Venice’owi Miło jest sądzić, że ciężar oceanu i ciężar znaczenia są w jakiś sposób powiązane. Joe Wenderoth, The Weight of What is Thrown 1 Trzecia łz...
17 downloads
25 Views
1MB Size
Venice’owi
Miło jest sądzić, że ciężar oceanu i ciężar znaczenia są w jakiś sposób powiązane.
Joe Wenderoth, The Weight of What is Thrown
1 Trzecia łza
Niebo płakało. Ziemię zalewał smutek. Starling otworzyła usta, by pochwycić krople wpadające przez otwór w ich kordonie. Przezroczysta osłona Tragarzy Ziarna wznosiła się nad ogniskiem jak przytulny namiot. Odcinała je od potopu, poza niewielkim otworem na szczycie, który wypuszczał na zewnątrz dym i pozwalał zdobyć próbkę deszczu. Krople zwilżyły język Starling. Były słonawe. Smakowała wyrwane z korzeniami starożytne drzewa, oceany wdzierające się na ląd. Smakowała czarną wodę na wybrzeżach, zatopione zatoki. Więdnące dzikie kwiaty, wysuszone wyżyny, wszystko zatrute solą. Miliony gnijących trupów. Dokonały tego łzy Eureki – i nie tylko tego. Starling cmoknęła wargami, smakując deszcz w poszukiwaniu czegoś jeszcze. Zamknęła oczy i obróciła krople w ustach, jak sommelier próbujący wino. Nie wyczuwała jeszcze wieżyc Atlantydy wbijających się w niebo. Nie wyczuwała Atlasa, Złego. Co było dobre, ale ją dezorientowało. Łzy wylane przez Córkę Łez Selene miały doprowadzić do powrotu Atlantydy. Powstrzymanie tych łez było jedynym celem Tragarzy Ziarna. Zawiedli. I cóż się stało? Nadeszła powódź, ale gdzie był jej władca? Eureka sprowadziła wierzchowca, ale nie jeźdźca? Czyżby Córka Łez zboczyła ze ścieżki? Czyżby coś poszło nie tak na właściwej drodze? Starling kuliła się przy ognisku i wpatrywała w mapy morskie. Łzy spływały
falami po ścianach kordonu, kontrastując z ciepłem i jasnością w pachnącym geranium wnętrzu. Gdyby Starling była kimś innym, mogłaby się zwinąć w kłębek z kubkiem kakao i powieścią, pozwolić, by deszcz przeniósł ją do innego świata. Gdyby Starling była kimś innym, umarłaby ze starości przed tysiącami lat. W Lesie Narodowym Kisatchie w środkowej Luizjanie dochodziła północ. Starling od południa czekała na pozostałych. Wiedziała, że przybędą, choć nie ustalili wcześniej miejsca. Dziewczyna rozpłakała się tak nagle. Wywołana przez nią powódź rozproszyła Tragarzy Ziarna po całym tym nowym, paskudnym bagnisku i nie mieli czasu zaplanować ponownego spotkania. Ale tu miało się to wydarzyć. Poprzedniego dnia, zanim Eureka zapłakała, to miejsce leżało prawie dwieście pięćdziesiąt kilometrów od zatoki. Teraz było fragmentem zanikającej linii brzegowej. Bayou, jego brzegi, bite drogi, tancbudy, rezydencje z czasów przed wojną domową i pick-upy – wszystko utonęło w morzu samolubnych łez. Gdzieś tam płynął Ander, zakochany w dziewczynie, która do tego doprowadziła. Starling czuła głęboką urazę na myśl o zdradzie chłopaka. Za płomieniem ogniska, na tle padającego ukośnie deszczu z lasu wyłonił się cień. Critias nosił swój kordon jak płaszcz przeciwdeszczowy, widoczny jedynie dla Tragarzy. Starling uznała, że wydawał się mniejszy. Wiedziała, co myślał: „Co poszło nie tak? Gdzie jest Atlas? Dlaczego wciąż żyjemy?”. Kiedy dotarł do krawędzi kordonu Starling, zawahał się. Oboje przygotowali się na ostry podmuch oznaczający moment połączenia ich kordonów. Złączenie uderzyło jak błyskawica. Starling skrzyżowała ręce na piersi, by wytrzymać wichurę, Critias zacisnął powieki i z trudem ruszył naprzód. Jej włosy falowały jak pajęczyna wokół głowy, jego obwisłe policzki kołysały się jak flagi. Starling zauważyła te niekorzystne cechy wyglądu Critiasa; on bez wątpienia widział w niej to samo. Pocieszyła się myślą, że Tragarze Ziarna starzeli się tylko wtedy, gdy czuli sympatię. – Wenecji już nie ma – powiedziała Starling, kiedy Critias zaczął ogrzewać ręce nad ogniskiem. Powiązała to, co powiedział jej smak, z mapami. – Większość Manhattanu, cała zatoka… – Zaczekaj na pozostałych. – Critias pokiwał głową. – Są tutaj. Chora dotarła do nich od wschodu, Albion od zachodu; burza odbijała się od ich kordonów. Dotarli do kordonu Starling i zesztywnieli, przygotowując się na nieprzyjemne wejście. Kiedy znaleźli się wewnątrz, Chora odwróciła wzrok,
a Starling zrozumiała, że kuzynka nie chce ryzykować uczucia nostalgii lub żałości. Wolała w ogóle nie ryzykować uczuć. Dzięki temu przeżyła tysiące lat i przez cały ten czas czuła się i wyglądała jak kobieta w średnim wieku. – Starling wymienia zniszczone krainy – powiedział Critias. – To bez znaczenia. – Albion usiadł. Jego siwe włosy były przemoczone, elegancki szary garnitur zabłocony i podarty. – Milion zabitych nie ma znaczenia? – spytał Critias. – W drodze tutaj nie widzieliście zniszczeń, jakie wywołały jej łzy? Zawsze mówiliście, że jesteśmy obrońcami Świata Jawy. – Teraz liczy się tylko Atlas! Starling odwróciła wzrok zażenowana wybuchem Albiona, choć podzielała jego zdenerwowanie. Przez tysiące lat Tragarze Ziarna z trudem powstrzymywali powrót wroga, którego nigdy nie widzieli osobiście. Długo musieli znosić wytwory jego straszliwego umysłu. Uwięzieni w zatopionej krainie Świata Snu Atlas i jego królestwo nie starzeli się i nie umierali. Gdyby Atlantyda znów się wyłoniła, jej mieszkańcy powróciliby do życia dokładnie w takim stanie, w jakim byli, gdy wyspa zatonęła. Atlas byłby dwudziestoletnim mężczyzną, pełnym młodzieńczej siły. Dzięki Wzniesieniu czas zacząłby się dla niego od nowa. Mógłby swobodnie dążyć do Napełnienia. Jednak do chwili Wzniesienia w Świecie Jawy poruszały się jedynie śniące, intrygujące, chore umysły. Przez lata umysł Atlasa wiele razy udawał się do Świata Jawy. Zawsze gdy pojawiała się dziewczyna spełniająca warunki bycia Córką Łez, umysł Atlasa starał się znaleźć blisko niej, wywołać w jej oczach łzy, które doprowadziłyby do odrodzenia jego królestwa. Teraz znajdował się wewnątrz Brooksa, przyjaciela dziewczyny. Tragarze Ziarna byli jedynymi, którzy rozpoznawali Atlasa za każdym razem, gdy zamieszkiwał ciało osoby bliskiej Córce Łez. Atlasowi nigdy się nie udało – po części dlatego że Tragarze Ziarna zamordowali trzydzieści sześć Córek Łez, zanim Atlas zdołał sprowokować je do płaczu. Mimo to każde jego odwiedziny sprowadzały na Świat Jawy wyjątkowe zło. – Wszyscy pamiętamy te same mroczne rzeczy – stwierdził Albion. – Jeśli umysł Atlasa był tak niszczycielski wewnątrz innych ciał, wywołując wojny i mordując niewinnych, wyobraźcie sobie jego umysł i ciało zjednoczone, przebudzone
i w naszym świecie. Wyobraźcie sobie, co się stanie, jeśli uda mu się Napełnienie. – W takim razie gdzie on jest? – spytał Critias. – Na co czeka? – Nie wiem. – Albion zaciskał pięść nad ogniskiem do chwili, gdy smród palonego ciała kazał mu ją cofnąć. – Wszyscy tam byliśmy. Widzieliśmy jej płacz! Starling wróciła myślami do tego ranka. Kiedy płynęły łzy Eureki, jej smutek wydawał się bezdenny, jakby miał się nigdy nie skończyć. Wydawało się, że każda wylana łza dziesięciokrotnie zwiększa zniszczenia na świecie… – Zaczekajcie – powiedziała. – Po wypełnieniu warunków zapisanych w przepowiedni musiała wylać trzy łzy. – Dziewczyna całkiem się rozkleiła – stwierdził lekceważąco Albion. Nikt nie traktował Starling poważnie. – Oczywiście, że wylała trzy wymagane łzy. – I jeszcze trochę. – Chora podniosła wzrok w stronę deszczu. Critias podrapał się po siwym zaroście. – Jesteśmy pewni? Zapadła cisza, którą przerwał grzmot. Przez otwór w kordonie wpadał deszcz. – „Jedna łza, by strzaskać Świata Jawy skórę”. – Critias zanucił cicho wers z Kronik, pochodzących od ich twórcy Leandra. – Ta łza zaczęła potop. – „Druga, by w ziemi wsączyć się podnóże”. – Starling czuła smak rozrastającego się dna morskiego. Wiedziała, że wylano drugą łzę. Ale co z trzecią, najważniejszą? – „Trzecia, by Świat Snu zbudzić, królestwa odrodzić” – zaśpiewała jednym głosem czwórka Tragarzy Ziarna. Ta łza się liczyła. Ta łza miała sprowadzić Atlasa z powrotem. Starling spojrzała na pozostałych. – Czy trzecia łza spadła na ziemię, czy nie? – Coś musiało ją pochwycić – mruknął Albion. – Jej kamień gromu, jej dłonie… – Ander – przerwał mu Critias. – Nawet jeśli pomyślał, by ją pochwycić, nie wiedziałby, co z nią zrobić – powiedział Albion wysokim, zdenerwowanym głosem. – Jest teraz z nią, nie z nami – zauważyła Chora. – Jeśli trzecia łza została wylana i pochwycona, chłopak panuje nad jej przeznaczeniem. Ander nie wie, że los Córki Łez wiąże się z cyklem księżycowym. Nie będzie gotów na Atlasa, który nie cofnie się przed niczym, by zdobyć trzecią łzę przed następną pełnią… – Starling – odezwał się ostro Albion. – Dokąd wiatr zabrał Andera i Eurekę?
Starling wyciągnęła język, przeżuła i połknęła, czknęła cicho. – Osłania ją kamień. Ledwie wyczuwam jej smak, ale sądzę, że Ander kieruje się na wschód. – To oczywiste, dokąd się udaje – stwierdziła Chora – i kogo szuka. Poza naszą czwórką tylko jeden zna odpowiedzi, których szukają Ander i Eureka. Albion wpatrywał się ze złością w ogień. Kiedy wypuścił powietrze, płomienie rozrosły się dwukrotnie. – Wybaczcie mi. – Odetchnął ostrożnie, by zapanować nad ogniem. – Kiedy myślę o Solonie… – Odsłonił zęby, stłumił coś paskudnego. – Już dobrze. Starling od wielu lat nie słyszała imienia zaginionego Tragarza Ziarna. – Ale Solon zaginął – zauważyła. – Albion szukał go i nie zdołał go znaleźć… – Może Ander będzie szukał dokładniej – stwierdził Critias. Albion chwycił Critiasa za szyję, podniósł go i zawiesił nad ogniskiem. – Sądzisz, że nie szukałem Solona od chwili, gdy uciekł? Zgodziłbym się postarzeć o kolejne stulecie, gdybym tylko w zamian go odnalazł. Critias szarpał się w powietrzu. Albion go uwolnił. Wygładzili ubrania. – Spokojnie, Albionie – powiedziała Chora. – Nie poddawajcie się starej rywalizacji. Ander i Eureka muszą kiedyś wyjść, by zaczerpnąć powietrza. Wtedy Starling ich zlokalizuje. – Pytanie brzmi – wtrącił Critias – czy Atlas nie zrobi tego wcześniej. W ciele Brooksa będzie miał sposoby, by ją przyciągnąć. Wokół kordonu uderzały błyskawice. Woda lizała kostki Tragarzy Ziarna. – Musimy znaleźć coś, co da nam przewagę. – Albion wpatrzył się w ogień. – Nie ma nic potężniejszego od jej łez. Ander nie może mieć takiej mocy. Nie jest taki jak my. – Musimy skupić się na tym, co wiemy – stwierdziła Chora. – A wiemy, że Ander powiedział Eurece, iż jeśli jeden Tragarz Ziarna umrze, razem z nim umrą wszyscy. Starling pokiwała głową. Taka była prawda. – Wiemy, że chroni ją przed nami za pomocą piołunu, który zabiłby nas wszystkich, gdyby jedno nim odetchnęło. – Chora postukała palcem w wargi. – Eureka nie użyje piołunu. Za bardzo kocha Andera, by go zabić. – Dziś go kocha – sprzeciwił się Critias. – Wymień coś bardziej zmiennego od uczuć nastoletniej dziewczyny. – Ona go kocha. – Starling wydęła wargi. – Kochają się. Czuję to na wietrze wokół
tego deszczu. – Dobrze – stwierdziła Chora. – Jak miłość może być dobra? – Starling czuła się zaskoczona. – Trzeba kochać, by mieć złamane serce. Złamane serce doprowadza do łez. – Jeśli jeszcze jedna łza dotknie ziemi, Atlantyda powróci – stwierdziła Starling. – A gdybyśmy zdobyli łzy Eureki, zanim Atlas do niej dotrze? – Chora pozwoliła, by inni przetrawili to pytanie. Na twarzy Albiona powoli pojawił się uśmiech. – Atlas by nas potrzebował, żeby dokończyć wznoszenie Atlantydy. – Uznałby nas za bardzo cennych – dodała Chora. Starling strzepnęła grudkę błota z plisy sukienki. – Sugerujecie, że powinniśmy sprzymierzyć się z Atlasem? – Jak sądzę, Chora sugeruje, byśmy szantażowali Złego – powiedział Critias ze śmiechem. – Nazywajcie to, jak chcecie – stwierdziła Chora. – Przynajmniej mamy jakiś plan. Odnajdziemy Andera, zdobędziemy łzy, może wywołamy kolejne. Wykorzystamy je, by uwieść Atlasa, który będzie musiał nam podziękować za wielki dar swojej wolności. Ziemią wstrząsały grzmoty. Przez otwór w kordonie wznosił się czarny dym. – Oszalałaś – powiedział Critias. – Jest genialna – sprzeciwił się Albion. – Boję się – dodała Starling. – Strach jest dla mięczaków. – Chora usiadła na piętach i dorzuciła mokry patyk do ognia. – Ile czasu do pełni? – Dziesięć nocy – odparła Starling. – Dość czasu – Albion uśmiechnął się w mrok – by wszystko zmieniło się wraz z ostatnim słowem.
2 Przybicie do brzegu
Srebrzysta powierzchnia oceanu tańczyła nad głową Eureki. Uniosła nogi w jej stronę – przepełniało ją wręcz nieodparte pragnienie, by wydostać się z wody na powierzchnię – ale powstrzymała się. To nie była dobrze znana, ciepła zatoka Vermilion. Eureka płynęła wewnątrz przezroczystej kuli w ciemnym, chaotycznym oceanie po drugiej stronie świata. Kula i podróż Eureki były możliwe dzięki kamieniowi gromu, który nosiła na szyi. Odziedziczyła go po śmierci matki Diany, ale dopiero niedawno odkryła jego magię – kiedy nosiła naszyjnik pod wodą, wokół niej rozpościerała się przypominająca balon kula. Eureka z oszołomieniem myślała o tym, z jakiej przyczyny w tej chwili otaczała ją tarcza kamienia gromu. Zrobiła właśnie to jedno, czego miała nie robić. Rozpłakała się. Dorastała ze świadomością, że łzy są zakazane, że w ten sposób zdradziłaby Dianę, która spoliczkowała Eurekę, kiedy ta po raz ostatni płakała, osiem lat wcześniej, gdy miała dziewięć lat, a jej rodzice się rozwodzili. „Nigdy, przenigdy nie płacz”. Ale Diana nigdy nie powiedziała jej dlaczego. Później umarła, a Eureka wyruszyła na poszukiwanie odpowiedzi. Odkryła, że jej łzy wiążą się ze światem uwięzionym na dnie oceanu. Gdyby Świat Snu powrócił na powierzchnię, zniszczyłby Świat Jawy, jej świat, który zaczynała kochać. Nic nie mogła poradzić na to, co wydarzyło się później. Kiedy wyszła na podwórko, zobaczyła, że jej przyrodnie rodzeństwo, czteroletnie bliźnięta William
i Claire, zostało pobite i zakneblowane przez monstra, które same siebie nazywały Tragarzami Ziarna. Patrzyła, jak druga żona taty Rhoda ginie, próbując uratować bliźniaki. Siła zbyt mroczna, by ją pojąć, odebrała jej najlepszego przyjaciela Brooksa. Nadeszły łzy. Eureka zapłakała. To był potop. Burzowe chmury na niebie i bayou za jej domem towarzyszyły jej w smutku i eksplodowały. Nowe słone morze pochłonęło wszystko i wszystkich. Kamień gromu cudownie ocalił życie ludzi, którzy byli dla niej najważniejsi. Eureka patrzyła teraz na nich, kiwających się niepewnie obok niej. William i Claire w piżamach z symbolem Supermana. Niegdyś energiczny tato Trenton, z trafionym błyskawicą sercem, tęskniący za żoną, która spadła z nieba jak łza z krwi i kości. Przyjaciółka Cat, która nigdy wcześniej nie wydawała się tak przerażona. I chłopak, który po jednym magicznym pocałunku poprzedniego wieczoru zmienił się z obiektu zadurzenia w powiernika – Ander. Tarcza Eureki uchroniła ich przed utonięciem, ale to Ander prowadził ich przez ocean w stronę obiecanego schronienia. Ander był Tragarzem Ziarna, ale nie chciał nim być. Odwrócił się od swojej okrutnej rodziny i przysiągł pomóc Eurece. Jako Tragarz Ziarna dysponował Zefirem, oddechem silniejszym niż najsilniejszy wiatr. Dzięki niemu z niewiarygodną prędkością przebyli Atlantyk. Eureka nie miała pojęcia, ile trwała podróż ani jak daleko się znaleźli. Na tej głębokości ocean był niezmiennie ciemny i zimny, a komórka Cat, jedyna, która znalazła się wewnątrz tarczy, jakiś czas temu przestała działać. Jedynym wskaźnikiem upływu czasu były białe zmarszczki w kącikach ust Cat, burczenie w brzuchu taty i kucanie Claire, które oznaczało, że naprawdę bardzo chciało jej się siku. Płynąc kraulem, Ander przybliżył tarczę do powierzchni. Eureka pragnęła uwolnić się z tarczy, ale jednocześnie bała się, co zobaczy na zewnątrz. Świat się zmienił. Jej łzy go zmieniły. W oceanie byli bezpieczni. Nad nim mogli utonąć. Znieruchomiała, gdy Ander odsunął pasmo włosów z jej czoła. – Jesteśmy prawie na miejscu – powiedział. Wcześniej omówili, jak przybiją do brzegu. Ander wyjaśnił, że pływy oceanu są zdradzieckie, więc powinni ostrożnie opuścić tarczę. Ukradł Tragarzom Ziarna specjalną kotwicę, która miała pochwycić skały i unieruchomić ich – ale później musieli wyjść poza granicę tarczy. Kluczem była Claire. Choć pod dotknięciem wszystkich innych tarcza była twarda
jak kamień, dłonie dziewczynki przechodziły przez nią jak pożar przez mgłę. Kołysała się na piętach, poruszając dłońmi po jej powierzchni, malując palcami niewidzialną drogę ucieczki. Jej nadgarstki przenikały tarczę jak duchy przechodzące przez drzwi. Bez mocy Claire tarcza pękłaby jak bańka mydlana w chwili, w której wznieśliby się na powierzchnię i dotknęli powietrza. Wszyscy w środku rozproszyliby się jak popioły po całym morzu. Dlatego po znalezieniu odpowiedniej skały Claire miała być ich pionierem. To jej dłonie miały przejść przez tarczę i zaczepić kotwicę o kamień. Dopóki wszyscy nie wyjdą na brzeg, ramiona Claire miały pozostać częściowo we wnętrzu bańki, a częściowo poza nią, umożliwiając przejście i nie pozwalając na jej rozpad na wietrze. – Nie martw się, Williamie – powiedziała Claire do brata, który był od niej starszy o całe dziewięć minut. – Jestem czarodziejska. – Wiem. William siedział po turecku na kolanach Cat na przezroczystej podłodze tarczy i skubał piżamę. Pod nimi morze wybudowało wzgórza i jeziora z gruzu. Czarne pasma wodorostów uderzały o tarczę jak kudłate brody. Koralowce ocierały się o jej boki. Cat obejmowała Williama. Przyjaciółka Eureki była bystra i odważna – pewnego razu pojechały stopem do Nowego Orleanu, a Cat miała wtedy na sobie jedynie górę od bikini i obcięte dżinsy i śpiewała sprośne marynarskie piosenki, których nauczyła się od ojca. Eureka widziała, że Cat uważa ten plan za zły pomysł. – To małe dziecko – stwierdziła Cat. – Tutaj. – Ander wskazał na szeroką, porośniętą pąklami skałę jakieś trzy metry nad nimi. – Ta. W pęknięciach migotała biała piana. Część skały znajdowała się nad powierzchnią wody. Eureka dołączyła do Andera, popychając bańkę w górę. Woda z czarnej stała się ciemnoszara. Kiedy znaleźli się tuż pod powierzchnią, Eureka zacisnęła dłoń na kamieniu gromu i poprosiła Dianę, by wylądowali bezpiecznie. Choć tylko Eureka umiała stworzyć bańkę, w której podróżowali, Ander mógł ją przez jakiś czas podtrzymywać. On miał wyjść jako ostatni. Wpatrywał się w Eurekę. Spuściła wzrok, zastanawiając się, jak dla niego
wygląda. Intensywność jego spojrzenia wywołała w niej niepokój, kiedy spotkała go po raz pierwszy na drodze pod New Iberia. Poprzedniego wieczoru powiedział jej, że obserwował ją od lat, od kiedy oboje byli dziećmi. Zdradził wszystko, w co kazano mu wierzyć na jej temat. Wyznał, że ją kocha. – Kiedy znajdziesz się ponad oceanem – powiedział – zobaczysz straszne rzeczy. Musisz być gotowa. Eureka pokiwała głową. Czuła ciężar swoich łez, gdy opuszczały jej oczy. Wiedziała, że powódź była straszliwsza od najgorszego koszmaru. To ona była odpowiedzialna za wszystko, co kryło się na górze, ale zamierzała to naprawić. Ander rozpiął plecak i wyjął z niego coś, co wyglądało jak długi na dwadzieścia centymetrów srebrny kołek z kółkiem wielkości obrączki na końcu. Przesunął dźwignię, uwalniając z podstawy kołka cztery wygięte łapy i zmieniając go w kotwicę. Kiedy pociągnął za kółko, ze szczytu wysunął się cienki srebrny łańcuszek. Eureka dotknęła dziwnej kotwicy, zaskoczona jej lekkością. Ważyła niecałe ćwierć kilo. – Ładna. – William trącił migoczące łapy kotwicy, które były rozwidlone na końcach, a ich przypominająca łuski faktura sprawiała, że wyglądały jak nieduże syrenie ogony. – Wykonano ją z orichalcum – wyjaśnił Ander – starożytnej substancji pozyskiwanej na Atlantydzie, mocniejszej niż cokolwiek w Świecie Jawy. Kiedy mój przodek Leander opuszczał Atlantydę, miał z sobą pięć przedmiotów z orichalcum. Rodzina przechowywała je przez tysiąclecia. – Poklepał plecak i uśmiechnął się tajemniczo, podniecająco. – Aż do tej chwili. – Jakie jeszcze masz zabawki? – Claire wspięła się na palce i wepchnęła rękę do plecaka Andera. Wziął ją na ręce i z uśmiechem zapiął torbę. Podał jej kotwicę. – Jest bardzo cenna. Kiedy kotwica wbije się w kamień, musisz z całej siły trzymać łańcuch. Ogniwa z orichalcum brzęczały w dłoniach Claire. – Będę mocno trzymać. – Claire… – Eureka przeczesała palcami włosy siostry. Musiała jej uświadomić, że to nie jest zabawa. Zastanawiała się, co by powiedziała Diana. – Myślę, że jesteś bardzo dzielna.
Dziewczynka się uśmiechnęła. – Dzielna i czarodziejska? Eureka powstrzymała to dziwne nowe pragnienie, by się rozpłakać. – Dzielna i czarodziejska. Ander uniósł Claire nad głowę. Oparła stopy na jego ramionach i wyciągnęła najpierw jedną piąstkę, a później drugą, zgodnie z jego poleceniem. Jej palce wysunęły się poza tarczę, gdy rzuciła kotwicę w stronę skały. Eureka patrzyła, jak metal leci w górę i znika. Później łańcuch się napiął, a tarcza zatrzęsła jak pajęczyna, w którą trafiła woda ze zraszacza. Ale nie wpuściła wody ani nie pękła. Ander pociągnął za łańcuch. – Idealnie. Wciągnął więcej łańcucha do środka bańki, unosząc ich w stronę powierzchni. Kiedy znaleźli się zaledwie kilka centymetrów pod wzburzonymi falami, krzyknął: – Ruszajcie! Eureka chwyciła gładkie, chłodne ogniwa łańcucha. Ominęła Claire i zaczęła się wspinać. Zaskoczyła ją własna zwinność. Adrenalina płynęła jak rzeka przez jej ramiona. Kiedy wyszła poza tarczę, powierzchnia znajdowała się tuż nad jej głową. Eureka wkroczyła we własną burzę. Była ogłuszająca. Była wszystkim. Była podróżą w głąb jej złamanego serca. Każdy smutek, każda odrobina gniewu, którą kiedykolwiek czuła, objawiały się w tym deszczu. Walił w jej ciało jak kule z tysięcy bezsensownych wojen. Zacisnęła zęby i poczuła smak soli. Wiatr uderzał ze wschodu. Palce Eureki ześlizgnęły się, a później zacisnęły na zimnym łańcuchu, gdy wyciągnęła ręce w stronę skały. – Trzymaj się, Claire! – próbowała krzyknąć do siostry, ale jej usta wypełniała słona woda. Przycisnęła brodę do piersi i wspinała się w górę, coraz wyżej, jak nigdy wcześniej pełna determinacji. – To wszystko, na co cię stać?! – krzyknęła, przebijając się przez swój ulewny ból. Powietrze pachniało elektrycznością. Eureka nie widziała nic poza potopem, ale też wyczuwała, że nic innego nie mogłaby zobaczyć. Jak Claire zdołała utrzymać się w tej szalejącej wodzie? Eureka wyobrażała sobie, jak ostatni ludzie, których kochała, rozpraszają się po całym oceanie, a ryby wyjadają ich oczy. Poczuła ściskanie
w gardle. Zsunęła się kilka cennych centymetrów po łańcuchu. Była zanurzona w wodzie po pierś. Jakimś sposobem jej palce odnalazły krawędź skały i zacisnęły się. Myślała o Brooksie, najlepszym przyjacielu jeszcze z czasów, zanim oboje się urodzili, sąsiedzie z dzieciństwa, chłopcu, który przez ostatnich siedemnaście lat rzucał jej wyzwanie, by stawała się kimś bardziej interesującym. Gdzie był? Kiedy widziała go po raz ostatni, runął do oceanu. Zanurkował, gdy bliźnięta spadły z jego łodzi. Nie był sobą. Był… Eureka nie mogła znieść myśli o tym, czym był. Tęskniła za starym Brooksem. Niemal słyszała, jak szepce jej do ucha ze swoim akcentem z bayou, podnosząc ją na duchu: „To jak wspinanie się na orzesznik, Mątwo”. Eureka wyobrażała sobie, że zimny, śliski kamień jest przyjemną gałęzią w promieniach zachodzącego słońca. Pluła solą. Wrzeszczała i wspinała się. Wbiła łokcie w skałę. Oparła jedno kolano o jej bok. Sięgnęła za plecy, by upewnić się, że fioletowa torba z Księgą miłości – kolejną częścią spadku po Dianie – nadal jest na miejscu. Była. Otrzymała przekład części księgi od starszej pani, niejakiej Madame Blavatsky. Madame B. zachowywała się tak, jakby smutek Eureki był pełen nadziei i obietnicy. Może na tym polegała magia – na patrzeniu w ciemność i dostrzeganiu światła, które większość ludzi przegapiała. Madame Blavatsky nie żyła, została zamordowana przez wujów i ciotki Andera, ale kiedy Eureka ściskała księgę pod pachą, czuła, jak kobieta zachęca ją, by wszystko naprawiła. Deszcz padał tak mocno, że utrudniał poruszanie się. Claire zaciskała ręce na łańcuchu, dzięki czemu tarcza była przepuszczalna dla wszystkich pozostałych. Eureka wspięła się na skałę. Przed nią rozciągały się góry otoczone perłową mgiełką. Jej kolana ślizgały się po kamieniu, kiedy się odwróciła i włożyła rękę we wzburzone morze. Próbowała złapać dłoń Williama. Ander miał go podnieść. Drobne paluszki musnęły rękę Eureki, a później zacisnęły się na niej. Uścisk braciszka był zadziwiająco mocny. Pociągnęła go, aż udało jej się chwycić go pod ramiona i wydostać na powierzchnię. William zmrużył oczy, próbując skupić wzrok wśród burzy. Eureka pochyliła się nad nim – czuła, że musi go ochronić przed okrucieństwem swoich łez, choć wiedziała, że nie ma ucieczki. Następna była Cat. Niemal wyskoczyła z wody i rzuciła się w ramiona Eureki.
Wślizgnęła się na skałę i tuląc Williama, a później Eurekę, krzyknęła: – Cat przetrwa wszystko! Wydobywanie taty przypominało ekshumację. Poruszał się powoli, jakby wciągnięcie się na górę wymagało siły, na której posiadanie nie miał nawet nadziei, choć Eureka kiedyś kibicowała mu na mecie trzech maratonów i patrzyła, jak w gorącym garażu wyciska sztangi ważące tyle samo, co on sam. W końcu nad powierzchnię wody wzniosła się Claire w ramionach Andera. Trzymali łańcuch z orichalcum. Wiatr szarpał ich ciała. Wokół nich migotała tarcza – do chwili gdy opuściły ją palce stóp Claire. Wtedy rozpłynęła się we mgle i znikła. Eureka i Cat wciągnęły Andera i Claire na skałę. Deszcz odbijał się od kamienia gromu Eureki, uderzając w jej podbródek. Woda unosiła się znad oceanu i spadała z nieba. Skała, na której stali, była wąska, śliska i opadała stromo w stronę morza, ale przynajmniej wszyscy dotarli na ląd. Teraz potrzebowali schronienia. – Gdzie jesteśmy?! – krzyknął William. – Sądzę, że to księżyc – odpowiedziała Claire. – Na księżycu nie pada deszcz – stwierdził William. – Idźcie wyżej! – zawołał Ander. Odczepił kotwicę od skały, przesunął dźwignię, by schować łapy, i włożył ją do plecaka. Wskazał w głąb lądu, gdzie wznosiła się ciemna sylwetka góry. Cat i tato wzięli po jednym z bliźniąt. Eureka odprowadzała ich wzrokiem, kiedy ślizgali się po skałach. Potykali się i pomagali sobie wzajemnie, kierując się w stronę schronienia, którego istnienie wcale nie było pewne. Widok ten sprawił, że Eureka znienawidziła samą siebie. To ona wpakowała ich – i cały świat – w tę sytuację. – Pewien jesteś, że to właściwy kierunek?! – krzyknęła do Andera. W tej samej chwili zauważyła jednak, że skała, na której wylądowali, wbijała się w morze jak niewielki półwysep. We wszystkich pozostałych kierunkach widziała jedynie wzburzoną wodę. Ciągnęła się bez końca, aż po horyzont. Przez chwilę pozwalała, by jej wzrok błądził po oceanie. Słuchała dzwonienia w lewym uchu, tym, na które ogłuchła podczas wypadku, w którym zginęła Diana. Tak wyglądała jej depresyjna poza: gapiła się przed siebie, niczego nie widząc, słuchała osamotnionego, niekończącego się dzwonienia. Po śmierci Diany Eureka całe miesiące spędziła w taki sposób. Brooks był jedynym, który pozwalał jej wchodzić w te smutne transy, a kiedy z nich wychodziła, łagodnie jej dokuczał:
„Jesteś artystką kabaretową bez kabaretu”. Otarła deszcz z twarzy. Nie mogła już sobie pozwolić na luksus smutku. Ander powiedział jej, że może powstrzymać potop. Wiedziała, że to zrobi albo zginie. Zastanawiała się, ile czasu jej zostało. – Jak długo tak pada? – Jeden dzień. Wczoraj rano byliśmy na twoim podwórku. Zaledwie dzień wcześniej nie miała pojęcia, czego mogły dokonać jej łzy. Skupiła wzrok na oceanie, wzburzonym przez zaledwie dzień deszczu. Pochyliła się i zmrużyła oczy, wpatrując się w coś, co podskakiwało na jego powierzchni. To była ludzka głowa. Eureka wiedziała, że nad oceanem będzie musiała stawić czoła strasznym rzeczom. Mimo to kiedy zobaczyła, do czego doprowadziły jej łzy, to zniszczone życie… Nie była gotowa. Ale też… Głowa poruszała się z boku na bok. Z wody wysunęło się opalone ramię. Ktoś płynął. Głowa zwróciła się w stronę Eureki, znów złapała powietrze i zniknęła. Później ponownie się pojawiła, a za nią płynęło ciało unoszące się na falach. Eureka rozpoznała to ramię, te ramiona, te ciemne włosy. Od dzieciństwa patrzyła, jak Brooks pływa do przyboju. Wszelki rozsądek zniknął, pozostało zadziwienie. Uniosła dłonie do warg, lecz nim imię Brooksa opuściło jej usta, u jej boku pojawił się Ander. – Musimy ruszać. Odwróciła się do niego pełna nieskrępowanego podekscytowania, które czuła zazwyczaj, gdy jako pierwsza przebiegała linię mety. Wskazała na wodę… Brooks zniknął. – Nie – wyszeptała. „Wracaj”. Głupota. Tak bardzo pragnęła zobaczyć przyjaciela, że jej wyobraźnia wymalowała go na falach. – Wydawało mi się, że go widziałam – szepnęła. – Wiem, że to niemożliwe, ale był tam. Wskazała słabym gestem. Wiedziała, jak to zabrzmiało. Spojrzenie Andera podążyło w stronę ciemnego miejsca pośród fal, gdzie wcześniej był Brooks. – Zapomnij o nim, Eureko. Kiedy się wzdrygnęła, jego głos złagodniał.
– Powinniśmy się pośpieszyć. Moja rodzina będzie nas szukać. – Przebyliśmy ocean. Jak mogą nas tu znaleźć? – Ciotka Starling wyczuje nas na wietrze. Musimy dotrzeć do jaskini Solona, zanim nas wyśledzą. – Ale… Wpatrywała się w wodę w poszukiwaniu przyjaciela. – Brooks odszedł. Rozumiesz? – Rozumiem, że dla ciebie będzie lepiej, jeśli o nim zapomnę – odparła. Ruszyła w stronę wyłaniających się z deszczu sylwetek Cat i rodziny. Ander dogonił ją i stanął jej na drodze. – Twoja słabość do niego jest niebezpieczna dla wielu ludzi, nie tylko dla mnie. Ludzie zginą. Ten świat… – Ludzie zginą, jeśli będę tęsknić za najlepszym przyjacielem? Pragnęła cofnąć się w czasie, być w swoim pokoju i opierać bose stopy o słupek łóżka. Chciała poczuć świecę o zapachu figi, którą zapalała na biurku po wyścigu. Chciała wysyłać Brooksowi wiadomości na temat dziwnych plam na krawacie nauczyciela łaciny albo denerwować się jakąś małostkową uwagą Mai Cayce. Nie miała pojęcia, jak szczęśliwa była wcześniej, jak luksusowa i wyrozumiała była jej depresja. – Kochasz go – powiedział Ander. Ominęła go. Brooks był jej przyjacielem. Ander nie miał powodów do zazdrości. – Eureko… – Powiedziałeś, że powinniśmy się pośpieszyć. – Wiem, że to trudne. Te słowa sprawiły, że się zatrzymała. Ludzie, którzy nie znali Eureki, słowem „trudne” określali śmierć Diany. Co sprawiało, że miała ochotę wymazać je ze słownika. Trudny był egzamin z biochemii. Trudne było zachowanie dla siebie wyjątkowo smakowitej plotki. Trudny był maraton. Zapomnienie o kimś, kogo się kochało, nie było trudne. W języku nie istniało odpowiednie określenie, bo nawet jeśli się o tym kimś nie zapomniało, on i tak nie żył. Eureka zwiesiła głowę i poczuła krople deszczu spływające po nosie. Ander z pewnością nigdy nie przeżył tak wielkiej straty. Gdyby miał takie doświadczenie, nie użyłby tych słów. – Nie rozumiesz.
Eureka zamierzała w ten sposób zakończyć rozmowę, ale słowa zabrzmiały szorstko. Miała wrażenie, że słowa przestały istnieć – wszystkie były tak niewystarczające i podłe. Ander odwrócił się w stronę wody i westchnął z irytacją. Eureka widziała, jak Zefir opuszcza jego wargi i uderza w ocean. Wywołał ogromną falę, która wzniosła się nad Eureką. Wyglądała jak fala, która zabiła Dianę. Spojrzała w oczy Andera i zobaczyła w nich poczucie winy. Gwałtownie wciągnął powietrze, jakby chciał je cofnąć. Kiedy uświadomił sobie, że nie może tego zrobić, rzucił się w jej stronę. Koniuszki ich palców zetknęły się na chwilę, później jednak fala przetoczyła się nad nimi i popędziła w kierunku lądu. Eureka poleciała do tyłu, koziołkując w stronę wzburzonego oceanu. Woda wpłynęła jej do nosa, uderzała w czaszkę, szarpała szyję. Eureka czuła smak krwi i soli. Zduszony jęk, który opuścił jej usta, nie brzmiał znajomo. Woda gwałtownie opadła, a Eureka przez chwilę unosiła się ku niebu. Nic nie widziała. Spodziewała się umrzeć. Krzykiem wzywała rodzinę, Cat, Andera. Kiedy wylądowała na skale, jedynym, co świadczyło, że mimo wszystko nadal żyła, było echo jej głosu odbijające się od zimnego, nieustannego deszczu.
3 Zaginiony Tragarz Ziarna
Siedzący w głównej sali swej podziemnej groty Solon pociągnął łyk gęstej jak smoła kawy po turecku i zmarszczył czoło. – Jest zimna. Jego asystentka Filiz sięgnęła po ceramiczny kubek. Jej matka zrobiła go specjalnie dla Solona na swoim kole garncarskim i wypaliła go w piecu dwie jaskinie dalej. Ścianki kubka miały dwa centymetry grubości, by lepiej zachowywać ciepło w porowatej trawertynowej jaskini Solona, którą zawsze wypełniał przeszywający chłód. Filiz miała szesnaście lat, bujną falującą czuprynę, którą farbowała na pomarańczowo, i oczy o barwie skorupy kokosa. Tego dnia założyła obcisłą jaskrawoniebieską koszulkę, wąskie czarne spodnie i obrożę nabijaną krótkimi srebrnymi ćwiekami. – Była gorąca, kiedy zaparzyłam ją godzinę temu. – Filiz od dwóch lat pracowała dla ekscentrycznego samotnika i nauczyła się radzić sobie z jego humorami. – Ogień wciąż się pali. Zaparzę nową… – Nie trzeba! – Solon odchylił głowę do tyłu i wlał kawę do gardła. Zakrztusił się teatralnie i otarł usta bladą ręką. – Kiedy twoja kawa wystygnie, jest tylko odrobinę gorsza; to jak przeniesienie z Alcatraz na Syberię. Stojący za Solonem Basil uśmiechnął się złośliwie. Drugi asystent Solona miał dziewiętnaście lat, był wysoki i śniady, gładkie czarne włosy wiązał w kucyk, a w oczach miał psotne iskierki. Basil nie przypominał innych chłopaków z ich społeczności. Słuchał starej muzyki country, nie elektronicznej. Uwielbiał twórcę
graffiti Banksy’ego i wymalował na kilku pobliskich skałach kolorowe, zniekształcone postaci superbohaterów. Namalował je anonimowo, ale Filiz wiedziała, że to jego dzieło. Lubił się chwalić swoją znajomością angielskiego, posługując się przysłowiami, ale nigdy nie tłumaczył ich właściwie. Solon nazywał go Poetą. – Można doprowadzić konia do wodopoju, ale twoja kawa smakuje jak kupa – stwierdził Poeta, śmiejąc się na widok wściekłego spojrzenia Filiz. Poeta i Filiz wydawali się starsi od swojego pracodawcy, którego blada twarz o klasycznych rysach była gładka jak u dziecka. Solon robił wrażenie piętnastolatka, ale był o wiele starszy. Miał przenikliwe niebieskie oczy i krótko obcięte jasne włosy, pofarbowane w lamparcie cętki. Stał nad srebrzystym robotem, który leżał na długim drewnianym stole. Robot nazywał się Owidiusz, miał metr osiemdziesiąt wysokości, godną podziwu sylwetkę, urodziwą twarz i puste spojrzenie greckiej rzeźby. Filiz nigdy nie widziała niczego podobnego i nie miała pojęcia, skąd się wziął. Został zbudowany w całości z orichalcum, metalu, o którym Poeta i Filiz nie słyszeli nigdy wcześniej, a który zdaniem Solona był bezcenny i rzadki. Owidiusz był popsuty. Solon całymi dniami próbował go ożywić, ale nie chciał powiedzieć Filiz dlaczego. Solon ukrywał wiele tajemnic, w których magia graniczyła z kłamstwem. Szaleństwo tego rodzaju czyniło życie ciekawszym, ale jednocześnie niebezpiecznym. W ciągu siedemdziesięciu pięciu lat, od czasu gdy przybył do odległej tureckiej wioski, rzadko opuszczał rozległą sieć tuneli, które prowadziły do jaskini nazywanej przez niego Gorzką Chmurą. Na dolnym poziomie groty miał swój warsztat. Z tego miejsca spiralne schody prowadziły do jego mieszkania – salonu – a później na niewielką werandę. Rozpościerał się z niej malowniczy widok na pole stożkowatych skał, które tworzyły sklepienia jaskini sąsiadów Solona. Najbardziej czarodziejską częścią Gorzkiej Chmury był wodospad Solona. Wysoki na piętnaście metrów opadał przez dwie kondygnacje i stanowił tylną ścianę jaskini. Słona woda była zawsze biała i zawsze ryczała, a Filiz słyszała ten dźwięk nawet po wyjściu z pracy. Na szczycie wodospadu pośród skał drżała niepewnie amarantowa orchidea. Na dole opadał do ciemnoniebieskiej sadzawki, która sąsiadowała z warsztatem Solona. Poeta powiedział kiedyś Filiz, że długi kanał łączy sadzawkę z oddalonym o setki kilometrów oceanem. Filiz miała ochotę się w niej wykąpać, ale nawet nie poprosiła o pozwolenie. Wewnątrz Gorzkiej Chmury tak
wiele rzeczy było zakazanych. Nad niewielkimi alkowami w salonie wisiały tureckie gobeliny, oddzielając dwie sypialnie i kuchnię. Na świecznikach ze stalagmitów migotały świece, a ściekający z nich wosk tworzył pagórki. Ściany zdobił skomplikowany wzór z czaszek. Solon umieścił każdą z nich w starannie wybranym miejscu Galerii Uśmiechów, oceniając je pod kątem rozmiaru, kształtu, koloru i wyimaginowanej osobowości. Solon był również twórcą ogromnej podłogowej mozaiki przedstawiającej małżeństwo Śmierci i Miłości. Wieczorami, po tym jak zrezygnował już z prób naprawy Owidiusza, przeglądał stertę odłamków skały w poszukiwaniu odpowiedniego odcienia przezroczystego błękitu dla ślubnego welonu Kupidyna albo właściwej czerwieni na ociekające krwią kły Śmierci. Filiz wyspecjalizowała się w wyszukiwaniu tych rdzawych kamieni na brzegach okolicznych strumyków. Za każdym razem gdy przyniosła Solonowi odpowiedni kamyk, ten pozwalał jej spędzić kilka minut na spacerze w tajemnym korytarzu motyli za jego sypialnią. W środku bulgotało gorące źródło, więc korytarz był naturalną łaźnią parową. Miliony skrzydlatych owadów krążyły wewnątrz wilgotnej sali, przez co Filiz czuła się, jakby była wewnątrz obrazu Jacksona Pollocka. – Wiecie, gdzie mają prawdziwą kawę? – spytał Solon, przeglądając zawartość wgniecionej metalowej skrzynki na narzędzia. – W Niemczech – odpowiedzieli Poeta i Filiz jednym głosem i przewrócili oczami. Solon porównywał wszystko z Niemcami. To tam był stary i zakochany. Solona, podobnie jak wszystkich Tragarzy Ziarna, prześladowało starożytne przekleństwo – miłość odbierała mu życie i sprawiała, że błyskawicznie się starzał. Siedemdziesiąt sześć lat wcześniej ta wiedza nie powstrzymała go przed obdarzeniem rozpaczliwym uczuciem pięknej niemieckiej dziewczyny imieniem Byblis. Nic by tego nie powstrzymało, jak powtarzał Filiz – to było jego przeznaczenie. Podczas ich pierwszego pocałunku przybyło mu dziesięć lat. Byblis była Córką Łez i z tego powodu zginęła. Jej śmierć sprawiła, że Solon odmłodniał równie szybko, jak się zestarzał. Bez Byblis powrócił do wiecznego chłopięctwa, odcinając się od uczuć staranniej niż którykolwiek Tragarz Ziarna wcześniej. Filiz złapała go kiedyś na podziwianiu własnego odbicia w sadzawce na dnie groty. Twarz Solona emanowała młodzieńczą urodą, ale była ona powierzchowna, bez śladu duszy. Solon wepchnął rękę w głąb czaszki Owidiusza i pomacał krawędzie mózgu
robota. – Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wymieniałem te dwa obwody… – Próbowałeś w ubiegłym tygodniu – przypomniał mu Poeta. – Wielkie umysły myślą tak samo. – Nie, mylisz się. – Solon trzymał w zębach kombinerki. – To były inne druty – powiedział i wymienił je. Głowa robota spadła z jego ramion i potoczyła się w mroczną pustkę na drugim końcu sali. Solon i jego asystenci przez chwilę słuchali, jak krople wody ze stalaktytu spadają na zawsze otwarte oczy robota. I wtedy zabrzmiał dźwięk dzwonków wietrznych – gong do drzwi. U sklepienia jaskini poruszały się łączące je krążki linowe i zębatki. – Nie wpuszczajcie ich tutaj – powiedział Solon. – Dowiedzcie się, czego chcą, i odeślijcie jak najdalej. Filiz nie dotarła do drzwi. Usłyszała charakterystyczne bzyczenie, a później przekleństwo Solona. Wiedźmy plotki same wpuściły się do środka. Dziś były trzy – jedna wyglądała na sześćdziesiąt lat, druga na sto, a trzecia na najwyżej siedemnaście. Nosiły długie do ziemi kaftany z płatków orchidei o barwie ametystu, które szeleściły, gdy schodziły pojedynczo po kręconych schodach. Ich wargi i powieki miały taki sam odcień, uszy zaś od czubka aż po płatek przebijały rzędy cieniutkich srebrnych kółek. Ich bose stopy miały piękny kształt i długie palce. Ich języki lekko się rozwidlały. Wokół głowy każdej wiedźmy bez ustanku krążył rój pszczół – a tyłu ich głów nie widział nikt. W górach otaczających jaskinię Solona mieszkały dwa tuziny wiedźm plotki. Zawsze poruszały się w grupach będących wielokrotnością liczby trzy. Zawsze wchodziły do pomieszczenia, idąc w szeregu, ale z jakiegoś powodu zawsze opuszczały je, lecąc tyłem. Każda była obdarzona oszałamiającą urodą, ale najmłodsza była pod tym względem wyjątkowa. Na imię miała Esme, choć tylko wiedźma plotki mogła się zwracać do drugiej po imieniu. Na jej szyi wisiała migotliwa kryształowa łza na łańcuszku. Esme uśmiechnęła się uwodzicielsko. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy w niczym ważnym. Solon patrzył, jak blask świecy odbija się od naszyjnika młodej wiedźmy. Był wyższy od większości wiedźm plotki, ale Esme górowała nad nim o dobrych kilka centymetrów.
– Dałem wam wczoraj trzy ważki. W ten sposób kupiłem sobie co najmniej dzień bez prześladowania. Wiedźmy popatrzyły po sobie, unosząc kształtne brwi. Ich pszczoły krążyły dookoła. – Nie przybyłyśmy tu bez powodu – powiedziała najstarsza z nich. Zmarszczki na jej twarzy były hipnotyzujące, ładne, jak wydma ukształtowana przez silny wiatr. – Przynosimy wieści – dodała Esme. – Dziewczyna wkrótce przybędzie. – Ale nawet nie pada… – A skąd taki zamknięty w sobie pierdziel mógłby to wiedzieć? – warknęła środkowa wiedźma. Z sadzawki wystrzeliła fontanna morskiej wody i zalała Poetę, ale odbiła się od skóry Solona. – Ile zajmie ci jej przygotowanie? – spytała Esme. – Nie miałem okazji jej poznać. – Solon wzruszył ramionami. – Nawet jeśli nie będzie tak głupia, jak podejrzewam, to musi potrwać. – Solonie. – Esme bawiła się wisiorkiem. – Chcemy wracać do domu. – To jasne jak słońce. Ale podróż do Świata Snu jest w tej chwili niemożliwa. – Przerwał. – Wiecie, ile łez wylano? – Wiemy, że Atlas i Napełnienie są blisko – syknęła Esme rozwidlonym językiem. Czym było Napełnienie? Filiz zauważyła drżenie Solona. – Kiedy pokryłyśmy twój dom szkliwem, obiecałeś, że to się nam opłaci – przypomniała najstarsza z wiedźm. – Przez te wszystkie lata chroniłyśmy cię przed wzrokiem twojej rodziny… – A ja płacę wam za tę ochronę! Wczoraj trzy ważki. Filiz słyszała, jak Solon narzekał na dług wdzięczności wobec tych stworów. Nie znosił spełniania ich nieustannych próśb o skrzydlate istoty z korytarza motyli. Ale nie miał wyboru. Szkliwo wiedźm sprawiało, że powietrze wokół jaskini Solona było niewyczuwalne dla zmysłów. Bez niego pozostali Tragarze Ziarna wyczuliby na wietrze miejsce jego pobytu. Dopadliby brata, który ich zdradził, zakochując się w Córce Łez. Co wiedźmy robiły z trzepocącymi skrzydełkami ważkami różnych gatunków, wspaniałymi monarchami, a od czasu do czasu również błękitnymi morfo, które Solon wręczał im w szklanych pojemniczkach? Oceniając po wygłodniałych
spojrzeniach wiedźm, kiedy chwytały słoiczki i wsuwały je do kieszeni kaftanów, Filiz sądziła, że coś straszliwego. – Solonie. – Esme mówiła w sposób, który sprawiał, że zdawała się przebywać jednocześnie w sąsiedniej galaktyce i wewnątrz umysłu Filiz. – Nie będziemy czekać bez końca. – Sądzicie, że te odwiedziny przyśpieszą proces? Pozwólcie mi zająć się moją pracą. Wszyscy instynktownie spojrzeli na żałosnego, bezgłowego Owidiusza, z którego szyi wystawały druty. – Już niedługo, Solonie – szepnęła Esme, wyciągając coś z kieszeni kaftana. Postawiła niewielką puszkę na posadzce. – Przyniosłyśmy ci trochę miodu, kochany. Żegnaj. Wiedźmy uśmiechnęły się szyderczo, wygięły ramiona nad głowy, poderwały stopy nad ziemię i poleciały tyłem w górę wodospadu i poza wilgotną, ciemną jaskinię. – Wierzysz im? – Filiz zwróciła się do Solona, gdy razem z Poetą ułożyli głowę robota obok jego ciała. – To znaczy, że dziewczyna jest już w drodze? Znałeś ostatnią Córkę Łez. My mamy tylko opowieści, ale ty… – Nigdy nie wspominaj o Byblis – powiedział Solon i odwrócił się do niej plecami. – Solonie – naciskała dziewczyna – wierzysz wiedźmom? – Nie wierzę w nic. Solon zabrał się za mocowanie głowy Owidiusza. Filiz westchnęła i patrzyła, jak Solon udaje, że przestał zauważać jej obecność. Później ostrożnie wspięła się do wyjścia z jaskini. Kiedy szła do pracy, niebo miało dziwny srebrzysty odcień, kojarzący się jej z dzikim źrebakiem, którego widywała w górach. Chłód w powietrzu sprawiał, że szła szybko, rozcierając ramiona. Czuła się zdenerwowana i samotna. Teraz gdy wyszła z jaskini, padł na nią wielki cień. Niebo przykrywała ogromna burzowa chmura jak olbrzymie czarne jajko, które miało zaraz pęknąć. Filiz poczuła, że włosy zaczynają jej się skręcać, a wtedy… Na wierzch jej dłoni spadła kropla. Dziewczyna wpatrzyła się w nią. Posmakowała. Słonawa. To była prawda. Przez całe życie słyszała, jak starsi ostrzegają przed tym dniem.
Jej przodkowie zamieszkiwali te górskie jaskinie od czasu wielkiej powodzi przed tysiącami lat. Jej lud dzielił niejasne zbiorowe wspomnienia Atlantydy – i głęboko zakorzeniony strach, że pewnego dnia powódź powróci. Czy dojdzie do niej, zanim Filiz zdąży wspiąć się na wieżę Eiffla, nauczyć się prowadzić auto z ręczną skrzynią biegów i poznać uczucie miłości? Butem zmiażdżyła swoje odbicie w kałuży; żałowała przy tym, że nie miażdży dziewczyny, która wywołała ten deszcz. – Z czym masz problem, kudłata? Środkowa wiedźma plotki miała bardzo charakterystyczny głos, rozwidlony język wysuwał się z jej ust. Wszystkie trzy wiedźmy unosiły się nad Filiz. Dziewczyna nigdy nie pojmowała, jak pozbawione skrzydeł wiedźmy mogły latać. Cała trójka unosiła się w powietrzu z opuszczonymi rękami i wydawała się nie podejmować żadnych wysiłków, by utrzymać się w górze. Filiz patrzyła, jak kropelki słonej wody osiadają niczym diamenty na błyszczących czarnych włosach Esme. Filiz przeciągnęła dłonią przez własne włosy i natychmiast tego pożałowała. Nie chciała, by wiedźmy wiedziały, że obchodził ją własny wygląd. – Ten deszcz nas zabije, prawda? Zatruje nasze studnie, zniszczy plony… – Skąd mamy to wiedzieć, dziecko? – spytała najstarsza z wiedźm. – Co będziemy pić? – pytała Filiz. – Czy to prawda, co mówią, że macie niewyczerpane źródło słodkiej wody? Jak słyszałam, nazywają je… – Nasze Lśnienie nie służy do picia i z pewnością nie jest dla ciebie – stwierdziła Esme. – Czy łzy dziewczyny są rzeczywiście tak potężne? – spytała Filiz. – I… co to znaczyło, kiedy wspomniałyście o Atlasie i Napełnieniu? Wspaniałe jaskrawe kaftany wiedźm kontrastowały z ciemną chmurą na niebie. Popatrzyły po sobie oczyma podkreślonymi ametystowymi cieniami. – Ona sądzi, że wiemy wszystko – powiedziała najstarsza. – Ciekawe dlaczego… – Dlatego że jesteście prorokiniami – odparła niepewnie Filiz. – Zadaniem Solona jest ją przygotować – oznajmiła najstarsza. – Z nim porozmawiaj o swoim strachu przed śmiercią. Jeśli twój szef nie przygotuje dziewczyny, będzie nam winien swoją jaskinię, cały dobytek, te wszystkie śliczne motyle… – Solon będzie nam winien swoje życie. – Spojrzenie Esme spochmurniało, a jej głos zrobił się przerażający, gdy dodała: – Będzie nam winien nawet swoją śmierć.
Śmiech wiedźm odbijał się echem wśród gór, gdy uleciały tyłem i zniknęły w coraz silniejszym deszczu.
4 świeża krew
Deszcz wcisnął Eurekę w pęknięcie skał. Wylądowała na nadgarstku uszkodzonym podczas wypadku, który zabił Dianę. Już czuła, że staw puchnie. Ból wydawał się znajomy – najpewniej znów go złamała. Gdy spłynęły z niej resztki fali, z trudem podniosła się na kolana. Na jej ciało padł cień. Deszcz zdawał się słabnąć. Nad sobą miała Andera. Jedną dłonią podtrzymywał jej głowę, drugą głaskał ją po policzku. Ciepło jego ciała sprawiało, że Eureka z trudem łapała oddech. Stykali się piersiami. Wyczuwała bicie jego serca. Jego oczy były tak bardzo niebieskie, że wyobrażała sobie, jak rzucają turkusowy blask na jej skórę, nadając jej wygląd zatopionego skarbu. Ich wargi dzieliły zaledwie centymetry. – Coś ci się stało? – Tak – szepnęła – ale to nic nowego. Kiedy Ander przytulał się do niej, nie padał na nią deszcz. Wielkie krople wody zbierały się w powietrzu nad nimi, aż zorientowała się, że jego kordon osłania ich oboje. Wyciągnęła rękę i dotknęła go. Wydawał się gładki i lekki, nieco gąbczasty, jednocześnie obecny i nieobecny, jak zapach nocnego jaśminu, gdy wiosną wychodziło się za róg. Krople deszczu spływały po bokach kordonu. Eureka patrzyła Anderowi w oczy i słuchała deszczu, który padał na całą ziemię oprócz nich. Ander był schronieniem, a ona burzą. – Gdzie są pozostali? – spytała. Umysł Eureki wypełnił obraz bliźniąt pociągniętych w głąb oceanu. Poderwała się na równe nogi i stanęła za kordonem Andera. Deszcz spływał teraz po jej twarzy
i ściekał z rękawów na buty. – Tato! – zawołała. – Cat! Nie widziała ich. Niebo wyglądało jak głęboka część basenu, która robiła się coraz głębsza. Schronienie w ramionach Andera było wspaniałą chwilą, która jednak przerażała Eurekę. Nie mogła pozwolić, by pożądanie odwróciło jej uwagę od zadania, które ją czekało. – Eureko! – Z daleka dobiegł ją głos Williama. Ruszyła w tamtą stronę. Fala zalała ostatni odcinek drogi prowadzącej ze skały na ląd, więc musiała wskoczyć do wody i walcząc z prądem, przebrnąć trzy metry, by dotrzeć do brzegu. U boku miała Andera. Woda sięgała im do piersi – nie była na tyle głęboka, by dotknąć jej kamienia gromu. Ich dłonie zetknęły się pod wodą i ściskały się mocno, aż wyszli na brzeg. Przed Eureką rozciągały się dziwaczne zbocza jasnoszarych skał. Dalej wznosiły się wyższe skały w kształcie wąskich stożków, jakby Bóg rzucił wielkie kamienie na koło garncarskie. Wśród nich pojawiła się plama błękitu – William w przemoczonej piżamie machał do niej rękami. Eureka zbliżyła się do niego. Chłopczyk ssał kciuk. Na czole i dłoniach miał plamy krwi. Chwyciła go za ramiona, poszukała ran, a w końcu przytuliła. Położył dłoń na jej ramieniu i zaczepił palec o obojczyk, jak to miał w zwyczaju. – Tato jest ranny – powiedział William. Eureka rozejrzała się dookoła. Lodowata woda sięgała jej kostek. – Gdzie? William wskazał na głaz wznoszący się jak wyspa pośrodku kałuży. Trzymając brata w ramionach, z Anderem u boku, Eureka obeszła skałę. Zauważyła tył czarnych dżinsów Cat i jej ażurowy szydełkowy sweter. Skórzane szpilki, na które Cat oszczędzała pół roku, tkwiły głęboko w błocie. Eureka przykucnęła. – Co się stało? – spytała. Cat obróciła się na pięcie. Jej twarz i ubranie pokrywało błoto. Deszcz ściekał z jej rozplatających się warkoczyków. – Nic ci nie jest – szepnęła, a później odsunęła się na bok, by ukazać dwa ciała. – Twój tato… Tato leżał na boku u podnóża skały. Tulił Claire tak mocno, że wyglądali jak jedna istota. Jego oczy były zamknięte, oczy dziewczynki szeroko otwarte.
– Próbował ją ochronić – oznajmiła Cat. Kiedy Eureka brnęła w ich kierunku, w jej umyśle pojawiały się tysiące sytuacji, gdy tato ją chronił. Kiedy jeździli starym niebieskim lincolnem, za każdym razem gdy mocno hamował, wyciągał rękę w stronę siedzącej na miejscu pasażera Eureki. Kiedy szli przez pola bawełny wokół New Iberia, jego ramię chroniło Eurekę przed pyłem wzniecanym przez traktor. Gdy opuszczono pustą trumnę Diany do grobu, a Eureka chciała podążyć za nią, tato z wysiłkiem ją powstrzymał. Łagodnie zdjęła jego ramię z Claire. – Fala ich pochwyciła i rzuciła nimi o skałę i… – Cat przełknęła ślinę. Claire wyślizgnęła się, a później zmieniła zdanie i próbowała wrócić w objęcia taty. Kiedy Cat ją przytrzymała, dziewczynka zaczęła machać rękami i wrzeszczeć: – Tęsknię za Squatem! Squat był ich psem, mieszańcem labradora z pudlem. Bliźnięta często się na nim kładły. Raz zdarzyło mu się płynąć pod prąd, by dogonić Eurekę i Brooksa w łódce na bayou. Kiedy wrócił na brzeg i otrząsnął się z wody, jego futro miało odcień czekoladowego mleka. Bóg jeden wiedział, co się z nim stało podczas burzy. Eureka poczuła ukłucie winy, bo od początku powodzi nie pomyślała o Squacie. Patrzyła na Claire, strach w jej oczach i od razu domyśliła się, czego jej siostrzyczka nie odważyła się wypowiedzieć na głos. – Wiem – powiedziała. Sprawdziła puls taty – wciąż go wyczuwała, ale jego dłonie były blade jak ściana. Lewą stronę twarzy pokrywał ciemny siniec. Ignorując ostry ból w nadgarstku, Eureka przeciągnęła palcem po skroni ojca. Siniec sięgał za ucho, przez szyję aż po lewe ramię, które było rozcięte. Poczuła zapach krwi, zbierającej się w zapiaszczonych pęknięciach skały niczym rzeka płynąca ze źródła. Eureka nachyliła się i zobaczyła kość ramienia, różową tkankę w pobliżu kręgosłupa. Na chwilę zamknęła oczy i przypomniała sobie te dwa razy, kiedy ostatnio obudziła się w szpitalu: raz po wypadku, który odebrał jej Dianę, i raz po tym, jak połknęła te głupie pigułki, bo życie bez matki było niemożliwe. Tato był przy niej za każdym razem. Jego niebieskie oczy łzawiły, gdy się obudziła. Cokolwiek zrobiła, nie przestawał jej kochać. Pewnego lata w Kisatchie wybrali się na długą przejażdżkę rowerową. Eureka pędziła naprzód, ciesząc się, że tato jej nie widzi, aż na ostrym zakręcie wypadła z drogi. Miała osiem lat i ból otartych łokci i kolan ją oślepił, a gdy wrócił jej wzrok,
tato wyjmował ziarenka żwiru z jej ran, własną koszulką tamując krwawienie. Teraz sama rozpięła mokrą bluzkę, rozbierając się do koszulki na ramiączkach, którą nosiła pod spodem, i mocno zacisnęła ją wokół jego ramienia. – Tato? Słyszysz mnie? – Czy tatuś umrze tak jak mamusia? – zawyła Claire. Wtedy William również się rozpłakał. Cat własnym swetrem wytarła krew z twarzy Williama. Posłała Eurece oszołomione spojrzenie. Eureka z ulgą spostrzegła, że William nie jest ranny, z jego skóry nie płynęła krew. – Tacie nic nie będzie – powiedziała bliźniakom, ojcu, samej sobie. Tato się nie poruszył. Tak wiele krwi przesiąkało przez prowizoryczną opaskę uciskową. Choć deszcz zmywał krew, ciągle pojawiała się nowa. – Eureko. – Ander stał za jej plecami. – Byłem wściekły, a mój Zefir… – To nie twoja wina – powiedziała. Żadne z nich nie byłoby tutaj, gdyby Eureka się nie rozpłakała. Tato siedziałby w domu i smażyłby okrę na zalanej oliwą kuchence, śpiewając Ain’t No Sunshine Rhodzie, która by żyła. – To moja wina. Przypomniała sobie coś, co jeden z terapeutów powiedział o poczuciu winy – że po wszystkim nie było ważne, kto zawinił. Liczyło się, jak człowiek reagował, jak zdrowiał. Tym, na czym musiała się skupić, było uleczenie – ojca, świata… i Brooksa. Ale nie wiedziała, jak ktokolwiek mógłby się wyleczyć z tak głębokiej rany. Tęsknota za Brooksem uderzyła w nią jak nagła burza. Zawsze wiedział, co powiedzieć, co zrobić. Eureka wciąż nie mogła uwierzyć, że ciało jej najstarszego przyjaciela opętało starożytne zło. Gdzie był teraz Brooks? Czy był równie spragniony, zmarznięty i przestraszony jak Eureka? Czy takie odcienie uczuć były możliwe dla kogoś złączonego z potworem? Powinna była wcześniej zauważyć przemianę. Powinna znaleźć jakiś sposób, by mu pomóc. Może wtedy by się nie rozpłakała, bo przy wsparciu Brooksa przetrwałaby wiele. Może nic z tego by się nie wydarzyło. Ale wydarzyło się wszystko. Tato oddychał płytko, wciąż miał zamknięte oczy. Przez kilka chwil wydawał się odpoczywać spokojniej, jakby oddzielił się od bólu – zaraz jednak na jego twarz powrócił wyraz cierpienia. – Pomocy! – krzyknęła; tęsknota za Dianą była nie do wytrzymania. Matka powiedziałaby jej, jak znaleźć drogę ucieczki z tej lisiej nory. – Jak znajdziemy pomoc? Lekarz. Szpital. Zawsze ma kartę ubezpieczenia w portfelu w kieszeni…
– Eureko. – Ton Andera powiedział jej oczywiście, że nie będzie pomocy, że zmył ją jej płacz. Cat zadrżała. – Mój budzik za chwilę zadzwoni. A kiedy spotkamy się przy twojej szafce przed łaciną i opowiem ci mój szalony sen, tę część ubarwię, by wydawała się zabawniejsza. Eureka rozejrzała się po jałowych szczytach. – Musimy się rozdzielić. Ktoś musi zostać tu z tatą i bliźniakami. Pozostała dwójka wyruszy poszukać pomocy. – Gdzie jej szukać? Czy ktoś ma pojęcie, gdzie jesteśmy? – spytała Cat. – Jesteśmy na księżycu – stwierdziła Claire. – Musimy znaleźć Solona – powiedział Ander. – On będzie wiedział, co robić. – A jesteśmy blisko? – spytała Eureka. – Próbowałem skierować nas w stronę miasta zwanego Kuşadasi na zachodnim wybrzeżu Turcji. Ale to nie przypomina żadnego zdjęcia, które widziałem. Linia brzegowa jest… – Co takiego? – spytała Eureka. Ander odwrócił wzrok. – Teraz jest inna. – Chcesz powiedzieć, że miasto, do którego próbowałeś nas skierować, jest pod wodą – stwierdziła Eureka. – Miałeś w ogóle okazję poznać tego Solona? – spytała Cat. Zbierała z wybrzeża wodorosty, które zwijała w wielki kłąb pod pachą. – Nie, ale… – A jeśli on jest równie paskudny jak reszta twojej koszmarnej rodzinki? – On nie jest taki jak oni – sprzeciwił się Ander. – Nie może być. – I tak się tego nie dowiemy – powiedziała Cat – bo nie mamy pojęcia, jak go odnaleźć. – Myślę, że mi się uda. Ander szybko przeczesał włosy palcami, co było jego nerwowym nawykiem. Cat otarła deszcz z policzków i usiadła ze stertą wodorostów na kolanach. Wiązała razem ich pasma, aż zaczęły trochę przypominać koc. Dla taty. Eureka poczuła się głupio, że sama o tym nie pomyślała. – On myśli, że mu się uda? – mruknęła Cat w koc. Ander pochylił się w jej stronę.
– Czy masz jakiekolwiek pojęcie, co to znaczy odrzucić wszystko, w co wierzyło się przez całe życie? Jedyną prawdziwą rzeczą w moim świecie jest to, co czuję do Eureki. – Jeśli nigdy więcej nie zobaczę rodziny… – powiedziała Cat. – Do tego nie dojdzie. – Eureka próbowała ich uspokoić. – Kto idzie ze mną szukać pomocy? Cat wpatrywała się w wodorosty. Eureka uświadomiła sobie, że jej przyjaciółka płacze. Rana taty była poważna, ale przynajmniej był tu z Eureką i bliźniakami. Cat nawet nie wiedziała, gdzie jest jej ojciec. Łzy Eureki roztopiły jej rodzinę. Nie miała pojęcia, co się z nimi stało. Miała tylko Eurekę. – Cat… – Eureka wyciągnęła rękę do przyjaciółki. – Wiesz, jakie były moje ostatnie słowa do Barneya? – spytała Cat. – Powiedziałam mu, żeby zjadł dwie kupy i zdechł. To nie mogą być ostatnie słowa, jakie powiedziałam bratu. – Ukryła twarz w dłoniach. – Razem z mamą miałyśmy zamiar pójść na te zajęcia śpiewu operowego, gdzie uczą śpiewać falsetem. Tato obiecał, że kiedy będzie mnie prowadził do ołtarza, zrobi gwiazdę… – Wpatrywała się w ojca Eureki, na wpół przytomnego w błocie, i wydawało się, że widzi własnego. – Masz to wszystko naprawić, Eureko. I nie tak jak wtedy, kiedy taśmą klejącą przymocowałaś z powrotem lusterko wsteczne w samochodzie matki. Chodzi mi o to, że masz naprawdę wszystko naprawić. – Wiem – powiedziała Eureka. – Znajdę pomoc. Ty zadzwonisz do rodziców. Powiesz Barneyowi to, co i tak już wie – że go kochasz. – Jasne. – Cat pociągnęła nosem. – Zostanę tutaj. Wy idźcie. Przykryła tatę kocem z wodorostów, po czym usiadła na kamieniu. Przyciągnęła do siebie bliźnięta i usiłowała okryć ich głowy swoim swetrem. I to była dziewczyna, która latem nie wyjeżdżała pod namiot, jeśli istniała najmniejsza szansa choćby na mżawkę. – Pomogę ci. Eureka próbowała rozciągnąć sweter nad bliźniakami i przyjaciółką. Nagle poczuła falę ciepła z tyłu i obróciła się. Ander rozpalił ognisko pod małą skalną półką, wykorzystując niewielkie kawałki drewna wyrzucone przez wodę. Ogień płonął u stóp taty, w większości ukryty przed deszczem.
