Plik j est zabezpieczony znakiem wodny m
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= Dla Lii i Sadie Jeszcze długo, długo nie powinnyście czytać tej książki
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= PROLOG Wierzę, że niektórzy ludzie z natury są źli. Wierzę, że poczucie winy j est silną m oty wacj ą. Wierzę, że m ożna dąży ć do odkupienia, ale nigdy się go w pełni nie osiągnie. Wierzę, że drugie szanse istniej ą ty lko w snach, nie m a ich w rzeczy wistości. Wierzę, że nie m ożna w ciągu roku, m iesiąca czy ty godnia wpły nąć na czy j eś ży cie. Można to zrobić w sekundy. Sekundy, by zj ednać sobie kogoś. Albo na zawsze go stracić. Cain ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ PIERWSZY CAIN Dziesięć lat wcześniej Krew kapie, znacząc szary, brudny beton niczy m m alarz płótno swoj ego dzieła. Naprzeciw m nie stoi napakowany brutal, m a rozciętą wargę i szram ę na policzku, więc część tej krwi m oże by ć j ego. Chociaż biorąc pod uwagę to, j aki łom ot dostałem z rąk tego gwałciciela na zwolnieniu warunkowy m , większość krwi prawdopodobnie j est m oj a. Trzy m aj ąc lewy łokieć ciasno przy żebrach, które właśnie m i połam ał serią potężny ch ciosów, walczę, by się nie krzy wić podczas cofania się w stronę lin prowizory cznego ringu. Wrzaski i krzy ki bom barduj ą m nie ze wszy stkich stron, niosąc się echem po podziem ny m parkingu biurowca. Norm alnie tłum bogaty ch lasek przekrzy kuj e się, rzucaj ąc w m oj ą stronę kom plem enty, swoj e im iona i num ery telefonów. Jednak dzisiaj tak się nie dziej e. Dzisiaj wszy scy postawili dwadzieścia do j ednego przeciwko m nie i bez wątpienia j uż sobie wy obrażaj ą
piaszczy ste plaże i lśniące BMW. Cholera, sam niem al postawiłem na przeciwnika. Ale nie m a na świecie osoby, której powierzy łby m wy cieczkę do bukm achera. No, m oże z wy j ątkiem Nate’a. Ty lko że on m a czternaście lat i wszy scy wiedzą, że j est m oim kum plem , więc gdy by m go wy słał, by obstawił zakład, równie dobrze m ógłby m nam alować m u na czole celownik. – No dalej , cioto! – wrzeszczy Jones, uderzaj ąc o siebie pięściam i, a na j ego twarzy m aluj e się chy try uśm ieszek. Nie m ówię nic, gdy Nate ochlapuj e m i twarz chłodną wodą, której część poły kam , staraj ąc się wy płukać z ust m iedziany posm ak. Sły szałem , że facet lubi się popisy wać na ringu, więc się nie m artwię, że natrze na m nie niczy m by k. Martwię się j ednak ty m , że tłum wrzuci m nie na niego. Kiedy odpoczy wam , czuj ę ich niecierpliwość. Chcą zobaczy ć m oj ą czaszkę roztrzaskaną na betonie. Teraz. Na ty m polega prawdziwa podziem na walka. To sprawia, że zarówno ty py spod ciem nej gwiazdy, j ak i ci szukaj ący m ocny ch wrażeń skupiaj ą się razem przy ringu niczy m rodzina przed telewizorem na Boże Narodzenie. Tu nie m a klas wagowy ch. Nie m a testów na doping. Nie m a zasad. Nie m a sędziów. A walka kończy się dopiero wtedy, gdy ciało j ednego z zawodników leży pogruchotane na asfalcie. To nie do końca j est świat, do którego kochaj ący oj ciec m ógłby wprowadzić sy na. Jednak j a nie m am kochaj ącego tatusia. Moim j est podły, niespełniony gangster, który – ponieważ bił m nie ty le razy, że nauczy łem się przeciwstawiać i przez lata zbudowałem m ięśnie – zdecy dował, że m ógłby zarobić niezłą kasę, wrzucaj ąc m nie na ring nielegalny ch walk w Los Angeles. W wieku siedem nastu lat m oj e ciało nie by ło j eszcze w pełni rozwinięte, ale by ło dobrze zbudowane, bo
oj ciec nalegał na wy czerpuj ące treningi. Nie m ogę też powiedzieć, że nie godziłem się na te walki. Przez większość czasu nawet się nim i cieszy łem . Zawsze wy obrażałem sobie, że walę pięściam i w gębę oj ca, że kruszę j ego kości. I za każdy m razem wy sy łałem przeciwnika na ziem ię. A teraz, m aj ąc lat dziewiętnaście, walczę o ży cie w naj wy ższej klasie walk tego nielegalnego świata. Gdy by m powalił przeciwnika, m ógłby m wy grać. Ale m ogę też skończy ć w worku na zwłoki. Kiedy patrzę na zabij akę przede m ną – na m ięśnie napom powane stery dam i, drgaj ące z niecierpliwości, na brzy dkie nabrzm iałe ży ły na j ego szy i, na paskudną gębę naznaczoną krwią i tatuażam i – akceptuj ę to, że prawdopodobnie dziś nie wy gram . By łem krety nem , że zgodziłem się na tę walkę. Jones prawdopodobnie j est nakręcony m etam fetam iną. Nic nie będzie w stanie go powalić oprócz podwój nej dawki fentany lu, a tak się składa, że nie m am w ty lnej kieszeni zastrzy ku uspokaj aj ącego dla słoni. – Zee! – krzy czy za m ną Nate, uży waj ąc im ienia, który m posługuj ę się na ringu. Spoglądam przez ram ię na chudzielca w m oim narożniku. To m ój j edy ny prawdziwy przy j aciel, towarzy szy m i w każdej walce. Trzy m a telefon przy uchu, a j ego hebanowa skóra nabiera niezdrowego, popielatego odcienia. – Coś poważnego dziej e się na Wilcox! – Wilcox to ulica, przy której m ieszkaj ą m oi rodzice. Oczy Nate’a koloru m elasy skupiaj ą się przez chwilę na m oim przeciwniku, nim wrócą do m oj ej zniekształconej twarzy. – Znów się kłócą? – py tam , bo to nie by łby pierwszy raz. Nate powoli i z powagą m aluj ącą się na j ego twarzy kręci głową. – Nie, to coś innego. Benny dwadzieścia m inut tem u widział tam dwóch facetów. – Benny to
piętnastolatek m ieszkaj ący po sąsiedzku z m oim i rodzicam i i chodzący do tej sam ej szkoły co Nate. Zazwy czaj j est dupkiem , ale uwielbia Nate’a, bo ten związany j est ze m ną. – Przy szli do niego czy do niej ? – To dziwnie brzm iące py tanie j est ważne. Rodzice wy brali ścieżki po złej stronie m oralności; oj ciec zaj m uj e się handlem narkoty kam i, a m atka kreaty wną księgowością w burdelu urządzony m w dom u babci. Teraz naj wy raźniej któreś z nich kogoś wkurzy ło i ten ktoś wy słał ludzi do ich dom u. Norm alnie m iałby m to w dupie. Nawet by m się cieszy ł. Może gdy by oj ciec wkurwił właściwy ch ludzi, pozby liby się problem u za m nie. Ty lko że j est pierwsza w nocy we wtorek i Lizzy, m oj a szesnastoletnia siostra, m oże spać w ich dom u. A j eśli ci goście przy szli po kasę, a oj ciec sięgnie do skry tki w fotelu, by im zapłacić, odkry j e, że j est pusta. Ponieważ dziś ukradłem m u wszy stko co do centa, by postawić na tę walkę. Nowa wizj a poj awia m i się w głowie: j eden z facetów zażąda zapłaty od Lizzy. Ty le wy starczy, by kopnęła m nie adrenalina. Wy niszczaj ący ból w boku naty chm iast znika, nowy m spoj rzeniem patrzę na ry wala. Gdy by m go powalił, m ógłby m w piętnaście m inut dotrzeć do dom u stary ch. Może wy starczy m i czasu. A m oże nie. Ten zabij aka j est j edy ną przeszkodą, by m m ógł teraz opuścić to m iej sce. – Nate, powiedz Benny ’em u, żeby dzwonił po gliny. Rzucam na ziem ię butelkę i szarżuj ę. Dziej e się to tak szy bko, że nikt z widzów właściwie nie wie, co j est grane. Cisza wy pełnia parking, gdy wszy scy czekaj ą, aż Jones pozbiera się z ziem i. Wszy scy prócz m nie. Ja wiem , że przez dłuższą chwilę się nie podniesie. Sły szałem , j ak pękła kość, gdy j ego czaszka walnęła o beton pod wpły wem serii krótkich ciosów, który m i go zasy pałem . Nadal się nie rusza, gdy z piskiem opon wy j eżdżam z podziem ia. * * *
– Zostań – rzucam do Nate’a, gdy zatrzy m uj ę swoj e GTO na środku ulicy. Nie m am poj ęcia, j ak doj echaliśm y w j edny m kawałku, biorąc pod uwagę fakt, że na j edno oko nic nie widzę, tak j est opuchnięte. Wy skakuj ę z sam ochodu i przepy cham się przez tłum gapiów, zm ierzaj ąc w kierunku karetek i radiowozów. Nad głową poły skuj ą m i ich światła, w uszach szum ią odgłosy krótkofalówek. Służby nie m ogły przy j echać tu wcześniej niż dziesięć m inut przed nam i. Potrzeba aż czterech policj antów, kaj danek założony ch na m oj e nadgarstki i broni wy celowanej w m oj ą skroń, by m nie zatrzy m ać. Nie chcą m nie wpuścić. Nie chcą odpowiedzieć na cholerne py tanie, które w kółko zadaj ę: „Czy z Lizzy wszy stko w porządku?”. Za to zasy puj ą m nie potokiem słów, który ch nawet nie rej estruj ę, który ch nie chcę zrozum ieć. – Co ci się stało, sy nu? – Kto ci to zrobił, sy nu? – Potrzebuj esz lekarza. – Skąd znasz m ieszkańców tego dom u? – Gdzie by łeś od północy do m om entu poj awienia się tutaj ? Pom im o m oj ej prośby, by został w sam ochodzie, Nate wy siadł i j akim ś cudem przedostał się przez policy j ną taśm ę. Niczy m cień czeka na m nie, gdy m łoda sanitariuszka opatruj e m i łuk brwiowy i inform uj e, że m am złam ane trzy żebra. Ledwie j ej słucham , obserwuj ąc paradę osób wchodzący ch i wy chodzący ch z dom u m oich rodziców. Widzę, że przy j eżdża prokurator. Zaczy na świtać, gdy w końcu wy taczaj ą po kolei trzy pary noszy. Na wszy stkich są szczelnie zam knięte, czarne worki na zwłoki. – Przy kro m i z powodu twoj ej straty, sy nu – m ówi szorstkim głosem krępy policj ant. Nie zauważy łem , j ak się nazy wa. W sum ie m am to gdzieś. – Takie rzeczy w ogóle nie powinny m ieć
m iej sca. Ma racj ę. Nie powinny. Lizzy nie powinno tam w ogóle by ć. Gdy by m się z nią nie pokłócił, gdy by m nie wy kopał j ej z m ieszkania, nie by łoby j ej tutaj . Mogłem j ą uratować. Teraz j est j uż za późno. * * * Obecnie – Co m a pani na m y śli, m ówiąc, że nie m ożecie sfinalizować dostawy w ten weekend? – Pom im o m oich starań, by m ówić spokoj ny m głosem , w m oim tonie m ożna usły szeć iry tacj ę. – Przy kro m i. Jak j uż panu m ówiłam , m am y braki kadrowe. Obsługuj em y zlecenia naj szy bciej , j ak m ożem y. Przepraszam y za niedogodność. – Konsultantka brzm i autom aty cznie, j akby m usiała ten tekst powtórzy ć dzisiaj przy naj m niej sto razy. Jestem pewien, że właśnie tak by ło. Uciskaj ąc nasadę nosa, by powstrzy m ać tworzący się nagły ból głowy, walczę z ochotą rzucenia słuchawką. Ta rozm owa j est kom pletną stratą czasu. Takie sam e prowadzę codziennie od dwóch ty godni. – Proszę przekazać szefostwu, że „niedogodne” nie j est odpowiednim słowem . – Rozłączam się, nim konsultantka m a szansę w j akikolwiek sposób zareagować. Z j ękiem opieram się w skórzany m fotelu i zakładam ręce za głowę. Przy glądam się ścianom m oj ego biura – od podłogi do sufitu zastawione są regałam i z alkoholam i. Pięć ty godni z ponadprzeciętny m ruchem i sporady czny m i dostawam i piwa oznacza, że w nadchodzący weekend u Penny m oże zabraknąć popularny ch m arek. To zaś oznacza, że będę m usiał kolej ną sobotnią noc poświęcić na wy j aśnianie klientom , dlaczego brak heinekena nie upoważnia do otrzy m ania darm owego pry watnego striptizu. Czasam i nienawidzę tego interesu.
Ostatnio nienawidzę go bezustannie. Otwieram butelkę wy sokiej klasy koniaku Rém y Martin i nalewam złoty pły n do szklanki. Taki m am zwy czaj – wy pić j edną szklaneczkę przed otwarciem klubu, by się uspokoić, i j edną po zam knięciu. Niestety uspokoj enie nie przy chodzi j uż tak łatwo, więc często dolewam sobie trunku. Dobrze, że godziny otwarcia nie są długie, inaczej m iałby m problem alkoholowy. A przy cenie dwustu dolarów za butelkę szy bko skończy łaby m i się forsa. Drzwi biura staj ą otworem w m om encie, gdy koj ący ogień ześlizguj e się w dół m oj ego gardła. – Cain? – rozbrzm iewa głęboki głos Nate’a, nim j ego dwum etrowa, ważąca sto trzy dzieści kilo postać poj awia się w wej ściu. Nadal j estem pod wrażeniem tego, j ak ten chudy, m izerny chłopak wy rósł na giganta stoj ącego w tej chwili przede m ną. Chociaż nie powinno m nie to dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że płaciłem za j ego j edzenie, gdy dorastał. – Napisała do m nie Cherry. Jest chora. – Napisała do ciebie? Patrząc m i w oczy, powoli kiwa głową. – To trzeci raz w ciągu dwóch ty godni, gdy j est chora. – Właśnie – potwierdza i wiem , że m y śli to sam o. Nikt nie zna m nie lepiej niż Nate. Właściwie w ogóle nikt z wy j ątkiem Nate’a m nie nie zna. Cherry pracuj e u m nie od trzech i pół roku. Ma odporność rekina. Ostatnim razem , gdy przestała chodzić do pracy z powodu „choroby ”, znaleźliśm y j ą sponiewieraną i poobij aną, co zawdzięczała tem u kutasowi, swoj em u chłopakowi. – My ślisz, że wrócił? Przeciągam palcam i po włosach i z rosnącej frustracj i zaciskam zęby. – Gdy by wrócił po ty m , co m u się przy trafiło ostatnim razem , okazałby się naj większy m z krety nów. – Nate w ram ach ostrzeżenia zafundował m u poby t w szpitalu z powodu
złam anej kości udowej i wy bity ch obu barków. My ślałem , że to go skutecznie odstraszy ło. – Chy ba że to Cherry ponownie go zaprosiła. Przewracam oczam i. To dobra dziewczy na z niską sam ooceną i okropny m gustem , j eśli chodzi o m ężczy zn. Nie powinienem by ć zaskoczony, gdy by tak zrobiła. Widy wałem to wcześniej . Wiele razy. – Chy ba podskoczę do niej sprawdzić, czy to przy padkiem nie coś więcej niż robaki albo j akieś babskie sprawy. – Nate sięga po klucze wiszące na wieszaku. Wzdy cham i m ówię: – Dzięki, Nate. – Przez rok pom agaliśm y j ej trzy m ać się z dala od narkoty ków i chłopaka idioty. Ostatnią rzeczą, której pragnę, j est powtórka z rozry wki. – I weź to. – Wy j m uj ę z portfela dwudziestkę i rzucam na biurko. – Jej dzieciak uwielbia big m aki. Krzy wi się, patrząc na banknot, i nie sięga po niego. Powinienem by ł wiedzieć. – A j eśli go zastanę? – Jeśli wrócił… – Przesuwam j ęzy kiem po zębach. – Nic nie rób. Naty chm iast do m nie zadzwoń. Nate niechluj nie salutuj e, po czy m wy chodzi. Siedząc z łokciam i oparty m i na biurku i ze złączony m i dłońm i doty kaj ący m i ust, zastanawiam się, co będę m usiał zrobić, gdy się okaże, że Cherry wróciła na złą drogę. Nie m ogę j ej zwolnić. Nie kiedy potrzebuj e pom ocy. Ale… kurwa. Jeśli m am y ponownie przechodzić z nią przez ten cy rk… W zeszły m ty godniu m usiałem przekonać Dely lę, by wróciła do poradni, bo znów zaczęła się ciąć. A dwa ty godnie wcześniej m usieliśm y zabrać Marisę do szpitala po ty m , j ak zafundowała sobie nielegalną skrobankę, do której przekonał j ą ten dupek, j ej chłopak. Z powodu kom plikacj i nie wróciła j eszcze do pracy. A trzy ty godnie wcześniej … Pukanie do drzwi ty lko rozpala m ój tem peram ent.
– Czego?! W drzwiach staj e Ginger. Biorę głęboki wdech, przepraszam j ą, że warknąłem i gestem zapraszam do środka. – Cześć, Cain. Chciałam ty lko powiedzieć, że przy j dzie dzisiaj do ciebie m oj a koleżanka – przy pom ina m i cichy m , ochry pły m głosem , pasuj ący m do sekstelefonu. Klienci go kochaj ą. Uwielbiaj ą w niej też inne rzeczy, wliczaj ąc w to naturalnie duże piersi i ostry j ęzy czek. – Pam iętasz? Wspom inałam ci w zeszły m ty godniu. Jęczę. Całkowicie zapom niałem . Ginger wspom inała m i o ty m w kory tarzu, gdy rozsądzałem kłótnię m iędzy Kinsley a Chinką. Nie zgodziłem się na spotkanie z tą laską, ale też nie odm ówiłem . Ginger naj wy raźniej potraktowała m oj e m ilczenie j ak zgodę. – No tak. A chce dostać pracę j ako kto? Tancerka? Ginger przy takuj e skinieniem , a j ej krótkie kolorowe włosy – j asnoblond, rude i różowe – ułożone w arty sty czny nieład podskakuj ą. – My ślę, że j ą polubisz. Jest inna. – W j aki sposób inna? Ginger zaciska pom alowane na różowo usta. – Ciężko to wy j aśnić. Zobaczy sz, kiedy j ą poznasz. Polubisz j ą. Opieram rękę na karku, staraj ąc się rozetrzeć stałe napięcie m ięśni. Ale to na nic. Coty godniowe m asaże i tak nie pom agaj ą na stres panuj ący w ty m m iej scu. – Nie chodzi o to, czy j ą polubię, Ginger. Chodzi o to, że m am wy starczaj ącą liczbę tancerek. Nie potrzebuj ę w ty m m om encie więcej personelu. – Pałac Penny dorobił się j uż dobrej reputacj i i j est perłą wśród lokalny ch klubów zapewniaj ący ch rozry wkę dla dorosły ch. Nie zatrudniam przy padkowy ch ludzi wchodzący ch z ulicy. Można się tu dostać j edy nie z polecenia, a i tak wy m iana pracowników j est sporady czna. Poza Kinsley od prawie roku nie zatrudniłem nikogo nowego. Zby t duża liczba dziewcząt oznacza szarpaninę o napiwki.
– Wiem , Cain, ale… My ślę, że naprawdę j ą polubisz. – Ginger w m oim klubie pracuj e j ako barm anka od lat, j est naj starsza stażem . Ufam j ej opinii. Trzy poprzednie dziewczy ny, które poleciła, okazały się znakom ity m i pracownicam i. Teraz prowadzą norm alne ży cie z daleka od seksbiznesu. Do diabła, to ona przy prowadziła tu Storm – m oj ą bły szczącą gwiazdeczkę i naj większy sukces. Po chwili m ilczenia py tam : – Jakie m a preferencj e? Czy j est…? – Nie żeby to m iało znaczenie, oczy wiście. Mądre, zielone, kocie oczy bły szczą, gdy Ginger się uśm iecha. – Jestem prawie pewna, że j est hetero. Wprawdzie nie widziałam dowodów, ale intuicj a m i to podpowiada. Pechowo dla m nie. – Naprawdę cenię orientacj ę seksualną Ginger. Nigdy m i się nie narzucała, nie starała się na m nie wskoczy ć. O niewielu m oich pracownicach m ogę to powiedzieć. To j eden z powodów, dla który ch tak dobrze m i się z nią pracuj e. – Jak m a na im ię? – Charlie. – To prawdziwe im ię czy pseudonim sceniczny ? Wzrusza ram ionam i. – My ślę, że prawdziwe. Przedstawiła m i się j ako Charlie. Następuj e chwila ciszy, w której biorę ły k złotego trunku. – Sprawdzałaś j ą? – Ginger zna reguły. Żadny ch narkoty ków, żadny ch alfonsów, żadnej prosty tucj i. Dziwkom i prochom m ówię stanowcze nie. W okam gnieniu zam knęliby m i lokal, gdy by gliny złapały tu kogoś na czy m ś nielegalny m , a zby t wielu ludzi przewij a się przez Penny, by m m ógł ry zy kować. Poza ty m nie m a takiej potrzeby. Pilnuj ę, by dziewczy ny zarabiały pieniądze w bezpieczny sposób, bez konieczności sprzedawania ostatniego skrawka godności. Ginger odpowiada m i krótkim skinieniem . – Ma j akieś doświadczenie?
– Vegas. Tutaj by ła na kilku rozm owach, w ty m w Sin City. – Unosi brwi. – A wiesz, czego żąda Rick na takich rozm owach. Opieram się w fotelu. Tak, sły szałem , czego wy m aga Rick, by dostać i utrzy m ać pracę w j ego klubie. A fakt, że facet j est m ały, gruby i wiecznie spocony, wcale nie pom aga. – Nie spełniła wy m agań? Ginger chichocze. – Z tego, co m ówiła, ledwo udało j ej się wy j ść stam tąd bez rzy gania. Kiwam głową. Za to z pewnością m a ode m nie kilka punktów. Chcę pom óc każdej kobiecie, która uważa, że bez ściągania ciuchów nie przeży j e, ale j estem w ty m sam , a nie każda babka j est na ty le silna, by uniknąć pułapek tej branży. Widziałem zby t wiele spektakularny ch upadków dziewczy n. Zaś wielokrotne próby wy ciągnięcia ich na powierzchnię są bardzo wy czerpuj ące. Patrząc w egzoty cznie piękną twarz Ginger, zadaj ę naj istotniej sze py tanie: – A j aki problem m a ta dziewczy na? Dlaczego chce się rozbierać? – Palcem powoli wodzę po brzegu szklanki. Naj częściej dziewczy ny m aj ą dobre powody. Lub złe, zależy, j ak na to patrzeć. Jeśli chodzi o stosunek liczby zatrudniony ch „norm alny ch” do wy kolej ony ch, to przewaga znacząco chy li się ku ty m drugim . – Wy lot ze szkoły i brak przy szłości? Molestowanie w dzieciństwie? Pieprznięty chłopak oczekuj ący pieniędzy ? Problem y z oj cem ? A m oże ty lko szuka uwagi? Ginger przechy la głowę na bok i m am rocze suchy m tonem : – Za dużo zły ch doświadczeń? Wy rzucam ręce w górę. – Ginger, przecież wiesz, że j esteś wy j ątkiem . – Od dnia, w który m weszła do m oj ego biura w swoj e osiem naste urodziny, nigdy nie m usiałem się o nią m artwić. Pochodzi z norm alnego dom u, gdzie j ej nie wy korzy sty wano, i nigdy nie m usiała tańczy ć na scenie. Ale m a prosty cel:
zaoszczędzić wy starczaj ąco dużo, by otworzy ć zaj azd w Napa Valley. Przy płacy, j aką tu otrzy m uj e, m ogę powiedzieć, że j est blisko spełnienia swoich m arzeń. Po chwili wzrusza ram ionam i. – Wiem ty lko, że chce zarobić dużo kasy. Jednak wy daj e się, że m a dobrze poukładane w głowie, bo nie przy j ęła pracy w Sin City. Bo pewnie się zorientowała, że skończy, robiąc laski w pokojach VIP… Wzdy cham i pocieram czoło, przy czy m m am roczę: – Dobrze. Spotkam się z nią. – Naprawdę chcę to zrobić? A co, jeśli się okaże kolejną Cherry? Albo Marisą? Lub Chinką? Czy Shaylen? Albo… – Świetnie. Dzięki, Cain. – Ginger, ubrana w skąpe spodenki i bokserkę z duży m dekoltem , zatrzy m uj e się w drzwiach i opiera o fram ugę. – Dobrze się czuj esz? Wy glądasz ostatnio, j akby ś by ł przepracowany. Przepracowany. To dobre słowo, by m nie opisać. Przepracowany obsługiwaniem nachalny ch klientów ty dzień po ty godniu, m iesiąc po m iesiącu; codzienny m i problem am i właściciela i pracownicam i, które nie potrafią poradzić sobie z własny m ży ciem . Zm ęczony uwagą policj i, która przez ostatnią dekadę uważała – bazuj ąc na m oj ej przeszłości i biznesie, j aki prowadzę – że pój dę w ślady rodziców. To chy ba wy starcza, żeby każdy racj onalny człowiek rzucił to w diabły. Ja też rozważałem odej ście z tego interesu. Rozważałem sprzedaż Penny i zniknięcie. Po czy m spoj rzałem w twarze m oich pracownic – ty ch, które beze m nie skończą w m iej scu podobny m do Sin City – a m etalowe zęby pułapki zacisnęły się silniej na m oj ej klatce piersiowej . Nie m ogę ich porzucić. Jeszcze nie. Gdy by m ty lko m ógł zostawić ten lokal w bezpieczny ch rękach, m ógłby m gdzieś spokoj nie sobie ży ć. Plaża na Fidżi brzm i cholernie dobrze. Nigdy nic z tego nie wy powiedziałem na głos. – Nie sy piam ostatnio za dobrze – m ówię Ginger, przy wołuj ąc na twarz j eden ze sztuczny ch
uśm iechów, które m am opanowane. Zaczy nam się pod nim i dusić j ak pod żelazną m aską. Ze ściągnięty ch brwi dziewczy ny wnioskuj ę, że m i nie wierzy. – Dobra, j ak chcesz, ale wiesz, że gdy by ś chciał pogadać, to j estem – proponuj e i uśm iecha się, poruszaj ąc biodram i, po czy m puszcza do m nie oko. – Ale nic więcej . Już zza drzwi sły szę j ej m iękki śm iech, który ty m czasowo poprawia m ój ponury nastrój , gdy przy gotowuj ę się do sporządzenia listy płac arm ii tancerek, ochroniarzy, barm anek i personelu sprzątaj ącego. Serge – czterdziestoośm ioletni em ery towany śpiewak operowy z Włoch – zarządza kuchnią, j akby by ła j ego własnością, ale ze wszy stkim inny m m uszę radzić sobie sam . Niestety, ponury nastrój powraca ze zdwoj oną siłą, gdy dwadzieścia m inut później dzwoni Nate. – Stoi tu j ego niebieski dodge. Uderzam pięścią w biurko, wprawiaj ąc wszy stko na nim w grzechot. – Jaj a sobie robisz czy co? – Potrzebuj ę chwili, żeby zapanować nad wrzący m we m nie gniewem . Nate nie kłopocze się odpowiedzią. Um iem y znosić swoj e odzy wki i on wie, że nie powinien się wdawać w dy skusj ę. O kutafonie, znęcaj ący m się nad kobietą, nie m a co dy skutować. – Mam wej ść? – py ta. – Nie. Czekaj na zewnątrz. Jeśli wrócił, pewnie j est przy gotowany. – Mim o że to głupi facet, zapewne ostatni raz sporo go nauczy ł. – Już j adę. Nie wchodź tam , Nate – m ówię ostro. Nie m ógłby m znieść j ego straty. Nie powinienem go wciągać w ten świat. Powinienem m u pozwolić skończy ć studia i wieść norm alne ży cie. Jednak nie zrobiłem tego, ponieważ j est wszy stkim , co m am i lubię, gdy j est przy m nie. Wstaj ę i po kilku sekundach kucam w rogu, walcząc z szy frem do sej fu. Zaraz potem zaciskam palce na zim nej stali uchwy tu glocka. Nienawidzę go doty kać. Sy m bolizuj e
przem oc, bezprawie… ży cie i wy bory, które zostawiłem za sobą i nie pozwolę, by znów m nie pożarły. Ale j eśli m a oznaczać też bezpieczeństwo dla Nate’a, Cherry i j ej ośm ioletniego sy nka – tego, który zadzwonił do m nie, gdy poprzednio znalazł nieprzy tom ną m atkę na kanapie – wtedy przy tknę lufę tem u sukinsy nowi do skroni. Łapię za kaburę, gdy drzwi się otwieraj ą. – Cain? Muszę się nauczyć zamykać na zamek te cholerne drzwi, pouczam się w duchu. Tłum iąc przekleństwo, wrzucam broń na powrót do sej fu i wstaj ę, j ednocześnie staraj ąc się ukry ć j ad w głosie, gdy burczę: – Ginger, naprawdę m usisz nauczy ć się… – Miałem dokończy ć zdanie słowem „pukać”. Jednak zam iast tego wy m y ka m i się przenikliwy sy k, gdy nagle patrzę w przeszłość. Dokładnie m ówiąc, na Penny. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DRUGI CHARLIE Plan A – iść na policję i błagać o umorzenie win w zamian za informacje. Nie m am wy starczaj ąco dużo inform acj i, by go przy gwoździć. Prawdopodobnie skończy łaby m w więzieniu zam knięta na kolej ny ch dwadzieścia pięć lat. O ile uszłaby m stam tąd z ży ciem . Plan A – iść na policję i błagać o umorzenie win w zamian za informacje. Plan B – zgubić dokumenty i udawać amnezję, żeby państwo wyrobiło mi nową tożsamość… kiedyś. A co, j eśli pokażą m oj e zdj ęcie w wiadom ościach? On m nie znaj dzie. Do tego m ogłaby m wy lądować zam knięta na dość długo w psy chiatry ku. No i nie wiem , czy m oj e um iej ętności aktorskie są wy starczaj ące, by kogokolwiek przekonać, że nic nie pam iętam .
Plan B – zgubić dokumenty i udawać amnezję, żeby państwo wyrobiło mi nową tożsamość… kiedyś. Plan C – kupić sobie nową tożsamość i sprawić, by Charlie Rourke zniknęła. * * * Po prostu stoi, wy palaj ąc spoj rzeniem dziurę w m oj ej twarzy. Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy go nie widziałam i nie wiem , j akiego koloru norm alnie j est j ego cera, i tak m ogę się założy ć, że nie j est tak chorobliwie blada j ak teraz. Jakby zobaczy ł ducha. Staram się złapać wzrok Ginger, by sprawdzić, czy ona także uważa, że to dziwne, ale nie m ogę. – Przepraszam , pukałam , ale nie otwierałeś – usprawiedliwia się. To prawda. Pukała i czekały śm y przeszło m inutę, nim zdecy dowały śm y się wej ść. Nie wiem , co robił w biurze – za zam knięty m i drzwiam i z napisem „Superszef”, do którego przy pięte są koronkowe stringi – j ednak wnosząc po oszołom iony m wy razie twarzy, zgaduj ę, że przeszkadzam y. Spoglądam w dół i widzę, że m a rozpięty pasek przy spodniach. – To m oj a koleżanka Charlie, o której ci opowiadałam . – Ginger wskazuj e długim palcem na m nie, więc zm uszam się do uśm iechu. Określenie „koleżanka” m oże by ć nieco m y lące, zwłaszcza że wszy stko, co powiedziałam Ginger o sobie, to wierutne kłam stwo. Poznałam j ą zaledwie trzy ty godnie tem u. Zaj ęcia z tańca na rurze dla początkuj ący ch, na które uczęszcza, właśnie się kończy ły i została, by się przy j rzeć ty m dla zaawansowany ch. Dom y ślam się, że j ej zaim ponowałam , bo całą godzinę siedziała i m nie obserwowała, po czy m w szatni zagadała na tem at tego, j aka j estem dobra. Wzięłam karteczkę z j ej num erem telefonu, ale nie m iałam zam iaru dzwonić. Ty dzień później Ginger złapała m nie po zaj ęciach i nie chciała odpuścić, póki się z nią nie um ówiłam na lunch następnego dnia. A w zeszły m ty godniu
wy ciągnęła m nie na zakupy. Jest nieszkodliwa. Ma dwadzieścia sześć lat, j ednak przez większość czasu nie zachowuj e się doj rzale. Dużo się śm iej e i m a sarkasty czne poczucie hum oru. Jest też wy trwała. Nie planowałam zaprzy j aźniać się z kim kolwiek, skoro nie planuj ę pozostać w Miam i. Jednak – tak, m ożna powiedzieć, że w j akiś sposób j esteśm y koleżankam i, ze wszy stkim i ty m i kłam stwam i i w ogóle. Właściwie to ironiczne, że spotkały śm y się w ty m czasie. Przez m ój wy gląd i um iej ętności w tańcu na rurze Ginger założy ła, że j estem striptizerką. Nie by ło osądu w ty ch wielkich zielony ch oczach, kiedy zapy tała, w który m klubie pracuj ę. Dlatego przy znałam , że py tałam o pracę w kilku lokalach z rozry wką dla dorosły ch i że by łam na „rozm owie” kwalifikacy j nej w Sin City. Tej , z której zwiałam . Dziecięca buzia Ginger się wtedy rozj aśniła, ale nie takiej reakcj i się spodziewałam . Wy tłum aczy ła m i, że j est barm anką w naj lepszy m klubie w Miam i i zaproponowała, że zapy ta, czy nie znalazłaby się dla m nie j akaś praca. Py tała o m oj e doświadczenie, więc oczy wiście skłam ałam . Powiedziałam , że pracowałam w Vegas. Tak naprawdę wy j echałam z Vegas, gdy m iałam sześć lat. Rzecz j asna nigdy nie pracowałam tam j ako striptizerka. Po przej ściach w Sin City nie by łam pewna, czy j estem gotowa na kolej ną próbę. Jednak kiedy dostrzegłam elegancki szy ld na froncie budy nku – bez kary katuralnie wielkich piersi czy m igoczący ch świateł, sam a nazwa Pałac Penny – naty chm iast uwierzy łam , że to m iej sce dla m nie. A Ginger powiedziała, że właściciel, Cain, j est inny niż wszy scy. Po sposobie, w j akim się o nim wy rażała, m ogłam wy wnioskować, że gość zasługuj e na ty tuł szefa stulecia. Ty m czasem on nadal się na m nie gapi. Ani razu nie m rugnął.
Zauważam m inim alne kręcenie głową, zanim drżący m głosem m ówi: – Ach tak, Charlie. Cześć. – Cześć. – Przy chodząc tutaj , by łam wy luzowana i pewna siebie, wy korzy stałam wielogodzinne lekcj e aktorstwa, by przy wołać na twarz m ój szeroki, przy j acielski uśm iech. Teraz j ednak, pod ciężarem ostrego spoj rzenia m ężczy zny, w ty m m aleńkim słówku sły szę niepewność. Podchodzę i podaj ę m u dłoń. Jego kawowe spoj rzenie wreszcie się odklej a od m oj ej twarzy, by skupić się na wy ciągniętej dłoni. Ginger się zarzekała, że to przy zwoity gość, m im o że zarabia kasę w seksbiznesie. Prawdopodobnie pod ty m dachem ściskano wiele rzeczy, ale z pewnością nie by ły to ręce. Nie uścisnęłam dłoni glutowi w Sin City – Rickowi – kiedy dwie m inuty po wej ściu kazał m i wskoczy ć sobie na kolana. Chociaż nie powinnam by ć zaskoczona j ego poleceniem . Wszy scy właściciele ty ch m iej sc są tacy sam i. Biorę głęboki wdech, przy pom inaj ąc sobie, że ściskałam ręce większy ch degeneratów i dawałam radę. Do diabła, sam a j estem degeneratką. Jakby otrząsaj ąc się z oszołom ienia, Cain w końcu podaj e m i dłoń, przy czy m patrzy m i w oczy. – Cześć, Charlie. Przepraszam , po prostu… zaskoczy łaś m nie. Jesteś bardzo podobna do kogoś, kogo znam . – Następuj e chwila ciszy. – Raczej znałem – poprawia się cicho. Ma gładki, przy j em ny głos, a takiego się nie spodziewałam . – No dobra, to idę do baru wszy stko przy gotować – m ówi Ginger, po czy m wy chodzi z biura, zam y ka za sobą drzwi i zostawia m nie sam na sam z ty m m ężczy zną. Biorę kilka głębokich, uspokaj aj ący ch oddechów. Mam ochotę j ą udusić. Nie wiem , czego m am się spodziewać. Ginger nie opowiadała m i wiele o Cainie, m ówiła ty lko, że j est m iły i szczery, że dobrze traktuj e personel i że j eśli chcę tańczy ć w j akim ś klubie
w Miam i, to z pewnością Penny j est odpowiednim m iej scem . Powiedziała, że czasem m oże onieśm ielać, ale po prostu j est powściągliwy. I że przez prowadzenie klubu m a bardzo dużo na głowie. Z pewnością pom inęła szczegóły j ego wy glądu – uświadam iam sobie, gdy m oj e spoj rzenie prześlizguj e się po j ego ram ionach, po wy brzuszeniach m ateriału eleganckiej czarnej koszuli. Jakby j ego ciało nie by ło wy starczaj ąco przy j em ne dla oka – j ego twarz j est bez skazy. Ma m ocno zary sowane kości policzkowe oraz silną szczękę, a ta kom binacj a sprawia, że wy gląda przy stoj nie i m ęsko. Jest j ak posąg – dokładne przeciwieństwo Ricka z Sin City. Zasadniczo uroda Caina sprawia, że dziewczy ny wy skakuj ą z m aj tek. Chociaż tak przy stoj ny szef to nic dobrego. Cain j est ty pem m ężczy zny przy prawiaj ący m kobiety o zawrót głowy, kiedy wchodzi w zasięg ich wzroku. Naj wy raźniej Ginger j est wy j ątkiem . Przy stoj niak czy nie, w tej chwili czuj ę się nieswoj o, gdy by stre, ostre spoj rzenie Caina prześlizguj e się po m oim ciele, oceniaj ąc. Biorę głęboki wdech, prostuj ę się, unoszę głowę i patrzę m u prosto w oczy. Robię to, by wy glądać na pewną siebie. Nie m am zam iaru kulić się z powodu taksuj ącego spoj rzenia. Jeśli m am wy j ść na scenę i ściągać ubranie przed publicznością, to nie m ogę teraz wy glądać niepewnie. Zatem stoj ę i pozwalam m u na ocenę, podczas gdy sam a rozglądam się po j ego biurze pełny m półek z butelkam i i pudełkam i. Gdy by nie biurko na końcu i skórzana kanapa wciśnięta w róg pom ieszczenia, wy dawałoby się, że to m agazy n. Po wy glądzie właściciela spodziewałaby m się czegoś szy kownego i gustownego. – Ginger m ówiła, że m asz doświadczenie. To prawda? – m ówi delikatniej niż wcześniej . Bez wahania odpowiadam : – Tak. Rok pracowałam w Vegas. W kabarecie. – Walczę z pokusą, by nawinąć na palec
swój złoty lok. Znam swoj e odruchy, a ten zdradza, że m oj e słowa są kłam stwem . Ginger ostrzegała m nie, aby m w żadny m wy padku nie okłam y wała Caina Forda, ponieważ zawsze to wy kry j e i wtedy się wkurzy. Ty lko że w m oj ej sy tuacj i raczej trudno wy j awić prawdę. Do tego naprawdę potrafię kłam ać. Poza ty m liczę na to, że nie będzie dogłębnie szukał inform acj i o m nie. Po krótkim śledztwie odkry łby, że żadna Charlie Rourke nie pracowała w kabarecie w Vegas. Ponieważ Charlie Rourke nie istniej e. Cain opiera się o swoj e biurko i krzy żuj e ręce na piersiach, czy m podkreśla m uskularną budowę klatki i ram ion. – Masz j akieś preferencj e? Nie zm ieniam wy razu twarzy – j estem ekspertką w zachowy waniu pokerowej m iny – kiedy staram się dom y śleć, o co chodzi w ty m py taniu. Preferencj e doty czące czego? Biurka? Podłogi? Kanapy ? Czy on za kilka sekund zacznie rozpinać rozporek? Albo Cain błędnie interpretuj e m ój brak odpowiedzi, albo odtwarza w głowie własne py tanie i zdaj e sobie sprawę, że m ogło zabrzm ieć dwuznacznie, ponieważ zaraz dodaj e: – Na scenie. Kiedy tańczy sz. Wzdy cham cicho i napom inam się w duchu. – Jestem dobra w tańcu na rurze. To nie j est kłam stwo. Właściwie to m ój talent. Od kiedy skończy łam pięć lat, uprawiałam gim nasty kę, więc m am zwinne i elasty czne ciało. Dwa lata tem u potrzebowałam pretekstu, by raz w ty godniu odwiedzać studio taneczne w Queens, więc zapisałam się na zaj ęcia z tańca na rurze. Oczy wiście pod fałszy wy m nazwiskiem . Okazało się, że m am do tego prawdziwy talent. Ty lko j eszcze nie ćwiczy łam figur, podczas który ch zdej m uj ę ubrania. – Dobrze – m ówi powoli Cain i porusza szczęką na boki, j akby pogrąży ł się w m y ślach. Przez
chwilę się waha, po czy m py ta: – Całkiem się rozbierasz czy wolisz zostać topless? – Topless. – Nie powinnam by ć aż tak chętna, by to robić. Sły szałam , co dziewczęta m aj ą na pupach; równie dobrze m ożna powiedzieć, że są całkowicie nagie. Gdy to m ówię, spoj rzenie Caina autom aty cznie ląduj e na m oich piersiach i zdaj e się tam pozostawać. Zam iera w bezruchu. Jakby czekał. Oczy wiście, że czeka. Chce wiedzieć, co dokładnie będę pokazy wała na scenie. Kurczy m i się żołądek. Potrafię to zrobić. To m niej upokarzaj ące niż m oj a ostatnia rozm owa kwalifikacy j na. Staraj ąc się uspokoić oddech, nim serce wy skoczy m i z piersi, wsuwam kciuki pod ram iączka cy try nowożółtej sukienki i j ą ściągam . Z głośny m wy dechem opuszczam ręce, a wraz z nim i sukienkę. Celowo nie założy łam biustonosza. Pom y ślałam , że gdy będę m usiała się rozebrać, bez niego będzie szy bciej i nieco m niej upokarzaj ąco. Ostatnią rzeczą, której chciałam na rozm owie, by ło zm aganie się z haftkam i stanika… To by sprawiło, że stanie j edy nie w biały ch stringach w biurze tego m ężczy zny by łoby j eszcze bardziej niezręczne, niż j est teraz. Cain otwiera usta, ale nie wy doby wa się z nich żaden dźwięk, podczas gdy j ego oczy robią się wielkie j ak spodki na j edną, dwie, trzy, cztery sekundy. Wtedy nagle się budzi i zaczy na się poruszać. Rozkłada ręce i podchodzi do m nie, po czy m klęka przede m ną i łapie za ram iączka sukienki, znaj duj ące się w tej chwili przy m oich kostkach. Wciąga na m nie m ateriał, a j ego palce pozostawiaj ą gorący ślad na m oj ej skórze, gdy um ieszcza ram iączka z powrotem na m iej scu. Gdy by m oj e ciało nie by ło szty wne j ak u trupa, zapewne j ego doty k przy prawiłby m nie o dreszcz.
Spoglądaj ąc na m nie oczy m a, które wy daj ą się m ądre ponad swój wiek, m ówi napięty m głosem , j akby wstrzy m y wał oddech: – Nie m usisz robić tego dla m nie. Właściwie proszę cię, by ś tego więcej nie robiła. Nigdy. Przeły kam ślinę i kiwam głową, m oj e policzki płoną. Jego reakcj a upokorzy ła m nie bardziej , niż gdy by chciał m nie obm acać, j ak tam ta świnia. Obraca się na pięcie i podchodzi do biurka z gry m asem m aluj ący m się na przy stoj nej twarzy. Nie wiem , czy zrobiłam coś niewłaściwego, ani czy dostanę tę pracę. Potrzebuj ę j ej . Cain ponownie się odzy wa: – W grę wchodzi ty lko taniec na scenie? A co z tańcem w pokoj ach VIP? – Widzę, że spod kurty ny ciem ny ch rzęs bacznie m nie obserwuj e. – Nie zabieram dziewczy nom pieniędzy, więc wszy stko, co zarobisz na scenie, j est twoj e. Mim owolnie wzdy cham . Kiedy dwa ty godnie tem u wpadłam na ten pom y sł, nie zdawałam sobie sprawy, j ak działaj ą takie kluby, chociaż niby wszy stko m ożna znaleźć w Internecie. Doszukałam się inform acj i, że wielu właścicieli pobiera od dziewczy n wy sokie opłaty za „udostępnienie” sceny, więc w ich klubach m ożna zarobić j edy nie na kolanach, naj częściej w pokoj ach VIP. Plotka niesie, że choć to nielegalne, do tańca dodaj e się tam coś „ekstra”. Sam pom y sł rozbierania się na scenie na oczach tłum u ludzi j est dla m nie gorzką pigułką do przełknięcia. Ale pry watny pokaz… Zrobię to. Muszę to zrobić, przy pom inam sobie. Kiedy tam tego dnia uciekłam z Sin City, by łam pewna, że m ój plan wziął w łeb. Jak m ogłaby m codziennie obsługiwać pokoj e VIP, j eśli nie potrafiłam przej ść nawet przez rozm owę
kwalifikacy j ną?! Jednak Ginger twierdziła, że Penny j est inne, że Cain j est inny, że nikt w pokoj ach VIP nie ściąga m aj tek i nie trzeba robić „ekstra” rzeczy, i że to j eden z niewielu powodów, dla który ch m ożna wy lecieć z pracy. Wszy stko o Cainie brzm i zby t dobrze, by m ogło by ć prawdziwe. Z niezachwianą determ inacj ą unoszę głowę i m ówię: – To i to. – Przeły kam upokorzenie form uj ące m i się w gulę w gardle i wy j aśniam : – Mogę pracować zarówno w pokoj ach VIP, j ak i na scenie. Cain wzdy cha i przy gląda m i się, j edną rękę opieraj ąc na biodrze, a drugą przeczesuj ąc swoj e wy sty lizowane, lekko faluj ące, ciem ne włosy. Dostrzegam w j ego spoj rzeniu brak zrozum ienia, j ednak wiem , że stara się m nie rozszy frować. Zastanawiam się, czy poprosi m nie o zaprezentowanie um iej ętności. Moj e spoj rzenie ponownie dry fuj e ku kanapie i ściska m i się żołądek. Mam wrażenie, że pry watny taniec dla tego faceta m ógłby by ć o wiele trudniej szy niż dla oślizgłego ty pa z Sin City. Ponieważ, gdy by m przełam ała wsty d i nerwy, m ogłaby m się dobrze bawić. Jednak Cain nie prosi m nie o dem onstracj ę. Zam iast tego py ta: – Pracowałaś kiedy kolwiek j ako barm anka? Kręcę głową i m arszczę brwi. – W tej chwili m am zby t wiele dziewcząt chętny ch do pracy w pokoj ach VIP, ale praca za barem m ogłaby ci przy nieść równie dobre napiwki. To też należy do zadań m oich tancerek. – Ciągnie, m ówiąc bardziej do siebie niż do m nie: – Może na początek spróbuj em y tego. Przy szłam tutaj , spodziewaj ąc się naj gorszego – że wy ląduj ę na kolanach tego faceta, ponieważ nie będę m iała innego wy j ścia. Jednak w tej chwili ogarnia m nie fala ulgi. – Dlaczego pracuj esz w ty m zawodzie? – py ta nagle, ponownie patrząc m i w oczy. Akurat tego py tania się spodziewałam . Wy trzy m uj ę j ego spoj rzenie i wy j aśniam :
– Ponieważ j estem w ty m dobra, m am przy zwoite ciało i nie chce m i się serwować fry tek za m inim alną stawkę, zanim zdecy duj ę, czy m chcę się zaj m ować przez resztę ży cia. – Wy kładam to tak, j ak ćwiczy łam : spokoj nie, wy raźnie, przekonuj ąco. To dobra odpowiedź. Taka, która rozwiewa wątpliwości. Jednak daleka j est od prawdy. Dokładnie wiem , co chcę robić w ży ciu. Chcę zakończy ć to, które m am , i rozpocząć nowe. Cain wolno kiwa głową, usta m a zaciśnięte. Nie j estem pewna, czy to oznacza, że dostałam tę pracę, czy nie, więc gry zę się w j ęzy k i czekam na werdy kt. Nadal stoj ę nieruchom o, gdy dzwoni j ego telefon. Obserwuj ę, j ak odbiera i odpowiada szorstko: – Tak. – Słucha, pocieraj ąc niewielki tatuaż, który m a za uchem . Sekundę później m ówi: – Nie! Już j adę. – Rozłącza się i sięga do szuflady po dokum enty. – Proszę, wy pełnij j e. Jutro przy nieś ze sobą również kopię prawa j azdy. – Zniknęła łagodność, która barwiła j ego głos. W ty m m om encie chodzi wy łącznie o interes. Cain przesuwa papiery po biurku silny m i m ęskim i dłońm i, które są j ednak niewiary godnie gładkie. – Jeśli spodobasz się klientom , dostaniesz tę pracę. – Ponownie patrząc m i w oczy, dodaj e: – Sprawiedliwy układ? – Oczy wiście. Dziękuj ę – m ówię ze skinieniem głowy i z, m am nadziej ę, uprzej m y m uśm iechem , gdy sięgam po dokum enty. Cain wstaj e i wy chodzi zza biurka. Kuca w rogu pokoj u. Sły szę szczęk m etalu, który przy pom ina m i dźwięk drzwiczek sej fu oj czy m a. Zaskakuj e m nie, kiedy m ężczy zna ponownie się prostuj e, do paska m ocuj ąc kaburę, a w niej um ieszczaj ąc pistolet. Nie pierwszy raz widzę broń. Sam a j ą posiadam . Korzy stałam z niej . Jednak ten widok Caina z nią j est raczej niespodziewany. Po co m u ona? Zarzuca na ram iona lekką kurtkę, by zakry ć pistolet – ugotuj e się w letnim słońcu, j
ednak prawo Flory dy nakazuj e ukry wać broń, a rozum iem , że j est on praworządny m oby watelem – po czy m podchodzi do m nie i, opieraj ąc dłoń na m oich plecach, prowadzi do wy j ścia. To nie niegrzeczne, ale dalekie od uprzej m ości. Gdy znaj duj em y się w kory tarzu, Cain zam y ka drzwi biura i udaj e się do ty lnego wy j ścia, nie oglądaj ąc się za siebie. Zostaj ę sam a. Stoj ę, wdy cham delikatny zapach piwa i sły szę, że ktoś testuj e głośniki. Te, z który ch popły nie m uzy ka, gdy j utro będę się tu rozbierała. Biorę głęboki wdech, by uspokoić m oty le podry waj ące się w m oim brzuchu, i czuj ę nagłe parcie na pęcherz. To nic wielkiego. Mama potrafiła. Ja też dam radę. Po ty m wszy stkim , co zrobiłam i do czego się przy czy niłam , ściąganie bluzki przed bandą pij aków to nic wielkiego. Zasługuj ę na trochę cierpienia. Spoglądam na dokum enty w dłoni. Powiedział, że chce kopię m oj ego prawa j azdy. W porządku. To ty lko kawałek plastiku, na który m widniej e m oj e zdj ęcie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZECI CAIN – Cześć, Cain. – Odsuwa jeden ze swych grubych, jasnych loków na nagie ramię, przyciągając moją uwagę do swojej szyi. Bardzo zalotny gest, ale nie sądzę, by Penny robiła to celowo. – Jak się dzisiaj miewasz? Podchodzi i delikatnie opiera dłoń na mojej ręce, jak zwykła robić za każdym razem, gdy wita mnie przed rozpoczęciem pracy. Przez moją skórę przebiega dreszcz jak zawsze, kiedy mnie dotyka.
– Dobrze, Penny. – Jestem od niej o wiele wyższy, więc kiedy staje bezpośrednio przede mną, musi odchylać głowę, by patrzeć mi w twarz. To sprawia, że mam dobry widok na wydatne usta, które wczoraj niemal pocałowałem. Byłem tak blisko poddania się temu egoistycznemu pragnieniu. Chciałbym, by między nami było inaczej, jednak to niemożliwe. Ona zasługuje na kogoś lepszego. Właśnie ta wiedza powstrzymała mnie wczoraj przed pocałowaniem jej, choć ona najwyraźniej liczyła na buziaka. Zmuszam się, by brzmieć, jakby mi zależało, kiedy pytam: – A co tam u Rogera? Mam nadzieję, że macie wakacyjne plany. – On zapewni jej dobre życie. Jest spokojnym hydraulikiem po trzydziestce, który dla niej przychodzi do klubu i bardzo chce, żeby zrezygnowała z tej pracy. Czeka ich przyjemne wspólne życie. Z dala od tego świata. Ja nie potrafię jej tego zapewnić. Ja tutaj należę. Dostrzegam minimalną zmarszczkę, która przez sekundę maluje się na jej czole. Penny zakłada kosmyk włosów za ucho i cofa się, przełykając ślinę, nim mówi: – Och… dobrze. U niego dobrze. Wybieramy się do jego matki, chce, żebyśmy się poznały. – Kiwa głową dla potwierdzenia swoich słów, po czym ponownie zakłada za ucho to samo pasmo włosów. – Powinnam iść i się przygotować. Tonąc w rozczarowaniu, obserwuję, jak odchodzi. * * * Wiem , że ona nie j est Penny. A m im o to, gdy zm ierzam swoim czarny m lincolnem navigatorem – z klim aty zacj ą ustawioną na m aksim um – do m ieszkania Cherry, by zapobiec nadciągaj ącej katastrofie, im ię „Penny ” nieustannie kołacze się w m oj ej głowie. Te j asne loki, te pełne czerwone usta i te duże oczy podkreślone czarną kredką sprawiaj ącą, że się zastanawiam , j ak wy gląda bez m akij ażu.
„Przy zwoite ciało”, noż w dupę! Ludzie płacą grubą kasę, by m ieć tak cudowną figurę klepsy dry. A j ej cy cki są cholernie idealne. Chirurdzy plasty czni powinni się na nich wzorować. Nawet nie potrzebuj e biustonosza. I oczy wiście nie m iała go dzisiaj na sobie, gdy zdj ęła sukienkę. Podobnie j ak Penny, gdy przy szła do m oj ego poprzedniego klubu py tać o pracę. Nie pieprzę się z personelem . Nigdy. Jestem po to, by im pom óc stanąć na nogi i odej ść z seksbiznesu, a nie po to, by ciągnąć j e w dół przez traktowanie j ak dziwki. Od tam tego dnia niem al dziewięć lat tem u, kiedy wpłaciłem zaliczkę na The Bank – klub, którego by łem właścicielem , nim otworzy łem Pałac Penny – trzy m ałem się tego ze stoicką determ inacj ą. Oczy wiście, m łody m ężczy zna otoczony rzucaj ący m i się na niego striptizerkam i m usiał m ieć naprawdę silną wolę. Przez pierwsze m iesiące brałem sporo zim ny ch pry szniców. W końcu pom y ślałem , że będzie dobrze. Wtedy poznałem Penny, a j ej nie dało się ignorować. W ciągu kilku sekund człowiek się w niej zakochiwał. I gdy by m ty lko, zgodnie z własną zasadą, trzy m ał się z dala od niej , nie skończy łaby z roztrzaskaną czaszką kilka m etrów od m oj ego biura. Jeśli śm ierć Penny m iała j akiś skutek, to by ło nim to, że przez nią j eszcze bardziej skupiłem się na osiągnięciu m oj ego celu w ty m biznesie. Z pewnością nie by ła nim m iłość. No i proszę, m y ślałem , że przeży łem tę tragedię i ruszy łem naprzód. Aż do dzisiaj , kiedy dziewczy na wy glądaj ąca j ak Penny weszła do m oj ego biura i rozwaliła na kawałki resztki m oj ego uporządkowanego świata. I j ak zareagowałem ? Gapiłem się na nią j ak j akiś pieprzony zbok. Oceniałem j ej ciało, niechętnie podałem dłoń i sprawiłem , że czuła się przy m nie niekom fortowo. Wtedy zdj ęła sukienkę i rozpaliła we m nie iskrę – dziwną m ieszaninę ciekawości, nadziei i pożądania – dużo silniej szą, niż powinno wy woły wać oglądanie nagiego ciała. Taką iskrę do tej
pory poczułem ty lko raz. Kiedy do m oj ego biura weszła Penny. W tej sam ej sekundzie stwardniał m i na kam ień. Jednak Ginger m iała racj ę. Charlie j est inna. W dużej m ierze nie do rozgry zienia. Nie j est zim na, ale świetnie potrafi kontrolować em ocj e lub w ogóle ich nie okazy wać. Poza ty m rum ieńcem , gdy podciągnąłem j ej sukienkę, wy dawała się niewzruszona przez całą rozm owę. A to nie j est norm alne. W ciągu ty ch lat przeprowadziłem wiele rozm ów kwalifikacy j ny ch i nigdy nie widziałem tak spokoj nej kobiety staraj ącej się o pracę w m oim lokalu. Wszy stkie by ły zdenerwowane. Zazwy czaj starały się flirtować. Czasem , gdy się odwróciłem , znaj dowałem j e rozciągnięte na m oim biurku. Jednak ta kobieta by ła inna… Nigdy nie pracowała w pokoj ach VIP. Zauważy łem , j ak przełknęła ślinę, nim powiedziała, że m oże pracować i na scenie, i tam . Albo… pracowała tam wcześniej i stało się coś złego. Będę trzy m ał j ą z dala od pry watny ch tańców, aż się dowiem , o co chodzi. Z pewnością pokażę j ej dokum enty m oj em u zaprzy j aźnionem u pry watnem u detekty wowi. Takiem u, który bada przeszłość pracowników, a zatrudnianiem którego nie kłopocze się większość pracodawców. Wiem , że to nie j est norm alne, ale sam nie j estem norm alny i nie chcę, żeby j akieś nielegalne gówno zostało wpuszczone do m oj ego lokalu i zniszczy ło wszy stko, na co tak ciężko pracowałem . A m ówiąc o nielegalny ch sprawach… Parkuj ę przed budy nkiem na osiedlu, gdzie m ieszka Cherry, zastanawiaj ąc się, j ak długo zaj m ie m i ta akcj a. * * * – Jesteś pewien, że nic ci nie j est? – rozlega się grzm iący głos Nate’a w m oim zestawie głośnom ówiący m w sam ochodzie.
– Tak – m am roczę. Mij ane latarnie nie daj ą wy starczaj ącego światła, by m m ógł obej rzeć poobij ane kny kcie. Nie m ogę uwierzy ć, że uszkodziłem dłoń, ale widocznie m inęło sporo czasu, odkąd ostatnio przestawiłem kom uś pięścią szczękę. Minęły całe lata. Pom im o wielu bliskich spotkań w ty m biznesie, rzadko m usiałem kłaść rękę na nieudacznikach, j akich m oj e pracownice m aj ą tendencj ę przy ciągać do siebie. Zazwy czaj sam cień Nate’a sprawia, że biorą nogi za pas, wcześniej niż j est to konieczne. Jednak by ły chłopak Cherry j est specy ficzną gnidą – to m ałego kalibru diler koksu, lubiący bić ładne striptizerki. Chy ba m y ślał, że ostrzeżenie: „nigdy więcej nie zbliżaj się do Cherry ” z upły wem roku straciło ważność. Konieczne by ło bardziej stanowcze usunięcie go z j ej ży cia i m y ślę, że dzisiaj tego dokonaliśm y. Czekaj ąc na m nie na zewnątrz, Nate widział sy nka Cherry bawiącego się u sąsiada, zatem wiedzieliśm y, że m ałem u nic nie grozi. Podeszliśm y pod okno i dostrzegliśm y j ą leżącą bezsilnie na kanapie, podczas gdy ten palant wbij ał się w nią od ty łu, widziany przez idący ch chodnikiem ludzi. Potrzebowałem każdej uncj i siły, by nie wy kopać drzwi. By łem wściekły. Siny ze złości o to, że wpuściła tego faceta. Wkurzony, że pozwalała się tak wy korzy sty wać. Wkurwiony, że ten kutas nadal oddy cha. Mim o że bardzo podobał m i się pom y sł powalenia go na ziem ię, znałem lepsze sposoby pozby cia się tego karalucha. Nate został na czatach, gdy biegiem wróciłem na parking. Otworzy łem zam ek w sam ochodzie tego gościa – niektóry ch rzeczy nigdy się nie zapom ina – i, kiedy znalazłem się w środku, podrzuciłem m u do schowka sporą paczkę koki. Mogę za wszelką
cenę unikać sty czności z narkoty kam i, ale wiem , gdzie uderzy ć, j eśli j uż ich potrzebuj ę. Dzisiaj , w drodze do m ieszkania Cherry, ich potrzebowałem . Zrobiłem to dla niej i j ej sy nka. Czekaliśm y, aż chłopak od niej wy j dzie. Tak j ak przy puszczałem , by ł uzbroj ony, ale nie zdąży ł nic zrobić, nim go rozbroiłem i rzuciłem na ścianę. Nawet nie m usiałem wy ciągać własnego pistoletu. Nie chciałem go bić. Ale wtedy ten głupi kutas wy zwał m nie od alfonsów. Nie powinienem przej m ować się ty m , co gada taki degenerat, ale i tak m nie to ubodło – ponieważ wiem , j ak j estem postrzegany przez ludzi, którzy m nie nie znaj ą. Udało m i się wy prowadzić kilka dobry ch ciosów, zanim Nate m nie odciągnął. Zostawiliśm y tego padalca czołgaj ącego się chodnikiem w kierunku sam ochodu. Nawet oddałem m u broń – oczy wiście bez naboi i powy cieraną z m oich odcisków palców – a potem j echaliśm y za nim , aż zatrzy m ały go gliny, które powiadom iłem , twierdząc, że widzę pij anego kierowcę. By ł notowany, więc wiedziałem , że przeszukaj ą m u sam ochód i znaj dą broń oraz narkoty ki. Równie dobrze m ógłby by ć m artwy przez kolej ny ch dwadzieścia pięć lat. Wiem , że to by ło podłe z m oj ej strony. I wiem , że gdy by m m usiał, powtórzy łby m to bez m rugnięcia okiem . Mim o to ponowne odwiedziny w ty m świecie sprawiły, że oblał m nie zim ny pot. – Nic m i nie będzie. Jesteś pewien, że m ożesz otworzy ć dzisiaj lokal i sam odzielnie go popilnować? – py tam Nate’a, gdy skręcam w ulicę, na której m am m ieszkanie. – Bułka z m asłem . Szy m pans m ógłby pilnować tej budy. Właściwie tak właśnie j est. – Jego żart sprawia, że się uśm iecham . – Zrób sobie wolne. Potrzebuj esz urlopu. To zabawne, że Nate – który spędza w Penny prawie ty le sam o czasu co j a – m ówi m i, że potrzebuj ę urlopu. Ale przecież to nie on stracił nad sobą panowanie.
– Dobra, j ak chcesz. Sprawdzisz później , co u Cherry ? – Już się ty m zaj ąłem po drodze. Musiałem kupić j edzenie, bo m i poprzednie wy sty gło. Ma się dobrze, nic nie brała. Wy gląda na to, że facet wpadł ty lko na bzy kanko. Przewracam oczam i, ale wzdy cham z ulgą. Ulgą, że nie wróciła do dragów; ulgą, że ten j ej chłoptaś skończy za kratkam i i przez długi czas nie będzie uprawiał „bzy kanka” z takim i dziewczy nam i j ak Cherry. – Do j utra, Nate – m ówię, a po dłuższej chwili dodaj ę: – Dzięki za pom oc. – Spoko, szefie. Staraj się trzy m ać z dala od kłopotów. W chwili, w której się rozłączam , wciskam guzik szy bkiego wy bierania. * * * – Niezwy kle gorąco, nawet j ak na lipiec – m ówi Vicki, gdy j ej dziesięciocenty m etrowe obcasy stukaj ą na m arm urze. Śledzę wzrokiem j ej koły szące się biodra, gdy przechodzi przez hol i wchodzi do przestronnej kuchni. Jest trzy dziestoletnią m aklerką o platy nowoblond włosach, która m y śli, że j a j estem dwudziestodziewięcioletnim bankierem . Ponieważ tak j ej powiedziałem . Kobiety j ej kalibru pożądaj ą m ężczy zn akceptowalny ch społecznie. Nikt oficj alnie nie akceptuj e w społeczeństwie właścicieli klubów ze striptizem . A j ako bankier wy raźnie odnoszę sukcesy – sądząc po m oim dwupiętrowy m narożny m apartam encie, z widokiem na nabrzeże Miam i, w j edny m z naj droższy ch budy nków w zatoce. Właściwie naprawdę m am to wszy stko dzięki genialnem u bankierowi. Prócz tego kłam stwa i adresu Vicki nic o m nie nie wie. Cóż, m oże ty lko zna m oj e ulubione pozy cj e. Nie m a wątpliwości, czego od niej chcę, gdy m oj e im ię wy świetla się na j ej telefonie. Żadne z nas nie czuj e się winne. Przy naj m niej nie j a. Vicki j est inteligentną, odnoszącą sukcesy bizneswom an, która wie, czego chce i to dostaj e. Zapewne m ęskie ego pożera na śniadanie. Już pierwszego dnia dała m i j asno do zrozum ienia, że nie m a czasu na chłopaka czy m ęża; skupia się na ty m , by by ć pierwszą kobietą na
stołku zastępcy prezesa w swoj ej firm ie. Dla m nie to w porządku, bo m i też nie zależy na związku. Prawdę m ówiąc, nawet nie wiem , j ak stworzy ć związek. Ale wiem , j ak się pieprzy ć. I z Vicki właśnie ty m się zaj m uj em y. – Ano. – Palcam i przeczesuj ę wilgotne włosy – dopiero wy szedłem spod pry sznica – a zielone spoj rzenie Vicki skupia się na m oj ej nagiej klatce piersiowej . Nie kłopotałem się zakładaniem koszuli. Ta kobieta lubi bezczelnie się gapić na m oj e ciało i na różne tatuaże, które zdobią m oj ą skórę. Wy konałem j e wiele lat tem u, w sam y m środku m oj ego poprzedniego ży cia. Cieszę się, że zdecy dowałem się wtedy na tribale, a nie na czaszki i wściekłe zwierzęta. – Jak ci m inął dzień? – py ta ze skrom ny m uśm iechem . Oboj e wiem y, że tak naprawdę j ej to nie interesuj e. Jej uwaga przez chwilę skupia się na m oj ej uszkodzonej ręce, którą teraz owinąłem torebką m rożonego groszku. Podaj ę j ej kieliszek chianti. – By wało lepiej . – Nie za bardzo lubię gadać. Chy ba j ej się to we m nie podoba. Kiedy ś rzuciła kom entarz o chęci zakneblowania m ęskich współpracowników, ponieważ każdy uwielbia dźwięk własnego głosu. Ale Vicki nie py ta, co się stało. Cm oka ty lko i m ówi: – No cóż… Może się odpręży sz i pozwolisz, że się tobą zaj m ę? – Wy chodzi z kuchni. Biorę szklaneczkę z koniakiem i idę za nią do m oj ego krem owo-grafitowego salonu z widokiem na zatokę. Zaj m uj ąc m iej sce w skórzany m fotelu, spokoj nie się przy glądam j ej wy sokiej , sm ukłej sy lwetce, gdy pociąga ły k wina. Powiedziała m i kiedy ś, że codziennie o piątej rano chodzi na siłownię. Sądząc po ty ch zgrabny ch, kilom etrowy ch nogach znikaj ący ch pod sukienką i po ciele, które j est twarde j ak skała, wnioskuj ę, że nie kłam ie.
Odkłada torebkę i kieliszek na stół, wy ciąga duże pudełko prezerwaty w i kładzie obok. Lubi j e przy nosić. Chodzi o kontrolę. Mim owolnie chichoczę. – Nie za am bitnie? – Dziewczy na m oże m ieć m arzenia – m ruczy, sięgaj ąc do wiązania sukienki na szy i. Tkanina się zsuwa, odsłaniaj ąc m ałe, j ędrne piersi, i zatrzy m uj e się na j ej płaskim brzuchu. Gdy przy glądałem się j ej w ubraniu, j uż m i stanął, ale na ten widok nowa fala krwi napły wa do m oj ej pachwiny. Z racj i odsłonięty ch okien i włączonej lam pki stoj ącej obok m nie nie wątpię, że ktoś z sąsiedniego budy nku patrzący przez lornetkę będzie m iał niezłe przedstawienie. Jestem pewien, że Vicki też o ty m pom y ślała i naj wy raźniej j ej to nie przeszkadza. Właściwie wy daj e m i się, że kręci j ą ta m y śl. Em anuj e pewnością siebie. Biorąc pod uwagę to, j ak ciężko pracuj e nad swoim ciałem , nie j est dziwne, że się nim cieszy. Nie wiem , j ak bardzo by łaby pewna siebie, gdy by wiedziała, że na co dzień otaczaj ą m nie oszałam iaj ące, dwudziestokilkuletnie ciała i że m ógłby m m ieć prawie każde z nich, gdy by m ty lko chciał. Ta wiedza powaliłaby nawet naj bardziej zadufaną w sobie kobietę. Ale nie m am zam iaru j ej tego m ówić. Siedzę ty lko i bez poczucia winy rozkoszuj ę się widokiem , gdy Vicki skopuj e szpilki. Sukienka powoli trafia na podłogę. A m nie poraża wizj a żółtej sukienki opadaj ącej na podłogę m oj ego biura i okrągły ch piersi na wprost m oich oczu. Charlie Rourke. Godziny później wraca, by ze m nie drwić. Dłonie Vicki zm ierzaj ą do paska m oich spodni. Unoszę pośladki, pom agaj ąc j ej j e zdj ąć. – Minęło sporo czasu. Cieszę się, że za m ną tęskniłeś – drażni się uwodzicielsko, owij aj ąc dłoń wokół m oj ego penisa i zaczy naj ąc go gładzić.
– By łem zaj ęty. – Rzeczy wiście długo się nie widzieliśm y. Jeśli m am by ć całkiem szczery, znudziły m i się te nasze spotkania. Nie m a nic złego w tej kobiecie. To j a poczułem się… znużony. Tak czy inaczej , Vicki nie wy m aga ode m nie odpowiedzi i j eśli chce udawać, że prawda j est inna, to niech tak będzie. Odchy lam głowę w ty ł i zam y kam oczy, po czy m głęboko j ęczę. Znów m ój um y sł nawiedza wizj a brązowy ch oczu, które widziałem dzisiaj w biurze. Pozwalam tem u wspom nieniu się osiedlić, bo zdecy dowałem , że to naj lepszy sposób, by pozby ć się Charlie Rourke z m oj ej głowy, nim będę patrzy ł na j ej j utrzej szy taniec. Jutro będę m usiał patrzeć, j ak tańczy. Nadal m am zam knięte oczy – obraz Charlie bez sukienki nadal tkwi pod m oim i powiekam i – gdy Vicki wchodzi m i na kolana i wprowadza m nie w siebie. Tej nocy zuży liśm y całe pudełko prezerwaty w. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZWARTY CHARLIE – Myszko, jesteś idealna do tego zadania – mówi, wielką dłonią ściskając moje ramię. – Nikt cię nie będzie podejrzewał. – Jesteś pewien? Jego ciepły uśmiech niesie obietnicę. – Oczywiście. Ty i ja – razem tworzymy doskonały zespół. * * * – Tęsknię za tobą. – Ja za tobą też. – Wszy stko dobrze? Podoba ci się Miam i? Przeciągam się w łóżku. Jest wczesny, słoneczny poranek, a j a nie spałam prawie całą noc. Nie wiem , czy bardziej się m artwię ty m , że za dwanaście godzin będę m usiała rozebrać się na
scenie podczas tańca, czy m oże ty m , co się stanie, j eśli się okaże, że nie j estem wy starczaj ąco dobra. Potrzebuję tej pracy. Sin City dało m i posm ak prosty tucj i i do niej nie j estem w stanie się zm usić. Zatem zostaj e m i ty lko to. Poza ty m praca w Penny wy daj e się w porządku, biorąc pod uwagę wszy stko, czego się dowiedziałam . – Tak, wszy stko super – m ówię lekkim głosem . Żadny ch podej rzeń. W tej chwili Sam m i ufa. Muszę to utrzy m ać. – Spędzasz sporo czasu na plaży ? – Tak. I na siłowni. – To dobrze. Podoba m i się, że korzy stasz z ży cia. Znalazłaś j akieś grupy teatralne, do który ch chciałaby ś dołączy ć? – Chy ba. – Grupa teatralna… To nie do końca Tisch School of the Arts, gdzie m iałam zacząć uczęszczać j esienią. Po ty m , co się stało, oj czy m zm usił m nie do zrobienia sobie roku przerwy i wy słał do Miam i, by m by ła „bezpieczna”. Tak naprawdę zapewne nigdy się tam nie dostanę, a to bolesne rozczarowanie. – To dobrze. – Następuj e chwila ciszy. – Oczy wiście otrzy m ałaś paczkę. – Tak. – Jak w zegarku. W każdy poniedziałek, o dziewiątej rano, niewielka paczuszka dociera do niedrogiego m oteliku, w który m oficj alnie m ieszkam . Ky le, dwudziestosześcioletni ochroniarz, którem u wpadłam w oko, odbiera j ą dla m nie i przy nosi w zam ian za kawę i piętnastom inutową m ożliwość flirtowania. W każdej paczce znaj duj e się nowy telefon z nowy m num erem . Nowy telefon kontaktowy co ty dzień to brak podsłuchu, co z kolei oznacza brak dowodów. Oczy wiście nie m ówię Ky le’owi o telefonach ani o ty m , do czego są m i potrzebne.
Zam iast tego opowiadam piękną, współczesną baśń – o ty m , że m am a przy sy ła m i co ty dzień paczki, ale m usi to robić na adres m otelu, inaczej oj ciec, z który m teraz m ieszkam , wpadłby we wściekłość. To kłam stwo nie uszłoby m i na sucho, gdy by spoj rzenie Ky le’a skupione by ło na m oj ej twarzy, a nie na piersiach. Matka nie m oże m i niczego przy sy łać, ponieważ nie ży j e od dziesięciu lat. Zm arła wskutek niezwy kle rzadkich powikłań podczas porodu m oj ego przy rodniego braciszka, który też um arł. To naprawdę sm utna historia. Moj a m atka, Jam ie Miller, w wieku piętnastu lat będąc w ciąży ze m ną rzuciła szkołę, a po rozwiązaniu została striptizerką. W wieku lat osiem nastu zaczęła pracować w Vegas. By ła pewna, że j ej zły los się odwrócił, kiedy poznała dużo starszego, bogatego biznesm ena z Nowego Jorku, Sam a Arnoniego. Lub, j ak zwą go niektórzy, Wielkiego Sam a. Miałam sześć lat, gdy się pobrali – po burzliwy m trzy m iesięczny m rom ansie. Przeprowadziły śm y się z dwupokoj owego m ieszkanka w Vegas do wielkiego dom u na Long Island. Tego dnia m am a m i poleciła, by m słuchała Sam a i by ła dla niego dobrą dziewczy nką, ponieważ on zapewni nam dobre ży cie. Kiedy m iałam osiem lat um arła, zostawiaj ąc m nie z oj czy m em . Mam ty lko j ego. Prawdę m ówiąc, nie m usiał m nie zatrzy m y wać. Nikt by go nie obwiniał, gdy by odszukał m oj ego prawdziwego oj ca – który m nie nie chciał – i zostawił m nie na j ego wy cieraczce. Dlaczego m iałby dźwigać ten ciężar? Ale tego nie zrobił. Sam powiedział, że będziem y razem , póki będę posłuszną My szką. Zatem nią by łam . W zam ian dawał m i wszy stko, czego chciałam . Wiedząc to, co wiem teraz, z wielką przy j em nością wy brałaby m wy cieraczkę prawdziwego oj ca.
– Dobrze. Cieszę się. Jutro przelej ę ci pieniądze. – Super. – Chociaż znienawidziłam przy j m owanie od niego pieniędzy, rozum iałam , że im więcej m i ich wy śle, ty m więcej zaoszczędzę. Ty m wcześniej urzeczy wistni się m ój plan. Ty m szy bciej od niego ucieknę. – Cóż, m uszę wracać do pracy. – Rozm owa z Sam em nigdy nie trwa dłużej niż kilka m inut. Jest dość zaj ęty. – Sprawdź e-m aila, dobrze? To m agiczne słowa. – Dobrze. – Sły szę w swoim głosie napięcie, więc odchrząkuj ę, by się go pozby ć. Nie m ogę brzm ieć niepewnie. Musi wiedzieć, że j estem w pełni zaangażowana. – Kocham cię, My szko. Przeły kam bolesną gulę. Może m nie kocha… na swój sposób. – Ja też cię kocham . – Żadny ch im ion. Nie m ogę nazwać go tatą czy Sam em . To kolej na zasada, nawet przy często wy m ieniany ch telefonach. Sam j est paranoikiem . Ale m a dobry powód. Wzdy cham głęboko, zam y kam oczy i się rozłączam . Wiedziałam , że to nastąpi. Minęły trzy ty godnie od ostatniego telefonu. Z przeszy waj ący m strachem , obezwładniaj ący m m oj e ciało, sięgam po laptopa. Loguj ę się na konto pocztowe – to, które dzielę z Sam em – i klikam w szkice, by znaleźć niewy słaną wiadom ość. Właśnie w taki sposób Sam przekazuj e m i wy ty czne. Brak wy słania em aila oznacza brak m ożliwości przechwy cenia go. Czy tam wiadom ość zawieraj ącą nazwę i adres kawiarni przy Ocean Drive z godziną, o której m am się spotkać z Jim m y m , j ak również nazwę hotelu i im iona kupców – „Bob” i „Eddie”. Naty chm iast zasy cha m i w ustach i czuj ę m dłości. * * *
– Witaj , wuj ku Jim m y. – Zm uszam się do szerokiego, sztucznego uśm iechu, gdy obej m uj ę tęgiego m ężczy znę po pięćdziesiątce. – Witaj , m oj a droga. Dobrze cię widzieć. – Śm iej e się cicho, przy ciągaj ąc m nie do wielkiego brzucha. Dla każdego przechodnia wuj ek Jim m y m ógłby wy glądać j ak Święty Mikołaj na wakacj ach. Oczy wiście j ego włosy są bardziej szare niż siwe i j akoś trudno m i wy obrazić sobie Mikołaj a w żółtej hawaj skiej koszuli i sandałach, ale wuj ek m a ten sam bły sk w oku i łagodny uśm iech, który m zj ednuj e sobie ludzi. Pozory by waj ą m y lące. Podobnie j ak j a. Oto j estem , uśm iecham się i niedbale pij ę m rożoną latte w kawiarni w Miam i, z m ężczy zną, który tak naprawdę nie j est m oim wuj kiem . Moj e naturalne blond loki dzięki peruce zam ieniły się w kasztanowe fale. Moj e duże zielone oczy obwiedzione ey elinerem skry te są za ciem ny m i okularam i przeciwsłoneczny m i. Ciasny, sportowy biustonosz ściska m oj e wy datne piersi, ukry te pod przeciętną koszulką. Na nogach m am getry i tenisówki. To skuteczna iluzj a m łodej kobiety spoty kaj ącej się w czwartkowy poranek na kawie z wuj kiem . Przez piętnaście m inut rozm awiam y. Py ta m nie o lekcj e angielskiego na studiach, na które się nie zapisałam , a j a odpowiadam , że idzie m i świetnie. Py tam , j ak się m iewa ciocia Beth, która nie istniej e, a on m ówi, że ciocia cieszy się nowo naby tą białą hondą accord. Rany, j est dobry. Gładko m u idzie. Jim m y, tak j ak Sam , j est w ty m biznesie od lat. Mieszka na Manhattanie, ale tutaj m a firm ę budowlaną, więc regularnie podróżuj e. To scenariusz pod ty tułem : „upiecz dwie pieczenie przy j edny m ogniu”. Oprócz naj lepszego przy j aciela Sam a, Dom inica, Jim m y j est pierwszy m „przy j acielem od interesów”, którego poznałam . Sam m ówi m i ty lko to, co m uszę wiedzieć, a nie m uszę wiedzieć nic ponad to, czy m j a się dla niego zaj m uj ę. Nie wiem
, czy m a to służy ć m oj ej ochronie, czy zm inim alizowaniu ry zy ka, gdy by m kiedy kolwiek chciała go zdradzić. To, że pracuj ę teraz bezpośrednio z Jim m y m , wiele znaczy. Naj wy raźniej Sam tak sam o ufa Jim m y ’em u, j ak m nie. Sam nigdy nie by ł w Miam i i kiedy całował m nie na do widzenia, powiedział, że zobaczy m y się za rok. Nie wolno m i wrócić do dom u, on też tutaj nie przy leci. Z głośny m siorbnięciem – naprawdę potrzebowałam kofeiny – wstaj ę, ściskam wuj ka Jim m y ’ego, łapię kluczy ki do sam ochodu leżące na stoliku i odchodzę ulicą, rozglądaj ąc się za białą hondą z wy poży czalni. * * * Prędzej um rę z powodu udaru słonecznego, nim dotrwam do końca tego dnia. Kilka kropel potu znaczy m oj e czoło m im o klim aty zacj i bij ącej m i w twarz w ty m wy naj ęty m sam ochodzie. Chociaż m oże to nie przez tem peraturę, a przez stres. Tak czy inaczej , peruka też nie pom aga. Podj eżdżam pod hotel i parkuj ę, po czy m ciągnę za dźwignię otwierania bagażnika. Wtedy udaj ę, że sprawdzam coś w telefonie. Tak naprawdę zwlekam chwilę, zanim pozwolę portierowi pom óc m i z bagażem . Takie j est teraz m oj e ży cie. Muszę to zrobić. Za godzinę będę m ogła zgnieść wspom nienie w m ałą kulkę, wrzucić j e do wielkiego pudła i udawać, że to się nigdy nie wy darzy ło. Aż do następnego razu. Kiedy z pustą torbą fotograficzną wy siadam z sam ochodu, j estem ty lko kolej ną tury stką. Każdą kom órką ciała pragnę chwy cić walizkę – która j est znacznie większa niż ostatnia – ale tego nie robię. Pokazuj ę portierowi i boy owi hotelowem u białe ząbki, trzy m aj ąc w dłoni kartkę z num erem
pokoj u, na której widniej e napis: 1754. Tam właśnie m uszę się udać. – Rozpakuj ę się, po czy m pój dę zwiedzać. Za góra piętnaście m inut. Muszę parkować z ty łu czy m ogę zostawić autko tutaj ? – py tam nonszalancko. – Jak pani sobie ży czy. Możem y nawet przy pilnować pani bagażu w recepcj i, j eśli woli pani później się zam eldować. – Wy gląda na dziadka, m a siwe włosy i przy j azny uśm iech. Zapewne m a grom adkę wnucząt, z który m i często się bawi. Ja nie widziałam swoich dziadków, odkąd skończy łam trzy latka. Jedy ną rodziną, którą znam , j est Sam . – Och, dziękuj ę. Mój chłopak j uż nas zam eldował. Odświeżę się i pój dę zwiedzać, kiedy on będzie pracował. – Udaj ę ziewnięcie. Sam a siebie czasem zaskakuj ę ty m , j ak szy bko potrafię m y śleć. – Długi lot i takie tam . – Oczy wiście. Wchodzim y do holu, gdzie daj ę m u dziesięciodolarowy napiwek i powoli wy ciągam rękę w kierunku uchwy tu walizki. – Dalej zabiorę j ą sam a. – Zaczy na się spierać, ale obdarowuj ę go uśm iechem . – Poradzę sobie. To ty lko j edna walizka i m a kółeczka. Poza ty m lubię się zm ęczy ć. – A ty naprawdę nie chcesz być w pobliżu tej walizki, dziadku. Kiwaj ąc głową w podziękowaniu, m iły człowiek wraca na zewnątrz. A j a lekko wzdy cham z ulgą. To by ła ta łatwiej sza część. Jeśli pom y śleć o ty m przez chwilę w co się pakuj ę, to sam a m y śl m nie przeraża. Zatem wcale nad ty m się nie zastanawiam . Zam y kam um y sł i udaj ę, że j estem na scenie, kiedy ciągnę walizkę do windy i wciskam guzik z num erem siedem nastego piętra. To w j akiś sposób j est odgry wanie roli. Opieram się o chłodną ścianę i obserwuj ę, j ak podświetlaj ą się coraz wy ższe
num ery pięter, a przy ty m pam iętam , by trzy m ać pochy loną głowę – twarz m usi by ć z daleka od kam er ochrony. I po raz ty sięczny się zastanawiam , j ak się w to wpakowałam . Co m ogłam zrobić inaczej ? Co j est we m nie takiego, że Sam zdecy dował postawić na m nie? Czy od zawsze to m iało by ć m oj ą przy szłością? A m oże przy szłością m oj ej m am y ? Pewnie niektórzy się zastanawiali, co przy ciągnęło bogatego, inteligentnego biznesm ena z Nowego Jorku do dużo m łodszej striptizerki z dzieckiem . Poza j ej urodą, oczy wiście. Czy gdy by nie um arła, stałaby teraz w tej windzie zam iast m nie? Czy j estem j ej substy tutem ? I czy wiedziała, j akie ży cie funduj e córce? Dwanaście lat tem u zaczęła się dla m nie baj ka. Oj czy m wziął m nie za rączkę i zaprowadził do pokoj u ozdobionego purpurą i pełnego zabawek, książek oraz ubrań. Wszy stkiego, czego trzeba, by zdoby ć m iłość i uwielbienie sześciolatki. I oczy wiście j e zdoby ł. Sam obdarował m nie wielką m iłością, uwagą i zabawkam i. Miałam wszy stko, o czy m m arzy łam , a nawet więcej . Jak wtedy, gdy Becky Tay lor powiedziała, że j ej tatuś kocha j ą bardziej niż m ój m nie, ponieważ dostała kucy ka. Ubodło m nie to ty m bardziej , że nigdy nawet nie poznałam m oj ego prawdziwego oj ca. Nie by łam beksą, j ednak tam tego dnia wróciłam z płaczem . Kilka dni później , w m oj e dziewiąte urodziny, znalazłam czarnego ogiera z żółtą kokardą na szy i przy wiązanego do drzewa w ogrodzie. To by ł naj lepszy prezent, j aki kiedy kolwiek dostałam . Dowodził, że Sam kochał m nie bardziej , bo nie kupił m i kucy ka – podarował m i konia wy ścigowego. Nazwałam go Black Jack. Niezby t ory ginalnie j ak na konia wy ścigowego, ale Sam stwierdził, że to idealne im ię. Pewnego dnia, gdy Black Jack wy grał w Belm ont, oj czy m podsadził m nie na j ego grzbiet. Zdj ęcie z tam tego wy darzenia nadal stoi na biurku Sam a w dom u, czy niąc z niego
dum nego oj ca. To iluzj a. Dla postronny ch, dla m nie. By ć m oże nawet dla niego. Przez bardzo długi czas nie zauważałam , że Sam m oże by ć „inny ”. W końcu by ł m oim tatą, j edy ną rodziną, j aką m iałam . Poza ty m j a też by łam „inna”. Wszy stkie testy wskazy wały na to, że j estem ponadprzeciętnie inteligentna. Jednak razem z wy nikam i ty ch testów przy chodziły raporty, że j estem również zam knięta w sobie. „Ponurak”, j ak określił m nie nauczy ciel idiota na zebraniu dla rodziców, ponieważ nie biegałam , nie krzy czałam ani nie chichotałam j ak każdy dzieciak. Sły szałam , j ak niektórzy za m oim i plecam i niezby t dy skretnie nazy wali m nie dziwadłem . Sam m ówił, że to banda krety nów i że j estem idealna taka, j aka j estem . Jednak stwierdził też, że powinnam się nauczy ć biegać, krzy czeć i chichotać. Zapisał m nie zatem na lekcj e aktorstwa. Powiedział, że czasam i trzeba udawać kogoś, kim się nie j est. Okazało się, że j estem dobrą aktorką. Gdy się skoncentruj ę, m ogę stać się każdy m . By ć m oże dlatego Sam pom y ślał, że będę pasowała. Miałam dziesięć lat, gdy pierwszy raz by łam świadkiem czegoś, co m ożna nazwać „wątpliwy m ”. Jechaliśm y wzdłuż Nicoll Bay, j ak córka z oj cem . Po drodze bawiliśm y się w grę pod ty tułem „czy widzisz j akieś podej rzane sam ochody j adące za nam i”, która polegała na ty m , że wy glądałam przez przy ciem nioną ty lną szy bę w poszukiwaniu aut wy konuj ący ch te sam e m anewry co m y. Gdy doj echaliśm y, nad wodą by ło ciem no i cicho. Poszliśm y się przej ść. Sam trzy m ał m nie za rękę, gdy lizałam truskawkowe lody na paty ku. Pam iętam , że zatrzy m aliśm y się w pewny m m iej scu, a on sięgnął do kieszeni płaszcza. Sekundę później wrzucił coś do głębokiej wody.
Nie py tałam , co wy rzucił. Właściwie nie rozm awialiśm y. Ścisnęłam j ego dłoń i konty nuowaliśm y spacer. Miałam dwanaście lat, gdy w środku nocy zeszłam do piwnicy – po nowe pudełko zapiekanek z piwnicznej zam rażarki – i usły szałam podniesione głosy. Musiałam przy cisnąć ucho do drzwi. Sam i Dom inic się kłócili, m ówili coś o policj i i odciskach palców. Dom inic chciał „wy j ść”, a Sam m ówił, że nie m a „wy j ścia” i że siedzą w ty m razem . Ostry m tonem , którego w stosunku do m nie nigdy nie uży wał, oj czy m oskarży ł przy j aciela, że j est pieprzony m niechluj em . Sam nigdy nie przeklinał. Schody skrzy pnęły głośno, gdy wracałam do kuchni, gdzie udawałam , że przy szłam napić się m leka. Właśnie tam zostałam odkry ta. – Co sły szałaś? – spy tał Sam chłodny m tonem i z powagą w szary ch oczach. Nigdy go nie okłam ałam i insty nkt m i podpowiadał, że nie powinnam zaczy nać. – Sły szałam , że ty i Dom inic m ówiliście o policj i i odciskach palców. Z głębokim westchnieniem Sam uniósł rękę, by zasłonić usta, tłum iąc przekleństwo. – Czasam i m ożesz usły szeć rzeczy, który ch nie powinnaś wiedzieć. Wolno skinęłam głową. – Ważne j est, by ś nigdy ich nie powtarzała. Nigdy. W przeciwny m razie wszy stko, co tu m am y, nasz dom , nasze ży cie, przepadnie. Odbiorą m i ciebie. Wsadzą do sierocińca, gdzie nikt nie będzie doceniał tego, j aka j esteś. Nikt nie będzie cię kochał. Nie będziesz chodziła na gim nasty kę ani na zaj ęcia z aktorstwa. Chcesz tego? Zaciskaj ąc usta, pokręciłam głową. – Nigdy nie rozm awiaj z nikim o rzeczach, które m ożesz usły szeć, dobrze? – ostrzegł Sam , więc ponownie skinęłam . – Tak j ak o tam tej nocy w Nicoll Bay ? Pam iętam , że j ego oczy się rozszerzy ły, j akby by ł zaskoczony. Jakby zdum iał go fakt, że to
zauważy łam i zapam iętałam . – Tak. Tak j ak wtedy. Ludzie m ogą wy korzy stać takie inform acj e, by nas skrzy wdzić. Nie chciałaby ś tego, prawda? – Nie. – Podeszłam i obj ęłam go. Sam by ł j edy ny m tatą, j akiego znałam . Kochał m nie, choć nie widy wałam go zby t często przez j ego napięty harm onogram . Jednak dbał o m oj ą gim nasty kę i zaj ęcia z aktorstwa. Zawsze siadał w pierwszy m rzędzie i pierwszy wstawał, trzy m aj ąc w rękach kwiaty, by m i powiedzieć, j aką będę doskonałą aktorką. My śl o j ego utracie bardzo m nie bolała. Zrobiłaby m wszy stko, by go nie stracić. Ty dzień później przy szła do nas zapłakana żona Dom inica, szukaj ąc m ęża, który zaginął kilka dni wcześniej . Stałam obok Sam a i w m ilczeniu patrzy łam , j ak j ą obej m uj e, ociera j ej łzy, kręci głową i z pełny m obaw wy razem twarzy m ówi, że nie widzieliśm y Dom inica od czwartego lipca, który by ł trzy ty godnie wcześniej . Gdy kobieta rzuciła na m nie okiem , skinęłam głową. To by ło m oj e pierwsze kłam stwo dla Sam a. Kiedy wy szła, poklepał m nie po plecach i szepnął: – Moj a My szka. Cichutka j ak pod m iotłą. Rozprom ieniłam się. Za każdy m razem , gdy Sam by ł dum ny, robiło m i się ciepło na sercu. Kilka m iesięcy później przy padkowy tury sta znalazł ciało Dom inica w parku narodowy m w Maine. Obok niego leżała broń. W wiadom ościach powiedzieli, że to by ło sam obój stwo. Sam stwierdził ty lko: „Co za strata”. Nie by ło zdziwienia w j ego spoj rzeniu, łzy nie pły nęły m u po policzku. Przy naj m niej nie aż do pogrzebu. Tam pozwolił im pły nąć. Naj wy raźniej Sam też m a spore um iej ętności aktorskie. Ja? Nie powiedziałam absolutnie nic. A teraz j estem tutaj .
Sły szę dzwonek windy, gdy ta osiąga siedem naste piętro, i m uszę zacisnąć m ięśnie, by się nie posikać, gdy wy taczam walizkę na kory tarz. Potrafisz. Ostatnio sobie poradziłaś. Mim o to coś w tej dostawie m i nie pasuj e. Ostatnio goście, którzy odbierali towar, by li inni. Hotel nie by ł tak elegancki. A ta cholerna walizka nie by ła taka wielka. Jeśli j est pełna, to… Staram się o ty m w ogóle nie m y śleć, zerkaj ąc na num ery na drzwiach, tabliczki oznaczaj ące wy j ścia i kam ery na końcu kory tarza. Zanim znaj duj ę pokój num er 1754, zaczy nam się denerwować i ponownie napinam m ięśnie. Pukam szy bko dwa razy i odczekuj ę chwilę, nim pukam trzeci raz – według wy ty czny ch Sam a. Żołądek podchodzi m i do gardła, gdy widzę, że ktoś obserwuj e m nie przez j udasza. Na dole m usiałam ściągnąć okulary przeciwsłoneczne, ponieważ spacerowanie w nich wewnątrz budy nku m ogłoby wy dać się podej rzane. Na szczęście większość ludzi nie rozpoznałaby m nie w m ocny m m akij ażu i peruce, gdy by m inęła m nie na ulicy. Drzwi otwiera wy soki, ły siej ący m ężczy zna ubrany w brązowy golf. Jego wy gląd pasuj e do zdj ęcia, które znalazłam w e-m ailu, m usi więc by ć Bobem . To bardzo proste i bardzo fałszy we im ię. Nawet się nie kwapił, by zakry ć berettę na biodrze. To właśnie w takich sy tuacj ach wy korzy stuj ę um iej ętności aktorskie, które początkowo chciałam szlifować w Tisch. Uśm iechaj ąc się przy j aźnie, m ówię: – Faj nie znów cię widzieć! To linij ka ze scenariusza i m usiałam j ą dobrze zapam iętać. Wielki Sam stosuj e wszelkie zabezpieczenia. To właśnie dlatego nawet przez ciągle zm ieniane telefony nie rozm awiam y otwarcie. To dlatego nawet wersj e robocze nigdy niewy słany ch e-m aili brzm ią tak ostrożnie. Dlatego istniej e kilka konkretny ch scenariuszy ty ch wy m ian.
To dlatego Sam nadal robi to, co robi, konty nuuj ąc łam anie prawa. Oceniaj ąc wy gląd ty ch facetów stwierdzam , że oni również chcą zachować wszelkie form y ostrożności. Z podniesioną głową idę za m ężczy zną przez przestronny apartam ent, m ij am dwóch m ały ch chłopców zaj ęty ch grą w boks na konsoli i docieram do sy pialni, w której na wielkim łożu leży blondy n po trzy dziestce, z ręką założoną za głowę, podczas gdy w drugiej trzy m a pilota i skacze po kanałach. Przy m knięte zielone oczy wreszcie się odry waj ą od ekranu, by przy j rzeć się m oj ej twarzy, po czy m otaksować ciało. Insty nktownie chcę się otrząsnąć, ale zam iast tego się uśm iecham i m ówię: – Witaj , Eddie. – Ty m im ieniem zostało podpisane drugie zdj ęcie. Oczy wiście ono też nie j est prawdziwe. – Witaj , Jane. Jesteś gliną? – py ta. – A co to, teleturniej ? – odpowiadam gładko. Łatwość, z j aką wchodzę w rolę, j est niepokoj ąca. My ślę, że to zasługa m oich um iej ętności im prowizacy j ny ch w połączeniu z insty nktem sam ozachowawczy m . Cokolwiek to j est, wy glądam na doświadczoną i pewną siebie. To dwie rzeczy bardzo m i potrzebne, j ak powiedział Sam . Dwie rzeczy, który ch z pewnością nie czuj ę. – Ale j eśli m asz się dzięki tem u poczuć lepiej … to nie, nie j estem gliną. Wiesz, Eddie, kim j est m ój szef. – Cóż, wie, kim j est m ój szef, ale nie wie, że ten szef j est j ednocześnie m oim oj czy m em . Pod żadny m pozorem ta inform acj a nigdy nie m oże wy pły nąć, to zasada wbita m i do głowy bardzo dawno tem u. Bez zbędny ch słów Bob zabiera m i torebkę i zaczy na przeszukanie, znaj duj ąc w portfelu tanie i liche prawo j azdy z im ieniem Jane, którego uży wam w takich okazj ach. To m oj a trzecia
tożsam ość. Kolej ne zabezpieczenie à la Sam . Bob nie trudzi się czy taniem pozostały ch inform acj i, ponieważ dobrze wie, że są fałszy we. Kiedy kończy z portfelem , przetrzepuj e kilka kieszonek m oj ej torebki i znaj duj e paczkę gum , długopis i glocka, w którego wy posaży ł m nie wuj ek Jim m y. „Ty lko na pokaz. Spodziewaj ą się go” – powiedział. Eddie unosi oby dwie brwi, gdy Bob kładzie broń na stole. – Wiesz, j ak tego uży wać? – A j ak m y ślisz? – Tak, wiem , j ak uży wać broni. Potrafię to robić, odkąd skończy łam szesnaście lat, kiedy to Sam zaproponował, by m chodziła z nim na strzelnicę. Jako zapalony m y śliwy lubił ćwiczy ć i chodził tam w każdą sobotę. Skorzy stałam z okazj i, by spędzać z nim więcej czasu, łącząc naukę strzelania z zacieśnianiem więzi rodzinnej . Dobrze strzelam . Sam strzela wy śm ienicie. Eddie nie odpowiada. Zam iast tego z leniwy m uśm iechem m ówi: – Jeśli ty m asz poczuć się lepiej , to m y też nie j esteśm y glinam i. – To dobrze. Cieszę się, że to sobie wy j aśniliśm y – m ruczę oschle. – Mam nadziej ę, że cieszy cie się rodzinny m i wakacj am i. Jest tu dość ładnie, chociaż o tej porze roku bardzo gorąco. Rodzinne wakacj e. My ślę, że to część wielkiej m isty fikacj i. Weź rodzinę na wakacj e. Wy ślij m łodą kobietę, by dokonała wy m iany. Nikt nie zwróci uwagi. To z pewnością pom y sł Sam a. Mądrze. Zastanawiam się, ile pokoi hotelowy ch m usiały oglądać te biedne dzieciaki. Krzy wy uśm ieszek m aluj e się na ustach Eddiego. – Tak, żona j est na m ieście, wy daj e m oj e ciężko zarobione pieniądze. Zadowolony, że nie znalazł w m oj ej torebce podsłuchu, Bob podchodzi do m nie i rozkazuj e: – Ręce do góry. – Naty chm iast ściska m i się żołądek. Skupiam spoj rzenie na wiszący m nad łóżkiem obrazie, na który m m łoda kobieta z czerwoną parasolką tańczy w deszczu na chodniku.
Ciekawe, o ile m oj e ży cie by łoby przy j em niej sze, gdy by m m ogła teraz tańczy ć w deszczu. Ta wizj a przy pom ina m i o ty m , że za siedem godzin wiedzę, którą zdoby łam na kursie tańca na rurze, będę wy korzy sty wać przed napaloną publicznością Miam i. I przed dziwny m właścicielem lokalu. Zastanawiam się, czy wtedy żołądek ściśnie m i się j eszcze bardziej . Cieszę się, że ta m y śl m nie rozprasza, gdy Bob nieśpiesznie m aca m nie po nogach w górę i w dół, każąc ściągnąć buty. Gdy palcam i dociera w okolice m oj ego krocza, zaciskam zęby, żałuj ąc, że nie założy łam j eansów. Jednak i tak m usiałaby m j e zdj ąć. Oddy cham . Biorę długie, głębokie wdechy. Oddy cham pom im o rosnącego uczucia paniki, dy skom fortu i nudności. Powraca okrutne wspom nienie. Sam obiecał m i, że ci kupcy nie są opry cham i. Mieli by ć bły skotliwy m i biznesm enam i – podobnie j ak on. Zam iast tego j ak zwy kle chodzi o kasę. Nie dopuszczę do tego, by ponownie stało się coś paskudnego. – Streszczaj się – warczy Eddie. Bob wielkim i łapam i ściska m i pośladki, zm ierzaj ąc w górę, gdzie zatrzy m uj e się na dłużej . Znów oddy cham głęboko. Tak naprawdę mnie tu nie ma. Wkrótce będzie po wszystkim. Chociaż nie cieszę się ty m obm acy waniem bardziej niż kiedy łapy Boba by ły na m oich dolny ch partiach, to przy naj m niej nie przy wołuj e to ty ch okropny ch wspom nień. Mim o to gdy czuj ę, że j ego palce wślizguj ą się pod m ój biustonosz, a opuszki skubią sutek – przy ty m lubieżny uśm ieszek m aluj e się na j ego ustach – decy duj ę, że to j uż przesada. – Sal Pal też lubił to robić – m ówię cichy m , spokoj ny m głosem , walcząc z dreszczem wy woły wany m przez to nazwisko, i patrzę m orderczy m wzrokiem na Boba. Kiedy w pośpiechu zabiera łapska, widzę w j ego oczach, że wie, o kim m ówię. To m nie
nie dziwi. Wielu ludzi w ty m biznesie m a problem z ty m nazwiskiem . Jak m ogłoby by ć inaczej ? W ogólnokraj owy ch wiadom ościach pokazali zm asakrowane ciało Sala. Reporterzy m ówili, że nadal ży ł, kiedy odcinano m u ręce i inne istotne części. Gdy wiele m iesięcy tem u Sal zrobił m i to, co zrobił, nie m iał poj ęcia, kim j estem dla Sam a. No bo skąd m ógł wiedzieć? Zapewne m y ślał, że j estem dziwką robiącą to dla dodatkowej kasy. Nikt w ty m interesie nie wy słałby swoj ej pasierbicy – dziewczy ny, którą wy chowy wał i powinien kochać – by dokonała wy m iany narkoty kowej . Nikt prócz szaleńca. Sal z pewnością nie m iał poj ęcia, j akiego pokroj u człowiekiem naprawdę j est Sam . Ja też nie wiedziałam . Jednak oboj e szy bko się tego dowiedzieliśm y. To by ł drugi raz, gdy wróciłam do dom u z płaczem . Oj czy m zachował spokój , podczas gdy j a – łkaj ąc, ponieważ nie potrafiłam kontrolować płaczu – szczegółowo wy j aśniałam , j ak to Sal poczuł potrzebę eksploracj i wszelkim i sposobam i naj bardziej nieprawdopodobny ch m iej sc, w który ch m ożna by ukry ć podsłuch. Sam zacisnął zęby, przeczesał dłonią włosy i powiedział, że dobrze się spisałam , wy konuj ąc zadanie, załatwiaj ąc dostawę, a potem przy chodząc do niego z tą sprawą. Podał m i środek nasenny i siedział przy m nie, póki nie zasnęłam . Ty dzień później , gdy siedziałam w kuchni w niem al katatoniczny m stanie i przeły kałam zim ny kawałek pizzy, zobaczy łam poj awiaj ącą się w wiadom ościach paskudną gębę Sala z podpisam i: „powiązany ze światkiem przestępczy m ” i „wy słanie j asnego przekazu”. Jego m ordercy nawet się nie kłopotali, by ukry ć szczątki. Policj a m usiała zbierać kawałki porozrzucane wzdłuż głównej autostrady. Na piersi j ego własną krwią napisano „szacunek”.
