Tytuł: Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60. Autor: Andrzej Klim © Copyright for the text by Andrzej Klim, Warszawa 2013 © Copyright for t...
22 downloads
22 Views
1MB Size
Ty tuł: Seks, sztuka i alkohol. Ży cie towarzy skie lat 60. Autor: Andrzej Klim © Copyright for the text by Andrzej Klim, Warszawa 2013 © Copyright for the Polish edition by Dom Wydawniczy PWN Sp. z o.o., Warszawa 2013 Dyrektor wydawniczy: Monika Kalinowska Redaktor prowadzący: Dąbrówka Mirońska Redakcja: Joanna Egert-Romanowska Korekta: Elwira Wy szy ńska Projekt okładki i stron tytułowych: Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN Produkcja: Marcin Zy ch Projekt graficzny wnętrza: Ewa Modlińska Skład i łamanie: Justy na Cwalina Fotoedycja: Katarzy na Kucharczuk Fotografia na okładce: Forum/Jerzy Michalski ISBN 978-83-7705-450-5 Dom Wydawniczy PWN Sp. z o.o. 02-460 Warszawa, ul. Gottlieba Daimlera 2 tel. 22 695 45 55 www.dwpwn.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza publikacja ani jej żadna część nie może by ć kopiowana, zwielokrotniana i rozpowszechniana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wy dawcy . Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo. Więcej na www.legalnakultura.pl Polska Izba Książki Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.
SPIS TREŚCI
Zamiast wstępu 1. Ale wkoło jest wesoło 2. Nie ma jak pompa 3. Pod papugami jest szeroko niklowany bar… 4. Ta nasza młodość 5. W co się bawić, w co się bawić? 6. W kawiarence Sułtan przed panią róża żółta 7. Gin, Celiny koleś, twardy gość… 8. Portugalczy ku jak nóż bezlitosny , naciąłeś dziewcząt jak róż w kraju sosny … 9. Przy chodzimy , odchodzimy … 10. Wiatr odnowy wiał, darowano resztę kar, znów się można by ło śmiać… 11. Cała sala śpiewa z nami! 12. No i jak tu nie jechać? 13. Jesteśmy na wczasach w ty ch góralskich lasach 14. Tupot biały ch mew o statku pokład… 15. Ach, co to by ł za ślub! 16. Jeżeli kochać, to nie indy widualnie 17. Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy 18. Szampana pijmy dziś do dna, panowie! Bibliografia Przy pisy Źródła cy tatów wy korzy stany ch w ty tułach rozdziałów
Bożenie, Ignasiowi, Rodzicom: Marzennie i Edwardowi, Łucji, Henrykowi i Bartkowi – w podziękowaniu za cierpliwość – autor
ZAMIAST WSTĘPU
Światowe ży cie, szum i gwar, Fee rią neonów bły szc zy mleczny bar! Porcję leniwy ch zjadam a la fourc hette I sy ty , i szczęśliwy czuję się wnet! Właśnie wpłaciłem pierwszą z rat, Nową sy r eną jadę w wielki świat, Mij ając setki równie wy tworny ch aut, Na bal spółdzielców czy działaczy raut! Wszy stkiego dotknąć, wszy stko prawie wolno zjeść mi, Każda kanapka warta chy ba z pięć czterdzieści, Tu wznoszę toa st, ówdzie rzuc am kilka zdań, W krąg czeskie kolie i krea cje piękny ch pań! Cichnie przy jęcie, czeka mnie W nowy m segm enc ie kolor owy sen, Zam awiam więc budzenie, wy łączam prąd, By jutro znowu ruszy ć w wielki monde! Więc nie trzeba, proszę państwa – co tu kry ć – Robić kantów ani bady lar zem by ć, Czy ś robotnik, czy liter at, czy też kmieć – Jeśli spojr zy sz odpowiednio – możesz mieć: Światowe ży cie, przy gód sto, Sweter z CeDeTu, metka z PKO! Żubrówka równie dobra, jak Black and White I jak z Broadway u program – Warsaw by night! Choć gwiazd z estrady śpiewał chór, Że nie dla Ciebie sam oc hodów sznur, Ty się z pogardą krzy wisz i pręży sz tors – Inne ma zdanie na ten tem at ORS!
W południe kawka – po niej lepiej się prac uj e, W krąg przem y sławki eur opejski zapach czuj esz, Dy skretny kelner na twój każdy gest się zgłasza, Wiec zor em PAGART na sto imprez cię zaprasza… Po co ci więcej? Taką masz Geograf iczną długość, słowiańską twarz, Więc się zachły śnij aż do utraty tchu Światowy m ży ciem ze mną właśnie tu! Światowy m ży ciem ze mną właśnie tu! Wojc iech Mły narski, Światowe życie, fragment
1
ALE WKOŁO JEST WESOŁO…
K
iedy Mar ia Dąbrowska obserwowała na stołeczny m Stadionie X-lec ia wy stępy młody ch ludzi z całego świata w ram ach V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, nie zdawała sobie sprawy z tego, że oto jest świadkiem zalążka rewoluc ji oby c zaj owej w Polsce. Wielka hum anistka zanotowała w Dziennik ach to, co ją zaf rapowało: „Sam stadion, z delegac jam i równie kolor owy m i tak co do skóry , jak w stroj ach, też wy glądał nieludzko, jak zac zar owane jezior o koły szący ch się barwny ch fal. Słowem ludzkość w char akter ze ornam entu, lecz ornam entu czego? I skąd w człowieku bier ze się potrzeba stawania się ornam entem?”[1]. Takich przem y śleń nie miało zapewne trzy dzieści ty sięcy młody ch ludzi ze 120 krajów, którzy przy j ec hali na przełomie lipc a i sierpnia 1955 roku do Warszawy przede wszy stkim się bawić. Ci z Zac hodu ciekawi by li ludzi z kraj u zza „żelaznej kurty ny ”, ci ze Wschodu – do czasu festiwalu nie wiedzieli, jak smakuj e coca-cola, nie wiedzieli, jak zauważy ła poe tka Agnieszka Osiecka, że ulic e podc zas uroc zy stości można dekor ować różnokolor owo, a nie ty lko na czerwono[2]. Jac ek Kuroń mówi wprost, że festiwal miał dla polskiej młodzieży znac zenie wręcz rewoluc y jne, porówny walne z ty m, jakie wy warły na świadom ości polity cznej Polaków relac je z ży cia najważniejszy ch prom inentów party jny ch, ogłoszone na falach radia Wolna Eur opa przez zbiegłego na Zachód ubeka Józefa Światło. „Przy j ec hali ze świata kolor owi, młodzi ludzie, którzy tańczy li, śmiali się, by li gotowi dy skutować na każdy tem at, nie bali się żadny ch tabu. Festiwal (…) ujawnił całe zakłamanie i fałsz tego sty lu ży cia, który by ł lansowany jako postępowy . Okazało się, że można by ć postępowy m, a jednoc ześnie bawić się ży ciem, nosić kolor owe ubrania, słuchać jazzu, bawić się i koc hać”[3]. Festiwal Młodzieży zrobił wy łom w polskiej oby c zaj owości w roku, w który m zmarł Albert Einstein, w Pradze stanął pom nik Stalina, Elvis Presley wy stąpił po raz pierwszy w telewizji, ostatnie oddziały Arm ii Czerwonej opuściły Austrię, a Gener al Motors jako pierwsza amer y kańska korpor ac ja osiągnął ponad miliard dolarów zy sku. W Polsce w ty m czasie Adam Har asim owicz został zwy c ięzcą V Między nar odowego Konkursu Pianisty cznego im. Fry der y ka Chopina, w Warszawie oddano do uży tku Pałac Kultur y i Nauki im. Józefa Stalina, Uniwersy tet Poznański przem ianowano na Uniwersy tet im. Adam a Mickiewi-
cza (w setną rocznicę śmierc i wieszc za) i powstał Totalizator Sportowy . Niec ały rok później, w marc u 1956 roku, zmarł w Moskwie Bolesław Bier ut, I Sekretarz KC PZPR (jak plotkowała warszawska ulic a, zaszkodził mu „tajny ref er at” I Sekretarza KC KPZR Nikity Chruszc zowa, wy głoszony na zjeździe sowieckich kom unistów, w który m obciąży ł Stalina popełniony m i zbrodniam i), a w czerwc u w Poznaniu władza ludowa wprowadziła w ży cie słowa prem ier a Józefa Cy r ankiewic za o odrąbaniu ręki, którą na ową władzę podniósłby jakikolwiek szaleniec. I władza kazała strzelać do robotników, którzy wy szli na ulic e, aby upom nieć się o godność i swoj e prawa. Jednak pięć miesięcy później nastąpił polski Październik – władzę jako I Sekretarz KC PZPR objął zwolniony z odosobnienia Włady sław Gomułka. Entuzjazm ludzi by ł ogromny , Gomułka by ł sy mbolem odnowy , świat uważał go za char y zmaty cznego przy wódcę. Niektórzy zastanawiali się jednak, dlac zego prem ier em pozostał Józef Cy r ankiewicz. Odpowiedź przy szła bardzo szy bko – w roku 1964 w Kom itec ie Centralny m próżno by łoby szukać zwolenników październikowego kursu. Zostali sami twardogłowi. Zawiedzionem u odejściem od rewoluc y jny ch zmian społeczeństwu władza zaczęła podsuwać smakowite kąski. A to mieszkanie (co z tego, że mikroskopijne i ze ślepą kuchnią, skor o wcześniej w zniszc zony m wojną kraj u nie można by ło nawet o ty m pom ar zy ć), a to talon na sam ochód (co prawda sy r enkę, ale wcześniej dostępne by ły z rzadka wołgi i to ty lko dla niektóry ch). Ludzie zaczęli rozglądać się za ty m, jak owe wy m ar zone M3 wy posaży ć, nie w głowie im by ła walka o „soc jalizm z ludzką twarzą”. Kiedy więc w 1962 roku Tadeusz Różewicz opublikował dram at Świadk owie albo Nasza mała stabilizac ja, przeniesienie ty tułu na okres rządów Gomułki by ło ty lko kwestią czasu. Jedni utożsam iali pojęcie „stabilizac ja” z zastojem, inni – odc zy ty wali pozy ty wne znac zenie tego pojęcia, przeszkadzał im jednak przy m iotnik „mała” koj arzący się z niskim poziom em. Jako tako nakarm ione społeczeństwo, które nie musiało już stać w kolejkach po podstawowe arty kuły , chciało się bawić. Szukało rozr y wki innej niż doty chc zas pref er owane przez władze: tańce ludowe i pieśni masowe, inteligentnej, czerpiącej z wzorów zac hodnich. Stąd wy sy p kabar etów, fenom en Piwnic y pod Bar anam i i polskiego big-bea tu. No i rozkwitł największy imprezowicz w Polsce – telewizja. Ale gdy społeczeństwo bawiło się, władza szy kowała kolejny szok – anty semicką akcję w 1968 roku, która oprócz tego, że skrzy wdziła ty siące Polaków poc hodzenia ży dowskiego, zmuszając ich do emigrac ji, by ła zapowiedzią tego, co miało nastąpić za dwa lata – końca epoki „małej stabilizac ji”. Nadeszły inne czasy i inne rozr y wki…
2
NIE MA JAK POMPA
P
rzy jęcia, rauty , party z bardziej lub mniej ofic jalny ch okazji grom adziły całą „warszawkę” w miejscach, w który ch trzeba by ło się pokazać, lub u osób, u który ch trzeba by ło by wać, aby nie wy paść z towar zy skiego obiegu. Szczy tem mar zeń towar zy skiego warszawskiego high life’u w latach sześćdziesiąty ch by ło zaproszenie do udziału w przy jęciach dy plom aty czny ch wy dawany ch przez ambasady różny ch krajów z okazji świąt nar odowy ch bądź wizy t znam ienity ch gości. Największą wartość miały zaproszenia z ambasad państw zac hodnich: tam zjawiali się przedstawic iele towar zy stwa i tego hołubionego przez władze PRL-u, i tego sekowanego. Do placówek dy plom aty czny ch krajów socjalisty czny ch osoby negujące obowiązujący sy stem światopoglądowy nie by ły zapraszane. W 1957 roku Warszawę odwiedził Ho Chi Minh, kom unisty czny przy wódca Wietnam u Północnego. Na przy jęcie, które wy dał on w dawny m Pałacu Pry m asowskim przy Senatorskiej, zaproszono oczy wiście party jny ch i państwowy ch działaczy (jeśli zapraszali dy plom ac i z bratnich państw soc jalisty czny ch, to w tej kolejności) oraz lum inar zy ży cia kultur alnego. Wśród ty ch ostatnich poj awił się pisarz, działacz i pieszc zoch PRL-owskiej władzy Jar osław Iwaszkiewicz z małżonką Anną. Przy jęcie pisarzowi i eks-dy plom ac ie (przed wojną prac ował przez pewien czas w polskim przedstawic ielstwie w Danii) nie przy padło do gustu. „Przy jęcie nie by ło ładne. Oczy wiście dlatego, że by ło ciasno: jedna ty lko sala służąca zar azem za jadalnię i salę do konwersac ji”[4] – zanotował pisarz. Iwaszkiewic zowi nie podobała się również rozm owa z gospodarzem przy jęcia. Nazwał ją „banalną” i „emf aty czną”. Zac hwy c iła go natom iast własna… żona (co wy daj e się ty m bardziej zaskakujące, że pref er enc je eroty czne pisarza nie by ły taj emnicą). „Wy glądała w ty m cały m towar zy stwie, jakby zeszła z księży ca. Nie pasowała do tego całego dobrze odży wionego, ordy narnego zebrania, wy glądała tak eter y cznie i zar azem tak pięknie, że można by ło ją wziąć za anioła”. Ale Anna Iwaszkiewic zowa namówiła męża na udział w rauc ie nie dlatego, aby by ć podziwianą w krea cji autorstwa Józef iny Jędrzejc zakowej, córki gospody ni Iwaszkiewiczów na Stawisku, lecz lic zy ła na spotkanie tam Włady sława Gomułki. Towar zy sz Wiesław jednak przy jęcia swoją obecnością nie zaszczy c ił. By ć może dlatego, że I sekretarz nie czuł się zby t pewnie na dy plom aty czny ch salonach. Po
Warszawie krąży ła anegdota, trudno stwierdzić, czy prawdziwa, ale kapitalnie oddająca mentalność Gomułki. Podc zas przy jęcia w ambasadzie franc uskiej podano jako jedno z pierwszy ch dań owoc e mor za oraz misy z wodą z plastram i cy try ny przeznac zone do umy c ia rąk. Towar zy sz Wiesław, będąc spragniony , a nie znając ety kiety , miał się owej wody po prostu napić. Po fakc ie dy skretnie mu wy tłumac zono, do czego owa woda z cy trusam i służy . Kiedy więc pod koniec przy jęcia wniesiono poncz z pły wający mi plastram i cy trusów, Gomułka w wazie z napitkiem umy ł ręce…[5] Iwaszkiewicz gry m asił, że podc zas dy plom aty czny ch przy jęć by wa zwy kle ten sam zestaw gości. 8 czerwc a 1961 roku, po rauc ie w ambasadzie Szwajc ar ii, zanotował: „Adam Nagórski, Tatarkiewic zowie, Lor entzowie, Szy fm anowie. Ktoś pewnie zapisuj e w tej chwili: zawsze ci sami Iwaszkiewiczowie. Zadziwiająca trwałość » towar zy stwa« mimo zmian ustrojów, woj en, przekształcenia się oby c zajów”[6]. Natom iast 26 października tego sam ego roku uczestnic zy ł w śniadaniu wy dany m w pałacu w Jabłonnie na cześć Elżbiety , królowej Belgów, i jej najmłodszej córki, księżniczki Mar ie-Jose. Zatrzy m ały się w Polsce, wrac ając z wizy ty w Chinach i ZSRR. Iwaszkiewicz znał już królową Elżbietę – by ł przez nią przy jęty podc zas wizy ty w Belgii, a w roku 1955, kiedy królowa gościła w Polsce podc zas V Między nar odowego Konkursu Chopinowskiego, pełnił honor y gospodar za i opiekuna dostojnego gościa. Wtedy to wy dał na jej cześć w Stawisku śniadanie („jak wszy scy wiedzą, Iwaszkiewicz by ł snobem. Trzeba by ło kom unizmu, żeby mógł gościć u siebie w domu na śniadaniu królową…”[7] – żartował po latach wielki kompozy tor Witold Lutosławski, biorący również udział w ty m przy jęciu). Doszło wtedy do popełnienia faux pax wobec zasad zac howania się przy stole. Zam iast odpowiednich sztućców do jedzenia ry by (szer oki i tępy nóż), podano dwa widelc e. Królowa, która nie wiedziała, do czego mają służy ć owe dwa widelc e, nie zac zy nała jeść ry by , czekając na odpowiednie sztućce, a skor o gość honor owy nie zac zy nał jeść, to nikom u przy stole nie wy padało…). Dwaj adwersar ze: Jar osław Iwaszkiewicz i public y sta oraz poseł i muzy k Stef an Kisielewski, uczestnic zy li w ty m sam y m przy jęciu w ambasadzie Franc ji z okazji święta nar odowego 14 lipc a 1969 roku. W swoich dziennikach żaden nie wspom ina, czy spotkali się, obaj natom iast zgodnie raut skry ty kowali. „Okropne by ło przy jęcie, skąpe do niem ożliwości, z drzwiam i do ambasady zamknięty mi na klucz i wszy scy na wy gonie”[8] – zanotował Iwaszkiewicz. „Ludzi straszne masy , przy gotowali przy jęcie w ogrodzie, a tu deszcz lał jak z cebra. Czekaliśmy na wejście w ogonie blisko kilom etrowy m, płaszc zy nie by ło gdzie kłaść, istna klęska ży wiołowa”[9] – odnotował Kisielewski. Obaj panowie wy m ieniają za to długą listę znaj om y ch, który ch tam spotkali, oraz ofic jeli. Na pierwszy m miejscu – prem ier a Józefa Cy r ankiewic za. Iwaszkiewicz ubolewa, że Cy r ankiewicz go nie lubi i daje temu wy r az zac howaniem, Kisielewski podkreśla zaś, że „rzecz jasna” nie ukłonił się Cy r ankiewiczowi. Cy r ankiewicz za to ukłonił się, i nie ty lko ukłonił, Kry sty nie Mazurównie, ówczesnej gwieździe polskiego tańca nowoc zesnego. W ambasadzie znalazła się jako partnerka Krzy sztof a T. Toe plitza, public y sty i pisar za. „W absolutnej ciszy Cy r ankiewicz, który szedł na czele, rozejr zał się dookoła, po czy m pewny m krokiem skier ował się po mur awie… tak, ku mnie! Podał mi rękę, skłonił się, jakby do ucałowania moj ej urękawicznionej dłoni, a po baczny m przy jr zeniu się i wy powiedzeniu kilku banałów oddalił się, a z nim cała chmar a oficjałów”[10] – wspom ina Mazurówna. Cała „warszawka” obecna na przy jęciu kom entowała zachowanie prem ier a. Jedni mówili, że Cy r ankiewicz pom y lił Mazurównę z kimś inny m, inni (to zapewne opinia „ży czliwy ch” koleżanek), że tanc erka miała by ć kolejną ofiarą łasego na kobiec e
wdzięki polity ka, ale przy jr zał się jej z bliska i… zrezy gnował. W pamięci tanc erki został jej specjalnie na tę okazję przy gotowany strój (sukienka z zasłony w kolor owy filmdruk: na szy i obc isły golf ik, gołe ram iona, u dołu króciutka, dekolt w trapez, ale na wy sokości brzuc ha pokazujący pośrodku pępek, do tego czarne rękawiczki powy żej łokci i wielki słomkowy kapelusz z Pary ża) oraz menu (oliwki – „fuj! wy dały mi się obrzy dliwe! zupełnie nie słodkie!”, mikroskopijne kanapeczki – „to już lepsze mmm!” i ptasie mleczko „ach, jakie wspaniałe! wepchnęłam też, ile mogłam, do kor onkowej tor ebeczki”[11]). By wały i poważniejsze dy plom aty czno-towar zy skie skandale. Mar ia Dąbrowska sprowokowała taki podc zas poby tu w roku 1956 w Sztokholm ie na obr adach Światowej Rady Pokoj u, jak określiła to sama pisarka: „sty pie” ruc hu obrońców pokoj u – organizac ji skupiającej lewicujący ch arty stów i naukowców. Dąbrowska by ła członkinią polskiej delegac ji, natom iast w radzieckiej uczestnic zy ła pisarka Wanda Wasilewska, kom unistka, współtwórczy ni arm ii gener ała Berlinga, córka wielkiego polskiego polity ka, patrioty i soc jalisty Leona Wasilewskiego, która jeszcze przed II wojną światową jako ojc zy znę wy brała sowiecką Rosję. W hotelu Carlton zaplanowano spotkanie towar zy skie, w który m, jak zapewniano Dąbrowską, mieli uczestnic zy ć ty lko polscy delegac i. Kiedy pisarka przy by ła do hotelu, wziął ją pod rękę Ostap Dłuski, działacz Ruc hu Obrońców Pokoj u, py tając: „Znasz Wandę Wasilewską?”. Dąbrowska jej nie znała, a co ważniejsze – nie miała zam iar u poznawać „tej renegatki” i, gwałtownie zabier ając rękę, dała temu wy raz. „Usły szałam, bardzo zdetonowana, że Anna [Kowalska, pisarka i bliska przy j ac iółka Dąbrowskiej – red.] mówi: » Zlituj się, Mar y jko« , a Iwaszkiewicz: » Właśnie – to Jasia [Broniewska – pisarka, pierwsza żona Włady sława Broniewskiego, przy j ac iółka Wasilewskiej – red.] to urządziła. Miała by ć ty lko polska delegac ja« . W rezultac ie kolac ja odby ła się w nastroj u jak u Dostoj ewskiego. Wasilewska siedziała o dwa miejsca ode mnie. Jar osław pił dużo i nazaj utrz zac hor ował na serc e (a ter az w Warszawie podobno opowiada, że to przeze mnie). (…) nazaj utrz z saty sf akcją stwierdziłam, że miałam rację, unikając zetknięcia się z Wasilewską”[12] – opisuj e inc y dent Dąbrowska. Otóż podc zas obr ad plenarny ch do stolika polskiej delegac ji podeszła właśnie Wasilewska i zwróciła się do Broniewskiej: „Chodź na kawę. Co wy tu siedzic ie w tej Ber ezie. To przecież jest prawdziwa Ber eza te sesje”[13]. Te słowa – porównanie do sanac y jnego obozu odosobnienia w Ber ezie Kartuskiej – ogromnie obur zy ły Dąbrowską. Ofic jalny m uroc zy stościom, jak jubileusze arty stów, towar zy szy ły spotkania towar zy skie. Ich rozm ach zależał od uznania, jakim bohater owie wy dar zenia cieszy li się w oczach dec y dentów. Luc jan Rudnicki, pisarz i działacz ruc hu robotnic zego, 6 sty cznia 1962 roku z okazji 80. urodzin doczekał się zaledwie zaproszenia na herbatkę do Belweder u. Wy pił ją w towar zy stwie ówczesnego Przewodniczącego Rady Państwa Aleksandra Zawadzkiego i kilku party jny ch notabli oraz kolegów po piórze, jak Jer zy Putram ent, Włady sław Broniewski i Jar osław Iwaszkiewicz. A Iwaszkiewicz, jako ulubieniec PRL-owskich władz, uroc zy ście obc hodził 19 lutego 1969 roku jubileusz 75-lec ia urodzin. Najpierw do jego domu w Stawisku przy j ec hali najwy żsi państwowi i party jni notable oraz ofic jele Związku Liter atów Polskich. Otrzy m ał Złoty Medal imienia Fry der y ka Joliot-Cur ie przy znany przez Prezy dium Światowej Rady Pokoj u, w której akty wnie działał od lat, choc iaż niewiele z tego dla światowego pokoj u wy nikało. Na zakończenie uroczy stości z konc ertem wy stąpiła wy bitna pianistka Barbar a Hesse-Bukowska. Druga część obchodów odby ła się w bardziej reprezentac y jny m miejscu – Belweder ze. Niezby t ży czliwy Iwaszkiewiczowi Stef an Kisielewski tak opisał je w swoich Dziennik ach: „Jubileusz star ego błazna
i wazeliniar za Iwaszkiewic za odby wa się z wielką, ale okropnie prześmieszną pompą. Prześmieszną, bo takie to gruby m i nićmi szy te i takie fałszy we: na przy jęciu w Belweder ze kolekcja nowy ch » przy j ac iół« prezesa: Putram ent, Gisges, Centkiewicz, Jur andot, Przy boś oraz oczy wiście Kraśko, Kliszko etc. Spy c halski wy sławia wkład star ego do soc jalizmu (koń by się uśmiał) i stwierdza, że: » masy ludowe, nasz nowy już naród z rozm ac hem twórczy m kształtujący swój lepszy soc jalisty czny los, widzą w Jar osławie Iwaszkiewic zu pisar za naszy ch czasów, czasów wielkiego przełomu w naszej ty siącletniej histor ii, pisar za, który cały m swoim zac ny m ży ciem…« etc., etc. Pisarz, wzruszony m oczy wiście głosem, przy świadc za, że póki sił, służy ć będzie Polsce Ludowej itd. Zupełna kom edia, przy pom ina się Zielony Frak Flersa i Caillaveta. Podobno Talley r and jeszc ze na łożu śmierc i wazelinował się królowi. A jednak gdzieś na dnie serca star y pedał żałować musi, że nie ma z nim Jurka, Pawła czy Julka. A pisarz dobry (choć niesocjalisty czny ), ty le że świnia z niego star a i tak już zostanie. Ha!”[14]. Po Warszawie krąży ła anegdota, że Związek Liter atów Polskich postanowił również urządzić jubileuszową fetę Antoniem u Słonimskiem u. Poe ta by ł jednak w niełasce u PRL-owskich władz. Lesław Bartelski, działacz ZLP, zapy tał Słonimskiego, co sam zainter esowany o ty m sądzi. „Czy taki, jaki miał Jar osław z dzwonam i, arm atam i i przy jęciem w Belweder ze?” – upewniał się przekornie Słonimski. Przer ażony Bartelski zaczął się plątać w słowach: „Nie, nie…, taki skromniutki w naszy m związku, w tej salc e na piętrze”. „Niech się pan nie martwi, panie Bartelski. Odm awiam” – zam knął sprawę Słonimski. „Strasznie panu dziękuję” – ucieszy ł się Bartelski[15]. Jar osław Iwaszkiewicz by ł dla gomułkowskiej ekipy kimś, kogo warto połechtać jakimś „zaszczy tem” czy sy nekurką, bo przy dawał się w mom enc ie, gdy przed światem trzeba by ło się pochwalić czy mś inny m niż kolejny m rekordem w wy doby c iu węgla czy zebrany ch kwintalach z hektar a. Zawsze można by ło poszczy c ić się przed światem poetą, prozaikiem, posłem i obrońcą pokoj u ży jący m z niezwy kle inteligentną i światową żoną Anną (z domu Lilpop, córką jednego z najbardziej majętny ch przem y słowców przedwoj ennej Polski; dla poślubienia Iwaszkiewicza zer wała nar zec zeństwo z księciem Radziwiłłem, mimo biseksua lny ch skłonności poe ty ), mieszkający ch w pięknej willi w Stawisku w malownic zej Podkowie Leśnej. By ła więc gościem Stawiska i królowa Belgów Elżbieta, i przedwoj enny przy j ac iel Iwaszkiewiczów, genialny pianista Artur Rubinstein, i Jean Coctea u – franc uski pisarz, malarz i reży ser, i guru egzy stenc jalizmu Jean Paul Sartre z żoną Sim one de Bea uvoir… Wizy ta Coctea u w Stawisku (23 października 1960 roku) zaczęła się od zgrzy tu: gość dotarł o półtor ej godziny później, niż by ł spodziewany (wiozący go kier owc a zabłądził w drodze z Niebor owa), ale zac howanie gościa, „by ł bardzo serdeczny i bez cienia owej franc uskiej factic ite”, zatarło niezręczność towar zy ską z początku wizy ty . Coctea u podc zas odwiedzin towar zy szy ł m.in. jego adoptowany sy n, aktor Edua rd Derm it. Derm it serdecznie rozbawił towar zy stwo swoim zaskoc zeniem co do sty lu ży cia w Warszawie – przed przy jazdem by ł pewien, że po ulic ach stolic y Polski chodzą niedźwiedzie[16]. Podobnie dobrze czuli się u Iwaszkiewiczów 30 czerwc a 1962 roku Sartre i de Bea uvoir. Iwaszkiewicz, który cy nicznie, ale skry c ie wy kpiwał ich zaa ngażowanie w światowy ruch na rzecz utrzy m ania pokoj u, z saty sf akcją zanotował: „siedzieli bardzo długo i podobno by li zac hwy c eni”[17]. Towar zy skim kontredansem okazały się uroc zy stości pogrzebowe urządzone w Tea trze Polskim po śmierc i wielkiego aktor a Aleksandra Zelwer owic za. Na okry ty m kir em kataf alku w holu gmachu przy Kar asia trumna, przy kataf alku warta honor owa, z głośników pły nie Marsz żałobny Cho-
pina, na krześle przed kataf alkiem wdowa przy jm uj e kondolenc je, a na drugim krześle niec o dalej… druga wdowa również przy jm uj e kondolenc je. Zelwer owicz ożenił się powtórnie na trzy lata przed śmierc ią z Mar y ną, swoją sekretarką z PWST. Jedni więc składali kondolenc je jej. Inni, którzy nie lubili drugiej żony , wy rażali współczuc ie poprzedniej, Kry sty nie. Ci, którzy najbardziej niepewnie odnaleźli się w tej sy tua cji podwójnego wdowieństwa, składali kondolenc je oby dwu wdowom[18].
3
POD PAPUGAMI JEST SZEROKO NIKLOWANY BAR…
PATiF by ł pełen i rozc hy botany jak wesoła i brzy dka barka na falach podniec onego ocea nu.
podejr zanej czy stości stolikach goście ubrani wiec zor owo lub w swetry , star e „SPrzy wiatrówki i bez krawatów, jedli źle przy rządzone potrawy płucząc je strum ieniam i wódki.
Ściany , zdobne w boa zer ię z szer okich, ciemny ch listew, nosiły ślady odrapań i zac ieków nad piękny m i świecznikam i ze star ego brązu. Fac et w gruby ch okular ach, mamr oczący coś bez przerwy do siebie, grał Petite fleur, powtar zał ref ren nieznośnie i ciągle znowu, trudno by ło się zor ientować, czy ukoc hał tę melodię, czy nie umiał nic innego. Zeszłowieczna litograf ia z dager oty pu, prezentująca lum inar zy stołecznego tea tru sprzed stu dziesięciu lat, wisiała krzy wo nad fortepianem. Na bezładnie ustawionej przestrzeni tańczy ły pary obr zuc ając się wzaj emnie wy m uszony mi czułościam i i hałaśliwą serdecznością ludzi przy zwy c zaj ony ch do pokazy wania się w zam ian za uznanie. W gestach ich i w intonac jach unosił się też jakiś pogłos obronnego scepty c y zmu, daleki od kom edianctwa, przeobrażający aktorstwo w walor nowy , powstały przez katalizę, a może ty lko sty k z rozsiany m i tu gęsto ły sy m i głowam i star y ch, mądry ch Ży dów, z załupieżony m i czaszkam i męczący ch kaboty nów o genialny ch pom y słach i płaskim i fry zurkam i młody ch, namiętny ch kombinatorów – wszy stkich ty ch reży serów i arc hitektów, scenografów i autorów radiowy ch, tekściar zy kabar etowy ch i speców od film owego montażu, soc jologów, rzeźbiar zy , fachowców od telewizji, proj ektantów kostiumów tea tralny ch i arty stów od ry sunkowy ch dowcipów – pełny ch jadu i mar zeń, i wiecznego niedosy tu, który wy znac za ich drogę i ciężkie westchnienia. Głowy te, a wśród nich wy sokie, utapir owane koki, skąpe czupry nki, i nawisłe kiście włosów – hebanowe, zjadliwie rude, niezdrowo fioletowe lub z oksy dowanej platy ny – obr ac ały się na zasadzie komórki światłoczułej: nowa twarz w wejściu więzła w grząskiej chwy tliwości naty chm iast form ułowany ch opinii. Czar tego spięcia by ł niepowtar zalny – może ty lko wbiegająca wśród hur aganowej owac ji na boisko ekipa piłkarska odc zuwa takie upoj enie, niepom na, że wy nik mec zu jest nie do przewidzenia”[19]. Tak kultowe miejsce Warszawy lat sześćdziesiąty ch, klubowy lokal Stowar zy szenia Polskich Arty stów Tea tralny ch i Film owy ch, opisał Leopold Ty rm and w głośnej powieści z kluc zem Życie towarzyskie i uczuc iowe. Tam, w opar ach wódki wy pij anej przy szklany m bar ze bądź na „kanapc e” do trzec iej nad ra-
nem, kiedy to legendarny portier pan Franio Król (lub jego zmiennik pan Adam) zgaszeniem i zapaleniem światła dawał znać, że czas już kończy ć, bawiono się. Jak wspom ina aktor i piosenkarz Bohdan Łazuka, w jednej z trzech sal Klubu, „w narożny m saloniku odby wały się – co sobota – norm alne danse, przy fortepianie na wpół oślepły taper młócił przedwoj enne tanga, zastępował go dla uwspółcześnienia repertua ru Zdzisio Maklakiewicz, Freda Elkana dała się czasam i namówić na jazzowy szlagier, wśród tańczący ch wy różniał się Jer zy Passendorf er z małżonką, konkur ował z nim Miec zy sław Wojnicki, dogady wał Prutkowski, plątał się między nogam i Wojtek Raj ewski, zaś Zosia Grabińska psuła wszy stko intonując swój boj owy ref ren: Jest Warszawa!”[20]. Maklakiewicz jest łączony w parę towar zy ską z Janem Him ilsbac hem, bo zawodowe kontakty opinia publiczna z reguły przekłada na pry watne. Ty mc zasem… „Grając razem, Maklak i Him ilsbach nie lubili się zby tnio i na przy kład w SPATiF-ie razem by wali rzadko. Maklak uważał, że Janek go komprom ituj e, a Janek istotnie jak przy c hodził, to przeważnie kończy ło się to skandalem i szlabanem”[21] – opowiada by walc zy ni klubu, aktorka Zof ia Czerwińska. W SPATiF-ie plotkowano i rom ansowano. „SPATiF to by ła wtedy taka enklawa. Wszy scy siedzieli w kupie. Gener alnie panowała atm osfer a rom ansowa, ale snobisty czna. Nie wy padało się przespać z kimś, z kim nie wy padało”[22] – wspom ina dalej tamtejsze zwy c zaj e Zof ia Czerwińska. W klubie zalewano wódką smak porażki, wznoszono toa sty za sukc esy . Po prem ier ze sztuki niezwy kle popularnej saty r y czki Magdaleny Sam ozwaniec Hotel Belle Vue w maju 1958 roku cały zespół i autorka świętowali tam sukc es. Prem ier a by ła udana. Sztuka co prawda słaba, ale „warszawka” po latach soc rea lizmu chciała się bawić i oglądać na scenie piękne aktorki w peniua rach, a nie traktor zy stki w kuf ajkach. Zabawa w klubie by ła tak przednia, że autorka bawiła się po pewny m czasie… boso. Na prem ierę kupiła bowiem nowe buty , ale okazały się zby t ciasne. Zabawa by ła jednak tak dobra, że bohaterka wiec zor u zam iast wrócić do domu, postanowiła konty nuować ją bez obuwia[23]. W SPATiF-ie intry gowano i poc ieszano się. Tutaj ustalano obsady do spektakli tea tralny ch i filmowy ch. Tak o pomy śle obsadzenia go w roli Azji Tuhajbej owic za dowiedział się Daniel Olbry chski. „Jak zwy kle wzięliśmy się z Hoff m anem [Jer zy m, reży ser em – red.]. Obaj lubiliśmy takie siłowanie się. (…) Nie jestem pewien, ale Hoff m an chy ba wówczas wy grał. Wy c hodząc, złapał mnie przy kontua rze w szatni i powiedział, po swoj em u zaciągając i zac iskając zęby : » Bracie koc hany ! Dla Wajdy to ty możesz by ć ty powy Słowianin, dla Antc zaka ty powy Skandy naw, a ja po prostu chlapnę ciebie na czarno i ty u mnie będziesz Azja. Zastanów się« . I wy szedł”[24] – wspom ina aktor. Olbry chski propozy cję Hoff m ana złożoną w tak niety powy sposób przy jął i został sły nny m Tuhajbej owic zem w Panu Wołodyjowskim. Na „angaż w film ie” początkujący reży ser zy podr y wali w SPATiF-ie młode aktorki po szkołach. Co bardziej doświadc zone py tały o ty tuł film u i kiedy sły szały , że na przy kład Popiół i diament, odpowiadały : „A w ty m! To już sześć razy grałam”[25]. Kto chciał zaistnieć w świec ie tea tralno-film owo-telewizy jny m, musiał tutaj by wać. Jak wspom ina pisarz Janusz Głowacki: „W SPATiF-ie dy skutowało się Heidegger a i aktua lny kurs dolar a, szanse odzy skania niepodległości i napic ia nier ozc ieńczonego jarzębiaku, zrobienia dobrego film u i okradzenia bogatego Szweda przy bar ze. Przy c hodzili tu aktor zy i ladacznic e, reży ser zy i prości alkoholic y , pisarze reżimowi i opozy c y jni, za który mi sunęli tajniac y ”[26].
W SPATiF-e spoty kano się także, aby w mom entach tragiczny ch nie by ć sam em u. 8 sty cznia 1967 roku na Dworc u Główny m we Wrocławiu zginął pod kołami pociągu Zby szek Cy bulski. Cy bulski, który wpadał do SPATiF-u „na chwilę”, a zostawał, zagadawszy się, kilka godzin. „Tego dnia, w który m dowiedzieliśmy się o śmierc i Zby szka, i ci, którzy nie pili, i ci, którzy lubili się napić – wszy scy by li pij ani. Ciemna, zady m iona sala, a w niej grupa smutny ch, przy gnębiony ch ludzi. Atm osf erę przesy c ił niedosły szalny szloch. Na pewno głośno łkał Franio Król, szatniarz w SPATiF-ie, przy j ac iel aktorów”[27] – wspom ina Zof ia Czerwińska. Aktor Tadeusz Ross o szatniar zu Franiu mówi, że znał wszy stkich, „by ł uczy nny , taj emnic zo ży czliwy i zawsze miał dolar y do sprzedania. (…) Od Frania można się by ło zawsze dowiedzieć, kto jest akur at w SPATiF-ie, kto by ł i wy szedł, a kto jeszc ze przy jdzie. A także co można dobrego zjeść, co świeże, co mniej świeże, kto z kim aktua lnie sy pia, a kto już przestał, kto się ku komu ma, kto kogo lubi, kto jest podejr zany lub ma jakie kontakty i tak dalej, i tak dalej…”[28]. Na marginesie, niektóre dania z klubowego menu miały własne nieofic jalne nazwy , np. tatar z jedny m jaj em to „inwalida”, a „lorneta” to dwie setki wódki… Franio prowadził nielegalny salon gier hazardowy ch pod ladą szatni i by ł alkoholikiem wpadający m co pewien czas w ciąg alkoholowy . Ratował go zwy kle Ry szard Pietruski, który opiekował się klubem z ram ienia stowar zy szenia. Już po śmierc i Frania okazało się, co podejr zewała spor a grupa by walców, że by ł konf identem SB. „Jednak by ł bardzo sy mpaty czny , nieby wale dy skretny , a by ło co ukry wać, i dowc ipny i nigdy nie pozwolił sobie na poufałość, nawet jeśli wiedział o kimś coś bardzo komprom itującego”[29] – opowiada Zof ia Czerwińska. Jego zmiennik, Adaś, by ł całkowity m przec iwieństwem Frania – absolutnie odizolowany , miły i uprzejm y , ale nie można by ło nic zego z nim załatwić. „By ł taki dowc ip: Jaka jest różnica między kapitalizmem a soc jalizmem? Taka jak między Franiem a Adasiem”[30] – wspom ina aktorka. Do południa lokal nie wy różniał się szczególnie w porównaniu do inny ch warszawskich restaurac ji. Aktor zy i film owc y z rodzinam i wpadali tutaj na obiad klubowy , czy li taki, do którego dopłacał SPATiF. Sporą grupą klientów by li o tej por ze emer y towani aktor zy . Kelnerki nie przepadały za ty mi gośćmi, gdy ż nie dawali napiwków. Dlatego lubiły drażnić ich niewinny m pozornie py taniem, choc iaż doskonale znały twar ze ty ch stały ch by walców: „Czy jest pan członkiem SPATiF-u?”. Następował wówczas wy buch złości i zapewnień gościa, z kim to on na scenie nie wy stępował wtedy , kiedy owej kelnerki jeszc ze na świec ie nie by ło… Kelnerki rządziły również wiec zor em. Jedna z nich, posunięta już niec o w latach, ale obdar zona obf ity m biustem, na tę okoliczność zwana „Cy c of onem”, potraf iła powiedzieć podpitem u gościowi: „Tobie wódki już nie podam”, a nawet zabrać mu sprzed nosa pełny kieliszek. W połowie lat sześćdziesiąty ch nastąpiła jednak wy m iana kelner ek – okazało się, że „Cy c of on” z koleżankam i oszukiwały , sprzedając klientom klubu własną wódkę. Do SPATiF-u przy jęto młode kelnerki, które, jak się okazało, szy bko odnalazły się nie ty lko zawodowo, lecz także towar zy sko. „Z jedną z nich, śliczną Basią, ożenił się sam Jer zy Duszy ński [by ły mąż Hanki Bielickiej, pierwszy amant powoj ennego kina – red.] (by łam na ślubie). W jakiś czas potem Wieńczy sław Gliński [popularny aktor – red.] ożenił się z Zosią, a wielki polski bohater z Dy wizjonu 303, gener ał Skalski, ożenił się z barm anką Kry sią. Trzeba uczciwie przy znać, że dziewc zy ny te by ły tego warte i stanowiły podporę mocno wiekowy ch panów”[31] ‒ zaznac za Czerwińska.
W SPATiF-ie nie zawsze by ło przy j emnie i nie wszy scy goście by li mile widziani. Stef an Kisielewski tak opisał pewien poby t w ty m klubie pod koniec lat sześćdziesiąty ch: „[O]gromnie się zmierziłem, bo przy c zepili się do mnie różni ubeczkowie i » party zanc i« pij ani w trupa, wobec czego obleśnie serdeczni i ściskający por ozum iewawc zo rękę, jakby prosili o » wy bac zenie« . Obrzy dłe to, w dodatku głupio chamskie, bo nie przy jdzie im do głowy , że ja się nimi po prostu nie inter esuję, a do lokalu przy c hodzę popić i pogadać z przy j ac iółmi”[32]. Ośrodkam i ży cia towar zy skiego w klubie by ły konkretne stoliki, przy który ch zasiadali stali by walc y , a zaproszenie, aby się dosiąść, by ło traktowane jak zaszczy t. Saty r y k, aktor i konf er ansjer własnego kabar etu Friko, Józef Prutkowski, miał stolik ozdobiony napisem „loża gener alska”. Gener ałowie tam jednak nie by wali, „obj awiał się przy nim rac zej w towar zy stwie czerwony ch od wódy pułkowników” oraz „gwiazdek sportu”, a wśród nich kulomiota Włady sława Kom ar a, który w SPATiF-ie wsławił się wy pij aniem koktajlu złożonego z wy mieszanego kur zego rosołu z wódką[33]. Prutkowski miał w zwy c zaj u wołać na cały klub: „Puśćcie bąka!” kiedy akur at wchodził aktor Henr y k Bąk. Pieprzne kalambur y by ły jego spec jalnością. Na widok przy stojnej kobiety wchodzącej do lokalu wołał: „Ale dupa…” – i przenosząc wzrok na osobę towar zy szącą wchodzącej, kończy ł: – „…że z taką przy szedł”. To on oznajm iał swoj e przy jście o trzy nastej głośny m krzy kiem: „Kier owniku!!!!!”. Wtedy zjawiał się kier ownik klubu Włady sław Sidor owski, a na stole lądowały wódka i golonka. Goście, zwłaszc za panie, by ły umawiane na spotkanie przy stoliku co kwadrans, aby uniknąć spotkania nielubiący ch się osób. Prutkowski miał stałą zasadę co do poby tu w SPATiF-ie: wy c hodził najpóźniej o 14.30. Z kolei saty r y k Janusz „Minio” Minkiewicz nigdy nie zac zy nał pić przed osiemnastą. Stolik, przy który m siady wali Minkiewicz (jako postać stała), oper ator i reży ser Stanisław Wohl, poe ta Adam Waży k i dram atopisarz oraz współredaktor „Dialogu” Kazim ierz Korc elli, by ł usy tuowany tuż przy wejściu do pierwszej sali. Każdy , kto wchodził, pozdrawiał to towar zy stwo. Pewnego wiec zor u jedna za drugą wkrac zały przy stojne panie. Po którejś z kolei Adam Waży k zdziwił się: „I pomy śleć, co one w nas widzą?”. Z przedstawic ielek płci pięknej panowie dopuszc zali do stolika jako stałego gościa jedy nie poetkę Agnieszkę Osiecką. I właśnie podc zas obecności Osieckiej do stolika dosiadł się nieproszony gość, młody człowiek z Podkarpac ia. Speszony wy m ianą zdań, która akur at doty c zy ła niua nsów fleksji bułgarskiej, zaczął opowiadać o swoich wy c zy nach w Tatrach. „– Młody człowieku, z tematy ki alpejskiej inter esuj e mnie wy łącznie y eti” – ściął sam oc hwałę „Minio”[34]. Do stolika by wała dopuszc zana Zof ia Czerwińska, ale nie dlatego, że znała Minkiewic za jeszc ze z czasów, gdy oby dwoj e prac owali na Wy brzeżu. Zawdzięczała to celnej ripoście na tekst „Minia”. Kiedy po raz pierwszy aktorka weszła do warszawskiego SPATiF-u, Minkiewicz powiedział na jej widok: „Jak by łaś młoda, to mi się podobałaś”. Aktorka odpowiedziała naty chm iast: „To ty jeszc ze ży jesz?”, czy m zdoby ła sobie uznanie saty r y ka i miejsce przy stoliku[35]. Znana w tamty ch czasach dziennikarka i gwiazda TVP Irena Dziedzic zapewnia, że i ona dostępowała tego zaszczy tu: „Mniej więcej około jedenastej, kiedy Minkiewicz mówił: » Nie pij trzec iej herbaty , przec ież się upij esz…« , postanawiałam wy jść. Wówczas Korc elli mawiał: » Oto kobieta, którą by pół Polski chciało odprowadzić do domu. A my – nie« . Wzy wali wówczas kogoś znaj om ego i mówili: » odprowadzisz tę panią do domu. I zar az wrócisz. Mieszka niedaleko, wiem y , ile czasu zajm ie ci droga tam i z powrotem« ”[36]. Minkiewicz, który sam wy pij ał dziennie trzy czwarte litra wódki, nie znosił pij aków i pilnował,
żeby przy jego stoliku nie stało puste krzesło. W ten sposób uniem ożliwiał dosiadanie się nie ty lko pij akom, lecz także każdemu, kto nie został do stolika zaproszony . Przekonał się o ty m Janusz Głowacki, kiedy przy prowadził do SPATiF-u dziennikar za „New York Tim esa”, Johna Darntona. Ponieważ wszy stkie stoliki by ły zajęte, zapy tał Minkiewicza, czy mogą się przy siąść. „Minio” odpowiedział: „Powiedz temu Amer y kaninowi, że jak nie przy szedł w 1945, to niech ter az spierdala”[37]. Nic dziwnego więc, że skor o stoliki by ły z reguły zajm owane przez stały ch by walców, a wieczor am i do klubu schodziły się tłumy , zdoby c ie wolnego miejsca stawało się nie lada wy zwaniem. Reży ser Jer zy Gruza wspom ina zdar zenie, którego w SPATiF-ie bohater am i by li ulubieniec publiczności Bogusław Kobiela i jego żona Małgor zata, Gruza właśnie oraz nieznany im mężczy zna. Gruza siedział z Kobielami przy stoliku, kiedy podszedł do nich ów mężczy zna i ukłonił się grzecznie. Siedzący przy stoliku zrozum ieli ów gest jako prośbę o zabranie wolnego krzesła, więc Kobiela skinieniem głowy wy r aził zgodę. Jakie by ło ich zdziwienie, gdy ów nieznaj om y złapał nie za krzesło, ale za stolik i zabrał go na drugi koniec sali. „Zostaliśmy jak idioc i. Siedzieliśmy na kanapie wśród krzeseł bez stolika”[38] – opowiada Gruza. Jer em i Przy bor a, współtwórca legendarnego Kabar etu Starszy ch Panów, uważał, że jego pierwsza wizy ta w SPATiF-ie by ła czy mś w rodzaj u dopuszc zenia do środowiska, które nazwał Parnasem, a nastąpiła ona dopier o po sukc esie Kabar etu. „Późno, bo późno pan wy startował, ale za to tak, że muszę panu pogratulować” – powiedział Przy bor ze na przy witanie Janusz Minkiewicz i zaproponował wy pic ie bruderszaf tu, co też panowie niezwłocznie uczy nili. „Wy padki potoc zy ły się jak lawina. Przec hodziłem z rąk do rąk, podawano mnie sobie od stolika do stolika. Wprawdzie by li to na ogól ludzie nietrzeźwi, a rea kc je ludzi nietrzeźwy ch redukować należy do, powiedzm y , 30 proc ent, żeby poznać, jak by się zac howali, gdy by by li trzeźwi. Ale i ten proc ent wy starczy łby człowiekowi, żeby od tego osłupiał, wpadł potem w stan zażenowania, który to stan stopniowo, ale szy bko, przec hodził w euf or ię. Bo jak się zac hować, gdy wy bitny plasty k przy klęka przede mną, twierdząc, że pocałuje mnie w rękę. Wiem, że słowa nie dotrzy m a, a jednak odr uchowo chowam prawą dłoń za siebie, a tu już ktoś inny – nie mniej sławny reży ser – ciągnie mnie za tę dłoń do swego stolika, przedstawiając pięknej kobiec ie, która na moje nazwisko rea guj e słowam i: » Przec ież wiem!« . I wpij a mi się w usta znienacka, a kiedy zac zy nam się od tego pocałunku uwalniać, patrząc z niepokoj em na jej partner a, dodaj e: » Nim się nie przejm uj, on mnie zna« . Potem oboj e nalewają mi, wy pij am, a tu już ktoś inny , sam Tadeusz Konwicki [pisarz – red.] podc hodzi i mówi: » Zupełnie ina c zej sobie pana wy obrażałem. A tu patrzę – elegancik, jak nie przy m ier zając Osęka [Andrzej, kry ty k sztuki i dziennikarz – red.]« . Czas przy stoliku Konwickiego upły nął nam na rozm owie, której zupełnie nie pamiętam, podobnie jak tego, co działo się później”. Przy bor a ucieszy ł się bardzo z gratulac ji otrzy m any ch od (trzeźwego) Antoniego Słonimskiego (musiał to by ć więc piątek, bo Słonimski zaglądał do SPATiF-u w piątki), a przede wszy stkim z aplauzu, jaki wzbudził wśród inteligenc ji (i cóż z tego, że nietrzeźwej), skor o do inteligenc ji Kabar et Starszy ch Panów by ł skier owany [39]. Nier ozwiązaną towar zy ską taj emnicą SPATiF-u by ło zac howanie Kazim ier za Rudzkiego, znanego aktor a i konf er ansjer a. Co pewien czas siady wał sam otnie przy stoliku, wy raźnie na kogoś czekając. Po kwadransie do sali wchodził sędziwy osobnik o wy glądzie szlagona z sum iasty m, siwy m wąsem. Rozglądał się i od wejścia donośnie wołał: „Nie ma tu aby Rudzkiego?”. Aktor zry -
wał się od stolika, podbiegał do szlagona z otwarty m i ram ionam i i wołał: „Wuju! Wuju koc hany !!!”. „Kaźmirz!!!” – odkrzy kiwał „wuj” i serdecznie ściskał Rudzkiego. Po czy m obaj spoży wali zakrapianą kolację (Rudzki rac zej jadł, a „wuj” rac zej zakrapiał). Po kolacji Rudzki odprowadzał „wuja” do szatni i tam, jak później opowiadał by walc om klubu wszy stkowiedzący szatniarz Franio, wkładał dy skretnie szlagonowi do kieszeni palta wy pchaną kopertę. Całe to przedstawienie powtar zało się co pewien czas. Po co to przedstawienie? Wszy scy w SPATiF-ie zac hodzili w głowę, ale Rudzki nigdy tego nie zdradził. Powszechnie by ło wiadom o, że aktor poc hodził z zasłużonej rodziny księgar zy , która jednak szlac heckich konotac ji nie miała…[40] Inny m wy dar zeniem szer oko kom entowany m w SPATiF-ie by ł rękoc zy n, którego w klubie dopuścił się wielki aktor Jan Świderski. Pobił kry ty ka Jana Kotta – ponoć rec enzja, zdaniem aktora, by ła nie dość poc hlebna[41]. Po sy gnale Frania o końcu zabawy wkrac zały jednak absurdy PRL-u. Rozbawione towar zy stwo, chcąc konty nuować zabawę, musiało udać się do któregoś z inny ch, nieliczny ch czy nny ch jeszc ze lokali. Najbliżej, na odc inku Nowego Światu między plac em Trzech Krzy ży a Alej am i Jer ozolimskim i, vis-à-vis „Białego Domu”, jak warszawiac y nazy wali siedzibę KC PZPR, znajdowała się Melodia (dawniej Par adis). By ło to ulubione miejsce na finał zabawy aktorki Barbar y Wrzesińskiej („arty stki i szam anki”, jak nazwała ją Agnieszka Osiecka, a pry watnie pierwszej, ale ty lko trzy m iesięcznej, żony Bohdana Łazuki). Wrzesińska pod koniec każdego wiec zor u spędzanego w SPATiF-ie rzuc ała hasło: „Do » Melodii« ! Do » Melodii« !”, i otoc zona wianuszkiem mężczy zn szła do tej restaur ac ji. Wśród nich, by wało, znajdował się i Janusz Minkiewicz. Ale przy drzwiach do lokalu portier, który wpuszc zał wszy stkich SPATiF-owców do Melodii, odciągał „Minia” na bok i stanowc zo stwierdzał: „Pan redaktor tu nie wejdzie. To nie jest miejsce dla pana redaktora”. I Minkiewicz wrac ał chwiejny m krokiem do domu na Star y m Mieście[42]. Zof ia Czerwińska miała kiedy ś okazję wrac ać po wizy c ie w Melodii do domu milic y jną ny ską. Po prostu przedstawic iele władzy chcieli by ć uprzejm i i podwieźć aktorkę. Czerwińska wsiadła, ale sam ochód nie ruszał. „Przepraszam y , że czekam y tak długo, ale babc e klozetowej gdzieś kabur a od pistoletu się zapodziała” – tłumac zy ł się przed aktorką sierżant[43]. Gor zej, gdy przy szła fantazja, aby przem ieścić się ze SPATiF-u do któregoś z dalej położony ch lokali. Problem em okazy wał się transport. Taksówki w czasach PRL-u by ły dobrem def ic y towy m za dnia (w dodatku to zwy kle taksówkarz oznajm iał, dokąd jedzie, i zabier ał ty ch klientów, którzy chcieli się dostać w tamtą okolicę), a w nocy wręcz nieosiągalny m. Te lukę w transporc ie wy kor zy sty wali w Warszawie kier owc y miejskich polewac zek, czy szczący ch nocą ulic e miasta. Oczekiwali na wy c hodzący ch i za odpowiednią cenę wieźli w wy brane miejsce. Za dodatkową opłatą włączali urządzenie polewające wodą jezdnię. Wtedy pod kolejny lokal lub pod mieszkanie zajeżdżało się z fasonem. Zwy kle takie wodne ekstrawaganc je by ły powszechne na początku miesiąca, później musiał wy starc zy ć sam przej azd. Problem em, zwłaszc za dla osób w stanie nietrzeźwy m, by ło dostanie się do wy soko umieszc zonej szof erki – mieściło się tam czwor o pasażerów. Zof ia Czerwińska wspom ina jeden ze szczególny ch przej azdów. Po wy jściu ze SPATiF-u razem z bardzo popularną wówczas piosenkarką Danutą Rinn i aktor em Kar olem Stępkowskim wgram olili się do owej szof erki i „zamówili” kurs na niedaleki Foksal, do lokalu Stowar zy szenia Arc hitektów Polskich.
