco. Sięgnęłam po jedną z otwartych butelek merlota, kiedy kelner ponownie wkroczył na salę, tym razem prowadząc Melissę i jej nowego chłopaka.
R
Wręczyłam Cooperowi merlota i poleciłam, żeby zajął się Naomi, po czym podeszłam do nich, aby się przywitać. Melissa powitała mnie mocnym uściskiem, a ja zauważyłam, że Billy jest wyższy, bardziej pewny siebie i przystojniejszy, niż zapamiętałam. Miał także świetny garnitur.
T L
Zauważył, że mu się przyglądam.
- Melissa mi go wybrała. Zazwyczaj zakładam coś takiego najwyżej podczas rozmowy w sprawie pracy, ale ona ma taki świetny gust, że nie mogłem powiedzieć „nie". - Cóż, rzeczywiście wyglądasz w nim fantastycznie - odpowiedziałam, całując go w policzek. Pachniał delikatnie drogą wodą po goleniu. - To dla ciebie i Chrisa jako symbol estymy mojej i Billy'ego. - Melissa wręczyła mi dużą kopertę, która natychmiast wzbudziła moje zainteresowanie. - Mogę ją teraz otworzyć? - Nie - zaprotestowała Melissa. - Zrób to, kiedy mnie nie będzie, na wypadek, gdyby ci się miało nie spodobać.
- W żadnym razie. To odłożę to do pozostałych prezentów i zaraz do was wrócę. Kiedy wróciłam, Chris zdążył się już wdać w rozmowę z Billym, dzięki czemu miałam Melissę dla siebie. Częściowo pragnęłam się z nią podzielić wiadomością, że może jestem w ciąży, ale to nie była ani właściwa pora, ani odpowiednie miejsce. -Tęskniłam za tobą, wiesz? - Objęłam Melissę w talii. - Mam wrażenie, jakby wieki minęły od naszego ostatniego porządnego spotkania.
- Czemu? Co się stało?
R
- Wiem. W przyszłym tygodniu powinnyśmy się gdzieś wypuścić. Tylko my dwie. Mogłybyśmy zjeść jakąś fajną kolację, a potem porządnie się upić. Mnie po dzisiejszym dniu zdecydowanie dobrze by zrobił taki wieczór.
T L
- Koszmarna Susie wyrzuca mnie z mieszkania. Melissa zaznajomiła mnie ze szczegółami planów swojej współlokatorki związanych ze szczęściem domowego ogniska. -I powiedziałaś jej coś takiego prosto w twarz? - zapytałam z niedowierzaniem, kiedy Melissa zakończyła swoją tyradę. - Nie mogłam uwierzyć, że te słowa rzeczywiście wydostają się z moich ust - przyznała. - To było jak scena z filmu. - Dialog godny zapamiętania. - Ale w filmie na tym scena by się zakończyła. Kamera nie pokazałaby przerażonej twarzy Susie ani mnie, wyglądającej na zadowoloną z siebie, ale przeskoczyłaby do sceny, w której znajduję fantastyczne nowe mieszkanie. Ale skoro nie był to film, to skończyło się tak, że patrzyłam na zawiedzioną minę Susie. To było straszne, Vicky. Naprawdę straszne. Kiedy porozmawiałam z Bil-lym i trochę ochłonęłam, wróciłam, żeby ją przeprosić, ale mnie nie wpuściła, musiałam więc mówić przez zamknięte drzwi, przez
co czułam się jak idiotka. Następnie odbyłyśmy absurdalną, głośną rozmowę, podczas której ja ją przeprosiłam, ona zaś otworzyła przede mną swoją duszę i opowiedziała o tym, jak to ma problemy z pewnością siebie, ponieważ jej starsza siostra była znacznie od niej ładniejsza, a młodsza bardziej bystra. Mówię ci, w pewnym momencie zerknęłam na zegarek i okazało się, że nawija tak od niemal godziny. To było niczym kiepska wersja Oprah. Brakowało jedynie wydającej okrzyki widowni. - Na czym więc ostatecznie stanęło? - Powiedziałam jej, że naprawdę cenię sobie jej przyjaźń, i obiecałam, że pozostaniemy w kontakcie. - A tak będzie?
R
- Prędzej umówię się na lunch z seryjnym zabójcą, niż zjem kanapkę w towarzystwie Susie. Coś takiego mogło się przytrafić tylko mnie.
T L
- Masz rację. Tego rodzaju epizody to twoja specjalność. Powinnaś się cieszyć. Większości ludzi znacznie dłużej niż trzydzieści kilka lat zabiera odnalezienie ich wyjątkowych zdolności - przekomarzałam się. - Cóż, wiesz, że cokolwiek by się nie działo, zawsze możesz zatrzymać się u mnie i Chrisa. Mówię poważnie. - Wiem. Obie równocześnie popatrzyłyśmy na Billy'ego. - Wszystko dobrze się układa z chłopczykiem? - Doskonale. -I nie przeszkadza ci to, że spotkasz się dzisiaj z Paulem i Hannah? Oboje tu będą. - Nie, naprawdę mi nie przeszkadza. Ponownie zerknęłam na Billy'ego. - Wygląda na to, że tym razem udało ci się upolować coś porządnego.
Rozmowa Chrisa i Billy'ego dobiegła końca. Podeszłam do niego z Melissa i pokazałam, gdzie są ich miejsca. Mnóstwo było uścisków dłoni, całowania w policzek i początków uprzejmych rozmów i odprężyłam się pewna, że czeka nas niesamowity wieczór, podczas którego będziemy świętować moją i Chrisa rocznicę ślubu. Wtedy zjawił się kelner, a za nim Paul i Hannah w zaawansowanej ciąży, i te ciepłe uczucia natychmiast zniknęły.
R
MELISSA
T L
Od pojawienia się Hannah i Paula czułam, jakby wszyscy na sali bacznie mi się przyglądali, chcąc zobaczyć moją reakcję. Gdy weszli i zdejmowali okrycia, trzymałam głowę pochyloną, żeby ukryć swoje uczucia, szczególnie dlatego, że wiedziałam, że Billy będzie uważnie obserwował moją każdą minę, gotowy wychwycić każde spojrzenie czy gest, które mogłyby urazić jego dumę. Znajdowałam się na pozycji przegranej - nie mogłam wyglądać na zadowoloną bez oskarżenia mnie o to, że udaję, i nie mogłam wyglądać na smutną, wydając się przez to wciąż zakochaną w Paulu. Cokolwiek bym nie zrobiła czy powiedziała, można to było błędnie zinterpretować. W końcu uznałam, że nie mam innego wyboru, jak stawić czoła temu, co nieuchronne. Spojrzałam na Paula, z kamienną twarzą wytrzymałam jego spojrzenie, a nawet się lekko uśmiechnęłam. Takie moje małe zwycięstwo. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że to będzie zwycięstwo krótkotrwałe, niemniej jednak pozwoliłam sobie na chwilę satysfakcji. Całkiem dobrze sobie poradziłam. I choć najgorsze miałam za sobą, gdy kelnerzy podawali
pierwsze danie, serce waliło mi tak mocno, jakby przebiegła właśnie maraton. Pod pozorem wyjścia do toalety przeprosiłem i wyszłam z sali.
HANNAH
T L
- Chyba pora się zbierać.
R
Było kilka minut po dwudziestej trzeciej. Już jakiś czas temu uprzątnięto puste talerzyki po deserach. Próbowałam brać udział w toczących się wokół rozmowach, ale wszystko mnie bolało. Dziecko przez cały wieczór zachowywało się niezwykle aktywnie, co i rusz kopiąc mnie różnymi maleńkimi częściami ciała. Byłam wykończona i miałam ochotę jak najszybciej zasnąć. Zerknęłam na Paula i powiedziałam bezgłośnie:
Odwróciłam się do Naomi, która była moją główną partnerką do rozmów, uśmiechnęłam się przepraszająco i powiedziałam, że czas, byśmy ja i Paul udali się do domu. - Oczywiście - odparła. - Na pewno jesteś potwornie zmęczona. Przesunęłam się na skraj krzesła i próbowałam wstać. Od razu zasypano mnie propozycjami pomocy, przez co poczułam się krucha i niezgrabna, ale także zrobiło mi się dziwnie miło. Kiedy byłam jedynie dziewczyną Paula, czułam się jak aktorka podczas przesłuchania do ważnej roli w jego życiu. Ale teraz było inaczej. Niczego już nie musiałam udowadniać jego przyjaciołom. Mój status był pewny. - Naprawdę miło było cię poznać - powiedziała Naomi. - Wezmę od Vicky twój numer i zadzwonię, żeby się umówić na jakieś spotkanie jeszcze przed narodzinami maleństwa.
-Tak naprawdę to niewiele sobie dziś z tobą porozmawiałem - wtrącił Cooper. - Paul mnie monopolizował. - Cóż, zawsze jesteś u nas mile widziany - odparłam. Kątem oka zobaczyłam, że zbliża się Melissa i jej chłopak, i nie wiem, czy to kwestia hormonów, ale nagle zapragnęłam zawrzeć z nią rozejm. - Chciałam ci tylko życzyć wszystkiego najlepszego podczas rozwiązania - rzekła ciepło. - To naprawdę miłe z twojej trony. Mam nadzieję, że zajrzysz do nas, kiedy już dziecko się urodzi.
R
- Za nic w świecie bym tego nie przegapiła - odparła Melissa. Spojrzała na Paula. - Ciebie także miło było spotkać.
T L
Nachylił się, żeby pocałować ją w policzek, i automatycznie poczułam, jak moja dobra wola gdzieś znika.
MELISSA
Kiedy Billy i ja postanowiliśmy się zbierać, prawie wszyscy zdążyli już wyjść. Billy poszedł jeszcze do toalety, ja zaś stałam na zewnątrz i obserwowałam gwiazdy. - Widzisz coś fajnego? — zapytał Billy, pojawiając się na chodniku. - Nie bardzo. Billy przerzucił komórkę z ręki do ręki, jakby czekał na moją decyzję. - Co teraz? Jedziemy do mnie czy do ciebie?
- Nie wiem. Nigdzie nie widać taksówki. Wzruszył ramionami. - Masz ochotę na mały spacer? Popatrzyłam na swoje stopy. - W tych butach? - Zaniosę cię. - Proszę bardzo. - Myślisz, że żartuję, co? A właśnie, że nie.
R
Billy podniósł mnie i ignorując moje krzyki i śmiech, zaczął iść w stronę Deansgate.
T L
VICKY
Chris i ja jechaliśmy taksówką do domu. - Miły był wieczór, prawda? - zapytał Chris.—Wszyscy się chyba dobrze bawili. - Prawie wszyscy. Chris kiwnął głową. - Masz na myśli Melissę? - Robiła dobrą minę do złej gry, ale widziałam, że jest przygnębiona. Nie znoszę tego, co się ze wszystkim porobiło. Paskudne jest to, że nie spotykamy się już z Paulem. Paskudne jest to, że w życiu Melissy jest tyle bólu. Paskudne jest to, że Laura wyjechała i że Cooper jest sam. Dlaczego wszystko nie może być tak jak kiedyś? Dlaczego musi się wywracać do góry nogami?
- Nieprawda - odparł Chris. - My jesteśmy na to dowodem. Mamy na koncie dziesięć lat. Dobrze nam razem. Nie mamy żadnych zmartwień. Teraz miałam swoją szansę. - Możliwe, że jestem w ciąży. Przed długą chwilę panowała cisza, podczas gdy ja czekałam na jego reakcję. - Jesteś pewna? To znaczy... To już pewne? - Troszkę spóźnia mi się okres. To pewnie nic takiego. - Naprawdę tak myślisz?
T L
- Nie, nie, oczywiście, że nie.
R
- Nie. Nie wiem, dlaczego, ale czuję się, jakbym była w ciąży. Wieczorem próbowałam zrobić test, ale jakoś nie mogłam. Czeka w domu w łazience. Nie zmieniłeś zdania w kwestii drugiego dziecka, prawda?
- W czym więc problem?
- W niczym - odparł. - Jestem jedynie trochę w szoku i tyle. Przysunęłam się bliżej niego.
- Śmiało możesz się przyznać do tego, że nie czujesz się dobrze, Chris. Czasami można czuć bezradność. - Wiem. Nigdy nie myślałem, że chcę mieć więcej niż jedno dziecko. Sądziłem, że spróbuję ojcostwa, odkreślę je na liście, a potem będę zadowolony z tego, co mam. A kiedy urodził się William, nie wyobrażałem sobie, bym mógł pokochać inne dziecko tak bardzo jak jego. Ale nie chcę, żeby William dorastał sam. Chcę, by miał w życiu kogoś, kto zawsze będzie z nim połączony. Kogoś, do kogo zawsze będzie się mógł zwrócić, kiedy nas nie będzie w pobliżu. - Pocałował mnie w czubek głowy. - Bę-
dzie dziecko czy nie będzie, chyba nie mógłbym cię kochać jeszcze bardziej niż w tej właśnie chwili.
R
Po przyjeździe do domu udaliśmy się na górę i ja wykonałam test w łazience, podczas gdy Chris czekał na korytarzu. Chwilę później wyszłam z łazienki z testem w ręce i staliśmy przytuleni, czekając na wynik. Ledwie śmiałam w tym czasie oddychać, pragnąc, mając nadzieję, modląc się, żeby pojawiła się cienka niebieska kreska, która na zawsze zmieniłaby naszą przyszłość. I kiedy powoli stało się jasne, że wzrok nie płata mi figli, że ta niebieska kreska na teście jest prawdziwa, poczułam tak obezwładniającą ulgę, że usiadłam tam, gdzie akurat stałam, zamknęłam oczy i się rozszlochałam.
T L
HANNAH
- Naprawdę dobrze się bawiłam - rzekłam, gdy Paul otworzył lodówkę i wyjął z niej butelkę red stripe'a. - Wszyscy byli dla mnie bardzo mili, a jedzenie było fantastyczne. - Miałaś rację co do jedzenia - odparł. - Ten twój deser był niesamowity. - Grzebał w szufladzie w poszukiwaniu otwieracza. -1 dobrze się było przekonać, że wszyscy są w takiej dobrej formie. - Z wyjątkiem Melissy. - Co masz na myśli? - Och, daj spokój, Paul. Tylko nie mów, że nie widziałeś jej miny, kiedy weszliśmy na salę. Wyglądała na zrozpaczoną. Paul otworzył piwo i pociągnął łyk. - Wątpię.
Wpatrywałam się w Paula. Nie mogłam uwierzyć, że uporczywie nie jest niczego świadomy, jeśli chodzi o Melissę. Nie mogłam uwierzyć, że zmusza mnie, żebym to wypowiedziała na głos: jeśli nasz związek miał wypalić, w takim razie on musiał znaleźć jakiś sposób na zamknięcie drzwi za przeszłością, tak żebym nie musiała się bez końca bać, że zamierza się przez nie cofnąć. - Wiesz, że ona jest wciąż w tobie zakochana, prawda? Nigdy cię do końca nie przebolała. - Co chcesz, żebym powiedział? - Nadal coś do niej czujesz? - Nie.
R
- Zupełnie nic?
T L
- Nie to, co myślisz. Melissa i ja jesteśmy przyjaciółmi. I nikim więcej. Jeśli mam być szczery, to nie jestem pewien, czy rzeczywiście jeszcze jesteśmy przyjaciółmi. Dzisiaj prawie w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Ja żyję swoim życiem. Ona swoim. Koniec pieśni. -Ja cię nie atakuję. - Podjęłam próbę nie dopuszczenia do tego, żeby nasza rozmowa przerodziła się w kłótnię. - To byłoby zrozumiałe, gdybyś rzeczywiście coś do niej czuł. - Ale nie czuję. - Paul odstawił butelkę na blat i przytulił mnie. - Melissa jest częścią przeszłości. Nie jestem w stanie zmienić swojej przeszłości, tak jak ty swojej. Ale teraz kocham ciebie. I wiem, że to, że będziemy mieć dziecko, to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Pragnęłam uwierzyć w jego słowa. Gdyby tak się stało, mogłabym w końcu się odprężyć i cieszyć tym, co mamy, zamiast co pewien czas odczuwać strach, że wydarzy się coś strasznego. - Nigdzie się nie wybieram. Jestem tutaj z tobą na dobre. - Paul dotknął mojej brody, a ja podniosłam głowę.
- Wiem. - Ufasz mi więc? Nie umiałam wypowiedzieć tego na głos, skoro w mojej głowie pozostawało tyle wątpliwości, skinęłam jedynie głową. - Przepraszam, Paul, naprawdę nie wiem, co mnie naszło. Wiem, że jutro wieczorem mieliśmy się spotkać z moimi przyjaciółmi, ale odwołajmy to, dobrze? Zostańmy w domu i nie spotykajmy się z nikim do poniedziałku. Jestem zmęczona tym, że muszę się tobą dzielić z innymi ludźmi. Choć raz chcę być egoistką. Chcę poczuć, że jesteś mój i tylko mój. - Niepotrzebnie się przejmujesz. - Pocałował mnie delikatnie w czoło. Jestem twój i tylko twój.
T L
R
- W takim razie udowodnij to, obiecując, że już nigdy więcej nie spotkasz się z Melissą ani się do niej nie odezwiesz. Wiem, że proszę o wiele. Wiem, że łączy was wspólna przeszłość. Wiem, że jesteście przyjaciółmi. Ale za każdym razem, kiedy widzę jej minę w twojej obecności, coś mnie w środku rozrywa. A nie chcę się tak czuć przez resztę życia, Paul. Obserwowałam jego twarz, chcąc się przekonać, czy moje słowa trafiły do niego, ale wydawała się pozbawiona wyrazu, nieporuszona. Ledwie śmiałam oddychać, dopóki się nie odezwał. - Okej, skoro tego chcesz, proszę bardzo. Obiecuję, że już nigdy więcej nie skontaktuję się z Melissą. - Tego właśnie chcę - odparłam. - Mówisz i masz. - To dla nas nowy początek. Nowy start. Zero bagażu. Zero historii. Tylko ja, ty i nasze dziecko.
MELISSA
Ku mojej uldze, po przejściu dobrych pięciu metrów Billy postawił mnie na ziemi i trzymając się za ręce, udaliśmy się na postój taksówek. Fajnie być w mieście o tej porze, obserwować grupki wystrojonych dziewcząt i chłopców, które zmierzają do najbliższego baru czy pubu. - A więc musisz się wyprowadzić do końca miesiąca? - zapytał Billy, gdy minęliśmy grupę dziewcząt, które śmiały się i żartowały, czekając w kolejce przed klubem 42nd Street.
T L
R
- Przy obecnym stanie rzeczy z Susie? Myślałam raczej o końcu tygodnia. Vicky nalegała, żebym zatrzymała się u niej i Chrisa, ale nie mogę im tego zrobić, mają przecież na głowie Williama. Wiem, że to trochę podłe z mojej strony, ale podejrzewam, że skoro Laury nie ma, to może Cooper pogości mnie u siebie przez pewien czas. Billy milczał przez chwilę. - A ja? - Co ty?
- Dlaczego nie zatrzymasz się u mnie? - Nie mogę. - Ależ możesz. Zrobię, co tylko będziesz chciała. Mówił poważnie. - Wiesz co, Billy, naprawdę cudownie z twojej strony, że to proponujesz, ale... - Ale co? - Proszę, nie każ mi tego mówić. - Ale ja muszę usłyszeć. Muszę wiedzieć dlaczego. Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam, że on naprawdę wierzy w to, że nie istnieje dobry po-
wód, dla którego miałabym się nie zgodzić. W tej właśnie chwili pożałowałam, że nie posiadam wiary Billyego w nasz związek. Pożałowałam, że nie posiadam jego wiary we mnie. - Nie mogę z tobą zamieszkać, ponieważ wszystko popsuję, tak jak zawsze. - Myślisz, że próbuję wszystko przyspieszać, prawda? - A tak nie jest? - Słuchaj, nie próbuję cię przytłoczyć, zdezorientować czy coś w tym rodzaju. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że myślę poważnie o tobie, o nas. To chyba nie jest karalne, co?
