Day Leclaire Cud w Milagro Tłumaczył Feliks Forbert-Kaniewski scandalous Anula43&Irena PROLOG Posiadłość rodziny Montague - Forever w Nevadzie - Boisz...
10 downloads
15 Views
664KB Size
Day Leclaire
sc
an
da
lo
us
Cud w Milagro
Tłumaczył Feliks Forbert-Kaniewski
Anula43&Irena
PROLOG
us
Posiadłość rodziny Montague - Forever w Nevadzie
sc
an
da
lo
- Boisz się dzisiejszego wieczoru, prawda? Ella Montague spojrzała na matkę. Wolała oszczędzić jej prawdy. Szczerze mówiąc, od pięciu lat, od poprzedniego Balu Kopciuszka, drżała na myśl o dzisiejszym dniu. Wtedy w ciągu jednej nocy jej marzenia legły w gruzach. Takie wyznanie jed nak dotknęłoby matkę. - Wiem, jak wiele znaczy to dla ciebie i taty... - odparła wymijająco. - Bal Kopciuszka ma dla nas olbrzymie znaczenie - przy znała Henrietta. - Pragniemy gorąco, aby inni też mogli do świadczyć takiej miłości i szczęścia, jakie stało się udziałem moim i twojego ojca. To dlatego już siódmy raz wydajemy ten bal co pięć lat. Przede wszystkim jednak - wzięła Córkę za rękę - zależy nam na twoim szczęściu. Szczęście? Dłonie Elli zadrżały. Wydawało się to niemożliwe do osiągnięcia. - Może nie każdemu pisane jest: „żyli długo i szczęśliwie". - Oczywiście, że jest ci to pisane. Jak w ogóle możesz my śleć inaczej? - zaniepokoiła się matka. - Zawsze marzyłam, że spotkam mężczyznę mojego życia... - Spuściła głowę. - Że zakochamy się i pobierzemy jeszcze tej samej cudownej nocy, jak ty i tata. Ale może... - Głos jej się załamał. - Może czar Balu Kopciuszka nie działa na wszystkich.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Działa na tych, którzy wierzą - upierała się Henrietta. - Naprawdę? Jesteś pewna? Smutek zagościł w błękitnych oczach Henrietty. - Ten Beaumont bardzo cię skrzywdził, prawda? - Jakoś to przeżyję - wzruszyła ramionami Ella. - Nie ma dnia, byśmy z ojcem nie żałowali tamtego wieczo ru. To była nasza wina. Powinniśmy wiedzieć... - Gestem roz paczy uniosła ręce, - Powinniśmy uświadamiać sobie... - Nie winię was o to - wtrąciła szybko Ella. - Skąd mogli ście wiedzieć, co zamierza zrobić siostra Rafe'a? Shayne nigdy nam się nie zwierzała. A swoją drogą, to nie zakochałam się w nim podczas Balu Kopciuszka. - Tylko go wówczas straciłaś - zauważyła matka. Nie było sensu zaprzeczać. - Nie jestem już naiwną dwudziestojednolatką. - Ella spoj rzała matce prosto w oczy. - Ani marzycielką. - Utraciłaś nadzieję? Nie możesz tak łatwo rezygnować. - Jeszcze nie zrezygnowałam - odparła, rumieniąc się. Nadal wierzyła, że spotka wreszcie miłość swego życia. Po stanowiła dać ostatnią szansę marzeniom i podczas tego Balu Kopciuszka odnaleźć swojego księcia. Jeśli tak się nie stanie, będzie wiedziała na pewno, że nie należy do ludzi, którzy znaj dują skarb po drugiej stronie tęczy, do osób, które napotykają bajkowe „żyli długo i szczęśliwie". Wstała. Smutek zmącił bur sztynowy kolor jej oczu. Przez ostatnie pięć lat miała czas, by podjąć decyzję. Jeśli do końca balu nie weźmie ślubu, pogodzi się z nieuchronną prawdą. Nie będzie nieba na ziemi, a gwiazdy zostaną jedynie odległymi, zimnymi punktami. Uzna, że Rafe miał rację. Bajki kończą się szczęśliwie jedynie w książkach, a jej rodzice stanowią wyjątek potwierdzający regułę. - Ella, powiedz mi prawdę. Nadal wierzysz? Odwróciła się i obdarzyła matkę pocieszającym uśmiechem.
Anula43&Irena
7
ou
s
- Tak. - Na tę jedną noc zebrała resztki nadziei. - Muszę mieć pewność, że nie zrezygnowałaś - rzekła taje mniczo Henrietta. - To dla mnie... dla nas bardzo ważne. - Wiem - uśmiechnęła się szerzej Ella. - Ty i tata jesteście nieuleczalnymi romantykami. - Nie przeczę - zgodziła się matka. - Ale nie to mnie mar twi. Jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć. - O co chodzi, mamo? - zaniepokoiła się Ella. - Usiądź, kochanie. Musimy porozmawiać. Grand Hotel, Forever, Nevada.
sc an da l
- Nie możesz się doczekać wieczoru, prawda? Rafe przycisnął mocniej słuchawkę do ucha. - Wolałabyś, żebym skłamał, Shayne? - spytał, wciskając złotą spinkę w mankiet śnieżnobiałej koszuli. - Mam przystroić prawdę w śliczne kłamstwa, żeby poprawić ci samopoczucie? - Tak! Właśnie o to mi chodzi. - Wiesz, że nie postępuję w ten sposób - odparł beznamięt nym tonem. - Czy dzwonisz z Kostaryki tylko po to, żeby utrud nić mi życie? A może chcesz przedyskutować jakąś ważną spra wę? Muszę przygotować się do balu. - Do diabła, Rafe! To jest ważne! Proszę cię, obiecaj mi, że zostawisz rodzinę Montague w spokoju. - Doskonale wiesz, że nie mogę złożyć takiej obietnicy. - Bo nie chcesz! - zdenerwowała się siostra. - No dobrze, nie chcę - oświadczył ze znaną jej zaciekło ścią. - Montague pójdą na dno, a ja będę przy tym asystował. Do diabła, zamierzam wepchnąć ich pod wodę. - Ale to moja wina! Ile razy mam ci powtarzać? Rafe spojrzał na leżącą na łóżku pozłacaną kopertę. Zawie rała „bilet" siostry na bal.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Może potraktowałbym to zupełnie inaczej, gdyby nie ostatni incydent. To, co zaszło pięć lat temu, było wystarczająco złe, ale bezczelne przysłanie ci zaproszenia na kolejny bal... W jego głosie zabrzmiał ledwo dosłyszalny hiszpański akcent. Ścisnął mocniej słuchawkę, starając się zapanować nad ogarnia jącą go furią. Jedynie najsilniejsze emocje wyzwalały w nim nawyki z dzieciństwa. - Tego nie daruję. - Nie rozumiesz? Chciałam wziąć udział w dzisiejszym ba lu. Pomyślałam, że może... - Miałaś nadzieję, że on też tam będzie - zgrzytnął zębami Rafe. Nie odpowiedziała, westchnęła tylko żałośnie. - Ach, pobrecita hermanita - szepnął. - Cierpię wraz z to bą. Powinienem był zrobić wszystko, by zaoszczędzić ci bólu. I tak zrobię. Skończę z tym raz na zawsze, a wtedy Montague nie wydadzą kolejnego Balu Kopciuszka, by zwodzić ciebie lub inną dziewczynę tymi romantycznymi bredniami. - Rafe, proszę... - Głos jej się łamał, co tylko podsyciło w nim pielęgnowaną od pięciu lat nienawiść. - Nie rób tego. - Muszę - odparł z bolesną szczerością. - Nie wolno im igrać z niewinnymi uczuciami i wyciągać od ludzi pieniędzy, obiecując miłość i szczęście, kiedy dają im tylko rozpacz i łzy. - Musisz mi uwierzyć, to była moja wina, nie państwa Mon tague. Jak mam cię o tym przekonać? - Nie możesz tego zrobić, Shayne, z jednego prostego po wodu.. . - Spoglądał przez okno, obserwując, jak chylące się ku zachodowi słońce oświetla pustynię. - To była wyłącznie moja wina. - Nie rozumiem... - Przez pół życia nikt o ciebie nie dbał. Kiedy cię wreszcie znalazłem, przysiągłem opiekować się tobą. - Skrzywił się bo leśnie. - Zawiodłem. Nie potrafię cofnąć przeszłości, ale mogę
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
sprawić, że to się więcej nie powtórzy. Nie zawiodę cię tym razem. Shayne stłumiła łkanie. - Musimy porozmawiać - wykrztusiła wreszcie. - Nic nie rozumiesz. - Wręcz przeciwnie, mi pichón - odparł spokojnie. - Rozu miem więcej, niż ci się zdaje. Powoli odłożył słuchawkę. Wyjął z koperty aksamitną sakie wkę. Znajdująca się wewnątrz sztabka błysnęła niczym żywa, napełniając pokój obiecującym, złotym blaskiem. - Przysięgam, Shayne - mruknął. - Zapłacą za wszystko.
Anula43&Irena
ROZDZIAŁ PIERWSZY
us
Bal Kopciuszka - Forever, Nevada
sc
an
da
lo
Niczym głodny lew węszący w poszukiwaniu łupu, Rafe wyczuł obecność Elli, zanim jeszcze ją spostrzegł. Jego ruchy stały się wolniejsze, a napięcie mięśni ramion spotęgowały za ciśnięte pięści. Sporo osób czekało na wejście do sali balowej. Na końcu kolejki ujrzał kątem oka połysk złotej sukni, głęboki heban włosów i skórę barwy kości słoniowej. Potem tłum się poruszył i zobaczył Ellę. Owładnęły nim namiętność i pożądanie, jakby kpiąc sobie z powziętego od pięciu lat postanowienia, że pozostanie wobec niej niewzruszony. Wiedział, że powinien jej nienawidzić, ale emocje wzięły górę nad rozumem. Powróciły długo tłumione wspomnienia, podsycając jedynie jego furię. Dios! Ze wstydem stwierdził, że nie może oderwać od niej oczu. Przed pięciu laty uważał ją za nieziemskie zjawi sko, lecz od tej pory rozkwitła pełnią kobiecej urody, przewy ższając jego najśmielsze oczekiwania. Wysunął się z kolejki, przepuszczając stojące za nim osoby i zaczął się zastanawiać nad przewrotnością losu i natury ludzkiej. Doszedł do wniosku, że doskwiera mu co najwyżej gwałtowny przypływ pożądania i nic więcej. Odrzucił wszystkie inne możli wości. Była to naturalna reakcja mężczyzny na widok takiej kobie ty. Martwił się, czy zdoła beznamiętnie wziąć Ellę w ramiona i zaciągnąć do łóżka, by połączyć się z nią w prastarym rytuale.
Anula43&Irena
us
Nie przewidział, że zwykłe pożądanie może skomplikować jego plany, ale słabość do Elli nie może przeszkodzić, zwłaszcza po tym, co zrobiła i zważywszy na los, jaki jej szykował. Wtedy przyszedł mu do głowy inny plan, który mógłby zarówno nasycić jego pragnienie zemsty, jak i zmysły. Rozważał go, obser wując Ellę chłodnym wzrokiem. Przyjmując, że nie zmieniła się w ciągu tych pięciu lat, istniała duża szansa powodzenia. Uśmiechnął się machinalnie. Lepiej, żeby się powiodło, ina czej nie ręczył za swoją poczytalność.
sc an da
lo
Ella straciła orientację, ile czasu minęło od rozpoczęcia Balu Kopciuszka, lecz czuła, że traci cenny czas. Bardzo chciałaby wymknąć się stąd i walczyć o własne szczęście. Zamiast tego, witała gości promiennym uśmiechem i brała od nich pełniące rolę biletów wstępu pozłacane sztabki. W trzymanym przez nią wyście łanym koszyku rosła złocista góra gorączkowych snów i marzeń. Każdy kolejny bilet wpadał tam z melodyjnym brzękiem i cichą modlitwą Elli, by on lub ona odnaleźli na balu wybraną osobę. Spojrzała na kolejnego gościa i uśmiechnęła się grzecznie. Był to wysoki, przystojny mężczyzna. W jego oczach widniało zmęczenie połączone ze stanowczością. - Nazywam się Jonah Alexander - zaczął. - Posłuchaj, mam niewielki problem... - Nim jednak przeszedł do wyjaśnień, Ella spojrzała na stojącą za Jonahem osobę i w jej wielkich, burszty nowych oczach pojawiło się przerażenie. Twardym jak diament spojrzeniem wpatrywał się w nią Rafe Beaumont. - Cześć, Ella - rozległ się tubalny męski glos. Krew odpłynęła jej z twarzy. To niemożliwe. Rafe nie mógł pojawić się tu, tego najważniejszego dla niej wieczoru. Koszyk wysunął się jej z ręki i upadł na podłogę. Zahipnotyzowana jego wzrokiem przez dłuższą chwilę nie była w stanie zareagować. Z przerażeniem stwierdziła, że mogła tym spojrzeniem powie-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
dzieć mu więcej, niżby pragnęła, a znając jego zdolność do odbierania jej nastrojów, było się czego obawiać. Nie odzyskała panowania nad sobą do chwili, kiedy poprzedzający Rafe'a mężczyzna, rzuciwszy się na kolana, zaczął zbierać rozsypane sztabki i wkładać do wyściełanego białym atłasem koszyka. Ella z przytłumionym okrzykiem uklękła obok niego, pomagając zbierać bilety. - Nic ci nie jest? - spytał szeptem nieznajomy. - Wszystko w porządku - skłamała, lecz zdradziły ją drżące dłonie. Podniosła ostatnią sztabkę i wstała. - Dziękuję za pomoc. - Cała przyjemność po mojej stronie. Jonah również podniósł się i spojrzał na stojącego za nim mężczyznę. Jeśli zamierzał speszyć Rafe'a, to zobaczył, że się pomylił. Rafe skrzyżował ramiona na piersi i przybrał pozę, która świadczyła, że może tak stać do końca świata. Wyraz jego twarzy przestraszył Ellę. Znała to zimne spojrzenie człowieka wpływowego i bogatego. Informowało Jonaha, że sprawa po między Rafe'em i Ellą ma wymiar czysto osobisty. Ku jej zdu mieniu Jonah nie ustąpił. - Czy mogę jeszcze pani jakoś służyć? - Dopóki nie poprosi go o przejście na bok, potrzeba będzie spychacza, by go stąd ruszyć. We wzroku Elli widniała rozpacz. - Obawiam się, że nie. Witam na Balu Kopciuszka. Życzę miłej zabawy i... - głos jej zadrżał, lecz opanowała się szybko - radosnej przyszłości. - Jest pani pewna? - spytał cicho. - Powiedz mu, żeby sobie poszedł, Ella - zdenerwował się Rafe. - Wiesz, że to prywatna sprawa. Ella uśmiechnęła się do Jonaha. - Rafe i ja jesteśmy starymi... - zawahała się, a uśmiech stał się nieco gorzki - .. .starymi znajomymi. Dziękuję za troskę.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Jonah skłonił głowę. Zrezygnował z ostrzegawczego spoj rzenia w stronę adwersarza i ubawiony w duchu swoją postawą poszedł do zatłoczonej sali balowej. - Twój przyjaciel?- spytał Rafe, zajmując miejsce Jonaha. - Widzę go po raz pierwszy w życiu. - Z trudem wzruszyła ramionami. - Chyba na pierwszy rzut oka potrafi rozpoznać kłopoty. - Czy ja jestem tym kłopotem? - We wzroku Rafe'a po raz pierwszy błysnęło rozbawienie. Zesztywniała, wpatrując się w jego kamienną twarz. - Nie wiem. A jesteś? - Można się o tym przekonać tylko w jeden sposób. - Jaki? - odważyła się spytać. Zadrżała, widząc, jak rozba wienie znika z jego wzroku. - Dotrzymując mi towarzystwa. Zabrzmiało to bardziej jak żądanie niż prośba. Ella wyczuła kryjące się w nim zagrożenie. Odmów, przez wzgląd na własne dobro, pomyślała w popłochu. Tymczasem sznur gości oczekujących na wejście wydłu żył się. Natychmiast należało przerwać tę nieoczekiwaną roz mowę. - O co ci chodzi, Rafe? - spytała półgłosem. - Po co tu przyszedłeś? - Oczywiście w charakterze gościa. - Popatrzył niewinnym wzrokiem i pokazał zloty bilet. Błysnął olśniewająco. - Chcesz znaleźć sobie żonę? - zdumiała się Ella. - Czyż nie to jest założeniem dzisiejszego balu? - Jednym prztyknięciem wyrzucił bilet w górę. Złocisty prostokąt zato czył łuk i wpadł z brzękiem w sam środek koszyka. - Witamy na Balu Kopciuszka - odezwała się automatycz nie, nie mogąc oderwać wzroku od biletu Rafe'a. Chce znaleźć sobie żonę! Jak ona zdoła to wytrzymać? Czy starczy jej sił, by
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
obserwować, jak wybiera sobie kandydatkę z roju pięknych ko biet? Udręka zmąciła jej wzrok. - Rafe... Przysunął się bliżej, przekraczając powszechnie uznaną ba rierę wyznaczającą obszar prywatności. Jednak Rafe rzadko sto sował się do tego, co inni. Nie po raz pierwszy naruszał tę przestrzeń, jednak tym razem bez aprobaty Elli. - Przyłącz się do mnie - mruknął. - Przekaż stanowisko komu innemu i zatańcz ze mną, amada. - Nie mogę. - Starała się to powiedzieć w miarę spokojnym tonem. - Mam obowiązki. - Kłamiesz, Ella. To nie obowiązki zatrzymują cię tu, a strach - rzekł tak, by tylko ona mogła go usłyszeć. Szerokimi ramionami odgrodził ją od ciekawskich spojrzeń pozostałych gości. - W końcu musisz stawić mi czoło. - O co ci chodzi? Skoro przyszedłeś tu znaleźć sobie żonę, czemu chcesz tańczyć ze mną? - Nie mam zamiaru omawiać tego publicznie. Kiedy bę dziesz wolna? Nigdy! - Może trochę później - wyrwało się jej nieopatrznie. Dziś miała ostatnią szansę na znalezienie szczęścia. Wciąż pragnęła spotkać wymarzonego partnera. Jak zdoła tego dokonać w obecności Rafe'a? Ma się przypatrywać, jak będzie szukał sobie żony? Co gorsza, jak może zakochać się w kimś innym, będąc w towarzystwie mężczyzny, który wciąż igrał z jej uczuciami? Dopóki nie wyjaśni tej sytu acji, nigdy nie będzie wolna i nie zdoła ponownie się zaan gażować. - Chodź, amada - nalegał. - Chodź ze mną. Ogarnięta dziwnym transem skinęła głową i wręczyła ko szyk stojącemu obok pomocnikowi. - Zajmij się tym, z łaski swojej. Muszę zaopiekować się tym
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
gościem - powiedziała i bez najmniejszego protestu pozwoliła się wziąć Rafe'owi pod rękę. Nie odezwał się do chwili, aż znaleźli się na parkiecie. Wi dząc pytający wzrok Elli, uniósł brwi. - Czyżbym zmienił się przez te ostatnie pięć lat? Chyba tak, zważywszy, jak mi się przyglądasz. - Chyba tak - przyznała, wykorzystując ten pretekst do ba czniejszego przyjrzenia się mu. - W pewnym stopniu. Z powodu jego kruczoczarnych włosów i szarych oczu uwa żała go za niebezpiecznie przystojnego, choć nie bardzo umiała to określić. Dopiero teraz ujrzała go oczyma dojrzałej kobiety. Pojęła, że pięć lat temu była stanowczo za młoda i jakże naiwna, nie dostrzegając gorejącej w nim namiętności, czystej zmysło wości, która przenikała go na wskroś. Być może zwiodła ją ostrożność, z jaką pod maską spokoju ukrywał szalejące w nim pasje. Doszła do wniosku, że była to zabójcza kombinacja. Uwodził swe ofiary wewnętrznym żarem, podczas gdy arktyczny chłód informował, że nie da się łatwo okiełznać. - No i co? - spytał. - Czy są to zmiany na gorsze? Ella przechyliła na bok głowę. - Przybyło ci parę zmarszczek - droczyła się, bo podkreśla jąc męskość i siłę świadczyły jedynie o jego dojrzałości. - No i lekko siwiejesz na skroniach. - Spotyka to z wiekiem mężczyzn - odparł spokojnie. Roześmiała się odruchowo. - Czas robi to z nami wszystkimi. - Jej śmiech zamienił się w smutek. - Wydaje mi się, że podstawowa zmiana polega na tym, że zrobiłeś się bardziej twardy. Chłodniejszy. Rafe napiął mięśnie. - Nie obwiniaj za to czasu. - Nie - szepnęła. - A czy winię za to czas? Zamiast zaprzeczać, wziął ją w ramiona z delikatnością god-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
ną uwielbianej, a nie pogardzanej kobiety. Tego było już nadto. Nie mogła znieść jego bliskości i faktu, że nie podzielał jej uczuć. Musiała to natychmiast przerwać. - Podobno chciałeś ze mną porozmawiać - przypomnia ła mu. - Najpierw zatańczymy. - Ujął ją w talii. Dotyk jego dłoni obudził w niej dawno zapomniane uczucia. - Porozmawiamy potem. Ella zamknęła oczy, chcąc ukryć emocje. To jednak tylko spotęgowało jej odczucia. Słyszała tuż przy sobie każdy jego oddech, szelest jedwabiu jej sukni ocierającej się o smoking Rafe'a. Owionął ją niepowtarzalny zapach, mieszanka wiatru, deszczu i żyznej, wonnej ziemi. No, a dotyk... Mięśnie pod jej dłonią pulsowały z każdym jego ruchem, przypominając jej, że nie jest to człowiek żyjący bezczynnie, lecz mężczyzna pracu jący na roli, który zawdzięcza swą tężyznę raczej morderczej harówce niż godzinom spędzonym na sali gimnastycznej. Jedy nym nie zaangażowanym zmysłem okazał się smak i z trudem powstrzymała się od podsunięcia ust do pocałunku. Otworzyła oczy i skoncentrowała się na muszce. Zmuszała się do skupienia uwagi wyłącznie na tym szczególe, pragnąc odrzucić wszelkie inne doznania. Nie na wiele się to zdało. Ku jej przeraże niu naszła ją nieodparta pokusa, by nagle rozwiązać muszkę, roz piąć koszulę i pocałować muskularną, opaloną szyję Rafe'a. Przed pięciu laty pragnęła go duszą i ciałem, a teraz... Zadrżała. Wielkie nieba, nadal go pragnęła! - Co się stało? - mruknął. - O czym myślisz? Jakże mogła odpowiedzieć, skoro prawda była ostatnią rze czą, jaka przeszłaby jej przez usta. Strach skłaniał ją do ucieczki, powstrzymywało pożądanie. Zwyciężyło przerażenie. Z niear tykułowanym okrzykiem wyrwała się z jego ramion i rzuciła do ucieczki pomiędzy tańczącymi parami. Nie pojmowała swojej
Anula43&Irena
da
lo
us
reakcji na widok Rafe'a ani powodów, dla których pojawił się na balu. Obie te sprawy wymagały wyjaśnienia. Ogród wydawał się jej najbezpieczniejszym miejscem, więc pospieszyła w stronę schodów za tylnym wyjściem z sali balo wej. Niektórzy goście zmierzali już w stronę biblioteki, gdzie miejscowa urzędniczka pracowicie wypełniała dokumenty za warcia małżeństwa. Ella, mijając ich, uśmiechała się służbowo, zazdroszcząc im w duchu szczęścia. Minęła sale z jedzeniem, przygotowane bufety i przez pod wójne, oszklone drzwi wyszła do ogrodu. Ścieżka skręcała w le wo, więc Ella poszła w prawo, wślizgując się w ledwo dostrze galną szczelinę między gęstymi krzakami. Skryta przed wścib skim wzrokiem gości rozpaczała w milczeniu.
sc
an
Rafe szedł dyskretnie za nią. Wyśledził ją bez trudu. Złocista suknia połyskiwała niczym latarnia morska. W ogrodzie stracił ją z oczu, ale domyślał się, gdzie mogła się schować. Jeżeli nie wcisnęła się między krzewy, nie zdoła jej odnaleźć. Nawet uzbrojony w tę wiedzę stracił kilka bezcennych minut, zanim spostrzegł wąskie przejście. Doszedł do wniosku, że to miejsce może okazać się bardzo przydatne. Nie tylko zapewni im prywatność, lecz jeszcze uchroni go przed zakłóceniem planu. Wraz z Ellą nieraz korzy stali z tego typu „schronów", małych polanek otoczonych gę stymi krzakami. Przyjechał wtedy do Nevady na krótko, starając się zachęcić miejscowych inwestorów do planów wybudowania hotelu na zachodnim wybrzeżu Kostaryki. Ponieważ Ella umiała nawią zać kontakt z jego siostrą Shayne, zatrudnił ją jako swoją tym czasową asystentkę. To była najgorsza decyzja w jego życiu. Ella miała dwadzieścia jeden lat i romantyczną duszę. Nie-
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
mal natychmiast połączyło ich uczucie. Planowany przez Rafe'a trzymiesięczny pobyt przedłużył się najpierw do pół roku, potem do roku. Przypomniał sobie te niezwykłe chwile, kiedy brał ją w ra miona i całował, aż cały świat wokół przestawał istnieć. Wów czas ich miłość wydawała się trwalsza od pustynnych wiatrów i gorętsza od południowego słońca. Jakże jej pragnął! Pociągała go niczym narkotyk, utwierdzając w przekonaniu, że cuda się zdarzają. Był niepoprawnym głupcem. Chwycił głęboki oddech, wyrzucając z pamięci wspomnienia. Czekał zbyt długo, by móc sobie pozwolić na chwilę słabości. Przecisnął się przez krzaki na małą polankę i zobaczył Ellę. Wrażenie było tak piorunujące, że aż zaparło mu dech. Rafe przez nieskończenie długą chwilę musiał opanowywać drżenie kolan, walcząc z uczuciami, które pragnął na zawsze od siebie odegnać. Jednak emocje wymknęły się spod kontroli, niczym piasek przesypujący się przez zaciśnięte palce. Maldito! Nigdy nie widział niczego piękniejszego. Gdyby niebo nad głową otworzyło się na chwilę wystarczająco długą, by jeden z jego mieszkańców mógł zstąpić na ziemię, nie mó głby mieć większej urody i wdzięku, niż znajdująca się przed nim kobieta. Na zbawienie swej duszy, powinien zostawić ją w spokoju. Był tego świadom równie dobrze, jak celu swej wizyty, lecz będąc mężczyzną, nie świętym, pragnął ją posiąść. Stał więc nieruchomo, przyglądając się temu, Co wkrótce będzie należało do niego. Księżyc dodawał srebrnej poświaty skórze o odcieniu kości słoniowej, suknia klasycznym greckim krojem podkreślała ko biece kształty, wybujałe jeszcze przez ostatnie pięć lat. Wdzięk młodości zastąpiła zmysłowa dojrzałość. Piersi miała pełniejsze, wąska talia przechodziła w krągłe biodra i pośladki.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
Zacisnął pięści, starając się powstrzymać żar wypełniający mu lędźwia. Pragnął jej, chciał ponownie się w niej odrodzić. Jedna rzecz powstrzymywała go przed tym. Ella trzymała głowę spuszczoną poddańczym gestem. Rafe myślał, że przyjdzie tu i bez zbędnych emocji zniszczy kobietę, która przysporzyła tyle cierpień jego siostrze. Kiedy jednak zobaczył Ellę bezbronną, pogrążoną w rozpa czy, pojął, że nie zdoła tego zrobić. Nie uda mu się przeprowa dzić pierwotnego planu, przynajmniej póki Ella tak mocno re aguje na wspomnienie tego, co łączyło ich pięć lat temu. Być może później. Musiał wydać jakiś dźwięk, bo Ella zesztywniała. Z gracją gazeli uniosła głowę i spojrzała w jego stronę. Na moment skrzyżowały się ich spojrzenia - łapczywy wzrok drapieżnika spotkał cieple oczy ofiary. Ella ściskała w dłoni coś złociście połyskującego, co skwa pliwie schowała w fałdach sukni. Nie był pewien, co to, lecz gotów byłby przysiąc, że to jeden z biletów wstępu na bał. - Nie powinieneś iść za mną, Rafe - powiedziała cicho. - Nie miałem wyjścia. - Wszedł w krąg światła księżyca. - Ty również to czujesz, prawda, mi alma? - Nie nazywaj mnie tak. - W jej wzroku zabłysły złote iskry. - Nie jestem twoją duszą. Jak mogłabym nią być, skoro ty nie masz duszy? - Niewątpliwie masz rację - skrzywił się. - Jednak to wcale nie zmienia gorzkiej prawdy. - Jakiej? - Że wciąż mnie pragniesz. Głębokie westchnięcie Elli zabrzmiało nadspodziewanie głośno w ciszy nocy. - Wolałabym temu zaprzeczyć - odparła i znów zapanowa ła cisza. Skuliła się i zrobiła zmartwioną minę. Rafe był zdu-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
miony. Zdobyła się na wyznanie, a mało kto zrobiłby to w takiej sytuacji. - Wolałabym wyprzeć się moich uczuć - powtórzyła - ale nie potrafię. Półmrok ukrył malującą się na twarzy Rafe'a satysfakcję. - Ja również nie potrafię zaprzeczyć, że cię pragnę. - Swoją szczerością pokonał wznoszony przez Ellę mur obronny. Uniósł brwi. - Nie wierzysz mi? - To wydaje się... dość niezwykłe. - Czemu? Bo mówimy o tym na Balu Kopciuszka? -Tak. - Czy sądzisz, że pożądanie ma jakiś wyłącznik? - roze śmiał się Rafe. - Uważasz, że emocje można zgasić jednym naciśnięciem guzika? Tak to pojmujesz? .- Nie. Pesymizm zawarty w tym jednym słowie wstrząsnął nim. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że Ella cierpi. Stała samotna, jak skazaniec uwięziony w księżycowej poświacie. Nie mogąc się powstrzymać, pociągnął ją do cienia. - Pożądanie, mi alma, jest jak niepohamowany głód. Należy je natychmiast zaspokoić. Przesunął kciukiem po jej pełnych wargach. Rozchyliła usta, gotowa przyjąć jego pocałunek, lecz równocześnie, jakby prze cząc samej sobie, odwróciła głowę. Rafe ujął jej twarz, zmusza jąc, by spojrzała mu w oczy. - Nigdy nie nasycimy tego głodu - rzekł. - Nie wyczerpiemy naszej namiętności i nie zaspokoimy naszych apetytów, choć teraz oddalibyśmy wszystko za spróbowanie zakazanego owocu. - Więc będziemy głodować - nie ugięła się. - W przeci wieństwie do Ewy oprę się pokusie. - Chcesz, żebym poszukał zaspokojenia gdzie indziej? Drgnęła, jakby te słowa ugodziły ją boleśnie. - Mówiłeś poważnie? Przyjechałeś tu znaleźć żonę?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Mam trzydzieści pięć lat, nie sądzisz, że to najwyższa pora? - Jestem ostatnią osobą, którą powinieneś o to pytać. Jednak ciekawi mnie to. - Wysunęła się z jego objęć, starając się zy skać, jeśli nie emocjonalny, to przynajmniej fizyczny dystans. - Czemu akurat tu szukasz żony? Zważywszy, jak bardzo jesteś przeciwny Balowi Kopciuszka, wydaje mi się, że powinieneś raczej unikać tego miejsca. - Przyjechałem, żeby wyjaśnić sprawy między nami - od parł zgodnie z prawdą. - Nie mogę pójść naprzód, dopóki nie uporam się z przeszłością. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Od Elli emanowało napięcie. - Jak zamierzasz załatwić to ^nieporozumienie"? - Na początek, chciałbym spędzić z tobą wieczór. Mogliby śmy porozmawiać. - Nie - zaprotestowała. - Na pewno nie dzisiaj. Rafe zmrużył oczy, a w jego głosie zabrzmiała nutka zdecy dowania. - Obawiam się, że będę nalegał i lepiej mi nie odmawiać. - A jeśli odmówię? - Wtedy wybiorę mój sposób wyjaśnienia tego, jak to na zwałaś... nieporozumienia. I chyba ci się to nie spodoba. Stała spokojnie, mierząc go wzrokiem. Rafe podziwiał jej siłę i stanowczość. Ella zawsze była zdecydowaną kobietą, co dość często doprowadzało między nimi do konfliktów. Zdziwił się, widząc, że sprawia mu przyjemność właśnie ta jej cecha. - Czemu mamy to ciągnąć dalej, Rafe? Po tylu latach... - Czy wybrałem zły moment? - spytał z niewinną przewrot nością. - Nie mogłeś... - zająknęła się w pierwszej chwili. - Nie mogłeś utrafić gorzej. Nachmurzył się, słysząc nutkę desperacji w jej głosie. Coś tu
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
było nie tak i nie wiązało się to wyłącznie z jego obecnością. Musi to wyjaśnić. - Czyżby ta chwila prawdy nie pasowała do Balu Kopciuszka? - To chyba rozsądny powód. - Możliwe... - Jego podejrzliwość rosła wraz z przekona niem, że Ella coś przed nim ukrywa. - A może istnieje inny powód, dla którego chcesz trzymać się z dala ode mnie? Puls u nasady szyi Elli zadrgał gwałtownie, co nie pozostało nie zauważone. - Nie ma nic takiego - szepnęła z rozpaczą w głosie. - Już nie. To go rozjuszyło. - Madre de Dios! Jest coś więcej. - Nie... - Nie kłam! Miałaś zamiar wyjść dzisiaj za mąż! - Złapał ją miażdżącym chwytem za ramiona. - Tak, czy nie? W pierwszej chwili sądził, że Ella nie odpowie. Ona jednak spojrzała mu prosto w oczy. - Co cię tak szokuje? Czy ty również nie planujesz czegoś podobnego? Chyba za dużo sobie pozwalasz. Z wysiłkiem zwolnił uścisk, starając się zmienić go w piesz czotliwy dotyk. Coś wymknęło mu się spod kontroli, ale furia na pewno nie pomoże dowiedzieć się, co to takiego. - Czemu to robisz, Ella? Dlaczego decydujesz się na takie lekkomyślne posunięcie? - Lekkomyślne? Fakt, że córka Henrietty i Donalda Montague spotka na Balu Kopciuszka wybranka swego serca, nie ma nic wspólnego z lekkomyślnością - odparła z opanowaniem. Uważam to raczej za coś całkiem stosownego. - Nie bądź śmieszna! - Złość zamigotała srebrnymi ognika mi w jego wzroku. - Nie ma nic stosownego w wychodzeniu za mąż za człowieka, którego widzi się po raz pierwszy w życiu
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
i dobrze o tym wiesz. Gdyby zależało to ode mnie, nie byłoby żadnego Balu Kopciuszka. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jestem również pewna, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, by nie dopuścić do dzisiejszego... - Nie wszystko - uśmiechnął się smutno - bo inaczej mnie by tu nie było. - Co chcesz przez to powiedzieć? W jej głosie zabrzmiał niepokój, lecz Rafe nie zamierzał go uśmierzać. - Że mam do wyboru metody, których wolałbym nie stosować. - Przynajmniej na razie? Skinął twierdząco głową. - Zdumiewa mnie twoja powściągliwość. - Zawsze wolałem angażować jak najmniej środków - od gryzł się. - Niestety, niewiele to pomogło, przez co powstał niewielki problem. - Doprawdy? - Uniosła brew. - Zadziwiasz mnie. W prze szłości nie wahałeś się przed niecnymi postępkami. Nie wma wiaj mi tylko, że przez ostatnie pięć lat stałeś się współczujący i skłonny do przebaczania. Przycisnął ją mocniej, lekko rozbawiony i rozczarowany za razem tym, że nie zdołał jej zdominować. Czemu jednak się go bała? Nawet w przystępie wściekłości nie zrobiłby jej krzywdy i wiedziała o tym doskonale. - Jeśli nie potrafię współczuć i wybaczać, zawdzięczam to właśnie tobie. W jej oczach widać było zdumienie. - Nie wierzę w to bardziej niż w groźby, które miotałeś przed pięciu laty. - To może okazać się bardzo kosztownym błędem. - Po zwolił sobie na ostrzegawczy tembr głosu. - Fakt, że nie speł-
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
nilem tych gróźb, nie powinien być poczytywany za słabość, amada. Roześmiała się dźwięcznie. Dawno temu uwielbiał, gdy się śmiała, jednak odegnał od siebie to uczucie. Zacisnął wargi. Szkoda, że rozstanie nie wyrugowało namiętności. - Możesz mi wierzyć, nigdy nie posądzałam cię o słabość. - Jej rozbawienie ustąpiło świadomości, że Rafe jest bardzo natarczywy. - Po co się tu naprawdę zjawiłeś? Nadeszła decydująca chwila. Wybór był prosty - albo zgod nie z pierwotnym planem skończyć sprawę szybko i skompro mitować raz na zawsze Bal Kopciuszka, albo osiągnąć to samo, zaspokajając przy okazji obopólne pożądanie. Rozstanie jedynie podsyciło jego namiętność. Kiedy tańczył z Ellą, wystarczyłby jeden pocałunek, by płomień wymknął się im spod kontroli. Wiedział, jak wszystko potoczy się dalej. Raz podsycony ogień rozkosznie rozgorzeje. Nie potrwa to zbyt długo. Gorący płomień przygasa, aż w końcu zamienia się w popiół. Musiał pomyśleć przez chwilę. Finał będzie w każdym razie taki sam. Dziś jest świadkiem ostatniego Balu Kopciuszka, a co do tej sprawy... Popatrzył na Ellę. Byłby głupcem, gdyby nie skorzystał z okazji. Chce wyjść za mąż. Powinien ocalić ją od tego fałszywego kroku i udowodnić tym samym zarówno jej, jak i jej rodzicom, że Bal Kopciuszka stwarza niebezpieczne złudzenia. - Po co przyszedłeś? - spytała ponownie. Podjął decyzję i przytulił ją do siebie. - Przyszedłem znaleźć sobie żonę, amada. I ty ją dla mnie wyszukasz.