– Jak to zrobiłeś? – spytała. – Do wysuszenia drewna potrzebowałem tylko kilku oddechów. Reszta była prosta. – Uniósł róg koca z wodorostów, by ukazać stertę suchych gałązek i większych kawałków drewna. – To gdybyś potrzebowała więcej opału, zanim wrócimy – wyjaśnił Cat. – Powinieneś zostać z moim tatą – powiedziała do niego Eureka. – Twój kordon mógłby go chronić… Odwrócił wzrok. – Moja rodzina może wznosić kordony większe od boiska. Ja nie umiem osłonić nawet kogoś, kto stoi tuż obok. – Ale wtedy gdy znalazłam się w twoich objęciach po fali… – sprzeciwiła się Eureka. – Wtedy nawet nie próbowałem, wydarzyło się samo, ale kiedy się staram… – Potrząsnął głową. – Wciąż poznaję swoją siłę. Mówią, że robi się coraz łatwiej. – Obejrzał się przez ramię, jakby przypomniał sobie o rodzinie. – Powinniśmy się pośpieszyć. – Nie wiesz nawet, gdzie jesteśmy, dokąd idziemy… – Znam tylko dwie rzeczy – odparł Ander. – Wiatr i ciebie. Wiatr pozwolił nam przebyć ten ocean, a ty jesteś powodem, dla którego to zrobiłem. Ale nie pomogę ci, jeśli mi nie zaufasz. Eureka przypomniała sobie dzień, w którym natknęła się na niego, biegając w słabym deszczu. Powiedział jej, że musi spróbować zamoczyć kamień gromu. Roześmiała się, bo to brzmiało absurdalnie. Wszystko dało się zamoczyć. „Jeśli okaże się, że mam rację – powiedział wtedy – czy obiecasz mi, że mi zaufasz?” Lubiła mu ufać. Wręcz fizyczną przyjemność sprawiało jej zaufanie mu, dotknięcie koniuszków jego palców i wypowiedzenie na głos słów: „Ufam ci”. Obejrzała się za siebie i zobaczyła, jak w odległą falę uderzyła błyskawica. Zastanawiała się, co się stało w miejscu uderzenia. Odwróciła się, spojrzała na góry i rozważała, co leżało po drugiej stronie. Mocniej ścisnęła fioletową torbę. Dokądkolwiek szła, zamierzała zabrać z sobą Księgę miłości. Pochyliła się, by pocałować ojca. Jego powieki drgnęły, ale nie otworzył oczu. Uścisnęła bliźnięta. – Zostańcie tu z Cat. Opiekujcie się tatą. Niedługo wrócimy.
Spojrzała w oczy przyjaciółce. Czuła się koszmarnie, że ich zostawia. – O co chodzi? – spytała Cat. – Gdybym nie była tak wściekła i przygnębiona – powiedziała Eureka – gdybym zaliczała się do szczęśliwych ludzi, czy myślisz, że moje łzy by do tego doprowadziły? – Gdybyś zaliczała się do szczęśliwych ludzi – odparła Cat – nie byłabyś sobą. A ja potrzebuję, żebyś była sobą. Twój tato potrzebuje, żebyś była sobą. Jeśli Ander ma rację i jesteś jedyną, która może powstrzymać ten potop, cały świat potrzebuje, żebyś była sobą. Eureka przełknęła ślinę. – Dzięki. Cat skinęła głową w stronę skalistych wzgórz. – Ruszaj więc w drogę ze swoim złym ja. Ander wziął Eurekę za rękę. Ścisnęła jego dłoń i ruszyła w głąb lądu, mając nadzieję, że Cat ma rację, a jednocześnie zastanawiając się, ile świata zostało do ocalenia.
5 Zamrożenie
Eureka i Ander przeszli płytką doliną wzdłuż wzburzonego strumyka i znaleźli się w krainie miękkiego białego kamienia. Trzymali się za ręce, a kaktusy porastające brzeg rzeczki wyciągały w ich stronę długie igły, tak ostre, że mogły rozerwać skórę. Dziewczyna martwiła się, że słony deszcz zabije kaktusy. Wyobrażała sobie ulubione rośliny z całego świata – orchidee na Hawajach, gaje oliwne w Grecji, drzewka pomarańczowe w Key West, strelicje w Kalifornii, uspokajające labirynty dębowych konarów nad bayou – ich włókna wysuszone i skurczone, rozpadające się w soli. Zmrużyła oczy, by kolce kaktusów wydawały się dłuższe, grubsze, ostrzejsze, i wyobrażała sobie, że walczą. Zabłocone buty przypominały Eurece zdjęcia, które jej koleżanki z drużyny umieszczały w sieci po biegach przełajowych w deszczową pogodę. Brązowe i szare powody do dumy. Znów zaczęła się zastanawiać, czy ktoś jeszcze będzie miał szansę cieszyć się biegiem w deszczu. Czy odebrała deszczowi jego urodę? Wyszli za zakręt; poniżej rozciągała się stalowa zatoka. Widzieli skałę, do której przybili, i trójkątny głaz, za którym kuliły się przy ogniu Cat i rodzina Eureki. Głaz wydawał się malutki. Odeszli dalej, niż się spodziewała. Ta odległość ją niepokoiła. Eureka spojrzała poza głaz, na ocean rozciągający się wokół nich. Powoli zaczęła zauważać bardziej regularne, geometryczne wzorce. Z powodzi wyłaniały się kształty stworzone przez ludzi. Dachy. Duch miasta, które zostało zatopione. Wyobraziła sobie ludzi pod tymi dachami, zatopionych przez jej ból. Tarcza kamienia gromu pozwalała jej unosić się pod zniszczeniem, które uczyniła, ale teraz widziała je na własne oczy. Nie wiedziała, co zrobić. Pragnęła roztopić się w deszczu.
Chciała wszystko naprawić, w jednej chwili. – Wiesz, że zmienisz wszystko na lepsze – powiedział Ander. Eureka starała się, by jego wsparcie dodało jej sił, jak przypora katedrze, ale zastanawiała się, skąd chłopak czerpał swoją wiarę. Wydawał się szczerze przekonany, że ona może wszystko naprawić – ale czy wynikało to z faktu, że ją lubił, czy też chodziło o coś więcej? Wciąż powtarzał, że Solon odpowie na ich wszystkie pytania… jeśli kiedykolwiek go znajdą. Ścieżka się rozgałęziła. Instynkt, którego nie umiała wyjaśnić, kazał jej skręcić w lewo. – Którędy? – spytała Andera. Zwrócił się w prawo. – Idziemy na wschód. Albo… północ? Musimy się wspiąć, żebym mógł się zorientować, gdzie jesteśmy. Jeszcze przed chwilą, gdy w nią wierzył, wydawał się tak pewny siebie. – Masz mapę? – spytała. Zatrzymał się i spojrzał na Eurekę tak smutnym wzrokiem, że chwyciła go za rękę. Zadziwiał ją sposób, w jaki jego dłoń pasowała do jej dłoni, jak żadna inna. Spojrzał w dół i pogłaskał koniuszki jej palców. – Rozumiem – powiedziała. – Żadnej mapy. – Mapa jest w moich wspomnieniach, wyrysowana słowami szeptanymi przez ciotki i wujów, kiedy byłem mały. Nie wiem, dlaczego zapamiętałem ich słowa, może opowieści o zaginionym Tragarzu Ziarna wydawały się dziwne i romantyczne, a moje życie było tak nudne. Eureka puściła jego dłoń. Wyobraziła sobie reakcję Cat na wiadomość, że Ander zaprowadził ich na drugi koniec świata na podstawie wyobrażonej mapy. Nie chciała mieć do niego pretensji. Byli tutaj. Musieli się wspierać. Ale nie mogła nie myśleć o tym, że Brooks, choć nie umiałby odczytać mapy, nawet gdyby ktoś przyłożył mu pistolet do skroni, zawsze jakimś sposobem trafiał we właściwe miejsce. Wcześniej trafił do jej wyobraźni, przecinając wodę ciemnymi ramionami. Na jakim brzegu wylądował, kiedy zamrugała i sprawiła, że zniknął? Ander wybrał strome prawe odgałęzienie ścieżki. – Solon przed ucieczką wszystko zaplanował. Kierował się do jaskini w zachodniej Turcji, którą nazwał Gorzką Chmurą. Ścieżka rozszerzyła się. Eureka przyśpieszyła. Prawy nadgarstek pulsował bólem
za każdym razem, gdy uderzała stopami w ziemię, ale bieganie wypełniało ten obcy krajobraz czymś znajomym. Jej ciało znalazło tryb, który rozumiała. Ander dotrzymywał jej kroku. Kiedy na nią spojrzał, przeskoczyła między nimi iskra zrozumienia. Eureka poruszała nogami. Wiatr świstał za jej plecami. Sól w deszczu piekła w oczy, a ból nadgarstka był przeszywający, ale im szybciej biegła, tym mniej go czuła. Nie sądziła, by mogła kiedykolwiek zwolnić. Zgubili się – zrozumiała to, gdy znaleźli się w przejściu szerokim na niewiele ponad metr, między dwiema stromymi skałami. Przypominało to bieganie po ciemku przez bardzo wąski korytarz. Każdy krok prowadził ich coraz głębiej w nicość, ale Eureka musiała biec, by wypalić i stłumić gorączkę, która ją przepełniała. Później złapią oddech i zastanowią się, co robić. – Eureko! Ander zatrzymał się przed nią. Wpadła na jego plecy, uderzyła policzkiem w jego łopatkę. Czuła, jak jego mięśnie sztywnieją, jakby próbował ją przed czymś osłonić. Wspięła się na palce, by spojrzeć ponad jego ramieniem. Na brzegu strumienia leżała martwa dziewczynka. Wyglądała na jakieś dwanaście lat. We włosach miała liście. Leżała na boku, przyciśnięta do długiej, powykręcanej kłody. Eureka wpatrywała się w jej białą bluzkę i jasnoróżową plisowaną spódnicę, zaplamioną krwią. Kosmyki czarnych włosów lepiły się do jej policzków, a długi kucyk miała związany żółtą wstążką. Eureka myślała o tym, jaka była w wieku dwunastu lat – nieproporcjonalnie duże dłonie i stopy, jak u szczeniaka, wiecznie rozczochrane włosy, szczerbaty uśmiech. Wtedy jeszcze nie znała Cat. Tego lata gdy skończyła dwanaście lat, po raz pierwszy się całowała. Zachodziło słońce, pływała wraz z Brooksem przy nabrzeżu, gdzie cumowała jego łódź. Dotyk jego warg był ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, gdy podniosła głowę, by zaczerpnąć powietrza. Po tym pocałunku przez dłuższy czas pływali w miejscu i śmiali się histerycznie, bo byli zbyt zażenowani, by robić cokolwiek innego. Wtedy była zupełnie inna. Poczuła pieczenie w gardle. Pragnęła znów się tam znaleźć, w ciepłych wodach Cypremort, bardzo daleko. Pragnęła znaleźć się gdziekolwiek, byle nie stać nad tą martwą dziewczynką. A później już nad nią nie stała. Klęczała obok niej. Siedziała obok niej w strumieniu. Unosiła zniekształconą, połamaną rękę dziewczynki nad kłodą.
Trzymała jej zimną dłoń. – Skrzywdziłam cię – powiedziała Eureka, choć tak naprawdę myślała: „Zazdroszczę ci”, bo dziewczynka porzuciła problemy i smutki tego świata. Zaczęła modlić się do Maryi, bo tak została wychowana, ale szybko poczuła, że to niegrzeczne. Całkiem prawdopodobne, że dziewczynka nie była katoliczką. Eureka nie mogła zrobić nic, by pomóc jej duszy udać się we właściwe miejsce. – Pochowam ją. – Eureko, nie sądzę… – zaczął Ander. Ale Eureka już zdjęła ciało dziewczynki z kłody. Położyła ją płasko na brzegu i wygładziła jej spódnicę. Palce Eureki przebiły się przez kamyki i sięgnęły błota. Czuła, jak szlam wnika pod jej paznokcie, gdy odrzucała go na bok. Myślała o Dianie, która nigdy nie została pochowana. Dziewczynka umarła, ponieważ Diana nigdy nie powiedziała Eurece, co mogą sprawić jej łzy. Eurekę przeszył gniew na matkę, którego nie czuła nigdy wcześniej. – Nie będzie czasu, by zająć się każdym zabitym – stwierdził Ander. – Musimy. Eureka nie przerywała kopania. – Pomyśl o swoim ojcu – powiedział Ander. – I mojej rodzinie, która cię odnajdzie, jeśli nie dotrzemy wcześniej do Gorzkiej Chmury. Bardziej uhonorujesz tę dziewczynkę, jeśli ruszysz dalej, odnajdziesz Solona i dowiesz się wszystkiego, co konieczne, by naprawić, co uczyniłaś. Eureka przestała kopać. Jej ręce drżały, gdy sięgnęła po żółtą wstążkę dziewczynki. Nie wiedziała, dlaczego pociągnęła za kokardkę. Poczuła, jak się rozluźnia i zsuwa z mokrych czarnych włosów. Wiatr sprawił, że wstążka owinęła się wokół palców Eureki, i napełnił ją dziwną lekkością. Rozpoznała to uczucie – stara przyjaciółka, która niczym syn marnotrawny powróciła z dalekiej podróży: nadzieja. Dziewczynka była jasnym płomieniem, który zgasił łzy Eureki, ale inne ognie nadal płonęły. Musiały. Zawiązała żółtą wstążkę na łańcuszku, na którym wisiał jej kamień gromu. Kiedy będzie zagubiona i zniechęcona, przypomni sobie tę dziewczynkę, pierwszą zabitą przez łzy, którą widziała, co doda jej sił, by powstrzymać to, co zaczęła, naprawić to, co zepsuła. Eureka nie uświadamiała sobie, że ma łzy w oczach, do chwili gdy odwróciła się do Andera i dostrzegła jego przerażone spojrzenie.
łza.
Natychmiast znalazł się u jej boku. – Nie! Chwycił ją za złamany nadgarstek. Ból był oślepiający. Po jej policzku popłynęła
Nagle przypomniała sobie odziedziczony po przodkach żyrandol w domu rodzinnym, który popękał, kiedy Eureka z wściekłością trzasnęła frontowymi drzwiami. Tato naprawiał go przez wiele godzin i żyrandol wyglądał prawie jak nowy, ale kiedy Eureka następnym razem zamknęła drzwi, ostrożnie i delikatnie, zadrżał i rozpadł się na kawałki. Czy teraz gdy Eureka zapłakała, była jak ten żyrandol? Czy najmniejszy cios znienacka ją roztrzaska? – Proszę, nie wylewaj kolejnej łzy – błagał Ander. Eureka zastanawiała się, jakim sposobem ktokolwiek przestawał płakać. Jak znikał ból? Dokąd się udawał? Słowa Andera brzmiały, jakby były czymś przejściowym, jak śnieg w Lafayette. Dotknęła żółtej wstążki. Już wylała łzę, która zatopiła świat. Zakładała, że już po wszystkim. – Co jeszcze mogą uczynić moje łzy? – Starożytne wyliczenie przewiduje moc każdej z wylanych łez… – Nie powiedziałeś mi o tym! – Eureka oddychała płytko. – Ile łez wylałam? Zaczęła ocierać twarz, ale Ander chwycił ją za dłonie. Jej łzy wisiały jak granaty. – Solon wyjaśni… – Powiedz mi! Ander wziął ją za ręce. – Wiem, że się boisz, ale musisz przestać płakać. – Objął dłonią jej głowę i wciągnął powietrze. – Pomogę ci – powiedział. – Popatrz w górę. Nad głową Eureki utworzyła się wąska kolumna wirującego powietrza. Wirowała coraz szybciej, aż kilka kropli deszczu rozmyło się, zwolniło… i zmieniło w śnieg. Kolumnę wypełniły połyskujące, pierzaste płatki, które opadały, oprószając policzki Eureki, jej ramiona i buty. Deszcz uderzał o skały, chlapał w kałużach wokół nich, ale nad jej głową burza zmieniła się w elegancką śnieżycę. Eureka zadrżała oszołomiona. – Nie ruszaj się – szepnął Ander. Dostała gęsiej skórki, gdy gorące łzy zastygły i zamarzły na jej skórze. Wyciągnęła dłoń do jednej z nich, ale Ander ją powstrzymał. Przez chwilę oboje przyciskali dłonie do jej policzka. Wyjął z kieszeni srebrzystą fiolkę w kształcie wrzeciona. Wyglądała, jakby
podobnie jak kotwica była wykonana z orichalcum. Ostrożnie zdjął zamarznięte łzy z twarzy Eureki i wrzucił je do fiolki, jedną po drugiej. – Co to? – Unguentarium – odpowiedział. – Przed potopem, kiedy żołnierze z Atlantydy wyruszali na wojnę, ich ukochane dawały im w prezencie swoje łzy w takich naczynkach. Zamknął fiolkę szpiczastą srebrzystą zatyczką i wsunął ją do kieszeni. Eureka zazdrościła każdemu, kto mógł wylewać łzy bez zabójczych skutków. Już nigdy nie zapłacze. Stworzy unguentarium w swoim umyśle, w którym zamieszka jej zamrożony ból. Płatki śniegu na jej ramionach zaczęły się topić. Nadgarstek bolał coraz bardziej. Powrócił deszcz. Dłoń Andera musnęła jej policzek. „Już dobrze – powiedział przy ich pierwszym spotkaniu. – Nie płacz”. – Jak to zrobiłeś – spytała – ze śniegiem? – Pożyczyłem pasmo wiatru. – To dlaczego nie zamroziłeś moich łez, gdy rozpłakałam się po raz pierwszy? Dlaczego ktoś mnie nie powstrzymał? Ander wyglądał na równie udręczonego jak ona sama, gdy straciła Dianę. Poza własnym odbiciem w lustrze nigdy nie widziała nikogo tak smutnego. To ją jeszcze bardziej przyciągało. Rozpaczliwie pragnęła go dotknąć, pragnęła, by on jej dotknął – ale Ander zesztywniał i odwrócił się. – Mogę poruszać pewne rzeczy, by pomóc, ale ciebie nie mogę powstrzymać. W całym wszechświecie nie ma nic choć w połowie tak silnego jak to, co czujesz. Eureka patrzyła na dziewczynkę w na wpół wykopanym grobie. Jej martwe oczy były otwarte, niebieskie. Deszcz wypełniał je łzami z drugiej ręki. – Dlaczego nie powiedziałeś mi, jak niebezpieczne są moje uczucia? – Istnieje różnica między mocą a niebezpieczeństwem. Twoje uczucia są potężniejsze niż cokolwiek na świecie. Ale nie powinnaś się ich bać. Miłość jest większa niż strach. Piskliwy chichot sprawił, że oboje podskoczyli. Zza karłowatych drzewek po drugiej stronie strumienia wyłoniły się trzy kobiety w ametystowych kaftanach. Ich szaty zostały utkane z płatków orchidei. Jedna była bardzo stara, druga w średnim wieku, najmłodsza zaś robiła wrażenie dość zwariowanej, by krążyć po korytarzach Evangeline z Cat i Eureką. Włosy miały
długie i bujne, od siwych po czarne. Wzrok kobiet przeszywał Eurekę i Andera. Wokół ich głów krążyły roje bzyczących pszczół. Najmłodsza miała na szyi srebrny łańcuszek z wisiorkiem, który błyszczał tak jasno, że Eureka nie umiała ocenić, jaki ma kształt. Dziewczyna uśmiechnęła się i dotknęła łańcuszka. – Och, Eureko – powiedziała. – Czekałyśmy na ciebie.
6 A wrogów jeszcze bliżej
Kobiety wyglądały dziwnie znajomo, jak sen o przyszłym déjà vu. Ale Eureka nie umiała sobie wyobrazić, gdzie mogłaby zobaczyć je wcześniej. Nagle usłyszała w umyśle chrapliwy głos Madame Blavatsky i przypomniała sobie, jak o świcie siedziała nad bayou niedaleko domu i słuchała, jak stara kobieta czyta przekład Księgi miłości. Twarz Eureki zastygła, gdy dziewczyna próbowała przyjąć do wiadomości, że doświadcza czegoś, o czym marzyła jako dziecko. Oto postaci z książki ożyły – i było to straszne. Nie mogła przerzucić kartek i upewnić się, że ten rozdział skończy się szczęśliwie. Nie wiedziała więcej niż bohater jej historii – bohaterem była ona sama i była zagubiona. Wyprostowała się i podniosła głowę. Kobiety uniosły czarne brwi. – Dalej – zachęciła ją ta średnia. – Powiedz to. Jej język był rozwidlony jak u węża. – Wiedźmy plotki – oznajmiła Eureka bardziej teatralnie, niż zamierzała. Według Księgi miłości wiedźmy plotki były niestarzejącymi się czarodziejkami, które żyły na urwiskach nad Atlantykiem. Nikomu się nie zwierzały, ale znały tajemnice wszystkich. Ostrzegły Selene, że ona i Leander mogą uciec z wyspy, ale nigdy nie uciekną przed przekleństwem Delphine. „Zguba wypełnia wasze serca i tak będzie na zawsze!” Kiedy Madame Blavatsky przetłumaczyła ten fragment, słowa „na zawsze” ścisnęły serce Eureki. Pochodziła od Selene, Ander od Leandra. Czy starożytne
przekleństwo wiedźm plotki mogło zniszczyć to, co do siebie czuli? Czy w pochodzeniu Eureki kryło się coś oprócz zakazanych łez? Czy miłość również była niemożliwa? – „Wiedźmy plotki”! – zakrzyknęła najstarsza kobieta, a wtedy Eureka zorientowała się, że wszystkie mają rozwidlone języki. Czarne oczy najstarszej były błyszczące i czarujące, przypominały dziewczynie jej babcię Sugar. W młodości wiedźma musiała być oszałamiająco piękna. Eureka zastanawiała się, jak dawno była ta młodość. Stara wiedźma uderzyła swoje towarzyszki w plecy, aż z ich kwietnych szat rozprysły na boki krople wody. – Ci młodzi są tak przyzwyczajeni do szufladkowania! – Słyszałem opowieści o was – stwierdził Ander. – Ale uczono mnie, że należycie do Świata Snu. Młoda wiedźma uniosła brodę w stronę Andera, ukazując błyszczący kryształowy wisiorek w zagłębieniu doskonałej szyi. Miał kształt łzy. – Kim jesteś, że masz tak nudnych nauczycieli? Ander odchrząknął. – Jestem Tragarzem Ziarna… – Naprawdę? Udała zaintrygowanie, przebiegła ciało Andera swoimi chciwymi oczyma i utkwiła w nim spojrzenie. – Cóż, byłem nim – przyznał Ander. – A kim teraz jesteś? – Młoda wiedźma zmrużyła oczy. Spojrzał na Eurekę. – Chłopakiem bez przeszłości. – Jak masz na imię? Hipnotyzujący głos młodej wiedźmy sprawił, że Eurece zakręciło się w głowie. – Ander. Dostałem imię na pamiątkę Leandra. – A jak wy się nazywacie? – spytała Eureka. Jeśli były ciotkami i kuzynkami Selene, jak utrzymywała Księga miłości, to te kobiety były też krewniaczkami Eureki i nie powinna się ich bać. Wiedźmy plotki zamrugały, jakby były królowymi, a ona zrozumiała, że są dumne. Następnie zawyły przesadzonym śmiechem. Wspierały się o siebie nawzajem i tupały bosymi stopami w błoto.
Najmłodsza zapanowała nad sobą i otarła kąciki oczu rękawem z płatków. Pochyliła się do głuchego ucha Eureki. – Nikt nigdy nie jest tym, na kogo wygląda. Szczególnie ty, Eureko. Eureka cofnęła się i rozmasowała ucho. Głos dziewczyny zabrzmiał bardzo wyraźnie w uchu, które poza tym słyszało tak mało. Przypomniała sobie, jak usłyszała uszkodzonym uchem piękny śpiew Polarisa, należącej do Madame Blavatsky nierozłączki. Ta pieśń była dla niej jak cud. Szept wiedźmy plotki przypominał telepatyczny cios, który posiniaczył ją w środku. – Twoje imię znaczy: „Znalazłem”, a jednak przez całe życie byłaś zagubiona. – Najstarsza z wiedźm wyciągnęła język w stronę chmury pszczół, pochwyciła jedną, okręciła ją na żądle jak bączek i znów wypuściła do roju. – A teraz bardziej niż kiedykolwiek. – Spojrzenie środkowej wiedźmy omiotło otoczenie i znów spoczęło na Eurece. Powoli wszystkie odwróciły głowy, by spojrzeć na fioletową torbę na ramieniu Eureki. Dziewczyna objęła wilgotne płótno. – Powinniśmy iść. Wiedźmy się zaśmiały. – Ona myśli, że odejdzie! – krzyknęła najstarsza. – Przypomina mi to piosenkę: She ain’t goin’ nowhere, she’s just leavin’1 – zaśpiewała średnia wiedźma. – Daj spokój, Eureko – powiedziała najmłodsza. – Zgubiłaś się, a my zaprowadzimy cię tam, dokąd chcesz się udać. – Nie zgubiliśmy się – stwierdził stanowczo Ander. – Oczywiście, że się zgubiliście. – Najstarsza wiedźma przewróciła wielkimi ciemnymi oczyma. – Myślicie, że sami znajdziecie Gorzką Chmurę? Nachyliła się i ścisnęła złamany nadgarstek Eureki, aż dziewczyna jęknęła. – Dajcie jej balsam – powiedziała stara wiedźma z niecierpliwością. Najmłodsza wyciągnęła z głębokiej kieszeni z płatków niewielką szklaną buteleczkę. Wewnątrz wirowała migocząca fioletowa substancja. Rzuciła butelkę Eurece, która złapała ją z trudem. – Na ból – powiedziała. – A teraz chodźcie tędy. Wskazała na drugą stronę mętnego strumienia, na wysokie na trzydzieści metrów wzniesienie. W stromym zboczu znajdowały się schody prowadzące na szczyt. Eureka znów
poczuła dziwny impuls, by ruszyć w tę stronę. Popatrzyła na Andera. Lekko skinął głową. Odkręciła butelkę i powąchała zawartość. Poczuła słodką, kwiatową woń żonkili – a później dziwne pulsowanie, jakby jej kości znów popękały. – Będą chciały coś w zamian – szepnął do niej Ander. – Niech Solon się tym martwi. – Wiedźmy się roześmiały. – Dalej – powiedziała najmłodsza. – Uleczy twoje kości. Zaczekamy. Eureka wylała trochę fioletowego płynu na dłoń. Miał w sobie złociste drobinki, jak lakiery do paznokci w salonie piękności ciotki Maureen. Zanurzyła czubek palca w balsamie i wtarła go w nadgarstek. Przeszyło ją palące gorąco i poczuła się bardzo głupio, że zaufała wiedźmom plotki. Po chwili jednak gorąco ustąpiło uczuciu przyjemnego chłodu, które stłumiło ból. Opuchlizna się zmniejszyła, w miejscu nałożenia płynu siniec zblakł i zniknął. Cud. Eureka nałożyła jeszcze trochę balsamu na nadgarstek. Zniosła gorąco, czekając na chłodną ulgę i ból znikający jak zrzucona część ubrania. Zamknęła oczy i westchnęła. Wcisnęła buteleczkę do torby; nie mogła się doczekać, kiedy podzieli się resztą z tatą. – W porządku – powiedziała wiedźmom plotki. – Pójdę za wami. – Nie. – Najmłodsza potrząsnęła głową i wskazała na schody w skale. – My pójdziemy za tobą. Ścieżka była stroma i zalana wodą. Chmury wisiały nisko, czarne jak dym z płonącego domu. Wiedźmy prowadziły Eurekę i Andera pomiędzy skomplikowaną plątaniną szczytów, wykrzykując rozkazy w rodzaju: „W lewo!”, kiedy droga nagle się rozwidlała, „W górę!”, kiedy mieli się wspiąć na strome, śliskie zbocze, i „W dół”, kiedy na wpół martwy wąż ześlizgnął się z gałęzi i zasyczał na nich. Środkowa wiedźma wykrzykiwała rozkazy, których Eureka nie rozumiała: „Je!”, „Ha!” i „Roscoe Leroy!”. Z każdym krokiem Eureka oddalała się od rodziny i przyjaciółki. Wyobrażała sobie, jak William i Claire spoglądają na górę. Zastanawiała się, po jak długim czasie przestaną ich wyglądać. Weszła do rzadkiego zagajnika umierających leszczyn. Ich liście zbrązowiały, a skorupy pokrytych solą orzechów trzeszczały pod butami Eureki. Między dwiema gałęziami wisiała pajęczyna, kołysząc się na wietrze. Wiszące na niej kropelki wody wyglądały jak perły porzucone przez młodą nimfę.
– Eureko! Podniosła wzrok i zobaczyła Williama i Claire siedzących na gałęziach olbrzymiej leszczyny. Bliźnięta zeskoczyły na ziemię i pobiegły w jej stronę, rozchlapując błoto. Nie wierzyła, że to one, nawet kiedy trzymała je w ramionach. Zamknęła oczy i odetchnęła ich zapachem, pragnąc uwierzyć – mydło i światło gwiazd. – Jak się tu dostaliście? Bliźnięta wzięły ją za ręce. Chciały jej coś pokazać. Po drugiej stronie drzewa w deszczu migotał jakiś długi biały obiekt. Eureka podeszła do niego ostrożnie, ale bliźniaki zaśmiały się i pociągnęły ją mocniej. Miał kształt hamaka, ale tkanina sprawiała, że przypominał raczej ogromny kokon. Eureka wpatrywała się weń, oszołomiona widokiem czegoś, co wyglądało jak miliony zszytych razem, opalizujących skrzydeł ciem. Malutkie, kruche fragmenty tworzyły swego rodzaju posłanie, które unosiło się w powietrzu. Wewnątrz leżał ojciec Eureki. Cienka markiza z miękkich brązowych skrzydeł osłaniała jego twarz przed deszczem. Rozcięte ramię, które Eureka obwiązała swoją bluzką, zostało starannie opatrzone jedwabistą amarantową gazą. Siniec na czole okrywał okład z tego samego materiału. Tato był przytomny. Wyciągnął do niej rękę i uśmiechnął się. – Dobrych lekarzy mają w tej dzielnicy. – Jak ból? – spytała Eureka. – Przyjemna odmiana. Jego spojrzenie wydawało się przytomne, ale mówił jakby przez sen. Sięgnęła do torby i wcisnęła w jego dłoń flakonik balsamu. – To pomoże. Za posłaniem ze skrzydeł ciem, pod innym, smutniejszym drzewem kuliły się trzy nowe wiedźmy plotki. Osłaniały usta dłońmi i szeptały do siebie. Wiedźmy, które prowadziły Andera i Eurekę, podleciały do tamtych, ucałowały je w policzki i zaczęły szeptać, jakby nie widziały się od lat. – Ile ich tu jest? – zastanawiała się Eureka. U jej boku pojawiła się Cat. – Te dziwaczne wróżki zębuszki zjawiły się kilka minut po waszym odejściu. Pomyślałam sobie: „A gdzie są wszystkie moje zęby mleczne, które zabrałyście?”. Dzięki, że je przysłałaś. – Nie przysłałam ich – oznajmiła Eureka.
– Jedna wepchnęła język do dziury w drzewie – powiedział William – a wtedy wyleciało z niej mnóstwo robaków. – Robaki uniosły się w niebo, błyszczały jak wielki diament, a potem zabrały tatę w deszcz! – dodała Claire. – Dzieciaki cię nie oszukują – stwierdziła Cat. – Tato umie latać! – powiedział William. Cat sięgnęła do kamienia gromu na szyi Eureki, wpatrzyła się w jego powierzchnię. – Kiedy pojawiły się na plaży, wiedziałam, że mają coś wspólnego z tobą. Zupełnie jakbyś tutaj pasowała bardziej niż w Evangeline. – A myślałam, że nigdy nie znajdę sobie paczki – stwierdziła sucho Eureka. – To znaczy – wyjaśniła Cat – masz sens tam, gdzie niemożliwe jest możliwe. Sama jesteś jedną z tych niemożliwych rzeczy. – Cat wyciągnęła dłoń, by złapać deszcz. – Twoje moce są prawdziwe. Eureka znów spojrzała w stronę wiedźm plotki, ale one znikły. Pozostał po nich tylko jeden płatek orchidei, błyszczący na ziemi. – Chciałam im podziękować. – Nie martw się – szepnął ktoś w jej głuchym uchu. To była najmłodsza wiedźma, choć Eureka nigdzie jej nie widziała. – Solon ma u nas otwarty rachunek. – Którędy mamy iść?! – krzyknął Ander w deszcz. Śmiech wiedźm wstrząsnął ziemią. Eureka poczuła coś w dłoniach i spuściła wzrok. Między jej palcami pojawiła się pochodnia. Miała długi, srebrny uchwyt, a u góry rozszerzała się jak kielich. W środku płonął ogień, który nie gasł mimo deszczu. Eureka zajrzała do wewnątrz, szukając oliwy lub węgla, które podsycałyby płomień, jednak zobaczyła jedynie świecące ametysty. – Nie ma za co – szepnęła najmłodsza w głuche ucho Eureki. – Przekażcie Solonowi życzenia wszystkiego najgorszego! – krzyknęła najstarsza. Znów śmiech, później cisza, a wreszcie deszcz. Eureka przemierzała zagajnik, szukając wskazówek, które mogła oświecić jej nowa pochodnia. Tuż za pniem drzewa wpadła na coś twardego. Rozmasowała czoło. Nie widziała przed sobą nic niezwykłego, jedynie kolejne gnijące, powykręcane drzewa. Jednak weszła na coś twardego jak ściana. Znów spróbowała i znów w to uderzyła. Nie mogła zrobić kolejnego kroku. Ander przeciągnął palcami po niewidzialnym murze.
– Jest mokre. Przypomina kordon. Jest prawdziwe, czuję to, ale tego nie ma. – Hej. – Claire machała do nich z pewnej odległości. – Nie możemy po prostu otworzyć drzwi? Eureka zmrużyła oczy, gdy przed jej siostrą pojawiło się coś białego. Claire stanęła na czubkach palców, sięgnęła ręką nad głowę i kilka razy przesunęła nią po tym samym miejscu. Na krawędzi zagajnika, pod wygiętą gałęzią leszczyny, tuż za płaskim kamieniem z kępą porostów, która miała kształt Luizjany, w ich polu widzenia pojawiła się ściana z porowatego białego kamienia, która powoli nabierała kształtów. Claire palcami przywołała ją do istnienia – a może tylko przywróciła widoczność, gdyż skała była tam wcześniej. – Tutaj. Claire przesuwała rękami po czarnym fragmencie skały, jakby polerowała samochód. Kamień coraz bardziej przypominał zaokrąglone wejście. Eureka żałowała, że w pobliżu nie ma Rhody, która mogłaby bić brawo. To z kolei sprawiło, że pomyślała o niebie, co kazało jej wspomnieć Dianę i zaczęła się zastanawiać, czy dwie dusze zainteresowane tymi samymi ziemskimi sprawami mogły spotkać się w tym samym niebiańskim miejscu, by na nich patrzeć. Czy Rhoda i Diana były razem, gdzieś tam, wśród chmur? Czy za tą szarą plamą smutku wciąż kryło się niebo? Spojrzała w górę, licząc na jakiś znak. Deszcz padał tak samo jak przez cały dzień. Ander ukląkł obok Claire. – Jak to zrobiłaś? – Dzieci widzą więcej niż dorośli – powiedziała rzeczowo Claire i jak duch przeszła przez drzwi.
7 Piosenka
Eureka odwróciła się do Andera. – Myślisz, że to naprawdę… – Gorzka Chmura. Uśmiech Andera był przeciwieństwem szerokiego uśmiechu Williama. To był uśmiech na granicy płaczu, krótki jak machnięcie przepustką. Fascynował Eurekę, choć jednocześnie przerażała ją myśl o tym, co oznaczałoby bycie dziewczyną Andera, połączenie ich smutków i strat. Doskonale rozumieliby nawzajem swój smutek – ale kto poprawiałby im humor? – Jesteś równie smutny jak ja – szepnęła. – Dlaczego? – Jestem bardziej szczęśliwy niż kiedykolwiek. Eureka zaczęła żałować, że nie znała Andera od zawsze, że nie miała wspomnień podobnych do tych, które on zgromadził przez lata, gdy ją obserwował. Dotknęła błyszczącej białej skały. Gorzka Chmura. Jeśli to była rzeczywiście jaskinia Solona, Eureka rozumiała, dlaczego porównał trawertyn do chmury. Nawet kiedy Claire ukazała jej materialność, skała miała w sobie lekkość, jakby można było wsunąć w nią palce. Dziewczyna wysunęła pochodnię do przodu i weszła do jaskini. Jej uszkodzone ucho nasłuchiwało cichych wibracji skrzydełek, które niosły jej ojca. William ujrzał swój długi cień na ścianach jaskini i zbliżył się do Eureki. – Boję się. Eureka musiała dać mu przykład, że miłość jest silniejsza niż strach. – Jestem z tobą.
Ściany jaskini miały dziwną, cętkowaną fakturę. Eureka przysunęła pochodnię bliżej. Jej palce mocniej zacisnęły się na srebrnej rączce. Wzdłuż ścian umieszczono tysiące czaszek. Czy to byli poprzedni mieszkańcy? Intruzi jak ona? Dawna Eureka mogłaby zadrżeć na ten widok. Dziewczyna, którą była teraz, pochyliła się w stronę ściany i wpatrzyła w pozbawioną skóry, wyszczerzoną twarz. Wyczuwała, że czaszka należała do kobiety. Jej oczodoły były duże, umieszczone nisko i idealnie okrągłe. W delikatnie zarysowanej szczęce pozostały wszystkie zęby. Była piękna. Eureka pomyślała o tym, jak bardzo pragnęła kiedyś umrzeć, jak bardzo dążyła, by stać się taka jak ta kobieta. Zastanawiała się, dokąd udała się dusza tej ślicznej czaszki i jaki ból pozostawiła za sobą na ziemi. Wyciągnęła rękę. Kości policzkowe czaszki były lodowate. Eureka cofnęła się i czaszka wtopiła się w większy wzór. Przypominało to odejście od teleskopu w gwiaździstą noc. W niektórych miejscach czaszki rozdzielały inne rodzaje kości – udowe, żebra, rzepki. Eureka przypomniała sobie wykopaliska Diany i pomyślała, że matce w tym miejscu zakręciłoby się w głowie. Weszli w głąb jaskini, obcasy Cat stukały na kamieniu. Światło pochodni sięgało jedynie na metr wokół Eureki, więc pozostali musieli trzymać się blisko. Z wiszących u sklepienia stalaktytów kapała woda, jakby to były olbrzymie zamarznięte palce, które właśnie rozmarzały. Cat objęła głowę Eureki, zmuszając ją do uchylenia się przed jednym, który miał kształt włóczni. Eureka przechyliła pochodnię w stronę przyjaciółki. Światło podkreślało piegi na jej twarzy. Wydawała się młoda i niewinna – te dwie cechy dziewczyna lubiła w sobie najmniej – co kazało Eurece pomyśleć o rodzicach Cat, którzy zawsze mieli postrzegać córkę w taki sposób, nawet za kilkadziesiąt lat. Miała nadzieję, że rodzina Cat jest bezpieczna. – Naj-przyja. Eureka wypowiedziała tekst ze swojej połowy dwuczęściowego wisiorka w kształcie serca, który wygrała razem z Cat w konkursie cajuńskiego tańca podczas Święta Trzciny Cukrowej. Były wtedy w dziewiątej klasie. Cat automatycznie wyrecytowała swoją połowę. – Lepsze-ciółki. Zakołysała biodrami, jakby wciąż tam były, tańczyły w New Iberia, obok świątecznie udekorowanych witryn sklepowych na Main Street, a jesienna noc obiecywała nowy rok szkolny, futbol i uroczych chłopców w grubych, ciepłych
swetrach, pod które można się wślizgnąć. Już nie nosiły wisiorków, ale od czasu do czasu wciąż powtarzały znajome hasło i odzew. To był rodzaj sprawdzenia, zapewnienia: „Zawsze będę cię kochać”, „Ty jedna mnie rozumiesz” i „Dzięki”. Jaskinia śmierdziała wilgocią i stęchlizną, trochę jak garaż Eureki po przejściu huraganu Rita. Dno było zadziwiająco gładkie, jakby wypolerowane. Panowała cisza – poza odgłosem wody kapiącej ze stalaktytów w jasnobrązowe kałuże, w których pływały blade kijanki. Najbardziej zadziwiającą rzeczą w jaskini była nieobecność deszczu. Eureka przyzwyczaiła się do ciągłego odczuwania burzy na skórze. W schronieniu groty jej ciało wydawało się jednocześnie odrętwiałe i napięte, niepewne, co sądzić o tej chwili ciszy. Pochodnia oświetliła ciemną przestrzeń pośrodku ściany czaszek na drugim końcu korytarza. Eureka podeszła bliżej i spostrzegła, że to wejście do węższego przejścia. Wepchnęła pochodnię wiedźm w mrok. Ściany tego przejścia, które zdawało się ciągnąć w nieskończoność, również pokrywały czaszki. Eureka poczuła budzącą się klaustrofobię i zacisnęła dłoń na pochodni. Tato podniósł głowę z magicznego kokonu. Przez lata uspokajał córkę podczas ataków paniki w windach i na strychach. Jego mina wskazywała, że rozumie, dlaczego zamarła przed wejściem, a Eureka poczuła ulgę, że wciąż jest na tyle świadomy. Wskazał głową w stronę onieśmielającej ciemności. – Musimy tam wejść, żeby przez to przejść. Te słowa powtarzał często w ponurych dniach po śmierci Diany. Wtedy odnosił się do smutku. Eureka zastanawiała się, czy wiedział, o czym mówi teraz. Nie mieli pojęcia, co znajdowało się po drugiej stronie ciemności. Z dala od domu jego akcent z bayou był wyraźniejszy. Eureka przypomniała sobie, że wcześniej opuścił Stany tylko raz – po ślubie wyjechał z Dianą do Belize. Na zawsze zapamiętała ich pełne słońca zdjęcia. Rodzice byli młodzi, złociści i wspaniali, nigdy nie uśmiechali się jednocześnie. – Dobrze, tato. Eureka pozwoliła, by ściany ją objęły. Temperatura obniżyła się. Sklepienie również. Wzdłuż drogi w pewnych
odstępach paliły się świece. Ich słaby blask niknął w ciemnościach na długo, zanim pojawiała się kolejna świeca. Eureka wyczuwała bliskich za plecami. Nie miała pojęcia, w stronę czego ich prowadziła. Dobiegały ich echa odległych dźwięków. Eureka zatrzymała się, by nasłuchiwać. Słyszała je tylko zdrowym uchem, co znaczyło, że głosy pochodziły z jej świata, nie z Atlantydy. Stały się bliższe, mocniejsze. Stanęła na szeroko rozstawionych nogach, by osłonić bliźnięta. Uniosła pochodnię obiema rękami, jak pałkę. Zamierzała uderzyć, cokolwiek nadejdzie. Krzyknęła i zamachnęła się pochodnią… Na skraju światła stało małe, ciemnowłose, bose dziecko. Chłopczyk miał na sobie tylko obszarpane brązowe spodenki. Jego dłoń i twarz pokrywała warstwa czegoś czarnego i błyszczącego. Zawołał do nich w języku, który mógł być tureckim, ale Eureka nie była tego pewna. Jego słowa brzmiały jak język niedalekiej planety sprzed tysiąca lat. William powoli wyszedł zza nogi Eureki. Pomachał do chłopczyka. Byli w tym samym wieku, tego samego wzrostu. Chłopiec się uśmiechnął. Zęby miał małe i białe. Eureka rozluźniła się na pół sekundy – i wtedy właśnie chłopiec rzucił się do przodu, chwycił Williama i Claire za ręce i pociągnął ich w ciemność. Eureka krzyknęła i pobiegła za nimi. Nie miała pojęcia, że upuściła pochodnię, do chwili gdy wbiegła głęboko w ciemność. Podążała za krzykami rodzeństwa, aż jakimś sposobem chwyciła chłopca za pasek spodenek. Rzuciła go na ziemię. Cat uniosła pochodnię, by oświetlić walkę Eureki. Był zaskakująco silny. Usiłowała wyrwać bliźnięta z jego uścisku. – Puszczaj! – krzyknęła, nie mogąc uwierzyć, że ktoś tak mały i młody mógł być tak silny. Ander podniósł chłopca w górę, ale dzieciak nie chciał puścić bliźniąt – uniósł je nad ziemię. William i Claire wili się i płakali. Eureka miała ochotę rozerwać chłopca na kawałki i uczynić jego głowę częścią mozaiki na ścianach. Ani ona, ani Ander nie potrafili odgiąć małych palców chłopca. Ramię Claire było zaczerwienione i opuchnięte. Chłopiec wyrwał się z uścisku Andera, wyślizgnął ze zmęczonych rąk Eureki. Odciągał bliźnięta. – Zatrzymaj się! – krzyknęła Eureka, mimo iż zabrzmiało to absurdalnie. Musiała coś zrobić. Pobiegła za całą trójką i z niewiadomego powodu zaczęła
śpiewać: – To know, know, know him is to love, love, love him2. Piosenka zespołu Teddy Bears z lat pięćdziesiątych. Nauczyła się jej od Diany, która tańczyła w jej rytm na dusznym ganku w New Iberia. Chłopiec zatrzymał się, odwrócił i wpatrzył w Eurekę. Gapił się na nią, jakby nigdy wcześniej nie słyszał muzyki. Pod koniec refrenu jego żelazny uścisk się rozluźnił i bliźnięta uciekły. Eureka nie wiedziała, co robić, więc śpiewała dalej. Dotarła do niesamowitego pasażu z jedną wysoką nutą wykraczającą poza jej skalę. Cat dołączyła do niej w niepewnej harmonii, a po chwili Eurece zaczął towarzyszyć głęboki, bogaty głos taty. Chłopiec usiadł na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, uśmiechając się z rozmarzeniem. Kiedy upewnił się, że piosenka się skończyła, podniósł się, spojrzał na Eurekę i zniknął w głębinach jaskini. Eureka padła na ziemię i przyciągnęła do siebie bliźnięta. Zamknęła oczy, ciesząc się ich oddechami na piersi. – Zakładam, że to nie był Solon – powiedział tato ze swojego posłania i wszyscy zmusili się do śmiechu. – Jak to zrobiłaś? – spytał Ander. Oszołomienie w jego oczach przypominało Eurece sposób, w jaki kilka razy spojrzała na nią Diana. Tak mógł patrzeć jedynie ktoś, kto znał ją bardzo dobrze, i jedynie wtedy, gdy ze zdziwieniem odkrył, że coś nadal może go zaskoczyć. Eureka nie była pewna, co właściwie zrobiła. – Śpiewałam to, kiedy bliźnięta były malutkie – stwierdziła. – Nie wiem, dlaczego zadziałało. Patrzyła w stronę, w którą uciekł chłopiec. Zwycięstwo, zaskoczenie, a może czysta radość śpiewu sprawiły, że serce zabiło jej szybciej. Zaśpiewała po raz pierwszy od śmierci Diany. Kiedyś śpiewała przez cały czas, nawet wymyślała piosenki. W siódmej klasie Maya Cayce, która wtedy była jeszcze przyjaciółką Eureki, wzięła udział w szkolnym konkursie poetyckim, wykorzystując tekst piosenki przepisany ukradkowo z pamiętnika Eureki. Kiedy ukradziona piosenka wygrała, żadna z nich nie wspomniała o tym ani słowem. Maya zdobyła dwadzieścia pięć dolarów, a wiersz został odczytany w piątkowy ranek przez radiowęzeł. Była to ich wspólna tajemnica, znacząca wymiana spojrzeń nad
śpiworami podczas piżamowych imprez, a później nad piwem na domówkach. Czy Maya zginęła? Czy Eureka odebrała jej życie, tak jak ona wcześniej odebrała Eurece jej słowa? – Myślę, że ten chłopiec chciał się z nami zaprzyjaźnić – powiedział William. – A ja myślę, że mamy pierwszego fana. – Cat oddała Eurece pochodnię. – Teraz potrzebujemy nazwy dla zespołu. I perkusisty. Kiedy ruszyli dalej wąskim korytarzem, już o wiele ostrożniej, Cat wymyślała nazwy zespołów. Jej gadanina była uspokajająca, nawet jeśli Eureka nie miała dość energii, by poświęcić ją na każdy zwariowany pomysł, który niczym kot przebiegał umysł przyjaciółki. Pod stopami mieli teraz posadzkę z białych i ciemnoniebieskich płytek. Na ścianie umieszczono marmurową płytę z wykutymi słowami: Memento mori. – Wielkie dzięki za przypomnienie – rzuciła Cat. Eurekę bardzo ucieszyło, że Cat wiedziała, co napis oznacza: „Pamiętaj, że musisz umrzeć”, chociaż nie chodziła z Eureką na lekcje łaciny, na których rok wcześniej poznała tę sentencję. – Co to znaczy? – spytał William. – Pewien niewolnik wykrzyczał to rzymskiemu generałowi, który wyruszał na pole bitwy – powiedziała Eureka, słysząc w głowie słowa pana Piscadii, nauczyciela łaciny. Zastanawiała się, jak on i jego rodzina znieśli jej powódź. Raz spotkała go w parku, gdy wraz z synem wyprowadzał na spacer parę pręgowanych bokserów. Wyobrażała sobie, jak wielka fala zmywa ich ze wspomnień. – To znaczy: „Dziś jesteś potężny, ale jesteś tylko człowiekiem i ty również upadniesz”. Kiedy omawialiśmy te słowa na lekcjach łaciny, wszyscy upierali się, że to o próżności i dumie. – Eureka westchnęła. – Pamiętam, że uważałam je za pocieszające. Że któregoś dnia to wszystko się skończy. Spojrzała na pozostałych, na ich zaskoczone twarze. Sarkazm Cat był przykrywką dla jej szczerze radosnego usposobienia. Tato nie chciał wierzyć, że jego córka tak bardzo cierpiała. Bliźnięta były zbyt małe, by zrozumieć. Pozostawał Ander. Spojrzała mu w oczy i wiedziała, że zrozumiał. Patrzył na nią i nie musiał nic mówić. Dziesięć kroków dalej korytarz kończył się ślepo. Zatrzymali się przed wypaczonymi drewnianymi drzwiami z mosiężnymi zawiasami, staromodnym dzwonkiem i drugą, srebrną tablicą: Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate. – „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie” – przetłumaczył Ander.
Cat zbliżyła się do płyty. – To mi się podoba. Świetny pomysł na zabójczą dziarę na nerach. – Co to „dziara na nerach”? – spytała Claire. Eureka była zaskoczona. Ander mówił jej, że nie chodził do szkoły, że Eureka była jedynym przedmiotem, który kiedykolwiek zgłębiał. Zastanawiała się, jak nauczył się włoskiego. Wyobrażała sobie, jak siedzi przed komputerem w ciemnej sypialni i powtarza romantyczne zdania z kursu internetowego, którego słucha przez słuchawki. – To z Piekła Dantego – dodał. Eureka chciała wiedzieć więcej. Kiedy przeczytał Piekło? Co sprawiło, że po nie sięgnął? Czy mu się podobało, czy tworzył własne listy ludzi, którzy powinni trafić do poszczególnych kręgów, jak ona to robiła? Ale to nie był bar Neptune’s w Lafayette, gdzie siedziało się z chłopakiem w czerwonym boksie i poznawało drobne tajemnice nad frytkami i gumbo z kurczaka. Wyczuwała, że podobnie jak spacery pana Piscadii w parku i tego rodzaju randki spoczęły na dnie morza. Sięgnęła do dzwonka i zadzwoniła.
8 Próba orchidei
Płyta drzwi odsunęła się na bok. Eurekę powitało własne odbicie. Miała mokre i splątane włosy, opuchniętą twarz i popękane wargi. Jej niebieskie tęczówki wydawały się matowe ze zmęczenia, ale nie umiała ocenić, czy płacz sprawił, że oczy wyglądały inaczej niż przedtem. Cat wydęła wargi i próbowała ponownie zapleść warkoczyki. – Wyglądałam już gorzej. Zazwyczaj w o wiele… przyjemniejszych okolicznościach, ale owszem, wyglądałam już gorzej. Eureka patrzyła, jak Ander odwraca wzrok od lustra. Kręcił gałką, próbując dostać się do środka. – Co robi lustro w środku jaskini? – spytała Claire. William uniósł palec do szkła. Eureka przypomniała sobie, że kilka miesięcy wcześniej ich przedszkole odwiedził magik, od którego William nauczył się między innymi rozpoznawać lustra weneckie. W zwykłym lustrze była niewielka przestrzeń między powierzchnią odbijającą światło a szkłem, w lustrze weneckim jej nie było. Jeśli przycisnęło się palec do szkła i nie zobaczyło żadnej luki w odbiciu, po drugiej stronie ktoś obserwował. Eureka spojrzała na palec braciszka. Nie było luki. Popatrzył na jej odbicie w lustrze. Nagle usłyszeli głos i aż podskoczyli. – Za kogo się uważasz? Eureka trzymała Williama za ramiona, jednocześnie mówiąc do lustra. – Nazywam się Eureka Boudreaux. Przybywamy z…
– Nie pytałem cię o imię – przerwał jej głos. Był miękki i głęboki – chłopięcy – z niewielkim śladem niemieckiego akcentu. Dziwnie się czuła, patrząc na siebie, zwracając się do bezcielesnego głosu i rozważając naturę tożsamości. – Kiedy to, kim jesteś, zmienia się przez cały czas – powiedziała – pozostaje ci już tylko imię. – Dobra odpowiedź. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, ale za nimi nikt nie stał. Ander wprowadził ich do wielkiej, okrągłej sali. Od wysokiego sklepienia odbijał się echem odgłos spadającej wody. Eureka uniosła pochodnię nad posłanie z ciem. Tato zapadł w sen, ale mocno zaciśnięte zęby świadczyły, że mimo zastosowania balsamu nadal bardzo cierpiał. Miała nadzieję, że wewnątrz jaskini znajdą pomoc. Podłogę pokrywała ogromna mozaika przedstawiająca Ponurego Żniwiarza szczerzącego zakrwawione zęby. W jego lewej ręce błyszczał sierp, a w miejscu gdzie kończyła się prawa dłoń, wybudowano palenisko. Jego blask emanował z kościstych palców Żniwiarza. Pomiędzy pokładami czaszek ściany zdobiły ciemne freski. Eureka wpatrzyła się w jeden, przedstawiający wielką powódź i ludzi ginących we wzburzonym morzu. Jeszcze dzień wcześniej przypominałby jej freski autorstwa Orozco, które widziała z Dianą w Guadalajarze. Teraz były niczym okno na zewnątrz. – Przebyliśmy tak daleką drogę, żeby wylądować w chacie jakiegoś ześwirowanego starego kawalera – szepnęła Cat w zdrowe ucho Eureki. – Świry mogą być cennymi przyjaciółmi – stwierdziła Eureka. – Popatrz tylko na nas. W pobliżu przeciwległej ściany znajdowały się kręcone kamienne schody, które prowadziły jedną kondygnację w górę i jedną kondygnację w dół. Jednak kiedy weszli dalej do środka, Eureka zorientowała się, że ściana się porusza, że to wodospad spadający po białym kamieniu z niewidocznego źródła. W sklepieniu był otwór, a podłoga kończyła się gwałtownie, przez co od wodospadu dzieliło ich kilka metrów wolnej przestrzeni. Eureka znów dostała ataku klaustrofobii, choć nie rozumiała powodu. Tuż przed wodospadem na dywaniku z gładkiego lisiego futra stał ciemnozielony skórzany fotel. Siedział na nim człowiek odwrócony do nich plecami. Zwrócony do
wodospadu czytał starożytną księgę i popijał coś gazowanego ze złocistego kieliszka do szampana. – Halo?! – zawołał Ander. Człowiek siedział bez ruchu. Eureka przeszła kilka kroków w głąb pomieszczenia. – Szukamy kogoś o imieniu Solon. Postać obróciła się w ich stronę, wsparła łokcie na tapicerowanych podłokietnikach fotela. Uniosła brodę i przyjrzała się gościom. Chłopak wyglądał na piętnaście lat, ale jego zmęczone spojrzenie świadczyło, że był starszy. Miał na sobie zamszowe mokasyny i brązowy satynowy szlafrok przewiązany luźno w pasie. – Znalazłaś go. – Jego głos emanował brakiem nadziei. – Świętujmy więc. Cat przechyliła głowę w stronę Eureki i szepnęła: – Schwing. Eurece wcześniej nie przyszło na myśl, że chłopak jest atrakcyjny, lecz teraz gdy Cat zwróciła na to uwagę, nie mogła nie przyznać jej racji. Był, i to bardzo. Jego oczy miały blady, oszałamiający odcień błękitu, a krótko przycięte jasne włosy zdobił intrygujący wzór w lamparcie cętki. Zmysłowy szlafrok zaś sugerował, że przypadkiem weszli do jego buduaru. Ten Solon, o którym słyszała, opuścił Tragarzy Ziarna przed siedemdziesięciu pięciu laty. Czy ten chłopiec udawał? Czy prawdziwy Tragarz Ziarna krył się gdzieś indziej? – Jesteś Solonem? – spytała Eureka. – Zobaczcie i zapłaczcie. – Popatrzył na Eurekę. – Ale nie dosłownie, proszę. Zapadła krępująca cisza. – Proszę, nie bierz tego do siebie – powiedział Solon – kimkolwiek jesteś, ale te wiedźmy już tyle razy mnie oszukały, że zanim powitam cię w swoim salonie, wymagam jakiegoś dowodu twojej, w cudzysłowie, tożsamości. Eureka obmacała puste kieszenie. Nie miała żadnego sposobu na potwierdzenie tożsamości – poza łzami. – Być może będziesz musiał uwierzyć mi na słowo. – Nie, proszę, zatrzymaj je dla siebie. – Niebieskie oczy chłopaka zamigotały. – Widzisz ten kwiat na szczycie wodospadu? Uniósł palec wskazujący. Około dziesięciu metrów nad nimi ze skał wyrastała jaskrawa amarantowa orchidea. Była oszałamiająca i nietknięta przez pędzącą wodę.
Przypominała Eurece kaftany wiedźm plotki. Na pędzie wyrastało co najmniej pięćdziesiąt kolorowych kwiatów. – Widzę go. – Jeśli jesteś tą, którą według nich jesteś – stwierdził Solon – przynieś mi go. – Kim są „one”? – spytała Eureka. – Skomplikowane tożsamości będziemy omawiać po kolei. Najpierw ty. Orchidea… – A dlaczego mamy uwierzyć, że ty jesteś tym, za kogo się podajesz? – spytała Cat. – Wyglądasz na pierwszaka, zbyt słabego, żeby nosić za mną książki. – Cat chciała powiedzieć – wtrąciła Eureka – że spodziewaliśmy się kogoś starszego. – Wiek jest w oczach patrzącego – powiedział Solon i pochylił głowę w stronę Andera. – Nie zgodzisz się? Ander wydawał się bledszy niż zwykle. – To Solon. – Świetnie – stwierdziła Cat. – On jest Solonem, Eureka jest Eureką, a Cat jest Cat, choć ciebie to przecież nie interesuje. Pić nam się chce, a ja chciałabym wiedzieć, czy moja rodzinka jest już w obłokach, czy co. Zakładam, że nie masz telefonu. – Orchidea – powiedział Solon. – Wtedy porozmawiamy. – To absurd – odparła Cat. – Ona nie powinna ci udowadniać, kim jest – stwierdził Ander. – Jesteśmy tutaj, ponieważ… – Wiem, dlaczego ona tu jest – przerwał mu Solon. – Jeśli przyniosę orchideę – odezwała się Eureka – pomożesz nam? – Powiedziałem, że porozmawiamy – poprawił ją Solon. – Odkryjesz, że jestem wspaniałym rozmówcą. Nikt nigdy nie narzekał. – Potrzebujemy wody – nalegała dziewczyna. – A mój ojciec jest ranny. – Powiedziałem, że porozmawiamy – powtórzył Solon. – Chyba że w tej okolicy znasz jeszcze kogoś, kto mógłby ci dać to, czego potrzebujesz? Eureka wpatrzyła się w wodospad, usiłując ocenić fakturę białej skały za nim. Pierwszym krokiem byłoby przejście przez wodę na skały. Później musiałaby zająć się wspinaczką. Popatrzyła na tatę, ale on wciąż spał. Pomyślała o setkach drzew, na które w dzieciństwie wspinała się z Brooksem. Ich ulubioną porą na wspinaczkę był zmrok
– siadali na najwyższych gałęziach i patrzyli na pierwsze gwiazdy. Eureka wyobraziła sobie, że łączy te wszystkie konary drzew w jeden ogromny pień. Że sięga w kosmos, aż za księżyc. A później wyobraziła sobie domek na drzewie na księżycu, w którym czekał na nią Brooks, unoszący się wewnątrz w skafandrze kosmicznym i zabijający czas nadawaniem nowych nazw gwiazdozbiorom. Orion był jedynym, który znał. Skupiła się na wodospadzie. Fantazjowanie nie mogło jej teraz pomóc. Cat miała rację – to był absurd. Nie mogła dotrzeć do tej orchidei. Dlaczego w ogóle o tym pomyślała? „Znajdź drogę ucieczki z lisiej nory, dziewczyno”. Wspomnienie głosu Diany napełniło serce Eureki tęsknotą. Matka mawiała, że wiara w niemożliwe to pierwszy krok do wielkości. Szepnęłaby córce do ucha: „Idź po nią”. Kiedy Eureka myślała o Dianie, jej dłoń uniosła się do szyi. Kiedy palce dotknęły medalionu, żółtej wstążki i kamienia gromu, wymyśliła plan. Podała Cat pochodnię. Zsunęła torbę z ramienia i oddała ją Anderowi. Odpowiedział jej uśmiechem, który znaczył: „Naprawdę zamierzasz to zrobić?”. Stała przed nim, czując ciepło jego palców, gdy przyjął torbę. Na jej czole zebrał się pot. Choć czuła się z tym głupio, pragnęła całusa na szczęście. – Idź po nią – szepnął. Eureka przykucnęła w pozycji startowej, jaką przyjmowała przed wyścigiem. Ugięła kolana i zacisnęła pięści. Musiała wystartować z rozbiegu. – Niezła postawa. – Solon wypił resztę zawartości kieliszka. – Kto by się spodziewał, że jest wyszkolona? – Ruszaj, Boudreaux! Cat powtórzyła okrzyk, którym dopingowała ją na zawodach. Ale jej głos wydawał się odległy, jakby nie umiała uwierzyć w to, co się działo. Kiedy Eureka zaczęła biegać, w pierwszym sezonie ćwiczyła również skok wzwyż. Wpatrywała się w wodospad, wyobrażając sobie poziomą belkę wody, nad którą musi przeskoczyć. Wypełniał ją strach, energia, którą pragnęła wykorzystać. Ruszyła biegiem z końca jaskini. Na początku, podczas pierwszych kilku kroków, jej mięśnie były zmarznięte i napięte, wkrótce jednak poczuła rozluźnienie. Odetchnęła głęboko, wciągając w płuca dziwne, wilgotne powietrze, wstrzymała oddech, aż poczuła się zanurzona w atmosferze. Woda przestała chlupotać w jej butach. Jej pierś się uniosła. Jej umysł
sięgnął do najwyższej gałęzi na księżycu. Nie spojrzała w dół, kiedy podłoga uciekła jej spod nóg. Zakręciła się w powietrzu, wygięła plecy, uniosła ręce i zanurkowała tyłem w wodospadzie. Wokół niej ryczała zimna woda. Krzyknęła, gdy jej ciało opadło sześć metrów w dół, lecz wtedy nagle wokół niej pojawiła się tarcza kamienia gromu, niczym wysłuchana modlitwa unosząca ją w górę. Była nieważka, chroniona. Ale siła wodospadu popychała ją w dół. Musiała popłynąć w górę. Wyprostowała się, poruszyła rękami do przodu raz, później drugi, płynąc żabką. To była ciężka praca. Każde wypełniające palącym bólem poruszenie rąk unosiło ją zaledwie o centymetr. Jeśli się nie starała, woda spychała ją w dół. Po długiej, wyczerpującej walce Eureka wyczuła, że znajduje się dopiero na poziomie dna jaskini. Wciąż miała dużo do przebycia. Wyrzuciła ręce do przodu. Cofnęła je z jękiem. Gorączkowo machała nogami. Posuwała się w górę wodospadu, kilka centymetrów stawało się kilkunastoma, a później, choć zdawało się to niemożliwe, dziesiątkami. Drżała z wyczerpania, kiedy zobaczyła cienkie korzenie orchidei na kamieniu. Ponad wodospadem kołysały się szerokie zielone liście, błyszczące amarantowe kwiaty. Była tak podekscytowana, że rzuciła się w stronę orchidei. Poruszyła się zbyt szybko. Jej ciało przebiło wodospad, zanim pojęła swój błąd – w chwili gdy tarcza została wystawiona na powietrze, pękła jak balon. Palce Eureki znajdowały się centymetry od kwiatu, ale straciła napęd. Machała rękami i nogami. Krzyknęła, jej ciało zaczęło spadać… I nagle coś otarło się o jej plecy. W połowie wysokości wodospadu coś w nią uderzyło i popchnęło do góry. Orchidea znów znalazła się w zasięgu jej rąk. Zefir. Wrażenie oddechu Andera otaczającego jej ciało było cudowne i intymne. Obejmował ją i popychał wyżej w niebo. Dzieliło ich dziesięć metrów, ale Eureka czuła się blisko, jak wtedy gdy się pocałowali. Wyciągnęła rękę i chwyciła orchideę. Jej palce zacisnęły się na łodydze. Wyrwała ją ze skały. Na dole Ander krzyknął radośnie. Bliźnięta klaskały i podskakiwały. Cat gwizdała. Kiedy Eureka odwróciła się, by triumfalnie pomachać kwiatem, zobaczyła, jak Solon patrzy ze zmarszczonym czołem na Andera. Wiatr zmienił kierunek i siła, która ją podtrzymywała, została spod niej
gwałtownie wyrwana. Powróciło ciążenie. Eureka poleciała wzdłuż wodospadu w odległą ciemność.
9 Spadający nurek
Eureka spadała w chłodnej mgiełce. Słyszała krzyki bliźniąt. Pędząc w dół, wyciągnęła ręce do ich niewyraźnych sylwetek. Minęła otwór w podłodze i znalazła się w szerokim, ciemnym szybie. Pochłonął ją mrok. Skrzyżowała dłonie na piersi; jedną ściskała orchideę, a drugą kamień gromu. Żółta wstążka uderzała ją w policzek, przypominając, że zawiodła tamtą dziewczynkę. Przygotowała się na to, że wkrótce z czymś się zderzy. Każdy wodospad kiedyś się kończył. Martwiła się, że uderzy w wodę zbyt płytką dla jej tarczy. Wróciła pamięcią do deszczowej nocy, kiedy umarła jej babcia Sugar, do jej siniejących powoli stóp i chrapliwych ostatnich słów: „Módlcie się!”. Z jakiegoś powodu to wspomnienie ją uspokajało. – Idę, Sugar – szepnęła, a później: – Idę, mamo. Spadała coraz szybciej. Nagle zrobiła salto. Jeśli to miały być jej ostatnie chwile, nie zamierzała ich spędzić jak manekin. Myślała o milionie rzeczy naraz: poemacie Jamesa Dickeya Spadanie, który czytała na oddziale psychiatrycznym, filmie o ludziach, którzy popełnili samobójstwo, skacząc z mostu Golden Gate, pierwszym smaku bitej śmietany na naleśnikach, bolesnej barokowej słodyczy świata, luksusie pozwolenia sobie na odczuwanie samotności i smutku. Nagle szyb otworzył się, ukazując wielką mroczną salę i wodę poniżej. Z filmu o samobójcach z Golden Gate wiedziała, że przed przebiciem powierzchni wody należy przyjąć pozycję siedzącą.
Pod wodą podskoczyła, jakby była przywiązana do niewidzialnego krzesła. Otoczyła ją tarcza. Sapnęła, krzyknęła i rozejrzała się dookoła, co ocaliło ją przed nabiciem na gęsty zagajnik stalagmitów. Ich ostre końce znalazły się o centymetry od jej skóry. Osunęła się na tarczę. Próbowała oddychać, spowolnić bicie serca. Próbowała odzyskać wszystko, o czym myślała podczas upadku, lecz te myśli odleciały w krainę, gdzie żyły marzenia. Słyszała krzyki, swoje imię. Wielkie uderzenie pchnęło tarczę do tyłu. W jej stronę płynął Ander. Pojawił się przed tarczą i przycisnął dłonie do jej powierzchni. Wydawało się, że rozpaczliwie pragnie wziąć ją w objęcia. Eureka puściła orchideę. Przycisnęła dłonie do tarczy, do dłoni Andera. Później, bardzo powoli, zbliżyła do niej czoło i ramiona. Ander uniósł brodę, gdy przycisnęła do tarczy usta. Patrzyła na niego. Miał lekko rozsunięte wargi. Wahał się przez chwilę, po czym uniósł palec i delikatnie przesunął nim po jej ustach. Przez tarczę czuła jego delikatny dotyk, ale nie miękkość skóry. Eurekę przeszyła fala gorąca. Byli kusząco blisko… Mogli podpłynąć do powierzchni, a wtedy tarcza by znikła, ale Eureka nagle wyczuła, że między nimi mogła na zawsze pozostać potężna siła, zwodząc ją i dręcząc. Ander spędził dużo czasu pod wodą bez powietrza. Ona sama oddychała wewnątrz tarczy, ale jego musiały boleć płuca. Cofnęła się od krawędzi tarczy i wskazała w stronę powierzchni. Kiedy Ander pokiwał głową, podniosła orchideę i zaczęła odpychać się nogami. Wznosili się coraz wyżej i wyżej, aż głowa Eureki przebiła powierzchnię i tarcza znowu się rozpadła. Zwróceni twarzą do siebie pływali w miejscu, a woda była ciepła jak świeżo przygotowana kąpiel. Jej ramię otarło się o udo Andera. Jego stopa dotknęła jej kolana. Jej poczucie winy otarło się o jego i zatonęło w ciemnej wodzie. Eureka nie wiedziała, jak mogliby utrzymać się razem i nie utonąć. – Nie zwracajcie na mnie uwagi. – Solon uśmiechał się do nich szyderczo z brzegu sadzawki. Za Solonem Eureka widziała kręcone schody wbudowane w skałę. Cat zeskoczyła z bliźniętami z ostatniego stopnia i podbiegła ku niej. U podstawy schodów unosiło się skrzydlate posłanie taty.
Zamachała orchideą, by pokazać, że nic jej nie jest. Wciąż nie mogła się do końca przyzwyczaić do myśli, że jednak nie umrze. Na dole jaskinia była ciemniejsza i pozbawiona ozdób. Potężną przestrzeń oświetlało jedynie kilka stalagmitowych świeczników, ale Eureka wyczuwała, że w podziemnej cysternie kryło się coś więcej, niż widziała z sadzawki. Za plecami Eureki wystrzeliła do góry fontanna wody. Dziewczyna rzuciła się do przodu. – To tylko niewielki komin – powiedział Solon. – Nie kolejna próba. Może się uspokoisz i wyjdziesz? Mamy dużo do omówienia. Ander wyszedł z sadzawki i pomógł Eurece się wydostać. Ona ociekała wodą, on jak zwykle był suchy. Solon rzucił jej szlafrok, który wyglądał tak samo jak ten, który miał na sobie. Założyła go na mokre ubranie i wycisnęła wodę z kucyka. Cat objęła ją wraz z dzieciakami – przyjaciółka wysoko, bliźnięta nisko. – Czyli zdałaś – powiedział Solon. Spojrzał na Andera. – I tylko trochę oszukiwałaś. Ander stanął naprzeciwko Solona. – Prawie zginęła. Solon cofnął się, wyraźnie rozbawiony. – Niektórzy mogliby powiedzieć, że o to właśnie chodziło. Z pewnością wiesz, kogo mam na myśli. – Odwrócił się do Eureki. – Twój przyjaciel jest wściekły, ponieważ kiedy zorientowałem się, że wykorzystuje Zefir, by ci pomóc, wykorzystałem własny, żeby mu to uniemożliwić. Wtedy spadłaś. Dwoma palcami zamachał jak spadająca dziewczyna nogami i zagwizdał. – Chciałeś, żebym spadła? – spytała Eureka. – „Chciałem” to mocne słowo. Przede wszystkim nie chciałem Tragarza Ziarna w domu. – Już nie jestem Tragarzem Ziarna – sprzeciwił się Ander. – Na imię mam Ander. Podobnie jak ty odwróciłem się… Solon skrzywił się i niecierpliwie potrząsnął głową. – Raz Tragarz Ziarna – zawsze Tragarz Ziarna. To najbardziej niefortunny aspekt zdecydowanie niefortunnej egzystencji. A ty wcale nie jesteś do mnie podobny. – Przerwał. – Ander? Jak Leander? – Tak.