– Ty lko niech pan leje! – zakom ender owała Czerwińska. – Nie będę lał! – odpowiedział kier owc a. – Ja pana proszę, niech pan leje, tu jedzie sama pani Rinn – nam awiała Czerwińska. – Ry n nie Ry n, nie będę lał! – padła stanowc za odpowiedź. – Dlac zego? – dopy ty wały się obie panie. – Bo ja jestem szczotka – padła odpowiedź[44]. *** Lokale środowisk twórczy ch działały także w inny ch duży ch miastach. Nie wszy stkie obr osły legendą, jak warszawski SPATiF, ale i tam działy się rzec zy ciekawe i zaskakujące. W Trójmieście by ł to również SPATiF – w Sopoc ie przy Monte Cassino, zwany z rac ji char akter y sty cznego usy tuowania, „na pięterku”. By ł to lokal przeznac zony nie ty lko dla aktorów. Przy jego powstawaniu uczestnic zy li również trójmiejscy plasty c y , na przy kład Aleksander Kobzdej proj ektował do wnętrza ławki. „Spoty kaliśmy się po to, żeby por ozm awiać o sztuc e, ale zawsze towar zy szy ły temu nadm ierne ilości alkoholu, więc po pewny m czasie wszy stko zam ieniało się we wzaj emne wy mówki, ty pu: » a wiesz, gdzie ja mam to twoj e malarstwo?« ”[45] – opowiada prof. Włady sław Jackiewicz, wówczas dziekan Wy działu Malarstwa Państwowej Wy ższej Szkoły Sztuk Plasty czny ch, późniejszy rektor. By ło to tak niem iłe, że prof esor postanowił, przy najmniej przez pewien czas, przestać pić alkohol i zostać absty nentem. „Początkowo koledzy traktowali to podejrzliwie, że jak nie piję, to może jestem z jakiegoś » urzędu« i donoszę. Ale szy bko przekonali się, że nie. No i miało to dla nich dobrą stronę: wszy scy pili, a ja by łem do odwożenia” – wspom ina prof esor. Do SPATiF-u nie należało po prostu przy jść. Trzeba by ło przy by ć w ory ginalny sposób – Zby szek Cy bulski i Bogum ił Kobiela zajeżdżali pod lokal na wspólny m motoc y klu, umor usani, spóźnieni i z ogromny m hukiem, ale z fasonem, tłumacząc spóźnienie ty m, że „coś się tam zepsuło”, a studenc i uczelni plasty cznej maszer owali z dworc a kolejki w płaszc zach założony ch ty ł na przód. Z rac ji położenia lokalu na piętrze i tego, że prowadziły doń strom e schody , wchodzenie, a zwłaszc za opuszc zanie go po alkoholowej konsumpc ji nastręczały kłopotów. Odc zuł to na własnej skórze jeden z trójmiejskich kry ty ków tea tralny ch. Pewna aktorka Tea tru Wy brzeże niezadowolona z rec enzji, po prostu zrzuc iła go ze schodów. Sopocki SPATiF miał i tę dobrą cechę, że gdy atm osf er a zrobiła się już zby t gorąca, można by ło przejść się na molo i tam ostudzić gorące głowy . Po rozstaniu się z Sopotem (PWSSP została przeniesiona do gdańskiej Zbroj owni), plasty c y nie zaniec hali wizy t w kur orc ie i „na pięterku” choćby przy okazji wernisaży w sopockim Biur ze Wy staw Arty sty czny ch. Nieodłączny m elem entem wernisaży by ły butelki wódki, które autor wy stawy musiał postawić na każdy m stoliku. Jej obecność, a zwłaszc za naduży cie wy woły wały czasem skandale towar zy skie. Z salą wy stawową bezpośrednio sąsiadował gabinet dy r ektor a, który w znacznej części wy pełniał olbrzy m i filodendron. Podc zas jednego z wernisaży , gdy drzwi do obu pom ieszc zeń by ły otwarte, malarz Kazim ierz Ostrowski, który lubił by ć skandalistą, po naduży ciu alkoholu wspiął się na ową egzoty czną roślinę i krzy knął: „Kurwy do domu!”. „Nikt się nie ruszy ł” – konkluduj e prof. Jackiewicz.
SPATiF w Łodzi przy Kościuszki opanowali, co oczy wiste, film owc y . Obowiązy wała w nim zasada, że po północy nie wpuszc za się nowy ch gości. Ale dla sławny ch osób by ło odstępstwo od tej reguły . Zresztą około pierwszej w nocy lokal by ł już zam y kany i wtedy pragnący dalszej zabawy przenosili się do Casanovy . Reży ser Witold Leszc zy ński, który przeniósł się tam pewnej nocy w towar zy stwie Wojc iec ha Fry kowskiego, ówczesnego play boy a i sy na jednego z najbogatszy ch pry wac iar zy w Polsce, wspom ina, że poc zuł się tam wtedy jak „Mur zy n w knajpie dla biały ch w RPA” – a to dlatego, że ogolił się na ły so i drażnił wy glądem gości Casanovy . Groziło mu pobic ie, ty lko dzięki obecności Fry kowskiego udało mu się wy jść z lokalu bez szwanku[46]. Ale w Łodzi film owc y szczególną esty mą traktowali kawiarnię Honor atka, co ciekawe – lokal całkowic ie beza lkoholowy . Zresztą nie ty lko film owc y – lubili tam przy c hodzić przedstawic iele łódzkiej palestry , lekar ze, naukowc y . Trochę dlatego, że Honor atka leżała w dobry m miejscu, na trasie dwor zec–Grand Hotel. Można by ło zacząć dzień od dobrej kawy , zjeść naprzec iwko obiad, zaprawiony wódeczką, w Halc e, a wieczór skończy ć w SPATiF-ie, Casanovie czy w Malinowej w Hotelu Grand. Ale równie ważna jak lokalizacja by ła atm osf er a kawiarni, o którą dbali jej właścic ielka Stef ania Brudzińska z mężem. Honor atka by ła czy nna codziennie od 10 rano do 22, także w każdą niedzielę i święta. Smakoszy , oprócz kawy , przy c iągały znakom ite ciasta oraz sok z żurawiny doskonały na kaca. Pani Brudzińska „matkowała” swoim gościom, osoba z zewnątrz tego „honor atkowego” świata mogła się czuć jak intruz. Wiedziała, kto jaką kawę pije, by ła punktem kontaktowy m dla środowiska film owego (w czasach def ic y tu telef onów takie miejsce by ło bezc enne), pozwalała czasem na robienie niewinny ch dowc ipów. Reży ser Henr y k Kluba wspomina, jak dostał od kogoś jabłko, ugry zł, ale od razu zor ientował się, że coś jest nie tak – cały owoc by ł naszpikowany zapałkami. Wy kor zy stał mom ent, gdy perkusista Janusz Zy lber na chwilę wy szedł, poprosił właścic ielkę kawiarni, aby dosy pała soli do filiżanki muzy ka. Po dłuższy m namawianiu zgodziła się. Kiedy Zy lber wrócił do stolika, filiżanka już stała. Pom ieszał, wziął spor y ły k i nie powiedział ani słowa. W tej chwili do kawiarni wpadł ktoś, krzy cząc: „Jak mi się chce pić!”. Zy lber bez słowa podsunął mu swoją kawę…[47] W Krakowie najpiękniejszy m wnętrzem chlubił się Klub Dziennikar zy Pod Gruszką – bar okowa sala o przepiękny ch stiukach przy c iągała jednak przede wszy stkim nie miłośników arc hitektury , lecz spragnione alkoholu i towar zy stwa osoby z branży . Klub by ł otwier any o godzinie jedenastej i od razu poj awiali się stali by walc y . Jeden ze stolików, nazy wany stolikiem „zbawców ojczy zny ”, by ł zajm owany przez krakowskich saty r y ków: Brunona Miec ugowa, Mar iana Załuskiego, Witolda Zec henter a, Kar ola Szpalskiego, Bogdana Brzezińskiego i Ludwika Jer zego Kerna. Gościnnie zasiadali pisar ze Tadeusz Kwiatkowski, Mar ian Romiński i Tadeusz Hołuj. To w klubie Pod Gruszką pewien amer y kański dziennikarz dostał niepoham owanego ataku śmiec hu, gdy zainter esował się bardzo oży wiony m mężczy zną spędzający m czas przy bar ze w towar zy stwie piękny ch kobiet. By ł to redaktor Jan Kalkowski z „Przekroj u”, najsły nniejszy polski propagator trzeźwości, który właśnie, jak wy tłumac zono Amer y kaninowi, przepijał honor ar ium za cy kl tekstów anty a lkoholowy ch drukowany ch w ty m ty godniku[48]. W Szczec inie miejscem, gdzie spoty kali się przedstawic iele środowisk twórczy ch, by ł Klub 13 Muz, któremu, według legendy , nazwę miał nadać sam Konstanty Ildef ons Gałczy ński. Miejsce by ło szczególne, bo nie ty lko aktor zy zbier ali się tam po spektaklu, aby odr ea gować stres czy przeprowadzić próbę kabar etu. „Tu nawet kurwy by ły wspaniałe, chodziły na prem ier y do tea tru, kochały arty stów – dosłownie i w przenośni, i dostarc zały miastu więcej dewiz niż zatrudniająca kil-
kanaście ty sięcy prac owników Stocznia”[49] – wspom ina Jan Mac iej ewski, reży ser i dy r ektor Państwowy ch Tea trów Dram aty czny ch. Częsty m i gośćmi Klubu 13 Muz by li popularni aktor zy , pry watnie wówczas małżeństwo mieszkające w Szczec inie – Mar ia Chwalibóg i Andrzej Kopiczy ński. „Jeżeli zdar zał się wieczór, że nie by ło się w Klubie 13 Muz, to właściwie czegoś brakowało, Muzy to by ł nasz drugi dom”[50] – opowiada Andrzej Kopic zy ński. Nawet pies Kopiczy ńskich, Usu (rasa owczarkopodobna), tak traktował 13 Muz. Szedł do Klubu, siadał koło Chwalibóg albo Kopic zy ńskiego i czekał, kiedy przy jdzie czas powrotu do domu. Pewnego razu powrót okazał się trudniejszy niż zwy kle: chwiejącego się na nogach Kopic zy ńskiego i jego podśpiewujący ch kolegów zatrzy m ał patrol milic ji. Władza jednak nie interweniowała, bo zatrzy m ani stanęli na baczność i odśpiewali Mazurk a Dąbrowskiego.
4
TA NASZA MŁODOŚĆ
M
iejscam i, gdzie kwitło ży cie towar zy skie lat sześćdziesiąty ch, by ły również kluby studenckie i jazzowe. Warszawskie Hy bry dy , Stodoła czy Medy k, gdański Żak, łódzkie Pod Siódemkam i przy Piotrkowskiej 77… Pierwsza siedziba klubu Hy bry dy mieściła się przy Mokotowskiej w pałacy ku należący m niegdy ś do Józefa Ignac ego Kraszewskiego. Zresztą to od ty tułu jednej z powieści Kraszewskiego poc hodzi nazwa klubu. Dziennikarz Cezar y Prasek tak wspom ina klubową atm osf erę: „Cały klub, jak większość lokali tego ty pu w Polsce, by ł przesiąknięty kwaśny m zapac hem węgierskiego białego rieslinga, który się kupowało na kieliszki, lub grzanego czerwonego wina z kor zeniam i i podawanego w szklankach. W Hy bry dach mieściły się czter y buf ety , dwie sale na górze, sześć na dole i dwie w piwnic y . Stały tam pianino, drewniane beczki w char akter ze stolików, na który ch paliły się świeczki. Istniała w Hy bry dach sala bilardowa, to w tamty ch czasach w Polsce prawdziwa rzadkość, podobnie sale z szaf am i grający mi”[51]. Takie atrakc je, a także klim at miejsca, przy c iągały tłumy . W każdy sobotni wieczór na chodniku przed klubem ustawiała się spor a kolejka. Choc iaż wstęp do klubu mieli formalnie ty lko studenc i i prac ownic y wy ższy ch uczelni, to jednak bawiło się tam spor o osób spoza tego środowiska znający ch widać sposoby , aby przekonać do mniej ry gor y sty cznego stosowania przepisów pilnujący ch wejścia. W powieści Życie towarzyskie i uczuc iowe gości Hy bry d nie bez złośliwości sportretował Leopold Ty rm and: „Usty lizowani na modny ch efebów reży ser zy film owi i arty ści fotograf ic y nie pierwszej młodości, w kolor owy ch koszulkach polo i pasiasty ch mar y nar eczkach o obwisły ch ram ionach, dokony wali tu co wieczór przeglądu towar u rozłożonego bez tchu na parc iany ch fotelach po odtańczeniu tasiemc owej improwizac ji inspir owanej przez odległe o pół globu kluby jazzowe West Coa stu”[52]. Ów jazzowy klim at Hy bry d twor zy li najlepsi wówczas polscy jazzm ani: Andrzej Kur y lewicz, Andrzej Trzaskowski, Krzy sztof Kom eda-Trzciński, Jan Zy lber. Pierwszy konc ert jazzowy w Hy bry dach odby ł się 1 lutego 1957 roku. Jam sessions, obok studenckiego tea tru, kabar etu, klubu filmowego i wiec zorów poe ty ckich, by ły poza wizy tą w bar ze i na parkiec ie sposobem na spędzanie czasu w klubie. „Do tańca przy gry wał tam wówczas zespól The Twisters, a jedny m z piosenkar zy ówcześnie wy stępujący ch by ł Wojc iech Gąssowski, który śpiewał zac hodnie standardy po an-
gielsku”[53] – wspom ina Cezar y Prasek. Ale postac ią, która wry ła się w pamięć wszy stkich by walców Hy bry d, by ł Henr y k Kur ek, czy li Henio „Melom an”, niekor onowany król parkietu. „Nie pamiętam już, co Henio » Melom an« tańczy ł (a triumf ował wówczas na parkietach rock and roll), ale pamiętam, jak tańczy ł. Wokół niego twor zy ł się wianuszek gapiów, a gdy kończy ł, rozbrzmiewały gromkie brawa. Henio by ł stały m by walc em Hy bry d, nie pamiętam chy ba wieczor u, żeby go nie by ło. On by ł po prostu znakiem firm owy m tego klubu”[54] – wspom ina Tadeusz Ross. Znakiem firm owy m klubu by ły też napisy na ścianach inf orm ujące o stanie zdrowia w dziedzinie chorób wener y czny ch by walc zy ń Hy bry d: studentek, młody ch aktor ek czy „panienek z miasta”. „Z inf orm ac jam i ty mi rozsądek nakazy wał się zapoznać przed wy znaniem swoj ej wy branc e miłości. Na przy kład ostrzeżenia: » Paszc za – dodatnia« albo » Dolor es – niepewna« , powinny dawać do my ślenia”[55] – wspom ina Janusz Głowacki. Nieopodal Hy bry d znajdowały się dwa miejsca w pewien sposób z nimi związane: bar Przechodni oraz przy c hodnia skórno-wener ologiczna. By walc y nazy wali więc te okolic e stołecznego plac u Zbawic iela „trójkątem berm udzkim”. Kto bowiem nieopatrznie skor zy stał w Hy bry dach z oferty owej „Dolor es” czy „Paszc zy ”, niec hy bnie traf iał do przy c hodni. Kto zaś chciał przed rozpoczęciem zabawy rozkręcić się czy mś mocniejszy m, wpadał najpierw do Przec hodniego na piwo podlane czy stą (w Hy bry dach wódki nie sprzedawano). Klubem studentów medy c y ny by ł Medy k przy ulic y Oczki, przy który m działał Tea trzy k Piosenki Lekar zy „Eskulap”. Jego założy cielem by ł lekarz, kompozy tor i pianista Jer zy Woj-Woy c iechowski. Kabar et działał również przy klubie Politechniki Warszawskiej Stodoła. Jeden z jego spektakli ‒ Balią przez H2O ‒ w maju 1958 roku spodobał się nawet sam ej Mar ii Dąbrowskiej. „Trochę za dużo » sty lu amer y kańskiego« , jest nawet strip tea se dowc ipnie zakończony . Kiedy tanc erka… za ekranem zdejm uj e ostatni szczegół stroj u – majtki (które wy r zuc a przez ekran) i ekran rozsuwa się – zam iast spodziewanej nagości widzim y zaży wną praczkę nad balią pełną piany ”[56] – zanotowała pisarka w Dziennikach. Spodobała się jej również piosenka finałowa, z podtekstem polity czny m: „Dopły niem y czy zatoniem y ”. Stodoła mieściła się wówczas w dawnej stołówce budowniczy ch Pałacu Kultur y i Nauki przy ulic y Emilii Plater. Kolejną siedzibą Stodoły by ł, dla odm iany … bar ak po budownic zy ch Tea tru Wielkiego przy Trębackiej. Happening towar zy szący przeprowadzc e 11 marc a 1961 roku by ł wy dar zeniem towar zy skim: by ły dorożki, grały różne zespoły , jec hała ciężarówka z rzec zam i ze „star ej” Stodoły do „nowej”. Na Trębackiej grały zespoły jazzowe, ale i big-bea towe, jak Tajf uny i Choc hoły . W Gdańsku jazz i rock & rolla grano w klubie Rudy Kot w Domu Drukar za przy Garnc arskiej, na piętrze by ło kino Drukarz i Klub Drukar za. W Rudy m Koc ie grał w 1959 roku pierwszy polski zespól big-bea towy Ry thm & Blue s. Później Czerwone Gitar y , Trzy Kor ony z Krzy sztof em Klenc zonem. By wało i tak, że zespół zac zy nał konc ert, po dwudziestu minutach wchodzili na estradę inni wy konawc y , a ci pierwsi przebiegali ulicę do sąsiedniego studenckiego klubu Żak, grali i wrac ali do Kota. W Rudy m Koc ie prezentowano również innego rodzaj u muzy kę – wy stępował tam aktor Edm und Fetting, któremu popularność przy niosły później m.in. ballady film owe z tekstam i Agnieszki Osieckiej. „Grał na pianinie i mruc zał pod nosem delikatne, półswingujące, półmarzące piosenki. Bardzo się w nim koc hałam, więc przy c hodziłam do tego klubu co
wieczór…”[57] ‒ wspom ina poe tka. Mocnego uder zenia, jak wówczas nazy wano zespoły rockowe, najlepiej się słuchało w sopockim Non Stop koło mola. Do tańca, jako pierwszy zespół, zagrali tam Niebiesko-Czarni, z muzy kami wy stąpiła Danuta Szade. Ubrana w obc isłe spodnie i długie białe buty pokazy wała i uczy ła, jak się tańczy twist. W Krakowie na jazz chodziło się do Piwnic y pod Bar anam i, ale także pod Jaszc zur y i do Krzy sztof orów. By ło kogo słuchać: Krzy sztof Kom eda-Trzciński,Waldem ar Kry gier, Wanda Warska i Andrzej Kur y lewicz…
5
W CO SIĘ BAWIĆ, W CO SIĘ BAWIĆ?
Ż
y cie towar zy skie w latach sześćdziesiąty ch kwitło tam, gdzie zbier ali się ludzie spragnieni zabawy , rozm owy i alkoholu. A czasem w odwrotnej kolejności. Pry m wśród miejsc, gdzie można by ło znaleźć towar zy stwo, wiodły więc nocne lokale, choc iaż w Warszawie miejscem, w który m by wać koniecznie należało, by ł również basen Legii. Legendę Kam er alnej stwor zy li Mar ek Hłasko i Leopold Ty rm and. Właściwie Kam er alna, którą założy ł w roku 1947 Związek Inwalidów Woj enny ch przy ulic y Foksal 16, to trzy lokale: restaur ac ja z dobrą kuchnią, czy nna w dzień, tania jadłodajnia (w menu ty lko fry tki i wódka) oraz nocny lokal z wejściem od Kopernika. I to ten ostatni traf ił na karty liter atur y oraz do miejskiej legendy . „Odkry wc zość tego pom y słu gastronom iczno-arc hitektonicznego polegała na ty m, że można by ło zacząć pijaństwo w Kam er alnej drugiej dziennej już wcześnie rano; po czy m można by ło przejść na obiad do Kam er alnej pierwszej, bawić się kielic hem do wiec zor a, kiedy to otwierano Kam er alną nocną i tam dopier o wy r obić się towar zy sko i dram aty cznie”[58] – pisał o ulubiony m miejscu Mar ek Hłasko. Ponieważ obowiązy wały w nim choc iaż pozor y eleganc ji, goście musieli nosić mar y narki. Hłasko dostawał od szatniar za, pana Miec ia, krawat i mar y narkę „dy żurną”, która czekała na niego na miejscu. Spec y f iczna ety kieta obowiązy wała także w inny ch sy tua cjach: „dwaj moi przy j ac iele Andrzej Rom an [dziennikarz sportowy – red.] i Paweł Minkiewicz [oper ator film owy – red.] nieśli przez salę jakieś zwłoki krzy cząc przy ty m: » Uwaga, niesiemy kasę« . Zwłokam i okazał się Jur ek Cukrowski, który zby t wcześnie wy łączy ł się z otac zającej go rzec zy wistości, a panowie Rom an i Minkiewicz nieśli go do baru, gdy ż ety kieta nie pozwalała im na wy jęcie pieniędzy z kieszeni nieszczęsnego fundator a”[59] – wspom inał zdar zenie Hłasko. Wspom niany Jer zy „Cukier” Cukrowski to warszawski by walec nieznanego zajęcia, który wsławił się m.in. bon motem na tem at wieku towar zy szącej mu dziewc zy ny („Kogo przy prowadziłeś?! Ona ma trzy naście lat!” – „Nie szkodzi, nie jestem przesądny ”) i opatentował własny sposób na wejście do lokalu. Dostanie się do wnętrza nocnej Kam er alnej nie by ło bowiem sprawą łatwą. Tłum oczekiwał na wejście, a portier wpuszc zał gości lub nie, według własnego uznania, popularności osoby chcącej wejść, wy sokości napiwku lub fortelu wchodzącego. I właśnie fortel na „maj or a Kwiatkowskiego” by ł sposobem Cukrowskiego. Przepy c hał się do
drzwi i szeptał do ucha portiera: „Maj or Kwiatkowski już przy szedł?”. Portier zaa fer owany tłumem i niepam iętający wszy stkich funkc jonar iuszy Służby Bezpiec zeństwa nadzor ujący ch lokal odpowiadał: „Zdaj e się, że jeszc ze nie”. „Gdy by przy szedł, to powiedzc ie, że jestem przy barze”[60] – rzuc ał od niec hcenia „Cukier” i wchodził do restaur ac ji. Ubec y by li jedny m z elementów folklor u Kam er alnej, obok inteligentów, arty stów, szemr any ch pry wac iar zy , „panienek”, arty stów. To w Kam er alnej przy barku Hłasko poznał największą chy ba miłość swego ży cia, Hannę Golde. Tłum mieszał się, bawił, tańczy ł, załatwiał inter esy w opar ach dy mu i przy strumieniach wódki nalewanej przez barm ana – pana Józia. Inny alkohol nie wchodził w grę, o czy m przekonała się grupa Franc uzów, która przy szła do Kam er alnej. „I zjawia się kelner z otwartą już na zaplec zu butelką wina, z korkiem wy dłubany m widelc em, bo korkoc iąg do wina nie uży wany od lat gdzieś się zapodział. Podc hodzi do stolika i zac zy na rozlewać czerwony pły n pod nazwą » wino« . (…) kelner leje, jak mu popadnie, do kieliszków od wódki, a oni wy konują mac hinalnie ry tua lne gesty Franc uza, czy li ktoś z nich próbuje smaku wina i wy raża aprobatę, kiwając głową, kelner tego oby c zaj u nie zna, a nawet nie zauważa, nie czeka na żadną aprobatę, ty lko leje dalej (…) Jakaś pij ana para w szalony m tańcu wpada na stolik i wy wrac a wszy stko do góry nogam i, rozpry skując wino marki wino po Franc uzach”[61] – wspom ina Jer zy Gruza. Gdy by potraktowani w ten sposób winem goście nie by li cudzoziemc am i, sprawa zakończy łaby się w sposób dla Kam er alnej trady c y jny , czy li ogólną bij aty ką. Tak jak po ty m, gdy Wojc iech Fry kowski rzuc ił dla zabawy ogórkiem w opieszałego kelner a, ale zam iast w niego traf ił w okular y barm ana. Ogórek odbił się od szkieł i traf ił w gościa siedzącego przy bar ze. Ten od razu uder zy ł barm ana i tak rozpętała się bij aty ka. Barm an wbiegł do szatni. „Trzy radiowozy z bananam i!” – krzy knął do szatniarza. Szatniarz wbiegł do sali i przez chwilę taksował walczący ch fac howy m spojr zeniem. Po czy m wrócił do szatni. „Dwa z bananam i też będzie”[62] – oświadczy ł; następnie zaczął łączy ć się z milicją. Stopień „rozbawienia” gości szatniar ze przelic zali na liczbę radiowozów potrzebny ch do przy wrócenia spokoj u w lokalu. Niezmienność char akter u Kam er alnej przy c iągała – kiedy prawie dwadzieścia lat później zaszedł do niej Stef an Kisielewski, po obiedzie zanotował: „to jest knajpa, która zac howała char akter warszawski z lat pięćdziesiąty ch, taki jak opisy wał Leopold [Ty rm and] w Złym; panowie » na delegac jach« , pry wac iar ze z dziewc zy nkam i, trochę młody ch, trochę kanc iar zy – a kier ują wszy stkim bardzo mądrzy i cwani inwalidzi, bo to ich konc esja. Na sali gwar ty powo warszawski, jaki już nie wszędzie by wa, spor o starszy ch panów, co to pamiętają różne czasy . Niezłe – będę tam trochę chodził, aby jednak zac hować więź z przeszłością – w końcu na ty m człowiek głównie jedzie”[63]. A tak wspom ina ów niezwy kły klim at tamty ch czasów i miejsc Daniel Olbry chski: „Wszy scy się znaliśmy , po przedstawieniu w tea trze szło się na kolację w SPATiF-ie, potem – kto chciał się upić – szedł do legendarnej Kam er alnej albo do Związku Dziennikar zy przy Foksal. Ja akur at wtedy tam nie by wałem, za to chodziłem do Piwnic y Arty sty cznej Wandy Warskiej i Kur y lewic za. Tam się siedziało, sączy ło winko, słuchało wspaniałej muzy ki i gawor zy ło. Taką właśnie wspaniałą atm osf erę zobac zy ł Peter O’Toole, który przy j ec hał razem z holly woodzką ekipą do Warszawy kręcić Noc generałów. To by ło niezwy kłe wy dar zenie, kawałek naprawdę wielkiego świata. O’Toole tak się zac hwy c ił Piwnicą Warskiej, że zaf undował im nagłośnienie”[64]. A kiedy o piątej rano zam y kano nocną Kam er alną, żądni dalszej zabawy i alkoholu goście wy -
bier ali się na „Zieleniak” – plac, na który m zbier ali się podwarszawscy chłopi – bady lar ze, aby rankiem dowieźć do stolic y war zy wa i owoc e. Tam alkohol by ł dostępny bez ogranic zeń czasowy ch. Niedaleko Kam er alnej w Har endzie przy Krakowskim Przedm ieściu często zjawiali się Zdzisław Maklakiewicz, Jan Him ilsbach oraz pisar ze związani z redakcją „Współczesności”. Tam również doc hodziło do eksc esów podobny ch do ty ch z Kam er alnej, głównie by ły to towar zy skie bij aty ki podlane alkoholem. Kiedy pewnego dnia do Har endy zaszedł Janusz Minkiewicz, zastał w lokalu poprzewr ac ane stoliki, pozry wane zasłony i zakrwawiony ch gości. „Co się stało?” – spy tał. „Eee, młodzi lir y c y ze » Współczesności« wpadli jacy ś nie w sosie” – odpowiedział szatniarz pan Henio, który w wolny ch chwilach pisy wał wiersze do szuf lady , głównie jednak zajm ował się spieniężaniem zegarków pozostawiany ch w zastaw przez gości potrzebujący ch pieniędzy na dalszą konsumpcję alkoholu[65]. Alkoholowy ch wrażeń w latach sześćdziesiąty ch szukano także w najbardziej wówczas eleganckim miejscu stolic y – w hotelu Bristol. Tam na obiad podlany suto alkoholem przy c hodził Stef an Kisielewski („Jer zy [Andrzej ewski – red.] upił się szy bko, jak zwy kle, rozm awialiśmy o » Hłasce« , o jego, Jer zego, Apelac ji wy danej w Pary żu. Ale nastrój jakiś kiepski, nie ty lko z powodu śmierc i Zawiey a [Jer zy Zawiey ski, pisarz i polity k, zmarł 18 czerwc a 1969, prawdopodobnie wy pchnięty z okna przez SB – red.]”[66]) czy Jar osław Iwaszkiewicz („jadłem obiad z Arturem Między r zeckim [poe ta, eseista i tłumacz – red.] w Bristolu. Wy c hodząc spotkaliśmy w hallu Witolda Małcuży ńskiego [wy bitny pianista – red.] miotającego się tu i tam. By ł zupełnie nieprzy tomny z przer ażenia: chwy c ił za rączkę piec y ka elektry cznego i spar zy ł sobie całą prawą dłoń, a wiec zor em miał konc ert. [w aptec e] por adzono nam ży czliwie, aby zrobić okłady ze spir y tusu. (…) Wiec zor em by ło wszy stko dobrze, grał wspaniale Konc ert d-moll Brahmsa”[67]). Jer zy Gruza chodził do barku w Bristolu podpatry wać przeby wające tam osoby , aby później móc sugerować aktor om sposób gry : „Za kom uny aktor zy spoty kali ary stokrację w klubie SPATiF, Kam eralnej czy Bristolu, gdzie pił Edzio Krasiński, malarz, Jaś Radziwiłł, a obok, przy ty m sam y m barze, szewc z Pragi i arty sta z Tea tru Polskiego”[68]. Daniel Passent, public y sta „Polity ki”, który nie lubił studenckich klubów jak Hy bry dy czy Stodoła, przy c hodził czasem do Bristolu na danc ing. Do barku od strony ulic y Kar owej wpadali studenc i na kieliszek żubrówki (wtedy , jak wspom ina Tadeusz Ross, by ło to w dobry m tonie) i po to, by spotkać arty sty czne sławy . Kiedy by ł w Warszawie, zaglądał tam Zby szek Cy bulski. Cy bulski właśnie w Bristolu uratował aktorkę Ewę Wiśniewską, która zasłabła podc zas bankietu z… głodu („piłam ty lko wodę miner alną”), upadła i rozbiła głowę o marm ur owe schody , tracąc przy tomność. Cy bulski zaczął szukać w sali lekar za, ale obecny by ł ty lko weter y narz. Aktor zaniósł więc Ewę Wiśniewską na rękach na pogotowie przy Hożej (spor y kawałek drogi z Bristolu). „Wchodząc, kopnął drzwi, które z powrotem się zam knęły i uder zy ły mnie… w głowę. Niewiele brakowało, a zem dlałaby m po raz drugi. Lekar ze orzekli, że trzeba ogolić mi głowę, co by łoby rzeczą straszną, bo nie mogłaby m grać w film ie. Wtedy wtrącił się Zby szek i stanowc zy m głosem oświadc zy ł, że jestem młodą aktorką i nie mogę mieć wy golonej głowy ”[69] – wspom ina wy padek w Bristolu Ewa Wiśniewska. Złe skutki zaglądania do barku w Bristolu na własnej skórze odc zuła ogromnie wówczas popularna aktorka Elżbieta Czy żewska. W roku 1967, po ostatnim przedstawieniu kom edii muzy cznej Jadzia wdowa, wy brała się uczcić to wy dar zenie w towar zy stwie partner ującego jej w tej sztuc e
Bohdana Łazuki. „Ona wtedy jeździła garbusem. Wy piliśmy wino. Uparła się, że musi mnie odwieźć, i jak ruszy ła z parkingu, to od razu nas zatrzy m ano. Milic jant zabrał jej prawo jazdy ” – opowiada Bohdan Łazuka. Aktor uruc hom ił wtedy znaj om ości i poprosił o pom oc Józefa Prutkowskiego, saty r y ka i by walc a SPATiF-u, który miał dobre kontakty w sfer ach mundur owy ch. I załatwił zwrot prawa jazdy . „Na spotkanie przy c hodzi funkc jonar iusz z prawem jazdy . Przeprasza, oddaj e dokumenty Eli. I potem sły szę, jak poc hy la się do Józia: » Ja bardzo przepraszam panie Józef ie, ale jak ta oby watelka się nazy wa?« ”[70] – kończy opowieść Łazuka. Zdec y dowanie lepsze i zabawniejsze wspom nienia z tego reprezentac y jnego miejsca stolic y miała Agnieszka Osiecka. Otóż pewnego wiec zor u wy brała się tam potańczy ć ze znaj om y m i Hanną Żurek i Rom anem Zim andem. I poznała wówczas Grzegor za Lasotę, dziennikar za i reży ser a, późniejszego twórcę sły nnego telewizy jnego magazy nu kultur alnego „Pegaz”. Wieczór w Bristolu by ł tak udany , że Osiecka i Lasota uwieńczy li go wy konaniem „egzoty cznego tańca z sałatą za uchem”[71] . Około północy ży cie towar zy skie inny ch kręgów mieszkańców stolic y niż by walc y nocny ch lokali Kam er alnej przenosiło się na Dwor zec Główny , czy li olbrzy m i bar ak przy ulic y Towar owej, zaa daptowany po wojnie na potrzeby podróżny ch i spełniający tę funkcję przez wiele lat (co jak co, ale w PRL-u prowizorki by ły najtrwalsze). „Traf iali tam » osobnic y dwuznaczny ch prof esji« , włóczędzy i » dziewc zy nki« ”[72] – wy licza nocny ch by walców Głównego varsavianista i dziennikarz Olgierd Budrewicz. A nad ranem, kiedy zac zy nały kursować pierwsze pociągi i dworc owy bar otwier ał podwoj e, traf iali doń na gorącą zupę i bigos stający na nogi po całonocny m pijaństwie goście stołeczny ch nocny ch lokali, również ci z Kam er alnej. By walc y modny ch nocny ch lokali nie traf iali jednak rac zej do Baru Powązki koło bram y św. Honor aty wiodącej na ter en nekropolii, a jeżeli już, to w ram ach sty py po pogrzebie lub na Zaduszki dla rozgrzania się po listopadowy m chłodzie. Stali by walc y zwali ten przy by tek pieszc zotliwie Bar em pod Trupkiem lub Bar em pod Trum ienką. A by ł to, jeśli wier zy ć Olgierdowi Budrewic zowi, zestaw nic zy m z Opery żebrac zej Gay a i Pepuscha: kam ieniar ze i sprzątaczki cmentarne, grabar ze i węglar ze z pobliskich składów, żebrac y i dziewc zy ny uliczne. W parter owy m domku, „na cer atowy ch serwetach, wśród olejny ch ścian, w dy m ie i w smrodzie ucztują i radzą również » rzem ieślnic y śmierc i« . Ludzie biedni, lecz uczciwi, którzy wy konują pewne funkc je, bo ktoś je musi w końcu na tej ziem i wy kony wać – i zbir y ponur e, groźne cienie dalekiego przedmieścia”[73]. W Szczec inie takim połączeniem Kam er alnej z Bristolem, czy li szczy tem tamtejszej elegancji, by ła sły nna Kaskada. Portowe miasto, okno na Zachód, położone o niec ałe dwie godziny jazdy sam oc hodem od Berlina i o… dziesięć od Warszawy , sły nęło z „największego kombinatu rozry wkowo-gastronom icznego w kraj u”. Trzeba przy znać, że czter y przeszklone kondy gnac je przedwoj ennego budy nku w centrum miasta robiły wrażenie – mogło się we wszy stkich lokalach bawić jednoc ześnie ponad 600 osób. „Haus Ponath”, bo taką nazwę nosił przed 1945 rokiem ten modernisty czny kompleks gastronom iczny , Kaskadą stał się w roku 1960 – nagrodą w konkursie na nazwę by ły tort i butelka zagranicznego wina. I tutaj poj awił się par adoks PRL-u: na budy nku już by ło widać czy nny neon z nazwą restaur ac ji zapraszający do kor zy stania z jej usług, ale skorzy stać nie by ło można – do kwietnia 1962 roku trwał bowiem rem ont. Po dziesięciu latach
ogłoszono kolejny konkurs – ty m razem na nazwy sal w kombinac ie. I tak restaur ację na parter ze nazwano Kapitańską, na pierwszy m piętrze – Rondem, na drugim – Słowiańską, a bar na trzec im piętrze – Pokusą. Te nazwy przy jęły się w latach późniejszy ch, ale każda z sal od początku miała swój ustalony skład towar zy ski . Restaur ac ja na parter ze by ła najbardziej prestiżowa. Tam goście mogli oglądać najc iekawsze program y variétés, tam odby wały się prestiżowe bale, tam podejmowano VIP-ów, kelner zy obsługiwali gości w smokingach i biały ch rękawiczkach, a na stolikach stały lampki – takie ciut par y skie Moulin Rouge. „Wy stępowanie w Kaskadzie należało do dobrego tonu, bo by ła jedy na w Polsce. (…) Zasadą by ło, że w czasie 45-minutowego program u variétés nie przy jm owano nowy ch zamówień od konsum entów, nie podawano do stołów, nie wędrowano po sali”[74] – opowiada Jac ek Bukowski, od 1967 roku konf er ansjer w Kaskadzie. Wy konawc om przy gry wała orkiestra Kaskada I, a wy stępowali m.in. Anna Germ an, Ada Rusowicz, Alina Janowska, Stenia Kozłowska, Filipinki (poc hodzące ze Szczec ina), Jer zy Połomski, Wojc iech Mły narski, znany tenor Ry szard Karc zy kowski, Skaldowie. By li również wy konawc y zagraniczni. Przez dwa lata (1964–1966) program variétés wy pełniał również „fry wolny ” kabar et Do góry nogam i. Gości zabawiali cy rkowc y z Czec hosłowac ji, NRD, Węgier. W roku 1965 doszło do pierwszego strip-tea se’u – węgierska tanc erka wy kony wała taniec eroty czny , odziana w pióropusze, które na koniec wy stępu opadły . Kier ownik Kaskady został wezwany „na dy wanik” do miejscowego KW PZPR i ostrzeżony przez towar zy szy , żeby nie siał zgorszenia… po czy m wiec zor em ci towar zy sze sami przy szli obejr zeć program. Klim at portowego miasta w postac i pań najstarszej prof esji oraz cinkc iar zy nie miał wstępu na parter – kolor y t urzędował na wy ższy ch piętrach. Szczec inianka Kry sty na Ry nkun wspom ina atmosf erę, jakiej doświadc zy ła, wy bier ając się ze znaj om y m i na kolację właśnie do sali na pierwszy m piętrze: „Jakiś mężczy zna, cudzoziem iec, poprosił mnie do tańca. Raz, drugi. Świetnie nam się tańczy ło. W toa lec ie dopadły mnie » panienki« z wrzaskiem, żeby m » zostawiła ich bojków« . Nie wiedziałam, o co chodzi. Dopier o znaj om i wy jaśnili mi, że bojki to mar y nar ze, a nimi szczególnie by ły zainter esowane » panienki« . Już nigdy potem nie szłam tańczy ć z kimś obc y m”[75]. Wiec zor em panowie mogli wejść do lokalu pod war unkiem, że ubrani by li w krawat i mar y narkę (dla zapom inalskich uruc hom iono w szatni wy poży czalnię za opłatą). Panie w szatni zostawiały jesienią i zimą nie ty lko ciepłe okry c ia, lecz także buty , i bawiły się w przy niesiony ch ze sobą szpilkach. Przed drzwiam i wejściowy m i tłum chętny ch grom adził się do trzec iej rano. O ty m, kto mógł wejść, dec y dowały kry ter ia podobne jak w warszawskiej Kam er alnej plus szczec ińska spec y f ika – książeczka mar y narska. Ale to nie koniec – po wejściu do budy nku trzeba by ło stanąć w kolejc e do kasy i zapłacić za prawo przeby wania w konkretnej sali. Zmiana lokalu w czasie wiec zor u nie wchodziła więc w rac hubę. Bale sy lwestrowe, karnawałowe, studniówki – te wy dar zenia wy znac zały w latach sześćdziesiąty ch ry tm ży cia towar zy skiego Kaskady i całego Szczec ina. Podc zas jednego z balów matur alny ch Filipinki zaśpiewały pierwszy raz piosenkę Do widzenia, profesorze. W czasie sy lwestra wy bier ano królowe balu, np. w roku 1969 by ły to dwie panie – jedna na parter ze, druga na piętrze – ale dostały w nagrodę kor ony i piec zonego bażanta. Nie wszy stkie jednak imprezy towar zy skie odby wały się w Kaskadzie w tak dobry m nastroj u. „Najsmutniejsze by ły Dni Kobiet. Do lokalu panie przy c hodziły tłumnie, zwy kle prosto z pra-
cy , często już na mały m rauszu. W dłoniach miały przy więdłe tulipany i goździki. Przy c hodziły bez męskiego towar zy stwa. Zam awiały jakieś drinki i zam iast się bawić, szaleć, wpadały w minorowe nastroj e. Nar zekały na ciężkie ży cie, żaliły się na mężów, szefów. Czasem sobie popłakały . I zazwy c zaj po dziewiętnastej już ich nie by ło”[76] – opowiada kelner Jac ek Rejniak. *** Te form y ży cia towar zy skiego rozkwitały późny m popołudniem lub nocą. A co należało zrobić ze sobą podc zas dnia? W letniej Warszawie nie by ło innej odpowiedzi na tak postawione py tanie jak basen Legii. „Na Legii trzeba by ło by ć. Tam by ły plotki, spotkania, plany na wieczór, drobne inter esy . Nawet na kwadrans, na pół godziny , złapać trochę słońca, wskoc zy ć do wody , zobac zy ć: kto jest? kto leży z kim i po co?”[77] – wspom ina Jer zy Gruza. Ochłoda w wodzie o bur ej barwie (to od kafelków o nieokreślony m kolor ze), w której wszy scy pły wali w dowolny ch kier unkach, groziła ciosem w głowę otrzy m any m od skaczący ch, mimo zakazu, małolatów. Rano i wiec zor em między sznur y wy znac zające tory wskakiwali zawodnic y , a przed południem jeszc ze pły wali dostojnic y party jni i państwowi. W ciągu dnia – wszy scy . Sezon na basenie ina ugur ował 1 maja skokiem z wieży „Gruby Kazio”, ważący około 150 kg kąpielowy . Zresztą na Legii chodziło nie o samą możliwość popły wania, ale pokazania się w odpowiednim towar zy stwie i stroj u (a rac zej bez niego) w celu nawiązania kolejny ch znaj om ości. Basen Legii miał swoj e kwartały : w zależności od odległości od siatki go otac zającej można by ło na koc ach i leżakach spotkać konkretne osoby . Na try bunach siedzieli ci, którzy po prostu chcieli się poopalać, na trawie – ci, którzy chcieli się pokazać – dziewc zy ny w bikini i młodzieńcy w kolorowy ch slipach (zawodniczki nosiły kostium y jednoczęściowe pod obowiązkowy m szlaf rokiem, a młodzieńcy spoza trawy – szar e dy namówki) oraz studenc i. Najbliżej wy jścia z męskiej szatni miejsca szukały „sikorki” liczące na podr y w. Pod siatką – „boginki” chcące obserwować towar zy stwo i same by ć widoczne, ador owane i podziwiane. Przy słupkach startowy ch miejsce okupy wali panowie robiący różne inter esy , film owc y , redaktor zy z telewizji. Wśród nich postac ią legendarną by ł niej aki „Wuj”, czy li inży nier Andrzej Rzeszotarski. „Krąży ły o nim plotki, od który ch włosy jeży ły się na głowie: że handluj e narkoty kam i, że jest madonną siedm iu wy wiadów (…) że jest gangster em, że oszukuj e w poker a. (…) » Wuj« by ł człowiekiem » przepotwornie« majętny m. (…) Czego » Wuj« nie miał, to szczer ze mówiąc, nie miał urody . By ł też jakiś dziwnie zasapany , a kiedy się lekko podniec ił, zac zy nał buc zeć. Toteż » Wuj« , biedny , nigdy nie miał pewności, czy nawet zgodna dziewc zy na wy trzy m a z nim do rana. Sły nął też z tego, że pod wieczór, u progu miłosnej nocy , ofiar owy wał dziewc zy nie jeden pantof elek, natom iast z drugim… czekał”[78] – relac jonuj e Agnieszka Osiecka, która czy nnie trenowała pły wanie na Legii. Jer zy Gruza opisuj e jeszc ze jedną sztuczkę Rzeszotarskiego – gdy przec hodziła obok niego młoda dziewc zy na, ostentac y jnie wy jm ował z kieszeni ny lonowy wor ec zek z banknotam i 500-złotowy mi i wkładał go do drugiej kieszeni. W podr y waniu dziewc zy n kor zy stał też z pom oc y towarzy szącego mu stale aktor a Andrzej a „Dudusia” Pawlikowskiego. „Cukier”, czy li Jer zy Cukrowski, ówczesny play boy i by walec, nie miał najwy ższego mniem ania o by wający ch na basenie panienkach: „O czy m ty z nią rozm awiasz?! Jej trzeba podać ty lko
okolicznik czasu i miejsca spotkania. Ona i tak więcej nie zrozum ie” ‒ zwy kł mawiać . Budził zaufanie kobiet, więc rea lizował w ży ciu swoj e powiedzenie: „Ty le co ja ci naobiec uję, to nikt ci nie naobiec uje”. Żadny ch sposobów stosowany ch przez „Wuja” czy „Cukra” nie musiał uży wać „Naleśnik” (poc hodzenie przezwiska – nieznane) – „przy stojny , umięśniony ty p skandy nawskiego żeglar za, mar zenie wszy stkich kobiet basenu”. Jer zy Gruza wy lic za całe mnóstwo ory ginałów, którzy opanowy wali w sezonie ter en przy legły do basenu. By li „zróżnic owani soc jalnie, finansowo, zawodowo i sy lwetkowo”, ale łączy ł ich cel przeby wania na Legii. Tak jak Gruza przy c hodzili na basen „wy r wać” dziewc zy nę, najchętniej młodą i jeszc ze nieopatrzoną. Bo większość ze stały ch by walczy ń by ła im już doskonale znana. Dziewc zy nom „z miasta” królowała Iza „Drabina”. Przezwisko by ło adekwatne do wy sokiego wzrostu tej blondy nki, której znakiem rozpoznawc zy m by ły kolc zy ki zrobione przez złotnika z Chmielnej z dwóch złoty ch dwudziestodolarówek. „Ży ła z Włochów, koc hała się w arty stach i z nimi uprawiała miłość. Jeden z dwóch brac i reży serów by ł z nią przez długi czas i nawet przy wiózł ją do sły nnej » Halam y « w Zakopanem ku przer ażeniu i gry m asom pań z » towar zy stwa« . (…) Spac er owała obok nas » Kwiac iar a« . Kobieta wieku nieokreślonego, też blondy nka; wtaj emnic zeni wiedzieli, że to, co ma na głowie, to per uka; dobrze sy tuowana… miała kwiac iarnię, stąd to przezwisko. (…) Przec hadzała się krokiem modelki wzdłuż basenu i zwy kle młode chłopaki z Powiśla spy c hali ją nieoczekiwanie do wody , wtedy per uka odklej ała się i odpły wała na bok, ale zawsze jakiś dżentelm en łowił ją i podawał kompletnie ły sej gwieździe, gdy ta trzy m ała się kurc zowo brzegu basenu”[79] – opowiada Gruza. Nie ty lko dla arty stów, ale ogólnie dostępna dla wszy stkich chętny ch na szy bki seks, by ła Kry sia M.: wesoła, ładna, opalona na brąz, z dobrej rodziny . Jednak bliski kontakt z nią gwar antował w następstwie konieczność szy bkich odwiedzin u lekar za w przy c hodni skórno-wener ologicznej.
