DAN SEHLBRG MONA
Annie, Nataschy i Rebecce
PROLOG Kana, Liban
Ma³a dziewczynka w piêknej sukience sporo ryzykowa³a...
8 downloads
33 Views
2MB Size
DAN SEHLBRG MONA
Annie, Nataschy i Rebecce
PROLOG Kana, Liban
Ma³a dziewczynka w piêknej sukience sporo ryzykowa³a. Niedawno pada³ deszcz i pole za domem babci by³o gliniaste i œliskie. Jej upiêta fryzura rozluŸni³a siê, ciemne loki zwisa³y swobodnie. Podkrad³a siê do kota,
spokojnie, ¿eby go nie przestraszyæ, i ostro¿nie postawi³a stopy w bia³ych trampkach na br¹zowej glinie. Kot obw¹chiwa³ oponê samochodow¹, do po³owy zagrzeban¹ w glinie obok zardzewia³ej bramki. By³ smuk³y i mia³ piêkne paski. Jak tygrys. Mo¿e zreszt¹ by³ tygrysem. A ona zaczarowan¹ ksiê¿niczk¹, która potrafi rozmawiaæ z tygrysami. Nagle kot, czymœ przestraszony, czmychn¹³ w kierunku kamiennego mostu i br¹zowej, szumi¹cej rzeki. Ksiê¿niczka wziê³a wiêc do rêki star¹ metalow¹ puszkê – nie, to oczywiœcie nie by³a puszka, tylko tygrysi¹tko porzucone w glinie. Wytar³a je dok³adnie brzegiem sukienki. Mama nie bez racji mówi³a na ni¹ „kameleon”
– jeœli tylko mia³a trochê czasu, zawsze udawa³o jej siê upodobniæ ubranie do ziemi, na której siê bawi³a. Dziœ mama i babcia by³y zbyt zajête w kuchni, by zauwa¿yæ, ¿e wybieg³a na pole w nowej turkusowej sukience. W odró¿nieniu od sukienki puszkowe tygrysi¹tko by³o teraz czyste. Choæ g³odne. Tygrysy zawsze s¹ g³odne. Przycisnê³a puszkê do piersi i ruszy³a przez œliskie pole. Dwie kobiety patrzy³y z przera¿eniem na brudn¹ dziewczynkê, która zadyszana wpad³a do kuchni. – Babciu! Potrzebna mi miska wody. Elif odstawi³a paruj¹c¹ blachê œwie¿o upieczonych piero¿ków sambousek.
– Nie tylko miska. Tobie potrzebna jest ca³a wanna. Zaœmia³a siê i spojrza³a na Nadim, przeczuwaj¹c, ¿e córka za chwilê wybuchnie. Mona zrobi³a to samo, nagle zdaj¹c sobie sprawê ze swojego wygl¹du. – Mamo, nie gniewaj siê. Znalaz³am tygrysi¹tko! I ono jest g³odne. Mona trzyma³a jedn¹ rêkê pod tali¹ sukienki, drug¹ zaœ wyci¹gnê³a do Elif, która poda³a jej kawa³ek piero¿ka. Kiedy dziewczynka nakarmi³a to, co ukrywa³a, sukienka podjecha³a do góry i Nadim dojrza³a tygrysa. Kuchnia siê zako³ysa³a. Nadim musia³a chwyciæ siê
blatu, ¿eby ustaæ na nogach. – Kochanie. Ten tygrys jest bardzo niebezpieczny. Mo¿e ciê ugryŸæ. Nie ruszaj siê. Mona siê uœmiechnê³a, ucieszona, ¿e mama w³¹cza siê do zabawy. Nadim odruchowo odsunê³a matkê. Nawet ona dostrzeg³a, co Mona trzyma w ramionach, i zaczê³a siê modliæ. Nadim poma³u zbli¿y³a siê do córki. – Mo¿esz mi podaæ tygrysa? Mona potrz¹snê³a przekornie g³ow¹. – Jest spokojny tylko ze mn¹. Bardzo
³atwo go przestraszyæ. Mama go zostawi³a. Nadim nie mog³a powstrzymaæ ³ez. Mona by³a najpiêkniejsz¹ istot¹ na œwiecie. Jej ukochana córka. Cud Kany. Dr¿¹cym g³osem powtórzy³a: – Podaj mamie tygrysa. W tej chwili. Inaczej mama siê zdenerwuje. Wœcieknie! Mona zobaczy³a ³zy mamy. Niespokojnie przenios³a wzrok na babciê. Us³ysza³a jej modlitwy. Wyci¹gnê³a wiêc rêkê z tygrysi¹tkiem. Które nim nie by³o. Ale nie by³o te¿ puszk¹. To by³ granat z izraelskiej bomby kasetowej. Nadim nie odrywa³a wzroku od twarzy córki.
Ich d³onie siê spotka³y. Jak gdyby nerwy na wierzchu d³oni, drobne i cienkie jak w³oski, wyci¹ga³y siê ku córce z pulsuj¹c¹ intensywnoœci¹. Wstrzyma³a oddech i zacisnê³a d³oñ na ch³odnym granacie. Herbata w fili¿ance dawno wystyg³a. Ludzie przychodzili i odchodzili. Wszystko dzia³o siê gdzieœ daleko. Ju¿ go nie dotyczy³o. By³ pusty. Zimny jak herbata. Martwy. A mimo to tak boleœnie ¿ywy. Osamotniony. Przy stoliku obok okna w ma³ej herbaciarni siedzia³a ju¿ tylko jego skorupa. Patrz¹ca pustym wzrokiem i nosz¹ca wymiête ubranie. W³osy mia³ nieuczesane. Pokryty by³ sadz¹. Od zewn¹trz i od
œrodka. Nie wiedzia³, jak d³ugo ju¿ ten stary, ubrany na czarno mê¿czyzna siedzi naprzeciwko niego. Nie wiedzia³, sk¹d siê wzi¹³ ani dlaczego przyszed³. Przyjazne spojrzenie mê¿czyzny spoczywa³o na jego zimnej masce. Starzec po³o¿y³ d³oñ na jego d³oni. By³a szorstka i ciep³a. – Samir Mustaf – drgn¹³, s³ysz¹c swoje nazwisko. – Koran g³osi: „Zaprawdê, nad wami s¹ stró¿e [...] oni wiedz¹, co czynicie. Zaprawdê, sprawiedliwi bêd¹ w szczêœliwoœci”1 . Siedzieli twarz¹ w twarz – jeden stary,
drugi pusty. Nie mia³ pojêcia, jak d³ugo to trwa³o. Mo¿e godzinê. Mo¿e tydzieñ. Ma³a kawiarenka mieœci³a siê naprzeciw szpitala Hiram w Tyrze. Mia³ odwiedziæ miasto razem z ni¹. Pokazaæ jej ruiny hipodromu i piêkny ³uk triumfalny. Wyk¹paæ siê w morzu. W ustach czu³ kwaœny posmak. Starzec wsta³ i chwyci³ go za rêkê. Poci¹gn¹³. Samir sztywnym krokiem wyszed³ za nim z herbaciarni. Nie widzia³ ulicy, samochodów ani ludzi. Nie s³ysza³ ha³asu. Wci¹¿ widzia³ przed sob¹ jeden i ten sam obraz. Jego córka nie mia³a twarzy. Nie by³o jej. Nie by³o ich. Podszed³ do samochodu, który na nich czeka³. Ktoœ otworzy³ drzwi.
Mê¿czyzna przemawia³ delikatnym g³osem. – Nic tu po tobie. Ale jest coœ, co mo¿esz zrobiæ. Samir opad³ na tylne siedzenie. Starzec nie wsiad³ za nim, tylko zamkn¹³ drzwi. Samochód od razu ruszy³ i wyjecha³ na ruchliw¹ jezdniê. Pod wstecznym lusterkiem dynda³o wyblak³e zdjêcie pi³karza Ronaldo. Samir zamkn¹³ oczy.
CZÊŒÆ I Infekcja
Piêæ lat póŸniej Miasto Dubaj,
emirat Dubaj
Burd¿ al-Arab, wie¿a Arabów, by³ nazywany najbardziej luksusowym hotelem œwiata. Przez d³ugi czas stanowi³ wizytówkê Dubaju. Budowla w kszta³cie ¿agla dau wznosi³a siê na trzysta dwadzieœcia jeden metrów ponad sztuczn¹ wyspê. W hotelu
znajdowa³y siê jedynie wielkie apartamenty, a szczere z³oto pokrywa³o ponad dwa tysi¹ce metrów kwadratowych. Wszystkie dywany by³y tkane rêcznie. W ci¹gu piêciu lat, jakie zajê³o wzniesienie Burd¿ al-Arab, Mohammad al-Raszid jako jeden z trzech wykonawców spêdza³ na placu budowy wiêksz¹ czêœæ czasu. Jego firma budowlana nale¿a³a do czo³ówki najwiêkszych i najbardziej szanowanych firm na Pó³wyspie Arabskim. Mohammad czêsto bywa³ w hotelu tak¿e po zakoñczeniu budowy. Mieszka³ w Arabii Saudyjskiej i spor¹ czêœæ interesów przeniós³ do Dubaju. Trudno
by³o o lepsz¹ obs³ugê i wiêksze bezpieczeñstwo ni¿ to, które oferowa³ hotel. Teraz jednak bezpieczeñstwo i obs³uga zdawa³y siê niedostêpne. Mohammad alRaszid przygl¹da³ siê niebieskim aksamitnym œcianom w wielkim apartamencie. Przeniós³ wzrok na specjalnie wykonane poduchy do siedzenia – mia³y niemal dwa metry œrednicy i by³y szyte z³ot¹ nici¹. Ostry zapach lilii na barze i stole w jadalni sprawia³, ¿e mia³ ciê¿k¹ g³owê. ¯a³owa³, ¿e nie mo¿e otworzyæ drzwi balkonowych i wpuœciæ œwie¿ego powietrza. Wielki ekran telewizora z wy³¹czonym dŸwiêkiem pokazywa³
cele wakacyjnych podró¿y i zadowolonych turystów o szerokich uœmiechach. Zapatrzy³ siê na reklamê Disney Worldu. Na myœl o rodzinie przewraca³o mu siê w ¿o³¹dku. A mo¿e to przez zapach lilii? Zastanawia³ siê, co porabiaj¹ dzieci. Bunjamin z pewnoœci¹ ogl¹da³ telewizjê, lekcje powinien mieæ ju¿ dawno odrobione. Ma³a Azra spa³a. Mohammad nie nale¿a³ do osób, które p³acz¹ – gdy poczu³ w ustach s³ony smak ³ez, spróbowa³ sobie przypomnieæ, kiedy ostatnio p³aka³. Chyba podczas operacji Bunjamina. Ostro¿nie otar³ twarz spocon¹ d³oni¹. Znów na ni¹
spojrza³. Nie by³a wysoka, poni¿ej metra siedemdziesiêciu. Ni¿sza teraz, kiedy zdjê³a buty na obcasach. Przyjrza³ siê jej ma³ym stopom, przeœwituj¹cym delikatn¹ szaroœci¹ przez cienkie rajstopy. Nogi wygl¹da³y na silne. Ciemna spódnica by³a obcis³a. Kobieta zdjê³a marynarkê i rozpiê³a trzy guziki bluzki. A mo¿e to on je rozpi¹³? Dostrzeg³ czarn¹ krawêdŸ stanika na tle ciemnej skóry. Prze³kn¹³ œlinê. Jak w ogóle móg³ w tej sytuacji myœleæ o seksie? Niespokojnie przeniós³ wzrok na jej twarz. By³a piêkna. Nie³atwo by³o odmówiæ tym ciemnym oczom. Jednoczeœnie coœ psu³o ten obraz. Jakaœ rysa na wypolerowanym lakierze. Nos. Sam w sobie ³adny, wydawa³ siê
jednak krzywy. Z³amany. Przydawa³ tej miêkkiej twarzy ostrego akcentu, czyni¹c z kobiety zadziorne skrzy¿owanie bokserki z modelk¹. Siedzia³a skulona w wielkim fotelu, nonszalancko przegl¹daj¹c „Vanity Fair”, i wydawa³a siê zupe³nie nie zwracaæ na niego uwagi. Mia³a szczup³e palce i piêkny manikiur. Jak na piêædziesiêciopiêciolatka Mohammad al-Raszid by³ w dobrej formie. Codziennie trenowa³. Jego cia³o budzi³o zainteresowanie kobiet. Wiedzia³, ¿e nie usz³o i jej uwadze. Nic nie uchodzi³o jej uwadze. Móg³by z ³atwoœci¹ wstaæ z ³ó¿ka, spuœciæ jej ³omot i po prostu wyjœæ z pokoju.
Powstrzymywa³ go fakt, ¿e nie by³ zwi¹zany. Gdyby by³, uwolni³by siê i rzuci³ na ni¹. Tymczasem ona nie zaklei³a mu nadgarstków taœm¹, nie zwi¹za³a ani nie za³o¿y³a kajdanek. Ta delikatna kobieta siedz¹ca nie wiêcej ni¿ pó³tora metra od niego nie wydawa³a mu siê po prostu groŸna. Mohammad mia³ intuicjê, a odpowiedŸ na pytanie o rozk³ad si³ kry³a siê w jej spojrzeniu. Powiedzia³a, kim jest, i kaza³a mu usi¹œæ na ³ó¿ku. Dwie godziny póŸniej siedzia³ na nim nadal. Zasch³o mu w gardle. Bola³y go plecy. Zacz¹³ odczuwaæ kaca. Kobieta odrzuci³a gazetê na bok
i spojrza³a na zegarek. – Wpuœcimy tu trochê powietrza? Mówi³a bezb³êdnie po arabsku. Pokiwa³ z wdziêcznoœci¹ g³ow¹. Kobieta wsta³a i nie zak³adaj¹c butów, podesz³a do drzwi balkonowych. Przez pokój przesz³a ciep³a bryza. Kartki „Vanity Fair” poruszy³y siê na wietrze, a zapach lilii zmiesza³ siê z woni¹ eukaliptusa. Kiedy patrzy³ na kobietê zapalaj¹c¹ papierosa na balkonie, chcia³o mu siê œmiaæ. Œmiaæ albo p³akaæ. Na co czeka³a? Jej blackberry le¿a³ na stole przy fotelu, nie wydaj¹c ¿adnego dŸwiêku. Sprawdzi³a go kilka razy. Teraz wygl¹da³o na to, ¿e po prostu
stoi na dworze i marzy. Zerkn¹³ na drzwi po drugiej stronie pokoju. Wydosta³by siê st¹d w ci¹gu kilku sekund. Ale mo¿e nie by³a sama? Mo¿e za drzwiami stali ochroniarze? To by t³umaczy³o, dlaczego jest taka spokojna. – Mo¿e zd¹¿ysz, Mohammad. A mo¿e nie. Wzdrygn¹³ siê i spostrzeg³, ¿e przykucnê³a u jego boku. Nie s³ysza³, jak wchodzi³a. By³a tak blisko, ¿e czu³ ciep³o jej oddechu. Zapach tytoniu. Siedzia³a nieruchomo. Jak kotka gotowa do skoku. Kiedy siê nie poruszy³, a tylko bez s³owa opuœci³ wzrok, wsta³a i znów usiad³a w fotelu.
Wróci³ myœlami do dzisiejszej kolacji. W tym tygodniu us³ysza³ pog³oskê o planowanej budowie du¿ego biurowca. Japoñska izba handlowa szuka³a ziemi pod komercyjne centrum handlowe dla azjatyckich przedsiêbiorstw. Wiedzia³, ¿e w Azji zainteresowanie mo¿liwoœciami biznesowymi w krajach arabskich jest du¿e. W tych czasach, kiedy arabskie przedsiêbiorstwa i banki walczy³y ze zbyt wysokim zad³u¿eniem i malej¹c¹ wyp³acalnoœci¹, projekty zagraniczne sta³y siê szczególnie interesuj¹ce. Dlatego trochê podzwoni³ i dowiedzia³ siê, ¿e za zakup odpowiedzialna jest konsultantka z Abu Dhabi, niejaka Sarah al-Jemud. Znalezienie jej danych zajê³o
mu dziesiêæ minut, a kiedy zapozna³ siê z jej referencjami, poprosi³ asystentkê, ¿eby siê z ni¹ skontaktowa³a. Wychodzi³ z za³o¿enia, ¿e i tak skontaktowa³aby siê z jego firm¹, ale nie chcia³ ryzykowaæ. Kolacjê w panoramicznej restauracji Al Muntaha w ¯aglu na dwudziestym siódmym piêtrze zaplanowano ju¿ na nastêpny wieczór. Spojrza³ na ni¹. Wygl¹da³a na zatopion¹ w myœlach. By³a odwrócona w stronê telewizora, ale jej spojrzenie pada³o daleko poza wyœwietlane w nim bezg³oœnie zawody golfowe. Wygl¹da³a na zmêczon¹. Ma³¹. Splot³a rêce. A¿ pobiela³y jej kostki.
Czeka³a ju¿ na niego, gdy wszed³ do restauracji w kszta³cie pó³kola, znajduj¹cej siê dwieœcie metrów nad poziomem wody. Siedz¹c przy stoliku w tym futurystycznym wnêtrzu, przez jedno z wielkich okien mia³o siê widok na pla¿ê Jumeirah oraz sztuczne wyspy: Palm i World. Zjedli dobr¹ kolacjê, a nastêpnie przenieœli siê do baru na g³êbokie aksamitne fotele. Mohammad czêsto mówi³, ¿e jest pragmatycznym muzu³maninem. By³ wierz¹cy, ale sam wybiera³ sobie regu³y. Jednym z odstêpstw by³ alkohol. W jego pracy picie z klientami bywa³o konieczne. Z takim odstêpstwem móg³ ¿yæ. Prawda by³a jednak taka, ¿e
obecnie pi³ du¿o nawet bez klientów. Zaproponowa³ Sarah swojego ulubionego szampana – Louis Roederer Cristal. Skwapliwie siê zgodzi³a. Równie¿ ona zdawa³a siê byæ pragmatyczn¹ muzu³mank¹. Projekt by³ zakrojony na szerok¹ skalê, Sarah zaœ dobrze obeznana z lokalnymi regu³ami sztuki budowlanej i zaawansowanym prospectingiem. W pierwszej chwili by³ zdziwiony, ¿e Azjaci powierzyli to zadanie kobiecie – kobiety rzadko spotyka siê w biznesie, zw³aszcza w bran¿y budowlanej. Ale ju¿ po godzinie spêdzonej z Sarah zrozumia³, ¿e nie powinno siê jej nie doceniaæ. Jêkn¹³ na myœl o kryj¹cej siê w tym ironii.
Po prawie trzech butelkach wina (ona nie dotrzymywa³a mu kroku) zacz¹³ traciæ zainteresowanie budownictwem w Azji, za to coraz bardziej interesowa³y go jej nogi. Kiedy wybuchnê³a g³oœnym œmiechem, zaryzykowa³ i po³o¿y³ d³oñ na jej udzie. Œmiech ucich³. Spojrza³a na niego spod czarnej, krêconej grzywki. Bez s³owa opró¿ni³a kieliszek i wsta³a. Przez chwilê myœla³, ¿e zamierza go zostawiæ. Spojrza³ na ni¹ zdziwiony, ona jednak siê uœmiechnê³a i skinê³a g³ow¹ w kierunku dziesiêciu poz³acanych wind. Poszed³ za ni¹ jak pos³uszny uczniak. To by³o zbyt piêkne, ¿eby mog³o byæ prawd¹.
Gdy tylko zamkn¹³ drzwi apartamentu, kobieta siê zmieni³a. Jej g³os nabra³ metalicznego tonu, ostroœci, która nie pasowa³a do miêkko kobiecej, niemal kruchej osoby, z któr¹ w³aœnie zjad³ kolacjê. Wyjaœnienie pojawi³o siê szybko: poinformowa³a, ¿e nale¿y do jednostki 101. Wiedzia³, co to za jedni. Izraelska jednostka specjalna. Oprawcy. Fakt, ¿e Sarah poda³a mu tê tajn¹ informacjê, sam w sobie by³ niepokoj¹cy. To, ¿e wiedzia³a, i¿ jego firma odpowiada za zakrojon¹ na szerok¹ skalê budowê bunkra w Iranie, niepokoi³o jeszcze bardziej. Zw³aszcza ¿e akurat ten bunkier by³ œciœle tajnym przysz³ym miejscem sk³adowania
wzbogaconego uranu. Najbardziej zaniepokoi³o go jednak to, ¿e nie zadawa³a ¿adnych pytañ. Usiad³a po prostu w fotelu i zaczê³a przegl¹daæ magazyny o modzie. Bo¿e œwiêty. W jaki sposób Mossad natrafi³ na jego nazwisko? Jak du¿o wiedzieli o bunkrze? O jego drugim projekcie? Przeklina³ w duchu w³asn¹ chciwoœæ. Nigdy nie powinien anga¿owaæ siê w tê przeklêt¹ budowê, bez wzglêdu na to, jak dobrze p³acili. Nigdy nie mia³ na pieñku z Izraelczykami, a polityka go nie interesowa³a. Blackberry zawibrowa³. Sarah
podnios³a go, s³ucha³a w milczeniu, po czym siê roz³¹czy³a. Siedzia³a przez chwilê z telefonem w d³oni i przygl¹da³a siê Mohammadowi. Obgryza³a przy tym paznokieæ. Nie móg³ ju¿ d³u¿ej usiedzieæ. Wsta³ i roz³o¿y³ rêce. – Pozwól, ¿e zakoñczymy ten d³ugi wieczór. Nie ruszaj¹c siê z fotela, pod¹¿y³a za nim wzrokiem. Wreszcie zdecydowanym ruchem wsunê³a stopy do butów, naci¹gnê³a marynarkê i wsta³a. – Masz racjê, Mohammadzie, ju¿ czas to zakoñczyæ. Po sekundzie wahania rzuci³ siê do
przodu. Czuj¹c pulsowanie w skroniach, chwyci³ wazon z liliami i gwa³townie ruszy³ w jej stronê. Rzuci³ wazonem w kierunku jej g³owy. Kobieta uk³u³a go w bok i zrobi³a unik. Mohammad zatoczy³ siê do przodu, straci³ równowagê i upad³ na fotel g³ow¹ do przodu. W miejscu, gdzie go uk³u³a, czu³ pieczenie. Szybko zerwa³ siê na nogi i obróci³. Spostrzeg³, ¿e Sarah siedzi na ³ó¿ku, spokojnie, jak gdyby nic siê nie sta³o. Zdumiony, straci³ rezon. Wszystko to przypomina³o psoty dwójki rodzeñstwa. Teraz starsza siostra siê zmêczy³a. A mo¿e podda³a? Czy powinien od razu pobiec do drzwi, czy te¿ najpierw j¹ z³apaæ? Lewa strona tu³owia bola³a go tak bardzo, ¿e nie
móg³ ustaæ na nogach. Walczy³, ale w koñcu opad³ na fotel. Zamiana ról. Teraz ja siedzê tutaj, a ona tam. Dostrzeg³ nó¿ w jej d³oni. Nie by³ to zwyk³y nó¿, bardziej przypomina³ taki do ciêcia kartonu. Jêkn¹³ i dotkn¹³ boku. Koszula by³a ciep³a i mokra. Kobieta ugodzi³a go no¿em. Jak powa¿ne by³o to wszystko? Zdawa³o siê, ¿e czyta w jego myœlach. – Przebi³am ci w¹trobê. Umrzesz. I to bêdzie bolesna œmieræ. Sprawy nie musia³y siê potoczyæ w ten sposób, ale czasami cz³owiek musi improwizowaæ. Z twojej w¹troby wyp³ywa teraz do jamy brzusznej mnóstwo krwi. Poza tym to
w¹troba, poœrednio, jest odpowiedzialna za krzepniêcie krwi. A kiedy jest przebita... Krótko mówi¹c, nie masz szczêœcia. Ja zreszt¹ te¿ nie, bo otrzyma³am rozkazy, ¿eby wywo³aæ u ciebie atak serca. To nie mo¿e wygl¹daæ na morderstwo. A z tym bêdzie trudno, je¿eli masz dziurê w w¹trobie. Iskrz¹cy ból poch³ania³ jego myœli. – Nie chcê umieraæ, mam rodzinê – jêkn¹³ s³abym g³osem. Kobieta wsta³a. – Wiem, ¿e masz rodzinê. Ciesz siê ze wspomnieñ, które masz, i raduj
otrzymanymi od Boga darami. Bunjamin i Azra dadz¹ sobie radê. Jeœli by³eœ dobrym muzu³maninem, twoj¹ duszê zabior¹ anio³y. Prawda? A jeœli póŸniej odpowiesz poprawnie na kilka prostych pytañ, zostaniesz przyjêty do D¿annah, raju, przez samego Allaha. Potem wystarczy siê tam tylko zadomowiæ. Poboli przez kilka godzin, ale je¿eli czeka siê na coœ dobrego... Nic nie mogê zrobiæ. Moja rola w tym wszystkim siê skoñczy³a. Wysz³a do ³azienki. Us³ysza³ dŸwiêk p³yn¹cej wody. Skurcze sprawi³y, ¿e run¹³ do przodu, na pod³ogê. Patrzy³, jak na grubym dywanie szybko roœnie ciemna plama. Tkanina pachnia³a
kurzem i œrodkami czystoœci. Czy by³ dobrym muzu³maninem? Po¿a³owa³ swojego pragmatycznego podejœcia do islamu. Myœli wirowa³y mu w g³owie. Wszystko by³o rozmyte. Musi znaleŸæ sposób, ¿eby zatamowaæ krwotok. Mo¿e ma szansê? Potrzebna mu poduszka czy cokolwiek, co bêdzie móg³ przyciskaæ do rany, dopóki nie otrzyma pomocy lekarskiej. W hotelu maj¹ personel medyczny. Wszystko maj¹ w tym przeklêtym hotelu. Sarah by³a jego jedyn¹ nadziej¹. Próbowa³ coœ powiedzieæ, ale gard³o mia³ pe³ne p³ynu. Kaszla³ i gulgota³. Czarne buty na obcasach znów pojawi³y siê w zasiêgu jego wzroku. Kobieta
podci¹gnê³a go do pozycji siedz¹cej. Zwymiotowa³. Br¹zowo-czerwona maŸ zala³a pod³ogê, obmywaj¹c nogi fotela. – Mogê zdradziæ ci mnóstwo tajemnic – powiedzia³, a jego g³os by³ chrapliwy i s³aby. Przykucnê³a ko³o niego, zrêcznie unikaj¹c tego, co wycieka³o z przedziurawionego cia³a. – Nie musisz siê wysilaæ. Wiemy ju¿ wszystko, co chcieliœmy wiedzieæ. Mamy inne Ÿród³a. Moje zadanie polega na tym, ¿eby zapobiec przysz³ym problemom. Nie bêdziesz pomaga³ Teheranowi wznoszeniem kolejnych budowli. Miejmy nadziejê, ¿e twój
nastêpca bêdzie ostro¿niejszy. Zaszlocha³. – Bunkier to by³ czysty biznes... a ja wiem... inne rzeczy... Wa¿ne rzeczy... Spojrza³a na zegarek. – Co to za wa¿ne rzeczy? Sprawia³a wra¿enie znudzonej. Mohammad szpera³ gor¹czkowo w rozpadaj¹cej siê pamiêci. Kolacja u Omara Fathy’ego. By³ tam kolega brata Omara, facet, którego nigdy wczeœniej nie widzia³. Jak on siê nazywa³? Rozmawiali o budowie bunkra. Wspomniano wtedy o czymœ jeszcze.
Czymœ œciœle tajnym. W ustach, nosie i gardle znów zebra³ siê ciep³y p³yn. Kobieta wsta³a. S³ysza³ jej miêkkie kroki na grubym dywanie, a potem ostry stukot obcasów o tward¹ pod³ogê. Jêkn¹³. Nie odwróci³a siê, tylko podesz³a do drzwi balkonowych i je zamknê³a. Mia³a zamiar go zostawiæ. – Arie al-Fattal! Wypowiadaj¹c te s³owa, usta mia³ zatopione w zakurzonym dywanie. Szumia³o mu w g³owie. Zamglone buty zatrzyma³y siê w po³owie drogi do drzwi.
– Co z nim? Promyk nadziei. Znów podniós³ wzrok na miêkk¹ twarz z krzywym nosem. – Pomo¿esz mi? Patrzy³a na niego w milczeniu. Zastanawia³a siê. – Wci¹¿ jeszcze mam tabletkê, któr¹ powinieneœ by³ za¿yæ. Nie bardzo chce mi siê j¹ marnowaæ, ale jeœli dasz mi coœ wartoœciowego, byæ mo¿e j¹ dostaniesz. Powoduje ustanie akcji serca, zupe³nie bezbolesne. W przeciwnym wypadku po¿yjesz jeszcze co najmniej godzinê i zdecydowanie nie jest to coœ, na co
móg³byœ mieæ ochotê. Najpewniej nie da³oby siê ciebie uratowaæ, nawet gdybyœ le¿a³ teraz na stole operacyjnym. Zszycie w¹troby jest w zasadzie niemo¿liwe. Jedna tabletka. Tylko tyle chcia³ dostaæ. ¯eby móc zasn¹æ. Wymkn¹æ siê p³omieniom, które wypala³y go od œrodka. Wyci¹gnê³a telefon i w³¹czy³a nagrywanie. Nastêpnie roz³o¿y³a rêce jak re¿yser teatralny. Stara³ siê mówiæ sk³adnie. – Wiesz zatem, kim jest Arie al-Fattal. Pozna³em go podczas pewnej kolacji. Próbowa³ mnie zainteresowaæ
sfinansowaniem zamachu na Izrael... Przerwa³ mu kaszel, a z ka¿dym atakiem eksplodowa³y tysi¹ce œwiate³. Szum w g³owie przybra³ na sile. – Jakiego zamachu? – spyta³a niecierpliwie. – Chodzi³o o jakiœ atak z u¿yciem nowoczesnych technologii. O now¹ broñ. Wirusa. Ostatnie s³owa powiedzia³ szeptem. Skrêca³ siê z bólu, a gard³o znów wype³ni³ mu gor¹cy, gêsty p³yn. Le¿a³ na boku i dysza³ bezsilnie, niczym wyrzucona na brzeg ryba. Kobieta czeka³a na wiêcej, ale zdawa³a sobie
sprawê, ¿e Mohammad nie jest w stanie mówiæ dalej. Otworzy³a minibarek ko³o ³ó¿ka. – Tê tabletkê powinno siê rozpuœciæ w p³ynie z du¿¹ zawartoœci¹ cukru. ¯eby szybciej zadzia³a³a. Zaczê³a szukaæ odpowiedniego napoju. – Coca-cola chyba bêdzie dobra? Jest zimna. Œledzi³ jej ruchy wzrokiem. Otworzy³a czerwon¹ puszkê. Wrzuci³a do niej bia³¹ tabletkê wielkoœci aspiryny. Nastêpnie zamiesza³a delikatnie puszk¹, ¿eby tabletka siê rozpuœci³a. Mohammad milcza³, ale by³ napiêty jak struna.
Pomog³a mu wypiæ. Po³yka³ krew, soki ¿o³¹dkowe i colê. Potem delikatnie po³o¿y³a jego g³owê na dywanie i wsta³a. – No ju¿, Mohammad. Wkrótce ten mêcz¹cy wieczór siê zakoñczy. Czy to nie ironia, ¿e akurat narodowy napój Amerykanów sta³ siê twoim wybawieniem? Gwa³townym ruchem postawi³a pust¹ puszkê na barku. Nastêpnie, nie odwracaj¹c siê, posz³a do drzwi. Le¿¹cy na pod³odze arabski magnat wygl¹da³ jak sztuczna wyspa poœrodku ciemnoczerwonego jeziora. Przewrócona miniatura Burd¿ al-Arab.
Z opuszczonym ¿aglem. Jego cia³o nie by³o ju¿ napiête. Serce przesta³o biæ mniej wiêcej po minucie.
Sztokholm,
Szwecja
Zosta³o jeszcze jakieœ trzydzieœci minut. Kiedy tak siedzia³ i czeka³, zapad³ w drzemkê. Wydruki wysunê³y siê z teczki i upad³y na szar¹ kamienn¹ pod³ogê sali konferencyjnej, tworz¹c na niej kolorowy wzór. Nie podnosi³ ich, próbowa³ znaleŸæ wygodniejsz¹ pozycjê na twardym biurowym krzeœle. Przez jego duszê przep³ywa³y najpiêkniejsze dŸwiêki na œwiecie. Otworzy³y siê drzwi, a za nimi sta³ m³ody student in¿ynierii o stercz¹cych czarnych w³osach i piegowatej twarzy. Coœ powiedzia³. Eric niechêtnie rozsta³ siê z Tosc¹ – jedna s³uchawka iPoda
zosta³a w uchu. – Chce pan colê rakotwórcz¹ czy zwyk³¹? Eric przewróci³ oczyma. – Je¿eli chodzi ci o colê light, to poproszê. A ta gadka o raku to zwyk³e brednie. Nie s³ysza³em, ¿eby ktoœ umar³ od picia coca-coli. Student próbowa³ nie zwracaæ uwagi na pokrywaj¹ce pod³ogê wydruki. – Okej, profesorze. Stawiam na katedrze. Eric pokiwa³ g³ow¹ i odchyli³ siê do
ty³u. – Poproszê z lodem i cytryn¹. W³o¿y³ s³uchawkê do ucha i wróci³ do muzyki. Pomyœla³ o zbli¿aj¹cym siê wyk³adzie. Sekretariat oznajmi³, ¿e zg³osi³o siê jakieœ sto osób. Dzisiejsze wyst¹pienie wi¹za³o siê ze streszczeniem jego badañ, mia³ wiêc p³ywaæ po znajomych wodach. Wiedzia³, gdzie s¹ rafy. Tosca w³aœnie pojawi³a siê w wiêzieniu i œpiewa³a swojemu skazanemu na œmieræ malarzowi. Amor che seppe a te vita serbare. Nasza gor¹ca mi³oœæ przywróci ci ¿ycie.
Eric przesta³ skupiaæ siê na wyk³adzie i wróci³ myœlami do nocnej scysji. Pod bia³¹ koszul¹ mia³ g³êbokie zadrapania. Kochali siê. Kiedy Hanna, dygocz¹c, wymamrota³a gor¹czkowe „nie” i próbowa³a go od siebie odepchn¹æ, on stawi³ opór. Nie przestawa³. Czu³a, co robi, i próbowa³a siê broniæ. Tak wygl¹da³o ich pojednanie. On by³ po prostu pijany jej zapachem. Odurzony jej spocon¹ szyj¹. Nie móg³ i nie chcia³ s³uchaæ. Kiedy by³o ju¿ za póŸno, przytuli³a go mocno do siebie. Przyjê³a. Kiedy potem, dysz¹c, le¿a³ z twarz¹ zatopion¹ w jej w³osach, p³aka³a. Najpierw by³y to tylko ciche chlipniêcia. Po chwili p³acz zrozpaczonej kobiety.
– Ty draniu! Ty przeklêta, pierdolona œwinio! Podrapa³a go. W drzwiach ukaza³ siê piegowaty student. Eric rzuci³ okiem na zegarek i pokiwa³ g³ow¹. Przerwa³ w po³owie fina³owego duetu, wsta³ i ruszy³ za studentem do po³o¿onej niedaleko auli F2. Jak tylko wszed³ na podium i stan¹³ ko³o mównicy, zobaczy³, ¿e ktoœ – prawdopodobnie Piegowaty – przyklei³ na jego szklance z col¹ light logo szwedzkiej Fundacji na rzecz Walki z Rakiem. Humor rodem z KTH, sztokholmskiego Królewskiego Instytutu Technologicznego.
Szmer w sali ucich³. Eric odchrz¹kn¹³ i omiót³ spojrzeniem zebranych. Nie rozpozna³ nikogo, ale te¿ w ci¹gu ostatniego roku nie mia³ zbyt du¿ego kontaktu ze studentami. – Dzieñ dobry. Nazywam siê Eric Söderqvist i siedemnaœcie lat temu ukoñczy³em czteroletnie studia in¿ynierskie. Specjalnoœæ: techniki komputerowe. Nastêpnie wci¹¿ zg³êbia³em zagadnienia nauk obliczeniowych. Piêæ lat temu obroni³em doktorat z BCI, brain– computer interface, czyli wspó³pracy miêdzy komputerem a mózgiem. Od ponad roku kierujê projektem badawczym o nazwie Mind Surf. To
przedsiêwziêcie interdyscyplinarne, ³¹cz¹ce szczytowe osi¹gniêcia neurologii z najbardziej zaawansowan¹ technik¹ komputerow¹. Wspó³pracujemy z Instytutem Karolinska oraz Uniwersytetem Kioto, a mój zespó³ z³o¿y³ w tej dziedzinie niejeden wniosek patentowy. Mam nadziejê, ¿e zanim moje czterdzieœci piêæ minut siê skoñczy, bêd¹ pañstwo równie zapaleni do tego pomys³u jak ja. W auli zapad³a cisza. Eric wzi¹³ do rêki pilota i wyœwietli³ pierwszy slajd. – W mózgu mieœci siê ponad sto miliardów komórek nerwowych. Liczby synaps, czyli punktów kontaktowych,
w których impulsy nerwowe przekazywane s¹ z jednej komórki do drugiej, nie jesteœmy w stanie okreœliæ. Wraz z w³óknami nerwowymi tworz¹ one sieæ o ogromnej mocy. Sny, wspomnienia, uczucia, ruchy i wra¿enia zmys³owe s¹ przetwarzane w ci¹g³ych syntezach. Choæ wspó³czeœnie najwiêcej badañ naukowych poœwiêconych jest w³aœnie mózgowi, o naszym biologicznym superkomputerze wci¹¿ wiemy bardzo niewiele. Kolejne klikniêcie, kolejny slajd. – ¯yjemy dziœ coraz d³u¿ej i coraz zdrowiej, w du¿ej mierze dziêki niespotykanym wczeœniej postêpom
medycyny i techniki. Mamy skuteczniejsze leki. Mamy zaawansowany sprzêt, jak na przyk³ad rozruszniki serca, protezy i wiele mniej lub bardziej zaawansowanych pomocy dla niepe³nosprawnych. W ostatnim dziesiêcioleciu rozwinêliœmy siê, je¿eli chodzi o przeszczepy. Zaczêliœmy dostrzegaæ mo¿liwoœci, jakie daj¹ badania genetyczne i hodowla komórek macierzystych. Jednak to wszystko wci¹¿ nie poprawia sytuacji milionów ludzi zmagaj¹cych siê z powa¿nymi uszkodzeniami mózgu. Zdjêcia ukazywa³y znane osoby cierpi¹ce na znane choroby.
– W samych tylko Stanach Zjednoczonych ¿yje ponad piêæ milionów ludzi z nieodwracalnymi uszkodzeniami mózgu, dwa miliony sparali¿owanych, milion z chorob¹ Parkinsona i milion niewidomych. Poza tym dwadzieœcia milionów nies³ysz¹cych. Do tego dochodz¹ pacjenci po udarze mózgu i cierpi¹cy na zwi¹zane z tym choroby, takie jak choæby depresja. Wiele z tych chorób i uszkodzeñ wynika z niezdolnoœci mózgu do interpretacji bodŸców i wysy³ania poleceñ do miêœni i nerwów. Efektem mo¿e byæ œlepota, niezdolnoœæ do porozumiewania siê, czêœciowy lub ca³kowity parali¿.
Eric wypi³ ³yk napoju gazowanego i puœci³ oko do piegowatego studenta, który siedzia³ w pierwszym rzêdzie. – Procesor komputerowy pod wieloma wzglêdami przypomina ludzki mózg. Pracuje w systemie binarnym, a tak¿e porozumiewa siê za poœrednictwem impulsów. Podobieñstwa sprawiaj¹, ¿e da siê po³¹czyæ oba te systemy. We wspó³dzia³aniu komputera z cz³owiekiem znaleŸæ mo¿na rozwi¹zanie wielu wspomnianych wczeœniej problemów. Na tym w³aœnie polega moja misja. Pracujê nad stworzeniem systemów komputerowych sterowanych myœlami. I systemów myœlowych sterowanych komputerem.
Pozwoli³ swoim s³owom wybrzmieæ, po czym wyœwietli³ zdjêcie fal mózgowych na zapisie EEG. – Program BCI interpretuje aktywnoœæ neuronaln¹ i t³umaczy j¹ na polecenia cyfrowe. Elektrody rejestruj¹ myœli, które potem, za poœrednictwem komputera, kontroluj¹ na przyk³ad protezy mechaniczne albo cyfrowe systemy komunikacji. W ten sposób mo¿na przywróciæ funkcje motoryczne utracone w wyniku udaru mózgu, urazu krêgos³upa, stwardnienia rozsianego czy ALS. Sparali¿owani mog¹ sterowaæ ró¿nego rodzaju urz¹dzeniami wspomagaj¹cymi i poruszaæ siê za pomoc¹ protez. Mo¿liwoœci s¹
nieskoñczone. Eric w³¹czy³ fragment filmu. – Widz¹ pañstwo ma³pê, która nauczy³a siê sterowaæ ramieniem robota, ¿eby dostaæ po¿ywienie. Ma³pa kieruje ramieniem przy u¿yciu joysticka. Teraz badacze od³¹czaj¹ joystick. Widz¹ pañstwo, ¿e mimo to ramiê nadal podaje ma³pie jedzenie. Jak to mo¿liwe? W sali zapad³a cisza. – Otó¿ ma³pa nie wie, ¿e joystick jest od³¹czony, i dlatego steruje nim nadal, si³¹ w³asnych myœli. System BCI odczytuje te myœli i konwertuje je do postaci cyfrowych komend
odpowiadaj¹cych tym wysy³anym przez joystick. Ma³pa nadal chwyta jedzenie. Teraz jednak wy³¹cznie za pomoc¹ myœli. Po sali przeszed³ szmer. – To wczesna wersja BCI. Dziœ jesteœmy o wiele dalej. Potrafimy t³umaczyæ zarówno komendy komputera na myœli, jak i myœli na komendy komputera. Potrafimy puszczaæ muzykê nies³ysz¹cym. Wyœwietlaæ filmy niewidomym. A to dopiero pocz¹tek. BCI da ludziom z ciê¿k¹ niepe³nosprawnoœci¹ zupe³nie nowe szanse na godne ¿ycie w spo³eczeñstwie.
Eric wszed³ w œwiat³o projektora i obrazy na³o¿y³y siê na jego twarz, przypominaj¹c tatua¿e z henny. – Rzecz jasna istnieje mnóstwo innych obszarów zastosowañ, na przyk³ad gry wideo. Nawet amerykañskie wojsko inwestuje miliardy dolarów w badania nad BCI. Proszê sobie wyobraziæ system zbrojny sterowany myœlami. Wzi¹³ jeszcze jeden ³yk coli i zerkn¹³ na zegarek. Zosta³o dziesiêæ minut. Musi przyspieszyæ. – Najczêœciej mierzymy sygna³ EEG, na powierzchni g³owy, oraz ECoG, bezpoœrednio na mózgu. Prowadzimy tak¿e lokaln¹ rejestracjê potencja³ów
czynnoœciowych, czyli impulsów nerwowych. Eric przywo³a³ na ekran logo KTH. – A co robimy akurat w Szwecji? Staramy siê po³¹czyæ najnowsze osi¹gniêcia neuromedycyny z najnowoczeœniejsz¹ technologi¹ komputerow¹. Wczeœniej napotykaliœmy problemy z interfejsem, inaczej mówi¹c kontaktem, miêdzy komputerem a u¿ytkownikiem. Najbardziej efektywne systemy BCI opieraj¹ siê na implantach podtwardówkowych. Oznacza to, ¿e sensory musz¹ zostaæ umieszczone pod czaszk¹, co wymaga interwencji
chirurgicznej. To zaœ niesie ze sob¹ ryzyko: organizm mo¿e na przyk³ad odrzuciæ cia³o obce, mo¿e te¿ wywi¹zaæ siê infekcja. Wczeœniejszy system, w którym czujniki umieszczano na zewn¹trz czaszki, rejestrowa³ bardzo s³abe fale alfa i beta, i dlatego ogranicza³ siê do prostych funkcji. Opracowaliœmy jednak zupe³nie nowy rodzaj ¿elu do elektrod. Na zdjêciu ukaza³a siê kupka liliowego fluorescencyjnego ¿elu. – Wspólnie z Uniwersytetem Kioto prowadziliœmy badania, dziêki którym uda³o siê pozyskaæ tê unikaln¹ substancjê: ¿el oparty na
nanotechnologii. Zbudowany z niezwykle ma³ych przewodz¹cych cz¹steczek wch³anianych przez czaszkê. Ka¿da cz¹steczka pozostaje w ci¹g³ym kontakcie z s¹siedni¹. Absorpcjê tê mo¿na porównaæ do dzia³ania plastra nikotynowego, choæ w tym przypadku dochodzi jeszcze zdolnoœæ przewodzenia impulsów elektrycznych. Dziêki temu mo¿na nawi¹zaæ bezpoœredni kontakt z mózgiem. Proszê na to spojrzeæ jak na przechodz¹cy przez skórê kabel. Niemal równie rewolucyjn¹ czêœci¹ naszych badañ jest sam he³m sensorowy. Wygl¹da wprawdzie jak czepek do k¹pieli, ale jest o wiele bardziej zaawansowany. Sk³ada siê z piêædziesiêciu elektrod pokrywaj¹cych
g³owê na wzór fali. Czubki elektrod wchodz¹ ponad dwa milimetry w g³¹b skóry. Eric dostrzeg³ grymas na niektórych twarzach i pospiesznie doda³: – ¯el zawiera preparat znieczulaj¹cy miejscowo, co w pewnym stopniu zmniejsza dyskomfort wywo³any piêædziesiêcioma ig³ami. Penetracja czujnikami i absorpcja ¿elu zapewniaj¹ bardzo silny kontakt z mózgiem bez koniecznoœci interwencji chirurgicznej. Stosujemy to rozwi¹zanie jako jedyni na œwiecie, a wniosek patentowy ju¿ zosta³ z³o¿ony. Nie by³ w stanie ukryæ dumy. Kolejny
slajd. – Ponadto znaleŸliœmy sposób, ¿eby za pomoc¹ specjalnie skierowanych elektrod i naszego nano¿elu nawi¹zaæ kontakt z drugim nerwem czaszkowym, bardziej znanym jako nerw wzrokowy. Dziêki po³¹czeniu siê z chiasma opticum, skrzy¿owaniem wzrokowym tu¿ za siatkówk¹, jesteœmy w stanie przesy³aæ trójwymiarowe obrazy prosto do œwiadomoœci. Przewidujemy, ¿e dziêki opracowanemu systemowi bêdziemy mogli daæ ca³kowicie sparali¿owanym, a nawet niewidomym mo¿liwoœæ lepszej interakcji z otoczeniem. No i wreszcie poœwiêciliœmy wiele tysiêcy godzin na
opracowanie programu steruj¹cego, który t³umaczy zebrane sygna³y mózgu. Pierwszy inteligentny program, Mind Surf, umo¿liwia nam surfowanie po trójwymiarowym internecie. Internecie, który istnieje tylko w umyœle, ale jednoczeœnie jest bardziej ¿ywy i realny ni¿ cokolwiek innego. Bêdziemy mogli kontrolowaæ ten trójwymiarowy œwiat naszymi myœlami, nie potrzebuj¹c do tego ¿adnego zaawansowanego szkolenia. Staramy siê, ¿eby obs³uga Mind Surfu by³a ca³kowicie intuicyjna. Czy ktoœ z pañstwa jest chêtny do przetestowania systemu? Setka r¹k wystrzeli³a w powietrze. Eric rozeœmia³ siê i od³o¿y³ pilota.
– To, co pañstwu dzisiaj pokaza³em, to nie ¿adna wizja przysz³oœci. To siê dzieje tu i teraz, w ramach najlepszej instytucji œwiata, Królewskiego Instytutu Technologicznego. Dziêkujê za uwagê. Rozleg³a siê burza oklasków, kilka osób krzyknê³o: „Hurra!”. Eric uk³oni³ siê, wzi¹³ puszkê z col¹ i zszed³ z podium. Kiedy wróci³ do sali konferencyjnej, jego wydruki by³y starannie u³o¿one na stole obok aktówki. Piegowatemu nale¿¹ siê podziêkowania. Pozbiera³ swoje rzeczy i wyszed³ z powrotem na korytarz. Na wyœwietlaczu telefonu zobaczy³, ¿e ma trzy nieodebrane po³¹czenia. Dwa razy dzwoni³a Hanna,
raz Jens Wahlberg. Zacz¹³ od ³atwiejszego. Powietrze na zewn¹trz by³o nieruchome, s³oñce mocno przygrzewa³o. Przeci¹³ ma³y placyk, kieruj¹c siê w stronê Lindstedtsvägen, i zacz¹³ grzebaæ w kieszeni w poszukiwaniu kluczyka od samochodu. Jens odebra³ po drugim sygnale. – Ach, ty ¿yjesz! Eric otworzy³ volvo model XC60 i spojrza³ na tkwi¹cy za wycieraczk¹ mandat za parkowanie. – Dlaczego mia³bym nie ¿yæ? Wiesz coœ, o czym ja nie wiem?
Jens parskn¹³ œmiechem, od którego w ma³ej s³uchawce zatrzeszcza³o. – Nie, ptaszek, czy raczej orze³, piêkny bielik, szepn¹³ mi co nieco do ucha. Eric westchn¹³ i wyjecha³ na Drottning Kristinas väg. – Rozmawia³eœ z Hann¹. Jens odchrz¹kn¹³. – Rozmawia³em z Hann¹. Jezus Maria, Eric. Po tej rozmowie zastanawia³em siê, czy nie zejœæ do naczelnego i nie poprosiæ, ¿eby zmienili wieczorny nag³ówek. „Profesorowi KTH gro¿ono œmierci¹”.
Eric pokrêci³ g³ow¹ i skrzywi³ siê z bólu, rana na plecach da³a o sobie znaæ. Na Valhallavägen by³o gêsto. – Co powiedzia³a? – Nie powtarzam wszystkich wygadywanych przez ciebie bzdur. I to dzia³a w obie strony. Ale by³a rozczarowana. Ogólnie rzecz bior¹c, mówi, ¿e naciskasz na dziecko. I to tylko po to, by uwiêziæ j¹ w ma³¿eñstwie, które ju¿ dawno powinno siê spuœciæ w klopie. – Powiedzia³a „spuœciæ w klopie”? – Nie. Ale rozumiesz, o co chodzi. Co porabiasz?
Eric wpad³ w z³oœæ. Co Jens tak naprawdê wiedzia³? Jako najlepszy przyjaciel powinien go wspieraæ, a nie wyg³aszaæ mu kazania. W domu mia³ ich pod dostatkiem. Jens by³ tak¿e przyjacielem Hanny, ale przede wszystkim by³ mê¿czyzn¹. Mê¿czyŸni powinni trzymaæ siê razem. Dla Jensa wszystko by³o takie proste. Unosi³ siê wysoko ponad polem bitwy, gnany takimi wiatrami, jakie sam wybiera³. Z tej odleg³oœci wszystkie konflikty stawa³y siê ma³e i abstrakcyjne. Teraz jednak chodzi³o o prawdziw¹ lojalnoœæ, wiêc, do cholery, powinien wzi¹æ czyj¹œ stronê. G³os Jensa rozleg³ siê spomiêdzy chmur:
– Kolego, jesteœ tam? – Jens, to trudniejsze, ni¿ ci siê wydaje. ¯yjesz ¿yciem singla w œwiecie kolorowej prasy. Dla ciebie punktem wyjœcia s¹ zawsze powierzchowne historie z „Aftonbladet” i ich krzykliwe tytu³y. Teraz jednak chodzi o moje ¿ycie. O prawdziwe uczucia, dalekie od rankingów najwiêkszych silikonowych cycków w Szwecji. – Aj, aj. Zabola³o. Eric od razu po¿a³owa³. – Wiesz, ¿e nie o to mi chodzi³o. Po prostu jestem tym wszystkim cholernie zmêczony. Zawsze by³em pewien, dok¹d
zmierzam, a teraz wskazówka kompasu wiruje. W pracy jestem pod presj¹. Tracê Hannê. W jakimœ sensie tracimy siê nawzajem. Jednego dnia wszystko jest dobrze, nastêpnego wybucha wojna œwiatowa. Mo¿e zgubi³em samego siebie. Jens przez chwilê milcza³. – To dlatego wskazówka twojego kompasu siê krêci. Straci³eœ kontakt z biegunem pó³nocnym. Z twoim polem magnetycznym. Na twarzy Erica pojawi³ siê zmêczony uœmiech. – Tak, ona chyba zawsze jest biegunem
pó³nocnym. Minus sto stopni. – Eric, wiesz, ¿e równie dobrze potrafi byæ gor¹ca i paliæ... jak nazywa³a siê ta ostra papryczka? – Jalapeño. – Biegun czy nie, zawsze by³a twoim stabilizatorem. A teraz jest równie wykoñczona i zdezorientowana jak ty. Mo¿e potrzebujecie przerwy? Odrobiny czasu z dala od siebie. Wiesz przecie¿, ¿e kompasy dzia³aj¹ bez wzglêdu na odleg³oœæ od bieguna. Czerwone œwiat³o. Eric opar³ g³owê na kierownicy.
– Mo¿e i tak. Ale odleg³oœæ mnie przera¿a. Sama myœl o tym, ¿e nie bêdê spa³ obok niej. Nie bêdê jej widzia³ ka¿dego dnia. Nawet jeœli g³ównie siê k³ócimy. Dopóki s¹ k³ótnie, dopóty jest przynajmniej jakieœ zaanga¿owanie. A miêdzy k³ótniami nadal zdarzaj¹ nam siê fantastyczne chwile. Zwiêkszaj¹c odleg³oœæ, mo¿emy straciæ tê odrobinê, która nam zosta³a. Mo¿e ju¿ do siebie nie dotrzemy. W s³uchawce rozleg³ siê gulgot. Jens pi³ kawê. – Kto wie. Ale postêpuj¹c tak jak teraz, wszystko pogarszacie. Chyba nie powinno siê traktowaæ k³ótni jako
czegoœ dobrego. Palicie mosty. Mo¿e lepiej by³oby stworzyæ miêdzy wami trochê przestrzeni. Wystarczaj¹co du¿o, ¿eby móc z³apaæ oddech. Eric wpatrywa³ siê w czarny gumowy dywanik. – Jens, mo¿emy siê jutro spotkaæ? Potrzebujê s³uchacza. – Jasne. Pewnie. Co powiesz na d³ugi lunch? Wszystkie lunche Jensa by³y d³ugie. – Przed po³udniem mam trudne spotkanie z inwestorem. Nie wiem, kiedy skoñczê. Ale potem...
– Zarezerwujê stolik w Riche. Zaczekam na ciebie. A ty zadzwoñ do Hanny. Po³¹czenie zosta³o przerwane. Eric zastyg³ z g³ow¹ opart¹ o nagrzan¹ kierownicê. Hanna by³a jego zupe³nym przeciwieñstwem. On by³ Szwedem z krwi i koœci, ona by³a ¯ydówk¹ – w jej ¿y³ach p³ynê³a ca³a Europa. On wygl¹da³ zwyczajnie, ona by³a piêkna. On by³ roztrzepany i zamkniêty w sobie, ona by³a pouk³adana i towarzyska jak nikt inny. Zna³a wszystko i wszystkich. W ka¿dy weekend mieli umówione kolacje i brunche. Zawsze z jej inicjatywy i zawsze skrupulatnie
zaplanowane. Podobnie by³o z wakacyjnymi wyjazdami – rezerwowa³a je i planowa³a od pocz¹tku do koñca. Eric z regu³y po prostu jecha³, nie podejmuj¹c ¿adnej inicjatywy. A przynajmniej pogardliwie mu to wypomina³a, kiedy siê k³ócili. Poznali siê na KTH w czasie studiów. Dziœ pracowa³a jako dyrektor IT w szwedzkim oddziale TBI, Trusted Bank of Israel. Udziela³a siê w gminie ¿ydowskiej i by³a przewodnicz¹c¹ Towarzystwa Przyjació³ KTH. Zawsze mia³a wype³niony kalendarz. Gdzie by³a teraz? Pewnie w banku. Nie spieszy³o mu siê z dzwonieniem. Samochód za nim zatr¹bi³ wœciekle. Œwiat³o zmieni³o siê
na zielone, a teraz znów przechodzi³o w czerwone. Wdusi³ peda³ gazu i zd¹¿y³ w ostatniej chwili. Rozz³oszczony kierowca zosta³ na œwiat³ach. – Czeœæ. Dodzwoni³eœ siê do Hanny Szulc-Söderqvist z KTH. Zostaw mi³¹ wiadomoœæ, a obiecujê, ¿e oddzwoniê. Od³o¿y³ s³uchawkê.
Tabriz,
Iran
To mog³o byæ spotkanie biznesowe jak ka¿de inne. W sali konferencyjnej siedzia³o czterech mê¿czyzn, po dwóch z obu stron d³ugiego jasnoszarego sto³u. Stroje by³y oficjalne. Ci siedz¹cy bli¿ej okna mieli na sobie ciemne garnitury i krawaty, ci bli¿ej drzwi – diszdasze (d³ugie bia³e koszule) i kefije (tradycyjne muzu³mañskie nakrycie
g³owy). Przed nimi sta³y rozmaite fili¿anki z kaw¹ i herbat¹, a oprócz tego karafki z wod¹ i sokiem wiœniowym, du¿a misa z owocami i dwie szisze. Na stole rozrzuconych by³o kilka dokumentów, a przy jednej z krawêdzi sta³ laptop. Pachnia³o kaw¹ i wod¹ koloñsk¹. Promienie ostrego s³oñca wpada³y przez du¿e okna. Daleko pod nimi rozci¹ga³ siê park El-Goli, w tle zaœ widaæ by³o drgaj¹ce w upale dachy domów i sieæ dróg Tabrizu. Klimatyzacja dzia³a³a na wysokich obrotach i w pomieszczeniu by³o ch³odno. Jednym z mê¿czyzn w garniturach by³ Arie al-Fattal. Przemawia³ energicznie,
jak doœwiadczony sprzedawca, ca³y czas szukaj¹c potwierdzenia u Enesa alTwaijriego – jednego z ubranych na bia³o mê¿czyzn naprzeciwko. Arie by³ oczytany i zna³ siê na rzeczy. To, co mia³ do powiedzenia, by³o istotne. Enes z zainteresowaniem kiwa³ g³ow¹. Nieczêsto by³ tym, który s³ucha. Jako prezes zarz¹du i g³ówny w³aœciciel koncernu naftowego Al-Twaijri Petrol Group by³ jednym z najbardziej wp³ywowych biznesmenów w Arabii Saudyjskiej. Przeklina³ istnienie Izraela i podobnie jak jego przyjaciel, irañski prezydent, negowa³ Holokaust. W rozmowie z „New York Timesem” wyzna³, ¿e jest dumny z ataku na World Trade Center. FBI stwierdzi³o jednak, ¿e
mimo fundamentalistycznych pogl¹dów nie stanowi on bezpoœredniego zagro¿enia. Nie zosta³ wiêc uznany za terrorystê. Mê¿czyzna siedz¹cy obok, Ahmad Waizy, nie by³ znany FBI. Nie znali go, choæ by³ jednym z inicjatorów siatki terrorystycznej Al-D¿ihad, która wed³ug wielu by³a motorem Al-Kaidy. W m³odoœci kszta³ci³ siê na imama, dziœ zaœ by³ kimœ w rodzaju d¿ihadysty-wolnego strzelca. Ahmad nic nie mówi³, tylko przygl¹da³ siê mê¿czyznom w garniturach. Mêczy³o go s³uchanie ostrego g³osu Ariego. O projekcie wiedzia³ ju¿ wszystko i nie potrzebowa³ prezentacji sprzeda¿owej.