Sam nachy lił się wtedy nade m ną i szepnął m i do ucha, j akby się bał, że zostanie podsłuchany : – Złapałem go dla ciebie, My szko. Próbował uciec, ale przede m ną się nie da. – Pocałował m nie w czoło, po czy m dodał: – Nikt nie będzie m nie tak obrażał. I nikt nigdy ponownie cię nie tknie. Pam iętam , że siedziałam w j ego ram ionach, drżąc i wdy chaj ąc zapach j ego wody kolońskiej , który m nie koił, kiedy dostrzegłam kilka rzeczy : stosunek Sam a do szacunku dla siebie, podczas gdy to m nie skrzy wdzono, i słowo „ponownie”. Jakie „ponownie”? Nie chciałam żadnego „ponownie”. Wszy stko, ty lko nie to! Dom inic, j ego przy j aciel i partner w interesach, też nie chciał dalej brać w ty m udziału. Dom inic, który skończy ł m artwy. Tam tego dnia zrozum iałam kilka faktów: zostałam uwikłana w coś, co m nie przerasta, i nie będę m ogła się z tego wy plątać, póki Sam m i nie pozwoli. Jeśli kiedy kolwiek wy razi na to zgodę. Jednak, co naj ważniej sze, tam tego dnia zdałam sobie sprawę, że powinnam by ć przerażona ty m , do czego zdolny j est m ój oj czy m . * * * Wy naj ęty sam ochód czeka na m nie, gdy wy chodzę z hotelu j edy nie z torbą na aparat fotograficzny – tą, która teraz j est tak ciężka od forsy, że j ej pasek wrzy na m i się w ram ię – i z przy klej ony m ty m sam y m fałszy wy m uśm iechem . Miałam racj ę. Ta dostawa by ła zupełnie inna. Eddie m usi m ieć rozwiniętą sieć dy stry bucj i, skoro m a zam iar rozprowadzić aż ty le heroiny. Może to oznacza, że przez jakiś czas nie zostanę wezwana. Ta m y śl sprawia, że na fotel kierowcy opadam z pewną ulgą. Bardzo chcę popędzić do m iej sca wy m iany i pozby ć się wszelkich dowodów, ale nie m ogę ry zy kować zatrzy m ania przez policj ę, m aj ąc przy sobie torbę pełną studolarówek. Zatem
przestrzegam przepisów i nieznośnie długo j adę w wy znaczone m iej sce – spokoj ną ulicę. Kontaktowy telefon obwieszcza nadej ście wiadom ości od Jim m y ’ego, w której m ężczy zna pisze, że m iło m u by ło m nie dzisiaj zobaczy ć. To oznacza: „na wy brzeżu czy sto”. Parkuj ę, zam y kam kluczy ki i kasę w bagażniku. Po drugiej stronie ulicy znaj duj e się park, w który m z pewnością wy glądaj ący j ak Święty Mikołaj m ężczy zna w sandałach siedzi i czy ta gazetę. Czeka. Ale nie szukam go, ponieważ m i nie wolno. Ściśle trzy m aj ąc się protokołu, przechodzę trzy dzieści m etrów do m iej sca, gdzie stoi m oj e niebieskie sorento. Otwieram j e dodatkowy m zestawem kluczy, wskakuj ę za kierownicę i odj eżdżam . W tej sam ej chwili dzwoni telefon. – Słucham .
– Wszy stko w porządku? Otwieram usta, ale się waham . Czy powinnam powiedzieć Sam owi, co się tam stało? Nie… Bob j est palantem , ale to nie by ło porówny walne z ty m , co zrobił m i Sal. Do tego nie chcę by ć przy czy ną kolej nego m orderstwa i rozczłonkowania ciała. My ślę, że teraz m am j uż Boba pod kontrolą i j eśli j est naj gorszy m , z czy m będę m usiała m ieć do czy nienia, zniosę to. – Tak. Wszy stko poszło zgodnie z planem . – To dobrze. W przy szłości będziesz ich często widy wać. Eddie m a wiele kontaktów. Miłej reszty dnia. Telefon m ilknie. W przyszłości czeka mnie więcej takich spotkań. – Jak m ożesz m i to robić, Sam ?! – wołam w ciszę wnętrza sam ochodu. Jak on m oże? Nawet j a wiem , że nie powinno się narażać na niebezpieczeństwo ty ch, który ch się kocha. Zaczy nam drżeć, gdy staj ę na parkingu pod m oim m otelikiem – m oj e m ięśnie w końcu reaguj ą na sporą dawkę napięcia, które siłą woli powstrzy m y wałam przez tak długi czas. Już rok tem u przestałam liczy ć dostawy. Na początku by ły drobne i łatwe. Jednak z czasem zaczęły rosnąć, po czy m wy darzy ła się ta sprawa z Salem … a teraz m am do czy nienia z wielkim i dostawam i. Czuj ę, że będzie coraz trudniej , coraz bardziej ry zy kownie. Po „wy padku” nastała przerwa w dostawach, podczas której Sam zasy py wał m nie butam i, sukienkam i i biżuterią. My ślałam , że to j ego sposób na przeprosiny, bo zrozum iał, że wciąganie m nie w ten „interes” to j ednak zły pom y sł. Pozwoliłam sobie wierzy ć, że to koniec. Po czy m w m aj u, tuż po ostatnich egzam inach w szkole średniej , kiedy wy chodziłam z siłowni, podszedł do m nie m ężczy zna i wy py ty wał szczegółowo o Sam a i Sala. Zachowy wałam się spokoj nie, doskonale graj ąc norm alną osiem nastolatkę, która nic na ten tem at nie
wie. Gdy dotarłam do dom u, naty chm iast opowiedziałam o wszy stkim Sam owi. Następnego dnia wręczy ł m i kopertę pełną nowy ch dokum entów doty czący ch nowej tożsam ości: akt urodzenia, prawo j azdy, paszport, karty kredy towe. Wszy stko, by m m ogła by ć dwudziestodwuletnią Charlie Rourke z Indianapolis. W kopercie by ł też bilet w j edną stronę do Miam i na ten sam wieczór i num er konta z ty siącem dolarów. Sam położy ł rękę na m oim ram ieniu i cichy m , spokoj ny m głosem powiedział, że j ego My szka m usi na j akiś czas zniknąć. – Dzięki tem u będziesz bezpieczna, ukry ta przed tego rodzaj u ty pam i. Odpocznij , nie wy chy laj się i poczekaj , aż wszy stko przy cichnie. Nie chcem y, by ktokolwiek łączy ł z nam i Sala. Z nami. – Ale co z Tisch? – zapy tałam . W odpowiedzi dostałam sm utny uśm iech. – Będziesz m usiała odczekać rok. Nie m ożem y teraz podj ąć tego ry zy ka. – Pam iętam rozczarowanie z powodu tej wiadom ości. Sam pouczy ł m nie, by m oddała wszy stko, co wskazuj e na m oj ą prawdziwą tożsam ość, łącznie z kartam i kredy towy m i, po czy m stwierdził: – Już nie j esteś sobą. Jesteś Charlie Rourke, wy łącznie Charlie Rourke. Bądź, kim chcesz, ale nie wy chodź z roli, m oj a m ała aktoreczko. Póki będziesz się tego trzy m ać, nikt cię nie znaj dzie. Nikt cię nie skrzy wdzi. Wszy stko w tej kopercie j est legalne. To doskonałe dokum enty. – Mrucząc bardziej do siebie, dodał: – Za sto paty ków. Nie powinnaś m ieć z nim i żadny ch problem ów. Pam iętam , że opadła m i szczęka – rzadka, nieplanowana reakcj a. To nie by ła tania podróbka prawa j azdy, by oszukać bram karza w dy skotece. Sam m usiał czy nić do tego przy gotowania na długo wcześniej , nim ktokolwiek m nie zaczepił.
To by ła pierwsza wskazówka, że oj czy m nie m ówi m i prawdy. A kiedy m iesiąc później przy szło polecenie, by obsłuży ć dostawę w Miam i, zorientowałam się, że ta przeprowadzka m a więcej wspólnego z j ego interesam i niż z m oim bezpieczeństwem . Sam chciał rozszerzy ć swoj e wpły wy na Miam i. I zdecy dował, że wy korzy sta do tego m nie. Wtedy też zaczęłam się zastanawiać, czy ten facet, który zaczepił m nie pod siłownią, stanowił w ogóle j akieś zagrożenie. To by ło szy te zby t gruby m i nićm i, by m ogło by ć przy padkowe. Możliwe, że by ł przy j acielem ; że Sam m u zapłacił, by m ieć pretekst do wy słania m nie do Miam i. By m nie zastraszy ć. Pom y ślałam o ucieczce. Spakowaniu się i zniknięciu w m roku nocy. Jednak wcześniej sze słowa oj czy m a zawisły nade m ną niczy m złowieszcza chm ura. „Ode m nie nie m ożna uciec”. Póki Sam zna m oj e nazwisko, znaj dzie m nie. A kiedy to zrobi… Co m i zatem pozostało? Stworzy ć plan. I to dobry. Stworzy ć zupełnie nową osobę, z duży m i j asny m i lokam i, brązowy m i oczam i i grubą warstwą m akij ażu, doskonałą, ale i z wadam i. Prawdziwą osobę w oczach postronny ch. Ty lko że nie prawdziwą m nie. Pozostanę nią, aż zarobię wy starczaj ąco dużo kasy i zorganizuj ę sobie nową tożsam ość. Taką, o której Sam nie będzie wiedział. I wtedy ucieknę. Polecę w naj dalszy zakątek świata. Zniknę. Naprawdę. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ PIĄTY CAIN – Dzięki m nie znów j esteśm y w pełni zaopatrzeni. – Sły szę ochry pły głos Ginger, gdy
przechodzę kory tarzem w drodze do biura. Dźwięk szklany ch butelek obij aj ący ch się o siebie przy ciąga m oj ą uwagę, więc zatrzy m uj ę się i podchodzę do drzwi chłodni. Moim oczom ukazuj e się odziany w spodenki wy pięty ty łek Ginger, gdy ż kobieta pochy la się nad kegą, na próżno staraj ąc się j ą przesunąć. Może i j est dobrze zbudowana, ale nie m a cholernej m ożliwości, by ruszy ła siedem dziesięciokilową kegę. Bez wahania się pochy lam i łapię z drugiej strony. – Wiesz, że Nate albo który ś z chłopaków m ógłby j e przenieść, prawda? Ginger pry cha, krzy wi się i m am rocze: – A ty wiesz, że j a niczego nie potrzebuj ę od facetów. Śm iej ę się, kręcąc głową. – Tak. Wy raziłaś się dość j asno. – W m y ślach robię inwentary zacj ę piwa, które po drodze m ij ałem , przeczesuj ę włosy i m ruczę: – Skąd to się wzięło? Uśm iech Ginger wy gląda na trium falny, gdy dziewczy na krzy żuj e ręce na piersiach, opieraj ąc się o ścianę chłodni. Ma we włosach niebieskie pasm a, który ch nie by ło tam wczoraj . – Cain, naprawdę m usim y popracować nad twoim urokiem osobisty m w rozm owach z dostawcam i. Czekam , aż rozwinie m y śl, bo dobrze wiem , że potrzeba czegoś więcej niż uroku osobistego, by tak szy bko napełnić naszą chłodnię – biorąc pod uwagę, j ak wielkie m ieliśm y braki. W końcu Ginger przy znaj e: – Wczoraj wieczorem przy j echała m ała ciężarówka z częścią towaru. Więc… – Ze sposobu, w j aki przeciąga to słowo, kiedy j ej spoj rzenie ucieka na podłogę, wnioskuj ę, że nie spodoba m i się to, co zaraz usły szę. – Z Hannah w pokoj u VIP dały śm y dostawcy niewielki pokaz tego, co dostanie, j eśli w j akiś cudowny sposób napełni nam dzisiaj m agazy n. – Jezus Maria, Ginger! – j ęczę, uderzaj ąc czołem w futry nę. Chy ba wiem , j aki „pokaz” te
dwie m ogły zafundować dostawcy, zważy wszy na to, że kiedy ś coś j e łączy ło, a teraz są dobry m i przy j aciółkam i. – Wiesz, że nie pozwolę tutaj na żadną prosty tu… – Hej ! – Podsuwa m i wy pielęgnowany paznokieć pod sam nos. Jest j edną z niewielu osób, które m aj ą odwagę to zrobić. – Nie waż się uży wać tego słowa w stosunku do m nie. Nie proponowały śm y m u czegoś takiego. Ale j eśli pozwolenie draniowi na spuszczenie się w gacie, kiedy będzie obserwował, j ak z Hannah docieram y do drugiej bazy, m a oznaczać, że przez cały weekend nie będziem y m usieli m ieć do czy nienia z wkurzony m i klientam i, to m am gdzieś, kto patrzy. Mogłaby m nawet iść z nią na całość na środku sceny ! Ginger rzadko na m nie warczy i j est dość taj em nicza w kwestii swoich związków, więc wnioskuj ę, że problem dostaw m usiał by ć dla niej dokuczliwy. Niezby t zadowoleni klienci równaj ą się gówniany m napiwkom , a gówniane napiwki oznaczaj ą wkurzony ch pracowników. Te dziewczy ny ciężko pracuj ą na swoj e pieniądze. Unoszę ręce w geście poddania się. Teraz, gdy załatwiła dostawę, wy cofanie się z niej oznaczałoby wkurzonego dostawcę i j eszcze gorszą obsługę na cholera wie j ak długo. – Dobra, j uż dobra. Ale nigdy nikom u więcej nie proponuj czegoś takiego. I ostrzegaj m nie, żeby m m ógł wy łączy ć kam ery, dobrze? – Nie chcę żadny ch dowodów na… cokolwiek. – I, dla własnego bezpieczeństwa, upewnij cie się, że m acie Bena albo Nate’a za drzwiam i. Ginger puszcza do m nie oko. – Nie m a za co. Zam y kaj ąc drzwi chłodni, gdy wy chodzim y, dodaj ę: – Wiesz, że szukam kierownika na pełen etat. Nie j esteś zainteresowana taką pracą? – Wolałaby m , żeby m i ktoś powy ry wał wszy stkie włosy – m ówi wesoły m tonem , kieruj ąc się w stronę głównego baru, by dokończy ć przy gotowania. Za każdy m razem , gdy o to py tam , zaskakuj e m nie nową odpowiedzią. – Och. – Zwalnia i rzuca przez ram ię: – I nie zapom
nij , że o dwudziestej trzeciej wy stępuj e Charlie. Postaraj się nie zachowy wać znów dziwnie, dobrze? – Mówiła, że się dziwnie zachowy wałem ? – Nie by łby m zaskoczony, gdy by tak powiedziała. – Ja m ówię, że zachowy wałeś się dziwnie. Po prostu… ona naprawdę potrzebuj e tej pracy. Powoli kiwam głową. – Nie będziesz m iała nic przeciwko pracy z nią za barem ? Biorąc pod uwagę tłok, m y ślę, że m oże się tam przy dać trzecia dziewczy na. Ginger wy krzy wia pełne usta. – My ślałam , że chciała tańczy ć. Zastanawiam się, j ak j ej odpowiedzieć. – Będzie, na razie ty lko na scenie. Ginger m ruży oczy, staraj ąc się rozszy frować m oj e m oty wy. – Jasne, w porządku. Ty lko wy dawało m i się, że nie m iałeś zam iaru zatrudniać barm ana. – Tak. Wczoraj przem y ślałem wiele rzeczy. – A wtedy Charlie weszła do m oj ego biura. Ginger wzrusza ram ionam i. – Jeśli ruch się utrzy m a, zdecy dowanie będziem y potrzebować Charlie. – Po czy m błękitne pasm a znikaj ą za rogiem , zostawiaj ąc to im ię wiszące w powietrzu m iędzy nam i. Charlie. Nie, nie zapom niałem o niej . Stała m i przed oczy m a podczas nocy z Vicki, nękała m nie podczas czterech godzin snu, wróciła do m oich m y śli podczas porannego treningu… To wszy stko dlatego, że wy gląda j ak Penny. Ty lko przez to. Ale nie j est Penny. Jest kolej ną m łodą kobietą, która potrzebuj e zarobić i przy szła do m nie w poszukiwaniu pracy, niczego więcej . Dopiero się okaże, czy j ej powody do rozbierania się na scenie są prawdziwe. Im szy bciej się do niej przy zwy czaj ę, ty m szy bciej stanie się dla m nie kolej ną pracownicą. Mam nadziej ę, że nie zostanie tu na długo.
I m uszę trzy m ać kutasa z dala od niej . * * * – Kolej ka znów j est aż za róg – m ówi Nate, spoglądaj ąc na tłum klientów. – To j akieś szaleństwo. To znaczy, to świetnie dla interesu, ale… – Pocieram szczękę, również patrząc na m orze ludzkich głów. Penny j est lokalem przy zwoity ch rozm iarów, m a scenę, loże i pokoj e VIP, a m im o to kończy się nam wolna przestrzeń. Według chłopaków stoj ący ch na bram ce w ciągu ostatniej godziny nikt nie wy chodził. Większość klientów skupia się wokół sceny, gdzie tańczy Mercy – drobna blondy neczka z wielkim i niebieskim i oczy m a i bardzo wąską talią. Tak naprawdę m a na im ię Annie. Spoj rzenia niektóry ch ludzi od czasu do czasu ląduj ą na telewizorach, które pokazuj ą m ecz Miam i Marlins. Inni oglądaj ą się za dziewczy nam i przechadzaj ący m i się po lokalu. Robię, co m ogę, by Pałac Penny by ł ekskluzy wny m m iej scem , a nie j akąś zabitą decham i dziurą. Mam y tu m inim alną liczbę neonów, zam iast nich scenę oświetlaj ą m iękkie światła. Podłogi są m ahoniowe, podobnie j ak bar i scena. Po południowej stronie na podwy ższeniu znaj duj ą się loże, w który ch stoj ą fotele z pluszu, a goście m aj ą z nich niczy m nieprzesłonięty widok na scenę. Jednak bez względu na to, j ak nowy i gustowny j est wy strój , bez względu na to, j ak ciężko pracuj e ekipa sprzątaj ąca – kiedy wchodzę do klubu, dla m nie zawsze wy gląda, j akby by ł stary i obskurny. – Dzięki Bogu przy szła dostawa, bo m ieliby śm y tu zam ieszki – m am roczę pod nosem bardziej do siebie. – Mówiąc „dzięki Bogu”, m asz na m y śli Ginger, prawda? – Basowy śm iech Nate’a dudni nade m ną. Dla kogoś, kto go nie zna, Nate j est przerażaj ący m facetem . Wy gląda j ak ty powy
gangster. I kiedy m usi, doskonale odgry wa tę rolę. Jednak j a go znałem , gdy by ł brudny m , głodny m dzieciakiem z sąsiedztwa, biegaj ący m sam opas po nocach, kiedy zdecy dowanie nie powinno go by ć na ulicach South Central. Widziałem ślady przem ocy w postaci sińców na j ego policzkach, gdy zby t wolno wy kony wał polecenia nerwowej m atki. Widziałem , j ak wy glądała j ego klatka piersiowa, gdy przez ty dzień j adł ty lko spleśniały chleb. Widy wałem w j ego oczach łzy, gdy w nocy siedział na ty lnej werandzie, zastanawiaj ąc się, dlaczego m atka nadal go nie kocha, skoro m ówiła, że będzie, j eśli m ały załatwi j ej za darm o torebkę cracku. Od trzy nastu lat Nate j est stale obecny w m oim ży ciu. Wziąłem go pod swoj e skrzy dła i upewniłem się, że j est nakarm iony, ubrany, czy sty i bezpieczny. W zam ian ofiarował m i swoj e bezgraniczne zaufanie. Jako dzieciak ubóstwiał m nie. To by ła raczej dziwna przy j aźń – Nate m im o wszy stko j est o pięć lat ode m nie m łodszy – ale ten rodzaj współzależności trzy m ał m nie w kupie w ty ch m roczny ch latach po ty m , j ak m oj a rodzina została zabita. Łatwo m i przy szło zabranie ze sobą Nate’a, gdy przeprowadzałem się z dzielnicy South Central w Los Angeles do Miam i. Cream Prince’a rozbrzm iewa w głośnikach. To zapowiedź wy stępu Cherry. Stali klienci o ty m wiedzą, więc skupiaj ą się przy scenie, na którą wchodzi egzoty czna Azj atka w srebrnej , poły skuj ącej sukience i w szpilkach. Jest tak wspaniała, że nie m ożna oderwać od niej wzroku. – Podzwoniłem trochę. Gość zniknie na bardzo długo – m ówi Nate, obserwuj ąc ruty nowy wy stęp Cherry. Ja dostrzegam j edy nie uśm iechy i puszczanie oka, gdy dziewczy na porusza biodram i. – Ona wie, że m y wiem y ? Nate kręci głową.
– Nie wy daj e m i się. By ła w dobry m hum orze, gdy dzisiaj dzwoniła. – To dobrze. – Chociaż nadal boli m nie to, iż ten dupek insy nuował, że j estem j ej alfonsem . Przesuwam spoj rzenie po tłum ie napalony ch facetów, z który ch każdy gapi się i ślini, gdy Cherry z niewiary godną zwinnością porusza się w takt m uzy ki. Jej talentem j est ekstrem alna elasty czność. Ty le wy starczy, by ci wszy scy faceci m ieli w głowach swoj e naj większe fantazj e z Cherry w roli głównej . Ale nie widzą, że to dwudziestoczteroletnia kobieta, która zaszła w ciążę, będąc piętnastolatką i która od lat walczy o dobre wy chowanie sy na, ponieważ konserwaty wni rodzice wy rzucili j ą z dom u i ze swoj ego ży cia. Przez brak pewności siebie skończy ła z palantem , który j ą wy korzy sty wał do seksu i zdoby wania prochów. – Cain… – Nate kręci głową, gdy spoj rzeniem om iata tłum ludzi. Wiem , że m a zam iar powiedzieć to, co zwy kle. „Nie m ożesz uratować ich wszy stkich”. Jednak tego nie robi, ponieważ m ałe zam ieszanie na parkiecie przy ciąga j ego uwagę. Hannah zm aga się z pij any m klientem , który stara się pom acać j ą po piersiach. Pod m oim dachem żadne pieniądze nie pozwalaj ą na coś takiego. Nate naty chm iast m ówi coś do m ałego m ikrofonu, rozkazuj ąc trzem ochroniarzom uspokoić gościa i, j eśli zaj dzie taka konieczność, usunąć ośm ioosobowy skład wieczoru kawalerskiego przez ty lne drzwi. Dlatego właśnie Nate dowodzi ochroną. Oprócz tego, że j est j edny m z niewielu ludzi, który m ufam , m a talent do szy bkiego osądu sy tuacj i. Doskonale wie, j ak wielkie konsekwencj e m oże m ieć przesada. I j ak ważne j est, by nie brać niczego za pewnik. Ja natom iast wiem , że nadal obwinia się o śm ierć Penny. Chociaż to nie by ła j ego wina. Do diabła, wtedy nawet nie powinien pracować, bo by ł zby t m łody, m im o że j uż duży i silny. Jeżeli
j ej śm ierć by ła przez kogoś zawiniona, to zdecy dowanie przeze m nie. Ponieważ zby t długo czekałem , by wy znać j ej m iłość. Ponieważ m iałem zam knięte drzwi. Ponieważ nie powstrzy m ałem m ordercy od zrobienia j ej krzy wdy dosłownie kilka kroków ode m nie. Czy j aś dłoń klepie m nie po ram ieniu, wy ry waj ąc z m roku m y śli. – Czuj ę się, j akby ktoś właśnie rentgenem prześwietlił m i j aj a! Kiedy zainstalowałeś te nowe wy kry wacze m etali? – Odwracam się i widzę stoj ącego za m ną opalonego Bena w czarny m stroj u ochroniarza. Wrócił do pracy po ty godniowy m urlopie, podczas którego świętował napisanie końcowy ch egzam inów adwokackich. Poza Nate’em Ben j est naj dłużej pracuj ący m ochroniarzem w Penny, py tał o tę robotę, gdy zaczy nał studiować. Zawsze się starałem nie spoufalać z pracownikam i. To pom aga zachować szacunek, j eśli dochodzi do łam ania zasad. I przeważnie działa. Jednak Benowi udało się stać j edny m z naj bliższy ch przy j aciół. Jest pogodny m gościem i świetny m pracownikiem , chociaż sły szałem plotki, że kilka razy skorzy stał z lodzika robionego na zapleczu. Ale pocztą pantoflową krąży ło też, że j a uczestniczy łem w trój kąciku z Mercy i Ginger. Chy ba m uszę to zapam iętać. – W poniedziałek – odpowiadam , klepiąc go po plecach. Ben m arszczy brwi. – A gdzie j a by łem ? – Pij any w cztery dupy w Meksy ku? – rzucam , wy wołuj ąc kolej ny głęboki śm iech u Nate’a. Szeroki uśm iech m aluj e się na twarzy Bena. – Oczy wiście! – Widzę, j ak spoj rzenie ucieka m u w zam y śleniu, j akby wspom inał kobiety, które zaliczy ł podczas wy j azdu. Zaraz j ednak skupia się na m nie. – Po co takie wzm ożone środki ochrony ? – Teasers został zam knięty, nie wiadom o, na j ak długo. – Teasers j est popularny m klubem , choć m a dość podłą reputacj ę i przy chodzą tam podej rzane ty py. Zam knięto go półtora
m iesiąca tem u, ponieważ przy łapano w nim dziewczy ny na prosty tucj i. Teraz j ego klientela poszukuj e nowego m iej sca na swoj e „interesy ” prowadzone w pokoj ach VIP, a niestety, sądząc po większej liczbie facetów próbuj ący ch wej ść z bronią, Penny stał się ich ulubiony m klubem . Szczerze m ówiąc, j estem ty m zaskoczony. To nie j est ty powy lokal z rozry wką dla dorosły ch. Otwieram y ty lko wieczoram i i zam y kam y o drugiej w nocy. Nawet wprowadziłem wolne poniedziałki. To plus m oj e powiązanie z policj ą przez Dana Ry dera – narzeczonego Storm , j ednej z m oich tancerek – oraz odm owa wszelkich form nielegalny ch interesów sprawiaj ą, że Penny powinno by ć ostatnim m iej scem na Ziem i, które m ogłoby im odpowiadać. Ben ze zrozum ieniem kiwa głową. – Dwa ty godnie tem u j akiś idiota próbował wej ść z sam uraj skim m ieczem przy klej ony m do nogi. Obaj z Nate’em kręcim y głowam i z konsternacj ą, gdy Cherry zaczy na się rozbierać, wzbudzaj ąc ty m sam y m aplauz tłum u. – Cain, m usisz zatrudnić więcej Azj atek – m ruczy Ben. – Ci faceci uwielbiaj ą Azj atki. – Uwielbiaj ą konkretnie j ą, głupku – poprawiam go i z uśm iechem znów kręcę głową. – Pewnie, że tak. Wczoraj klienci dom agali się darm owy ch drinków i wpuszczenia do pokoj ów VIP na koszt firm y, bo j ej nie by ło – m ówi Nate z niedowierzaniem . Cholera by ich wzięła. Zawsze kom binuj ą, by dostać coś gratis. Na przy kład, j ak w tej sy tuacj i, zaliczy ć darm owy taniec ty lko dla siebie. Wzdy cham i klepię Nate’a po ram ieniu. – Dzięki, że wczoraj wszy stkiego dopilnowałeś. Jak by ło? Nate nie śpieszy się z odpowiedzią, bo wzrokiem śledzi m asy wnego kowboj a, który przy scenie wy ciąga długą rękę, by złapać Cherry za kostkę i zwrócić na siebie j ej uwagę. W kilka sekund ochroniarze dopadaj ą gościa i odciągaj ą j ą w ty ł. Po ty m , j ak trzy lata tem u Storm została
zaatakowana, ochrona m a nakaz naj pierw działać, a dopiero później py tać. Tam tego faceta w ogóle nie powinno by ć w lokalu. Zwolniłem za to dwóch ochroniarzy. Nate w końcu odpowiada na py tanie: – Spokoj nie. Ty lko Chinka i Kinsley znów się pokłóciły. Przeklinam pod nosem . – Oby dwie za bardzo chcą oznaczy ć swoj e tery torium w Penny. – Tak się dziej e, gdy tancerki pracuj ą tu za długo. Zaczy naj ą zgarniać dla siebie stały ch klientów i robią się nieprzy j em ne, gdy ktoś ich im podbiera. A Chinka j est wy j ątkowo drażliwa i nie przebiera w słowach. Pod tą powierzchownością ukry wa to, że kilkakrotnie zaatakował j ą własny oj ciec. Bił j ą i napastował. Właściwie pod swoj ą teflonową zbroj ą j est dość wrażliwa. Pom ogłem j ej w ży ciu, ponieważ m iała poważną i niezdiagnozowaną dy sleksj ę. Niedługo zdaj e m aturę. Gdy by m j ą zwolnił, skończy łaby w łapach oblecha takiego j ak Rick Cassidy – właściwie u niego j ą znalazłem – lub innego krety na, który j ak pirania ży wiłby się na j ej niezaradności ży ciowej . Właśnie tak j est z ty m i dziewczy nam i. Niektóre z nich są tu ty lko po to, by m óc opłacić studia i rachunki. Jednak większość m iała do czy nienia z gówniany m i sy tuacj am i, które pozostawiły j e bez poczucia własnej wartości, z potrzebą uwagi i bez pom y słu na ży cie. Wiedziałem , że m oj a siostra, Lizzy, m aj ąc szesnaście lat, też podążała tą ścieżką. W j akiś sposób Chinka m i j ą przy pom ina. Jednak nigdy się nie dowiem , j ak potoczy łoby się ży cie m oj ej siostry, ponieważ nie zdąży łem j ej uratować. Głos DJ-a Terry ’ego rozlega się w głośnikach, zapowiadaj ąc: – A teraz wy stąpi Charlie… nowy naby tek Penny. Przy witaj cie j ą gorąco! – Nowa? – Spoj rzenie Bena naty chm iast się rozpala. – Nawet nie zaczy naj – ostrzegam go. Wszy scy m oi chłopcy wiedzą, że naty chm iast wy lecą, j eśli przy łapię ich z tancerkam i. Ben uwielbia tę robotę, więc j estem pewien,
że nie złam ałby zasad panuj ący ch pod ty m dachem . Jednak wiem też, że kontrolowanie tego, co robi poza m uram i klubu, by łoby przesadą i po prostu niem ożliwością. Mam ty lko nadziej ę, że Ben traktuj e te dziewczy ny z należy ty m szacunkiem . Prawdę m ówiąc, j eśli której ś z nich udałoby się okiełznać tego wy sokiego blondy na, m y ślę, że m iałaby z nim dobre ży cie. Ben wzrusza ram ionam i. – Od dłuższego czasu nie m ieliśm y tu nikogo nowego. Zaczy nało się robić nudno. Pom ruk zgody sprawia, że odwracam się w lewo i widzę, iż zwy czaj owy gry m as na twarzy Nate’a zniknął i został zastąpiony krzy wy m uśm ieszkiem . – Też tak m y ślisz, Nate? – My ślę, że zm iana wszy stkim m oże wy j ść na dobre. – Jest coś w j ego spoj rzeniu, czego nie potrafię odczy tać. – Dobra j est? – py ta Ben, z uśm ieszkiem dodaj ąc: – Mam na m y śli w tańcu. – Zapewne to m asz na m y śli, Morris – warczę. – Ty lko trzy m aj łapy z daleka od niej . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ SZÓSTY CHARLIE Zaraz zwymiotuję. To, że potrafię wej ść do hotelu i przeprowadzić transakcj ę, sprzedaj ąc hurtowe ilości heroiny bez drżenia dłoni, nie m a teraz znaczenia. W tej chwili stoj ę za parawanem w kusy ch czarny ch szortach, z który ch wy staj ą m i pośladki, i w dopasowanej kam izelce na zatrzaski, zakry waj ącej skąpy różowy staniczek wiązany z ty łu – który dla sporego tłum u napalony ch, oceniaj ący ch facetów więcej pokazuj e, niż zakry wa – i czuj ę, że m iękną m i kolana. Trzy kieliszki tequili, które wy piłam w szatni, absolutnie nie pom ogły na m oj e nerwy. Sprawiły ty lko, że j eszcze bardziej m i niedobrze.
Nie j estem pewna, czy m ogę to zrobić. I dlaczego te światła są tak j asne? Czuj ę, j akby scenę rozświetlał m ilion żarówek m aj ący ch pokazać każdy centy m etr kwadratowy m oj ej nagiej skóry. – Gotowa? – m ówi ochry pły głos wprost do m oj ego ucha. Wzdry gam się i widzę stoj ącą za m ną Ginger. Naty chm iast j ą obej m uj ę, zaskakuj ąc ty m zarówno j ą, j ak i siebie. Niezby t lubię się tulić i nigdy tego z nią nie robiłam , ale, naj wy raźniej , m am taką desperacką potrzebę. Ginger chichocze. – Daj spokój . Założę się, że to nic takiego w porównaniu do Vegas, prawda? Puszczam j ą, przy takuj ę i przeły kam , po czy m pozwalam , by kłam stwo gładko wy szło z m oich ust: – Mam straszną trem ę. To wszy stko. Zawsze tak j est. Z delikatny m uśm iechem Ginger pocieszaj ąco ściska m oj e ram ię, puszcza oko i m ówi: – Idź i pokaż, co potrafisz, a j a będę ci kibicować. Widziałam , na co cię stać. Będziesz super. Znika na schodach, a DJ pokazuj e m i, że m am pół m inuty. Biorę głęboki wdech i m am roczę pod nosem : – Ty lko kilka m iesięcy i będę wolna. Nie wiem , na co liczy łam , podrzucaj ąc tę niewielką torebkę do studia tańca w Queens – oprócz srebrnego, lśniącego volvo. Chodzi m i o to, że Sam zawsze wy sy łał m nie z niewielkim i dostawam i. Chodziłam do pralni, na pocztę, do banku. Zaj m owałam się zakupam i spoży wczy m i. Załatwianie dostaw by ło m oj ą m etodą „zarabiania na swoj e utrzy m anie”, j ak obwieścił m i z radością Sam . Zatem kiedy prosił, by m podrzuciła niewielką paczuszkę do m iasta… podrzucałam j ą. To by ło proste. Kiedy Sam dał m i dokum enty z m oim zdj ęciem , ale cudzy m i dany m i, i powiedział, by m
zapisała się na coty godniowe zaj ęcia w studiu tańca w Queens, dość szy bko się dom y śliłam , o co m oże chodzić. Mim o to bez zbędny ch py tań postąpiłam zgodnie z j ego ży czeniem . Sam tłum aczy ł m i to tak, że zapewniam y ludziom dobrą zabawę, a przy ty m zarabiam y porządne pieniądze; że nie różni się to od sprzedaży alkoholu w czasach prohibicj i. Na początku kupowałam te bzdury. Ale m iałam wtedy ty lko szesnaście lat. By łam naiwna. I głupia. Naprawdę nie wy dawało m i się to niczy m straszny m . Widziałam , j ak po szkole m oi koledzy palili trawkę. By wałam na im prezach, na który ch ktoś rozdawał koks lub tabletki ecstasy. Cały czas głośno i wy raźnie sły szałam słowa kam panii „NIE dla narkoty ków”, ale wy dawało m i się też, że w szkole narkoty ki by ły dosłownie wszędzie. Ludzie dobrze się przy nich bawili. A kiedy to j est norm alne, zaczy na by ć nieco m niej nielegalne. Prawie… akceptowalne. Więc kiedy własny oj czy m – człowiek, który wy chował m nie i dał m i wszy stko, co m am – poprosił, by m coś zrobiła, zatarła m i się granica m iędzy dobrem i złem i łatwiej m i by ło stłum ić piskliwy głosik w głowie. My ślę, że kiedy dorastałam , nie m iałam naj lepszego wzorca m oralnego do naśladowania. Chociaż gdy rzuciłam okiem na zawartość walizki w pierwszej dostawie w Miam i… w końcu to do m nie dotarło. Sam nie handluj e tabletkam i czy ziołem . On sprzedaj e naraz setki działek heroiny. Całe paczki. Cholerną walizkę. Handluj e towarem , który robi z ludzi ćpunów, niszczy im ży cia i w końcu ich zabij a. A j a m u w ty m pom agam . Właśnie wtedy przestałam ignorować ten piskliwy głosik. W końcu zrozum iałam , że
interes Sam a j est zły i nie m a znaczenia, ile sam ochodów czy sukienek kupi m i za te pieniądze. Przebudzenie wy wołało falę poczucia winy, z który m nadal się uczę sobie radzić. Teraz m uszę walczy ć, by m óc spać i aby m óc j eść. Straciłam niem al pięć kilo ze swoj ej i tak chudej sy lwetki. Każdego ranka czuj ę przem ożną ochotę, by uciec i nigdy nie oglądać się za siebie. Kiedy sły szę w wiadom ościach o kolej nej osobie, która przedawkowała, czuj ę się winna. Ty ch śm ierci nie powoduj ą trawka czy dopalacze, ty lko naprawdę uzależniaj ące rzeczy, j ak heroina. To tak, j akby reporterzy m ówili do m nie, osądzali m nie i skazy wali. Z m oj ą pom ocą czternastoletnie dzieciaki są w stanie przedawkować. Inne dzieci zostaj ą sierotam i, ponieważ ich rodzice wzięli za dużo. Naprawdę nie m a czegoś takiego, j ak okazy j ne zaży wanie heroiny. A j ednak nie chcę spędzić reszty ży cia w biedzie, więc zdaj e się, że m oj e poczucie winy nadal nie j est wy starczaj ąco przy tłaczaj ące. Albo j estem naprawdę złą osobą. Zasługuj ę na to, co spotkało m nie w Nowy m Jorku z rąk Sala. Zasługuj ę na to, by rozbierać się do naga przed tłum em śliniący ch się m ężczy zn. Zasługuj ę na dużo gorszy los. Sam również zasługuj e na karę za to, co robi tak wielu bezim ienny m ofiarom i m nie. Za ofiarowanie m i m iłości i troski, które wy dawały się bezwarunkowe, ale w rzeczy wistości by ły połączone z interesam i. Ty lko kto m iałby go ukarać? Przez parawan zerkam na tłum , na te wszy stkie twarze, czekaj ące niecierpliwie. Wszy stkie spoj rzenia będą skupione na m nie. Nie sądzę, żeby m kiedy kolwiek wy stępowała na tak dużej scenie j ak ta. A m oże taka się ty lko wy daj e, bo będę na niej sam a i prakty cznie naga. Patrzę na trzy dziewczy ny, schodzące z okrągły ch platform na główną scenę, które m aj ą za
zadanie rozgrzać nieco publiczność m iędzy główny m i wy stępam i. Jednak teraz nadszedł czas, by sobie poszły. By wszy stkie spoj rzenia skupiły się na m nie. Mój potencj alny szef też tu j est. Wy gląda szy kownie w eleganckiej granatowej koszuli, gdy pochy la się nad barierką, rozm awiaj ąc z olbrzy m im ochroniarzem Nate’em – sły szałam , że ktoś tak go nazwał – który wcześniej pilnował ty lny ch drzwi. Nawet w m roku i z dy stansu widzę rzeźbę ram ion Caina. Ten gość pod ubraniem m usi m ieć nieskazitelne ciało. Kiedy się przy gotowy wałam , sły szałam w szatni plotki na tem at Caina. Kom entarze o ty m , że j est hum orzasty, propozy cj e, j ak m ożna go pocieszy ć, a potem sporo chichotu. Stało się dla m nie j asne, że każda z dziewczy n oddałaby lewy cy cek, by m óc się z nim przespać. Wcale m nie to nie dziwi. W inny ch okolicznościach prawdopodobnie chciałaby m tego sam ego. Ciem nowłosa Kinsley rzuciła, że w zeszły m ty godniu to on pocieszał j ą w swoim biurze. Po ty m zaczęłam się zastanawiać z ilom a z nich spał. Chociaż to dziwne. Przecież zdj ęłam przed nim sukienkę. Mógł czegoś ode m nie chcieć, ale nie chciał. Naj wy raźniej nie j estem w j ego ty pie. Pewnie tak j est lepiej . Nie j estem pewna, co m y śleć o inny ch tancerkach. Zarobiłam od nich kilka zaskoczony ch spoj rzeń, ale przez większość zostałam zignorowana. Ginger wy tłum aczy ła m i to ty m , że przez długi czas nie by ło tu nikogo nowego, ostatnia przy szła Kinsley. I niewielu j ą lubi. Terry stuka w szy bę swoj ego pom ieszczenia i wskazuj e na scenę, kiedy z głośników dobiegaj ą pierwsze takty piosenki, którą wy brałam – Coming Undone Kornu. Kiedy o nią poprosiłam , dostałam przeciągłe skinienie głowy na zgodę. Wiem , że nie j est to m uzy ka, j aką wy brałaby większość tancerek, ale m nie pobudza i biorąc pod uwagę to, że naj częściej
ćwiczę przy ty m podkładzie, j estem w stanie pły nnie się do niej poruszać, niem al j akby to by ła dla m nie ruty na. A ruty na właśnie j est ty m , czego potrzebuj ę. Biorę ostatni głęboki wdech i oplatam się tą sam ą pewnością siebie, której uży wam podczas dostaw. I przy pom inam sobie, że m am a też to robiła. Zatem i j a potrafię. A j eśli będę to robić, szy bko się uwolnię od m iękkich kaj dan Sam a. Wy chodzę ze swoj ej kry j ówki, każdą kom órkę ciała wy pełnia m i adrenalina, a serce bij e tak m ocno, że czuj ę j e w żołądku. Skupiam się na m osiężnej rurze przed sobą i podchodzę do niej w takt m uzy ki – której akordy nieco zniekształcaj ą się w m oich uszach, tak głośno bij e m i serce – m am nadziej ę, że seksowny m krokiem . Nie m ogąc się powstrzy m ać, rzucam okiem w kierunku Caina i widzę, że j ego ciem ne spoj rzenie wbite j est we m nie. Chcę stąd uciec. Jednak nie m ogę. Z powrotem skupiam się na rurze, łapiąc j ą pewny m chwy tem j edną ręką. By ć m oże w głowie m am burzę, ale m oj e ciało doskonale wie, co m a robić. Zaczy nam taniec. Lata gim nasty ki dały m i siłę, równowagę i koordy nacj ę, które wy korzy stałam przy nauce tańca na rurze, więc teraz bez naj m niej szego problem u wy konuj ę naj trudniej sze obroty, przej ścia i figury. Czuj ę się zaskakuj ąco dobrze, poruszanie się przy chodzi m i naturalnie. A kiedy skupiam się na rurze, na ciężkim ry tm ie piosenki i na m iękkim oświetleniu sceny, niem al zapom inam , że j estem otoczona napalony m i facetam i. Niem al.
Jednak nie potrafię się pozby ć odczuwania ich wzroku na m nie. I Cain… Świadom ość tego, że on patrzy, j est bardziej stresuj ąca niż zrozum ienie tego, że patrzą setki inny ch m ężczy zn. Prawdopodobnie dlatego, że ty lko j ego opinia będzie się liczy ć. Gdy popełniam błąd i, wisząc w pozy cj i bum erangu, zerkam na niego, dostrzegam to sam o wbite we m nie spoj rzenie, j ednak teraz j est w nim coś ciężkiego. Na ty le ciężkiego, by powstrzy m ać m oj e rozpędzone serce. I na ty le niepokoj ącego, że m ój uchwy t słabnie. Na szczęście nie wy konuj ę j akiej ś niebezpiecznej figury, więc szy bko odzy skuj ę kontrolę. Sły szę kilka gwizdów i okrzy ków, by m się pośpieszy ła i zaczęła rozbierać. Nie m ogę dłużej odwlekać nieuniknionego. Zaciskam zęby i wolną ręką pociągam za zatrzaski kam izelki. Pozwalam j ej opaść, po czy m odrzucam j ą na bok, odsłaniaj ąc niewielki staniczek. Zadowolony tłum daj e wy raz swoj ej aprobacie. Żołądek j uż m i się nie ściska. W chwili, w której puściły zatrzaski kam izelki, nadeszło odrętwienie. Przy j ęłam j e z radością, ponieważ m inęła dopiero połowa piosenki, a kam izelka nie j est ostatnią rzeczą, która m usi trafić na podłogę, j eśli chcę dostać tę pracę. Zatem odsuwam od siebie zachęcaj ące krzy ki i pory kiwania, skupiam się na wy ćwiczony ch ruchach i pozwalam um y słowi podry fować gdzieś indziej . Do dolin Toskanii, gdzie m ogłaby m prowadzić niewielką winnicę. Do afry kańskich wzgórz, na który ch m ogłaby m obserwować wy leguj ące się w słońcu lwy. Do szwaj carskich Alp, po który ch m ogłaby m j eździć na snowboardzie. Może pewnego dnia się tego nauczę. Gdy przy dźwiękach gwizdów i okrzy ków ciągnę za sznureczki stanika, by się pozby ć m ateriału i całkowicie odsłonić piersi, j estem na pry watnej plaży na Malediwach. Jestem wszędzie i robię wszy stko z wy j ątkiem handlowania narkoty kam i i rozbierania się na scenie. Wszędzie poza ty m upokarzaj ący m ży ciem .
I j est tak do czasu, gdy kończę i uciekam za kulisy – cała się trzęsę, gdy odpły wa ze m nie adrenalina – gdzie ponownie m ogę oddy chać. Zrobiłam to. Przeży łam pierwszy wy stęp j ako striptizerka. Przeły kam rosnącą we m nie odrazę. Właśnie rozebrałam się na scenie. Może nikt m nie nie doty kał, ale… W kilka sekund zakładam stanik, a m im o to m am wielką ochotę zasłonić się ram ionam i, m ocno otoczy ć nim i swoj e ciało. Chciałaby m , żeby by ła tu Ginger, żeby m m ogła znów się do niej przy tulić. Wnosząc po spoj rzeniu czarnowłosej kobiety ubranej w bły szczący niebieski strój ze skóry i po krzy wy m uśm ieszku na j ej twarzy – ona m nie nie przy tuli. – Nigdy wcześniej nie by łaś na scenie, prawda? – Szy bko taksuj e m oj e ciało, gdy staram się pozapinać zatrzaski kam izelki. Biorę głęboki wdech, by uspokoić drżenie w głosie, i odpowiadam z pewnością siebie: – Nie w Miam i. Dlaczego py tasz? Unosząc ze zdziwienia j edną brew, m ówi cicho: – Bez powodu. Rzadko poj awiaj ące się u m nie łzy kłuj ą m nie w oczy. Wcale nie by łam dobra. By łam kiepska. Na scenie m y ślałam , że dobrze m i idzie, ale tak nie by ło. Pokazałam am atorszczy znę. Jeśli naty chm iast się stąd nie wy dostanę, wy buchnę niekontrolowany m płaczem . Nie m am zam iaru płakać przed nią ani przed nikim inny m . – Następna wy stąpi… Chinka! – zapowiada Terry, gdy z głośników pły ną pierwsze dźwięki Like a Prayer. Kobieta – która, j ak zakładam , j est Chinką – z uśm iechem przechodzi obok, trącaj ąc m nie, i wchodzi na scenę. Walczę z ochotą, by kopnąć j ą w ty łek. Ponownie ubrana zbiegam ze schodów i kieruj ę się do baru, gdzie się orientuj ę, że nie pozbierałam napiwków, które rzucali m i na scenę klienci. – Cholera! – przeklinam , a łzy ponownie kłuj ą m nie w oczy. Właśnie rozebrałam się za
darm o. Podróż do piekła… a wszy stko to na nic! Mrugam wielokrotnie, by powstrzy m ać się przed płaczem na środku klubu ze striptizem , a kiedy znów m ogę skoncentrować wzrok, dostrzegam przed sobą kupkę pieniędzy, którą trzy m a wy soki, j asnowłosy, atrakcy j ny ochroniarz. – Proszę… Pewnie tego szukasz. – Nie wiem , czy to dlatego, że właśnie się rozebrałam na oczach ludzi, czy m oże przez wy m ianę zdań z tą suką – która w ty m m om encie buj a się na scenie, j akby by ła właścicielką tego m iej sca – czy m oże przez to, że ten facet się do m nie uśm iecha, ale m ogę ty lko stać i na niego patrzeć, ponieważ kom pletnie odebrało m i m owę. – Jestem Ben. Ben j est m oim ry cerzem w lśniącej zbroi. Potrzebuj ę kilku sekund, by zebrać się do kupy. Ben czeka na to cierpliwie. – Przepraszam . To by ło głupie z m oj ej strony – m ówię z czerwony m i policzkam i, po czy m dodaj ę: – Dziękuj ę. – Przy j m uj ę od niego napiwki i wy ry wa m i się: – Wow. – Tak, dobrze ci poszło j ak na pierwszy raz. – Dziwi się gry m asowi na m oj ej twarzy, więc py ta: – Coś się stało? – Nic… Ja ty lko… – Rzucam okiem na scenę, na której właśnie ląduj e strój Chinki, podczas gdy ona posy ła buziaka niskiem u ły sem u facetowi. Nie m arnuj e czasu. – Nie sądziłam , że dobrze m i poszło. Właściwie z nikim nie nawiązałam kontaktu. – W ogóle o ty m wtedy nie m y ślałam . Ben kiwa głową. – Z pewnością zarobisz dużo więcej , j eśli rzucisz im trochę uśm iechów i kilka razy puścisz oko. Ale Penny nie j est ty powy m klubem i wielu z ty ch facetów zapłaci naprawdę dobrze, by m óc obej rzeć przy zwoity pokaz. A twój by ł dobry. – Dzięki, Ben. – Już lubię tego gościa. Nawet j eśli j ego spoj rzenie wędruj e ze sceny ku m oj ej
klatce piersiowej , gdzie się zatrzy m uj e, a na j ego twarzy m aluj e się niewielki uśm ieszek. Krzy żuj ę ręce na piersiach, a j ego uśm ieszek ty lko się powiększa. Rozum iem , że nie m a sensu się zasłaniać. Zapewne m a wy ry te w pam ięci to, co m am pod ubraniem , podobnie j ak większość ludzi tutaj zgrom adzony ch. Na szczęście Ben się odwraca i podchodzi do głównego baru. Idę za nim , gdy prowadzi m nie do m iej sca, gdzie stał Cain. Idąc, pochy lam głowę, by nie ściągać na siebie niczy j ej uwagi. Chy ba zapadłaby m się pod ziem ię, gdy by ktoś teraz coś do m nie powiedział. Potrzebuj ę dobrej oceny. Jeśli m am to robić, to ty lko w Penny. Tak podpowiada m i przeczucie. Teraz, gdy j uż nie j estem na scenie, to m iej sce nie wy daj e się tak złowrogie. Światła nie są tak j asne, m uzy ka nie j est zniekształcona i j uż nie j estem sam a. Wszędzie są dziewczęta. Musi ich tu by ć ze czterdzieści. Spoj rzeniem om iatam lokal i widzę elegancki wy strój , proste, lecz wy rafinowane m eble, który ch wcześniej nie zauważy łam . Sty l i atm osfera tego m iej sca m aj ą coś z Caina, którego widziałam tu wcześniej . Jest szy kowny, m ęski, a m im o to m a w sobie nutkę słody czy. A m ówiąc o Cainie… Rozglądam się, szukaj ąc go, ale dostrzegam ty lko Ginger patrzącą na m nie zza baru. Unosi pustą szklankę i bezgłośnie py ta: – Chcesz drinka? Kiwam głową. Charlie Rourke m a dwadzieścia dwa lata i m oże legalnie pić alkohol, więc dlaczego m iałaby m z tego nie skorzy stać? Picie będąc nieletnią j est naj m niej szy m z m oich przestępstw. – Gdzie j est Cain? – py tam Bena, który zatrzy m uj e się obok Nate’a.
– Wy szedł. – Niewielki uśm ieszek znów błąka się na j ego ustach. – My ślę, że m usiał się czy m ś zaj ąć. Czy m ś, co wy m aga pięciu palców i przesuwania. – Och. – Rozczarowanie zagłusza m oj e nadziej e. Nie został nawet na ty le długo, by m nie zatrudnić. To m oj a wina. Nie zachęcałam publiczności do zabawy. Nie tak j ak tancerka wy stępuj ąca przede m ną, która wy pinała pupę tuż przed twarzą j ednego faceta, a m iędzy pośladkam i m iała j edy nie srebrny sznureczek. I z pewnością nie tak j ak Chinka, która gotowa j est, by … Tak, j ej stringi właśnie opadaj ą na podłogę. Ja nawet nie zdj ęłam spodenek, a ona j est kom pletnie naga. Nie wiem , j ak m ożna to robić. By ć m oże j est lepszą aktorką niż j a. Znów czuj ę w piersi ostre ukłucie bólu, które od kilku ty godni się pogłębia. Wolę m y śleć, że to zgaga, ale j estem pewna, że wcale tak nie j est. Co zrobię, j eśli nie dostanę tej pracy ? Mim o iż nienawidzę tu by ć, ponieważ czuj ę się brudna, to naprawdę potrzebuj ę nowej tożsam ości, innej niż ta, którą zorganizował m i Sam ; takiej , z którą naty chm iast będę m ogła zacząć wszy stko od nowa. Bez niej będę m usiała szukać pracy na czarno, nie będę m ogła prowadzić sam ochodu, założy ć konta w banku, wy naj ąć m ieszkania, zapisać się na studia, podróżować. Bez dokum entów ze zdj ęciem i nazwiskiem nie będę m ogła zacząć ży ć dobrze. Ludzie nie zdaj ą sobie sprawy, j ak ważny j est kawałek plastiku z fotografią. Jeśli Cain m nie nie zatrudni, chy ba będę m usiała wrócić z podkulony m ogonem do Sin City. Sam o wspom nienie spoconego ły siej ącego faceta ze spodniam i spuszczony m i do kostek sprawia, że zaciskam uda. – Tu j esteś, kochana! – woła Ginger, wręczaj ąc m i szklankę. Wy pij am j ej zawartość j edny m haustem . – Świetnie się spisałaś!
– No nie wiem – m am roczę, patrząc w j ej podkreślone kredką oczy i szukaj ąc w nich potwierdzenia. – Chinka tak nie uważała. Na twarzy Ginger poj awia się gry m as. – Zignoruj j ą. Ty lko chciała ci dopiec. Jest wredna i nie lubi konkurencj i. Wzdy cham ciężko. Dobra, te słowa trochę mi pomogły. Ginger zawsze potrafi m nie pocieszy ć. Zastanawiam się, czy to oznacza, że j est prawdziwą przy j aciółką. Naprawdę nie wiem . Zawsze m iałam ty lko koleżanki i znaj om e. One rozm awiały ze m ną, ponieważ by łam ładna i bogata. Nigdy wcześniej nie m iałam takiej przy j aciółki, z którą m ogłaby m rozm awiać o wszy stkim od serca. Sam wolał, żeby tak by ło. My ślę, że by ło dla niego korzy stniej , by nikt za m ną nie tęsknił, gdy j uż opuszczę Long Island. – My ślisz, że Cain da m i tę pracę? Ginger wzrusza ram ionam i. – A czem u m iałby nie dać? – Przesuwa się i szturcha Nate’a w klatkę piersiową. – Gdzie szef? – Wy szedł. Przewraca oczam i. – Na…? – Na całą noc. – Dzięki za wy j aśnienie, Nate. – Z rozdrażniony m westchnieniem klepie m nie pocieszaj ąco w ram ię. – Nie m artw się. Jutro dostaniem y odpowiedź i j estem pewna, że będzie pozy ty wna. – Puszczaj ąc do m nie oko, dodaj e: – Będziesz pracowała ze m ną za barem . – Hej . – Ben wcina się m iędzy nas, zarzucaj ąc nam ręce na ram iona. – Ty j ą tu przy prowadziłaś, Ginger? Patrzy na niego nieufnie. – Tak. Dlaczego py tasz? Ciekawski uśm ieszek m aluj e się na j ego twarzy. – A skąd się znacie? Kuli się, gdy Ginger m arkuj e m u cios w żołądek.
– Jesteśm y koleżankam i, Ben – pry cha, odchodząc w stronę baru. Mężczy zna z figlarny m uśm iechem idzie za nią, co chwila zerkaj ąc na j ej apety czny ty łeczek ubrany w opiętą czerwoną sukienkę. Po chwili odwraca się do m nie, uśm iecha j eszcze szerzej i nie zdej m uj ąc ręki z m oich ram ion, m ówi: – To co… Charlie… Ten facet j est baj erantem i wcale tego nie ukry wa, j ednak j ego chłopięcy urok sprawia, że j est słodki. Do tego m a dołeczki. Głębokie dołeczki, które wy ciągaj ą m nie ze zm artwienia i sprawiaj ą, że czuj ę się, j akby wszy stko by ło w porządku. Zaczy nam się zastanawiać, czy on ze wszy stkim i tak flirtuj e. Nie m am zby t dużej prakty ki we flirtowaniu. Chociaż m oj e ży cie nie j est norm alne, akurat doświadczenia z chłopakam i kończą się na ty powy ch randkach, j akie m aj ą dziewczy ny w szkole średniej . Chociaż gdy inne nastolatki płakały nad wiadom ościam i bez odpowiedzi, j a j e olewałam i bardziej skupiałam się na teatrze. Zatem m oże przesadzam w swoj ej ocenie. Ze względu na m oj ą naturalnie wy cofaną postawę oraz sposób, w j aki zostałam wy chowana, j estem osobą, która woli słuchać, niż m ówić. Nigdy nie zaczepiłam faceta. Miałam kilku chłopaków w szkole średniej , ale często wy chodziliśm y całą grupą, a kiedy by łam z j akim ś chłopakiem sam na sam , nie potrzebowałam flirtować czy w ogóle m ówić. Dziewictwo straciłam z Ry anem Flem ingiem – kapitanem szkolnej druży ny – podczas drugiego roku nauki. Nawet nie chodziliśm y na randki, kiedy to się stało, ale znaliśm y się od m iesięcy i wiedziałam , że m u się podobam . Właściwie chy ba wielu chłopakom w szkole się podobałam . Ry an m ówił, że to dlatego, iż j estem „taj em nicza” i „nieiry tuj ąca”. Wiele dziewcząt m nie nienawidziło, chy ba przez to, że przy ciągałam uwagę chłopców. I dlatego, że z powodu
m oj ego dy stansu m iałam ety kietkę snobki. Ry an by ł pierwszy m i j edy ny m facetem , do którego coś poczułam . By ł słodki i wy rozum iały. I dobrze wy chowany. Wiedziałam , że pój dzie na który ś z uniwersy tetów Ligi Bluszczowej . Spoty kaliśm y się od dwóch m iesięcy, gdy zaprosił m nie na swój bal m aturalny. Z radością się zgodziłam , w głowie układaj ąc na następny rok plan naszego związku na odległość. Jednak Ry an nie przy j echał po m nie w tam tą noc. Przestał odbierać telefon i odpisy wać na SMS-y. Kiedy zadzwoniłam na num er stacj onarny, j ego m atkę zaskoczy ło, że na niego czekam . By ła zm ieszana, a w końcu wy j ąkała, iż m y ślała, że j ej sy n ze m ną zerwał. Przez wiele godzin siedziałam na kręcony ch schodach naszego foy er zgarbiona, zdezorientowana i ze złam any m sercem . Kiedy Sam przy j echał do dom u, j ego twarz by ła m aską spokoj u. Nie okazał m i żadny ch uczuć, ani współczucia, ani zm artwienia. Siadł ty lko obok i wy j aśnił, że to nawet lepiej , bo j estem bardzo m łoda i nie powinnam się wiązać. Nic nie odpowiedziałam , po prostu na niego patrzy łam . Wtedy on zm ruży ł swoj e szare oczy i powiedział j eszcze bardziej oschły m tonem , że nie podoba m u się pom y sł, by m na poważnie wiązała się z kim kolwiek i że on ze swoj ej strony dotrzy m uj e um owy, daj ąc m i wszy stko, czego zapragnę, ochraniaj ąc m nie i nie zostawiaj ąc sam ej na ty m świecie. Zawsze m iałam nienaturalną potrzebę saty sfakcj onowania Sam a. Później dowiedziałam się pocztą pantoflową, że Ry an przy j echał na bal sam , a wy szedł z m oim odwieczny m wrogiem , Becky Tay lor. Kiedy zobaczy łam go w poniedziałek na kory tarzu, przeszedł obok m nie, j akby śm y się w ogóle nie znali, ale nie m ogłam nie zauważy ć, że by ł spięty, blady i szedł szy bko. Jakby się bał na m nie spoj rzeć. Przebiegła m i przez głowę m y śl, że Sam m ógł by ć zaangażowany w to dziwne zachowanie
Ry ana, lecz szy bko j ą odrzuciłam . Bo przecież Sam nigdy by m nie tak bardzo nie skrzy wdził. Chociaż teraz m im owolnie się zastanawiam , czy Sam by ł j ednak powodem , dla którego siedziałam sam otnie w fioletowej sukience na tam ty ch schodach aż do północy, z telefonem w dłoni, nieszczęśliwa i rozgory czona. Trochę m i zaj ęło zapom nienie o Ry anie, a kiedy j uż to zrobiłam , poj awili się inni chłopcy. Wszy stkie związki podczas m oj ej ostatniej klasy w szkole średniej trwały krótko, wszy stkie nic nie znaczy ły. Każdego chłopaka rzucałam , gdy zaczy nałam coś do niego czuć. Zaś po ty m , co stało się z Salem , nie interesowałam się płcią przeciwną w ogóle. A teraz ten przy stoj ny blondy n ślini się do m nie, j akby chciał nauczy ć m nie wszy stkiego, czego nie m ogli nastoletni chłopcy, a nawet więcej . – Ben! Odwal się. – Grzm iący głos Nate’a odciąga uwagę Bena od m oj ej twarzy i m ężczy zna się krzy wi. – Dobra, dobra – m am rocze, zdej m uj ąc ze m nie rękę. Ale naty chm iast puszcza do m nie oko. Naj wy raźniej Nate tego nie dostrzega. Jest zaj ęty słuchaniem czegoś w słuchawce. Chy ba to coś zabawnego, bo na j ego twarzy poj awia się szeroki uśm iech. – Hej , Ginger! Przy szedł twój klient. Rozglądam się i widzę, że twarz Ginger wy krzy wia gry m as niezadowolenia. Energicznie odstawia na blat szklankę z j akim ś pły nem , rzuca ścierkę i wy chodzi zza baru. Maszeruj ąc obok Bena, który zanosi się śm iechem , wskazuj e na dwóch rozbawiony ch ochroniarzy i m ówi: – Pam iętaj cie to poświęcenie, kiedy po pracy będziecie pić zm rożonego heinekena. – Na chwilę m ilknie, po czy m puszcza do nich oko i dodaj e: – Może następny m razem przy j m iecie j ednego do waszej druży ny. To zm y wa uśm iech z twarzy Bena.
– O nie – m ówi, kręcąc szy bko głową. – Ja gram wy łącznie dla j ednej druży ny, a King Kong i j ego pieprzona trzecia noga nie są m ile widziani w m oj ej grze. – Czuj esz się przy m nie m alutki? – py ta Nate z uśm iechem i klepie Bena w ram ię, nim j ego ton na powrót staj e się poważny. – Lepiej idź z nią, żeby zabezpieczać drzwi. Leniwie m i salutuj ąc, Ben idzie za Ginger, która łapie swoj ą brązowowłosą koleżankę tancerkę za łokieć i kieruj e się w stronę pokoj ów VIP. Nie czuj ę się tu kom fortowo, nie wiedząc, czy będę m usiała j utro wrócić, czy też nie, więc decy duj ę się pój ść do dom u. I tak wolę by ć sam a. Z przy j em nością wezm ę długi gorący pry sznic, który zm y j e ze m nie to podłe uczucie, nim będę m usiała j utro wej ść na scenę i znów się rozebrać. I kolej nej nocy. I kolej nej . Mam nadziej ę. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ SIÓDMY CAIN Z całej siły ściskam kierownicę, aż bielej ą m i kny kcie. Jeśli nie zwolnię, owinę sam ochód wokół drzewa lub barierki. Chociaż o ty m wiem , m oj a stopa nadal dociska gaz do dechy. Tańczy ła j ak Penny. Ten sam sty l, wdzięk, klasa. Miała zam knięte oczy i sm utny uśm iech. Jakby skry wała j akąś taj em nicę. Jakby odpły nęła dokądś m y ślam i, j akby wy obrażała sobie siebie wszędzie, ty lko nie na scenie. Rzadkim darem j est sposób, w j aki j ej ciało m oże się swobodnie wy ginać, pręży ć i napinać, dzięki czem u podoba się m ężczy znom bez konieczności rozkładania nóg czy wy m achiwania ty łkiem j ak przeciętna striptizerka.
Stanął m i w sekundzie, w której wy szła na scenę. Gdy w końcu zdj ęła stanik, m y ślałem ty lko o ty m , by m ieć j ą wy łącznie dla siebie w pokoj u VIP. Wcale nie j estem lepszy niż Rick Cassidy czy który ś z sępów podobny ch do niego. W końcu, wy dy chaj ąc powietrze z płuc, puszczam pedał gazu i pozwalam navigatorowi zwolnić do przepisowej prędkości. Gdzieś w głębi wiem , że to nieprawda. Nie pozwalam na to, by dziewczy ny szły na całość w pokoj ach VIP. Nie sprawdzam ich fizy cznie, gdy j e zatrudniam i, cholera, nie wy m agam lodzików po skończonej pracy. Tancerki nawet m nie j uż nie kręcą. Wszy stko, co w nich widzę, to dziewczy ny potrzebuj ące drugiej szansy. Kobiety wy m agaj ące ochrony, ponieważ nikt im j ej nie zapewnia. Tak j ak j a powinienem by ł chronić siostrę. I Penny. Ale oto poj awia się kobieta, której pożądam . Kiedy Ben zaczął żartować, że j ej piersi są zby t idealne, by by ły prawdziwe i że chętnie by j e później osobiście sprawdził, powiedziałem , że go zwalniam i wcale nie żartowałem . Z Nate’em wy m ienili spoj rzenia pod ty tułem „co m u się, do cholery, stało” i chy ba wtedy Ben się połapał, o co m i chodzi, bo zapy tał wprost, czy coś się dziej e m iędzy m ną a Charlie. Zdecy dowałem , że m uszę wy j ść, nim zrobię z siebie j eszcze większego idiotę. Więc uciekłem . Nie wiem , czy wy trzy m am ze świadom ością, że ona tańczy tak co noc w m oim klubie. Czuj ę pokusę i nie wiem , czy będę um iał j ą ignorować w nieskończoność, bo, cholera, to uczucie j est tak uzależniaj ące j ak wy sokiej j akości heroina. Zatrudnienie j ej by łoby bardzo zły m pom y słem . Doskonale o ty m wiem , m im o to zerkam na stos dokum entów leżący ch na siedzeniu pasażera. Form ularz wy pełniony przez Charlie, kserokopie j ej dokum entów, wszy stko,
co m uszę przekazać m oj em u zaprzy j aźnionem u detekty wowi. Sam o patrzenie na j ej twarz na zdj ęciu przy pom ina m i o dy skom forcie. Poprawiam spodnie. Jest nieco po dwudziestej trzeciej . Nawet j eśli pój dę teraz na dwugodzinny trening, i tak czeka m nie niesam owicie długa, bezsenna noc. Wciskam guzik szy bkiego wy bierania na kierownicy. * * * – Kopę lat – m ruczy Rebecka, wchodząc powoli. Ma ostry głos, graniczący z opry skliwością. Przy naj m niej póki nie krzy czy z rozkoszy. – By łem zaj ęty – udaj e m i się powiedzieć z ustam i pełny m i koniaku. – Cieszę się, że zadzwoniłeś. – Przeciągaj ąc palcam i po kruczoczarny ch włosach, dodaj e: – Mim o że j est tak późno. – Cieszę się, że przy j echałaś. – Wkrótce będziesz się cieszy ł j eszcze bardziej . – Jej obietnica sprawia, że krew napły wa w dolne partie m oj ego ciała. Zim ne niebieskie spoj rzenie przesuwa się po szafkach, kiedy Rebecka wchodzi do kuchni. – Wartość tego m ieszkania wzrosła. Mogę dać ci kupę kasy, j eśli się zdecy duj esz j e teraz sprzedać. – To j ej agencj a nieruchom ości sprzedała m i to lokum . Czasam i m y ślę, że wraca nie dla seksu, ty lko dla okazj i ubicia dobrego interesu. Wy daj e m i się, że m oże by ć taką kobietą. – Będę o ty m pam iętał – zapewniam j ą suchy m tonem , gdy obserwuj ę, j ak się odwraca i wolno podchodzi do m nie z uśm iechem na ty ch swoich niewy parzony ch usteczkach pom alowany ch krwisty m odcieniem szm inki. Palcam i zręcznie odpina guzik m oich spodni, po czy m rozsuwa zam ek bły skawiczny. – Lepiej , żeby tak by ło. To koniec naszy ch rozm ów tej nocy. Po kilku sekundach Rebecka znaj duj e się na kolanach i owij a te czerwone wargi wokół
m nie, zasy saj ąc całego. Z j ękiem odstawiam szklankę. Łapię j ą za włosy i przy ciągam bliżej . Norm alnie nigdy by m tego kobiecie nie zrobił, ale Rebecka to lubi. Prosi, by m robił j ej rzeczy, które nie spodobały by się większości kobiet. Rzeczy, które na kilka godzin powinny zaj ąć m oj ą uwagę, nim będę m usiał zdecy dować, co zrobić z Charlie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ ÓSMY CHARLIE – Charlie Rourke, dwudziestodwulatka… – Nijakie brązowe spojrzenie ocenia moje ciało, gdy mężczyzna chodzi wokół mnie. Jestem ubrana jedynie w białe stringi. Kazał mi się rozebrać, zanim w ogóle chciał rozmawiać. Teraz wszystko, co mogę zrobić, to uspokoić oddech i opanować chęć zakrycia się ramionami. Z wydętym brzuchem, odzianym w niedopasowane polo w zielono-białe paski, Rick Cassidy wygląda, jakby przeczył niemożliwemu: był mężczyzną w ciąży. Lecz to nie ten wielki brzuch czyni go odpychającym. To nawet nie kilka strąków włosów spływających mu z tyłu na koszulkę ani nie nieproporcjonalnie chude nogi. Nawet nie zaczeska próbująca ukryć łysinę, nie krzywy nos ani wąsik w stylu gwiazd porno. Tylko ten sztuczny uśmiech – pozbawiony autentyczności, pełen złych intencji – sprawia, że włos jeży mi się na głowie. Jest dokładnie taki, jak wyobrażałam sobie właściciela klubu ze striptizem. – Masz… – Obchodzi mnie dookoła, by stanąć ze mną twarzą w twarz, wyciąga rękę i łapie mnie za lewą pierś, po czym mocno ściska. Jego oddech cuchnie kwaśną kawą i papierosami. – Miseczkę C? Nigdy nie musiałam odpowiadać na takie pytanie. I z pewnością nikt mnie nie obmacywał,
kiedy pytał. Ale dopóki mężczyzna skupia uwagę powyżej mojego pasa, mogę to znieść. – Tak. Mam C. – I… – jego dłoń ześlizguje się, by knykciami przeciągnąć po moim brzuchu – powiedziałbym, że masz niecałe sześćdziesiąt centymetrów w talii. Walcząc z pragnieniem, by się od niego odsunąć, odwracam spojrzenie i skupiam uwagę na jego biurze. W jednym kącie stoi niewielkie biurko, całe zawalone gazetami i pustymi puszkami po dietetycznej coli. Większość pomieszczenia zajmuje stara brązowa kanapa ze skóry. Wygląda na często używaną. Nie ma mowy, bym kiedykolwiek na niej usiadła. Po drugiej stronie biura zauważam wycelowaną w nas kamerę, a świecąca w niej czerwona dioda podpowiada mi, że cała ta „rozmowa kwalifikacyjna” jest nagrywana. Fuj . – Proszę – mówię, podając mu kopię mojego życiorysu. Podtykanie mu tych informacji pod nos wydaje się teraz śmieszne, ale równie dobrze mogę to zrobić, skoro już przeszłam przez wszystkie trudności, by ten życiorys stworzyć. – Pracowałam w Vegas w… – Nic mnie to nie obchodzi – mówi Rick, lekceważąco machając ręką, po czym siada na kanapie. – Jeśli potrafisz wykonać przyzwoity intymny taniec, masz tę robotę. Kiedy się do mnie odwraca – z uśmiechem, który ukazuje krzywe, przednie zęby – jego palce pracują nad odpięciem paska i rozpięciem rozporka. Zajmuje mu tylko kilka sekund, by opuścić zgniłozielone spodnie do kostek. W ich ślad idą czarne bokserki, a moje spojrzenie automatycznie opada do jego żylastego, prężącego się fiuta. Krzywię się. Nic nie mogę na to poradzić. Opierając się o kanapę, by było mu wygodnie, i czekając na mnie z uśmiechem, mówi: – Chodź i pokaż, jak bardzo zależy ci na pracy w Sin City … No i ściągnij wreszcie te majteczki. Nadal j est ciem no, gdy zry wam się z łóżka, cała zlana potem , z trudem łapiąc powietrze i drżąc ze wstrętu. To drugi raz, gdy przy śnił m i się ten koszm ar.
Nie, to nie koszm ar. To wspom nienie. To wy darzy ło się naprawdę. Dokładnie tak, j ak w ty m śnie. Dzięki Bogu wciągnęłam sukienkę – zapom inaj ąc o biustonoszu – i uciekłam . Jednak j eśli Cain m nie nie zatrudni, ten koszm ar m oże m ieć całkiem nowe zakończenie. Potrzebuj ę pracy w Penny. To m usi by ć ten lokal. * * * – Ty podły draniu! Przy naj m niej sąsiedzi zapewniaj ą m i rozry wkę. Gdy by m poskładała do kupy inform acj e, które od pięciu dni sły szę przez ścianę, powiedziałaby m , że facet m a kłopot z utrzy m aniem spodni na ty łku na widok wszy stkiego, co nosi spódnicę, a nie j est Szkotem . Para próbuj e rozwiązać swoj e m ałżeńskie problem y za pom ocą wy zwisk i lataj ący ch sprzętów dom owy ch. Zazwy czaj godzą się koło północy. Potem sły szę, j ak uprawiaj ą dziki, zwierzęcy seks. Chociaż dzisiaj brzm ią nieco bardziej wrogo, z czego wnoszę, że wczoraj szej nocy ona znów go na czy m ś przy łapała. Dwa ty godnie tem u przeprowadziłam się do tego niewielkiego m ieszkanka. Oty nkowany na słoneczny kolor budy nek z czerwoną dachówką wy glądał na przy j em ny. Nawet przy tulny. Chociaż przekonał m nie do niego niski czy nsz. Poprzedni m otelik kosztował ty siąc m iesięcznie i m im o iż Sam przelewa m i nawet więcej kasy niż potrzeba na opłacenie tam tego pokoiku, zdecy dowałam , że ze względu na m ój plan, dzięki którem u m am zniknąć z powierzchni ziem i, m uszę zm ienić sty l ży cia. Więc nie m ówiąc nic nikom u, przeprowadziłam się tutaj . Przy naj m niej Sam nadal sądzi, że m ieszkam w tam ty m m otelu. Właściwie to teraz żałuj ę, że się wy prowadziłam . Może przesadziłam z oszczędnością. Coś głośno uderza w ścianę tuż nad m oim łóżkiem . Wy obrażam sobie, że to wałek. Mam
nadziej ę, że nie głowa. Zadzwoniłaby m na policj ę, ale nie potrzebuj ę ich na m oim progu, nie chcę, by m nie przesłuchiwali czy spisy wali m oj e dane. Zatem czekam , w duchu licząc na to, że zadzwoni ktoś inny. Podczas tego czekania sprawdzam , czy ktoś odpowiedział na m oj e wiadom ości na czacie. Wiem , że potrzebuj ę nowej tożsam ości. Ty lko nie wiem , skąd j ą wziąć. Internet wy dawał się naj lepszy m m iej scem do poszukiwań. Niestety – bez powodzenia. Nie posunęłam się nawet o centy m etr we właściwy m kierunku. Oprócz faceta piszącego, że m oj e problem y nie m ogą by ć aż tak poważne i drugiego, oferuj ącego m i zdj ęcie swoj ego penisa, nie dostałam żadny ch odpowiedzi. Dzisiaj … też nic. Jednak wm awiam sobie, że m am czas, by się dowiedzieć. Przecież i tak nie m am teraz kasy. Przeciągam się i wstaj ę z łóżka przy akom paniam encie: „Ty i ten twój brudny kutas m ożecie iść prosto do piekła”, otwieram drzwi lodówki i nalewam sobie szklankę soku pom arańczowego, patrząc, j ak ciecz wy lewa się z kartonu. Na własnej skórze się nauczy łam , że w blokach z niskim czy nszem karaluchy to chleb powszedni i że m ogą się dostać do skrom ny ch zapasów w lodówce. Z tego względu trzeba wszy stko szczelnie zakręcać, inaczej m ożna w szklance znaleźć pły waj ące brązowe pancerzy ki. Tego dnia, gdy odebrałam tę trudną lekcj ę, przeży łam również m ałe załam anie nerwowe, zanim się pogodziłam z własną sy tuacj ą. Wolę m ieć do czy nienia z karalucham i tutaj , niż przez dwadzieścia pięć lat w więzieniu federalny m . To ty lko środek prowadzący do celu. Delektuj ąc się zim ny m sokiem i ciesząc j ak m ały m cudem z tego, że czuj ę się nieco m niej
brudna po wczoraj szy m wy stępie, sły szę, że ktoś głośno się dobij a do m oich drzwi. To m nie zaskakuj e, więc zam ieram z ustam i pełny m i soku. Nikt m nie nie odwiedza. Nikt nie wie, gdzie m ieszkam . To pewnie pom y łka. A j eśli nie? A j eśli Sam się dowiedział, że się przeprowadziłam ? Nie sądzę, by by ł zadowolony. Zawsze powtarzał, j ak ważne j est, by śm y m ówili sobie prawdę. To ironiczne, biorąc pod uwagę fakt, że rozm awiam y szy frem i nigdy otwarcie nie przy znaj em y się do niczego. Co zrobi Sam , kiedy się dowie? Ta perspekty wa sprawia, że m oj e serce przy śpiesza. Na paluszkach podchodzę do drzwi i zerkam przez j udasza. Na kory tarzu widzę ciem nowłosego m ężczy znę w okularach przeciwsłoneczny ch. Jasna dupa. To Cain. Co on tu robi? Cholera… Mój wy pełniony kwestionariusz. Podałam w nim ten adres. Nie sądziłam , że skorzy sta z tej inform acj i. Odskakuj ę, gdy pukanie rozbrzm iewa ponownie, poprzedzone szy bkim : – Cześć, Charlie. – Nie m a w głosie py tania, zatem dokładnie wie, że stoj ę po drugiej stronie drzwi. Musiał zauważy ć ruch w j udaszu. – Yy y … chwileczkę! – wołam , spoj rzeniem gorączkowo om iataj ąc m ieszkanie. Moj e serce pędzi tak szy bko, iż m am wrażenie, że zaraz wy buchnie. Dostrzegam swoj e odbicie w lustrze znaj duj ący m się na drzwiach szafy. – Cholera! Nie m am na twarzy m akij ażu, a m oj e włosy są kołtunem , ponieważ wczoraj poszłam spać tuż po kąpieli. Cain zobaczy, j ak naprawdę wy glądam , a do tego m am worki pod oczam i. Nie chcę, by m nie taką oglądał. Musi widzieć Charlie – pewną siebie, ułożoną, dwudziestodwuletnią tancerkę tańca na rurze, Charlie Rourke z Indianapolis. Jednak nie m ogę m u pozwolić stać tam
przez pół godziny, gdy będę się kry ć za m aską gładkich loków i ciem nej kredki wokół oczu. Przynajmniej mogę się ubrać, zauważam , łapiąc gatki i białą bokserkę. Nie żeby nie widział mnie już rozebranej. Szy bko się ubieram , po czy m chowam pod kołdrą swoj e peruki. Ponownie om iatam spoj rzeniem m ieszkanie i otwieram drzwi. Szlag. Cain wy gląda inaczej . Wcześniej też nie wy glądał źle, ale teraz sprawia wrażenie m łodszego. Jest zrelaksowany, ubrany w granatowe j eansy i białą koszulkę polo wy puszczoną na spodnie, wy konaną z cienkiego m ateriału, który ładnie uwy datnia m ięśnie. A Cain m a ich sporo. Jego włosy są zaczesane do ty łu, w lekkim nieładzie, a ich końcówki kręcą m u się wokół szy i. Nie potrafię określić j ego wieku. Jest j edny m z ty ch facetów, którzy m ogliby m ieć równie dobrze dwadzieścia pięć, j ak i trzy dzieści pięć lat. Mocno zary sowana szczęka i ostre spoj rzenie sprawiaj ą, że nie m a się ochoty z nim zadzierać. Do tego j est odnoszący m sukcesy biznesm enem , który prowadzi popularny klub ze striptizem . Musi by ć po trzy dziestce. I bez względu na wiek – j est seksowny. Sam by ł o dwadzieścia pięć lat starszy od m am y, gdy się pobrali. Kom pletnie nie przy pom inał Caina, j ednak j estem pewna, że znalazła w nim coś atrakcy j nego. Mam ty lko nikłe wspom nienia związane z m atką, ale pam iętam , że często się uśm iechała, odkąd Sam się poj awił w naszy m ży ciu. Zastanawiam się, czy do dziś by się uśm iechała. I czy by łaby m w tej sy tuacj i, gdy by m am a ży ła. Nigdy wcześniej nie ciągnęło m nie do starszy ch m ężczy zn, ale m y ślę, że Cain j est tego rodzaj u „starszy m m ężczy zną”, z który m m ogłaby m by ć. Chociaż spoty kanie się z nim nie wchodzi w grę. Teraz nie wiem nawet, czy Cain j ako m ój szef wchodzi w grę. Nie wiem , czy w ogóle m oj a obecność tutaj wchodzi w grę, biorąc pod uwagę m ój plan
niewy chy lania się, aż za kilka m iesięcy będę m ogła zupełnie zniknąć. Muszę przestać m y śleć o Cainie i o ty m , co wchodzi lub nie wchodzi w grę. Czuj ę, że m i się przy gląda zza okularów przeciwsłoneczny ch. Mogę sobie ty lko wy obrażać, o czy m m y śli. Wiem , że wy glądam kom pletnie inaczej . Młodziej . Mam nadziej ę, że nie zacznie kwestionować m oj ej tożsam ości… W mordę! Moj e oczy ! Zapom niałam założy ć soczewki. Wzdy cham bardzo wolno. Jest za późno, by cokolwiek z ty m zrobić. Może nie zauważy. W końcu j est facetem . Cain zdej m uj e okulary i skupia na m nie swoj e kawowe spoj rzenie, obdarowuj ąc m nie ciepły m uśm iechem . Pierwszy raz widzę, że się uśm iecha. – Mam nadziej ę, że nie przeszkadza ci m oj e naj ście. – Unosząc kubki ze Starbucksa, dodaj e: – Mrożona czy gorąca? Ginger m ówiła, że uwielbiasz kofeinę. Z pewnością j est m niej gwałtowny, niż gdy po raz pierwszy go spotkałam . Jego głos też j est m ilszy. I to słodkie, że zapy tał Ginger, co lubię. Mim owolnie podej rzewam , że ta kawa to j akiś sposób wy nagrodzenia m i, że nie dostanę pracy j ako striptizerka. Będę więc m usiała wrócić do Sin City lub iść do j akiegoś innego obskurnego klubu, żeby zrobić kom uś laskę, by dostać pracę. Ginger potwierdziła, że Rick nie j est j edy ny m , który tego wy m aga. Może Cain pozwoli m i pracować przy naj m niej za barem . Niezależnie od tego, co m nie czeka, nie m ogę w nieskończoność się nie odzy wać. Mój j ęzy k – w ty m m om encie sparaliżowany – zaczy na na powrót działać. – Nie. Nie przeszkadza. – Odchrząkuj ę i cofam się o krok. – Wej dź. Przechodzi obok m nie, a j a wy czuwam świeży, korzenny zapach, który po raz pierwszy czułam w j ego biurze. Jest przy j em ny. Pewnie bardziej przy j em ny niż m ój , biorąc pod uwagę, że obudziłam się niedawno cała spocona.
– Przepraszam , ale klim aty zacj a się zepsuła, a właściciel budy nku j eszcze j ej nie naprawił. Jest tu trochę gorąco. – „Trochę gorąco” nie j est właściwy m określeniem . Powinnam powiedzieć, że duszno tu j ak diabli. Cain om iata spoj rzeniem m oj e m ieszkanie, j akby przeprowadzał inspekcj ę. Wy naj ęłam j e z um eblowaniem , w które wliczone są: dwuosobowy składany stół, obrzy dliwie pom arańczowa sofka obita chy ba skaj em i łóżko, niby podwój ne, a j ednak m ałe. Nie j estem j akąś fanaty czką porządku, ale oprócz kilku koszulek porozrzucany ch na sofce i wy pranego, lecz nieposkładanego ubrania, wszy stko inne j est pochowane. Kuchnia j est bez skazy. Nie m a okruchów. Zachowanie czy stości j est konieczne do przetrwania. To j a kontra karaluchy, a pozostawiony na wierzchu chleb m ógłby przechy lić szalę na ich korzy ść. Nawet położy łam na szafce środek przeciw owadom , żeby dać im znać, że z tą woj ną nie żartuj ę. Chociaż ten środek wcale nie działa. Cain przez dłuższą chwilę skupia spoj rzenie na m oim łóżku, a m nie poraża pewna m y śl. Czy to na nim wy powie niesławne zdanie: „Jeśli chcesz tę pracę, to…”, tak sam o j ak ten palant w Sin City? Może to j ego modus operandi – by m ieć więcej pry watności w m oim m ieszkaniu niż w j ego biurze? Może wy znaj e filozofię pod ty tułem „nie kalaj własnego gniazda”? Czy m ogłaby m to zrobić? Mim owolnie przesuwam wzrokiem po m ocno zary sowany ch m ięśniach Caina, które uwy datniaj ą m u się pod koszulką. Nie sądzę j ednak, by ty lko wy gląd przy ciągał do niego kobiety. Sposób, w j aki się porusza, sprawia, że j ego ciało prom ieniuj e siłą i opanowaniem , które wiele kobiet uznałoby za seksowne. Wy obrażam sobie, że j est dom inuj ący, m oże nawet agresy wny. Ty p, który bierze kobietę przy ścianie, bo tak lubi. Wątpię, by em ocj e kierowały postępowaniem
Caina. Mim o to… m uszę przy znać, że przespanie się z nim , by dostać tę pracę, nie by łoby porówny walne do, powiedzm y, publicznej chłosty. By łoby to niewłaściwe i wy łącznie fizy czne, ale gdy m y ślę teraz o ty m m ężczy źnie na m nie w łóżku, czuj ę w brzuchu rozpalaj ącą się potrzebę, której nie czułam od m iesięcy. Jednak… nie! Co, do cholery, powiem , j eśli właśnie tego będzie chciał? Świeża strużka potu pły nie m i po plecach. A m oj e świetne um iej ętności im prowizacy j ne? Czuj ę się teraz tak, j akby nigdy nie istniały. Pewna siebie i zabawna Charlie Rourke opuściła to pełne karaluchów m ieszkanie, na swoim m iej scu zostawiaj ąc drewniany pieniek. Muszę się pozbierać. Jeśli potrafię to zrobić przy dilerach narkoty kowy ch, z pewnością potrafię przy właścicielu klubu ze striptizem . Cain ponownie skupia na m nie spoj rzenie, a j a walczę z ochotą, by uciec. Kilkakrotnie otwiera i zam y ka usta, nim w końcu m ówi: – Dziewczy na taka j ak ty nie powinna m ieszkać w tej okolicy. Z powodu j ego autory tarnego tonu czuj ę się, j akby m nie zbeształ, a na m oj e policzki wy pły wa rum ieniec wsty du. Wzruszam lekko ram ionam i. – Nie j est tak źle. Mogłoby to zabrzm ieć przekonuj ąco, gdy by zza ściany akurat nie dobiegły krzy ki „gruba suka!” i „sflaczały fiut!”. Zapada m iędzy nam i cisza, Cain patrzy na m nie, prawdopodobnie czeka, aż powiem coś na ten tem at. Ja j ednak nie m am zby t wiele do powiedzenia, więc próbuj ę przekształcić to w żart. Obdarowuj ę go zakłopotany m uśm iechem . – Ike i Tina są coraz bardziej kreaty wni w swoich wy zwiskach. Cain nie odwzaj em nia uśm iechu. Naj wy raźniej nie uważa, by by ło to zabawne. Zastanawiam się, j akie m a poczucie hum oru. Mogę sobie ty lko wy obrażać okolicę, w której
m ieszka. Jest elegancki od czubka uczesanej głowy po końce sty lowy ch butów. Gdy by m ógł zobaczy ć dom , w który m się wy chowy wałam , z pewnością w ty m m om encie nie patrzy łby na m nie z takim politowaniem . A m oże by łoby dziesięć razy gorzej , bo zastanawiałby się, j ak nisko upadłam od czasów m oj ego bogatego ży cia. – Proszę bardzo – m ówi, podaj ąc m i tackę kubków z kawą. – Jest m rożona latte, frappuccino i norm alna kawa, z boku cukier i śm ietanka. – Przedawkowanie kofeiny. Dokładnie to, czego w tej chwili potrzebuj ę – m y ślę na głos, zakładaj ąc kosm y k włosów za ucho. Ty m kom entarzem wreszcie zaskarbiam sobie niewielki uśm iech. – Przepraszam , że wczoraj wy szedłem , zanim skończy łaś. Musiałem … – wzdy cha, j ego oczy przez sekundę bły szczą – wy j ść. Bawiąc się przy kry wką od latte, w m ilczeniu czekam na wy rok. Będę tancerką topless i barm anką w naj lepszy m klubie ze striptizem w m ieście czy trafię gorzej ? Dużo, dużo gorzej ? Cain cichy m głosem py ta: – Ile nocy w ty godniu m ożesz poświęcić na pracę? Wreszcie przestaj ę grzebać w kubku, unoszę głowę i widzę wbite we m nie niespokoj ne spoj rzenie. – Mówisz m i… że m am tę pracę? Cain kiwa głową na znak potwierdzenia. Dostrzegam walkę w j ego oczach, ale naty chm iast m ruga i j ego twarz znów staj e się nieczy telna. – Możesz tańczy ć na scenie i pracować za barem z Ginger. Praca w pokoj ach VIP będzie m usiała poczekać. Wy ry wa m i się westchnienie ulgi, gdy rzeczy wistość przy bliża się do m nie o krok. Zaskakuj ąc sam ą siebie niestandardową i spontaniczną reakcj ą, podchodzę do niego i zarzucam m u ręce na szy j ę. – Dziękuj ę! Bardzo dziękuj ę. Nie m y ślałam , że m nie zatrudnisz. Wy dawało m i się, że nie
by łam dobra. Ja… – Przy tłaczaj ąca ulga przej ęła władzę nad m oim um y słem , więc paplę j ak idiotka i trzy m am Caina w uścisku, czuj ąc, że z powodu m oj ego doty ku szty wniej e. O Boże. Czy właśnie pobiłam rekord na naj krótsze zatrudnienie? Pośpiesznie się odsuwam i poprawiam bokserkę. – Przepraszam . To by ło niewłaściwe. Ja… Ku m oj em u zaskoczeniu Cain zaczy na się śm iać. To taki piękny dźwięk. – Nic się nie stało. – Prawdopodobnie nadal stoj ę za blisko, ale on się nie odsuwa. Po raz pierwszy dostrzegam złote plam ki w j ego brązowy ch oczach i bliznę, którą m a na lewej brwi. Zauważam również tatuaż za uchem , im ię „Penny ”. Moj e serce przy śpiesza. Naj wy raźniej by ła dla niego kim ś wy j ątkowy m . Musiał j ą kochać. Gdzie j est teraz? Odchrząkuj e i dodaj e z uśm iechem : – Przy wy kłem do dużo gorszy ch rzeczy niż uściski, Charlie. Uścisk j est okej . Dobrze. Może Cain nie j est taki straszny przez cały czas. Sięgam po m rożoną latte, którą teraz m ogę się rozkoszować. Ty lko… – Mój poprzedni szef z kabaretu m iał o m nie dobre zdanie? – Staram się brzm ieć tak norm alnie, j ak to ty lko m ożliwe. – Nadal sprawdzam twoj e referencj e, ale dam ci kredy t zaufania i pozwolę na pracę od dzisiaj – stwierdza Cain cicho. – Świetnie. – To znaczy, że nadal m ogę zostać zwolniona. Ale m oże zdążę m u zaim ponować, nim się zorientuj e, i przy m knie oko na m ój brak doświadczenia. – A ile nocy m ogę pracować? – Ile chcesz. – Naprawdę? I wszy stko, co zrobiłam , by ło w porządku? Mam na m y śli strój i… – By ło w porządku. – Na pewno? – Przeły kam ślinę, nie chcąc powiedzieć tego, co m am na końcu j ęzy ka, m im o to m ówię: – Pewnie m ogłaby m ściągnąć spodenki, gdy by ś chciał… – Nie chcę – przery wa m i ostry m tonem .
– Dobrze – wy duszam przez zaciśnięte usta. Więc wracam y do oschłego Caina. Gdy by m m iała wnosić po j ego reakcj i na incy dent z sukienką, powiedziałaby m , że ten facet m a problem , j eśli któraś z tancerek chce zrobić coś dla niego. A m oże m a problem ty lko ze m ną. Ale spodenki zostają! Kolej ny raz rozglądaj ąc się po m oim m ieszkaniu, m am rocze przez zaciśnięte zęby : – Wiem , gdzie m ogłaby ś znaleźć lepszy blok. Mógłby m zadzwonić i… – Nie trzeba, naprawdę. Już i tak sporo dla m nie zrobiłeś. – Nie chcę by ć ciężarem dla Caina. Z gry m asem na twarzy ciężko wzdy cha. – Dobra. W takim razie chy ba… powinienem j uż iść. – Wy czuwam , że nie j est z tego zadowolony. Unosi rękę i pociera tatuaż. Często to robi. Zaczy nam się zastanawiać, czy w ogóle o ty m wie. Chwy tam wielki kubek latte, by wznieść toast i z uśm iechem podziękować za kawę i pracę, ale przery wa m i krzy k zza ściany : – Wy noś się! Wy noś się z m oj ego ży cia i nigdy do niego nie wracaj ! – Po czy m sły szy m y przeraźliwy krzy k, głośny huk i dźwięk tłuczonego szkła w m oim m ieszkaniu. Nim zdążę zrozum ieć, co się stało, przy gniata m nie ciało Caina. Ląduj ę na podłodze, a kawa wy pada m i z ręki i rozlewa się na ścianie. Cain obej m uj e m nie ram ieniem , dłonią podtrzy m uj ąc głowę; czuj ę j ego oddech na policzku, tak blisko j est j ego twarz przy m oj ej . – Dobrze się czuj esz? Jesteś ranna? Kiedy nie odpowiadam , unosi m ój podbródek. Delikatnie odwraca m oj ą twarz, więc znaj duj ę się dosłownie centy m etry od niego. – Charlie? Nic ci nie j est? Mogę ty lko skinąć głową i przełknąć ślinę. Powinnam zastanawiać się nad ty m , co u licha właśnie się tu stało, a zam iast tego wdy cham cudowny zapach m ieszaniny m y dła i wody po goleniu, bardzo świadom a faktu, że m oj e ciało j est m ocno przy ciśnięte do j ego ciała.
Mogę więc wy czuć każde uderzenie j ego serca, którego ry tm j est szy bszy i m ocniej szy niż ry tm m oj ego. By cie tak blisko Caina to paraliżuj ące uczucie. Mogłaby m tak leżeć cały dzień. Niestety nie j est m i to dane. – Dobrze. Zostań na ziem i – rzuca, nim się podry wa i prawie wy waża m oj e drzwi. Sły szę, j ak piszczą j ego buty, gdy niem al biegnie. Potrzebuj ę chwili, by dostrzec, że lustro zostało stłuczone. W przeciwległej ścianie widać m ałą dziurkę. Ci szaleńcy m aj ą broń. A z krzy ków, które dochodzą zza ściany, wnioskuj ę, że Cain wpadł tam kom pletnie nieuzbroj ony. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY CAIN Charlie prawie została postrzelona. Przy m nie, kiedy stałem j ak napalony gówniarz – szukaj ąc wy m ówki, by nieco dłużej z nią porozm awiać, by ć m oże nakłonić do przeprowadzki – prawie zarobiła kulkę. A j a po prostu stałem . Dzieliły m nie sekundy od tego, by m i j a został trafiony. Pierwszą rzeczą, którą widzę, gdy przechodzę przez j uż otwarte drzwi tego gównianego m ieszkania, w ty m gówniany m budy nku, w tej gównianej okolicy, j est chudy biały facet w poplam iony m podkoszulku i dziurawy ch boj ówkach, ze strużką krwi spły waj ącą m u po policzku. Przekrwiony m i, bły szczący m i oczy m a spogląda to na m nie, to na swoj ą dłoń, w której trzy m a pistolet. Broń naj wy raźniej się zacięła, inaczej to by dlę strzelałoby na oślep j ak Yosem ite Sam . Ten skurwiel m ógł zabić Charlie. Stoj ę w drzwiach j ak by k szy kuj ący się do ataku, czuj ę, że rozszerzaj ą m i się nozdrza. Naty chm iast zaciskam dłonie – to naturalna reakcj a naby ta w czasach, gdy walczy łem .
Muszę odebrać m u pistolet. Po czy m zlej ę tę gnidę tak, że wy cisnę z niego ostatnią kroplę ży cia. Jestem j uż w połowie drogi, gdy zaskakuj e m nie krzy k i czuj ę, że coś ląduj e m i na plecach. Ktoś zaczy na walić m nie pięściam i niczy m oszalały szy m pans. To m usi by ć babka tego kolesia. Nie m am cierpliwości do kobiet, które staraj ą się bronić facetów pragnący ch j e zabić. Obracam się i sięgam , by j ą zrzucić i posłać kilka m etrów dalej . Ląduj e na chudy m ty łku obok kanapy nie odnosząc urazów. Przy naj m niej nowy ch – wnosząc po brzy dkiej ranie na czole, zgaduj ę, że ktoś j uż j ej dzisiaj przy lał. Kątem oka widzę Charlie stoj ącą w drzwiach. Mam zam iar krzy knąć, by się stąd wy nosiła, gdy za sobą sły szę kliknięcie, potem huk i okrzy k bólu. Odwracam się i widzę, że facet się zwij a na podłodze, dłońm i obej m uj ąc lewą stopę, z której zaczy na się sączy ć krew. Ten idiota właśnie się postrzelił. Śm iałby m się, gdy by naładowany pistolet nie leżał obok skręcaj ącego się z bólu gościa. Muszę coś z nim zrobić. Moj a wściekłość wy parowuj e – facet dostał dokładnie to, na co zasłuży ł. Zam iast karać go bardziej , podchodzę i kopię broń pod kanapę. Po czy m wzdy cham z ulgą, m y śląc, że opanowałem sy tuacj ę. – Cain! – krzy czy Charlie na sekundę przed ty m , gdy coś ciężkiego trafia m nie w poty licę. To nie wy starcza, by m nie powalić, ale boli j ak j asna cholera. Krzy wiąc się, kuląc i wy ciągaj ąc rękę, by uniknąć kolej nego ataku, odwracam się i widzę, że ta świrnięta suka wstała i uderzy ła m nie m osiężny m wazonikiem , który leży teraz pod m oim i stopam i. Zam arła z przerażony m spoj rzeniem czerwony ch i bły szczący ch oczu – dokładnie takich, j ak u j ej partnera – wbity m w lufę przy łożonego do j ej twarzy pistoletu. Pistoletu Charlie. – Uspokój się albo cię zastrzelę. Rozum iesz? – m ówi Charlie z im ponuj ący m opanowaniem ,
powoli wchodząc do m ieszkania. Nawet nie drżą j ej ręce. Kobieta m a na ty le rozum u, żeby zdawać sobie sprawę, iż Charlie nie blefuj e. Patrzy znów na m nie, po czy m powoli zaczy na się ruszać, okrąża m nie i podchodzi do j ęczącego, wij ącego się na podłodze idioty. Klęka obok niego, zaczy na szlochać i całuj e go w głowę, obej m uj ąc ram ionam i. – Tak m i przy kro, kochanie! Nic ci nie j est? Kocham cię! Przepraszam ! W oddali rozlega się dźwięk sy ren. Ktoś m usiał wezwać gliny. – Charlie! – Patrzę na broń w j ej dłoni. – Powinnaś wrócić do siebie. Ja się tu wszy stkim zaj m ę. Nie m uszę j ej tego powtarzać. Wkłada broń pod bluzkę, by ukry ć j ą przed ciekawskim i spoj rzeniam i gapiów, i wy chodzi. * * * Kilka godzin i m ilion policy j ny ch py tań później , ponownie stoj ę w duszny m m ieszkaniu, naprzeciw bardzo spokoj nej Charlie. – Proszę, przy łóż to – m ówi, podaj ąc m i worek z lodem . Jednak go nie biorę. Wy ciągam rękę i doty kam j ej delikatnej dłoni, będącej częścią delikatnego ram ienia, które j est przy łączone do delikatnego ciała. Mogło ono teraz leżeć bez ży cia na podłodze, gdy by kula poleciała kilka centy m etrów bardziej w lewo. Charlie zabiera dłoń i staj ąc na palcach, ostrożnie przy kłada m i lód do czaszki. Krzy wię się, gdy worek doty ka guza. – Przepraszam , ale trzeba przy łoży ć lód. Chodź tu i usiądź. Jesteś za wy soki. – Łapie m nie za ram ię i ciągnie w kierunku składanego czerwonego krzesełka stoj ącego przy stoliku. To nieznane m i uczucie, by ktoś m nie prowadził, by ktoś m ówił m i, co m am robić. By o m nie dbał. Poddaj ę się j ednak z ochotą, bo j estem zaintry gowany tą nagłą zam ianą ról. Charlie wy ciąga drugie krzesełko, opiera na nim kolano i konty nuuj e przy kładanie m i lodu.
Na szczęście skończy ło się na guzie. Nie chciałby m m ieć kontaktu z igłą i szy ciem . Dziewczy na otwiera usta, j akby chciała coś powiedzieć, ale się waha. Ostatecznie nic nie m ówi, ty lko przy kłada m i lód, a j a nie m ogę się oprzeć i gapię się w j ej perfekcy j ną twarz. Charlie nie m a brązowy ch oczu. Są głębokie, hipnoty zuj ące, niebieskawofioletowe. Nie spotkałem nigdy nikogo z fiołkowy m i tęczówkam i. Sły szałem , że istniej ą, ale są niezwy kle rzadkie. Elizabeth Tay lor ponoć takie m iała. Jeśli wy glądały choć w połowie tak j ak oczy Charlie, to nic dziwnego, że tak często zm ieniała m ężów. Dlaczego, u diabła, ta dziewczy na chciała ukry ć przede m ną coś tak wspaniałego? Jeśli chodzi o Charlie, wy daj e się zupełnie inna niż kobieta, która dwa dni tem u poj awiła się w m oim biurze. Wiedziałem , że te duże, spręży ste loki prawdopodobnie nie są naturalne, ale one wręcz zm ieniały ry sy j ej twarzy, czy niąc j ą okrąglej szą, niż j est w rzeczy wistości. I po co nałoży ła wtedy aż ty le m akij ażu? Jej uroda bez niego j est oszałam iaj ąca. Nigdy wcześniej nie widziałem tak długich naturalny ch rzęs. Jej cera j est porcelanowo gładka, j ak u lalki. Tak właśnie wy gląda Charlie. Doskonała laleczka. No, m oże oprócz ty ch wy datny ch, seksowny ch usteczek. Młodziutka, doskonała laleczka. Nie j estem j uż pewien, czy m a dwadzieścia dwa lata. W dzisiej szy ch czasach trudno rozpoznać kobiecy wiek. Widy wałem czternastolatki wy glądaj ące j ak dorosłe kobiety. By ć m oże dokum enty Charlie są fałszy we, a ona j est niepełnoletnia. Już wy słałem j ej papiery do detekty wa i w każdej chwili spodziewam się wieści. Nie dbam o j ej doświadczenie w Vegas, o drobne kradzieże u poprzedniego pracodawcy ani o utarczki z inny m i tancerkam i. Martwię się j edy nie o j ej wiek… kurwa. A j eśli pozwoliłem czternastolatce tańczy ć na scenie?
Usilnie wy rzucam z głowy tę m y śl. Po prostu szukam wy m ówek, przy czy n, dla który ch zatrudnienie j ej j est bardzo zły m pom y słem . Powodów poza m oim i własny m i, egoisty czny m i. Nawet j eśli j est nieletnia lub wy j ęta spod prawa, nadal m oże pracować w Penny. Tego j estem pewien. Po zdy stansowaniu się od tej sprawy – z pom ocą Rebecki – udało m i się zrozum ieć, że przesadzam . Chciałem j ej powiedzieć, że będzie pracowała wy łącznie za barem , ale zrezy gnowałem z tego pom y słu. Scena oznacza różnicę kilku stówek w j edną noc. Będzie dobrze. Muszę ty lko przy wy knąć do codziennego widy wania Charlie topless. Nie odeślę j ej , by m usiała ssać fiuta Ricka – albo robić coś j eszcze gorszego – ty lko dlatego, że chcę oszczędzić sobie zsiniały ch j aj . Oto więc j estem , siedzę z guzem na głowie, m łoda kobieta o anielskiej twarzy i fiołkowy ch oczach bawi się w m oj ą pielęgniarkę, a wszy stko, czego pragnę, to j ej dotknąć. Kurwa. Charlie odchrząkuj e, po czy m z delikatny m uśm iechem m ówi: – Możesz uwierzy ć, że postrzelił się w stopę? Dźwięk j ej głosu i sposób, w j aki łagodniej e j ej twarz, są sprzeczne ze słowam i, które wy powiada, nawiązuj ąc do tego, przez co właśnie przeszliśm y. Większość kobiet – i, nie oszukuj m y się, m ężczy zn – by łoby roztrzęsiony ch po ty m , j ak kula m inęłaby j e o centy m etry, do tego w ich własny m dom u. Penny by się rozpłakała. Ginger wpadłaby we wściekłość. Kacey, barm anka, która j uż u m nie nie pracuj e, zam ordowałaby faceta goły m i rękam i. Jednak Charlie wy gląda, j akby od początku całego zaj ścia by ła zaskakuj ąco spokoj na i opanowana. Zawsze się tak zachowuj e? A m oże ktoś lub coś sprawiło, że się taka stała? – Narkom ani – m am roczę, czy m naty chm iast gaszę j ej uśm iech. Och, Cain, gdybyś miał poczucie humoru, na przykład jak Ben, Charlie nadal by się śmiała. Prawdopodobnie leżąc na plecach w tamtym łóżku.