T L
R
- Oczywiście, że nie - wyjąkałam, nie umiejąc znaleźć właściwych słów. - Te ostatnie miesiące były niesamowite, Billy, ale to wszystko, czym były... Kilkoma niesamowitymi miesiącami. - Zmusiłam się, żeby kontynuować, bojąc się, że zaraz mogę go zranić. - Paul naprawdę złamał mi serce, wiesz? Złamał je i bywało, że myślałam, że już nigdy go nie posklejam. - Zamknęłam oczy i wypuściłam z płuc powietrze. - Przykro mi. - Niepotrzebnie, bo było to coś, co musiałem usłyszeć. Ale zdajesz się zapominać, że ja to nie Paul. Z ręką na sercu, Mel, obiecuję ci, że nigdy, przenigdy cię nie zranię. I tak naprawdę to nie chcę, żebyś wprowadziła się do mnie, tylko chcę, żebyśmy poszukali miejsca, gdzie zamieszkamy razem. Bez żadnych współlokatorów. Tylko ty, ja i... kot. - Kot? - Pewnie, sprawimy sobie kota. I nazwiemy go jakoś tak... Nie wiem... Charlie? I znajdziemy sobie coś w Chorlton i... Okej, może nie będzie to największe mieszkanie na świecie, ale będzie nasze i nie będziemy musieli go dzielić z czubkami zbierającymi pluszowe misie czy nawet z Sebem i Brianem i ich kolekcją plakatów filmowych.
T L
R
Słuchając, jak rozpościera przede mną tę wizję przyszłości, uświadomiłam sobie, że nie chcę oglądać miliona nieodpowiednich mieszkań tylko po to, żeby w jednym z nich znaleźć ledwie przyzwoity pokój. I nie chciałam być zmuszona do dzielenia mieszkania z nieznajomymi. Pragnęłam życia. Porządnego życia. Z kimś, kogo kochałam i kto odwzajemniał moje uczucie. Nie marnowałam więc już ani chwili i usłyszałam, jak mówię „tak".
T L
R
Trzy tygodnie później Parapetówka Melissy i Bile'go
WRZESIEŃ 2006 ROKU
MELISSA
T L
R
Billy i ja musieliśmy przebyć długą drogę, żeby móc wreszcie urządzić własną imprezę. Po imprezie rocznicowej Chrisa i Vicky udaliśmy się do mnie. Nadal źle się czułam z powodu tej wcześniejszej kłótni z Koszmarną Susie, poprosiłam więc Billy'ego, żeby poszedł do kuchni i zrobił nam herbatę, ja zaś zapukałam do jej drzwi i jeszcze raz przeprosiłam za to, co do niej wcześniej powiedziałam. Kiedy oznajmiłam Susie wielką nowinę, rozbłysły jej oczy. Tak ją poniósł romantyzm całej tej sytuacji, że nawet mi powiedziała, żebym zapomniała o tym, co mówiła wcześniej, i spokojnie zajęła się szukaniem mieszkania. Obiecałam, że Billy i ja już jutro zabierzemy się za poszukiwania i że mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo. Od razu następnego dnia zaczęliśmy rozglądać się za mieszkaniem i nie minął tydzień, a znaleźliśmy mieszkanie z jedną sypialnią pięć minut od miejsca, w którym mieszkałam do tej pory, na które było nas stać. Mieściło się w przebudowanym domu w stylu wiktoriańskim i nie było może zbyt duże, ale za to czyste, jasne i dobrze utrzymane, a co najważniejsze - miało być nasze. Tego ranka jednak, kiedy mieliśmy podrzucić agentowi nieruchomości zaliczkę, zadzwonił do nas z historyjką o nieporozumieniu, przez które „nasze" mieszkanie pokazano także jakiejś innej parze. Według słów
agenta, ta druga para była gotowa zapłacić sto pięćdziesiąt funtów miesięcznie więcej niż my! W pierwszej chwili Billy chciał podbić naszą ofertę, ponieważ wiedział, że nie uda nam się już znaleźć tak fajnego mieszkania, ale ja nie znosiłam, gdy ktoś mnie stawia pod ścianą i przekonałam go, że najlepiej będzie powiedzieć temu agentowi, co może sobie zrobić z tym „nieporozumieniem", i szukać dalej. Tydzień później, nadal bez mieszkania, uznaliśmy, że trzeba utopić nasze smutki i wybraliśmy się na wieczór dobrego jedzenia i picia. Zaczęliśmy od szybkiego curry w Neelams, po czym stopniowo zmierzaliśmy w stronę knajpki Blue-Bar, gdzie wpadliśmy na siostrę Billy'ego, Nadine. Nadine była tam z Karen, dawną koleżanką ze studiów, i w trakcie rozmowy okazało się, że Karen jest prawnikiem i że właśnie awansowała, ale wiązało się to z półrocznym wyjazdem do Singapuru. Martwiła się
R
0swojego kota, ponieważ nie mogła zabrać go ze sobą,
T L
1zapytała nas, czy nie mamy jakichś godnych zaufania znajomych, którzy zaopiekowaliby się kotem w zamian za niski czynsz w miłym domu. Nie zdążyła dokończyć zdania, gdy niemal nie doskoczyliśmy jej do gardła i błagaliśmy, żeby nas wzięła. Jej dom był bardziej imponujący niż mieszkanie, które nam przepadło. Był to piękny trzypokojowy szeregowiec w stylu edwardiańskim i miał świetną lokalizację zaraz naprzeciwko parku Chorlton. Sufity we wszystkich pomieszczeniach na dole były naprawdę wysoko, a okna były tak duże, że salon dosłownie kąpał się w świetle. Kiedy już Ka-ren pokazała nam dom, zaprowadziła nas do pomieszczenia gospodarczego i przedstawiła Thomasowi, trzyletniemu kocurowi rasy Chartreux, który leżał w miękko wymoszczonym koszyku na pralce. Wyglądał dość zwyczajnie, jak to kot, miał jasnoszarą sierść, zielone oczy i duży, nisko zwisający brzuch. Było widać, że Karen go uwielbia, tak więc Billy i ja bardzo się staraliśmy zaskarbić sobie jego łaski, ale nieszczególnie się nami zainteresował. Myślę, że to dało Karen potrzebną jej gwarancję, że choć większość kotów jest zmienna, ona w sercu Thomasa zajmuje bez wątpienia pierwsze miejsce.
Zadowolona przekazała nam klucze i zapytała, czy mamy jakieś pytania. Już miałam powiedzieć, że nie, kiedy odezwał się Billy: - Wiem, że to trochę bezczelne, ale czy moglibyśmy zrobić tutaj imprezę? Przez chwilę myślałam, że Karen zmieni zdanie i natychmiast nas stąd wyrzuci, ale ona się jedynie roześmiała i odparła, że sama urządziła tutaj tyle imprez, że straciła rachubę, i że jeśli tylko nic nie zginie i nie zostanie zniszczone, a Thomasowi nic się nie stanie, możemy robić, co tylko chcemy.
T L
R
Wprowadziliśmy się od razu następnego dnia. I przez krótki okres byłam bardziej szczęśliwa, niż wydawało mi się to możliwe. Wszystko świetnie się układało. W końcu udało mi się zostawić za sobą przeszłość i ta impreza, moja i Billy'ego, miała dopełnić naszego szczęścia, uczcić wszystko to, co mieliśmy, i wszystko, na co mieliśmy nadzieję. Ale potem, kiedy robiłam zakupy na imprezę, zadzwonił do mnie Chris z wiadomością, że Paul nie żyje, później zaś już nic nigdy nie było takie samo.
T L
R
Pogrzeb Paula
WRZESIEŃ 2006 ROKU
CHRIS
T L
R
Było kilka minut po dziewiątej, a ja siedziałem przy stole w jadalni, z wielkim trudem próbując dokończyć mowę pogrzebową, jaką miałem wygłosić za kilka godzin podczas nabożeństwa żałobnego Paula. Wszystko, co pragnąłem powiedzieć, po przelaniu na papier brzmiało nieszczerze i banalnie. Było tak, jakby samo wzięcie długopisu do ręki czyniło mnie niezdolnym do napisania zdania bez uciekania się do czegoś, co widziałem na filmie albo w operze mydlanej. Tak naprawdę pragnąłem powiedzieć coś z głębi serca - coś, czym uczciłbym pamięć przyjaciela. Miałem wrażenie, że nie uda mi się napisać niczego, co spełni to arcytrudne zadanie. Byłem w pracy, kiedy zadzwoniła do mnie matka Hannah. - Dzień dobry - powiedziała. - Czy mogłabym rozmawiać z panem Christopherem Cooperem? W pierwszej chwili pomyślałem, że to akwizytor z jednej z tych podejrzanych firm, które próbują opchnąć zestawy słuchawkowe do komórek. W tygodniu odbierałem kilkanaście takich telefonów i każdy sprawiał, że żałowałem, że nie mam na podorędziu syreny, którą mógłbym zawyć do słuchawki. Ułamek sekundy dzielił mnie od odłożenia słuchawki, kiedy ta kobieta rzekła, że dzwoni w związku z „panem Paulem Rogersem" i wtedy w końcu do mnie dotarło, że jej głos (poważny, należący do osoby w średnim
wieku, która używa poprawnego języka) niepodobny był do głosów akwizytorów, z którymi miałem do tej pory do czynienia. Wyjaśniła, że jest matką Hannah i że dzwoni w imieniu córki, po czym dodała - i to były jej dokładne słowa - że ma „raczej niedobrą wiadomość". Moja pierwsza myśl była taka, że coś się stało z dzieckiem Paula i Hannah. Kiedy ostatnio widziałem się z Paulem, mówił, że do porodu zostało już tylko kilka tygodni. Może wystąpiły jakieś komplikacje i Hannah była w szpitalu. Ponieważ Vicky także była w ciąży, myśl, że coś złego mogło się stać z nienarodzonym dzieckiem Paula i Hannah, sprawiła, że zrobiło mi się w dwójnasób niedobrze. Przygotowałem się na tę „niedobrą wiadomość".
R
- Chodzi o pańskiego przyjaciela Paula. Przykro mi, że muszę pana poinformować, że brał udział w wypadku samochodowym na południowym odcinku autostrady M6. To się wydarzyło tuż po ósmej dzisiejszego ranka. Ciężarówka przejechała przez pas rozdzielczy. Paul był jedną z sześciu ofiar śmiertelnych.
T L
Wszystko od tej chwili wydawało się niewyraźną plamą. Gdy odłożyłem słuchawkę, pamiętam, że otoczyli mnie koledzy i pytali, co się stało. Byłem w stanie wydusić z siebie jedynie: - Mój przyjaciel. Zginął.
Pomocne dłonie zaprowadziły mnie na korytarz. W rękę wciśnięto mi kubek z lodowatą wodą z automatu. - Wypij, a poczujesz się lepiej. Nawet wtedy pomyślałem sobie, że sporo się wymaga od papierowego kubka z wodą, ale zrobiłem to, co mi kazano. I choć nie poczułem się wcale lepiej, ta prosta czynność przywróciła mi zdolność myślenia i uświadomiłem sobie, że to na mnie spoczywa obowiązek zadzwonienia do reszty i poinformowania ich o tym, co się stało. A pierwszą osobą, do której zadzwonię, będzie Melissa.
To się wydarzyło niecały tydzień temu, a teraz próbowałem napisać mowę pogrzebową dla mojego przyjaciela. Wyczuwając, że nie jestem już sam, podniosłem głowę i zobaczyłem, że w drzwiach salonu stoi Vicky w długiej czarnej sukni. Wyglądała pięknie - jej twarz, uśmiech, wszystko w niej - tak idealne, że nie można było tego ubrać w słowa. Podeszła do stołu i objęła moją szyję. - Wszyscy jesteśmy z tobą, Chris - rzekła cicho. - Cokolwiek nie powiesz, będzie odpowiednie dla Paula.
- Wiem, kochanie. Wiem.
R
- Nadal nie mogę w to uwierzyć. Będę chował mojego najlepszego przyjaciela.
- Wiem.
T L
- To się nie wydaje rzeczywiste.
- On już nigdy nie wróci.
- Masz rację - powiedziała miękko. - Już nie wróci. I nic nie możemy w związku z tym zrobić. Musimy się po prostu trzymać siebie nawzajem tak mocno, jak się tylko da, i mieć nadzieję, że nastąpi cud i jutro będzie lepsze niż dzisiaj. Gdy Vicky pocałowała mnie w czubek głowy, rozległ się dzwonek do drzwi. - To pewnie Melissa - rzekła, zerkając na wiszący na ścianie zegar. - Idź na górę i się wyszykuj, a ja ją wpuszczę.
MELISSA
Mój palec wisiał jeszcze nad dzwonkiem, gdy Vicky otworzyła drzwi. Uścisnęłyśmy się w drzwiach, po czym udałam się za nią do kuchni. Zapytała, czy mam ochotę na herbatę, i choć podziękowałam, nie powstrzymało jej to przed wyjęciem z szafki nad czajnikiem trzech kubków. - Ten trzeci to dla Williama? - Dla ciebie. - Nie przyjmujesz odpowiedzi odmownej, prawda? Pokręciła głową. - A więc Billy zdecydował jednak, że nie przyjdzie?
R
- Chciał... Wiesz, dla mnie... Ale dziś rano poprosiłam go, żeby tego nie robił. Myślisz, że źle zrobiłam?
T L
- Skomplikowana sprawa, nie? Ważne jest to, że chciał zrobić to, co najlepsze dla ciebie. Nie możesz go prosić o więcej. Patrzyłam, jak wyjmuje z lodówki mleko, i stawia je na blacie obok kubków. - Gdzie Chris? - Szykuje się na górze. - A William? - Też na górze. Opowiada pewnie Chrisowi o tym, jak bardzo mu się podoba u babci. - Vicky się uśmiechnęła. - W drodze do kościoła podrzucimy go mojej mamie. - Zawahała się. - Jak się czujesz? Spałaś w ogóle w nocy? - Nie bardzo. - Chris też nie. Kiwnęłam głową. - Skończył już pisać mowę?
- Nie, ale jestem pewna, że da sobie radę. - Przytuliła mnie mocno. Możesz na mnie liczyć, wiesz? Jeśli będziesz chciała porozmawiać... Albo poczujesz, że cię to wszystko przytłacza, powiedz mi tylko, a ja się wszystkim zajmę. - Byłaś dla mnie naprawdę wspaniała przez ten tydzień, Vicky. - Mój głos zaczął się łamać. - Po prostu najlepsza. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła bez ciebie.
T L
R
Od śmierci Paula wiele czasu spędzałam u Chrisa i Vicky. Po telefonie od Chrisa przyjechałam taksówką prosto do nich, ponieważ to mi się wydało czymś oczywistym. A kiedy przyjechałam na miejsce, Cooper już tam był, i we czworo próbowaliśmy pocieszać się nawzajem. Gdy wieści o tym, co się stało, rozchodziły się po południowym Manchesterze i wszyscy zaczęli dzwonić po więcej informacji, Chris naprawdę się starał, ale kiedy doszło do tego, że telefon dzwonił dosłownie co pięć minut, Vicky w imieniu Chrisa podjęła decyzję o włączeniu automatycznej sekretarki, żeby pozwolić mu trochę odpocząć. Najbardziej surrealistyczny moment nastąpił o osiemnastej, kiedy włączyliśmy telewizję i w wiadomościach pokazano trzyminutowy raport na temat tego wypadku. Nie wymieniono nazwiska Paula, zamiast tego stał się „trzydziestosześcioletnim pracownikiem socjalnym z południowego Manchesteru". Vicky i ja opuściłyśmy pokój jeszcze przed końcem raportu i osunęłyśmy się na schody, tuląc się do siebie i szlochając. Gdy woda w czajniku zaczęła się głośno gotować, Vicky wrzuciła do każdego kubka po torebce herbaty, zalała je wodą i gdy czekałyśmy, aż się zaparzy, rozmawiałyśmy o sprawach normalnych, takich jak ciąża Vicky. I na kilka chwil zapomniałam, jaki to będzie straszny dzień.
- Pójdę się już lepiej wyszykować. Nie masz nic przeciwko, że na chwilę zostaniesz sama?
- Nic a nic - odparłam. Wtedy drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie i pojawił się w nich William. Miał na sobie dżinsy i zieloną bluzę od dresu z czerwonym zamkiem, zapiętym aż pod szyję. W prawej ręce trzymał dinozaura. - Ciocia Mel! - zawołał, obejmując ramionami moje nogi. - Chciałabym, żeby wszyscy się tak ze mną witali. - Schyliłam się i pocałowałam go w czubek głowy. -
Cześć, Williamie.
Vicky przykucnęła, żeby z nim porozmawiać.
R
- Kochanie, zrobisz coś dla mamusi? Chciałabym, żebyś zaopiekował się ciocią Mel, podczas gdy mamusia i tatuś skończą się ubierać. Możesz to zrobić? - Pokiwał głową. - Dobrze. - Vicky podniosła głowę i spojrzała na mnie. - Zawołaj mnie, jeśli będzie sprawiał jakieś kłopoty.
T L
- Damy sobie radę - zapewniłam ją. - Ty idź i zajmij się tym, co masz do zrobienia. - Vicky zabrała dwa kubki z herbatą i wyszła z kuchni, zostawiając mnie samą z Williamem. Wyciągnęłam rękę. — Mogę zobaczyć twojego dinozaura? - William podał mi go bez protestu, a ja celowo z wielką uwagą obejrzałam go ze wszystkich stron. - Śliczny ten dinozaur. Nowy? - On nie jest śliczny — zaprotestował. - Jest bardzo zły. - Aby pokazać, o co mu chodzi, William skrzywił się, zacisnął dłonie w pięści i zaryczał. Udawałam, że się bardzo boję i cofnęłam się, błagając dinozaura, żeby mnie nie zjadł, co bardzo rozbawiło Williama. - Ja nie jestem prawdziwym dinozaurem, ciociu Mel. To ja: William. Ja tylko udawałem. - Och, teraz to widzę. Kim więc jesteś? Zastanawiał się przez chwilę. - Chłopcem. - Dobrze wiedzieć.
William przyglądał się uważnie rogom dinozaura. - Wiesz, co to jest? -To takie spiczaste zakończenia, żeby dinozaur miał czym podnosić swoje jedzonko. - Jak widelec? - Jak widelec. Delikatnie pogłaskałam Williama po głowie. - Ciociu Mel? -Tak?
- A czemu pytasz?
R
- Jesteś smutna?
T L
- Mamusia mówiła, że dzisiaj możesz być smutna. - Tak, jestem dziś trochę smutna. - Z powodu wujka Paula.
- Tak, z powodu wujka Paula. Znowu chwila milczenia. - Ciociu Mel? -Tak? - Mamusia mówi, że czasami można być smutnym. - Naprawdę? - zapytałam tak pogodnie, jak tylko potrafiłam. William kiwnął głową. Pomyślałam, że się rozpłaczę, jeśli on zaraz nie przestanie. - Mamusia mówiła, że kiedy dzieje się coś smutnego, to można być smutnym, ponieważ niedobrze jest dusić wszystko w sobie.
- To prawda.
T L
R
William zamachał w moją stronę dinozaurem i za-ryczał. Wdzięczna za to, że mogę krzyczeć, a nie słuchać małego dziecka, omawiającego techniki radzenia sobie z bólem, weszłam w rolę potencjalnego posiłku dinozaura. Wybiegłam z kuchni do salonu, gdzie William gonił mnie wokół ławy. Po kilku obrotach w końcu pozwoliłam się złapać. William i jego dinozaur zaczęli mnie łaskotać. Wtedy kątem oka dostrzegłam na ścianie zdjęcie, które widziałam już milion razy. Było to zdjęcie zrobione w Nowy Rok przed trzema laty i przedstawiało naszą szóstkę: mnie, Vicky, Chrisa, Coopera, Laurę i Paula, zbitych w grupę na plaży w zatoce Barafundle w Pembrokeshire. Wygłupialiśmy się wtedy i poprosiliśmy kobietę spacerującą z psem, żeby nam zrobiła zdjęcie. Cooper i Laura stali z jednej strony, Chris z Vicky z drugiej. A w środku byłam ja i Paul. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych. Wszyscy się uśmiechali. Wszyscy wyglądali młodo i beztrosko. I na widok tego utraconego szczęścia uświadomiłam sobie, że do ust napływa mi ślina. - Ciocia Mel musi iść do ubikacji - rzekłam. Poszłam szybko do łazienki na dole, zamknęłam za sobą drzwi i sekundę później zwymiotowałam do zlewu.