Hezbollahowi po raz pierwszy w niemal trzydziestoletniej historii uda³o siê osi¹gn¹æ coœ dobrego. Rekrutacja kluczowych osób. Teraz jednak nie mieli œrodków, ¿eby cokolwiek z tym zrobiæ. Arie zosta³ przez nich zaanga¿owany do znalezienia sponsorów. By³ pajacem. Ahmad skoncentrowa³ siê wiêc na mê¿czyŸnie siedz¹cym obok Ariego. Wygl¹da³ jak balon, z którego usz³o powietrze. Jego garnitur by³ za du¿y, a krawat Ÿle zawi¹zany. Ahmad wiedzia³ wszystko o tym cz³owieku. Wiedzieæ – to by³o jego byæ albo nie byæ, zawsze. Ten szkielet w pomarszczonym garniturze by³ teraz jedn¹ z najgroŸniejszych broni
Hezbollahu. Wygl¹da³ na niedo¿ywionego. NajwyraŸniej by³ kimœ w rodzaju cudownego dziecka. Geniuszem komputerowym. Pacyfist¹ do czasu, gdy straci³ rodzinê. Czy mo¿na by³o mu zaufaæ? To siê mia³o okazaæ. Doœwiadczenie podpowiada³o Ahmadowi, ¿e nikomu nie mo¿na ufaæ. Otworzy³ teczkê i jeszcze raz przeczyta³ opis Mony. Wirusy komputerowe same w sobie nie s¹ niczym nowym – w ró¿nych formach istniej¹ od ponad dwudziestu lat. Wczeœniejsze znane wirusy by³y w zasadzie prostymi programami, których kod nie przekracza³ czterystu bajtów. Mona, wa¿¹ca dwadzieœcia megabajtów, by³a czymœ
zupe³nie nowym. Siln¹ hybryd¹ dwóch kategorii szkodników: robaka i wirusa. Robak dzia³a³ jako nosiciel samego wirusa. Dostawa³ siê do systemu, wykorzystuj¹c luki w zabezpieczeniach, a nastêpnie klonowa³: w ci¹gu kilku minut by³ w stanie wytworzyæ tysi¹ce klonów, które nastêpnie pe³z³y na kolejne serwery i klonowa³y siê ponownie. Za dzia³anie robaka odpowiada³o zaledwie trzy procent kodu. Reszta nale¿a³a do wirusa Mona, przyczajonego pod pancerzem robaka niczym w koniu trojañskim. Ahmad zamkn¹³ teczkê i ponownie spojrza³ na mê¿czyznê w zmiêtym garniturze. Nie móg³ uwierzyæ, ¿e
w³aœnie ten wynêdznia³y Libañczyk skonstruowa³ to wszystko. Samir Mustaf dostrzeg³ w oczach Ahmada wê¿owy ch³ód. Zrobi³o mu siê nieprzyjemnie. Ahmad by³ cz³onkiem Al-Kaidy i ca³a jego postaæ, na przekór spokojnej powierzchownoœci, emanowa³a agresj¹. Samir ponownie spojrza³ na Ariego. Wygl¹da³o na to, ¿e uda³o mu siê przykuæ uwagê Enesa. Je¿eli mieli poczyniæ postêpy w projekcie, sponsorzy byli im bezwzglêdnie potrzebni. Przez ostatnie miesi¹ce pracowa³ ca³¹ dobê i to projekt utrzymywa³ go przy ¿yciu. Utrzymywa³ przy ¿yciu jego skorupê. Arie podsun¹³ saudyjskiemu miliarderowi br¹zow¹
papierow¹ teczkê. – Wszystko jest szczegó³owo opisane w tych dokumentach. Bardzo proszê dopilnowaæ, ¿eby tylko najbardziej zaufani ludzie mieli do nich dostêp. Enes od³o¿y³ teczkê na bok, nie zajrzawszy do œrodka. Schrypniêtym, spokojnym g³osem powiedzia³: – Pozwoli pan, ¿e podsumujê, by siê upewniæ, i¿ niczego nie przeoczy³em. Ten oto brat... – uczyni³ gest d³oni¹ w kierunku Samira – opracowa³ coœ w rodzaju programu komputerowego. Wirusa, który ochrzci³ imieniem Mona. To najsilniejszy wirus, jaki widzia³ œwiat. Zgadza siê?
Arie pokiwa³ zachêcaj¹co g³ow¹. Enes kontynuowa³: – Wirusem zostanie zainfekowany... – Spojrza³ na Samira. – Tak to siê mówi? Samir kiwn¹³ g³ow¹. – Wirusem zostanie zainfekowany izraelski system bankowo-finansowy. Tam jego zak³adnikiem stan¹ siê olbrzymie iloœci danych. Wirus zniszczy ponadto dane strategiczne i namiesza w informacjach zwi¹zanych z gie³d¹ i oprocentowaniem. To wszystko w ogromnym stopniu zaszkodzi okupantowi. Zaufanie do Izraela zostanie nadszarpniête, a kapita³ przeniesiony na bardziej stabilne rynki. Ponios¹ dotkliwe
straty, w gruzach legnie te¿ zaufanie do izraelskich przywódców. Enes przemawia³ nieco teatralnym tonem. Samir zauwa¿y³, ¿e powtarza³ niemal co do s³owa niektóre sformu³owania Ariego. Nie by³ pewien, czy dlatego, ¿e mu siê podoba³y, czy te¿ by³a to ironia. Enes mówi³ dalej: – Kiedy zamieszanie osi¹gnie punkt krytyczny, wkroczy Hezbollah, proponuj¹c antywirus. Lek, który uwolni cyfrowego zak³adnika i przywróci równowagê systemowi bankowemu. W zamian za to ¿¹daæ bêdzie ca³kowitego powrotu do granic sprzed roku 1967. Poza tym syjoniœci bêd¹
musieli uwolniæ wielu wymienionych z nazwiska braci, którzy dziœ przetrzymywani s¹ w wiêzieniach bez procesu s¹dowego. Czy dobrze zrozumia³em? Arie i Samir jednoczeœnie skinêli g³owami. Enes kontynuowa³: – Do tego zaœ, aby przeprowadziæ ten zakrojony na szerok¹ skalê, zdumiewaj¹cy projekt, potrzeba œrodków finansowych. Ile potrzebujecie i na co dok³adnie maj¹ zostaæ przeznaczone te pieni¹dze? Enes patrzy³ na Samira, ale to Arie odpowiedzia³:
– Potrzebujemy trzech milionów dolarów. Ma to pokryæ koszty sprzêtu, jedzenia, zakwaterowania, podró¿y, a tak¿e wynagrodzenia dla wielu pomocnych d³oni. Musi byæ nas te¿ staæ na ³apówki dla ochroniarzy. Potrzebujemy równie¿ bufora w postaci piêciuset tysiêcy dolarów na nieprzewidziane wydatki. Wszystko jest wyszczególnione w dokumentach. Zamilk³ i spojrza³ na Samira, który delikatnie skin¹³ g³ow¹. Na twarzy Enesa pojawi³ siê uœmiech. – Moja wiedza o tych wszystkich technicznych zagadnieniach jest bardzo ograniczona. Nie ma sensu, ¿ebyœcie
próbowali mnie oœwiecaæ. Znam siê za to na finansach i strategiach negocjacyjnych. Je¿eli temu wirusowi uda siê osi¹gn¹æ to, o czym mówicie, premier Ben Szawit nie bêdzie mia³ innego wyboru jak tylko spe³niæ ¿¹dania, by zyskaæ dostêp do antywirusa. W zwi¹zku z tym... – wygl¹da³, jakby upaja³ siê dalszym ci¹giem – ...jestem gotowy sfinansowaæ projekt. To mo¿e rozsadziæ skorumpowan¹ strukturê okupanta i zapewniæ nam zwyciêstwo. Samir wypuœci³ powietrze i spojrza³ na Ariego, który zerwa³ siê z miejsca, obszed³ stó³ i obj¹³ naftowego miliardera. Enes odwzajemni³ uœcisk, ale po chwili podniós³ rêce w obronnym
geœcie. – Ale mam jedno ¿yczenie. Ton jego g³osu wskazywa³, ¿e by³o to wiêcej ni¿ ¿yczenie. – Interesy, jakie reprezentujê, a tak¿e ja sam pok³adamy wielk¹ ufnoœæ w tym cz³owieku. – Obj¹³ ramieniem Ahmada. – Da³ siê poznaæ jako cz³owiek zdecydowany i szczerze zaanga¿owany w nasz¹ walkê. Dlatego te¿ ¿yczê sobie, ¿eby uczestniczy³ w tym chwalebnym projekcie. Ahmad nie spuszcza³ wzroku z Samira. Kiedy siê odezwa³, jego g³os by³ zdumiewaj¹co delikatny i cichy:
– W pierwszej kolejnoœci chcia³bym podziêkowaæ Enesowi al-Twaijriemu za to zaufanie. Chcê te¿ pochwaliæ ciebie, Samirze, za twoj¹ wiedzê i lojalnoœæ. I ciebie, Arie al-Fattalu, za to, ¿e uda³o ci siê zwerbowaæ tego utalentowanego brata. Arie odpowiedzia³ uœmiechem, ale w jego oczach czai³a siê nerwowoœæ. – Wasz plan jest dobrze sformu³owany. Nie wydaje mi siê jednak, ¿eby proponowana przez was gra wideo wystarczy³a, bez wzglêdu na to, jak jest dobra. Szybko obraca³ d³ugopis miêdzy palcami. Samir œledzi³ wêdrówkê
d³ugopisu z wnêtrza d³oni na zewn¹trz i z powrotem. By³ jak zahipnotyzowany i trudno mu by³o oderwaæ wzrok. – ¯eby wspania³a Mona naprawdê zapewni³a nam zwyciêstwo, do którego wszyscy d¹¿ymy, ataki komputerowe powinno siê po³¹czyæ z dzia³aniem wyznaczonych szahidów. Akcjami w realnym œwiecie. Takimi, które zwiêksz¹ destabilizacjê. Arie wypi³ ³yk wody, odchrz¹kn¹³ i spojrza³ na Ahmada. – Szahidzi... Mêczennicy jakiej sprawy? Ahmad wpatrywa³ siê w blat sto³u przed sob¹.
– „Zaprawdê, przygotowaliœmy dla niewiernych ³añcuchy, kajdany i ogieñ p³on¹cy”. Koran powiada równie¿: „On wprowadza, kogo chce, do Swojego mi³osierdzia. A niesprawiedliwi nie maj¹ ani opiekuna, ani pomocnika”. W sali zapad³a cisza. Ahmad zamkn¹³ oczy, a Samirowi zda³o siê, ¿e szepcze jeszcze jeden cytat z Koranu. Jego w¹skie wargi siê porusza³y. Kiedy cisza trwa³a ju¿ zbyt d³ugo, Enes odchrz¹kn¹³. Ahmad otworzy³ oczy i siê uœmiechn¹³. – Allah zna ukryte tajemnice nieba i ziemi. Ale jest coœ, o czym wy jeszcze nie wiecie. Coœ, co zapewni nam zwyciêstwo.
Wszyscy trzej spojrzeli w napiêciu na Ahmada, który pewnym siebie ruchem pochyli³ siê do przodu. – Przypomnijcie sobie, jak Cezar mia³ po swojej stronie Brutusa. Jak mu ufa³. S³ucha³ go. I jak Brutus go zabi³, kiedy przyszed³ na to czas. Jego szczup³y palec wskazywa³ ka¿dego po kolei. – Przypomnijcie sobie, jak grecki szpieg Sinon poda³ siê za pozostawionego niewolnika i przekona³ Trojan, ¿eby wprowadzili za mury drewnianego konia, w którym ukrywali siê wojownicy Odyseusza.
Po³o¿y³ rêce na stole wnêtrzem d³oni do góry i œciszy³ g³os. – Czy¿ niektórych wirusów komputerowych nie nazywa siê koñmi trojañskimi? Na potrzeby tego znacz¹cego ataku, z pomoc¹ Allaha, uda nam siê stworzyæ naszego w³asnego Sinona. Tak¿e tym razem pomo¿e nam on przetransportowaæ truciznê za mury niewiernych. Ca³a trójka patrzy³a na niego z mieszanin¹ fascynacji i zdziwienia. Ahmad pokiwa³ z namys³em g³ow¹, pozwalaj¹c s³owom wybrzmieæ. Nastêpnie kontynuowa³: – Organizacja, której nazwy nikt z was
znaæ nie musi, od d³ugiego czasu inwestowa³a znaczne œrodki i podejmowa³a wielkie ryzyko po to, ¿eby wprowadziæ prawowiernego w szeregi najwy¿szych przywódców syjonistycznych. Ten cz³owiek, nazwijmy go Sinon, jest dziœ jednym z najbli¿szych wspó³pracowników premiera Bena Szawita i obraca siê w œcis³ych krêgach rz¹dowych. Ben Szawit go s³ucha. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, kiedy wirus i uzupe³niaj¹ce go œrodki militarne zasiej¹ ju¿ postrach w kraju, a nasi bracia z Hezbollahu przedstawi¹ swoje ¿¹dania w zamian za antidotum, Sinon nak³oni go, ¿eby zgodzi³ siê je spe³niæ. Jako jeden z najbardziej zaufanych ludzi
jest w stanie wp³ywaæ na jego decyzje. To bêdzie pocz¹tek koñca syjonistycznego ucisku. Izrael na kolanach. Samir by³ poruszony. A wiêc mieli tam swojego cz³owieka. Najbli¿szego premierowi. Swojego Sinona. Przygl¹da³ siê Ahmadowi, który wsta³ i cicho dyskutowa³ z Enesem. W Ahmadzie by³o coœ nieprzyjemnego. Za chwilê mia³ zostaæ cz³onkiem ich grupy. Tworzyli ma³y zespó³, spêdzaj¹c w swoim towarzystwie ca³¹ dobê. Czy Ahmad bêdzie im pomaga³? Czy bêdzie ich kontrolowa³? Za¿¹da³ przeprowadzenia zwyk³ych zamachów w Izraelu. O ile dobrze rozumia³, zamachy te mia³y byæ
wymierzone w cywilów. Samir odpêdzi³ pojawiaj¹ce siê w jego g³owie obrazy i wróci³ do projektu. Praca by³a jego jedyn¹ ucieczk¹ przed wspomnieniami, które sprawia³y, ¿e nocami nie móg³ zmru¿yæ oka. Je¿eli uda siê sfinansowaæ projekt, je¿eli on im pomo¿e, naprawdê mog¹ odnieœæ sukces. Ahmad go przera¿a³, ale by³o w nim te¿ coœ przekonuj¹cego i silnego. Mona nie by³a jeszcze gotowa. Nie by³ to zwyk³y szeregowy wirus – to by³o arcydzie³o. Forma ¿ycia stworzona w jednym celu. Aby posun¹æ siê do przodu, Samir musia³ wybraæ odpowiedni gateway,
bramkê, przez któr¹ wirus przeniknie do centralnego systemu bankowego. Rozwa¿a³ kilka mo¿liwoœci, ale teraz sk³ania³ siê ku najbardziej miêdzynarodowemu z izraelskich banków – TBI. Potrzebne im bêd¹ informacje o bankowych firewallach, specyfikacje systemu i struktura sieci. Przez sieæ banku Mona bêdzie mog³a przedostaæ siê do wszystkich systemów finansowych Izraela. Samir mia³ swój kontakt w biurze TBI w Nicei. Dawnego przyjaciela z czasów spêdzonych w Tuluzie, który pracowa³ dziœ jako kierownik lokalnego oddzia³u kredytowego tego banku. By³ muzu³maninem, ale nie mogli liczyæ na jego pomoc. PrzyjaŸñ to jednak dobry
pocz¹tek. Bêd¹ musieli znaleŸæ siê w Nicei i potrzebowali tam spokojnego lokum, ale to ju¿ nie jego dzia³ka. Arie siê tym zajmie. Weszli w fazê bardziej operacyjn¹, w zwi¹zku z czym wiêcej osób pozna ich to¿samoœæ i plany. Samir w³amie siê do silnie strze¿onej sieci, co pozostawi œlady i uruchomi alarm. Ryzyko wzroœnie, ale na myœl o tym nie czu³ ¿adnego niepokoju. Cokolwiek siê stanie, ucierpi na tym tylko jego skorupa. Martwi³ siê jedynie, ¿e ktoœ mo¿e mu nie pozwoliæ dokoñczyæ projektu. ¯e nie zd¹¿¹ umieœciæ Mony w izraelskiej sieci bankowej. Nad jej spalonym cia³em z³o¿y³ przysiêgê. Przysi¹g³, ¿e siê
zemœci. Potem pozostawa³o ju¿ tylko ponowne spotkanie. Czeka³y na niego w raju i uda siê do nich, kiedy nadejdzie czas. Zadr¿a³ z zimna panuj¹cego w sali konferencyjnej. Wróci do Francji. Od czasu, kiedy dwadzieœcia lat temu stamt¹d wyjecha³, minê³y ca³e wieki. Tu, w pó³nocno-zachodnim Iranie, Francja wydawa³a siê nieskoñczenie odleg³a. Jego droga zaœ rysowa³a siê bardzo niepewnie.
Sztokholm,
Szwecja
Mats Hagström wzi¹³ z miski jab³ko i odgryz³ du¿y kawa³ek. ¯uj¹c, przygl¹da³ siê mu niczym drapie¿nik. Odgryz³
jeszcze jeden kawa³ek i g³oœno prze¿uwa³. Eric siedzia³ w milczeniu na kanapie naprzeciwko. Na œcianach pe³no by³o komiksów z Kaczorem Donaldem. Obramowane ok³adki wype³nia³y przestrzeñ od pod³ogi a¿ po sufit. Zaczyna³o siê na pierwszym numerze z wrzeœnia 1948 roku, a koñczy³o na wspó³czesnych. Mats by³ znany z kolekcjonowania przeró¿nych rzeczy i w ka¿dym z pokoi wisia³a jakaœ czêœæ jego zbiorów. Kolejne mocne ugryzienie. Eric domyœla³ siê, ¿e bêdzie musia³ poczekaæ, a¿ jab³ko zostanie zjedzone, dopiero wówczas bêd¹ mogli kontynuowaæ. Nie lubi³ przychodziæ
i ¿ebraæ o pieni¹dze. Czu³ siê wtedy kwestionowany i bezwartoœciowy. Nie móg³ siê jednak bez tego obejœæ. Ograniczone œrodki, jakie jego zespó³ otrzyma³ od uczelni, nie wystarczy³y na d³ugo. Mats skoñczy³ jeœæ jab³ko. – Patrz teraz, stary. Obróci³ siê na krzeœle i rzuci³ ogryzek w stronê kosza na œmieci stoj¹cego pod oknem po drugiej stronie pokoju. Chybi³ celu i trafi³ Kaczora Donalda z marca 1956 roku. Sok œciek³ po szybce, a ogryzek wyl¹dowa³ na pod³odze. Mats zwróci³ siê do Erica. – Teraz rozumiesz, dlaczego porzuci³em karierê koszykarza.
Powtórnie spojrza³ na miskê owoców, Eric zaœ poczu³ obawê, ¿e skusi siê na jeszcze jedno jab³ko. – Rozumiem, ¿e BCI to bardzo obiecuj¹ca rzecz. Zaspokaja wyraŸne potrzeby na rynku miêdzynarodowym. Skalowalnoœæ jest wysoka. Zawsze przed ewentualn¹ inwestycj¹ zwracam uwagê na skalowalnoœæ. Pochyli³ siê do przodu i wyj¹³ kolejne jab³ko z miski. – Mówiê „ewentualna inwestycja”, a to dlatego, ¿e nie wzbogaci³em siê na inwestycjach, które zrobi³em, tylko na tych, których nie zrobi³em. Rozumiesz? Mam dobry radar. Pomaga mi unikaæ
strat, zanim siê przytrafi¹. Ci, którzy inwestuj¹ w fundusze, wiedz¹ o tym moim radarze. Nad¹¿asz? Eric skin¹³ g³ow¹. Po cichu zastanawia³ siê, jak to mo¿liwe, ¿eby wzbogaciæ siê na projekcie, który siê odrzuci³o. Mats mówi³ dalej: – A wiêc pomys³ jest dobry i mamy rynek. Ale oznacza to równie¿, ¿e inni z pewnoœci¹ zobacz¹ to samo co wy. St¹d moja kolejna, po skalowalnoœci, refleksja: ochrona przed konkurentami. O ile dobrze to wszystko zrozumia³em, unikaln¹ czêœci¹ waszego projektu jest ten nano¿el. Z jego pomoc¹ mo¿ecie wytworzyæ po³¹czenie neurologiczne
porównywalne do systemów, które operacyjnie umieszcza siê wewn¹trz mózgu. Czy tak? Eric znowu pokiwa³ g³ow¹. Mats spojrza³ na trzymane w d³oni jab³ko numer dwa. – Sk¹d mam mieæ pewnoœæ, ¿e nikt inny nie przedstawi tego samego pomys³u dwa dni po tym, jak zainwestujê w twój projekt? Eric by³ przygotowany na to pytanie – przy trzynastym spotkaniu z potencjalnym inwestorem zaczyna³o to siê stawaæ rutyn¹. Dot¹d jednak nie otrzyma³ ¿adnego wsparcia finansowego. Ewentualni sponsorzy
zawsze pytali o to samo i na koniec wysnuwali ten sam wniosek – lepiej zainwestowaæ w rosyjskie fundusze inwestycyjne albo akcje Ericssona. Brak pieniêdzy skutkowa³ tym, ¿e prace nad Mind Surfem w du¿ej mierze sta³y w miejscu. On sam utrzymywa³ siê z pensji Hanny. Nie mo¿na powiedzieæ, ¿eby dzia³a³o to na korzyœæ ich zwi¹zku. Wyj¹³ plastikow¹ teczkê i poda³ j¹ Matsowi. – Tutaj s¹ z³o¿one przez nas wnioski patentowe. Dwa z nich zd¹¿y³y ju¿ nabraæ mocy prawnej, ale tylko w Unii Europejskiej. Te patenty dotycz¹ jednak wczeœniejszej substancji. Od tamtego czasu zd¹¿yliœmy dokonaæ licznych
modyfikacji i nowe patenty czekaj¹ na zatwierdzenia. Jak wiesz, to wymaga czasu. Chronimy zarówno nasz nano¿el, jak i he³m sensorowy. Poza tym ubiegamy siê o patent na oprogramowanie, które równie¿ rozwijamy. – Chodzi o Mind Surf? Który pozwala surfowaæ po necie z zamkniêtymi oczyma i za³o¿onymi rêkoma? – Otó¿ to. Mind Surf odczytuje i interpretuje wiêcej informacji z mózgu ni¿ jakikolwiek wczeœniejszy system. W rezultacie otrzymujemy intuicyjny i potê¿ny œrodek komunikacji miêdzy mózgiem a komputerem. Program nie
jest jeszcze ca³kiem gotowy, ale ubiegamy siê ju¿ o patent na ca³oœciow¹ grafikê i cyfrowy konwerter t³umacz¹cy informacje z formatu neuronalnego na cyfrowy i odwrotnie. Mats ponownie odwróci³ siê w stronê kosza na œmieci. – Ile czasu minie, zanim Mind Surf zacznie dzia³aæ? Nie odrywa³ wzroku od kosza. Eric odpowiedzia³ ty³owi jego g³owy. – Pracujê dwadzieœcia cztery godziny na dobê, ¿eby ukoñczyæ pierwsz¹ wersjê demo. Szacujê, ¿e bêdzie gotowa w ci¹gu najbli¿szych tygodni.
Ty³ g³owy poruszy³ siê potakuj¹co. – W takim razie mam nastêpuj¹c¹ propozycjê. Ty ukoñczysz program do surfowania... Mats rzuci³ niezjedzonym jab³kiem, które polecia³o ³ukiem i trafi³o prosto do kosza. Mats podniós³ rêce do góry. – Yes! – krzykn¹³, po czym spojrza³ z powrotem na Erica. – Stary, wiesz, co siê w³aœnie sta³o? Eric pokrêci³ g³ow¹. – Wierzê w przeznaczenie. Nie powinno siê o nim za wiele mówiæ, bo w moim œwiecie za takie gadki jest siê
spalonym. Ale czasami myœlê sobie ró¿ne rzeczy. Strzeli³ palcami. – Mo¿e istnieje si³a wy¿sza. Ktoœ albo coœ wszechwiedz¹cego. Znaj¹cego ka¿d¹ odpowiedŸ. Ktoœ, kto wie, jak za tydzieñ bêdzie sta³ STIBOR, jak NYSE zamknie nastêpny pi¹tek albo jak¹ sprzeda¿ wyka¿e w najnowszym raporcie H&M. Nad¹¿asz? Prawdopodobnie niczego takiego nie ma. Ale gdyby? I co, jeœli ta si³a chce nam pomóc, ale jej siê to nie udaje, poniewa¿ jesteœmy zbyt ciemni i ograniczeni? Wolimy siedzieæ i grzebaæ w analizach, próbujemy
zarz¹dzaæ ryzykiem i oszacowaæ sensowe wartoœci ksiêgowe. A co, jeœli prawid³owa odpowiedŸ jest tu¿ przed naszym nosem? Trzeba tylko mieæ otwarty umys³. Mats poprawi³ mankiety koszuli. – Myœla³em o tym wszystkim tu¿ przed rzuceniem drugiego jab³ka. Postanowi³em, ¿e je¿eli nie trafiê, powiem nie. A je¿eli jab³ko znajdzie siê w koszu, zrobiê krok dalej. Eric spojrza³ na niego pytaj¹co. – Pozwalasz jab³ku decydowaæ o swoich inwestycjach?
Mats westchn¹³. – Z regu³y nie. Mam mnóstwo têgich g³ów po MBA, takich, co to przeliczaj¹ mi wszystko wzd³u¿ i wszerz. To tak powa¿ne, ¿e a¿ nudne. Mo¿e to dziêki moim koszykarskim treningom jab³ko trafi³o do kosza? Mo¿e to by³ przypadek? A mo¿e przeznaczenie. Jedyny sposób, aby siê tego dowiedzieæ, to zainwestowaæ. Je¿eli wszystko siê spieprzy, bêdziemy mogli wykluczyæ przeznaczenie. Eric przeczesa³ d³oni¹ w³osy. – Czyli chcesz zainwestowaæ w nasz projekt?
– Tak jest. I zrobimy to zgodnie z naszymi wczeœniejszymi ustaleniami. Dwadzieœcia milionów w czterech czêœciach, wyp³acanych w miarê jak bêdziecie osi¹gaæ wyznaczone cele. Ale... bo jest jedno ale. Jak zawsze. Z pierwsz¹ wyp³at¹ wstrzymam siê do chwili, kiedy rozkrêcisz Mind Surf. Skoro i tak jest to kwestia kilku tygodni. Wtedy bêdzie wiadomo, ¿e program dzia³a. Eric uœmiechn¹³ siê, ale jednoczeœnie po¿a³owa³, ¿e tak optymistycznie wyznaczy³ termin. Prace nad ukoñczeniem programu mog³y równie dobrze potrwaæ kilka miesiêcy. Mniejsza o to, teraz przynajmniej
wszystko zale¿a³o od niego. Wsta³ i wyci¹gn¹³ rêkê. W koñcu ktoœ by³ na tak. Ciekawe, ¿e sta³o siê to na trzynastym spotkaniu. – Dziêki. Postaram siê dostarczyæ dzia³aj¹c¹ wersjê tak szybko, jak to bêdzie mo¿liwe. Mats uœcisn¹³ mu d³oñ. – Teraz masz niew¹sk¹ motywacjê, ¿eby skoñczyæ. Miejmy nadziejê, ¿e przeznaczenie bêdzie po naszej stronie. W Riche jak zawsze by³o pe³no ludzi i Eric musia³ przeciskaæ siê miêdzy stolikami. Dostrzeg³ Jensa, gestykuluj¹cego przy stole ko³o okna
z widokiem na Birger Jarlsgatan. Wszystkie miejsca by³y zajête, a biesiadnicy siê œmiali. Jens zna³ ka¿dego z nich. Bez wyj¹tku. Dla dziennikarza kryminalnego „Aftonbladet” towarzyskoœæ by³a powa¿nym atutem. Eric stan¹³ ko³o niego. – Czeœæ. Pójdê do naszego stolika. Jens pokiwa³ g³ow¹ i hukn¹³ jednego z goœci w plecy. Eric ruszy³ wzd³u¿ ciasnego szeregu restauracyjnych goœci, a¿ dotar³ do stolika przy œcianie w rogu. Opad³ na krzes³o i odetchn¹³. Dopiero teraz zszed³ z niego stres po spotkaniu. Co takiego w³aœciwie
postanowili? Musia³ udowodniæ, ¿e mog¹ ochroniæ siê przed konkurencj¹. ¯e patent jest wystarczaj¹co mocny, by utrzymaæ z dala intruzów. Ale przede wszystkim musia³ rozkrêciæ Mind Surf. Nie by³o to jednak takie proste. Przez ostatnie tygodnie napotyka³ problemy. Mind Surf dzia³a³, kiedy obs³ugiwa³o siê go klawiatur¹, ale wiesza³ siê przy korzystaniu z he³mu. Ericowi nie udawa³o siê zlokalizowaæ b³êdu. Silnik konwertuj¹cy, serce Mind Surfu, by³ z³o¿ony i przetwarza³ znaczne iloœci danych neuronalnych. Poza tym trójwymiarowy interfejs dzia³a³ w czasie rzeczywistym, co mog³o prowadziæ do szeregu potencjalnych problemów. Mo¿e b³¹d tkwi³ gdzieœ
w procesorze t³umacz¹cym. A mo¿e kontakt z mózgiem mimo wszystko by³ zbyt s³aby. Eric wyjrza³ przez okno na ruchliw¹ Birger Jarlsgatan. Jakiœ rowerzysta skrêci³ przed mask¹ taksówki, która gwa³townie zahamowa³a, i o w³os unikn¹³ potr¹cenia przez ¿ó³te porsche. Ulic¹ bieg³y dwie kobiety z torbami zakupowymi od Gucciego. Zamierza³ sprzedaæ po³owê udzia³ów Domowi Maklerskiemu Hagströma. Tak naprawdê spó³ka nie nale¿a³a tylko do niego. Wspó³w³aœcicielem by³ fundusz innowacyjny KTH. Ale czu³ siê tak, jakby to by³a jego spó³ka. To by³ jego
pomys³ i jego badania. To dyrekcja KTH wyceni³a przedsiêbiorstwo. Czy nie zani¿y³a jego wartoœci? Czy to dlatego Mats Hagström siê zgodzi³? Zrobi³o mu siê trochê nieprzyjemnie na myœl o nowej konstelacji w szeregach w³aœcicieli. Mats bêdzie stawia³ inne ¿¹dania. Dlaczego czu³ siê nieswojo, kiedy o tym myœla³? Dlaczego zawsze z takim trudem przychodzi³o mu s³uchanie autorytetów? Dlaczego zrzeczenie siê kontroli by³o takie trudne? Kelner postawi³ przed nim talerz z beef rydberg. Eric potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Dziêkujê, ale jeszcze nie zamawia³em. Kelner prychn¹³, gwa³townym ruchem
zabra³ talerz i ruszy³ z powrotem, przeciskaj¹c siê przez t³um. Dzieñ jak co dzieñ w Riche. Eric wola³ spokojniejsze miejsca. Teatergrillen albo Prinsen. Restauracje, gdzie da³o siê nieco swobodniej porozmawiaæ. Obserwowa³ przyjaciela, który bezczelnie pochyli³ siê nad drugim stolikiem i wzi¹³ garœæ frytek z talerza jednego z goœci. Nikt najwyraŸniej nie uzna³ tego za dziwne, skwitowano to œmiechem, a ktoœ wzniós³ toast kuflem piwa. Jensa tyczy³y siê inne zasady. By³ wiêkszy ni¿ ktokolwiek w tym lokalu, mia³ blond w³osy i brodê. Mia³ na sobie niebieskie mokasyny, zielone sztruksy, bia³¹ koszulê i czerwony szalik. Bo¿e kochany, Hanna oszala³aby, gdyby go zobaczy³a. Zwykle
u¿ywa³a Jensa jako odstraszaj¹cy przyk³ad. – Nie mo¿esz w³o¿yæ tej bluzy, wygl¹dasz w niej jak Jens. Sam uwa¿a³ to za przejaw wolnoœci. Zacz¹³ siê przygl¹daæ pozosta³ym goœciom: biznesmenom w ciemnych garniturach, modelkom w skórzanych kurtkach, ulizanym do ty³u snobom w kolorowych apaszkach. Temu czy innemu malarzowi. A mo¿e to byli aktorzy. Czerwononose moczymordy o stercz¹cych w³osach. Do której szufladki pasowa³ on sam? Tej dla zakurzonych akademików? A mo¿e przedsiêbiorców z marzeniami?
– Eric! Mój ma³y profesor Lakmus! Jens uœcisn¹³ go równie serdecznie i brutalnie jak zawsze. Szorstka broda drapa³a w policzek. Czuæ by³o zapach u¿ytej w nadmiarze wody po goleniu. Na koszuli widnia³a plama po keczupie. – Wiesz, ¿e zwykle jadam ko³o dwunastej. Teraz tatuœ jest g³odny. Mam nadziejê, ¿e to samo tyczy siê ciebie. Z zachwytem otworzy³ menu, szczêœliwy jak zawsze, kiedy nadchodzi³a pora posi³ku. Eric z uœmiechem spojrza³ w jad³ospis. Nie by³ szczególnie g³odny. Stres u Matsa odebra³ mu apetyt.
– Wezmê tosta Skagen. Jens zmarszczy³ czo³o. – Wow. Có¿ za fantazja. A co potem? Widz¹c rozczarowanie na twarzy Jensa, Eric wyszczerzy³ zêby. – Espresso. Jens pokrêci³ g³ow¹. – Umówiliœmy siê na d³ugi lunch. Poza tym czeka³em godzinê. Biorê daktyle z pancett¹, s¹ cudowne, podwójn¹ porcjê, ¿ebyœ te¿ móg³ zjeœæ. Potem krewetki pieczone w soli. I paliê z grilla. Co pijemy?
Jens nie uznawa³ kompromisów, gdy chodzi³o o zamawianie napojów do posi³ku. Zawsze musia³ mieæ wino. – Ty wybieraj. Wiem, ¿e decyzja jest w pewnych rêkach. Jens machn¹³ na zaganianego kelnera, a ten kiwn¹³ g³ow¹, zostawi³ parê w trakcie zamówienia i podszed³ do ich stolika. – Jens. Wizyta mi³a jak zawsze. Co teraz porabiasz? Jens uœmiechn¹³ siê z zadowoleniem. Opuszczona para wlepi³a w nich wœciek³e spojrzenie.
– Zacznijmy od najwa¿niejszego, mój kochany Pierre. Na pocz¹tek weŸmiemy butelkê dobrego Blanc de Blancs, Deutz 1998. Nastêpnie La Chablisienne, Grand Cru z Grenouille 2004. Ale dopilnuj, na mi³oœæ bosk¹, ¿eby by³o zimniejsze ni¿ ostatnim razem. Kelner uk³oni³ siê i znikn¹³. Jens wsun¹³ koszulê w spodnie, spostrzeg³ plamê po keczupie i prychn¹³. Nastêpnie po³o¿y³ chropowat¹ d³oñ na d³oni Erica. – Panie Söderqvist. Jak to z panem jest... tak naprawdê? No w³aœnie, jak to z nim naprawdê by³o? W œrodku? Niespokojnie. Niepewnie. Czu³ siê zraniony. Z Jensem
mo¿na by³o rozmawiaæ otwarcie. Znali siê wystarczaj¹co d³ugo i byli sobie wystarczaj¹co bliscy. – Bojê siê, Jens. Bojê siê straciæ grunt pod nogami. Chyba za du¿o pracowa³em i za bardzo siê izolowa³em. Praca staje siê dla mnie czymœ w rodzaju zbroi. Opuszczam przy³bicê i wychodzê na pole bitwy. Im trudniej jest z Hann¹, tym d³u¿ej tam zostajê. Uciekam. Jens spojrza³ na niego z namys³em. – Dlaczego w ogóle przywdziewasz zbrojê? – ¯eby sobie poradziæ. Przede wszystkim z prac¹. Czujê siê
odpowiedzialny za moich wspó³pracowników. Za moich studentów. Za ludzi, którzy wy³o¿yli na to pieni¹dze. Za ca³y projekt. Za te wszystkie miesi¹ce. No i, rzecz jasna, za Hannê. Muszê zacz¹æ sam zarabiaæ. – Wszyscy widzieliœmy, jak zatracasz siê w pracy. A mo¿e œwiadomie w ni¹ uciekasz. By³eœ jak opêtany. Zw³aszcza w ci¹gu ostatnich miesiêcy. Szczerze mówi¹c, zdziwi³em siê, kiedy wczoraj oddzwoni³eœ. Minê³o wiele czasu. Je¿eli bêdziesz tylko dopasowywa³ siê do oczekiwañ innych, stracisz samego siebie. Zbroja i ty staniecie siê jednym. – Pewnie tak. Oboje z Hann¹ to czujemy.
A mo¿e ona te¿ nosi przeklêt¹ zbrojê. Jens wygl¹da³ na zmartwionego. – Kiedy bitwa siê koñczy, zostajesz sam. Nikogo wiêcej nie ma. Wszystko, o co walczy³eœ, przepada. Pojawi³ siê szampan. Jens skorzysta³ z okazji i zamówi³ jedzenie. Eric zacz¹³ myœleæ o Hannie. Dlaczego wszystko jest tak skomplikowane? Dawniej czêsto ¿artowali, ¿e ¿yj¹ jak w piêknym krysztale. Odgrodzeni od wszystkich. Ale kryszta³ siê pot³uk³. Wygl¹da³o to tak, jakby oboje z powodu niedawnych k³ótni, a mo¿e nawet bardziej ciszy, jaka miêdzy nimi
panowa³a, przekroczyli pewn¹ granicê. Jens uniós³ swój kieliszek. – ¯adnych wiêcej pól bitwy. Wypijmy za pokój. I farewell to arms. Eric posmakowa³ ch³odnego trunku. – Kiedy siê kochamy, czujê siê tak, jakby zbroja spada³a. Wtedy jestem szczêœliwy. To w³aœnie przez to wszystko jest tak cholernie trudne. K³ócimy siê jednej nocy, a kochamy nastêpnej. – Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e nadal jest miêdzy wami mi³oœæ. Widzê to tak¿e, rozmawiaj¹c z Hann¹. Mo¿e w³aœnie
dlatego powinniœcie zrobiæ sobie przerwê. Wtedy, miejmy nadziejê, oboje dojdziecie do wniosku, ¿e nie chcecie ¿yæ osobno. Patrz¹c ponad ramieniem Jensa, Eric spostrzeg³, ¿e parze przy drugim stoliku nadal nie dane by³o z³o¿yæ zamówienia. Mê¿czyzna wygl¹da³, jakby zaraz mia³ siê rozp³akaæ. Kobieta spogl¹da³a na niego z pogard¹. Zwi¹zki nie s¹ proste. Kobiety nie s¹ proste. Eric wypi³ jeszcze trochê szampana. – Mo¿e masz racjê, Jens. Nie mogê zawsze unikaæ trudnych decyzji. Porozmawiam z ni¹. Uœwiadomi³ sobie, ¿e liczy, ile wiêcej
móg³by zrobiæ, gdyby nie musia³ braæ pod uwagê Hanny. Zmieni³ temat. – Dziœ w koñcu mi siê uda³o. Mats Hagström chce zainwestowaæ w Mind Surf. Jens spojrza³ na niego. Wydawa³o siê, ¿e nie pozwoli mu uciec od tematu Hanny. Ale po chwili siê rozjaœni³. – Gratulujê! Matte Hagström. No, to powa¿na sprawa. Teraz wszystko siê rozwi¹¿e. – Tak¹ mam nadziejê. Ale wci¹¿ jeszcze jest mnóstwo do zrobienia. A bior¹c pod uwagê obecn¹ sytuacjê... Bêdê pracowa³ jeszcze wiêcej, rosn¹ wymagania,
roœnie te¿ presja. Hanna i tak jest bliska wypisania siê ze wszystkiego. Kelner postawi³ miêdzy nimi du¿y pó³misek daktyli zawiniêtych w pancettê. Jens od razu podstawi³ go Ericowi. – Przyjacielu. Nie dostrzegaj problemu. Dostrzegaj mo¿liwoœci. Teraz przynajmniej masz zabezpieczone kwestie finansowe. Mo¿esz siê odprê¿yæ. Zjedz kilka daktyli. WyobraŸ sobie s³oneczne arabskie pustynie. Miejsce, gdzie wszystkie te rozwa¿ania s¹ tylko szeptami na delikatnym wietrze.
Tel Awiw,
Izrael
Trzej mê¿czyŸni, którzy usiedli przy stole, reprezentowali serce izraelskiego wywiadu. Spotkanie zwo³a³ Jakub
Nachman, szef jednostki rozpoznania radioelektronicznego zwanej jednostk¹ 8200. Obok niego siedzia³ Dawid Jassur, szef operacyjny Mossadu, a naprzeciwko dwugwiazdkowy genera³ Amos Dagan, szef Amanu – wywiadu wojskowego. Czekali na czwartego uczestnika, Meira Pardo, szefa Mossadu. Dawid Jassur rzadko spotyka³ siê z szefem, a kiedy to nastêpowa³o, zawsze siê denerwowa³. Z³oœci³o go to, ale z drugiej strony nie nale¿a³o siê dziwiæ. Meir nie by³ zwyczajnym cz³owiekiem. Urodzi³ siê w poci¹gu w Nowosybirsku w 1943 roku. Jego rodzice prze¿yli Holokaust. Kiedy mia³ dziewiêæ lat, rodzina wyemigrowa³a do
Izraela. Meir w m³odym wieku zaci¹gn¹³ siê do wojska i szybko zosta³ przyjêty do spadochroniarzy. Lista jego zas³ug by³a d³uga i Dawid zna³ z pewnoœci¹ nie wiêcej ni¿ po³owê. Meir by³ odpowiedzialny za liczne jednostki specjalne i operacje wywiadowcze. W roku 2002 premier mianowa³ go szefem Mossadu. Pracownicy go ubóstwiali. Znany by³ z tego, ¿e pracuje osiemnaœcie godzin na dobê. Czêsto nocowa³ w biurze. Budzi³ siê wczeœnie, bra³ d³ugi, lodowaty prysznic, zjada³ jeden jogurt i pracowa³ do póŸnych godzin nocnych. Kolegom trudno by³o dotrzymaæ mu kroku. Dawid by³ wystarczaj¹co doœwiadczony, ¿eby nie próbowaæ. Mia³ inne przymioty. Mia³
te¿ rodzinê. Jedynymi znanymi pasjami Meira by³y palenie fajki i malowanie. Malowa³ farbami wodnymi. Ci nieliczni, którzy widzieli jego obrazy, zdradzali, ¿e ma du¿y talent. Meir wszed³ do pokoju. Cienkie okulary podniós³ na czo³o, podpiera³ siê lask¹. Dawid skrzywi³ siê. Wiedzia³, ¿e Meir gardzi wszelkimi niedyspozycjami. U innych, a zw³aszcza u siebie. Dwa razy by³ ranny i czasem, kiedy ból w nodze dawa³ o sobie znaæ, musia³ wspomagaæ siê lask¹. Wprawia³o go to w z³y humor. Meir mrukn¹³ coœ do pozosta³ych i usiad³ ko³o Jakuba, który odchrz¹kn¹³.
– Przyjaciele. Dziœ po po³udniu otrzyma³em pewien raport i chcia³bym, ¿ebyœcie wszyscy zapoznali siê z jego treœci¹. W ci¹gu ostatnich miesiêcy wiêcej uwagi poœwiêciliœmy mediom spo³ecznoœciowym. Wprowadziliœmy na przyk³ad program, który ca³¹ dobê czyta blogi. Zna niemal wszystkie jêzyki œwiata, wyszukuje powtarzaj¹ce siê frazy i kolokacje, które mog¹ œwiadczyæ o jakiejœ formie wrogoœci wobec Izraela. To rodzaj wyszukiwarki, ale w odró¿nieniu choæby od Google’a korzysta z algorytmu, który... Meir podniós³ rêkê. – Jakubie, daruj sobie techniczne
szczegó³y. Co znaleŸliœcie? Jakub przez chwilê wygl¹da³ na ura¿onego, ale otrz¹sn¹³ siê i mówi³ dalej. – ZnaleŸliœmy kilka w¹tków i motywów, które zdaj¹ siê do siebie pasowaæ. ród³em jest kilka blogów oraz rozmowy, przede wszystkim na Facebooku. Dziœ zajmowaliœmy siê dok³adniejsz¹ analiz¹. Wy³ania siê z tego nastêpuj¹cy obraz. Rozda³ zebranym czerwone teczki. – Jakaœ libañska frakcja, prawdopodobnie mniejsza komórka powi¹zana z Hezbollahem, przygotowuje
zamach wymierzony w nasz system bankowo-gie³dowy. Nie mamy jeszcze ¿adnych nazwisk. Nie wiemy, w której czêœci œwiata siê znajduj¹. Pewien trop wskazuje na Francjê, niewykluczone, ¿e jest to Nicea. Podejrzewamy te¿, ¿e celem mo¿e byæ TBI. Nie uda³o nam siê zakreœliæ ram czasowych, ustaliæ, kto ich finansuje ani o jakim rodzaju zamachu mowa. W grê mo¿e wchodziæ zamach cyberterrorystyczny. Atak przez internet. Mê¿czyŸni przegl¹dali teczki. Dawid szpera³ w pamiêci. Coœ sprawi³o, ¿e zareagowa³ na s³owa Jakuba. Coœ, o czym czyta³ kilka dni temu. Po chwili Amos zarechota³. Meir spojrza³ na
genera³a, marszcz¹c czo³o. – Coœ ciê bawi? Amos zamkn¹³ swoj¹ teczkê. – Przecie¿ to bzdury dla nastolatków. Facebook? Twitter? Daj spokój, Jakubie. Chyba nie na to, do cholery, id¹ wszystkie nasze pieni¹dze? Obowi¹zkiem banków jest zapewnienie dobrej ochrony. Firewalle. Hakerzy byli zawsze. To chyba nie powód, ¿eby biæ na alarm? Jakub podniós³ rêkê. – Amos, je¿eli myœlisz, ¿e tylko nastolatki korzystaj¹ z internetu, to siê
grubo mylisz. My wszyscy grubo siê mylimy. To, co przedstawi³em, to wynik bardzo efektywnej, skoordynowanej pracy wywiadowczej. Spodziewam siê, ¿e bêdziemy œwiadkami jakiejœ formy ataku internetowego na Izrael. Taki atak mo¿e mieæ bardzo powa¿ne konsekwencje. Dla ca³ego kraju. Nawet dla ciebie, Amosie. Meir skin¹³ g³ow¹. – Zgadzam siê, ¿e trzeba to traktowaæ powa¿nie. Dobra robota, Jakubie. ¯eby jednak zajœæ dalej, musimy wiedzieæ wiêcej. Co to za jedni, gdzie siê znajduj¹, jak i kiedy zamierzaj¹ nas zaatakowaæ. Nasze jednostki musz¹
wspó³pracowaæ. Internet jest dobry, ale nie wszystko da siê tam znaleŸæ. Nasze zadanie, twoje i moje, Amosie, polega na tym, ¿eby znaleŸæ informacje, których ch³opakom Jakuba brakuje. Jakub pokiwa³ g³ow¹, zadowolony z poparcia, jakie okaza³ mu Meir. Amos wygl¹da³ na rozz³oszczonego, ale postanowi³ nic nie mówiæ. Nagle Dawid przypomnia³ sobie, co takiego czyta³. Pochyli³ siê nad sto³em i zacz¹³ szeptaæ coœ do ucha Meirowi, który najpierw zmarszczy³ czo³o, a nastêpnie skin¹³ g³ow¹. Dawid usiad³ i wyci¹gn¹³ laptopa. Pozostali spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Kilka dni temu jeden z naszych agentów realizowa³ pewne zadanie w Dubaju. Ten¿e agent przes³uchiwa³ saudyjskiego przedsiêbiorcê budowlanego powi¹zanego z irañskim programem atomowym. Amos uœmiechn¹³ siê krzywo. – Z ca³¹ pewnoœci¹ czyta³em o zabójstwie na tle rabunkowym w Burd¿ al-Arab. Zamordowany dzia³a³ w bran¿y budowlanej. A raczej sam by³ bran¿¹ budowlan¹. Jednym z najbardziej wp³ywowych ludzi w bran¿y na ca³ym pó³wyspie. Dziwna historia... – ci¹gn¹³ z wyraŸn¹ ironi¹. – Zosta³ ugodzony no¿em, ale zmar³ na atak serca. To siê
nazywa pech. Meir siê zdenerwowa³. – Nie posz³o zgodnie z planem. Tak to jest, jak rzuca siê koœæmi. Ty akurat powinieneœ o tym wiedzieæ. Mów dalej, Dawidzie. Dawid skin¹³ g³ow¹. Wyra¿enie o rzucaniu koœæmi by³o jednym z ulubionych wyra¿eñ Meira. – Podczas przes³uchania pojawi³a siê informacja o tym, ¿e niejaki Arie alFattal szuka ludzi, którzy mogliby sfinansowaæ zamach na Izrael. Dawid spojrza³ na ekran, na którym
wyœwietli³ siê raport z Dubaju. – NajwyraŸniej to jakiœ rodzaj ataku wirusowego. Nie mamy ¿adnych dok³adniejszych informacji, ale zak³adamy, ¿e w grê wchodzi wirus biologiczny. Ale mo¿e to te¿ byæ wirus komputerowy, który zostanie wymierzony w nasze banki. Jakub notowa³ na odwrocie raportu. Zwróci³ siê do Meira. – Dlaczego nas o tym nie powiadomiono? Meir westchn¹³. – Spokojnie, Jakubie. Nasze analizy nie
s¹ jeszcze gotowe. Teraz szukamy tego ca³ego al-Fattala. D³ugo mieliœmy go na oku. Wygl¹da mi na zepsuty owoc, którego trzeba siê pozbyæ. Ka¿dy z was otrzyma kopiê raportu z Dubaju. Dziêkujê, Dawidzie. Teraz mamy te¿ nazwisko. Nadszed³ czas, ¿eby poinformowaæ premiera. Dawid wygl¹da³ przez okno za plecami Amosa. Wzgórza Judei. Pal¹ce s³oñce powoli zachodzi³o za ciemnymi górami. W dali rozpoœciera³a siê sucha iracka pustynia, a za ni¹ le¿a³ Iran ze swoimi podziemnymi laboratoriami j¹drowymi i sta³¹ obietnic¹ zmiecenia pañstwa Izrael z powierzchni ziemi. Jeszcze dalej by³y niespokojne obszary górzyste
Pakistanu, kontrolowane przez setki nieuznaj¹cych prawa klanów. Gdzieœ na tym obszarze ukrywa³ siê przywódca AlKaidy. To wrogi œwiat. Gdyby Izraelczycy wiedzieli choæby o u³amku zagro¿eñ, jakim jego organizacja zapobiega ka¿dego dnia, nie mogliby spaæ po nocach. Na samym pocz¹tku powinni przes³uchaæ Rachel Papo z jednostki 101. Ustaliæ, co tak naprawdê sta³o siê w pokoju hotelowym w Dubaju.
Sztokholm,
Szwecja
Hanna nadal nie wróci³a do domu. W lodówce sta³o nietkniête sushi. Eric czu³ niepokój. Jak zawsze, kiedy nie odzywali siê do siebie po k³ótni. Kiedy nie wiedzia³, co ona robi albo myœli. Z pewnoœci¹ mia³ chorobliw¹ potrzebê kontroli czy te¿ poczucia
bezpieczeñstwa. Niepewnoœæ doprowadza³a go do sza³u. Czy wci¹¿ by³a na niego z³a? Przecie¿ zawsze dzwoni³a. Nierzadko kilka razy dziennie. Dziœ zaœ spotka³ siê z Matsem Hagströmem – powinno j¹ to ciekawiæ. By³ pi¹tkowy wieczór. Szabat. Przy tej okazji zawsze jedli wspólnie. Zapalali œwiece i ³amali siê chlebem. Kupi³ koszerny ¿ydowski warkocz. Ale ona nie da³a znaku ¿ycia. Czyli by³a z³a. Albo smutna. A mo¿e jedno i drugie. Specjalnie go unika³a? Wypi³ trochê kawy i spróbowa³ skoncentrowaæ siê na pracy. Niewielki gabinet wype³nia³y p³yn¹ce z iTtunesa
dŸwiêki Chopinowskiego nokturnu emoll opus 72. Wszêdzie le¿a³y segregatory i stosy papierów. Poœrodku pokoju znajdowa³o siê biurko, ca³kowicie zajête przez du¿y monitor. Wzd³u¿ jednej ze œcian sta³y trzy serwery, jeden obok drugiego. Pod³ogê pokrywa³a pl¹tanina kabli. Ko³o biurka sta³ manekin, nazwany przez Erica imieniem Marilyn. Na g³owie mia³ czerwony he³m Mind Surf. Pokrywa³o go piêædziesi¹t w¹skich przewodów we wszystkich mo¿liwych kolorach, które wygl¹da³y jak futurystyczne w³osy. Ktoœ kiedyœ podsun¹³ Ericowi pomys³, ¿eby oddaæ Marilyn do muzeum Liljevalchs. Panowa³ tu uporz¹dkowany chaos.
Przynajmniej tak Eric t³umaczy³ to Hannie. Po prawdzie jednak by³ to raczej chaos nieuporz¹dkowany. Mo¿e stanowi³ odbicie jego w³asnej g³owy. Pe³nej pomys³ów, bombardowanej przez miliony myœli jednoczeœnie. Dobrze siê z tym czu³. Nie licz¹c gabinetu, w mieszkaniu by³ porz¹dek. Porz¹dek Hanny. Tu jednak by³o jego terytorium. Ostatni przyczó³ek. Myœla³ o tym, co us³ysza³ od Jensa. Przerwa. Jak Hanna zareaguje na taki pomys³? Jak on zareaguje na jej reakcjê? Czy jeœli powie, ¿e propozycja jest dobra, bêdzie to oznacza³o, ¿e nie chce ju¿ z nim byæ? Czy jeœli jej siê nie spodoba, bêdzie to znak, ¿e obawia siê odleg³oœci? ¯e obawia siê tego, co wtedy zrobi? Albo
co wtedy zrobi Eric? Co jest gorsze? Gapi³ siê w ekran monitora. Miga³o na nim samo serce Mind Surfu. D³ugie linijki kodu. Gdzieœ poœród tego miliona znaków kry³ siê b³¹d. B³¹d, który sprawia³, ¿e system przestawa³ dzia³aæ za ka¿dym razem, kiedy testowano go w trudnych warunkach. Mo¿e nie tkwi³ w programie? Co jeszcze mogli zmodyfikowaæ w he³mie i ¿elu? Mo¿e uda³oby siê sprawiæ, ¿eby sensory siêga³y o kolejny milimetr g³êbiej? Mo¿e da³oby siê zwiêkszyæ koncentracjê elektronów przewodnictwa w nano¿elu? Telefon podskoczy³ w kieszeni. Esemes: „Utknê³am na spotkaniu kryzysowym”.
W pi¹tek wieczorem? „Powinnam byæ w domu za jak¹œ godzinê”. Spojrza³ na zegarek. Dziesi¹ta dwadzieœcia. Westchn¹wszy, od³o¿y³ telefon na stó³. Po chwili podniós³ go znowu i zjecha³ na koniec wiadomoœci. „Ca³ujê”. Mo¿e wiêc nie gniewa³a siê tak bardzo. Od razu poczu³ siê lepiej. Napisa³ maila do grupy mindsurfowej, rozproszonej po Szwecji i Japonii, i opowiedzia³ o udanym spotkaniu z Matsem Hagströmem. Kiedy mail by³ ju¿ w drodze, zamkn¹³ oczy i rozkoszowa³ siê muzyk¹. Trzaœniêcie drzwiami. Zerkn¹³ na zegarek w komputerze. Piêtnaœcie po dwunastej. NajwyraŸniej przysn¹³.
Us³ysza³ stukot obcasów Hanny i dŸwiêk kluczy rzucanych na stolik w przedpokoju. Wci¹¿ zaspany, wsta³ i poszed³ do du¿ego pokoju. Hanna spojrza³a na niego i na jej twarzy pojawi³ siê uœmiech. – Szabat szalom! – powiedzia³ zachrypniêtym g³osem Eric. – Szabat szalom. Mój Bo¿e, jak ty wygl¹dasz. Zbyt powa¿nie podchodzisz do profesury. Nie trzeba wygl¹daæ jak Einstein, ¿eby móc prowadziæ badania. Przewróci³ oczyma i przeczesa³ d³oni¹ w³osy. Wygl¹da³a na spokojn¹. Odetchn¹³.
– Co siê sta³o w pracy? – W przerwie obiadowej dosta³am wiadomoœæ z Tel Awiwu. Coœ zagra¿a bankowi. Zrobi³a siê nerwowa atmosfera. Poca³owa³a go szybko. Przytrzyma³ j¹ przy sobie. £adnie pachnia³a mimo d³ugiego dnia. – Muszê wzi¹æ prysznic. Mo¿esz wyj¹æ wino. I mo¿e coœ do jedzenia? – Dochodzi pierwsza. – Wiem. Przykro mi. Ale chyba mimo wszystko mo¿emy zjeœæ? W jakimœ zak¹tku œwiata na pewno jest teraz pora
kolacji. Poza tym chcê us³yszeæ, jak posz³o spotkanie z inwestorem – ostatnie zdanie wykrzycza³a ju¿ z ³azienki. Poszed³ do kuchni i wyj¹³ sushi. W lodówce znalaz³ otwart¹ butelkê chablis, które wci¹¿ nadawa³o siê do picia. Zapali³ œwiece i nape³ni³ kieliszki. Chleb nadal by³ nakryty serwetk¹. Po chwili us³ysza³ p³yn¹cy z wie¿y œpiew Franka Sinatry. Zjawi³a siê Hanna w turbanie z rêcznika i rozchylonym szlafroku. Kiedy poczu³a na sobie jego wzrok, owinê³a siê szczelnie i przewi¹za³a paskiem. – O nie, nie. Teraz bêdziemy jedli. Jestem g³odna jak wilk.
Usiad³a naprzeciw niego. Choæ próbowa³a byæ energiczna, widzia³ po niej, jak bardzo jest zmêczona. Mo¿e nie tyle fizycznie, ile psychicznie. Widaæ to by³o w jej oczach. W zmarszczkach dooko³a nich. Kiedy tak na ni¹ patrzy³, odwzajemni³a spojrzenie. Uœmiechn¹³ siê i u³ama³ dla niej kawa³ek chleba. – Jak siê czujesz? Wziê³a do rêki chleb i jad³a go w milczeniu. – A jak myœlisz? Mam za sob¹ wiele gównianych nocy, a dziœ by³ gówniany dzieñ. A ty jak siê czujesz? – Mniej wiêcej podobnie. Chocia¿
dzisiejszy dzieñ nie by³ gówniany. Pozyska³em Matsa Hagströma. Jej twarz siê rozjaœni³a. – Moje gratulacje! Ale ci siê uda³o. Zmarszczy³ czo³o. – Jak to „mnie siê uda³o”? – Tak jak mówiê. Uda³o ci siê. – To prawda, uda³o siê mnie, ale te¿ tobie. Potrzebne nam s¹ dwa Ÿród³a dochodu. Przez chwilê milcza³a. Nastêpnie unios³a kieliszek.
