FALSE GODS BY GRAHAM MCNEILL
Cover art by Philip Sibbering
This translation © Games Workshop Limited 2012
Fałszywi bogowie © Games Workshop Limited 20...
3 downloads
9 Views
FALSE GODS BY GRAHAM MCNEILL
Cover art by Philip Sibbering
This translation © Games Workshop Limited 2012
Fałszywi bogowie © Games Workshop Limited 2006
Przetłumaczone i oddane do użytku na mocy licencji
Fabryce Słów
This translation copyright © Games Workshop Ltd 2012
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Games Workshop, logo Games Workshop, Warhammer i
logo Warhammer, Black Library i logo Black Library, BL
Publishing i logo BL Publishing, Warhammer 40,000 i
logo Warhammer 40,000, 40K i wszelkie inne powiązane
znaki, nazwy, nazwy miejsc, postacie, lokalizacje, broń,
jednostki, bohaterowie, ilustracje, pojazdy, oznaczenia
jednostek, godła, logo i obrazy ze świata Warhammer i
Warhammer 40,000, to ®, ™ i/lub © Games Workshop
Ltd 2000-2012, rejestrowane w różnych formach w
Wielkiej Brytanii i w innych krajach na całym świecie.
Używane w ramach licencji na Fabrykę Słów. Wszelkie
prawa zastrzeżone.
http://blacklibrary.com/
wydanie I
isbn 978-83-7574-623-5
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być
przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób
reprodukowana czy powielana mechanicznie,
fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub
magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego
przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Niniejsza książka jest fikcją literacką. Wszystkie postaci i
zdarzenia opisane w powieści są fikcyjne i jakiekolwiek
podobieństwo do realnie istniejących osób lub zdarzeń
jest przypadkowe.
SPIS TREŚCI
Herezja Horusa
~ DRAMATIS PERSONAE ~
CZĘŚĆ PIERWSZA ZDRAJCA
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
CZĘŚĆ DRUGA KSIĘŻYC ZARAZY
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
SZEŚĆ
SIEDEM
CZĘŚĆ TRZECIA ŚWIĄTYNIA FAŁSZYWYCH
BOGÓW
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
CZĘŚĆ CZWARTA KONIEC KRUCJATY
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
O AUTORZE
DLA DANA,
Z PODZIĘKOWANIAMI
ZA OŚWIECENIE
Herezja Horusa
Nadszedł czas legend
Potężni bohaterowie walczą o władzę nad galaktyką.
Podczas Wielkiej Krucjaty nieprzeliczone armie
Imperatora Ziemi zgniotły napotkane rasy obcych, nie
pozostawiając po nich nawet śladu na kartach historii.
Nadchodzi nowy wiek dominacji ludzkości.
Lśniące cytadele z marmuru i złota upamiętniają
zwycięstwa Imperatora. Na powierzchniach milionów
planet wznoszone są tryumfalne pomniki, świadectwa
heroicznych czynów największych z jego bohaterów.
Najważniejszymi z nich są Prymarchowie, nadludzkie
istoty, którzy prowadzą armie Kosmicznych Marines
Imperatora do kolejnych zwycięstw i stanowią szczytowe
osiągnięcie jego inżynierii genetycznej. Kosmiczni
Marines są najgroźniejszymi wojownikami, jakich
kiedykolwiek znała galaktyka, a każdy z nich wart jest w
walce stu zwykłych żołnierzy.
Kosmiczni Marines zorganizowani są w wielotysięczne
armie zwane Legionami, które dowodzone przez
Prymarchów, prowadzą w imieniu Imperatora podbój
galaktyki.
Największym spośród Prymarchów jest Horus,
Horus Wspaniały, Najjaśniejsza Gwiazda, ulubieniec
Imperatora, który traktuje go jak rodzonego syna. Horus
Mistrz Wojny, najwyższy wódz wszystkich armii
Imperium, pogromca tysiąca światów i zdobywca
galaktyki. Horus, wojownik bez skazy i niezrównany
dyplomata.
Nadszedł czas Horusa, a jego gwiazda wschodzi.
Jak wysoko zdoła się jednak wznieść, zanim upadnie?