– Dość pretensjonalne, nie sądzisz? Czy miałeś już Przejście? Ander przytaknął. – W lutym skończyłem osiemnaście lat. Eureka spoglądała to na jednego, to na drugiego chłopca, próbując dotrzymać im kroku. Wszystko to było dla niej nowe. Wyobrażała sobie urodziny Andera przed kilkoma miesiącami w Lafayette. Z kim świętował? Jaki tort mu smakował? I czym było Przejście? – Kogo zastąpiłeś? – Solon zwrócił się do Andera. – Nie, zaczekaj, nie mów mi, nie zamierzam utknąć w tym całym wariactwie tylko dlatego, że jakiś dzieciak wszedł mi do jaskini jak kiepski żart. Eureka rzuciła orchideą, uderzając Solona w twarz. – Masz swój kwiatek, dupku. – I wepchnij go sobie w komin – mruknęła Cat. Solon chwycił orchideę za pęd. Uniósł ją do piersi i pogładził po płatkach. – Ile czasu mi kupisz? – spytał ją. Kiedy spojrzał na Eurekę, na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech. – Cóż, teraz jesteście tutaj i chyba powinienem się z tym pogodzić. Prywatność i godność to stany przejściowe. – Wody, wody komuś? – Solon uniósł miedzianą karafkę. Wrócili na górę i wysuszyli się, siedząc wokół ognia. Solon rozdał im koce z alpaki, którymi się owinęli. Cat poruszyła palcami w mokasynach Solona. – One mnie zabiją – powiedziała do jednej z czaszek na ścianie, kiedy zsunęła czerwone szpilki i zawiesiła je za obcasy w jej oczodołach. – Rozumiesz mnie, prawda? W czasie przygody Eureki z orchideą posłanie taty zaczęło opadać. Ćmy umierały. Kokon dotknął ziemi, rozwinął się i wyglądał nie bardziej magicznie niż bury koc. Kiedy Solon i Ander przenieśli tatę bliżej ognia i wsparli go na górze poduszek, Eureka pomacała dziwny materiał posłania. Skrzydła ciem się zmieniały, cienkie arkusze rozpadały się w pył. Przyjęła karafkę od Solona, pragnąc przełknąć jej zawartość w kilku haustach. Przysunęła ją do warg ojca. Napił się z trudem. Jego wysuszone gardło wydawało chrapliwe odgłosy, gdy
starał się przełknąć. Kiedy wydawał się zbyt zmęczony, by pić dalej, zwrócił wzrok na Eurekę. – To ja powinienem troszczyć się o ciebie. Otarła kącik jego ust. – Troszczymy się o siebie nawzajem. Spróbował się uśmiechnąć. – Jesteś tak podobna do matki, ale… – Ale co? Tato rzadko wspominał o Dianie. Eureka wiedziała, że jest zmęczony, ale chciała zatrzymać tę chwilę, utrzymać go przy sobie. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o miłości, która ją stworzyła. – Ale jesteś silniejsza. Te słowa zaskoczyły Eurekę. Diana była najsilniejszym człowiekiem, jakiego znała. – Nie boisz się zachwiać – powiedział tato – ani być przy innych, gdy się chwieją. To wymaga siły, której Diana nigdy nie miała. – Nie sądzę, bym miała wybór – stwierdziła Eureka. Tato dotknął jej policzka. – Wszyscy mają wybór. Solon, który wcześniej zniknął za kotarą, bez wątpienia zasłaniającą wejście do innego pomieszczenia, powrócił z drewnianą tacą, na której stały wysokie ceramiczne kubki. – Mam również prosecco, jeśli wolicie. Ja wolę. – Co to „prospekto”? – spytał William. – Masz prażoną kukurydzę? – spytała Claire. – Popatrzcie tylko na nas. – Solon rzucił pusty kubek Cat, która złapała go małym palcem za uszko. – Oto urządziliśmy sobie małe przyjęcie. – Tato potrzebuje lekarza – powiedziała Eureka. – Tak, tak – odparł Solon. – Moja asystentka wkrótce powinna tu przybyć. Robi najcudowniejsze leki przeciwbólowe. – Trzeba też ponownie opatrzyć jego rany. Potrzebujemy gazy, środków dezynfekujących… – Kiedy Filiz tu przyjdzie. Ona zajmuje się tymi sprawami, którymi nie zajmuję się ja.
Solon sięgnął do kieszeni szlafroka i wyciągnął ręcznie zwiniętego papierosa. Włożył go do ust, pochylił się nad ogniem i wciągnął powietrze. Wypuścił wielką chmurę dymu pachnącego goździkami. William zakaszlał. Eureka zamachała dłonią, by odgonić dym od twarzy brata. – Po pierwsze – powiedział Solon – muszę wiedzieć, które z was zobaczyło moją jaskinię przez szkliwo wiedźm. – Ja – odparła Claire. – Powinienem się domyślić – stwierdził Solon. – Ma metr wzrostu i emanuje przekonaniem, że dorośli to idioci. Jej sztuczka jest nadal dość silna. – Co to „sztuczka”? – spytała Cat, ale Solon jedynie uśmiechnął się do Claire. – Claire to moja siostra – wyjaśniła Eureka. – Ona i William są bliźniętami. Solon skinął na Williama i uprzejmie wypuścił dym kącikiem ust. – A jaka jest twoja magia? – Jeszcze nie zdecydowałem – odpowiedział William. Nie żartował – dla Williama magia naprawdę istniała. Zaginiony Tragarz Ziarna położył papierosa na stalagmicie, którego używał jako popielniczki. – Rozumiem. Ander podniósł papierosa i powąchał go, jakby nigdy wcześniej nie widział niczego takiego. – Jak możesz palić? Solon wyrwał mu papierosa. – Porzuciłem miliony przyjemności, ale tej jestem wierny. – Ale co z Zefirem? – spytał Ander. – Jak możesz wciąż… – Płuca mam zniszczone. – Solon zaciągnął się i wypuścił ogromną chmurę dymu. – Kiedy przed chwilą ci przeszkodziłem, użyłem Zefiru po raz pierwszy od lat. Pewnie gdyby zależała od tego moja śmierć, mógłbym wciąż stworzyć kordon. – Postukał koniec papierosa. – Ale wolę ten mały dreszczyk. Odwrócił się z papierosem wiszącym z ust i zerwał płatki orchidei z pędu. Wrzucił je do szklanej butelki po napoju, pod nosem przeliczając, jakby były cennymi monetami. – Co z nimi zrobisz? – spytała Claire. Solon uśmiechnął się, ale nie przerywał dziwnej pracy. Kiedy napełnił butelkę, wyjął z kieszeni niedużą sakiewkę z czarnego aksamitu i wrzucił do niej resztę
amarantowych płatków. – Zachowam je na nieco mniej czarną godzinę – powiedział. – Skoro już masz swój kwiatek – spytała Cat – czy mogłabym skorzystać z telefonu albo podłączyć się do Wi-Fi? – On mieszka pod skałą – zauważyła Eureka. – Wątpię, by był podpięty do sieci. – Spojrzała na Solona. – Cat została rozdzielona z rodziną. Musi się z nią skontaktować. – Tu na dole nie jesteśmy podłączeni – stwierdził Solon. – Kilka kilometrów na zachód była kiedyś kafejka internetowa, ale teraz dzięki Eurece to wszystko wodny świat. Cała globalna sieć została zmyta. Cat gapiła się na przyjaciółkę. – Zabiłaś Internet. – Wiedźmy mogą wiedzieć, gdzie jest twoja rodzina – mówił dalej Solon – ale nie udzielą ci tej informacji za darmo. – Spojrzał na butelkę pełną płatków. – Trzy razy bym się zastanowił, zanimbym się zadłużył u tych bestii. – Spotkaliśmy je – powiedziała Eureka. – Pomogły nam cię znaleźć. Przeniosły tatę i… – Wiem. – Solon odwrócił się w stronę zniszczonego posłania. Lekko przesunął dłonią po pyle ze skrzydeł. – Wszędzie rozpoznałbym pozostałości swoich maleństw. – Czy wiedźmy naprawdę mogą skontaktować Cat z rodziną? – spytała Eureka. – Mogą wiele rzeczy. – Solon upuścił aksamitną sakiewkę i sięgnął po płócienny worek, który miał za plecami. Wysypał z niego stertę kolorowych kamieni i zaczął je przeglądać. – To sępy. Harpie. Poznaliście Esme? Tę młodą, bardzo ładną? – Nie znamy ich imion – odparła Eureka. – Nigdy ich nie usłyszycie… i nigdy nie wolno wam się zwrócić do niej po imieniu. Ich imiona są tajemnicą dla wszystkich poza innymi wiedźmami plotki. Każdy, kto je zna, musi udawać, że jest inaczej. – To dlaczego powiedziałeś mi, jak ona ma na imię? – spytała Eureka. – Dlatego że Esme jest najbystrzejsza, najładniejsza i przez to najstraszliwsza. – A co ze szkliwem wiedźm? Claire przysunęła się do Solona, który uśmiechnął się do niej z niepokojem, jakby nikt od lat się do niego nie zbliżał. – Płacę wiedźmom, żeby czarowały wejście do mojej jaskini. Szkliwo to specjalny kamuflaż, który sprawia, że rodzina nie może mnie odnaleźć. Dla zmysłów jest
niedostrzegalne, a przynajmniej powinno być. Zażądam zwrotu zapłaty. – Popatrzył na Andera. – Jak udało ci się dotrzeć tak daleko? – Od długiego czasu planowałem cię odnaleźć… – Teraz łatwo ci tak mówić, ale sam byś mnie nigdy nie znalazł. Solon wykrzywił się do jednej z czaszek, po czym wstał i znów zniknął za wiszącym gobelinem. Eureka słyszała odgłos otwieranych i zamykanych szafek. – Nie jestem dla ciebie zagrożeniem, Solonie! – zawołał Ander. – Nienawidzę ich tak samo jak ty. – Niemożliwe – odparł Solon, kiedy po chwili wrócił z butelką zimnego prosecco w jednym ręku i kieliszkiem do szampana w drugim. Skinął głową w stronę Eureki. – Ty masz ją. Moja Byblis nie żyje. Eureka pomacała torbę, by upewnić się, że wciąż ma Księgę miłości. Byblis była jedną z wcześniejszych właścicielek księgi i Córką Łez. Ander powiedział Eurece, że Tragarze Ziarna ją zabili. Solon wpatrywał się w Eurekę. – Przypominasz ją. – Byblis? – Swoją matkę. Tato uniósł brodę. – Jak poznałeś Dianę? – Odwiedziła mnie tu przed laty. – Solon otworzył butelkę. – Opa! – krzyknął, kiedy korek odbił się od czoła jednej czaszki i utknął w oczodole drugiej. Całkiem sporo czaszek miało oczy z korków. – Moja matka… – zaczęła mówić Eureka. – Kobieta diament. – Solon uniósł kieliszek, wznosząc toast na cześć Diany. Pociągnął łyk. – Jak się miewa? – Ona… – Eureka nie wiedziała, jak dokończyć to zdanie. – Niech będą przeklęci – szepnął Solon i Eureka uświadomiła sobie, że znał plany Tragarzy Ziarna. – Wiedziałaś, że zawarła z nimi pakt? – Co takiego? – Przysięgła, że powstrzyma cię przed płaczem – wyjaśnił Solon – i utrzyma twoje pochodzenie w tajemnicy przed tobą. W zamian mieli pozwolić ci żyć. Diana nigdy nie wspomniała o pakcie z Tragarzami Ziarna ani podróży do Gorzkiej Chmury. Nigdy nie wspomniała o tak wielu rzeczach. Diana wiedziała, co
czekało Eurekę, ale nie dźwigała jej ciężaru. Nie była Córką Łez – nie urodziła się w dniu, który nie istnieje, nie była dzieckiem bez matki ani bezdzietną matką, nie wychowywano jej, by powściągała uczucia, aż wybuchną. Diana była największą sojuszniczką Eureki, ale nigdy tak naprawdę nie rozumiała, jak to jest być Eureką. Mimo to matka miała dar – pozwalała, by chaos wirował, aż wyłaniało się zeń znaczenie. Eureka dotknęła naszyjnika i dopuściła do siebie przeszywające uczucie tęsknoty za matką. – Diana wiedziała, że się dogadamy – stwierdził Solon. Eureka zmrużyła oczy. – Naprawdę? A tak jest? – O ile dobrze pamiętam, powiedziała: „Jeśli przeżyjecie spotkanie z sobą, zostaniecie przyjaciółmi” – oznajmił. – Muszę cię ostrzec, że bardzo trudno mnie zabić. – Mam tak samo – odparła Eureka. – A wierz mi, próbowałam. – Tak? – Solon spojrzał na nią z podziwem. – Teraz wiem, że zostaniemy przyjaciółmi. – W tej chwili nie jestem w nastroju samobójczym. Eureka nie wiedziała, dlaczego wypowiedziała te słowa na głos – może dla bliźniąt, może dla samej siebie. W każdym razie mówiła prawdę. – A co sprawia, że chcesz żyć? – spytał Solon. – Niech zgadnę. – Pstryknął palcami. – Chcesz ocalić świat. – Myślisz, że to żart? – spytała. – Oczywiście, że to żart. – Solon wskazał palcem na Andera. – Szczególnie jego kosztem. On cię kocha. – Nie znasz nas – powiedział Ander. – Przyszliśmy tu po pomoc, by pokonać Atlasa, a nie wysłuchiwać twoich wypaczonych poglądów na miłość. Diana na pewno cię zmusiła, byś obiecał, że pomożesz Eurece. Zrobisz to czy nie? – Mówisz, jakbyście byli wyjątkowi. – Solon przemawiał, jakby wiedział, że jego słowa bolą, i radował się tym. – A wy, wszyscy pozostali. Jesteście przypadkowymi ofiarami zabójczego nastoletniego szaleństwa, któremu ta dwójka nie zapobiegła, bo była zbyt pochłonięta sobą. – Ej – odezwała się Cat. – Ja jestem dwa razy bardziej pochłonięta sobą niż Eureka. – Ale nie jesteś nawet w jednej dziesiątej tak niebezpieczna.
Za plecami Solona opadał śnieżnobiały wodospad. Eureka wpatrywała się w miejsce, gdzie wcześniej rosła orchidea. Nie wiedziała, czego spodziewała się po Solonie, ale na pewno nie tego. – Dlaczego moja matka uważała, że możesz mi pomóc? – Bo mogę – stwierdził Solon – i powinienem. Mam nadzieję, że szybko się uczysz. Mamy czas jedynie do pełni, by powstrzymać ten głupi świat przed głupim końcem.
10 Co wiąże się z miłością
A co się stanie podczas pełni? – spytała Eureka wiele godzin później, kiedy została sama z Solonem i Anderem przy palenisku. Asystenci Solona przyszli po południu, a wtedy sam Solon zamilkł. Nie wyjaśniał dalszych szczegółów, gdy rudowłosa Filiz znikała w alkowach i się z nich wyłaniała, myła naczynia, rozpalała ogień. Wydawała się niespokojna, jakby pojechała na imprezę z dala od domu i zgubiła przyjaciół. Filiz wyszła wieczorem, ale wcześniej na nowo opatrzyła ramię taty i przygotowała mocny napar z mięty polnej, który pozwolił mu zasnąć w pokoju gościnnym za czerwono-pomarańczową zasłoną. Bliźnięta spały na siennikach obok niego. Cat odmówiła jedzenia i odpoczynku do chwili, aż uda jej się nawiązać kontakt z rodziną, więc drugi pomocnik Solona, chłopak przedstawiony jako Poeta, zaprowadził ją na werandę, gdzie jego telefon miał niewielką szansę złapać zasięg. Poeta był wysoki, atrakcyjny i miał typowe dla grafficiarza pobrudzone farbą końce palców. On i Cat uważnie się w siebie wpatrywali. Kiedy wspinali się po kręconych schodach, Cat wyciągnęła z kieszeni jego bojówek puszkę farby w sprayu. „Czyli jesteś artystą…” – powiedziała. Eureka założyła, że nie będzie ich przez dłuższy czas. Solon w końcu poprowadził Eurekę i Andera do kamiennego stołu pośrodku salonu. Mgiełka wody z wodospadu muskała skórę dziewczyny i moczyła brązowe satynowe szlafroki, które ona i Ander założyli na czas suszenia ubrań. – Przepowiednia o Córce Łez wiąże się z cyklem księżycowym – powiedział Solon. – Kiedy wczoraj rano płakałaś, być może zauważyłaś rosnący sierp nisko na
niebie? Wtedy zaczęło się Wzniesienie. Musi zakończyć się przed pełnią księżyca, za dziewięć dni. – A jeśli nie? – spytał Ander. Solon uniósł brew i zniknął w kuchni. Powrócił po chwili, niosąc tacę pełną wyszczerbionych, niepasujących do siebie ceramicznych misek ze szpinakiem ze śmietaną, z makaronem w sosie grzybowym, orzechami i morelami w miodzie, chrupiącą ciecierzycą i dużym kawałkiem bakławy. – Jeśli Atlantyda nie wzniesie się przed następną pełnią, Świat Jawy stanie się bagnem zmarnowanych zabitych. Atlas powróci do Świata Snu, gdzie będzie musiał czekać na kolejne pokolenie Córki Łez, zakładając, że takie się narodzi. – Co miałeś na myśli, mówiąc „zmarnowani zabici”? – spytał Ander. Solon uniósł kamionkowy talerz i podał go Eurece. – Może sznycla? Eureka zamachała ręką. – Zakładałam, że Wznoszenie już się skończyło. – To zależy od tego, ile twoich łez uderzyło w ziemię – stwierdził Solon. – Wierzę, że wylałaś tylko dwie, ale musisz mnie oświecić. Liczba pozwoli nam ocenić naszą sytuację w tej katastrofie. – Nie jestem pewna – odparła. – Nie wiedziałam, że mam je liczyć. Solon odwrócił się do Andera i przełożył kotlet na jego talerz. – Jakie jest twoje usprawiedliwienie? – Wiem, że każda łza ma wyjątkową wagę – powiedział Ander – ale nigdy nie poznałem wzoru. O cyklu księżycowym też nie wiedziałem. Tragarze Ziarna byli skryci, choć należałem do rodziny. Po twoim odejściu musieli uważać na to, komu ufają. – Pilnują tajemnic, bo się boją. Solon przełknął kęs mięsa i zamknął oczy. Zaczął nucić z melodyjnym zaśpiewem. Jedna łza, by strzaskać Świata Jawy skórę. Druga, by w ziemi wsączyć się podnóże. Trzecia, by Świat Snu zbudzić, królestwa odrodzić. Otworzył oczy. – Wyliczenie łez było ostatnią pieśnią śpiewaną przed potopem. To metafora życia, śmierci albo…
– Miłości – uświadomiła sobie Eureka. Solon przechylił głowę. – Mów dalej. Eureka nie wiedziała, skąd wziął się ten pomysł. Nie była specjalistką od miłości. Ale Wyliczenie łez przypomniało jej, jak czuła się, kiedy poznała Andera. – Może pierwsza łza – powiedziała – która zdoła strzaskać skórę naszego świata, oznacza przyciąganie. Kiedy Cat podoba się jakiś gość, nigdy nie nazywa tego zadurzeniem. Mówi, że „strzaskanie” to o wiele lepsze określenie. – Wiem, co ma na myśli – stwierdził Ander. – Ale miłość od pierwszego wejrzenia do niczego nie prowadzi – dodała Eureka – jeśli drugie spojrzenie nie sięgnie głębiej. – Czyli druga łza – powiedział Ander – ta, która wsącza się w podnóże… Eureka pokiwała głową. – To poznawanie drugiej osoby. Jej obaw, marzeń i namiętności. Jej wad. – Pomyślała o słowach taty, które wypowiedział wcześniej tego dnia. – To dotykanie bez strachu samego sedna drugiej osoby. Kolejne tysiąc kilometrów w podróży, którą jest zakochanie. – Przerwała. – Ale wciąż nie jest miłością, lecz fascynacją, aż… – Trzecia łza – powiedział Solon. – Trzecia łza dociera do Świata Snu – stwierdził Ander. – I budzi go. – Zarumienił się. – W jaki sposób przypomina miłość? – Wzajemność – wyjaśniła Eureka. – Kiedy ktoś, kogo kochasz, odpowiada miłością. Kiedy związki stają się nierozerwalne. Wtedy nie ma już odwrotu. Nie uświadamiała sobie, że pochyla się w stronę Andera, a on pochyla się ku niej, aż Solon wsunął dłoń między ich twarze. – Widzę, że nie powiedziałeś jej o nas – rzekł Solon do Andera. – Co z wami? – spytała Eureka. – Chodzi mu o… – Ander popatrzył na swój talerz i odkroił kawałek sznycla, ale go nie zjadł – …rolę Tragarzy Ziarna w powstrzymywaniu twoich łez. Solon zaśmiał się drwiąco. – Wiem o tym – powiedziała Eureka. Ander może i zwrócił się przeciwko rodzinie, ale nadal przejmował się losem jej łez. Pomyślała o lodowatym Zefirze na zamarzniętych policzkach. – Ander ją ma – uświadomiła sobie. – Co takiego? – spytał Solon.
– Trzecią łzę. Płakałam w drodze tutaj, ale jego oddech zamroził moje łzy. Nie uderzyły w ziemię. Są bezpieczne w jego unguentarium. – Łzy Córki Łez nigdy nie są bezpieczne – zauważył Solon. – Przy mnie są. Ander pokazał Solonowi malutki srebrny flakonik. Solon podrapał się po brodzie. – Nosisz przy sobie bombę. – Bombę można rozbroić – powiedziała Eureka. – Nie możemy pozbyć się moich łez bez… – Nie – powiedzieli Ander i Solon jednym głosem. – Wezmę je. – Solon chwycił unguentarium i spiorunował ich wzrokiem. – Nie zgromadziłem tego całego jedzenia, żeby się zmarnowało. Jedzcie! Powinniście zobaczyć, co moi sąsiedzi mają na kolację. Gałęzie! Siebie nawzajem! Eureka nałożyła na talerz trochę makaronu. Wpatrywała się w mięso, które pachniało jak kuchnia knajpki Bon Creole Lunch Shack. Papierowe zatłuszczone torebki, w które pakowano dania na wynos, unosiły się na wietrze nad niemal wszystkimi pick-upami w New Iberia. Zapach obudził w niej nostalgię i żałowała, że nie siedzi na lepkim stołku barowym w Victor’s, gdzie tato smażył ostrygi małe jak drobne monety i lekkie jak powietrze. Ander wpychał do ust kolejne porcje jedzenia, pośpiesznie, nawet nie czując smaku, jakby chciał zapełnić pustkę we wnętrzu. Eureka czuła się oszołomiona własnym głodem. Stał się kształtem w jej wnętrzu, o krawędziach ostrych jak odłamki szkła. Ale słowa Solona sprawiły, że z trudem przełykała. Pomyślała o przenikliwym spojrzeniu złotych oczu Filiz. – Dlatego odesłałeś Filiz i Poetę, zanim przyniosłeś jedzenie. – Naprawdę myślałaś, że spadający z nieba potop słonej wody nie zniszczy łańcucha pokarmowego? – spytał Solon. – Moi asystenci sądzą, że głoduję, jak oni głodują. I muszą nadal tak myśleć. Nie byłoby dobrze, gdyby moi sąsiedzi zaczęli się czołgać dookoła i obijać głowy o szkliwo. Rozumiesz? – Dlaczego się z nimi nie podzielisz? Solon podniósł dzbanek, uniósł go wysoko nad pustą szklankę Eureki i zaczął ją napełniać. – Dlaczego nie cofniesz się w czasie i nie powstrzymasz potopu? Ander wyrwał dzbanek z ręki Solona i uderzył nim o stół. Woda zalała uda
dziewczyny. – Cóż za marnotrawstwo – stwierdził Solon. – Ona bardzo się stara. – Musi postarać się bardziej – powiedział Solon. – Trzecia łza jest na świecie. Atlas wkrótce ją zdobędzie. – Nie – sprzeciwiła się Eureka. – Przybyliśmy tutaj, żebyś pomógł mi go powstrzymać. Solon przeciągnął palcem po swoim talerzu i zlizał z niego tłuszcz. – To nie wybory do samorządu uczniowskiego. Atlas to najmroczniejsza siła, jaką zna ten świat. – Jak to możliwe? Od tysiącleci jest uwięziony na dnie oceanu – zauważyła Eureka. Solon przez długi czas wpatrywał się w wodospad. Kiedy w końcu się odezwał, mówił cicho. – Żył sobie raz chłopiec, który w dzieciństwie mieszkał w Monachium, dwa kwartały od Byblis. Razem chodzili na lekcje malowania. Byli… przyjaciółmi. Później pochłonął go Atlas. Opętał umysł zwyczajnego chłopca i uwolnił diabła. W pewnym momencie Byblis zginęła, ale nieważne. Atlas przez wiele lat nie opuszczał ciała gospodarza. – Ponuro machnął ręką. – Reszta, niestety, jest historią. A jeśli Atlantyda się wzniesie, przyszłość będzie jeszcze gorsza. Nie masz pojęcia, czemu się przeciwstawiasz. Nie zrozumiesz do chwili, gdy staniesz naprzeciwko niego w Marais. Eureka dotknęła medalionu Diany. Wewnątrz matka wypisała to samo słowo. Eureka otworzyła zatrzask i naciągnęła łańcuszek, by pokazać to Solonowi. – Co się stanie w Marais? – Okaże się w swoim czasie – odparł Solon. – Co wiesz o Marais? – To cajuńskie określenie na „bagno”. Eureka wyobraziła sobie mityczne miasto i jego potwornego króla, jak wznoszą się z bayou za jej domem. Miała wrażenie, że to niewłaściwe. – Ale bagno może być gdziekolwiek – powiedział Ander. – Albo wszędzie – dodał Solon. – Wiesz, gdzie ono jest – stwierdziła Eureka. – Jak mam się tam dostać? – Marais nie ma na żadnej mapie – oznajmił Solon. – Prawdziwych miejsc nigdy na nich nie ma. Ludzie zmarnowali tysiąclecia na dywagacje, gdzie leżała Atlantyda.
Czy zanurzyła się za marlinami na Florydzie, czy pośród lodowych szwedzkich syren? Czy zatonęła przy antarktycznych fokach? Czy faluje pod jachtami na Bahamach, sączy się pod butelkami ouzo na Santorini, kołysze jak palmowe liście u wybrzeży Palestyny? W sypialni za gobelinem zabrzmiał jęk Williama. Eureka podniosła się, by pójść do brata, który często potrzebował uspokojenia, gdy miał koszmary, ale chłopiec ucichł. Solon zniżył głos. – A może cały kontynent po prostu dryfował, nie chcąc osiąść w jednym miejscu. Nikt tego nie wie. – Innymi słowy – stwierdził Ander – Atlantyda może wznieść się gdziekolwiek. – Wręcz przeciwnie. – Solon dolał sobie prosecco. – Przez te lata długość i szerokość geograficzna Marais w Świecie Jawy się zmieniała, ale zawsze było i wciąż pozostaje miejscem, w którym Atlantyda musi się wyłonić na powierzchnię. Dno oceanu pod Marais jest elastyczne na przestrzeni dokładnie odwzorowującej zaginiony kontynent. Stamtąd Atlas może wznieść całą Atlantydę. Przeprowadzić udaną ekshumację. – Czyli ma znaczenie, gdzie trzecia łza uderzy w ziemię… – powiedział Ander. – Jeśli trzecia łza uderzy w ziemię – wtrąciła Eureka. – Gdziekolwiek uderzy trzecia łza, Atlantyda i tak się wzniesie – stwierdził Solon – ale jeśli nie spadnie w Marais, wzniesie się w kawałkach, poszarpanych odłamkach, jak zęby, które wyrastają już zepsute. Atlas miałby mnóstwo paskudnej roboty, by zjednoczyć swoje imperium. – Skrzywił się. – A wolałby raczej skupić się na… innych sprawach. – Napełnienie – powiedział cicho Ander. – Czym jest Napełnienie? – spytała Eureka. – Nie jesteś jeszcze zdolna tego pojąć – powiedział Solon. – Marais jest miejscem, gdzie Eureka musi stawić czoła Złemu. Będzie tam na nią czekał. Eureka przypomniała sobie wizję Brooksa płynącego w jej stronę u wybrzeży Turcji. To nie była wizja. I to nie Brooks po nią płynął. To był Atlas. – Nie – powiedziała. – Sądzę, że on jest tutaj. Solon rozejrzał się po jaskini i zmarszczył czoło. – Eureka jest zdezorientowana – wyjaśnił Ander. – W drodze tutaj wydawało jej się, że widziała chłopca, którego opętał Atlas. Powiedziałem jej, że to nie mógł być
on… – Myliłeś się. – Solon wpatrywał się w unguentarium w dłoni. Schował je do kieszeni szlafroka. – Osobiście przyszedł po Córkę Łez. Ukrywa się gdzieś w tych górach. Powinniśmy podziwiać zaangażowanie Atlasa. Eureko, jest niezmiernie ważne, byś trzymała się z dala od niego, póki nie będziesz gotowa. – Oczywiście – powiedziała Eureka, ale wpatrzyła się w talerz, by nie widzieli jej oczu. Jeśli to był Atlas, Brooks tu był. Jeśli tu był, wciąż mogła go ocalić. – Jeśli tu jest – powiedział Ander – musimy go zabić. – Nikt nie tknie Brooksa – sprzeciwiła się Eureka. – Brooks odszedł – orzekł Ander i popatrzył na Solona. – Powiedz jej. – Na razie chłopiec, którego znałaś, wciąż istnieje w swoim ciele – powiedział Solon – ale jeśli już ktoś został opętany przez Atlasa, nie ma ucieczki. Powiedz mi, darzyłaś sentymentem to śmiertelne ciało? – Jest moim najlepszym przyjacielem. – Eureko. – Ander wyciągnął do niej rękę. – Kiedy wylałaś pierwsze dwie łzy na podwórku, co wywołało twój płacz? – To skomplikowane. Nie chodziło o jedną rzecz. Ale wcale nie było skomplikowane, lecz najprostsze pod słońcem. Myślała o orzeszniku na podwórku domu Sugar. Jej umysł wspinał się na gałęzie, szukając Brooksa. Chłopak był zawsze obecny w jej najszczęśliwszych wspomnieniach z dzieciństwa, zawsze się śmiał i zawsze doprowadzał ją do śmiechu. Eureka uświadomiła sobie, że Ander wiedział już, co zamierzała powiedzieć. – Płakałam, ponieważ myślałam, że zginął. – I miałaś rację – Solon uniósł kieliszek – więc przejdźmy dalej. – Tak było, zanim zobaczyłam, jak dziś rano płynie w moją stronę – powiedziała Eureka. – Jak długo istnieje ciało Brooksa, jak długo jego serce bije, a płuca wciągają powietrze, nie zostawię przyjaciela. – Twój przyjaciel jest teraz tylko narzędziem – stwierdził Solon. – Atlas wykorzysta wspomnienia chłopca, by tobą manipulować. Kiedy skończy, zabierze z sobą jego duszę. Nie. Musiał istnieć sposób, by powstrzymać najgorszego wroga świata, nie kończąc życia jej najlepszego przyjaciela. – A gdybym w ogóle odmówiła udania się do Marais? Zostanę tutaj aż do końca
pełni, a Atlas będzie musiał wrócić do Świata Snu. Zostawi ciało Brooksa i wróci do domu. – Pomysł równie absurdalny jak propozycja Andera, by zabić Brooksa. Umysł Atlasa wróci do Atlantydy. Po drodze porzuci ciało twojego przyjaciela i ukradnie jego duszę – powiedział Solon. – Tak czy inaczej, będziesz unikać jedynej rzeczy, którą musisz zrobić. Musisz stawić czoła Atlasowi. Musisz zniszczyć Złego. – Ale Eureka ma rację – powiedział Ander. – Szkliwo twojej jaskini ochroni ją przed Tragarzami Ziarna i Atlasem. Dlaczego nie możemy przetrwać burzy do chwili, gdy on znów zatonie? – I kopnąć puszkę do kolejnej Córki Łez w szeregu? – spytał Solon. – A jednocześnie pozostawić ten gnijący świat ze zmarnowanymi zabitymi? Eurekę zalała fala wstydu. Rozpoczęła Wzniesienie. Zamierzała zakończyć je raz na zawsze. – Solon ma rację. Ja będę ostatnia. – I to jest dziewczyna, o której mówiła Diana. W oczach Solona pojawiła się chłopięca ekscytacja. Eureka wpatrywała się w jego gładką skórę, młodzieńcze włosy pomalowane w lamparcie cętki, ożywione i błyszczące niebieskie oczy. Ale Solon został wygnany przed siedemdziesięciu pięciu laty. Nic z tego nie miało sensu. – Dlaczego nie jesteś stary? Pytanie opuściło jej usta, zanim zorientowała się, że jest niegrzeczne. Solon odstawił kubek i popatrzył szeroko otwartymi oczyma na Andera. – Chcesz na nie odpowiedzieć? – Powinniśmy rozmawiać o przygotowaniach Eureki, zanim uda się do Marais, nie o… – Nie o czym? – spytał Solon, zbierając ich talerze. – Twojej tajemnicy? – Jakiej tajemnicy? – spytała Eureka. – Nie rób tego – powiedział Ander. – To nie zajmie dużo czasu. Nauczyłem się tej historii na pamięć. – Solon uśmiechał się, zbierając sztućce. – Naprawdę chcesz wiedzieć, jak to możliwe, że promienieję młodością? – Tak – odparła Eureka. – Gruczoły małp. Wstrzykiwane prosto do… Eureka jęknęła.
– Ja nie żartuję, Solonie… – Ja! Nic! Nie! Czuję! – Solon rozłożył szeroko ręce i krzyknął w stronę wodospadu. – Żadnej radości. Żadnego pożądania. Żadnego współczucia. A już szczególnie nie – wpatrzył się w nią urzekająco – miłości. – Solon postukał w torbę, w której trzymała Księgę miłości. – Nie znasz historii Leandra i Delphine? – Masz na myśli Leandra i Selene? – spytała Eureka. Pochodziła od Selene, Ander od Leandra. Przed wielu laty zakochali się w sobie i uciekli z Atlantydy, by móc swobodnie się kochać, ale ich statek zatonął i zostali rozdzieleni. Solon potrząsnął głową. – Przed Selene była Delphine. Eureka przypomniała sobie. – Masz rację, ale Leander porzucił Delphine, bo pragnął Selene. Brzmiało to jak ploteczki z szatni. Solon podszedł do szafki za stołem. Nalał sobie kieliszek rubinowego porto. – Znasz wyrażenie: „Piekło nie zna furii takiej jak kobieta wzgardzona”? Eureka pokiwała głową. – Anderze, o czym on mówi? – Wyobraź sobie wzgardzoną czarodziejkę – powiedział Solon. – Wyobraź sobie najczarniejsze serce spalone tak, że stało się jeszcze ciemniejsze. Podnieś je do potęgi czwartej. To wzgardzona Delphine. – Eureka nie powinna w taki sposób… – sprzeciwił się Ander. – Dochodzę właśnie do najlepszego fragmentu – powiedział Solon. – Delphine nie mogła powstrzymać Leandra przed zakochaniem się w innej, ale mogła sprawić, że jego miłość doprowadzi do nieszczęścia. Rzuciła na niego klątwę, którą odziedziczyli po nim wszyscy jego potomkowie. Twój chłopak i ja, obaj musimy znosić to zaklęcie: miłość wyczerpuje nasze życie. Miłość szybko nas postarza, w jednej chwili o dziesięciolecia. Eureka patrzyła to na Andera, to na Solona. Obaj byli chłopcami. – Nie rozumiem. Powiedziałeś, że kiedyś byłeś zakochany… – Ależ tak – przerwał gwałtownie Solon. Wypił ostatnią kroplę porto. – Naszej miłości nie dało się powstrzymać. Takie jest przeznaczenie, młodzi Tragarze Ziarna zawsze zakochują się w Córkach Łez. Mamy gorączkę Córki Łez. Eureka popatrzyła na Andera. – Tak się działo wcześniej?
– Nie – powiedział Solon z sarkazmem. – Wszystko zaczęło się w chwili, kiedy ty zaczęłaś to zauważać. Dobry Boże, dziewczyny są tępe. – Z nami jest inaczej – stwierdził Ander. – Nie jesteśmy jak… – Nie jesteś jak ja? – spytał Solon. – Nie jak morderca? Wtedy właśnie Eureka uświadomiła sobie, co się stało z Byblis. Zadrżała i zaczęła się pocić. – Zabiłeś ją. Tragarze Ziarna mieli zabijać Córki Łez. Ander miał zabić Eurekę. Ale Solon rzeczywiście to zrobił. Zamordował swoją prawdziwą miłość. Ander wyciągnął rękę do Eureki. – To, co do siebie czujemy, jest prawdziwe. – Co się stało z Byblis? – spytała Eureka. – Po oszałamiającym miesiącu pełnym miłości – Solon odchylił się do tyłu i skrzyżował ręce na piersi – siedzieliśmy w kawiarence nad rzeką zwróceni do siebie, podobnie jak wy teraz. Solon spojrzał na kolana Eureki i Andera, które stykały się pod blatem. – Sięgnąłem drżącą dłonią ponad stołem, by pogłaskać jej falujące włosy – powiedział Solon. – Wpatrzyłem się w jej oczy ciemne jak noc. Zebrałem resztki sił i powiedziałem jej, że ją kocham. – Wyciągnął rękę i przełknął ślinę, po czym zacisnął pięść. – A później złamałem jej kark, do czego mnie wychowano. – Wpatrywał się w przestrzeń, nie opuszczając pięści. – Byłem wtedy starcem, zniedołężniałym ze starości, którą sprowadziła na mnie miłość. – To straszne – powiedziała Eureka. – Ale wszystko skończyło się szczęśliwie – odparł Solon. – W chwili gdy umarła, mój artretyzm znikł. Zaćma się rozpłynęła. Mogłem iść wyprostowany. Mogłem biec. – Uśmiechnął się szyderczo do Andera. – Jestem jednak pewien, że moja historia zupełnie nie przypomina twojej. – Dotknął oczu Andera. – Nawet tupotem twoich kurzych łapek. Ander odepchnął dłoń Solona. – Czy to prawda? – spytała Eureka. Chłopak odwrócił wzrok. – Tak. – Nie zamierzałeś mi powiedzieć. Eureka wpatrywała się w jego twarz, zauważając zmarszczki, których nie
widziała wcześniej. Wyobrażała go sobie zgarbionego i posiwiałego, stawiającego niepewne kroki o lasce. Solon coś mówił, ale że odwróciła się do niego uszkodzonym uchem, nic nie usłyszała. Obróciła się. – Co powiedziałeś? – Powiedziałem, że jak długo Ander będzie cię kochał, tak długo będzie się starzał. Im mocniejsze uczucie, tym szybciej nastąpi zmiana. A gdybyś przypadkiem jednak nie była jedną z tych całkiem powierzchownych dziewczyn, starość wpłynie nie tylko na jego ciało. Jego umysł osłabnie równie szybko. Stanie się niewiarygodnie, żałośnie stary… i taki pozostanie. W przeciwieństwie do starzenia się ludzi starzenie się Tragarzy Ziarna nie prowadzi do słodkiej wolności śmierci. – A gdyby przestał… mnie kochać? – Wtedy, moja droga – powiedział Solon – na zawsze pozostałby tym dorodnym, nachmurzonym chłopcem, którego teraz widzisz. Interesujący dylemat, nie sądzisz?
11 Iluzjo, nie odchodź
Potrzebuję powietrza – powiedziała Eureka. Jaskinia wydawała się kurczyć jak dłoń zaciskająca się w pięść. – Jak mogę stąd wyjść? „Nie ma ucieczki” – tak Solon powiedział o Brooksie. Wyczuwała, że z nią jest tak samo. Była uwięziona w Gorzkiej Chmurze, uwięziona w miłości do chłopca, którego nie powinna kochać. – Eureko… – powiedział Ander. – Nie rób tego. Zostawiła ich przy stole i ruszyła schodami na dolny poziom. Ryk wodospadu stał się ogłuszający. Nie chciała słyszeć własnych myśli. Chciała zanurkować w sadzawce i pozwolić, by upadek zmaltretował ją tak bardzo, aż nie będzie czuć złości, zagubienia ani zdrady. Na prawo od wodospadu, na tyłach kręconych schodów, wisiał ciężki, szaroczarny gobelin. Wślizgnęła się za schody. Na krawędzi sadzawki oparła się o ścianę i uniosła róg tkaniny. Za nią znajdował się kanał prowadzący od sadzawki w ciemność. Uniósłszy gobelin wyżej, zobaczyła aluminiowy kajak przycumowany do słupka około metra od wejścia do tunelu. Kajak był bardzo powgniatany, a jego kadłub zdobił narysowany profil Indianina. Pod wbudowaną ławką leżało drewniane wiosło, a w zagłębienie dziobu wciśnięto świecącą ametystową pochodnię. Prąd był powolny, leniwy. Eureka chciała wiosłować po niezatopionym brązowym bayou za domem, prześlizgiwać się pod konarami wierzb płaczących, mijać żonkile wyrastające na
brzegach, powrócić do czasów, gdy świat wciąż żył. Weszła do kajaka, odcumowała go i uniosła wiosło. Własna lekkomyślność przeszywała ją dreszczem. Nie wiedziała, dokąd prowadził ten tunel. Wyobrażała sobie Tragarzy Ziarna wyczuwających jej smak na wietrze. I Atlasa wewnątrz Brooksa szukającego jej śladów w górach. To jej nie powstrzymało. Chlupot wody przecinanej wiosłem stał się jedynym dźwiękiem, jaki słyszała. Obserwowała cienie rzucane przez pochodnię na ściany dookoła. Jej sylwetka była widmową abstrakcją o groteskowo długich rękach. Przez jej postać niczym duchy przemykały dziwaczne kształty. Pomyślała o ciele Andera, niesprawiedliwych kształtach, jakie miała mu nadać miłość. A gdyby Ander został starcem jeszcze przed osiemnastymi urodzinami Eureki? Wypłynęła z wąskiego tunelu na sadzawkę pośród skał. Deszcz padał na jej skórę. Smakował solą, jak najdelikatniejszą trucizną. Otaczały ją białe skaliste szczyty wbijające się w zasłonięte fioletowymi chmurami nocne niebo. Między nimi migotały gwiazdy. Kiedyś, kilka miesięcy po rozwodzie rodziców, Diana zabrała ją na wyprawę kajakową na Red River. Przez trzy dni były tylko we dwie, poparzyły sobie ramiona, wiosłowały w rytm soulowych piosenek, noce spędzały na brzegu i jadły tylko ryby, które same złowiły. Pożyczyły namiot od wujka Beau, ale ostatecznie spały na otwartej przestrzeni, na dnie oceanu gwiazd. Eureka nigdy nie widziała tak jasnych gwiazd. Diana kazała jej wybrać jedną i sama też jedną wybrała. Nadały gwiazdom swoje imiona, by będąc daleko od siebie, mogły spojrzeć w niebo i – nawet gdyby nie widziały gwiazdy Diana czy gwiazdy Eureka, nawet gdyby tato ożenił się z inną i wyprowadził się do miasta, gdzie nikt nigdy nikogo nie kochał – Eureka mogła widzieć obecność matki i stać w jej blasku. Teraz podniosła wzrok i próbowała wyczuć Dianę w przestrzeni między deszczem. Nie było to łatwe. Otarła oczy, opuściła głowę i przypomniała sobie słowa matki, których nie chciała nigdy poznać: „Dziś widziałam chłopca, który złamie serce Eureki”. Tato zacytował słowa Diany w dniu, w którym Eureka przedstawiła mu Andera. Matka narysowała nawet portret chłopca, który wyglądał jak Ander. Eureka zlekceważyła słowa taty. Nie znał całej historii. Ale ile z historii znała ona sama? Ander był Tragarzem Ziarna, ale nie
przypominał reszty rodziny. Sądziła, że to rozumiała. Teraz wstydziła się, że zwątpiła w rodziców. Diana wiedziała, że pewnego dnia w jakiś sposób Eureka i Ander będą ważni dla siebie nawzajem. Wiedziała, że to uczucie odbierze mu życie. Wiedziała, że to złamie serce Eureki. Dlaczego jej nie ostrzegła? Dlaczego powiedziała jej, by nigdy nie płakała, ale nie powiedziała, by nigdy nie kochała? – Mamo… – jęknęła w deszczową ciemność. Odpowiedziało jej wycie stada kojotów. Żałowała, że opuściła jaskinię. Samotna sadzawka wydawała się złowroga, kiedy nie wyobrażała sobie Diany na niebie. Wśród skał po drugiej stronie Gorzkiej Chmury świeciły świece. Inne jaskinie, jak uświadomiła sobie Eureka. Inni ludzie, którzy żyli i nie spali. Czy tam mieszkali asystenci Solona? Zorientowała się, że ta sadzawka była czymś nowym. Musiała ją wypłakać. Jej deszcz wypełnił coś, co kiedyś było jaskinią łączącą Solona z sąsiadami. To była sadzawka Córki Łez. Zastanawiała się, jak Filiz i Poeta docierali do jaskini Solona, skoro zalała ich ścieżkę. Pozwoliła, by kajak zaczął dryfować, podniosła pochodnię z dziobu. Uniosła ją w stronę innych jaskiń. Światło ukazywało dowody desperacji: pozostałości ognisk, porzucone sieci rybackie, truchła zwierząt, kości dokładnie ogryzione z mięsa. Staczała się w głębię, pochwycona przez uwodzicielskie przyciąganie depresji. Chłopiec, któremu ufała, nie mógł jej pomóc, nie kochając jej, ale miłość sprawiała, że błyskawicznie się starzał. Musiała go odrzucić. Musiała samotnie stawić czoła Atlasowi. – Hej, Mątwo. Eureka rozejrzała się po skałach. Serce waliło jej w piersi, gdy usiłowała zlokalizować źródło dźwięku. Po kamiennych bryłach przy przeciwległym brzegu sadzawki prześlizgnął się cień. Umieściła pochodnię w uchwycie i pozwoliła, by gwiazdy oświetliły sylwetkę nastolatka. Ciemne włosy przylepione do czoła. Dłoń uniesiona w jej stronę. Jego twarz kryła się w cieniu, do tego miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy, którego Eureka wcześniej nie widziała, ale od razu rozpoznała w nim Brooksa. Wewnątrz Brooksa zaś był Atlas. Przeszył ją dreszcz. Zaczęła się bać. Podniosła wiosło. Nie myślała jasno, kiedy opuściła Gorzką Chmurę. Dlaczego porzuciła bezpieczeństwo szkliwa? Zamachnęła się wiosłem, by oddalić się od Atlasa. Brooksa. Aż się roześmiał. Głęboki, gardłowy śmiech, pełen wspólnych tajemnic – tak
Brooks śmiał się z tysiąca żartów, które tylko oni dwoje rozumieli. – Próbujesz uciec ode mnie? Nie mogła zostawić Brooksa. Zaczęła wiosłować z powrotem. Gdyby teraz uciekła, zawsze by tego żałowała. Straciłaby okazję, by zobaczyć, czy Brooks żył, czy był duchem. – Tak lepiej. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Eureka pragnęła go zobaczyć. Zbliżyła się. Szary blask gwiazd muskał jego skórę, jego białe zęby. Pamiętała ostatnią wspólną chwilę, zanim Brooks został uprowadzony. Pragnęła do niej powrócić i w niej pozostać, choć wtedy czuła się przygnębiona i wystraszona. Tamte ostatnie chwile z niewinnym Brooksem w jej wspomnieniach błyszczały jak złoto. Leżeli na plaży nasmarowani olejkiem kokosowym. Brooks pił colę z puszki. Mieli piasek na skórze i sól na wargach. Usłyszała szelest jego kostiumu kąpielowego, kiedy wstał, by popłynąć do przyboju. Później odszedł. Wyglądał teraz tak samo. Na policzkach miał piegi. Czoło rzucało cień na ciemne oczy. Przebył dla niej pół świata. Wiedziała, że to Atlas, ale również Brooks. – Jesteś tam? – spytała. – Jestem tutaj. Atlas panował nad jego głosem, ale czy Brooks mógł ją usłyszeć? – Wiem, co się z tobą stało – powiedziała. – A ja wiem, co się stanie z tobą. – Kucnął na skalnej półce, by ich twarze znalazły się bliżej. Wyciągnął rękę. – Mam łódź. Znam bezpieczne miejsce. Możemy zabrać bliźnięta, twojego tatę i Cat. Zatroszczę się o ciebie. Słowa były oczywiście podstępem, ale wypowiadający je głos brzmiał szczerze. Spojrzała mu w oczy, a to, co w nich zobaczyła, wstrząsnęło nią – wróg, przyjaciel, porażka, odkupienie. Gdyby Eurece nie udało się oddzielić Brooksa od Atlasa, powinna wykorzystać to, jak blisko Złego się znalazła. – Powiedz mi, czym jest Napełnienie. Jego uśmiech ją zaskoczył. Odwróciła wzrok. – Kto ci naopowiadał takich bajek? – spytał. – Eureko! Głos Andera dobiegający z mroku. Nie widziała go po drugiej stronie sadzawki. Ze względu na szkliwo nie widziała nawet jaskini, z której wypłynęła. On musiał widzieć światło pochodni, ale czy widział ją? Czy widział Brooksa?
Brooks zmrużył oczy, bo również i on nie umiał przejrzeć szkliwa wiedźm. – Gdzie on jest? – Zostań tutaj – powiedziała do Brooksa. – Ma pistolet. Zabije cię. Nie wiedziała, czy Ander nadal miał ten pistolet i czy dziwne zielone pociski z piołunu mogły zrobić krzywdę komukolwiek poza Tragarzami Ziarna. Ale gotowa była zrobić wszystko, by utrzymać dwóch – trzech – chłopców z dala od siebie nawzajem. Brooks wstał. – To by było interesujące. – Mówię poważnie – szepnęła. – Jedno moje słowo, a będziesz martwy. – Zmrużyła oczy, zwracając się do Atlasa. – Powrócisz do Świata Snu nie wiadomo na jak długo. Wiem, że tego nie chcesz. Eureka usłyszała trzask odbezpieczanej broni. Brooks uniósł do skroni czarny pistolet. – Mam mu oszczędzić kłopotu? – Nie! Wstała w kajaku i wyciągnęła rękę do Brooksa, chcąc odsunąć broń od jego głowy. Myślała, że zamierza chwycić ją za rękę, on jednak oddał jej pistolet. Jego ciężar ją zaskoczył. Kolba wciąż była ciepła. Eureka posłała spojrzenie w stronę Andera. Miała nadzieję, że jej nie słyszał. – Co robisz? – Powiedziałaś, że wiesz, co się ze mną stało. Może – uśmiechnął się szeroko – uważasz, że jestem niebezpieczny? Oto twoja szansa. Powstrzymaj mnie. Wpatrywała się w pistolet. – Eureko! – zawołał znów Ander. – Nie tego chcę – szepnęła. – Teraz dochodzimy do sedna sprawy. – Brooks dotknął jej ramienia, pomagając jej zachować równowagę. – Chcesz czegoś. Pozwól, że ci pomogę. Eureka odwróciła się, słysząc grzechot kamieni za plecami. Ander był niedaleko, opuścił szkliwo. Jego nagłe pojawienie się sprawiło, że zapragnęła znaleźć się bliżej. Schodził ścieżką, która kończyła się wąską półką pięć metrów nad powierzchnią sadzawki. – Muszę iść. Eureka odepchnęła się wiosłem od skały Brooksa.
– Zostań ze mną – poprosił. – Odnajdę cię, kiedy będę mogła – powiedziała. – A teraz odejdź. Znów usiadła w kajaku i odpłynęła od półki, zbliżając się do środka sadzawki. – Anderze. – Pomachała ręką. – Tutaj. Ander odnalazł ją na wodzie. Uniósł ręce nad głową, ugiął kolana i zanurkował. Patrzyła, jak opada w dół, z falującymi jasnymi włosami i palcami stóp zwróconymi do góry. Kiedy jego ciało przebiło powierzchnię, nie wzburzyło wody. Eureka wstrzymała oddech, gdy skrył się w jej łzach. Spojrzała w stronę skały, gdzie wcześniej był Brooks, ale on zniknął. Czy ich rozmowa była prawdziwa? Przypominała senny koszmar, w którym nic się nie działo, ale atmosfera była ciężka. Wrzuciła pistolet do wody. Kiedy tonął, wyobrażała sobie, że spocznie na dnie zatopionej doliny w ręce martwego Turka. Rozległ się chlupot. Eureka uchyliła się, ale to tylko Ander wypłynął na powierzchnię. Stał na szczycie wysokiej, podświetlonej blaskiem gwiazd fontanny, jakby był przyciągającym wodę księżycem. Pociągnął za sobą więcej wody z sadzawki. Kiedy kajak dotknął gruntu, Eureka zauważyła błotnisty zarys ścieżki, która niegdyś łączyła jaskinię Solona z sąsiadami. Tak wyglądała przed łzami Eureki. Próbowała zapamiętać każdy szczegół odsłoniętej ziemi, wyobrażała sobie dawnych Poetę i Filiz, jak idą do pracy, a Poeta zrywa pąk z zatopionej oliwki. Nie widziała pistoletu. Fontanna Andera opadła łagodnie, ponownie wypełniając dolinę łzami, aż znalazł się na poziomie powierzchni. Po chwili unosił się na niewielkiej fali obok kajaka. – Rozmawiałaś z kimś? – Z mamą. Stare przyzwyczajenie. Wyciągnęła rękę, a on wszedł do kajaka. – Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w taki sposób – powiedział. – Nie chciałeś, żebym w ogóle się dowiedziała. – Dopóki nie wiedziałaś, mogłem udawać, że to się nie dzieje. Eureka zadrżała i rozejrzała się dookoła. Chmury zakryły wszystkie gwiazdy; nie widziała Brooksa. – Wszystko się dzieje. Wpatrzyła się w twarz Andera, szukając oznak starzenia. Nie przeszkadzałoby jej, gdyby miał zmarszczki albo siwe włosy, ale nie chciała być przyczyną jego starości. Gdyby pokochał ją głębiej, utraciłby młodość. W ogóle nie powinni byli
pozwolić, by sprawy zaszły tak daleko. – Ufałam ci – powiedziała. – I powinnaś. – Ale dlaczego ty mi nie zaufasz? Znasz moje tajemnice dłużej niż ja sama. Ja twoich nie znam. Nie wiem, czy byłeś kiedyś zakochany. Nie wiem nawet, jaka jest twoja ulubiona piosenka ani kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz, ani kim jest twój najlepszy przyjaciel. Ander spojrzał na swoje niewyraźne odbicie w wodzie. Odezwał się po dłuższym namyśle. – Kiedyś miałem psa. Shiloh był moim najlepszym przyjacielem. – Uderzył pięścią w swoje odbicie. – Musiałem go oddać. – Dlaczego? – To była część mojego Przejścia. Do niedawna dorastałem jak każdy inny chłopiec, dzień po dniu i rok po roku, kolejne centymetry wzrostu i kolejne blizny. Ale w dniu osiemnastych urodzin zostałem wprowadzony podczas rodzinnej ceremonii. – Podniósł wzrok, gdy wróciły wspomnienia. – Miałem odrzucić wszystko, co było dla mnie ważne. Powiedzieli, że będę żyć wiecznie. Kiedy Tragarze Ziarna robią coś okrutnego, ich ciała młodnieją, jakby cofali się w czasie. Oddałem Shiloha, ale nie mogłem zrezygnować z miłości do ciebie, bo to wszystko, czym jestem. – Wydawało mi się, że miłość czyni człowieka bardziej żywym – powiedziała Eureka. – Twoja miłość jest… taka jak ja kiedyś. Samobójcza. – Miłość to niekończąca się jazda po krętej drodze. Nie da się w jednej chwili zobaczyć całej drugiej osoby. Ander pochylił się do przodu w kołyszącym się kajaku i wciągnął powietrze. Kiedy je wypuścił, Eureka poczuła, że jej ciało otula coś ciepłego. Łagodny Zefir przyciągał ją do niego. Jej dłonie przesunęły się po jego ramionach i objęły go za szyję. Nie mogła zaprzeczyć, że w jego objęciach czuła się dobrze. Przyjęła napięcie jego mięśni, ciepło jego ciała i nim zorientowała się, co się dzieje, jego wargi. Po chwili poczuła jednak coś innego. Gdzieś tam z ciemności patrzyli na nich Brooks i Atlas. – Zaczekaj – powiedziała. Ale Ander tego nie zrobił. Przytulił ją i mocno pocałował. Jej ciało było mokre, ciało Andera suche i nawet deszcz nie wiedział, co robić w miejscach, w których się stykały. Poddała się na chwilę, poczuła muśnięcie jego języka na swoim. Jej serce
rosło, a wargi mrowiły. Zmusiła się, by się cofnąć. Nie obchodziło jej, co widział Atlas, ale nie chciała, by Brooks widział, że całuje się z chłopakiem, jakby nie zatopiła świata, jakby jej najlepszy przyjaciel nie został opętany. Przycisnęła dłoń do piersi Andera i poczuła bicie jego serca. Jej własne biło szybko – ze strachu, z poczucia winy i pożądania. – O co chodzi? – spytał Ander. Chciała mu zaufać, ale wszystko było niejasne. Ander postrzegał Brooksa jedynie jako Atlasa, wroga. Nie zrozumiałby, że Eureka kochała część wroga i pragnęła ją ocalić. Spotkanie z Brooksem musiało pozostać tajemnicą, przynajmniej do chwili gdy będzie wiedziała, jak ocalić przyjaciela. – Nie możesz mnie kochać, nie starzejąc się jednocześnie – powiedziała w końcu. – A kiedy o tym myślę, chce mi się płakać. A moje łzy są końcem świata. Ander dotknął kącików jej oczu wargami, by upewnić ją, że są suche. – Proszę, nie obawiaj się mojej miłości. Wziął wiosło i dwa razy zanurzył je w wodzie, by obrócić kajak. Jego delikatny oddech popchnął ich w stronę tunelu i Gorzkiej Chmury. Zanim pochłonęły ich skały, Eureka obejrzała się w stronę miejsca, gdzie przedtem widziała Brooksa. Atlasa. Półka, na której wtedy stał, była niewidoczna. Niebo spowiły niskie chmury, które pracowicie okrywały świat ciemnością.
12 Okupuj Atlantydę
Tamtej nocy Poeta dogonił Filiz, kiedy wracała do domu nową, trudniejszą drogą, okrążając sadzawkę. Fakt, że kiedy Filiz myślała o Poecie, nie używała jego prawdziwego celańskiego imienia – Basil – świadczył o wielkim wpływie, jaki Solon wywarł na jej sposób myślenia. Idąc, Poeta słuchał prehistorycznego discmana. Kiedy wyjął z uszu słuchawki, by do niej zawołać, popłynęła z nich stara piosenka country. Wargi miał opuchnięte; Filiz wiedziała, że całował się z przyjaciółką Córki Łez. Czuła się zazdrosna, nie dlatego że chciała się całować z Poetą, ale dlatego że nigdy z nikim się nie całowała. Rzucił jej paczkę owiniętą w pergamin. Miała wielkość bochenka chleba, który jej matka piekła, kiedy Filiz była dziewczynką, a gotowy posiłek łatwo zaspokajał głód. Poeta trzymał pod pachą drugą paczkę. – Oto co Solon oferuje swoim szczególnym gościom – powiedział w ich ojczystym języku. Były to pierwsze zrozumiałe słowa, które wypowiedział od miesięcy. Rozpakowała paczkę. Zawierała jedzenie: ciepłe pieczone mięso obok garści orzechów w miodzie i suszonych owoców o barwie klejnotów. Coś lepkiego, co bosko pachniało. Bakława. Filiz z trudem powstrzymała się przed pochłonięciem całości na miejscu, na zalanej deszczem ścieżce. Ale pomyślała o wychudzonej twarzy matki. – Od wielu miesięcy gromadził zapasy – powiedział Poeta. – Dziś wykradłem to. Ale jutro… Urwał i Filiz zrozumiała, że wszystko miało się zmienić. Kiedy podzieli się
żywnością ze swoją rodziną, a Poeta ze swoją, cała wspólnota się dowie. Jaskinia Solona przestanie być przystanią dla Filiz – i kogokolwiek. – Zabiją go – szepnęła Filiz. Chciała go chronić – a raczej przyjemność, jaką czerpała z pracy w jego jaskini. Wiedziała, że to egoizm, ale nie chciała utracić jedynej odrobiny luksusu w życiu. Ale jej rodzina głodowała, więc Filiz odwróciła wzrok od Poety i powiedziała: – Do zobaczenia na Zgromadzeniu. Kiedy Filiz dotarła do jaskini, którą dzieliła z matką i babką, wyjęła spod płaszcza naręcze gałęzi i rzuciła je na środek. Pstryknęła palcami, rozpalając płomyk na czubkach paznokci pomalowanych poodpryskiwanym niebieskim lakierem. Całkiem niedawno miały dość drewna, by ogień palił się przez cały czas. Teraz gdy Filiz wróciła do domu, wewnątrz panowały ciemność i chłód i wiedziała, że tak było przez cały dzień. Gałęzie trzaskały, syczały, dymiły. Palenie mokrego drewna było jak zmuszanie do miłości, ale od czasu gdy Córka Łez zapłakała, nic nie było suche. Cały świat był ciemny, zimny i mokry. Migoczące światło ogrzewało umysł Filiz i oświetlało jej śpiącą matkę. Ludzie mówili, że Filiz jest do niej podobna, choć dziewczyna farbowała włosy i przy użyciu kosmetyków, które ukradła z drogerii w Kuşadasi, robiła sobie mocny makijaż. W zmęczonej twarzy matki nie widziała siebie. Matka otworzyła oczy. Miały ten sam brązowy odcień co oczy Filiz. – Jak było w pracy? Matka mówiła płynnym, melodyjnym językiem celańskim, mieszanką greckiego, tureckiego i, jak utrzymywali niektórzy, atlantydzkiego. Posługiwano się nim jedynie na tych pięciu kilometrach kwadratowych ziemi. Starsza kobieta uważnie przyjrzała się Filiz, szukając obrażeń, jak to robiła każdego wieczoru. Tak samo czyniła z ojcem dziewczyny, póki żył. – W porządku. Kiedy Filiz była mała, uwielbiała ciężkie, kojące spojrzenie matki na skórze. Nim wzrok kobiety opuszczał jej ciało, wszystkie zadrapania się goiły. Taka była sztuczka jej matki, wyjątkowy dar magii, z którym rodził się każdy człowiek. Dorastając, Filiz słyszała opowieści o ludziach spoza ich społeczności, którzy w miarę dojrzewania tracili swoje sztuczki. Nie wierzyła w te historie aż do ostatnich wakacji, kiedy zatrudniła się w Kuşadasi jako przewodnik na statku wycieczkowym. Bladzi turyści,
których oprowadzała, byli często przyjaźni, ale zawsze nieobecni; właściwie zachowywali się jak uprzejmi zombie, którzy postrzegali świat przez soczewki aparatów fotograficznych. Tak dawno zapomnieli o swoich sztuczkach, że Filiz zaczęła je sobie wyobrażać – może ten bankier cofał się w czasie, a ta agentka nieruchomości umiała rozmawiać z końmi. Rozpoznawała jedynie gasnące sztuczki dzieci turystów. Filiz przygnębiała obserwacja, jak tracą je przez wychowanie. U Celanów sztuczka była ostatnim, co odchodziło, kiedy już zatrzymało się serce. Starzy ludzie mogli utracić wszystko inne – słuch, wzrok, pamięć – ale sztuczki pozostawały z nimi aż do ostatniego tchu. Filiz wiedziała, że nigdy nie utraci sztuczki. Gdyby jej palce przestały być zdolne do krzesania ognia, już nie byłaby Filiz. Uciekła przed spojrzeniem matki, które wydawało jej się protekcjonalne i przytłaczające. Czasami miło było zostawić niewielkie zadrapanie w spokoju. Żadna z głębokich ran i tak nie była widoczna na powierzchni. Odłożyła ciężką torbę – nie była gotowa zająć się tym, co się w niej kryło. Zamierzała zagrać w gülle oyunu, grę w kulki, którą poznała dzięki ojcu. Ale nie mogła oderwać wzroku od torby na podłodze, migoczącego na niej blasku ognia. Zanim dotarła do domu, pochłonęła jedną trzecią jej zawartości. Chciała podarować resztę matce i babce, ale bała się reakcji innych mieszkańców, którzy zawsze odnosili się do Filiz z nieufnością. Oczywiście Poeta zamierzał nakarmić swoją rodzinę, więc nieuniknionego nie dało się uniknąć. Matka ją obserwowała, pełna pytań. Ostatnio pojawiły się pogłoski o osobie goszczonej przez Solona w jaskini, o której istnieniu wiedzieli wszyscy Celanowie, choć nikt jej nie widział. Filiz wiedziała, że matka chce o to spytać. – Ona tu jest. Filiz nie chciała patrzeć w oszołomione oczy matki. Zdjęła bluzę i obciągnęła obcisłą niebieską koszulkę. Miejscowa społeczność krzywo patrzyła na ubrania, które Filiz kradła w Kuşadasi, ale dziewczyna nie cierpiała szorstkich wełnianych płaszczy, które nosili pozostali. Kuşadasi pokazało jej, jak prowincjonalny jest jej dom. Teraz modne sklepy i błyszczące hotele kurortu leżały kilometr pod wodą. Lud Filiz mieszkał w tych jaskiniach od tysięcy lat, od czasu zatonięcia Atlantydy. Każde pokolenie modliło się, by Atlantyda nie podniosła się w czasie jego życia i życia dzieci jego dzieci. Teraz dziewczyna, która miała doprowadzić do jej powrotu, znajdowała się sto metrów od nich. – Jedz. – Matka umieściła kociołek nad ogniem. – Jedz, później porozmawiamy.
Obok zaczyna się Zgromadzenie. Przekazanie matce skradzionego jedzenia powinno być łatwe, ale głód rodziny był tak wielki, że Filiz obawiała się, iż niewielka porcja żywności jedynie pogorszy jej nastrój. Spojrzała na kociołek. – Co to? – Zupa – odparła matka. – Babcia ją ugotowała. – Kłamstwo – stwierdziła Filiz. – To gotowana woda z nieba. – Nie powiedziałam, jaka to zupa. Jest smaczna. Słona, jak bulion. – Już ją jadłaś? – Wpatrzyła się w matkę, zauważając zapadnięte oczy. – Nie możesz tego jeść! – Coś jeść musimy. Filiz chwyciła rączkę kociołka, która ją poparzyła – w przeciwieństwie do ogni, które rozpalała. Zaklęła i upuściła naczynie, rozlewając jego zawartość na podłodze. Matka padła na kolana, zebrała wodę w dłonie i uniosła do ust. – Przestań! Filiz rzuciła się na matkę i oderwała jej dłonie od ust. Chwyciła torbę i wyjęła z niej kawałek bakławy oraz tłusty wołowy kotlet. Wcisnęła je w ręce matki. Kobieta patrzyła na żywność, jakby jej ramiona płonęły. Później zaczęła jeść. Dziewczyna obserwowała, jak jej matka pochłania pół kotleta. – Jest więcej? – szepnęła kobieta. Filiz potrząsnęła głową. – Umieramy. Zgromadzenie odbywało się w jaskini Yusufa, ciotecznego dziadka Filiz. Pomijając jaskinię Solona, której nikt z pozostałych nie widział, nie wspominając już o wejściu do niej, ta należąca do Yusufa była największa i najlepiej nadawała się na spotkania. Ogień dogasał, co Filiz bardzo irytowało. Z tylnej ściany patrzyło na nich duże malowane złe oko. Dziewczyna zastanawiała się, czy jest ślepe – od dawna nie chroniło jej ludu. Od wielu lat nie brała udziału w Zgromadzeniu, ostatni raz była przed śmiercią ojca. Tego wieczoru przyszła, bo wiedziała, że Poeta zamierza zdradzić Solona i jego zapasy żywności. Chciała zrobić, co tylko możliwe, by uspokoić Celanów. – Zaczęło się. – Yusuf zmarszczył krzaczaste siwe brwi, gdy Filiz weszła do
środka. Jego skóra przypominała dziewczynie pieczoną przepiórkę – była brązowa, napięta i popękana od słońca. – Zwierzęta, na które od lat polowaliśmy, polują teraz na nas. Nasz dom stał się niebezpieczny, gdy wszystko wokół ginie z głodu. Tego wieczoru grupka była niewielka, mniej niż dwadzieścioro sąsiadów. Wydawali się wynędzniali i dzicy. Wiedziała, że to najzdrowsi, że wszyscy nieobecni leżeli w pobliskiej jaskini, zbyt zagłodzeni, by się ruszyć. Poeta już przyszedł, siedział między dwoma innymi chłopakami w jego wieku. Ich ciemna skóra miała dziwny biały odcień. Filiz dopiero po chwili zorientowała się, że pokrywa ją zaschnięta sól. Musieli spędzić cały dzień na deszczu, budując arki. To był stary projekt Celanów, przygotowanie do potopu, którego obawiały się kolejne pokolenia. Istniało wiele starożytnych opowieści o bohaterach, którzy w mocnych arkach unosili się na wodach potopu. Niewielu poważnie traktowało ich budowę, a gdy przed rokiem zaczął się głód, nawet kradli żywność, którą budowniczowie arek zaczęli gromadzić. Ale teraz kiedy z nieba padał deszcz łez, wszystko wyglądało inaczej. Filiz nie wiedziała, dokąd Celanowie zamierzali popłynąć ani jak chcieli przeżyć na morzu, ale wielu żywiło przekonanie, że arki będą ich wybawieniem. Filiz dorastała z Poetą i innymi chłopakami, ale od odwiedzin Kuşadasi przez cały czas czuła się obca – zbyt prowincjonalna w mieście, zbyt światowa w domu. Przed powodzią doszła do wniosku, że żeby być szczęśliwą, musi zerwać więzi z górami, że nie należy się trzymać pewnych rzeczy jedynie z poczucia winy. Babka Seyma siedziała na poduszce obok Yusufa. Jej siwe włosy opadały za kolana. Seyma utrzymywała, że jej sztuczka działa jedynie we śnie – mogła odwiedzać sny innych – ale Filiz wiedziała, że babka może wślizgnąć się do umysłu innej osoby o każdej porze dnia. Sąsiedzi rozsunęli się, kiedy Filiz skierowała się w stronę centrum Zgromadzenia. Uklękła przy ogniu, pstryknęła palcami i sprawiła, że płomień znów rozgorzał. Niewiele myślała o swojej sztuczce, z wyjątkiem takich chwil, kiedy jej wartość stawała się oczywista. Poeta umiał jedynie śpiewać i gwizdać jak ptak – bezużyteczny dar. Ptaki nigdy nie miały nic zrozumiałego do powiedzenia. Filiz usiadła obok chłopca imieniem Pergamon. Był jak milczący cień, zawsze za nią chodził. Jego sztuczką był nieludzko silny chwyt. Filiz często słyszała, jak jego rodzice krzyczeli, gdy Pergamon trzymał ich za ręce. Teraz drzemał, opierając miękki policzek na ramieniu. Wszyscy mieli magiczne talenty, ale nikt nie umiał stworzyć z niczego żywności
czy wody pitnej. Ktoś z taką sztuczką mógłby rządzić światem. Kiedy dzień wcześniej zaczęła się burza, był to pierwszy deszcz od wielu miesięcy. Niektórzy z Celanów się rozpłakali. Niektórzy padli na kolana, dziękując Bogu, pijąc deszcz. Choć większość była dość rozsądna, by go wypluć, kiedy poczuła smak soli, jeden chłopiec był tak spragniony, że nie przestawał pić, aż jego ciałem wstrząsnęły konwulsje. Nawet ci, którzy jak matka Filiz mieli dary leczące, nie mogli złagodzić jego odwodnienia. A sól z deszczu zanieczyściła resztki ich wody. Chłopiec umarł. Filiz przed pracą poszła na niewielką uroczystość pożegnalną. Później weszła do jaskini Solona i spotkała dziewczynę odpowiedzialną za jego śmierć. Solon obserwował jej reakcję, ale musiał wiedzieć, że nic nie powie ani nie zrobi. Teraz gdy zaczął padać deszcz łez, dziewczyna byłaby ich jedyną nadzieją, gdyby Atlantyda powróciła. Tak w każdym razie powiedział Solon. Filiz zastanawiała się, w jaki sposób Córka Łez mogłaby zwyciężyć. Może jej lud miał rację – powinni wybudować arki i przygotować się na najgorsze. Filiz czuła na sobie spojrzenia sąsiadów i zastanawiała się, czy Poeta już im opowiedział. Później zobaczyła, że zgromadzeni przekazują sobie talerz z jedzeniem. Mężczyźni i kobiety klepali Poetę po plecach i śmiali się. Poeta bohater. Filiz patrzyła, jak pławił się w uwielbieniu. Co da sali pełnej głodujących ludzi kęs jedzenia? Może teraz byli zbyt głodni, by spytać, ale kiedy pożywienie zniknie, czy nie będą chcieli wiedzieć, skąd się wzięło i jak zdobyć więcej? Jak się zorientowała, nie była zła na Poetę, lecz na Eurekę. Patrzyła, jak rozespany Pergamon wkłada do ust trochę szpinaku. Następny chłopiec wziął od niego talerz i wylizał go do czysta. Poeta również przyglądał się Filiz podejrzliwie. Niegdyś pytał ją, dlaczego unika Zgromadzeń. Teraz wyraźnie żałował, że przyszła. – Poznaliście dziś gościa Solona? – spytał Yusuf. Wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę Filiz. – Przybyła z dwójką dzieci, ojcem i dwójką przyjaciół – oznajmił Poeta. – To dobrzy ludzie, zmęczeni po drodze. Jedna dziewczyna ma na imię Cat i jest bardzo… – Dość o pozostałych! – zawołał ktoś z tyłu. – A co z nią? – Jest rozpieszczonym bachorem – powiedziała Filiz i natychmiast zaczęła się zastanawiać, dlaczego to zrobiła. Może chodziło o to, że Poeta przyniósł żywność, a ona również chciała dać innym
coś, czego im brakowało. Pragnęli wroga, wspólnej sprawy – kogoś, na kogo mogli zrzucić winę. – Czy myślała o niewinnych ludziach, którzy zginą z jej powodu? – Filiz potrząsnęła głową. – Uważała, że jej cierpienie jest ważniejsze niż wasze życie. Teraz Atlantyda się wzniesie i nas zmyje. Jesteśmy bezsilni. – Jej głos stawał się coraz głośniejszy. – Siedzimy, czekamy i umieramy z głodu. – Zawsze chciałem odwiedzić Atlantydę – stwierdził ktoś z tyłu. – Cicho, chłopcze – powiedziała babka Filiz. – Nie mamy pożywienia i wody pitnej. Moja córka umiera. A moja wnuczka… – Odwróciła wzrok i wszyscy w myślach dokończyli to zdanie. – Żywności jest więcej – oznajmiła Filiz, ponieważ nie mogła znieść nieufności na twarzy babki. Miała już dość bycia outsiderką we własnej społeczności. Zapadła cisza. Zgromadzeni wpatrywali się w dziewczynę oczyma jak spodki. Poeta nie spróbował jej pomóc. Żałowała, że to powiedziała – oddawała jedyną przyjemność w życiu, czas spędzany z Solonem w jego jaskini, gdyż teraz nie pozostawało nic innego, jak tylko wyjaśnić. – Solon ma żywność. Przygotowywał się do tej burzy, robił zapasy. Córka Łez dziś ucztowała, podczas gdy wy głodowaliście. – A woda? – spytał siedzący obok Poety chłopiec z solą na twarzy. – Wodę też ma. – Filiz spojrzała na Poetę. – Odkryliśmy to dopiero dzisiaj. – Jutro nas tam zabierzecie – rozkazała babka Filiz. – Nie będzie łatwo – sprzeciwił się Poeta. – Wiecie, że jego dom jest chroniony. Wiedźmy plotki nie interesowały się Celanami, więc większość społeczności nigdy nie miała okazji spotkać dziwnych kobiet w szatach z orchidei, ale słyszeli bzyczące pszczoły i czuli obecność magii wśród pobliskich skał. Pergamon pewnego razu znalazł plaster miodu wiedźm plotki, choć nikomu nie zdradził gdzie. Większość Celanów by się do tego nie przyznała, ale Filiz zdawała sobie sprawę, że obawiali się tego, czego o wiedźmach nie wiedzieli. – Jutro przyniesiemy wam więcej jedzenia – obiecał Poeta. – Nie. Wprowadzicie nas do tej jaskini – zdecydowała babka Filiz. – I zobaczymy, co jest tak szczególnego w tej Córce Łez.