– Masz racjê. Zdrowie Mind Surfu. A jak ci idzie z samym programem? – Wci¹¿ nie mogê dotrzeæ do celu. Z klawiatur¹ wszystko dzia³a, ale przy sterowaniu neutralnym system siê zawiesza. Hanna wziê³a do ust kawa³ek ³ososia. – Mo¿e to nie w programie jest b³¹d. Mo¿e to coœ ze sprzêtem. Z he³mem. Albo z ¿elem? Eric pokiwa³ g³ow¹. – Mo¿liwe. Sprawdzam wszystkie mo¿liwe i niemo¿liwe opcje. Wiesz, ¿e uparty ze mnie skurczybyk, wiêc to
wszystko pewnie siê jakoœ rozwi¹¿e. Hanna wypi³a du¿y ³yk wina i wziê³a do ust jeszcze jeden kawa³ek ³ososia. Zawsze jad³a sushi rêkoma. On pa³eczkami. – Co to za zagro¿enie w banku? Chodzi konkretnie o oddzia³ w Sztokholmie? Nie macie chyba u siebie ¿adnej gotówki? Wytar³a d³onie serwetk¹. – Istnieje ryzyko wtargniêcia do komputerów. Jakiegoœ ataku wirusowego. Tel Awiw przypuszcza, ¿e pewna grupa powi¹zana z Hezbollahem przygotowuje zamach. Tylko tyle wiemy.
G³ówny oddzia³ banku pracuje nad pozyskaniem bardziej szczegó³owych informacji. Jako lokalny dyrektor IT muszê przyjrzeæ siê naszym zabezpieczeniom, zaktualizowaæ firewalle. To samo dzieje siê we wszystkich naszych oddzia³ach na ca³ym œwiecie. Ca³y mój zespó³ nadal jest w pracy. Mog³am zostaæ tam na noc. – Cieszê siê, ¿e przysz³aœ do domu. Wirus mo¿e poczekaæ. A ty masz m¹drych wspó³pracowników. Daj im popracowaæ, ¿ebyœ jutro rano mog³a przyjœæ i wzi¹æ ca³y splendor na siebie. Œwie¿a i wypoczêta. Hanna przejecha³a palcem po krawêdzi
kieliszka. – To, co powiedzia³am, jest œciœle tajne. Nie wolno mi... Nic nie powiedzia³am. You know nothing. Pomyœl, co by siê sta³o, gdyby to wyciek³o do naszych klientów. Zaufanie to nasz najwa¿niejszy kapita³. Eric wsta³ i okr¹¿y³ stó³. Stan¹³ za Hann¹ i zdj¹³ rêcznik, który zawi¹za³a na g³owie. Mokre kosmyki opad³y jej na kark. Pochyli³a g³owê do przodu. On zacz¹³ masowaæ jej barki. – Oczywiœcie. Zaufanie to najwa¿niejszy kapita³ TBI. A u nas w domu obowi¹zuje to samo. Musimy sobie ufaæ. Ty musisz ufaæ mnie.
Poczu³, ¿e zesztywnia³a. – Co masz na myœli? Nie przerywa³ masa¿u. – To, ¿e nie chcê ciê straciæ. Chcê z tob¹ wzrastaæ, rozwijaæ siê i starzeæ. Zbudowaæ d³ugie ¿ycie. Zbudowaæ rodzinê. Nie musisz martwiæ siê o przysz³oœæ. Wierzê w ni¹ niezbicie. Wierzê w nas. Zorientowa³ siê, ¿e post¹pi³ na przekór radzie Jensa, który sugerowa³ przerwê. Zaproponowa³ kontynuacjê, bez ¿adnej realnej zmiany. Oswobodzi³a siê, ale nie wstawa³a
z krzes³a. – Przez ostatnie lata w ogóle mnie nie dostrzega³eœ. Nie s³ucha³eœ, co mówiê. Nie by³eœ... obecny. A kiedy teraz mam ju¿ doœæ tego ca³ego bajzlu, chcesz mi nagle wynagrodziæ dziesiêæ lat mi³oœci w stylu zombi. W ³ó¿ku. W kuchni. Musisz na mnie zas³u¿yæ, Eric. Naprawdê zas³u¿yæ. Jestem zmêczona posuwaniem naszej relacji do przodu. Jestem zmêczona nami. Tob¹. Poczu³ siê jednoczeœnie z³y i zraniony. Sta³ nadal za jej plecami, nagle nieporadny. Zrobi³ siê ciê¿ki, jakby si³a przyci¹gania ziemskiego wzros³a. Hanna unios³a barki. Zbiera³o jej siê na p³acz.
Eric œciszy³ g³os, nie by³ pewien, czy powinien jej dotykaæ. – Masz racjê. By³em œlepy. Zachowywa³em siê jak narcystyczna œwinia. Bardzo mi przykro. Gdybyœ tylko wiedzia³a. Wydawa³o mi siê, ¿e muszê osi¹gaæ sukcesy. ¯e jest to dla ciebie równie wa¿ne jak dla mnie. Przeci¹gn¹³ d³oni¹ po jej mokrych w³osach. – Teraz... Zda³em sobie sprawê, kim dla mnie jesteœ. Ca³kowicie. Po prostu nie mogê ciê straciæ. Mo¿esz to nazwaæ proœb¹ o drug¹ szansê. Hanna wsta³a i wziê³a do rêki kieliszek.
– Dostawa³eœ mnóstwo szans. Musi siê zdarzyæ coœ konkretnego. Twoje czyny i s³owa musz¹ iœæ w parze. Mówisz i mówisz, ale nic siê nie dzieje. Koniec z twoim glêdzeniem. Koniec z pustymi obietnicami. Nie wiem, czy sam siebie s³yszysz, ale to wci¹¿ s¹ tylko twoje potrzeby i twoje zachcianki. Nie chcê byæ twoim pieprzonym psychologiem! Je¿eli chcesz uratowaæ nasze ma³¿eñstwo, musisz na to ciê¿ko pracowaæ. Ruszy³a do sypialni. Poszed³ za ni¹. Wci¹¿ czu³ siê niepewnie. Chcia³ byæ pe³en inicjatywy. Mówiæ w³aœciwe rzeczy. ¯ywiæ w³aœciwe uczucia. W po³owie drogi Hanna siê odwróci³a,
w jej oczach by³y ³zy. – Nie myœl sobie, ¿e mo¿esz mnie zamkn¹æ na klucz. I nie myœl, ¿e cokolwiek rozwi¹¿esz, robi¹c mi dziecko. Rozumiesz? Unios³a palec do góry. – Nie jestem gotowa na dziecko. A zreszt¹ jak mia³byœ siê nim zaj¹æ, skoro nie potrafisz nawet zadbaæ o samego siebie? Albo o mnie? Zrobi³ du¿y krok w jej kierunku. Nie chcia³ siê z³oœciæ. Wiedzia³, ¿e to nie jest dobre. Ale nie móg³ tego powstrzymaæ.
– Daj mi spokój! S³yszysz? Daj mi œwiêty spokój! Doœæ ju¿ mam tych twoich gadek o dzieciach. Oboje wiemy, w czym tkwi problem, prawda? Ty siê boisz. Boisz siê odpowiedzialnoœci. Boisz siê, ¿e zrobisz siê brzydka. Boisz siê ci¹¿y. Boisz siê porodu. Boisz siê, ¿e bêdziesz od kogoœ zale¿na! Boisz siê, ¿e zostaniesz sama. Boisz siê! Krzycza³, choæ sta³a nieca³y metr od niego. – Wszystko rozumiem, ale nie wyrzyguj swojego cholernego strachu na mnie! S³owa wylewa³y siê z niego d³ugim, o wiele za g³oœnym strumieniem. Zala³a j¹ hucz¹ca fala czarnej wody. Spogl¹da³a
na niego w milczeniu. Patrzy³a mu w oczy, jakby stara³a siê znaleŸæ w nich jak¹œ g³êbiê. Policzki mia³a mokre, ramiona luŸno zwisa³y po bokach. Wci¹¿ mia³a w rêku kieliszek. Czas siê zatrzyma³. Eric czu³ bolesne wyrzuty sumienia. Chcia³by cofn¹æ ka¿de s³owo. Ale one wisia³y miêdzy nimi w powietrzu, wybrzmiewaj¹c dudni¹cym echem. Podskakiwa³y, tam i z powrotem. Hanna by³a taka ma³a. Taka krucha. Widzia³ j¹ teraz tak¹, jak¹ naprawdê by³a. Chcia³ j¹ przytuliæ. Poca³owaæ. Odwróci³a siê bez s³owa i wesz³a do sypialni. Zgasi³a œwiat³o i ostro¿nie
zamknê³a za sob¹ drzwi. Eric zosta³ sam w ciemnoœci. On i Sinatra. I’ve got you under my skin. I’ve got you deep in the heart of me. So deep in my heart that you’re really a part of me. I’ve got you under my skin.
Jerozolima,
Izrael
By³a niedziela, cotygodniowe spotkanie ministrów w³aœnie dobieg³o koñca. Czterech wybranych ludzi pojecha³o prosto do rezydencji premiera Bena Szawita – Beit Aghion w Rehavii. Szara willa le¿a³a w idyllicznej okolicy na skrzy¿owaniu ulic Balfoura i Smolenskina i widaæ z niej by³o jerozolimskie Stare Miasto. Dzielnicê Rehavia zaplanowano na wzór europejskich miast-ogrodów – by³y tu
kwitn¹ce parki w fantastycznych kolorach. W ca³ej okolicy panowa³ ekskluzywny spokój. Gdzieœ w oddali zaszczeka³ pies, poza tym by³o cicho. W naprêdce zorganizowanym spotkaniu brali udzia³: szef Mossadu Meir Pardo, minister finansów Juval Jatom, minister obrony Ehud Perec oraz Akim Kac, doradca strategiczny. Czêœæ z nich przyjaŸni³a siê z Benem Szawitem od czasu wspólnej s³u¿by wojskowej. Wybrali miejsce w cieniu na tarasie. Atmosfera by³a swobodna – ju¿ dawno dano sobie spokój z grzecznoœciowymi formu³kami. Liœcie wysokiej palmy siêga³y pod³ogi tarasu. Niski asystent w jarmu³ce serwowa³ zielon¹ herbatê
z miêt¹. Ben siedzia³ ciê¿ko na jednym z obrotowych krzese³ i krêci³ obr¹czk¹ na palcu. By³ wyraŸnie zniecierpliwiony. Odezwa³ siê do ministra finansów, który by³ zarazem ojcem chrzestnym jego pi¹tego dziecka. – Juval, co to za brednie i co takiego mamy traktowaæ powa¿nie? Juval miesza³ z namys³em herbatê. By³ najstarszy i niezmiennie spokojny. Wydawa³o siê, ¿e nic nie jest w stanie go poruszyæ. W chwilach najwiêkszej niecierpliwoœci Benowi zdarza³o siê z³oœciæ na jego flegmatyczne usposobienie. Wiedzia³ jednak, ¿e za spokojn¹ fasad¹ zachodz¹ intensywne
procesy myœlowe. – Wszystko to mog¹ byæ bzdury. Ale nie mo¿emy sobie pozwoliæ na ¿adne ryzyko. Dawno minê³y czasy, kiedy to w skarbcach bankowych przechowywaliœmy pliki banknotów i sztabki z³ota. Dziœ skarbce zast¹pi³y serwery komputerowe, a z³oto – jedynki i zera. Wszystko jest cyfrowe. Mamy bardzo rozwiniête zabezpieczenia, z pewnoœci¹ najlepsze na œwiecie. Je¿eli jednak mamy do czynienia z dobrze zaplanowanym, hojnie op³aconym atakiem, musimy liczyæ siê z tym, ¿e obecna ochrona jest niewystarczaj¹ca. Tak jak zawsze powtarzaliœmy, Ben: „Miej nadziejê na
najlepsze, b¹dŸ przygotowany na najgorsze”. To w³aœciwa strategia tak¿e tym razem. Gdyby wirus spustoszy³ nasze systemy, zaszkodzi³oby to nam, ale jeszcze nie oznacza³oby katastrofy. Stracilibyœmy trochê danych, ale z tym mo¿na sobie poradziæ. Po postawieniu i restarcie systemu moglibyœmy znów dzia³aæ. Chyba ¿e... Juval pi³ herbatê. Ben obraca³ obr¹czkê na palcu. – Chyba ¿e by³by to wirus intelektualny, bardziej zaawansowany. Wtedy konsekwencje mog³yby byæ straszne. Akim zdj¹³ okulary przeciws³oneczne i po³o¿y³ je na stole przed sob¹.
Odchrz¹kn¹³ i spojrza³ na Juvala, który znowu zacz¹³ mieszaæ herbatê. – Co to znaczy „zaawansowany wirus”? Wszyscy spojrzeli na Juvala. Wszyscy oprócz ministra obrony Pereca, który podobnie jak Amos Dagan z wojskowego wywiadu uwa¿a³, ¿e wszystko to bzdury w porównaniu z zagro¿eniem ze strony uzbrojonego w broñ j¹drow¹ Iranu albo obecnoœci¹ rosyjskich rakiet w Gazie. Juval opró¿ni³ fili¿ankê z herbat¹ i spojrza³ na kolegów, siedz¹cych dooko³a niskiego drewnianego sto³u. – Zaawansowany wirus nie wy³¹cza systemów. Przeciwnie, on chce, ¿eby
dzia³a³y. Wtedy mo¿e manipulowaæ danymi i je zmieniaæ. Mo¿e dokonywaæ fa³szywych przelewów miêdzy rachunkami, usuwaæ informacje o po¿yczkach i mieszaæ w kursach gie³dowych. Nagle niektóre osoby prywatne albo przedsiêbiorstwa mog¹ siê wydawaæ niezad³u¿one, podczas gdy konta innych zostaj¹ obci¹¿one deficytem bud¿etowym Izraela. Jesteœmy ca³kowicie zale¿ni od tych systemów. Dwadzieœcia cztery godziny na dobê. Dlatego nie mo¿emy ich wy³¹czyæ, nawet jeœli wiemy, ¿e zosta³y zara¿one. Nie wiemy te¿, kiedy wirus dostanie siê do systemu ani czy ju¿ go tam nie ma, co oznacza³oby, ¿e mo¿e trafiæ do kopii zapasowych. Nie wiemy, kto albo co go
aktywuje. Nasi analitycy przeprowadzili symulacje wielu scenariuszy, spoœród których jeden by³ bardziej przera¿aj¹cy od drugiego. Atak na du¿¹ skalê, o ile siê powiedzie, mo¿e podkopaæ stabilnoœæ ca³ego naszego pañstwa. Emerytury, pensje, system kart kredytowych, transakcje gie³dowe, stopy procentowe... Wszystko mo¿e siê zawaliæ. W ciszy, która zapad³a po tych s³owach, po raz kolejny da³o siê s³yszeæ odleg³e szczekanie psa. Po drugiej stronie ulicy kobieta wo³a³a dziecko. Ben spojrza³ na swojego doradcê strategicznego. – No i co powiesz na temat tego bajzlu?
Akim opar³ brodê na d³oniach. By³y splecione jak do modlitwy. – Te¿ uwa¿am, ¿e to zagro¿enie trzeba traktowaæ powa¿nie. Nasze Ÿród³a s¹ pewne. Wiemy jednak zbyt ma³o. Nie wiemy, dlaczego, kiedy, jak ani kto. Skin¹³ g³ow¹ w stronê Meira. – Mossad podj¹³ konkretne dzia³ania, ¿eby zdobyæ wiêcej informacji. Zwykle im siê udaje, wiêc nied³ugo z pewnoœci¹ bêdziemy wiedzieæ wiêcej. Nie wiadomo jednak, ile mamy czasu, dlatego musimy dzia³aæ. Choæ nie wiem do koñca jak. IT nie jest, niestety, moj¹ mocn¹ stron¹.
Meir wsta³ z wysi³kiem i podszed³ do porêczy altanki. Napotka³ spojrzenie jednego ze stoj¹cych na ulicy ochroniarzy. Wyj¹³ fajkê, nabi³ j¹ starannie i zapali³. Zaci¹gn¹³ siê dymem i spojrza³ na Juvala. – To nasz najwy¿szy priorytet. Zdobêdziemy wiêcej informacji. Ale myœlê, ¿e nie mo¿emy czekaæ. Powinniœmy zacz¹æ robiæ kopie zapasowe. Ochroniæ wszystko, co siê da. Wirus mo¿e siê wkraœæ do kopii zapasowych, ale musimy podj¹æ takie ryzyko. Powinniœmy te¿ wzmocniæ firewalle. Wznieœæ nowy mur, tym razem cyfrowy.
Umilk³ na chwilê. Nastêpnie spojrza³ na Bena. – Moja kolejna myœl dotyczy TBI. Nasze Ÿród³a wskazuj¹, ¿e ucierpi jako pierwszy. Jednym ze sposobów na obronê mog³oby byæ zminimalizowanie kontaktu pomiêdzy systemem TBI a naszymi pozosta³ymi sieciami. Juval pokrêci³ g³ow¹. – To niemo¿liwe, o ile nie jesteœmy gotowi postawiæ TBI w stan upad³oœci. To jeden z trzech najwiêkszych izraelskich banków i g³ówny kredytodawca naszej gospodarki. Poza tym maj¹ setki tysiêcy, mo¿e nawet milion klientów indywidualnych. Je¿eli
nie bêd¹ mogli komunikowaæ siê z zewnêtrznymi systemami bankowymi, gie³dowymi i p³atniczymi, równie dobrze mog¹ og³osiæ upad³oœæ. A takiej mo¿liwoœci po prostu nie ma. Meir skin¹³ g³ow¹. – Mo¿e i tak. Ale lepsze to ni¿ upad³oœæ ca³ego kraju. Ben nie musia³ siê d³ugo zastanawiaæ. – Nie mo¿emy zatopiæ TBI, bazuj¹c tylko na pog³osce. Pomyœlcie, co by by³o, gdybyœmy siê pomylili. A kiedy j¹ potwierdz¹, byæ mo¿e ju¿ bêdziemy zara¿eni. Sk³aniam siê bardziej ku kopiom zapasowym. Rozumiem, ¿e to
bêdzie kosztowa³o i ¿e ryzykujemy pomno¿enie znaków zapytania. Ale dodatkowe awaryjne kopiowanie wra¿liwych danych powinno siê przeprowadziæ natychmiast. W ca³ym kraju. Przynajmniej bêdziemy wiedzieli, jak wygl¹da sytuacja, zanim zrobi siê naprawdê groŸnie. Juval wlepi³ wzrok w stó³ i odpowiedzia³, nie podnosz¹c g³owy. – To bêdzie wymaga³o gigantycznych nak³adów. O ile w ogóle jest mo¿liwe. Zw³aszcza ¿e nie wiemy, co trzeba skopiowaæ. Poza tym, tak jak mówisz, zrodzi to wiele pytañ. Chyba wszyscy jesteœmy zgodni, ¿e trzeba zachowaæ
dyskrecjê. Gdyby ta informacja wyciek³a, by³oby to równie katastrofalne w skutkach jak sam wirus. Mechanika finansowa opiera siê na zaufaniu. Poczekajmy jeszcze dobê, zanim podejmiemy decyzjê w sprawie kopii. Mo¿e do tego czasu bêdziemy mieli lepszy obraz tego, z czym walczymy. Ben podniós³ siê z krzes³a. – Panowie. Zjedzmy coœ. Dokoñczymy nasz¹ dyskusjê w œrodku. Spoœród piêciu mê¿czyzn w altanie tylko jeden wiedzia³, czego Izrael mo¿e siê spodziewaæ. Wsta³ teraz razem z innymi. Po drodze do domu Ben obj¹³ go ramieniem.
– Przyjacielu. Za stary ju¿ jestem na te wszystkie internetowe sprawy. Mam iPhone’a, którego nawet nie uda³o mi siê w³¹czyæ. Lubiê wrogów, których da siê zobaczyæ. Dotkn¹æ. Nie podstêpne zera i jedynki, które gdzieœ tam siê ukrywaj¹. Sinon pokiwa³ g³ow¹. – Mam podobnie, Ben. Ale myœlê, ¿e musimy siê przyzwyczaiæ.
Nicea,
Francja
Pierre Balzac zgin¹³ na miejscu. Zosta³ postrzelony w g³owê z bliskiej odleg³oœci i pozostawiony na klatce schodowej. Ta sama s¹siadka, który wezwa³a police municipale,
zaalarmowa³a te¿ o póŸniejszej strzelaninie. Sier¿ant Laurent Mutz nie zna³ osobiœcie Pierre’a Balzaca, ale wiadomoœæ o œmierci kolegi po fachu i tak go przygnêbi³a. Lokalna policja prawie nigdy nie nosi³a broni, Pierre by³ wiêc bez szans. W dali rozleg³y siê syreny, które po chwili zag³uszy³ dŸwiêk pracuj¹cego na wysokich obrotach silnika. Furgonetk¹ ostro zarzuci³o i Laurent z³apa³ siê uchwytu w suficie. W drugiej d³oni trzyma³ SG-551, lekki karabin automatyczny, standardowy dla GIPN – Groupes d’Intervention de la Police Nationale, francuskich narodowych si³ specjalnych policji. SG-551 by³ dziœ
na³adowany trzydziestoma sztukami nowych pocisków SS190 – wzbudzaj¹c¹ kontrowersje amunicj¹, która przebija kevlar i pozostawia otwory wylotowe o szerokoœci dziesiêciu centymetrów. Laurent, tak jak jego koledzy, jak zwykle mia³ na sobie granatowy kombinezon, czarne rêkawiczki i wysokie sznurowane buty, czarn¹ kamizelkê kuloodporn¹, czarn¹ maskê na twarz, zestaw s³uchawkowy i he³m z szyb¹. Przy pasku obok pistoletu FN 5.7 mia³ maskê gazow¹. Dwa granaty hukowe przypiête by³y klipsami do uda. Laurent przez ostatnie tygodnie mia³ pecha. Wszystkie psy, które obstawia³, przegrywa³y. Na przekór temu, co
mówili tak zwani eksperci. Po¿yczy³ wiêcej pieniêdzy, ¿eby odzyskaæ to, co przegra³, ale wszystko siê posypa³o. Michelle o niczym nie wiedzia³a. S¹dzi³a, ¿e oszczêdnoœci nadal s¹ na rodzinnym koncie, ale ono by³o puste. Akurat w momencie, kiedy znalaz³a wymarzon¹ ofertê wakacyjn¹. Zaliczka ju¿ powinna byæ wp³acona. Spróbowa³ strz¹sn¹æ z siebie niepokój i mocniej œcisn¹³ rêkojeœæ karabinu. Musi skoncentrowaæ siê na chwili obecnej. Naprzeciw niego siedzia³ Rafael Monor. Przy pasku mia³ du¿e no¿yce do ciêcia prêtów, a na kolanach œrutówkê. Spojrza³ na Laurenta i wyszczerzy³ zêby.
– Myœlisz, ¿e jeszcze tam jest? Laurent wzruszy³ ramionami. – Nie mam pojêcia. Na jego miejscu zwia³bym stamt¹d. Kto chcia³by siê z nami spotkaæ? – Je¿eli tam jest, lepiej ¿eby siê nie rusza³, kiedy bêdê wchodzi³ do œrodka. Za zakratowanymi oknami furgonetki przelatywa³y fasady nicejskich domów, spomiêdzy których przeziera³o morze. Laurent spojrza³ na zegarek. Piêtnaœcie po trzeciej. Od zg³oszenia up³ynê³o dziewiêtnaœcie minut. Czy byli wystarczaj¹co szybcy? Jeszcze raz przebieg³ w myœlach wszystko, co
wiedzia³. Siedem minut po drugiej jedna z lokatorek budynku przy Avenue du Maréchal Foch 3 zg³osi³a zak³ócanie spokoju. Poinformowa³a, ¿e do mieszkania naprzeciwko, którego w³aœcicielem by³ grecki armator, wprowadzili siê nowi lokatorzy. Lokatorzy owi – których wygl¹d wskazywa³ na arabskie pochodzenie – najwyraŸniej nigdy nie k³adli siê spaæ. W mieszkaniu ca³¹ dobê pali³o siê œwiat³o, a ha³asy nie ustawa³y przez ca³¹ noc. Dziœ po lunchu kobieta us³ysza³a dobiegaj¹cy z mieszkania donoœny huk, a kiedy otworzy³a drzwi, na klatce schodowej czuæ by³o spalenizn¹. Zaniepokoi³a siê i zadzwoni³a na policjê.
Posterunkowy Pierre Balzac mia³ pecha patrolowaæ okolicê. Przyj¹³ zg³oszenie i uda³ siê skontrolowaæ sytuacjê. Gdy po rozmowie z kobiet¹ poszed³ pod wskazany numer, drzwi nowych s¹siadów otworzy³y siê po kilku dzwonkach. Pad³y jakieœ s³owa, których kobieta nie potrafi³a powtórzyæ. Nastêpnie mê¿czyzna, który otworzy³ drzwi, strzeli³ do Balzaca. S¹siadka widzia³a wszystko przez wizjer i by³a w szoku, jednak uda³o jej siê zadzwoniæ na policjê. Tym razem zg³oszenie zosta³o przekazane do GIPN. Teren zosta³ zamkniêty, a od czasu strzelaniny nikt nie wychodzi³ z budynku ani do niego nie wchodzi³. Przynajmniej tak¹ informacjê podano przez radio.
Furgonetk¹ zarzuci³o, Laurent polecia³ na twarde jak kamieñ prawe ramiê Louisa Menarda. Kolega z³apa³ karabin automatyczny, wypuszczony przez niego w trakcie upadku. Laurent pokrêci³ g³ow¹ i wyjrza³ przez okno. Minêli kilka radiowozów i karetkê. – Jesteœmy na miejscu. Wszyscy siê wyprostowali i sprawdzili zestawy s³uchawkowe. Furgonetka gwa³townie zahamowa³a, Louis wsta³ i szarpniêciem otworzy³ drzwi. Wyskoczyli z samochodu na ulicê, a w tej samej chwili druga czarna furgonetka zatrzyma³a siê w chmurze ¿wirowego py³u. Wyszed³ z niej major
Serge i ruszy³ w kierunku oczekuj¹cej grupy GIPN. – No dobra – powiedzia³. – Sprawca czy te¿ sprawcy najprawdopodobniej nadal s¹ w mieszkaniu. Monor idzie przodem. Na dany znak wywa¿a drzwi i wrzuca gaz ³zawi¹cy. Monor, Menard i Mutz ruszaj¹ jako pierwsi. Martin, Dubois i Benoit id¹ za nimi i zajmuj¹ pozycje na klatce schodowej. Durocher i Leroux obstawiaj¹ uliczkê i pilnuj¹, ¿eby nawet mysz siê nie przecisnê³a. Wszyscy kiwnêli g³owami i Laurent ruszy³ biegiem przez ulicê w œlad za swoimi dwoma kolegami. Wzd³u¿ ogrodzenia sta³o ju¿ wielu gapiów.
Odbezpieczy³ karabin i wbieg³ na klatkê schodow¹. Cel znajdowa³ siê dwa piêtra wy¿ej. Poruszali siê z uniesion¹ broni¹, w dobrze przeæwiczonym szyku. Numer jeden par³ do przodu, os³aniany przez dwójkê i trójkê. Jedynka zaj¹³ now¹ pozycjê, a dwójka i trójka siê do³¹czyli. Dwójka ruszy³ do przodu zaj¹æ kolejn¹ pozycjê i po chwili drogi wszystkich znowu siê krzy¿owa³y. Ci¹gle naprzód. Ci¹gle pod os³on¹. Kiedy weszli na pierwsze piêtro, zobaczyli krew na schodach. Ostro¿nie wchodzili wy¿ej. Na zewn¹trz s³ychaæ by³o syreny zbli¿aj¹cych siê pojazdów, w powietrzu unosi³ siê co najmniej jeden œmig³owiec. Zaszumia³ radioodbiornik. Major Serge prosi³ o ich wspó³rzêdne.
Laurent odpowiedzia³ i szybko podniós³ g³owê. Zobaczy³ Pierre’a Balzaca. Zbli¿y³ siê do zw³ok. Pocisk musia³ pochodziæ z broni ma³ego kalibru, pewnie dwudziestkidwójki. Tu¿ nad lewym okiem widaæ by³o ma³¹ ranê wlotow¹. Na twarzy Balzaca malowa³ siê wyraz zdziwienia. Kamienne p³ytki pod jego g³ow¹ pokryte by³y krwi¹. W d³oni œciska³ kurczowo notatnik. Funkcjonariusze ostro¿nie ominêli cia³o i zajêli pozycje przed zamkniêtymi drzwiami. Laurent rzuci³ okiem na drugie drzwi, zastanawiaj¹c siê, czy kobieta nadal patrzy przez wizjer. Lepsze ni¿ telewizja. Znów skoncentrowa³ siê na celu. Na drzwiach umieszczona by³a mosiê¿na tabliczka
z napisem: „Thessaloniki Marin Transfer”. Rafael odstawi³ œrutówkê i zbada³ d³oñmi zawiasy. Podniós³ kciuk do góry i z czarnej saszetki na biodrze wy³uska³ miniaturow¹ elektryczn¹ pi³ê. Stan¹³ na szeroko rozstawionych nogach naprzeciwko drzwi i spojrza³ na pozosta³ych. Louis wskaza³ dwoma palcami jeden ze swoich granatów z gazem ³zawi¹cym. Pozostali kiwnêli g³owami, przykucnêli i za³o¿yli maski przeciwgazowe. Rafael wsta³ i przytkn¹³ pi³kê do zawiasów. Laurent skin¹³ g³ow¹ i wycelowa³ w drzwi. Pi³a posz³a w ruch i z og³uszaj¹cym wyciem zaczê³a przecinaæ stal. Kiedy puœci³ drugi
zawias, Rafael szarpn¹³ klamkê i drzwi upad³y ciê¿ko na schody. Jednoczeœnie Louis zrobi³ krok do przodu i wrzuci³ do œrodka dwa granaty z gazem ³zawi¹cym, jeden po drugim. Bia³awy dym z sykiem rozszed³ siê po przedpokoju. Laurent wszed³ do zadymionego mieszkania, po piêtach deptali mu Louis i Rafael. Druga grupa zajê³a pozycje tu¿ za nimi. Warkot silników helikopterów wype³nia³ ca³e piêtro. Laurent ostro¿nie ruszy³ do przodu z podniesionym karabinem. Otworzy³ stop¹ drzwi. Kuchnia. Stó³ pokrywa³y puste pude³ka z chiñskiej restauracji. Na pod³odze le¿a³y puszki po coca-coli, kartony po pizzy i butelki po wodzie. Okno by³o uchylone. Na kuchence sta³ dzbanek z herbat¹. Laurent
szed³ powoli. Szklana butelka brzêknê³a o kamienn¹ pod³ogê. W s³uchawkach zatrzeszcza³o. To by³ Rafael. – Sypialnia czysta. Szed³ dalej. Rozleg³ siê g³os Louisa: – Du¿y pokój czysty. Nacisn¹³ przycisk nadawania. – Kuchnia czysta. Wyszed³ z kuchni i znalaz³ siê w korytarzu wy³o¿onym tapet¹ w ró¿owe kwiaty. Na pod³odze le¿a³ jakiœ numer „Le Monde’a”. Rafael przeci¹³ Laurentowi drogê. Louis do³¹czy³
z drugiej strony i razem skierowali siê ku zamkniêtym drzwiom na koñcu d³ugiego przedpokoju. Laurent przystan¹³ i da³ znak, ¿eby zdjêli maski. Do tej czêœci mieszkania dotar³o niewiele gazu, a maski by³y nieporêczne i ogranicza³y widocznoœæ. Kiedy Laurent zdj¹³ maskê, poczu³ intensywny odór palonego plastiku. Zalega³ w korytarzu jak duszna mg³a, mieszaj¹c siê z zapachem gazu ³zawi¹cego, kurzu i skóry. Rafael podszed³ do drzwi jako pierwszy. Czeka³ na resztê. Laurent s³ysza³ za sob¹ krzyki ekipy zabezpieczaj¹cej resztê mieszkania. Rafael ostro¿nie sprawdzi³ drzwi. Zamkniête. Chwyci³ obur¹cz œrutówkê i z ca³ej si³y kopn¹³ w œrodek drzwi.
Zamek puœci³ i drzwi otworzy³y siê w chmurze wiórów. Przed nim rozci¹ga³ siê du¿y pokój. Biblioteka. Œciany zajmowa³y pó³ki z ksi¹¿kami. Poœrodku sta³y szare kanapy. Okna zas³ania³y ciê¿kie zas³ony i pokój pogr¹¿ony by³ w mroku. Laurent raz jeszcze pomyœla³ o wyœcigach chartów. B³¹d polega³ na tym, ¿e by³ zbyt niepewny. Zbytnio s³ucha³ innych, zamiast kierowaæ siê w³asn¹ intuicj¹. Móg³ przysi¹c, ¿e wygra Island Storm. Przemawia³y za tym dobre argumenty. Fantastyczne osi¹gniêcia. Rodowód. Runda próbna, która odby³a siê wczeœniej tego dnia. Kiedy potem liniê mety min¹³ Napoleon Victory,
Laurent sta³ tam tak po prostu, pusty w œrodku. Wszystko przepad³o. Louis drgn¹³. – Policja! Na ziemiê! – krzykn¹³. Dopiero wtedy Laurent dostrzeg³ postaæ przy biurku kawa³ek dalej. W pó³mroku wygl¹da³a jak duch. By³ to mê¿czyzna. Siedzia³ zwrócony do nich plecami. Pisa³ na komputerze. Wszyscy trzej podnieœli broñ. Na biurku obok mê¿czyzny le¿a³ pistolet. Louis powtórzy³: – NA ZIEMIÊ! JU¯! Mê¿czyzna nie zwraca³ na nich uwagi
i nie przestawa³ pisaæ. Byli teraz nie wiêcej ni¿ trzy metry od niego. Nagle mê¿czyzna podniós³ pistolet i strzeli³ sobie w g³owê. Wszystko odby³o siê tak szybko, ¿e ¿aden z nich nie zd¹¿y³ zareagowaæ. Zrobi³ to bez najdrobniejszego wahania. G³owê odrzuci³o do ty³u, a cia³o bezw³adnie spad³o z krzes³a. Laurent pierwszy do niego podbieg³. Przycisn¹³ stop¹ d³oñ, w której nadal tkwi³ pistolet. Cia³em wstrz¹sa³y drgawki, ale spojrzenie ju¿ by³o puste, utkwione w pod³odze. Ka³u¿a krwi pod g³ow¹ szybko siê powiêksza³a. Mê¿czyzna mia³ arabskie rysy. Wygl¹da³ na jakieœ czterdzieœci lat. Normalna
budowa cia³a. Bordowa koszula i znoszone d¿insy. By³ bosy. Mia³ wysuszone piêty. Przesta³ siê trz¹œæ. Laurent wcisn¹³ przycisk nadawania. – Majorze Serge, odbiór. – Serge. Status? – Cel zdjêty. Mieszkanie zabezpieczone. – W porz¹dku. Idziemy. Laurent wykopa³ pistolet z rêki mê¿czyzny – rutynowy œrodek bezpieczeñstwa. By³ przecie¿ martwy i nie u¿y³by ju¿ pistoletu. Laurent wypuœci³ powietrze, oszo³omiony tym, co siê w³aœnie sta³o. Nie by³
skoncentrowany. Chocia¿ pracowa³ w si³ach specjalnych ju¿ cztery lata, po raz pierwszy zobaczy³ postrza³ z tak niewielkiej odleg³oœci. Spojrza³ na le¿¹cego na pod³odze mê¿czyznê. Jak cz³owiek mo¿e byæ tak bezwzglêdny? Z pewnoœci¹ pracowa³, kiedy zadzwoni³ Pierre Balzac. Wsta³, doszed³ do drzwi, otworzy³ i strzeli³. Nastêpnie wróci³ na miejsce i nie przestawa³ pracowaæ nawet wówczas, gdy drzwi zosta³y wywa¿one, eksplodowa³y granaty gazowe, a ciê¿ko uzbrojeni policjanci szturmowali mieszkanie. A kiedy skoñczy³ pracê...
¯eby tak zastrzeliæ siê bez najmniejszego wahania... Niewiarygodnie chore. Laurent rozejrza³ siê po pokoju. Na stoliku przy kanapach le¿a³a lokalna ksi¹¿ka telefoniczna otwarta na stronie z chiñskimi restauracjami. Nieotwarty czekoladowy batonik. Paczka papierosów. Marlboro. Co on tu robi³, do cholery? Spojrza³ na biurko. Na komputer. Na bia³ym ekranie by³y teraz czerwone kropeczki. Nachyli³ siê i dostrzeg³ ma³y animowany symbol w dolnym rogu ekranu. Szary kosz na œmieci, który otwiera³ pokrywê i po³yka³ plik. Kosz
zrobi³ siê czerwony, a nastêpnie znowu szary. Pojawi³ siê kolejny plik i zosta³ po³kniêty przez kosz, który znów zmieni³ kolor na czerwony. Laurent zrozumia³, co siê dzieje. Komputer kasowa³ dane! Odepchn¹³ krzes³o na bok i opad³ na pod³ogê ko³o trupa. Wcisn¹³ siê pod biurko. Rêka mê¿czyzny zachrobota³a mu pod kolanem. Skrzywi³ siê i zacz¹³ szukaæ kabla, znalaz³ wtyczkê i wyrwa³ j¹ z kontaktu. Louis spojrza³ na niego zdziwiony. – Co z tob¹? Laurent podczo³ga³ siê kawa³ek, klêkn¹³ i zerkn¹³ na ekran. Kosz nadal wcina³ w najlepsze.
Czy¿by wyci¹gn¹³ nie ten kabel? Przebieg³ wzrokiem po biurku i zauwa¿y³ zamkniêtego laptopa, do którego pod³¹czone by³y ekran i klawiatura. Dzia³a³ na baterii. Akurat kiedy Laurent mia³ go podnieœæ i spróbowaæ wyj¹æ bateriê, kosz na œmieci zmieni³ kolor na zielony, a z komputera, który trzyma³ w rêce, dobieg³o ciche plumkniêcie. Kasowanie dobieg³o koñca. W s³uchawkach rozleg³ siê trzask. – Panowie. ChodŸcie do ³azienki w korytarzu. Podniós³ karabin i przewiesi³ go przez
ramiê. Ruszyli t¹ sam¹ drog¹, któr¹ przyszli. Drzwi do ³azienki by³y otwarte. Na zewn¹trz sta³ major Serge i rozmawia³ przez telefon. Kiedy ich zobaczy³, skin¹³ g³ow¹ w kierunku otwartych drzwi. Laurent wszed³ do ma³ego, wy³o¿onego kafelkami pomieszczenia. Ca³a wanna by³a pe³na czarnego od sadzy, zdemolowanego sprzêtu komputerowego. Le¿a³o tam te¿ coœ, co przypomina³o segregatory albo teczki. Z ognia ocala³y tylko metalowe zatrzaski i niektóre grzbiety. Dno wanny pokrywa³a szara maŸ, œcianki zaœ by³y osmalone. Musia³o siê tu nieŸle paliæ. To w³aœnie ten zapach sprawi³, ¿e s¹siadka zareagowa³a. Technicy musieliby pracowaæ wiele godzin, chc¹c
zabezpieczyæ cokolwiek u¿ytecznego. Laurent wycofa³ siê na korytarz. Major Serge sta³ przed drzwiami na szeroko rozstawionych nogach, krzy¿uj¹c ramiona. – Rozmawia³em z Monorem. Z tego, co widzê, dobrze poradziliœcie sobie z sytuacj¹. Jak siê trzymasz? – Strasznie nieprzyjemne doœwiadczenie. Ale poradzê sobie. Co to za chory skurczybyk? Major Serge spojrza³ na niego z zaciêtym wyrazem twarzy, a nastêpnie poklepa³ go po ramieniu. – Dowiem siê tego. S¹dz¹c po rzeczach
znalezionych w sypialni, mieszka³y tu co najmniej dwie osoby. Nie wiemy, gdzie podzia³a siê druga. Nie znaleŸliœmy ¿adnych dowodów, papierów ani daj¹cych siê odczytaæ dokumentów. Jedynym wartoœciowym przedmiotem jest przepustka z banku. TBI. Laurent zmarszczy³ czo³o. – Arabski? – Izraelski. Ale nie myœl o tym. JedŸ do domu i uœciskaj Michelle. Laurent uœmiechn¹³ siê i skin¹³ g³ow¹. Ruszy³ do drzwi. W mieszkaniu mnóstwo siê dzia³o. Wszêdzie stali ludzie, którzy robili zdjêcia, rozmawiali
przez radio albo szperali w ksi¹¿kach i wyci¹gali szuflady na ubrania. Na szarej taczce wjecha³y du¿e metalowe skrzynie z przyrz¹dami do analiz. Laurent przeciska³ siê miêdzy nimi, kiwaj¹c g³ow¹ tym, których zna³, a po chwili wyszed³ znów na klatkê. Cia³a Pierre’a Balzaca ju¿ nie by³o. Zosta³a tylko ciemnoczerwona plama. Zobaczy³ odcisk w³asnego buta w zakrzep³ej krwi. Wizjer w drzwiach naprzeciwko gapi³ siê na niego. „Marie Scribé” – widnia³o na wizytówce. Poczu³ wibracje w przedniej kieszeni. Wyj¹³ komórkê. Numer Michelle mruga³ wœciekle. Prze³kn¹³ œlinê i odebra³.
– Allô? – Laurent, czy wszystko w porz¹dku? G³os jego ¿ony by³ niespokojny, wydawa³ siê odleg³y i przyt³umiony. – Ze mn¹ wszystko dobrze, ma chérie. Odetchnê³a z ulg¹. – Widzia³am to w telewizji. Jesteœ tam? – Jestem. Ale ju¿ po wszystkim. – Wracaj do domu. – Jasne. Wst¹piê tylko na stacjê, ale zaraz potem jestem.
– Napuszczê ci wody do wanny. A w³aœnie... – Tak? – Zd¹¿y³eœ ju¿ zap³aciæ za wycieczkê? Popatrzy³ na wizjer, który gapi³ siê na niego szyderczo. – Nie. Dziœ nie da³em rady. Jutro. – Okej. Au revoir. Wci¹¿ sta³ z telefonem w d³oni. Jak, do cholery, mia³ to teraz rozpl¹taæ? Jak powiedzieæ ukochanej ¿onie, ¿e przegra³ wszystkie rodzinne oszczêdnoœci? Co za ciê¿ki kretyn
z niego. Otworzy³ kieszeñ na piersi, ¿eby z powrotem w³o¿yæ do niej telefon, ale ten wypad³ mu z rêki. Uderzy³ mocno o kamienn¹ posadzkê, a bateria spad³a po schodach. – Merde! Schyli³ siê i zacz¹³ szukaæ baterii. Znalaz³ j¹ na krawêdzi trzeciego schodka. Kiedy j¹ podnosi³, zobaczy³ notatnik. Notatnik Pierre’a Balzaca. NajwyraŸniej wypad³, kiedy przenosili cia³o. Niewiarygodne niedbalstwo personelu karetki. W³o¿y³ go do kieszeni razem z bateri¹ i ruszy³ schodami w dó³.
Có¿ za popo³udnie. K¹piel to naprawdê œwietny pomys³.
Sztokholm,
Szwecja
Czy mo¿na przedawkowaæ kofeinê? Eric by³ przekonany, ¿e to niemo¿liwe. A w ka¿dym razie robi³, co móg³, ¿eby przetestowaæ, gdzie przebiega granica. Kuchenna maszyna Nespresso wypluwa³a jedno ristretto za drugim. Wypija³ je duszkiem na stoj¹co. Wszystko po to, ¿eby nie zasn¹æ, kiedy w domu nareszcie by³o cicho i wszyscy, w³¹cznie z telefonami, spali. Nakry³ ekspres dwoma grubymi rêcznikami frotté, ¿eby nie budziæ Hanny. Pod rêcznikami zaburcza³o i nowa dawka by³a gotowa. Opró¿ni³ ma³¹ srebrn¹ fili¿ankê jednym haustem, patrz¹c przez okno na wczesny letni poranek. Pod
domem poza jego volvo nie by³o ¿adnego samochodu. Nocne sprz¹tanie ulicy. Zupe³nie o nim zapomnia³. Za wycieraczk¹ tkwi³ pewnie mandat na dziewiêæset koron za nieprzestawienie samochodu. Odstawi³ fili¿ankê i pocz³apa³ z powrotem do swojej ciemnej groty. Panowa³ w niej zaduch, czuæ by³o zapach potu. Zbyt wiele godzin na zbyt ma³ej przestrzeni. Kiedy usiad³ przed komputerem, jego lewa d³oñ drgnê³a. By³o to ca³kowicie naturalne, bior¹c pod uwagê fakt, ¿e krew zast¹pi³a czysta kawa. Przez ostatnie dwadzieœcia cztery godziny nie zmru¿y³ oka. W ci¹gu dnia zaliczy³ wzlot i upadek. Upadek,
poniewa¿ nie da³o siê przed³u¿yæ igie³ czujników. Ma³o tego, cz³onkowie zespo³u KTH chcieli je nawet skróciæ. Wzlot, poniewa¿ otrzyma³ przesy³kê Fedex z Uniwersytetu Kioto. Okaza³o siê, ¿e w œrodku jest nowa partia nano¿elu. Japoñskim naukowcom uda³o siê zwiêkszyæ koncentracjê elektronów przewodnictwa. Zarówno zdolnoœæ absorpcyjna, jak i w³aœciwoœci przewodz¹ce by³y teraz kilkakrotnie wiêksze. Czy mog³o to zrekompensowaæ krótkie ig³y? Je¿eli ulepszony ¿el i unowoczeœniony Mind Surf nie zadzia³aj¹, mo¿liwoœci siê wyczerpywa³y. Spojrza³ na ma³e, bia³e opakowanie
z japoñskimi znakami. Nano¿el wersja 2.0. Nadszed³ czas. Zosta³o mu jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale ¿el potrzebowa³ trzydziestu minut, ¿eby siê wch³on¹æ przez skórê. Równie dobrze mo¿na ju¿ zacz¹æ smarowanie. Ostro¿nie otworzy³ opakowanie i wycisn¹³ trochê na d³oñ. Substancja by³a zimna i po³yskiwa³a na liliowo, jakby zasilana w³asnym Ÿród³em energii. Nano¿el zawiera³ substancjê pozyskiwan¹ z meduz. Fluorescencyjne œwiat³o rozjaœnia³o ciemn¹ pracowniê. Eric odsun¹³ w³osy i zacz¹³ wmasowywaæ bezwonn¹ substancjê. Kiedy skoñczy³, powróci³ do koñcowych oglêdzin programu. Poczu³ pieczenie, kiedy substancja zaczê³a przenikaæ przez
skórê. Podszed³ do Marilyn i zdj¹³ jej he³m sensorowy. Kolorowe w³osy ci¹gnê³y siê d³ugim warkoczem od he³mu do komputera. Sprawdzi³, czy wszystkie piêædziesi¹t kabli tkwi stabilnie w poszczególnych ig³ach czujników. Nastêpnie za³o¿y³ he³m. Przylega³ ciasno, jak czepek k¹pielowy. Szczypa³o, kiedy sensory wbija³y siê w skórê niczym ig³y do akupunktury. Skrzywi³ siê, siad³ przed komputerem i zamkn¹³ wszystkie programy kontrolne i wyszukuj¹ce b³êdy. Nastêpnie uruchomi³ program, który sterowa³ po³¹czeniem miêdzy komputerem a mózgiem. Palec zatrzyma³ siê na chwilê nad klawiszem enter. Klik. Poczu³ ³askotanie u nasady w³osów.
Minê³o dziesiêæ sekund. Wstrzyma³ oddech.
CONTACT ESTABLISHED
RECEIVING NEURODATA
SIGNAL STRENGHT 92%
Siedzia³ w bezruchu i patrzy³ na migaj¹cy komunikat. Dziewiêædziesi¹t dwa procent, silny odbiór. Silniejszy ni¿ kiedykolwiek przedtem. Jeszcze raz wszed³ w menu i otworzy³ diagram ukazuj¹cy status ka¿dego poszczególnego sensora. Wszystkie piêædziesi¹t czujników rejestrowa³o zdumiewaj¹co silne sygna³y. Uruchomi³ program do trójwymiarowego surfowania po sieci, a nastêpnie za³o¿y³ czarne okulary,
przymocowane z przodu he³mu. Czu³ uk³ucia sensorów, wymaca³ rêk¹ pokrêt³a, które jeszcze bardziej dociska³y ig³y. Przekrêci³ kilka razy i zajêcza³ z bólu. Wzrok by³ wra¿liwy i gdyby cokolwiek posz³o nie tak, móg³by oœlepn¹æ. Poczu³ ³askotanie pod powiekami. Mind Surf nawi¹za³ kontakt ze skrzy¿owaniem wzrokowym. Eric nic ju¿ nie widzia³ – okulary by³y zrobione z pomalowanego na czarno plastiku. Je¿eli wszystko zadzia³a, nie bêdzie potrzebowa³ oczu, ¿eby widzieæ. Eric wyci¹gn¹³ d³oñ i po omacku odnalaz³ na klawiaturze klawisz enter.
Prze³kn¹³ œlinê. To, co teraz czu³, mo¿na by³o porównaæ do chwili tu¿ przed zdrapaniem losu. Mo¿e siê wygra. Mo¿e nie. Jak d³ugo zdrapka jest nienaruszona, tak d³ugo ¿yje marzenie. Pomyœla³ o d³ugiej podró¿y, której celem by³ dzisiejszy dzieñ. O wszystkich ludziach, którzy siê do tego przyczynili. O pieni¹dzach Matsa Hagströma. O Hannie. Wyobrazi³ sobie, jak stoi przed nim w pó³mroku, szukaj¹c go smutnymi oczyma. Zobaczy³ samego siebie, siedz¹cego na krzeœle. Pomyœla³, jak musi wygl¹daæ z kablami wystaj¹cymi z g³owy i w czarnych okularach. Prototypowy szalony naukowiec. Czy by³ szaleñcem, czy
geniuszem? Od odpowiedzi dzieli³a go jedna cyfrowa komenda. System mo¿e zadzia³aæ, a wtedy wszystko bêdzie dobrze. Mo¿e te¿ nie zadzia³aæ – to z kolei bêdzie oznacza³o koniec projektu. Dwie skrajne mo¿liwoœci. Nie, by³a jeszcze jedna. Móg³ straciæ wzrok. I nabawiæ siê uszkodzenia mózgu. Wiedzia³, ¿e z BCI wi¹¿e siê ryzyko. Przepiêcie albo inna zmiana natê¿enia pr¹du mog¹ wypaliæ fragmenty mózgu. Czu³ pieczenie i k³ucie. Coœ trzasnê³o w korytarzu. Poranne gazety. Lepiej mieæ ju¿ to za sob¹. Wzi¹³ g³êboki oddech.
Tel Awiw,
Izrael
Zakodowany teleks, wys³any do Mossadu z paryskiej ambasady Izraela, zafascynowa³ Dawida Jassura. Nie s¹dzi³, ¿e w dzisiejszych, technicznie zaawansowanych czasach ktoœ jeszcze porozumiewa siê za pomoc¹ teleksu. Nie wiedzia³ nawet, ¿e Mossad ma takie urz¹dzenie. Zanotowa³ w pamiêci, ¿e musi sprawdziæ, gdzie ono jest. Odkodowane kopie, spiête z oryginaln¹ wiadomoœci¹, by³y alarmuj¹ce. Policja w Nicei zrobi³a nalot na mieszkanie w zwi¹zku z podejrzeniem o dzia³alnoœæ terrorystyczn¹. Podejrzenie zaowocowa³o raportem wys³anym do DCRI, Direction Centrale du Renseignement Intérieur – francuskiej agencji bezpieczeñstwa wewnêtrznego.
Domniemany terrorysta zgin¹³ podczas akcji. Jego to¿samoœci nadal nie ustalono. Teleks zosta³ na ¿¹danie Mossadu do³¹czony do maila zawieraj¹cego szereg dokumentów, miêdzy innymi zdjêcie zmar³ego terrorysty. Dawid spojrza³ na czarno-bia³¹ twarz z ma³¹ plamk¹ tu¿ nad prawym okiem. Rana wlotowa. Nie zna³ mê¿czyzny na zdjêciu. DCRI dosz³a do wniosku, ¿e chodzi o w³amanie do komputera, i poinformowa³a SCSSI, Service Central de la Sécurité des Systèmes d’Information – jednostkê odpowiedzialn¹ za krajowe bezpieczeñstwo teleinformatyczne. W mieszkaniu znaleziono przepustkê
z TBI, dlatego te¿ SCSSI poinformowa³a izraelsk¹ ambasadê. Osoba, która odebra³a ostrze¿enie, na szczêœcie potraktowa³a je powa¿nie i przes³a³a dalej, do Tel Awiwu. Teleksem. Przeczyta³ raport raz jeszcze. W mieszkaniu znaleziono kilka spalonych komputerów, twardych dysków nie uda³o siê uratowaæ. Zmar³y terrorysta mia³ w kieszeni kartkê z notatnika, ale ¿adnych dokumentów. Dawid nachyli³ siê i przyjrza³ niewyraŸnej kopii kartki. Symbole wygl¹da³y jak hieroglify. Prawdopodobnie by³ to szyfr. Przejrza³ spis skonfiskowanych przedmiotów, ale nie by³o wœród nich notatnika. Kartka
musi sk¹dœ pochodziæ. Czu³, ¿e niechlujnie zapisane hieroglify s¹ wa¿ne. Spojrza³ na kartkê pod œwiat³o i próbowa³ obracaæ na ró¿ne strony. Tak, to bez w¹tpienia by³a grupa, o której donosi³a jednostka 8200. Ze swojej wytartej skórzanej aktówki wyj¹³ raport Jakuba Nachmana. Jakub wspomina³ tam o Nicei i TBI. Jego podejrzenia zyska³y w³aœnie potwierdzenie. Poza szefem Meirem Pardo i gabinetem powinien siê o tym dowiedzieæ Isac Berns, dyrektor IT w banku TBI. Kontaktowali siê kilka dni temu, ¿eby omówiæ kwestie zwi¹zane z bezpieczeñstwem banku. Teraz Berns w swojej francuskiej firmie musi wzi¹æ pod lupê ka¿dy piksel. Musi sprawdziæ,
czy coœ zosta³o skradzione, czy coœ zosta³o uszkodzone i przede wszystkim, czy w ich systemie s¹ wirusy. Jak maj¹ zidentyfikowaæ mê¿czyznê, który pope³ni³ samobójstwo? I gdzie siê podzia³ drugi lokator mieszkania? Dawid spojrza³ jeszcze raz na zdjêcie i myœla³. By³ to w tej chwili najwa¿niejszy kawa³ek uk³adanki. Je¿eli ustal¹ to¿samoœæ, bêd¹ mogli sprawdziæ j¹ w bazie danych i, miejmy nadziejê, po³¹czyæ z okreœlon¹ komórk¹ terrorystyczn¹. Dawid nie móg³ powstrzymaæ uœmiechu, kiedy przysz³o mu do g³owy, do kogo powinien zadzwoniæ. Wyj¹³ komórkê i odszuka³ numer, z którego nie korzysta³ ju¿ bardzo
d³ugo. Po dwóch sygna³ach odezwa³ siê dobrze znany g³os: – Paul Clinton. – Szalom, Paul. Mówi Dawid Jassur. Jak siê czuje Evelyn? – Ty stary imbecylu. Dzwonisz po piêciu latach i pytasz o moj¹ by³¹? Uœmiech Dawida zrobi³ siê jeszcze szerszy. – Wiesz, ¿e zawsze kocha³em Evelyn. Pope³ni³eœ w ¿yciu wiele b³êdów, zabicie JFK by³o jednym z nich, ale utrata Eve by³a bez w¹tpienia najgorsza ze wszystkiego.
Paul parskn¹³ do s³uchawki. – Goñ siê. Co FBI mo¿e zrobiæ dla starego kombatanta? Czy chodzi o groŸby wobec TBI? Dawid pokrêci³ g³ow¹. – To mia³a byæ tajemnica pañstwowa. Ale tak. Mam kilka zdjêæ i nazwisk, które, mam nadziejê, móg³byœ przerzuciæ przez wasze fantastyczne bazy danych: CIA, NSA, IRS, Disney World... Co tam tylko macie. Paul przez chwilê milcza³. Zastanawia³ siê nad ryzykiem. Dawid wstrzyma³ oddech.
– Jasne. Wszystkie republiki bananowe prêdzej czy póŸniej zg³osz¹ siê do starszego brata po pomoc. Dawid zignorowa³ komentarz. – Czy starszy brat ma mo¿e przypadkiem teleks? – Co takiego? – Niewa¿ne. Za kilka minut dostaniesz maila.
Lot ET703
nad Algieri¹
Tym razem Samir wiedzia³, ¿e nigdy ju¿ nie wróci do Francji, kraju, który w m³odoœci by³ jego domem. Kiedy mia³ piêtnaœcie lat, rodzina uciek³a przed wojn¹ domow¹ w Libanie i szuka³a azylu we Francji. Dziêki zdecydowaniu jego ojca rodzina upora³a siê z szokiem, jakim by³a zmiana kraju, i z powodzeniem przystosowa³a do nowego œwiata. Rodzina zachowa³a swoj¹ szyick¹ to¿samoœæ, a jednoczeœnie przystosowa³a siê do francuskiej codziennoœci i – na ile to by³o mo¿liwe – tamtejszej kultury. Dla Samira przeprowadzka do Francji oznacza³a coœ wa¿nego – nieograniczony dostêp do komputerów. Zawsze kocha³ komputery, ale
w Bejrucie by³o o nie trudno, musia³ wiêc siedzieæ w kancelarii adwokackiej swojego ojca i stukaæ w klawisze ich starego IBM-a. By³ to jedyny komputer w kancelarii, wiêc to, ¿e ci¹gle z niego korzysta³, denerwowa³o pozosta³ych prawników. Czasem pojawiali siê koledzy i próbowali wyci¹gn¹æ go na pi³kê, zapasy albo tañce. Z czasem odwiedziny by³y coraz rzadsze, wielu z nich siê zarêczy³o albo zaci¹gnê³o do wojska. On ¿y³ innym ¿yciem, symbolicznie zamkniêtym w ramach prostok¹tnego ekranu w zakurzonej kancelarii. Kiedy przyjecha³ do Francji, wszystko siê zmieni³o. Rodzinê umieszczono na
przedmieœciach Tuluzy, w pokrytej graffiti betonowej dzielnicy. ¯ycie codzienne z pewnoœci¹ by³o trudne dla reszty, dla niego jednak problemy z asymilacj¹ nie mia³y ¿adnego znaczenia. Przeciwnie. We Francji by³o wiêcej komputerów. W szkole, w pracy u rodziców, a nawet w domach kolegów. Samir rozwija³ siê szybko i nie minê³o wiele czasu, a jego talent zosta³ zauwa¿ony przez nauczyciela. Kiedy skoñczy³ dwadzieœcia jeden lat, otrzyma³ stypendium, które umo¿liwi³o mu wyjazd do Stanów i studia na MIT, najlepszej uczelni technicznej na œwiecie. Jego ojciec zadzwoni³ do kancelarii w Bejrucie i wrzeszcza³, ¿e ma³y darmozjad roœnie na nowego Billa
Gatesa. Szko³a przed³u¿y³a jego roczny pobyt, aby móg³ ukoñczyæ pe³ne studia magisterskie z zakresu programowania. Potem zaproponowano mu op³acenie studiów doktorskich, je¿eli jednoczeœnie bêdzie wyk³ada³. Nadim pozna³ zaraz potem, na œlubie w Bejrucie. W Stanach spêdzili prawie dziesiêæ lat. Jego rozprawa doktorska dotyczy³a wirusów komputerowych. Im bardziej zag³êbia³ siê w temat, tym ciekawszy mu siê on wydawa³. Trzy lata póŸniej by³ ju¿ autorytetem w tej dziedzinie. To wszystko jednak dzia³o siê przed katastrof¹.