COOPER
Trochę dziwnie się czułem, przyciskając dzwonek do mieszkania Naomi. Tak się akurat złożyło, że choć od czasu rocznicowej kolacji Chrisa i Vicky umówiliśmy się zaledwie kilka razy, zabierałem ją na pogrzeb jednego z moich najbliższych przyjaciół. Spokojnie można było samemu iść do kina czy na spacer do parku, ale czymś dziwnym wydawało się pojawienie na
pogrzebie przyjaciela w pojedynkę, a że od śmierci Paula nikt z nas nie miał kontaktu z Laurą, w pewnym sensie z braku innych kandydatek wybrałem Naomi. Mimo tej smutnej okazji, kiedy Naomi otworzyła drzwi ubrana w czarną sukienkę do kolan, pomyślałem, że wygląda wspaniale. Przywitała mnie pocałunkiem i zaprosiła do środka. Przyglądałem się, jak w lustrze w kształcie serca sprawdza fryzurę i makijaż, po czym zdejmuje z wieszaka dżinsową marynarkę. - Przepraszam, że musiałeś czekać. - Żaden problem. Naomi przygryzła wargę, tak jakby próbowała podjąć jakąś decyzję.
R
- Jak się czujesz?
T L
- W porządku - odparłem. - Nie świetnie. Ale w porządku. Czy to dla ciebie ma jakiś sens? - Rozumiem, o co ci chodzi. Ostatni pogrzeb, na jakim byłam, to pogrzeb mojego dziadka przed trzema laty. Pamiętam, że czułam się tego dnia naprawdę dziwnie, ponieważ sądziłam, że powinnam być bardziej zasmucona. Pogrzeb ten powinien być tym ważnym punktem głównym, ale dla mnie po prostu nie był. Siedem miesięcy później w dniu moich urodzin zadzwoniła babcia i zupełnie się rozkleiłam. Widzisz, odkąd wyprowadziłam się z domu, to zawsze dziadek dzwonił i życzył mi wszystkiego najlepszego w imieniu swoim i babci. Bez względu na to, czy studiowałam w Cardiff, mieszkałam w Londynie, gdzie dostałam pierwszą pracę, czy nawet byłam na wakacjach w Australii - dziadek zawsze dzwonił, żeby złożyć mi życzenia. Myślę, że babcia sądziła, że robi to, co należy, ale to już nie było po prostu to samo. Przyciągnąłem Naomi do siebie i przez chwilę mocno się przytulaliśmy, po czym odsunęliśmy się, żeby się pocałować.
- Wiesz, naprawdę nie musisz iść tam dzisiaj ze mną. - Ale chcę, jeśli tobie nadal to odpowiada. - Oczywiście. - Nie sądzisz w takim razie, że to zbyt dziwaczne? Roześmiałem się z przymusem. - To w ogóle nie jest dziwaczne. Zaprosiłem cię. Jesteśmy przyjaciółmi. Czego jeszcze trzeba? Poza tym jestem przekonany, że gdyby Paul był tutaj, powiedziałby coś w rodzaju „im więcej osób, tym weselej". - Naomi nieco się rozluźniła. - Lepiej się zbierajmy - rzekłem, zerkając na zegarek.
T L
R
Mimo wszystkiego, co się wydarzyło, przebywając w jej towarzystwie czułem się szczęśliwy, ponieważ nie byłem już sam.
Choć byłem poirytowany na Vicky, że próbowała wyswatać mnie z Naomi w dniu ich imprezy rocznicowej, z grzeczności zaproponowałem jej, że możemy wrócić do Chorlton jedną taksówką. Przez większą część drogi rozmawialiśmy o Vicky, ale kiedy atmosfera nieco zelżała, zaczęliśmy opowiadać trochę o sobie i mimo niezręcznego początku wieczoru tak naprawdę to trochę między nami iskrzyło. -To może dziwnie zabrzmieć - zacząłem, kiedy zatrzymaliśmy się pod jej domem - ale naprawdę się cieszę, że wróciliśmy jedną taksówką. - Ja też się cieszę - odparła. - Choć jeśli mam być szczera, to uważam, że na początku wieczoru zachowywałeś się w stosunku do mnie dość lodowato. - Tak, przepraszam cię za to. To nie miało żadnego związku z tobą, ale z tym, że idiota ze mnie. Może w ramach przeprosin pozwolisz się kiedyś zaprosić na drinka.
- Bardzo chętnie, chyba że... Wiesz co, śmiało powiedz nie, jeśli nie masz ochoty, ale teraz zapraszam cię do siebie na drinka. Bardzo mnie kusiło, ale im więcej o tym myślałem, tym większą miałem pewność, że oboje pożałowalibyśmy używania samotności jako wymówki, żeby pójść ze sobą do łóżka. - Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Jutro muszę wcześnie wstać, żeby spędzić dzień z mamą i ojczymem. Co powiesz na to, żebyśmy wymienili się numerami i żebym w tygodniu do ciebie zadzwonił?
T L
R
Gdy kierowca ruszył z miejsca, wiedziałem już, że do niej nie zadzwonię. Nadejdzie poniedziałek i popatrzę na jej numer, zapisany na karcie SIM w moim telefonie, i prędzej go usunę, niż znajdę w sobie odwagę, żeby zaryzykować. Wróciwszy jednak z pracy w poniedziałkowy wieczór, otworzyłem drzwi i znalazłem na wycieraczce kartkę od Vicky. Po jednej stronie kartki widniała stara czarno-biała fotografia przedstawiająca starszą parę siedzącą w parku na przeciwnych końcach ławki, z tyłu zaś Vicky napisała cytat (później się dowiedziałem, że to Tennessee Williams): „Kiedy tak wielu ludzi jest samotnych, byłoby niewybaczalnym egoizmem być samotnym samotnie". Pozostawiając resztę poczty na podłodze, natychmiast zadzwoniłem do Naomi i umówiłem się z nią od razu na ten sam wieczór. W przeddzień naszego czwartego spotkania zadzwonił do mnie Chris z wiadomością o wypadku Paula. Byłem wtedy w pracy i właśnie miałem wyjść z biura na spotkanie z klientem, kiedy zadzwoniła mi komórka. Spodziewałem się częściowo, że Chris dzwoni w imieniu Vicky, żeby się dowiedzieć, jak się sprawy mają z Naomi. Jego wiadomość mnie zaszokowała. Nagły wymiar śmierci Paula wydawał się pozbawiać słowa sensu. Odwołałem spotkanie i pojechałam prosto do Chrisa i Vicky. Bycie tam wydawało mi się czymś naturalnym. Razem z przyjaciółmi. Z rodziną. Dopiero, kiedy już tam byłem, w mojej głowie pojawiła się myśl, że ktoś musi dać Laurze znać o tym, co się stało. Chris i Vicky zaproponowali, że to zrobią, ale ja czułem, że powinna się tego dowiedzieć ode mnie. Zadzwoniłem na jej komórkę i zostawiłem wiadomość, żeby oddzwoniła. Napisa-
łem e-maila, prosząc o to samo. Po kilku dniach bez odpowiedzi Chris i Vicky próbowali się z nią skontaktować, bez powodzenia jednak. Zacząłem się martwić, ale wtedy Chris przedstawił mi tyle przekonujących powodów, dla których Laura mogła być poza zasięgiem, że choć zadręczaliśmy się tym, jakie to będzie bolesne otrzymać taką wiadomość przed Internet, postanowiłem napisać do niej o wszystkim, co się wydarzyło, i czekać na odpowiedź. Ale nigdy nie nadeszła.
Zaparkowaliśmy samochód na jednej z ulic za kościołem pod wezwaniem Świętego Judy, po czym trzymając się za ręce, udaliśmy się w stronę kościoła.
R
- Po tym wszystkim powinniśmy gdzieś wyjechać - rzekłem, po raz pierwszy zwracając uwagę na pogodę.
T L
Dzień był chłodny, ale suchy i słoneczny. Uścisnąłem rękę Naomi. Przez ten krótki okres okazała się niezastąpiona. Ledwie potrafiłem uwierzyć w to, że otrzymałem drugą szansę, żeby być szczęśliwym. - Wiesz, tylko ty i ja, w jakieś ciepłe miejsce. Naładować baterie. - Świetny pomysł. Obojgu by nam się to przydało. Gdy już byliśmy niedaleko kościoła, dostrzegłem w tłumie ludzi Chrisa, Vicky i Melissę. Przyspieszyłem kroku, ale zanim zdążyłem do nich dotrzeć, wszyscy się odwrócili przodem do ulicy. Podążyłem za ich spojrzeniami i już wiedziałem co jest tego powodem: w stronę kościoła zmierzała powolna procesja samochodów pogrzebowych.
HANNAH
R
Wiedziałam, że gdybym uniosła głowę, zobaczyłabym wpatrzone we mnie tysiąc par oczu. Wiedziałam, że dla wszystkich osób, które zebrały się tutaj, żeby pożegnać się z Paulem, byłam nauczką. Przykładem - który przyszedł w samą porę - okrutnych ciosów, jakie zadaje czasem życie, powodem, dla którego nie powinno się nigdy brać niczego za pewnik. Ludzie tak mi mówili. Mówili mi, że to co się wydarzyło, pomogło im dostrzec światło. Od teraz ich życie się zmieni. Będą mocniej kochać i wykorzystywać każdą sekundę. Wiedziałam, że chcieli dobrze, ale ostatnie, czego pragnęłam, to być postrzeganą jako przykład otrzymanej od życia nauczki. Nie byłam wątkiem opery mydlanej. Nie byłam kilkoma ostatnimi stronami romansu. To było moje życie. I straciłam ojca dziecka, które rosło w moim ciele. Nie mogłam sobie pozwolić na luksus wykorzystania tego doświadczenia do pomocy w przyszłości. To się działo teraz.
T L
Od śmierci Paula milion razy wspominałam kilka ostatnich tygodni jego życia. Musiałam zrobić, co w mojej mocy, żeby zachować je na zawsze, zarówno dla siebie, jak i dziecka. Chwile, które wcześniej wydawały się przyziemne, teraz były tym, co miałam najcenniejszego. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby ich zachowanie powierzyć przypadkowi, kontrolowałam więc to tak, jak dalece tylko byłam w stanie. Podczas tych długich godzin, jakie spędziłam w łóżku z zasłoniętymi zasłonami, podczas gdy na dole siedzieli moi zatroskani rodzice, nie chodziło o odpoczynek dla dobra dziecka, co zaleciło mi kilku lekarzy, ale o to, żeby przeżyć raz jeszcze i utrwalić w pamięci ostatnie dni życia Paula. Czas, który dzieliliśmy tylko we dwoje. Chwile, które bez tego uległyby zapomnieniu. Tak więc trzy dni przed pogrzebem, podczas kolejnej bezsennej nocy, chwyciłam notes i długopis i zaczęłam gorączkowo notować każde wspomnienie i uczucie z ostatnich kilku tygodni życia Paula. Dobrze się między nami układało od czasu tej kolacji rocznicowej Chrisa i Vicky. Jego obietnica niekontaktowania się już nigdy z Melissą okazała
się prawdziwym punktem zwrotnym. Po raz pierwszy Paul w pełni zaangażował się w nasz związek. Wydawał się szczęśliwszy. Jakby po podjęciu tej decyzji, do czego w zasadzie go zmusiłam, poczuł bardziej ulgę niż żal.
T L
R
W weekend przed jego śmiercią pojechaliśmy do Derbyshire i sobotę oraz niedzielę spędziliśmy w hotelu na przedmieściach Peak District. Miał to być nasz ostatni wypad przed zaznajomieniem się z tą trudną sztuką, jaką było zostanie po raz pierwszy rodzicami. To były cudowne dwa dni. Kochaliśmy się, zamawialiśmy jedzenie do pokoju, wtuleni w siebie oglądaliśmy telewizję i spaliśmy do późna. W drodze do domu zatrzymaliśmy się, żeby odwiedzić Kay i Dorna, moich dawnych przyjaciół ze studiów, i gdy podczas lunchu Paula i Dorna połączyła wspólna pogarda wobec United, Kay i ja odbyłyśmy w kuchni szeptaną rozmowę na temat zdrowej kondycji naszych związków. Kay stwierdziła nawet, że Paul i ja wyglądamy tak, jakbyśmy byli „od zawsze zakochani". Taką mi tym sprawiła przyjemność, że niemal jej powiedziałam o tym, że jesteśmy małżeństwem, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam, bojąc się, że zachowałabym się nielojalnie wobec Paula. Gdy wczesnym wieczorem wróciliśmy do domu, wzięłam kąpiel, żeby złagodzić ostry ból w plecach, który dokuczał mi od kilku dni, a potem zapytałam Paula, czy chce iść ze mną wcześniej spać. Powiedział, że musi przygotować się do konferencji, w jakiej brał udział rano, ale kiedy leżałam już w łóżku, usłyszałam, jak gasi w salonie światło i włącza wieżę. Pamiętam, że się uśmiechnęłam, wyobraziwszy go sobie, jak leży w półmroku na sofie, ręce ma za głową i słucha jakiegoś zespołu czy wykonawcy, który potrafi dotrzeć do jego duszy i przenieść na inny poziom. I nie martwiłam się tym, że nie jest przy mnie. Prawdę mówiąc, w ogóle się nie martwiłam. Po raz chyba pierwszy w historii naszego związku odprężyłam się, pewna, że on jest tak samo mocno oddany mnie, jak ja jemu. Późno w nocy obudziła mnie desperacka potrzeba pójścia do ubikacji. Sięgnęłam na drugą stronę łóżka i przekonałam się, że nie ma w nim Paula. Znalazłam go śpiącego na sofie, a wieża, zaprogramowana na powtórkę,
grała w kółko tę samą piosenkę. Nie chcąc go budzić, wyłączyłam wieżę, przykryłam go narzutą, która leżała na oparciu sofy, i wróciłam do łóżka. Kiedy go znowu zobaczyłam, był już ranek. Wykąpany, ogolony i gotowy do pracy wszedł do naszej sypialni, pocałował mnie i powiedział, że zadzwoni w ciągu dnia, żeby sprawdzić, co u mnie. Nie zdążył.
CHRIS
T L
R
Od śmierci Paula rozmawiałem z Hannah tylko kilka razy, a nasze rozmowy sprowadzały się głównie do ustaleń związanych z pogrzebem. Każda była niezręczna i za każdym razem chciało mi się płakać. Nie znałem po prostu Hannah tak dobrze, żeby wiedzieć, co jej powiedzieć. Miała być matką dziecka mojego najlepszego przyjaciela, a jednak mimo tego wszystkiego, co mieliśmy wspólnego ze sobą, byliśmy dla siebie w zasadzie nieznajomymi. Kiedy była po prostu kolejną z „nieodpowiednich" dziewczyn Paula w czasach po Melissie, łatwo było nie zawracać sobie nią głowy, nie spodziewałem się bowiem, żeby ich związek potrwał dłużej niż kilka tygodni. A kiedy te tygodnie przerodziły się w miesiące, zdążyłem już uznać, że niespecjalnie za nią przepadam. Pomijając to, że była ładna i całkiem inteligentna, nie do końca rozumiałem, co takiego Paul w niej widzi. Była za młoda, żeby brać ją na poważnie, o czym mu powiedziałem podczas pijackiej rozmowy pewnego wieczoru, kiedy szliśmy do domu z knajpki Blue-Bar miesiąc przed ich rozstaniem. W odpowiedzi Paul roześmiał się i nazwał mnie ciulem, ale potem, kiedy staliśmy przed Panicos przy Barlow Moor Road, skąd każdy miał iść w swoją stronę, wyjaśnił mi, dlaczego uważał, że Hannah jest taka wyjątkowa.
-
Dlatego, że potrafi mnie przejrzeć na wylot - rzekł.
- Wie, co myślę, jeszcze zanim w mojej głowie pojawi się ta myśl. Jestem zupełnie przezroczysty. A ja już za bardzo wszystko spieprzyłem, żeby być z jedyną osobą, która zna mnie jeszcze lepiej. Kilka tygodni później był sylwester. Hannah zniknęła. Wróciła Melissa. A ja czułem, że mój brak inicjatywy względem Hannah został usprawiedliwiony - była to decyzja, której teraz bardzo żałowałem.
- Kiedy Hannah ma urodzić? - zapytała Naomi, kiedy ludzie zaczęli wchodzić do kościoła. W drugim tygodniu września - odparła Vicky.
R
-
T L
- Co w wypadku pierwszego dziecka oznacza, że może to nastąpić w każdej chwili od teraz aż do początku października. Naomi pokręciła z niedowierzaniem głową. - To naprawdę straszne, co się stało. Współczuję jej z całego serca, naprawdę. - Taka wielka szkoda - powiedział Cooper, obejmując Naomi. - Paul byłby niesamowitym ojcem. W końcu sam był tylko dużym dzieckiem. Kiwnąłem głową i spojrzałem na tłum ludzi kierujący się do wejścia do kościoła. - Chyba już czas. Zaczęliśmy iść w tamtą stronę, ale Melissa trzymała się z tyłu, a kiedy zauważyła to Vicky, zawołała do niej: - Wszystko w porządku, skarbie?
- Wy idźcie - odparła cicho Melissa. - Ja chyba zostanę tutaj. - Proszę, chodź. - Vicky objęła ją. - Przejdziemy przez to razem. Melissa pokręciła głową. - Ja nie idę, Vicky. Proszę, nie rób z tego wielkiej sprawy. Chcę po prostu zostać sama. - W takim razie zostanę z tobą - oświadczyła stanowczo Vicky. - Ale ja tego nie chcę. - Melissa zaczęła się denerwować. - Chcę być sama. Czemu nikt nie potrafi tego zrozumieć?
- Jesteś pewien?
R
- Słuchaj - wyszeptałem do ucha Vicky. - Idźcie do środka, a ja zostanę tutaj trochę z Mel. Jeśli ty zostaniesz, będzie czuła, że musi coś mówić. Jeśli ja, będzie wiedziała, że nie musi się odzywać ani słowem.
T L
- Tak. Za chwilę do was dojdę.
Vicky mocno uścisnęła Melissę, wymieniła ze mną zatroskane spojrzenie i dołączyła do pozostałych. - Powinieneś iść do środka - powiedziała cicho Melissa. - Ja po prostu nie chcę tam być razem z tymi wszystkimi ludźmi. Spojrzałem na nią i się uśmiechnąłem. - Chcesz fajkę?
MELISSA
Byłam zdezorientowana. Odkąd Chris i Vicky dowiedzieli się, że zostaną znowu rodzicami, Chris przyrzekł, że na dobre pożegna się z papierosami. - Nie zacząłeś znowu palić, co? - Nie mam fajek, chciałem jedynie wiedzieć, czy ty masz ochotę zapalić. - Czy wiesz, jakie okrutne jest drażnienie w ten sposób byłego palacza? - Pewnie, że wiem. Dlatego właśnie to zrobiłem. - Chris wcisnął ręce głęboko do kieszeni spodni. - Przejdziemy się kawałek? - Nie możemy. - Popatrzyłam na sznur ciągnących do kościoła ludzi. Masz nas tam przecież wszystkich reprezentować. Chris zerknął na zegarek.
R
- Zacznie się dopiero o jedenastej, a jest za dwadzieścia pięć jedenasta. Mamy mnóstwo czasu, żeby się przejść.
T L
- Nie musisz tego robić, wiesz? - Za późno. Już to robię.
Chris poprowadził mnie przez wyasfaltowany parking i skręcił w lewo w stronę dość ruchliwej ulicy. Kiedy w naszych pogrzebowych strojach mijaliśmy kilka świateł, widzieliśmy, że wszyscy kierowcy w stojących na nich samochodach przyglądają nam się z zainteresowaniem. - Chyba wywołujemy małą sensację - stwierdził Chris. - Przypadkowi uczestnicy pogrzebu zmierzający w przeciwnym kierunku. - Nie mogę powiedzieć, żeby interesowało mnie w tej chwili to, co ktoś sobie myśli. - Tak, to zrozumiałe. Zauważyliśmy wejście do parku i Chris powiódł mnie przez odrapaną żeliwną bramę. Szliśmy kawałek wąską ścieżką wysadzaną ostrokrzewem, która prowadziła na otwartą łąkę.