~ DRAMATIS
PERSONAE ~
Synowie Horusa
MISTRZ WOJNY HORUS Wódz Legionu Synów
Horusa
EZEKAIL ABADDON kapitan Pierwszej Kompanii
TARIK TORGADDON kapitan Drugiej Kompanii
IACTON QRUZE zwany „Cichym”, kapitan
Trzeciej Kompanii
HASTUR SEJANUS kapitan Czwartej Kompanii
HORUS AKSYMAND zwany „Małym Horusem”,
kapitan Piątej Kompanii
SERGHAR TARGOST kapitan Siódmej Kompanii,
Mistrz Loży
GARVIEL LOKEN kapitan Dziesiątej Kompanii
LUC SEDIRAE kapitan Trzynastej Kompanii
TYBALT MARR zwany „Albo”, kapitan
Osiemnastej Kompanii
VERULAM MOY zwany „Lub”, kapitan
Dziewiętnastej Kompanii
KALUS EKADDON kapitan, dowódca Catulańskich
Zbójów
FALKUS KIBRE zwany „Mężobójcą”, kapitan,
dowódca Terminatorów Justaerin
NERON VIPUS sierżant, drużyna taktyczna Locasta
MALOGHURST zwany „Skrzywionym”, adiutant
Mistrza Wojny
Prymarchowie
ANGRON Prymarcha Pożeraczy Światów
FULGRIM Prymarcha Dzieci Imperatora
Inni Kosmiczni Marines
EREBUS Pierwszy Kapelan Głosicieli Słowa
KHÂRN kapitan Ósmej Kompanii Szturmowej
Pożeraczy Światów
Legio Mortis
PRINCEPS ESAU TURNET dowódca Dies Irae,
Tytana klasy Imperator
MODERATI PRIMUS CASSAR starszy członek
załogi Dies Irae
MODERATI PRIMUS ARUKEN starszy członek
załogi Dies Irae
Davinici
AKSHUB KAPŁANKA LOŻYprzywódczyni Loży
Węża
TSI REKH przedstawiciel Davinitów
TSEPHA kultystka i akolitka Akshub
Inni obywatele Imperium
PETRONELLA VIVAR Palatyna Majoria rodu
Carpinus, potomkini bogatego terrańskiego rodu
MAGGARD ochroniarz Petronelli
LORD KOMANDOR VARVARUS
głównodowodzący siłami wojskowymi Armii Imperialnej
ADEPT MECHANICUM REGULUS przedstawiciel
Mechanicum, dowodzi robotami Legionu oraz dogląda
stanu technicznego maszyn bojowych
CZĘŚĆ PIERWSZA
ZDRAJCA
Byłam przy upadku Horusa...
Naiwność ludzi polega na tym, iż wierzą, że są
ważnymi postaciami na scenie historii, a ich działania
wpływają na rwący potok czasu. Ludzie władzy śpią
spokojnie, czerpiąc pociechę ze złudzenia, iż bez ich
udziału świat przestałby się obracać, góry runęłyby i
rozpadły się w pył, a morza wyschły. Pamięć i historia
nauczyły nas jednak, że z czasem wszystko przemija. Po
cywilizacjach naszych przodków pozostały jedynie kości
i proch. Po największych nawet bohaterach pozostają
tylko zapomniane legendy. Nikt nie może żyć wiecznie.
Pamięć przemija, a zapomnienie nie oszczędza nikogo.
Prawda ta jest nienaruszalna i dotyczy każdego,
nawet próżnych i aroganckich tyranów.
Jedynym wyjątkiem był Horus.
Kyril Sindermann, Przedmowa dla upamiętniaczy
Dla opisania Mistrza Wojny nie wystarczyłoby
tysiąca frazesów, a każdy z nich byłby całkowicie
prawdziwy.
Petronella Vivar, Palatyna Majoria rodu Carpinus
W ludzkich rękach wszystko prędzej lub później
rozpada się w pył.
Ignace Karkasy, Rozmyślania o smutku herosów
JEDEN
POTOMKINI ZNACZNEGO RODU
KOLOS
KSIĘŻYC BUNTOWNIKÓW
Cyklop Magnus, Rogal Dorn, Leman Russ. Każde z
tych imion naznaczone było historią. Każdy z ich
posiadaczy ową historię kształtował. Przebiegała
wzrokiem listę. Corax, Nocny Upiór, Angron... imion było
wiele, a każdemu z nich towarzyszyły dzieje bohaterskich
podbojów planet odzyskanych dla Imperium Ludzkości i
wcielonych do niego w imieniu Imperatora.
Samo brzmienie tych imion wywoływało w niej
dreszcze.
Najważniejsze z nich znajdowało się jednak u
szczytu listy.
Horus. Mistrz Wojny Horus.