Samir spojrza³ sennie na ciemnoskór¹ stewardesê. O coœ go pyta³a. – Co? – Ma pan ochotê na kieliszek szampana? Uœmiechnê³a siê i wyci¹gnê³a d³oñ z kieliszkiem. Potrz¹sn¹³ g³ow¹ i poprosi³ o dodatkowy koc. W samolotach zawsze by³o mu zimno. W klasie biznesowej by³o niemal pusto. Pasa¿erowie czytali, ogl¹dali telewizjê albo cicho dyskutowali. W kabinie panowa³ spokój. Francjê zostawi³ za sob¹ ju¿ wiele godzin temu. Zamierza³ zostaæ o wiele d³u¿ej. Reszta wyjecha³a kilka dni wczeœniej, ale on zosta³
z Melahem as-Dullahem, ¿eby dokoñczyæ wszystko, co zosta³o do zrobienia przed aktywacj¹ Mony. Samir lubi³ byæ sam podczas pracy i pod koniec w mieszkaniu panowa³ ba³agan. By³ pewien, ¿e Ahmad Waizy zostawi³ Melaha bardziej jako jego stra¿nika ni¿ asystenta. Samir by³ teraz w³asnoœci¹ Hezbollahu i nie wolno go by³o zostawiaæ samego. Zainwestowano w niego znaczne œrodki. Melah by³ cichy i dyskretny. Ale, tak samo jak Ahmad, mia³ w sobie coœ z wê¿a. Wynajêli ³adne mieszkanie. Blisko pla¿y, a jednoczeœnie w œrodku miasta. Mogli swobodnie wchodziæ i wychodziæ, nie zwracaj¹c na siebie
niczyjej uwagi. A przynajmniej tak im siê wydawa³o. Zwyk³emu szczêœciu zawdziêcza³ fakt, ¿e nie siedzia³ teraz na komisariacie. Albo nie by³ martwy. Kupowa³ gazety na Promenade des Anglais, kiedy przed domem zobaczy³ radiowozy i policyjne taœmy. Z mocno bij¹cym sercem poszed³ dalej i dr¿¹cymi rêkoma wys³a³ wiadomoœæ do Ahmada. B³¹ka³ siê po ma³ych bocznych uliczkach, przepycha³ wraz z turystami i potyka³ o wózki dzieciêce, tablice z menu i ulicznych grajków. Jakimœ sposobem trafi³ w koñcu do Galeries Lafayette. Potrzebne mu by³o ubranie. Strój, który mia³ na sobie, by³ wszystkim, co posiada³: para
znoszonych d¿insów, sanda³y i sprana czerwona koszulka z napisem Nice dans mon coeur. Mia³ przy sobie kartê kredytow¹ i paszport. Rozkazy Ahmada by³y jasne: nie ruszaæ siê nigdzie bez komórki, karty kredytowej i paszportu. Ale czy karta kredytowa bêdzie dzia³aæ? Czy jego to¿samoœæ by³a znana policji? Raz za razem spogl¹da³ na wyœwietlacz w oczekiwaniu na odpowiedŸ od Ahmada. Dok¹d ma uciec? W Lafayette wybra³ tak neutralne ubrania, jak tylko siê da³o. Dwie pary spodni, kilka swetrów i kilka koszulek polo. Czy jego zdjêcia ju¿ kr¹¿¹? Czy lotniska bêd¹ obstawione? Przeklina³ samego siebie za to, ¿e nie by³ ostro¿niejszy. Teraz w wannie zosta³o
mnóstwo komputerowego z³omu. Najwa¿niejsze, ¿e twardych dysków nie da siê uratowaæ, sam siê co do tego upewni³. W esemesie, który otrzyma³, kiedy wychodzi³ z domu towarowego, znajdowa³o siê miejsce, do którego ma siê udaæ, godzina, numer i kierunek lotu. Mia³ siê znaleŸæ w Somalilandzie. Bo¿e. Nigdy jeszcze nie by³ w Afryce. Dlaczego akurat tam? Czy tam nie trwa³a wojna domowa? Potrzebowa³ szybkiego i stabilnego ³¹cza z internetem. Czy w Somalilandzie takie by³o? Ahmad na pewno o tym pomyœla³. Bêdzie dobrze. Izraelczycy ju¿ znali niektóre elementy
operacji. Sinon na bie¿¹co informowa³ Ahmada o wszystkim, co dzieje siê w gabinecie i w Knesecie. Ze wzglêdu na chaos wywo³any w Nicei musieli siê rozdzieliæ. Ostro¿noœæ to klucz do sukcesu. Rozproszyli siê po ca³ym œwiecie. Samir nie mia³ pojêcia, gdzie przebywaj¹ pozostali. Mo¿e Mossad ju¿ mia³ jego nazwisko? Mo¿e Melah ju¿ siedzia³ w areszcie w Nicei? Jak du¿o tak naprawdê wiedzia³? Czy bêdzie mówi³? Ahmad zarezerwowa³ Samirowi lot Alitali¹ do Rzymu, a stamt¹d Ethiopian Airlines do Etiopii. Kiedy doleci do Addis Abeby, bêdzie siê musia³ przesi¹œæ na samolot lokalnych linii
lotniczych i polecieæ na po³udnie do Berbery w Somalilandzie. Nie mia³ pojêcia, co go czeka. Oby by³ tam szybki dostêp do internetu. Noc za owalnym oknem by³a czarna. „On jest Tym, który uczyni³ dla was gwiazdy, abyœcie kierowali siê wed³ug nich w ciemnoœciach – na l¹dzie i na morzu”. Allah jest m¹dry i nigdy nie robi nic pozbawionego sensu. Co jednak myœla³, zabieraj¹c swoj¹ ma³¹ s³u¿kê? Tak nagle. Samir nie móg³ nawet zamkn¹æ jej oczu ani uca³owaæ jej policzków. Ze wszystkich si³ stara³ siê zachowaæ j¹ w pamiêci. Widzia³ j¹ w wyobraŸni, ale ku swojej rozpaczy orientowa³ siê, ¿e ten w³aœnie obraz
widnieje na jedynym zdjêciu, jakie mu po niej zosta³o. Czarno-bia³ej fotografii, na której jedzie na wielb³¹dzie. Zrobi³by wszystko, ¿eby mieæ jej lepsze zdjêcie w kolorze. Teraz pamiêta³ j¹ w czerni i bieli. Pamiêta³ kopiê, a nie orygina³. Przypomnia³ mu siê krótki cytat: Ceci n’est pas une pipe – To nie jest fajka. Obraz Magritte’a, na którym widaæ fajkê. Ale fajki tam nie ma. Jest tylko odwzorowanie, dwuwymiarowe i statyczne. Tak samo z Mon¹. C’est ne pas une fille. Jaki mia³a zapach? Jak brzmia³ jej œmiech? Utraci³ najwa¿niejsze szczegó³y. Hezbollah skontaktowa³ siê z nim krótko po tym, jak razem z Nadim wrócili do
Libanu. Próbowali go namówiæ, ¿eby stworzy³ wirusa. Samir odmówi³. Mia³ przyjació³ w Izraelu. Wojna by³a czymœ abstrakcyjnym i nierzeczywistym. Pracuj¹c w Banque du Liban, móg³ ustabilizowaæ system bankowy we w³asnym kraju, co bardziej mu odpowiada³o. Nie czu³ siê ¿o³nierzem. Ale to by³o kiedyœ. Teraz by³ czêœci¹ ich grupy. A ju¿ na pewno nie by³ czêœci¹ niczego innego. „A cokolwiek dobrego przygotujecie pierwej dla siebie samych, znajdziecie to u Boga. Zaprawdê, Bóg widzi jasno to, co wy czynicie!”. Allah wiedzia³, jak wygl¹da Mona. Mona jeszcze odzyska uœmiech. Ale zanim Samir uda siê do swoich kobiet, pomœci je.
Próbowa³ znaleŸæ sobie jako tako wygodn¹ pozycjê w fotelu lotniczym. Myœl o zemœcie nie wprawia³a go w dobry nastrój. W g³êbi duszy wiedzia³, ¿e nie by³o to coœ, czego Nadim by sobie ¿yczy³a. Ale z³o¿y³ przyrzeczenie zamordowanej córce. Czy mo¿e byæ coœ œwiêtszego? Qisas. Arabskie s³owo oznaczaj¹ce zemstê. ¯ycie za ¿ycie. W kabinie by³o teraz cicho, nie licz¹c szumu klimatyzacji i odleg³ego warkotu silników. Przejrza³ playlistê iPoda, znalaz³ Satiego, przyciszy³ i pozwoli³ siê otuliæ Lent et douloureux. Têskni³ za swoj¹ ma³¹ dziewczynk¹.
Sztokholm,
Szwecja
Œwiat eksplodowa³ dooko³a niego. Albo w nim. Roziskrzone kolorowe fajerwerki wybuch³y w gêstej
ciemnoœci, ciskaj¹c nim tak, ¿e polecia³ bezw³adnie do przodu. Przedmioty wirowa³y wokó³ niego, przenika³y go. Tysi¹ce czworok¹tnych meteorytów. Spada³ w dó³ gigantycznego kalejdoskopu. Nie by³o dŸwiêku. Nie by³o wiatru. Na meteorytach widnia³y kolorowe wzory. Wzory, które wydawa³y siê znajome. Walczy³, ¿eby odzyskaæ kontrolê. Musi zmniejszyæ prêdkoœæ. Skoncentrowa³ siê na oddychaniu. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Nadal spada³, ale wolniej. Orbitowa³ w roziskrzonym uniwersum. Nagle odkry³, ¿e nie otaczaj¹ go meteoryty. To by³y strony WWW. Znane wzory by³y grafik¹ na stronach internetowych. Rozpozna³ g³ówn¹ stronê
„Aftonbladet”, KTH, MIT i iTunes. Internet. Lecia³ przez cich¹, bezkresn¹ i nieskoñczon¹ sieæ. Ogarn¹³ go niepowstrzymany œmiech i wyci¹gn¹³ rêce, ¿eby z³apaæ przelatuj¹ce obok strony. Macha³ rêkoma w powietrzu, siedz¹c w pracowni w he³mie, z którego wychodzi³y wij¹ce siê w³osy, i w czarnych okularach, które zakrywa³y niemal ca³¹ twarz. Zrozumienie, w jaki sposób nale¿y nawigowaæ, zajê³o mu trochê czasu, ale w koñcu siê nauczy³. £apa³ witryny, nurkowa³ w podstronach, unosi³ siê na bannerach i przerzuca³ linki. Wszystko si³¹ myœli. Spróbowa³ poruszyæ palcem górny pasek, gdzie wpisany by³ adres hitta.se. Pasek zmieni³ kolor na niebieski. Pomyœla³
o di.se i ze zdziwieniem patrzy³, jak adres pojawia siê w aktywnym oknie. Strona zmieni³a kolor na ró¿owy i pojawi³o siê przed nim aktualne wydanie „Dagens Industri”. Inwestor skar¿y³ siê na ró¿nicê miêdzy wartoœci¹ aktywów spó³ki a jej wartoœci¹ gie³dow¹. Rozeœmia³ siê i zamkn¹³ stronê, by zanurkowaæ ku g³ównej witrynie KTH, która szybowa³a pod nim. By³ coraz zrêczniejszy. Coraz lepszy w mind surfingu. Ca³y pokój pogr¹¿ony by³ w mroku, tylko ko³o klawiatury po³yskiwa³a plama liliowego ¿elu.
Berbera,
Somaliland
Temperatura nad ziemi¹ wynosi³a prawie piêædziesi¹t stopni, ale tam, gdzie siê znajdowa³, dziesiêæ metrów pod powierzchni¹, by³o o wiele ch³odniej. Samir próbowa³ siê skoncentrowaæ na module ochronnym Mony, ale nie móg³ siê powstrzymaæ przed zerkaniem na czarnego skorpiona powoli wêdruj¹cego po wielkiej betonowej pod³odze. Stêchlizna nios³a ze sob¹ odór, który ledwo mo¿na by³o znieœæ. Musia³ zaczerpn¹æ œwie¿ego powietrza. Wsta³ sztywno po kilku godzinach spêdzonych w jednej pozycji. Szurniêcie krzes³a roznios³o siê echem po pustej sali. By³a wysoka na prawie siedem metrów. Przemierzy³ pokój i wyszed³ na d³ugi korytarz, równie¿ betonowy. W rogu
le¿a³y stare szmaty i puszki po piwie. Tu z kolei powietrze pe³ne by³o spalin ze starego agregatu pr¹dotwórczego, który warcza³ w jednym z pomieszczeñ magazynowych. Generowa³ wystarczaj¹c¹ iloœæ pr¹du, ¿eby oœwietliæ korytarz, pracowniê i mniejszy pokój, w którym przesypia³ kilka godzin w ci¹gu doby. Przede wszystkim zaœ zasila³ komputer. Samir podszed³ do stalowej drabinki na koñcu korytarza. Tabliczki na œcianie by³y po rosyjsku. Zacz¹³ siê mozolnie wspinaæ. Minê³o wiele czasu, odk¹d ostatnio by³ w formie. Chudy i wymizerowany, mia³ sko³tunione w³osy i gêst¹ brodê. Zewnêtrzna pow³oka nie
by³a wa¿na. Drabina zaprowadzi³a go na powierzchniê. Wyszed³ w mniejszym betonowym budynku, do œrodka przez zniszczone okno wpada³y promienie s³oñca. Przeszed³ nad kawa³kami szk³a na pod³odze i otworzy³ zardzewia³e stalowe drzwi. Upa³ i œwiat³o by³y jak uderzenie piêœci¹ w twarz i w pierwszej chwili nic nie zobaczy³. Sta³ na œrodku d³ugiej, prostej drogi. Po drugiej stronie znajdowa³o siê kilka niskich betonowych budynków. Wzd³u¿ drogi bieg³y w¹skie szyny. Teren by³ star¹ radzieck¹ baz¹ rakietow¹. Pozosta³oœci¹ po zimnej wojnie. Tutaj radziecka flota przechowywa³a swoje zdalnie sterowane pociski. Teraz,
trzydzieœci piêæ lat póŸniej, teren ten nie by³ niczym wiêcej jak tylko betonowym grobem. Pocisków ju¿ nie by³o, tak samo jak Zwi¹zku Radzieckiego. Teren by³ ogrodzony zardzewia³ym p³otem z drutu kolczastego. Jedynym znakiem œwiadcz¹cym o tym, ¿e znów jest w u¿ytku, by³a antena satelitarna na dachu jednego z domów. Nie by³o to jednak coœ, na co ktokolwiek móg³by zwróciæ uwagê. U¿ywali starego talerza, który wygl¹da³ jak jeszcze jeden zniszczony relikt z dawnej epoki. Momba Siad Barre, który sta³ po drugiej stronie ulicy, ospale podniós³ rêkê na jego widok. On i pozostali Somalijczycy
siedzieli w cieniu niewielkiej stró¿ówki. Mieli za zadanie nie wpuszczaæ niechcianych goœci. Ryzyko odwiedzin by³o jednak ma³e. Momba wydawa³ siê kimœ w rodzaju lokalnego bandyty. Wielki, umiêœniony i prawie ca³kowicie pozbawiony uzêbienia. Kiepsk¹ angielszczyzn¹ oznajmi³, ¿e jest jednym z piratów, którzy porywaj¹ frachtowce u wybrze¿a Somalii. Wszyscy Somalijczycy byli wyposa¿eni w stare radzieckie ka³asznikowy AF-47, a na nagich zapadniêtych torsach nosili pasy z amunicj¹. Wszystko to sprawia³o teatralne wra¿enie. Samir nigdy wczeœniej nie doœwiadczy³ takiego upa³u.
Temperatura w okolicy waha³a siê miêdzy minus piêcioma a plus piêædziesiêcioma stopniami. Odczuwa³ zmêczenie. Podczas d³ugiej podró¿y z Nicei nie dzia³o siê nic szczególnego, nie licz¹c podchodzenia do l¹dowania w Berberze, które by³o doœwiadczeniem z pogranicza ¿ycia i œmierci. Momba czeka³ na niego w miejscu odbioru baga¿u i nie mówi¹c ani s³owa, zawióz³ go do bazy rakietowej. By³ tam nowy komputer, silne agregaty pr¹dotwórcze i antena satelitarna. Wszystko to mówi³o g³osem Ahmada Waizy’ego: „Wype³nij swoje zadanie, doprowadŸ do koñca prace nad wirusem”.
Samir ruszy³ wzd³u¿ œciany, równolegle do szyn, po których dawniej toczy³y siê wózki z pociskami. Grunt by³ pylisty, a ziemia popêkana. Nie widaæ by³o ¿adnej zieleni. Mo¿e nie zawsze tak by³o. Baza le¿a³a blisko morza. W przesz³oœci teren ten móg³ byæ urodzajny, ale teraz wszystko by³o wypalone i wysuszone przez bezwzglêdne s³oñce. Jego ubrania nadal cuchnê³y bunkrem. Sam te¿ nie my³ siê od kilku dni, z pewnoœci¹ dok³adaj¹c siê do zapachu. Okr¹¿y³ najdalej po³o¿one domy i zawróci³. Widzia³, ¿e Momba œledzi go wzrokiem, i przypomnia³ mu siê Melah as-Dullah z Nicei. Tutaj
obowi¹zywa³o to samo pytanie. Czy Momba mia³ go broniæ, czy pilnowaæ? Modu³ ochronny Mony szwankowa³, a Samir nie móg³ znaleŸæ notatnika z Nicei. By³y w nim informacje, które by mu siê przyda³y. Kiedy wróci³ do budynku, który skrywa³ drabinkê do podziemnej groty, przystan¹³, ¿eby siê wysikaæ. Patrzy³ na mocz lej¹cy siê na chropowat¹, betonow¹ œcianê i zastanawia³ siê nad swoim cia³em, zdumiony faktem, ¿e nadal dzia³a tak dobrze. To by³o imponuj¹ce. Prawie zupe³nie przesta³ s³uchaæ jego potrzeb. Wygl¹da³o to tak, jakby w³asny organizm kpi³ z niego, nie przestaj¹c pracowaæ.
Serce, które uparcie pompowa³o krew, by³o nielojalne. P³uca, które rozszerza³y siê i kurczy³y w tym samym rytmie, nie doznaj¹c zapaœci, sprawia³y mu zawód. Wczeœniej, w dawnym ¿yciu, czêsto martwi³a go kruchoœæ ludzkiego ¿ywota. Kiedy nie mog¹c zasn¹æ, s³ucha³ delikatnych oddechów Mony, wype³nia³ go bezsilny niepokój, bo tak ³atwo mo¿na by³o zrobiæ jej krzywdê. Troszczy³ siê o to, co jad³a, ile siê rusza³a i ile spa³a. Teraz jednak, kiedy robi³ wszystko, co móg³, ¿eby zepsuæ biologiczn¹ maszyneriê, ta wydawa³a siê niezniszczalna. Wróci³ przez zardzewia³e drzwi i zszed³ po drabinie do ciemnego szybu. Po
drodze min¹³ k¹cik do spania i wyszpera³ tam czekoladowy batonik. Mo¿e by³ g³odny, a mo¿e mimo wszystko drêczy³y go wyrzuty sumienia wywo³ane tym, jak traktuje swoje cia³o. Kiedy znowu stan¹³ przed komputerem, dok³adnie sprawdzi³, czy pod sto³em, na krzeœle lub w pobli¿u miejsca pracy nie ma skorpionów. W ca³ym kompleksie a¿ siê od nich roi³o. Wyj¹³ iPoda i w³¹czy³ Lataj¹cego Holendra Wagnera. Dlaczego modu³ ochronny siê nie uruchamia³? Teraz, kiedy Mona by³a w zasadzie gotowa, wszystkie prace optymalizacyjne zaczê³y sprawiaæ problemy. Sterowniki by³y schowane, ¿eby utrudniæ programom
antywirusowym wykrycie zagro¿enia. Przewija³ kod, który zdawa³ siê nie mieæ koñca. Wagner akompaniowa³ przelatuj¹cym po ekranie znakom, które uk³ada³y siê w hipnotyczne wzory. Nagle Samir przerwa³ przewijanie i powiêkszy³ jedn¹ z sekwencji. Przybli¿y³ siê jeszcze bardziej do ekranu i przesun¹³ opuszkami palców po serii znaków. Jest! Zwyk³y b³¹d wynikaj¹cy z niedbalstwa. Odchyli³ siê do ty³u i spojrza³ sfrustrowany w sufit. Nie by³o sensu przeklinaæ samego siebie. W gruncie rzeczy bowiem wszystko gra³o. Znalaz³ b³¹d. Ig³ê w stogu siana. Wprawdzie tylko przypadkiem, ale zawsze. Wszed³ w b³êdn¹ linijkê kodu i zamieni³ miejscami dwie ostatnie
cyfry. Mona by³a gotowa. Prze¿uwa³ powoli batonik i myœla³ o swoim dziele. Wielomiesiêczna harówka dobieg³a koñca. Teraz wystarczy³o ju¿ tylko wrzuciæ robaka do sieci TBI. Z pomoc¹ plików, które skopiowa³ w Nicei, sprawa by³a prosta. Bêd¹c ju¿ w systemie bankowym, robak zacznie siê replikowaæ i, jak ¿yj¹ca istota, rozprzestrzeniaæ po wszystkich po³¹czonych sieciach. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, Samir aktywuje wirusa rêcznie przez internet. Rzuci³ papierek na pod³ogê i wytar³ rêce o spodnie. Nastêpnie wszed³ do sieci
i na serwer plików. By³y to pliki banku TBI, zawieraj¹ce informacje o tamtejszych zaporach sieciowych i programach antywirusowych. Zrobienie dziury w firewallu i wpuszczenie wirusa zajê³o mu dziesiêæ minut. Nastêpnie wys³a³ krótk¹ wiadomoœæ do Ahmada i wy³¹czy³ komputer. Kiedy wentylator siê zatrzyma³, w du¿ej sali zapad³a cisza. Smród œcieku sta³ siê nie do wytrzymania i Samir wszed³ z powrotem na górê. S³oñce sta³o ni¿ej na niebie, powietrze by³o ch³odniejsze. Grupa Somalijczyków nadal siedzia³a za stró¿ówk¹. Podszed³ do nich i skin¹³ g³ow¹ Mombie.
– C’est fini... Finished. Momba odpowiedzia³ uœmiechem. – Good. Good. Jeden z mê¿czyzn zaproponowa³ mu pepsi, ale Samir potrz¹sn¹³ g³ow¹. – I’m going down to the ocean. Momba z pocz¹tku siê waha³, ale po chwili twarz rozjaœni³a mu siê w bezzêbnym uœmiechu. – I come.
Samir skin¹³ g³ow¹ i ruszy³ w stronê ogrodzenia. Momba pod¹¿y³ tu¿ za nim. Na wiejskiej drodze zrównali siê ze sob¹ i razem zaczêli schodziæ w kierunku oceanu. Ziemia by³a pe³na dziur i szczelin. Wszêdzie le¿a³y plastikowe torby, butelki PET i inne œmieci. Ca³y czas mija³y ich mopedy, poobijane samochody i zardzewia³e rowery. Domy przy drodze by³y bia³e z czerwonymi dachami. Obok suszy³y siê kolorowe ubrania, widzia³ te¿ gromadki dzieci, które gra³y w pi³kê albo skaka³y na skakance. Wzd³u¿ drogi bieg³y ciemnobr¹zowe s³upy telefoniczne. LuŸne przewody siêga³y a¿ do ziemi.
Zaczyna³ zapadaæ zmierzch. W powietrzu czu³o siê zapach morza, ryb, palonego drewna, grillowanego miêsa i spalin. Berbera mia³a w sobie coœ, co mu odpowiada³o. Coœ, co trafia³o do jego wysuszonej duszy. Nie by³ pewien, co to takiego, ale to miejsce w pewien sposób wype³nia³o go nadziej¹. To, co beznadziejne, daje nadziejê pozbawionemu nadziei. Momba nuci³ coœ pod nosem. Przechodnie odwracali wzrok. Nadal mia³ na plecach AK-47. Droga skrêci³a w stronê portu i przed nimi ukaza³o siê wybrze¿e. Piasek by³ szarobury
i gruboziarnisty. Samir zdj¹³ sanda³y i zacz¹³ schodziæ do oceanu, którego fale z hukiem bi³y o brzeg. Sto piêædziesi¹t metrów od brzegu, niczym wyrzucony przez morze wieloryb, ko³ysa³ siê du¿y tankowiec. Wielki nieboszczyk ze z³amanym krêgos³upem. Momba wskaza³ tankowiec. – Bombs. In the war. Samir skin¹³ g³ow¹. Piasek by³ wilgotny i ch³odny. Szybko siê œciemnia³o. Rodziny na pla¿y zapala³y ogniska. Byæ mo¿e Momba wyczu³, ¿e Samir chce zostaæ sam, zostawi³ go bowiem i podszed³ do kilku starszych mê¿czyzn, którzy zebrali siê
w grupê i dyskutowali g³oœno. Uœcisnêli go serdecznie. Samir usiad³ na piasku i popatrzy³ na morze. Jego spojrzenie œledzi³o czarny horyzont daleko za wrakiem. Bramê do Morza Czerwonego. Zapad³ ju¿ niemal ca³kowity mrok. Samir nie widzia³ fal, ale s³ysza³ ich szum i odró¿nia³ bia³¹ pianê. Pierwsza faza by³a ukoñczona i zbli¿y³ siê o krok do koñca. Wci¹¿ pozostawa³o kilka wa¿nych zadañ. Przed nastêpnym etapem grupa znów musi siê zebraæ. Nie licz¹c krótkiej instrukcji od Ahmada Waizy’ego, nie nawi¹zali z nim ¿adnego kontaktu. W nastêpnym etapie wezm¹ udzia³ mêczennicy. Zamachowcy
samobójcy. Noc otuli³a go cudownym niebem, pe³nym migocz¹cych gwiazd. Odbija³o siê w czarnej wodzie tak, ¿e siedz¹c na piasku, nie wiedzia³ ju¿, gdzie jest góra, a gdzie dó³. Lecia³ przez kosmos niczym pies £ajka. Ma³y pionek w grze, któr¹ rozgrywa ktoœ inny, wiruj¹cy poœród nocy w drodze do samotnego koñca. Pies okr¹¿a³ swój œwiat. Raz za razem. Zrobi³ dwa tysi¹ce piêæset obrotów, zanim kapsu³a sp³onê³a w atmosferze. Samir le¿a³ bez ruchu na plecach pod – albo nad – ogromn¹ kurtyn¹ z roziskrzonymi dziurkami. Jutro opuœci Somaliland.
Jerozolima,
Izrael
Sinon zerkn¹³ na zegarek. By³ dziœ
w dobrej formie. Je¿eli uda mu siê utrzymaæ to tempo, pobije w³asny rekord. Sta³ na peda³ach, zmienia³ przerzutki i przechyla³ swój bianchi to na jedn¹, to na drug¹ stronê, ¿eby jad¹c ostro pod górê, nie straciæ prêdkoœci. Rower z materia³ów kompozytowych zosta³ wyprodukowany specjalnie dla niego i wa¿y³ zaledwie szeœæ i pó³ kilograma. Codziennie pokonywa³ swoj¹ trasê, czasem nawet dwukrotnie. Krêta Rub’a El-Adawija prowadzi³a go na szczyt Góry Oliwnej, znajduj¹cej siê na peryferiach œwiêtego miasta. By³ teraz mniej wiêcej w po³owie trasy, która, jak oceni³, liczy³a piêædziesi¹t kilometrów. Ostatnie dni obfitowa³y w wydarzenia.
Zaczê³o siê od tego, ¿e 8200 wychwyci³a pog³oskê o potencjalnym ataku wirusowym. Zadecydowa³a bieg³oœæ Jakuba Nachmana i nieostro¿noœæ Ahmada Waizy’ego. Potem ta zdzira z Mossadu, Rachel Papo, natknê³a siê w Dubaju na nazwisko Ariego Al-Fattala. Uchodzi³a za bardzo szczególn¹ agentkê. Sinon pyta³ w biurze, chc¹c dowiedzieæ siê o niej czegoœ wiêcej. Urodzi³a siê w Sderocie. Rodzice wczeœnie zmarli. W wojsku zosta³a snajperk¹, walczy³a w Gazie i Libanie w czasie drugiej intifady. Plotka g³osi³a, ¿e infiltrowa³a Al-Kaidê i kszta³ci³a siê w jednym z jej obozów treningowych w pó³nocnym Afganistanie. Szef Mossadu, Meir
Pardo, wzi¹³ j¹ pod swoje skrzyd³a i póŸniej przez kilka lat nale¿a³a do jednostki 101. Rachel Papo by³a diab³em. Suk¹ z d³oñmi splamionymi krwi¹ braci. Przed ukoñczeniem operacji Mona powinien obedrzeæ j¹ ze skóry. W taki czy inny sposób dopadnie j¹. Miêœnie Sinona protestowa³y i prze¿ywa³y katusze, ale on nauczy³ siê nie poddawaæ bólowi. Wje¿d¿a³ pod górê, nie zmniejszaj¹c tempa. Kiedy Dawid Jassur trafi³ na nazwisko Ariela Al-Fattala, znalaz³ siê wa¿ny kawa³ek uk³adanki. A potem nast¹pi³ nalot w Nicei. To by³o niewybaczalne. Tam ca³y projekt móg³ spe³zn¹æ na niczym. Melah As-Dullah wybra³ œmieræ
mêczennika. Ca³e szczêœcie. Samirowi Mustafowi, dziêki potê¿nej ochronie Allaha, uda³o siê zbiec. Teraz ca³a grupa by³a w rozsypce. Je¿eli dobrze zrozumia³ wiadomoœæ Ahmada, Samir dokoñczy³ pracê gdzieœ w Afryce. Wirus zosta³ wprowadzony do sieci TBI. Ani o minutê za wczeœnie, poniewa¿ Dawidowi najwyraŸniej pomaga³o FBI. Sk¹d wiedzia³, ¿e nale¿y szukaæ œladów w Stanach, by³o zagadk¹. Mo¿e by³ to czysty przypadek, ale FBI uda³o siê zidentyfikowaæ Melaha, a potem trafiæ na profil Samira. Nie by³o to takie trudne: muzu³mañski ekspert od wirusów komputerowych, który doktoryzowa³ siê na MIT i zagin¹³ w Libanie. FBI wys³a³o Mossadowi
zbiór artyku³ów na jego temat. Wraz ze zdjêciami. Sinon sam mia³ jedn¹ kopiê w teczce na biurku. Ekipa Meira wywróci³a do góry nogami ca³y Œrodkowy Wschód, ale Samir do tej pory pozostawa³ na wolnoœci. Dopóki odpowiada za niego Ahmad, nigdy go nie znajd¹. Telefon zadzwoni³ akurat w momencie, kiedy sapi¹c, wje¿d¿a³ na sam szczyt Góry Oliwnej. Zirytowany zahamowa³ i zsiad³ z roweru. Nad dolin¹ unosi³a siê delikatna mg³a. Po jednej stronie mia³ widok na Stare Miasto i kopu³ê meczetu Al-Aksa. Po drugiej w oddali majaczy³a Jordania. Sinon otworzy³ klapkê telefonu. Dzwoni³a jego asystentka,
Sophia Francke, jedna z nielicznych osób, które mia³y jego numer. T³umaczy³a gor¹czkowo, ¿e minister finansów zdecydowa³ o ogólnokrajowej akcji wykonywania kopii zapasowych. Nigdy wczeœniej nie przeprowadzono niczego podobnego. Nigdzie na œwiecie. Sophia zaczerpnê³a tchu. Sinon s³ucha³ i patrzy³ na imponuj¹c¹ dolinê. Inicjatywa ochrzczona nazw¹ Projekt Lehagen, co po hebrajsku oznacza obronê, bêdzie wymaga³a czasu. Nikt jednak nie wiedzia³, ile go jeszcze maj¹. Teraz minister finansów chcia³ siê spotkaæ z pozosta³ymi osobami ze œcis³ych krêgów rz¹dowych. Dlatego Sinon powinien jak najszybciej stawiæ siê w Jerozolimie.
Od³o¿y³ s³uchawkê i potrz¹sn¹³ g³ow¹. Mia³ tê sam¹ asystentkê od ponad dwóch lat, ale choæ wielokrotnie powtarza³ jej, ¿eby nie przeszkadza³a podczas wycieczek rowerowych, ona i tak dzwoni³a. Zmieni³ kartê SIM i wys³a³ wiadomoœæ do Ahmada, bêd¹cego teraz Bóg wie gdzie. Nabra³ do p³uc powietrza pachn¹cego pini¹ i rozmarynem i zacz¹³ zje¿d¿aæ stromym stokiem w dó³. Zjazd w dó³ zawsze by³ nagrod¹. Ze wszystkimi przeszkodami by³o tak samo. Najpierw musia³ walczyæ. Pokazaæ Allahowi, ¿e nie zawiedzie, ¿e siê nie ugnie. Nie dziwi³o go, ¿e Juval Jatom podj¹³ decyzjê o zrobieniu zapasowych kopii. Ten krok by³ równie spodziewany, co
niepotrzebny. Nie doceniali Mony. Wirus ju¿ znajdowa³ siê w systemach. Projekt Lehagen by³ daremny. Mimo to mo¿e powinien siê w niego zaanga¿owaæ. Nie zaszkodzi o kilka dni opóŸniæ akcjê tworzenia kopii zapasowych. Da to Monie wiêcej czasu na to, ¿eby siê rozprzestrzeni³a. Wiatr szumia³ mu w uszach. Kocha³ to ponad wszystko. Wiedzia³, ¿e na drodze jest ¿wir, ¿e z naprzeciwka mo¿e nadjechaæ inny pojazd, a ³añcuch spaœæ. Przy tej prêdkoœci by³by to koniec. Inszallah. Robak z Mon¹ spenetrowa³ system banku TBI i przedosta³ siê do setek wybranych
wczeœniej serwerów. O szesnastej trzydzieœci cztery czasu palestyñskiego, o tej samej godzinie, kiedy piêæ lat wczeœniej w Kanie wybuch³a bomba kasetowa, robaki otworzy³y swoje cyfrowe pancerze i niczym koñ trojañski uwolni³y swój ³adunek – najpotê¿niejszy wirus komputerowy na œwiecie. Pierwszy algorytm Mony zosta³ aktywowany w odpornej na wybuch bomby atomowej serwerowni TBI, dwadzieœcia metrów pod ziemi¹.
Sztokholm,
Szwecja
Eric czu³ siê jak nowo narodzony. Pierwszy raz od kilku tygodni æwiczy³ na si³owni i spêdzi³ dobr¹ godzinê
w saunie parowej. Nastêpnie kupi³ nowe spodnie i marynarkê. Pochodzi³ trochê po Östermalmshallen, kupuj¹c produkty na dzisiejsz¹ kolacjê. W domu posprz¹ta³, wywietrzy³ pracowniê i zrobi³ porz¹dek w lodówce. Teraz Pavarotti œpiewa³ na ca³y regulator, stó³ by³ nakryty, a œwiece zapalone. W³aœnie k³ad³ przegrzebki na patelni grillowej, kiedy do kuchni wesz³a Hanna. – Co siê tu dzieje? Szabat w poniedzia³ek? – zapyta³a ze zdziwion¹ min¹. Eric teatralnym gestem wskaza³ nakryty stó³.
– Usi¹dŸ. Bêdziemy œwiêtowaæ. Hanna usiad³a i zsunê³a z nóg buty. Eric poda³ jej kieliszek rieslinga. – Co takiego œwiêtujemy? – Fakt, ¿e jesteœ najpiêkniejsz¹ kobiet¹ na œwiecie. I ¿e Mind Surf dzia³a. Rozjaœni³a siê. – No to teraz rozumiem! Dziœ chyba w ogóle nie spa³eœ. Ko³o trzeciej nad ranem posz³am do ³azienki i widzia³am, ¿e jeszcze siedzisz u siebie. – Nie spa³em. Mniejsza z tym, nie jestem zmêczony i mam o wiele za dobry
humor, ¿eby traciæ czas na spanie. By³em dziœ na si³owni. Œwietna sprawa. Po³o¿y³ na jej talerzu trzy przegrzebki, skropi³ oliw¹ truflow¹ i doda³ limonkê. – Smacznej przystawki! Popatrzy³ na ni¹ z uœmiechem. – Jak ci min¹³ dzieñ? Wypi³a ³yk wina. – Nic szczególnego siê nie wydarzy³o. Zaktualizowaliœmy zabezpieczenia i dodaliœmy parê rutynowych umocnieñ. Ale Tel Awiw siê nie odezwa³. Mo¿e
tylko straszyli. Po pracy zajrza³am do gminy. Spróbowa³a przegrzebka. – Dobre. Marynowa³eœ je w czosnku? – Przepis jest œciœle tajny. Jak tam wybory rabina? – Szkoda s³ów. Powinieneœ by³ przyjœæ na nasze spotkanie. Gorzej ni¿ w najgorszym Woodym Allenie. Eric skin¹³ g³ow¹. Doskonale wiedzia³, co Hanna ma na myœli. Sam kilkakrotnie uczestniczy³ w ich spotkaniu. Ka¿dy zajmowa³ stanowisko w danej sprawie, a potem stanowisko w sprawie
stanowiska reszty. – Lubi³em tê kobietê z Nowego Jorku. Tê, której s³uchaliœmy w synagodze. – Ja te¿. Ale naszej ma³ej gminie trudno konkurowaæ z metropoliami. W przysz³ym tygodniu spotkamy siê z kandydatem z Estonii. Eric podszed³ do piekarnika i wyci¹gn¹³ blachê z zapiekanym homarem. Poda³ go z plasterkiem cytryny i usiad³ naprzeciwko Hanny. Ich spojrzenia siê spotka³y. – Hanna, to by³o niewiarygodne. Nie da siê tego opisaæ. Szybowa³em przez swój w³asny komputer. Przez internet.
I te wszystkie kolory. Obrazy. Czysta magia. Uœmiechnê³a siê. – Mats Hagström pojawi³ siê w naprawdê dobrym momencie. Zaledwie dobê przed wielkim prze³omem. – Mo¿na tak œmia³o powiedzieæ. On ca³kowicie ufa swojej intuicji i zdaje siê, ¿e dlatego odnosi takie sukcesy. Pochyli³ siê nad sto³em i nape³ni³ jej kieliszek. – Wiesz, co bêdzie na deser?
Wydê³a wargi. – Seks? – Niee... Seks bêdzie do kawy. Ale przed kaw¹ bêdzie jeszcze deser. A dzisiejszy deser nosi nazwê Mind Surf. Opar³a siê na krzeœle i przygryz³a wargê. – Czy mam... Chcê, ale... Wiesz, ¿e nie lubiê tego klej¹cego czepka. – ¯adnych wykrêtów. Kucharz pracowa³ nad tym daniem przez ostatnie lata. Bêdzie mu bardzo przykro, jeœli nie spróbujesz.
Po³o¿y³ d³oñ na jej d³oni. – To naprawdê fantastyczne. Bêdziesz drug¹ osob¹ na œwiecie, która tego spróbuje. Pierwsz¹ kobiet¹. Jad³a w milczeniu homara. Postanowi³ bardziej jej nie naciskaæ. Wiedzia³, ¿e jest zbyt ciekawa, ¿eby siê temu oprzeæ. Wystarczy³o tylko poczekaæ. Wypi³a kolejny ³yk wina. Zjad³a kawa³ek homara. Wypi³a jeszcze odrobinê. – Jeœli postarasz siê o obiecany dodatek do kawy, mogê siê zastanowiæ nad degustacj¹ deseru. – Yes! Zaraz wszystko przygotujê. Najpierw ¿el. Trzeba go trochê
potrzymaæ na skórze, zanim bêdzie mo¿na zaczynaæ. Przewróci³a oczyma. Eric poszed³ do pracowni, nuc¹c po drodze melodiê z Wesela Figara. Wzi¹³ opakowanie nano¿elu i wróci³ do kuchni. Hanna zwi¹za³a w³osy w kok, a teraz uk³ada³a sztuæce w zmywarce. Zaci¹gn¹³ siê zapachem jej perfum. Odchyli³a g³owê do ty³u, kiedy ostro¿nie zacz¹³ wmasowywaæ iskrz¹cy siê ¿el. – Ach. Œwietnie. Mo¿esz te¿ wymasowaæ mi ramiona? – Niestety nie. To najdro¿szy olejek do masa¿u na œwiecie. Nie mogê go marnowaæ. Nawet na twoje piêkne
ramiona. Ale zawsze mogê ci zrobiæ masa¿ ca³ego cia³a. Za chwilê. Najpierw musisz na niego zas³u¿yæ. Dwadzieœcia minut póŸniej Hanna siedzia³a przed komputerem z he³mem sensorowym na g³owie i czarnymi okularami na oczach. Kolorowy warkocz zawija³ siê na pod³odze i bieg³ do komputera. Skrzywi³a siê. – Piecze jak cholera. Na pewno nie wyd³u¿y³eœ koñcówek czujników? – Ani o milimetr. Chcia³em, ale mi nie pozwolono, i ca³e szczêœcie. Nie ma takiej potrzeby. Mo¿e nawet da siê je trochê skróciæ, teraz, kiedy mamy nowy ¿el. Przestañ narzekaæ i siê oprzyj.
Przedstawienie czas zacz¹æ. Siedzia³a w bezruchu, oczekuj¹c. Sprawdzi³ krzywe EEG. Doskona³y kontakt z mózgiem. – Here we go. Klik. Wzdrygnê³a siê. Otworzy³a usta i z³apa³a siê porêczy krzes³a. On sta³ i patrzy³ na ni¹ bez s³owa. Jak rodzic, który pokazuje swoje nowo narodzone dziecko. W pewnym sensie tak w³aœnie by³o. Hanna rozeœmia³a siê g³oœno i zaczê³a machaæ rêkoma. Oddycha³a gwa³townie. Pochyli³ siê do przodu i uruchomi³ przegl¹darkê w komputerze, ¿eby móc towarzyszyæ jej w podró¿y. Zobaczy³ stronê domu towarowego NK.
Ekran wype³ni³a najnowsza kolekcja torebek. Pokrêci³ g³ow¹. Bo¿e, nawet teraz myœli o zakupach. Strony siê przesuwa³y, a linki otwiera³y. Pasek adresu zmieni³ kolor na niebieski i pojawi³ siê w nim napis tbi.se. Sz³a do pracy. Zostawi³ j¹ sam¹ i poszed³ do kuchni po kieliszek wina. Kiedy wróci³, nadal by³a na stronie TBI. Zalogowa³a siê do skrzynki mailowej i przegl¹da³a nowe wiadomoœci. Siedzia³a teraz na krzeœle w absolutnym bezruchu i z lekko otwartymi ustami. Eric zobaczy³, jak na ekranie otwiera siê nowy mail. Nagle ukaza³ siê jego w³asny adres mailowy. Pole tekstowe zrobi³o siê aktywne
i zaczê³a powstawaæ wiadomoœæ, jakby pisa³ j¹ duch. JESTEŒ GENIUSZEM. TO NAJFAJNIEJSZE, CO KIEDYKOLWIEK PRZE¯Y£AM. NAJFAJNIEJSZE! ALE TERAZ MAM OCHOTÊ NA KOLEJNE DANIE ;-)
Uœmiechn¹³ siê i poca³owa³ j¹ w usta. Krzywe EEG podskoczy³y na ekranie. Zamkn¹³ program. Siedzia³a w kompletnym bezruchu i szybko oddycha³a. Odkrêci³ okulary i ostro¿nie
zdj¹³ he³m z jej g³owy. Zamknê³a oczy – jakby chcia³a jeszcze na chwilê zatrzymaæ to prze¿ycie. Potem otworzy³a je i spojrza³a na niego. – Wow. To jest coœ. Nie tylko dla niepe³nosprawnych. Pomyœl o przemyœle gier. À propos tegorocznych prezentów pod choinkê. Z powrotem w³o¿y³ he³m na g³owê Marilyn. – Nie po to stworzyliœmy Mind Surf. Przede wszystkim ma pomagaæ chorym i niepe³nosprawnym. Do wersji czysto komercyjnej jeszcze daleka droga. Ale kto wie, co siê zdarzy w przysz³oœci. Trzymaj.
Poda³ jej kieliszek wina. Odsunê³a go i objê³a Erica nogami. Jej w³osy by³y posklejane liliowym ¿elem. Spojrza³a na niego, gdy tak sta³ naprzeciwko krzes³a. – Profesorze. Czy¿by czyta³ pan w moich myœlach? Nie chcê ¿adnej kawy ani wina. Chcê tylko mój obiecany dodatek. Tu i teraz.
Le Cannet,
Francja
Sier¿ant Laurent Mutz siedzia³ skulony przy prostym stoliku w kuchni. By³ œrodek dnia i w domu panowa³a cisza. Wszyscy byli w pracy, w szkole albo w przedszkolu. Promienie s³oñca wpada³y przez okno, sprawiaj¹c, ¿e kurz na pod³odze mieni³ siê iskrami. Sprz¹tanie nie by³o mocn¹ stron¹ Michelle, choæ poza tym by³a fantastyczn¹ kobiet¹. Piêkn¹ jak gwiazda filmowa. I urodzi³a mu dwóch zdrowych
synów. Kocha³ j¹ bardziej ni¿ samo ¿ycie. Mieszkali na górze zaniedbanego trzypiêtrowego domu. Z balkonu nie widzieli jednak morza, a to by³o najwa¿niejsze. Upi³ ³yk zimnej kawy. Michelle by³a w kawiarni w Cannes. Piek³a crêpe i miesza³a krem z orzechów w³oskich. Major Serge rozkaza³ mu, ¿eby wzi¹³ sobie wolne, ale on by³ zbyt niespokojny, ¿eby po prostu le¿eæ i siê leniæ. Nie lubi³ nie pracowaæ. Skoñczy³ ju¿ dzisiejszy trening i przeczyta³ gazetê do ostatniej sylaby. Teraz siedzia³ i gapi³ siê w kawê. Wci¹¿ myœla³ o defraudacji, jakiej siê
dopuœci³. Próbowa³ znaleŸæ argumenty, które trafi³yby do Michelle, ale ostatecznie wszystkie je odrzuci³ i stara³ siê wymyœliæ sposób na odzyskanie tego, co straci³. Czy powinien po¿yczyæ wiêcej pieniêdzy i zagraæ o jeszcze wy¿sz¹ stawkê? Czy móg³by coœ sprzedaæ? Nie posiadali niczego wartoœciowego. Samochód by³ kupiony na raty, mieszkanie obci¹¿one hipotek¹, a telewizor wypo¿yczony. Wiedzia³, co siê stanie. Ona spojrzy na niego i pokiwa g³ow¹. Bez s³owa. Jej ramiona opadn¹. Powie, ¿e rozumie, ¿e wszystko siê u³o¿y. Nie bêdzie z³a. Co za cholerny idiota z niego. Przy ³ó¿ku mia³a stertê magazynów podró¿niczych.
Od patrzenia na nie robi³o mu siê niedobrze. Móg³ wejœæ prosto do mieszkania pe³nego uzbrojonych terrorystów, ale spojrzenie w³asnej ¿onie w oczy i powiedzenie jej, co zrobi³, by³o ponad jego si³y. Laurent wsta³ i wstawi³ fili¿ankê po kawie do zlewu, razem z reszt¹ œniadaniowych naczyñ. Zgnêbiony wyszed³ na korytarz i odszuka³ w kurtce telefon. ¯adnych nieodebranych po³¹czeñ. ¯adnych wiadomoœci. Koledzy najwyraŸniej uszanowali jego wolny dzieñ. Nagle spostrzeg³ ma³y notatnik w zewnêtrznej kieszeni. Zabra³ go ze sob¹ na balkon i usiad³ na jednym z prostych plastikowych krzese³. Na
drzewie po drugiej stronie ulicy zobaczy³ przeskakuj¹c¹ miêdzy ga³êziami wiewiórkê. Beztroski skubaniec. Ka¿da strona w notatniku by³a gêsto zapisana. Nie zna³ tego jêzyka. Przypomina³o to bardziej symbole ni¿ tekst. Stronê za stron¹ pokrywa³y idealne rzêdy znaków i zapisków. Ca³oœæ powstawa³a najwyraŸniej d³u¿szy czas, pisana ró¿nymi d³ugopisami. Na jednej ze stron widnia³a plama, a kilka symboli zosta³o zmazanych przez wilgoæ. Wiewiórka rzuci³a du¿¹ szyszk¹ pinii w zaparkowane pod drzewem bia³e renault. Dlaczego posterunkowy Pierre Balzac
sporz¹dza³ te wszystkie dziwne zapiski? Z pewnoœci¹ nie by³ to zwyczajny notatnik policyjny. Coœ siê tu nie zgadza³o. Jaki zwi¹zek mia³ notes z terrorystami na Avenue du Maréchal Foch? Przeanalizowa³ w myœlach przebieg wypadków. Balzac odpowiedzia³ na zg³oszenie tej... jak ona siê nazywa³a? Scribé... Marie Scribé. Musia³ najpierw do niej pójœæ, ¿eby siê dowiedzieæ, czego dotyczy wezwanie. Czy wtedy mia³ przy sobie notatnik? Mo¿e Marie Scribé bêdzie pamiêta³a. Wyci¹gn¹³ telefon i zadzwoni³ do Pages Blanches, francuskiego biura numerów. Szybko znaleŸli numer Scribé i go prze³¹czyli. Po oœmiu sygna³ach odezwa³ siê g³os.
– Allô? – Bonjour madame Scribé. Przepraszam, ¿e przeszkadzam. Nazywam siê Laurent Mutz i jestem z policji. Dzwoniê, poniewa¿... – To naprawdê straszne! – Madame? – W Ksiêdze Wyjœcia Pan daje nam wyraŸne nakazy, prawda? S¹dz¹c po g³osie, by³a m³odsza, ni¿ mu siê z pocz¹tku wydawa³o. Obstawia³ piêædziesi¹t lat. – Madame ma na myœli dziesiêæ
przykazañ, które Bóg da³ Moj¿eszowi? – O nie, nie tylko Moj¿eszowi. Nam wszystkim! Laurent zobaczy³, jak jeszcze jeden pocisk spada z drzewa na bia³e renault. – Ma pani absolutn¹ racjê. Przykazania dotycz¹ nas wszystkich. Jest jedno pytanie, które chcia³bym madame zadaæ. Dotyczy ono oczywiœcie wczorajszych wydarzeñ. – Pan nie da³ nam dziesiêciu tysiêcy przykazañ, prawda? Wtedy mog³oby byæ trudno je ogarn¹æ. Da³ nam dziesiêæ. Tylko dziesiêæ. Dlaczego tak ma³o? Dlatego, ¿e tylko tylu by³o
potrzeba. I poniewa¿ wiedzia³, ¿e umys³y jego ziemskich s³ug s¹ ograniczone. Tylko dziesiêæ, ¿ebyœmy mogli je zapamiêtaæ. A teraz... pi¹te... Pi¹te zosta³o z³amane pod moimi drzwiami. W s³uchawce coœ zaszeleœci³o. Wydawa³o mu siê, ¿e kobieta zapala papierosa. – Madame ma na myœli pi¹te przykazanie: „Nie zabijaj”. – A oni go zastrzelili. Jedno z dzieci bo¿ych. Tu¿ pod moimi drzwiami. Czy w s³uchawce s³ychaæ by³o pochlipywanie? Odchrz¹kn¹³.
– Zanim to siê sta³o, odwiedzi³ pani¹ posterunkowy Balzac. Czy tak? – By³ bardzo uprzejmy. Spokojny i rzeczowy. Stylowy mê¿czyzna, lubi¹cy swoj¹ pracê. Wa¿n¹ pracê. Wszyscy robicie dobr¹ robotê, chcê, ¿eby pan to wiedzia³. Nie jest ³atwo byæ policjantem w dzisiejszych czasach. Zw³aszcza przy tych wszystkich czarnuchach, zboczonych pederastach i ¿ebrz¹cych æpunach. Skorumpowanych politykach i dzieciach chorych na AIDS. Robicie dobr¹ robotê. – Dziêkujê, madame. Czy widz¹c posterunkowego Balzaca, nie zauwa¿y³a pani przypadkiem, ¿eby zapisywa³ coœ
w notesie? – W notesie? Nie, nic takiego nie widzia³am. Laurent poczu³ rozczarowanie. – Jest pani pewna? – Jestem pewna, ¿e nie mia³ przy sobie ¿adnego notesu. A tego, który dosta³ ode mnie, nie móg³ u¿yæ, bo by³ ca³y zabazgrany. Laurent wsta³ z krzes³a. – Dosta³ od pani jakiœ bloczek? – Biedny cz³owiek. Taki przystojny.
W jednej chwili u mnie w przedpokoju, a w nastêpnej nie¿ywy na klatce. – Madame, pytam jeszcze raz. Czy Balzac dosta³ od pani jakiœ notes? – Nie musi pan byæ taki szorstki. Dosta³. – Najmocniej przepraszam. Czy mogê w takim razie wiedzieæ, sk¹d madame mia³a ten notes? Nale¿a³ mo¿e do pani? – No wie pan? Ja nie bazgrzê. Mia³y go te czarnuchy. Te, które zastrzeli³y policjanta. – Sk¹d pani wie? Wydmuchnê³a dym. Tego dŸwiêku nie
da³o siê pomyliæ z niczym innym. – Poniewa¿ znalaz³am go tu¿ po tym, jak wysz³y. Któryœ musia³ go zgubiæ. Wiem, ¿e wczeœniej tu nie le¿a³, a kiedy wysz³am ze œmieciami, zobaczy³am go na schodach. Niewiarygodne. Jeden notatnik zosta³ znaleziony dwukrotnie w tym samym miejscu. – Dziêkujê, droga pani. Bardzo mi pani pomog³a. – Naprawdê? To dobrze. Proszê uwa¿aæ. S³uchaæ Bo¿ego g³osu, ¿eby nie zszed³ pan na manowce.
Laurent zakoñczy³ rozmowê. Przez chwilê sta³ bez ruchu i wpatrywa³ siê w notes. Kartki ³opota³y na wietrze. Wers za wersem, pe³ne niezrozumia³ych znaków. Strona po stronie.
Sztokholm,
Szwecja
Oboje spali g³êbokim snem. Eric jak zwykle na brzuchu, z twarz¹ w poduszce. Hanna na plecach, z rêkoma wzd³u¿ tu³owia. Dr¿a³y jej powieki i koniuszki palców. Wêdrowa³a po rozleg³ej przestrzeni. Koloru ¿ó³tego. Niebo by³o czerwone. Sz³a nago. Jej stopy zapada³y siê w ¿ó³ty piasek. Nie by³o ani ciep³o, ani zimno. Nie wia³ wiatr. Sz³a dok¹dœ czy sk¹dœ wraca³a? Nie by³o ¿adnych drzew, ¿adnych gór, ¿adnych konturów.
Ze wszystkich stron tylko piasek i prosta linia horyzontu. Nigdy wczeœniej tu nie by³a. A jednak sceneria wydawa³a siê znajoma. Kry³a siê tu jakaœ historia. Tradycje licz¹ce miliony lat. Choæ by³y tu tylko piasek i niebo, w ca³ym tym terenie wyczuwa³o siê dostojnoœæ, swoist¹ m¹droœæ. To tutaj wszystko siê zaczê³o. Tu by³ punkt pierwotny. Rozumia³o siê to samo przez siê. Jakby ktoœ albo coœ wstrzyma³o oddech. Nagoœæ doda³a jej animuszu. Czy istnia³a jakaœ okreœlona droga, czy te¿ wszystkie prowadzi³y w to samo miejsce? Coœ b³ysnê³o w czerwonym s³onecznym œwietle. Os³oni³a d³oni¹ oczy i spojrza³a ku horyzontowi. Nic. Sta³a nieruchomo i czeka³a.
Nagle zobaczy³a to znowu. W piasku kawa³ek dalej. Przyspieszy³a kroku. Piasek pod jej stopami by³ mia³ki jak m¹ka. Stara³a siê nie spuszczaæ wzroku z odbicia, ¿eby nie zgubiæ kierunku. Przedmiot by³ dalej, ni¿ jej siê wydawa³o. Drobny piasek utrudnia³ chodzenie. Posuwa³a siê naprzód. Kiedy ju¿ by³a pewna, ¿e zgubi³a kurs, przedmiot ukaza³ siê jej oczom. By³ to zegarek. Czarny, starodawny budzik do po³owy zagrzebany w piasku. Wziê³a go do rêki i zdmuchnê³a po³yskuj¹ce ziarenka. Zegarek stan¹³. Odwróci³a go i znalaz³a klucz, którym siê go nakrêca³o. Coœ w œrodku
podpowiada³o jej, ¿e nakrêcanie tego zegarka to z³y pomys³. Zawaha³a siê, trzymaj¹c d³oñ na du¿ym kluczu. Rozejrza³a siê dooko³a. Nastêpnie zaczê³a nakrêcaæ. Tak jakby jej rêka zaczê³a ¿yæ w³asnym ¿yciem. Nakrêcanie trwa³o i trwa³o. Spojrza³a na palce, jakby nie nale¿a³y ju¿ do niej. Nagle pojawi³ siê opór. Kluczyka nie da³o siê ju¿ dalej przekrêciæ. Nie chcia³a puszczaæ, ale by³o ju¿ za póŸno. Czu³a, ¿e w zegarku coœ o¿y³o. Kiedy go odwróci³a, wskazówki ruszy³y, ale w odwrotnym kierunku. Przesuwa³y siê do ty³u, coraz szybciej i szybciej. Nie mog³a oderwaæ wzroku od wiruj¹cych wskazówek. Poczu³a md³oœci. W³aœnie to nie powinno siê
zdarzyæ. Teraz nic ju¿ nie mog³o tego cofn¹æ.
Szk³o st³uk³o siê z brzêkiem. Opad³a na kolana, przyciskaj¹c zegarek do siebie. Ogarnê³a j¹ nag³a rozpacz. Chcia³a go ochroniæ. Wiedzia³a, ¿e to wa¿niejsze ni¿ cokolwiek innego. Po jej d³oniach sp³yn¹³ liliowy p³yn. By³ klej¹cy i zimny. Wskazówki cofa³y czas. Nad wydmami przetoczy³ siê g³uchy grzmot. Odwróci³a siê. Czerwone niebo ciemnia³o w oddali. Zegarek coœ uwolni³. Przywo³a³. Wypuœci³a go z rêki i zaczê³a biec.
Ciemnoœæ wci¹¿ jeszcze by³a daleko, ale poczu³a, ¿e to miejsce siê zmieni³o. Piasek by³ bardziej mokry. Mocno zasysa³ jej stopy i trzeba je by³o wyrywaæ przy ka¿dym kroku. Bieg³a, potyka³a siê i bieg³a dalej. Nie musia³a siê odwracaæ, ¿eby wiedzieæ, ¿e ciemnoœæ jest coraz bli¿ej. Burza goni³a jej cieñ. Po¿era³a go. Wiedzia³a, ¿e œwiat umiera. Nie tylko to miejsce, ale tak¿e wszystkie inne. Wszystko znika³o w czarnej burzy. Jej stopy coraz g³êbiej zapada³y siê w mokry piasek. Upad³a. Zegarek znów le¿a³ w bulgocz¹cej ka³u¿y liliowego p³ynu. Wskazówki obraca³y siê nieub³aganie
za st³uczonym szk³em. Stoj¹c na czworakach, podnios³a zrezygnowane spojrzenie ku niebu. Czerwonego s³oñca ju¿ nie by³o. Nad jej g³ow¹ rycza³a gêsta, odwieczna ciemnoœæ. Nagle piasek usun¹³ jej siê spod stóp i upad³a g³ow¹ naprzód, w pustkê.
Jerozolima,
Izrael
Dawid Jassur trzasn¹³ s³uchawk¹ tak mocno, ¿e telefon spad³ z biurka i z hukiem uderzy³ o pod³ogê. – Lech lehizdayen! Harah! Przekleñstwa w hebrajskim nie by³y czêsto u¿ywane, ale Dawid mia³ du¿y zasób s³ów. Asystentka spojrza³a na niego niespokojnie. Dawid rykn¹³:
– PrzyprowadŸ mi tu Jakuba Nachmana! Wsta³a szybko, ciesz¹c siê, ¿e mo¿e wyjœæ z pokoju. Dawid bêbni³ niecierpliwie palcami o kant biurka. Wszystko spali³o na panewce. Akcja tworzenia zapasowych kopii systemów zosta³a wstrzymana i nikt nie wiedzia³ dlaczego. Wytyczne gdzieœ przepad³y, a wa¿ne instytucje nie otrzyma³y potrzebnego oprogramowania. Nie to jednak by³o najgorsze. Rozleg³o siê pukanie. Jakub otworzy³ drzwi. – WejdŸ! – Chcia³eœ siê ze mn¹ widzieæ?