- Usiądziemy tutaj? - Wskazał ławkę naprzeciwko fontanny pokrytej graffiti. Kiwnęłam głową. Podeszliśmy do niej i usiedliśmy. Oprócz nas w parku przebywał mężczyzna spacerujący z szarym terierem, kobieta pchająca wózek i troje kopiących piłkę nastolatków. Chris odwrócił się, tak że siedział twarzą zwróconą do mnie. - Wszyscy wiedzą, jakie to dla ciebie trudne, Mel. Pokręciłam głową. - Nie wiedzą, Chris. Uwierz mi na słowo. - Dlaczego jesteś taka pewna? - zapytał Chris.
T L
R
- Ponieważ nikt nie wie, że przespałam się z nim, Chris. Nikt nie wie, że przespałam się z Paulem tej nocy, kiedy Laura urządzała imprezę pożegnalną.
VICKY
Miałam wrażenie, jakby za chwilę miało mi rozsadzić głowę. W całym kościele nie było ani jednego wolnego miejsca. Czułam, jakby wszyscy mierzyli mnie podejrzliwym wzrokiem, tak jakbym miała pokrętny ukryty motyw pilnowania dwóch miejsc po obu moich stronach. Tylko w ciągu kilku ostatnich minut odprawiłam parę w średnim wieku, nastolatka w T-shircie ze zdjęciem jakiegoś zespołu i w dżinsach, a teraz szybkim krokiem w moją stronę zmierzały dwie ładne dwudziestokilkulatki. Spojrzałam na zegarek. Niedługo zacznie się nabożeństwo. Jeśli Chris i Melissa natychmiast się nie zjawią, to się spóźnią.
T L
R
Wszyscy wiedzieli, jak bardzo jest to trudne dla Melissy. Wszyscy wiedzieli, że rozdzierająca musi być świadomość, że tak wiele uwagi i współczucia jest kierowane w stronę Hannah, a dla niej nic nie zostaje. Hannah była oczywiście w ciąży z dzieckiem Paula. W chwili jego śmierci mieszkali oczywiście razem. Ale Melissa bliższa mu była duchem niż ktokolwiek inny. Głupie to było z jej strony czy nie, ale prawie dekadę swojego życia poświęciła na bezwarunkowe kochanie Paula. Mógł na nią liczyć nawet wtedy, gdy na to nie zasługiwał. Była jego największą fanką, gdy tymczasem wszyscy wkoło mówili jej, że musi się od niego uwolnić. Przecież taka miłość i poświęcenie zasługiwały w taki dzień na uznanie, prawda? Chyba poświęcenia, jakich dokonała, upoważniały ją do tego, żeby jej nie przeoczono? Powiedziałam o tym Chrisowi, kiedy Hannah go poprosiła o wygłoszenie mowy podczas pogrzebu, ale wiedziałam, że ma związane ręce. Rozpaczająca ciężarna dziewczyna po stokroć przebijała rozpaczającą byłą dziewczynę. Nie można było tego przeskoczyć. Publiczne uznanie wkładu Melissy w życie Paula byłoby odebrane jak policzek dla Hannah. A nawet gdyby Hannah tak nie uważała, to jej rodzina i przyjaciele z całą pewnością pomyśleliby w ten sposób. Widzieliby tylko ciężarną kobietę pozbawioną wszelkiej nadziei. Nie chcieliby zrozumieć, że prosta prawda była taka, że Paul naprawdę kochał Melissę, a Melissa kochała Paula.
MELISSA
Jak to się stało - jak doszło do tego, że przespałam się z Paulem? Milion razy zadawałam sobie to pytanie w świetle tego, że Billy był jak na razie najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Podejrzewam, że kluczem do tego były pierwsze słowa Paula, jakie padły po otworzeniu przeze mnie drzwi: słowa, że chciałby porozmawiać o „naszym dziecku, którego nigdy nie by-
ło". W jednej chwili zniknęło wszystko, co się zdążyło wydarzyć tamtego wieczoru. Istnieliśmy tylko ja, Paul i tajemnica, którą dusiłam w sobie od tak dawna. Zaprowadziłam Paula do swojego pokoju, żeby nic nam nie przeszkadzało, gdy Susie i jej chłopak wrócą z jakiejś swojej imprezy. Zamknęłam drzwi. Staliśmy i patrzyliśmy na siebie i Paul zaczął tłumaczyć, co dokładnie wydarzyło się z Claudią. - Byłem wcześniej zupełnie rozwalony, Mel. Nie ma dla tego usprawiedliwienia. Absolutnie żadnego usprawiedliwienia. - A więc jak do tego doszło? Próbowałeś się na mnie odegrać?
R
- Nie, oczywiście, że nie. To nie chodziło o ciebie, ale o mnie. Dużo miałem na głowie i uznałem, że najlepiej będzie to zapić. Od miesięcy nie widziałem Claudii, ale wtedy pojawiła się nie wiadomo skąd i rzucała się na mnie przy każdej sposobności.
T L
- A ty nie potrafiłeś się oprzeć? Paul milczał. - Nie rozumiem, dlaczego odczuwasz taką potrzebę picia? Dlaczego czujesz, że musisz się tak zachowywać? - Z powodu ciebie - odparł. - Z powodu tego, co mi powiedziałaś tamtej nocy, kiedy się rozstaliśmy. Tamtej nocy milion razy myślałem o tym, żeby do ciebie zadzwonić, i milion razy każdej nocy od tamtego czasu, ale nigdy nie wiedziałem, co mógłbym ci powiedzieć oprócz tego, że jest mi przykro... Co by było po prostu zbyt żałosne. Postanowiłem, że dzisiaj wieczorem w końcu zmuszę cię, żebyś mi powiedziała. Postanowiłem, że dzisiejszego wieczoru dowiem się prawdy. Usiadłam na skraju łóżka i powiedziałam mu wszystko, co chciał wiedzieć. - Tydzień po tym, jak się dowiedziałam, że mnie zdradziłeś, okazało się, że jestem w ciąży. Spóźniał mi się okres, ale na początku wmawiałam so-
bie, że to na pewno wina stresu wywołanego naszym rozstaniem. Ale w końcu musiałam przestać ignorować to, co było oczywiste. Kupiłam test, chyba nadal mam go gdzieś w szufladzie, i powiedział mi on wszystko, co musiałam wiedzieć. Rankiem następnego dnia poszłam do lekarza i poprosiłam o skierowanie do kliniki. Tydzień później tuż po dziesiątej zjawiłam się w klinice, a o wpół do jedenastej było po wszystkim.
T L
R
Widziałam, że chce mnie zapytać, dlaczego mu nie powiedziałam, dlaczego nie dałam mu szansy na to, żeby zmienił się na lepsze. Widziałam, że chce pewnie nawet zapytać o to, czy choć przez chwilę rozważałam utrzymanie ciąży. Ale wiedziałam, że nie zada mi tych pytań. Nie wolno mu było. Może niezupełnie tak. Sam się pozbawił do nich prawa - takie określenie było trafniejsze. Wypisał się ze wszystkiego, unieważnił wszelkie prawa, jakie miałby w normalnych okolicznościach. Nie miał prawa kwestionować moich działań, skoro sam zachował się tak egoistycznie. Zrobiłam to, co zrobiłam, ponieważ czułam się całkowicie opuszczona. Zrobiłam to, co zrobiłam, ponieważ wiedziałam, że jestem zdana tylko na siebie. Właściwość czy niewłaściwość tej decyzji nie miała znaczenia, skoro to jego zachowanie okazało się katalizatorem. Wyrzuty sumienia z powodu naszej straty spoczywały wyłącznie na nim. Tuląc mnie do siebie, gdy płakałam, Paul przypomniał mi, jak kiedyś, kiedy jeszcze byliśmy razem, rozmawialiśmy o rym, jak to będzie mieć dzieci. W jaki sposób je wychowamy - unikając błędów naszych rodziców, a przekazując im to, co według nas zrobili dobrze. Kiedyś często próbowaliśmy sobie wyobrazić nasze przyszłe dzieci: jak będą wyglądać, jak się będą zachowywać, kim się staną, gdy skończy się proces wychowawczy. Czasami wierzył w te marzenia, czasami nie, ale w głębi duszy zawsze czuł, że pewnego dnia przekształcą się one w rzeczywistość, nawet po naszym rozstaniu. - Wszystko zniszczyłem, Mel - rzekł Paul, nie potrafiąc powstrzymać drżenia głosu. — Zniszczyłem wszystko to, co było między nami dobre.
Jak ci się udało nie zwariować po tym, co się stało? Jak mogłaś myśleć, że możemy pozostać przyjaciółmi? Nie widziałam sensu w mówieniu mu prawdy: że zachowałam go jako przyjaciela, że wierzyłam w niego i zachęcałam do tego, żeby stał się lepszym człowiekiem z powodu nieuzasadnionego przekonania, że pewnego dnia możemy otrzymać szansę naprawienia tego złego, co położyło się cieniem na naszym życiu.
R
Gdy łzy jedna za drugą spływały po moich policzkach, Paul uniósł mi brodę i delikatnie musnął ustami mój policzek. Po chwili pospiesznie rozbieraliśmy się nawzajem, a ja sobie mówiłam, że to, co robimy nie ma nic wspólnego z seksem, ale że jest to nasze ostateczne pożegnanie. Pożegnanie ze wszystkim, czym byliśmy, i ze wszystkim, na co zawsze mieliśmy nadzieję. To się już nigdy nie zdarzy. Ale Paul był dla mnie najważniejszą osobą na świecie, a ja z niego zrezygnowałam, nie mając szansy na to, żeby delektować się tym wszystkim, co nas kiedyś łączyło.
T L
Po wszystkim leżeliśmy przytuleni i ledwie oddychaliśmy, bojąc się, żeby nie prysnął ten czar między nami. Czułam się tak, jakby zniknęła część ciężaru, który dźwigałam od tak dawna. Czułam się mniej przytłoczona, lepiej przygotowana do dalszego życia i do radzenia sobie z problemami, które się nieuchronnie pojawią. Przez ponad godzinę nie zamieniliśmy prawie żadnego słowa. Ale kiedy stało się jasne, jak mało zostało nam czasu, słowa zaczęły płynąć nieprzerwanym strumieniem. Rozmawialiśmy więc o tych dobrych czasach, odgrzebując wspomnienia naszych początków. Przypomniałam Paulowi pierwsze Boże Narodzenie po tym, jak razem zamieszkaliśmy. Jak przez cały ranek przygotowywaliśmy w kuchni jedzenie, a kiedy już było gotowe, to zupełnie straciliśmy nim zainteresowanie. Zostawiwszy wszystko w kuchni do ostygnięcia, umościliśmy się wygodnie na sofie i aż do późnego wieczora zajmowaliśmy się albo oglądaniem telewizji, albo drzemaniem. Paul przypomniał mi nasze pierwsze wakacje w tanim ośrodku na Kos. Było już po sezonie, bez przerwy padał deszcz, wszystkie bary i kluby były zamknięte i przez cały nasz pobyt była
czynna wyłącznie jedna restauracja. A jednak humory mieliśmy tak dobre i tak świetnie się bawiliśmy, że Paul przyznał, że były to jego najlepsze wakacje. I tak po kolei odgrzebywaliśmy z naszej historii to, co znaczyło dla nas najwięcej. To, co się wydarzyło złego, z czasem zniekształciło naszą historię, a to, co dobre, uległo niemal zapomnieniu. Ale przez ten krótki czas, jaki nam przydzielono, równowaga została przywrócona. Była prawie czwarta nad ranem, kiedy zobaczyłam, jak Paul zerka niespokojnie na mój budzik. Choć pragnęłam, żeby został do rana, zdążyłam się już nastawić na to, że tak się nie stanie. Smutek na jego twarzy oszczędził mi poczucia odrzucenia. To była po prostu jeszcze jedna rzecz, nad którą nie mieliśmy kontroli. Zamknąwszy więc oczy, pocałowałam go ten ostatni raz.
R
- Powinieneś już iść.
T L
Paul ubrał się po ciemku. Gdy stanął przy drzwiach, wyczułam, że chce coś powiedzieć, ale nie potrafi znaleźć odpowiednich słów. W końcu ruszył w stronę łóżka, jakby chciał mnie pocałować na pożegnanie, ale zatrzymał się, odwrócił i wyszedł z pokoju.
CHRIS
- Nie wiedziałem - wydusiłem z siebie, kiedy Melissa skończyła mi opowiadać o swojej ostatniej nocy z Paulem. - Nikt nie wiedział. Nie śmiałam nikomu o tym mówić. - Ponownie się rozpłakała. - Czuję się taka winna, Chris. Naprawdę winna. W ogóle tego nie planowałam. Pragnęłam jedynie ostatniego pożegnania. Ani przez chwilę nie sądziłam, że to się tak właśnie skończy.
Szlochała, skrywając twarz w dłoniach. - Ty i Paul... Cóż, byliście mocno ze sobą związani, nie? - rzekłem, starając się jakoś ją uspokoić. - I... Cóż, nie mieliście okazji, żeby się pożegnać. - Ale to wcale niczego nie usprawiedliwia. Hannah jest w ciąży z dzieckiem Paula. Przespałam się z Paulem w pełni świadoma tego, co robię. Jaką to czyni ze mnie osobę? Pomyślałem o własnych niedawnych błędach: o tych wszystkich kłamstwach i oszustwach, wymyślanych po to tylko, by być z Polly. - Czyni to z ciebie zwykłego człowieka, takiego, jak my wszyscy. Nikogo więcej, nikogo mniej. Po prostu człowieka.
R
Melissa podniosła głowę i spojrzała na mnie.
T L
- Ale to wcale niczego nie usprawiedliwia, prawda? - zapytała cicho. Bycie człowiekiem jest jedynie tego rodzaju wymówką, jaką stosował Paul, kiedy tylko zapędzał się w ślepą uliczkę. I wiesz co? Ta wymówka nie sprawdziła się w jego wypadku, nie rozumiem więc, dlaczego ze mną miałoby być inaczej. Czasami nie można się ukryć za płaszczykiem wymówek. Czasami trzeba przyznać się do zrobienia tego, co się zrobiło, i zaakceptować konsekwencje. Po tych słowach znowu zaczęła płakać, a ja przytuliłem ją do siebie i słuchałem bicia jej serca. I dotarło do mnie wtedy, że Melissa ma rację. Czasami rzeczywiście trzeba było się przyznać do zrobienia tego, co się zrobiło. Czasami jedyne co można było zrobić, to powiedzieć prawdę i pogodzić się z konsekwencjami swoich czynów.
VICKY
Stukot obcasów tych dwóch dziewczyn szukających wolnych miejsc stawał się coraz głośniejszy. Po raz ostatni rozejrzałam się po kościele i dostrzegłam Chrisa i Melisse idących w stronę głównej nawy. Niesamowicie mi ulżyło i zastanawiałam się, jakich argumentów użył Chris, żeby przekonać Melisse do wejścia do kościoła. Gdy usiedli, Chris dostrzegł swojego kolegę Tony'ego, siedzącego razem z Polly, i jego twarz zrobiła się szara, jakby miał zaraz wymiotować.
T L
R
Pastor rozpoczął nabożeństwo hymnem Pan nasz waleczny, który przypominał mi czasy młodości - szkołę średnią i zbiórki w zimne i mokre poniedziałkowe ranki. Stanie obok koleżanek. Dzielenie się śpiewnikami kościelnymi — jeden na dwie osoby. Protestowanie przeciwko śpiewaniu, ponieważ ma się czternaście lat i nie widzi się w tym żadnego sensu. Ale bezgłośnie i tak wypowiada się te słowa, ponieważ nie jest się aż takim buntownikiem, żeby się narazić na naganę. Jak mogłabym nie śpiewać słów tak podnoszących na duchu, jak „Panie, Ty nas bronisz swoim duchem, Na końcu wiemy, że życiem nas obdarzysz"? Słowa te, śpiewane wraz ze wszystkimi zgromadzonymi w kościele ludźmi, brzmiały przekonująco. Tak jak prawda lub coś jej bliskiego. A ja pragnęłam wierzyć w śpiewane przeze mnie słowa. Pragnęłam, żeby naprawdę istniało życie po życie, ponieważ przerażała mnie myśl, że pewnego dnia może się ono skończyć - że pożegnam się z Williamem i Chrisem i wybiorę się do supermarketu albo do mamy, albo do fryzjera i już ich nigdy więcej nie zobaczę z powodu czegoś tak przypadkowego i bezsensownego, jak wypadek samochodowy. Jeśli miało się tylko to życie, bez drugiej szansy na to, żeby być z ludźmi, którzy najwięcej dla ciebie znaczą, wtedy jedyną alternatywą było trzymanie się ze wszystkich sił Williama i Chrisa, bez puszczania się ani na chwilę. Gdy hymn dobiegł końca, w kościele zapadła cisza i odwróciłam się, żeby spojrzeć na Chrisa. Oczy miał zamknięte, a jego oddech był urywany. Wiele go to musiało kosztować.
- Nie martw się, skarbie, wszystko będzie dobrze - wyszeptałam, ujmując jego dłoń. Nic się nie odezwał, ale trzęsły mu się ręce i kołysał się do przodu i do tyłu tak samo, jak wtedy w samochodzie. I tak jak wtedy, z jego piersi wydobył się jęk, po czym Chris wyrwał mi rękę i wściekle zaczął się walić pięściami po głowie, jakby próbował rozbić czaszkę. Otaczający nas ludzie przyglądali się z konsternacją, jak Cooper, Melissa i ja próbujemy go uspokoić. Płakał. Był to straszny, niekontrolowany szloch, rozdzierający całe jego ciało. Udało nam się wyprowadzić go z kościoła. Przekonałam pozostałych, żeby wrócili do środka. Powiedziałam, że się nim zajmę. Kiedy zostaliśmy sami, przyklękłam u jego stóp, objęłam go za nogi i mocno przytuliłam. Chris odsunął ręce z twarzy i posłał mi spojrzenie pełne udręki.
T L
R
- Nie wiem, jak to powiedzieć - zaczął. - Wiesz, że cię kocham, prawda? Ciebie, Williama i maleństwo. Jesteście moim życiem. - Przestał ocierać łzy, które płynęły mu po policzkach. - Dobija mnie świadomość tego, co zrobiłem. Dobija mnie tak, że nie masz pojęcia. Schylił się, żeby mnie przytulić. Nie protestowałam, ponieważ jakimś dziwnym trafem, którego zupełnie nie jestem w stanie wyjaśnić, wiedziałam dokładnie, co zaraz nastąpi.
COOPER
Po pierwszym hymnie pastor odmówił modlitwę, a po niej nastąpiło czytanie - fragment Pierwszego listu Świętego Pawła do Koryntian, rozdział piąty. Nie słuchałem tego jednak. Myślami byłem gdzie indziej, zastanawiając się, czy z moim bratem wszystko w porządku.
T L
R
Jeszcze nigdy nie widziałem Chrisa w takim stanie. Gdy byliśmy dziećmi, to zawsze ja byłem tym uczuciowym, Chris zaś sprawiał wrażenie, jakby zawsze nad wszystkim miał kontrolę. Gdy ja snułem się z kąta w kąt, zastanawiając się, dlaczego kolejna dziewczyna odrzuciła moje zaloty, do Chrisa ustawiała się kolejka pragnących z nim chodzić dziewcząt. Poza światem dziewcząt Chris zawsze sprawiał wrażenie bardziej pewnego siebie: podczas ubiegania się o pracę na stanowiskach, do których miał zdecydowanie zbyt niskie kwalifikacje, ale które udawało mu się zdobyć dzięki swojemu czarowi, podczas rozmów z nieznajomymi na imprezach, którzy momentalnie stawali się jego przyjaciółmi. A kiedy tato zmarł na zawał, to ja i mama się załamaliśmy, Chris natomiast zajął się wszystkim - powiadomieniem tych, których należało, poczynieniem wszystkich ustaleń, tak żebyśmy ani ja, ani mama nie musieli niczego robić. Zawsze więc zakładałem, że Chris jest inny. Ze nie odczuwa wszystkiego tak, jak normalni ludzie. Ze jest niemal nadczłowiekiem. Sądząc jednak po dzisiejszym dniu, dalekie to było od prawdy. Chris był po prostu zwykłym człowiekiem, który sądził, że do perfekcji opanował sztukę skrywania uczuć, a któremu czas i okoliczności pokazały, że się myli. Był po prostu facetem, który w paskudny sposób stracił najlepszego przyjaciela, a dzisiaj ból okazał się dla niego nie do zniesienia. - Idę zobaczyć, co u Chrisa i Vicky - szepnąłem do Naomi, gdy pastor zamknął Biblię i oznajmił zgromadzonym, że teraz wspólnie odśpiewamy kolejny hymn. - Wiesz, sprawdzę, czy wszystko w porządku. - Jasne - odszepnęła Naomi. - Nie sądzę jednak, żeby był w stanie wygłosić mowę, a ty? Wzruszyłem ramionami. Spojrzałem na trzymany w dłoni porządek nabożeństwa. Po hymnie pastor miał coś powiedzieć w ramach wstępu, a potem miano wygłosić mowę pogrzebową. - To idę. Nie mam dużo czasu, żeby to wszystko nie okazało się jedną wielką katastrofą.