Anula43&Irena
ou
s
ROZDZIAŁ DRUGI
sc an da l
Ella spoglądała na niego z niedowierzaniem. Niszczył ją, rozbijając na proch resztki pieczołowicie przechowywanej na dziei i wiary, że miłość, jaką cieszyli się jej rodzice, może stać się również jej udziałem. Czyżby rzeczywiście spodziewał się, że ona wynajdzie mu żonę? Jak mógł tego żądać po tym, co ich łączyło? Widocznie wcale się nie przejmował zadawanym jej bólem. Koniuszkiem języka zwilżyła zaschnięte wargi, modląc się, by chodziło o zwykłe przejęzyczenie. - Nie mówisz tego poważnie. - Jak najpoważniej. - Przytulał ją nadal, co utrudniało jej logiczne myślenie. Kiedy tylko usiłowała się wyswobodzić, przyciskał ją mocniej. - Chcę, żebyś wybrała mi kobietę. - I jak to sobie wyobrażasz? - Napięcie spowodowało, że jej głos stał się ostrzejszy. Rafe najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. - Mam biegać od sali do sali, ogłaszając wszem i wo bec, że Rafe Beaumont szuka odpowiedniej kandydatki na żonę? - Nic tak dramatycznego - odparł rozbawiony. - Myślę, że akurat ty masz w tym względzie największe doświadczenie. Czy wasz Bal Kopciuszka nie pełni roli swatki dla samotnych? -Tak, ale... - Więc bądź moją prywatną swatką. Jak inni goście znajdują sobie pary?
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Nie wiem. - Widząc jego pełne powątpiewania spojrzenie, szybko dodała: - Nigdy nie brałam w tym udziału. - Więc spróbujesz dzisiaj. Teraz odpowiedz mi, jak to się odbywa? - Goście przedstawiają się sobie nawzajem. Większość wy daje się mieć określone wymagania. - Przypomniała sobie po przednie bale. - Niektórzy nawet sporządzają listę... - Listę? Bardzo praktyczne. - Oczy mu błysnęły. - Czy ty również masz taką listę i chcesz znaleźć męża spełniającego wszystkie wymienione tam warunki? - Niezupełnie. - Po co wdaje się w tę rozmowę? - Jest co prawda kilka cech, które uważam za istotne... - To mi pachnie listą - powiedział i zanim zdążyła zaprze czyć dodał: - Ale skoro tak się rzeczy mają, to o co się kłócić? Jesteś w tym bardziej biegła ode mnie. - Rafe, proszę... to kompletny idiotyzm. - Nie, nie. Skoro lista jest kluczem do sukcesu, sporządźmy ją. Jaki powinien być nasz pierwszy warunek? - Strzelił głośno palcami. - Już wiem. - Powinna to być kobieta. - Ella nie mogła powstrzymać się od złośliwości, ale Rafe uśmiechnął się jedynie. - To jeszcze za mało. Musi być wyjątkowa, amada. - Potarł kciukiem jej policzek. - O oczach jak słońce pustyni. Gniew przeniknął ją na wskroś. Czy on posądza ją o kom pletny brak uczuć? Trzymają w stalowym uścisku, zwalczając najlżejszy opór słowem, spojrzeniem lub gestem, wiedząc, że budzi w ten sposób jej reakcje, a następnie beznamiętnie opisuje swój ideał kobiety. - Słońce pustyni? - spytała oschle. - Spodziewasz się, że będę biegała wokół, sprawdzając, która z dam ma gorące spoj rzenie? To może być nawet interesujący wieczór. - Całkowicie polegam na twoich zdolnościach.
Anula43&Irena
i
sc
an
da
lo
us
Westchnęła cichutko. Po co się z nim droczy? Dawniej nigdy nie udawało się z Rafe'em wygrać, i teraz też chyba nie zdoła go pokonać. - Chodzi wyłącznie o ognistooką, czy są inne wymagania? Uścisk wzmógł się, czuła twarde ciało Rafe'a. - Mam jeszcze parę uwag. Powinna być elegancka i o gorą cym sercu. Wierna, uległa, o umiarkowanym stopniu współczu cia dla tych, którym zabrakło szczęścia. - O jakiej ty kobiecie marzysz? - zdumiała się Ella. - Brzmi to tak okropnie, że zamiast szukać żony, kup sobie lepiej psa. Tym razem udało się go poruszyć. - Twoje podejście nie jest zbytnio budujące. Zdaje się, że chcesz znaleźć sobie męża, prawda? - Tak... Może... - Teraz, gdy spotkała Rafe'a, nie była już niczego pewna. - Dopóki nie znajdziesz mi żony, będziesz zajęta, więc ra dziłbym się do tego przyłożyć. Ella zgrzytnęła zębami. Najchętniej wysłałaby go do wszy stkich diabłów, lecz nie odważyła się zlekceważyć ostrzeżeń, co stanie się, jeśli nie będzie z nim współpracować. Pocieszała się, że na znalezienie męża zostanie jeszcze trochę czasu, może nie za wiele, ale zawsze. Musi jedynie znaleźć wymarzoną kandy datkę dla Rafe'a. Z pewnością jest na sali. Skoro została zo bowiązana do takiego zadania, jest wolna i może dyspono wać swoim sercem. Przygryzła dolną wargę, by nie widział jej drżenia. - Masz rację - zgodziła się wreszcie. - Skończmy z tym jak najprędzej. Czego jeszcze oczekujesz po żonie? - Zastanówmy się... Musi być inteligentna i silna. - Zatem chcesz muskularnego geniusza o cechach psa, zga dza się? - uśmiechnęła się niewinnie. - Amada - powiedział oschle. - Chyba nie chwytasz istoty
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
rzeczy. - Przechylił na bok głowę, mierząc ją uważnym spoj rzeniem. - A może już nie wierzysz, że udział w Balu Kopciu szka zapewni mi odpowiednią towarzyszkę życia? Co się stało z twoją wiarą? Czyżbyś ją utraciła? - Nadal w to wierzę - odezwała się głośno, chcąc w ten sposób podkreślić wagę swoich słów. Rafe zmrużył oczy. Wreszcie skinął głową. - Nigdy w to nie wątpiłem. - Odsunął jej włosy z czoła. - Na czym to skończyliśmy? Nadal przytulał ją mocno. Kontakt fizyczny coraz bardziej przeszkadzał jej oddychać i skoncentrować się. - Omawialiśmy cechy twojej przyszłej żony - usiłowała od powiedzieć normalnym tonem. - Prawda. Zastanawiam się, co należałoby dodać do naszej listy... - urwał, jakby próbując coś sobie przypomnieć. Palce Rafe'a.zsunęły się z czoła na szyję Elli, wzbudzając u niej silną reakcję zmysłów. Jej oddech stał się nerwowy. - Myślę, że jest już wystarczająco długa - wykrztusiła. - Może masz rację - przyznał z rozbawieniem. - Choć jeśli mam być szczery, wolałbym ciemnowłosą. Czy będziesz to miała na uwadze? - Dołożę wszelkich starań. Czy coś jeszcze? - spytała. Uścisk stał się mocniejszy, bardziej prowokujący. Doszła do wniosku, że jeszcze chwila, a rzuci mu się na szyję, błagając, by jej nigdy nie opuszczał. - Chyba mam jeszcze jeden warunek. - Jaki? - Z ulgą i żalem zamknęła oczy. Palce Rafe'a przesunęły się niepokojąco zmysłowym ruchem wzdłuż jej pleców, aż spoczęły na biodrze. - Kiedy ją pocałuję, jej reakcja musi być równie gwałtowna jak... ta. Zanim zdołała się połapać, Rafe pochylił głowę i pocałował
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
ją. Żar wybuchnął gwałtownym płomieniem, pochłaniając ją bez reszty. W kilka sekund potem zdała sobie sprawę, że nie zamie rza się bronić. Wręcz przeciwnie, pragnęła podsycać te płomie nie, rozpalać je aż do chwili, gdy zapomni o całym świecie. Wpiła się palcami w koszulę Rafe'a i przytuliła tak mocno, by poczuć bicie jego serca. Po tych pięciu latach nie powinna go tak rozpaczliwie pragnąć, lecz bronić się, usiłować wyrwać z pułapki. Prawda jednak wyglądała tak, że chciała tego, od chwili gdy ujrzała go na balu. Od ich ostatniego pocałunku upłynęło mnóstwo czasu. Ku swemu zdziwieniu odkryła, że nie zapomniała niczego, ani jego odurzającego zapachu, ani mocnych, gorących warg, tym bar dziej swoich żywiołowych reakcji. Ze wzruszeniem znalazła ustami delikatną bliznę na jego górnej wardze. - Zrozumiałaś wreszcie? - spytał, nie przerywając pocałun ku. - Tak to powinno wyglądać. Jak możesz myśleć o innym, skoro żywisz dla mnie taką namiętność? Ugodził ją tymi słowami prosto w serce. - A co z idealną kobietą, którą opisałeś mi tak szczegółowo? Możesz mieć zastrzeżenia co do mojego planu, ale sam również chcesz poślubić nieznajomą. A może mężczyźni patrzą na to inaczej? - dodała z goryczą. - Niektórzy pewnie tak. Nie wyjaśnił, czy należał to tych „niektórych", ale bez trudu można było to wyczytać w jego wzroku. Nie spocznie, dopóki jej nie posiądzie. To rozwiało jej wątpliwości. Jest tylko jeden sposób, w jaki Rafe mógłby dopiąć swego, bo mogłaby mu się oddać tylko pod jednym warunkiem. - Tak, amada - rzekł, jakby czytał w jej myślach. - Znam cenę, jaką muszę zapłacić, by mieć ciebie. - Zapomniałeś o ognistookiej brunetce? Pod przymkniętymi powiekami ukrył wyraz oczu.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Ach tak. Ona. - Owszem, ona. - Niczego ci to nie przypominało? - Popatrzył na nią szcze rze ubawiony. - Opisałem ciebie. Pogodzenie się z tym zajęło Elli dłuższą chwiłę. - To ja mam być tym muskularnym geniuszem o cechach... - Nie zdołała dokończyć. - Niestety, tak - uśmiechnął się. - Jednak to ja wolałbym być geniuszem i przezwyciężyć wszystkie moje wady. Niedowierzanie mieszało się z przypływem nadziei. - Nie mówisz tego poważnie. - Poważnie. Ty chcesz mieć męża. Ja szukam żony. Cóż bardziej naturalnego od obustronnego zaspokojenia potrzeb? Ella poczuła się zawieszona na skraju przepaści, a tylko Rafe był w stanie ją uratować. Jeśli nie zrozumiała go do końca, runie w przepaść. - Prosisz mnie... - Proszę cię, żebyś za mnie wyszła - nalegał cichym, spo kojnym głosem. Światło księżyca dodawało jego słowom ma gicznego uroku. - Wyjdź za mnie, Ella. Wiesz, że pragniemy tego oboje. Czekaliśmy na to parę lat. Pokręciła głową. To było niemożliwe. Po tych wszystkich latach, po tym, co przeżyli, nie mogli zacząć od początku. - Nie kochasz mnie. Nie możesz. Czy już zapomniałeś... - Niczego nie zapomniałem! - Przez ułamek sekundy ujrza ła w jego oczach furię żądnego zemsty mężczyzny. Po chwili zdołał się jednak opanować. - To, co zaszło między nami, niech pozostanie w przeszłości. Musisz zapomnieć o tym i odpowie dzieć mi na pytanie. Chcesz wyjść za mnie? - Rozważam to. Ujął jej twarz i odwrócił w swoją stronę. - Zdradza cię wyraz oczu - powiedział ostrzegawczo. -
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Chociaż rozważasz swoją odpowiedź, twoim zamiarem było dzisiejszej nocy wyjść za mąż. Prawda? - Tak. Jego twarz wyrażała najwyższe wzburzenie. - Coś musiało cię skłonić do tak rozpaczliwego kroku. Co takiego? W tej chwili nienawidziła go za to, że zmuszają do wyznania prawdy. Tak drastyczne posunięcie było wynikiem strachu, ale za nic nie chciała się do tego przyznać. - Postanowiłam się zakochać i wyjść za mąż, jak moi rodzice - odparła wymijająco. - Podobnie, jak setki innych osób, które odnalazły swoje szczęście podczas Balu Kopciuszka. Co w tym złego? Palce Rafe'a wystukały jakąś dziwną melodię na jej ramieniu. - Bo nic by z tego nie wyszło, mi alma - rzekł. - Chcesz zdobyć jakiegoś obcego mężczyznę, nie mając mu nic do zaofe rowania? - Nie rozumiem. - Spojrzała na niego ze zdumieniem. O co ci chodzi? - Nie rozumiesz? - Spojrzał znacząco. - Twoje serce wciąż należy do mnie. - Nie! - Mnie nie oszukasz. Znam prawdę. Jak mogła ulec od jednego pocałunku? Nie była w stanie dłużej wytrzymać jego obecności. - Puść mnie, Rafe - poprosiła, wiedząc, że to na próżno. Było jasne, że podjął już decyzję dotyczącą ich przyszłości. - Nie mogę - odparł, potwierdzając jej najgorsze przypusz czenia. - Nie mogę dopuścić, żebyś wyszła za innego. To byłoby nieuczciwe i ten człowiek znienawidziłby cię za to. Zdajesz sobie z tego sprawę? Pokręciła głową, nie mogąc wydobyć żadnego dźwięku.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Posłuchaj - nalegał. - To nie było zaplanowane. Kiedy tu przyszedłem, nie myślałem, że spojrzę na ciebie i poczuję to, co czuję. Czy ty odbierasz to inaczej? - Nie - przyznała. - Jestem pewna, że nie przyszedłeś na bal tylko dlatego, iż wciąż byłeś we mnie zakochany. - Podobnie jak ty, założyłem, że znajdę sobie kogoś innego, bo między nami dawno wszystko się skończyło. - Kwaśna mina potwierdzała jego słowa. - Jednak to nieprawda. Wciąż łączy nas uczucie. Łzy zakręciły się w oczach Elli. - I co teraz? - To bardzo proste. Odbędziemy taką samą drogę, jak po zostali goście w podobnej sytuacji. Pobierzemy się. Mówił bardzo przekonująco, ale wciąż nie brała tego poważ nie. Zacisnęła dłonie na jego muskularnych ramionach. Biła z niego magiczna, niepohamowana moc, ona stanowiła jedynie kruchą przeszkodę. Mimo to powinna zebrać wszystkie siły, by mu przeszkodzić, zapobiec czemuś, co będzie potem nie do odwrócenia. - Nie, Rafe. To się nie uda. - Uda się. Sprawa jest praktyczna i logiczna. W dodatku obiecuję... - Dotknął pieszczotliwie ustami jej warg. - Obiecu ję, że w pełni usatysfakcjonuję cię tym małżeństwem. Spuściła wzrok, by nie ulec magii jego warg. - To wszystko przerabialiśmy już w przeszłości, więc jak możesz nawet sugerować, że czeka nas wspólna przyszłość? - Bo to jest Bal Kopciuszka - odparł bezczelnie. - Noc fantazji i cudów. Wydawało mi się, że wierzysz w to. - Może z innym mężczyzną - odcięła się. - Na pewno nie z tobą, bo ty nie wierzysz w cuda. Daj im spokój. - Ale przecież tu jestem. - Przyszedłeś, bo chciałeś nam zaszkodzić... Skompromito-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
wać sens i cel takich imprez jak Bal Kopciuszka. Postanowiłeś narobić nam kłopotów... i chyba uda ci się. Brawo. Przycisnął jej głowę do swego ramienia. Robił to przedtem mnóstwo razy, nigdy jednak nie wypadło to w sposób tak natu ralny. Mniej było w tym geście zmysłowości, więcej pociesze nia i jeśli pocałunek Rafe'a rozbroił ją trochę, jego czułość sięgnęła o wiele głębiej. - Nie rozumiesz, amada, że nie mamy wyboru? Może i chciałaś znaleźć sobie męża, ale to ci się nie uda. Twierdzisz, że wierzysz w magię tej nocy, łączącej szczęśliwe stadła. Czemu więc uważasz, że ta sama magia nie działa na nas? Czy to nie jest możliwe, niezależnie od motywów, jakie mnie tu przywiod ły, że jesteśmy sobie przeznaczeni? - Gdybyś był innym człowiekiem - uniosła głowę - mogła bym w to nawet uwierzyć. Zawsze byłam przekonana, że Bal Kopciuszka może zmienić każdego... - zawiesiła głos. Z oczu Rafe'a wyzierała czarna pustka. - Dokończ. Chciałaś powiedzieć, że taka noc może zmienić każdego, z wyjątkiem mnie. Bez mrugnięcia okiem wytrzymała jego spojrzenie. - Tak, Rafe. Z wyjątkiem ciebie. Jesteś zbyt twardy, zbyt bezwzględny i pewny siebie. Podejrzewasz wszystkich i niko mu nie ufasz, a swoje uczucia trzymasz na łańcuchu. Po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze. - Jednak nie wymieniłaś żadnej z moich wad. Po krótkim namyśle znalazłabyś kilka. - A widzisz! - Usiłowała wyswobodzić się z jego objęć. -To, co uważam za wady, ty przyjmujesz jako zalety. - Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności. - Znów wtulił ją w ramiona. - To zapewni naszemu związkowi równowagę. Przestała się opierać sile jego ramion i skoncentrowała na wewnętrznej walce z narastającym pożądaniem.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Mówię poważnie, Rafe. Brak ci wiary, a ja nie mam jej wystarczająco za nas oboje. - I co z tego wynika? - Pytająco uniósł brew. - Kiedy już zaspokoisz swoją ciekawość, będziesz wściekły na siebie, a zwłaszcza na mnie, że pozwoliłam sobie na utratę logicznego myślenia. - Ciekawość? - Wstrząsnął nim nagły przypływ gniewu. - Nie możesz być aż tak cyniczna, amada. Elli wyrwał się z piersi krótki jęk. Niech Bóg się nad nią zlituje, bo dotyk Rafe'a budził w niej gwałtowne emocje. Sta rała się zachować spokój, wytrzymać jakoś te męki psychiczne, nie przekraczać granic dobrego wychowania. Jednak, gdy miała z nim kontakt fizyczny, nie potrafiła jasno myśleć. Wiedział o tym i korzystał ze swej przewagi. - To nie fair! - zaprotestowała. - Nie mogę zaprzeczyć, że cię pragnę, ale... W jego oczach błysnęło czyste pożądanie. - Nie możesz. Pragniesz mnie równie mocno, jak ja ciebie. A to czyni mnie w równym stopniu bezbronnym jak ciebie. Ella spróbowała zebrać resztki sił. Musi być nieugięta, stawić czoło nadciągającej katastrofie. - To jednak nie zmienia faktów - upierała się. - A fa ktem jest, że jeśli się pobierzemy, obudzisz się pewnego ran ka i stwierdzisz, że seks nie złagodził twego gniewu. Poczujesz się spętany i obwinisz za to mnie. Krok po kroku nienawiść wypełni nasze życie. Nie rozumiesz? Nie potrafię żyć w ocze kiwaniu na to, co nastąpi w sposób nieuchronny. To mnie wy kończy. - Spoglądasz daleko w przyszłość - szepnął. Mięśnie mu zadrgały. - Więc przestaniesz nalegać? Pozwolisz mi odejść? Widziała, jak zmaga się ze sobą.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Gdybyś nie żywiła do mnie żadnych uczuć, byłbym skłon ny się nad tym zastanowić, bo na przekór temu, co o mnie sądzisz, do niczego bym cię nie zmuszał - powiedział, a Ella pojęła, że podjął już decyzję. - Tak jednak nie jest. - Jesteś gotów poświęcić naszą przyszłość dla chwili przy jemności? - spróbowała odwieść go od tego po raz ostatni. - Chwila jest wszystkim, co nam pozostało - oświadczył z poważną miną. - Nikt nie wie, co przyniesie jutro. Możemy jedynie domyślać się prawdopodobnej przyszłości. - To, co mówiłam, jest bardzo prawdopodobne. Nie zaprzeczył. - Nie pozwolę ci wyjść za innego. To spokojne stwierdzenie rozwścieczyło ją. - Nie pozwolisz mi...? Jak zamierzasz mnie powstrzymać? - Krótko mówiąc, zapobiegnę temu. - Ale ja muszę dzisiaj wyjść za mąż! - zawołała. - To nie jest najważniejsze - powiedział. Postarał się, by słuchała go bacznie. Tym razem milczała. - Dios! - Zmarszczył brwi. - Więc to jest dla ciebie takie ważne? Czemu, amada? Dlaczego znalezienie męża akurat dzi siaj jest dla ciebie sprawą życia lub śmierci? - To nie twój interes, Rafe. Już od dawna nie. Jego wściekłość gdzieś zniknęła, zastąpiona niemal przeko nującą czułością. - Z przykrością informuję... że to uległo zmianie. - Rafe, proszę, nie rób mi tego. - W czym tkwi problem? Skąd ten nagły pośpiech przy poszukiwaniu męża? - Niczego nie rozumiesz. Po prostu muszę i już. - Musisz? - Nachmurzył się i odsunął ją od siebie na odle głość rąk. Zmierzył ją od stóp do głowy. - Czyżbyś spodziewała
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
się dziecka? Szukasz dla niego ojca? To dlatego tak gorączkowo pragniesz dziś wyjść za mąż? - Nie, oczywiście, że nie. Rafe nieco się rozluźnił. - To dobrze. Dziecko wszystko by skomplikowało. - Bo nie chciałbyś wychowywać potomstwa innego męż czyzny? - ironizowała. - Zanim byś je urodziła - wzruszył ramionami - byłoby i tak nasze, niezależnie od tego, z kim je poczęłaś. To stwierdzenie zdumiało ją. - Zatem... - Komplikacje biorą się z problemów, które wciąż pozostały nie rozwiązane - wyjaśnił cierpliwie. - Nie uważasz, że i tak ich nam wystarczy? Nie mogła zaprzeczyć. - Rafe... - Ella... Pora podjąć decyzję. Jeśli koniecznie chcesz zna leźć dziś męża, jest tylko jedno rozwiązanie. Pobierzmy się. Z drugiej strony, jeśli uważasz, że dzieli nas zbyt wiele, idź. Nie zatrzymuję. - A jeśli jednak wybiorę sobie innego kandydata? - Wiem, że nie dojdzie do tego. - Pociemniały mu oczy. Dalsza sprzeczka była bezcelowa. Żeby nie wiadomo jak się upierała, on miał rację. Nie zdoła poślubić innego, zwłaszcza po tym, jak Rafe trzymał ją w ramionach i całował. Stąd brało się poważne pytanie: czy wyjdzie za Rafe'a, czy też pozostanie do końca życia samotna? Rafe, jakby wiedząc, co się z nią dzieje, puścił ją i cofnął się o krok. Nie potrafiłby tego wyrazić lepiej słowami. Decyzja należała do Elli. Skryła go ciemność. Nadal widziała jego sylwetkę. Wysoki, szczupły i muskularny. Jednak nie mogła dostrzec wyrazu twa-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
rzy, z cienia błyskały tylko białka jego oczu. Stał, z góry pogo dzony z jej werdyktem. Wiedziała, że jeśli go odrzuci, odejdzie i nie ujrzy go nigdy więcej. A co będzie, jeśli przyjmie jego oświadczyny? W jaki sposób zmieni się jej życie? Bo to, że się zmieni, nie ulegało najmniejszej kwestii. Ella zamknęła oczy. Chodziło o najważniejszą decyzję w życiu. Kochała Rafe'a całym sercem. I to właśnie dzisiejszy Bal Kopciuszka dał jej szansę na połączenie się z nim. Teraz wszystko zależało od niej... Powoli otworzyła oczy. Podjęła decyzję. - Dobrze, Rafe - szepnęła, wyciągając do niego rękę. Wyjdę za ciebie.
Anula43&Irena
ROZDZIAŁ TRZECI
sc
an
da
lo
us
Kiedy tylko Ella zgodziła się za niego wyjść, Rafe nie dał jej ani sekundy na przemyślenie tej decyzji. Wyciągnąwszy ją z ukrycia, złapał za rękę i ruszył w stronę jasno oświetlonego domu. Idąc przez niemal opustoszały ogród, Ella zdała sobie ze zdumieniem sprawę, że jest bardzo późno. Podczas ich rozmowy na polance tłum bardzo się przerzedził. Zerknęła na Rafe'a. Miał szczęście, że nie mówił poważnie o szukaniu żony wśród gości. Wybór był bardzo ograniczony. Podobnie jak z jej kandydatem na męża. - Gdzie weźmiemy ślub? - spytał, gdy weszli do sali ja dalnej. - Najpierw musimy załatwić zezwolenie. W bibliotece cze ka urzędniczka, która ma odpowiednie formularze. Obrzuciła smętnym spojrzeniem mijane stoły pełne fryka sów. Ze zdenerwowania niewiele dziś zjadła i głód zaczął jej doskwierać. Może uda się uszczknąć coś po ślubie. Zerknęła na Rafe'a. Chyba raczej nie. Rafe zawahał się przez chwilę, zanim wypatrzył właściwą drogę i poszedł w stronę odpowiedniego korytarza. Otworzył drzwi biblioteki i wepchnął Ellę do środka. Za masywnym dę bowym biurkiem siedziała urzędniczka. Z wizytówki wynikało, że nazywa się Dora Scott. Przed nią stała tabliczka z napisem: „Przekąski przyspieszają obsługę", jednak w trakcie wieczoru Dora dopisała na niej wielkimi literami słowo „Nie!".