Jednak nic, co się dzisiaj wy darzy ło, nie j est śm ieszne. – Charlie, naprawdę nie chciałby m , by ś m ieszkała obok ty ch uzbroj ony ch świrów. Mogłaś zostać postrzelona. Spogląda na m nie nieczy telny m spoj rzeniem . – Ty też m ogłeś oberwać. Wzdy cham , nie wiedząc, co powiedzieć. Staram się nie wy j ść na kontroluj ącego m aniaka, j akim zdarza m i się by ć. Dziewczy ny, które u m nie pracuj ą, nie potrzebuj ą dom inuj ącego szefa, a j a nie j estem panem ich losów. Muszą czuć, że podej m uj ą własne decy zj e, nawet j eśli z m oj ą pom ocą. Ale poważnie… kula niedawno przeleciała tuż obok j ej głowy, a ona m im o to nadal nie chce się wy prowadzić? Czy ona nie m a insty nktu sam ozachowawczego? Czuj ę chłodny palec przesuwaj ący się po skórze za uchem , tam , gdzie m am tatuaż. – Musiała by ć dla ciebie bardzo ważna – m ruczy Charlie, delikatnie śledząc litery. Nie odpowiadam . Doty k j ej palców na m oj ej skórze – oprócz wspom nień – rozpala coś głęboko w m oim wnętrzu. Nie chcę, by doty kała m nie tak j ak teraz. Intensy wność dnia połączona z m oim testosteronem tworzy supeł stresu ściskaj ący m ój żołądek. Charlie nie m a na sobie biustonosza, a j ej koszulka m a zby t wy cięty dekolt. Kiedy m nie wcześniej obj ęła, przez cienką tkaninę m ogłem wy czuć j ej sutki. Poczułem ulgę, gdy się odsunęła, inaczej ona wy czułaby odpowiedź w m oich spodniach. Jednak teraz niem al wpy cha m i piersi przed twarz. Zastanawiam się, czy robi to celowo. – Masz krew na koszulce – m ówi nagle, zabiera palec z m oj ej szy i i stuka m nie nim w ram ię. Zaczy nam m ieć gęsią skórkę, gdy się odwracam i widzę brązowe plam ki. – Kurwa, m usiała m nie nią pobrudzić ta kobieta, gdy siedziała m i na plecach. Mam coś czy stego w sam ochodzie – m am roczę, wstaj ąc, a pierwsze krople potu zaczy naj ą się poj awiać na
m oj ej skórze. Nie m am wielu słabości. Ale cudza krew na m nie j est drażniąca. Wiele razy j ą m iałem i nigdy m i to nie przeszkadzało, aż zginęła Penny, a j a nie m ogłem zm y ć j ej krwi z dłoni, nieważne j ak bardzo j e szorowałem . Nagle Charlie ciągnie m nie za kołnierzy k, co sprawia, że zam ieram . – Zostań. Przy niosę ci. Musisz posiedzieć przez chwilę. – Zabiera rękę i patrzy na m nie ze zm arszczony m czołem , j akby czekała. Norm alnie, z lekkim kręceniem głową i uśm iechem , podziękowałby m za j ej propozy cj ę. Norm alnie nie siedziałby m w j ej m ieszkaniu – trzy m etry od łóżka. Jednak j estem zby t wzburzony, by m m ógł się skupić. Poza ty m nic w dzisiej szy m dniu nie wy daj e się norm alne. Charlie śledzi spoj rzeniem m oj ą rękę, gdy wkładam j ą do kieszeni i wy ciągam kluczy ki. Mam nadziej ę, że nie dostrzeże wy brzuszenia pod rozporkiem . – Czarny navigator. Torba leżąca na ty lny m siedzeniu. Wstaj ę, bez zastanowienia ściągam pobrudzoną koszulkę i rzucam j ą na podłogę. Nadaj e się do wy rzucenia. Nawet nie będę zadawał sobie trudu, by j ą wy prać. Rozglądaj ąc się po niewielkim m ieszkaniu, zastanawiam się, gdzie Charlie ukry wa broń. I, co ważniej sze, dlaczego w ogóle j ą posiada. Zapewne po to, żeby się chronić. Jest sam otną kobietą w Miam i i m ieszka w takiej okolicy. Założę się o grubą kasę, że broń nie m a num eru sery j nego, a Charlie – pozwolenia na nią. Jednak wy daj e się, że wie, j ak j ej uży wać, widziałem , j ak stabilnie j ą trzy m ała. Ateista czy nie, m uszę zm ówić krótką m odlitwę dziękczy nną za to, że sąsiedzi nie wspom nieli policj antom o pistolecie Charlie. Wątpię, czy nawet narzeczony Storm , detekty w Dan Ry der, m ógłby zatuszować coś takiego, j ak nielegalna broń. Moj e spoj rzenie znów ląduj e na niezby t dokładnie posłany m łóżku, na j edwabnej białej
pościeli, w której śpi Charlie. Mim owolnie podchodzę, podnoszę j ej skrawek i bawię się nim , przesuwaj ąc go w palcach. To drogi m ateriał. Ludzie, którzy m ieszkaj ą w slum sach, nie kupuj ą drogiej pościeli, chy ba że to luksus, do którego przy wy kli, zakup, nad który m się nie zastanawiali. Zresztą to nie j est m iej sce, które wy naj ąłby ktoś przy zwy czaj ony do luksusu. To znaczy … ona wie, że to dziura pełna robactwa. Na m iłość boską, przecież na szafkach w kuchni stoj ą szczelnie zam y kane poj em niki, a obok nich j est środek przeciw karaluchom . Dla zwiększenia kontrastu, przy łóżku stoj ą fantazy j ne szpilki, całkiem podobne do ty ch, które nosi Vicki. A j eśli Vicki j e nosi, to m uszą pochodzić od proj ektantów z naj wy ższej półki. Może Charlie j est złodziej ką. Super. Zatrudniłem nieletnią złodziej kę. Wy ciągam kom órkę, by sprawdzić, czy nie dzwonił detekty w. Nie dzwonił. Wkładam telefon do kieszeni i naty chm iast się poprawiam , w duchu przeklinaj ąc własnego penisa za to, że nie skupia się na bardziej palący ch sprawach. O obecności Charlie ostrzega m nie chrzęst niesprzątniętego kawałeczka rozbitego lustra na podłodze. Odwracam się i widzę, że stoi w drzwiach, z paniką w rozszerzony ch źrenicach, i przy gląda m i się, gdy stoj ę nad j ej łóżkiem , w j ednej ręce trzy m aj ąc brzeg pościeli, a drugą grzebiąc sobie w kroku. Unoszę obie dłonie, ale j est j uż za późno. W tej sam ej sekundzie panika znika z j ej twarzy. – Co robisz? Spoj rzeniem przeskakuj e z łóżka na m nie. Wodzi nim po górnej części m oj ego ciała, która w tej chwili j est naga. I po m oj ej pachwinie. Po raz pierwszy od nie wiem j akiego czasu czuj ę, że się rum ienię.
– Nic dziwacznego. – My ślę, że właśnie pobiłem Ricka Cassidy ’ego w obleśności. Brawo, Cain. – Może trochę dziwacznego – dodaj ę, bo nie m am nic innego do powiedzenia, by przełam ać niezręczność. Charlie powoli podchodzi do m nie, rzucaj ąc ukradkowe spoj rzenia na m oj ą klatkę piersiową.
Przy wy kłem , że kobiety ślinią się na widok m oj ego ciała. Codziennie rano spędzam kilka godzin na siłowni, więc dobrze wiem , że m am świetną rzeźbę – nawet lepszą, niż gdy m iałem osiem naście lat i walczy łem . Jednak spoj rzenie Charlie powoduj e, że w zakończeniach nerwowy ch odczuwam przeskakiwanie elektry cznej iskry. To nie pozwala m i j asno m y śleć. Przechy la głowę na bok, ale dostrzegam uroczy uśm iech m aluj ący się na j ej twarzy, gdy ponownie na m nie patrzy. To sprawia, że oddy cham z ulgą, iż j ej nie wy straszy łem . Wy ciągaj ąc czarną koszulkę, którą wsadziłem rano do torby, gdy wy bierałem się na rzadki u m nie poranek z golfem , m ówi: – Nada się? – Świetnie. Dzięki. – Nasze palce się sty kaj ą, gdy odbieram od niej ubranie, przez co wrze m i krew. Obserwuj ę, j ak Charlie się obraca, by wej ść do kuchni, j ak koły sze się j ej cudny, okrągły ty łeczek w krótkich spodenkach. Muszę stąd wy j ść, nim spuszczę się w gacie. Charlie się pochy la, by wy ciągnąć spod zlewu buteleczkę wy bielacza. Z wy siłkiem odry waj ąc od niej spoj rzenie, wsuwam ręce w rękawki i zakładam koszulkę przez głowę. Od strony zlewu sły szę krzy k, a Charlie się wzdry ga, wy rzucaj ąc w górę trzy m aną szczotkę. – Lubią ciem ne, wilgotne m iej sca – m ówię cicho, dodaj ąc dwa do dwóch. Kiwa głową i przy gry za dolną wargę, a m ieszanka obrzy dzenia i gniewu m aluj e się na j ej ślicznej buzi, gdy drży niekontrolowanie. Zaciskam usta, bo ciśnie m i się na nie uśm iech. Nie dlatego, że bawi m nie j ej sy tuacj a, ty lko dlatego, że w końcu zareagowała tak, j ak się tego spodziewałem . Ponieważ w końcu zobaczy łem na j ej twarzy wy raz, który nie j est kontrolowany ani tłum iony. Dzięki tem u przej m uj ę władzę. – Nie zostaniesz w ty m m ieszkaniu, Charlie. Nawet na j edną noc. – Wy ciągam telefon.
– Pakuj się. Teraz. – Nic nie m ogę poradzić na oschłość w m oim głosie; m ówię tak w sy tuacj ach, w który ch m uszę przej ąć kontrolę. Charlie się odwraca, by porazić m nie ciężkim spoj rzeniem . Zastanawiałem się, j ak zareaguj e na m niej przy j em ną stronę m oj ej osobowości. Nie daj ę j ej m ożliwości sprzeczania się. – To nie podlega dy skusj i. Jeśli chcesz dla m nie pracować, nie m ożesz m ieszkać za ścianą ty ch ćpunów. Nie chcę tego gówna w pobliżu ciebie. – Wciskam zieloną słuchawkę na kom órce i dodaj ę: – Znam odpowiednie m iej sce. Odwracam się do niej plecam i i czekam . By ć m oże zacznie się na m nie wy dzierać. To nie by łby pierwszy raz, kiedy ktoś… Znaj om y, lekko ochry pły głos odbiera po trzecim dzwonku. – Tanner, słucham . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DZIESIĄTY CHARLIE – Jeździsz prawie w nowy m sorento i m ieszkasz w slum sach? – Twarz siedzącej na m iej scu pasażera Ginger wy krzy wia się z oszołom ienia. Dziewczy na wskoczy ła m i do sam ochodu, gdy ty lko się zatrzy m ałam na parkingu zaraz za Cainem . Ma dzisiaj wy prostowane, gładkie włosy, który ch kolorowe pasem ka sięgaj ą do brody. – Dostałam go w spadku. – Kłam ię z łatwością. To ta sam a śpiewka, którą sprzedałam Cainowi, gdy pom agał m i zapakować rzeczy do bagażnika. Jego pusty wy raz twarzy sugerował, że nie uwierzy ł, j ednak m i tego nie wy tknął. Dzięki Bogu, że Sam nie przy słał m nie tu w kolej ny m volvo, ponieważ cały ten kit by łby o wiele trudniej szy do wciśnięcia. Chociaż nie sądzę, by volvo
postało choć j edną noc na parkingu przed ty m blokiem . Prawdę m ówiąc, prawie sprzedałam ten sam ochód, by zdoby ć pieniądze, ale się powstrzy m ałam , ponieważ Sam m ógłby się o ty m dowiedzieć poprzez Jim m y ’ego, a to m ogłoby wzbudzić podej rzenia. Uznałam , że m ogę poczekać i dostać za niego dwadzieścia ty sięcy, gdy będę j uż opuszczać m iasto. Obserwuj ę oty nkowany na biało budy nek, który m am przed sobą. Pom im o krat w m ieszkaniach na parterze wy gląda na zadbany i dobrze utrzy m any. To nic nadzwy czaj nego, lecz m am nadziej ę, że okaże się m iej scem , gdzie nie będą latać kule, podczas kiedy j a będę przeby wać w j ego czterech ścianach. My ślę, że dobrze sobie poradziłam z ukry waniem em ocj i przed Cainem . Biorąc pod uwagę poczucie zagrożenia, które ostatnio m nie przy tłacza, nie sądzę, by wy darzenia dzisiej szego dnia by ły dla m nie tak bardzo szokuj ące, j ak m ogły by by ć dla kogoś innego. Tak czy inaczej , nie chcąc wy j ść na beksę przed nowy m szefem , starałam się skoncentrować na rozj aśnieniu nieco sy tuacj i, gdy przy kładałam m u lód do głowy. – Mieszkasz tu? – py tam Ginger. – Kilka z nas tu m ieszka. Ja, Mercy, Hannah, Chinka. – Chinka? – powtarzam zdum iona, rzucaj ąc okiem na rozm ówczy nię. – Ta Chinka? Żm ij a, która sprawiła, że niem al się rozpłakałam ? Ginger pry cha. – Ta sam a. Zła wiadom ość j est taka, że j est prawdziwą suką, a dobra, że j est okej , j eśli ży j e się z nią w zgodzie. – Oto cała Ginger: j est py skata i sarkasty czna, ale we wszy stkim potrafi znaleźć pozy ty wy. – Cain też tu m ieszka? – Cain? – znów pry cha. – Nie m a m owy. On m ieszka gdzieś w centrum . Ale j est właścicielem tego budy nku. Kupił go dwa lata tem u. – Jest właścicielem tego budy nku – powtarzam niskim tonem . – I cztery striptizerki z j
ego klubu tu m ieszkaj ą. – Teraz j uż pięć – poprawia m nie Ginger z uśm iechem . – Jaj a sobie ze m nie robisz, prawda? – Mam się dla niego rozbierać i m ieszkać pod j ego „dachem ”? To znaczy, j eśli m nie nie wy wali za dostarczenie fałszy wy ch dokum entów. Ale co, do diabła? W pośpiechu, by uciec od kontroluj ącego oj czy m a, dilera narkoty kowego, trafiam pod skrzy dła alfonsa? Ginger j est nieświadom a m oich wątpliwości. – Wiem , że to trochę dziwne. Sam Cain j est trochę dziwny. Ale będziem y sąsiadkam i! – Piszczy z ekscy tacj i. – Możem y razem z Mercy pić rano kawę i chodzić na siłownię. Możesz by ć m oim króliczkiem doświadczalny m , j eśli chodzi o udoskonalanie przepisów. – Ginger uczęszcza na kurs gotowania, ale nie j e tego, co przy rządzi, z obawy przed staniem się pulchną. – Możem y też razem j eździć do pracy ! Sły szałam , że każdej nocy będziesz ze m ną pracować. – Z uniesiony m i brwiam i dodaj e: – Sporo czasu będziesz ze m ną spędzać. Mam nadziej ę, że wiesz, j aką j esteś szczęściarą. O rany. Kłam stwo j est trudniej sze, gdy ktoś patrzy ci na ręce… Cholera… Nie m ogę pozwolić, by ktokolwiek zobaczy ł m nie zm ierzaj ącą w przebraniu do punktu wy m iany narkoty ków. Zaczną się py tania, na które nie będę m ogła udzielić odpowiedzi. Żadna z ty ch dziewczy n nie m oże nigdy się dowiedzieć, w co j estem wplątana. Powinnam zostać w m oim m ieszkanku z karalucham i, ale Cain dość j asno się wy raził, że nie m a takiej m ożliwości. Poszedł ze m ną do zarządcy i po burzliwej rozm owie na tem at robaków i dziur po kulach oraz po groźbach przy słania kontroli – nie wiem , czy Cain m a takie znaj om ości, ale brzm iał na pewnego siebie j ak cholera – oddałam klucze, a zarządca zwrócił m i kaucj ę. Patrzę, j ak sm ukła sy lwetka Caina, rozm awiaj ącego przez telefon, wy suwa się z fotela kierowcy. Nie wiem , czy m am się złościć, czy cieszy ć z przebiegu dzisiej szego dnia.
A m oże powinnam się m artwić. Oczy wiście m ożliwość spędzania nocy bez konieczności włączania światła j est dość kusząca. Ale… dlaczego Cain to dla m nie robi? Mam dzięki niem u pracę i, j ak zakładam , lepsze m iej sce do ży cia. Czego będzie chciał w zam ian? Każdy czegoś chce. Sam na pewno by chciał. A Cain robi to wszy stko, nic o m nie nie wiedząc. Oprócz tego, że m am broń, na tem at której nie pisnął nawet słowa. – Z pewnością lubi się angażować w ży cie swoich pracownic – zauważam . Spoj rzenie Ginger ląduj e na j ej szefie. W tej chwili naszy m szefie. – Tak, m a do tego skłonności. – Milknie na chwilę. – Ale to nic złego. Jest dobry m facetem – zapewnia. – Czasam i dziwny m . Zazwy czaj j est sam otnikiem . Sporady cznie j est uroczy. I czasam i m a hum ory, ale kto by ich nie m iał, gdy by m usiał na co dzień m ieć do czy nienia z takim gównem . Muszę się z nią zgodzić. Rano widziałam przebły sk żartobliwego Caina. Posłał m i zaledwie kilka uśm iechów, ale gdy się rozluźnił, nie m ogłam się oprzeć j ego m agnety zm owi. Mim o że przez większość czasu wy daj e się zestresowany – m a szty wną postawę i spoj rzenie przewiercaj ące m nie na wy lot, j akby szukał odpowiedzi. Obserwuj ę go teraz, gdy chodzi w kółko, j edną ręką poprawiaj ąc sobie kołnierzy k nowej koszulki, drugą trzy m aj ąc telefon. Głębokie zm arszczki na j ego czole sugeruj ą, że nie cieszy go ta rozm owa. By ć m oże to ten detekty w, który m iał m nie sprawdzić. Niedobrze. Kiedy wróciłam z koszulką z j ego sam ochodu – navigatora zadbanego, czy stego i pachnącego świeżością zupełnie j ak właściciel – zastałam go stoj ącego przy m oim łóżku i naty chm iast spanikowałam . My ślałam , że odkry ł peruki, które by ły tam schowane. Ale wtedy
zauważy łam , że trzy m a w ręce m oj ą pościel. Wartą ty siąc dwieście dolarów pościel z egipskiej bawełny, którą m usiałam kupić, ponieważ tanie m nie gry zą i m am w nich obsesj ę, że biegaj ą po m nie robaki. I by ł bez koszulki. A drugą rękę trzy m ał w kroku. To by ła superniezręczna chwila. Niezręczna, ponieważ nie wiedziałam , co robi oraz ponieważ nagle zapragnęłam , by postawił m i ten sam warunek, który stawiał Rick. W tam tej chwili spełniłaby m j ego żądanie. – I j est gwałtowny – m ówi Ginger, wy ry waj ąc m nie z zam y ślenia. – I wy m aga przestrzegania zasad. Cain j est niety powy. Chodzi m i o to, że sły szałam plotki, j akoby kilka dziewczy n oferowało m u to i owo, ale nigdy z tego nie skorzy stał. – Nigdy ? – Czuj ę, że twarz wy krzy wia m i gry m as wątpliwości, kiedy obserwuj ę wy soką, ciem nowłosą postać nadal rozm awiaj ącą przez telefon. – Gówno prawda. – Nie wierzę w to. Chociaż to nie m a znaczenia, ponieważ i tak m oże robić, co chce i m ieć, kogo chce. – Wcale nie. – Miękki chichot Ginger wy pełnia sam ochód. – Ben się nabij a, że Cain m usi m ieć krzy wego penisa, w dodatku wielkości j ak u hobbita, ponieważ nie m a innej m ożliwości, by właściciel klubu ze striptizem , który m oże przebierać w kobietach j ak w ulęgałkach – słowa Bena, nie m oj e – nie korzy stał z okazj i. – To by by ła niepowetowana strata – m am roczę. Pom y sł, że Cain m oże m ieć krzy wego penisa wielkości j ak u hobbita, wy wołuj e we m nie ogrom ne rozczarowanie. Czuj ę na sobie zaciekawione spoj rzenie zielony ch oczu Ginger, więc py tam : – Ktokolwiek widział go kiedy ś z j akąś kobietą? – Nie. No, m oże Nate, ale ży czę ci powodzenia przy wy ciąganiu od niego j
akichkolwiek ploteczek. Ten facet j est j ak pry watny Chiński Mur Caina. Oczam i wy obraźni widzę kobietę, którą wy brałby Cain: wy rafinowaną, w garsonce, z zadarty m nosem i uszczy pliwy m charakterem , która uprawiałaby seks wy łącznie w łóżku i przy zgaszony ch światłach. Kobietę, której nigdy nie przy prowadziłby do klubu ze striptizem . Ale w takim razie dlaczego m iałby by ć j ego właścicielem ? I czy tej kobiecie nie przeszkadzałoby to, że taki posiada? No, chy ba że nie wiedziałaby o klubie. I o ty m , że by ć m oże j ej facet j est alfonsem . Wszy stkie te m y śli wiruj ą m i w głowie, a żadna nie pasuj e do człowieka, który stoi przede m ną. Chy ba że… Jeszcze bardziej przy gnębiaj ąca m y śl wpada m i do głowy. – My ślisz, że Cain j est gej em ? Parsknięcie, które wy ry wa się Ginger, i stanowcze kręcenie głową podpowiadaj ą m i, że dziewczy na tak nie uważa i m im owolnie wzdy cham z ulgą. – Może i nie doty ka dziewcząt, ale kilka razy przy łapałam go na poprawianiu się, gdy któraś „niechcący ” otarła się ty łkiem o j ego pachwinę. – Zaznacza palcam i cudzy słów i m ilknie na chwilę. – Nie wy rzuca ich za to, chociaż niektóry m z pewnością by się należało. Nigdy nie widziałam , by wy walił z pracy tancerkę. Och. – Krzy wi się. – Skłam ałam . By ła j edna. Rozprowadzała narkoty ki w Penny. Cain m ocno sprzeciwia się prochom . My ślę, że to j eden z powodów, dla który ch tak bardzo nienawidzi Ricka. Nie wiem y, czy Rick Cassidy osobiście zaopatruj e pracownice w dragi, czy m a j akiegoś łosia, który robi to za niego, ale wszy stkie dziewczy ny idące pracować do Sin City wy chodzą stam tąd uzależnione. Rum ieniec wspina m i się po szy i i wy stępuj e na policzki, pot zaczy na się skraplać na m oim czole. Ginger konty nuuj e, nieświadom a m oj ego rosnącego dy skom fortu: – Kilka lat tem u w Penny by ła taka dziewczy na, Mindy. By ła faj na i ciężko pracowała,
ale zaczęła się spoty kać z lokalny m dilerem trawki. To by ł kom pletny dupek. Cain nie wpuszczał go nawet na parking, gdy przy j eżdżał po dziewczy nę, nie wspom inaj ąc o ty m , że nie m iał wej ścia do lokalu. Przez kilka ty godni Cain i Nate wozili Mindy do dom u po pracy, bo nie m iała prawa j azdy, a Cainowi nie podobał się pom y sł, by j eździła o tak późnej porze autobusem . Następuj e długa przerwa, w której Ginger studiuj e swój zielony lakier na paznokciach, więc m uszę j ą w końcu sprowokować do zakończenia historii. – To co się stało? Macha lekceważąco dłonią. – Och, Cain j ą w końcu przegadał i rzuciła tego gościa. Jakoś niedługo później złapała go policj a. – Uśm iecha się. – Kiedy Cain się wm iesza, wszy stkie te dupki dostaj ą za swoj e. – Ginger ściąga razem idealne brwi. – Chodzi m i o to, żeby ś się nie m artwiła. Żadnego łam ania prawa, twoj a praca będzie bezpieczna. Och, Ginger… gdybyś tylko wiedziała. Czy Cain poświęciłby ty godnie, by wy bić m i z głowy m oj e nieuczciwe ży cie? Jakoś w to wątpię. Wy rzuciłby m ój ty łek z roboty w ciągu sekundy ? Bardzo prawdopodobne. Czy posunąłby się do tego, by się upewnić, że trafię za kratki, gdzie m oj e m iej sce? Przeby wanie w otoczeniu kogoś takiego j ak Cain wy daj e się z każdą chwilą coraz groźniej sze dla m oj ej przy szłości. – Tak czy inaczej , Pałac Penny j est j ego ży ciem . Prakty cznie w nim m ieszka. Ma zasady, by nie oglądać wy stępów tancerek i nie sy piać z personelem . Kiedy klub j est otwarty, zostaj e w biurze. Jest cichy m , lubiący m sam otność facetem , który m ało m ówi, ale m ożesz by ć pewna j ak cholera, że m a wiele do powiedzenia. – Marszczy swój m ały nosek. – No, wiesz, o co m i
chodzi. Powoli przy takuj ę. – Tak, wiem . – Po sposobie, w j aki Cain patrzy na m nie, wnoszę, że try biki w j ego głowie cały czas się obracaj ą. Widzę, że nawet teraz, gdy j est pogrążony w rozm owie, nieświadom ie pociera tatuaż za uchem . – Kim j est Penny ? – Och… – Uśm iech znika z twarzy Ginger. – Tancerką, która dla niego pracowała. Została zabita przez narzeczonego w pierwszy m klubie Caina. – Rany – m am roczę. Podej rzewałam , że za ty m kry j e się j akaś historia. Człowiek nie nazy wa klubu im ieniem kobiety bez powodu, tak sam o j ak nie tatuuj e go sobie na skórze. – Cain z nią kręcił? – Nikt tak naprawdę nie wie, co zaszło. – Czuj ę na policzku palące spoj rzenie Ginger, gdy w dalszy m ciągu gapię się na Caina. – Spój rz na m nie, Charlie. – Robię to i widzę, że siedzi w fotelu twarzą do m nie. Otwiera usta, by coś powiedzieć, j ednak zaraz się krzy wi. – Trudno cię rozszy frować, wiesz? – W j ej głosie j est m ieszanina iry tacj i i podziwu, co sprawia, że chce m i się śm iać. Wiem , że tak j est. Lubię to. Sam m awiał, że m am niesam owicie pokerową twarz. Teraz ty lko wzruszam ram ionam i. Przewracaj ąc oczam i, szy bko wraca do tem atu. – Słuchaj , dobrze wiem , że Cain j est atrakcy j ny i obdarowuj e cię uwagą przez co m ożesz się czuć naprawdę dobrze. Możesz też czuć się zdezorientowana co do j ego intencj i. Widziałam wiele kobiet zaczy naj ący ch pracę w Penny i m y ślący ch, że o coś m u chodzi. Maj ący ch nadziej ę, że coś m oże z tego wy j ść – m ówi Ginger spokoj ny m , autory tarny m tonem . – Ale nie wy j dzie, Charlie. On j est ty lko naprawdę dobry m człowiekiem , który na swój sposób pom aga swoim
pracownicom . I ty le. – Nie m artw się. Nie m am zam iaru na niego polować. – I tak za kilka m iesięcy wy j eżdżam . Nie m a sensu kom plikować sobie ży cia facetem , którego m usiałaby m codziennie okłam y wać i w końcu od niego odej ść. Mim o to, nawet biorąc pod uwagę fakt, że j est dziwny, a j a – ostrożna w stosunku do j ego zam iarów, nieoczekiwane rozczarowanie kurczy m i żołądek. – Dobra dziewczy nka. – Ginger pry cha, j akby o czy m ś sobie przy pom niała. – I ignoruj plotki, które zasły szy sz w Penny. Te dziewuchy cały czas wy gaduj ą bzdury. Przy sięgam , są gorsze niż faceci. Według nich robię grafik dlatego, że co wieczór przed pracą obciągam Cainowi. – Przewraca oczam i i się śm iej e. – I…? Ginger m ruży kocie oczy. – I co? – I nigdy nie chciałaś go dla siebie? – Nie j est w m oim ty pie. – Marszczy czoło i patrzy na m nie dziwnie, wahaj ąc się przez chwilę, po czy m dodaj e: – Dla m nie m a trochę za dużo penisa. Spodziewałam się różny ch odpowiedzi, ale tej akurat nie. Jednak ona sprawia, że zaczy nam widzieć sens. Czuj ę, że usta układaj ą m i się w ładne „O”, gdy m y ślę nad odpowiedzią. Ginger nigdy nie wspom inała o swoich preferencj ach. Ani na siłowni, ani podczas posiłków, ani na zakupach, kiedy przebierałam się przy niej … Oho, czyżby mnie wtedy oglądała? Nie wiem , j ak zareagować. Chociaż dla m nie to bez znaczenia – po prostu nie wiem , co powiedzieć. W końcu decy duj ę się na coś takiego: – Nigdy wcześniej nie m iałam koleżanki lesbij ki. Z szerokiego uśm iechu m aluj ącego się na j ej twarzy wnioskuj ę, że nie m a m i za złe takiej odpowiedzi. – Od teraz, kiedy naj dzie cię ochota, by bronić praw hom oseksualistów, będziesz m ogła
wy głosić j akiś żałosny kom entarz ty pu „m am koleżankę lesbij kę” i nie będzie to j uż kłam stwo. – Puszcza do m nie oko, otwiera drzwi i wy siada z sam ochodu. – A tak przy okazj i, nie przy glądałam ci się, gdy by ły śm y w przy m ierzalni… – Przewraca oczam i. – Wszy stkie laski hetero m y ślą tak sam o. Chichoczę, również wy siadaj ąc. W bagażniku m am dwie walizki, pudło z ży wnością w puszkach oraz worek na śm ieci z ręcznikam i i wartą ty siąc dwieście dolarów bawełnianą pościelą. To cały m ój doby tek w Miam i. Pozby łam się Caina z m ieszkania pod pretekstem , by przy niósł m i świeżą kawę, kiedy się pakowałam . Nie chciałam , by widział wszy stkie te głupie peruki. Ciężko by łoby m i to wy j aśnić. – Pozwól, że to wezm ę. – Cain poj awia się za m ną, opiera rękę na m oim ram ieniu i odbiera ode m nie pudło. To przy j acielski gest i nadal j estem zm ieszana ty m , że to m ój nowy szef, m im o to czuj ę na plecach dreszcz. Niesie bagaż w stronę bram y, więc idę za nim , przy glądaj ąc się napięty m m ięśniom j ego ram ion i pleców. Ginger otwiera bram ę, w której wita nas ły siej ący m ężczy zna w średnim wieku, w kraciasty ch szortach i wy blakły m podkoszulku naciągnięty m na okrągły, wy staj ący brzuch. Cain odkłada pudło na ziem ię, by się z nim przy witać. – Cóż. – Spoj rzenie m ężczy zny przeskakuj e m iędzy m ną a m oim szefem . – Dobrze cię znów widzieć. Na ustach Caina m aluj e się uroczy uśm iech. – Ciebie też, Tanner. – Tak… – Tanner m ilknie na chwilę, po czy m dodaj e: – A kogo m y tu m am y ? – Ponownie patrzy na m nie swoim krzy wy m spoj rzeniem . – To ty szukasz m ieszkania? Rzucam okiem na Caina i stwierdzam , że bacznie m i się przy gląda. – Tak, chy ba j a.
– Cóż. – Tanner zaczy na szurać nogam i po betonowy m chodniku. Postanawiam iść za nim . Kiedy m ij am y grilla, z którego dochodzi zapach sm ażonego m ięsa, przy pom inam sobie, że j est późne popołudnie, a j a j eszcze nic dzisiaj nie j adłam . – Dobrze, że Cain zadzwonił w tej chwili – woła Tanner przez ram ię. – Właśnie m iałem wy naj ąć j e kom uś innem u. – Dobrze to wy gląda, Tanner – m ówi Cain, rozglądaj ąc się po zadbany m patio, gdzie ktoś m usiał się sporo napracować, by wy pielęgnować taki ogród pom im o tego, że j est gorąco i sucho. Tanner zatrzy m uj e się na chwilę, by z roztargnieniem podrapać się po brzuchu. – Tak, Livie przy chodzi raz w ty godniu, by zagonić m ój ty łek do roboty – narzeka, ale robi to z uśm iechem , więc wnoszę, że tak naprawdę nie j est zły na tę Livie. – Ty lko nie wiem , co będzie, gdy pod koniec lata wy j edzie na studia. – Zatrudniła m nie na zastępstwo do skopania ci ty łka – m ówi słodki, kobiecy głosik. Wszy scy się odwracam y i widzim y ładną blondy nkę w zwiewnej białej sukience, wolno schodzącą z drugiego piętra. Jedną ręką trzy m a się barierki, drugą podtrzy m uj e niewielki brzuszek. Jest ledwo zauważalny, ale sposób, w j aki o niego dba, podpowiada m i, że j est w ciąży. Cain się nie waha. Z szeroko rozpostarty m i ram ionam i podchodzi do schodów, by się z nią przy witać. Kobieta dosłownie wpada w j ego obj ęcia. Wy raźnie widać, że dobrze się znaj ą. Zastanawiam się ty lko, j ak dobrze. Nie m uszę natom iast się zastanawiać nad ty m , czy ta kobieta tańczy ła w Penny. Wnioskuj ąc z j ej giganty czny ch piersi, śm iało m ogę założy ć, że tak właśnie by ło. Nie m uszę też m y śleć nad ty m , czy kiedy kolwiek j a z Cainem będę tak blisko, ponieważ wiem , że nie zostanę tu na ty le długo, by nawiązać tego ty pu przy j aźń. – To Storm – oświadcza Ginger. – Kiedy ś tu m ieszkała. Często pracowały śm y razem za barem . – Podchodzi bliżej , by przy tulić koleżankę. Kiedy się odsuwa, j ej ręce naty chm
iast ląduj ą na ciężarny m brzuchu. – Zaczy na by ć widoczny ! Kucy k Storm się koły sze, gdy kobieta przy takuj e z chichotem . – Wiem . Dużo wcześniej niż z Mią. Przed trzecim try m estrem zacznę wy glądać j ak wielory b. – Wy glądasz pięknie j ak zawsze, kochana – m ówi Cain. Szeroki uśm iech do tej pory nie opuścił j ego twarzy. – Co tutaj robisz? Jej szczery uśm iech zm ienia się w sm utek. – Przy niosłam zupę dla pani Potterage. – Wzdy cha. – Nie m a się za dobrze. Ma przerzuty. Pom y ślałam , że pom ogę, ponieważ ona pom agała m i z Mią. – Następuj e chwila ciszy, podczas której Storm wy ciąga rękę w m oim kierunku, przedstawiaj ąc się. – Cześć, j estem Nora. Ale wszy scy nazy waj ą m nie Storm . Podaj ę j ej rękę. – Charlie. – Charlie – powtarza. Jest naprawdę piękna. Ma idealnie proste i białe zęby, gładką skórę, bły szczące niebieskie oczy, szeroki, sy m paty czny uśm iech, no i przy niosła zupę um ieraj ącej na raka kobiecie. – Wprowadzasz się tutaj ? – Patrzy na m oj e walizki oparte o bram ę. Ubrania, które się w nich znaj duj ą – w ty m drogie sukienki, które Sam m i kupił w ram ach prezentu pożegnalnego – rozpaczliwie potrzebuj ą prania. Wszy stko m usi przej ść przez cy kl z naj wy ższą tem peraturą, nim trafi do m oj ego nowego lokum . – Do 1D – odpowiada za m nie Tanner. Spoj rzenie Storm rozszerza się z ekscy tacj i. – Do starego m ieszkania Trenta! – Tak, ale zostało odświeżone po ty m , j ak ten wesołek tam m ieszkał – drażni się Tanner. Storm ze śm iechem kręci głową. – Poczekaj , aż m u powiem .
Z ich swobodnej rozm owy wnioskuj ę, że lubiła go j ako naj em cę. To m nie nie dziwi. Jestem pewna, że Tanner nie narzeka z powodu stadka seksowny ch striptizerek m ieszkaj ący ch w ty m budy nku. Ściskaj ąc łokieć Caina, Storm m ówi: – Wpadnij do nas niedługo. Wszy scy się ucieszą, gdy cię zobaczą. – Przy j dę na wesele – potwierdza Cain. Dziewczy na niezadowolona kręci głową. – Ale to j eszcze ty le czasu. Cain pochy la głowę i się śm iej e. To takie chłopięce i do niego niepasuj ące. Podoba m i się. Storm też m usi by ć tego zdania, bo zaczy na chichotać, ściskaj ąc j ego przedram ię. Ponownie. Zauważam , że często się doty kaj ą. – Będziesz pracowała w Pałacu Penny, Charlie? – py ta Storm . Kiwam głową. – Cóż… – Znów doty ka ram ienia Caina. – Mogę powiedzieć, że ci się poszczęściło. Cain j est wy m arzony m szefem . Czuj ę, że się rum ienię. Chętnie wy m ienię koszm ary na m arzenia o Cainie. Ale słowa „wy m arzony ” i „Cain” w j edny m zdaniu ściskaj ą m i nerwowo żołądek, przez co się boj ę, że cokolwiek wy j dzie teraz z m oich ust, będzie niestosowne. Zatem zaciskam zęby i obdarowuj ę j ą uśm iechem . – No j uż, j uż dobrze. – Cain kręci głową. Wy gląda na zażenowanego, co do niego nie pasuj e. Puszczaj ąc oko, Storm m ówi: – Okej , m uszę odebrać Mię od kolegi, u którego się bawi, i zacząć gotować obiad. Ciesz się nowy m m ieszkaniem , Charlie. – Z pewnością będę się cieszy ć. – Obserwuj ę, j ak faluj ą j ej sukienka i włosy, gdy odchodzi, nucąc pod nosem , i m y ślę, że j est naprawdę sy m paty czna. Za kilka lat m ogłaby m też taka by ć. W m oim nowy m ży ciu.
Tanner, dzwoniąc pękiem kluczy, prowadzi nas do 1D, by otworzy ć drzwi. Gdy wchodzę, naty chm iast czuj ę powiew chłodnego powietrza, więc m im owolnie odrzucam głowę w ty ł i zam y kam oczy, wzdy chaj ąc. Cain staj e obok m nie i się uśm iecha. – Nowy właściciel kupił ten blok dwa lata tem u i wsadził w niego trochę pieniędzy, włączaj ąc w to m odernizacj ę wenty lacj i. Czuj ę, że m arszczę czoło, bo nie rozum iem . Nowy właściciel? – My ślałam , że ty j esteś nowy m właścicielem . Ostre spoj rzenie rzucone w kierunku Ginger podpowiada m i, że nie powinna by ła m i tego uj awnić. Hmm… ciekawe. Kolej ny kawałek układanki Caina. – Mieszkanie dopiero zostało odświeżone – wcina się Tanner, otwieraj ąc piekarnik i wpatruj ąc się w j ego wnętrze, j akby chciał coś tam zobaczy ć. Z tego, co widzę, m ieszkanie j est nietknięte. Na urządzeniach są nalepki i pachnie świeżą farbą oraz wy kładziną. Nie sądzę, by m ieszkali tu j acy ś przedstawiciele sześcionogich gatunków. – Rany, a kiedy m oj e m ieszkanie zostanie tak „odświeżone”? – py ta Ginger, obracaj ąc głowę w kierunku łazienki. – Chy ba m uszę się zam ienić z Charlie. No wiecie, by łam tu pierwsza. To m ieszkanie w porównaniu do tego, w który m m ieszkałam przez ostatnie dwa ty godnie, j est j ak hotel pięciogwiazdkowy. Sam o to, że nie m uszę sobie wy obrażać rano stada karaluchów urządzaj ący ch im prezkę na stole w kuchni podczas m oj ego snu, sprawia, że się rozluźniam . Jednak… – Chy ba nie stać m nie na to m ieszkanie. – Nie stać m nie, bo sam a narzuciłam sobie taki plan oszczędnościowy. Cain przenosi na m nie swoj e ostre spoj rzenie. – Ile płaciłaś za poprzednie?
Waham się nad odpowiedzią. – Sześćset pięćdziesiąt. – Cóż za zbieg okoliczności. Tutaj ty le sam o. Prawda, Tanner? – Bawi m nie powaga w j ego głosie. – Oczy wiście – potwierdza Tanner zby t szy bko, skupiaj ąc uwagę na kontakcie do włączania światła. To naj większa bzdura, j aką kiedy kolwiek sły szałam . Dobry Boże… ściągnęłam sobie na głowę alfonsa. Oczy wiście. Wiedziałam , że gadki Ginger na tem at tego faceta by ły zby t dobre, by by ły prawdziwe. Tanner podaj e m i klucz. – Mieszkanie będzie w pełni wy posażone. Będą łóżko, kanapa i stół do kuchni, wszy stko to wkrótce przy j edzie. Nowiuteńkie. To część odświeżania. Na pewno. – Dzięki, Tanner. Jest… idealne – m ówię w końcu, z szerokim uśm iechem . To nie j ego wina. On też pracuj e dla alfonsa. Tanner m ruczy coś w odpowiedzi i kieruj e się do drzwi. – Muszę wracać, obiad sty gnie. – To dobra wy m ówka, m im o to m am wrażenie, że bardziej chodzi o j ego niekom fortowe sam opoczucie niż o j edzenie. Cain się odwraca, by na m nie spoj rzeć ze sm utną m iną. – Przepraszam za tam to wcześniej . Po prostu nie m ogłem z czy sty m sum ieniem cię tam zostawić. To m iej sce j est schludniej sze. I bezpieczniej sze. Przy gry zam wargę, by się nie odezwać. Czy stsze i bezpieczniej sze dla kogo? Moich przy szły ch klientów? Czy Ginger m ogłaby m nie aż tak okłam ać? Nie rozbiera się na scenie, ale to wcale nie oznacza, że potaj em nie nie sprzedaj e ciała. Wy starczy popatrzeć na to, co j a robię w taj em nicy ! Przy czy nszu sześćset pięćdziesiąt na
m iesiąc Cain będzie żądał j akiegoś wy równania i naj wy raźniej nie będzie to seks z nim . Chociaż odnośnie tego Ginger również m ogła skłam ać. A m oże nie j est tego świadom a? Coś tu nie gra. Chy ba będę m usiała poobserwować, j ak sy tuacj a się rozwinie. Mam pracę i przy zwoite m ieszkanie. Przy naj m niej na razie. Mam nadziej ę, że szy bko zarobię dużo kasy. Zostanę, póki pierwszy klient nie poj awi się na m oim progu, wtedy zwiej ę. Do tego czasu będę się trzy m ała swoj ego planu. * * * – A m oże tutaj ? – py ta Ginger, wskazuj ąc na długą ścianę. Salon j est niewielki, m im o to udało j ej się nakłonić ekipę od przeprowadzek, by ustawili m iękką szarą kanapę j uż w piąty m wy brany m m iej scu. Wszy stko, czego by ło trzeba, to kilka m rugnięć okiem , doty ków wielkich m ięśni i kawałka placka brzoskwiniowego. Gdy by m nie wiedziała lepiej , pom y ślałaby m , że zaraz zaprosi m łodego blondy na do siebie, by pom ógł „przenieść” j ej łóżko. Po sposobie, w j aki wokół niej skacze, wnoszę, że chłopak liczy na to sam o. Ta kobieta j est niem al tak sam o zwodnicza, j ak j a. Ginger nie opuszczała m nie całe popołudnie. Poszła ze m ną na zakupy spoży wcze, do pralni, czekała ze m ną na m eble i pom agała m i się rozpakować. Albo kłam ała i naprawdę liczy na to, że m nie poderwie, albo Cain szepnął j ej do ucha, by nie spuszczała m nie z oka. Wy chodząc za ekipą, której za nam ową Ginger niechętnie wręczy łam trzy dziestodolarowy napiwek, zostałam kilka m inut na patio. Szaleńczy upał tego lata w Miam i sprawia, że naty chm iast na m oim czole poj awia się pot, co przy pom ina m i, że powinnam by ć wdzięczna za klim aty zacj ę. Jest niem al szósta, a Tanner, w szortach przed kolana, dziecięcy m pistoletem na wodę spry skuj e
nadm ierny płom ień w grillu. Wy gląda na oburzonego i j ednocześnie zadowolonego. W powietrzu znów unosi się zapach sm ażonego m ięsa. Zgaduj ę, że Tanner j est j edny m z ty ch kawalerów, który ch dieta w głównej m ierze składa się z grillowanego m ięsa. Wciąż m u się przy glądam , gdy drzwi po drugiej stronie patio się otwieraj ą i wy chodzi przez nie ciem nowłosy m ężczy zna. Więźnie m i oddech. To Cain. Nie patrzy w m oj ą stronę, więc m nie nie widzi, gdy m ij a Tannera, szy bko kiwaj ąc m u głową. Naj wy raźniej się śpieszy. Kiedy spoglądam na drzwi m ieszkania, z którego właśnie wy szedł, dostrzegam Chinkę opieraj ącą się o futry nę, w naj bardziej kusy ch spodenkach, j akie w ży ciu widziałam , w obcisłej podkoszulce, potargany ch włosach i z taj em niczy m uśm iechem m aluj ący m się na twarzy. Odwraca się, by wej ść do m ieszkania, ale się zatrzy m uj e, kiedy m nie zauważa. Szeroki uśm iech saty sfakcj i rozciąga j ej usta, przez co zakładam , że wie, iż widziałam wy chodzącego od niej Caina. Przeciągaj ąc się, powoli wraca do siebie. Naty chm iast wy obrażam sobie kota, gotowego na drzem kę w prom ieniach słońca, zadowolonego po posiłku składaj ącego się z puszki łososia. – Nigdy, przenigdy, Ginger – m am roczę. Jestem pewna, że Cain by ł tą puszką łososia. Chinka by ć m oże j est nieprzy j em na i opry skliwa, ale prawdopodobnie j est też wielce utalentowana. Nie j estem ty m zaskoczona, m im o to nie potrafię zignorować rozczarowania, wiedząc, że Cain m oże by ć zainteresowany kim ś takim j ak ona. – Hej , po co ci te wszy stkie peruki?! – sły szę wołanie Ginger. Zduszam panikę, gdy biegnę do m oj ego m ieszkania, gdzie znaj duj ę j ą spaceruj ącą w m oj ej czarnej długowłosej peruce.
Jasna cholera! Przy naj m niej nie znalazła j eszcze broni. – Gram w teatrze. To rekwizy ty – odpowiadam krótko. – Hm … teatr. Wiesz, brunetki są w m oim ty pie – m ówi i puszcza do m nie oko. Wzdy cham ciężko. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ JEDENASTY CAIN Charlie m i nie ufa. Mim o że zazwy czaj kontroluj e m im ikę, to gdy staliśm y na progu j ej nowego m ieszkania, nie potrafiła ukry ć ostrego spoj rzenia ty ch swoich fiołkowy ch oczu. Powinienem by ł uprzedzić Ginger, by nie m ówiła, że j estem właścicielem budy nku. Kurwa, żałuję, że w ogóle ktoś o tym wie! Wiem , j ak z zewnątrz wy gląda to, że kilka m oich tancerek tam m ieszka. I teraz j eszcze Charlie. Mim o to odczuwam ulgę, że kwestionuj e m oj e m oty wy. To m i podpowiada, że j est m ądra i nie da się tak łatwo wy korzy stać. Gdy skończy łem z Chinką, rozważałem , czy nie przej ść obok j ej m ieszkania, ale odpuściłem . I tak by ła tam Ginger. Poprosiłem j ą, by została z Charlie – by pom ogła j ej się zadom owić, a co ważniej sze, by się upewniła, że nic j ej nie j est po atrakcj ach dzisiej szego poranka. I tak zobaczę j ą wieczorem . Zaciskam zęby, ponieważ wraz z tą m y ślą napły wa niechciane podniecenie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUNASTY CHARLIE – Minuta, Charlie. – Terry daj e m i znak tak j ak wczoraj . Stoj ę za parawanem , j ak robiłam to poprzedniej nocy, czekaj ąc, aż popły ną z głośników pierwsze akordy m oj ej piosenki. Ty
m razem to Supermassive Black Hole grane przez Muse. Ty le że teraz to j uż nie j est czas próbny. Mam tę pracę. Pom im o niepozornego stroj u, braku interakcj i z publicznością i wy boru dziwnej piosenki Cain m nie zatrudnił. Powinnam się cieszy ć. Powinnam się m niej denerwować. Zatem dlaczego sekundy dzielą m nie od zsikania się w gacie? Insty nktownie obej m uj ę się ram ionam i. Pracowałam kilka godzin za barem . Biorąc pod uwagę fakt, że nie m am w ty m żadnego doświadczenia i niektórzy powiedzieliby, że nie przy niosłaby m korzy ści dla interesu, m y łam szklanki, układałam butelki i przy j m owałam gotówkę. To m nie dość dobrze rozkoj arzy ło. Ale teraz stoj ę, prawie się trzęsąc. Za m om ent ponownie wsiądę do tego przerażaj ącego rollercoastera, m im o że wiem , j aki j est straszny. Może dzisiaj nie będzie tak wielu ludzi. Może… Wstrzy m uj ąc oddech, zerkam zza parawanu i widzę m orze głów. Tłum się rozm noży ł przez ostatnich kilka m inut. To śm ieszne. Przecież gram swoj ą rolę. Charlie Rourke j est pewną siebie tancerką tańca na rurze. Chodzi ty lko o to, aby wej ść w charakter postaci. Aktorzy ciągle czuj ą się nieswoj o na scenie. Jestem aktorką, a to m oj a scena. Na której będę non stop. Sześć nocy w ty godniu. Przez wiele m iesięcy. O Boże, zaraz się porzygam. Biorę głęboki, uspokaj aj ący oddech i m am roczę pod nosem , upom inaj ąc siebie: – Zdecy dowanie na to zasługuj esz, ty handluj ąca procham i łaj zo. – Jak twoj a trem a? – py ta ochry pły głos zza m oich pleców. – Ginger! – piszczę, trochę ze szczęścia, ale głównie z paniki, że m ogła usły szeć m oj ą głupią paplaninę. Jednak ona się uśm iecha, więc wiem , że nie sły szała. Zarzucam ręce na j ej szy j ę, j ak
to zrobiłam pierwszej nocy. – Nienawidzę tego – przy znaj ę w rzadkim przy pły wie słabości. – Wow, naprawdę m asz słabe nerwy – m ówi, gdy się odsuwam . – Poradzisz sobie. Jesteś niesam owita. – Poruszaj ąc brwiam i, dodaj e: – Powinnam by ła wiedzieć. – Na chwilę m ilknie, po czy m kończy z taj em niczy m uśm iechem : – Cain patrzy. – Co? – Czuj ę, że m oj e oczy się rozszerzaj ą, gdy się odwracam i ponownie wy glądam zza parawanu. Rzeczy wiście dostrzegam j ego sm ukłą sy lwetkę stoj ącą obok Nate’a, a j ego ciem ne oczy skierowane są na scenę. Czeka spokoj nie. Serce zaczy na walić m i j ak m łotem . – Mówiłaś, że nie przy chodzi do klubu! Nie by ło go tam , gdy wy chodziłam zza baru, by się przebrać. Wiem to na pewno, ponieważ się rozglądałam , szukaj ąc go. Ginger wzrusza bezradnie ram ionam i. – Bo nie przy chodzi. Nigdy nie ogląda wy stępów tancerek, Charlie. – Jasne, i nigdy nie sy pia z personelem , co? – m am roczę pod nosem , wy wołuj ąc u niej skrzy wienie. Wzdy cham i wy j aśniam : – Widziałam , j ak po południu wy chodził od Chinki. Dość j asne j est, co alfons m ógł robić u swoj ej dziewczy nki. – Och. – Ginger krzy wi się m ocniej i m acha ręką lekceważąco. – Pom aga j ej przy gotować się do m atury. Chinka m a zaawansowaną dy sleksj ę. Kiedy j ą zatrudnił, nie potrafiła sklecić pięciu słów do kupy, a teraz chce zdawać egzam in, by dostać dy plom . Ty lko o to chodziło. Możesz m i wierzy ć. Spoglądam na m iłego i uczy nnego właściciela klubu ze striptizem . Pom aga j ej w nauce? Naprawdę? – Nie wy glądała, j akby o to chodziło – m ówię i sły chać w ty m m oj e wątpliwości, m im o że fala ulgi zalewa m oj e ciało. – Oczy wiście, że nie. Chinka od lat podkochuj e się w Cainie. Wy korzy stuj e każdą
szansę, by zaznaczy ć swoj e nieistniej ące tery torium . Swoj ą drogą m uszę cię ostrzec – dodaj e. – Nie dopuść do tego, by Cain kiedy kolwiek usły szał, że nazy wasz go alfonsem . Jest na to uczulony. Twój ulubieniec Rick Cassidy raz rzucił m u to w twarz. Cain pobił go na m iazgę. Nate m usiał go odciągać, bo zabiłby faceta. Próbuj ę sobie wy obrazić tego wy cofanego gościa, j ak okłada kogoś pięściam i. Nie j est m i łatwo. Nawet dzisiaj rano, gdy m iał do czy nienia z m oim i walnięty m i sąsiadam i, by ł niezwy kle spokoj ny. Jedy ny m sy gnałem gotowości do walki by ły j ego dłonie zaciśnięte w pięści. – Dlaczego on tu j est? – Ostatnia rzecz, której pragnę, to Cain żałuj ący, że m nie zatrudnił. – Z tego, co m ówił Ben, Cainowi naprawdę się podobał twój wczoraj szy wy stęp. – Podobał m u się, bo… Dostrzegam j ej lubieżny uśm iech. – Bo m u się podobał. A skąd, do cholery, Ben m oże to wiedzieć? Rozm awiali o m nie? Moj e nerwy z nową m ocą daj ą o sobie znać. Spinam się, gdy Ginger opiera m i na ram ieniu zim ną dłoń. – Powinnaś tam iść i go podrażnić. – Co? – piszczę. Cain nie wy daj e się ty pem faceta, który doceniłby drażnienie. Jej sm ukłe, nagie ram iona drżą, kiedy dziewczy na chichocze. – Słuchaj , j eśli m iałaby m wy j ść i rozebrać się w sali pełnej m ężczy zn, wy brałaby m sobie j ednego i udawała, że nie m a nikogo poza nim . Takiego, przed który m naprawdę chciałaby m się rozebrać na osobności. No wiesz, gdy by m nie by ła… lesbij ką. – Jesteś stuknięta. Pukanie w szy bę niewielkiego pom ieszczenia m ówi m i, że zaraz rozpocznie się m oj a piosenka, więc serce podchodzi m i do gardła. – Jestem , ale nie o to chodzi. Hannah nienawidzi rozbierania się na scenie i właśnie tak robi.
To działa. – Dlaczego Cain? Ginger pry cha. – Ponieważ wiem , że m y ślisz, iż j est boski. Mogę ci powiedzieć, że j est niesam owity m facetem . I dlatego każda tancerka um arłaby, żeby ty lko ściągnąć na siebie j ego uwagę. Jest seksowny i daj e poczucie bezpieczeństwa. Więc wy korzy staj to. Muzy ka zaczy na dudnić. Rozebrać się dla Caina. – Nie wiem , Ginger, czy to pom oże ukoić m oj e nerwy. Dziewczy na wzrusza ram ionam i. – Spróbuj . Mówiłaś, że grasz, prawda? – Tak. – No to idź i graj , j akby ś chciała uwieść swoj ego seksownego, przy stoj nego, bogatego, nieosiągalnego szefa. On m oże by ć rekwizy tem , j ak twoj e peruki. – Śm iej e się. – Może by ć faj nie. * * * Istnieje szansa, że wylecę z roboty. Nie wiem , dlaczego posłuchałam Ginger. Pewnie dlatego, że by łam zdesperowana. I pom y ślałam , że rozebranie się dla Caina będzie przy j em ne. Idealne, ty lko dla niego, a nie dla setki przy glądaj ący ch się facetów. I, prawdę m ówiąc, przeby wanie na scenie stało się nieco m niej uciążliwe. Fakt, iż wczoraj m u się „podobało”, podsunął m i m y śl, że i dzisiaj powinnam go zadowolić. Chociaż to, że prosił, by m się przed nim nie rozbierała, powinno m nie powstrzy m ać. Może nie zauważy ł, co wy prawiam ? Wnosząc po chłodny m wy razie, który cały czas m iał na twarzy, oraz po spiętej sy lwetce, poważnie w to wątpię. Gdy by podszedł do m nie po wy stępie i spy tał, oczy wiście zaprzeczy łaby m . Ale nie podszedł. Gdy ty lko zeszłam ze sceny, naty chm iast wy szedł i nikt go j uż później nie widział.
Tak oto skończy łam pracę, pakuj ąc rozbieranie się do m aleńkiego pudełeczka. Schowałam j e w zakam arkach um y słu, j ako coś, co na razie m uszę robić. Podobnie j ak czy nię w przy padku Sam a. To nie potrwa wiecznie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYNASTY CAIN Pokaz numer trzy. My ślałem , że to wczoraj sobie wy obraziłem . Ży czenie m oj ego kutasa. Wy szedłem obej rzeć wy stęp Charlie. Nazwij m y to podświadom ością. Może bardziej potrzebą pachwiny, gdy by m m iał by ć szczery. Tak czy inaczej , przy szedłem zobaczy ć, czy j ej drugi wy stęp będzie tak dobry j ak pierwszy. I nie by ł. By ł lepszy. Ponieważ patrzy ła na m nie od pierwszej sekundy, w której wy szła zza parawanu. I przez cały wy stęp nie spuszczała m nie z oka, j akby dzieliła ze m ną j akąś taj em nicę. A każdy ciuch, który zrzucała, tańcząc naprzeciwko m nie, przy bliżał nas do chwili, w której j ej piersi wy skoczy ły ze stanika, by się ze m ną przy witać. Pewnie m y ślał tak każdy facet stoj ący niedaleko m nie, ale pieprzy ć ich. Kutas m i podpowiadał, że to wszy stko dla m nie. Zatem oczy wiście m usiałem tu dzisiaj przy j ść, ty lko po to, by sprawdzić, czy fiut sobie ze m ną nie igrał. My ślę, że Charlie właśnie puściła do m nie oko. Nie powinienem się ty m cieszy ć, ale nic nie m ogę na to poradzić. Podobało m i się. Za bardzo. Muszę przestać przy chodzić, kiedy tańczy Charlie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU=
ROZDZIAŁ CZTERNASTY CHARLIE Pokaz numer siedem. Gram striptizerkę, która kusi niedostępnego szefa. I chy ba dobrze m i to wy chodzi, bo nie m am wątpliwości, że Cainowi się podoba. Mogę to poznać po ty m , j ak się pochy la, j ak otwiera usta, j ak m ocno ściska barierkę, j ak spinaj ą się m ięśnie j ego ram ion. Po ty m , że w ogóle przy chodzi i patrzy. Co noc. Biorę głęboki wdech i wolno koły szę biodram i przy powolny m gitarowy m riffie Head of the Herd w piosence By This Time Tomorrow, wkładaj ąc palce pod staniczek. Obnażanie piersi nadal wy wołuj e ścisk w żołądku. Jedy ną pociechą j est to, że gdy zrzucam cieniutki m ateriał i czuj ę na skórze zim ne powietrze, znaj duj ę się naprzeciw Caina. Nie przeszkadza m i, że patrzy, gdy j estem na scenie, a właściwie pom aga to zablokować okrzy ki i gwizdy, który m i obdarowuj ą m nie zadowoleni klienci. Robię to codziennie od czasu m oj ego drugiego wy stępu – koły szę biodram i i patrzę m u w oczy, rzucaj ąc staniczek w j ego kierunku. Norm alnie om iótłby m oj e ciało spoj rzeniem , zanim wróciłby do m oj ej twarzy. Chociaż dzisiaj … Cain puszcza barierkę i poprawia się w kroku. Nie wiem , czy chce, by m to zauważy ła. To pierwszy raz, kiedy robi coś tak oczy wistego i seksualnego. Nie potrafię się powstrzy m ać i na sekundę otwieram usta. Kiedy ponownie patrzę na j ego twarz, dostrzegam j ego standardową, niedostępną m askę i uświadam iam sobie, że zrobił to m im owolnie. Dopóki nie puszcza do m nie oka. Ten zwy kły gest sprawia, że dreszcz przechodzi przez m oj e ciało i kum uluj e się u zbiegu ud. Biorę głęboki wdech, ale nie j estem w stanie opanować szerokiego uśm iechu, j aki rozciąga m i
twarz, gdy łapię rurę i zwisam głową w dół. Wy daj e się, że j uż nie j estem j edy ną, która tutaj gra. * * * – No, daj spokój . Wy gląda na to, że specj alnie się starasz, żeby te drinki nie by ły sm aczne – m arudzi Ginger, nalewaj ąc guinnessa i buj aj ąc biodram i w takt m uzy ki. Ona nie potrafi stać w m iej scu. Nigdy. – Czy j est ktoś, kto nie wie, j ak przy rządzić koktaj l Harvey Wallbanger? W m oj ą trzecią noc Ginger stwierdziła, że nie m ogę ty lko nalewać wódki do kieliszków i piwa do kufli, m uszę nauczy ć się robić proste drinki. Bez wcześniej szy ch instrukcj i. Chociaż klientom to nie przeszkadzało, zwłaszcza kiedy oświadczy ła, że właśnie m nie w tej kwestii „rozdziewicza”. Po m oim pierwszy m drinku, dom y ślaj ąc się po skrzy wionej twarzy klienta, DeeDee pobiegła po wiadro, więc szy bko zaprzestałam procederu. Jednak Ginger się uparła, żeby m przy naj m niej raz dziennie zrobiła j akiegoś drinka. Nadaj e m oim m iksturom nowe nazwy w zależności od j ej hum oru i od m iny, j aką m iał klient, gdy tego próbował. Nazwy sprawiaj ą, że zazwy czaj opada m i szczęka. Ginger m a zaskakuj ąco bogatą wy obraźnię. Unoszę dłoń do czoła, salutuj ąc. – Oczy wiście, że j est. Ja. – Och, m usisz się j eszcze tak wiele nauczy ć – m ruczy, m rugaj ąc do m nie i przesuwaj ąc piwo po ladzie. – Poważnie m y ślę, że zanim tu trafiłaś, nigdy nie im prezowałaś. Czy imprezy w szkole średniej z piwem i kolorowymi gotowymi drinkami Smirnoffa się liczą? Sam zabraniał m i ty lko kilku rzeczy, a picie by ło j edną z nich. Twierdził, że to niebezpieczne, bo po pij anem u m ówi się rzeczy, który ch nie powinno się m ówić, oraz że m ożna wtedy wpakować się w poważne kłopoty. Cóż, by łam pewna, że nie chciałam rozpowiadać wszem wobec, czy m się
zaj m uj ę, więc przeważnie unikałam alkoholu, nosząc ze sobą przez całą noc j ednego drinka, by nie zostać posądzoną o absty nencj ę. I to się sprawdzało. Pracuj ę w Penny od ty godnia i m uszę przy znać, że nigdy w ży ciu tak dobrze się nie bawiłam . Praca z Ginger i DeeDee j est zabawna, noce m ij aj ą szy bko i dobrze zarabiam . Nie tak dobrze, j ak zarabiałaby m w pokoj ach VIP, ale Cain nie pozwala m i j eszcze tam chodzić. Skłam ałaby m , gdy by m powiedziała, że nie czuj ę ulgi. Boj ę się dnia, w który m m nie tam wpuści. Ponieważ wtedy nie będę m iała dla siebie żadnej wy m ówki. Rozbieranie się na scenie to nadal przerażaj ące cztery m inuty, ale m ój um y sł nie błądzi j uż po górach, plażach i wszy stkich ty ch m iej scach, które sobie wy obrażam , że odwiedzę, kiedy j uż przestanę by ć Charlie Rourke. Teraz m am wizj ę słabo oświetlonego pom ieszczenia, w który m j estem z Cainem . Jego biura. Pokoj u VIP. Chłodni na piwo. Prawdę m ówiąc… wszy stkich ty ch m iej sc. Ginger stworzy ła potwora. Te m y śli podsy ca świadom ość, że Cain przy chodzi, by na m nie patrzeć. Chociaż j uż się nie poprawia i nie puszcza do m nie oka. Odkąd m nie zatrudnił, nie zadał sobie też trudu, by ze m ną porozm awiać. Kilka razy m ij aliśm y się w kory tarzu na zapleczu, ale ty lko kiwał m i głową i szedł dalej . Jednak gdy j estem na scenie, gdy ciężki ry tm m uzy ki wibruj e w m oim ciele, a na skórze czuj ę chłodny m etal rury, kiedy się buj am , wy ginam i wiruj ę, czuj ę na sobie j ego ciem ny wzrok, zupełnie j akby drapieżnik czaił się na ofiarę. Naprawdę j estem dobrą aktorką.
A Cain j est j eszcze lepszy m sposobem na odwrócenie uwagi. * * * Pokaz numer trzynaście. Staj ę się coraz śm ielsza. Pozby łam się spodenek, bo – bez względu na to, co m ówił Cain – nie chcę, żeby się nudził. Zatem zm ieniłam j e na króciuteńką spódniczkę, która więcej pokazuj e, niż zakry wa, m im o to osłania pupę. Wm awiam sobie, że to skąpy strój kąpielowy. I j uż nie kry j ę się z ty m , co robię. Gapię się prosto na Caina bez skrępowania, gdy ściągam staniczek i rzucam go w j ego kierunku. Po czy m puszczam do niego oko. Widzę, j ak kąciki j ego ust nieznacznie się unoszą, podczas gdy spoj rzeniem bezwsty dnie taksuj e m oj e ciało. Nawet stąd potrafię dostrzec żar w j ego oczach. Uwielbiam to uczucie, gdy na m nie patrzy. Chociaż przestałam wierzy ć, że m oże by ć m oim alfonsem , nadal nie wiem , co o nim m y śleć. W nocy, gdy j uż leżę w łóżku i uwalniam się od tłum ionej frustracj i, tak by m w końcu m ogła zasnąć, wy obrażam go sobie j ako pozbawionego em ocj i, dom inuj ącego m ężczy znę. Ty le że teraz w bardzo atrakcy j ny sposób. Nie wiem , co dokładnie m iała na m y śli Ginger, m ówiąc, że m ożna czuć się przy nim bezpiecznie. Jest m oim szefem . Jednak gdy w m ilczeniu czekam , by m óc uwolnić się od m oj ego ży cia, to, które m am teraz, zaczy na by ć piekielnie wciągaj ącą grą. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ PIĘTNASTY CAIN – Cain! – Dwa i pół ty godnia, a ty dalej nic nie m asz! Za co j a ci płacę, do cholery, John? – Cieszę się, że pom y ślałem o wy głuszeniu ścian m oj ego biura. Nie tłum ią całkowicie m uzy ki
dochodzącej z klubu, ale przy naj m niej m ogę rozm awiać przez telefon i nie m uszę krzy czeć. W tle rozbrzm iewa klakson, wy obrażam więc sobie, że duży brzuch m oj ego pry watnego detekty wa przy warł do kierownicy czarnego, przeciętnego sedana podczas śledzenia ulicam i Los Angeles j akiegoś zdradzaj ącego m ałżonka lub kogoś, kto próbował oszukać ubezpieczy ciela poj azdu. John większość dnia spędza w sam ochodzie. Z tego, co m ówi, są to długie, gówniane dni. Pracuj e j eszcze więcej niż j a. Kiedy zostawiła go trzecia żona, zorientował się, że m ałżeństwo i j ego profesj a nie idą w parze. Poznałem Johna dziesięć lat tem u, gdy j eszcze by ł gliniarzem . Ma znaj om ości, j est szy bki, wiary godny i, co naj ważniej sze, dy skretny. Prosiłem go o sprawdzenie każdej z zatrudniany ch dziewczy n. Znaj duj e rzeczy, który ch większość nie potrafiłaby odkry ć i zazwy czaj w ciągu kilku dni dostaj ę od niego odpowiedź. – To nie j est takie łatwe – m ruczy kwaśno. Z reguły zaczy na poszukiwania od norm alny ch m iej sc. – W ty m przy padku czeka m nie nieco więcej pracy … Ściska m i się żołądek, gdy w m ilczeniu oczekuj ę na j ego werdy kt, zastanawiaj ąc się, co do tej pory znalazł. Na chwilę pogrążam się w m y ślach. – Masz u siebie uciekinierkę, Cain. Charlie Rourke ostatni raz by ła widziana cztery lata tem u w Indianapolis. W swoj e osiem naste urodziny rozpły nęła się w powietrzu i nikt j ej później nie widział. Żadny ch notowań ani inform acj i. By ła duchem aż do m aj a, kiedy to otworzy ła konto w banku i kupiła bilet na sam olot z Nowego Jorku do Miam i. – Hm . – Nie powinno m nie to dziwić, a j ednak tak właśnie j est. Miałem j uż takie pracownice. Kacey, niezwy kły rudzielec, barm anka i przy j aciółka Storm , by ła j edną z nich. Johnowi nie
potrzeba by ło wiele czasu, by ustalić, że nieprzy stępna ruda uciekła po ty m , j ak j ej rodzice zginęli w wy padku, w który m ona sam a doznała wielu obrażeń. Przeszła bardzo długą rehabilitacj ę, ale nikt j ej nie pom ógł pozbierać się psy chicznie. Czego następstwem by ła autodestrukcj a. Jednak nietrudno by ło odgadnąć, że Kacey stara się uciec. – Przed czy m ucieka Charlie? – Zgaduj ę, że przed oj cem pij akiem , który się nad nią pastwił. Bił m atkę, aż trzy lata tem u wpakował j ej kulkę m iędzy oczy. Odsiaduj e za to doży wocie w Pendleton. – Szlag… – Przeczesuj ę włosy. Ciekawi m nie, czy skoro ucieka od czterech lat, to w ogóle wie, że j ej m atka nie ży j e. – Ma j akąś inną rodzinę? – Jakiś nieistotny wuj ek. Brat oj ca. Oprócz niego dziewczy na nie m a nikogo. – Zatem wszy stko z nią okej ? Mam na m y śli wiek. Jest pełnoletnia czy coś znalazłeś? – Wstrzy m uj ę oddech. Nie m a nic dziecinnego w kobiecie, która uwodzi m nie ze sceny. – Nie. Wy gląda na to, że j est dorosła. Opadam na fotel, uchodzi ze m nie wielodniowe napięcie. – Widziałem to sam o prawo j azdy, którego kopię dostałem od ciebie. Nie by ło innego w j ej dokum entach. Ale znalazłem j akieś j ej stare zdj ęcie. Wy gląda na to, że to ta sam a dziewczy na. Chociaż nie m ożna tego j ednoznacznie stwierdzić, bo nie m a na nim m akij ażu. To m nie nie dziwi. Widziałem nieum alowaną Charlie i wy glądała j ak kom pletnie inna osoba. – Kolor oczu? – Chy ba niebieskie. Czekaj … – Sły szę szelest. – Tak… niebieskie. – Fiołkowe m ogą by ć m y lone z niebieskim i. Chy ba że zdj ęcie j est dobrej j akości powiększeniem , wtedy m ożna m ieć pewność. – I nie by łem w stanie potwierdzić j ej pracy w Vegas, ale m oj e źródło twierdzi, że właściciel zatrudniał dziewczy ny na czarno, zatem m ożliwe j est, że Charlie m ówi prawdę. – Aha. – Nie wątpię, że tam pracowała. Gdy tańczy, wie, co robi. – To dobrze.
– Dlaczego? Masz na nią oko? – John… – Tak, tak. Już to sły szałem . – Wkurza m nie j ego niedowierzanie. – Za kilka m iesięcy będę w Miam i. Przej azdem . Obej rzałby m j akiś pokaz. – Pewnie, że by ś obej rzał. Kiedy przy j edziesz, py taj o Mercy. Twój tłusty ty łek dostanie przez nią zawału. Ry k śm iechu w odpowiedzi sprawia, że kręcę głową i się uśm iecham . John niedawno skończy ł pięćdziesiątkę i, j eśli dobrze pam iętam , ży j e dzięki kawie i tłusty m ham burgerom . – Cieszę się, że znów będę m ógł cię zobaczy ć, przy j acielu. Rozłączam się i ponownie przeglądam form ularz wy pełniony odręcznie przez Charlie. Zatem zniknęła z powierzchni ziem i cztery lata tem u. Pewnie m ieszkała u j akichś znaj om y ch. Może u chłopaków. Pracowała na czarno, by związać koniec z końcem . Zapewne dlatego nigdzie nie m a o niej inform acj i. Żadny ch rachunków, żadny ch kart kredy towy ch. Nic. Może się bała, że ktoś j ą znaj dzie i dlatego pozostawała poza radarem . A później m oże się dowiedziała, że j ej oj ciec wy lądował w kiciu i posiedzi do końca ży cia, więc pom y ślała, że j est j uż bezpieczna i m oże wy j ść z ukry cia. Dom y sły. To wszy stko, co m am . To, że odm ówiła pracy u Ricka Cassidy ’ego, m ówi m i, że nie by ło u niej aż tak krucho z kasą. Czuj ę, że lżej m i na duchu z tą wiedzą. Jednak m a buty i ubrania znany ch m arek. I nowy sam ochód, który niby dostała w spadku. W to akurat, zwłaszcza teraz, j akoś trudno m i uwierzy ć. Drapiąc się po brodzie, rozm y ślam nad tą zagadką. Istniej e m ożliwość, że Charlie sprzedawała ciało, ale m usiałaby to robić dla bardzo bogatej klienteli. Może nawet m iała sponsora. Ale j eśli tak by ło, to gdzie m a kasę? Wy dała? Dlaczego aż do niedawna nie m iała konta w banku?
Zdeterm inowany decy duj ę, że to nie m a znaczenia. Skoro j est tutaj , m usi próbować zacząć od nowa. I nadszedł czas, by m przestał j ej unikać, bo by ć m oże będę m ógł j ej pom óc. Jeśli m i zaufa. I j eśli będę potrafił przy niej zapanować nad sobą. * * * Dźwięki m uzy ki uderzaj ą we m nie, kiedy zbliżam się do parkietu. Gdy dostrzega m nie Ben, na j ego twarzy poj awia się wielki uśm iech, po czy m j ego usta zaczy naj ą się poruszać, zapewne m ówi coś do m ikrofonu do inny ch ochroniarzy. Chy ba wiem co, ponieważ Nate skupia na m nie uwagę. Posy łam m u j edy nie znaczące spoj rzenie i idę dalej . Wcześniej przez lata przechadzałem się po klubie. Jednak klienci zaczęli grać m i na nerwach, a przy glądanie się ciałom pracownic nigdy nie by ło m oim hobby. Zatem j akieś dwa lata tem u przestałem wy chodzić z biura, chy ba że zdarzy ł się j akiś incy dent, z który m nie radziła sobie ochrona. Mim o to od dwóch ty godni co wieczór, gdy m ój zegar wy bij a dwudziestą trzecią, ze szklanką brandy w dłoni przechadzam się po klubie, by w końcu oprzeć się na barierce. Jak pies Pawłowa. Z wy j ątkiem tego, że nie czeka na m nie kość. Ty lko wspaniała tancerka i góra frustracj i. Stałem się m asochistą. Wy daj e się, że m oj a udręka rośnie z nocy na noc. Zaczęła się w pierwszy m dniu pracy Charlie. W każdy kolej ny wieczór poj awiam się w klubie, by obej rzeć, j ak dziewczy na się rozbiera. Dla m nie. To wy raźny przekaz. Robi to wy łącznie dla m nie. Napięcie m iędzy nam i j est wy czuwalne i w alarm uj ący m tem pie wzrasta, przekształcaj ąc się w silny i ry zy kowny inty m ny związek. Jestem od niej uzależniony. Nie m a cholernej m owy, by m usiedział w biurze, kiedy Charlie tańczy na scenie. Co gorsza, zacząłem przy chodzić do baru.
Przy naj m niej m am na ty le zdrowego rozsądku, by trzy m ać się od niej z daleka, zaj m uj ąc czas rozm ową z Nate’em , z inny m i pracownicam i i z ty m i stały m i klientam i, który ch nie m am ochoty udusić. Jednak napięcie m iędzy m ną a tą dziewczy ną ciągle rośnie. Znaj duj ę Nate’a w j ego zwy czaj owy m m iej scu – gdzie m a naj lepszy widok na parkiet – i klepię go w ram ię. Dobrze wie, by nie kom entować m oj ego regularnego przy chodzenia do klubu. – Jak leci? Widzę, że znów pełno. Odpowiada z pom rukiem : – Wy rzuciłem dwóch gości, ale poza ty m j ak na razie j est spokój . – To dobrze. – Rozglądam się po parkiecie, kalkuluj ąc w m y ślach, ile m ogą zarobić dziś dziewczy ny. Na szczęście dla nich j est spory tłum , więc powinny uzbierać znaczne sum ki. Rzut oka na scenę m ówi m i, że Cherry zbliża się do końca wy stępu. Charlie j est następna. Uwaga Nate’a na chwilę skupia się na czy m ś w słuchawce. Krzy wi się i m ówi: – Kinsley i Chinka znów się szarpią. Ben idzie do szatni, by to przerwać. – Cholera – m am roczę. – Co j a m am z nim i zrobić? Jeśli tak dalej pój dzie, będę m usiał którąś zwolnić. – Pewnie padnie na Kinsley. Pracuj e, by opłacić studia, ale nie m artwię się, że się wpakuj e w j akąś głupotę, w przeciwieństwie do Chinki, która m oże podj ąć desperackie decy zj e. Jeśli j ą zwolnię, pewnie skończy w m iej scu podobny m do Sin City. – Może powinieneś pój ść z nim i pogadać? – sugeruj e Nate. – Może sam powinieneś? – odcinam się. Ostatnim razem , gdy poszedłem do szatni rozdzielić bij ące się laski, skończy ło się ty m , że dwie zapłakane kobiety zaczęły się do m nie przy tulać i błagać o wy baczenie. – Do diabła, nie. Zaj m uj ę się ochroną. Zatrudnij kierownika do tego ty pu spraw.
– Pewnie! Wy starczy, że znaj dziesz m i kogoś, kto nie będzie chciał m nie okraść ani nie będzie traktować m oich pracownic j ak dziwki. – W przeszłości dwukrotnie zatrudniłem sobie pom oc, ponieważ wiedziałem , że sam nie dam rady zarządzać tej wielkości klubem . Pierwszego m anagera przy łapałem na przy właszczaniu sobie kasy, którą w nocy dały m u barm anki. Drugiego przy łapałem w pokoj u VIP, j ak dom agał się pry watnego pokazu za korzy stne ustalenie grafiku. Idiota nawet nie pom y ślał o wy łączeniu kam er. Kiedy m u odtworzy łem taśm ę, potrafił j edy nie wzruszy ć ram ionam i i stwierdzić, że m y ślał, iż żartuj ę. Kręcę głową. – Potrzebuj ę kobiety, by radziła sobie z ty m bałaganem . Już i tak Ginger w większości układa grafik. Jakiś czas tem u – gdy j edna z tancerek wręczy ła m i tabelkę z rozpisany m cy klem , według którego m iałem ustalać j ej grafik – zaproponowała m i, że się ty m zaj m ie. Jestem dobry w załatwianiu im m ieszkań i biciu ich krnąbrny ch chłopaków, ale niestety nie nadążam za fazam i ich cy klu horm onalnego. – I zakładowego psy chiatry – dodaj e Nate, na co dostaj e ode m nie potwierdzenie w form ie pry chnięcia. Głos Terry ’ego rozbrzm iewa w głośnikach, gdy obok m nie staj e Ben. – Załatwione. Na razie. – W j aki sposób? Ben przeciąga dłońm i po klatce piersiowej . – Powiedziałem , że nie m uszą się o m nie bić. Chętnie um ówię się z oby dwiem a po pracy. – Zatem groziłeś im … Ben cicho się śm iej e. Po chwili m ilczenia py ta od niechcenia: – Co tu robisz, szefie? Ach, tak. – Z udawaną dezaprobatą patrzy na swój nieistniej ący zegarek, po czy m m ówi: – Już j edenasta, prawda? – Możesz j uż zetrzeć z py ska ten gówniany uśm ieszek, Morris. Moj e słowa sprawiaj ą, że j ego uśm iech j eszcze się powiększa. – Kiedy dostaniesz wy niki? – rzucam oschły m głosem , przenosząc uwagę na scenę.
– Dlaczego py tasz? – Żeby m wiedział, kiedy będę m ógł cię wy walić na dobre. – We wrześniu. – Uśm iecha się, niezm artwiony ani trochę. – Z tego, co sły szałem , ona nadal j est wolna, prawda? – zauważa, gdy rozbrzm iewaj ą pierwsze dźwięki j ej ostrej piosenki. Każda m elodia, którą wy biera Charlie, j est inna niż wy bory dokony wane przez większość tancerek. Jej kawałki są szy bkie, dy nam iczne i ostre, tak j ak ona na scenie. Jakby podczas tańca stawała się kom pletnie inną osobą. Po bły sku w oczach Bena zgaduj ę, że się ze m ną drażni. – Nie m am poj ęcia. To kłam stwo. Tak naprawdę m am poj ęcie. Jestem pewien, że nikogo nie m a. Tanner nie widział, by j ą ktokolwiek odwiedzał, przy naj m niej tak m i m ówił. Oczy wiście prosiłem , by m iał na nią oko. – Jest inna – m ruczy Ben, prostuj ąc się, gdy postać na scenie prezentuj e swój nowy strój : króciutką plisowaną spódniczkę i rozdartą koszulkę. To ubranie sprawia, że odpły wam m y ślam i, gdy zaczy na się poruszać, patrząc prosto na m nie. – Cholera, widziałeś, j ak na m nie popatrzy ła? – Nie patrzy ła na… – Gry zę się w j ęzy k. Kurwa, dałem się złapać na haczy k i Ben o ty m wie, ale m i tego nie wy ty ka. Chociaż nie przestaj e by ć dupkiem . – Jest cicha i spokoj na. Skupiona. Nie wkurzaj ąca czy płaczliwa. Taka… taj em nicza. Mógłby m sobie nas razem wy obrazić. – Zgrzy tam zębam i, gdy Ben pochy la się ku m nie. – Jeszcze przez chwilę m ożesz m ówić, co m i wolno, a czego nie, ale kiedy stąd odej dę… wtedy niczego nie obiecuj ę. No, m oże poza j edną rzeczą. – Unosi brwi. – Ona m i się nie oprze. – Weź się do roboty, Morris. – Jestem gotów wy bić m u kilka biały ch ząbków z tej aroganckiej gęby. Jednak przede wszy stkim chciałby m się go pozby ć, by m całą uwagę m ógł skupić na m oj ej
dziewczy nie. Cholera, ona nie jest moja. Ben odchodzi z trium falny m uśm iechem na twarzy. Nie j estem pewien, czy ty lko m nie prowokował, czy m oże rzeczy wiście będzie się do niej dostawiał. Z Benem nigdy nic nie wiadom o. A j eśli drań m a racj ę i ona rzeczy wiście nie odprawi go z kwitkiem ? Ach, cholera. Wracam do oglądania, j ak Charlie porusza biodram i w prowokacy j nej figurze. Niewielkie m aj teczki, które m a pod spódniczką, uj awniaj ą dość sporo j ej ciała, przez co w pachwinie czuj ę znaj om e pulsowanie. Nawet nie m usi by ć naga, by to się działo. W pełni ubrana j est zj awiskowo piękna. Jestem zadowolony z tego, j ak zachowuj e się na scenie, z j ej ciężkiego m akij ażu i braku kontaktu z inny m i. To oznacza, że klienci nie m ogą poznać j ej takiej , j aka j est naprawdę. Nie m ogą zobaczy ć j ej prawdziwej postaci. Tej , którą widzę j a. I m oże ona właśnie to ukry wa. – Jest tak dobra, j ak by ła Penny. – Te słowa są dla m nie niczy m cios w brzuch. Nate nigdy nie m ówi o Penny. Właściwie nigdy nawet nie nazy wa tego lokalu j ego nazwą. Zawsze m ówi „bar” albo „klub”. – Tak, j est. – Może nawet j est lepsza. Klienci uwielbiali Penny. By ła piękna, urocza i m im o że pracowała w pokoj ach VIP, nadal w j akiś sposób utrzy m y wała aurę niewinności. Uważam , że szukała kogoś, kto by j ą pokochał. My ślała, że j edy ny m sposobem na zainteresowanie kogoś sobą będzie wy korzy stanie ciała. – Właśnie o to chodzi? – drąży Nate. – Przy pom ina ci Penny ? Przesuwam j ęzy kiem po zębach, zastanawiaj ąc się, co odpowiedzieć. Nate nie j est dla m nie j akim ś tam facetem . Nie po ty m wszy stkim , co razem przeszliśm y. Nie kiedy przy pom ina m i o Penny.
– Nie. To znaczy j est do niej podobna i równie dobrze tańczy, ale… – Charlie nie wy gląda tak niewinnie. I tam , gdzie Penny by ła słodka, naiwna, prostolinij na, Charlie j est chłodna, taj em nicza, trudna do rozszy frowania. Nie sądzę, by by ła pozbawiona em ocj i; m y ślę, że większość z nich świetnie ukry wa. Ty lko dlaczego? – Z tego, co sły szałem , m a dobrze poukładane w głowie. I nie m oże oderwać od ciebie oczu. No i mam. Dostałem j uż od Bena i od Ginger. Naj wy raźniej teraz dostanę też od Nate’a. – Nie zauważy łem , żeby ten lokal się przeistoczy ł w cholerną szkolną kafeterię do plotkowania w porze lunchu, Nate. Lecz on m nie ignoruj e. – Nikt tutaj nie m iałby ci za złe, gdy by ś spróbował się do niej zbliży ć. Odry wam spoj rzenie od nóg Charlie owinięty ch wokół drążka, by spoj rzeć m oj em u giganty cznem u przy j acielowi prosto w oczy. – Założę się, że nie. Cieszy liby się, widząc, że ich szef dobiera się do nowo zatrudnionej , dwudziestodwuletniej striptizerki – warczę głosem pełny m sarkazm u. Nate krzy żuj e ręce na piersi i m ówi szorstko: – A właśnie, że cieszy liby się szczerze. Cóż – dodaj e – m oże nie Chinka, ale ona w końcu by przy wy kła. Przewracam oczam i. Chinka od lat na m nie leci. Respektuj e m ój upór i traktuj e nasz związek platonicznie, ale nie j estem głupi. Wiem , że coś do m nie czuj e. – Chodzi m i o to, że j uż dowiodłeś swego. Nie prowadzisz tego lokalu dla cipek, dla kasy ani dla władzy. Nie j esteś pieprzony m przestępcą. – Posy ła m i j edno z ty ch sławny ch, złowieszczy ch spoj rzeń Nate’a. – Nie j esteś j ak twoi rodzice. Obdarowuj ę go identy czny m spoj rzeniem i ściszam głos: – Charlie nie potrzebuj e się wiązać z kim ś takim j ak j a. Nie m ógłby m j ej tego zrobić. – Wie, o czy m m ówię. Nosi w sobie m oj e taj em nice, j akby by ły j ego własny m i. Wy bucha wrzawa, więc odwracam się ku scenie i dostrzegam , j ak spada koszulka
Charlie. Szeroko się uśm iecha, gdy widzi, że przy glądam się j ej czarnem u koronkowem u biustonoszowi. Poza ty m … tracę oddech. Cholera. Jestem pewien, że m ógłby m j ej to zrobić. Dzisiaj , gdy by m ty lko chciał. Gdy by m by ł skończony m dupkiem . Dzięki Bogu m am obok biura pry watną łazienkę z pry sznicem . Będę m usiał uży ć dziś wy j ątkowo zim nej wody. Tak j ak każdej nocy, odkąd zaczęła się ta cała j ej gra. Nigdy by m się tego po niej nie spodziewał. I nigdy by m nie przy puszczał, że sprawi m i to aż tak wielką fraj dę. – W takim razie dlaczego nadal j ej nie pozwalasz pracować w pokoj ach VIP? – py ta Nate. Biorę ły k ze szklanki z drinkiem . Czwarty m dzisiaj . – Nie sądzę, żeby pracowała w nich wcześniej . – No i co z tego? Mercy też tego nie robiła. Ani Hannah. Ani Levi… Dokładnie wiem , do czego zm ierza Nate. Nigdy niczego dziewczy nom nie zabraniałem , j eśli chciały zarabiać, przy naj m niej póki by ło to legalne i bezpieczne, ponieważ dobrze wiedziałem , że j eśli są do j akiegoś pom y słu przekonane, to m ój sprzeciw nic nie zm ieni. Po prostu wy lądowały by gdzieś indziej , by ć m oże w m iej scu takim j ak Sin City. Albo, co gorsza, w j akiej ś ciem nej uliczce. Gdzieś, gdzie nikt by ich nie pilnował. – Wiesz, j ak na człowieka, który wy powiada m aksy m alnie dziesięć słów dziennie, nieźle się rozgadałeś. W odpowiedzi otrzy m uj ę pry chnięcie. I zabój cze spoj rzenie. – Dobra. Nie chcę, by Charlie robiła to pry watnie dla kogokolwiek. – Nie oceniam inny ch dziewczy n za to, co robią i nie m am zam iaru ich poniżać z tego powodu. Do diabła, sam im to um ożliwiam . Jednak pam iętam , j ak ściskało m nie w dołku za każdy m razem , gdy Penny wchodziła do pokoj u VIP. Nie znosiłem , kiedy tam szła. Nienawidziłem wiedzieć, że wy
pina się bezpośrednio przed j akim ś gościem . Ale i tak na to pozwalałem . I za każdy m razem , kiedy próbowałem wy obrazić sobie siebie z Penny, świadom ość, że pozwalałem j ej się sprzedawać, pozostawiała odciski brudny ch paluchów na ty m piękny m obrazku. Kiedy m y ślę o ty m , że Charlie m ogła nigdy w ży ciu nie pracować w pokoj u VIP… Nie będę kłam ał i przy znam , że wy pełnia m nie ekscy tacj a. Obraz Charlie nie j est skalany ty m brudem . Jeszcze. I egoisty cznie nie chcę do tego dopuścić. – Masz na m y śli to, że nie chcesz, by robiła to dla kogoś innego niż ty. – Nate wcina się w m oj e m y śli. – Nie spałem z… – Ale chciałby ś. Przy znaj się. Milczę. – Jest pierwszą osobą, którą obserwuj esz więcej niż raz, odkąd odeszła Penny. A i j ej nie przy chodziłeś oglądać tak często. Charlie siedzi ci w głowie. To m usi coś znaczy ć, Cain. – To znaczy ty lko ty le, że j est ciężko. – To niedopowiedzenie roku. W noc, w którą przeprowadziłem Charlie do nowego m ieszkania, Grace – dwudziestoośm ioletnia dziedziczka renom owanej winnicy Sonom a Valley – by ła w m ieście i złoży ła m i wizy tę. A j a nie potrafiłem wy rzucić z głowy fiołkowy ch oczu Charlie i j ej ślicznej buzi. Zresztą wszy stko by łoby w porządku, gdy by m nie pom y lił im ion podczas orgazm u. Od tam tej pory nie dzwonię do Vicki, Rebecki ani żadnej innej , której num er m am ustawiony w szy bkim wy bieraniu, bo wiem , że m oj e zauroczenie tą dziewczy ną m oże skutkować znieważeniem innej kobiety. Dwa ty godnie później m oj e j aj a gotowe są wy buchnąć. Nie m am poj ęcia, j ak radzą sobie m nisi. Zapewne nie oglądaj ą codziennie na ży wo wy stępów striptizerek. Wzdy cham gwałtownie, krzy wiąc się z bólu w pachwinie, gdy Charlie rozpina
biustonosz, a na widoku poj awiaj ą się dwa cukierkoworóżowe sutki. Ben m a racj ę. Jej piersi powinny by ć sztuczne. Są idealnie okrągłe i… perfekcy j ne. Uwielbiam i j ednocześnie nienawidzę ty ch j ej wy stępów. Uwielbiam , bo to j edy ny sposób, by m j ą zobaczy ł w takim stanie, przez co chore fantazj e nieustannie wiruj ą m i w głowie. Nienawidzę, bo każdy inny obecny tu facet też j ą widzi i m a te sam e fry wolne m y śli. Patrząc na te silne i zarazem delikatne kończy ny, m im owolnie się zastanawiam , czy j ej oj ciec też m iał takie wizj e. Kiedy o ty m m y ślę, naty chm iast m oj e zęby zaczy naj ą zgrzy tać, a m oj e pożądanie odrobinę przy gasa. Ile razy to piękne ciało zostało posiniaczone przez tego palanta? Dzięki Bogu, że siedzi w pierdlu, inaczej znalazłby m go i sprawił, by cierpiał naprawdę m ocno. – Dzwonił do m nie John. Przeszłość Charlie pełna j est dupków. Dziewczy na nie potrzebuj e dodawać kolej nego do kolekcj i. Nate wzdy cha ciężko i kręci głową. – Cholera – m am rocze pod nosem . Jeśli istniej e drugi facet równie wrażliwy na los ty ch dziewcząt j ak j a, to j est nim Nate. – Jest tu, by zarabiać, a nie by użerać się z lataj ący m za nią szefem . – Mimo że wydaje się, iż jej misją jest torturowanie mnie. – I tak m am sporo na głowie. Nie powinienem dodawać do tego rom ansu z pracownicą. Postępuj ę słusznie, trzy m aj ąc się z dala – sły szę sam siebie. Mówię stanowczy m , przekonuj ący m głosem . Chociaż tak naprawdę to nie Nate’a chcę przekonać. To siebie m uszę przekonać, ponieważ kiedy j ą obserwuj ę, wy obrażam sobie, j ak słodko by sm akowała. – W takim razie m oże nie powinieneś stać tutaj j ak głoduj ący dzieciak przed piekarnią? –
beszta m nie oschle. – Ty lko sam się nad sobą znęcasz, głupku. – Odpieprz się – odpy skowuj ę. Dobrze zbudowany facet stoj ący z boku sceny przy kuwa m oj ą uwagę. Wrzeszczy coś do Charlie. Nie potrafię usły szeć co, ale m ogę odczy tać z ruchu warg podłe słowa kierowane pod j ej adresem . Widzę też obsceniczne gesty, który m i wskazuj e na swoj e krocze. – I naty chm iast wy wal z m oj ego klubu tego kutasa w żółtej koszuli – warczę. Zazwy czaj nie proszę o usunięcie klientów za wrzaski i gesty. Na m iłość boską, to lokal dla dorosły ch, gdzie półnagie kobiety prezentuj ą ciała m ężczy znom , aż ci spuszczaj ą się w gacie. Mim o to od dwóch ty godni, podczas wy stępów Charlie, niektóry ch wy rzucam z klubu. Nate się nie odzy wa. Po prostu podchodzi do gościa, kładzie ciężką łapę na j ego ram ieniu i przekazuj ąc, j ak się dom y ślam , stanowcze wskazówki, eskortuj e nieprotestuj ącego na zewnątrz. Nikt nigdy nie sprzecza się z Nate’em . W oddali widzę Bena, patrzy na m nie i kręci głową. Jasne, zasłuży łem . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ SZESNASTY CHARLIE – Widziały ście, że Cain kazał wy walić kolej nego klienta? – m ówi dziewczy na z j asnoróżowy m i włosam i, pochy laj ąc się na krześle, by zapiąć buty na absurdalnie wy sokim obcasie, pasuj ące do srebrno-czarnego bikini w groszki. – Ostatnio j est j akiś spięty – m ówi koleżanka Ginger, słodka szaty nka o im ieniu Hannah. Po chwili zauważa: – Nie m oże chodzić o kasę. Ta pły nie nieprzerwanie. Przebieram się, słuchaj ąc ich rozm owy, niepewna, co m ogłaby m dodać. Właściwie liczę na to, że m nie nie zauważą. – Potrzeba m u ty lko porządnego bzy kania – rzuca żartem Kendra, ciem noskóra
tancerka z lśniący m i czarny m i włosam i, gdy zdej m uj e lim onkową opiętą sukienkę, którą zastępuj e pióram i i kokardkam i, przy gotowuj ąc się do wy j ścia na scenę. – Levi, dlaczego nie pozwolisz m u znów się pobawić twoim i cy cucham i? Piękna blondy nka z duży m i i bardzo sztuczny m i piersiam i m ruga j edny m okiem i uśm iecha się szatańsko, a piątka kobiet zaczy na chichotać. Wszy stkie rozprawiaj ą dzisiaj na tem at seksualny ch wy czy nów Caina. Zastanawiam się, czy to naprawdę nic nieznaczące żarciki, czy m oże j est w ty m choć ziarenko prawdy, gdy Kendra m ruczy : – Ktoś m usi wy bitnie drażnić j ego fiuta… – Pięć par m ocno um alowany ch oczu odwraca się w m oj ą stronę. Ach, ploteczki. – Ja ty lko pracuj ę – udaj e m i się wy bąkać, po czy m przeły kam ślinę i opuszczam głowę, by ukry ć zarum ienione policzki. Salwa śm iechu nie cichnie, nawet gdy drzwi do szatni się otwieraj ą i wchodzi Chinka, niosąc swój strój , a m aj ąc na sobie j edy nie bikini wy glądaj ące na uszy te dla ośm iolatki. Jestem zaskoczona, że w ogóle trudziła się zakładaniem czegokolwiek po wy stępie. Ta kobieta nie m a za grosz skrom ności. – Co was tak śm ieszy ? – Och, nowa opowiadała, że m a zam iar zaj ąć się dzisiaj polerowaniem klam ki w biurze szefa. Czuj ę, że twarz m i dosłownie płonie, kiedy kręcę głową. Te kobiety nie są ty lko beznadziej ne; są też bezwzględne. – Oczy wiście. – Chinka również chichocze, siadaj ąc przy szafce. – Chociaż j estem pewna, że nowa j uż wie, że nie m usi tego robić, by zainteresować sobą kogoś takiego j ak Cain. – Taksuj e
m nie spoj rzeniem , uśm iechaj ąc się przy ty m . Jej głos j est ostry, niem al sły chać w nim ostrzeżenie, które naty chm iast wy chwy tuj ę. Co m nie cholernie wkurza. Zam iast próbować się zaprzy j aźnić, ta kobieta j uż pierwszego dnia chciała doprowadzić m nie do płaczu. Od tam tego czasu nie robi nic innego prócz rzucania m i złośliwy ch spoj rzeń. Zapewne to ona rozpowiada, że j estem kiepska w łóżku. I że m am wszy łonowe. A teraz naj wy raźniej stara się odsunąć m nie j ak naj dalej od Caina. Nie j estem głupia. Przez całą szkołę m iałam do czy nienia z zazdrośnicam i. Prawdopodobnie powinnam przy niej uważać. Sam nauczy ł m nie, by zatrzy m y wać m y śli dla siebie. Zawsze m ówił: „bacz na słowa”. Powtarzał też: „m ów ty lko to, co konieczne”. W taki właśnie sposób zostałam wy chowana, prawdziwa j a unikam konfrontacj i i kłótni. Wolałam pozwalać inny m bły szczeć, a sam a pły nąć z prądem . Jednak Charlie Rourke nie pozwoli sobą pom iatać. Nie m usi znosić docinków tej suki. – Jestem pewna, że gdy by nowa chciała, m iałaby w rękach j ego fiuta w j akieś dwie sekundy – odpowiadam słodkim głosem , zakładaj ąc koszulkę przez głowę. W duszy dziękuj ę m oj ej nauczy cielce z kółka teatralnego w drugiej klasie szkoły średniej za obsadzenie m nie w roli Reginy George w zm ody fikowany m przedstawieniu na podstawie film u Wredne dziewczyny. Oczy wiście na scenie nie rozm awiały śm y o fiutach. Ale Charlie Rourke potrafi się dostosować do każdej sy tuacj i. W pom ieszczeniu rozlega się dźwięk gwizdów i okrzy ków, ktoś klepie m nie w nogę. My ślę, że to oznacza, iż w końcu zostałam uznana za członkinię klubu striptizerek. Niestety, czarnowłosa żm ij a patrzy na m nie śm iertelnie ostry m spoj rzeniem i wcale nie rozkłada ram ion na powitanie.
* * * Patrzę z zainteresowaniem na Ginger, która przy j m uj e od klienta dwudziestkę i sugesty wnie puszcza do niego oko. To fascy nuj ące, j ak potrafi flirtować z ty m i m ężczy znam i, ponieważ nawet za m ilion lat nie dom y śliłaby m się, że chodzi j ej wy łącznie o kasę z napiwków. Sądząc po prom ienny ch uśm iechach klientów, oni też się tego nie dom y ślaj ą. – Hej – zagaduj e Ginger, poprawiaj ąc swoj e kolce na głowie, które opadły i wchodzą j ej do oczu. – Kiedy m asz urodziny ? – Jest późno, w barze zaczy na się przerzedzać, więc m am y szansę pogadać. – Czternastego lutego – odpowiadam autom aty cznie, kiedy wy rzucam lód i lim onki z brudny ch szklanek. – W walenty nki?! – wy krzy kuj e podekscy towana. Zam ieram . To nie j est data urodzin Charlie. To m oj e prawdziwe urodziny. Niech to szlag! Zła na siebie za tę wpadkę, zgrzy tam zębam i. Norm alnie j estem dobra w trzy m aniu się wy m y ślonego scenariusza. Przy Ginger się odpręży łam i zapom niałam , dlaczego tu j estem . Urodziny Charlie są dwudziestego trzeciego września, ale j uż za późno na sprostowanie. Póki nie zobaczy m oich dokum entów, nic się nie stanie. – Dlaczego py tasz? Wzrusza ram ionam i. – Pom y ślałam , że powinnam wiedzieć. W końcu widuj em y się codziennie. Nie chcesz chy ba siedzieć i gadać o, no nie wiem … – Milknie, szukaj ąc zapewne czegoś przerażaj ącego. – Depilacj i brazy lij skiej czy grzy bicy paznokci, kiedy powinnam piec ci torcik. Marszczę nos z udawany m obrzy dzeniem , dokonuj ąc w głowie obliczeń. Do następnego lutego powinnam wy j echać, więc nie będę m usiała się m artwić urodzinam i. Będę wtedy gdzieś w świecie zupełnie sam a świętować ten dzień. Ta m y śl m nie sm uci. Biorąc pod uwagę naszą
zaży łość w dom u i w pracy, j ak również silny charakter Ginger, w bardzo krótkim czasie stały śm y się przy j aciółkam i. Będzie m i j ej brakowało. – No, j a m am dwudziestego piątego grudnia. Obie nasze daty łatwo zapam iętać. Już m ożesz m y śleć o j akim ś zarąbisty m prezencie. – Ha, j esteś j ak m ały Jezus. – Robię sobie m entalną notatkę, by bez względu na to, gdzie akurat będę, co roku wy słać Ginger kartkę. – Nie wiedziałaś? Jestem j ego drugim wcieleniem . Powinnaś zacząć oddawać m i cześć. – Rzucam w nią słom ką, a ona puszcza do m nie oko. – A m oże to j a powinnam się tobie kłaniać. – Zaczy na szorować blat, unikaj ąc m oj ego py taj ącego spoj rzenia. – Cain wkrótce powinien się pokazać. – Wbij a we m nie te swoj e bły szczące kocie oczy, po czy m dodaj e suchy m tonem : – Znów. – Oczy wiście. – Chciałaby ś coś wy znać, Charlie? Kiedy wchodzę za bar, żeby wy trzeć plam ę po drugiej stronie, m im owolnie uśm iecham się, a dreszcz em ocj i przechodzi przez ciało. To sprawia, że zaprzeczenie właśnie wy chodzące z m oich ust brzm i całkowicie nieprawdziwie. – Och, zapom nij – rzuca Ginger, m achaj ąc dłonią. Chichoczę, gdy sły szę: – Cześć, piękna. – Wy soki szczupły facet w średnim wieku opiera się o bar obok m nie. Już go tu wcześniej widziałam . Przy chodzi w weekendy. Pilnuj e się, żeby m nie nie dotknąć, za co j estem wdzięczna. – Czy to nie ty by łaś wcześniej na scenie? – Patrzy na m ój biust, więc naty chm iast przekształcam j ego py tanie na: „Czy nie widziałem ty ch piersi wcześniej ?”. Zaczy nam się do tego przy zwy czaj ać. Co noc to sam o. To, że nie daj ę pry watny ch pokazów, zdaj e się dodatkowo podnosić m oj ą atrakcy j ność. Obdarowuj ę go nic nieznaczący m uśm iechem ,
ty m sam y m , który m częstuj ę wszy stkich facetów zagaduj ący ch m nie przy barze, gdy czekam , aż który ś z ochroniarzy ich przegoni, i wzruszam ram ionam i. – By ć m oże. Jego krzy wy uśm ieszek zdradza, iż uważa m nie za nieśm iałą. – By ć m oże m ogłaby ś zatańczy ć ty lko dla m nie? Wiem , że to kosztuj e sześć stówek za godzinę, chociaż sły szałem , że akurat ty nie pracuj esz w pokoj ach VIP – m ówi, wy ciągaj ąc portfel. – Pom y ślałem , że m oże ty siak zm ieniłby twoj e nastawienie. Walczę, by nie okazać zdziwienia. Mogłaby m zarobić ty siaka za godzinę, gdy by m to sam o, co robię na scenie, robiła w pokoj u VIP? To by łoby coś. Ginger wy j aśniła m i, że w pry watny m tańcu chodzi również o „ocieranie się”. Patrzę na rządek pięciu kieliszków, które napełnia DeeDee. Może gdy by m zaczęła od razu tam pracować… Ręka ochroniarza ląduj e na m oim ram ieniu. – My ślę, że Mercy, ta blondy nka w czerwonej sukience, j est wolna i m ogłaby dla pana zatańczy ć – oświadcza Ben, kiedy wciska się m iędzy m nie a m ężczy znę, depcząc j ego m arzenia niczy m robaka. Facet z zakłopotany m uśm iechem i skinieniem głowy szy bko odsuwa się od baru. – Dzięki, Ben – m ówię. Zazwy czaj to właśnie on przy chodzi m i z pom ocą. Uśm iecha się, pokazuj ąc dołeczki. – Bicie dla ciebie klientów to m oj a praca. – Jasne, bo bicie to w ogóle twoj e hobby. Hej ! Ho! – śpiewa Ginger, w dziwaczny sposób wy m achuj ąc rękam i i wy wołuj ąc uśm iechy otaczaj ący ch nas klientów. Przewracam oczam i i szczerze się śm iej ę. – Tak czy inaczej … Uwierzy łby ś, że chciał m i dać ty siaka? – Z niedowierzaniem wpatruj ę się w Bena. W ciągu ostatnich kilku ty godni zdarza się nam rozm awiać, by ć m oże m ogę go nawet nazwać przy j acielem . Atrakcy j ny m , zabawny m , czasam i zgry źliwy m przy j acielem , który
ściągnąłby spodnie w dwie sekundy, gdy by m m u na to pozwoliła. Jednak nadal by łby przy j acielem . – Wcale nie j estem zdziwiony. – Jego spoj rzenie na chwilę opada i wiem , że właśnie zapuścił żurawia za m ój dekolt. Ben lubi patrzeć na biust. I na nogi. I na ty łek. – Ale cieszę się, że się nie zgodziłaś. – No. – Pochy lam się, wy cieraj ąc resztę piwa z blatu. Właściwie dlaczego odmówiłam? – Wszy stko dzisiaj w porządku? – py ta znaj om y, głęboki m ęski głos, a m nie z nerwów kurczy się żołądek. Obracam się i widzę Caina, który j edną ręką opiera się o bar, a drugą m a włożoną do kieszeni. Och, prawda – odmówiłam, ponieważ mój seksowny szef, który pozwala tam pracować wszystkim innym, mnie akurat zabrania. Ginger m ówiła, że j ego argum enty są bezsensowne. Jest na ty le tłoczno, że gdy by m raz czy dwa razy w ciągu nocy zatańczy ła w pokoj u VIP, inne tancerki nie m iały by m i tego za złe. No, m oże z wy j ątkiem Chinki, ale ona i tak wkurza się na m nie bez względu na wszy stko. – Wszy stkim się zaj ąłem – m am rocze Ben, odsuwaj ąc się z m ieszaniną iry tacj i i rozbawienia na twarzy. – Jeszcze j eden facet, który pom y ślał, że m a szanse i przy stawiał się do Charlie. Pewnie przy chodzi tu co noc, by popatrzeć, j ak tańczy. Rzadko spoty kany bły sk gniewu iskrzy się w oczach Caina, j ednak pod wpły wem głosu Ginger szy bko wy parowuj e. – Cain! Co za niespodzianka! – Nie da się przegapić rozbawienia w j ej głosie. Ty ch dwoj e nie m a wsty du, j eśli chodzi o dokuczanie szefowi. Chociaż j a pewnie też nie m am . Ty lko robię to w zupełnie inny sposób. Cain ignoruj e ich i skupia uwagę na m nie. – A co tam u ciebie, Charlie? Opada m i szczęka, przez sekundę się waham , co odpowiedzieć. – Ee… dobrze… Wszy stko dobrze.