13 Oko cyklonu
Podoba ci się widok? Eureka aż podskoczyła, kiedy następnego ranka usłyszała za plecami głos Solona. Sądziła, że jest sama na dachu Gorzkiej Chmury. O świcie wspięła się po schodach na werandę, zastanawiając się, co widział Ander poprzedniego wieczoru, kiedy wyruszył na jej poszukiwania. W blasku świtu wszystko wydawało się srebrzyste. Woda w sadzawce Córki Łez się podniosła i Eureka nie widziała już skały Brooksa. Ponownie przeżyła wrzucenie pistoletu do wody, pocałunek z Anderem w kajaku, spotkanie z potworem, którego miała się bać. Rzeczywiście się go bała, nienawidziła i kochała. Był – obaj byli – gdzieś tam, w ukryciu na brzegach. Czuła ich, tak samo jak czuła koszmar, z którego właśnie się obudziła. Śniło jej się, że w deszczu wspinała się na szczyt góry. Tuż przed wierzchołkiem ziemia poruszyła się pod jej stopami. Chwyciła coś śliskiego i gąbczastego, ale to rozpadło się w jej palcach. Cała góra się zawaliła, kamienie zaczęły osuwać się spod jej nóg. Kiedy Eureka poddała się lawinie, uświadomiła sobie, że nie wspinała się na górę, ale na ogromną stertę gnijących rąk, pleśniejących nóg i rozkładających się głów. Wspinała się na zmarnowanych zabitych. – Muszę przyznać – Solon spojrzał na sadzawkę – że dzięki twoim łzom mam lepszy widok. Podobnie jak zanieczyszczenie powietrza sprawia, że zachody słońca są piękniejsze. Eureka już nie czuła deszczu. Kropelki zbierały się kilka metrów nad jej głową,
ale nie sięgały werandy z białego kamienia. Solon musiał rozciągnąć nad nimi kordon, choć twierdził, że rzadko korzysta z Zefiru. Zakaszlał, zasapał i srebrną zapalniczką zapalił goździkowego papierosa. – Dobrze spałaś? – Popatrzył na nią, jakby zadał jej bardziej osobiste pytanie. – Raczej nie. Czuła, że Atlas podsłuchuje ich rozmowę, obserwuje każdy niuans mowy jej ciała. Dostała gęsiej skórki. Solon chciałby wiedzieć o jej spotkaniu poprzedniego wieczoru, ale nie mogła mu o tym opowiedzieć w miejscu, gdzie Atlas mógł ją podsłuchać. Nigdzie nie mogła mu powiedzieć, jeśli zamierzała raz jeszcze zobaczyć Brooksa. Musiała zachować to w tajemnicy. – Banda powstała – powiedział Solon, kiedy na werandę wpadły bliźnięta. – Co jest na śniadanie? William zeskoczył z nagiej gałęzi drzewa rosnącego pośrodku werandy. – Miała być kawa – stwierdził Solon – ale moi pracownicy najwyraźniej postanowili rzucić robotę. – Śniłam naprawdę zwariowany sen. – Na szczycie schodów pojawiła się Cat. – Razem z bratem jechałam starym trans amem taty po dnie oceanu, między tymi wszystkimi ławicami ryb. Z niepasującą do niej apatią oparła głowę na ramieniu Eureki. Nadal nie udało jej się skontaktować z rodziną. Chwilę później na schodach pojawił się tato, wsparty na Anderze. Eureka dotknęła bandaża na jego ramieniu. Był czysty i mocno zawiązany. – Czuję się lepiej – powiedział, zanim zdążyła zapytać. Siniec na jego skroni pozieleniał. – Powinieneś odpoczywać – stwierdziła. – Martwił się o ciebie – wyjaśnił Ander. – Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteś. – Nic mi nie jest… – Claire! – krzyknął tato. – Złaź! Claire wspięła się na kamienną balustradę werandy. Wychyliła się, by pochwycić gałąź kwitnącej na różowo bugenwilli. Jej płatki zbrązowiały na brzegach. – Chcę zerwać kwiatek jak Eureka. Wychyliła się za bardzo. Jej stopa poślizgnęła się na wilgotnym kamieniu, dziewczynka przechyliła się do przodu i wypadła za balustradę. Wszyscy rzucili się
w jej stronę, ale William, który zawsze przebywał w pobliżu siostry, był pierwszy. Wystawił rękę za balustradę. Jej dłoń sięgnęła ku niemu. Nim Eureka do nich dobiegła, William złapał siostrę. Tyle tylko, że nie złapał. Ich dłonie nawet się nie stykały. Bliźnięta dzieliło półtora metra. Claire wisiała nad ziemią, podtrzymywana przez niewidzialną siłę. Kiedy William wyciągnął rękę w dół, a Claire w górę, w przestrzeni między nimi pojawił się jakiś rodzaj energii, połączył ich i powstrzymał ją przed upadkiem. Dziewczynka spojrzała w dół i rozpłakała się. – Trzymam cię. Na czole Williama pojawiły się krople potu. Nie ruszał się, jedynie jego palce drżały. Claire zaczęła się przemieszczać w górę. Pozostali przyglądali się, jak Claire powoli płynie w stronę dłoni brata. Wkrótce czubki ich palców się zetknęły, po chwili ściskali się za nadgarstki. Wtedy Ander i Solon wciągnęli dziewczynkę na werandę. – Dzięki. – Kiedy Claire stała już bezpiecznie i prosto, wzruszyła ramionami w stronę Williama. – Nie ma za co. – William odpowiedział wzruszeniem ramion, a tato podbiegł do Claire, by otrzeć jej łzy. Eureka uklękła przed Williamem. – Jak to zrobiłeś? – Chciałem po prostu, żeby wróciła tam, gdzie jej miejsce – odparł William. – Przy nas. – Spróbuj jeszcze raz – poprosił Solon. – To nie jest najlepszy pomysł – powiedział tato. – Wyrzuć coś. – Solon zwrócił się do Claire. – Cokolwiek. Ale niech William to złapie. Claire rozejrzała się po werandzie. Jej wzrok padł na fioletową torbę, którą Eureka położyła przy schodach. Ze środka wyglądała Księga miłości. – Nie! – krzyknęła Eureka, ale Claire już chwyciła książkę. Rzuciła ją do góry. W miejscu, w którym księga przebiła kordon, pojawił się niewielki szary rozbłysk. Przez otwór wpadały do środka wiatr i deszcz. Eureka usłyszała niskie buczenie, jakby roje pszczół, a później na niebie pojawiła się niewielka chmura w kształcie grzyba. Księga poszybowała nad sadzawką Córki Łez pod werandą. Poruszała się poprzez deszcz, jakby nigdy nie miała się zatrzymać,
jakby odpowiedzi na temat pochodzenia Eureki oddalały się coraz bardziej. Po długim czasie Księga miłości uderzyła we wzniesienie z białego kamienia i upadła otwarta na skały. – Moja księga – szepnęła Eureka. – Ściągnę ją z powrotem. – To coś przebiło mój kordon i naruszyło szkliwo wiedźm. – Solon z przerażeniem podrapał się po brodzie. Jego wzrok krążył wokół sadzawki, jakby nagle zaczął wyczuwać również Atlasa. – Uciekajcie wszyscy! – Zaczekajcie. William przesunął się do przodu i oparł łokcie na balustradzie werandy. Skupił się na księdze po drugiej stronie sadzawki. Po chwili tom wzniósł się z kamienia, zatrzasnął i zaczął lecieć z powrotem. Na niebie pojawiło się fioletowe migotanie, gdy księga przechodziła przez szkliwo. Później szary wybuch na granicy kordonu. Wszyscy uchylili głowy, gdy Księga miłości powracała na werandę. Wpadła w ramiona Williama, przewracając go na podłogę. – Niesamowite. – Solon pomógł chłopcu się podnieść, po czym wskoczył na balustradę i sprawdził swój kordon, przez który już nie padał deszcz. – To musi być przeciwsztuczka. – Że co? Eureka włożyła księgę z powrotem do torby, a torbę zawiesiła na ramieniu. – Wczoraj Claire przeszła przez granicę szkliwa wiedźm, by wejść do Gorzkiej Chmury. Dzisiaj William zrobił coś przeciwnego. Pięknie to określił: sprawia, że rzeczy wracają na swoje miejsce. Sztuczki bliźniąt to przeciwieństwa. Przeciwsztuczki. – Czym jest sztuczka? – spytała Eureka. – Sztuczka to… – Solon popatrzył na pozostałych. – Nikt nie wie? Naprawdę? – Eureka zabiła Google – podała wyjaśnienie Cat. – Sztuczka to zaczarowana skłonność – powiedział Solon – odrobina magii, z którą rodzi się każda śmiertelna dusza. Większość ludzi nigdy nie dowiaduje się, jak ujarzmić swoją, i umiera z uśpionymi sztuczkami. One są równie kruche jak własne poczucie tożsamości. Jeśli nie ochroni się sztuczki, by przetrwała niszczycielski wpływ dorastania, ona znika. Wielka szkoda, ponieważ nawet najbardziej absurdalne sztuczki w odpowiednim kontekście okazują się niezbędne. – Mamy tylko jedną? – spytał William.
– Ambitny chłopak – powiedział Solon. – Cóż, czy musi istnieć granica? Jedna sztuczka to cud, ale to nie powinno ci przeszkadzać. Rób tyle sztuczek, ile zechcesz. – A ty masz sztuczkę? – Claire zwróciła się do Solona. – Tak – odpowiedziała Cat w jego imieniu. – Bycie dupkiem. – Mam wspólną sztuczkę Tragarzy Ziarna – wyjaśnił Solon – to znaczy Zefir. Ander też ją ma. Grupy często mają wspólne sztuczki, a czasem przeciwsztuczki, jak bliźnięta. Moi sąsiedzi, Celanowie, w snach odwiedzają umarłych. Ale one nie muszą zależeć od pochodzenia ani od tego, kim byli rodzice. Każdy z nas ma w sobie magię. Czerpiemy ją z ogólnego zasobu. – Zawahał się. – William i Claire już obudzili swoje sztuczki. Może nadszedł czas, byście i wy zrobili to samo. Eureka podeszła do Solona. – Masz przygotować mnie do odwiedzin w Marais – powiedziała. – Do pełni zostało nam osiem dni. – I to mówi dziewczyna, która wczoraj wieczorem zniknęła, choć mogliśmy pracować. – Wyszła, bo zrzuciłeś na nią bombę – stwierdził Ander. – Której nie musiałbym zrzucać, gdybyś był szczery – zauważył Solon. – Wczoraj wieczorem wybuchła bomba? – spytał William. – Ciekawe rzeczy dzieją się zawsze, kiedy śpimy. – Claire skrzyżowała ręce na piersi. – Eureka ma rację – stwierdził Ander. – To nie czas na magiczne sztuczki. Tam gdzieś kryje się nasz wróg. Naucz nas, jak z nim walczyć. – Nie nas. Mnie. To moja walka – powiedziała Eureka do Solona, do Andera, do Atlasa, gdziekolwiek był. – Gdybym to ja miał stawić czoła najmroczniejszej sile we wszechświecie – orzekł Solon – chciałbym mieć wszelką możliwą pomoc. – Cóż, niektórzy mają mniej do stracenia niż inni – zauważyła Eureka. – To znaczy? – spytał Solon. – Nikogo nie kochasz, więc nie obchodzi cię, komu stanie się krzywda – stwierdziła dziewczyna. – Kiedy udam się do Marais, zrobię to sama. Solon parsknął. – Dzień, w którym będziesz gotowa sama udać się do Marais, będzie dniem, w którym padnę trupem na miejscu! – W końcu pokazałeś mi cel! – krzyknęła Eureka.
Uwagę Eureki zwrócił widziany kątem oka przebłysk zieleni. Cat siedziała oparta plecami o pień drzewa, które nie było już nagie. Jego gałęzie porosły delikatne zielone listki, później rozkwitły tysiące bladoróżowych kwiatów wiśni. Płatki poleciały na ziemię, zasypując warkoczyki Cat, a na gałęziach pojawiły się dojrzałe czerwone wiśnie. Bliźnięta zaczęły się śmiać i podskakiwały, by zerwać owoce z drzewa. Jego gałęzie pochyliły się, jakby z wdzięcznością obejmowały Cat. – Jak to zrobiłaś? – spytała Eureka. – Diana powiedziała, że ty i Solon powinniście zostać przyjaciółmi – odparła Cat. – Nie chcę, żebyście się kłócili, więc usiadłam i skupiłam się na miłości, którą Diana czuła do was obojga. Miałam nadzieję, że wy też to poczujecie. – Cat. – Eureka osunęła się na kolana. – Dlaczego tak lubisz naprawiać innych ludzi? Cat przeciągnęła palcami po dywanie z płatków wiśni, który ją otaczał. – Chcę, żeby wszyscy się zakochali. – Ale dlaczego? – Miłość sprawia, że ludzie stają się najlepszymi wersjami samych siebie. Eureka zerwała wiśnię i podała ją przyjaciółce. – Sądzę, że znalazłaś swoją sztuczkę. – Zjedz jedną, Reko – powiedział William, rzucając jej na kolana całą garść. Eureka wsunęła wiśnię do ust. Kiedy ją przeżuła, poczuła, że trudno jej wciąż złościć się na Solona. W owocu była miłość. Miłość większa niż strach. – Przepraszam – powiedziała do Solona. – Martwię się, że kończy mi się czas. – Teraz ty też musisz przeprosić. – Claire podała wiśnię Solonowi. – Niczego nie żałuję. – Solon odwrócił głowę. – Teraz twoja kolej, Trentonie. – Zaczekajcie – powiedziała Cat. – Mogłabym zrobić więcej. Gdybyśmy wrócili do tych leszczyn, mogłabym je ożywić. Mój dziadek uprawiał orzeszniki, jedno drzewo daje trzysta kilo orzechów rocznie. Powiedzmy, że w zagajniku jest pięćdziesiąt drzew. To piętnaście tysięcy kilo żywności. Poeta mówił, że jego rodzina umiera z głodu. Mogłabym pomóc. – Żadne z was nie opuści szkliwa, które was chroni – oświadczył Solon. – Moja rodzina też może teraz umierać z głodu – stwierdziła Cat. – Gdyby istniało coś, co ktoś mógłby zrobić, by jej pomóc… – Nie poradzisz sobie z tym, co tam jest. Solon spiorunował Eurekę wzrokiem, przez co zaczęła się zastanawiać, czy
wiedział, gdzie była poprzedniego wieczoru. Tato podszedł do Solona. – Spróbuję. Co mam zrobić? – Nie musisz, tato – wtrąciła Eureka. – Nie jesteś zdrowy. Solon wpatrzył się w ojca Eureki. – Twoja sztuczka jest najpewniej ukryta bardzo głęboko. Ale jest tam. Zawsze tam jest. Może jakieś narzędzie by pomogło? Anderze, orichalcum? Ander rozpiął plecak i wydobył trzy srebrzyste przedmioty. Była to delikatna kotwica, którą wykorzystali poprzedniego dnia, by przybić do lądu. Świeciła, jakby została przed chwilą wypolerowana, jak wszystkie artefakty. Była również pochwa, długa na piętnaście centymetrów, ze starannie wyklepanego srebra. Ze środka Solon wyjął futurystyczną z wyglądu włócznię, która była, co zadziwiające, kilka razy dłuższa od pochwy. Miała dobrze ponad metr długości i wąski, ząbkowany grot. Ostatnim przedmiotem była niewielka prostokątna skrzyneczka wielkości szkatułki na biżuterię. Zawierała piołun z Atlantydy, substancję zabójczą dla Tragarzy Ziarna. Ander pokazał tę skrzyneczkę członkom swej rodziny, kiedy próbowali zepchnąć Eurekę z wiejskiej drogi w Breaux Bridge. Jej zielony blask ich odstraszył. Solon wpatrywał się w nią pożądliwie. – Przedmioty, które masz przed sobą, wykonano z orichalcum – powiedział do taty. – Zanim Ander je tu przyniósł, nie widziałem ich przez siedemdziesiąt pięć lat i zaczynałem już sądzić, że są jedynie mistycznym wytworem mojej wyobraźni. Orichalcum to starożytny metal. Jest również metalem służebnym, co oznacza, że działa dla swojego właściciela. Możesz wybrać jeden z nich – to znaczy jeden z nich może cię wybrać – jako talizman, by pomógł ci odkryć twoją sztuczkę. Tato wpatrywał się w artefakty. – Nie rozumiem. – Możemy przestać szukać sensu we wszystkim? – spytał Solon. – To ma być naturalne, jak dla twoich dzieci. Na przykład to tutaj przemawia do mnie. – Uniósł pokrywę skrzynki i zaciągnął się głęboko, zmysłowo. Ander zatrzasnął wieczko. – Jesteś w nastroju samobójczym? – Oczywiście, że tak – odparł Solon ze śmiechem. – Który zwariowany szaleniec nie jest? – Jeśli ty umrzesz, to ja też – mruknął Ander. – Nie porzucę Eureki tylko dlatego,
że jesteś zbyt wielkim tchórzem, by żyć. Solon uniósł brew. – To się jeszcze okaże. – Tato, weź skrzynkę – poradziła Eureka. – Tak, ona mi się podoba. Tato wysunął pudełko z uścisku Andera i Solona. Otworzył pokrywę, a ostra woń sprawiła, że aż się cofnął. Solon pochylił się w przód jak zaczarowany i odetchnął. Eureka zauważyła, że Ander również się nachylił. Tragarze Ziarna nie umieli się oprzeć piołunowi. Kiedy Solon zgiął się w kolejnym ataku kaszlu, tato przyjrzał mu się z troską, którą Eureka rozpoznawała. Tak patrzył na nią przez całe jej życie. – Masz raka – powiedział. Solon wyprostował się i wpatrzył w tatę. – Co takiego? – Twoje płuca. Jest w nich ciemność tutaj – wskazał na serce Solona – i tutaj, i tutaj. – Pokazał dwa kolejne miejsca na wysokości dolnych żeber. – Piołun mógłby pomóc. Łagodzi stany zapalne. – Słyszysz to, Anderze? – Solon się roześmiał. – Ten piołun pochodzi z Atlantydy – oznajmił Ander. – Jest o wiele silniejszy niż którekolwiek znane ci zioło. – Tato – próbowała wyjaśniać Eureka – Solon nie może odetchnąć piołunem, bo umrze i jednocześnie zabije Andera. – Istnieją też inne remedia. – Tato spacerował podekscytowany. – Gdybyśmy znaleźli ekstrakt z muchołówki, mógłbym zaparzyć herbatę. – Kilometr pod wodą jest sklep ze zdrową żywnością – poinformował Solon. – Zawsze miałeś swoją sztuczkę – powiedziała Eureka do taty. – Dlatego próbujesz uzdrawiać nas wszystkich jedzeniem. Widzisz, co z nami nie tak. – I chcesz, żebyśmy poczuli się lepiej – stwierdził William. – Wasza matka zawsze mówiła, że widzę to, co w ludziach najlepsze – powiedział tato. – Która? – spytała Eureka. – Rhoda czy Diana? – Obie. – Teraz kolej Eureki – ogłosiła Claire. – Sądzę, że moją sztuczką jest smutek – powiedziała Eureka. – I już dość się jej
naużywałam. Solon zmarszczył czoło. – Twój umysł jest o wiele bardziej ograniczony niż umysł Diany. – Co chciałeś przez to powiedzieć? – Istnieje o wiele szersze spektrum uczuć niż tylko smutek i rozpacz. Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, co by się mogło wydarzyć, gdybyś pozwoliła sobie poczuć – Solon szerzej otworzył oczy – radość? Eureka popatrzyła na Williama i Claire, którzy czekali na jej odpowiedź. Przypomniała sobie cytat wytatuowany na szyi chłopca, którego widziała kiedyś, gdy tłukł się z innym dzieciakiem w Wade’s Hole: PRZYWÓDCA TO HANDLARZ NADZIEJĄ. W pewnej chwili Eureka została przywódcą Cat, taty i bliźniąt. Chciała dać im nadzieję. Ale jak? Pomyślała o zdaniu, na które często natykała się na czatach odwiedzanych po śmierci Diany: „Będzie lepiej”. Wiedziała, że początkowo było to hasło kampanii wsparcia dla homoseksualnych nastolatków, ale jeśli dowiedziała się czegoś po śmierci Diany, to że uczucia nie poruszają się po linii prostej. Czasem było lepiej, a czasem gorzej. Eureka oczywiście czuła radość – na szczytach dębów, w rozpadających się łodziach na bayou, podczas długich biegów przez cieniste zagajniki i w wybuchach śmiechu z Brooksem i Cat – ale to uczucie było zwykle równie ulotne, jak przerwa na reklamę w melodramacie życia, i nigdy nie przykładała do niego wagi. – Jak radość pomoże mi pokonać Atlasa? – zastanawiała się na głos. – Solonie! – zawołał ktoś z tyłu. Na szczycie schodów pojawił się Poeta. Wydawał się przerażony. – Próbowałem ich powstrzymać… ale żebracy muszą mieć wybór. – O czym ty mówisz? – spytał Solon. Za plecami Poety rozwścieczony głos wykrzyknął coś, czego Eureka nie zrozumiała. Do Poety dołączył zarośnięty młody chłopak. Całe ciało miał napięte, jakby był w szoku. Jego pierś podnosiła się i opadała, a spojrzenie miał oszalałe. Pokazał drżącym palcem na Eurekę. – Tak – powiedział Poeta z głębokim smutkiem. – To o niej mówią martwi w naszych snach.
14 Wywołać burzę
Zostań tutaj! – krzyknął Solon do Eureki. Jego jedwabny szlafrok łopotał za nim, gdy przeciskał się obok Poety i zbiegał po schodach. Kordon zniknął i na werandę powrócił deszcz. – Co się dzieje? – zapytała Cat Poetę. Drugi chłopiec szybko ruszył przez werandę; rozchlapując kałuże i depcząc płatki wiśni, kierował się w stronę Eureki. Jej wzrok przyciągnął błysk srebra, gdy łańcuch kotwicy z orichalcum mocno otoczył kościstą klatkę piersiową chłopca, który sapnął i z trudem łapał oddech. Ander oparł trzon kotwicy na ramieniu, a łańcuch owinął wokół nadgarstka. Przycisnął brodatego chłopaka i Poetę do balustrady. Zaciskał ręce na ich szyjach. Otoczyła ich mgiełka, chłopcy to pojawiali się, to znów znikali w bieli. – Kto jest na dole? – Ander mocniej zacisnął dłonie. – Ilu? – Nie rób mu krzywdy! – krzyknęła Cat. – Puszczaj, proszę – sapnął Poeta. – Przybyliśmy w grupach. – Kłamca – powiedział Ander. Na niebie pojawiła się błyskawica, oświetlając mięśnie jego ramion napierające na tkaninę podkoszulka. – Chcą jej. – Chcą jedzenia. Poeta dyszał i próbował się wyrwać. Towarzysz Poety gwałtownie szarpał głową, starając się uderzyć Andera w twarz. Claire pociągnęła tatę za rękaw kurtki. – Mam przebić tego chłopca? Tato popatrzył na Eurekę. Oboje zauważyli pochwę z orichalcum w dłoni Claire.
Tato odebrał ją jednej córce i oddał drugiej. Eureka wsunęła ją za pasek spodni, a tato włożył skrzyneczkę do wewnętrznej kieszeni kurtki. Odgłos ciosów sprawił, że Eureka znów popatrzyła na Andera i chłopców. Ander uderzał łokciem w tył głowy zarośniętego chłopaka, raz za razem, aż ten sapnął i w końcu zwisł. Tato próbował osłonić bliźnięta przed tym widokiem, Eureka zaś z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że sama o tym nie pomyślała. Widok nie wstrząsnął nią tak, jak byłoby to kiedyś. Teraz przemoc była czymś zwyczajnym, jak ból głodu i tępa krawędź żalu. Tato ruszył z bliźniętami w stronę schodów. Eureka poczuła się lżej, gdy odeszli. Uczucie pojawiło się i znikło, nie umiała go ubrać w słowa, ale zaczęła się zastanawiać, czy chciałaby być w sytuacji Cat, nie wiedzieć nic o rodzinie i nie odpowiadać w żaden sposób za jej bezpieczeństwo. Łoskot poniżej sprawił, że tato odskoczył od schodów. Nie było bezpiecznych miejsc. – Zostańcie tutaj! – zawołała Eureka. Z tyłu Poeta padł na kolana i lekko uderzał w policzki nieprzytomnego towarzysza, mamrocząc coś w ich języku. – Zabierz to dla swojej rodziny – powiedziała Cat; w rękach miała wiśnie. Poeta skinął jej głową z wdzięcznością i nieśmiałym uśmiechem, który pasował raczej do widowni szkolnych rozgrywek piłkarskich – nie do kogoś, kto stał nad nieprzytomnym ciałem gdzieś na krańcu świata. – Mamy więcej jedzenia. – Eureka usłyszała własny głos. Ander podszedł do niej. Czuła jego ciepło przy swoim ciele. Krwawił z rany nad brwią, gdzie trafiła go głowa chłopaka. – Jeśli ich nakarmimy – Ander zwrócił się do Poety – czy przyrzekniesz, że zostawią ją w spokoju? Na dole rozległ się kolejny łoskot. Eureka usłyszała chrypienie Solona. – Powiedziałem, żebyś mnie uderzył, ty żałosny słabeuszu! – Solonie, ty idioto – mruknęła i pobiegła w stronę schodów. Tato wyciągnął rękę, próbując ją zatrzymać. – To nie twoja walka, Reko. – To tylko moja walka – odparła. – Nie idźcie na dół. Tato chciał się sprzeciwić, ale zorientował się, że nie zdoła jej powstrzymać,
skłonić do zmiany zdania albo zmiany tego, kim się stała. Lekko pocałował ją w czoło, między brwiami, jak to robił, gdy miała koszmary. „Obudziłaś się – zapewniał ją kiedyś. – Nic cię nie dopadnie”. Teraz też już nie spała, a żaden koszmar nie był tak prawdziwy i tak niebezpieczny. Zbiegła po schodach. – Solonie! Nie rozpoznawała jaskini. Blat przewróconego stołu pękł na pół. Palenisko zostało zmiażdżone, płonąca kłoda stopiła mozaikę na podłodze. Eureka prześlizgnęła się za regałem z nieheblowanego sosnowego drewna i patrzyła, jak tuzin wychudzonych ludzi przeszukuje rzeczy Solona. Czuła drzewce włóczni na biodrze. Może była cenna i magiczna, ale musiała również być zabójcza. W razie konieczności zamierzała z niej skorzystać. Ciemnowłosy chłopiec w jej wieku przeciągał dłońmi wzdłuż pokrytych freskami ścian jaskini Solona. Miał zamknięte oczy. Zatrzymał się przed fragmentem, który przedstawiał węża plującego ogniem. Oparł się o ścianę i pociągnął nosem. Później uniósł łom i uderzył we fresk. Odłamki skały rozprysły się na boki, ukazując szafkę pełną puszek z żywnością. Jego sztuczką musiał być doskonały węch. Eureka rozejrzała się dookoła, by dowiedzieć się, jak inni napastnicy używali swoich. Do odsłoniętej szafki podbiegł mężczyzna, ale zamiast chwycić puszki, uniósł płócienny wór. Cała zawartość spiżarni szybko wpadła do środka. Kiedy był pełny, ten sam mały chłopiec, który próbował uciec z Williamem i Claire, zacisnął worek w piąstkach. Eureka wiedziała, że nie da się go wyrwać z jego paluszków. Gdyby znów mu zaśpiewała, czy rzuciłby jedzenie? A czy tego właśnie pragnęła? Nie chciała, by umarł z głodu. Myślała o Williamie, Claire i tacie na szczycie schodów. Nie chciała też, by oni umarli z głodu. Pośrodku jaskini wokół Solona krążył wysoki mężczyzna z nożem o zakrzywionym ostrzu. Solon machał czymś długim i białym – kością udową, którą zerwał ze ściany. Wymachiwał kością i z trudem łapał oddech. Próbował użyć Zefiru, by odepchnąć napastnika, ale jedynie poruszył włosy mężczyzny. Wcześniejszy kordon musiał wyczerpać jego siły. Kaszlnął i splunął flegmą w twarz intruza. – Są inne sposoby, by poprosić o podwyżkę! – ryknął przez ramię w stronę Filiz. – Przepraszam, Solonie. – Głos Filiz drżał. – Ja nie… Ostry kaszel Solona przerwał jego asystentce. Tragarz Ziarna zaatakował
i zamachnął się kością udową w stronę napastnika. Trafił powolniejszego, niedożywionego mężczyznę w bok głowy. Kiedy ten padł na kolana, Solon stanął nad nim z triumfalną, lecz nieco zdziwioną miną. Eureka usłyszała krzyk dobiegający z tyłu. Kiedy się odwróciła, zobaczyła Williama, Claire i tatę u podstawy schodów. Żołądek jej się ścisnął. – Kazałam wam zostać na werandzie! Jeden z intruzów trzymał Claire za ramię. Tato miał zaciśnięte, zbielałe pięści, gotował się do zadania ciosu. Eureka sięgnęła po drzewce włóczni. Nagle usłyszała trzask i za napastnikiem zobaczyła płomień. Mężczyzna puścił Claire i zaczął uderzać rękami w dymiącą głowę. – Nie dotykaj dzieci – poleciła Filiz. Asystentka Solona pstryknięciem palców rozpaliła ognistą kulę. Jej sztuczka. – Dziękuję – powiedziała Eureka. Ale Filiz zajmowała się oparzeniami mężczyzny i nie chciała spojrzeć jej w oczy. Ktoś odkrył zapas alkoholu Solona. Mężczyźni otwierali szuflady szafki udającej kamień. Korki wystrzeliwały, jakby to był sylwester. Jeden z mężczyzn uniósł butelkę ciemnozielonego płynu. – Tylko nie mój szwajcarski absynt! – krzyknął Solon. – Ta butelka ma sto pięćdziesiąt cztery lata. Dostałem ją w prezencie od Gauguina. Największy z napastników rzucił pustą butelką po prosecco w głowę Solona, który się uchylił. Wysoki mężczyzna z nożem podniósł się powoli na kolana. Powiedział coś do Filiz. – Oni mówią, że umierają z głodu – przetłumaczyła asystentka. – Chcą wiedzieć, dlaczego karmisz dziewczynę, która do tego doprowadziła. – Zamierzałem się tym z nimi podzielić, kiedy dziewczyna odejdzie – powiedział Solon. Wyrwał jednemu z napastników butelkę i pociągnął solidny łyk. Kiedy mężczyzna zamachnął się w jego stronę, Solon od niechcenia rozbił butelkę na jego głowie. – Ale musisz im powiedzieć, że jeśli dziewczyna umrze z głodu, zanim wszystko naprawi, nikt już nie będzie jadł! Eureka wyobraziła sobie każdego z napastników z pełnym brzuchem i dostatkiem wody. Gniew w ich oczach by złagodniał. Ich głosy by przycichły. To byli dobrzy ludzie, których do przemocy popchnęły głód i pragnienie. Z jej powodu. Chciała podzielić się jedzeniem. – Filiz – odezwała się Eureka – przetłumaczysz moje słowa?
Napastnicy otoczyli Eurekę. Gapili się na nią, wpatrywali się w jej twarz. Ich oddechy były gorące i kwaśne. Jeden z nich wyciągnął rękę do jej oczu i warknął, gdy ją odepchnęła. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. – Chcą wiedzieć, czy nią jesteś! – krzyknęła Filiz ponad kakofonią głosów. „To o niej mówią martwi w naszych snach” – powiedział Poeta. Eureka była sądzona nie tylko za swoje łzy, ale za wszystkie błędy, które popełniła, każdy wybór, który doprowadził ją do tego miejsca. W zdrowym uchu usłyszała brzęczenie. Drgnęła, gdy do salonu wleciał rój owadów. Miliony motyli, pszczół, ciem i małych kolibrów zataczały wokół niej szalone kręgi. – Splądrowali moją salę motyli – powiedział Solon. – Co dalej? – Pomyślał o czymś i zamarł. Na jego twarzy pojawił się wyraz paniki. – Owidiusz. Odepchnął jednego z intruzów na bok i pośpieszył w dół kręconych schodów na niższy poziom jaskini. – Kim jest Owidiusz? – spytała Eureka, uchylając się przed chmurą skrzydeł. – Nie bądź głupi! – zawołała Filiz za Solonem. – On nikogo nie obchodzi. Kolibry poświstywały, motyle odbijały się od ścian. Na drugim końcu jaskini tato zerwał ostry stalaktyt ze sklepienia i podążył za mężczyzną niosącym w stronę wyjścia ostatnie dzbany wody. Ktoś krzyknął ostrzegawczo, a wtedy mężczyzna z wodą odwrócił się i wybił stalaktyt z ręki taty. Eureka zobaczyła, że podnosi go inny napastnik. Kobieta była stara, miała krzaczaste siwe brwi i brudny fartuch. Trzymając stalaktyt jak strzałkę do rzucania, odwróciła się do taty. Odgoniła ćmę sprzed twarzy i odsłoniła małe, krzywe zęby. To, co wydarzyło się później, stało się bardzo szybko. Kobieta wbiła ostry kamień w brzuch taty. On sapnął zaskoczony i zgiął się wpół. Eureka wrzasnęła, kiedy kobieta kopniakiem przewróciła tatę na plecy, wyjęła stalaktyt i uniosła go nad jego piersią. Eureka pobiegła w ich stronę, przeganiając owady. Mogli wziąć jedzenie i wodę, ale nie mogli zabrać jej ojca. Spóźniła się. Stalaktyt wbił się głęboko w pierś taty. Krew zalała jego tors. Tato uniósł dłoń w stronę Eureki, a ona znieruchomiała w powietrzu jak uciszona fala. Padła na ojca. – Nie – szepnęła, kiedy krew poplamiła jej palce i bluzkę. – Nie, nie. – Reka – powiedział z wysiłkiem tato.
– Tato. Ucichł. Przycisnęła zdrowe ucho do jego piersi. Szaleństwo w jaskini wydawało się odległe. Wyobrażała sobie wycie bliźniąt, kakofonię uderzeń owadzich skrzydeł, pękające szkło, ale niczego nie słyszała. Skupiła wzrok na rąbku brudnego fartucha kobiety, która dźgnęła jej ojca. Podniosła wzrok i zobaczyła jej twarz. Kobieta mruknęła coś do Eureki, a później krzyknęła do Filiz, która podeszła bliżej. Powtórzyła dziewczynie swoje słowa. – Moja babka mówi, że jesteś najgorszym koszmarem świata, który stał się prawdą – szepnęła Filiz. Eureka podniosła się znad zakrwawionej piersi taty. Coś w jej wnętrzu pękło. Skoczyła na starą kobietę. Zacisnęła palce na siwych włosach i szarpała. Uderzała pięściami. Trzymała kciuki na zewnątrz pięści, jak uczył ją tato, by nie bić się jak dziewczynka. Filiz wrzeszczała i próbowała ją odciągnąć, ale Eureka odepchnęła ją kopniakiem. Nie wiedziała, co zamierzała zrobić, ale nic nie mogło jej przed tym powstrzymać. Czuła, jak stara kobieta zaczyna się chwiać. Wszystko zasłaniały skrzydła. Jej umysł wypełniał obraz nieruchomej ręki taty. Przestała myśleć, przestała czuć. Stała się własną furią. Z twarzy kobiety popłynęła krew, zalała pierś Eureki, jej usta. Splunęła i uderzyła mocniej, miażdżąc kruche kości skroni. Poczuła zapadający się oczodół. – Ona błaga o litość! – krzyknęła z tyłu Filiz, ale Eureka nie umiała przestać. Nie wiedziała, jak się znalazła w tym miejscu. Przyciskała kolano do krtani kobiety. Unosiła zakrwawione pięści w powietrze. Nawet nie pomyślała, by sięgnąć po włócznię. – Eureko, przestań! – Głos Cat był pełen trwogi. Otoczyli ją napastnicy, niektórzy z przerażonym, inni z morderczym wyrazem twarzy. Wykrzykiwali słowa, których nie rozumiała. Zbliżył się do niej Ander. Szok w jego niebieskich oczach sprawił, że zapragnęła uciec i ukryć się tak, by nikt, kto ją kochał, nie mógł jej zobaczyć. Zmusiła się, by popatrzeć na swoje zakrwawione ręce i wgnieciony policzek kobiety, jej puste, przekrwione oczy. Kiedy jeden z intruzów próbował pochwycić Eurekę, jaskinię wypełnił dziwny świst wiatru. Wszyscy pochylili się i osłonili oczy. Ander wypuścił wielki strumień powietrza, który okrążał grotę jak lądujący helikopter. Przyciągnął wszystkie latające
istoty, jak latarnia na ciemnym niebie. Ptaki i owady wciąż się poruszały, ale w jednym miejscu, utrzymywane w nim oddechem Andera. Zefir Andera stworzył przezroczystą ścianę wiatru i skrzydeł, która dzieliła jaskinię na dwie części. Po jednej stronie, w pobliżu wyjścia, stali oszołomieni napastnicy. Po drugiej, obok wodospadu na tyłach salonu, pozostali Cat, bliźnięta, Ander i Eureka, pochylona nad ciałem starej kobiety. Oddech Andera ochronił ją przed zemstą Celanów. Nie mogli jej dosięgnąć po drugiej stronie pulsującej skrzydlatej ściany. Nie mogli zrobić jej tego, co ona zrobiła babce Filiz, co babka Filiz zrobiła tacie. Oddech Andera doprowadził do tymczasowego rozejmu. Może to on był handlarzem nadziei? Ale ile czasu upłynie, nim to, co zrobiła, dotrze do Andera, do wszystkich, których kochała? Ile czasu, nim wszyscy się od niej odwrócą? Eureka nie miała wyboru. Widziała śmierć ojca i zareagowała bez chwili zastanowienia. To był instynkt. Ale co teraz? Czy na tym tonącym świecie wciąż obowiązywały prawa? – Weźcie żywność – powiedziała do Filiz. Gestem wskazała na puszki i paczki rozsypane po drugiej stronie jaskini. Morderstwo było pęknięciem w tożsamości Eureki. Już nie należała do świata, który próbowała naprawić. Już nie rozpoznawała dziewczyny, która stamtąd pochodziła. Nie mogła wrócić do domu. Mogła jedynie liczyć, że innym ludziom się to uda. Padł na nią cień. Eureka wiedziała, że jeśli to Cat albo bliźnięta, nie zapanuje nad sobą. Potrzebowali pocieszenia, a jak mogła pocieszyć kogokolwiek po tym, co zrobiła? – Eureko. To był Solon. – Jeśli chcesz, żebym odeszła, zrozumiem. – Oczywiście, że chcę, żebyś odeszła. Eureka pokiwała głową. Znów wszystko popsuła. – Chcę, żebyś odeszła i odnalazła Marais – szepnął jej do zdrowego ucha. – Nagle zacząłem wierzyć, że może nawet ci się uda.
15 Przerwana żałoba
Morderczyni. Głos w głowie Eureki tej nocy był pełen odrazy. Szydził z niej przez cały dzień, gdy przygotowywała tatę do pogrzebu, którego nie mógł mieć. W Gorzkiej Chmurze nie było ziemi, a Solon nie chciał ich wypuścić dalej niż do granicy szkliwa wiedźm. Zaproponował więc, by sprawili tacie wikiński pogrzeb i wysłali jego ciało na morze w płonącej łodzi. – Ale jak… – zaczęła pytać Eureka. Solon wskazał na zalany tunel, którym dziewczyna płynęła poprzedniej nocy. Wewnątrz unosił się aluminiowy kajak. – Ten kanał ma wiele odnóg – powiedział i rozcapierzył dłoń. – Ta odnoga prowadzi do oceanu. – Pokiwał palcem serdecznym. – To naprawdę bardzo godne. – Ty po prostu chcesz, żeby wszystko było zawsze jak najbardziej makabryczne – stwierdziła Cat, pomagając Anderowi wypełnić kajak roztrzaskanymi drewnianymi skrzynkami po prosecco. Cat została wychowana pośród licznych przesądów związanych z rytuałami przejścia, przejmowała się losami dusz i bała zagubionych duchów. „Morderczyni”. Ander próbował spojrzeć jej w oczy. – Eureko… – Nie – odezwała się. – Nie bądź dla mnie delikatny. – Mściłaś się za śmierć ojca – powiedział. – Straciłaś panowanie nad sobą. Odwróciła się od Andera i wyobraziła sobie nadchodzące spalenie taty. Podobało
jej się, że nie będzie żadnych klaustrofobicznych trumien ani nieuczciwego balsamowania formaldehydem. Może na oceanie popioły taty odnajdą cząstkę Diany i przez chwilę będą wirować razem, zanim każde podryfuje w swoją stronę. Gdyby tato wiedział, że umrze, ułożyłby menu i przygotował zasmażkę. Nie chciałby pożegnania bez towarzyszącego mu dobrego posiłku. Ale zostały im dwie karafki wody, nieduża torba poobijanych jabłek, tubka sosu do sałatek, pudełko płatków śniadaniowych i kilka butelek prosecco, które Solon trzymał w skrzynce z lodem w swojej sypialni. A po spotkaniu z głodującymi sąsiadami ceremonialna uczta nie była możliwa. Przynajmniej mogła obmyć tatę. Zaczęła od stóp, zdjęła buty i skarpety, wyszorowała jego skórę wodą ze słonawego źródła. Bliźnięta siedziały obok niej i patrzyły, a łzy spływały bezgłośnie po ich brudnych policzkach, gdy Eureka starannie oczyszczała nożem paznokcie ojca. Pożyczyła od Solona ozdobną wiktoriańską brzytwę i zgoliła zarost z jego twarzy. Wygładziła zmarszczki wokół ust. Oczyściła rany, delikatnie obmywając okolicę sińca na skroni. Łatwiej jej było skupić się na tacie niż na Williamie i Claire albo Cat i Anderze. Martwi pozwalali sobie pomóc w każdy sposób. Kiedy sprawiła, że tato zaczął wyglądać względnie spokojnie, powróciła do kobiety, którą zabiła. Wiedziała, że Celanowie wrócą po ciało, i chciała okazać szacunek. Zdjęła brudny fartuch staruszki. Krew płynęła długim czerwonym strumieniem po płytkach mozaiki, mieszając się z krwią taty. Eureka zmyła ją tak ostrożnie, jak szaleńczo ją wcześniej rozlewała. Wygładziła włosy kobiety. Czuła do niej nienawiść za zabicie taty, za to, że była ładna, za to, że była martwa. W pobliżu Eureki pojawił się rozbłysk światła. Uchyliła się w bok przed kulą ognia wielkości piłki do baseballa, która przeleciała obok jej twarzy i uderzyła czaszkę na ścianie. – Nie dotykaj Seymy – powiedziała Filiz. Na czubkach jej palców płonęła kolejna ognista kula. – Ja tylko… – Była moją babką. Eureka podniosła się, by zrobić Filiz miejsce obok zabitej. Po chwili spytała: – Wierzysz w niebo? – Wierzę, że dzięki tobie jest teraz bardzo zatłoczone. Poeta pojawił się obok i wsunął jedną dłoń pod plecy Seymy, a drugą pod jej
mocne kolana. Podniósł ciało starej kobiety, a Filiz wyszła za nim ze zniszczonej jaskini. Cat stała nad ciałem taty. – Nie mamy różańca. – Wystarczy dowolny naszyjnik – stwierdził Solon. – Wcale nie. – Cat miała wilgotne czoło. – Trenton był katolikiem. Ktoś powinien odmówić Modlitwę Pańską, ale nie mogę przestać szczękać zębami. I nie mamy wody święconej do błogosławieństwa. Jeśli tego nie zrobimy… – Cat, tato był dobrym człowiekiem. Trafi tam niezależnie od tego, co zrobimy. Wiedziała, że Cat tak naprawdę nie przejmuje się różańcem. Śmierć taty symbolizowała wszystkie inne straty, których nie mieli czasu opłakiwać. Jego śmierć stała się każdą śmiercią i Cat chciała postąpić właściwie. – Czy tato pójdzie do nieba? – William przechylił głowę i spojrzał na ojca. – Tak. – Z mamą? – spytał. – Tak. – A wróci? – spytała Claire. – Nie – odparła Eureka. – Czy tam będzie dla niego miejsce? – spytał William. – To jak te wiejskie drogi między New Iberia a Lafayette – wyjaśniła Claire. – Szerokie i pełne miejsca dla wszystkich. Eureka wiedziała, że świadomość śmierci taty będzie się rozwijać powoli przez resztę życia bliźniąt. Zaczęły się kulić tak, jak zwykle tuż przed atakiem płaczu, więc objęła je… „Morderczyni”. Zanuciła stary psalm, by uciszyć głos w głowie. Wpatrywała się w spokojną twarz taty i modliła się o siłę, by zatroszczyć się o bliźnięta z tak wielką odwagą, jak wcześniej ich rodzice. – „Choćbym też chodził w dolinie cienia śmierci, nie będę się bał złego” – powiedział Solon. – Tak to szło, prawda? Psalm niegdyś przeszywał Eurekę dreszczem. Przejście przez dolinę śmierci to jedno, ale przejście przez cień śmierci znaczyło, że nie wiedziało się, gdzie jest śmierć i jakie światło za nią rodzi jej cień. Psalm sprawiał, że śmierć wydawała się tajemnym drugim księżycem na niebie, okrążającym wszystko, zmieniającym każdą
minutę w noc. Jeszcze nie tak dawno Eureka przez wiele nocy prosiła Boga, by zabrał jej życie i przywrócił życie Dianie. Już tego nie chciała. Nie patrzyła na ciało taty z pragnieniem, by zająć jego miejsce. W pewnym sensie już była na jego miejscu i na miejscu wszystkich, których zabiła, nawet jeśli nie znała ich imion. Część Eureki umarła, zawsze umierała i stawała się częścią jej sił. Wiedziała, że to mięsień, który wykorzysta, by pokonać Atlasa i zyskać odkupienie. – „Albowiemeś ty ze mną – dokończyła psalm. – Laska twoja i kij twój, te mię cieszą”3. – Na pogrzebie Diany też nie mogłaś płakać. – Solon usiadł na staromodnym krześle z szerokim oparciem i ostrożnie popijał prosecco z kieliszka ze złamaną nóżką. – Co pozwala ci przez to przejść? Bóg? Eureka wpatrywała się w uszkodzony kieliszek Solona i przypomniała sobie okno pękające nad głową w noc, gdy Diana opuściła ich rodzinę. Pamiętała bojler wybuchający w korytarzu, burzę wpadającą do salonu. Pamiętała, że nie wiedziała, czy w jej twarz uderza grad, czy odłamki szkła. Pamiętała stopy na przemoczonym chodniku na schodach. I łkanie. I Dianę, która ją spoliczkowała. „Nigdy, przenigdy nie płacz”. Solon patrzył na nią tak, jakby to wszystko wiedział. – Chciała cię chronić – wyjaśnił. – Nie można zapanować nad tym, co ktoś czuje – odparła Eureka. – Nie, nie można – zgodził się Solon, wiążąc węzeł żeglarski na satynowym pasku szlafroka. – A w każdym razie nie na długo. Eureka spojrzała na tatę w kajaku. Jeszcze przed jego śmiercią oddalili się od siebie. Najpierw przez Rhodę, później szkołę średnią, a po śmierci Diany oddaliła się od wszystkich. Zawsze sądziła, że znajdą jakiś sposób, by znów się do siebie zbliżyć. – Po śmierci Diany wschód słońca mnie zadziwił – powiedziała. – Kiedyś oglądałyście je razem? – spytał Ander. Eureka potrząsnęła głową. – Nie, spałyśmy do południa. Ale nie mogłam uwierzyć, że słońce było tak bezczelne, by wstać, kiedy ona umarła. Pamiętam, że na pogrzebie powiedziałam to wujkowi, to znaczy o wschodzie słońca. Patrzył na mnie, jakbym zwariowała. Ale kilka dni później zobaczyłam tatę w kuchni. Smażył jajka. W domu chyba nikogo nie było, a on usmażył całe opakowanie. Obserwowałam, jak wbija jedno na patelnię,
patrzy, jak się smaży, a później przerzuca na talerz. Była ich cała sterta, jak naleśników. Później wyrzucił wszystkie do śmieci. – Dlaczego ich nie zjadł? – spytał William. – „To wciąż działa” – powiedział, jakby nie mógł w to uwierzyć – odrzekła Eureka. – A później wyszedł z kuchni. Eureka powinna powiedzieć więcej: o tym, jak tato nauczył ją opowiadać dowcipy, gwizdać przez łuskę trzciny cukrowej, nie bić się jak dziewczyna. Nauczył ją, jak składać płócienną serwetkę w łabędzia, jak rozpoznać świeże langusty, jak tańczyć two stepa, jak zagrać akord G na gitarze. Przed wyścigami przygotowywał jej specjalne posiłki, sprawdzał, jaka kombinacja białek i węglowodanów zapewni jej najwięcej energii. Pokazał jej, że bezwarunkowa miłość jest możliwa, ponieważ kochał dwie kobiety, które miłości nie ułatwiały i które uważały jego miłość za coś oczywistego. Nauczył Eurekę jedynej rzeczy, której nie mogła nauczyć się od Diany – jak nie uciekać, gdy pozostanie wydaje się niemożliwe. Nauczył ją wytrwałości. Ale Eureka zachowała to wszystko dla siebie. Zebrała wspomnienia wokół siebie jak tajemną tarczę, cień cienia w zalanej dolinie śmierci. Solon nalał sobie kolejny kieliszek i wstał z krzesła. W ustach miał papierosa. – Kiedy ktoś kochany umiera zbyt wcześnie – oznajmił – człowiek czuje, że wszechświat jest mu coś winien. Szczęście, niezwyciężoność, stały kredyt u tego na górze. – Jesteś taki cyniczny – powiedziała Cat. – A jeśli jest odwrotnie i wszechświat już pobłogosławił cię czasem, który spędziliście razem? – Ach, ale gdybym nie kochał Byblis, nie brakowałoby mi jej. – Ale ją kochałeś – powiedział Ander. – Dlaczego nie możesz wspominać czasu, który mieliście, nawet jeśli nie była to wieczność? – Widzisz, i taki jest problem z rozmową. – Solon westchnął i spojrzał na Andera. – Mówimy wyłącznie o sobie. Przestańmy, zanim zanudzimy się, cóż, do łez. – Odwrócił się do Eureki. – Jesteś gotowa się pożegnać? – Tato powinien być z nami – odezwał się William. – Nie mogę użyć swojej sztuczki, żeby wrócił? – Chciałabym, żeby to było możliwe – powiedziała Eureka. Solon odcumował kajak i skierował go w otwór w ciemnościach. – Popłynie tamtędy i łagodnie wypłynie na morze. – Chcę z nim pójść. – Claire wyciągnęła rękę w stronę kajaka.
– Ja też – powiedział Solon. – Ale wciąż mamy zadanie. – Zaczekajcie! Eureka po raz ostatni przyciągnęła do siebie kajak z ciałem taty. Z wewnętrznej kieszeni jego dżinsowej kurtki wyjęła skrzyneczkę z orichalcum. Uniosła ją w świetle świec. Wewnątrz pulsował zielony blask. – Tu jest – mruknął Solon. Ander już schował włócznię i kotwicę do plecaka. Eureka zaś przyjęła spadek, którego tato nie zamierzał jej pozostawić. Wsunęła skrzyneczkę pod pachę. Solon pochylił się i zaciągnął głęboko. Kiedy Ander też się nachylił, Eureka zrozumiała, że powinna trzymać skrzyneczkę przy sobie, w torbie, razem z Księgą miłości. Przycisnęła wargi do policzka ojca. Nigdy nie lubił pożegnań. Skinęła na Andera, który oblał drewniane skrzynki pod ciałem taty gryzącym alkoholem z ciemnozielonej butelki. Eureka sięgnęła po pochodnię wiedźm plotki, która nadal płonęła między stalagmitami. Przytknęła płomień do alkoholu. Ogień przeskoczył. Claire patrzyła tępo przed siebie. William odwrócił się i załkał. Eureka lekko popchnęła kajak i tato zniknął w wilgotnych ciemnościach, kołysząc się w rytm prądu. Życzyła mu spokoju i łagodnego światła w niebie bez łez.
16 Napełnienie
Później tej nocy Eureka obudziła się w nieruchomym półmroku dodatkowego pomieszczenia jaskini, a jej umysł dręczyły resztki sennego koszmaru. Wróciła do lawiny zmarnowanych zabitych. Jednak zamiast wspinać się na szczyt sterty gnijących ciał, tym razem w nich tonęła. Próbowała wydobyć się na zewnątrz, ale tonęła zbyt głęboko wśród ciał, krwi i błota. Zalewały ją, ciepłe i smrodliwe, aż przestała widzieć nawet deszcz. Aż pojęła, że zmarli pogrzebią ją żywcem. – Myślisz, że masz wszystko, czego potrzebujesz! Głos Solona zabrzmiał ponad wodospadem. Przetarła oczy i poczuła na dłoniach smród śmierci. Po pogrzebie taty umyła je w słonawym źródle w jaskini i piłowała paznokcie porowatym kamieniem, aż nie pozostało żadne miejsce dla krwi, którą przelała. Ale wciąż czuła Seymę na rękach. Wiedziała, że tak będzie już zawsze. – Mylisz się – powiedział Solon. Eureka przechyliła zdrowe ucho w stronę dźwięku i czekała na odpowiedź. Ale Filiz i Poeta wrócili do domu, a wszyscy inni spali – William i Claire leżeli pod jednym kocem u stóp posłania Eureki. Cat, rozciągnięta na boku tuż przy niej, śpiewała przez sen – co robiła od dzieciństwa. Tym razem cicho mamrotała refren piosenki Don’t Make My Brown Eyes Blue gwiazdy country Crystal Gayle. Po drugiej stronie Eureki Ander spał na brzuchu, kryjąc twarz w poduszce. Znikał nawet we śnie. Na chwilę złożyła głowę obok niego. Odetchnęła jego zapachem i poczuła ciepłą moc jego oddechu. W słabym blasku widziała niewyraźne zmarszczki wokół jego oczu i srebrzystoblond włosy na skroni. Czy miał je rano? Nie
wiedziała. Kiedy tak często na kogoś się patrzyło, trudno było ocenić, na ile się zmienił. Poprzedniego dnia przerażała ją myśl, że przez miłość Ander się starzał. Ale teraz to nie miało znaczenia – Ander nie mógł już jej kochać. Nikt nie mógł. Nie pozwoliłaby nikomu. Wolność od miłości oznaczała swobodę skupienia się na dotarciu do Marais, cofnięciu potopu, pokonaniu Atlasa – i uwolnieniu Brooksa. Co Brooks by pomyślał, gdyby wiedział, co Eureka zrobiła Seymie? Po raz pierwszy cieszyła się, że go nie było. – Wiem – upierał się głos Solona. – Dostarczę ostatni element, ale to skomplikowane. Delikatne. Eureka wstała z posłania i ostrożnie ruszyła w stronę gobelinu oddzielającego pokój gościnny od salonu. Pochodnia wiedźm plotki, wciśnięta między dwa stalagmity, płonęła słabo. Ametysty były niewyczerpanym i inteligentnym paliwem – płomień dostosowywał się do pory dnia, płonął najjaśniej wieczorem, tuż przed snem, a kiedy wszyscy się położyli, stawał się łagodny jak blask świecy. Ktoś odpowiedział Solonowi: – Odwróciłem się od ciebie. Po plecach Eureki przebiegł dreszcz. To był głos jej ojca. Eureka wpadła do salonu, spodziewając się, że ujrzy tatę siedzącego przy zniszczonym stole, wbijającego jajko do miski i czekającego z uśmiechem, by wyjaśnić, jaki numer odstawił. Salon był pusty. Wodospad ryczał. – Solonie?! – zawołała Eureka. Klatka schodowa prowadząca na niższy poziom jaskini emanowała blaskiem. Tam znajdował się warsztat Solona. – Odwróciłem się od ciebie – powtórzył głos, wznosząc się w górę stopni. Tak bardzo przypominał głos taty, że Eureka z pośpiechu aż się potknęła. Solon siedział u stóp schodów na jedwabnym dywanie, nad nim wisiała szklana lampa. Ktoś siedział naprzeciwko, twarz miał odwróconą od Eureki. W słabym blasku nie widziała go zbyt dokładnie, ale wiedziała, że to nie tato. Wydawał się równie młody jak Solon, miał ogoloną głowę, szerokie ramiona i wąską talię. Był nagi. Kiedy Eureka znalazła się na dole, chłopiec odwrócił głowę w jej stronę. Zaparło jej dech w piersi. Coś w tym dziwnym chłopcu przypominało jej…
– Tato? W kącikach oczu Solona błyszczały łzy. – Naprawił Owidiusza. Aż do tej chwili nie byłem pewien, czy to zadziała. Oczywiście słyszałem pogłoski, ale wiedźmom nie można ufać. A wszyscy inni, którzy mogliby pamiętać, są albo martwi, albo w Świecie Snu. – Otarł oczy. – Twój tato go naprawił. Podejdź, zobacz. Solon wziął Eurekę za rękę. Usiadła obok niego na dywanie, naprzeciwko nagiego chłopca. Kiedy zobaczyła go wyraźniej, zorientowała się, że nie był człowiekiem, lecz błyszczącą maszyną, której ktoś nadał kształt muskularnego młodzieńca. – Zadziwiające, prawda? – spytał Solon. Eureka przesunęła wzrokiem po doskonale ukształtowanym ciele maszyny, ale kiedy spojrzała na twarz robota, znów nie mogła złapać tchu. Była młoda, wyglądała jak starożytna grecka rzeźba – ale jej rysy wyraźnie przypominały jej ojca. Oczy osłonięte ciężkimi powiekami patrzyły na nią z ojcowską miłością. Na brodzie widniał ślad zarostu. Robot się uśmiechnął, a zmarszczka na nosie wyglądała dokładnie jak ta, którą odziedziczyły po ojcu zarówno Eureka, jak i bliźnięta. – Eureko, poznaj Owidiusza, niezwykłego robota z orichalcum, pochodzącego z Atlantydy – powiedział Solon. – Owidiuszu, poznaj Eurekę, tę, która zabierze cię do domu. Eureka zamrugała, patrząc na Solona, a później na robota, który wyciągnął do niej rękę. Uścisnęła ją, ze zdziwieniem stwierdzając, że jest równie miękka jak ludzka dłoń, a jej uścisk wydaje się stanowczy i pewny. – Dlaczego wygląda jak mój ojciec? – szepnęła Eureka. – Dlatego że ma w sobie jego ducha – odparł Solon. – Owidiusz to duchowy robot, jeden z dziewięciorga rodzeństwa z orichalcum, stworzonego przed zatonięciem Atlantydy. Ósemka wciąż śpi w Świecie Snu, ale Owidiusz się wydostał. Selene ukradła go przed ucieczką z pałacu, od tego czasu mieszkał tutaj. Gdyby Atlas wiedział, że jego bezcenny robot tu jest, zrobiłby wszystko, by go odzyskać. Eureka po raz drugi rozważyła, czy powiedzieć Solonowi o spotkaniu z Atlasem nad sadzawką. Ale wydawało jej się, że w ten sposób zdradziłaby Brooksa. Gdyby Solon wiedział, że Eureka w tajemnicy spotkała się z Atlasem, nie spuściłby jej z oczu. A obiecała, że wkrótce znów odnajdzie przyjaciela. To był subtelny trójkąt – Atlas pragnął łez Eureki, Eureka pragnęła odzyskać Brooksa, Brooks z pewnością pragnął
wolności. Lepiej na razie nie zdradzać nic postronnym. – Odwróciłem się od ciebie – odezwał się robot głosem taty. Eureka przerażona cofnęła rękę. Później powoli dotknęła policzka robota – miękkiego jak ludzkie ciało – i patrzyła, jak jego twarz rozjaśnił uśmiech taty. – Przez wiele lat opiekowałem się Owidiuszem – powiedział Solon. – Zawsze wiedziałem, że jest bezcenny, ale nie miałem pojęcia, w jaki sposób działa. Eureka okrążyła robota, ale w jego ciele nie widziała nic znajomego. Od tyłu wyglądał jak rzeźba w modnym sklepie z antykami w Dzielnicy Francuskiej. Jedynie twarz Owidiusza przypominała tatę. Usiadła naprzeciwko niego. – A jak on działa? – Funkcjonowanie większości współczesnych robotów opiera się na systemie dwójkowym – wyjaśnił Solon. – Zera i jedynki. Owidiusz jednak jest istotą trójkową. To bardzo atlantydzkie. U nich wszystko opiera się na trójkach. Trzy pory roku. Trzy strony medalu. Wiesz, że to oni wymyślili trójkąt miłosny? Eureka nie mogła oderwać wzroku od miny taty na twarzy robota. – Owidiusz jest żołnierzem – mówił dalej Solon. – Jak wszystkie przedmioty z orichalcum w założeniu ma służyć jednemu panu. Jak sądzę, okaże się bardzo użyteczny. Eureka spojrzała na Solona. – Wie, gdzie leży Marais? – Owszem. – I zabierze mnie tam? I pomoże mi pokonać Atlasa? – Taki był plan od dawna. – Kiedy? – Wkrótce. Poderwała się na równe nogi. – Dzisiaj w nocy? Solon pociągnął ją z powrotem w dół. – Czas jest już prawie właściwy, ale Owidiusz nie wyruszy przedwcześnie. Jest… szczególny. Jego orichalcum to jedynie skorupa dla tego, co… a raczej kto napełnia go celem. Dziś twój ojciec stał się pierwszym duchem, który go napełnił. – Napełnienie – powiedziała Eureka. Solon wspomniał o nim poprzedniego wieczoru. Wyczuwała, że to coś straszliwego. Dlaczego tato miał w tym swój udział?
– Napełnienie to plan Atlasa. Tego właśnie Tragarze Ziarna tak bardzo się obawiają, a i reszta świata powinna. – Opowiedz mi. Solon podszedł do kamiennej alkowy, w której stał pojemnik z lodem, a w nim butelka prosecco. Nalał sobie kieliszek, wypił go duszkiem i nalał kolejny. Później zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. – Świat, na który powróci Atlantyda, będzie błotnistą, nierozpoznawalną breją. Po potopie wszystko będzie wymagało odbudowy. A odbudowa wymaga robotników. Jednak z historii wiemy, że robotnicy się buntują. Aby tego uniknąć, Atlas planuje wykorzystać zmarłych, by wybudowali jego imperium. W tym celu zamierza uwięzić dusze ze Świata Jawy w niezniszczalnych, uzbrojonych ciałach, które będzie kontrolował. Wyobraź sobie nadzieje, marzenia, energię i wizje miliona dusz, ich połączoną inteligencję i doświadczenie. Tak Atlas podbije świat. Eureka wpatrzyła się w wodospad. – Jeśli Atlas pragnie świata duchów, to czy nie musi wcześniej wszystkich zabić? Solon popatrzył na Eurekę z wyraźnym smutkiem. – Nie musi. – Bo ja robię to za niego. Moja burza zatruje cały Świat Jawy? Jak szybko? – Większość umrze przed pełnią. – To kogo próbuję ocalić? – Wszystkich. Ale zanim ich uratujesz, musisz odebrać im życie. – Nie rozumiem. – Eureko – powiedział Owidiusz ze znajomym akcentem taty. – Będziesz miała czas na pytania – stwierdził Solon. – Najpierw wysłuchajmy, co twój ojciec ma do powiedzenia. – To nie mój ojciec, lecz potwór stworzony przez Atlasa. – Każdy duch ma swoją pożegnalną wiadomość – powiedział Solon. – Dopóki duch nie przyzwyczai się do zamieszkiwania w robocie, to pożegnalne przesłanie jest wszystkim, co może powiedzieć robot. Myśl o swoim ojcu jak o nowo narodzonym duchu, który potrzebuje czasu i opieki, by w pełni dorosnąć. A teraz słuchaj. W kąciku oka Owidiusza pojawiła się metaliczna łza. Zaczął mówić. – Kiedy się urodziłaś, bałem się tego, jak bardzo cię kochałem. Zawsze wydawałaś się taka wolna. Twoja matka była taka sama, niczego się nie bała, nigdy nie potrzebowała żadnej pomocy.
– Potrzebuję cię – szepnęła Eureka. – Było mi ciężko, kiedy twoja mama umarła. – Robot zawahał się i wydął dolną wargę, jak tato, kiedy się zastanawiał. – Wcześniej też było mi ciężko. Wiedziałem, że jesteś na mnie wściekła, nawet jeśli nie byłaś. Bałem się, że ty też mnie zostawisz. Dlatego chroniłem siebie, dodałem do swojego życia ludzi, jak pancerz chroniący przed samotnością. Ożeniłem się z Rhodą, urodziły się nam bliźnięta. Nie wiem, jak to się stało, ale odwróciłem się od ciebie. Czasami kiedy człowiek próbuje nie powtarzać błędów, zapomina, że pierwotne pomyłki wciąż mają konsekwencje. Nigdy nie chciałem żyć wiecznie, a gdyby tak się stało, nie miałoby to znaczenia. Człowiek planuje, Bóg wymazuje. Chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham. Wierzę w ciebie. – Spojrzał na nią oczyma z orichalcum. – Ander cię uszczęśliwia. Żałuję, że nie mogę cofnąć tego, co Diana o nim powiedziała. „Dziś widziałam chłopca, który złamie serce Eureki”. – Sam już w to nie wierzę – oznajmił tato. – Powiedz mu więc, żeby się o ciebie zatroszczył. Nie powtarzaj moich błędów. Ucz się na nich i opowiedz swoim dzieciom, co zrobiłaś nie tak, żeby one poradziły sobie jeszcze lepiej niż ty. Nie odwracaj się ze strachu od tego, co kochasz. Mam nadzieję, że spotkamy się w niebie. – Robot przeżegnał się. – Napraw wszystko, Eureko. Spójrz swoim błędom prosto w oczy. Jeśli ktoś może to zrobić, to właśnie ty. Eureka rzuciła się w ramiona Owidiusza i objęła go. Jego ciało zupełnie nie przypominało taty, co sprawiło, że zatęskniła za nim jeszcze bardziej niż w chwili jego śmierci. Czuła obrzydzenie do samej siebie, że pozwoliła, by jedna z maszyn Atlasa wywołała w niej uczucia. Kiedy się cofnęła, twarz robota wyglądała inaczej. Już nie widziała taty. Rysy z orichalcum zdawały się gwałtownie zmieniać. Wyglądało to koszmarnie. Oczy się powiększyły. Policzki opadły. Nos się wygiął. – Co się dzieje? – spytała Eureka Solona. – Wyłania się kolejny duch – powiedział Solon. – Teraz gdy twój ojciec otworzył Owidiusza, on będzie przyciągał wszystkich, którzy umrą w pewnej odległości od niego. Możesz wyobrazić sobie ten proces jako wir lokalnych duchów. – Mój tato jest tam uwięziony razem z innymi martwymi ludźmi? Eureka przypomniała sobie swój koszmar i uniosła dłonie do piersi. – Nie martwymi ludźmi – sprzeciwił się Solon. – Duchami. Duszami. To wielka różnica. Największa, jaka może być.
– A co z niebem? Eureka wierzyła w niebo i w to, że jej rodzice się tam znaleźli. – Od kiedy twoje łzy rozpoczęły Wzniesienie, wszystkie dusze, które giną w Świecie Jawy, zostają uwięzione w limbo. Gdybyś nie zapłakała, wyruszyłyby, jak wszystkie wcześniej, w drogę do miejsca, do którego przeznaczone im było trafić. – Ale teraz? – spytała Eureka. – Zostały uwięzione w przygotowaniu na Napełnienie. Nie mogą wniknąć w inne roboty Atlasa, dopóki te roboty nie wzniosą się z resztą Atlantydy. A jeśli Atlantyda nie podniesie się przed pełnią, rozkład zmarłych będzie zbyt wielki. Dusze nie wnikną w maszyny ani nie trafią do nieba – jeśli w ogóle istnieje – czy w jakiekolwiek inne miejsce. – O to ci chodziło, kiedy mówiłeś o zmarnowanych zabitych – powiedziała Eureka. Solon przytaknął. – Twoje łzy zabiły już wielu. Aby ich dusze nie zgniły i nie zmarnowały się, Atlantyda musi powrócić w ciągu najbliższych siedmiu dni. Wszystkie duchy muszą wniknąć w maszyny. Twoją misją będzie znalezienie jakiegoś sposobu, by je uwolnić. – Uwolnić do czego? – spytała Eureka. – Do lepszego losu niż wieczne zniewolenie przez Złego. Kiedy rysy twarzy przestały się zmieniać, Eureka oblała się zimnym potem. Solon nie musiał jej mówić, kim był drugi duch wewnątrz Owidiusza. W powłoce robota rozpoznała Seymę, kobietę, którą zamordowała. – Filiz! – Seyma zaczęła wypowiadać swoją śmiertelną wiadomość w języku, który Eureka ku swojemu zaskoczeniu zrozumiała. – Nie pozwól, by Córka Łez cię oszukała. Jest najgorszym koszmarem świata, który stał się prawdą. – Głos starej kobiety złagodniał. – Ślepiec by zobaczył, jak bardzo cię kocham, Filiz. Nie rozumiem, dlaczego ty tego nigdy nie widziałaś. Robot zamknął oczy z orichalcum. Seyma odeszła. – Owidiusz ma zaprogramowane urządzenie tłumaczące – wyjaśnił Solon. – Wie, co zrozumie jego słuchacz. – Duch mojego ojca i duch kobiety, która go zamordowała, są razem w tej maszynie? Jak to działa? – Aż się kręci w głowie – odparł Solon. – W ciele Owidiusza może zamieszkać niewiarygodna liczba duchów, kierująca jego myślami i czynami jak atomy w fali.