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
Rafe popatrzył na tabliczkę i uśmiechnął się. - Nie? Jest pani pewna? Dora ujęta jego urokiem, jak każda znana Elli kobieta, od wzajemniła uśmiech. - Zdecydowanie nie, jeśli mam wam szybko pomóc. Ta tabliczka wydała mi się na początku doskonałym pomysłem. Jednak po paru godzinach urzędowania niedobrze mi się robi na samą myśl o jedzeniu. - Może uda się coś na to zaradzić - zaproponował Rafe. - Jeśli mi pomożecie - westchnęła Dora - wypełnię wasze dokumenty w potrójnym tempie. - Załatwione. Rafe poszedł porozmawiać z jednym z ubranych w liberię mężczyzn stojących w holu. Tymczasem Dora wzięła się za papierkową robotę. Zanim skończyła, na biurku stała mała bu teleczka z różowym lekarstwem. - Uratowałeś mi życie - podziękowała, wręczając mu błękitnobiałą kopertę. - Oddajcie to osobie udzielającej wam ślu bu. Samo zaświadczenie możecie zachować na pamiątkę. Nie ma żadnej wartości prawnej. Prawdziwe dokumenty otrzymacie pocztą. - Dzięki za pomoc - mruknęła Ella. Dora popatrzyła na nią ze zdziwieniem. - Nie jesteś przypadkiem córką Henrietty i Donalda Montague? - Wydaje mi się, że świadczą o tym dokumenty - zarumie niła się Ella. - Takie nazwisko rzuca się w oczy. - W rzeczy samej, jest rzadko spotykane - uśmiechnęła się Dora. - Czy twoi rodzice nie będą zdumieni, kiedy dowiedzą się, że wyszłaś za mąż? Ella zerknęła niepewnie w stronę Rafe'a. - Można by tak powiedzieć. Raczej zaszokowani i przerażeni. Kiedy wyraziła zgodę na
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
to małżeństwo, nie wzięła pod uwagę ich reakcji. Teraz zasta nawiała się, jak im to wyjaśnić... Może nawet nie będzie to takie trudne. Wiedzieli, co czuje do Rafe'a, wierzyli w magiczną moc Balu Kopciuszka, przede wszystkim zaś pragnęli jej szczęścia. Dla uspokojenia ich wy starczy szepnąć im trzy słowa: „Ja go kocham". Kiedy im to powie, nie będą się musieli martwić. - Życzę szczęścia - powiedziała Dora. - Jeśli chcecie, udzielę wam dobrej rady. . - Jakiej? - spytał Rafe. - Bądźcie dla siebie dobrzy, a nic wam nie zagrozi. Na chwilę cień przysłonił twarz Rafe'a. - Rozsądna rada - rzekł wyważonym tonem, jednak słowa te zabrzmiały jak wystrzał. - Inaczej bym jej nie udzielała - zauważyła Dora. - A teraz już idźcie i pozwólcie mi zażyć to różowe świństwo. Jeżeli pomoże, zastanowię się nad kolejną przekąską. Rozbawiona jej wyrazem twarzy Ella wzięła Rafe'a za rękę i wyszli z biblioteki. - Co dalej? - spytał. Zawahała się, słysząc napięcie w jego głosie. Co go tak zdenerwowało? Wydawał się zadowolony, aż do chwili... gdy Dora powiedziała, że mają być dobrzy dla siebie nawzajem. Czy ta rada była dla niego nie do przyjęcia? Czy wspomnienia prze szłości nadal podsycały jego gniew? A może wciąż obarcza ją winą za to, co stało się z Shayne? - Idziemy na górę - rzekła wreszcie. - Ceremonie ślubne odbywają się w salonikach otaczających salę balową. - Ruszy ła wolno, zmuszając go tym samym do spowolnienia tempa. - Rafe, nikt nas do niczego nie zmusza. Jeżeli potrzebujesz czasu do namysłu, nie będę rozczarowana. - Pobierzemy się. Natychmiast. Gotowa?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Tak - odparła, widząc, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Nie odezwał się ani słowem, dopóki nie znaleźli się na miejscu. - Wygląda na to, że mamy kilka możliwości. - Co tylko sobie zażyczysz. Mając na względzie tak niezwy kłą okazję, postanowiliśmy dać naszym gościom jak najszerszy wybór, żeby mogli zapamiętać tę ceremonię do końca życia. - Spodziewam się, że tak łatwo jej nie zapomną - mruknął. — Spróbujmy w tym pokoju. Z rozmachem otworzył pierwsze z brzegu drzwi i wszedł do środka. Ella pospieszyła za nim i ze zgrozą wstrzymała oddech. Był to tak zwany błękitny salonik, bardziej elegancki niż przy tulny. Oprócz kwiatów znajdowały się tam jedynie meble obite niebieskim jedwabiem. Naprzeciwko wejścia stało podium, przy którym sędzia pokoju udzielał ślubów. - Co jest? - Rafe zerknął na nią podejrzliwie. Czy naprawdę wszystko było po niej widać? - Nic. - Wzruszyła ramionami. Zmełł w ustach jakieś hiszpańskie przekleństwo. - Nie wierzę ci, Ella. Lepiej powiedz, o co ci chodzi. - Ten salon zbyt przypomina mi odwiedziny u ciotecznej babki, Mavis. - Wywołuje aż tak nieprzyjemne skojarzenia? - Tylko dlatego, że wówczas musiałam być bardzo... grzeczna. Nieoczekiwanie przybrał pogodniejszy wyraz twarzy. - To rzeczywiście musiało być okropne. - Nie śmiej się - skrzywiła się zabawnie. - Musiałam sie dzieć sztywno na brzegu kanapy, z rękoma złożonymi na po dołku. Trwało to w nieskończoność. Straszna tortura, zwłaszcza gdy się ma pięć lat. - W wieku pięciu lat biegałem z przyjaciółmi po dżunglach Kostaryki. - I rodzice pozwalali ci na to? - zdumiała się.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Miałem tylko ojca. Matka zmarła, a ojciec nie ożenił się powtórnie. - Przypominam sobie, że Shayne coś o tym wspominała. - Zerknęła na niego. - Twój ojciec pochodzi chyba z Teksasu? - Teksańczyk francuskiego pochodzenia po dziadkach. Cie kawa kombinacja. Matka była z kolei półkrwi Tico... Kostarykanka. Zawsze podejrzewałem, że ojciec, żeniąc się z nią, chciał odciąć się od poprzedniego życia. Wiem tylko, że nic go nie obchodziło prócz urodzaju kawy. - To dlatego hiszpański jest twoim podstawowym językiem? - To był najważniejszy język. - Zanim zdążyła zadać kolej ne pytanie, wycofał się z nią na korytarz. - Skoro to miejsce budzi w tobie niemiłe odczucia, poszukamy innego. Otworzył drzwi do następnego pomieszczenia. Ella w pier wszej chwili zaniemówiła ze zdumienia. - Kiedy rodzice zdążyli go urządzić? - mruknęła, przekra czając próg. - Zupełnie jak w innej epoce. - Podoba ci się? - Jest piękny. W czterech rogach wielkie świeczniki z kutego żelaza pod trzymywały grube świece. Z sufitu zwieszał się na łańcuchu olbrzymi kandelabr. Pokój oświetlał jedynie olbrzymi kominek i porozstawiane wszędzie świeczki. Weszli głębiej. Każdy krok odbijał się echem od podłogi z szerokich dębowych desek. Gdy szli pomiędzy gobelinami zdobiącymi jedną ścianę, a zawieszo nym nad okapem kominka orężem, poczuli się tak, jakby ktoś przeniósł ich nagle w czasy średniowiecza. Kapłan podniósł się z krzesła Stojącego z boku wykutego z kamienia serca. W okularach odbijały się płomienie. - Dobry wieczór. Witam. A więc chcecie się pobrać. Ku radości Elli, z twarzy Rafe'a zniknęło napięcie. Najwi doczniej przestał się martwić tym, co niepokoiło go przedtem.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Owszem - odparł. - Jednak prosimy o chwilę zwłoki. Nie czekając na odpowiedź, odciągnął Ellę na bok. - Coś nie tak? - zaniepokoiła się. - Dobrze wiesz, o co chodzi, amada. Nie możemy się, ot tak sobie pobrać, bo zawsze będziesz tego żałowała. - Chodzi ci o moich rodziców? - odważyła się spytać. - Powinni być obecni. Czy byłabyś uprzejma posłać do nich kogoś z prośbą o przybycie? - Jesteś pewien? - Po tym, co zaszło ostatnim razem, nie zgadzam się z ich decyzją wydania kolejnego Balu Kopciuszka. Jednak powinni być obecni na ślubie ich jedynej córki. - Dziękuję, Rafe. - Łzy zakręciły się jej w oczach. - Naty chmiast po nich poślę. Rafe podał kapłanowi otrzymaną od Dory kopertę. - Pobierzemy się, jak tylko zjawią się państwo Montague. - To potrwa parę chwil - dodała Ella. - Doskonale. - Kapłan skinął głową. - Zanim zaczniemy, prosiłbym, byście bacznie rozważyli waszą decyzję. Małżeń stwo jest poważnym krokiem, wymagającym przemyślenia i do jrzałości. Podczas gdy będziemy czekać na rodziców panny młodej, proszę, byście się sobie dobrze przyjrzeli i upewnili w słuszności waszego wyboru. Ella spojrzała na Rafe'a i aż zdumiała się jego niewzruszo nym wyrazem twarzy o ostrych rysach i gniewnych szarych oczach. Wydawało się, że czeka, aż coś się stanie, jakby spo dziewał się, że ona w ostatniej chwili się rozmyśli. Uznała to za idiotyczne. Przecież tego nie zrobi. Przechyliła głowę i przyj rzała mu się baczniej. A może to nie strach przed jej ostateczną decyzją, tylko... Prawda wstrząsnęła nią. Rafe bał się, że Ella, wpatrując się weń, dojrzy to, co chował pod maską spokoju.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
Omal się nie roześmiała. Gzy nie zdaje sobie sprawy, że przejrzała go już dawno temu? Rafe składał się ze zdumiewających przeciwieństw. Na pier wszy rzut oka widoczne były wszystkie cechy charakteryzujące twardego mężczyznę. Jednak kiedy chodziło o jego przyrodnią siostrę, Shayne, zmieniał się w czułego i troskliwego brata, któ ry gotów był zrobić wszystko dla jej dobra. Ella wiedziała również, że potrafi być bezwzględny. Prze dzierał się przez życie jak samotny wilk, obawiając się okazać komukolwiek choćby cień słabości, a szczególnie swoim pra cownikom. Każdy, kto z nim zadarł, płacił za to wysoką cenę. Był pamiętliwy i mściwy, więc tym dziwniejsza powinna wy dawać się jego decyzja, aby wrócić tu, na Bal Kopciuszka, i wziąć ślub z Ellą. Być może w ten sposób chciał wymazać przeszłość? A jeśli wręcz przeciwnie? Jeśli nadal pragnął zem sty? Wciąż jednak musiała pamiętać, że zakochała się w nim przed sześciu laty i nic z tego, co potem powiedział lub zrobił Rafe, nie zmieniło jej uczuć. Uśmiechnęła się do niego, dodając mu otuchy. - Wiem, jakim jesteś człowiekiem, i nadal chcę cię poślubić. Rafe zastygł, zaciskając pięści. Gdyby uderzyła go w twarz, nie zdumiałby się bardziej. Co, u diabła, znaczyło stwierdzenie, że wie, jakim jest człowiekiem? Czyżby coś podejrzewała, przejrzała jego plan? Nie jest chyba tak głupia, by zlekceważyć płynące stąd konsekwencje. Jeśli się pobiorą, zatrzyma ją, do póki nie wygaśnie w nim namiętność. Udowodni jej, że bajka o tym, jak to „żyli długo i szczęśliwie" potrwa o wiele krócej, niżby się spodziewała. Czy nie rozumie, że powoduje nim wyłącznie pożądanie? Przez pięć lat starał się zapomnieć o tej kobiecie. Tymczasem jak bluszcz owinęła się wokół jego serca, odbierając mu siły. Zakorzeniła się w nim tak mocno, że nie mógł jej stamtąd wy-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
rwać. Nadal jej pragnął. I jeszcze jedno. Wiedział, że pewnego dnia pożałuje swej decyzji, ale nie zawahał się. Być może, nadal będzie jej pragnął, ale jakoś sobie z tym poradzi. W ten sposób zapłaci za zbrodnię, którą zamierzał popełnić i uważał to za słuszne. Jednak dzięki temu umocni ich związek. Po co się okłamujesz, pomyślał z goryczą. Pragniesz zemsty nie mniej niż tej kobiety, a małżeństwo zapewni ci jedno i drugie. Martwił go tylko pewien drobiazg. Widząc miłość i nadzieję w jej złotych oczach, czuł, że nie zdoła zemścić się tak, jak planował. Przez wzgląd na Shayne musi położyć kres tym idiotycznym Balom Kopciuszka. Jednak zniszczyć przy tym Ellę... - Jesteśmy! - zawołała Henrietta, wpadając do pokoju. Za nią podążał Donald. Zobaczyła Rafe'a i stanęła jak wryta. - Pan Beaumont! Co za niespodzianka... - Pani Montague - skłonił głowę Rafe. - Co on tu robi? - spytał bez ceregieli Donald. Zanim Rafe zdążył odpowiedzieć, a sytuacja zamieniłaby się w kiepską farsę, Ella szybko podeszła do rodziców, ujmując ich za ręce. - Przybył po mnie. Zamierzamy się pobrać i prosił, byście byli obecni. - Amada, być może nie jest to... - Pan prosił nas na świadków? - parsknął Donald. - Nie moja córka? - By zapobiec... unieszczęśliwieniu Elli. - Rafe wzruszył ramionami. - Wolałbym, by miło wspominała swój ślub. Donald nie był do końca przekonany, ale Henrietta odetchnę ła z ulgą. - Ziściło się jej marzenie! - wykrzyknęła. - Modliłam się o to z całego serca. I w ten sposób, wbrew oczekiwaniom Rafe'a, rodzice Elli
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
udzielili ich związkowi pełnego błogosławieństwa. Z rozgory czeniem zamknął oczy, kiedy ściskali i całowali córkę. Gdy skończyli, podeszli do niego. Henrietta ucałowała go gorąco i wzięła Ellę na chwilę na bok. Donald podał mu rękę. - Cieszę się, że skończyły się te bezsensowne niesnaski mię dzy wami. Omal nie złamał pan serca Elli, obarczając ją winą za postępek Shayne. - Nadal ją za to winię - odparł Rafe. - Proszę nie sądzić, że małżeństwo zmieni mój punkt widzenia. Nie zmieniłem też zdania w sprawie Balu Kopciuszka. Mimo tych zastrzeżeń, że nię się z pańską córką. Starszy pan przez dłuższą chwilę przypatrywał się w milcze niu przyszłemu zięciowi. - Chyba rozumiem - mruknął wreszcie. - Uważa pan to małżeństwo za najlepszy sposób zaszkodzenia nam. Donald Montague nie wydawał się wcale zdziwiony. Może i miał bzika na punkcie organizowania tego bezsensownego Balu Kopciuszka, niemniej był inteligentnym i spostrzegaw czym człowiekiem, który umiał przejrzeć innych. Widział rów nież wady tego związku, a jednak... godził się na to mał żeństwo. - Rozumie pan? - Rafe założył ręce na piersi. - Wszystko? - Tak, panie Beaumont - westchnął Donald. - Obawiam się, że aż za dobrze. Chce pan i mojej córki, i zemsty. - Więc wie pan więcej od niej. Czy zdaje pan sobie z tego sprawę? - Ona pana kocha. Należy do osób, które w ludziach wolą widzieć jedynie dobre strony. Z pewnością wierzy, że również i w panu górę weźmie dobro. Ja jednak jestem realistą. Rafe uniósł brew. Wyglądało na to, że ojciec Elli rzeczywi ście przejrzał jego plany. - I jak zamierza pan skorzystać z tej wiedzy?
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Tato? - Zaniepokojona Ella przerwała konwersację z mat ką. - Coś nie w porządku? Donald objął córkę i cmoknął w czoło. - Nic podobnego, kochanie. Po prostu odnawiam znajomość z twoim przyszłym małżonkiem. Czy mogłabyś posłać po coś odświeżającego? - Szampana? - To byłoby wspaniałe. - Poczekał, aż Ella się oddali i znów zwrócił się do Rafe'a. - Odpowiadając na pana pytanie, panie Beaumont... - Rafe. - Skoro tak wolisz. Mój plan jest prosty. Zamierzam uczcić zamążpójście córki. - I już? - nasrożył się Rafe. - Teraz ja jestem zdumiony. Będziesz tak stał bez słowa? - Uwierz mi - rzekł ze spokojem Donald. - Rozumiem, co zamierzasz osiągnąć przez to małżeństwo. Inna sprawa, czy ci się to uda. - Masz wątpliwości? - W rzeczy samej - padła uprzejma odpowiedź. - Ponieważ jest coś, czego nie wziąłeś pod uwagę. - Starszy pan popatrzył znacząco na Rafe'a. Czyżby rzeczywiście przeoczył jakiś istotny szczegół? Rafe gorączkowo przypominał sobie wszystkie punkty planu, szuka jąc słabego miejsca. Niczego nie znalazł. - Czyżbym o czymś zapomniał? - O tym, że nie zawsze rozum bierze górę nad sercem. Gdyby tak było, nie żeniłbyś się z moją córką. Rafe z najwyższym wysiłkiem zachował spokój. - Mylisz się - szepnął z wściekłością. - Nigdy nie dawałem ponieść się emocjom. - W tym przypadku - skłonił głowę Donald - proponuję
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
odłożyć naszą rozmowę do czasu, kiedy odbędzie się Bal Rocz nicowy. Wówczas okaże się, który z nas miał rację. - Co to znów za bal? - zjeżył się Rafe. - Myślałem, że wiesz o nim - zdziwił się z kolei Donald. - Ci, którzy pobrali się na balu, spotykają się w jego rocznicę. To tradycja. Rafe szybko obejrzał się, by sprawdzić, czy Ella nie słyszy ich rozmowy. - A czy Shayne - spytał półgłosem - wiedziała o tym balu? - Przykro mi - odparł współczującym tonem Donald. Wiedziała. - To tutaj udała się tej nocy. - Przykro mi - powtórzył Montague. - Jeśli to cię pocieszy, mogę przysiąc, że Ella nie miała pojęcia o jej planach. Usłysze liśmy o tym incydencie już po wszystkim i postanowiliśmy nie mówić jej o tym. - Spodziewałem się, że Ella zadzwoni - przyznał Rafe choć nie miałem zamiaru prosić Shayne do telefonu. - Jak ona się czuje? Słyszałem, że wyzdrowiała. - Lepiej, niż się można było spodziewać. - Nie było to zgodne z prawdą, lecz nic innego nie mogło mu przejść przez gardło. - Chyba rozumiesz, czemu nic nie mówiliśmy Elli. Niczego by to nie rozwiązało, a jedynie stanowiłoby dla niej dodatkowy ciężar, który i tak znosi już od pięciu lat. W dodatku całkiem niezasłużenie. Rafe jedynie popatrzył na niego i nic nie powiedział. Czuł w sobie chłód góry lodowej. Czy kiedykolwiek zdoła się z nim uporać? Kiedy przestanie niszczyć ludzi, których powinien chronić? Nie mógł przestać zerkaćw stronę Elli. Z jej złotych oczu bił żar, mogący stopić najzimniejszy lód. Zacisnął zęby. Pozostał tylko jeden drobny problem. Żeby ogrzać serce, trzeba je było najpierw mieć.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Chyba nie zdołam tego zrobić... Wycofuję się - wy szeptał. - Owszem, zdołasz i zrobisz - powiedział z naciskiem Do nald. - I nie rób takiej zdziwionej miny, mój chłopcze. Mam swoje powody, dla których pragnę tego małżeństwa. - Jakież to? - Rafe spojrzał w przestrzeń. - Bo moja córka cię pragnie. Jej miłość do ciebie nie wy gasła przez te pięć lat. Czy mógłbyś chcieć czegoś więcej? - Znasz moje plany - odparł Rafe, nie odpowiadając na pytanie - więc powinieneś wiedzieć, że to małżeństwo nie spełni jej oczekiwań. - Możliwe, ale pozbiera się, jeśli tak się stanie. - Nie ma żadnego jeśli. - Czas pokaże. - Niech więc tak będzie. - Rafe utkwił wzrok w Elli. - Bie rzesz odpowiedzialność za skutki wynikłe z braku twojego dzia łania? - Tak, jeśli ty zgodzisz się na konsekwencje twojego dzia łania. Rafe twierdząco skinął głową. Bez słowa podszedł do Elli. - Możemy zaczynać - oświadczył. Ceremonia odbywała się w miarę gładko, aż do chwili kiedy należało wymienić obrączki. - Przykro mi, amada - oznajmił - ale nie mam dla ciebie obrączki. Ella ze zrozumieniem skinęła głową. - Przychodząc tu, nie zamierzałeś się żenić. - Nie. - Mamy obrączki - powiedział kapłan. - Możecie użyć ich w zastępstwie prawdziwych, które kupicie sobie potem. Ella po krótkim namyśle pokręciła głową. - Wolałabym jednak nie.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Z fałd sukni wyjęła złoty prostokąt - bilet na Bal Kopciusz ka. Rafe spojrzał zdumiony. To był jego bilet. Zanim poznała cel jego wizyty, ukradła go z koszyka. Wiedział, o co go poprosi i wolałby odmówić. Nie zdobyłby się jednak na takie okrucieństwo. Nikt nie robił nigdy dla niego takich romantycznych gestów. Niech Bóg mnie broni przed sentymentalnymi aniołami, pomyślał. Ella ogrzała bilet w dłoni i spojrzała na Rafe'a. - Masz może przypadkiem swój scyzoryk? - W smokingu? Nie dała się zwieść ironii i uśmiechnęła się. - Jeśli mnie pamięć nie myli, zabierasz go wszędzie. Bez słowa protestu Rafe wyjął z kieszeni nóż. - Czy mógłbym ci w czymś pomóc? - spytał grzecznie. - Owszem, proszę, abyś wyciął z tego biletu dwa paski, jeden dłuższy, drugi krótszy. - A potem? - Mam nadzieję, że uda się je podgrzać i zwinąć w obrączki. Rafe poczuł ból w klatce piersiowej. - Zobaczę, co da się zrobić. - Zerknął na leżący na stoliku długopis. - Można? - Proszę uprzejmie - powiedział kapłan. Rafe bez trudu rozciął bilet, ale metal był zbyt twardy, by się zgiąć. Przytrzymując go mieszczącymi się w scyzoryku noży czkami, podgrzał i pomagając sobie metalową skuwką od dłu gopisu, zwinął kolejno dwa kawałki w kształtne kółeczka. Nie potrafił jej spojrzeć w oczy, podając obrączkę. Kiedy wkła dała mu ją na palec, zdawało się, że parzy go żywym ogniem. Usiłował sobie wmówić, że jeszcze całkiem nie wystygła. Jak przez mgłę słyszał głos kończącego ceremonię kapłana. Potem nie było już u jego boku Elli Montague, a Ella Beaumont. Jego żona.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Możesz pocałować pannę młodą - rzekł kapłan, błyskając okularami. Rafe ujął twarz żony, zamierzając szybko ją pocałować. Aku rat z tym nie miał najmniejszych problemów. Wolałby co pra wda nieco więcej intymności, ale trudno. W swoim apartamen cie w Grandzie dokona rytuału poślubnej nocy. Pochylił się z zamiarem symbolicznego pocałunku, ale na potkał gorące usta Ellen i sytuacja zaczęła wymykać mu się spod kontroli. Oderwał się od niej ze stłumionym okrzykiem, wście kły, że na chwilę stracił panowanie nad sobą. - Rafe? - Wybacz mi, amada - powiedział. - Spieszymy się. Po wiedz do widzenia rodzicom. Idziemy. W milczeniu odcierpiał kolejną turę gratulacji, pocałunków i uścisków, choć jego cierpliwość była na wyczerpaniu. Wciąg nął powietrze. Jeśli stąd natychmiast nie wyjdzie, gotów jest wybuchnąć. - Ciekaw jestem, co zwycięży w tej grze - pożegnał go w drzwiach Donald. - Serce czy głowa? - Nie stawiałbym na serce - rzekł ponuro Rafe. - Przez wzgląd na córkę, mam nadzieję, że się mylisz. Rafe otoczył ramieniem Ellę i wyszli.
Anula43&Irena
ROZDZIAŁ CZWARTY
sc
an
da
lo
us
- Apartament jest przepiękny - powiedziała Ella. Zerknęła na Rafe'a spod rzęs, zastanawiając się po raz setny, czy przy padkiem nie zaczął żałować swej decyzji. Odkąd przybyli do Grand Hotelu odzywał się wyłącznie półsłówkami. Znów nie odpowiedział. Ella przypuszczała, że tak go po chłonęła wewnętrzna walka z jego demonami, iż w ogóle jej nie słyszy. Szarpiąc się z węzłem muszki, przeszedł do saloniku, zbyt małego jak na jego żywiołowy temperament. Podeszła i stanęła przy szybie sięgającego do podłogi okna. Księżyc w pełni chylił się coraz niżej, malując pustynię w czamosrebme wzory. Odwróciła się, by ujrzeć jego odbicie w twarzy męża. - Co ci jest, Rafe? Oparł się wyciągniętymi rękoma o taflę szyby i niewidzącym wzrokiem spoglądał na pustynny krajobraz. - Twój ojciec zabił mi klina - rzekł wreszcie. Odetchnęła z ulgą. A więc to nie małżeństwo niepokoiło go, tylko rozmowa z teściem. - Zauważyłam, że obaj wiedliście dość ożywioną dyskusję tuż przed ślubem. - Myślałem, że do niego nie dopuści - powiedział nieocze kiwanie Rafe. Dreszcz niepokoju przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. - Czy taką miałeś nadzieję? - Nie.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Więc czemu...? Odwrócił się gwałtownie i założył ramiona na piersi. Miał rozpiętą koszulę i spod miękkiego materiału wyłaniał się opalo ny tors. Uwagę Elli przykuła cienka blizna biegnąca w poprzek lewego obojczyka. Nie miał jej przed pięciu laty. - Myślałem, że przerwie ceremonię, by cię ochronić - po wiedział Rafe, zanim zdołała spytać go o szramę. - Ochronić? - Zamrugała ze zdumieniem. - Przed czym? Rafe wzruszył ramionami, jednak wzrok miał poważny. - Żeby ochronić cię przed mężczyzną, którego zamierzałaś poślubić, bo niby przed kim? Utkwiła wzrok w bliźnie i nachmurzyła się. - Wie równie dobrze, jak ja, że nigdy mnie nie skrzywdzisz. Gorycz brzmiąca w jego śmiechu poraziła ją. - Chyba sama w to do końca nie wierzysz. Popatrzyła na niego z niewzruszoną pewnością. - Czy ożeniłeś się ze mną, żeby mnie skrzywdzić? - Ożeniłem się z tobą, bo cię pragnę - odparł wymijająco. Podszedł do niej i złapał mocno jej rękę. - Ożeniłem się z tobą, bo był to jedyny sposób, żeby zaciągnąć cię do łóżka. A także jedyny, by zatrzymać cię, póki nie nasycimy się sobą nawzajem. - Nasycimy? - Uniosła brwi. - To znaczy kochanie się tra ktujesz jak zaspokajanie pragnienia... - Albo głodu - odparł porywczo. - Tak. - Nie wiem jak ty, ale ja wkrótce po jedzeniu znów mam wilczy apetyt - zażartowała. - Nie kpij sobie - ostrzegł ją przez zaciśnięte zęby. - Czy sądzisz, że nigdy przedtem nie pożądałem kobiety? Że nie po łożyłem się z nią do łóżka, a gdy już doznałem zaspokojenia, odchodziłem bez oglądania się za siebie? - Nie. - Przechyliła na bok głowę. - W to akurat nie wierzę. Romans mógł się skończyć, bo nie pasowaliście do siebie, ale
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
nigdy nie postąpiłbyś tak bezdusznie. Na pewno nie bez upew nienia się, że i ona jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. - Nie ubieraj mnie w cudze piórka. To tylko utrudni pogo dzenie się z prawdą. - O jakiej prawdzie mówisz? Uważasz, że fakt, iż kiedyś się kochaliśmy, to wszystko? Koniec? - Roześmiała się. - Sądzisz, że nasze wzajemne uczucia to zwykły wymysł? - Si! No hay duda. Zastanawiała się, czy zauważył, że przeszedł na hiszpański. Chyba nie. Zdarzało mu się to tylko w chwilach najwyższego wzburzenia. Ona była tego świadkiem tylko raz, dawno temu. Oznaczało to, że sprawa jest bardzo poważna. - Czy mój ojciec wiedział, co czujesz? Dlatego powinien nie dopuścić do małżeństwa? Rafe odwrócił się i grzmotnął dłonią w okienną framugę. Szkło zabrzęczało. - Wiedział, czemu chcę cię poślubić, ale nic nie zrobił. Dla czego? Ella starannie rozważyła odpowiedź. - Być może dlatego, że mnie kocha i pragnie mego dobra. - Nie! To nie tak! - Uniósł palec wskazujący, podkreślając w ten sposób wagę wypowiedzi. - Gdyby cię kochał, powinien siłą wyciągnąć cię z pokoju i zabrać jak najdalej ode mnie. - Dlaczego? - Żebym nie mógł cię skrzywdzić. - Przeciągnął dłonią po włosach. - Nie rozumiesz? Powinien się upewnić, że nic ci nie grozi. To jego powinność. Czemu to zlekceważył? Z niewiadomych przyczyn reakcja Donalda Montague, a ra czej jej brak, rozwścieczyła Rafe'a. Chociaż ten atak nie doty czył jej, poczuła się w obowiązku wyjaśnić punkt widzenia ojca. - Weź pod uwagę, że jestem dorosłą kobietą. - Zauważyłem. - Spojrzał ha nią z rozbawieniem.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Musisz więc zdawać sobie sprawę, że sama podejmuję decyzje. Tato wie, równie dobrze, jak ja, kiedy mój wybór jest zły. Tego się od niego nauczyłam. - Czy stałby bezczynnie, przyglądając się, jak wchodzisz pod rozpędzoną ciężarówkę, bo uważałby, że po takiej lekcji wyciągniesz odpowiednie wnioski na przyszłość? - Czy porównujesz się do ciężarówki? - Uśmiechnęła się, nie zważając na jego wściekłość. - W tym przypadku, tak. - Rysuje się niezwykle ciekawy obraz - zauważyła z prze kąsem i zanim zdołał odpowiedzieć, ciągnęła dalej: - Mówiąc serio, Rafe, ojciec zawsze gotów jest mi pomóc, jednak nie może zamknąć mnie w wieży z kości słoniowej w nadziei, że uchroni mnie przed życiem. To byłoby bez sensu. Nie może bez przerwy czuwać nade mną, choć się stara. Rafe zamknął oczy, tocząc wewnętrzną walkę. Czekała cier pliwie, kiedy skończy. Gdy je otworzył, z jego wzroku zniknęła ciemność. Ujął Ellę za policzek i kciukiem błądził po jej dolnej wardze. - Nie potrafiłbym zachować się tak, jak twój ojciec, stać bezczynnie, gdy zagrożony jest ktoś, na kim mi zależy. - Ty nie stanowisz dla mnie zagrożenia - powtórzyła. - Amada - uśmiechnął się ironicznie - jesteś wyjątkowo niewinna i nazbyt ufna. - Ponieważ wierzę w ciebie? - Pokręciła głową. - Jesteś moim mężem, powierzyłam ci moje życie. - Więc niech Bóg ma cię w swojej opiece - westchnął głę boko - bo ja nie potrafię. - Owszem, potrafisz. Zamknął ją w ramionach. Czułość tego gestu powiedziała o nim więcej, niżby chciał. Pochylił się i oparł brodę o czoło Elli.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Czy masz pojęcie, co zaplanowałem dla ciebie? - Przesu nął głowę niżej, drażniąc ciepłym oddechem jej ucho. - Co zaplanowałeś? - Postanowiłem nie wypuszczać cię z objęć, dopóki nie ze drę z ciebie całego ubrania. - Wstrząsające. - Uśmiech zadrżał jej na ustach. - A potem? - Potem zaniosę cię do łóżka i posiądę w świetle gwiazd. - Pojmuję, czemu uważasz, że potrzebuję ochrony - szepnę ła. - Gotujesz mi los gorszy od śmierci. Wsunęła mu dłonie we włosy, gestem, który marzył jej się od dawna. Przywarła ustami do jego szyi, napawając się sma kiem opalonej skóry. - Ach, amada - szepnął namiętnie. - Będę żałował tej nocy. Tysiąckrotnie odpokutuję za to, co robię. - Skąd ta niebotyczna cena? - Zmysłowy głód nadał jej głosowi aksamitne brzmienie. - Aleja przecież też tego pragnę. - Lepiej bądź tego pewna - ostrzegł ją. - Nigdy niczego nie byłam bardziej pewna. Czy to ci wy starczy? Nie potrzebował dalszej zachęty. Rozwiązał węzeł spinający suknię na jej ramieniu i obnażył ją aż do pasa. Na ułamek sekundy zamarła. Potem zaczęła mocniej oddychać. To przecież był Rafe, mężczyzna, który pokazał jej, co to znaczy być kobie tą. Nie powinna lękać się go bardziej niż nadchodzącego świtu. - Dios - westchnął - wręcz boję się ciebie dotknąć. Cały drżę, amada. - W porządku. Nadal ci ufam. Jęknął cicho. - To może nie jest zbyt rozsądne. Wysunęła się z jego objęć, pragnąc udowodnić mu swoje słowa czynem. Rozpięła zamek błyskawiczny i pozwoliła sukni opaść.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Zgodnie z tym, co mówisz, nie zachowuję się dziś zbyt rozsądnie. - Nie za bardzo - przyznał, wpatrując się w nią. - Równie nierozsądne było - podała mu suknię - wyjście za ciebie za mąż. - Fatalna decyzja - przyznał. - W takim razie - rozłożyła ręce gestem podania - resztę pozostawiam tobie. - Pierwszy rozsądny pomysł. - Szybko sięgnął do jej piersi, ale widząc, że drżą mu ręce, wstrzymał się i ze stłumionym przekleństwem zacisnął pięści. - Czuję się przy tobie jak uczniak. Dzięki Bogu, nie wiedziałem, co skrywa się pod tą suknią. - Bo? - Bo posunęlibyśmy się już o wiele dalej. - Chyba nie miałabym nic przeciwko temu. - Nie chodzi o twoje obiekcje... - Zacisnął usta i cedził każde słowo. - Zdaję sobie sprawę, że nie najlepiej świadczy to o moim opanowaniu, ale widzieć cię teraz i pozostawić nie tkniętą... - Pokręcił głową. Rozluźnił dłonie. Kiedy wyciągnął do niej ręce, nie cofnął ich ponownie. W oczach miał srebrne błyski i żar letniej bły skawicy. Ella poczuła, że narasta w niej pożądanie. Tym razem to ona drżała, niczym porwany wichurą liść. Pod wpływem delikatnej pieszczoty wydała z siebie stłumio ny okrzyk. - Spokojnie - mruknął Rafe. - Ty nadajesz rytm. Nie zepsu ję tego, niepotrzebnie cię ponaglając. Powiedz mi, czego chcesz, esposa. To słowo zabrzmiało dla niej wręcz cudownie. Żona. - Pocałuj mnie, Rafe. - Zarzuciła mu ręce na szyję. - Po prostu pocałuj mnie, a będę wiedziała, że wszystko jest w po rządku.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Wsunął jej ręce we włosy i rozpuścił hebanowe loki. - Pocałunek poprawi ci samopoczucie? - spytał. Ciemne włosy pięknie kontrastowały z jej białymi ramionami. - Czy tego chcesz ode mnie? Bierze ją za dziecko? - Nie, nie chodzi o ojcowski pocałunek - poprawiła go. Chodzi mi o taki, jaki mąż daje żonie w noc poślubną. Chcę poznać smak pocałunku kochanka. Westchnął. Zdenerwowanie zamiast ustąpić, wzmogło się. - Mi amada y mi alma - szepnął. - Te adoro. Potem powoli ujął ją pod udami i podniósł. Ocierała się piersiami o jego koszulę, odczuwając to jako rozkoszną torturę. Zestawienie jej niemal nagiego ciała z ubranym wieczorowo Rafe'em dodawało pikanterii sytuacji. Przyglądał się jej przez chwilę, nim dotknął ustami jej warg. Nie mogąc powstrzymać się, łapczywie penetrował jej chętne usta z niecierpliwością człowieka, który czekał zbyt długo. Jej głód emocjonalny był równie wielki. W ten pocałunek włożyła całe serce, dając mu ustami i dłońmi do zrozumienia to, czego nie śmiała głośno wyrazić. Kochała go. Oderwał się od niej, lekko przytrzymując przez chwilę zęba mi dolną wargę Elli. - Czy o taki pocałunek ci chodziło? - Jak na początek... Nie wiedziała, jakim sposobem udało się jej odczytać jego myśli. Odniosło to niezwykły skutek. Zareagował z szybkością jastrzębia rzucającego się na swą ofiarę. Nie wypuszczając jej z rąk, kilkoma krokami dotarł do sypialni. Szpilki Elli stuknęły o podłogę w tym samym momencie, w którym opadła na mate rac. Wtuliła się w poduszki. Rafe stał nad nią w rozchełstanej koszuli. Oczy płonęły mu, kryjąc w sobie niebezpieczną obietnicę.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Czekałem na to całą wieczność. Dłużej nie mogę. - Bez słowa wyrwał z mankietów złote spinki i cisnął na dywan. Po tem ściągnął koszulę i pas od smokingu. Wtedy Ella dostrzegła pajęczynę srebrzystych blizn pokrywających jego tors i ramio na. Z okrzykiem przerażenia rzuciła się w jego stronę. Teraz ona dotykała go drżącymi dłońmi. - Och, Rafe - szepnęła, delikatnie przesuwając palec wzdłuż każdej szramy. - Co ci się stało? Miałeś wypadek? - Nie. - Ale... - Byłem świadkiem wypadku samochodowego. Pojęła rzecz po upływie ułamka sekundy. - Wielki Boże! Wyciągałeś kogoś z wraku, prawda? Przytulił ją mocniej i cmoknął w usta. - Tylko nie staraj się mnie idealizować. W rozbitym samo chodzie utknęła Shayne. Bałem się, że wybuchnie benzyna. Gdyby chodziło o kogoś obcego... - wzruszył ramionami - za stanowiłbym się przedtem dwa razy. - Znam cię za dobrze, by w to wierzyć. - Łzy zakręciły się jej w oczach. - Pomógłbyś i tak. A Shayne, co z nią? Czy była poważnie ranna? - Jest cała pokryta bliznami, jak ja, ale większość z nich już znika. - Tak mi przykro. Nic nie wiedziałam, w przeciwnym razie odwiedziłabym ją... - Ella przycisnęła usta do cien kiej linii biegnącej wzdłuż obojczyka Rafe'a. - To przeraża jące, jak kruche jest nasze życie. Mamy tak niewiele czasu, a tu... Rafe wdychał aromat jej ciała i włosów. Odurzył go, odpę dzając wszystkie myśli prócz jednej. - Dlatego nie zmarnujemy już ani minuty. Delikatnie pieścił jej sutki, które nagle nabrzmiały i stward-