Słyszała, że jego wojownicy nadali swemu
ukochanemu wodzowi przydomek Luperkal. Zasłużył na
niego na polach bitew o Ullanor, o Rzeźnię, o
Sześćdziesiąt Trzy Dziewiętnaście ‒ planetę, którą jej
nieświadomi mieszkańcy nazywali Terrą ‒ oraz w tysiącu
innych wojen, których przebiegu nie zawarła jeszcze w
swych mnemonicznych implantach.
Z zapartym tchem myślała o tym, jak daleko znalazła
się od rodzinnych posiadłości w Kairos, i o tym, że
wkrótce znajdzie się na pokładzie „Mściwego Ducha”,
gdzie jej zadaniem będzie upamiętnianie żywej historii.
Wiedziała, że przyjdzie jej nie tylko sporządzać zapisy. W
głębi duszy czuła bowiem, że Horus sam jest historią.
Przeczesała dłonią swe długie, kruczoczarne włosy.
Znajdowała się daleko od Terry, mimo to jednak fryzura
upięta była zgodnie z najnowszą modą. Musnęła palcami
gładką, pozbawioną jakichkolwiek skaz skórę o
oliwkowej barwie. Jej rysy ukształtowało życie pełne
zbytku oraz kunszt chirurgów, które nadały im królewsko
wprost dostojny wyraz z dyskretną nutą modnej
wyniosłości.
Siedziała dumnie wyprostowana przy swym
sekretarzyku z klonowego drewna. Jej ojciec często
pysznił się, że jego praprababka dostała mebel w
podarunku od samego Imperatora po uralskiej przysiędze.
Zastukała w czytnik danych złotą stalówką mnemopióra,
drgającego z powodu jej podniecenia. Na łagodnie
podświetlonej powierzchni ekranu pojawiły się
pojedyncze słowa, pobrane z płatów czołowych jej mózgu
przez organiczne kryształy obsadki.
Krucjata... Bohater... Zbawca... Niszczyciel.
Uśmiechnęła się i starła słowa jednym
pociągnięciem elegancko zadbanego paznokcia o
krawędzi wyrównanej na poziomie molekularnym.
Zaczęła pisać, znacząc powierzchnię ekranu wyraźną
kursywą.
Ja, Petronella Vivar, Palatyna Majoria rodu
Carpinus, spisuję te słowa, mając poczucie wielkiego
zaszczytu, jaki mnie spotkał. Na podróży z Terry
spędziłam wiele długich, trudnych i pełnych niewygód
lat...
Petronella zmarszczyła brwi i szybko starła zapisane
słowa, z gniewem widząc w nich ten sam afektowany ton,
który tak irytował ją w dziełach upamiętniaczy
towarzyszących Wielkiej Krucjacie. Najbardziej
zauważalny był w dokonaniach Sindermanna, choć ten
pisał ostatnio coraz mniej. Dion Phraster skomponował
kilka przyzwoitych symfonii. Wszystkie były miłe dla
ucha, choć zdaniem Petronelli żadna z nich nie przykułaby
na długo uwagi słuchaczy w salach koncertowych Terry. Z
kolei pejzaże Kelanda Rogeta były wprawdzie żywe, ale
drażniła ją jego pełna symbolizmu technika malarska.
Ignace Karkasy opublikował kilka niezłych wierszy,
ale według Petronelli zawarty w nich obraz Krucjaty był
często nadmiernie krytyczny, zwłaszcza w poemacie
Krwawe nieporozumienie. Często zastanawiała się,
dlaczego Mistrz Wojny pozwalał Karkasemu pisać
podobne utwory. Przyszło jej do głowy, że być może
umykał mu podtekst jego poezji, ale myśl o tym, że Horus
mógłby cokolwiek przeoczyć, szybko zdała jej się
śmieszna.
Tknięta nagłą, zdradziecką wątpliwością odłożyła
pióro do kałamarza lethe. Była bardzo krytyczna wobec
dokonań innych upamiętniaczy, a sama jak dotąd nie miała
czym się pochwalić.
Czy uda jej się sprostać zadaniu? Miała przecież
poznać największego bohatera swej epoki, zwanego przez
niektórych bogiem, choć pojęcie to było oczywiście
śmieszne i staromodne. Czy uda jej się odnieść sukces
tam, gdzie w jej przekonaniu wszyscy bez wyjątku
zawiedli? Kimże była, sądząc, że jej mizerny talent
wystarczy, by oddać ogrom dokonań Mistrza Wojny, który
wszak wykuwał w ogniu bitew los galaktyki?