Chce ze m ną rozm awiać. Minęło ty le dni, a on naprawdę chce ze m ną rozm awiać. Wpatruj ąc się w tę przy stoj ną twarz, gdy j ego spoj rzenie j est skrzy żowane z m oim , czuj ę żar wspinaj ący się po m oich udach. Dzięki niekonwencj onalnej i całkowicie nieprofesj onalnej grze m iędzy nam i czuj ę się teraz bardzo niezręcznie. Na chwilkę opuszcza wzrok na m oj ą klatkę piersiową, j ednak naty chm iast powraca do m oj ej twarzy. Uśm iecham się z zadowoleniem , by Cain wiedział, że go przy łapałam . Czy m ogę m u się na ty le podobać, że w końcu postanowił coś z ty m zrobić? Ciężko stwierdzić. Spędziłam wiele czasu na studiowaniu go; bez względu na sy tuacj ę, j ego twarz zazwy czaj pozostaj e bez wy razu. Zupełnie j ak m oj a. Zastanawiam się, czy przy chodzi m u to naturalnie, czy m oże świadom ie ćwiczy ł, by j ego em ocj e by ły nieczy telne. Gdy m ówi, j ego dłonie pozostaj ą nieruchom e, natom iast gdy kogoś słucha – a zdarza się to często, ponieważ Cain j est m ałom ówny – bezwiednie wodzi palcem po brzegu szklanki. Ale nie m a żadnego problem u z kontaktem wzrokowy m . Te ciem nobrązowe oczy przewiercaj ą człowieka na wy lot. Ma się wrażenie, że w m y ślach notuj e każde słowo. Ma ty lko kilka nawy ków. Często pociera bok szy i, tuż za lewy m uchem . Tam , gdzie m a tatuaż. I okazj onalnie, gdy m nie przy łapie na przy glądaniu m u się, kącik j ego ust wędruj e ku górze w krzy wy m uśm iechu. A często m nie przy łapuj e na gapieniu się. – Wszy stko dobrze, Cain – powtarzam . – Chociaż gorąco tu. To znaczy w Miam i. Pogoda. Tem at nudny, lecz bezpieczny. Odwraca się twarzą do lokalu i opiera łokcie na barze, przez co napina się koszula na j ego piersi. W klubie Cain zawsze nosi dopasowane zapinane koszule i eleganckie spodnie, które ładnie podkreślaj ą j ego ty łek. I, cholera, j est przez to j eszcze bardziej atrakcy j ny. Czuj ę lekki zapach j ego wody kolońskiej , więc oddy cham głęboko.
– A, prawda. Ty nie j esteś stąd. W takim razie skąd pochodzisz? – Z Indianapolis. Kiwa powoli głową. – Długo tam m ieszkałaś? – Całe ży cie. – Sztuka kłam ania polega na m ówieniu prosty ch rzeczy, by j e wszy stkie spam iętać. Charlie Rourke pochodzi z Indianapolis. Koniec. Obserwuj ę, j ak Cain unosi szklankę do ust i bierze m ały ły czek, trzy m aj ąc przez chwilę alkohol w ustach, nim przeły ka. Do diabła, nawet to robi seksownie. – A twoi rodzice? Nadal tam m ieszkaj ą? Przeczucie m ówi m i, że to wy wiad, zaczy nam się więc denerwować, bo nie chcę j uż nic m ówić. – Tak. Cain om iata spoj rzeniem zgrom adzony ch klientów, nawet na ułam ek sekundy nie zatrzy m uj ąc się na tancerce o im ieniu Dely la, zrzucaj ącej kolej ne ciuszki. – Wiedzą, że tańczy sz? Krzy wię się i kręcę głową. Chy ba to prawidłowa odpowiedź. Jacy rodzice chcieliby wiedzieć o czy m ś takim ? Chociaż Sam wie o m oich lekcj ach tańca na rurze. Pasowało m u to na przy kry wkę, aby raz w ty godniu, przed zaj ęciam i, przekazy wać niewielką paczuszkę dla m anagera. – Pieniądze ci odpowiadaj ą, prawda? – Tak, odpowiadaj ą. – Zarobki są naprawdę świetne. Na scenie i za barem zarabiam kilka ty sięcy ty godniowo. – Chociaż m ogłoby by ć lepiej . Tam ten facet chciał m i dać ty siąc za godzinę. Wariactwo, nie? Dostrzegam u Caina niem al niewidoczne spięcie. – Nic dziwnego. – Cisza. – Masz m i za złe, że nie pozwalam ci tam pracować? Powinnam powiedzieć, że tak, ale zanim zm uszę się do kłam stwa, m oj a głowa sam a zaprzecza. Kiedy Cain z ulgą się rozluźnia, cieszę się, że nie zataiłam prawdy. – Nigdy wcześniej nie pracowałaś w pokoj u VIP, m am racj ę? – py ta delikatnie, m im o to
wzbiera we m nie panika. Czy j uż się zorientował, że skłam ałam odnośnie pracy w Vegas? Ma zam iar m nie zwolnić? To dlatego tu przy szedł i ze m ną rozm awia? Ginger m ówiła, że prawie niem ożliwością j est wy lecieć z Penny, j ednak uprzedziła m nie też, by nie okłam y wać szefa. A wszy stko, co m u do tej pory powiedziałam , to kłam stwa. Gry zę się w wewnętrzną stronę policzka, by nie okazać zdenerwowania, po czy m rozglądam się po wy pełniony m klientam i lokalu, zastanawiaj ąc się nad odpowiedzią. Czy, j eśli pozwoliłby m i teraz pracować w ty ch pokoj ach, dałaby m radę? Z Salem by łam sam na sam , gdy to się stało. Powiedział, że przy przeszukaniu standardem j est zdej m owanie m aj tek. Ukry waj ąc panikę, zaśm iałam m u się w twarz i stwierdziłam , że nie j estem nowa. Potem spy tałam , czy żąda tego sam ego od wszy stkich odwiedzaj ący ch go m ężczy zn. Sal obdarował m nie ty m swoim niegodziwy m uśm iechem – odsłaniaj ący m pożółkłe krzy we zęby – nim chwy cił m nie za kark i rzucił na stół, py taj ąc, czy chcę m u to ułatwić, czy utrudnić. Nadal nie j estem pewna, w j aki sposób odczy tał m oj ą reakcj ę. Pam iętam ty lko, że wstrzy m y wałam oddech, patrząc na drzwi i oczekuj ąc powrotu tego drugiego – tego, z który m norm alnie załatwiałam interesy. Zawsze dobrze m nie traktował, przy naj m niej j ak na dilera narkoty kowego. On by na to nie pozwolił. Sal nie zgwałcił m nie w trady cy j ny m tego słowa znaczeniu, co w sum ie j est zaskakuj ące, biorąc po uwagę wszy stko inne, co m i robił. Czasem nadal dopada m nie przebły sk wspom nień, w który ch j ego szorstkie, pokry te odciskam i dłonie błądzą po m oim ciele. Nie reagowałam – nie krzy czałam , nie płakałam , nawet kiedy powinnam piszczeć z bólu – dlatego m y ślę, że się znudził. Jak kot m y szą,
która nie ucieka. Nazwał m nie zim ną suką i odwrócił się ode m nie, by sprawdzić przesy łkę, daj ąc m i czas na podciągnięcie m aj tek. Wtedy się cieszy łam , że m nie puścił, nie gwałcąc do końca. Większość tego ty pu m ężczy zn by to zrobiła. Dopiero później , kiedy pobiegłam do sam ochodu, doj echałam do dom u i wy buchłam płaczem przed Sam em , dotarł do m nie szok z powodu tego, co się stało. Wtedy zwróciłam całą zawartość żołądka, ale nie poczułam się przez to oczy szczona. Potem stałam pod gorącą wodą tak długo, aż cała się poparzy łam , ale nadal nie czułam się czy sta. Kiedy zm ieniłam ubranie, nadal czułam się naga. A kiedy wreszcie, zwinięta w kulkę, zasnęłam po proszkach nasenny ch, obudziłam się, ściskaj ąc kurczowo uda, bo nadal czułam tam brudne palce. A przecież to upokarzaj ące i przerażaj ące wy darzenie trwało m niej niż trzy dzieści sekund. Mim o to poczucie zalegaj ącego pod m oj ą skórą brudu zostało na wiele ty godni. – Charlie? – Głos Caina wy ry wa m nie z zam y ślenia. – Po prostu nie m ogę. – Zanim się zastanowię, prawda wy ślizguj e m i się z ust. Czuj ę, że Cain intensy wnie się we m nie wpatruj e. Jestem zaskoczona, kiedy ciepła dłoń doty ka m oj ego ram ienia, a opuszka kciuka czule gładzi m ój biceps. Obracam głowę i widzę zm artwienie m aluj ące się na twarzy Caina. – Gdy by ś kiedy kolwiek czuła, że czegoś nie j esteś w stanie zrobić, proszę, przy j dź m i o ty m powiedzieć, dobrze? Kiwam głową w odpowiedzi. Mam pewność, że Cain nie chciałby, by m w pracy czuła się źle. On sprawia, że czuj ę się tu naprawdę dobrze. Teraz j uż wiem , dlaczego nie wpuszcza m nie do pokoj ów VIP. Ginger m iała racj ę. Nie chodzi o przerost zatrudnienia. Wie, że j estem w ty m całkiem zielona i trzy m a m nie j ak naj dalej . Aby m by ła bezpieczna. Ży j ę ży ciem , w który m bezpieczeństwo j est luksusem , bo m oi naj bliżsi bez m rugnięcia
okiem ry zy kuj ą m oim zdrowiem i dobry m sam opoczuciem . Mim o to ten m ężczy zna – nieznaj om y – w zaledwie kilka sekund podj ął decy zj ę, by m nie chronić. Ponad fizy czną frustracj ą zaczy nam czuć do niego coś nowego. Coś niepożądanego. Coś, czego Sam nigdy by nie zaakceptował. Dodatkowo um acniaj ą to słowa Caina: – Wiesz, że m ożesz zawsze przy j ść do m nie, cokolwiek cię trapi, prawda, Charlie? Pom ogę, o ile będę w stanie. Zaciskaj ąc usta, kiwam głową, j ednocześnie próbuj ąc zrozum ieć tę wersj ę Caina. To zachowanie j est tak inne od wcześniej szego, że dochodzę do wniosku, iż m ój szef naprawdę j est dobry m człowiekiem . Mężczy zną, który zasługuj e na dobrą kobietę. Ucisk w klatce piersiowej podpowiada m i, że to nie j a. Chociaż bez względu na to, czy zasługuj ę na j ego uwagę, czy też nie, diabełek we m nie bardzo j ej pragnie. – Jak ci się podobał m ój wy stęp? – py tam m im ochodem . Dostrzegam ślad zaskoczenia, zanim opuszcza głowę, śm iej ąc się i pocieraj ąc palcam i tatuaż. Kilkakrotnie otwiera i zam y ka usta, po czy m spogląda na m nie z groźną m iną, a j ego głos nagle opada o kilka oktaw. – Ciekawi m nie twoj a gra, Charlie. Nie powinnam zadawać tam tego py tania. Nie powinnam kolej nego. Nie pytaj. Nie… – A podoba ci się granie w nią? – Jestem zaskoczona, że m nie w ogóle usły szał, tak cicho to powiedziałam . Jednak m usiał usły szeć – albo odczy tał to z ruchu m oich warg, na który ch właśnie skupia spoj rzenie – ponieważ przy suwa się bliżej m nie tak, że nasze klatki piersiowe niem al się sty kaj ą. Niem al. Wstrzy m uj ę oddech, gdy się pochy la, by wy szeptać m i do ucha, przy czy m ciepły oddech
owiewa m oj ą szy j ę: – Tak. Aż za bardzo. Niezdolna do złapania tchu przez kilka następny ch sekund przy glądam się, j ak się odwraca i odchodzi, a m oty le w m oim brzuchu podry waj ą się do lotu. Zastanawiam się, czy m im o wszy stko istniej e j eszcze j edna – m roczna, m niej kontrolowana, nie tak dobra – strona Caina. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY CAIN – Wy dawało m i się, iż m ówiłeś, że planuj esz się do niej nie zbliżać. Unoszę głowę znad biurka i widzę ciem noskórą postać Nate’a wpatrzoną we m nie, ze skrzy żowany m i na piersi ram ionam i. Powinienem by ł odpowiedzieć inaczej na j ej py tanie. „Nie wiem , o czy m m ówisz, Charlie”. „To niestosowne”. „By więcej zarabiać, m oże powinnaś zwracać większą uwagę na klientów”. Ale nie. Wy kopałem drzwi i zaprosiłem górę problem ów do środka, ponieważ Charlie Rourke stała się taranem niszczący m m oj ą silną wolę. Biorę długopis, obracam go w palcach i j ęczę: – Doprowadza m nie do cholernego szału! I tak! – Wy rzucam ręce w górę. – Jestem świadom , że ciągle się tam szwendaj ąc, pozwalam j ej to robić. – Cain, j esteś uparty m głupkiem . – Przy inny ch Nate uważa na słowa. Jednak kiedy klub j est pusty i zam knięty, nie powstrzy m uj e się przed m ówieniem , co m y śli. To zarówno dobre, j ak i wkurzaj ące. Pry cham i m am roczę: – Powiedz m i coś, czego nie wiem . Pochy la się nad m oim biurkiem , by spoj rzeć m i w oczy. – My ślę, że powinieneś dać sobie spokój z ty m biznesem .
– Jasne… – Z nagły m zainteresowaniem patrzę na form ularze zam ówień, które m am przed sobą, czy m rozpraszam uwagę. Już to sły szałem . – Może m ógłby m zabronić j ej wy stępów na scenie, w zam ian proponuj ąc stanowisko kierownicze? Dobrze by m j ej płacił. I m niej by m nie wtedy kusiła. W pom ieszczeniu panuj e cisza, a Nate uciska nasadę nosa, j akby nagle rozbolała go głowa. – Cain, stanowisko kierownicze? Przecież dziewczy ny pożrą j ą ży wcem . Wzruszam ram ionam i. – Jest m ałom ówna, ale nie j est nieśm iała. – Dzisiaj na pewno taka nie by ła. Chociaż on m a racj ę. Potrzeba m i kogoś z charakterem Ginger, to znaczy kogoś aroganckiego, głośnego i nie za bardzo wrażliwego, by poradził sobie z cały m ty m cy rkiem . – Może poproszę Chinkę, by j ej pom ogła. Ludzie nie lubią z nią zadzierać – rzucam bezm y ślnie. Nate wy bucha śm iechem . – Chinka m a pom agać kobiecie, którą bzy kasz? – Nie bzy … – Nieważne. Wszy scy w ty m lokalu m y ślą, że bzy kasz. Wzdy cham . – By ć m oże zdj ęcie Charlie ze sceny ukróci te plotki. – Wcale ich nie powstrzy m a! Ty lko dolej esz oliwy do ognia. – Kręci głową, patrząc na m nie. – Nieważne. – Macham lekceważąco ręką. – Mam w dupie plotki. Od lat m uszę ich wy słuchiwać. – Ty lko że akurat ta plotka m oże się stać faktem , j eśli sprawy nadal będą się rozwij ać w obecny m kierunku. Nate podchodzi do drzwi. Nie winię go za to, że chce j uż się znaleźć w dom u; j est niem al czwarta rano. Jednak nagle przy staj e. – Cain, poszedłby m za tobą do piekła. Zawdzięczam ci wszy stko, co m am . Ale j estem zm ęczony obserwowaniem , j ak ścigasz duchy i karzesz siebie za gówno, którego nie j esteś
w stanie zm ienić, gówno, które wy darzy ło się całe lata tem u i nie z twoj ej winy. Pam iętasz noc, w którą otwieraliśm y ten klub? Siedziałeś wkurzony w fotelu, oglądałeś stare nagrania z m onitoringu z Penny na scenie i zarzekałeś się, że j eśli kiedy kolwiek spotkasz dziewczy nę podobną do niej , wszy stko zrobisz inaczej . Przestałby ś ty lko siedzieć na dupie i szukać wy m ówek. Do diabła, m ówiłeś, że gdy by ś dostał drugą szansę, w okam gnieniu rzuciłby ś ten interes. Przy pom inam sobie tam tą noc. Pam iętam , że nazaj utrz chciałem palnąć sobie w łeb, bo wcześniej wy piłem całą butelkę koniaku. Pam iętam też twarz Penny na zatrzy m any m film ie i chęć sięgnięcia po drugą butelkę. Ale za cholerę nie pam iętam , żeby m m ówił coś takiego. Nate nie czeka na m oj e zaprzeczenie. – Mim o to, proszę, to sam o robisz z Charlie. – To nie j est taka sam a… – To dokładnie taka sam a sy tuacj a! – Nate rzadko podnosi głos, j ednak kiedy to robi, przy pom inam sobie, że j uż nie j est przestraszony m chudy m dzieciakiem , którego kiedy ś znałem . – Pragnąłeś Penny, ale nic nie robiłeś, m iałeś wy m ówkę za wy m ówką, j ak to nie j esteś dla niej wy starczaj ąco dobry, j ak to zasługuj e na kogoś lepszego, j ak to nie zam ierzasz j ej wy korzy sty wać. Grałeś pieprzonego m ęczennika. A kiedy w końcu zdecy dowałeś się ruszy ć, ona by ła j uż w drodze do ołtarza! – Cichnie nagle, bo wie, że j ego słowa j uż m nie powaliły, a następne ty lko dokopią leżącem u. – A wtedy by ło za późno. Zapada ciężka cisza. Nate rozdrapał stare rany, które by ły zaschnięte, lecz niezagoj one. Powinienem zacząć adorować Penny w m om encie, w który m stanęła na m oim progu. Jednak postąpiłem , j ak m i się wy dawało, „słusznie” i trzy m ałem się z dala. Wy m y śliłem sobie, że poczekam . Poczekam , aż odej dzie z tego interesu, przestanie dla m nie pracować i dopiero wtedy powiem j ej , co czuj ę.
Jednak wy przedził m nie hy draulik o im ieniu Roger. Przy chodził nieprzerwanie, zasy py wał j ą kwiatam i, zabierał na rom anty czne kolacj e. Sprawiał, że czuła się wy j ątkowa, a j a chciałem by ć na j ego m iej scu. Powinienem by ł. Oświadczy ł się cztery m iesiące później . To by ło szy bkie i nieoczekiwane. Uderzy ło we m nie niczy m rozpędzony pociąg, m im o to trzy m ałem się m oj ego postanowienia, przekonuj ąc sam ego siebie, że on zapewni j ej lepsze ży cie, niż j a by m m ógł to uczy nić. Zasługiwała na biały płotek i odpowiedzialnego oj ca dla dzieci. A j a by łem pieprzony m właścicielem cholernego klubu ze striptizem , m aj ący m szafę po brzegi wy pełnioną trupam i. W noc, w którą przy szła m i powiedzieć, że w weekend zam ierzaj ą uciec, by się pobrać i że j uż nie będzie u m nie pracowała, spanikowałem . Dłużej j uż nie potrafiłem zaprzeczać – by łem w niej zakochany i egoisty cznie chciałem j ej dla siebie. Zatem powiedziałem o wszy stkim . Padłem przed nią na kolana, obj ąłem j ej nogi i błagałem , by za niego nie wy chodziła, by została ze m ną, by dała m i szansę. Powiedziałem j ej o sobie wszy stko. Wszy stko! Po prostu to ze m nie wy pły nęło. Wrzeszczała na m nie, dlaczego wcześniej o ty m nie powiedziałem , płakała, że nie potrafi tego zrobić Rogerowi, ponieważ j est dla niej dobry i coś takiego by go zniszczy ło. Po czy m kom pletnie się załam ała i wpadła w m oj e ram iona. Tam tej nocy po raz pierwszy i ostatni kochaliśm y się w m oim biurze. Wy szła, m ówiąc: „Przepraszam ”. Nikt oprócz Rogera nie wie, co dokładnie się stało następnej nocy. Monitoring pokazy wał, że pracowała, m aj ąc na twarzy sm utny uśm iech. Wszy scy m y śleli, że to dlatego, iż będzie tęsknić za przy j aciółm i. Nie potrafiłem spoj rzeć j ej w oczy, więc j ak tchórz ukry łem się w biurze
i zaj ąłem papieram i. Koło północy kam era nagrała szeptaną rozm owę m iędzy Penny a Rogerem . Po łzach cieknący ch z j ej oczu i ustach układaj ący ch się w słowo „przepraszam ”, gdy drżący m i palcam i walczy ła, by zdj ąć pierścionek, sądzę, że wiem , o czy m rozm awiali. Dlaczego zdecy dowała się zrobić to wtedy, w barze? Tego nigdy się nie dowiem . Żałuj ę, że m nie tam nie by ło. Żałuj ę, że Nate nie stał bliżej . Żałuj ę, że nie adorowałem j ej , odkąd pokazała się w m oim ży ciu. Bardzo wielu rzeczy żałuj ę… Żałuj ę, że nie wiedziałem , j ak wy buchowy charakter m a Roger. – Przerażasz m nie, stary – m ówi Nate z przenikliwy m spoj rzeniem wbity m we m nie. – Usprawiedliwiaj się dalej z obawy, że ponownie zostaniesz zraniony. To właśnie dlatego pozwalasz Charlie na tę grę, by cieszy ć oczy widokiem , nie biorąc w niej udziału. My ślisz, że będziesz bezpieczny, unikaj ąc rozm owy. Mam dla ciebie wieści, Cain. Już i tak zależy ci na tej dziewczy nie. Nie potrafisz się skupić na niczy m inny m , gdy ty lko ona przekracza próg tego budy nku. Potrzebowałeś aż dziesięciu sekund, by m nie w ogóle zauważy ć, a stałem tuż przy tobie! Przecieram dłońm i twarz. Obserwowałem , j ak Ginger i Charlie reaguj ą na coś, co powiedział Ben. Nigdy wcześniej nie widziałem , by Charlie wy buchła śm iechem , j ednak dziś to zrobiła. By łem zdesperowany, by się dowiedzieć, co j ą tak śm ieszy, i zgorzkniały dlatego, że to Ben j ą rozśm ieszy ł, a nie j a. – A j eśli ona nie chce m ieć ze m ną do czy nienia? – By ć m oże tam tej nocy Penny m i się oddała i by ć m oże dla m nie zerwała zaręczy ny, ale gdy opowiadałem o m oj ej przeszłości, widziałem w j ej oczach strach. Odrazę. Nie takiego faceta szukała. Widziałem też zm ieszanie, ponieważ m im o zbliżaj ącego się ślubu i choć nie by łem wzorowy m oby watelem , coś do m nie czuła. Bez względu na to, czy tego chciała, czy też nie. – Czy Charlie nie zasługuj e na kogoś norm alnego?
– Masz na m y śli m iłego, uczy nnego hy draulika, który rozwali j ej głowę o podłogę? – Te słowa m nie ranią. Nate się odwraca i ponownie idzie ku drzwiom . – Spraw, by dla wszy stkich by ło to łatwiej sze, a zwłaszcza dla ciebie, Cain. Powiedz Charlie to, co m usi o tobie wiedzieć. Albo nie m ów j ej nic o swoj ej przeszłości, bo to j ednak przeszłość i nie liczy się tak bardzo, j ak ci się wy daj e. Tak czy inaczej zrób coś. I to szy bko. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ OSIEMNASTY CHARLIE – Charlie! – sły szę Ginger, przekrzy kuj ącą m oj ą suszarkę. – Co? – odkrzy kuj ę. Odwracam się i widzę, że podaj e m i telefon. Nowy telefon kontaktowy, który wy j ęłam dzisiaj z paczki czekaj ącej na m nie w hotelu. Wy łączam suszarkę i biorę od niej kom órkę. Na wy świetlaczu widzę połączenie z nieznany m num erem , które naj wy raźniej odebrała. Czuj ę, że krew odpły wa m i z twarzy. O nie… – Długo dzwonił, więc odebrałam – wy j aśnia Ginger, choć wnosząc po j ej ściągnięty ch brwiach i zm artwiony m wy razie twarzy, sądzę, iż zdaj e sobie sprawę, że źle postąpiła. Chciałaby m j ej powiedzieć, że nie powinna grzebać w m oj ej torebce, a ty m bardziej nie powinna odbierać telefonów do m nie, ale nie pora na to. Pokonuj ąc rosnącą panikę, m ówię: – Dzięki, Ginger. Zaraz do ciebie przy j dę. Otwiera usta, j akby chciała coś dodać, ale m ilczy. Naj wy raźniej zdecy dowała, że lepiej nic nie m ówić. Odwraca się na pięcie i podchodzi do m oj ej kanapy, chcąc na niej zaczekać. Biorę głęboki wdech, gdy zam y kam drzwi, lecz nie do końca, bo chcę m ieć pewność, że Ginger nie przy tknie do nich ucha i nie będzie podsłuchiwać. Jest do tego zdolna. Odzy wam się do telefonu z lekkim drżeniem w głosie:
– Halo? – Witaj , My szko. – To standardowe powitanie, j ednak gdy pada, sły szę napięcie w głosie Sam a, j akby by ł ze m nie niezadowolony. – Kim j est Ginger? Szlag! Zna j ej im ię. To oznacza, że m usieli rozm awiać. Co m ógł j ej powiedzieć? Albo ona j em u? Czy j uż wie, że pracuj ę w klubie ze striptizem ? Lub że się przeprowadziłam ? Łapię się za szy j ę, pod palcam i wy czuwaj ąc przy śpieszone tętno, gdy przeły kam ślinę trzy razy z rzędu. Niech cię cholera, Ginger! W zaledwie m inutę m ogła zniszczy ć m i ży cie i plany ! Przeły kaj ąc pęczniej ącą gulę w gardle, wy j aśniam : – Koleżanką. – Koleżanką, która odbiera twój telefon? – By łam w łazience, a ona usły szała dzwonek. Następuj e długa chwila ciszy. Tak zazwy czaj Sam okazuj e iry tacj ę. Milczeniem . My ślę, iż uważa, że m artwa cisza j est dużo efekty wniej sza niż wrzaski. Chy ba m a racj ę. – Od teraz twoj e telefony będzie odbierała koleżanka Ginger? – Nie. Na pewno nie. Następuj e kolej na przerwa. – Mówiłem ci, żeby ś się nie wy chy lała. To nie polega na nawiązy waniu przy j aźni. Dobra, głębokie oddechy. To nie brzmi, jakby mu cokolwiek zdradziła. – Przepraszam . To naprawdę nikt ważny. Sąsiadka, która czasam i wpada na kawę. – To sąsiadce pozwalasz odbierać telefon? Ściska m i się żołądek, gdy zza drzwi rzucam okiem na Ginger, nadal siedzącą na kanapie i czy taj ącą czasopism o. – Czy m uszę przy j echać, by osobiście sprawdzić, j ak sobie radzisz? Mocno zaciskam zęby i dławię krzy k, aż potrafię wy doby ć z siebie spokoj ny ton: – Nie. Wszy stko w porządku. – Do tej pory m nie nie pilnował i j estem cholernie pewna,
że nie chcę, aby teraz zaczął. Pom y sł, że Sam m iałby ingerować w m oj e m ałe, wy m y ślone ży cie, sprawia, że czuj ę w piersi ból. Nie potrzebuj ę, żeby tu przy j echał i się dowiedział, że się przeprowadziłam . Żeby się dowiedział, że go okłam uj ę. Żeby odnalazł Ginger. Ty lko Bóg wie, co m ógłby j ej zrobić. – To nie j est zabawa. Pozbądź się j ej i sprawdź naty chm iast e-m ail – nakazuj e ostry m tonem . – Dobrze – odpowiadam bez wahania, choć nie spodziewałam się telefonu przez naj bliższe dwa ty godnie i nie chcę niczego dzisiaj dostarczać. Ale naj wy raźniej interes Sam a dobrze się kręci. Nasz interes. Telefon m ilknie. Zatrzaskuj ę za sobą drzwi, nim siadam na toalecie, ściskaj ąc bolący brzuch. Głupia, głupia Charlie! Co j a sobie m y ślałam ? Muszę bardziej uważać. To wszy stko j est udawane. Oszukane ży cie, oszukani przy j aciele, oszukany śm iech. Oszukane uczucia. Zaczęło m i tu by ć wy godnie, a to niebezpieczne. Ry zy kowne. Łatwo o potknięcie. Jeden głupi telefon wy starczy ł, by udowodnić, że nie j estem ostrożna. Sam zacznie coś podej rzewać. A kiedy Sam zacznie coś podej rzewać, to się nie m oże dobrze skończy ć. Wy ciągam m ój drugi, pry watny telefon – o ty m , by zawsze m ieć go przy sobie, oczy wiście pam iętam – i szy bko przerzucam instrukcj e Sam a. Znów Bob i Eddie. Dzisiaj , o trzeciej po południu. Wzdy cham . Dziś j est poniedziałek. Mam wolne w klubie. Miały śm y iść z Ginger na zakupy. Naprawdę się na nie cieszy łam . Potrzebuj ę kolej nego kostium u. Naj wy raźniej będę m usiała j ą wy stawić.
Gory cz pęczniej e m i w piersi przez tę perspekty wę. Mim o że Sam j est dwa ty siące kilom etrów stąd, nadal m ną dy ry guj e. Jaki oj ciec nie chciałby, aby j ego córka m iała koleżankę? Chociaż j edną! Przeglądam się w lustrze i widzę, że cerę m am nadal chorobliwie bladą. To powinno pom óc. Ginger napada na m nie od razu, gdy wy chodzę z łazienki. – Po co ci dwa telefony ? Otwieram usta, by j ej odpowiedzieć, ale się waham . Moj a przy gotowana odpowiedź j est prosta. Praca. Ty lko że ty m razem nie m ogę uży ć tej wy m ówki. Ginger wy skakuj e ze swoim i dom y słam i. – Jesteś policj antką na taj nej m isj i? Akurat z tego pom y słu chce m i się śm iać. Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo się mylisz! Na szczęście śm iech j est ty m , czego potrzebuj ę do, j ak sądzę, wiary godnej odpowiedzi. – Ten operator m a lepszą stawkę na połączenia m iędzy stanowe, więc uży wam go do rozm ów z rodzicam i. – Och… – Zaciska usta. – To by ł twój tata? Kiwam głową. Ginger kończy kartkować czasopism o, zam y ka j e i rzuca na ławę, po czy m burczy : – Przy kro m i to m ówić, ale twój tata nie j est m iły. – A co ci powiedział? – Poza przesłuchaniem ? Niewiele. Znów m uszę walczy ć o zachowanie spokoj u, ponieważ panika ściska m i żołądek i krew po raz kolej ny odpły wa m i z twarzy. O nie… – Co m u powiedziałaś, Ginger? – Nic, ty lko j ak m am na im ię. Nie chciał powiedzieć, kim j est, więc j a też nie by łam wy lewna. Pewnie powiedział ci, że by łam wredna. Mim owolnie wzdy cham z ulgi. – Ginger, proszę, w przy szłości nie odbieraj m oich telefonów. – Wiem , że nie powinnam tego
m ówić. Wiem , że to ty lko zwiększy podej rzenia, ale nie m ogę ry zy kować alternaty wy. Dziewczy na siada prosto, gry m as na j ej twarzy trochę się pogłębia. – Chciałam ty lko pom óc. – Wiem . – Ginger generalnie j est wy luzowana, ale widziałam parę razy, j ak się wkurzy ła, gdy chciała pom óc, a ktoś j ą za to kry ty kował. – Po prostu… następny m razem przy nieś m i nieodebrany telefon, dobrze? Ponownie się opieraj ąc, m ruczy : – W porządku. Jak chcesz. – Po chwili przy gląda m i się i py ta: – Dobrze się czuj esz? Wy glądasz j akoś blado. To mi pasuje… – Właściwie to niezby t dobrze się czuj ę, Ginger. Chy ba zj adłam nieświeży j ogurt. Boli m nie brzuch. Jej uśm iech naty chm iast blednie, rozdrażnienie m om entalnie znika. – Och, przy kro m i. W takim razie nie przej m uj się dzisiej szy m i zakupam i. Odpoczy waj . – Wstaj e i pocieszaj ąco pociera m oj e ram ię. – Gdy by ś czegoś potrzebowała, daj m i znać. Zaciskam zęby, bo okłam y wanie przy j aciółki wzbudza we m nie poczucie winy. * * * Ginger powinna by ła iść na plażę, ale nie poszła. Widzę przez okno, że wy ciągnęła na patio leżak i się opala. By j eszcze bardziej skom plikować sprawę, Tanner też tam j est i robi, co m oże, by się na Ginger nie gapić, kiedy grilluj e, zagady wany przez nią. Utknęłam w m ieszkaniu ze spakowany m i do torby spodniam i dresowy m i, koszulką i peruką oraz z niecałą godziną do czasu odbioru przesy łki. Zastanawiam się, j ak, u diabła, m am przej ść obok nich. Sprawdziłam j uż kraty w oknie z drugiej strony, próbuj ąc się tam tędy wy m knąć. Niestety nie puściły. Na m oj e nieszczęście nie służą ty lko do dekoracj i. Dlaczego m usiałam się wy tłum aczy ć zły m sam opoczuciem ? Dlaczego nie
powiedziałam , że j estem um ówiona na spotkanie, o który m zapom niałam ? Szlag by to trafił! Teraz nie m a m owy, by m wy szła i nie została przy łapana na kłam stwie. Czekam kolej ny ch dwadzieścia m inut, m odląc się w duchu, by sobie poszli, czego oczy wiście nie robią. W końcu nie m ogę j uż dłużej czekać. Z głębokim wdechem i wy m ówką, która, m am nadziej ę, zadziała, po cichu otwieram drzwi. Jest we m nie m ała – głupia – nadziej a, że nie zobaczą, j ak się wy m y kam . – Charlie! – Ginger naty chm iast się podry wa z leżaka. Z takim ciałem też m ogłaby by ć striptizerką. Tanner odwraca się w m oim kierunku, przy glądaj ąc się Ginger w bikini, po czy m szy bko przenosi uwagę na swoj e skrzy dełka z kurczaka, a róż m aluj e się na j ego policzkach. – Lepiej się czuj esz? Potrzebuj esz czegoś? – Jej zm artwienie j est szczere i słodkie. Przez co m am j eszcze większe poczucie winy. – Lecę ty lko do apteki po j akieś lekarstwo. – Och, zostań w dom u, a j a ci przy niosę – szy bko proponuj e Ginger i łapie m nie za ram iona. Czuj ę j ej siłę, kiedy próbuj e m nie zawrócić i wepchnąć do m ieszkania. – I tak nie m am nic do roboty, więc m ogę się przy dać. Cholera. Ona mi tego nie ułatwi. Myśl, szybko! – Nie trzeba, Ginger. Muszę poczy tać ulotki. Jest ty lko j eden ty p leków, na który nie j estem uczulona, a nie pam iętam , j ak się nazy wa. Jej skwaszona m ina podpowiada m i, że nie kupuj e m oj ej gadki. – Zrobię więc zdj ęcia opakowań i ci wy ślę. Kręcąc głową, podchodzę do bram y. Nie potrafię wy m y ślić niczego innego niż: – Nie, nie… Ginger m y śli nad ty m przez chwilę. – W takim razie czekaj ! Wrzucę na siebie j akieś ciuchy i pój dę z tobą. – Nie! – Nie chciałam krzy knąć, ale sam o tak wy szło. Cholera! Dlaczego Ginger m usi
by ć tak uparta i… by ć tak dobrą przy j aciółką? Po prostu m uszę wy j ść. Muszę się stąd wy rwać, a nie m ogę wy j aśniać swoj ego zachowania. Wiedziałam , że tak będzie. Wiedziałam , że m ieszkanie tak blisko koleżanki będzie problem aty czne. Lepiej by ło zostać w zarobaczony m m ieszkanku. Nikt tam o nic nie py tał. Nikogo nic nie obchodziło. Przy gry za wargę i przy gląda się paskowi na m oim ram ieniu. Naty chm iast przesuwam torbę za siebie, by j ą ukry ć. Kolej ny gry m as form uj e się na j ej twarzy, gdy się nad czy m ś zastanawia. – Nic cię nie boli, prawda? Starasz się m nie spławić. – Boli m nie, Ginger! Na m iłość boską, m asz paranoj ę. – Jestem gównianą przy j aciółką. Tanner odchrząkuj e kilkakrotnie, co przy pom ina nam , że tam stoi i wszy stko sły szy. Ginger go ignoruj e. – Idziesz beze m nie na siłownię? – Nie, przy sięgam na Boga, że nie tam idę. Opiera dłonie na biodrach i wzdy cha. – Udaj esz, że źle się czuj esz, by się m nie pozby ć i spotkać z facetem . Właśnie taka j est prawda. – Nie potrafię stwierdzić, czy j est wkurzona, obrażona, ciekawa, czy m oże wszy stko po trochu. – Chodzi o Caina? Tanner znów odchrząkuj e. – Nie, Ginger. Nie idę się spotkać z facetem . Krzy żuj ąc ram iona na piersiach i kręcąc głową, m ówi: – Zatem chodzi o faceta, który dzwonił. Wcale nie j est twoim oj cem , prawda? Jak na zawołanie ten sam telefon ponownie rozbrzm iewa w m oj ej torebce. Już powinnam siedzieć w kawiarni, rozm awiaj ąc z Jim m y m . Nie m am więcej czasu. – Później porozm awiam y, Ginger – m ówię i szy bko odchodzę. Ty lko nie wiem , czy będzie chciała później ze m ną rozm awiać. By ć m oże właśnie straciłam m oj ą pierwszą prawdziwą
przy j aciółkę. * * * – To nie j est pieprzona wizy ta u fry zj era, a m y nie j esteśm y twoim i koleżaneczkam i – warczy Bob w chwili, w której drzwi od hotelowej sy pialni zam y kaj ą się z hukiem . – Przepraszam . By ł rem ont na drodze – m am roczę. Już i tak dostałam burę od Jim m y ’ego i j estem pewna, że od Sam a też przy okazj i kolej nej rozm owy dostanę m ilczące upom nienie. – Załatwm y to w końcu – m ówi cicho Eddie, kiedy siada na swoim zwy czaj owy m m iej scu i wraca do oglądania telewizj i. Wy daj e się oboj ętny. Bob to zupełnie inna historia. – Mam w dupie, czy wy sadzili tę drogę w powietrze. To ekstraklasa. Przy j eżdżasz o czasie i transakcj a przebiega gładko. To się nazy wa szacunek. Kiedy się spóźniasz, j a się wkurwiam . A ty przecież nie chcesz m nie wkurwiać. Przy takuj ę zdawkowy m ruchem głowy, zastanawiaj ąc się, czy źle odczy tałam rolę Boba. My ślałam , że j est po prostu m ięśniakiem . Teraz, kiedy j ego tłuste łapska rozpoczy naj ą brutalną inwazj ę na m oj e ciało w celu przeszukania, zachowuj e się, j akby by ł kierownikiem całego tego przedstawienia i m oj e piętnastom inutowe spóźnienie by ło dla niego osobistą obrazą. Kiedy m aca m nie po wewnętrzny ch stronach ud, a j a m im owolnie się spinam , Bob staj e prosto, by popatrzeć m i w oczy, i bły sk rozbawienia m aluj e się na j ego niezby t pogodnej twarzy. – Nie m y śl sobie, że z powodu spóźnienia om inie cię przeszukanie. – Macaj ąc m nie po ty łku, patrzy m i w oczy, j akby bez słów przekazy wał, że m oże teraz zrobić, co m u się ży wnie podoba. Nie odzy wam się, nadal zachowuj ąc spokój i niewzruszoną m inę. Chociaż nie potrafię się nie pocić. Nie m am aż takiej kontroli nad swoim i odrucham i. Bob bez uprzedzenia chwy ta m nie za biodra i przekręca twarzą w stronę ściany, po czy
m unosi koszulkę, zakładaj ąc j ej spód na m oj e ram iona. Czuj ę, j ak j ego palce prześlizguj ą się z ty łu m oj ego sportowego biustonosza, kiedy zaczy na ciągnąć zapięcie. Co jest, kurwa, grane? To nowość. Ostatnim razem nie… – Łatwo ukry ć podsłuch w ty ch rzeczach – wy j aśnia, chociaż m im owolnie wy czuwam radochę w j ego głosie. Gówno prawda. Bob próbuj e uzy skać nade m ną władzę. Gry zę się w j ęzy k, by nie zacząć się kłócić. Wkrótce będzie po wszystkim. Kiedy Bob po dziesięciu sekundach nadal m ocuj e się z zapięciem , m im owolnie parskam . – Masz w ty m wiele doświadczenia, co, Bob? Eddie wy bucha śm iechem , po czy m czuj ę silne szarpnięcie. Sły szę dźwięk rozdzieranego m ateriału i podtrzy m anie piersi znika, stąd wiem , że Bob właśnie zniszczy ł bardzo dobry sportowy stanik. Zaczy na ciągnąć i wy kręcać m ateriał, przy czy m m ruczy pod nosem : – Trzy m aj się, Jane. Już wcześniej robiłem takie przeszukania. Nigdy nie j est się przesadnie ostrożny m . To zdanie sprawia, że ściska m i się żołądek, więc zagry zam wargi, by nie palnąć znów j akiej ś głupoty. Miałam szczęście, że Sal m nie nie zgwałcił. Jestem też świadom a, że drugi raz m ogę go nie m ieć. Jednak nie m ogę pozwolić, by Bob wy czuł m ój strach i j estem pewna j ak diabli, że nie m ogę pozwolić na takie traktowanie, ponieważ inaczej nigdy sobie nie wy pracuj ę solidnej pozy cj i przy dostawach. Gdzieś z głębi udaj e m i się wy doby ć zim ny ton: – Może powinnam przekazać szczegóły ty ch naszy ch rom anty czny ch sesj i, gdy będę rozm awiać z Wielkim Sam em . Eddie pry cha gdzieś w tle. – Przez dłuższy czas będziem y prowadzić ze sobą te interesy. By ć m oże, gołąbeczki, zaczniecie ze sobą kręcić.
Bob przesuwa ręce w przód i łapie m nie za piersi. Nic nie m ówi, ale sły szę, j ak zm ienia m u się oddech, gdy każdą z nich ściska zby t długo. – Wy starczy … – warczy Eddie. Bob w końcu zabiera łapska i ogłasza: – Czy sta. Obciągam koszulkę i się odwracam , walcząc z pragnieniem , by obj ąć się ram ionam i. Po ty m finalizuj em y transakcj ę, co zaj m uj e ledwie kilka m inut, i m ogę wy j ść. Kolej na udana dostawa narkoty ków, którą m ogę dopisać do CV. Kolej ny okropny okruch wspom nień, który będę m usiała pochować wraz z m oj ą przeszłością, kiedy wreszcie z ty m skończę i stąd ucieknę. Gdy biegnę do windy, m uszę się skupić na stawianiu kroków, by się nie przewrócić na kory tarzu i by j ak naj szy bciej znaleźć się z dala od tego hotelu. Z j akiegoś powodu nie potrafię się pozby ć z głowy obrazu przy stoj nego ciem nowłosego m ężczy zny, m aj ącego na twarzy wy raz obrzy dzenia. Wy raz, j aki m iał Cain w dniu, w który m pom agał m i przy przeprowadzce. Ty lko teraz ten gry m as nie j est przeznaczony dla m oich sąsiadów ćpunów. Teraz przeznaczony j est dla m nie. Mim o przy tłaczaj ącego, późnopopołudniowego żaru w cały m ciele czuj ę dreszcz chłodu. * * * Coś się zm ieniło w atm osferze od naszej ostatniej rozm owy m aj ącej m iej sce dwa dni tem u. Nie do końca wiem co. Nie m uzy ka, choć piosenka, którą dziś wy brałam – Sail zespołu Awolnation – j est zdecy dowanie wolniej sza. Nie m ój wy stęp, choć m uszę złagodzić niektóre ruchy, by nadać im pły nność zgodną z m uzy ką. Z pewnością nie uwaga Caina, który nadal stoi w swoim ulubiony m m iej scu i bacznie obserwuj e, j ak zrzucam z siebie poszczególne ciuchy. Nie oświetlenie ani nie klienci – j est tłoczno j ak zawsze. A j ednak nagle j est j akoś intensy wniej . Coś głębszego i znaczącego wisi w powietrzu.
Jakaś m agnety czna siła. Ból w m oj ej piersi. Czy to przez to, co wtedy powiedział? Przez to krótkie wy znanie? Nie potrafię zdefiniować, co się zm ieniło, lecz nadal to czuj ę, gdy schodzę ze sceny. Jest to zarówno kuszące, j ak i kłopotliwe. Jestem tak rozkoj arzona, że zbiegaj ąc ze schodów w kierunku szatni, nie zauważam m ężczy zny, póki na niego nie wpadam . – Przepraszam – m am roczę, po czy m unoszę głowę i spoglądam w j ego zim ne niebieskie oczy. Zapiera m i dech. Jeśli nawet m iał j akiekolwiek wątpliwości, j eśli nie wierzy ł, że j estem tą sam ą dziewczy ną, która wczoraj dostarczy ła m u heroinę, to po m oj ej reakcj i m a j uż tę pewność. Usta Boba rozciągaj ą się w szerokim , lubieżny m uśm iechu. – Proszę, proszę. Przy szedłem na pokaz, ale nie spodziewałem się takiej niespodzianki. Jest źle. Bardzo, bardzo źle. Gdy by m tak m ocno nie skupiała się na Cainie, zauważy łaby m Boba wcześniej . Ukry łaby m przed nim twarz i rozpły nęła się potem w tłum ie. Kurwa! Spośród wszy stkich klubów, które m ógł wy brać, on przy szedł akurat tutaj . To przy padek? Czy m nie śledził? Z j ego m iny wnioskuj ę, że raczej nie. Chy ba m ówi prawdę i j est tak sam o zaskoczony m oj ą obecnością tutaj , j ak j a j ego. – My ślę, że skoro j esteś profesj onalistką, to od teraz dla nas też będziesz się rozbierać. Zgadza się, Charlie? – Ledwo zauważalne przeciąganie słów uświadam ia m i, że j est wstawiony. To nawet lepiej . Choć nie wiem , ile potrafi wy pić i czy m ogę liczy ć na to, że będzie trzy m ał gębę na kłódkę. Jednak to, że podszedł do m nie tak otwarcie, podpowiada m i, że nie m ogę. Moj e spoj rzenie z wahaniem wędruj e do Caina. Wzdy cham z ulgą. Nadal stoi tam , gdzie stał, rozm awia z Nate’em , j est skupiony na czy m ś inny m . Wy gląda na to, że j eszcze nie zauważy ł
m oj ej rozm owy z Bobem . Jednak j eśli dalej będziem y tu stać, z pewnością nas zauważy. Lub zrobi to Nate. Lub Ben. Nie m ogę pozwolić, by który ś z nich rozm awiał z m oim pij any m partnerem w handlu narkoty kam i. Muszę sobie j akoś poradzić z tą potencj alnie wy buchową sy tuacj ą, i to szy bko. Przeły kaj ąc obrzy dzenie, obdarowuj ę Boba fałszy wy m przy j acielskim uśm iechem , obej m uj ę go ram ieniem i prowadzę w j edy ne m iej sce, w który m będziem y na osobności, póki go nie przekonam , by stąd wy szedł. Podchodzę do dwóch potężnie zbudowany ch ochroniarzy strzegący ch wej ścia do pokoj ów VIP, przy gotowuj ąc kłam stwo, że szef pozwolił m i tu pracować. I m odlę się w duchu, by w tej chwili nie obserwował m nie Cain. Obaj ochroniarze – tak sam o szerocy, j ak i wy socy – patrzą to na m nie, to na Boba, po czy m kiwaj ą głowam i. Nie tracąc cenny ch sekund, prowadzę go do pierwszego wolnego pokoj u. Ginger oprowadziła m nie po nich w zeszły m ty godniu, stąd wiem , że wszy stkie są j ednakowe: czy ste, słabo oświetlone i skrom nie urządzone. Od tam tej pory odwiedzałam te pokoj e wy łącznie we śnie – ty m wy m uszany m na scenie i ty m prawdziwy m w nocy. Zawsze czekał tam na m nie Cain. Znalezienie się w ty m pokoj u z Bobem zm ienia sen w koszm ar. – Co by powiedzieli tatuś i m am usia, gdy by wiedzieli, że ich m alutka Charlie pokazuj e cy cki na scenie przed cały m tłum em … – Zam knij się! – warczę, obracaj ąc się ku niem u. Musi by ć bardziej pij any, niż pierwotnie zakładałam . – Jako ktoś z ekstraklasy – cy tuj ę j ego wcześniej sze wy rażenie, przedrzeźniaj ąc go – powinieneś zawrzeć gębę. – Ruchem głowy wskazuj ę kam erę zam ontowaną w rogu pokoj u i wy ginam brwi ku górze.
Bob się orientuj e, o co chodzi, po czy m zby wa m nie leniwy m uśm ieszkiem i m achnięciem ręki. – To ty lko straszaki. Żaden właściciel nie chce m ieć dowodów na to, co się dziej e w ty ch pokoj ach. – Akurat ten właściciel chce – ostrzegam , choć w duchu m odlę się, by Bob m iał racj ę. Modlę się też o to, by żaden m ikrofon nie rej estrował dźwięku. I o to, żeby w razie czego dudniąca m uzy ka zagłuszy ła nasze słowa. Bob pociera policzek, nagle poważniej e, po czy m m ówi cicho: – Wiesz co, Eddie od lat starał się skontaktować z ty m gościem . Teraz, kiedy wiem , że tu pracuj esz… – Nawet o ty m nie m y śl. Cain wpakuj e twoj e dupsko do pierdla, zanim w ogóle przedstawisz m u propozy cj ę współpracy. Nie chce m ieć z ty m nic wspólnego. Musisz stąd wy j ść. Naty chm iast. Twarz Boba wy krzy wia niezadowolenie. Zgaduj ę, że nie lubi, by m u m ówiono, co m a robić. Chociaż po chwili j ego twarz się wy gładza. – Jasne, Charlie. Zm uszaj ąc się, by nie przewrócić oczam i, kieruj ę się ku drzwiom , z zam iarem wy j ścia z pokoj u. Zatrzy m uj e m nie chwy t za nadgarstek. – Nie odwracaj się do m nie plecam i. Biorę głęboki oddech, staraj ąc się uspokoić i ocenić sy tuacj ę, w którą sam a się wpakowałam . Trzeźwy Bob j est na wpół przy zwoity. Jednak teraz nie j est trzeźwy i naj wy raźniej ani trochę przy zwoity. Jest też wielkim , um ięśniony m dilerem narkoty ków, który m nie j eszcze nie skrzy wdził, ale z łatwością m oże to zrobić dzisiej szej nocy. I z j akiegoś powodu m y śli, że m a nade m ną przewagę, ponieważ poznał m oj e „prawdziwe” ży cie. W pewny m sensie tak właśnie j est.
Przeczucie m i podpowiada, że wy korzy sta to w stu procentach. Przeły kam ślinę, po czy m wy j aśniam spokoj nie: – Muszę skończy ć zm ianę za barem . A ty m usisz wy j ść. Tak się składa, że wiem , iż tutej si ochroniarze nie są zby t przy j aźni dla klientów, którzy doty kaj ą dziewczy n. – Dobrze, że nikt im o ty m nie powie, prawda? – Boleśnie ściska m oj ą rękę w ram ach ostrzeżenia. – Jak ty lko dostanę pry watny pokaz, będziesz m ogła iść robić, co ty lko tam , kurwa, chcesz. I m a by ć za darm o, oczy wiście. Przy pom inam sobie, że j est pij any. Ma spowolniony refleks… – Dobra, j asne. Jedna piosenka. Siadaj w fotelu – zgadzam się, aby go uspokoić. W chwili, w której m nie puszcza, biegnę do drzwi. Pij any czy nie, Bob nie j est tak głupi ani tak powolny, j ak m iałam nadziej ę, bo spodziewał się m oj ego uniku. Ból rozpala m i czaszkę, gdy j ego dłoń zaciska się na m oich włosach i przy ciąga do siebie, aż plecam i uderzam w j ego klatkę piersiową. Ciągnie m nie za włosy, odginaj ąc głowę tak m ocno, że cała się wy krzy wiam pod j akim ś dziwny m kątem , aż nasze spoj rzenia się krzy żuj ą. I wtedy uderza m nie w twarz. Wierzchem dłoni, ale na ty le m ocno, że łzy napły waj ą m i do oczu. Jestem pewna, że będę m ieć siniaka. – Nie boisz się m nie. A powinnaś. – Szarpie m nie znów, wy wołuj ąc kolej ny gry m as. – My ślisz, że j esteś chroniona? My ślisz, że j esteś bezpieczna? – Złowieszczo chichocze. – Nawet cię lubię, Jane… Charlie… czy j ak tam , kurwa, m asz na im ię. Masz j aj a. Cóż… – Patrzy w dół, wkłada rękę pod m oj ą spódnicę i wodzi palcam i po m aj tkach, j akby chciał j e zdj ąć. Wdech… Wydech… Puszcza j e. – Przy naj m niej w przenośni. Ale nie podoba m i się to, j ak m nie traktuj esz. W ogóle m i się nie podoba, że chcesz odej ść. – Popy cha m nie w kierunku rury. Udaj e m i się j ą złapać, nim tracę
równowagę i upadam . Bob, krzy żuj ąc ręce na szerokiej piersi i rozstawiaj ąc nogi szeroko na podłodze – wy raźnie gotów do blokowania wszelkich m oich prób ucieczki – warczy : – Możesz zaczy nać. Zerkam na drzwi. Znaj duj ą się zaledwie kilka m etrów ode m nie. Bob obdarowuj e m nie szerokim uśm iechem . – Wy bieraj : robisz to teraz lub następny m razem , kiedy się zobaczy m y. Nie j estem głupia. Jeśli nawet zrobię to teraz, i tak będzie tego wy m agał też przy dostawie, a tam nie będzie ochrony, by m nie uratowała. – Eddie by na to nie pozwolił – odpowiadam wy m uszony m spokoj ny m głosem . Nie m am poj ęcia, na co m ógłby pozwolić Eddie, ale ostatnio nie m iał cierpliwości do sposobu przeszukiwania, więc pozostaj e m i ty lko m ieć nadziej ę, że m am racj ę. Po ty m , że Bob m ruży oczy, a rum ieniec gniewu wy stępuj e na j ego policzki, wnoszę, że nie powinnam by ła tego m ówić. Naty chm iast do m nie doskakuj e i kopniakiem w nogi powala na ziem ię. Z hukiem ląduj ę na podłodze, a całe powietrze ucieka m i z płuc. – My ślisz, że co powie Eddie? – Łapie m nie za twarz i unosi, j ego silne palce wbij aj ą m i się w szczękę, aż łzy znów zbieraj ą się pod m oim i powiekam i. – Eddie nie j est m oim panem . Robię, co chcę! Bob cofa m uskularną rękę i widzę, j ak zaciska dłoń w pięść. Zam y kam m ocno oczy i krzy wię się, oczekuj ąc nadchodzącego uderzenia. Wiem , że będzie bolało. Jednak nigdy nie nadchodzi. Dźwięk otwierany ch gwałtownie drzwi i krzy ki rozbrzm iewaj ą sekundę przed ty m , j ak znika bolesny chwy t Boba i znów ląduj ę na podłodze, gdzie przez chwilę rozcieram obolałą twarz. Kiedy udaj e m i się pozbierać i podnieść, widzę Bena i Nate’a stoj ący ch za Cainem , który trzy m a klęczącego Boba za koszulę. Bob m a przy naj m niej piętnaście kilo przewagi, j ednak w ty m
m om encie – widząc furię płonącą w ciem ny ch oczach m oj ego szefa oraz sposób, w j aki napięte są j ego m ięśnie – nie wątpię, że Cain w okam gnieniu by go pokonał. I to na am en. – Kim ty, kurwa, j esteś?! – warczy Cain, tracąc wszelki dy stans i spokój , które zazwy czaj go cechuj ą. Kiedy Bob nie odpowiada, a j ego spoj rzenie przeskakuj e pom iędzy Benem , Nate’em i drzwiam i, Cain zaczy na szy bciej oddy chać. – Masz cztery sekundy, by zacząć m ówić. – Łatwo kom uś grozić, j eśli j est trzech na j ednego, co? – rzuca Bob z przekąsem , staraj ąc się wstać z klęczek, co m u się j ednak nie udaj e. To sprawia, że usta Caina wy krzy wiaj ą się w uśm iechu. Nie w ty m , który tak uwielbiam . W nikczem ny m uśm iechu, niem aj ący m nic wspólnego z radością. Jakby czekał na to zaproszenie. – Nate, Ben, zabierzcie Charlie i poczekaj cie na zewnątrz. – Jego lodowaty ton sprawia, że dostaj ę dreszczy. Nate i Ben wy m ieniaj ą spoj rzenia, ale nie ruszaj ą się z m iej sc. – Wy nocha. Naty chm iast! – Przez krzy k Caina aż podskakuj ę. Ben podchodzi do m nie i wy ciąga rękę. Nate nadal pozostaj e nieruchom y. – Wiesz, szefie, że nie m ogę tego zrobić. – A dlaczegóż to? – py ta Cain, nie spuszczaj ąc Boba z oczu. Wy gląda, j akby znał odpowiedź, ale chciał, by Nate j ą wy głosił, żeby Bob m ógł usły szeć. – Ponieważ j eśli zostawię was sam y ch, ten gnoj ek stąd nie wy j dzie – odpowiada spokoj nie Nate. – Może pozwolisz, by m to j a się nim zaj ął? – Po czy m dodaj e trochę ciszej : – Cain, odpuść. Wstrzy m uj ę oddech, odkąd tu weszli. W końcu m uszę zrobić wdech. Pły tki i drżący. Jednocześnie przy glądam się twarzy Caina, na której m aluj e się nienawiść, po czy m zdaj ę sobie sprawę, że z j ednej niebezpiecznej sy tuacj i wpakowałam się w kolej ną. Bob m usi stąd zniknąć. Naty chm iast. – Nic m i nie j est, Cain. To ty lko j akiś facet, który pom y lił m nie z kim ś inny m – wy j aśniam ,
podchodząc o krok. W końcu Cain przenosi spoj rzenie na m nie. W j ego oczach widzę j akiś zam ęt. Jakby strach, panikę, gniew, niedowierzanie? Podchodzę j eszcze bliżej i delikatnie opieram dłoń na j ego przedram ieniu, które całe j est spięte. Nadal patrzy m i w oczy. – Proszę, pozwól Nate’owi wy rzucić go stąd. Nie podoba m i się m ój błagaj ący ton, ale j estem zdesperowana. Nie m ogę dopuścić do tego, by Bob coś sy pnął i na pewno nie m ogę pozwolić, by Cain pobił go na śm ierć. Każde z ty ch wy j ść źle się dla m nie skończy. Nie wiem , j ak będzie wy glądała m oj a kolej na dostawa. Chociaż nie m am czasu na roztrząsanie tego teraz. W tej chwili m uszę poradzić sobie z obecną sy tuacj ą. Pocieram powoli rękę Caina, aby rozluźnić nieco j ego spięte m ięśnie. Po dłuższej chwili w końcu puszcza Boba i podchodzi do m nie, opiekuńczo m nie zasłaniaj ąc własny m ciałem . Bob wstaj e i zerka na m nie. W j ego spoj rzeniu dostrzegam obietnicę. Obietnicę zem sty. Walczę z dreszczem , który nagle wstrząsa m oim ciałem . – Nie j esteś tu m ile widziany – ostrzega Cain. – Trzy m aj się, kurwa, z dala od tego m iej sca. Bob pry cha i idzie obok Nate’a, który wielką rękę opiera na j ego ram ieniu, by poprowadzić go w odpowiednim kierunku tak szy bko i cicho, j ak to ty lko m ożliwe. Przechodząc obok, Bob rzuca z przekąsem : – Może nieco uważniej powinieneś sprawdzać dziwki, które tu zatrudniasz? Nate i Ben – naj wy raźniej bardzo dobrze znaj ąc szefa – naty chm iast przewiduj ą j ego reakcj ę i pierwszy j eszcze szy bciej wy prowadza Boba, a drugi blokuj e drzwi, by Cain nie puścił się w pogoń. – Nie przej m uj się, zaj m iem y się nim – m ówi Ben, wolno się wy cofuj ąc. – Zaopiekuj się
Charlie. Zaciskam dłonie na brzuchu, ponieważ zaczy na m nie boleć skurczony do granic żołądek. Dlaczego nie udało m i się oddzielać ty ch dwóch światów nieco dłużej ? To tak j akby los uwziął się na m nie, przy pom inaj ąc m i, że nie m am wiele czasu i że wszy stko w końcu runie. Za sprawą j ednego telefonu, j ednej wizy ty … Ginger i tak j uż coś podej rzewa. Odzy wa się do m nie, ale wy czuwam rezerwę. A teraz Bob wie, gdzie m nie znaleźć. Co by się stało, gdy by przy szedł tu Jim m y ? Do diabła, j utro to on m oże oglądać, j ak rozbieram się na scenie. Moj e wnętrzności dosłownie skręcaj ą się na tę m y śl. I j eszcze Cain… W który m ś m om encie odwrócił się ku m nie. Przy gląda m i się teraz uważnie ty m swoim sokolim wzrokiem . Czy widzi, j ak się wij ę? Dostrzega m oj e poczucie winy ? Moj ą dwulicowość? Jeśli tak, nie daj e tego po sobie poznać. Po prostu stoi, taksuj ąc m nie w ciszy, aż m am ochotę krzy czeć. – Powiedz coś – odzy wam się w końcu ochry pły m szeptem . Czekam , aż nakrzy czy na m nie, j ak to zrobił w przy padku Boba. Aż zwolni m nie za przy prowadzenie klienta do pokoj u VIP, choć wy raźnie ustaliliśm y, że nie będę tu pracować. Czekam , aż zobaczę odrazę w j ego spoj rzeniu. Lub aż zacznie zasy py wać m nie py taniam i, oskarżeniam i i teoriam i. Jednak nic z tego nie robi. Delikatnie zam y ka drzwi. Następnie tak pły nnie, że nawet nie zauważam j ego ruchu, przy ciąga m nie do swoj ej piersi i obej m uj e ram ionam i, aż prawie wy czuwam bij ący od niego bałagan em ocj i – zm artwienia, bólu i strachu – który wcześniej widziałam w j ego oczach. I robi coś, czego nigdy by m się nie spodziewała. Opiera dłoń na m oim karku, pochy la się i m nie całuj e. Bez wahania, bez wątpliwości.
Języ kiem bezwsty dnie rozchy la m i wargi, po czy m nurkuj e w m oj e usta, j akby j uż by ły j ego własnością; um iej ętnie nim porusza, przez co słabną m i kolana, a głuchy j ęk wy doby wa się z gardła. Moj em u skołatanem u um y słowi potrzeba kilku sekund, by ogarnął sy tuacj ę, ale kiedy j uż to robi, m oj a odpowiedź j est naty chm iastowa. Przy wieram do niego, dłońm i błądząc po brzuchu i klatce piersiowej , badaj ąc każdy twardy grzbiet m ięśni, o który ch m arzy łam od ty godni. Cain pogłębia pocałunek, j eszcze m ocniej przy ciąga m nie do siebie i zatrzy m uj e m oj ą rękę w m iej scu, gdzie bij e j ego serce. Czuj ę, że ten ry tm j est o wiele szy bszy niż m ój i dziwię się, że m ogę tak działać na tego m ężczy znę. Jego spragnione i wy m agaj ące usta całkowicie pozbawiaj ą m nie oddechu. Całuj e, j akby czekał na to całe wieki i równie długo m iał czekać, by zrobić to ponownie. Nie potrafię zignorować j ego drżenia, gdy znaj duj e się tak blisko m nie. Cain cały drży. Gra, w którą gram y, j uż nie j est grą i nie wiem , j ak m am się czuć w związku z całą tą sy tuacj ą. Równie szy bko, j ak porwał m nie w ram iona, Cain się odsuwa. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY CAIN – Cain! – Nate wali pięścią w stalowe drzwi mojego biura tak mocno, że ze ściany spada obrazek i rozbija się na podłodze. Normalnie mam problem z usłyszeniem czegokolwiek, ponieważ ściany nie są wygłuszone, a muzyka z klubu dudni głośno. Jednak teraz w naturalnym basie Nate’a słyszę drżenie i to mnie niepokoi. Podbiegam do drzwi, by je otworzyć – zawsze je zamykam, gdy mam otwarty sejf – i widzę Nate’a z poszarzałą twarzą i rozszerzonymi oczyma, mamroczącego coś pod nosem.
– Próbowałem dotrzeć tu na czas. Wszystko stało się tak szybko. Śledzę jego wzrok. I przestaję oddychać. Poturbowane, kruche ciało Penny leży nieruchomo, twarzą w dół. Z tyłu głowy dostrzegam ziejącą ranę, krew krzepnie na jej blond włosach. Ścieżka z krwi utworzona na korytarzu świadczy o tym, że udało jej się kawałek przeczołgać. A sposób, w jaki wyciągnęła rękę w kierunku moich drzwi… Zauważam smużkę krwi na ich stalowej powłoce. Rozmazany ślad odbitych palców. Jej krew na klamce. Nie potrafiłem się powstrzy m ać. W chwili, gdy zobaczy łem twarz Charlie – j ej oczy zaciśnięte przed ciosem , który m iał nadej ść – eksplodował we m nie strach. To się m ogło stać. Znów. – Cain, dobrze się czuj esz? – Do rzeczy wistości przy wraca m nie głos Charlie, słodki ton, który przy pom ina m i, że to nie Penny. Charlie ży j e. Jest przy m nie, przede m ną, opieram czoło na j ej czole, obej m uj ę j ą ram ionam i, walcząc, by uspokoić oddech. Właśnie j ą pocałowałem . Musiałem to zrobić. Potrzebowałem by ć blisko, poczuć j ej ciepło, j ej ży cie. A teraz, gdy skupiam uwagę na tej pięknej twarzy, znaj duj ącej się m ilim etry ode m nie, na j ej oddechu pieszczący m m i skórę, na j ej wielkich oczach, obserwuj ący ch m nie z j awną obawą, walczę ze sobą, by nie zrobić tego ponownie. Nie. Nie w cholernym pokoju VIP, w którym setki facetów za symboliczną opłatą spuszczają się w gacie. Nie po tym, jak właśnie została zaatakowana, ty dupku! Zgrzy tam zębam i z powodu przy tłaczaj ącego pragnienia, j ednak wiem , że j eśli nadal pozostanę tak blisko, stracę kontrolę. Zatem się odsuwam . Ty lko na ty le, by m m ógł patrzeć j ej
w oczy, obej m uj ąc dłońm i twarz. – Boli cię coś? – Ty lko policzek. – Poj awia się u niej lekki gry m as, j akby sobie przy pom niała o bólu. – I skóra na głowie, bo ciągnął m nie za włosy j ak j akaś pieprzona lalunia. Przesuwam dłoń na ty ł j ej głowy – na j edwabiste włosy, które nie są przesiąknięte krwią, ponieważ to nie Penny – i delikatnie m asuj ę palcam i. Uspokaj aj ąco. Zam y ka oczy i lekko rozchy la usta, naj wy raźniej zadowolona z m oj ego gestu, a j a znów m am ochotę pochy lić się i j ą pocałować. Od ty godni oglądałem j ą na scenie, m y śląc o niej nieprzerwanie, wy m y ślaj ąc ty siące powodów, dla który ch to się nie m oże wy darzy ć. To wy daj e się prawie nierealne. – Lepiej ? – Mhm … – Zabiera m oj ą dłoń i splata razem nasze palce. Nawet nie wiem , czy kiedy kolwiek trzy m ałem w ten sposób kobiecą dłoń. To m nie niepokoi. Zastanawiam się, czy ona też to czuj e, czy to ty lko m ój problem . Tętniące ży ciem oczy otwieraj ą się i badaj ą m oj ą twarz, zatrzy m uj ąc się na m oich ustach. – Drży sz. Ma racj ę. Cały się trzęsę. Nawet nie zauważy łem . Oddy cham głęboko, staraj ąc się uregulować galop serca. Zastanawiam się, czy ona potrafi to wy czuć, skoro stoim y tak blisko siebie. – Kiedy tu wszedłem i zobaczy łem , że ten gość chce cię uderzy ć… – Głos m i się załam uj e. – To m i o kim ś przy pom niało. O czy m ś, co wy darzy ło się wiele lat tem u. Zim ne palce Charlie wędruj ą po m oim karku, po czy m prześlizguj ą się po tatuażu, j akby pokazy wała, że rozum ie. Patrząc j ej w oczy, py tam z zaciekawieniem : – Charlie, kim on by ł? – Staram się usunąć z głosu gory cz, lecz to niem ożliwe. Sam o wspom nienie o ty m ły sy m gnoj u sprawia, że dłonie zaciskaj ą m i się w pięści. Mim o iż j estem tu
z Charlie, szczęśliwy, j akaś iskra w m oim wnętrzu nakazuj e m i pobiec na parking i m u wpieprzy ć. Zdaj ę sobie sprawę, że Nate w ram ach ostrzeżenia nieco go sponiewiera, ale to m i nie wy starcza. Opiera dłoń na m oim policzku, delikatnie pociera lekki zarost. Insty nktownie się nachy lam , by j ej palce trafiły na m oj e usta. – Mówiłam ci, z kim ś m nie pom y lił – odpowiada, udaj ąc brak zainteresowania. Mim o to lekko się spina, stąd wiem , że gra. Przy suwa się, by oprzeć policzek na m oj ej piersi i opleść m nie ram ionam i w pasie. Egoisty cznie akceptuj ę te wy razy uczucia, więc ciasno obej m uj ę j ej ciepłą, silną sy lwetkę, po czy m opieram podbródek na czubku j ej głowy. Zachwy ca m nie, j ak szy bko wszy stko potrafi się zm ienić. Dziesięć m inut tem u m ój fiut pulsował, gdy idealne ciało Charlie kusiło m nie ze sceny, a j a się zastanawiałem , co m ógłby m j ej dzisiaj powiedzieć. Rozm y ślałem nad ty m , czy j est m iędzy nam i coś więcej niż niegasnące fizy czne przy ciąganie. Trzy m inuty tem u patrzy łem , j ak ktoś próbuj e uszkodzić to perfekcy j ne ciało, przez co ziem ia otworzy ła się pode m ną, przy pom inaj ąc m i, j ak łatwo m ógłby m j ą stracić. A w ciągu następny ch kilku sekund upewniam się, że j est m iędzy nam i coś głębszego, coś innego niż taniec striptizerki i fizy czny pociąg. To dosłownie sekundy. Nie powinienem by ł czekać tak długo. Powinienem j ą adorować od chwili, w której przeszła przez próg m oj ego lokalu. Każda sekunda od tam tej pory by ła stratą czasu i m ożliwości, powtórką z przeszłości. Nate m a racj ę. Nie m ogę zm ienić tego, co się stało. Mogę j edy nie wy ciągnąć z tego wnioski. A j eśli dla Charlie to ty lko gra? Wiem , że m nie okłam uj e co do tego faceta. O ty m , że ona tu
j est, dowiedziałem się ty lko dlatego, że Jeff – j eden z ochroniarzy – powiedział coś o niej przez m ikrofon zestawu łączności, a Nate to wy łapał. My ślałem , że zastanę kom pletnie inną scenę, a i tak tu wlazłem , j ak j akiś zazdrośnik gotowy wy drzeć się na nią za to, że się m ną bawi. Częściowo m i ulży ło, gdy zobaczy łem to, co zobaczy łem . Świadom ość tej ulgi sprawia, że chce m i się rzy gać. Zatem co, do cholery, powinienem teraz zrobić? Naciskanie, by m i powiedziała, kim naprawdę by ł ten facet, zaprowadzi m nie donikąd. Wy czuwam to po j ej zachowaniu. Jednak nie m ogę też wy stawić j ej znów na widok publiczny, ry zy kuj ąc, że więcej facetów „z kim ś j ą pom y li”. Może dlatego wy m y ka m i się zdanie: – Przez dłuższy czas nie będziesz wy stępowała. – Sły szę swój zaborczy, kontroluj ący ton, którego nienawidzę, a który uświadam ia m i, że m oj e postanowienie j est ty lko wy m ówką, by Charlie przestała się rozbierać na scenie. Rozluźnia uścisk i zaczy na się odsuwać. – Potrzebuj ę pieniędzy, Cain – m ówi bez przekonania, j akby m usiała to stwierdzić. Nie żeby m się z tego nie cieszy ł. Chcę, by nienawidziła wy stępów i rozbierania. To znaczy dla wszy stkich z wy j ątkiem m nie. Odsuwam zabłąkany kosm y k z j ej czoła i bez wahania proponuj ę: – Mam trochę papierkowej roboty, z którą m ogłaby ś m i pom óc. Jest dość prosta, a zapłacę tak sam o, j ak za wy stępy. No i będziesz przy m nie. Powoli kiwaj ąc głową, j akby rozważała tę m ożliwość, m ówi cicho: – My ślę, że dałaby m radę… – Widzę, że j ej kalkuluj ące spoj rzenie m ięknie. Czy to ulga? – Na j ak długo? – Zobaczy m y. – Tak, zobaczymy, zapewne… Mój wzrok ucieka w kierunku dwóch twardy ch pagórków przy ciśnięty ch do m oj ej klatki piersiowej . Gdy by to zależało wy łącznie ode m nie, to
ciało j uż nigdy nie stałoby na scenie. Chciałby m , by te długie m uskularne kończy ny, idealne cy cuszki i ta m iękka aksam itna skóra by ły odsłaniane wy łącznie przed m oim wzrokiem . Chcę j ej całej ty lko dla siebie… Sły szę lekkie westchnienie. Jej brązowe tęczówki zaczy naj ą bły szczeć, kiedy na m nie spogląda, a j a zdaj ę sobie sprawę z tego, j ak blisko stoi. Z j ej delikatnego uśm iechu wnoszę, że wy czuła ruch w m oich spodniach. Oddy chaj ąc wolno i ciężko, zm uszam się, by złapać j ą w talii i odsunąć od siebie, inaczej przej dziem y do nagości w sześćdziesiąt sekund. Inną sprawą j est m arnowanie czasu, a inną – zm arnowanie pierwszego razu. Uprawianie seksu z Charlie w j edny m z pokoj ów VIP by łoby po prostu złe. – Chodźm y – m ówię, obej m uj ąc j ą w pasie ram ieniem i przy ciągaj ąc do boku. – Przy łoży m y lód do tego policzka. Charlie w drodze do m oj ego biura m ilczy. Właściwie nie powiedziała ani słowa, odkąd podziękowała Ginger, która – po wy duszeniu szczegółów z Bena – z lodem w ręku wpadła na nas w drodze do pokoj u VIP. Teraz Charlie wy daj e się zdenerwowana lub nie j est pewna, j ak powinna się przy m nie zachowy wać. No to j est nas dwoj e. Odsuwam dla niej fotel i gestem wskazuj ę, by usiadła. Przy ciągam ten sam fotel do siebie, aż j ej nogi – długie i seksowne w tej m aleńkiej spódniczce – doty kaj ą m oj ego uda, i opieram się o biurko naprzeciw niej . To ułatwia m i przy trzy m anie lodu przy j ej policzku. Choć m am też zachłanną chęć doty kania j ej . Nie odsuwa się, więc wnioskuj ę, że nie m a nic przeciwko. Mocno czerwony ślad w ciągu kilku dni zam ieni się w siniec, ale nic więcej się nie stało tej pięknej twarzy laleczki. Charlie j est doskonała. Mógłby m się zatracić w j ej twarzy. Co właśnie robię, wpatruj ąc się w j ej pełne usta.
Podświadom ie przeciągam opuszką kciuka po j ej dolnej wardze. Jej usta są delikatniej sze, niż sądziłem . Bły szczące oczy spoglądaj ą na m nie wy czekuj ąco. Moj a dłoń zasty ga w bezruchu. Nie wiem , co dalej . Czy to j est w porządku? Czy m ogę na to pozwolić? Czy m ogę dopuścić, by to się stało? Czy m ogę zrzucić na nią m oj ą przeszłość, tak j ak zrzuciłem na Penny, żeby wiedziała, z j akim m ężczy zną m a do czy nienia, z j akiego rodzaj u przem ocą się sty kałem , j akiego rodzaj u m iałem towarzy stwo? A m oże Nate m a racj ę? Czy cokolwiek z tego m a j eszcze znaczenie? Dla m nie m a, ale czy dla niej będzie m iało? Wiem , że Charlie m a swój własny bagaż sekretów. Jednak, szczerze m ówiąc, póki nie robi czegoś niem oralnego, m am gdzieś, co to j est. Chcę j ej ty lko pom óc od tego uciec. Unosi dłoń, by dotknąć m oj ej , spoczy waj ącej na j ej ustach. Czy to się dzieje naprawdę? – Nie wiem , j ak się to robi, Charlie – m ówię szeptem , m aj ąc nadziej ę, że zrozum ie. – Nigdy … czegoś takiego nie robiłem . Po kilku chwilach j ej usta łaskoczą m nie w rękę, gdy m ówi: – My ślę, że dobrze sobie radzisz. Czuj ę, j ak unoszą m i się kąciki ust, gdy w uroczy sposób próbuj e odbudować m oj ą pewność siebie. Szy bko poznaj ę Charlie, a im więcej się o niej dowiaduj ę, ty m bardziej m i się podoba. Nie zadaj e wielu py tań, ale chy ba zawsze wie, co powiedzieć. Opuszcza dłoń, pozwalaj ąc m i sam odzielnie trzy m ać lód. – Jesteś pewien, że chcesz, by m zaj ęła się twoim i dokum entam i? – py ta. – Nie j estem zby t doświadczona. – Zaciska powieki, po czy m szy bko dodaj e: – W pracy biurowej . W inny ch sprawach m am wiele doświadczenia. – Po czy m się rum ieni.
Speszona Charlie to rzadki widok, więc m im owolnie chichoczę, przez co ona również zaczy na się śm iać, a j ej twarz j eszcze bardziej czerwieniej e. Ten śm iech j est m uzy ką dla m oich uszu. Powtarzaj ąc j ej wcześniej sze słowa, m ówię: – My ślę, że dobrze sobie poradzisz. – Ja, z drugiej strony, mogę sobie tak dobrze nie poradzić z trzymaniem łap przy sobie. – Mogłaby ś zacząć j utro koło szesnastej ? Uśm iecha się i kiwa głową na zgodę. – Charlie Rourke, asy stentka biurowa, do usług. Hmm… podoba mi się to określenie. – Wiesz, że szukam kobiety na stanowisko kierownika, prawda? – A czy m m a się zaj m ować kierownik? Wzruszam ram ionam i. – Ma m i pom agać w zarządzaniu. To wiele pracy, j ak na j edną osobę. Powoli kiwa głową, rozważaj ąc m oj e słowa. – Pom y śl o ty m . – Odsuwam lód i przy glądam się j ej policzkowi. Gdy wpatruj ę się uważniej , dostrzegam odbite kostki. Jeśli kiedykolwiek zobaczę tego typa… Moj e dłonie znów autom aty cznie zaciskaj ą się w pięści. – Boli? Macha ręką lekceważąco. – To ty lko siniak. Żadny ch złam ań. Możesz m i wierzy ć, m iewałam wiele takich… – Oj ciec? – Kurwa. Powiedziałem to na głos? Wstrzy m uj ę oddech w nadziei, że Charlie nie zauważy. – Nie, to od… – Milknie i m arszczy czoło. – Oj ciec? – Przeły ka ślinę. – Co m asz na m y śli? Ach, szlag by to! Dlaczego obecność Charlie sprawia, że gadam głupoty ? Nigdy w ży ciu nie paplałem bez sensu! Staraj ąc się szy bko zatuszować wpadkę, odchrząkuj ę i m ówię: – Nic szczególnego. Po prostu wiele pracuj ący ch tutaj dziewczy n m a oj ców naduży waj ący ch przem ocy i założy łem … – Cain. – Nie da się przeoczy ć j ej ostrego tonu. Wy czuwam zarówno panikę, j ak i nagłą ostrożność. Charlie się prostuj e i przesuwa nogi tak, że nie doty kaj ą j uż m oich. – Nie
potrafisz kłam ać. Jest cholernie spostrzegawcza. Ty lko Storm i Nate wiedzą o Johnie, i o ty m , że każę m u sprawdzać pry watne ży cie pracowników. A teraz dowie się i Charlie, bo, choć nigdy wcześniej nie by łem w związku, wiem , że nam się nie uda, j eśli będę j ą okłam y wał. Wzdy cham z żalem i zaczy nam wy j aśniać, co przekazał m i John: – George Rourke, urodzony pierwszego m aj a ty siąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego roku. Kierowca ciężarówki m aj ący problem y alkoholowe i stosuj ący przem oc wobec twoj ej m atki aż do j ej śm ierci. – Czy Charlie w ogóle wie, że jej matka nie żyje? Wnosząc po ty m , że wy gląda j ak łania stoj ąca przed światłam i pędzącego sam ochodu, podej rzewam , że m ogła nie wiedzieć. Kurwa! Skręcaj ą m i się wnętrzności. Ty lko pogarszam sprawę. – Kiedy skończy łaś osiem naście lat, uciekłaś z dom u i ślad po tobie zaginął, aż dwa m iesiące tem u kupiłaś bilet z Nowego Jorku do Miam i. Słuchaj , m am w zwy czaj u dość szczegółowo sprawdzać m oich pracowników. Robi to dla m nie pry watny detekty w. Odchrząkuj e i ledwie udaj e j ej się rzucić: – Potrzebuj ę wolnego na resztę nocy. – Sięgam po kluczy ki, by j ą odwieźć, ale naty chm iast kręci głową i drżąc lekko, wy ciąga dłoń, by m nie powstrzy m ać. – Nie, Cain. Po prostu… – Przeły ka ślinę, j ej głos staj e się zachry pnięty. – Nie. Czuj ę, j akby właśnie walnęła m nie w pierś ciężarówka. – Czekaj . Powiedz, że wiedziałaś o m atce. Proszę, powiedz, że nie dowiedziałaś się tego właśnie teraz. Jeśli nie wiedziała, chy ba oszalej ę. Widzę, j ak z trudem znów przeły ka ślinę, po czy m udaj e j ej się powiedzieć: – Tak, wiedziałam o śm ierci m atki. Wy ciągam do niej rękę, ale się odsuwa.
– Wiem , j ak to wy gląda, ale m ożesz m i zaufać. – My lisz się, Cain. Właściwie nic o tobie nie wiem . Odwraca się na pięcie i wy chodzi. Tak po prostu. W kilka sekund całe zaufanie, które zy skałem … przepadło. Stoj ę tak ze trzy m inuty. Nie m ogę j ej pozwolić odej ść w ten sposób. Mim o j ej protestów łapię kluczy ki i pędzę do drzwi, by j ą dogonić. Zatrzy m uj e m nie kolorowa głowa Ginger. – Z Charlie wszy stko dobrze? Levi przed chwilą widziała, że wy padła stąd j ak burza. Już j ą m ij am . Nie m am czasu na tłum aczenia. – Nie, nie j est dobrze. Łapie za m oj e ram ię, by m nie zatrzy m ać. – Czekaj . – Nie teraz, Gin… – Widziałeś się wczoraj po południu z Charlie? To m nie spowalnia. Dlaczego o to py ta? – Nie. – Odwracam się, by popatrzeć na nią zdezorientowany. Zaciska usta. – Miałam nic nie m ówić, ale po ty m , co powiedział m i dzisiaj Ben… – Jęczy. – Muszę ci opowiedzieć o wczoraj szy m dniu. Może dla ciebie będzie to m iało j akiś sens. Rzucam okiem na drzwi wy j ściowe, po czy m znów na Ginger, rozdarty m iędzy wy słuchaniem j ej a gonitwą za Charlie. – Wczoraj rozm awiałam z j akim ś gościem , który do niej zadzwonił. Powiedziała, że to oj ciec, ale j akoś w to wątpię. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CHARLIE Kim, do cholery, jest George Rourke? To m iała by ć fałszy wa tożsam ość. Fałszy wa! Jednak po ty m , co m ówił Cain, zrozum iałam , że Charlie m a prawdziwe ży cie z udziałem prawdziwy ch ludzi… Charlie j est prawdziwą osobą.
Osobą, która cztery lata tem u śm iała się i płakała. Im prezowała z przy j aciółm i. Ludzie m ówili na nią „Charlie”, a ona reagowała. Patrzy ła w lustro i widziała twarz, która nie by ła m oj ą twarzą, tą, która przej ęła j ej tożsam ość. I nagle zniknęła bez śladu? Ludzie tak po prostu nie znikaj ą. Wiem , bo próbuj ę to zrobić. Jest ty lko j edno sensowne wy j aśnienie. O Boże. Muszę zj echać z drogi. Ledwo udaj e m i się odpiąć pas i otworzy ć drzwi, nim zwracam zawartość żołądka na chodnik. Dzięki Bogu j est późno, do tego j estem w cichej bocznej uliczce, w której nie m a świadków, oprócz kotów buszuj ący ch w śm ietniku. Kiedy kończę wy m iotować, ponownie siadam w fotelu kierowcy. Zaczy naj ą pły nąć łzy, lecz wściekle j e ocieram . Powinnam była wiedzieć. Krew szum i w m oich uszach, spoglądam na zegarek na desce rozdzielczej . Jest dopiero po północy. Sam pewnie j eszcze nie śpi. Mim o swoj ego wieku j est nocny m m arkiem i j ednocześnie ranny m ptaszkiem . Wiem , że nie powinnam . Nie powinnam się z nim kontaktować, ale m uszę się przekonać, że m oj e podej rzenia są błędne. Z m oj ego telefonu kontaktowego wy bieram num er dom u na Long Island, licząc na to, że m nie nie nam ierzą, nawet j eśli na stacj onarny m założony j est podsłuch. Czekam z zaparty m tchem i drżący m i dłońm i, czuj ąc, j akby m oj e serce m iało wkrótce się poddać, j eśli prędko nie zazna ukoj enia. Nawet nie wiem , czy Sam j est w dom u. Rzadko tam by wa. Odbiera po trzecim dzwonku. Przeły kaj ąc strach, nie m arnuj ę czasu: – Kim j est Charlie? Cisza. Nic nie sły szę. Po czy m następuj e kliknięcie.
Zm uszam się do zaczerpnięcia oddechu i przy ciskam telefon do piersi. Sły szał m nie? My ślał, że to j akiś dowcip? Powinnam zadzwonić j eszcze raz? Dzwonek, który rozdziera ciszę, sprawia, że się wzdry gam . Odbieram i słucham , zaciskaj ąc wargi. – Dlaczego py tasz? – m ówi cicho i szorstko. Sam potrafi by ć wy m agaj ący, lecz ten ton sły szałam ty lko raz – pam iętnej nocy m ówił tak do Dom inica. Założę się, że dzwoni z nowego telefonu. I że stoi w niewy kończonej piwnicy. Pom ieszczenie m a kom pletnie gołe ściany, tak że ciężko by łoby kom uś ukry ć tam pluskwę, a i tak m usiałby naj pierw m inąć Sim bę i Duke’a, dwa naj większe i naj groźniej sze rottweilery, j akie w ży ciu widziałam . Zagry zam wargę, szukaj ąc wy m ówki. W swoim szaleństwie nie zastanowiłam się nad m ożliwy m przebiegiem rozm owy. Po prostu szukałam uspokaj aj ącej odpowiedzi. Nie m ogę m u zdradzić, ile wiem . Nie m ogę m u nic powiedzieć o Cainie ani o j ego śledztwie. Głupia dziewucha! Co się ze m ną dziej e? Zawsze j estem czuj na. A teraz, kiedy powinnam by ć naj bardziej skoncentrowana, sy tuacj a zaczy na m i się wy m y kać spod kontroli. Jednak j uż za późno, stało się. A Sam dom aga się odpowiedzi. Znów przeły kam strach. – Jest prawdziwą osobą? Jego niski chichot sprawia, że się kulę. – Oczy wiście, że j est. Jest tobą. Zam y kam oczy, strach sprawia, że świat m i przed nim i wiruj e. Sam unika odpowiedzi. – By ła kim ś inny m , nim stała się m ną? Następuj e cisza, po której , ku m oj em u zdziwieniu, Sam odpowiada: – Tak. Dostaj ę gęsiej skórki. – Gdzie j est teraz? – Ty le py tań, m oj a My szko. Zastanawiam się dlaczego. – Sły szę znaj om y dźwięk ciągnięcia za łańcuszek zapalaj ący światło w piwnicy. Pstryk… Pstryk… Pstryk… Pstryk… Wracam m y ślam i do dnia, w który m przekazał m i wszy stkie inform acj e doty czące Charlie. Do dnia,
w który m odebrał m i m oj ą tożsam ość. Co z nią zrobił? Sprzedał kom uś innem u, by j akaś dziewczy na m ogła udawać m nie? Zaciskam zęby, by nie powiedzieć za dużo. Nigdy Sam a o nic nie py tałam . Nigdy. A teraz dzwonię do niego w środku nocy i zasy puj ę go niewy powiedziany m i oskarżeniam i. – Odpowiadaj ! – żąda w końcu. – Zastanawiałam się ty lko, czy ona… – Przeły kam żółć podchodzącą m i do gardła. – Co się z nią stało? – Zabiłeś ją, Sam? Dla mnie? Miałeś to wszystko zaplanowane od czterech lat? A może jeszcze wcześniej? Oczy wiście nie spodziewam się, by Sam do czegokolwiek się przy znał. Nigdy nie podzieliłby się ze m ną czy m ś obciążaj ący m . Gdy by m kiedy kolwiek zdecy dowała się zeznawać, m iałaby m ty lko niewy starczaj ące oskarżenia i poszlaki. Z pewnością nie by ły by wy starczaj ąco cenne, by wy negocj ować m oj e zwolnienie. Oprócz Dom inica i Jim m y ’ego nigdy nie widziałam żadny ch inny ch współpracowników. Moj a stopa rzadko stawała w j ego legalny ch firm ach. Nie m am poj ęcia, skąd bierze heroinę; nigdy nie py tałam . Wiem , że w ciągu ostatnich lat odby ł kilka „biznesowy ch” wizy t na Bliskim Wschodzie. Jednak wątpię, czy j ego firm a budowlana zaj m uj ąca się dekarstwem , j ego agencj a nieruchom ości, j ego franczy zowe restauracj e serwuj ące steki lub j akikolwiek z interesów, w które j est zaangażowany, m iał cokolwiek wspólnego z Bliskim Wschodem . Jestem pewna, że DEA również podałaby w wątpliwość te wy j azdy, gdy by j ej agenci m ieli go na celowniku. Chociaż nigdy nie czułam ich obecności. Ale przecież skąd m ogę wiedzieć, j ak wy gląda nadzór DEA? Wiem ty lko, że facet węszący wokół m nie zeszłej wiosny nie by ł kum plem Sam a, fakty cznie pracował dla agencj i. Albo są bardzo dy skretni, albo nadal
nic na niego nie m aj ą. Naj wy raźniej kiedy ktoś j est dobry w ty m , co robi, trudno znaleźć na niego haczy k. Sły szę, j ak Sam sy czy przez zęby, zanim odpowiada nonszalanckim tonem : – Kto wie? Może zdradziła kogoś, kom u wszy stko zawdzięczała? Może nie by ła dobrą My szką. – Moj e serce zaczy na się rozpędzać, tłukąc boleśnie w klatce piersiowej . Uniknął odpowiedzi, daj ąc m i j ednocześnie wy raźne ostrzeżenie. – To właśnie chciałaś wiedzieć? Odchrząkuj ę, po czy m udaj e m i się wy bąkać: – Tak. – Mam nadziej ę, że nie m uszę się o nic m artwić. Pam iętaj , j esteśm y w ty m razem . Nie m a m iej sca na zaniedbania. Wczoraj by łaś niechluj na. „Niechluj stwo” – o to sam o oskarży ł Dom inica. – Wiem , S… – Czuj ę sm ak krwi, gdy m ocno gry zę się w j ęzy k, by nie dokończy ć j ego im ienia. – To się j uż więcej nie powtórzy. – To dobrze. Sprawy naprawdę dobrze idą. I wy daj e się, że będzie j eszcze lepiej . – Następuj e chwila ciszy. – Widziałem , że kończy ci się kasa. Jutro przelej ę ci kolej ną dy chę. Kupisz sobie coś ładnego. – Oczy wiście. Dziękuj ę. – Pieniądze… Wszy stko zawsze sprowadza się do pieniędzy. Sam przedkłada j e nad wszelkie wartości i wy chodzi z założenia, że wszy scy inni też tak robią. Naj śm ieszniej sze j est to, że m ógłby wpłacić m i dziesięć razy więcej , nie cierpiąc na ty m finansowo. Jednak nigdy nie dałby m i aż ty le. Daj e takie kwoty, by m by ła od niego zależna, by m go potrzebowała. Słucham ciszy w słuchawce przez dłuższy czas, aż Sam się rozłącza. W końcu opadam na fotel. Charlie Rourke by ła prawdziwa.
I ta prawdziwa Charlie Rourke nie ży j e. Naj wy raźniej od m iesięcy udaj ę m artwą dziewczy nę. Zrobiłam z niej striptizerkę i dostawcę narkoty ków. Mam nadziej ę, że nadej dzie dzień, w który m podrę j ej dokum enty na m ałe kawałeczki i będę m ogła udawać, że nigdy nie istniała. Ale ona ży ła. A Sam przy łoży ł rękę do j ej śm ierci. Czy by ła ty lko dziewczy ną, która pewnej nocy spotkała niewłaściwego faceta? Kogoś szukaj ącego blondy nki uciekaj ącej z dom u, za którą nikt by nie tęsknił? A m oże Sam znał prawdziwą Charlie Rourke? Może dostarczała dla niego narkoty ki? Zrobiła coś przez co popadła w j ego niełaskę? Czy j a też stracę względy Sam a? Przez to, że Ginger odebrała m ój telefon, przez m oj e nagłe py tania, a m oże przez to, co usły szy od Boba? Co się stanie, j eśli Bob powie m u o Cainie? Cain. Serce bij e m i szy bciej , gdy j ego im ię poj awia się w m oich m y ślach. Uciekaj ąc dzisiaj z Penny, by łam zby t rozkoj arzona, by m y śleć o wszy stkim , co zaszło. Nie wiem , co się m iędzy nam i stało, ale nie chciałam , by się skończy ło. Wy dawało się, że chciał m nie doty kać i że m u na to pozwalałam . Gdy by poprosił, zgodziłaby m się pój ść z nim do dom u i do łóżka. Jednak teraz Cain j est w to wszy stko wm ieszany. Stał się wrogiem Boba. My śli, że zna całą m oj ą historię. Nie potrafię się wkurzać za detekty wa. Rozum iem , dlaczego to robi. Chroni się przed ludźm i dokładnie m oj ego pokroj u. Ale nie j est bezpieczny. Sam j est od niego spry tniej szy. Sam j est spry tniej szy od każdego. A m ój głupi plan? Tak, to wszy stko j est… głupie. Nigdy nie będę w stanie kupić sobie takiej tożsam ości, j aką załatwił m i Sam , ponieważ on prawdopodobnie dla niej zabił. Wszy stko, co m ogę
zrobić, to wziąć kasę i uciec. Na koncie m am dwadzieścia pięć ty sięcy – na „taj ny m ” koncie, inny m niż to, na które przelewa m i pieniądze Sam . Kolej na dy cha przy j dzie j utro. Dwie dy chy powinnam dostać za sam ochód, więc trochę się uzbiera. Oczy wiście będę to wszy stko m usiała wy płacić i potem co… Nosić w torbie pięćdziesiąt pięć kawałków? Nie będę m ogła otworzy ć konta bez dokum entów, a na papiery Charlie nie m ogę tego zrobić. Nie wiem , czy Sam m oże śledzić bankowe inform acj e, ale wolę nie ry zy kować. Dla własnego bezpieczeństwa wolę przy j ąć, że j eśli wpis „Charlie Rourke” zostanie wprowadzony do j akiegokolwiek kom putera, Sam naty chm iast m nie znaj dzie. Po prostu wskoczę do autobusu i poj adę… dokąd? Zawsze chciałam zobaczy ć Południe. Może wy ląduj ę gdzieś w Luizj anie albo w Alabam ie. W j akiej ś m ałej m ieścinie, gdzie będę m ogła pracować na czarno i wy naj ąć m ieszkanko bez ty ch wszy stkich depozy tów i kaucj i. Albo m ogłaby m poj echać do Meksy ku. Chociaż stam tąd j uż by m nie wróciła, bo przecież nigdy nie będę m iała paszportu. Nie… Muszę zostać w Stanach. Na zawsze. Nigdy nie odwiedzę Europy ani nie polecę na Karaiby. Przy naj m niej dopóki Sam nie um rze, a j a w j akiś sposób nie odzy skam prawdziwej tożsam ości. Kiedy to się stanie? Za dwadzieścia lat? Za trzy dzieści? Czekaj ą m nie trzy dekady anonim owości? Wzdy cham i przeglądam się w lusterku wsteczny m . Na pewno m ogłaby m obciąć włosy. Mogłaby m j e przefarbować. Mogłaby m nosić kolorowe soczewki, by ukry ć m oj e fiołkowe tęczówki. Jakim im ieniem powinnam się posługiwać? Nie m oim własny m i nie Charlie. Musiałaby m wy m y ślić coś nowego. Miesiąc tem u, gdy o ty m m y ślałam – by zostawić za sobą przeszłość i zacząć od nowa –
czułam radość. Jakby otwierały się zam ki, puszczały łańcuchy, j akby m m ogła uciec, nie oglądaj ąc się za siebie. Jednak teraz, kiedy to się dziej e naprawdę – nie tak j ak zaplanowałam , ale j ednak – w j akiś sposób czuj ę się bardziej uwięziona niż przedtem . Nie będę m iała nikogo. Nie będę m iała nic. – Dlaczego, Sam ? Dlaczego m i to robisz? – Przez lata czułam wobec niego wdzięczność i loj alność. Teraz czuj ę wy łącznie gorzki uraz. Nie m am innego wy j ścia. Muszę uciec. Naty chm iast. Opieram czoło na kierownicy i pozwalam pły nąć łzom . * * * – Ginger? Otwiera bły skawicznie oczy. – Tak? – Zatrzasnęłaś sobie klucze w m ieszkaniu? – Nie. Dlaczego py tasz? – Cóż… – Pobieżnie się rozglądam po patio, upewniaj ąc się, że j esteśm y sam e. – Ponieważ j est druga w nocy, a ty śpisz na progu pod m oim i drzwiam i. Przeciągnąwszy się naj pierw, Ginger w końcu udaj e się wstać i odsunąć z progu. Wsuwam klucz i otwieram drzwi. Bez zaproszenia koleżanka wchodzi za m ną. – Cain cię przy słał, by ś sprawdziła, co ze m ną? – Rzucam klucze na stół i włączam j edy ną lam pę, j aką m am w salonie. – Dlaczego m iałby to robić? – py ta nieśm iało, studiuj ąc resztki lakieru na paznokciach. Ginger przegrałaby w pokera ostatnią koszulę. Z westchnieniem opadam na kanapę i przy glądam się chropowatem u sufitowi. Jestem wy kończona. Fizy cznie i em ocj onalnie. – Bo nadal powinnaś by ć w pracy, zam iast wy rwać się wcześniej , by spać pod m oim i drzwiam i. – Nie potrafię zignorować rozczarowania, że to nie Cain czekał na m nie. Wiem , że
powiedziałam m u, by m nie zostawił w spokoj u, i że tak pewnie j est lepiej , m im o to… Czuj ę, że Ginger m i się przy gląda. Zapewne widzi przekrwione oczy i sm ugi pod nim i, które sprawiaj ą, że wy glądam niczy m panda. Po dwóch godzinach ry czenia nie m ogę wy glądać inaczej . W końcu py ta: – Jak twój policzek? – Dobrze. – Przy naj m niej dopóki go nie doty kam lub się nie uśm iecham , lub nie rzy gam w ciem nej alej ce, j est okej . Sły szę ciche westchnienie, a potem kroki kieruj ące się do lodówki. Brzdęk szkła podpowiada, że Ginger wy ciąga dwie butelki piwa. – Masz. – Podaj e m i j edną, po czy m łapie za pilota i włącza telewizor, szy bko skacząc po kanałach. Od razu wiem , czego szuka. Niedawno odkry ły śm y, że oby dwie lubim y Kroniki Seinfelda. Okazuj e się, że tak późno w nocy nie leci żaden odcinek, więc Ginger decy duj e zostać przy film ie Siedem. – Och, uwielbiam tę scenę! Mam przez nią dreszcze – wy j aśnia, przesadnie się trzęsąc, po czy m podwij a nogi i układa się w rogu kanapy. Oglądam y w m ilczeniu, j ak Brad Pitt otwiera pudełko, w który m znaj duj e głowę Gwy neth Paltrow. Nie m ogę powiedzieć, że czuj ę się przy Ginger swobodnie, ponieważ wisi nad nam i j akaś chm ura. Chociaż m y ślę, że nie j est na m nie zła. Prędzej zm artwiona. Nie wiem , j ak to j est m ieć kogoś, kto by się o m nie m artwił. Sam nigdy tego nie robił. A m am a? Pam iętam , że często stała przed lustrem . By ła m łoda, piękna i m iała j asne włosy. Malowała się, pachniała słodkim i perfum am i i wkładała wiele wy siłku w to, by dobrze wy glądać. Pam iętam , że ciągle wy gładzała ubranie, nawet podczas m oj ej gim nasty ki, kiedy ona rozm awiała z oj cam i inny ch dziewczy nek, a j a pracowałam nad równowagą i podstawowy m i ćwiczeniam i. Pam iętam j ej m ocno ściągnięte czoło, gdy siedziała przy kuchenny m stole nad
czy m ś, co m usiało by ć rachunkam i. Pam iętam , że się m artwiła, iż ze swoim „bagażem ” nie znaj dzie dobrego m ęża. Ale nie pam iętam , by się m artwiła o m nie. Wtedy poj awił się Sam i wszy stkie j ej obawy zniknęły. Ginger w końcu przery wa ciszę. – Cain wy glądał dzisiaj na wy straszonego. – Patrzy w telewizor i popij a piwo. „Nie wiem , j ak się to robi” – powiedział. Ale robi się co? Pracuj e nad związkiem ? Czy Cain m y śli, że właśnie to się m iędzy nam i dziej e? Ja nie m ogę sobie na to pozwolić! Mim o to nie potrafię udawać, że gdy to powiedział, nie poczułam ciepła w piersi prom ieniuj ącego na zewnątrz, przy tłaczaj ącego pragnienia, by się do niego przy tulić. „Nigdy tego nie robiłem ”. Jeśli to prawda, to zastanawia m nie… kim by ła dla niego Penny ? – Znałaś j ą w ogóle? – py tam . – Penny ? Ginger wzdy cha. – Och, tak. Zaczęłam pracować w The Bank dwa m iesiące przed j ej śm iercią. – Jaka by ła? – Nie znałam j ej za dobrze. Ale by ła piękna. Miała blond włosy i brązowe oczy, zupełnie j ak ty. Wielu klientów przy chodziło ty lko dla niej . Wy dawała się m iła. Nie tak zaj adła, j ak inne dziewczy ny. – Chichocząc, dodaj e: – By ła dobrą tancerką. Przy pom inasz j ą. To znaczy twój sty l j est podobny do j ej sty lu. Masz klasę i pewnego rodzaj u arty zm , j eśli m ożna uży ć tego słowa w kontekście striptizu podczas tańca na rurze. – A j ej narzeczony ? Mówiłaś, że j ą zabił? Bierze spory ły k piwa, przy takuj ąc. – Tak… Ten związek by ł szy bki i dziwny. My ślę, że Penny m iała naprawdę niską sam oocenę i szukała przy zwoitego faceta, który by j ą zechciał. Nie by ła zby t am bitna i nie należała do dziewczy n lubiący ch się uczy ć. Wolała by ć m askotką druży ny baseballowej i piec ciastka do
końca ży cia. – Szy bko się reflektuj e. – Nie to, by m j ą oceniała! Nie wszy scy m uszą by ć am bitni. I też zam ierzam piec ciastka. Ty lko że będę to robić dla m oich klientów w eleganckiej restauracj i. Jednak… – Milknie na chwilę. – Ten facet by ł klientem . Cichy, ły siej ący facecik. Nic specj alnego. Wy naj ął j ą na j eden pry watny pokaz i j uż by ł stracony. Zastanawiam się, czy to powód, dla którego Cain zabrania m i pry watny ch pokazów. Ginger powoli kiwa głową. – Przy chodził do niej prawie każdego wieczoru. Zabierał j ą na kolacj e i przy sy łał wiele kwiatów. Nie by liśm y zby t zaskoczeni, gdy pewnego dnia, zaledwie po kilku m iesiącach znaj om ości, zj awiła się w pracy z pierścionkiem na palcu. Nie chciał, by dalej tańczy ła i pam iętam , j ak stwierdziła, że ty lko m ąż będzie m ógł j ej m ówić, co m oże, a czego nie, więc… – Ram iona Ginger nieco opadaj ą. – Co j eszcze pam iętasz? Ginger pogrąża się w zam y śleniu. – By ła nieco kapry śna. Jednego dnia try skała pom y słam i na tem at planowania ślubu na plaży, kiedy indziej by ł to wielki ślub kościelny w j ej rodzinny m m ieście. Jeszcze inny m razem niespodziewanie m ieli uciec do Vegas. Powoli kiwaj ąc głową, py tam : – A Cain? Jak to przy j ął? Ginger się spina. – Uścisnął rękę tam tem u facetowi, gratuluj ąc. Nie wiem … Cain to Cain. Jeśli cokolwiek m iędzy nim i by ło, dobrze to ukry wali. Nigdy nie przy chodził ślinić się do niej , gdy by ła scenie… – Czuj ę, że zerka na m nie z ukosa, j ednak nadal skupiam spoj rzenie na ekranie telewizora. – Chociaż nie sądzę, by Penny potrafiła ukry wać coś takiego j ak sy pianie z szefem . – Co się stało po j ej śm ierci? Ginger nady m a policzki i wy puszcza przeciągły oddech. – Zrobił się wielki sy f. Roger został skazany i trafił do paki. Zam kniętego tam tej nocy
The Bank nigdy nie otworzono ponownie. Cain sprzedał lokal, gdy ty lko policj a zakończy ła śledztwo. Podobno zniknął, Bóg j eden wie gdzie, na m iesiąc. Jedy ną osobą, z którą utrzy m y wał kontakt, by ł Nate. Wtedy m ieszkali razem . Potem , kilka m iesięcy później , nagle poj awił się u m nie, powiedział, że otwiera nowy klub, by uczcić Penny, i spy tał, czy nie szukam pracy. Milknie, a j a zastanawiam się nad j ej słowam i. Czy to właśnie dlatego tak m nie traktuj e? Bo przy pom inam kogoś, na kim m u naj wy raźniej bardzo zależało? Kogo, by ć m oże, nawet kochał? Jestem dla niego ży wy m wspom nieniem ? Nigdy nie będę m iała szansy, by się tego dowiedzieć. Już postanowiłam , że m uszę j utro wy j echać. Nie m ogę ry zy kować kolej nego zlecenia. Nie po sy tuacj i z Bobem . Do tego prawdopodobnie swoim i py taniam i wzbudziłam wątpliwości u Sam a. Mogę przy puszczać, że on j uż tutaj leci, by m nie przesłuchać. Ale czy j estem na wy j azd gotowa? Czy m ogę tak po prostu się spakować i wy j ść z tego m aleńkiego m ieszkanka, które m im owolnie zaczęłam traktować j ak dom ? Czy m ogę powiedzieć Ginger „dobranoc”, m aj ąc na m y śli „żegnaj ”? Czy m ogę tak po prostu zostawić Caina? Zapom nieć o ty m , co m ogłoby by ć m iędzy nam i? W cichy m , słabo oświetlony m m ieszkaniu sły szę własny głos, m ówiący : – Ginger, j esteś naprawdę dobrą przy j aciółką. Następuj e długa chwila ciszy, podczas której Ginger prawdopodobnie się zastanawia, czy cokolwiek więcej kry j e się za ty m i słowam i. W końcu ty lko wzdy cha. – Wiem , że j estem , Charlie. * * * By ć m oże odrobinę popadam w paranoj ę.