Dawid spojrza³ na niego z zaciêt¹ min¹. – Siadaj. Wskaza³ jedno z krzese³ dla goœci. Jakub wola³ staæ. – Co siê sta³o? – W³aœnie rozmawia³em z ministrem finansów. Wirus jest ju¿ w naszych systemach.
Sztokholm,
Szwecja
Eric przygotowa³ proste œniadanie. Teraz siedzia³ i przegl¹da³ dodatek kulturalny „Dagens Nyheter”. Ju¿ tak dawno razem nie wychodzili. S³ysza³, jak Hanna krz¹ta siê w ³azience. Noc by³a cudowna. Czu³ siê tak, jakby odzyska³a wiarê w niego. Czy wynika³o to z faktu, ¿e by³ bardziej rozluŸniony, czy te¿ z tego, ¿e uda³o mu siê
uruchomiæ Mind Surf? Da³ sobie spokój z cynizmem i skoncentrowa³ siê na zapowiedziach teatralnych. – Kurwa! Us³ysza³, ¿e Hanna biegnie. – Kurwa maæ! – Co siê sta³o? Uspokój siê. Wesz³a do kuchni w rozpiêtych d¿insach i z wisz¹cymi luŸno rami¹czkami stanika. Pokaza³a mu telefon. – Dwanaœcie nieodebranych po³¹czeñ. Cztery raporty alarmowe. Osiem esemesów! Coœ siê sta³o w banku,
muszê tam jechaæ, pronto! Zapomnia³am w³¹czyæ dŸwiêk, zanim zasnê³am. Zniknê³a w sypialni, ale krzyknê³a do niego. – Co ty ze mn¹ wczoraj zrobi³eœ? – Na deser czy w ramach dodatku do kawy? Wsta³ i zacz¹³ szykowaæ kanapkê. Nastêpnie wyj¹³ kubek i nape³ni³ go kaw¹. W przedpokoju wpad³ na Hannê. – Trzymaj. Musisz zjeœæ œniadanie. Samochód stoi pod domem. Zadzwoñ i daj mi znaæ, co i jak.
Poca³owa³a go i zatrzasnê³a za sob¹ drzwi. Wróci³ do kuchni, pozbiera³ naczynia i w³o¿y³ kolejn¹ kapsu³kê do ekspresu. Znów ristretto. Najmocniejsza. By³ zmêczony. W nocy kilka razy budzi³ siê przez Hannê, która mia³a bardzo niespokojny sen. Wzi¹³ kawê do pokoju i zalogowa³ siê na komputerze. Mats Hagström przesy³a³ maila z pytaniem, jak mu idzie. Eric uœmiechn¹³ siê i napisa³ triumfaln¹ odpowiedŸ. Zakoñczy³ zaproszeniem Matsa do wypróbowania Mind Surfu. Nastêpnie napisa³ d³ugiego maila do Uniwersytetu Kioto, w którym dziêkowa³, ¿e rozwi¹zali wêze³ gordyjski przez opracowanie silniejszej wersji ¿elu. Akurat kiedy wysy³a³ tê wiadomoœæ,
rozleg³ siê telefon. Dzwoni³ Mats. – Gratulacje! Dla nas obu. Teraz wiesz, ¿e nasz staruszek nie straci³ nic ze swojej intuicji. Cholerne szczêœcie, ¿e to jab³ko wyl¹dowa³o w koszu. – Tak, to prawda. Sam jestem bardzo zadowolony z rezultatu. No to co, chcesz spróbowaæ? – Jasne, ¿e tak! Prawdê mówi¹c, mia³em zamiar wpaœæ ju¿ teraz. Siedzisz w KTH? – Nie. Pracujê w domu. Banérgatan 41. – Wspaniale. No to idê. Ucieszysz siê, bo ju¿ zleci³em mojej asystentce
przelanie pierwszej raty. – Bardzo dziêkujê. A zatem zaczynamy kolejn¹ podró¿. Wspólnie. Eric od³o¿y³ s³uchawkê i rozejrza³ siê po pracowni. Otworzy³ okno i wpuœci³ do œrodka œwie¿y zapach deszczu. Na dworze by³o prawie ciemno, choæ zbli¿a³a siê dziesi¹ta rano. W powietrzu wisia³a burza. Wzi¹³ ³yk kawy i pomyœla³ o Hannie. Co siê w³aœciwie sta³o w TBI? Kiedy Hanna przysz³a do pracy, w drzwiach natknê³a siê na dwóch najbli¿szych wspó³pracowników. Byli zasapani. Wed³ug centrali w Tel Awiwie bank pad³ ofiar¹ groŸnego ataku
wirusowego i dzia³ IT pracowa³ od paru godzin, ¿eby zminimalizowaæ straty. Hanna zaczê³a od zamkniêcia banku internetowego i strony g³ównej. Te systemy znajdowa³y siê w strefie zdemilitaryzowanej, co w ¿argonie ITowców oznacza³o otwarte, publiczne sieci. Nie by³a to ³atwa decyzja – wiêkszoœæ grupy kierowniczej jej nie popiera³a. To jednak ona by³a dyrektorem IT i to ona mia³a decyduj¹cy g³os. Za wszelk¹ cenê musieli siê upewniæ, ¿e komputery klientów nie zosta³y zara¿one, co by³oby katastrof¹. Telefony zaczê³y dzwoniæ szeœæ minut po zamkniêciu banku internetowego. Godzinê póŸniej w wyniku zbyt du¿ego obci¹¿enia pad³a obs³uga klienta. Nie
da³o siê teraz wejœæ na stronê banku ani przez internet, ani przez telefon. Po tym jak Hanna poleci³a zespo³owi wy³¹czyæ bank internetowy, aktywowa³a niepe³ne firewalle pomiêdzy wewnêtrznymi systemami. Dzia³a³y jak grodzie na statku i by³y czêœci¹ dodatkowej ochrony, któr¹ instalowano w ci¹gu ostatnich dni. Jak dot¹d nie by³o ¿adnych powa¿niejszych przestojów i na pozór wszystko wygl¹da³o jak zwykle. W pierwszej chwili Hanna pomyœla³a, ¿e to tylko æwiczenia. Potem jednak zaczê³a czytaæ raporty nadchodz¹ce z oddzia³ów TBI na ca³ym œwiecie i zrozumia³a, ¿e to wszystko dzieje siê naprawdê. Bank przerwa³ wszystkie
po³¹czenia z zewnêtrznymi sieciami za cenê niezrealizowanych transakcji i rozgniewanych klientów. Nikt, kto przeprowadzi³by takie æwiczenia, nie utrzyma³by siê na stanowisku. GroŸba musia³a byæ prawdziwa, a to, ¿e sytuacja w systemach banku wydawa³a siê normalna, by³o jedynie z³udzeniem. Cokolwiek ich teraz zwodzi³o, by³o dobre w cyfrowym kamufla¿u. – Dopóki mamy pewnoœæ, jak to z nami jest, wszystko jest chyba okej. Eric zmarszczy³ czo³o, wmasowuj¹c nano¿el w nasadê w³osów Matsa Hagströma. – Co masz na myœli?
– No, ¿e obaj lubimy dziewczyny. – Ee, s¹dzê, ¿e masz w sobie coœ wyj¹tkowego. Mats drgn¹³. – WeŸ siê w garœæ. Wiem, ¿e jesteœ ¿onaty. Ja równie¿. I to nie pierwszy raz. – ¯el trzeba trochê potrzymaæ na skórze. W miêdzyczasie wyjaœniê ci, jak to wszystko dzia³a. Bêdziesz widzia³ strony internetowe unosz¹ce siê w pró¿ni. Postaraj siê zachowaæ spokój. Je¿eli bêdziesz zbyt podekscytowany, twój mózg zacznie wytwarzaæ metasygna³y, które zak³ócaj¹ filtr t³umacz¹cy. System odczytuje szereg
rozmaitych sygna³ów, aby móc interpretowaæ twoje myœli tak efektywnie, jak to tylko mo¿liwe. Te odkodowane sygna³y s¹ t³umaczone na cyfrowe komendy. Czasami zdarzaj¹ siê opóŸnienia i wtedy bêdziesz siê czu³, jakbyœ porusza³ siê w syropie, ale wystarczy poczekaæ, a system znów przyspieszy. OpóŸnienia wynikaj¹ z tego, ¿e twój mózg produkuje olbrzymie iloœci informacji naraz. Mo¿na wiêc powiedzieæ, ¿e myœlisz szybciej ni¿ komputer. Mats skrzywi³ siê. – Piecze. Czy to normalne? – Tak ma byæ. To znaczy, ¿e ¿el przenika
przez skórê. W pierwszej kolejnoœci nawi¹¿e kontakt z dura mater, najbardziej zewnêtrzn¹ opon¹ mózgow¹. – Czyli tych opon jest wiêcej? – S¹ trzy. ¯eby Mind Surf zadzia³a³, musimy przejœæ przez najbardziej wewnêtrzn¹, tak zwan¹ oponê miêkk¹ czy te¿ pia mater. Mats milcza³ przez chwilê, podczas gdy Eric sprawdza³ wszystkie sensory wychodz¹ce z he³mu. – Dlaczego na tê maŸ mówicie nano? – Nano oznacza jedn¹ miliardow¹ czegoœ. Innymi s³owy, s¹ to niezmiernie
ma³e cz¹steczki, które uda³o nam siê uzyskaæ. S¹ one wch³aniane przez skórê i nie trac¹ przy tym zdolnoœci przewodzenia pr¹du. Spójrz na to jak na liczne w³ókna przechodz¹ce przez skórê do mózgu. Miêdzy cz¹steczkami ¿elu zachodz¹ oddzia³ywania van der Waalsa. Mats podniós³ rêce do góry. – Nam¹ci³eœ mi w g³owie, ale mniejsza z tym. Kiedy ju¿ zobaczê te wszystkie strony, co mam robiæ? Eric ostro¿nie w³o¿y³ he³m na g³owê Matsa. – Oczyœæ umys³ ze wszystkich niepotrzebnych myœli. Skup siê na tym,
co widzisz i co chcesz zrobiæ. System jest bardzo intuicyjny, myœlê, ¿e sobie poradzisz. Zrozumiesz, kiedy ju¿ siê tam znajdziesz. Mats wygl¹da³ na niespokojnego. Eric poklepa³ go bratersko po ramieniu. – Spokojnie. To pierwszy zupe³nie bezpieczny narkotyk na œwiecie. Przygotuj siê na podró¿ swojego ¿ycia! Kiedy otworzy³a kluczem drzwi, w mieszkaniu by³o ciemno, a Eric ju¿ od dawna spa³. Dlaczego nie zostawia³ zapalonego œwiat³a, skoro wiedzia³, ¿e ona póŸno wróci do domu? Zawsze w tej swojej pieprzonej bañce. Zamkniêty w sobie i roztrzepany. Hanna
wesz³a do kuchni i zapali³a œwiat³o. Na stole le¿a³a kartka. W lodówce zostawi³ sa³atkê Cezar. Zjad³a dziœ tylko such¹ cynamonow¹ bu³eczkê w 7-Eleven, ale nie by³a g³odna. Bola³ j¹ brzuch. Owulacja? Bola³a g³owa. Stres? Chcia³o jej siê paliæ, choæ nie robi³a tego od kilku lat. Posz³a do jadalni i przeszuka³a witrynê. Nastêpnie przemknê³a do sypialni i bezg³oœnie dosta³a siê do garderoby, gdzie w jednej z wieczorowych torebek znalaz³a pogniecion¹ paczkê marlboro. Wróci³a do kuchni, nala³a sobie kieliszek riojy i usiad³a przy stole. Zegarek na kuchence pokazywa³ szesnaœcie po pierwszej. By³a
wykoñczona. Dziœ w nocy coœ jej siê œni³o. Nie pamiêta³a, co takiego, ale nieprzyjemne uczucie jej nie opuszcza³o. Wróci³a myœlami do dzisiejszego dnia w pracy. W dalszym ci¹gu nic nie wskazywa³o na to, ¿eby w bankowej sieci naprawdê by³ wirus. W Tel Awiwie nie mieli jednak w¹tpliwoœci. Mocno zaci¹gnê³a siê dymem i jeszcze raz spojrza³a na kartkê na stole. Co teraz bêdzie z Erikiem? Czy postêp w badaniach nad Mind Surfem sprawi, ¿e wyjdzie ze swojej skorupy? Mêczy³o j¹ ci¹g³e bycie t¹, która zawsze podejmuje inicjatywê. I t¹, która mówi o wszystkim, co siê miêdzy nimi nie uk³ada. Dlaczego musi braæ na siebie
rolê zrzêdliwej baby? Gdyby to od niego zale¿a³o, wszystko dzieñ w dzieñ zamiata³by pod dywan. Wypi³a trochê wina i przesunê³a palcami po zapisanej kartce. Eric mia³ ³adny charakter pisma. I ³adne d³onie. Zwróci³a na to uwagê przy ich pierwszym spotkaniu. £adne d³onie s¹ seksowne. Wszystkie próby rozmowy z nim by³y jednak pozbawione sensu. Zawsze koñczy³o siê k³ótni¹. Mia³a ju¿ doœæ k³ótni. I tego, jak z uporem maniaka marudzi³ o dzieciach. Dziecko oznacza ogromn¹ odpowiedzialnoœæ i przywi¹za³oby ich do siebie na zawsze. Czy naprawdê to przemyœla³? Nie zamierza³a zostaæ zgorzknia³¹ samotn¹
matk¹. Zdusi³a niedopa³ek w kieliszku i poczu³a, ¿e robi jej siê niedobrze. Palenie jest do dupy. Umy³a zêby i rozebra³a siê w ³azience, ¿eby go nie budziæ. Po cichu posz³a do sypialni i wsunê³a siê pod ciep³¹ ko³drê. Nastawi³a budzik na siódm¹. Piêæ godzin snu bêdzie musia³o wystarczyæ. Przysunê³a siê do Erica i zasnê³a. Znajdowa³a siê w du¿ym lokalu, w którym panowa³ zaduch i œmierdzia³o pleœni¹. Le¿a³a naga na brzuchu w dziesiêciocentymetrowej warstwie kurzu, a mo¿e popio³u. Wsta³a. W d³oni nadal trzyma³a stary zegarek. Wskazówki zatrzyma³y siê
zaraz po wpó³ do pi¹tej. Liliowego p³ynu ju¿ nie by³o. Zegarek by³ ju¿ tylko zakurzony i martwy. Rozejrza³a siê dooko³a. Wszêdzie le¿a³y przewrócone stojaki na ubrania. Podarte kartony. Manekin z urwan¹ rêk¹ patrzy³ na ni¹ pustym wzrokiem. Za manekinem dostrzeg³a ruchome schody. Wszystko by³o ciche i opuszczone. Na pod³odze ko³o lady le¿a³a sklepowa kasa. Szuflada by³a otwarta, wypad³y z niej banknoty i monety. Wszystko pokrywa³ bia³y popió³.
Nagle, ko³o ruchomych schodów, zobaczy³a stertê papierowych toreb. Od
razu rozpozna³a logo. By³a w domu towarowym NK. Kiedy zda³a sobie z tego sprawê, poczu³a strach. Strach, a mo¿e przede wszystkim smutek. Wsta³a i ruszy³a w kierunku schodów ruchomych. Na pod³odze pe³no by³o szk³a i rupieci. Zaczê³a schodziæ, uwa¿aj¹c, ¿eby nie nadepn¹æ na ¿aden szklany od³amek. Krawêdzie schodów rani³y j¹ w stopy. Zesz³a na ulicê. Du¿y oszklony dziedziniec pokryty by³ popio³em, gabloty porozbijano, a rega³y poprzewracano. Wygl¹da³o to tak, jakby szaleli tu chuligani. Nie mieli jednak zamiaru kraœæ – w popiele le¿a³y ozdoby, pieni¹dze i kosztowne zegarki. Wszystko wydawa³o siê stare i pozbawione barw.
Dysza³a.
Tu¿ przed wejœciem dachowa³ policyjny radiowóz. Wszystkie szyby by³y wybite, a blacha powgniatana i porysowana. Za samochodem widaæ by³o du¿e drzwi wychodz¹ce na Hamngatan. Roztrzaskane. Samochód musia³ siê przez nie przebiæ. Wyjrza³a na ulicê. Zobaczy³a kilka opuszczonych samochodów. Wszystkie mia³y wybite szyby, otwarte drzwi i powyrywane fotele. Nawet tam widaæ by³o bia³y popió³. Panowa³ ten sam widmowy spokój. Wesz³a pod sklepienie nad wyjœciem, boj¹c siê za bardzo zbli¿yæ
do wraku.
– Ma³y tygrysku, gdzie jesteœ?
Wzdrygnê³a siê na dŸwiêk innego g³osu, nagle uœwiadamiaj¹c sobie, ¿e jest naga.
Eric obudzi³ siê. Hanna by³a rozpalona,
œciska³a poduszkê tak, ¿e a¿ zbiela³y jej kostki. Na pewno œni³ jej siê koszmar. Pog³adzi³ j¹ delikatnie. Zadr¿a³y jej powieki, a usta siê poruszy³y. Wyszepta³a coœ przez sen. Poca³owa³ j¹ w policzek. – Kto tam jest? – odwróci³a siê powoli, czuj¹c, jak ³omocze jej serce.
G³os dziecka? Wróci³a i spojrza³a w górê, na poszczególne poziomy. Z gzymsów zwiesza³y siê kable, a z betonu, niczym u³amane piszczele, wystawa³y rury.
– Halo. Czy ktoœ tam jest?
Nadstawi³a uszu. Znów rozleg³ siê jakiœ dŸwiêk. Tym razem by³ s³abszy. G³os dziewczynki. Hanna zbli¿y³a siê do schodów.
– Dok¹d posz³aœ?
Dziewczynka musia³a byæ ni¿ej, na poziomie –1. Hanna zaczê³a schodziæ po schodach. Tu na dole by³o znacznie ciemniej. Sta³a na najni¿szym stopniu i czeka³a, a¿ jej oczy siê przyzwyczaj¹. Kawa³ek dalej, w dziale spo¿ywczym panowa³a ju¿ kompletna ciemnoœæ. Na prawo od niej sta³a rozbita gablota na pieczywo, a po lewej, na pod³odze, rozrzucone by³y przybory kuchenne.
W ciemnoœci coœ by³o, jakiœ cieñ. Zupe³nie nieruchomy. Mo¿e manekin? To coœ by³o jednak bardzo ma³e. Wesz³a jeszcze odrobinê g³êbiej pomiêdzy ciemne pó³ki.
– Czy ktoœ tam jest?
Cieñ siê nie poruszy³. Teraz jednak zobaczy³a ma³¹ dziewczynkê odwrócon¹ do niej plecami. Zrobi³a jeszcze kilka
kroków, prze³knê³a œlinê i podnios³a g³os.
– Hej, moja ma³a. Nie musisz siê baæ.
Dziewczynka odwróci³a siê powoli w jej stronê.
– Nie bojê siê.
Mimo ciemnoœci Hanna widzia³a, ¿e dziewczynka jest brudna na twarzy, a jej sukienka jest zmiêta i poplamiona. W³osy mia³a rozczochrane.
– Widzia³a pani ma³ego kotka?
Hanna pokrêci³a g³ow¹ i przykucnê³a.
– Kim jesteœ?
Dziewczynka przekrzywi³a g³owê.
– Szukam mojego ma³ego tygrysa.
– Gdzie s¹ wszyscy?
– Jacy wszyscy?
– Ci, którzy zwykle robili tu zakupy.
Którzy jeŸdzili po ulicy samochodami, a tam kupowali chleb. Wskaza³a zniszczon¹ gablotê ko³o schodów. Dziewczynka wzruszy³a ramionami.
– Nie ma ich. Nikogo nie ma – odpowiedzia³a raczej obojêtnie.
– Jak to nikogo nie ma?
Na twarzy dziewczynki nagle pojawi³ siê strach. Rozejrza³a siê dooko³a.
– Nie mo¿esz tu byæ. On mo¿e przyjœæ w ka¿dej chwili.
– Kto taki?
Dziewczynka nie odpowiedzia³a, patrzy³a tylko na ni¹ w milczeniu. Hanna zapyta³a ostrzej:
– Kto ma tu przyjœæ?
Dziewczynka patrzy³a w ziemiê, nerwowo wykrêcaj¹c rêce.
– Cz³owiek bez twarzy.
Budzik zarycza³ wœciekle. Hanna wymaca³a go d³oni¹ i znalaz³a wy³¹cznik. Zamknê³a oczy i zbiera³a si³y. Wreszcie wyrwa³a siê z objêæ snu i spojrza³a przytomnie. Œwietliste promienie igra³y pod rolet¹ i wokó³ niej. Hanna by³a mokra od potu i bola³a j¹ g³owa. Le¿a³a i patrzy³a na Erica. Spa³ spokojnie. Mia³ otwarte usta. Budzik zupe³nie mu nie przeszkodzi³. Przeczesa³a d³oni¹ jego gêste, br¹zowe w³osy. By³ niezwykle
seksownym profesorem. Mêcz¹cym i egocentrycznym, ale seksownym. Chêtnie zosta³aby w ³ó¿ku do czasu, a¿ siê obudzi. Wiedzia³a jednak, ¿e nie lubi byæ budzony i równie dobrze móg³by spaæ jeszcze kilka godzin. Wsta³a i posz³a pod prysznic. Sta³a tam d³ugo, czuj¹c, jak zimna woda sp³ywa jej po twarzy. Kolejny poranek, kiedy po obudzeniu by³a bardziej zmêczona, ni¿ kiedy siê k³ad³a. Czu³a ból w ca³ym ciele. Stawy by³y sztywne i obola³e. W skroniach pulsowa³o. Migrena. Nie czu³a siê zdrowa. W normalnej sytuacji wziê³aby zwolnienie, ale to nie by³a normalna sytuacja. Przez noc w banku mog³o siê wydarzyæ wszystko.
Kiedy Eric siê obudzi³, Hanny ju¿ dawno nie by³o. Okrêci³ siê szlafrokiem i przeszed³ przez sk¹pane w s³oñcu mieszkanie. Kiedy znalaz³ siê w kuchni, zobaczy³ niedopa³ek w kieliszku i westchn¹³. Je¿eli pali³a, znaczy³o to, ¿e siê niepokoi. O niego czy o pracê? Od razu poczu³ przygnêbienie. Têskni³ za ni¹. Powinien zaprosiæ j¹ na lunch. Nie widzieli siê od dwudziestu czterech godzin. Wyj¹³ z lodówki jogurt waniliowy i w³¹czy³ ekspres do kawy. Zegar wskazywa³ kilka minut po dziewi¹tej. Pogoda by³a cudowna. Patrz¹c przez opromienione s³oñcem okna, doszed³ do wniosku, ¿e nale¿a³oby je umyæ.
O trzeciej mia³ byæ w KTH na spotkaniu z zespo³em. Przedtem powinien przeanalizowaæ rundy testowe Hanny i Matsa Hagströma. Teraz, kiedy zaczêli testy kliniczne, przyda³oby siê te¿ sporz¹dziæ bardziej szczegó³owy harmonogram. Od³¹czy³ iPoda od ³adowarki i wszed³ do pracowni. W³¹czy³ Otello Verdiego i otworzy³ pocztê. Dosta³ odpowiedŸ od Uniwersytetu Kioto, zawieraj¹c¹ wyniki rozmaitych testów nowego roztworu nano. Nawet Japoñczycy byli zachwyceni si³¹ kontaktu, jaki uda³o siê nawi¹zaæ z mózgiem. Eric chcia³ przes³aæ maila dalej do szwedzkiego zespo³u, ale nie móg³ znaleŸæ grupowego adresu. Zmarszczy³ czo³o.
Gdzie on siê podzia³? Wpisa³ adresy rêcznie i wys³a³ wiadomoœæ. Nastêpnie klikn¹³ ikonkê Mind Surfu. Komputer pracowa³, ale program siê nie otwiera³. Z rosn¹c¹ irytacj¹ popija³ jogurt. Co siê dzieje, do cholery? Mija³y minuty. Niecierpliwie zmieni³ pozycjê. W koñcu program siê otworzy³, ale niektóre kolory interfejsu by³y zmienione. Odstawi³ kubeczek z jogurtem i wszed³ w modu³ pamiêci, ¿eby odtworzyæ sesje Matsa i Hanny. Program gromadzi³ informacje z ka¿dego uruchomienia: sygna³y mózgowe, aktywnoœæ procesora, informacje graficzne oraz historiê domeny i IP. Na liœcie u¿ytkowników by³y trzy osoby. Pionierzy.
ERIC SÖDERQVIST LOGG FILE 0001 (05:15)
HANNA SÖDERQVIST LOGG FILE 0002 (22:10)
MATS HAGSTRÖM LOGG FILE 0003 (11:22)
Zjecha³ w dó³ do Hanny i klikn¹³. Komputer znowu siê zawiesi³. Nachyli³
siê do monitora. Ekran zamruga³ i pojawi³ siê komunikat: REQUESTED FILE NOT FOUND
Spróbowa³ z Matsem. REQUESTED FILE NOT FOUND
Co mog³o byæ nie tak? Powolne uruchomienie, dziwna grafika, brakuj¹ce pliki. Czy problem tkwi³ w Mind Surfie, czy te¿ w systemie operacyjnym? Przypomnia³ mu siê zaginiony adres grupowy. Czyli nie tylko w Mind Surfie
kry³ siê b³¹d. Czy¿by komputer z³apa³ wirusa? W³¹czy³ program antywirusowy. Zawsze mia³ najnowsz¹ wersjê, wiêc komputer powinien byæ chroniony. Kiedy komputer szuka³ wirusów, Eric wyszed³ do kuchni po kawê. Wróciwszy do komputera, z³apa³ za telefon i zadzwoni³ do Hanny. Od razu w³¹czy³a siê automatyczna sekretarka. Postanowi³ zostawiæ krótk¹ wiadomoœæ: – Czeœæ. Pamiêtasz mnie? Je¿eli tak, wciœnij jeden. Je¿eli chcesz zjeœæ dzisiaj lunch, wciœnij dwa. Je¿eli uwa¿asz, ¿e powinienem spadaæ, wciœnij krzy¿yk. Roz³¹czy³ siê i znowu spojrza³ na ekran.
Program ukoñczy³ analizê. Nie znalaz³ ¿adnego wirusa. Eric wrzuci³ niedojedzony jogurt do kosza. Problemy sprawi³y, ¿e straci³ apetyt. Hanna usiad³a naprzeciwko Roberta Jarnosa, dyrektora generalnego szwedzkiego przedstawicielstwa TBI. Sprzêt do wideokonferencji zosta³ ju¿ uruchomiony, a ekran pokazywa³ pusty stó³ konferencyjny podobny do tego, przy którym sama siedzia³a. Ró¿nica polega³a na tym, ¿e stó³ na ekranie znajdowa³ siê w g³ównym oddziale banku w Tel Awiwie. Isac Berns, dyrektor IT koncernu, zwo³a³ globalne spotkanie informacyjne. Robert spojrza³ na ni¹.
– Poniewa¿ g³ówny oddzia³ najwyraŸniej siê spóŸnia, mo¿e mog³abyœ przedstawiæ mi aktualn¹ sytuacjê. Hanna skinê³a g³ow¹. – Wszechstronnie wzmocniliœmy nasze mechanizmy obronne, zarówno w zewnêtrznych, jak i w wewnêtrznych sieciach. W ci¹gu ostatnich dwudziestu czterech godzin co szeœæ minut skanowaliœmy systemy w poszukiwaniu wirusów. – I? – I nic.
Na twarzy Roberta pojawi³ siê zmêczony uœmiech. – Wiêc nie ma ¿adnego niebezpieczeñstwa? Hanna siê nie uœmiechnê³a. – A¿ do dzisiejszego poranka to wszystko mog³o byæ tylko koszmarnym snem. Ale, niestety, przed po³udniem napotkaliœmy realne problemy. Rzuci³a okiem na ekran. Przy stole w Tel Awiwie nadal nie by³o nikogo. – Zaczê³o siê w dziale Corporate Finance: zniknê³o tam kilka wa¿nych katalogów. Kiedy chcieliœmy zrobiæ
automatyczny backup, system siê zawiesi³. Po restarcie pad³ serwer w Haninge. Stwierdziliœmy te¿ ogólne spowolnienie dzia³ania wewnêtrznej sieci. – Co oznacza? – Co oznacza, ¿e mamy w systemie z³oœliwe oprogramowanie. Wirusa. – Ale przecie¿ mówi³aœ, ¿e co szeœæ minut robiliœcie skan? – Jasne. Nasze programy antywirusowe niczego nie znajduj¹, ale nie znaczy to, ¿e nic tam nie ma. Oznacza to tylko, ¿e mamy do czynienia z bardziej wyrafinowanym przeciwnikiem.
Robert d³ugo przygl¹da³ siê Hannie. – Jak ty siê w³aœciwie czujesz? Nie obraŸ siê, ale nie wygl¹dasz na zdrow¹. – Przez kilka nocy Ÿle spa³am. Poza tym wszystko w porz¹dku. W g³oœniku rozleg³y siê trzaski. Isac Berns z wysi³kiem usiad³ przed kamer¹ w Tel Awiwie. By³ niskim, rumianym mê¿czyzn¹ o intensywnym spojrzeniu. Pi³ kawê z wielkiego kubka z uszami Myszki Miki. – Szalom wszystkim. Darujê sobie oficjaln¹ gadkê szmatkê i przejdê od razu do rzeczy. Jak wiecie, bankowi grozi atak wirusowy. Dziœ wczesnym rankiem
systemy zaczê³y siê dziwnie zachowywaæ. Z serwerów w Jerozolimie i Hajfie zniknê³y na przyk³ad dane. Zauwa¿yliœmy te¿ znaczny spadek przepustowoœci sieci. Nasze testy wykazuj¹, ¿e spad³a a¿ o czterdzieœci procent. Wypi³ ³yk z kubka. – Szukaj¹c wirusa, wspó³pracujemy z wieloma instytucjami pañstwowymi. Jak z pewnoœci¹ wiecie, konwencjonalne oprogramowanie nic nie znalaz³o. Je¿eli nie potrafimy wyszukaæ wirusa, nie potrafimy siê te¿ przed nim broniæ. Œwiat³em w tunelu jest fakt, ¿e testowaliœmy dziœ nowy
program, w przypadku którego sytuacja jest inna. Ktoœ w drugim biurze zada³ pytanie, którego nie by³o s³ychaæ, i Isac pokiwa³ g³ow¹. – Tak, nie przypomina niczego, co testowaliœmy wczeœniej. W skrócie mo¿na powiedzieæ, ¿e wirusy komputerowe najczêœciej korzystaj¹ z rozmaitych technik maskowania, ¿eby unikn¹æ wykrycia, nazywa siê to technologi¹ stealth. Najczêstszymi s¹ aktywna modyfikacja, zmienne szyfrowanie, kod polimorficzny i kod metamorficzny. Tradycyjne wirusy mog¹ wybraæ tylko jedno z tych przebrañ.
Wówczas da siê je wykryæ programem antywirusowym. Jednak nowe, bardziej zaawansowane wirusy mog¹ tworzyæ kombinacje. S³yszeliœmy nawet o wariantach, które potrafi¹ mutowaæ. W tych przypadkach konwencjonalne sposoby ochrony s¹ nieskuteczne. Kolejny ³yk z Mikiego. Hanna spostrzeg³a, ¿e Robert zape³nia notatnik szeœcianami, kó³kami i serduszkami. WyraŸny sygna³, ¿e siê nudzi³. – Program, który opracowaliœmy w ci¹gu nocy, opiera siê na algorytmach noblisty Manfreda Hoffa i wykorzystuje nowy rodzaj analizy holistycznej. Je¿eli ktoœ z was chce wiedzieæ wiêcej,
dajcie mi znaæ. Reszta mo¿e mieæ kompletnie gdzieœ, jak to dzia³a, niech tylko z ³aski swojej zainstaluje program. Zaczniemy go rozsy³aæ zaraz po spotkaniu. Chcemy jak najszybciej dostaæ wyniki wyszukiwania. Ci z was, którzy znajd¹ szkodnika, otrzymaj¹ specjalne wytyczne. Hanna nachyli³a siê do mikrofonu i go w³¹czy³a. – Hanna Söderqvist, Szwecja. O ile dobrze zrozumia³am, znaleŸliœcie wirusa? Spojrza³a w napiêciu na Isaca, który skin¹³ g³ow¹.
– Zgadza siê. Nasz nowy program znalaz³ go w minutê. – Czy opracowaliœcie te¿ jakiœ rodzaj antywirusa? Isac zachichota³. – By³o trochê tak, jakby wirus chcia³ zostaæ wykryty. Kiedy ju¿ zapukaliœmy do w³aœciwych drzwi, otworzy³ je radoœnie i siê przedstawi³. Dlatego wiemy, ¿e nazywa siê Mona. Ale w zasadzie wiemy tylko tyle. Nie mogê powiedzieæ, ile czasu zajmie opracowanie antywirusa. Przede wszystkim musimy ustaliæ, jak bardzo siê rozprzestrzeni³. Dlatego chcê, ¿ebyœcie niezw³ocznie zainstalowali
program szukaj¹cy, byœmy mogli ustaliæ, co ewentualnie zosta³o zara¿one. Program nazwaliœmy zreszt¹ Mona Tza’yad. W wolnym t³umaczeniu: Poluj¹cy na Monê. Godzinê póŸniej Hanna wesz³a do swojego gabinetu i zamknê³a drzwi. Nie siad³a za biurkiem, tylko w jednym z foteli dla odwiedzaj¹cych. Migrena przybra³a na sile i by³o jej niedobrze. D³u¿sz¹ chwilê siedzia³a z zamkniêtymi oczyma. Zdjê³a marynarkê i rozpiê³a bluzkê. Plecy mia³a mokre od potu. Zmusi³a siê, ¿eby raz jeszcze podsumowaæ wszystko w myœlach. Zespó³ zainstalowa³ Mona Tza’yad i dwanaœcie minut póŸniej wirus zosta³
wykryty. Mona by³a najwyraŸniej w ca³ym systemie. Hanna zrobi³a wszystko, o co w swoich wytycznych prosi³ Tel Awiw. Wirusa wykryto praktycznie we wszystkich oddzia³ach. Isac Berns z bólem poprosi³ j¹, ¿eby wy³¹czy³a nawet wewnêtrzn¹ sieæ. W praktyce oznacza³o to, ¿e ca³y personel banku mo¿e iœæ do domu. Bez wsparcia IT niewiele mogli zdzia³aæ. Czy mog³a zrobiæ coœ jeszcze? Nie, w obecnej sytuacji mo¿na by³o tylko czekaæ. Czekaæ, a¿ Tel Awiw rozpracuje wirusa. Zaczê³a myœleæ o swoim mê¿u. Poczu³a potrzebê, aby us³yszeæ jego g³os. Wyci¹gnê³a rêkê nad biurkiem, chwyci³a telefon, ale trzymaj¹c
go w d³oni, zastyg³a. Nagle j¹ zmrozi³o. Jakie imiê powinna wyszukaæ? Widzia³a go przed sob¹, ale nie mog³a po³¹czyæ obrazu z imieniem. Zaczê³a bez³adnie przegl¹daæ kontakty w telefonie. Po chwili da³a za wygran¹ i opuœci³a trzês¹ce siê rêce. Nie pamiêtam imienia w³asnego mê¿a.
Defragmentacja twardego dysku mia³a potrwaæ jeszcze kilka minut. Po powrocie ze spotkania w KTH Eric próbowa³ doprowadziæ szwankuj¹cy komputer do porz¹dku. Wci¹¿ dzia³a³ ospale, a w ci¹gu przedpo³udnia pojawi³o siê kilka raportów o b³êdach.
Oczyœci³ system tak dok³adnie, jak tylko móg³, a nastêpnie odinstalowa³ wszystkie programy, które nie by³y absolutnie niezbêdne. Ostatnim krokiem by³o skupienie danych na dysku przez jego defragmentacjê. Siedzia³, przegl¹daj¹c magazyn „Focus”, i czeka³. Spotkanie w KTH wypad³o dobrze, wszyscy z entuzjazmem czekali na kolejn¹ fazê projektu. Jutro bêd¹ mogli naprawdê przetestowaæ Mind Surf. Niektórzy pracowali nad systemem od kilku lat i dla nich by³o to coœ bardzo wyj¹tkowego. W grupie byli te¿ tacy, którzy zaczêli w¹tpiæ, ¿e kiedykolwiek uda im siê osi¹gn¹æ cel. Po namyœle doszed³ do wniosku, ¿e sam by³ jednym z nich. ¯eby jednak jutrzejsze testy
mog³y dojœæ do skutku, musia³ zrobiæ porz¹dek z komputerem. Kompletny system Mind Surf by³ równie¿ w KTH, ale w swoim w³asnym programie poczyni³ szereg modyfikacji i nie ufa³ uczelnianej wersji. Spojrza³ na telefon le¿¹cy ko³o klawiatury. ¯adnych nieodebranych po³¹czeñ i ¿adnych wiadomoœci. Kilka razy próbowa³ dodzwoniæ siê do Hanny, ale nie odbiera³a. Defragmentacja dobieg³a koñca i komputer uruchomi³ siê ponownie. Eric w³aœnie zamierza³ sprawdziæ przewody miêdzy konwerterem a he³mem, kiedy us³ysza³ trzaœniêcie drzwi wejœciowych.
– Witaj w domu, kochanie! Nie by³o ¿adnej odpowiedzi. Hanna siedzia³a na sofie w przedpokoju, skulona i blada. Wci¹¿ mia³a na sobie p³aszcz. Eric usiad³ i mocno j¹ obj¹³. – Ciê¿ki dzieñ? Zaczê³a p³akaæ. Delikatnie g³aska³ j¹ po g³owie. – Olej pracê. Niech to po tobie sp³ynie. Siedzia³a bez ruchu, opieraj¹c g³owê na jego piersi. – Chcê siê po prostu po³o¿yæ.
– Jad³aœ coœ? – Nie jestem g³odna. Niedobrze mi. Oswobodzi³a siê z uœcisku, upuœci³a p³aszcz na pod³ogê i w milczeniu posz³a do ³azienki. Po chwili Eric us³ysza³ prysznic. Wyszed³ do kuchni i nastawi³ herbatê. Hanny nie by³o prawie pó³ godziny. Zacz¹³ siê zastanawiaæ, czy nie nape³niæ fili¿anki now¹ porcj¹ wrz¹tku, kiedy pojawi³a siê w szlafroku. Uœmiechn¹³ siê. – Teraz wygl¹dasz lepiej. Co siê w³aœciwie sta³o? Patrzy³a na niego d³u¿sz¹ chwilê. Jakby zastanawiaj¹c siê, czy odpowiedzieæ.
W koñcu westchnê³a i szczelniej owinê³a siê szlafrokiem. – Tel Awiw stworzy³ program. Nazywa siê Tza’yad, ³owca. To wyszukiwarka potrafi¹ca znaleŸæ wirusa, którego nie da siê znaleŸæ. Zainstalowaliœmy j¹ w naszych systemach i trafiliœmy prosto w objêcia nowego superwirusa o nazwie Mona. Musia³am zamkn¹æ ca³y pieprzony kram. Kaputt. Finito. Wsta³ i zrobi³ kilka kroków w jej kierunku. – Mia³em raczej na myœli ciebie. Jak siê czujesz? W³o¿y³a rêce do kieszeni
i wyprostowa³a plecy. – A jak myœlisz, do cholery? Tak jak przez ca³y dzieñ, czyli beznadziejnie. Gdybyœ naprawdê siê martwi³, oderwa³byœ siê od hakowania i zadzwoni³. Roz³o¿y³ rêce. – Dzwoni³em. Kilka razy. Odwróci³a twarz. – Pewnie. Wracaj do tej swojej zakurzonej pracowni. Ja ciê nie zatrzymujê. Chcê tylko spaæ. Zostawi³a go w kuchni i posz³a do
sypialni. Eric pokrêci³ g³ow¹. Nadawali na zupe³nie ró¿nych falach. Schowa³ dumê do kieszeni, sprz¹tn¹³ ze sto³u i chwyci³ fili¿ankê, ¿eby j¹ zanieœæ do sypialni. Zatrzyma³ siê w drzwiach. Hanna ju¿ mocno spa³a. Nawet nie zdjê³a szlafroka. Przybity wróci³ do kuchni. – Wiesz, gdzie jesteœmy?
Dziewczynka spojrza³a na ni¹ wielkimi br¹zowymi oczyma. We w³osach mia³a bia³y popió³. Skinê³a g³ow¹.
– Tak, wiem. Jesteœmy w sklepie.
Oczy dziewczynki siê zwêzi³y.
– A czy wiesz, kiedy jesteœmy?
– Kiedy?
– Wiesz, kiedy jesteœmy w sklepie?
Hanna przykucnê³a, ¿eby zbli¿yæ siê do dziewczynki. Bola³y j¹ kolana, ale nie chcia³a wstawaæ.
– Nie, nie wiem. Ty wiesz?
Dziewczynka pokiwa³a g³ow¹.
– Jesteœmy póŸniej.
– PóŸniej? Jak bardzo?
Dziewczynka przekrzywi³a g³owê i myœla³a.
– Nie wiem dok³adnie. Mam dopiero osiem lat. Ale myœlê, ¿e jesteœmy odrobinê póŸniej.
Hanna rozejrza³a siê w ciemnoœci.
– Wiêc to siê dzieje w przysz³oœci?
Dziewczynka siê rozjaœni³a.
– Tak to siê nazywa. W przysz³oœci!
Siedzia³ przy stole w kuchni, d³ubi¹c z roztargnieniem w solniczce. Zmêczony, ale zbyt zdenerwowany, aby móc zasn¹æ. Czy mia³a prawo siê z³oœciæ? A sk¹d. Dzwoni³ do niej kilka razy. W telefonie musia³a mieæ masê nieodebranych po³¹czeñ. Czu³, ¿e coœ jest nie tak. Z pewnoœci¹ mia³a naprawdê ciê¿ki dzieñ, wtedy w przedpokoju wygl¹da³a na nieprzytomn¹. Niszczy³ j¹ stres. Eric przypomnia³ sobie, jak sta³a w drzwiach, ubrana w bia³y szlafrok. „ZnaleŸæ wirusa, którego nie da siê znaleŸæ”. To zdanie poruszy³o w nim
jak¹œ strunê. Wzi¹³ do ust kilka ziarenek soli. Smakowa³y morzem. Du¿o czasu minê³o, odk¹d ostatnio p³ywa³. „Wirus, którego nie da siê znaleŸæ”. Wsta³ i pobieg³ do przedpokoju. Torebka Hanny le¿a³a na pod³odze. Wyj¹³ ma³ego bia³ego laptopa i potruchta³ z powrotem do pracowni. Zna³ jej has³a. Stoj¹c przy stole, przeszukiwa³ programy. Szybko znalaz³ to, czego szuka³. Mona Tza’yad. Pod³¹czy³ pamiêæ USB i zgra³ program. Nastêpnie uklêkn¹³ przy mindsurfowym komputerze i w³o¿y³ pamiêæ do portu. Na ekranie od razu pojawi³a siê ikonka. Eric usiad³ przy klawiaturze. Dziewczynka zrobi³a niepewny krok w jej stronê. Ich twarze prawie siê
dotyka³y. Wokó³ niej unosi³ siê dziwny zapach. Ostry. Jak woñ rozpuszczalnika. Hanna chcia³a wyci¹gn¹æ rêkê i pog³adziæ dziewczynkê po policzku, ale coœ j¹ powstrzymywa³o. Spojrza³a jej w oczy.
– Chcê ciê o coœ zapytaæ. Powiedzia³aœ, ¿e ludzi ju¿ nie ma. Nie wiesz, dok¹d poszli?
Dziewczynka œciszy³a g³os do szeptu.
– Umarli.
Hanna siê zachwia³a. Œcierp³y jej nogi.
– Wiesz, dlaczego umarli?
Dziewczynka wygl¹da³a na nieszczêœliw¹. Nie odpowiada³a.
– Mo¿esz mi powiedzieæ.
Dziewczynka potrz¹snê³a powoli g³ow¹.
– Bêdziesz z³a. Wœciek³a.
Hanna przezwyciê¿y³a strach i chwyci³a ma³e d³onie dziewczynki. By³y zimne jak lód.
– Nie bêdê z³a.
Dziewczynka patrzy³a na ni¹ zawstydzona.
– Zachorowali.
Hanna œcisnê³a jej zimne d³onie.
– Kochanie... wiesz, dlaczego zachorowali?
Dziewczynka opuœci³a wzrok. OdpowiedŸ nadesz³a po d³ugim wahaniu:
– Ja ich zarazi³am.
Eric klikn¹³ dwukrotnie ikonkê Mony Tza’yad i przeprowadzi³ instalacjê. Program z miejsca przyst¹pi³ do polowania. Eric odchyli³ siê do ty³u.
SEARCHING FOR INFECTION
Nagle us³ysza³ dŸwiêk dobiegaj¹cy z du¿ego pokoju. Kroki? Parkiet skrzypia³. Ka¿de mieszkanie ma swoje niepowtarzalne archiwum dŸwiêków: lodówka, s¹siedzi, ruch uliczny, klepki pod³ogowe. Po kilku latach daje siê to wyczuæ. Teraz ktoœ by³ w pokoju. Eric wstrzyma³ oddech.
SEARCHING FOR INFECTION
Coœ upad³o z hukiem. Eric poderwa³ siê z krzes³a. – Kochanie. Jesteœ tam?
Z g³oœników dobieg³o pojedyncze plumkniêcie. Eric odwróci³ siê do ekranu.
ALERT
MONA VIRUS FOUND
PROTECTION PROTOCOL INITIATED
SHUTTING DOWN NETWORK CONNECTIONS TO CONTAIN INFECTION
STAND BY
Coœ siê poruszy³o. Na ekranie zauwa¿y³ odbicie sylwetki. Odwróci³ siê i spostrzeg³, ¿e w drzwiach stoi Hanna, mokra od gor¹czki. W ciemnym œwietle przypomina³a b³yszcz¹c¹ zjawê. Patrzy³a na niego szeroko otwartymi oczyma. By³a przera¿ona. – ...na litoœæ bosk¹... Pomó¿ mi...
CZÊŒÆ II Salah ad-Din
Sztokholm,
Szwecja
Wyj¹³ elektroniczny termometr z jej ust i spojrza³ na wyœwietlacz. Czterdzieœci i jeden. Hanna by³a zlana potem. Eric podci¹gn¹³ ko³drê i pog³aska³ j¹ po czole. – Kochanie, masz wysok¹ gor¹czkê. Hanna wpatrywa³a siê w sufit. Ciê¿ko oddycha³a. Wsta³. – Myœlê, ¿e powinnaœ du¿o piæ – powiedzia³ i poda³ jej szklankê wody, która sta³a na stoliku przy ³ó¿ku. Wziê³a j¹ mechanicznym ruchem, nieobecna. – Przyniosê mokry rêcznik na czo³o.
W kuchni odkrêci³ wodê i poczeka³, a¿ zrobi siê zimna. Zmoczy³ rêcznik i dok³adnie go wycisn¹³. Z sypialni dobieg³ brzêk. Eric wypuœci³ z r¹k rêcznik i pobieg³ z powrotem. Hanna siedzia³a na ³ó¿ku. Na pod³odze le¿a³a st³uczona szklanka. Hanna oddycha³a gwa³townie, trzês¹c siê. – Co siê sta³o? Podnios³a wzrok na jego twarz, oczy mia³a b³yszcz¹ce od gor¹czki. – Dziewczynka mnie zarazi³a. Odgarn¹³ w³osy, które przyklei³y jej siê do twarzy, i spróbowa³ j¹ po³o¿yæ.
– Jaka dziewczynka? Hanna siê opiera³a. – Mona! Ona zarazi nas wszystkich. – Kochanie, majaczysz. Spróbuj siê po³o¿yæ. Chwyci³a mocno jego nadgarstek, a¿ paznokcie wbi³y siê w skórê. – Musisz mnie wys³uchaæ! My umrzemy! Wygl¹da³a, jakby postrada³a zmys³y. Czy¿by gor¹czka jeszcze podskoczy³a? Eric siê zaniepokoi³.
– Zawiozê ciê do szpitala. Hanna opad³a z powrotem na ³ó¿ko i skuli³a siê w pozycji embrionalnej. – Ja... nie pamiêtam numeru w³asnego domu. Nie pamiêtam swojego drugiego imienia. Nie pamiêtam, kiedy masz urodziny. ‒ Zaczê³a szlochaæ. – Nie mo¿emy nic zrobiæ. – No, chodŸ. Pomogê ci wstaæ. Okry³ j¹ kurtk¹ i wsun¹³ jej go³e stopy w parê kaloszy. Nastêpnie pomóg³ jej wyjœæ z mieszkania i wejœæ do windy. W cienkiej kurtce ¿eglarskiej wydawa³a siê krucha, mocno podtrzymywa³ jej plecy. Kiedy wyszli na ulicê, zatrzyma³a
siê i zwymiotowa³a. Eric, na ile to by³o mo¿liwe, stara³ siê odgarn¹æ jej w³osy. Na chwiejnych nogach przeszli przez ulicê do samochodu. Nie by³o prawie ¿adnych samochodów, a mimo to jecha³ pasem dla autobusów, mocno przekraczaj¹c setkê. Hanna ju¿ nie mówi³a. Mamrota³a tylko coœ pod nosem, przemoczona i usmarkana. Wyci¹gn¹³ d³oñ i po³o¿y³ j¹ na jej twarzy. Czo³o by³o rozpalone. Min¹³ Birger Jarlsgatan i wjecha³ na rondo w Roslagstull. Przez chwilê wydawa³o mu siê, ¿e straci panowanie nad kierownic¹, ale opanowa³ samochód i znowu docisn¹³ peda³ gazu.
Po lewej stronie pojawi³ siê szpital Karolinska. Myœli wirowa³y mu w g³owie i musia³ walczyæ, ¿eby skoncentrowaæ siê na jeŸdzie. Teren wokó³ szpitala by³ opustosza³y, a zielono-bia³e œwiat³o neonów rysowa³o migotliwe pola na mokrym asfalcie. Eric zahamowa³ gwa³townie przed wejœciem na izbê przyjêæ i obszed³ samochód. Wieczór by³ ciep³y, w powietrzu unosi³ siê delikatny zapach deszczu. Kiedy otworzy³ drzwi od strony pasa¿era, Hanna wypad³a i ledwo uda³o mu siê j¹ z³apaæ. Nie troszcz¹c siê o zamkniêcie drzwi, na wpó³ zaniós³, a na wpó³ zaci¹gn¹³ j¹ do szpitala. Kiedy weszli przez rozsuwane drzwi, na pomoc im ruszy³o dwóch m³odych
kierowców karetki, którzy w³aœnie wychodzili. Krzyknêli coœ do pielêgniarki, po³o¿yli Hannê na nosze i ruszyli. Eric pobieg³ za nimi. Jeden z kierowców zerkn¹³ przez ramiê. – Co siê jej sta³o? Eric odpowiedzia³ zdyszany: – Nie wiem. Wczoraj zachorowa³a. Jak¹œ godzinê temu jej stan siê pogorszy³. Biegli d³ugim korytarzem, po drodze mijaj¹c wielu pacjentów na noszach. Wreszcie skrêcili. Za rogiem czeka³a na nich pielêgniarka oraz starszy mê¿czyzna w bia³ym fartuchu i okularach.
Mê¿czyzna zrobi³ gest rêk¹. – Dwunastka. Kierowcy podbiegli jeszcze kilka metrów, po czym zniknêli w jednej z sal. Starszy mê¿czyzna zwróci³ siê do Erica. – Jest pan jej mê¿em? Eric pokiwa³ g³ow¹. – Thomas Wethje, lekarz prowadz¹cy. Co siê dzieje? – Nie wiem. Nagle zachorowa³a. Wysoka gor¹czka. Wymioty. – A czy poza tym jest zdrowa? Jest na
coœ uczulona? Bierze jakieœ leki? Czy by³a w ostatnim czasie za granic¹? Eric pokrêci³ g³ow¹. – Jest... by³a... zupe³nie zdrowa. Mê¿czyzna odpowiedzia³ skinieniem. – Czy spo¿ywa³a coœ nietypowego? Coœ, co mog³o byæ truj¹ce? – Nie wiem. Nie s¹dzê. Lekarz poprawi³ okulary. – Chcia³bym, ¿eby pan tu zaczeka³. Wskaza³ dwa ¿ó³te plastikowe krzes³a
stoj¹ce kawa³ek dalej w korytarzu, a nastêpnie poszed³ za pielêgniark¹ do sali, gdzie wnieœli Hannê. Eric opad³ na jedno z krzese³. By³o zbyt miêkkie, a oparcie wygina³o siê pod ciê¿arem cia³a. Po chwili na korytarz wyszli kierowcy karetki. Jeden z nich, niski Azjata, przechodz¹c obok, poklepa³ go po ramieniu. – Wszystko siê u³o¿y. Wygl¹da³a na siln¹ dziewczynê. Eric nie odpowiedzia³. Patrzy³ tylko pustym wzrokiem w œcianê przed sob¹. Obok planu dy¿urów wisia³ plakat zachêcaj¹cy do dok³adnego mycia r¹k. Z sali kawa³ek dalej dobiega³y czyjeœ
jêki. Eric przypomnia³ sobie zadane przez lekarza pytanie, czy Hanna spo¿y³a coœ truj¹cego. Odruchowo odpowiedzia³ przecz¹co. Czy jednak by³o to mo¿liwe? Przebieg³ w myœlach wczorajszy dzieñ. Nie. To musia³o byæ coœ innego. Pamiêta³, jak przera¿onym g³osem mówi³a do niego w sypialni. Powiedzia³a, ¿e zarazi³a j¹ dziewczynka. Spekulacje nie mia³y sensu. Mo¿na by³o tylko czekaæ. Jeszcze raz spojrza³ na schemat dy¿urów. Czeka³ d³ugo. Co chwilê mija³y go pielêgniarki, ale lekarza nigdzie nie by³o widaæ. Próbowa³ siê uspokoiæ, nie martwiæ. Teraz s¹ w szpitalu i wszystko bêdzie dobrze. W koñcu doktor Thomas Wethje wyszed³ na korytarz, ostro¿nie zasuwaj¹c
za sob¹ drzwi. Usiad³ na krzeœle obok. – Rzuci³em palenie. Tydzieñ temu zdusi³em ostatniego papierosa. Powiem panu, ¿e nie jest to ³atwe. Eric patrzy³ na niego bez s³owa. Lekarz pogrzeba³ w kieszeni na piersi i wyci¹gn¹³ stamt¹d paczkê gum do ¿ucia. – Nikotynowa. Dzia³a tak sobie. W³o¿y³ gumê do ust i spojrza³ Ericowi w oczy. – Œpi. Kiedy przyjecha³a, mia³a czterdzieœci dwa stopnie gor¹czki. To bardzo du¿o i mo¿e zagra¿aæ ¿yciu. Ca³e szczêœcie, ¿e pañstwo przyjechali.
Daliœmy jej kroplówkê i œrodki na zbicie temperatury. – Co jej jest? – Za wczeœnie, by o tym mówiæ. Próbki wykaza³y znaczny wzrost liczby bia³ych krwinek. Organizm przygotowuje siê do obrony. CRP, czyli stê¿enie bia³ka Creaktywnego, nadal jest ni¿sze ni¿ piêædziesi¹t, wiêc nie jest to bakteria. Raczej podejrzewa³bym infekcjê wirusow¹. Pobra³em kilka próbek. Za mniej wiêcej godzinê bêdziemy znali odpowiedŸ. Thomas Wethje przeczyœci³ okulary bia³ym lekarskim fartuchem.
– Je¿eli mam byæ zupe³nie szczery, nie podoba mi siê to, co widzê. Erica przeszy³ ch³ód. – Co pan ma na myœli? Thomas potrz¹sn¹³ g³ow¹. – W jej organizmie zachodz¹ gwa³towne procesy. Puls jest za wysoki. Gor¹czka te¿. Do tego dochodz¹ trudnoœci z oddychaniem. Je¿eli jej stan siê pogorszy, bêdziemy musieli pod³¹czyæ j¹ do respiratora. – S³ucham? – Do respiratora. Byæ mo¿e bêdzie
konieczny respirator. Eric pochyli³ siê do przodu i wypuœci³ powietrze z p³uc. – O Bo¿e. Lekarz po³o¿y³ mu d³oñ na ramieniu. – Proszê spróbowaæ siê nie martwiæ. Musimy poczekaæ na wyniki. Powinna pozostaæ w izolatce, na wypadek gdybyœmy mieli do czynienia z czymœ zakaŸnym. Milczeli przez chwilê. Z sali nieopodal nadal dobiega³y jêki. Pager zabrzêcza³ i lekarz wsta³.
– Muszê iœæ. Przy wejœciu jest automat z kaw¹. Myœlê, ¿e siê panu przyda.
Ahwaz,
Iran
Nadim siê obudzi³a. Mia³a na sobie tylko d³ugi bejsbolowy T-shirt. Samir ch³on¹³ widok jej go³ych nóg i konturów pod koszulk¹. W³osy mia³a piêknie rozczochrane. Sta³a w kuchni i przygotowywa³a kanapki dla ich niecierpliwej córki. S³oñce wpada³o przez okno i odbija³o siê w zegarku, który mia³a na nadgarstku. Mona ci¹gnê³a j¹ za koszulkê. – Mamo, jestem g³odna. Kiedy skoñczysz?