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
niały. Jednak było mu wciąż mało, chciał więcej, chciał jej całej. Osunął się niżej, rozgrzewając oddechem jej brzuch, pod czas gdy ściągał z niej koronkowe figi. Ella jęknęła cicho i za drżała. Nie trzeba było dużo czasu, by doprowadzić ją do kresu wytrzymałości. Zaczęła gwałtowniej oddychać, jej ciało naprę żyło się. Powtórnie podniósł ją, kładąc na jedwabnej pościeli. Popa trzyła mu prosto w oczy zamglonym wzrokiem, w którym kryła się niema prośba. - Zaraz, amada - westchnął. - Już niedługo. Nie spuszczając z niej wzroku, rozebrał się szybko. Ella spe szyła się lekko, gdy stanął przed nią nagi. Była jednocześnie bezbronna swą niewinnością i silna dojrzałą kobiecością. Wre szcie położył się obok niej, przytulając ją do siebie. Podniecenie przełamało resztki zahamowań. Pragnął obejść się z nią łagod nie, zachować się jak człowiek honoru. Teraz chciał wyłącznie zaspokoić jej marzenia, zanim Ella obudzi się rano w twardej rzeczywistości. - Nie bój się - szepnął. - Nie sprawię ci bólu. - Nie boję się. - Dotknęła jego twarzy. Rafe wyczuł, że Ella zdobywa się na odwagę, by mówić dalej. - Wiem, że nie chcesz mojej miłości, ale... dam ci ją mimo wszystko. Słowa sprzeciwu cisnęły mu się na usta. Nie chciał tego słyszeć, przynajmniej teraz, gdy zamierzał wykonać to, co po stanowił dzisiejszego wieczoru. - Nie... - zaczął. Położyła mu palec na ustach. - Proszę, pozwól mi mówić. Czekałam na to zbyt długo. Nie masz pojęcia, co przeżyłam przez te pięć lat. Myślałam, że utraciłam cię na zawsze, że nigdy nie będę miała okazji wyznać ci tego, co czuję. Chwycił ją za nadgarstek i odsunął rękę.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Pewne rzeczy powinny pozostać za zasłoną milczenia. - To nie tak. Kocham cię - powtórzyła w zachwycie. - Czy nie widzisz, że spełnia się cud? Pochylił głowę, rezygnując w tym geście z przyjęcia nieba, które Ella starała się mu przychylić. - Nie ma w tym żadnego cudu. - Owszem, jest - roześmiała się dźwięcznie. - Widzisz, dziś wieczorem miałam ostatnią okazję, by się o tym przekonać. - Jak to? - Popatrzy! na nią z napięciem. - To była ostatnia szansa, żebym wypróbowała magiczną moc Balu Kopciuszka. - Co? - Uniósł się na łokciu, spoglądając na nią z wściekło ścią osaczonego jaguara. - Czemu mi to mówisz? - Ponieważ przez ostatnie pięć lat - machinalnie wzruszyła ramionami - zaczęłam tracić wiarę. Nie wierzył własnym uszom. Wyglądało to na ironię losu. Jak to? - Prawie przestałam wierzyć w to, co wiązało się z Balem Kopciuszka - wyjaśniła cierpliwie. - W jego magię i miłość od pierwszego wejrzenia. Dlatego postanowiłam spróbować po raz ostatni tego wieczoru. - Tak? A gdybyś nie znalazła miłości? - Złożyłam sobie pewną obietnicę. Gdybym rano nie obu dziła się jako mężatka, oznaczałoby to, że takie szczęście może być jedynie udziałem nielicznych. - Pogładziła go po policzku. -I wtedy ty się zjawiłeś. - Nie - pokręcił głową Rafe. - Nie rozumiesz, Rafe? To było nam pisane. - Przez pomyłkę. - Nieprawda. - Uśmiechnęła się drżącymi ustami. - Przy wróciłeś mi wiarę. Gdybyś się nie zjawił, poddałabym się i przy znała ci rację w sprawie Balu Kopciuszka.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Bo mam rację - zapewnił ją żarliwie. - Łudzicie nieszczę śliwych ludzi nierealnymi obietnicami. - Mylisz się, Rafe. Chyba sam widzisz, że gdybyś się nie zjawił, przez cały wieczór szukałabym innego mężczyzny. Bez skutecznie. Niszczyła go, rozcierała w proch. - Sama nie wiesz, co mówisz. - Owszem. Mówiłeś przecież, że nie miałabym mu nic do zaoferowania i to prawda. - Przytuliła się do niego. - To ty masz wszystko, moją miłość, szczęście i przyszłość. - Basta! - Odepchnął ją i usiadł na krawędzi łóżka, odwró ciwszy się do niej plecami. - Co się stało, Rafe? - przysunęła się bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu. - Nie dotykaj mnie! - Wzdrygnął się. - Jeśli zostało ci choć trochę instynktu samozachowawczego, nie rób tego. Ostatnie promienie zachodzącego księżyca zalśniły w jego włosach i podkreśliły głębokie bruzdy na twarzy. Oddychał głę boko. Mięśnie miał napięte jak postronki. - Co ci jest, Rafe? - zaniepokoiła się Ella. Krtań drgała mu konwulsyjnie, rękę zacisnął na kolanie. - Daj mi czas na odzyskanie panowania nad sobą. Wstał. Wziął jedwabne prześcieradło i zarzucił na Ellę. - Przykryj się - polecił. Odruchowo zawinęła się w chłodny materiał. - Wyjaśnij mi, proszę, o co chodzi? - W jej głosie zabrzmia ło przerażenie. - Co złego zrobiłam? - Nie mogę ciągnąć tego dalej - odparł, postanawiając wy znać jej brutalną i bolesną prawdę. - Nie potrafię. - Czego nie potrafisz? Odwrócił się w jej stronę pełen niesmaku dla siebie i jedno cześnie wściekły z powodu jej bezgranicznej naiwności. JCiedy
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
Ella wreszcie zrozumie, że on nie zasługuje na jej zaufanie i da sobie spokój ze wzniosłymi uczuciami? - Jak sądzisz, czemu się z tobą ożeniłem? - Już mi to wyjaśniałeś. Dlatego, że mnie pragniesz. - Pod niosła dłoń. - Wiem, że chodzi ci wyłącznie o pociąg fizyczny, ale myślałam, że z czasem... - Czas niczego tu nie zmieni - uciął, chcąc jak najszybciej skończyć tę farsę. - Nie wyjaśniliśmy również przyczyny mojej obecności na balu. Może spróbujesz ją odgadnąć? Zastanowiła się. - Może... żeby wyjaśnić dzielące nas nieporozumienia? - Nie, pani Beaumont. Proszę spróbować ponownie. Czekał, hipnotyzując ją wzrokiem. Napawał się, obserwując, jak dochodzi do wniosków, które są dla niej bardzo niemiłe... - Rafe, proszę, nie rób mi tego. - Odpowiadaj - rozkazał. Trzymał swoje uczucia w ryzach, nie pozwalając, by została jej choć iskierka nadziei. - Po co zjawiłem się dziś wieczorem? - Żeby się zemścić - szepnęła żałośnie. Iskierka zgasła. - To właśnie kierowało mną przez te wszystkie lata - po twierdził. - Jednak moim głównym celem było i jest położenie kresu Balom Kopciuszka. Uniosła głowę, czując przypływ gniewu. - Żeniąc się ze mną? To miało położyć kres balom? Nie odpowiedział jej. Nie mógł, nie potrafił ubrać w słowa planu, który uknuł, ani sposobu jego realizacji. Ella, pogrążona w rozmyślaniach, milczała przez kilka mi nut. Znów miała niewesołą minę. - Ty... - zwilżyła zaschnięte wargi - sądziłeś, że kiedy znajdziemy się w łóżku, nasza namiętność wygaśnie, a wraz z nią umrą nasze uczucia i małżeństwo. - Widzę, że wreszcie zrozumiałaś.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Nie - pokręciła głową - mylisz się. Tak się nie stanie. - W tym się z tobą nie zgadzam. - Mówisz poważnie? - Poprawiła prześcieradło. - Masz za miar kochać się teraz ze mną i wyjść? - Niezupełnie. Pragnę cię na dłużej niż tylko na jedną noc. Przynajmniej na dwa miesiące - wyznał z brutalną szczerością. - Potem zdałabyś sobie sprawę, że małżeństwo nie jest cudem spełnionej miłości, jak to sobie do tej pory wyobrażałaś. Pozba wiona iluzji, lecz mądrzejsza życiowo, uciekłabyś pędem pod skrzydełka rodziców. - Uważasz, że moi rodzice poczuliby się tak zawiedzeni i rozczarowani moim nieudanym związkiem, że zrezygnowali by z następnych bali? - spytała z niedowierzaniem. - W takim razie mam dla ciebie zdumiewającą nowinę... - Nie pomogłoby. - Uniósł brew. - No problema, amada. Mam jeszcze plan awaryjny. Ella wahała się i milczała przez kilka minut. - Czy to ten, o którym wspomniałeś mi na polance? - Que coqueta. Jednak zawsze byłaś sprytna, o ile nie po zwalałaś uczuciom zapanować nad rozumem. Wolałbym nie stosować tak drastycznych środków, ale wierz mi, skończę z tym balem. - Z powodu Shayne? Stracił panowanie nad sobą i złapał ją mocno za rękę. - Tak! Z powodu Shayne zrobię wszystko, powtarzam: wszystko, by uchronić innych przed jej losem. Ale ty tego nie rozumiesz, bo niby jak? Żyjesz w świecie iluzji. Nic nie wiesz o prawdziwym życiu. Wyrwała się z jego uścisku i uciekła na środek łóżka. - To nieprawda! - Nie? Kiedy wrócisz do swojego bajkowego świata, princesa, otwórz oczy i rozejrzyj się dokładnie wokół. W waszym
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
przypominającym tort pałacu jest tyle pokoi, że nawet ty się tam gubisz. Stoi pośrodku pustyni, a otaczają go drzewa i krzewy wymagające tropikalnego klimatu. Wątpię, czy ten wspaniały ogród przetrwałby bez pomocy armii ogrodników i wody wy starczającej do zaspokojenia potrzeb niewielkiego miasta. Nie stety, prawdziwe życie wygląda zupełnie inaczej. Spytaj Shayne. Mimo ogromnych wysiłków łzy zakręciły się w oczach Elli. - Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Co będzie dalej? - Jeśli otrzymam od twoich rodziców pisemne oświadczenie o rezygnacji z organizowania następnych bali, nic się nie stanie. Wrócisz do domu i unieważnimy małżeństwo. - A jeżeli się nie zgodzą? - W razie gdyby odmówili; wkrótce przekonają się, że ich sytuacja finansowa nie pozwoli im na to. Uprzedzam cię, że jestem w stanie spełnić moje groźby. Ella była wstrząśnięta. - Czy przybyłeś oznajmić nam właśnie to? - Tak - odparł, nie owijając niczego w bawełnę. - A potem doszedłeś do wniosku... - Że cię nadał pragnę - powiedział, chcąc do końca pozostać nieugięty. - Ku memu zdumieniu odkryłem, że ty również mnie pragniesz. Nasze małżeństwo było jedyną zmianą planu. - Dzięki czemu moglibyśmy zaspokoić nasze... żądze. - Właśnie. - Więc czemu z tego zrezygnowałeś? Spojrzał w jej błyszczące, złote oczy. Odbijały się w nich pierwsze promienie słońca wałczącego z resztkami męczącej nocy. Widział w nich ciepło i czułość, które nigdy nie staną się jego udziałem. Zebrał się w sobie. Czas kończyć. - Zorientowałem się, że zemsta nie jest wcale taka słodka, jak sądziłem. - Wzruszył ramionami. - W rzeczywistości ma gorzki posmak. Mimo to, postawiłem na swoim. Nałykałaś się
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
sentymentalnych bzdur na temat prawdziwej miłości i magii tego balu. Jednak nie znalazłaś ani miłości, ani magii, ani księcia z bajki. Zamiast tego, znalazłaś zemstę. Nie patrzyła na niego. Skuliła się na łóżku, tuląc się do poduszki. - Teraz pewnie wyjdziesz - stwierdziła. - Nie ma na co czekać. - Zebrał wszystkie siły, by nie pochwycić jej w ramiona i zapomnieć o całym świecie. Pod niósł swoje rzeczy z podłogi i ubrał się. - Daję ci czas do na mysłu w sprawie następnego Balu Kopciuszka - rzekł, pakując się. - Jednak radziłbym nie zwlekać zbyt długo. - Nie będę zwlekała - szepnęła. - Pokój jest twój, aż do południa. Nie musisz się zrywać. - Dziękuję - odparła z niewzruszoną grzecznością. Rafe stwierdził, że pięć minut, które zajęło mu pakowanie się, wcale nie było łatwiejsze od wyciągania Shayne z rozbitego auta. Niemal wolałby doznać fizycznych obrażeń. Rany, które nie są śmiertelne, można wygoić. Wiedział jednak, że jego serce będzie krwawiło do końca życia. W drzwiach obejrzał się i ból przeszył go do głębi. Złote błyski w oczach Elli przyćmił mrok nocy. Wtedy otworzyły się przed nim bramy piekła.
Anula43&Irena
us
ROZDZIAŁ PIĄTY
sc
an
da
lo
- Nie przyjechał? - Ella spytała zbliżającego się od strony domu ojca. Stała na środku trawnika i spoglądała na księżyc. Za tydzień będzie pełnia, druga z kolei po tej pamiętnej z Balu Kopciuszka. To przywołało dręczące wspomnienia tamtej nocy. Księżyc oświetlał jej twarz. Zastanawiała się, czy Rafe w Kostaryce rów nież spoglądał na księżyc. Coś ściskało jej gardło. - Nie, kochanie, nie wrócił - rzekł w końcu Donald. Starał się nie okazywać córce zbyt demonstracyjnie współczucia, za co Ella była mu wdzięczna. - Miałam nadzieję... - Pochyliła głowę. Miała nadzieję, że Boże Narodzenie przyniesie z sobą cud, o który modliła się całym swym jestestwem. Jednak przed chwi lą wielki stojący w holu zegar dziadka położył kres jej nadzie jom. Wybiła północ i Gwiazdka minęła bez Rafe'a. - Bez względu na to, jak to wygląda, on cię potrzebuje - upierał się ojciec. - Nie ma najmniejszych wątpliwości. - Co skłania cię do takich wniosków? - Odwróciła się w je go stronę. - To, że poprosił cię, żebyś był obecny na naszym ślubie? Nie uważam tego za przekonujący argument. Donald westchnął ciężko. - Kiedy Rafe rozmawiał ze mną przez telefon z recepcji Grand Hotelu, nie słyszałem bardziej udręczonego człowieka. Nie tyle prosił mnie o rezygnację z dalszych bali i zabranie cię
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
do domu, co raczej rozkazywał. - Położył dłoń na ramieniu córki. - Gdybym się nie pojawił, sam by się pofatygował. - Szczerze wątpię. - Drżący uśmiech zdradzał jej wewnę trzny niepokój. - Był już w drodze do Kostaryki. - Nie, Ello. Wcale nie. Poderwała gwałtownie głowę. - Jak to? - Wątpię, czy zrobiłoby ci jakąś różnicę, gdybym powie dział ci o tym dwa miesiące temu. Teraz to co innego. - O czym miałbyś mi powiedzieć? - Kiedy przyjechałem po ciebie do Grand Hotelu, zauważy łem Rafe'a czekającego w taksówce. Siedział i palił papierosa. Odnoszę wrażenie, że czekał na mnie. - Musiałeś widzieć kogoś podobnego - pokręciła głową Ella. - Rafe nie pali. - Tej nocy palił. Widziałem to całkiem wyraźnie. - Co chcesz przez to powiedzieć, tato? - Tylko tyle... Jeśli ktoś potrzebuje pomocy w odzyskaniu wiary, to na pewno Rafe Beaumont. - Mylisz się - uśmiechnęła się lekko. Zdumiało ją to, że rozmowa na temat jej męża może ją rozbawić. - On wcale nie potrzebuje odzyskania wiary, bo nigdy jej nie miał. Nie wierzył w magiczną moc miłości. - Ależ tak. Dlatego tyle wysiłku kosztują go zaprzeczenia. Widzisz, żeby wierzyć w coś niewzruszenie, trzeba dać się po nieść emocjom. - Nie rozumiem - nachmurzyła się. - O co ci chodzi? - Rafe jest typem mężczyzny, który niełatwo traci panowa nie nad sobą. A gdy to się już stanie, zaklina się na wszystkie świętości, że więcej do tego nie dopuści. - Kiedy to było? Nigdy mi nie wspominał... - Nie dziwię się. Może któregoś dnia powie ci o tym. Tym-
Anula43&Irena
an
da
lo
us
czasem musisz zrozumieć, że miłość... Cóż, kiedy się kogoś kocha, oddaje mu się serce, ciało, nawet duszę. Jest się związa nym z tą osobą na zawsze, więc bezbronnym, bo nie ma się wpływu na to, co ta osoba zrobi z naszym darem - uśmiechnął się smutno. - Chyba sama już to odkryłaś, prawda? W jej wzroku błysnął promyczek nadziei. - Myślisz, że Rafe mnie kocha, tylko boi się do tego przyznać? - Na to pytanie tylko on może udzielić ci odpowiedzi. On cię potrzebuje, możesz mi wierzyć. Pamiętaj, że tylko ty jesteś w stanie do niego dotrzeć. Oczywiście - uniósł brew -jeśli tego chcesz. Ella nie zastanawiała się długo. - Tego właśnie chcę - odparła bez wahania. - W takim razie - przytulił ją z uśmiechem - pakuj walizkę i jedź na lotnisko.
sc
Rafe stał przed domem, spoglądając przez gąszcz liści na księ życ. Myśli miał zaprzątnięte Ellą, zawsze tylko nią. Zaciągnął się głęboko papierosem, przeklinając się w myślach za głupotę. - Wolałabym, żebyś go rzucił - powiedziała nadchodząca od strony domu Shayne. - Zniszczysz sobie zdrowie. - Wszyscy kiedyś musimy umrzeć. - Wzruszył ramionami. - Oczywiście - zgodziła się, stając obok niego. - Po co jednak to przyspieszać? Zdusił niedopałek obcasem. - Co cię trzyma do tak późnej pory, hermanital - Martwię się o ciebie. Stałeś się taki... obcy, zamknięty w sobie. - Wzięła go za rękę, dotykając palcami obrączki ślub nej. - Nigdy mi nie wyjaśniłeś, skąd ta obrączka na twoim ręku... - Nie było czego wyjaśniać - Ale ożeniłeś się, prawda?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Zawahał się, nim wreszcie skinął głową. - To nie powinno cię interesować. Ten związek jest tylko tymczasowy. - Pierścionek ma znajomy wzór. - Zerknęła na niego spod rzęs. Ponieważ Rafe uparcie milczał, dodała: - Jest zrobiony z biletu na Bal Kopciuszka. Czy to był mój bilet? - Tak, twój. - Nie widział powodu, by zaprzeczać. - Kto ma drugą obrączkę? - Rafe nie odpowiadał, Shayne zamknęła oczy. W chwilę potem gwałtownie chwyciła oddech. - O, mój Boże! Ożeniłeś się z Ellą! - Tak, jak mówiłem, to nie twoja sprawa - rzekł cicho Rafe. - Najważniejsze, że położyłem temu kres. Wkrótce nie będzie już więcej bali, które mogłyby cię skusić. - Mniejsza o bale. Ella! Jak mogłeś jej to zrobić? - Nie było innego wyjścia. - Wyciągnął z kieszeni zmiętą paczkę papierosów. Został tylko jeden. Rafe zapalił go, głęboko zaciągając się duszącym dymem. - Ożeniłem się z nią i natych miast porzuciłem. Odebrałem jej nadzieję i marzenia, zostawia jąc ból i cierpienie. - Przechylił głowę na bok. Miał zimny, zacięty wyraz twarzy. - To chyba uczciwa wymiana? - Ale dlaczego, Rafe? - Shayne puściła jego rękę i popatrzyła mu w twarz. - Czy naprawdę musiałeś akurat ją skrzywdzić? - Nie było innego wyjścia. - Ale akurat Ellę... - Po raz pierwszy od lat Rafe zauważył błysk gniewu w ciemnych, wilgotnych oczach siostry. - Chyba cię za to znienawidzę. - Odwróciła się i uciekła. - W porządku, mi pequeńa. - Znów zaciągnął się papiero sem. - Tego się spodziewałem. Wczesnym popołudniem w dzień Nowego Roku Ella wyszła z międzynarodowego dworca lotniczego Juan Santamana w Kostaryce. Natychmiast otoczyła ją gromada wyrostków.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Zanieść bagaże, Seńora?- spytał pierwszy, wyrywając jej walizkę. - Potrzebuje pani pieniędzy Tico? - zapytał drugi. - Taksi? - napierał trzeci. Popatrzyła po rozgorączkowanych twarzach chłopców i uśmiechnęła się. - Tak. Dwaj chłopcy gdzieś pognali, trzeci wziął resztę bagaży. - Tędy, proszę. - Może ci pomogę... - zaczęła, ale spojrzał na nią z taką wyższością, że niemal miała ochotę go przeprosić. - Chodźmy, Seńora - powtórzył. Poszła za nim, czując wyrzuty sumienia, że pozwala dziesię ciolatkowi dźwigać takie ciężary, jednak rzut oka na ulicę uświa domił jej, że to powszechnie przyjęta praktyka. Dzieci kręciły się wszędzie, oferując swoje usługi turystom. Ostre słońce sprawiło, że sięgnęła po ciemne okulary i wło żyła słomkowy kapelusz. Lata spędzone w Nevadzie nauczyły ją chronić oczy i skórę przed palącymi promieniami. - Potrzebuję autobusu lub taksówki do... - Wyjęła z torebki kopię formularza wypełnionego przez Rafe'a przed ślubem i szybko znalazła potrzebną jej informację. - Muszę się dostać do Milagro. Wiesz, gdzie to jest? - Si - odparł. - Diego! Ve, trae a Marvin. Chłopiec, który oferował jej wymianę pieniędzy wrócił z dwudziestokilkuletnim mężczyzną. - Chce pani kupić trochę pieniędzy Tico, Seńora? - spytał. Tico, przypomniała sobie wyjaśnienie Rafe'a, to Kosta ryka. - Tak, proszę. Transakcja przebiegła gładko, choć nie była pewna, czy Rafe nie uznałby jej za niepotrzebne ryzyko. Na pewno nie omieszka
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
jej tego wytknąć. Zanim upchnęła banknoty w portmonetce, pojawił się Diego z kierowcą. - Marvin zawiezie panią do Milagro - powiedział Diego. Taksówkarz uśmiechnął się szeroko. - Si, no problema. Sam mieszkam w Milagro. - Skinął na chłopców, by włożyli bagaż Elli do kufra zakurzonej, pomarań czowej taksówki. - Dojedziemy tam bardzo szybko. - Dziękuję, doceniam to. Dała chłopcom, sądząc z ich uradowanych min, królewskie napiwki i wsiadła do auta. Okrążyli parking i skierowali się w stronę drogi wiodącej za miasto. - Diego powiedział, że masz na imię Marvin - pochyliła się do przodu. - To nie jest imię... Tico. - Norte Americano. - W lusterku błysnęło jego rozbawione spojrzenie. - Dała mi go mi mądre. Las turistas bardzo się śmieją i chcą ze mną jeździć po powrocie. - I to działa? Masz więcej kursów od innych taksówkarzy? - Dwa razy - wypalił Marvin. W miarę jak zbliżali się do gór, droga zwężała się. - Jak daleko stąd do Milagro? - spytała Ella. - Niedaleko. Dwie, trzy horas. Mas o menos. - Trzy godziny! - Es problema? - Marvin zerknął w lusterko i wcisnął gaz. - Dla pani, Senora, pojadę muy rapido, bardzo szybko. Ale większość dróg jest szutrowych. Pojedziemy szybko, potem powoli i ominiemy dziury. - Nie! Nie o to mi chodziło. - To nie droga panią martwi? - Nie. - Jednak w tej chwili właśnie o drogę chodziło. Marvin zbyt często zapatrywał się w lusterko, zamiast uważnie pro wadzić. - Możesz zwolnić. - Czy pani martwi się o pieniądze? - Zdjął nogę z gazu.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Chyba już omówiliśmy wszystko przed wyjazdem z lotni ska - westchnęła. - No problema - oświadczył. - Oddasz mi wszystkie colones i zawiozę cię do Milagro. Przez moment przypomniały się jej opowieści o obrabowa nych turystkach. Nagle Marvin zaczął chichotać. - Żartowałeś, prawda? - spytała niepewnym głosem. - Si. Bogu dzięki. - Dobry żart. Bardzo śmieszny? - Zabójczo. - Nie policzę dużo. I tak miałem jechać do Milagro. - Dziękuję. - Widzisz te góry? - Pokazał na wznoszące się przed nimi purpurowe szczyty. - Jedziemy tam. Opowiem ci o nich. Po dobają ci się? - Tak. - Dobra. Te góry są zrobione z wulkanów. Słyszałaś o wul kanach? Dobra ziemia na las fincas. To takie farmy. Skinęła głową, starając się słuchać uważnie. Jednak napięcie ostatnich tygodni zrobiło swoje. Dotarło do niej jeszcze kilka naście zdań, po czym usnęła. Obudził ją pisk hamulców. Marvin skręcił gwałtownie, omijając dziurę w jezdni. Cisnęło ją na drugi bok taksówki. Prze jechali ostrożnie obok wyrwy, w której zmieściłoby się kilka naście ciężarówek. Ella z przerażeniem spoglądała w prze paść, zanim Marvin znów wyjechał na środek drogi. Walcząc o utrzymanie równowagi, usiadła prosto, poprawiła okulary i kapelusz. - O, Seńora, obudziłaś się. To dobrze.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Chyba byłam bardziej zmęczona, niż przypuszczałam wyjaśniła. Dwumiesięczna bezsenność zrobiła swoje. - Długo spałam? - Długo, ale to dobrze. Zaraz będziemy w Milagro. - To wspaniale. - Widzisz plantacje kawy? - Marvin machnął ręką przez otwarte okno. Ella z zainteresowaniem przyglądała się wysokim jak drzewa krzewom. Porastały zbocze niemal pionowo. Jak w ogóle jest możliwe zbieranie tu kawy? - Odwiedza pani kogoś w Milagro? - spytał Marvin. Znam tam wszystkich. Zawiozę pod sam dom. - No problema? - roześmiała się. - Jadę do męża. - Ma pani męża w Milagro? - Nazywa się Rafe Beaumont. Znasz go? Gwałtownie wcisnął hamulec i skręcił. Wóz z piskiem za trzymał się na skraju drogi. Taksówkarz wyskoczył, mówiąc coś w niesłychanym tempie po hiszpańsku. - Co się stało? - spytała zdumiona. Marvin pokazał na kawowe krzewy, wymienił imię jej męża i znów zatrajkotał jak karabin maszynowy. Kiedy skończył, z wściekłością otworzył bagażnik. Nie wyglądało to dobrze. Ella wysiadła z taksówki, w chwili gdy Marvin wystawiał jej bagaże na środek drogi. - Chwileczkę, nie możesz tego zrobić! Dumnie zadarł głowę. - Si, mogę - rzekł. - Y tambien... si, zrobię to. Złapała pierwszą z brzegu torbę i cisnęła ją energicznie do środka, ładując swój bagaż w takim samym tempie, w jakim Marvin się go pozbywał. - Co się stało? Co ja takiego powiedziałam?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Lo siento - oświadczył, kłamiąc podle, bo wcale mu nie było przykro. - Nie mogę zawieźć cię do Milagro. - Ale dlaczego? - To twoja wina. - Przestał wyładowywać jej walizki i, od wróciwszy się ku niej, wziął się pod boki. - Twój mąż, nie powiedziałaś mi, kto to. - Moja wina? - Stanęła w takiej samej pozycji. - Skąd mia łam wiedzieć, że to sprawia jakąś różnicę? I co z tego, że Rafe Beaumont jest moim mężem? Co on ci zrobił? - Nie mnie. Mi sobrino, mojemu siostrzeńcowi. Zwolnił z pracy Manuela. - I z tego powodu nie możesz zawieźć mnie do Milagro? - Si. Obraziłbym tym Manuela. - W jaki sposób byś go obraził? - zapytała z rozpaczą. Marvin nie odpowiedział, tylko znów zaczął wyjmować z bagażnika jej rzeczy. Postanowiła zmienić taktykę. - Słuchaj, nie możesz tak po prostu zostawić mnie na środku drogi. Nikt nie wie, że przyjechałam. Marvin wyłonił się z bagażnika i popatrzył na nią. - Seńor Beaumont nic o tym nie wie? - Chciałam mu zrobić niespodziankę. - Czepiała się ostat niej deski ratunku. - A jeśli nikt mi nie pomoże? A jak mnie ktoś ograbi? To będzie twoja wina. Zawahał się. Widać, nie zwykł zostawiać kobiety w takiej trudnej sytuacji. - Nie mogę cię zabrać. To sprawa honoru. Comprende, Seńora? - Nie! Nie rozumiem. - Jesteś jego żoną. Jego honor, to twój honor. - To, co robi Rafe nie ma nic wspólnego ze mną, niezależnie od tego, czy jest to kwestia honoru. - Skrzyżowała ręce na piersiach. - Zastanów się jeszcze nad jedną rzeczą. Jeżeli są-
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
dzisz, że miałeś nieprzyjemności przez mojego męża, to wiedz, że w porównaniu z tym, co będzie, jak mnie tu zostawisz, tamto było śmiechu warte. Marvin wygłosił kolejną niezrozumiałą dla niej tyradę. Wre szcie ochłonął nieco. - Pojadę do Milagro i wyślę kogoś po ciebie. To wszystko, co mogę zrobić. Poczekaj tutaj. Popatrzyła mu prosto w oczy, ale ciemne okulary zniweczyły cały efekt. - A dokąd miałabym pójść? Wsiadł do taksówki i uruchomił silnik. Niestety, auto zatrzy mując się na skraju drogi, trafiło tylnymi kołami do wyrwy. Nie była szczególnie wielka, lecz wystarczyła, by zatrzymać samo chód. Marvin ponownie wysiadł, przeklinając swój los i zapew ne również Ellę. - To twoja wina - oświadczyła i zdjęła kapelusz, by otrze pać się z kurzu, który wzbił się spod buksujących kół. Niestety, tylko go rozmazała. - Nie powinieneś mnie zostawiać. To zem sta niebios. Marvin pokazał na zakopane koło. - Lepiej pchaj, Seńora. - Chyba żartujesz. - Popatrzyła na niego z niedowierza niem. - Wcale nie. Lepiej pchaj, bo zapomnę przysłać ci pomoc z Milagro. Nagle z nieba spadła wielka kropla deszczu. Jednocześnie spojrzeli w górę. Nad nimi kłębiły się wielkie, deszczowe chmu ry. Lodowaty wiatr porwał jej włosy i cisnął na twarz. Przez chwilę oboje stali nieruchomo. - Tego już za wiele. - Ella podeszła do największej waliz ki i usiadła na niej. Niepotrzebne w tej sytuacji ciemne okula ry schowała do torebki. Potem wpatrzyła się w Marvina wzro-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
kiem, jakiego nauczyła się od Rafe'a. - Nie ruszę się stąd, do póki nie obiecasz zabrać mnie do Milagro. Jak mamy zmoknąć, to oboje. Marvin ze zdumienia rozdziawił usta. - Madre de Dios! La Estrella! - Przepraszam? - Uniosła brew. - La Estrella! Jesteś La Estrella. - Ależ nie, jestem Ella Beaumont. - Si, si, Seńora. - Skłonił się przed nią z szacunkiem. - La Estrella. Lo siento, Estrella. Nie wiedziałem, że to ty. Ella popatrzyła na niego podejrzliwie. - Kto to jest ta La Estrella? - To ty. Jesteś la profecia. - Proroctwo? - Si. Proroctwo. - Zerknął nerwowo na niebo. - Pospiesz się. Będzie straszny deszcz. Musimy jechać. Ella przygryzła dolną wargę. Nie miała pojęcia, co się dzieje, ale nie zamierzała zaprzepaścić okazji. - Najpierw załaduj mój bagaż. - A popchniesz potem? - Nie zostawisz mnie? Marvin położył rękę na sercu. - Słowo honoru, Estrella. Zanim bagaż znalazł się z powrotem w aucie, rozpadało się. W kilka sekund Ella była przemoknięta do suchej nitki. Wspaniale. Zjawi się przed Rafe'em, wyglądając jak zmokła kura. Marvin usiadł za kierownicą. - Pchaj, Estrella, pchaj. Oparłszy się dłońmi o brudną karoserię, posłusznie wytężyła wszystkie siły. Koła zakręciły się, ochlapując ją błotem od stóp do głowy. Nagle taksówka wyrwała się z pułapki i pozbawiona
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
oparcia Ella klapnęła w błoto. Wygrzebała się z niego, tracąc jeden sandał. - Niech cię diabli, mój mężu! - mruknęła pod nosem. - Jeśli po tym wszystkim mnie nie pokochasz, zapłacisz mi słono! - Dobra robota, Estrella! - zawołał przez okno Marvin. Wskakuj. Pospiesz się, zanim podmyje drogę. Brnąc w coraz gęstszym błocie, dotarła do auta. - Jestem brudna. - Wyczyszczę samochód. Teraz wsiadaj. Nie tracąc czasu, wskoczyła na tylne siedzenie. Marvin wrzu cił bieg i ruszyli. Ella ociekała wodą. Zastanawiała się, czy Rafe rozpoznają pod grubą warstwą błota. Dotknęła obrączki ślubnej. Poszukała najmniej brudnego kawałka ubrania i wyczyściła ją. W chwilę potem obrączka znów lśniła. - To już niedaleko, Estrella - zapewniał ją Marvin. Zerknął do lusterka. - Pomogłoby, gdybyś nie dopuściła do podmycia drogi. - Przepraszam? - Droga. Postaraj się, żeby deszcz jej nie zmył. - A jak niby mam to zrobić? - Jesteś La Estrella - odparł Marvin. - Musisz znać sposób. - Naprawdę? Więc coś ci powiem. Nie mam pojęcia. - Wyj rzała przez okno i zadrżała. Lało tak, że nie widać było krzewów kawowych. Oddałaby wszystko za gorący prysznic, suche ubra nie i nową parę sandałków. - Opowiedz mi o proroctwie - ode zwała się, szczękając zębami. - Jak się w nim znalazłam? Nigdy przedtem nie słyszałam o Milagro. Marvin pogrzebał przy przełączniku ogrzewania i ciepłe po wietrze wypełniło kabinę. - To stara legenda. Głosi, że gdy dwie złote estrellas gwiazdy - pojawią się na nocnym niebie, to do Milagro powróci prosperitas. - Nie rozumiem... Czemu niby mam być Estrella?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Te pani oczy, Seńora. Są jak złote gwiazdy. A pani włosy mają kolor nocnego nieba. - Akurat. Dlatego, że mam ciemne włosy i złote oczy spełni się wasze proroctwo? Żartujesz sobie ze mnie. - Nie, Seńora. Dla ludzi z Milagro proroctwo to nie żarty. Długo czekaliśmy na ciebie. Mamy mnóstwo spraw do załatwie nia. Po pierwsze, musisz przekonać swego męża, żeby przyjął Manuela z powrotem do pracy. - Nie wiem, czy zdołam - przeraziła się. - Seńor Beaumont jest bardzo upartym człowiekiem. - Zauważyliśmy to. Ale ty sobie poradzisz, Estrella. My, ludzie z wioski, liczymy na ciebie. Ella zamknęła oczy. Była zbyt wyczerpana, żeby wyjaśniać pomyłkę. Bez zajmowania się problemami mieszkańców Mila gro i tak wystarczy jej kłopotów z Rafe'em. - Daleko jeszcze? - spytała. - Nie. - Marvin pokonał kolejny zakręt bardziej na pamięć, niż cokolwiek widząc w ulewie. Po chwili dodał: - To już Mi lagro. Pojedziemy trochę dalej, na szczyt wzgórza. Ella wychyliła się przez okno, lecz ściana deszczu skryła miasteczko. Po pewnym czasie minęli otwartą na oścież żelazną bramę. - La Finca de Esperanta - oznajmił Marvin. Droga prowadziła do owalnego podjazdu przed domem. W chwili kiedy Marvin wyłączył silnik, deszcz ustał, a przez chmury wyjrzało słońce. - Gracias, Estrella. Nie dopuściłaś do podmycia drogi i przywiozłaś nam słońce. - Słuchaj, nie mam z tym nic wspólnego - powiedziała, spoglądając na zniszczone ubranie. Mogła sobie darować. Marvin nic nie słyszał, bo wyciągał z kufra jej bagaże. Wysiadła z taksówki. Czekała ją teraz przeprawa z mężem.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Rafe pojawił się w drzwiach. Marvin bez słowa postawił na ganku ostatnią walizkę i zniknął gdzieś z boku domu. Dziwne poczucie honoru. Ella chwyciła głęboki oddech. Wolałaby wyglądać nieco le piej, a właściwie czyściej. - Cześć, Rafe.