- Nie okaże się - odparła Naomi. - Pójdę z tobą, żeby też sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wierni wstali, kiedy organista zaczął grać pierwsze takty hymnu Pójdź za mną, a my ruszyliśmy w stronę wyjścia. Wszyscy na nas patrzyli, pamiętając o wcześniejszym zamieszaniu. Starałem się trzymać wzrok utkwiony w drzwiach.
T L
- Co ty wyprawiasz?
R
Nigdzie nie było widać Chrisa i Vicky. Już chciałem iść i sprawdzić toalety, kiedy usłyszałem podniesione głosy, a przez szklane drzwi kościoła dostrzegłem ich, kłócących się zawzięcie. Zapłakana Vicky wrzeszczała na Chrisa, żeby ją puścił, gdy tymczasem on desperacko się jej trzymał, raz po raz błagając, aby nie odchodziła. Powtarzał, że przeprasza. I choć wiedziałem, że mój brat nigdy nie zrobiłby Vicky krzywdy, scena ta wcale nie wydawała się przez to mniej niepokojąca, zważywszy na to, że Vicky była w ciąży. Wyszedłem z kościoła i krzyknąłem na Chrisa:
- Wracaj do środka, Coop! - odkrzyknął. - To nie ma nic wspólnego z tobą. Wszystko w porządku. Zostaw nas samych. - Nigdzie nie idę. - Podszedłem kilka kroków bliżej. - Bez względu na to, co się tu dzieje, trzeba to załatwić w jakiś inny sposób. - Ty nie rozumiesz - rzekł Chris. W jego głosie było słychać prawdziwą desperację. - Wszystko schrzaniłem, Coop. Wszystko. Chcę jedynie, żeby mnie wysłuchała. Chcę jedynie, żebyśmy porozmawiali. - Żebyś mógł mnie uraczyć kolejnymi kłamstwami? - wypluła z siebie Vicky. - On mnie zdradzał, Cooper. Zdradzał mnie, podczas gdy ja siedziałam w domu i zajmowałam się naszym dzieckiem. I to w dodatku z dziewczyną Tonyego Palmersa. Widzisz? Nie ma w nim ani krztyny lojalności. Zdradza mnie, zdradza swoich przyjaciół. W ogóle bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że ciebie też kiedyś zdradził. - Odwróciła się do Chrisa. - Nie jesteś wart tego, żeby być ojcem, przyjacielem czy nawet bratem. Je-
steś najgorszym z najgorszych i mam nadzieję, że wszyscy poznają prawdę o tobie. Nigdy nie widziałem Chrisa tak przestraszonego. Miałem wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Nie przejeżdżały żadne samochody. Nie przechodzili ludzie. Naomi, Chris, Vicky i ja staliśmy zamrożeni w czasie. Panowała cisza, jeśli nie liczyć cichego, dobiegającego z kościoła śpiewu. - Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć - oświadczyła Vicky, wyrywając się z jego uścisku. - Nie chcę na ciebie patrzeć. Nie chcę już nigdy więcej odezwać się do ciebie. - Nie mówisz tego poważnie.
T L
R
- Nie znasz mnie, skoro sądzisz, że nie mówię poważnie. W ogóle mnie nie znasz. - Wyciągnęła rękę. - Daj mi natychmiast kluczyki do samochodu, inaczej gorzko pożałujesz. - Chris wyjął kluczyki, a Vicky wyrwała mu je z ręki. - To pogrzeb twojego najlepszego przyjaciela, a ty zrobiłeś z niego parodię. - Pragnę jedynie szansy, żeby wszystko naprawić. - Mam to gdzieś, czego pragniesz - warknęła Vicky. - Twoje pragnienia. Twoje potrzeby. Dla mnie one już nie istnieją. Jeśli od teraz będziesz czegoś potrzebował, to rozmawiaj z prawnikiem, ponieważ ja tak właśnie będę robić. Vicky zaczęła się oddalać, ale Chris szybko ją dogonił. - A co z tobą i dzieckiem? Co z Williamem? Muszę się z nim zobaczyć. Vicky ponownie mu się wyrwała. Uznałem, że wystarczy, i złapałem mojego brata, zanim znowu ją zdążył dogonić. Chris był ode mnie wyższy i trzy lata starszy, a po raz ostatni biliśmy się ponad dwadzieścia lat temu. Wtedy wystarczył jeden cios i Chris powalił mnie na ziemię i tak mocno walnął w twarz, że aż mi poleciała krew z nosa. Skończyłoby się to dla mnie znacznie gorzej, gdyby tato nie
wrócił wcześniej z pracy i nie usłyszał, co się dzieje. Walnął nas obu po głowie i jakoś nas rozdzielił, zanim doszło do czegoś gorszego. Tak czy inaczej, musiało minąć kilka tygodni, zanim Chris choćby usiadł w tym samym pokoju co ja, a rozmawiać zaczęliśmy ze sobą dopiero po kilku miesiącach. Ale to było wtedy. Przez te wszystkie lata zmężniałem. Byłem wyższy, szerszy i bardziej krępy niż on w czasach młodości. Gdyby to teraz miało dojść do wymiany ciosów, nie miałem wątpliwości, który z nas wyszedłby na tym gorzej. - Puść ją. Mówię poważnie, Chris. Daj jej spokój. Na twarzy Chrisa wyraźnie było widać jego dylemat.
R
Utrata twarzy w wypadku ustąpienia mi, desperacka potrzeba dogonienia Vicky, pragnienie, żeby ta cała sytuacja nie wymykała się spod kontroli.
T L
- Po prostu ją puść, Chris - rzekłem, tym razem bardziej stanowczo. - A jeśli się przewróci? Nigdy byś sobie tego nie wybaczył. Skoro więc masz taką szansę, pozwól jej odejść. Przez chwilę się bałem, że będę go musiał uderzyć, ale wtedy uczynił krok w tył. - Masz rację. Nie powinienem tego robić. Przepraszam. Sprawiał wrażenie pokonanego. Tak jakby nie miał już po co żyć. Naomi objęła Vicky. - Nic ci nie jest? - Nie - odparła. - Trochę nas poniosło. Nie byłem pewien, co dalej. Spojrzałem na Chrisa w nadziei na jakieś wskazówki, ale się ich nie doczekałem. Sam musiałem podjąć decyzję. - Idź do domu, Chris. Idź do domu, zanim wszystkiego jeszcze bardziej nie pogorszysz.
HANNAH
R
Hymn dobiegał końca, kiedy zobaczyłam wracających do kościoła Coopera i Naomi. Rozejrzałam się za Chrisem, który miał przecież wygłosić mowę, ale nigdzie go nie było widać. Gdy Cooper i Naomi usiedli na swoich miejscach, pastor oznajmił, że prosi teraz pana Chrisa Coopera o podejście i podzielenie się kilkoma przemyśleniami w imieniu przyjaciół i rodziny Paula. Cooper wstał i udał się w stronę mikrofonu, pozornie nieświadomy otaczających go niespokojnych pomruków.
T L
- Witam - zaczął. - Nie jestem Chris Cooper. Jestem młodszym bratem Chrisa Coopera. Mam na imię Jamie, ale tak na mnie nie mówią. Wszyscy nazywają mnie Cooper. Nie wiem dlaczego. Stoję tu dzisiaj przed wami, ponieważ mój brat nie mógł. Myślę, że prawda jest taka, że to dla niego zbyt wiele. Widzicie, Chris kochał Paula jak brata. A jako jego prawdziwy brat wiem dokładnie, jakiego rodzaju jest to uczucie, i uwierzcie mi, za nic w świecie nie zamieniłbym go na inne. Podejrzewam, że gdybym to ja miał stać tutaj i mówić wam wszystkim, jak bardzo brakuje mi Chrisa... Cóż, wątpię, żebym także był w stanie to zrobić. Czasami jest się sobie zbyt bliskim. Czasami jest nieco zbyt surowo. Taka właśnie jest miłość. I nam wszystkim - jego partnerce Hannah, mamie Eileen, tacie Johnowi, braciom Mattowi i Alexowi, jego dalszej rodzinie z Telford i przyjaciołom, jakich miał tutaj, w Manchesterze - nam wszystkim będzie go brakować każdego dnia przez resztę naszego życia. - Cooper podniósł po raz pierwszy głowę znad mikrofonu. - Bez Paula wśród nas nic już nigdy nie będzie takie samo i wcale nie powinno takim być. Chcemy za nim tęsknić. Musimy za nim tęsknić. Ponieważ wszyscy wiemy, że prawdziwie tęskni się tylko za tym, co ma dla nas największe znaczenie.
MELISSA
Od chwili, gdy Cooper powiedział, że Chris kochał Paula jak brata, nie byłam w stanie dłużej dusić w sobie tego, co czuję. Nie byłam w tym odosobniona. W całym kościele było słychać odgłosy smutku i żalu, wydawane zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. Jeszcze nigdy nie czułam tak ogromnego smutku. Ten był inny. Ostrzejszy. Bardziej rzeczywisty. A fakt, że dzieliłam go z tyloma innymi osobami, jeszcze go intensyfikował.
T L
R
Gdy Cooper wrócił na swoje miejsce, pastor odczekał chwilę, aż wszyscy się uspokoją, po czym wstał i ponownie zwrócił się do wiernych. W imieniu rodziny Paula podziękował wszystkim za przybycie, podał adres cmentarza i kiwnięciem głowy dał znać stojącym z tyłu grabarzom, żeby się zbliżyli i zabrali trumnę z ciałem Paula. Nie chciałam myśleć o nim leżącym w tej trumnie. Nie chciałam, żeby taki był ostatni obraz w mojej głowie, utkwiłam więc spojrzenie w ziemi i głowę podniosłam dopiero wtedy, gdy miałam pewność, że trumna zniknęła. Pastor zapowiedział ostatni hymn, Niezwykła łaska, i wszyscy jak jeden mąż wstaliśmy, żeby go odśpiewać. Kiedy pastor poprosił o odmówienie ostatniej modlitwy, ja odmówiłam własną. W myślach mówiłam o tym, jak bardzo brakuje mi Paula, że jego brak powoduje ból w moim sercu, który nigdy nie minie, o moim żalu z powodu tego, że podczas naszego ostatniego spotkania nie powiedziałam mu, jak bardzo go kocham, i wreszcie jak bardzo żałuję, że nie ma go już tutaj i że nie mogę z nim porozmawiać. Gdy pastor zakończył modlitwę słowem „amen", wypowiedziałam głośno własne „amen".
Tak pochłonięta byłam myślami, że nie zauważyłam, że nabożeństwo dobiegło końca. Naomi dotknęła mojego ramienia, a ja ze zdumieniem potrząsnęłam głową, jakbym próbowała uwolnić ją z mgły, która uparcie nie chciała odejść. Ludzie wychodzili z kościoła. Odgłos setek rozmów osiągnął ogłuszające natężenie. Zerknęłam na puste miejsce, na którym wcześniej siedział Cooper, i zastanawiałam się, dokąd tak szybko uciekł. - Gdzie Cooper? - Na zewnątrz — wyjaśniła Naomi. - Powiedział, że musi się przewietrzyć. Jego mowa była niesamowita, prawda? Czuło się, jak cały kościół chłonie każde jego słowo. Uważam, że to niezwykłe z jego strony po tym, co się stało z Chrisem i Vicky.
R
- Ale co się z nimi stało? Nie wrócili jeszcze? Naomi nie bardzo chciała powiedzieć więcej.
T L
- Nie chcę być niegrzeczna, ale nie sądzę, że to ja powinnam o tym mówić. - Vicky to moja najstarsza przyjaciółka. Po prostu mi powiedz, co się stało. - Może zapytaj Coopera. To on ci powinien powiedzieć. Nie ja. Zaczęłam iść w stronę wyjścia, żeby poszukać Coopera. Co kilka kroków zatrzymywał mnie ktoś znajomy, ktoś, kto był znajomym zarówno moim, jak i Paula. Każdy mówił to samo: jak bardzo zaszokowała go ta wiadomość, że nie mógł uwierzyć, że Paul naprawdę odszedł, jakie to musi być dla mnie trudne, zważywszy na okoliczności. A ja miałam w głowie tylko jedną myśl: „Muszę stąd wyjść. Muszę się upewnić, że Vicky nic nie jest". W końcu udało mi się dotrzeć do drzwi i wyjść na zewnątrz. Nigdzie nie było widać Chrisa, Coopera ani Vicky. Schodząc z drogi sznurowi żałobników, wyjęłam telefon i go włączyłam, świadoma niestosownego poli-
fonicznego dźwięku, jaki wydawał przy uruchamianiu. Wystukałam numer Vicky, ale po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Zostawiłam krótką wiadomość, że ją kocham i proszę, żeby zadzwoniła, gdy tylko będzie mogła. Uniosłam głowę i przyjrzałam się niebu. Poranna szarówka zniknęła i teraz mieliśmy śliczne letnie popołudnie. Słońce grzało mi skórę i przez kilka chwil delektowałam się tym uczuciem, potem jednak zalała mnie fala takiego smutku, że po raz kolejny się rozpłakałam. Im bardziej się na siebie za to denerwowałam, tym szybciej płynęły łzy, aż w końcu nabrałam do płuc powietrza i wstrzymałam je z determinacją, która mnie zaskoczyła. Kiedy nie miałam już innego wyjścia, jak wciągnąć powietrze, łzy zdążyły już przestać płynąć.
T L
R
Pragnąc ukryć wszelkie ślady mojego smutku, ruszyłam w stronę damskiej toalety mieszczącej się w holu kościoła. Kiedy byłam już blisko, otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich Hannah w towarzystwie dobrze ubranej pani po pięćdziesiątce. Łączące je podobieństwo było tak uderzające, że to mogła być tylko jej matka. Hannah wydawała się pogrążona we własnym świecie, ale wtedy napotkała moje spojrzenie i zobaczyłam ten sam ból i rozpacz, jakie dręczyły moją duszę. Pragnęłam powiedzieć coś, co mogłoby złagodzić jej ból. Ale nie byłam w stanie. Cofnęłam się i słuchałam, jak matka Hannah ciągnie opowieść o jakimś ich krewnym, prowadząc ją w stronę wyjścia. Miałam nadzieję, że Hannah zatrzyma się i odwróci, że może zauważy moją obecność, tak się jednak nie stało. I kiedy stałam tam ze wzbierającymi w oczach łzami wywołanymi poczuciem winy, uświadomiłam sobie, że gdybym to ja była na miejscu Hannah, zachowałabym się tak samo.
T L
R
Trzy miesiące później Impreza sylwestrowa Eda i Sharon
GRUDZIEŃ 2006 ROKU
MELISSA
T L
R
Przez długi czas po pogrzebie czułam się tak, jakby przycisk wyłączający mój smutek zepsuł się albo coś w moim wnętrzu pękło. Jedyne czego pragnęłam, to zamknąć się przed światem. Między mną a Billym także nie układało się najlepiej. Przekonałam samą siebie, że powiedzenie mu o tym, że przespałam się z Paulem, zbyt mocno by go zraniło, aby usprawiedliwiło to uspokojenie mojego sumienia. Starałam się więc jak najlepiej robić to wszystko, czego wymagało bycie parą, i przez pewien czas było dobrze. Wyjechaliśmy na weekend, spędzaliśmy czas zarówno z moimi znajomymi, jak i jego, a nawet wybraliśmy się do Ikei, żeby kupić lampy na stół. Ale czy to przez moje rosnące poczucie winy, czy też przez to, że źle się czułam, udając szczęśliwą, stopniowo zaczęłam sabotować wszystko to, co było dobre między nami. Zaczęło się od drobnych sprzeczek, ale wkrótce przerodziło się w całe dni, podczas których prawie w ogóle się nie odzywałam. Ciągnęłoby się to najpewniej w taki sposób przez kilka miesięcy, ponieważ mimo że ja byłam dla niego paskudna, Billy zawsze był łagodny, miły i wyrozumiały, tłumacząc moje wahania nastrojów tym, że wiele przeszłam i że to zrozumiałe, że przez jakiś czas nie będę sobą. Na początku listopada jednak, w trakcie kłótni, która zaczęła się od tego, że odmówiłam towarzyszenia mu na rodzinnym weselu z powodu terminu oddania prac pisemnych, w końcu miałam dość i zanim się zorientowałam, co czynię, powiedziałam mu o tym, że przespałam się z Paulem w tę noc,
kiedy Laura urządziła imprezę. Wyraz bólu na jego twarzy jest czymś, co zapamiętam do końca życia. Jego pierwsze słowa po tym, jak ochłonął nieco z szoku wywołanego moim wyznaniem, brzmiały: „A ja myślałem, że ty jesteś inna". To właśnie takie słowa raniły najbardziej. Miał rację. Mógł odnieść wrażenie, że jestem inna. Pozwoliłam mu uwierzyć, że jestem kimś, kim nie jestem. Ale wcale nie byłam inna. Nie byłam wyjątkowa. Byłam taka jak wszyscy inni. Następnego dnia się wyprowadziłam.
T L
R
Jeśli chodzi o tegoroczną imprezę sylwestrową u Eda i Sharon, to nikt z nas nie wziął w niej udziału. Vicky i Chris byli w separacji, ostatnie więc, na co mieli ochotę, to impreza. Cooper przyjął zaproszenie Naomi, żeby spędzić kilka dni w domku jej wujka w Kornwalii, a jeśli chodzi o mnie, to sylwestra spędziłam na wyglądaniu przez okno mojego dawnego pokoju i podziwianiu sztucznych ogni, gdy tymczasem mama i tata siedzieli na dole i oglądali telewizję. Kiedy nadeszła północ i rozszalały się fajerwerki, pomyślałam o zeszłorocznym sylwestrze i tym, jak pełna byłam wtedy nadziei. Nagle zatęskniłam za przyjaciółmi, zatęskniłam za tym, co nas łączyło, i zapragnęłam dać im znać, jak wiele dla mnie znaczą. Wystukałam w komórce esemesa zbiorczego, zawierając w nim wszystko, co pragnęłam. Ale zanim wcisnęłam „wyślij", do głowy przyszedł mi pewien pomysł i dopisałam post scriptum: „Po roku spędzonym na chodzeniu na imprezy innych ludzi, bez względu na okoliczności, kiedy nadejdzie lato, kiedy zrobi się cieplej, kiedy wszyscy poczujemy się lepiej, a zwłaszcza kiedy wszyscy będziemy razem, w końcu sama urządzę imprezę".
T L
R
Siedem miesięcy później Impreza Melissy
LIPIEC 2007 ROKU
MELISSA
T L
R
Była sobota, a ja siedziałam na sofie w salonie i pisałam esemesa: „Wieczorem robię imprezę. Fajnie by było, gdybyś zajrzał. Zabierz Seba i Briana. I butelkę! Daj znać, jeśli się na to piszesz, a prześlę szczegóły. Xxx Mel". Wiadomość była skierowana do Billy'ego, który siedział mi w głowie, odkąd kilka tygodni temu wpadliśmy na siebie w mieście. To było południe, dzień po ostatnim egzaminie na uczelni, a ja właśnie wychodziłam z Costa Coffee niedaleko stacji Piccadilly, ciesząc się perspektywą życia bez widma czekających mnie egzaminów. To było nasze pierwsze spotkanie od czasu rozstania i na początku czułam lekkie skrępowanie. - Melissa - rzekł, sprawiając wrażenie równie ogłuszonego jak ja. - Co u ciebie? - Lepiej być nie może. Wczoraj zdałam ostatni egzamin. - Zapomniałem o tych egzaminach, inaczej przesłałbym cię kartkę z życzeniami powodzenia czy coś w tym rodzaju. - Nie trzeba, ale i tak dziękuję. - Jak ci poszło? Wzruszyłam ramionami.