Uczynią Owidiusza błyskotliwym, nieśmiertelnym… i pewnie rozdartym wewnętrznymi konfliktami. Wewnątrz jednego ciała z orichalcum mogą rozgorzeć wojny światowe… gdyby jakiś bystry duch zorganizował ruch oporu. – Solon zawahał się i postukał palcami w brodę. – Właściwie to brzmi całkiem zabawnie. – Ile duchów jest w nim teraz? – Eureka dotknęła żółtej wstążki. – Na drodze do Gorzkiej Chmury minęliśmy dziewczynkę. Chciałam ją pochować… – Na razie wydaje się, że wdrukowały się tylko dwa duchy. Początkowy zasięg Owidiusza jest całkiem mały, ale z każdym napełniającym go duchem będzie się powiększał. To będzie wspaniały rytuał przejścia, gdy Owidiusz zdobędzie trzeciego ducha. Wówczas ten cudowny trójkowy robot stanie się w pełni sprawny i gotowy stawić czoła światu. – Wtedy udam się do Marais – uświadomiła sobie Eureka. – W swoim czasie. Pamiętaj, że ktoś jeszcze musi umrzeć, nim Owidiusz będzie gotów cię poprowadzić. Nim nadejdzie ta makabryczna chwila, powinnaś pójść na górę i trochę odpocząć. – Solon uśmiechnął się do wodospadu. – Ciekawe, kto będzie tym szczęśliwym sukinsynem.
17 Schadzki
Cat zniknęła. Eureka wróciła na górę, a w miejscu gdzie ostatnio leżała jej przyjaciółka, znalazła jedynie puste posłanie. Sprawdziła kuchnię, wszystkie sześć oświetlonych blaskiem świec wnęk w salonie i ukrytą za schodami malutką łazienkę. Cat uciekła z Gorzkiej Chmury. Eureka znała przyjaciółkę dość długo, by domyślić się, dokąd się udała. Kiedy przybyli, Poeta pokazał z werandy dach swojego domu po drugiej stronie sadzawki Córki Łez. Eureka po raz pierwszy żałowała, że nie powiedziała pozostałym o spotkaniu z Atlasem. Teraz Cat, nieświadoma jego obecności, wyszła poza szkliwo wiedźm. Gdyby Atlas ją odnalazł, wyglądałby dla niej jak Brooks. Cat nie miała pojęcia, że powinna się go bać. Eureka chwyciła fioletową torbę. Przez chwilę zastanawiała się nad pochodnią wiedźm, ale uznała, że wtedy byłaby zbyt widoczna w ciemnościach. Zatrzymała się w przejściu do pokoju gościnnego, by popatrzeć na śpiące bliźnięta i Andera. William jęknął przez sen i zbliżył się do Claire, która go pacnęła, ale później zmieniła zdanie i objęła brata. Eureka wiedziała, że czułaby się bezpieczniej, gdyby towarzyszył jej Ander, ale po śmierci Seymy już nie umiała z nim być. I nie chciała, by bliźnięta obudziły się samotne. Poza tym jeśli rzeczywiście napotka Brooksa i Atlasa, nie może dopuścić, by Ander spróbował ich zabić. Zamierzała wrócić przed wschodem słońca, zanim pozostali się obudzą. W ciszy wspięła się po schodach prowadzących na werandę. Gdy wyglądała za
balustradę, deszcz odbijał się od jej kamienia gromu. Rozejrzała się po skałach, szukając śladu Cat. I Brooksa. Od ranka poziom wody podniósł się o kilka metrów. Po drugiej stronie sadzawki znajdowały się czarne otwory, wejścia do jaskiń Celanów. Jedna z nich pochłonęła Cat. O ile wcześniej nie dopadł jej Atlas. Okrążywszy werandę, Eureka odkryła miejsce, gdzie mogła bezpiecznie zeskoczyć na skały. Właśnie zsuwała się po drugiej stronie balustrady, kiedy ktoś chwycił ją za ramię i wciągnął z powrotem. – Dokąd się wybierasz? – spytał Ander. Ich ramiona się zetknęły. Chciała go przytulić, chciała zostać przytulona. – Cat zniknęła – powiedziała. – Sądzę, że jest z Poetą. – Musimy powiedzieć Solonowi. – Nie. Idę po nią. Wracaj na dół. – Zwariowałaś? Nie pozwolę ci tam pójść, zwłaszcza samej. – Cat może umrzeć – powiedziała. – Jeśli… – Powiedz to. Powiedz, co twoim zdaniem może się z nią stać. Wiem, że on tam jest, Eureko. Oboje to wiemy. Nie wiem tylko, dlaczego tak bardzo chcesz dać się złapać w jego pułapkę. Pragnął, żeby mu zaprzeczyła, żeby dotknęła jego gładkiego policzka w miejscu, w którym przechodził w szczękę, i błagała go, by z nią poszedł. Ona również chciała tego wszystkiego – ale nie wolno jej było tego chcieć. – Nie mogę cię stracić – powiedział. – Dziś patrzyłeś, jak kogoś zabijam. Wiesz, co moje łzy robią ze światem. Zachowujesz się tak, jakbyśmy zostali trafieni strzałą Kupidyna i powinni zapomnieć, że wszystko się rozpada. Jesteśmy w piekle, a jeśli tego nie powstrzymam, będzie tylko gorzej. – Gdybyś umiała pokochać samą siebie tak, jak ja cię kocham, byłabyś niezwyciężona. Mylił się. Miłość nie mogła pokonać Atlasa, jedynie bezwzględność i furia. – Gdybyś umiał stłumić swoje uczucia do mnie tak, jak ja stłumiłam swoje uczucia do ciebie, nie postarzałbyś się nawet o dzień. Eureka przeszła przez balustradę i zeskoczyła na skały. Kostki zabolały ją od uderzenia. Ander wciągnął powietrze. Kiedy wypuścił je w deszcz, wywołał na powierzchni
sadzawki jedną wściekłą falę. – Możesz przestać o mnie myśleć – zaczął przechodzić przez balustradę – ale nie sprawisz, bym przestał myśleć o tobie. – Eureko. Jedwabisty głos zewsząd i znikąd. Na chwilę całe szkliwo wiedźm zapłonęło fioletem. Ponad bezustannym odgłosem deszczu uderzającego w kamienie Eureka usłyszała niskie bzyczenie pszczół. – Kto to? – Ander zawahał się. – Eureko, zaczekaj. Z cieni wyłoniła się postać w długim kaftanie. Pomalowane wargi i powieki Esme wyglądały jak odpryski nocy. Krople deszczu uderzały o płatki jej sukni. Jej palce krążyły po kryształowym wisiorku. – Mogę ci pokazać drogę do przyjaciółki. – Wiesz, gdzie jest Cat? – spytała Eureka. – Nie idź za nią! – zawołał Ander, gdy Eureka podeszła do wiedźmy. Wylądował na skałach i ruszył w jej stronę. – Mogę ci pomóc go zgubić. – Esme skinęła na Andera. – Słyszałam waszą kłótnię zakochanych. Nie wiedziałaś, że potop zmył tego rodzaju płytkie troski? – Ruchem palca przywołała do siebie Eurekę. – Czas, by podniosły się głębokie kobiety. Po ramionach Eureki płynął deszcz. – Dokąd idziemy? – Do Lśnienia, rzecz jasna – odpowiedziała Esme. – Przejdź przez szkliwo w szkliwie i bądź wolna. Eureka znów spojrzała na Andera. Znajdował się w odległości zaledwie metra. Ujęła Esme za lodowatą dłoń i przeszła z jednego niewidzialnego szkliwa do drugiego. – Eureko! – krzyknął Ander. Wiedziała, że już jej nie widział. Rzucił się naprzód, a Esme mrugnęła i pociągnęła Eurekę w bok. Ander obrócił się dookoła. – Wracajcie! Nie zrobiły tego. Szły przez góry w deszczu. Przez kilka minut Eureka pragnęła do niego powrócić, pośpieszyć do Gorzkiej Chmury i zabrać Andera z sobą, dokądkolwiek podążała. Nie chciała być tak okrutna. Lecz najbardziej liczyło się dla niej zniszczenie Atlasa. Dotknęła kamienia gromu, żółtej satynowej wstążki i niebieskiego medalionu
z lapis lazuli, które wisiały na długim łańcuszku z brązu. Kamień gromu był symbolem jej mocy, żółta wstążka – nadziei, a medalion – celu: dotarcia do Marais, bagnistego nie-miejsca poza jej zasięgiem, cofnięcia Napełnienia, sprawienia, by Diana była z niej dumna. Eureka zastanawiała się, co dla Esme znaczył jej kryształowy wisiorek. Czy był to prezent od kogoś, kogo kochała? Czy kochała? Czasami wiedźma wyglądała jak piękna i nieco groźna starsza dziewczyna; czasami, tak jak teraz, przypominała obcą królową z odległej galaktyki. Eureka zastanawiała się, czy życie Esme toczyło się tak, jak chciała. Czy może była złamana, jak Eureka, i ukrywała cierpienie za pomocą bzyczących pszczół, migotliwego ametystowego makijażu i ubrania z płatków orchidei? – Czym jest Lśnienie? – spytała Eureka. Esme uniosła dłoń do nieba. Wpatrywała się w deszcz, który się w niej zebrał. – Tam właśnie udała się twoja przyjaciółka wraz z chłopakiem, by odnaleźć słodką wodę… i tam poznasz swoją historię. W Lśnieniu jest prawda. – Co wiesz o mojej historii? – spytała Eureka, zaraz jednak dodała: – W pobliżu jest słodka woda? Esme rozłożyła palce, wypuszczając zebraną w dłoni wodę. Kiedy krople uderzyły w ziemię, z błota wypełzły pędy orchidei, które oplotły kostki wiedźmy i wypuściły ametystowe pąki. Wiedźma pochyliła się w stronę Eureki. – Lśnienie wygląda jak woda, ale nie jest do picia. To zwierciadło, które pokazuje tożsamość duszy w otchłani historii. – Z pąków u stóp Esme rozwinęły się kwiaty sięgające jej kolan. Uśmiechnęła się. – Śmiertelni mogą stawić czoła wielu rzeczom, ale nie swojej prawdziwej tożsamości. Dotychczas jedno spojrzenie w Lśnienie wystarczało, by każdy oszalał. – Naprawdę jesteśmy tacy źli? – I jeszcze gorsi! – Esme uśmiechnęła się. – Śmiertelni spędzają całe życie, podziwiając swoje dobro w zwykłych lustrach. Lśnienie pokazuje to, czego nie chcecie zobaczyć, bo jesteście zbyt słabi i przerażeni. – Wiedźma podeszła bliżej, ciągnąc za sobą woń miodu. – Rzadko ktoś wraca żywy. Choć oczywiście – ametystowym paznokciem postukała kamień – są wyjątki. – Czy Cat jest tam teraz? Uśmiech Esme stał się okrutny.
– Może odbicie twojej przyjaciółki w Lśnieniu sprawi, że dojrzeje… do grobu. Eureka chwyciła wiedźmę za ramiona. – Gdzie ono jest? Śmiech Esme wznosił się gdzieś z ziemi, z czarnego serca wulkanu. Pszczoły żądliły dłonie Eureki. Deszcz padał na opuchliznę, a sól zwiększała ból użądleń. – Pokaż mi, gdzie ono jest! Niczym baletnica przy drążku Esme uniosła dłoń wzdłuż ciała, zasłoniła nią twarz, po czym wyciągnęła wysoko nad głowę i otworzyła jak kwiat. Jej długi palec wskazujący wskazał ciemność. Nagle pojawiła się migotliwa ametystowa mgiełka, która rozświetliła ścieżkę w mroku. – Jeśli się pośpieszysz, może ją dogonisz. Eureka machaniem rozpędziła pszczoły i pobiegła. Rozchlapywała zimne błoto na ścieżce, a w jej uszkodzonym uchu rozbrzmiewał jedwabisty chichot wiedźmy. Nie zamierzała wracać. Mgiełka wiedźmy plotki ukazała wartki strumień, który stworzyła burza. Eureka musiała go przekroczyć, by podążyć za blaskiem. Znalazła najwęższy odcinek i sprawdziła stopą głębokość. Brzeg opadał na kilkadziesiąt centymetrów – co było dalej, nie umiała ocenić. Przełknęła ślinę, dotknęła kamienia gromu i weszła do wody. Odetchnęła głęboko, gdy zimno otoczyło jej nogi. Chwyciła nisko wiszącą gałąź leszczyny, by utrzymać równowagę. Woda sięgała jej do piersi – nie była tak głęboka, by skorzystać z tarczy kamienia gromu, ani tak płytka, by mogła iść spokojnie. Prąd był silny, uderzał w nią, zachęcał, by się mu poddała, jak na zatłoczonym szkolnym korytarzu. Poślizgnęła się i puściła gałąź. Próbowała postawić stopę, ale prąd był zbyt szybki. Kamień gromu unosił się na powierzchni, gdy płynęła w stronę przeciwległego brzegu. Pod wodą uderzały ją ostre kamienie. Coś ugryzło ją w plecy. Wielki żółw karetta zacisnął pysk na jej biodrze. Przeszył ją ból. Eureka pomyślała o Madame Blavatsky i zastanawiała się, czy to Madame B. wróciła z martwych, by złajać ją za wszystkie niepowodzenia. Oczy żółwia były szeroko otwarte, jasnozielone, zdecydowane. Eureka zacisnęła pięść i zaczęła nią uderzać w łeb żółwia, aż zwierzę rozluźniło szczękę i odpłynęło. Nie była daleko od brzegu, ale czuła ból i wiedziała, że krwawi. Wyobraziła sobie
Cat idącą radosnym krokiem w stronę zapraszającego, zabójczego źródła. Przerażenie pomagało jej popychać ciało do przodu, aż w końcu jej palce dotknęły błotnistego brzegu. Gąbczasta ziemia, której się chwyciła, osunęła się do strumienia i prąd szarpnął Eurekę jeszcze dalej od odległego fioletowego blasku. Uderzyła w pień drzewa. Objęła go ramionami, zanim prąd pociągnął ją dalej. Zatrzymała się. Znów rzuciła się w stronę brzegu. Tym razem chwyciła śliskie korzenie, które trzymały się na tyle mocno, że udało jej się podnieść. W końcu się wydostała. Padła na brzeg w deszczu i pomyślała, że już nigdy się nie ruszy. Wtedy ametystowy blask przygasł. Eureka zerwała się i pomknęła w jego stronę. Przebiegła po łuku błotnistej ścieżki. Wspięła się po schodach ze stromych głazów, podświetlonych blaskiem Esme. Kiedy już zaczęła się obawiać, że to złośliwy żart, że ta ścieżka prowadzi do urwiska nad skałami ostrymi jak włócznie, blask padł na dużą, okrągłą sadzawkę. Deszcz padał na jej powierzchnię, ale Lśnienie było gładkie jak lustro. Pośrodku łagodnie bulgotało źródło. Dookoła wznosiły się smukłe stożkowate pagórki. W pobliskich drzewach gruchały gołębie. Sadzawkę otaczał krąg jaskrawych ametystowych kwiatów. Wysokie, o fioletowych płatkach – orchidee wiedźm plotki. Fioletowe flamingi przybierały dziwaczne pozy, krążąc po zaczarowanych obrzeżach zaczarowanej sadzawki. Eureka zwróciła zdrowe ucho w stronę zadowolonego westchnienia, które słyszała wiele razy, gdy wracała z Cat z różnych imprez. Przyjaciółka opierała się o pień sosny rosnącej w pobliżu Lśnienia, Poeta ją obejmował. Coś przyciągnęło wzrok Eureki ponad Cat i Poetę, do konarów drzewa, o które się opierali. Na gałęzi poruszył się cień. Eureka nie potrzebowała blasku księżyca, by rozpoznać Brooksa. Jak długo tam tkwił, obserwował Cat, czekał… na co? Na Eurekę, rzecz jasna. Znała teraz plany Atlasa. Wiedziała, że jej rolą jest odwrócić Napełnienie. Wiedziała, gdzie jest jego cenny robot. To dawało jej moc, której jednak nie umiała jeszcze wykorzystać. „Trzymaj się, Brooks – chciała powiedzieć. – Wytrzymaj jeszcze trochę”. Jego nogi zwisały z grubego konaru. Widział, że Eureka go dostrzegła. Bardzo powoli uniósł palec wskazujący do ust. – Czy mogę zaproponować kąpiel na golasa, zanim napełnimy dzbany? – zapytała Cat Poetę.
Na mokrej trawie u ich stóp leżały cztery gliniane dzbany, które musieli przynieść z jaskini Poety. – A co to znaczy? – spytał Poeta. – Pozwól, że ci to zaprezentuję. Cat skrzyżowała ręce i zaczęła zdejmować sweter. – Cat! – zawołała Eureka. – Przestań! – Eureka? Na chwilę na twarzy Cat pojawił się uśmiech. Później zniknął. Eureka uświadomiła sobie, że Cat z chęcią zobaczyłaby dziewczynę, którą Eureka była wcześniej – ale nie morderczynię, która teraz przed nią stała. – Co ty tu robisz? Eureka myślała o tym, jak przed chwilą potraktowała Andera. Na czym właściwie mogła polegać? Co by to dało, gdyby powiedziała, że martwi się o Cat? W jej oczach pojawiła się złość. Była wściekła na siebie i na Atlasa, ale to Cat znalazła się na linii ognia. – To nie jest randka z chłopakiem z bayou. – Naprawdę? – Twarz Cat spochmurniała. – Mogłabym przysiąc, że jesteśmy w Lafayette, a to uliczka za sklepikiem z daiquiri. Za taką idiotkę mnie uważasz? Pytam poważnie. Zostawiłam rodzinę, żeby uciec z tobą i jakimś świrem, którego ledwo znasz. Później ty, dziewczyna, którą uważałam za najlepszą przyjaciółkę, okazałaś się prawdziwym świrem, którego ledwo znam. – Cat, musimy iść. – Zachowujesz się, jakby w ogóle nie obchodziły cię te straszne rzeczy, które się dzieją. – Obchodzą mnie. Dlatego tu jestem. – Ale nie możesz się rozpłakać, tak? Masz wspaniałe usprawiedliwienie, żeby udawać, że nic się nie liczy, żebyś nie musiała tego czuć. Zostawiłam wszystko, utraciłam wszystko, dokładnie tak jak ty. I wiesz co? Znalazłam słodką wodę. Nie jesteś jedyną osobą na świecie, która może pomóc. – Trzymaj się z dala od tej wody. Jest niebezpieczna. To nawet nie jest woda. – Nie mów nic więcej – przerwała jej Cat. – Nie chcę wiedzieć, w jaki sposób znów mnie nie doceniasz. Eureka próbowała odciągnąć przyjaciółkę od wody. – Wyjaśnię wszystko, kiedy się stąd wydostaniemy.
– Idź do domu. Cat wyrwała rękę. Nigdy jeszcze żadna z nich w tak otwarty sposób nie przyznała, że to coś więcej niż chwilowe nieporozumienia. Ich prawdziwe domy znikły. Eureka je zniszczyła. To miejsce, ta noc, to zło trzy metry nad nimi były wszystkim, co miały. – Proszę, chodź ze mną, Cat. Fioletowy blask zniknął. Eureka zastanawiała się, czy nie wyobraziła sobie spotkania z Esme. Źródełko bulgotało niewinnie. – Dziewczęta – Poeta uniósł jeden z dzbanów – po prostu narozrabiajmy, nie ma się czego bać. Zobaczcie… – Nie! – zawołała za nim Eureka. – Twoje odbicie… Poeta odwrócił się twarzą do wody. Stał na brzegu Lśnienia. Zaczął opuszczać dzban w stronę powierzchni – ale nagle się zatrzymał. Potrząsał głową, jakby próbował wymazać wizję, którą miał przed sobą. Upuścił dzban. Eureka znajdowała się w odległości trzech metrów i przytrzymywała Cat, więc nie dostrzegła, co Poeta widział w swoim odbiciu. Krzyknął coś w ojczystym języku. Nogi się pod nim uginały. Sięgnął do kieszeni bojówek i wyciągnął puszkę farby w sprayu. – Co on robi? – spytała Cat. Eureka chwyciła ją mocniej, gdy Poeta rozpylił nad Lśnieniem chmurę czarnej farby. Chciał zamalować, co widział, zmienić płótno. Ale nie mógł. I nie mógł się odwrócić. Jego twarz, widoczną z profilu, wykrzywiało cierpienie. Co dziwne jednak, dłonie Poety sięgnęły do przodu, jakby próbowały coś pochwycić. Do Eureki wróciły słowa Esme: „Śmiertelni mogą stawić czoła wielu rzeczom, ale nie swojej prawdziwej tożsamości”. Znów spojrzała na sosnę, na nieruchomy cień, który nadal obserwował. – Wpadnie do środka – powiedziała Cat. – Niezależnie od tego, co się stanie – Eureka zwróciła się do Cat – obiecaj mi, że będziesz się trzymała z dala od tej wody. Poeta jak w transie sięgnął ku swemu odbiciu. Następnie bezgłośnie wpadł do sadzawki. – Poeto! – krzyknęła Cat, ciągnąc Eurekę kilka kroków w stronę wody. Eureka zadrżała, gdy woda zamknęła się nad miejscem, w którym zniknął chłopak. Jego ręka wystrzeliła do góry, wzniosła się w stronę nieba, wciąż zaciśnięta
na puszce czarnej farby. – On sobie z nas żartuje – powiedziała z ulgą Cat. – Prawda? Kiedy puszka wypadła z palców Poety, Eureka zobaczyła, że woda jest lepka, niemal smolista. – Nie podchodź tam, Cat. – On potrzebuje pomocy… – powiedziała dziewczyna, ale się nie ruszyła. – Wiedźma mnie ostrzegła. Woda jest zaczarowana. Odbicie przynosi śmierć. Ukazuje najgorsze, co człowiek w sobie ma. Łokieć Poety zniknął pod powierzchnią Lśnienia, jakby coś chwyciło go od dołu. Później ręka zanurzyła się aż po nadgarstek. Cat wrzasnęła, Eureka ją trzymała. Nim palce Poety zniknęły w Lśnieniu, Cat straciła wolę walki. Pochyliła się, padła na kolana. – Był dla mnie dobry, kiedy potrzebowałam przyjaciela. Nikogo by nie skrzywdził… Cat urwała, spojrzała na Eurekę i odwróciła wzrok. Eureka wiedziała, że obie myślą o tym samym – jeśli odbicie Poety go zabiło, jaką grozę zobaczyłaby Eureka, gdyby zajrzała do środka? Lśnienie na chwilę znieruchomiało, po czym na jego powierzchni pojawiły się trzy opalizujące bańki. Pękały jedna po drugiej, pozostawiając w powietrzu słaby ametystowy blask.
18 W gorączce
Nie ma jej tutaj. Z warsztatu Solona dobiegał rozgorączkowany głos Andera. Eurece po upływie godziny udało się w końcu zawlec Cat z powrotem do Gorzkiej Chmury, gdzie jej przyjaciółka padła na posłanie. Odepchnęła Eurekę, kiedy ta próbowała ją pocieszyć, i płakała bezgłośnie, aż zasnęła. Cat chciała zajrzeć po drodze do jaskiń Celanów, by powiedzieć im o śmierci Poety, ale to było zbyt niebezpieczne. Celanowie mieli już śmierć Seymy do pomszczenia. Nie wiedziała, jak zareagowaliby na stratę jednego z młodych. – Nie ma jej nad sadzawką – powiedział Ander. – Ani z Celanami. Szukałem wszędzie. Po prostu… zniknęła. – I co ja mam z tym zrobić? – spytał Solon. Eureka ruszyła w stronę schodów prowadzących do jego warsztatu. Teraz gdy Solon wiedział, że się wyślizgnęła, obaj pewnie byli na nią wściekli. Musiała im powiedzieć, że wróciła. – Chodź ze mną! – krzyknął Ander. – Pomóż mi jej szukać. Tam jest Atlas. Jestem tego pewien. – Kolejny powód, żebyśmy zostali w domu. Nie możemy się z nim równać. – A Eureka? – Miejmy nadzieję, że tak – powiedział Solon. – Gdybyś miał spotkać Atlasa w tych górach… – Może już zrobił najgorsze, co jest w stanie mi zrobić – mruknął Ander. Eureka zatrzymała się na szczycie schodów. Poniżej dogasał ogień.
– Co masz na myśli? – spytał Solon. – Jest coś, co powinienem ci pokazać – stwierdził Ander. Dziewczyna spojrzała ponad balustradą. Solon siedział tyłem na skórzanym krześle z niskim oparciem, pił prosecco z uszkodzonego kieliszka i palił papierosa. Ander odwrócił się do niego plecami. Wydawał się chudszy. Eureka była przyzwyczajona, że stał prosto, ale dziś jego ramiona były przygarbione, gdy uniósł koszulkę, ukazując umięśniony tors – i dwie głębokie rany. Solon zagwizdał pod nosem. – Czy Eureka wie? – I tak ma dużo powodów do zmartwienia – odparł Ander. Wydawał się niezmiernie samotny. Eureka wiedziała o tych ranach – odkryła je, gdy po raz pierwszy całowała się z Anderem – ale nie miała pojęcia, co oznaczały. Tej nocy gdy jej palce znalazły te dziwne pęknięcia na jego skórze, miała tak wiele innych spraw do przemyślenia. Upajający smak jego ust, burza, którą rozpoczęły jej łzy, Brooks zaginiony w zatoce i ostatnie, najbardziej dręczące tłumaczenie Księgi miłości. – I jeszcze to. – Ander wyjął długi kawałek białego korala w kształcie grotu strzały. – Był w moim wnętrzu. Wyjąłem go z rany. Solon z cichym brzękiem odstawił kieliszek na podłogę; w kąciku jego ust wisiał papieros. Przyjrzał się koralowi; cofnął palec, gdy poczuł ostry czubek. – Od jak dawna to masz? – Od dnia przed nadejściem burzy. – Ander wzdrygnął się nieco, gdy Solon obmacał jego plecy. – Eureka żeglowała z Brooksem. Wiedziałem, że nie jest bezpieczna, więc podążyłem za nią pod wodą. Widziałem, jak bliźnięta wypadają za burtę – zamknął oczy – a ona skacze za nimi. Ale zanim zdołałem im pomóc, coś się we mnie wbiło. – Mów dalej. – Solon strzepnął popiół z papierosa. – Nie było niewidzialne, ale nie było też widzialne. Przypominało falę poruszającą się niezależnie od innych fal, samodzielną moc ciemności. Próbowałem z nią walczyć, ale nie wiedziałem, jak się z czymś takim walczy. Żal mi teraz Brooksa, gdyż wiem, co znosił. – Koralowy sztylet tworzy bramę, która pozwala Atlasowi wejść w ciała ze Świata Jawy. Jest tak ostry, bo jest martwy. – Solon usadowił się wygodniej. – Nigdy nie słyszałem, by Atlas zamieszkiwał dwa ziemskie ciała naraz, a już na pewno nie ciało
Tragarza Ziarna. Robi się coraz bardziej zuchwały. A może nie działa sam. „Z kim mógłby współpracować?” – Eureka pragnęła zadać to pytanie. Strach na twarzy Andera świadczył, że wiedział, o kim mówił Solon. Solon oddał koral Anderowi. – Zachowaj to. Będziemy go potrzebować. – Czy jestem opętany? – A skąd miałbym wiedzieć? – spytał Solon. – Czy czujesz się opętany? Ander potrząsnął głową. Wygiął rękę do tyłu, by pomacać powstałe tam skrzela. – Ale one nie chcą się goić. Solon zaciągnął się dymem papierosa. – W najgorszym wypadku ten, kto cię opętał, jest na razie uśpiony. Ander pokiwał ponuro głową. – Z drugiej strony – dodał Solon – zapewne możesz oddychać pod wodą. Mógłbyś odpłynąć i oszczędzić Eurece wysiłku udawania, że cię nie kocha. – Solon zakręcił złocistym płynem w kieliszku. – Oczywiście jest jeszcze Lśnienie. Eureka poczuła, jakby przez jaskinię przeleciał podmuch arktycznego wiatru. Od chwili gdy Esme wspomniała o jej historii, wiedziała, że będzie musiała stawić czoła Lśnieniu, że to część jej przygotowania na spotkanie z Atlasem. Zamierzała zrobić to sama. Nie chciała, by ktokolwiek z pozostałych znów się do niego zbliżył. Ander pochylił się do przodu, uważnie słuchając Solona. – Wygląda jak zwyczajna sadzawka – wyjaśnił starszy Tragarz Ziarna – ale jest arcydziełem wiedźm plotki. Powiadają, że odbicie w Lśnieniu ukazuje, kim ktoś „naprawdę” jest, choć brzmi to dość absurdalnie. Mógłbyś spróbować. Ja nie wierzę w tożsamość, rzeczywistość ani prawdę, więc nie widzę powodu do takiego narcystycznego spojrzenia. Co jest ironią losu, bo jestem skrajnie narcystyczny. – Jak się tam dostanę? – Nie jest daleko, na południe od jaskiń Celanów, trzeba przejść przez coś, co było dolinami, dopóki twoja dziewczyna nie dorobiła się sumienia. Pewnie ryczą tam teraz bystrza. Mogłaby cię tam zaprowadzić wiedźma plotki, ale – na jego twarzy pojawił się wyraz niepokoju – ich pomoc jest kosztowna, o czym dobrze wiesz. – Uważasz, że powinienem tam pójść, nawet jeśli… – Wypali ci twarz? – Solon dokończył myśl Andera i wpatrzył się ze smutkiem w pusty kieliszek. – To zależy. Jak bardzo chcesz wiedzieć?
Niebo nad Gorzką Chmurą było rdzawo-szare, co oznaczało nadchodzący świt. Ander przez całe życie obserwował Eurekę z pewnej odległości – ale tego ranka to ona była podglądaczem. Trzymała się z tyłu, śledząc go jak kojot tropiący jelenia. Poruszał się szybko po ciemnych kamieniach, wśród kęp umierających drzew. Za paskiem jego czarnych dżinsów błyszczała pochwa włóczni z orichalcum. Z tej odległości wyglądał inaczej. Kiedy byli blisko, wtrącała się chemia, ciało Eureki wibrowało, a oczy przysłaniała mgła, więc widziała jedynie chłopca, którego pragnęła. Tu jednak, w blasku świtu wśród potopu, Ander był odrębnym człowiekiem. Tak się skupiała na swoim obiekcie, że właściwie nie zwracała uwagi na ścieżkę, którą szli. Różniła się od drogi oświetlonej przez Esme. Kiedy Ander dotarł do Lśnienia, Eureka skuliła się za głazem. Niebo na wschodzie pojaśniało. Wiatr był lodowaty, przenikający aż do szpiku kości. Chłopak jak zawsze pozostawał suchy. Jej ramiona pragnęły go objąć. Jej wargi pragnęły go całować. Jej serce pragnęło… być innym sercem. Sądziła, że osoba zdolna do tęsknoty i miłości umarła razem z Seymą i tatą. Jednak fizyczna potrzeba niezaprzeczalnie pozostała. Szukała ciała Brooksa na sośnie. Nie widziała go tam ani nigdzie indziej. Oczy Andera wydawały się zapadnięte. Wyczuwała w nim strach, jak myśliwy wyczuwa go w swojej ofierze. Spacerował po brzegu, przeczesywał włosy palcami. Odetchnął głęboko i przycisnął dłoń do serca. Stanął w miejscu, gdzie woda muskała brzeg, zamknął oczy i zwiesił głowę. – To dla ciebie, Eureko – powiedział. Wyszła zza skały. – Zaczekaj. Od razu znalazł się u jej boku. Wpatrywał się w jej wargi, piegi, wygiętą linię włosów na czole, ramiona i koniuszki palców, jakby nie widzieli się od miesięcy. Dotknął jej policzka. Na chwilę pochyliła się bliżej – cudowny instynkt – ale zaraz zmusiła się, by się cofnąć. – Nie powinno cię tu być – powiedzieli oboje jednocześnie. Jakże podobne były ich instynkty obronne, ich skłonność do smutku. Eureka nigdy nie spotkała nikogo tak uczuciowego jak Ander – a nawet to wydawało się znajome. Mieszkańcy New Iberia często mówili, że Eureka jest „uczuciowa”, co w ich ustach było obelgą. Ona tak nie sądziła.
– Jeśli moja rodzina cię odnajdzie… albo Atlas… – odezwał się Ander. Eureka rozejrzała się dookoła, jej wzrok spoczął na pustej sośnie. – Muszę poznać prawdę – powiedziała. Ander zwrócił się w stronę Lśnienia. Deszcz odbijał się od powietrza wokół jego skóry. Gdy znalazł się tak blisko, Eureka mogła podziwiać krawędzie jego kordonu. – Ja też. – Kiedy Brooks został opętany – oznajmiła Eureka – bardzo się zmienił. Teraz wiem, że to było oczywiste. W jej wargi uderzał gorzki deszcz. Była zła na siebie, że nie zrobiła nic, by pomóc Brooksowi, że walczył sam. Czy popełniała ten sam błąd z Anderem, bała się stawić czoła przerażającej zmianie? – Nie znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, czy się zmieniłem – stwierdził Ander. Eureka patrzyła, jak chmura spowija jego twarz cieniem. Mówił prawdę. Uważnie strzegł swojej tożsamości. O niej jednak wiedział tak wiele. – Znasz sam siebie – powiedziała. Ander się zniecierpliwił. – Jeśli jestem opętany, nie mogę przy tobie przebywać. Nie pozwolę, by wykorzystał mnie, by cię zabić. Odejdę i nigdy więcej cię nie zobaczę. Wtedy Ander byłby wolny od uczuć wobec niej. Nie postarzałby się jak Solon, kiedy kochał Byblis. Czy nie tego pragnęła? Wyobrażała sobie, jak rusza dalej bez niego, w stronę Brooksa i Atlasa, i niemożliwego marzenia o ich rozdzieleniu i odkupieniu siebie. Czy byłoby lepiej dla Andera, gdyby teraz ją opuścił? – Dokąd bym poszedł? – jęknął cicho Ander, zamykając oczy. – Nie wiem, co bym zrobił, gdybym nie był przy tobie. Tym właśnie jestem. – Nie możesz uzależniać własnej tożsamości od kogoś innego. A szczególnie ode mnie. – Mówisz, jakbyśmy byli obcy. Ale ja wiem, kim ty jesteś. – Powiedz mi. Poruszył jej najbardziej delikatną strunę. Eureka natychmiast pożałowała swoich słów. – Jesteś dziewczyną, która opisała zakochanie bardziej prawdziwie niż ktokolwiek wcześniej. Pamiętasz? Miłość od pierwszego wejrzenia, która strzaska skorupę świata. Brak strachu przed wadami, marzeniami i namiętnościami drugiej
osoby. – Wziął ją w ramiona i przytulił mocno. – Nierozerwalna więź odwzajemnionej miłości. Nigdy nie przestanę o tobie myśleć, Eureko. Sądzisz, że czujesz tylko smutek. Nie wiesz, co mogłaby uczynić twoja radość. Ander wierzył, że Eureka miała wewnątrz siebie więcej, niż pozwalała sobie zobaczyć. Pomyślała o sposobie, w jaki Esme postukała w kamień gromu, kiedy powiedziała, że od straszliwej zasady Lśnienia są wyjątki. Podeszła do sadzawki i zdjęła naszyjnik przez głowę. Uniosła kamień nad wodą. – Co robisz? – spytał Ander. Lśnienie odpowiedziało. W jego głębinach utworzyły się przezroczyste pasma wody, które zaczęły unosić się w stronę powierzchni, jak tasowana talia płynnych kart. Nad Lśnieniem wzniosła się fioletoworóżowa mgiełka, która po chwili skupiła się w chmurkę skoncentrowanej purpury, kilka centymetrów od szemrzącego źródła. Chmura rozciągnęła się w kolumnę purpurowego oparu, która zapadła się w sobie i zniknęła w środku sadzawki. Lśnienie znieruchomiało, zmieniając się w błyszczące lustro. – Chyba nie powinniśmy tego robić – stwierdził Ander. – Innymi słowy, ja nie powinnam tego robić. – Możesz umrzeć. – Muszę wiedzieć, kim jestem, zanim udam się do Marais. Wiedźma mi powiedziała. Tu jest moja historia. Spodziewała się, że się sprzeciwi. Ander jednak wziął ją za rękę. Gest ten poruszył ją w sposób, jakiego się nie spodziewała. Oboje przysunęli czubki butów do krawędzi tafli. Serce Eureki biło szybko. Pochylili się nad Lśnieniem. Na powierzchni zamigotały barwy i Eureka zobaczyła zarys dziewczęcej sylwetki. Widziała oszałamiającą białą suknię zamiast dżinsów i niebieskiej bluzki zapinanej na guziki. Odetchnęła głęboko i powoli podniosła wzrok w stronę odbicia twarzy. To nie była twarz Eureki. Dziewczyna patrząca z Lśnienia miała ciemne włosy i wielkie, przenikliwe czarne oczy. Śniada skóra, wysokie kości policzkowe, szeroki, pewny siebie uśmiech. Jej wargi rozchyliły się, kiedy Eureka otworzyła usta, przechylała brodę pod takim samym kątem jak Eureka. Patrzyła na nią Maya Cayce, przekleństwo Eureki z Evangeline, dziewczyna, która ukradła jej pamiętnik, która próbowała ukraść Brooksa. Eureka szeroko otworzyła usta. Jak to możliwe? Wargi jej odbicia wygięły się w uśmiechu. Obraz
wypalił się w jej głowie. Miał pozostać tam na zawsze, zatopiony w bursztynie jej duszy. – Nie rozumiem – powiedział głucho Ander. – Co to znaczy? – szepnęła Eureka. – Jakim sposobem to może być ona? – Jakim sposobem to może być kto? Ander wydawał się oszołomiony i udręczony. Eureka wskazała na swoje odbicie, ale zobaczyła, że oczy chłopaka wpatrują się w miejsce, gdzie jego odbicie… powinno się znajdować. Nikogo tam nie było. Na Andera nie patrzyło nic poza ołowianym niebem.
19 Eksmisja
Cała sztuka polega na pozostawaniu spokojnym i nielogicznym, tak samo jak on – mówił Solon do bliźniąt, kiedy jakiś czas później Eureka i Ander powrócili do Gorzkiej Chmury. Usadowili się przed zniszczonym paleniskiem pośrodku salonu. W lichtarzach ze stalagmitów dogasały świece. Na podłodze leżały odłamki szkła. Nikt nawet nie pomyślał, żeby posprzątać po napaści. Bliźnięta były zwrócone w stronę Owidiusza, który siedział ze skrzyżowanymi nogami na zielono-złotym tureckim dywanie. Pozycja, którą przyjął, była bardzo naturalna, rysy twarzy wyjątkowo pociągające, ale oczy martwe jak kamienie. Claire i William leżeli na brzuchach i wpatrywali się w błyszczące palce stóp robota. – Solonie, nie… – powiedziała Eureka. Robot miał teraz neutralne rysy twarzy, ale wiedziała, jak szybko mógł przybrać oblicza duchów, które nosił w swoim wnętrzu. Bliźnięta i tak miały dosyć, nie musiały jeszcze widzieć twarzy taty w maszynie. Zastanawiała się, czy duch Poety zamieszkiwał teraz robota, czy zasięg, o którym wspominał Solon, obejmował Lśnienie. – Nie martw się, on śpi. – Solon stanął za Eureką, uniósł wskazujący i środkowy palec do prawego krańca jej szczęki, jakby chciał sprawdzić jej puls. Następnie przekręcił palce zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara i szepnął: – Później ci się to przyda. Pokazywał jej, jak wyłączyć robota. Pod brodą Owidiusza zauważyła niewielkie wgłębienie w kształcie symbolu nieskończoności.
– Musimy porozmawiać – powiedziała. – Właśnie wróciliśmy znad Lśnienia. Solon uniósł brwi. – Czy twoja próżność to przetrwała? – Czym jest Lśnienie? – spytała Claire, wspinając się na plecy Owidiusza, tak jak kiedyś wspinała się na plecy taty. – Coś tam zobaczyłam – powiedziała Eureka do Solona. – Swoją hissstorię – zanucił kobiecy głos. Eureka odwróciła się, ale nikogo nie zobaczyła. Pojawiły się pszczoły, jedna po drugiej, aż zapełniły oczodoły czaszek na ścianach jaskini. Wiedźmy plotki wkroczyły do salonu w kołyszących się kaftanach. Ustawiły się w trójkącie, z Esme w rogu najbliższym Eureki. – Dzień dobry, Owidiuszu – powiedziała Esme. – Widzę, że twoje nieudolne majstrowanie w końcu się opłaciło, Solonie. Powiedz mi, jak obszedłeś zawór wypełniony cynobrowym piaskiem? A może nie? Och… czyżby ktoś umarł? – Ojciec dzieci, skoro już przyszłyście złożyć kondolencje – odrzekł Solon. – Wszystkie wiedźmy są sierotami – powiedziała Esme do Claire. Eureka zastanawiała się, czy to możliwe, by wiedźma była życzliwa. Esme odwróciła się do Eureki. – Podobało ci się Lśnienie? – Nie kłam – prychnęła stara wiedźma. – Mamy podwodne oczy. Widziałyśmy wszystko, co widzieliście. – Spojrzała na Andera. – I czego nie widzieliście. – Co ona powiedziała? – Solon wskazał na starą wiedźmę. Obrócił się w stronę Andera i wydał z siebie odgłos będący czymś pośrednim między rechotem a kaszlnięciem. – Czego dokładnie nie widziałeś? – Ja… nie wiem – wykrztusił Ander. – Musimy porozmawiać. – Nie pasujesz tutaj – orzekła stara wiedźma. – Rozumiesz? Jesteś niczym! Środkowa wiedźma powiedziała coś do starej wiedźmy, kryjąc usta za dłonią. Popatrzyły na Eurekę i zaśmiały się. – Wiecie, co oznacza moje odbicie. – Eureka zwróciła się do Esme. Wiedźma uśmiechnęła się i przechyliła głowę, rozważając odpowiedź. Popatrzyła na bliźnięta, później na Andera. – Lepiej, by niektóre prawdy pozostały tajemnicą dla tych, których kochamy. Później Esme wzruszyła ramionami i zachichotała, Solon zaśmiał się i zapalił kolejnego papierosa, a Eureka zobaczyła wszystko wyraźnie i dogłębnie – nikt nie miał pojęcia, co się działo. Jeśli nawet otaczająca ich magia miała porządek lub
znaczenie, nikt nie wiedział, na czym polegały. Eureka musiała wziąć sprawy w swoje ręce. W głębi jaskini pojawił się cień i Eureka usłyszała pociąganie nosem. Zza gobelinu zasłaniającego wejście do pokoju gościnnego wyłoniła się Cat. Eureka wiedziała, że wciąż są skłócone, że między nimi nigdy nie będzie tak samo, ale jej ciało ruszyło w stronę przyjaciółki, zanim umysł je powstrzymał. – Co one tu robią? – spytała Cat. Wiedźmy oblizały wargi i odwróciły się do Solona. – Wczoraj nie dostałyśmy zapłaty – powiedziała Esme. – Dziś żądamy potrójnych skrzydeł. – Potrójne skrzydła. – Solon się zaśmiał. – Niemożliwe. Owady odleciały. – Co powiedziałeś? Esme wysunęła rozwidlony język. Jej pszczoły zatrzymały się i zadrżały w powietrzu. – Wczoraj zostałem napadnięty – powiedział Solon. – Straciłem prawie wszystko. Sala motyli, wylęgarnia… nie ma ich. – Wyciągnął z kieszeni szlafroka niewielką aksamitną sakiewkę. – Mogę dać wam to. Dwa gramy płatków orchidei w waszym ulubionym kolorze. – Ten drobiazg nie pomoże nam w naszej misji – powiedziała środkowa wiedźma. Stara wiedźma popatrzyła na Solona przez monokl; jej bursztynowe oko wydawało się wielkie i zniekształcone. – Nie możemy wrócić do domu bez skrzydeł! Esme uniosła dłoń, by uciszyć pozostałe dwie. – Weźmiemy robota. Solon roześmiał się, jednak jego śmiech zaraz przeszedł w kaszel palacza. – Owidiusz nie jest zabezpieczeniem. – Wszystko jest zabezpieczeniem – stwierdziła stara wiedźma. – Niewinność, życie po śmierci, nawet koszmary senne. – Powiedz to sędziemu. – Cat odsunęła się od Eureki i stanęła przed Esme. – Bo robot zostaje z nami. Młoda wiedźma uniosła brew. Wydawała się przygotowywać do jakiegoś przerażającego czynu. Ale Eureka odwoziła Cat na lekcje karate. Widziała, jak podbija oczy wrednej Carrie Marchaux. Dobrze znała minę przyjaciółki, kiedy ta
zamierzała dać komuś łupnia. Cat poderwała lewą nogę. Jej bosa stopa trafiła wiedźmę w szczękę. Szyja Esme przekręciła się w bok, a z jej ust wyleciały cztery błyszczące białe zęby. Krew płynąca z warg wiedźmy pasowała do jej ametystowej sukni. Otarła kącik ust. – To za Poetę – powiedziała Cat. Esme uśmiechnęła się paskudnym, bezzębnym uśmiechem. Wysunęła swój rozdwojony język, a wtedy wszystkie pszczoły w jaskini otoczyły jej głowę. Znów wysunęła język. Pszczoły rozproszyły się, poleciały razem w stronę podłogi i podniosły jej zęby. Odchyliła głowę i otworzyła szeroko usta. Pszczoły wleciały do wnętrza i umieściły zęby z powrotem w zakrwawionych otworach w dziąsłach. Odwróciła się do swoich towarzyszek i zachichotała. – Jeśli ta dziewczyna tak się wściekła z powodu głupiego chłopaka, wyobraźcie sobie, co się stanie, kiedy dowie się, że cała jej rodzina – Esme zwróciła się w stronę Cat i wysyczała następne słowa, plując krwią – gnije na ohydnych nowych wybrzeżach Arkansas. Cat rzuciła się na Esme. Pszczoły żądliły ją w ramiona i twarz, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Trzymała wiedźmę za gardło, lecz Esme udało się uwolnić szyję. Mimo pszczół rojących się na jej rękach Cat szarpała włosy przeciwniczki, a po chwili przesunęła palce na tył jej głowy. Nagle zastygła, a jej twarz wykrzywiła odraza. – Co do… – Zapanuj nad swoją zuchwałą przyjaciółką, Eureko! – krzyknęła Esme, próbując się wyrwać z uścisku Cat. – Albo wszyscy pożałujecie. Cat pociągnęła głowę wiedźmy w kierunku własnej piersi. Tam gdzie powinien znajdować się tył czaszki Esme, ziała ametystowa pustka, pośrodku której gorączkowo trzepotał skrzydłami samotny monarch. To wyjaśniało niekończący się apetyt wiedźm plotki na skrzydlate istoty. W taki sposób latały. Cat wyciągnęła motyla z pustki w głowie Esme. Jego skrzydła uderzyły po raz ostatni, po czym owad zwinął się i umarł. Esme ryknęła i zrzuciła z siebie Cat. Pozostałe wiedźmy plotki wpatrywały się z przerażeniem w jej pustą głowę. Dotykały własnych głów, jakby chciały się upewnić, że wszystko jest nadal całe. Pszczoły otoczyły pięść Esme jak rękawica. Wiedźma stanęła nad Cat, chwyciła ją z tyłu głowy i uderzyła w podstawę jej czaszki pięścią okrytą pszczołami.
Oczy Cat rozsadzał ból. Krzyknęła głośno. Eureka odepchnęła Esme na bok i próbowała zgonić pszczoły z głowy przyjaciółki, ale nie chciały odlecieć. Starała się je wybrać spomiędzy włosów Cat. Żądliły ją w dłonie, ale nie rezygnowały. Były teraz częścią głowy Cat, roiły się na niej i bez ustanku żądliły. Esme zatoczyła się w stronę pozostałych wiedźm. Z trudem łapała oddech. – Jeśli zaniesiecie Owidiusza na próg, zabierzemy go stamtąd. – Niczego nie dostaniecie, najwyżej błogosławieństwo na drogę – stwierdziła Eureka. – Odejdźcie! – powiedział Solon, zainspirowany odwagą Eureki. – Dawno już chciałem wam to powiedzieć, suki. – Nie myślisz jasno, Solonie – stwierdziła środkowa wiedźma. Ona i najstarsza podtrzymywały Esme, która wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. – Pamiętaj, co się stanie, kiedy nie będziesz mógł sobie pozwolić na nasze szkliwo… – Nic nie jest wieczne – odparł Solon i mrugnął do Eureki. – Wszyscy twoi pomniejsi wrogowie cię odnajdą – powiedziała stara wiedźma. – I ten wielki też. – Solonie – odezwał się Ander – jeśli pozwolisz im zdjąć szkliwo… – Czy źli ludzie wracają? William oparł się o pochyloną Eurekę. Wyczuła przez koszulkę jego żebra, co sprawiło, że zrobiło się jej słabo. – Nie płacz – szepnęła automatycznie, zajmując się głową Cat. – Nie pozwolę, by coś ci się stało. Było za późno. Łzy Williama kapały na jej ramiona i policzki. Ich niewinność była zaskakująca, jak błyszczący klejnot w czarnej rozpadlinie. Rozmyśliła się. – Płacz – powiedziała. – Wypłacz się. William tak zrobił. – Dajemy wam czas do północy, byście zmienili zdanie – powiedziała stara wiedźma. – Wtedy zniknie szkliwo. Solon zgasił papierosa. Podszedł do miejsca, w którym Cat łkała słabo w ramionach Eureki. Pocałował Cat w policzek. – Jak sobie życzycie. – W osłabionym głosie Esme kryła się wściekłość. Dwie starsze wiedźmy wyciągnęły języki i cztery pszczoły powróciły, by powoli zataczać kręgi wokół ich głów. Reszta pozostała z Cat.
Niosąc okaleczoną towarzyszkę, wiedźmy plotki ruszyły powoli przez długi, ciemny korytarz czaszek.
20 I nadeszły kłopoty
O zmierzchu Eureka i Ander stali na werandzie i wpatrywali się w sadzawkę Córki Łez. Solon udał się do warsztatu z Owidiuszem, Cat zaś odpoczywała w pokoju gościnnym z bliźniętami. Mówiła, że ból głowy złagodniał do migreny, prawie też nie czuła już ciągłych użądleń – ten ból był łatwiejszy do zniesienia niż świadomość, co stało się z jej rodziną. – Może to była tylko plotka – powiedział Ander, ale wszyscy czuli, że wiedźmy mówiły prawdę. Podzielili między siebie ostatki jedzenia: dwa małe jabłka, kilka łyków wody, resztki z pudełka płatków. Po tym posiłku Eureka poczuła głód jeszcze mocniej. Ciało miała słabe, umysł zaćmiony. Nie spała od czasu, gdy obudziła się z koszmaru o tonięciu w zmarnowanych zabitych. Do pełni pozostało sześć nocy – jeśli w ogóle przeżyją tak długo. Deszcz padał od tak dawna, że już go nie czuła. Wydawał się równie naturalny jak powietrze. Wychyliła się przez balustradę werandy i przycisnęła plecy Andera, tak że on również się wychylał. Z powierzchni sadzawki patrzyły na nich dwa niewyraźne kształty. – Nie zniknąłeś, dlatego że nie było cię w Lśnieniu – powiedziała. – A ja… – Ty też nie jesteś twarzą, którą widziałaś, tak? – spytał Ander. – Chodziłam do szkoły z tą dziewczyną – wyjaśniła Eureka. – Mayą Cayce. Nienawidziłyśmy się. O wszystko współzawodniczyłyśmy. W dzieciństwie byłyśmy przyjaciółkami. Dlaczego zobaczyłam ją jako własne odbicie? – Gdzieś to wszystko ma sens. – Palce Andera lekko musnęły jej szyję. – Pytanie
brzmi, czy przeżyjemy drogę do tego miejsca. Eureka odwróciła się od odbicia do rzeczywistości. Przesunęła dłońmi po piersi Andera, splotła palce na jego karku – wiedziała, że nie powinna tego robić. Poprzedniego dnia jej ręce zabiły. Skończyła im się żywność. O północy miało zniknąć szkliwo. – Żałuję, że nie możemy wszystkiego zatrzymać i stać tu przez wieczność. – Miłości nie można powstrzymać, tak samo jak czasu – powiedział cicho Ander. – Mówisz tak, jakby miłość i czas nie były połączone – stwierdziła Eureka. – Dla ciebie są tym samym. – Niektórzy mierzą czas tym, w jaki sposób go wypełniają. Dzieciństwo to czas, szkoła średnia to czas. – Dotknął jej warg czubkiem palca. – Moim czasem zawsze byłaś ty. – Porzygałbym się – odezwał się ktoś za Anderem – ale mogłoby to przyciągnąć umierających z głodu miejscowych. Ktoś wyszedł z cienia wiśni. Wiedźmy musiały wcześniej rozproszyć szkliwo. Odnalazł ich. – Brooks – powiedziała Eureka. – Atlas. Ander rzucił się do przodu. I Brooks też. Eureka znalazła się między nimi, obaj na nią naciskali. Zamierzali walczyć. Spróbować zabić się nawzajem. – Wynoś się stąd – powiedziała szybko do Brooksa. – Sądzę, że to on powinien się wynosić – powiedział Brooks do Andera. Ander wygiął wargi z obrzydzeniem. – Przegrasz. Twarz Brooksa stała się przerażającą maską wściekłości. – Już zwyciężyłem. Ander wyciągnął długą włócznię z orichalcum z pochwy na biodrze. – Nie, jeśli zabiję to ciało, zanim twój świat się podniesie. – Anderze, nie! – Eureka obróciła się tak, by osłonić Brooksa. Przez chwilę czuła znajome ciepło jego piersi. – Nie pozwolę ci. – Tak, proszę, Eureko, ocal mnie – powiedział Brooks. I naparł w przód z całych sił, odpychając Eurekę na bok. Dziewczyna upadła. Kiedy Ander pochylił się, by sprawdzić, jak się czuje, Brooks wpadł na niego i starał
się chwycić włócznię. Plecy Andera wygięły się nad balustradą. Nie mógł się wyprostować. Chwycił za przedramię Brooksa i pociągnął go za sobą. Eureka próbowała ich powstrzymać, ale już zaczęli spadać. Podbiegła do krawędzi werandy. Włócznia wyślizgnęła się z palców Andera, znalazła się również poza zasięgiem Brooksa. Chłopcy mocowali się i rozpaczliwie wymachiwali pięściami, koziołkując w powietrzu. Żaden cios nie trafił do celu, chaos i grawitacja zmusiły ich do chwilowego rozejmu. Z chlupotem zniknęli w sadzawce Córki Łez. W ciszy, która nastąpiła, Eureka wyobrażała sobie, że obaj chłopcy na zawsze zniknęli z jej życia, że miłość odeszła, że tak będzie łatwiej. Ale ich głowy wyłoniły się na powierzchnię. Obracali się wokół, aż zauważyli się nawzajem. Dzieliło ich kilka metrów łez. Brooks zniknął pod wodą i stał się czarną mgiełką. Z dzikim wdziękiem pędził w stronę Andera. Ciało Andera uniosło się w wodzie, która wkrótce stała się czerwona. Później zostało wciągnięte pod powierzchnię. Znów zapadła niesamowita cisza. Eureka przemierzała werandę w tę i z powrotem przez minutę długą niczym godzina, zanim przypomniała sobie, że obaj mieli skrzela pozwalające im oddychać pod wodą. Zanurkowała. Otoczyła ją woda. Wokół niej rozwinęła się tarcza kamienia gromu. Nie widziała ich. Opadła kilkadziesiąt centymetrów niżej i ruszyła w stronę przeciwległego brzegu. Wyczuła poruszenie poniżej i ześlizgnęła się na dno tarczy. Brooks przycisnął Andera do dna sadzawki i szarpał jego pierś zębami, jakby próbował pożreć jego serce. Na twarzy Andera malował się tak przejmujący ból, że Eureka bała się, iż chłopak straci przytomność. Zanurkowała w ich stronę, płynęła najszybciej, jak mogła. Zatrzymała się w odległości półtora metra i zacisnęła pięści, by uderzyć Brooksa. To nie był jej najlepszy przyjaciel, on nie mógł nim być. I wtedy przypomniała sobie o tarczy. Nie mogła dotrzeć do Andera, póki tarcza ją chroniła. Czy miała czas popłynąć na powierzchnię, zdjąć kamień gromu i wrócić tutaj? Kiedy tak się wahała, Ander odwrócił głowę i odetchnął. Potężna fala odrzuciła Eurekę do tyłu, zakręciła nią. Dziewczyna obracała się
poziomo razem z tarczą, uwięziona w wirze. Poczuła, że się wznosi. Wirowała coraz wyżej i wyżej, Brooks i Ander migali jej przed oczami. Cała trójka poruszała się na innych orbitach, pochwycona przez trąbę wodną stworzoną z Zefiru Andera. Światło nad Eureką stawało się coraz bliższe i mocniejsze, aż… Wystrzeliła z wody, wirując do góry. Tarcza kamienia gromu wyparowała. Wir wodny wyłonił się na powierzchni i stał się ogromnym tornado. Poniżej Ander sięgnął ku Brooksowi. Krew, która płynęła z jego piersi, również zaczęła krążyć, ochlapując przeciwnika. Trąba po chwili wypchnęła Eurekę i rzuciła nią w stronę urwiska wznoszącego się nad sadzawką. Spadając z nieba, dziewczyna z zaskoczeniem zobaczyła ogromną tęczę sięgającą aż za horyzont. Usłyszała gardłowy krzyk i obejrzała się przez ramię. Daleko za sobą widziała Brooksa, wciąż więźnia Zefiru Andera. Samego Andera nie było widać. Eureka z bolesnym łupnięciem wylądowała na skałach. Bolały ją kości. Przeturlała się na bok i przez chwilę obejmowała się rękami, drżąc w deszczu. Dotknęła kamienia gromu, medalionu Diany, żółtej wstążeczki i odetchnęła. W końcu podniosła się na kolana. Nie wiedziała, gdzie się znalazła ani gdzie wylądowali Ander i Brooks, ale ze skały widziała większość doliny Celanów. Przypominała obraz z powierzchni księżyca. Na południu znajdowało się otoczone orchideami Lśnienie. Zobaczyła tysiące srebrzystych okręgów rozrzuconych po okolicy – jeziorka zrodzone z jej łez. Widziała białe szczyty odległych gór, sadzawkę o łukowatym kształcie w dolinie między jaskiniami i – w odległości około piętnastu metrów – werandę Solona. Ruszyła w jej stronę. Tęcza kończyła się pośrodku werandy. Rubin przechodził w jaskrawy pomarańcz, później w złoto, następnie w ciemną zieleń, indygo, a na końcu zabójczą, lecz piękną purpurę, którą Eureka zaczęła kojarzyć z wiedźmami plotki. Tęcza sięgała w głąb nocy czarnej jak węgiel. Nie stworzyło jej światło słońca ani księżyca. Przyjrzawszy się uważniej, Eureka zobaczyła cztery wyprostowane sylwetki wewnątrz tęczy, płynące w stronę werandy. Brzęczenie sprawiło, że dziewczyna pomyślała o wiedźmach plotki, ale nie słyszała śmiechu, nie widziała płatków orchidei. A to bzyczenie było inne, bardziej przypominało chrypienie niż zadowoloną pieśń pszczół.
Cztery zbliżające się sylwetki były nieruchome – poza unoszącymi się z wysiłkiem piersiami. Eureka uświadomiła sobie, że brzęczenie w wietrze to odgłos wysilonego oddechu. Tragarze Ziarna. Każde z nich skupiało się na utrzymywaniu w powietrzu ciała jednego ze swoich towarzyszy. Posługiwali się oddechem, jakby był skrzydłami, które biły dla drugiego. Eureka w końcu znalazła się dość blisko, by zobaczyć postać na końcu tęczy, samotną na ciemnej werandzie. Wyglądała jak czyjś pradziadek. Tęcza wypływała z jej ust jak niekończąca się chmura dymu. Plecy miała wygięte niezgrabnie do tyłu, jakby tęcza zaczynała się gdzieś głęboko w jej wnętrzu. Miała na sobie jedwabny szlafrok i dziwną czarną maskę. Starcem wypuszczającym tęczę w niebo był Solon. Ale to było niemożliwe. Jego ciało wydawało się bardzo stare. Skórę na dłoniach i piersi pokrywały starcze plamy. Plecy się zgarbiły. W jaki sposób Solon w ciągu jednego popołudnia postarzał się o stulecie? Kiedy wyjaśniał proces starzenia się Tragarzy Ziarna, powiedział, że brak uczuć od dziesięcioleci zapewniał mu młodość. Co – lub kto – obudziło uczucia Solona, jego zdolność do kochania? Kiedy Eureka wspinała się po kamieniach i zbliżała do werandy od tyłu, pierwsza z sylwetek wyszła z tęczy. To był chłopak w jej wieku, ubrany w luźny ubłocony garnitur, który wyglądał znajomo, choć ciało właściciela znacznie się zmieniło. Chłopiec odwrócił się w jej stronę i zmrużył oczy. Albion zabił Rhodę, dręczył bliźnięta. To on zaplanował zabicie Diany. Wyglądał na osiemnaście lat, a nie sześćdziesiąt, lecz Eureka bez trudu go rozpoznała. Z tęczy wyszło troje kolejnych Tragarzy Ziarna. Chora. Critias. Starling. Wszyscy byli młodzi. Wyglądali jak nastolatki przebrane w ubrania dziadków. Eureka przeszła przez balustradę. Była obolała i krwawiła. Solon celowo sprowadził tu Tragarzy Ziarna. Dlaczego? Tęcza oderwała się od jego ust. To, co pozostało, wisiało w powietrzu w postaci kolorowych cząsteczek, a później opadło na ziemię niczym psychodeliczne liście. Maska z kapturem, którą nosił, wydawała się miękka, jakby uszyto ją z bawełny, ale została wykonana z gęstej czarnej kolczugi, tak cienkiej, że z bliska była przezroczysta. Pod tą maską Solon wydawał się mieć milion lat. – Nie bój się – powiedział stłumionym głosem. – To tylko maska na masce na masce.
– Co się dzieje? – spytała Eureka. – Mój majstersztyk. – Solon spojrzał w nocne niebo, pod nieobecność wspaniałego światła ciemniejsze i bardziej posępne. – Te kolorowe promienie tworzą drogę dla Tragarzy Ziarna, która łączy nas w dowolnych miejscach na świecie. – Dlaczego to robisz? Poklepał ją po policzku. – Przywitajmy naszych gości. – Za maską kryły się roześmiane oczy. – Eureko, sądzę, że miałaś już przyjemność poznać te cztery sterty nawozu. Tragarze Ziarna podeszli bliżej, równie oszołomieni jak Eureka. – Witajcie, krewniacy! – zawołał radośnie Solon. – Minęły trzy czwarte stulecia – powiedziała Chora – i ten głupiec w końcu oprzytomniał. Czemu zawdzięczamy tę przyjemność, Solonie? Śmiech Solona odbijał się echem za maską. – Zdejmij tę absurdalną maskę. – Głos Albiona zaskakiwał młodzieńczym brzmieniem. – Widzę, że dzięki goryczy dobrze się trzymasz – stwierdził Solon. – Nienawiść i odraza dodały nam sił – odparł Albion. – Biedny Solon zaś jest niczym jesienny liść, który ostatkiem sił trzyma się gałęzi. Nie mów mi, że znowu się zakochałeś. – Zawsze wydawało mi się, że nienawiść to rodzaj miłości – powiedział Solon. – Spróbuj znienawidzić kogoś, kto cię nie obchodzi. To niemożliwe. – Zdradziłeś nas, a teraz jesteś żałosny – wtrąciła Chora. – Mamy sprawę do Andera. Gdzie on jest? Rozejrzała się dookoła. Eureka również, bojąc się tego, co stało się z Anderem, z ciałem Brooksa, z Atlasem. – A, tu są! – Starling uśmiechnęła się szeroko. Jej długi warkocz był teraz złocisty. – Ci smarkacze, których powinniśmy byli zabić, kiedy mieliśmy okazję. Cat wyszła na werandę w towarzystwie bliźniąt. Głowę Cat nadal otaczały pszczoły. – Wracajcie! – Eureka pobiegła w ich stronę. – A skoro mowa o Anderze – odezwał się z namysłem Solon, po czym kaszlnął w rękaw szlafroka – zastanawiałem się, jakim sposobem zachowuje młodość. Nigdy nie widziałem bardziej zakochanego chłopaka, a jednak od przybycia do Gorzkiej Chmury wciąż wygląda na osiemnaście lat. Nie uważasz tego za dziwne, Albionie?
Od kiedy Eureka dowiedziała się, co miłość robiła z Tragarzami Ziarna, co chwila znajdowała w Anderze nowe oznaki starzenia. Teraz jednak widok wstrząsającej starości Solona i odmłodzonych pozostałych Tragarzy Ziarna uświadomił jej, jak ekstremalne były to zmiany. Czy to znaczyło, że Ander tak naprawdę jej nie kochał? – Gdzie Ander? – powtórzyła Chora. – I czy mógłbyś zdjąć tę absurdalną maskę? Mój Boże – powiedziała, gdy coś przyszło jej do głowy. – Czy potrzebujesz tlenu, żeby oddychać? – Zawsze dużo palił – zauważyła Starling. – Tragarz Ziarna z rozedmą płuc – powiedział Critias. – Co za idiota. – To prawda, że moje płuca są czarne jak blues – przyznał Solon – ale noszę tę maskę z zupełnie innego powodu. Jest naładowana piołunem. – Jego palec uniósł się do srebrnej kropki z boku maski. – Aby ją uruchomić, muszę jedynie nacisnąć ten przycisk. – On kłamie – stwierdziła Chora, ale zdradził ją strach w głosie. Solon uśmiechnął się szeroko pod maską. – Nie wierzycie mi? Udowodnić to wam? – Co ty wyprawiasz?! – wykrzyknęła Eureka. – Zabijesz też Andera. Albion odwrócił głowę w jej stronę. Uniósł brwi. – Znów zapłaczesz? Podszedł bliżej i pokazał flakonik takich samych kształtów jak unguentarium Andera, ale o wiele mniej ozdobny, wykuty z matowej stali. Eureka nie zamierzała płakać. Odepchnęła unguentarium i chwyciła Albiona za gardło. Zacisnęła rękę. Tragarz Ziarna z trudem łapał powietrze. Próbował ją odepchnąć, ale Eureka była silniejsza. Albion wyglądał inaczej niż podczas ich ostatniego spotkania, ale Eureka zmieniła się jeszcze bardziej. Widziała, że się jej boi. Warknęła, a jej oczy płonęły furią. William zaczął płakać. – Nie zabijaj nikogo więcej, Reko… Eureka kątem oka zobaczyła Williama stojącego z Cat i Claire, smutnego, chudego i brudnego. Nie był już tym samym chłopcem, który każdego ranka wskakiwał do jej łóżka i rozrzucał figurki superbohaterów na kołdrze, a ona wyciągała mu z włosów kawałki zaschłego syropu klonowego. Rozluźniła chwyt.
– Albionie? – Solon pstryknął palcami. – Przedstawienie jest tutaj. Na twoim miejscu bym uważał. Niegdyś się z tobą zgadzałem. Sądziłem, że mamy powód, by ją powstrzymać. – Odwrócił się do Eureki. – Ale jej nic nie powstrzyma. A już z pewnością nie my. Chora ruszyła powoli w kierunku Solona. – Gra się zmieniła. Sytuacja nie wygląda tak, jak byśmy chcieli, ale i tak możemy wykorzystać jej łzy, by poprawić swoje położenie. Gdybyś do nas wrócił… – Zdejmij maskę, krewniaku – powiedział Critias. Palec Solona zbliżył się do srebrnego przycisku z boku maski. Eureka wyobrażała sobie truciznę wypełniającą gdzieś w dali płuca Andera. Wyobrażała sobie wstrząs zmieniający się w upór, gdy się krztusi i opuszcza go wspaniały oddech. Bolesną rezygnację i nieruchomiejące ciało. Wznoszącą się duszę. Zastanawiała się, jaka będzie jego ostatnia myśl. Myślała o tym, że jego głos zawsze brzmiał jak szept. I o ruchach palców, gdy przeczesywał nimi włosy. Błękitnym odcieniu, jaki zawsze przybierały jego oczy, gdy się do niego zbliżała, jakby widział ją zaledwie przed chwilą. Tym, jak ją całował, jakby zależało od tego jego życie. O sobie, jaką się stawała, gdy całowała go w odpowiedzi. Solon położył dłoń na sercu, uśmiechnął się i nacisnął przycisk. – Bomby w dół. Jego twarz otoczył trujący gaz, zielony jak zorza polarna.
21 Czarowanie
Piołun otoczył twarz Solona, zasłaniając jego pomarszczone czoło, później oczy i policzki. Ostatnim, co zniknęło za oparem, był jego niezwykły uśmiech. Otoczyli go Tragarze Ziarna. Starling zaczęła obgryzać paznokcie. Chora łapała powietrze, jakby się topiła. Albion miał minę kogoś, kto czeka, aż zostanie pobity. Na policzku Critiasa błyszczał ślad samotnej łzy, gdy odwrócił się do pozostałych. – Mamy jakieś ostatnie słowa? Ciało Solona zesztywniało i pochyliło się w przód. Padł na werandę jak ścięte drzewo. Eureka przewróciła go na plecy i szarpała kolczugę na jego szyi, aż zaczęły ją piec palce. Maska była tak mocno złączona z twarzą Solona, jak on był oddany swojej ostatniej misji. – Czy on umarł? – spytała Cat. Eureka oparła głowę na jego piersi. Nieruchomej jak lód. Gładki jedwab szlafroka Solona, który dotykał jej policzka, wydawał się wilgotny. Czekała na oddech. Pierś Solona opuścił jeden ciężki wydech. Eureka chwyciła go za ramiona. Chciała, by jego twarz ukazała jej prawdę – dlaczego to zrobił, jaki był los Andera, co stanie się z Eureką i jej misją ocalenia świata – lecz wyraz jego oblicza za maską był niejasny. Może to wszystko było kłamstwem. Może piołun nie zabijał pośrednio wszystkich Tragarzy Ziarna. Może Ander wciąż żył pod wodą i fala wyniesie go na werandę, by mogła go uściskać, jak to robiła w sypialni w Lafayette, gdy miłość wciąż była nowa. Może kiedy następnym razem zobaczy Brooksa, będzie tylko Brooksem, a to, co go opętało, zniknie jak choroba, na którą ktoś znalazł lekarstwo.
Może nie zatopiła świata swoimi łzami. Może nie miała z tym nic wspólnego. Może to była kolejna pogłoska wysnuta przez dziewczęta pochylające się nad kranami z wodą. Może jej rodzice, Madame Blavatsky, Rhoda i Poeta wciąż żyli i nadal mogli ją inspirować, frustrować i kochać. Może koszmar ostatnich miesięcy naprawdę był koszmarem, wymysłem jej szalonej wyobraźni i wkrótce się obudzi, założy buty do biegania i będzie się ścigać ze słońcem wstającym nad bayou, aż przyjedzie po nią Brooks, by zabrać ją do szkoły, a w uchwycie na kubek będzie na nią czekać parująca cynamonowa latte. Ciało Solona zadrżało. Chwycił się za szyję i z trudem łapał powietrze. Uderzył raz, dwa, trzy razy w bok maski. Rozległ się syk i na jej środku pojawiło się zygzakowate pęknięcie. Rozpadła się w dwóch kawałkach po bokach jego twarzy. Deszcz rozproszył zielone opary piołunu. Eureka poczuła w powietrzu nutę lukrecji – i wszystko znikło. Solon miał zamknięte oczy. Rzadki siwy zarost zmienił się w gęstą brodę, która opadała na jego szyję jak porosty. Krótko przycięte włosy przypominały teraz futro pantery śnieżnej, a jego skóra była pomarszczona i pokryta plamami. – Solonie – szepnęła Eureka. Otworzył oczy. Na jego wargach pojawił się słaby uśmiech. Drżącą dłonią sięgnął do kieszeni szlafroka i wydobył szarą kopertę. Wcisnął ją w dłoń Eureki. W dotyku wydawała się dziwnie jedwabista. – Chciałem mieć dobrą śmierć – wyszeptał Solon. Rozejrzał się dookoła, jakby oceniał, czy spełniała ten wymóg. Później zamknął oczy i umarł. – Była dobra – powiedziała Eureka. Jej uwagę przyciągnął głęboki, gardłowy okrzyk. W jej stronę zataczał się Albion. Posuwał się niezgrabnie naprzód, jakby był pijany. – Idziesz z nami – wychrypiał i rzucił się na Eurekę. Potknął się jednak o nogi Solona i padł na ciało martwego kuzyna. Zadrżał. Sięgnął palcami do szyi. Z kącików jego ust popłynął śluz. Za Albionem Critias zgiął się wpół i dyszał. Chora i Starling już leżały na podłodze. Ich bolesne sapnięcia i kaszel odbijały się echem od skał. Eureka, Cat i bliźnięta tuliły się do siebie, gdy oddech Tragarzy Ziarna zwalniał. Albion próbował chwycić Eurekę za kostkę. To był jego ostatni gest.