Mim o to trzy m am pistolet blisko uda, dłoń lekko m i drży na rękoj eści, gdy nieznany m ężczy zna przechodzi pod m oim oknem . Ubrany j est w ciem ne spodnie khaki i białe polo, trzy m a białe pudełko i term inal, wy gląda więc na ty powego kuriera. Ale co m oże dostarczać? I j ak się tu dostał? Nie wpuszczałam go przez bram ę. Odbezpieczam pistolet i zaraz szy bko z powrotem zabezpieczam , przy pom inaj ąc sobie sąsiada, który postrzelił się w stopę. Nie powinnam teraz trzy m ać broni, ponieważ j estem zm ęczona po całonocny m rzucaniu się na łóżku, gdy um y sł próbował m nie przekonać, że powinnam zostać. O szóstej rano w końcu się poddałam i zaczęłam się pakować. Jestem pewna j edy nie tego, że m uszę się pilnować. Uważać na dziwne rzeczy. Takie j ak kurier pod m oim i drzwiam i. Dom y ślam się, że Sam j uż wie, dokąd się przeprowadziłam i przesy ła m i kolej ne upom nienie, ponieważ wczoraj sze nie by ło wy starczaj ąco j asne. Może to odcięta głowa? Drżąc, tkwię nieruchom o za zasłonką, wdzięczna za to, że facet m nie nie widzi, i obserwuj ę, j ak ponownie puka, ty m razem m ocniej . Czeka j eszcze chwilę, po czy m się odwraca, by odej ść, m am rocząc coś niezrozum iałego pod nosem . Wzdy cham z ulgą. Zagrożenie odchodzi. Wtedy zauważam Tannera, śpieszącego przez patio w swoich ulubiony ch spodenkach i przy ciasny m podkoszulku. Kurier naty chm iast go zauważa i wy ciąga paczkę w j ego kierunku. Gospodarz podpisuj e odbiór w term inalu. Cholera. A j eśli Tanner j est wścibski? Jeśli weźm ie do siebie tę paczkę i j ą otworzy ? Nie m a żadnego logicznego wy j aśnienia, dlaczego ktoś m iałby m i wy słać ludzką głowę. Odkładam pistolet na podłogę i śpieszę ku drzwiom . Docieram do m ężczy zn w chwili, w której kurier przekazuj e paczkę Tannerowi.
– Witam ! – krzy czę w biegu. – To chy ba dla m nie! Obaj się odwracaj ą, by na m nie spoj rzeć. Wy ry wam Tannerowi paczkę z rąk, nim zdąży zaprotestować. – Przepraszam , nie zdąży łam otworzy ć – tłum aczę kurierowi w średnim wieku, który przy gląda m i się z otwartą buzią. Patrzę na siebie i uzm y sławiam sobie, że j estem ty lko w topie i stringach, w który ch spałam . Striptizerka czy nie, powinnam się wsty dzić, j ednak j estem teraz zby t zdenerwowana. Z duszą na ram ieniu odwracam się i pędzę do m ieszkania – świadom a widoku, który m aj ą m ężczy źni – po czy m zatrzaskuj ę drzwi i przy ciskam do piersi pudełko. Dostaj ę gęsiej skórki. Paczka j est zim na. Jakby by ła trzy m ana w chłodni. Odcięte głowy potrzebuj ą lodówek. – Cholerna Ginger i j ej pieprzony film ! – Wiem , że to szalone i wy soce nieprawdopodobne, ale nie m ogę się pozby ć z um y słu tej m y śli. Ze ściśnięty m żołądkiem i na chwiej ny ch nogach podchodzę do stołu, by postawić na nim paczkę. Z dłońm i zaciśnięty m i w pięści wpatruj ę się w wy sokie białe pudełko, ozdobione fioletową wstążką, pozbawione j ednak znaków podpowiadaj ący ch, co m oże kry ć się w środku.
Głowa by tam pasowała w sam raz. Może to głowa prawdziwej Charlie Rourke? Wstrzy m uj ąc oddech, rozry wam wierzch i ściągam papier ozdobny. I głośno wzdy cham . Kwiaty ? Ktoś przy słał m i kwiaty ? Moj a ciekawość sięga zenitu, a serce j est na skraj u eksplozj i, kiedy wy ciągam z pudełka wspaniały bukiet w szklany m wazonie. Różne gatunki kwiatów w kilkunastu odm ianach. Maj ą j edną wspólną cechę: kolor. Wszy stkie są fioletowe. Tak j ak niebieskawofioletowy odcień m oich oczu. Ty lko kilka osób zna ich naturalny kolor. W Miam i wie o nim ty lko j edna osoba. Czuj ę kołatanie w piersi, gdy wy ciągam niewielki liścik przy czepiony do kwiatów. Słowa są proste, przekaz j asny : Twoje tajemnice są przy mnie bezpieczne. Proszę, daj mi szansę. Cain Kiedy ś, j eszcze w stary m m ieszkaniu, zastanawiałam się, czy Cain zauważy ł, że m oj e oczy tak naprawdę nie są brązowe. Trudno by ło nie zauważy ć, chociaż on j est facetem , a m ężczy źni rzadko dostrzegaj ą takie detale. Naj wy raźniej j ednak m usiał to spostrzec, ale nigdy o to nie zapy tał. „Proszę, daj m i szansę”. – Tak bardzo by m chciała – szepczę, doty kaj ąc palcam i aksam itny ch płatków. Czuj ę, j ak gula ponownie tworzy m i się w gardle. * * * Jeśli poczekam choćby odrobinę dłużej , Ginger zj awi się u m nie na kawę. Muszę naty chm iast wy j ść. Zam y kam drzwi po raz ostatni, wrzucam klucze do skry tki na listy. Tanner j e znaj dzie,
gdy w końcu się zorientuj ą, że m nie nie m a. Szy bko i cicho ciągnę za sobą walizkę, śpiesząc do bram y i do auta, które sprzedam w kom isie piętnaście m inut po ty m , j ak opróżnię w banku oba m oj e konta. Siedząc za kierownicą, j eszcze przez kilka chwil przy glądam się białem u budy nkowi, przy pom inaj ąc sobie, j ak Cain chodził wokół j ego parkingu zaledwie trzy ty godnie tem u. Patrzę na fioletowe kwiaty, który ch nie potrafiłam zostawić, leżące na siedzeniu pasażera i czuj ę, że gorące łzy spły waj ą m i po policzkach. Wiem , że odej ście to dobra decy zj a. Naprawdę. Jednak by to zrobić, potrzebuj ę całej siły woli, j aką posiadam . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY CAIN – Ronald Sullivan. Lat czterdzieści dwa. Bezdzietny kawaler. W dziewięćdziesiąty m piąty m dostał zarzut pobicia, który wy cofano. Podej rzewany o handel narkoty kam i, j ednak nie doszło do skazania. Przefaksuj ę ci j ego zdj ęcie, by ś m ógł zwery fikować, czy to ten sam . Gdy by ś chciał, m am też j ego adres. Ma m ieszkanie przy Dwudziestej Trzeciej Ulicy. Och, Charlie. W coś ty się wpakowała? – Jak zawsze j esteś nieoceniony, John. – A ty sam odzielnie finansuj esz zakup m oj ej willi na Tahiti na czas em ery tury. Ty lko nie m ów o niej czarownicom z Eastwick. – Muszę odsunąć telefon od ucha, gdy John wy bucha śm iechem . – Nie m am powodu do rozm ów z twoim i by ły m i żonam i, John. No, chy ba że o ty m , że j esteś wkurzaj ący m fiutem . Muszę wy słuchać kolej nej salwy śm iechu.
– To wszy stko m a związek z tą dziewczy ną? Wzdy cham i m ówię cicho: – W dzisiej szy ch czasach zawsze chodzi o j akąś dziewczy nę. Kiedy Ginger wtaj em niczy ła m nie w szczegóły poniedziałkowej rozm owy z „oj cem ”, który dzwonił na drugi telefon Charlie, a o który m wiem , że nie m ógł tego zrobić, ponieważ siedzi w pierdlu i nie bardzo m a taką m ożliwość – wy słałem j ą wcześniej do dom u, by przy pilnowała koleżankę. Później dokładnie sprawdziłem nagranie z pokoj u VIP num er dwa. Nie wątpię, że Charlie zna tego gościa. Świadczy o ty m sposób, w j aki wprowadziła go do tego pokoj u – trzy m ała go za ręka i ostrzegła o kam erach. Wszy stko aż krzy czało, że się znaj ą. Kiedy sięgnął pod j ej spódniczkę, z nerwów zacisnąłem zęby. A kiedy j ą uderzy ł, m usiałem wcisnąć pauzę i wziąć głęboki, uspokaj aj ący oddech. Jak zwy kle m ogłem liczy ć na to, że Nate zaj m ie się sy tuacj ą. Po ty m , j ak w ciem ny m rogu parkingu walnął go w brzuch – to nagranie obej rzałem z wielkim uśm iechem – zaciągnął faceta do czarnej toy oty cam ry, którą ten wskazał j ako swoj ą, zostawił go kulącego się na ziem i i przeszukał m u zarówno portfel, j ak i sam ochód, zbieraj ąc ty le inform acj i, ile ty lko zdołał. Kiedy odebrał m u naładowany pistolet, który znalazł pod siedzeniem , wrzucił faceta za kierownicę, j akby ten by ł zuży tą zabawką. Chociaż przy m oim kum plu każdy tak wy gląda. Nate wy j aśnił też zwięźle, że j eśli cokolwiek stanie się Charlie, taśm a z pokoj u zostanie przekazana policj i wraz z dokładny m i dany m i Ronalda, a wtedy rozpocznie się wy ścig, kto pierwszy go dopadnie: j a czy gliny. A Ronald chciałby, żeby to by ły gliny. Na pożegnanie palant dostał m ocny cios w nos, po czy m został sam , by w spokoj u skupić się na tam owaniu krwotoku. Wy obrażam sobie, że Ronald Sullivan cierpiał dość znacznie
przez całą noc, by ć m oże poj echał nawet na pogotowie. Obaj z Nate’em wiem y, że przez j akiś czas powinniśm y oglądać się za siebie. Jeśli j ednak ponownie zobaczę tu tego gościa, nie zawaham się, by go ubić. – A j ej oj ciec nadal siedzi, prawda? – Zgadza się. I j eszcze długo nie wy j dzie. – Dzięki za szy bką reakcj ę, John – m ówię, nim się rozłączam i spoglądam na zegarek, biorąc duży ły k drinka. Jest szesnasta trzy dzieści. Charlie m iała by ć o czwartej , by zacząć pracę z dokum entam i, a wcześniej nigdy się nie spóźniała. Jednak nie powinno m nie dziwić, j eśli w ogóle się nie poj awi. Po wczoraj szej nocy zdziwię się, j eśli j eszcze j ą zobaczę. Nie odbiera ode m nie telefonów, chociaż kwiaciarnia potwierdziła, że rano dostarczono j ej kwiaty. Mam nadziej ę, że nie przesadziłem . Liczę na to, iż nie pom y śli, że by łem tandetny. Nadal nie wiem , co m am m ówić, co robić, ile czasu powinienem j ej poświęcić. A j eśli nie będzie m nie chciała, gdy j uż dowie się wszy stkiego? Bezwiednie pocieram skórę na szy i. Jak to się skończy ? Czy uzna m nie za kolej nego Ronalda Sullivana? A m oże pom y śli, że lubię przem oc, j ak j ej oj ciec? Lub weźm ie m nie za faceta, który m ógłby wy korzy stać j ej przeszłość do swoich celów? Może zobaczy we m nie j ednego z nich, a m oże ich wszy stkich naraz. Może, gdy opowiem j ej o sobie, ucieknie ode m nie w ram iona norm alnego gościa, z norm alny m i rodzicam i i norm alną pracą. Może tak by łoby dla niej lepiej . * * * Jestem pewien, że wy raźnie osłabłem , gdy wieczorem wy szedłem z biura do klubu i zobaczy łem Charlie za barem . Całe popołudnie przekony wałem siebie, że j uż j ej nie zobaczę, j ednak j est tu, m iesza drinki i uśm iecha się do klientów. Oraz m nie unika.
Naty chm iast uciekła na drugą stronę baru, gdy do niej podszedłem . Nie zam ierzam kłam ać – odebrałem to j ak cios w serce. Walczy łem z chęcią przerzucenia j ej przez ram ię i zaniesienia w ustronne m iej sce, by porozm awiać. Musiałem się ukry ć w biurze, by się uspokoić. Jednak j estem z powrotem , ponieważ nie potrafię trzy m ać się od niej z dala. Jest dziesiąta wieczorem . Czekam , aż będzie próbowała wrócić na scenę. Jeśli ty lko tego spróbuj e, naprawdę przerzucę j ą sobie przez ram ię. – Cain! – woła znaj om y głos sekundę przed ty m , nim czy j aś dłoń opada na m oj e ram ię. To narzeczony Storm , Dan. Jest tu z kum plam i, Ginger j uż ustawia przed nim i kieliszki. Kątem oka widzę, że Charlie się zainteresowała, kto zawołał m nie po im ieniu, gdy j ednak staram się nawiązać kontakt wzrokowy, j uż na m nie nie patrzy. Z westchnieniem z powrotem skupiam uwagę na Danie. – Co tu robisz? – Naprawdę m nie to ciekawi, ponieważ Dan nie j est by walcem klubów ze striptizem . Nienawidził tego, że Storm tu pracowała – słusznie – i by ł nawet przesadnie szczęśliwy, gdy rzuciła tę pracę. Stoj ący za nim facet, naj wy raźniej należący do ich grupy, uderza go w plecy i wrzeszczy : – Świętuj em y ! Patrzy sz właśnie na agenta specj alnego Dana Ry dera! Dan ty lko kręci głową, lecz wielki uśm iech m aluj e się na j ego twarzy. Cieszę się i nic nie m ogę poradzić na to, że wołam : – Następna kolej ka na m ój koszt! Kiedy John sprawdzał Dana – oczy wiście, że sprawdzałem chłopaka Storm – przedstawił m i go j ako ostatniego prawdziwego harcerza. A wszy stko, co Dan od tam tej pory zrobił, ty lko to potwierdza. Facet kilka lat tem u odziedziczy ł sporą sum kę po babci – potentatce naftowej . Wy starczaj ącą, by m ógł do końca ży cia leżeć na plaży, wędkować… robić wielkie nic.
Zam iast tego nadal ścigał przestępców, trzy m aj ąc się nadziei, że przy j m ą go do DEA. I w końcu m u się udało. Teraz będzie ścigał niebezpieczny ch gangsterów, co stanowi wielką różnicę. Dan j est j edny m z nieliczny ch dobry ch facetów. A przy j aźń z nim bardzo m i pom ogła. Przez lata policj a ruty nowo pukała do m oich drzwi, ty lko szukaj ąc powodu, by m nie zam knąć. By łem ciągany po posterunkach, przesłuchiwany przez wiele godzin, wożony po m ieście. Raz nawet zam knięto m nie na kilka dni, aż wy ciągnęli m nie prawnicy. Odkąd Dan zaczął się spoty kać ze Storm , m iałem ty lko parę razy odwiedziny. Wszy scy kochaj ą i szanuj ą tego gościa. Pewnie, że nadal m i grożą, ale wy starczy telefon do Dana i wszelkie policy j ne groźby znikaj ą. – A m oże specj alny pokaz dla specj alnego agenta?! – krzy czy j eden z kum pli Dana. Kręcę głową i się śm iej ę. – Storm urwałaby m i j aj a, gdy by się dowiedziała, że któraś go dotknęła. Kum pel – pij any i raczej niezainteresowany m ałżeńską loj alnością – niezrażony m acha portfelem w kierunku Chinki. – Mam y ty siaka! Ona weźm ie! Dan prawie niezauważalnie kręci do m nie głową. Jego oczy się rozszerzaj ą, gdy spoj rzeniem natrafia na intensy wnie niebieską sukienkę Chinki. Machnięciem ręki zwracam uwagę Nate’a i wskazuj ąc na Dana, bezgłośnie m ówię: – Żadnego tańca. – Nie chcę zostać zam ordowany przez ciężarną. Lub przez j ej rudowłosą przy j aciółkę, Kacey. Py tam policj anta: – Storm j uż wie? – Tak, m ówiłem Norze. – Dan nadal odm awia uży wania j ej pseudonim u, nawet j eśli j ej to nie przeszkadza. – Zadzwonili do m nie pod koniec zm iany. Koledzy zdecy dowali, że tu będziem y świętować. – Kiedy zaczy nasz? Bierze spory ły k drinka.
– W przy szły m ty godniu. – Nowa praca, ślub, dziecko w drodze… Będziesz zaj ęty m facetem . – No tak. – Dan kiwa głową i rozciąga m ięśnie szy i, dodaj ąc z roztargnieniem : – A przez gówno na ulicach będę m iał pełne ręce roboty. Kolej ny z kum pli Dana wznosi toast: – Za agenta specj alnego Dana Ry dera, nowego członka DEA! – Otaczaj ą nas wesołe okrzy ki. Sekundę później sły szę pisk paniki. Moj a uwaga zostaj e przy kuta do baru, gdzie Ginger, patrząc w dół, stoi w m iej scu, w który m do tej pory stała Charlie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI CHARLIE – Charlie? – Otwieram oczy i widzę na tle półek i pudeł zm arszczone m ęskie czoło. Leżę na kanapie w biurze. – Dobrze się czuj esz? – Cain siedzi na tej sam ej kanapie i pochy la się nade m ną troskliwie. Czuj ę ciepło j ego dłoni na szy i oraz kciuk, który czule gładzi m oj ą skórę, za każdy m razem doty kaj ąc kącika m oich ust. Co się stało? Ach, tak. Kum plem Caina j est agent wy działu zaj m uj ącego się walką z narkoty kam i. Cain j est praworządny m oby watelem , który nienawidzi prochów i kum pluj e się z agentem DEA. A j a dostarczam heroinę. – Charlie? – Nic m i nie j est – skrzeczę. Wchodzi Ginger, niosąc szklankę wody, więc naty chm iast siadam . Cain m i w ty m pom aga, podtrzy m uj ąc m nie za łopatki, a drugą ręką wy gładza do przy zwoitej długości króciutką sukienkę. Drżę w odpowiedzi.
– Padłaś j ak worek piachu. Co się stało? – Ginger m arszczy brwi. Wzruszam ram ionam i, staraj ąc się, by wy glądało to nonszalancko. – Nie wiem . Przez chwilę kręciło m i się w głowie. Teraz j est j uż okej . – Wcale nie j est okej . Serce wali m i j ak szalone. Nie powinno m nie j uż tu by ć. Powinnam siedzieć w autobusie do Luizj any czy Alabam y, dokądkolwiek posłałby m nie los. Poszłam do banku, chcąc wy płacić pieniądze. Powiedzieli, że m uszę poczekać dwadzieścia cztery godziny, by m ogli przy gotować tak znaczną sum ę. Kiedy zaczęłam protestować, m ówiąc, że to wcale nie taka wielka kwota, dowiedziałam się, że Sam przelał m i dwadzieścia pięć kawałków zam iast dziesięciu, o który ch wspom inał. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ten sposób chciał m nie przeprosić. Mim o wszy stko to j ego ty powe zachowanie. To zabawne… W m om encie, w który m powiedzieli, że nie m ogę wy płacić całej kasy – że j ednak dzisiaj nie wy j adę – nagle poczułam niesam owitą lekkość. Ulgę. Ulgę, że m am ważny pretekst, by zostać j eszcze j edną noc. To by ło j ak interwencj a przeznaczenia, raz j eszcze popy chaj ącego m nie w kierunku Penny. Mogę spędzić tę noc z Cainem . Przy j m ę, cokolwiek zechce m i dać i zapiszę sobie wspom nienia, który ch będę m ogła się trzy m ać. Zm artwienie Caina nie zniknęło. – Może by ło za gorąco? Albo za głośno? Jadłaś coś dzisiaj w ogóle? – Coś w j ego głosie sugeruj e, że odpowiedź: „nie wiem , co się stało” nie przej dzie, bo on się naprawdę o m nie m artwi. – O cholera. – Przewracam oczam i wy m ownie, by na pewno to zauważy ł. – Nie j adłam nic od lunchu. Kom pletnie o ty m zapom niałam . – To półprawda. Rzeczy wiście nie j adłam , ale by łam tego świadom a. Po prostu nie m ogłam j eść. Miałam żołądek ściśnięty na supeł.
Cain wzdy cha. – Dasz radę iść? – Wstaj e i wy ciąga do m nie rękę. Łapię j ą i naty chm iast elektry czny im puls przechodzi przez m oj e kończy ny, zm ierzaj ąc prosto do rdzenia. – To dobrze. – Patrzy m i na usta. – Nie m ogę pozwolić, by ś m dlała m i za barem . Musisz coś zj eść. * * * – Faj ny lokal – przy znaj ę, wy glądaj ąc zza białej barierki na zatokę Biscay ne. Siedzim y przy niewielkim stoliczku na tarasie z palm am i i zespołem w przeciwległy m rogu, graj ący m cicho lekką m uzy kę. W drodze do pracy by łam ostrożna, oglądałam się za siebie i sprawdzałam , czy nikt m nie nie śledzi, podobnie gdy wsiadałam do czarnego navigatora Caina. Jednak teraz, gdy j esteśm y daleko od hałaśliwego klubu i zgiełku ulic Miam i, po raz pierwszy dzisiej szego dnia czuj ę się bezpieczna. Chroniona. Rzadki szeroki uśm iech m aluj ący się na twarzy Caina podpowiada m i, że i on j est zadowolony. – To j edna z m oich ulubiony ch restauracj i. Mieszkam niedaleko. – Wskazuj e luksusowy kom pleks budy nków blisko wody. Co m nie wcale nie dziwi. Cain w każdy m calu wy gląda na kawalera m ieszkaj ącego w centrum . Dodaj e refleksy j nie: – Chociaż dawno tu nie by łem . – I nic ci to nie m ówi? – m ruczę oschle. Kiwa głową. – No, wiem . Powinienem m ieć ży cie. Storm i Nate ciągle m i to powtarzaj ą. – Śm iej e się lekko. Jego śm iech działa na m nie koj ąco, ciepło rozchodzi się w m oim wnętrzu. Kelnerka przy nosi butelkę wina, więc m ilkniem y, zerkaj ąc na siebie raz po raz, gdy napełnia nasze kieliszki cabernetem . Otaczaj ą nas m iękki szum rozm ów i spokoj na m uzy ka. Kiedy kelnerka odchodzi po zebraniu zam ówienia, w końcu Cain odzy wa się spokoj ny
m głosem : – Wy straszy łaś m nie dzisiaj . Mam świadom ość, że na m oj e policzki wy pły wa rum ieniec. Teraz, gdy pierwszy szok j uż m inął, czuj ę się upokorzona j ak nigdy. – Nieczęsto m i się to zdarza. – Właściwie to nigdy wcześniej nie zem dlałam , ale Cain nie m usi o ty m wiedzieć. Upewniam się, że nie drży m i dłoń, gdy biorę ły k wina. Cain przy gląda m i się uważnie, opieraj ąc się na krześle. Ma na sobie elegancką białą koszulę z rozpięty m u góry guzikiem , co nadaj e m u swobodny wy gląd. Jego zazwy czaj uczesane włosy są w lekkim nieładzie, a szczękę pokry wa cień zarostu. Jest przy stoj ny w ty pie, j akiego w ży ciu nie widziałam . Nie m ogę uwierzy ć, że co noc rozbierałam się przed nim na scenie. A on m i się przy glądał. I całował m nie wczoraj z lekkom y ślnością, o którą by m go nie posądzała. A teraz siedzę naprzeciwko niego. I bardzo by m chciała, żeby wziął m nie dzisiaj do siebie. Cain, którego uży wałam j ako rekwizy tu na scenie przez te wszy stkie ty godnie, j est m ężczy zną pozbawiony m em ocj i, żądny m wy łącznie seksu. Jest agresy wny, wy m agaj ący i odchodzi, gdy ty lko się nasy ci. Mim o pociągu fizy cznego trudno m i wy obrazić sobie siebie j ako partnerkę takiego człowieka. Jednak Cain z wczoraj szej nocy w naj m niej szy m stopniu nie j est j ak tam ten rekwizy t. Ten Cain j est nam iętny, delikatny i – obawiam się – zdolny m nie pochłonąć. To zdradziecka m ieszanka j ak dla dziewczy ny, która ucieka. Która ucieknie j utro. – Charlie? – Pochy la się, by m ówić cicho: – Wy baczy łaś m i? Nie winię go za śledzenie pry watnego ży cia pracowników. Mim o to niewielu ludzi zadałoby sobie aż ty le zachodu.
– Dlaczego nie zwy kła kontrola? Powoli pociera tatuaż za uchem , rozglądaj ąc się po tarasie. – Znam świat, w który m ży j ę, znam tę branżę. Robię wiele rzeczy, by się zabezpieczy ć. Waham się. Ale po chwili przy pom inam sobie, że dzisiej szy wieczór j est m oim ostatnim z Cainem . – Dlaczego robisz to, co robisz? Dlaczego prowadzisz klub… dlaczego wy naj m uj esz ten blok? Na j ego twarzy m aluj e się uśm iech, który szy bko przechodzi w zadum ę. Cain bierze ły k wina, podej rzewam , że zbiera m y śli. W końcu decy duj e się wy znać: – Przez te wszy stkie lata wielu tancerkom m usiałem organizować m ieszkania. Bij ący j e narzeczeni… problem y z rodzicam i… – Wskazuj e na m nie. – Niebezpieczni sąsiedzi. Wy dawało m i się logiczne, by kupić budy nek i m ieć dla nich bezpieczne m iej sce. – Wy raźnie zaciska usta. – Nie chciałem , by ktokolwiek wiedział, że j estem j ego właścicielem . Ale Tannerowi niestety się wy m sknęło… – Dlaczego to m a znaczenie? Wzdy cha. – Nie chcę, żeby m oj e pracownice czuły się przeze m nie zaszczute. – Następuj e chwila ciszy. – Nie wiem , j ak ci to wy j aśnić. Po prostu… My ślę, że m ogły by poczuć, że chcę by ć ich panem , ich właścicielem . A j a chcę ty lko pom óc ty m kobietom zerwać z doty chczasowy m sty lem ży cia. Ostatnią rzeczą, której pragnę, j est wy korzy sty wanie ich. – Ale j esteś… – ury wam , gdy widzę j ego gry m as. – Tak, wy korzy stuj ę j e, ponieważ j estem właścicielem klubu, w który m pracuj ą, wy konuj ąc striptiz. – Sły szę napięcie w j ego głosie, więc j estem pewna, że go obraziłam . – Dokładnie wiem , j ak to wy gląda. Każdego dnia czuj ę ten konflikt. – Wodzi palcem po kieliszku, zbieraj ąc kroplę wina. – Większość pieniędzy zarobiłem , nim otworzy łem j akikolwiek klub. Penny zarabia sporo,
ale nie wy ciągam ty le co inni właściciele. Tancerki dzielą się napiwkam i z barm ankam i i ochroną, j a nic z tego nie biorę. Zatrzy m uj ą wszy stko, co dostaj ą. Poświęcam też sporo czasu i kasy, by im pom agać, j ak ty lko m ogę. Doradzam , nawet daj ę korepety cj e. Czegokolwiek potrzebuj ą. – Spoczy wa na m nie poważne spoj rzenie ciem ny ch oczu. – Jeśli nadal będą wy bierały takie ży cie, nie powstrzy m am ich, ale m ogę im przy naj m niej zapewnić bezpieczne m iej sce do czasu, aż zdecy duj ą się odej ść. – To bardzo… – szukam właściwego słowa – szlachetne. – To bardziej j ak zadośćuczy nienie – m ówi cicho, biorąc kolej ny m ały ły k. Patrzy na m nie uważnie, obserwuj ąc, j ak przetwarzam j ego słowa. Zadośćuczy nienie za rzeczy, które zrobił w przeszłości? Zatem Cain nie j est idealny ? Zastanawiam się, czy to, co zrobił, j est naprawdę takie złe. Czy j est tak złe j ak to, co robię j a? A m oże nawet gorsze? Czy potrafiłaby m m u wy baczy ć, gdy by się okazał gwałcicielem lub m ordercą? Czy to gorsze, niż dostarczanie ludziom śm iercionośny ch, niszczący ch ży cie prochów? A m oże to to sam o? Kto o ty m m a zdecy dować? Opiera łokcie na stole i pochy la się j eszcze bliżej , a następnie py ta cicho: – Chcesz porozm awiać o ty m , co się m iędzy nam i stało i co to oznacza? Nie spodziewałam się, że przej dzie do tego tak szy bko i odważnie. Biorę ły k wina, zwlekaj ąc z odpowiedzią, aż w końcu udaj e m i się powiedzieć: – Zawsze j esteś taki bezpośredni? Otrzy m uj ę zakłopotany uśm iech. – Nie za dobrze m i idzie gadka szm atka. – Palcem znów wodzi po brzegu kieliszka. – Wy daj e się stratą czasu. – Może nią by ć – zgadzam się. W przy padku Caina i m nie na pewno tak j est. Nad nam i ty ka zegar i czas wkrótce się skończy.
Jutro. Czy Caina zaboli, gdy odej dę? Wkurzy się na m nie, j eśli się nie pożegnam ? Powinnam m u powiedzieć? Może powinnam dać m u znać, że znikam , by wiedział, że nic więcej … – Cain! Co za m iła niespodzianka. – Kobiecy głos, rozbrzm iewaj ący tuż przy naszy m stoliku, kom pletnie zbij a m nie z tropu. Głośno wzdy cham , nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzy m uj ę oddech. Odwracam głowę i widzę wy soką rudowłosą kobietę z różowy m i bły szczący m i ustam i, krem ową skórą i spoj rzeniem wbity m w Caina. Jego wy raz twarzy niczego nie m ówi, ale czterosekundowa cisza j uż tak. Jest zszokowany widokiem tej kobiety i, choć nie j estem pewna, chy ba nie j est zadowolony. – Larissa. – Wstaj e, by pocałować j ą w policzek. – Co robisz w Miam i? – Jest uprzej m y, ale wy łapuj ę w j ego głosie napięcie. Gdy by m m iała zgady wać, powiedziałaby m , że j est po trzy dziestce. Z j ej szpilek od Manolo i kostium u też od proj ektanta wnioskuj ę, że m a kasę. Sposób, w j aki patrzy na Caina, zdradza, że m a na niego chrapkę, a to sprawia, że w m oim żołądku tworzy się nieprzy j em ny węzeł. Larissa z pewnością nie wy gląda, j akby kiedy kolwiek j ej stopa stanęła na scenie Penny. Palcem z idealny m m anicure wskazuj e budy nek po drugiej stronie zatoki. – Moj a firm a proj ektowała wnętrza luksusowego hotelu otwieranego w weekend. Musiałam się tam pokazać. W m ediach by ł wielki show. „Jej firm a”. Tak, z pewnością m a kasy j ak lodu. – Wczoraj zostawiłam ci wiadom ość na poczcie, inform uj ąc, że będę w m ieście. Nie odsłuchałeś j ej ? – Sposób, w j aki przechy la głowę na bok i doty ka przedram ienia Caina, świadczy o ty m , że coś ich łączy ło. Jestem o ty m przekonana. Teraz widzę, j akie kobiety pociągaj ą Caina. Ani prawdziwa j a, ani też Charlie Rourke nie j esteśm y z tej ligi. Zastanawia m nie, dlaczego więc się m ną zainteresował. Czy to dlatego, że tak
bardzo przy pom inam m u Penny ? Cain odchrząkuj e, odsuwa się od niej o krok i wskazuj ąc w m oim kierunku, m ówi: – Larissa, poznaj Charlie. Muszę przestać zaciskać zęby, gdy zielone oczy zwracaj ą się ku m nie i sonduj ą wnikliwie, zby t długo pozostaj ąc na m oich włosach, butach i sukience. Też m am na sobie szpilki od Manolo oraz prostą, seksowną, czarną sukienkę bez ram iączek od dobrego, nowoj orskiego proj ektanta – prezenty od Sam a. Nie m a nic taniego w m oim wy glądzie. A m im o to kobieta szy dzi: – Charlie… uroczo. – Jej wy niosła m ina sugeruj e, że „uroczo” oznacza coś zupełnie przeciwnego i nie j est to pochlebstwo. Po ty m , że Cain zagry za wargi, a przeprosiny m aluj ą się w j ego spoj rzeniu, widzę, że i on to zauważy ł. – To zdrobnienie? Zastanawiam się, kiedy ostatnio z nią by ł. My ślę też nad ty m , kiedy znów z nią będzie. Ta m y śl skręca m i żołądek ze strachu. Jednak nie m ogę pokazać swoich obaw. – Nie. Po prostu Charlie – odpowiadam , opieraj ąc się wy godnie na krześle i obdarowuj ąc j ą uśm iechem . Zadowolony m z siebie uśm iechem , m ówiący m : „Jem kolacj ę z m ężczy zną, z który m chciałaby ś by ć i dobrze wiesz, że kiedy wrócim y do dom u, będziem y to robić j ak króliki”. I j akby m ój przekaz by ł niewy starczaj ący, obracam się do Caina i m ówię słodko: – Przepraszam , kochanie. Wczoraj w nocy wy łączy łam twój telefon, gdy szliśm y do łóżka. Nie chciałam , by ktokolwiek nam przeszkadzał. Nie j estem pewna, j ak on to odbierze, ale diabełek we m nie m a to gdzieś. Cain odchrząkuj e i ponownie siada. Puszcza do m nie oko, nim bierze ły k wina i uśm iecha się, ukry waj ąc to za kieliszkiem . Jednak kobieta albo nie zrozum iała aluzj i, albo j est zby t pewna siebie, by odpuścić. – Jak się poznaliście?
Cain przeciąga j ęzy kiem po górnej wardze – znak, że j est ziry towany. Wkurzony j ej przesłuchaniem . Lub ogólnie j ej obecnością. A m oże j edny m i drugim . – Charlie dla m nie pracuj e. Super. Zapewne teraz Larissa i jej firma utrą mi nosa. – Naprawdę? Nie wy glądasz j ak ktoś zaj m uj ący się bankowością inwesty cy j ną. Przez cały czas patrzy na Caina, więc nie m oże zauważy ć m oj ej chwilowo otwartej buzi. „Bankowość inwesty cy j na”? My śli, że właśnie ty m trudni się Cain? Naj wy raźniej nie j estem tu j edy ną osobą, która prowadzi podwój ne ży cie. Cain obserwuj e m nie teraz j ak j astrząb. Musi się zastanawiać, czy zagram z nim w tę grę. – Pozory m y lą. Pom agam Cainowi w biurze. – Asy stentka? – Rozbawiony uśm ieszek m aluj e się na j ej ustach, gdy ponownie taksuj e m nie wzrokiem , j ednak w zupełnie inny sposób. Teraz j est ciekawa. Kątem oka widzę, że Cain wzdy cha gwałtownie i zastanawiam się, o co m u chodzi. Na szczęście kelnerka przy nosi nasze dania, czy m przery wa m om ent niezręczności. – Jestem w m ieście aż do poniedziałku, Cain, więc m ógłby ś zadzwonić, gdy by ś by ł wolny. Moj a asy stentka również przy j echała. Jestem pewna, że ucieszy łaby się na twój widok. – To naj widoczniej żart z podtekstem eroty czny m . Zapom inam o rozdrażnieniu Caina. Teraz to j a j estem wściekła. Ona zabiera m ój cenny czas. Bez zastanowienia biorę m ężczy znę za rękę i patrzę m u w oczy. Ku m oj ej uciesze Cain się nie waha, zaczy na bawić się m oj ą dłonią, przesuwaj ąc kciukiem po skórze, czy m wy wołuj e iskry w cały m m oim ciele. – Wy daj e m i się, że do poniedziałku będzie bardzo zaj ęty, Larisso. A teraz proszę, wy bacz nam , chcieliby śm y zj eść i wrócić do dom u. Następuj e długa chwila ciszy. Rzucam okiem na Larissę i widzę, wy krzy wione z niezadowolenia usta.
– No, to ży czę szczęścia. – Trzy m aj ąc głowę wy soko, szy bko odchodzi. Kiedy znika za rogiem , staram się wy swobodzić z uchwy tu Caina, on j ednak przy trzy m uj e m nie przez m om ent i przy gląda się m oj ej dłoni, nim w końcu j ą puszcza. – Przepraszam , j eśli by łam arogancka, ale zalazła m i za skórę i widziałam , że też by łeś ziry towany. Wy kom binowałam , że naj łatwiej będzie się j ej pozby ć udaj ąc, że się spoty kam y. Z zaciekawienia unosi brwi. – Skąd wiedziałaś, że by łem ziry towany ? Waham się przez chwilę, wbij aj ąc widelec w kawałek m ięsa w m oj ej sałatce. Czy powinnam m u powiedzieć? Nie pom y śli, że zwariowałam ? Jego spoj rzenie przy kute do m oj ej twarzy trochę m nie onieśm iela. Wolną ręką wskazuj ę na j ego usta i wy j aśniam : – Przesuwasz j ęzy kiem po górnej wardze, gdy coś cię iry tuj e. – Obserwuj esz m nie? – py ta żartobliwie. – Może – przy znaj ę, licząc na to, że nie zauważy m oich czerwony ch uszu. – Ale robiłam to sam a. Nie potrzebowałam pom ocy. – Przy biera zakłopotany wy raz twarzy, przez co chce m i się śm iać. – Uwielbiam przy glądać się ludziom , ich m owie ciała i m im ice. Wy stępowałam w wielu przedstawieniach, a obserwacj a to dobry sposób, by nauczy ć się odgry wać różnorodne role. – Teatr… hm m … – Kroj ąc m ięso, od niechcenia py ta: – Co j eszcze zdradza m oj e em ocj e? – Jeśli m am by ć szczera, to niewiele. Jesteś dość skry ty. – Widelcem wskazuj ę j ego szy j ę. – Kiedy j esteś niespokoj ny, pocierasz tatuaż. Cain przy takuj e i py ta dalej : – Coś j eszcze? – Odchrząkuj esz, gdy czuj esz się niezręcznie. – I? – Zaciskasz dłonie w pięści, kiedy j esteś naprawdę zły. Widziałam to tam tego dnia w m oim stary m m ieszkaniu. – I ostatniej nocy, z Bobem. – Czasam i robisz to, gdy Ben j est w
pobliżu. Ty m wy wołuj ę wy buch śm iechu. – Wiem , że tak robię. To stare przy zwy czaj enie z czasów, kiedy walczy łem . Trochę inform acj i, niczy m okruchy z ży cia Caina. Łapczy wie chcę więcej . – Walczy łeś? Chodzi o… boks? Niem al niezauważalnie kręci głową. – Uprawiałem taki rodzaj walk, o który m nie chcę rozm awiać. Taki, w który m zarabia się naprawdę dobrze. Moj e spoj rzenie prześlizguj e się po j ego perfekcy j nej twarzy i skupia na m ałej bliźnie nad lewą brwią. Mim owolnie się zastanawiam , j ak bardzo ucierpiało j ego piękne ciało. – By łeś kiedy ś ciężko ranny ? – Kilka połam any ch żeber, posiniaczone ręce, kilka rozcięć. Ty lko ty le. Zatem … nie. Patrzę na j ego dłonie, które zaledwie dobę tem u trzy m ały lód przy m oim policzku. Teraz się zastanawiam , ile krzy wdy wy rządziły. – Zraniłeś kiedy ś kogoś naprawdę m ocno? Ciem ne spoj rzenie skupia się na m oj ej twarzy. – Tak, Charlie. Bardzo m ocno. Jeden nigdy nie wstał. Nie j estem pewna, j akiej reakcj i się po m nie spodziewa, ale z pewnością od niego nie ucieknę. – Właśnie w ten sposób zarobiłeś kasę, o której m ówiłeś? – No i kto j est teraz bezpośredni? – Sądząc po j ego głosie, nie j est zdenerwowany. – Tak. Większość pieniędzy zarobiłem w walkach. Odchrząkuj ę, decy duj ąc się sprowadzić rozm owę na inne tory. – Skąd znasz Larissę? – Nawet j ej im ię wy wołuj e we m nie zazdrość. Na twarzy Caina przez chwilę widać zaskoczenie, po czy m wzrusza ram ionam i. – Mówiłeś, że nie interesuj e cię gadka szm atka. – Poznałem Larissę podczas j ej ostatniej podróży służbowej do Miam i i nie m iałem zam iaru
ponownie się z nią kontaktować. Nigdy. – Zaciska wargi w zabawny sposób i j ednocześnie popy cha m ój talerz, przy pom inaj ąc m i, że m uszę j eść. – Uratowałaś m nie. – Nie sądzę, by ci zagrażała. Unosi wy soko brwi. – Nie. Możesz m i wierzy ć. Zagrażała. Ona j est… – Kręci głową. Kiedy m u się przy glądam , a wszelkie lubieżne obrazy przepły waj ą przez m oj ą głowę, łapie m nie na gapieniu się i m arszczy głęboko czoło. My ślę, że dostrzegam ślad rum ieńca pod zarostem , ale nie j estem pewna. – Przepraszam . – Niepotrzebnie. – Milknę na chwilę, po czy m dodaj ę śm iały m , zm y słowy m głosem : – Panie bankierze. Twarz Caina się rozprom ienia, gdy się śm iej e. – Kobiety zazwy czaj nie rozum iej ą m oj ego wy boru pracy, więc nie j estem otwarty w ty m tem acie. Powiedział „kobiety ”. Liczba m noga. Cholera. Miałam nadziej ę, że by ła ty lko ta j edna. – Rzeczy wiście, nie sądzę, by rozum iały. – Ja też nie poj m owałam , dlaczego to robi. I nadal nie poj m uj ę. Jest tak bardzo inny od pozostały ch właścicieli tego ty pu lokali, w zasadzie w ogóle od każdego, kogo spotkałam . Wy daj e się niem al nierealny. Jego twarz przy biera ponury wy raz. – Żadna z nich nic o m nie nie wie. Jednak to wy daj e się im nie przeszkadzać. Czuj ę w sercu sm utek. Wiele kobiet zwraca uwagę ty lko na piękno zewnętrzne i w nim się zakochuj e. Jednak co z m ężczy znam i takim i j ak Cain? Nie j estem lepsza niż Larissa. Kiedy by łam na scenie, wy korzy sty wałam go tak sam o. Tę twarz, to ciało. Są na ty le rozpraszaj ące, że przy słaniaj ą m ężczy znę znaj duj ącego się wewnątrz. Jak na ironię, zaczy nam m y śleć, że to, co j est pod warstwą wierzchnią, m oże by ć j
eszcze piękniej sze. – Może chodzisz na randki z niewłaściwy m i kobietam i? – m ówię cicho, patrząc m u w oczy. – Ja nie chodzę na randki, Charlie. Nigdy tego nie robiłem . Powiedziałem ci o ty m wczoraj . – Nie oglądasz też wy stępów swoich tancerek, prawda? Sły szę cichy dźwięk drapania, gdy pociera dłonią szczękę, ukry waj ąc w ten sposób niewielki uśm ieszek, kiedy nagle rozbawiony patrzy m i w oczy. – Przy glądam się ty lko j ednej . Żar przepły wa przez m oj e ciało. Zastanawiam się, czy wie, co potrafi ze m ną zrobić sam y m spoj rzeniem . Kiedy kelnerka przy chodzi posprzątać nasze talerze, m oj a sałatka j est ty lko w połowie zj edzona, ale wy piłam dwie trzecie wina i czuj ę m rowienie w udach. A m oże to wpły w intensy wnego wzroku m oj ego towarzy sza. Pozwalam , by Cain poprowadził m nie powoli do swoj ego czarnego navigatora. Jednak waha się, otwieraj ąc dla m nie drzwi pasażera j ak dżentelm en. Doty ka m oich pleców, co zapiera m i dech, bo m am świadom ość, że j est przy m nie tak blisko. – Chcesz, żeby m cię odwiózł do dom u czy do Penny, czy … – Zostawia py tanie otwarte, j akby dawał m i m ożliwość wy boru, czy j uż zakończy ć tę noc, czy j eszcze nie. Nie m am ochoty m ówić m u teraz „dobranoc” – ani „żegnaj ”. Dokładnie wiem , czego chcę. Po sposobie, w j aki patrzy na m oj e usta, wnoszę, że on chce tego sam ego. Przeły kaj ąc kum uluj ące się we m nie em ocj e, patrzę m u prosto w oczy i powoli kręcę głową. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI CAIN Obej m uj ę Charlie w talii, gdy spaceruj em y po m olo. Mógłby m powiedzieć, że trzy m
am j ą tak blisko siebie, ponieważ j est ciem no, ona j est troszkę wstawiona, a deski są nierówne. Jednak księży c w pełni świeci nad naszy m i głowam i, Charlie wy gląda na zupełnie trzeźwą, a deski są idealnie poukładane. By łem tak blisko zawiezienia j ej do swoj ego m ieszkania. Bardzo, bardzo blisko. Erekcj a m i przy pom ina, co m ógłby m teraz robić, gdy by m skręcił w lewo, zam iast poj echać prosto. Jednak nie m ogłem . Jeszcze nie. Nie j eśli chcę, by by ło dobrze. A cholernie m ocno chcę zrobić to poprawnie. Zabranie Charlie do dom u, żeby m m ógł j ą pieprzy ć aż do wschodu słońca – kiedy nic o m nie nie wie – nie wy daj e się w porządku. Tak postąpiłby m z Vicki czy z Rebecką. Nie chcę traktować Charlie tak j ak inny ch kobiet. Chcę czegoś więcej . – Ochrona nas tu tak po prostu wpuściła? – Wskazuj e ręką, na której końcu koły szą się szpilki. – Pewnie. Jestem członkiem tego klubu. – Ochrona dobrze m nie zna. Płacę im , by patrzy li w drugą stronę, gdy w środku nocy przy chodzę na m olo. Robię to od lat. To m oj e sekretne m iej sce. Właściwie to j edy ny powód, dla którego wy kupiłem członkostwo. Jednak nigdy nikogo tutaj nie przy prowadziłem . Nie chciałem . A dzisiaj dorzuciłem im dodatkową kasę, by nikt – w ty m oni – nam nie przeszkadzał. Kiedy w restauracj i kelnerka zbierała talerze, spanikowałem . Nie by łem gotów, by j uż odwieźć Charlie. Zby t dobrze się bawiłem . Pom im o spotkania Larissy. Ze wszy stkich osób, na które m ogłem trafić… Kurwa! Dzięki Bogu, że ta kobieta m iała na ty le przy zwoitości, by nie wy ciągać na światło dzienne szczegółów naszej nocy. Tam ten weekend zaczął się niewinny m drinkiem w barze tej sam ej restauracj i, w której by liśm y dzisiaj , a zakończy ł się z nią, j ej bardzo
atrakcy j ną dwudziestotrzy letnią asy stentką i workiem pełny m zabawek. Ta kobieta lubi naprawdę dziwne rzeczy. Dałem się nam ówić, ale potem dopadło m nie poczucie winy i obiecałem sobie, że nigdy więcej się z nią nie spotkam . Larissa j est dam ską wersj ą tego, czego naj bardziej nienawidzę, a m ianowicie wy korzy sty wania swoj ej władzy. Tak, j est piękna i urocza, ale potrafi by ć też żm ij ą, j ak dzisiaj przy Charlie. W pewnej chwili by łem pewien, że zaproponuj e nam czworokąt. Coś m i m ówi, że Charlie nie by łaby zainteresowana dzieleniem się m ną. Jest m i m iło na m y śl o szerokim uśm iechu na j ej zm y słowy ch ustach, gdy sięgnęła przez stół i złapała m nie za rękę. By ć m oże by ło to na pokaz, lecz w tam tej chwili niczego nie chciałem bardziej , niż by ć j ej . To, j ak z wdziękiem i klasą poradziła sobie z Larissą, j ednocześnie j ej dogry zaj ąc, by ło piękne. Nieoczekiwane. Aż m i stanął. Właśnie dlatego m usiałem j ą zabrać w inne m iej sce niż do m oj ego m ieszkania. Nawet teraz m im owolnie zauważam , j ak ciche i odludne j est to m olo. I j ak tu ciem no. Jak łatwo by m i by ło dostać się pod tę sukienkę, o czy m fantazj uj ę od ty godni. Idziem y w ciszy, Charlie przy tula się do m nie, aż docieram y do ławeczki na końcu pom ostu. – Często tu przy chodzisz? – W każdą niedzielną noc, po zam knięciu Penny. Zawsze przy chodzę sam … – Siadam obok niej na ławce i kładę rękę na oparciu, by by ć j ak naj bliżej Charlie, ale nie wciągnąć j ej sobie na kolana. Uderza we m nie zapach j ej pudrowy ch, kwiatowy ch perfum , więc oddy cham głęboko. – Naprawdę tu ładnie – m ruczy, opieraj ąc głowę na m oim ram ieniu i uśm iechaj ąc się delikatnie. – Spokoj nie. – Światło księży ca odbij a się od j ej bladej , nagiej szy i, a j a walczę z pragnieniem , by się pochy lić i prześledzić j ą j ęzy kiem , po czy m zwiedzić w ten
sposób całe j ej ciało. – Dziękuj ę za kwiaty – m ówi nagle, dodaj ąc ciszej : – Wcześniej ci nie podziękowałam . Są piękne. Ich kolor j est oszałam iaj ący. Łapię j ą za podbródek i delikatnie obracam j ej twarz w swoj ą stronę. – Brązowe oczy są ładne, ale fiołkowe… Nie m ogę przestać o nich m y śleć. – To prawda. Nie potrafię. Od dnia, w który m j ą zatrudniłem , um ierałem , by zobaczy ć j e ponownie. – Dlaczego j e ukry wasz? Przy gry za dolną wargę, bez wątpienia rozm y ślaj ąc nad ty m , czy wy znać m i prawdę, czy też nie. Wzdy cha i m ówi: – Ponieważ m uszę wy glądać zwy czaj nie. – Niezaprzeczalny ból w j ej głosie ściska m i pierś. To przez tego palanta Ronalda? A m oże j akiegoś innego podobnego faceta? Nie m ogę o nim teraz m y śleć. Autom aty cznie zacisnąłby m dłonie w pięści, co zauważy łaby Charlie. Wcześniej przej eżdżałem obok j ego m ieszkania i niem al się zatrzy m ałem . Niem al. Jednak poj echałem dalej . Z przeciętnej klasy budy nku wy wnioskowałem , że raczej nie oferował j ej pieniędzy ani kosztowności w zam ian za seks. Nie chcę sprowadzić na nią dodatkowy ch kłopotów, a prześladowanie tego gościa nie m oże skończy ć się dobrze. – Można powiedzieć o tobie wiele rzeczy, Charlie Rourke, ale nie to, że wy glądasz zwy czaj nie, z fiołkowy m i tęczówkam i czy też nie. Kiedy otwiera oczy, obdarowuj e m nie sm utny m uśm iechem . – Dlaczego przy chodzisz tu m y śleć? Obm y wa m nie fala gorzkiej nostalgii. – Przy pom ina m i to dzieciństwo w Los Angeles. Babcia zabierała m nie i siostrę w niedzielne popołudnia na m olo. Mim o iż wy chowy wał m nie drań, j akim się okazał m ój oj ciec, pam iętam , że babcia by ła dobrą, spokoj ną panią, która często się nam i opiekowała. My ślę, że robiła, co
m ogła, by nas wy chować. By tem u podołać, pracowała j ako kelnerka na dwie zm iany. Dziadka nie znałem . Długo przed m oim urodzeniem trafił do więzienia za kradzież z rozboj em i tam w końcu zm arł na atak serca. Ze względu na kilka kom entarzy m oj ego oj ca na tem at twardego charakteru dziadka i tego, j ak uczy ł oj ca walczy ć, sądzę, że niedaleko padło j abłko od j abłoni. Podczas ty ch popołudniowy ch wy cieczek babcia karm iła nas hot dogam i i lodam i. Siadaliśm y wtedy na ławce, m niej więcej takiej j ak ta teraz, a siostra nawet nie dosięgała nogam i ziem i, taka by ła m ała. Nie wiedziałem , że babci nie by ło stać, by przy prowadzać nas tam co ty dzień, bo kiedy by łem m ały, nie poj m owałem tego w taki sposób; po prostu brałem , co m i dawano. Nawet nie pam iętam , czy j ej podziękowałem . Po dziś dzień nie wiem , czy m iała świadom ość, ile znaczy ły dla nas te niedzielne popołudnia. Szkoda, że nie powiedziałem j ej tego, kiedy m iałem j eszcze m ożliwość. – Ja nie pam iętam swoich dziadków – odzy wa się cicho Charlie. – Mam a m ówiła, że zaj m owali się m ną, gdy by łam bardzo m ała. Urodziła m nie, gdy m iała piętnaście lat, więc j ej pom agali, by skończy ła szkołę średnią. W m y ślach widzę starszą blondy nkę w czerwonej , kraciastej podom ce, stoj ącą na wielkiej białej werandzie i m achaj ącą do m nie. – Ściąga brwi. – Ale nie wiem , czy to prawda, czy nie. – Przy suwa się do m nie bliżej i opiera głowę na ram ieniu. – Jak m a na im ię twoj a siostra? – Lizzy. – Bolesna gula powstaj ąca w m oim gardle przy wy powiadaniu j ej im ienia dawno zniknęła, ale zostawiła po sobie ślad gory czy. – Lizzy – powtarza Charlie szeptem . Następuj e chwila ciszy, w której dziewczy na się waha, po czy m wy znaj e: – Miałam m ieć brata, ale zm arł przy porodzie. Miał m ieć na im ię Harrison. Mam a m ówiła, że zawsze chciała m ieć sy na o im ieniu Harrison. Nawij am pasm a j ej włosów na palce, bawię się nim i, podziwiaj ąc ich j edwabistość.
– Charlie i Harrison? Jej klatka piersiowa unosi się przy gwałtowny m wdechu. – Gdzie j est teraz twoj a siostra? Przez chwilę się przy glądam dry fuj ącem u w oddali statkowi, decy duj ąc, ile chcę opowiedzieć dzisiaj Charlie. Wy daj e się, że nie czuj e odrazy przez to, czego się o m nie dowiedziała do tej pory. Chcę wy znać wszy stko naraz, by j ak naj szy bciej poznać werdy kt: czy m nie odrzuci, czy j ednak nie. Oprócz Penny, Storm i Nate’a – i oczy wiście Johna, który dziesięć lat tem u by ł oficerem i brał udział w ty ch wy darzeniach – nikom u nie m ówiłem nic o m oj ej przeszłości. I z pewnością nikt z wy j ątkiem Nate’a nie zna całej historii. Czy j ednak naprawdę chcę w j edną noc uj awnić całe to gówno? Mógłby m bardzo szy bko zakończy ć tę dzisiej szą rozm owę, po prostu się pochy laj ąc i całuj ąc j ą. Nie by łoby więcej gadania. Tego j estem pewien. Czuj ę na sobie py taj ące spoj rzenie Charlie i ty lko tego m i trzeba, by m ustąpił. – Zm arła dziesięć lat tem u. Ona i m oi rodzice zostali zabici, to by ło m orderstwo powiązane z handlem narkoty kam i. Gliniarze nigdy nikogo za to nie wsadzili. Charlie się spina, przez co wstrzy m uj ę oddech. Czy to m om ent, w który m się zastanawia, czy chce się wiązać z gościem takim j ak j a? – Jak zapam iętałeś siostrę? Wy puszczam powietrze przez zęby. Spodziewałem się py tania o to, w j aki sposób rodzice uwikłali się w świat narkoty ków lub czy by li winni. Czy za nim i tęsknię. Py tania, które padło, nie spodziewałem się, ty m bardziej odbieram j e j ako bardzo osobiste. Charlie splata swoj ą dłoń z m oj ą, spoczy waj ącą na m oim kolanie. Przeciąga j ą na swoj e udo, tam , gdzie się kończy sukienka. Doty k j ej nagiej skóry z pewnością j est rozpraszaj ący. Z trudem przeły kam ślinę.
– W wieku szesnastu lat Lizzy m iała buntownicze nastawienie i charakter, za który chciało się j ą udusić. Wy rzucono j ą z dwóch szkół, a w trzeciej zawieszono za bój kę. Piła, paliła, lubiła też starszy ch chłopaków… – Kręcę głową. Charlie wy pielęgnowany m kciukiem kreśli kółka wokół m oich kny kci, kiedy py ta: – Dogady waliście się? – Szczerze… nie znosiłem j ej . – Nawet po tak długim czasie czuj ę ból, przy znaj ąc to, lecz taka j est prawda. – Nie by ła dzieciakiem , z który m się wy chowy wałem . Zm ieniła się. Jakieś trzy m iesiące przed j ej śm iercią dowiedziałem się, że pracowała dla j akiegoś gnoj a w klubie ze striptizem , obciągaj ąc kom u się da i robiąc Bóg wie co j eszcze. Pracowała na czarno i posługiwała się dokum entam i dwudziestosześcioletniej Laty noski o im ieniu Blanca, która by ła do niej zupełnie niepodobna. Miała szesnaście lat! Właściciela tej budy to nie obchodziło! – Oddy cham głęboko, j akby m przez to m ógł uwolnić zalegaj ące we m nie od dziesięciu lat poczucie winy, i konty nuuj ę: – I m nie też nie. Przy naj m niej niewy starczaj ąco. – Z niepokoj em spoglądam w twarz Charlie, w której widzę… nawet nie wiem , co oznacza to spoj rzenie. Jest nieczy telne. To nie osąd, nie odraza. Nic z rzeczy, które widziałem w oczach Penny, kiedy wy znawałem j ej prawdę. To popy cha m nie do m ówienia dalej : – Możesz m i wierzy ć, wcale nie by łem od niej lepszy. Wy prowadziłem się z dom u, m aj ąc siedem naście lat i przez rok spałem na kanapach kum pli. Ledwo skończy łem szkołę średnią. Wtedy zacząłem brać udział w duży ch walkach. Zarabiać prawdziwe pieniądze. Wy starczaj ące, by kupić sam ochód, później m ieszkanie. Pozwoliłem Lizzy m ieszkać u m nie przez kilka m iesięcy, ale później dowiedziałem się o klubie i j ą wy rzuciłem . Wróciła do rodziców. Nic nie zrobiłem z ty m , że sprzedawała swoj e ciało. Przez j ej trudny charakter nie potrafiłem dostrzec wnętrza dziewczy ny potrzebuj ącej kogoś, kto by
j ą chronił. Wątpię, by by ła taka trudna, kiedy … – Mim owolnie zaciskam zęby. – Jestem pewien, że przez ostatnie chwile swoj ego ży cia by ła tą sam ą m ałą dziewczy nką, którą znałem , gdy razem dorastaliśm y. – Przy naj m niej zawsze tak j est w m oich koszm arach, w który ch oży waj ą brutalne fakty policy j ny ch raportów, w który ch sły szę j ej krzy k, j ej wołanie o pom oc. O to, by m oddał pieniądze, które ukradłem . – A twoi rodzice? Wiedzieli, co się dziej e? Zalewa m nie gory cz i, choć próbuj ę, nie m ogę zwalczy ć odczuwanego napięcia. – Mój oj ciec sprzedawał koks i trawę. Matka… – wzdy cham – sprzedawała seks. By li m ętam i. Jeśli nawet wiedzieli, co robi ich córka, m ieli to gdzieś. Kurwa, dom y ślam się, że m atka m ogła wręcz na niej zarabiać. Lizzy nie m iała nikogo, kto by j ą chronił. Charlie wy raźnie szty wniej e, prawdopodobnie przy pom ina sobie swoj e przeży cia. Zginaj ąc rękę wy prostowaną na oparciu ławki, obej m uj ę j ej niewielkie ciało i przy ciągam do siebie. W otaczaj ący m nas ciepły m powietrzu nocy czekam , aż coś powie. Mam nadziej ę usły szeć, że to nie m oj a wina, że nie m ogłem tego przewidzieć, że nie powinienem dopuszczać, by zżerały m nie wy rzuty sum ienia. Wszy stkie te standardowe rzeczy, które usły szałem od Storm i Nate’a, a które nie ukoiły m oj ego serca. Jednak Charlie nie m ówi nic takiego. Zam iast tego unosi m oj ą dłoń do ust i całuj e delikatnie, po czy m odkłada j ą sobie na udo, gdzie podwinęła się j ej sukienka. – Brzm i, j akby nie ona j edy na potrzebowała ochrony. – Nie spieram się z nią. Po krótkiej chwili py ta: – To w j aki sposób wy lądowałeś w Miam i? – Po śm ierci Lizzy na j akiś czas zatraciłem się w poczuciu winy. Ja… – My ślam i wracam do ty ch kilku m iesięcy, w który ch walczy łem więcej niż zwy kle, a w każdej walce stawką by ło
wszy stko albo nic. Każdy grosz stawiałem na swoj e nazwisko. By ło to bardzo ry zy kowne; m ogłem wiele wy grać lub wszy stko stracić. Jednak by łem niepokonany, ponieważ wszy scy przeciwnicy m ieli tę sam ą twarz. Moj ą. Twarz brata, który odwrócił się plecam i do m łodszej siostry. Nie tej siostry, która pij ana w sztok za pięć dy ch padała przed facetam i na kolana. Ty lko tej m ałej dziewczy nki z piwny m i oczam i, siedzącej cichutko na ławce na m olo, j edzącej lody i wpatruj ącej się w brata, który powinien zawsze nad nią czuwać. W m oj ej głowie Lizzy znów stała się tam tą dziewczy nką. I to właśnie ta dziewczy nka leżała zakrwawiona na brudny m dy wanie w salonie rodziców. Karałem się za to przez kilka m iesięcy. Przeły kaj ąc, by pozby ć się chry pki, wreszcie ciągnę dalej : – Walcząc, zarobiłem sporo pieniędzy. Naprawdę dużo. – Ręka, którą j ą obej m uj ę, autom aty cznie zaciska się w pięść, gdy m y ślę o tam ty ch walkach, o ty ch wszy stkich żebrach, które połam ałem , o ty ch wszy stkich nosach, które rozkwasiłem , o ty ch wszy stkich facetach, który ch pobiłem do nieprzy tom ności. O gościu, którego nieum y ślnie zabiłem w noc śm ierci m oj ej rodziny. – W końcu się zm ęczy łem . Zrozum iałem , że dzięki tem u nie poczuj ę się lepiej . Zatem postanowiłem zrobić coś innego… pozy ty wnego. Nie m ogłem cofnąć czasu, ale pom y ślałem , że j eśli pom ogę dziewczy nom takim j ak Lizzy, po części spłacę swój dług. Zawsze gdzieś tam będzie dziewczy na m y śląca, że nie m a innego wy j ścia i zawsze będzie palant pokroj u Ricka Cassidy ’ego, karm iący się ich desperacj ą, zm ieniaj ący j e w ćpunki i dziwki. Pom y ślałem , że z pieniędzm i, które zarobiłem , m ógłby m zrobić coś produkty wnego, na przy kład otworzy ć klub. Musiałem j ednak wy nieść się z Los Angeles. Potrzebowałem zm iany. Charlie odwraca do m nie twarz, aż czuj ę j ej oddech na szy i. Mim o iż chwila j est
poważna, m oj a krew insty nktownie zm ierza na południe. Nie wiem , ile j eszcze wy trzy m am j ako przy zwoity człowiek, kiedy m oj a ręka leży na j ej udzie, a wir em ocj i tłucze m i się w piersi. – Ale dlaczego Miam i? – Miam i sły nie z łagodnego prawa, j eśli chodzi o rozry wkę dla dorosły ch. Wiele m iast ogranicza nagość i alkohol, nawet stanowi o ty pie dopuszczalnego tańca. Ale nie Miam i. Tutaj m ożesz m ieć ham burgera w j ednej ręce, piwo w drugiej , a przed oczam i – tańczącą kom pletnie nagą kobietę. Pom y ślałem , że m iasto j ak to, z tak liberalny m prawem , ściąga wiele dziewcząt pokroj u Lizzy. Wy starczy łoby, by przy naj m niej j eden z właścicieli klubów w ty m m ieście nie sprowadzał ty ch dziewczy n na m anowce. Ktoś, kto zrównoważy łby naj gorszy ch z nich. Zatem otworzy łem niewielki lokal, The Bank. Nie by ł bły szczący ani duży. Dopiero poznawałem tę branżę. Do diabła, by łem tak m łody, że otworzy łem klub, w który m nie m ogłem przeby wać. Ale poradziłem sobie, bo niczego dziewczy nom nie zabraniałem , m im o iż tego nienawidziłem . Nadal tak j est. Pozwalam im na wszy stko, co legalne i dbam o ich bezpieczeństwo. Te pierwsze m iesiące posiadania The Bank by ły bolesne j ak cholera. Na szczęście szy bko się uczę i m iałem świetne źródło inform acj i – właściciela klubu ze striptizem w Vegas. W zam ian za j edną ustawioną walkę, którą wy grałem , a on zarobił kupę forsy, w zasadzie pozwolił m i m ieszkać w j ego klubie przez m iesiąc, by m się nauczy ł co i j ak. Chciał by ć m oim partnerem w Miam i, lecz odm ówiłem . Zam iast tego John form alnie by ł właścicielem , aż skończy łem dwadzieścia j eden lat. Wiedziałem , że m ogę m u zaufać. Od początku więc staram się dobrze traktować m oich pracowników. Tak j ak nie traktowałem siostry.
– Więc chodzi ty lko o drugą szansę? – Nie. Chodzi o próbę zrównoważenia zła dobrem . Nie wierzę w drugie szanse, Charlie. Po dłuższej chwili m ilczenia py ta: – Chinka przy pom ina ci siostrę, prawda? Powoli przy takuj ę. – Sm uci m nie j ej zachowanie. – Patrzę na towarzy szkę z ukosa i z zakłopotany m uśm iechem dodaj ę: – Wiem , że prawdopodobnie utrudnia ci ży cie, j ak m oże. – Mało powiedziane – chichocze Charlie. Chy ba nadszedł j uż czas, by m pozwolił j ej się rozluźnić i przestał j ą zarzucać brudam i ze swoj ego ży cia. Wiem , że potrafię by ć upierdliwy. W ciągu j ednej nocy dowiedziała się, że wy chowy wali m nie kry m inaliści, że nieobca m i przem oc, że okłam uj ę kobiety, by j e pieprzy ć i że by łem naj gorszy m bratem na świecie. A ona przy tuliła się do m nie, j akby naprawdę chciała ze m ną by ć. Chy ba naj gorsze rzeczy powinienem zostawić na kiedy indziej . Charlie wstaj e i boso podchodzi do barierki pom ostu, po czy m się o nią opiera. Gdy by nie pełnia, nie potrafiłby m j ej doj rzeć, ale ponieważ dzisiaj księży c daj e dużo światła, m ogę się cieszy ć widokiem j ej sy lwetki na tle oceanu. Lekka bry za rozwiewa kilka pasm j ej włosów i porusza m ateriałem króciutkiej sukienki. Już brakuj e m i j ej ciepła. – Masz m nie na dzisiaj dosy ć? – py tam cicho i sły szę m rok we własny m głosie. Jest po trzeciej i wcale nie chcę stąd iść, ale widziałem sińce pod oczam i dziewczy ny. Wnioskuj ę, że wczoraj szej nocy niewiele spała. Ginger przekazała m i, że Charlie po incy dencie w klubie wróciła do dom u, cała zapłakana, dopiero kilka godzin później . Powoli odwracaj ąc się do m nie twarzą, m ówi: – Wiem , że opowiadasz m i to wszy stko, by m nie odstraszy ć. Jednak to nie zadziała. Nic, co
do tej pory powiedziałeś, nie sprawiło, że zm ieniłam zdanie o tobie. Zalewa m nie nieoczekiwana fala ulgi. Obserwuj ę, j ak m arszczy czoło, zapewne się zastanawiaj ąc, czy powinna coś j eszcze powiedzieć. – A co j eśli…? – Ponownie m ilknie i widzę, że j est zdenerwowana. Nagle odwraca spoj rzenie i m ruga kilka razy. Czy dobrze widzę, że walczy ze łzam i? – Charlie? – Rośnie we m nie zm artwienie, znikaj ą wszelkie m y śli odnośnie dostania się pod j ej spódnicę. – Możesz m i powiedzieć. Wszy stko. Nie będę cię osądzał. Boże, j eśli czegokolwiek nauczy łaś się dzisiaj , to czy nie tego, że nie osądzam ? – Mam na końcu j ęzy ka nazwisko Ronalda Sullivana. Chcę zapy tać, kim on dla niej j est. Co j ej zrobił. Czy m am się go dla niej pozby ć. Ale trzy m am gębę na kłódkę. Nie chcę j ej naciskać, a ty m bardziej nie chcę, żeby ode m nie uciekła, j ak zrobiła to wczoraj . Em ocj a na j ej twarzy znika tak szy bko, j ak się poj awiła – bez względu na to, czy by ł to strach, czy niezdecy dowanie. Teraz intensy wność j ej spoj rzenia przy pom ina m i o Charlie na scenie. O tej śm iałej kusicielce. W m oim um y śle nadal plącze się obawa, j ednak m oj e ciało znów j est w stanie naj wy ższej gotowości. Mim owolnie m oj e spoj rzenie ucieka do j ej piersi, które widziałem obnażone przy dwudziestu dwóch cudowny ch okazj ach, przy czy m ciężko oddy cham . Tak, liczy łem j ej wy stępy. To, czego nie liczy łem , to ile razy waliłem konia, wizualizuj ąc sobie te j ej pokazy. Na sam ą m y śl m uszę się poprawić i nic nie m ogę na to poradzić. Oczy wiście Charlie m nie na ty m przy łapuj e. Uśm iecha się. To nieśm iały uśm iech podobny do tego, który m obdarowuj e m nie w Penny, gdy ściąga bluzkę. Jestem przekonany, że nigdy nie będę w stanie odm ówić Charlie Rourke.
Przeły kam ślinę, gdy krew zaczy na wrzeć w m oich ży łach, a m ój oddech staj e się pły tki. Dreszcz rozchodzi się po cały m m oim ciele. Nie wierzę. Nigdy czegoś takiego nie czułem . Nawet z Penny. Naprawdę denerwuj ę się przy kobiecie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY CHARLIE Czy Cain by zrozum iał? Czy zobaczy łby m oj ą sy tuacj ę taką, j aka j est – że pom agam Sam owi, aby przetrwać? Aby dać sobie szansę na ucieczkę? A m oże zobaczy łby we m nie ofiarę losu? By łam tak blisko. Już m iałam to na końcu j ęzy ka. Jednak nie m ogłam znaleźć słów. Nie potrafiłam zary zy kować. Co zrobiłby Cain? Po ty m wszy stkim , co dzisiaj usły szałam , nie m am poj ęcia. By ć m oże pom ógłby m i, bo lubi wszy stko naprawiać, a m oże odwróciłby się plecam i i odszedł, ponieważ to zby t przy pom inałoby m u o j ego przeszłości. Jednak tego nie m oże naprawić. Już sam a próba naraziłaby go na niebezpieczeństwo. Nie, Cain m usi pozostać nieświadom y. Jutro wy j eżdżam , więc nie m a powodu rozbij ać iluzj i, którą stworzy łam – bitej dziewczy ny, uciekaj ącej z dom u, szukaj ącej m ożliwości nowego startu. To i tak w połowie prawda. A przy naj m niej od j utra będzie. Dziś chodzi o akceptacj ę faktu, że los dał m i takiego m ężczy znę j ak Cain. My ślę, że natknęłam się na cudownego człowieka. Nie zasługuj ę na niego. Cain j est dobry, ty lko zby t doświadczony przez zło przeszłości. Nie przez własne błędy, choć j asne j est, że nosi na ram ionach ich ciężar. Z tego, co powiedział, wy nika, że j est ofiarą, podobnie j ak j ego siostra. Czasam i uważam się za taką sam ą ofiarę. Cainowi udało się zostawić to wszy stko za sobą. Ja nadal tkwię w ty m sy fie i dopiero staram
się uciec i zapom nieć, że to kiedy kolwiek m iało m iej sce. – Nie opowiedziałem ci j eszcze wszy stkiego – przy znaj e cicho Cain, j akby czy tał m i w m y ślach. Akurat się zastanawiam , czy j est coś więcej prócz ogrom nej osobistej tragedii, którą właśnie się ze m ną podzielił. Prawdę m ówiąc, chy ba nie chcę wiedzieć. – Dość m i j uż powiedziałeś. – A ja nie powiedziałam ci nic. Sam e półprawdy. Prawdą j est, że obok grobu m oj ej m atki j est m aleńki nagrobek podpisany „Harrison Arnoni”. Przem ilczałam fakt, że m atka zm arła wraz z nim , a j ego oj ciec to handlarz narkoty ków, który m anipuluj e m oim i decy zj am i. Wspom nienie pani o j asny ch włosach, w czerwonej kraciastej podom ce? Jest prawdziwe. Oczy wiście opuściłam część o krzy kach m iędzy nią a m oj ą m atką, która chwilę później wlokła m nie za ram ię, w drugiej ręce ciągnąc walizkę. Pam iętam wy chodzące z ust starszej blondy nki takie słowa j ak „chrześcij anka” i „grzesznica”. Pam iętam faceta o przetłuszczony ch włosach, czekaj ącego na nas na podj eździe w niebieskim , śm ierdzący m papierosam i el cam ino. Pam iętam , j ak ostatni raz m achałam babci na pożegnanie. Pam iętam pły nące po j ej policzkach łzy, gdy odm achiwała. Jak na kogoś tak m łodego, pam iętam sporo. Jednak nie m ogę teraz podzielić się ty m z Cainem , ponieważ zdradziłoby to zby t wiele inform acj i na tem at prawdziwej m nie. Charlie Rourke j est zbudowana z prosty ch kłam stw i półprawd uspokaj aj ący ch m oj e sum ienie. Sum ienie, które teraz m am ochotę całkowicie zagłuszy ć. – Cain? – Podchodzę do niego i staj ę m iędzy j ego szeroko rozstawiony m i nogam i. – Tak? – Siedzi zrelaksowany, z j edną ręką wy ciągniętą na oparciu ławki, drugą położoną swobodnie na kolanie. Jego zaciśnięta szczęka zdradza, że w rzeczy wistości nie j est ani trochę
zrelaksowany. Zastanawiam się, czy się dom y śla, o co m i chodzi. Musi wiedzieć. Przez ostatnią godzinę ocierałam się o niego j ak kotka w rui. Teraz albo nigdy. – Zawsze j esteś takim dżentelm enem ? Uśm ieszek m aluj e się na j ego ustach. – Nie… nie zawsze. A ty z pewnością m i teraz tego nie ułatwiasz. Przeły kam gulę em ocj i i nerwów, po czy m py tam : – Jak m am sprawić, by by cie dżentelm enem w tej chwili by ło niem ożliwe? Spoj rzenie pełne pożądania skupia się na m nie i dostrzegam w nim coś, czego nie potrafię określić. Przez chwilę żadne z nas nie wy konuj e ruchu, w końcu Cain obej m uj e m oj e uda. Prowadzona ty m gestem układam na ławce naj pierw j edną nogę, potem drugą. Zanim się orientuj ę, co się dziej e, siedzę na nim okrakiem z podwiniętą sukienką, obej m uj ąc go za szy j ę. Cain trzy m a m nie za biodra i przy ciąga do siebie, więc trudno m i nie poczuć j ego podniecenia. Kolej na fala żaru rozchodzi się pom iędzy m oim i udam i. Czułam ten żar, odkąd się ocknęłam na j ego kanapie, ale teraz j ego intensy wność osiągnęła nowy poziom . Nie zdziwiłaby m się, gdy by m zostawiła m u plam ę na spodniach. – Jesteś pewna? – Patrzy m i w oczy, a j ego usta znaj duj ące się m ilim etry od m oich rozchy laj ą się, wy puszczaj ąc ury wany oddech. Wodzę spoj rzeniem po m ęskich ry sach twarzy, palce przesuwam po lekkim zaroście na j ego szy i. Wdy cham wspaniały zapach świeżości i lasu, który zawsze będzie m i o nim przy pom inał. Chcę zapam iętać każdą chwilę, ponieważ nikt nigdy nie sprawi, że będę się czuła tak, j ak teraz przy Cainie. Jakby m naprawdę się liczy ła. W ty m m om encie pragnę ty lko j ego. Celowo przesuwam biodra, by podrażnić j ego m ęskość, w ty m sam y m czasie wodząc ustam i po j ego szczęce – coś, o czy m fantazj
owałam przez całe ty godnie. Sły szę sy k na sekundę przed ty m , j ak palce Caina ciągną cieniutkie paski m oich m aj teczek. Penis pręży się pode m ną. Jego palce szy bko przenoszą się na m oj e plecy – pod obcisłą sukienkę – by przy ciągnąć m nie j eszcze bliżej . Czuj ę, j ak serce Caina bij e tuż przy m oim , kiedy liże m oj ą dolną wargę, przy suwaj ąc m nie j eszcze trochę. Przy j m uj ę zaproszenie, zachłannie zam y kaj ąc swoj e usta na j ego wargach. Czuj ę j ego m okry j ęzy k połączony z m oim w zaborczy m tańcu. Chciałaby m , by by ł j eszcze bliżej m nie. Dłońm i odnaj duj ę j ego twarz i przeciągam palcam i po niewielkim zaroście. Mim o że pragnę całego Caina, z łatwością m ogłaby m robić ty lko to aż do wschodu słońca; uwielbiam sposób, w j aki j ego usta poruszaj ą się na m oich, to, j ak sm akuj e, ciche j ęki, które wy daj e. Jednak przy pom inam sobie, że m am ty lko dzisiej szą noc. Nie odry waj ąc ode m nie ust, wy ciąga ręce spod sukienki i rozpina j ej zam ek. Materiał opada do talii. Um iej ętnie, w kilka sekund pozby wa się m oj ego biustonosza, wy stawiaj ąc m oj e piersi na chłodną bry zę. I na swój widok. Cain nie m arnuj e czasu. Dłońm i odnaj duj e drogę do m oj ego nagiego ciała, pieści m oj ą skórę, opuszkam i kciuków pociera j ednocześnie oby dwa sutki. Wstrząsa m ną dreszcz. – Masz poj ęcie, ile czekałem , by to zrobić? – szepcze w m oj e usta. – Ty godnie? – droczę się, a serce m i przy śpiesza. Mim owolnie zaczy nam się koły sać na j ego biodrach, to wy znanie spotęgowało m oj e pragnienie. Z j ękiem odry wa ode m nie wargi, przesuwa ręce i łapie m nie za ty łek. Przem ieszcza m nie tak, że m a nieograniczony dostęp do m oich sutków, co w pełni wy korzy stuj e, biorąc j
eden w usta. Ostro wciągam powietrze przez niem al bolesne odczucie ssania, j ednak Cain delikatny m i liźnięciam i szy bko łagodzi to wrażenie. Insty nktownie obej m uj ę j ego głowę i przy ciskam j ą do siebie, j ednocześnie palcam i przeczesuj ąc j ego włosy. Zawsze są idealnie uczesane, więc spodziewałam się, że będą szty wne od j akiegoś żelu. Jestem zachwy cona, gdy odkry wam , że są j edwabiście gładkie. Przy tulam się do niego, bo m am niedosy t bliskości. – Kurwa, Charlie – m ówi ostro, gdy wkłada palce pod paski m oich m aj teczek i zsuwa j e naj niżej j ak to m ożliwe, po czy m sły szę rozdzieranie zby t m ocno naciągniętego m ateriału. Nie wiem , w j aki sposób Cain m anewruj e nam i tak gładko, ale w sekundę znaj duj ę się na plecach, leżąc na ławce, a on stoi nade m ną. Ławka nie j est zby t wy godna, ale w tej chwili naprawdę m nie to nie interesuj e. Bez wy siłku ściąga m oj e m aj teczki i rzuca j e gdzieś na deski. Łapie m nie za ły dki i delikatnie j e unosi, po czy m m nie popy cha, robiąc na ławce m iej sce dla swoj ego kolana, a drugą nogę zostawia na ziem i. Po chwili przesuwa dłonie coraz wy żej , aż znaj duj ą się na wewnętrzny ch stronach m oich ud. Żar rozpala m i się w podbrzuszu. Wtedy Cain rozsuwa m oj e nogi. Szeroko. Nagle ściąganie stanika na scenie przez kilka ty godni nie znaczy nic. Leżę prawie naga na ławce na pom oście, w środku nocy, przed m ężczy zną, którego pożąda każda kobieta – którego j a także pragnę – i nagle czuj ę w cały m ciele bardzo duże napięcie. Nie wiem , czego się spodziewałam , lecz z pewnością nie tego. Nie tak szy bko. Cain nie żartował, m ówiąc, że nie lubi tracić czasu. Przesuwa się nade m ną, m ięśnie j ego szy i i ram ion pięknie się napinaj ą, gdy podpiera się na łokciach. – Jesteś zdenerwowana – m ówi z niewielkim uśm ieszkiem , zanim opada i liże m oj ą dolną
wargę. – Wcale nie – kłam ię, czuj ąc, że okropnie płoną m i policzki. – Jesteś spięta. – Puszcza m oj ą wargę, po czy m składa na niej delikatny pocałunek. – Na pewno wszy stko w porządku? Możem y przerwać. To słodkie z j ego strony, że tak się o m nie m artwi, ale nie chcę przery wać. W odpowiedzi sięgam do klam ry j ego paska, rozpinam j ą zręcznie, to sam o robię z guzikiem i zam kiem , w końcu obej m uj ę j ego fiuta, chy ba szy bciej , niż się tego spodziewał. Cainowi wy m y ka się cichy j ęk. A j a się uśm iecham . Ben tak bardzo się m y lił. Nie m a w nim nic krzy wego ani ty m bardziej nie j est wielkości j ak u hobbita. Cain j est idealny. – Co się stało? Jesteś pewien, że wszy stko w porządku? – droczę się, przesuwaj ąc dłonią tam i z powrotem . Na końcu wy czuwam kropelkę wilgoci. Kropelkę dla m nie. Wy ciągam rękę i oblizuj ę palec, obserwuj ąc Caina spod rzęs. – Denerwuj esz się? Śm iej e się. Choć to przy j em ny śm iech, wy czuwam w nim nutkę przebiegłości, j akiej nigdy wcześniej nie sły szałam . – To j akaś twoj a nowa gierka? Dobrze wiesz, j ak lubię się w nie bawić. – Przesuwaj ąc się, ściąga m i sukienkę do kostek, po czy m całkiem zdej m uj e. – Miałem ci j ą zostawić, ale… – Wstaj e, składa m ateriał i wsuwa m i go pod głowę niczy m poduszkę. Następnie znów przy klęka na ławce na j edny m kolanie, podziwiaj ąc całe m oj e nagie ciało. Wiem , że światło księży ca w pełni, wiszącego nad naszy m i głowam i, ułatwia m u obserwacj ę. Nie próbuj ę się zakry ć przed j ego spoj rzeniem , choć to j ednocześnie naj bardziej eroty czna i naj bardziej krępuj ąca sy tuacj a, j akiej w ży ciu doświadczy łam . – Wpada tu czasem ochrona? – py tam , nieum iej ętnie m askuj ąc niepokój . Przeciąga dłońm i po m oich udach, rozdzielaj ąc nogi; j edną układa na oparciu ławki,
drugą przy ciska, by spoczęła na deskach pom ostu. Pom im o m oj ego pozornie nonszalanckiego zachowania, wzdy cham głośno, gdy czuj ę ból, przez co próbuj ę znaleźć ulgę zarówno od niewy godnej pozy cj i, j ak i od ruchów Caina. – Dzisiaj nie będą zaglądać. Dopilnowałem tego. W inny m przy padku nie robiłby m tu z tobą czegoś takiego. Ufam m u, więc rozluźniam się nieznacznie. Za wy sokim ogrodzeniem z bali przed nam i i z oparciem ławki za nam i j esteśm y niem al niewidoczni. Mim o to… Niewielu znam facetów, którzy potrafiliby siedzieć i studiować nagą kobietę wy eksponowaną j ak j a teraz, zwłaszcza z twardą j ak skała erekcj ą w ich spodniach. Ale to właśnie otrzy m uj ę, próbuj ąc uwieść faceta z sam okontrolą robota. Leżę i przy glądam się m u – w pełni ubranem u – j ak obserwuj e m nie z ogniem w ty ch brązowy ch oczach. Prawdopodobnie trwa to ty lko chwilę, ale odczuwam to j ak wieczność. W końcu na j ego ustach m aluj e się uśm iech, który tak uwielbiam . – Nie boj ę się przy znać, że trochę się denerwuj ę, Charlie. – Oddy cham ciężko, gdy j eden z j ego palców prześlizguj e się po m oj ej kobiecości, a całe m oj e ciało się napina. – Również to przy znasz? Czy nadal będziesz kłam ać? Cain jest zdenerwowany? Przystojniak, na którego kobiety dosłownie się rzucają, denerwuje się przed seksem ze mną? – Tak – szepczę w końcu. – Dobrze. Wiem , kiedy kłam iesz, Charlie, więc równie dobrze m ożesz sobie darować i m i powiedzieć. Czuj ę, że nagle, bez ostrzeżenia, poczucie winy próbuj e wbić pazur w każdą m oj ą m y śl i każde słowo. Jednak kiedy palec Caina przesuwa się po m nie po raz drugi, a j a robię się
śliska, wy rzuty sum ienia ustępuj ą. – Wiesz, j ak oszałam iaj ąca j esteś? Gdy czuj ę j ego palce zataczaj ące powolne kółka przy wej ściu i kiedy przy gląda się, j ak reaguj e m oj e ciało, więźnie m i oddech. Zam y kam oczy, gdy j ego doty k znika zastąpiony ciepłem oddechu. Cicho j ęczę, gdy na m iej scu oddechu czuj ę j ęzy k. Nigdy czegoś takiego nie doświadczy łam . Ponownie łapię go za j edwabiste włosy, a kiedy sły szę j ego j ęki przy m oj ej skórze i czuj ę j ego dłonie na m oich udach, przy gry zam wargę, by nie zacząć krzy czeć. Intensy wność wcześniej szy ch nocy – m arzenia na j awie, taniec dla Caina – w połączeniu z rzeczy wistością, w której on j est tutaj ze m ną, tworzy w m oim wnętrzu burzę, gotową wy buchnąć. Wy ginaj ąc plecy z przy j em ności, którą ofiaruj e m i j ęzy kiem – porusza nim um iej ętnie – czuj ę znaj om y żar wzrastaj ący w podbrzuszu. Nie m ij a wiele czasu, gdy Cain m usi m nie przy trzy m y wać, a j a – zaciskać zęby, by nie poinform ować ochrony o wy darzeniach. Kiedy kończę, nie m a we m nie wsty du czy zdenerwowania. Cain całuj e m nie w brzuch, piersi, szy j ę. Gdy dociera do ust, nie waha się i daj e m i skosztować sam ej siebie. Nigdy tego nie próbowałam . Miałam j uż facetów, którzy robili m i m inetkę, ale zawsze by ła to gra wstępna przed seksem . Nawet nie w połowie tak dobra i nigdy nie prowadziła do orgazm u. W zasadzie nigdy nie przeży łam orgazm u z facetem . Chociaż nie wiem , czy to takie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że m am dopiero osiem naście lat. Mam wrażenie, że z Cainem m ogłaby m doświadczy ć o wiele więcej , gdy by m ty lko m iała na to czas. Cain wkłada rękę pod m oj e plecy, podciąga m nie do pozy cj i siedzącej i wciąga sobie na
kolana. Ocieram się o j ego wy prężonego fiuta, w pełni rozum iej ąc intencj e m ężczy zny. Jestem na to gotowa. Gdy przechy la się na bok, by wy ciągnąć portfel, zaczy nam całować go po szy i – dokładnie w ty m wrażliwy m m iej scu, gdzie m a tatuaż – a palcam i rozpinam guziki koszuli skry waj ącej wy rzeźbione ciało. Od tam tego dnia w m oim stary m m ieszkaniu um ierałam , by go ponownie dotknąć. Teraz rozkoszuj ę się j ego gorącą skórą, do której przy ciskam swoj e piersi. Kiedy sły szę rozdarcie folii, decy duj ę się m u pom óc. Wkładam ręce w j ego m aj tki i zaczy nam go gładzić. – Charlie, zwolnij . Zaraz wy buchnę – m ruczy, unosząc m nie nieco. Klęczę nad nim , czekaj ąc, aż ściągnie spodnie do połowy ud i nasunie kondom . Cain energicznie i zwinnie łapie m nie za biodra i ustawia nad sobą. Już się nie interesuj e, czy j estem pewna. Już nie py ta, czy się denerwuj ę. Po prostu patrzy m i w oczy, gładko we m nie wchodząc – rozciąga m nie i wy pełnia całkowicie. Jest niem al za duży i m ój oddech przy śpiesza z powodu nacisku. Kiedy j est j uż cały w środku, zatrzy m uj e się i przy ciąga m nie do swoich ust, kradnąc m i powietrze, m y śli i wszy stko inne. I wtedy oboj e zaczy nam y się ruszać. Łapie m nie za biodra, aby dy ktować prędkość; to z początku powolny ry tm . Cieszy m nie to tem po, ponieważ m uszę się przy zwy czaić. Chociaż nie potrzeba dużo czasu, by m oj e ciało go zaakceptowało, a kiedy j uż się to dziej e, przy śpieszam y. Jego pchnięcia staj ą się m ocniej sze, pocałunki głębsze i m am wrażenie, że j eszcze we m nie rośnie. Wreszcie odsuwam się od niego, odpy cham j ego ręce i z łobuzerskim uśm ieszkiem przej m uj ę kontrolę, zaczy naj ąc pracować wy łącznie m ięśniam i nóg. Opiera się wy godnie,
z rozchy lony m i ustam i, spod półprzy m knięty ch powiek obserwuj e m oj e ciało. Po chwili ponownie m nie łapie i przy ciąga do siebie, aż się orientuj ę, że znów to nie j a dy ktuj ę tem po. Cain się upewnia, że sprawia m i to równie wielką przy j em ność. – Charlie… – sły szę j ego szept, a w nim pragnienie i naprawdę żałuj ę, że nie m oże m nie nazy wać m oim prawdziwy m im ieniem . Łapie m nie za kark i całuj e głęboko. Kiedy z j ego ust wy doby wa się j ęk, j ego ciało szty wniej e, a j a czuj ę w sobie pulsowanie. Udało m i się. Mnie. Aż tak na niego działam . Kiedy to sobie uzm y sławiam , pory wa m nie drugi orgazm i m im owolnie krzy czę. Dopiero kiedy j ego biodra się zatrzy m uj ą, a oddech zwalnia, nasze usta się rozdzielaj ą. Przy tulam się – cała spocona – do j ego piersi, a on nadal we m nie tkwi. Obej m uj ą m nie duże, silne ram iona i czuj ę, j ak usta całuj ą m nie w czoło. Nie wy kazuj e chęci wy j ścia ze m nie, naj wy raźniej zadowolony z tego, gdzie się znaj duj e. Podziwiam wersj ę Caina, którą właśnie odkry łam . Nie j est ty m ostry m , agresy wny m m ężczy zną, o który m fantazj owałam . Nie j est też ty m em ocj onalny m Cainem , którego poznałam zeszłej nocy. Jest j ednocześnie agresy wny i em ocj onalny. Ma naj lepsze cechy oby dwu ty ch światów. Jest facetem , którego nieustannie będę pragnąć, kiedy j uż odej dę. – Obiecuj ę, Charlie, że następny raz będzie w wy godny m łóżku – sły szę, j ak m ówi cicho. Próbuj ę się nie spiąć z powodu j ego słów, ale m i się nie udaj e, j estem pewna, że to wy czuł. Całuj ąc go w szy j ę, chciwie akceptuj ę fakt, że pragnę następnego razu. Rozpaczliwie. I chcę go teraz. Prawdopodobnie błędem by ło dopuszczenie do pierwszego. * * * Zaczy na świtać, gdy Cain odprowadza m nie pod drzwi. Od niechcenia zaproponował,
żeby śm y poj echali do niego, j ednak ze ściśnięty m gardłem odm ówiłam , wy m y ślaj ąc wy m ówki. „Mam wizy tę u denty sty ”. „Muszę iść na zakupy ”. „Muszę odebrać sam ochód”. Kłam stwa. Wszy stko to kłam stwa. Cain j ednak nie naciskał i nie wiem , czy dlatego, że propozy cj a nie by ła poważna, czy m oże potraktował m oj e wy m ówki j ak odrzucenie. A m oże naprawdę potrafi wy kry ć, kiedy go okłam uj ę i się wkurzy ł. Podróż sam ochodem przebiegła w ciszy. Z wy czerpania spowodowanego brakiem snu przez dwie noce z rzędu i spełnieniem seksualny m prawie zasnęłam na siedzeniu pasażera. Gdy by nie zdenerwowanie ściskaj ące m i żołądek od chwili, w której na m olo wkładałam sukienkę, z pewnością by się to stało. Kiedy wsuwam klucz do zam ka i otwieram drzwi, czuj ę ciało Caina tuż za sobą i boj ę się, że będzie chciał wej ść. Boj ę się, ponieważ wtedy będę m usiała go wy prosić. Boj ę się, ponieważ tak bardzo chciałaby m , by został. – Charlie…? Przez chwilę zaciskam zęby, nim przy bieram m askę. Przy naj m niej próbuj ę. Moj a adrenalina w końcu się wy czerpała, pozostawiaj ąc pustą skorupę po dziewczy nie, która w ciągu ostatnich trzy dziestu sześciu godzin doświadczy ła zby t wielu paraliżuj ący ch em ocj i – zarówno dobry ch, j ak i zły ch. Nawet nie potrafię logicznie m y śleć. Na szczęście j estem zby t zm ęczona, by płakać, w przeciwny m razie wy płakiwałaby m teraz oczy. Znaj duj ę się dokładnie w ty m m iej scu, w który m by łam wczoraj szego ranka, z tą różnicą, że ból w piersi j est dużo dotkliwszy. W końcu odwracam się do Caina, by zatonąć w j ego ciepły ch, brązowy ch oczach, spoglądaj ący ch na m nie ze słabo zawoalowaną obawą.