6
W KAWIARENCE SUŁTAN PRZED PANIĄ RÓŻA ŻÓŁTA
Ż
y cia kawiarnianego w przedwoj ennej Warszawie a tego lat sześćdziesiąty ch, wbrew pozorom, nie dzielą lata świetlne. A przy najmniej nie we wszy stkich aspektach. Łącznikam i między czasam i przed rokiem 1939 a latam i sześćdziesiąty mi w kawiarniach by li np. ci sami by walc y : Antoni Słonimski, aktor Ludwik Sempoliński, gwiazda piosenki Miec zy sław Fogg… Codziennie o tej sam ej godzinie w ulubionej kawiarni zajm owali swój stolik, aby widzieć i by ć widziany m i. Poj awiali się kolejni pretendenc i do stania się by walc am i: albo przy jm owani pod opiekuńcze skrzy dła, albo tworzący modę na nowe miejsca by wania. „Lic zy ły się dowc ip, kpina, celne szy derstwo, bły skotliwa uwaga. Przepustką do stolika by ły dokonania arty sty czne. To by ło otwarte towar zy stwo, które z radością witało każdego, kto coś ciekawego zrobił, a jeśli przy okazji okazy wało się, że ten człowiek jest sy mpaty czny , dowc ipny , to już nic więcej nie trzeba”[80] – tak sposób wchodzenia w ży cie towar zy sko-kawiarnianie def iniuje reży ser Kazim ierz Kutz. Kry ty cznie za to o sądach wy dawany ch przy kawiarniany ch stolikach pisał kry ty k sztuki Andrzej Osęka: „[M]oże się na przy kład nar odzić o jakimś pac y kar zu plotka, że jest on znakom ity m twórcą. (…) W kawiarni odby wa się pasowanie na arty stę – młody człowiek uważa sie za wtajemnic zonego dopier o wtedy , gdy może mim oc hodem zaznac zy ć w rozm owie, że by ł już przecież dopuszc zony do nie by le jakiego stolika”[81]. Co prawda pod gruzam i Warszawy zniknęły legendarne Ziem iańska, IPS, SiM czy Pic ador, gdzie zbier ały się elity intelektua lno-arty sty czne Warszawy lat trzy dziesty ch, ale, jak wiadom o, ży cie towar zy skie nie znosi próżni. W legendę zaczęły obr astać inne lokale, przede wszy stkim dzięki ich by walc om. Ży cie kawiarniane zaczęło się więc po wojnie odr adzać szy bko. Sprzy j ała temu nie ty lko natur alna potrzeba kontaktów między ludzkich w miłej atm osf er ze, nad filiżanką arom aty cznego (choć w PRL-u zwy kle podłej jakości i smaku) napoj u, lecz poniekąd, jak to z absurdam i PRL-u by wało, pośrednio polity ka państwa. A właściwie nieustające braki we wszy stkich niem al przej awach ży cia: brak sam odzielny ch mieszkań w zrujnowany ch miastach (ludzie jeszcze na początku lat sześćdziesiąty ch mieszkali w sublokatorskich pokoj ach), ciągłe traktowanie w PRL-u telef onów jako luksusu. Wszy stko to sprzy j ało rozwoj owi kontaktów między ludzkich
w trady c y jny ch form ach osobisty ch spotkań. A by ło gdzie się spoty kać – w roku 1957 w Warszawie działały 72 kawiarnie, a miesięcznie ich by walc y wy pij ali 1 350 000 filiżanek kawy ! Ale i ta liczba by ła zby t mała do potrzeb. W ty ch bardziej popularny ch trudno by ło znaleźć miejsce. Kolejki kawoszy w oczekiwaniu na zwolnienie się stolika ustawiały się więc w holu lub przed drzwiami wejściowy m i. Kiedy jakieś miejsce przy stoliku zwalniało się, w zwy c zaj u by ło zajm owanie go niezależnie od tego, czy ktoś już przy ty m stoliku siedział. Sy tua cję ratowały liczne barki kawowe (np. w śródmieściu Pod Gwiazdam i, Kopc iuszek, Bajka), czy li miejsca przeznac zone dla kilku, kilkunastu kawoszy . Co ciekawe, ozdabiane by ły duży mi neonam i, suger ujący mi, że są to większe kawiarnie, niż by ły w rzec zy wistości. „Gdy się wjeżdżało do miasta od strony Janek, już przy Grójeckiej przy c iągały wzrok spor e witry ny barów kawowy ch, zza który ch by ło widać rozbawione towar zy stwo siedzące na wy sokich stołkach (…). Często świec iły nad nimi kolor owe, wy my ślne neony ”[82] – wspom ina Cezar y Prasek. Tęsknotę za wielkim światem usiłowano jak widać zaspokoić pozor am i. Nad spoży ciem kawy w latach sześćdziesiąty ch zawisło jednak niebezpiec zeństwo w postac i towar zy sza Wiesława i jego niechęci do tego napoj u. Ascety czny Gomułka uważał pic ie kawy za ekstrawagancję, nazy wał wręcz „manią chłeptania kawy ” i zabraniał jej importu, podobnie jak inny ch „dóbr luksusowy ch”, jak wiadom o niepotrzebny ch człowiekowi soc jalizmu. Ty mc zasem jego żona, Zof ia, miała słabość do wy pic ia filiżanki małej czarnej. Zapasy dom owe uzupełniała dzięki pry watnem u importowi – kawę na jej prośbę przy wozili z zagranic y towar zy sze wy sy łani tam służbowo[83]. PRL opier ał się na par adoksach – z jednej strony wrogiem kawy by ł Gomułka, z drugiej za jego rządów lansowano jej pic ie np. w wiejskich klubach książki i prasy jako podtrzy m ujący ży cie towar zy skie napój zastępujący alkohol. Z równie zły m skutkiem dla zdrowia, jak pic ie alkoholu. Lekarz prac ujący w latach sześćdziesiąty ch w pogotowiu ratunkowy m w Słupsku wspom inał, że często wzy wany by ł do pegee rowskich wsi w okolic y z powodu niedom agania serc a u tamtejszy ch chłopów, spoży wający ch kawę w wielkich ilościach jako substy tut alkoholu. Jak wy glądał zatem dzień w Warszawie, którego ry tm wy znac zało ży cie kawiarniane? Gwiazda polskiego ekranu Bea ta Ty szkiewicz wspom ina: „Od uliczny ch sprzedawc zy ń kupowałam bukiec ik kwiatów i szłam na kawę do kawiarni PIW-u przy Foksal… Szło się Krakowskim Przedmieściem, spoty kało mnóstwo znaj om y ch. Na Star y m Mieście mieszkali państwo Brandy sowie, prof esor Adam Maue rsberger, Minkiewic zowie, Stanisław Jer zy Lec, państwo Dy gatowie, państwo Lenic owie… W PIW-ie przy jedny m z pierwszy ch znany ch liter ackich stolików spoty kali się Antoni Słonimski, którego tam poznałam, Otto Axer, Adolf Rudnicki ożeniony z bliską memu serc u Basią Bar anowską. Paweł Hertz z powagą rozprawiający o liter atur ze, a czasam i też Adam Pawlikowski, bardzo dziwny , wy r af inowany , szalenie taj emnic zy i szy kowny , oraz wiele inny ch osób. By wałam tam często pomiędzy dwunastą a pierwszą. Wiedziałam wtedy , że jestem we właściwy m miejscu. Aż któregoś dnia kawiar enkę… zam ur owano. W ten wy jątkowo prosty i możliwy ty lko w tamty ch czasach sposób władza położy ła kres » niebezpieczny m« spotkaniom. Widać zagrażały ówczesnem u reżimowi. Ale żeby aż tak? Dopier o wówczas pojęłam, jak ważne by ły te spotkania i jakie miałam szczęście, mogąc przy słuchiwać się ty m rozm owom”[84]. To przy ty m stoliku bowiem w roku 1964 powstał list 34 – sły nny protest przec iwko PRL-owskiej cenzur ze. Dwa lata wcześniej kawiarnię odwiedzili podc zas wizy ty w Polsce Jean Paul Sartre i Si-
mone de Bea uvoir. Sztandar owi egzy stenc jaliści odnaleźli w niej par y ski klim at. Warto dodać, że Olgierd Budrewicz oprócz intelektua listów wśród gości PIW-u dostrzegał również „chodliwe kociaki i modne cizie”[85]. Ewa Mor elle (eks-Fry kowska, modelka i jedna z najpiękniejszy ch wówczas Polek) opisuj e owe panie dosadniej: „W kawiarni PIW-u codziennie spoty kałam exMęża [Wojc iech Fry kowski – red.] z jego nową żoną [Agnieszka Osiecka – red.]. By wali tam wszy scy liczący się ludzie ze świata liter atur y i tea tru, dziennikar ze i film owc y . Wokół nich krąży ły piękne warszawskie wirażki – dziewc zy ny szukające przy gód ze znany m i postac iam i. By ły ambitne. Gardziły ty mi, które kręciły się po hotelowy ch bar ach. Mówiło się nawet: wirażka – pół kurwy , pół ptaszka”[86]. I jeśli wier zy ć Mor elle, Antoni Słonimski wielokrotnie miał powtarzać, że poszuka sobie innej kawiarni, bo znudziło mu się „wy siady wanie na Fry kowisku”. I władza ludowa podjęła za niego dec y zję. Oszczędziła przy ty m księgarnię PIW-u, przez którą wchodziło się do kawiarni. By walc y owego stolika po zam ur owaniu lokalu przenieśli się więc do kawiarni Anty cznej na plac u Trzech Krzy ży , nieopodal redakc ji saty r y cznego magazy nu „Szpilki”. Wnętrze zdobiły malowidła proj ektu Ery ka Lipińskiego i Jer zego Srokowskiego, przedstawiające postac i z greckiej mitologii, a meble nazwać można rac zej star y m i niż anty kam i. Anty czna, ale i tak by walc y uży wali przedwoj ennej nazwy U Marc a, bo lokal należał wówczas do kupc a Teof ila Marc a. Na małą kawę, nazy waną pieszc zotliwie „groszkiem” (alkoholu o przedpołudniowej por ze tam rac zej nie spoży wano), wpadali więc do Marc a Antoni Słonimski, Otto Axer, Magdalena Sam ozwaniec (z psem Kubą), Adolf Dy msza (czasem dawał improwizowany popis swoj ej sztuki aktorskiej), Ery k Lipiński i Antoni Mar ianowicz. By wał też Zenon Kliszko, sekretarz KC urzędujący w pobliskim gmac hu KC PZPR, bliski współprac ownik Włady sława Gomułki. On nigdy nie dostąpił zaszczy tu, aby przy siąść się do stolika Antoniego Słonimskiego. Co więcej Słonimski dem onstrac y jnie go nie zauważał. Do Marc a zaglądało więcej party jny ch działaczy , dzięki czem u lokal zy skał sobie trzec ią nieofic jalną nazwę: U Marc a i Engelsa. Kultową postac ią by ł szatniarz pan Jasio, czy li Jan Hoter iak, z zawodu czeladnik kowalski, który szczy c ił się doskonałą pamięcią i już przy drugiej wizy c ie gościa w kawiarni zwrac ał się do niego, uży wając ty tułu zawodowego lub naukowego. Ale po południu kawiarnia zmieniała char akter – poj awiali się tu inni goście. Anty czna by ła bowiem punktem zborny m warszawskiego środowiska hom oseksua listów. Tam zawier ano znaj om ości, który ch konsumpc ja następowała w stojący m vis-à-vis miejskim szalec ie. Po sąsiedzku mieściła się kawiarnia Lajkonik, również chętnie odwiedzana przez saty r y ków i plasty ków ze „Szpilek”. W roku 1955, po rem onc ie wnętrza, Halina Gębicka, kier ownik Warszawskich Zakładów Gastronom iczny ch, zaproponowała, żeby arty ści udekor owali malowidłami wnętrze. Arty ści się zgodzili, najpierw zjedli odpowiednio zakrapiany obiad w Kam er alnej, po czy m dali popis fantazji. Saty r y czne malowidła na ścianach i suf ic ie lokalu wkrótce stały się atrakcją Warszawy . Kilka kroków dalej, przy Wiejskiej, działał najsławniejszy stolik intelektua lno-towar zy ski w PRL-u. W kawiarni Czy telnika, a rac zej w stołówce wy dawnictwa, którą na fali popaździernikowej odwilży wzbogac ono o funkcję kultur alno-kawiarnianą, codziennie od 11.30 do 12.30, przy stoliku obok stoiska z książkami siadali ci, którzy wcześniej od Tadeusza Konwickiego lub Ireny Szy m ańskiej, wic enac zelnej „Czy telnika”, usły szeli sakram entalne „przy c hodź”. Mieli oni prawo stałego przy c hodzenia. Ci, którzy usły szeli „przy jdź”, by li zaproszeni jednor azowo. Ojc em założy cielem stolika by ł również Leopold Ty rm and, a wpadali Antoni Słonimski, Jer zy Andrze-
jewski, malar ze Jan Lenic a, Aleksander Kobzdej i Henr y k Tom aszewski, filozof Leszek Kołakowski, reży ser Jer zy Kawaler owicz, pisarz Józef Hen. Stały m by walc em by ł pisarz Stanisław Dy gat, a po przenosinach do Warszawy filar em Czy telnikowego stolika został wielki aktor Gustaw Holoubek. Jego purnonsensowe anegdotki, ale również te mocno pieprzne, stawały się legendarne. Do miejskiej legendy przeszło również zdar zenie, którego bohater am i by li Stanisław Dy gat i właśnie Gustaw Holoubek. Przy sąsiednim stoliku siedziała elegancka, starsza pani i wpatry wała się w stronę kiwającego się na krześle Dy gata, osoby potężnej postur y . Dy gat z kolei przy patry wał się dy skretnie, czy stolikowi towar zy sze zauważy li owo zainter esowanie jego osobą. Ale po pewny m czasie dama podeszła do Dy gata i coś mu szepnęła do ucha. Dy gat zmieszał się i zaczął, nie wstając z krzesła, przesuwać je, rzuc ając w stronę owej pani: „ty le wy starc zy ?”. Kiedy pani wreszc ie odeszła, pozostali przy stoliku zapy tali Dy gata, o co tej dam ie chodziło. „Prosiła, żeby m się przesunął, bo jej zasłaniam Holoubka” – odpowiedział naburm uszony Dy gat[87]. Kawiarnię Hotelu Eur opejskiego upodobali sobie przedstawic iele elity starszego pokolenia. Mistrz estrady i sceny , Ludwik Sempoliński, codziennie o trzy nastej spoty kał się w niej z autor em scenar iuszy do popularny ch filmów, Ludwikiem Starskim, spiker em Polskiego Radia Kazim ierzem Adam owskim oraz sły nny m felietonistą i piewcą warszawskiego folklor u Stef anem Wiecheckim-Wiec hem. Sempoliński odc zekiwał jednak kilka minut, aby mieć lepsze entré, przec hodził przez całą salę, kłaniając się kawiarniany m gościom na prawo i lewo, i siadał przy stoliku. Po czy m niezmiennie zac zy nał konwersację od stwierdzenia: „Czy panowie sły szeli, co ci Sowiec i wy c zy niają?!…”. I jako namiętny słuchacz „Głosu Amer y ki” dzielił się aktua lną wiedzą z zebrany m i[88]. Z kolei Jan Świderski pref er ował konsumpcję „wódeczki” zam iast kawy . Jego ulubiony m miejscem by ł stolik na półpiętrze w Krokody lu na Star y m Mieście. Czasem zapraszał do stolika kogoś, kto akur at mu się w kawiarni ukłonił[89]. Kawiarnia w Eur opejskim wpisała się też w dziej e ży cia towar zy skiego najsły nniejszą chy ba rejter adą. Otóż w 1962 roku spotkali się tam Ewa Fry kowska (obecnie Mor elle) z ówczesny m mężem Wojtkiem i jego ojc em. Rozm owa miała by ć ostatnią próbą ratowania rozpadającego się małżeństwa, które trwało właściwie jeszc ze ty lko dzięki dziecku – trzy letniem u Bartkowi. Wy daj e się, że młody Fry kowski zdawał sobie sprawę z tego, że rola ojca wy m aga odpowiedzialności, że powinien skończy ć z wesoły m ży ciem w gronie kumpli-film owców (by ł ulubieńcem reży ser a Rom ana Polańskiego). Wy daj e się, że wszy stko szło po my śli Fry kowskiego senior a – nawet podczas obiadu zam iast alkoholu Wojtek pił wodę sodową. W pewnej chwili wy szedł do toa lety . Po półgodzinnej nieobecności żona i ojc iec domy ślają się, co się stało: Wojtek uciekł przez okno… Modną kawiarnią by ł Manekin na Star y m Mieście. Wy różniały ją wy strój i miejsce. Otwarta w 1958 roku przy c iągała ory ginalnością zac howanego wnętrza piwnic star om iejskich kam ienic, co w zrównanej z ziem ią Warszawie by ło ewenem entem. Prawdziwe goty ckie sklepienia, klinkierowa posadzka, nowe malowidła na resztkach ty nków, meble o arc haizujący ch kształtach, nawet wy kor zy stane jako dekor ac ja wnętrza pozostałości przedwoj ennej instalac ji kanalizac y jnej. To wszy stko robiło wrażenie na gościach, także z zagranic y . Jak wspom ina pianistka Elżbieta Szczepańska-Lange, która w Manekinie by wała razem z ówczesny m mężem, nadzwy c zaj popularny m aktor em Wiesławem Gołasem, w latach sześćdziesiąty ch by ł to najm odniejszy lokal stolic y . Wpadali tam również reży ser zy Kuba Morgenstern (mieszkający z żoną Katar zy ną Cierniak na Star y m Mieście) i Andrzej Wajda, jedny m słowem – jak stwierdza Cezar y Prasek – w Mane-
kinie „by wali wszy scy ”[90]. Na Krakowskim Przedm ieściu wy padało by wać jeszc ze w kawiarni Telim ena (tam można by ło spotkać Magdalenę Sam ozwaniec, która uważała, że ta kawiarnia przy pom ina jej klim atem krakowskiego Nowor ola) oraz kawiarni w Domu Liter atów. Tam z kolei lokal łączy ł funkcję kawiarni i stołówki, podobnie jak w „Czy telniku”. Jer em i Przy bor a żartował, że dopóki nie musiał, nie stołował się tam, gdy ż nie by łby w stanie przełknąć ły żki zupy , gdy by przy ty m sam y m stoliku jedli Mar ia Dąbrowska lub Jar osław Iwaszkiewicz[91]. W kawiarni Domu Liter atów odby wały się także uroc zy stości związkowe, jak jubileusze pisarzy czy wiec zorki autorskie. O ty m miejscu i jego by walc ach krąży ła py szna anegdota: spoty ka się w kawiarni Domu Liter atów dwóch pisar zy . I jeden przez drugiego zac zy nają się chwalić, czego to nie opublikowali ostatnio. Kiedy wy c zerpał się tem at, zam ilkli. Po chwili jeden z nich odzy wa się: „Por ozm awiajm y ter az o liter atur ze. Czy czy tał pan już MOJĄ ostatnią książkę?”. Około południa zaglądała tam Magdalena Sam ozwaniec, aby spotkać się z uwielbiany m (ze wzaj emnością) saty r y kiem Artur em Marią Swinarskim. Wzaj emny m przy ty kom i złośliwościom nie by ło końca, ale oby dwoj e uważali, że w ten sposób ćwiczą warsztat pisarski. Zresztą, choć wielu to nie jest do dzisiaj w smak, złośliwość jest oznaką inteligenc ji. Pewnego razu Swinarski usilnie nam awiał Sam ozwaniec, aby ta nie szła do tea tru na sztukę Jer zego Jur andota Trzec i dzwonek. Mimo to, a może właśnie dlatego, poszła. Na drugi dzień Magdalena Sam ozwaniec dosiada się do stolika, przy który m pije kawę Swinarski, i mówi (Sam ozwaniec i Swinarski, dla żartu, rozmawiali ze sobą w trzec iej osobie, w dodatku Magdalena nie wy m awiała „r”): „Nie ma hac ji Ahtuh, ta sztuka jest bahdzo dobha!”. Na to Swinarski: „A mówiłem nie iść!”[92]. W kawiarni Domu Liter atów wy buc hały skandale, nie do końca związane z dziełami liter ackimi, rac zej z temper am entem pisar zy . Jer zy Waldorff wspom ina, jak siedział około południa „nad wódeczką” ze Stef anem Kisielewskim, gdy do kawiarni wszedł „potężny i wspaniały ” Jar osław Iwaszkiewicz. „Wtedy Kisiel zer wał się, podszedł do olbrzy m iego pisar za i skacząc wokół niego, zaczął krzy c zeć: » Pan jest górą py c hy ! Panu się zdaj e, że dowodzi liter aturą, ale pan, pan nic o niej nie wie! Bo pan my śli ty lko o sobie! Pan – góra py c hy !« . Jar osław zaskoc zony , potem zdum iony , wreszc ie zły , jął – sam o ty m nie wiedząc – jeszc ze bardziej jak gdy by cały m ciałem dąć się wzwy ż, sy cząc równoc ześnie: » Jak pan śmie! Co pan wy gaduj e! Proszę naty chm iast stąd wy jść!« . Że jednak Kisiel wy jść ani my ślał, jeno dalej jazgotał, podobny rozeźlonem u foksterier owi obskakującemu słonia, więc po krótkiej chwili sam Jar osław, wy niosły i ciężko obrażony , poszedł sobie wśród martwej ciszy ”[93]. Nie ty lko kawiarnie, ale samo Krakowskie Przedm ieście i Nowy Świat przy c iągały towar zy stwo, pełniąc rolę spac er owego corso. Andrzej Dobosz, poe ta znany z kultowego film u Rejs w reży ser ii Marka Piwowskiego, przejście po ty m szlaku kawiarniano-lokalowy m uważał za ważną część swoj ego ży cia i chodził tam niezależnie od pogody . „Przec ież to nie ma sensu. Nowy Świat trzeba koniecznie zadaszy ć” – stwierdził pewnego razu. Jak wspom ina Tadeusz Ross, na Krakowskim Przedm ieściu można by ło spotkać najpiękniejsze dziewc zy ny – gwiazdy ówczesny ch filmów: Ter esę Tuszy ńską, Barbarę Kwiatkowską, Ter esę Iżewską, utalentowane plasty czki, siostry Wahl. Poj awiali się film owc y : Andrzej Wajda, Kuba Morgenstern, Rom an Polański. Adam Hanuszkiewicz w towar zy stwie żony – aktorki Zof ii Ry siówny . Przec hodzili plasty c y : Franc iszek Star owiey ski o char akter y sty cznej potężnej postu-
rze, pisar ze Janusz „Głowa” Głowacki i Janusz „Minio” Minkiewicz, jazzm ani Andrzej Trzaskowski i Krzy sztof Kom eda-Trzciński… Wszy scy zdążali do modny ch kawiarni lub je opuszc zali, do popularny ch lokali, miejsc, w który ch należało się towar zy sko pokazy wać i udzielać. Ale PRL nie by łby PRL-em, gdy by owego salonu stolic y , do którego to miana pretendowało Krakowskie Przedm ieście, nie „ozdobiono” proletar iackim akc entem w postac i… budki z piwem. Mieściła się pod num er em 71, vis-à-vis gmac hu Towar zy stwa Dobroc zy nności. Jak pisał Olgierd Budrewicz: „mały ten przy by tek ściąga śmietankę oby wateli zam ieszkały ch lub zatrudniony ch na północ od pom nika Kopernika”[94]. Ale nie ty lko ściągał, także odpy c hał i to z zasadnic zego względu: „Dzięki niem u (kioskowi) poe ta i by ły prezes Antoni Słonimski, zajm ujący dwa pokoj e z kuchnią na II piętrze pod ty mże num er em 71, przy jął niezłe mieszkanie w alei Róż, by le dłużej nie krępować swoją osobą niewy m uszonej atm osf er y tego miejsca”.
7
GIN, CELINY KOLEŚ, TWARDY GOŚĆ…
A
lkohol w latach sześćdziesiąty ch lał się strum ieniam i, okraszając i oży wiając ży cie towarzy skie. Alkohol? To zby t poj emne określenie – przede wszy stkim czy sta wódka, czasem wino „paty kiem pisane” albo piwo w budc e. PRL, ofic jalnie walczący z rozpij aniem nar odu, w prakty c e dostarc zał napojów wy skokowy ch w nieogranic zony ch ilościach. Piło się po to, żeby otac zająca wszy stko szar zy zna choć przez mom ent zmieniła się w kolor owy świat, żeby dobrze się bawić, a właściwie bawić się lepiej. A skutki uboczne naduży wania alkoholu, poza kac em, by ły czasem zaskakujące. Tak jak podc zas kręcenia w 1961 roku film u Drugi człowiek w reży ser ii Konr ada Nałęckiego. Jedna ze scen spotkania główny ch bohaterów (w ty ch rolach Wanda Koczeska i Jan Mac hulski) rozgry wała się w Piwnic y pod Bar anam i. Zgodnie z ówczesny m sposobem produkc ji, to nie film owc y wy j ec hali kręcić scenę pod Bar anam i, ale całą Piwnicę odtworzono w łódzkim studiu. „Piwniczan” ściągnięto na ty dzień do Łodzi. Try b powstawania film u (do dzisiaj granie w film ie polega głównie na czekaniu) sprzy j ał erupc ji ży cia towar zy skiego na planie i poza nim. Produkc ja miała jednak innego rodzaj u kłopot z krakowskim i arty stam i. „Nie mogli nam nałoży ć char akter y zac ji. Mieliśmy tak wy suszoną alkoholem skórę, że odpadała. Ale pom ieszkaliśmy ty dzień w Grand Hotelu, nasi chłopcy por ozr abiali z Koc zeską. I koniec końców film by ł koszm arny ” – wspom ina Kika Lelic ińska-Błochowiak[95], rzeźbiarka i scenograf tea tralny , wy c howanka mistrza Xawer ego Dunikowskiego i jedna z pierwszy ch „piwniczny ch” osobowości, grająca w Drugim człowiek u… siebie. Kika Lelic ińska znała dobrze ówczesne środowisko film owe. Przez pięć lat by ła związana z Romanem Polańskim, to ona nauczy ła przy szłego laur ea ta Oscar a jeździć na nartach (sama by ła w kadrze nar odowej narc iar ek). On zaś załatwiał jej fuc hy przy kręceniu filmów, jak np. Zemsty w roku 1956 w reży ser ii Antoniego Bohdziewic za. Autor scenograf ii, Jer zy Skrzepiński, zlec ił Lelicińskiej, rzeźbiarc e po krakowskiej ASP, wy konanie elem entów scenograf ii dekor ac ji „grającej” część zamku należącą do Cześnika (w tej roli Jan Kurnakowicz). Rzeźbiarka zrobiła lwy podtrzy mujące okap kom inka. „Przy c hodzi Bohdziewicz, patrzy i mówi: » Co ty tu zrobiłaś?« . » No, lwy « – odpowiadam. » Nie! To są Kurnakowic ze!« . No i rzec zy wiście, przy kom inku stały dwa » Kurnakowic ze« ” – opowiada Kika Lelic ińska.
Krakowska Piwnic a nom inalnie by ła klubem studenckim – dlatego z alkoholi można by ło w niej serwować ty lko wino. Kiedy prowadzenie piwnicznego baru przejęły Zof ia Kom edowa i Ter esa Trzaskowska (żony znany ch jazzm anów), poszer zy ły jednak asorty m ent o calvados. „Kto tam wtedy wiedział, co to jest calvados. Mieszało się wódkę pół na pół z sokiem jabłkowy m w wielkm garnku i już”[96] – wspom ina Zof ia Kom edowa. Na „calvados” wpadali około pierwszej po północy , po zam knięciu klubu dziennikar zy Pod Gruszką, znani aktor zy Miec zy sław Voit, Ry szard Pietruski i Leszek Herdegen. „Stawałam przy wejściu, oni walili straszną spragnioną hurmą, kiedy ś mnie przewrócili, stratowali, więc zapierałam się mocno o ścianę i ty lko brałam od nich za wstęp: 20 złoty ch, 20 złoty ch, 20 złoty ch”[97] – opowiada Zof ia Kom edowa. „Calvados” serwowany przez Trzaskowską za bar em kosztował 10 zł niezależnie od wielkości nac zy nia, do jakiego by ł nalewany . Po zam knięciu „Piwnic y ” cały urobek by ł przelic zany , część pieniędzy odkładano na kolejny dzień, aby kupić składniki „calvadosu”, resztę dzielono między arty stów. Nie „calvados”, ale czter y butelki taniego wina składkowego by ły atrakcją imienin Piotra Skrzy neckiego, legendarnego konf er ansjer a i dobrego duc ha Piwnic y , w 1956 roku, obc hodzony ch w niezwy kły m miejscu – na krakowskim kopc u Kościuszki. Zabawa miała polegać na nocny m szukaniu owy ch butelek, które ukry ł solenizant. Imieninowi goście przec hodzili pół nocy , szukając ich, ale bez skutku. W dodatku Skrzy necki sam zapom niał, gdzie je schował. „Niem niej jednak przesiedzieliśmy na ty m kopc u czy w jego pobliżu, w jakiejś cudzej altanc e, do ósmej rano, tocząc wspaniałe rozm owy o ży ciu, sztuc e” – wspom ina Dor ota Ter akowska[98]. Co ciekawe, Kika Lelic ińska jest pewna, że owo poszukiwanie wina miało miejsce na krakowskich Bielanach, gdzie Skrzy necki by ł instruktor em tea tralny m. Słabość Piotra Skrzy neckiego do alkoholu zaowoc owała zdar zeniem, w wy niku którego oskarżono go niem al o obr azę oby c zajów. Otóż Skrzy necki spotkał kiedy ś po długim niewidzeniu szkolnego kolegę. Obaj panowie od rana opij ali owo uroc ze spotkanie, z ty m że kolega po pewny m czasie odj ec hał, a podc hmielony Piotr poszedł na nadwiślańskie bulwar y , jako że dzień by ł upalny , poc zuł się zmęczony . Zdjął buty i zasnął. Obudził go kobiec y krzy k: „Milic ja! Na pom oc! Zboc zeniec!”. Owy m „zboc zeńcem” okazał się on sam – w czasie snu został całkowic ie okradziony z ubrania. Został mu ty lko ber et, który przed snem podłoży ł sobie pod głowę. Nadpły nęła łódź z milic jantam i patrolujący mi Wisłę. Stróże prawa zabrali zasłaniającego ber etem newr algiczne miejsca ciała Skrzy neckiego do łodzi. Niestety , nie by ło w niej żadnego koca, aby okry ć nagiego Piotra. Po dłuższy m pły waniu po rzec e robiło się Skrzy neckiemu cor az zimniej. Wreszc ie milicjanc i zadzwonili do redaktor nac zelnej „Echa Krakowa”, Ter esy Stanisławskiej. Piotr Skrzy necki współprac ował z „Echem” i w końcu z redakc ji dostarc zono mu ubranie[99]. Alkohol, zdec y dowanie lepszy gatunkowo niż tanie wino, towar zy szy ł piwniczny m arty stom także i podc zas zagraniczny ch podróży . Jeden z pierwszy ch wy j azdów prowadził w 1967 roku do włoskiego Arezzo na Światowy Festiwal Tea tralny . Cóż można robić w słonecznej Italii, jeśli nie próbować tamtejszego wina? „Do dzisiaj widzę Wiesia Dy mnego, jak siedzi na fontannie w Arezzo, mac ha nogam i i podśpiewuj e sobie: » Niente, niente, pierdolnięte… Niente, niente, pierdolnięte…« ” – opowiada Kika Lelic ińska. Nie oznac za to jednak, że jedy ny m pły nem przy swaj any m przez Dy mnego i inny ch arty stów Piwnic y pod Bar anam i by ł alkohol. Z raportu tajnego współprac ownika Służby Bezpiec zeństwa
można się dowiedzieć, że pewnego wiec zor u w Krakowie Wiesław Dy mny i jego ówczesna partnerka, gwiazda Piwnic y Barbar a Nawratowicz, „W Klubie Dziennikar zy siedzieli do godz. 17-tej, w między c zasie popij ali polską coca-colę”[100]. Zagraniczny alkohol odegrał poważną rolę we wzbogac eniu polskich zasobów rozr y wki o piękną piosenkę Kaziu, zak oc haj się! ze słowam i Jer em iego Przy bor y i muzy ką Jer zego Wasowskiego. W 1964 roku Kazim ierz Kutz kręcił film Upał z Wasowskim i Przy borą w rolach główny ch, utrzy m any w sty listy c e nawiązującej do Kabar etu Starszy ch Panów. W jednej ze scen poj awiał się zastęp piękny ch sanitar iuszek pod dowództwem seksbomby Kaliny Jędrusik. Kutz postanowił zrobić obu Starszy m Panom niespodziankę, jako że obaj by li wielkim i wielbic ielam i wdzięków piękny ch kobiet (choc iaż jak zaznac za Kutz, Wasowski by ł wielbic ielem delikatniejszy m, „bardziej w ukry c iu”, gdy ż bardzo koc hał swoją żonę). Kutz postanowił więc zrobić bohater om swoj ego film u przy j emność i w hotelu, w który m mieszkała ekipa, zorganizował „Bankiet kubański” z udziałem piękny ch staty stek. Dlac zego „kubański”? Ze względu na rea lia PRL-u: do sklepu akur at „rzuc ili”: rum, kubańskie likier y i pom ar ańcze. „Powiedziałem dziewczętom, że mają się wy kąpać, wy my ć i przy jść bez biustonoszy . Żeby Starszy m Panom by ło miło. A poza ty m, żeby wkurwić kolegów-reży serów, którzy mieszkali w ty m sam y m hotelu. By ło bardzo wesoło. Co i rusz któraś dziewc zy na padała na wielkim małżeńskim łożu. Po pewny m czasie łóżko by ło ich. Starsi Panowie dy skretnie się wy c of ali i zostawili mnie biednego w ty m łożu”[101] – wspom ina Kazim ierz Kutz. Kiedy na drugi dzień Kutz zszedł na śniadanie, Jer em i Przy bor a powiedział, że dzięki niezwy kłemu wiec zor owi wpadli na pom y sł nowej piosenki. Nuty Jer zy Wasowski zapisał na paczc e papier osów „Grunwald”. Tak, dzięki importowanem u likier owi kubańskiem u i rum owi powstała piosenka Kaziu, zak oc haj się! W Kabar ec ie Starszy ch Panów zaśpiewała ją Zof ia Kucówna, kuzy nka Kazim ier za Kutza. Zagraniczne, dobre gatunkowo alkohole by ły w PRL-u rar y tasem i podc hodzono do ich posiadania i spoży wania z wielką atencją. Kry sty na Mazurówna wspom ina, że gdy by ła związana z Krzy sztof em T. Toe plitzem i mieszkała w jego ogromny m mieszkaniu na warszawskim Star y m Mieście, elem entem wy stroj u wnętrza by ły poustawiane na półkach puste butelki po luksusowy ch, zac hodnich alkoholach. To by ł wtedy szy k! Whisky , brandy czy prawdziwy koniak (nie my lić z dostępną wtedy bułgarską pliską) można by ło kupić za zac hodnie waluty albo w dewizowy ch sklepach Peweksu, albo dostać od zaprzy j aźniony ch cudzoziemców. Dlatego tak wielkie wrażenie na aktor ach grający ch w sztuc e Magdaleny Sam ozwaniec Hotel Belle Vue wy warła niespodzianka, którą pisarka przy gotowała im po próbie gener alnej. Jak wspom ina grająca główną rolę damską Ludm iła Łączy ńska, Magdalena Sam ozwaniec wkroc zy ła do sali w towar zy stwie męża, Zy gm unta Niewidowskiego, który taszc zy ł pękatą a ciężką walizkę, a kiedy ją wtaszc zy ł, zaczął szarpać się z zamkiem. Magdalena Sam ozwaniec wskazała walizkę: „Aniołki moje, to dla was! – zaszczebiotała. ‒ Bierzc ie, co chcec ie!”. Szarpanina z zamkiem trwała, a wśród oczekujący ch rosło napięcie. Wreszc ie udało się walizkę otwor zy ć i aktor zy zobac zy li butelki prawdziwy ch, zac hodnich alkoholi: koniaki, giny , whisky , rum. „To dla was, moje skarby , dla was. Ja już swoj e wy piłam”, ty mi słowam i Magdalena Sam ozwaniec zachęcała aktorów do wy bier ania butelek ze szlac hetny m i trunkam i, czego ci nie omieszkali uczy nić[102]. Alkohol by ł spoży wany na pry watkach planowany ch, ale takżę i ty ch „niezam ier zony ch”, jak je poe ty cko nazy wała Agnieszka Osiecka. Pry watki „niezam ier zone” polegały na ty m, że goście
spragnieni konty nuowania ży cia towar zy skiego i spoży wania alkoholu niespodziewanie odwiedzali osoby mieszkające w pobliżu zam y kany ch akur at nocny ch lokali. „Nieszczęśnik taki, jeżeli w dodatku mieszkał na parter ze, by ł wiecznie niewy spany i mógł się właściwie pożegnać z uprawianiem jakiegokolwiek stałego zajęcia. Ot, drobne chałupnictwo i galanter ia arty sty czna. Ty lko jedna jedy na Alina Szapocznikow, nawiedzana przez tłumy , miała jeszc ze ty le siły i char akter u, że w dzień budowała giganty czne rzeźby . No, ale ona by ła jedna na ty siąc”[103] – opisy wała z przy m rużeniem oka nocną Warszawę lat sześćdziesiąty ch Agnieszka Osiecka. „Niezam ier zone” pry watki mogły skończy ć się w sposób zaskakujący dla ich uczestników, wy wołując spor e kłopoty zawodowe. W luty m 1961 roku wy bitny aktor Krzy sztof Cham iec kończy ł pracę nad rolą Jam esa Ty r one’a w sztuc e Eugene’a O’Neille’a Księżyc świec i zbłąkanym. Po gener alnej próbie wy brał się z kolegą z tea tru Eugeniuszem Fulde, późniejszy m rea ktor em krakowskiej szkoły aktorskiej, na wódeczkę do mieszkania Fulde. Wódeczka się przec iągnęła, Chamiec został u Fuldego na noc. Ponowie zapom nieli, że na drugi dzień o godzinie jedenastej mają spektakl tzw. dla rodzin. Kwadrans przed jedenastą u Fuldego dzwoni telef on – to zaniepokoj ony reży ser dopy tuj e się: „Gieniu, dlac zego nie ma cię w tea trze?! A gdzie jest Cham iec?” – „Jest u mnie”. – „A co robic ie?” – „Mmmmm ebluj em y mieszkanie” – odpowiedział Fulde. Spektakl rozpoczął się pół godziny później, niż planowano…[104] W latach sześćdziesiąty ch kłopotów mogło dostarc zy ć samo znalezienie się w orbic ie miejsca spoży wania alkoholu, sam em u pozostając trzeźwy m. Podc zas wizy ty franc uskiego poe ty , dram aturga i reży ser a Jea na Coctea u w Warszawie w październiku 1960, warszawski high life uczestniczący w spotkaniu autorskim postanowił zaprosić go na kolację, by nadal „grzać się światłem odbity m” od franc uskiego mistrza. Wy bór padł na mieszkanie graf ika i scenograf a Lec ha Zahorskiego, mieszkającego na Star y m Mieście. Zahorski po powstaniu warszawskim traf ił do Franc ji, miał żonę Franc uzkę, by ł zaznaj om iony z kulturą kraj u bordea ux i żabich udek, by ł więc idea lny m gospodar zem dla konty nuowania goszc zenia franc uskiego poe ty . Intelektua lna rozm owa przeciągnęła się do późna. Jeden z gości wrac ał taksówką w okolic e plac u na Rozdrożu. Na wy sokości restaur ac ji Par adise przy Nowy m Świec ie taksówkę zatrzy m uj e milic ja i funkc jonar iusze zac zy nają pakować zakrwawiony ch uczestników rozróby w restaur ac ji. Obok kier owc y siada milic jant i kom ender uj e: „Do kom endy na Wilczą!”. Pod kom endą czekają już milic janci z pałkami – pałują kolejny ch uczestników rozróby i pakują do celi. Przy okazji wy ciągają fascy nata kultury franc uskiej z auta i mimo tłumac zeń po spałowaniu wsadzają za kraty . Nieszczęśnik wy c hodzi na wolność dopier o nad ranem…[105] Alkohol pom agał likwidować nieśmiałość przed publiczny m i wy stępami Januszowi Głowackiemu. Przy szły pisarz wy stępował w kabar ec ie Klaps prowadzony m przez Jana Majdrowic za w stołeczny m kinie Palladium. Po sea nsie kinowy m rozpoc zy nał się wieczór kabar etowy . Jedny m z num erów by ł pokaz tańca rock & rolla. Wy stępowali Iza Zabieglińska, znany z basenu Legii Olek „Naleśnik”, „piękna Inga” oraz Głowacki. Majdrowicz chciał, aby pokazać młodzieży , jak się tańczy rock & rolla na trzeźwo. „Tak więc co wieczór punktua lnie o dwudziestej drugiej, żeby zabić tremę, wy pij aliśmy po pół litra w garder obie, a następnie konf er ansjer zapowiadał: » Tak tańczy się bez alkoholu rock and roll sputnik, czy li sputnik rock and rolla!« , i my w ry tm ie Billy Halley a wtac zaliśmy się na scenę w kolor owy ch koszulach i obc isły ch spodniach”[106] – wspomina Janusz Głowacki. Alkohol miał jednak niszczący wpły w na wielu idoli lat sześćdziesiąty ch – w ty m jedną z naj-
większy ch gwiazd ówczesnego kina Zby szka Cy bulskiego. Cy bulski naduży wał alkoholu, ale alkoholikiem, jak podkreślają to wszy scy jego znaj om i, nie by ł. Po prostu nie potraf ił odmówić zapraszający m go na „jednego”, a takich, pragnący ch wy pić z idolem, by ło wielu. Cy bulski miał zawsze w zwy c zaj u, kiedy by ł pij any , rec y tować poe mat Obłok w spodniach Maj akowskiego. Aktor Jac ek Domański pamięta dram aty czny mom ent związany z pijaństwem Cy bulskiego – o czwartej rano pij any aktor obejm ował nogi „babc i klozetowej” w bar ze Alga w Sopoc ie. „Świadkam i tego zdar zenia by li dwaj » dżentelm eni« ze światka dziennikarskiego. Patrzy li na sy tua cję z nieukry waną saty sf akcją, kom entując mniej więcej w ten sposób: » Ty , patrz, to jest ten sły nny aktor« . – » Ten pij ac zek?« . – » Mówię ci, to wielki Cy bulski« . – » Co ty mówisz, przec ież to szmata. O, patrz, okular y mu spadły !« . – » Może masz rację. Taki podobny …« ” – opowiada Domański. Nikt ze zgrom adzony ch tam osób nie pomógł Cy bulskiemu, nie uspokoił prześmiewców. Dopier o Domański, wsparty przez znaj om ego z „marginesu”, skutecznie zam knął im usta. „Po chwili zjawiła się Ewa Warwas i słowam i » Punieczku, chodź, masz zdjęcia« , skłoniła Zby szka do wy jścia z nami na ulicę”[107] – kończy opowieść Domański. Ale każdy podkreśla, że kiedy Zby szek Cy bulski kręcił film, nawet po przebiesiadowanej nocy stawiał się na planie. Opóźniał ty lko, jak mógł, mom ent wy jścia z hotelu. Przed snem stawiał przy łóżku w pokoj u miednicę z wodą. Kiedy rano budzono go stukaniem w drzwi, pluskał ręką wodę w miednicy i wołał: „Tak, tak! Już się my ję!” i… spał dalej. Nie zawsze naduży cie alkoholu by wało przy c zy ną towar zy skiej katastrof y . W czasach, gdy kupno pralki by ło niezwy kły m wy c zy nem (podobno Leopold Ty rm and, gdy kupił pralkę, wy najął dorożkę i kilkakrotnie przem ier zy ł w niej snobisty czny odc inek stołeczny ch ulic między Starówką i SPATiF-em w Alej ach Ujazdowskich oparty o ów luksusowy zakup), do rangi wy dar zenia towarzy skiego urastało zakupienie nowego sprzętu AGD. Właśnie Ty rm and zaprosił do swoj ego mieszkania grono znaj om y ch, aby zaprezentować działanie radzieckiej sokowirówki. Zaproszona z Krzy sztof em T. Toe plitzem Kry sty na Mazurówna kupiła na Chmielnej (w latach sześćdziesiąty ch przy tej ulic y funkc jonowały najbardziej eleganckie pry watne sklepy w stolic y ) buty u Śliwki, znanego szewc a, a także wielki, biały kapelusz. Pech chciał, że kiedy pod dom em Ty rmanda Mazurówna wy siadała z sam oc hodu, wiatr zwiał jej nakry c ie głowy prosto do kałuży . Toeplitz wy c isnął z błota to, co jeszc ze niedawno by ło wielkim kapeluszem, a ter az wy glądało jak szar a szmata do podłogi. W mieszkaniu Ty rm anda i Barbar y Hoff (by li wtedy małżeństwem) na stołeczny m Mar iensztac ie okazało się, że wszy stkie zaproszone panie towar zy szące mężom (by li to znani jazzm ani): Ter esa Trzaskowska, Zof ia Kom edowa, Graży na Matuszkiewicz, przy szły w biały ch kapeluszach. Toe plitz wy ciągnął „szmatkę” z kieszeni i triumf alny m gestem zaprezentował ją zebrany m, mówiąc: „My też mieliśmy biały kapelusz!”. Uwaga wszy stkich by ła skupiona na słuszny ch rozm iarów sprzęcie stojący m na stole w mieszkaniu. Ty rm and przy stąpił do pokazu, zac hwalając, że ta maszy na robi sok ze wszy stkiego, absolutnie ze wszy stkiego – wy ciśnie sok nawet z kalosza! Ty rm and skomponował napój złożony z soku bur aczka, marc hwi, seler a, por zeczki i jabłka. Towar zy stwo zasiadło z pusty m i szklankam i pod ścianą, gospodarz wrzuc ił wszy stkie składniki do maszy ny . „Pstry k!, Ty rm and nac isnął guzik i… pooooszło! Po twar zach zdum iony ch biesiadników, po oczach, po biały ch kapeluszach dam i po ścianach! Sokowy ży małka została chy ba niedokładnie zam knięta, może zresztą miała jakąś wadę produkc y jną…”[108] – wspom ina katastrofę tanc erka.