- Starałam się, żeby poszło jak najlepiej, i to jest chyba najważniejsze, prawda? - Cóż, tak czy inaczej, gratuluję. Jestem pewien, że świetnie sobie poradziłaś. Masz już jakieś plany? - Przez lato będę pracować na pełny etat w knajpce Blue-Bar, żeby nieco zmniejszyć debet, poza tym nie mam pojęcia. - A może magisterka? - Chyba na jakiś czas mam dość studiów - zaśmiałam się. - Nie wiem... Coś sobie znajdę.
T L
R
Powiedziałam Billyemu, że wynajmuję mieszkanie w Chorlton razem z Laurą i zaznajomiłam go także z tym, co się dzieje u Vicky, Chrisa i Coopera. Billy niedawno awansował na starszego projektanta i z powrotem mieszkał z Sebem i Brianem, ale zaczynało go męczyć życie po studencku i przed końcem lata planował znaleźć sobie coś fajniejszego. Nie wspomniał o tym, żeby się z kimś spotykał, a ja na tym polu nie miałam nic do powiedzenia. Niemniej jednak w jego zachowaniu było coś, co kazało mi sądzić, że jest już na innym etapie życia i chciałam nawet zapytać o Freyę, ale się rozmyśliłam. W najlepszym wypadku nie chciał utrzeć mi nosa, w najgorszym zaś uznał pewnie, że to nie moja sprawa, czy się z kimś spotyka czy nie. A ja nie mogłam odmówić mu racji. Gdy rozmowa dobiegała końca, powtarzałam sobie w myślach, żeby zaprosić go na moją imprezę. Wyjaśnić, że to nie randka, i zapewnić, że może przyprowadzić kogo tylko ma ochotę. Gdyby mnie spytał, co świętuję, miałam przygotowaną całą mowę: „To taka impreza wielofunkcyjna - rzekłabym. - Parapetówka moja i Laury, spóźniony sylwester dla tych, którzy w grudniu nie mieli nastroju na świętowanie, i ostatnia wspólna impreza dla niektórych moich znajomych z uczelni. A przede wszystkim jest to impreza, podczas której wszyscy zostawią przeszłość za sobą i będą czekać niecierpliwie na zupełnie nową przyszłość".
Nic z tego oczywiście nie powiedziałam. Próbowałam kilka razy, ale jakoś nie chciało mi przejść przez gardło. Częściowo dlatego, że nie chciałam wydać mu się jakimś prześladowcą, ale głównie dlatego, że bałam się odmowy. Próbując objąć kontrolę nad sytuacją, zerknęłam na zegarek, i rzekłam, że muszę lecieć, choć spokojnie mogłam z nim postać jeszcze dwadzieścia minut. - Ja też uciekam — powiedział. - Lunch raczej sam mi się nie kupi.
T L
R
A potem bez cienia skrępowania pocałował mnie w policzek. Trwało to nie dłużej niż kilka sekund i wydawało się równie naturalne jak oddychanie. W tamtym momencie dokonała się we mnie zmiana. Zostało włączone światło. Chłód, jaki czułam od śmierci Paula, zaczął ustępować. Było tak, jakbym wracała do życia. I czułam początki czegoś, czego nie czułam od bardzo, bardzo dawna: nadziei.
CHRIS
Było kilka minut po wpół do jedenastej. Leżałem w łóżku w pokoju gościnnym u Coopera, wpatrując się w sufit i zastanawiając nad swoim życiem. Myśli, które mi nieustannie towarzyszyły, jedna po drugiej urządzały sobie wycieczkę w mojej głowie: o nowym dziecku i kiedy może się urodzić, troska o to, że niemieszkanie z Williamem może wpłynąć na niego w przyszłości, podekscytowanie związane z popołudniowym spotkaniem w parku z Vicky i Williamem, smutek spowodowany wiedzą, że tych kilka cennych chwil zbyt szybko dobiegnie końca. Ale spośród wszystkich myśli, które przemieszczały się w mojej głowie, jedna pozostawała taka sama: jak bardzo kochałem Vicky i jak bardzo pragnąłem, żeby do mnie wróciła.
Trudno było, odkąd się rozstaliśmy - co do tego nie było wątpliwości. Wieczorem w dniu pogrzebu Paula nie miałem dokąd pójść i wylądowałem pod drzwiami Coopera. Ani jednym słowem nie komentując tego, co zrobiłem, zaprosił mnie do środka i powiedział, że mogę u niego mieszkać tak długo, jak będę chciał. Długo wtedy rozmawialiśmy, prawie do rana. Rozmawialiśmy o pogrzebie i o tym, jak bardzo nam obu brakuje Paula. Rozmawialiśmy o kobietach w naszym życiu i błędach, jakie według nas popełniliśmy. Aż w końcu, kiedy nocne niebo obserwowane przez okno w salonie zaczęło się rozjaśniać, poruszyliśmy temat naszych wzajemnych relacji: przywołaliśmy wydarzenia z dzieciństwa, dawne, błędne wyobrażenia, wspólne tajemnice. Ten wieczór stanowił objawienie i na lepsze zmienił nie tylko moją opinię na temat Coopera, ale także nasze wzajemne relacje.
T L
R
W ciągu kilku kolejnych miesięcy Vicky i ja regularnie się spotykaliśmy. Przez jakiś czas próbowaliśmy chodzić na terapię dla par, ale na każdą okazję, kiedy czułem, że jesteśmy bliscy momentu przełomowego, przypadała taka, kiedy się wydawało, że wszystko uległo nieodwracalnemu zniszczeniu. Punktem zwrotnym okazało się Boże Narodzenie. Teraz, kiedy William miał cztery lata, święta te nabrały zupełnie nowego znaczenia. Ekscytował się Świętym Mikołajem. Grał anioła w przedszkolnych jasełkach. Boże Narodzenie nie było już tylko rytuałem, który należało odbębnić, ale czymś, w czym brał aktywny udział i co mógł pamiętać do końca życia. Ani Vicky, ani ja nie mogliśmy znieść myśli, że te jego pierwsze świadome święta mielibyśmy spędzić jako rozbita rodzina. Oboje więc podwoiliśmy nasze starania, co zaowocowało moim tymczasowym powrotem do domu na okres świąteczny. A teraz, chociaż na powrót mieszkałem z Cooperem, było całkiem w porządku. Nie wspaniale. Ale w porządku. W ciągu tygodnia regularnie widywałem się z Vicky i Williamem, a sobotę i niedzielę zawsze spędzaliśmy jako rodzina. Bywało, że czułem, jakbyśmy znajdowali się na granicy ponownego bycia razem, a rosnące w brzuchu Vicky dziecko zbliżało nas do siebie z każdym upływającym dniem, ale nadal wiele nas dzieliło, nadal
brakowało jednego, niedającego się określić fragmentu układanki. Nie miałem pojęcia jakiego. Ale kiedy wstałem z łóżka, naszykowałem sobie ubranie i udałem się do łazienki, żeby wziąć prysznic, postanowiłem, że właśnie dzisiaj się tego dowiem.
COOPER
R
Robiłem Naomi śniadanie, kiedy usłyszałem trzask zamykanych drzwi: sygnał, że Chris wyszedł z domu. - Jaki się dzisiaj wydawał?
- Nie wiem.
T L
- Chyba w porządku - odparłem, gdy tymczasem jajka na patelni zaczęły strzelać. - Ostatnio trudno jest przejrzeć Chrisa. Dużo się dzieje, jeśli chodzi o niego i Vicky. - Spojrzałem na Naomi. - Gdybyś była na miejscu Vicky, to przyjęłabyś go z powrotem?
Uśmiechnęła się do mnie lekko i wróciła do czytania gazety. Kiedy jajka były gotowe, zsunąłem je z patelni na dwa talerze, na których znajdował się już bekon, fasolka i pszenny chleb. To było ulubione śniadanie Naomi i reprezentowało jedną z cech, które naprawdę mi się w niej podobały: nie była wybredna, jeśli chodzi o jedzenie. W przeciwieństwie do Laury nie truła na temat kalorii czy zawartości tłuszczu, cholesterolu czy zgubnych skutków spożywania tłuszczów nasyconych. - Mm... cudownie pachnie. Nie masz pojęcia, jak bardzo przepadam za bekonem. - Ależ mam. Cieknąca ci z ust ślinka mówi sama za siebie.
- Bardzo śmieszne. Wiesz, Coop, byłoby idealnie, gdybym dostała jeszcze... - Kubek letniej herbaty? - Sięgnąłem na blat po czekający tam kubek. Proszę bardzo, zrobiłem ją wcześniej i wtedy parowała, a teraz jest... - Po prostu idealna - orzekła Naomi, pociągając łyk. Uśmiechnęła się. Zdajesz sobie sprawę z tego, że dopóki robisz mi letnią herbatę i takie smażone śniadanka, to nie wypuszczę cię ze swoich szponów? - I tak bym na to nie pozwolił.
T L
R
Jak na związek, którego początkiem była nieprzemyślana randka w ciemno, pozytywnie zaskakiwało mnie to, jak świetnie się dogadywaliśmy. Naomi naprawdę mnie rozumiała. Pragnęła tego samego co ja. Zmierzaliśmy w tym samym kierunku. A ponieważ moje poczucie zagubienia najwyraźniej zniknęło, nie miałem już potrzeby, żeby przez cały czas grać rolę osoby dorosłej. Po raz pierwszy w życiu byłem w związku prawdziwie partnerskim. Wszystko byłoby idealnie, gdyby Laura pozostała na drugiej półkuli. Znacznie ułatwił mi sprawę fakt, że spotykała się tam z kimś. Wyobrażanie jej sobie w ramionach innego kolesia oznaczało, że moja nienawiść do niej była usprawiedliwiona. A skoro jej nienawidziłem, w takim razie nie mogłem czuć niczego innego. Ale potem Paul zginął w wypadku i wytrąciło to mój świat z jego orbity, robiąc w mojej głowie jeden wielki bałagan. Nie do końca to rozumiałem aż do momentu, kiedy kilka miesięcy po pogrzebie zadzwoniła do mnie Laura z wiadomością, że wróciła do domu. Już sam dźwięk jej głosu sprawił, że wszystko stało się jasne. Wcześniej oszukiwałem siebie, że gniew, jaki czuję wobec Laury, ma związek z jej egoizmem. Ale wraz z upływem czasu docierało do mnie, że mój gniew nie miał nic wspólnego z zachowaniem Laury, lecz z faktem, że w pewien sposób, który nie do końca potrafi-
łem określić, nadal jestem w niej zakochany. Chwila, gdy sobie to uświadomiłem, przyniosła ze sobą ból. Naprawdę bolało. Częściowo dlatego, że zawsze uważałem, że jestem ponad coś takiego - bycie zakochanym w byłej dziewczynie jeszcze długo po tym, jak się rozstaliście to największy książkowy banał - a częściowo z powodu tego, co ta świadomość mogła oznaczać dla mnie i Naomi. Czy mogłem dalej się z nią spotykać, wiedząc, co czuję do Laury? Czy też kwestią czasu było to, że Laura i ja w końcu do siebie wrócimy?
T L
R
Nie znałem odpowiedzi ani nie chciałem jej znać. Najlepszym sposobem na zachowanie błogiej ignorancji było zdecydowane unikanie Laury. Można powiedzieć, że mój plan się sprawdzał. Nie widziałem się z nią, kiedy przyszła, żeby zabrać resztę swoich rzeczy. A tymczasem ja i Naomi stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, tak że niemal udało mi się przekonać samego siebie, że to co do niej czuję, jest większe i bardziej intensywne od tego, co kiedykolwiek czułem do Laury. Ale musiałem mieć pewność. A jedynym sposobem na jej zdobycie było spotkanie się z Laurą i porozmawianie - coś, co przez cały czas odkładałem. Ale teraz, kiedy w końcu Melissa urządzała imprezę, nie mogłem już chować głowy w piasek. Jeśli nie chciałem pogodzić się z Laurą na oczach wszystkich naszych przyjaciół i nowej dziewczyny, jedynym wyjściem było spotkanie się z nią dzisiaj.
- Co więc będziesz robił, gdy ja będę w mieście? - zapytała Naomi, odkładając sztućce na pusty talerz. - Nie możesz przez całe popołudnie siedzieć tutaj sam. A może do nas dołączysz? Moja siostra się nie obrazi, poważnie, jest twoją największą fanką. - Ja też jestem jej fanem. - To idziesz ze mną?
- Dzięki, ale nie. Mam całą masę zaległych spraw i myślę, że dzisiaj się tym w końcu zajmę.
MELISSA
T L
R
Siłą woli zmuszałam telefon do dostarczenia mi wiadomości od Billy'ego, kiedy do pokoju weszła Laura. Ja sne włosy związała w kucyk i miała na sobie długą szarą bluzę, która kiedyś należała do Coopera, i niebieskie wyblakłe spodnie od dresu. To był oficjalny strój Laury na siedzenie w domu i nic nierobienie. Pojawiał się w każdy weekend, odkąd razem zamieszkałyśmy, i dopóki miała go na sobie, można było mieć pewność, że nie wyściubi nosa z domu. - Zrobiłaś to więc? Wysłałaś budzącego postrach esemesa? Kiwnęłam głową.
- A teraz tego żałuję. To jest nie do zniesienia. Wysłałam go pięćdziesiąt pięć minut temu i wciąż nie dostałam odpowiedzi. - Może uciął sobie drzemkę. - Obok swojej rozkosznie młodej, szczupłej i ładnej dziewczyny. Laura się zaśmiała. - Mówię ci, że nikogo nie ma. - Ale ty go nawet nie znasz. - Nie muszę - uśmiechnęła się. - Czuję to w kościach.
- Cóż, gwarantuję ci, że prorocze zdolności twoich kości tym razem zawodzą. Jestem pewna, że ma dziewczynę. Wiem to, i już. Szalał przecież na punkcie tej laski, o której ci mówiłam, na długo przed poznaniem mnie. - A nie mówiłaś, że ona nie była nim zainteresowana? - Ale to było wieki temu. Wiesz, jak wszystko potrafi się zmienić. - Dobra, to może spiknęli się ze sobą, ale ona pewnie go rzuciła i on od tamtego czasu liże rany.
R
Wbrew sobie uśmiechnęłam się. Podobała mi się myśl, jakkolwiek mało prawdopodobna, że Billy jest sam i że jest mu smutno. Podobała mi się myśl, że to ja mogłabym stać się osobą, która poprawi mu humor. Zerknęłam na leżący na stole telefon. Wiedziałam, że nie odpisze na mojego esemesa.
T L
- To absurdalne. Mam trzydzieści sześć lat, a wciąż zachowuję się jak usychająca z miłości nastolatka. Wyłączyłam telefon.
- A kiedy będziesz miała osiemdziesiąt sześć lat i nadal będziesz tu ze mną mieszkać, będziesz dokładnie taka sama - odparła Laura. - Staw czoło faktom, mała, nie zmieni tego żadna ilość czasu czy doświadczenia. Dostrzegłam, że przez twarzy Laury przebiegł cień, i domyśliłam się, że ma on związek z Cooperem. Jak większość walczących ze sobą byłych par, oboje mieli swoje żale i oboje byli zbyt dumni, żeby przyznać się do tego, że być może nie mieli racji. Laura była przekonana, że to Cooper zaczął, nie chcąc z nią rozmawiać, gdy zadzwoniła do niego po powrocie do kraju. Cooper twierdził, że kilka dni później to Laura zaogniła sytuację, nie chcąc z nim rozmawiać, kiedy zadzwonił do domu jej rodziców w Bristolu, żeby się pogodzić. Od tamtej pory, z wyjątkiem niegroźnego pokrzykiwania w listopadzie, kiedy Laura w końcu zabrała z jego domu swoje rzeczy, nie odezwali się do siebie ani słowem.
- Jak się czujesz w związku z dzisiejszym wieczorem? - Chodzi ci o spotkanie się twarzą w twarz z Cooperem i jego nową dziewczyną? Dobrze. - Zawahała się. - Myślisz, że do siebie pasują? - Wydaje mi się, że tak. - Ale czy sądzisz, wiesz, że to coś na dłuższą metę? - Nikt z nas nie ma kryształowej kuli. Gdybym ją miała, to wpatrywałabym się w nią teraz, próbując się dowiedzieć, co zrobi Billy. - Masz rację. Jesteśmy na coś takiego zdecydowanie za stare. Robię kawę, też się napijesz?
R
Podziękowałam, a ona wstała i poszła do kuchni, ja zaś wróciłam do zapisywania w notesie spraw do załatwienia przed imprezą. Jak na razie odhaczyłam tylko jeden punkt na liście: „Wysłać do Billy'ego esemesa z zaproszeniem".
T L
- Po śniadaniu jestem cała do twojej dyspozycji - zawołała z kuchni Laura. - Możesz mną dyrygować, jak tylko masz ochotę. Przyszła już poczta? -Jakiś czas temu słyszałam listonosza, ale byłam zbyt zajęta wpatrywaniem się w telefon, żeby iść po nią. Sprawdziwszy, czy mój poranny weekendowy strój - wyblakła niebieska bluza z kapturem, za duże spodnie od męskiej piżamy w czerwoną kratkę i skarpetki w krówki - nadaje się do tego, żeby zobaczył go któryś z sąsiadów, udałam się na wspólny korytarz. Dokładnie pod skrzynką na listy leżał spory stosik poczty, którą podzieliłam na trzy kupki. Faceci z góry mieli kilka rachunków i upomnienie z kablówki, modna para ze środkowego piętra dostała rachunki, wyciągi z kont i kilka formularzy o wydanie karty kredytowej, na Laurę i na mnie czekało kilka oficjalnie wyglądających pism, rachunek za gaz, oferta pro-
mocyjna z Habitatu i kilka listów, na których pierwotne adresy zamazano czarnym markerem i wpisano ten, pod którym teraz mieszkamy. - Coś fajnego? - zapytała Laura, gdy wróciłam do mieszkania. - W zasadzie to, co zwykle. - Coś do ciebie? - Tylko rachunki, reklamy i kilka rzeczy, które przesłała mi Susie.
T L
R
Przejrzałam swoją pocztę, wybierając z niej to, co nie było rachunkiem. Pierwszy list w zwykłej białej kopercie otrzymałam z uczelni. Pytano mnie, czy chcę otrzymywać newsletter dla absolwentów. Drugie pismo w brązowej kopercie przysłano z policji. Chodziło o moje zeznania, jakie złożyłam w październiku, kiedy zauważyłam grupę dzieciaków włamujących się do samochodu na sąsiedniej ulicy. Aresztowano kilka osób podejrzanych w związku z tym włamaniem i proszono, żebym zjawiła się w następną środę na okazaniu tych osób. Trzecia przesyłka to była biała koperta formatu A5 i choć Susie zamazała poprzedni adres, można było dostrzec pismo nadawcy. Nie znałam tego pisma, ale wyglądało, jakby należało do kobiety. Zaintrygował mnie ten list. Otworzyłam go i przekonałam się ze zdumieniem, że w kopercie znajduje się wyłącznie fotografia przedstawiająca uśmiechające się małe dziecko. Dziewczynkę - jasne włoski, szarozielone oczy, jasnożółte śpioszki w groszki. Ponownie zajrzałam do koperty. Była pusta. Odwróciłam zdjęcie, a z tyłu tym samym pismem, co adres na kopercie, napisano: Bethany Georgina Bannister. Ponownie je odwróciłam i przyjrzałam się dziecku. Wiadomo było od razu, kim są jego rodzice. Kształt oczu i brody nie pozostawiał żadnych wątpliwości. - Co się stało? - zapytała Laura, patrząc na mnie. - Dobrze się czujesz? Podałam jej zdjęcie. Jej oczy rozszerzyły się tak samo jak przed chwilą moje. - To od osoby, o której myślę? Skinęłam głową.
- To z całą pewnością zdjęcie dziecka Paula i Hannah.
VICKY
Było tuż po dwunastej, kiedy Chris, William i ja zjawiliśmy się w Pizza Hut na lunch. Restauracja pękała w szwach od rodziców i ich potomstwa, a personel zwijał się jak w ukropie.