Wszyscy umarli. Co oznaczało, że Ander też nie żył. Eureka złapała się za głowę. Pomyślała o Owidiuszu. Był na dole, dość blisko, by przyjąć te nowe duchy. Tato i Seyma… a teraz Solon i pozostali Tragarze Ziarna. Czy wszyscy byli teraz razem? Czy był tam Ander? Zwróciła się twarzą do wody. Gdzie on był? Na co poświęcił ostatnie tchnienie? Powróciła myślami do pierwszej rozmowy, gdy uderzył w jej samochód, do dziwnego i uroczego sposobu, w jaki pochwycił jej łzę. Jakim sposobem dotarli aż tutaj? Eureka żałowała, że nie zrobiła wszystkiego inaczej. Żałowała, że nie mogła się pożegnać. Tęskniła za ulgą, jaką mógł dać jedynie płacz. Wiedziała, że nie może, wiedziała, że tego nie zrobi, ale choć bardzo starała się być równie nieczuła jak Owidiusz, była ludzką dziewczyną uwięzioną w ludzkim ciele. Poczuła ciepło w oczach. Przy brzegu sadzawki rozległ się głośny plusk. Nad balustradę wzniosła się wielka fontanna z jasną czupryną w środku. Ander wyskoczył z wody, która wróciła do sadzawki. Krwawił i z trudem łapał oddech. Ile czasu mu zostało? Eureka zarzuciła mu ręce na szyję. Obrócił ją wokół siebie, jakby jej ciężar był cudowną niespodzianką. Ich wargi znajdowały się o centymetry od siebie, kiedy Eureka się cofnęła. Była tak pewna, że go straciła. Położyła dłoń na jego torsie, pragnąc poczuć bicie jego serca, wznoszenie się jego piersi. – Czy on tu jest? – spytał Ander. – Kto? – Atlas! Widziałaś, dokąd się udał? Eureka potrząsnęła głową. Otworzyła usta, ale nie umiała znaleźć słów, by powiedzieć, że zostało mu tylko kilka chwil życia. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? Eureka odsunęła się i ukazała jego rodzinę. Ander przeczesał włosy palcami. Pochylił się i uniósł dłoń przed twarzą Albiona. – Czy jestem duchem? Eureka dotknęła końców włosów Andera. Czuła je tak wyraźnie, były takie żywe, że zaczęła głaskać jego głowę, czoło, policzki, szyję. Przytulił twarz do jej dłoni. – Nie – powiedziała. Zastanawiała się, czy Ander wiedział to, co ona sama wiedziała o Owidiuszu i Napełnieniu.
– Nie rozumiem. Kiedy jeden z Tragarzy Ziarna umiera… – Umierają wszyscy. – Ale ja wciąż tu jestem – szepnął Ander. – Jak to możliwe? Eureka przypomniała sobie kopertę, którą dał jej Solon i którą wcisnęła do kieszeni dżinsów. Wyciągnęła ją, otworzyła. Wewnątrz było unguentarium z jej łzami, owinięte arkuszem papieru zapisanym piękną kursywą. Eureka szybko wsunęła fiolkę do kieszeni. Rozłożyła papier i przeczytała na głos: Do wszystkich zainteresowanych (do Eureki) Czy już nie żyję? Dobrze. W kieszeni najgłębiej schowanego jedwabnego szlafroka w mojej garderobie umieściłem butelkę doskonałej brandy. Poznasz go po staromodnym bambusowym wieszaku. Kiedy już usadowisz się wygodnie w środku, otwórz butelkę i zbierz wokół siebie wszystkich, którzy pozostali i którzy się przejmują. A może po prostu wszystkich, którzy pozostali. Wtedy poznasz część prawdy. Eureka podniosła wzrok, gdy Cat, William i Claire przestąpili nad ciałami Tragarzy Ziarna, by znaleźć się bliżej. – Co jeszcze napisał? – spytał William. Eureka czytała dalej: Nie żartuję. Wejdź do środka. Eureko, na wypadek gdyby sparaliżowało Cię niezdecydowanie: nie zmarnujesz ostatnich chwil życia Andera na przeglądanie szafy pełnej absurdalnych jedwabnych szlafroków, szukając wódy jak szczęśliwy pijaczek, który wlazł przez okno. Chłopak może przeżyć jeszcze milion twoich pocałunków, choć nie biorę odpowiedzialności za katastrofy, nad którymi nie panuję. Za chwilę wszystko wyjaśnię. – Powinniśmy spełnić jego prośbę – powiedział Ander. Kopniakiem zrzucił Albiona na bok i podniósł Solona z podłogi. Zeszli po schodach do salonu. Ander złożył ciało Solona na dywanie obok fotela, w pobliżu wodospadu. Poszedł na dół po brandy. William przyniósł pochodnię wiedźm, a Eureka usiadła na uszkodzonym stole i czytała: Wciąż jesteś na mnie wściekła? Szkoda, że nie widziałaś swojej twarzy, kiedy zorientowałaś się, co zrobiłem. Tak, napisałem ten list, zanim zobaczyłem Twoją twarz, ale wiem, jak wściekła będziesz i byłaś. We własnym testamencie mieszam czas i czasy! Nie jestem aż tak pozbawiony próżności, by powiedzieć, że starość w ostatnich chwilach
mojego istnienia mi nie przeszkadzała. Nie chciałem tak bardzo przejmować się wami wszystkimi, ale tak się właśnie stało. Dzielna, odważna Claire – obyś dorosła i pozostała nieustraszona. Enigmatyczny Williamie – strzeż swojej tajemnicy. Cat, Ty bombo atomowa, w innym życiu bym Cię uwiódł. Anderze. Ocalały. Jesteś jedynym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek podziwiałem. I Eureko. Oczywiście, moje uczucie zaczęło się od Ciebie. Wzbudzasz emocje w najbardziej skamieniałych duszach. Przywołałem Tragarzy Ziarna, by ich zabić i zabić samego siebie za pomocą piołunu ze skrzyneczki z orichalcum. Zastanawiasz się pewnie, co z Anderem. Prawda jest piękna – Ander został wychowany przez Tragarzy Ziarna, ale sam nie jest jednym z nich. Urodził się w nieodpowiedzialnej kalifornijskiej rodzinie śmiertelników ze słabością do sekt. Na tyłach sali konferencyjnej w Stockton zostali przekonani, by oddać syna Tragarzom Ziarna. I tak oto został wychowany w wierze, że obowiązują go zasady Tragarzy Ziarna. Potrzebowali wabika w odpowiednim wieku, kogoś, kto mógł się wtopić w Twoje otoczenie. Ale nigdy nie był jednym z nas! I dlatego… Żyje! Od jakiegoś czasu podejrzewałem, że coś z nim jest nie tak – albo raczej że coś nie jest nie tak – ale nie mogłem być pewien, do chwili gdy wiedźmy zdradziły, że nie zobaczył nic w Lśnieniu. Wiedźmy obchodzi tylko powrót na Atlantydę, więc ich Lśnienie ukazuje jedynie ukrytą atlantydzką tożsamość. Ponieważ jednak Andera tak naprawdę nic nie łączy ze Światem Snu, nie ma odbicia w ich zwierciadle. Lśnienie by go zabiło, gdyby kamień gromu nie chronił was obojga. Ander nie przynależy do Atlantydy, i całe szczęście. Brak przynależności to jeden z największych darów. Pamiętaj o tym. Kiedy odkryłem, że moja śmierć nie zabije Andera – że, w rzeczy samej, moja śmierć Ci pomoże, usuwając Tragarzy Ziarna – nie miałem innego wyboru, jak tylko zrobić krok, jaki zrobili wszyscy moi starożytni bohaterowie. Dwa ognie, jedna pieczeń, jak mógłby powiedzieć Poeta. Mam nadzieję, że wkrótce go spotkam. – Nie rozumiem – przerwał Ander. – Jeśli nie jestem Tragarzem Ziarna, jak mój oddech może robić te same rzeczy, co oddech pozostałych? – Poeta opowiedział mi historię – odezwała się Cat – o złodziejach sztuczek, którzy wślizgują się na szpitalne oddziały noworodkowe i badają magię dzieci. Może
Tragarze Ziarna wybrali cię, bo wiedzieli, że twoja sztuczka będzie dobrze pasować do tego, czego od ciebie oczekiwali. Kiedy pozostali snuli rozważania, Eureka przeczytała dalszy ciąg listu Solona. Po tej pierwszej kartce papier się zmienił… w pergamin – taki sam jak w Księdze miłości. Widziała to samo tajemnicze pismo, do którego przetłumaczenia zatrudniła Madame Blavatsky. To były brakujące kartki Księgi miłości. Dołączam karty z Twojej księgi. Przepraszam, że nie mogłem powiedzieć Ci wcześniej – to ja miałem je przez cały czas. Lata temu obiecałem Byblis, że z nikim nie podzielę się ich zawartością. Były jej największym wstydem. Ale sądzę, że chciałaby, żebyś je zobaczyła i poznała prawdę. Możesz zatrudnić wiedźmy plotki do tłumaczenia. Wykorzystaj tę kopertę, by je odnaleźć. Dobij targu. Jesteś od nich bystrzejsza. Może Ci się nie spodobać to, co odkryjesz. Taka jest natura odkrycia. Byblis zmieniła się, gdy poznała prawdę o swoim pochodzeniu. Nie mam pojęcia, jak Ty sobie z tym poradzisz, ale zasługujesz, by wiedzieć. Nigdy nie miałem być Twoim przewodnikiem. Przywódca jest handlarzem nadziei. To wyjaśnia moją porażkę, jak również dlaczego Ty, Eureko, musisz zatriumfować. Z drugiej strony, Solon PS Wiedźmy plotki mają coś więcej niż tylko klucz do zrozumienia Twojego tekstu. Jest coś jeszcze, na co lata temu się z nimi wymieniłem. Jest Twoje. Odzyskaj to. A później ruszaj. Masz wszystko, czego potrzebujesz, by udać się do Marais. Tam reszta zależy od Ciebie. Atlas będzie czekał. Pośpiesz się, ale nie śpiesz się. Wiesz, o co mi chodzi. PPS Nie zapomnij zabrać Owidiusza! Będziesz go potrzebować bardziej, niż Ci się wydaje. Jeśli się nie pozabijacie, zostaniecie przyjaciółmi. Kryje się w nim nieoczekiwana głębia…
22 Pierwotny język
Nie, nie bolą – wyjaśniał Ander Cat, gdy Eureka skończyła czytać. Uniósł koszulkę, by ukazać skrzela. Bliźnięta były jak zahipnotyzowane, otoczyły go i badały jego skórę. Kiedy Cat się nachylała, pszczoły z tyłu jej głowy kręciły się i bzyczały. Co kilka chwil krzywiła się, gdy któraś ją żądliła. Nikt poza Eureką nie zobaczył, jak koperta w jej dłoniach zaczyna pulsować blaskiem równie fioletowym jak kaftany wiedźm plotki. Dziewczyna zamrugała i światło znikło. – Poszedłem do Lśnienia, żeby zobaczyć, co znaczą… – mówił Ander. Koperta znów zapulsowała blaskiem. Tym razem Eureka zobaczyła, że jej zamknięcie porusza się jak skrzydło. Otworzyła dłoń. Koperta znów zatrzepotała, po czym wzniosła się nad jej głowę. Nie przypominała skrzydeł – była stworzona ze skrzydeł. Dwie wielkie szare ćmy objęły się, by przechować list Solona. Aż do tej pory były nieruchome, ale teraz rozdzieliły się powoli, jakby obudziły się z czarodziejskiego snu. Zamrugały ametystowym światłem i poszybowały w stronę wyjścia z jaskini. Eureka podniosła wzrok, by się zorientować, czy ktokolwiek inny to zauważył. Wszyscy wciąż byli skupieni na skrzelach Andera. – Solon myśli, że Atlas próbował mnie opętać, ale ja go odpędziłem. Eureka wyczuła, że ćmy chciały, by za nimi podążyła. Wcisnęła list i wyrwane kartki z Księgi miłości do kieszeni obok unguentarium. Sięgnęła po fioletową torbę, która wisiała przy przejściu na stalagmicie w kształcie haka. Podniosła wieczną pochodnię z kolejnego stalagmitu, na którym wcześniej położył ją William,
i ukradkiem wyszła, jak to robiła w starych czasach z Polarisem, papużką Madame Blavatsky. – Jak to było nie mieć odbicia? – spytał William, kiedy ćmy poprowadziły Eurekę w głąb korytarza czaszek. – Co Eureka widziała w Lśnieniu? Głos Cat dogonił ją w korytarzu, a wtedy w myślach Eureki pojawiło się odbicie Mai Cayce. „Gdzieś to wszystko ma sens” – powiedział Ander. Oddaliła się pośpiesznie od wspomnienia swego odbicia, od pytania Cat i od swoich bliskich. – Eureko?! – zawołał Ander. Próbowaliby powstrzymać ją przed pójściem do wiedźm. Ale Solon nigdy wcześniej nie powiedział jej tak stanowczo, że musi coś zrobić. Zamierzała pójść do wiedźm i odzyskać to, co należało do niej. Biegła za ćmami, mijając w ciemnościach szczerzące się do niej czaszki. Na zewnątrz uderzył w nią deszcz, zimny i gwałtowny, zacinający z ukosa jak ściana biczów. Słońce wschodziło, rozświetlając dolną część szarego nieba. Coś się zmieniło. Za jej plecami pozbawione szkliwa wejście do jaskini Solona było widoczne dla świata zewnętrznego. Zagłębienie w skałach wyglądało tak przyziemnie, tak zwyczajnie, tak pozbawione magii, która kryła się wewnątrz. Eureka zaczęła już myśleć, że zgubiła ćmy w deszczu, ale wtedy zamigotały, przyzywając ją. Podążyła za nimi po zboczach, które przypominały olbrzymie mrowiska, wyszła za kolejne i ujrzała jeszcze wyższe góry. W pewnej odległości, na najwyższym szczycie, wznosiła się ogromna prostopadłościenna skała. Ciemne pęknięcia przypominały drzwi i okna. Przed wejściem do domu wiedźm znajdował się płaski podest. – Jak mam się tam dostać? – spytała ciem. Wisiały na niebie, świecące, niknące we mgle, znowu świecące. Dotknęła kamienia gromu, medalionu, wstążki i zaczęła się wspinać. Błoto przeciekało między jej palcami, gdy podążała w kierunku skały. Kiedy zbocze stało się pionowe i Eureka nie wiedziała, jak iść dalej, ćmy krążyły wokół jej dłoni, pokazując, że najpewniejsza droga w górę znajdowała się kilkanaście centymetrów w prawo lub w lewo. Wspinając się, Eureka strącała w dół kamyki. Droga na szczyt była tak zdradziecka, że zastanawiała się, czy kiedykolwiek dotarł tam ktoś, kto nie umiał latać. W końcu Eureka stanęła przed wejściem. Tworzyły je tysiące ciemnoszarych
skrzydeł ciem, splecionych razem, falujących, żywych, w kształcie jednej potężnej pary. – Mam zapukać? – zwróciła się do ciem. Te jednak tak długo unosiły się przed drzwiami, aż zostały pochłonięte. Eureka nie umiała już odróżnić ich od innych skrzydeł. Drzwi się otworzyły, łagodnie rozdzielając potężną sieć drobnych połączeń i ukazując wnętrze oszałamiającego pomieszczenia. Ściany były z ametystów, podłogę zasypano płatkami orchidei. Około dwudziestu wiedźm plotki wylegiwało się wokół purpurowego ognia. Trzy z nich dzieliły wielką, kołyszącą się huśtawkę ze skrzydeł ciem. Jedna zwisała do góry nogami z jaskrawofioletowego pręta, a kaftan zasłaniał jej twarz. Wiedźmy paliły długie, wąskie fajki, które na końcu zwijały się spiralnie. W powietrzu nad cybuchami unosiły się jaskrawozielone, pachnące lukrecją opary. Paliły piołun, ale w przeciwieństwie do Tragarzy Ziarna wydawały się wręcz rozkwitać. Śmiały się, gdy oszołomione pszczoły zderzały się niezręcznie wokół ich głów. Eureka zauważyła Esme w głębi pomieszczenia. Wiedźma wydawała się ożywiona, jakby tajemna pustka w jej głowie nigdy nie została ukazana, a jej motyl zmiażdżony w palcach Cat. Dziewczynę wypełniła wściekłość i strach, że Cat nigdy nie wróci w pełni do siebie. Esme szeptała coś do ucha innej młodej wiedźmy, dłońmi zasłaniały usta i śmiały się z jakiejś tajemnicy. Chichot wiedźm przypominał Eurece dziewczęta z Evangeline, dziewczęta, których miała już nigdy nie zobaczyć. Kiedy Esme spojrzała na Eurekę, jej kryształowy naszyjnik w kształcie łzy zamigotał we wgłębieniu szyi. Nagle Eureka zrozumiała, co to jest i dlaczego zawsze przyciągał jej uwagę. – Twój naszyjnik – powiedziała Eureka. Od oparów kręciło jej się w głowie. Esme zakręciła wisiorkiem na srebrnym łańcuszku. – Ta staroć? Solon dał mi go przed laty. Nie mów mi, że chce go odzyskać. Chyba że zmienił zdanie w kwestii robota. – Solon nie żyje. Esme oparła dłoń na biodrze i przeszła przez ogień do Eureki. – Cóż za szkoda – wysyczała rozdwojonym językiem. – Nie miał prawa oddać tego naszyjnika. On należy do mnie.
Eureka przyszła po więcej niż tylko naszyjnik, ale skoro nie miała niczego, co mogłaby oddać w zamian, postanowiła wypowiadać swoje żądania jedno po drugim. Wiedźmy szeptały do siebie, przesuwając rozdwojonymi językami po zębach. Dźwięk ten stał się jednym wilgotnym sykiem, który wślizgnął się w uszkodzone ucho Eureki. Nagle syczenie ucichło. Ulewny deszcz zamilkł. – Możesz odzyskać swoje dziedzictwo. Esme uniosła dłonie do karku i rozpięła łańcuszek. Eureka spokojnie pokiwała głową, choć chciała wiwatować. Sięgnęła po łańcuszek, ale Esme zakołysała kryształem kilkanaście centymetrów od jej ręki. Następnie szarpnęła go z powrotem i ukryła w dłoni. Szepnęła Eurece do uszkodzonego ucha, a jej odnowiony rój pszczół musnął policzek dziewczyny. – W zamian będziesz nam coś winna. – Naszyjnik jest mój. Nic wam nie jestem winna. – Może masz rację. Ale i tak dostarczysz to, czego chcemy. Nie obawiaj się, ty też tego chcesz. – Uśmiechnęła się. – Mogę ci go zapiąć? Esme otoczyła szyję Eureki swoimi długimi palcami. Pachniała miodem i lukrecją. Jej dotyk był jak miękkość pszczoły albo róży tuż przed ukłuciem. – Proszę – szepnęła wiedźma. Eureka poczuła wybuch gorąca i usłyszała skwierczenie. Łańcuszek z orichalcum, na którym wisiała kryształowa łza, z niebieskim błyskiem owinął się wokół brązowego łańcuszka z medalionem matki. Wisiorki przesuwały się, ocierały się o siebie, jak duchy w robocie. Po chwili kryształowa łza, kamień gromu, medalion z lapis lazuli, a nawet spłowiała żółta wstążeczka połączyły się i przybrały postać jednego błyszczącego wisiorka. Wyglądał jak wielki diament o kształcie łzy, jednak pod jego gładką, płaską powierzchnią kryło się mignięcie żółci wstążki, lazurytu medalionu i stalowej szarości kamienia gromu, odbijające wewnątrz kryształu blask fioletowego ognia. – Pasuje – powiedziała Esme. – Ale mój kamień gromu. Czy będzie nadal działał? Skóra była gorąca w miejscu, w którym dotykał jej wisiorek. Kiedy ujęła go dłonią, poparzyła końce palców. Twarz Esme była nieprzenikniona. Wyciągnęła z kieszeni buteleczkę fioletowego balsamu i wcisnęła ją w dłoń Eureki.
– Dla twojej przyjaciółki. Pszczoły nigdy jej nie opuszczą, ale jeśli miałam rację co do jej charakteru, a nie cierpię się mylić, w swoim czasie zacznie je cenić. To sprawi, że ból zniknie. Czy masz jeszcze jakieś prośby? Czy są jakieś inne przysługi, które mogłybyśmy ci wyświadczyć? Eureka wyciągnęła wyrwane karty Księgi miłości. – Czy możesz to przeczytać? – Oczywiście – odparła Esme. – Zapisano je w naszym pierwotnym języku, który najlepiej odczytywać z zamkniętymi oczyma. Siedząca za Esme stara wiedźma z monoklem poklepała purpurową poduszkę. – Usiądź wygodnie – wysyczała. Eureka usiadła. Chciała wysłuchać przekładu i pośpieszyć z powrotem w dół, do Gorzkiej Chmury. Ale ogień był ciepły, poduszka wygodna, a w jej dłoni nagle znalazł się kubek czegoś parującego. Uniosła go ostrożnie do twarzy. Pachniał jak napój winogronowy zaprawiony anyżówką. – Nie, dziękuję. Diana czytała Eurece baśnie. Wiedziała, że nie wolno jej tego wypić. – Proszę, napij się. – Wiedźma popchnęła kubek do ust Eureki. – Przyda ci się trochę kurażu. Wszędzie w jaskini wiedźmy uniosły podobne kubki i opróżniły je jednym haustem. Wiedźma przechyliła kubek. Eureka skrzywiła się i przełknęła. Napar smakował tak niespodziewanie cudownie – jak karmelowa czekolada na gorąco ze śmietanką – Eureka zaś była tak ogromnie spragniona, a ten pierwszy łyk napełnił ją tak wytęsknionym ciepłem, że nie mogła się powstrzymać. Nim zorientowała się, co robi, wypiła resztę. Wiedźmy uśmiechały się promiennie, gdy otarła wargi. – Cóż za radość zobaczyć znów stary język – zanuciła Esme, z zamkniętymi oczyma przerzucając kartki, które dała jej Eureka. – Mam zacząć od początku, który nigdy nie jest początkiem, ale zawsze jest w środku czegoś, co już się zaczęło? – Już znam część opowieści – powiedziała Eureka. – W domu miałam tłumaczkę. – W domu? – Esme uniosła brodę. Wciąż miała zamknięte oczy, jej ametystowe powieki błyszczały. – W Luizjanie, gdzie mieszkałam… zanim zapłakałam. – Pomyślała o szkarłatnej pomadce Madame Blavatsky, jej pachnącym papierosami patchworkowym płaszczu
i stadzie papużek, jej współczuciu, gdy Eureka najbardziej go potrzebowała. – To była bardzo dobra tłumaczka. Pomalowane wargi Esme zacisnęły się sceptycznie na spiralnej fajce, w której żarzył się piołun. Otworzyła oczy. – Aby przeczytać ten tekst, musiałaby pochodzić z naszego domu, z Atlantydy. Jesteś pewna, że ta tłumaczka cię nie okłamała? Eureka potrząsnęła głową. – Wiedziała o sprawach, o których nie mogłaby inaczej wiedzieć. Umiała to przeczytać, jestem pewna. Wierzę, że moja matka też. – Chcesz zasugerować, że ktoś zanurzał nasz czysty język w ohydnych strumieniach waszego świata? – Nic o tym nie wiem… – Co wiesz? – przerwała jej Esme. Eureka zamknęła oczy i przypomniała sobie uniesienie, które poczuła, kiedy po raz pierwszy usłyszała historię swoich przodków. – Wiem, że Selene kochała Leandra. Wiem, że musieli uciec z Atlantydy, by być razem. Wiem, że w noc poprzedzającą ślub Selene z Atlasem weszli na pokład statku. Wiem, że Delphine poczuła się wzgardzona, gdy Leander wybrał Selene. – Przerwała, by popatrzeć na wiedźmy plotki, które nigdy nie wydawały się tak poważne, tak nieruchome. Chłonęły jej słowa tak, jak Eureka wcześniej chłonęła słowa Madame Blavatsky, jakby po raz pierwszy opowiadała starą opowieść. – I wiem, że ostatnim, co zobaczyła Selene, gdy odpływała, były wiedźmy plotki, mówiące o przekleństwie jej Córki Łez. – Jej Córki Łez? – powtórzyła Esme dziwnym tonem. – Tak, przepowiedziały, że pewnego dnia jedna z potomkiń Selene przywoła Atlantydę z powrotem. Miała być to dziewczynka urodzona w dniu, który nie istnieje, dziecko bez matki i bezdzietna matka, której emocje gotowały się jak burza przez całe jej życie, aż w końcu stały się nie do zniesienia. I zapłakała. – Eureka przełknęła ślinę. – I zatopiła świat swoimi łzami. To ja. Jestem nią. – Czyli nie wiesz najważniejszego. – Esme bardzo ostrożnie wygładziła brakujące kartki i uniosła je do ametystowego światła. – Pamiętasz, gdzie skończyła ta twoja rzekoma tłumaczka? – Pamiętam. – Eureka rozpięła torbę i wyciągnęła owiniętą w plastik księgę. Odwróciła pomarszczoną kartkę zaznaczoną spłowiałym piórem papużki. Wskazała
na dolny róg, gdzie tekst się kończył. – Selene i Leander zostali rozdzieleni, kiedy ich statek się rozbił. Nigdy więcej się nie zobaczyli, ale Selene powiedziała… – Eureka umilkła na chwilę, by przypomnieć sobie dokładne słowa. – „Proroctwo wiedźm jest jedyną trwałą pozostałością naszej miłości”. – Twoja tłumaczka dobrze się domyślała. My, wiedźmy, jesteśmy, rzecz jasna, gwiazdami tej opowieści, ale jest jeszcze jedna… trwała pozostałość, o której powinnaś wiedzieć. Esme znów uniosła pergamin do światła, zamknęła oczy i wypowiedziała brakujące słowa Selene: Przez wiele niespokojnych lat ukrywałam w sercu ostatni rozdział mojej opowieści. Namalowałam obraz naszego romansu jedynie jasnymi barwami. Próbowałam pominąć to, co mroczne, ale teraz gdy barwy mojego życia zaczynają blaknąć, muszę dopuścić ciemność. Muszę stawić czoła temu, co stało się z dzieckiem… Kiedy po raz ostatni całowałam Leandra, oddalaliśmy się od jedynego domu, jaki znaliśmy. Duchowy robot Owidiusz sterował naszym statkiem. Ukradliśmy go, by nam pomógł. Wciąż był pusty, pozbawiony dusz. Mieliśmy nadzieję, że nieobecność Owidiusza spowolni Napełnienie, że kiedy dotrzemy do celu, ukaże nam, jak pokonać Atlasa. Pieszczoty Leandra koiły mnie, kiedy niebiosa ciemniały, jego objęcia uspokajały, gdy spadł z nich lodowaty deszcz. Pocałował mnie dziewięć razy, a z każdym delikatnym dotknięciem warg mój kochanek się zmieniał. Najpierw pojawiły się zmarszczki wokół jego uśmiechu. Później jego jasne włosy posiwiały. Skóra stała się pergaminowa, luźna. Jego objęcia wokół mnie osłabły. Szept stał się chrapliwy. Pragnienie w jego oczach znikło. Pocałunek opuściła namiętność. Postać zwisła w mych ramionach. Po ostatnim, zmęczonym pocałunku wskazał na wyplatany koszyk, który przyniósł na pokład. Zakładałam, że jest w nim ślubny tort, może trochę ambrozji, by wznieść toast na cześć naszej miłości. „Co moje, jest twoje” – powiedział. Uniosłam pokrywę kosza i usłyszałam pierwszy krzyk dziecka. „To moja córka – oznajmił. – Nie ma imienia”.
Kiedy żegnał Delphine, pokazała mu dziecko – ich wspólne dziecko. Leander nie mógł znieść myśli, że niemowlę zostanie ze złą matką, więc chwycił je i uciekł. Kiedy to zrobił, Delphine go przeklęła. Miał postarzeć się gwałtownie, jeśli pokocha kogoś oprócz niej. Zadawałam mu pełne zazdrości pytania o dziecko, o jego miłość do Delphine, ale z trudem sobie przypominał. Jego umysł osłabł na równi z ciałem. Dziewczynka gaworzyła w koszyku. Bałam się jej. Co mogłaby zrobić, kiedy dorośnie i poczuje się zdradzona? Patrzyłam na morze i wiedziałam, że zrobiłaby rzeczy gorsze niż jej matka. W burzy straciłam swego ukochanego – Leander był wtedy tak niedołężny, że kiedy potężny piorun rozłupał nasz statek, wiedziałam, że zginął w katastrofie. Ale jego córka przeżyła. Kiedy obudziłam się na opustoszałym, wietrznym brzegu, znalazłam Owidiusza zagrzebanego w mokrym piasku – i dziewczynkę w koszyku, kołysaną łagodnymi falami. Zastanawiałam się, czy jej nie zabić, zostawić na śmierć – ale miała jego oczy. Była wszystkim, co pozostało po mojej miłości. Przez pierwsze lata, które nasza trójka – robot, dziewczynka i ja – spędziła razem, niemal zapomniałam, kim była jej prawdziwa matka. Była moim skarbem, moim życiem. W miarę upływu czasu dziewczyna coraz bardziej przypominała matkę. Przez siedemnaście lat trzymałam ją w ukryciu, aż pewnego dnia powróciłam z kąpieli i odkryłam, że zniknęła. Owidiusz wiedział, którą ścieżką wyruszyła, ale coś powiedziało mi, że nie powinnam za nią iść. Zniknęła niczym nagle zgaszony płomień, a ja byłam zmarznięta i samotna. Nigdy już jej nie zobaczyłam. Nigdy nie nadałam jej imienia. Esme złożyła pergamin na kolanach. Otworzyła oczy. – Nie rozumiem – powiedziała Eureka. – Wyjaśnię ci to. Upływ czasu stworzył fałszywą historię twojego pochodzenia. Selene była ładną dziewczyną i niezłą ogrodniczką, ale nie była twoją pramatką. Pochodzisz od babki wszelkiej mrocznej magii. Córka Łez pochodzi od Delphine. Eureka otworzyła usta, ale nie znalazła słów. – Wzgardzona, ze złamanym sercem zapłakała, a jej łzy zatopiły Atlantydę – powiedziała Esme. – Twoje sprawią, że znów się podniesie. – Nie, to nie tak się wydarzyło.
– Ponieważ nie chcesz, żeby tak było? – spytała Esme. – Jeśli bohater nie pasuje do historii, to bohatera należy napisać na nowo, nie historię. Eureka czuła pulsowanie w skroniach. – Ale ja nie płakałam dlatego, że czułam się wzgardzona i… – Miałaś złamane serce? – spytała Esme. – Pewna jesteś? – Kłamiesz – stwierdziła Eureka. – Kłamię tak często i tak przekonująco, jak tylko mogę. Ale jest jeszcze kwestia Lśnienia, które ukazuje tylko to, co jest prawdziwsze od prawdy. Czy przypominasz sobie może to odbicie? Przed oczyma Eureki pojawiło się wspomnienie tej zimnej, okrutnej twarzy i wiedziała już, że dziewczyna w odbiciu nie była Mayą Cayce. Jej spojrzenie było mądrzejsze, mroczniejsze, głębsze. Jej uśmiech bardziej lodowaty niż najzimniejszej piękności ze szkoły średniej. Eureka patrzyła na Delphine. Spięła się. Wyobrażała sobie, że ściska policzki Esme tak długo, by jej ślicznych, pomalowanych ust nie mógł opuścić żaden śmiech. Zamrugała zaskoczona gwałtownością swojej fantazji. Esme uśmiechnęła się. – To od Delphine pochodzisz i dlatego jesteś, jaka jesteś. Masz mroczne serce. Umysł zabójczy jak gniazdo żmij. Jesteś zdolna do wielkich i straszliwych rzeczy, ale musisz uwolnić się od więzów miłości i dobroci, które cię powstrzymują. Chodź z nami. Pokażemy ci drogę do Marais. A wtedy ty pokażesz nam drogę powrotu na Atlantydę… – Nie. Eureka wstała i cofnęła się. – Zmienisz zdanie. – Esme podążyła za Eureką do wyjścia. Głaskała zawinięty koniec fajeczki. – Zabawne, czyż nie? Wszyscy uważają, że czarnym charakterem jest Atlas… – Nawet Atlas uważa, że czarnym charakterem jest Atlas! – zawyła jedna z wiedźm z głębi. – Kiedy tak naprawdę – Esme nachyliła się i szepnęła do uszkodzonego ucha Eureki – jesteś nim ty.
23 Przemiany Owidiusza
Eureka ledwie widziała Andera przez deszcz, kiedy wybiegł z wejścia do Gorzkiej Chmury i wziął ją w ramiona. – Gdzie ty się podziewałaś? Wyglądał teraz zupełnie inaczej. Włosy miał mokre, ubranie przemoczone i przyklejone do skóry. Jego oczy, wcześniej przysłonięte uroczą melancholią, miały krystaliczny odcień błękitu. Czy taka była radość Andera? Wyglądał fantastycznie, ale bardzo różnił się od posępnego, niedostępnego chłopaka, w którym się zakochała. Tamten chłopak byłby zły, że udała się do przesiąkniętej oparami piołunu kryjówki wiedźm. Uścisk tego chłopaka mówił: „Liczy się tylko to, że jesteś tutaj”. Tak zmieniła Andera prawda. Wiedział, kim jest – albo raczej kim nie jest – i dobrze z tym wyglądał. – Mam coś dla ciebie – powiedział. – Anderze, zaczekaj – każde słowo, którym nie zdradzała swojej tajemnicy, byłoby kłamstwem – zanim… Potrząsnął głową. – To nie może czekać. Objął ją i przygarnął do siebie. Odchylił ją do tyłu i przycisnął usta do jej ust. Słonawy deszcz płynął między ich wargami. Tak smakowało złamane serce. Eureka czuła się jak oszustka. Nie mogła oddychać i nie chciała. A gdyby umarła, całując go, pozwoliłaby, by jego miłość ją udusiła? Nie musiałby wtedy się dowiedzieć, kim naprawdę była, ona nie musiałaby stawić czoła wielkiemu
kłamstwu, jakim się stała, cała zaś reszta na wpół zatopionego świata zapłaciłaby za jej dumę. Dotknęła kącików jego oczu, w których przed kilkoma dniami znalazła zmarszczki. – Twoja twarz. – Czy wyglądam inaczej? – spytał Ander. Mrużył oczy, kiedy się uśmiechał. Jego włosy miały tysiąc odcieni lnianego złota. Ale Ander się nie zestarzał, tak samo jak nie zestarzała się ona. Byli nastolatkami. Dorastali i przez cały czas się zmieniali, czego nie dało się zatrzymać ani spowolnić. – Wyglądasz jak ty – powiedziała. Uśmiechnął się. – Ty też wyglądasz jak ty. Co widział, kiedy na nią patrzył? Czy wypełniająca ją ciemność była równie widoczna jak cienie, które się z niego uniosły? Wyciągnął rękę do kryształu w kształcie łzy, który pochłonął inne jej wisiorki. Sapnął i szybko cofnął rękę, jakby dotknął płomienia. – Od wiedźm plotki? Pokiwała głową. – Medalion, kamień gromu i wstążka są w środku. – Nawet nie umiem wyrazić, jak wolny się czuję – szepnął Ander. – Nasza miłość nie niesie już niebezpieczeństwa. Możemy być razem. Możemy udać się do Marais. Ty możesz pokonać Atlasa. Ja mogę przez cały czas być przy tobie. Zrobimy to razem. – Dotknął jej warg, omiótł jej twarz spojrzeniem. – Kocham cię, Eureko. Eureka zamknęła oczy. Ander kochał dziewczynę, którą znał – a raczej tak mu się wydawało. Bardzo kochał tę dziewczynę. Powiedział kiedyś, że to jedyne, czego jest pewien. Ale nigdy by nie pokochał tej, którą była naprawdę, potomkini ciemności, gorszej od najgorszej siły, jaką umiał sobie wyobrazić. – To wspaniale – powiedziała. – Muszę cię znów pocałować. Przyciągnął ją do siebie, ale ona nie włożyła w to serca. Nie mogła włożyć serca w coś tak właściwego, tak dobrego. Ich pocałunek przerwało głośne stukanie. Eureka odskoczyła od Andera i odwróciła się. W wejściu do Gorzkiej Chmury stała ukryta w cieniu postać unosząca parasol nad głową.
Serce zabiło jej szybciej. Czy to Brooks? Pragnęła znów go zobaczyć, nawet jeśli wiedziała, że był złączony ze złem. A może pragnęła go zobaczyć, ponieważ był złączony ze złem. – Kto to? Ander stanął między Eureką a postacią. – To tylko ja. – Solon? Eureka otarła deszcz z oczu i ujrzała smukłą postać Owidiusza. Z lewej dłoni robota wyrastał parasol z orichalcum. Jego oblicze miało pełne miłości, postarzałe rysy twarzy, którą zaginiony Tragarz Ziarna nosił w chwili śmierci. – „O! choćby tylko jeden pocałunek, długi jak moje wygnanie, a słodki jak nasycenie zemsty!”4 – powiedział robot głosem Solona. – To z Koriolana. Szekspir wiedział to, czego ty się dopiero uczysz, Eureko: żołnierz może wrócić z wojny, ale nigdy nie może wrócić do domu. – Robot wskazał parasolem na Gorzką Chmurę. – Porozmawiajmy w środku. Jestem wodoodporny, więc deszcz sprawia, że czuję się samotny. Owidiusz złożył parasol i przez korytarz czaszek weszli do jaskini. Woda płynęła wokół ich stóp, potop kierował się w stronę salonu. Gorzka Chmura była teraz ponura i napełniała się słoną wodą; w niczym nie przypominała fascynującego gabinetu osobliwości, którym była, kiedy przybyli. Wypełniało ją chłodne, wilgotne powietrze. Claire podrzucała w powietrze kolorowe płytki z mozaiki. William wykorzystywał swoją sztuczkę, by je złapać, nim uderzyły w wodę. – Eureka wróciła! Bliźnięta pobiegły w jej stronę, brodząc przez głębokie kałuże. William wskoczył w jej objęcia, ale Claire zatrzymała się przed robotem i popatrzyła na niego nieufnie. Pochyliła ramiona. – Dlaczego Owidiusz wygląda dziwnie? – Wygląda jak Solon – powiedział William w ramię Eureki. – To straszne. Cat siedziała na fotelu Solona, miała przymknięte oczy. Eureka wylała trochę balsamu wiedźm na dłonie i wmasowała go w pszczoły, które teraz krążyły po całej głowie przyjaciółki. Cat z początku się wzdrygnęła, później podniosła wzrok na Eurekę. W oczach miała łzy. – Zniknęły? – spytała, macając się po włosach.
– Nie. – Już nie boli. – To dobrze. Eureka pomogła Cat się podnieść. Pięty dziewczyny zanurzyły się w kałuży – po czym obie jej stopy wzniosły się nad podłogę. Trwało to zaledwie przez chwilę. Cat spojrzała na swoje stopy, na Eurekę, później znów na stopy. Wyciągnęła ręce, zmarszczyła brew i zaczęła lewitować, tym razem dłużej i pełne trzydzieści centymetrów nad podłogą. Dotknęła pszczelich warkoczyków i zaśmiała się śmiechem, który wcale do niej nie pasował. – Ta suka zmieniła mnie w wiedźmę. – Szeroko otwartymi oczyma wpatrzyła się w Eurekę. – Wiesz, że to pierwsza rzecz od bardzo długiego czasu, która wydaje mi się właściwa? – Usiądźcie – powiedział robot głosem Solona. – Patrzcie uważnie. Przygotujcie się na wstrząs. Wszyscy zebrali się wokół paleniska; z góry wciąż spadał wodospad, a czaszki podsłuchiwały, jak wtedy gdy Solon powitał ich w Gorzkiej Chmurze. Miejsce Solona zajął Owidiusz, który wciąż trzymał w dłoni stary, złamany, pusty kieliszek. Rysy Solona rozmyły się i zaczęły przeobrażać, jakby ta twarz była z gliny. Siedzący na kolanach Eureki William zajęczał. Nos Owidiusza stał się węższy, wargi się wydęły, a policzki wydłużyły. – Poeta? – Cat niepewnie pochyliła się do przodu. Poeta we wnętrzu robota wydawał się z aprobatą oceniać nową fryzurę Cat, zaraz jednak zniknął, a pustkę orichalcum zapełniło kolejne oblicze. Rysy Seymy wyostrzyły się i spłaszczyły, jakby ktoś przycisnął jej twarz do szyby. Skrzywiła się i cofnęła, zastąpiona przez wąskie, stare wargi Starling, później ponury grymas Critiasa, pomarszczoną bezwzględność Chory i w końcu zimną nienawiść w oczach Albiona. Próbował odezwać się przez robota, ale nie mógł. Do Eureki dotarło sedno tego, co chciał powiedzieć. W końcu wyłonił się ich ojciec. – Tato!… – krzyknęła Claire głosem, który z siebie wydobywała, gdy dręczyły ją koszmary. Tato zniknął, zastąpiony przez Solona. – W końcu wszystkich z nich spotkacie – powiedział głos Solona. – Na razie kiedy
uczą się być duchami, władzę nad robotem mam ja. Zasieję od wewnątrz nasiona oporu, ale kiedy pozostali dojrzeją, oni również będą mieli własne cele. Musimy wyruszyć szybko, póki mogę być twoim przewodnikiem. Eureka wstała. – Chodźmy. – Usiądź – powiedział. – Najpierw muszę pokazać ci drogę. Rysy Owidiusza znów się rozmyły. Tym razem stały się ekranem, na którym ukazał się wodospad. Po czole robota spływał obraz spienionej wody. W środku jego twarzy wibrowała dziwna bańka. Eureka dopiero po chwili rozpoznała, że to tarcza jej kamienia gromu. Pod tarczą pojawiła się miniatura Owidiusza; jego ciało było wygięte w łuk, a na ramionach trzymał tarczę. Na końcu wodospadu twarz Owidiusza stała się biała i spieniona. Wkrótce piana się rozproszyła, a woda nabrała turkusowego odcienia. Następnie Owidiusz zaczął płynąć stylem klasycznym, silnie i szybko poruszał rękami, a tarczę miał przymocowaną na plecach taśmą z orichalcum. Wewnątrz obrazu tarczy znajdował się obraz Eureki. To przypominało oglądanie we śnie filmu z samą sobą w roli głównej. Ktoś siedział obok niej, ale obraz był zbyt mały, by zobaczyć, kto to. Wizja znikła z pustej twarzy Owidiusza. Powróciły rysy Solona. Czyli wodospad był drogą prowadzącą do Marais. Spojrzała w dół na kryształową łzę i modliła się, by jej kamień gromu wciąż działał. – Owidiusz świetnie pływa na otwartym morzu – powiedział głos Solona – ale w tych jaskiniach prądy są kapryśne. Tunele prowadzące do świata zewnętrznego zakręcają pod niebezpiecznymi kątami. Kiedy się z nich wydostaniesz, będzie ci łatwiej. – Jak mam to zrobić? – spytała Eureka. – Jak mamy to zrobić? – poprawił ją Solon. – Musisz wyruszyć między trzecią a czwartą rano, kiedy księżyc przyciąga przypływy, a prądy w tunelach kierują się w stronę wyjścia z jaskini. Już ćwiczyłaś wejście do wodospadu, kiedy przyniosłaś orchideę. Zrób to ponownie. Dołączy do ciebie Filiz; zawsze jej obiecywałem, że ją z sobą zabiorę. Wszyscy inni, którzy chcą ci towarzyszyć, muszą wejść z tobą do wodospadu. A później, jak sama miłość, Owidiusz poprowadzi cię tam, dokąd musisz się udać. Robot powrócił do swoich atrakcyjnych, neutralnych rysów. Zamknął oczy.
– Odpoczynek – szepnął. Podczas długich i pełnych napięcia chwil, które nastąpiły później, Eureka stała się pewna trzech rzeczy. Nie mogła zabrać z sobą tych, których kochała. Nie pozwolą jej pójść samej. Musiała ich porzucić.
24 Lot
Wiatr szarpał włosy Eureki, kiedy zatoczyła się do krawędzi werandy. Próbowała odnaleźć gwiazdę Diany, ale deszcz zasłaniał wszelkie ślady wszechświata. Śmierć Diany była niczym usunięcie narządu – ciało Eureki działało inaczej niż przedtem. Jak Diana, świetlista kobieta, którą Eureka wielbiła, mogła pochodzić od ciemności? A jednak Diana porzuciła rodzinę. Spoliczkowała córkę tak szorstko, że na dekadę zablokowała jej emocje, aż prawie ją zabiły. Za jej szerokim uśmiechem kryły się zabójcze tajemnice. „Samolubna. Bez serca. Narcystyczna”. Kiedy rodzice się rozwiedli, ludzie z New Iberia tak właśnie mówili o Dianie. Eureka lekceważyła ich słowa jak plotki znad bayou. Przekonała samą siebie, że to cechy oskarżycieli, że przenosili własne wady na nieobecną Dianę. Doszła do wniosku, że kobieta, którą pragnęła się stać, była jednocześnie kobietą, która manipulowała, kłamała, a później zniknęła. Diana była duchem w życiu Eureki, napełniała ją uczuciami, na które jednocześnie jej nie pozwalała. Wychowała córkę, która uprawiała biegi przełajowe, uwielbiała bliźnięta, zbyt łatwo się zakochiwała – i była morderczynią. W chwili kiedy człowiek umieścił w swoim CV morderstwo, ludzie przestawali widzieć cokolwiek innego. Eureka była równie pełna mrocznych sprzeczności, co Diana. Chwile dzieliły ją od porzucenia wszystkiego, co kochała, pozostawienia tego nieznanemu, pełnemu wody losowi. Ander i pozostali spali, gdy ich opuściła. Nigdy nie widziała go tak spokojnym.
Ucałowała go lekko i odeszła. Sadzawka Córki Łez wzbierała. Mogła wychylić się przez balustradę i jej dotknąć. Wkrótce miała znaleźć się w Marais. Musiała stawić czoła Atlasowi, powstrzymać Napełnienie i jednocześnie ocalić Brooksa. Solon powiedział jej, że kiedy dotrze na miejsce, będzie wiedziała, co robić, ale Eureka jeszcze tego nie pojmowała. Palcami muskała powierzchnię wody. Kiedy Diana umarła, a Eureka połknęła tabletki, kiedy pozostała tylko przerażona, katatoniczna pustka, tolerowała jedynie obecność Brooksa. On nie oczekiwał, że wybrnie z czegokolwiek. Kochał ją taką, jaka była. Ale nawet Brooks miał swoje ograniczenia. Gdyby go nawet uratowała, gdyby sprowadziła z powrotem, czy mógłby pokochać najmroczniejszą część jej osoby? Niebo przecięła błyskawica. Wciąż padało. Woda się podnosiła. Wkrótce jej łzy miały zalać Gorzką Chmurę. Eureka musiała wyruszyć. Nie mogła czekać na właściwe prądy. Musiała dotrzeć do Owidiusza i zniknąć, zanim pozostali się obudzą. Dłonie na jej ramionach sprawiły, że Eureka aż podskoczyła. – Wracaj do środka, Anderze. – Jeśli go zobaczę, na pewno mu to powiem. Ciepły oddech muskał szyję Eureki. Odwróciła się i spojrzała mu w oczy, brązowe i bezdenne. Brooks. Atlas. Jego dotyk był znajomy, a jednocześnie w jakiś sposób starszy od ich ciał. W jego oczach błyszczało coś jasnego i hipnotyzującego, czego nie widziała nigdy wcześniej. Przyciągało ją to. Jak mogła czuć się tak dobrze w ramionach potwora? Dlaczego dreszcz zetknięcia ich ciał sprawił, że przepełniało ją podniecenie? Powinna się cofnąć. Powinna uciec. Pochylił głowę i pocałował ją. Znieruchomiała wstrząśnięta, gdy rozchylił jej wargi. Przeciągnął dłońmi przez fale jej włosów i po falach jej bioder. Ich wargi stykały się raz za razem. Nie przypominało to żadnego wcześniejszego pocałunku. Jej ciało pulsowało. Miała wrażenie, że została nafaszerowana narkotykami. – Nie możemy… – Nie bój się – powiedział Brooks. Powiedział Atlas. – Teraz jestem tylko ja.
– Co masz na myśli? – Pozbyłem się go. Już po wszystkim. Jego oczy błyszczały jak wtedy, kiedy odwiedzał ją na oddziale psychiatrycznym po tym, jak połknęła tabletki, kiedy przynosił jej pekanowe pralinki, a ona mówiła mu melodramatycznym tonem, że to koniec świata. Nigdy nie zapomniała jego odpowiedzi – że to żaden problem, że obiecuje, że po końcu świata zaczeka, by odwieźć ją do domu. – Jak to zrobiłeś? – Eureka próbowała ukryć podejrzliwość w głosie. Na jego rzęsach zabłysła kropla deszczu. Otarła ją odruchowo. – Nie musisz się już tym przejmować. Niczym nie musisz się już przejmować. Wiem, czego chce. Znam jego słabość. – Pogłaskał ją po głowie. – Mogę ci pomóc go pokonać, Eureko, gdy tylko dotrzemy do Marais. Woda na werandzie sięgała im do kostek. Uniosła koszulkę, żeby obejrzeć jego plecy. Bliźniacze czerwone rany wyblakły do bladych blizn. Czy to znaczyło, że Atlas odszedł? Obróciła go i odsunęła włosy z jego czoła. Rana w kształcie kręgu mniej rzucała się w oczy, ale wciąż tam była. Bystra dziewczyna założyłaby, że Brooks kłamie… Jeszcze bystrzejsza zachowałaby podejrzenia dla siebie. Nawet Atlas uważał się za czarny charakter, jak powiedziały wiedźmy plotki. A to znaczyło, że Atlas nie znał prawdziwego pochodzenia Eureki. Nie doceniał jej ciemności. – Pewnego dnia opowiem ci historię o tym, jak się spotkaliśmy i rozdzieliliśmy. – Odwrócił się, a rana na jego czole zapłonęła. – Nigdy nie wybaczę sobie uczynków, do których mnie zmusił. To, co stało się z bliźniętami… nie mogę… – Nie rozmawiajmy o tym. Eureka nie była tak bezduszna, by myśleć teraz o Williamie i Claire, których zamierzała porzucić. Kiedy odwrócił się w jej stronę, tęsknota za Brooksem była jak cios w brzuch. Później jednak zobaczyła coś kryjącego się w jego oczach – oszalałą, obcą manię – i miała pewność, że stojący przed nią chłopak kłamie. – Wierzysz mi, prawda? – Tak – szepnęła. Zamierzała go przekonać, że tak jest. Zbliżyć się do Atlasa na tyle, by dowiedzieć się, jak zwyciężyć. Powstrzyma potop. Ocali Brooksa. Objęła go mocno.
– Nie odchodź więcej. Poczuła, jak sztywnieje w jej objęciach. Kiedy się cofnęła, uśmiechał się promiennie. – Udam się z tobą do Marais. – Spojrzał na kryształową łzę wiszącą na łańcuszku z orichalcum. – Nie mamy dużo czasu. – Wyciągnął palce do wisiorka. Eureka odchyliła się do tyłu. Jej fasada i fasada Brooksa mogły się o siebie ocierać – dłonie i oczy, usta i kłamstwa – ale naszyjnik należał tylko do niej. – W podróż musimy wyruszyć tylko my dwoje – powiedział. – To zbyt niebezpieczne dla bliźniąt i Cat albo… – Tylko ty i ja. Tego właśnie chcę. Oczy Brooksa rozpromieniły się, jak zawsze gdy widział ją wychodzącą zza rogu w Evangeline albo jak wtedy kiedy ubrała się elegancko na uroczystą kolację dla najlepszych uczniów i przy wysiadaniu z samochodu złamała obcas. Powietrze wypełnił chichot. Eureka podniosła wzrok, spodziewając się, że zobaczy wiedźmy plotki opadające w jej stronę przez chmury. Zamiast tego nad jej głową uderzała łagodnie ogromna para skrzydeł, emanująca delikatnym blaskiem. Miały kształt skrzydeł motyla. Poruszały się z pełną wdzięku siłą i opadały z nieba, aż znalazły się około dziesięciu metrów nad nią. Wtedy między skrzydłami ujrzała zgrabne srebrzyste ciało istoty: długi kark, cztery kopyta i biały ogon, którym machała. Koń wyglądał oszałamiająco. Miał białe skarpety na przednich nogach i białą gwiazdkę między oczami. Zarżał, uniósł głowę i rozłożył migotliwe skrzydła. Każde miało długość trzydziestu metrów i składało się z mrowia malutkich latających istot – pszczół, ciem, świetlików i małych dudków w czarno-białe pasy – które jednocześnie machały skrzydełkami. Opalizujące fioletowe szwy w pobliżu łopatek konia łączyły skrzydła – okrutnie i pięknie – z jego ciałem. Z głębi lewego skrzydła rozległ się szelest. Pomiędzy latającymi istotami pojawiły się smukłe palce, a później dłoń, która przesunęła się, jakby odsuwała zasłonę. Otwór wypełniła twarz Esme. – Co sądzisz o naszym Pegazie5? – Pegaz Dwa! – krzyknęła niewidoczna wiedźma ze szczytu skrzydła. – Tak, tak, jednego stworzyłyśmy już wcześniej. Został poświęcony w imię postępu, jak Ikar albo Atari – powiedziała Esme. – Tę tutaj nazywamy Peggy, dla odróżnienia. – Sięgnęła do srebrnej sakwy zawieszonej na szyi klaczy i opuściła
drabinkę z ciem. – Skradziony koń nie jest naszym ulubionym środkiem lokomocji, ale kiedy Solonowi skończyły się skrzydła… Nieważne. Wkrótce będziemy w domu i wszystko będzie takie, jakie być powinno. Brooks uniósł rękę do drabinki. Ćmy się poruszyły, zebrały razem i nieco bardziej rozciągnęły. Wszedł na najniższy szczebel, odwrócił się i wyciągnął rękę do Eureki. – Zawsze mówiłaś, że chcesz odlecieć. Oto twoje alleluja. Słowa pochodziły z jej ulubionej pieśni religijnej. W dzieciństwie śpiewała ją z Brooksem na gałęziach dębów, a bayou poniżej wiło się jak wąż i znikało na horyzoncie. I’ll Fly Away dawała Eurece nadzieję. Atlas nie mógł o tym wiedzieć. Wykorzystywał wspomnienia Brooksa, by ją zwieść, przed czym ostrzegał ją Solon. Jeśli pozostały wspomnienia, które mógł ukraść, gdzieś wewnątrz wciąż był Brooks, którego mogła ocalić. – Nie wiem… Czy mogła odlecieć i opuścić bliźnięta, Cat i Andera? Czy utoną, jeśli Eureka odejdzie z Brooksem? Brooks się uśmiechnął. – Wiesz. Nie miała Owidiusza i nie mogła po niego wrócić. Czy mogła uwierzyć, że wiedźmy plotki tak bardzo pragnęły wrócić do domu, by zabrać ją do Marais? Czy zdaniem Esme była im winna właśnie tę podróż? Rozległ się grzmot. Eureka się uchyliła. Brooks wciąż trzymał ją za rękę. – Chodź – zachęcał ją. Może poza tym kłamał, ale w tej jednej kwestii mówił prawdę. Wiedziała, że musi odejść. Wiedziała, że ci, których kocha, nie mogą ruszyć za nią. Wiedziała, że czas się kończy. Wiedziała, że musi ocalić świat. I wiedziała, że jedynym sposobem, by to osiągnąć, jest pójście z tym, którego musi zniszczyć. – Eureko! Ander brodził przez zalaną werandę, ale jej stopy już unosiły się nad kamieniem. Jej buty do biegania ociekały wodą. Wisiała kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Ból w oczach Andera ją przeszywał. Deszcz przemoczył jego koszulkę, przylepił jasne włosy do czoła. Wyglądał tak zwyczajnie i pięknie, aż Eureka pomyślała, że gdyby sprawy miały się inaczej, gdyby wszystko wyglądało zupełnie inaczej, mogłaby zakochać się w nim od początku. – Zaczekajcie! – zawołała do wiedźm plotki.
Eureka usłyszała coś, co zabrzmiało jak bicz. Drabinka podskoczyła, gdy Peggy rozłożyła szeroko skrzydła. Srebrna klacz zarżała. – Nie ma na to czasu! – krzyknął Brooks do Esme. – Jest czas na jedno pożegnanie – powiedziała Esme z otworu w skrzydle Peggy. – Zaczekamy. – Co robisz?! – wrzasnął Ander. – Przepraszam! – zawołała Eureka ponad zgiełkiem miliona skrzydeł. Jej serce biło pośpiesznie. Wyobrażała sobie, że wybucha w jej piersi, wyrzucając odłamki chaotycznej miłości w stronę dwóch chłopców, między którymi była uwięziona. – Muszę odejść. – Mieliśmy wyruszyć razem – sprzeciwił się Ander. – Gdybyś wiedział to, co ja wiem teraz, nie chciałbyś iść ze mną. Cieszyłbyś się, że odchodzę. Tak bardzo byś się cieszył. – Kocham cię. Nic innego się nie liczy. – Ander zamrugał. – Nie idź z nim, Eureko. On nie jest Brooksem. Brooks się roześmiał. – Ona już wybrała. Spróbuj to przyjąć jak mężczyzna. – Eureko! – Ander nie patrzył na Brooksa. Po raz ostatni spojrzał na nią turkusowymi oczyma. – Eureko – szepnął Brooks do jej zdrowego ucha. – Eureko! – krzyknęła z góry środkowa wiedźma. – Czas dokonać wyboru. Zamknij oczy i pożegnaj kogoś. Nie obciążaj naszego biednego obciążonego wierzchowca ciężarem swojego ciężkiego serca. Eureka spojrzała Esme w oczy i skinęła głową. – Ruszajmy. Miliony skrzydeł uderzyły jednocześnie. Peggy wzniosła się w niebo. – Anderze! – zawołała. Popatrzył na nią z nadzieją w oczach. – Zaopiekuj się bliźniętami – powiedziała. – I Cat. Powiedz im… powiedz im, że ich kocham. Potrząsnął głową. – Nie rób tego. „Ciebie też kocham”. Nie mogła się zmusić, by to powiedzieć. Postanowiła zabrać te słowa z sobą, ukryte w sercu. Zamierzała zabrać ich wszystkich w swoim sercu.
Nie zasługiwała na nich, ale zamierzała ich zabrać. Pełen życia humor Cat. Siłę Claire. Delikatność Williama. Oddanie taty. Upór Rhody. Intuicję Madame Blavatsky. Pasję Diany. Miłość Andera. Przyjęła ich dary i zamierzała zabrać je z sobą, dokądkolwiek się uda. – Do widzenia! – zawołała poprzez deszcz i odleciała.
25 Marais
Eureka patrzyła, jak świat kurczy się pod jej stopami. Peggy wzniosła się na wysokość trzystu metrów i wyrównała lot poniżej pierzastych chmur. Eureka i Brooks siedzieli na niej na oklep, ściskając jej błyszczącą srebrną grzywę. Dwa tuziny wiedźm plotki usadowiły się na skrzydłach klaczy. Trzymały się pulsującej materii jak dzieci sanek. Poniżej rzeki występowały z brzegów. Czerwone błoto zalewało ziemię niczym krew płynąca z rany. Tam gdzie przed tygodniem wznosiły się miasta, budynki chyliły się ku ziemi, a drogi wyginały pod naporem wody. Dawne doliny wypełniały jeziora. Lasy gniły. Kiedy lecieli na południe, wielkie białe fale uderzały w odmienioną linię brzegową, pozostawiając kilometry błota w miejscach, które kiedyś były osiedlami. Ulicami płynęły domy szukające właścicieli. Eureka zwymiotowała, przewieszona przez klacz, i patrzyła, jak jej wymiociny płyną łukiem w stronę zniszczonej ziemi. W żołądku nie miała nic poza kwasem. Teraz miała jeszcze mniej. – Wszystko w porządku? – spytał Brooks. Spytał Atlas. Położyła policzek na aksamitnej szyi Peggy. Patrzyła przed siebie, aż jej wzrok natrafił na horyzont. Wyobrażała sobie, że wszystkie zrujnowane obiekty poniżej zsuwają się za ten horyzont jak wodospad. Wyobrażała sobie cały zniszczony świat płynący w stronę ognia na końcu wszystkiego. Brooks nachylił się do jej zdrowego ucha. – Powiedz coś. – Nie sądziłam, że może być gorzej niż w mojej wyobraźni.
– Naprawisz to. – Świat jest martwy. Zabiłam go. – Sprowadź go z powrotem. Brzmiał jak stary Brooks, jak ktoś, kto wierzył, że Eureka może zrobić wszystko, szczególnie to, co niemożliwe. Złościła się na siebie, że opuściła zasłonę. Postanowiła tego nie powtórzyć. Musiała być ostrożna, skoro zwierzała się wrogowi. – Jak je znalazłeś? – Eureka skinęła głową w stronę wiedźm. – Nie zrobiłem tego – odparł Brooks. – To one mnie odnalazły. Kiedy się uwolniłem, przypominało to przebudzenie ze śpiączki. Ona – wskazał na Esme, która spoczywała na skrzydle Peggy, jakby się opalała – stała nade mną, gdy otworzyłem oczy. Zaproponowała mi przejażdżkę. Powiedziałem, że najpierw muszę cię odnaleźć. Zaśmiała się i odrzekła: „Dosiądź klaczy, ogierze”. Później zaprowadziły mnie do ciebie. – Rozejrzał się dookoła. – Nigdy nie sądziłem, że coś przebije tamten raz, kiedy pojechaliśmy na festiwal Bonnaroo busem kabrioletem. Wyjazd był jednym z najprzyjemniejszych wspomnień Eureki. Kierowca wyruszył z Los Angeles jednym z busów, którymi jeździło się oglądać domy gwiazd. W kieszeniach z tyłu siedzeń były mapy Hollywood Hills. Jadąc przez kraj, zbierał autostopowiczów, aż wszystkie miejsca były zajęte. Przez całą drogę wpatrywali się w falujące wzgórza Tennessee i udawali, że widzą ukryte wśród topól domy gwiazd. Kolejna sprawa, o której Atlas nie wiedziałby bez Brooksa. Esme uderzyła ametystowym biczem w skrzydło Peggy. Klacz skręciła na zachód. Lecieli teraz nad wodą. Wszelki ląd zniknął. – Nie chcesz tego usłyszeć – powiedział Brooks – ale dowiedziałem się różnych rzeczy od Atlasa. – Na przykład? – Opowieść o Atlantydzie to najdłuższy przerwany wątek w historii, ale ktoś ją dokończy… Kiedy jego głos umilkł w deszczu, Eureka pomyślała o słowach Selene w Księdze miłości: „Gdzie skończymy… cóż, któż zna koniec, zanim zapisano ostatnie słowo? Wszystko może się zmienić wraz z ostatnim słowem”. Była to historia życia Selene, ale każdy mówił o swoim życiu, jakby było opowieścią – opuszczając nudne fragmenty, przesadnie podkreślając interesujące elementy, tworząc fabułę tak, jakby wszystko w sposób nieunikniony prowadziło do
tej właśnie chwili tego właśnie dnia, wypowiedzenia tych właśnie słów. Eureka wiedziała, że w jakiś sposób zakończy tę opowieść. Przyszli opowiadający będą mogli upiększać, co tylko zechcą, ale po jej odejściu na scenie nie pojawi się żadna Córka Łez. Delphine była alfą, a Eureka omegą. Nadchodził świt, koniec kolejnej bezsennej nocy, pięć dni do pełni. Zabrzmiał grzmot. Peggy uniosła skrzydła. Eureka nie widziała twarzy wiedźm plotki, ale słyszała ich radość i widziała ich stopy podskakujące na skrzydłach. – Zbliżamy się. – Brooks pochylił się nad Peggy i spojrzał na wzbierające fale oceanu. Eureka nie rozpoznawała grzywaczy – w niczym nie przypominały oceanów, po których żeglowała, w których pływała, nad którymi przelatywała w samolotach i przez które przepływała z kamieniem gromu. W pewnej odległości fale uderzały w brzegi posępnego pasma bagien pokrytego pofalowaną czarną zasłoną. Peggy zarżała i zaczęła opadać. Kiedy się zbliżyli, Eureka zorientowała się, że czarna zasłona to miliardy meszek, które uczyniły bagnisko swoim domem. Dotknęła wisiorka. W zimnym deszczu jego ciepło było przyjemne. Wyobrażała sobie, że napisane dłonią Diany Marais stało się błyskiem w diamencie. Czy Atlantyda mogła leżeć pod tym niczym niewyróżniającym się pasmem błota? – Jesteśmy już prawie na miejscu – powiedział Brooks. Powiedział Atlas. Przysunął wargi do jej szyi i szepnął: – Zapłacz dla mnie. – Co takiego? – To jedyna droga do środka. – Nie… – Nadal słuchasz rad mamusi? – spytał, pochmurniejąc coraz bardziej. – Nie sądzisz, że ten statek już odpłynął? Jakie to uczucie złamać obietnicę daną nieżyjącej matce? Jakie to uczucie zawieść osobę, która poświęciła życie w wojnie, którą w rzeczywistości wydał ci świat? Nie mogła pozwolić, by Atlas ją oszukał. To ona powinna go oszukać. Ale trzecia łza mimo wszystko musiała spaść. Dlatego właśnie przybyła do Marais. Atlantyda musiała wznieść się z oceanu, by ci, którzy zginęli, nie stali się zmarnowanymi zabitymi. Ich dusze musiały się stać częścią Napełnienia. Później drogi Eureki i Atlasa się rozchodziły. On chciał, by dusze z jej świata pracowały dla niego, ale ona zamierzała znaleźć sposób, by je uwolnić.
Pomacała kieszeń dżinsów. Przez tkaninę poczuła zarys srebrnego unguentarium. Solon zostawił je dla niej, kiedy umierał. Wiedział, co musiała zrobić. Eureka przywołała jasną siłę tych, których pozostawiła. Przywołała swoją wewnętrzną ciemność. – Jesteś niezłym łotrem, Atlasie. Uniósł brew, słysząc swoje imię, ale nie zaprzeczył. Gra się skończyła. – Niezłym? – Każdy ma swoją słabość. – A jaka jest moja? – Naiwność – odparła. – Nie wiesz tego, co wie każda dziewczyna od New Iberia po Władywostok: to my jesteśmy prawdziwymi czarnymi charakterami. Faceci nie mają szans. Eureka otworzyła unguentarium i wyrzuciła je ponad skrzydłami Peggy. Flakonik z orichalcum koziołkował przez morze chmur. Jej łzy wylały się, błyszcząc jak diamenty. Zaskoczyło ją nagłe uderzenie gorąca na piersi. Uniosła dłoń do kryształowej łzy i poparzyła się. Poczuła ściskanie w gardle. Jej pierś unosiła się gwałtownie. Nie miała ochoty się rozpłakać – ale tak się właśnie czuła, gdy wylała łzy, które znalazły się w unguentarium. Znów je poczuła, jakby każda łza miała ducha, który mógł powrócić. Ziemia zadrżała tak gwałtownie, że powietrze nad nią również zadrżało. Peggy stanęła dęba i wydała dzikie rżenie. A później… Przestało padać. Chmury rozsunęły się jak wata. Przebiły je okrągłe promienie słońca. Eureka pozwoliła, by uderzały w jej ramiona, płuca i serce, każąc jej mózgowi poczuć szczęście. – Jesteśmy w domu! – wrzasnęły wiedźmy. – Patrzcie! Słońce oświetliło długie pęknięcie w bagnisku poniżej. Pęknięcie zmieniło się w rozpadlinę, a później w jej środku pojawiła się niewielka zielona plamka… I zaczęła rosnąć. Drzewo z początku wznosiło się w niebo. Jego pień wystrzelił, jakby został wyrzucony z jądra ziemi. Eureka słyszała jego trzask… w obu uszach. Śpiew ptaków, szelest wiatru, uderzenia fal o brzeg – wspaniałe, wibrujące stereo. – Znów słyszę.
– Oczywiście – stwierdził Atlas. – Fala pochodzenia atlantydzkiego odebrała ci słuch, a moje królestwo ci go przywróciło. Czeka cię jeszcze jedno przywrócenie. – Fala zabrała również moją matkę. – W rzeczy samej – odparł tajemniczo Atlas. Drzewo miało już trzydzieści metrów wysokości i było grube jak starożytne sekwoje w kalifornijskim miasteczku, w którym urodziła się Eureka. Zaczęło się rozrastać. Z jego pnia wyrastały mocarne konary, które skręcały się gorączkowo, a ich gałęzie splątały się z sobą. Wyrosły na nich liście, grube, szerokie i błyszczące. Z pąków rozwinęły się kwiaty przypominające żonkile. Narcyzy, jak powiedziałby Ander. Uszy Eureki słyszały każdą chwilę tego szaleńczego wzrostu, jakby podsłuchiwała błyskotliwą rozmowę. Wokół pierwszego wyrosły kolejne drzewa. Później srebrna droga otoczyła las, który nie był lasem, ale wspaniałym parkiem w centrum powstającego miasta. Oślepiająco nieskalane budynki o złotych i srebrnych dachach wznosiły się z bagniska, rozpościerając się we wszystkich kierunkach, by utworzyć idealnie kolistą stolicę. Miasto otaczała rzeka w kształcie okręgu, jej bystry prąd płynął w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Na drugim brzegu rzeki znajdował się kolejny, szeroki na półtora kilometra krąg lądu, zielony i porośnięty drzewami owocowymi i winnicami. Ten rolniczy krąg otaczała kolejna rzeka, tym razem płynąca w stronę zgodną z ruchem wskazówek zegara. Nad jej brzegami wznosiły się wysokie fioletowe urwiska. Za górami aż po zamglony horyzont rozciągał się ocean. Atlantyda, Świat Snu, przebudziła się. – I co teraz, zła dziewczyno? – spytał Atlas. – Złaźcie! Złaźcie! – krzyknęły wiedźmy. – Wracamy do domu, na naszą górę! Esme uderzyła Peggy biczem, a klacz wzniosła się w niebo. Eureka zsunęła się w tył. Próbowała chwycić grzywę Peggy, ale zbyt wolno wyciągnęła ręce. Klacz zrzuciła Atlasa i Eurekę. Spadali w kierunku Atlantydy. Eureka zobaczyła błysk przerażenia Atlasa w oczach Brooksa, a to przypomniało jej coś… ale spadała tak szybko, że wkrótce utraciła chłopca i ciało, i wroga, i wspomnienie. Spadała i spadała, jak przez wodospad w Gorzkiej Chmurze. Wtedy wpadła do wody, a kamień gromu ją osłonił. Ander płynął w jej stronę. Teraz nikt nie mógł jej ocalić. Wylądowała na zielonym liściu wielkości materaca. Jeszcze nie umarła. Zaśmiała
się oszołomiona – zaraz jednak zsunęła się z liścia i znów spadała. Gałęzie uderzały w jej kończyny. Chwyciła jedną z nich, grubą. Objęła ją ramionami, a konar, co niewiarygodne, objął ją. Jego uścisk ją utrzymał. Jego kora miała fakturę skorupy żółwia. Eureka wytrząsnęła korę i liście z wilgotnych włosów. Otarła krew z zadrapania na czole. Pomacała naszyjnik. Wciąż gorący, wciąż na miejscu. Unguentarium zniknęło. Atlas również zniknął. Wszędzie wokół Eureki z bagniska wyrastały bujne drzewa, aż dorosły do wysokości pierwszego. Znajdowała się w środku kopuły drzew w środku parku w środku miasta w środku czegoś, co mogło być jedynym lądem na całym świecie. Dziwne ptaki śpiewały dziwne piosenki, które Eureka słyszała oboma uszami. Pnącza wspinały się po pniu tak szybko, że cofnęła gwałtownie ręce, by nie stały się częścią lasu. Drzewa pachniały jak eukaliptusy, pekany i świeżo skoszona trawa, ale poza tym nie wyglądały znajomo. Były bardziej rozłożyste, wyższe i bardziej zielone niż którekolwiek widziane przez nią dotychczas drzewo. Przeszła po kolejnej gałęzi, która zakołysała się pod jej ciężarem, ale drzewo wydawało się stabilne, silne. – Przegrywasz, Mątwo. Atlas zeskoczył z gałęzi nad nią na gałąź pod nią. Posuwał się w dół, a kiedy dotarł do najniższego konara, obrócił się powoli, mrugnął do Eureki i skoczył. Wylądował twarzą na gęstej trawie i już się nie poruszył. Kolejna sztuczka. Miała ruszyć za nim, martwić się o Brooksa – i znaleźć się w pułapce. Ale już była w pułapce. Znajdowała się na Atlantydzie z wrogiem. Miała tu być. To był krok na drodze ku odkupieniu. Nie mogła na zawsze pozostać na drzewie. Musiała zejść i stawić mu czoła. Zsunęła się po gałęziach. Im dłużej patrzyła na plecy Brooksa, tym bardziej się bała. Ciało na ziemi było portykiem prowadzącym do katedry duszy jej najlepszego przyjaciela. Jej stopy dotknęły ziemi Atlantydy. Chwyciła Brooksa za ramiona, przetoczyła go. Oparła głowę o jego pierś i czekała, aż się podniesie.