Anula43&Irena
ROZDZIAŁ SZÓSTY
sc an da
lo
us
Rafe stał przez dłuższą chwilę w milczeniu, trzymając w ręce zapalonego papierosa. Podniósł go do ust i zaciągnął się, spo glądając to na Ellę, to na jej bagaż. - Wejdziesz? - spytał kpiącym tonem, po czym pstryknął niedopałkiem w głąb ogrodu. - A może wolisz, żebym najpierw spłukał cię hydrantem? - To nawet dobry pomysł. Wypychanie taksówki z błota podczas oberwania chmury jest dość... brudnym zajęciem. Zerknęła w stronę, gdzie zniknął niedopałek. Cienka strużka dymu unosiła się pomiędzy jaskrawoczerwonymi kwiatami ros nącego opodal hibiskusa. - Tata wspomniał mi, że zacząłeś pa lić. Powiedziałam mu, że musiał się chyba pomylić. - Zawsze miałaś o mnie zbyt dobrą opinię, amada. Zobaczę, co da się zrobić, by ją skorygować. - Odsunął się na bok, za praszając ją gestem do środka. - Witaj w moim domu. Weź prysznic i przebierz się, zanim porozmawiamy. - Dziękuję, doceniam twoją troskliwość. - Po czym zawiozę cię z powrotem na lotnisko. Słowa protestu cisnęły się jej na usta, ale ugryzła się w język. Nie miała zamiaru kłócić się przed drzwiami. Wolała rozmówić się z nim w gabinecie, bibliotece lub gdzieś, gdzie będą mogli spokojnie usiąść. Tym miejscem okazało się jego biuro. - Wyglądasz o wiele lepiej - zauważył Rafe, gdy dołączyła do niego w godzinę później.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Dziękuję. Czuję się również znacznie lepiej. Przygotowała się starannie do tej rozmowy, wiedząc, że ma jedyną okazję, by przekonać go, że powinna zostać w Milagro. Włożyła na siebie ulubioną krótką obcisłą spódniczkę w kolorze kości słoniowej i pasującą do niej kolorystycznie jedwabną bluzkę. By zrównoważyć ten nieco oficjalny strój, rozpuściła i wyszczotkowała włosy, tak że układały się jej burzą wokół ramion. Biżuterię ograniczyła do złotych kolczyków i obrączki ślubnej. - Ten prysznic odebrałam niemal w mistyczny sposób - za częła, rozglądając się po pokoju. Miał typowo męski charakter. Proste meble z mahoniu, w powietrzu unosił się zapach dymu tytoniowego. Przyjmując ją tu, Rafe usiłował, ulokowawszy się za biurkiem, wykorzystać przewagę własnego terytorium. Ella zdawała sobie z tego sprawę. - Doceniam twoją gościnność. - Miło mi to słyszeć. - Wskazał jej stojące przed biurkiem krzesło. - Usiądź i powiedz mi, z czym przychodzisz. Domy ślam się, że chcesz omówić moje plany dotyczące twoich rodzi ców, ale zapewniam cię, że tracisz czas. Usiadła i popatrzyła na niego uważnie. - Plany? - Masz rację. - Wzruszył ramionami. - Nazywanie tego planami nie oddaje w pełni istoty rzeczy. Myślę, że odpowied niejszym słowem byłyby „groźby". - Chodzi ci o to, że groziłeś moim rodzicom ruiną finanso wą, o ile nie zrezygnują z organizowania kolejnych Balów Ko pciuszka. - Czyżby mogło mi chodzić o coś innego? - Uniósł brwi. Uśmiechnęła się kącikami ust. - Nie wierzę, że chodzi wyłącznie o to, zwłaszcza między nami. Nie mogę mówić za innych. - Przechyliła na bok głowę. - Czy są też może jacyś inni?
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Teraz ja z kolei czegoś nie rozumiem. - W jego wzroku błysnęło rozbawienie. - O ile wiem, ty i twoi rodzice macie zaszczyt figurować u mnie na pierwszym miejscu. - Od razu zrobiło mi się lżej na sercu - mruknęła. - Chociaż bardziej by mi ulżyło, gdyby okazało się, że zajmujemy ostatnie miejsce. - Wcale w to nie wątpię. Ale dość tego, Ella - zniecierpliwił się Rafe. - Skoro nie przybyłaś tu odwieść mnie od mego za miaru ani nie przywiozłaś pisemnej gwarancji rodziców o za niechaniu dalszych balów, to po co przyjechałaś? - Sięgnął do otwartej paczki papierosów leżącej na biurku. - To proste, Rafe. - Żołądek ściskał się jej ze strachu, czuła jednak, że dalsze owijanie sprawy w bawełnę tylko bardziej rozwścieczy jej męża. - Przyjechałam do domu. Zmarszczył brwi i wstrzymał rękę z zapalniczką. - Przepraszam, ale czy powiedziałaś „dom"? - Tak, dom. - Wyjęła mu z ręki papierosa. - Zawsze myśla łam, że palenie to nerwowy nałóg, rodzaj psychicznej protezy. Chyba się jednak myliłam, bo ty nie potrzebujesz żadnych pro tez, prawda? - Patrząc mu w oczy, złamała papierosa i wrzuciła do najbliższej popielniczki. Zapach jej perfum owionął go, wypełniając mu płuca słod kim aromatem zamiast duszącego tytoniowego dymu. Mnąc w ustach przekleństwo, opadł na krzesło. Nie sięgnął po pa pierosy. - Co tu, u diabła, robisz? Mów prawdę. Ella postanowiła rozegrać sprawę po swojemu. - To proste, Rafe. - Założyła nogę na nogę i poprawiła spód niczkę, wiedząc, że nie spuszcza z niej wzroku. - Ożeniłeś się ze mną, więc jesteśmy ze sobą związani. - Wiesz, dlaczego się z tobą ożeniłem - wycedził przez za ciśnięte zęby.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Oczywiście, bo mnie pragniesz. I wiesz co - wytrzymała jego spojrzenie - ja też cię pragnę. Rafe znów sięgnął po papierosy, ale wstrzymał się w ostat niej chwili. Z wściekłością zmiął paczkę. - Nic z tego nie wyjdzie - oświadczył, wrzucając pudełko do kosza na śmieci. - Jutro z samego rana załatwię ci bilet na lot powrotny. Ella pokręciła głową. Włosy wdzięcznie zafalowały. - Nigdzie nie pojadę, przynajmniej na razie. Rafe uderzył pięścią w stół. Wtedy to zobaczyła. Nadal no sił obrączkę. Promienie słońca odbiły się w niej, budząc na dzieję. - Dwa miesiące temu wyjaśniliśmy sobie, że wszystko nas dzieli - warknął. - Przypominam ci, że nasze, małżeństwo skoń czyło się równie szybko, jak je zawarliśmy. - I tu właśnie się mylisz. - Zebrała się w sobie, żeby być gotową na jego reakcję. - Nie zamierzam zwolnić cię z przysię gi małżeńskiej, dopóki nie przekonam się, że nie żywisz do mnie żadnych uczuć. - Uczucia? Nasze małżeństwo nie ma z nimi nic wspólnego! - ryknął. - Jest zawinionym przeze mnie błędem, przyznaję, ale miałem też dość rozumu, żeby wyjść, zanim sprawy zaszły za daleko. Ella zacisnęła pięści i pochyliła się w jego stronę. - Ja stąd nie wyjdę. Kocham cię od ponad sześciu lat i nie zamierzam przez twój głupi upór pogrzebać jedynej szansy na szczęście. Jeśli chcesz się mnie pozbyć, musisz mnie stąd wy nieść siłą. - Sądzisz, że nie jestem do tego zdolny? - spytał, gwałtow nie się zrywając. - Spróbuj. - Również wstała. - Oboje jednak dobrze wie my, co się stanie, w chwili gdy mnie dotkniesz. Jeśli mnie stąd
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
wyniesiesz, to nie na ganek, a jedynie do sypialni, gdzie dokoń czymy to, co zaczęliśmy w noc poślubną. - Nie zmuszaj mnie, żebym cię wyprowadził z błędu. - Pozwól, że ci to ułatwię. - Rozłożyła ramiona. - Śmiało, Rafe. Jestem twoja. Weź mnie na ręce i zobaczymy, gdzie wy lądujemy, na progu twego domu czy w łóżku. Oczy rozbłysły mu wściekłością zmieszaną z pożądaniem. Ru szył ku niej wokół biurka, zbliżając się gwałtownie. Ella w pier wszej chwili przeraziła się, ale tylko na moment. Rafe mógł wrze szczeć i wściekać się do woli, wszystko na nic. Kiedy tracił pano wanie nad sobą, nie potrafił zaprzeczyć temu, co istniało między nimi. Pierwszy pocałunek mógł wstrząsnąć nim i... Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Nie powinnaś tu przyjeżdżać. Przysięgam, że pożałujesz. - Nie rozumiesz, że to moja ostatnia szansa? Z gniewnym pomrukiem nachylił się ku niej. Jeśli spodzie wał się napotkać opór, zawiódł się. Jej pożądanie było niekła mane. Bez najmniejszego wahania, bez cienia wstydu podała mu gorące, spragnione usta. - Rafe, proszę... - Jej szept zadrżał pomiędzy nimi. Położył ją na biurku i rozpiął bluzkę. Nie protestowała. Za darł krótką spódniczkę na biodra i niecierpliwie dotknął białej skóry pomiędzy pończochami a koronkowymi majteczkami. Je śli gorące usta Elli stanowiły dla niego poważne zagrożenie, to jedwabista skóra pod palcami niemal przyprawiła go o zawrót głowy. Była dla niego ideałem kobiety. Gdyby tylko mógł, zapamię tałby się bez reszty, ale kochać się z nią na biurku, w pośpiechu i nieładzie... - Nie tu - mruknął z wysiłkiem. - Wiesz, że ci się nie oprę. - Oczy płonęły jej pożądaniem. - Jesteś moim mężem.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- A ty moją żoną. Przynajmniej na papierze. - Mógłbyś to zmienić. - Nie tu i nie teraz - powtórzył. Zamknął oczy i przywarł do niej, usiłując odzyskać panowa nie nad sobą. Przyciśniętym do jej piersi policzkiem mógł wy czuć gwałtowne bicie jej serca. Chwycił głęboki oddech, wy prostował się i pomógł jej wstać z biurka. Ku przerażeniu Elli, palce jej drżały tak, że ledwo zdołała doprowadzić ubranie do porządku. Jednak nie tylko ona była wstrząśnięta. Kątem oka zobaczyła, jak Rafe sięga po papierosa. Zmitygował się jednak niemal natychmiast. Wciskając bluzkę pod spódniczkę, popatrzyła mu prosto w oczy. - No i co? - spytała, kując żelazo, póki gorące. - Czy roz wiążemy wreszcie ten problem? Rafe zaczerwienił się gwałtownie. - Eres mio! - szepnął zduszonym głosem. - Jesteś moja i twój los jest przesądzony. Daję ci jeden tydzień, zrozumiałaś? Jeden! Zanim uzmysłowiła sobie, czy to dobrze, czy źle, rozległo się pukanie, drzwi otworzyły się gwałtownie i wszedł Marvin z drobną, piękną kobietą. - Perdone, Senor - odezwała się pospiesznie kobieta. Pode szła bliżej i popatrzyła na Ellę. - Marvin! Tiene derecho! Es La Estrella! Estd aqui! Por fin esta aqui! - Chelita, co się dzieje? - spytał Rafe. - Co ty wygadujesz? Chelita pokazała na Ellę i zarumieniła się. - Sehora. Ona jest La Estrella. Nie wierzyłam Marano wi, ale on ma rację. Przybyła tu, żeby wypełnić proroctwo. Nareszcie! - Proroctwo? Myślisz, że Ella... - Rafe zwrócił się do ta ksówkarza. - Co ci przyszło do głowy? Co to za plotki na temat mojej żony?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- To wcale nie plotki, tylko prawda - zaprotestował Marvin. - Przyjrzyj się jej, przyjacielu. Ona jest obiecanym znakiem w proroctwie dla Milagro. To, że ty tego nie widzisz, nie znaczy, że my też jesteśmy ślepi. - Ona wcale nie jest żadnym znakiem, żadną Estrellą, tylko Ellą Mont... - Rafe zmełł przekleństwo. - Ellą Beaumont. Moją żoną. Gadał jednak do ściany, bo Marvin i Chelita już wypadli z biura. Po korytarzu niosły się ich podniecone głosy. - Chyba powinnam ci o tym powiedzieć - odezwała się wreszcie Ella. - Marvinowi przyszło do głowy, że jestem speł nieniem jakiegoś proroctwa i w żaden sposób nie mogłam mu tego wyperswadować. - No, pięknie! - Rafe miotał się po pokoju jak wściekłe zwierzę. - Marvin i moja gospodyni są największymi plotkarza mi w okolicy. Do wieczora całe miasteczko będzie wiedziało, że goszczę pod moim dachem La Estrellą. - To źle? Skoro da im to nadzieję... ? - A co im po nadziei? - spytał sarkastycznie Rafe. - Czy nakarmią nią dzieci? Czy pomoże im zbierać ziarno? Da im więcej colones? Szczerze wątpię. - Ziarna kawy? - zdziwiła się. - Marvin coś wspominał mi o plantacji, ale mówił po hiszpańsku i nie wszystko zrozumiałam. - Robotnicy strajkują - westchnął Rafe. - Manuel, siostrze niec Marvina, powiedział im, żeby nie zbierali ziarna. Nic dziwnego, że Rafe go zwolnił. Szkoda tylko, że Marvin zapomniał jej o tym powiedzieć. - Dlaczego strajkują? - Bo zamierzam sprzedać Esperanzę. - Sprzedajesz swoją plantację? - osłupiała. - Przecież to twój dom, rodzina twojej matki mieszka tu od pokoleń... - Dość tego, Ella. Ta sprawa cię nie dotyczy.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- A właśnie, że dotyczy. Skoro mam tu mieszkać... - Do czego nie dojdzie. - Sprawa wciąż pozostaje otwarta - sprostowała. - Skoro mam tu mieszkać, chciałabym pomóc. - W niczym nie możesz pomóc. Proroctwo mówi o tym, że dostatek i szczęście zagoszczą w Milagro... - Wiem, Marvin mi to wyjaśnił. - W takim razie rozumiesz chyba beznadziejność sytuacji. Jak zamierzasz wypełnić to proroctwo? Oni oczekują od ciebie cudu. A może zapakowałaś kilkanaście cudów do walizek? spytał z ironią w głosie. - Nie bądź śmieszny. - Śmieszny? Uważaj, w co wtykasz nos, amada. Ja nigdy nie podawałem się za La Estrellę. - Ja też. - Ale również nie zaprzeczyłaś. - Oparł się o biurko. Pod ciemnym materiałem spodni rysowały się mięśnie ud. - Co bę dzie, jeśli nie sprostasz ich oczekiwaniom? - Czy tak trudno zapewnić im szczęście i dobrobyt? - spy tała. - Jeżeli powodzenie materialne zależy od zbioru kawy, wystarczy tylko znaleźć sposób, żeby wrócili do pracy. - Doprawdy? - Uniósł brew. - Tylko tyle? Za mało wiesz. - A niby skąd mam wiedzieć więcej, skoro mi nic nie mó wiłeś? - Więc mówię ci teraz. Nie ma mowy o kompromisie z mie szkańcami. Nie wrócą do pracy. Tyle w kwestii ich dobrobytu. A co do szczęścia, jak chcesz je im zapewnić, princesal Mach niesz czarodziejską różdżką i spełnisz ich życzenia? - To może być takie proste. - Wzruszyła ramionami. - W takim razie jesteś tak głupia, jak oni. - Jeżeli za głupotę uważasz wiarę w szczęście i cuda, to owszem, jestem głupia.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie to miąłem na myśli. - Podejrzewam, że akurat właśnie to, ale niech tam. - Opar ła się o framugę drzwi prowadzących na główny korytarz i po patrzyła znacząco na męża. - Wiesz, że dziś jest Nowy Rok? - Naprawdę? - Przeciągnął dłonią po włosach. Dawno już nie widziała tego gestu. - Przyznam się, że o tym zapomniałem. - Cieszę się, że mogę ci przypomnieć, ponieważ mamy oka zję zacząć wszystko od nowa. - Co chcesz przez to powiedzieć? , - Że zamierzam rozpocząć walkę o przywrócenie ci wiary. Podejrzewam, że jesteś zbyt cymczny, by przyznać mi rację, lecz mam nadzieję, że w końcu mi się uda. - Ani za tydzień, ani za miesiąc, ani za rok. - Cóż, założę się również, że przed wyjazdem uda mi się sprawić kilka cudów. Przywrócę ci wiarę i zaufanie do ludzi, a może nawet... odzyskam twoją miłość. Popatrzył na nią chłodnym wzrokiem. - Przegrasz zakład, amada., .- A jeśli wygram... - Porozmawiajmy otwarcie. - Przygwoździł Ellę wzrokiem. - Gdybym mógł, odesłałbym cię natychmiast do domu, Tyle w sprawie wiary. Niestety, nie jest to chwilowo możliwe. - Z powodu proroctwa? - Wolałbym nie wypędzać La Estrelli z miasteczka. Niech lepiej zrobią to mieszkańcy, kiedy zorientują się, że to zwykła oszustka. Przypuszczam, że zajmie im to jakiś tydzień, więc tyle czasu masz do dyspozycji. - Jesteś aż nazbyt hojny. - Hojniejszy, niż przypuszczasz. - W takim razie muszę zabierać się do roboty... -- Oderwała się od framugi i podeszła do męża. - Może pomógłbyś mi w spełnieniu pierwszego cudu? Przyjmij Manuela do pracy.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
Rafe uśmiał się serdecznie. - W tej sprawie, amada, przydałby się prawdziwy cud. Przy siągłem, że nie zatrudnię go ponownie, dopóki robotnicy nie wrócą na pola. Nie wrócą, dopóki nie obiecam im, że nie sprze dam plantacji. Żeby było śmieszniej, jutro spotykam się z ku pcami, by dogadać się co do szczegółów transakcji. - Nigdy nie mówiłeś, że zamierzasz sprzedać plantację. Nagły niepokój przyćmił jasny blask jej oczu. - Rafe? Nie jesteś chyba w kłopotach finansowych? Musisz to robić? - Owszem, muszę, choć nie z powodów finansowych. - A zatem... .- To osobista sprawa. Jak już wspomniałem, nic ci do tego. - Podszedł do drzwi. - Chodź, sprawdzimy, czy przeniesiono już bagaże do twojego pokoju. Czy Chelita ma pomóc ci się rozpakować? - Sama poradzę sobie z przeniesieniem ubrań z walizek do szafy. - Dołączyła do niego w progu. - Wbrew twojej opinii jestem samodzielna. - Cieszę się, że to słyszę. - Popatrzył na nią. - I jeszcze jedno. Możesz zaklinać się, że mnie kochasz, ale to tylko słowa. Twoja obecność w Milagro może mieć wyłącznie jeden powód: powstrzymanie mnie przed szkodzeniem twoim rodzicom. Wszystko inne to zwykłe mydlenie oczu. - To nieprawda. Zresztą, na zaszkodzenie im od strony fi nansowej miałeś pięć lat - uśmiechnęła się. - Gdybyś naprawdę pałał żądzą zemsty, nie czekałbyś tak długo. - Tak uważasz? Więc posłuchaj. Nic nie odwiedzie mnie od moich zamiarów i jeśli sądzisz inaczej, możesz się srogo roz czarować. Czy rodzice dadzą mi tę gwarancję? - Musnął war gami jej usta. - Nie mówiłam o tym z nimi. - Zwilżyła wargi. - Więc uprzedzam, ich los jest w twoich rękach.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Nie, Rafe - zaprzeczyła - w twoich. Zamiast odpowiedzieć, otworzył drzwi. Posłuchanie było skończone. Zyskałam jeden punkt, straciłam drugi, pomyślała, idąc do sypialni. Wywalczyła sobie prawo tymczasowego po bytu mfirwa, ryzykując przy tym majątek rodziców. Gdyby była sprytna, spełniłaby jego życzenie i natychmiast wyjechała. Nie stety, przekreśliłoby to wszystkie szanse na wspólną przyszłość. Wiedziała, że ich małżeństwo skończyłoby się w chwili, gdy Rafe uzyskałby to, czego chce. Ciche pukanie do drzwi przerwało te rozmyślania. - Ella? - Shayne wetknęła do środka misternie uczesaną blond głowę. Wzrok miała obojętny..- Mogę wejść? - Shayne! - Ella rzuciła się, by ją uściskać. Shayne jednak wyrwała się gwałtownie. - Dawno cię nie widziałam. - Pięć długich lat. - Shayne wyglądała przepięknie, ale ner wowo zaciskała palce. - Cieszę się, że cię widzę. - Niech no na ciebie spojrzę. - Łzy zakręciły się w oczach Elli, kiedy badała zmiany, jakie zaszły w jej przyjaciółce- Uro słaś... jesteś... chłodniejsza i bardziej opanowana, zupełnie jak Rafe. Bardziej dojrzała. - Można było się tego spodziewać... wcześniej czy później - Shayne nieśmiało weszła do pokoju. — Wpadłam tylko po to, żeby cię... przeprosić. Ta cała sytuacja z Rafe'em to wyłącznie moja wina. - Twoja wina? - zdziwiła się Ella. - Śmiało, porozmawiaj my, kiedy będę się rozpakowywała. Czemu uważasz, że to twoja wina? Shayne przysiadła sztywno na krawędzi łóżka. Zachowywała się ze zbytnią rezerwą jak na dwudziestotrzyletnią dziewczynę. - Rafe wszedł na mój bilet. - Twój? - Wściekł się, kiedy zrozumiał, co planuję.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
-. Czegoś tu nie rozumiem - pokręciła głową Ella. - Jak udało ci się zdobyć bilet? Goście muszą najpierw wypełnić ankietę, potem są drobiazgowo sprawdzani. Wiedziałabym o tym. - Obeszłam to - wyznała Shayne. - Namówiłam przyjacie la, żeby zgłosił się zamiast mnie. Zamierzałam wejść na jego; bilet, ale zapomniałam o tym, że rozsyłacie je przez specjalnych posłańców. Głupi błąd... - Zgłoszenie było na jego nazwisko? - Tak. - Odrzuciła z niecierpliwością niesforny kosmyk włosów. - Kiedy posłaniec przyniósł bilet, w miasteczku nastą piło poruszenie. W końcu dowiedział się o tym Rafe. Od razu domyślił się wszystkiego. - Rozumiem. - Ella popatrzyła na Shayne zatroskanym wzrokiem. - Ale czemu, u licha. - Przecież wiesz. Myślałam, że będzie tam Chaz..- Ta odpowiedź boleśnie poruszyła Ellę. -Z tego samego powodu usiłowałam dostać się na Bal Rocznicowy i gdyby nie wypa dek...-Wzruszyła ramionami. - To stało się wtedy? - zdumiała się pila. - Podczas jazdy na Bal Rocznicowy? - Nie, wiedziałaś o tym? - spytała z niedowierzaniem Shayne. - Aż do tej chwili nie. - Usiadła obok niej na łóżku i wzięła ją za rękę. - Kochanie, gdybyś zadzwoniła, oszczędziłabyś sobie mnóstwa bólu i cierpień. Powiedziałabym ci, że Chaza nie było. Spod maski obojętności wyjrzała na chwilę rozpacz;. - Jesteś pewna? - Sama sprawdzałam listę. - To była głupota z mojej strony. - Shayne zwiesiła głowę. - Gdybym dała sobie spokój, Rafe nie szkodziłby ci teraz. To z mojego powodu usiłuje przerwać Bale Kopciuszka. ,
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Zostaw to mnie. Rafe jeszcze cię zadziwi. - Mam taką nadzieję przez wzgląd na twoje dobro. - Shayne zawahała się, nim zaczęła mówić dalej. - Jeszcze chciałam cię spytać o jedno... - Znów spod maski obojętności wymknęły się na chwilę skrywane emocje. - Czemu nigdy nie powiedziałaś Rafe'owi, co się wtedy stało? - Przed pięciu laty na Balu Kopciuszka? - Czemu nie powiedziałaś, że skłamałam, że to nie ty mnie zaprosiłaś? - Z bardzo prostego powodu. Nie zrobię nic, co mogłoby zaszkodzić waszym stosunkom. - Ja... - Shayne przygryzła wargę - dziękuję. - Nie przesadzaj. - We wzroku Elli błysnął ogień. - Nie zrobiłam tego dla ciebie, tylko dla niego. - Rozumiem. - Shayne zdołała się jakoś opanować. - Win na ci jestem przeprosiny. Wykorzystałam cię, co gorsza, znisz czyłam twój związek z moim bratem. Wiem, że słowa nie na prawią wyrządzonego ci zła, ale przepraszam. - Miałaś wtedy zaledwie siedemnaście lat. Rozumiem to. - To i tak więcej niż Rafe - powiedziała bezbarwnym gło sem Shayne. - Niemniej i tak potwornie skrzywdziłam was obo je. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz. - Już dawno ci wybaczyłam - uśmiechnęła się Ella. Prze chyliła głowę na bok. - Ty też mu nie powiedziałaś prawdy, co? - Próbowałam - odparła Shayne - ale on nie słuchał. Nie jestem pewna, czy chciał znać prawdę. - A jaka jest prawda? Przez chwilę spod maski wyjrzała zrozpaczona kobieta. - Prawda jest taka, że wciąż kocham Chaza Mclntyre'a i pięć lat niczego nie zmieniło. - Czy dlatego chciałaś wrócić? Miałaś nadzieję, że go spotkasz? Shayne skinęła głową.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Rafe uzyskał unieważnienie małżeństwa, ponieważ byłam nieletnia - uśmiechnęła się ponuro. - A wiesz, co w tym wszy stkim jest najzabawniejsze? Gdyby bal odbył się dzień później, skończyłabym już osiemnaście lat i cała historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. - Shayne... Zerwała się gwałtownie. - Wybacz, ale nie mogę dłużej o tym rozmawiać. - Podeszła do drzwi i położyła dłoń na klamce. - Kolacja jest o siódmej. Drzwi zamknęły się za nią bezgłośnie. Ella głęboko westchnęła. Trzeba będzie coś zrobić, jakoś znów tchnąć życie w Shayne. Wygląda na to, że La Estrella musi sprawić jeszcze jeden cud.