R
- Wiedziałam, że lepiej będzie iść gdzie indziej. Tutaj jest zawsze pełno ludzi. - Będzie dobrze - rzekł Chris. - A poza tym już tu przyjechaliśmy.
T L
- Ale kto wie, jak długo będziemy musieli czekać? - I co z tego? William dziesięć minut temu zjadł loda, ty nie znosisz pizzy, a ja nie jestem głodny. Chris miał rację. W zasadzie żadne z nas nie było głodne. Zastanawiałam się, co tak naprawdę mnie dręczy, i natychmiast pojawiło się mnóstwo potencjalnych odpowiedzi. To, że stałam, a chciałam siedzieć. To, że każdego dnia w tym tygodniu po przebudzeniu było mi niedobrze i musiałam żłopać peptobismol. No i to, że byłam wykończona, ponieważ William obudził mnie za dwadzieścia piąta, żeby zapytać, gdzie lisy chowają się w ciągu dnia, a potem nie chciał się już położyć spać. Ale najbardziej ze wszystkiego niepokoiło mnie to, że choć doświadczyłam zniechęcającego, przygnębiającego i ogólnie gównianego początku dnia, który w normalnych okolicznościach popychałby mnie w objęcia depresji, nie mogłam nie zauważyć tego, że tak naprawdę jestem szczęśliwa.
Byłam szczęśliwa od chwili, gdy zjawił się Chris i zajął się Williamem, gdy tymczasem ja zjadłam na szybko śniadanie. Byłam szczęśliwa, gdy William bawił się z Chrisem w potwory, a ja spokojnie mogłam się ubrać. Byłam szczęśliwa, choć padał deszcz, a William się upierał, żeby iść do parku, a nie do Tumbie Jungle. A teraz kiedy staliśmy w zatłoczonej pizzerii - takiej, w której przed urodzeniem dziecka przysięgłam, że moja noga nie postanie - i czekaliśmy na stolik, który mógł się nigdy nie zmaterializować, uświadomiłam sobie, że nawet to nie osłabiło poczucia szczęścia wywołanego tym, że miałam obok siebie dwie osoby, które kochałam najbardziej na świecie. Podeszła do nas młoda dziewczyna z włosami ukrytymi pod czapeczką z napisem „Pizza Hut". Uśmiechnęła się.
R
- Przepraszamy, że musieli państwo czekać. Właśnie przygotowujemy dla państwa miejsce.
T L
Jeden z jej współpracowników kiwnął do niej głową i zaprowadziła nas do wolnego stolika. Kelnerka szybko porozkładała sztućce i zapytała, czy mamy ochotę na coś do picia. Zamówiliśmy pozycję „zjedz, ile dasz radę", a kiedy przyniesiono nam napoje, wstaliśmy i poszliśmy po jedzenie (trzy kawałki pizzy z szynką i ananasem dla Williama, dwa kawałki pizzy z serem i pomidorami oraz sałatka ziemniaczana dla Chrisa i sałatka z makaronem dla mnie). William wziął z talerza kawałek pizzy, który był tylko trochę mniejszy od jego głowy, i oświadczył: - Kocham pizzę. - Naprawdę? Nigdy bym nie zgadła. William pokiwał głową. - A ty lubisz pizzę, tatusiu? - Kocham pizzę.
- Kochasz pizzę bardziej, niż kochasz mamusię? Cieszyłam się, kiedy na twarzy Chrisa pojawiła się mina w stylu „skąd mu się biorą te wszystkie pytania?", tak samo jak na mojej. - Nie, skarbie, nie kocham pizzy bardziej od mamusi - rzekł. - Mamusię kocham dużo bardziej. Mocno musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć płaczem.
R
MELISSA
T L
Przeszłam kilkanaście metrów Grange Road i zatrzymałam się przed domem, który przed laty dzieliłam razem z Paulem. Wszystko było inne od tego, co miałam w pamięci. Stolarka zewnętrzna była świeżo odmalowana, a drzwi zmieniły kolor z ciemnozielonego na ceglasty. Mały ogródek od frontu, kiedyś zupełnie zaniedbany, został poskromiony, a żywopłot przycięty. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie wbita w ziemię tablica „Na sprzedaż" i przyklejony na niej znaczek „Sprzedano". Wzięłam głęboki oddech, wcisnęłam dzwonek i czekałam. Usłyszałam odgłos szybkich kroków na drewnianej podłodze, a potem Hannah otworzyła drzwi. Była równie ładna, jak ją zapamiętałam. Włosy miała związane w kucyk, a była ubrana w niebieską bluzkę w paski i dżinsy. W ogóle nie wyglądała jak matka małego dziecka. Wyglądała jak ja, kiedy miałam tyle lat co ona.
- Cześć - odezwałam się, niepewna tego, co chciałam ani co zamierzałam powiedzieć. - Przepraszam, jeśli ci przeszkadzam, Hannah, i wiem, że to się musi wydawać naprawdę dziwaczne, ale... - Naprawdę, Melisso, wszystko w porządku. Cieszę się, że przyszłaś. Wejdź, proszę. Poszłam za nią korytarzem do salonu. Wnętrze także było odnowione, a salon z trudem można było rozpoznać. - Wygląda na to, że włożyłaś w ten dom mnóstwo pracy. - Usiadłam na czerwonym pluszowym fotelu obok kominka. - Tu jest niesamowicie.
R
- Większość zrobił Paul - wyjaśniała Hannah, siadając naprzeciwko mnie. - Kiedy się wprowadziłam, stwierdził, że to świetna wymówka, żeby zająć się tym, co zawsze sobie obiecywał. - Cóż, odwalił kawał dobrej roboty. Ale teraz się przeprowadzasz?
T L
Hannah kiwnęła głową.
- Myślałam, że dam sobie tu radę sama. Myślałam, że mieszkanie tutaj będzie dobre dla Bethany. Ale... Jest w tym miejscu po prostu zbyt dużo wspomnień. Dokąd bym nie poszła. Gdzie bym nie spojrzała. - Popatrzyła na mnie. - Czasami siedzę tutaj i patrzę na zegar na ścianie i przyłapuję się na tym, że myślę, tak przez ułamek sekundy, że Paul wróci zaraz do domu i że zabiorę się za robienie kolacji. Już mam wstać i iść do kuchni, kiedy sobie przypominam, że on nie wróci. To szaleństwo, prawda? - Nie - odparłam. - To nie jest szaleństwo, Hannah. - Brakuje ci go? - Nie bała się patrzeć mi prosto w oczy. Ja się bałam, że to jakieś podchwytliwe pytanie, i na mojej twarzy musiał być widoczny niepokój, ponieważ dodała szybko: - W porządku, nie mam zamiaru skoczyć ci do gardła ani nic w tym rodzaju. Chcę jedynie wiedzieć, że nie jestem w tym odosobniona, to wszystko. Skoncentrowałam się na dużym sęku na podłodze koło jej stóp.
- Nie jesteś odosobniona. Brakuje mi go każdego dnia, Hannah, i czasami sobie myślę, że tak będzie już zawsze.
COOPER
T L
R
Kiedy dotarłem do knajpki Blue-Bar, Laura siedziała już przy stoliku pod oknem, mając przed sobą cappuccino. Nie zauważyła mnie, przez chwilę stałem więc i przyglądałem się jej, jak sięga do szklanego pojemnika z saszetkami z cukrem. Wybrała brązowy, rozerwała saszetkę i ostrożnie wysypała jej zawartość na wierzch kawy. Uśmiechała się przy tym, tak jakby przyjemność sprawiało jej obserwowanie, jak maleńkie brązowe kryształki zanurzają się w płynie. Musiała wyczuć, że ktoś ją obserwuje, ponieważ podniosła głowę i się uśmiechnęła, podszedłem więc i po krótkim uścisku usiadłem naprzeciwko niej. - Naprawdę się cieszę, że zadzwoniłeś — rzekła. - Paskudnie się czułam z powodu tego, jak się to wszystko zakończyło. - Ja też. Laura wyciągnęła rękę. - Przyjaciele? - Oczywiście. - To dobrze. - Zmrużyła oczy w komicznie niecny sposób. - Ponieważ nie chciałbyś mieć mnie za wroga! Nie uwierzyłbyś, jak paskudne myśli na twój temat pojawiały się w mojej głowie. - Wiesz co? Zabawne, ale uwierzyłbym.
Gdy zdjąłem kurtkę, twarz Laury rozświetlił szeroki uśmiech. -Co? - Cieszę się po prostu, że ten T-shirt jest nadal w użyciu. - Ten staroć? Tylko on był dzisiaj czysty. Laura wyglądała na zawiedzioną. - To ja ci go kupiłam. - Tylko żartowałem. Prawda jest taka, że rano automatycznie po niego sięgnąłem. To chyba podświadomość płata mi figle, jak myślisz? Widzę, że twoja nie nakazała ci założyć tej bluzki z Jigsaw, którą kupiłem ci na poprzednie święta. - Kazała, ale ją zignorowałam. Ostatnie, czego trzeba osobie w moim wieku, to słuchać rad podświadomości, jeśli chodzi o kwestie stylu.
R
Laura skinęła na jedną z kelnerek. Zamówiłem dużą kawę i dwie mufinki z jeżynami.
T L
- Czemu zamawiasz dwie? Wiesz, że ja nie zjem. - Po to, żebyś co pięć sekund nie odłamywała po kawałeczku ode mnie, tak jak to masz w zwyczaju. - Przyznaję się do winy, ale przyjmij do wiadomości to, że nawet jeśli rzeczywiście zjem tę mufinkę, to i tak pewnie będę podkradać twoją. Gdy czekaliśmy na realizację zamówienia, opowiadaliśmy sobie, co się dzieje w naszym życiu. - Pracuję w H&M w mieście - westchnęła - ale tylko do czasu, aż uzbieram wystarczająco kasy, żeby po-oddawać część długów, jakie narobiłam sobie podczas wyjazdu. Dziś mam wolne. - A potem? Wracasz do jogi? - Prawdę powiedziawszy, zastanawiam się nad powrotem na studia. Melissa jest w tym zakresie prawdziwą inspiracją, dzięki niej czuję, że nie jest
za późno na zmianę, może więc zapiszę się na kierunek aktorski albo coś jeszcze innego, na przykład fotografię. - Naprawdę cię widzę jako stylowego fotografa mody. Laura się skrzywiła. - Nie jestem pewna, czy to dla mnie. Poza tym wątpię, żeby wielu najważniejszych fotografów mody zaczynało karierę w wieku trzydziestu ośmiu lat, a tyle właśnie będę miała, kiedy skończę studia, zakładając oczywiście, że znajdę uczelnię, która mnie przyjmie i że pozdaję wszystkie egzaminy. Może powinnam jednak wrócić do uczenia jogi. Kelnerka przyniosła kawę i mufinki, a ja w końcu zebrałem się na odwagę, żeby zadać to najważniejsze dla mnie pytanie.
- To znaczy?
T L
- Podczas podróży.
R
- Znalazłaś to, czego szukałaś?
- To nie chodziło o odnalezienie siebie - odparła cicho. — Chodziło o zrobienie czegoś zupełnie innego. - Z kimś innym? - Nie przestawałem patrzeć jej prosto w oczy. - Wiem wszystko o tym facecie, którego tam poznałaś. I zanim mnie zapytasz, wiedz, że nikt mi o tym nie powiedział. Sam do tego doszedłem. To twoje podróżowanie po świecie nie miało nic wspólnego ze znalezieniem siebie, pragnęłaś po prostu uciec ode mnie. Myślisz, że jak się z tym czułem, będąc gotowym spędzić z tobą resztę życia? - Ku mojemu zaskoczeniu w moim podniesionym głosie było słychać gniew. - Nie mogę uwierzyć, że miałaś tak niskie mniemanie o mnie i o tym, co nas łączyło. - Ja cię naprawdę kochałam, Coop - odparła Laura. - Naprawdę ceniłam to, co mieliśmy. Nie miałam jedynie pewności, to wszystko. Nie miałam pewności, czy tego właśnie naprawdę pragnę, czy też decyduję się na to ze strachu przed samotnością. A rzeczywiście bałam się samotności. Zawsze
się jej bałam. Miałeś rację! Przez całe życie otaczali mnie przyjaciele i rodzina - ludzie, którzy wiedziałam, że się mną zaopiekują, jeśli życie mi dokopie. Dlatego właśnie postanowiłam wybrać się w tę podróż. Chciałam sobie udowodnić, że potrafię coś zrobić w pojedynkę. I wiesz co? Nie minął tydzień, a miałam dość. Dlatego właśnie z kimś się związałam, Coop, ponieważ za bardzo się bałam być sama. Nie umiałam być niezależna. I choć czasami będąc z nim, czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej, przynajmniej nie byłam sama. Przynajmniej ktoś był blisko mnie. - A co z pogrzebem? Dlaczego do nikogo nie oddzwoniłaś? Dlaczego pozwoliłaś, żeby wszyscy się o ciebie martwili, gdy tymczasem zamiast tego musieliśmy się skupiać na innych sprawach, tych prawdziwych?
R
Laura odsunęła cappuccino na bok.
T L
- Paskudnie się z tym czuję, Coop. Wiem, że powinnam była zadzwonić. Powinnam się była z tobą skontaktować zaraz po tym, jak zostawiłeś mi wiadomość, że Paul nie żyje. Ale po prostu nie potrafiłam. Kiedy przeczytałam twój e-mail, przeżyłam szok. I wiedziałam, że gdybym zadzwoniła do ciebie, Vicky, Mel czy Chrisa, wtedy stałoby się to rzeczywiste. Zbyt konkretne. Ale gdybym niczego nie zrobiła... Gdybym się z wami nie skontaktowała... Cóż, wtedy mogłabym udawać, że to się w ogóle nie wydarzyło. Byłaby to jedynie smutna historia, która się wydarzyła na drugiej części globu, która nie rzutowała na moje życie. A jeśli brzmi to egoistycznie... Cóż, chciałam być egoistką. Uciekłam. Pojechałam z Tajlandii do Australii, starając się, żeby jak największa odległość dzieliła mnie od tego strasznego wydarzenia, które przypominało o tym, jak poważne bywa życie.
MELISSA
Przez cały czas, gdy rozmawiałyśmy w salonie, Hannah ani razu nie nawiązała do fotografii ani powodu jej wysłania. To nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że nie została ona wysłana z czystej złośliwości. Prawdę powiedziawszy, mogło być dokładnie na odwrót - jako swoista gałązka oliwna, sygnalizująca pragnienie, żebyśmy się pogodziły.
- A oto ona.
T L
R
Dużo rozmawiałyśmy. O sprawach związanych z Paulem i nie tylko. Hannah podzieliła się ze mną swoimi planami na przyszłość. Za pieniądze ze sprzedaży domu i z polisy na życie Paula postanowiła kupić dom niedaleko swoich rodziców w Worcestershire. Nie była pewna, czy przeprowadzi się tam na stałe, ale na dziś wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Wyczuwając w jej głosie wątpliwość, pragnęłam ją zapewnić, że te plany są naprawdę sensowne, ale przerwał mi płacz dziecka dochodzący z elektronicznej niani. Hannah wyjaśniła, że to pora karmienia Bethany, i zniknęła, po czym pojawiła się niecałe pół godziny później z córeczką w ramionach.
Podeszłam i przyjrzałam się jej. Bethany była śliczna. Naprawdę śliczna. Była podobna do Paula i była podobna do Hannah, a na jej widok, takiej maleńkiej, reprezentującej ostatnią część Paula na tym świecie, chciało mi się jednocześnie śmiać i płakać. - Chcesz ją potrzymać? Podała mi Bethany, a ja usiadłam z powrotem na fotelu i pochłonęło mnie patrzenie w jej oczka. Spędziłam u Hannah prawie godzinę. Choć się cieszyłam, że się pogodziłyśmy, wiedziałam, że nigdy nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami i nie chciałam przeciągać tej wizyty. Kiedy już miałam się zbierać, Hannah wzięła głęboki oddech i spojrzała na mnie swoimi szarozielonymi oczami.
- Nie musisz się zgodzić, jeśli miałabyś się poczuć skrępowana. I wiem, że nie mam żadnego prawa, żeby cię o to prosić... Ale tak się zastanawiałam, czy od czasu pogrzebu byłaś na grobie Paula... I, cóż, jeśli nie... to poszłabyś tam dziś ze mną? Chciałam tam pójść, ale jakoś nie mogłam znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły. Mama i tato milion razy proponowali, że pójdą ze mną, ale zawsze znajdowałam jakąś wymówkę. Ale siedząc tu z tobą, nie wiem... Czuję, jakbym była na to gotowa. Czy moje słowa mają jakiś sens? - Tak, ja też chciałam się wybrać na cmentarz, ale za bardzo się bałam pójść sama. - Pójdziesz więc ze mną? Przez chwilę jedyne co słyszałam, to odgłos bicia mego serca.
T L
R
- Pójdę - powiedziałam. - Oczywiście, że pójdę.
COOPER
Zbliżała się piętnasta. Niedługo z miasta wróci Naomi i chciałem przy tym być. Postanowiłem, że powiem jej o spotkaniu z Laurą i o kryjących się za nim powodach. Zacząłem powoli kończyć spotkanie. - Było naprawdę miło, ale muszę się już zbierać. - Oczywiście. O której się zjawisz na imprezie? - Koło dwudziestej. To dobrze, że udało się ją zorganizować. Było trudno, nie? I nie mogę się doczekać tej imprezy. Aby zacząć znowu żyć.
- Masz stuprocentową rację. I nie tylko ty się tak czujesz. Wiesz, jak to najczęściej jest, kiedy się robi imprezę: im bliżej do jej rozpoczęcia, tym więcej się dostaje esemesów od tych, którzy się jednak wykruszają, prawda? Tym razem jest na odwrót. Przez cały tydzień przychodzą do mnie esemesy od znajomych, obiecujących, że się zjawią. Dzisiejszy wieczór będzie wyjątkowy. Jestem tego pewna.
MELISSA
T L
R
Hannah i ja zatrzymałyśmy się na żwirowym parkingu przed cmentarzem przy Buxton Road. Gdy Hannah wysiadła z samochodu, zerknęłam do tyłu na Bethany, radośnie gruchającą w swoim foteliku, po czym pomogłam ulokować ją w wózku. Ja pchałam wózek, a Hannah niosła kupiony przez nas bukiet kwiatów: frezje, lilie, goździki i duża różowa róża. Dziwnie się czułam, będąc tu ponownie. Podczas pogrzebu znajdowało się tutaj tylu ludzi, że na szczęście prawie nic nie widziałam. Zagubiona w tłumie, jako jedna z wielu osób, mogłam zamknąć oczy i słuchać otaczających mnie odgłosów: głosu pastora, szumu wiatru między liśćmi i płaczu tych, dla których ten dzień był tragiczny. Czułam się wtedy cudownie oderwana od tego wszystkiego. Czułam się wolna. Ale to działo się wtedy. A teraz Hannah i ja stałyśmy przed grobem Paula. - Musimy spróbować żyć dalej - rzekła Hannah. - Obie musimy pozwolić mu odejść. I musimy zrobić to teraz, ponieważ możliwe, że później nie znajdziemy już w sobie na to siły.
COOPER
Naomi nie przyjęła do wiadomości faktu, że spędziłem popołudnie z Laurą, tak dobrze, jak wcześniej miałem nadzieję. - Że co? - Odstawiła kubek z herbatą na blat. - Spędziłem popołudnie z Laurą. - Gdy ja byłam w mieście ze swoją siostrą? Kiwnąłem głową. - A więc jak to dokładnie było? Zadzwoniła do ciebie i poprosiła, żebyś się z nią spotkał?
R
Szkoda, że nie było to takie proste.
T L
- Nie, to ja zadzwoniłem do niej. Chciałem, żebyśmy przed wieczorną imprezą wszystko sobie powyjaśniali. - Cóż, nie posiadam się z radości - warknęła Naomi. - I mam szczerą nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi. Wyszła z kuchni, zatrzaskując za sobą drzwi, a kiedy ją dogoniłem, była już przy głównych drzwiach. - Naomi! - krzyknąłem. - Czy możesz się na chwilę zatrzymać? - Po co? Żebyś mógł mi przekazać wiadomość, że do siebie wracacie? Sądziłam, że jesteś jednym z tych porządnych facetów, Cooper. - Bo jestem - zaprotestowałem. - Gdybyś był, to nie spotykałbyś się z nią za moimi plecami, wiesz? Kim ja byłam? Twoim planem rezerwowym na wypadek, gdyby nie zechciała cię po powrocie? Zawsze wiedziałam, że nie do końca ją przebolałeś, jak twierdziłeś, a oto i dowód. Jak mogłam być taka głupia?