Przypomniała sobie jednak o swym pochodzeniu i
wyprostowała się dumnie w fotelu. Pochodziła przecież z
rodu Carpinus, najdostojniejszego i najbardziej
wpływowego wśród arystokracji Terry. Jej przodkowie
spisywali dzieje Imperatora już w czasach Wojen o
Zjednoczenie, zanim władza Horusa sięgnęła granic
galaktyki, zanim rozpoczął dzieło ponownego jednoczenia
zamieszkałych przez ludzkość światów.
W poszukiwaniu otuchy Petronella otworzyła płaski
bibularz w skórzanej, opatrzonej monogramem oprawie i
wyjęła z niego plik kartek. Na wierzchu leżało zdjęcie
jasnowłosego Astartes w wypolerowanym pancerzu.
Klęczał przed grupą swych braci, a jeden z nich wręczał
mu długie pasmo pergaminu. Petronella wiedziała, że
pergamin zapisany jest słowami ślubów bitewnych, jakie
wojownicy Astartes składali przed walką, przysięgając
wypełnić powierzoną misję. Stylizowany monogram „EK”
oznaczał, że zdjęcie zrobiła Euphrati Keeler, i nawet
Petronella musiała przyznać, że było po prostu doskonałe.
Z uśmiechem odsunęła fotografię na bok, ukazując
leżący pod nią arkusz czerpanego papieru. Arkusz
ozdobiony był znakiem wodnym ze znajomym emblematem
dwugłowego orła, symbolizującym unię Imperatora z
marsjańskim Mechanicum. List napisany był
własnoręcznie przez samego Sygilitę, na co wskazywały
krótkie, jakby kanciaste pociągnięcia pióra.
Niedokończone litery sugerowały pośpiech, a wygięte ku
górze ogonki znaków świadczyły, że mimo powrotu
Imperatora na Terrę Malcador musiał mieć wiele na
głowie.
Przeczytała list z uśmiechem na twarzy, choć czytała
go już setki razy od odlotu z kosmodromu w Gyptusie.
Wiedziała, że list ten stanowi dowód wielkiego zaszczytu
wyświadczonego jej rodzinie.
Usłyszała odległe syreny oraz zniekształcony
mechaniczny głos i poczuła na grzbiecie dreszcz
oczekiwania. Dźwięki dochodziły ze złoconych głośników
w korytarzu za drzwiami jej apartamentu i oznaczały
przybycie okrętu na orbitę planety.
Dotarli na miejsce.
Petronella pociągnęła za srebrzystą szarfę zwisającą
ze sklepienia i w chwilę później rozległ się dzwonek do
drzwi. Uśmiechnęła się, wiedząc, że tak szybko na jej
wezwanie odpowiedzieć mógł tylko Maggard. Nigdy nie
odezwał się w jej obecności, bo przyzwoitki jej rodu
chirurgicznie mu to uniemożliwiły. Zawsze jednak
wiedziała, kiedy znajdował się w pobliżu. Zdradzały go
niespokojne wibracje mnemopióra reagującego na
bliskość jego zimnego jak stal umysłu.
Odwróciła się na miękko wyściełanym fotelu.
‒ Otwarte.
Drzwi otworzyły się bezdźwięcznie i Petronella
odczekała chwilę, wiedząc doskonale, że Maggard bez jej
pozwolenia nie przekroczy progu.
‒ Zezwalam ci wejść ‒ powiedziała.
Ponury i srogi mężczyzna od dwudziestu lat pełniący
obowiązki jej ochroniarza wszedł do apartamentu,
ignorując przepych fresków, złota i szkarłatu. Jak zwykłe
był oszczędny w ruchach, jakby całe jego ciało, od
twardych mięśni nóg do potężnych barków, pozostawało
bez przerwy w wewnętrznym napięciu.
Drzwi zatrzasnęły się za nim i Maggard zrobił krok
w bok, badając wzrokiem swych ruchliwych złotych oczu
ozdobne sklepienie oraz przylegające do gabinetu
pomieszczenia. Wypatrywał zagrożeń, szukając w wielu
spektrach widzenia czegokolwiek podejrzanego. Jedną
dłoń trzymał na gładkim chwycie pistoletu, drugą zaś
opierał na głowicy kirliańskiego rapiera o złotej klindze.