Anula43&Irena
us
ROZDZIAŁ SIÓDMY
sc
an
da
lo
- Tak się cieszę, z twojego przyjazdu, Ella - przerwała pa nującą w jadalni ciszę Shayne. - Czy zabawisz u nas dłużej? - Zdecydowanie tak. - Nie - odparł natychmiast Rafe. - Będzie tu bardzo krótko. Chelita zastygła z butelką wina przechyloną nad jego kieli szkiem i popatrzyła na swego pana z przerażeniem. - Och, Seńor Beaumont, nie wypuści pan stąd La Estrelli. Mieszkańcy jej potrzebują. - La Estrellal - zdziwiła się Shayne. - O czym ona mówi? Rafe sapnął niecierpliwie. - Nie mam zamiaru wysłuchiwać tych... Chelita, co z tym winem? Chelita w ostatniej chwili podniosła butelkę. - Och, lo siento, Seńor Beaumont. To dlatego, że wszyscy jesteśmy tacy szczęśliwi. Wreszcie do nas przybyła i,... - Nikt mi o tym nie powiedział - narzekała Shayne. - Gdzie ona jest? Kto to? Może ktoś mi wreszcie powie. - Hm... - zmieszała się Ella. - Chodzi o mnie. Zapomnia łam ci wcześniej o tym wspomnieć. Zdaje się że Marvin i Che lita ubzdurali sobie, że La Estrella to ja. - Ty? - Shayne otworzyła buzię ze zdumienia. - Chelita - wtrącił z irytacją Rafe. - To wino podejrzanie przypomina szampana.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Si, Seńor Beaumont. Wiedziałam, że będzie pan chciał uczcić przyjazd La Estrelli. - Wiedziałaś? Coś takiego! - To oczywiste. - Chelita udała, że nie słyszy ironii w jego głosie. - Wszyscy są tacy podnieceni. Teraz zawita do nas szczę ście i dobrobyt. Powinniśmy uczcić taki cud. - Póki, rzecz jasna - odezwała się niewinnym tonem Shayne - mój brat nie odeśle jej do domu. - Odesłać ją do domu? - Chelita z trzaskiem postawiła bu telkę na stole. Jej entuzjazm zmienił się w podejrzliwość. Seńor Beaumont chce nam odebrać La Estrellęl Zrobiłby pan to ludziom z Milagro? - Nie mam zamiaru nigdzie jej odsyłać - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Więc mogę zostać dłużej niż tydzień? - spytała szybko Ella. Wszystkie oczy zwróciły się na Rafe'a. Jednym haustem opróżnił kieliszek i odstawił go z taką siłą, że delikatny kryształ zadzwonił. - Nie zwykłem być przesłuchiwany we własnym domu! - Ale La Estrella... - zaprotestowała Chelita. - La Estrella może sobie przyjeżdżać i wyjeżdżać, kiedy jej się spodoba. - Spojrzał rozkazującym wzrokiem na Ellę. - Jed nak niedługo będę miał przyjemność odesłać ją do domu. Koniec dyskusji. Chelita, podaj kolację, por favor. Gospodyni założyła ręce przed sobą. - Najpierw obieca mi pan, że ją zatrzyma. - Chelita! - Dobrze! Podam kolację i przyniosę więcej wina. - Wzięła butelkę i pomaszerowała do kuchni, mamrocząc coś pod nosem po hiszpańsku. - Chyba polubię szampana... - mruknęła Shayne.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Dosyć nam już dziś przysporzyłaś kłopotów - zbeształ ją Rafe. - Ale z drugiej strony dobrze, że się nieco ożywiłaś. Być może wizyta Elli ma również dobre strony. - Trzy zero dla mnie - mruknęła Ella, ściągając tym samym na siebie uwagę męża. - Może byśmy zmienili temat na nieco mniej drażliwy, amada? Czy wolisz, żebyśmy wrócili do biura i podjęli dyskusję od punktu, w którym ją przerwaliśmy? Ella wybrała zmianę tematu. - Jak tam twoje mozaiki? - zwróciła się do szwagierki. Nie mogę się doczekać, kiedy mi je pokażesz. Jak się okazało, był to fatalny wybór tematu rozmowy. Shayne pobladła i w ślad za bratem wypiła szampana jednym hau stem. Znów zadzwonił kryształ. - Nie robię tego, odkąd... Od dawna. Teraz studiuję księgo wość. - Księgowość! - Ella nie potrafiła ukryć zmieszania. - Prze cież masz talent. - Kolacja podana - odezwała się Chelita, wpychając do ja dalni drewniany wózek z posiłkiem. Dolała wszystkim wina i zdjąwszy z pierwszego talerza srebrną pokrywkę, postawiła parujące naczynie przed Ellą. - Dla ciebie, Estrella, przygotowałam specjalne danie Tico, zwane casado. Shayne roześmiała się. - To miał być żart, Ella. Casado oznacza po hiszpańsku żonatego mężczyznę. Ta potrawa symbolizuje to, czego męż czyzna spodziewa się po swojej żonie. Jest tu wszystkiego po trochu: ryż, fasola... - ...Y picadillos -dodała Chelita. - To mieszanka ziemniaków, strączków fasoli, mięsa, po midorów. Wszystko razem uzupełnione przyprawami. Niech
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
no spojrzę, co tu jeszcze mamy... spaghetti, sałata, czy to corvina? - Si, conńna. - I jeszcze okoń. - Wspaniale wygląda - uśmiechnęła się z uznaniem Ella. - Smakuje równie wspaniale - zapewniła ją Shayne. - Chelita jest świetną kucharką. Gospodyni podała kolację Shayne i Rafe'owi, po czym za częła wycofywać się z wózkiem do kuchni. - Chelita, pozwól tu na chwilę - odezwał się Rafe. Ella spojrzała na niego z niepokojem. Dobrze znała ten ton. Chelita najwyraźniej również. - Muszę iść do kuchni. - Najpierw wytłumacz mi to. - Z wysiłkiem wbił widelec w kawałek mięsa. - Może powiesz mi, co to za czarny kawałek? - Stek - odparła Chelita, wbijając wzrok w podłogę. - Stek - powtórzył, podnosząc mięso na widelcu. - Bar dzo interesujące. Czyżbyś wymyśliła nowy sposób przyrzą dzania? - Tak, Seńor Beaumont - odchrząknęła. - Zupełnie nowy. - Rozumiem. Czy polega on na tym, że kawałek mięsa trzyma się na grilu, póki nie zamieni się w zwęgloną bryłkę? - Chyba tak został przyrządzony. - Zerknęła na niego spod rzęs. - Gusta ustedl - Nie, Chelita. Nie smakuje mi. Jeśli sądzisz, że w ten spo sób uda ci się zapobiec wyjazdowi La Estrelli, to jesteś w błę dzie. - Odłożył mięso na talerz. Bądź tak uprzejma i przynieś mi nowy kawałek. - Si, Seńor Beaumont - odparła posłusznie. - Jeszcze jedno, Chelita... - Poczekał, aż skupi na sobie jej uwagę. - Żadnych eksperymentów kulinarnych. Powiedziałem, że La Estrella może zostać, jak długo zechce. Przypalanie mojej
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
kolacji niczego tu nie zmieni, podobnie jak namawianie mnie, żebym przyjął z powrotem Manuela. Czy to jasne? Chelita skinęła głową i wyszła. Kiedy tylko zniknęła za drzwiami, Rafe zwrócił się do Elli. - To twoja wina. - Moja? A niby dlaczego? - Chelita nie zaryzykowałaby utraty pracy przez takie za chowanie, gdyby nie wierzyła, że szczęście i dobrobyt ma w za sięgu ręki. Wierzy niezachwianie, że La Estrella znajdzie radę na wszystkie życiowe niepowodzenia, ze zwolnieniem z pracy włącznie. - Cóż, chyba jej za to nie zwolnisz. - Naprawdę? - Odchylił się na krześle i popatrzył na Ellę z zaciekawieniem. - Jak zamierzasz mnie powstrzymać? - Sama ją przyjmę do pracy. - Kiepski pomysł książkowy. - Dlaczego kiepski? - Zapominasz, amada, że to mój dom. Ja decyduję, kto u mnie pracuje. - A twoja żona nie ma nic do powiedzenia? - Nie - oświadczył sucho. - Nie ma. Dlatego odradzam ci podtrzymywanie tych bzdurnych poglądów u Chelity i innych osób. Nie jesteś żadnym wypełnieniem proroctwa i zamiast roz wiązać ich problemy, zagmatwasz je jedynie. Po kilku minutach niezręcznego milczenia Shayne zmieniła temat rozmowy, co Ella przyjęła z wyraźną ulgą. Kiedy skończyli jeść, Chelita podała tacita de cafe - maleń kie filiżanki z kawą, co; jak orientowała się Ella, oznaczało koniec posiłku. - Pochodzi z naszych zbiorów i jest cudowna, ponieważ przyrządzano ją o wiele staranniej niż podczas zwykłej produ kcji handlowej - powiedziała Shayne. - Nasza kawa klasyfiko-
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
wana jest jako „arabica o twardym ziarnie", co stawia ją wśród najlepszych gatunków na świecie. - Zawsze zastanawiałam się, jak robi się kawę - przyznała Ella. - Jadąc tu, widziałam krzewy kawowe, ale zamiast ziaren miały jagody. - Ziarnka ukryte są w nich na ogół po dwa w „wisience" - wyjaśnił Rafe, - Zrywa się je, kiedy stają się czerwone. - Chyba nie wstajesz co rano, by zbierać te czerwone? - Nie - uśmiechnął się Rafe. - To niewdzięczna praca, wy magająca kilku powrotów w to samo miejsce. Kiedy sę je zbie rze, specjalne maszyny mielą je, oddzielając miąższ. Potem ziarno fermentuje, nabierając aromatu oraz goryczki. To daje fantastyczne efekty w filiżance, prawda? - Rzeczywiście, jest wyśmienita - przyznała Ella. - Miło mi to słyszeć. - Wstał i ku jej wielkiemu zdziwieniu szybko ją pocałował. - Przepraszam, że was opuszczam, ale muszę zatelefonować. - W porządku - rzekła niepewnie. - Rozumiem. - No i jak podobała ci się pierwsza lekcja produkcji kawy? - uśmiechnęła się Shayne, kiedy zostały same. - Fascynujące. - Ella dolała sobie kolejną porcję kawy i od robinę ciepłego mleka. - Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej. - Tak ci się tylko zdaje - skrzywiła się Shayne. - Masz szczęście, że Rafe ograniczył się do wersji skróconej. To o wiele nudniej sze i bardziej skomplikowane, niż myślisz. - Domyślam się. - Wiesz, mam pomysł. - Shayne odstawiła filiżankę i wsta ła. - Pokażę ci mozaikę na dziedzińcu. Braciszek pewnie starał by się odwieść mnie od tego, ale skoro chodzi o ciebie... - O mnie? Shayne roześmiała się, widząc wyraz twarzy Elli.
Anula43&Irena
101
sc an da l
ou
s
- Żartuję, no, może przynajmniej częściowo. Na mozaice wyobrażona jest La Estrella. Czy jesteś gotowa oddać hołd swojej imienniczce? - Z radością. - Ella pospieszyła niecierpliwie za Shayne w głąb domu. - Czy to twój projekt? Shayne natychmiast posmutniała. - Nie, chociaż pracowałam nad jego rekonstrukcją. - Co się stało, Shayne? - zapytała Ella, kiedy weszły na centralny dziedziniec. Wokół kwitły przepiękne kwiaty. - Cze mu porzuciłaś coś, na czym tak bardzo ci zależało? - Tworzenie mozaiek to ułuda, a nie żaden zawód. W oczach Shayne pojawił się chłód. - Księgowość jest o wiele praktyczniej sza. - To słowa twego brata. - Chyba tak. - Co się stało z dziewczyną, którą kiedyś znałam? - Już jej nie ma. - Shayne przyspieszyła kroku. - Dorosła. - Dorastanie wcale nie oznacza rezygnacji z marzeń. Shayne roześmiała się drwiąco. - Właśnie, że tak. Przekonasz się sama, o ile Rafe w tym ci nie pomoże. - Mam nadzieję, że się mylisz. - Nie mylę się. - Shayne wskazała na obszar przed fontanną. - To tu. Zostań. Ja mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia na komputerze. Blefuje, pomyślała Ella po odejściu Shayne. Nie mówi tego serio. Chyba nie jest jeszcze za późno, aby wróciła do robienia swoich mozaiek. Nie goniła jej. Na rozmowę będzie jeszcze czas. Z westchnieniem odwróciła się w stronę znajdującej się u jej stóp mozaiki. Była przepiękna. Uroku dodawała jej jeszcze tęcza odbijająca się w fontannie. Potem spojrzała na główny motyw i oniemiała.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
Dziewczyna w pięknej powłóczystej sukni wydawała się klę czeć przed fontanną. Czarne, błyszczące włosy rzeczywiście przypominały nocne niebo. A oczy... Oczy miały znajomy od cień bursztynu. Ella zrozumiała, czemu Marvin uznał ją za La Estrellę. Nie wiedziała, czy tak wyglądał oryginał, czy to z powodu swobod nej interpretacji Shayne kobieta z mozaiki do złudzenia przypo minała ją. Cichy dźwięk przykuł jej uwagę. Z cienia wyłonił się Rafe, trzymając w ręku lampkę koniaku. - Obie macie przed sobą kupę roboty - powiedział, pokazu jąc na mozaikę. - Na to wygląda. - Popatrzyła na niego niepewnie. - Zdaje się, że miałeś telefonować. Długo tu stoisz? - Wystarczająco. Rozmowa trwała krótko, więc wyszedłem obejrzeć zachód słońca. Gdybyś tak gwałtownie nie odstawiła mnie od papierosów, wyczułabyś mnie od razu. - To rzeczywiście pech. - Bo słyszałem uwagi Shayne? - Napił się koniaku. - Nic nowego. - Rafe, musi być jakiś sposób rozwiązania tych problemów. Chyba nie wierzysz, że Shayne woli księgowość od pracy, którą kochała? - Nieważne, co myślę. - Wzruszył ramionami. Zobaczyła, że drugą dłoń zacisnął w pięść. - Po wypadku straciła serce do wzornictwa. Oto, co zawdzięcza twojemu Balowi Kopciuszka. - Czy nie ma żadnej... - Dość tego. Nie jesteś La Estrellą. Nie potrafisz rozwiązać tutejszych problemów. Próbując, ryzykujesz coś więcej niż tylko rozczarowanie. - Dlaczego to mówisz? - Bo wypełnianie proroctw jest niebezpiecznym zajęciem.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Tylko dla niedowiarków. - Dios! Nie mów mi tylko, że ty również uwierzyłaś w ten mit - żachnął się. - Nie zdołasz zapewnić szczęścia i dobrobytu mieszkańcom Milagro, tak samo jak nie przywrócisz wiary mnie ani Shayne. Możesz tylko bardziej zaszkodzić niż pomóc. - Jak można zaszkodzić komuś, dając mu nadzieję'? - Bo oni w ciebie wierzą, ufają ci. To znaczy, że pójdą za tobą... -Pójdą? - Musisz zrozumieć, że mieszkańcy pójdą za La Estrellą. Spuściła wzrok i kontemplując mozaikę, rozważała jego sło wa. Dawały ciekawe możliwości. Rafe jakby czytał w jej myślach, bo podszedł bliżej- Nic nie kombinuj, bo tego pożałujesz. Przybyłaś do Esperanzy z jednego powodu: by osiągnąć kompromis w sprawie twoich rodziców. Trzymaj się tego, a może nawet uda ci się odnieść niewielki sukces. - Nie dlatego tu przyjechałam - zaprzeczyła gorąco. - Je stem tu, ponieważ... - Nie powtarzaj tego po raz kolejny - przerwał jej. - Tak trudno ci tego słuchać? - Mylisz miłość z żądzą. Nie kuś mnie, żebym pokazał ci różnicę. - Spróbuj. - Zerknęła na niego pod rzęs. Dopił koniak, odstawił kieliszek na krawędź fontanny i pod szedł do niej z ponurą miną. Ella, nie czekając, przejęła inicja tywę, przytuliła się do niego i ujęła w dłonie jego twarz. Sma kował słońcem i koniakiem. Przechyliła głowę na bok i naparła mocniej, rozchylając jego wargi. Wymknął się mu jęk pełen pożądania, budząc w niej pierwotny instynkt, o którego istnie niu nie miała dotychczas pojęcia. Pragnęła oddać się bez reszty temu człowiekowi.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
Rafe ruszył do kontrataku. Jego usta wręcz ją pochłaniały. Nie był to delikatny, czuły pocałunek, lecz namiętne żądanie. Rękoma ściskał jej wąskie biodra. Rozpalał się z każdym poca łunkiem. Ella zareagowała równie mocno. Przywarła do niego. - Proszę cię, Rafe - szepnęła. - Jeśli to jest pożądanie, idę na to. Cofnął się jak rażony piorunem. Złapał stojący na krawędzi fontanny kieliszek. W pierwszej chwili Ella myślała, że chce nim cisnąć o ścianę domu. Zamiast tego, ścisnął go tak mocno, że szkło trzasnęło, kalecząc go. Przez dłuższą chwilę Rafe gapił się na ociekającą krwią dłoń. Wreszcie otrząsnął się z trudem i wziął głęboki oddech. - Rafe! - Ruszyła ku niemu, ale powstrzymał ją gestem. - Nie powinnaś przyjeżdżać do Esperanzy - warknął. Popa trzył jej prosto w oczy. Miejsce gorejącej przed chwilą namięt ności zajął smutek. - Jak możesz mówić takie rzeczy? - To takie proste, że nawet dziecko by się zorientowało. Tu nikt nie uchroni cię przed skrzywdzeniem. - Wykrzywił usta. - Nikt nie obroni cię przed własnym mężem. Podniosła rękę. - Nie potrzebuję ochrony, tylko ciebie. - Nie rozumiesz? Ja cię wykorzystam. Skrzywdzę cię. - Ze brał się w sobie, wznosząc między nimi niewidzialny mur. - Nie mogę do tego dopuścić. - Wyjaśnij mi to, na miłość boską. Do czego nie możesz, czy nie chcesz dopuścić? - Już raz zniszczyłem czyjeś życie, bo nie umiałem wywią zać się z obowiązków, zawiodłem. Nie chcę zrobić tego po raz' drugi. Jeśli to rozwinie się dalej, zniszczę ciebie. - Nie. Nie mógłbyś.
Anula43&Irena
da
lo
us
- Owszem, amada, ponieważ taką mam naturę. Nic i nikt tego nie zmieni. - Skłonił się oficjalnie. - Pozwolisz, że oddalę się, by opatrzyć sobie rękę. - Z tymi słowami odwrócił się i zniknął w mroku. Ella przez dłuższą chwilę stała bez ruchu. Zniszczył czyjeś życie, nie potrafiąc wywiązać się z obowiązków? To mogło odnosić się wyłącznie do Shayne i Balu Kopciuszka. Pokręciła głową. Wciąż czegoś tu nie rozumiała. Coś jeszcze podsycało jego gniew. Dopóki nie dowie się, o co chodzi, ich małżeństwo nie ma najmniejszych szans. Westchnęła i rzuciła okiem na mozaikę. - Cóż, Estrella, wygląda na to, że Rafe ma rację. Czeka nas obie kupa roboty. Jednak dzięki niemu chyba wiem, jak sprawi my pierwszy cud.
sc
an
Wczesny ranek następnego dnia zastał Ellę na drodze do Milagro. Pogoda była piękna, powietrze suche, ale bardziej ła godne od tego, do jakiego przywykła na pustyni. Zdumiała ją również bujność zieleni. Gdyby nie czekająca ją praca, zatrzy mywałaby się co krok, by podziwiać każdą nową roślinę. Uśmie chnęła się. Wóz albo przewóz. Pierwszą napotkaną osobą w Milagro okazał się Marvin. - Estrella - pozdrowił ją, wyraźnie zdumiony jej obecno ścią. - Przyszłaś nas odwiedzić? - Właściwie to szukam pomocy. - Jak mógłbym ci pomóc? - Chciałabym zebrać trochę kawy, ale nie wiem, jak to się robi. Mam nadzieję, że ktoś z wioski wyjaśni mi, na czym to polega i da niezbędny ekwipunek. Marvin ze zdumienia otworzył usta. - Żartujesz sobie z Marvina, co? - Nie. Jestem zupełnie poważna. - Zerknęła przez ramię na
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
zbierających się wokół ludzi i uśmiechnęła się do nich promien nie. - Cześć. Reakcja była typowa dla przyjacielsko nastawionych Tico. Odwzajemnili uśmiech i tu i ówdzie rozległo się pura vida. Marvin odwrócił się w stronę zebranych i powiedział coś szybko po hiszpańsku. Po kilku minutach ożywionej dyskusji, znów zwrócił się do Elli. - Musisz zrozumieć, że strajkujemy - zaczął niepewnie. - Jasne. Rozumiem i nie liczę na to, że mi ktoś pomoże. Ale to chyba pora zbiorów i ktoś to musi zrobić. - Wzruszyła ra mionami. - Zdaje się, że wypadło na mnie. - To moja wina, Estrella. - Podszedł do niej jakiś mężczy zna. - Ja odpowiadam za ten strajk. - Musisz być Manuelem. - Przyjrzała mu się lekko zdziwio na. Spodziewała się ujrzeć gniewnego agitatora, tymczasem Ma nuel wyglądał na młodego, inteligentnego człowieka. Wyciąg nęła do niego rękę. - Ella Beaumont. - Miło mi poznać. - Może ty mógłbyś mi pomóc - zaproponowała. - Gdybyś zaopatrzył mnie w niezbędny ekwipunek i wyjaśnił mi, co na leży robić, byłabym ci wdzięczna, a przy okazji moglibyśmy się lepiej poznać. - Dobrze - zgodził się bez wahania Manuel. Z orzechowych oczu wyzierała nie skrywana ciekawość. - Potrzebna ci jest canasta, taki koszyk z łoziny. Do ochrony ubrania przydałby się fartuch. Obie rzeczy znalazły się natychmiast, łącznie ze słomkowym kapeluszem. Ella przyjęła je z uśmiechem i serdecznymi po dziękowaniami. Gdy już włożyła je na siebie, ruszyła z Manue lem w stronę gór. - Czemu chcesz zbierać ziarna? - spytał. - Czy masz na dzieję w ten sposób zakończyć strajk?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Tak - przyznała. - Zorientowałam się, że ty i mój mąż jesteście upartymi ludźmi, zbyt dumnymi, żeby się z tego wy cofać. - To bardzo trafne określenie - przyznał z czarującym uśmiechem. - Jednak nie bez istotnej przyczyny znaleźliśmy się na przeciwstawnych pozycjach. - Zapewne obaj macie swoje racje - odparła, mając nadzie ję, że Manuel zrozumie aluzję. Chociaż współczuła mieszkań com Milagro, chciała podkreślić lojalność wobec męża. - Liczę na to, że jeśli mieszkańcy zobaczą, że La Estrella zbiera kawę, postanowią jej pomóc. Manuel zerknął przez ramię. - Zdaje się, że masz rację. Ella obejrzała się szybko i stwierdziła, że za nimi idzie dużo ludzi. - Kiedy wrócą do pracy, postaram się przekonać mego męża, żeby przyjął cię z powrotem. Manuel uniósł brew. - A jak zamierzasz to zrobić? - Mam parę pomysłów, jak wykonać tę sztuczkę. - Gorąco popieram twoją inicjatywę, jednak musisz zrozu mieć, że nie mogę poprowadzić moich przyjaciół i ich rodzin na plantację. Seńor Beaumont nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby pozostali pracowali, mnie jednak nie pozwoli na to, dopóki nie zniknie dzieląca nas różnica zdań. Muszę to uszano wać, Estrella. Z każdą chwilą nabierała dla niego coraz większego podziwu. - Wiesz przecież, że nie jestem La Estrella. - A co to za różnica? - Wzruszył ramionami. Zatrzymali się w cieniu bananowca na skraju pola. - Najważniejsze jest to, że ludzie wierzą. Twoje działanie czy niedziałanie będzie nfliało na nich ogromny wpływ.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Rafe powiedział coś podobnego - przyznała. - Jednak le piej jest coś robić, niż nie robić. - Czas pokaże. - Mówisz świetnie po angielsku - zaczęła nieśmiało. - Co robisz, kiedy nie zbierasz kawy albo nie strajkujesz? Roześmiał się. - Studiuję botanikę na uniwersytecie San Jose. - Czy również organizujesz młodym kobietom bilety na Bal Kopciuszka? - spytała tknięta pewną myślą. - Przyznaję się do winy. Shayne chciała odnaleźć swego męża. Nie mogłem jej odmówić - zaczerwienił się - zwłaszcza kiedy poparła ją Chelita. - Rozumiem. - Ella usiłowała zachować powagę. Włożyła słomkowy kapelusz. - Jestem gotowa, co mam robić? - To bardzo proste, Estrella. Zbierasz wszystko, co jest czer wone. Wkładasz do koszyka. I uważaj na węże. - Z przyjaciel skim uśmiechem odwrócił się i pobiegł w stronę miasteczka. - Manuel! Zaczekaj chwilę! Jakie znów węże?
Anula43&Irena
ROZDZIAŁ ÓSMY
sc
an
da
lo
us
Chelita zapukała do drzwi biura. - Seńor Beaumont, , -, Tak? - Podniósł wzrok znad papierów. - O co chodzi? - Los hombres malos son aqui. Westchnął, zamknął pióro i odłożył je do bibularza. - To, że chcą kupić Esperanzę wcale nie znaczy, że są źli. - Słusznie. Są bardzo, bardzo źli - odparła. - Stracimy pra cę, kiedy przejmą la finca. Będziemy musieli opuścić nasze domy, żeby nie umrzeć z głodu. Skończymy jako żebracy ,w San Jose - zerknęła ną niego z wyrzutem. - Albo jeszcze gorzej. Pohamował się z trudem. - Mówiłem ci setki razy, że nowi właściciele niczego takie go nie zrobią. Życie będzie się toczyło po staremu. - Oczywiście, Seńor. Na pewno ma pan rację. Mam ich wpuścić? Zmarszczył brwi. - Czyżbyś zostawiła moich gości przed drzwiami? - Czy zrobiłam coś złego? - spytała niewinnym tonem. Zbyt niewinnym. To zaczynało już wymykać się spod kontroli. Nigdy przed tem nie miał do czynienia z tak jawnym oporem, w każdym razie nie przed przybyciem ukochanej żoneczki. - Wiesz, do diabła, że postąpiłaś źle! - Starał się nie krzy czeć na cały głos. Przychodziło mu to coraz trudniej, od chwili
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
kiedy się ożenił. - Wprowadź gości i poproś moją żonę, żeby do nas dołączyła. -j Że co? - spytała. Jej znajomość angielskiego zniknęła w cudowny sposób. - La Estrella. Pamiętasz ją? Ta, co miała przynieść pomyśl ność i szczęście. Gdzie ona jest? Chciałbym ją przedstawić. Chelita zbladła. - To chyba nie jest dobry pomysł. Podejrzliwość Rafe'a wzrosła. - Oj, zapomniałam o pańskich gościach. Przyprowadzę ich zaraz. - Usiłowała wymknąć się z biura. - Chelita! - Si, Seńor? - Zerknęła nerwowo od drzwi. - Gdzie ona jest? - Na plantacji kawy - szepnęła. - Na plantacji? - Sięgnął po papierosy, przypominając so bie, że je wyrzucił. Jak mógł być taki głupi? Wiedział jak. Jedno spojrzenie złotych oczu wystarczyło, żeby cały zdrowy rozsądek spłynął mu do spodni. Dios! - Chelita, bądź tak dobra i powiedz mi, co u diabła moja żona robi na plantacji? - Zbiera kawę - szepnęła jeszcze ciszej. Rafe zacisnął pięści. Minęła dłuższa chwila, zanim się opa nował. Wreszcie odsunął krzesło i wstał. Chelita czmychnęła na korytarz, skąd patrzyła na Rafe'a przerażonym wzrokiem. - Seńor? Co pan zamierza zrobić? - Sprowadzić moją żonę. Ty tymczasem poproś tu moich gości i podaj im kawę. Czy to jasne? - Cafe. Si, Seńor. Podam naszą mieszankę i będę bardzo, bardzo uprzejma. - Co za nowatorski pomysł. Wybiegł z biura i pospieszył na plantację. Ku jego najwy ższemu zdumieniu byli tam wszyscy robotnicy. Żartowali, śmia-
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
li się i... zbierali kawę. Niemiło odczuł nagłą ciszę, która zaległa i ukradkowe spojrzenia rzucane mu przez mijanych pracowni ków. Zajęło mu parę minut stwierdzenie, który z szerokich ka peluszy osłania jego żonę. - Cześć, Rafe. Czy to nie piękny poranek? - pozdrowiła go z lekkomyślną nonszalancją jak na kobietę, która powinna wie dzieć, że zaraz może być uduszona. - Chciałbym z tobą porozmawiać. - Jasne. Śmiało. - Może gdzieś bardziej prywatnie, jeśli pozwolisz. - Oczywiście, ale muszę cię uprzedzić... - Uprzedzisz mnie, kiedy będziemy sami. Pod czujnym okiem mieszkańców odpięła zawieszony u pasa koszyk. Kiedy odeszła na bok, wszyscy odpięli swoje koszyki i usiedli. - Usiłowałam cię uprzedzić, że jeśli przestanę pracować, to oni również. - To mnie akurat nie wzrusza. Martwi mnie raczej fakt, że moja żona zbiera kawę jak... - .. .prosta wieśniaczka - dokończyła. Zacisnął szczęki, czekając, aż minie mu wściekłość. - Nie wypada, żebyś tu była. Oni o tym wiedzą i dlatego poszli na plantację, zamiast dalej strajkować. Nie pozwolą ci pracować samotnie. Uśmiechnęła się do niego spod słomkowe go kapelusza. - Domyślałam się tego. - Skoro o tym wiesz, to, co tu robisz? - spytał. - Usiłuję zakończyć strajk. Sam mi zresztą podsunąłeś ten pomysł. Popatrzył na nią, jak na obłąkaną. - Powiedziałeś mi wczoraj wieczorem, że mieszkańcy Milagro pójdą za mną wszędzie. - Uśmiech stał się bar-
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
dziej figlarny, - Więc poszłam na plantację. Miałeś rację, to działa. Rafe powstrzymywał się z całej siły, by nie złapać jej i po rządnie nie potrząsnąć. - Wyjaśnij mi, jak to ma rozwiązać podstawowy problem? - Miałam nadzieję, że zajmiemy się tym oboje., ..- Słucham. - Skrzyżował ręce na piersi. - Chciałbyś, żebym zeszła z plantacji, prawda? - Oczywiście. .. - W takim razie może uda się nam osiągnąć jakiś kompro mis. Gdybyś przyjął z powrotem Manuela... Pokręcił głową, pojmując wreszcie jej zamysł. - N i e mogę. To jest kwestia honoru. Ale-
. ' • • . • , . ; . . • :
- Przynajmniej spróbowałaś, amada. Nie udało się, niestety. Spojrzała na niego złym wzrokiem. - Tylko dlatego, że ty nie chcesz, żeby się udało, Przeciągnął dłonią po włosach. Czuł się wykończony. - Nie będę się z tobą kłócił, stojąc na plantacji kawy. Mie szkańcy Milagro nie muszą tego wysłuchiwać. - Podobnie jak twoi kontrahenci? - spytała niewinnym to nem, patrząc gdzieś ponad jego ramieniem. Odwrócił się gwałtownie. Madre de Dios! Gorzej być nie może. - Zapłacisz mi za to, ukochana -szepnął jej do ucha. - Do pilnuję tego. Skinęła głową. - Wprost nie mogę się doczekać. Tymczasem obawiam się, że twoja żona wróci do zbierania kawy. Dla mnie to również jest kwestią honoru. - O czyim honorze mówisz? - Tym razem złapał ją i nie bacząc na wścibskie spojrzenia, przyciągnął bliżej, żeby zoba-
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
czyła, jaki jest wściekły i zdeterminowany. - Masz na myśli honor La Estrelli? Ona nie istnieje. To, co próbujesz zrobić, doprowadzi tylko do katastrofy. Zaszkodzisz tym ludziom i so bie. Skończ z tym, Ella, póki nie będzie za późno. - Już jest za późno. - Mogę cię do tego zmusić - ostrzegł. - Zabiorę cię stąd siłą. - Nie zrobisz tego. - Cofnęła się. Rafe nie przytrzymał jej, co utwierdziło Ellę w jej przekonaniu. - Może to nie jest najle psze rozwiązanie, ale przynajmniej kawa zostanie zebrana, a lu dzie dostaną pieniądze. Reszta zależy od ciebie. - Odwróciła się i zawahała przez chwilę. - Coś jeszcze? - spytał, unosząc brew. - Czy... czy nic ci nie jest? - zapytała z zakłopotaniem i pokazała na obandażowaną dłoń męża. Wzrok Rafe'a natychmiast złagodniał. - W porządku. Dziękuję za troskę. - Na pewno? - Na pewno. - W takim razie - westchnęła - wracam do pracy. Poszła i przypiąwszy koszyk, poprawiła kapelusz. Potem zerwała czerwone jagody spomiędzy zielonych kiści. Mieszkańcy Milagro poszli w jej ślady. Rafe zbliżył się do pokoju Elli. Zza zamkniętych drzwi nie wydobywał się żaden dźwięk. Zastukał w futrynę. Kiedy nie odpowiedziała, nacisnął klamkę. - Ella, czas na kolację - zawołał i wtedy ją zobaczył. Całodzienna praca na plantacji najwyraźniej ją wyczerpała, bo zasnęła na środku łóżka. Zdążyła tylko wziąć prysznic i wło żyć cienką bluzeczkę. Uśmiechnął się, widząc jej splątane wło sy. Kiedy się wreszcie obudzi, będzie miała z nimi nielichą robotę. Rozsypały się w nieładzie, kontrastując z bielą pościeli.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Nie mogąc się powstrzymać, podszedł bliżej. Zwinęła się w kłębek, króciutka bluzeczka odsłoniła krągłe pośladki i smuk łe biodra. Ręce podłożyła pod policzek, lecz widział delikatnie pomalowane paznokcie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Marvin powiedział mu, że Ella zebrała pokaźną ilość kawy. Jej czerwone usta przypominały pulpet z kawowych jagód. Znalazł w szafie koszulę nocną i wróciwszy do łóżka, uniósł Ellę. Westchnęła, drgnęły jej rzęsy i przytuliła się do niego. Trzymał ją tak przez kilka minut, napawając się zapachem rozgrzanego kobiecego ciała. Z westchnieniem pełnym rezygnacji zdjął z niej bluzkę. Była tak piękna, jak ją sobie zapamiętał. Pełne piersi, szczupła talia, skóra niewiarygodnie gładka. Zignorował budzące się w nim żądze i wciągnął jej koszulę nocną przez głowę. Obudziła się w chwili, kiedy wkładał jej ręce w rękawy. Zamrugała gwałtownie. - Cześć - powiedziała i ziewnęła. - Buenas noches, amada. - Na szczęście koszula nocna opadła, zasłaniając kuszące kształty Elli. Oparła mu głowę na ramieniu. - Czy kupujący pojechali? - spytała rozespanym głosem. - Czy byli bardzo zmartwieni faktem, że twoja żona pracuje na plantacji? - Raczej zaintrygowani. Zastanawiali się, czy zmusiłem cię do tego za karę. Zaniosła się niskim, zmysłowym śmiechem. - Doskonała wymówka. Mam nadzieję, że z niej skorzy stałeś. - Kusiło mnie to, ale nie. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - Co im w takim razie powiedziałeś? - Prawdę. - O - mruknęła. -I jaka była ich reakcja?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- To ich dopiero zmartwiło. Zwłaszcza wiadomość o strajku. - Domyślam się. Przechylił ją nieco, tak że oparła się wygodniej. - Zażądali, żebym ściągnął sezonowych pracowników z Ni karagui. Popatrzyła na niego z niepokojem. - Zgodziłeś się? - Nie. Mieszkańcy miasteczka od lat zbierają kawę z Esperanzy i będą to robili, dopóki ta finca należy do mnie. - A jak już przestaniesz być jej właścicielem? - Za wcześnie wyrokować. - Wzruszył ramionami. - Zrobię wszystko, by ich ochronić. - Ulżyło mi. - Znów ziewnęła. - Co to, już pora na kolację? Muszę się ubrać. - Nie ma sensu, skoro już cię rozebrałem. Spojrzała w dół i zdziwiła się, widząc, że jest w koszuli noc nej. - Rozebrałeś mnie? Zerknął na nią pożądliwie. - Myślisz, że pozwoliłbym komuś innemu na tę przyje mność? Zmieszana spuściła wzrok. - Ale kolacja... - Chelita przyniesie ci coś na tacy. - Zejdę na dół. - Nie fatyguj się. Skończy się na tym, że zaśniesz z twarzą w olla de carne. - W czym? - We własnym befsztyku. - Ale... - Czy zamierzasz wrócić jutro na plantację? - Kiedy uparcie
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
skinęła głową, wziął ją na ręce i położył pod kołdrę. - W takim razie musisz odpocząć. Upewnij się, czy będziesz miała odpo wiednią ochronę przed słońcem. O tej porze roku łatwo doznać oparzeń. Jeżeli potrzebujesz kremu, poproś Chelitę. Ella energicznie poprawiła poduszkę. - Czemu czuję się jak dziecko, które musi pójść wcześniej do łóżka, bo było niegrzeczne? - Nie mam na to żadnej odpowiedzi. A ty? Zwinęła się w kłębek. Powieki same się jej zamykały. - Ja również nie. Odsunął jej włosy z policzka i po ojcowsku cmoknął w czo ło. - Dobranoc, amada - szepnął. - Śnij o mnie. Zasnęła, zanim zdążył dojść do drzwi. Idąc do kuchni, po grążył się w niewesołych myślach. Trzeba przerwać ten impas, bo La Estrella długo nie wytrzyma. To z kolei nikomu nie posłuży. Westchnął głęboko. Przyszła pora na poważną rozmowę z Manuelem. Następnego ranka Ella zwlokła się z łóżka i poszła na plan tację, zanim zdążyła wymyślić jakąś wymówkę. Cała była obo lała. Bardzo. Bolały ją wszystkie mięśnie. Kto by przypuszczał, że zbieranie kawy jest takie trudne? Ale tych kilka bolących mięśni nie zmieni jej zamiarów. Nic z tego. Postanowiła doko nać cudu i z pomocą boską doprowadzi wszystko do końca. Mieszkańcy czekali na nią na skraju pola. Kiedy tylko zerwała pierwszą jagodę, poszli w jej ślady. Nie minęło pięć minut, gdy nerwowe szepty uprzedziły ją o zbliżaniu się męża. Odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem, modląc się, by nie dostrzegł wyczerpania na jej twarzy. Modły nie zostały wysłuchane. Rafe zasępił się. - Wyglądasz nieszczególnie, amada.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Piękne powitanie. Również cię witam. - Uprzedzam, to już koniec - szepnął, podchodząc jeszcze bliżej. - Przyszedłem po moją żonę - oznajmił głośno. Zanim nabrała tchu, by spytać, co to znaczy, Rafe wyjął z kieszeni scyzoryk. Jednym ruchem przeciął uprząż i koszyk ze świeżo zebranymi jagodami legł na zakurzonej ziemi. - Rafe! - pisnęła przerażona, kiedy wziął ją na ręce. Przerzucił ją sobie przez ramię jak worek ziemniaków i po wiedział coś szybko po hiszpańsku do pracowników. Ku jej bezgranicznemu zdumieniu zaczęli głośno wiwatować. Usiłując coś zobaczyć, wierciła się, aż jej kapelusz zahaczył o gałąź. Ponieważ był starannie przypięty, włosy rozsypały się, zasłania jąc jej widok. Oparła się na ramionach Rafe'a i podniosła głowę. - Co się dzieje? - zapytała ze złością. Kręciła głową, by odsłonić oczy. Zamiast odpowiedzi, podrzucił ją i złapał mocniej. Oddycha ła gwałtownie. Zwisała głową dół. Trzymała się jego paska. Niósł ją niczym upolowane trofeum. Kiedy znaleźli się poza zasięgiem wzroku robotników, postawił ją z powrotem. - Może wyjaśnisz mi, o co w tym wszystkim chodzi? - za pytała gniewnie, usiłując przy tym doprowadzić włosy do po rządku. Szybko z tego zrezygnowała. - Chodziło o zachowanie twarzy. - Tyle, to się sama domyślam. - Zerknęła w stronę plantacji. - Skąd te wiwaty? - Ponieważ skończyłem strajk. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. - Nie... nie sprzedasz finca? Zmieniłeś zdanie? Pokręcił głową. - Uprzedzałem cię, że to nie takie proste. Zwolniłem Ma nuela z ważnych względów. Nie zamierzam go ponownie przyj mować tylko dlatego, że wtykasz nos w nie swoje sprawy.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Więc jak zakończyłeś strajk? Uśmiechnął się zimno. - W istocie, to ty poddałaś mi pomysł podczas pierwszej kolacji. - Ja? - Powiedziałaś, że zatrudnisz Chelitę, jeśli ją zwolnię. - Po kiwał głową, widząc w jej oczach narastające zrozumienie. - Po prostu odwróciłem sytuację. Nie mogłem przyjąć z powrotem Manuela, skoro raz go wyrzuciłem. Ty owszem. Ta różnica nie ma znaczenia dla robotników. Wygląda na to, że chętnie wrócili do pracy. - A ty zachowałeś twarz. - Niechętnie skinęła głową. Za mierzała osiągnąć co innego, ale na początek dobre i to. - Co mam zrobić z Manuelem? Nie potrzebuję pracownika. - To już twoje zmartwienie - wzruszył ramionami Rafe. - Jednak wolałbym, żebyś w przyszłości nie wtrącała się do moich spraw. Żadnych nowych cudów, zgoda? - Nie jestem tego taka pewna. - Zmarszczyła brwi. - Więc pozwól, że ci to wyjaśnię. Za godzinę wyjeżdżam do San Jose. Powstał problem ze sprzedażą Esperanzy i mu szę go rozwiązać. Nie rób sobie nadziei - dodał, widząc jej minę. - Tego problemu nie rozwiąże nawet kilkudniowa dy skusja. Uśmiechnęła się słodko. - Przykro mi to słyszeć. - Na pewno - odparł z kamienną twarzą. - Dlatego radzę ci staranniej rozważać dalsze plany. Przestań martwić się o to, na co nie możesz nic poradzić i zajmij się sprawami, które są w twoim zasięgu. - To znaczy? - Twoja pozycja jest bardzo krucha, o wiele gorsza od sy tuacji robotników. Oni przynajmniej mają moją ochronę. Ty nie,
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
jeśli weźmiesz pod uwagę ubiegłą noc. Zastanów się, jak to zmienić. - Pijesz do porozumienia z moimi rodzicami? - Tak. - Żeby to załatwić, wystarczy jedna rozmowa. - Nareszcie mi ulżyło. Porozmawiamy po moim powrocie. Czy to jasne? - Jak słońce. - Doskonale. Rafe uznał rozmowę za zakończoną, bo odwrócił się i po szedł. Przez kilka następnych dni rozważała jego słowa, ale nie zmieniła zdania. Tym usilniej starała się dociec, co jest powo dem jego zamiaru sprzedania Esperanzy. Kiedy już będzie wie działa, może uda się temu zapobiec i pomóc mieszkańcom mia steczka. Pozostawała jeszcze Shayne. Chociaż Ella wiedziała, że nie może jednym machnięciem czarodziejskiej różdżki zwró cić jej Chaza McIntyre'a, należało spróbować jej pomóc w in nych sprawach. Mozaiki. Manuel powiedział jej, że w San Jose istnieje galeria specja lizująca się w unikatowych dziełach lokalnych twórców. Paso wało to jak ulał do jej zamiarów. Jeśli pokaże im próbki prac Shayne, może właściciele galerii przekonają ją, że nie powinna marnować talentu. Niestety, musiała udać się do miasta pod nieobecność Rafe'a. Przekonywanie Manuela zajęło jej godzinę. - Nie rozumiesz - protestował. - Nie mogę odwieźć cię z powrotem. Muszę wracać do szkoły. - Pojadę sama. Wystarczy, że przyjrzę się, jak jedziemy. - To nie takie proste - pokręcił głową. - Drogi w górach są
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
bardzo mylące i niebezpieczne. Spadają głazy. Gwałtowne ule wy potrafią zmyć całe fragmenty dróg. Nie wspomnę o zwy kłych wybojach. Gdyby coś ci się stało... - Nic mi się nie stanie, jeśli narysujesz mi mapę, a ja będę bardzo ostrożna. Proszę cię, Manuel, to bardzo ważne. Nie pro szę przez wzgląd na mnie, lecz na Shayne. Czy chcesz, żeby resztę życia pracowała jako księgowa? - A co w tym złego? - Nic, jeśli Shayne naprawdę tego chce. Czy możesz uczci wie przyznać, że tak jest? - Nie. Układanie mozaiek było jej pasją od dzieciństwa. Miała nawet kilka zamówień zanim... - zawiesił głos. - Pew nego dnia zobaczyłem, jak robi nowy szkic. To potwierdziło jej przypuszczenia. - Więc pomożesz? - Pomogę - westchnął. - Ale jeśli coś pójdzie nie tak, mo żesz pracować na plantacji do sądnego dnia, a i tak nie zdołasz zapewnić mi pracy. To ją nieco ostudziło. Nie chciała zaszkodzić Manuelowi. - Obiecuję, że będę ostrożna. I była. Przez całą drogę do San Jose uważała bacznie, a po przybyciu do miasta długo studiowała mapę. Potem poszukała galerii. - Właściciel wyjechał w teren po nowe eksponaty - wyjaś niła jego asystentka, urocza młoda kobieta o ujmującym uśmie chu. - Będzie jednak szczęśliwy, mogąc po powrocie zobaczyć mozaiki. - To znaczy, że mogę je zostawić? - spytała Ella. - Nie ma pani nic przeciwko temu? - Wręcz przeciwnie. - Przyjrzała się im uważnie. - Są do skonałe. Jestem pewna, że Seńor Jimnenez będzie nimi za chwycony.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
Ella zostawiła adres i numer telefonu Shayne i poszli. Od wiozła Manuela na uniwersytet. Jeszcze raz przepytał ją ze znajomości mapy, upewniając się po raz kolejny, że szczęśliwie dojedzie do Milagro. - Wyruszam natychmiast - zapewniła go. - Nie martw się. Będę w domu przed zmierzchem. - Mniejsza z tym. Twój mąż i tak urwie mi za to głowę - prorokował ponuro. - Nawet jeśli zrobiliśmy to w słusznej sprawie. Ella uśmiechnęła się. - Chelita doceni twój wysiłek, nawet jeśli Rafe się na tym nie pozna. Manuel znów się zaczerwienił. - Hasta luego, Estrella. Vaya con Dios. Ella chwyciła głęboki oddech, wrzuciła jedynkę i włączyła się do ruchu. Na szczęście obyło się bez żadnego wypadku. Jechała wolno, unikając dziur w jezdni i pędzących jak szalone samochodów. Mijały ją z taką prędkością, że przyprawiało ją to o zawrót głowy. Na szczęście ten wściekły ruch skończył się, gdy skręciła na drogę prowadzącą do Milagro. Była już chyba całkiem niedaleko od domu, kiedy nagle zauważyła gałęzie leżące na drodze. Pokonała kolejny zakręt... i znalazła się w po ważnych opałach.