*** Jednak prawdziwi mistrzowie dowc ipu potraf ili zrobić doskonały żart i z alkoholem, i bez niego w tle. Ery k Lipiński postanowił zażartować z sam ego Kazim ier za Rudzkiego. Podc zas przy jęcia w mieszkaniu Rudzkiego dy skretnie zwędził wy tworne dessous pana domu ozdobione jego monogram em. Po pewny m czasie Rudzki wy j ec hał do Pary ża. Kiedy wrócił, na jego adr es nadeszła ze stolic y Franc ji paczka z owy m dessous i bilec ikiem napisany m po franc usku: „Ponieważ więcej się nie pokazałeś, odsy łam ci to, co ostatnio zostawiłeś. Twoj a Mir eille”. Długo pani Wala, żona Rudzkiego, nie mogła uwier zy ć, że autor em owego bilec iku i pom y słu, aby poprosić znaj omego o wy wiezienie w paczc e inty mnej części garder oby jej męża i przesłanie jej z Pary ża, jest pragnący zażartować Ery k Lipiński[109]. Inny znany saty r y k – ry sownik Zbigniew Lengren („ojc iec” prof esor a Filutka z „Przekroj u”) podc zas wy jątkowo deszc zowego poby tu w Domu Prac y Twórczej „Halam a” w Zakopanem (padało dwanaście dni pod rząd), wy my ślił z kolegam i Bandę Czarnej Ręki. Do bandy należało kilku pisar zy , którzy nie chcieli spędzać czasu przy bry dżowy m stoliku – woleli poszukać innej rozry wki dla zabic ia czasu, dostarc zającej „dreszc zy ku emoc ji”. Zaprzy j aźniona pokojówka inf ormowała „spiskowców”, kto zabrał z kredensu kieliszki. „Bandy c i” zakładali czarne maski i wpadali do pokoju delikwenta „uzbroj eni” w kieliszki z okrzy kiem: „Rozlać dla wszy stkich!”. Następnie, uchy liwszy masek, spełniali kielic ha i znikali. Jeden z pisar zy -uwodzic ieli bawiący ch w „Halamie” szczególnie podpadł członkom Bandy Czarnej Ręki. Uwodzic iel ów zainter esował się młodą żoną bawiącego w „Halam ie” dziennikar za, spędzającego większość czasu przy stoliku bry dżowy m. Członkowie Czarnej Ręki postanowili mu dać nauczkę – w plan wciągnęli ową piękność. Otóż uwodzona niewiasta miała pójść do pokoju Don Jua na z „Halam y ” z wierszem i prosić go o fac hową ocenę dzieła (graf om ański wiersz napisali wspólnie członkowie Bandy ). Kiedy zam kną się za nią drzwi, odc zekawszy stosowny czas, do pokoju uwodzic iela wtargnąć mieli członkowie Czarnej Ręki z mężem uwodzonej na czele. Ów mąż wy głosiłby wówczas patety czny m głosem sentenc je rodem z XIX-wiecznej farsy na tem at wierności małżeńskiej. Przy słuchująca się planom snuty m w saloniku „Halam y ” Magdalena Sam ozwaniec zaproponowała jednak inny finał zabawy – osobnik ów miał zostać wy wołany pod jakimś pretekstem z pokoju, a Sam ozwaniec zam ienić się z ową pięknością i w dodatku wejść do szaf y . Po powroc ie „Don Jua na” do pokoju grupa spiskowców z mężem uwodzonej na czele miała wtargnąć do pomieszc zenia, a mąż, otwier ając szafę i wskazując na Magdalenę Sam ozwaniec, miał wy głosić kwestię: „I cóżeś, ty , rozpustniku, zrobił z moj ej żony , zniszc zoną kobietę?!”. Rea lizac ja planu szła zgodnie z założeniam i do mom entu, gdy mąż uwodzonej otwor zy ł szafę i na widok Magdaleny Sam ozwaniec, jako dobrze wy c howany człowiek, nie mógł wy krztusić umówionej kwestii. Wreszc ie powiedział ty lko: „I co pan zrobił z moją żoną?!”. Zaskoc zenie uwodzic iela, mimo złagodzonej pue nty słownej, by ło jednak ogromne[110]. Zrobić dobry żart komuś obc em u to by ło wy zwanie, ale swoim najbliższy m – to mistrzostwo świata! Mistrz saty r y i ciętej riposty Janusz Minkiewicz zrobił niezwy kły dowc ip własnej żonie, Jadwidze, zwanej przez przy j ac iół „Kropką”. Kobiec ie, która (jak uważa Jer zy Gruza) jeszc ze za ży cia, ze względu na małżeństwo z „Miniem”, została świętą. Kiedy pewnego dnia na ranem Minkiewicz jak zwy kle kończy ł swój nocny obchód po stołeczny ch lokalach w buf ec ie na Dworc u
Główny m, poznał tam kolej ar za, który akur at skończy ł służbę. By ł w pewny m ekwipunku: konduktorska torba, lampka-karbidówka, dziurkacz do biletów. Kilka wspólny ch wódek i przy j aźń została zawarta. „Minio” zaprosił kolej ar za do domu – dotarli do jego mieszkania o czwartej rano. W sy pialni kolej arz zaświec ił śpiącej kobiec ie lampką w oczy i powiedział sakram entalne: „Proszę bilety do kontroli…”. Gwałtownie obudzona pani Jadwiga zaczęła szukać po omacku biletów, pewna, że zasnęła w kolej owy m przedziale…[111] Stosunki rodzinne między doskonały m scenograf em Andrzej em Stopką a jego teściową, wdową po znany m krakowskim malar zu Józef ie Wodzińskim, pani w ty pie XIX-wiecznej damy , siłą rzec zy nie mogły by ć tak zaży łe jak „Minia” i jego żony , ale obf itowały w równie malownicze anegdoty . Wy wodzący się z małopolskich chłopów Stopka miał nieopodal Krzeszowic chałupę z kawałkiem ziem i, po ojcu. Pom ieszkiwał tam z żoną – Wic ulą – i właśnie z jej sędziwą matką. Pani Józef owa Wodzińska uważała, że córka popełniła mezalians, i aby dać temu wy r az, nie rozm awiała bezpośrednio z zięciem. Pośredniczką w konwersac ji by ła córka. Jak to wy glądało, pokazuj e przy toc zona przez Ludwika Jer zego Kerna[112] rozm owa całej trójki na temat rzodkiewki. „Wic ulo, powiedz mu, żeby kupił nasiona rzodkiewki, ale koniecznie z biały m końcem” – zagaj ała rozm owę starsza pani. „Z biały m są do dupy , trzeba kupić z czerwony m!” – wrzeszc zał Stopka. „Co on mówi?” – py tała córkę pani Wodzińska. Ponieważ słabo już sły szała, córka przekazy wała jej słowa męża w wersji ocenzur owanej: „On powiedział, że z biały m końcem szy bko zrobac zy wieją”. „A jednak ja by m się upier ała przy ty ch z biały m końcem” – pozostawała przy swoim zdaniu pani Wodzińska. Na co Stopka wrzeszc zał: „Do dupy z biały m końcem! Do dupy ! Do dupy !” – i ty mi słowam i kończy ł dy skusję, a niedosły sząca seniorka wsiadała do bry czki i jec hała do kościoła. I koniec końców nie sam rodzaj rzodkiewek, ale prowadzenie konwersac ji adekwatne do osoby interlokutor a by ło dla pani Wodzińskiej rzeczą najważniejszą.
8
PORTUGALCZYKU JAK NÓŻ BEZLITOSNY, NACIĄŁEŚ DZIEWCZĄT JAK RÓŻ W KRAJU SOSNY…
W
latach sześćdziesiąty ch samo poj awienie się zac hodniej piosenkarki czy zac hodniego piosenkar za w Polsce by ło wy dar zeniem, jeśli nie zawsze arty sty czny m, to zawsze towar zy skim, ty lko dlatego, że wy konawc a poc hodził z zagranic y . Ale ciekawość innego świata by ła tak duża, że zjeżdżali i ci najwięksi, żeby zobac zy ć ży cie za „żelazną kurty ną”. Okazją do otarc ia się o prawdziwe gwiazdy by ły festiwale w Sopoc ie czy warszawski Jazz Jambor ee. W stolic y konc erty odby wały się w największej stołecznej sali – Sali Kongresowej. W 1964 roku w Kongresowej zaśpiewał sły nny franc uski pieśniarz Gilbert Bécaud, konc ert prowadził, jak zwy kle, Luc jan Ky dry ński, a wy stęp zainspir ował Wojc iec ha Mły narskiego do napisania piosenki Niedziela na Głównym: Szanowni państwo, cóż to by ła za piosenka Tego arty stę tłum całować chciał po rękach I każdy czuł, że ma zac hodniej trochę krwi Taka piosenka – dimanc he á Orly. (…) Pan konf er ansjer bez zar zutu nam to streszc zał I słuchaliśmy , piękne dziec i, straszny ch mieszc zan I większość pań w słowiańskich oczach miała łzy Taka piosenka – dimanc he á Orly. Powstała prześmiewc za opowieść o lec zeniu polskich kompleksów na miarę PRL-owskich możliwości: zam iast podróży sam olotem z par y skiego lotniska Orly – jazda podm iejskim pociągiem z warszawskiego Dworc a Głównego. W ty m sam y m roku, ale na przełomie sty cznia i lutego, w Kongresowej wy stąpiła z rec italem wielka aktorka, diwa Holly wood Marlena Dietrich. Jej poby t w Warszawie rozpoczął się od dy so-
nansu. Gwiazda przy j ec hała do Hotelu Eur opejskiego, a za nią około dwudziestu kufrów i waliz z kostium am i. Wpisała się do księgi pamiątkowej, weszła do apartam entu i… naty chm iast zażądała jego zmiany : nie mógł pom ieścić bagaży . Okazało się, że żaden z apartam entów w Europejskim nie jest w stanie zmieścić garder oby Dietrich. Pozostała więc przeprowadzka vis-à-vis do Bristolu. Tam znalazły się i odpowiednie garder oby , i szampan. Ale gwiazda znowu się zawiodła: lic zy ła na to, że napij e się szampana radzieckiego, ty mc zasem kelner oznajm ił, że radziecki skończy ł się w sy lwestra i przy niósł franc uski… najdroższy . Po ostatnim konc erc ie w Warszawie – uroc zy sta kolac ja w Bristolu w towar zy stwie polskich gwiazd, naprzec iwko Marleny siedzi aktorka Alina Janowska. „A pani jest do mnie podobna” – mówi Dietrich, Janowska na to, że wie, że w kabar ec ie wy stępuje z num er em o dziewc zy nie z polskiej prowinc ji, która dzięki podobieństwu do Dietrich chce zrobić kar ierę w show biznesie. Janowska nie przy znała się, że podc zas każdego z trzech konc ertów Marleny stała za kulisam i i podpatry wała jej gesty kulację i mim ikę, żeby wy kor zy stać to w num er ze. Właściwie nie widziała żadnego konc ertu w całości – jednoc ześnie bowiem w Tea trze Sy r ena szedł spektakl, w który m Janowska wy stępowała. Więc w mom enc ie, kiedy schodziła ze sceny , biegła do swoj ej skody i jec hała z Litewskiej do Kongresowej, a potem do auta i z powrotem do tea tru[113]. Dwa lata później, podc zas kolejnego tournée w Polsce, Dietrich towar zy szy ł jako suport zac zy nający dopier o kar ierę duet pianistów „Mar ek i Wac ek”, czy li Mar ek Tom aszewski i Wacław Kisielewski. Marleny nie inter esowało zupełnie, kto przed nią wy stępuje – przec ież publiczność przy c hodzi na konc ert ty lko dla niej. Dopier o w Gdańsku, podc zas konc ertu w Hali Stoczni, zainteresował ją wielki aplauz publiczności po każdy m utwor ze w wy konaniu pianistów. Wtedy zainteresowała się muzy kam i i powiedziała, że od tej pory mają z nią jadać obiady i kolac je. Śniadań nie, bo śniadań nie jadła wcale. Okazała się miłą osobą, pry watnie nie pozowała na wielką gwiazdę, którą bezsprzecznie by ła[114]. Nie każdy wy stęp zagranicznej gwiazdy by ł przeznac zony dla szer okiej publiczności. Luc jan Ky dry ński, konf er ansjer i dziennikarz muzy czny , wspom inał, jak w ostatnią sobotę karnawału 1963 roku konc ert „niem al konspir ac y jnie” dał Philippe Clay , popularny wówczas franc uski aktor i piosenkarz. By ł to wy stęp w czasie prom oc y jnego przy jęcia wy danego w dawny m Pałacu Pry m asowskim przez towar zy stwo lotnic ze Air Franc e. „Sprowadzono z Pary ża na ten uroc zy sty wieczór 500 butelek szampana, 100 butelek koniaku oraz jednego Philippe’a Clay a. Jedy ną, ale wielką atrakcję wiec zor u”[115] – wspom ina Ky dry ński. To nie by ła pierwsza wizy ta Clay a w Polsce, by ł już z konc ertem czter y lata wcześniej, ale ty m razem przy j ec hała z nim żona. Dlaczego? Podobno podc zas poprzedniego poby tu Clay zainter esował się zby tnio polskim i dziewc zy nam i, bawiąc się po konc erc ie w Stodole. Także w roku 1963, wrac ając z Moskwy , zatrzy m ali się w Warszawie Sim one Signor et i Yves Montand – sły nne małżeństwo aktorów. Yves Montand dał rec ital w Sali Kongresowej, po który m odby ł się bankiet w Bristolu. Sensację wzbudzał olbrzy m i bry lant, który Sim one Signor et kupiła „okazy jnie” w ZSRR i który eksponowała podc zas wiec zor u. Sim on Signor et zawdzięczała ludziom radzieckim wielki bry lant, a polscy fani dwa konc erty Rolling Stones. Zaplanowane bowiem w 1967 roku wy stępy w stolic y Kraj u Rad zostały nagle odwołane i muzy c y postanowili, zastępczo, wy stąpić w inny m państwie bloku wschodniego. Ich dec y zja nic by jednak nie znac zy ła, gdy by zgoda na wy stęp nie została zatwierdzona przez najwy ższe władze. Jak chce miejska legenda, to wnuczki Włady sława Gomułki miały wy prosić
u dziadka zgodę na konc ert. Muzy c y chcieli wy stąpić z ciekawości, nie dla pieniędzy : „Pieniądze by ły z tego żadne – nasze honor ar ium granic zy ło z jałmużną. Ale sły szeliśmy , że młodzież we Wschodnim Bloku zdoby wa nasze pły ty na czarny m ry nku i słucha nas w radio”[116] – wspom ina Bill Wy m an, w latach 1962–1992 basista zespołu. Zam ieszkali w Hotelu Eur opejskim, w podziem iach którego znajdował się Klub Kam ieniołomy . Szy bko się w nim odnaleźli. Mar ek Kar ewicz, fotograf i wielki miłośnik jazzu, który zajmował się muzy kam i, polską wódką „osładzał” im wszelkie niedogodności, a by ła ich masa: od braku norm alnego, hotelowego buf etu po ciągłą obstawę funkc jonar iuszam i SB uniem ożliwiający mi nawet zwy kły spac er po mieście. Również w Kam ieniołomach bawili się muzy c y po dwóch konc ertach, jakie 13 kwietnia dali w Sali Kongresowej, zdum ieni niec o rea kcją publiczności. Bilety by ły bowiem rozprowadzane wśród członków PZPR (prawdziwi fani musieli o nie toc zy ć boje), a w przejściach między sektor am i stali milic janc i pilnujący porządku – według organizatorów podc zas konc ertu publiczność miała bowiem siedzieć w fotelach. „Za każdy m razem, kiedy ludzie wstawali i oklaskiwali nas albo krzy c zeli, przepy c hali się do nich » ofic jele« i udzielali im repry m endy . My na scenie by liśmy bezsilni, ale okropnie by ło przy patry wać się, jak represjonowane są spontaniczne ludzkie rea kcje. Pod koniec konc ertu widzowie zaczęli skandować » Ajkengetno!« i nie od razu zdaliśmy sobie sprawę, że chodzi o (I Can’t Get No) Satisfaction”[117] – wspom ina Wy m an. Milic ja broniła też wejść do Kongresowej przed napor em ty ch, którzy się do niej nie dostali, a w mieszczącej ofic jalnie 2,5 ty s. osób sali by ło ponoć dwa razy więcej osób. Doszło wręcz do zam ieszek z uży ciem arm atki wodnej. Mało brakowało, a konc erty nie odby ły by się wcale: Brian Jones, nieży jący już współzałoży ciel zespołu, spalił na próbie kabel. Ratował go, poży czając sprzęt, kolega po fac hu z Czerwono-Czarny ch, Ry szard Poznakowski. Wojc iech Mann, dziennikarz muzy czny obecny na konc erc ie, wspom ina, że najważniejsze by ło poc zuc ie powiewu zac hodniego świata, który zawitał nad Wisłę w postac i muzy ków Rolling Stones: „Dowodem na stan moj ej świadom ości w ty m mom enc ie niech będzie to, że lepiej pamiętam, jak Mike Jagger szarpał zębami jakieś kwiaty , które mu podano, niż piosenki, które śpiewał”[118]. Mann pamięta za to doskonale i konc ert, i przede wszy stkim to, co się działo po konc erc ie inny ch gigantów rocka – zespołu The Anim als, którzy wy stąpili w Warszawie w 1965 roku. Ponieważ przedstawic iel PAGART-u [agenc ja arty sty czna powstała w 1957 roku, organizująca m.in. wy stępy zagraniczny ch wy konawców w Polsce – red.] niespec jalnie inter esował się i zajm ował muzy kam i, ku ich zadowoleniu zaopiekowali się nimi fani rocka, wśród nich Wojc iech Mann i Mar ia Szabłowska, obecnie dziennikarka muzy czna Polskiego Radia. Muzy c y mieli ochotę na zabawę i spoży wanie alkoholu, fani również, ale nie w atm osf er ze koszm arnie drogiego barku hotelu Bristol. I padł pom y sł zorganizowania imprezy w mieszkaniu Mar ii Szabłowskiej na Saskiej Kępie. „Z kuchni restaur ac ji wy j ec hało piwo w skrzy nkach i inne napoj e, który ch naprawdę z piwem nie należy mieszać. Bardzo przy dał się w ty m mom enc ie Pagart, a właściwie autobus Pagartu, który zawiózł całe towar zy stwo na Saską Kępę. Zaczęła się regularna pry watka”[119] – wspom ina Wojc iech Mann. Położenie geograf iczne Polski na trasie do i z Moskwy do świata zac hodniego sprawiało, że gwiazdy , jadąc tam, zahac zały i o nasz kraj. Zrobił tak i wielki holly woodzki aktor Kirk Douglas, który zawitał do Polski w kwietniu 1966 roku. Jego przy j azd do krajów kom unisty czny ch by ł elementem misji dobrej woli rea lizowanej przez prezy denta USA Ly ndona B. Johnsona. Douglas li-
czy ł więc, że spotka się z Włady sławem Gomułką, ale I sekretarz miał na głowie ważniejsze, w swoim mniem aniu, sprawy niż przy jm owanie amer y kańskiego aktora. Rozgor y c zonego Douglasa spotkał na przy jęciu w Warszawie Jer zy Bossak, reży ser i wy kładowc a łódzkiej szkoły filmowej. I namówił aktora do przy j azdu do Łodzi. A tam czekała go niespodzianka – studenc i filmówki na boisku do koszy kówki obok gmac hu szkoły wy c zar owali kowbojskie miasteczko: plakaty z napisem „Poszukiwany Kirk Douglas – nagroda 1000$”, beczki z napisem „dy nam it”, kręcili się studenc i poprzebier ani za kowbojów i czekał już na przej ażdżkę wielki, biały koń. „Sądziłem, że będzie to uczelnia w sty lu Amer y kańskiej Akadem ii Sztuk Dram aty czny ch – intelektua lna, akademicka. Ty mc zasem ujr załem wszędzie makiety moj ej postac i i studentów ubrany ch po kowbojsku, strzelający ch na powitanie. (…) Studenc i przebrani za kowbojów zaa takowali mnie ze wszy stkich stron, jak na film ie. Ale nie by ło scenar iusza ani układu chor eograf icznego – ty lko rozhister y zowany tłum. (…) Jeden z polskich kowbojów zbliży ł się do mnie z obłędem w oczach. Kopnąłem go prosto w twarz i powaliłem na ziem ię. Poj awił się inny fac et – i udając wesołość – musiałem szturm ować go łokciem w gardło. I jeszc ze powalić kilku inny ch fac etów. W przec iwny m razie zrzuc iliby mnie z konia i zapewne stratowali”[120] – wspom ina niezwy kłe spotkanie ze studentam i Douglas. Wszy stko to zostało uwiecznione na taśmie film owej, a film by ł pokazy wany w kinach. Jer zy Bossak opowiada, jak został wezwany przez władze party jne i otrzy m ał repry mendę za tak huczne fetowanie „amer y kańskiego aktor zy ny ”: „» Jak przy j eżdżają goście z ZSRR, takich num erów nie ma nigdy …« . Zdenerwowany odpowiedziałem: » Dobrze, jak przy j edzie Chruszc zow, powiesim y plakat: Poszukiwany Chruszc zow, nagroda 10 ty sięcy rubli« ”[121] . Polska gościnność i chęć „uchy lenia nieba” cudzoziemc om powodowała czasem zabawne sy tua cje. W roku 1960 przy j ec hał do Warszawy tea tr z Mediolanu i zgodnie ze zwy c zaj em SPATiF wy dał dla gości bankiet w klubie w Alej ach Ujazdowskich. W roli gospody ni miała „wy stąpić” Hanka Bielicka – by ła absolwentką rom anisty ki i potraf iła niec o mówić po włosku. Atm osf er a by ła miła, koniaczki schodziły szy bko, w który mś mom enc ie jej uwagę przy kuł przy stojny brunet o smutny ch oczach. Po kolejny m koniaczku Bielicka zaczęła wręcz uwodzić przy stojnego nieznajom ego: trzepotanie rzęs, wężowe ruc hy , pełen arsenał środków uruc hom iony … Wreszc ie pada z jej strony py tanie: „Parlate italiano?”. Na co przy stojny brunet o smutny ch oczach odpowiada… po polsku: „Pani Haniu, widzę, że mnie pani nie poznaj e. Nazy wam się Edm und Fetting. Przy j ec hałem z Gdańska, bo zaa ngażowałem się do Nar odowego. Znam włoski, i tak jak pani, mam bawić naszy ch gości”[122].
9
PRZYCHODZIMY, ODCHODZIMY…
T
rzeba niezwy kłego miasta zam ieszkanego przez niezwy kły ch ludzi, żeby powstało tak niezwy kłe miejsce. Do krakowskiej Piwnic y pod Bar anam i nigdy nie pasowały wy świechtane określenia, jak „kultowa” czy „niepowtar zalna”. Piwnic a to zjawisko arty sty czne i soc jologiczne, niespoty kane nigdzie indziej. To także od zar ania w roku 1956 centrum towar zy skie Krakowa, w który m w latach sześćdziesiąty ch trzeba by ło by wać mimo panującego tam przez długi czas zimna, wciskającego się wszędzie py łu węglowego, zam y kania przez władze co pewien czas na czter y spusty i potem dzięki różny m wy dar zeniom, okolicznościom i ludziom ponownego udostępniania „Piwnic zanom” i ich przy j ac iołom. Przez podziem ia pałacu Potockich na krakowskim Ry nku Główny m przewinęły się setki indy widua lności, rozkwitały i gasły przy j aźnie, miłości i rom anse. Dlac zego akur at tam udało się stwor zy ć to niezwy kłe miejsce? Wy jaśnienie może by ć ty lko iście „piwniczne”: „Panu Bogu otwor zy ł się wor ek i rzuc ił w te lata sześćdziesiąte wspaniały ch ludzi. I to przede wszy stkim do Krakowa. Mówiło się, że Kraków jest kołtuński, mieszc zański, z trady c jam i galic y jskim i, a to wszy stko by ło nieprawdą. Akadem ia to by ł taki przy tułek ary stokrac ji krakowskiej, dobrze wy c howanej młodzieży , by ły też jakieś takie prawdziwki ze wsi podkarpackich, mieszanina przedziwna” – wspom ina Kika Lelic ińska. Młodzi ludzie z Akadem ii Sztuk Piękny ch, Akadem ii Muzy cznej i uniwersy tetu, zapatrzeni w par y skich intelektua listów, chcieli spędzać czas na dy skusjach, popij ając alkohol. Chcieli mieć swoją krakowską Café de Flor e abo lepiej – Les Deux Magots. Spoty kać się tam, rozm awiać, pić wino. Poc zuć się tak, jakby przy sąsiednim stoliku mieli usiąść Jean-Paul Sartre z Sim one de Beauvoir i Pablem Pic asso i zacząć prowadzić egzy stenc jalne dy sputy . To Kice i Piotrowi Skrzy neckiem u, wówczas studentowi histor ii sztuki na UJ, studenc i zawdzięczali znalezienie takiego właśnie miejsca. Kazim ierz Wiśniak, scenograf, ry sownik i współzałoży ciel Piwnic y , zanotował w pamiętniku w marc u 1956 roku: „[W]padła na mnie Kika Lelic ińska wy smar owana węglem. Roztrzęsiona, opowiadała mi, jak całą noc z zapaloną świecą w ręku chodziła z Piotrem Skrzy neckim po piwnic ach krakowskich kam ienic i wreszc ie znalazła pom ieszc zenie dla naszy ch tajny ch spotkań”. A miesiąc później zanotował: „Opowieści Kiki okazują się prawdziwe. Kier ownictwo Krakowskiego Domu Kultur y , mieszczącego się w Ry nku w Pałacu pod Bar anam i, oddało zagrac oną pałacową piwnicę absolwentom wy ższy ch szkół arty -
sty czny ch, którzy postanowili zorganizować w niej Klub Młodzieży Twórczej”[123]. Bo mieli dosy ć poststalinowskiej monotonii i urawniłowki tępiącej wszelkie przej awy indy widua lności. „Pamiętam ten sły nny bal u Plasty ków na Łobzowskiej, na który m Piotr wy szedł na estradę, otwor zy ł par asol i powiedział: » Pada na nas deszcz nudy (…)« ”[124] – wspom ina Janina Gary cka, kier ownik liter acki Piwnic y , malarka miniatur, towar zy szka ży cia Piotra Skrzy neckiego. Do czasu odkry c ia Piwnic y pod Bar anam i studenc i spoty kali się w kawiarniach: Jam ie Mic halikowej przy Flor iańskiej (Skrzy necki miał tam zar ezerwowaną wielką kanapę, na której nikt bez jego zgody nie mógł usiąść), w Fatim ie przy Grodzkiej, U Warszawianek przy Sławkowskiej czy w Targach Wschodnich. „Na św. Jana by ła mała kawiar enka Targi Wschodnie, tam się spoty kaliśmy . By ło tam bardzo głośno, szalał Rom ek Polański, a on zawsze wrzeszc zał strasznie dużo” – mówi Kika Lelic ińska. Nic więc dziwnego, że studenc i nie by li tam najbardziej lubiany m i gośćmi i szukali miejsca, w który m mogliby gadać głupoty , prowadzić ży cie towar zy skie poza akadem ią, słuchać jedy nej pły ty Juliette Grec o, którą przy wiózł z Franc ji ktoś, komu udało się wy j ec hać na Zachód. Najpierw trzeba by ło jednak z przy szłej siedziby usunąć węgiel i gruz. „Krzy siu Pender ecki woził go taczkam i, ale szy bko przestał, bo jako muzy k bał się o ręce” – konty nuuje Kika Lelic ińska. Piwnicę oczy szc zono i urządzono buf et, w który m serwowano grzane wino „pisane paty kiem” i ży dowskie ciasteczka z czosnkiem na „zagry chę” po złotówce. Buf etowy m i by ły Tusia Pugetowa i Dor ota Ter akowska, a zar obione pieniądze przeznac zano na kupno kolejny ch butelek wina „u Ży dów”, czy li w Towar zy stwie Kultur alno-Społeczny m Ży dów przy Sławkowskiej, bo tam dawali je „Piwniczanom” na kredy t. Kredy t by ł bardzo przy datny – zar obki ze sprzedaży nigdy nie pokry wały całości zadłużenia – wtedy barm anki podnosiły lar um i wszy scy składali się na pokry c ie braków. Transport wina również odby wał się w spec y f iczny sposób: w tamtą stronę obie barm anki jec hały na wózku, który ciągnął Wiesław Dy mny . W powrotną obie panie pom agały pchać transport… w końcu bar ogłosił upadłość. „Nie szukało się pretekstu, żeby pić. Piło się, żeby by ło jeszc ze bardziej wesoło” – dor zuc a Lelic ińska. Kolejni „Piwnic zanie” traf iali pod Bar any na zasadzie zaproszenia przez znaj om ego, który wprowadzał następnego arty stę: Jer zego Vetulaniego wprowadził Mundek Jar osz (znali się z żeglarstwa), Mar ia Nowotarska – Jer zego Pilitowskiego, Bronisław Chrom y – Andrzej a Bursę, Kazim ier za Wiśniaka – Wiesław Dy mny … Jednak z czasem same rozm owy okazały się niewy starc zające. Janina Gar y cka któregoś wiec zor u przy niosła na piwniczne spotkanie Orfeusza Cocteau i stwierdziła, że nie można ty lko pić wina, trzeba czasem coś przec zy tać i może wy stawić? „Czy taliśmy grzecznie, po kawałku, a kiedy przy szła kolej Piotra – odmówił. Powiedział, że nie może ani mówić, ani czy tać, bo gra węża. Runął do nóg Janiny i zaczął się wić jak prawdziwy wąż po podłodze. Wiesiek, Kika Lelic ińska zar az także zaczęli się wy głupiać, jak to oni, a zawsze przec ież by li szaleni”[125] – wspom ina Dor ota Ter akowska. „Tak nam buzowało w głowach, że Janka Gar y cka musiała coś z ty m zrobić. Jedy ny m sensem by ła kpina z rzec zy wistości. Przez radość ży cia walc zy liśmy z totalną głupotą. Wszy stko by ło do wy śmiania, a tem atów – ty siące. Nikom u nie wy bac zaliśmy , ale to by ło tak skonstruowane, tak wy brane, tak wy smakowane, że nikt się właściwie nie mógł do nas przy c zepić. Przez ten purnon-
sens to wszy stko by ło tak zawoa lowane, że dla ty ch tępy ch party jniaków nie by ło zrozum iałe” – opowiada Kika Lelic ińska. Nie do końca jednak nie rozum ieli. W 1958 roku, czy li w czasach okrzepnięcia już Gomułki po niedawnej odwilży , piwnicę zam knięto. Może powodem by ł num er Kiki Lelic ińskiej na tem at lotu Łajki – radzieckiego psa – w kosmos. „Jak Łajka wy startowała w kosmos, to ja wy kony wałam jakąś piosenkę o niej. W dodatku miałam szarfę czerwoną, to usły szałam, że robię kpiny ze Związku Radzieckiego” – wspom ina dalej Lelic ińska. Akur at do Krakowa zjec hał z wy stępami franc uski aktor Jean Louis Barr ault i za nam ową francuskiego konsula w Krakowie, przy j ac iela Piwnic y , chciał zobac zy ć kabar et. „Piwnic zanie” zaczęli uder zać do różny ch instanc ji party jny ch – bez skutku. Dopier o w mom enc ie, gdy już stali przed zam knięty mi drzwiam i do Piwnic y , aby powiedzieć Barr ault, dlac zego nie zobac zy kabaretu, zjawił się woźny Szty c z kluc zem i polec eniem od wy ższy ch instanc ji, aby Piwnicę otworzy ć. Skandal udało się więc przed zagraniczny m gościem wy c iszy ć, ale naty chm iast wy buchł kolejny . „Po wy stępie zaczęły się tańce. Grał, jak zwy kle, zespół Kom edy . I Barr ault powiedział, że chce zatańczy ć. Poprosił ty ko, żeby zagrano mu walc a. (…) A tu Kom edowc y mówią, że nie poniżą się graniem jakichś walc zy ków. (…) Barr ault bardzo się zdum iał, że jakaś orkiestra odm awia mu, kiedy prosi (…)”[126] – opowiada Janina Gar y cka. A po ty m wy stępie woźny Szty c znowu zam knął Piwnicę na kilka miesięcy . Później Piwnic a by ła zam y kana jeszc ze kilkakrotnie, a nawet wy r zuc ona z siedziby pod Bar anam i. Wróciła po kilku latach tułaczki po różny ch insty tuc jach, które udzielały jej gościny i sal do wy stępów. Szty c wy kony wał polec enia władzy , ale i sam miał władzę i lubił to dem onstrować.„Mówił na nas » dom war iatów« , ale by ł bardzo sy mpaty czny i nas toler ował. Ale jak trzeba by ło – to nie miał żadny ch autor y tetów. Kiedy przy j ec hała Cater ine Savauge [franc uska piosenkarka – red.], na widowni by ły nadkomplety , tłok niem iłosierny … » Jak pani ma na imię? Sowa? Tutaj się nie wpuszc za – nie ma miejsc. A pani nie mówi po polsku? Nie ma miejsc mówię« – tak usiłujący ch się dostać do wnętrza franc uskich gości traktował Szty c. Ale się dostali – Cater ine weszła przez okienko prosto na scenę”. Arty ści związani z Piwnicą mieli swoj e ry tuały , jak spotkanie codziennie o godzinie piętnastej w kawiar enc e Kolor owa przy Gołębiej. Piotr Skrzy necki by ł tam zawsze, pił czarną kawę (czasem na kaca – z cy try ną). Dzielono się wrażeniam i z wy stępów, plotkowano, wy m ieniano uwagi ze spotkań i podróży . Przy gotowy wano nowe punkty program u, rozdawano bilety znaj om y m, więc w kasie dla osób spoza piwnicznego kręgu zostawało ich już niewiele. Równie trudno jak na przedstawienia by ło zdoby ć bilety na wy dar zenia organizowane przez „Piwniczan” – bale sy lwestrowe oraz te urządzane z okazji zakończenia lub otwarc ia sezonu. Odby wały się również szalone „Wielkie Bale Piwnicy ” organizowane w niezwy kły ch miejscach, np. w grudniu 1964 roku by ł to zam ek w Pieskowej Skale – bawiono się w zamkowy ch piwnic ach, a o świc ie towar zy stwo przeniosło się tańczy ć na krużgankowy dziedziniec – u góry stała Kika Szaszkiewic zowa, sy piąc, jak anioł, sztuczny śnieg. Natom iast ty lko najbardziej zagor zali „Piwnic zanie” i ich przy j ac iele uczestnic zy li w cer em oniach towar zy skich doty czący ch ich sam y ch. W 1968 ślub wzięła wy stępująca w Piwnic y sce-
nograf tea tralna Kry sty na Zac hwatowicz (obecnie żona Andrzej a Wajdy ) i śpiewający pod Baranam i Miki Obłoński. Po cer em onii państwo młodzi obj ec hali dorożką ry nek tak, jak to kilkadziesiąt lat wcześniej zrobili młodzi Ry dlowie, który ch wesele uwiecznił w dram ac ie Stanisław Wy spiański. Jednak owa przej ażdżka w 1968 roku wy wołała niezadowolenie ojca panny młodej prof. Jana Zac hwatowicza. Również ślub Joa nny Olc zakówny (obecnie Olc zak-Ronikier po drugim mężu), podpor y liter ackiej Piwnic y , z zac hodnioniem ieckim dziennikar zem Ludwikiem Zimm erer em, by ł wy dar zeniem towar zy skim. Świadkam i na ślubie, który odby ł się rano, by li Kika Lelicińska i Kazim ierz Wiśniak. Po południu odświętnie ubrani „Piwnic zanie” przeszli poc hodem na ulicę Krupniczą, do Domu Liter atów, gdzie mieszkali państwo młodzi. Piotr Skrzy necki, Kika Szaszkiewic zowa i inni „Piwnic zanie” nieśli olbrzy m i welon z gazy , pod który m szła orkiestra. Następnie panna młoda założy ła ów welon i kor owód pod welonem, obc hodząc Ry nek Główny , wrócił pod Bar any , gdzie odby ł się bal. Także w Piwnic y świętowano chrzest kilkuletniej już wówczas Kasi Zimm er er, córki Joa nny i Ludwika. W Wigilię zaś schodzono się do prac owni fotograf icznej Adam a Kar asia, który miał najstarsze atelier w mieście, i od południa zac zy nano obchodzić imieniny Adam a. W Piwnic y odby wały się również smutne wy dar zenia – jak bal pożegnalny Ry szarda Tae dlinga, dziennikar za „Dziennika Polskiego”, który emigrował do Danii z powodu anty sem ickich szy kan. W ty m czasie Kraków opuścił również, z tego sam ego powodu co Tae dling, Mar ian Eile – redaktor nac zelny „Przekroj u” zalic zający się do zaprzy j aźniony ch by walców Piwnic y , podobnie jak jego nieofic jalna współtowar zy szka ży cia, Janina Ipohorska, znana z „Przekroj u” jako Jan Kamy c zek. Do stały ch gości pałacowy ch podziem i należeli również scenograf owie Lidia i Jer zy Skarży ńscy , Sławom ir Mrożek, Mar ek Rostwor owski, kustosz Muzeum Czartor y skich w Krakowie, Jer zy Tur owicz, redaktor nac zelny „Ty godnika Powszechnego” z małżonką Ireną. „Maur y c y Wiener, adwokat, wielki orędownik krakowskiego ży dowskiego Kazim ier za, zjawiał się z żoną na program ie w każdą nieomal sobotę, zawsze z jedną czy dwiem a piersiówkam i wódeczki, którą po program ie z odkręcanego kieliszka częstował arty stów i przy j ac iół”[127] – wspom ina fotograf Andrzej M. Kobos. Piotr Skrzy necki przez kilkadziesiąt lat, aż do śmierc i w 1997 roku, by ł sy mbolem Krakowa. By ł absolutnie wolny od potrzeby posiadania czegokolwiek. Zanim zam ieszkał u Janiny Gar y ckiej i jej ciotek na plac u na Groblach (na stałe od kiedy przec hodził rekonwalescencję po złamaniu nogi podc zas jazdy na rower ze po dziedzińcu Pałacu pod Bar anam i) w mieszkaniu, do którego kuchni wchodziło się przez okno, sy piał okazy jnie u różny ch znaj om y ch. Studiował histor ię sztuki na UJ i jednoc ześnie prowadził amatorskie tea trzy ki. Wreszc ie konf er ansjer em w Piwnic y pod Bar anam i został przy padkowo w 1956 roku – to by ło nagłe zastępstwo – i pozostał już nim przez resztę ży cia. W 1959 do Krakowa i Piwnic y zawitała dziennikarka Martha Gellhorn, trzec ia (wówczas już by ła) żona Ernesta Hem ingway a. Miała przy j ec hać na krótko, została dziesięć dni, oczar owana atm osf erą Piwnic y i ludźmi, który ch tam spotkała, zwłaszc za Piotrem. Kiedy dowiedziała się, że Skrzy necki studiuj e histor ię sztuki, a nigdy nie by ł w żadny m z wielkich muzeów w Eur opie, obiecała ufundować mu sty pendium, aby mógł naocznie poznać arc y dzieła z Luwr u. Minęło trochę czasu – zaproszenie dla Piotra nadeszło – zaczęło się żegnanie, wizy ta w knajpie do białego rana, rzeka alkoholu, wreszc ie nadszedł czas, żeby Piotr szy kował się do wy j azdu. „Poszliśmy go odprowadzić do Janiny Gar y ckiej. A Janinka – harc erka: nie piła, nie paliła, ale
jako cudowny przy j ac iel wszy stko akc eptowała. Zaczęło się pakowanie Piotrusia, Janinka powiedziała: » Tam w łazienc e na sznurku jest parę rzec zy , wy prałam Piotrusiowi« . Ściągnęły śmy te rzec zy i zapakowały śmy do eleganckiej walizki, którą poży czy ła Kry śka Zac hwatowicz – opowiada Kika Lelic ińska. I Piotr poj ec hał. W Pary żu rozpakowuj e w hotelu walizkę i okazuj e się, że ma w niej… damską bieliznę. Pom agające przy pakowaniu panie włoży ły do walizki rzec zy ciotek Janiny Gar y ckiej, a nie Skrzy neckiego. Po pewny m czasie w Pary żu znaleźli się kolejni „Piwnic zanie” i znaj om i, w ty m nar zec zona malar za i twórcy tea tralnego Tadeusza Kantor a, Mar ia Stangret. Kantor nie lubił Skrzy neckiego, ze wzaj emnością. Zakazał więc Mar ii kontaktów z nim. Ty mc zasem pierwsze, co zrobiła Mar ia po przy j eździe, to spotkała się z „Piwnic zanam i”. Szy bko znaleźli koło hal szemr aną knajpkę, w której można by ło zjeść zupę cebulową, wy pić tanie wino i por ozm awiać z kloszardam i. Bardzo swojsko i klim aty cznie jednoc ześnie, trochę krakowsko. „Przy j ec hał Kantor i Mar ia mówi do niego: » chodź do takiej knajpki, cudowna, jak u Toulouse-Lautrec a« . Poszli, a tam już siedzi grupka Polaków z Piotrem – opowiada Kika Lelic ińska. Kantorowi nie wy padało się odwrócić i wy jść, więc podali sobie ręce i usiedli ze wszy stkim i przy stole. Nagle, przy sąsiednim stoliku, Franc uzi wy wołali awanturę. Poszły w ruch kuf le, światło zgasło, potworny harm ider. Kantor ze strac hu wszedł pod stół, a Piotr kopał go w wy stającą część ciała i wołał coś po franc usku, żeby Kantor my ślał, że to Franc uzi go biją. Kantor ze stołem na grzbiec ie uciekł na ulicę, a Piotr powiedział do nas: » co się nakopałem, to moje« . Więcej Kantor na nasze spotkania nie przy c hodził, a Mary śka ty lko wtedy , gdy udało się jej jakoś wy r wać. W końcu wy j ec hał na wy kłady do Belgii i mogła już norm alnie się z nami spoty kać” – opowiada Kika Lelic ińska.
10
WIATR ODNOWY WIAŁ, DAROWANO RESZTĘ KAR, ZNÓW SIĘ MOŻNA BYŁO ŚMIAĆ…
W
PRL-u śmiać się można by ło, a nawet należało, zawsze. Za Bier uta ważne by ło jednak z kogo i z czego. W Krakowie jeszc ze w latach czterdziesty ch powstał legendarny kabaret Siedem kotów, założony przez Mar iana Eilego, redaktor a nac zelnego „Przekroj u” z Ireną Kwiatkowską, Hanką Bielicką i Ludwikiem Sempolińskim jako gwiazdam i oraz Konstanty m Ildef onsem Gałczy ńskim – autor em tekstów, ale purnonsens dowc ipów pły nący ch ze sceny został skutecznie zgaszony nonsensem PRL-u. Władza chciała, aby śmiać się z kułaków, rewizjonistów, by ły ch właścic ieli ziemskich, bikiniar zy , brakor obów, Churc hilla i Trum ana. Saty r a miała by ć jak kry ty ka – konstrukty wna. Społeczeństwo niekoniecznie chciało żartów akur at z tego, co suger owała władza, i kwitł drugi obieg żartów, aczkolwiek by ła to niebezpieczna zabawa. Za opowiadanie nieprawom y ślny ch dowc ipów można by ło traf ić do więzienia. Sy tua cja zaczęła się zmieniać na kilka lat przed październikową odwilżą. I tak po śmierc i „słoneczka nar odów” (to określenie Stalina miało jak najbardziej poważne, nie saty r y czne konotacje) zaczęły powstawać pierwsze kabar ety z prawdziwego zdar zenia. Zwłaszc za Warszawa by ła ich stęskniona – przedwoj enne trady c je kabar etowe by ły tu bowiem bardzo silne. Wiosną 1954 roku na kilka miesięcy zaistniał w stolic y kabar et Wieczór u Stańczy ka – i z miejsca stał się wy dar zeniem towar zy skim. Żeby by ć w ży ciu towar zy skim Warszawy , trzeba by ło tam by ć, mimo że zaproszenia do kawiarni Pod Arkadam i na MDM-ie spor o kosztowały , dostać je by ło dosy ć trudno, a prasa zupełnie nie inf orm owała o kabar ec ie. Jedy ny program stwor zy ły największe tuzy polskiej rozr y wki, m.in.: Antoni Mar ianowicz, Artur Mar ia Swinarski (obrażał się regularnie na wszy stkich wy konawców i autorów, ale ty lko czasowo – co jednak i tak nie ułatwiało prac nad programem), Magdalena Sam ozwaniec, Jer zy Waldorff, Janusz Minkiewicz, Stef ania Grodzieńska i spółka autorska Zdzisław Gozdawa–Wacław Stępień. Za stronę muzy czną by ł odpowiedzialny Mar ek Sart. Sam ozwaniec, Waldorff i Swinarski sami wy kony wali swoj e teksty , a na estradzie poj awiali się ponadto popularni aktor zy : Danuta Szaf larska, Wieńczy sław Gliński, Andrzej Łapicki i, w stroj u Stańczy ka, Andrzej Szczepkowski. Spektakl kończy ł się po północy , ale po-
nieważ obok czy nna by ła restaur ac ja o tej sam ej nazwie co kawiarnia, po spektaklu ży cie towarzy skie autorów i wy konawców przenosiło się właśnie tam. Szczególny m wzięciem publiczności cieszy ł się monolog w sty lu absurdu – ży cior y s Magdaleny Sam ozwaniec. Saty r y czka wy głaszała go ubrana w wiec zor ową obc isłą suknię z lamy , co w sierm iężnej Warszawie tamtego czasu już samo w sobie by ło sensacją. Zac zy nała od słów: „Uhodziłam się w hoku, jeszc ze wówczas pańskim…” i tutaj następował hur agan braw. Podc zas jednego z kabar etowy ch wiec zorów na widowni gościł wielki, aczkolwiek wiekowy już, aktor Jerzy Leszc zy ński. Im więcej lampek koniaku wy pij ał, ty m radośniej rea gował na to, co działo się na estradzie. Kiedy swój monolog rozpoczęła Sam ozwaniec, Leszc zy ński wstał z miejsca i radośnie krzy knął: „Madzia!”, na co Sam ozwaniec: „Juhek!” i padli sobie w objęcia. Sala zaskakującą scenę nagrodziła burzliwą owacją, po dłuższej chwili Sam ozwaniec, wrac ając na estradę, powiedziała do publiczności: „Przephaszam państwa za dy ghesję…”. „Ale miłą dy gresję…” – wszedł w słowo saty r y czc e Leszc zy ński i wrócił do stolika, a Sam ozwaniec przy stąpiła do wy głaszania monologu. I wtedy od stolika Leszc zy ńskiego cała sala usły szała słowa wy powiedziane sceniczny m szeptem, podbity m kilkom a wy pity m i koniakam i i z lekkim szeplenieniem: „Ale sze zesztar zała…”[128]. Stańczy k by ł lekkim zef irkiem przedodwilżowej wolności, a i tak okazał się zby t śmiały . Dowc ipy trzeba by ło co program łagodzić po my śli cenzur y , aby spektakle w ogóle mogły się odby wać, aż przy szedł sezon urlopowy , po który m Stańczy k na estradę już nie wrócił. Zenon Wiktorc zy k założy ł w 1954 roku Szpaka – kabar et działał w stołeczny m hotelu Bristol do 1963 roku, przez małą estradę przewinęła się plej ada gwiazd, a wy stępy transm itowało radio. Po 1956 poj awiały się kolejne kabar ety liter ackie. Jer zy Dobrowolski założy ł najpierw kabar et Koń, później Owcę. Od 1965 roku działał w kawiarni Nowy Świat Dudek prowadzony przez Edwarda „Dudka” Dziewońskiego. To o ty m kabar ec ie Jan Świderski miał kiedy ś powiedzieć Dziewońskiemu: „Wiesz, co to jest, że ja się w tea trze nudzę, a u ciebie nie”. Nie nudziła się i publiczność, nie nudzili wy konawc y . Pewnego wiec zor u Wiesław Gołas, schodząc po swoim num er ze ze sceny , złapał mocno kurty nę, a przez nią chwy c ił niec hcący za twarz oczekującą na swój num er Irenę Kwiatkowską. Za kulisam i, opowiadając o ty m wy padku Janowi Kobuszewskiem u, zadem onstrował ów chwy t, łapiąc kurty nkę od strony kulis, i usły szał: „Coś ty się tak na mnie uwziął!”, bo znowu złapał Irenę Kwiatkowską za twarz, ty m razem kiedy schodziła ze sceny . Z kolei popularna aktorka Magdalena Zawadzka wspom ina, jak podc zas program u Playboyland w 1967 roku musiała szy bko zmieniać jeden kostium na drugi, rozbier ając się do naga. Scenka w kawiarni by ła bardzo niewielka, miejsca na zaplec zu również niewiele, garder oby męską i damską oddzielała od siebie zasłonka. Zawadzka zawsze sprawdzała przed zmianą kostiumu, czy nikogo przed kotarą nie ma. Ty mc zasem koledzy -aktor zy , którzy akur at nie wy stępowali w tej chwili na scenie, wchodzili na krzesła i obserwowali przebier ającą się aktorkę z góry [129]. Nie ma co ukry wać, że udział w program ie znanego kabar etu owoc ował prof itam i finansowy mi. Plasty k, aktor i konf er ansjer Jer zy Fedor owicz wspom ina, jak spotkał, spac er ując z żoną, wielce uradowanego Bogum iła Kobielę, gdy ten podpisał kontrakt na wy stępy z popularny m kabar etem Wagabunda: „» Onasis jestem! Onasis!« – krzy c zał do nas i pokazy wał kieszenie pełne pieniędzy , po czy m zaciągnął nas do Grand Hotelu na wy stawny obiad”[130]. W ty m sam y m roku co Stańczy k powstał warszawski STS (Studencki Tea tr Saty r y ków), działający sam odzielnie do 1972 roku. STS to nie ty lko tea tr, to cała insty tuc ja arty sty czno-towa-
rzy ska. Jak wspom ina Stanisław Ty m, STS powstał właściwie na grunc ie towar zy skim, a unosił się nad nim (dosłownie i w przenośni) duch Konstantego Ildef onsa Gałczy ńskiego: „Gdy po II wojnie światowej Polska wzbogac iła się ter y tor ialnie o Warm ię i Mazur y , nad Jezior o Nidzkie do leśniczówki Pranie zaczął przy j eżdżać Konstanty Ildef ons Gałczy ński. Od 1949 roku do Gałczy ńskiego zaczęli przy j eżdżać studenc i z Warszawy – ot, tak – żeby zobac zy ć się z poetą, porozm awiać lub po prostu wy pić wódkę. Gałczy ński pisał, trochę pił – studenc i ty lko pili i by ło bardzo przy j emnie. Potem Mistrz przeniósł się w zaświaty , a studenc i, którzy go odwiedzali, urządzili pierwszy w Polsce Studencki Tea tr Saty r y ków w Warszawie. W tea trze ty m spędziłem kilkanaście lat. Gałczy ńskiego już nie by ło. Sami musieliśmy pić i sami musieliśmy pisać”[131]. Pić, pisać i wy stawiać, bo pierwsza prem ier a STS-u miała miejsce 2 maja 1954 roku. Tea tr spec jalizował się w składankach saty r y czny ch, a związana z nim grupa twórców: autorów tekstów, muzy ków i wy konawców, w przec iwieństwie do tea tralny ch zespołów prof esjonalny ch, utrzy m y wała kontakty towar zy skie także poza pracą. I w STS-ie, i poza nim obowiązy wał ich spec y f iczny sty l by c ia: „Pewnego razu mama Agnieszki [Osieckiej – red.] bardzo chciała nam zaimponować. To by ło w luty m. Podała nam w miseczkach… poziomki. Zapy tałem, czy jest bita śmietana – bitej śmietany nie miała… Takie py tania mieściły się w naszej środowiskowej konwenc ji. Ale ty m py taniem zdy skwalif ikowałem poziomki podane na stół w środku mroźnej zimy ”[132] – opowiada Mar ek Nowicki, reży ser i autor zdjęć m.in. do szkolny ch filmów Agnieszki Osieckiej. Pani Mar ia Osiecka, matka Agnieszki, nie by ła jednak zwolenniczką owej STS-owskiej konwenc ji i długi czas nie mogła wy bac zy ć Nowickiemu tego zac howania. Agnieszka Osiecka uważała, że gdy by nie reży ser Jer zy Markuszewski, STS zniknąłby po kilku sezonach, w trakc ie który ch by łby „niesiony ” na skrzy dłach popaździernikowej odwilży . „Cor az częściej zaczęliśmy rozglądać się za większy m i rolam i, ubiegać o status aktorów prof esjonalny ch, zanosić teksty do gazety . Dla wielu z nas STS stał się miły m klubem, gdzie się tańczy , gra w kości do północy , rozm awia…”[133] – opowiada poe tka. Gra w kości czy w karty by ła rozr y wką uprawianą przez aktorów wszy stkich tea trów. W garderobie, w czasie gdy na scenie trwało przedstawienie i czekało się na swoj e wejście, rozgry wały się emoc je nie mniejsze niż oglądane przez widzów. Aleksander Dzwonkowski, popularny aktor char akter y sty czny , grał w stołeczny m Tea trze Dram aty czny m w Hamlec ie w reży ser ii Gustawa Holoubka postać Grabar za. Czter y akty poprzedzające swoj e wejście na scenę spędzał więc w garder obie, grając w karty . Któregoś dnia, przy padkowo, znalazł się w kulisach podc zas pierwszego aktu. Zapatrzy ł się i już tam został do swoj ego wejścia na scenę. A po powroc ie do garderoby stwierdził: „Wiec ie co? To nawet niezłe, ten Hamlet”[134].
11
CAŁA SALA ŚPIEWA Z NAMI!