– Dziękuj ę za dzisiej szą noc, Cain – zaczy nam , ale się krztuszę. Przeły kam ślinę i zaczy nam j eszcze raz. – Dziękuj ę za… wszy stko. Dlaczego nie potrafię trzymać się w kupie jeszcze przez jedną krótką chwilę? Szlag by to trafił! Na czole Caina poj awia się na chwilę głęboka bruzda, po czy m szy bko znika. – Moj a przy j aciółka Storm organizuj e po południu niewielkie przy j ęcie. Na cześć awansu j ej narzeczonego, Dana. – Z roztargnieniem wy ciąga telefon. – Napisała m i właśnie. W każdy m razie… – Milknie, gdy j ego spoj rzenie dry fuj e w okolice m oich ust. – Powinnaś przy j ść. Obdarowuj ę go żałosną próbą uśm iechu. – Jasne, pom y ślę o ty m . – Pomyślę o tym, wsiadając do autobusu. W j ego oczach poj awia się j akby rozczarowanie, które szy bko wzbudza we m nie poczucie winy. – Dobrze, Charlie. – Pochy la się, by pocałować m nie w policzek, j ednak j ego usta wcale tam nie ląduj ą. Nie waham się, by nieco bardziej obrócić głowę i skraść m u ostatni pocałunek, próbuj ąc przekazać m ową ciała, ile w tak krótkim czasie zaczął dla m nie znaczy ć i j ak bardzo chciałaby m to konty nuować. Jak bardzo będę za nim tęsknić. Silne ram ię obej m uj e m nie w talii, kiedy m ężczy zna przy ciąga m nie do siebie z pasj ą, zm uszaj ąc m oj e usta do szerokiego otwarcia, gdy nurkuj e w nie j ęzy kiem . Cain wy daj e się nieokiełznany. Jeśli połączy ć to z m oim i własny m i zawirowaniam i – katastrofa gotowa. Zam y kam oczy i pozwalam sobie zatonąć w j ego sile, kiedy po raz kolej ny tracę kontrolę, a znaj om y żar rozpala się w m oim ciele. W który m ś m om encie m oj e kolana się poddaj ą i nie potrafię unieść powiek. Ledwo sły szę
szczęk drzwi i czuj ę się bezwładna w ram ionach Caina. Gdy kładzie m nie na łóżku, m iękki m aterac j est niczy m chm ura. – Charlie, gdzie twoj a pościel? – py ta, ale nie odpowiadam . Jest spakowana w walizce, która stoi w rogu pokoj u. Czeka na m nie. Po chwili dłoń odsuwa włosy z m oj ego czoła. – Prześpij się. – Dobrze – m ruczę, wzdy chaj ąc, choć wciąż walczę z przy ciągaj ący m m nie słodkim zapom nieniem , które kusi, by m ustąpiła. Powinnam wy j echać za kilka godzin, ale potrzebuj ę snu. Ty lko trochę go złapię i poj adę. Teraz nie m ogę prowadzić… – Żegnaj , Cain. * * * Ktoś dobij a się do drzwi. Czuj ę się j ak przy kuta do łóżka, gdy próbuj ę się podnieść, niechętnie opuszczaj ąc kom fortowy, m im o że goły, m aterac. – Charlie! Otwieraj ! – To Ginger i brzm i, j akby by ła rozgorączkowana. Zaczy na kiełkować we m nie niepokój . Zm ierzam do drzwi w pośpiechu i otwieram j e bez należy tej ostrożności. – Ży j esz! – wy krzy kuj e, przeciskaj ąc się obok m nie. Ram iączka j ej kolorowego stroj u kąpielowego wy staj ą spod letniej sukienki w czerwono-białe paski. – Już czwarty raz przy chodzę dzisiaj do ciebie. My ślałam , że um arłaś. Zbieraj się. – Co? – Drapię się po głowie w zam y śleniu, przetrząsaj ąc swoj e rozm y te wspom nienia. Po co mam się zbierać? – Jest j uż po trzeciej i idziem y do Storm . Po trzeciej? – Co? – Nie wierzę. Wy grzebuj ę z torebki telefon, który ty lko potęguj e m oj ą panikę, ponieważ Ginger nie kłam ie. Nie… Muszę jechać do banku, sprzedać samochód i… opuścić
Miami. Nie mam na to wszystko czasu! Ginger rozsiada się wy godnie na kanapie, bierze pilota i bawi się kosm y kiem swoich różowy ch włosów. I wiem , że j eśli się nie zgodzę z nią pój ść, potrzebny będzie ogień lub wózek widłowy, żeby się j ej stąd pozby ć. Spogląda na kwiaty zdobiące m ój stół. – Piękne. Od kogo? – Od nikogo – odpowiadam z roztargnieniem , kiedy wracam do sy pialni i zatrzaskuj ę za sobą drzwi. Opadaj ąc z westchnieniem na łóżko, zam y kam oczy. Co mam zrobić? Wiem , że gdy by m pozby ła się Ginger, nadal m ogłoby m i się udać. Chociaż przy j echałaby m w środku nocy do obcego m iasta w inny m stanie. Sprawdzam telefon kontaktowy, obawiaj ąc się, że m am j akieś nieodebrane połączenie od Sam a. Na szczęście nie m am . Wzdy cham z ulgą. A j eśli… zostałaby m j eszcze j eden dzień? Czy naprawdę m i coś grozi, j eśli zostanę do j utra? Do następnej dostawy m am j akiś ty dzień, a Bob nie m oże nawet przekroczy ć progu Penny, gdy by chciał m i coś zrobić. A Sam … Muszę wierzy ć, że nie skrzy wdziłby m nie z kapry su lub z powodu przeczucia, nawet przy tej j ego paranoi. Jestem dla niego zby t cenna. Jestem j ego niekarany m pionkiem . Naj pierw by tu przy leciał. Osobiście się ze m ną zobaczy ł. Muszę w to wierzy ć. Mim o wszy stko wy chował m nie. To się liczy. Moj a determ inacj a, by wy j echać, rozwiewa się w kilka sekund, j akby nigdy nie istniała. A m oże istniała wy łącznie do wczoraj szej nocy. Mdłości w końcu ustępuj ą, ich m iej sce zaj m uj e ekscy tacj a. Otwieram walizkę i pośpiesznie szukam kostium u kąpielowego. Nagle nie m ogę się doczekać, by znaleźć się u Storm . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY CAIN – Hej , nieznaj om y ! – Wita m nie Storm przy drzwiach. Ma na sobie fartuch, a na twarzy
prom ienny uśm iech. – Faj nie, że udało ci się przy j ść. – Przy tula m nie, po czy m pociera m oj e ram ię. Storm często m nie doty ka. Nie lubię kontaktu fizy cznego z inny m i, j ednak nie m am nic przeciwko j ej doty kowi. Wiem , że to całkowicie przy j acielski gest i to m nie uspokaj a. Widząc j ej fartuch z napisem : „Uwaga: grilluj ąca kobieta!”, klepię się po brzuchu i py tam : – Co na obiad? Hobby Storm to karm ienie ludzi i j est w ty m naprawdę świetna. Kiedy ś żartowaliśm y na tem at zam ontowania tutaj drzwi obrotowy ch, gdy ż wielu ludzi przewij a się przez ich dom przy plaży. – Dom owe burgery i wiele inny ch rzeczy. Wy starczy dla całego tłum u, chociaż ludzi cały czas przy by wa. – Milknie na chwilę, po czy m py ta: – Zatem powiedz m i, j esteś z tą intry guj ącą nową tancerką? – Stoim y w drzwiach od trzy dziestu sekund, Storm . Nie przy pom inam sobie, żeby ś by ła plotkarą – odcinam się. Wewnątrz aż się skręcam . Nie m am poj ęcia, co się wy darzy ło dzisiej szego ranka. Po czy m ś, co potrafię opisać wy łącznie j ako niesam owity seks – saty sfakcj onuj ący każdą kom órkę m oj ego ciała i duszy w sposób, w j aki nie dokonała tego do tej pory żadna kobieta – Charlie m nie po prostu odtrąciła. Spodziewałem się, że z radością dotrzy m a m i towarzy stwa w m ieszkaniu, pod pry sznicem , w łóżku. Sądziłem , że z ochotą przedłuży m y to, co rozpoczęliśm y na m olo. Jednak po wszy stkim wy dawało się, że j edy ne, czego chce, to pozby ć się m nie j ak naj szy bciej . Zaczęła się j ąkać, rzucaj ąc j akieś słabe wy m ówki. Prakty cznie błagaj ąc, by m odwiózł j ą do dom u. Pogubiłem się w cholerę. Prawdę m ówiąc, by ła tak wy czerpana, że prawie zasnęła m i w ram ionach i by ła prakty cznie
nieprzy tom na, gdy kładłem j ą do łóżka. Wiem , bo siedziałem obok, przy glądaj ąc się, j ak śpi, odsuwaj ąc j ej lśniące złote włosy z twarzy, m artwiąc się, czy nie powinienem j ej obudzić, by wy ciągnęła soczewki kontaktowe, szukaj ąc kosztownej pościeli, której nie potrafiłem znaleźć. Wy czerpana czy nie, coś by ło nie w porządku. Może wszy stko, co j ej o sobie powiedziałem , w końcu j ą przeraziło. Może powinienem zabrać j ą do m ieszkania i nie pozwolić, by to stało się na pom oście. Chociaż nie m ogłem nic na to poradzić. Leżałem później w swoim łóżku, analizuj ąc każdą sekundę, każde słowo, które wy szło z j ej ust. Każdy j ęk… I nadal nie znalazłem w ty m sensu. Boże, mam nadzieję, że ją dzisiaj zobaczę. Ginger obiecała, że zrobi, co w j ej m ocy, by sprowadzić tu Charlie. Teraz pozostaj e m i wy łącznie czekać. I dogłębnie przesłuchać Storm . – Nie j estem plotkarą. Jestem ty lko beznadziej nie rom anty czna. To wielka różnica. – Uśm iecha się szeroko. – A j eśli chodzi o m iłość ży cia taj em niczego Caina, to tak, twoi przy j aciele są ekstrem alnie ciekawi. Przy sięgam , Ben też się zakochał. Nie pam iętam , by kiedy kolwiek m ówił aż ty le o j ednej dziewczy nie! Podaj ę j ej prezent – siatkę z kilkom a butelkam i wina – próbuj ąc odwrócić j ej uwagę, gdy sły szę tupot goły ch stópek w kuchni. – Cain! – Podbiega do m nie m iniaturka Storm i oplata m nie w pasie chudy m i rączkam i. – Mia! – Śm iej ę się, głaszcząc j ą po blond główce i przy tulaj ąc do siebie. Patrzy w górę ty m i swoim i wielkim i niebieskim i oczkam i, które podbiły m oj e serce, gdy j eszcze dreptała wokół m oj ego biurka w klubie i śm iała się z odkry cia m ożliwości poruszania się na dwóch kończy nach. – Dobrze, j uż dobrze. Porozm awiam y później … – Storm z taj em niczy m uśm iechem bierze
ode m nie wino. – Chłopaki są w j askini. – Obej m uj ąc Mię, obraca j ą delikatnie i kieruj e z powrotem do kuchni. – Chodź, pom ocnico. Warzy wa sam e się nie um y j ą. Przem ierzam kory tarz ich wielkiego j ak pałac dom u przy plaży. Storm przeprowadziła się tu z Mią trzy lata tem u, by zam ieszkać z Danem oraz z przy j aciółkam i – siostram i Kacey i Livie. By ło to w ty m sam y m czasie, gdy rzuciła pracę w Penny i otworzy ła własną szkołę akrobaty ki. Dzień, w który m przy szła do m oj ego biura – palcam i nerwowo skręcaj ąc m ateriał sukienki, j akby nie by ła pewna, j ak przy j m ę odej ście naj popularniej szej tancerki w klubie – by ł naj szczęśliwszy m dniem m oj ego ży cia. Storm j est m oim sukcesem . Jest powodem , dla którego nadal to robię. Nieznośny głos Bena prowadzi m nie do pokoj u. – …kiedy się obudziłem , j ej nie by ło, co by ło do bani, bo, cholera, m iała naj bardziej spektakularne… – …go kutasa? – dopowiadam głośno, przechodząc obok Bena i klepiąc go w ram ię. Nie dziwi m nie, gdy widzę, że większość siedzi z piwam i w rękach i gra na konsoli. Zazwy czaj to robią, kiedy kobiety zostaj ą na tarasie lub w inny m pokoj u. Chociaż Storm nazy wa to pom ieszczenie „j askinią Dana”, nie m a tu nic przy pom inaj ącego j askinię. Wielkie okna wpuszczaj ą tu dużo światła i prócz brązowej skórzanej kanapy oraz brązowej szafki wszy stko inne utrzy m ane j est w bieli i szarości. – Szef przy szedł! – krzy czy Ben, a reszta wy bucha śm iechem z powodu m oj ego kom entarza. – Opowiadałem im właśnie o Meksy ku. – Jestem pewien, że j ak zwy kle przesadzałeś – m ówię pod nosem , choć nie wątpię, że to, o czy m opowiadał, wy darzy ło się dokładnie tak, j ak opisał. Czasam i się zastanawiam , dlaczego j eszcze m u nie odpadł kutas. Dan klepie kanapę, z szerokim uśm iechem zapraszaj ąc m nie na nią.
– Dobrze cię widzieć, Cain. – Jeszcze raz składam gratulacj e. Jak głowa po ostatniej nocy ? Krzy wi się, po czy m się śm iej e. – Ci ludzie to zwierzęta. Przepraszam , że tak dawno się nie odzy wałem do ciebie. Minęło j uż trochę czasu. – Wiem . Szalone lato… Ze Storm i dzieckiem wszy stko w porządku? W oczach Dana m igocze światło, które zawsze się w nich poj awia na wspom nienie Storm . Teraz, kiedy ta m a za niego wy j ść i nosi j ego dziecko, facet wy gląda j ak cholerna latarnia m orska. – Tak, wszy stko dobrze. Wkrótce powinno się okazać, j akiej będzie płci. – Dziewczy nka – m ówi z rozbawieniem Trent, chłopak Kacey i prakty cznie rezy dent tego dom u, po czy m dodaj e: – Cześć, Cain. – Chociaż nie odry wa wzroku od telewizora, w który m boksuj e się j eden na j ednego z Nate’em . – Cześć, Trent. – Lubię go. Nie bardzo go lubiłem , kiedy się dowiedziałem , kim j est naprawdę, gdy ży cie Kacey – m oj ej barm anki i przy j aciółki Storm – zaczęło się rozpadać i groziło wy buchem . Po dziś dzień dziękuj ę Bogu, że go wtedy nie sprawdziłem . Gdy by m zlecił detekty wowi zaj ęcie się nim , szy bko wy kopałby m j ego ty łek z baru. I prawdopodobnie kazałby m wy trząsnąć z niego ostatni okruch ży cia. Dan odchy la się i trzepie Trenta w ucho, po czy m kręci głową. – Boże dopom óż, j eśli będzie kolej na baba. Tonę tu w estrogenie. – Kup sobie psa – sugeruj e Nate, po czy m krzy czy : – Tak! – Postać Trenta pada na ekranie, naj wy raźniej znokautowana. – Po co? – pry cha Ben. – Storm go wy kastruj e za targanie wszy stkiego wokół i nadal będziesz otoczony estrogenem , dodatkowo będziesz m usiał przez następny ch dziesięć lat dwa razy dziennie zbierać gówna czworonożnego eunucha.
Dan obdarowuj e go krzy wy m uśm iechem . – A m oże nie. Ciebie j akoś j eszcze nie oduczy ła targania wszy stkiego w zasięgu wzroku, stary. Wy bucha kolej na salwa śm iechu, a j a przy pom inam sobie, j ak bardzo tęskniłem za spotkaniam i z chłopakam i poza Penny. Ostatnio pozwoliłem , by sprawy klubu m nie pochłonęły. Muszę m ieć j akieś ży cie. Idealne, zawieraj ące w sobie Charlie. – Drinka? – py ta Dan, sięgaj ąc po butelkę Rém y, bo wie, że to akurat lubię. Norm alnie nie pozwoliłby m , by który kolwiek z kum pli płacił za m ój wy szukany gust, j ednak Dana i Storm na to stać, a ona by się obraziła, gdy by m chciał oddać j ej pieniądze. – Jak tam klub? – py ta gospodarz, podaj ąc m i szklankę. – Ben m ówił m i o wy kry waczach m etalu. Przy chodzi więcej łachm y tów, odkąd zam knięto Teasers? – Tak… To inwesty cj a, ale opłacalna. – Upij am ły k. Przy takuj e z ciekawością m aluj ącą się na twarzy, więc zastanawiam się, do czego zm ierza. Rozm owy z Danem o klubie kończą się zazwy czaj na j edny m tem acie. Ścisza głos i m ówi: – Chodzą plotki, że w Miam i j est ktoś nowy. Sprowadza z Północy czy stą heroinę. Nie j eden z ty ch idiotów, pseudogangsterów, który ch zazwy czaj łapiem y w kilka ty godni. To zorganizowane działanie. Może to by ć coś dużego. Mówi się, że doprowadzi do woj ny z kartelem . – Dan przy gląda m i się m i bacznie i zadaj e kolej ne py tanie: – Widziałeś lub sły szałeś coś? To nie pierwszy raz, gdy prowadzim y taką rozm owę. Nie j estem j edy ny m , który bada przeszłość inny ch. Po ty m , j ak Storm odeszła z Penny, przy znała, że detekty w Dan popy tał tu i ówdzie i wy ciągnął o m nie kilka inform acj i. Nie trzeba by ło wiele czasu, by dokopał się do m oj ej przeszłości. By ć m oże uniknąłem – cudem – kary za m oj e przewinienia, j ednak nadal gdzieś tam m am papiery prowadzące do m oich rodziców.
Ty lko przez relacj ę z nim i zostałem powiązany ze światem narkoty ków i prosty tucj i. Naj wy raźniej stary dobry tatuś m y ślał, że m ieszanie m nie w swoj e interesy handlowe nie będzie dobry m zagraniem , skoro m oże na m nie zarobić, obstawiaj ąc walki. Jednak Dan nie j est głupi. Widział kawałek tego świata. Wie, że niedaleko dilerom do alfonsów, złodziej om do m orderców. Wie o m oich powiązaniach – celowy ch czy też nie. Do diabła, do tej pory otrzy m uj ę od bukm acherów bilety na j akieś wielkie walki. Po dziesięciu latach i całej tej drodze do Miam i! Poza ty m prowadzę biznes, który prowadzę, więc stale dostaj ę j akieś nielegalne propozy cj e. Dan zdaj e sobie sprawę, że gdy by m chciał się zaangażować, m ógłby m się dowiedzieć. Gdy by m chciał zary zy kować otrzy m anie ety kietki policy j nego inform atora, prakty cznie m aluj ąc sobie tarczę strzelniczą na piersi i narażaj ąc wszy stkich wokół. – Nic nie sły szałem , Dan. I wiesz dobrze, że te sukinsy ny nie będą nic kom binowały w Penny. Po to właśnie m am ochronę. Właśnie dlatego wy bieram , kogo zatrudniam . Dan przy takuj e. – Wiem , Cain. Ale i tak powiem chłopakom , że py tałem . – Ciężko wzdy chaj ąc, zm ienia tem at, a j ego ton się rozpogadza. – Opowiedz o tej swoj ej nowej tancerce. – Tej , przez którą Cain co noc w biurze dusi gada?! – wy dziera się Ben, nerwowo wciskaj ąc guziki, by na ekranie uderzać w postać Nate’a. – Oho, patrzcie! Na sam ą m y śl robi m u się nam iot. – Pieprz się, Morris – rzucam z poiry towany m śm iechem . – Wcale nie… – Zam y kam oczy i wzdy cham . Nie m a sensu się kłócić. Nie j esteśm y w Penny. A to oznacza, że palant m oże wszy stko, więc zapewne dopiero się rozgrzewa. Dzięki Bogu, że nic nie wie o wczoraj szej nocy. – Tak to się robi! – wrzeszczy Ben, rzucaj ąc padem w pierś Nate’a. – Mówię poważnie, Cain… – Obdarowuj e m nie nagle niepodzielną uwagą, kręcąc głową. – To kpina. Nie zasługuj esz
na ten klub. Kurwa, nie zasługuj esz na fiuta! Wiem , że Ben strzępi j ęzy k dla zabawy. Przeprowadziliśm y więcej niż kilka rozm ów po pij aku, w który ch wy rażał dozgonny podziw za to, że nie wy korzy stuj ę swoj ej przewagi i pozy cj i. Mim o to rzucam okiem na Dana, który nie m oże powstrzy m ać uśm iechu. – Dzięki, stary, że wy ciągnąłeś ten tem at. Dan unosi ręce w geście kapitulacj i. – Jestem ty lko zaskoczony, że facet ze stali w końcu się skusił na kobietę, j ak reszta z nas, biedny ch fraj erów, to wszy stko. – Wcale nie. Kaszel i źle tłum iony śm iech dochodzące z kanapy potwierdzaj ą, że nikt tego nie kupuj e. Do diabła, sam sobie nie wierzę. Po ostatniej nocy m oj e m y śli są przez Charlie j eszcze bardziej rozgrzane, niż by ły doty chczas. Cholera, ona zna większość m oj ej gównianej przeszłości! Przez dziesięć lat trzy m ałem wszy stkich na dy stans. Jedna noc z nią, a śpiewam j ak więzień na torturach. Ty lko że to nie by ły tortury. To by ło coś wręcz przeciwnego. – Wiesz, że Charlie dałaby ci szansę? Gdy by ś ty lko zaprzestał sesj i walenia konia i poprosił j ą, by to ona powali… – Ben m ilknie nagle, wpatrzony w coś za m ną. Obracam y się z Danem równocześnie i widzim y obiekt drwin stoj ący w drzwiach, w niebieskim bikini i z tacą sałatek w ręce. Ben m a racj ę. Na j ej widok od razu tworzy m i się nam iot. A teraz, gdy j uż w niej by łem , pragnę j ej j eszcze m ocniej . I j estem zdesperowany, by ponownie się tam znaleźć. Przeży wam ekstazę j uż na sam j ej widok. Muszę m ieć w tej chwili wy m alowany na twarzy głupkowaty uśm ieszek. Pieprzyć to, mam to gdzieś. Zam y kam otwarte usta i obserwuj ę, j ak wchodzi do pokoj u.
– Storm prosiła, żeby m wam to przy niosła – wy j aśnia, idąc boso po drewnianej podłodze. Oczywiście, że Storm prosiła. Ponieważ ja tu jestem. Jak na dziewczy nę, która m usi sobie poradzić z brakiem wrażliwości Bena i j ego niewy parzoną gębą, znosi to raczej dobrze. Żadnego rum ieńca, żadnego upokorzenia, nic takiego. Ja za to drapię się po szy i, by nie wy skoczy ć z kanapy i nie rzucić się na kum pla. – Cześć, Charlie. – Ben obdarowuj e j ą ty m swoim wielkim , głupim uśm iechem . Facet dobrze sobie radzi z kobietam i, prawdopodobnie nie czuj e przy nich wsty du. – Kiedy przy szłaś? – I z pewnością nie wsty dzi się spoglądać na j ej piersi. – Niedawno. Z Ginger. – Pochy laj ąc się, podaj e rękę Trentowi. – Cześć, j estem Charlie. Odpowiedź Trenta następuj e z dwusekundowy m opóźnieniem , w trakcie którego chłopak po prostu patrzy j ej w twarz, po czy m odkłada kij bilardowy oraz piwo i podchodzi, by ścisnąć j ej rękę – z ty m swoim cholerny m uśm iechem , o który m dziewczy ny w klubie rozm awiaj ą za każdy m razem , gdy Trent się u nas poj awia. – Hej , j estem Trent. Uścisk dłoni trwa o trzy sekundy za długo, a j a zaciskam zęby, obserwuj ąc, czy Charlie się zaczerwieni, czy m oże przy gry zie wargę. Jezu… Wiem , że Trent j est po uszy zakochany w Kacey, więc m oj a zazdrość j est kom pletnie bezpodstawna, a m im o to j estem gotów wskoczy ć m iędzy nich. Jedna noc. Wy starczy ła j edna noc i j est po m nie. – Cześć, Nate. – Charlie puszcza oko do złowieszczego m isiaczka, który uśm iecha się do niej , po czy m wy szczerzony odwraca się do m nie. Codziennie rano dzwonim y do siebie lub wy m ieniam y SMS-y. Dzisiaj poj awił się u m nie osobiście. Do czasu, aż m u wszy stko opowiedziałem , wy glądał, j akby by ł gotów pięściam i wy bić ze m nie prawdę.
Charlie podchodzi do kanapy i wy ciąga rękę do Dana. – Zem dlałam , nie m ieliśm y szansy poznać się oficj alnie. – Charlie, wiele o tobie sły szałem . – Przy naj m niej on m a na ty le przy zwoitości, by się nie gapić. – A kto ci nakłam ał na m ój tem at? – py ta gładko, a j ej piękne usta rozciąga uśm iech. – Cain nigdy nie kłam ie – rzuca Ben z przekorą. Jej rozbawione oczy ląduj ą na m oj ej twarzy, gdzie pozostaj ą przez kilka sekund, więc zauważam tańczące w nich światło. Walczę z ochotą przy ciągnięcia j ej do siebie, ale nie potrafię się powstrzy m ać przed zerknięciem na te idealne, okrągłe piersi i – przy pom inaj ąc sobie, j ak m iękkie są, gdy się j e liże – bezwiednie otwieram usta. Kiedy znów spoglądam w górę, dostrzegam , że oczy Charlie pociem niały. – Dobrze wiedzieć. – Puszcza do m nie oko i powoli pociera m oj e ram ię, po czy m odwraca się do Dana i m ówi: – Storm prosiła o przekazanie, że j esteś potrzebny przy grillu. Tanner stracił nad nim kontrolę. Dan ciężko wzdy cha i m am rocze pod nosem : – Znów przy niósł ten cholerny pistolet? – Tak – potwierdza Charlie, chichocząc. – Jest absurdalny. Kręcąc głową, Dan uśm iecha się do niej ciepło. – Dobra, powiedz, że zaraz przy j dę. Unoszę szklankę do ust i śledzę wzrokiem odchodzącą Charlie, która kusząco koły sze biodram i. Wie, że obserwuj ę. Musi wiedzieć. – Jak tak na nią patrzę, to ci się nie dziwię, stary. Wow. – Dan ściąga brwi. – Chociaż trochę m łoda… – Dwadzieścia dwa lata. Wy puszcza haust powietrza. – Jeśli kiedy kolwiek m iałby ś przelecieć pracownicę, nie zdziwiłby m się, gdy by to by ła właśnie ta.
Za późno. I zrobię co w m oj ej m ocy, by przelecieć j ą j eszcze raz. Dziś w nocy. – Zanim do tego doj dzie, chcesz, żeby m zadzwonił do Mercy, by zaj ęła się twoim m ały m problem em ? – py ta Ben. – Jest fantasty czna. I dy skretna. Patrzę m u w oczy. – Lepiej , żeby ś, kurwa, żartował. – Oczy wiście, że żartuj ę! Nie dotknąłem j ej … j eszcze. – Szczerzy się do m nie. – To dobrze, bo na serio by m cię zwolnił. – Cóż… – Ben uderza dłońm i o ławę. – To przy j m ij m oj e wy powiedzenie. Po spoj rzeniach, które wy m ieniam z resztą, wnoszę, że wszy scy się zastanawiam y nad ty m sam y m : czy Ben m ówi szczerze? Mruga j edny m okiem , po czy m oświadcza poważny m tonem : – Dostałem etat w kancelarii. Dowiedziałem się dziś rano. – Serio, Morris? – dopy tuj e Nate. – Tak. – Ben zaplata ręce za głową i ciężko wzdy cha. Nie spodziewałem się stracić Bena tak szy bko. – Ale przecież m iałeś czekać ponad m iesiąc na wy niki egzam inu adwokackiego? Macha lekceważąco ręką. – Tak, ale j estem pewien, że zdałem śpiewaj ąco. Nie m artwię się o to. Oni też się nie m artwią. Będę teraz na okresie próbny m , nim zatrudnią m nie oficj alnie. Moj e rozdrażnienie wcześniej szy m żartem Bena znika. Podchodzę do niego, gdy Nate m u gratuluj e i klepie go w pierś. Podaj ę m u rękę, którą m ocno ściska, a w j ego niebieskich tęczówkach bły szczy saty sfakcj a. – Będziem y za tobą cholernie tęsknić, kolego. Dobrze się spisy wałeś. Naprawdę tak by ło. Po ty m , j ak rozwalił sobie kolano i nie m ógł j uż grać na pozy cj i rozgry waj ącego, zaczął wy korzy sty wać um y sł – a większość ludzi z j ego otoczenia nie zdawała sobie sprawy z tego, że go posiada – i przepisał się na studia prawnicze. Teraz, po latach spędzony ch w Pałacu Penny, Ben w końcu rusza własną drogą. Nietaktowny wesołek zwiesza głowę, a rzadki dla niego wy raz zam y ślenia m aluj e się na j ego
twarzy. Założę się, że nie kłopotał się z powiadom ieniem oj ca. Złośliwy stary sknerus w j akiś sposób obróciłby to w porażkę. My ślę, że właśnie dlatego Ben cały czas j est taki wesoły i przy j azny. Śm iertelnie się boi porównania do własnego oj ca. – Dobra, dobra, ale się nie rozklej aj . To żenuj ące. Na pożegnanie m am dla ciebie zdj ęcie Charlie, j ak wy wij a na scenie, żeby ci by ło łatwiej , gdy zaj m uj esz się sobą w ty m swoim bunkrze. W ten sposób pry ska cała powaga chwili. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY CHARLIE Nie powinno mnie tu być. – Ach… To j est dopiero ży cie. – Ginger wzdy cha, opieraj ąc się wy godnie w fotelu i trzy m aj ąc świeżą m argaritę. – Gdy by śm y ty lko nie m usiały wieczorem pracować. Mruczę potwierdzaj ąco i rozglądam się po wy łożony m kam ieniem tarasie, który przechodzi w ogrom ny basen o dziwny m kształcie z kilkom a niszam i. Cały teren j est ozdobiony przeróżny m i tropikalny m i kwiatam i. Siedzim y pod ukwieconą pergolą, całkowicie osłonięte przed słońcem . – Dzięki Bogu za wietrzy k – dodaj e Ginger, a j a śledzę wzrokiem dwa wielkie wenty latory przy m ocowane do belki nad nam i, pracuj ące na pełny ch obrotach. Dźwięk rozpy lacza i buchaj ącego ognia przy ciąga m oj ą uwagę do drugiego końca tarasu, gdzie Tanner – w słom iany m kapeluszu, czarny ch skarpetkach podciągnięty ch do połowy ły dek i sandałach – prezentuj e Danowi, j ak za pom ocą pistoletu-zabawki, uży waj ąc rozpałki zam iast wody, naj lepiej rozpalić grilla. Dan, na przem ian kręcąc głową i śm iej ąc się, zm usza Tannera do kapitulacj i i przekazania m u grilla.
Świeżo awansowanem u agentowi DEA. Nie powinno mnie tu być. Jednak wm awiam sobie, że tak naprawdę nie m am wy boru. Ginger j ak diabli się upierała, by m nie tu przy prowadzić. Kiedy przy znała z uśm iechem , że to Cain j ej polecił, by by ła nieugięta, skończy ły m i się wszelkie argum enty. Kiedy Storm poprosiła o zaniesienie tacy sałatek do pokoj u na końcu kory tarza, nie spodziewałam się, że trafię tam na grupę m ężczy zn dy skutuj ący ch o m nie i o różny ch częściach ciała Caina. Chociaż takie słowa wy chodzące z ust Bena nie powinny m nie dziwić, j ednak zostałam zaskoczona. Nie wiem , j ak m i się udało nie zarum ienić. Kiedy wszy stkie głowy naraz odwróciły się w m oj ą stronę, by łam pewna, że zm iękną m i kolana. Mina Caina wskazy wała, że by ł zarówno zdziwiony, j ak i zadowolony na m ój widok. A po ty m , j ak pożerał m nie wzrokiem , wnoszę, że chciałby więcej tego, co wy darzy ło się m iędzy nam i zeszłej nocy. Ta m y śl sprawia, że m oj e ciało drży z podniecenia. – Dobrze się czuj esz? Jesteś j akaś cicha. – Odwracam głowę i widzę przy glądaj ącą m i się uważnie Ginger. – Tak. Jestem po prostu zm ęczona – m am roczę, ziewaj ąc. Czuj ę, że m ogłaby m przespać kilka dni. – Zarwałaś noc? – Tak. – Gry zę m archewkę. Zm ęczona i głodna. Dzisiaj nic nie j adłam . Moj e ciało j est w totalnej rozsy pce. – Hm m … Zatem udało ci się w końcu przełam ać j ego niezłom ną wolę i popracować nad nim troszkę? – Ginger! – Wielkim i j ak spodki oczam i spoglądam na Tannera. Jest w zasięgu słuchu, m im o że stoi do nas ty łem i m a zaj ęcie. Chociaż nie j estem zaskoczona, że po m oj ej wczoraj
szej , prawie nagiej akcj i z kurierem m nie unika. Na szczęście w tej sam ej chwili poj awia się Storm , niosąc dwie m iski, i wy krzy kuj e: – Czas na wy żerkę! W ślad za nią idzie Cain, w silny ch rękach niosąc j eszcze więcej j edzenia. Zauważy łam wcześniej , że zostawił nieco zarostu na podbródku i wokół ust. Naprawdę m i się podoba to drapanie na skórze. Moj e serce naty chm iast przy śpiesza i uświadam iam sobie, że się uśm iecham , kiedy wspom nienia zeszłej nocy budzą żar w m oim podbrzuszu. Wszy stko niknie w tle i w j akiś sposób m oj e problem y staj ą się m niej poważne i m niej pilne. Tak właśnie działa na m nie Cain. Jest tarczą osłaniaj ącą przed wszy stkim , co złe w m oim ży ciu. Nawet rozbieranie na scenie zm ienił w coś, czy m m ogłam się cieszy ć – chociaż w dość pokrętny sposób. – Cain! Właśnie o tobie rozm awiały śm y – woła Ginger, rozkoszuj ąc się m ożliwością podrażnienia szefa. – Mogę się założy ć – m ruczy oschle w odpowiedzi, przechodząc za naszy m i plecam i, by poukładać j edzenie na stole. Kilka sekund później czuj ę zim ne dłonie obej m uj ące m nie za szy j ę i kciuk wolno sunący po m oim oboj czy ku. Musiał wy czuć m oj e przełknięcie śliny, gdy próbuj ę zachować spokój . Co on robi? Chce, żeby wszyscy się dowiedzieli, że byliśmy ze sobą wczorajszej nocy? A może… teraz już jesteśmy parą? – Przepraszam , będę niegrzeczna, ale dziecię dom aga się j edzenia – m ówi Storm , nakładaj ąc sobie wielki talerz. – Moj e panie, nałóżcie sobie, nim przy j dzie ta nieokrzesana zgraj a. Czasam i zapom inaj ą o dobry ch m anierach. Kiedy wstaj ę, Cain obej m uj e m nie czule w talii i przeszy wa m nie dreszcz. Próbuj ę go m inąć, ale akurat w ty m m om encie Storm , odwrócona w naszą stronę, zauważa j ego dłonie na m nie, co wy wołuj e niewielki uśm ieszek na j ej ustach. Cieszę się, że to nie szy derczy
gry m as, j akim obdarzy łaby m nie Chinka. Mim o to nadal się zastanawiam , czy z nią spał. Jestem też ciekawa, czy powiedziałby m i prawdę, gdy by m zapy tała. Nie wiem nawet, czy chcę znać prawdę. My śl o Cainie i innej kobiecie – lub kobietach – sprawia, że zgrzy tam zębam i. Podchodzę z talerzem do stołu, gdy przez drzwi wy sy puj e się horda m ężczy zn. Dłonie Caina ponownie odnaj duj ą m oj ą nagą skórę, ty m razem przesuwaj ą się wzdłuż m oj ego kręgosłupa, delikatnie ciągnąc sznureczki od góry m oj ego bikini, j akby chciał j e rozwiązać. W końcu przy suwa m i krzesło. Jeśli m ocno się skupię, nadal m ogę poczuć go w sobie. Naprawdę nie powinnam o ty m teraz m y śleć. Nie spodziewałam się tego. Nie spodziewałam się, że nie będzie ukry wał, co j est m iędzy nam i. Nie spodziewałam się, że tak bardzo będę tego chciała. Moj e serce podskakuj e, gdy Cain siada obok m nie, zam iast na ogrodowej kanapie, gdzie właśnie układa się Nate. Pochy la się i szepcze do m oj ego ucha: – Przy kro m i, ale po wczoraj szej nocy nie utrzy m am rąk z dala od ciebie. – Te słowa sprawiaj ą, że znów przeszy wa m nie dreszcz. – Mam nadziej ę, że ci to nie przeszkadza. Po j ego uśm ieszku poznaj ę, iż wie, że nie m am nic przeciwko. Gdy by spoj rzał na m ój stanik, poznałby to też po dwóch twardy ch guzkach wy py chaj ący ch m ateriał. Milczę, gdy nalewa m i szklankę wody. – Powiedz, j eśli chciałaby ś coś m ocniej szego, przy niosę ci z baru, dobrze? Przy takuj ę, ale nadal się nie odzy wam . Opiekuńczy Cain sprawia, że w m oj ą klatkę piersiową uderza fala em ocj i, które są zarówno koj ące, j ak i niszczące. – Serwuj esz dzisiaj kobietom , Cain? – woła Ginger z szelm owskim uśm ieszkiem , klepiąc w m uskularny ty łek Bena, który wepchał się przed nią, by napełnić talerz. – Czy ty lko tej j ednej
starasz się podlizać? – Sukinsy n potrafi by ć prawdziwy m przy j em niaczkiem , j eśli ty lko chce… – Benowi przery wa łokieć Ginger wbity w żebra i sy k Storm : – Języ k! Jego spoj rzenie naty chm iast ląduj e na ośm iolatce, siedzącej obok Nate’a na kanapie i w spokoj u przy słuchuj ącej się każdem u słowu. Ben się krzy wi, przepraszaj ąc Storm . – Masz i się zam knij . – Żeby zapobiec j ego gadaniu, Ginger wrzuca m u na talerz trzy m archewki. Chłopak uśm iecha się do niej lubieżnie, ale nic j uż nie m ówi, zaj ęty przeżuwaniem . – Ach, Charlie… Ginger m ówiła m i, że j esteś gim nasty czką – zagaduj e Storm . Kiwam głową powoli, zastanawiaj ąc się, co j eszcze Ginger j ej powiedziała na m ój tem at. – Powinnaś przy j ść do m oj ej szkoły akrobaty ki. Niedługo będę szukała trenera na pół etatu, zważy wszy na… – Palcem wskazuj e na swój brzuch, j ednocześnie wkładaj ąc sobie do ust ły żkę sałatki z m akaronem . – Oj … – Ściągam brwi. – Nie znam się na akrobaty ce. Macha lekceważąco ręką, żuj ąc i przeły kaj ąc. – Dzieciaki m uszą poznać również podstawy gim nasty ki. Założę się, że w ty m j esteś dobra. I oczy wiście zapłacę. – Bardzo dziękuj ę za propozy cj ę – odpowiadam , niepewna, co j eszcze m ogłaby m dodać. Nie będę tu na ty le długo, by przy j ąć ofertę, ale m iło z j ej strony, że to zaproponowała. Niedobrze m i się robi na m y śl o ty m , co by powiedziała, gdy by by ła świadom a, czy m się zaj m uj ę. Wtedy z pewnością nie chciałaby, żeby m poj awiała się w j ej szkole wśród ty ch wszy stkich dzieciaków. – Podkradasz m i pracowników? – rzuca Cain z krzy wy m uśm ieszkiem . Storm wzrusza ram ionam i, obdarowuj ąc go własny m szatańskim uśm iechem . – Pom y ślałam , że nie będziesz chciał j ej j uż widy wać na scenie, teraz, kiedy … – Sugesty wnie unosi brwi. – Charlie nie wróci j uż na scenę. Nigdy. – Odpowiedź j est szy bka, zdecy dowana i, j ak
wy czuwam , bezdy skusy j na. Nie to, żeby m chciała się kłócić. „Nigdy”? Cain delikatnie opiera dłoń na m oim kolanie pod stołem i ściska j e, po czy m przesuwa dłoń na udo. Chociaż nie za wy soko. Ty lko na ty le, by przy pom nieć m i o wczoraj szej nocy. Na szczęście nasze poczy nania skry wa kolorowy obrus, ponieważ insty nktownie rozsuwam nogi, przez co otrzy m uj ę silniej sze ściśnięcie i sy k spom iędzy zębów Caina. Zastanawiam się, czy to po to tak m ocno wsunął m oj e krzesło. Dobry Boże, czy on myśli, że kręci mnie robienie tego publicznie? To znaczy, rozbierałam się dla niego… na scenie. Wczoraj uprawialiśm y seks… w m iej scu publiczny m , choć by ło pusto i ciem no. Ponownie łączę nogi, kiedy czuj ę, że strużka potu – nie z powodu panuj ącego na zewnątrz upału – spły wa m i po karku. Cain nie zabiera ręki. Kątem oka zauważam u niego prawie niewidoczny, seksowny uśm iech. Na ty le uwodzicielski, że ponownie się rozluźniam pod wpły wem j ego doty ku. – A właśnie, Trent, zapom niałam ci powiedzieć. Charlie m ieszka w twoim stary m m ieszkaniu – m ówi głośno Storm , j ednocześnie puszczaj ąc do m nie oko. – Naprawdę? – Trent oblizuj e palec z ketchupu, po czy m bierze kolej ny kęs burgera. Jest wy sokim , atrakcy j ny m chłopakiem z rozwiany m i brązowy m i włosam i i uśm iechem podry waj ący m m oty le w brzuchu każdej dziewczy ny. Jest na ty le niesam owity, że z pewnością poleciałaby m na niego, gdy by m nie spotkała Caina. A teraz, kiedy j uż znam Caina, m y ślę, że wiele lat m inie, zanim będę w stanie się um ówić z inny m facetem . Obserwuj ę, j ak podczas j edzenia przenosi swoj e świdruj ące spoj rzenie na kum pli, i zastanawiam się, czy na świecie j est więcej takich facetów j ak on. My ślę nad ty m , czy j eszcze kiedy kolwiek spotkam kogoś, kto będzie na ty le dobry, kto sprawi, że poczuj ę
się choćby w m inim alny m stopniu tak, j ak czuj ę się teraz. A m oże Cain m a racj ę i nie m a w ży ciu czegoś takiego j ak druga szansa. – Jest lepszy m lokatorem , niż ty kiedy kolwiek by łeś – m ówi Tanner z ty m swoim głupkowaty m uśm iechem . – Ponieważ została rozpieszczona rem ontem i klim aty zacj ą – odcina się Trent, uśm iechaj ąc się do m nie. – Hola, hola. Chwileczkę. – Ben unosi rękę. – Kiedy się tam wprowadziłaś, Charlie? – Jakieś trzy ty godnie tem u – odpowiadam , zastanawiaj ąc się, do czego zm ierza. Ben odwraca się twarzą do Tannera, który w tej chwili studiuj e swój talerz, j akby by ł to j ego ostatni posiłek. – Czekałem na m ieszkanie w ty m budy nku ponad rok, a ty ciągle m i powtarzałeś, że nie m a nic wolnego, dupku! – Ben! – upom ina Storm . – Możem y wy szorować m u j ęzy k m y dłem , m am usiu? – py ta Mia z figlarny m uśm iechem . – Zapom nij o m y dle. Potrzebny nam wy bielacz – m am rocze Storm . – Przepraszam ! – woła Ben. – Ale w ty m m iej scu czy nsz j est wręcz śm ieszny. Dlaczego nie chciałeś m i go wy naj ąć, Tanner? Bez urazy, Charlie. Widocznie Cain nadal trzy m a w taj em nicy to, że j est właścicielem , ponieważ naj wy raźniej Ben o ty m nie wie, w przeciwny m razie to do niego m iałby pretensj e. – Tanner m a szczegółowe wy ty czne doty czące zakazu orgii – odpowiada za niego Cain. Mnie i Ginger ledwo się udaj e utrzy m ać j edzenie w ustach, ponieważ pry cham y ze śm iechu. – A co m asz przeciwko orgiom ? – Po m inie Bena m ożna by sądzić, że j est całkowicie poważny. – Co to są orgie? – Wszelkie rozbawienie ustaj e, gdy wszy stkie głowy obracaj ą się w kierunku ośm iolatki, ciekawskim spoj rzeniem gapiącej się na skam ieniałego Nate’a, który m a
uniesione brwi i widelec w ustach. Naty chm iast podry wa się Dan. – W porządku. Mia, czas, by ś się szy kowała do spania. Odprowadzę cię. – Ale Dan… – zawodzi piskliwy m głosikiem , patrząc na niego z ponurą m iną. – Wy dwaj m acie dy żur na zm y waku. – Storm wy ciąga dwa palce, celuj ąc nim i w Bena i Caina, którzy m aj ą na ty le przy zwoitości, by wy glądać na skruszony ch. Rozczarowanie dziewczy nki zm uszonej do opuszczenia im prezy nie trwa długo, ponieważ kilka sekund później sły szę podekscy towany wrzask m ałej ze środka. – Livie! – Cześć. – Dwie oszałam iaj ąco piękne dziewczy ny wy chodzą na taras: j edna m a prawie czerwone włosy, druga kruczoczarne. Oby dwie m aj ą naj j aśniej sze niebieskie oczy, j akie kiedy kolwiek widziałam ; każdy m oże się dom y ślić, że są siostram i. Ich rozwiane włosy podpowiadaj ą m i, że właśnie wy siadły z sam ochodu, który m m usiały j echać z dość znaczną prędkością, zapewne po autostradzie. Ruda naty chm iast podchodzi do Trenta i składa na j ego ustach niem al nieprzy zwoity pocałunek. Jej czarne bikini ukazuj e m uskularne ciało, z j ednej strony naznaczone biały m i bliznam i. Jeśli m a na ich punkcie kom pleks, to go nie okazuj e. Jej ty łek znaj duj e się teraz na wy sokości twarzy Bena, ale ona albo nie zdaj e sobie z tego sprawy, albo j est tak pewna siebie. Zastanawiam się, czy też pracowała j ako striptizerka w Penny. – Celowo torturuj esz m nie ty m widokiem , Kacey ? – py ta Ben. To sprawia, że dziewczy na odsuwa się od Trenta i odwraca, by klepnąć Bena w czoło. – Jak zawsze. Czarnowłosa – zgaduj ę, że m łodsza – stawia przed Storm pudełko, po czy m gładzi j ą po zaokrąglony m brzuchu. – Och! Przy wiozłaś m i kolej ne ciasto cy try nowe! – piszczy gospody ni, a j ej wzrok się
rozpala. – Kacey m ówiła, że powinniśm y uszczęśliwiać Dży ngisa – odpowiada dziewczy na, przewracaj ąc oczam i. Storm pry cha, a nam wy j aśnia: – Kacey się zarzeka, że rośnie we m nie reinkarnacj a Dży ngis-chana, który stara się podbić świat, pożeraj ąc zapasy całej ludzkości. – Siedzi i nie spuszcza ciasta z oka, dodaj ąc: – My ślę, że m oże m ieć racj ę. Ruda – Kacey, j ak nazwał j ą Ben – przenosi uwagę na nas, niebieskim i oczam i rozgląda się wokół stołu, powoli m nie ocenia, w końcu skupia się na m ężczy źnie siedzący m obok. Podchodzi, by poklepać go po ram ieniu. – Cieszę się, że ży j esz. – Ciebie też dobrze widzieć. – Wskazuj ąc na m nie, Cain m ówi: – To Charlie. Charlie, poznaj Kacey i Livie. Livie obdarowuj e m nie serdeczny m uśm iechem . Kacey patrzy na m nie, unosi sugesty wnie brwi i py ta: – Ta Charlie? Reaguj ę równie szy bko: – Ta Kacey ? – Chociaż czuj ę się zm ieszana. Nie wiem , co powinnam m y śleć o rozm owach na m ój tem at odby waj ący ch się wśród ludzi, który ch nie znam . – Jedy na i niepowtarzalna – odpowiada z uśm iechem . – Powiedz ty lko, że nie przy szłaś z tam ty m lalusiem . – Ruchem głowy wskazuj e na Bena. – Nie, ale ze m ną wy j dzie. Prawda, Charlie? – Kieruj e py tanie do m nie, ale patrzy na Caina i m am wrażenie, że celowo drażni szefa. Zazwy czaj wy cofany Nate wy bucha głębokim śm iechem . Wnioskuj ę, że wie więcej niż Ben na tem at tego, co wy darzy ło się wczoraj m iędzy m ną a Cainem . A m oże Ben naprawdę j est
tak złośliwy. Wszy stko j est m ożliwe. Mim o to rum ienię się na sam ą m y śl o Cainie zdradzaj ący m Nate’owi detale. Ignoruj ąc Bena, Cain py ta przy by łe: – Gdzie dzisiaj by ły ście? Wy glądacie… – Ury wa. – Jakby śm y właśnie skoczy ły z m ostu? – Wielkie j ak spodki oczy Livie podpowiadaj ą m i, że dziewczy na nie żartuj e. – I to w cholerny m pośpiechu. – Kacey zarzuca rękę na ram iona siostry. Prom ieniej e, m ocno j ą przy tulaj ąc. Wiwaty wy buchaj ą na tarasie, gdy wszy scy gratuluj ą im wy czy nu, którego j a nigdy nie dokonam , ponieważ śm iertelnie boj ę się wy sokości. Nawet sam a m y śl o ty m sprawia, że drżę. Oczy wiście Cain to wy czuwa i uspokaj aj ąco gładzi m nie po nodze. – Dobra robota, pokręcone siostrzy czki! – woła Ben z pełny m i ustam i i brzm i, j akby naprawdę by ł pod wrażeniem . Oczy Storm bły szczą, gdy wpatruj e się w koleżanki. – Nie udało wam się stchórzy ć. Gratulacj e, Livie! Następny m razem skoczę z tobą. – Nie. Nie będzie następnego razu. – Livie naty chm iast stanowczo kręci głową. – No weź, daj spokój . Faj nie by ło! Przy znaj ! – Siostra j ą szturcha. – Nie. Wcale nie by ło faj nie. Może później będzie. Na razie… – bierze głęboki wdech i wzdy cha – pój dę się położy ć. Muszę odpocząć. I zaplanować śm ierć doktora Stay nera. Zastanawiam się, kim j est doktor Stay ner. Wy gląda na to, że m iał coś wspólnego z j ej skokiem na bungee. – Pom óc ci w odpoczy waniu? – Ben pokazuj e swoj e dołeczki w pełnej krasie. – Nie, dziękuj ę – odpowiada Livie szy bko i stanowczo, co oznacza, że spodziewała się tego py tania i zaprzeczenie m iała na końcu j ęzy ka. Mim o to j ej policzki naty chm iast robią się szkarłatne. Odwraca się na pięcie i po sekundzie znika w dom u. – Dobry Boże, Benj am inie Morris! – Storm rzuca serwetkę na stół. – Ostatnio tracisz nad sobą kontrolę. Naprawdę m uszę doprowadzić cię do porządku?
Trent i Nate wy buchaj ą śm iechem . Nawet Ben i Cain się śm iej ą. My ślę, że to j akiś ich wspólny żart, ponieważ reszta ty lko przewraca oczam i. Mim owolnie zazdroszczę tej grupie swobodny ch rozm ów, przerzucania się zaczepkam i i śm iechu ocieplaj ącego atm osferę. Jest m iędzy nim i głęboka więź, której nigdy nie doświadczy łam . Chociaż wiem , że tu nie pasuj ę, wszy scy robią, co w ich m ocy, by m dobrze się czuła. Więc kiedy pustoszej ą talerze, a ludzie zaczy naj ą się rozchodzić w różny ch kierunkach, czuj ę niewielki sm utek. – By ło fantasty cznie, Storm – m ówi Ginger, przeciągaj ąc się, gdy od strony basenu dochodzi głośny plusk. To Trent i Kacey wskoczy li razem do wody. – Też m am zam iar trochę popły wać, nim zostanę zm uszona do niewolniczej pracy przez m oj ego okropnego szefa. – Puszcza oko do Caina i powoli odchodzi. Ben śledzi j ą wzrokiem , j akby chciał za nią podąży ć, ale Storm m u przy pom ina: – Kuchnia j est w drugą stronę. – Obdarowuj e go prom ienny m uśm iechem , przy pom inaj ąc o wy m ierzonej karze, po czy m dodaj e słodko: – Wy płucz porządnie talerze, nim włoży sz j e do zm y warki. Ostatnim razem m usiałam wzy wać m echanika. – Tak j est. – Ben wstaj e szy bko i z niesłabnący m uśm iechem całuj e j ą w czoło. – Przepraszam , że zachowy wałem się tak przy Mii – m ówi m iękkim tonem . Mim o że zdarza m u się by ć krety nem , Ben nie j est głupi. Czasam i ty lko trudno o ty m pam iętać. Szczególnie teraz, gdy się gapi w dekolt Storm , prakty cznie ciągnący się przez pół j ej sukienki. Jeśli ona to zauważa – a m y ślę, że tak, ponieważ podnosi dłoń i delikatnie klepie go w policzek – nie gniewa się. Nie sądzę, żeby Storm by ła ty pem złośnicy. – Dzięki za obiad! – krzy czy Tanner, wolno sunąc w stronę dom u. – Muszę wracać. – Nie zostaniesz na tort Dana?
Pocieraj ąc wy pukły brzuch, Tanner m ówi: – Nie, nie. Muszę wracać do m oj ej … ee… – Milknie, gdy sięga po swój pistolet. Do twojej aspołecznej postawy. Storm ty lko kręci głową i chichocze. – Cieszę się, że przy szedłeś, Tanner. Następny m razem m oże przy prowadzisz przy j aciółkę, co? – Jej propozy cj a sprawia, że m ężczy zna przy śpiesza przebieranie nogam i. – Poznał kogoś w sieci. – Storm unosi brwi, patrząc na m nie. – Staram się go nam ówić, by przy prowadził j ą na wesele. Ciepło dłoni Caina nagle znika z m oj ego uda i, nim potrafię powstrzy m ać reakcj ę, sły szę własny cichutki j ęk. Nawet nie spróbował posunąć się dalej , przez co j ednocześnie czuj ę ulgę i rozczarowanie. Śm iej ąc się pod nosem , Cain zaczy na zbierać naczy nia. Chcę pom óc, więc wstaj ę, ale popy cha m nie delikatnie, by m wróciła na m iej sce. Patrzę za nim , j ak wchodzi do dom u z cały m naręczem brudny ch talerzy. – Zdecy dowanie j est na co popatrzeć, co? – Storm taj em niczo się uśm iecha, gdy palcam i odłam uj e kawałek ciasta. Odchrząkuj ę, lekko się rum ieniąc. Prawdopodobnie Storm to widzi. Na szczęście nie m oże dostrzec zazdrości ściskaj ącej m i żołądek. Nie chcę, by patrzy ła na niego w ten sposób, nawet j eśli j ej kom entarz j est trafny. Kiedy j ej dźwięczny śm iech rozchodzi się w powietrzu, uzm y sławiam sobie, że się ze m ną drażni. – Idź, Charlie – m ówi, wskazuj ąc basen i uśm iechaj ąc się, a j ednocześnie patrzy łapczy wie na ciasto. – Niedługo do was dołączę. Kiwam do niej głową i przepraszam , po czy m wślizguj ę się do basenu świadom a, że niebieski kostium m oże uj awnić m okre plam y spowodowane zainteresowaniem Caina.
Czuj ę upoj enie lekkim szokiem wy wołany m przez wodę zim niej szą od powietrza o kilka stopni, schładzaj ącą m oj e rozgrzane ciało. Żałuj ę, że m am na twarzy aż ty le m akij ażu. Chciałaby m m óc zanurzy ć też głowę. Pły nę na drugą stronę wielkiego basenu i odkry wam m iniaturowe spa, wy posażone w dy sze do m asażu obolały ch m ięśni. Podnoszę się i przechodzę przez rozdzielaj ącą ściankę, po czy m układam się wy godnie i obserwuj ę otoczenie. Kacey leży na brzuchu na dm uchany m m ateracu, patrząc na Trenta opieraj ącego ręce w rogu basenu. Ginger rozm awia z Nate’em , który przem ierzy ł j akieś dwie trzecie schodów. Storm i Danowi naprawdę dobrze się tu ży j e. Mim owolnie czuj ę się j ak intruz – akceptuj ąc ich ciepło i gościnność, częstuj ąc się ich j edzeniem , śm iej ąc się z ich przy j aciółm i. I j ednocześnie zapewniaj ąc Danowi pracę. Mim o to potrafię wy obrazić sobie ży cie w ty m świecie – wpadanie na grilla, rozm owy z ty m i ludźm i, pracę w szkole Storm . By cie z Cainem . Gdy by m ty lko m ogła uciec od Sam a i zam knąć tam ten etap m oj ego ży cia. Gdy by m … Po dwudziestu m inutach sennego m asażu przery wanego okazj onalny m i krzy kam i Ginger, sły szę, że drzwi tarasu otwieraj ą się i zam y kaj ą. Unoszę głowę i widzę, że Cain stoi bokiem do wy j ścia. Moj e ciało naty chm iast oży wa, gdy przy glądam się wy rzeźbiony m m ięśniom j ego ciała – ciała, z który m by łam spleciona zeszłej nocy – poruszaj ący m się z każdy m j ego krokiem . Przebrał się w spodenki, które wiszą niebezpiecznie nisko na j ego biodrach, gdzie m ięśnie brzucha schodzą się w seksowne „V”, które wczoraj poznałam , lecz dopiero dzisiaj m am szansę m u się przy j rzeć. Mim o że ciało Caina j est wy rzeźbione, to nie j est przesadnie um ięśnione.
Sy lwetkę m a atlety czną, ale zupełnie nie wy gląda j ak kultury sta, na j ego rękach nie m a wy pukły ch ży ł, chociaż ośm iopak na brzuchu j est niem al nierealny. Zm uszam się do m rugania, ponieważ nagle bolą m nie oczy. Cain zanurza się w głębokiej części basenu i elegancko nurkuj e. Czy w czymś jest kiepski? Opieram ręce na krawędzi ścianki, czekaj ąc, aż wy nurzy się przede m ną po j ej drugiej stronie, co naty chm iast robi. Kładzie swoj e ręce na m oich. Jest tak blisko, że wy starczy łoby się nieznacznie podsunąć, by m m ogła go pocałować. – Zrelaksowana? Nie j estem pewna, j ak odpowiedzieć na to py tanie, ponieważ j estem rozluźniona, j ak i świadom a każdego nerwu w ciele. Uwalniam z uścisku j edną rękę i przesuwam palcem po j ego brodzie. – Dobrze wy glądasz z ty m zarostem – rzucam od niechcenia. Z niebezpieczny m bły skiem w oku, który j uż wczoraj u niego widziałam , pochy la się i szepcze m i do ucha: – A ty dobrze wy glądasz, kiedy j esteś m okra. Więźnie m i oddech. Nie spodziewałam się, że j est aż tak bezwsty dny. Chociaż powinnam po wczoraj szej nocy. Podnosi się na silny ch ram ionach, by przej ść do m nie, więc robię m u m iej sce, kiedy wślizguj e się do spa. Obej m uj e m nie w talii i bezzwłocznie wciąga sobie na kolana, wsuwaj ąc palce pod m ój stanik. Spodziewam się zobaczy ć kolej ną postać Caina. Niebezpiecznie figlarną, która, wy luzowana przy przy j aciołach, bierze, co chce. – Cain! – sy czę zaskoczona. Odpy cham j ego rękę i ruchem głowy wskazuj ę grupę, m im o że nie m a szans, by zobaczy li, co dziej e się w spa, a to dzięki ściance, która oddziela nas od wielkiego
basenu. Zresztą wątpię, by ktokolwiek z nich się przy glądał. No, m oże z wy j ątkiem Bena, ale on nie wy szedł j eszcze z dom u. – Wbrew tem u, co naj wy raźniej sądzisz, wolę trochę pry watności. Iskierka rozbawienia poj awia się na ustach Caina. Rozciąga ram iona wzdłuż krawędzi ściany, opiera na niej głowę i zam y ka oczy. – Nie m artw się, nie j estem zboczeńcem . Jego j abłko Adam a uwy datnia się pod seksowny m , ostry m kątem , więc nie m ogąc się powstrzy m ać, przeciągam palcem wzdłuż wy pukłości i czuj ę, j ak się porusza, gdy Cain przeły ka ślinę. Przesuwam rękę w dół, wodząc nią po twardy ch m ięśniach i skom plikowany ch tatuażach zdobiący ch j ego pierś. Walczę z pragnieniem przem ieszczenia ręki j eszcze niżej , by sprawdzić, j aki m am na niego wpły w. Świadom ość, że potrafię działać na takiego m ężczy znę j ak Cain, nakręca m nie i sprawia, że pragnę j ego doty ku. Otwiera oczy i przez chwilę przy gląda m i się w ciszy. – Cieszę się, że przy szłaś, Charlie. My ślałem , że m oże… – Milknie na chwilę i zaciska zęby. – Że coś m iędzy nam i zaiskrzy ło. – Patrzy na m nie ty m spoj rzeniem , ty m sam y m , który m obdarował m nie w nocy, kiedy py tał, czy j estem pewna, że chcę z nim by ć. Jak gdy by istniały j akieś przy czy ny, dla który ch ktoś m ógłby nie by ć zachwy cony j ego uwagą. Jego słowa bolą niczy m cios w brzuch, a w m oim wnętrzu rozpędza się wir em ocj i. Poczucie winy, ponieważ m a racj ę: coś zaiskrzy ło! Lęk, że m ogłam go zranić. Gory cz z powodu kończącego się nam czasu. Oraz przy tłaczaj ące pragnienie, by tu i teraz wy m azać wszelkie wątpliwości. Egoizm . Czy sty, surowy egoizm , chęć, by go złapać i nigdy nie puścić, m im o świadom ości, iż nie
powinnam . Czuj ę to tak m ocno, że nie potrafię się tem u oprzeć. W j aki sposób stało się to tak szy bko? Sy tuacj a, w której się znalazłam , j est niem ożliwa i, co gorsza, nie m ogę m u j ej wy j aśnić. Chociaż bardzo by m chciała. Szkoda, iż nie m am pewności, że nie odwróciłby się ode m nie. – Hej . – Cain unosi rękę i opiera dłoń na m oj ej szy i, kciukiem uspokaj aj ąco gładząc po szczęce. – Wszy stko dobrze? Nie, Cain. Nie jest dobrze. Czuj ę się j ak wahadło, które się koły sze pom iędzy piękny m snem a koszm arem . Ty le że koszm ar j est prawdziwy ! Gdy j estem z Cainem , nic innego się nie liczy. Ale kiedy go przy m nie nie m a, m am pełną świadom ość, j aka j estem głupia, ponieważ nadal tu tkwię. Jak blisko j estem wy rwania się spod protekcj i Sam a i j ego narkoty ków, j eśli ty lko zdecy duj ę się wy j echać. – Tak, wszy stko w porządku. – Kolej na gula łez tworzy m i się w gardle. Pochy lam głowę, obawiaj ąc się, że dostrzeże w m oich oczach kłam stwo. Coraz trudniej m i udawać przed Cainem . Biorę kilka głębszy ch oddechów i walczę, by przy brać spokoj ną m inę. Lub radosną. Ukry ć pustkę, choć wątpię, czy j estem w ty m przekonuj ąca. – Chcesz o ty m porozm awiać? – py ta cicho, ewidentnie nie kupuj ąc m oich słów. Bezwiednie śledzę palcem wzory na j ego ram ieniu, gdy wy m y ka m i się szept: – Nie. – Nie m ogę nic dodać, by nie wzbudzić j ego podej rzeń, więc m uszę m ilczeć. Jak cicha My szka, którą stworzy ł Sam . Jestem zdziwiona, że Cain nie py ta o Boba. Wcześniej nawet o nim nie wspom niał, choć przeczucie m i podpowiada, że o ty m m y śli. Jakby czekał na właściwą chwilę, by wy ciągnąć ten tem at. Cain wzdy cha i ponownie opiera ram iona na krawędzi ścianki. Ty m razem nie zam y ka oczu, więc dostrzegam w nich frustracj ę. – Dlaczego czuj ę, że tak naprawdę nie chcesz tu by ć, Charlie? – Zauważam nagłe
napięcie w j ego ciele. – Bardzo chcę, m ożesz m i wierzy ć. Milczy przez chwilę, po czy m m ówi: – Zdaj esz sobie sprawę, że nie wszy stkim m ówię to, o czy m opowiadałem ci wczoraj , prawda? – Znów podnosi głowę, patrzy na m nie błagalnie. Potrafię wy dusić z siebie j edy nie pły tkie oddechy. Chciałaby m by ć oczarowana słowam i Caina. Szczęśliwa, że postanowił się przede m ną otworzy ć, by ć ze m ną szczery. Jednak nie potrafię i przez to czuj ę bolesny ucisk w klatce piersiowej . Nie wiem , j ak m u odpowiedzieć, więc rzucam : – Tak. Cieszę się, że tu j estem . – Ponieważ nie m a bardziej prawdziwej rzeczy. Cain m arszczy czoło. – Dręczy cię to, co stało się wczoraj szej nocy ? Słuchaj … – Zry wa kontakt wzrokowy i zaciska zęby, rozgląda się po otaczaj ącej nas wodzie. – Wiem , że czasam i potrafię by ć naprawdę nieokrzesany. I niecierpliwy. I m oże to, co stało się na m olo, nie by ło dla ciebie idealne. – Zerka na m nie ciem ny m spoj rzeniem . – Czasam i nie potrafię się poham ować i nie m y ślę j asno. – Unosi dłoń i bawi się kosm y kiem m oich włosów. – Może powinniśm y wrócić do tego, co by ło wcześniej . Co? Czuj ę, że się krzy wię. Nie! Zwolnić? Przecież ten cholerny zegar nadal tyka. Nie! Nie! Nie! Naj wy raźniej nieświadom y m oj ej wewnętrznej paniki, konty nuuj e: – Ostrzegałem cię, że nie wiem , j ak się to robi. Mim o to… – Jego słowa zm ieniaj ą się w sy k, gdy przesuwam rękę na przód j ego spodenek i obej m uj ę go m ocno. Jest twardy. – Nie chcę zwalniać tem pa – m ówię, patrząc m u w oczy, i zaczy nam przesuwać ręką w górę i w dół. Cain nie spuszcza ze m nie stalowego spoj rzenia i m y ślę, że posunęłam się za daleko.
Jednak nie przestaj ę. – Dzięki Bogu – m ruczy w końcu, odsuwaj ąc m oj ą dłoń ze śm iechem . – Jednak nie sądzę, by Storm doceniła, że robim y to tutaj . – Po chwili dodaj e z udawaną powagą: – Poza ty m m y ślałem , że wolisz trochę pry watności. – A j a m y ślałam , że nie lubisz tracić czasu – odgry zam się, po czy m wzruszam ram ionam i. – Może to zem sta za spektakl, który zrobiłeś ze m nie na m olo? Unoszę brwi, gdy czuj ę, że Cain zsuwa m nie ze swoich kolan i sadza na wbudowanej w ściankę ławeczce, ty łem do reszty. Sam staj e m iędzy m oim i nogam i i kolanam i rozszerza m oj e uda, a niegodziwy uśm ieszek m aluj e m u się na twarzy. – Chcesz spektaklu? – Om iata spoj rzeniem m oj ą sy lwetkę, dobrze widoczną pod wodą, gdy dy sze natry sków są wy łączone. Pełne żaru oczy znów patrzą m i w twarz i j est w nich coś, czego nie potrafię rozszy frować, a przez co m oj e ciało sam oistnie otwiera się na niego. – My ślisz, że potrzebuj esz zem sty ? A co z m oj ą zem stą za ostatnie trzy ty godnie? Pry cham . – Zatańczy sz dla m nie dzisiaj na rurze? – py tam , a wizj a m aluj e m i się przed oczam i i pom im o tego, j ak bardzo m ęski i powalaj ący j est Cain, m im owolnie wy bucham śm iechem . Chlapie m nie wodą. – Przestań! – Unoszę ręce, by się bronić, wciąż nie przestaj ąc się śm iać. – Rozm ażesz m i m akij aż! – To dobrze – m ówi cicho, uśm iechaj ąc się czule. – Wtedy zobaczę prawdziwą Charlie. Przestaj ę się śm iać i j uż nie patrzę m u w oczy. Och, Cain… Mój fałszy wy obraz to nie ty lko kredka do oczu i kolorowe soczewki. – Charlie? Biorę głęboki wdech i patrząc na niego, ry zy kuj ę zadanie szeptem py tania: – A j eśli nie spodoba ci się to, co zobaczy sz?
Następuj e chwila m ilczenia, w której Cain z powagą patrzy m i w oczy i wiem , że szuka j akiej ś prawdy, j akiegoś powodu m oj ego strachu, po czy m opiera dłoń na m oim karku. – Nie obchodzi m nie, co zrobiłaś, Charlie. Powinnaś to wiedzieć. W cokolwiek by łaś zaangażowana, należy to do przeszłości. Cokolwiek zrobili twoi rodzice. Tutaj j esteś bezpieczna i m ożesz zacząć od nowa. Jesteś dla m nie j ak czy sta karta. Wierzę m u. Gdy by ty lko fragm ent o przeszłości by ł prawdziwy. Przy wiera do m nie w głębokim pocałunku, kradnąc m i oddech wprost z płuc. Gdzieś z ty łu, daleko od eufory cznej chm ury, w której się znaj duj ę, sły szę dochodzący głos Bena: – Kiedy to się, kurwa, stało? * * * – Za m oj ego wspaniałego, przy szłego m ęża. – Storm wznosi toast szklanką m leka, podczas gdy iskierki sy pią się z zim ny ch ogni wbity ch w tort stoj ący przede m ną. – Jestem dum na, ponieważ realizuj esz swoj e m arzenia i nadal kroczy sz szlachetną drogą ścigania przestępców, choć teraz ta droga będzie łatwiej sza i bardziej atrakcy j na. Gratuluj ę ty tułu agenta specj alnego, Danie Ry der! Wszy scy łącznie ze m ną wiwatuj ą z radości, choć założę się, że ty lko j a robię to z żołądkiem zawiązany m w supeł ze wsty du. Odm awiam tortu, wy kręcaj ąc się koniecznością skorzy stania z toalety, a po drodze zabieram rzeczy, by się przebrać. Nate i Ginger poj echali wcześniej , by otworzy ć klub, j ednak Cain nie pozwolił m i j echać z nim i, więc j estem zdana na j ego łaskę. Nie to, żeby m narzekała, choć wolałaby m by ć na j ego łasce gdzieś indziej . – Charlie? – O wilku mowa… Odwracam się i widzę Caina, wchodzącego za m ną do dom u. Gapi się na m ój ty łek, po czy m podnosi wzrok. Nie wiem , czy pierwszy raz m u się to
zdarzy ło, czy zawsze tak robił, ty lko bardziej się starał to ukry wać. – Co robisz? – Idę się przebrać. Dlaczego py tasz? Podchodzi do m nie, więc m uszę odchy lić głowę, by spoj rzeć m u w oczy. Opiera rękę na m oim ram ieniu i kciukiem delikatnie pociera oboj czy k. – Bawiłaś się palcam i. – Co? Moj a twarz m usi zdradzać zm ieszanie, ponieważ Cain się uśm iecha. – Kiedy j esteś zdenerwowana, bawisz się palcam i. Nie j akoś przesadnie… – Jego m ina staj e się poważna. – Co cię zdenerwowało? Cholerny by strzak. – Nic. Po prostu nie m ogę się doczekać, aż będę serwować drinki. – Próbuj ę żartować. – Jestem zm ęczona. Ktoś całą noc nie pozwolił m i spać. Po dłuższej chwili m ilczenia pozwala uśm iechowi wy pły nąć na usta. Spoj rzeniem wodzi po m oim ciele. – Szkoda. Miałem nadziej ę, że ty m razem to ty nie pozwolisz m i spać, ale… Opieram rękę na biodrze i próbuj ę zachować powagę, ty m czasem em ocj e rozpalaj ą m oj ą skórę ży wy m ogniem . Kolej na noc z Cainem . Sam pom y sł sprawia, że m iękną m i kolana. – Czy ty się ze m ną droczy sz? My śli przez chwilę, po czy m wzrusza ram ionam i. – To m iła odm iana, nie sądzisz? – A co z barem ? Ginger poradzi sobie beze m nie? W odpowiedzi przewraca oczam i. Wiem , że zadałam głupie py tanie. Ginger radziła sobie świetnie, zanim się tam poj awiłam . Pewnie i tak nie potrzebuj ą trzech barm anek na zm ianie. Jakby potwierdzaj ąc m oj e przy puszczenia, Cain się pochy la, przez co czuj ę ciepło j ego oddechu na szy i, nim przy suwa usta do m oj ego ucha i szepcze: – Naprawdę cię to obchodzi? – Nie. – O Boże. Brzmię jak desperatka. Odchrząkuj ąc, by wy m usić spokój w głosie, dodaj ę:
– Co by szef na to powiedział? – Przy Cainie łatwo wej ść w zabawny nastrój . Obej m uj e m nie m ocno w talii, krzy wi się i patrzy na m nie. – Sły szałem , że czasam i potrafi by ć straszny m dupkiem . Przez m om ent m ilczę, j ednak naty chm iast cisza staj e się nieznośna. – Dobrze. – We własny m głosie sły szę uległość. Tak po prostu, m oj a potrzeba zarobku, m oj a przy szłość, m oj e dy lem aty … wszy stko to staj e się nic niewarte w porównaniu z kolej ną nocą spędzoną z Cainem . Zabiera ręce i cofa się o kilka kroków, aż trafia plecam i na ścianę, j ednocześnie próbuj ąc dy skretnie się poprawić. – Powinnaś się przebrać, by śm y m ogli stąd zm y kać. Naty chm iast. Uśm iecham się. Kiedy by ł blisko, wy czułam , że j est twardy, odkąd wy szedł z basenu. By ć m oże nawet, odkąd weszłam do j askini Dana. Teraz próbuj e nad sobą zapanować. Prawdopodobnie nie powinnam się z tego tak cieszy ć. Jednak sprawia m i to radość. Niesam owitą. Jestem na adrenalinowy m haj u. By ć m oże się od niego uzależniłam . Wiedziona im pulsem , odwracam się i idę do łazienki, staraj ąc się koły sać biodram i, ponieważ wiem , że Cain m nie obserwuj e. Rzut oka przez ram ię potwierdza, że z lekko rozchy lony m i ustam i patrzy na dolne partie m oj ego ciała. Stoi j ak wm urowany, gdy kieruj ę się do otwarty ch drzwi łazienki. – Potrzebuj esz j eszcze czegoś? – py tam , ciągnąc za sznureczki stanika i uwalniaj ąc ciało z bikini. Oczy m u się rozszerzaj ą, gdy rzucam w niego m ateriałem . Kiedy go łapie, szy bko zdej m uj ę m aj teczki, rozwiązuj ąc trzy m aj ące j e z boku sznurki. Nim i również rzucam w Caina i zatrzaskuj ę za sobą drzwi sekundę wcześniej , niż on ich dopada. – Cholera, Charlie! – Sły szę ry k z drugiej strony drzwi. – Otwieraj . Naty chm iast. – Nie m a, nie m a, nie m a m owy – śpiewam , zakładaj ąc przez głowę żółtą letnią sukienkę. Nerwowo chichoczę. Po spędzony m razem popołudniu prawdopodobnie j estem tak bardzo
sfrustrowana, j ak on. Chociaż nie chcę, żeby o ty m wiedział. Ta nowa gra j est zby t faj na. Do tego nie m a cholernej m ożliwości, by m uprawiała seks z Cainem na blacie um y walki w łazience agenta specj alnego DEA Dana, a j eśli w tej chwili otworzę drzwi, właśnie to się stanie. * * * Cain m ieszka w luksusie. Jego m ieszkanie znaj duj e się na ostatnim piętrze i m a wielkie okna z widokiem na zatokę. Wy strój j est elegancki i nowoczesny, powiedziałaby m , że prosty, j ednak zaraz po wej ściu potrafię stwierdzić, że wy czuwa się w nim Caina. – Wej dź – zaprasza, wy ciągaj ąc rękę i delikatnie doty kaj ąc m oj ej dłoni. Uspokoił się, kiedy nieśpiesznie czesałam się i m alowałam , zanim w końcu wy szłam z łazienki Storm i Dana. Prowadzi m nie przez kuchnię do pięknego salonu. Mój żołądek j est kłębkiem nerwów, kiedy Cain kieruj e m nie po schodkach do białej sy pialni, w której stoi wielkie łoże, a j edna cała ściana j est przeszklona, dzięki czem u pom ieszczenie zalewaj ą światła m iasta i nie m a potrzeby oświetlać go dodatkowo. Obserwuj ę Caina, kiedy zam y ka drzwi i przekręca blokadę. Podchodzi do kom ody. Bez słowa odpina zegarek i kładzie go na blacie. Następnie opróżnia kieszenie: portfel, klucze, j akieś drobne. Układa j e delikatnie zam iast rzucać. To dość m etody czne, j akby robił to co noc, i choć nie m a w ty m nic zm y słowego, krew zaczy na szum ieć m i w uszach, gdy się przy glądam . Chwy ta za brzeg koszuli i wprawnie zdej m uj e j ą przez głowę. Nie j estem pewna, czy chce, by m na niego patrzy ła. A m oże m am zrobić to sam o? Rzucam okiem na wielkie, starannie zasłane łoże i zastanawiam się, czy wcześniej j akaś kobieta stała w ty m m iej scu, obserwuj ąc, j ak
Cain się rozbiera. Rozważam , j ak często m ogło to m ieć m iej sce. Zaciskam oczy, odganiaj ąc m y śli i besztaj ąc się za to, że m oj a świadom ość próbuj e sabotować nasz czas. Lub stara się m nie chronić przed zakochaniem . Zaczy nam wierzy ć, że kobieta m oże się zakochać w Cainie nieskończenie m ocno. Wpaść do niesam owicie głębokiej studni bez drabiny pozwalaj ącej uciec, bez poduszki łagodzącej upadek. Nie m a siatki bezpieczeństwa. Nie m a ucieczki. Biorę głęboki, uspokaj aj ący oddech i otwieram oczy. Cain stoi tuż przede m ną. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY CAIN Nie boj ę się niczego, m im o to obawiam się Charlie. Nie j ej . Obawiam się by ć z nią. I j ą stracić. Dlaczego? Jeszcze nie wiem , ona nie chce o ty m m ówić. Jednak nie potrafię ignorować chorego przeczucia, że w Charlie istniej e głęboki konflikt i m ogę j ą z tego powodu stracić. Coś ukry wa. By ć m oże sam ą siebie. Z całą pewnością j akąś prawdę. Do diabła, nawet nie j estem pewien, czy widzę prawdziwą Charlie. Niewiele osób potrafi m nie zaskoczy ć, a ona robi to cały czas. Przez ostatnich czterdzieści osiem godzin przy różny ch okazj ach zaskoczy ła m nie przy naj m niej kilkanaście razy. W j ednej chwili nieśm iało się rum ieni pod wpły wem m oj ego doty ku, w następnej trzy m a w rękach m oj ego fiuta, podczas gdy po drugiej stronie basenu bawi się pięć osób. W j ednej sekundzie j ej wargi drżą, j akby w j ej wnętrzu toczy ła się niesam owita walka, w kolej nej rzuca we m nie m aj tkam i, lubieżnie się uśm iechaj ąc.
A teraz stoi w m oj ej sy pialni. Z zam knięty m i oczy m a. Wy czuwam , że j ej nastrój znów się zm ienił. Mam wrażenie, że się przeobraża j ak po pstry knięciu palcam i. Czasam i czuj ę, j akby m się przedzierał przez zewnętrzną powłokę do osoby znaj duj ącej się wewnątrz, wtedy zadaj ę sobie py tanie, czy to kolej na warstwa. Niej ednokrotnie się zastanawiam , czy w ogóle coś o niej wiem . Czasam i wątpię, czy ona sam a wie, kim j est. Ale nic z tego m nie nie odstrasza. Jeśli j uż, to j eszcze bardziej przy ciąga. Żadna kobieta nigdy wcześniej nie wy trąciła m nie tak bardzo z równowagi, nie sprawiła, by m stracił kontrolę. Charlie coś ukry wa i wiem , że to coś bolesnego. Powiedziałem j ej , że m am to gdzieś i tak j est naprawdę, ale, do cholery, chcę wiedzieć, o co chodzi. Wolałby m , żeby m i to wy j aśniła, aby śm y m ogli ruszy ć dalej . Naj wy raźniej wciąż się boi. Mam na m y śli to, że wczoraj , gdy opowiadałem j ej o sobie, m iała idealną okazj ę, by dać m i j akąś inform acj ę na swój tem at. Powinno by ć j ej łatwiej wy j aśnić, kim j est Ronald Sullivan i dlaczego chciał rozbić j ej twarz. Ale postanowiła dalej udawać, że nic się nie stało. Zastanawiam się, czy nie ściągnąć tu Johna, by wy śledził sukinsy na. Chociaż m y ślę też nad ty m , czy sam em u nie wpaść do m ieszkania Sullivana i nie wy dusić z niego odpowiedzi. – Co? – Py tanie delikatnie wy m y ka się z j ej ust, gdy j ej spoj rzenie prześlizguj e się po m oj ej piersi. Całe popołudnie tak robi. Wy ciągam rękę i gładzę j ą po policzku, świeżo um alowany m po kąpieli w basenie. Żałuj ę, że nie zm y ła całego tego m akij ażu. Chciałby m też, aby zdj ęła te cholerne soczewki. Już m am to na końcu j ęzy ka, gdy dziewczy na zam y ka oczy i, rozchy laj ąc lekko usta, przy tula się do m oj ej dłoni. Czuj ę j ej ciepły oddech, przez co pulsowanie w podbrzuszu przy pom ina m i, j ak długi by ł
dzisiej szy dzień. Czasam i potrafię by ć dupkiem m y ślący m ty lko o j edny m . Naprawdę nie m ogę dłużej czekać. Z m oj ą niewielką pom ocą, j ej sukienka bezszelestnie ląduj e na podłodze. Charlie stoi nieruchom o, obserwuj ąc, j ak rozpinam j ej biustonosz i bezcerem onialnie pozby wam się m aj tek, aż trzy dzieści sekund później stoi przede m ną naga. Prakty cznie się ślinię. Charlie sięga do m oj ego paska, ale łapię j ą i sadzam na łóżku. Pozwalam j ej obserwować, j ak tuż przed nią zdej m uj ę spodnie wraz z bokserkam i, ukazuj ąc erekcj ę, której j est przy czy ną. Przez chwilę j ej oczy są wielkie j ak spodki. Nawet w ciem ności – rozświetlonej światłem m iasta – widzę j ej rum ieniec. Ta dziewczy na zdej m uj e ubrania na scenie na oczach setek m ężczy zn, a j ednak rum ieni się na widok m oj ej nagości. Chce m i się śm iać. Co za nieprzewidy walna kobieta! To frustruj ące, j ednak… uwielbiam to w niej . – Dasz m i chwilkę? – Nie czekaj ąc na odpowiedź, kieruj ę się do drzwi. Staram się nie biec. Kiedy wracam z paczką gum ek, Charlie nadal siedzi na skraj u łóżka. – Przepraszam , nie trzy m am ich tutaj – wy j aśniam . Nieznacznie m arszczy brwi. – To gdzie j e trzy m asz? Wzdy cham , patrząc na te krem owe uda, które ty lko czekaj ą, by m j e rozsunął. Naprawdę nie chcę tego teraz wy j aśniać. W drugim pokoju… W szafce w kuchni, obok lodówki… W szufladzie pod stołem, w salonie… Na balkonie… Wszędzie, gdzie pieprzę kobiety. Jednak nie pieprzę ich w sy pialni. Rzucaj ąc opakowanie na szafkę nocną, staj ę nagi naprzeciw Charlie i pozwalam j ej się przez chwilę poprzy glądać. A ona robi to z lekko rozchy lony m i ustam i. Sły szę, j ak przeły
ka ślinę. Palcem unoszę j ej podbródek, aż m oże spoj rzeć m i w twarz, i wy j aśniam : – Nikogo tu nigdy nie zaprosiłem . – Jakby to nie by ło wy starczaj ąco j asne, dodaj ę: – Jesteś j edy ną kobietą, która dostała się do tego łóżka. Patrzę j ej w oczy, staram się przekazać prawdę swoich słów, obserwuj ąc, j ak wir em ocj i rozkręca się w j ej spoj rzeniu. Napięcie w powietrzu j est niem al nam acalne, gdy Charlie wy ciąga rękę, by dotknąć m oj ego brzucha, po czy m przesuwa dłoń aż do m oj ej piersi. Wstaj e, również m i się przy glądaj ąc. Ze sposobu, w j aki zadaj e py tanie, wnioskuj ę, iż pragnie szczerej odpowiedzi: – Dlaczego j a? – Ponieważ j esteś wszy stkim , o czy m m ogłem m y śleć przez ostatnie ty godnie. – To dlatego, że… to znaczy … – Patrzy na m oj ą szy j ę. – Przy pom inam ci kogoś? Oczy wiście, że Ginger powiedziała j ej o Penny. – Nie j esteś niczy im substy tutem – odpowiadam powoli. Zgodnie z prawdą. Charlie j est o wiele silniej sza, spry tniej sza, bardziej pewna siebie. Jej oczy bły szczą. Chy ba zaczy na to rozum ieć. Ty lko czy m , do cholery, j est „to”? Szczerze – nie m am poj ęcia. Kiedy to się tak naprawdę zaczęło? Zeszłej nocy ? Czy m oże kiedy pierwszy raz puściła do m nie oko ze sceny ? A m oże, gdy stanęła na m oim progu? Wy czuwam , że drży, więc naty chm iast biorę j ą w ram iona. Wy m y ka się j ej nerwowy chichot, gdy zaczy na m ówić: – To wszy stko dziej e się tak szy bko… Ja… Kiedy przy j ęłam tę pracę, nie spodziewałam się czegoś takiego. – Przepraszam . To przeze m nie. Ostrzegałem cię. – Teraz to j a się śm iej ę. – Nie lubię m arnować czasu. – Cain, wierzy sz w przeznaczenie? Waham się. Coś m i m ówi, że Charlie wierzy. Nie podoba m i się to, iż m uszę przy znać, że j a
nie. Gardzę sam y m pom y słem , że od chwili, w której się urodziłem , przeznaczone m i by ło to ży cie. I że nie m am nad nim żadnej kontroli. Charlie nagle się odsuwa. Zabawnie przechy laj ąc głowę na bok, siada na krawędzi łóżka i przem ieszcza się w ty ł, aż zatrzy m uj e się pośrodku m ateraca i opieraj ąc się na łokciach, z ugięty m i, lecz złączony m i kolanam i. Jak kuszący anioł pośrodku m orza pościeli. Mim owolnie gapię się na nią przez chwilę. Wtedy rozchy la nogi, a figlarny uśm ieszek m aluj e się na j ej ustach. Naty chm iast łapię j ą za kostki i przy ciągam do siebie. Mam przeczucie, że z każdy m pocałunkiem , z każdy m doty kiem , z każdy m wej ściem w nią zakochuj ę się coraz bardziej . Nie m a ucieczki. * * * – Czego cię uczyłem? – słyszę jego głos na sekundę przed tym, jak pięść mocno uderza w moją klatkę piersiową, żebra, brzuch. Moje piętnastoletnie ciało, już zahartowane przez solidne bicie, odmawia spania dłużej niż cztery godziny, cały czas pozostając w gotowości. Przecież długi sen zwiększa ryzyko, że zostanę dorwany, gdy będę nieprzytomny. Musiałem być wyczerpany, ponieważ tym razem przyłapał mnie pogrążonego w głębokim śnie. Natychmiast wyskakuję z łóżka i unoszę pięści, gotowy do walki. Ciemne oczy ojca, nadal przekrwione od tego, co palił lub wciągał, wbite są we mnie. – Synu, zawsze bądź gotów. Liczy się każda sekunda. Mój um y sł rej estruj e j akiś ciężar na klatce piersiowej , więc naty chm iast otwieram oczy. Na m om ent przed wy skoczeniem z łóżka, ustawiony na try b walki, czuj ę, że do m oj ego nosa napły wa kwiatowy zapach. Wzdy cham . Nikt m nie nie atakuj e. To Charlie, ułożona na boku, opiera głowę na m oj ej piersi. I to j est cholernie niesam owite. – Zły sen? – py ta zaspany m głosem . W świetle świtu dostrzegam j ej twarz. Jest oazą spokoj u.
– Przy kro m i, że cię obudziłem – przepraszam , odsuwaj ąc j ej kosm y k włosów z twarzy. Rzut oka na zegar m ówi m i, że spaliśm y dobry ch kilka godzin. Spaliśm y. Dzisiaj po raz pierwszy spałem z kobietą. Mam prawie dwadzieścia dziewięć lat, a nigdy m i się to nie zdarzy ło. Nigdy nawet tego nie chciałem . A teraz, gdy czuj ę przy sobie j edwabistą skórę zrelaksowanego ciała przy tulonego do m nie, wiem , czego m i brakowało. I j uż nigdy nie chcę tracić tego uczucia. Przeciąga czule dłonią po m oj ej piersi. – Szy bko bij e ci serce – szepcze. Niem al m ruczy. – Nic m i nie j est. – No, chyba że odejdziesz. Ta m y śl nagle wpada nieproszona do m oj ej głowy, pozostawiaj ąc po sobie wrażenie, j akby ktoś walnął m nie w brzuch. Ta kobieta naprawdę m oże m nie złam ać. Z nagłego wy buchu paniki wnioskuj ę, że Charlie j est w stanie zniszczy ć m nie bardziej niż Penny. Perm anentnie. Sekundę później czuj ę j ej j ęzy k na m oj ej skórze, po czy m usta zam y kaj ą się na m oim sutku, całuj ąc go. Z j ękiem obracam się na bok, by m m ógł by ć z nią twarzą w twarz. Cichutko chichocze, choć oczy nadal m a zam knięte. Przy glądam się, j ak j ej oddech spowalnia, co m ówi m i, że znów zasnęła. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY CHARLIE Dałam sobie spokój z wszelkim i pozoram i dzisiej szego bądź j utrzej szego wy j azdu. Może to by ć za ty dzień lub za trzy ty godnie. Nie wy j adę do czasu, aż będę do tego zm uszona. My ślałam , że noc na m olo by ła intensy wna, ale to wczoraj sza noc okazała się w j akiś sposób… wiążąca. Cain pokazał m i, j ak bardzo j est wy m agaj ący, choć czuły, ile j est
w nim j eszcze wrażliwszej pasj i. Pierwotne em ocj e – uczucia, który ch nie potrafię zrozum ieć, a ty m bardziej zwerbalizować – przy chodziły z każdy m inty m ny m doty kiem , z każdy m poddaniem się partnerowi. Nie wiem , j ak ani dlaczego zdoby łam uwagę Caina, ale będę j ą utrzy m y wać, j ak długo zdołam . W każdy m calu czuj ę się obolała. Mim o to, j eśli Cain pragnąłby m nie więcej , naty chm iast by m m u się oddała. Dałaby m m u wszy stko, co ty lko by m m ogła. To i tak niewiele w porównaniu do tego, co on tak swobodnie ofiarował m i. Boli m nie z tego powodu serce. Nie wiem , co zrobić. Nie wierzę, że m ogę to przeciągać w nieskończoność. Jednak nawet nie chcę m y śleć o naty chm iastowy m wy j eździe. By ć m oże wy czuwaj ąc m oj ą obecność, Cain odwraca się nagle i patrzy m i w oczy, a j a cicho wzdy cham . Taksuj e m nie spoj rzeniem , a uśm iech m aluj e m u się na twarzy. – Mam nadziej ę, że nie gniewasz się za przegrzebanie kom ody. – Palcam i rozciągam j ego szary podkoszulek, który m am na sobie, kiedy schodzę na dół. Znalazłam go starannie złożonego w górnej szufladzie i nie m ogłam się oprzeć założeniu go. Sięga połowy m oich ud, j est m iękki i chociaż j est wy prany, nadal w j akiś sposób pachnie Cainem . Stawia kubek na stole i podchodzi do m nie. Ze sposobu, w j aki przechy la głowę i m i się przy gląda, wnioskuj ę, że koszulka nie j est wy starczaj ąco długa, by ukry ć to, że nic pod nią nie m am . Kiedy się spoty kam y na schodach, łapie za m ateriał i podciąga go do góry, do talii, j ednocześnie przy ciągaj ąc m nie do siebie. – Wolę cię bez tego. – Jego dłonie prześlizguj ą się po m oich plecach, by m ocno chwy cić m ój golusieńki ty łek. – Mam wy glądać j ak j akaś niewolnica seksualna? – Drażnię się z nim , wdy chaj ąc
zapach m y dła. Cain by ł j uż dzisiaj pod pry sznicem . Ja j eszcze nie. Po wczoraj szy m łóżkowy m m aratonie zaczy nam ubolewać nad ty m faktem . Chociaż Cainowi wy daj e się to nie przeszkadzać. Tuli m nie j eszcze m ocniej . – Próbowałem cię dzisiaj obudzić, ale spałaś j ak zabita – m ówi szy bko z m iękkim uśm iechem , gdy j ego wargi coraz bardziej zbliżaj ą się do m oich. Zanim zeszłam na dół, zm y łam m akij aż. Wy j ęłam również soczewki. Przy naj m niej to m ogłam dla niego zrobić. – Mógłby m wy korzy stać swoj ą niewolnicę – m ruczy. Pochy la się i całuj e m nie głęboko, a j a w duchu dziękuj ę Bogu, że przy naj m niej um y łam zęby j ego szczoteczką. – Mm m … wy dawało m i się, czy m ówiłeś, że nie j esteś zboczeńcem ? – droczę się przy j ego ustach. Jego niski chichot sprawia, że pokry wa m nie gęsia skórka. I nagle zaczy nam cofać się, j ego m uskularna sy lwetka napiera na m nie, a silne ram iona podtrzy m uj ą m nie z ty łu. Zanim się orientuj ę, co się dziej e, podkoszulek znika, j a ląduj ę pupą na m ateracu, a spodnie Caina na podłodze. Jego uśm ieszek j est wręcz niebezpieczny. – Kłam ałem . * * * – Naprawdę lubię się budzić w dom u przy tobie – m ówi Cain, podaj ąc m i kubek kawy. – Wierzę – m am roczę pod nosem , przesuwaj ąc spoj rzeniem po j ego ram ionach, klatce piersiowej oraz brzuchu i przy pom inam sobie, j ak wy glądały te m ięśnie napięte nade m ną zaledwie dwadzieścia m inut tem u. Spoglądam w górę i dostrzegam , że Cain patrzy na m nie rozbawiony, j akby doskonale wiedział, o czy m m y ślę. Szy bko rozpraszam swoj ą uwagę, koncentruj ąc się na nieistniej ący m
swędzeniu uda. Gdy by ubrał koszulę, oboj gu nam by łoby łatwiej . Jednak tego nie robi. My ślę, że lubi, gdy na niego patrzę. Nie j est tak źle, biorąc pod uwagę fakt, że Charlie Rourke j est dostawcą narkoty ków i em ery towaną striptizerką. Teraz do tego stałam się dem onem seksu. Uśm iechaj ąc się, Cain raczej stwierdza, niż py ta: – Musisz by ć głodna. Mam … – otwiera lodówkę i zagląda do środka – przy prawy, sok pom arańczowy … chleb. – Wzdy cha. – Przepraszam . Karina, m oj a gosposia, przy chodzi dwa razy w ty godniu, żeby posprzątać i uzupełnić zapasy. Rzadko tu j adam . Ale coś załatwię. – Zam y ka drzwi lodówki, z szuflady wy ciąga kartkę i długopis, po czy m py ta: – Co by ś chciała? Cain robi listę zakupów. Dla m nie. Waham się przez chwilę, po czy m uśm iecham się do niego figlarnie. – Płatki kukury dziane? W odpowiedzi m arszczy czoło. – Naprawdę? – Nawy k z dzieciństwa. – Dobrze… dziecięce płatki śniadaniowe. To bez wątpienia zainteresuj e Karinę. – Uśm iecha się, zapisuj ąc. Jego charakter pism a j est wy j ątkowo schludny. – Pięciokilowa kawa, szczoteczka do zębów dla ciebie, żeby ś nie m usiała uży wać m oj ej . – Na m oj ej twarzy poj awia się zakłopotany uśm iech. Puszcza do m nie oko, więc wiem , że żartuj e. – Mosiężna rura do m oj ej sy pialni… – Maj ą j e w tutej szy m spoży wczaku? Kiedy j ego kom órka zaczy na dzwonić, dodaj e szy bko: – I dziesięć duży ch pudełek prezerwaty w. – Co? Ze śm iechem na ustach odbiera telefon, a j a, korzy staj ąc z okazj i, kradnę m u kartkę. Rzeczy wiście to zapisał.
– Nate – sły szę, j ak m ówi, gdy wy lewa resztkę kawy do zlewu i wstawia kubek do zm y warki. – Tak… Dobrze. – Patrzy na m nie. Słucha przez chwilę, gapiąc się na m oj e gołe nogi, po czy m nagle j ego twarz przy biera poważny wy raz. Staj e prosto. – Poważnie? Kurwa… Dlaczego nie zadzwoniłeś? Tak. Dzisiaj to z nią załatwię. – Znów słucha, drapiąc się po brodzie. W końcu ciężko wzdy cha. – Tak, przy j dę na czwartą. Muszę odwieźć Charlie… Tak. – W słuchawce sły szę głęboki głos Nate’a, chociaż nie potrafię zrozum ieć słów. – Do zobaczenia później . Wy czuwam , że atm osfera w kuchni się zm ienia, gdy Cain kończy rozm owę w kwaśny m nastroj u. Wcale m i się to nie podoba. – Powinienem cię odwieźć, Charlie – m am rocze pod nosem , skoncentrowany na granitowej strukturze blatu. Zauważam , że j ego m y śli są j uż gdzieś indziej , wrócił do swoj ej własnej rzeczy wistości. Wszy stko w nim – j ego m owa ciała, wy raz twarzy, głos – sprawia wrażenie, j akby się oddalał. Wy cofuj e się do Caina, którego widziałam , gdy się poznaliśm y. To tak, j akby ciągnął za klam kę, po drugiej stronie drzwi zam y kaj ąc m nie i wszy stko, co się m iędzy nam i wy darzy ło. Odgradzaj ąc to od reszty swoj ego ży cia. Mam y wiele wspólnego. Podchodzę do niego. – Co się stało? Dom y ślam się, że coś związanego z lokalem . Po krótkiej chwili Cain m ówi: – Tak. – Pochy la się i opiera na blacie, a j a bez wahania zaczy nam m asować m ięśnie j ego pleców, bo widzę, j akie są spięte. Zauważy łam , że im dłużej pozostaj e z dala od Penny, ty m bardziej j est zrelaksowany. – Chinka i Kinsley znów się pokłóciły, zaczęły walczy ć o klienta j ak dwie kotki w rui. – Kręci głową. – Chinka rzuciła drinkiem w Kinsley i przy padkowo
trafiła klienta. Facet grozi, że nas pozwie. – Cholera – j ęczę, w duchu składaj ąc rozm owę w całość. – Co to oznacza? Musisz zwolnić Chinkę? Cain się krzy wi. – Nie… Kinsley. – Jego spoj rzenie ucieka w stronę okna. Wow. Nie wątpię, że Kinsley też na to po części zasługuj e, ale… j eśli to Chinka napadła na klienta i naraziła interes na straty, dlaczego Cain nie chce j ej zwolnić? Przy gry za dolną wargę. – Zaczy nam nienawidzić tego lokalu. Nachy lam się i całuj ę go w ram ię, żałuj ąc, że w żaden sposób nie potrafię m u pom óc. – Ale nie m ożesz odej ść. – Ale nie m ogę odej ść – powtarza bardziej do siebie, wolno kiwaj ąc głową. Wzdy cha głęboko i m ówi: – Nienawidzę zwalniać ludzi. – Chcesz, żeby m zrobiła to za ciebie? – py tam swobodnie, opieraj ąc j edną rękę na j ego klatce piersiowej , a palcam i drugiej delikatnie gładząc go po j ego kręgosłupie. – Dla ciebie m ogłaby m udawać, że j estem szefową w ty pie podłej suki. Cain chichocze cicho, co m nie cieszy. Po chwili się odwraca, by spoj rzeć na m nie. – Poważnie m ówiłem o posadzie kierownika. Chcesz j ą? – No, nie wiem , bo… – Zważy wszy na m oj ą sy tuacj ę, czy powinnam przy j ąć propozy cj ę? Lub sy tuacj e, ponieważ nie ty lko prowadzę sekretne ży cie, które w końcu zm usi m nie do opuszczenia Miam i, ale też m am niedorzeczny, gorący rom ans z szefem tego lokalu. Uprawiam z nim seks. A na podstawie obscenicznej listy zakupów, którą przy gotował dla m iłej , starszej pani, wnoszę, iż chce go uprawiać j eszcze więcej . I lepiej , żeby gosposia nie okazała się m łodziutką dziewczy ną w stroj u francuskiej pokoj ówki. Będę go m usiała później o to zapy tać. – I tak obciągasz m i co noc przed otwarciem klubu, więc nie widzę problem u – drażni się
oschły m tonem . Najwyraźniej plotki stały się prawdą… – Nie wrócisz j uż na scenę, więc oboj e odniesiem y z tego korzy ści. Właściwie – dodaj e, nagle się prostuj ąc – nie chcę też, żeby ś stała za barem . Ściągam brwi, zastanawiaj ąc się, czy przy padkiem nie żartuj e. Cain wzdy cha z iry tacj ą. – To, że nie rozm awialiśm y o ty m krety nie, który cię napadł, wcale nie oznacza, że o nim zapom niałem , Charlie. Uciekam spoj rzeniem , m im o to czuj ę na sobie ostry wzrok Caina. – Staram się uszanować twoj ą pry watność i dać ci m ożliwość wy j aśnienia, gdy będziesz gotowa. Ale i tak zrobię wszy stko, co będę m usiał, aby zapewnić ci bezpieczeństwo. Jego słowa przetworzone przez m ój um y sł wzbudzaj ą panikę. Co to w ogóle oznacza? Z trudem przeły kaj ąc ślinę, py tam drżący m głosem : – Co m u zrobiłeś? Cain przez dłuższą chwilę bacznie m i się przy gląda – a właściwie m oj ej reakcj i. – Upewniłem się, iż zrozum iał, że nigdy więcej nie położy na tobie ręki. – To trochę niej asna odpowiedź. – To cholernie przerażaj ąca odpowiedź. Ostatnia rzecz, której potrzebuj ę, to zem sta Boba przy następnej dostawie. Jeśli będę w j akiej ś uczestniczy ć. – Groziłeś m u? Patrzy na m nie, j akby decy dował, czy m i odpowiedzieć. – Nate potrafi zastraszy ć. Coś m i podpowiada, że to nie j est cała historia. – A j eśli on wróci, by cię skrzy wdzić? – Um arłaby m , gdy by przeze m nie coś się stało Cainowi bądź Nate’owi. Cichy śm iech m ężczy zny ty lko podsy ca m ój niepokój . – Nie m artw się o m nie, serduszko. Potrzeba naprawdę wiele, żeby m nie znokautować. Opieram czoło na blacie. Fantastycznie. Cain ma kompleks Supermana. Ale teraz m am pewność, że nic nie wie o Sam ie. Nie m ogę pozwolić, by on lub Nate rzucali groźbam i, ponieważ nieoczekiwanie m ógłby poj awić się Sam , a on nie trudziłby się nokautowaniem Superm
ana. On by go po prostu zabił. – To co? – py ta Cain z nadziej ą, którą sły chać w j ego m iękkim głosie. – Bierzesz tę pracę? – A stać cię na m nie? – Hm ? – Patrzy na m nie, a j ego uśm iech się poszerza. – Możesz powtórzy ć, ile chcesz? – Niektórzy by li skłonni zapłacić ty siaka za godzinę. – Tak. – Zaczy na się śm iać. – Masz zam iar m nie oskubać, prawda? Wzruszam ram ionam i. – A po cóż innego m iałaby m tam by ć? Cain całuj e m nie kolej no w policzki i nos, po czy m głęboko w usta, wy wołuj ąc m ój gardłowy j ęk. – Mogę ci obiecać, że będziesz zadowolona. Kłuj e m nie poczucie winy. – A m oże naj pierw sprawdzim y, czy sobie poradzę? Jakiś okres próbny by łby okej ? Możem y się pozabij ać w ciągu ty godnia. Cain kręci głową. – Jasne, j ak chcesz. Ale j akoś bardzo w to wątpię. No, daj spokój . – Dostaj ę lekkiego klapsa, ale się cieszę, w duchu się napom inaj ąc, by unikać m rocznego, zam y ślonego Caina. – Ubierzm y się i skoczm y coś zj eść. * * * – Hej , Ky le! – Nieco zdenerwowany ochroniarz obdarowuj e m nie krzy wy m uśm iechem , kiedy przechodzę przez obrotowe drzwi m otelu, j ak robię to co poniedziałek od kilku m iesięcy, z kawą w dłoni i w koszulce ze spory m dekoltem . – Cześć, Charlie. – Taksuj e m nie wzrokiem . – Nie m y ślałem , że przy j dziesz. Paczki dostarczaj ą codziennie punktualnie o dziewiątej , więc zawsze zj awiam się o dziewiątej piętnaście. Spoglądam na zegarek i orientuj ę się, że j est prawie wpół do j edenastej . To pierwszy raz, kiedy się spóźniłam .