Anula43&Irena
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
sc
an
da
lo
us
Rafe stał oparty o samochód, marynarkę miał przewieszoną przez ramię. Ella natychmiast nacisnęła na hamulec i zatrzymała się obok niego. Przyglądał się jej przez chwilę, potem pokręcił głową i podszedł do niej. - Czemu wcale nie dziwi mnie to, że cię tu spotykam? - zapytał, opierając ręce o otwarte okno samochodu Elli. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. - Skąd mogę wiedzieć? Czemu? - Być może dlatego, że wciąż znajduję cię tam, gdzie nie powinno cię być. - Cóż, może po prostu powinieneś zmienić zdanie na ten temat? - Doszedłem do podobnych wniosków - rzekł kwaśno. Czy jest sens pytać, skąd się tu wzięłaś? - Raczej zastanówmy się, co ty tu robisz? - Awaria pompy wodnej. Czekałem, aż jakiś dobry samary tanin przyjdzie mi z pomocą. - Więc jestem - uśmiechnęła się promiennie. - Twoje mod litwy zostały wysłuchane. - Obawiam się, że wysłuchujesz zbyt wielu modlitw. Pomyślała, że ta była najważniejsza. - Podwiozę cię, pod warunkiem, że będziesz prowadził. Rafe uniósł brew. - Nie lubisz naszych dróg, amada? Jak tu odpowiedzieć mu delikatnie?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie. - W takim razie z przyjemnością zaoferuję moje usługi. Tyl ko przełożę mój bagaż i teczkę i możemy ruszać w drogę. Wrócił chwilę potem, dźwigając teczkę i torbę frakową. Wrzucił wszystko na tylne siedzenie. Zajął miejsce za kierow nicą i popatrzył z zaciekawieniem na Ellę. - Nadal jednak nie powiedziałaś mi, co tu robisz. Ruszał ostrożnie, omijając porzucony samochód. Droga była naprawdę wąska. Za kolejnym zakrętem Ella znów spostrzegła połamane ga łęzie. - Widziałam je przed poprzednim wirażem. Czemu ktoś układa je na środku drogi? - zaciekawiła się. - To ja je położyłem, żeby zasygnalizować niebezpieczeń stwo. To powszechnie przyjęta praktyka. Nadal mi nie odpowie działaś. Domyślała się, że tak łatwo go nie zwiedzie, jednak posta nowiła spróbować. - Pojechałam do San Jose. - Sama? - Nasrożył się. - Nie, Manuel mnie zawiózł. - Widząc minę męża, dodała szybko: - Jako mój pracownik nie bardzo mógł odmówić. - Podejrzewam, że gdyby się nie zgodził, pojechałabyś na własną rękę. - Wzruszył ramionami. - To prawda. Musiał wracać na uniwersytet, więc pojecha liśmy razem. - I pozwolił ci wracać samej do Milagro? Postanowiła natychmiast zareagować na krytykę. - Naszkicował mi bardzo szczegółową mapę i omówiliśmy ją kilka razy. - Zacisnęła usta. - Jestem dwudziestosześcioletnią kobietą, Rafe, nie żadnym dzieckiem. Potrafię samodzielnie przejechać od punktu A do punktu B bez pomocy mężczyzny.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
Udał, że tego nie słyszy. - Go cię tak przypiliło do wizyty w San Jose, że nie mogłaś poczekać do mojego powrotu? - Właściwie to podejrzewałam, że nie chciałbyś mnie tam zawieźć. Rafe zaczął się domyślać. - Gdybym wiedział, po co chcesz jechać... - Tak. - A co właściwie było celem... twojej podróży? Zerknęła na niego nerwowo. Obawiała się jego reakcji na tę nowinę. Najlepiej przejść przez to szybko. - Zabrałam kilka próbek mozaiek Shayne do galerii sztuki, by zasięgnąć opinii ekspertów na temat jej zdolności. - Dokonujesz kolejnych cudów, Estrella? - Nie... Tylko jeden malutki. Zanim Rafe zdążył odpowiedzieć, silnik zakrztusił się. Klnąc pod nosem, zjechał na skraj drogi. Wówczas silnik zgasł. - Co się stało? - spytała Ella. - Chwileczkę, niech no spojrzę. - Spróbował uruchomić sil nik, ale bez powodzenia. Już miał wysiąść, by otworzyć maskę, kiedy coś spostrzegł. - Amada? - Tak? - Wiem, że jesteś dwudziestosześcioletnią kobietą, potrafisz samodzielnie przejechać od punktu A do punktu B bez pomocy mężczyzny i tak dalej, ale czy ostatnio sprawdzałaś wskaźnik benzyny? Skuliła się. - Nie mamy benzyny? - Właśnie. Ani kropelki. - O! - O? Tylko tyle potrafisz powiedzieć? - Cóż, cieszę się, że dotrzymasz mi towarzystwa.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. - Siedź tu i nie ruszaj się. - A ty dokąd? - Idę nałamać nowych gałęzi na drogę. - Pomogę ci. Odwrócił się gwałtownie. - Nie, nie możesz i nie umiesz mi pomóc. Siedź tam i nie ruszaj się. Przy naszym dzisiejszym szczęściu najprawdopodob niej trafisz na trujący krzew i po tobie. Demonstracyjnie założyła ręce przed sobą. - Nawet ty nie możesz liczyć na tyle szczęścia, a poza tym, te drzewa rosną jedynie nad oceanem i dobrze o tym wiesz. Rafe wetknął głowę przez okno. - Po pierwsze, nie byłoby nic szczęśliwego w tym, gdybym utracił cię przez „drzewo śmierci" - poinformował ją stanow czym tonem. - Po drugie, nie dbam, gdzie one rosną. Przy twoich zdolnościach wtykania nosa w nie swoje sprawy, na pewno jakieś znajdziesz. Więc się stąd nie ruszaj. Wrócił po dziesięciu minutach. - To może jednak trochę potrwać. Pewnie nie masz butel kowanej wody? - Właśnie, że mam. Nalegał na to Manuel - poinformowała go, mając nadzieję, że zyska w ten sposób kilka punktów dla swojego sprzymierzeńca. - Mam również termos pełen kawy i torbę wypchaną kanapkami Tico, bez których nie mogę się obejść. Tak przynajmniej twierdzi Manuel. Rafe sprawdził zawartość wskazanej mu przez Ellę torby. - Chyba będę musiał zrewidować mój pogląd na wysłanie cię samej w drogę przez Manuela. Doskonały wybór. Na pewno nie będziemy głodować. - Co tam jest? - Zajrzała mu przez ramię. - Nawet nie zdą żyłam zerknąć.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Postawił torbę na skraju jej siedzenia, żeby miała lepszy wgląd. - Jesteś głodna? - Bardzo. - Mamy tu tortas i chorreados. -Czyli... - Tortas to chleb z mięsem i jarzynami, a chorreados to pla cki zbożowe. - Pogrzebał głębiej w torbie. - Wygląda na to, że Manuel przepada za słodyczami. Pół torby zajmują cajeta, pańuelos y tapitas. - Dobrze, poddaję się. Co to jest cajeta! - Legumina czekoladowa. - A pan... - Pańuelos? Literalnie znaczy tyle, co chusteczka do nosa. To rodzaj ciasteczek. - Tapitas? - Małe czekoladki zawinięte w folię - uśmiechnął się. Czy to lekcja hiszpańskiego? Może chciałabyś nauczyć się je szcze innych słówek? To podsyciło jej ciekawość. Skinęła głową. - A żebyś wiedział, że tak. - Popatrzyła na niego. - Co, na przykład, znaczy esperanzal Zapomniałam zapytać. Zacisnął zęby. Jego rozbawienie zniknęło w jednej chwili. Najwyraźniej nie takiego pytania się spodziewał. - Nadzieja - odparł bezbarwnym tonem. Popatrzyła na niego ze zdumieniem. - Twoja finca nazywa się nadzieja? - Nie z mojego wyboru. - W to uwierzę. - Jej ciekawość wzrosła. - A miasteczko Milagro? Czy też coś oznacza w języku hiszpańskim? - Tak... - zawahał się. - Cud. Chwyciła głęboki oddech.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- A co znaczy amada? Wyjrzał przez okno i wzruszył ramionami. - To pieszczotliwy wyraz. Mało używany. - Położył torbę na jej kolanach. - Mówiłaś, że jesteś głodna. Weź cajeta. Jest niezła. - Amada - powtórzyła, odsuwając torbę na bok. - Co to słowo znaczy? - Ukochana — odpowiedział szorstko. Sięgnął do kieszeni. - Gdzie, u licha, podziały się moje papierosy? - Wyrzuciłeś je, nie pamiętasz? - mruknęła. Była wstrząśnięta. - W dniu twojego przyjazdu. Jakże mógłbym zapomnieć? - Nie zmieniaj tematu. - Dotknęła jego ramienia. - Tak mnie nazywałeś przez cały czas? Ukochana? - Musisz zdawać sobie sprawę, że to tylko forma - rzekł sucho. - Nie do końca. - A jak myślałaś, że cię nazywam? - Nie wiem. Ciemnowłosa... Utrapienie... Głupia sroka. Bałam się spytać. W oczach błysnęło mu rozbawienie. - Głupia sroka? - Chyba wolę już ukochaną. - Mam nadzieję. Przysunęła się bliżej i wsparła mu głowę na ramieniu. - Brakowało mi ciebie - wyznała. - Mnie również. To było kilka wyjątkowo długich dni. - Po gładził jej policzek. - Mam nadzieję, że pod moją nieobecność trzymałaś się z daleka od plantacji. - Owszem. Czy zmieniłeś zdanie w sprawie sprzedaży? - Nie. - Czy już dłużej nie możesz wytrzymać na farmie zwanej nadzieja leżącej koło miasteczka, które nazywa się cud? - Spędziłem tu większą część życia. - Przesunął dłoń z jej
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
policzka na włosy. - Nie sprzedawałbym domu z banalnych przyczyn. - Więc dlaczego? Zawahał się. - Robię to przez wzgląd na Shayne - odparł wreszcie, udzie lając jednocześnie odpowiedzi na dręczące ją od chwili przyjaz du pytanie. - Shayne? - Nie tylko ty dostrzegasz w niej zmiany. To nie ta sama dziewczyna, co pięć lat temu. Odepchnęła od siebie wszystko, co kiedyś kochała. - Z tobą włącznie? - Tak - nie zamierzał kłamać. - Bo zabrałeś ją od Chaza McIntyre'a? - Nie widzę innego powodu - westchnął. - Pięć lat gryzę się tą decyzją, zastanawiając się, czy nie popełniłem błędu. Analizuję ją wciąż i dochodzę do tych samych wniosków. Była jeszcze dzieckiem, a jego poznała na balu. Popełniłbym błąd, pozostawiając ją na jego łasce. - Czy wiesz, czemu za niego wyszła? - Owszem, wiem. - Popatrzył jej prosto w oczy. - Chciała baśni, twojego świata, amada. Takiego życia, jakiego nigdy nie zaznała. - Mojego świata? - spytała zdumiona Ellen. - Ale to była wymyślona przez nią baśń. Czemu miałaby uważać moje życie za lepsze niż jej? - Bo jej życie nie było bajką - odparł po chwili wahania. - Wiem, że straciliście rodziców, ale... - Mój ojciec i jej matka zginęli w wypadku, kiedy miałem szesnaście lat, a Shayne dopiero trzy. - Nie zdawałam sobie sprawy, że byłeś taki młody! Czy mieliście jakichś krewnych, którzy mogli wam pomóc?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Ale... No to, co zrobiłeś? - A co miałem robić? Próbowałem posklecać życie z powro tem, zająłem się plantacją, opiekowałem siostrzyczką i chroni łem wszystkich, których los zależał ode mnie. - Wzruszył ra mionami, jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego. - Na waliłem. Straciłem wszystko: majątek, trochę pieniędzy, które odziedziczyłem po rodzicach, a co gorsza, straciłem również Shayne. Ella przypomniała sobie rozmowę z ojcem. Powiedział wów czas, że kiedyś wszystko wymknęło się Rafe'owi spod kontroli i teraz robi, co może, żeby do tego ponownie nie dopuścić. Pewnie chodziło właśnie o to. - Co to znaczy, że straciłeś Shayne? , - Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie zdołam dłużej się o nią troszczyć, bo za chwilę nie będziemy mieli co jeść, zadzwoniłem do siostry mojej macochy. Jackie mieszkała na Florydzie. Cho ciaż była bardzo przeciwna temu małżeństwu, pomyślałem, że pomoże, zważywszy na okoliczności. - Myślałam, że matka Shayne była Tico - zdumiała się Ella. - Nie, jak na ironię. Tylko ja jestem półkrwi biały. I co? , :• - '-.i-'
- Jackie przyjechała i zabrała Shayne. - Tylko ją? - spytała Ella po chwili. Znów wzruszył ramionami. - Nie byliśmy spokrewnieni. Nie miała żadnych zobowiązań wobec brudnego chłopca Tico. - Och, Rafe, tak mi przykro. - Oszczędź swego współczucia dla bardziej potrzebujących. - Myślisz o twojej siostrze? . . . . . . . . Rafe spoglądał przez szybę w przestrzeń, jakby przywoływał ponure sceny z przeszłości.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Zniknęła z mojego życia, a ja codziennie zastanawiałem się nad tym, czy postąpiłem słusznie, oddając ją Jackie. - A co innego mogłeś zrobić? - To pytanie dręczyło mnie od chwili, w której powierzyłem jej siostrę. - Co zrobiłeś po jej wyjeździe? - Harowałem przez dziesięć lat, żeby stanąć finansowo na nogi. W połowie lat osiemdziesiątych nastąpił spadek cen kawy. Esperanza trafiła na rynek i kupiłem ją. Wkrótce potem pienią dze przestały być problemem. - Zacisnął usta. - Zacząłem szu kać Shayne. Chciałem się upewnić, że postąpiłem właściwie, oddając ją pod opiekę Jackie. - I czego się dowiedziałeś? - odważyła się spytać. - Że popełniłem kardynalny błąd. Za dach nad głową, cwikt i opierunek Jackie codziennie wypominała Shayne, jak to uratowała ją od nędznej egzystencji. - Zamknął oczy. - Mo ja słodka hermanita zmieniła się z radosnego, otwartego dzie cka w pełną kompleksów, nieśmiałą nastolatkę spragnioną uczuć. Łzy zakręciły się w oczach Elli. Biedna Shayne. - I co dalej? - Jackie odsprzedała mi siostrę. - Sprzedała ją? - Jak przedmiot. Zabrałem ją do Kostaryki i przysiągłem chronić. Udało mi się to, aż do fatalnej nocy sprzed pięciu lat... - Bal Kopciuszka? Skinął głową. - Była zbyt podatna na jego urok. Oferował jej wszystko, czego nie zaznała w dzieciństwie: miłość i szczęście. Jak mogła się oprzeć takiej pokusie? - Nie mogła - przyznała Ella. - A gdybym zostawił ją z tym Chazem? Była jednak taka
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
młoda, Nie potrafiłem uchronić jej przed Jackie i bałem się, że znów zawiodę. - Jestem pewna, że Chaz nie miał pojęcia, ile Shayne ma lat. - Mnie się również tak wydaje. - Opowiedziałeś mi o Shayne. Jednak wciąż nie wyjaśniłeś, jaki ma to związek ze sprzedażą plantacji. Rafe nachmurzył się. - Dopóki Esperanza jest jej domem, wciąż będzie uciekała przed prawdziwym życiem. Ona tu się ukrywa. Widziałaś ją, więc wiesz, jak się zmieniła. Straciła z oczu cel życia. - Mówiła mi, że studiuje, żeby zostać księgową. - Uczy się księgowości, by mi pomóc. Kiedyś zaoferowałem się, że sfinansuję każde jej marzenie. Jednak niczego ode mnie nie chciała. Wygląda na to, że straciła chęć do życia. - Czemu miałaby przyjąć pieniądze ze sprzedaży Esperanzy, skoro przedtem tego nie chciała? - Nigdy nie mówiłem jej, że straciłem wszystko. Wie tylko, że odziedziczyliśmy po równo, zresztą zgodnie z prawdą. Teraz będzie musiała wyruszyć w świat. - Nie będziesz mógł jej chronić. Rafe potarł czoło. - Siedemnastoletnia dziewczyna wymaga ochrony kogoś starszego. Dwudziestotrzyletnia kobieta może potknąć się raz . czy drugi. Kiedy obetrze sobie kolano, lepiej będzie chroniła własne dzieci, gdy przyjdzie czas. - Czy dlatego nie byłeś zły, kiedy powiedziałam ci, że za brałam jej mozaiki do galerii? - Tak, ale Shayne bardzo się zdenerwuje, gdy się o tym dowie. - Przynajmniej obudzę w niej jakieś uczucie. Usłyszeli dźwięk klaksonu. Zza zakrętu wyłoniła się taksów ka Marvina. Zatrąbił ponownie i zatrzymał się na środku drogi.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Czy to dobrze, że przyjechałem?! - zawołał. Rafe wysiadł z auta. - Doskonale, mój przyjacielu. Jesteś tu przypadkowo, czy przyjechałeś celowo? - Jedno i drugie. Manuel zostawił mi instrukcje. Powiedział, że jeśli La Estrella nie pojawi się do popołudnia, mam jej poszukać. Na wszelki wypadek - uśmiechnął się. - Czy to był dobry plan? - Wyborny - powiedziała sucho Ella. - Dziękuję. - De nada. - Marvin zatarł ręce. - Więc w czym problem? - Nie mamy benzyny - poinformował go Rafe. Marvin przez chwilę przyglądał się im z rozbawieniem. - No problema - rzekł. - Wyprawię was w drogę muy rapido. - Chciałbym, żeby Ella zobaczyła zachód słońca w Abrazo de Amante. Masz dość benzyny w kanistrach? - Por supuesto. Cała przyjemność po mojej stronie. - Marvin nie tracąc czasu, napełnił im bak. - Uprzedzę Chelitę, że wrócicie późno. - Będę wdzięczny - zapewnił go Rafe. ,.- I mam coś jeszcze, co na pewno pan doceni.. - Marvin wyjął z bagażnika duży zrolowany koc i cisnął go Rafe'owi. -Weźcie to i cieszcie się uściskami. Ella zaczerwieniła się. : - Czemu on to powiedział? -. Abrazo de Amante znaczy uścisk kochanka. Zrobił sobie żart językowy. Zerknęła na męża. - Skąd ta nazwa? Uśmiechnął się tajemniczo i uruchomił silnik. - Zobaczysz sama. Kawałek dalej skręcił w małą boczną dróżkę wiodącą w dół zbocza. Jechał ostrożnie, pozwalając Elli podziwiać różnorod ność ptaków, wymieniając ich nazwy przy okazji.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Zobacz, na tym drzewie ukryła się para tukanów - powie dział nagle. Za następnym zakrętem zatrzymał się, by mogła obserwować hałaśliwe zachowanie małp. Jej najbardziej spodobał się kobal towy motyl, którego skrzydła lśniły niczym klejnoty. Pokonali kolejny zakręt i Ella oniemiała z zachwytu. Przed nimi rozpościerał się ogromny górski staw. Wpadał do niego strumień. Nad gładką powierzchnią wody unosiła się para. Ten widok miał w sobie coś równie potężnego i dzikiego, jak sama dżungla. - Abrazo de Amante - powiedział Rafe, wyłączając silnik. - Teraz rozumiem, czemu Marvin dał ci koc. Szła w ślad za nim, nie mogąc oderwać oczu od widoku. Chciała zrzucić z siebie wszystko i wskoczyć do stworzonej przez naturę gorącej wanny. - Czy... Czy moglibyśmy? - spytała, podchodząc bliżej. Stanął tuż za nią, tak że czuła ciepło jego ciała. - Zdejmij bluzkę. Nie wahała się ani chwili. Nie odrywając wzroku do stawu, sięgnęła do guzików. Jeden po drugim wysmykiwały się z dziu rek. Kiedy skończyła, zsunęła z ramion cienką bawełnę. Nie zdążyła opaść na ziemię. Rafe przechwycił ją w locie. - Spódnica. Nie podchodził bliżej, po prostu czekał cierpliwie. Wciąż stojąc do niego tyłem, rozpięła zamek. Rafe przytrzymał spód nicę i podniósł ją do góry. Ella zdjęła ją przez głowę. To był najdziwniejszy striptiz, jaki przytrafił się jej w życiu, a prawdę mówiąc - jedyny. Równie erotyczny, co niewinny. Czuła się dotykana bez dotknięcia. Owo zdejmowanie ubrania dla sprawienia przyjemności mężczyźnie uświadomiło jej seksu alność. Fakt, że nigdy przedtem nie uprawiali seksu wzmagał jedynie napięcie.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Co dalej? - szepnęła. - Biustonosz. Rozpięła koronkowe cacko. Delikatnymi ruchami pozwoliła zsunąć się ramiączkom. Rafe sięgnął po niego. Jego ręce prze sunęły się tuż przy jej ciele i czuła bijący od nich żar. Pochylił się, jego oddech drażnił skórę na jej ramionach. Zacisnął palce wokół kawałka jedwabiu, czekając, aż w pełni się z niego wy swobodzi. - I co teraz? - spytała. - Została ci jeszcze jedna rzecz. - Mam ją zdjąć, czy zostawić? - Zdjąć. To był najtrudniejszy moment. Zamknęła oczy, zastanawia jąc się, czy nie powinna przerwać gry. Nigdy w życiu nie czuła się taka bezbronna. Jednak na jej decyzji zaważyły dwa słowa. Zaufanie i miłość. Za nią stał Rafe, mężczyzna, którego kochała i któremu zawierzyła. Niezależnie od gróźb, nigdy jej nie skrzywdzi, a ona chciała wreszcie zostać jego żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Bez wahania zrzuciła sandałki i wsunąwszy kciuki pod ela styczną gumę majteczek, zaczęła przesuwać ją wzdłuż bioder. Z tyłu słyszała chrapliwy oddech Rafe'a. Czuła, że jej mąż balansuje na krawędzi dzielącej czyste pożądanie od opanowa nia. Kiedy już majteczki minęły uda, sfrunęły na ziemię. Ella postąpiła krok naprzód, zostawiając je za sobą. Uśmiechnęła się, wiedząc, że Rafe nie widzi wyrazu jej twarzy. Uniosła ręce do włosów i wyjęła z nich spinkę. Szybkim ruchem głowy rozpuściła je wokół ramion. Zerknęła za siebie, pokazując mu swoją uśmiechniętą twarz. Zanim zdążył zareagować zgodnie z płonącym w oczach pożą daniem, podbiegła szybko do stawu. Zawahała się, sprawdzając stopą temperaturę wody. Była doskonała. Weszła do stawu jak
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
do ciepłej kąpieli, spowijającej jej ciało jak aksamit. Abrazo de Amante. Nazwa doskonale odzwierciedlała jej odczucia. - I jak? - zawołał Rafe głosem matowym z pożądania. - To niewiarygodne. - Czy kiedykolwiek kąpałaś się w takich warunkach? - Nie. To jest... to jest... - Właśnie - uśmiechnął się szeroko. Staw był głęboki, płynęła nie sięgając nogami do dna pełnego dużych czarnych głazów. Ciepła woda jak dłoń kochanka pie ściła jej piersi i uda w najdelikatniejszy sposób. Popłynęła na środek stawu, odwróciła się, nie spuszczając wzroku z Rafe'a. Wpatrywał się w nią. Z oddali jego szare oczy wydawały się niemal czarne, ale i tak wiedziała, co się w nich kryje. Pragnął jej. Całe jego ciało, każdy mięsień płonęły z pożądania. Szybko zdjął koszulę i buty. Rozpiął pasek i sięgnął do zamka spodni... Ella dopłynęła do drugiego brzegu i dała nurka. Płynęła teraz pod wodą w stronę Rafe'a, pragnąc nagłym wynurzeniem się zrobić mu niespodziankę. W pewnym momencie włosy wślizgnęły się z prądem do małej rozpadliny w dnie. Szarpnęła się, próbując je uwolnić. Daremnie. Spróbowała jeszcze mocniej. Nic nie pomagało. Nie mogła zaprzeć się nogami o śliskie kamienie i w ten sposób wyrwać się z pułapki. Płuca zaczynały ją boleć, skłaniając do pośpiechu. W przypływie rozpaczy odepchnęła się z całej siły, usiłując wypłynąć na powierzchnię i zaalarmować męża. Włosy nie puściły jej. Zaraz umrze. Wiedziała o tym. Otworzyła usta w bezgłoś nym krzyku. Zalała je woda.