D
wa razy w roku ży cie towar zy skie elit arty sty czny ch na kilka dni wędrowało z Warszawy , Krakowa, Poznania i Gdańska do Opola i Sopotu. Organizowane tam festiwale piosenki by ły , poza szansą na zdoby c ie popularności przez wy konawców, okazją do nawiązania nowy ch kontaktów zawodowo-towar zy skich i pry watno-rom ansowy ch. „Miłość, namiętność, seks – nie sposób ich wy kreślić z opisów festiwalowy ch wiec zorów. One wzbogac ały nastrój imprezy , poniektóry m uczestnikom dy ktując niem al harm onogram całodzienny ch poc zy nań”[135] – wspom ina atm osf erę pierwszego festiwalu w Opolu w 1963 roku jeden z jego zwy c ięzców, Bohdan Łazuka. I tak np. Wojc iech Giełży ński, dziennikarz, rozpoczy nał dzień wczesny m rankiem na dworc u, oczekując na przy j azd warszawskiego pociągu, aby od razu zapoznać się z co ładniejszy m i uczestniczkam i festiwalowy ch zmagań. Giełży ński dzień na opolskim dworc u towar zy sko zac zy nał, inni kończy li. Centrum ży cia towar zy skiego by ła restaur ac ja Pająk (to tam rozbawieni jur or zy Jer zy Waldorff i Stef an Kisielewski na bankietach po konc ertach tańczy li twista). Nie każdy wy konawc a mógł się tam jednak bawić. Sły nne Alibabki nie zostały wpuszc zone na jeden z pokonc ertowy ch bankietów, ponieważ do 1968 roku nad ty m żeńskim zespołem wokalny m patronat sprawował Związek Harc erstwa Polskiego i piosenkarki wy stępowały w stroj ach organizac y jny ch. „Ponieważ by łam w mundurku harc erskim, nasz kier ownik absolutnie się nie zgodził. Powiedział: » proszę naty chm iast iść spać! Panienki o tej por ze już śpią. Proszę do akadem ika!« ”[136] – wspom ina Wanda Orlańska-Borkowska, jedna z Alibabek. Kiedy o drugiej w nocy zam y kano Pająka, żądni zabawy festiwalowi goście przenosili się do jedy nego czy nnego jeszc ze lokalu serwującego alkohol – do restaur ac ji dworc owej. A rankiem można by ło zjeść w niej jaj ecznicę na śniadanie, wy pić piwo na kaca i wrócić do festiwalowego ży cia. Ży cia, które organizac y jnie by ło straszliwy m bałaganem i improwizacją, i, jak wspom inają uczestnic y pierwszy ch festiwali, w ty m by ł też jego urok. „[O]rganizator om udało się tam osiągnąć nieoczekiwanie idea lny coctail nastrojów. Festiwal rozgry wał się w cały m mieście i na wszy stkich swy ch planach by ł niepowtar zalnie uroc zy ”[137] – wspom ina Bohdan Łazuka. W mieście by ł ty lko jeden hotel, więc kilkuset festiwalowy m gościom: wy konawc om, muzy kom,
dziennikar zom miejsce w nim traf iało się rzadko, pozostali mieszkali w kwater ach pry watny ch u opolan. Zakwater owanie w hotelu nie oznac zało jednak, że skor zy stanie z noclegu w nim (w kontekście tego, co mówił Bohdan Łazuka na tem at festiwalowy ch wiec zorów) będzie możliwe. Otóż ostatnią festiwalową noc Łazuka spędził „w sposób totalny ” w towar zy stwie „pewnej krakowskiej piękności”, która została w try bie pilny m ściągnięta do Opola, aby poprowadzić konc erty w zastępstwie sły nnej Ireny Dziedzic. Zajęty konsum owaniem owoców zwy c ięstwa (za wy konanie piosenki taneczno-rozr y wkowej) nie wpuścił do pokoj u współlokator a, aktor a Andrzej a Stockinger a. I Stockinger wrócił do Warszawy por anny m pociągiem co prawda bez walizki, ale za to w smokingu, zadziwiając swy m eksc entry czny m, jak na por anną porę, wy glądem grono współpasażerów. Sam Łazuka wrócił do Warszawy kilka dni później, goszc zony serdecznie przez władze Opolszc zy zny – służbową wołgą, w której wpółleżał na naręczach kwiatów, jakie otrzy mał, pamięta nerwowe poszukiwanie koperty z nagrodą pieniężną za zwy c ięstwo – 10 ty sięcy złoty ch. Na szczęście okazało się, że na wszelki wy padek kopertą z zawartością zaopiekował się redaktor Luc jan Fogiel i zwrócił ją zwy c ięzcy w Warszawie[138]. Kolejny festiwal przeszedł do histor ii dzięki ulewnem u deszc zowi i Jackowi Fedor owic zowi, wtedy koj ar zonem u z telewizy jny m show Poznajm y się, które prowadził. Podc zas finałowego konc ertu, transm itowanego przez telewizję, zaczął padać, a następnie lać deszcz i na widownię, i na estradę (zadaszenia jeszc ze nie by ło) – arty ści nie chcieli wy stępować w strugach ulewy , organizator zy obawiali się, że publiczność ucieknie do domu i miejsca na widowni będą świec ić pustkam i. Wtedy w strugach deszc zu do fortepianu usiadł Robert Filiński, pianista jazzowy . Deszcz lał się do fortepianu, spod pedałów instrum entu bry zgały strum ienie wody , a on grał przy cor az większy m aplauzie pięcioty sięcznej publiczności. A kiedy na zalaną deszc zem estradę wy szedł kompletnie przem oc zony Jac ek Fedor owicz (prowadził konc ert razem z Luc janem Ky dry ńskim, ale ten przestał wy c hodzić na estradę, kiedy ty lko zaczęło padać) i mimo par asola nad głową powiedział, wy stawiając rękę przed siebie: „Czy u państwa też pada?”, szaleństwo widowni sięgnęło apogeum. Stojący w kulisach Ky dry ński nie wy trzy m ał i wy biegł na deszcz na estradę, aby i jemu przy padło trochę aplauzu entuzjasty cznej publiczności[139]. Ky dry ński bardziej od deszc zu z drugiego festiwalu pamięta nawiązanie znaj om ości, która z czasem przer odziła się w przy j aźń. Okoliczności poznania z Wojc iec hem Mły narskim nie wskazy wały jednak na to, że panowie się polubią. Mły narski przy j ec hał do Opola z piosenką: Niedziela na Głównym. Jej powstanie zainspir ował rec ital franc uskiego piosenkar za Gilberta Bécaud w warszawskiej Sali Kongresowej. Śpiewał tam m.in. piosenkę o Franc uzie, który jeździł na par y skie lotnisko Orly , aby popatrzeć na sam oloty i pom ar zy ć o podróżach do dalekich krajów. Mły narski przeniósł te mar zenia na polskie rea lia – zam iast podróży z Orly – wy j azd z Dworc a Głównego, zam iast sam olotów do egzoty czny ch miejsc – pociąg osobowy do Kutna… i w tekście pada aluzja do Ky dry ńskiego, który konc ert prowadził. Żeby publiczność wiedziała, o czy m śpiewa arty sta – streszc zał przed każdą piosenką jej treść. Mły narski zapam iętał ten mom ent tak, jak zaśpiewał później na próbie festiwalowego konc ertu: „Pan konf er ansjer z miną błazna nam to streszczał…”. „Panie Wojtku? Czy ja naprawdę tak wtedy głupio wy glądałem?”, zapy tał Ky dry ński Mły narskiego. Autor tekstu i wy konawc a w jednej osobie speszy ł się i zaczął tłumac zy ć, że dla ry tm u, dla klim atu… Ale wiec zor em na konc erc ie zaśpiewał: „Pan konf er ansjer bez zar zutu nam to streszc zał…”[140]. Tak zawiązała się wieloletnia przy j aźń między oby dwom a panam i. I z czasem na opolskich festiwalach, jak uważał Luc jan Ky dry ński, „panowało już nie
koleżeństwo, ale wręcz zbratanie, ostatecznie wy stępowali przec ież sami swoi, sami przy j ac iele (…)”. W ty m czasie arty ści wy kony wali piosenki „z przy działu”. Mar y la Rodowicz opowiada, jak w 1969 roku dostała do zaśpiewania walc zy ka „Mówiły mu”, który wy dawał się jej obrzy dliwy . Zgodziła się go zaśpiewać dopier o wówczas, gdy Witold Filler, prawdziwie udzielny władca telewizy jnej rozr y wki w latach sześćdziesiąty ch, który umizgiwał się do młodej piosenkarki, powiedział: „Bierz to, to będzie przebój, a ty potrzebuj esz sukc esu”. No i wzięła – przea ranżowała utwór zupełnie, zrobiła z niego folkową balladę, wy szła na estradę boso, obwieszona łańcuc ham i, w spódnic y pozszy wanej z kawałków mater iałów i z opaską na czole. Rodowicz triumf owała na estradzie, Filler – w kulisach. Filler już wcześniej „upatrzy ł” sobie Mar y lę. W roku 1968 piosenkarka odniosła sukc es na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie, a sukc esem Fillera by ło to, że udało mu się przeży ć drogę powrotną do Warszawy . Krótko przed imprezą odebrał z Polmozby tu w Katowic ach przy działową zastawę. „Patrząc na moje próby wy j azdu z hali naprawc zej, przemiły pan dy r ektor też westchnął: » Dokąd się wy bier am y , redaktor ze? W tę śnieży cę? (…) Dam prac ownika. Do hotelu Crac ovia pana dostarczy , dalej proszę się sam em u martwić« ” – opowiada Filler. Powrót z festiwalu by ł, według niego, wręcz dram aty czny . Po pożegnalny m bankiec ie w drogę zastawą wy r uszy li on, Agnieszka Osiecka i redaktor Jan Borkowski z Program u III Polskiego Radia. Prowadził Borkowski. „Pod Kielc am i wpadł w poślizg. Wy prowadził, ale blady ze zdenerwowania stwierdził, że dalej nie ma siły . Agnieszka spała, usiadłem za kier ownicą, na szosie – lód, za szy bą – śnieg, przede mną 160 kilom etrów. I na trasie Kielc e–Warszawa, w grudniu 1969, nauczy łem się prowadzić sam ochód. Chy ba duch Mar y li mi pom agał…”[141] ‒ wspom ina Filler. Duch Mar y li unosił się od czasu sukc esu w Opolu i na tamtejszy m festiwalu, i nad sopockim, i nad wielom a inny m i, gdzie wy stępowała. „Dla mnie Opole by ło przede wszy stkim radosny m piknikiem. Harówkę to ja miałem w Sopoc ie”[142] ‒ uważa Filler. Sopot bowiem to by ł wielki świat. Pierwszy festiwal zorganizowano w 1961 roku co prawda jeszc ze w hali stoczni, ale po kilku latach przeniesiono go do pięknej i niezwy kłej Oper y Leśnej. Wy konawc y i goście mieszkali z reguły w Grand Hotelu, co ułatwiało nawiązy wanie między narodowy ch kontaktów towar zy skich. W roku 1968 w kam er alny m bankiec ie w apartam enc ie Ludwika Klekowa, dy r ektor a festiwalu, uczestnic zy ł prezy dent Sopotu, źle znoszący w upał wódkę. „Piękna arty stka czeska postanowiła zac zerpnąć świeżego powietrza i wy c hy liła się przez okno, wy pinając ku nam wdzięczny ty łeczek, którego skry ć nie mogło kuse mini. A prezy dent woła radośnie: » O Dubc zek! Dubc zek!…« ”[143] – wspom ina uczestnik bankietu w apartam enc ie Klekowa, Witold Filler. Nie wszy stkie gwiazdy estrady i mediów uczestnic zy ły jednak w bujny m ży ciu towar zy skim w Grand Hotelu. Współprowadząca konc erty Irena Dziedzic wy bier ała inne towar zy stwo. „Wolała towar zy stwo telewizy jny ch dy gnitar zy , by ła dość zasadnic za, nie nawiązy wała niepotrzebny ch kontaktów, szalenie ambitna (…). W prac y wręcz perf ekc y jna, przy gotowy wała się do konc ertów bardzo star annie, co czasem mnie iry towało, bo nie zawsze miałem ochotę wy siady wać długo na próbach”[144] – opowiada Luc jan Ky dry ński. W około festiwalowy m ży ciu towar zy skim podc zas pierwszego udziału w sopockiej imprezie nie uczestniczy ła również Urszula Sipińska, ale z inny ch powodów. „Jur ek [Surdel – reży ser i oper ator – red.] by ł chor obliwie zazdrosny . Chciał, żeby śmy mieli siebie ty lko dla siebie. Więc zam iast w Grand Hotelu spaliśmy w nam ioc ie gdzieś między Gdy nią a Orłowem, gdzie biwakowali nieliczni, i gdzie zam iast koleżeństwa estradowego, nocnego piekiełka i fotor eporterów, miałam przed ocza-
mi brzeg klif owy ”[145] , wspom ina Sipińska. Piekiełko, ale polskie, dawało o sobie znać także podc zas uroc zy sty ch bankietów. Kubanka śpiewała w konkursie piosenkę z repertua ru Wandy Warskiej. Akompaniującą orkiestrą dy r y gował mąż Warskiej, Andrzej Kur y lewicz. Nie by ł z tego zadowolony i tak poprowadził orkiestrę, że Kubanka popłakała się z bezsilności. „Wiec zor em na bankiec ie festiwalowy m w » Monopolu« Zby szek Cy bulski ostro zaa takował: » Dziewc zy na jedzie ty siące kilom etrów, żeby zaśpiewać twoją piosenkę, a ty jej robisz taki num er! Tak nie wolno, star y « . – Zaskoc zony Kur y lewicz zdąży ł ty lko powiedzieć: » Wanda śpiewa to zupełnie ina c zej…« – Gdy Zby szek znowu zaa takował: » Obojętnie ‘star enia’, jeżeli sprzedałeś swoją piosenkę, wziąłeś pieniądze, to strac iłeś do niej prawo. Każdy może ją śpiewać, jak chce« ”[146] – wspom ina aktor Jac ek Domański.
12
NO I JAK TU NIE JECHAĆ?
W
ładza ludowa hołubiła i dopieszc zała arty stów, pisar zy i naukowców – widząc w nich „inteligencję prac ującą miast i wsi” – trzec i obok robotników i chłopów składnik społeczny soc jalisty cznego społeczeństwa. Talon na sam ochód, wy j azd zagraniczny , mieszkanie z przy działu… Ale z drugiej strony , samo zdoby c ie talonu (zwy kle dzięki uruc hom ieniu odpowiednich znaj om ości) by ło pierwszy m krokiem do kupna auta za ciężkie, w stosunku do ówczesny ch zar obków, pieniądze. Poj azd, który w latach sześćdziesiąty ch w Polsce nazy wano samochodem, to przede wszy stkim kraj owy wy rób, czy li sy r enka, ewentua lnie import z zaprzy jaźniony ch dem oludów, trabant lub wartburg (Mar ia Dąbrowska nazwała swoj ego wartburga Elżunią – od św. Elżbiety Węgierskiej mieszkającej w niem ieckim Wartburgu, co z jednej strony świadc zy oczy wiście o jej erudy c ji, z drugiej zaś, o pewnej jednak fascy nac ji uży teczny m przedm iotem, który każdy pisarz o jej renom ie, ale mieszkający na Zac hodzie, mógłby zmieniać co rok. Pry watny wy j azd zagraniczny ? Owszem, paszport można by ło dostać łatwiej niż w latach pięćdziesiąty ch, ale nadal często uzależniano jego wy danie od podpisania deklar ac ji współprac y z SB, a inf orm ator zy z kręgu środowisk arty sty czny ch i naukowy ch by li szczególnie pożądani. W dodatku absurdalne przepisy dewizowe pozwalały na legalne wy wiezienie za granicę zaledwie kilku dolarów, równowartość ceny butelki coca-coli w sklepie we Włoszech lub Franc ji. Pozostawały więc wy j azdy służbowe: na festiwale film owe, muzy czne, konc erty , wy stawy plasty czne, spotkania autorskie z okazji wy dania książki czy też zjazdów różny ch między nar odowy ch organizac ji twórczy ch (Pen Club) bądź czy sto propagandowy ch. W wy j azdach ty ch celował Jar osław Iwaszkiewic zu, łasy na zaszczy ty . Co do mieszkań, to ich dostępność by ła problem em nie do rozwiązania przez cały czas trwania PRL-u. O ile zar az po wojnie niedobór mieszkań, zwłaszc za w Warszawie, w oblic zu giganty czny ch zniszc zeń woj enny ch, by ł czy mś norm alny m, to w latach sześćdziesiąty ch trudno wy tłumac zy ć go czy mś inny m niż nieudolnością władz połączoną z par anoją gospodarki planowej. Jedny m z pom y słów I sekretar za KC, towar zy sza Wiesława, na rozwiązanie problem u mieszkaniowego by ło zmniejszenie metraży mieszkań w my śl idei, że jeśli mieszkania będą mniejsze, to będzie można szy bc iej zbudować ich więcej. To nowatorskie my ślenie nie spowodo-
wało co prawda rozwiązania problemów mieszkaniowy ch, ale za to wzbogac iło polską szkołę architektoniczną o takie dziwo, jak „ślepa” kuchnia. Takie mieszkania, sprowadzone de facto do roli miejsca noclegowego po przy jściu z prac y , zdoby wane w dodatku po walc e z urzędnikam i stojący mi na straży absurdalny ch przepisów, nie nadawały się do prac y . A przec ież twórcy pracują najczęściej w domu. Dlatego popularnością cieszy ły się domy prac y twórczej. Znajdowały się w atrakc y jny ch miejscach (Sopot, Kazim ierz, Zakopane) lub w pałacach i wiejskich rezy dencjach odebrany ch mocą ref orm y rolnej prawowity m gospodar zom. Wśród ty ch ostatnich szczególnie lubiane przez twórców by ły Nieborów, Obor y , Jabłonna czy Radziej owic e, nie ty lko z rac ji położenia niedaleko Warszawy , ale i dlatego, że dawały posmak blasku minionego świata tak dalekiego od PRL-owskiego scham ienia. Czas można tam by ło spędzić w miłej atm osf er ze i z inteligentny m towar zy stwem, z dala od trosk dnia codziennego i mieszkaniowej ciasnoty . Dzięki nim niej edna perła polskiej liter atur y ujr zała światło dzienne. A przy okazji władzy zawsze by ło łatwiej mieć na oku i ty ch niepokorny ch, i ty ch pokorny ch. Nieborów, py szna bar okowa rezy denc ja książąt Radziwiłłów, szczęśliwie przetrwał II wojnę światową. Spodziewając się najgorszego w mom enc ie zbliżania się Arm ii Czerwonej, ostatni właścic iel dóbr niebor owskich, książę Janusz Radziwiłł, por ozum iał się z dy r ektor em Muzeum Narodowego w Warszawie, prof. Stanisławem Lor entzem, aby kier owana przez niego insty tuc ja, gdy by Radziwiłłom coś się stało, zaopiekowała się pałacem i jego unikatowy m wy posażeniem oraz niedalekim ogrodem w Arkadii. W luty m 1945 roku rodzina księcia oraz inne ary stokraty czne rodziny , które szukały schronienia w Nieborowie, zostały wy wiezione przez NKWD do obozu w Krasnogorsku. Prof esor owi Lor entzowi udało się uchronić zbior y przed rozkradzeniem, a pałac przed dewastacją, urządzając w nim oddział Muzeum Nar odowego oraz dom prac y twórczej przeznac zony dla arty stów i prac owników nauki. W prakty c e wy glądało to tak, że w reprezentacy jny ch pom ieszc zeniach parter u i pierwszego piętra urządzono muzeum wnętrz, natom iast w uży tkowy ch pokoj ach drugiego piętra, zajm owany ch do czasu wy wiezienia przez właścic ieli pałacu, oraz w Pawilonie My śliwskim zam ieszkiwali twórcy . Szczególnie upodobała sobie poby ty w Niebor owie wielka pisarka Mar ia Dąbrowska, która pierwszy raz zawitała tam już w 1945 roku. I choc iaż nie poświęciła mu w swej twórczości miejsca, tak jak choćby Konstanty Ildef ons Gałczy ński w poe mac ie o sły nnej marm ur owej głowie Niobe stojącej w pałacowej sieni, to przy j eżdżała do dawnego pałacu Radziwiłłów często, niem al do sam ej śmierc i. Tak Dąbrowska pisała o Niebor owie w roku 1955 w Dziennik ach: „Są tu takie war unki do prac y , jakich w obecnej rzec zy wistości nie znajdę już nigdzie i nigdy . (…) Piękne wnętrza pałacowe, rozkład pokoi gościnny ch taki, że panuj e w nich idea lna, żadny m dźwiękiem nie zakłócona cisza. Cały czas – dla siebie. Możność zaży wania powietrza, ile się chce. Przy r oda taka właśnie, jaka mi najbardziej odpowiada”[147]. Ten wpis Mar ii Dąbrowskiej nie powinien jednak zmy lić co do char akter u poby tów w Niebor owie. Pałac nie by ł pustelnią. Goście co prawda oddawali się prac y twórczej, ale i rozr y wkom. Przede wszy stkim – rozm owom. Podc zas wspólny ch obiadów w pałacowej jadalni, ale i spac erów w pałacowy m parku. Zdar zały się i szczególne okazje towar zy skie, jak np. rocznic a ślubu prof. Lor entza i jego żony Ireny przy padająca 26 lutego. W roku 1956 w towar zy skim spotkaniu z tej okazji uczestnic zy ła m.in. właśnie Mar ia Dąbrowska. Po obiedzie goście zostali zaproszeni na kawę i tort „doskonały , przy wieziony z domu przez Lor entza” do palarni przy jadalni. Tam zebrany ch opowiastkam i z przeszłości raczy ł prof. Lor entz (m.in. o ty m, jak wy woził z płonącej powstańczej Warszawy dzieła sztuki – na
widok popiersia Ludwika Solskiego dłuta Alf onsa Karnego niem iecki żandarm zapy tał: „Co to jest?!” – Lor entz odpowiedział: „Das ist der Fue hr er!”. Żandarm zasalutował i przepuścił prof esora). Świętowanie trwało dosy ć długo, a na drugi dzień smakoły kam i z „pańskiego” stołu rac zy ła się pałacowa służba, notabene w większości zatrudniona jeszc ze w czasach Radziwiłłów. Na drugi dzień okazało się bowiem, że podający do stołu „urżnęli się” z okazji jubileuszu małżeństwa dy r ektor a. Podobnie pałacowy stróż. Noc zapowiadała się więc jako wielka niewiadom a, na szczęście skończy ła się bez problemów[148]. Ale nie ty lko służba kor zy stała z tego ty pu „pańskich” bonusów. Mar ia Dąbrowska wspom ina, jak 31 maja 1956 roku w pałacu Rada Państwa, czy li „kolekty wna głowa państwa” (takie cuda zdar zały się ty lko w bloku wschodnim) wy dała w pałacu przy jęcie dy plom aty czne. Obsługę kelnerską, kuc har za, a nawet produkty spoży wc ze sprowadzono z warszawskiego Bristolu. Pałacowi goście skor zy stali z tego wy dar zenia o ty le, że zaproszeni na poobiednią kawę do pokoj u wy bitnego fizy ka, prof. Leopolda Inf elda, zostali poczęstowani również koniakiem poc hodzący m z dy plom aty cznego stołu: „Walenty (…) zwędził go wy soko postawiony m gościom. I nie ty lko, by nam go podać. Mocno zac zerwieniona gęba mówiła jasno, że i sam się urac zy ł. Ale podał nam ten koniak z ogromny m » spiskowy m« wdziękiem”[149]. Sensacją towar zy ską Niebor owa lat sześćdziesiąty ch, a nawet szerszą, by ła wizy ta w pałacu w roku 1961 Eunic e Shriver i Jean Smith, sióstr prezy denta USA Johna Kennedy ’ego. Skąd to zainter esowanie Amer y kanek star y m pałacem w egzoty cznej dla nich Polsce? Otóż mężem Kar oliny Lee Bouvier, siostry żony prezy denta USA, sły nnej Jac que line Kennedy , by ł książę Stanisław Albrecht Radziwiłł, wy c howany właśnie w Niebor owie. On sam odwiedził Nieborów dopier o w 1975 roku. PRL-owska mentalność spowodowała, że służba, mimo że nauczona zawodu jeszc ze w czasach radziwiłłowskich, wy rażała swoj e niezadowolenie z pewny ch aspektów towar zy skiego try bu ży cia prowadzonego przez gości Niebor owa. Najważniejszą rozr y wką łączącą większość gości by ła gra w bry dża. I to ta pasja budziła niezadowolenie obsługi, gdy ż długie nocne rozgry wanie robra oznac zało dłuższe odsy pianie. I służba dawała temu niezadowoleniu wy r az w sposób może nie głośny (dawna szkoła Radziwiłłów się kłania), ale odc zuwalny w zac howaniu. Obor y koło Konstanc ina upodobali sobie liter ac i i film owc y . Dawny pałac Potulickich nie by ł jednak tak luksusowy m miejscem jak Nieborów – nie zac howało się ory ginalne wy posażenie, nie mówiąc o ty m, że pałac po prostu nie by ł przy stosowany do goszc zenia w jedny m czasie tak dużej liczby osób. „Wchodząc gwałtownie do wspólnej dla całego piętra toa lety , szarpnąłem tak mocno drzwiami, że otwor zy łem siedzącą na sedesie Magdalenę Sam ozwaniec”[150] – wspom ina Janusz Głowacki. Głowacki dzieli gości by wający ch w Obor ach na „ary stokrację” i… pozostały ch. Siebie zaliczał do tej drugiej grupy , a do ary stokracji następujący ch by walców: Antoniego Słonimskiego („honor owego obor owego”, jak nazy wała go Magdalena Sam ozwaniec), Julię Hartwig, Artur a Między r zeckiego, Mar iana i Kazim ier za Brandy sów, Ewę Fiszer i Juliana Stry jkowskiego. Głowacki, zanim dostał dopuszc zony do wiec zorków bry dżowy ch z ową elitą, zajm ował się ostry m pic iem alkoholu w towar zy stwie Janusza Kondratiuka, Krzy sztof a Mętraka, Jer zego Górzańskiego oraz Stanisława Groc howiaka. Jednak nawet wśród nich istniała wewnętrzna hier archia towar zy ska. „Jako debiutant nosiłem za Staszkiem walizkę z naby wany m i w sklepie w Jeziornie, równiutko
ułożony m i butelkam i czy stej, soplic y , jarzębiaku”[151] – wspom ina Głowacki. Panowie konc entrowali się na opróżnianiu zawartości walizki, zam iast na wy kor zy sty waniu sprzy j ający ch warunków czasu i miejsca do twor zenia liter ackich arc y dzieł. Ży cie towar zy skie w Obor ach konc entrowało się w dwóch miejscach: na ganku i w saloniku bry dżowy m. Na ganku siadano i plotkowano w pogodne dni na każdy tem at. Część towar zy stwa przeby wała na tar asie. W jadalni grupy rozm awiający ch zajm owały miejsca „pod zegar em” lub „pod hetm anem” – czas umilały ploteczki i rom anse. W latach sześćdziesiąty ch szczególny rodzaj rozr y wki w pałacu zaszczepiły przy j eżdżające tam wdowy po pisar zach. Panie owe lubowały się w organizowaniu sea nsów spir y ty sty czny ch. Natalia Modzelewska i Alic ja Sternowa pewnej nocy wy woły wały w salonie duc hy Feliksa Dzierży ńskiego, Tadeusza Borowskiego i ostatniego właścic iela Obór – hrabiego Henr y ka Potulickiego. Według relac ji świadków co prawda duc hy dawały uczestniczkom znaki swoj ej obecności, wy kor zy stując w ty m celu książkę – soc rea listy czny produkc y jniak Mirków ruszył Włady sława Żesławskiego, ale odpowiadały enigmaty cznie, ku niezadowoleniu pode ksc y towany ch pań[152]. Przede wszy stkim jednak główną atrakcją wiec zorów w Obor ach by ł bry dż. Grano co prawda o niskie stawki, za to w cenie by ły inteligentne bon moty , powiedzonka i złośliwostki prawione wzaj emnie lub o osobach znany ch. Niekiedy zdar zało się jednak, że wy woły wały efekt inny od zam ier zonego. Ile może waży ć jedno, nawet najdowcipniejsze słowo, rzuc one w nieodpowiednim miejscu i czasie, przekonała się Magdalena Sam ozwaniec. Siedząc w towar zy stwie na ganku, zauważy ła idącą od strony bram y Zofię By strzy cką – wówczas trzęsącą polskim i wy dawnictwami pierwszą żonę Jer zego Putram enta, który z kolei trząsł środowiskiem liter atów. Oby dwoj e przy wędrowali do Polski ze wschodu z I Armią Berlinga, więc i manier y oraz zwy c zaj e mieli nawet po ty lu latach żołnier skie. Otóż gdy By strzy cka mijała klomb, Sam ozwaniec powiedziała głośno ze swoim char akter y sty czny m franc uskim „r”: „O! Idzie POHUCZNICA By strzy cka!”[153]. Nie wiadom o, czy By strzy cka usły szała, czy też ktoś ży czliwy jej doniósł, w każdy m razie to niewinne powiedzonko kosztowało Sam ozwaniec dwuletnią przerwę w drukowaniu jej książek. Sam ozwaniec powetowała sobie te ciężkie czasy we właściwy dla swego dowcipu sposób, mówiąc przy innej okazji do pisar za Tadeusza Kwiatkowskiego: „Panie Tadzio, widziałam pohucznicę By strzy cką w sukienc e. Wy glądała jak kobieta!”[154]. Również dla Janusza Głowackiego próba, podc zas ofic jalnego przedstawiania, wejścia w bliższy kontakt z By strzy cką skończy ła się nie najlepiej. „Kiedy poc hy liłem się, żeby ucałować jej dłoń, a ona gestem star ego frontowc a z Arm ii Ludowej szarpnęła rękę do dołu, przelec iałem koło niej i rozbiłem się o ścianę”[155] – opowiada pisarz. Trzeba jednak pamiętać, że Głowacki w Obor ach by ł wówczas jeszc ze nadal w pozy c ji wprowadzanego w ży cie towar zy skie przez Groc howiaka liter ackiego debiutanta. Od prac y i alkoholu w Obor ach nie stronili i Janusz Przy m anowski (prac ujący nad Czterema panc ernymi i psem), i Jer zy Andrzej ewski (tutaj powstała m.in. Miazga – powieść z towar zy skim kluc zem). Ireneusz Iredy ński i Andrzej Bry cht robili to tak dy nam icznie, że ich ofiarą padło lustro w apartam enc ie w pałacowej ofic y nie. Bry cht ostentac y jnie upodobał sobie urządzanie popisów sprawności fizy cznej, stając na rękach w sam y ch kąpielówkach na klombie przed pałacem. Kąpielówki by ły również ulubiony m sportowy m stroj em Jer zego Skolim owskiego, przy szłego reży ser a, który będąc w Obor ach w roku 1958, uprawiał jogging wokół owego klombu, ku uciesze
Jer zego Andrzejewskiego podziwiającego zza fir anki młodzieńcze kształty film owc a. Andrzejewski wówczas nie ty lko zajm ował się przy glądaniem sportowy m wy c zy nom Skolim owskiego, lecz także prac ował z Andrzejem Wajdą nad scenar iuszem film u o współczesnej młodzieży . Obaj mistrzowie nie by li jednak zadowoleni z efektów swoj ej prac y , mówiąc kolokwialnie – nie czuli duc ha nowego młodego pokolenia pozbawionego okupac y jnego balastu. Skolimowski tekst przec zy tał, pozmieniał spor e fragm enty i tak powstał scenar iusz kultowego film u Niewinni czarodzieje. Miejsce miało widać dobry klim at dla twórców film owy ch, bo właśnie tam nad scenar iuszem ser ialu Wojna domowa – sztandar owej produkc ji TVP lat sześćdziesiąty ch – prac ował Jer zy Gruza. Film owc y mieli tę cudowną cechę, że potraf ili nie ty lko prac ować, ale i się bawić. Tak by ło choc iażby w marc u w 1960 roku na Kalatówkach. W Tatry zjec hali wtedy z całej Polski muzy c y jazzowi, reży ser zy , aktor zy , liter ac i, plasty c y , dziennikar ze. By ł Rom an Polański, już uznany reży ser, z żoną Barbarą Kwiatkowską znaną z film u Ewa chce spać, i nac zelny „Przekroj u” Marian Eile z reprezentacją redakc ji, Janiną Ipohorską i Ludwikiem Jer zy m Kernem, scenograf Jerzy Skarży ński i piękność Maja Wac howiak (Pożegnania), i Ter esa Tuszy ńska (Do widzenia, do jutra). Ci, którzy umieli jeździć na nartach, zjeżdżali na stokach, ci, którzy nie potraf ili – szaleli na sankach albo wy kradany ch z kuchni miednic ach. Z okazji imienin Rom ana Polańskiego odby ło się „py j am a party ”. Wszy scy jedli śniadanie w piżamach przy stole ustawiony m na długość całej sali. A po północy , gdy sala stołówki by ła pusta, wszy stkie stoliki powędrowały pod ścianę, za to fotele z oparc iam i po przewróceniu na plec y by ły uży wane jako sanki, które dobrze się ślizgały po drewnianej, wy pastowanej podłodze. Andrzej Dąbrowski rzuc ał w najm niej spodziewany m mom enc ie petardy i zapalał świec e dy mne[156]. Koniec pewnej epoki właśnie w Obor ach obwieściła Magdalena Sam ozwaniec. 19 października 1970 roku zmarł wielki aktor Jac ek Woszc zer owicz. Do pałacu w Obor ach przy wiózł tę tragiczną wiadom ość Gustaw Holoubek. Wszedł do sali, w której zgrom adziło się towar zy stwo przy , a jakże, bry dżu, i oznajm ił: „– Umarł Jac ek Woszc zer owicz. Zapadła długotrwała cisza. Wreszc ie przemówiła, wy m awiając w sposób char akter y sty czny » r« , Magdalena Sam ozwaniec: – Eh, que vous voulez? La mort. C’est la vie!”[157].
13
JESTEŚMY NA WCZASACH W TYCH GÓRALSKICH LASACH
W
akac je, urlopy , wy j azdy … Czas wakac y jny sprzy j ał zadzierzgnięciu nowy ch znaj omości i przy j aźni bądź odnowieniu star y ch. Tak samo z wakac y jny mi miłościam i. Ważne by ło, w jakim miejscu do tego doc hodziło i z kim się wakac je spędzało. Po 1956 roku nastąpiła zasadnic za zmiana – władza zaczęła wy puszc zać oby wateli na zagraniczne wy cieczki na Zachód. „Nie by ło to nawet tak drogie przedsięwzięcie, ale trzeba to by ło załatwić. Stało się dwie noce w kolejc e do Orbisu w Hotelu Eur opejskim. By ły listy społeczne – jak po pralkę”[158] – wspom ina Andrzej Łapicki, który dzięki odstaniu dwóch nocy wy j ec hał z żoną na wy c ieczkę autokar ową do Jugosławii i Włoch. Jednak główny m kier unkiem zagraniczno-wakac y jny ch wojaży by ła Bułgar ia. Mar y la Rodowicz, jeszc ze jako studentka warszawskiej AWF, traf iła tam w ram ach obozu studenckiego dla udzielającej się arty sty cznie młodzieży . Wy starc zy ło wy trzy m ać wielogodzinną jazdę pociągiem przez Lwów i Bukar eszt oraz na miejscu zakwater owanie w wieloosobowy ch wojskowy ch nam iotach, aby cieszy ć się urokam i Mor za Czarnego i słońcem. Polscy opiekunowie zostawiali bowiem swoim studentom wiele swobody : spanie do południa, nocne wy c ieczki do nieodległego, pięknego Neseby r u… Mieszkający po sąsiedzku Niemc y z NRD mogli ty lko pom ar zy ć o takiej wolności. Oni zac zy nali dzień o piątej rano od gimnasty ki, a następnie wszy stkie zajęcia wy kony wali na kom endę. Z kolei Bułgarki łopatam i i świdram i kopały w ziem i nikom u niepotrzebne rowy . Trudno by ło w takich war unkach nawiązać jakiekolwiek kontakty towar zy skie[159]. Wakac y jne kontakty towar zy skie kwitły za to nad lodowaty m Bałty kiem. Modne stało się jeżdżenie do Chałup na Półwy spie Helskim, które pod koniec lat sześćdziesiąty ch stały się wręcz polskim Saint Tropez – letnim centrum towar zy sko-arty sty czno-intelektua lny m, gdzie trzeba by ło się pokazać. A wszy stko zaczęło się niewinnie w roku 1960. Wielka gwiazda tea tru i film u, Aleksandra Śląska, która spędzała tam wakac je z mężem Januszem Warm ińskim, reży ser em i wieloletnim dy r ektor em warszawskiego Tea tru Ateneum, i z sy nem, namówiła Zofię i Andrzej a Łapickich do letniego przy j azdu do Chałup. Zac hwalała, że to miejscowość miła, że nikogo tam
nie ma. Idea lne miejsce na wy poc zy nek bez obstrzału wzrokiem ciekawskich plażowiczów. „I rzec zy wiście nikogo nie by ło. Ty lko dróżka przez las i ry backie chałupy . Przy j ec haliśmy do Chałup, naopowiadaliśmy inny m i zar az wszy scy zaczęli się tam zjeżdżać”[160] – wspom ina Andrzej Łapicki. Poby t by ł na ty le udany , że aktor namówił w następny ch latach na przy j azd do Chałup kolejny ch znany ch: Konwicc y , Morgensternowie, Dy gatowie, Trzaskowscy , Kur y lewic zowie – to by li stali by walc y nadbałty ckiej miejscowości. Przy j eżdżał także wielki reży ser Kazim ierz Dejmek, doskonali plasty c y : Jan Lenic a i Henr y k Tom aszewski. Już sam doj azd do tej miejscowości by ł wy zwaniem. Pociąg relac ji Warszawa–Hel nie zatrzy m y wał się na tej stac ji. Do odstępstwa w rozkładzie jazdy konduktor a mogło skłonić dy skretnie wręczone 50 zł… i letnic y pozostawali dwa miesiące nad Bałty kiem. Co ciekawe, największy m tuzom scen i ekranu nie przeszkadzały spartańskie war unki, w który ch przy szło im w Chałupach mieszkać. Dom, w który m zatrzy m y wali się m.in. Łapicc y , nie miał nie ty lko łazienki czy toa lety , ale nawet bieżącej wody . Funkcję ubikac ji pełniła drewniana sławojka w ogrodzie, z klasy czną ozdobą w takich przy by tkach, czy li wy cięty mi w drzwiach serduszkam i. Kor zy stanie z niej by ło dosy ć krępujące, ponieważ znajdowały się w niej dwa sąsiadujące „stanowiska”, a w dodatku niedaleko kręciły się córki Tadeusza Konwickiego, głośno oznajm iając, kto akur at kor zy sta z toa lety . „Nazy waliśmy ją » Edwardem« . Nie pamiętam dlac zego. Może od Dziewońskiego? To jedy ny Edward, jakiego znam… A może ktoś w dziec iństwie tak nazy wał ubikację…”[161] – dy waguj e Andrzej Łapicki. Nie by ło mowy o jadaniu w restaur ac ji – letnic y jadali obiady przy gotowy wane przez gospodar zy , głównie ry by . „Od śledzi i dor odny ch fląder po słodkowodne łowione w zatoc e okonie i szczupaki. Węgor ze podawano rzadziej, wędzone albo w galar ec ie”[162] – opowiada o wakac y jny m menu Elżbieta Szczepańska-Lange. Obiad dzielił dzień towar zy sko na dwie części. Wcześniej odby wało się zbior owe plażowanie. Zof ia Chrząszczewska-Łapicka rozstawiała giganty czny par awan, za który m towar zy stwo chroniło się przed smagający mi nadbałty ckie wy brzeże wiatram i. Mogło się tam zmieścić do 30 osób! Opalano się i rozm awiano, popij ając wodę miner alną „Kry nic zankę”, zdoby tą w najbliższy m większy m mieście, czy li w Pucku. „Morgenstern brał udział w konwersac jach, prezentując rzadką umiejętność długotrwałego leżenia na plec ach, z uniesioną głową bez podpier ania się na łokciach”[163] – wspom ina Elżbieta Szczepańska-Lange. Wiatr nie zachęcał większości plażowiczów do spac er owania, ale znajdowali się odważni, który m zimno nie by ło straszne. Andrzej Łapicki i Tadeusz Konwicki ruszali w stronę Kuźnicy , odm ier zając odległość i zmieniając sposób por uszania się według wy biegający ch w mor ze słupków umacniający ch brzeg: spac er-bieg-spac er-bieg… W szczególny ch okolicznościach Łapicki zmieniał jednak przy zwy c zaj enie. Latem 1963 roku do Chałup prosto z planu film u Żona dla Australijc zyk a zjec hali grający główne role Elżbieta Czy żewska i Wiesław Gołas oraz ówczesny partner Czy żewskiej Jer zy Skolim owski. „Na plaży zobac zy łam, że ojc iec doszedł aż na sam koniec faloc hronu. Skoc zy ł do wody , choć wcześniej tego nie robił, a woda by ła lodowata. Krzy c zeliśmy » Jak woda?« , ojc iec udawał, że świetnie:
» Zupa!« , a Elka na to: » Chy ba chłodnik« . Wy c zułam, że ojc iec się popisuj e przed Elką”[164]– tak wakac y jne flirtowanie zapam iętała córka Andrzej a Łapickiego, Zuzanna Łapicka-Olbry chska. Po obiedzie część towar zy stwa wrac ała na plażę, reszta wy bier ała inny sposób spędzania czasu, panie z dziećmi szły na spac er do cukierni w Kuźnicy , Tadeusz Konwicki zasiadał do pisania, a Andrzej Łapicki wy bier ał spac er po lesie bądź zostawał w ogródku przy domu. Ponieważ jego kwater a znajdowała się w środku miejscowości, ogródek po południu stawał się centrum towar zy skim. Stały m elem entem by ł ry tuał rodzim ej wersji „martini time”. O piątej po południu panie plotkowały przy kawie i ciasteczkach w ogródku, a Andrzej Łapicki wołał do Konwickiego przez okno: „Seta time!”. Konwicki wchodził na piętro, a tam już Łapicki wy ciągał z wiaderka chłodzącą się w zimnej wodzie butelkę ‒ ćwiartkę wódki. Większe ilość alkoholu spoży wano po drugiej stronie torów kolej owy ch przebiegający ch przez Chałupy . W ukry tej w lesie leśniczówce spędzali czas na spoży waniu wielkich ilości wódki znani aktor zy : Miec zy sław Voigt, Henr y k Bąk, Miec zy sław Milecki i Witold Skar uch. „Ale ponieważ by li pod lasem, mieli świeże powietrze, więc jakoś im spec jalnie nie szkodziło”[165]– zauważa Andrzej Łapicki. A w deszc zowe dni centrum ży cia towar zy skiego przenosiło się z ogródka do Cafe Zatoka, czy li budki z ciastkam i, lem oniadą i kawą. Stamtąd obserwowano, czy j sam ochód właśnie zaj ec hał do Chałup… „Tak cudownie jak w latach sześćdziesiąty ch w Chałupach w czasach małej stabilizac ji, to już nigdy nie będzie”[166] – konkluduj e Andrzej Łapicki. Chałupy by ły wy jątkowy m, ale nie jedy ny m miejscem nad Bałty kiem, w który m w latach sześćdziesiąty ch wakac je spędzała arty sty czna soc jeta. Przy c iągała malownic zo położona niem al na sam y m krańcu północnej Polski Jastrzębia Góra. Tam w roku 1966 wakac je spędzał Jer em i Przy bor a w towar zy stwie, jak to dy skretnie określa, „pewnej pięknookiej pani redaktor”. Poza nimi w Jastrzębiej Górze wy poc zy wał stojący u progu kar ier y Zbigniew Zapasiewicz, który woził wartburgiem Przy borę na pustą plażę w Dębkach. Wędrując stamtąd wzdłuż brzegu w kier unku Karwii, czuły na damskie wdzięki pan B z kabar etu Starszy ch Panów podziwiał kształty opalającej się aktorki Marty Lipińskiej czy unikającej słońca, ale nie wy stawiania posągowego ciała na widok publiczny , Kaliny Jędrusik. W Jastrzębiej Górze wakac je spędzał także wy bitny reży ser Maciej Prus. Jak wspom ina Przy bor a, Prus miał słabość do brania udziału w mocno zakrapiany ch libac jach, a na drugi dzień wy głaszał niezmiennie form ułkę: „Najm ocniej przepraszam, ale wczoraj strac iłem zmy sły …”[167]. Środowisko związane z warszawskim STS, czy li Studenckim Tea trem Saty r y ków, wy brało na spędzanie wakac ji bliższe miejsce niż wy brzeże Bałty ku. Zauroc zy ły ich Mazur y , a konkretnie wieś Krzy że niedaleko Ruc ianego-Nidy i znanej dzięki Gałczy ńskiem u leśniczówki Pranie nad Jezior em Nidzkim. Okolic a porażała pięknem przy r ody , ale też ascety zmem ży cia. Kry sty na Sienkiewicz, aktorka związana z STS-em, mówi wręcz o pewny m fenom enie zaobserwowany m właśnie w Krzy żach: „Zjeżdżaliśmy na odpoc zy nek cały m tea trem STS. To by ło wprost niesam owite zjawisko, często kom entowane przez znaj om y ch i nas sam y ch: okrągły rok prac owaliśmy razem w tea trze i jeszc ze nie dość nam by ło swoj ego towar zy stwa!”[168] – opowiada aktorka. Nie każdemu przy padało to jednak do gustu. Jar osław Iwaszkiewicz w sierpniu 1962 roku zanotował w Dziennik ach: „weeke nd w Krzy żach, nad jezior em, w głębi ponur y ch północny ch lasów
(to nie dla mnie)”[169]. War unki by towe w mazurskich dom ach by ły podobne jak w Chałupach – lampy naftowe zamiast żarówek, brak bieżącej wody , miski do my c ia i… dwa miesiące wakac ji nad jezior em. Na miejscu by ł co prawda sklep, ale można go by ło traktować rac zej jako miejsce zadum y nad socjalisty czną gospodarką niż świąty nię handlu: zdziwienie klientów budziła biała ze star ości czekolada i py szne kapar y oraz zwy c zaj e: po chleb stały dwie kolejki, babska i męska. Męska by ła krótsza i obsługiwana jako pierwsza. Bez kolejki chleb mógł kupować ty lko Henr y k Kollat, kor espondent polskich mediów w RFN – jak utrzy m y wali STS-owcy , dzięki zac hodnioniem ieckiej rej estrac ji sam oc hodu. Do Krzy ży przy j eżdżało się świętować w gronie przy j ac iół sukc esy , ale i odr ea gować porażki. W sierpniu 1964 roku zjawiła się tam prosto z Sopotu Elżbieta Czy żewska, która z Luc janem Ky dry ńskim prowadziła konf er ansjerkę. „Ale dałam dupy , co?”[170] – powiedziała na przy witanie, świadom a swoj ej estradowej wtopy . Gdy dopisy wała pogoda, ży cie towar zy skie konc entrowało się na plaży będącej jednoc ześnie przy stanią. Tam cum owała motorówka „Mister Paganini” należąca do Agnieszki Osieckiej. Poe tka kupiła ją za nagrodę zdoby tą na festiwalu w Opolu w 1963 roku. Szczególny i zaskakujący , zwłaszc za dla prowadzący ch łódź, walor polegał na ty m, że kiedy skręcało się kier ownicą w prawo – pły nęła w lewo i odwrotnie. Tę przy padłość motorówki zlikwidował dopier o reży ser i STSowski mec hanik i elektry k Wojc iech Solarz, który po przej ażdżce tak dziwnie kier owaną łodzią obawiał się, że ktoś nieświadom tej przy padłości może się nawet zabić. Motorówkę zreper ował, ale wy wołał ty m ogromne niezadowolenie właścic ielki, która cały urok tej motorówki widziała w jej nieprzewidy walności. Kiedy padało albo nastawał wieczór, ży cie towar zy skie toc zy ło się na przy dom owy ch gankach. Tam rozm awiano, rom ansowano, a nader często grano w makao. Co do atrakc ji kulinarny ch, to Jer zy Markuszewski spec jalizował się w gotowaniu zupy cebulowej, a Olga Lipińska smaży ła grzy by zbier ane przez STS-owców. Z czasem grono wakac y jny ch by walców Krzy ży powiększało się o osoby spoza STS-u. Na wy poc zy nek przy j eżdżali znani muzy c y (Jer zy Semkow, Mac iej Małecki), plasty c y (Aleksander Kobzdej, Franc iszek Star owiey ski), dziennikarz Daniel Passent (aczkolwiek mieszkał w innej miejscowości), aktorka Elżbieta Kępińska, piosenkarka Kry sty na Konarska, aktor zy Ignac y Gogolewski i Włady sław Kowalski (wówczas w związku właśnie z Kępińską, później drugą żoną Miec zy sława F. Rakowskiego, redaktor a nac zelnego „Polity ki”). By wał i sam Rakowski, ale on wolał trzy m ać się z dala od towar zy stwa i sam otnie żeglował omegą po jezior ze. Sam otność wy bier ał również pisarz Jer zy Putram ent, trzęsący polską liter aturą w czasach PRL-u. Wpadał do Krzy ży , przy nosząc STS-owcom złowione ry by . Tak wakac je spędzały elity arty sty czne i intelektua lne PRL-u. Władze polity czne – w zamknięty ch rządowo-party jny ch ośrodkach: w Arłamowie w Bieszc zadach lub w Łańsku na Mazurach. Ale tam nawet podc zas wy poc zy nku obowiązy wał podział ‒ w zależności od stopnia zajm owanego w party jno-rządowej hier arc hii otrzy m y wano do zam ieszkania mniej lub bardziej komfortowy dom ek…
14
TUPOT BIAŁYCH MEW O STATKU POKŁAD…
P
olac y by li spragnieni kontaktów ze światem. Nie ty lko z przy słowiową polską gościnnością przy jm owali obc okraj owców i ty ch znany ch z pierwszy ch stron gazet, i ty ch zwy kły ch, który ch przy wiodła nad Wisłę ciekawość obc ego świata aż zza żelaznej kurty ny . W czasach PRL-u sy nonim em luksusu by ły np. wczasy z Bułgar ii (w latach siedemdziesiąty ch to się zmieniło – Bułgar ia by ła cor az bardziej dostępna, a luksusowa by ła dewizowa Jugosławia). „Bator y ” pły wał oprom ieniony przedwoj enną sławą luksusowego transa tlanty ku, wy posażonego od A do Z w przedm ioty zaproj ektowane przez najlepszy ch polskich arty stów. By ł również sły nny dzięki woj ennej legendzie, gdy pły wał w konwoj ach i podróżowały na nim dziec i ewakuowane z Wielkiej Bry tanii do Australii. Zy skał sobie wtedy miano „Lucky ship”, czy li „Szczęśliwego statku”. Po wojnie, gdy już wrócił na trasę atlanty cką, a w sezonie zim owy m pły wał m.in. na Kar aiby , to nadal dla ty ch, który m udało się wy r uszy ć nim w drogę, by ł miejscem wy jątkowy m. Podróż trasą transatlanty cką trwała około dwóch ty godni. W ty m czasie na statku kwitło ży cie towar zy skie: zawiązy wano nowe znaj om ości i związki, wzmacniano już istniejące. Za dnia pasażerom ofer owano przede wszy stkim relaks dla duc ha i ciała: kąpiele w basenie pokładowy m, leżakowanie lub grę w siatkówkę czy kom etkę na pokładzie słoneczny m, o ile akur at pogoda sprzy jała. Dla duc ha by ły lektur a książek i czasopism z biblioteki i rozm owy na pokładzie. W czasie, gdy rodzic e oddawali się rozr y wkom, dziec i pasażerów prowadziły własne ży cie towar zy skie w bawialni pod opieką znającej kilka języ ków tzw. matki okrętowej. A gdy milusińscy szli spać, ży cie towar zy skie nabier ało rum ieńców. Po kolac ji (notabene kuchnia „Bator ego” sły nęła w świec ie z wy kwintności i jakości, a szef kuchni potraf ił wy c zar ować każde danie – podc zas pewnego rejsu nawet zupę z jaskółczy ch gniazd na ży czenie pasażerki, choc iaż de facto by ł to polski żurek), zac zy nały się atrakc y jniejsze od gry w ping-ponga przej awy ży cia towar zy skiego. Zapełniały się bary , orkiestra grała do tańca, palono cy gar a i dobre papier osy , sączono egzoty czne drinki. Szczególnie jeden, Bator y -Spec ial na bazie wódki wy bor owej, cieszy ł się popularnością. Drinki rozluźniały atm osf erę, pom agały zac hować dobrą kondy cję szczególnie podc zas sztormów. Wiesław Gołas, który nie raz pły nął „Bator y m” i uwielbiał jego „cudowne skrzy pienie”, przy który m doskonale zasy piał, wspom ina, że spac er y po pokładzie sprawiały mu ogromną
przy j emność. „Pusto wszędzie, na pokładzie ży wego duc ha, nawet kelnerów nie ma. Stoliki umoc owane na łańcuc hach koły szą się, taler ze dzwonią, sztućce, brzęcząc, przetac zają się po stołach. Ty lko brzęk nac zy ń i stukanie stolików by ło sły chać. Co dwa schodki stał przy gotowany kubec zek. I widok ty ch kubeczków, niestety , prowokował”[171] – wspom ina Gołas. Wiesław Gołas by ł częsty m gościem „Bator ego” nie ty lko półpry watnie (pły wał nim często na wy stępy dla Polonii w Kanadzie i USA), lecz także służbowo. W roku 1963 na podkładzie statku, podc zas rejsu do Helsinek i ówcześnie Leningradu, Stanisław Bar ej a kręcił kom edię Żona dla Australijc zyk a. Główne roli grali Wiesław Gołas właśnie i Elżbieta Czy żewska, a w film ie i na statku towar zy szy ł im zespół Pieśni i Tańca Mazowsze. Piękne dziewczęta z Mazowsza podniosły więc estety czny poziom atrakc ji podc zas tego rejsu. To nie jedy ny film kręcony na pokładzie tego transa tlanty ku. Wcześniej, w 1961 roku, Andrzej Munk nakręcił sły nny dram at Pasażerka z Aleksandrą Śląską i Anną Ciepielewską. Aktor zy często podróżowali „Bator y m”, zwy kle pły nęli nim na tournée. Przy okazji szlifowali program, wy stępując przed publicznością na statku, jak arty ści popularnego kabar etu Wagabunda: Lidia Wy socka, Mar ia Koterbska, Edward Dziewoński i Wiesław Michnikowski. Dziewoński pły wał „Bator y m” wielokrotnie, również z założony m przez niego kabaretem Dudek. Podc zas jednego z rejsów postanowił zmier zy ć się na rękę z kapitanem statku. Kapitan by ł niec o podc hmielony , ale i tak pokonał „Dudka”. Pły nący statkiem Wiesław Gołas również chciał się zmier zy ć z kapitanem na rękę, ale wy kor zy stując jego stan, postanowił lekko pomóc przeznac zeniu i w ostatniej chwili zmienił kąt ustawienia ręki – i wy grał![172] Nie zawsze podróż przebiegała beztrosko. Jeszc ze w 1953 roku z zespołem Podwiec zorku przy mikrof onie do USA popły nęła Hanka Bielicka – ale by ł to rejs ty lko w jedną stronę. Aktorka dostała tak silnej chor oby morskiej, że nie zdec y dowała się na powrót do kraj u statkiem – wy brała sam olot[173]. Spokojnie, ale ty lko do czasu, przebiegał rejs, w który wy brali się w roku 1960 Kalina Jędrusik i Stanisław Dy gat z córką Magdą z jego pierwszego małżeństwa. Jędrusik i Dy gatówna pły nęły do rodziny w Londy nie, Dy gat do USA – otrzy m ał bowiem sty pendium Forda. Dy gatowie kor zy stali z atrakc ji, takich jak pokładowe kino (akur at puszc zano film y z Dor is Day i Gary Grantem), zakupy w dewizowy ch sklepach czy spędzanie wiec zorów przy sączeniu alkoholu i słuchaniu muzy ki w bar ze Lido albo na danc ingu. Pierwszy m portem, do którego zawinął „Bator y ”, by ła Kopenhaga. I tam doszło do wy dar zenia, które nadało dalszem u ży ciu towar zy skiem u w ty m rejsie wy miar makabreski. Jak wspom ina Magda Dy gat, jeden z pasażerów dostał zawału serc a. Statek, który by ł już w mor zu, zawrócił do Kopenhagi, ale pac jenta nie udało się uratować. Jednak jego zwłoki podróżowały do miejsca przeznac zenia w chłodni, ku przer ażeniu Magdy Dy gat[174]. Pasażerowie mogli szukać rozr y wki na statku na własną rękę albo skor zy stać z pom y słów podsuwany ch przez ofic er a rozr y wkowego. Na „Bator y m” w latach sześćdziesiąty ch tę funkcję pełnili Edward Iberty ński i Ery k Kulm. Do ich obowiązków należało zapewnienie podróżujący m dobrej zabawy . Przede wszy stkim więc ofic er rozr y wkowy musiał pamiętać o urodzinach przy padający ch w czasie rejsu. Jubilat otrzy m y wał kwiaty i ży czenia, a orkiestra odgry wała gromkie „Sto lat!”. Ofic er organizował także bale przebier ańców albo zabawy z okazji świąt nar odowy ch państw, który ch oby watele podróżowali, czy szczególnie lubiany ch przez płeć brzy dką wy borów „Miss Bator ego”. Ży cie towar zy skie na transa tlanty ku upły wało więc na delektowaniu się alkoholam i i dziełami doskonałej kuchni, tańcach, flirtach oraz grach i zabawach. Zwłaszc za gdy z po-
wodu złej pogody odpadały atrakc je na otwarty ch pokładach. Popularnością cieszy ły się takie gry i zabawy , jak wy ścigi w rozc inaniu noży czkam i wzdłuż rolki papier u toa letowego, wy ścigi konne na plastikowy m tor ze wy ścigowy m czy nader popularna gra w bingo. Stawki, jak na warunki PRL-u, by ły wy sokie: „Na statku przegrałem w » Bingo« (b. dobra gra hazardowa) dwa dolar y i w tej chwili nie mam już nic, ale jutro dostaj em y zaliczkę”[175] – inf orm ował w liście rodziców pianista Wacław Kisielewski. Ofic er owie rozr y wkowi musieli odznac zać się szczególny m i umiejętnościam i, szczególnie potrzebny m i w kontaktach z płcią piękną. Jak ujął to Ery k Kulm a: „pić, ale by ć trzeźwy m, uwodzić, ale nie uwieść”[176]. Clou ży cia towar zy skiego by ł bal kapitański – pożegnalna kolac ja na koniec rejsu, okraszona tańcami. Już sam dobór strojów świadc zy ł o spec jalny m char akter ze wiec zor u: panie obowiązy wały toa lety wiec zor owe, panów smokingi lub w ostateczności ciemne garnitur y , ofic erów galowe mundur y , a intendent i ochm istrzowie wy stępowali w biały ch ubraniach. Sy gnałem do rozpoczęcia obiadu by ło wejście do sali kapitana, którego orkiestra witała spec jalnie skomponowany m Marszem Batorego. Następnie zasiadał przy stole, a zdoby c ie zaproszenia do tego stolika by ło nie lada zaszczy tem i obiektem zakulisowy ch rozgry wek wśród pasażerek. Wacław Kisielewski wspom inał w liście do rodziców menu kolac ji, w której uczestnic zy ł: „Hom ar y , gęś z jabłkami, łosoś z wody , krewetki, zupa żółwiowa, krem Pompadour i płonące lody ”[177]. Właśnie owe lody by ły wy dar zeniem wiec zor u, jeśli chodzi o kartę dań i sposób serwowania. Otóż pod koniec obiadu, przed rozpoczęciem balu, orkiestra zac zy nała grać utwór Lecą świetlik i, lecą z oper etki Lizystrata Paula Lincke, światło przy gasało i 30 stewardów wnosiło płonące lody podawane w rzeźbach z przezroc zy stego lodu. Dopier o później zac zy nał się bal. No i zdar zy ło się, że dzięki temu wy dar zeniu towar zy skiem u zy skała polska kultur a. Kiedy podczas pewnego powrotnego rejsu, po suto zakrapiany m balu kapitańskim, Wojc iech Mły narski i Wiesław Gołas wy szli, podtrzy m ując się, na śliski pokład, aby zobac zy ć wejście statku do portu w Gdy ni, towar zy szy ły im mewy spac er ujące bezgłośnie po relingu. Gołas rzuc ił wtedy w żartach: „Dlac zego te mewy tak tupią?!”. Dwa dni po powroc ie do Warszawy gotowa by ła piosenka Tupot białych mew do słów Wojc iec ha Mły narskiego – sły nny przebój kabar etu Dudek. Zresztą Wiesław Gołas na „Bator y m” zainspir ował Wojc iec ha Mły narskiego do napisania niej ednej piosenki. Pianista Tadeusz Suc hocki wspom ina, jak powrac ając w roku 1966 z tournée kabar etu Dudek po USA, obserwował z Mły narskim zac howanie Gołasa i Jana Kobuszewskiego na pokładzie. Obaj panowie przec hadzali się w zakupiony ch w USA kowbojskich kapeluszach i zac howy wali się jak bohater owie westernów. Gołas np. udawał, że wy ciąga rewolwer z kabur y i naty chm iast strzela. I tak powstała, dostosowana do polskich rea liów, Ballada o Dzik im Zac hodzie z muzy ką Suchockiego i słowam i Mły narskiego[178]. Podróż „Bator y m” w czasach PRL-u by ła jedną z największy ch atrakc ji w miarę osiągalny ch dla Polaków.