Na ciemnej skórze jego nagich ramion znać było blade
linie, ślady wszczepionych augmetyków. Skóra wokół
oczu również nosiła ślady kunsztu chirurgów rodu, którzy
zastąpili je kosztownymi wzmacniaczami
biometrycznymi, dzięki którym miał lepiej pełnić swe
obowiązki strażnika potomkini rodu Carpinus.
Maggard odziany był w kolczugę i zbroję ze
złocistych segmentów. Bez uśmiechu skinieniem głowy
potwierdził, że pomieszczenie jest bezpieczne, choć
Petronella mogłaby powiedzieć mu to sama. Rozumiała go
jednak. Odpowiadał za jej bezpieczeństwo własnym
życiem.
‒ Gdzie Babeth? ‒ zapytała Petronella, chowając
list Sygility do bibularza i unosząc mnemopióro. Dotknęła
czytnika danych końcem stalówki i oczyściła swój umysł,
pozwalając tym samym, by myśli Maggarda przekazały jej
słowa, których nie potrafił wypowiedzieć. Odczytała je i
zmarszczyła brwi.
‒ Nie wolno jej teraz spać ‒ powiedziała. ‒ Zbudź
ją. Mam wkrótce stanąć przed największym spośród
bohaterów Krucjaty i ani myślę wyglądać wówczas jak
obdarty pielgrzym z Terry. Przyprowadź ją do mnie i
niech przyniesie moją aksamitną suknię, tę szkarłatną, z
wysokim kołnierzem. Ma tu być w ciągu pięciu minut.
Maggard skinął głową i wyszedł. Zdążyła jeszcze
poczuć rozkoszny dreszcz podniecenia, kiedy mnemopióro
zadrgało w jej palcach, a na ekranie czytnika pojawiła się
jego ostatnia myśl.
...urna suka...
W jednym ze starożytnych języków Terry nazwa
oznaczała „dzień gniewu”. Jonasz Aruken wiedział, że
było to miano zasłużone. Dies Irae stał przed nim na
podobieństwo starożytnego bóstwa z dawno
zapomnianych legend. Przypominał pomnik wzniesiony na
cześć wojny i zniszczenia. Jego opancerzony łeb górował
nad zebranym personelem obsługi naziemnej, krążącym
wokół jego stóp niczym wierni oddający cześć bóstwu.
Tytan klasy Imperator stanowił szczytowe
osiągnięcie wiedzy i umiejętności Mechanicum,
kulminację doświadczeń tysiącletnich wojen i techniki
militarnej. Jego jedynym przeznaczeniem było siać
zniszczenie. W tym celu nacechowano go naturalnym dla
rodzaju ludzkiego zamiłowaniem do zabijania. Tytan był
wysokim na czterdzieści trzy metry, pancernym gigantem.
W każdej z jego przypominających baszty nóg zmieściłaby
się pełna kompania wojska wraz z personelem
pomocniczym.
Jonasz patrzył, jak pomiędzy owymi nogami
zawieszono długi sztandar w kolorach złota i czerni,
opatrzony trupią czaszką, symbolem Legio Mortis.
Sztandar przypominał przepaskę biodrową dzikusa, a na
jego powierzchni widniały setki pergaminowych wstęg.
Na każdej wyszyto nazwy bitew ‒ odniesionych przez
Mistrza Wojny zwycięstw. Jonasz wiedział, że zanim
Wielka Krucjata dobiegnie końca, na sztandarze
przybędzie jeszcze wiele takich wstęg.
Ze sklepienia hangaru zwisały grube, żebrowane
kable, łączące osłonięte rdzenie zasilania z ukrytymi w
pancernym torsie bojowej maszyny reaktorami
plazmowymi i ładujące je energią spętanej gwiazdy.
Adamantytowy kadłub pokrywały podobne do blizn
kratery, ślady walk z megarachnidami, których adepci
Mechanicum nie zdążyli jeszcze usunąć. Mimo owych
blizn Tytan przedstawiał się imponująco, choć jego widok
nie był w stanie przyćmić bólu głowy Jonasza oraz
burczenia w jego brzuchu, podrażnionym nadmiarem
wypitego poprzedniego wieczoru amasecu.
Zwisające ze sklepienia gigantyczne, hałaśliwe
dźwigi uniosły ogromne, pełne pocisków podajniki oraz
wiązki długich, tępych rakiet, umieszczając je w
zasobnikach amunicyjnych Tytana. Każda z broni maszyny
miała rozmiary budynku mieszkalnego. Jonasz patrzył, jak
załogi przygotowują ogromne, wielolufowe działa,
dalekosiężne haubice oraz działo plazmowe dysponujące
mocą pozwalającą na zrównanie z ziemią całych miast.