Rozeœmia³a siê i potrz¹snê³a g³ow¹. – Jesteœ równie niecierpliwa jak twoja mama. Jak tata ma wytrzymaæ z dwiema takimi kobietami? Oszaleje. Mona zachichota³a ucieszona i spojrza³a na niego. Stara³ siê utrzymaæ ten moment w pamiêci tak d³ugo, jak potrafi³, ale obraz wyblak³ i zanikn¹³. Jak zdjêcie, naœwietlane tak d³ugo, ¿e zostaje z niego tylko bia³e, nic niemówi¹ce pole. Samir otworzy³ oczy. Przez kilka sekund czu³ siê zdezorientowany. Otoczenie by³o czarodziejskie, jakby nadal spa³. Le¿a³ nagi w wielkim, okr¹g³ym ³ó¿ku. Na drugim koñcu wielkiego pokoju
znajdowa³y siê uchylone drzwi balkonowe, a cienkie firanki porusza³y siê lekko na wietrze. Wczorajszy dzieñ poma³u do niego wraca³. By³ w pa³acu ksiêcia Abdullaha bin Aziza na peryferiach Ahwazu. Za oknem p³ynê³a rzeka Karun, obramowana palmami daktylowymi i albicjami jedwabistymi. Ksi¹¿ê by³ przyjacielem Enesa alTwaijriego, saudyjskiego miliardera naftowego, którego Samir pozna³ na spotkaniu z Ariem al-Fattalem i Ahmadem Waizym w Tabrizie. By³ te¿ obecnym mecenasem projektu. Zebrali siê w hotelu Fajr ko³o lotniska w Ahwazie. Przylecieli z ró¿nych stron œwiata. Ahmad jako ostatni. Odebra³
ich prywatny kierowca ksiêcia. Ksi¹¿ê zaprosi³ ich na wystawn¹ kolacjê. Kontrast z Somalilandem by³ ogromny, ale Samir wola³ samotnoœæ i prostotê ni¿ zbytki. Przepe³nione sto³y z mezedes i sztucznie uœmiechniête dziewczyny do towarzystwa by³y odpychaj¹ce. Le¿a³ rozbudzony w wielkim ³ó¿ku a¿ do momentu, gdy poranne s³oñce wcisnê³o siê miêdzy okiennice i zaczê³o z wolna pe³zn¹æ po pod³odze. W koñcu najwyraŸniej zasn¹³. Rozleg³o siê delikatne pukanie do drzwi. Podci¹gn¹³ ko³drê i krzykn¹³. – Aiwa, Tfaddal! Proszê! Do œrodka wesz³a bosonoga kobieta
w zielonym hid¿abie. Nios³a du¿y srebrny kielich. – Sabah alkhair, dzieñ dobry. Przykucnê³a ko³o ³ó¿ka. – Przynoszê panu miêtow¹ herbatê. Fotoor jest podawany piêtro wy¿ej w altanie. Pañscy przyjaciele ju¿ tam s¹. Przejecha³ d³oñmi po twarzy i wzi¹³ siê w garœæ. Kobieta po³o¿y³a rêkê na jego go³ej nodze, która wystawa³a spod ko³dry. – Czy mogê coœ dla pana zrobiæ, zanim pójdê? – Jej spojrzenie nie pozostawia³o w¹tpliwoœci, czego
tyczy³o pytanie. Samir wzi¹³ kielich i pokrêci³ g³ow¹. – Powiedz, ¿e przyjdê. Tylko siê ubiorê. Uœmiechnê³a siê, wci¹¿ trzymaj¹c rêkê na jego nodze. – Mam panu pomóc? – Nie. Zostaw mnie w spokoju. Sk³oni³a siê i wysz³a. Drzwi zostawi³a uchylone. Samir le¿a³ nieruchomo. Dooko³a panowa³a cisza, nie licz¹c œpiewu ptaków za oknem. Przygrzewa³o s³oñce. Otoczenie by³o usypiaj¹co spokojne i nierzeczywiste. Kiedy spa³,
rzeczywistoœæ zwalnia³a swój uœcisk i pozwala³a mu pamiêtaæ. Kiedy siê jednak budzi³, czeka³a na niego niespokojnie, ostrz¹c pazury i szczerz¹c zêby. Noc¹ nale¿a³ do rodziny, rankiem zawsze by³ sam. Ci¹g³e rozstania zamienia³y jego ¿ycie w bezlitosny ko³owrót. Wiej¹ca od okna bryza muska³a go delikatnie. Minuty ucieka³y. Chcia³ zostaæ w tym œwiecie na pograniczu. Têskni³ za snem, ale w koñcu wyci¹gn¹³ rêkê w stronê kielicha, wypi³ du¿y ³yk herbaty i przezwyciê¿y³ zmêczenie. Z altany mieli piêkny widok na ¿yzny krajobraz. Tereny nale¿¹ce do pa³acu by³y tak rozleg³e, ¿e rozci¹ga³y siê jak
okiem siêgn¹æ. Niebo by³o bezchmurne, a temperatura bardzo wysoka. Za dach s³u¿y³y cienkie p³achty bia³ego materia³u, rozpiête nad g³owami, ¿eby zapewniæ cieñ. Pozostali siedzieli na poduszkach i jedli œniadanie. Samir podszed³ do pe³nego sto³u i na³o¿y³ sobie ful – gêste danie z bobu. Nie by³ g³odny. Teraz ju¿ nie odczuwa³ g³odu. Podszed³ do skrytych w cieniu mê¿czyzn. Skinêli g³owami i Samir usiad³ na wolnej poduszce naprzeciw Ahmada, który nie zwraca³ na niego uwagi. By³ poch³oniêty t³umaczeniem czegoœ Ariemu. – ...w du¿ym stopniu zale¿y te¿ od pogody. Im zimniej, tym lepiej.
Arie nabra³ chlebem trochê pasty bobu i skin¹³ g³ow¹. Ahmad mówi³ dalej: – Je¿eli bêdzie zimno, nikt nie zareaguje na mê¿czyznê w du¿ej kurtce. Mo¿na bêdzie ukryæ pas wa¿¹cy oko³o dziesiêciu kilo. Je¿eli bêdzie cieplej, tak jak dziœ, da siê ukryæ mniej. Najwy¿ej dwa, trzy kilogramy. Reszta milcza³a. Ahmad zwróci³ siê do Samira. – SpóŸni³eœ siê. Samir ¿u³ figê. – Zaspa³em – powiedzia³.
– Jedz szybciej, spotkanie zaczyna siê za dziesiêæ minut. PrzyjdŸ na czas, zaprosi³em goœcia. Ahmad wsta³ i odszed³. W altanie pozostali Irfan al-D¿amud, szef ksi¹¿êcej ochrony, i Arie. Samir, zamyœlony, d³uba³ w potrawie. S³ysza³ warkot kosiarki do trawy i ciche dŸwiêki muzyki pop. Fragmenty innego œwiata. Po œniadaniu Ahmed, Arie i Samir spotkali siê w jednym z wielu pa³acowych pokoi rozmów. Mia³ dobre sto metrów kwadratowych i zastawiony by³ kosztownymi przedmiotami. Na œcianach wisia³y du¿e obrazy w grubych z³otych ramach,
przedstawiaj¹ce motywy hippiczne. Ksi¹¿ê bardzo interesowa³ siê koñmi i by³ w³aœcicielem ponad czterystu koni hodowlanych i wyœcigowych. Poœrodku pokoju, otoczony dwunastoma fotelami, sta³ owalny stó³, na którym znajdowa³a siê misa po brzegi wype³niona owocami. U sufitu wirowa³ wentylator ‒ wygl¹da³ na wykonany ze szczerego z³ota. Samego ksiêcia Samir widzia³ ostatni raz wczoraj wieczorem. Goœciem Ahmada okaza³ siê konsultant z Zachodu. Samir oceni³, ¿e zbli¿a siê do trzydziestki. Jego ubiór tworzy³y: szyty na miarê ciemny garnitur, bia³a koszula, granatowy krawat i srebrne spinki do mankietów. W³osy mia³ zaczesane do
ty³u. Ahmed zrobi³ szeroki gest rêk¹. – Wirus powoduje wielkie szkody. Stabilnoœæ ekonomiczna Izraela jest zagro¿ona. Kilka wiod¹cych instytucji wystosowa³o ostrze¿enia i radzi klientom, ¿eby wstrzymali siê z inwestowaniem w szekle. Nastêpnie zwróci³ siê do Ariego i Samira: – Jako aktywni inwestorzy wszyscy jesteœmy, rzecz jasna, zmartwieni t¹ sytuacj¹. ¯eby zyskaæ lepsze rozeznanie, zaprosi³em Jonathana Yatesa z nowojorskiego biura Ernst & Young.
Mimo m³odego wieku mister Yates jest licz¹cym siê analitykiem finansowym. Specjalizuje siê w makroekonomii i Œrodkowym Wschodzie. Mister Yates, oddajê panu g³os. Samir zauwa¿y³ pewn¹ dozê ironii w g³osie Ahmada. Jonathan uœmiechn¹³ siê i odchrz¹kn¹³. – Chcia³bym podziêkowaæ za zaproszenie. Cieszê siê, ¿e tu jestem. Có¿ za miejsce! Spojrza³ na nich z uœmiechem. Nikt go nie odwzajemni³, wiêc szybko przyst¹pi³ do rozdawania materia³ów. – Moj¹ analizê zawar³em w krótkim
raporcie. Je¿eli przejd¹ panowie od razu do strony drugiej, zobacz¹ kilka wykresów. Zebrani zaczêli przerzucaæ kartki. – Na samej górze widaæ nowojorsk¹ gie³dê, NYSE. Jak panowie wiedz¹, tam i na NASDAQ notowanych jest wiele izraelskich przedsiêbiorstw. Poza tym w³aœciciele amerykañskich spó³ek oraz ich inwestycje maj¹ nierzadko powi¹zania z Izraelem. Dlatego te¿ mo¿emy wysnuæ wniosek, ¿e wirus mia³ wiêkszy wp³yw na te gie³dy ni¿ na przyk³ad na angielsk¹ LSE czy japoñsk¹ Nikkei. Widaæ, ¿e przez pierwsze dziesiêæ tygodni okresu pomiarowego
krzywa utrzymuje siê na podobnym poziomie, z wahaniami na poziomie dwóch procent. A zatem stosunkowo niewielka zmiennoœæ. Je¿eli przejd¹ panowie teraz do jedenastego tygodnia, zobacz¹, ¿e krzywa izraelskiej gie³dy zaczyna skakaæ, zw³aszcza ona, by póŸniej siê ustabilizowaæ, ale na ni¿szym poziomie. To w tym momencie systemy gie³dowe zaczê³y siê dziwnie zachowywaæ. Wci¹¿ jednak nie by³o to nic alarmuj¹cego. To, co widzimy, to normalna reakcja, prawdopodobnie na pe³ne spekulacji artyku³y w mediach. Rynek zacz¹³ mieæ siê na bacznoœci. Samir œledzi³ drogê krzywej, wodz¹c po niej palcem. Pod koniec jedenastego
tygodnia opada³a ostro w dó³. – Tutaj gruchnê³a wiadomoœæ o ataku wirusa na izraelski system bankowy. W ci¹gu doby NYSE spad³a o piêæ, a NASDAQ o szeœæ procent. Negatywny trend trwa nadal. Do dzisiaj NYSE spad³a ³¹cznie o piêtnaœcie, a NASDAQ a¿ o siedemnaœcie procent. Jonathan rozejrza³ siê dooko³a, ¿eby wy³apaæ ewentualne pytania, nastêpnie kontynuowa³: – Gie³dy w Europie i Azji w zasadzie poddaj¹ siê temu schematowi, ale w nieco mniejszym stopniu. To dlatego, ¿e znajduj¹ siê dalej od epicentrum. Inaczej jest w przypadku Izraela. Proszê
spojrzeæ na TASE, indeks tamtejszej gie³dy. W ci¹gu ostatnich dni runê³a w dó³ o ca³e trzydzieœci jeden procent, co przek³ada siê na ogromn¹ sumê. Spadek trwa dalej. Dziœ rano TASE otworzy³ siê na poziomie ‒1,4. Poziomy ju¿ zrówna³y siê z tak zwanym czarnym poniedzia³kiem 19 paŸdziernika 1987 roku, kiedy to gie³dy zanotowa³y potê¿ne spadki. Arie podniós³ wzrok znad raportu, trzymaj¹c w d³oni d³ugopis. Ko³o TASE narysowa³ krzy¿. – O ile siê orientujê, wirus nie wyrz¹dzi³ jak dot¹d ¿adnych bezpoœrednich, materialnych szkód, prawda? A mimo to
mówi pan, ¿e rynek siê boi? ¯e kursy spadaj¹? Jonathan skin¹³ g³ow¹. – Oczywiœcie. Jak panowie wiedz¹, wszelki handel opiera siê na zaufaniu. Trzeba móc ufaæ systemom i cyfrom. Wystarczy najmniejsza niepewnoœæ i ekosystem zostaje sparali¿owany. Media ostrzeg³y przed wilkiem. Nawet jeœli nikt go nie widzia³, wszyscy zakrywaj¹ ty³ki. Analityk po¿a³owa³ doboru s³ów i szybko kontynuowa³: – W dalszej czêœci materia³ów znajd¹ panowie raporty sporz¹dzone przez
wiod¹ce banki ze Stanów Zjednoczonych i Europy. Wszystkie podchodz¹ bardzo powa¿nie do tego, co siê dzieje, i nawi¹zuj¹ do kryzysu finansowego z roku 2009. Du¿o mówi siê o kruchoœci stoj¹cych za tym systemów IT. Jak wiadomo, du¿¹ czêœci¹ handlu na gie³dzie steruj¹ tak zwane komputery rapid trade, zautomatyzowane systemy handlowe, które kupuj¹ i sprzedaj¹ setki tysiêcy akcji na sekundê. Systemy gie³dowe w ogóle, a rapid trade w szczególnoœci, s¹ wra¿liwe na wahania. Ahmad zwróci³ siê do konsultanta: – Jaki wariant by³by w tej sytuacji
najlepszy? – Gdyby Izrael og³osi³, ¿e uda³o mu siê zatrzymaæ wirusa i odzyskaæ kontrolê. ¯e to wszystko business as usual. Zaufanie nale¿y odbudowaæ, i to szybko. Ahmad siê uœmiechn¹³. – A najgorszy? Jonathan przez chwilê milcza³. Od³o¿y³ raport i patrzy³ w stó³. – Najgorzej by³oby, gdyby wirus zacz¹³ wyrz¹dzaæ konkretne szkody. Gdyby rynki zobaczy³y rzeczywiste konsekwencje, jak na przyk³ad utracone
albo zmanipulowane dane. I gdyby zasiêg wirusa okaza³ siê szerszy, ni¿ siê na pocz¹tku obawiano. Ahmad milcza³ jakiœ czas, po czym roz³o¿y³ rêce. – Czy to naprawdê najgorszy scenariusz, jaki masz? Jonathan spojrza³ mu w oczy. – Jasne, mog¹ siê zdarzyæ gorsze rzeczy. Ci, którzy stoj¹ za wirusem, mog¹ podsycaæ poczucie zagro¿enia, przeprowadzaj¹c ataki innego rodzaju. Któryœ z s¹siadów Izraela mo¿e te¿ wykorzystaæ tê sytuacjê militarnie. Wtedy mielibyœmy do czynienia
z miêdzynarodow¹ katastrof¹, du¿o gorsz¹ ni¿ 11 wrzeœnia i ostatni kryzys finansowy razem wziête. Nie mówiê tego jednak jako przedstawiciel Ernst & Young. To ca³kowicie prywatne spekulacje. Wierzchem ramienia otar³ pot z czo³a. Ahmad zacz¹³ biæ brawo. W wielkim pokoju dŸwiêk brzmia³ g³ucho i pusto. – Wyœmienita prezentacja, mister Yates. W³aœnie to potrzebowaliœmy us³yszeæ. Dziêkujemy i do widzenia. W pierwszej chwili Jonathan wygl¹da³ na zdezorientowanego, zdziwionego nag³ym koñcem. Potem jednak wzi¹³ siê w garœæ, zabra³ teczkê i szybko
wyszed³ z pokoju. Nikt nic nie powiedzia³, ka¿dy zdawa³ siê byæ zatopiony we w³asnych myœlach. Arie wsta³ i podszed³ do bocznego stolika, na którym sta³y dwa srebrne dzbanki z herbat¹. Nala³ sobie fili¿ankê wrz¹cego napoju. – OdpowiedŸ tego Amerykanina by³a zbyt dobra, ¿eby mog³a byæ prawdziwa... Zupe³nie jakby to by³o wyre¿yserowane. Spojrza³ badawczo na Ahmada, który z ch³odnym uœmiechem zwróci³ siê do Samira. – Co siê dzieje z Mon¹?
– Mona rozprzestrzeni³a siê szybciej, ni¿ na to liczy³em. Program zd¹¿y³ ju¿ zaraziæ siedemdziesi¹t siedem procent systemów, które wyznaczy³em mu za cel. Izraelczycy znaleŸli wirusa dok³adnie tak, jak zak³ada³ plan. Odkryte miejsca infekcji stanowi¹ jedynie u³amek ich rzeczywistej liczby. Zaledwie piêæ procent klonów wirusa otrzyma³o polecenie wy³¹czenia tarcz, przez co zosta³y wykryte. Izrael opracowa³ program wyszukuj¹cy, który nazwali Mona Tza’yad. Poluj¹cy na Monê. Arie prychn¹³ i pokrêci³ g³ow¹. Samir kontynuowa³: – A poniewa¿ znajduj¹ teraz
zainfekowane pliki to tu, to tam, wierz¹ w skutecznoœæ wyszukiwarki. Dlatego zaczêli robiæ kopie zapasowe systemów, które wed³ug nich nie s¹ zainfekowane. Mona przedostaje siê do tych kopii, co bêdzie istotne w nastêpnej fazie. Jak dot¹d Mona jako wirus by³a w du¿ej mierze pasywna. Ca³kowicie skupi³a siê na rozprzestrzenianiu. – Ona? Ahmad spogl¹da³ na niego weso³ym wzrokiem. Samir straci³ w¹tek. – S³ucham? – Powiedzia³eœ „ona”. Czy uwa¿asz, ¿e wirus to ¿yj¹ca istota o okreœlonej p³ci?
Samir zacz¹³ siê zastanawiaæ nad pytaniem. Ahmad machn¹³ rêk¹. – Kontynuuj. Powiedzia³eœ, ¿e wirus skupia³ siê raczej na rozprzestrzenianiu ni¿ na atakach. Samir pokiwa³ g³ow¹. – Mona spowolni³a zara¿one sieci, ale to w zasadzie wszystko. Chcê, ¿eby zasiêg by³ maksymalnie du¿y, zanim pozwolê jej ruszyæ do ataku. Samir spojrza³ najpierw na Ahmada, a potem na Ariego. Obaj kiwnêli g³owami z aprobat¹, wiêc mówi³ dalej: – Poczekam kolejnych kilka dni
i postaram siê dojœæ do dziewiêædziesiêciu procent. Wirus rozbije wówczas bazy danych, weŸmie zak³adnika w postaci mnóstwa strategicznych informacji i namiesza w krytycznych danych dotycz¹cych choæby handlu gie³dowego i walutowego. A tak¿e w transakcjach miêdzybankowych. Ahmad zdawa³ siê studiowaæ w³asne rêce le¿¹ce na stole. Œciszonym g³osem zapyta³: – A kiedy to nast¹pi? – Za kilka dni. Ahmad trzasn¹³ rêkoma w stó³.
– A wiêc za nieca³y tydzieñ chaos stanie siê faktem. Wtedy nadejdzie czas na naszych œwiêtych mêczenników. To powa¿nie poturbuje naszego wroga. Nastêpnie Hezbollah przedstawi swoje ¿¹dania. Z pomoc¹ Sinona syjoniœci wyjd¹ nam naprzeciw. Program antywirusowy stanie siê tward¹ walut¹. Wzniós³ oczy ku górze. – Ich odwrót bêdzie pocz¹tkiem zadoœæuczynienia. Bezgraniczna mi³oœæ Allaha i Jego bezlitosna si³a s¹ z nami. Samir przyjrza³ siê Ahmadowi. Jego szczup³ym ramionom i koœcistym palcom z d³ugimi paznokciami. Mia³ na
sobie bia³e bawe³niane spodnie i be¿ow¹ p³ócienn¹ koszulê. Z kieszeni wystawa³ mu br¹zowy ró¿aniec ‒ dziewiêædziesi¹t dziewiêæ paciorków, po jednym na ka¿de imiê Allaha. Tak naprawdê Samir wiedzia³ bardzo ma³o o cz³owieku, który od miesiêcy kierowa³ jego ¿yciem. Ahmad nigdy nie mówi³ o sobie, a nikt z pozosta³ych nie pyta³. Samir s³ysza³, jak rozmawia po angielsku z brytyjskim akcentem, i domyœla³ siê, ¿e jest starszy od niego. Ahmad wyj¹³ czarn¹ materia³ow¹ torbê i przesun¹³ stoj¹c¹ przed nim misê z owocami. Otworzy³ torbê i wysypa³ jej zawartoœæ na stó³. By³y w niej ma³e, kanciaste przedmioty w ró¿nych
kszta³tach i rozmiarach, przypominaj¹ce kolce na ogrodzeniu. Ma³e kawa³ki metalu o spiczastych czubkach. Mog³y to byæ resztki z zak³adu metalurgicznego albo spawalni. Ahmad przy³o¿y³ palec do jednego z ostrych koniuszków. – Zemsta i zadoœæuczynienie przybieraj¹ ró¿n¹ postaæ. Dla okupuj¹cych nas psów Allah przygotowa³ te oto z pozoru nieszkodliwe przedmioty. – Przycisn¹³ palec tak mocno, ¿e a¿ pop³ynê³a krew, i uniós³ go w górê. – Nasi mêczennicy bêd¹ nosiæ na paskach torby pe³ne tych czarnych diamentów. Kiedy ³adunki wybuchn¹, diamenty zapewni¹ maksymalny efekt.
Samir drgn¹³. Poczu³, ¿e krêci mu siê w g³owie, a usta wype³nia kwaœny smak. „Maksymalny efekt”. Wiedzia³ lepiej ni¿ ktokolwiek inny, co potrafi¹ zrobiæ z cz³owiekiem od³amki. Pojawiaj¹ce siê w g³owie obrazy by³y jak uderzenia m³ota. Dotar³ na miejsce dwadzieœcia minut po wybuchu. Ju¿ kiedy skrêca³ w g³ówn¹ ulicê Kany, zobaczy³ dym i doda³ gazu. Nie by³ pewien dlaczego, mo¿e zadzia³a³a czysta intuicja. Ludzie biegali, siedzieli i stali dooko³a dymi¹cego domu. Niektórzy próbowali ugasiæ po¿ar. Niski policjant rozmawia³ przez radio. W rynsztoku le¿a³y trzy pod³u¿ne pakunki. Jeden ma³y i dwa wiêksze. Z ka¿dego z nich wystawa³y stopy. Te w pierwszym
wiêkszym pakunku mia³y buty. Piêkne buty na obcasie. Te w drugim tylko poñczochy. Z ma³ego pakunku wystawa³y stopy w bia³ych skarpetkach, poplamionych zaschniêt¹ glin¹. Policjant próbowa³ go powstrzymaæ, kiedy oszala³y rozrywa³ materia³ okrywaj¹cy jej cia³o. „Maksymalny efekt”. Coœ, na co patrzy³, siedz¹c na piêtach w Kanie. Znów zacz¹³ przys³uchiwaæ siê toczonej w pokoju rozmowie. Jak tylko Mona zacznie atakowaæ zara¿one systemy, zamachowcy samobójcy zdetonuj¹ ³adunki. Jeden w Tel Awiwie i dwóch w Jerozolimie. Arie i Ahmad studiowali mapy, uzgadniali czas i zastanawiali siê nad wyborem odpowiedniej drogi do
Izraela. Ahmad dowiedzia³ siê, ¿e Mossad po³¹czy³ z wirusem Ariego. Arie wygl¹da³ na zaniepokojonego i chcia³ wiedzieæ wiêcej. Na liœcie Mossadu by³ te¿ najwyraŸniej Samir. Mo¿e i on powinien siê baæ. Ahmad odchyli³ siê do ty³u. W rêku trzyma³ ró¿aniec. – Osobiœcie zajmê siê czêœci¹ operacyjn¹ nastêpnej fazy. By³o jasne, ¿e nie mo¿e siê doczekaæ zamachu. – Najwiêkszy ³adunek bêdzie siê sk³ada³ z samochodu wype³nionego p³ynnymi materia³ami wybuchowymi oraz
tysi¹cem tych maleñstw. Ahmad wskaza³ ostre metalowe przedmioty na stole. – Celem jest Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie. Samir nie wiedzia³, czy plan powsta³, kiedy do³¹czy³ do grupy, czy te¿ by³ gotowy wczeœniej i tylko czekano z nim na w³aœciwego cz³owieka. Nie ¿eby go to szczególnie obchodzi³o. Pracowa³ nad Mon¹ doba za dob¹, napêdzany szaleñczym niepokojem. Nie œpi¹c, nie jedz¹c i nie p³acz¹c. Najpierw w ciemnym i zakurzonym magazynie dywanów na przedmieœciach irañskiego miasta Kom. Nastêpnie w mieszkaniu
w Nicei. Potem w starej bazie rakietowej w Berberze. A teraz, siedz¹c we wspania³ym pokoju z ogromnym widokiem na Karun, nie czu³ ju¿ wcale ¿¹dzy zemsty. Co innego kiedy by³ pogr¹¿ony w pracy. Doby zlewa³y siê ze sob¹, tygodnie stawa³y siê miesi¹cami i nie by³o czasu na zastanowienie. Teraz jednak, wbrew jego woli, pojawi³a siê refleksja. „Maksymalny efekt”. Spojrza³ na Koran, le¿¹cy ko³o Ahmada. Pochyli³ siê do przodu i wzi¹³ do rêki podniszczony egzemplarz. Ahmad, nie przestaj¹c mówiæ ani nawet nie spuszczaj¹c wzroku z Ariego, z³apa³ Samira za nadgarstek. Chwyt by³ tak silny, ¿e Samirowi wydawa³o siê, ¿e
rêka wkrótce odpadnie. Sapn¹³ i wypuœci³ ksiêgê, która z trzaskiem upad³a na stó³. Siedzieli nieruchomo. Z³¹czeni. Samir spojrza³ w ciemne oczy Ahmada. Nastêpnie Ahmad zwolni³ uœcisk i siê uœmiechn¹³. – Ana asif, przepraszam. Czysty odruch. Ostatni Testament pod¹¿a za mn¹, gdziekolwiek siê udam. Proszê, mo¿esz po¿yczyæ. Ahmad ¿ylast¹ d³oni¹ podsun¹³ mu ksiêgê. Samir wzi¹³ j¹ dopiero po chwili i oszo³omiony kiwn¹³ lekko g³ow¹, wci¹¿ czuj¹c pulsowanie w nadgarstku. Ahmad odwróci³ siê z powrotem do Ariego, który wydawa³ siê zak³opotany. Samir
ju¿ nie s³ucha³, zacz¹³ przegl¹daæ sto czternaœcie sur i pogr¹¿y³ siê w dobrze znanych tekstach.
Sztokholm,
Szwecja
Eric zamkn¹³ za sob¹ drzwi z niepotrzebnym trzaskiem. Mieszkanie by³o puste. Nie, nie puste. Opuszczone. To du¿a ró¿nica. Zapach w przedpokoju, jej klucze na komodzie, szum lodówki w kuchni – wszystko, co dobrze znane, nagle wydawa³o siê inne, nieprzyjazne. Badania potwierdzi³y, ¿e Hanna jest powa¿nie chora, ale konkretna diagnoza nie zosta³a jeszcze postawiona. Trzeba by³o pobraæ wiêcej próbek. Trzyma³ siê, kiedy ca³owa³ j¹ w czo³o. Nie rozklei³ siê, kiedy wybieg³ ze szpitala, wsiad³ do pustego samochodu i ruszy³ do domu, ¿eby przywieŸæ jej
ubrania na zmianê. Teraz jednak zupe³nie siê rozsypa³. Opad³ na kanapê i zacz¹³ p³akaæ. Tak samo jak Hanna, kiedy wróci³a wczeœniej tego samego wieczoru. Teraz jednak nie pojawi³ siê nikt, kto by siê nim zaopiekowa³ i po³o¿y³ na g³owie zimny rêcznik. Mieszkanie by³o zastyg³e, ciche i opuszczone. Wyczekuj¹ce. Oczywista, przewidywalna codziennoœæ zosta³a zdemaskowana. Nic nie by³o stabilne. Ani bezpieczne. Wszystko by³o ³amliwe i kruche. Mechanizm zegarka w ka¿dej chwili móg³ siê zaci¹æ lub zatrzymaæ. Za oknem rozleg³o siê wycie policyjnej syreny. Eric pomyœla³ o rozgor¹czkowanym spojrzeniu Hanny.
Chcia³ siê z ni¹ zamieniæ. To ona powinna tu siedzieæ i byæ zdrowa, a on le¿eæ tam i chorowaæ. Jego spojrzenie zatrzyma³o siê na torebce Hanny, rzuconej na pod³ogê ko³o komody. Pachnia³a skór¹ i perfumami. W œrodku by³y potrzebne jej na co dzieñ drobiazgi, talizmany, symbole i inne przedmioty. Kocha³ jej œwiat. A mimo to wiedzia³ o nim tak niewiele. Jakim cudem wszystko tak cholernie szybko siê zmieni³o? Zaledwie kilka godzin wczeœniej by³ szczêœliwy – a w ka¿dym razie niewiele mu do tego brakowa³o. Mind Surf dzia³a³, a on zamierza³ z nowymi si³ami zaj¹æ siê ich ma³¿eñstwem. Teraz wszystko runê³o. Hanna le¿a³a na intensywnej terapii.
Mind Surf by³ zara¿ony jakimœ d¿ihadowym wirusem. Eric podniós³ siê z kanapy i stan¹³ przed du¿ym lustrem w przedpokoju. Oczy mia³ przekrwione, policzki wilgotne, a w³osy rozczochrane. Przycisn¹³ czo³o do ch³odnego lustra i ciê¿ko oddycha³, a¿ szk³o pokry³o siê par¹. Stali tak d³ugo, czo³o przy czole ‒ odbicie i ta otch³añ. Bo¿e kochany, jak móg³bym pomóc Hannie? Co móg³bym zrobiæ? – Centrum powiadamiania ratunkowego, s³ucham? – Chodzi o mojego mê¿a. O Bo¿e... – Co siê sta³o pani mê¿owi?
– M¹¿... Le¿y w kuchni. Bardzo was proszê, przyjedŸcie szybko. Kobieta zaczê³a p³akaæ. – Mia³ wypadek? – Straci³ pamiêæ. – Straci³ pamiêæ? To nie jest sprawa dla 112. Proszê siê jutro zg³osiæ do przychodni. – Nie dlatego przecie¿ dzwoniê, do jasnej cholery. M¹¿ jest chory. Bardzo chory. Wszystko sta³o siê tak szybko. – Jakie s¹ objawy?
– Wymiotowa³. Wszêdzie. I ma gor¹czkê. Chyba o wiele za wysok¹. Majaczy. – Rozumiem. Da³aby pani radê go przywieŸæ albo podjechaæ taksówk¹ do najbli¿szego szpitala? Mo¿e zjad³ coœ nieœwie¿ego? Kobieta dysza³a ciê¿ko do s³uchawki. – Pos³uchaj uwa¿nie, ty ma³y zasrañcu. Mój m¹¿ jest jednym z najbardziej szanowanych przedsiêbiorców w tym kraju. Nagle zachorowa³ i bojê siê o jego ¿ycie. Albo wyœlesz karetkê, albo osobiœcie dopilnujê, ¿ebyœ wylecia³ z pracy. Mê¿czyzna w centrali pokrêci³ g³ow¹.
– Nie ma sensu wytaczaæ dzia³. Jesteœmy tu po to, ¿eby pomagaæ. Wysy³am karetkê. Jaki jest pani adres i jak brzmi nazwisko mê¿a? Kobieta zaciêtym tonem odpowiedzia³a: – Elfviksvägen 62 na Lidingö. A mój m¹¿ nazywa siê Mats Hagström. Jeszcze jeden br¹zowy plastikowy kubeczek lurowatej kawy. Musia³ odpêdziæ zmêczenie, które panoszy³o siê w ciele, sprawiaj¹c, ¿e marz³. Znowu siedzia³ na rozchwianym plastikowym krzeœle, tym razem ko³o jej ³ó¿ka. Przeniesiono j¹ do wiêkszej sali, w której sta³y trzy inne, puste ³ó¿ka. Personel szpitala nadal dba³ o to, ¿eby
trzymaæ j¹ w izolacji – nadal nie by³o wiadomo, czy choroba jest zakaŸna. Œwiat³o by³o przyt³umione. Hanna spokojnie oddycha³a przez sen. Z³apa³ j¹ za rêkê, ostro¿nie, ¿eby nie zahaczyæ o kroplówkê. Co jakiœ czas siê wzdryga³a, a œciskana przez Erica d³oñ dr¿a³a. Czy to przez sny? Eric mia³ mêtlik w g³owie. Raz za razem przebiega³ w myœlach ostatni¹ dobê, próbuj¹c znaleŸæ jakieœ wyt³umaczenie. Doktor Thomas Wethje zjawia³ siê regularnie, ale wygl¹da³o na to, ¿e rozumie równie niewiele co wszyscy inni. Hanna by³a zara¿ona. Tyle stwierdzono. Nie by³a to infekcja
bakteryjna ani ¿aden znany wirus. Kilka godzin temu by³a tu ca³a gromada lekarzy. Stali dooko³a ³ó¿ka Hanny i zapisywali coœ w notatnikach. Zanim wyszli, doktor Wethje œcisn¹³ jego ramiê i powiedzia³: – Jej stan jest stabilny. Wyleczymy j¹. Proszê siê nie martwiæ. Oczy lekarza mówi³y jednak co innego. Przynajmniej tak to zrozumia³. Wsta³ i podszed³ do okna. Daleko w dole zobaczy³ du¿y wewnêtrzny dziedziniec. Przy drzwiach sta³o kilka postaci z papierosami. Spojrza³ na zegarek. By³o ju¿ wpó³ do ósmej rano. Przez ca³¹ noc nie zmru¿y³ oka. Przypomnia³ sobie,
¿e dziœ rano ma siê spotkaæ z Matsem Hagströmem. Mieli siê zobaczyæ w jego biurze o dziewi¹tej. Wyszed³ na korytarz. Silne neonowe œwiat³o sprawi³o, ¿e zacz¹³ mrugaæ. Na oddziale panowa³ spokój, krótkow³osa ruda pielêgniarka przygotowywa³a wózek z jedzeniem. Eric wskaza³ na komórkê i spojrza³ na ni¹ pytaj¹co. Siostra zmarszczy³a z niezadowoleniem nos. – Musi pan pójœæ do wind. Tutaj nie wolno ich u¿ywaæ. Skin¹³ g³ow¹ i ruszy³ wzd³u¿ korytarza. Czu³ siê tak, jakby przejecha³ go tir. Wybra³ numer Matsa. Ktoœ odebra³ po trzecim sygnale.
– Halo? By³ to kobiecy g³os. Eric spojrza³ na wyœwietlacz, chc¹c siê upewniæ, ¿e numer jest prawid³owy. – Ee... Przepraszam. Szukam Matsa Hagströma. Kobieta odpar³a, jakby nieobecna: – Przykro mi, ale obecnie nie jest osi¹galny. Jestem jego ¿on¹, czy mogê w czymœ pomóc? – Nazywam siê Eric Söderqvist, by³em z nim umówiony na spotkanie dzisiaj rano. Muszê je niestety odwo³aæ, poniewa¿ jestem w szpitalu Karolinska.
¯ona zachorowa³a w nocy. Kobieta przez chwilê milcza³a, wiêc po raz kolejny spojrza³ na wyœwietlacz, ¿eby sprawdziæ, czy po³¹czenie nie zosta³o przerwane. – Halo? Jest pani tam? – Jestem. A wiêc mamy wiêcej wspólnego, ni¿ siê panu wydaje. Sama jestem teraz na oddziale intensywnej terapii. Mats w nocy zachorowa³. Eric usiad³ na schodach ko³o wind. – Naprawdê przykro mi to s³yszeæ. Mam nadziejê, ¿e to nic powa¿nego.
– Nikt tego nie wie. Ani jeden skurczybyk w ca³ym szpitalu. Rozumie pan to? Bo ja ni cholery nie mogê. Pobieraj¹ próbkê za próbk¹, ale nie daj¹ ¿adnych konkretnych odpowiedzi. W s³uchawce coœ zatrzeszcza³o. Byæ mo¿e kobieta p³aka³a. – Czy to nie mia³ byæ jeden z wiod¹cych szpitali na œwiecie? Najlepszy, jaki mamy? Eric próbowa³ zebraæ myœli. Co tu siê dzia³o? Lekarze nie potrafili postawiæ diagnozy. Tak samo jak w przypadku Hanny. Czy zarazili siê t¹ sam¹ chorob¹? Jak? Kiedy? Wsta³ i poszed³ z powrotem na oddzia³.
– Proszê chwilkê poczekaæ, muszê o coœ zapytaæ naszego lekarza. – Poczekaæ? Nic innego nie robiê. Tylko czekam i czekam. A on z ka¿d¹ chwil¹ gaœnie. Gaœnie! Eric dostrzeg³ rudow³os¹ pielêgniarkê. Kiedy ta zobaczy³a, ¿e rozmawia przez telefon, wziê³a siê pod boki i zmarszczy³a czo³o. – Nie zrozumia³ pan? Na oddziale nie wolno rozmawiaæ przez telefon. Proszê natychmiast st¹d wyjœæ albo siê roz³¹czyæ. Eric pokrêci³ g³ow¹, min¹³ pielêgniarkê i szed³ dalej w stronê recepcji.
Pielêgniarka ruszy³a za nim. – Proszê zawróciæ. Co pan wyprawia? To jest bezczelnoœæ! Eric wsun¹³ g³owê przez drzwi do recepcji. M³oda dziewczyna z w³osami spiêtymi w koñski ogon podnios³a wzrok znad komputera. – Czym mogê s³u¿yæ? – Muszê siê natychmiast skontaktowaæ z doktorem Thomasem Wethje. Dziewczyna spojrza³a na zegar. – Powinien tu byæ za jak¹œ godzinê. Jest teraz na oddziale ratunkowym.
Jeœli pan zaczeka... – Nie mogê czekaæ. Doktor mia³ pager. Jaki jest jego numer? Rudow³osa pielêgniarka, dysz¹c, wesz³a miêdzy niego a dziewczynê z koñskim ogonem. – Wychodzi pan st¹d! My tu pracujemy, proszê natychmiast zakoñczyæ rozmowê! Sygna³ zak³óca pracê naszych urz¹dzeñ! Rozumie pan? Znowu wziê³a siê pod boki. Eric przypomnia³ sobie, ¿e po drugiej stronie nadal czeka pani Hagström, i zwróci³ siê do pielêgniarki:
– Zrobiê to, jak tylko skontaktujê siê z doktorem Wethje. – O nie. Doktor ma wa¿ne rzeczy do roboty i nie mo¿e pan mu tak po prostu przeszkadzaæ. Eric straci³ cierpliwoœæ. – Zamknij siê, przebrzyd³a marchewo. Ja te¿ tu próbujê ratowaæ ¿ycie. Pielêgniarka stanê³a jak ra¿ona piorunem. Przez moment wydawa³a siê zbita z tropu, ale po chwili za³o¿y³a rêce. – Wo³am ochronê!
Kiedy przeciska³a siê ko³o niego, Eric poczu³ kwaœny zapach potu. Dziewczyna z koñskim ogonem spojrza³a na niego pytaj¹co. Wzi¹³ g³êboki oddech. – Jestem zmêczony i przyparty do muru. Nie spa³em ca³¹ noc, a moja ¿ona jest ciê¿ko chora. Nikt najwyraŸniej nie wie, co jej jest. By³bym naprawdê wdziêczny, gdyby poda³a mi pani numer pagera doktora Wethje. To wa¿ne. Dziewczyna najpierw siê zawaha³a, po chwili jednak skinê³a g³ow¹. Wsta³a i wrêczy³a Ericowi ¿ó³t¹ karteczkê samoprzylepn¹. – Britta to prawdziwa jêdza. Dobrze, ¿e
ktoœ w koñcu utar³ jej nosa. Eric spojrza³ na karteczkê i siê uœmiechn¹³. – Dziêkujê. To by³a czysta przyjemnoœæ. Wyszed³ na korytarz i powiedzia³ pani Hagström, ¿e do niej oddzwoni. Wybra³ numer lekarza i znowu usiad³ na schodach ko³o wind, czekaj¹c na rozmowê. Po dziesiêciu d³ugich minutach telefon zadzwoni³. Nieznany numer. – Mówi Thomas Wethje. Szuka³ mnie pan?
– Dzieñ dobry, bardzo przepraszam, ¿e przeszkadzam. Z tej strony Eric Söderqvist. – Witam. Czy to mo¿e zaczekaæ? Jestem teraz bardzo zajêty. Przy drzwiach na oddzia³ pojawi³a siê pielêgniarka z koñskim ogonem. Dawa³a mu jakieœ znaki. Zacz¹³ mówiæ szybciej. – To zajmie tylko minutê. Wczoraj spotka³em siê z koleg¹ z pracy. Umówiliœmy siê na dzisiaj, ale kiedy zadzwoni³em, odebra³a jego ¿ona. Dowiedzia³em siê, ¿e kolega le¿y tu na intensywnej terapii z podobnymi objawami co Hanna i...
– Mats Hagström? – Mats Hagström. – Jego ¿ona to naprawdê ostra kobieta. Zgotowa³a nam tu piek³o. Hagström wykazuje symptomy, które zaobserwowaliœmy u pañskiej ¿ony, ale s¹ te¿ pewne ró¿nice. Przez szybê Eric dostrzeg³ siostrê Brittê. U jej boku maszerowa³ ogolony na ³yso ochroniarz Securitasu. – Mo¿esz zejœæ do mnie na oddzia³? – Chyba nie mam wyboru. Jedna z sióstr zaraz mnie wyrzuci.
Lekarz zarechota³. – S³ysza³em, ¿e mia³eœ do czynienia z Britt¹ Stensson. Rzeczywiœcie lepiej bêdzie, je¿eli szybko tu przyjdziesz. Je¿eli ona ciê dopadnie, nikt nie bêdzie w stanie ciê uratowaæ.
Tel Awiw,
Izrael
Rachel Papo przykucnê³a i przygl¹da³a siê uwa¿nie rozmaitym wypiekom w szklanej gablocie. Nie mog³a pope³niæ b³êdu. Cokolwiek mog³o wpêdziæ Tarê w histeriê. Z³y kolor, z³y kszta³t, nie taka polewa. Ostatnim razem zielona ró¿yczka z marcepanu sprowokowa³a atak trwaj¹cy prawie dwadzieœcia minut. W koñcu Rachel uda³o siê j¹ uspokoiæ, ale zd¹¿y³a ju¿ przewróciæ stó³ i wybrudziæ ubranie tak bardzo, ¿e musia³y jechaæ do domu. Ale to by³a wina Rachel. Z³o¿y³a
zamówienie u kelnera i nie sprawdzi³a, co jej podadz¹. Orientowa³a siê jako tako, co mo¿e wyprowadziæ m³odsz¹ siostrê z równowagi. W oko wpad³o jej bia³e ciastko z br¹zowymi kropkami. Doskona³e. Zamówi³a herbatê dla siebie i fantê dla Tary. Dok³adnie przyjrza³a siê szklance podanej przez kasjerkê. W ¿adnym wypadku nie mog³a byæ brudna. ¯adnych napisów ani znaków firmowych. Ta wydawa³a siê w porz¹dku. Rachel wziê³a tacê i wróci³a do stolika w najdalszym k¹cie kawiarni. Tara nie lubi³a siedzieæ przy oknie. Zw³aszcza na tak ruchliwej ulicy jak Dizengoff. Usiad³a naprzeciwko siostry i uœmiechnê³a siê ciep³o.
Tara liczy³a kostki cukru w misce na stole. Kiedy ju¿ policzy³a, natychmiast zaczê³a od nowa, wzdychaj¹c i krêc¹c g³ow¹. Obie mia³y podobne ciemne i gêste w³osy, choæ u Tary by³y one krótsze. Cia³o mia³a nabrzmia³e i rozlaz³e – efekt uboczny silnych leków. Mimo to jednak by³a piêkna. Piêkniejsza ni¿ ktokolwiek na œwiecie. Niby by³y do siebie podobne, ale jednak nie. Twarz Tary by³a miêkka i doskonale symetryczna. Obie mia³y oczy w kszta³cie migda³ów. W Tarze by³o jednak coœ niewinnego i prawdziwego, czego brakowa³o Rachel. No i nos, który by³ prosty, a nie z³amany jak u niej. Tara by³a osiem lat m³odsza. Na
papierze. Mentalnie by³a m³odsza co najmniej o dwadzieœcia. Ma³e, zagubione dziecko. Nie zawsze tak by³o, ale tamta noc zmieni³a wszystko. Ostro¿nie chwyci³a Tarê za rêce i przesunê³a cukierniczkê. Nastêpnie postawi³a na stole ciastko i nala³a fanty. Tara d³ugo przygl¹da³a siê wypiekowi. Rachel znieruchomia³a z butelk¹ w d³oni i czeka³a na katastrofê. Po chwili jednak Tara siê rozjaœni³a, wziê³a do rêki ³y¿kê i zjad³a du¿y kês. Rachel odetchnê³a i œledzi³a siostrê spojrzeniem. Kiedy jad³a, emanowa³ z niej swoisty spokój. Odsunêli j¹ od zadania w Singapurze. Rachel poczyni³a ju¿ wszystkie przygotowania: wczyta³a siê w sprawê,
zaplanowa³a trasy lotów i wybra³a odpowiedni¹ to¿samoœæ. Teraz jednak ktoœ pojecha³ zamiast niej, a ona zosta³a w Tel Awiwie. W pierwszej chwili myœla³a, ¿e to ze wzglêdu na wtopê w Dubaju, ¿e w oczekiwaniu na œledztwo postanowili odstawiæ j¹ na boczny tor. Ale co w³aœciwie by³o tu do zbadania? Mohammad al-Raszid j¹ zaatakowa³, a ona zareagowa³a instynktownie. To by³o niefortunne, ale ka¿dy, kto pracuje w terenie, wie, ¿e nie wszystko da siê przewidzieæ. Wiceszef Dawid Jassur zadzwoni³ do niej z mnóstwem pytañ o Ariego al-Fattala i atak wirusowy. Potem jednak napisa³ Meir Pardo. Okaza³o siê, ¿e czeka j¹ awans.
– Masz do zaoferowania znacznie wiêcej ni¿ tylko miêœnie – powiedzia³. Wiedzia³a, ¿e szef Mossadu j¹ lubi. Nigdy nie rozumia³a dlaczego. Organizacja mia³a prawie dziesiêæ tysiêcy pracowników, a na szczycie, tak blisko Boga, jak tylko siê da, siedzia³ Meir. Ona by³a na samym dole tej drabiny. Mimo to czêsto z ni¹ rozmawia³, pomaga³ jej i zawsze dba³ o podtrzymanie kontaktu. A teraz awans. ¯adnych wiêcej egzekucji dla 101. Teraz bêdzie pracowa³a w wywiadzie. By³a ju¿ na briefingu w nowym wydziale. Przydzielono j¹ do grupy kieruj¹cej ob³aw¹ na Samira Mustafa, twórcê wirusa Mona. By³ to ma³y, z³o¿ony
z wyselekcjonowanych ludzi oddzia³, w którym oprócz niej byli sami mê¿czyŸni. Nie, nie mê¿czyŸni – poprawi³a siê. Stare dziady. Czy w ogóle chcia³a opuszczaæ jednostkê 101? Dosta³a do przeczytania grub¹ teczkê z setkami dokumentów. I stos zdjêæ. Wszystkie przedstawia³y Samira Mustafa. Wszystkie oprócz jednej ma³ej kolorowej fotografii, na której widnia³a jego córka, Mona. By³a s³odka jak Barbie. Mia³a du¿e br¹zowe oczy, czarne krêcone w³osy i olœniewaj¹cy uœmiech. Rachel trudno by³o sobie wyobraziæ, jak to jest straciæ dziecko. Nie mia³a w³asnych dzieci i wiedzia³a, ¿e nigdy
siê to nie zmieni. Ale gdyby coœ sta³o siê Tarze... Spojrza³a na siostrê ‒ skoñczy³a jeœæ i dmucha³a przez rurkê do fanty, tworz¹c b¹belki. Tamtej nocy Rachel nie uda³o siê jej ochroniæ, ale drugi raz nie zawiedzie. Dziœ by³a ju¿ inaczej przygotowana i mia³a inne doœwiadczenie. Dziœ sama by³a broni¹. Poœwiêci ¿ycie, ¿eby j¹ pomœciæ. Wypi³a trochê herbaty. A mo¿e nawet ju¿ j¹ pomœci³a. Wszyscy ci ludzie. Nigdy siê nie zawaha³a. Nigdy nie czu³a strachu na widok doros³ych ludzi, którzy usmarkani b³agali o litoœæ. Robi³a to, ¿eby broniæ Izrael. Istnienie ¯ydów by³o wiecznie zagro¿one. Kraj potrzebowa³ wszystkich rodzajów ochrony, nawet
jednostki 101. Ile razy trzeba jednak zabiæ, ¿eby staæ siê wolnym? Tara nigdy nie bêdzie wolna. Do koñca swoich dni. Czy wiêc rozumia³a Samira? Straci³ dziecko. Rodzinê. Czy mog³a mu wspó³czuæ? To pytanie kr¹¿y³o jej po g³owie, kiedy pi³a letni¹ herbatê. Tara wróci³a do ciastka. Pytanie by³o bez znaczenia. OdpowiedŸ niewarta uwagi. Samir Mustaf stanowi³ zagro¿enie. Koniec, kropka. Istnia³y tysi¹ce wyciskaj¹cych ³zy powodów, ale takie rzeczy nigdy nie robi³y na niej wra¿enia. To ¿a³obnicy bêd¹ prz¹œæ nad jego martwym cia³em grube jedwabne nici. Nici, które w koñcu nadadz¹ mu formê mêczennika i bohatera. Ona nie
nale¿a³a do ¿a³obników. Zjawia³a siê wczeœniej. Tara od³o¿y³a ³y¿kê, przysunê³a do siebie cukierniczkê i zaczê³a liczyæ.
Sztokholm,
Szwecja
Jecha³ Sveavägen. Szum silnika dzia³a³ usypiaj¹co i w pewnym momencie musia³ odbiæ, ¿eby nie pojechaæ pod pr¹d. Samochód z naprzeciwka zatr¹bi³ gwa³townie. Eric zmniejszy³ prêdkoœæ. Nie spa³ ju¿ od ponad doby. Dziwnie siê czu³, zostawiaj¹c Hannê, ale lekarze chcieli pobraæ kolejne próbki i tylko by im przeszkadza³. Poza tym by³a mu potrzebna zmiana otoczenia. Musia³ zebraæ myœli. Choroba Matsa Hagströma zmieni³a wszystko. Widzia³ siê z obojgiem. By³ ³¹cz¹cym ich ogniwem. Ale sam czu³ siê dobrze. Czy
to mo¿liwe, ¿eby by³ nosicielem wirusa, nic o tym nie wiedz¹c? Thomas Wethje stwierdzi³, ¿e to mo¿liwe, ale ma³o prawdopodobne. Mimo to pobrano od niego próbki moczu, krwi i œliny. Lekarz zastanawia³ siê, czy nie przenieœæ Hanny do bardziej odizolowanej czêœci szpitala, na specjalny oddzia³ dla chorych z wysokim ryzykiem zakaŸnoœci. Eric mrugn¹³ kierunkowskazem i zmieni³ pas. Nie licz¹c niektórych objawów, przypadków Matsa i Hanny nic na razie nie ³¹czy³o. Ale w obojgu coœ siê rozwija³o. Czu³ to. Jadowity w¹¿, umykaj¹cy promieniom rentgena i badaniom krwi, który p³ywa³
w organizmie Hanny i czeka³ na odpowiedni moment. Eric skrêci³ w prawo w Kungsgatan i doda³ gazu, kieruj¹c siê w stronê Vasagatan. Nie chcia³ zostawaæ d³ugo. Tylko wypiæ kawê i porozmawiaæ jakieœ pó³ godziny. Z rozs¹dnym i bystrym cz³owiekiem. Potem wróci do szpitala. Jens oczywiœcie martwi³ siê o Hannê. Je¿eli by³ nosicielem, czy móg³ zaraziæ Jensa? I kiedy w takim razie on sam zosta³ zara¿ony? Dlaczego siê nie rozchorowa³? Przebieg³ w myœlach wszystkich, z którymi siê spotka³ w ci¹gu kilku ostatnich dób. Wyk³ad na KTH? Ryzyko z³apania infekcji by³o du¿e – zamkniêta sala z setkami s³uchaczy.
A mo¿e to Mats by³ chory jako pierwszy? Móg³ zaraziæ Erica podczas spotkania kilka dni temu. Tego, na którym mia³ miejsce s³ynny rzut jab³kiem. Eric móg³ staæ siê nosicielem i zaraziæ Hannê, kiedy widzieli siê póŸniej tego samego wieczoru. Ale w takim wypadku równie¿ Jens powinien byæ chory. Widzieli siê w Riche tu¿ po spotkaniu. Nie, to te¿ nie pasowa³o. Czy to mo¿liwe, ¿eby egzotyczny wirus znalaz³ siê w nowej dostawie ¿elu? W paczce, któr¹ dosta³ z Uniwersytetu Kioto? Czy wirus jest w stanie prze¿yæ kilka dób w paczce? Min¹³ Vasagatan i pojecha³ w stronê Kungsbron. Rankiem ruchu ulicznego
prawie nie by³o i ju¿ po chwili skrêci³ w Västra Järnvägsgatan. Zbyt ma³o wiedzia³ o wirusach. Bior¹c jednak pod uwagê to, ile wysi³ku wymaga³o od wirusologów utrzymanie ich przy ¿yciu w laboratorium, trudno by³o uwierzyæ, ¿e da siê woziæ po œwiecie ¿yj¹cego wirusa. A je¿eli rzeczywiœcie znajdowa³ siê w paczce, Eric te¿ powinien by³ zachorowaæ. I Jens. Zdenerwowany potrz¹sn¹³ g³ow¹. Tu¿ za granic¹ œwiadomoœci by³o coœ, co nie dawa³o mu spokoju. Coœ wa¿nego. To uczucie towarzyszy³o mu, odk¹d wyszed³ ze szpitala. Coœ mu umyka³o. Próbowa³ uchwyciæ tê ulotn¹ myœl, ale na pró¿no. By³ zbyt zmêczony. ¯ó³te logo
„Aftonbladet” tkwi³o wysoko na œcianie czworok¹tnego szklanego kolosa, siedziby redakcji. Eric zaparkowa³ i wy³¹czy³ silnik. Przez chwilê siedzia³ nieruchomo, z g³ow¹ opart¹ o kierownicê. Wydarzenia ostatniej doby przelatywa³y mu przez g³owê jak szalony teatrzyk. Gdzieœ tam by³a odpowiedŸ, ale zagubi³a siê w ca³okszta³cie. Wysiad³ z samochodu i odetchn¹³ œwie¿ym porannym powietrzem. Okolice dworca wygl¹da³y jak wielki plac budowy, wszêdzie ku niebu wznosi³y siê dŸwigi. Sztokholm rós³. Eric zamkn¹³ samochód i ruszy³ w kierunku wejœcia. W windzie przeczesa³ d³oni¹ rozwichrzone w³osy i w³o¿y³ koszulê w spodnie. Kiedy
wyszed³ na oszklony dziedziniec „Aftonbladet”, Jens wsta³ z jednej z czerwonych kanap w recepcji i wybieg³ mu na spotkanie. Uœcisnêli siê. Jens odchyli³ siê do ty³u i spojrza³ Ericowi w oczy, nie zwalniaj¹c uœcisku. – Co siê dzieje, do cholery? Jak ona siê czuje? A ty? Eric pokrêci³ g³ow¹ i skin¹³ w kierunku redakcji. – Mo¿emy gdzieœ w spokoju posiedzieæ? Mo¿e w sali konferencyjnej? Jens przygl¹da³ mu siê d³u¿sz¹ chwilê.
– Ty potrzebujesz sypialni. – Potrzebujê kofeiny. – Kawa jest tam dalej. ChodŸmy. Ruszyli przez redakcjê. W rogu sta³y trzy du¿e czerwone automaty z kaw¹. Jens postawi³ dwa kubeczki i wybra³ zwyk³¹ czarn¹ kawê. – I tak ka¿da smakuje jak gówno – powiedzia³. Nastêpnie podszed³ do automatu ze s³odyczami, który sta³ obok niewielkiego zlewozmywaka. Wodzi³ palcem po szybie, a¿ znalaz³ to, czego szuka³. Skin¹³ na Erica.
– PodejdŸ tu. Trzymaj w ten sposób. Eric przycisn¹³ wskazane guziki. – Trzymaj. Ca³y czas. Jens ukucn¹³ przy wielkiej maszynie, wymaca³ kabel i wyrwa³ go z kontaktu. Eric spojrza³ na niego pytaj¹co. Jens odczeka³ kilka sekund, po czym z powrotem w³o¿y³ wtyczkê do gniazdka. Maszyna zaburcza³a, spirala przy batoniku Japp zakrêci³a siê i wypchnê³a go na zewn¹trz. Jens uœmiechn¹³ siê ponuro: – Trzeba pokazaæ maszynom, kto tu rz¹dzi.
Poda³ batonik Ericowi. – Przyda ci siê trochê energii. Jedz. Wzi¹³ kubeczki i ruszy³ w stronê szeregu mniejszych sal konferencyjnych. – Skoro tak, to spierdalaj! Eric odwróci³ siê i zobaczy³ m³odego ch³opaka z zaczesanymi do ty³u w³osami i w zielonym krawacie, który rzuci³ s³uchawk¹ telefonu na jednym z redakcyjnych biurek. Kobieta o krêconych blond w³osach spojrza³a na niego, nie rozumiej¹c. Ch³opak wycelowa³ w ni¹ d³ugopisem. – Wiesz, co mówi ten socjalistyczny
knur? Kobieta pokrêci³a g³ow¹. Eric przesta³ œledziæ ich wzrokiem i ruszy³ za Jensem. NajwyraŸniej wiele siê zmieni³o na starym okrêcie flagowym Szwedzkiej Konfederacji Zwi¹zków Zawodowych. Jens poczeka³, a¿ wejdzie do jednej z sal, po czym zasun¹³ za nim szklane drzwi. Nastêpnie usiad³ ciê¿ko na jednym z metalowych krzese³. – No to jeszcze raz... Jak siê czujesz? Eric siad³ ko³o niego i przeci¹gn¹³ rêk¹ po twarzy.
– To bez znaczenia. Chyba w porz¹dku. Albo... cholera wie. – A Hanna? – Ona zdecydowanie nie czuje siê dobrze. Lekarze nie wiedz¹, co jej jest. Pewne jest tylko to, ¿e jej stan siê pogarsza. Najnowsza teoria Thomasa Wethje jest chyba taka, ¿e to jakiœ zakaŸny wariant zapalenia opon mózgowych. – Thomas Wethje? – Lekarz z Karolinska. – Zapalenie opon mózgowych? Przecie¿ myœleli, ¿e to jakiœ wirus?
– Zapalenie opon mo¿e byæ infekcj¹ wirusow¹. A objawy bardzo przypominaj¹ te, które ma Hanna. Zawroty g³owy, wymioty, gor¹czka, bóle stawów. Ale czu³em, ¿e sam nie wierzy w to, co mówi. Ona ma w sobie coœ innego. Coœ z³ego. Prawdê mówi¹c, jestem zrozpaczony. Nie mam pojêcia, za co siê zabraæ. Jens po³o¿y³ swoj¹ du¿¹ d³oñ na jego ramieniu. – Robisz wszystko, co mo¿esz. Jesteœ naukowcem, a nie lekarzem. Mo¿esz tylko przy niej czuwaæ i ufaæ, ¿e ten ca³y doktor Wethje nie bierze pieniêdzy za nic.
– Wydaje siê dobry. Jest rzeczowy jak ma³o kto. Ale porusza siê po omacku. – Coœ chyba mo¿e zrobiæ? – Nie mam bladego pojêcia. Wszystko sprowadza siê do braku diagnozy, na której móg³by siê oprzeæ. Mats Hagström jest chyba w jeszcze gorszym stanie ni¿ Hanna. Wczesnym rankiem mia³ powa¿n¹ niewydolnoœæ serca i przez chwilê wydawa³o siê, ¿e umrze. Teraz oboje s¹ w czymœ w rodzaju œpi¹czki. Nieprzytomni. – Biedna Hanna. Pojadê do niej. Ty spróbuj odsapn¹æ. Przeœpij siê kilka godzin. Nie pomo¿esz Hannie, jeœli padniesz trupem. Bêdziemy czuwaæ przy
niej na zmianê. Eric wypi³ ³yk kawy. Uœmiechn¹³ siê s³abo. – Masz racjê, naprawdê smakuje jak gówno. Gorsza nawet od lury w szpitalu. Przypomnia³ sobie coœ, co przeoczy³. – Muszê zadzwoniæ do niej do pracy. Przez to wszystko zupe³nie zapomnia³em... Z ich perspektywy dyrektor IT nie mog³a wybraæ sobie gorszego momentu na chorobê. Jens odchyli³ siê do ty³u i szerokim gestem wskaza³ redakcjê.