26 Wydziedziczeni
To nie był pierwszy raz, kiedy Brooks spadł. Gdy Eureka położyła głowę na jego piersi, wypełniło ją poczucie déjà vu. Mieli dziewięć lat. Było to lato przed rozwodem rodziców Eureki, więc wciąż miała całe i radosne serce oraz pasujący do niego uśmiech. Nie wiedziała, że na świecie strata ma się dobrze, jak złodziej zawsze gotów uderzyć i ukraść wszystko. Tamtego lata Eureka i Brooks spędzali zachody słońca wysoko na wspaniałym orzeszniku na podwórku Sugar, za granicami miasteczka New Iberia. Brooks miał włosy obcięte na pieczarkę i podświetlane adidasy Power Rangers. Eureka miała poobcierane kolana i szczerbaty uśmiech. Darła kolejne sukieneczki z falbankami, które Diana wyciągała ze strychu. Wszystko zdarzyło się w niedzielne popołudnie. Może to wyjaśniało, dlaczego w niedziele zawsze czuła się samotna. Brooks bawił się tekstem jej ulubionej piosenki Toma T. Halla That’s How I Got to Memphis. Eureka próbowała śpiewać razem z nim. Zirytowała ją jego improwizacja i popchnęła go. Stracił równowagę i poleciał do tyłu. W jednej chwili śpiewał razem z nią, a w drugiej… Próbowała go chwycić. Spadał przez całą wieczność, patrząc na nią brązowymi oczyma. Jego twarz robiła się coraz mniejsza, kończyny znieruchomiały. Wylądował niezgrabnie na plecach, z wykrzywioną lewą nogą. Eureka wciąż słyszała w głowie swój krzyk. Zeskoczyła z gałęzi na ziemię. Uklękła obok niego na podrapanych kolanach. Najpierw próbowała otworzyć mu powieki, ponieważ uśmiech Brooksa krył się głównie w oczach, a ona musiała go zobaczyć. Zawołała go po imieniu.
Kiedy nie poruszył się ani nie odpowiedział, zaczęła się modlić. „Zdrowaś Maryjo, łaski pełna…” Powtarzała to raz za razem, aż słowa się splątały i przestały mieć znaczenie. I wtedy przypomniała sobie coś, co widziała w telewizji. Przycisnęła usta do jego ust… Brooks objął ją i pocałował, długo i mocno. Otworzył szeroko oczy. – Mam cię. Spoliczkowała go. – Dlaczego to zrobiłeś? Wytarła usta wierzchem dłoni i wpatrywała się w połysk pozostawiony na kostkach przez ich pocałunek. Brooks rozmasował policzek. – Żebyś wiedziała, że nie jestem na ciebie zły. – Może teraz to ja jestem na ciebie zła. – A może nie. Wyszczerzył się. W tamtych czasach nie dało się długo złościć na Brooksa. Pokuśtykał z powrotem do drzewa, a gdy wspinał się na jego gałęzie, śpiewał nowy, gorszy tekst piosenki: Jeśli popchniesz kogoś mocno, to polecisz za nim tam, dokąd podąży on… Tak wylądowałem w Memphis, tak wylądowałem w Memphis. Nigdy więcej nie rozmawiali o pocałunku. Teraz, pod drzewami obcego lasu, Eureka przycisnęła twarz do jego piersi. Jego ciało wydawało się spokojne. Zastanawiała się, czy Atlas w końcu odszedł i pozostawił powłokę jej najlepszego przyjaciela. Uniosła głowę i wpatrzyła się w konstelację piegów na policzkach Brooksa. Odsunęła mu włosy z oczu. Pomacała bliznę jego rany. Jego skóra była ciepła. A jego wargi? Pocałowała go lekko; jak mała dziewczynka miała nadzieję, że go ożywi, jak mała dziewczynka miała nadzieję, że on tylko udaje. Mogłaby bez końca przyciskać usta do jego warg w ramach kary za to, że była na tyle głupia, by odejść z Atlasem, na tyle głupia, by zaciągnąć tu ciało Brooksa, na tyle głupia, by porzucić wszystkich innych, których kochała.
Poruszył się. – Brooks? – Przełknęła ślinę i dodała: – Atlas? Miał zamknięte oczy. Nie wydawał się przytomny – ale poczuła, że coś się porusza. Wpatrzyła się w niego. Jego pierś była nieruchoma, podobnie jak powieki. I znów to. Palce Eureki zawibrowały, kiedy dotknęły jego ramion. Ciało Brooksa omiótł wiatr. Ciepłe, wibrujące uczucie wspięło się po jej rękach do karku. Cofnęła dłonie z ramion przyjaciela, gdy z jego piersi wzniósł się blask i zawisł nad ciałem. Czyja to była esencja – Brooksa czy Atlasa? Obaj dzielili to ciało, jak duchy dzielące Owidiusza. Eureka nie tyle widziała esencję, ile ją wyczuwała. Przesunęła przez nią drżącą dłoń. Zimna. Usłyszała kroki na pokrytej rosą trawie. Stał nad nią chłopak w jej wieku. Nie widziała go nigdy wcześniej, jednak wyglądał znajomo. Oczywiście – widziała go na ilustracjach w Księdze miłości. Atlas nie był przystojny, ale wydawał się kuszący. Jego uśmiech świadczył o pewności siebie. Miał na sobie jaskrawe, doskonale uszyte szaty, których części i kroju Eureka nie umiałaby nazwać. Migotały złoto i czerwono, jakby stworzono je z rubinów. Jego rudobrązowe włosy były kręcone i niesforne, skóra jasna i lekko piegowata, a oczy miedziane – ale udręczone, puste. Patrzyły poza nią, w dal, którą tylko one widziały. Wstała i wyprostowała się. Był z nią od tak dawna, ale dopiero teraz się spotkali. – Atlasie. Nawet na nią nie spojrzał. Migotanie nad ciałem Brooksa prześlizgnęło się w stronę chłopca i Eureka wiedziała już, że to nie dusza jej najlepszego przyjaciela, lecz Atlas porzucający ciało Brooksa, by odzyskać własne. Gdzie jednak była dusza Brooksa? Atlas przymknął powieki i przyjął blask w swą pierś. Kiedy po chwili otworzył oczy, nabrały głębokiego brązowego odcienia – jak rdzeń sekwoi – bardzo różniącego się od wcześniejszej barwy jego tęczówek. Eureka wiedziała, że stoi przed najpotężniejszym człowiekiem, jakiego spotkała w życiu. Znów uklękła przy Brooksie. Jego pierś nie była już ciepła. Co by się stało, gdyby teraz zapłakała? Czy jej łzy mogłyby znów zalać Atlantydę i zatopić ich wszystkich? Co by się stało ze zmarnowanymi zabitymi?
Atlas przechylił głowę. – Oszczędzaj swoje łzy. Jego głos był melodyjny, głęboki i dziwnie akcentowany. Eureka go rozumiała – i pojęła, że nie mówi po angielsku. On również ukląkł nad Brooksem. – Nie wiedziałem, że był przystojny. Nigdy nie wiem, czy wnętrze pasuje do zewnętrza. Wiesz, o czym mówię. – Nie mów o Brooksie – powiedziała. Ona również nie odezwała się po angielsku. Znajomość tego dziwnego języka musiała być cechą Córki Łez. Swobodnie mówiła w języku Atlantydy, wymagał od niej jedynie odrobiny tłumaczenia w głowie. – Wydaje mi się, że jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Nazywam się… – Wiem, kim jesteś. – A ja wiem, kim ty jesteś, ale przedstawianie się jest nie tylko uprzejmością – w moim kraju, w moim świecie jest prawem. – Ujął ją za rękę i pomógł jej wstać. – Musisz być moją przyjaciółką, Eureko. Tylko mnie wolno mieć wrogów. – Nigdy nie będziemy przyjaciółmi. Zamordowałeś najbliższego mi człowieka. Atlas wygiął wargi w dół, spoglądając na Brooksa. – Wiesz, dlaczego to zrobiłem? – Dla ciebie był jedynie naczyniem – powiedziała – sposobem na zdobycie tego, czego pragnąłeś. – A czego pragnę? Atlas spojrzał jej w oczy i czekał. – Wiem o Napełnieniu. – Zapomnij o Napełnieniu. Pragnę ciebie. – Pragniesz moich łez. – Muszę się z tym zgodzić – powiedział Atlas. – Z początku byłaś dla mnie jedynie kolejną Córką Łez. Ale później cię poznałem. Naprawdę byłaś fascynująca. Jakże dziwne, mroczne i wypaczone masz serce. I jaką twarz! Kontrasty mnie przyciągają. Im więcej czasu spędzałem w tym ciele – westchnął i skinął w stronę Brooksa – tym bardziej ceniłem czas spędzony przy tobie. A później zniknęłaś z… – Anderem – dokończyła Eureka. – Nigdy nie wypowiadaj tego imienia w moim królestwie! – Z powodu Leandra – mruknęła Eureka. – Twojego brata, który ukradł… Atlas chwycił Eurekę za gardło.
– Wszystko, co moje. Rozumiesz? – Rozluźnił uścisk. Odetchnął i zapanował nad sobą. – Już został wypłukany z życia nas obojga. Nie będziemy więcej o nim myśleć. Eureka odwróciła wzrok. Postanowiła nie myśleć o Anderze. To by ułatwiło jej misję, nawet jeśli było niemożliwe. – Kiedy odeszłaś – powiedział Atlas – dręczył mnie duch twojej urody. – Chcesz ode mnie tylko jednego… – Chcę być zawsze blisko ciebie. A ja dostaję to, czego chcę. – Od długiego czasu nie dostawałeś tego, czego chciałeś. – Nie musiałem cię tu sprowadzać – stwierdził Atlas. – Widziałem, jak twoje łzy napełniają unguentarium. Mogłem je zabrać, a ciebie zostawić, żebyś zgniła w tamtych górach. Pomyśl o tym. – Przerwał i wpatrzył się we wznoszące się setki metrów nad nimi korony drzew. – Tak dobrze się dogadywaliśmy – szepnął jej do ucha, które już nie było uszkodzone. – Pamiętasz nasz pocałunek? Wiedziałaś, że to ja, i, jak sądzę, wiedziałaś, że ja wiem, że ty wiesz. Żadne z nas nie jest aż tak głupie, więc może przestaniemy udawać? Wyciągnął do niej ciepłą, silną rękę. Eureka cofnęła się, w jej głowie kłębiły się myśli. Musiała znów zacząć udawać, nie przestawać, jeśli miała przeżyć. Musiała go oszukać, ale nie wiedziała jak. – Żałujesz, że mnie nie zastrzeliłaś, kiedy miałaś sposobność? – spytał Atlas z szerokim uśmiechem. – Nie martw się, jeszcze będziesz miała okazję, by zakończyć moje życie… i udowodnić swoją miłość, oszczędzając je. – Daj mi pistolet, a od razu jej zaprzeczę – powiedziała. – Wiesz, dlaczego nie strzeliłam. – Ach tak. – Atlas wskazał na Brooksa. – Z powodu tego trupa. Drzewa za plecami Atlasa zaszeleściły i wyłoniło się zza nich dziesięć dziewcząt w butach do pół uda i krótkich czerwonych sukienkach z napierśnikami z orichalcum. Ich hełmy zmieniały barwy w słonecznym blasku i ukrywały twarze. – Witajcie, dziewczęta – powiedział Atlas i odwrócił się do Eureki. – Moje Szkarłatne Diablice. Zajmą się wszystkimi twoimi potrzebami. – Jej łóżko jest gotowe – powiedziała jedna z nich. – Zabierzcie ją tam. – Brooks! Eureka sięgnęła do jego martwego ciała. – Kochałaś go – powiedział Atlas. – Naprawdę kochałaś go najbardziej ze
wszystkich. Ale znów pokochasz. Lepiej, mocniej – pogłaskał Eurekę po policzku – głębiej. Jak tylko potrafi dziewczyna. – Co mamy zrobić z trupem? – spytała jedna z dziewcząt i trąciła pierś Brooksa butem. Atlas myślał przez chwilę. – Czy moje strusie jadły już śniadanie? Eureka próbowała krzyknąć, ale na jej twarz spadła uprząż. Między jej zębami znalazł się metalowy pręt. Ktoś zacisnął uprząż od tyłu, a jej oczy wypełniły opary piołunu. Zanim straciła przytomność, Atlas przyciągnął ją do siebie. – Cieszę się, że tu jesteś, Eureko. Teraz wszystko może się rozpocząć.
27 Płaszcz błyskawic
Eureka obudziła się w łóżku. Swoim łóżku. Cztery słupki z wiśniowego drewna wznosiły się nad jej staromodnym, szerokim łóżkiem, w którym spała, zanim wylała łzy. W fotelu na biegunach ze sklepu z używanymi rzeczami, który kołysał się przy oknie, najchętniej odrabiała prace domowe. Na oparciu wisiała zielona bluza z Evangeline. Oczy Eureki piekły od piołunu i z trudem skupiła wzrok na swoim niewyraźnym odbiciu w szafie z lustrem, która należała kiedyś do jej babci. Szerokie metalowe kajdany mocowały jej nadgarstki do górnych rogów łóżka, kostki do dolnych, a talię w środku. Kiedy zaczęła się szarpać, coś ostrego wbiło się w jej dłonie i stopy. Kajdany miały wewnątrz kolce. Krew zalała obręcz na jej prawym nadgarstku i popłynęła wzdłuż ramienia. – Jak to działa? Zaskoczył ją ochrypły głos. Obok łóżka Eureki stała nastoletnia dziewczyna, pochylona nad jej lewą dłonią jak manikiurzystka. Jej bursztynowe włosy zdobił wieniec laurowy. Szkarłatna suknia miała głęboki dekolt w kształcie litery V, który kończył się tuż pod jej wytatuowanym pępkiem. Na szyi miała wisiorek z kryształową łzą. – Oddaj mi mój naszyjnik. Dziwne atlantydzkie słowa sprawiały ból, opuszczając wysuszone gardło Eureki. Próbowała kopnąć dziewczynę kolanami. Metalowe kolce wbiły się w jej talię. Na bluzce pojawiły się plamy krwi.
Po drugiej stronie zabrzmiał szyderczy śmiech. Kolejna dziewczyna w szkarłatnej sukience. Wieniec laurowy wieńczył równo przycięte czarne włosy, a zimne niebieskozielone oczy wpatrywały się w prawą dłoń Eureki. Szkarłatne Diablice, tak Atlas nazywał swoje strażniczki. – Gdzie Atlas? – spytała Eureka. „Gdzie ciało Brooksa?” – chciała spytać. Przyzwyczaiła się do świadomości, że to samo ciało zajmowali dwaj chłopcy. Jednak widziała już, jak jej przyjaciel umierał i pozostał tylko wróg. Zalało ją gorączkowe pragnienie, by zabić Atlasa. – Patrz – powiedziała druga dziewczyna do pierwszej. Eureka poczuła ukłucie gorąca, jakby dziewczyna wstrzykiwała jej w koniuszki palców wrzący klej. Jej palce pokrywała teraz migotliwa niebieska substancja. Eureka zetknęła kciuk i palec wskazujący, a wtedy przeszył ją wstrząs – jak wtedy gdy miała sześć lat i włożyła palec do kontaktu. – Nie rób tego. – Ciemnowłosa dziewczyna rozłączyła palce Eureki i nałożyła więcej niebieskiej substancji na jej kciuk. – Będzie bolało, ale do świtu uzyskamy wszystko, czego pragnęłyśmy. Tak nam obiecał. Czyż nie obiecywał nam, Aido? – Mamy z nią nie rozmawiać, Gem – odparła Aida. – Wschód słońca. – Eureka powtórzyła czterosylabowe atlantydzkie słowo. Próbowała odwrócić głowę w stronę okna, żeby ocenić porę, ale szkarłatna suknia zasłoniła jej widok. – Jeśli dowie się, że rozmawiałaś z jego… – Nie dowie się. – Gem spiorunowała wzrokiem swoją towarzyszkę. – To przestań do niej mówić. Aida odwróciła się w stronę biurka po lewej stronie pokoju, które stało dokładnie tam, gdzie identyczne biurko w domu Eureki. – Chcę zobaczyć się z Atlasem. Eureka naparła na okowy. Co się miało wydarzyć o wschodzie słońca? Jak mogła do tego czasu zniszczyć te dziewczyny i uwolnić się? Zamknęła oczy i przywołała Niesamowitego Hulka, mistrza przeobrażania wściekłości w siłę. Pragnęła, by lustro z szafy zmieniło się w tysiące wirujących szklanych sztyletów, rozcinających ciało i zalewających szkarłat szkarłatem. Ale co potem? Jak odnalazłaby Atlasa? W Lafayette jej drogą ucieczki było okno sypialni, a później konary rosnącego tuż za nim dębu. Ale kiedy Gem się poruszyła i Eureka mogła dostrzec okno, żaden dąb
nie wznosił się w jej stronę. Światło wydawało się zmęczone – ostatnie promienie zmierzchu. Znajdowały się bardzo wysoko, tysiące pięter nad ziemią. Daleko w dole błyszczały złote i srebrne dachy, a za nimi kręgi wody i gruntu prowadziły do oceanu, który sięgał aż po horyzont na granicy tego, co pozostało ze świata. – Powiedzcie mi, co wydarzy się o świcie – poprosiła Eureka. Gem stanęła obok Aidy przy biurku. – Założę jej napierśnik. Kiedy Gem sięgnęła w stronę biurka, z jej dłonią wydarzyło się coś dziwnego. Rozmyła się, jakby znalazła się za taflą mlecznego szkła. Rozmycie trwało tylko chwilę. Dłoń Gem znów się wyostrzyła i trzymała kawałek jedwabistej materii w takim samym migotliwym odcieniu błękitu jak substancja na palcach Eureki. Wydawało jej się, że przez jej środek przeszła błyskawica. – Rozepnij jej bluzkę – powiedziała Gem. Zimne powietrze dotknęło skóry Eureki, gdy Aida przesunęła palce w dół jej piersi. Kiedy niebieski kwadrat znalazł się na niej, wypełniło ją uczucie podobne do nostalgii. Ciepły i ciężki przypominał Eurece uczucia, jakie wzbudzało w niej oglądanie filmów Diany na jej laptopie. Oddychała płytko, gdy Gem wygładzała napierśnik. Aida przeciągnęła palcem od prawej skroni Eureki przez jej czoło po lewą skroń i dziewczyna zrozumiała, że kiedy była nieprzytomna, tamte przymocowały do jej głowy opaskę z niebieskiej substancji. – Kowal duchów rozmawia z obiektami, zanim naładuje płaszcz – powiedziała Gem. – Nigdy nie poznałaś kowala duchów – odparła Aida. – Poza tym robimy to dla Atlasa. Nie marnujmy czasu. On chce napełnić unguentaria. Przycisnęła coś do wewnętrznych kącików oczu Eureki. Na skraju jej pola widzenia pojawiły się dwa niewyraźne srebrzyste kształty. Unguentaria. Miała do nich zapłakać. – Nie uda się – stwierdziła Eureka. – Zawsze się udaje – odparła Gem. Podeszła do ściany, gdzie w pokrytym pajęczynami kącie wisiał obraz przedstawiający płaczącą świętą Katarzynę ze Sieny. Nacisnęła włącznik, którego Eureka nie widziała. Eurekę wypełnił ból. Otoczyła ją absolutna ciemność. Wygięła plecy w łuk.
Poczuła smak krwi. Ból podwoił się, a potem podwoił się po raz kolejny. Kiedy stał się całkowity i znajomy, w polu widzenia pojawiły się jaskrawe punkty światła, meteory spadające przez niebo jej powiek. Jeden z punktów się zbliżył. Jej ciało wypełniło palące gorąco. I Eureka znalazła się wewnątrz światła. Widziała stojącą przy drzwiach wyblakłą walizkę w kwiatowy wzór. Gdzieś migotała lampa. Jej nozdrza wypełniała woń potłuczonych słoików z przetworami – ten zapach zawsze przywoływał wspomnienia nocy, kiedy jej rodzice się rozstali. Widziała stopy Diany w różowo-szarych kaloszach, jej włosy mokre od deszczu, oczy suche i pełne zdecydowania. Drzwi frontowe się otworzyły. Grzmot na zewnątrz był tak prawdziwy, że wstrząsał jej kośćmi. Walizka znalazła się w dłoni Diany. – Mamo! Zaczekaj! – Eureka poczuła palenie z tyłu oczu. – Nie kochasz mnie na tyle, żeby zostać? Nigdy wcześniej nie wyraziła na głos pytania, które dręczyło ją przez cały czas. Próbowała się wycofać. To było jedynie wspomnienie. Wspomnienie łez rodzących się, zanim się dowiedziała, że nie może płakać. Wszystko wydawało się tak prawdziwe. Diana odchodząca. Eureka porzucona… – Nie! Białe światło zostało odsunięte na bok. Palący ból złagodniał do poparzenia trzeciego stopnia. Eureka drżała jak trzęsienie ziemi, grzechocąc metalowymi kajdanami mocującymi ją do łóżka. Powidok Diany wciąż cofał się sprzed jej oczu. W drzwiach repliki sypialni Eureki stała wysoka postać. Miała długi srebrzysty fartuch i usmoloną maskę spawalniczą z orichalcum. – Kowal duchów – szepnęła Gem. Odgłos kroków przybliżył się do łóżka. Dłonie w srebrnych rękawiczkach wyjęły unguentaria z oczu Eureki. Przynajmniej nie zapłakała. Kowal duchów wsunął je do srebrnej kieszeni fartucha. Bez słowa zdjął napierśnik z torsu Eureki. Usunął niebieską substancję z jej palców i czoła. Eureka cierpliwie znosiła ból i wpatrywała się w błyszczącą powierzchnię maski kowala duchów. Chciała zobaczyć twarz ukrytą za orichalcum. Kowal duchów zręcznie splótł fragmenty niebieskiej materii w jedno długie pasmo, migotliwą niebieską opaskę. Później owinął ją siedem razy wokół nadgarstka i zawiązał drugą ręką. Tkaninę przeszyła błyskawica. Eureka zastanawiała się, jak wyglądała na jej skórze. – Podejdźcie bliżej, dziewczęta – zabrzmiał zirytowany głos spod maski.
Gem i Aida, które próbowały bezgłośnie wyślizgnąć się za drzwi, odwróciły się i zbliżyły powoli do kowala. – Atlas rozkazał to zrobić? – spytał kowal duchów. Eureka usłyszała ślad seplenienia. – Tak – odparła Aida. – On… – Zapłacicie za jego błąd. – Ale… Aida zaczęła drżeć, kiedy kowal duchów zdjął maskę. Uwolniła długie, błyszczące czarne włosy i ukazała bladą skórę pokrytą imponującą konstelacją piegów. Zza gęstych rzęs patrzyły okrągłe czarne oczy. Kowal duchów był nastolatką. Kowalem duchów była Delphine – jej wiele razy pra-pra-prababka, od której pochodziły Córki Łez i ciemność we wnętrzu Eureki. Kowal duchów pochyliła się i pocałowała Aidę w policzek. Kiedy jej wargi dotknęły skóry dziewczyny, przeskoczyła między nimi iskra. Eureka poczuła smród spalenizny, a oczy Aidy wypełniły łzy. Padła na ziemię. Zaczęła płakać. Kołysała się w przód i w tył, zatopiona w nagłym smutku, czarnej dziurze, którą stworzył pocałunek. Drżenie Aidy stopniowo ustępowało. Jej łkanie cichło. Ostatni krzyk przerwała w połowie, pozostawiając w pokoju wrażenie niedokończonej rozpaczy. Przetoczyła się na twarz. Skradziony naszyjnik w kształcie łzy zabrzęczał, kiedy uderzył w podłogę. Czerwone wargi Delphine zbliżyły się do drugiej Diablicy. Gem odwróciła się w stronę korytarza i ruszyła biegiem. Kowal duchów rzuciła się za nią i po chwili wciągnęła ją z powrotem do środka. Jej dłoń w rękawiczce zaciskała się na szyi Gem. Wargi Gem drżały. – Proszę. Dzieliły je centymetry. Delphine wydęła wargi i zawahała się. – Pracowałaś wcześniej dla mnie. – Tak – szepnęła Gem. – Polubiłam cię? – Tak. – I dlatego Atlas cię wybrał, żebyś mnie zdradziła. Dziewczyna nie odpowiedziała. Delphine pochyliła się, uniosła trupa Aidy
i pchnęła go w objęcia Gem. – Pokaż Atlasowi, co się dzieje, kiedy mnie denerwuje. Gem zatoczyła się pod ciężarem Aidy i uciekła korytarzem. – Witaj. – Głos Delphine był teraz łagodniejszy. Przeszła z atlantydzkiego na angielski. Unikała spojrzenia Eureki, patrzyła za to na słupki łóżka, biurko, fotel. – To musi cię rozpraszać. Wystarczyło jedno przesunięcie ręką wzdłuż ściany, by znajome meble zniknęły. Pokój był szary i pusty. Łóżko Eureki przypominało teraz bardziej łóżko polowe. – Atlas zamawia przekonujące hologramy – powiedziała Delphine – ale nie rozumie grozy, która kryje się w nostalgii. Nikt mądry nie spogląda wstecz na to, kim był. – Nalała wody z dzbanka do kielicha, który błyszczał jak gwiazda. – Chce ci się pić? Eureka była bardzo spragniona, ale odsunęła brodę. Woda spłynęła jej po piersi. Delphine odstawiła kielich. – Wiesz, kim jestem? Eureka spojrzała głęboko w ciemne oczy Delphine i przez chwilę widziała swoją matkę. Przez krótką chwilę pragnęła być przytulona. – Jesteś czarnym charakterem – odpowiedziała. Delphine się uśmiechnęła. – Z pewnością nim jestem, i ty też. Teraz jesteśmy razem. Przepraszam za płaszcz błyskawic. Kiedy go zaprojektowałam – pogłaskała błękitną opaskę na nadgarstku – nie spodziewałam się, że ktoś potraktuje nim ciebie. – A co to jest? Eureka wyczuwała, że jeszcze nie skończyła z płaszczem błyskawic. Im więcej rozumiała, tym więcej mogła znieść. – Został utkany z mojej udręki, tak czystej i głębokiej, że łączy się z udręką wewnątrz każdego, kogo dotknie. Tym, co czułaś, był mój ból szukający twojego bólu w astralnym blasku. Gdybym się nie wtrąciła, poczułabyś wszelką żałość, której zaznałaś w przeszłości i której zaznasz w przyszłości. Możesz nazwać to macierzyńską intuicją, że dotarłam tu na czas. – Delphine rękawiczką dotknęła policzka Eureki. – Ból to moc. Przez lata przyjęłam go z tysięcy udręczonych dusz. – A co z Aidą? – Kolejna dusza wyzwolona z cierpienia, kolejny pocisk w moim arsenale bólu – wyjaśniła Delphine. – Jak również wiadomość dla Atlasa. Ciągle wysyłamy sobie małe
liściki. – Zabierz mnie do niego – powiedziała Eureka. – „Zabierz mnie” to takie uległe sformułowanie – stwierdziła Delphine, za bardzo starając się ukryć zazdrość. – Naprawdę tego pragniesz? Bo ja mogę dać ci wszystko, Eureko. – Dlaczego miałabyś mi pomóc? – Dlatego że – Delphine wydawała się oszołomiona – jesteśmy rodziną. – Zsunęła rękawiczki i chwyciła dłoń Eureki długimi, chłodnymi palcami. – Dlatego że kocham… – Moje pragnienie jest niemożliwe do spełnienia. Delphine usiadła na krawędzi łóżka. Otrząsnęła się z wcześniejszego zaskoczenia, posłała Eurece piękny uśmiech. – Coś takiego nie istnieje. Eureka mogła poprosić o bezpieczny powrót bliźniąt, Cat i Andera – ale gdyby tego naprawdę pragnęła, nigdy by ich nie porzuciła. Już nie była ich obrońcą. Może Delphine miała rację i nie należało patrzeć wstecz na to, kim się było. – Musisz tylko poprosić – powiedziała Delphine. Eureka postanowiła ją sprawdzić. – Pragnę swojego najlepszego przyjaciela. „Naprawdę kochałaś go najbardziej ze wszystkich” – powiedział Atlas. Czy miał rację? – W takim razie go dostaniesz – stwierdziła Delphine. – On jest martwy. Delphine zbliżyła wargi do Eureki, jak wcześniej do Aidy. Ale między nimi nie przeskoczyła żadna iskra, Eureka poczuła jedynie ciepło czerwonych ust na prawym policzku, później na lewym. Diana ją tak całowała. Usłyszała serię metalicznych trzasków, gdy najeżone kolcami kajdany spadały z jej nadgarstków, talii, a później kostek. Delphine wsunęła rękę pod szyję Eureki i podniosła ją z łóżka. – Jedynie kowal duchów decyduje, kto jest martwy.
28 Kowal duchów
Delphine poprowadziła Eurekę tunelem wykutym w rafie koralowej o barwie klejnotów. Wyłoniły się z wydmy na pustej plaży i pozostawiły bliźniacze ślady stóp, kierujące się w stronę morza. Słońce było różowe i wisiało nisko na niebie. „Do wschodu słońca” – powiedziała Gem. Tyle czasu miała na pokonanie Atlasa. W oddali wznosiły się ciemnofioletowe skały, prowadzące do poszarpanych gór. – Czy to nie tu się urodziłaś? – Eureka zwróciła się do Delphine. – Zostałaś wychowana w tych górach przez wiedźmy plotki. Do tej pory Esme i pozostałe musiały już wrócić. Eureka wyobrażała sobie Peggy lądującą na jednej z tych grani i tuzin uradowanych wiedźm zsuwający się z jej skrzydeł. Po tych wszystkich latach i wszystkim, co widziały, czy powrót do domu je uszczęśliwi? Delphine wpatrywała się w błękitny horyzont. – Kto tak powiedział? – Selene. Księga miłości. Eureka sięgnęła do torby i zorientowała się, że zniknęła, rzecz jasna, ukradziona przez Diablice, tak samo jak kryształowa łza. Została pozbawiona wszystkiego, co dodawało jej sił. Tak było lepiej. Sił dodawała jej wściekłość, w taki sam sposób jak cierpienie innych ludzi dodawało sił Delphine. – Zgaś tę przyćmioną bajkę – powiedziała Delphine. – Nasza przyszłość płonie zbyt jasno. Przed nimi na wodzie wzniosła się fala. Niczym ramię płynącego olbrzyma
kierowała się w stronę brzegu. Eureka przygotowała się na uderzenie, ale w chwili kiedy potężna bestia miała opaść – kiedy jej spieniony czubek był o centymetry od brzegu – rzuciła wyzwanie grawitacji, przypływom i księżycowi, o ile ten wciąż pozostawał na niebie. Wisiała na krawędzi, jakby uwieczniona na zdjęciu. – Co to? – spytała Eureka. – Mój warsztat fal. – Budujesz tu fale? Eureka zaczęła kojarzyć niespodziewane fale z Tragarzami Ziarna, ale może to Delphine stała za falą, która zabiła Dianę. Delphine odrzuciła głowę do tyłu. – Od czasu do czasu. Jako dzieła architektury. – Gestem wskazała na zawieszoną falę, jakby to był zaprojektowany przez nią budynek. – Specjalizuję się w martwych i umierających. Dlatego nazywają mnie kowalem duchów. Mam szeroki zasięg, gdyż wszystko tęskni za śmiercią. Poprowadziła Eurekę wzdłuż brzegu, aż stanęły równolegle do wzniesionej fali. Jej dolina wydawała się mroczna i przepastna, jak pokój z podłogą z piasku i wygiętymi ścianami z wody. Na drugim końcu świecił blady owal światła dnia. – Czekałam całą wieczność, żeby cię tu przyprowadzić – oznajmiła Delphine. Eureka zastanawiała się, co miała na myśli, jakim kłamstwem dla niej była. Myślała o Delphine przyjmującej cierpienie wszystkich, których dręczyła. Wiedziała, że ból zmienia czas. Po śmierci Diany minuty rozciągały się w tysiąclecia. – Wejdź do środka – powiedziała Delphine. – Zobacz, gdzie wykonuję swoją najważniejszą pracę. Eureka wpatrywała się w falę, szukając pułapki. – Nie martw się – uspokoiła ją Delphine. – Ta fala wygląda, jakby już padała ze zmęczenia, jakby zamierzała dołączyć z powrotem do morza, które ją zrodziło. Ale ja mogę podtrzymać ją tak przez całą wieczność. Zrozumiesz, kiedy znajdziesz się wewnątrz. Ruch fali został w jakiś sposób zatrzymany, ale kiedy Eureka dotknęła jej powierzchni, niespodziewany pęd kłębiącej się wewnątrz wody posiniaczył jej palce. Zbliżyła się do Delphine i weszła pod zatrzymaną falę. Ocean otoczył je jak muszla dwie czarne perły. Skądś dobiegała muzyka. Eureka rozpoznała ją z dreszczem – Polaris, papużka Madame Blavatsky, wyśpiewywał tę samą melodię za jej oknem w Lafayette.
Wilgotny piasek rozświetlał się pod stopami Eureki, kiedy wchodziła coraz głębiej w owalną przestrzeń stworzoną przez falę. Nim dotarła do środka warsztatu fal, ziemia emanowała jasnym złocistym blaskiem. Nie były same. Czterech nastoletnich chłopców stało zwróconych plecami do Eureki. Byli nadzy, a ona poczuła bardzo silny impuls, by się na nich gapić. Na plecach wszystkich widniały ślady ran. Srebrzysty odcień ich skóry wydawał się znajomy. To były roboty, jak Owidiusz, naczynia Napełnienia. Dwie z maszyn z niewielkiej sterty żużlu wrzucały łopatami kruchą szarą substancję do płonącego paleniska na drugim końcu zawieszonej fali. Dwa pozostałe roboty kłóciły się. Nie mówiły po angielsku ani atlantydzku. Nie mówiły nawet przez cały czas w tym samym języku. Jeden robot najpierw poczynił uwagę, jak sądziła Eureka, po holendersku, później przeszedł na hiszpański, a dokończył w czymś, co brzmiało jak kantoński. Pozostałe odpowiadały w językach, które w jej uszach brzmiały jak arabski, rosyjski i portugalski, a tuzina innych nie rozpoznawała w ogóle. Rozmawiały tonem, który Eurece kojarzył się z Wade’s Hole tuż przed bijatyką. Spojrzała na Delphine, która miała na wargach kruchy uśmiech. Przypomniała sobie ducha taty walczącego z duchem Seymy, a później duchy Tragarzy Ziarna w Owidiuszu. To był chaos – wielokrotne osobowości duchów walczące o panowanie nad jednym mechanicznym ciałem. Solon powiedział, że te roboty wybudowano, by pomieściły wiele milionów martwych dusz. Eureka zastanawiała się, jak wiele duchów zamieszkiwało już każdego z tych srebrnych chłopców. Jeden z dyskutujących robotów trzymał coś, co wyglądało jak arkusz z wody. Była to mapa – lub też odbicie mapy. Unosiła się w jego dłoniach jak papier i wydawała się składać wyłącznie z różnych odcieni lazuru. Wskazał na środek i powiedział z robotniczym londyńskim akcentem: – Eurazja o świcie, co nie? Eureka skupiła wzrok na mapie, by znaleźć w niej sens. Linie brzegowe pozostały obce, ale w samym środku pojawił się turkusowy zarys gór, na które wspinała się z Anderem, by dotrzeć do Gorzkiej Chmury. Pozwoliła sobie poświęcić kilka myśli bliskim. Jeśli Eurazja nadal stała pod znakiem zapytania, czy mogli przeżyć Wzniesienie? – Ander – szepnęła. Jeden z robotów obrócił się gwałtownie z surową miną. Miał szczupłą twarz
należącą do kobiety w średnim wieku. Zaraz jednak przeobraziła się ona w wychudzone, pełne wściekłości rysy młodego mężczyzny, który miał zaraz wybuchnąć. Zacisnął pięść. Eureka też to zrobiła. Delphine wślizgnęła się między nich i położyła chłodne dłonie na ramionach Eureki. – Lukrecjuszu – powiedziała po atlantydzku – to moja córka. Twarz Lukrecjusza przybrała rysy dobrotliwego mężczyzny. Z jego oblicza wyrosły srebrne wąsy. – Witaj, Eureko. – Nie jestem jej córką. – Nie bądź głupia. – Delphine masowała jej kark dłońmi zimnymi jak lód. – Wszystkim o tobie opowiadałam. – Co oni robią? Eureka wskazała na dwa pozostałe roboty, które nie podnosiły wzroku znad paleniska. – Nie mogę się doczekać, kiedy ci pokażę – powiedziała Delphine i przyciągnęła Eurekę bliżej. – Zaczekaj. Za płonącym paleniskiem, niedaleko miejsca, w którym skraj unieruchomionej fali unosił się nad brzegiem, pięć kolejnych robotów spało na leżakach pod wielkim parasolem. – Te roboty nadal się napełniają – powiedziała Delphine. – Wkrótce ożywią je doświadczenia setek milionów dusz. Eureka wyślizgnęła się z uścisku Delphine i wspięła po piaszczystym zboczu w stronę śpiących robotów. Nad sobą słyszała dźwięki oceanu, ale wodne ściany warsztatu pozostawały nieruchome. Skórę robotów otaczały pasma blasku. Wiedziała, że to aura duchów, że cała energia wpływająca w maszyny pochodziła od kogoś, kogo zabiła. – Co się wydarzy, kiedy zostaną napełnione? – Wtedy zacznie się bicie – odparła Delphine. Eureka spojrzała na blizny na plecach przebudzonych robotów pochylonych nad mapami. – Po Napełnieniu nie budzą się posłuszne – wyjaśniła kobieta. – Nie z tymi
wszystkimi samowolnymi duchami, które walczą wewnątrz o władzę. Sięgnęła po srebrny bicz spoczywający na srebrnym stole w pobliżu śpiących robotów. Na jego końcu wiła się niebieska meduza. Podała bicz Eurece. Wydawał się lekki jak duch. – W moich rękach ten bicz zadaje głębokie rany bólu przeobrażenia. Szkolę swoje roboty, by pozwalały wyłaniać się na powierzchnię jedynie skutecznym i użytecznym cechom. Dzięki temu moi chłopcy mogą wykonywać miliony zadań bez żadnego ryzyka buntu. – Delphine przerwała i odwróciła Eurekę twarzą do siebie. – Ta praca jest w twojej krwi i w twoich łzach. Rozumiesz? Eureka czuła obrzydzenie i bezwstydną ciekawość jednocześnie. – Jakiego rodzaju zadania? – Wszystko. Cokolwiek. Osuszyć świat, który zalałaś, wybudować drogi, pozabijać niedobitków, leczyć choroby, stworzyć oszałamiające imperium, które obejmie cały świat. – Delphine wskazała na świetliste aury robotów. – Popatrz na wpływające do środka możliwości. Wokół maszyn migotały malutkie obrazki: ręka pisząca list, but wbijający łopatę w ziemię, monitor wypełniony liniami skomplikowanego kodu, nogi biegacza unoszące się nad złocistą łąką. Każdy błysk znikał, gdy Eureka go rozpoznała, a robot potwierdzał jego przyjęcie drżeniem mięśni lub tikiem nerwowym, jakby miał koszmary. Oczy jednego z robotów otworzyły się. Delphine umieściła dwa palce w zagłębieniu w kształcie symbolu nieskończoności na jego szyi i przekręciła zgodnie z ruchem wskazówek zegara, jak zademonstrował to Solon w Gorzkiej Chmurze. – Śpij dalej, mały. Śnij… Eureka powinna czuć przerażenie, ale było coś kuszącego w możliwości zachowania najbardziej kluczowej wiedzy, wspomnień czy doświadczeń duszy – i pozbycia się reszty. Żałowała, że nie mogła zrobić tego z sobą samą po śmierci Diany. Nie rozpoznawała zabitych wpływających do wnętrza robotów. W ich aurach nie widziała dłoni brata wykonujących magiczną sztuczkę ani Cat rozwiązującej równania różniczkowe. – Po biciu – wyjaśniła Delphine z uśmiechem – oddaję roboty Atlasowi. Ich rozproszenie po zatopionym świecie od dawna było jego wizją. Zajmie się za nas
brudną robotą. Ty i ja musimy tylko zaczekać. – Zaczekać na co? – Na okazję, by zwrócić wszystko przeciwko niemu. Delphine poprowadziła Eurekę do wysokiego lustra pośrodku warsztatu fal. Tworzyła je łagodnie falująca woda. Dziewczyna nie chciała spojrzeć, ale pokusa była zbyt wielka. Poczuła ściskanie w żołądku, kiedy w miejscu, w którym powinna pojawić się ona sama, ukazało się oszałamiające odbicie Delphine. Kiedy spojrzała w przestrzeń przed Delphine, jej własna twarz uśmiechnęła się do niej ponuro. – Świat będzie nasz, Eureko. Jej głos brzmiał zupełnie jak głos Diany. Eureka zamknęła oczy i pochyliła się bliżej swojej mrocznej, uwodzicielskiej przodkini. – Pozbędziesz się Atlasa? – spytała powoli. – Zdetronizuję, zlikwiduję, zniszczę… nie zdecydowałam jeszcze, które z tych słów brzmi najlepiej. Ale… kwestie praktyczne są ważniejsze od poezji. Być może wiesz, że jeden z moich robotów został skradziony i nigdy do mnie nie wrócił. Dziś tworzę zastępcę Owidiusza. Chciałabyś mi pomóc? Eureka wiedziała z Księgi miłości, że Selene i Leander uciekli z Atlantydy z Owidiuszem i małą dziewczynką na pokładzie statku. Ale to było przed wiekami. – Jeśli robota da się zastąpić – spytała – dlaczego nie zrobiliście tego dawno temu? Delphine po raz pierwszy spojrzała na nią chłodno. Eurece zaparło dech w piersi. – Nie da się go tak po prostu zastąpić, jak kochanka – powiedziała. – Moje roboty wymagają najmroczniejszych substancji, by zaistnieć. Ale tego nie było w twojej księdze, prawda? Ani też nie opisano w niej naszego losu po potopie. To wszystko Selene również pominęła. Nie wiesz, jak było w Biada, w jak wielkim zastoju pozostawaliśmy podczas tysiącleci spędzonych pod wodą. Jedynie nasze umysły mogły się poruszać. Spróbuj pojąć głębię szaleństwa gotującego się w tych, którzy musieli znosić taką bezradność. Wszyscy mieszkańcy Atlantydy cierpieli, a wszystko dlatego że on odważył się złamać mi serce. – Leander. – „Nigdy nie wypowiadaj jego imienia”. Delphine powtórzyła zasadę Atlasa. Eureka zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie była zasada kowala duchów. Czy to ona była źródłem wszelkiego mroku Atlantydy? Delphine wygładziła włosy. Odetchnęła głęboko.
– Nie ma wiele czasu. Zastępca musi być gotów, by pochwycić ostatnie duchy. – Ile dusz wciąż żyje? – spytała Eureka. – Siedemdziesiąt trzy miliony dwanaście tysięcy osiemset i sześć! – zawołał robot Lukrecjusz. – Muszę skończyć przed wschodem słońca. – Delphine wskazała gestem na drugi koniec fali, gdzie nie pozostały już żadne ślady zmierzchu. – Kiedy poranny blask skupi się w tym miejscu, nasze bezdomne duchy odnajdą schronienie. Zasiadła za obracającym się kołem garncarskim. Za jej plecami, w pobliżu wygiętego grzbietu fali, na wysokim złocistym krośnie wisiał na wpół utkany kwadrat migotliwej niebieskiej materii. Przeszyła go błyskawica – cierpienie Delphine. – Gilgameszu! – zawołała Delphine. – Więcej orichalcum. Jeden z robotów z łopatami sięgnął do paleniska i wydobył z niego masę emanującej czerwonym blaskiem substancji. Zanim dotarł do Delphine, masa ostygła w wilgotnym powietrzu i nabrała srebrzystego odcienia orichalcum. Opuścił je na koło. Bosa stopa Delphine naciskała na pedał, przyśpieszając obroty koła. Melodia, która wypełniała warsztat, również przyśpieszyła. Była melancholijnie piękna, w tonacji molowej. – To koło wytwarza muzykę, która powstrzymuje falę przed upadkiem – wyjaśniła Delphine. – Musi być często nakręcane, jak zegar. Przesunęła rękami po ognistej masie orichalcum, które zaskwierczało i zmiękło do konsystencji gliny. Zaczęła się z niego wyłaniać umięśniona łydka. – Rzeźbisz robota – stwierdziła Eureka. Delphine przytaknęła. – Czy znasz naturę orichalcum? Eureka wiedziała jedynie, że unguentarium, kotwica, skrzyneczka z piołunem, włócznia i pochwa, które Ander odebrał Tragarzom Ziarna, oraz Owidiusz były jedynymi przedmiotami z orichalcum w Świecie Jawy. – Wiem, że jest cenne. – Ale nie wiesz dlaczego? – spytała Delphine. – Rzeczy są cenne, jeśli są trudne do zdobycia. Te słowa Eureki sprawiły, że Delphine się uśmiechnęła. – Dawno temu rozpoczęłam pewien eksperyment. Zmielić ciało i kości swoich
podbojów na drobny proszek. Dodać ciepło i enzym cnidarii… wy nazywacie ją parzydełkowcem… będącej w stadium meduzy. Podobnie jak spojrzenie mojej przyjaciółki o wężowej czuprynie enzym meduzy przeobraża zwyczajny proszek z trupów w najbardziej wytrzymałą i najpiękniejszą substancję na świecie. – Pogłaskała nogę na kole. – A ja przeobrażam ją, w cokolwiek zechcę. Pozyskiwałam orichalcum w ten sposób jeszcze przed zatonięciem Atlantydy. Podboje Atlasa dostarczały mi ciał. A teraz twoje łzy zapewniły mi niekończący się materiał do pracy. O świcie pozostanie już tylko przeobrazić żyjących w duchy. – Co się stanie o świcie? – spytała Eureka od niechcenia, choć miała ochotę zacząć wrzeszczeć. – Ocalali szykują arki. Pewna wspólnota w Turcji od dawna spodziewała się potopu. Może o niej słyszałaś? Żywi przybywają tam z całego świata, by wejść na pokłady ich statków. Widzimy ich na wodnej mapie. To korzystna sytuacja, ponieważ zbiera wszystkie żywe dusze w jednym miejscu. Musimy doprowadzić do ostatecznej apokalipsy, zanim znów rozproszą się po morzach. Eureka spojrzała Delphine w oczy. Były tak ciemne, że widziała w nich odbicie swojej twarzy. – To dlatego Atlas pragnie więcej łez. – Tak. – Delphine wskazała gestem ponad ramieniem, rozświetlając przestrzeń za plecami. W blasku ukazało się coś, co wyglądało jak skrzyżowanie starożytnej katapulty i futurystycznej wyrzutni rakiet. – Reszta moich armat jest w zbrojowni Atlasa, ale tu trzymam jeden z wcześniejszych modeli. – Wstała zza koła, otworzyła luk i wyciągnęła kryształową kulę wielkości dłoni. – Jeden kryształowy pocisk uzbrojony twoją łzą jest trzydzieści sześć razy silniejszy od waszych bomb atomowych. – Ale ja nie zapłaczę – sprzeciwiła się Eureka. – Oczywiście, że to zrobisz. – Delphine ostrożnie włożyła kryształową kulę na miejsce. – Jesteś poruszona błędem, który Atlas popełnił z płaszczem błyskawic. Ale nikt nie zrobi ci krzywdy… nigdy więcej. – Pogłaskała Eurekę po głowie. – Wszyscy musimy się poświęcić. Twoim udziałem są łzy, choć możesz wybrać, co sprawi, że popłyną. – Nie. – Z pewnością masz dość powodów do płaczu – Delphine przechyliła głowę – skoro niedawno utraciłaś swoją największą miłość. Pamiętaj, że wiem, jak się
czujesz. Ja również miałam złamane serce. Ale czy to złamane serce Delphine zatopiło Atlantydę, czy też duma i ból z powodu utraty dziecka? Czy ich historie Córek Łez były rzeczywiście tak do siebie podobne, jak Delphine sugerowała? Czy Delphine miała Cat, ojca i rodzeństwo, którzy kochali ją tak ślepo jak rodzina i bliscy Eurekę? Dziewczyna w to nie wierzyła. I Ander. Zupełnie nie przypominał Leandra. Był chłopcem, który nie zasługiwał na druzgocący ból, jakiego doznał w życiu. Kochał Eurekę nie ze względu na przeznaczenie, ale swoim sercem. Jego wspomnienie sprawiło, że Eureka zwróciła się do wewnątrz i w przeszłość, do chwili kiedy zobaczyła go na zapylonej drodze pod New Iberia. Pokazał jej, że miłość jest możliwa, nawet po stracie, która złamała serce. – Wiesz, gdzie on jest – stwierdziła Eureka. Gdyby udało się ocalić choć Andera, bliźnięta i Cat… – Nie wolno ci zastanawiać się nad tym, co mogło się wydarzyć – powiedziała Delphine – a jedynie nad tym, co cię złamało. Miłość czyni kaleką. Złamane serce pozwala nam stanąć na nogi. – W takim razie dlaczego jesteś z Atlasem? – spytała Eureka, zanim zdążyła się powstrzymać. – Z Atlasem? – powtórzyła Delphine. – Co masz na myśli? – Sposób, w jaki o nim mówisz, to, że wysyłacie sobie wiadomości. – Eureka zawahała się. – Twoje łzy mają taką samą moc jak moje. Mogłyby napełnić armaty, ale on nie chce cię narażać na ból ich wylewania. Dlatego że cię kocha, czyż nie? Delphine zgięła się wpół ze śmiechu. Był to chłodny dźwięk, jak zimowy wiatr. – Atlas nie umie kochać. Jego serce nie jest do tego dostrojone. – To dlaczego… – Twój problem polega na tym, że czujesz się zawstydzona – stwierdziła kobieta. – Ja bardziej kocham swoją moc, niż mogłabym pokochać mężczyznę. Ty również musisz zaakceptować swoją ciemność. Dziewczyna pokiwała głową. Ona i Delphine wyobrażały sobie różne przeznaczenia dla Eureki, ale przynajmniej w tej chwili ich ścieżki się przecinały. Delphine otarła mgiełkę z twarzy. – Wiesz, że miałam trzydzieści sześć Córek Łez? Kochałam je wszystkie, te okrutne i te wstydliwe, te zachowujące się teatralnie i te bezpretensjonalne, ale ty jesteś moją ulubienicą. Ta mroczna. Wiedziałam, że to ty nas zjednoczysz. Głos Delphine wypełniało bezgraniczne uwielbienie, które przypominało Eurece
sposób, w jaki zwracała się do niej Diana. Sprawiał, że Eureka czasem uciekała przed miłością matki. Dziewczyna sądziła, że nigdy nie pojmie tego rodzaju miłości. Może Delphine nie kłamała, kiedy mówiła, że zrobi dla niej wszystko. – To, o czym wspomniałaś wcześniej, że to ty decydujesz, kto naprawdę jest martwy… Delphine pokiwała głową. – Los twojego przyjaciela Brooksa. Atlas mi o nim opowiedział. – Mogłabyś sprowadzić go z powrotem? – A czy to by cię uszczęśliwiło? – Później mogłabyś sprowadzić z powrotem tych wszystkich ludzi. – Eureka wskazała na duchy napełniające maszyny. – Mogłabyś przestać przerabiać trupy na broń i pozwolić im wrócić do życia. Delphine zmarszczyła czoło. – Pewnie bym mogła. – Jak? – spytała Eureka. – Jeśli pytasz mnie o ograniczenia mojej mocy, to jeszcze ich nie poznałam. – Delphine złączyła dłonie pod brodą. – Lecz, jak sądzę, pytasz mnie, co zamierzam zrobić. Te duchy mają wyższy cel. Obiecuję ci, że nie będziesz za nimi tęsknić. Ale – dodała z uśmiechem – nasza armia poradzi sobie bez jednego z nich. Nawet silnego. Zakładając, że nie został sproszkowany. Dostaniesz swojego Brooksa, pod jednym warunkiem. – Mów. – Nie wolno ci mnie opuścić. – Delphine mocno objęła Eurekę. – Zbyt długo czekałam, by cię uścisnąć. Powiedz mi, że mnie nie opuścisz. I nazywaj mnie matką – dodała szeptem. – Co takiego? – Mogę ci dać, co tylko zechcesz. Eureka spojrzała na unieruchomioną falę i zobaczyła w niej falę, która zabiła Dianę, falę, która odebrała jej Brooksa. Nagle zrozumiała instynktownie, choć nie pojmowała, skąd to wie, że gdyby odzyskała Brooksa, udałoby jej się wszystko naprawić. Sięgnęła przez obolałe serce do czarnej przestrzeni, w której nigdy nie było Diany i nie istniał żaden powód, by czuć cokolwiek, wypowiadając słowo: – Matko.
– Tak! Mów dalej! Eureka przełknęła ślinę. – Nigdy cię nie opuszczę. – Uczyniłaś mnie tak… szczęśliwą. – Ramiona Delphine drżały, kiedy się cofnęła. W kąciku jej lewego oka błyszczała samotna łza. – Nie wolno ci nikomu opowiedzieć o tym, co się zaraz wydarzy, co dla ciebie zrobię. To musi być nasza tajemnica. Eureka przytaknęła. Delphine zrobiła krok do tyłu i mrugnęła. Łza wypłynęła z jej oka i spadła. Kiedy uderzyła w piasek, Eureka poczuła to głęboko w swoim wnętrzu. Patrzyła, jak ziemia pęka i z piasku wyrasta samotny narcyz. Rósł bardzo szybko, na ponad metr, wypuszczał kolejne pędy, niezliczone kwiaty, aż stał się wyższy i szerszy od Eureki. A później kwiat powoli przeobraził się w postać. Ciało. Chłopca. Brooks zamrugał i z oszołomieniem spojrzał na Eurekę. Jego włosy były długie i rozczochrane. Miał na sobie obcięte dżinsy, zieloną bluzę Tulane i starą bejsbolówkę ojca – te same rzeczy, które nosił ostatniego dnia, kiedy wypłynęli z Cypremort. Dostał gęsiej skórki i Eureka wiedziała już, że jest rzeczywisty. Spojrzał na swoje dłonie, na unieruchomioną falę, w oczy Eureki. Dotknął twarzy. – Nie wiedziałem, że martwi mogą śnić. – Popatrzył na Delphine, która do niego podeszła. – Maya? – Możesz mnie nazywać kowalem duchów. – Delphine ukłoniła się lekko. Brooks sapnął, a Eureka zastanawiała się, jak doświadczał Delphine po drugiej stronie. W oczach miał ciemność, która sprawiała, że dziewczyna czuła się mniej samotna. – To ja decyduję, kto jest martwy, a kto nie – powiedziała kobieta. – A ty nie jesteś. Eureka objęła Brooksa. Pachniał jak stary Brooks i brzmiał jak stary Brooks. Obejmował ją jak nikt inny poza Brooksem. Choć wcześniej została już oszukana, wiedziała, że to prawda. – Eureko – szepnął głosem, który zmroził ją do szpiku kości. – To moja wina. Nie udało mi się wspiąć, więc on nade mną zapanował. A teraz nie ma wyjścia. – Nie martw się – odszepnęła, zdezorientowana wzmianką o wspinaniu się. – Teraz gdy tu jesteś, uda mi się. Musi się udać. Czuła, jak potrząsa głową na jej ramieniu. – Cokolwiek się wydarzy – odsunął się, by spojrzeć jej w oczy – kocham cię.
Powinienem był ci to powiedzieć już dawno temu. To jedyne słowa, które powinienem był ci mówić. – A ja kocham… – Możesz się nim pobawić, kiedy wzejdzie słońce. – Delphine rozdzieliła ich dłonią. – Nawet pozwolę ci użyć bicza. Do tego czasu mamy co robić. Eureka błagała Brooksa spojrzeniem, by zdradził jej więcej o tym, co wiedział i gdzie był, ale wtedy otoczył go wodospad, który wyglądał jak wisząca w powietrzu klatka. Już go nie widziała. – Eureko! Delphine wróciła do koła garncarskiego i udawała, że nie słyszy krzyków Brooksa. Eureka wsunęła dłoń w wodospad. Przemoczył ją. Przez wodę dotknęła ramienia Brooksa, później jego twarzy. Zastanawiała się, dlaczego w odpowiedzi nie sięgnął do niej. – Zostań ze mną. – On się nigdzie nie wybiera – stwierdziła Delphine. – Możesz mi zaufać. A teraz musisz udowodnić, że ja mogę zaufać tobie. – Delphine? Przy wejściu do warsztatu kołysała się ruda czupryna. Atlas nie wydawał się zadowolony.
29 Bliska
Zakładałem, że będziesz zajęta pracą, gdy przybędzie Eureka – powiedział Atlas, kiedy wkroczył do warsztatu fal. Złocisty blask wzbudzony przez kroki Eureki po jego wejściu stał się czerwony. Delphine nie podniosła głowy znad koła. Pedałowała powoli, wydłużając każdą nutę dziwnej muzyki. – Powiedziałaś, że nie należy ci przeszkadzać. Atlas odsunął na bok ciemne włosy Delphine i oparł dłoń na jej ramieniu. Kiedy kobieta podniosła wzrok na Eurekę, w rzeczywistości patrzyła przez nią. – Powiedziałeś, że nie zrobisz jej krzywdy. – Pokaż mi choć jedno zadrapanie na jej ciele. Atlas podszedł do Eureki i okrążył ją, jakby nie zauważając rozcięć na nadgarstkach czy krwi na bluzce w miejscu, gdzie nabijana kolcami obręcz otaczała jej talię. Na karku czuła gorący oddech. Jego wzrok przesuwał się po jej skórze jak pająk. – Jest w idealnym stanie. Eureka wyobraziła sobie, że odwraca się w jego stronę i skręca mu kark, tętnice pękają, a światło w jego oczach gaśnie. Widziała morderstwo w najdrobniejszych szczegółach, od stłumionego bulgotania wydobywającego się z jego gardła po żałosne uderzenie trupa o piasek. Ale pragnęła więcej niż zniszczenia Atlasa. Chciała również ukraść zyski, jakie czerpał z jej łez. Musiała odwrócić Napełnienie, lecz nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób. – Potraktowałeś ją moją błyskawicą – powiedziała Delphine. – Istnieją rany
głębsze niż zadrapania. – Znów skupiła się na rzeźbionej właśnie rzepce z orichalcum. – Musi dojść do łez na swój sposób. – Odmówiła – stwierdził Atlas. W ich słowach kryło się napięcie. Przypominało początkowe kłótnie jej rodziców. Powróciło wspomnienie odejścia Diany – koszula nocna łaskocząca w kostki… burza na zewnątrz i w środku… uderzenie na zawsze na jej policzku. – I nadal odmawiam – powiedziała Eureka. Delphine złapała Atlasa za rękę, powstrzymując go przed atakiem na Eurekę. Pogłaskała szorstkie rude włoski na jego przedramieniu. – Daj jej czas. – Czas. – Atlas spojrzał przez tunel fali w stronę ciemnego nieba, a w jego głosie dźwięczał sarkazm. – Jedyny luksus, którego nie mamy. – Wyczuwam, jak się w niej rodzą – powiedziała Delphine. – Nadejdą przed wschodem słońca. Atlas pochylił głowę. – Dostałem nauczkę. Od tej pory gdy będzie ze mną, nie stanie jej się żadna krzywda. – Teraz jest ze mną – poprawiła go Delphine. – Ty masz swoje zadanie – odparł Atlas. – Pozwól, że się nią zaopiekuję. Mam dla niej niespodziankę. Brooks zawył gwałtownie z wnętrza więzienia w wodospadzie. – Kto jest dziś w klatce? – spytał Atlas, wskazując głową. Delphine spojrzała na Eurekę, zanim się odezwała. – Chłopak, którym zamierzam się później pobawić. – Zawsze lubiłaś doprowadzać ich najpierw do furii – stwierdził Atlas. Eureka nie umiała ocenić, czy jest zazdrosny, czy rozbawiony. – Zniszczę cię! – wrzasnął Brooks, jednak hałas wodospadu tłumił jego głos. – Będzie niezła zabawa – powiedział Atlas ze śmiechem. Eureka zacisnęła zęby. Śmiech Atlasa sprawiał, że swędziały ją ręce. Rozważała możliwości. Bronić przyjaciela teraz i przegrać… a może zaczekać? Atlas podszedł bliżej klatki z wodospadu i przyjrzał się jej uważnie. Wbił pięść do środka. Bariera rozstąpiła się wokół jego ręki, najpewniej pozwalając Atlasowi uderzyć Brooksa w brzuch, choć Eureka nie mogła tego zobaczyć przez pędzącą wodę. Kiedy Brooks zawył, poczuła ból we własnym brzuchu.
Później rozległ się głuchy trzask, jak młota o blok lodu. Wiedziała, że Brooks próbował się bronić, ale jego pięść nie mogła przebić wody. Klatka nie działała w taki sposób. – Czy to było konieczne? – spytała Delphine znudzonym głosem. Eureka pragnęła objąć wodospad, utulić Brooksa. Ale nie mogła nic po sobie pokazać, żeby Atlas nie domyślił się, kto jest w środku. Stał teraz przed nią, wpatrywał się w nią hipnotyzującym wzrokiem, jego ostre zęby błyszczały. Dotknął wilgotnego kosmyka jej włosów. – Mam dla ciebie prezent, Eureko. Przeprosiny za doświadczenia z błyskawicą. Za pozwoleniem Delphine zaprowadzę cię do niego. – Nie masz nic, czego bym pragnęła. – Może to nie jest coś. Może ktoś. – Znów wymyśliłeś coś paskudnego? – Delphine podniosła wzrok znad koła. Muzyka przyśpieszyła, a Eureka zaczęła się bać. Atlas potrząsnął głową i objął Eurekę w talii, po czym ruszył w stronę wyjścia z fali. – Chcę zobaczyć zadziwienie na twojej twarzy. – Robi wrażenie, nieprawdaż? Atlas zatrzymał się na środku drugiego mostu, przez który szli po opuszczeniu warsztatu fal. Po obu stronach dwie ogromne rzeźby, jego podobizny, wyciągały do siebie długie srebrne miecze. Kiedy oba mosty były puste, wisiały nisko nad fosami, jednak gdy ktoś na nie wkroczył, wznosiły się wysoko, zapewniając doskonały widok na miasto. – Mogę dać ci wspaniałe życie, Eureko – powiedział Atlas. – Zawsze pragnęłaś czegoś bardziej niezwykłego od bayou, prawda? Jeśli mi pomożesz, zostaniesz przeze mnie przyjęta. Cena jest bardzo niska, nagroda nieograniczona. Księżyc tuż przed pełnią wisiał nad Atlantydą, która emanowała blaskiem niczym galaktyka o kształcie miasta. Budynki miały kształt kolejek górskich, a na ich dachach znajdowały się skośne baseny o barwie klejnotów. Parki napierały na granice miasta, oszałamiająca flora wzrastała tak pośpiesznie, że topografia bez przerwy się zmieniała. Po niebie przepływały pociągi. Za nimi wznosiły się surowe Góry Wiedźm Plotki. – Żyłem w setce innych ciał – powiedział Atlas – widziałem setkę innych światów.
Żaden nie mógł dorównać mojej Atlantydzie. Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy nigdy nie zatonęli… Eureka oparła się o balustradę mostu, wykonaną z orichalcum. Od kiedy dowiedziała się, skąd się bierze bezcenny metal, wszystkie wyroby z orichalcum przypominały jej gnijące ciało. – Ale zatonęliście. – To stara historia, we wszystkich znaczeniach tego słowa. – Chciałeś powiedzieć „historia alternatywna”. Większość ludzi nie wierzyła w wasze istnienie. Atlas zmusił się do gorzkiego śmiechu. – Większość ludzi już nie istnieje. Wpatrując się w fosę, Eureka widziała w swoim odbiciu twarz Delphine. – Jak to się stało, że jej wybaczyłeś? – Co takiego? – Gdyby Delphine nie wylała tej łzy, nie zatonęlibyście. – Wspominała coś o mnie, o tej sprawie? W czasie, którego Eureka potrzebowała na wymyślenie odpowiedzi, Atlas poruszał się niespokojnie. – Chodziło mi tylko o to, że musisz ją naprawdę kochać. Kiedy Atlas wpatrywał się w Eurekę, próbując zrozumieć jej słowa, uświadomiła sobie, że jego związek z Delphine nie miał nic wspólnego z miłością, za to bardzo dużo ze strachem. Być może nikt inny tego nie zauważał, ale to Delphine rządziła królem. W milczeniu przeszli przez most i zostali przywitani przez zgromadzenie Atlantydów. Migotliwe światła miasta rzucały blask na ich umalowane twarze, wspaniałą biżuterię i ubrania. Atlas pomachał dobrotliwie, a wtedy tłum zaczął klaskać. – Czy to twoja królowa, panie?! – zawołała jakaś kobieta po atlantydzku. Jej rysy zasłaniał jaskrawoniebieski siedmiokątny kapelusz. Atlas uniósł dłoń Eureki w powietrze. – Czyż ona nie jest wspaniała? Czyż nie jest wszystkim, na co zasługuję? – Jego fałszywy uśmiech stał się szerszy, jakby spoglądał na Eurekę oczami swoich poddanych. – Oczywiście przydałaby się jej kąpiel. A te ubrania należy spalić i nigdy więcej o nich nie wspominać. Lecz gdzie warto kupować ubrania, jeśli nie w naszym
mieście? Kiedy tłum klaskał, Atlas wskazał na mężczyznę na przedzie, który unosił niewielkie czarne pudełko. – A oto i on! Proszę o uśmiech dla królewskiego holografisty! – Atlas objął Eurekę w talii i przycisnął ją do siebie. Czuła jego szybki oddech. – Wyobraź sobie, że na moim miejscu stoi twój martwy przyjaciel, i uśmiechnij się. Na widok wymuszonego uśmiechu Eureki tłum zaczął wiwatować jeszcze głośniej. Aplauz był ogłuszający, lecz zgromadzeni mieli puste twarze. Czuła do nich obrzydzenie. Nie wiedzieli o Napełnieniu? Chciała, by wszyscy zmienili się w duchy. Byli albo głupi, albo równie samolubni jak ich władca. Tłum krążył wokół niej, kiedy wraz z Atlasem mijała warsztat szewca, targowisko i sklep z hologramami. Przed każdym stała naturalnych rozmiarów woskowa figura Atlasa i reklamowała towary. – Kupiłem zelówki u Belindy. – Z głośnika przed warsztatem szewca wydobywały się nagrane wcześniej słowa Atlasa. – Nic mnie tak nie podnieca jak atlantydzki owoc namiętności – ryczał głośnik nad rzeźbą Atlasa gotowego wgryźć się w złocisty owoc o trójkątnym kształcie. – Delikatny. Aromatyczny. Zabierz go dziś do domu. Atlas zaprowadził Eurekę na główny plac w kształcie trójkąta, otoczony wspaniałymi, błyszczącymi budynkami. Z setek okapów zwieszały się flagi w wielu odcieniach niebieskiego, falujące na wietrze. – Kochają mnie – powiedział Atlas do Eureki bez śladu ironii. Mieszkańcy ustawili scenę, która wydawała się unosić w powietrzu. Otaczało ją pół tuzina Diablic. – A jaka byłaby kara, jeśliby tego nie robili? – spytała Eureka. – Delphine nigdy nie miała takiego kontaktu z ludźmi – dodał Atlas, spoglądając na Eurekę. – Jej moce są zadziwiające, nikt temu nie zaprzeczy, ale beze mnie byłaby tylko wiedźmą mieszkającą w fali. Eureka zastanawiała się, czy kłamał dla niej, czy dla siebie. Delphine nie było tutaj, bo wcale nie musiała tu być. Zmuszała Atlasa, by robił to za nią. Król był duchem, marionetką, jak inne dzieła Delphine. Zatrzymali się pośrodku sceny i spojrzeli z góry na setkę Atlantydów. Ci ludzie go nie kochali. Nikt go nie kochał. Może dlatego, że tak wyraźnie pokazywał po sobie, iż sam nikogo nie kocha. Eureka zastanawiała się, czy kiedykolwiek czuł miłość.
Delphine powiedziała, że jego serce nie jest do tego dostrojone. Wszystko to miało znaczenie, choć Eureka nie miała pewności jakie. Królewski holografista przesunął swoje urządzenie w powietrzu przed Eureką, podążając ręką za kształtem jej ciała. Później pociągnął za dźwignię i z urządzenia uniosła się wielka chmura srebrnego dymu. Pośrodku widowni pojawił się ogromny hologram Eureki; widzowie rozstąpili się, klaskali i dygali przed jej podobizną. – Daję wam – krzyknął Atlas do niewidzialnego mikrofonu – waszą Córkę Łez! Eureka poświęciła serce, by wskrzesić wasz świat. A jej łzy wkrótce przyniosą wam jeszcze większą fortunę. Do jutra tak zwany Świat Jawy, który uciskał was przez tysiące lat, zostanie zniszczony. Wzniesiemy się. Pozostaje tylko jedno pytanie. – Odwrócił się do Eureki i szarmancko ucałował jej dłoń. – Jak wynagrodzić dziewczynę, która oddała swoje serce, byście mogli posmakować słodyczy zwycięstwa? Eureko, mój skarbie, nie było łatwo zdobyć ten dar, więc mam nadzieję, że go docenisz. Spojrzał w niebo. Tłum podążył za jego wzrokiem. Eureka próbowała się powstrzymywać, ale ciekawość ją pokonała. Uniosła brodę w kierunku nocnego nieba. Coś wielkiego, zielonego i bezkształtnego opuszczało się w jej stronę. Kiedy znalazło się kilka metrów nad nią, Eureka zobaczyła, że to stado zielonych papużek. Były ich tysiące, a niosły w stronę sceny coś, co wyglądało jak wielka złota klatka dla ptaków. Choć ptaki zasłaniały jej widok, Eurekę nagle uderzyło przeczucie, że wewnątrz jest Ander. Wyobraziła sobie, jak otacza go płaszcz błyskawic, niszcząc jego umysł dręczącymi wspomnieniami, pozbawiając jego smutek znaczenia. Jej serce biło równie szybko jak podczas ich pierwszego pocałunku. Klatka wylądowała z hukiem na scenie. Atlas trzy razy klasnął w dłonie. Ptaki się rozproszyły. Wewnątrz klatki… Stała Filiz. – I co? – Atlas zwrócił się do Eureki i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał otrzymać jej ogromną wdzięczność. – Moje Diablice znalazły ją dziś rano nad naszą wewnętrzną fosą. Znamy różne sposoby torturowania intruzów, ale powiedziałem: „Nie, nie, to na pewno przyjaciółka Eureki”. Odwrócił się do tłumu i wykrzyknął: – A każdy przyjaciel Eureki jest moim przyjacielem! Filiz trzymała dłonie w kieszeniach obcisłych czarnych dżinsów. Policzek miała posiniaczony, koszulkę rozerwaną. Opuściła nisko brodę; jej pomarańczowe włosy
wymagały mycia. Powoli podniosła wzrok. Eureka nie wiedziała, co powiedzieć. – Nie rozumiem cię, moja droga. – Atlas roześmiał się sztucznie pod publiczkę. – Czy tak wygląda wdzięczność w tak zwanym Świecie Jawy? Oto zorganizowałem ci piękne spotkanie z twoją bliską, kimkolwiek jest. Podążała za tobą aż tutaj, więc bez wątpienia jest ci oddana. Ma naprawdę doskonały gust, jeśli chodzi o kolor włosów – zaczekał, aż śmiech tłumu ucichnie – a jednak patrzysz na nią jak na śmieci. Czyżby Delphine już tak utwardziła twoje serce? Eureka podeszła do klatki. – Skąd się tu wzięłaś? Jeśli Filiz znalazła się na Atlantydzie, to może bliscy Eureki również. Nikt nie powinien troszczyć się o nią tak bardzo, by podążyć jej śladem, ale wiedziała, że to zrobili. Czy Atlas również ich uwięził? – Mów, dziewczyno – powiedział Atlas. – Wszyscy chcielibyśmy to wiedzieć. Filiz przełknęła ślinę, poprawiła czarną obrożę na szyi. – Babka opowiadała o atlantydzkich górach, w których mieszkają wiedźmy plotki. – Ona również mówiła po atlantydzku. – Jej babka opowiedziała jej, że jej babka opowiedziała jej – zawahała się, przełknęła ślinę, spojrzała Eurece w oczy – że ktokolwiek odwiedzi te góry, znajdzie odpowiedź na najważniejsze pytanie w życiu. – Góry Wiedźm Plotki? – prychnął Atlas. – I w taki oto sposób głupie pogłoski wypaczają się przez tysiąclecia! Te góry są dla nieczystych i niepożądanych. Zapomnij o mądrościach swoich tępych przodków. Masz szczęście, że trafiłaś do cywilizacji. – Teraz to widzę. – Filiz wpatrzyła się w Eurekę, która uniosła brwi, jakby chciała zapytać: „Są tutaj?”. Filiz lekko potaknęła i spojrzała w stronę gór. – Otwórz klatkę – zażądała Eureka. – Twoje łzy ją otworzą. Eureka nigdy by nie zapłakała, by uwolnić Filiz. Asystentka Solona to wiedziała. A Atlas? Znów przypomniała sobie słowa Delphine, że serce Atlasa nie jest dostrojone do miłości. Właściwie wydawał się zupełnie jej nie pojmować. Nie widział tego, co inni widzieli tak wyraźnie. Atlas sądził, że udawane uwielbienie jego poddanych jest miłością. Gdy Eureka go obserwowała, na jego twarzy pojawił się grymas zażenowania.