Anula43&Irena
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
sc an da l
ou
s
Rafe położył ubranie na przednim siedzeniu samochodu i od wróciwszy się, poszedł w stronę stawu. Coś było nie tak. Czuł to. Nagle zrozumiał. Nie widział Elli. Pchnięty instynktem wrócił do auta, wyjął nóż i pobiegł nad wodę. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Włosy Elli zaplątały się w podwodne kamienie, a ona gorączkowo usiło wała się wyswobodzić. Otworzył nóż i zanurkował obok niej. Musiał odepchnąć wyciągnięte w jego stronę ręce żony. Walcząc o życie, wpadła w panikę i nie rozumiała jego zamiarów. Wreszcie oplótł ją jedną ręką, unieruchomiając na chwilę, dragą odciął nożem przytrzaśnięte w kamieniach włosy. Nie tracąc ani chwili, wy nurzył się. Ella spróbowała zaczerpnąć powietrza, gdy tylko znalazła się na powierzchni, lecz zakrztusiła się. Wypełnione wodą płuca uniemożliwiały oddychanie. Rafe cisnął nóż na skały i przytrzy mując się jedną ręką, drugą wyciągnął Ellę na brzeg. Tam po chwycił ją w pasie i zgiąwszy wpół, poczekał, aż wykaszle z siebie resztę wody. Usiadł, trzymając ją w ramionach. Z oczu pociekły jej łzy. - Rafe - wykrztusiła. - Przytul mnie. - Jestem przy tobie, amada. - Przytulił ją mocniej i odgar nął z twarzy mokre włosy. - Spokojnie, pobrecita. - Myślałam, że umrę - powiedziała z trudem.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Nie pozwoliłbym na to. - Myślałam, że niczego nie widzisz. - Zadrżała. - Nie mo głam dać znać, że cię potrzebuję. Pieścił ustami jej skroń. - Wiedziałem. W jakiś sposób wiedziałem. Ella znów zadrżała i Rafe podniósł się. - Drżysz. Przyniosę koc. Znów łzy. - Nie zostawiaj mnie. - Tylko na chwilę. Zaraz wracam. Nawet te kilka sekund wydawały się jej wiecznością. Kie dy wrócił, otulił się wraz z nią kocem i usiedli na skraju skały. Po pewnym czasie przestała drżeć i zaczęła swobodnie od dychać. - Chodź - powiedział wreszcie. - Ubieramy się i wracamy do domu. - Nie chcę do domu. Chcę wrócić do wody. - To chyba nie jest najlepszy pomysł - zdumiał się Rafe. - Wiem, że brzmi to dziwnie, lecz nie chcę źle wspominać tak pięknego miejsca. - Popatrzyła na niego bursztynowymi oczyma. - Proszę cię... Po tym, co przed chwilą przeżyli, nie mógłby się z nią kłócić. Skoro miała odwagę ponownie wejść do wody? . - Więc chodźmy. - Zaprowadził ją na brzeg. Zawahała się, znów opanował ją strach. - Pomóż mi zejść - poprosiła, patrząc mu w oczy. - Nie patrz na mnie z takim zaufaniem, amada, - Przecież zaufałam ci bezgranicznie. - Nie powinnaś. - Zacisnął usta. Roześmiała się zmysłowo, co rozdrażniło go jeszcze bar dziej. Pomógł jej wejść do wody, uważając, by trzymać ją wy łącznie za rękę. Wszystko na nic. Kiedy zanurzyli się, jej piersi
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
znalazły się niebezpiecznie blisko. Ella bosą stopą przesunęła po jego udzie. - Przestań, bo zrobimy coś, czego będziemy żałować. - Niby co? - uśmiechnęła się prowokująco. - Bawisz się bardzo niebezpiecznie-ostrzegł ją. - A ty nie bawisz się wcale. Tego było już za wiele. Ze stłumionym okrzykiem pochwycił ją i odepchnął na przeciwległą stronę stawu. - Sama się o to prosiłaś. - Od chwili gdy się pobraliśmy - przyznała. - Czy zrobisz to wreszcie? Zamknął oczy. Złość minęła mu w jednej chwili. - Tak, amada. Spełnię twoje życzenie tym łatwiej, że sam również tego pragnę. Ella zawahała się. - A jeśli powiem, że cię kocham, zostawisz mnie znowu, jak w noc poślubną? Pokręcił głową. - Nie mam już tyle sił, co wtedy. - Kocham cię, Rafe. - Pocałowała go czule. - Uczyń mnie swoją żoną. - Nie mogę dać ci wszystkiego, o co prosisz, amada - wy szeptał. - Dam ci jednak wszystko, co mam. - Powiedz mi, co mam robić. - Nie, lepiej ci pokażę. - Chwycił ją pod ramiona i podniósł. Zaczął ciężko dyszeć, ogrzewając ją swym oddechem. - Jesteś taka piękna. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam. Na jej sutkach zalśniły kropelki wody. Wyszeptała jego imię, ni to zachęcając go, ni to protestując. Rafe osuszył ustami jej piersi. Złapała go za ramiona, oczy zaszły jej mgłą. - Dobrze? - spytał, drażniąc wargami wrażliwą skórę. - Czy musisz pytać?
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Mogę zrobić coś jeszcze lepszego. Roześmiała się, mówiąc niskim, matowym głosem: - To chyba niemożliwe. - Zobaczysz sama. Złap się skały nad tobą, amada. Spojrzała w górę. Tuż nad nią ze skały wystawał kawałek wielkości dłoni. Chwyciła go i częściowo zwisała, częściowo zanurzała się w wodzie. Rafe korzystając z tego, pieścił ją całą, a każdy jego ruch, każde dotknięcie rozpalało ją coraz mocniej, przywodząc wreszcie do kresu wytrzymałości. Jej oddech stał się ciężki, ciało gorące z pożądania. - Nie wytrzymam ani chwili dłużej. - Opleć mnie nogami i puść występ. Zrobiła, jak jej kazał. Rafe pochwycił ją, nie pozwalając opaść i wolno opuścił. Podtrzymując jej biodra, wszedł w nią, stapiając w jedno ciepłą niewinność z żarem namiętności. Kie dy zagłębił się do końca, znów ją uniósł i opuścił powoli. Ella zadrżała, oczy jej wypełniły się łzami radości. Na to czekała długie pięć lat, czując, że tylko Rafe mógł dać jej spełnienie. Jakby czytając w jej myślach, zaczął szeptać czułe słówka, przez co każda chwila stawała się wspanialsza od poprzedniej. Stopniowo ich ruchy stawały się coraz szyb sze, kochając się coraz namiętniej, rozbryzgiwali, rozchlapy wali ciepłą wodę stawu, aż wreszcie zanurzyli się w niej na chwilę. W tym momencie poczuła, że wszystko jest możliwe. Mie szkańcy Milagro doczekają się w końcu dobrobytu i szczęścia, Shayne dzięki swym mozaikom zyska zadowolenie i uznanie, a Rafe... Rafe zaniecha zemsty i pozwoli, aby miłość przywró ciła do życia jego serce. Rafe i Ella wrócili do Esperanzy o zmierzchu. - Może powinienem poprosić Chelitę, żeby przyrządziła dla
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
nas sałatę? - zastanawiał się Rafe. - Po przygotowanych przez Manuela smakołykach jestem nieszczególnie głodny. - Ja również. Sałata bardzo mi odpowiada. - Przystanęła na chłodnym ganku. - Wezmę prysznic i spotkamy się w jadalni. Jak spod ziemi wyrosła Chelita. - Disculpe, Seńor - powiedziała nerwowo. - Tak? - El padre de la Seńora esta aqui. Quiere hablar con usted solo. Solamente usted. -Adóndel - En la oficina. - Nachmurzył się. - Dzięki, Chelita, zajmę się tym. - Co się stało? - zaniepokoiła się Ella. Z szybkiego trajkotania Chelity wychwyciła tylko dwa słowa. - Idź pod ten prysznic. Ja muszę załatwić pewną sprawę... - Zawahał się. - Kiedy już się przebierzesz, zajrzyj do mnie do biura. - Stało się coś złego? - Tego chciałbym się właśnie dowiedzieć. - Czemu nie mogę pójść z tobą od razu? Pokręcił głową. - Daj mi najpierw sprawdzić. Może to głupstwo. Nie spierała się, lecz nagle zdjął ją strach. Przywarła do męża i mocno go pocałowała. Rafe przytulił ją do siebie. Czuła, że znów narasta w nim pożądanie. - Nie możemy, nie teraz - mruknął. - Wiem - westchnęła, przytrzymując ustami jego dolną war gę. - Dziękuję za dziś. Może jutro... - Nie mów nic, amada. - Rafe zamknął oczy, rysy znów mu się wyostrzyły. - Być może dziś było wszystkim, co mogłem ci ofiarować.
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Nie wierzę w to - zaprotestowała - Nie chcę w to wierzyć. Rafe nie odpowiedział. Stał w milczeniu, a jego oczy przy brały stalowoszary kolor. Ella wspięła się na palce, pocałowała go w policzek i poszła do siebie. Nie spieszyła się z prysznicem. Choć z jednej strony wyry wała się do Rafe'a, zwyciężał rozsądek. Coś zaszło w holu, coś, co zmieniło jego stosunek do niej. Może lepiej nie spieszyć się z odkrywaniem, co to jest. Potrzebowała chwili dla siebie, by uporządkować przeżycia ostatnich paru godzin. Krótkiej chwili, w której wierzyła, że marzenia mogą się spełnić. Gdy się już wreszcie ubrała, poszła do biura. Zapukała i otworzyła drzwi. Rafe siedział za biurkiem, a naprzeciwko niego jej ojciec mówił coś podniesionym głosem. Najwyraźniej nie słyszał, jak pukała. - Nie masz pojęcia, co robisz! - napierał Donald. - Doskonale wiem, co robię - odparł Rafe, spoglądając chłodno na teścia. - Tato? - zdziwiła się Ella. - Nie wiedziałam, że tu jesteś. Obaj spojrzeli na nią. Ojciec miał wściekły wyraz twarzy, Rafe wyglądał na zrezygnowanego. - Wejdź, amada, i zamknij drzwi. - Wolałbym jej w to nie mieszać. - Na to już za późno. - O co chodzi? - spytała, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. - Śmiało - odezwał się Rafe. - Powiedz jej. - To sprawa natury finansowej - powiedział po chwili wa hania Donald. - Chodzi o naszą hipotekę. Firma Phoenix Cor poration, która ma z nami umowę, nie chce jej odnowić, a bank nie chce nam pomóc. - Na banki nie ma co liczyć. - Ella usiłowała zachować spokój.- Kiedy upływa termin?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Za trzy dni. - A co to ma wspólnego z Rafe'em? - Chciałem zasięgnąć jego rady. Jeśli nie zyskam odroczenia spłaty, będę musiał sprzedać dom. - Sprzedać... - Zerknęła na męża. - Musisz nam pomóc. - Wydawało mi się, że fundusze uzyskane z wpływów za bilety na Bal Kopciuszka powinny wystarczyć na parokrotne spłacenie hipoteki - wzruszył ramionami Rafe. - I wystarczyłyby - zdenerwowała się Ella - gdyby moi rodzice nie bawili się w działalność charytatywną. - Działalność charytatywna? - zdumiał się Rafe. - Chyba nie sądziłeś, że w ten sposób dorabiamy się ma jątku, co? A wracając do sprawy, może pogadałbyś z Phoenix Corporation w sprawie odnowienia umowy z moimi ro dzicami? - Ella... to nie ma sensu, on... - A niby dlaczego miałbym to robić? - przerwał teściowi Rafe. - Bo ta firma, rujnując moich rodziców, kradnie ci pomysł. Musisz ich powstrzymać. Popatrzył na nią i roześmiał się. - Och, amada. Nie przestajesz mnie zadziwiać. - To chyba nie był komplement. - Raczej nie. - Zabębnił palcami o blat biurka. - Czy nie przyszło ci do głowy, że to ja mogę kryć się za waszymi kłopo tami finansowymi? - Nie. - Ella... - znów odezwał się jej ojciec. - Jedną chwileczkę- przerwał mu znów Rafe, wpatrując się w Ellę szarymi oczyma. - Inaczej sformułuję pytanie. Czemu miałbym ich powstrzymywać, skoro i tak wszystko jedno, kto zrujnuje twoich rodziców? Efekt będzie taki sam.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Ella podeszła bliżej i oparła się o biurko. Pochyliła się w stronę męża. - To poważna różnica. Phoenix Corporation pozbawiła cię możliwości zemsty. My możemy się porozumieć jak dorośli ludzie, a z taką korporacją... - Ella, niczego nie rozumiesz - zdołał wreszcie powiedzieć Donald. - Czego znów nie rozumiem? - Twój ojciec próbuje ci powiedzieć, że to ja kupiłem Phoenix Corporation i odpowiadam za kłopoty finansowe twoich rodziców. Ella cofnęła się od biurka. - Nie, nie wierzę ci. Rafe zerknął na Donalda. - Czy mógłbyś zostawić nas na chwilę samych? To nie po trwa długo. Chelita przygotuje ci wyśmienitą kawę. - Powstrzymaj to, Rafe - powiedziała Ella, gdy tylko drzwi zamknęły się za jej ojcem. - Wiem, że możesz. - Mogę, ale nie chcę. - A jeśli dam ci słowo, że Bal Kopciuszka nie odbędzie się więcej? - To będzie twoje słowo, nie twoich rodziców? Popatrzyła na niego takim wzrokiem, jakiego nigdy przed tem u niej nie widział. - Czy wiesz przynajmniej, po co przyjechałam do Kosta ryki? - Już to przedtem wałkowaliśmy - westchnął. - Jesteś tu po to, żebym nie zaszkodził twoim rodzicom. Na twoim miejscu zrobiłbym to samo. - A dzisiejsze popołudnie? Czy to był również sposób ochrony moich rodziców? - Nawet jeśli był, to nie pomógł.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Krew odpłynęła jej z twarzy. - Jak mogłeś nawet o tym pomyśleć? A swoją drogą, mógł byś okazać mi nieco zaufania. Rafe zerwał się na równe nogi. - Już raz ci zaufałem, nie pamiętasz? Zawierzyłem ci jedyną osobę, na której mi zależało, a ty zdradziłaś mnie, zapraszając ją na Bal Kopciuszka. Czy jest coś dziwnego w tym, że teraz się waham? Czy jest coś niezwykłego w tym, że chcę powstrzy mać kolejne bale? - Chyba nie - szepnęła. - Posłuchaj. - Podniósł rękę, pokazując jej obrączkę ślubną. - Nasze małżeństwo może trwać nadal, zwłaszcza że twój ojciec udzielił mi żądanych gwarancji. - Nadal? Bez miłości i z ograniczonym czasem? Nie, Rafe, nie zadowolą mnie półśrodki. Wszystko albo nic. A teraz wy bacz, ojciec czeka. Muszę iść. - Iść? Dokąd? - Odchodzę, Rafe. - Podeszła do drzwi. - Wracam do Nevady. A co do twoich gwarancji - obejrzała się, sypiąc złote skry z oczu - to idź do piekła. Uśmiechnął się gorzko. - Już tam jestem, amada. Shayne wyszła z cienia okalającego fontannę. - Wpatrujesz się w mozaikę, jakbyś oczekiwał od La Estrelli rozwiązania wszystkich problemów. - Chciałbym, żeby tak było. - Popatrzył na zostawioną przez Ellę ślubną obrączkę. - Niestety, nie jest. - Wciąż jej nie ufasz? - pytała dalej Shayne. - Daj spokój, nie teraz. - Czy... czy to z powodu tego, co zaszło na Balu Kop ciuszka?
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
Rafe spojrzał na siostrę. Ton jej głosu przykuł jego uwagę. - Tak. Bal Kopciuszka ma z tym dużo wspólnego. - Odcze kał chwilę i zapytał: - A może błędem jest obwinianie jej za to? Shayne powoli skinęła głową. - Tak - szepnęła. - To błąd. Poczuł, że coś go ściska w dołku. - To nie ona zaprosiła cię na bal? Nie wiedziała, że chcesz znaleźć męża? - Nie - ledwo dosłyszalnym głosem odparła Shayne. Rafe nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Ach, mi pobrecita pichón. Czemu tak długo mi o tym nie mówiłaś? - Ponieważ... - Rozłożyła bezradnie ręce. - Ponieważ się bałam. - Bałaś się? Czego? - Tego, że kiedy powiem ci prawdę, znienawidzisz mnie jak Jackie. - Dios mio, nunca! - Przytulił ją. - Wiesz, że nigdy by się tak nie stało. - Przepraszam. Myliłam się, ale nie miałam wyjścia. Pozo stałeś mi tylko ty. - Rozumiem, że zachowałaś milczenie, ale dlaczego Ella nic mi nie powiedziała? - Spytałam ją o to. Odparła, że przez wzgląd na ciebie... Nie chciała zaszkodzić stosunkom między nami. Rafe zaklął w duchu, zastanawiając się, jak mógł tak mylnie ocenić żonę. Gdyby tu była, natychmiast odbyliby dłuższą roz mowę, ale niestety, nie ma jej. - Zawiodłem cię, Shayne, oddając cię pod opiekę Jackie. - Wszystko, co robiłeś, wynikało z chęci chronienia mnie i z miłości. Nawet oddanie mnie Jackie. - A McIntyre?
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Pewnego dnia odnajdę go i wtedy już nic nas nie rozdzieli. To wyznanie paliło go jak ogień. - Wciąż go kochasz? - Z całego serca. Nawet jeśli go nie spotkam, mam tę jedną noc. Ella na pewno myśli podobnie. - Teraz już chyba nie. - Nie wiadomo, Rafe. Nie przegap ostatniej szansy. Bę dziesz tego żałował. - Brak mi wiary - wyznał. - Ella potrzebuje kogoś, kto wierzy w miłość. - Ona ma dość wiary za was oboje - odezwała się nieocze kiwanie stanowczym tonem Shayne. - Słuchaj, Rafe. Musisz podjąć decyzję... Albo kochasz Ellę i będziesz o nią walczył, albo nie. - Nie wiedziałbym, co jej powiedzieć. - To jej to okaż. - Domagasz się rzeczy niemożliwych. - Z powodu Balu Kopciuszka? To już przestało być proble mem. A jeśli wątpisz w jej motyw przyjazdu do Kostaryki, to jesteś wyjątkowo głupi. - O czym ty, u diabła, mówisz? - Czy naprawdę uważasz, że Elli mniej zależy na rodzicach niż tobie na mnie? Rafe pokręcił głową. - Nie. Są dla niej wszystkim. - A jednak chciała poświęcić ich bale i dochody z nich pły nące, by udowodnić, że cię kocha. Shayne ma rację. To mógł być jedyny powód, dla którego Ella gotowa była narazić rodziców na finansowe kłopoty. Mówiła mu o tym od samego początku, ale on nie chciał tego słyszeć. - Wygląda na to - rzekł, krzywiąc się - że Donald Montague będzie się śmiał ostatni.
Anula43&Irena
us
- Z czego? - Powiedział, że ciekaw jest, co w końcu zwycięży: serce czy głowa. Shayne roześmiała się. - Ty oczywiście powiedziałeś, że głowa. Co dowodzi, że nie jesteś wcale taki przewidujący, jak ci się wydawało. Mam na dzieję, że Ella przyjmie to z ulgą.
sc
an
da
lo
Ella stała na trawniku za domem. Od przyjazdu z Kostaryki spędzała tu większość czasu. Popatrzyła na jaśniejszy ślad na palcu. Tyle pozostało jej z balu. Nie była Kopciuszkiem ani tym bardziej La Estrellą. - Domyślałem się, gdzie cię szukać. Pomyślała, że to wyobraźnia płata jej paskudne figle. - Nawet się ze mną nie przywitasz? - spytał rozbawionym głosem Rafe. Odwróciła się wreszcie. - Co tu robisz? A może to głupie pytanie? - Bardzo głupie, amada. Zacisnęła usta. - Nie nazywaj mnie tak. - To jak mam cię nazywać?-Uniósł brew i podszedł bliżej. - Dulzura? Mi alma? Mi corazón? - Przestań, Rafe. Daj spokój tym fałszywym czułostkom. - To może odpowiedniej zabrzmi La Estrella? - Którą niestety nie jestem. - Usta jej zadrżały. -Przyjecha łeś zapewne, by sprawdzić wykonanie umowy. - To już niepotrzebne. A więc dowiedział się już o wszystkim. Zrobiło się jej bardzo przykro. Czego się w końcu spodziewała? Cudu? - W takim razie ojciec już ci wszystko powiedział? - Co takiego?
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
- Że podczas tegorocznego Balu Kopciuszka doszli z matką do wniosku, że to już ostatni raz. W ich wieku jest im coraz trudniej organizować tak wielkie imprezy. - Madre de Diosl - Dobiegł do niej w dwóch susach. - Czy to prawda? Wiedziałaś o wszystkim? - Tak. - Czemu mi o tym nie powiedziałaś? Dlaczego pomimo moich gróźb trzymałaś to w tajemnicy? - Nie domyślasz się? Zamknął oczy. - Tak, chyba się domyślam... Bo prawda zakończyłaby bły skawicznie nasze małżeństwo? - Odszedłbyś, nie oglądając się za siebie. - Mylisz się, Ella... - Nie chcę tego słuchać. Przyjechałeś tu tylko po to, żeby zobaczyć, czy twój plan się powiódł. Popełniłam błąd, narażając rodziców na ryzyko. Powinnam powiedzieć ci prawdę zaraz po przyjeździe do Kostaryki. - Masz szczęście, że nie posunąłem się dalej w swoich za miarach. Chciałbym, żebyś wiedziała, że spłaciłem wasze na leżności. - Trudno wykrzesać mi z siebie wdzięczność, niemniej dziękuję. - Odsunęła się od niego. - A zatem każde z nas ma to, na czym mu zależało. - Innymi słowy, nasze małżeństwo straciło już rację bytu? - Złapał ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. - Czy o to ci chodziło, amada? Rozpłakała się. - Rafe - szepnęła. - Masz, czego chciałeś. Czy nie możesz zostawić mnie w spokoju? - Nie, nie mogę. Odchodząc, zabrałaś coś, co należało do mnie. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z mojej straty.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Nie mam nic twojego - zaprzeczyła gwałtownie. - Trzymasz to mocno, nawet podczas naszej rozmowy. Przyjrzyj się dokładnie. Gdzieś tu ukryłaś moje serce. - Po co przyszedłeś? - załkała. - Po co naprawdę przyszedłeś? - Trudno mi to wyrazić - odparł, sięgając do kieszeni, - Le piej zobacz sama. Drżącymi dłońmi wzięła małe, kwadratowe pudełeczko. We wnątrz spoczywały dwie ślubne obrączki. Pięć kamieni szlachet nych otaczało diament. - Te drobniejsze kamyczki symbolizują Bale Kopciuszka, które odbyły się za twego życia. - A diament? - spytała, krztusząc się od łez. - Symbolizuje ten najważniejszy bal... ten, na którym się pobraliśmy. Wewnątrz jest jeszcze napis. - „Długo i szczęśliwie" - przeczytała. - A twoja obrączka, czy ma jakiś napis? - Ma. „Zawsze" - odparł. - Chcę być z tobą na zawsze. Podniosła wzrok. Jej oczy lśniły niczym dwie gwiazdy na niebie o północy. - Jeśli mi tylko zaufasz, całym życiem udowodnię ci, że istnieje miłość. -. Ach, amada, moja ukochana żono. - Pochylił się, by ją pocałować. - Zaufam ci, żebyś mogła dotrzymać tej obietnicy.
Anula43&Irena
EPILOG
sc an da l
ou
s
- Nic mi nie jest, to zwykła kolka upierała się Ella. - Może powinniśmy odwołać Bal Rocznicowy - zaniepo koił się Rafe. - Nie jesteś w dobrej formie. - Nie można sprawić zawodu tylu ludziom - zaprotesto wała. - Czekali na to cały rok, a zresztą, jest już za późno. Pierwsi goście już się pojawiają, a nasze dzieeko ma jeszcze dwa tygodnie do przyjścia na świat. - Rozumiem, ale przede wszystkim mam na uwadze twoje dobro. - Przytulił ją do siebie, delikatnie kładąc ręce na jej brzuchu. Robił to od chwili, kiedy dowiedział się, że Ella jest w ciąży. - Maleństwo jest dziś bardzo żwawe. - Nie możesz się doczekać syna, co? - Syna? A może będziemy mieli śliczną dziewczynkę, amada? Rozległo się ciche pukanie do drzwi. - Ella, przysłali mnie twoi rodzice - zajrzała do środka Shayne. - Już czas, przybyli pierwsi goście. - Będziemy za moment - odparł Rafe. Kiedy siostra zamknęła drzwi, dodał: - Wygląda o wiele lepiej. Dzięki La Estrelli. Byłaś bardzo zapracowana, czyniąc te wszystkie cuda. Shayne robi to, co kocha, do Milagro zawitało szczęście i obfitość... - Tylko dlatego, że zmieniłeś zdanie w sprawie sprzedaży plan tacji. A co do życia osobistego Shayne... dajmy jej trochę czasu. - Pewnie znów masz rację, amada. Chodźmy, czas powitać gości. Tym razem przyjmiesz ich na siedząco.
Anula43&Irena
sc
an
da
lo
us
- Chick, jeśli dasz mi dojść do głosu, pokażę ci, gdzie spot kaliśmy się po raz pierwszy - jęknął Jake Hondo. - I tu od razu wzięliście ślub? - dopytywał się sześciolatek. - Przecież nie pobrali się na chodniku - parsknął Buster. - To odbyło się w tym pałacu - pokazał ręką. - Ale najpierw spotkaliśmy się na chodniku - wtrąciła Wynne. - Powiedziałem jej, żeby sobie poszła - rzekł kwaśno Jake - ale mnie nie posłuchała. Teraz też mnie nie słucha i przez to w moim życiu pojawił się uparty elf i trójka piekielnych dzieci. - Nie udawaj - uśmiechnęła się Wynne. - Wiem, że kochasz nas wszystkich. - To prawda - uśmiechnął się Jake. - A potem wujek Jake ożenił się z ciocią Wynne i dowie dział się o nas - mówił Buster. - Ale się wtedy wściekł. Pewnie niczego nie pamiętasz, bo byłeś za mały. - Pamiętam! Strasznie przeklinał i ciocia Wynne krzyczała na niego za to. - Wciąż na mnie krzyczy - westchnął Jake. - Jest na to prosta rada - odparowała Wynne. - Przestań kląć. - Łatwo powiedzieć. - Jeszcze nie skończyłem - zaprotestował Buster- - Potem wujek Jake uratował nas od zamarznięcia i przepędził ciotkę Marsh. Później pojawiła się Tracy. Imię dostała po naszej ma mie. Czy to tak było? - Mniej więcej - uśmiechnął się Jake. Trzymiesięczna Tra cy, słysząc swoje imię, zaczęła radośnie gaworzyć. - No i co ferajna? - spytała Wynne. - Będziemy tak stać, czy przyłączymy się do zabawy? Pamiętam, że mieli tu dosko nałe desery. - Desery! - krzyknęli Chick i Buster. - Wiedziałam. Tędy.:
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
, - Jonah, muszę ci coś powiedzieć - odezwała się Nikki. Objął ją i przytulił. - Ja też mam ci coś do powiedzenia - odparł, gdy zbliżali się do sali balowej. -I znów się spotykamy.- Wyciągnął rękę w Stronę Rafe'a. - Mam nadzieję, że w bardziej sprzyjających okoliczno ściach - uśmiechnął się Rafe. - Najwyraźniej. - Jonah zerknął na wydatny brzuch Elli. - Cieszę się, że rozwiązaliście swoje problemy. - Ale stworzyliśmy nowe - mrugnął Rafe. - Z dziećmi, nigdy nic nie wiadomo - przyznaj Jonah. - Bawcie się dobrze - rzekł Rafe. Jonah zaprowadził żonę do sali balowej. - Zatańczymy? Pamiętasz nasz poprzedni taniec na tej sali? - To miał być taniec? Raczej próba uwiedzenia. - Czy nie o to w końcu chodziło? - spytał z niewinną miną.. - Ale to było rok temu. - Przytuliła się do niego w tańcu. -Nie skończyliśmy rozmowy. - Święta prawda, kochanie. O czym to rozmawialiśmy? A prawda, o bieliźnie. - Nie chodzi mi o bieliznę, tylko... - Cześć - wesoły głos zabrzmiał ze skraju parkietu. - Pa miętasz mnie? Nikki obejrzała się i widząc kobietę z niemowlęciem, wytę żyła pamięć. - Oczywiście, Wynne Sommers. - Teraz Hondo. - Byłam okropnie zdenerwowana, a ty pozwoliłaś mi spró bować... Och, cześć - roześmiała się, widząc Jake'a. - Dała ci na mnie poćwiczyć? Wcale mnie to nie dziwi. - Całkiem niewinna historia - broniła się Wynne. - Nie by-
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
łeś gotów mnie poślubić, a Nikki musiała zwalczyć tremę. Pró bowaliście już deserów? - Momencik, elfie - przerwał jej Jake. - Zdaje się, że pewna pani za tobą potrzebuje pomocy. Nikki zerknęła w tamtą stronę. - Och, to Ella Beaumont. - Wygląda, jakby miała zaraz się rozsypać - zawyrokowała Wynne. Podbiegli do Elli. Stała w progu sali balowej, kurczowo trzy mając się framugi. - Spokojnie, pani Beaumont - powiedział Jake, podtrzymu jąc ją. - Trafił się pani kurs do szpitala. - Mój mąż - jęknęła. - Rafe. - Najpierw do szpitala - stwierdziła Wynne. - Znajdę pani męża i powiem mu, co się stało - zaoferował się Jonah. - Obiecuję, że przyjedziemy pierwszym samochodem. - Lubisz odgrywać rycerza w białej zbroi - uśmiechnęła się blado Ella. - Chyba raczej wrobiono mnie w tę rolę. - Zerknął na Ja ke'a. - Możesz zawieźć ją do szpitala? - Nie ma sprawy. Wynne, oderwij chłopców od stołu z de serami i w drogę. - Czy możemy jeszcze trochę posiedzieć? - spytała Nikki w poczekalni. - Wolałabym się upewnić, że z Ellą i dzieckiem wszystko w porządku. - Raczej martwiłbym się o pana Beaumonta - roześmiał się Jonah. - Czy zrozumiałeś coś z tego, co mówił? - Oprócz rapido? Ani słowa. Mój hiszpański nieco za rdzewiał. - Zastanawiam się, czy u Elli potrwa to równie długo, jak
Anula43&Irena
sc an da l
ou
s
u mnie - wtrąciła Wynne. - Ja spędziłam na porodówce cały tydzień. Jake wyjrzał na korytarz. - Nie sądzę, żeby trwało to aż tak długo. Beaumont już tu idzie. - Jonah...-zaczęła Nikki. - Wpadłem, żeby powiedzieć, że mamy syna - oświadczył rozpromieniony Rafe. - Wszystkim wam serdecznie dziękuję za pomoc. - Jonah... - Gratulacje, Beaumont - Jonah uścisnął mu dłoń. - Jonah! - krzyknęła Nikki. - Jestem w ciąży, do diabła! - Hej, proszę pani - wtrącił się Chick - chyba nie będzie pani przeklinać przy dzieciach? - Najmocniej przepraszam. - Zerknęła na Jonaha. - Usiło wałam ci to powiedzieć przez cały wieczór, ale ciągle ktoś mi przerywał. - W takim razie znikamy - uścisnęła ją Wynne. - Zresztą, pora zagonić czeredę spać. Będziemy w kontakcie. Po chwili Jonah i Nikki zostali sami. - Jesteś w ciąży? - dopytywał się Jonah. - Takiej z dziec kiem? - To normalna kolej rzeczy - odparła Nikki. - Chyba że wiesz coś o innych ciążach, o których jeszcze nie słyszałam. - Czemu mi o tym nie powiedziałaś przedtem? - Musiałam zebrać się na odwagę. Nie wiedziałam, czy chcesz mieć dziecko. - Czy chcę? - Zamknął oczy. - Przepraszam, że zmyliło cię moje zachowanie. To najwspanialsza nowina, jaką w życiu usły szałem. - Czy nie jest piękny? - szepnęła Ella. Rafe popatrzył ną syna.
Anula43&Irena
sc an da
lo
us
- Jeżeli gustujesz w małych, czerwonych i pomarszczo nych, to jest wyjątkowo piękny. - Rafe! - Żartowałem. Jest najpiękniejszym synem, jakiego miałem, jedynym do tej pory zresztą. - Odsunął jej lok z czoła. - Ko cham cię, amada. - Co powiedziałeś? - Powiedziałem, że cię kocham. Czemu płaczesz? Czy mam wezwać pielęgniarkę? Pokręciła głową. - Nie, po prostu mnie zaskoczyłeś. Też cię kocham, Rafe. - Otarła łzy. - Powinnam zadzwonić do rodziców i do Shayne, żeby powiedzieć im o dziecku. Nie martw się- dodała, widząc, że Rafe zasępił się. - Shayne też w końcu znajdzie swoje szczęście. - To możliwe. - Rafe chwycił głęboki oddech. - Zwłaszcza podczas kolejnego Balu Kopciuszka. - O czym ty mówisz? - zdumiała się po raz drugi Ella. - O następnym Balu Kopciuszka. - Naprawdę? - Łzy same pociekły jej po policzkach. Chcesz kontynuować tradycję moich rodziców? - Oczywiście. Pieniądze idą na szlachetne cele, a ze wszy stkich zawartych wówczas małżeństw, rozpadło się tylko jedno. - Małżeństwo Shayne? - Trudno nawet to uznać, bo z prawnego punktu widzenia była nieletnia. - Rafe. - Słucham, amada. - Może nawet nie będziemy musieli czekać kolejnych pięciu lat...
Anula43&Irena