– Masz racjê. Przez ten kryzys komputerowy wszyscy reporterzy maj¹ pe³ne rêce roboty. Gie³da izraelska jest o krok od krachu. Nikt chyba nie zdaje sobie sprawy, jak kruche s¹ systemy finansowe. Kiedy cz³owiek nie mo¿e ju¿ liczyæ na informacje z gie³dy, przestaje robiæ interesy. A kiedy ich nie robi, ca³y ten szajs staje w miejscu. Nie tylko Izrael jest przyparty do muru. Tak¿e Nowy Jork, Londyn, Tokio, Mumbaj. Z tego, co widzê i s³yszê, Mona uruchomi³a globaln¹ lawinê nieufnoœci i paniki. Epicentrum jest oczywiœcie w Tel Awiwie, ale fale uderzeniowe przetaczaj¹ siê przez ca³y œwiat. MSB, Agencja do spraw Cywilnych Sytuacji Kryzysowych, zwo³a³a dziœ konferencjê
prasow¹. Chc¹ nas przekonaæ, ¿e robi¹ co w ich mocy, by chroniæ systemy w Szwecji. Do tej pory nikt oficjalnie nie przyzna³ siê do ataku, choæ coraz wiêcej Ÿróde³ wskazuje na Hezbollah. Amerykañski sekretarz stanu jest w drodze do Tel Awiwu, a Unia Europejska zwo³uje jedno spotkanie kryzysowe za drugim. Ericowi ca³a reszta œwiata wydawa³a siê bardzo odleg³a. Nierzeczywista. Nagle przypomnia³ sobie swój w³asny zara¿ony komputer. – Czy ktoœ opracowa³ antywirusa? Jens pokrêci³ g³ow¹.
– Jeszcze nie. Myœlê, ¿e pracuje nad tym ka¿dy ekspert IT od Tel Awiwu a¿ po Oslo, ale jak dot¹d nie s³yszeliœmy o ¿adnym rozwi¹zaniu. Ten wirus jest nieprawdopodobny, z pewnoœci¹ nie wygl¹da na robotê jakiegoœ zasranego skejtowca z Arizony. Nie, to najwy¿sza liga. Coœ zupe³nie innego. Dobrze zaplanowany, hojnie sfinansowany i przede wszystkim znakomicie przeprowadzony atak. To dlatego wszyscy s¹ tacy bezradni. Poruszaj¹ siê po omacku, tak samo jak ten twój Thomas Wethje. Je¿eli nie wiedz¹, jak dzia³a wirus, jak mog¹ znaleŸæ lekarstwo? Erica przeszy³ ch³ód. Drwi¹ca myœl,
która wczeœniej mu umyka³a, wyl¹dowa³a na swoim miejscu jak kloc z betonu. Siedzia³ jak skamienia³y. Jens zmarszczy³ czo³o. – Co? Co takiego powiedzia³em? Eric postawi³ na stole kubeczek z kaw¹ i spuœci³ wzrok. Myœli szala³y mu w g³owie. Co powiedzia³a Hanna, kiedy upuœci³a szklankê w sypialni? „Dziewczynka mnie zarazi³a. Mona...”. Sk¹d ona to wiedzia³a? Dlaczego powiedzia³a coœ takiego? Nie! Mona to wirus komputerowy. Hanna to kobieta z krwi i koœci. Ale coœ przecie¿ z³apa³a. Tak jak Mats. Oboje u¿ywali Mind Surfu. Ale jak siê to wszystko
³¹czy³o? Czy naprawdê móg³ istnieæ jakiœ zwi¹zek? Podczas swojej sesji Hanna odwiedzi³a stronê TBI. Stronê, która by³a zara¿ona wirusem. Jens siedzia³ w milczeniu, patrz¹c na niego z niepokojem. – Cholera, Jens. Nigdy w to nie uwierzysz. Jens nachyli³ siê do niego. – W co? W co nie uwierzê? Myœli kr¹¿y³y tak szybko, ¿e trudno mu by³o za nimi nad¹¿yæ. Hanna nawi¹za³a biologiczny kontakt z Mind Surfem za poœrednictwem nano¿elu i he³mu
sensorowego. Wesz³a na zara¿on¹ stronê. Komputer z³apa³ wirusa. Wirus w jakiœ sposób na ni¹ wp³yn¹³. Wyrz¹dzi³ jej fizyczn¹ krzywdê. Przeszed³ na ni¹? Nie jako wirus w sensie biologicznym, to by³o niemo¿liwe, ale mo¿e coœ w niej naruszy³. Ale jak to by³o z Matsem? – W co takiego nie uwierzê? – Czekaj. Daj mi pomyœleæ... Mats korzysta³ z Mind Surfu po Hannie. Po tym, jak komputer zosta³ zainfekowany. W ten sposób i on siê zarazi³. Nie, nie zarazi³, ucierpia³. To wyjaœnia³o, dlaczego on sam nie by³ chory. U¿ywa³ Mind Surfu, zanim Hanna odwiedzi³a zainfekowan¹ stronê TBI.
Wpatrywa³ siê przed siebie w milczeniu. Jens z³apa³ go za rêkê. – Stary. Co siê dzieje? Rozmawiaj ze mn¹. Je¿eli tak siê to odby³o, to w³aœnie on by³ winny. To on zmusi³ Hannê, ¿eby wypróbowa³a urz¹dzenie. Ona chcia³a siê kochaæ, a nie bawiæ w królika doœwiadczalnego. On jednak myœla³ tylko o sobie i o tym, ¿eby jej zaimponowaæ. Jego oczy wype³ni³y siê ³zami. Mimo absurdalnoœci tego rozumowania wiedzia³, ¿e ma racjê. Mona zrobi³a jej krzywdê. Jej i Matsowi. – Eric, wszystko siê u³o¿y. Hanna z tego
wyjdzie. Wytrzyma³a tak d³ugo, wiêc wkrótce nast¹pi poprawa. Najgorsze mamy za sob¹. Eric przetar³ d³oni¹ oczy i napotka³ spojrzenie Jensa. – To, co zaraz powiem, zabrzmi jak historia ze Stephena Kinga. Jens wlepi³ w niego wzrok. – Okej... – Wiem, co tak urz¹dzi³o Hannê. I Matsa. – Co? – Mój program. Mind Surf.
Jens próbowa³ zrozumieæ, co w³aœnie us³ysza³. W koñcu powiedzia³ cicho: – Co, do cholery, ma z tym wspólnego Stephen King? – Zupe³nie nic. Zapomnij o nim. Kiedy Hanna testowa³a Mind Surf, odwiedzi³a stronê TBI. Na stronie by³ wirus. Mind Surf zosta³ zainfekowany i w jakiœ sposób, nie pytaj mnie jak, z³oœliwy kod wywar³ na ni¹ biologiczny wp³yw. Tak samo by³o z Matsem. Jakkolwiek nienormalnie by to brzmia³o, Mona... ich zarazi³a. Umilk³ i czeka³, a¿ Jens nazwie go idiot¹. Ten wpatrywa³ siê w niego w milczeniu przez d³u¿sz¹ chwilê. Usta
mia³ pó³otwarte. – Teraz rozumiem, dlaczego bredzi³eœ coœ o Stephenie Kingu. Obaj siedzieli, zatopieni w myœlach. Powietrze wydawa³o siê gêste i duszne. Jens otworzy³ batonik i zjad³ jeden z kawa³ków, nie do koñca œwiadomy tego, co robi. – Mo¿e masz racjê, ¿e zachorowali przez program. Ale to nie musi mieæ nic wspólnego z wirusem. Zawsze mówi³em, ¿e ³¹czenie ludzi z maszynami to szaleñstwo. Mo¿e w³aœnie to jest przyczyn¹? Mo¿e mózg nie daje sobie rady z tak¹ iloœci¹ cyfrowych impulsów?
– Mog³oby tak byæ, ale wówczas ja te¿ bym zachorowa³. Pamiêtaj, ¿e sam równie¿ to testowa³em. A jestem zdrowy. To dlatego, ¿e korzysta³em z programu, zanim zosta³ zainfekowany. – Przecie¿ wirus komputerowy to tylko techniczna nazwa kawa³ka kodu. Ci¹gu zer i jedynek. Wirus biologiczny to coœ ca³kiem innego. Jak cz³owiek mo¿e siê zaraziæ programem komputerowym? Nie jestem geniuszem informatycznym ani lekarzem, z wykszta³cenia jestem technikiem budownictwa, ale wiem, ¿e przeniesienie cyfrowego kodu na cia³o i krew jest niemo¿liwe. – Jens! Ja mam z tego profesurê!
Rozumiem, co do mnie mówisz. Te¿ nie s¹dzê, ¿eby zarazili siê dlatego, ¿e cyfrowy kod przybra³ biologiczn¹ formê. Jestem jednak przekonany, ¿e wirus zrobi³ coœ z sygna³ami neurologicznymi, które przesz³y przez konwerter. Zafa³szowane komendy sprawi³y, ¿e zachorowali. Jens nadal nie wydawa³ siê przekonany. Podsun¹³ Ericowi kawa³ek jappa, ale ten pokrêci³ g³ow¹ i da³ mu go z powrotem. – Powinieneœ siê przejrzeæ w lustrze. Potrzeba ci energii. – Czy to nie zastanawiaj¹ce, ¿e Thomas Wethje, jeden z czo³owych lekarzy z Karolinska, uwa¿a, ¿e Hanna i Mats
zostali zara¿eni wirusem, a jednoczeœnie nie potrafi postawiæ konkretnej diagnozy? Jens uniós³ rêce do góry. – Nie wiem. Wiem tylko tyle, ¿e Hanna jest chora, a ty wykoñczony. Mo¿e bardziej wiarygodny scenariusz przyjdzie ci do g³owy, kiedy siê trochê przeœpisz. Eric by³ niespokojny. Mo¿e mimo wszystko móg³ zrobiæ coœ dla Hanny. Nie by³ lekarzem, ale zna³ siê na komputerach. – Muszê dowiedzieæ siê wiêcej o tym wirusie. Muszê lepiej rozumieæ Monê.
Spojrza³ przez szybê do redakcji newsowej. – Kto tutaj ma najœwie¿sze wiadomoœci? Jens potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Nakrêcasz siê czymœ, co do niczego nie prowadzi. Lepiej zrobisz, jak siê z tym przeœpisz. Eric wsta³. – Chcê siê zobaczyæ z kimœ, kto na bie¿¹co œledzi sprawê Mony. Gdzie mogê go znaleŸæ? Spojrza³ prosz¹co na Jensa. Ten jêkn¹³
i podniós³ siê z krzes³a. Poda³ Ericowi batonik. – Nie zrobiê ani kroku, dopóki tego nie zjesz. Eric u³ama³ kawa³ek i demonstracyjnie w³o¿y³ go do ust. Nastêpnie otworzy³ drzwi. – No chodŸ. Poszli do schodów ³¹cz¹cych poszczególne poziomy na du¿ym oszklonym dziedziñcu. Kiedy wchodzili na górê, Jens siê odwróci³. – Kiedy skoñczymy, jedziesz prosto do domu i œpisz. To rozkaz.
Eric skin¹³ g³ow¹. Przeszli przez dzia³ kultury na pierwszym piêtrze i dotarli do rzêdu biurek zawalonych papierami, gazetami i ksi¹¿kami. – Tu siê melinuj¹ pismaki. Sma¿¹ artyku³y i artykuliki, wypacaj¹ tematy specjalne. Przy jednym z biurek siedzia³ szczup³y mê¿czyzna w liliowych szelkach. Jens poci¹gn¹³ za jedn¹ z nich i strzeli³ go w plecy. Mê¿czyzna poderwa³ siê z krzes³a i obróci³, czerwony na twarzy z wœciek³oœci. Na widok Jensa uspokoi³ siê. – Jens, ty skunksie. Dlaczego nie popracujesz w dziale PR nad gazetkami
dla klientów? Wszêdzie, byle nie tutaj. Jens siê uœmiechn¹³. – Carl Öberg. Zawsze mi³o ciê widzieæ. To Eric Söderqvist. Mój najlepszy przyjaciel. Ma parê pytañ o Monê. Mo¿esz poœwiêciæ mu kilka minut? Carl zmierzy³ go wzrokiem. – Najlepszy przyjaciel Jensa? Jakimi grzechami zas³u¿y³eœ sobie na taki los? – Studiowa³ na KTH. Jens zwróci³ siê do Erica. – Carl zagrzeba³ siê po uszy w sprawie
wirusa. Ma sta³y kontakt z kolegami i korespondentami w terenie, biega na wszystkie konferencje prasowe TBI. Chce napisaæ ambitn¹ analizê ca³ej historii z Mon¹. Zasadza siê na Wielk¹ Nagrodê Dziennikarzy. Nachyli³ siê do Erica, ale powiedzia³ równie g³oœno: – Prawdê mówi¹c, nikt nie ma pojêcia, gdzie zamierza to opublikowaæ. Nasz ma³y Carl nie zda³ sobie jeszcze sprawy, ¿e pracuje w popo³udniówce, której zale¿y tylko na krótkich, a najlepiej jeszcze chamskich ciosach. To nie „New Yorker”. Carl skrzywi³ siê i wskaza³ krzes³o.
– Siadaj, Eric. Co chcesz wiedzieæ? Eric przysun¹³ krzes³o bli¿ej i usiad³. – Chcê wiedzieæ, czy ktoœ opracowa³ antidotum albo nad nim pracuje. Czy powsta³ ju¿ antywirus? Co mówi¹ najnowsze doniesienia? – Nic konkretnego. TBI wspó³pracuje z rz¹dem, wspieraj¹ ich wszystkie amerykañskie organizacje, ale jak na razie nie przedstawiono ¿adnego rozwi¹zania. Tej nocy pojawi³a siê informacja, jakoby Google zaofiarowa³o siê, ¿e udostêpni pogromcom wirusa swoje komputery. To znacznie przyspieszy prace. Nikt inny na œwiecie nie dysponuje tak¹ moc¹ obliczeniow¹,
wiêc to na pewno dobra wiadomoœæ. – Eric wyrwa³ kilka stron z pustego notatnika, który znalaz³ na biurku, i po¿yczy³ d³ugopis z przepe³nionego stojaka. Zrobi³ kilka krótkich notatek. – S¹ jeszcze jakieœ newsy? Carl przez chwilê milcza³. Wreszcie zwróci³ siê do Jensa. – Mogê polegaæ na tym ch³opaku? Jens po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Erica. – Jakby by³ moim bratem. Carl przewróci³ oczyma.
– Bo¿e s³odki. Na sam¹ myœl o tym, ¿e móg³byœ mieæ brata, przechodz¹ mnie ciarki. Zwróci³ siê do Erica. – Grzebiê teraz w pewnej sprawie, to mo¿e byæ sensacja na skalê œwiatow¹. Nie sposób by³o nie us³yszeæ dumy w jego g³osie. – To powinno zostaæ miêdzy nami. „Expressen” niech sobie szuka w³asnych sensacji. Okej? Eric kiwn¹³ g³ow¹ i st³umi³ ziewniêcie. – Wczeœniej ustaliliœmy, ¿e atak
wirusowy rozpocz¹³ siê we Francji, a konkretnie w Nicei. Eric zmarszczy³ czo³o. – Wydawa³o mi siê, ¿e przyszed³ ze Œrodkowego Wschodu? – Bo tak by³o. Bez w¹tpienia. Ale zosta³ wys³any z biura TBI w Nicei. Informacje s¹ jednak bardzo sk¹pe, wiêc sam trochê poszpera³em. Wykorzystuj¹c osobiste kontakty. – Jakie kontakty? Carl zamruga³. – Tajemnica zawodowa. Spêdzi³em
trochê czasu w tym mieœcie i wci¹¿ mam tam przyjació³. Miêdzy innymi ch³opaka, który pracuje w barze w jednym z wiêkszych klubów nocnych. Carl zerkn¹³ na Jensa, który prychn¹³. – Ten ch³opak pogrzeba³ dalej w swojej sieci kontaktów i trafi³. – Trafi³? Na kogo? – Na jednego z policjantów z francuskich si³ specjalnych. Jest chyba w nie najlepszej sytuacji finansowej i chce trochê dorobiæ. Sprzedaje informacje. Nie znam nazwiska, ale rozmawia³em z nim przez telefon. Jutro wieczorem mamy siê znowu
skontaktowaæ. – Powiedzia³ coœ ciekawego? Carl kiwn¹³ triumfuj¹co g³ow¹. – Powiedzia³, ¿e kilka dni temu zrobili nalot na mieszkanie. ZnaleŸli tam spalony sprzêt komputerowy i przepustkê do TBI. Przy okazji nalotu zabito cz³owieka. Zosta³ zidentyfikowany jako... Carl zacz¹³ przerzucaæ papiery, znalaz³ zagryzmolon¹ notatkami kartkê i kiwn¹³ g³ow¹ sam do siebie. – Melah as-Dullah. A teraz najlepsze... francuskie s³u¿by bezpieczeñstwa, to
œciœle tajne, powi¹za³y go z Hezbollahem! Carl popatrzy³ na nich wyczekuj¹co. Kiedy ¿aden siê nie odezwa³, roz³o¿y³ rêce. – Nie rozumiecie? Nie by³o o tym ani s³owa w ¿adnej gazecie. Ani s³owa w telewizji. Nothing! Mo¿emy byæ pierwszymi na œwiecie, którzy udowodni¹, ¿e za Mon¹ stoi Hezbollah! Jens zacz¹³ biæ brawo. Jakaœ kobieta przy biurku kawa³ek dalej spojrza³a na niego z dezaprobat¹. – Dobra robota, Carl! Po raz pierwszy w twojej nader skromnej karierze
pokaza³eœ, ¿e nie p³ac¹ ci za nic. Ale czy mamy jakiœ dowód? Coœ, co moglibyœmy wydrukowaæ? Zdjêcie tego as-Dullaha to chyba niewygórowane ¿¹danie? Eric dyskretnie przebieg³ wzrokiem notatki Carla. Wypisa³ trzy numery telefonów i nazwisko – Cédric Antoine. Carl pokiwa³ g³ow¹. – Oczywiœcie. Masz racjê. Facet obieca³, ¿e dostanê i zdjêcia, i kolejne informacje. Przypomnê mu o tym jutro wieczorem. Czujê, ¿e to bêdzie coœ wielkiego. Jens pokiwa³ g³ow¹ z aprobat¹.
– Mówi³em. Wielka Nagroda Dziennikarzy. Rozmawia³eœ z Bjäremanem? – Tylko mu napomkn¹³em. Kiedy skoñczê, dostanie arcydzie³o. Eric spojrza³ na Jensa. – Kim jest Bjäreman? – Szefem redakcji newsowej. To boss. Capo di tutti capi. Zadzwoni³ telefon, Carl odebra³. Jens po³o¿y³ rêkê na ramieniu Erica. – Spadamy. Na ciebie czeka teraz poduszka. A ja jadê do Hanny.
Poklepa³ Carla po g³owie. Ten akurat pochyla³ siê nad biurkiem i wyci¹ga³ wizytówkê, któr¹ poda³ Ericowi. – Chwileczkê... Mi³o by³o ciê poznaæ, Eric. Nikomu o tym nie mów. Je¿eli natkniesz siê na coœ ciekawego, wiesz, do kogo dzwoniæ. Eric w³o¿y³ wizytówkê i notatki do portfela. Kiedy schodzili po schodach, Jens zarechota³: – Ch³opak, który pracuje w barze w klubie nocnym... Bo¿e. – O co chodzi? – Carl to homoseksualista. Nie obnosi
siê z tym, ale i tak wszyscy wiedz¹. Mo¿na siê domyœlaæ, ¿e jego sieæ kontaktów jest zdominowana przez mê¿czyzn. Mówiê ci to, ¿ebyœ wiedzia³. To bardzo zdolny dziennikarz. I naprawdê dobry cz³owiek. Mimo szelek. Czy rozmowa z nim coœ ci pomog³a? – W zasadzie nie. Ale to pocieszaj¹ce, ¿e w polowanie na antywirusa w³¹czy³o siê Google. Zeszli do recepcji i stali naprzeciwko siebie przy drzwiach. Jens pochyli³ siê do przodu i spojrza³ mu g³êboko w oczy. – Dasz radê pojechaæ do domu czy mam ciê podwieŸæ?
– Pojadê. Ale dziêki. – Przyjacielu, jadê teraz do Karolinska posiedzieæ przy Hannie. A ty gasisz lampê na co najmniej szeœæ godzin. Zadzwoñ, jak siê obudzisz, to zdam ci raport ze szpitala. Zgoda? – Zgoda. Dobrze wiedzieæ, ¿e przy niej bêdziesz. Ruszy³ do windy. Jens nadal sta³ przy recepcji. – Eric... Poradzimy sobie z tym. Dobrych snów. Eric wróci³ do samochodu. Za wycieraczk¹ tkwi³ mandat parkingowy.
Nie wyjmuj¹c go, wyjecha³ na wstecznym. Wracaj¹c Kungsgatan, wy³uska³ otrzyman¹ w szpitalu ¿ó³t¹ karteczkê, która zd¹¿y³a siê ju¿ pognieœæ, i wybra³ numer pagera Thomasa Wethje. Lekarz oddzwoni³, kiedy Eric doje¿d¿a³ ju¿ do domu. – Eric Söderqvist? – Witam. Co u niej? – Nic nowego. Stan jest stabilny, ale nadal nie odzyska³a przytomnoœci. Jest w czymœ w rodzaju tymczasowej œpi¹czki. Prosi³em o przeniesienie jej na oddzia³ o wy¿szej klasie bezpieczeñstwa, ale mi odmówiono. Nasze standardowe procedury
higieniczne s¹ uwa¿ane za wystarczaj¹ce. Nie ma wiêc ryzyka, ¿e to coœ wysoce patogenicznego. Poza tym, jak mówi³em, jej stan jest stabilny. Z Matsem Hagströmem jest gorzej. Parametry ¿yciowe ca³y czas skacz¹, wiele razy musieliœmy interweniowaæ. Eric poczu³ ból ¿o³¹dka. Zaparkowa³ przy Banérgatan tu¿ przed bram¹, wy³¹czy³ silnik i wzi¹³ g³êboki oddech. – Chyba wiem, co siê z nimi sta³o. – Jak to „sta³o siê”? – Co doprowadzi³o ich do takiego stanu. To wszystko moja wina.
– Co pan opowiada? Proszê mówiæ jaœniej. – Pamiêta pan, jak wczoraj opowiada³em w skrócie, czym siê zajmujê? Myœlê, ¿e ucierpieli, zostali zara¿eni, jeœli tak pan woli, dlatego, ¿e pod³¹czy³em ich do Mind Surfu. Mój komputer z³apa³ nowego wirusa Mona. Proszê nie pytaæ jak, ale wirus ten zak³óci³ dzia³anie neuronów Hanny. I Matsa. W s³uchawce zapad³a cisza. Eric wstrzyma³ oddech. Ma³a dziewczynka z wielkim ró¿owym plecakiem przejecha³a obok na rowerze. – Je¿eli chce pan, ¿ebym bada³ ich pod
k¹tem hipotezy, ¿e zarazili siê wirusem komputerowym... To, co pan mówi, jest absurdalne. Brzmi jak fragment jakiejœ powieœci science fiction. – Stephen King. – Co? A, no tak. King. Teraz jednak mówimy o pañskiej ¿onie. Proszê zapomnieæ o wirusie. Mam tu dwoje powa¿nie chorych pacjentów. Tu nie chodzi o zaginione dokumenty, sfa³szowane kursy gie³dowe czy uszkodzone pliki. – Nie? Jest pan tego pewien? – Naprawdê mam nadziejê, ¿e nie wierzy pan w to wszystko. Nie chcê byæ
niemi³y, ale nie mam teraz na to czasu. Powinien pan siê po³o¿yæ i przespaæ, a nie czytaæ thrillery. – Tak, pójdê spaæ. Rozumiem, ¿e nie mo¿e pan traktowaæ powa¿nie tego, co mówiê. Ale proszê pozwoliæ, ¿e bêdê to mia³ z ty³u g³owy. Zobaczymy, jak siê rozwinie sytuacja. – Jasne. Dobrych snów, panie Söderqvist. Pogadamy znowu, kiedy siê pan wyœpi. Rozmowa zosta³a zakoñczona. Eric siedzia³ w samochodzie. Co on sobie wyobra¿a³? ¯e lekarz ze szpitala Karolinska uwierzy w jego teoriê? Zgadza³ siê ze wszystkimi, którzy
uwa¿ali j¹ za absurd. A jednoczeœnie by³ pewien, ¿e ma racjê. Choæ nie wiedzia³ dlaczego. Kiedy wszed³ do mieszkania, znów ogarnê³o go uczucie osamotnienia. Promienie s³oñca wpada³y przez okno, a w œrodku panowa³ zaduch. Otworzy³ okno w du¿ym pokoju i poszed³ do ³azienki. Zacz¹³ napuszczaæ wody do wanny i wla³ do niej trochê olejku lawendowego, który kupi³ Hannie jakiœ miesi¹c temu. Kiedy zdj¹³ ubranie, zobaczy³ na pó³ce flakonik perfum. Viktor & Rolf, Flowerbomb. Rozpyli³ trochê w powietrzu. Delikatny, kwiatowy zapach wype³ni³ ³azienkê. I nagle pojawi³a siê w niej ona. Nie
w sensie fizycznym, ale mimo to by³a w pe³ni obecna. Usiad³ na brzegu wanny i zamkn¹³ oczy. Jej zapach budzi³ silne, ¿ywe wspomnienia. Jej mokre w³osy. Kr¹g³a sylwetka. D³uga szyja, w¹skie ramiona i piêkne piersi. Pod lew¹ znamiê. D³u¿sz¹ chwilê siedzia³ tak, ch³on¹c jej obraz. Zakrêci³ wodê. Nie otwieraj¹c oczu, zanurzy³ siê w wannie. Ciep³a woda z olejkiem otuli³a jego cia³o. Le¿a³ jak w transie. Lekarze nie znajd¹ ¿adnego lekarstwa. Jakimœ sposobem ju¿ to wiedzia³. Hanna bêdzie gas³a, on zaœ bêdzie móg³ siê tylko bezczynnie przygl¹daæ. Wirus, który p³ywa³ w jej krwi, czarny w¹¿, by³ z³oœliwy i niezwyciê¿ony. Szanse na to,
¿e uda siê j¹ uratowaæ, mala³y z ka¿d¹ godzin¹. Ale co móg³ dla niej zrobiæ? Nie by³ ekspertem od wirusów. Ani lekarzem czy rabinem. Czy bêdzie na tyle odwa¿ny, ¿eby przez ca³y czas upieraæ siê przy swojej absurdalnej teorii? Co, jeœli Hanna i Mats naprawdê zarazili siê Mon¹? Komputer porozumiewa siê za poœrednictwem impulsów elektrycznych. Zer i jedynek. To samo w zasadzie tyczy siê mózgu. Konwerter wynaleziony przez Erica odczytywa³ cyfrowe informacje i przetwarza³ je na komendy neuronowe. Czy to mo¿liwe, ¿eby i wirus zosta³ przetworzony za pomoc¹ he³mu
neuronowego? Science fiction. Teraz jednak trzeba by³o myœleæ niestandardowo. Je¿eli zaatakowa³a ich Mona, musi znaleŸæ antywirusa. Mia³ wiêc ten sam cel, co reszta zachodniego œwiata. Bior¹c pod uwagê, jak wielu ludzi ju¿ próbowa³o, szanse, ¿e komuœ uda siê skonstruowaæ antywirusa, wydawa³y siê ma³e. Jedynym cz³owiekiem zdolnym zabiæ wê¿a by³ ten, kto go stworzy³. Kimkolwiek by³. Przypomnia³ sobie, co mówi³ Carl Öberg. Nicea. Tam by³ ktoœ, kto wiedzia³ wiêcej o ludziach odpowiedzialnych za Monê. Ca³a jego nadzieja le¿a³a w twórcy wirusa. Cz³owieku, który móg³ siê znajdowaæ
gdziekolwiek. W najbardziej obecnie poszukiwanym terroryœcie œwiata. Gdyby Ericowi, wbrew wszelkim przeciwnoœciom, uda³o siê go znaleŸæ, czy móg³by go sk³oniæ do uratowania Hanny? ¯ydówki? Dla owego terrorysty los Hanny by³ tylko niezaplanowanym skutkiem ubocznym. Mo¿e w³aœnie dlatego da³by mu antywirusa? Nie, to oczywiœcie by³o nie do pomyœlenia. Mo¿e nawet nie mia³ ¿adnego antywirusa. A gdyby mia³, nigdy nie wypuœci³by go z r¹k. Nie da³ nikomu. Eric zdrêtwia³. W mieszkaniu panowa³a absolutna cisza i mia³ wra¿enie, ¿e unosi siê w pró¿ni. Mo¿e tak samo czu³a siê teraz Hanna. Mo¿e szybowa³a
w bezkresnej, czarnej pustce. W ³azience wci¹¿ czuæ by³o jej zapach. Eric zanurzy³ g³owê pod wodê i spêdzi³ tak d³u¿sz¹ chwilê. Kiedy wróci³ na powierzchniê, by³ ju¿ zdecydowany. Mo¿e by³o to czyste szaleñstwo, mo¿e kompletnie siê myli³. Skoro jednak nikt mu nie wierzy³, musia³ dzia³aæ sam. I tyle. Szanse na znalezienie twórcy Mony by³y bliskie zeru, a nawet gdyby jakimœ cudem mu siê to uda³o, nie mia³ co liczyæ na pomoc. Bardziej prawdopodobne by³o to, ¿e zostanie zabity. Kilka sekund spêdzonych pod wod¹ wystarczy³o jednak, ¿eby siê zdecydowa³. W ca³ym ¿yciu nie by³ niczego tak pewny. Pojedzie do Nicei. Natychmiast. Nie bêdzie czeka³ ani
chwili. Odszuka przyjaciela Carla w nocnym klubie. Z jego pomoc¹ znajdzie policjanta, który sprzedawa³ informacje. Mia³ pieni¹dze, co prawda te zainwestowane przez Matsa, ale w mi³oœci i na wojnie wszystkie chwyty s¹ dozwolone. Kupi informacje, które zaprowadz¹ go do twórcy Mony. Byæ mo¿e nie spotka go osobiœcie, ale skontaktuje siê przez internet albo telefon. Zaapeluje do niego, ¿eby oszczêdzi³ Hannê. I da³ mu antywirusa. Plan by³ tak desperacki i nierealistyczny, ¿e nie powinien siê nad nim d³ugo zastanawiaæ. Gdyby to zrobi³, rozs¹dek dogoni³by marzenie i je zniszczy³. Ju¿ teraz wiedzia³, ¿e nie bêdzie w stanie zrobiæ nawet po³owy z tego, co sobie
zaplanowa³. Dlatego w³aœnie nie wolno mu by³o zwalniaæ tempa. Poœpi póŸniej. Nagi i mokry wyszed³ na korytarz po telefon. Czekaj¹c w kolejce na po³¹czenie z SAS-em, poszed³ do sypialni, wyci¹gn¹³ z szafy czarn¹ torbê Gucciego i zapakowa³ do niej kilka par chinosów, koszule, skarpety, slipy i jeden pulower bez rêkawów. Wróci³ do ³azienki i pozbiera³ przybory toaletowe. Wychodz¹c, z³apa³ flakonik perfum, który zapakowa³ do kosmetyczki razem ze szczoteczk¹, z dezodorantem, p³ynem po goleniu i ¿elem do w³osów. W gabinecie, rozmawiaj¹c jednoczeœnie z SAS-em, zabra³ ze sto³u iPoda
i ³adowarkê i w³o¿y³ je do torby. W przedpokoju zgarn¹³ komputer Hanny. W³o¿y³ cienk¹ kurtkê ¿aglow¹ i zamkn¹³ za sob¹ drzwi. Kiedy wsiada³ do samochodu, w³osy mia³ nadal mokre. Zarezerwowa³ lot przez Frankfurt. Samolot mia³ wystartowaæ za dwadzieœcia druga, czyli za blisko piêædziesi¹t piêæ minut. Przyspieszy³ i wyjecha³ na Valhallavägen. Jens czuwa³ przy Hannie, by³a wiêc w pewnych rêkach. Co mu powie? Mieli siê zdzwoniæ za szeœæ, siedem godzin. Za nieca³e siedem godzin wyl¹duje w Nicei. Nie ma sensu dzwoniæ teraz. Jens siê wœcieknie. Rozmowa z nim mo¿e wrêcz sprawiæ,
¿e bañka pêknie. Sk³oniæ go, by zosta³. Lepiej zadzwoniæ z Francji, kiedy na powrót bêdzie ju¿ za póŸno. Bo¿e, jego zdolnoœæ logicznego myœlenia kompletnie wysiad³a. Ale by³ zdesperowany. I zmuszony zrobiæ wszystko, co siê da, jakkolwiek szalone by to by³o. Lepiej dzia³aæ, ni¿ le¿eæ i gapiæ siê w sufit. Ruch uliczny nie ustawa³. Eric min¹³ zjazd do KTH. Badania, zespó³... wszystko wydawa³o siê jak z odleg³ej planety. Takiej, do której nie mia³ mo¿liwoœci ani ochoty dotrzeæ. Teraz wszystko krêci³o siê wokó³ czarnego wê¿a w ¿y³ach Hanny. Wê¿a, który wi³ siê i pe³za³ pod jej skór¹. Tak ma³ego, ¿e
nikt nie móg³ go zobaczyæ. Tak truj¹cego, ¿e nikt nie móg³ go powstrzymaæ. Nikt oprócz jego twórcy. Wszystko wydawa³o siê pokryte sadz¹. Albo jakimœ jasnoszarym popio³em. Powia³ delikatny wiatr, ci¹gn¹c za sob¹ stos dokumentów. Rozejrza³ siê dooko³a. Sta³a na skraju lasu. Czuæ by³o zapach spalenizny. Kawa³ek dalej zobaczy³ opuszczony plac zabaw. Wszêdzie le¿a³y papiery, niektóre by³y czêœciowo spalone, inne nietkniête. Ruszy³ trawiast¹ równin¹ po lewej stronie placu zabaw, okr¹¿y³ mniejszy zagajnik i znalaz³ siê przed wysok¹ betonow¹ wie¿¹ telewizyjn¹. Wie¿¹ Kaknäs. Na rampie prowadz¹cej do
wejœcia pe³no by³o papierów i gratów. Drzwi by³y otwarte, w œrodku panowa³a nieprzenikniona ciemnoœæ. Przeci¹³ parking, mijaj¹c po drodze kilka wraków samochodów. Wszed³ do lasu po drugiej stronie i miêdzy drzewami dostrzeg³ w¹ski szlak konny. Ciemnoœæ wokó³ niego zgêstnia³a. Zapach byæ mo¿e przybra³ na sile. Popió³ na ziemi byæ mo¿e zgêstnia³. Szlak skrêca³ na wzgórze, ruszy³ wiêc pod górê. Stopy brodzi³y w letnim pyle i czu³ siê tak, jakby chodzi³ po ciep³ym œniegu.
Kiedy znalaz³ siê ju¿ na szczycie, przystan¹³. Pole rozci¹ga³o siê we wszystkich kierunkach. Chcia³o mu siê krzyczeæ, ale nie móg³ wydobyæ z siebie g³osu. Otworzy³y siê przed nim bramy piek³a. Bezkresne morze cia³. Bia³ych jak kreda. Gdziekolwiek spojrzeæ, stosy zw³ok. Poœród trupów sta³y wielkie buldo¿ery. Z ich potê¿nych ³opat zwisa³y nogi i rêce, przypominaj¹ce koñczyny zu¿ytych szmacianych lalek. Szyby maszyn by³y powybijane, a same buldo¿ery wygl¹da³y na od dawna nieu¿ywane. Za niekoñcz¹cymi siê stosami p³onê³y ogniska. P³omienie liza³y purpurowoczerwone niebo i posy³a³y w górê chmury szarego popio³u.
To w³aœnie by³ koniec. Kres wszystkiego. Bezwarunkowy i nieodwo³alny.
Powieki Matsa Hagströma lekko dr¿a³y, a palcami targa³y skurcze. Poczu³a ruchy jego rêki i pog³adzi³a go troskliwie po policzku. – No ju¿, kochanie. To tylko sny. Po³o¿y³a g³owê na piersi mê¿a, na ustach czu³a dotyk cienkiego szpitalnego materia³u.
‒ Tu rêves, mon amour. Tu rêves.
Nicea,
Francja
O wpó³ do dziesi¹tej wieczorem Eric wyszed³ z hali przylotów lotniska w Nicei z czarn¹ torb¹ w rêku. Ciê¿kie powietrze by³o ciep³e i mia³o obcy zapach. Kiwn¹³ rêk¹ na taksówkê. – Negresco, s’il vous plaît. Bardziej nudnego lokum nie da³o siê znaleŸæ. By³o drogie i stanowczo zbyt luksusowe, ale tylko to znalaz³. Taksówka przemierza³a Promenade des Anglais. W³¹czy³ telefon – dwa nieodebrane po³¹czenia, oba od mindsurfowych kolegów z KTH. Mieli testowaæ system, a on siê do nich nie odezwa³.
Bior¹c pod uwagê rozwój wypadków, powinni siê cieszyæ, ¿e to nie dosz³o do skutku. Spojrza³ przez szybê. Ciemne morze ³¹czy³o siê z niebem, tworz¹c czarno-niebieskie t³o oddalone o kilkaset metrów od l¹du. Promenada jak zwykle pe³na by³a spacerowiczów, biegaczy, wrotkarzy i sprzedawców. Ponad ramieniem kierowcy widzia³ Negresco z ró¿ow¹ kopu³¹ i turkusowym wierzcho³kiem. Co powie Jensowi? Nie zadzwoni³ do niego z Frankfurtu, jak ostatecznie zaplanowa³. Nie potrafi³. Siedzia³ z telefonem w d³oni i g³ow¹ pe³n¹ myœli, a¿ znalaz³ siê na miejscu. Taksówka gwa³townie skrêci³a w lewo i zatrzyma³a siê przed okaza³ym wejœciem.
Zosta³ powitany przez portiera w wysokim kapeluszu i bia³ych rêkawiczkach, po czym wszed³ do ozdobnej recepcji w stylu belle époque. Jedenaœcie minut póŸniej usiad³ na jednym ze z³otych rokokowych krzese³ w ma³ym hotelowym pokoiku i wystuka³ numer do Jensa. Po piêciu sygna³ach rozleg³ siê g³os. – Halo! Jens zawsze odbiera³ agresywnie, ale tym razem zabrzmia³o to wyj¹tkowo groŸnie. – Jens, mówi Eric. – No, jesteœ wreszcie! Ju¿ siê
martwi³em. Myœla³em, ¿e ty te¿ zachorowa³eœ. Wyspa³eœ siê? Nadal nie zmru¿y³ oka. Sen wydawa³ siê coraz bardziej abstrakcyjny. Prze³kn¹³ œlinê. – Jestem we Francji. D³uga cisza. – Jesteœ... we Francji? No jasne, czemu nie. ¯artujesz? – Nie. Wiem, ¿e mnie za to na zawsze znienawidzisz, ale... jestem przekonany, ¿e to Mona zarazi³a Hannê. Pojecha³em do Nicei, ¿eby spróbowaæ z³apaæ informatora Carla.
Znowu zapad³a cisza. Eric walczy³ dalej. – Nikt mi nie uwierzy, a ju¿ tym bardziej nie pomo¿e, wiêc musia³em wzi¹æ sprawy w swoje rêce. Nie mam wyboru. Nie mogê tak po prostu le¿eæ w ³ó¿ku i gapiæ siê w sufit albo siedzieæ w Karolinska z kubeczkiem paskudnej lury. Stracimy j¹. Wiem, ¿e tak bêdzie. Musimy dzia³aæ. – A co takiego, do cholery, zdzia³asz w Nicei? Jens by³ z³y. – Wiem, ¿e to strza³ na oœlep. Ale chcê spróbowaæ kupiæ informacje, które
zaprowadz¹ mnie do konstruktora Mony. – A potem? – Potem przekonam go, ¿eby da³ mi antywirusa. – A potem? – Potem dam go Hannie i Matsowi Hagströmowi. – Jak podasz im antywirusa? Wypij¹ program komputerowy z plastikowego kubeczka? A mo¿e popij¹ wod¹? – Nie. Przyjm¹ go tak samo jak wirusa. Przez Mind Surf.
– Przyjdziesz do szpitala Karolinska i dwóm le¿¹cym w œpi¹czce osobom na³o¿ysz na g³owê czepek z kablami? Eric milcza³. Za uchylonym oknem dŸwiêki akordeonu miesza³y siê z szumem ulicy. – Eric. Pos³uchaj mnie teraz bardzo uwa¿nie. Kompletnie tracisz kontakt z rzeczywistoœci¹. Twoja historia jest szalona. Dlaczego nie zadzwoni³eœ do mnie przed wyjazdem? Powstrzyma³bym ciê. – W³aœnie dlatego. – Musisz wróciæ do domu. Nie pomo¿esz Hannie, wcinaj¹c foie gras na
Riwierze. Jesteœ potrzebny tutaj. U jej boku. Opamiêtaj siê i wracaj. Natychmiast. Eric wsta³ i wyszed³ na balkon. – Masz racjê. To wszystko jest szalone, a ja straci³em g³owê. Ale nie przyjadê do domu. Nie przyjadê, dopóki nie spróbujê. W dupie mam rozs¹dek. Wiem tylko, ¿e Hanna umiera i ¿e to moja wina. Zaopiekuj siê ni¹, proszê. Nied³ugo wrócê. Jak tylko zdobêdê informacje, wsiadam w pierwszy samolot i wracam. Resztê zrobiê ju¿ w Szwecji. – Czy Karl o tym wie? Sk¹d masz namiary na tego ch³opaka z Nicei?
– Spisa³em je z jego notatnika, kiedy nie patrzy³. – Co? Wiesz, ¿e w ten sposób sabotujesz news stulecia? – Nic na to nie poradzê. Je¿eli mam racjê, napisze o czymœ innym. Wtedy dopiero bêdziecie mieli news. – Eric. Mówiê ci to po raz ostatni. Ochlap twarz zimn¹ wod¹, przejrzyj siê w lustrze, wymierz sobie policzek. Zrób cokolwiek, co ciê obudzi. Przestañ siê wyg³upiaæ i wracaj do domu. Samolot, b³yskaj¹c œwiat³ami, zni¿y³ lot nad wod¹ i kierowa³ siê w stronê pasa do l¹dowania znajduj¹cego siê kawa³ek
dalej na po³udnie. Eric patrzy³ na szerok¹ ulicê, gdzie roi³o siê od samochodów i motorowerów. – Jeden dzieñ. Tylko tyle mi potrzeba. Obiecujê, ¿e cokolwiek by siê dzia³o, jutro wieczorem wracam do domu. – A je¿eli coœ siê stanie? Z Hann¹? – Po to tam jesteœ. Gdybyœ przy niej nie siedzia³, nie zrobi³bym tego, co w³aœnie robiê. Ufam ci. Bardziej ni¿ komukolwiek na œwiecie. Zadzwoniê jutro w porze obiadowej. – Eric, co siê z tob¹ dzieje? Cholera jasna, musisz...
Przerwa³ po³¹czenie i przygl¹da³ siê swojemu odbiciu w drzwiach balkonowych. Blada postaæ odwzajemnia³a spojrzenie, a ponad szczup³¹ sylwetk¹ widaæ by³o wieczorny ruch uliczny na Promenade des Anglais. Jens mia³ racjê ‒ rzeczywiœcie wariowa³. Nie ma co do tego w¹tpliwoœci. Wyj¹³ portfel i rozwin¹³ karteczkê z notatkami, które zrobi³ w redakcji „Aftonbladet”. Zanim zadzwoni³, wy³¹czy³ wyœwietlanie numeru. Nastêpnie wystuka³ pierwszy zapisany numer. – Bienvenue à la police do Nice. Votre cas?
Eric roz³¹czy³ siê, wzi¹³ g³êboki oddech i przeszed³ do nastêpnego numeru na liœcie. – Le Trusted Bank of Israel est fermé pour aujourd’hui. Nous serons à nouveau ouvert demain, à dix heures. Roz³¹czy³ siê i wpatrywa³ w telefon. Zadzwoni³ pod dwa z trzech numerów na karteczce i nie trafi³. Numery by³y jedynym punktem zaczepienia. Je¿eli równie¿ trzeci oka¿e siê do niczego, bêdzie za³atwiony. Pozostanie mu tylko powrót do domu. Spojrza³ na ci¹g dziesiêciu cyfr. Chybi czy trafi? Skrzywi³ siê i wybra³ ostatni numer z listy.
Sygna³. Dwa sygna³y. Trzy sygna³y. – Vous êtes sour le répondeur de Cédric, parlez après le bip sonore. Nie zastanawiaj¹c siê d³ugo, powiedzia³: – Nazywam siê Eric Söderqvist i pracujê z Carlem Öbergiem w dzienniku „Aftonbladet”. Mieszkam w hotelu Negresco, w pokoju 321. Proszê do mnie zadzwoniæ, jak tylko us³yszy pan tê wiadomoœæ. Teraz mo¿na by³o tylko czekaæ. Zda³ sobie sprawê, ¿e nie jad³ nic od ponad doby, zadzwoni³ wiêc po obs³ugê hotelow¹ i zamówi³ tosty. Nastêpnie, nie
zdejmuj¹c ubrania, po³o¿y³ siê na ³ó¿ku. By³ sztywny i obola³y. I zmêczony. Potwornie zmêczony. Gdzieœ za oknem zatr¹bi³ samochód. Wy³owi³ z kieszeni iPoda i w³¹czy³ Albinioniego. Przypomnia³ mu siê pobyt z Hann¹ w Nicei. Jak na paŸdziernik weekend by³ wtedy wyj¹tkowo ciep³y. K¹pali siê we dwoje przy kamienistym wybrze¿u i jedli ma³¿e w jedynej czynnej kawiarni na pla¿y. Przypomnia³a mu siê noc, kiedy niczym David i Catherine w Rajskim ogrodzie Hemingwaya siedzieli w ciemnym barze na Starym Mieœcie, popijaj¹c absynt. Skoñczy³a trzydzieœci piêæ lat. La dolce vita. Wkrótce spa³ ju¿ g³êbokim snem.
Balakot,
Pakistan
Szeœædziesi¹t kilometrów od miasta
Balakot, wzd³u¿ rzeki Kunhar i g³êboko miêdzy niedostêpnymi masywami górskimi na pó³nocy Pakistanu niegoœcinna natura utworzy³a pole o ³¹cznej powierzchni dwóch hektarów, które otacza³y wysokie i strome góry. W jego po³udniowo-wschodniej czêœci znajdowa³a siê stara wojskowa baza szkoleniowa Camp Sohrab, nazwana tak na czeœæ historycznego perskiego ¿o³nierza. Szeœædziesi¹t lat temu baza przesta³a byæ u¿ywana, a w 2005 roku w zwi¹zku z ogromnym trzêsieniem ziemi u¿ywano jej przez krótki czas jako centrum operacyjnego organizacji nios¹cych pomoc humanitarn¹. Mimo to satelity szpiegowskie CIA przez ostatnie piêæ miesiêcy rejestrowa³y w tym
miejscu wzmo¿ony ruch. Nie podejmowano jednak ¿adnych dzia³añ, a zdjêcia sk³adowano na farmach serwerów w kwaterze g³ównej CIA w Langley w stanie Wirginia. Tego wilgotnego, ale ciep³ego popo³udnia do Camp Sohrab przyby³o dwóch mê¿czyzn. Przyjechali na objuczonych koniach, ubrani jak miejscowi górale. Nad polem unosi³a siê lekka mg³a. Szczególne po³o¿enie geograficzne sprawia³o, ¿e mg³a czêsto zalega³a miêdzy górami. Zjawisko to sprzyja³o bazie, kryj¹c j¹ przed satelitarnym spojrzeniem Stanów Zjednoczonych. Wszyscy w bazie wiedzieli, ¿e goœcie nie pochodz¹ st¹d.
Choæ nikt ich nie zna³, ka¿dy wiedzia³, po co tu przyjechali. Wiedziano równie¿, ¿e trzech spoœród jedenastu uczniów zosta³o wybranych. Wybrani i nowo przybyli znajdowali siê teraz w najwiêkszym z baraków. Uczniowie – Ali Askani, Sjed Nuledi i Kaszif Kareem Muhammad ‒ siedzieli po turecku na pod³odze. Mieli na sobie bia³e szaty, a na g³owach czarne opaski. Siedzieli blisko siebie z pochylonymi g³owami. Naprzeciw nich, na prostych drewnianych krzes³ach, spoczêli dwaj przyjezdni i rozmawiali z Tuanem Malikiem, g³ównym dowódc¹ Camp Sohrab. Rozmawiali œciszonymi g³osami, a co jakiœ czas Malik wskazywa³ siedz¹cych. ¯eby
zamaskowaæ zapach œcieku, zapalono kadzid³o. Powietrze by³o ciê¿kie i s³odkie. Po blisko godzinie jeden z goœci wsta³ i podszed³ do uczniów. Przykucn¹³ i d³ugo przygl¹da³ siê ka¿demu z nich. Nie pad³o ani jedno s³owo. Nastêpnie niemal niezauwa¿alnie kiwn¹³ g³ow¹, wsta³ i wyszed³. Wówczas Tuan Malik i drugi goœæ równie¿ wstali i poszli za nim. Mê¿czyŸni na pod³odze nie ruszali siê z miejsca. Za drzwiami baraku Ahmad Waizy podszed³ do swojego konia i go dosiad³. Rozejrza³ siê dooko³a. Okolica by³a pusta. Uczniowie siedzieli
w pomieszczeniach sypialnych i studiowali Koran. Odetchn¹³ wilgotnym powietrzem, wreszcie wolnym od smrodu œcieków i dymu. Na zewn¹trz czuæ by³o zapach trawy i mokrej ziemi. Okolica by³a ¿yzna. Dobre miejsce na szko³ê. Byli w³aœciwie samowystarczalni, dziêki czemu uda³o siê ograniczyæ liczbê transportów, które mog³yby zwróciæ czyj¹œ uwagê. Kiwn¹³ rêk¹ na przewodnika, który wci¹¿ sta³ ko³o baraku, rozmawiaj¹c z Tuanem Malikiem. Wkrótce siê œciemni. Przewodnik co prawda obieca³, ¿e poprowadzi go z powrotem do Balakotu nawet po zmroku, ale on chcia³
wyruszyæ najszybciej, jak siê da. Mimo ciê¿kiej podró¿y Ahmad by³ zadowolony. Znalaz³ swoich mêczenników.
Ahwaz,
Iran
Nikomu nigdy nie uda siê opracowaæ antywirusa zdolnego pokonaæ Monê. Nigdy to mo¿e zbyt mocne s³owo ‒ za sto lat szybkoœæ procesorów i analizatory bêd¹ tak potê¿ne, ¿e nawet kod Mony uda siê z³amaæ. Jednak przy dzisiejszej technologii by³o to niemo¿liwe dla kogoœ, kto nie posiada³ klucza. Mona, praktycznie rzecz bior¹c, nie by³a jednym, tylko czterdziestoma ró¿nymi wirusami, których ³añcuchy zosta³y splecione tak, ¿e rozwija³y siê i zmienia³y, tworz¹c coraz to nowe konfiguracje. Jeszcze podczas studiów
na MIT przedstawi³ nowy program zdolny przeprogramowaæ samego siebie. Technologia by³a bardziej ni¿ wystarczaj¹ca, ¿eby umo¿liwiæ Monie bezproblemowe zniszczenie ka¿dego systemu komputerowego. On siê tym jednak nie zadowoli³. Poœwiêci³ kilka miesiêcy na znalezienie i zidentyfikowanie dot¹d nieznanych b³êdów i s³aboœci systemów, które Mona mia³a zaatakowaæ. By³y to b³êdy, o których sami twórcy nie mieli pojêcia. Dziêki temu Mona sta³a siê tak zwanym wirusem dnia zerowego, co oznacza, ¿e wykorzystywa³a nieznane s³aboœci i usterki atakowanych przez siebie programów.
Samir wiedzia³, ¿e bêdzie efektywna, ale, podobnie jak Oppenheimer po wybuchu pierwszej bomby atomowej, by³ zdziwiony zniszczeniami, jakich uda³o siê dokonaæ. Mona do tego stopnia wstrz¹snê³a struktur¹ finansow¹ Izraela, ¿e wszelkie informacje sta³y siê bezu¿yteczne. Trzydzieœci procent wszystkich danych krytycznych zniknê³o. Mona trzyma³a je jak zak³adnika za niemo¿liw¹ do sforsowania krat¹. Dwadzieœcia procent danych transakcji Izraela oraz kopii zapasowych zosta³o wykasowanych. Reszta by³a albo w ka¿dej chwili mog³a zostaæ uszkodzona. Wirus sparali¿owa³ Zachód. Równie¿ Samir mia³ trudnoœci z ogarniêciem kryzysu. Zniknê³y
niepojête sumy, a na kana³ach CNN i AlD¿azira co chwilê podawano nowe informacje na temat wirusa. Mona zaczê³a równie¿ wp³ywaæ na inne systemy. Problemy zg³asza³y szpitale, firmy zajmuj¹ce siê nadzorem ruchu i operatorzy sieci komórkowych. Nie przewidzia³ tego. Otworzy³ puszkê Pandory i uwolni³ si³y bêd¹ce poza wszelk¹ kontrol¹. Pozostali cz³onkowie grupy przygotowywali kolejny etap operacji. Ahmad Waizy pojecha³ zaj¹æ siê werbunkiem. Arie al-Fattal pracowa³ nad transportem materia³ów wybuchowych. Zgodnie z pierwotnym planem powinien ju¿ byæ na miejscu,
w Gazie, ale wyjazd w ostatniej chwili zosta³ wstrzymany. Sinon ostrzeg³ Ahmada. Mossad zna³ adres. Czekali wiêc na nowe wytyczne w pa³acu Abdullaha bin Aziza. Arie by³ wzburzony. Niebezpiecznie jest przebywaæ zbyt d³ugo w jednym miejscu. Powtarza³ to ka¿dego ranka przy œniadaniu. Prêdzej czy póŸniej ktoœ ze s³u¿¹cych zacznie sypaæ. – Nie zapominaj, ¿e jesteœmy najbardziej poszukiwanymi ludŸmi na œwiecie. Musimy byæ w ci¹g³ym ruchu. O Samirze da³o siê powiedzieæ wszystko, tylko nie to. Wiêkszoœæ czasu spêdza³ w swoim pokoju przed
komputerem. Pracowa³ nad drug¹ czêœci¹ arcydzie³a o nazwie Mona – antywirusem, jej jedynym, ostatecznym wrogiem. By³ przy tym równie skrupulatny jak wtedy, kiedy pracowa³ nad samym wirusem. Samir wiedzia³, ¿e pewne si³y wewn¹trz Hezbollahu nie uwa¿aj¹ za konieczne, aby opracowywa³ prawdziwy program antywirusowy. Izrael i tak nie dostanie ¿adnego antidotum, to tylko zwyk³a przynêta. On jednak ju¿ zdecydowa³. Je¿eli œwiatu mia³aby zagra¿aæ katastrofa, antywirus by³ potrzebny. Ahmad mo¿e i pragn¹³ totalnej anarchii, ale nie by³o to celem Samira. Antywirus powstanie. Zreszt¹ musia³ pracowaæ, ¿eby nie pamiêtaæ.
Poniewa¿ zna³ kod stealth wirusa – kod, dziêki któremu Mona stawa³a siê niewidzialna – bez problemu móg³ znaleŸæ infekcje. Kiedy ju¿ to zrobi, zastosuje technikê ca³oœciowej kwarantanny, ¿eby wyizolowaæ wirusa, a nastêpnie rozczepi poszczególne ³añcuchy. Nastêpnie bêdzie musia³ opracowaæ osobne antidotum na ka¿dy wariant Mony. Problem polega³ na tym, ¿e musia³ przechytrzyæ w³asne, zmutowane dzie³o. Dzie³o, które pewnego dnia mo¿e przerosn¹æ jego umiejêtnoœci. Pracê znacznie komplikowa³ fakt, ¿e zgubi³ notatnik. Przeklina³ swoje niedbalstwo w Nicei.
Nicea,
Francja
Dzwonek telefonu wyrwa³ go ze snu. Œwiat³o w ma³ym pokoju by³o przyciemnione, pachnia³o jedzeniem. Eric nieprzytomnie rozejrza³ siê dooko³a. By³ w pokoju hotelowym w... Nicei. Na okr¹g³ym stoliku dostrzeg³ tacê. Jak siê tam znalaz³a? Poœrodku tacy sta³ srebrny klosz, obok keczup, butelka wody Evian, szklanka i ma³y bia³y wazonik z niebieskim kwiatkiem. NajwyraŸniej dostarczyli jedzenie, nie budz¹c go. Zrobi³o mu siê nieprzyjemnie. Telefon zadzwoni³ znowu. Cédric! Zerwa³ siê z ³ó¿ka i chwiejnym krokiem dotar³ do biurka przy drzwiach
balkonowych. – Hello. W s³uchawce rozleg³ siê ostry trzask. – Allô? – Mówi Eric. Wstrzyma³ oddech. – Czeœæ, Eric. Z tej strony Cédric Antoine. Dosta³em twoj¹ wiadomoœæ. Przepraszam, ¿e dzwoniê tak póŸno, ale w³aœnie skoñczy³em pracê. Czy mogê wpaœæ teraz do hotelu? Eric spojrza³ na zegarek. Czwarta
dwadzieœcia trzy rano. – Bien. Do zobaczenia w recepcji. Jak ciê rozpoznam? Cédric milcza³ d³u¿sz¹ chwilê. – C nic nie mówi³? – Nie. A o co chodzi? – Zrozumiesz. Po³¹czenie zosta³o przerwane. Eric przeczesa³ d³oni¹ w³osy i próbowa³ zebraæ myœli. Wyszed³ do ³azienki i zacz¹³ sikaæ. Mê¿czyzna w lustrze by³ podobny do niego, ale o co najmniej dziesiêæ lat starszy. D³ugo przemywa³
twarz zimn¹ wod¹. Pod srebrnym kloszem kry³ siê zimny i bezbarwny tost. Zjad³ kilka frytek u³o¿onych wokó³ kanapki i wypi³ wodê piêcioma du¿ymi ³ykami. Nastêpnie poprawi³ wygniecione ubranie, wzi¹³ klucz i wyszed³ z pokoju. Pozostawa³o mieæ nadziejê, ¿e Cédric nie dzwoni³ do „Aftonbladet” i nie rozmawia³ z Carlem Öbergiem. Wszed³ do recepcji. By³a pusta, jeœli nie liczyæ nocnego portiera za kontuarem. Mê¿czyzna spojrza³ na niego sceptycznie. – Czy mogê panu w czymœ pomóc? Eric pokrêci³ g³ow¹.
– Nie, dziêkujê. Czekam na kogoœ. Usiad³ na jednej z czerwonych czworok¹tnych kanap na œrodku lobby. Ko³o niego sta³o du¿e bia³e popiersie z krêconymi w³osami i rozgniewan¹ min¹. RzeŸba dobrze oddawa³a atmosferê hotelu. Miejsce by³o raczej niegoœcinne. Eric zacz¹³ myœleæ o Cédricu. Dlaczego za³o¿y³, ¿e Carl poda³ mu rysopis? Czy w jego wygl¹dzie by³o coœ nietypowego? Nie móg³ sobie wyobraziæ, co by to mog³o byæ. Nagle pojawi³ siê jeszcze jeden portier i zacz¹³ rozk³adaæ na kontuarze poranne gazety. Eric przeczyta³ kilka nag³ówków ‒ wszystkie zdawa³y siê dotyczyæ
kryzysu finansowego i wirusa. Odczuwa³ lekki ból g³owy. Po jakichœ trzydziestu minutach przez szklane drzwi prowadz¹ce na ulicê wesz³a wysoka blondynka. By³a mocno umalowana, ubrana w obcis³e skórzane spodnie, buty na wysokich spiczastych obcasach i przylegaj¹cy czerwony top. Jej paznokcie by³y pomalowane na czarno. Mê¿czyŸni za kontuarem wymienili spojrzenia i wyszli jej na spotkanie. Kobieta, widz¹c, co siê dzieje, rozejrza³a siê po lobby. Na widok Erica uœmiechnê³a siê niepewnie. – Eric?