Wyjął pochodnię z uchwytu na skraju sceny. U podstawy płomienia świeciły ametysty wiedźm plotki. Atlas wepchnął pochodnię do klatki. Filiz wrzasnęła, gdy języki płomienia dotknęły jej skóry. Atlas cofnął pochodnię i spojrzał na Eurekę. Przechylił płomień. – Znowu? – Och, jakże żałuję, że nie jestem w górach, o których mówili moi przodkowie – powiedziała Filiz, pocierając poparzone miejsca na ramionach i wpatrując się w Eurekę. Czy mogła zaufać dziewczynie? Wcześniej skrzywdziła jej bliskich. Czy to sztuczka? – Jeśli lubisz być parzona, proszę, mów dalej o górach. Atlas uniósł pochodnię, przygotowując się do zadania Filiz kolejnego ciosu. Eureka stanęła między nimi. Wytrąciła Atlasowi pochodnię z ręki i popchnęła go. Potknął się. Kiedy się wyprostował, szybko spojrzał na widownię i zmusił się do śmiechu. – Zadziorna jest! Śmiech tłumu wyraźnie dodał Atlasowi energii. Wyszczerzył się i podniósł pochodnię. Tym razem kiedy się przybliżył, Filiz pstryknęła palcami i rozpaliła ogień dwa razy większy od tego, który dzierżył Atlas. – Nie przeszukałyście jej?! – ryknął Atlas do Diablic. Nim te zdążyły odpowiedzieć, Filiz rzuciła w Atlasa kulą ognia. Eureka chwyciła go za włosy i zmusiła do kucnięcia. Gdyby ogień choć go musnął, asystentka Solona by zginęła. Ognista kula wleciała w tłum i wylądowała na należącym do jakiegoś mężczyzny płaszczu z niebieskiego futra. Atlas sięgnął przez pręty klatki i chwycił Filiz za szyję. – Zrobię to! – krzyknęła Eureka. – Nie rób jej krzywdy. Zapłaczę. – Eureko – powiedziała ostrzegawczo Filiz. Tłum zaryczał z aprobatą. Atlas przez chwilę nań patrzył, po czym wypuścił Filiz. Wyprostował się, uśmiechnął i skinął za siebie. Do Eureki podeszły dwie Diablice. Jedna z nich podała jej srebrne unguentarium zdobione jasnymi ludzkimi włosami. Eureka pomyślała o Aidzie, którą zabiło cierpienie Delphine. – Nie tutaj – powiedziała Eureka do Atlasa, biorąc unguentarium. – Ależ moja droga, oni przyszli tu na przedstawienie – stwierdził Atlas. – Nie jestem aktorką. Moje uczucia są prawdziwe.
– Oczywiście. – Atlas ukrył rozczarowanie. – Zapewnijcie jej wszelkie wygody – ogłosił tłumowi, po czym zniżył głos i zwrócił się do Diablic: – Nie obchodzi mnie, co będziecie musiały zrobić. Przed wschodem słońca ma być napełnione.
30 Szkarłatny pocałunek
Eureka musiała dotrzeć do gór. Filiz dała jej sygnał – odpowiedzi czekały w kryjówce wiedźm plotki. A przynajmniej Eureka sądziła, że taki był jej sygnał. Może asystentka Solona kłamała. Może Eureka zrozumiała aluzję, której wcale nie było. Nie miało to znaczenia. Wyprawa w góry była jej jedynym planem. Kiedy tam dotrze, być może będzie musiała stawić czoła czworgu ludzi, których kochała i porzuciła. To pozbawiłoby ją cennej energii. Ale Eureka nauczyła się zamykać serce. Zamierzała wziąć od wiedźm to, czego potrzebowała, i ruszyć dalej. Najpierw musiała pozbyć się Diablic, które prowadziły ją przez koralowy tunel. Sześciu, uzbrojonych w pałki z orichalcum i kusze wsunięte do pochew wszytych w tył ich szkarłatnych sukienek. Dziewczęta były silniejsze, niżby mogło się wydawać. Ich bicepsy napinały się, na przedramionach występowały żyły. Gdyby odprowadziły ją do zamku Atlasa, oznaczałoby to dla niej płaszcz błyskawic. – Ona się wlecze – mruknęła jedna z nich. – Próbuje nas spowolnić. – Pośpiesz się. Druga dziewczyna chwyciła Eurekę za szyję i szarpnęła nią w bok. Czerwony koral wbił się w głowę Eureki. Nie zauważyła ściany. Diablica wydała odgłos obrzydzenia; Eureka patrzyła, jak ociera krew z dłoni. Jak przez mgłę uświadomiła sobie, że to jej własna krew. Coś kazało jej szarpnąć górną połową ciała w stronę dziewczyny. Ta zareagowała wyćwiczonym blokiem i posłała Eurekę na ziemię. Diablice były szkolone w walce. Eureka splunęła krwią. Dziewczyna szybko cofnęła nogi.
Dwie Diablice podniosły Eurekę, chwytając ją pod pachami. Prowadziły ją przez tunel, coraz dalej od gór. Eureka zastanawiała się nad ich doświadczeniem w walce. Przez wiele tysiącleci przebywały nieruchomo w krainie, gdzie nikt się nie starzał ani nie umierał. Za jaką sprawę mogły kiedyś walczyć, jakich wrogów zabijać? Co one mogły wiedzieć o stracie? Eureka pragnęła je nauczyć. Przypomniała sobie wargi Delphine na policzku Aidy. Ból szukający bólu w astralnym blasku. Ból to moc, jak mówiła Delphine. – Muszę odpocząć – powiedziała. – Nie reagujcie – poleciła ciemnowłosa Diablica. – Wody. – Eureka sięgnęła do czerwonej skórzanej manierki przy pasie dziewczyny. – Proszę. – Atlas ostrzegał, że będzie chciała nas oszukać. – Odwodniony człowiek nie zapłacze – zauważyła Eureka. – Jeśli chcecie zachować pracę, dajcie mi się napić. Te słowa wyraźnie je zaniepokoiły. Kiedy ciemnowłosa powoli odkręcała manierkę, Eureka przechyliła się w stronę jej towarzyszki, szczupłej blondynki w okularach z niebieskimi szkłami. Eureka nie wiedziała, co robi. Myślała o Delphine i jej złamanym sercu. Myślała o Dianie i fali, która złamała jej ciało. Myślała o własnym cierpieniu wypełniającym każdy kolejny dzień. Pocałowała blondynkę w policzek. Bzzzt. Ciało Eureki wypełnił ostry ból, a w jej głowie pojawiła się wizja. Młodsza wersja blondynki ciągnięta przez próg domu przez starsze, roześmiane Szkarłatne Diablice. Nim dziewczyna zdążyła się pożegnać z rodziną, została wrzucona na tył srebrnego wozu. Eureka usłyszała trzask drzwi, zobaczyła ciemność i poczuła łkanie. W tunelu blondynka wrzasnęła; Eureka też wrzasnęła, co trwało tylko chwilę, a kiedy odzyskała wzrok, zobaczyła Diablicę na podłodze, wstrząsaną drgawkami, umierającą. Ból Eureki powoli gasł, jak atak wściekłości. Przez chwilę podziwiała Delphine, która z takim spokojem znosiła cierpienie, gdy zabijała Aidę. Eurece kręciło się w głowie i było jej niedobrze. Manierka spadła na ziemię. Brunetka patrzyła to na Eurekę, to na swoją towarzyszkę. Zrobiła krok do tyłu. – Jesteś następna – powiedziała Eureka.
Zatrzymała się, bojąc się bólu, jaki wywoła w niej zabicie drugiej strażniczki. Łup. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, gdy w jej ramiona uderzyła pałka z orichalcum. Obróciła się na pięcie, kierując wargi w stronę napastniczki. Odepchnęła kolejną Diablicę – i znieruchomiała. Znów się zaczęło. Jej dłonie ledwie dotknęły dziewczyny – próbowała jedynie usunąć ją z drogi – a jednak pojawiły się ból i kolejna wizja. Ściana ognia. Niemowlę płaczące po drugiej stronie. A później Eureka znalazła się w umyśle Diablicy jako młodej dziewczyny w chwili, gdy ta zrezygnowała z prób ocalenia siostrzyczki, gdy odwróciła się i uciekła w mrok. Dziewczyna padła na ziemię. Eureka wyciągnęła ręce do kolejnej. To nie musiał być pocałunek. Kiedy była wściekła, cała jej skóra zabijała. Cała była płaszczem błyskawic. Pałka trafiła ją w plecy. Zawyła i wyciągnęła ręce do tyłu, poczuła ciało. Nowy ból. Nowe wizje. Chłopak i dziewczyna całujący się gorączkowo, szaleńczo, szybko oddychający. Eureka nie rozpoznała ich, ale czuła ból złamanego serca i zdrady wypełniający dziewczynę, którą chwyciła. Usłyszała, jak pałka uderza w ziemię, a później poczuła, że dziewczyna wysuwa się bez życia z jej rąk. Znów poruszyła ramionami i tym razem złapała dwie Diablice naraz. Nie odzyskała wzroku na tyle, by je zobaczyć, ale czuła ich konwulsje, a jeszcze mocniej wyczuwała ich wewnętrzne cierpienia. „Tłusta. Tępa. Bezwartościowa”. Głos matki napiętnował serce jednej z dziewcząt. A później inna matka, leżąca martwa w zimnym pokoju; w kominku pozostał już tylko żarzący się popiół. Krew na całej pościeli. Na całej Szkarłatnej Diablicy łkającej u jej boku. Eureka sięgnęła w poszukiwaniu kolejnego ciała, kolejnego bólu. Jej wnętrze wypełniał nienasycony głód cierpienia. Odzyskała wzrok. Chwytała w swoje ręce powietrze, samotna w koralowym tunelu. Wokół niej leżały szkarłatne sukienki. Tak szybko zabiła je wszystkie? Jedna, druga, trzecia, czwarta, piąta… – Nie ruszaj się! – zawołał ktoś zza jej pleców. Eureka odwróciła się, a wtedy coś ostrego wbiło się w jej brzuch. Wilgoć. Ciepło wylewające się z brzucha. Wszystko czerwone. W jej ciało wbiła się strzała z orichalcum. Skrzywiła się i wyrwała ją. Z otwartej rany wypłynęły zielone
opary. Grot był zanurzony w piołunie. Pozostała przy życiu Diablica stała w odległości około pięciu metrów, opierając kuszę o ramię. Kiedy Eureka zatoczyła się w jej stronę, nałożyła kolejny bełt, wycelowała niepewnie i wystrzeliła. W tunelu pojawił się zielony błysk. Eureka uchyliła się. A może przewróciła. Padła na kolana. Oddychanie było niemożliwe, przecinało jej wnętrzności jak nóż. Zobaczyła na ziemi pałkę z orichalcum i pomyślała o narządach, krwi i kościach niezbędnych, by ją stworzyć. Pomyślała o duchach uwięzionych w Napełnieniu. Jej żyły wypełniła adrenalina. Przeczołgała się na kolanach i chwyciła Diablicę za kostkę. Ból rany potroił się, gdy esencja bólu Eureki wpłynęła w dziewczynę, a ból dziewczyny w Eurekę. Tym razem wizją była dropiata srebrna klacz, ukradziona rodzinie dziewczyny przez wiedźmy plotki. Eureka podniosła się powoli. Od piołunu mąciło jej się w głowie. Oddychała płytko, z trudem zachowując przytomność. Ruszyła przez tunel, z dala od zamku, z dala od fantazji o winie. Nie istniało nic poza bólem. Kiedy wyszła z koralowego tunelu na wydmę, nie mogła w to uwierzyć. Patrzyła, jak własne palce rozpinają bluzkę, dłonie obwiązują ją wokół piersi, by powstrzymać upływ krwi. Księżyc wyglądał jak twarz jej matki. Wzburzony ocean brzmiał jak ojciec gotujący w kuchni. Ale jej ojciec nigdy nie śpiewał przy gotowaniu. Co takiego słyszała? Brzmiało tak znajomo. W uszach Eureki dudniła muzyka z warsztatu fal Delphine. Jej druga matka. Matka morderczyni. Tam był Brooks. Pragnęła do niego pójść. Nie. Splunęła na piasek, czuła obrzydzenie do siebie samej. Zwróciła się w stronę purpurowych Gór Wiedźm Plotki. Jedynym sposobem, by uwolnić Brooksa, było zwycięstwo. Przypomniała sobie balsam wiedźm plotki, który uleczył ją wcześniej. Noga za nogą. W górę zbocza. Potykając się o kamienie. Za nią ślad krwi. Chmury zasłaniające księżyc. Przypływ bólu był wysoki. W końcu Eureka zobaczyła ogień. Trzy wiedźmy plotki siedziały w kręgu, obracając rożna nad ogniem. Wyczuła zapach pieczonego mięsa. Wydawało jej się, że noszą purpurę. Wydawało jej się, że słyszy bzyczenie pszczół. Potknęła się i uchwyciła potężnego głazu.
– Szukam swoich… – Nie widziałyśmy ich – powiedziała jedna z wiedźm. Pozostałe się zaśmiały. – Esme – wykrztusiła Eureka. – Czy wiecie, gdzie jest Esme? Wiedźmy gapiły się na nią. – Nie jesteś jedną z nas. Jak śmiesz rozgłaszać plotki o naszych imionach? Eureka osunęła się na skały. Popełzła w stronę ogniska. Gorąco było uspokajające, a nacisk ziemi na żebrach sprawiał jej przyjemność. Jej usta wypełniało błoto. Nie miała siły, by je wypluć. – Wiecie, kim jestem. Wiecie, dlaczego tu jestem. Dzięki mnie wróciłyście do domu. Gdzie jest moja rodzina i przyjaciele? – Odrzuciłaś ich, pamiętasz? Eureka zamknęła oczy. Jej palce wbijały się w ziemię, szukając wyłącznika rzeczywistości.
31 Nostalgia
Czyjeś palce rozsunęły wargi Eureki i jej usta wypełnił ciepły płyn. Na początku przełknęła go odruchowo, lecz kiedy poczuła smak karmelowo-czekoladowego naparu, zaczęła go pić wielkimi haustami. Powoli otworzyła oczy. Nad nią pochylał się Ander, pachnący jak ocean. Kołysali się i przez chwilę zastanawiała się, czy znajdują się na łodzi. Trzymał ciepłą dłoń na jej czole. – Nie wiedziałam, że martwi mogą śnić. Własny głos dobiegał jakby z wielkiej odległości, słowa kazały jej pomyśleć o Brooksie uwięzionym w wodospadzie w warsztacie fal. Pragnęła do niego pójść. Jednak w chwili gdy uniosła powieki, zapragnęła również Andera. Poczuła się słaba, jakby potrzebowała zbyt wiele. Oczy Andera błyszczały czułością, której Eureka nie pojmowała. Jego miłość była językiem, który kiedyś znała, ale który wydawał się teraz obcy, jak niezrozumiały znak na dworcu. – Obudziła się? Kroki Williama zapowiedziały jego pojawienie się u jej boku. Eureka usiadła. Leżała na posłaniu ze skrzydeł ciem unoszącym się w ogromnej purpurowej jaskini. Brat zarzucił jej ręce na szyję. Zaraz po nim pojawiła się Claire. Pozwalała, by bliźnięta ją obejmowały, i zdawała sobie sprawę, że sama również je obejmuje, ale wcale tego nie czuła. Spoglądała na to z innej perspektywy, z daleka, jakby siedziała na księżycu i patrzyła na dzieci obejmujące kogoś, kogo kochały. – Mówiłem ci, że się obudzi – powiedział William.
– Jesteśmy teraz wiedźmami! – dodała Claire. – Straciłaś dużo krwi – wyjaśnił William. – Esme znalazła cię na górze i sprowadziła tutaj. Jej balsam zamknął ranę. Przezroczysta warstwa ametystowego płynu wsiąkała w pierś Eureki. Rana pod nią wyglądała przerażająco. – Która godzina? – spytała. – Późna – odparł Ander. – Strzała złamała ci dwa żebra. – Za Anderem pojawiła się Esme. – Jesteś posiniaczona, ale możesz walczyć. – Ból to moc – powiedziała Eureka. Bliźnięta popatrzyły na nią niepewnie. Jaskinia, w której się obudziła, była wspanialszą wersją kryjówki wiedźm w tureckich górach. Ściany podświetlane ametystowym blaskiem miały piękny, migotliwy odcień fioletu. Meble wyglądały, jakby ukradziono je z luksusowego hotelu. Wiedźmy siedziały na purpurowych huśtawkach zawieszonych u sklepienia i tańczyły wokół ognia, paląc długie fajki. – Gdzie Cat? – spytała Eureka. Ander podał jej kolejną porcję czekoladowego naparu. – Cat została. – Co takiego? – Celanowie budują arki dla ocalałych z potopu. Chciała zostać i im pomóc. Sądziła, że może wykorzystać swoją sztuczkę i zdolność latania, by zgromadzić żywność przed wyruszeniem w rejs. To ostatnia nadzieja Świata Jawy. – Jakie to naiwne – mruknęła Eureka. Wyobrażała sobie Cat w Turcji, otoczoną pszczołami, jak wykorzystuje swoją sztuczkę, by rozdawać wiśnie i orzechy laskowe ludziom wchodzącym na pokłady arek. Miała nadzieję, że podczas końca świata jej przyjaciółka rzuci nieprzyzwoitym dowcipem. – Co powiedziałaś? Ander pochylił się w jej stronę. – Jak się tu dostaliście? – Szybem Owidiusza. – Ander wydawał się zaskoczony, że musiał to wyjaśnić. – Jak wszyscy mieliśmy to zrobić. Eureka niezręcznie zmieniła pozycję ciała.
– Ale dlaczego? – Żeby ci pomóc. – Wziął ją za rękę. – Nie martw się tym, co wydarzyło się po twoim odejściu. Teraz jesteśmy razem i tylko to się liczy. Uciekłaś Brooksowi. – Atlasowi – poprawiła go ponuro. – Pamiętasz? Jest różnica. – Nie musisz mnie odpychać tylko dlatego, że popełniłaś błąd. – Wiem. – Jęknęła i odrzuciła przykrycie z lisich futer. – Mam mnóstwo powodów, by cię odpychać. – Eureko! – Tato? Odwróciła się w stronę głosu i zobaczyła Owidiusza spoczywającego na niskim fotelu w otoczeniu trzech wiedźm. Z zaskoczeniem stwierdziła, że jest rozczarowana. Wydawało jej się, że już skończyła z tego rodzaju uczuciami. Owidiusz przez chwilę miał twarz jej ojca, po czym przeobraził się w babkę Filiz. – Muszę porozmawiać z Solonem – powiedziała. Ander pomógł jej wstać z posłania. Jego pomoc ją irytowała, ale jednocześnie była konieczna. Wiedźmy podśmiewały się z jej zawziętości, gdy kuśtykała w stronę robota. Twarz maszyny zmieniała się nieprzyjemnie. Znów zobaczyła ojca, później rysy Seymy wyostrzyły się i rozpłynęły. Następnie ujrzała grymas Albiona, przywódcy Tragarzy Ziarna. – Wszystko zniszczyłaś! – wykrzyknął, a twarz robota płynnie przybrała rysy Chory. Eureka żałowała, że nie ma bicza Delphine, by zmusić robota do oferowania jej jedynie tego, czego chciała. – Solonie – powiedziała, zaciskając dłonie na ramionach maszyny. – Potrzebuję cię. Powiedziałeś, że jesteś silniejszy niż reszta tych duchów. Po chwili niejasnej, pozbawionej wyrazistych rysów walki na metalowej twarzy Owidiusza okrzepły oczy, nos i wargi zaginionego Tragarza Ziarna. – Marnotrawna powraca. Zabijcie tuczne cielę. – Zmarszczył czoło. – Atlas ma Filiz? – Tak. – Powiedz mi coś dobrego. – Robot klasnął w srebrne dłonie. – Czego dowiedzieliśmy się na zewnątrz? – Atlas próbował szantażem zmusić mnie do płaczu, robiąc krzywdę Filiz.
Robot zmrużył oczy. – I jak to niby miało się udać? – Nie udało się. Myślał, że ona mnie obchodzi. Nie ma pojęcia, czym są miłość i oddanie. – Typowy mężczyzna? Solon ją sprawdzał. – Spytałeś mnie kiedyś, co by się wydarzyło, gdybym pozwoliła sobie poczuć radość – powiedziała Eureka. – Teraz już wiem. Uczucia Delphine mają tę samą moc, co moje. Widziałam, jak płakała z radości – zniżyła głos – a jej łza przywróciła życie Brooksowi. – Gdzie jest Brooks? – spytała Claire. – Niemożliwe – stwierdził Ander. Owidiusz zamknął oczy i odezwał się głosem Solona. – Nie wiedziałem, czy ta pogłoska jest prawdziwa. Radość Córek Łez jest tak rzadka. Jeśli wolno spytać, cóż takiego rozjaśniło to mroczne serce? Eureka zarumieniła się. – Powiedziałam do niej „matko”. – Coś tak prostego. – Owidiusz podrapał się po brodzie. – Miłość nie przestaje mnie zadziwiać. Cóż, musisz tylko… – Wiem, wylać łzę radości, by wskrzesić każdego z miliardów ludzi, których zabiłam – odparła ponuro. – I mam czas do wschodu słońca. – Zapowiada się gorąca noc, nawet dla takiej imprezowiczki jak ty. – Robot zmrużył powieki. – Wiesz, wcześniej nie myślałem, jak mało znaczące są twoje oczy. – Dzięki. – Jak na dziewczynę, której łzy mogą tak wiele dokonać, twoje oczy są naprawdę bardzo zwyczajne. Można się zastanawiać, czy to w ogóle twoje oczy muszą wylać te łzy. – Co masz na myśli? – Zamierzam powiedzieć ci coś ważnego, co zrozumiałem dopiero teraz, gdy zostałem wyzwolony ze swojej żałosnej śmiertelnej postaci. To ciało – postukał lekko w ranną pierś Eureki – nie ma znaczenia. Na twoim miejscu bym je odrzucił. – A gdzie według ciebie ma znaleźć kolejne? – spytał Ander. Robot odchylił się do tyłu i oparł głowę na dłoniach. Skrzyżował stopy i położył je na kolanach Eureki.
– Tam, gdzie Atlas poczuje to najmocniej. – Jak już wspominałam, nie jestem pewna, czy Atlas w ogóle może czuć. – Eureka zaczęła się zastanawiać nad tym, co właśnie powiedziała. Dotknęła miejsca na szyi, które niegdyś łączyło ją z Dianą i najbardziej pierwotną miłością, jaką kiedykolwiek czuła. Teraz jej szyja była naga. – O to chodzi! – O co? – spytał Ander. – Delphine powiedziała mi, że serce Atlasa nie jest dostrojone do miłości – oznajmiła Eureka. – To brzmi jak słowa kogoś zakochanego bez wzajemności – powiedział Ander błagalnym tonem, jakby prosił Eurekę, by spojrzała mu w oczy, by zaprzeczyła, że go nie kocha. Ale nie zamierzała tego zrobić. – Ona mówiła dosłownie – wyjaśniła Eureka. – Serce Atlasa nie jest dostrojone. – Atlas jest robotem jak Owidiusz? – spytał William. – Nie sądzę – odparła Eureka – ale jego serce jest kolejnym z eksperymentów Delphine. Zrobiła coś, co sprawiło, że miłość znajduje się poza jego zasięgiem. Gdyby udało mi się opętać Atlasa tak, jak on opętał Brooksa i próbował opętać ciebie – spojrzała na Andera – gdybym mogła sprawić, by poczuł radość, skłonić go do płaczu z miłości, to by go zniszczyło. Ander przyglądał się jej uważnie. – Pragnęłaś odkupienia, chciałaś naprawić świat. A teraz myślisz jedynie o zabiciu Atlasa? Wiesz, co będzie oznaczało wejście w jego wnętrze? – Jej odkupienie jest równoznaczne z jego śmiercią – wtrącił Solon. – Eureka ma rację, jeśli uda jej się sprawić, by Atlas zapłakał z radości, te łzy będą miały potężną moc. – Wystarczającą, by odwrócić Napełnienie – dodała Esme cichym głosem, który świadczył, że plan Atlasa i Delphine wzbudzał odrazę nawet w przerażającej wiedźmie plotki. – Ale co z nią? – mruknęła Eureka. Jeśli Delphine była ciemnością w cieniu Atlasa, to ona była prawdziwym wrogiem. Od samego początku. – Na to pytanie czekałem – stwierdził Solon. Eureka wróciła myślami do ostatniej gry w „nigdy, przenigdy”, dawno temu nad bayou, kiedy Atlas wykorzystał Brooksa, by ją skrzywdzić, i wiedziała już, co zrobi. – Nigdy nie spodziewamy się zdrady ze strony tych, których najbardziej kochamy
– powiedziała i udała, że nie widzi drżenia Andera. Sięgnęła po jedną z fajek wiedźm plotki, obróciła ją w palcach. – Ale jak mam go opętać? Owidiusz wskazał na Andera. – Jego spytaj. – Nie – sprzeciwił się Ander. – Nie zrobię tego. – Przybyłeś tu, by mi pomóc – zauważyła Eureka. – Co ma na myśli Solon? – To cię zabije. Jeśli wejdziesz w ciało Atlasa, nie opuścisz go już nigdy. – Nie umieraj, Eureko – jęknął William i wspiął się na jej kolana. Bez słowa kołysała braciszka, a nad jego głową piorunowała wzrokiem Andera. – Musi istnieć jakiś inny sposób – powiedział Ander. – Pójdę z tobą. Razem będziemy walczyć przeciwko Atlasowi i Delphine. – Wskazał na Owidiusza. – Wykorzystamy przeciwko nim ich własną broń. – Mają osiem maszyn podobnych do Owidiusza, które wypełniają miliony duchów – sprzeciwiła się Eureka. – To nawet nie będzie walka. – Nie doceniasz mnie – powiedział Owidiusz głosem, którego Eureka nie rozpoznawała. – Już raz próbowałaś się zabić – stwierdził Ander. – Nie pozwolę ci, byś znów się poddała. – Nie należę do świata, który muszę ocalić. To jedyny sposób. Ander potrząsnął głową. – Kiedy powiedziałem, że nie chcę żyć na świecie bez ciebie, mówiłem to poważnie. Eureko, czy ty nie… „Nie kochasz mnie?” Wiedziała, że to właśnie chciał powiedzieć. Ujęła go za rękę. – Gdybyś ty nie był słońcem, a ja czarną dziurą, kochałabym. Ander miał wilgotne oczy. Nigdy wcześniej nie widziała, by płakał. Kiedy się odwrócił, poczuła ulgę. Pochłaniało ją myślenie o tym, co miała zrobić, dreszcz odkrycia związanego z Atlasem. Myślała o Delphine, która swoje mroczne moce kochała bardziej, niż mogłaby pokochać inną żywą istotę. Może miały z sobą więcej wspólnego, niż Eureka sobie uświadamiała. Poczuła ucisk na dłoni. Kiedy spuściła wzrok, zobaczyła, że Ander wciska jej w rękę koralowy grot strzały, narzędzie, które Atlas wykorzystywał, by wchodzić w swoje ofiary. Plamiła go krew Andera. Oparła czoło na piersi chłopaka. Przez chwilę się nie poruszali. Bicie jego serca sprawiło, że puls Eureki przyśpieszył. Pęknięte żebra bolały ją za każdym oddechem.
Cofnęła się. Spojrzała mu w oczy i chciała spytać, co zamierza zrobić później, by mogła odejść, wierząc, że nic mu nie będzie. Ale to by było egoistyczne, a odpowiedź tak naprawdę nie istniała, ponieważ wszystko, co ktokolwiek mógłby zrobić po odejściu Eureki, zależało od tego, czy jej się uda. – Dziękuję – powiedziała tylko. Ander wzruszył ramionami. – I tak raczej nie zachowałbym go na pamiątkę. – Chciałam powiedzieć, że dziękuję za wszystko. Ander w odpowiedzi objął ją ramieniem. Ostrożnie, uważając na jej żebra, podniósł ją i mocno pocałował, zanim Eureka mogła zacząć udawać, że wcale tego nie chce. Zaczerpnęła z niego… I poczuła jego radość. Wypełniła ją głęboką, potężną falą, dodając sił jej duszy w taki sposób, w jaki ból Szkarłatnych Diablic ją okaleczył. Wargi Andera prowadziły ją do najjaśniejszych chwil jego przeszłego szczęścia. W pocałunku Eureka widziała siebie tak, jak widział ją Ander – przez brudne okna jej ulubionej jadłodajni w Lafayette, Pancake Barn, jak nakładała bitą śmietanę na niewielką stertę naleśników. Biegnącą wzdłuż bayou za domem, kiedy jej zielona bluza to pojawiała się, to znikała między pniami drzew. W galerii handlowej z Cat, gdy zgięte wpół przymierzały najbardziej paskudne sukienki na bal maturalny. Na skraju łez na bitej drodze po tym, jak Ander wjechał w jej samochód. Jej łza na czubku jego palca. Jego oddech na jej policzku. „Już dobrze. Nie płacz”. Tak wyglądało szczęście Andera. Ona nim była. W sercu Eureki płonęło pragnienie, by zostać na zawsze i zawsze uciekać. Ander cofnął się pierwszy. Spodziewała się, że coś powie, ale on wpatrywał się w nią z takim zadziwieniem, że zastanawiała się, jak wyglądało jego doświadczenie pocałunku, czy umiałby je ubrać w słowa, gdyby spróbował. To było ich ostatnie spotkanie. Nie umiała go zakończyć. – Do roboty, Reko – powiedział jej ojciec z Owidiusza. Z głębi jaskini Esme przyprowadziła ogromną uskrzydloną, siwą klacz, która zarżała w stronę Eureki i zamachała ogonem. – Peggy ci pomoże. – Będę waszą dłużniczką, prawda? – spytała Eureka. – Jeśli ci się uda, to my będziemy twoimi dłużniczkami – odparła Esme. – Ale wtedy znajdziesz się daleko i nie będziesz mogła odebrać długu, więc wiedźmy plotki
tak czy inaczej na tym skorzystają. Eureka chwyciła wodze ze skrzydeł ciem. Ucałowała każde z bliźniąt w oba policzki, aż zachichotały, ponieważ nie były do tego przyzwyczajone. Nie miały obu matek Eureki. – Kiedy wrócisz? – spytał William. – Nie wróci – stwierdziła Claire. William zaczął płakać. – Wróci. Przecież nas kocha. – Gdyby nas kochała, zostałaby. Eureka przez całe życie stosowała taką logikę wobec Diany. Nie umiała odpowiedzieć Williamowi. Problemem Eureki nie był brak miłości, ale jej nadmiar. Esme podniosła chłopca. Wyciągnęła rękę do Claire. Ich matkami były teraz wiedźmy i może miało im to wyjść na dobre. – Proszę – Eureka zwróciła się do wiedźmy. – Jestem wszystkim, co mają. To za mało. Oddałam wam dom. Możecie chociaż… – Są bystre, a ich magia jest cenna – odparła Esme. – Prorok mógłby powiedzieć, że pewnego dnia te góry będą nosić imiona dzieci. Ale i ty, i ja wiemy, że przepowiednie bywają ciężarem. – Dotknęła głów bliźniąt. – Rozkwitną tutaj. Eureka miała taką nadzieję. Miała nadzieję, że wszyscy przeżyją dziewięćset pięćdziesiąt lat, jak Noe i jego rodzina po innym potopie. Miała nadzieję, że kiedy skończy z Atlasem, pozostanie dość świata, by zapewnić schronienie bystrym i magicznym. Miała nadzieję, że Ander pokocha kogoś innego, kto w zamian obdarzy go miłością równie piękną jak jego uczucie wobec Eureki. Nie powiedziała „do widzenia”. W ten sposób udawałaby, że jest troskliwa, że jest dobra, że w jej życiu istnieje coś poza misją. Dosiadła białej klaczy i wyjechała przez drzwi ze skrzydeł ciem. Poczuła, jak skrzydła Peggy unoszą ją w jaśniejące niebo.
32 Wschód słońca
Atlas wpatrywał się z okna najwyższej wieży pałacu w pasmo różowego blasku nad horyzontem. Kiedy Eureka i Peggy opuściły Góry Wiedźm Plotki, straciły wiele czasu na poszukiwania króla. Jego zamek był ogromny, wieże liczne, a Szkarłatne Diablice pełniły straż w zupełnie niespodziewanych miejscach. Do tego należało jeszcze dodać jarmarczne woskowe rzeźby króla w większości zamkowych okien: Atlas mierzący z armaty w zbrojowni w niewidocznego wroga; Atlas wpatrujący się w niebo przez teleskop na balkonie; Atlas uwodzący woskową podobiznę atlantydzkiej pokojówki opartą o parapet jego sypialni. W końcu znalazły ponurego Atlasa wyglądającego z najwyższej wieży na ocean. Wiatr szarpał jego rozczochrane rude włosy. Eureka skierowała Peggy w jego stronę. Szkarłatne Diablice pełniły straż za plecami króla. Pomieszczenie wyglądało na pokój narad, za dziewczętami wokół wodnej mapy zebrali się starcy w czerwonych aksamitnych szatach, z zaplecionymi w warkocze złotymi włosami. Peggy nie wyróżniała się na tle trawertynowego pałacu. Leciała blisko ścian zamku, uderzając skrzydłami, trzymając się poza zasięgiem wzroku Atlasa. Od czasu do czasu ocierała nogą Eureki o ścianę. – Arki są gotowe, panie! – zawołał jeden z mężczyzn. – Ostatni ocaleni o świcie wejdą na pokłady. Może nadszedł czas, byś powiadomił kowala duchów, że Eureka uciekła. Atlas wpatrywał się w morze. Różowawe srebro słońca na horyzoncie zmieniło się w miedziany okrąg.
– Ona wróci. Mamy niedokończone sprawy i ona o tym wie. – Zgadza się, Atlasie – mruknęła Eureka. – Skończmy to. Ścisnęła boki klaczy butami do biegania. Peggy opadła na wysokość okna, tuż przed Atlasem. Na jego twarzy pojawiło się zaciekawienie. – Chcesz się stąd zabrać? – spytała Eureka. – Wiesz, czego chcę – odparł Atlas. Tuzin Szkarłatnych Diablic naciągnął kusze. – Wstrzymać ostrzał – polecił Atlas i zwrócił się do Eureki. – Zabiłaś sześć moich strażniczek. – Zaskoczony? – Już mi przechodzi. – W takim razie chodź – powiedziała. – Panie, musimy ci doradzić… – odezwał się ze środka starzec o długich siwych włosach. – Dobrze cię słyszeć, Saxby – przerwał mu Atlas. – Zamierzałem właśnie sprawdzić ci puls. – Zapłaczę dla ciebie. – Eureka zwróciła się do Atlasa. – Chcę to zrobić. I chcę, byś był wtedy ze mną. Atlas przyłożył dłoń do serca. – Czuję się zaszczycony. – Ona kłamie. Elegancka Diablica wymierzyła do Eureki z kuszy. – Jeśli ją zastrzelisz, resztę życia spędzisz pod płaszczem błyskawic – ostrzegł ją Atlas. Dziewczyna powoli opuściła kuszę. – Moi poddani ci nie wierzą – powiedział Atlas poufałym tonem. – Przysięgam – odpowiedziała Eureka w podobny sposób. – Na co? Zawahała się, nieprzygotowana na coś takiego. Czy mogła udawać, że poza zniszczeniem Atlasa coś jeszcze dla niej się liczy? – Przysięgnij na jego życie – zaproponował Atlas. – Brooksa. Kiedy byłem jego częścią, patrzyłaś na nas w taki szczególny sposób. Przysięgnij na to, co było w twoim wnętrzu, kiedy tak patrzyłaś. – Przysięgam na miłość do przyjaciela, że zapłaczę dla ciebie, jeśli ze mną
pójdziesz. Słudzy Atlasa przepychali się między sobą, by mu towarzyszyć. – Tylko ty – dodała Eureka. – Owszem. Tak będzie przytulniej. Atlas uśmiechnął się. Kiedy wspiął się na parapet, Peggy rozłożyła płasko skrzydła. Atlas przeszedł po nich do Eureki. Wyciągnęła rękę i z zaskoczeniem stwierdziła, że jego dłoń pasuje do niej równie dobrze jak dłoń Andera. Wspiął się za nią na grzbiet klaczy, przycisnął pierś do jej pleców. Czuła ciepło jego ciała. Obejmował ją w pasie. Jej serce zabiło szybciej – nie ze strachu, raczej z dziwnej ekscytacji, jakby spotykała się z paskudnym byłym chłopakiem. Wznieśli się w niebo, ponad śpiące miasto, w drodze do celu przebijając niewinną złocistą chmurkę. Peggy wylądowała na plaży. Jej skrzydła wyrysowały na piasku wirujące linie, po czym spoczęły wzdłuż jej boków. Góry Wiedźm Plotki błyszczały w blasku wschodzącego słońca. Warsztat fal unosił się w odległości niecałych dwóch kilometrów. – Zakładam, że Delphine do nas nie dołączy, gdyż wciąż pilnie pracuje nad ostatnim robotem – oznajmił Atlas, pomagając Eurece zejść. Wzruszyła ramionami, jakby nie obchodził jej nikt poza Atlasem. – Tylko my dwoje. – Większość moich fantazji tak się zaczyna. Eureka z bijącym sercem odwróciła się do oceanu. – Muszę oczyścić umysł, wpuścić do niego smutek. – Szczęście zawsze ociąga się z odejściem. – Atlas wyciągnął z kieszeni unguentarium. – Woda działa leczniczo w sposób, jakiego twój świat nie rozumie. Na Atlantydzie mamy potężnych szamanów wody. Jeśli potrzebujesz pomocy… – Zrobię to sama. Eureka podeszła do skraju wody. Fale lizały jej palce, ciepłe i cudowne. Wkrótce weszła po pas. Uniosła stopy nad piaszczyste dno i popłynęła w stronę Atlasa, który podążył za nią. Ich kolana zetknęły się pod wodą. – Odwrócisz się? – Myślałem, że chciałaś, żebym patrzył. – Tylko na chwilę. – Dotknęła jego dłoni pod wodą. W drugiej ręce ściskała
zbielały koralowy grot, pokryty krwią Andera. – Obiecuję, że będzie warto. Atlas odwrócił się w stronę brzegu. Jego czerwono-złota tunika unosiła się na wodzie. Eureka chwyciła jej rąbek i podniosła grubą tkaninę na wysokość jego ramion. – Unieś ręce – szepnęła mu do ucha. Atlas dostał gęsiej skórki. – Wiesz, jak bardzo tego pragnę, ale… – Ciii. Unieś ręce. Podniósł ramiona i pozwolił jej zdjąć tunikę. Zatonęła w oceanie. Eureka głaskała go po plecach, jej paznokcie rysowały delikatne różowe falki na jego skórze. – O czym myślisz? – spytał Atlas. – O strasznych rzeczach. Uniosła koralowy grot. Sztylet, który pozwalał Atlasowi wchodzić w ciała ze Świata Jawy… a teraz miała nadzieję, że zrobi to samo dla niej. – Dobrze – stwierdził Atlas. Wbiła sztylet w plecy Atlasa; z przyjemnością czuła, jak jego ciało się przed nim rozstępuje. Mężczyzna krzyknął. Obrócił się i rzucił na Eurekę, która zniknęła w wodzie. Od dawna nie pływała bez kamienia gromu. Oczy piekły ją od soli. Woda pociemniała od krwi Atlasa. Patrzyła z dołu, jak się szarpie, po czym straciła go z oczu. Zakręciła się, z każdej strony spodziewała się jego ataku. Brakowało jej powietrza, ale wydostanie się na powierzchnię byłoby kapitulacją. Atlas pływał jak rekin. Miała więcej pracy. Ander miał tylko jeden zestaw ran przypominających skrzela – i nie został opętany. Brooks, w którym zamieszkał umysł potwora, miał dwa. Jeśli Eureka chciała wejść do wnętrza Atlasa, gdziekolwiek było, musiała ranić go po raz drugi. Na ramieniu poczuła strumień gorącej krwi. Odwróciła się w chwili, gdy ręka Atlasa zacisnęła się na jej szyi. Próbowała się wyswobodzić, ale trzymał ją mocno. Jej sztylet wbijał się w wodę, ciało Atlasa znajdowało się tuż poza jej zasięgiem. Ugryzła go w przedramię. Zęby dotknęły kości. Atlas ściskał jej szyję, aż zakrztusiła się zakrwawioną wodą. Łokciem drugiej ręki zmiażdżył jej nos. Poczuła ciepło w głowie, smak gęstej krwi
w gardle. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Mocno ściskała sztylet, gdy Atlas machał nogami, by wydostać się na powierzchnię. Kiedy ją przebili, puścił jej szyję, chwycił ją za nadgarstki i próbował wyrwać sztylet. – Mam nadzieję, że było przyjemnie – oznajmiła Eureka. – Bo zamierzam to powtórzyć. – Biorę, co tylko zechcę, za darmo… albo możesz zapłacić, żeby się z tym rozstać. – Atlas przysunął rękę ze sztyletem w stronę jej szyi. – Ale dostanę twoją łzę. Eureka zaśmiała się, gdy sztylet przeciął jej skórę i do oceanu popłynęło więcej krwi. – Ależ oczywiście. Wychyliła się w przód i zębami wyrwała sztylet z jego palców. Kiedy Atlas puścił jej nadgarstki, by chwycić ostrze, zanurzyła się. Popłynęła w jego stronę jak pirania z jednym zębem. Znalazła jego plecy. Pochyliwszy głowę, wbiła się w jego ciało. Sztylet zanurzył się głębiej, niż się spodziewała. Eureka nadal trzymała go w ustach, ale miała wrażenie, że jej twarz jest częścią Atlasa. Poczuła, że coś się unosi, a później nie czuła już nic – a przynajmniej nie tak jak czuła kiedyś. Wszystko trwało całą wieczność i zdarzyło się tak szybko. Eureka znalazła się wewnątrz potwora. Wszystko inne zniknęło. Jego wnętrze było oceanem najeżonym rafami martwych koralowców ostrzejszych niż sztylet, którym go przebiła, ostrzejszych niż cokolwiek, co sobie wyobrażała. To, co kiedyś widziała oczyma i czuła ciałem, wyczuwała teraz umysłem. Wszelkie uczucia zniknęły, zastąpione nową wiedzą. I wtedy koral przeciął jej myśli – i Eureka nie pamiętała… już… misji. Straciła przytomność na ostrym brzegu w jego wnętrzu. – Aaaaa! Jej umysł wrzeszczał, używając cudzego głosu. Usiłowała rozpoznać ten dźwięk. Usta Atlasa. Emocje Eureki. Sztylet zadziałał. Próbowała uspokoić myśli. Były wszystkim, co z niej pozostało, i były w niebezpieczeństwie. Ostrożnie dopuściła do siebie jedną z nich… „Zmierz się z nim”. Ale w chwili kiedy Eureka o tym pomyślała, straciła zdolność skupienia. Jej umysł znał głęboki ból – wstyd, smutek, przygnębienie – ale nie mógł
się on równać z obecnym. Rafy wewnątrz Atlasa mordowały myśli, rozcinały je na nierozpoznawalne kawałki w taki sam sposób, w jaki martwa rafa na Florydzie, nad którą kiedyś nurkowała, rozcięła skórę na jej udach. „Zmierz się z nim” zostało usunięte ze świadomości Eureki – pragnienie, nad którym nigdy się nie zastanawiała. Jakimś sposobem wiedziała, że powinna wspiąć się na przypominające ostrza rafy. Pozbawiona ciała musiała wymyślić sposób wspinaczki, ale jak? Kiedy myśli umierały na tej rafie, nie odzyskiwała ich. „To uwięziło Brooksa” – pomyślała. A później ta myśl z zabójczym hukiem zetknęła się z rafą i została okaleczona, stracona, a Eureka przez długi czas niczego nie pamiętała. Powoli i z wysiłkiem skupiła się na pomyśle. Przez większość życia nienawidziła samej siebie. Żaden psychiatra nie znalazł pigułki, która mogłaby zmienić fakt, że serce Eureki było zbiornikiem pełnym nienawiści. W końcu mogła to wykorzystać. „Nie mogę” – pomyślała celowo. Na próbę. Kiedy ta negatywna myśl opuściła jej umysł i rozbiła się o koral, Eureka zapomniała o części obciążającego ją strachu. Złożyła go w ofierze na rafie. Wyczuła, że wznosi się wyżej wewnątrz Atlasa. „Samolubna”. „Nadwrażliwa”. „O skłonnościach samobójczych”. Przyznawała się przed sobą do najgłębszych wątpliwości i rozterek, a one opuszczały ją jedna po drugiej, rozbijały się o rafę i były niszczone. Ciemne echo śmierci „skłonności samobójczych” odbijało się w jej umyśle, gdy wznosiła się w stronę powierzchni wewnętrznego morza Atlasa. „Nie ma ucieczki” – powiedział jej to ktoś, kogo kochała. Nie pamiętała kto. Później rafy zabiły to uczucie, więc i tak już się nie liczyło. Jej umysł wspiął się na ostatnie najeżone gałęzie koralowca, odcinając ostatnią obawę niczym bezużyteczną kończynę. „Radość jest niemożliwa…” Nagle spojrzała przez oczy Atlasa. Zupełnie jakby jej umysł przeskoczył po synapsie, która łączyła myśl ze wzrokiem. Eurece przypominało to wyglądanie przez judasza w drzwiach pokoju hotelowego. Widziała czerwone wewnętrzne krawędzie
jego oczu okalające świat malowany innymi barwami niż te, do których była przyzwyczajona. Zielenie były nasycone, błękity głębokie, czerwienie pulsujące i magnetyczne. Jej nowy wzrok był ostry. Widziała każdą łuskę każdej przepływającej ryby. Patrzyła, jak stara wiedźma plotki wspina się na odległy szczyt, i podziwiała każdą złocistą fałdę jej policzków. Stała po pas w wodzie i przez chwilę badała swoje nowe ciało, muskularne uda i obcą narośl między nimi. Dotknęła mięśni gładkiej, nagiej piersi i zarostu na policzkach. Napięła oba bicepsy. Pragnęła z kimś walczyć. Kamuflaż w postaci ciała Atlasa dawał jej nową swobodę. Mogła być tak bezlitosna, jak zawsze potrzebowała. Spojrzała na plażę. Na wietrze kołysała się turkusowa palma. Poczuła nieodparte pragnienie, by rozpiąć pas Atlasa i nasikać na drzewo. Rozbawiła ją głupota tego pomysłu, kiedy miała tak wiele do zrobienia, tak wiele ważnych łez do wylania z jego oczu. A później rzeczywiście się wysikała, w oceanie, bo była wewnątrz ciała chłopca i to było szaleństwo. Zsunęła spodnie, uwalniając najbardziej ekscytującą część ciała Atlasa, i oddała mocz. Podniosła najpierw jedną, a później drugą nogę. Poruszyła biodrami. Sikała łukiem w kształcie tęczy. Kiedy skończyła, obmacała plecy, badając rany, które zadała. Były odrętwiałe. Koralowy sztylet nadal wystawał z ciała Atlasa. Wyciągnęła go. Jej nowe usta krzyknęły, ale to był odruch Atlasa, jego cierpienie, nie jej. – Wypuściłaś się na zbyt głębokie wody – powiedziały wargi jej nowego ciała. To mówił Atlas. Zamgliło jej się w oczach, a później przestała widzieć plażę, jej umysł zaś powrócił nad ostry koralowiec poniżej. – Nadal chcesz moich łez? – próbowała powiedzieć, ale słowa, które opuściły wargi Atlasa, były bełkotliwe i niewyraźne. Poruszanie jego kończynami było prostsze. Nie wiedziała, jak sprawić, by jego ciało mówiło w przekonujący sposób. Jeszcze nie. „A jeśli on ma rację?” Eureka oddała niepewność rafie, wykorzystując ją, by rzucić umysł naprzód. Przeciskała się między ciemnymi, wściekłymi myślami Atlasa – „zniszczyć ją… ukarać ją… jak?” – aż wepchnęła swój umysł za jego oczy i wyczuła, jak jego pragnienia opadają. Miała nadzieję, że roztrzaskają się o rafę. Przed nią unosiło się ciało. Dopiero po chwili rozpoznała w nim siebie. Kiedyś była dziewczyną, która tak wyglądała. Przed chwilą miała długie włosy
i odrosty, zakrwawiony nos, chude ręce i muskularne nogi. Miała bijące, bolące serce, nawet kiedy temu zaprzeczała. Sprawdziła palcami Atlasa puls swojego starego ciała. Nic. Zrobiła to. Eureka Boudreaux odrzuciła samą siebie. Jej stare niebieskie oczy były otwarte. Miały kolor oczu jej ojca, a ona już nie podzielała ich punktu widzenia. Eureka uświadomiła sobie, że nawet kiedy miała silne skłonności samobójcze, tak naprawdę nie chciała zginąć. Pragnęła właśnie tego, ucieczki od ustalonej tożsamości, szansy, by być wieloma osobami jednocześnie: suką, nimfą, artystką, aniołem, świętym, ochroniarzem w klubie go-go, tyranem, chłopcem. Chciała uwolnić się od ograniczeń, jakie świat narzucał „Eurece Boudreaux”. Chciała być wolna. Znów widziała jak przez mgłę. Desperacja Atlasa nałożyła się na jej desperację. Umysł, który opętał tysiące innych ciał, nie wiedział, jak się pozbyć tego, który opętał jego samego. Dłonie Atlasa chwyciły jej trupa. Wyładował na nim swoją furię. Jego palce szarpały jej gardło, rozrywały skórę, wbijały się w krtań. Pięści spadały na jej kruche żebra, miażdżąc to, co częściowo uzdrowił balsam wiedźm. Eureka go nie powstrzymywała – wiedziała, że i tak nie mogłaby wrócić do swojego ciała. Rozluźniła się w jego wściekłości ciekawa, kiedy i jak się wyczerpie. Myliła się, sądząc, że Atlas nie ma uczuć. Kiedy jego uczucia wybuchały, rządziły nim, podobnie jak miłość do Andera rządziła nią. Znał wściekłość, ale nie jej przeciwieństwo. Eureka zamierzała poprowadzić go tak daleko w głąb radości, by go zabić – i, jak miała nadzieję, poprowadzić dusze wewnątrz Napełnienia do lepszego miejsca. Ale najpierw musiała się jeszcze pożegnać.
33 Wodospad
Eureka płynęła w stronę warsztatu fal jako król. Co kilka sekund robiło się jej ciemno przed oczami, a ocean falował od wściekłości Atlasa. Jedynym sposobem, by zapanować nad jego myślami i utrzymać własne myśli nad rafą, było skupienie się na dotarciu do Delphine. Wkrótce Eureka umiała powstrzymać umysł Atlasa na całą minutę. Następnie na trzy. Uniosła się, by zaczerpnąć powietrza. Poćwiczyła wyraźne mówienie. – Prawie z tobą skończyłam – powiedziała. Rozejrzała się po plaży. Przed nią wznosiły się Góry Wiedźm Plotki. Sądziła, że zbliżyła się do Delphine, ale nie widziała unieruchomionej fali. Postawiła stopę Atlasa na łasze i wyprostowała się, zanurzona po pierś w oceanie. W odległości kilku metrów w wodę uderzył piorun, choć niebo było czyste. Coś złotego unosiło się na falach. Czymkolwiek to było, wywołało błyskawicę. Eureka podpłynęła i zobaczyła wrzeciono Delphine. Zwróciła zadziwiający wzrok Atlasa na plażę. Na piasku leżało nagie ciało chłopca. Czy to Brooks? Nie. Skóra chłopca była srebrna – robot. Podeszła bliżej i przeniosła wzrok Atlasa na kolejnego robota, również rozciągniętego na piasku, prostopadle do pierwszego. Wkrótce naliczyła więcej robotów. Siedem leżało bez ruchu na brzegu. Ich ciała zostały starannie ułożone, kończyny ustawione pod dziwnymi kątami, by razem tworzyły wzór. A raczej każde ciało zostało rozciągnięte na kształt litery. Roboty tworzyły razem słowo. Nawet gdyby Eureka nigdy wcześniej nie widziała skomplikowanego
atlantydzkiego pisma na kartach Księgi miłości, intuicja Córki Łez pozwoliłaby jej odczytać wiadomość na piasku. W słowie brakowało ostatniej litery, ale zrozumiała jego znaczenie. Brzmiało mniej więcej: Eur-ee-ka. Atlantydzkie słowo „radość”. Atlas zaryczał, a Eureka poczuła, że jej świadomość się cofa. Widziała tylko biel i wiedziała, że zaraz znów trafi na rafę, Atlas zaś krzyknął: – Delphine! Eureka popchnęła umysł do miejsca, z którego mogła poruszać ciałem Atlasa. Skupiła się na wbiciu jego pięści w środek jego twarzy. Kiedy jej się udało, nie poczuła bólu, ale wiedziała, że on tak, gdyż jego myśli się wycofały, a obraz plaży powrócił. – Nie zmuszaj mnie, bym znów zrobiła ci krzywdę. Słowa w jej gardle brzmiały wyraźniej i z nutą perwersyjnego flirtu, zgodnie z jej zamierzeniem. Uwagę Eureki przyciągnęło poruszenie na szczycie wydmy, w pobliżu palmowego zagajnika, który w oczach Atlasa wydawał się turkusowy. Jeden robot gonił drugiego. Ich ciała były identyczne, ale ścigająca maszyna była wyjątkowa – Owidiusz miał rysy Solona, kiedy skoczył, chwycił uciekiniera za nogi i rzucił go na piasek. To Solon był autorem wiadomości na piasku. Ukrywał znaczenie jej imienia aż do tej chwili, gdy mogła je wykorzystać. Czy to znaczyło, że nadal w nią wierzył? Drugi robot wyrwał się, po czym usiadł na piersi Owidiusza i unieruchomił go. Jego palce szukały czegoś na plaży, aż znalazły ciężki kamień. Eureka wstrzymała oddech Atlasa, kiedy robot wbił skałę w głowę Owidiusza. Posypały się iskry. Eureka nie widziała zmiażdżonej kamieniem twarzy Owidiusza, gdyż została wciśnięta głęboko w mokry piasek. Nie wiedziała, czy roboty mogą umrzeć, ale widziała wyraźnie, że Owidiusz już nie wstanie. Kiedy zwycięzca podnosił się znad miejsca masakry, ręka Owidiusza uniosła się do twarzy przeciwnika i łagodnie dotknęła jego policzka. Później wbiła dwa palce pod jego szczękę i przekręciła je wewnątrz symbolu nieskończoności, który znaczył jego szyję. Robot padł na Owidiusza, jakby go obejmował. Żaden już się nie poruszył. – Delphine! – krzyknęły usta Atlasa. – Ona cię zdradzi… Aby go uciszyć, Eureka rozcięła jego policzek koralowym sztyletem.
Na drugim końcu plaży, gdzie kiedyś był warsztat fal, leżała Delphine. Fale lizały jej długie włosy. Brooks siedział na niej we wstrząsająco erotycznej pozie, która sprawiła, że przez lukę między umysłami Eureki i Atlasa przepłynęła fala zazdrości. Ale ciała Brooksa i Delphine coś dzieliło. Eureka musiała podejść bliżej, by to zobaczyć. Znów zanurkowała w oceanie, wykorzystując całą siłę Atlasa. – Delphine! – krzyknął Atlas, kiedy Eureka wynurzyła się na powierzchnię. Rozcięła jego drugi policzek. Popłynęła krew. Na dźwięk głosu Atlasa Brooks podniósł wzrok. Jego oczy wypełniła nienawiść i Eureka musiała sobie przypomnieć, że to nie ona była jej obiektem. Brooks przyciskał Delphine do piasku tym samym wodospadem, w którym ona wcześniej więziła go w swoim warsztacie fal. – Gdzie Eureka? – spytali jednym głosem Brooks i Delphine. – Nie żyje – powiedziała Eureka o sobie swojemu najlepszemu przyjacielowi. – Nie – powiedział Brooks. Wodospad wypadł z jego ręki. Zadymił, zagotował się i zniknął w oceanie. Delphine odepchnęła go na bok i ruszyła przez wodę w kierunku Atlasa. Jej skóra była jednym wielkim sińcem, włosy miała przylepione do policzków, a czerwona szminka rozmazała się w różową smugę, która sięgała do brody. – Ja decyduję, kto nie żyje – powiedziała. Eureka w swoim nowym ciele górowała nad Delphine. Była oszołomiona tym, jak delikatna i krucha wydawała się kowal duchów. Ujęła Delphine za głowę, przysunęła jej różowe wargi i pocałowała ją mocno w usta. Eureka nie miała ciała, które mogłoby czuć ból, lecz wyczuwała cierpienie wypełniające Atlasa, gdy jego umysł został zepchnięty w głąb jego istoty. I wtedy nadeszła wizja, której Eureka obawiała się od chwili, gdy postanowiła całować Delphine na śmierć. Jaskinia w górach wśród deszczu. Jasny ogień na palenisku. W powietrzu miłość gęsta jak miód. Dziecko gaworzące u piersi matki. A później w jednej chwili dziecko znikło. Owinięte w kocyk z lisich futer w objęciach młodego mężczyzny. Mężczyzna zbiegał z góry w stronę innego świata. „Leander… Wracaj… Moje dziecko…” Pierwotne cierpienie Delphine wpłynęło w głąb umysłu Eureki. Miało dodać Eurece sił, gdy je pochłaniała, a jednocześnie zabić Delphine. Tak się działo, kiedy Eureka całowała inne dziewczęta. Ale to uczucie było inne, bardzo osobiste, jakby po
raz drugi utraciła Dianę. Delphine była źródłem wszystkiego, czego Eureka w sobie nienawidziła. Była źródłem mroku w jej wnętrzu i potopu. Była również najbliższą rodziną Eureki, jej łzą i krwią z jej krwi. Nie miała wyboru, czy przyjąć to złączenie, czy je odrzucić – obie te rzeczy działy się jednocześnie. Eureka i Delphine pasowały do siebie. Obie musiały umrzeć. Obejmowała kowala duchów, całowała ją mocniej, bardziej namiętnie. Czuła, że ciało Atlasa słabnie. Powieki Delphine zadrżały. Jej żyły zapłonęły jak błyskawice, a skóra zaczęła dymić. Ciało się zwęgliło. Atlas wrzeszczał, gdy jego wargi i dłonie poczuły poparzenia, ale Eureka go nie puszczała. Kowal duchów spłonęła od środka. Eureka nie przestawała jej całować, aż kobieta zwisła w ramionach Atlasa i ostatecznie znieruchomiała. Eureka w końcu odsunęła usta Atlasa i upuściła skwierczące, poczerniałe ciało kowala duchów do wody. Zaczęło się rozpadać. Eureka przez chwilę zastanawiała się nad losem ducha Delphine. – O jednej śmierci kowal duchów nie decyduje – powiedziała Eureka i otarła z ust pocałunek Delphine. Ktoś popchnął ją – popchnął Atlasa – tak mocno, że Eureka przewróciła się na plecy i wpadła do wody. Brooks skoczył na Atlasa i zacisnął ręce na jego szyi. Niedotlenienie sprawiło, że Eurece zrobiło się ciemno przed oczami. – Brooks! – sapnęła. – To ja. – Wiem, kim jesteś. Wepchnął ją pod wodę. – To ja, Eureka! – wykrztusiła, kiedy się wynurzyła. – Opętałam Atlasa tak, jak on opętał ciebie. Przestań! Zamierzam… Znów ją zanurzył. Nie chciała z nim walczyć, ale musiała. Nie mógł utopić Atlasa, zanim wyleje łzy, które miały wyzwolić zmarnowanych zabitych. Uderzyła go kolanem w krocze. Cofnął się, a kiedy Eureka się wynurzyła, by zaczerpnąć powietrza, zobaczyła, że klęczy i z trudem łapie oddech. – Gdybym nie była mną, czy wiedziałabym, że urodziłeś się o dwudziestej pierwszej trzydzieści dziewięć w noc zimowego przesilenia po trwającym czterdzieści jeden godzin porodzie? Brooks wyprostował się i spojrzał Atlasowi w oczy. – Czy wiedziałabym, że kiedyś chciałeś zostać astronautą, ponieważ po szkole
zamierzałeś opłynąć świat i nie chciałeś nigdy skończyć tej podróży? Czy wiedziałabym, że boisz się kolejek górskich, choć nigdy byś się do tego nie przyznał i zawsze mi na nich towarzyszyłeś? Albo że całowałeś się z Mayą Cayce na imprezie Trejeanów? – Otarła wilgotną twarz Atlasa. – Cat mi powiedziała. Nieważne. – To jakaś sztuczka. W oczach Brooksa lśniły łzy. Jak wyczuwała, nie smutku, lecz nadziei, że to nie sztuczka, że Eureka naprawdę nie odeszła. – Czy wiedziałabym, że przez trzy lata chodziłeś na zajęcia teatralne, bo ja podkochiwałam się w panu Montrose? Albo że boisz się, że wasz ojciec odszedł z twojego powodu, ale nigdy o tym nie mówisz, bo zawsze widzisz jasne strony? Nawet kiedy ja jestem cała nachmurzona? – Złapała oddech. – Gdybym była Atlasem, czy wiedziałabym, jak bardzo Eureka Boudreaux cię kocha? – Wszyscy to wiedzą. Brooks uśmiechnął się lekko. Uniosła dłoń Atlasa do jego serca. – Nie zabijaj go, proszę. Jeśli to zrobisz, nie będę miała szansy wszystkiego naprawić. Brooks podszedł bliżej. Kiedy znaleźli się w odległości kilku centymetrów, zamknął oczy. Ścisnął dłoń Atlasa, dłoń mężczyzny, silną i umięśnioną. Puścił ją i uniósł rękę do twarzy Atlasa, ale jej nie dotknął. Kiedy otworzył oczy, Eureka widziała, że stara się zobaczyć jej ducha. – I co teraz, niegrzeczna dziewczyno? – spytał. Zaśmiała się z ulgą. – Byłeś wewnątrz Napełnienia… Brooks pokiwał głową, ale wyraźnie nie chciał powiedzieć więcej ani nawet pamiętać. – Delphine sprowadziła cię z powrotem wyjątkową łzą. Jeśli uda mi się zrobić to samo z wnętrza Atlasa, naprawię część z tego, co zniszczyłam. Miałeś rację, dla mnie nie ma ucieczki, ale dla reszty świata może pozostała jeszcze nadzieja. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, przestała widzieć Brooksa. Sądziła, że to Atlas wyłania się na powierzchnię, ale szybko uświadomiła sobie, że ktoś jeszcze dzielił jego ciało. – Myślałaś, że po prostu umrę i odejdę? – Delphine mówiła ustami Atlasa, powoli i przerażająco. – Jestem mistrzem marionetek. Mam ostatnie słowo. To zawsze była
moja opowieść. Eureka zapanowała nad głosem Atlasa. – Wiem, jak kończy się twoja opowieść. – Walczyła z Delphine o głos Atlasa. Brooks był słabym, niewyraźnym błyskiem światła na końcu długiego tunelu. – Radość innych ci zagraża i dlatego uczyniłaś ją swoim wrogiem. Ale ja oddam ją Atlasowi. Poczuje jej tak dużo, że naprawi straszliwe rzeczy, które ty i ja uczyniłyśmy. Atlas zaśmiał się z lodowatą złośliwością Delphine. – Nie masz takiej siły. Kowal dusz wskrzesiła największą wątpliwość Eureki, która, jak jej się wydawało, roztrzaskała się o rafę. Smutek Eureki wywołał tak wiele cierpienia. Jak ktokolwiek mógł poczuć radość wystarczającą, by to naprawić? Strach spowodował, że umysł Eureki zaczął spadać w stronę ostrych krawędzi martwych białych koralowców, ale zanim zdążyły rozszarpać jej myśli, Eureka na chwilę skupiła wzrok… Wydawało jej się, że widzi, jak Brooks bierze sztylet z ręki Atlasa. „Nie” – chciała mu powiedzieć, ale straciła panowanie nad głosem Atlasa. I wtedy Atlas wrzasnął, a obok umysłu Eureki pojawiło się coś jasnego, czego nie było wcześniej. Choć nie mogła czuć, czuła się, jakby ktoś wziął ją za rękę. Brooks odrzucił swoje ciało i też wszedł do Atlasa. „Nie powinieneś tu być, Brooks”. „Powinienem być z tobą – wyczuwała go wszędzie wokół siebie – aż do końca świata i w drodze powrotnej”. To rzeczywiście był koniec świata, a może również i jego początek. Brooks odnalazł Eurekę, kiedy bardziej niż ktokolwiek potrzebowała wsparcia. W gardle Atlasa narodziła się radość. Eureka wyczuwała, że jego ciało zesztywniało, jakby król nigdy nie płakał. Kiedy jej łzy pojawiły się w kącikach jego oczu, były radosne – ale były również wrażliwe i smutne, tęskne i optymistyczne. Żadne uczucie nie było czyste. Radość była smutkiem wywróconym na nice, smutek był radością w innym świetle i nikt nigdy nie czuł tylko jednego naraz. Łzy, które wylała, kiedy zatopiła świat, musiały gdzieś dokonać czegoś dobrego, gdyż były to łzy zrodzone z miłości do Brooksa. To były łzy, dzięki którym w jej życiu pojawiła się mądrość Solona, łzy, które pozwoliły Cat i bliźniętom odkryć sztuczki. Łzy, które pozwoliły Anderowi uwolnić się od Tragarzy Ziarna. „Dalej”. Czuła, że Brooks dodaje jej otuchy, choć wiedziała, że jest świadom, iż i tak nie mogłaby przestać. Jej umysł był wodospadem wspomnień: bliźnięta na
huśtawce pod jasnoniebieską kopułą nieba. Diana prześlizgująca się za plecami taty w ich starej kuchni i dodająca za dużo cayenne do jego zupy. Rhoda sprzątająca w szafach. Eureka biegnąca przez bayou o zachodzie słońca. Wspinająca się na dęby, by spotkać się z Brooksem na księżycu. Kiedy jej łzy dotknęły oceanu, woda przed Atlasem się rozstąpiła. Fala cofnęła się i załamała nad jego głową. Przez chwilę wszystkie cztery umysły w ciele Atlasa płynęły zgodnie, by wznieść jego ciało nad powierzchnię morza. Ale morze nie było już morzem, lecz polem kwitnących białych narcyzów, wzrastających coraz wyżej, zarastających szaleńczo brzeg, zakorzeniających się między kończynami pustych robotów. Później z kwiatów wyrośli ludzie, którzy zwrócili się ku sobie – stare dusze w rozkwitającym nowym świecie. W oczach wszystkich jak rosa błyszczała obietnica nowego początku. Łzy, jak uświadomiła sobie Eureka, a każda z nich była labiryntem niekończących się uczuć. Kiedy w polu widzenia Eureki pojawiła się tęcza, uświadomiła sobie, że patrzy z góry na swoje rozkwitające odkupienie. Była wolna. Ale jeśli jej radość zabiła Atlasa, gdzie się podziało jego ciało? I co stało się z bezcielesnymi umysłami Brooksa i Delphine? Poniżej widziała Góry Wiedźm Plotki. Zobaczyła bliźnięta, jak zabarwione tęczą wybiegły z kryjówki wiedźm. Kiedy ujrzały niekończący się ogród kwitnących dusz, zaśmiały się, a Eureka poczuła, że ich śmiech ją unosi. Z jaskini wyszła dziewczyna w jaskrawym purpurowym kaftanie i dołączyła do bliźniąt. Esme uśmiechnęła się i pogłaskała zagłębienie na szyi, w którym spoczywała opalizująca czarna perła na srebrnym łańcuszku. Z perły unosił się dym i Eureka nagle pojęła uwięziony wewnątrz mrok. Delphine i Atlas powrócili do nowego Biada, skrystalizowanego wewnątrz klejnotu. Przepowiednia Córki Łez się dopełniła i nie będzie już zdobić żadnego serca poza Esme. Ander stał samotnie na uboczu. Patrzył na to, czego dokonała Eureka, i ocierał łzy. Żałowała, że ich historia nie potoczyła się inaczej, że nie mogła pozostać u jego boku, ale konsekwencją miłości bywał ból. Miała nadzieję, że gdy Ander się uspokoi, w jego wspomnieniach pozostanie miejsce na radość. Wkrótce zobaczyła kręgi Atlantydy. Na jaskrawoniebieskich wodach zatoki za wyspą unosiły się wielkie drewniane arki. Eureka widziała Cat u steru jednej z nich, flirtującą z marynarzem. A daleko za tymi łodziami wznosiły się i rozkwitały nowe
światy, na ich wybrzeżach kiełkowały dusze, których Eureka nie rozpoznawała. Był tam tato, choć go nie widziała, razem z resztą dusz niegdyś uwięzionych przez jej łzy. Zastanawiała się, czy tato pamiętał wszystko, co się wydarzyło, że jego ostatnia wiadomość dla Eureki pomogła ocalić świat. Próbowała pożegnać go z miłością, jak on ją pożegnał. I nagle Eureka znalazła się wewnątrz tęczy. Była wspomnieniem czegoś przejmującego sięgającym przez niebo, przenikającym przez stado gołębi. Wiedziała, że rozciąga się w stronę Diany i że wkrótce znów będą razem prowadzić wykopaliska w perłowych chmurach nieba. „Wciąż jesteś ze mną?” Brooks odnalazł ją na stopniach barw, po których, jak sądziła, wspinała się sama. Co się jej rzadko zdarzało, pomyślała o jego prawdziwym imieniu. „Aż do końca świata i w drodze powrotnej, Noah”.
Podziękowania
Nieustanne podziękowania dla moich czytelników – otworzyliście serca na Eurekę i odważnie podzieliliście się swoimi historiami miłości. Zawsze jestem tutaj. Dziękuję Wendy Loggii, której wiara w tę opowieść podsycała moją wiarę. Beverly Horowitz, której komentarze są cennymi klejnotami. Laurze Rennert, której wsparcie sprawia, że najwyższa góra zmienia się w łagodne zbocze pagórka. Wszystkim z wydawnictwa Random House, którzy mieli coś wspólnego z tą książką, i Andrei Brown – czuję się zaszczycona, mogąc pracować z najlepszymi. Dziękuję Blake’owi Byrdowi za wycieczkę żaglówką, która zainspirowała rejs Eureki. Marii Synodinou z Aten za przekonanie, że Atlantyda istnieje. Filiz z Sea Song Tours w Efezie za magiczne popołudnie. Tess Hedlund i Lili Abramson za pokazanie mi, co naprawdę jest ważne. Elidzie Cuellar za niezbędny spokój. Dziękuję rodzinie za wyrozumiałość i miłość. Matildzie za nowe spojrzenie. I Jasonowi za smakowanie ze mną wszystkich cudownych owoców miłości.
1 Ona nigdzie się nie wybiera, ona po prostu odchodzi (przyp. tłum.). 2 Poznać go to go pokochać (przyp. tłum.).
3 Tłumaczenie na podstawie Biblii gdańskiej (przyp. tłum.). 4 W tłumaczeniu Józefa Paszkowskiego (przyp. tłum.).
5 Pegaz, Pegasus – również nazwa popularnej w latach 80. XX wieku konsoli do gier (przyp. tłum.).