- Wprowadź się do mnie - powiedziałem cicho. Naomi zatrzymała się i wpatrywała się we mnie. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Właśnie to, co powiedziałem. Miałem zamiar zaczekać i poprosić cię o to po imprezie, ale skoro przystawiłaś mi do głowy pistolet, to mówię to teraz: zamieszkaj ze mną. Sięgnąłem do kieszeni i podałem jej małe pudełko obite aksamitem. Naomi przygryzła wargę. - Nie rozumiem. - Otwórz.
R
Otworzyła pudełko i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - To klucz.
- Jesteś pewien?
T L
- A dokładniej klucz do mojego domu. Jest twój, na jak długo będziesz tego chciała.
- Jak jeszcze nigdy i niczego.
- A więc po co to dzisiejsze popołudnie? Dlaczego miałeś potrzebę utrzymania swojego spotkania z Laurą w tajemnicy? - Nie chciałem, żebyś przejmowała się czymś bez absolutnie żadnego powodu. Ale skoro chcesz, to z wyjątkiem urodzin, Gwiazdki i okazjonalnych miłych niespodzianek, mogę ci obiecać, że to będzie moje pierwsze i ostatnie kłamstwo, a właściwie niedomówienie. Co ty na to? Naomi uśmiechnęła się jedynie, schowała klucz do pudełka i pocałowała mnie.
MELISSA
Była już prawie szesnasta, kiedy razem z Hannah wróciłyśmy do Chorlton. Pomogłam jej wnieść do domu rzeczy Bethany, pożegnałam się z małą, po czym uścisnęłam Hannah na do widzenia. - Dzięki za wszystko, co dzisiaj zrobiłaś - rzekła. - Cała przyjemność po mojej stronie - odparłam. - Dobrze mi to zrobiło... Dziękuję ci.
T L
R
Wcześniej ani razu nie wspomniałam o dzisiejszej imprezie, bo wydawało mi się to niewłaściwe, ale teraz kiedy zbierałam się do wyjścia, chciałam ją zaprosić, nawet jeśli nie miałam pewności, czy by przyszła. - Słuchaj, Hannah, robię wieczorem imprezę — zaczęłam, gdy kołysała małą w ramionach. - Nic szczególnego. Po prostu grupa przyjaciół zbyt starych, żeby włóczyć się jeszcze po klubach, zbierze się, żeby razem coś zjeść i się napić... i może trochę potańczyć. W każdym razie fajnie by było, gdybyś miała ochotę i gdybyś znalazła opiekunkę do Bethany... W każdym razie... Chodzi mi o to, że bardzo bym chciała, żebyś przyszła, i jeśli chcesz, możesz zabrać ze sobą swoich przyjaciół... Ale zrozumiem oczywiście, gdybyś nie miała ochoty. - Mam wrażenie, jakby wieki całe minęły od ostatniego razu, gdy wyszłam gdzieś bez Bethany - uśmiechnęła się Hannah. - A jeśli chodzi o picie i tańce, to już nawet nie pamiętam, co to takiego. Ale jeśli znajdę kogoś do małej, to tak, chętnie przyjdę.
Czując ulgę, że to popołudnie tak się udało, ruszyłam w stronę głównej ulicy, uświadomiwszy sobie nagle, że przed imprezą zostało jeszcze tysiąc rzeczy do zrobienia, a miałam tylko kilka godzin. Gdy czytałam listę, mój wzrok zatrzymał się na dłużej przy punkcie, który odhaczyłam rano: „Wysłać Billyemu esemesa z zaproszeniem". Sięgnęłam do torby, wyjęłam telefon i go włączyłam. Otrzymałam siedemnaście esemesów i trzy wiadomości głosowe, ale choć wszystkie miały związek z imprezą, żadnej nie przysłał Billy.
T L
R
Zrobiło mi się niedobrze. Minęło ponad sześć godzin, odkąd wysłałam mu tego esemesa, z całą pewnością więc go otrzymał i z jakiegoś powodu postanowił nie odpisywać. I zaczęłam się zastanawiać, jak mogłam być taką optymistką i sądzić, że mógłby być nadal mną zainteresowany po tym, jak go potraktowałam. Tamtego dnia, kiedy wpadłam na niego w mieście, najprawdopodobniej był po prostu uprzejmy. A teraz zaprosiłam go na imprezę i pewnie miał pełną świadomość tego, że to coś znacznie poważniejszego niż tylko zaproszenie, i dlatego właśnie nie odpisał. Niewiele mogłam zrobić, żeby zachować odrobinę godności, poza spuszczeniem głowy i nadzieją, że więcej na niego nie wpadnę, ale to nie powstrzymało mnie przed zmianą trasy i ruszeniem w kierunku jego domu. Nie miałam pojęcia, co mu powiem. Poza tym było mało prawdopodobne, żebym go w ogóle zastała. Coś mi kazało przynajmniej spróbować się z nim zobaczyć. W najgorszym razie chciałam mieć szansę, żeby mu powiedzieć... Co konkretnie? Że całe popołudnie spędziłam w towarzystwie partnerki mojego byłego chłopaka i ich dziecka? Że teraz, kiedy już odwiedziłam grób Paula, byłam gotowa rozpocząć nowy etap? Że go przepraszam za to, jak się zachowywałam, kiedy byliśmy razem, i że pragnę, aby mi wybaczył? To wszystko wydawało się zbyt absurdalne. Zbyt nierzeczywiste. Przypominające to, co dzieje się tylko w filmach. Dlaczego miałby rzucić wszystko, żeby być ze mną? Czy naprawdę byłam tak dobrą partią, że gotów byłby mi się kłaniać w pas? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych
pytań, które uderzały w moją pewność siebie. Wiedziałam jedynie, że muszę z nim porozmawiać w cztery oczy, i że co ma być, to będzie. Dziwne było to, że po tych wszystkich latach moja historia z Paulem zakończyła się w taki właśnie sposób. Od samego początku, kiedy się poznaliśmy, aż do chwili poprzedzającej nasz koniec, nasz związek to był autentyczny rollercoaster. Bycie z nim czyniło życie ekscytującym. Bycie jego przyjaciółką to emocjonujące przeżycie. Ale zawsze wiedziałam, że sama miłość nie wystarczy. Potrzebny był nam nowy początek, czysta hipoteka, szansa na rozpoczęcie wszystkiego raz jeszcze, jakbyśmy byli zupełnie innymi ludźmi. Ale nigdy nie stalibyśmy się innymi ludźmi. Nie z tym całym bagażem i łączącą nas historią. Za bardzo wszystko zniszczyliśmy, żeby dało się naprawić. Naszą jedyną nadzieją na prawdziwe szczęście była miłość i związek z kimś zupełnie innym.
T L
R
Pod domem Billy'ego tak mocno i szybko waliło mi serce, że myślałam, że zaraz zemdleję. I proszę: oto ja, trzydziestosześcioletnia kobieta, stojąca pod domem mężczyzny młodszego o ponad dziesięć lat, mająca nadzieję, że ten mężczyzna jakoś mi wybaczy i przyjmie z powrotem. Jak do tego doszło? W jaki sposób stałam się kimś takim? Nie wiedziałam i miałam to gdzieś. Mimo wszystkich tych kłamstw, jakie sobie wmawiałam od czasu, gdy wpadłam na Billy'ego, moje prawdziwe uczucia w końcu zaczęły się wydostawać na powierzchnię. Kochałam Billy'ego. Nie wiedziałam, czy różnica wieku między nami będzie stanowić problem. Nie wiedziałam, czy ma dziewczynę. Nie miałam pojęcia, co do mnie czuje. Wiedziałam za to jedno: na myśl o Billym przepełniała mnie nadzieja wiążąca się z przyszłością, i jeśli istniał choć cień szansy na to, że mógłby mnie przyjąć z powrotem, zamierzałam z niej skorzystać. Koncentrując się na oknie na drugim piętrze, które jak sądziłam, należy do jego mieszkania, zobaczyłam tam ślady życia, udałam się więc do drzwi. Już miałam wcisnąć dzwonek do mieszkania Billy'ego, kiedy przez matowe szkło dostrzegłam jakiś ruch. Zapukałam więc kilka razy w skrzynkę na listy i cofnęłam się, gdy drzwi się otworzyły.
To była para, której nie znałam. Facet miał na sobie zieloną bluzę od dresu, za nim zaś stała dziewczyna w szarej bluzie z kapturem. - Cześć... przepraszam - zaczęłam nerwowo. - Próbuję znaleźć mojego przyjaciela, Billy'ego. Mieszka tutaj. W którymś z mieszkań na drugim piętrze. Jest wysoki i ma ciemne włosy i zastanawiałam się... - Chodzi ci o niego? - Dziewczyna pokazała na kogoś za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam, że na końcu chodnika stoi Billy. Był ubrany w dżinsy i T-shirt, jaki miał na sobie podczas naszego pierwszego spotkania. W lewej ręce trzymał kilka reklamówek, w prawej zaś rękę dziewczyny, którą od razu poznałam. Freya.
R
Para, która otworzyła drzwi, minęła mnie i udała się na chodnik. Billy zrobił krok w bok, żeby ich przepuścić. - Melissa. - Billy puścił dłoń Freyi. - Co tutaj robisz?
T L
- Nic - odparłam, ze wszystkich sił starając się zupełnie nie rozsypać. Popełniłam błąd. Naprawdę ogromny błąd. I już mnie tu nie ma. - Zaczekaj chwilę.
Sięgnął do kieszeni, wyjął klucze i podał je Freyi. Wzięła je od niego i zaczęła iść w stronę drzwi, patrząc na mnie tak, jakbym była przezroczysta. Billy i ja staliśmy w milczeniu. Nie mogłam uwierzyć, że byłam taka głupia. Że wmówiłam sobie, że nasz powrót do siebie jest możliwy. - To dla mnie naprawdę trudne, Mel - odezwał się cicho. - Nie wiem, co powiedzieć. - Nie mów nic - odparłam, próbując się nie rozpłakać. - Bądź po prostu szczęśliwy i ciesz się każdą chwilą. Ponieważ wiesz co? Gdy spełnia się twoje marzenie, to jest to najwspanialsze uczucie na świecie. Najwspanialsze. A jeśli miałabym komuś życzyć prawdziwego szczęścia, to nie przychodzi mi do głowy nikt bardziej na to zasługujący niż ty.
VICKY
Kiedy przyjechaliśmy do domu, zaprosiłam Chrisa na kawę. Wszyscy zdjęliśmy okrycia wierzchnie i buty, a William oświadczył, że ma ochotę pobyć trochę sam, co było jego sposobem na powiedzenie, że chce pooglądać telewizję, choć wiedział, że oglądał jej już tego dnia wystarczająco dużo. Ponieważ mnóstwo się działo w mojej głowie, zgodziłam się, umościłam go na sofie, wsunęłam płytę do odtwarzacza, wcisnęłam przycisk „play", po czym zawołałam Chrisa, żeby poszedł ze mną do kuchni.
T L
R
Zabrałam się za szykowanie kubków na kawę i poprosiłam Chrisa, aby umył kubeczek Williama z Tomasem Czołgiem i nalał do niego wody, ja zaś zaczęłam szukać w szafce „dobrej" kawy zamiast tej taniej z supermarketu, która stała na blacie. W końcu ją znalazłam i już miałam przebić łyżeczką złotą folię, kiedy Chris wypowiedział na głos moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam, że trzyma w dłoniach ociekający pianą kubeczek Williama. - Kapiesz - powiedziałam, patrząc na podłogę. - Wiem - odparł spokojnie. - Co my robimy, Vicky? - Co masz na myśli? Ty zmywasz, a ja... Urwałam nagle, kiedy dotarło do mnie, o co mu chodzi. Chris odstawił kubek i objął mnie. - Wiem, że ta cała sytuacja jest moją winą - zaczął. - Wiem doskonale. I wiem, że nie mam prawa mówić ci, kiedy ani czy powinnaś zostawić to za sobą. Ale skoro dogadujemy się lepiej niż od bardzo, bardzo dawna i oboje wiemy, że to nowe dziecko będzie najlepszym nowym startem, jaki możemy sobie wymarzyć, dlaczego jest tak, że wciąż coś nas powstrzymuje
przed zapomnieniem o tym, co się wydarzyło? Jest to coś, co nie chce odejść. - Bo tak jest - westchnęłam, odstawiając słoik z kawą. - Ale nie jest to coś, o czym byś nie wiedział. To coś, co było tutaj od samego początku. Kocham cię, Chris. Ani na chwilę nie przestałam cię kochać. I wiem, że ty też mnie kochasz, i tak samo jak ja chcesz, żeby nam się udało. I dlatego tak bardzo to boli. - Ale co? - Nie sądzę, żebym mogła to zrobić, Chris. Nie sądzę, żebym mogła cię przyjąć z powrotem.
R
- Ale dlaczego? Nie rozumiem. Zrobiłem wszystko, o co prosiłaś. O co jeszcze chodzi?
T L
- O zaufanie. Po prostu już ci nie ufam i nie jestem pewna, czy wiem, jak się to robi. Naprawdę się starałam, ale mi nie wychodzi. - W takim razie przestań się starać - rzekł Chris. - Nie wymuszaj tego. Jeśli nie chcesz, żebyśmy do siebie wrócili, dopóki tak jest, mnie to odpowiada. Poczekam na ciebie tak długo, jak będzie trzeba, Vicky, nieważne czy rok, czy dwadzieścia lat. To nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, że nigdy z siebie nie zrezygnujemy.
MELISSA
Nie mogę powiedzieć, żeby świadomość, że Billy przeskoczył na inny etap, nie była dla mnie bolesna. I nie mogę szczerze powiedzieć, że ucieszyłam się, że znalazł szczęście, ponieważ prawda jest taka, że nie jest ze
mnie aż taki dobry człowiek. Mogę powiedzieć tyle, przynajmniej w myślach, że rzeczywiście pragnęłam, żeby miał jak najlepsze życie, ponieważ był jednym z najbardziej niezwykłych ludzi, jakich dane mi było poznać. Może pewnego dnia - w niezbyt odległej przyszłości - moje serce poczuje to samo. A tymczasem postanowiłam, że najlepiej będzie odłożyć myśli związane z Billym na samo dno świadomości, dopóki nie będę w stanie sobie z nimi poradzić, i zamiast tego skoncentrować się na tym, że organizuję imprezę.
T L
R
Wróciwszy do domu kilka minut po siedemnastej, z ulgą się przekonałam, że Laura wzięła na siebie całe zakupy Gdy pomagałam jej w ich rozpakowywaniu, powiedziała mi o spotkaniu z Cooperem, ja zaś opowiedziałam o Hannah i wizycie na cmentarzu i tym, co się właśnie stało, jeśli chodzi o Billy'ego. Obie uroniłyśmy kilka łez, ponieważ odpowiedni był na nie moment, a potem Laura oświadczyła, że powinnyśmy uznać, że została narysowana linia pod tym całym bałaganem, jakim było do tej pory nasze życie, i że od tej chwili będzie inaczej. Pierwszym zadaniem dla nowych i ulepszonych wersji nas powinno być ustanowienie zakazu wchodzenia w jakikolwiek związek, dopóki nie weźmiemy się w garść. Powiedziałam, że ja spokojnie mogę poczekać aż do końca roku, ale że wątpię, żeby ona wytrzymała choćby do końca tej imprezy!
Impreza okazała się taka, jaką sobie wymarzyłam, a nawet jeszcze lepsza. Tuż po dwudziestej zaczęli się schodzić ludzie, a o dwudziestej drugiej do naszego mieszkania nie wcisnęłoby się nawet szpilki. Na drugim końcu pokoju, koło telewizora, wśród moich znajomych z knajpki Blue-Bar brylował ożywiony Cooper z Naomi przy boku. W kuchni za mną fantastycznie wyglądająca Hannah i kilkoro jej znajomych śmiało się i żartowało, paląc gorączkowo marlboro lighty i opróżniając plastikowe kubki z białym winem. A na środku pokoju, który miał służyć za parkiet, Chris, Vicky i Laura wyginali się wraz z kilkunastoma innymi osobami tak, jakby nie było jutra.
Jako gospodyni imprezy starałam się zamienić kilka słów z tyloma gośćmi, z iloma było to fizycznie możliwe, i dowiedzieć się, co u nich. Cathy i Brendan rozwiązali swój zespół, ale planowali uczyć muzyki w klubach młodzieżowych, mojemu koledze Lewisowi udało się urządzić pierwszą wystawę w galerii w centrum i zaprosił mnie na jej otwarcie, Carl i Louisa poinformowali mnie, że ich córeczka Tamsin właśnie skończyła rok, a Louisa jest w szóstym tygodniu ciąży z ich drugim dzieckiem, Man-jeet i Aaron przeprowadzili się z powrotem do Londynu i brali ślub, Joel i Rowena rozstali się, a Tina (dawniej Tina i Alan, następnie Tina i Susan) wróciła do Alana i teraz czekała na wydanie swojej pierwszej powieści.
T L
R
Tuż przed północą, kiedy impreza zdawała się osiągać apogeum, Alistair i Baxter - którzy po raz kolejny fantastycznie sobie radzili z zapewnianiem trzydziesto-kilkulatkom idealnej muzy do totalnego wyluzowania - przeszli z Groove Is In The Heart do Rock'n'Roll Star, ja zaś przyłapałam się na myśleniu, że to jeden z takich rzadkich momentów w życiu, kiedy wszystko nagle wskakuje na właściwe miejsce i wie się bez cienia wątpliwości, że to co się teraz czuje, to właśnie jest szczęście. Co więcej, człowiek staje się świadomy tego, że życie nie będzie takie jutro, pojutrze, ani nawet jeszcze dzień później, ale ta świadomość pomaga mu tym bardziej doceniać to uczucie. Dopóki się wie, że raz na pewien czas ktoś gdzieś zbierze razem grupę przyjaciół, tani alkohol i dobrą muzykę, można być pewnym, że bez względu na to, co przyniesie życie, ostatecznie i tak wszystko będzie dobrze. Gdy Rock'n'Roll Star dobiegła triumfalnego końca, zamiast przejść od razu do następnej piosenki, Alistair i Baxter wyłączyli muzykę i zaczekali, aż skupi się na nich uwaga wszystkich gości. Każdy chwycił po puszce fostera, otworzyli je w tym samym momencie i trzymając w górze zawołali: - Za nieobecnych przyjaciół! My wszyscy także unieśliśmy butelki i szklanki. Przez kilka chwil nikt się nie poruszył, wszyscy patrzyli na Alistaira i Baxtera, żeby się przekonać, co będzie dalej. Baxter mrugnął do mnie chytrze i szturchnął Alistaira,
T L
R
który sięgnął do pudła z płytami, wyjął z okładki płytę i delikatnie położył ją na talerzu. Z głośników popłynęły pierwsze takty Live Forever, a ja, czując się tak, jakbym wreszcie odzyskała wolność, odstawiłam trzymanego w ręce drinka i razem ze wszystkimi zamknęłam oczy i zaczęłam śpiewać na całe gardło.
PODZIĘKOWANIA
T L
R
Dziękuję następującym osobom: Sue, Swati i wszystkim w Hodder (za ich ciężką pracę), Simonowi i wszystkim w United Agents (za to, co robią), Jane B.E. (za to, że jest drugą najlepszą decyzją, jaką dane mi było podjąć), Richardowi C i Louise N (za świetny pomysł), The Sun-day Night Pub Club (za to, że istnieje), Vicowi, Eltowi, Mathowi, Jamesowi, Ange'owi i Mike'owi (za konkursy SingStar), zarządowi (za imprezy PLR), Jackie, Dan-ny'emu i Nadine (za prześciganie się nawzajem w byciu kochanym), McCabesterom (za to, że zawsze są zabawni), Johnowi i Sue (za małego Kierana), Sharon F (za doskonałe rady) i w końcu Ekipie Gayleów we wszystkich postaciach. Zdrowie was wszystkich!