15
ACH, CO TO BYŁ ZA ŚLUB!
Ż
y cie towar zy skie nieodmiennie towar zy szy ży ciu uczuc iowem u. W latach sześćdziesiąty ch wiele znany ch osób zawarło związki małżeńskie, niektóre raz, inne nawet kilkakrotnie. Niektóre by ły zaskakujące, ale zawsze stanowiły okazję do zabawy . Improwizowany char akter miało przy jęcie po ślubie Rom ana Polańskiego i popularnej po premier ze film u Ewa chce spać aktorki Barbar y Kwiatkowskiej, który odby ł się 9 września 1959 roku w Łodzi. Z Warszawy zjec hali goście, m.in. Barbar a i Krzy sztof Kom edowie-Trzcińscy oraz Graży na i Jer zy „Duduś” Matuszkiewic zowie i pierwsze kroki skier owali do kawiarni Honor ata, ukoc hanego lokalu studentów łódzkiej filmówki i wszy stkich z tą branżą związany ch. Tam okazało się, że przy gotowania do przy jęcia, które miał poc zy nić Wadim Ber estowski, kolega z filmówki, są daleko niezaa wansowane. Polański poprosił więc panie o pom oc. W mieszkaniu nieobecnego w ty m czasie, również kolegi ze szkoły , Andrzej a Brzozowskiego (dotarł dopier o nad ranem) zaczęła się więc szy bka kulinarna improwizac ja: barszcz i bigos. Ber estowski co chwila wy biegał do sklepu po kolejny niezbędny składnik, panie pichc iły , a czas pły nął i zaa ngażowane w kuchni małżonki wy bitny ch jazzm anów nie zdąży ły nawet dotrzeć na uroc zy stość zaślubin. O godzinie dziewiętnastej poj awili się radośni państwo młodzi z rozbawiony m i gośćmi. Panie Kom edowaTrzcińska i Matuszkiewic zowa mają co prawda gotowe menu, ale za to nie mają gotowy ch makijaży , nie mówiąc o zniszc zony m walką z szatkowaniem kapusty na bigos manic ur e. Rozpacz! „» Chodź, Zosiu, zac zy nam y wesele!« – woła do żony Krzy sztof Kom eda. » Jakie wesele? Chce mi się spać i płakać!« – pada odpowiedź zdruzgotanej małżonki. » Mam pom y sł, chlapnij sobie setkę!« – znajduj e szy bkie rozwiązanie jazzm an. – Kiedy wy piłam tę setkę, by ło mi już wszy stko jedno”[179] – wspom ina Barbar a Kom eda-Trzcińska. Zabawa by ła przednia, wódka lała się dosłownie strum ieniam i, a atrakcją wiec zor u by ła wielka, wędzona flądra, którą przy nieśli Andrzej Kondratiuk i Andrzej Kostenko. Najpierw przy wiązali ją do wahadła wielkiego zegar a, a kiedy znudziło się obserwowanie jednostajnego ruc hu, wy my ślili grę towar zy ską. Polegała na rzuc aniu flądry do góry . Na czy ją głowę spadła, ten przegry wał. Do zabawy wy kor zy sty wano również wszelkie przedm ioty znalezione w mieszkaniu. Na przy kład Rom an Polański, trzy m ając koło do hula-hoop, przeistoc zy ł się w treser a, a oper ator Je-
rzy Lipm an w dzikie zwierzę poddawane tresur ze skoków. Dla podniesienia dram aturgii koło zostało obwiązane papier em toa letowy m i podpalone… Po drugiej stronie pokoj u trwał mar aton muzy czny w wy konaniu Matuszkiewic za, Kom edy i Witolda Soboc ińskiego. Panowie urozm aicali sobie menu, przegry zając co pewien czas wy brany m egzemplar zem kaktusa z kolekc ji gospodar za. Soboc iński i Kom eda w pewny m mom enc ie zaczęli grać na fortepianie, kładąc na klawiatur ze wałek od tapc zanu. Po jakimś czasie znudziła im się ta technika i wałek wy lec iał przez otwarte okno. Los chciał, że prosto przed radiowóz milicjantów wezwany ch przez sąsiadów. Stróże prawa wkroc zy li do mieszkania z sakram entalny m py taniem: „Co się tu dziej e?”. Odpowiedź, że jest to wesele Basi Kwiatkowskiej, nie przekonało milic jantów. Zaczęły się więc poszukiwania panny młodej. W końcu udało się ją odnaleźć śpiącą pod stertą płaszc zy . Funkc jonar iusze chętnie przy jęli zaproszenie popularnej gwiazdy i obiec ali wrócić „na jednego”, jak ty lko załatwią ty ch „palantów z dołu, co złoży li skargę”[180]. Niezwy kłą oprawę, wpisaną w klim at szalony ch lat sześćdziesiąty ch, miał ślub Elżbiety Chwalibóg i Zby szka Cy bulskiego. Ona – piękna absolwentka trójmiejskiej uczelni plasty cznej, związana z tea trzy kiem Bim-Bom. On – współtwórca Bim-Bomu, ale wówczas już pierwszy gwiazdor polskiego film u, odtwórca kultowej postac i Maćka Chełmickiego w Popiele i diamenc ie w reży ser ii Andrzej a Wajdy . Chwalibóg i Cebulski poznali się dzięki przy j ac ielowi Cy bulskiego, Bogum iłowi Kobieli, podc zas rea lizac ji drugiego program u gdańskiego tea trzy ku Bim-Bomu i… zam ieszkali we troj e (Chwalibóg, Cy bulski i Kobiela) w Sopoc ie. Trwało to 1,5 roku. Następny m mieszkaniem, już dla dwojga, by ło rom anty czne, aczkolwiek niewiele większe – Bram a Straganiarska na Główny m Mieście nad Motławą w Gdańsku. Wreszc ie zapadła dec y zja o ślubie. Ślub miał by ć nietrady c y jny , a przy jęcie po nim jeszc ze bardziej ory ginalne. Elżbieta Chwalibóg wspom ina, że organizator em przedsięwzięcia by ł znany malarz Juliusz Studnicki. Na miejsce wesela wy brał swoją ulubioną kaszubską wieś Chmielno i 30 sierpnia 1960 roku państwo młodzi najpierw powiedzieli sobie „tak” w USC w Sopoc ie, po czy m przeszli z gośćmi barwną par adą po „Monc iaku” i udali się do Chmielna. Tam, w kaszubskiej karczm ie Józef inka, zaczęło się coś na kształt happeningu – dłonie państwa Cy bulskich zostały połączone łańcuc hem – tej cer em onii dokonał pisarz i reży ser Jer zy Afanasjew, a prof esor Studnicki ozdobił głowy nowożeńców wiankami uplec iony m i z polny ch kwiatów. Zof ia Czerwińska, która by ła jedny m z gości wesela, wspomina, że atm osf er a przy pom inała tę z film u Altm ana Dzień weselny: intry gi, rom anse zawiązy wane i gwałtownie zry wane w trakc ie wesela… Szczególny m mom entem by ło wręczanie niebanalny ch prezentów. By ł ży wy prosiak, który zar az uciekł. I tak Zof ia Czerwińska podar owała państwu młody m nocnik ozdobiony wy tworną kokardą, ale prezent nie wzbudził entuzjazmu obdarowany ch, za to entuzjazm ponad 100 uczestników zabawy by ł ogromny . Prezent przy dał się jednak za pewien czas, bo w drodze by ł już sy n państwa młody ch[181]. Rok 1963 obf itował w śluby będące wy dar zeniam i towar zy skim i. Takim by ł drugi ślub poe tki (właściwie poe tessy , jak nazy wano Agnieszkę Osiecką) z Wojc iec hem Fry kowskim, bon vivantem, by walc em, przy j ac ielem film owców i, last but not least, sy nem jednego z najbogatszy ch przedstawic ieli pry watnej inic jaty wy w PRL-u. Osiecka kilka lat wcześniej przeszła burzliwy związek z Markiem Hłaską, Fry kowski zdąży ł się rozwieść z żoną Ewą (miał z nią sy na Bartka, późniejszego oper ator a film owego, który zginął podobnie jak ojc iec tragicznie), gry wającą w filmach modelką, jedną z najpiękniejszy ch Polek tamty ch czasów – prawdziwą femme fatale PRLu. Małżeństwo Fry kowskich by ło wielc e burzliwe, obf itowało w skandale, zdrady , rękoc zy ny –
wszy stko w otoc zeniu łódzkiego światka arty sty czno-film owego. Małżeństwo Osieckiej z Fry kowskim opier ało się na wzaj emnej, nagłej fascy nac ji. Poznał ich Wojc iech Solarz, reży ser, przy j aciel Osieckiej z STS-u, a Fry kowskiego z planu film u Nóż w wodzie Rom ana Polańskiego – Fry kowski by ł tam ratownikiem. Fascy nował odbiegającą od sierm iężny ch, PRL-owskich standardów osobowością: prowadził auto jak kier owc a rajdowy , pły wał lepiej od zawodników, by ł duszą towar zy stwa, urządzał niezapom niane imprezy , ale z drugiej strony – pił ogromne ilości wódki (co akur at w tamty ch czasach by ło cenione), źle traktował kobiety (by łą żonę potraf ił pobić za to, że uśmiechnęła się do obc ego mężczy zny ) i by ł, łagodnie mówiąc, „łobuzem”. „To ja go muszę poznać” – powiedziała Osiecka. Poznała. I kilka ty godni później do Solor za przy szła kartka z Kazim ier za: „Tu jest cudownie, całujem y serdecznie – Agnieszka i Wojtek”. Mimo zgodnego sprzec iwu całej rodziny , która tego związku poe tki nie aprobowała, ślub odby ł się w Zakopanem. Świadkam i by li Bogum ił Kobiela i Krzy sztof Kom eda-Trzciński. Poe tka po latach wspom inała, że uroc zy stość miała char akter „restaur ac y jny ”: biały opel, smoking pana młodego mimo letniego upału… „jeszc ze dziś czuję jakby zapach sałatki franc uskiej”[182] – wspom inała poe tka. Po ślubie kilka ty godni w willi „Halam a”, czy li zakopiańskim domu prac y twórczej ZAiKS-u, i wy c ieczki po okolic y w zadający m szy ku oplu, w towar zy stwie zaprzy j aźnionego oper ator a film owego Mieczy sława Jahody . Po Zakopanem przy szedł czas na zam ieszkanie nowożeńców w podwarszawskim dwor ze w Radonic ach, należący m do ojca Wojtka. Idy lla trwała jednak ty lko kilka ty godni. Agnieszka Osiecka tęskniła za pracą, za swoim środowiskiem, kiedy prac owała nad widowiskiem Niech no tylk o zak witną jabłonie, mąż ją wy śmiewał. Co prawda dwór często by ł pełen gości: by wało, że do stołu siadało 50 osób, a wśród nich przy j ac iele i znaj om i Osieckiej: Elżbieta Czy żewska, Jer zy Skolim owski, Zby szek Cy bulski, Bogum ił Kobiela, Kalina Jędrusik ze Stanisławem Dy gatem, Wojc iech Siem ion, Kry sty na Cierniak-Morgenstern i Kuba Morgenstern, Miec zy sław Jahoda, ale ty m bardziej Osiecka czuła się wy obc owana w ty m miejscu. Rodzina Fry kowskich, choć bardzo miła wobec żony Wojtka, miała swoj e sprawy , inter esy , taj emnic e niedostępne poe tc e. Początkiem końca związku by ły jednak alkoholowe eskapady męża i „płaczliwe kace” o por anku. W dodatku Fry kowski zaczął przej awiać zac howanie takie, jak wobec pierwszej żony ‒ zazdrość o poprzednich partnerów żony , a przede wszy stkim o poetę i dram aturga Andrzej a Jar eckiego z STS-u. Gwoździem do trumny małżeństwa by ła kłótnia właśnie o Jar eckiego, tak zażarta, że Osiecka musiała podc zas niej uciekać z jadącego sam oc hodu. To przesądziło o wniesieniu przez poe tkę pozwu rozwodowego. Małżeństwo rozpadło się więc po niespełna pół roku, a Fry kowskiemu pozostał po nim sły nny kożuch Hłaski, który pisarz ofiar ował swoj ej niedoszłej żonie, a wielkiej miłości – Agnieszc e Osieckiej. „Jeśli idzie o moj ego pierwszego męża, Wojtka Fry kowskiego, to podejr zewam, choć nie najlepiej to o mnie świadc zy , bo już by łam wtedy mocno dojr załą dziewc zy ną, że to również by ł ty lko flirt, a nie miłość”[183] – tak po latach związek oceniała Osiecka. Ślubem, który wszedł do histor ii liter atur y (nic zy m Wesele Stanisława Wy spiańskiego) by ło prawne usankc jonowanie związku wy bitnego aktor a Gustawa Holoubka z aktorką Marią Wac howiak, znaną z film u Pożegnania Wojc iec ha Hassa. W roku 1963 Holoubek ożenił się po raz drugi (ale nie ostatni – dziesięć lat później jego żoną została znana aktorka Magdalena Zawadzka). Na ślubie z Wac howiak, a później weselu wy dany m w pałacu w Jabłonnie pod Warszawą, bawiła się śmietanka towar zy ska Warszawy , m.in. Kalina Jędrusik ze Stanisławem Dy gatem (przy jaźniący m się z Holoubkiem), Andrzej Łapicki i Jer zy Andrzejewski, wzięty pisarz. I to on zain-
spir owany ty m wy dar zeniem napisał powieść Miazga, która długo nie mogła doc zekać się wy dania w ofic jalny m obiegu wy dawnic zy m, wreszc ie poj awiła się w drugim obiegu w 1979 roku[184]. W ty m sam y m 1963 roku, 12 grudnia, ślub wzięli znana aktorka Alina Janowska i mistrz olimpijski w szpadzie – arc hitekt Wojc iech Zabłocki. Panna młoda wy stąpiła w pom ar ańczoworóżowej sukni uszy tej dla niej spec jalnie przez Modę Polską. Uroc zy stość odby ła się w Urzędzie Stanu Cy wilnego przy Nowy m Świec ie, a świadkam i by li Agnieszka Osiecka i znany arc hitekt Jerzy Hry niewiecki. Goście przy gotowali państwu młody m niespodziankę – kiedy opuszc zali po uroc zy stości salę, licznie zgrom adzeni szerm ier ze utwor zy li nad ich głowam i szpaler z szabel. Przy brzmieniu Marszu weselnego Mendelssohna Janowska i Zabłocki przeszli pod niezwy kły m baldac him em. „Dobrze urodzeni nie posiadali się z radości, że znów są świadkam i prawdziwego szlac heckiego ślubu, a i chudopac hołkowie wiwatowali!”[185] – wspom ina tę szczególną chwilę Wojc iech Zabłocki. Na koktajl po ślubie, który odby ł się w hotelu Bristol w sali na piętrze, gdzie wy stępował kabar et Szpak, nowożeńcy zaprosili m.in. Kalinę Jędrusik i Stanisława Dy gata, Hankę Bielicką, Wojc iec ha Siem iona. Zarówno dla Aliny Janowskiej, jak i dla Wojc iec ha Mic hała Zabłockiego by ło to drugie małżeństwo. Wcześniej Alina Janowska by ła związana węzłem małżeńskim z plasty kiem Andrzejem Bor eckim, z który m poznał ją Tadeusz Konwicki, a nawet „wy m usił” to małżeństwo, mówiąc: „Alina, zlituj się, zainter esuj się nim!”. Powiedział tak w trosce o zdrowie kolegi wy stającego codziennie pod tea trem, w który m aktorka grała. Janowska „się zlitowała” i małżeństwo przetrwało siedem lat. Z przy szły m drugim mężem Alinę Janowską poznał Leopold Ty rm and podc zas przy jęcia pożegnalnego włoskiego attaché. Janowska zapy tała Zabłockiego, który niedawno przeprowadził się z Krakowa i by ł już po rozwodzie z Barbarą Siem icką, czy nie poszedłby z nią do kina na Zaćmienie Antonioniego. Sprawę braku biletów rozwiązała w ten sposób, że wdarła się do biur a kier ownika nieistniejącego już kina Skarpa i wy m usiła na nim dwa bilety z ty łu widowni[186]. Konwicki by ł świadkiem na ślubie Kaliny Jędrusik i Stanisława Dy gata 17 lipc a 1958 roku. Dy gat jeszc ze w połowie lat pięćdziesiąty ch, w czasach gdy on i Kalina prac owali w gdańskim Teatrze Wy brzeże, związał się z Jędrusik. Zanim jednak sform alizowali ten związek, spor o czasu po powroc ie do Warszawy , Dy gat musiał rozwieść się z pierwszą żoną – aktorką związaną również z Wy brzeżem – Włady sławą Nawrocką. Na marginesie – małżeństwo z Nawrocką, zawarte w czasie okupac ji, nastąpiło w wy niku… zam iany nar zec zony ch. Dy gat przy j aźnił się z Januszem Minkiewic zem, dziennikar zem i pisar zem. Nawrocka by ła wówczas nar zec zoną Minkiewic za, natom iast wy branką Dy gata – Jadwiga „Kropka” Gosławska, również aktorka. Krótko przed wy znaczony m i datam i ślubów panowie… zam ienili się nar zec zony mi[187]. Dy gat miał z Nawrocką córkę, Magdę, i po rozstaniu z nią przez pewien czas po przeprowadzc e do Warszawy w 1955 roku by ła żona Dy gata, przy szła żona, córka Magda i on sam mieszkali razem. Z kłopotam i mieszkaniowy m i, choc iaż nie tak skomplikowany m i i nie z udziałem by ły ch współmałżonków, bor y kali się piosenkarka Halina Kunicka i popularny dziennikarz muzy czny oraz konf er ansjer Luc jan Ky dry ński. Poznali się przy padkowo w kabar ec ie arc hitektów Pinezka w Warszawie. Ky dry ński przy szedł zobac zy ć par ody stę, który go naśladował, i zobac zy ł śpie-
wającą Halinę Kunicką, za kulisam i zostali sobie przedstawieni. I ty le. Spoty kali się później spor ady cznie przy okazji nagrań w telewizji czy konc ertów, aż po siedm iu latach okazało się, że to jednak właśnie to… i w roku 1967, tuż po zakończeniu festiwalu w Opolu, już razem i ofic jalnie przy jec hali do Warszawy . Ky dry ński, jak wspom ina, obawiał się co prawda, czy opinia kobiec iar za i uwodzic iela („najzupełniej niesłuszna zresztą”) nie zniwec zy jego star ań, jako że przec ież małżeństwo Kunickiej, w przec iwieństwie do jego związku, by ło udane. Co ciekawe, pierwszego męża (ślub miał miejsce w roku 1960) Halina Kunicka poznała również w Pinezc e. By ło to poznanie, można by powiedzieć, wtórne: Kunicka pamiętała przy szłego męża, wówczas już inży nier a budownictwa, z czasów lic ea lny ch. By ł sy nem jej wy c howawc zy ni. Małżeństwo uchodziło za udane, ale serc e nie słucha rozum u. I wbrew dobry m radom przy j ac iółek oraz opor owi matki Halina Kunicka zdecy dowała się na ży cie z nowy m wy brankiem w wy najęty m mieszkaniu. Matka Kunickiej postanowiła jednak pomóc przy szłemu zięciowi i zgodziła się zam eldować go u siebie. (Kto nie ży ł w absurdzie PRL-u, ten nie wie, jakim skarbem by ł wbity w dowód osobisty meldunek w stolic y – bez meldunku nie można by ło dostać ofic jalnej prac y w Warszawie. Żeby jednak dostać meldunek w stolic y , trzeba by ło by ć w niej zatrudniony m… i tak koło absurdu się zam y ka). W kwestii mieszkaniowej meldunek pozwalał na star anie się o mieszkanie w którejś ze stołeczny ch spółdzielni. I tak zrobił Luc jan Ky dry ński. Wszy stko to działo się między wy j azdam i, wy stępami, konc ertam i w różny ch miejscach Polski i świata. Przed jedny m z takich wy j azdów (długa trasa w USA) okazało się, że Halina Kunicka jest w ciąży . Stan ten zdec y dował o przy spieszeniu star ań o rozwód (Ky dry ński by ł już po) i w 1968 roku na ślubny m kobierc u stanęli popularna piosenkarka i popularny konf er ansjer. Świadkam i by li jedna z najpopularniejszy ch spiker ek TVP Edy ta Wojtc zak i król polskiej estrady Jer zy Połomski, a przy jęcie odby ło się w restaur ac ji Hotelu Eur opejskiego. W wy padku Kunickiej i Ky dry ńskiego okazało się, że drugie małżeństwo jest ty m właściwy m[188]. No właśnie: Wojtc zak i Połomski… Sensacją towar zy ską lat sześćdziesiąty ch by ły również śluby … na niby . Plotka, mimo braku internetu i plotkarskich portali, miała się doskonale i potraf iła tempem bły skawic y zatoc zy ć koło od Szczec ina do Białegostoku, Rzeszowa, Tur oszowa, Szczec ina, powrac ając, zmieniając po drodze treść i bohaterów. Tak by ło z powtar zaną przez 30 lat plotką o ty m, jakoby mężem legendarnej spikerki by ł właśnie gwiazdor polskiej estrady . Wy starczy ło, że podc zas jednego z popularny ch programów rozr y wkowy ch Giełda Piosenek po wy stępie Połomski pocałował Edy tkę w polic zek. I plotka poszła w naród. Podc zas spotkań z publicznością pewniakiem by ło py tanie o związek z Jer zy m Połomskim. „Proszę państwa, to ty lko sy mpaty czna anegdota” – zapewniała spikerka. Jednak to nie przekonało rodaków, którzy przec ież wiedzieli lepiej: „To taki miły człowiek, tak pięknie śpiewa. Dlac zego wsty dzi się pani przy znać?” – dopy ty wał się podc zas jednego ze spotkań starszy pan[189]. Edy tę Wojtc zak i Jer zego Połomskiego węzłem małżeńskim połączy ła plotka, natom iast Edy tę Wojtc zak i Stanisława Mikulskiego w małżeństwo połączy ł aktor Bogdan Kry spin. Rzecz miała miejsce w pociągu, który m towar zy stwo wy bier ało się na festiwal piosenki w Opolu. W sąsiednim przedziale sy pialny m podróżowała grupa ówczesny ch ważny ch person – posłów na Sejm. „Jak to? Panowie nie wiedzą? Wojtc zak i Mikulski właśnie wzięli ślub!” – poinf orm ował podróżny ch z sąsiedniego przedziału Kry spin. A posłowie początkowo uwier zy li. Później zainter esowani sprawę wy jaśnili, ale i tak „przy jęcie weselne” trwało w pociągu aż do por annego przy -
jazdu do Opola[190]. Do rangi wy dar zenia towar zy skiego, które por uszy ło Warszawę, urósł ślub Bea ty Ty szkiewicz z Bogum iłem Kobielą, który się… nie odby ł. Nie odby ł się nie dlatego, że zaistniały jakieś okoliczności uniem ożliwiające gwieździe film u zawarc ie związku z popularny m aktor em, ale z powodu zasadnic zego. Bea ta Ty szkiewicz zaprosiła znaj om y ch swoich i Kobieli na uroc zy stość, wy sy łając zaproszenia następującej treść: „Bogum ił Mar ia Teodor Kobiela i Bea ta Mar ia Helena z Ty szkiewiczów mają zaszczy t zaprosić na swój ślub…” i podała datę i adr es kościoła. Zaproszenia wy słała w taki sposób, aby traf iły do adr esatów w przeddzień zaplanowanej uroc zy stości – zapewniało to niem ożliwość skonf rontowania zaproszeń przez większą liczbę zaproszony ch. O podanej godzinie w kościele poj awił się więc tłum gości z kwiatam i i z ciekawością wy glądano państwa młody ch. Wtedy okazało się, że to ty lko inscenizac ja ślubu na potrzeby film u Spóźnieni przec hodnie. Zdec y dowana większość potraktowała żart Bea ty Ty szkiewicz z hum or em. Najgorzej na dowc ipie wy szła przy szła żona Kobieli – Małgor zata, którą aktor zapom niał poinf orm ować o żarc ie. Musiała wy słuchiwać poc ieszeń od „ży czliwy ch”[191]. Niektóre śluby by ły poprzedzone skandalam i towar zy skim i. Wy woły wała je zwy kle opuszc zona małżonka, rzadziej małżonek. Hanka Bielicka wspom ina scenę, do której doszło za kulisam i stołecznego tea tru Sy r ena. Kiedy do zespołu dołączy ł przy stojny (i żonaty ) aktor Wiesław Zadroziński, par ol zagięła na niego znana z przedwoj enny ch filmów Stefc ia Górska. Podc zas jednego z przedstawień za kulisy tea tru wdarła się żona Zadrozińskiego i par asolką usiłowała dosłownie wy bić Stefc i z głowy amor y z jej mężem. Górskiej udało się ukry ć w garder obie, gdzie ze śmiechem powiedziała przer ażony m koleżankom: „Bogu dzięki, że miałam per ukę i grzebień hiszpański, nic mnie nie bolało. A on i tak będzie mój!”[192]. I Stefc ia dopięła swego… Z kolei związkowi aktor a Wiesława Gołasa i Elżbiety Szczepańskiej od początku kibic ował serdeczny przy j ac iel pana młodego – kolega jeszc ze ze szkoły aktorskiej Zdzisław Leśniak. Obaj panowie by li znani z poc zuc ia hum or u i słabości do piękny ch pań – i jedno, i drugie dem onstrowali w sposób niekonwenc jonalny , np. tańcząc na ulic y przed upatrzoną pięknością krakowiaka. Ślub miał miejsce w kościele przy Chełmskiej, niedaleko Wy twórni Filmów Dokum entalny ch. Panna młoda wy stąpiła w szpilkach pom alowany ch własnoręcznie na biało, pan młody w jedy ny m posiadany m granatowy m garnitur ze. Kiedy przy szli nowożeńcy szli do ołtar za, podbiegał do nich co chwila Leśniak, mówiąc: „Wiesiek, jeszc ze możesz się wy c of ać, Wiesiek jeszc ze nie jest za późno, Wiesiek uciekaj, Wiesiek…”[193]. Gołas z rady przy j ac iela nie skor zy stał. A przez Leśniaka przem awiał jakiś szósty zmy sł, bo małżeństwo Gołasa jednak rozpadło się wiele lat później. Jeśli współmałżonkiem by ł cudzoziem iec, w dodatku znany dziennikarz, absolwent Har varda, kor espondent „New York Tim esa” w Wietnam ie i nieprzy c hy lnie nastawiony do kom unizmu, a drugą osobą w związku, według współczesny ch kry ter iów, prawdziwa megagwiazda film owa, uwielbiana przez publiczność, to nie by ło możliwości, aby pry watny m ży ciem współmałżonków nie zainter esowała się Służba Bezpiec zeństwa. Inwigilac ja Elżbiety Czy żewskiej i Dawida Halberstam a zaczęła się już w mom enc ie ich poznania się w roku 1965. Ślub postanowili wziąć po… miesiącu znaj om ości. Wzaj emna fascy nac ja by ła ogromna. Ale w wy znac zony m dniu, 25 kwietnia 1965 roku, ślub nie doszedł do skutku – nowożeńcy do ostatniej chwili lic zy li na to, że uzy skają zgodę na zawarc ie małżeństwa. Urzędnic y by li jednak nieugięci – term in od mom entu złożenia papierów do dnia, kiedy chcieli zawrzeć związek małżeński, by ł zby t krótki. Zby t krótki by ł też czas od mom entu, gdy dowiedzieli się o braku zgody na małżeństwo do wy znac zonego
przy jęcia, więc party , które miało by ć weselem, odby ło się jako przy jęcie przedślubne. W mieszkaniu przy j ac iół niedoszły ch nowożeńców na warszawskiej Ochoc ie zebrało się około 30 osób. Wśród nich by ła aktorka Barbar a Krafftówna, której w pamięci utkwił pewien szczegół. „Kiedy weszłam do tej kam ienic y , na klatkę schodową, to poręcz by ła owinięta białą, atłasową wstążką, z kokardkam i. To by ło niezwy kłe, wtedy taką ozdobę zobac zy łam po raz pierwszy ”[194] – wspom ina po latach Krafftówna. Właściwy ślub odby ł się jednak później, 3 czerwc a. Świadkową by ła wy bitna aktorka Halina Mikołajska, a świadkiem Robert de Vecc hi, II sekretarz ambasady USA. Po krótkim przy jęciu u państwa Vecc hich obowiązki zawodowe zwy c ięży ły , popularność dor wała Czy żewską – musiała szy bko jec hać na Stadion Skry , na wręczanie Złotej Maski – nagrody dla najpopularniejszy ch aktorów (tak, tak – polscy aktorzy by li wówczas tak popularni, że rozwiązanie plebiscy tu musiano przeprowadzać na stadionie ze względu na liczbę zainter esowany ch). Później dwa przedstawienia w tea trze i nocny wy j azd do Łodzi na plan film owy . Małżeństwo Czy żewskiej z Halberstam em by ło sensacją towar zy ską Warszawy i „warszawki”. Nie dość, że zawarte w takim tempie i to z Amer y kaninem, to jeszc ze Czy żewska by ła związana uczuc iowo z Jer zy m Skolim owskim. Mieszkali w niewielkiej kawalerc e na warszawskiej Woli przy ulic y Górczewskiej, niedaleko sły nnej bazy sam oc hodowej przy ulic y Sokołowskiej, opisanej w opowiadaniu przez Marka Hłaskę. „Nie wiem, czy mieli jakieś rom anse na boku, wtedy takie rzec zy w środowisku zdar zały się dość często. Ale Ela nie by ła dla Skolim owskiego jakąś kolejną » dupeczką« , traktował ją poważne, miał dla niej uznanie. Dlatego zaskoc zy ło mnie ich rozstanie i potem ślub Elki z Halberstam em. Dokładnie pamiętam, kiedy się o ty m dowiedziałem. Jec haliśmy razem ze Skolim owskim sam oc hodem, otwor zy łem gazetę i zobac zy łem krótką notatkę o ślubie. Przec zy tałem na głos i widziałem, że jest szczer ze zdziwiony ”[195] – wspom ina reży ser Andrzej Kostenko. Per y petie pierwszego małżeństwa Daniela Olbry chskiego zapowiadają to, co przy niosły jego kolejne związki – gwałtowność char akterów odbij a się na długości ich trwania. Pierwszą ślubną wy branką Olbry chskiego by ła aktorka Małgor zata Dzienisiewicz, w mom enc ie gdy między nimi zaiskrzy ło, by ła ona żoną znanego scenograf a Wowo Bielickiego. Przy szli małżonkowie poznali się na przy jęciu, na który m ona bawiła się w towar zy stwie męża, a on przy szedł z Martą Przy bożanką, córka Jer em iego Przy bory . Po roku ukry wania uczuc ia Olbry chski namówił sześć lat starszą od siebie Dzienisiewicz do rozwodu z Bielickim i ślubu. „Warszawka” ży ła ty m skandalem – oto początkujący aktor, znany z roli w Popiołach Wajdy , odbij a żonę znanem u scenograf owi i reży ser owi, współzałoży cielowi tea trzy ku Bim-Bom. Dlac zego Dzienisiewicz zdec y dowała się na odejście od męża o ustalonej pozy c ji i związanie się ze startujący m dopier o w zawodzie aktorem? „Po prostu zakoc hałam się w Olbry chskim”[196] – tłumac zy ła po latach dec y zję o rozstaniu. W towar zy stwie wy wołało to wielką falę kom entar zy , jedni ostrzegali Olbry chskiego, że wiąże się z kobietą o „trudny m char akter ze”, inni, jak Andrzej Wajda, uważali, że Olbry chski jest jeszc ze zby t młody na małżeństwo i nie podobało im się, że rozbij a małżeństwo kolegi. Wajda wy słał Olbry chskiemu depeszę: „Co robisz, kopnij się w głowę!”. Urażony Olbry chski odpisał, żeby Wajda nie mieszał się do jego ży cia osobistego. Rok trwała uczuc iowa szarpanina, wahania Dzienisiewicz i walka Bielickiego o uczuc ie żony . Po roku nastąpił kultur alny rozwód, a na początku marc a 1967 roku ślub w Urzędzie Stanu Cy wilnego przy Nowy m Świec ie. Świadkam i by li Tadeusz Łomnicki i Leszek Drogosz, wśród gości poj awili się Kalina Jędrusik i Stanisław Dy gat, Elżbieta Kępińska z Miec zy sławem Rakowskim. Przy jęcie weselne odby ło się na Mar ienszta-
cie w mieszkaniu Barbar y Hoff. Cieniem na związku Olbry chskich kładło się poc zuc ie winy Dzienisiewicz z powodu rozbic ia związku z Bielickim i różnica wieku między małżonkam i. „My ślała, że skor o jest starsza, to na pewno ją kiedy ś zostawię”[197] – wspom ina Olbry chski, wreszc ie – cecha char akter u Olbry chskiego – konieczność nieustannego sprawdzania się we wszy stkich aspektach ży cia, także w sfer ze kontaktów damsko-męskich. Wszy stko to składało się na nieustanne awantur y małżeńskie, wy buc hające z wielką siłą w każdej niem al sy tua cji. „Nie by liśmy loj alni wobec siebie i dlatego musieliśmy się rozstać”[198] – tak Monika Dzienisiewicz kom entuj e przy czy nę końca małżeństwa, który nastąpił po kilku latach. PRL lat sześćdziesiąty ch by ł także pełen par adoksów, a w sprawach małżeńskich ży cie przerosło jeśli nie kabar et, to z pewnością film. W roku 1968 Ludwik Rene nakręcił kom edię Człowiek z M-3 z Bogum iłem Kobielą w roli głównej. Kobiela grał lekar za, który musiał się ożenić, i to szy bko, aby dostać przy dział na sam odzielne mieszkanie. Gdy by tego nie zrobił, musiałby nadal mieszkać „przy matc e”. Poszukuj e więc jakiejkolwiek kandy datki, która zgodziłaby się wy jść za niego za mąż w ekspresowy m tempie, aby otrzy m ać przy dział na wy m ar zone M-3. Podobne doświadc zenia z PRL-owską biur okracją miał Mar ek Grec huta. To nic, że by ł uwielbiany m pieśniar zem i z zespołem Anawa stał w ty m czasie na szczy tach sławy . Przepisy i egzekwujący je urzędnic y by li bezduszni. Arty sta, po kolejny m sukc esie w Opolu, został przez Radę Królewskiego Miasta Krakowa nagrodzony możliwością wy kupu wcześniejszego przy działu mieszkania, bez konieczności oczekiwania kilkudziesięciu lat na swoją kolej. Ale zgodnie z obowiązujący mi norm am i by łaby to ty lko, nawet dla tak wielkiego arty sty , niewielka klitka. Aby dostać większe mieszkanie, musiał mieć, w świetle przepisów, żonę. Nar zec zoną Grec huty od kilku lat by ła Danuta Bednarc zy k, absolwentka geograf ii. Przy szli małżonkowie poznali się podc zas sy lwestra u wspólny ch znaj om y ch. I nagle okazało się, że związek wy m aga zar ej estrowania i to naty chmiast. Małżeństwo wy m uszone absurdalny m i przepisami PRL-u trzeba by ło zar ej estrować w Urzędzie Stanu Cy wilnego. I tutaj zaczęły się schody – term iny ślubów by ły już zaklepane, a pan młody rozpoczął star ania w urzędzie dopier o ty dzień przed wy brany m term inem. Wolne miejsce znalazło się dopier o w urzędzie w Nowej Huc ie. By ł to 4 lipc a roku 1970, a świadkam i na uroc zy stości by li Ter esa Szy mc zy k, koleżanka Danuty ze studiów, oraz Tadeusz Kalinowski – architekt i członek kabar etu Anawa. I dopier o małżonkowie mogli wy kupić większe mieszkanie[199]. Końcówka roku 1970 przy niosła polity czne trzęsieni ziem i w PRL-u, nową dekadę i… kolejne spektakularne śluby .