Musiałam się pozby ć Caina – zrobić coś, czego nie robiłam od wielu dni. Przez cały czas by liśm y nierozłączni i podobała m i się każda sekunda. W zasadzie by liśm y albo w Penny, albo w j ego m ieszkaniu. Poszłam z nim nawet na siłownię znaj duj ącą się w ty m sam y m budy nku. Ale nie m ogłam przy nim odebrać paczki z kolej ny m telefonem , więc wy kręciłam się koniecznością zabrania ubrań z m oj ego m ieszkania. Powiedział, by m po prostu spakowała walizkę i przeniosła wszy stko do niego. Cain m ówił prawdę. Nie potrafi randkować i nienawidzi tracić czasu. – No, wiem . Korki. Bulwar Biscay ne j est cały rozkopany. – Hm … To wiele wy j aśnia. Pewnie kurier też utknął, ponieważ j eszcze nie przy j echał. Ściska m i się żołądek. Nie m ógł utknąć, bo tam nie m a żadny ch rem ontów, przy naj m niej nie tak wielkich. Dlaczego więc nie m a dla m nie paczki? Staraj ąc się zachować spokój , rozglądam się po holu w poszukiwaniu czegoś podej rzanego. Niebezpiecznego. Takiego j ak Jim m y. Albo Sam . Złam ałby swoj ą zasadę i przy leciał do m nie? – Może. Trudno! – Obdarowuj ę go naj lepszy m uśm iechem słodkiej idiotki, j aki ty lko potrafię wy czarować, i podaj ę m u kawę. Jestem pewna, że to coś znaczy. Ty lko co? Czy m am zniszczy ć obecny telefon kontaktowy ? A m oże zadzwonić do Sam a? Nie rozm awiałam z nim od tam tego wy wiadu na tem at prawdziwej Charlie Rourke i nie m am poj ęcia, co on powie. Mam stąd uciekać, j akby się paliło? Nagle czuj ę się, j akby m by ła łatwy m celem , j akby m stała w otwarty m polu i m iała wy celowane w siebie lufy karabinków snaj perskich. Zadowolony Ky le bierze ły k kawy i nieświadom y niebezpieczeństwa udaj e, że nie zerka m i w dekolt. Zaczy nam traj kotać j akieś bzdury o im prezie, na którą niby poszłam w
sobotę, udaj ąc, że nie widzę, gdzie skierowane są j ego oczy. Ale tak naprawdę chcę się ty lko stąd wy dostać. Nie wiem , j ak wy trzy m am zwy czaj owe piętnaście m inut. Nie wiem , czy uda m i się przy naj m niej pięć. Na szczęście nie m uszę tego sprawdzać, ponieważ wcześniej szy telefon zaczy na dzwonić. – Muszę odebrać, Ky le. Przepraszam – m ówię, po czy m gwałtownie się odwracam i kieruj ę w stronę drzwi obrotowy ch, wy grzebuj ąc telefon z torebki. Kiedy staj ę na chodniku, lustruj ę otoczenie, szukaj ąc potwierdzenia, że j estem śledzona. Jednak nic nie dostrzegam . Od ty godnia nie zauważy łam niczego niepokoj ącego, a bacznie wy patruj ę ogona. Odbieram po piąty m dzwonku, spinaj ąc m ięśnie, by się nie posikać. – Halo? – Witaj , My szko. Jak się m aj ą sprawy ? – Jego powitanie j est dużo przy j em niej sze, niż się spodziewałam . Jakby nasza ostatnia rozm owa nigdy nie m iała m iej sca. – Dobrze. Ty lko dziś rano nie dostarczono paczki. – Tak, wiem . Miałem do ciebie wcześniej w tej sprawie zadzwonić. Przy kro m i, j eśli cię to m artwi. – Dziwne. Zachowuj e się tak… taktownie. W um y śle wracaj ą wspom nienia zawodów gim nasty czny ch i wy stawiany ch sztuk teatralny ch, Sam a stoj ącego na widowni z kwiatam i, zwracaj ącego uwagę rodziców wokół na to, j aki to z niego kochaj ący oj czy m . Z bły skiem w oku wsadzaj ący m nie na siodło Black Jacka. Ciepło ty ch wspom nień rozlewa się po m oj ej piersi, przy pom inaj ąc, że by ł czas, gdy nasze relacj e nie by ły skażone. Kiedy ś m y ślałam , że j estem naj szczęśliwszy m dzieckiem na ziem i. – Mam pewne problem y z konkurencj ą i przez chwilę nie m ożem y się wy chy lać. Jim m y m a się ty m zaj ąć, a ty do tego czasu po prostu baw się dobrze. Widziałem , że skorzy
stałaś z pieniędzy, które ci przelałem . – Kupiłam sobie kilka nowy ch sukienek – kłam ię. W zeszły m ty godniu wy czy ściłam oby dwa swoj e konta i wrzuciłam całą kasę do skrzy nki depozy towej , do której m am nieograniczony dostęp. – To dobrze. Wy ślę ci j eszcze trochę, żeby ś się nie nudziła. Przez j akiś czas nie będziesz m iała żadny ch dostaw. W telefonie panuj e śm iertelna cisza, podczas gdy Sam czeka, aż coś powiem . – Jak długo? – ośm ielam się zadać py tanie. – Kilka m iesięcy. Może dłużej . By ć m oże m uszę znaleźć inne doj ście. Zaczy na robić się ry zy kownie. „Inne doj ście”? Co to oznacza? Czy ta inna droga wy klucza m ój udział? Żadny ch kontaktowy ch telefonów, żadny ch dostaw narkoty ków, żadnego okłam y wania Caina? Czy to naprawdę m ożliwe? Wolną ręką szczy pię się w przedram ię. Nadal tu j estem . Telefon ciągle m am przy uchu. W głębi duszy m im owolnie się zastanawiam , czy coś j est na rzeczy. Czy j est j akiś haczy k, czy Sam m nie o coś podej rzewa. Tak czy inaczej , wy gląda na to, że w naj bliższy m czasie nie będzie żadny ch dostaw. By ć m oże j uż nigdy. Tam to ży cie naprawdę m oże należeć do przeszłości. Mogłaby m fakty cznie zacząć postrzegać Caina j ako część m oj ej przy szłości. Oczy wiście pewnego dnia będę m usiała m u o ty m opowiedzieć. Ale do tego czasu m oże on m nie pokocha. Na ty le, by m óc m i wy baczy ć. * * * Nie przechodzę przez drzwi Caina. Przelatuj ę przez nie. Na biały m , puszy sty m obłoczku szoku i dezorientacj i, m
ożliwości i nadziei, która nigdy wcześniej nie istniała. Latam po apartam encie, szukaj ąc ewentualnej nowej przy szłości. Znaj duj ę j ą na balkonie, wy ciągniętą na leżaku z książką. Cain unosi wzrok, gdy zauważa, że nad nim stoj ę. – Charlie? – Przy gląda m i się przez chwilę, po czy m m arszczy czoło. – Co się stało? Zabieram m u książkę z rąk i układam się na nim , co go zaskakuj e. Zaczy naj ą pły nąć m i łzy. Cain cały się spina, ze zdenerwowania wy chodzi z siebie. – Co się stało, Charlie? Spoj rzeniem i rękom a zaczy na przeszukiwać m oj e ciało, j akby szukał fizy czny ch obrażeń. Nadal płaczę, ty le że teraz zaczy nam się też śm iać, będąc na granicy histery cznego szlochu i m im o iż krztuszę się łzam i, udaj e m i się wy dusić: – Nic złego. Cain m usi m y śleć, że zwariowałam . By ć m oże tak j est. A m oże tak właśnie czuj e się człowiek, który wy dostał się z pułapki. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY CAIN Za każdy m razem , gdy na nią patrzę, m oj ą pierś wy pełnia żar. Nie wiem , j ak potrafiłem przetrwać choćby j eden dzień bez Charlie. Nigdy, zarówno w pracy, j ak i w ży ciu, nie spędziłem aż ty le czasu z drugim człowiekiem . Nawet z Nate’em , który m ieszkał ze m ną przez kilka ładny ch lat. Do Penny znów przy chodzę z ochotą. To m iej sce wy daj e się inne. Już nie j estem sam . Teraz m am u boku Charlie. A to perm anentne napięcie? Zniknęło. Magia. Magia Charlie. Nigdy nie wy j aśniła, co się stało tam tego dnia, gdy przy szła do dom u, położy ła się na m nie i wy buchła płaczem . Potrzebowałem chwili, by dotarło do m nie, że nie j est ranna, że
właściwie j est szczęśliwa, ale gdy próbowałem wy ciągnąć z niej j akieś odpowiedzi, szy bko zam knęła m i usta głębokim pocałunkiem . – Potrzebuj em y czegoś j eszcze? – py ta Charlie, układaj ąc na m oim biurku harm onogram na następny ty dzień. – Złoży łam też zam ówienia. A za kilka godzin powinno przy j echać piwo. – Z dy stry butoram i j est po im ieniu i w j akiś sposób m am y coraz lepsze usługi, bez konieczności angażowania Ginger i j ej pry watny ch pokazów. Podsum owuj ąc, Charlie szy bko się uczy i j est pracowita. Na szczęście dla m nie, nie nauczy ła się j eszcze nie zakładać do pracy sukienek. – By ć m oże. – Pochy lam się i przy ciskam usta do j ej długiej , delikatnej szy i. – A co z twoim i zasadam i? – droczy się ze m ną i chichocze, odkładaj ąc długopis. – By łeś taki pedanty czny, a zm ieniłeś się o sto osiem dziesiąt stopni. – Nowa zasada brzm i – m ówię cicho – nie wolno ci nosić tutaj tej żółtej sukienki. – Tej , w której przy szła na rozm owę wstępną i którą wtedy przede m ną zdj ęła. Z m iej sca, w który m stoj ę, m am dobry widok na j ej dekolt. Chociaż wolałby m m ieć pełen obraz. Nim m a szansę zaprotestować, ściągam ram iączka j ej sukienki razem z ty m i od biustonosza, odsłaniaj ąc wspaniałe piersi. – Cain! – krzy czy, gdy obej m uj ę te śliczności, doskonale pasuj ące do m oich dłoni. Dobrze znam j ej ciało. – Nie powinnaś nosić sukienek, j eśli nie chcesz, by m to robił. Lub to – m ówię i w tej sam ej sekundzie łapię j ą w talii, podnoszę z fotela i kopiąc go, by się przesunął, przy ciskam j ą do siebie, daj ąc j ej do zrozum ienia, co się szy kuj e. – Pochy l się – szepczę, j edną ręką przesuwaj ąc papiery leżące na biurku. – Wszy scy tam na nas czekaj ą – wy dusza z siebie bez tchu, j ednak wy konuj e m oj e
polecenie i układa nagie piersi na chłodny m drewnie, patrząc na m nie przez ram ię z ty m swoim szatańskim uśm ieszkiem , który tak uwielbiam . Chociaż kilka razy zarzuciła m i, że j estem nienasy cony, nigdy m i nie odm ówiła. – Zam knąłeś drzwi? – Oczy wiście – m ruczę, podnosząc j ej sukienkę. Ukazuj ą m i się okrągłe, j ędrne pośladki. Blokuj ę drzwi zawsze wtedy, kiedy ona j est tu ze m ną. Wkładam palce pod cienki m ateriał j ej stringów i ciągnę, aż ląduj ą na podłodze. Wsuwaj ąc rękę m iędzy j ej nogi, obdarowuj ę j ą uśm iechem , który ona odwzaj em nia. Nie tracę czasu, rozpinam spodnie i sięgam do szuflady po prezerwaty wę. – Kurwa – m am roczę pod nosem , z trzaskiem zam y kaj ąc szufladę. Charlie się krzy wi. – Skończy ły się. – Naprawdę nie wiem , j ak m ogłem tego nie zauważy ć. Zostanę ze stoj ący m m asztem na nie wiadom o j ak długo, chy ba że… Nie by łem w kobiecie bez zabezpieczenia, odkąd by łem głupim siedem nastolatkiem . Czucie Charlie bez barier by łoby czy stą ekstazą. Teraz zabezpieczenie gówno m nie obchodzi. Ale zacznie obchodzić po fakcie. Nie chcę, by ten nasz pierwszy raz bez gum ek odby ł się na m oim biurku. – Musim y załatwić ci tabletki. Dostrzegam bły sk nieufności m aluj ący się j ej na twarzy. Ten sam , który się poj awił, gdy j ej zaproponowałem m ieszkanie. Rozum iem . Zastanawia się, czy nie zwariowałem . Jakby śm y działali za szy bko. Jednak przy Charlie dla m nie istniej e j edna prędkość. Teraz. Podnosząc się, staj e do m nie twarzą. Wkłada rękę w m oj e spodnie, by dotknąć nagiej skóry. W końcu zdej m uj e m i j e wraz z bokserkam i, uwalniaj ąc stoj ącego penisa. – Widzę, że m asz problem – m ówi z uśm ieszkiem . – Siadaj . Wy konuj ę polecenie. W okam gnieniu Charlie znaj duj e się przede m ną na kolanach, lokuj ąc
się m iędzy m oim i nogam i. Kiedy obej m uj e m nie delikatny m i dłońm i, odchy lam głowę w ty ł. Zam y kam oczy. I czekam . Czekam w agonii, wiedząc, co stanie się dalej , gotowy wy buchnąć z sam ego ty lko oczekiwania na j ej ciepły oddech. Jest w ty m tak dobra. Wprawdzie nie m a takiej prakty ki j ak Vicki czy Rebecka, ale to m nie cieszy, ponieważ oznacza, że… nie robiła tego tak często j ak one. Poza ty m w sposobie, w j aki to robi, j est coś, co sprawia, że odczuwam to j ako j ej własne zadowolenie. Charlie chce to dla m nie robić. Ta m y śl sprawia, że niem al tracę kontrolę. Kiedy czuj ę wilgoć j ej warg, j estem na krawędzi. Potrzeba całej m oj ej silnej woli, by m nie zachował się j ak trzy nastolatek na widok nagiej kobiety. Jęczę, gdy bierze m nie głęboko do gardła, drażniąc ustam i, j ęzy kiem , a nawet zębam i. Układam ręce z ty łu j ej głowy, delikatnie zbieraj ąc włosy, by m m ógł zobaczy ć j ej twarz. Musiała usły szeć m ój rwany oddech i wy czuć grom adzące się we m nie napięcie, ponieważ j ej ruchy staj ą się szy bsze, bardziej żarliwe. Norm alnie położy łby m się, zam knął oczy i odpły nął. Jednak uwielbiam przy glądać się Charlie. Mógłby m przez resztę ży cia siedzieć i patrzeć, j ak ona to robi. Mim owolnie m y ślę, że nigdy j uż nie chcę na sobie ust innej kobiety. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CHARLIE – Drzwi są zam knięte! – Ben rzuca swoj ą słuchawkę przede m nie na blat baru. – Tobie powinienem j ą oddać, pani kierownik? To ostatnia zm iana Bena w Penny. Robi wielkie show z odej ścia, ale w ty ch niebieskich oczach udało m i się dostrzec odrobinę sm utku. Wiem , że będzie tęsknił za pracą tutaj . Kręcę głową i m ówię: – Oddaj j ą Nate’owi. Nie chcę doty kać czegoś, co j est pokry te twoj ą woskowiną.
– Nie? – Wkłada do ust kawałek precla, a j ego uśm iech się poszerza. – A m oże coś pokry tego lateksem ? – Tak naprawdę skończy ł pracę dwie godziny tem u i od tam tego czasu pij e, świętuj ąc z klientam i, więc j uż j est podchm ielony i m a hum orek. – Odpieprz się, Morris – warczy Cain, kiedy poj awia się za m ną, łapie m nie za biodra i przy ciąga do siebie. Ben patrzy to na m nie, to na swoj ego by łego j uż szefa, z takim uśm ieszkiem , j akby dokładnie wiedział, co robiliśm y w biurze niecałe piętnaście m inut tem u. – Bo co? Zwolnisz m nie? – Nie. Dam ci zakaz wej ścia do Penny. Uśm iech Bena szy bko blednie. – Cóż, cholera. W takim razie nasy cę się, póki tu j estem – m am rocze, łapiąc przechodzącą obok Mercy za uda i przerzucaj ąc j ą sobie przez ram ię. Dziewczy na piszczy i bij e go po plecach, chociaż wy daj e się, że nie wkłada w to zby t wiele siły. Śm iej ąc się pod nosem i kręcąc głową, Cain pochy la się i całuj e m nie w szy j ę. Jestem w szoku, że tak otwarcie to robi. To szy bka i rady kalna zm iana. I wszy scy wy daj ą się to akceptować. Cóż, prawie wszy scy. Kątem oka dostrzegam obserwuj ącą nas Chinkę. Unikam j ej , a ona udaj e, że j a nie istniej ę. To idealny układ. Wiem , że Cain widzi j ej inną stronę, której j a nie dostrzegam . Której nie zauważa nikt inny. Jednak nadal j ej nie ufam . Mim owolnie się zastanawiam , czy gdy by zaatakowała m nie j ak Kinsley, Cain zrobiłby to sam o. Wy brałby m iędzy nam i? I j aki by łby j ego wy bór? Nie wątpię, że Chinka j est m ocno zakochana w Cainie. Jak m ogłaby nie by ć? Zna go od lat. Ja znam od sześciu ty godni – połowę z tego inty m nie – i j uż nie potrafię wy obrazić sobie ży cia bez niego.
Pom im o iż nienawidzę wszy stkiego, co zrobiłam , j est j edna rzecz, której nie żałuj ę. Tego, co przy wiodło m nie do niego. Nie wiem , czy sprawy m iędzy nam i rozwij aj ą się zby t szy bko. Jestem za bardzo nakręcona ty m Cainowy m haj em , by się zastanawiać nad j akim iś zasadam i; on też nie wy raża chęci, by zwolnić tem po. Zaopatrzy ł kuchnię w płatki kukury dziane i każdy inny rodzaj j edzenia, który m ógłby m i się spodobać. Zachęcił m nie do przeprowadzki, wręczy ł klucz do swoj ego m ieszkania
i prakty cznie wy m ógł na m nie zaży wanie tabletek anty koncepcy j ny ch. Wszy stko w nim aż krzy czy „przy szłością”. Do tego Sam się ze m ną nie kontaktuj e. Mim o to nadal m am oczy szeroko otwarte, zawsze przy glądam się otoczeniu, choć j uż nie z tak wielkim niepokoj em . To j akby m oj a druga natura. – Barm anka! – sły szę krzy k Kacey, która m ocno uderza dłońm i o blat baru, po czy m w niego bębni. Za nią staj e Trent i obej m uj e j ą w talii. Ma na twarzy dołeczki w pełnej krasie, gdy puszcza oko do Ginger. – Charlie. – Podchodzi Storm , która wy gląda pięknie i świeżo, j ak na środek nocy, kiedy j uż dawno powinna spać. Nie waha się, by m nie uściskać. – Jak leci? Jak ci się pracuj e na nowy m stanowisku? – Trochę m niej się rozbieram – odpowiadam zgodnie z prawdą i m im owolnie się uśm iecham , ponieważ, szczerze, nie do końca j est to prawda. Po prostu nie rozbieram się j uż publicznie. Reguła „żadnego seksu w pracy ” odeszła w zapom nienie. Na dobre. – A gdzie osioł? – Kacey rozgląda się po lokalu, kiedy Ginger nalewa kolej kę tequili. – Tutaj ! – krzy czy Ben sekundę przed porwaniem Kacey w uścisk. Naty chm iast j ą j ednak odstawia i klepie Trenta w ram ię na powitanie, po czy m zgarnia z baru kieliszek, kiedy gasną światła w klubie i raz j eszcze rozświetla się scena. – Rozkręcam y im prezę! – woła Terry przez m ikrofon i puszcza Lady Marmalade. Zza kurty ny wy chodzą tancerki w kolorowy ch, burleskowy ch kostium ach. Ben prom ieniej e niczy m dziecko w lodziarni. Ginger powiedziała, że planuj ą coś specj alnego z powodu odej ścia z pracy naj lepszego ochroniarza. Chociaż nie ćwiczy ły choreografii, spektakl układa się wy śm ienicie. – Za Prawniczka. Niech Bóg m a nas w swoj ej opiece! – krzy czy Kacey i wszy scy, łącznie
z Cainem , łapią za kieliszki. Alkohol dosłownie pali m nie w przeły k. Nate wraz z kilkom a ochroniarzam i zaciągaj ą chętnego Bena do pierwszego rzędu pod scenę, by cieszy ł się widowiskiem . – Dobra, Dee – m ówi Ginger, klaszcząc w dłonie. – Sprawim y, że Ben będzie dzisiaj rzy gał. Należy m u się. Cain… – Kiwa na niego. – Będziesz czy nił honory gospodarza przy pierwszej kolej ce? Ze zdziwieniem obserwuj ę, j ak Cain odsuwa się ode m nie i wchodzi za bar. Nie przy pom inam sobie, by m go tam kiedy kolwiek widziała, ale wnioskuj ę, że lata posiadania klubu wy robiły w nim prakty kę m ieszania alkoholi. Porusza się pły nnie, nawet nie czy ta ety kiet butelek, które bierze w ręce. Uśm iecha się do siebie, kiedy zaczy na nalewać do trzech osobny ch m ikserów odpowiednią ilość tequili. Potem bierze się za Jim a Beam a i burbona. Gdy widzę, że odstawia szkocką, m y ślę, iż wolałaby m spróbować prawdziwego ognia niż tego, co on tam przy rządza. Odwracam się i obserwuj ę półnagiego Bena leżącego na scenie z rozm arzony m uśm iechem i z rękam i zapleciony m i pod głową, podczas gdy Hannah i Mercy tańczą prowokacy j nie nad nim . Zastanawiam się, czy on też nie powinien pić m ikstury Caina. – Niedługo zrobi się tu bałagan – sły szę, j ak Cain m am rocze pod nosem , kiedy wraca, by usiąść obok m nie, ponownie m nie do siebie przy ciągaj ąc. – Zdaj esz sobie sprawę, że dzisiej szej nocy twoj e surowe reguły pój dą w kąt? – py ta Storm ze śm iechem . – Tak. – Cain przeczesuj e dłonią włosy, pozostawiaj ąc j e w seksowny m nieładzie. – I tak wy łączy łem j uż wszy stkie kam ery. To im preza zam knięta. Storm i Kacey j ednocześnie się obracaj ą, by na m nie spoj rzeć. Pierwsza z nich pochy la się i m ówi m i do ucha: – Cokolwiek robisz Cainowi, nie przestawaj .
Ginger j est nieugięta w tworzeniu nowy ch drinków. Cainowi nawet powieka nie drga, gdy w ruch idą naj droższe trunki. Storm zabiera wszy stkim kluczy ki, w razie gdy by ktoś nie czuł się pij any i chciał dokądś j echać. W który m ś m om encie cztery tancerki zaciągaj ą Bena do pokoj u VIP. A m oże dwie, sam a nie wiem , bo Ginger ciągle poi m nie ty m różowy m czy m ś, chociaż obiecy wała, że to lekkie. Jednak m y ślę, że kłam ała, bo zej ście z wy sokiego stołka okazuj e się prawdziwy m wy zwaniem . Wrzawa i krzy ki eksploduj ą pięć m inut później , kiedy wraca Ben ubrany w zielone bikini Mercy, szczerząc się niczy m Kot z Cheshire. To, co Mercy m a – lub czego nie m a – na sobie w ty m m om encie, j est na szczęście niewidoczne, ponieważ tancerka została w pokoj u VIP. Widok Bena j est zarazem naj śm ieszniej szą rzeczą, j aką kiedy kolwiek widziałam , j ak i j edną z ty ch nieprzy j em ny ch, ponieważ interes wy staj e m u po oby dwu stronach rozciągnięty ch m aj teczek. Chociaż Ben j est dobrze zbudowany i atrakcy j ny, nikt nie powinien by ć narażony na taki widok. Kacey ze śm iechu spada z krzesła, a po chwili wy ciąga rękę po telefon Trenta, by pstry knąć fotkę pij anem u przy j acielowi, który gram oli się na scenę, obdarowuj ąc nas widokiem rozdzielony ch stringam i pośladków. Naj wy raźniej m u to nie przeszkadza. – Dobra. Ja m am dosy ć. Jestem wy kończona, a Dan złości się i m ówi, że m am zaciągnąć swój ciężarny ty łek do dom u – oświadcza Storm . – Poradzisz sobie z ty m bałaganem ? Cain się śm iej e. – Tak. Nie m usisz się m artwić. – Cieszę się. – Odwraca się do m nie i uśm iecha słodko. – Przy j dziesz na nasze wesele, prawda? – Ja… – Naprawdę o ty m nie m y ślałam , Cain także nie wspom inał. Wiem , że to za kilka
ty godni. Zdaj ę też sobie sprawę, że to im preza Dana z DEA. Mim o iż bardzo chciałaby m iść, nie m ogę oprzeć się wrażeniu, że by łby to dla nich brak szacunku. Mogłaby m zbrukać ich m ałżeństwo, a oni nawet by o ty m nie wiedzieli. – Oczy wiście, że przy j dzie. – Cain obej m uj e m nie w talii i przy ciąga do siebie. – Jeśli ty lko dostanie wolne w pracy. Sły szałem , że j ej szef to palant. – Tak. – Obdarowuj ę go swoim naj skrom niej szy m uśm iechem . – Pewnie będzie m i robił problem y. Cain ściska m oj e udo. – To j a j uż uciekam … – Storm pochy la się, by m nie przy tulić. – Powodzenia rano, Charlie. – To brzm i j ak pocałunek śm ierci. Cały czas się uśm iecha i staj e na palcach, by pocałować Caina w policzek. – Wszy stkiego naj lepszego. Opada m i szczęka, j estem zszokowana. Po puszczony m do m nie oku wnioskuj ę, iż przebiegła Storm wiedziała, że Cain m nie nie oświecił. Sądząc po gry m asie, który m aluj e m u się na twarzy na widok m oj ej m iny, Cain z przy j em nością utrzy m y wałby m nie w niewiedzy. – Dzisiaj ? To dzisiaj ? – udaj e m i się w końcu wy krztusić. – Właśnie dzisiaj . – Storm posy ła nam buziaka i odchodzi. – To nic takiego – m am rocze pod nosem Cain. Z poważną m iną wy ciąga rękę i prowadzi m nie do biura. Jest tu o wiele chłodniej , przez co dużo przy j em niej , więc prakty cznie opadam na czarną skórzaną kanapę. Cain zaświeca lam pkę na biurku, tworząc półm rok dużo przy j em niej szy niż ostre światło świetlówek. – Masz, wy pij . Pom oże ci j utro. – Podaj e m i butelkę schłodzonej wody, wy j ętą z m inilodówki. Siada obok m nie, gdy duszkiem wy pij am prawie całą j ej zawartość. – Wy daj e m i się, czy twoj e biuro zaczęło wirować? Ze śm iechem Cain m nie przesuwa, aż m oj a głowa opiera się wy godnie na j ego
kolanach. Mim owolnie oddy cham głęboko, ponieważ j ego woda po goleniu odurza m nie bardziej niż j akiekolwiek drinki. Cain uspokaj aj ąco głaszcze m nie po głowie, wy wołuj ąc m ój j ęk zadowolenia. – Dobrze się dzisiaj bawiłaś? – Tak. – Uśm iecham się leniwie. – Wszy stko m i się podobało. Naj bardziej Ben w bikini. Ręka Caina nagle się zatrzy m uj e. Niechcący uderzam się w czoło, gdy na ślepo j ej szukam , by nadal to robił. – Nie przestawaj . – Moj a prośba j est chy ba zrozum iała, bo dłoń znów zaczy na się poruszać, do tego palec wskazuj ący drugiej ręki gładzi m nie po policzku w czułej pieszczocie. – Dlaczego m i nie powiedziałeś, że m asz dzisiaj urodziny ? To znaczy, m y … – Ury wam , ponieważ tak właściwie to on nie wie, kiedy są m oj e prawdziwe urodziny. Nie wie też, ile naprawdę m am lat. Ani j ak m am na im ię. Nie m am prawa się na niego złościć. Więc tego nie robię. Ale j est m i przy kro. – To nie to, że nie chciałem ci powiedzieć, Charlie. Po prostu nie dbam o własne urodziny. – Ponieważ się starzej esz? Pry cha. – Nie, m ądralo. Ponieważ gdy dorastałem , nigdy ich nie obchodziłem . Krzy wię się, sięgam za siebie i splatam j ego palce z m oim i. Nigdy nie obchodził urodzin? Nawet Sam – bezwzględny m orderca i diler narkoty kowy – dbał o to, by każde m oj e urodziny by ły wy j ątkowe. Cały dzień spędzaliśm y razem i to j a wy bierałam , co chcę robić. Nie m iało znaczenia, co to by ło. On to realizował. – Z czego się śm iej esz? – nagle py ta Cain. Naj wy raźniej uśm iechałam się bezwiednie. – Och, po prostu przy pom niałam sobie, j ak pewnego razu w m oj e urodziny m ój tata zj echał
na sankach ze strom ej góry. – Parskam , gdy odtwarzam to w głowie. – Sam spadł w połowie stoku i turlał się przez resztę drogi. My ślałam , że będzie się na m nie złościł, ale… – Pam iętam j ego m inę, gdy wreszcie się zatrzy m ał. Miałam zaledwie dziesięć lat, ale przez ułam ek sekundy m y ślałam , że będzie wkurzony. – On po prostu zaczął się śm iać. Nawet zj echał na ty ch sankach j eszcze trzy razy, nim zdecy dował, że j ego stare cielsko więcej nie wy trzy m a. Wy czuwam , że Cain spina się pode m ną. – Cóż, m y ślę, że m asz szczęście. Teraz czuj ę się j ak głupek. Staram się j akoś m u to wy nagrodzić, odpinaj ąc kilka guzików koszuli i gładząc j ego nagą skórę piersi. Wy daj e się, że Cain bardzo dobrze reaguj e na fizy czną czułość. My ślę, że nie doświadczy ł j ej zby t wiele, gdy dorastał. Chociaż po śm ierci m atki j a też nie doświadczy łam tego uczucia. Mam a lubiła m nie tulić. Ale Sam wolał kupować m i ładne rzeczy i prawić kom plem enty, niż choćby raz m nie uścisnąć. Może dlatego nie m ożem y z Cainem oderwać od siebie rąk. – Przy kro m i, Cain. Nie wiem , co za rodzice nie świętuj ą urodzin dziecka – m ówię cicho. – My ślałam , że wszy scy to robią. Jego sm utny śm iech wy pełnia spokój . – Jedne uczciła. – Milknie na tak długo, że m uszę się obrócić, by się przekonać, że nie zasnął. Jednak nie śpi, patrzy na biurko, naj wy raźniej błądząc gdzieś m y ślam i. – W m oj e czternaste urodziny m atka przedstawiła m nie dziewczy nie o im ieniu Kara. Powiedziała, że j est córką przy j aciela spoza m iasta i poprosiła, by m gdzieś j ą zabrał. Dziewczy na by ła seksowna, starsza, a j a nie m iałem żadny ch planów, więc pom y ślałem : dlaczego nie? Wskoczy liśm y do j ej sam ochodu. Poj eździliśm y trochę po m ieście, gadaliśm y o pierdołach, po czy m przy stanęła na
ciem ny m , cichy m parkingu. Zaczęliśm y się całować. Nie narzekałem . By łem prawiczkiem , a ona by ła dla m nie m iła. Wtedy zrobiło się poważnie i zanim się zorientowałem , wy lądowaliśm y na ty lny m siedzeniu, ona by ła naga i zakładała m i gum kę. – Brzm i j ak wy m arzone urodziny dla czternastolatka – wy palam , po czy m przepraszam , ponieważ tego ty pu kom entarze powinnam zatrzy m y wać dla siebie. Cain pry cha. – Takie by ły … Aż odwiozła m nie do dom u, a j a zauważy łem łzy na j ej policzkach. Nie rozum iałem , o co chodzi. Wy dawało m i się, że j ej się podobało. Kiedy wszedłem do dom u, m atka zapy tała, czy dziewczy na by ła dobra. – Sły szę, j ak Cain zgrzy ta zębam i. – Wtedy nie wiedziałem , czy m zaj m uj e się m atka. Rok później z kilkom a kum plam i włam aliśm y się do dom u, w który m prowadziła firm ę zaj m uj ącą się księgowością. By ł to stary dom po m oj ej babci. Znalazłem się w nim pierwszy raz od lat. By ł środek nocy, by liśm y pij ani i chcieliśm y sobie po prostu gdzieś posiedzieć. Okazało się, że księgowość to dla niej raczej hobby i przy kry wka dla tego, co naprawdę działo się w tam ty m dom u. W j edny m z pokoj ów znalazłem Karę z j akim ś żonaty m facetem . Kiedy go pogoniłem , dziewczy na przy znała, że noc, którą spędziła ze m ną, zaaranżowała m oj a m atka. Chciała się upewnić, że Kara poradzi sobie z seksem za pieniądze. – Tak straciłem dziewictwo. Z prosty tutką w akcie zaaranżowany m przez m atkę. – Opiera się o kanapę. – Kara zaćpała się kilka lat później – dodaj e beznam iętnie. – O m ój Boże, Cain. – Ściska m i się serce. Tak wiele wspom nień z dzieciństwa Caina wiąże się z seksem , narkoty kam i, śm iercią lub wy niszczeniem . Obracam się i unoszę na łokciu, aby odciągnąć j ego uwagę od m roczny ch m y śli. Szy bko wy dostaj e się spode m nie, m rucząc:
– Lepiej pój dę i sprawdzę tę im prezę. – Po czy m wy chodzi, nie oglądaj ąc się za siebie. Gula łez zbiera m i się w gardle. Chodzi o j ego urodziny ? Czy m oże zdenerwował się na m nie z powodu kom entarza? Nie m ogę znieść tej m y śli. Może nie powinnam go prowokować? Szczególnie pod wpły wem alkoholu. Kiedy wróci, zam knę buzię na kłódkę, obej m ę go i przy tulę. Do tego czasu zam knę na chwilę oczy. Tak dobrze opuścić powie… ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY CAIN Lokal wy gląda j ak cholerny śm ietnik – puste szklanki i butelki walaj ą się dosłownie wszędzie. Nate siedzi zgarbiony na scenie, opieraj ąc się o rurę. Przy glądam m u się trochę uważniej i dostrzegam , że m a zam knięte oczy. Chichot dochodzący z pokoj u VIP podpowiada, że Mercy i inni – wliczaj ąc w to Bena – nadal tam są, niszcząc pom ieszczenie. Poza nim i nie m a nikogo innego. Gaszę światła, biorę trochę więcej wody i upewniam się, że drzwi są pozam y kane, a alarm włączony. Kiedy wracam do biura, Charlie śpi głęboko. Przy kry wam j ą kocem i przez chwilę przy glądam się kobiecie, na której tak bardzo m i zależy. Następnie wy ciągam z szafki teczkę z j ej dokum entam i. Dla pewności sprawdzam datę j ej urodzin, które wy padaj ą dwudziestego trzeciego września. To m oj e pierwsze py tanie. Choć m oże istniej e na nie j akaś odpowiedź. Może obchodziła j e kilka m iesięcy później . A m oże spędzili te urodziny na biegunie. Chociaż bardziej m nie trapi… kim , do cholery, j est Sam ? * * * Wiem , że j uż nie śpi, j eszcze zanim otwiera oczy albo się porusza. Wy czuwam to w j ej ciele, kiedy spina się tuż obok m nie. W nocy wczołgałem się pod koc i przespałem kilka godzin, tuląc j ą w ram ionach.
– Która godzina? – py ta ochry pły m głosem , po czy m czuj ę, że kilka razy przeły ka ślinę. Sięgam po telefon leżący na stoliku i sprawdzam . – Jedenasta. Wy doby wa się z niej cichutki j ęk. – Boże, wy piłam wczoraj dużo za dużo. Nigdy wcześniej ty le w siebie nie wlałam . – Jak się czuj esz? – Chy ba j akby m nadal by ła pij ana. Śm iej ę się, a potem krzy wię, gdy dogania m nie m ój własny kac. Czuj ę, że Charlie znów przeły ka ślinę, więc sięgam po wodę. – Masz, wy pij . Jęczy z wdzięcznością, ocieraj ąc się o m oj ą pachwinę. – Cain, poważnie? – Kręci głową. – Przepraszam – m ówię cicho. – Jest ranek, a ty prakty cznie na m nie leży sz. – Hm m … – Obserwuj ę, j ak siada. Nie zapom niałem , co powiedziała w nocy. By łem pij any, ale nie aż tak. Wiem , że m ówiłem , iż m am gdzieś j ej przeszłość i rzeczy wiście tak j est. Ale j esteśm y razem j uż kilka ty godni. Chciałby m wiedzieć, kim j est cholerny Sam i dlaczego m ówi o nim j ak o oj cu, kiedy j ej rodzic nazy wa się George Rourke. A m oże nie? Wstaj ąc, chwiej e się troszkę, więc gdy idzie do łazienki, przy trzy m uj e się ściany. – Tak, j estem całkiem pewna, że nadal j estem pij ana – m ówi, zapalaj ąc wewnątrz światło, po czy m zam y ka za sobą drzwi. Nie m artwiłby m się tak bardzo, gdy by m nie by ł sobą. Jednak j estem , j aki j estem , a ona nadal nie pisnęła o sobie słówka, nawet kiedy j a postawiłem sprawę j asno i poddałem pod j ej osąd m oj ą historię. Leżałem obok niej , godzinam i próbuj ąc to zracj onalizować i wm ówić sobie, że to wcale nie m a znaczenia. Mim o to czuj ę gory cz. Jakby ta kobieta nie ufała m i lub m oim
słowom , gdy m ówię, że nigdy nie wy korzy stam przeciw niej j ej przeszłości. W ty m sam y m m om encie, w który m w toalecie zostaj e spuszczona woda, w torebce Charlie zaczy na dzwonić telefon. Norm alnie nawet by m nie pom y ślał, by szperać w j ej rzeczach. Jednak teraz… Bez wahania rozpinam torebkę. Wy ciągam telefon. I odbieram . – Słucham ? Następuj ą dwie sekundy ciszy, po czy m : – Kto m ówi? – Cain. Szukasz Charlie? Kolej na chwila ciszy. – Tak, skąd j ą znasz? Nie podoba m i się spokoj ny, opanowany ton j ego głosu. Brzm i m anipulacy j nie. – Przepraszam , ale nie dosły szałem im ienia. – Num er j est „nieznany ”, więc nic m i nie m ówi. Odpowiada m i m iękki, protekcj onalny śm iech. – Ponieważ go nie podałem . To m usi by ć ten sam koleś, o który m m ówiła Ginger. Nie m am do niego cierpliwości. – Cóż, w takim razie m ożesz się walić. Ostry sy k wy pełnia m i ucho. – Nie brzm isz j ak człowiek, z j akim widziałby m m oj ą córkę. – Słucham ? – Tego się nie spodziewałem . Oj ciec Charlie siedzi w Pendleton, więc to nie m oże by ć prawda. – Kto m ówi? – Chwileczkę… – Sam ? Facet się rozłącza. Telefon nadal spoczy wa w m oj ej dłoni, gdy Charlie wy chodzi z łazienki ze świeżo um y tą twarzą. Zasty ga w m iej scu, j ej fioletowe tęczówki przeskakuj ą od telefonu, przez otwartą torebkę, do m oj ej m iny. – Co robisz? – Stara się brzm ieć norm alnie, lecz to niem ożliwe. Jej szok j est niem al nam acalny.
– Kim j est Sam ? – Nie potrafię usunąć gory czy z głosu. Blednie, j ej usta drżą przez sekundę. – Rozm awiałeś z Sam em ? – Naty chm iast zaciska zęby, j akby nie chciała tego powiedzieć. W j ej głosie pobrzm iewa strach, więc w m ój gniew naty chm iast wkrada się zm artwienie. Zatem Sam naprawdę istniej e. A ona się go obawia. – Nie wiem , Charlie. Facet, który dzwonił, powiedział, że j est twoim oj cem , ale nie podał im ienia. Powiedz m i, proszę, twoim tatą j est Sam czy George? – Po j ej m inie wnioskuj ę, że próbuj e rozpracować logikę m oich słów. Wzdy cham . – Wczoraj szej nocy opowiadałaś o j eździe na sankach z oj cem . Nazwałaś go „Sam ”, chociaż twój oj ciec m a na im ię George, więc… Odwraca spoj rzenie i rozgląda się po biurze, j akby czegoś szukała. Odpowiedzi. Lub drogi ucieczki. Nagle j ej oczy rozszerzaj ą się z paniki. – Podałeś m u swoj e im ię? – Tak – odpowiadam spokoj nie. Blednie j eszcze bardziej . – Dlaczego to zrobiłeś? – A dlaczego m iałby m tego nie zrobić, Charlie? Dlaczego nie powinienem ? Kręci głową, j akby uwalniaj ąc się od paniki, strachu i wszy stkiego innego. – Nie m iałeś prawa grzebać w m oich rzeczach ani odbierać m oj ego telefonu. Wstaj ę i delikatnie wsuwam kom órkę do torebki. – Naj wy raźniej . Odwracam się do niej plecam i i wy chodzę z biura. * * * – Niektórzy potrzebuj ą snu – odzy wa się z ochry pły m pom rukiem John. – To nie zasy piaj z telefonem w łóżku – ripostuj ę. Z j ękiem , poprzedzony m poranny m atakiem kaszlu, John, m ój pry watny detekty w, raczy m nie dźwiękiem wy pluwanej flegm y, po czy m m ówi: – Czego potrzebuj esz?
– Istniej e szansa, że j ej dokum enty są fałszy we? – Zakładam , że chodzi ci o Charlie. – Tak – warczę zniecierpliwiony. Kiedy pół godziny tem u wróciłem do biura, j ej j uż nie by ło. By ć m oże wskoczy ła do taksówki albo poj echała autobusem , ponieważ nie przy j echała do Penny sam ochodem . Chciałem poj echać do niej i siłą wy dusić z niej prawdę. Jednak nie m ogłem się zm usić, by to zrobić. – Jeśli tak, są cholernie solidne. Ma paszport, akt urodzenia… wszy stko. By ć m oże to kradziona tożsam ość. Potrzeba tony kasy i kupy znaj om ości, by coś takiego wy czarować. – Czy li to m ożliwe? – Czy wszy stko, co wiem na tem at Charlie, to kłam stwo? Cały ten czas m nie okłam y wała? W telefonie sły chać j ego ciężki oddech. – Chy ba tak. – Dobrze. Rozej rzy sz się, co j eszcze m ógłby ś wy kopać o Charlie Rourke? Stare zdj ęcia szkolne, zdj ęcia z konkursów gim nasty czny ch, cokolwiek. I dowiedz się, czy w j ej ży ciu j est ktokolwiek o im ieniu Sam . – Zrobi się. Przery wam połączenie. Gapię się w telefon, przeły kaj ąc blokuj ącą m i gardło gulę. Chcę do niej zadzwonić. Chociaż j estem wkurzony. Ponadto czuj ę coś, czego nie czułem od lat. Ból. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI CHARLIE Wiedziałam , że to się stanie. Przez wiele godzin siedziałam na ławce w parku, gapiąc się na wodę i przy glądaj ąc ludziom ,
którzy m artwią się, za co zapłacą czy nsz i do którego baru pój dą w sobotę. Czekałam , by nareszcie zadzwonił m ój telefon kontaktowy. Ale zaczy na dzwonić pry watny, wy świetlaj ąc: „num er nieznany ”. Jest wszy stkim , ty lko nie nieznany m . Kiedy odbieram , żołądek ściska m i się w supeł. – Witaj , My szko. – Cześć. – Nadal j estem zdziwiona, że dzwoni akurat na ten. Jest zarej estrowany na Charlie Rourke, więc Sam łam ie j edną ze swoich reguł. – Jak się sprawy m aj ą? – Dobrze. – To dobrze. Pogoda w dom u j est prześliczna. – Gadka na przy witanie, Sam zawsze to robi. – Tutaj też j est przy j em nie. – Dobrze, dobrze. – Następuj e chwila ciszy. – Chcę, by ś sprawdziła e-m ail. Czuj ę się coraz gorzej . – Co? – Nie… Coś m usiałam źle usły szeć. Minęło zaledwie kilka ty godni. Miałam m ieć m iesiące spokoj u, m oże nawet więcej . Może nawet na zawsze. – My ślałam , że m am y się nie wy chy lać. – Mieliśm y. Problem został j uż rozwiązany. Co? – Nie! – Biorę głęboki, rwany oddech. Nigdy nie odm ówiłam Sam owi. Nigdy. – To znaczy … – Coś się stało? – Chwila ciszy. – To przez tego Caina? Oczy wiście udaj e m u się dosięgnąć m nie przez telefon i oderwać m i duszę od ciała. Teraz Sam zna im ię Caina. Jak długo m u zaj m ie zdoby cie więcej ? – Nie. – Ręce j eszcze nigdy m i się tak nie trzęsły. Nawet nie potrafię przeczesać nim i włosów. Dlaczego Cain odebrał m ój telefon? Dlaczego? Musiałam walczy ć o oddech, gdy rano zobaczy łam m oj ą kontaktową kom órkę w j ego dłoni i dziwny, niezrozum iały wy raz na j ego twarzy. To by ło j ak cios w brzuch.
Wtedy zaczął m nie przepy ty wać. Dokładnie tego od ty godni się bałam . Nie wiedziałam , co m am zrobić, co powiedzieć… Zatem zaatakowałam go. Jakby to on by ł wszy stkiem u winien. Wiedziałam , że j est na m nie zły. Po wy razie j ego twarzy m ogłam również stwierdzić, że go zraniłam . Kiedy odwrócił się i wy szedł, zrobiłam j edy ną rzecz, którą w tej sy tuacj i m ogłam zrobić. Wy szłam i wsiadłam do taksówki. – On wie…? – Zwodniczo spokoj ny głos Sam a m ilknie. – Nie! – m ówię szy bko i wy raźnie. – Nic nie wie. – To skąd znał m oj e im ię? – Podej rzenia. My śli, że przy łapał m nie na kłam stwie. – By łam pij ana. Wy m sknęło m i się. To by ło coś bez znaczenia, opowiadałam o urodzinach i… – Nic nie j est bez znaczenia! – warczy, a j a się kulę. Bierze wdech i uspokaj a ton, choć bez wątpienia wy czuwam w nim lód. – Jesteś tam z j akiegoś powodu. Będziesz wy kony wała m oj e polecenia i będziesz przestrzegała zasad! A j eśli nie czuj esz, że j esteś m i to winna za wszy stko, co ode m nie dostałaś, to zrób to dla dobra swoj ego przy j aciela, ponieważ j eśli będę m usiał się tam zj awić, dopilnuj ę, by nie stwarzał m i żadny ch problem ów. Rozum iesz, co m ówię? Ogarnia m nie strach. Nie sądzę, by Sam m iał na m y śli prostą rozm owę z nastolatkiem – j ak to m iało m iej sce w przy padku Ry ana Flem inga. – Rozum iem – udaj e m i się odpowiedzieć. – To dobrze, My szko. Zrób to od razu. – Telefon m ilknie. Szy bko loguj ę się do konta Gm ail, gdzie znaj duj ę wersj ę roboczą e-m aila. Jestem pewna, że są w nim instrukcj e. Otwieram go. Dzisiaj , dwudziesta druga. Eddie i Bob. Kurwa, Bob. Jaki przebieg będzie m iało to spotkanie? Mam nadziej ę, że gdy wy trzeźwiał, zrozum iał swój błąd. Może m nie przeprosi?
A m oże j estem naj większą krety nką na świecie. Muszę się dzisiaj zerwać z pracy. Zastanawiam się, czy w ogóle Cain chce m nie tam j eszcze widzieć. Jeśli dorwie go Sam , będzie żałował, że kiedy kolwiek stanęłam na progu j ego lokalu. * * * Do tej pory nie zauważy łam , j ak ciężkie są ty lne drzwi Penny. Mogłam po prostu zadzwonić do Caina. Lub do niego napisać. Mim o to przy szłam , gotowa, by się z nim spotkać i na kolanach błagać o wy baczenie. W tej chwili nie potrafię m y śleć o niczy m inny m prócz tego, że m uszę go zobaczy ć. I tego, że dziś wieczorem znów poj adę z dostawą, by Sam by ł ze m nie zadowolony. By m przez to znalazła odrobinę wy tchnienia. A później … Nie potrafię o ty m m y śleć. Wiem , co m usi się stać i nie um iem teraz stawić tem u czoła. Pukam trzy razy, po czy m drzwi się otwieraj ą, a ogrom na sy lwetka Nate’a wy pełnia przestrzeń. Mężczy zna m nie dostrzega i obdarowuj e wielkim uśm iechem . Iskrzy się we m nie nadziej a. Może, m im o wszy stko, Cain m nie nie nienawidzi. Jeśliby m nie nienawidził, Nate coś by o ty m wiedział. Przechodzę kory tarzem w kierunku biura Caina, a m oty le cały czas lataj ą w m oim żołądku, ponieważ przy gotowuj ę się do odegrania roli kobiety ze śm iertelny m i skurczam i brzucha, za który trzy m am się zgięta wpół. To j edy na rzecz, która przy szła m i do głowy, a ponieważ lada dzień m am m ieć okres, powinno się udać. Otwieram drzwi, za który m i znaj duj ę Chinkę w spódniczce uniesionej do pasa, siedzącą okrakiem na kolanach Caina i całuj ącą go w usta. Moj e m oty le padaj ą m artwe. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU=
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI CAIN Po prostu, kurwa, genialnie. Dosłownie sekunda dzieliła m nie od zrzucenia Chinki z kolan, ponieważ nie chciała zej ść po dobroci – wskoczy ła na m nie nieproszona – kiedy zdecy dowała się przy cisnąć wargi do m oich ust, dosłownie m iażdżąc m oj ą odm owę. Oczy wiście w tej sam ej sekundzie bez pukania weszła Charlie. Właśnie takie m am szczęście. Z j ej wielkich j ak spodki oczu i otwartej buzi wnioskuj ę, że j est j ednocześnie zszokowana i zraniona. I wcale j ej się nie dziwię. Jedny m szy bkim ruchem zrzucam Chinkę z kolan – staraj ąc się j ej przy ty m za m ocno nie uderzy ć i nie uszkodzić – po czy m wstaj ę i poprawiam spodnie. Spoj rzenie Charlie opada, a to m ówi m i, że wy brzuszenie z przodu j est j ednak zauważalne. Szlag! To nie z powodu Chinki. To dlatego, że podczas pracy z nią nad m atem aty ką zerknąłem na srebrny krawat wiszący na drzwiach, który przy pom niał m i o ty m , że kilka nocy tem u wszedłem do biura i zastałem ubraną w niego Charlie – ty lko w niego. To właśnie podstawowy powód, dla którego nie powinienem uprawiać seksu w biurze. Charlie odchrząkuj e i, dziwnie spokoj na, m ówi: – Przepraszam , powinnam by ła zapukać. Przy szłam powiedzieć ci, że potrzebuj ę dziś wolne. Niezby t dobrze się czuj ę. Gówno prawda. Wcale źle się nie czuje. Podobnie j ak j a. Pieprzona Chinka. Stoj ę nieruchom o. – A co się dokładnie dziej e? – Co za głupie pytanie. – Kobiece sprawy.
Mówiąc to, patrzy w podłogę, więc m am pewność, że kłam ie. Ale cóż m ogę powiedzieć oprócz: – Jasne, dobrze. Odwiozę cię do m oj ego m ieszkania. – Nie. Nie trzeba – rzuca zby t szy bko. Zaczy na się odwracać, więc naty chm iast łapię j ą za rękę. Nie m ocno, ale wy starczaj ąco, by j ą zatrzy m ać. – To nie by ło to, na co wy glądało. Przy rzekam , Charlie. Odpowiada niewielkim uśm iechem . Wy kręca się z m oj ego uchwy tu, po czy m odwraca się na pięcie i wy chodzi energiczny m krokiem . Kilka chwil później sły szę, j ak trzaskaj ą ciężkie drzwi ty lnego wy j ścia. Wtedy wy bucham : – Co to, do chuj a, by ło?! – Odwracam się, by posłać Chince śm iertelne spoj rzenie, a ona m a na ty le wsty du, by patrzeć w podłogę i przy gry zać wargę. – Co sprawiło, iż pom y ślałaś, że coś takiego będzie w porządku? – Pory wam z biurka szklankę i j edny m haustem opróżniam j ej zawartość, odtwarzaj ąc w um y śle ty ch kilka sekund em ocj i na twarzy Charlie. – Niech cię szlag! – Pusta szklanka wy latuj e m i z ręki i, nim do m nie dociera, co się dziej e, rozbij a się na ścianie i rozpry skuj e na drobne kawałki. Nigdy nie straciłem panowania przy pracownicy, ale dzisiaj nic nie m ogę na to poradzić. Czuj ę się j ak bardziej elegancka, choć nie m niej oślizgła, wersj a Ricka Cassidy ’ego. Potrzeba chwili, by m przestał drżeć, dopiero wtedy potrafię spoj rzeć ponownie na Chinkę. I pęka m i serce. Oto stoi skulona, wciśnięta w róg tuż za m oim biurkiem , cała trzęsąca się ze strachu, osłonięta rękam i. Kolor odpły nął z j ej twarzy. Chinka, która rozbieraj ąc się przed tłum em , pracuj e niczy m m arionetka z przy czepiony m i do pleców sznureczkam i, wy gląda teraz j ak godna politowania
m ała dziewczy nka, na którą zwy kł krzy czeć oj ciec, rzucaj ąc w nią talerzam i z j edzeniem . Tuż przed ty m , j ak j ą gwałcił. Zasłaniam dłońm i usta, gdy dociera do m nie, co zrobiłem . Cholera. – Chry ste… – Ruszam do niej , ale kiedy kuli się j eszcze bardziej , zwalniam , podnosząc ręce w geście poddania. – Nie m am zam iaru cię skrzy wdzić. – Ze ściśnięty m gardłem ostrożnie do niej podchodzę, aż j estem w stanie obj ąć j ej drżące ciało i przy ciągnąć do siebie. Głaszczę j ą po gładkich, czarny ch włosach, kiedy zaczy na płakać, m ocząc m i koszulę. – Przepraszam – m ówi m iędzy atakam i szlochu słaby m , dziecinny m , pełny m żalu głosikiem . – Ja ty lko chciałam , żeby ś by ł szczęśliwy. – Wiem . – Musi wrócić na terapię. Tak dobrze j ej szło. Kiedy skupiła się na problem ach z nauką, odpuściła spotkania. A nie powinna. Ja też nie powinienem by ł do tego dopuścić. Chinka nadal wy m aga profesj onalnej opieki. I to sporej . Kiedy się uspokaj a, nadal przy tulona do m oj ej piersi, py tam naj łagodniej , j ak ty lko potrafię: – Dlaczego to zrobiłaś? Rozm awialiśm y j uż o ty m . My ślałem , że zrozum iałaś. Następuj e długa chwila ciszy, w której wy ciera łzy i pociąga nosem . – Nie wiem . – Chinka – upom inam , ponieważ granie głupiej nie wy j dzie j ej na dobre. – My ślałam , że tego potrzebuj esz. Wzdy cham i przeklinam m oj ego pieprzonego kutasa za zainicj owanie tej akcj i. Dziewczy na zarabia, znaj duj ąc napalony ch facetów gotowy ch pozby ć się kasy. Nic dziwnego, że j est radarem erekcj i. – To, czego potrzebuj ę – m ówię, odsuwaj ąc j ą od siebie, by m óc spoj rzeć w błagalne, zielone oczy – to to, by ś zrozum iała, że nigdy nie wy korzy stam cię w taki sposób. Jej wzrok opada do m oj ej klatki piersiowej , kiedy kiwa głową. Z prawie zaciśnięty m i wargam i, szepcze:
– Kochasz j ą? Oczywiście. Powinienem by ł się dom y ślić, że o to chodzi. Nawet nie odwracam od niej spoj rzenia, kiedy bardzo powoli m ówię: – Jeszcze nie wiem . By ć m oże. Nie potrafiąc powstrzy m ać łez, Chinka py ta: – Dlaczego ona, Cain? Dlaczego nie j a? Ach… Kurwa… Nadal j estem na nią zły, ale j est m i też j ej żal. – Nie wiem . Ty ch rzeczy czasam i nie da się kontrolować. – Przy ciągaj ąc j ą ponownie, gdy znów zaczy na płakać, m am roczę do siebie: – Nie j estem pewien, czy teraz to m a j eszcze j akieś znaczenie. Daj ę j ej dziesięć m inut. Następnie przekazuj ę j ą Nate’owi – który nie j est zadowolony z perspekty wy pocieszania płaczącej Chinki – i pędzę za Charlie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY CHARLIE Tak bardzo chcę odebrać ten telefon. Moj a dłoń słabnie, gdy wy obrażam sobie, że z drugiej strony linii czeka Cain, ze słuchawką przy ciśniętą do zarostu na policzku. Powolny, ciężki ry tm m oj ego serca przy śpiesza na m y śl o nim , o ty m , co się m iędzy nam i stało, o ty m , że Chinka siedziała m u na kolanach. Twierdził, że to nie by ło to, na co wy glądało – a wy glądało na to, że Chinka tańczy ła dla niego, j ednocześnie wkładaj ąc m u j ęzy k do gardła. Prawie się przewróciłam , bo ten widok by ł niczy m potężny cios w brzuch. Czuj ę się j ak idiotka. Czy coś takiego m iało m iej sce m iędzy nim i wcześniej ? Czy zdarzało się, odkąd związał się ze m ną? Ta m y śl sprawia, że ciasno obej m uj ę się ram ionam i. Okłam y wał m nie przez
cały ten czas? Czy m am prawo złościć się na niego, biorąc pod uwagę wszy stkie m oj e kłam stwa? Może Cainowi będzie lepiej z Chinką. Lub z kobietą taką j ak ona. Lub z kim kolwiek, by le nie ze m ną. Kim kolwiek, kto nie będzie go narażał, tak j ak j a narażam , ponieważ j estem egoisty czna i głupia, m y śląc, że czeka m nie z nim j akaś przy szłość. Mój strzępek ży cia gotów j est wy buchnąć tu i teraz, na parkingu pieprzonej stacj i benzy nowej . Nie poj echałam do dom u. Nie m ogłam . Cain by m nie tam znalazł, a wtedy rozkleiłaby m się na am en. By ć m oże bezm y ślnie wszy stko by m m u opowiedziała. A to ściągnęłoby na niego prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie wiem , ile j eszcze wy trzy m am . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY CAIN – Mam nadziej ę, że będzie sm akowało – m ówi m łoda kobieta zza lady i kusząco się uśm iecha, gdy podaj e m i ciasto cy try nowe, celowo doty kaj ąc m nie przy ty m palcam i. Jest ładna, choć nie m oże m ieć więcej niż osiem naście lat, czy li dla m nie j est zby t m łoda. Do tego szczerze wątpię, aby szukała takiego ty pa j ak j a, no, chy ba że m a problem y z oj cem . – Dziękuj ę – odpowiadam grzecznie. Nie rozpoznaj ę j ej , od wielu m iesięcy nie by łem w tej kawiarni. Maj ą tu naj lepsze ciasto cy try nowe w cały m m ieście, a j a właśnie j adę do Storm . Nie wiem , co robić. Charlie nie m a ani w j ej m ieszkaniu, ani w m oim apartam encie. Nie odbiera telefonu. Wy chodzę z siebie i tracę rozum . Kiedy przechodzę przez patio, widzę częściowo zaj ęte stoliki. Śliczna buzia lalki przy kuwa m oj ą uwagę. To bliźniaczka Charlie. Ty le że nie m a j asny ch, kręcony ch włosów, ale długie, proste i czarne, j ak Chinka. Moj e
stopy sam owolnie zwalniaj ą i m rugam kilkanaście razy. W końcu zwariowałem. Mam tak wielką obsesję na punkcie Charlie, że widzę ją dosłownie wszędzie. Siedzi zgarbiona przy stoliku, popij aj ąc lem oniadę, naprzeciw niej siedzi duży, siwiej ący m ężczy zna, ubrany w czerwoną koszulkę polo. Nie widzę j ego twarzy, ale cokolwiek m ówi, m usi to by ć zabawne, ponieważ j ego towarzy szka odrzuca głowę w ty ł i się śm iej e. Zupełnie j ak Charlie. Wiem , że powinienem się ruszy ć, m im o to stoj ę i obserwuj ę, j ak dziewczy na wkłada sobie słom kę do ust, przeskakuj ąc wzrokiem od stolików, poprzez zam ontowany w rogu telewizor, do wej ścia. I na m nie. Cały kolor odpły wa z j ej twarzy. Opada j ej szczęka, w oczach m igocze zrozum ienie. Naty chm iast zdaj ę sobie sprawę, że patrzę na Charlie. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY CHARLIE To nie może być prawda. Ze wszy stkich m ożliwy ch m iej sc cholerna kawiarnia służąca m i do spotkań z Jim m y m powinna by ć ostatnim m iej scem , w który m w tej chwili m ógł się znaleźć Cain. To gorzej niż źle. Co za złośliwość losu. Serce zaczy na m i walić j ak m łotem , gdy widzę, że Cain idzie po zadaszony m patio w naszą stronę. Potrzebuj ę każdego gram a silnej woli, by nie zam knąć oczu i nie zacząć się m odlić. Modlić o to, by przeszedł obok. Lub o to, by to by ła halucy nacj a. Caina w rzeczy wistości tu nie m a. W końcu naprawdę zwariowałam . – Charlie, co sły chać? – py ta gładko, j akby w tej sy tuacj i nie by ło nic niezwy kłego. Jakby m
nie siedziała w kawiarni w peruce, wy raźnie staraj ąc się ukry ć, zam iast leżeć w dom u z term oforem i ły kać środki przeciwbólowe. Uży ł m oj ego im ienia, więc nie m a m ożliwości, że się pom y lił. Poznał m nie. – Cześć – udaj e m i się powiedzieć, walcząc, by wy glądać na zblazowaną w tej całej sy tuacj i. Chociaż nie m a w niej nic nużącego. Wszy stko m oże się teraz rozpaść. Następuj e chwila ciszy, po czy m Cain przenosi uwagę na Jim m y ’ego, który, choć wy prostował się i patrzy na m nie z ukosa, nie j est j akoś bardzo zdenerwowany. Wy ciągaj ąc rękę, uśm iecha się do przy by łego. – Cześć, j estem Jim m y. Wuj ek Charlie. Cain unosi brwi. – Wuj ek…? – Mij a chwila, nim też podaj e m u rękę. – Miło m i poznać. Jestem … – Dy lan! – przery wam m u naty chm iast. Kiedy ponownie się odzy wam , pilnuj ę, by nie krzy czeć. – Wuj ku, to j est Dy lan. – Ry zy kuj ę spoj rzenie na Caina i stwierdzam , że patrzy na m nie stalowy m wzrokiem . Proszę, zagraj ze mną… – Tak… – potwierdza, nie odry waj ąc ode m nie spoj rzenia i krzy wiąc się nieco. – Chociaż niektórzy m ówią na m nie Cain. Moj e serce się kurczy. Powinnam by ła wiedzieć. Cain nie boi się zdradzać im ienia. On się nikogo nie boi. Zastanawiam się, czy bałby się Sam a. Bez py tania sięga po krzesło stoj ące przy stoliku obok. Przy suwa j e sobie i siada. Kładzie na blacie ciasto cy try nowe, co koj arzy m i się ze Storm . Musi by ć w drodze do niej . – Mieszkasz gdzieś w okolicy, Jim m y ? Czy przy j echałeś w odwiedziny ? – py ta gładko. Nie wy daj e się zakłopotany i nie wiem dlaczego, ale m am ochotę wy j ść z siebie i uciec. Jim m y reaguj e j owialny m uśm iechem . – Och, przy leciałem na ty dzień z Nowego Jorku w interesach.
Przy takuj ąc, Cain py ta: – A czy m się zaj m uj esz? – Mam tu firm ę budowlaną. Robim y głównie galerie handlowe. Obserwuj ę przez dłuższą chwilę, j ak obaj m ężczy źni prowadzą luźną rozm owę. Jim m y pły nnie okłam uj e Caina, a ten bez m rugnięcia okiem przy j m uj e każde kłam stwo, chociaż m y ślę, że nie wierzy w ani j edno słowo. Zastanawiam się, czy prawdziwa Charlie Rourke w ogóle m a wuj ka. Nie m am poj ęcia. Ale założę się, że nawet j eśli Cain j eszcze nie wie, to się dowie. Ja za to wiem , że ta rozm owa m usi się j ak naj szy bciej skończy ć. Ty lko nie wiem , j ak to zrobić. Kłam stwa nie przy chodzą m i j uż z taką łatwością. Nie odkąd poznałam Caina. Jim m y również j est świadom upły waj ącego czasu. Hotel, do którego m am j echać z dostawą, znaj duj e się dziesięć m inut stąd, a m uszę tam by ć za dwadzieścia m inut. Nie m ogę się spóźnić. Nie chcę dawać Bobowi kolej nego powodu do złości. Jim m y niezby t grzecznie siorbie resztkę oranżady, po czy m m ówi: – Cóż, m iło by ło cię spotkać, Cain. Tak, wuj ek wie, że kłam ałam na tem at im ienia. Już zdąży ł ocenić Caina, w m y ślach zanotować j ego wzrost, wagę, kolor włosów i oczu, bliznę nad brwią, tatuaż w postaci tribala na ram ieniu, wy staj ący spod rękawka szarej polówki. By ć m oże nawet ten na szy i. Jeśli Jim m y powie o ty m wszy stkim Sam owi… To by ło j edy ne pożegnanie, j akie kiedy kolwiek sły szałam od wuj ka Jim m y ’ego. Problem w ty m , że Cain nie chce się podporządkować. Kładzie ram ię na oparciu m oj ego krzesła i wy ciąga nogi przed siebie, j akby by ło m u wy godnie. Gdy by m nie wiedziała lepiej , powiedziałaby m , że nie j est świadom próby zakończenia rozm owy i tego, że Jim m y grzecznie powiedział m u „spieprzaj ”. Choć j estem zaskoczona, że nie dał m u j eszcze wizy tówki. – Tak, m nie również by ło m iło cię poznać, Jim m y. – Odwraca się, by na m nie spoj
rzeć, przez chwilę przy gląda się m oj ej peruce, po czy m patrzy m i w oczy. Jakby inform ował m nie, że wie, iż to peruka. W razie gdy by m j eszcze m iała j akieś wątpliwości, że zauważy ł. – Odwiozę cię do dom u. Chyba się zaraz porzygam. Czuj ę, że krew odpły wa m i z twarzy. – Nie, nie trzeba. Mam tu swój sam ochód – odpowiadam chłodno. Nie j estem w ty m m om encie sobą, nawet nie pozwalam , by kłuło m nie wspom nienie Chinki siedzącej m u na kolanach. Muszę się go ty lko pozby ć. Jego obecność i rozm owa z Jim m y m wy starczaj ą, by m niem al dostała zawału. – Możesz m i przy pom nieć, skąd się znacie? – py ta Jim m y ostry m głosem , j ego spoj rzenie przeskakuj e pom iędzy m ną a ręką Caina, opartą na m oim krześle. Odchrząkuj ę, staraj ąc się coś na szy bko wy m y ślić. Nie m ogę dać Cainowi szansy, by odpowiedział. Wszy stko, co Sam m a w tej chwili, to j ego im ię. Nie m ogę pozwolić, by dowiedział się o Penny. – Mam y wspólną znaj om ą – m ówi Cain, nim udaj e m i się sform ułować j akieś kłam stwo. To nie j est kłam stwo, lecz celowo niej asna odpowiedź. Na szczęście wy daj e się, że Cain też nie chce całkowicie się odkry wać. – Poważnie…? – Jim m y drapie się po brodzie, j akby w zam y śleniu. – A j ak m a na im ię? Poznałem j ą j uż? No i proszę. Jim m y zbiera inform acj e. – Nie, nie znasz. To m oj a sąsiadka. – By odsunąć podej rzenia, że j esteśm y z Cainem parą, dodaj ę bez wahania: – To j ego dziewczy na. Czuj ę, że Cain ostro na m nie patrzy, ale nie odwracam się, by odwzaj em nić spoj rzenie. Jim m y wy dy m a policzki, po czy m powoli wy puszcza powietrze, patrząc na nas i kiwaj ąc głową. Decy duj e, że j uż pora, więc patrzy na zegarek i m ówi:
– Cóż, m oj a droga Charlie, m y ślę, że m usim y się zbierać. – Jim m y wstaj e i wy ciąga rękę. – Miło by ło poznać, ale m usim y lecieć. Cain też podaj e dłoń. – I wzaj em nie – m ówi, patrząc na niego lodowaty m spoj rzeniem . Również wstaj ę, zabieram ze stołu torebkę i kluczy ki – do wy poży czonego sam ochodu. – Charlie, m ogę cię prosić na słówko? – py ta oschły m tonem Cain. Widzę bły sk rozdrażnienia w oczach Jim m y ’ego, j ednak wiem , że nie chce robić scen. Z uśm iechem odpowiada: – Czekam na ciebie, Charlie. – Odchodzi od nas na j akieś pięć m etrów, udaj ąc, że sprawdza coś w telefonie. Wiem , co robi. Stara się sfotografować Caina. Bez wątpienia dla Sam a. Łapię Caina za rękę i obracam plecam i do Jim m y ’ego. – Czego chcesz? – szepczę ostro. Moj a panika wzbij a się właśnie na nowy poziom . – Charlie… – Ponownie patrzy na perukę, nim wraca spoj rzeniem do m oj ej twarzy. Przeży łam z ty m m ężczy zną tak wiele inty m ny ch chwil, a m im o to czuj ę, że j est m i obcy. – Proszę, cokolwiek planuj esz, nie rób tego. Nie m ogę… – Nagle przery wa, a j ego wargi, które tak często całowałam , zaciskaj ą się w wąską linię. Czuj ę w gardle bolesną gulę. Dom y ślił się. Może nie do końca, ale wie, że robię coś złego. – Możem y o ty m porozm awiać później ? Widzę toczącą się w nim walkę. Czy później w ogóle będzie chciał m nie znać? Cain m oże zrobić teraz wiele rzeczy. Może stanąć do walki. Może siłą zanieść m nie do swoj ego sam ochodu. Może też po prostu odej ść. W końcu, m rużąc oczy, py ta: – Grozi ci j akieś niebezpieczeństwo? – Nie – kłam ię szy bko, patrząc na Jim m y ’ego, który m a przekrzy wioną głowę, j akby podsłuchiwał. – Charlie! Musim y iść. Oj ciec na ciebie czeka – woła ostry m głosem , którego nigdy
w stosunku do m nie nie uży wał. A m oże to j ego norm alny ton. Nic nie wiem o Jim m y m . By ć m oże j est zim nokrwisty m m ordercą. Może nawet w tej chwili planuj e zabój stwo Caina. Na niego z kolei nawet nie m uszę patrzeć, by wiedzieć, że w j ego głowie właśnie wiruj e burza py tań bez odpowiedzi. Zastanawia się, czy chodzi o tego oj ca siedzącego w więzieniu? Czy o tego, który wczoraj dzwonił? Nie m uszę patrzeć, j ednak to robię. I zatrzy m uj e m i się serce. Widzę, j ak kręci głową, j ak zaciska zęby. Widzę j ego rozczarowanie. I gniew, gdy zdaj e sobie sprawę, że kobieta, którą uważał za piękną, m iłą i wspaniałom y ślną, j est j edną wielką kłam czuchą. Sły szę we własny m głosie agonię, gdy m ówię: – Musisz m i pozwolić odej ść. – Na dobre. Nie j estem dla niego odpowiednia. – Mam pozwolić ci odej ść? Dobrze. – Widzę, j ak z trudem przeły ka ślinę, po czy m wy raz j ego twarzy twardniej e na kam ień. – Czuj się wolna. * * * – Co to j est? – Facet przeciąga palcam i po kosm y ku m oich czarny ch włosów. – Peruka? – Chcesz poży czy ć? – py tam szy bko, spoj rzeniem znacząco przesuwaj ąc po j ego ły sinie. W zam ian posy ła m i zim ne, złowieszcze spoj rzenie. – Masz niewy parzoną buźkę, co? To jedyna rzecz powstrzymująca mnie przed posikaniem się. Gry zę się w j ęzy k, by znów czegoś nie palnąć, i rozglądam się po niewielkim hotelowy m pokoiku w poszukiwaniu czegokolwiek godnego uwagi. To inny hotel, choć równie wy sokiej klasy. Eddie i Bob też tu są – bez żadnej rodziny j ako przy kry wki – ale j est j eszcze ten nowy. Słusznej postury, z oczam i j ak paciorki i kilkudniowy m zarostem , który m askuj e dziury w skórze. Nazwał się Manny. Naj wy raźniej j est nowy m partnerem Eddiego. By ć m oże tak właśnie j est, ale istniej e standardowa procedura, którą Eddie właśnie złam ał. Manny ’ego nie powinno tutaj by ć.
W chwili, w której zobaczy łam go siedzącego na skraj u łóżka, chciałam wy j ść, ale Bob zablokował drzwi i odebrał m i torebkę, zanim wy ciągnęłam broń. Wiedziałam , że wpadłam w pułapkę. Ból naty chm iast eksploduj e w m oj ej piersi. Wszy stko, co m ogę zrobić, to m odlić się, by nie by ło to ustawione, próbować zapanować nad pęcherzem i spieprzać w cholerę, kiedy ty lko nadarzy się okazj a. Znów przeszukuj e m nie Bob. Na szczęście ty m razem trwa to krótko i odby wa się w m ilczeniu – nie m a ty le obm acy wania – pozwalam więc sobie odetchnąć z niewielką ulgą. Nie zrobił nic, co przy pom inałoby o „incy dencie”. Jednak m im ochodem zauważam , że j ego nos wy gląda j akoś inaczej . Jakby by ł spuchnięty i m a guzek u nasady. Zastanawiam się, czy to dzięki uprzej m ości Nate’a. Przy pom inam sobie, dla j akiego interesu tutaj j estem . Ohy dnego, nielegalnego interesu, j ednak, j ak wcześniej wy j aśnił m i Sam , wszy scy w ty m pokoj u chcą ty lko nieźle zarobić. Muszę się wy luzować i… Cichy dźwięk kliknięcia j est j edy ny m ostrzeżeniem , zanim na skroni czuj ę zim ny m etal broni. Jedno uderzenie serca. Drugie. Trzecie. Każde wolniej sze, głośniej sze, m ocniej sze. Przez m om ent czuj ę dziwny spokój . Wtedy m ój żołądek ściska się tak bardzo, że odbiera m i m owę, m y śli, oddech. – A tak w ogóle, to co za pieprzony krety n z tego całego Sam a, co? No, co za debil wy sy ła taką m ałą suczkę do tego rodzaj u interesu? Jesteś dobra, by sprzedawać działki na ulicy lub
przerzucać j e za granicę. Naprawdę m y śli, że nie wpakuj em y ci kulki i nie weźm iem y kasy i towaru? Nie on j eden potrafi załatwić takie prochy. Walczę z drżeniem nóg, gdy Manny przeciąga lufą po m oim policzku, a później po wargach. Nie potrafię zapanować nad drżeniem kolan. Ledwo się na nich trzy m am . – Już nie taka py skata, co? Wpy cha m i broń do ust na ty le, by m poczuła dziwny sm ak, m ieszaninę brudu, m etalu, soli i sm aru. Wy m y ka m i się cichy j ęk. – Oczy wiście kula robi wiele sy fu, a tego nienawidzę. Potem trzeba długo sprzątać. Rozum iem , co m ówi. Obietnica w j ego słowach sprawia, że staj e m i serce, j akby ktoś położy ł rękę na wahadle i zatrzy m ał czas. Mój czas. Zaczy nam czuć uspokaj aj ące odrętwienie zm ieszane z przerażeniem i m oj e m y śli naty chm iast odpły waj ą w niebezpieczne rej ony. Zastanawiam się, ile m oj ej krwi wy ląduj e na złoto-brązowej tapecie. Będzie wiele sprzątania. Zrobią to tutaj czy m oże gdzieś indziej ? Rozbrzm iewa głośne kliknięcie. Nie j est to dźwięk odbezpieczania czy przeładowania. To dźwięk naciskanego spustu. Manny pociągnął za spust. Od stóp do głów zalewa m nie fala zim na, m am sparaliżowaną każdą część ciała z wy j ątkiem oczu. Widzę pokój hotelowy, a w nim Eddiego i Boba. Nadal się w nim znaj duj ę. Nadal ży j ę. Może wcale nie sły szałam kliknięcia. Może to ty lko m oj a wy obraźnia. Usta Manny ’ego znów się poruszaj ą. Muszę się skupić, by usły szeć, co m ówi. – …albo m ogliby śm y pociąć to ciałko na ty siąc kawałeczków i nakarm ić nim i aligatory. – Kiedy się uśm iecha, ukazuj e dwa srebrne zęby. Patrzę na nie, zastanawiaj ąc się, j ak długo będzie to ciągnął, podczas gdy on zabiera broń z m oich ust i przesuwa j ą w dół brody , po konturze gardła. Przeły kam ciężko, gdy dalej sunie wzdłuż m oj ej szy i aż do klatki piersiowej . Lufa pistoletu szarpie brzeg m oj ej bluzki, odsłaniaj ąc koronki stanika. – Oczy wiście, naj pierw sam skorzy
stam . To by łaby wielka strata, gdy by m tego nie zrobił. Moj e spoj rzenie przeskakuj e na j ego dłonie – duże, wy glądaj ące na szorstkie, z owłosiony m i kny kciam i. Jestem pewna, że nie j est delikatny. Poj edy nczy dreszcz wstrząsa m oim ciałem . Wiem , że to, co m i zrobi, będzie dziesięć razy bardziej przerażaj ące niż to, co zrobił Sal. I ty m razem nie uda m i się odej ść. Chciałaby m wiedzieć, co się stanie, gdy m nie j uż nie będzie. Czy Sam się przej m ie? Będzie szukał zem sty ? A m oże… wszy stko to zaplanował? Nieudana dostawa, której efektem j est m artwa dziewczy na w hotelowy m pokoj u? Może Sam naprawdę m nie kocha. Na ty le, że nie j est w stanie zabić m nie własnoręcznie i wy słał Manny ’ego, by się ty m zaj ął. Żałuj ę, że nie pocałowałam dzisiaj Caina. Na pożegnanie. Czy przej m ie się m oim zniknięciem ? Zada sobie trud, by ponownie się ze m ną skontaktować? Czy dom y śli się w końcu, że nie ży j ę? Znów widzę przed sobą pistolet, dłonie Manny ’ego, j ego palce na spuście, za który pociąga. Wewnątrz wzdry gam się na dźwięk kliknięcia, ale m oj e ciało pozostaj e nieruchom e. Niczy m zam rożone. Jak to m ożliwe? W j aki sposób udało m i się nie stracić przy tom ności? – Cholerny m agazy nek. Nie wiem , ile m am w nim kul – m am rocze Manny z okrutny m uśm iechem . – Manny – Sły szę, że Eddie nawołuj e gdzieś z ty łu. Przy naj m niej tak m i się wy daj e. Mam wy ostrzone zm y sły, a j ednocześnie czuj ę się całkowicie nierealnie. – Skończ j uż te gierki. To niepotrzebne. – Jesteś j akaś dziwna – m ruczy dalej Manny, ignoruj ąc partnera. – Miałem j uż kilka dziwek szm ugluj ący ch towar z Meksy ku. Gdy ty lko zobaczy ły spluwę, padały przede m ną na
kolana, błagały i płakały. Ale ty … – Wy dy m a usta w zam y śleniu, j ego spoj rzenie prześlizguj e się po m oich piersiach. Przy ciska do nich lufę… coraz m ocniej i m ocniej … aż zagry zam zęby, by nie krzy knąć z bólu. – Próbuj esz by ć twarda. Założę się, że na końcu będziesz beczeć. To dobrze, chociaż… – Z bronią nadal wciśniętą w m oj ą pierś, drugą ręką łapie m nie za pachwinę. Czuj ę ciepło j ego dłoni, gdy boleśnie ściska m oj e ciało. – W taki czy inny sposób sprawię, że będziesz krzy czeć. Jeśli ty lko to przetrwam . Eddie nadal gada gdzieś w tle: – To dobry towar, Manny. Nie pal nam tego m ostu zaraz na wej ściu. – Siedzi na łóżku z rękom a na walizce, wy raz j ego twarzy j est spokoj ny, j ednak w oczach widzę wiele obaw. Na początku m y ślę, że Manny go nie sły szał. Jednak dostrzegam , j ak m ruży oczy i m ogę powiedzieć, że ocenia m ożliwości. Wy obrażam sobie j akie: z j ednej strony m a cenną przesy łkę z narkoty kam i, którą m oże m ieć za darm o, ale będzie m usiał zm ierzy ć się z bałaganem i konsekwencj am i; z drugiej j ednak m a szansę na długofalowy interes. Ile to naprawdę potrwa? Będzie trzeba dwóch dostaw czy m oże dziesięciu, nim wy wiąże się ze swoj ej obietnicy ? Dom y ślam się, że to ty lko kwestia czasu. – Wszy stko j est, j ak należy. Mam y to – m ówi Bob, przerzucaj ąc kilka woreczków. – Dokończm y transakcj ę i wy nośm y się stąd. Nie potrzebuj em y sprzątać sy fu. – Zapam iętaj sobie tę chwilę, gdy by kiedy kolwiek przy szło ci do głowy przy prowadzić policj ę. – Manny patrzy m i w oczy po raz ostatni, zabiera broń i odchodzi. Nie pozwalam sobie na pełen oddech, nawet gdy Bob podaj e m i otwartą, po brzegi wy pełnioną pieniędzm i torbę fotograficzną.
Skupiam się na pieniądzach. Przerzucam kilka zwitków, upewniaj ąc się, że nie są gazetam i lub czy sty m i kartkam i. Choć tak naprawdę nie widzę w ty m sensu. Gdy by chcieli obrobić Wielkiego Sam a, m ogliby to zrobić z łatwością. Gdy by chcieli m nie zgwałcić i pociąć na kawałeczki, by rzucić aligatorom na pożarcie, też m ogliby to zrobić. Manny m a racj ę. Młode kobiety są wy korzy sty wane, by przerzucać m ałe porcj e prochów przez granicę, a nie by dokony wać giganty czny ch transakcj i w hotelowy ch pokoj ach. Wy słanie m nie tutaj to j ak proszenie się o tragedię. – Wszy stko się zgadza – udaj e m i się powiedzieć, choć gardło m am wy schnięte na wiór. Zarzucam pasek na ram ię i odwracam się, skupiaj ąc zam glone spoj rzenie na drzwiach. – Nie m ogę się doczekać kolej nego spotkania – woła za m ną złośliwie Manny, gdy Bob prowadzi m nie do drzwi. Kiedy wy chodzim y, ściska m ój nadgarstek. – Dziewczy no. – Nie chcę z nim rozm awiać, ale naj wy raźniej nie m am wy j ścia. Odwraca się, j akby nie chciał, by pozostali sły szeli, co m ówi. – Jeśli cię tu j eszcze raz zobaczę, w odpowiedni sposób wy korzy stam łóżko, rozum iesz? – m ówi cicho, szy bko i oschle. – Wy pieprzaj stąd i nigdy nie wracaj . Nie będę nadstawiał dupy przed twoim i koleżkam i z klubu, kiedy znaj dą twoj e ciało. – Puszcza m ój nadgarstek i wślizguj e się do pokoj u, cicho zam y kaj ąc za sobą drzwi. Zostaj ę na kory tarzu sam a. Mam torbę wy pchaną pieniędzm i i j est m i niedobrze, ponieważ wiem , że od śm ierci dzieliły m nie dzisiaj sekundy. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY CAIN – Więc… – Storm nadal trzy m a m nie pod rękę, gdy idziem y chodnikiem , a uciążliwy upał
m aksy m alnie spowalnia nasze tem po. – Jesteś pewna, że powinniśm y tu spacerować? – py tam , spoglądaj ąc na j ej coraz większy brzuch. Oddala m oj e obawy m achnięciem drugiej ręki. – Nic m i nie j est. A j eśli coś się stanie, będziesz m nie m ógł odnieść z powrotem do dom u. I przestań zm ieniać tem at. – Patrzy na m nie ty m swoim słodkim , ciekawskim spoj rzeniem . – Co sprawiło, że przy szedłeś do m nie dzisiaj z tą sm utną m iną? Wzdy cham i m ówię cicho: – Nie wiem , od czego zacząć. Storm j est naj m niej oceniaj ącą osobą, j aką kiedy kolwiek spotkałem . Wiem , że m ogę j ej powiedzieć o wszy stkim i nie bać się dezaprobaty. Ani tego, że coś kom uś powie. Masuj ąc kark, by się rozluźnić, streszczam j ej ostatnie ty godnie, kończąc na dzisiej szy ch katastrofalny ch wy darzeniach. Storm j ęczy : – Och, Cain. Tak bardzo m i przy kro. Pieprzona Chinka. – Dziwnie sły szeć, j ak Storm przeklina. Ale nikt nie pom y ślałby też, że kilka lat tem u wisiała na m etalowej obręczy nad m oj ą sceną. Poza ty m j eśli ktokolwiek m oże doprowadzić Storm do wściekłości, z pewnością j est to Chinka. – No tak, ale ona m a problem y. Wiesz o ty m , prawda? – Każdy m a j akieś problem y, Cain. Przestań j ą tłum aczy ć – beszta m nie. – A j eśli m asz nadziej ę na związek z Charlie, to wiesz, co m usisz zrobić. Wzdy cham , obawiaj ąc się odpowiedzi. – Chinka m usi odej ść. – Już teraz ściska m i się pierś, gdy oczam i wy obraźni widzę kobietę o kruczoczarny ch włosach, klęczącą na dy wanie przed j akim ś dupkiem . Kurwa. – Ale j est j uż tak blisko… – Ona m usi odej ść, Cain – m ówi stanowczo Storm . – Sam i podej m uj em y decy zj e.
Pom ogłeś j ej bardziej niż inni i prawdopodobnie bardziej niż ktokolwiek pom oże w przy szłości. Teraz sam a m usi o siebie zadbać. – Przy staj e przede m ną i szturcha m nie w pierś. – I m usisz przestać ży ć przeszłością, inaczej um rzesz j ako sm utny, sam otny człowiek. Na sam ą m y śl pęka m i serce. – Cofa się, pociera z czułością m oj e ram ię, po czy m konty nuuj e: – Zatem widziałeś Charlie w peruce, w kawiarni, z ty m wuj kiem … Opowiadam j ej o reszcie, w ty m o telefonie od faceta o im ieniu Sam , który rzekom o m a by ć j ej oj cem . – A to nie pasuj e do tego, co znalazł dla ciebie John? – Nie. – Czuj ę się, j akby m poniekąd zdradzał Charlie, dzieląc się tą historią ze Storm , ale kom pletnie nie wiem , co robić. Nawet nie wiem , co m y śleć. Z sy kiem przez zaciśnięte zęby, przy znaj ę: – Om al nie przerzuciłem j ej sobie przez ram ię i nie wy niosłem stam tąd. – Jestem zaskoczona, że do akcj i nie wkroczy ł Jaskiniowiec Cain – m ówi z uśm iechem , po czy m patrzy gdzieś w bok, m y ślam i przenosząc się do przeszłości, z pewnością do czasu, gdy z nią fakty cznie to zrobiłem . W dniu, w który m poj awiła się u m nie z podbity m okiem i history j ką, że wpadła na drzwi, przeczucie nakazało m i wy kręcić num er Johna i poprosić o nam iary na j ej m ęża. Kiedy ty dzień później przy szła ze spuchniętą wargą, kolej ne przeczucie nakazało m i pieprzy ć śledztwo Johna. Poj echaliśm y z Nate’em odwieźć j ą do dom u, w który m na kanapie zastaliśm y naćpanego dupka, paplaj ącego coś o ty m , j ak bardzo j est zestresowany, j ak to Storm powiedziała m u coś głupiego i że nigdy nie skrzy wdziłby Mii. Wszy stkie ty powe teksty kogoś, kto stosuj e przem oc. Wszy stkie j e j uż sły szałem . Właśnie dlatego na j edną rękę wziąłem Mię, a zapłakaną i przestraszoną Storm przerzuciłem sobie przez ram ię drugiej . Z perspekty
wy czasu wiem , że pewnie m ogłem po prostu j ą wy prowadzić, ale wtedy m y ślałem ty lko o ty m , by zaj ąć czy m ś ręce, żeby m nie m ógł tego bezm y ślnego sukinsy na sprać na m iazgę. Dzisiaj nie potrafiłem tego zrobić Charlie. Chciałem , by by ła to j ej decy zj a, aby z chęcią wróciła ze m ną do dom u. Nie chciałem j ej do niczego zm uszać. Nigdy tego nie chciałem . Muszę wiedzieć, że wy biera m nie świadom ie. Jednak zam iast tego poprosiła, by m pozwolił j ej odej ść. Zatem tak zrobiłem . Przy naj m niej werbalnie. Przez parę sekund chciałem , by poczuła ból, który czułem j a. – Cóż, wy daj e m i się, że w końcu doj dziesz do tego, o co chodzi, ale m y ślę, że ona się w coś wpakowała. Py tanie ty lko w co. – Może to by ć ty lko kilka rzeczy. – My śl o ty m , że m oże się pieprzy ć z inny m facetem , sprawia, że m oj e dłonie naty chm iast zaciskaj ą się w pięści. Jednak przeczucie podpowiada m i, że to nie to. Nie robi tego j ak profesj onalistka. Ale j eśli to nie to, to co? Kradzieże… wy m uszenia… narkoty ki…? Cholera. Narkoty ki. – Co? – Nic. – Kiedy kątem oka patrzę na Storm , j ej zm arszczone czoło podpowiada m i, że m ogła doj ść do ty ch sam y ch wniosków. Mim o to nie chcę przy znać tego na głos. Nie m ogę tego zrobić Storm . Znam j ą. Powie Danowi. Nie dlatego, że będzie chciała wpakować Charlie w kłopoty ; będzie m y ślała, że pom aga. W ty ch sprawach Storm j est naiwna. Mieszanie w to DEA, j eśli nie wiadom o dokładnie, o co chodzi, m ogłoby narazić Charlie na ry zy ko. Widziałem to j uż wcześniej .
Zam kną j ą w j akim ś pokoj u, po czy m będą dręczy ć py taniam i i szantażować wizj ą spędzenia następny ch dwudziestu pięciu lat za kratkam i, chy ba że wy da tego, kto j ą w to wciągnął. DEA oznacza zeznania. A zeznania oznaczaj ą, że ktoś będzie chciał j ą zabić. Muszę znaleźć Charlie. Naty chm iast. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY CHARLIE Nie kłopoczę się uśm iechaniem do parkingowego, gdy wsiadam do wy poży czonego sam ochodu. Nawet m i to nie w głowie. Nie pędzę też do um ówionego punktu zdania pieniędzy. Właściwie gdy by prędkościom ierz nie wskazy wał sześćdziesięciu kilom etrów na godzinę, powiedziałaby m , że zaparkowałam na środku drogi. Kiedy przesiadam się do własnego sorento, na kontaktowy telefon, który wręczy ł m i dzisiaj Jim m y, przy chodzi wiadom ość. Kiedy j uż j estem bezpiecznie zam knięta w środku, a kluczy k tkwi w stacy j ce, udaj e m i się na czas wy ciągnąć ze schowka reklam ówkę, bo cała zawartość żołądka podchodzi m i do gardła. Nadal m nie m dli, gdy ta sam a kom órka zaczy na dzwonić. – Słucham . – Sły szę pustkę we własny m głosie. – Wszy stko dobrze, My szko? Czy Sam wiedział, że będzie tam Manny ? Zrobił to celowo, by m nie wy straszy ć? A m oże Manny j est ty m „inny m doj ściem ”, którego szukał Sam ? Nie powinnam podawać im ion ani szczegółów, nawet j eśli to nowy telefon i nie m oże by ć na nim podsłuchu. Nagle m am to gdzieś. Ze wszy stkich rzeczy, o które powinnam się m artwić, podsłuchuj ąca policj a j est naj m niej szy m problem em . – Eddie m a partnera. By ł tam dzisiaj . Ma na im ię Manny. Przy łoży ł m i broń do skroni
i pociągnął za spust, ale m agazy nek by ł pusty. Potem groził, że pokroi m nie na ty siąc kawałków i nakarm i m ną aligatory. Powiedział, że m a zam iar cię okraść – m ówię szy bko i bez em ocj i. Moj e słowa napoty kaj ą m artwą ciszę. Zatem czekam , nic nie m ówiąc. Po chwili z drugiej strony sły szę ostry wdech. Wy obrażam sobie, że Sam w piwnicy odpala papierosa. W końcu się odzy wa: – Wszy stko inne poszło zgodnie z planem ? Nie brzm i na przej ętego ty m , że m ało brakowało, by m dzisiaj zginęła. Jednak równie ciężko go rozszy frować, tak j ak i m nie. W końcu uczy łam się od naj lepszego. – Tak. – Masz swoją kasę, Sam. – Nie będę tego więcej robiła. To by ł ostatni raz. – Zaciskam m ocno zęby, by nie wy buchnąć płaczem . Nie m am zam iaru tam wracać. – Nie m a takiej m ożliwości. Mam dla nas wielkie plany. Chciałem ci zrobić niespodziankę, ale m iałem j ą uj awnić w odpowiednim m om encie. Udało m i się wej ść na naprawdę dobry ry nek. Rok z Manny m , a będziesz m iała więcej pieniędzy, niż m ożesz sobie wy obrazić. – Rok? – py tam drżący m głosem , o j aki nigdy by m siebie nie posądzała. Nie potrafię j uż go kontrolować. – Nie przetrwam roku. Nie sły szałeś, co właśnie powiedziałam ? Manny m a zam iar m nie zabić… Sam brutalnie m i przery wa. – Wiedziałem , że tam będzie. Upewniał się ty lko, że wszy stko z tobą w porządku, nic poza ty m . Naprawdę uważasz, że m ógłby m wy słać cię gdzieś, gdzie stałaby ci się krzy wda? – Już to zrobiłeś. – Mój przed chwilą drżący szept w j akiś sposób stał się zim ny i bardziej piskliwy. – To by ł błąd, który udało m i się naprawić. Ogrom nie dla ciebie ry zy kowałem ! Czy żby ś j uż
o ty m zapom niała? – Nigdy nie zapom nę, co m u zrobiłeś. – Naprawił. Jakby egzekucj a m iała m i poprawić nastrój . – A ty zapom niałeś, ile j a zrobiłam dla ciebie? – Przeły kam staraj ące się wy pły nąć na powierzchnię poczucie winy, które walczy z gory czą o dom inacj ę. Jednak nic j uż nie dodaj ę. – Zaj m ę się Manny m , My szko – m ówi cicho i uspokaj aj ąco Sam . – Po prostu cię sprawdzał, ale dopilnuj ę, by się przekonał, że j esteś godna zaufania. Bo j esteś, prawda? – Stara się m nie uspokoić. Sprawić, by m m y ślała, że naprawdę wy świadcza m i przy sługę. – Chcę z ty m skończy ć. Mam gdzieś pieniądze. Naty chm iast j ego głos ponownie staj e się lodowaty. – Naprawdę? Rozpieszczona dziewczy nka nie dba o pieniążki? Czy zaczniesz o nie dbać, gdy będzie ci brakowało na naukę? A m oże na ciuchy od proj ektantów czy na sam ochód? Zastanawiam się, czy zaczniesz o nie dbać, gdy przy j dzie ci się kurwić, by m óc związać koniec z końcem . Już na to za późno, Sam. Jak mogłeś mi to zrobić? Nigdy wcześniej tak do m nie nie m ówił. Następuj e długa chwila ciszy. – Porozm awiam y o ty m j utro, kiedy przestaniesz się tak irracj onalnie zachowy wać. – Telefon m ilknie. Szok z powodu bliskości śm ierci j eszcze nie wy parował, a j uż wraca znaj om y ból: ucisk w klatce piersiowej , trudności w oddy chaniu, ulga na m y śl o ty m , j ak to j est zasnąć i nigdy j uż się nie obudzić. Wracaj ą wszy stkie te rzeczy, od który ch uciekłam na tak krótko do Caina. Ależ by łam idiotką. Tak naprawdę to nie m a ucieczki. – Mam dla nas wielkie plany – powtarzam szeptem j ego słowa, zaciskaj ąc palce na kierownicy, chłonąc powagę sy tuacj i. Te słowa są j ak ciężkie, stalowe drzwi zatrzaskuj ące się nade m ną. Zam y kaj ące w dusznej
klatce m oj ego ży cia. Podczas rozm owy j akoś udało m i się nie rozpłakać, ale teraz, gdy j uż nikt m nie nie sły szy, gorące łzy pły ną strum ieniam i po m oich policzkach. Sam wie o Cainie. Zna j ego im ię i opis wy glądu. By ć m oże m a nawet zdj ęcie, chociaż o ty m nie wspom inał. Ile czasu m inie, nim Sam go znaj dzie? Jeśli tu zostanę, nam aluj ę m u na piersi tarczę. Nie m ogę narażać Caina na j eszcze większe niebezpieczeństwo. Nie robi się czegoś takiego ludziom , który ch się kocha. Urucham iam silnik i wy j eżdżam na ulicę, łzy rozm y waj ą m i światła uliczne. Jadę bez celu. Wiem , dokąd chciałoby j echać m oj e egoisty czne serce. Nie obchodzi m nie j uż nawet incy dent z Chinką. Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie m iałam pistolet przy stawiony do skroni, tam to wy daj e się try wialne. Nie wiem , dlaczego Chinka na nim siedziała. Ale m ówił, że to nie to, na co wy glądało, i j a m u wierzę. Jednak poprosiłam , by pozwolił m i odej ść, a on się zgodził. Przez co j est m i teraz łatwiej . Czuj ę, że wolność, której zakosztowałam , znika, kiedy dostrzegam Jim m y ’ego na ogonie. Jestem zdziwiona, że w ogóle go zauważy łam . Nie zwróciłaby m na niego uwagi, gdy by m nie spoj rzała w lusterko wsteczne w tej sam ej sekundzie, w której czarny sedan, trzy sam ochody dalej , zm ienił pas na lewy, a światło latarni odbiło się od j ego bły szczący ch felg. Wy gląda bardzo podobnie do auta, do którego podeszłam wieczorem . Siedem m inut i trzy zakręty później j estem pewna, że to ten sam sam ochód. Przej eżdżam obok budy nku, w który m znaj duj e się m oj e wy naj ęte m ieszkanie – drżąc na m y śl, z j aką łatwością m ogłaby m j e wskazać Jim m y ’em u, dostarczaj ąc m u kolej ną porcj ę inform acj i, m ogącą z kolei doprowadzić go do Caina – po czy m j adę do otwartej całodobowo restauracj i na drugim końcu Miam i.
Z dala od wszy stkich, który ch udało m i się pokochać. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY CAIN – Cain? Resztki włosów, które j eszcze zostały Tannerowi, stoj ą dęba, kiedy zaspany otwiera drzwi. Pokój za j ego plecam i rozświetlaj ą j arzeniówki. – Potrzebuj ę klucza do m ieszkania Charlie. Krzy wi się. – Cóż… ee… Prawo m ówi… – Pieprzy ć prawo, Tanner – warczę. – Albo dasz m i klucz, albo wy kopię drzwi i będziesz m usiał wezwać firm ę, by j e naprawiła. Pom rukuj ąc coś niezrozum iale, idzie do wieszaka i ściąga z niego pęk kluczy. W pewny m stopniu przy pom ina m i teraz strażnika więziennego. Idąc do m ieszkania 1D, czuj ę na plecach j ego niechętne spoj rzenie. Tanner j est świetny m dozorcą. – Charlie? – wołam , wchodząc do ciem nego pom ieszczenia. Jestem prawie pewien, że j ej nie m a, ponieważ j ej sam ochód nie stoi na parkingu. Ale wiem też, że Charlie posiada broń, a wolałby m nie zostać dzisiaj zastrzelony. Odpowiada m i cisza. Może wrócić w każdej chwili, więc nie m arnuj ę czasu i idę prosto do j ej sy pialni. Nie spodziewam się zastać wiele rzeczy, skoro m oj a szafa i kom oda są wy pełnione j ej ciucham i, a j ej kosm ety ki zaj m uj ą całą m oj ą szafkę w łazience. Po pobieżnej inspekcj i stwierdzam , że pokój j est pusty, pom ij aj ąc pościel na łóżku i ubrania w dolnej szufladzie kom ody. Zaczy nam grzebać w j ej spodenkach, dresach i koszulkach, aż znaj duj ę pięć schowany ch pod nim i peruk. Jasne i brązowe, krótkie i długie włosy. Jedwabiste w doty ku. Jestem pewien, że to
prawdziwe włosy, a skoro tak, to m usiały by ć drogie. Naj wy ższej klasy kam uflaż. Potrzebny do wy rafinowanego przestępstwa. Brązowa peruka wy daj e dźwięk niczy m bicz, gdy rzucam nią o ścianę. Jak m ogłem nie zauważy ć? Sy piałem z nią, pracowałem , zakochałem się w tej kobiecie! Musi chodzić o narkoty ki. Nic dziwnego, że by ła tak taj em nicza. Kurwa! Biorąc pod uwagę zaj ęcie Dana i m oj ą przeszłość… Wszy stko składa się w całość. Pam iętam , j ak zam arła, gdy zdała sobie sprawę, że rozm awiałem z ty m Sam em . Nie trzeba by ć geniuszem , by wiedzieć, że kim kolwiek on j est, kontroluj e j ą – a ona się go boi. By ć m oże naprawdę j est j ej oj cem . To by znaczy ło, że przej ęła czy j ąś tożsam ość, ponieważ ta, którą m i pokazała, j est autenty czna. Ty lko że nie należy do niej . Ktoś zadał sobie wiele trudu, by ukry ć, kim ona naprawdę j est. Po szy bkim przeszukaniu m ieszkania stwierdzam , że nie m a w nim j uż nic interesuj ącego. I nie m a broni. Musi j ą m ieć przy sobie. Nie pozostało m i nic do roboty poza siedzeniem na kanapie i wdy chaniem zapachu j ej kwiatowy ch perfum , który nadal się tu unosi. Wy ciągam kom órkę z kieszeni i wy bieram j ej num er. Czekam , ale… co j ej m am , do diabła, powiedzieć? Przez telefon oskarży ć o handel narkoty kam i? Szlag. Powinienem to lepiej przem y śleć. Już m am przerwać połączenie, gdy słodki głosik Charlie prosi o pozostawienie wiadom ości. Uświadam iam sobie, że nie potrafię wcisnąć czerwonej słuchawki. Nie m ogę przerwać połączenia. Co j eśli j est ostatnim , j akie m am ? Jeśli to ostatnia szansa, by wy znać to, co m i leży na sercu? – Cześć, Charlie. – Przy j ej im ieniu łam ie m i się głos. To m oże nie by ć j ej prawdziwe im ię, lecz j est j edy ny m , j akie znam . Dla m nie pozostanie Charlie – kobietą, która skradła m i serce, nim
się zorientowałem , że m a j e w swoich rękach. Chichoczę do telefonu. Ironia losu. Mim o wszy stko zatrudniłem złodziej kę. Jak przy zwolnionej śluzie, słowa zaczy naj ą ze m nie wy pły wać niczy m powódź, szy bko i swobodnie, kiedy walczę z czasem przeznaczony m na nagranie. Wy j aśniam , j ak to by ło z Chinką i że j ą zwolniłem . Mówię też, że przegrzebałem j ej rzeczy i wiem – lub podej rzewam – w co j est zam ieszana, i że m nie to nie obchodzi, j eśli pozwoli sobie pom óc z ty m skończy ć. Zrobię wszy stko, by j ą stam tąd wy dostać. Wy znaj ę, j ak bardzo żałuj ę, że nie powiedziałem j ej tego wieczorem , i że nie powinienem by ł pozwolić j ej odej ść. Mówię, że wspólnie m ożem y to j akoś rozwiązać. Ponieważ się w niej zakochałem . Autom at kończy połączenie, a j a uzm y sławiam sobie, że drżę. Opieram się i biorę głęboki, uspokaj aj ący wdech. I czekam , aż wróci do dom u. Nie spuszczę j ej z oka, póki m i całkowicie nie zaufa. Póki nie wy ciągnę z j ej piękny ch ust wszy stkich inform acj i. Póki nie wy dostanę j ej z tego sy fu. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CHARLIE Wy grałam tę poty czkę. Cztery kubki kawy i dwie szarlotki później obserwuj ę, j ak czarny sedan wy j eżdża z parkingu. Naj wy raźniej kierowca się dom y ślił, że o nim wiem . Istniej e spora szansa, że poczeka na m nie na następny m parkingu, zatem przez kolej ne dwie godziny gapię się w okno, aż m oj e powieki staj ą się na ty le ciężkie, że rozważam drzem kę na ławce. Jednak nie m ogę, ponieważ m am zby t wiele do zrobienia, wliczaj ąc w to pierwszą nieegoisty czną rzecz, odkąd przekroczy łam próg Penny. Kiedy pulchna kelnerka w
średnim wieku wraca z przerwy na papierosa, proszę j ą o kartkę i długopis. * * * Przy ciskam do siebie plecak. Jest w nim pięćdziesiąt ty sięcy dolarów, zatem , naturalnie, czuj ę się, j akby m m iała nad głową neon krzy czący : „okradnij m nie ze wszy stkiego, co m am ”. To naprawdę wszy stko, co m am , nie licząc rzeczy osobisty ch i j akichś ubrań kupiony ch w całodobowy m Wal-Marcie, kiedy czekałam na otwarcie banku. Potrzebowałam dziesięciu m inut na opróżnienie konta w całości i wy ciągnięcie pieniędzy ze skrzy nki depozy towej . Kiedy poj echałam sprzedać sam ochód, powiedzieli, że wy stawienie czeku potrwa kilka dni. Flirtowałam , łkałam , nawet krzy czałam . Wy korzy stałam wszy stkie swoj e um iej ętności aktorskie. W końcu zapy tałam , ile dostanę w gotówce. Wy szłam z dziesięciom a ty siącam i i świadom ością, że zostałam oszukana. Teraz, kiedy siedzę na ławce i czekam na autobus, który m a m nie zabrać z Miam i, m am j eszcze ty lko j edną rzecz do zrobienia. Cóż, właściwie dwie rzeczy. Nie j estem pewna, która j est trudniej sza. Dzwoni m ój telefon kontaktowy. – Witaj , My szko. Norm alnie się dzisiaj czuj esz? „Norm alnie”? Co to znaczy „norm alnie”? Czy to m a oznaczać m oj ą cichą akceptacj ę wszy stkiego, do czego wy szkolił m nie Sam ? A m oże j ego chorą m iłość, wraz z całą związaną z nią obrzy dliwością? Miałam zaplanowaną przem owę o ty m , że m nie wy korzy stał, że nie naraża się na niebezpieczeństwo ty ch, który ch się kocha. O ty m , że nie wiem , czy m u kiedy kolwiek wy baczę. Jednak j estem zm ęczona i m y ślę, że to niepotrzebne. Istniej ą ty lko dwa słowa, które m uszę powiedzieć. By ć m oże m ówię j e drżący m głosem , ale z ogrom ny m przekonaniem : – Żegnaj , Sam . Przery wam połączenie, wy łączam telefon i wy rzucam go do śm ieci, czuj ąc giganty czną
ulgę. Skończy łam z Sam em . To by ła ta łatwiej sza rzecz. Nie tracąc czasu, wy ciągam pry watny telefon. Biorę głęboki, uspokaj aj ący oddech. Wciskam „wy ślij ” pod wiadom ością, którą z trudem tworzy łam całą godzinę. Wiem , że dzwonił do m nie w nocy – widzę na poczcie ikonkę nieodebranego połączenia – m im o to nie potrafię się zm usić do odsłuchania poczty, cokolwiek powiedział. Sam dźwięk j ego głosu m ógłby złam ać m oj e postanowienie, co by łoby katastrofalne w skutkach. Zby t wiele try bików wprawiłam rano w ruch. Muszę odej ść. Cain się na to zgodził. Piszę do niego ty lko ze względu na głos sum ienia, według którego nie powinnam pozwolić, by się o m nie m artwił. Ponieważ pom im o tego, co pewnie teraz o m nie m y śli, m oże się niepokoić, gdy nie przy j dę spakować rzeczy i nikt j uż o m nie nie usły szy. Czekam na raport doręczenia, po którego otrzy m aniu szy bko wy łączam telefon, wy ciągam kartę SIM i wy rzucam kom órkę do kosza. Obej m uj ę plecak i wtulam w niego twarz, by nikt nie widział łez pły nący ch m i po policzkach. Czekam na drugą falę ulgi. Tę, która nigdy nie nadchodzi. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY CAIN Budzi m nie dzwonek telefonu. Czy tam słowa na ekranie, które m rożą m i krew w ży łach: MAM NADZIEJĘ, ŻE KTÓREGOŚ DNIA MI WYBACZYSZ. WYNAJMIJ MOJE MIESZKANIE BENOWI, A RZECZY, KTÓRE U CIEBIE ZOSTAŁY, ODDAJ GINGER.
Potrzeba kilku chwil, by w pełni dotarło do m nie to, co się dziej e. To pożegnanie. Nie. Odsłuchała w ogóle m oj ą wiadom ość? Nie m ogła. Nie zostawiłaby m nie, gdy by odsłuchała. W pośpiechu wy bieram j ej num er – m am go w naj częściej uży wany ch. Naty chm iast odzy wa się poczta. Kurwa. Nie. Prędko wy sy łam krótką wiadom ość: ZADZWOŃ DO MNIE. NATYCHMIAST. W odpowiedzi przy chodzi kom unikat twierdzący, że wiadom ości nie m ożna dostarczy ć. Próbuj ę j eszcze raz. I j eszcze dziesięć razy. Za każdy m razem dostaj ę inform acj ę zwrotną o błędzie. Jakby Charlie wy łączy ła telefon. Jakby m j uż nigdy nie m iał j ej usły szeć. Ta m y śl wy ciska łzy z m oich oczu. Nie… to się nie może dziać. Patrzę na zegarek i widzę, że j est dziesiąta rano. Musiałem odpły nąć na kanapie Charlie około szóstej . Wciskam dwój kę w szy bkim wy bieraniu. Nawet nie czekam na powitanie. Kiedy sły szę, że telefon został odebrany, wy rzucam z siebie rozkaz: – Rusz dupę do Miam i. Dzisiaj . * * * – Widzę, że nadal j esteś w form ie – m ówi John, kiedy wchodzi do m oj ego biura i wy ciąga do m nie wielką łapę. – A j a widzę, że ty nadal nie – odcinam się z gry m asem na twarzy, lekko uderzaj ąc w j ego galaretowaty brzuch. – Co to j est? – Kobiety to uwielbiaj ą! – Wy bucha śm iechem , odwraca się i z gwizdem podziwu ocenia sy lwetkę Nate’a. Ostatnim razem , gdy się widzieli, ten by ł j eszcze kościsty m
nastolatkiem . – Czy m karm iłeś to chuchro? Na twarzy Nate’a m aluj e się szeroki uśm iech, gdy ściska rękę Johna. Powoli kiwaj ąc głową, detekty w m ówi: – Dobrze was znowu widzieć. Nie m ogę uwierzy ć, że m inęło ty le czasu, odkąd… – Dziewięć lat – potwierdzam . Po tam tej nocy John zaglądał do m nie co ty dzień i przy nosił kolej ne skrawki inform acj i na tem at m orderców m oj ej rodziny. Skrawki, które nie wnosiły nic nowego, m im o to j e doceniałem , ponieważ oznaczały, że policj a nie um orzy ła śledztwa. Przy chodził na ty le często, że widział m oj e siniaki, poobij ane kny kcie, podbite oczy ; m usiał wiedzieć, że walczę. Chociaż nigdy m nie o to nie py tał. Tej nocy, trzy m iesiące po m orderstwie, w której poj awił się u m nie z dwom a zdj ęciam i z kartoteki, zy skał m oj e zaufanie. Rzucił fotografie na stół i kazał zapam iętać te twarze oraz obiecać, że j eśli j e zobaczę, będę uciekał w przeciwny m kierunku. Należały do podej rzewany ch przez policj ę o dokonanie zabój stwa. Czasem , zwłaszcza w handlu narkoty kam i, angażuj ący m sporo kasy, członkowie rodziny oraz przy j aciele stawali się celam i. Gdy by John wiedział o pieniądzach, które ukradłem , nigdy by m i nie dał ty ch zdj ęć. Ostrzegł m nie też, że m aj ą zaledwie poszlaki i raczej nie doj dzie do procesu, ale m oże znaj dą przekonuj ący dowód. Przy ty m wy j aśnił, że policj a j est przeładowana sprawam i i m aj ą też kilka inny ch, priory tetowy ch śledztw, więc czasam i wiedza, kim są winni, wcale nie oznacza, że zostaną oni przy gwożdżeni. Zasadniczo John powiedział, że nie m am na co liczy ć. To by ła ostatnia noc, w którą rozm awialiśm y o zabój stwie m oj ej rodziny. Rzucaj ąc torbę na podłogę – naj widoczniej przy j echał prosto z lotniska – John siada na kanapie, a j a nalewam m u szklaneczkę koniaku. Przechodzi od razu do rzeczy.