Zbliżając się do Tytana, czuł przepełniające go uczucie
dumy i podniecenia. Męska symbolika sposobionej do
wojny maszyny wywołała w nim uśmiech.
Odskoczył z drogi pędzącej platformy transportowej
załadowanej pociskami do boltera typu Vulkan. Pojazd
ledwo go wyminął, gnając wśród pozornego chaosu
kręcących się wszędzie członków załogi Tytana,
personelu naziemnego i mechaników. Kierowca platformy
zatrzymał pojazd z piskiem hamulców i odwrócił się.
‒ Patrz, gdzie leziesz, cholerny durniu! ‒ krzyknął.
Podniósł się z fotela i gniewnym krokiem ruszył w stronę
Jonasza. ‒ Wszyscy z załóg Tytanów mysią, że mogą się tu
szarogęsić...
Słowa zamarły mu na ustach. Zauważył wysadzane
granatami odznaki i emblemat skrzydlatej czaszki na
pagonach munduru Jonasza ‒ insygnia moderati primusa
załogi Dies Irae ‒ i stanął na baczność.
‒ Wybacz. ‒ Jonasz uśmiechnął się i rozłożył ręce w
geście tyleż przepraszającym, co rozbawionym. Widział,
że mężczyzna z trudem dusi w sobie chęć zbesztania go. ‒
Nie zauważyłem cię, mam piekielnego kaca. Co cię
podkusiło, żeby tak pędzić? Mogłeś mnie zabić.
‒ Wszedł mi pan w drogę ‒ odparł mężczyzna, nadal
stojąc na baczność i wlepiając wzrok w jakiś punkt ponad
ramieniem Arukena.
‒ Doprawdy? Cóż... następnym razem bardziej
uważaj.
‒ Sam bardziej uważaj ‒ wysyczał cicho kierowca,
po czym wrócił do swej maszyny i odjechał.
‒ Tylko jedź ostrożnie! ‒ zawołał za nim Jonasz,
wyobrażając sobie, jakimi to barwnymi epitetami obdarzy
go mężczyzna, opowiadając o tym zdarzeniu swym
kompanom.
Hangar wydawał się skacowanemu Jonaszowi
zatłoczony, i to mimo tego, że miał ponad dwa kilometry
długości. Zbliżając się do Dies Irae, czuł, że ani tłum, ani
zapachy smarów, oleju silnikowego i ludzkiego potu
wcale nie poprawiają mu samopoczucia.
W hangarze stały gotowe do wojny Tytany Legio
Mortis. Były tam szybkie maszyny średniego zasięgu klasy
Reaver, drapieżne Warhoundy, potężne Warlordy i
nowsze Night Gaunty. Żaden z nich jednak nie
dorównywał zapierającemu dech w piersiach Tytanowi
klasy Imperator. Dies Irae górował nad mniejszymi
maszynami nie tylko splendorem, ale i rozmiarami oraz
siłą ognia. Jonasz wiedział, że w całej galaktyce nie było
niczego, co byłoby w stanie stawić czoła tak przerażającej
maszynie.
Jonasz poprawił kołnierz i zapiął mosiężne guziki,
wygładzając opinający jego krępą sylwetkę mundur.
Palcami przeczesał sięgające ramion czarne włosy,
starając się ukryć fakt, że przespał noc w ubraniu. Widział
już z oddali szczupłą i kościstą sylwetkę Tytusa Cassara,
drugiego moderati primusa Dies Irae, zajętego pracą przy
terminalu nadzorczym. Nie chciał wysłuchiwać kolejnego
wykładu o dziewięćdziesięciu dziewięciu cnotach
Imperatora, spośród których schludny ubiór Tytus uważał
za jedną z najważniejszych.
‒ Dzień dobry, Tytusie ‒ powiedział Jonasz lekkim
tonem, zbliżając się.
Zaskoczony Cassar poderwał głowę znad terminalu
i szybko wsunął złożoną broszurkę pod stos raportów
technicznych.
‒ Spóźniłeś się ‒ powiedział, odzyskując kontenans.
‒ Sygnał pobudki odegrano godzinę temu. Punktualność
jest cnotą ludzi prawych.
‒ Nie zaczynaj, Tytusie ‒ odrzekł Jonasz. Sięgnął
ręką ...