16
JEŻELI KOCHAĆ, TO NIE INDYWIDUALNIE
Ż
y cie eroty czne w Polsce lat sześćdziesiąty ch, po sierm iężny ch czasach stalinizmu, który w każdej dziedzinie ży cia, nawet najbardziej inty mnej, chciał wszy stko podporządkować ideologii marksistowsko-engelsowsko-leninowsko-stalinowskiej, wy buchło radością i swobodą. W przełamy waniu bar ier i uprzedzeń przodowały oczy wiście środowiska arty sty czne. Jeśli wier zy ć Kry sty nie Mazurównie, Gustaw Holoubek, obok którego tanc erka usiadła podc zas jednego z sy lwestrów spędzony ch w warszawskim SPATiF-ie, miał wy głosić w jej kier unku monolog godny Mickiewic zowskiego Konr ada. Rzecz doty c zy ła co prawda nie rom anty cznej walki o rząd dusz, ale ref leksji na tem at ży cia eroty cznego warszawskiego high life’u lat sześćdziesiąty ch, ale ty m bardziej słowa te zabrzmiały ref leksy jnie. „Jakie to smutne! Jakie to smutne, proszę pani. Wszy scy jesteśmy szwagram i, o, ten tu, przedtem by ł z tamtą, ona z ty m drugim, ale po nim z ty m, co tańczy , a on właśnie tańczy z żoną tamtego, co to też z tą, ale już dawno. Widzi pani, to nieuniknione. Za małe kółko, za mały ten krąg znaj om y ch, wszy scy muszą tak ze wszy stkim i…”[200] – tak Mazurówna zapam iętała słowa (wówczas dwukrotnie już żonatego, ale nie po raz ostatni) aktor a. Jeśli nawet słów ty ch nie wy powiedział wielki aktor, nie umniejsza to trafności jego stwierdzenia. To „wszy scy ze wszy stkim i” by ło nie ty lko efektem „za małego kręgu znaj om y ch”, lecz także by ło próbą odr ea gowania tak niedawnego okresu stalinizmu, który nawet ży cie inty mne miał pod kontrolą. W sierm iężny ch latach pięćdziesiąty ch akc eptowany m przez władze modelem kobiecości by ła niewiasta-mur arz albo kobieta-tokarz. W osiągającej rekordy popularności kom edii Przygoda na Mariensztac ie z 1954 roku film owy amant Tadeusz Schmidt (oczy wiście jako murarz) wy śpiewy wał amantc e Lidii Korsakównie (oczy wiście kobiec ie-mur arzowi) miłość słowami: „dziś rano twe dłonie dziewczęce mieszały i wapno, i piach”, co wy woły wało u niej gwałtowny przy pły w uczuć do przy stojnego przodownika prac y . Sukienka nie pasowała do wizer unku kobiety soc jalizmu lat pięćdziesiąty ch. Kuf ajka albo kombinezon, ewentua lnie spódnic a i biała bluzka działaczki organizac ji soc jalisty czny ch – to powinna wkładać ówczesna przedstawic ielka płci pięknej, aby nie odciągać my śli przodowników prac y od bic ia kolejny ch rekordów wy dajności. W roku 1950 Wojc iech Fangor nam alował ikoniczny obr az mor alności i eroty ki wczesnego
PRL-u: Postac i. Oto robotnic a i robotnik, posągowi i monum entalni, nic zy m spod dłuta (choc iaż na płótnie) sam ego Mic hała Anioła. On ją obejm uj e, ale przy j ac ielskim gestem, bez żadny ch podtekstów eroty czny ch, bo w głowie ma wy r obienie 300 proc ent. Oder wali się na chwilę od prac y na budowie, by z odr azą (co widać na ich twar zach, notabene robotnic a reprezentuj e zdecy dowanie męski ty p urody , co w pewien sposób tłumac zy ów gest mur ar za) spojr zeć na kobietę w modnej na Zac hodzie sukienc e ozdobionej obc ojęzy czny m i wzor am i, widać, że wy szła prosto od fry zjer a, w dodatku nosi okular y przec iwsłoneczne, ma mocno uszminkowane usta i pom alowane na czerwono paznokc ie! Para „z marm ur u” nie może mieć wątpliwości – to kobieta upadła, a mówiąc wprost – kobieta lekkich oby c zajów. W latach pięćdziesiąty ch bowiem, mimo ofic jalnego dbania o mor ale nar odu, szer zy ła się prosty tuc ja, chor oby wener y czne, a ze środków anty konc epc y jny ch – najpopularniejsza by ła aborc ja. I to by ł kolejny absurd PRL-u. O mor ale soc jalisty czne należało więc walc zy ć, tak jak o soc jalizm w każdej innej dziedzinie ży cia. Choćby na takich potańcówkach: odby wały się nie po to, żeby młodzież mogła się pobawić, ale dla uczczenia wy dar zenia czy kolejnej rocznic y , jak np. urodziny towar zy sza Bier uta. „W pierwszej części deklam owało się wiersze i wy głaszało okolicznościowe przemówienia, a w drugiej części tańczy ło się » Szła dzieweczka« i inne ry tm y ludowe oraz piosenkę » Gimnasty ka« ”[201] – wspom ina Agnieszka Osiecka. Ale i w tańcu obowiązy wały anty e roty czne obostrzenia – odległość między tańczący mi nie mogła by ć mniejsza niż 20 cm, co podc zas szkolny ch potańcówek (często w wy padku szkół niekoe dukac y jny ch damsko-damskich) by ło egzekwowane przez nauczy c ielki przez wkładanie między tańczący ch linijki odpowiedniej długości. Warto pamiętać, że by ło to ofic jalne stanowisko władz party jno-państwowy ch. Nieofic jalnie towar zy sze z najwy ższy ch szczebli władzy mieli żony i koc hanki, czasem ważniejsze od ślubny ch towar zy szek ży cia (jak Bolesław Bier ut). Po październiku sy tua cja na szczy tach władzy zmieniła się o ty le, że sierm iężnemu Gomułce nie by ło w głowie szukać wrażeń pozam ałżeńskich, a jak I sekretar zowi, to i reszc ie towar zy szy . Wy jątkiem by ł prem ier Józef Cy r ankiewicz, sy bar y ta, miłośnik dobry ch alkoholi, wy kwintny ch dań, szy bkich sam oc hodów i piękny ch kobiet, jak jego żona wielka aktorka Nina Andry cz. Gomułka uważał, że to poby t w obozie w Auschwitz „złamał” Cy r ankiewicza i stąd jego konsumpcy jne podejście do ży cia, niegodne prawdziwego kom unisty . W sprawach mor alności Gomułka i jego żona by li bardzo ry gor y sty czni: legenda głosi, że widząc na ekranie telewizor a wy dekoltowaną Kalinę Jędrusik, Gomułka rzuc ił ze złości w odbiornik kapc iem (według innej wersji – popielniczką). Histor ię należy jednak włoży ć między miejskie legendy . Po pierwsze: oszczędny do bólu towar zy sz Wiesław (nawet papier os dzielił na pół dla oszczędności) nigdy by nic zy m nie rzuc ił w drogi telewizor, po drugie: nie nosił w domu kapc i, gdy ż jeszc ze przed wojną by ł ranny w nogę i nawet w domu nosił spec jalne obuwie, po trzec ie: w telewizji oglądał ty lko wiec zorny „Dziennik”, a w czwartki jeszc ze Kobrę. Ty mc zasem Kabar et Starszy ch Panów, którego gwiazdą by ła Jędrusik, nadawany by ł o wiele późniejszej godzinie. Faktem jednak jest, że na Jędrusik został nałożony zakaz wy stępowania w telewizji[202]. Miała to by ć rea kc ja na list kobiet z Ry bnika, które zbulwersowała odważna krea cja założona przez Jędrusik podc zas wy stępu. Poc zuły się poniżone ty m, że ich mężowie woleli wpatry wać się w kobiec e wdzięki Kaliny na ekranie zam iast w nie – siedzące obok – i napisały , że Jędrusik gorszy ich mężów. „Biedne, niemądre kobiety w rozdeptany ch pantof lach, a co najgorsze, nie pragnące się zmienić…”[203] – powiedziała po latach. Według innej wersji – party jny ch dec y dentów miał
zbulwersować krzy ży k, który nosiła na obf ity m i mocno eksponowany m biuście – biust zaś bulwersował żony owy ch dec y dentów. Jędrusik przeszła metam orf ozę z wiotkiej, ulotnej dziewc zy ny w zmy słową seksbombę. W tę stronę „pchał” Kalinę jej mąż, pisarz Stanisław Dy gat. By ł starszy od drugiej żony o siedemnaście lat, co z czasem w znam ienny sposób przełoży ło się na ich ży cie eroty czne. Jędrusik by ła kobietą bardzo atrakc y jną. Zenon Wiktorc zy k Dy gata znał wcześniej, Kalinę poznał na balu w SPATiF-ie: „Oby dwoj e by li wtedy jako nowa para na tak zwanej tapec ie. Jej dekolt, a rac zej biust, budził podziw i pożądanie panów, zazdrość pań i zgorszenie zawistny ch paniuś. Ku radosnej, i powiedziałby m dumnej saty sf akc ji Stanisława. Jemu jedni zazdrościli wy bor u, inni wieszc zy li ciężką przy szłość tego stadła, jeszc ze inni nie wróży li mu trwałości”[204]. Sama Kalina swoj e małżeństwo określiła ty mi słowam i: „Przez dwadzieścia czter y lata by łam żoną Stanisława Dy gata, człowieka koc hającego wszy stko, co piękne i doskonałe. Zazdroszc zono nam naszej wielkiej miłości, ogromnej toler anc ji, zrozum ienia pewny ch szaleństw w niektóry ch okresach ży cia”[205]. Mówiąc mniej euf em isty cznie, małżeństwo Jędrusik z Dy gatem by ło związkiem otwarty m, z czego obie strony , w sposób mniej lub bardziej ostentac y jny , kor zy stały . Jer em i Przy bor a nazwał ten związek „wiernością w przy j aźni”. Fotograf i przy j ac iółka Dy gatów Zof ia Nasier owska tak oceniła przy c zy ny ostentac y jnego postępowania Kaliny , jeśli chodzi o sprawy oby c zaj owe: „To Stasio jej wmawiał, że ona jest polską Mar ily n Monr oe, że jej wolno wszy stko, że wciąż może szaleć – i mówił to z zac hwy tem. Wy bac zał jej wszelkie wy bry ki, on ją po prostu podpuszc zał”[206] . By ć może potrzebne im to by ło w kreowaniu nie ty lko siebie w środowisku, ale wręcz całego środowiska, którego by li centrum. A przez maleńkie mieszkanie na Mokotowie przewalały się wręcz hordy gości. Wiec zor am i w jedny m pokoj u na wersalc e leżał skarżący się na migrenę Dy gat, wpatrzony w grający niem al non stop telewizor (by ł telem aniakiem), a w jego nogach zalegał ktoś z gości. W drugim pokoj u – Kalina. „Drzwi by ły otwarte, wy starc zy ło nac isnąć klamkę. Tłum kłębił się już w przedpokoj u. Kalina leżała w łóżku. By ła goła, co by ło widać, gdy nogam i podnosiła kołdrę. Obok niej leżał często jakiś młodzieniec, goście siadali na ty m łóżku”[207] – wspom ina wizy tę w mieszkaniu na Joliot-Cur ie Zuzanna Łapicka-Olbry chska. Zby szek Cy bulski nazy wał z przekąsem Dy gatów i towar zy stwo zbier ające się w ich mieszkaniu „księstwem warszawskim”. „Tam panowała dość gęsta atm osf er a. By ła i sy mpatia do pewny ch osób, a nawet miłość do niektóry ch, ale by ła też intry ga. Dy gatowie potraf ili kogoś wy lansować, jak by li zaf ascy nowani, i zniszc zy ć, gdy im przeszło”[208] – opowiada Zof ia Czerwińska. Warszawa i cała Polska bulwersowała się wy zy wający m, nie ty lko na tle PRL-owskiej szar zy zny , wy glądem i zac howaniem Kaliny , ale przede wszy stkim bujny m ży ciem eroty czny m. Już jej pierwszej poważnej roli po przenosinach z Gdańska do Warszawy , Polly Pea chum w Oper ze za trzy grosze na deskach Tea tru Współczesnego, towar zy szy ła atm osf er a skandalu – między nią a grający m Mackiego Tadeuszem Pluc ińskim. Pluc iński, jeden z większy ch play boy ów PRL-u, by ł związany wcześniej m.in. z Aliną Janowską. Pieprzu całej sy tua cji dodawał fakt, że Pluc iński i Dy gat wcześniej, kiedy obaj mieszkali we Wrocławiu, przy j aźnili się, a nawet Pluc iński by ł świadkiem na pierwszy m ślubie Dy gata. Później ich drogi się rozeszły , a Pluc iński zapewniał, że nie wiedział o ty m, że Kalina jest żoną jego przy j aciela. Mimo bliskiego związku łączącego Plu-
cińskiego i Jędrusik przy j aźń koc hanka żony z jej mężem rozkwitła na nowo. Dy gat poży czał nawet temu trzec iem u mar y narki, a on wy prowadzał psy na spac er. Trwało to pięć lat. Później by li kolejni partner zy i to po oby dwu stronach. Zof ia Nasier owska wspom ina, jak przy gotowy wała wy stawę zdjęć „Portrety rodzinne” i fotograf ie robiła w mieszkaniach bohaterów. Umówiona na wczesną godzinę, przy j ec hała do mieszkania Dy gatów na Joliot-Cur ie, ale nikt nie otwier ał. „Wreszc ie wy c hodzi Stasio w szlaf roku. – Stasiu, przec ież jesteśmy umówieni, co jest? – Tak? Tośmy wczor aj za długo jedli kolację. Za chwilę wy c hodzi jakaś pani, wy c hodzi Kalinka, wy c hodzi jakiś pan – i cała czwórka w szlafrokach siada do śniadania. Oraz ja – » piąta« ”[209] – opowiada Nasier owska. Po Pluc ińskim Kalina zakoc hała się w oper ator ze Wiesławie Rutowic zu (przy szły pierwszy mąż Magdaleny Zawadzkiej), ze wzaj emnością. Związek trwał kilka lat, Rutowicz zaglądał na Joliot-Cur ie na obiadki, wy jeżdżał z Kaliną na wakac je, z który ch ona codziennie dzwoniła do męża, py tając go o zdrowie. W ty m czasie Dy gat podkoc hiwał się, ponoć platonicznie, w Elżbiec ie Czy żewskiej. Po kilku latach kolejne poważne uczuc ie Kaliny – ty m razem sportowiec, uty tułowany ty czkarz Włodzim ierz Sokołowski, podobno Jędrusik przem y śliwała nawet o odejściu od Dy gata, ale jednak pozostała z mężem. Koc hała go mimo tego, a może właśnie dlatego, że potraf ił zapy tać ją o wszy stko prosto z mostu. Kiedy w 1968 roku grała w film ie Lalk a Wojc iec ha Hasa panią Wąsowską, przy gotowy wał ją do scen jazdy konnej pewien przy stojny rotm istrz. Kiedy wróciła do domu, zaczęła leżącemu na tapc zanie Dy gatowi opowiadać i pokazy wać, jak ten rotm istrz ją szkoli. Dy gat przy glądał się ty m akrobac jom przez dłuższą chwilę i w końcu mówi: „Kalina, czy ty jesteś pewna, że on cię nie pierdoli?”[210]. *** W latach sześćdziesiąty ch „warszawka”, „krakówek” i reszta plotkarskiej Polski szeptała o trójkącie małżeńskim, w który m ży ła popularna pisarka i saty r y czka Magdalena Sam ozwaniec, czy li Magdalena z domu Kossak, prim o voto Star zewska, sec undo voto Niewidowska. Właściwie nie ty le szeptała, co głośno mówiła, bo i sama Sam ozwaniec nie ukry wała tego stanu rzec zy , a swój swobodny stosunek do małżeńskiej wierności co i raz dem onstrowała na kartach swoj ej twórczości. Magdalena, urodzona w 1894 roku, córka wielc e popularnego malar za Wojc iec ha Kossaka, siostra poe tki Mar ii Pawlikowskiej-Jasnor zewskiej i malar za Jer zego, w roku 1946 poślubiła młodszego od niej o ponad 20 lat Zy gm unta Niewidowskiego. Już samo zawarc ie tego małżeństwa nastąpiło w atm osf er ze skandalu. Według jednej z wersji Magdalena miała poznać Niewidowskiego podc zas okupac ji w Krakowie, kiedy ten prac ował w lombardzie. Pisarka zaniosła tam, aby zastawić, jakiś kosztowny drobiazg z rodzinnej „Kossakówki” i nawiązała się między nimi nić sy mpatii. Po kilku latach, podc zas jednej z wizy t w „Kossakówce”, Niewidowski zastał Magdalenę w totalnej rozpac zy . Właśnie dowiedziała się o śmierc i ukoc hanej siostry (zmarła na raka w Liverpoolu), a po niedawny m odejściu oby dwojga rodziców i zer waniu z ówczesny m ador ator em Adam em Żeleńskim by ł to dla Sam ozwaniec szok ogromny . Niewidowski, będący po kilku spory ch wódkach, chcąc ją poc ieszy ć, wy brał sposób niety powy – oświadc zy ł się. I został przy jęty .
Według innej wersji Niewidowski miał by ć nar zec zony m córki Sam ozwaniec z pierwszego małżeństwa, Ter esy Star zewskiej. Kiedy przy szedł oświadc zy ć się o jej rękę, niedoszła teściowa, kobieta atrakc y jna, elegancka, inteligentna i czuła na męski charm po prostu zawróciła mu w głowie na ty le skutecznie, że córka zer wała z matką na zawsze wszelkie stosunki i wy j ec hała z kraj u. Ponad 20 lat później Magdalena nadal by ła czar ującą i elegancką, ale już starszą panią, ty mczasem małżonek pozostawał w pełni sił witalny ch. Mieszkali w Warszawie w maleńkim mieszkaniu przy Kar olkowej. Pewnego razu po dłuższej nieobecności (Sam ozwaniec często wy jeżdżała na wiec zor y autorskie bądź do domów prac y twórczej, gdzie miała lepsze war unki do pisania niż w mieszkaniu) wrac ającą pisarkę zac zepiła sąsiadka z awansu społecznego: „Somsiadko! Muszę pani redaktorc e powiedzieć, że kiedy pani redaktorki nie by ło, pani mąż codziennie sprowadzał różne takie do domu. Jak Boga koc ham sprowadzał!”. Pisarka z uwagą relac ji wy słuchała i z powagą odpowiedziała: „Z serc a dziękuję, moja droga somsiadko. Nigdy nie podejr zewałam moj ego męża, że tak dobrze zar abia. Żeby utrzy m ać żonę, a do tego takie różne no, no…”. Zdając mężowi relację z owej „somsiadzkiej” wy m iany wiadom ości, zaznac zy ła wy raźnie: „Dawniej panowie też zdradzali swoj e żony , ale nikt o ty m nie wiedział, załatwiali te sprawy na mieście, nigdy nie sprowadzali do domu żadny ch bab! Nigdy nie robię ci żadny ch awantur o te twoj e flamy . Ale proszę cię o jedno, nie komprom ituj mnie i to na dodatek wobec naszy ch » somsiadek« ”. Niewidowski obiec ał poprawę, czy li… większą dy skrecję, i słowa dotrzy m y wał[211]. Po pewny m czasie sy tua cja uległa jednak zmianie: to nie by ły już przelotne flam y . Niewidowscy mieszkali już przy Mokotowskiej, nie by ło tam tak wścibskich „somsiadek” jak przy Karolkowej. Ale zdrowie pisarki zaczęło szwankować: szalone lata młodości, słabość do papier osów, kawy i wódeczki – nieodzowny ch atry butów ży cia towar zy skiego, a i warsztatu pisarskiego (zamiast wódeczki lampka koniaczku), napięte stosunki z rodziną brata, mieszkającą w „Kossakówce”, no i małżeńskie eksc esy Zy gm unta. I w ten sposób w ży ciu małżeństwa Niewidowskich zjawiła się „ta trzec ia”. Mar ianna Mankiewicz, zwana Niusią. Pielęgniarka, opiekowała się Magdaleną, a z czasem zaczęła prowadzić i dom pisarki, dzięki czem u ży cie towar zy skie na Mokotowskiej poniekąd wróciło do przedwoj enny ch standardów, tzn. wróciło na miarę PRL-owskich możliwości. Magdalena gości przy jm owała i bawiła, a Niusia – karm iła. Wreszc ie – wprowadziła się do Niewidowskich. „Razem jeździły na spotkania z czy telnikam i, na wczasy , razem chodziły na zakupy … Problem polegał na ty m, że Niusia wpadła Zy gm untowi w oko… Magdalena to widziała i na pewno nie by ła to dla niej sy tua cja komf ortowa. (…) Na pewno nie by ło to ty powe małżeństwo. Rac zej pewnego rodzaj u towar zy ski trójkąt, ale jak to sama Magdalena mówiła półżartem do moj ej mamy : » Lepiej akc eptować wroga, którego się zna, niż szukać nowego« ”[212] – wspom ina Małgor zata Dar owska-Pulit, kuzy nka Zy gm unta Niewidowskiego. Zy gm unt dbał o Madzię, jak pisarka sama siebie nazy wała, spełniał jej różne zac hcianki (a trzeba pamiętać, że miała w sobie urok i mentalność dziecka), by ł jej prawą ręką. Ona by ła mu prawdziwy m przy j ac ielem. Stef an Plac ek, dy r ektor wrocławskiego Klubu Liter atur y i Muzy ki, goszcząc w mieszkaniu przy Mokotowskiej, by ł świadkiem rozm owy telef onicznej Niewidowskiego, która go mocno zdenerwowała. Sam ozwaniec po jej zakończeniu poc ieszała męża: „Nie mahtw się, Zy gm uś, tak to już jest, ale jakoś się WAM ułoży ”. Kiedy Niewidowski wy szedł, wy jaśniła zdum ionem u gościowi: „Bo widzisz, dhogi Placku, Zy gm uś ma nar zec zoną… Niusia jest pielęgniahką i zajm uj e się mną bahdzo
thoskliwie… Tak, tak, młodzi mają swoj e sphawy ”[213]. Akc eptac ja tego stanu rzec zy ze strony Sam ozwaniec by ła tak daleko idąca, że kiedy wy j ec hała, w ram ach wy m iany kultur alnej, do Rumunii, pamiętała o Niusi. Ponieważ od niedawna Niewidowscy mieli dom ek nad Zalewem Zegrzy ńskim, trwało jego wy posażanie. Sam ozwaniec kupowała więc w Bukar eszc ie taler zy ki, serwetki, kubeczki itd., ale wszy stko zawsze po trzy sztuki. Pisarka Hanna Ożogowska, która przy jaźniła się z Sam ozwaniec i razem z nią robiła owe zakupy , zapam iętała, jak Magdalena skom entowała je: „Wiesz, taka » pom oc małżeńska« to ma swoj e dobre strony : zastrzy ki, stosunki w delikatesowej aptec e, a kiedy raz potrzebny by ł szpital – też łatwiej poszło”[214]. Po śmierc i Magdaleny Sam ozwaniec Niusia wy szła za mąż za Zy gm unta Niewidowskiego. Podobno by ła to ostatnia dec y zja pisarki. *** Trójkąt innego rodzaj u funkc jonował w środowisku arty stów plasty ków. Ale nie ty lko w nim, bo kontakty towar zy skie osoby go tworzące miały szer okie. Trójkąt niety powy nawet na tak niety powy układ damsko-męski, jakim jest już sam trójkąt jako taki. Twor zy ło go bowiem dwóch mężczy zn i jedna kobieta: Mar ia Ewa Łunkiewicz-Rogoy ska (zwana Mewą od pierwszy ch liter imion), Henr y k Stażewski i Jan Rogoy ski. Poc hodząca z ziem iańskiej rodziny Mewa (jej stry j to Adam Chmielowski, czy li św. brat Albert) w latach dwudziesty ch studiowała w Pary żu na École Nationale Supérieur e des Arts Décoratifs. Poznała wówczas m.in. Henr y ka Stażewskiego, a dzięki niem u Pieta Mondriana i Mic hela Seuphor a. Choc iaż rozwiodła się z mężem, to do końca ży cia podpisy wała swoj e prac e jego nazwiskiem. I zbliży ła się do Stażewskiego, zam ieszkali wspólnie. Jednak po wojnie, w 1946 roku, Mewa wy szła za inży nier a Jana Rogoy skiego. Do mieszkania przy Pięknej, zajm owanego przez Łunkiewicz i Stażewskiego, wprowadził się więc ten trzec i – Rogoy ski. Wokół zaprzy j aźniony ch arty stów zaczął się twor zy ć salon skupiający przedstawic ieli różny ch pokoleń. W latach sześćdziesiąty ch Mar ia Ewa Łunkiewicz-Rogoy ska współorganizowała Plener y Koszalińskie – wy dar zenie arty sty czno-towar zy skie. Uczestniczy li w nich m.in.: Henr y k Stażewski (co nie dziwi), Erna Rosenstein, Artur Sandaue r, Julian Przy boś, Mar ian Bogusz i rzeźbiarz Edward Krasiński. A w Warszawie codziennie w samo południe można by ło spotkać Mewę i Henia w kawiarni ZPAP-u. Tam spoty kali się m.in. z poetą Mir onem Białoszewskim. Białoszewski przy j aźnił się z całą trójką, by wał w nowy m mieszkaniu przy Świerc zewskiego (obecnie Solidarności) 64 i tak to opisał: „Mewa latała z Heniem. Ale miała męża Jasia. Mieszkali we troj e. Z ty m że Henio miał zawsze pokój osobniejszy ”[215]. Ów układ Rogoy ska tłumac zy ła na sposób przy r odnic zy , przy wołując autor y tet wspólnego przy j ac iela, przy r odnika i dy r ektor a warszawskiego zoo Janka Żabińskiego: „Żabiński dzieli ludzi na stadła i na ody ńców. W stadle zawsze jest ty p A i ty p B. Ty p A zwy kle góruje w układzie energią, przewodzi”[216]. Białoszewski wy snuł stąd wniosek: „Ona by ła A. Henio by ł ty powy m ody ńcem”. Z obserwac ji poe ty wy nika, że by ł to trójkąt harm onijny , choc iaż takich w geom etrii próżno szukać. Białoszewski opisuj e, jak cała trójka spędzała czas w domu na wy woły waniu duchów (zresztą swoich własny ch), stawianiu pasjansów. W pokoj u Jasia i Mewy stał par awan, za który m malarka się przebier ała. Chor a na astmę Mewa nie chciała,
aby w wizy tach u lekar za towar zy szy ł jej mąż – nie chciała mu się pokazy wać w zły m stanie. Kiedy Stażewski chor ował, to Jan robił mu zastrzy ki, a w ram ach hobby hodował ry bki i roślinki. Łunkiewicz-Rogoy ska chodziła za to na odc zy ty i pochłaniała fac hową liter aturę franc uskojęzy czną, tłumacząc przy okazji przy j ac iołom co ciekawsze fragm enty . Jej młodość spędzona w Pary żu zaważy ła na przy zwy c zaj eniach kulinarny ch: robiła omlety „à la Mere Poulard” i serwowała gościom ser roque fort oraz oliwki zdoby wane w ty ch czasach ty lko sobie wiadom y m sposobem. Kiedy Białoszewski przy prowadził gościa – Franc uza Eric a Vea uxa, tłumac za jego poezji oraz Witkac ego, zac hwy c ona nowy m znaj om y m Mewa nazwała jego imieniem swój ulubiony par asol. Malarka lubiła ży cie towar zy skie, wspólnie z Adam em Maue rsberger em, dy r ektorem Muzeum Liter atur y , urządzała w południe w Wigilię imieniny . Z ży czeniam i wpadali wówczas: Sandaue rowie, Białoszewski, Jer zy Tchórzewski i Zof ia Gawlikowska. Jan zmarł pod koniec lipc a 1967 roku, Mar ia Ewa kilka ty godni później. Przed śmierc ią zdąży ła jeszc ze zady sponować, aby do Stażewskiego wprowadził się Edward Krasiński. Tak też się stało na kolejny ch 20 lat. *** Trójkąty eroty czno-towar zy skie w latach sześćdziesiąty ch by ły jednak czy mś niezwy kły m. Na Zac hodzie rozkwitały wolna miłość, dziec i kwiaty i ruch hipisowski, w Polsce w ty m czasie kobiety z Ry bnika szokowała sama obecność Kaliny Jędrusik na ekranie telewizor a. Czy owe strażniczki mor alności również protestowały by , gdy by wiedziały , że oglądani przez nie na mały m ekranie Jar osław Iwaszkiewicz, Jer zy Waldorff czy aktor Jer zy Nasier owski to osoby pref er ujące kontakty męsko-męskie? A związków hom oseksua lny ch w środowiskach arty sty czny ch nie brakowało. Nie afiszowano się z nimi publicznie, ale też niektóre z nich nie by ły już wtedy spec jalną taj emnicą. Jar osław Iwaszkiewicz swoich biseksua lny ch skłonności nigdy nie kry ł, a żona Anna (która po ślubie przeży ła ostre załamanie nerwowe spowodowane zapewne z jednej strony rodzinny m i skłonnościam i po ojcu, a z drugiej – wiedzą o skłonnościach męża), wiedziała o uczuc iu, jakim Iwaszkiewicz dar zy ł Jer zego Błeszc zy ńskiego, poetę amator a i robotnika. Błeszc zy ński, również żonaty , ojc iec (tak ja Iwaszkiewicz) dwojga dziec i, już w okresie zauroc zenia pisar zem pozostawił żonę dla innej kobiety . Dzienniki Iwaszkiewicza pełne są opisów zac hwy tów nad powierzc hownością Błeszc zy ńskiego, mimo że podziwiał go rac zej platonicznie. „Mówił o dniach spędzony ch ze mną w Krakowie, w Kopenhadze jak o bajc e. Jakież szczęście, że mogłem mu to dać i że on mógł mi dać ty le. Danc ing w Tivoli i ucieczka wśród gasnący ch lampionów – jakież to piękne. I nikt tego nie zrozum ie, tej radości i tego szczęścia. Wszy scy my ślą, że to polega na rżnięciu w dupę!”[217] – notował z pasją w Dziennik ach Iwaszkiewicz. Związek, przeży wając wzloty , upadki i chwile zwątpienia, trwał do śmierc i chor ego na gruźlicę Błeszc zy ńskiego w maju 1959 roku. Obiektem zainter esowań Iwaszkiewic za, i nie ty lko jego z liter ackiego Parnasu PRL-u, by ł również Mar ek Hłasko. Wy sy łał młodem u pisar zowi z Moskwy sam olotem róże, pisał w listach: „Tak się zgry wałeś Mar uniu dla mnie czy dla ty ch nędzny ch kobiet, jakie tam by ły ?”[218]. Ale konf orm izm Iwaszkiewic za brał czasem górę nad uczuc iem. Mar ia Dąbrowska wspom ina okoliczności wręczenia Hłasce Nagrody Wy dawców za tom Pierwszy krok w chmurach 11 sty cznia
1958 roku: „Iwaszkiewicz powiedział: » No, ale nasz sąd może wy wołać komplikac je polity czne. Bo jakże to? Dwu ministrów, prezes Związku Nauczy c ielstwa, przedstawic iel PAN, prezes Związku Liter atów, Kom itet Pokoj u, oto jakie instanc je udzieliły nagrody Hłasce« . Kiedy potem znaleziono Hłaskę (który gdzieś pił) i Jar osław wręczał mu czek i przem awiał, warto by ło widzieć jego twarz, która wy glądała jak wy buch bomby jądrowej, zapewne bał się, co Moskwa powie na tę nagrodę. Kiedy skończy ł ofic jalną króciutką przem owę, zawołał takim tonem: » Mar ek. Chodź« , że siedzący koło mnie Paweł Hertz mruknął: » Jak to eroty cznie zabrzmiało…« . Rzec zy wiście zabrzmiało to jak: » Chodź do łóżka!« ”[219]. Iwaszkiewicz w usidlaniu Hłaski miał sporą konkur encję: Jer zy Andrzej ewski, Wilhelm Mach, Henr y k Ber eza. Wszy scy usiłowali usidlić owego enf ant terr ible polskiej liter atur y . Przez jakiś czas Hłasko pom ieszkiwał u Andrzej ewskiego, ale niebawem zaczął unikać ustosunkowanego pisarza. W liście pisał wy krętnie: „Muszę Ci to napisać szczer ze, choć możesz mi wier zy ć, że drogo mnie to kosztuj e, gdy ż wiem, że chcąc nie chcąc może, a nawet może musi, się coś w ten sposób zmienić, ale, Jer zy , ja chy ba nie będę mógł by ć dla Ciebie ty m wszy stkim, czy m Ty by ś chciał i czy m – może nawet więcej – ja by m chciał. (…) Wy brałem się do lekar za; on mi powiedział, że takie histor ie (mówię o jakiejś swoj ej niechęci do każdego eroty zmu) zdar zają się dość często na zasadzie jakichś urazów (…)”[220]. Czy notabene żonaty wówczas Andrzej ewski uwier zy ł? Znając późniejsze eroty czne zdoby c ze Hłaski, rac zej nie, ale nadal dar zy ł autor a Bazy Sokołowskiej uczuc iem. W roku 1965 przeby wający już na stałe na Zac hodzie Hłasko dowiedział się, że jest ojc em 10-letniego już sy na… służącej Andrzej ewskich, Urszuli. O dziecku wiedział od jego urodzenia, ale my ślał, że ojc em chłopca jest mąż służącej albo… Andrzej ewski. Zaskoc zony takim obr otem sprawy pisał do pozostającej w kraj u matki: „To prawda, że ży łem z nią [Urszulą – red.] jak jej nar zec zony , gdy jej mąż by ł w wojsku w ułanach, czy czy mś w ty m rodzaju. To by ło wiele lat temu; dziś nie tknąłby m kobiety zamężnej czy też zaręczonej. Niem niej jednak, jeśli dziecko jest nasze, musim y je ratować; jeśli nie jest nasze, to pozostaje ty lko zwy kła sprawa o oszustwo i wtedy możesz zrobić z ty m, co zec hcesz”. Ostatecznie dziecka nie uznał. Awanse Hłasce robił również Wilhelm Mach, sekretarz redakc ji „Nowej Kultur y ”. Pisał do Hłaski: „Ukoc hany mój – śpij dobrze, ży j zdrowo, nie pij, broń Boże, jedz z apety tem, pisz z przy jemnością – Mar eczku mój, słowa są głupie i bezr adne, ale Ty wiesz i tak wszy stko – wy jdę, wrzucę ten list do skrzy nki, niech idzie do Ciebie prędko. Ufaj mi – a jeśli ufność dla mnie pom aga Ci w czuc iu się, w prac y , to powtórzę Ci jeszc ze raz – ufaj mi, koc ham Cię, całuję Cię mocno. Wilek”. Z kolei Henr y k Ber eza uważał, że jego przy j aźń z Hłaską by ła męską wersją uczuc ia łączącego Marka z Agnieszką Osiecką. „Mar ek bardzo mnie potrzebował. Ja go bardzo koc hałem. Moja miłość, z natur y bardzo skomplikowana, by ła większa niż hom oseksua lna. I Mar ek to rozumiał”[221] – mówił po latach Ber eza. Hłasko wy kor zy sty wał tę fascy nację kry ty ka, który nie oczekiwał, tak jak Andrzej ewski czy Mach, fizy cznego „skonsum owania” uczuc ia. Pewnej nocy w 1957 roku (Hłasko miał złamaną podc zas bójki w Kam er alnej rękę – stanął w obronie obrażonej przez pij anego gościa lokalu żony Jana Brzec hwy ) pisarz zadzwonił do Ber ezy , dom agając się, aby ten naty chm iast przy niósł mu lekarstwo. Ber eza odstał swoj e w nocnej aptec e i kupił lekarstwo, którego nazwę Hłasko mu podał. Kiedy dotarł z lekarstwem, Hłasko zrobił awanturę, że Ber eza robi mu takie świństwo! Przy nosi lekarstwo dla kobiet na bolesne menstrua cje! W dodatku Hłasko rozpowiadał o ty m „świństwie” po całej stolic y . Agnieszka Osiecka, wówczas
nar zec zona Marka Hłaski, nazwała Ber ezę wręcz „ostatnim skurwy sy nem”. Obrażony kry ty k zerwał znaj om ość z Hłaską. Sprawę panowie załagodzili po pewny m czasie, kiedy spotkali się przy padkowo w Czy telniku[222]. O ile Hłasce hom oseksua lne kontakty i gierki uchodziły na suc ho i przy nosiły nawet prof ity , o ty le inny pisarz miał z powodu swoich seksua lny ch pref er enc ji duże zawodowe problem y . Chodzi o Mir ona Białoszewskiego. Na początku lat pięćdziesiąty ch poznał malar za Leszka Solińskiego. Razem wędrowali po Bieszc zadach i Beskidzie Niskim i wtedy między nimi „zaiskrzy ło”. Panowie zam ieszkali razem, ale gdy wiadom ość ta w 1953 roku dotarła do redakc ji „Świata Młody ch”, której Białoszewski by ł sekretar zem, zażądano od niego zer wania znaj om ości z Solińskim. Białoszewski odmówił i strac ił pracę „za nar uszenie oby c zajów”. W dodatku milic ja szy kanowała Solińskiego, który mieszkał u Białoszewskiego (nie miał meldunku w Warszawie, by ł z poc hodzenia Łemkiem, no i hom oseksua listą). Szy kany nie odebrały koc hankom chęci do prac y arty sty cznej: od 1955 działał eksper y m entalny Tea tr na Tarc zy ńskiej, jako pry watne przedsięwzięcie trzech poetów: właśnie Białoszewskiego, Bogusława Choińskiego i Lec ha Emf azego Stef ańskiego, do którego mieszkanie należało. Z tea trem ty m współdziałali także poe ta Ludwik Hernig oraz aktorka i malarka Ludm iła Mur awska. To z nimi Białoszewski w 1958 roku założy ł w mieszkaniu na plac u Dąbrowskiego, które wy najm ował wraz z Solińskim, niezwy kły Tea tr Osobny . W mieszkaniu ty m Soliński malował, a Białoszewski przy gotowy wał spektakle, które stawały się wy dar zeniam i towar zy skim i stolic y . W ty m minitea trze trzeba by ło by wać, a wśród obserwującej akcję sztuki publiczności można by ło dojr zeć m.in. Juliana Przy bosia, Artur a Sandaue ra, Andrzej a Osękę, Jana Kotta i Jana Parandowskiego. Półpry watnie by wał również Włodzim ierz Sokorski, wówczas minister kultur y . Soliński uprawiał happeningi, lubił prowokac je arty sty czne – dostarc zał Białoszewskiem u inspirac ji i poj awiał się w utwor ach poe ty , ale nie pod imieniem i nazwiskiem, lecz jako „Le.” lub „domownik”. Przy j aźniąca się z oby dwom a panam i malarka Mar ia Ewa Łunkiewicz-Rogoy ska nazwała Solińskiego „dobrą żoną Mir ona”[223]. Ale z czasem uczuc ie zaczęło słabnąć – panowie nadal by li dla siebie partner am i intelektua lny m i, ale już nie ży ciowy m i. Miłość przeszła w przy jaźń. Więzi między nimi by ły jednak na ty le silne, że Białoszewski właśnie Solińskiem u przekazał prawa autorskie do swoj ej twórczości. Za to do końca ży cia trwało uczuc ie między znany m public y stą i popular y zator em muzy ki Jerzy m Waldorff em a tanc er zem Miec zy sławem Jankowskim. Ofic jalnie Miec zy sław by ł dalekim powinowaty m Waldorff a, w rzec zy wistości miłością jego ży cia. Ze wzaj emnością. Poznali się i pokoc hali przed wojną, co więcej – matka Waldorff a akc eptowała ten związek, ofic jalnie uważając Jankowskiego za drugiego sy na. Panowie przeży li razem okupację i lata pięćdziesiąte. Szczególnie te powoj enne lata dały się im we znaki z powodu zazdrości innego tanc er za, który zapałał uczuc iem do Miec zy sława jeszc ze przed wojną w Wilnie. Po wojnie znalazł się w Warszawie i zazdrość pchała go do podły ch czy nów: pisania donosów na Waldorff a. Jednak kiedy umarł, Jer zy Waldorff wy r wał z gazety stronę z jego nekrologiem, bo nie chciał, aby Jankowski dowiedział się o jego śmierc i. W latach sześćdziesiąty ch, kiedy Miec zy sław Jankowski tańczy ł w balec ie stołecznego Tea tru Wielkiego, a później został inspektor em baletu i pedagogiem w Warszawskiej Szkole Baletowej, prowadził jednoc ześnie dom oby dwu panów: gotował, prasował, dobier ał Waldorff owi krawaty do garniturów. Kiedy genialny pianista Artur Rubinstein w roku 1958 pierwszy raz po wojnie
przy j ec hał do Polski i spotkał się z przedwoj enny m i przy j ac iółmi w mieszkaniu Waldorff a i Jankowskiego, to zasługą Miec zy sława by ło wy c zar owanie z sardy nek zdoby ty ch po długim staniu w kolejc e w delikatesach eleganckich przekąsek. Tanc erz rozm y ślnie usunął się w cień, rezy gnował z proponowany ch mu większy ch partii baletowy ch. Robił tak dlatego, aby nikt w polskim piekiełku nie zar zuc ał Waldorff owi, że to znany dziennikarz załatwił mu rolę[224]. W środowisku aktorskim wiadom o by ło o skłonnościach Edm unda Fettinga, aktor a o smutnej twar zy (został zwolniony za ów smutek ze szkoły aktorskiej i musiał zdawać egzam in eksternisty czny ) i aksam itny m głosie znany m milionom choćby z wy konania ballady Deszc ze niespok ojne do ser ialu Czterej panc erni i pies, czy Jer zego Nasier owskiego, boży szc za młody ch dziewcząt. Nasier owski przez 14 lat ży ł w związku z inny m aktor em Miec zy sławem Gajdą, a już w latach siedemdziesiąty ch został skazany na 25 lat więzienia za współudział (ze swoim koc hankiem hy draulikiem) w napadzie i zam ordowaniu gosposi Miry Zimińskiej-Sy giety ńskiej. Już w roku 1970 aktor Andrzej Nowakowski został skazany na osiem lat więzienia za zam ordowanie kry ty ka tea tralnego Zdzisława Kusego. Nowakowski zeznawał przed sądem, że zrobił to, broniąc się przed gwałtem. Nie ty lko mężczy źni by wali zainter esowani własną płcią. Witold Filler wspom ina o przy godzie seksua lnej jednej z polskich aktor ek, do której miała namówić ją amer y kańska śpiewaczka oper owa. Otóż w 1956 roku w Warszawie wy stępował czarnoskóry zespół The Ever y m an Oper a ze sły nną operą Geor ge’a Gershwina Porgy and Bess. Jeśli wier zy ć Filler owi, wówczas początkującemu aktor owi tea tralnem u, podc zas bankietu z okazji 200 przedstawienia Wesela, w który m wy stępował znany aktor Bogusz Bilewski, z entuzjazmem opowiadał o urodzie jednej z Mur zy nek śpiewający ch w Porgy and Bess. Rozochoc ony Jan Świderski zaordy nował – sprowadźcie ją. Filler z Bilewskim poj ec hali do Bristolu, w który m mieszkali amer y kańscy arty ści. Jednak we wskazany m przez Bilewskiego pokoj u zam iast urodziwej Mur zy nki znalazły się dwie monstrua lnie grube czarne kobiety . Za późno by ło się wy c of y wać, zabrali więc na bankiet owe obf ite śpiewaczki, narażając się na złość Świderskiego. Obie panie okazały się jednak wesoły mi partnerkam i do zabawy . W pewny m mom enc ie ówczesna nar zec zona Fillera wy znała mu skonfundowana, że dostała propozy cję od jednej ze śpiewac zek. Zaproponowała jej ona zbliżenie i obiec ała w zam ian złotą bransoletkę. Zaskoc zona propozy cją nar zec zona odmówiła. Po pewny m czasie zauważy li jednak ową bransoletkę na ręce innej koleżanki aktorki…[225] Warszawa plotkowała o związku Mar ii Dąbrowskiej i Anny Kowalskiej, pisarki. Obie panie zamieszkiwały razem przez pewien czas, przeby wała z nimi także córka Anny Kowalskiej. Jednak na dłuższą metę związek dwóch wy buc howy ch osobowości okazał się nie do utrzy m ania i Mar ia Dąbrowska kupiła dom w podwarszawskim Kom or owie, do którego się przeniosła. Panie odwiedzały się jednak nadal. Kowalska miała żal do Dąbrowskiej: „To prawda, że M. [Mar ia Dąbrowska – red.] mnie koc ha. Często o ty m zapom inam. Ale też rzadko kto tak mnie łupił jak ona. (…) Dziewięćdziesiąt proc ent tego, co mówi i pisze, jest ży wc em przeniesione z moich rozmów”[226] , a Dąbrowska pod koniec ży cia uznała, że te lata, które spędziła z mężczy znam i, musi uznać za najbardziej udane w jej ży ciu. W latach sześćdziesiąty ch hom oseksua lizm nie zawsze już oznac zał kłopoty oby c zaj owe czy towar zy skie. Pianista Mar ek Tom aszewski, tworzący z Wacławem Kisielewskim sły nny duet Marek i Wac ek, opowiada, że obaj panowie by wali podejr zewani o hom oseksua lizm (dwóch mężczy zn spędzający ch ze sobą dużo czasu – co z tego, że zawodowo? W dodatku arty ści…).
„Czasem to wy kor zy sty waliśmy , bo by ło wiele dziewcząt, które chciały » nawrócić« nas na dobrą drogę”[227] – wspom ina Mar ek Tom aszewski. A Kisielewski związał się na kilka lat z Kry sty ną Mazurówną, która zdąży ła już do tego czasu skończy ć związek z pisar zem Sławom ir em Mrożkiem i rozwieść się z Tadeuszem Pluc ińskim. Kiedy o związku sy na z „tą Mazurówną” dowiedziała się matka pianisty , Lidia Kisielewska, upuściła z wrażenia półmisek[228].
17
PO CO BABCIĘ DENERWOWAĆ, NIECH SIĘ BABCIA CIESZY
T
elewizja, „radio z lufc ikiem”, jak to obr azowo określił swego czasu Stanisław Wiec heckiWiech, rozkwitła właśnie w latach sześćdziesiąty ch. Co prawda pierwsze próbne emisje miały miejsce jeszc ze przed II wojną światową, ale regularną emisję program u odbier anego przez więcej niż kilka odbiorników rozpoczęto w sty czniu 1953 roku. Emisja program u trwała godzinę w ty godniu, ale szczęśliwi właścic iele pierwszy ch odbiorników mogli oglądać już przedstawienia tea tralne, sport, program y dla dziec i. W 1958 roku emisja ty godniowa wy nosiła 26 godzin, a w cały m 1967 roku telewidzów przy kuto do migocący ch ekranów łącznie na 4532 godziny . Ży cie towar zy skie kwitło na dy wanach i podłogach przed odbiornikami „Wisła”, „Belweder” czy NRD-owskim „Rekordem”. Nieliczni właścic iele telewizorów przeży wali prawdziwe oblężenie podc zas emisji popularny ch programów, jak tea try telewizji, ser iale (rodzim a Wojna domowa czy zagraniczna Bonanza), a zwłaszc za Kobra, czy li tea tr sensac ji, albo wy dar zenia sportowe, jak Wy ścig Pokoj u. Sąsiedzi zwalali się wtedy często, nie py tając gospodar zy o zgodę, zaopatrzeni w krzesła i inne przedm ioty nadające się do siedzenia i wpatry wali się w odbiornik. Andrzej Łapicki w takiej właśnie roli telewizy jnego gościa wy stępował podc zas wakac ji w roku 1966 spędzany ch w Chałupach. Akur at trwały mistrzostwa świata w piłce nożnej. „Biedni Kaszubi nie mogli spać, bo zaa nektowaliśmy im telewizor i oglądaliśmy mec ze do nocy ”[229] – opowiada aktor. Trzy lata później, dzięki telewizor owi, mógł by ć w Chałupach świadkiem histor y cznego wy darzenia. 16 lipc a 1969 roku wszy scy z napięciem wpatry wali się w migocący ekran, aby zobac zy ć „mały krok człowieka, ale wielki krok ludzkości” na Księży cu w wy konaniu amer y kańskiego kosmonauty Neila Armstronga. Wtedy obudziło się dziecko gospodar zy i zapy tało „Mamo, co się stało?”. Na co troskliwa matka odpowiedziała: „A nic, śpij, na Księży cu wy lądowali”[230]. Ży cie towar zy skie w pionierskich latach telewizji kwitło również po drugiej stronie odbiorników – w studio na plac u Powstańców. War unki, w który ch powstawały pierwsze produkc je, by ły , oględnie mówiąc, dosy ć sierm iężne. „W latach pięćdziesiąty ch do gmac hu telewizji w Warsza-
wie wchodziło się przez dziurę w podłodze. Takie to robiło wrażenie. Wejście od razu z ulic y i strom y m i schodam i w dół. Budy nek dawnego banku przy plac u War eckim, obok jedy nego [wówczas – red.] drapac za chmur w stolic y (…) by ł absolutny m zaprzec zeniem nowoc zesnej stac ji telewizy jnej. Przy pom inał rac zej mrowisko pełne uwij ający ch się w różny ch kier unkach mrówek. To chy ba by ła jedna, jedy na telewizja na świec ie, do której wchodziło się przez kuchnię, później przez bar i char akter y zatornię dla aktorów. Miękkie, wy godne fotele, alkohol, kawa i przy ćmione światło. Tam spoty kali się aktorzy , reży ser zy , muzy c y , liter ac i. Rodzaj towar zy skiego salonu”[231] – wspom ina reży ser Jer zy Gruza, związany z telewizją niem al od jej początków. „W ty m buf ec ie-barku kawowy m wszy stko się załatwiało. Tam od razu po spektaklu dzwoniły telef ony , czy się podobało, czy nie”[232] – wspom ina Andrzej Łapicki. Bar ek miał też swoją spec y f ikę – ły żeczkam i można by ło ty lko mieszać kawę lub herbatę, posłodzić już nie. Wszy stkie miały bowiem wy wierc oną dziurkę, aby zabezpiec zy ć je przed ewentua lną kradzieżą. Edy ta Wojtc zak ciepło opowiada o Wigilii spędzonej właśnie w ty m buf ec ie: „Obc hodziliśmy jednoc ześnie imieniny Adam a Hanuszkiewic za, który reży ser ował wtedy , jeśli dobrze pamiętam, jedną ze sztuk Fredry . Spektakl, oczy wiście, szedł na ży wo. W ty m czasie w naszy m buf ec iku na dole por ozsiadały się rodziny aktorów, techników, char akter y zator ek itd. Stół zastawiony by ł jak u mamy , wkoło pełno » telewizy jny ch« dziec i. Przeży łam wówczas moją pierwszą Wigilię poza dom em. By łam onieśmielona, a jednoc ześnie czułam, że jestem w otoc zeniu ludzi przy j azny ch i ży czliwy ch”[233]. Ta towar zy ska atm osf er a panująca w telewizy jny m buf ec ie i spędzanie w nim czasu także po zakończony m już wy stępie nie powinny dziwić. Prac a w ówczesnej telewizji, telewizji na ży wo, by ła wielkim stresem. Transm isje z mikroskopijnego studia, w który m inscenizowano całe spektakle tea tralne z akcją rozgry wającą się w różny ch lokalizac jach, wy m agały akrobaty czny ch wręcz umiejętności od wszy stkich uczestników nagrania: zmiany dekor ac ji w czasie, gdy jednocześnie aktor zy grali inną scenę, szy bkie zmiany kostiumów podc zas zbliżenia kam er y na twarz partner a, czołganie się suf ler a, aby nie wejść w kadr i ratować aktor a, który ukradkiem daje znaki, że zapom niał tekstu… Kam er zy ści zaś mieli wówczas przy kazane: aktor zy grają, a wy ich łapc ie. Zawód reży ser a telewizy jnego dopier o raczkował… Nic więc dziwnego, że w ty ch war unkach nie zawsze udawało się uzy skać zam ier zony efekt. Kalina Jędrusik, grając w jedny m z odc inków Kabar etu Starszy ch Panów, postanowiła zrobić Jerem iem u Przy bor ze miłą niespodziankę. Otóż zgodnie ze scenar iuszem miała brać kąpiel w wannie, a Starszy Pan B, czy li Przy bor a, zaglądać do owej łazienki przez dziurkę od kluc za. Aby mu zrobić przy j emność, rozebrała się do naga i na planie, w wannie, oczekiwała, jaki efekt odniesie jej pom y sł. Ty mc zasem okazało się, że zastawki dekor ac ji poustawiano w studiu w ten sposób, że Przy bor a ty lko udawał zaglądanie przez dziurkę od kluc za. A obf ite wdzięki Kaliny Jędrusik podziwiał jedy nie elektry k, który akur at wszedł na drabinę, aby wy m ienić przepaloną żarówkę. Znając niem oc PRL-u w najprostszy ch ży ciowy ch sprawach, nie powinien dziwić także stan, w jakim w gmac hu telewizji znajdowało się miejsce jakże potrzebne. „Na dole po lewej stronie by ły sanitar iaty , czy li toa leta znana z tego, że zawsze skądś ciekła woda i wszy stko pły wało. Kiedy ś Sokorski [ówczesny prezes telewizji – red.] wprowadził tam jakiegoś zagranicznego ministra i ten przer ażony uciekł. Nie mógł uwier zy ć, że coś podobnego jest możliwe w Eur opie.
Pamiętam, że wtedy zaczęli coś rem ontować”[234] – wspom ina Andrzej Łapicki.
18
SZAMPANA PIJMY DZIŚ DO DNA, PANOWIE!