– Jej telefon nie by ł uży wany, odkąd wy słała wiadom ość do ciebie o dziesiątej zero cztery dzisiej szego ranka, według wschodniej strefy czasowej . Wy gląda na to, że j est poza zasięgiem sieci. Musiała wy ciągnąć kartę SIM. Konta bankowe zostały wy czy szczone. Monitoruj ę j ej kartę, więc będę wiedział, j eżeli j ej uży j e. Moi ludzie przeszukuj ą lotniska. Jednak j eśli poj echała autobusem , za który zapłaciła gotówką, j est pozam iatane. Wy m ieniam y z Nate’em poważne spoj rzenia, gdy John pociąga ły k ze szklanki. Kiedy wcześniej wprowadziłem Nate’a w sprawę, m y ślałem , że m nie udusi. Zapy tał, dlaczego, u diabła, pozwoliłem j ej odej ść z tam ty m facetem , ale gdy zauważy ł, że sam siebie za to winię, przestał m i dokładać. Nigdy sobie tego nie wy baczę. – Och, a ten wuj ek, o którego py tałeś? – John odstawia szklankę i z gry m asem przy ciąga do siebie torbę. Z j ej bocznej kieszeni wy doby wa kopertę, m ówiąc: – Ma na im ię Phillip. Pięćdziesiąt lat. Mechanik. Masz. – Podaj e m i zdj ęcie szczupłego bruneta, potwierdzaj ące, że m ężczy zna, którego poznałem , nie j est wuj kiem Charlie. Albo że wszy stko, co o niej wiem , nie j est prawdą. Kurwa, a co jest? – Cain, dlaczego gnałeś m nie przez pół Stanów ty lko po to, by m przekazał ci tę inform acj ę? Zakładam , że to coś dobrego. Nie, żeby m nie cieszy ł się na twój widok. – Ręką wskazuj e na klub i uśm iecha się pod nosem . – I z pewnością nie m am nic przeciwko wizy cie w ty m m iej scu. Ale m ogłem ci to wszy stko powiedzieć przez telefon. Milczę, dopij aj ąc alkohol. – Muszę j ą pilnie znaleźć. – Cóż, w takim razie… – Porusza się z zaskakuj ącą zwinnością, j ak na tak dużego i nieruchawego człowieka. – Bierzm y się do roboty. Pom im o zgorzknienia się uśm iecham .
– Dzięki, że rzuciłeś wszy stko, by przy lecieć, John. – Opłacona podróż do Miam i? – Pry cha. – Dlaczego m iałby m odm ówić? – Obchodzi biurko, by położy ć ciężką dłoń na m oim ram ieniu. – Poza ty m wiesz, że j estem spragniony m iłości. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI CHARLIE Zastanawiam się, czy ktoś celowo wy brał tapetę w niebieskie pawie do udekorowania tego m ałego, zatęchłego pokoiku. Może by ła w prom ocj i i nie potrafił się oprzeć. Razem z ty m i tanim i m eblam i, kudłaty m dy wanikiem i j asnozieloną, kwiecistą narzutą. A m oże tak wy glądaj ą pokoj e we wszy stkich tanich m otelach w Mobile w stanie Alabam a. Jedną przesiadkę i dziewiętnaście godzin zaj ęło m i dotarcie do celu. Po wielogodzinny m poszukiwaniu noclegu, który nie wy m agał karty kredy towej ani dokum entów tożsam ości, w końcu znalazłam się w ty m pokoj u. Wy j ątkowo obcisła bluzeczka i gotówka wy starczy ły, by przekonać rozczochranego faceta na recepcj i. Na szczęście m iałam oby dwie te rzeczy. Nie spałam od bardzo długiego czasu. Ciągle sięgałam do torebki w poszukiwaniu telefonu, by za każdy m razem sobie przy pom nieć, że nie m am j uż żadnego. Podobnie j ak nie posiadam j uż prawa j azdy, karty kredy towej , num eru ubezpieczenia ani paszportu. Wszy stko to zostało pocięte na m alutkie kawałeczki i spalone. I nie m am też nikogo. Odsuwam narzutę z łóżka i wy ciągam podkoszulek Caina, który m iałam w sam ochodzie. Wdy cham świeży, korzenny zapach, aż czuj ę, że płuca zaraz m i eksploduj ą. Oprócz wspom nień to wszy stko, co m i po nim pozostało. Zastanawiam się, ile m inie czasu,
zanim zapach wy wietrzej e, nawet j eśli nie będę tego prała. Ta m y śl sprawia, że wy bucham szlochem . Obej m uj ę się ram ionam i, j akby ten gest m iał powstrzy m ać m nie przed rozpadnięciem się. Jakby dzięki niem u m oj e serce m iało pozostać w j edny m kawałku. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI CAIN – Obserwowałem tego gościa przez prawie dwa ty godnie, Cain. Mówię ci, on ledwo wy chodzi. Prócz sprowadzenia sobie dziwki dwie noce tem u i wy cieczki do spoży wczego po dwa steki, paczkę suszonej wołowiny, kilo bekonu, trzy tuziny j aj ek, paczkę bułek do burgerów… – John z pam ięci wy m ienia listę zakupów Ronalda Sullivana, żeby pokazać, j ak dobry m j est detekty wem , po czy m dodaj e: – Och, i karton soku pom arańczowego. Poza ty m nie opuszczał m ieszkania. Przy czepiłem do j ego sam ochodu nadaj nik na wy padek, gdy by m m usiał skoczy ć do kibla czy po żarcie. Lub, ośm ielę się powiedzieć, pój ść spać. Od dwóch ty godni dość m ocno zaj eżdżam Johna. Zatrzy m ał się w m oim apartam encie, ale rzadko tam przeby wa. – Nie sądzisz, że to dziwne? – m ówię. – Oczy wiście! Jednak, póki m nie gdzieś nie zaprowadzi, j est bezuży teczny. – A kom órka? – Wy konał raz połączenie m iędzy stanowe, zadzwonił do m atki. Jeśli zaj m uj e się ty m , czy m twierdzisz, to na pewno nie korzy sta z pry watnego telefonu. No, chy ba że j est idiotą. – John wzrusza ram ionam i. – Wiesz, j eśli Charlie również j est w to zam ieszana, a ona zniknęła, m ogą nie chcieć się wy chy lać przez j akiś czas, póki się nie przekonaj ą, że ich drzwi nie zostaną wy ważone przez odpowiednie służby.
Ma racj ę. – Tak… – wzdy cham , sły sząc pukanie do drzwi. Do środka zagląda Ginger. Obdarowuj e Johna szerokim , figlarny m uśm iechem , a kiedy wchodzi, j ej wdzięczna sy lwetka, odziana w różową sukienkę, przy kuwa j ego uwagę. – Cain, m usim y iść. Cerem onia rozpoczy na się za pół godziny. – Odkąd Charlie odeszła, głos Ginger nabrał w stosunku do m nie niezwy kłej m iękkości. Nie wiem , czy to dlatego, że j ej przy kro z m oj ego powodu, czy tak ogólnie. By ły ze sobą dość blisko. Nie przekazałem j ej żadny ch podej rzeń odnośnie Charlie, a ona, o dziwo, nie py tała. Ostatnia rzecz, której teraz pragnę, to iść na wesele. Wolałby m raczej wskoczy ć do sam ochodu i poj echać do Ronalda Sullivana, by siłą wy ciągnąć z niego odpowiedzi. Jednak tu chodzi o Storm i Dana. Nigdy nie opuściłby m ich ślubu. – Chodź, partnerze. – Ginger chwy ta m nie za rękę, zachęcaj ąc do wstania. Niechętnie idę za nią. Oboj e wiem y, że na tę im prezę m iałem zabrać Charlie. Chy ba właśnie dlatego Ginger nalegała, by śm y spotkali się w klubie i poj echali razem . Na dzisiej szy wieczór zam knąłem Penny. Dziewczy na prawdopodobnie się dom y śliła, że po południu będę j uż przy dnie butelki. Muszę przy znać, że pom y sł j est kuszący. Przy staj e i poprawia m i krawat. – Wy glądasz dziś olśniewaj ąco, szefie. – Uśm iecha się, wy ciągaj ąc rękę. Pozwalam się prowadzić, ale przez ram ię j eszcze patrzę porozum iewawczo na Johna. – Wiesz, gdzie m nie znaleźć – m am roczę, wy chodząc. * * * – Gratulacj e, stary. – Ściskam Dana. Szczerze dobrze m u ży czę, bez względu na m ój kiepski hum or. Odetchnąłem na chwilę, obserwuj ąc w altanie Storm , z prom ienny m uśm iechem na twarzy, ubraną w białą sukienkę. – Dzięki – odpowiada uśm iechnięty Dan, spoglądaj ąc na swoj ą pannę m łodą na plaży,
otoczoną druhnam i: Kacey i Livie. Stoim y na uboczu, reszta gości się śm iej e, rozm awiaj ąc kawałek dalej . Dan patrzy na m nie, j akby chciał coś powiedzieć, ale się wahał. W końcu py ta: – Sły szałeś coś o Charlie? – Nie. – Wszy scy wiedzą, że odeszła. Nawet Ben przestał m i dokuczać i j akoś wątpię, by m iało to coś wspólnego z zaim ponowaniem dobry m i m anieram i ładnej dziewczy nie z kancelarii prawnej , z którą przy szedł. Nikt nie wie, dlaczego wy j echała i j estem pewien j ak cholera, że nie powinienem tego zdradzać agentowi DEA. – A John nie znalazł żadny ch j ej śladów? – naciska Dan. Wzdy cham . Pewnego razu przy szedł do klubu zobaczy ć, co ze m ną i tak się złoży ło, że by ł tam wtedy John. Przedstawiłem go j ako starego kum pla, który wpadł z wizy tą, ale Dan w dwie m inuty rozpoznał w nim śledczego. Dom y ślił się też, że John prawdopodobnie nie stosuj e trady cy j ny ch, praworządny ch m etod wy szukiwania inform acj i. – Zrobiła, co w j ej m ocy, by m j ej nie znalazł, Dan. Niewiele m ogę teraz zrobić. – Po Charlie nie m a śladu. Dosłownie rozpły nęła się w powietrzu. Przy takuj e powoli. Kiedy staram się spoj rzeć m u w oczy, odwraca wzrok. Wy starczy, że przy gry za wargę, a m ój insty nkt naty chm iast się rozpala. – Co ty wiesz, Dan? Przeczesuj e dłonią stoj ące krótkie włosy, w końcu wzdy cha. – Jutro po południu przy j dę do Penny, dobrze? Walczę z ochotą, by złapać go za poły m ary narki. – Co wiesz…? – Dzisiaj j est m oj e wesele. – Dan stanowczo kręci głową. – Jutro. Porozm awiam y o ty m j utro. Nie dzisiaj . I tak to, co wiem , nie pom oże ci j ej odnaleźć. Patrząc, j ak odchodzi, zastanawiam się, skąd m oże coś o niej wiedzieć. I ile wie? Od j ak dawna wie? Wiedział i m i nie powiedział? Te py tania wciąż kołaczą się w m oj ej głowie,
gdy w kieszeni zaczy na wibrować telefon. – Poj echał gdzieś? – Nie… ale czegoś się dowiedziałem . – Westchnienie w telefonie podpowiada m i, że inform acj e, które m a dla m nie John, wcale nie są dobre. Odwracam się i zaczy nam iść plażą, by le dalej od ludzi. – Właśnie zadzwonił m ój kolega. Pół roku tem u, w parku narodowy m niedaleko Augusty w stanie Maine znaleziono ludzkie szczątki. Właśnie przy szły wy niki badań. Kartoteka denty sty czna m ówi, że to Charlie Rourke z Indianapolis. Zm arła naj prawdopodobniej cztery lata tem u od urazu tępy m narzędziem w ty ł głowy. Kurczy m i się żołądek. Podej rzewałem coś takiego, ale… teraz m am dowód. Charlie od sam ego początku nie by ła Charlie Rourke. Zakochałem się w niej , a nawet nie znam j ej im ienia. – Próbuj ą udowodnić to oj cu, ale ten się do niczego nie przy znaj e. Według raportu wy dawał się w szoku, kiedy zaczęto go przesłuchiwać. Mówił, że w noc zniknięcia córki by ł w pracy. Sprawdzaj ą j ego alibi. – Zatem Charlie… – Krzy wię się. – Moj a Charlie w j akiś sposób skończy ła z tożsam ością m artwej dziewczy ny. – Tak. Nie j est to łatwe do załatwienia, zwłaszcza tak przekonuj ąco. Odwracam się i patrzę na Dana, który się pochy la, by pocałować żonę na oczach wszy stkich gości. Co on wie o Charlie? Czy w ogóle m i to zdradzi? Przecież gdy sam prosił o inform acj e, nigdy m u nie pom ogłem . Kurwa, nie m ógłby m go winić, gdy by nie chciał nic powiedzieć. Dzisiej sza noc będzie naj dłuższą nocą m oj ego ży cia. Przez ułam ek sekundy się zastanawiam , czy nie iść do Vicki. Skasowałem j ej num er, ale wiem , gdzie m ieszka. Naty chm iast wy rzucam z głowy ten pom y sł. Nie sądzę, by w ogóle m i stanął.
Mam lepszą m y śl. – John. Kiedy zobaczy sz zbliżaj ącego się m oj ego navigatora, poj eźdź sobie wokół dzielnicy, póki nie powiem , że m ożesz wrócić, rozum iesz? – Cain, to nie j est naj lepszy … – Rozum iesz? * * * – Co się wczoraj z tobą stało? – py ta Dan ze ściągnięty m i brwiam i, przy glądaj ąc się teraz j uż pustej butelce koniaku stoj ącej na m oim biurku. – Na pewno nie wziąłem ślubu – m am roczę, śm iej ąc się oschle i wy ciągaj ąc ram iona nad głową. Zakładam , że m ówi o m oim podbity m oku. Ronald Sullivan by ł szy bszy, niż się spodziewałem . Skurwiel dostał w zęby w chwili, gdy otworzy ł drzwi. Pewnie powinienem kazać Nate’owi zniknąć. Chociaż tak naprawdę w ogóle nie powinno go tam by ć. Widział, że się ulatniam po obiedzie, więc wskoczy ł m i do sam ochodu, kiedy odj eżdżałem . Dan m am rocze coś pod nosem , przesuwaj ąc części m oj ego garnituru – porozrzucane na kanapie – i siada. – Słuchaj , nie m am zby t wiele czasu, właściwie w ogóle nie powinienem przy chodzić. Mogę przez to stracić pracę. – Ciężko wzdy chaj ąc, wy ciąga z kieszeni spodni złożoną białą kopertę. – Dwa ty godnie tem u otworzy łem drzwi, by zabrać gazetę, i znalazłem na wy cieraczce notkę podpisaną „poufne, dla DEA”. – Dwa ty godnie tem u? – Tak. – Patrzy na m nie zakłopotany. – Kartka by ła od Charlie. Bły skawicznie wstaj ę, a m ój głos echem rozbrzm iewa w biurze: – Teraz m i m ówisz?! – Spokoj nie, Cain. Po prostu… – Przesuwa dłonią po zm arszczony m czole. – Usiądź. – Mim o że Dan wy gląda na niefrasobliwego, wie, j ak przy brać autory tarną m askę. Robię, co m
ówi, ponieważ po zaciśniętej szczęce poznaj ę, że j eśli się nie podporządkuj ę, nic m i nie powie. – Z początku nie wiedziałem , co m am z nią zrobić. Szczerze m ówiąc, spanikowałem . No bo kto m ógł podrzucić m i kartkę pod drzwi w środku nocy ? Zaledwie kilka ty godni tem u wstąpiłem do DEA. W końcu zdecy dowałem się j ą rozwinąć. – Przery wa na chwilę. – By ła to notka od Charlie, m ówiąca, że powinienem szukać Sam a Arnoniego z Long Island w Nowy m Jorku, ponieważ to on sprowadza hurtowe ilości heroiny do Miam i. – Sam Arnoni? – Ten Sam, z którym rozmawiałem przez telefon? Heroina? Kurwa, Charlie! – By ły tam też inne im iona. Bob, Eddie, Manny, bez wątpienia fałszy we, bezuży teczne. – Milknie na chwilę. – Ale zacząłem szukać tego Sam a Arnoniego i… – Dan opiera głowę na kanapie. – Cain, m asz naj większego pecha na świecie. Mocno ściągam brwi. – Co to m a w ogóle znaczy ć? – FBI od lat poluj e na Wielkiego Sam a. Jednak nie potrafią go przy szpilić. – Otwiera kopertę i podaj e m i niewielki plik dokum entów spięty ch spinaczem . Właściwie bezcerem onialnie rzuca m i j e na biurko. – Facet m a sporo legalny ch firm , niektóre odziedziczy ł, inne rozkręcił od podstaw, by j em u by ło łatwiej prać pieniądze, a federalny m trudniej by ło go złapać. Do tego j est by stry. Mądrzej szy niż większość przestępców. Jego organizacj a j est niewielka. Nie m a rozbudowanej struktury, nie m a oj ca chrzestnego. Sześć lat tem u federalni m y śleli, że w końcu m aj ą na niego haka. Facet o im ieniu Dom inic by ł gotów sy pać. Jednak zniknął, nim zdąży ł udzielić inform acj i. Ciało znaleziono kilka m iesięcy późnej . Po ty m Sam stał się j eszcze bardziej ostrożniej szy.
Biorę plik z biurka i zaczy nam przerzucać kartki. Większość to zdj ęcia pokaźnego siwego m ężczy zny w luźny ch spodniach i skórzanej kurtce. – Zatem zasadniczo j est drobny m m afiosem ? Dan kiwa głową, wzruszaj ąc ram ionam i. – Z ty m , że nie określiłby m go j ako drobnego. Wy gląda na to, że j uż taki nie j est. Nadal przerzucam papiery, szukaj ąc czegoś przy datnego. – A w j aki sposób wplątana j est w to Charlie? Mówisz, że j est… – Słowa zam ieraj ą m i na ustach, gdy widzę na zdj ęciu tego sam ego m ężczy znę, obej m uj ącego m ałą blondy nkę, z którą idzie chodnikiem . Nie m oże m ieć więcej niż dziesięć lat. Uśm iecha się szeroko do tego faceta, a w rączce niesie lody. Dan wy ciąga z koperty kolej ne papiery. – Sam Arnoni dwanaście lat tem u poślubił Jam ie Miller. Jest na zdj ęciu na sam ej górze. Pracowała w kabarecie w Vegas. Włoski j eżą m i się na karku. Charlie m ówiła, że tam pracowała. Przy glądam się kobiecie ze zdj ęcia, ubranej w kusą srebrną sukienkę, i naty chm iast dostrzegam podobieństwo – te sam e j asne loki, te sam e pełne usta, ta sam a twarz lalki ukry ta pod grubą warstwą m akij ażu. Dan m ówi dalej , choć j uż wiem , dokąd zm ierza: – Jam ie Miller zm arła dwa lata później , podczas porodu sy na Sam a. Dziecko również zm arło. Wcześniej m iała córkę. – Przerzucam kilka zdj ęć m ężczy zny i m ałej dziewczy nki. Jedzą fry tki, on j ą huśta na huśtawce, j est przy niej , gdy m ała otrzy m uj e m edal czy kłania się na scenie. Charlie się uśm iecha na każdej fotce. Jakby naprawdę by ła szczęśliwa. – Zatem ten cały Sam Arnoni wy chował Charlie j ak własną córkę. Dan się krzy wi, gdy wy ciąga ostatnią partię zdj ęć. – Ona tak naprawdę nie m a na im ię Charlie, Cain. – Wiem . – Ile razy wy krzy kiwałem j ej im ię, gdy wspinałem się na szczy t? Czy w ogóle
obchodziło j ą to, że wołałem im ię innej kobiety ? Marszczę czoło, j ednak nie rozwij am m y śli na głos. Wzdy cham i przy j m uj ę od Dana papiery. Co m am w nich znaleźć? Słabną m i ręce j uż przy pierwszej stronie – to kolorowe zdj ęcie Charlie wy chodzącej z siłowni, z włosam i ściągnięty m i w kucy k, bez m akij ażu, z oczam i bły szczący m i j ak fiołki w słońcu. Właśnie tak wy glądała każdego ranka, wracaj ąc z siłowni w m oim budy nku, tuż przed wspólny m pry sznicem . Bolesna gula, którą usunąłem z gardła wieczorną przem ocą i całonocny m piciem koniaku, wraca z podwój ną siłą. Już m am zapy tać Dana, czy m ogę zatrzy m ać to zdj ęcie, gdy dostrzegam j ej prawo j azdy. Py tanie więźnie m i w gardle, ale w końcu j e wy duszam : – To prawdziwe? – Zam y kam m ocno oczy i, otwieraj ąc j e po chwili, liczę na inny widok. Kurwa. Dan wzdy cha. – Przy naj m niej j est pełnoletnia, Cain. – Ledwie. – Jestem od niej j edenaście lat starszy ? – Co to oznacza? Czy to, że kilka m iesięcy tem u skończy ła szkołę średnią? Ja swoj ej nie pam iętam ; by ła wieki tem u. Chociaż nie wiem , co szokuj e m nie bardziej : to, że m a zaledwie osiem naście lat czy j ej … – By ła dobrą uczennicą. Cichą, pilną. Skupiała się na gim nasty ce i aktorstwie. Jesienią m iała zacząć zaj ęcia w Tisch. Naj wy raźniej federalni m ieli na nią oko, ale ponieważ by ła niepełnoletnia, śledzenie j ej by ło problem em . Właściwie chcieli j ą wy korzy stać, by zdoby ć inform acj e. – Dan uważnie m i się przy gląda, gdy m ówi: – Na wiosnę, gdy ty lko skończy ła osiem naście lat, zaczęli podej rzewać, że to ona dostarcza prochy. Po czy m nagle zniknęła. Podobno m iała załatwiony rok zwolnienia ze szkoły, by m óc podróżować po Europie.
Okazało się, że j ej paszport by ł rej estrowany we Francj i, w Niem czech… Wy glądało prawdziwie. Wy daj e się, że Sam odwalił kawał dobrej roboty, by j ą tutaj ukry ć. Ktoś m usiał dać m u cy nk. Musi m ieć wty kę w FBI. – Zatem ktoś podróżuj e po Europie z j ej tożsam ością, podczas gdy ona m ieszka tutaj , posługuj ąc się nazwiskiem Charlie Rourke i… – Patrzę Danowi w oczy, czekaj ąc, by potwierdził m oj e podej rzenia. – Nie przy znała się do niczego w tej notce, więc nie wiem , na ile j est winna. Jednak dość szczegółowo wy j aśniła, j ak przebiegały dostawy. – Następuj e chwila ciszy, podczas której czuj ę, że atm osfera w biurze się zm ienia. – Ile wiesz na ten tem at, Cain? – py ta. – Wiedziałeś, czy m się zaj m uj e, gdy przy prowadziłeś j ą do m oj ego dom u? Do m oj ej żony i nienarodzonego dziecka…? – Nie! – Szy bko uspokaj am głos, ponieważ nie m am prawa wrzeszczeć na Dana. On, z drugiej strony, m a wszelkie prawo, by m i nakopać. Wielokrotnie obić m i py sk. – Nie wiedziałem . – Wzdy cham . – Zacząłem coś podej rzewać dzień przed j ej zniknięciem . I ostatniej nocy … – Milknę, zastanawiaj ąc się, czy chcę ty m wszy stkim podzielić się z Danem . Choć po ty m , co on m i powiedział, j estem m u to winien. – Znam faceta o im ieniu Ronald Sullivan, który m oże ci pom óc. Będzie gadał przy zastosowaniu odpowiedniego nacisku. Tu m asz adres. – Dopiero po kilkunastu ciosach i kilku połam any ch żebrach wy j awił m i, co się stało po ty m , gdy wpadłem na Charlie w kawiarni. Jak to gnój im ieniem Manny przy stawił j ej broń do skroni, grożąc, że j ą zabij e, i j ak to Ronald powiedział j ej , by uciekła, inaczej na pewno zginie. Sam o wspom nienie o ty m rozpala m i krew. – Zatem naprawdę odeszła? Wspom niała, dokąd się wy biera? Sły szę w j ego głosie oskarżenie, więc rzucam zdj ęcia na biurko.
– Nie kry j ę j ej , Dan! Chciałby m j ą znaleźć, ale zniknęła. Poza ty m czy winisz j ą za to, że uciekła? Pewnie przekazała ci wszy stko, co wie, a ty i tak chcesz na nią polować, by j ą przesłuchać? – Hej ! – krzy czy Dan, wstaj ąc z kanapy. – Jestem w ty m po twoj ej stronie. Nikom u nie pisnąłem słówka na tem at Charlie. Nikt nie wie, że u ciebie pracowała, ani że się z tobą spoty kała. Gdy by m coś kom uś powiedział, twoj e ży cie j uż by łoby j edny m wielkim cy rkiem . – Odchrząkuj e i dodaj e: – Zatrzy m uj ąc dla siebie takie inform acj e, m ogę stracić pracę. – Przepraszam – m ruczę, przeczesuj ąc włosy. – Po prostu nie wierzę, że robiła to przez cały czas, gdy ze m ną by ła. – Nie ty lko ty. Ja nie wierzę, że m iałem handlarza narkoty kam i pod własny m dachem i nie m iałem o ty m cholernego poj ęcia. – Wzdy cha. – Kto wy korzy stuj e swoj ą słodką, osiem nastoletnią córkę w taki sposób? I kto wie, j ak długo on to robi?! W ty ch transakcj ach zawsze coś m oże pój ść źle. Wpakuj w nie dziewczy nę wy glądaj ącą j ak Charlie, a na pewno prędzej czy później skończy zgwałcona lub m artwa. Może nawet j edno i drugie. Przeszy wa m nie zim ny strach. Czy Charlie ktoś kiedy ś zgwałcił? – Naprawdę chciałby m j ej pom óc, Cain – m ówi Dan z prawdziwą troską w głosie, gdy j ego słuszny gniew słabnie. – Ale nie potrafię, gdy nie m ożem y się z nią skontaktować. Nie kiedy nie wiem , ile ona tak naprawdę na niego m a i czy to wy starczy. Stukam palcem w stos zdj ęć. – A j eśli wy starczy ? Czy j est j akakolwiek ochrona przed kim ś takim ? Jeśli on j est ty m , kim m ówisz, że j est? Jeśli zabił swoj ego przy j aciela, co go powstrzy m a przed zabiciem j ej ? Wy raźnie nie ceni j ej ży cia. Póki ten facet gra w tej grze, ona nigdy nie będzie bezpieczna, prawda? – Cain, posłuchaj . Wiem , że nie m asz z ty m naj lepszy ch doświadczeń, ale m usisz zaufać wy m iarowi sprawiedliwości. Nie wiem y … – Gdy by chodziło o Storm , a nie o Charlie, powiedziałby ś to sam o?
Dan zwiesza głowę. To cała odpowiedź, j akiej potrzebuj ę. A Charlie dobrze wie, w j ak wielkim niebezpieczeństwie się znaj duj e. Wiedziała o ty m od dnia, w który m się spotkaliśm y, do dnia, w który m odeszła. Prawdopodobnie nigdy j uż j ej nie zobaczę. – To poważna sprawa, Cain. Jeśli to facet, o który m sły chać na m ieście, to rozprowadza spore ilości i wkurza kartel. Każdy, kto to robi, j est albo wy bitnie głupi, albo bardzo niebezpieczny. Wiem y j uż, że głupi nie j est. Musisz m ieć szeroko otwarte oczy – ostrzega Dan. – Nie wiem , co powiedziała m u o tobie. Mam szczerą nadziej ę, że nic. Może i nie. Ale sam to zrobiłem . Podałem m u im ię. A ten j ej „wuj ek” dokładnie wie, j ak wy glądam . Z tego, co wiem , m a też zdj ęcie. Nie j estem na ty le głupi, by m y śleć, że nie będą potrafili m nie znaleźć. Albo że tego nie zrobią. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY CHARLIE – Skarbie, nie będziesz m iała nic przeciwko, by wracaj ąc, donieść do stolika num er siedem dodatkowy sos? – py ta Berta z ciężkim , południowy m akcentem , którego m ogłaby m słuchać cały dzień. Zwłaszcza gdy zwraca się do m nie pieszczotliwie. Moj a zm iana dopiero się zaczęła, a j uż zostałam nazwana „słoneczkiem ”, „kwiatuszkiem ”, „kochaniem ” i „słodziakiem ”. Niektóry ch m oże to iry tować, ale j a absorbuj ę te słowa, j ak kwiat wchłania prom ienie słońca. Ponieważ żadne z nich nie brzm i j ak m oj e poprzednie przezwisko. – Jasne! – Mrugam do kucharza o im ieniu Herald, gdy biorę z lady talerze z j edzeniem . – Och, Katie, j esteś aniołem – m ówi krępa brunetka, klepiąc m nie w ram ię, po czy m zabiera trzy talerze. – Wiedziałam , że m ój insty nkt co do ciebie nie m ógł się m y lić. Olśniewaj ąc j ą sceniczny m uśm iechem , idę roznieść zam ówienia. Zaledwie dwa ty godnie
tem u przez wiele godzin siedziałam przy j edny m z nich, przerzucałam gazetę za gazetą, głodna wiadom ości z Miam i, i zastanawiałam się, j ak tam się m aj ą sprawy. Czy Sam tam jest? Czy mnie szuka? Czy szuka Caina? Mam nadziej ę, że inform acj e, które zostawiłam pod drzwiam i Dana na godzinę przed odj azdem autobusu, by ły wy starczaj ące. Nie by ło ich wiele, ale ty lko ty le m iałam . Gdy by m by ła spry tniej sza i naprawdę planowała wbicie Sam owi noża w plecy, zapisałaby m zdj ęcia Boba i Eddiego, nim usunęłam wersj ę roboczą e-m aila. Po m oim trzecim kubku kawy kelnerka w średnim wieku, z warkoczem sięgaj ący m pupy i ety kietką z podpisem „Berta”, zapy tała, co taka ładna dziewczy na robi tu sam a. Nie by łam w nastroj u na pogawędki ani na wy m y ślanie kłam stw, więc bez ogródek powiedziałam j ej , że szukam pracy i j akiegoś m ieszkania. Zapy tała, gdzie się zatrzy m ałam , a kiedy odpowiedziałam , wy krzy wiła twarz z niesm akiem , po czy m skom entowała, że to straszne. Tak więc serwuj ę posiłki w Jadłodajni Beckera i wy naj m uj ę pokój nad garażem w dom u Berty, znaj duj ący m się j edną przecznicę stąd. To by ło niem al zby t proste. Pokój j est m ały, ale czy sty, bezpieczny i wy godny. A przede wszy stkim m am wiele pry watności. Nikt nie sły szy, j ak co noc wy płakuj ę oczy w poduszkę. Berta j est słodka. Jest trzy dziestoośm ioletnią singielką, która odziedziczy ła j adłodaj nię i zm agała się ze znalezieniem przy zwoitej pracownicy ; m iała za sobą kilka nieudany ch prób. Nie całkiem j ej ufam , bo wy daj e m i się, że węszy, ale pistolet i plecak z kasą ukry łam w wenty lacj i, więc m y ślę, że nic nie znaj dzie. Ja teraz j estem dwudziestoj ednoletnią Katie Ford z Ohio. Mam złotobrązowego boba do brody, fiołkowe oczy i delikatny m akij aż. Moj a zwy czaj na rodzina j est ze m nie dum na z powodu
ukończenia kierunku hum anisty cznego na stanowej uczelni i w pełni wspiera m nie w sam odzielny m ży ciu na południu. Skradziono m i portfel. Dlatego nie m am dokum entów ani num eru ubezpieczenia. Ty m czasowo, oczy wiście. W niedzielny poranek poszłam nawet z Bertą do kościoła. Oto nowa j a. Nowa osoba, która robi dobre rzeczy. Która dobrze skry wa cierpienie. – Proszę, twój stek w kanapce po filadelfij sku, Stanley. Ostrożnie, gorący. – Stawiam talerz przed stały m klientem , czterdziestokilkuletnim farm erem z pom arańczowy m i włosam i i zielony m i szelkam i, który przy chodzi codziennie za piętnaście ósm a wieczór i zam awia to sam o. My ślę, że Berta m u się podoba. Wielu z tutej szy ch klientów przy chodzi codziennie. To m iłe. Wpadaj ą, by się przy witać, przez co nie czuj ę się taka sam otna. – Hej , Katie! Odwracam się i widzę Willa, siostrzeńca Berty, stoj ącego za m ną z ty m swoim głupkowaty m uśm ieszkiem . – Wy bierasz się gdzieś dzisiaj po pracy ? – Och, pewnie prosto do dom u. Jestem zm ęczona. – Udaj ę ziewnięcie, wiedząc, że nie m ogę zm y ślić j akiej ś history j ki przy przy słuchuj ącej się Bercie. Ma nadziej ę, że będziem y parą. Wm awia m i, że by ć m oże Will zachowuj e się j ak chuligan, ale to dobry chłopak, którem u w ży ciu przy dałaby się taka dziewczy na j ak j a, zam iast ty ch „lafiry nd”, które tu przy prowadzał. Naprawdę nie m a w nim nic złego. Poza ty m , że nie j est Cainem . Sam a m y śl tworzy bolesną gulę w m oim gardle. – W porządku, ale gdy by ś zm ieniła zdanie, m ój kum pel urządza dzisiaj im prezkę przy Copper
Mill Road. Zespół z m uzy ką na ży wo… piwo w kegach… Powinnaś przy j ść. – Jego spoj rzenie opada do m oich piersi, podkreślony ch przez obcisły podkoszulek z logo Beckera, nim ponownie patrzy m i w oczy, przez co wie, że go przy łapałam . Przy naj m niej m a na ty le przy zwoitości, by się zarum ienić. – Dzięki za zaproszenie, Will. Będę pam iętać. – Obserwuj ę, j ak podchodzi do kolegów ze szkoły, siedzący ch w boksie. Przy pom ina m i to, że powinnam by ć teraz w Nowy m Jorku, uczęszczać do Tisch, spełniać m arzenia, a nie podawać burgery i napoj e w podrzędny m barze w Alabam ie. Tęskniąc za m ężczy zną, w który m nieświadom ie się zakochałam . Biorę głęboki, uspokaj aj ący oddech i zaczy nam sprzątać brudne talerze. Katie Ford z Ohio nigdy nie zapisała się do Tisch. Nigdy nie rozbierała się na scenie. Nigdy nie poznała faceta im ieniem Cain. Nigdy też nie dostarczała narkoty ków ani nigdy nie będzie tego robić. Nie m ogę pozwolić, by prom y k nadziei zniknął w dusznej , czarnej chm urze. Salwa śm iechu wy bucha przy stoliku Willa, gdy j edna z dziewcząt dla żartu strzela go w ucho. Odsłania przy ty m ruchu różowe pasem ko pod spodem swoich długich włosów. Uśm iecham się z powodu gorzkiego wspom nienia, które przy wołuj e ten widok. Zastanawiam się, co u Ginger. I czy Katie Ford m oże j eszcze kiedy kolwiek liczy ć na przy j aciółkę taką j ak ona. Już się pogodziłam z faktem , że nie znaj dę nigdy nikogo takiego j ak Cain. Chciałaby m wiedzieć, co on robi w tej chwili. Czy siedzi w klubie, czy m oże ukry wa się w biurze. Czy m y śli o m nie? Czy za m ną tęskni? A m oże m a j uż kogoś innego? ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY
CAIN Dwadzieścia pięć dni zaj ęło Sam owi Arnoniem u odnalezienie m nie. – Py ta o ciebie – m ówi Nate w drzwiach m oj ego biura, gdy z Johnem przy glądam y się na m onitorze wy sokiem u m ężczy źnie w grafitowy m garniturze. W chwili, w której go zobaczy łem , wiedziałem , że to on. Dan zostawił m i dokum enty pod warunkiem , że cały czas będą zam knięte w sej fie. Z ochotą wy pełniłem instrukcj e, oczy wiście zostawiaj ąc sobie to j edno zdj ęcie Charlie. Złoży łem j e i schowałem do kieszeni, by m óc wy ciągać za każdy m razem , gdy będę chciał na nią popatrzeć. Okazuj e się, że czuj ę tę potrzebę przy naj m niej czterdzieści razy dziennie. Zapam iętałem też każdy detal doty czący m ężczy zny, który zm ienił własną pasierbicę w handlarza narkoty kam i. Wiem wszy stko o j ego firm ach. Wiem , ile m a wzrostu, ile waży i w j akim m ieście przy szedł na świat. Mógłby m z pam ięci opisać rodowy herb, który m a wy tatuowany na piersi. Tak, Sam Arnoni j est m oim wrogiem , a j a lubię wiedzieć wszy stko o swoich wrogach. – Dobrze, j uż idę – m ówię Nate’owi, dodaj ąc: – Trzy m aj dziewczy ny z daleka od niego. – Odwracam się do Johna, który zdecy dował się przedłuży ć swój poby t w Miam i i zam ienić go w wakacj e. Naj wy raźniej j ego urlop polega na przy glądaniu się z ukry cia, czy ktoś m nie nie śledzi. – Chcesz, żeby m zadzwonił do Dana? – Nie – odpowiadam pośpiesznie. Nie póki nie zdecy duj ę, co z nim zrobić. – Muszę wiedzieć, gdzie m ogę znaleźć tego ty pa. – Się robi. – Przy suwa sobie fotel do kom putera, ładuj e nagrania z parkingu i zaczy na przewij ać. Zakładam , że szuka sam ochodu Sam a. – Idź uciąć sobie pogawędkę z ty m skurczy by kiem .
– Dzięki, John. I uważaj na siebie. – Ty też, Cain. – W głosie Johna pobrzm iewa nuta, której nie potrafię rozszy frować. Zastanawiam się, czy m y śli o ostatnim razie, gdy obaj się zaangażowaliśm y w pewną sprawę. Zapewne głowi się nad ty m , co planuj ę. Jak daleko j estem gotów się posunąć, by chronić Charlie. Sam się nad ty m zastanawiam . Nieśpiesznie wy chodzę z biura ze szklanką w dłoni. Niech skurwiel czeka. Wiem , że nie j est uzbroj ony i nie boj ę się napaści fizy cznej . Większość ludzi obawiałaby się konfrontacj i. Ja właściwie się cieszę, że w końcu m nie znalazł. Teraz m uszę ty lko powstrzy m ać się przed zabiciem go we własny m klubie. Duża sy lwetka wy pełnia cały fotel przy stoliku. Nie wiem , kto posadził go w loży. Gdy by to ode m nie zależało, pięćdziesięcioośm iolatek siedziałby w ciem ny m rogu, tuż przy kiblu. Widzę, że niebieskie oczy Mercy rozszerzaj ą się na j ego widok, j ednak Nate szy bko j ą zawraca. Chy ba m ogę zrozum ieć, co j ą do niego przy ciąga. Facet cuchnie kasą, a ponieważ ciem ne włosy przedzielaj ą naturalne siwe pasm a, większość kobiet uznałaby go za pociągaj ącego. Nawet atrakcy j nego. Ja widzę ty lko głodnego węża wśród stadka m y szek. Ogląda wy stęp Cherry i nie zauważa m oj ego nadej ścia. Lub chce, by m tak m y ślał. – Py tał pan o m nie? Skupia na m nie stalowe spoj rzenie. Jego uśm iech nie j est szczery. – Witaj , Cain. – Nowoj orski akcent pobrzm iewa w ty ch dwóch słowach. Wy ciąga do m nie rękę, więc j ą ściskam , choć walczę z ochotą, by pogruchotać m u kości. – Przepraszam , znam y się? Uśm ieszek Sam a sprawia, że m am się na baczności. Wy gląda na takiego, który też lubi wiedzieć wszy stko o swoich wrogach. Zastanawiam się, ile inform acj i wy kopał na m ój
tem at. – Proszę, usiądź. – Wskazuj e pusty fotel, więc m im owolnie się śm iej ę. Przy chodzi do m oj ego klubu i to on m nie zaprasza, by m z nim usiadł. Dusząc iry tacj ę, z drwiący m uśm iechem przy j m uj ę j ego ofertę. Siedzim y w ciszy, gdy Cherry kończy wy stęp, a Terry zapowiada Levi. Pom im o całej tej sy tuacj i czuj ę nutę rozczarowania, kiedy przy pom inam sobie, że kiedy ś na tej scenie wy stępowała Charlie. To pierwszy raz, gdy fakty cznie się cieszę, że j ej tu nie m a. – Sły szałem , że m oj a córka pracowała dla ciebie j eszcze kilka ty godni tem u – zaczy na, sącząc ły k drinka. – Ma na im ię Charlie. – Twoj a córka Charlie. – Tak. Blondy nka, dość ładna. – Bierze kolej ny ły k. – Wy daj e m i się, że dobrze j ą znasz. Zastanawiam się, czy Sam owi przeszkadza fakt, że posuwałem j ego pasierbicę. Czy potwór m ieszkaj ący w nim j est zdolny do kłopotania się czy m ś takim . Zastanawiam się też, czy on kiedy kolwiek j ej dotknął. Wy rzucam z głowy tę m y śl, ponieważ wiem , że nie wy niknie nic dobrego z rozważania tego faktu, kiedy m am j ego gardło na wy ciągnięcie ręki. Przesuwam spoj rzeniem po klubie – zauważam , że przy gląda nam się Nate, nawet nie staraj ąc się tego ukry ć. Jest w znacznej odległości, j ednak gdy by zaistniała taka potrzeba, m ógłby znaleźć się tutaj w ułam ku sekundy. – Tak, rzeczy wiście. – Jestem m istrzem pokerowej twarzy. Jednak teraz walczę o utrzy m anie kontroli. Chciałby m werbalnie zaatakować Sam a wszy stkim , co wiem . Jednak nie by łoby to korzy stne, więc swoj e odpowiedzi m uszę ograniczy ć do m inim um . – Zaginęła. Od kilku ty godni nie potrafię j ej znaleźć. – Marszczy czoło. – Bardzo się o nią m artwię.
Jestem o tym przekonany. Pij ę koniak, sącząc go przez zęby. – Zostawiła m nie kilka ty godni tem u. Nie wiem , dokąd poj echała. – Widzę, że taksuj e m nie wzrokiem . Pozwalam m u na to. Nie znaj dzie nic prócz prawdy. Fakty cznie m nie zostawiła. Fakty cznie by ło to kilka ty godni tem u. I nie m am poj ęcia, gdzie m oże by ć. – Mówiła dlaczego? Patrzę m u w oczy. – Nie, nie m ówiła. Nic m i, cholera, nie powiedziała. Sam z powrotem patrzy w podłogę. – Spoty kałeś się z nią, a ona tak po prostu zniknęła. Gdy by m zgłosił j ej zaginięcie, szy bko stałby ś się podej rzany m . To m ogłoby by ć dla ciebie… niezręczne. – Proszę, zrób to. – Nie potrafię się nie śm iać. – Nie m am nic do ukry cia. – Nie zgłosi j ej zaginięcia i obaj o ty m wiem y. – Nie? – Odchy la głowę, by dokończy ć drinka, a rozbawienie m aluj e m u się na twarzy. – Moim zdaniem to wy gląda tak, j akby Cain Ford m iał wiele do ukry cia. Zwłaszcza przed dziewczy ną taką j ak Charlie. Inform uj e m nie, że przeprowadził na m ój tem at śledztwo. Próbuj e m nie zastraszy ć. Ży czę m u powodzenia. – Charlie wie o m nie wszy stko. – Cóż, prawie wszystko. – Tak? – Stara się brzm ieć lekko, ale sły szę delikatne załam anie w j ego głosie. – A co z ty m i wszy stkim i ludźm i? Co pom y śleliby o swoim praworządny m i sprawiedliwy m szefie? – Szczerze? Nie obchodzi m nie to – rzucam bez wahania, choć to kłam stwo. Jeśli m oj e brudy m aj ą by ć prane publicznie, to j a będę ty m , który j e wy ciągnie. Z j ego takty ki wnoszę, iż Sam zastrasza ludzi wchodzący ch m u w drogę. By ć m oże działało to w przy padku j ego nastoletniej pasierbicy, ale ze m ną nie pój dzie m u tak łatwo. Przesuwa się i pochy la nad stołem . – Nie obchodzi cię, czy się dowiedzą, że j esteś m ordercą?
– Każdy wchodzący na ring zna ry zy ko – odpowiadam , choć j ego słowa m rożą m i krew w ży łach. Mówi o Jonesie? Czy o… – A kto m ówi o ringu? Kurwa! Jak się dowiedział? Ukry wam się za szklanką, nie przery waj ąc kontaktu wzrokowego, gdy Sam rozważa m oj ą reakcj ę. Kiedy się nie odzy wam , ciągnie dalej : – To dziwne, nie sądzisz? Dwóch podej rzany ch o zabicie twoj ej rodziny pół roku później zostaj e znaleziony ch m artwy ch. Pobity ch na śm ierć. – Zim ne spoj rzenie przesuwa się po m oich dłoniach. – Plotka głosi, że by łeś dobry m zawodnikiem . Nie m iałeś sobie równy ch w podziem iu. Walczę, by panika nie ukazała się w m oich oczach. Skąd, u diabła, dowiedział się o m ordercach m oj ej rodziny ? Jakie m a znaj om ości? Kto j eszcze o ty m wie? Z pewnością nie wie tego od glin. Ani razu nie poj awili się w drzwiach m oj ego m ieszkania, by m nie przesłuchać. A gdy by nawet to zrobili, wy szedłby m z tego czy sty j ak łza. Opowiedziałby m im j ak pewnej nocy, po walce, ty ch dwóch dorwało m nie za opuszczony m m agazy nem . Jak m i grozili, j ak przy stawili broń do skroni. Jak to sam o zrobili Nate’owi. John m iał racj ę. Przy szli w poszukiwaniu pieniędzy, o który ch kradzież słusznie oskarży ł m nie oj ciec, kiedy bezskutecznie próbował ratować swój ty łek. Naj wy raźniej się przy czaili, bo wiedzieli, że będą m ogli żądać ode m nie wy górowany ch odsetek, j eśli pozwolą m i trochę poży ć i wy grać kilka walk. Nie m iałem zam iaru dawać ty m draniom złam anego centa, zatem w tam tej chwili m iałem tak naprawdę ty lko dwie opcj e: walkę lub śm ierć. Nate wiedział… Gdy ty lko zobaczy ł, że zaciskam dłonie w pięści, wiedział, by paść i się
schować. Może m ieliby szansę przeży ć, gdy by m nie widział zdj ęć z zakrwawionego m iej sca zbrodni, gdy by m nie czy tał raportów. Gdy by m nie wiedział, co zrobili Lizzy. Naty chm iast po ty m fakcie zadzwoniłem do Johna. Polecił m i iść do dom u i zam knąć gębę na kłódkę, by m ógł się ty m zaj ąć. Posprzątał i nigdy nawet słówkiem o ty m nie wspom niał. – Naj wy raźniej dostali za swoj e – odpowiadam , chry piąc. – Tak… doigrali się. – Drapie się po brodzie, j akby rozważaj ąc swoj e następne słowa, j ednak doskonale wiem , że zaplanował całą tę rozm owę. – Sły szałem , że um orzy li sprawę. Może, z odpowiednim anonim owy m donosem , m ogliby j ą wznowić? Dan powiedział, że Sam j est by stry. Teraz m am tego dowód. By ć m oże nie wie dokładnie, co się wy darzy ło, ale nietrudno nam alować obrazek tam tej sy tuacj i z m oj ą twarzą pośrodku. – By łoby szkoda, gdy by ś stracił wszy stko, na co tak ciężko tutaj pracowałeś. Mam ochotę wy ciągnąć ręce i wy dusić ży cie z tego m anipulanta. – Czego chcesz? – warczę. – Moj ej córki, a wierzę, że wiesz, gdzie ona j est. – Cała beztroska znika z j ego głosu. – Nie wiem , więc nie j estem ci przy datny. – Dopij aj ąc drinka, wstaj ę. – A teraz przepraszam . Sam podry wa się z fotela i widzę, że usiłuj e zachować spokój . Znam ten ty p. Nie j est przy zwy czaj ony do odm owy. – Masz tu dobry klub. Wiele ładny ch dziewcząt. – Rozgląda się w skupieniu. Patrzy na Cherry … Hannah… Mercy … i sześć inny ch. – Sły szałem , że lubisz dbać o ich bezpieczeństwo. – Wy ciągaj ąc wizy tówkę, dodaj e: – Jeśli usły szy sz coś o Charlie, zadzwoń pod ten num er. I to szy bko. Patrzę na karteczkę, j akby m iała stanąć w płom ieniach, ale j ej nie biorę. W końcu Sam kładzie j ą na stoliku. Chwilę później przy glądam się, j ak wy chodzi.
Nie j estem głupi. Wiem , czy m by ł ten bezcerem onialny kom entarz. To groźba. Wściekłość rozsadza m nie, przej m uj ąc kontrolę nad decy zj am i. * * * – Jesteś tego pewien? – py ta Nate, gdy idziem y w stronę m igaj ący ch neonów, będący ch m agnesem dla zboczeńców tego m iasta. Wzdy cham ciężko. – Nie, ale nie m am wy boru. – Nie spodoba m u się to, że tu j esteśm y – m am rocze Nate, po czy m na j ego twarzy m aluj e się uśm iech. Mam przeczucie, że nie pogardziłby dzisiaj walką. Cały ten bałagan z Charlie sprawił, że j estem nieszczęśliwy, przez co m ój przy j aciel j est rozdrażniony. Sin City j est prawie dwukrotnie większe niż Penny. Pełne nagich kobiet, płaskich ekranów i pom ieszczeń VIP w ilości przekraczaj ącej liczbę pokoi w niektóry ch m otelach. Każdy stolik wy posażony j est w m onitor, na który m m ożna śledzić pokazy tancerek. W sum ie Rick dobrze się tu urządził. Om ij am y kolej kę i podchodzim y bezpośrednio do drzwi. Duży ochroniarz z kozią bródką odsuwa czarną szarfę, przy gląda nam się uważnie i wpuszcza do środka. Dobrze wie, kim j esteśm y. Cztery lata tem u przy szedł do Penny w poszukiwaniu pracy. Prawie go zatrudniłem . Jednak John się dowiedział, że m a powiązania z handlarzam i narkoty ków, a ci z kolei z kartelem . Nie trzeba by ć geniuszem , by się dom y ślić, że ściągnąłby m ich do Penny, gdy by m go zatrudnił. Nie dziwi m nie też to, że j est teraz bram karzem w Sin City, a członkowie kartelu znani są ze spoty kania się od czasu do czasu w ty m m iej scu. Dzięki wskazówkom kilku znaj om y ch wiem , że będzie tu dzisiaj człowiek, z który m chcę rozm awiać.
Ochroniarz wpuszcza m nie i Nate’a, upewniaj ąc się, że Rick naty chm iast nas zobaczy. Skurwiel j uż na nas czeka ze skrzy żowany m i na piersiach ram ionam i, gdy przestępuj em y próg. Nawet j eśli gość stara się wy glądać dostoj nie, nie wy chodzi m u to za dobrze. Ma na sobie pom iętą koszulę, wy staj ącą ze źle dopasowany ch spodni z żółty m i plam am i na kolanach. – Szukasz j akiej ś prawdziwej dupeczki? – py ta z uśm iechem . – A m oże chcesz ukraść więcej m oich utalentowany ch dziewcząt? – Naj wy raźniej nadal nie wy baczy ł m i Chinki. Gdy by wiedział, że j ą zwolniłem , nie wątpię, że starałby się ściągnąć j ą z powrotem . – Rick – to wszy stko, co udaj e m i się wy dusić na powitanie. Szy dzi ze m nie, ale trzy m a dy stans. Po ostatnim naszy m spotkaniu – które odby ło się w m oim klubie i podczas którego nazwał m nie alfonsem , a j a złam ałem m u nos i wy biłem cztery przednie zęby – dobrze wie, by się nie zbliżać. Nate pochy la się i m ruczy : – Nie widzę go tutaj . Szlag by to trafił. To oznacza, że m uszę prosić o pom oc tego kutasa. – Muszę się spotkać z Mendezem . Rick się krzy wi, a j a m im owolnie m y ślę, że poprawia to j ego wy gląd. – Nie m a go tu. Nie m am na to czasu. – Oczy wiście, że j est. Jest w pokoj u szam pańskim , czy w który m ś z VIP-owskich? – Rick zaciska zęby, ale nic nie m ówi. – A m oże dopilnuj ę, by gliniarze tak przetrzepali ci ty łek, by ś przez m iesiąc nie m ógł usiąść? Raz j uż wj echała tu policj a, ale Rick m iał wy starczaj ący szm al, by zatrudnić naprawdę dobry ch prawników. Jakoś nie udało się znaleźć dostatecznie obciążaj ący ch dowodów, by zam knąć go na dobre, co sugeruj e, że nie j est tak głupi, na j akiego wy gląda. Przeły ka ślinę i m ruczy :
– Czego od niego chcesz? – Jest śliczny. Pom y ślałem , że m ogliby śm y pój ść na randkę – odcinam się. Rick j est ostatnią osobą, której by m zaufał i zdradził prawdę. Po dłuższej chwili Rick się odwraca i, z niechętny m skinieniem , prowadzi nas do pokoj u szam pańskiego – przestronnego apartam entu urządzonego od sufitu po podłogę na czarno. Czarne ściany, czarne skórzane sofy, czarny dy wan. Jedy ny m i akcentam i w inny m kolorze są srebrne wy kończenia ścian, lam ówki na poduszkach kanap oraz kilka figurek stoj ący ch na półkach. Trzech facetów siedzi na wielkiej kanapie z chudziutkim i dziewczy nam i w różny ch stadiach rozebrania. W rogu pom ieszczenia klęczy blondy nka, „zarabiaj ąc” przy fiucie czwartego faceta. Sekundy dzielą m nie od wy bicia Rickowi sztuczny ch zębów za to, że na to pozwala. Jednak gdy by m to zrobił, zaszkodziłby m sobie, więc stoj ę nieruchom o z zaciśnięty m i pięściam i, kiedy Rick podchodzi do wy glądaj ącego na Laty nosa gościa z krótkim i ciem ny m i włosam i i dziuram i po pry szczach na policzkach. Zm y słowa, naga Azj atka na j ego kolanach – która nie m oże by ć pełnoletnia i której źrenice są rozszerzone w m ówiący wszy stko sposób – nawet się nie odsuwa, gdy Rick się pochy la, by wy szeptać coś do faceta. Naty chm iast ściska m i się żołądek. Nie wierzę, że zniżam się do tego poziom u, ale… pieprzy ć to. Oni tak właśnie się zachowuj ą. Ja j edy nie przy śpieszam to, co chcę zrobić. Gość m ruży zim ne, czarne oczy, patrząc na m nie, a później na Nate’a. Naj wy raźniej się nie cieszy, że m u przeszkadzam y, ale j ego ciekawość zwy cięża. – Wy nocha – instruuj e Azj atkę i daj e j ej lekkiego klapsa, gdy ta z niego schodzi. Pozostałe dziewczy ny szy bko zakładaj ą to, co przed chwilą zdj ęły, i też śpieszą do wy j ścia. – Ty też – nakazuj e, kiwaj ąc głową w kierunku Ricka, przez co m im owolnie się uśm iecham .
Nikt nie ufa Rickowi. Kiedy pokój pustoszej e, pozostali podchodzą, by nas przeszukać, pozbawiaj ąc przy ty m broni. – Czem u zawdzięczam tę wizy tę? – py ta Mendez, opieraj ąc się swobodnie. Stukanie nogą zdradza m i j ednak, że wcale nie j est zrelaksowany. Odwracam głowę w kierunku kam ery. – Rick dobrze wie, by tego nie robić – stwierdza Laty nos, j ednak po chwili m ilczenia kiwa na faceta po lewej . W kilka sekund kam era zostaj e rozbita. – Nie wiem nawet, dlaczego to tu zam ontował. – Wskazuj e na fotel naprzeciw niego, po drugiej stronie ławy. Siadam , a Nate staj e za m oim i plecam i. Nigdy nie siada. Wtedy czuj e się zagrożony, a w tej sy tuacj i – ci faceci z pewnością m aj ą broń, poza ty m przy glądaj ą nam się podej rzliwie – nie j est bezpiecznie. – Zatem przy szedł do m nie sły nny Cain Ford – zaczy na Mendez, zaplataj ąc dłonie za głową. – Mój kuzy n lata tem u w Los Angeles by ł na twoj ej walce. – Tak? – Kładę ram ię na oparciu i rozsiadam się wy godnie w fotelu. Teraz i j a udaj ę relaks. Może się nie boj ę, ale też nie j estem idiotą. Siedzę twarzą w twarz z członkiem kartelu i m am zam iar prosić go o pom oc. Nie m a nic bezpiecznego ani m ądrego w ty m , co robię. – Wy grał j akąś kasę? – Nie. Postawił na twoj ego przeciwnika i przegrał. – Mogłem m u powiedzieć, żeby tego nie robił. Miękki śm iech Mendeza wy pełnia pom ieszczenie. My ślę, że ty ch kilka zdań odrobinę rozładowało napięcie. – Po co tu j esteś? Zakładam , że m am zaledwie kilka m inut, zanim nas wy rzucą, więc od razu przechodzę do rzeczy :
– Jest facet o im ieniu… – Nigdy o nim nie sły szałem . Nie zniechęcam się. I tak pewnie lepiej nie wy m awiać im ienia Sam a. – Ostatnio m iesza ci w interesach. – Nie m uszę by ć bardziej dokładny. Jestem pewien, że Mendez się dom y śli, o kogo chodzi. Nagły ogień poj awiaj ący się w j ego oczach ty lko to potwierdza. Chociaż szy bko gaśnie. – W m oj ej działalności gospodarczej ? Tłum ię uśm iech. Wszy scy m aj ą „legalne” firm y. Mendez nigdy się nie przy zna do czegoś innego. Nie szkodzi. Mogę tańczy ć, j ak m i zagra. – Aktualnie przeby wa w Miam i. Chociaż nie wiem , j ak długo tu zostanie. – Sięgam do kieszeni i wy ciągam kawałek papieru. To dane z GPS, który John przy czepił do podwozia sam ochodu wy poży czonego przez Sam a. Następnie z ty lnej kieszeni wy doby wam zdj ęcie. Dziwnie spokoj ny rozkładam j e i rzucam obie kartki na ławę. Mendez na chwilę ściąga brwi, lecz nie sięga po papiery. – Federalni od lat szukaj ą na niego haka, ale im się to nie udaj e – m ówię powoli. – Jest j akby niety kalny. – I póki ży j e, Charlie nie będzie bezpieczna. Nie m a m owy, by do m nie wróciła. A rozpaczliwie chcę j ą z powrotem . Zrobię wszy stko. Sprzedam klub, odej dę z interesu. Wy stawię Sam a kartelowi. To znaczy, j eśli Mendez złapie przy nętę. Liczę na j ego chciwość, arogancj ę i tery torializm . I w końcu to dostrzegam . W ty ch niem al czarny ch oczach zaczy naj ą poruszać się try biki. Już wie, czego od niego oczekuj ę. – Dlaczego? – Proste py tanie. Uczciwe. Jednak z pewnością nie wy j awię m u tego, co j est dla m nie ważne. Taka inform acj a m ogłaby
m nie wiele kosztować. Wstaj ę, a j edy ną odpowiedzią, której udzielam , j est: – Powiedzm y, że obaj na ty m zy skam y. Wy chodzę z Sin City, powtarzaj ąc sobie w kółko, że podj ąłem słuszną decy zj ę. Sądzę, że nie by ło innego wy j ścia. * * * – Czy j a w ogóle chcę wiedzieć? Zam y kam drzwi za Danem , gdy ten wchodzi do m oj ego m ieszkania. Nigdy wcześniej u m nie nie by ł. Z j ego spokoj nego tonu wnioskuj ę, że nie przy szedł m nie przesłuchać. – Nie wiem . A chcesz? – py tam . Zatrzy m uj e się na środku kuchni, po czy m obraca się na pięcie i bada m nie ciekawskim spoj rzeniem . – Dzisiaj rano pokoj ówka w hotelu znalazła ciało Sam a Arnoniego. Z poderżnięty m gardłem . Zm uszam się do wy picia ły ka kawy, by ukry ć szok, którego właśnie doznałem . Dwanaście godzin. Wy szedłem z Sin City dwanaście godzin tem u. Muszę docenić Mendeza. Nie m arnuj e ani sekundy. Prawdopodobnie wisiał na telefonie ze swoim i ludźm i j uż w chwili, w której zam y kały się za m ną drzwi. – Jesteś pewien? Dan powoli przy takuj e. – Właśnie wracam z tego hotelu. Na własne oczy widziałem ciało. Rośnie we m nie poczucie winy. – Ktoś został ranny ? Nadal uważnie m i się przy glądaj ąc, Dan odpowiada: – Nie. Wy gląda to na profesj onalnie wy konaną egzekucj ę. Przechodzę obok niego, kieruj ąc się do salonu, by popatrzeć przez okno na uśpioną j eszcze zatokę. Sam naprawdę nie ży j e. I pom ogłem go zabić. – Ja… Czy … – zaczy na Dan, ale nagle przery wa. – Wiesz co? Zapy tałby m , czy wiedziałeś,
że by ł w m ieście, ale nie wiem , czy chcę wiedzieć aż ty le. – By łem w Penny do piątej rano, a później na siłowni do ósm ej . Możesz sprawdzić kam ery, j eśli m i nie wierzy sz. Nie j estem profesj onalny m zabój cą – m ówię sucho, po czy m dodaj ę: – Ani m ordercą. – Wiem , że nie j esteś, Cain. A sądząc po śladach, to robota kartelu. Stoim y obok siebie, w m ilczeniu obserwuj ąc przepły waj ący j acht. Prawdopodobnie zaj m ie Danowi trochę czasu, nim się dowie, że by łem wczoraj w Sin City. Gdy by zażądał nagrań z Penny, pewnie dowiedziałby się też, że by ł u m nie Sam . Ale ty lko gdy by naprawdę chciał wiedzieć. – Teraz, kiedy Sam j uż nie ży j e, Charlie m oże wrócić do dom u, prawda? – py ta w końcu. Zastanawiam się, do czego zm ierza. – Gdy by wiedziała, że um arł. Gdy by m iała pewność, że nie zostanie aresztowana… Tak, przy puszczam , że m ogłaby wrócić. – Wzdy cham . Do domu. Czy m y śli o Miam i j ako o dom u? Czy w ogóle chciałaby wrócić? – Ale nie wiem , j ak do niej dotrzeć. My ślisz, że powiedzą o ty m w wiadom ościach? Dan drapie się po brodzie. – W lokalny ch na pewno. Może też w Nowy m Jorku. Zobaczę, co da się zrobić. Chociaż j eśli j est w j akiej ś dziurze na Alasce, m oże o ty m nie usły szeć. – Uśm iecha się. – Znam faceta, który zna faceta… który zna faceta… ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY CHARLIE – Widzisz? Nie wy daj e ci się, że on m a pom alowane rzęsy ? – Berta m a obsesj ę na punkcie
ciem nowłosego reportera lokalnej stacj i telewizy j nej . – Pewnie tak – potwierdzam , licząc drobne wy sy pane z m ałego fartuszka. Średnio za noc udaj e m i się uzbierać z napiwków pięćdziesiąt dolarów. Berta m ówiła, że uzbieram siedem dziesiąt, gdy będzie naprawdę duży ruch. Gdy by ty lko wiedziała, co robiłam wcześniej i ile potrafiłam zarobić w takim sam y m czasie, zeszłaby na zawał. – I że m aluj e też usta? – Mruży oczy, gapiąc się w ekran. – Wczoraj m iał j e bardziej brzoskwiniowe, a dzisiaj są czerwone. Co za facet m aluj e wargi czerwoną szm inką? – Przy puszczam , że taki, który m a do czy nienia z m ocny m oświetleniem i kam erą wy sokiej rozdzielczości. – Szy bko napełniam solniczki i pieprzniczki. Popołudniowy tłok j uż m inął, ale zaraz zacznie się weekend. Molly i Teena, kelnerki z dziennej zm iany, zostaj ą do wieczora, ponieważ spodziewam y się sporego napły wu ludzi. – Doug o ciebie py tał – szepcze teatralnie Teena i puszcza do m nie oko, przechodząc obok, chociaż powiedziała to na ty le głośno, że zapewne sły szała połowa lokalu. Na szczęście dwudziestosześcioletni m echanik siedzi w odległy m kącie. Marzenie Berty o wy swataniu m nie ze swoim siostrzeńcem by ło krótkotrwałe. Wczoraj m nie zm usiła do wcześniej szego wy j ścia z pracy, by m m ogła iść z Dougiem na paradę. Jego uśm iech – szeroki i z dołeczkam i – przy pom ina m i uśm iech Bena. Chłopak z wy glądu j est trochę podobny, m a j asne włosy i kwadratową szczękę. Ale j est grzeczny i m iły, nie tak py skaty j ak Ben. Wczoraj okazał się dżentelm enem – odprowadził m nie do restauracj i tuż przed j ej zam knięciem , po czy m skinął m i głową i, nim odszedł, ży czy ł dobrej nocy. Zastanawiam się, kiedy skurczy się ta pustka ziej ąca w m oj ej klatce piersiowej . Minął ponad m iesiąc, a czasam i m i się wy daj e, że ona wręcz rośnie. Nie czas przy padkiem , by rany zaczęły się goić? Czy cztery ty godnie nie powinny przy nieść wy tchnienia w bólu i wątpliwościach?
Trzy m am się przekonania, że dobrze postąpiłam . Mim o to, gdy rankiem otwieram oczy, uderzaj ą we m nie żal i tęsknota, po czy m zagnieżdżaj ą się w m oich m y ślach i towarzy szą m i przez cały dzień. Prześladuj ą m nie również w nocy, pozostawiaj ąc po sobie sińce pod oczam i, z który m i nie radzi sobie nawet korektor. Do tego ham uj ą m ój apety t, przez co tracę na wadze, choć wcale nie m uszę. Jednak naj gorsze są sny. Wszy stkie wersj e koszm aru prowadzą do tego sam ego końca. Cain się m nie brzy dzi. Cain przeze m nie cierpi. Cain nalega, by m i pom óc i kończy m artwy. Nie… Z pewnością postąpiłam właściwie. Złączy ł nas ten sam okrutny los, który naty chm iast nas rozdzielił. To by ła ty lko kwestia czasu. Wiedziałam , że to się tak skończy, m im o to tak m ocno się zakochałam . Podniesiony głos Berty wy ciąga m nie z zam y ślenia. – Widzisz, Katie? Mówiłam , że lepiej będzie tu zostać, niż przenosić się do j akiegoś wielkiego m iasta. – Berta cały czas m nie przekonuj e, że powinnam na stałe zam ieszkać w Mobile i pracować w j ej j adłodaj ni, aż obie będziem y stare i siwe. – Zabito j akiegoś m afiosa narkoty kowego. Ty m razem w j akim ś luksusowy m hotelu w Miam i. Wstrząsa m ną zim ny dreszcz, gdy ze strachem i oczekiwaniem skupiam się na telewizorze. Reporter m ówi coś szy bko, potrzebuj ę czasu, by przetworzy ć j ego słowa. „Egzekucj a kartelu… otwarta woj na… heroina… handlarz narkoty ków…”. Na ekranie przeskakuj ą kolej ne obrazy. Walczę o oddech. Chodzi o człowieka, który zabierał m nie w niedziele do parku, który wsadzał m nie na konia, który cieszy ł się, gdy stałam na podium z kolej ny m m edalem , który krzy czał „bis”, gdy kłaniałam się na scenie. Który wy korzy sty wał m nie j ako dostawcę prochów. Który zrobił ze m nie przestępcę.
Który narażał m nie na niebezpieczeństwo. Który ukradł m i ży cie. Mój oj czy m – m ężczy zna, który m nie wy chował – nie ży j e. Sły szę, że Berta m ówi coś w tle, ale j ej głos j est rozm y ty. Czuj ę, że m nie obej m uj e, staraj ąc się pocieszy ć i odciągnąć m oj ą uwagę od telewizora, który właśnie wy świetla napis: „Wielki Sam Arnoni”. – Katie! W końcu patrzę na Bertę, która gapi się na m nie ze zm arszczony m czołem . Nawet nie m uszę sprawdzać, by wiedzieć, że obserwuj e m nie każda osoba znaj duj ąca się w barze. Ze wsty du czerwieniej ą m i uszy. – Przepraszam – udaj e m i się wy bąkać ze słaby m uśm iechem . – Przez chwilę m y ślałam , że to by ł m ój nauczy ciel angielskiego ze szkoły średniej . – Wy puszczam powietrze z ulgą. – To by łoby dziwne. Berta zaczy na chichotać. – Wy straszy łaś m nie na śm ierć, dziewczy no. Idź się przewietrzy ć. My tu posprzątam y. – Patrzę pod nogi i widzę rozbite szkło oraz rozsy paną sól. Solniczka m usiała wy paść m i z rąk. Otwieram usta, ale Berta j uż wy chodzi zza lady, oddalaj ąc m oj e protesty m achnięciem ręki. Dzięki Bogu, że na ty łach j adłodaj ni nikt nie siedzi. Opieram się o ceglaną ścianę i uwalniam powietrze wstrzy m y wane w płucach. Jesienna aura, choć ciepła j ak na nowoj orskie standardy, ochładza się wieczoram i. Nie potrzebuj ę swetra, m im o to obej m uj ę się ram ionam i. – Sam nie ży j e – szepczę te trzy słowa. Pozwalam im wy brzm ieć, podczas gdy m y ślę nad ty m , j ak powinnam się czuć z powodu ty ch niespodziewany ch wieści. Bez wątpienia j estem w szoku. Zawsze m y ślałam , że Sam j est niezniszczalny. Ja, Cain i wszy scy inni by liśm y zagrożeni, ponieważ nic nie m ogło go zatrzy m ać.
Może to podstęp? Czy Sam m ógł sfingować własną śm ierć, by wy ciągnąć m nie na powierzchnię? Nie. On nigdy by nie dopuścił, by j ego twarz poj awiła się w wiadom ościach z podpisem : „dom niem any handlarz heroiną”. Sam nie żyje. Podej rzewam , że w pewny m m om encie, m oże za godzinę, za dzień lub ty dzień, dotrze to do m nie, przy nosząc ze sobą prawdziwą ulgę. Nie z powodu tego, że um arł. Bez względu na to, co robił i kim by ł, m uszę przy znać, że nie ży czy łam m u śm ierci. Nie, czekam na ulgę spowodowaną świadom ością, że naprawdę j estem wolna, ponieważ ty lko j ego śm ierć m ogła to sprawić. Mim o to ze zm artwienia czuj ę m dłości. Sam przy j echał do Miam i. Co j eśli odnalazł Caina? Skrzy wdził go, choć od dawna m nie tam nie m a? O śm ierci Caina nie powiedzieliby w lokalny ch wiadom ościach w Mobile. By ć m oże tęsknię w tej chwili za m artwy m człowiekiem … Wpadam z powrotem do restauracj i i pory wam torebkę. – Możesz przekazać Bercie, że wrócę za piętnaście m inut? – py tam Heralda i wy biegam , nie czekaj ąc na odpowiedź. Teraz, gdy Sam nie ży j e, nie m artwię się, czy m nie znaj dzie. Ale nie wiem , co m y śli o m nie Cain. Prosiłam w notce, by Dan zachował j ą dla siebie, ale on wcale nie m usiał się ty m przej ąć. A j eśli Cain m nie nienawidzi? Jeśli obarcza m nie odpowiedzialnością za dostawy heroiny ? Wszy stko j est m ożliwe. To, co chcę zrobić, j est ry zy kowne. Mim o to m uszę się przekonać, czy on ży j e. Naj bliższa budka telefoniczna j est cztery przecznice stąd. Biegnę całą drogę, przeklinaj ąc się w m y ślach za to, że nie kupiłam telefonu na kartę. Nie wiem , czy m ożna nam ierzy ć budkę
telefoniczną, j ednak wątpię, by by ło to m ożliwe przy dwusekundowy m połączeniu. Potrzebuj ę wszy stkich drobniaków z m oj ej torebki i trzech prób wbicia num eru kom órki Caina, żeby drżącą dłonią w końcu zrobić to prawidłowo. Telefon zaczy na łączy ć. Wstrzy m uj ę oddech. Drugi dzwonek. Trzeci dzwonek. Ściska m i się żołądek, bo wiem , że przy piąty m włączy się poczta. Wtedy nagle sły szę: – Halo? Jego głęboki głos sprawia, że tracę oddech. Cain j est bezpieczny. Sam go nie odnalazł. Sięgam , by przerwać połączenie, lecz m oj a dłoń zam iera. Nie m am ty le silnej woli, by nacisnąć widełki. By wy łączy ć Caina z m oj ego ży cia. Przez ty ch kilka sekund m am wrażenie, że nadal j est j ego częścią. Sły szę, j ak oddy cha. Wy obrażam sobie, że przy ciska telefon do policzka z j ednodniowy m zarostem , który tak często czułam na m oj ej skórze. – Halo? – py ta ponownie, ty m razem z odrobiną niepewności w głosie. Otwieram usta, by coś powiedzieć, j ednak nie m ogę tego zrobić. Nie m ogę wy dusić ani j ednego słówka. I nadal nie potrafię oddy chać. Mogę j edy nie go słuchać, podczas gdy łzy zaczy naj ą spły wać m i po policzkach. – Charlie, to ty ? Uderzam pięścią w widełki, nim wy bucham głośny m szlochem . * * * – Nowy klient przy czternastce, skarbie – m ówi Berta, przechodząc obok i pocieraj ąc m oj e plecy. – Świetnie! – Z j ej gry m asu wnioskuj ę, że nie zabrzm iało to radośnie. Powinnam się bardziej postarać, choć daleko m i do dobrego sam opoczucia.
Istniej e powód, dla którego się m ówi, że szy bkie rozstania są lepsze. Ja tak zrobiłam . Bolało j ak diabli. A potem wy kręciłam num er Caina i słuchałam j ego głosu, aż w końcu odgadł, kto dzwoni. Zupełnie j akby ktoś tępą piłą rozerwał m oj ą odkażoną ranę, by znów by ła świeża i postrzępiona. To ból, od którego m ożna zem dleć. Nieuleczalny. To by ło trzy dni tem u. Od tam tej chwili każdego ranka brałam plecak, j echałam kom unikacj ą m iej ską na dworzec i kupowałam bilet do Miam i. Po czy m siadałam na ławce i obserwowałam odj eżdżaj ący autobus, wm awiaj ąc sobie, że fakt, iż Sam nie stanowi j uż zagrożenia, wcale nie oznacza, że Cain chce m ieć ze m ną cokolwiek wspólnego. Przekonuj ąc sam ą siebie, że powinnam pozwolić m u ży ć beze m nie, bo j uż i tak narobiłam dość bałaganu. My śląc o ty m , że wspom nienia cudowny ch chwil spędzony ch z nim będą m usiały wy starczy ć do wy pełnienia pustki w m oim sercu, ponieważ sprawy m iędzy nam i nigdy j uż nie będą takie j ak kiedy ś. Oczy wiście Berta nic o ty m nie wie. Co wieczór wracam na swoj ą zm ianę, przy wdziewaj ąc na twarz słaby uśm iech. Podchodzę do stolika num er czternaście. Siedzi przy nim duży, siwiej ący m ężczy zna z okrągły m brzuchem . Podaj ąc m u m enu, obdarowuj ę go swoim naj lepszy m sztuczny m uśm iechem . – Dzień dobry. Witam y w Jadłodajni Beckera. Co m ogę panu podać? – Och… – Klepie się po brzuchu i nawet nie zagląda do j adłospisu. – Czarną kawę i j akiegoś burgera. – Oczy wiście. – Mam swoj e przy zwy czaj enia. – Uśm iecha się do m nie szczerze. – I proszę, m ów m i John.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY CAIN Nie m ogę uwierzy ć, że j ą odnalazł. Biorąc pod uwagę to, j akie ży cie prowadziła wcześniej , nie wierzę, że popełniła tak podstawowy błąd. Siedzę w sam ochodzie z wy poży czalni i przy glądam się przez szy bę, j ak przy j m uj e zam ówienie Johna. My ślę o ty m , że j estem cholernie wdzięczny za ten błąd. Mam dług u Dana. Jeszcze nie wiem , co m u wiszę, by ć m oże nawet nerkę. Sprawił, że CNN podało sensacy j ną wiadom ość o m orderstwie w tem acie ogólnokraj owego problem u przestępczości narkoty kowej . Stam tąd wiadom ość tę podchwy ciły stacj e lokalne. Po ty m dziwny m telefonie trzy dni tem u John w kilka m inut nam ierzy ł, że dzwoniono z m iasteczka Mobile w stanie Alabam a. Poleciał tam następnego dnia. Też wsiadłby m w sam olot, ale przekonał m nie, by m został. My ślał, że skorzy stała z telefonu na kartę i znalezienie j ej zaj m ie m u ty godnie, j eśli nie m iesiące. Jednak dzwoniła z budki znaj duj ącej się kilka przecznic od tej restauracj i. A John, dzięki swoj ej słabości do takich barów, natknął się na nią dokładnie czterdzieści osiem godzin później . Obcięła włosy. Wy gląda naprawdę ładnie. Chociaż pom im o delikatnego m akij ażu sprawia wrażenie starszej . Jednak nadal wy gląda j ak laleczka. Kurwa, jak mi jej okropnie brakowało! Potrzebuj ę każdego gram a silnej woli, by nie wparować tam teraz. Jestem rozdarty. Nie rozum iem , dlaczego do m nie nie wróciła, gdy dowiedziała się, że Sam nie ży j e. Podej rzewam , czem u dzwoniła, j ednak nie m ogę m ieć pewności. To sprawia, iż m y ślę, że m im o wszy stko m oże nie chce wracać. Może pragnęła szy bkiego rozstania, by zupełnie zapom nieć o
poprzednim ży ciu. Jeśli tak właśnie j est, nie chcę robić scen i zepsuć j ej wszy stkiego, co sobie tutaj zbudowała. John potwierdził, że m ieszka teraz nad garażem właścicielki tej j adłodaj ni – m iłej , niekaranej pani, która co niedzielę chodzi do kościoła. Zatem siedzę w sam ochodzie, w ciszy przy glądaj ąc się kobiecie, bez której nie wy obrażam sobie swoj ego ży cia, a która prawdopodobnie nie chce m nie w swoim . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY CHARLIE Rzucam klucze na kom odę stoj ącą przy drzwiach. Ich los podzielaj ą fartuszek i torebka, po czy m skopuj ę buty z nóg. To m ój nowy nocny ry tuał. Następny m krokiem j est pry sznic, by zm y ć z włosów zapach sm ażonego tłuszczu. Nie kłopoczę się zapalaniem światła, ponieważ nie lubię ty ch ostry ch j arzeniówek, a i tak od latarni uliczny ch j est dość j asno. Dlatego nie wiem , j ak udaj e m i się nie zauważy ć go siedzącego na łóżku. – Nie m ożesz spać bez tej drogiej pościeli, prawda? Piszczę zaskoczona, odskakuj ąc w ty ł, aż plecam i trafiam na ścianę. – Jak się tu dostałeś? – Sam a ledwo siebie sły szę. Mówię cicho, lecz serce wali m i w piersi. Cain wstaj e, więc insty nktownie podchodzę o krok do przy stoj nego m ężczy zny, który przez chwilę by ł m ój , póki nie dogoniła m nie rzeczy wistość. Moj e stopy nie chcą się przesunąć dalej . Wspom nienie tego, co m u zrobiłam , każe m i się zastanowić, czy powinnam zacząć się bronić przed em ocj onalny m atakiem . Ty m , na który zasłuży łam . Oddy cham coraz pły cej z powodu kiełkuj ącej we m nie paniki. Przy j echał, by m i powiedzieć, że m nie nienawidzi? Aby poinform ować, że za kilka chwil
wpadnie tutaj policj a i m nie aresztuj ą? Jednak Cain nie przy staj e. Jest coraz bliżej i bliżej , aż j ego góruj ące nade m ną ciało sprawia, że m iękną m i kolana, gdy się pochy la, zbliżaj ąc do m nie swą oszałam iaj ącą twarz. A te ciepłe, brązowe oczy sprawiaj ą, że wy bucham płaczem . Bez wahania łapie m nie w talii i przy ciąga do swoj ej piersi, opiekuńczo obej m uj ąc ram ionam i. – Wiesz, że j estem zaradny. – Sły szę przez własny szloch. Cain wzdy cha ciężko i czuj ę, że schodzi z niego napięcie. – Boże, Charlie, przeszedłem przez ciebie piekło. – Przepraszam . – Jego słowa sprawiaj ą, że łkam j eszcze m ocniej . – Nie m iałam wy boru. By łam … – Wiem . – Rozluźnia uścisk, odsuwa się i, łapiąc za podbródek, odchy la m oj ą głowę. Zaczy na ocierać łzy. Gdy by ty lko wiedział, ile ich dla niego wy lałam … – Wiem o wszy stkim . Przeły kaj ąc łzy, powtarzam po nim : – Wszy stkim ? Ze sm utny m uśm iechem patrzy m i na usta. – Wiem , j ak wy korzy sty wał cię twój oj czy m . Wiem , co się stało przy ostatniej dostawie. Drżę na wspom nienie lufy przy stawionej do skroni. – I zgaduj ę, że m i nie powiedziałaś, bo starałaś się m nie chronić. – Milknie na chwilę. – Widziałaś wiadom ości, prawda? – Tak. – Zam y kam oczy, zapach j ego wody kolońskiej j est koj ący i odurzaj ący. – Wiesz, że j esteś j uż bezpieczna? Wpatruj ę się w oczy, o który ch m y ślałam , że j uż ich nie zobaczę. – Jestem ? Cain przy takuj e, a j a m u wierzę. – Dan nic nie powie. – Marszczy czoło. – Czy to j edy ny powód, dla którego nie wróciłaś do dom u? Do domu.
– Nie wiedziałam , czy m nie tam chcesz – przy znaj ę, z trudem przeły kaj ąc ślinę. – Dzwoniłam ty lko, by się upewnić, że Sam cię nie odnalazł. Po raz kolej ny przy ciąga m nie do siebie i obej m uj e silny m i, opiekuńczy m i ram ionam i, które ściskaj ą m nie tak, j akby m iały nigdy j uż nie puścić. Mam nadziej ę, że tak właśnie będzie. Cain bez słowa pozwala m i się wy płakać. Kilka chwil później dziej e się dziwna rzecz. Moj e łzy sm utku przekształcaj ą się w łzy ulgi, a następnie w łzy prawdziwej radości przeplatane cichy m chichotem . Ponieważ dociera do m nie, że to naprawdę koniec. Cain wie, co robiłam , a m im o tego j est tutaj . I m y ślę, że m i przebaczy ł. To naprawdę koniec. – Pachniesz fry tkam i – m ruczy i całuj e m nie w czubek głowy. – Przy kro m i. Miałam właśnie wziąć pry sznic. – Poważnie…? – Sły szę j ego figlarny głos i naty chm iast m iękną m i kolana. W ty m m om encie niczego nie pragnę bardziej . Zaraz, zaraz. Odsuwam się, choć wiele m nie to kosztuj e. – Cain… a co z… – Nabieram powietrza. – Wiesz, że m oj a tożsam ość by ła fałszy wa? Przy gląda m i się przez chwilę, j akby decy dował, co powiedzieć. W końcu się uśm iecha. – Masz więcej talentu niż j akakolwiek osiem nastolatka, którą spotkałem , choć twoj e dziecięce nawy ki ży wieniowe powinny się j uż dawno zm ienić. Pochy lam lekko głowę. – Nie przeszkadza ci to? Cain się śm iej e. – Nie. Wcale. – Przesuwa palcam i po m oim policzku, więc insty nktownie się obracam , by złapać j e ustam i. – Poza ty m nie ży łem j ak norm alny dwudziestokilkulatek. – Pochy la się i doty ka ustam i m oich warg, przy który ch szepcze: – Może m ogliby śm y razem to zrobić. Nie m a m iej sca na kolej ne słowa, gdy Cain bierze m oj e usta w posiadanie, j akby nie chciał tracić więcej czasu.
Jakby należały ty lko do niego. I rzeczy wiście tak j est. Od pierwszego pocałunku powinnam wiedzieć, że wpadłam w kolej ną pułapkę. Różnica polega na ty m , że z tej nie m am zam iaru uciekać. Nigdy. – Ale… – Cain cofa się nieznacznie i naty chm iast czuj ę na wargach chłód. – Zakochałem się w kobiecie, a nawet nie wiem , j ak m am się do niej zwracać. Brak m i tchu. Dobrze usły szałam ? Opieram dłoń na j ego twardy ch m ięśniach i przez chwilę rozm y ślam , po czy m znów wy bucham płaczem . – To znaczy, kiedy Dan pokazał m i kopię twoich prawdziwy ch dokum entów… – Brakuj e m u słów, a w j ego oczach m aluj e się niedowierzanie. Zastanawiam się, o czy m m usiał m y śleć, gdy to odkry ł. Czy zobaczy ł to w takim sam y m świetle, j ak j a to widzę? Czy los gra nam i w swoj ą dziwną grę? Cain przy gląda m i się i czeka. – My ślę, że przy tobie zawsze j uż będę się czuła Charlie, ale… – Zaczy nam , palcem przeciągaj ąc po literach wy tatuowany ch na j ego szy i. To j est tak nieprawdopodobne. Przy padkowe. A m oże wręcz przeciwnie. – …Reaguj ę również na Penny. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= EPILOG CHARLIE 14 lutego Pam iętałam j edy nie werandę. Wy gląda dokładnie tak, j ak w m oich wspom nieniach: m a rzeźbione ornam enty przy dachu i szerokie schody. Dom pom alowany j est na ładny niebieski kolor. Ma czarne okiennice i drzwi. Naj wy raźniej to dom w nowoorleańskim sty lu. Oczy wiście nie urodziłam się w Las Vegas.
Łapie m nie duża, ciepła ręka. – Jesteś gotowa? – Patrzę w górę i widzę zachęcaj ący uśm iech Caina. Zrobił m i niespodziankę tą podróżą. Mówił, że to urodzinowy wy pad na weekend. Jednak dzisiej szego ranka wy j aśnił m i, dlaczego obrał akurat ten cel. John pom ógł m u odnaleźć m oich dziadków. Ży j ą i nadal m ieszkaj ą w ty m sam y m dom u, w który m dorastała m oj a m atka. Właśnie m am ich ponownie zobaczy ć. – Tak. – Dodaj ę z wahaniem : – My ślisz, że m nie poznaj ą? Cain prowadzi, aż docieram y do frontowy ch drzwi, przy który ch delikatnie m nie popy cha. Całuj e lekko w szy j ę i szepcze: – Jest ty lko j eden sposób, by się przekonać. – Naciska dzwonek. Z m ieszaniną ekscy tacj i i niepokoj u słucham rozbrzm iewaj ącego wewnątrz głośnego gongu. Chwilę później drzwi się otwieraj ą i staj e w nich starsza, siwa wersj a m oj ej m atki, ubrana w prostą białą bluzkę oraz oliwkowe spodnie, a w dłoni trzy m a ściereczkę. – O co chodzi? – py ta, ale j ej spoj rzenie j uż studiuj e ry sy m oj ej twarzy. Nagle głęboko nabiera powietrza i zasłania usta dłonią. – Penny ? To ty ? – Po chwili ciszy wy krzy kuj e: – To ty ! – Bez wahania pory wa m nie w ram iona i tuli tak m ocno, j ak kiedy ś robiła to m am a. Policzki kobiety naty chm iast staj ą się m okre od łez. – Wszy stkiego naj lepszego! * * * – Ty lko krótki postój i zaraz j edziem y dalej – obiecuj e Cain, zam y kaj ąc drzwi czarnego navigatora na parkingu Penny. Pochy la się, by skraść m i buziaka, i dodaj e: – Nie m ogę się doczekać, aż znaj dziem y się w łóżku. – Tak, też chciałaby m się wy spać. Staruszkowie by li dość wy czerpuj ący – odpowiadam , puszczaj ąc do niego oko. Przebukowaliśm y bilety lotnicze i zostaliśm y z dziadkam i cały weekend. Nalegali, by śm y nocowali w ich dom u, a nie w hotelu. Obawiałam się, że dla Caina będzie to zby t wiele,
ale szy bko odnalazł się w sy tuacj i: co wieczór siadał z dziadkiem na werandzie i razem sączy li koniak. Pierwszy dzień by ł bardzo em ocj onalny. Nie wiedzieli, że ich córka nie ży j e. Ostatnia rozm owa z nią pełna by ła gniewu i strachu, czego później żałowali. Pam iętam tam ten dzień. Matka ogłosiła, że wy j eżdża do Las Vegas pracować j ako kelnerka i że zabiera m nie ze sobą. Błagali, by zostawiła m nie z nim i – m iałam zaledwie trzy latka i nie pasowałam do Vegas – j ednak odm ówiła, tłum acząc się oczy wisty m faktem , że należę do niej . Kiedy dni j ej nieobecności przekształciły się w m iesiące, a m iesiące w lata, dziadek poleciał do Vegas. Ze zdj ęciem w dłoni przeszukał wszy stkie restauracj e i bary w m ieście, ale bez powodzenia. Nie pracował w nich nikt o takim wy glądzie czy im ieniu. Zatem odwiedził kluby ze striptizem . W końcu od j ednej tancerki w kabarecie dowiedział się, że Jam ie Miller poślubiła j akiegoś bogatego dupka, z który m wy j echała. Ty lko ty le m u powiedziano. My ślę, że m am a, będąc w Vegas, z nikim się nie przy j aźniła. Dziadek wrócił do Nowego Orleanu ze złam any m sercem , ale i z nadziej ą, że j est szczęśliwa i bezpieczna. I że zadzwoni. Nie by ło ich stać na detekty wa. Przez te wszy stkie lata czekali na ducha. Zadali m i też m nóstwo py tań odnośnie m oj ego ży cia. Starałam się odpowiadać szczerze, choć w niektóry ch przy padkach by ło to niem ożliwe. Na przy kład kiedy zapy tali, co się stało z m oim oj czy m em . I kiedy m usiałam opowiedzieć, j ak poznałam Caina. I wy j aśnić, dlaczego m ówi na m nie „Charlie”. Nie chciałam ich okłam y wać, więc udzielałam niej asny ch odpowiedzi. My ślę, że w końcu się zorientowali, bo przeszli do py tań związany ch z m oim i planam i na przy szłość. A na te
odpowiadałam z wielką ochotą. I szczerze. Powiedziałam , że w sierpniu przeprowadzam się do Nowego Jorku i zaczy nam zaj ęcia w Tisch. I że j estem szaleńczo zakochana w Cainie. I że przeprowadza się razem ze m ną. Obiecałam co ty dzień rozm awiać z nim i przez Sky pe’a i przy j echać w m aj u na planowany przez nich wielki rodzinny zj azd. Moj a m atka nie m iała rodzeństwa, m iała j ednak wiele kuzy nostwa. Odkry łam , że m am ogrom ną rodzinę. Taką z krwi i kości. Jednak nie zapom niałam o innej rodzinie, którą pokochałam . Cain ściska m oj ą dłoń, gdy podchodzim y do wielkich stalowy ch drzwi. Pam iętam tę noc ubiegłego lata, gdy po raz pierwszy zobaczy łam j asny neon na szczy cie budy nku, wy świetlaj ący m oj e im ię. Wiem , że los, w j akiś pokręcony sposób, m usiał m nie tutaj ściągnąć i sprawić, że dostałam tu pracę. Cain dwa dni po ty m , j ak odnalazł m nie w Mobile, zadzwonił do Dana, który pośpiesznie wskoczy ł do sam olotu i do nas przy leciał. Z początku by łam bardzo zakłopotana. Siedzieliśm y w naj dalszy m kącie Beckera, by nikt nas nie sły szał. Kurczowo trzy m ałam się Caina, czekaj ąc, aż Dan założy m i kaj danki. On j ednak obiecał, że inform acj e na tem at m oj ego udziału w handlu narkoty kam i, m oj ej fałszy wej tożsam ości i m iej sca m oj ego poby tu – w zasadzie całego m oj ego istnienia – zatrzy m a wy łącznie dla siebie. Pom ógł m i nawet odzy skać m oj e prawdziwe dokum enty. W zam ian poprosił o pom oc. Udało m u się zaciągnąć m nie na m iej scowy kom isariat, na który m spędziliśm y trzy dni, przedzieraj ąc się przez niezliczone kartoteki ze zdj ęciam i przestępców. Zidenty fikowaliśm y Boba – Cain znał j ego prawdziwe nazwisko – i Manny ’ego, ale Eddiego i wuj ka Jim m y ’ego
nie by ło wśród nich. Co m nie oczy wiście nie dziwiło. Cain został ze m ną przez ty dzień, po czy m zapy tał, czy nie wolałaby m tu zostać, gdy Dan będzie zdej m ował Boba i Manny ’ego, by m m iała pewność, że j estem bezpieczna. By ło m i ciężko pożegnać go na lotnisku, ale m iał racj ę. Wiedziałam , że ty m razem to krótkie rozstanie. Kilka ty godni później policj a przy m knęła Boba za posiadanie niewielkiej ilości prochów. Nie wiem , czy sam wpadł, czy Cain i John m u w ty m pom ogli. Na szczęście nie m uszę tego wiedzieć. Według Dana Bob sy pał j ak z rękawa, daj ąc cy nk na Eddiego, Manny ’ego… nawet na własną m atkę, hoduj ącą w ogródku za dom em kilka krzaczków m arihuany w celach leczniczy ch. Federalni znaleźli Eddiego, który ukry wał się w Missouri u dalekiego krewnego, ale nie potrafili nam ierzy ć Manny ’ego. Na j ego nieszczęście – i Jim m y ’ego, który wszedł z nim w interesy – znalazł go kartel. By łam bezpieczna. By ł środek grudnia, gdy Cain zaparkował navigatora przed Jadłodajnią Beckera. Od tam tej pory nie opuszcza m nie na krok. Nawet teraz, gdy wchodzim y do biura, m ocno trzy m a m nie za rękę. Za biurkiem znaj duj em y Nate’a zagrzebanego w dokum entach i rudą Ginger w m ikroskopij nej srebrnej sukience, m am roczącą pod nosem coś o gówniany ch um iej ętnościach organizacy j ny ch Caina i o braku szkockiej . – Co? Czy żby ś nadal by ł właścicielem ? – Nate puszcza oko do Caina, co podpowiada m i, że wcale nie j est na niego zły za to, że ten został ze m ną w Nowy m Orleanie. Cain w sierpniu podarował Nate’owi klub, ale poza naszą czwórką i Storm nikt j eszcze o ty m nie wie. Miał zam iar go po prostu zam knąć – nie chciał go sprzedać i pozwolić, by
przeistoczy ł się w kolej ne Sin City – ale Nate wtrącił, że chciałby, aby lokal nadal prosperował. Cain uznał pom y sł za szalony, lecz zgodził się pod warunkiem , że przy j aciel zam knie lokal, gdy będzie m iał go dosy ć. – Wróciliście! – Ginger naty chm iast zapom ina o szkockiej i podbiega, by m nie uściskać. Spotkały śm y się i pogodziły śm y tuż po ty m , j ak wróciłam do Miam i. Chociaż Ginger absolutnie nie chciała wiedzieć, gdzie by łam i co się stało. Łapiąc m nie za lewą rękę, woła: – Dzięki Bogu! My ślałam , że znów m nie olaliście i uciekliście, by wziąć ślub. Przewracam oczam i i się rum ienię. Gdy by to zależało od Caina, j uż w tej chwili nazy wałaby m się Penny Ford. Mim o że podoba m i się brzm ienie ty ch słów i nigdy nie będzie istniał dla m nie inny m ężczy zna, nie chcę się śpieszy ć z ży ciem . Nie kiedy w końcu m ogę się nim nacieszy ć. – Pam iętaj cie, gdzie m a się odby ć wasze wesele – upom ina z palcem wy celowany m w twarz Caina. Ginger kupiła stary, zniszczony dom w Napa Valley, który teraz odnawia. Ma sporo oszczędności, lecz nie aż ty le, by wy starczy ło na pełną renowacj ę tego czteropiętrowego budy nku, zatem Cain i Storm po cichu j ą wspieraj ą, by j akoś zrealizowała swoj e m arzenie. Cain planuj e skupić się na inwestowaniu w nieruchom ości i spodziewa się, że będzie to lukraty wny interes. Jego naj nowszy zakup? Wspaniałe i nieboty cznie drogie m ieszkanie kilka przecznic od m oj ego kam pusu. Nie będę wieść ży cia zwy czaj nego studenta, lecz m oj e ży cie nigdy nie by ło zwy czaj ne. I m am wrażenie, że z Cainem nigdy takie nie będzie. Będzie inne, m ożliwie naj lepsze pod każdy m względem . – Dobra, spadać stąd! – krzy czy Cain, ale bez gniewu w głosie. Nate zam y ka segregator i obchodzi biurko, po czy m ściska rękę przy j aciela. – Ginger – m ówi, zaciskaj ąc wielką łapę na j ej karku. – Będę potrzebował kierownika.
– A j a będę potrzebowała się sklonować. – Sły szę j ej ripostę, gdy j uż oddalaj ą się kory tarzem . Widzę, że m ruga do m nie j edny m okiem , nim Cain zam y ka za nim i drzwi. – To na czy m skończy liśm y ? – m ruczy, przy ciskaj ąc m nie do ściany. Poby t w dom u dziadków nieco ograniczy ł naszą nocną „akty wność”. Cain obiecał, że to nadrobim y. Czuj ę j ego erekcj ę, stąd wnioskuj ę, że planuj e zacząć j uż teraz. Nie m am nic przeciwko. Ofiarowuj ę m u co ty lko chce, ponieważ on ofiarował m i wszy stko. Nie m a j uż m iędzy nam i taj em nic. On wie o wszy stkich szczegółach m oich dostaw, w ty m o Salu. Ja z kolei wiem , co się stało z dwom a m ężczy znam i, którzy wy m ordowali j ego rodzinę. Wiem , w j aki sposób kartel znalazł Sam a. I nie m am Cainowi tego za złe. Właściwie, j eśli to m ożliwe, kocham go j eszcze bardziej . Jesteśm y po prostu dobry m i ludźm i z brzy dką przeszłością, szukaj ący m i idealnej przy szłości. My ślę, że znaleźliśm y j ą w sobie nawzaj em . ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= PODZIĘKOWANIA Pisanie książek wcale nie wy daj e się coraz łatwiej sze. O tej m y ślałam , że m nie wy kończy. Dzięki niesam owity m ludziom u m oj ego boku tak się j ednak nie stało. Wręcz j estem przez to silniej sza. Przede wszy stkim chcę podziękować m oim czy telnikom , którzy od lat m nie wspieraj ą. Wasza zachęta i wasze uwielbienie dla m oj ej pracy są ty m , co pozwala m i przeć do przodu w trudny ch chwilach oraz cieszy ć się ty m i dobry m i. Dziękuj ę wszy stkim blogerom , którzy czy taj ą i reklam uj ą m oj e książki. Stokrotnie dziękuj ę. Wasze wsparcie przy historii Caina by ło przeogrom ne. Dziękuj ę Heather Self, m oj ej redaktorce pilnuj ącej term inów i m oj ej przy j aciółce. Ty
wiesz, ile walczy łam , by napisać tę książkę (łącznie z ty tułem ). Dziękuj ę za nieocenione kom entarze do m oich pom y słów o każdej porze dnia i nocy. Dziękuj ę Autum n Hull za by cie fantasty czną blogerką i przy j aciółką. Niczy im uwagom na tem at poszczególny ch scen nie ufam tak bardzo j ak Twoim . Dziękuj ę K.P. Nie m ogę uwierzy ć, że m inął rok, odkąd zwróciłam się do Ciebie z prośbą o reprezentowanie m nie przy Dziesięciu płytkich oddechach. Rany, by ła j azda, co? Ale oto j esteśm y razem przy trzeciej książce. Pewnego dnia się spotkam y. Pewnego dnia Cię uściskam . Dziękuj ę Stacey, cóż m ogę rzec oprócz tego, że j estem szczęśliwą autorką posiadaj ącą agentkę, która spoty ka się ze m ną na kawę i siedzi godzinam i, rozważaj ąc poszczególne sceny, po czy m idzie ze m ną na zakupy. Bardzo się cieszę, że Cię m am , nawet m im o Twoj ego irracj onalnego strachu przed osam i i w ogóle. Dziękuj ę Sarze. Ty wiesz naj lepiej , j ak walczy łam z historią Charlie i Caina. By łaś ze m ną, czy tałaś brzy dki szkic, odpowiadałaś na py tania i uspokaj ałaś m oj e obawy, dzięki czem u napisałam to, co chciałam napisać. Twój talent i niezawodne wsparcie sprawiły, że ta książka zaistniała. Dziękuj ę wy dawcy, Judith Curr, i ekipie Atria Books: Benowi Lee, Valerie Vennix, Kim berly Goldstein i Aly shy Bullock – za wspólne staranie, by ta książka m ogła trafić w ręce Czy telników. Dziękuj ę rodzinie i przy j aciołom za tolerowanie m oj ej izolacj i, kiedy głowiłam się nad tą historią. ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= SPIS TREŚCI Okładka Karta ty tułowa
Dedy kacj a PROLOG ROZDZIAŁ PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ DRUGI: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ ÓSMY: CHARLIE ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ DZIESIĄTY: CHARLIE ROZDZIAŁ JEDENASTY: CAIN ROZDZIAŁ DWUNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYNASTY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ PIĘTNASTY: CAIN ROZDZIAŁ SZESNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY: CAIN ROZDZIAŁ OSIEMNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY: CHARLIE
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI: : CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY: CHARLIE EPILOG PODZIĘKOWANIA Reklam a 1 Reklam a 2 Reklam a 3 Karta ty tułowa ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU=
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU=
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU=
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU=
Ty tuł ory ginału: Four Seconds to Lose Copy right © 2014 by Kathleen Tucker
Copy right for the Polish edition © 2014 by Wy dawnictwo Term edia Atria Paperback A Division of Sim on & Schuster, Inc. 1230 Avenue of the Am ericas New York, NY 10020 First Atria Paperback edition April 2014 Wszelkie prawa zastrzeżone Żaden z fragm entów tej książki nie m oże by ć publikowany w j akiej kolwiek form ie bez wcześniej szej pisem nej zgody Wy dawcy. Doty czy to także fotokopii i m ikrofilm ów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektroniczny ch. Wy danie I, Term edia, Poznań 2015 Zdj ęcie na okładce: © Justin Horrocks/Getty Im ages Przekład: Katarzy na Agnieszka Dy rek Redakcj a: Karolina Kaczm arek, Editio Korekta: Julia Paduszy ńska, Editio eISBN: 978-83-7988-431-5 Wy dawnictwo Filia grupa Term edia sp. z o.o. ul. Kleeberga 8 61-615 Poznań www.wy dawnictwofilia.pl Wszelkie py tania prosim y kierować na adres: czy telnicy @wy dawnictwofilia.pl Dołącz do nas na Facebooku! Konwersj a publikacj i do wersj i elektronicznej : DARKHART Dariusz Nowacki
[email protected] ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU= ===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkh9SXxKaghtDHgMbUMzWj tILU4lRARj Dm 8GakQnSCU=
Document Outline Karta tytułowa Dedykacja PROLOG ROZDZIAŁ PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ DRUGI: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ ÓSMY: CHARLIE ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ DZIESIĄTY: CHARLIE ROZDZIAŁ JEDENASTY: CAIN ROZDZIAŁ DWUNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYNASTY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ PIĘTNASTY: CAIN ROZDZIAŁ SZESNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY: CAIN ROZDZIAŁ OSIEMNASTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY: CHARLIE ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY: CHARLIE ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY: CAIN
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY: CHARLIE ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY: CAIN ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY: CHARLIE EPILOG: CHARLIE PODZIĘKOWANIA Spis treści Reklama 1 Reklama 2 Reklama 3 Karta redakcyjna