S
y lwester. Raz do roku w cały m kraj u o północy strzelały korki od szampanopodobny ch win musujący ch Sovietskoj e Igristoj e, wódka lała się strum ieniam i całą noc, a na parkietach tak w wielkich salach, jak i w maleńkich M-coś tam odby wały się szaleństwa taneczne w takt melodii twista, rock & rolla, jazzowy ch standardów czy też stateczny ch walc zy ków dla przodowników prac y soc jalisty cznej. Sy lwester we wczesny m PRL-u by ł dniem spec jalnie hołubiony m. I tutaj dotarła walka partii z Kościołem – Nowy Rok, jako dzień świąteczny , miał przy ćmić Boże Nar odzenie. Poza ty m dla kom unistów by ła to ważna data: rocznic a powstania Kraj owej Rady Nar odowej – pseudoparlamentu, który utwor zono 1 sty cznia 1944 roku. Dlatego za Bier uta celebrowano wielkie sy lwestrowe uroc zy stości: w auli Politechniki Warszawskiej odby wał się bal dla przodowników prac y , ściągany ch z całego kraj u. A w pierwszy ch dniach sty cznia, kiedy ofic jelom wy wietrzały już z głowy sy lwestrowe toa sty , w Pałacu Rady Ministrów (obecnie Pałac Prezy dencki) odby wał się bal dla dziec i. Przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego Bier ut, Cy r ankiewicz i inni party jni notable rozdawali dziec iom słody c ze i upom inki, a następnie tańczy li z dziećmi w kółeczku wokół choinki. Jak bowiem wiadom o, nic tak nie ociepla wizer unku władzy jak dziec i. Gomułka uznał na fali popaździernikowej, że wizer unek władzy jest wy starc zająco ocieplony i nie musia już pląsać z dziećmi ani przodownic am i prac y ty pu łódzkie prządki czy traktor zy stki. Nie oznac za to, że zrezy gnował z zabawy w tę noc. Gomułka i party jna wierc huszka cieszy li się z nadc hodzącego roku na balu na najwy ższy m piętrze tzw. Białego Domu, czy li gmac hu Kom itetu Centralnego PZPR. By ła to zabawa przeznac zona dla rodzin prac owników KC. Ot, jak wiele inny ch zakładowy ch sy lwestrów obc hodzony ch w PRL-u. Z czasem uczestnic zy ło w zabawach w KC cor az więcej osób spoza tego zakładu prac y – magia władzy , niezależnie od tego, jaka to władza, zawsze działa nęcąco… Sy lwester w KC miał swoją spec y f ikę nie do odtwor zenia w inny m miejscu: „W głównej sali ustawiano stół prezy dialny . Siadaliśmy pod ścianą około godziny 22, ludzie przy c hodzili, kłaniali się i tańczy li”[235] – wspom ina Józef Tejchm a, członek Biur a Polity cznego. Czas do północy by ł jednoc ześnie czasem oczekiwania na wy stąpienie I sekretar za, który nie
mógł sobie odmówić nawet w ty m gronie podsum owania osiągnięć polity czno-gospodarc zospołeczny ch i nakreślenia wizji wy zwań w ty ch dziedzinach ży cia społeczeństwa soc jalisty cznego na kolejne lata. Po wy bic iu północy i wzniesieniu nowor oczny ch toa stów zac zy nała się przem owa w sty lu wy stąpień na party jny m plenum. Na szczęście dla zebrany ch nie trwała tak długo, gdy ż towar zy sz Wiesław również miał ochotę na zabawę i konsumpcję fry kasów zapij any ch czy stą wy bor ową w duży ch ilościach (innego alkoholu Gomułka nie uznawał). Pląsał potem walczy ki w towar zy stwie małżonek ofic jeli, a o szóstej rano, wy raźnie rozluźniony po naduży ciu (raz w roku!) alkoholu wrac ał z małżonką Zofią do domu[236]. Za to w wielkich salach, takich jak aula w gmac hu główny m ówczesnego SGPiS-u (czy li obecnie SGH), oprócz walc zy ków rozbrzmiewał jazz. Jak wspom ina Cezar y Prasek, trady c y jna orkiestra przy gry wała do tańca w sali głównej: „w boczny ch salach dla miłośników jazzu grali New Orlea ns, Stompers czy Old Tim ers. W tamty ch czasach na balach grały często najlepsze zespoły ”[237]. Sy lwestrowa zabawa, czy w domu, czy na wielkim balu, zawsze pociąga za sobą wy datki, w wy padku pań – wy nikające ze stwierdzenia: „ja nie mam co na siebie włoży ć”, a u brac i studenckiej z chronicznego braku gotówki jako takiej. Studenc i łódzkiej filmówki postanowili w roku 1958 nie ty lko dobrze się bawić z okazji powitania Nowego Roku, ale jeszc ze dostać za to pieniądze od szkoły . I tak powstał zaa probowany przez uczelnię scenar iusz film u Zima 1958. Reży serem został studiujący w Łodzi Bułgar Mirc zew, na lokację wy brano opuszc zony dwor ek pod Łodzią. Ty dzień trwały poważne przy gotowania, łącznie z przety kaniem kom inów, przy wiezieniem węgla i zasłanianiem okien, aby miejscowi chłopi nie podglądali studentów w akc ji. Wy dawało się, że wszy stko jest gotowe, kiedy w sam ego sy lwestra okazało się, że ekipa techniczna filmu, który mimo że miał nie powstać, to musiał spełniać wszy stkie war unki prac y na planie, nie będzie mieć towar zy stwa płci pięknej. Konsternac ja. „Poj ec haliśmy więc pod akadem ik i przez tubę ogłosiliśmy , że potrzebuj em y staty stek do filmu. Z paru, które się zgłosiły , wy braliśmy dwie najładniejsze. Kiedy zor ientowały się, że nie chodzi o żaden film, wpadły we wściekłość. Blady m świtem uciekły , choć z dworku do szosy by ło z dziesięć kilom etrów”[238] – wspom ina Andrzej Kostenko. Z pry watny ch imprez w stolic y sławą cieszy ły się sy lwestrowe zabawy urządzane w trójkondy gnac y jny m segm enc ie przy Pilickiej na Mokotowie, należący m do nac zelnej scenograf TVP Xy m eny Zaniewskiej oraz jej drugiego męża, również scenografa, Mar iusza Chwedc zuka. Jedna z nich, kiedy oczekiwano nadejścia roku 1967, by ła szczególnie brzem ienna w nieoczekiwane skutki natur y towar zy skiej i… zdrowotnej. Już przy drzwiach czekała na gości niespodzianka w postac i Iwo, ośmioletniego wówczas sy na Zaniewskiej (w latach dziewięćdziesiąty ch razem z sy nem Jerem iego Przy bor y Kotem założą agencję reklam ową PZL). Chłopiec odbier ał od przy chodzący ch okry c ia, w zam ian oczekując opłaty – zbier ał bowiem na węża py tona. To początek ciągu zdar zeń podc zas tego sy lwestra, który Jer zy Gruza zapam iętał jako „horr or”. „Zanim doszło do ży czeń nowor oczny ch, podc zas tańców znany liter at poc hy lił partnerkę tak nisko, że strac ił równowagę na śliskim parkiec ie i o poręcz schodów podzielił sobie nos na połowę. Poj ec hali na pogotowie”[239] – wspom ina Gruza. Na tę zabawę został również zaproszony Jer em i Przy bor a, współtwórca sły nnego Kabar etu Starszy ch Panów z córką Martą, modelką, a później spikerką TVP. On również zapam iętał ów wy padek, a także to, co poszkodowany opowiadał po powroc ie z pogotowia: „chir urg właśnie » od-
korkowy wał« fac eta, któremu przy nowor oczny m toaście kor ek od szampana wbił się w czoło”. „By ł to oczy wiście radziecki szampan z największy m i bąblam i na świec ie”[240] – ironicznie kom entuj e przy padek z pogotowia Przy bor a. Ale w segm enc ie przy Pilickiej nie działo się lepiej i nie skończy ło się ty lko na jednej wizy c ie na pogotowiu. Gospody ni zaproponowała, aby każdy zapisał sobie na kartc e nowor oczne ży czenie, a następnie karteczkę spalił, popiół wsy pał do kieliszka i wy pił przy toaście. Gruza tak zrobił, ale przy poły kaniu mieszanina wpadła mu do tchawic y i przez godzinę się dusił. Nikt na to nie zwrócił uwagi, ponieważ podc zas składania ży czeń zaproszona Szwedka (obc okraj owc y zawsze by li w czasach PRL-u supera trakcją podnoszącą obecnością prestiż imprezy ; oprócz Szwedki gościem przy Pilickiej tej nocy by ł przy stojny Katalończy k Fabian, obiekt platoniczny ch westchnień pań, gdy ż pref er ował panów) z entuzjazmu nowor ocznego podniosła młodą nar zec zoną Ludwika Klekowa, dy r ektor a sopockiego festiwalu. Ale ów gest przy j aźni by ł wy konany tak nieszczęśliwie, że dziewczę uder zy ło głową w belkę stropową i strac iło przy tomność. Nikt jednak tego nie zauważy ł, wszy scy by li przekonani, że dziewc zy na po prostu się upiła. W końcu nieprzy tomną zawieziono na pogotowie. A tam sanitar iusze zapy tali od razu: „Państwo z sy lwestra u pani Xy m eny , tak?”. Apogeum tej hekatomby by ł upadek sam ego Klekowa, który nad ranem zlec iał ze schodów i uder zy ł głową w kalor y f er. Gruza dowiedział się o ty m później, gdy ż opuścił imprezę i przeniósł się do znaj om y ch na Grójecką. Tam sy lwester w zaa daptowany m na mieszkanie stry c hu skończy ł się pożarem i ewakua cją gości[241]. Sy lwester u Zaniewskiej miał jednak, oprócz wy m iar u katastrof icznego, także i jasne strony . To podc zas tej zabawy Jer em i Przy bor a zakoc hał się, ze wzaj emnością, w Alic ji Wirth, scenografc e związanej z telewizją, wówczas jeszc ze żonie Andrzej a Wirtha, tea trologa, kry ty ka i tłumac za. Jak wspom ina, uczuc ie ogarnęło Przy borę tak absorbująco, że spędzili całą noc, rozmawiając na wąskich schodach, nie zauważając ani bawiącego się towar zy stwa, ani owy ch tragikom iczny ch wy padków towar zy szący ch zabawie[242]. Aktor zy bawili się na wielkich balach urządzany ch w tea trach. Elżbieta Szczepańska-Lange wspom ina jeden z sy lwestrów organizowany ch w Tea trze Nar odowy m. Odby ł się w sali prób: na scenie urządzono parkiet do tańca, na widowni ustawiono stoliki. Ściany udekor owano napisam i – kalambur am i autorstwa aktor a Andrzej a Szczepkowskiego. O północy w roli „rom anty cznej zjawy ” poj awiła się ubrana w białą kry nolinę piękna Elżbieta Barszc zewska, wielka gwiazda Tea tru Polskiego (z wy jątkiem lat 1962–1965 – w Tea trze Nar odowy m)[243]. Z kolei podc zas jednego z sy lwestrów urządzony ch w siedzibie Studenckiego Tea tru Saty r y ków uczestnic y zabawy ogłosili powstanie Wolnej Republiki STS z lec hem – czy li własną jednostką monetarną i pięciopunktową konsty tucją. Punkt czwarty konsty tucji mówił: „Republika jest państwem kolor owy ch dżentelm enów pozbawiony ch braku poc zuc ia hum or u”, a podpunkt b przewidy wał: „Za naganny lub zby t banalny wy gląd zewnętrzny – za brud, niegolenie się lub brak fantazji – mandat 10 lechów”. A jeden ze sloganów rozlepiony ch na mur ze siedziby „republiki” brzmiał: „Nie zabij aj, lecz cudzołóż”. Wolna Republika STS przestała istnieć o świc ie 1 sty cznia[244]. Nie wszy scy arty ści witali Nowy Rok, bawiąc się od wczesny ch godzin wiec zorny ch – dla wielu z nich noc sy lwestrowa to okazja do zar obku. Wy stępy czy konf er ansjerka podc zas sy lwestrowego balu dawały większy dochód niż niej edna wielka impreza estradowa w ciągu roku. Koncerty z tej okazji w stolic y odby wały się na zakładkę: kiedy część wy konawców rozpoc zy nała
wy stęp w jedny m z kin, pozostali kończy li w inny m i pędem przem ieszc zali się, aby wy stąpić tam, gdzie pierwsza część ekipy już kończy ła. Tanc er ze Kry sty na Mazurówna i Witold Gruc a zalic zali w tę noc po kilkanaście wy stępów na różny ch imprezach (omy łkowo z rozpędu wy stąpili nawet na estradzie Sali Konc ertowej Filharm onii Nar odowej, podc zas gdy mieli zatańczy ć w Sali Kam er alnej). Wreszc ie dotarli do Klubu Aktor a, SPATiF-u w Alej ach Ujazdowskich, aby pobawić się przez resztę nocy . Do wnętrza wpuściła ich przy padkowo przec hodząca Hanna Skarżanka. Gruc a chciał znanej aktorc e przedstawić swoją partnerkę zawodową, ale ponieważ zabawa trwała już dłuższy czas, kontakt z aktorką by ł na ty le utrudniony , że ta po prostu odwróciła się i poszła w głąb lokalu. Mazurówna również – chciała wreszc ie odr ea gować zabawą sy lwestrową pracę. „Ale nastrój by ł już jak po bitwie – nic dziwnego, podc zas kilku godzin naszy ch wy stępów tutaj wszy scy wznosili toa sty . Atm osf er a dawno przy gasła, część biesiadników podsy piała, część jeszcze tańczy ła, mocno wtulona w niekoniecznie własne żony ”[245] – opowiada Mazurówna. W mały m gronie, ale za to ory ginalnie przebrany m, spędzała sy lwestra 1955/1956 znana aktorka Alina Janowska, m.in. z Marią i Jer zy m Wasowskim i, kompozy tor em i współtwórcą Kabaretu Starszy ch Panów. Mar ia Wasowska by ła przebrana za namiętną bac hantkę, a Jer zy Wasowski – za sam ego Adam a Mickiewic za[246]. Czasem miejsce świętowania nadejścia Nowego Roku wy m uszała sy tua cja zawodowa. Michał Ronikier, prac ujący przy produkc ji film u Salto w reży ser ii Tadeusza Konwickiego, wspom ina, jak spędzono sy lwestra 1964/1965 w wy twórni film owej we Wrocławiu, gdzie ekipa mieszkała. „Zatrudniliśmy dwie barm anki, które prowadziły buf et. Gdy o dwunastej w nocy składaliśmy sobie ży czenia, okazało się, że Zby szek jako jedy ny spośród nas pomy ślał o ty m, żeby złoży ć ży czenia także barm ankom. Strasznie nas spotem zwy m y ślał: » Naprawdę trzeba o takich rzeczach pamiętać, to wasz obowiązek. Skor o one tu prac ują, to są naszy m i koleżankam i« ”[247] – wspom ina Ronikier. No cóż, jak widać Cy bulski znał i stosował w ży ciu szlac hetną maksy mę: noblesse oblige. Lata sześćdziesiąte to czasy , kiedy w ży cie codzienne cor az mocniej wkrac zała telewizja. Stawała się także gościem sy lwestrowy m, cor az bardziej wpraszający m się i nac halny m. Tak odebrano pom y sł transm isji w TVP balu sy lwestrowego 1964/1965 ze stołecznego hotelu Bristol. Polac y mieli siedzieć w dom ach i oglądać prom inentny ch gości bawiący ch się w luksusowy ch wnętrzach pamiętający ch Ignac ego Jana Pader ewskiego. „Od dawna uważam, że np. w noc sy lwestrową TV powinna bawić ty ch wszy stkich, którzy z różny ch względów siedzą w domu, dotrzy my wać im towar zy stwa, jak niewidzialny przewodnik rozsuwać ściany i przenosić ich w miejsca ludne i roztańczone – a nie zapy c hać nocy martwy m i kawałkami wy brakowanej taśmy film owej; jakiś genialny wodzir ej-konf er ansjer powinien nie odstępować widza przez szer eg godzin. Tak więc wy prowadzenie telewidzów na bal, wmieszanie ich między gości Bristolu by ło bardzo telewizy jny m pom y słem. Jak to się udało – sprawozdawc a wasz, niestety , powiedzieć nie może. Będąc zaproszony m przez gościnną TV, siedząc » na planie« , nie miał bowiem pojęcia, co się dziej e » na wizji« , co widać na ekranie, a czego nie widać, i w ogóle czy m wy pełniono czas przez trzy godziny , czy » grało« , czy » trzy m ało się kupy « itd. Miał jedy nie sprawozdawc a możliwość przekonać się, że będąc tam, w środku, razem z inny m i gośćmi – niewiele wiadom o, co się dziej e tu, tzn. na ekranie – i by ło to dla niego bardzo pouczające doświadc zenie. A więc zjawisko alienac ji w czy stej postac i”[248] – dy wagował po owy m transm itowany m balu na
łamach „Ży cia Warszawy ” redaktor Andrzej Braun. Jednak, w przec iwieństwie do relac jonującego, telewidzowie nie by li zac hwy c eni patrzeniem w szklany ekran na to, jak inni się świetnie bawią. „W salach Bristolu siedzieli, jedli, pili różni prom inenc i, a widzowie przed telewizor am i mogli na nich patrzeć i się… bawić. Posy pały się protesty załóg i na długo zaniec hano ty ch pomy słów”[249] – wspom ina Jer zy Gruza. Telewizja w sy lwestra by ła jednak w latach sześćdziesiąty ch cor az częstszy m gościem w domach ty ch, którzy nie mieli ochoty na wielkie bale czy spotkania w większy m gronie znaj om y ch. Wśród dom atorów znajdowali się i znani i lubiani gwiazdor zy , jeśli akur at nie musieli grać w sy lwestrowy m przedstawieniu czy prowadzić uroc zy stego konc ertu. Właśnie w taki sposób, w fotelach przed telewizor em, zam ier zali spędzić tę noc panowie Edward Dziewoński i Wiesław Gołas z małżonkam i w mieszkaniu państwa Gołasów przy Świętokrzy skiej. Pani domu przy gotowała kolację, po posiłku wszy scy zasiedli w fotelach przed telewizor em, żeby obejr zeć film. „I po półgodzinie ja i Dudek zapadliśmy w głęboki sen. Wiesiek do świtu zabawiał Fredzię [Alfreda Sarnawska – druga żona Dziewońskiego – red.] rozm ową”[250] – opowiada Elżbieta Szczepańska-Lange. Na kam er alny m spotkaniu, ale w dobor owy m towar zy stwie, spędzał sy lwestra 1969/1970 Stefan Kisielewski z żoną Lidią. Kisielewscy by li gośćmi znienawidzonego przez Gomułkę wy bitnego pisar za histor y cznego i public y sty Pawła Jasienic y (pseudonim Leona Lec ha Bey nar a) i jego żony Zof ii O’Bretenny (po latach okazało się, że by ła agentką SB) w mieszkaniu pisar za na Stary m Mieście. Kisielewski opisał ów wieczór z właściwą sobie celnością obserwac ji i ironią. „Natańczy łem się nawet z jedną panią niezby t młodą, ale pełną temper am entu i niezadowoloną ze swego męża, przedwoj ennego ofic er a Dwójki. Ale w ogóle by ło trochę ry bio, Lech star awy i bez zębów, ona trochę apody kty czna, poza ty m jeszc ze bardzo miły mec enas Olszewski [Jan, w latach 1991–1992 prem ier – red.] z żoną (ten, co bronił Szpotańskiego). Noc sy lwestrowa piekielnie mroźna, wróciliśmy o piątej rano. Cały Nowy Rok kac plus oglądanie telewizji, czy li radowanie się » czer epem rubaszny m« w wersji ludowej w wy konaniu Siem iona”[251] – zanotował w Dziennik u. I ty m rubaszny m akc entem zakończy ły się lata sześćdziesiąte i rozpoczął ostatni rok rządów Włady sława Gomułki.
ZAKOŃCZENIE
P
raca nad tą książką przy pom inała dłubanie arc heologa na przebadany m ter enie. Niby wszy stko już zostało wcześniej sprawdzone i odkry te, ale przed kolejną inwesty cją w miejscu już sprawdzony m i tak prowadzi się obligator y jnie badania. Kiedy przy stępowałem do zbier ania mater iału źródłowego, duża liczba bohaterów tamty ch lat, na który ch lic zy łem, odmówiła rozm owy . Jedni twierdzili, że wszy stko, co mieli na ten tem at do powiedzenia, napisali już w swoich opublikowany ch wspom nieniach, inni, że właśnie piszą wspom nienia, więc nie będą się nimi dzielić przed opublikowaniem. Pozostałe osoby , które odmówiły rozm owy , stwierdzały , że nie są zainter esowane upublicznianiem swoich wspom nień. Z żalem muszę stwierdzić, że te by ły by najc iekawsze. Dlatego ty m bardziej dziękuję ty m, którzy zec hcieli podzielić się swoimi wspom nieniami: pani Kice Lelic ińskiej-Błochowiak i panu prof esor owi Włady sławowi Jackiewiczowi. Ich wspom nienia z wy dar zeń, które kreowali bądź w który ch uczestnic zy li, są crème de la crème tej książki. Wrac ając do owego arc heologicznego porównania – wiadom ości i ciekawostki na tem at ży cia towar zy skiego w latach sześćdziesiąty ch XX wieku zostały odsiane z publikac ji omawiający ch inne zagadnienia. W oprac owaniach poświęcony ch tamty m czasom, w dziennikach i wspom nieniach, w który ch twórcy zapisy wali wszelkie inf orm ac je na tem at tego, co przy niosło im ży cie, wy szukiwanie okruchów inf orm ac ji doty czący ch stricte ży cia towar zy skiego dało efekt w postac i tej książki. Jak arc heolog odtwar za stłuczoną przed wiekam i wazę, uzupełniając uby tki neutralną masą, tak autor tej książki poskładał inf orm ac je, dopasowując je do pewnego kształtu i uzupełniając własną wiedzą tam, gdzie to by ło konieczne. Ty tuły rozdziałów są cy tatam i z piosenek powstały ch w czasach PRL-u.
BIBLIOGRAFIA
Atlas J., Atlas towarzyski, Warszawa 1991. Bartosiak A., Klink e Ł., Kazimierz Kutz, „Play boy ” nr 12, 2007, za: www.wy wiadowc y .pl/kazimierz-kutz Bielicka H., Uśmiech w kapeluszu, oprac owała Mar ia Sondej, Łódź 2000. Braun A., O wszystk im po troc hu. TV szklany gość, „Ży cie Warszawy ” nr 47, Rok XXIII, 24 lutego 1965, s. 3. Budzińska A., Rodzynk i, migdały, Katowic e 1986. Budzińska A., Rodzynk i, migdały II, Kraków 1991. Budrewicz O., Bae dek er warszawski 2, Warszawa 1961. Czerwińska Z., Mój SPATiF, www.uaktor ow.com.pl/moj _spatif.htm. Cześć, starenia! Wspomnienia o Zbyszk u Cybulskim, zebrała i oprac owała Mar iola Pry zwan, Warszawa 2007. Dąbrowska M., Dziennik i powojenne 1955–1959, t. 3, Warszawa 1996. Dąbrowska M., Dziennik i powojenne 1960–1965, t. 4, Warszawa 1996. Dobrowolski J., Wspomnienia moich pamiętników, Dziekanów Leśny 2009. Druży ńska J., Jank owski S.M., Kolac ja z konfidentem. Piwnic a pod Baranami w dok umentach Służby Bezpiec zeństwa, Kraków 2006. Dy gat M., Rozstania, Kraków 2001. Dziedzic I., Teraz ja… 99 pytań do mistrzyni telewizyjnego wywiadu, Warszawa 1992. Fakty i mity o warszawskim konc erc ie The Rolling Stones z 1967 roku; www.polskier adio.pl/6/8/Arty kul/350779. Fedor owicz J., Ja jako wyk opalisko, Warszawa 2011. Filler W., Dolce Vita, Warszawa 1999. Gac ek P., Kalina. Jestem jaka jestem, Warszawa 2010. Gieży ński S., Mewa, Henio i spółka, „Wer anda”, listopad 2011; www.wer anda.pl/arc hiwum/2922011-11/13934-mewa-henio-i-spolka. Głowacki J., Z głowy, Warszawa 2004. Gołas-Ners A., Na Gołasa, Warszawa 2008. Grec huta D., Baran J., Marek. Marek Grec huta we wspomnieniach żony Danuty, Kraków 2011. Gruza J., 40 lat minęło jak jeden dzień, Warszawa 1998. Gruza J., Człowiek z wieszak iem. Życie zawodowe i towarzyskie, Warszawa 2003. Hłasko M., Piękni dwudziestoletni, Warszawa 1988.
Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1956–1963, t. II, Warszawa 2010. Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1964–1980, t. III, Warszawa 2011. Jak Lutosławski jadł rybę z królową Elżbietą, www.polskieradio.pl/148/2609/Artyk ul/759336,Jak-Lutoslawski-jadl-ry be-z-krolowa-Elzbieta,Jak-Lutoslawski-jadl-ry be-z-krolowa-Elzbieta">. Kern L.J., Moje abec adło, Kraków 2003. Kisielewski S., Dziennik i, Warszawa 1996. Klim owski T., Piękna Helena i Paris, [w:] Z Arc hiwum Sz. Szlak iem szczec ińskich historii niezwykłych XX wiek u, Poznań 2005, s. 145–149. Klom inek A., Życie w „Przek roju”, Warszawa 1995. Kobos A.M., Przyc hodzimy, odc hodzimy lec iuteńko na paluszk ach… www.zwoj escrolls.com/piwnic a/piwnic a.html. Kolińska K., Parnas w Oborach, Warszawa 2000. Kolińska K., Szatańska księżniczk a. Opowieść o Izabeli Czajc e-Stac howicz, Warszawa 1992. Kołacz M., Nad filiżanką. Życie kawiarniane 1955–1965 jako przykład przemian w życiu artystyczno-obyc zajowym Warszawy, [w:] Wizje nowoc zesności. Lata 50. i 60. Wzornictwo, estetyk a, styl życia. Materiały z sesji „Lata 50. i 60. w Polsce i na świec ie: estetyk a, wizje nowoc zesności, styl życia”, Muzeum Nar odowe w Warszawie, 15 kwietnia 2011, Warszawa 2012. Kom endołowicz I., Elka, Kraków 2012. Koper S., Kobiety władzy PRL, Warszawa 2012. Koper S., Życie artystek w PRL, Warszawa 2013. Kowalski J., Teresa Tuszyńska znik a, „Wy sokie Obc asy ”, 14 lutego 2011. Kozic zy ński B., 333 popkulturowe rzec zy PRL, Poznań 2007. Krubski K., Miller M., Tur owska Z., Wiśniewski W., Mar ek Miller – konc epc ja dram aturgiczna, Filmówka. Powieść o łódzkiej szkole filmowej, Warszawa 1998. Kuroń J., Żakowski J., PRL dla początkujących, Wrocław 1995. Ky dry ński L., Przejazdem przez życie… Kronik i rodzinne, Kraków 2005. Ky dry ński L., Znajomi z estrady, Kraków 1966. Łapicki A., Po pierwsze zac hować dystans. Z Andrzejem Łapick im rozmawiają Katarzyna Bielas i Jac ek Szczerba, Warszawa 1999. Łazuka B., …trzymam się!!!, Warszawa 1993. Łopuszański P., Gustaw Holoubek. Filozof byc ia, Warszawa 2010. Łuszczy na M., Liryk a, epik a, kastet, czyli Harenda w opowieści m.in. Romana Śliwonik a, „Bluszcz”, lipiec 2010, s. 128–129. Mac hulski J., Chłopak z Hollyłódź. Wspomnienia, Warszawa 1992. Magdalena, córka Kossak a. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec, zebrał i oprac ował Rafał Podr aza, Warszawa 2007. Mann W., Rockmann, czyli jak nie zostałem saksofonistą, Kraków 2010. Mazurówna K., Burzliwe życie tanc erk i, Warszawa 2010. Mic halski D., Jam jest Alina czyli Janowska Story, Warszawa 2007. Mic halski D., Kalina Jędrusik, Warszawa 2010. Miller-Zielińska G., (red.), O Magdalenie Samozwaniec. Wspomnienia, Kraków 1979.
Mor elle E.M., Słodk ie życie, Kraków 2007. Najważniejsze momenty Festiwalu Piosenk i (O)polskiej, www.polskieradio.pl/6/242/Artykul/383958Najwazniejsze-momenty-Festiwalu-Piosenk i-(O)polskiej. Niewidowski Z., 30 lat życia z Madzią. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec, Wrocław 1988. Olbry chski D., Anioły wokół głowy, Warszawa 1992. Olc zak-Ronikier J., Piwnic a pod Baranami czyli konc ert ambitnych samouków, Warszawa 1997. Osęka P., Sylwestry pierwszych sek retarzy, „Ale Histor ia”, nr 50 (50), 31 grudnia 2012, s. 14–15. Osiecka A., Szpetni czterdziestoletni, Warszawa 1985. Passent D., Passa. Rozmawia Jan Ordyński, Warszawa 2012. Pertek J., Królewski statek Batory, Gdańsk 1975. Podgajna E., Pan jest tu absolutnie niezbędny, [w:] Z Arc hiwum Sz. Szlak iem szczec ińskich historii niezwykłych XX wiek u, Poznań 2005, s. 155–159. Podgajna E., W Szczec inie wszystk o jest skrzydlate, [w:] Z Arc hiwum Sz. Szlak iem szczec ińskich historii niezwykłych XX wiek u, Poznań 2005, s. 113–120. Pohl K., Biela S., Kaskada, Szczec in 2011. Prasek C., Złota młodzież PRL i jej obraz w literaturze i filmie, Warszawa 2011. Prasek C., Życie towarzyskie w PRL. Zabawy, Kawiarnie, Festiwale, Warszawa 2011. Przy bor a J., Zdążyć z happy endem. Memuarów część III, Warszawa 1998. Rodowicz M., Niech żyje bal, Warszawa 1992. Ross T., Życie przerosło kabaret, Warszawa 2012. Roszkowski W. (A.A.), Historia Polski 1914–1991, Warszawa 1992. Sam ozwaniec M., Z pamiętnik a niemłodej już mężatki, wstęp, wy bór i oprac owanie Mic hał Podr aza, Warszawa 2009. Sipińska U., Hodowc y lalek, Poznań 2005. Stanisławc zy k B., Miłosne gry Mark a Hłaski, Warszawa 1998. Szczerba J., Co ja, Jezus Chrystus jestem?, www.wy sokieobc asy .pl/wy sokie-obc asy /1,96856,6894162,Co_ja_Jezus_Chry stus_jestem _html?as=3. Tur owska Z., Agnieszk i. Pejzaże z Agnieszką Osiecką, Warszawa 2000. Ty m S., Mamuta tu mam. Utwory zebrane spod łóżka, Mic hałów-Grabina 2005. Ty rm and L., Życie towarzyskie i uczuc iowe, Warszawa 1990. Ty szkiewicz B., Nie wszystk o na sprzedaż, Warszawa 2003. Urbanek M., Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan, Wac ek, Warszawa 2006. Urbanek M., Miec io od Waldorffa, www.polity ka.pl/kraj/271391,1,miec io-od-waldorff a.read. Waldorff J., Moje lampk i oliwne, Warszawa 1999. Waldorff J., Słowo o Kisielu, Warszawa 1994. Wiśniewski J., Kontrk ulturowe kawiarnie Warszawy: Czytelnik, www.wiadom osci.ngo.pl/wiadomosci/764697.html. Wojtc zak E., Ze spik erskiej dziupli, Warszawa 2006. Wspomnienia o Kazimierzu Rudzk im, Warszawa 1981. Zawadzka M., Kij w mrowisko, Warszawa 1999.
Zblewski Z., Leksyk on PRL-u, Kraków 2000. Żakowski J., Przy stolik u w Czytelnik u, „Gazeta Wy borc za”, 3 sierpnia 2011.
PRZYP ISY
[1] Dąbrowska M., Dziennik i powojenne 1955–1959, t. 3, Warszawa 1996, s. 36. [2] Osiecka A., Szpetni czterdziestoletni, Warszawa 1985, s. 49. [3] Kuroń J., Żakowski J., PRL dla początkujących, Wrocław 1995, s. 83. [4] Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1956–1963, t. II, Warszawa 2010, s. 150–151. [5] Koper S., Kobiety władzy PRL, Warszawa 2012, s. 243. [6] Iwaszkiewicz J., dz. cy t., s. 466–467. [7] Jak Lutosławski jadł rybę z królową Elżbietą, http://www.polskier adio.pl/148/2609/Arty kul/759336,Jak-Lutoslawski-jadl-ry be-z-krolowa-Elzbieta. [8] Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1964–1980, t. III, Warszawa 2011, s. 223. [9] Kisielewski S., Dziennik i, Warszawa 1996, s. 51. [10] Mazurówna K., Burzliwe życie tanc erk i, Warszawa 2010, s. 122, 124 [11] Tamże, s. 122. [12] Dąbrowska M., dz. cy t., s. 101–102. [13] Tamże, s. 103. [14] Kisielewski S., dz. cy t., s. 193. [15] Głowacki J., Z głowy, Warszawa 2004, s. 198. [16] Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1956–1963, dz. cy t., s. 424–425. [17] Tamże, s. 527. [18] Filler W., Dolce Vita, Warszawa 1999, s. 21. [19] Ty rm and L., Życie towarzyskie i uczuc iowe, Warszawa 1990, s. 36–37. [20] Łazuka B., …trzymam się!!!, Warszawa 1993, s. 59. [21] Czerwińska Z., Mój SPATiF, www.uaktor ow.com.pl/moj _spatif.htm. [22] Kom endołowicz I., Elka, Kraków 2012, s. 65. [23] Miller-Zielińska G. (red.), O Magdalenie Samozwaniec. Wspomnienia, Kraków 1979, s. 115. [24] Olbry chski D., Anioły wokół głowy, Warszawa 1992, s. 114. [25] Głowacki J., dz. cy t., s. 121. [26] Tamże. [27] Czerwińska Z., dz. cy t. [28] Ross T., Życie przerosło kabaret, Warszawa 2012, s. 113. [29] Czerwińska Z., dz. cy t. [30] Tamże. [31] Tamże. [32] Kisielewski S., dz. cy t., s. 331. [33] Głowacki J., dz. cy t., s. 122.
[34] Osiecka A., dz. cy t., s. 121–122. [35] Czerwińska Z., dz. cy t. [36] Dziedzic I., Teraz ja… 99 pytań do mistrzyni telewizyjnego wywiadu, Warszawa 1992, s. 123– 124. [37] Głowacki J., dz. cy t., s. 121. [38] Gruza J., 40 lat minęło jak jeden dzień, Warszawa 1998, s. 77. [39] Przy bor a J., Zdążyć z happy endem. Memuarów część III, Warszawa 1998, s. 11. [40] Łazuka B., dz. cy t., s. 57. [41] Gołas-Ners A., Na Gołasa, Warszawa 2008, s. 134. [42] Osiecka A., dz. cy t., s. 124. [43] Gruza J., Człowiek z wieszak iem. Życie zawodowe i towarzyskie, Warszawa 2003, s. 46. [44] Czerwińska Z., dz. cy t. [45] Wszy stkie wy powiedzi pana prof. Włady sława Jackiewic za poc hodzą z nagrania rozm owy z dnia 11 maja 2013 r. [46] Krubski K., Miller M., Tur owska Z., Wiśniewski W., Mar ek Miller – konc epc ja dram aturgiczna, Filmówka. Powieść o łódzkiej szkole filmowej, Warszawa 1998, s. 124. [47] Tamże, s. 114. [48] Klom inek A., Życie w „Przek roju”, Warszawa 1995, s. 322. [49] Podgajna E., Pan jest tu absolutnie niezbędny, [w:] Z Arc hiwum Sz. Szlak iem szczec ińskich historii niezwykłych XX wiek u, Poznań 2005, s. 157. [50] Tamże, s. 156. [51] Prasek C., Życie towarzyskie w PRL. Zabawy, Kawiarnie, Festiwale, Warszawa 2011, s. 91. [52] Ty rm and L., dz. cy t., s. 100–101. [53] Prasek C., dz. cy t., s. 71. [54] Ross T., dz. cy t., s. 87. [55] Głowacki J., dz. cy t., s. 30. [56] Dąbrowska M., dz. cy t., s. 299. [57] Tur owska Z., Agnieszk i. Pejzaże z Agnieszką Osiecką, Warszawa 2000, s. 38. [58] Hłasko M., Piękni dwudziestoletni, Warszawa 1988, s. 45. [59] Tamże, s. 46. [60] Gruza J., Człowiek z wieszak iem, dz. cy t., s. 115. [61] Tamże, s. 119–120. [62] Hłasko M., dz. cy t., s. 46–47. [63] Kisielewski S., dz. cy t., s. 151. [64] Kom endołowicz I., dz. cy t., s. 41. [65] Łuszczy na M., Liryk a, epik a, kastet, czyli Harenda w opowieści m.in. Romana Śliwonik a, „Bluszcz”, lipiec 2010, s. 128. [66] Kisielewski S., dz. cy t., s. 247. [67] Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1956–1963, dz. cy t., s. 428. [68] Gruza J., Człowiek z wieszak iem, dz. cy t., s. 6. [69] Cześć, starenia! Wspomnienia o Zbyszk u Cybulskim, zebrała i oprac owała Mar iola Pry zwan, Warszawa 2007, s. 140. [70] Kom endołowicz I., dz. cy t., s. 125.
[71] Tur owska Z., dz. cy t., s. 44. [72] Budrewicz O., Bae dek er warszawski 2, Warszawa 1961, s. 89–90. [73] Tamże, s. 20–21. [74] Pohl K., Biela S., Kaskada, Szczec in 2011, s. 81. [75] Tamże, s. 58. [76] Tamże, s. 62. [77] Gruza J., Człowiek z wieszak iem, dz. cy t., s. 106. [78] Osiecka A., dz. cy t., s. 101. [79] Gruza J., Człowiek z wieszak iem, dz. cy t., s. 107–108. [80] Kołacz M., Nad filiżanką. Życie kawiarniane 1955–1965 jako przykład przemian w życiu artystyczno–obyc zajowym Warszawy, [w:] Wizje nowoc zesności. Lata 50. i 60. Wzornictwo, estetyk a, styl życia. Materiały z sesji „Lata 50. i 60. w Polsce i na świec ie: estetyk a, wizje nowoc zesności, styl życia”, Muzeum Nar odowe w Warszawie 15 kwietnia 2011, Warszawa 2012, s. 126. [81] Tamże, s. 133. [82] Prasek C., dz. cy t., s. 118. [83] Koper S., dz. cy t., s. 242. [84] Ty szkiewicz B., Nie wszystk o na sprzedaż, Warszawa 2003, s. 97. [85] Wiśniewski J., Kontrk ulturowe kawiarnie Warszawy: Czytelnik, www.wiadom osci.ngo.pl/wiadom osci/764697.html. [86] Mor elle E.M., Słodk ie życie, Kraków 2007, s. 71. [87] Żakowski J., Przy stolik u w Czytelnik u, „Gazeta Wy borc za”, 3 sierpnia 2011. [88] Łazuka B., dz. cy t., s. 24–26. [89] Kom endołowicz I., dz. cy t., s. 56. [90] Prasek C., dz. cy t., s. 71. [91] Przy bor a J., dz. cy t., s. 10. [92] Miller-Zielińska G. (red.), dz. cy t., s. 80. [93] Waldorff J., Słowo o Kisielu, Warszawa 1994, s. 61. [94] Budrewicz O., dz. cy t., s. 219–221. [95] Wszy stkie wy powiedzi pani Kiki Lelic ińskiej-Błochowiak poc hodzą z nagrania rozm owy z dnia 10 maja 2013 r. [96] Olc zak-Ronikier J., Piwnic a pod Baranami, czyli konc ert ambitnych samouków, Warszawa 1997, s. 99. [97] Tamże. [98] Druży ńska J., Jankowski S.M., Kolac ja z konfidentem. Piwnic a pod Baranami w dok umentach Służby Bezpiec zeństwa, Kraków 2006, s. 23. [99] Budzińska A., Rodzynk i, migdały, Katowic e 1986, s. 71–72. [100] Druży ńska J., Jankowski S.M., dz. cy t., s. 36. [101] Bartosiak A., Klinke Ł., Kazimierz Kutz, „Play boy ” nr 12, 2007, za: www.wy wiadowcy .pl/kazim ierz-kutz [102] Magdalena, córka Kossak a. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec, zebrał i oprac ował Rafał Podr aza, Warszawa 2007, s. 119. [103] Osiecka A., dz. cy t., s. 30. [104] Budzińska A., Rodzynk i, migdały II, Kraków 1991, s. 38
[105] Gruza J., Człowiek z wieszak iem, dz. cy t., s. 44–45. [106] Głowacki J., dz. cy t., s. 116. [107] Cześć, starenia!, dz. cy t., s. 156 [108] Mazurówna K., dz. cyt., s. 114–116. [109] Kern L.J., Moje abec adło, Kraków 2003, s. 79. [110] Miller-Zielińska G. (red.), dz. cy t., s. 89–90. [111] Gruza J., 40 lat minęło jak jeden dzień, dz. cy t., s. 11. [112] Kern L.J., dz. cy t., s. 149. [113] Mic halski D., Jam jest Alina czyli Janowska Story, Warszawa 2007, s. 328 [114] Urbanek M., Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan, Wac ek, Warszawa 2006, s. 195–196. [115] Ky dry ński L., Znajomi z estrady, Kraków 1966, s. 95. [116] Fakty i mity o warszawskim konc erc ie The Rolling Stones z 1967 roku; www.polskier adio.pl/6/8/Arty kul/350779,Fakty -i-mity -o-warszawskim-konc erc ie-The-Rolling-Stones-z-1967roku [117] Tamże. [118] Mann W., Rockmann, czyli jak nie zostałem saksofonistą, Kraków 2010, s. 60. [119] Tamże, s. 54–55. [120] Krubski K., Miller M., Tur owska Z., Wiśniewski W., dz. cy t., s. 175. [121] Tamże, s. 176. [122] Bielicka H., Uśmiech w kapeluszu, oprac owała Mar ia Sondej, Łódź 2000, s. 112–113. [123] Olc zak-Ronikier J., dz. cyt., s. 9. [124] Tamże, s. 13. [125] Tamże, s. 33. [126] Tamże, s. 103. [127] Kobos A.M., Przyc hodzimy, odc hodzimy lec iuteńko na paluszk ach…; www.zwoj escrolls.com/piwnic a/piwnic a.html. [128] Miller-Zielińska G. (red.), dz. cy t., s. 95–96. [129] Zawadzka M., Kij w mrowisko, Warszawa 1999, s. 61–62. [130] Fedor owicz J., Ja jako wyk opalisko, Warszawa 2011, s. 203. [131] Ty m S., Mamuta tu mam. Utwory zebrane spod łóżka, Mic hałów–Grabina 2005, s. 84. [132] Tur owska Z., dz. cy t., s. 51 [133] Tamże, s. 64. [134] Gołas-Ners A., dz. cyt., s. 136. [135] Łazuka B., dz. cy t., s. 41. [136] Kozic zy ński B., 333 popkulturowe rzec zy PRL, Poznań 2007, s. 12. [137] Łazuka B., dz. cy t., s. 38–39. [138] Tamże, s. 41–42. [139] Tamże, s. 42–43. [140] Ky dry ński L., Przejazdem przez życie… Kronik i rodzinne, Kraków 2005, s. 69–71. [141] Filler W., dz. cy t., s. 45. [142] Tamże, s. 58. [143] Tamże, s. 54. [144] Ky dry ński L., Przejazdem przez życie, dz. cy t., s. 56.
[145] Sipińska U., Hodowc y lalek, Poznań 2005, s. 16. [146] Cześć, starenia!, dz. cy t., s. 160. [147] Dąbrowska M., dz. cyt., s. 61. [148] Tamże, s. 82, 85. [149] Tamże, s. 117. [150] Głowacki J., dz. cy t., s. 198. [151] Tamże. [152] Kolińska K., Parnas w Oborach, Warszawa 2000, s. 12–13. [153] Magdalena, córka Kossak a, dz. cy t., s. 48. [154] Miller-Zielińska G. (red.), dz. cy t., s. 79. [155] Głowacki J., dz. cy t., s. 198. [156] Kowalski J., Teresa Tuszyńska znik a, „Wy sokie Obc asy ”, 14 lutego 2011. [157] Miller-Zielińska G. (red.), dz. cy t., s. 62. [158] Łapicki A., Po pierwsze zac hować dystans. Z Andrzejem Łapick im rozmawiają Katarzyna Bielas i Jac ek Szczerba, Warszawa 1999, s. 144. [159] Rodowicz M., Niech żyje bal, Warszawa 1992, s. 189. [160] Łapicki A., dz. cy t., s. 144–145. [161] Tamże, s. 145. [162] Gołas-Ners A., dz. cy t., s. 62. [163] Tamże, s. 64. [164] Kom endołowicz I., dz. cy t., s. 324–325. [165] Łapicki A., dz. cy t., s. 150. [166] Tamże, s. 153. [167] Przy bor a J., dz. cyt., s. 43–44. [168] Tur owska Z., dz. cy t., s. 119. [169] Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1956–1963, t. II, Warszawa 2010, s. 529. [170] Kom endołowicz I., dz. cy t., s. 115. [171] Gołas-Ners A., dz. cy t., s. 124–125. [172] Tamże, s. 122. [173] Bielicka H., dz. cyt., s. 85. [174] Dy gat M., Rozstania, Kraków 2001, s. 229–230. [175] Urbanek M., dz. cy t., s. 197. [176] Pertek J., Królewski statek Batory, Gdańsk 1975, s. 223 [177] Urbanek M., dz. cy t., s. 197. [178] Gołas-Ners A., dz. cy t., s. 124–125. [179] Krubski K., Miller M., Tur owska Z., Wiśniewski W., dz. cy t., s. 130–131. [180] Tamże. [181] Cześć, starenia!, dz. cy t., s. 105–106. [182] Tur owska Z., dz. cy t., s. 102. [183] Tamże, s. 101. [184] Łopuszański P., Gustaw Holoubek. Filozof byc ia, Warszawa 2010, s. 113–114. [185] Mic halski D., dz. cyt., s. 340. [186] Tamże, s. 338.
[187] Kern L.J., dz. cy t., s. 94. [188] Ky dry ński L., Przejazdem przez życie, dz. cy t., s. 78, 85–86. [189] Wojtc zak E., Ze spik erskiej dziupli, Warszawa 2006, s. 56. [190] Tamże, s. 55. [191] Ty szkiewicz B., dz. cy t., s. 103–104. [192] Bielicka H., dz. cyt., s. 64. [193] Gołas-Ners A., dz. cy t., s. 57–58. [194] Kom endołowicz I., dz. cy t., s. 135. [195] Tamże, s. 148–149. [196] Olbry chski D., Anioły wokół głowy, Warszawa 1992, s. 97. [197] Tamże, s. 100. [198] Tamże, s. 102. [199] Grec huta D., Bar an J., Marek. Marek Grec huta we wspomnieniach żony Danuty, Kraków 2011, s. 22–25. [200] Mazurówna K., dz. cy t., s. 152–153. [201] Osiecka A., dz. cyt., s. 22. [202] Koper S., dz. cy t., s. 247–249. [203] Gac ek P., Kalina. Jestem jaka jestem, Warszawa 2010, s. 61. [204] Tamże, s. 102. [205] Mic halski D., Kalina Jędrusik, Warszawa 2010, s. 101. [206] Tamże, s. 125. [207] Koper S., Życie artystek w PRL, Warszawa 2013, s. 176. [208] Kom endołowicz I., dz. cy t., s. 65. [209] Mic halski D., Kalina Jędrusik, dz. cy t., s. 299. [210] Szczerba J., Co ja, Jezus Chrystus jestem?, www.wy sokieobc asy .pl/wy sokie-obc asy /1,96856,6894162,Co_ja_Jezus_Chry stus_jestem _html?as=3. [211] Niewidowski Z., 30 lat życia z Madzią. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec, Wrocław 1988, s. 119–120. [212] Magdalena, córka Kossak a, dz. cy t., s. 93. [213] Tamże, s. 81–82. [214] Miller-Zielińska G. (red.), dz. cy t., s. 143. [215] Gieży ński S., Mewa, Henio i spółka, „Wer anda”, listopad 2011, www.wer anda.pl/arc hiwum/292-2011-11/13934-mewa-henio-i-spolka. [216] Tamże. [217] Iwaszkiewicz J., Dziennik i 1956–1963, dz. cy t., s. 193. [218] Stanisławc zy k B., Miłosne gry Mark a Hłaski, Warszawa 1998, s. 152. [219] Dąbrowska M., dz. cy t., s. 272. [220] Stanisławc zy k B., dz. cy t., s. 148. [221] Tamże, s. 154. [222] Tamże, s. 150. [223] Gieży ński S., dz. cy t. [224] Urbanek M., Miec io od Waldorffa, www.polity ka.pl/kraj/271391,1,miec io-od-waldorffa.read.
[225] Filler W., dz. cy t., s. 25. [226] Koper S., Kobiety władzy PRL, dz. cy t., s. 135–136. [227] Urbanek M., Kisielewscy…, dz. cy t., s. 195. [228] Tamże, s. 202. [229] Łapicki A., dz. cy t., s. 151. [230] Tamże. [231] Gruza J., 40 lat minęło, dz. cy t., s. 8. [232] Łapicki A., dz. cy t., s. 106. [233] Wojtc zak E., dz. cyt., Warszawa 2006, s. 25. [234] Łapicki A., dz. cy t., s. 106. [235] Osęka P., Sylwestry pierwszych sek retarzy, „Ale Histor ia”, nr 50 (50), 31 grudnia 2012, s. 15. [236] Tamże. [237] Prasek C., dz. cy t., s. 77. [238] Krubski K., Miller M., Tur owska Z., Wiśniewski W., dz. cy t., s. 126. [239] Gruza J., 40 lat minęło, dz. cy t., s. 181. [240] Przy bor a J., dz. cyt., s. 61. [241] Gruza J., 40 lat minęło, dz. cy t., s. 182. [242] Przy bor a J., dz. cy t., s. 61. [243] Gołas-Ners A., dz. cy t., s. 64. [244] Budrewicz O., dz. cy t., s. 64–65. [245] Mazurówna K., dz. cy t., s. 152–153. [246] Mic halski D., Jam jest Alina…, dz. cy t., s. 282. [247] Cześć, starenia!, dz. cy t., s. 135–136. [248] Braun A., O wszystk im po troc hu. TV szklany gość, „Ży cie Warszawy ” nr 47, Rok XXIII, 24 lutego 1965, s. 3. [249] Gruza J., 40 lat minęło, dz. cy t., s. 174. [250] Gołas-Ners A., dz. cy t., s. 65. [251] Kisielewski S., dz. cy t., s. 319.
ŹRÓDŁA CYTATÓW WYKORZYSTANYCH W TYTUŁACH ROZDZIAŁÓW
„Ale w koło jest wesoło…” Ale w koło jest wesoło
„Pod Papugam i jest szer oko niklowany bar…” Pod Papugami
słowa i muzy ka Zbigniew Hołdy s
słowa Bogusław Choiński, Jan Gałkowski, muzy ka Mateusz Święcicki
Nie ma jak pompa słowa Agnieszka Osiecka, muzy ka Jac ek Mikuła
„Ta nasza młodość” Ta nasza młodość
słowa Tadeusz Śliwiak, muzy ka Zy gm unt Konieczny W co się bawić słowa Wojc iech Mły narski, muzy ka Jer zy Wasowski „W kawiar enc e « Sułtan» przed panią róża żółta” W kawiarenc e „Sułtan” słowa Jer em i Przy bor a, muzy ka Jer zy Wasowski „La-la-la-la la-la-la-la zaśpiewał w bar ze ktoś. To czarny Ziutek pije gin, Celiny koleś, twardy gość…” Celina słowa i muzy ka Stanisław Staszewski „Portugalc zy ku, jak nóż bezlitosny . Naciąłeś dziewcząt jak róż w kraj u sosny …” Portugalc zyk Osculati słowa Jer em i Przy bor a, muzy ka Jer zy Wasowski
„Przy c hodzim y , odc hodzim y …” Przyc hodzimy, odc hodzimy słowa Janusz Jęczmy k, muzy ka Zy gm unt Konieczny „Wiatr odnowy wiał, dar owano resztę kar, znów się można by ło śmiać…” Autobiografia słowa Bogdan Olewicz, muzy ka Zbigniew Hołdy s „Cała sala śpiewa z nami!” Cała sala śpiewa z nami słowa Jan Tadeusz Stanisławski, muzy ka Urszula Rzeczkowska „No i jak tu nie jec hać?” No i jak tu nie jec hać? słowa Jer em i Przy bor a, muzy ka Jer zy Wasowski „Jesteśmy na wczasach w ty ch góralskich lasach” Jesteśmy na wczasach słowa Wojc iech Mły narski, muzy ka Janusz Sent „Tupot biały ch mew o statku pokład…” Tupot białych mew słowa Wojc iech Mły narski, muzy ka Bert Kae mpf ert „Ach, co to by ł za ślub!” Ach, co to był za ślub! słowa Wojc iech Mły narski, muzy ka Józef Sikorski „Jeżeli koc hać, to nie indy widua lnie” Jeżeli koc hać, to nie indywidualnie słowa Jer em i Przy bor a, muzy ka Jer zy Wasowski
„Po co babc ię denerwować, niech się babc ia cieszy ” Po co babc ię denerwować słowa Wojc iech Mły narski, muzy ka Franc iszka Leszc zy ńska „Szampana pijm y dziś do dna, Panowie!” Za zdrowie pań słowa Andrzej Kudelski, muzy ka Jar osław Kukulski, Janusz Sławiński