G³os by³ mêski. Eric znieruchomia³ na kanapie z otwartymi ustami. – Eric! C’est moi, Cédric! Mê¿czyŸni w zielonych uniformach i czarnych rêkawiczkach spojrzeli na niego z mieszanin¹ zdziwienia i odrazy. Starszy odchrz¹kn¹³. – Zna pan tê... tê osobê? Eric wsta³ i pokiwa³ g³ow¹. – Oczywiœcie. Pewnie. Umówi³em siê z ni¹ na randkê. Cédric uœmiechn¹³ siê z zadowoleniem i spojrza³ wyzywaj¹co na mê¿czyzn
w uniformach. Ci zawahali siê. M³odszy zerkn¹³ na starszego, ten zaœ pokrêci³ tylko g³ow¹ i z teatralnym gestem d³oni zwróci³ siê do Cédrica: – Bienvenue à Negresco. Cédric min¹³ ich z wysoko uniesion¹ g³ow¹, ale Eric dogoni³ go po zaledwie kilku krokach i wyprowadzi³ z powrotem na zewn¹trz. – Muszê zaczerpn¹æ powietrza. Si¹dŸmy na pla¿y. Cédric powiedzia³ po francusku coœ, czego Eric nie zrozumia³, ale poszed³ za nim bez szemrania.
S³oñce zd¹¿y³o ju¿ nagrzaæ poranne powietrze, a morze po³yskiwa³o zachêcaj¹co. Promenada by³a niemal pusta. Przeszli przez ulicê, nie czekaj¹c na zielone œwiat³o. Dotarli do bia³ej ³awki, która sta³a przed niskim murkiem biegn¹cym wzd³u¿ pla¿y. Mieli z niej wspania³y widok na zatokê. Cédric usiad³ i ze zniszczonej zielonej torebki wyj¹³ paczkê papierosów. Zapali³ je zwyk³¹ zapalniczk¹ Bic i mocno siê zaci¹gn¹³. – Co u C? Eric patrzy³ na zielononiebieskie morze. – Wszystko dobrze – odpowiedzia³.
K¹tem oka dostrzeg³, ¿e Cédric mu siê przygl¹da. – Jak pozna³eœ C? W g³osie Cédrica mog³a siê kryæ nutka zazdroœci. Eric odwróci³ g³owê i spojrza³ mu w oczy. By³ znacznie starszy, ni¿ mu siê to z pocz¹tku wydawa³o. Bardziej zmêczony. Rêce mia³ pomarszczone, palce w¹skie, paznokcie popêkane i niedok³adnie pomalowane. – Jestem kimœ w rodzaju goñca. Biegam w tê i we w tê i próbujê siê odnaleŸæ poœród tych wszystkich reporterskich gwiazd. Carl wys³a³ mnie tu, ¿ebym dowiedzia³ siê czegoœ wiêcej
o terrorystach. Cédric po raz kolejny mocno siê zaci¹gn¹³. – Widzia³em, ¿e nie by³eœ na mnie przygotowany. Dziwne, ¿e C nic ci nie powiedzia³. Czy w ogóle coœ o mnie mówi³? Eric znowu popatrzy³ przed siebie. W oddali widaæ by³o p³ywaj¹cego mê¿czyznê. Jego g³owa podskakiwa³a na falach niczym boja. – Powiedzia³, ¿e jesteœ przyjacielem i osob¹, na której mo¿na polegaæ. Cédric zastanawia³ siê nad tymi
s³owami. – Byliœmy razem przez ponad pó³ roku. Wtedy by³em inny. Nie taki jak teraz. Nie tak zdesperowany. Rozeœmia³ siê. Œmiech by³ wysoki i nerwowy. – Wci¹¿ jeszcze mam swoj¹ godnoœæ. Ruch za parkow¹ ³awk¹ zgêstnia³, na deptaku by³o coraz wiêcej ludzi. Cédric przerzuci³ niedopa³ek przez mur. – Bo ja, rozumiesz, mieszkam daleko. Ponad pó³torej godziny jazdy autobusem przez góry.
Eric pokiwa³ g³ow¹, jednoczeœnie zastanawiaj¹c siê, dlaczego Cédric mu to opowiada. Na pewno nie zamierza³ proponowaæ mu spania na waleta w hotelu. Cédric zapali³ kolejnego papierosa. Eric zaryzykowa³: – Chcia³bym jak najszybciej skontaktowaæ siê z twoim policjantem. Je¿eli bêdzie mia³ dobry materia³, zap³acê du¿e pieni¹dze. Cédric pokiwa³ g³ow¹. – Naprawdê potrzebuje pieniêdzy. Biedny facet. Zdaje siê, ¿e wszystko przegra³. ¯ona nic o tym nie wie.
– Co to za informacje? – Nie wiem. Mówi, ¿e znaleŸli coœ podczas nalotu na mieszkanie. Coœ bardzo wartoœciowego. Ale przera¿a go myœl, ¿e jego nazwisko mog³oby wyjœæ na jaw. Chodzi o materia³ dowodowy, wiêc nie dziwiê siê, ¿e jest zestresowany. – Chcê siê z nim zobaczyæ najszybciej, jak to mo¿liwe. Cédric zasun¹³ zamek b³yskawiczny torebki i wsta³. – Muszê iœæ. Autobus nie kursuje zbyt czêsto. Zostañ w hotelu i odbierz, kiedy zadzwoni.
Wielu przechodniów gapi³o siê na Cédrica. Eric po³o¿y³ mu d³oñ na ramieniu. – Nie masz pojêcia, jak wiele to dla mnie znaczy. Ile chcesz za pomoc? Cédric wygl¹da³ na ura¿onego. – Pozdrów ode mnie C. I nie zapomnij odebraæ telefonu. Pochyli³ siê do przodu i lekko go uœcisn¹³. – Uwa¿aj na siebie. Wygl¹dasz na nieszczêœliwego. Odwróci³ siê i dziarskim krokiem, mimo
wysokich obcasów, ruszy³ w kierunku przejœcia dla pieszych. Eric usiad³ ciê¿ko na ³awce. Œledzi³ wzrokiem postawn¹ blondynkê, a¿ zniknê³a w porannym t³umie. Znów spojrza³ na morze. Czarna g³owa podskakiwa³a w oddali. Cédric mia³ racjê. By³ nieszczêœliwy. Kiedy wróci³ do pokoju hotelowego, ³ó¿ko by³o poœcielone, a taca zabrana. Zegar wskazywa³ siódm¹ trzydzieœci. Szeroko otworzy³ drzwi balkonowe i ods³oni³ du¿e okna. Nawet tu na górze powietrze pachnia³o morzem. Poszed³ do ³azienki, wzi¹³ d³ugi prysznic, po czym w³o¿y³ niebieskie chinosy i bia³¹ koszulkê polo. Usiad³ boso przy biurku.
Telefon mia³ w zasiêgu rêki, nadzieja jeszcze nie zgas³a. Teraz mo¿na by³o tylko czekaæ. Czy powinien zadzwoniæ do Jensa? Z tchórzostwa albo kieruj¹c siê instynktem samozachowawczym, postanowi³, ¿e tego nie zrobi. W³¹czy³ komputer Hanny. Na pulpicie mia³a kilka katalogów. Jeden z nich nosi³ nazwê „Zdjêcia”. Klikaj¹c, poma³u przemierza³ œwiat wspomnieñ. Zatrzyma³ siê na zbli¿eniu, które zrobi³ jej w Åre. Ró¿owa czapka, blond w³osy spiête w warkocz, bia³e gogle narciarskie na szyi. Patrzy³a pewnie w obiektyw, a jej spojrzenie by³o tak
¿ywe, ¿e chcia³ jej dotkn¹æ, ale pod palcami czu³ tylko nieruchom¹ powierzchniê ekranu. Ona nie by³a prawdziwa. Nie by³o jej w ma³ej górskiej chatce w Åre. Le¿a³a w œpi¹czce w szpitalu Karolinska. Zrezygnowany, spojrza³ na milcz¹cy telefon. Nastêpnie wróci³ do pulpitu. Mo¿e TBI ma jakieœ nowe informacje na temat Mony. Znalaz³ sieæ bezprzewodow¹ i po³¹czy³ siê z internetem. Kiedy próbowa³ otworzyæ wewnêtrzn¹ sieæ TBI, poproszono go o kod dostêpu. Zmarszczy³ czo³o. Nagle przypomnia³ sobie o ma³ym generatorze kodów, który Hanna trzyma³a w torbie na laptopa.
Szukaj¹c go, jednoczeœnie wyj¹³ z barku opakowanie orzeszków w czekoladzie i piwo. Z kodem Hanny szybko dosta³ siê do sieci TBI i znalaz³ kilka interesuj¹cych plików. By³y tam nowe wersje Mony Tza’yad, choæ program nadal potrafi³ tylko wyszukaæ wirusa. Nic nie mog³o go powstrzymaæ. W dokumentach czêsto powtarza³o siê jedno nazwisko: Isac Berns. Eric wiedzia³, ¿e to miêdzynarodowy dyrektor IT w banku TBI. Uwa¿ano, ¿e to g³ównie na nim spoczywa odpowiedzialnoœæ za wszystko, co ma zwi¹zek z kryzysem. Eric spojrza³ na migaj¹cy ekran. Otworzy³ piwo i wypi³ du¿y ³yk. Gdyby
tak uda³o mu siê dostaæ do komputera Isaca Bernsa. Wtedy na pewno dowiedzia³by siê, jak sytuacja wygl¹da naprawdê. Dyrektor IT mia³ jednak zupe³nie inny stopieñ uprawnieñ ni¿ Hanna. Wypi³ jeszcze jeden ³yk piwa. Czy móg³by siê tam w³amaæ? Odstawi³ puszkê i zabra³ siê za system bezpieczeñstwa. Znalezienie luki w firewallu zajê³o mu pó³ godziny. Zegar na ekranie wskazywa³ piêtnaœcie po dziesi¹tej. Telefon w dalszym ci¹gu milcza³. Eric mia³ przed sob¹ obraz komputera Isaca Bernsa. Zacz¹³ szukaæ katalogów i dokumentów dotycz¹cych Mony. Praca sz³a wolno. Wiele materia³ów by³o w jêzyku hebrajskim i musia³ korzystaæ z komputerowego
t³umacza.
Tel Awiw,
Izrael
Dwadzieœcia dwie minuty po dziesi¹tej w TBI w³¹czy³ siê alarm przeciww³amaniowy, a dziewiêæ minut póŸniej do akcji wkroczy³a jednostka 8200. Jakub Nachman opuœci³ swój pokój na górze i sta³ teraz ko³o m³odego informatyka. – I jak? – Jeszcze nie skoñczy³em, wiêc miejmy nadziejê, ¿e siê nie roz³¹czy. Potrzebujê jeszcze kilku minut. Wiemy tylko, ¿e ten ktoœ ma klasê bezpieczeñstwa trzy, ale uda³o mu siê zmieniæ j¹ na jedynkê. Intruz korzysta teraz z uprawnieñ i przegl¹da prywatne pliki Isaca Bernsa. Jakub zacz¹³ siê niecierpliwiæ.
– Ju¿ to mówi³eœ. Daj mi coœ nowego. Nie mo¿emy zobaczyæ, jaki identyfikator zosta³ podany przy logowaniu? – Niestety, dane identyfikacyjne wydaj¹ siê byæ uszkodzone. Przeprowadzam teraz wyszukiwanie wsteczne. – I co? Informatyk podniós³ wzrok. – W³amania dokonano z francuskiej sieci. – Sk¹d dok³adnie? – Sygna³ jest przesy³any za
poœrednictwem operatora z Lyonu, ale nie stamt¹d pinguje. Jakub wyj¹³ komórkê. M³odzieniec przysun¹³ siê do ekranu. – Nicea! W³amania dokonano w Nicei. – Gdzie konkretnie? – Wszystko wskazuje na to, ¿e logowano siê z sieci bezprzewodowej któregoœ z hoteli. A mo¿e z restauracji. Muszê to zestawiæ z krajowym rejestrem. Daj mi jeszcze parê minut. Jakub ju¿ zacz¹³ pisaæ maila na telefonie. Nim dotar³ do po³owy, m³odzieniec trzasn¹³ d³oni¹ o kant sto³u.
– Yes! Jakub spojrza³ na niego pytaj¹co. – Przeœledzi³em to, cofaj¹c siê a¿ do Ÿród³a. – No i? – Hotel Negresco. Jakub poklepa³ go po ramieniu. – Imponuj¹ce. Bardzo dobrze. Wykasowa³ maila i zamiast tego wybra³ numer Dawida Jassura z Mossadu. Po pierwszym sygnale zorientowa³ siê, ¿e informatyk patrzy na niego z triumfem.
– Coœ jeszcze? M³odzieniec pokiwa³ g³ow¹. – Mieszka w pokoju 321. Jakub patrzy³ na niego zdumiony, podczas gdy w s³uchawce rozbrzmiewa³y kolejne sygna³y.
Nicea,
Francja
Eric œci¹gn¹³ z komputera Isaca Bernsa kilka dokumentów, które, jak mu siê wydawa³o, mia³y zwi¹zek z Mon¹. By³o jasne, ¿e wirus zd¹¿y³ ju¿ wyrz¹dziæ du¿e szkody; w prywatnej wiadomoœci wys³anej do dyrektora generalnego banku Berns wyra¿a³ obawê, ¿e mo¿e
dojœæ do kolejnych ataków. Eric znalaz³ dwa maile, wys³ane do Bernsa przez tajemnicze 8200. W pierwszym opisywano dowody zebrane przy okazji nalotu na mieszkanie terrorystów. W drugim podawano nazwiska dwóch terrorystów. Ten, który zgin¹³ podczas akcji, nazywa³ siê Melah as-Dullah. Eric zna³ to nazwisko od Carla Öberga. Natomiast ten, któremu uda³o siê uciec, nazywa³ siê Samir Mustaf. 8200 ³¹czy³o Melaha ze stowarzyszeniem Jihad alBinna, kontrolowanym przez Hezbollah, które pracowa³o przy odbudowie Libanu. Zadzwoni³a komórka. Eric spojrza³ na wyœwietlacz. Gula w ¿o³¹dku wróci³a.
– Czeœæ, Jens. – Eric. Powiedz, ¿e jesteœ w drodze do domu. – Jestem w drodze do domu. – Dziêki Ci, dobry Bo¿e. Nie spa³em ca³¹ noc i przyda³by mi siê zmiennik. Stan Hanny jest stabilny, ale widzê, ¿e lekarze siê martwi¹. Musisz tu przyjechaæ. Rozleg³ siê dzwonek hotelowego telefonu. Eric spojrza³ desperacko na migaj¹c¹ lampkê. Jens mówi³ dalej: – O której l¹dujesz w Sztokholmie?
– Oddzwoniê do ciebie. – Nie, czekaj... Ja... Eric przerwa³ po³¹czenie i gwa³townym ruchem podniós³ s³uchawkê br¹zowego telefonu hotelowego. – Hello! Po drugiej stronie panowa³a cisza. Czy¿by odebra³ za póŸno? – Hello! Nadal cisza. Wreszcie odezwa³ siê niski g³os. – Monsieur Söderqvist?
– Tak. Przy telefonie Eric Söderqvist. – Chce pan kupiæ informacje. Zgadza siê? – Tak jest. Jakie to informacje? – Notatnik. – Co takiego? – Notatnik zarekwirowany przy Avenue du Maréchal Foch. – Co w nim jest? – Notatnik nale¿a³ do terrorystów. Ca³y jest zapisany.
Mo¿e by³ tam jakiœ numer telefonu, adres, coœ, co pozwoli³oby mu ruszyæ dalej. – Zapisany czym? – Kodem. To bardzo skrupulatne notatki. Ca³e strony, od góry do do³u. – Coœ wiêcej? – Obieca³em, ¿e za³atwiê zdjêcia. Zrobi³em to. – Zdjêcia ich obu? – Zdjêcie Melaha as-Dullaha, które zrobiliœmy sami, i zdjêcie tego drugiego, Samira Mustafa, które
dostarczono nam na komisariat. Komórka zadzwoni³a znowu. Jens. Eric skrzywi³ siê i odrzuci³ po³¹czenie. – Ile pan za to chce? – Piêædziesi¹t tysiêcy euro. Pó³ miliona koron! Sk¹d, do cholery, mia³by wytrzasn¹æ tak¹ sumê? I co, jeœli notatnik oka¿e siê bezu¿yteczny? Mia³ co prawda pieni¹dze z Mind Surfu, ale nie nale¿a³y do niego, tylko do Matsa Hagströma. Z drugiej strony zdobycie antywirusa le¿a³o w interesie Matsa. Ale pó³ miliona? – Dwadzieœcia piêæ.
Cisza. S³ysza³ têtno w skroniach. – Mogê zejœæ do czterdziestu tysiêcy, ale to ostateczna oferta. W przeciwnym razie sprzedam to jakiejœ innej gazecie. – Dostanie pan trzydzieœci tysiêcy. Klik. Mê¿czyzna siê roz³¹czy³. Eric znieruchomia³ ze s³uchawk¹ w d³oni. By³ w szoku. Co on narobi³? W³aœnie wypuœci³ z r¹k najwa¿niejsz¹ osobê na œwiecie. Usiad³ na ³ó¿ku i utkwi³ wzrok w br¹zowym telefonie. Mo¿e by³o to tylko podbijanie stawki? Mo¿e facet zadzwoni za chwilê z now¹ ofert¹? Po dwudziestu minutach Eric zrozumia³, ¿e go straci³. Co móg³ zrobiæ? Cédric Antoine! Cédric musi mu pomóc. On
bêdzie móg³ wytropiæ faceta i naprawiæ ich relacjê. Wybra³ numer Cédrica. Brak odpowiedzi. A jeœli rozmawia³ z Carlem? Wtedy nigdy mu nie pomo¿e. A gdyby Eric powiedzia³ prawdê? Jak móg³by znaleŸæ Cédrica? Wiedzia³ tylko, ¿e mieszka kilka godzin drogi st¹d, w górach. Ale gdzie? W Grasse? W Vence? Jak nazywaj¹ siê francuskie ksi¹¿ki telefoniczne? Myœli wirowa³y mu w g³owie. Powietrze w pokoju by³o ciê¿kie niczym w dusznej wiêziennej celi. Czu³, ¿e d³u¿ej nie wytrzyma. Wzi¹³ telefon i wyszed³. Kiedy znalaz³ siê na dole w têtni¹cej
¿yciem recepcji, przypomnia³ sobie, jak wczeœniej tego dnia siedzia³ na czerwonej kanapie w oczekiwaniu na Cédrica. Jak móg³ siê tak zb³aŸniæ? Straci³ jedyny powód, dla którego by³ w Nicei. Nagle spostrzeg³ wzrok jednego ze spotkanych rano portierów. Mê¿czyzna wpatrywa³ siê w niego, nie ukrywaj¹c niesmaku. Mia³ to gdzieœ, ca³y hotel móg³ w nim widzieæ obleœnego zboczeñca. Liczy³o siê tylko znalezienie informatora. Ma³y cud by³ wszystkim, czego ¿¹da³. Kiedy Eric doszed³ do szklanych drzwi, spostrzeg³, ¿e portier kiwa na niego rêk¹. Westchn¹³ i podszed³ do kontuaru. Nie mia³ ochoty na wyk³ad o zasadach
moralnych obowi¹zuj¹cych w hotelu. – Message for you, monsieur – powiedzia³ portier bez ¿adnego powitania, po czym wrêczy³ mu bia³¹ kopertê ze z³oconym logo Negresco, a nastêpnie z szyderczym uœmieszkiem doda³: – Mo¿e to od tej czaruj¹cej kobiety, z któr¹ siê pan spotyka? Eric bez s³owa wzi¹³ list i wróci³ na czerwon¹ kanapê. Usiad³ ko³o grubej kobiety, która przegl¹da³a zdjêcia w cyfrowym aparacie. Rozerwa³ kopertê. Na papierze listowym Negresco widnia³a krótka wiadomoœæ:
35 000 EUROS. SEND SMS TO 04 93 84 42 99 FOR ACCOUNT INSTRUCTIONS
Przeczyta³ tekst raz jeszcze. Poczu³ ciep³y dreszcz ulgi. Znów by³ w grze. Jakimœ sposobem wiedzia³, ¿e to punkt zwrotny. Czyli nie przycisn¹³ go za mocno. Uda³o mu siê za to obni¿yæ cenê. Wóz albo przewóz. Wyj¹³ komórkê i wys³a³ pusty esemes na podany numer. Nastêpnie siedzia³ bez ruchu, trzymaj¹c przed sob¹ telefon, jakby by³ kluczem do nieba. Mo¿e zreszt¹ tak by³o. Telefon zawibrowa³, a na wyœwietlaczu ukaza³a siê wiadomoœæ:
SWISS ACCOUNT NUMBER OAI02450260I, IBAN CH78 0055 40AI 0245 0260 I. SMS CONFIRMATION CODE ASAP
Zerwa³ siê tak gwa³townie, ¿e grubej jejmoœci aparat wypad³ z r¹k. Nic sobie nie robi¹c z jej niemieckich przekleñstw, wybieg³ przez du¿e szklane drzwi. Wczeœniej w Nicei postara³ siê o wystawienie czeków podró¿nych, wiedzia³ wiêc, do którego oddzia³u siê udaæ. To, czy pozwol¹ mu pobraæ trzydzieœci piêæ tysiêcy euro ze swojego szwedzkiego konta firmowego,
a nastêpnie przelaæ je na szwajcarskie konto cz³owieka, którego nazwiska nie zna³, mia³o siê dopiero okazaæ. Potruchta³ wzd³u¿ promenady i skrêci³ w Avenue de Verdun. Co, jeœli nabijaj¹ go w butelkê? Mia³ wys³aæ maj¹tek osobie, której nigdy nie widzia³. Co powiedzia³by na to Jens? Albo jeszcze gorzej: co powiedzia³aby Hanna? By³ jednak zdesperowany, a zdesperowani ludzie dokonuj¹ desperackich czynów. Chodnik by³ zat³oczony, Eric przeciska³ siê miêdzy rodzinami z dzieæmi i Japoñczykami. Poœród ca³ej jego rozpaczy pojawi³a siê iskierka radoœci. To by³ punkt zwrotny. Pieni¹dze by³y tylko pieniêdzmi, a notatnik móg³ siê
okazaæ bezcenny. Tak samo jak zdjêcie terrorysty, któremu uda³o siê prze¿yæ. Omin¹wszy kobietê, która mia³a jakiœ problem ze skuterem, nadepn¹³ na czarn¹ szatê ulicznego sprzedawcy. Mê¿czyzna wyl¹dowa³ na czworakach i odwróci³ z wœciek³oœci¹ g³owê, ale Eric ju¿ go min¹³ i bieg³ dalej w¹sk¹ Rue Paradis. Kiedy wyszed³ na rozleg³¹ Rue de la Liberté, zawaha³ siê. Próbowa³ wypatrzyæ zielono-bia³y szyld BNP Paribas, ale widzia³ tylko lodziarnie i butiki z ubraniami. Ulica po brzegi wype³niona by³a turystami. Spróbowa³ iœæ w prawo i znalaz³ siê w t³umie id¹cych na pó³noc. Doszed³ do Galeries Layafette i ponownie rozejrza³ siê
dooko³a. Czy szed³ w z³¹ stronê? Kiedy ju¿ mia³ zawróciæ, kilkaset metrów dalej w stronê morza dostrzeg³ szyld. Przeci¹³ ulicê i zadyszany wszed³ do klimatyzowanego oddzia³u banku. Jedno z dwóch okienek by³o otwarte, w krótkiej kolejce sta³y trzy osoby. Numerków nie by³o. Stan¹³ na koñcu i wyci¹gn¹³ telefon. Dwa nieodebrane po³¹czenia: jedno od Jensa, drugie z „Aftonbladet”. Prawdopodobnie dzwoni³ Carl po rozmowie z Cédrikiem. Eric zacz¹³ siê zastanawiaæ, czy nie zadzwoniæ do Jensa, ale ku swojej uldze zobaczy³ na œcianie tabliczkê z przekreœlonym telefonem. Napisa³ wiêc tylko krótk¹ wiadomoœæ, ¿e
znalaz³ trop. Obieca³, ¿e zadzwoni po po³udniu. Nacisn¹³ „wyœlij” i poczu³ nag³y odp³yw si³. Po wczeœniejszej radoœci nie by³o ani œladu. To siê nigdy nie uda. Rozejrza³ siê, szukaj¹c wyjœcia. Wtedy nadesz³a jego kolej. Starszy mê¿czyzna w rogowych okularach i o ostrym spojrzeniu pos³a³ mu ch³odny uœmiech. – Que puis-je faire pour vous? Eric prze³kn¹³ œlinê i pokaza³ wyœwietlacz, na którym widnia³ numer szwajcarskiego konta. – Chcia³bym przelaæ trzydzieœci piêæ tysiêcy euro ze szwedzkiego konta bankowego na szwajcarskie. Co
musia³bym zrobiæ? Mê¿czyzna przygl¹da³ mu siê d³u¿sz¹ chwilê. Miêdzy oczyma mia³ zmarszczkê w kszta³cie litery v. – Czy konto w Szwecji jest na pañskie nazwisko? – Nie. – Czy konto w Szwajcarii jest na pañskie nazwisko? – Nie. Nie znam nazwiska posiadacza. Zmarszczka siê pog³êbi³a. – Chce pan przelaæ trzydzieœci piêæ
tysiêcy euro z konta w Szwecji, które nie nale¿y do pana, na konto w Szwajcarii, którego w³aœciciela pan nie zna? Eric pokiwa³ g³ow¹, nie przestaj¹c siê uœmiechaæ. Urzêdnik westchn¹³. – Proszê zaczekaæ. Muszê pomówiæ z kierownikiem.
Tel Awiw,
Izrael
Z nogami szefa Mossadu by³o ju¿ najwyraŸniej lepiej. Meir Pardo zaproponowa³, ¿eby przeszli siê wzd³u¿ mariny, ulic¹ Shlomo Lahata. By³o pochmurno, ale ciep³o, a na morzu szala³y du¿e fale. £odzie w marinie huœta³y siê mocno, a ruch na
promenadzie by³ niewielki. Dawid Jassur trzyma³ rêce w kieszeniach swojej cienkiej sportowej kurtki. Meir przegl¹da³ otrzymane od niego zdjêcia i zatrzyma³ siê na czarnobia³ym portrecie. Przyjrza³ siê twarzy. – Opowiedz o Ericu Söderqviœcie. – Trzydzieœci dziewiêæ lat. Profesor Królewskiego Instytutu Technologicznego w Sztokholmie, zajmuj¹cy siê badaniami nad BCI, Brain Computer Interface, czyli... – Wiem, co to znaczy. Zdolny jest? – Je¿eli informacje, które otrzymaliœmy,
s¹ prawdziwe, zapewni³ sobie finansowanie badañ. Zewnêtrzny fundusz inwestycyjny. – Z jakiego kraju? – Ze Szwecji. – Jego ¿ona jest ¯ydówk¹? – Tak jest. Hanna Söderqvist, z domu Szulc. Bardzo aktywna w gminie. Oboje kilka razy do roku odwiedzaj¹ Izrael. – Ona pracuje w TBI? – Jako dyrektor IT. By³a jedn¹ z pierwszych osób, które znalaz³y Monê.
– Co o niej wiemy? – Jest równolatk¹ Söderqvista. Poznali siê na uniwersytecie w Sztokholmie. Rodzice pochodz¹ z Polski, prze¿yli Treblinkê. Matka, Ewa Szulc, zmar³a rok temu w wieku osiemdziesiêciu siedmiu lat. Ojciec, Lew Szulc, ma dziœ osiemdziesi¹t dziewiêæ lat i mieszka w domu opieki w Sztokholmie. Cierpi na demencjê. Hanna ma m³odsz¹ siostrê, Judith Szulc. Obie wychowywa³y siê w zasymilowanej rodzinie, ale w ostatnich latach Hanna do³o¿y³a sobie nazwisko panieñskie i zaczê³a bardziej pielêgnowaæ swoje korzenie. – A teraz jest na zwolnieniu?
– Tak, posz³a na nie dwa dni po tym, jak Mona zosta³a wykryta w szwedzkim systemie. – I w tym czasie jej m¹¿ pojawia siê w Nicei. U¿ywa jej kodu logowania, w³amuje siê do komputera Isaca Bernsa, szefa swojej ¿ony, i szuka tam informacji o Monie? Dawid pokiwa³ g³ow¹ i spojrza³ na potê¿ne falochrony i wodê wyrzucan¹ na kilka metrów w górê. Wiedzia³, ¿e najlepiej pozwoliæ Meirowi w spokoju usystematyzowaæ informacje. By³ g³odny. Nieprzyzwyczajony do spotkañ z szefem o pustym ¿o³¹dku. Meir odda³ zdjêcia, wyj¹³ fajkê i ssa³ j¹
w zamyœleniu, nie podpalaj¹c tytoniu. Po chwili wyj¹³ fajkê z ust i pokrêci³ g³ow¹. – Dziwna historia. Nie trzyma siê kupy. Ale czasem tak bywa. ¯ycie nie jest lini¹ prost¹. Dawid nic nie powiedzia³. Meir uœmiechn¹³ siê do ma³ego ch³opca, który bieg³ za br¹zowym psem. – Co wiêc proponujesz? – ¯ebyœmy go zgarnêli. Chcê zrozumieæ, kim jest, co robi i z kim. Meir pokiwa³ g³ow¹, a Dawid mówi³ dalej:
– Zazwyczaj mamy w Pary¿u trzy osoby, ale jedna z nich w³aœnie wykonuje zadanie w Hamburgu i nie nale¿y jej przerywaæ. Myœlê, ¿e nie powinniœmy mieszaæ do tego francuskich w³adz, nie mo¿emy ryzykowaæ niepowodzenia. Francuzi ju¿ pozwolili uciec jednemu cz³owiekowi w Nicei. Ta sprawa le¿y przede wszystkim w interesie Izraela. Jasne, œwiat traci pieni¹dze, ale nam chodzi o prze¿ycie. Musimy siê tym zaj¹æ, u¿ywaj¹c w³asnych œrodków. Je¿eli powiadomimy s³u¿by wewnêtrzne, bêd¹ siê tylko wtr¹caæ. – Masz œwiadomoœæ, ¿e to obywatel Szwecji? I ¿e nie zrobi³ nic ponad zhakowanie firewalla banku TBI?
– Zgadzam siê, ¿e mo¿e byæ wiele powodów tego w³amania. Ale dlaczego teraz? I dlaczego znajduje siê akurat w Nicei? Jestem gotów podj¹æ ryzyko. W pierwszej fazie bêdziemy musieli dzia³aæ ostro¿nie. – A je¿eli siê oka¿e, ¿e naprawdê jest powi¹zany z Hezbollahem? – Bêdziemy reagowaæ stosownie do sytuacji. Wypadek na drodze albo pospolity napad rabunkowy. Coœ, co nie wzbudzi³oby podejrzeñ szwedzkich w³adz. Za³atwisz u Bena Szawita czerwony papier, który pozwoli zlikwidowaæ Erica Söderqvista. Nastêpnie do grupy do³¹czy jednostka
101. Rachel Papo jest ju¿ chyba na tropie Mony? Meir zarechota³. – Przyjacielu, wszyscy s¹ na tropie Mony. Doszli do hotelu Alexander na terenie portu. Meir kiwn¹³ g³ow¹ ochroniarzom, daj¹c znak, ¿e zawróc¹. Spojrza³ na Dawida. – Chcesz go tu przywieŸæ? Dawid pokrêci³ g³ow¹. – Wolê, ¿eby zosta³ w Nicei. Rachel przywyk³a chyba do pracy z tym, co ma?
O ile jest odpowiedni¹ osob¹ do tego zadania. Nie chcemy powtórki z Dubaju. Przeszli kawa³ek, nie mówi¹c ani s³owa. Meir myœla³ o Rachel. Dawid o jedzeniu. – Co o niej wiesz? – Niewiele. Trochê o niej poczyta³em i s³ysza³em, ¿e jest zdolna. – Powiem ci coœ o Rachel. Ona... jest dla mnie jak córka. Nie widywaliœmy siê zbyt czêsto, ale ma w sobie coœ takiego, co budzi we mnie ojcowskie uczucia. Dawid zdziwi³ siê. To by³o najbardziej
osobiste wyznanie, jakie kiedykolwiek us³ysza³ od swojego szefa. Meir nie mia³ dzieci. Co takiego szczególnego by³o w Rachel? Bior¹c pod uwagê wiek, rzeczywiœcie mog³a byæ jego córk¹. Ale by³a katem. Meir czyta³ w jego myœlach. – Dorasta³a w piekle. Wszystko, co mog³o pójœæ Ÿle, posz³o Ÿle. Jest Sefardyjk¹. Rodzina przeprowadzi³a siê z Maroka. Dorasta³a w obozie dla imigrantów w Sderot. Rodzice wczeœnie zmarli. Rachel wraz z siostr¹ wyl¹dowa³a u ciotki, której partner okaza³ siê sadystycznym skurwielem. Nie ma co siê nad tym rozwodziæ, ale to cud, ¿e prze¿y³a. Siostra nigdy nie
dosz³a do siebie. Rachel poradzi³a sobie z tym na swój sposób, ale nawet ona ucierpia³a. Kiedy po raz pierwszy o niej us³ysza³em, mia³a nieca³e dwadzieœcia lat i ju¿ wykonywa³a zadanie, przy którym zbledliby najbardziej doœwiadczeni dowódcy Sayeret Matkal. Potem liczba godzin spêdzonych przez ni¹ w walce tylko ros³a. Wchodzi³a do jednego gniazda os po drugim. By³a jedn¹ z nielicznych osób, którym uda³o siê zinfiltrowaæ Al-Kaidê i prze¿yæ. W raportach terenowych jej nazwisko pojawia³o siê raz za razem. Przestudiowa³em jej profil i dowiedzia³em siê, ¿e ma równie¿ zdolnoœci jêzykowe, miêdzy innymi mówi biegle po arabsku. Kiedy
formowaliœmy jednostkê 101, by³a jednym z naszych pierwszych cz³onków. Na pocz¹tku zatrzyma³em jednostkê pod swoim przywództwem, dziêki czemu mog³em spêdziæ z ni¹ sporo czasu, poza tym wci¹¿ œledzê jej poczynania. Ciê¿ko pracuje, a jej szef jest zadowolony. Ale to trudna osoba. Jest niezale¿na i w pierwszej chwili trudno j¹ ujarzmiæ. Psycholog stwierdzi³, ¿e zadania, które wybiera, odzwierciedlaj¹ pêd ku œmierci. Meir westchn¹³. – Dwa razy wieŸliœmy j¹ na pogotowie przez coœ, co sama sobie zrobi³a. Za pierwszym razem straci³a przytomnoœæ
w wyniku zatrucia alkoholem, za drugim wziê³a tabletki. Jakby tego by³o ma³o, zniknê³a. – Zniknê³a? – Tak jest. Bez s³owa. Nie ma jej. Przez kilka tygodni nie wiedzieliœmy, gdzie siê znajduje. Dawid popatrzy³ na niego zdumiony. – Wy nie wiedzieliœcie? Mossad? – Tak. Ale któregoœ ranka zobaczy³em j¹ siedz¹c¹ na masce mojego samochodu. Nie powiedzia³a ani s³owa o tym, gdzie by³a.
– Brzmi, jakby by³a niestabilna emocjonalnie i niebezpieczna. Jak to siê sta³o, ¿e pozwoliliœcie jej zostaæ? – OdpowiedŸ jest prosta: nigdy nie zawiod³a. Ani razu, odk¹d j¹ pozna³em. Pod tym wzglêdem jest wyj¹tkowa nawet w naszej organizacji. Ale oczywiœcie w Dubaju nie posz³o najlepiej. A prêdzej czy póŸniej jej psychika mo¿e okazaæ siê problemem. ¯yje na kredyt, choæ z drugiej strony to samo da siê powiedzieæ o wiêkszoœci nas. Dawid nie odpowiada³. Meir mówi³ dalej, ale brzmia³o to bardziej wymuszenie, jakby nagle chcia³ zmieniæ temat.
– Tak czy inaczej, zadecydowa³em o przeniesieniu Rachel do bardziej wymagaj¹cych zadañ œledczych. Ma du¿¹ wiedzê i bystry umys³. Zobaczymy, czy to siê sprawdzi. Ona sama nie odnios³a siê do tej zmiany ze szczególnym entuzjazmem, ale chcê j¹ przetestowaæ w nowej roli. Zbli¿yli siê do sznura czarnych bmw przed hotelem Diplomat. Ochroniarze do³¹czyli do swoich kolegów stoj¹cych wokó³ samochodów. Kobieta w obcis³ym szarym kostiumie, z w³osami spiêtymi w kok i w ciemnych okularach wysz³a im naprzeciw. Kiedy siê spotkali, skinê³a g³ow¹
Dawidowi i poda³a Meirowi komórkê. Ten wzi¹³ j¹, przy³o¿y³ do ucha, nas³uchiwa³ ze zmarszczonym czo³em i kilka razy wymamrota³ ken. Zwróci³ siê do Dawida, który opar³ siê o murek oddzielaj¹cy ich od pla¿y: – To by³ Ben Szawit. Ma tam piek³o. Rabinat ¿¹da jego g³owy. Nigdy nie podoba³ im siê jego liberalizm, a teraz podburzaj¹ przeciwko niemu wszystkich ortodoksów i nacjonalistów. Wirus jest kar¹ od Boga, a wszystkiemu winien jest Szawit. Powinien byæ w Knesecie i uspokajaæ tych szaleñców, a zamiast tego musi jechaæ do Waszyngtonu. Biedaczysko. Poza tym nie ma zielonego pojêcia o IT.
– Nie mo¿e wys³aæ kogoœ innego? – Nie. Na zaproszeniu jest jego nazwisko. Bêd¹ pokazywaæ obrazki z tego, jak wolny œwiat walczy ramiê w ramiê, aby za¿egnaæ kryzys. – Jak mo¿emy mu pomóc? Meir uœmiechn¹³ siê s³abo. – Daj¹c mu Samira Mustafa. Dawid pokiwa³ posêpnie g³ow¹. – Mamy jakieœ sto œladów i ka¿dy prowadzi w innym kierunku. Wszystkie œrodki przeznaczyliœmy na znalezienie tego cz³owieka. Z wiarygodnego Ÿród³a
otrzymaliœmy informacjê, ¿e jego grupa pojawi siê w nieczynnym browarze za miastem Gaza. Czekaliœmy, ale nikt siê nie pojawi³. Albo by³ to fa³szywy trop, albo ktoœ ich ostrzeg³. Meir w³o¿y³ rêce do kieszeni kurtki. – Szawit prosi³ o aktualny raport. Dawid spojrza³ na mê¿czyznê puszczaj¹cego latawiec na pla¿y. Wia³ silny wiatr, a du¿y latawiec lata³ zygzakami w tê i z powrotem. – Zajmê siê tym, jak tylko bêdê z powrotem w biurze. Nawet Meir spojrza³ na latawiec.
Potrz¹sn¹³ g³ow¹. – S¹dzê, ¿e nie powinniœmy teraz likwidowaæ Szweda. Zbyt wielu rzeczy jeszcze nie wiemy. Lepiej daæ mu woln¹ rêkê i zobaczyæ, co zrobi. Je¿eli nasze podejrzenia siê potwierdz¹, zamkniemy klatkê. – Ty decydujesz. W konsulacie w Pary¿u znalaz³em jednego z naszych by³ych agentów. Ju¿ jedzie do Nicei. Teraz to on bêdzie go œledzi³. Meir, wci¹¿ zwrócony do morza, postawi³ ko³nierz kurtki. – Przyjmij Rachel do grupy. Ale pamiêtaj, ¿e stopniowo wycofujemy j¹
z jednostki 101. Dawid skin¹³ g³ow¹. – Wprowadzê j¹ po po³udniu, jak ju¿ wyœlê wiadomoœæ do Szawita. Co napisaæ w raporcie o Ericu Söderqviœcie? Meir ruszy³ w stronê sznura samochodów i otworzy³ tylne drzwi tego, który sta³ poœrodku. Kiedy ju¿ wsiad³, wychyli³ siê i spojrza³ Dawidowi w oczy. – Nic. Zatrzasn¹³ drzwi, kierowca doda³ gazu i samochód w³¹czy³ siê do ruchu, a tu¿ za
nim ruszy³y kolejne trzy auta. Dawid w zamyœleniu stan¹³ ko³o swojego samochodu. Po chwili powiedzia³ do kierowcy: – W drodze powrotnej proszê siê zatrzymaæ ko³o McDonalda. Kierowca pokiwa³ g³ow¹ i zamkn¹³ za nim drzwi. P³ynnie wyjechali z parkingu i ruszyli wzd³u¿ wybrze¿a w kierunku centrum. Dawid spojrza³ na czarno-bia³e fotografie na siedzeniu obok. Profesor Söderqvist. Woln¹ rêk¹ zakry³ po³owê portretu i przygl¹da³ siê oczom Szweda. „W³aœnie otrzyma³eœ kolejn¹ dobê wolnoœci. Mam nadziejê, ¿e dobrze j¹ spo¿ytkujesz”.
Nicea,
Francja
Narodowe Muzeum Marca Chagalla,
piêknie obramowane cyprysami, le¿a³o w cienistej dzielnicy willowej kawa³ek od centrum. Eric zap³aci³ za taksówkê, rozejrza³ siê dooko³a i ruszy³ w stronê ma³ego parku lawendowego przed wejœciem do kubistycznego kompleksu. Kiedy wszed³ do ch³odnego holu o go³ych betonowych œcianach, gdzie w powietrzu unosi³ siê delikatny zapach papieru, przystan¹³ i jeszcze raz spojrza³ na esemes.
CHAGALL. SIÈGES C13.
Nadal nie by³ pewien, czy dobrze zgad³.
Nazwisko Chagall mog³o oznaczaæ wiele ró¿nych miejsc. Postawi³ na muzeum. Co oznacza³o „sièges C13”, nie mia³ pojêcia. Rozejrza³ siê. Po lewej by³ sklepik z pami¹tkami, po prawej kasa biletowa. Kupi³ bilet i wszed³. W fakcie, ¿e by³ w³aœnie tu, kry³a siê osobliwa ironia. Hanna kocha³a Chagalla, a muzeum tego ¿ydowskiego ekspresjonisty by³o jednym z g³ównych powodów, dla których zdecydowali siê œwiêtowaæ jej trzydzieste pi¹te urodziny w Nicei. Romantyczne i biblijne motywy teraz przemawia³y do niego bardziej ni¿ wówczas. Przystan¹³ przed du¿ym obrazem przedstawiaj¹cym mê¿czyznê
próbuj¹cego utrzymaæ kobietê w czerwonej sukience, która unosi³a siê wysoko nad jego g³ow¹. Pomyœla³ o Mind Surfie. O wra¿eniu unoszenia siê w powietrzu. On sam sta³ na ziemi i desperacko próbowa³ utrzymaæ swoj¹ ukochan¹, która odlatywa³a coraz dalej i dalej. Obraz nosi³ tytu³ Spacer. Wprawi³ go w przygnêbienie. Ruszy³ dalej i wszed³ do du¿ej sali, w której wisia³o zaledwie kilka du¿ych prac. Starszy mê¿czyzna siedzia³ na ³awce i wygl¹da³, jakby spa³. M³oda para szepta³a coœ do siebie w jêzyku, którego nie rozpoznawa³. W rêkach mieli torby ze sklepu z pami¹tkami. Ka¿dy obraz wydawa³ siê go atakowaæ. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e Chagall
jest po stronie Hanny. Motywy krzycza³y o jego winie. By³a tam kobieta w czerwieni le¿¹ca na p³omienistym ³o¿u w otoczeniu anio³ów. £o¿e unosi³o siê wysoko nad ¿arz¹cym siê na czerwono miastem. By³y tam wê¿e, p³ywaj¹ce w jej krwi, by³y zrozpaczone pary zakochanych otoczone przez go³êbie i dzikie zwierzêta, by³a p³on¹ca drabina prowadz¹ca do pomarañczowego nieba. Eric przeczesa³ d³oni¹ w³osy i jeszcze raz spróbowa³ skoncentrowaæ siê na wiadomoœci. Nie znalaz³ w budynku ¿adnych numerów ani liter. Przela³ ponad trzysta tysiêcy koron na anonimowe konto i jedynym, co za to dosta³, by³ esemes, którego nie rozumia³.
Za szeregiem pokoi, na samym koñcu, dostrzeg³ tabliczkê i strza³kê: „Audytorium”. Nie móg³ sobie przypomnieæ, czy przy poprzedniej wizycie widzia³ coœ podobnego. Przeszed³ przez kolejne dwie sale, nie rzuciwszy nawet okiem na wisz¹ce w nich obrazy. Kiedy doszed³ do drzwi z napisem „Audytorium”, rozejrza³ siê dooko³a. Nie wiedzia³ dlaczego, ale czu³ siê obserwowany. Uczucie by³o dojmuj¹ce, choæ nie móg³ dostrzec nikogo, kto wydawa³by siê nim zainteresowany. Otworzy³ drzwi i wszed³ do auli w kszta³cie amfiteatru, du¿ej na kilkaset miejsc. Pomieszczenie sk¹pane by³o w liliowym
œwietle, które wpada³o przez trzy du¿e witra¿owe okna z fantastycznymi wzorami i motywami. Na samym koñcu, na podwy¿szonej scenie sta³ du¿y fortepian. W auli panowa³ sakralny spokój. Eric ch³on¹³ atmosferê. Miejsce by³o piêkne. Nie pamiêta³, ¿eby je wczeœniej widzia³. Nagle spostrzeg³ ma³e mosiê¿ne tabliczki z literowymi oznaczeniami rzêdów. A, B i... C. Ka¿de siedzenie mia³o numer: C1, C2. Powoli przedziera³ siê przez rz¹d C. C11, C12, C13. Krzes³o znajdowa³o siê najdalej od sceny, by³o pierwsze od lewej. Przyjrza³ siê siedzeniu, ale nie zauwa¿y³ nic niezwyk³ego. Czego szuka³? Sk¹pe oœwietlenie tworzy³o czarne paski, które wygl¹da³y jak g³êbokie bruzdy
w materiale. Pochyli³ siê i zbada³ przód i ty³ oparcia. Nic. Zrezygnowany usiad³. Do œrodka wszed³ mê¿czyzna w szarym T-shircie i czarnych spodniach. DŸwiêk zamykanych drzwi rozniós³ siê echem po sali. Eric siedzia³ nieruchomo, wstrzymuj¹c oddech. Mê¿czyzna szed³ poma³u, zatrzyma³ siê przy fortepianie i zacz¹³ czytaæ napis na tabliczce. Eric wyczu³ coœ przy stopie. Pochyli³ siê i wyci¹gn¹³ rêkê ku pod³odze. W ciemnoœci, pod krzes³em, by³a plastikowa torba. Ostro¿nie zacisn¹³ na niej palce, nie spuszczaj¹c wzroku z mê¿czyzny przy fortepianie. Torba nie by³a ciê¿ka. W œrodku znajdowa³ siê jakiœ czworok¹tny przedmiot. Eric mia³
ochotê wyjœæ z audytorium i zobaczyæ, co jest w œrodku. Trzeba by³o jednak zaczekaæ, a¿ mê¿czyzna sobie pójdzie. Tymczasem on min¹³ scenê i podszed³ do du¿ych okien. Wydawa³ siê nieœwiadomy faktu, ¿e w auli jest ktoœ oprócz niego, a mo¿e tylko udawa³. Ericowi zaczê³o byæ niewygodnie. Bola³y go plecy, a kolano utknê³o w przerwie miêdzy siedzeniami. Oddycha³ ostro¿nie. Nagle zadzwoni³ telefon. Mê¿czyzna w T-shircie spojrza³ prosto na niego. Eric wsta³ i ruszy³ szybko do wyjœcia, jednoczeœnie szukaj¹c telefonu w kieszeni. Mê¿czyzna zosta³ przy oknach i œledzi³ go wzrokiem. Kiedy
Eric wyszed³, oœlepi³o go ostre œwiat³o galerii. Serce ³omota³o, prze³kn¹³ œlinê. Telefon zadzwoni³ znowu. Spojrza³ na wyœwietlacz. Dzwoni³a Judith, m³odsza siostra Hanny. – Czeœæ, Judith. – Eric! Gdzie jesteœ? – Jestem we Francji. Szybko przemierza³ sale. – Ale wracasz do domu, prawda? Rozmawia³a z Jensem ‒ pomyœla³. – Tak, powinienem byæ w Sztokholmie
jutro po po³udniu. W s³uchawce zapad³a cisza. Wyszed³ do holu. Wydawa³o mu siê, ¿e s³yszy p³acz. – Judith, jesteœ tam? – Cholera, Eric, co w ciebie wst¹pi³o? Dlaczego wyje¿d¿asz, kiedy Hanna najbardziej ciê potrzebuje? I co, u diab³a, robisz we Francji? – To d³uga historia. Skrócona wersja jest taka, ¿e przyjecha³em znaleŸæ sposób na uzdrowienie mojej ¿ony. – Do Francji? – Wiem, ¿e to brzmi dziwnie, ale mo¿e
Jens ci wyt³umaczy. – Jens? On mówi, ¿e ca³kiem ci odbi³o. Jest tob¹ bardzo rozczarowany. Eric spojrza³ przez ramiê. Nie dostrzeg³ mê¿czyzny z audytorium. Wyszed³ na zewn¹trz i ruszy³ w¹sk¹ ¿wirow¹ œcie¿k¹ pomiêdzy albicjami. – Gdzie jesteœ? – Tam, gdzie i ty powinieneœ byæ, gnojku. U Hanny. – Jak ona siê czuje? – Dobrze. Prima sort. Pomijaj¹c to, ¿e le¿y w œpi¹czce, a lekarze s¹ kompletnie
bezradni. I to, ¿e przy ¿yciu utrzymuje j¹ cholerny respirator. A tak¿e to, ¿e najwyraŸniej œni¹ siê jej straszne koszmary, przez co ca³a szarpie siê i trzêsie. I to... Wybuchnê³a p³aczem. W s³uchawce s³ychaæ by³o szmery i trzaski. Kawa³ek dalej w muzealnym parku dostrzeg³ ma³¹ kawiarenkê. – Judith, rozumiem, ¿e jesteœ na mnie wœciek³a, ale ja nie oszala³em. Naprawdê s¹dzê, ¿e robiê to dla dobra Hanny. Niczego bym bardziej nie pragn¹³, ni¿ byæ tam teraz z wami. Czu³ siê winny, poniewa¿ tak naprawdê nie by³ pewien, czy to stuprocentowa
prawda. Mo¿e by³a to tylko ucieczka, tak jak powiedzia³a. Zamaskowana rojeniami o bohaterskich czynach. – Mogê pogadaæ z Jensem? – Nie ma go tutaj. Odsypia w domu. Nie rozumiesz, ¿e ponad dobê czuwa³ przy ³ó¿ku twojej ¿ony? Usiad³ na czarnym ¿elaznym krzeœle pod wij¹c¹ siê winoroœl¹ i po³o¿y³ torbê na stole. By³a zielona. Z Carrefoura. – Rozumiem. Jens to dobry przyjaciel. – A ty? – Ja zrobi³bym to samo dla niego.
– W¹tpiê. Ten drugi prawie umar³ dziœ w nocy. – Ten drugi? – Twój szef. – Mój szef? A, chodzi ci o Matsa. Co z nim? – Nie wiem. S³ysza³am to od jednej z pielêgniarek. Mam go gdzieœ. Jestem u swojej starszej siostry. Która zawsze by³a zdrowa, zawsze by³a silna. A teraz jest jak... blady anio³, do którego nie mogê dotrzeæ. Wykoñczy³eœ j¹! – Judith. Mo¿esz mnie obrzucaæ b³otem do woli, ale cieszê siê, ¿e z ni¹ jesteœ.
Jutro wracam do domu. – Najwy¿szy, kurwa, czas. Roz³¹czy³a siê. Eric nadal kurczowo œciska³ telefon. – Vous désirez? Podniós³ wzrok na postawnego, grubego mê¿czyznê z rozczochranymi ciemnymi w³osami i bujnym w¹sem. – Piwo proszê. Mê¿czyzna skin¹³ g³ow¹ i poszed³ do prostego baru ko³o ma³ej niebieskiej szopy. Eric wyj¹³ torbê. A wiêc to za ni¹ zap³aci³ trzysta piêædziesi¹t tysiêcy
koron. W torbie znajdowa³a siê paczka owiniêta w papier gazetowy. Zanim zacz¹³ go rozwijaæ, rozejrza³ siê dooko³a. W œrodku znalaz³ dwa czarno-bia³e zdjêcia i czarny notatnik na spirali z rodzaju tych, których u¿ywaj¹ detektywi i dziennikarze w amerykañskich filmach. Przyjrza³ siê zdjêciom. Pierwsze przedstawia³o mê¿czyznê, który spa³ albo by³ martwy. W górnym rogu ktoœ dopisa³ czerwonym flamastrem: „Melah asDullah”. Mê¿czyzna zdawa³ siê mieæ oko³o trzydziestki, by³ mocno zbudowany i mia³ ma³y w¹sik. Bohater drugiego zdjêcia by³ ¿ywy i przytomny.
By³ te¿ starszy. „Samir Mustaf” – brzmia³ dopisek flamastrem. Mê¿czyzna mia³ powa¿ny wyraz twarzy i œwidruj¹ce spojrzenie. Czy ci ludzie mieli cokolwiek wspólnego z Mon¹? Czy Samir Mustaf móg³ go doprowadziæ do twórcy Mony? Od³o¿y³ zdjêcia i wzi¹³ do rêki notatnik. Ka¿da strona wype³niona by³a tekstem i symbolami. Zmarszczy³ czo³o i przyjrza³ siê uwa¿nie jednej z nich. Niew¹tpliwie by³ to kod jakiegoœ programu. Nie rozumia³ go jednak. Zrezygnowany obraca³ notes na wszystkie strony i ogl¹da³ tekst pod ró¿nymi k¹tami. Czy mia³ teraz przed oczyma klucz do Mony? Niektóre fragmenty by³y wziête w kó³ko, inne partie kodu zaœ skreœlone. By³ to
notatnik roboczy kogoœ, kto pracowa³ nad bardzo zaawansowanym systemem. Notatnik napisany jêzykiem, którego Eric nie rozumia³. Kartki równie dobrze mog³yby byæ puste. Z irytacj¹ rzuci³ go na stó³ i spojrza³ na park. Kto sporz¹dzi³ te notatki? Co kry³o siê za niezrozumia³ym kodem? Kto móg³by mu pomóc go rozszyfrowaæ? Pomyœla³ o Isacu Bernsie z TBI w Tel Awiwie. Mo¿e on móg³by to zrobiæ? Ale jak siê z nim skontaktowaæ? Eric musia³ pokazaæ mu zapiski. Nagle zobaczy³ mê¿czyznê z audytorium. Sta³ przy wejœciu do muzeum i patrzy³ prosto na niego. Ramiona zwisa³y mu
luŸno po bokach. Postawa robi³a wra¿enie nienaturalnej. Zawibrowa³ telefon. Eric oderwa³ wzrok od mê¿czyzny i spojrza³ na wyœwietlacz. Nowy esemes z numeru, z którego wys³ano instrukcje dotycz¹ce banku i Chagalla.
YOU ARE FOLLOWED.
Jeszcze raz spojrza³ w stronê wyjœcia. Mê¿czyzny nie by³o. Zgarn¹³ zdjêcia i notatnik, wsta³ i omal nie przewróci³ kelnera, który zjawi³ siê z piwem i oliwkami.
– Excusez-moi. Potykaj¹c siê, min¹³ ¿elazne krzes³a i wyszed³ na ¿wirow¹ œcie¿kê. Po cz³owieku w T-shircie nie by³o ani œladu. Wyszed³ na ulicê akurat w chwili, kiedy rusza³a parkuj¹ca na chodniku taksówka. Machn¹³ rêkoma i samochód siê zatrzyma³. Otworzy³ drzwi i usiad³ z ty³u. Dopiero kiedy znów znalaz³ siê na ruchliwej ulicy, móg³ odetchn¹æ. Odwróci³ siê i wyjrza³ przez szybê. Nie dostrzeg³ nic podejrzanego. Próbowa³ zebraæ myœli. Przez chwilê wydawa³o mu siê, ¿e to Carl z „Aftonbladet” wynaj¹³ kogoœ, ¿eby go œledzi³. Myœl
ta by³a absurdalna. A mo¿e to terroryœci? Mo¿e chcieli odzyskaæ swój notatnik. W takim wypadku trafi³by chyba w dziesi¹tkê? Przecie¿ chcia³ siê z nimi skontaktowaæ. Teraz jednak wszystko wydawa³o siê tylko i wy³¹cznie przera¿aj¹ce. By³a to dziecinna fantazja, która nagle sta³a siê brutaln¹ rzeczywistoœci¹. Je¿eli nie byli to terroryœci, to kto? Taksówka skrêci³a i zatrzyma³a siê przy Negresco. Eric nie chcia³ wysiadaæ. Chcia³ nie wstawaæ z tylnego siedzenia i jechaæ dalej. Nie mieæ ¿adnych zdjêæ terrorystów ani notatnika z nieznanym kodem. Zap³aci³ i wbieg³ szybko po schodach do holu. Ju¿ w pokoju usiad³
na miêkkim ³ó¿ku i pustym wzrokiem patrzy³ przed siebie. By³o piêtnaœcie po pi¹tej po po³udniu. Co on sobie, do cholery, wyobra¿a³? ¯e przyleci tu, zdobêdzie numer telefonu, zadzwoni do Gazy i zamówi lek na wirusa? Choæ tylko poskroba³ powierzchniê, ju¿ by³ zagro¿ony. Je¿eli bêdzie dzia³a³ dalej, ciœnienie wzroœnie. Nie by³ ¿adnym superbohaterem ani tajnym agentem. By³ samotny i przera¿ony. Po³o¿y³ torbê na stole, stan¹³ przy drzwiach balkonowych i popatrzy³ na Promenade des Anglais. Na dole wszystko toczy³o siê w niezmienionym rytmie, kierowcy i piesi nie mieli na g³owie najmniejszych problemów. Przez
d³u¿szy czas g³êboko oddycha³. Nastêpnie usiad³ przy ma³ym biurku i w³¹czy³ komputer Hanny. Mo¿e to by³o przeznaczenie. Mo¿e intuicja. A mo¿e czyste szaleñstwo? W ka¿dym razie nie kupi³ biletu do Szwecji. Kupi³ za to bilet do Tel Awiwu. Notatnik by³ jego jedyn¹ nadziej¹ ‒ byæ mo¿e Isacowi Bernsowi uda siê odszyfrowaæ zapiski. Znajdzie go. Isac by³ szefem Hanny, on musi mu pomóc. Potem Eric bêdzie móg³ wróciæ do domu. Jeszcze tylko doba. Dla dobra Hanny. Wszystko, co robi³, by³o dla jej dobra.
Tel Awiw,
Izrael
Meir Pardo by³ zdenerwowany. Dawid
Jassur zwróci³ na to uwagê, jak tylko odebra³. Mo¿e wiadomoœæ, któr¹ chcia³ mu przekazaæ, wprawi go w lepszy nastrój, a mo¿e nie. Rzuci³ okiem na kartkê i zacz¹³ prosto z mostu: – Jedzie tu. – Kto? – Szwed. On tu jedzie. Meir westchn¹³, wyraŸnie wzburzony. – Zdawa³o mi siê, ¿e wyra¿a³em siê jasno, mówi¹c, ¿e macie poczekaæ z przechwyceniem go. – Nie kiwnêliœmy palcem. Sam z siebie
wsiad³ dzisiaj rano do samolotu linii Swissair. Leci przez Zurych i o drugiej trzydzieœci piêæ po po³udniu l¹duje na lotnisku Ben Guriona. Zapad³a d³uga cisza. Dawid przy³o¿y³ s³uchawkê do drugiego ucha i czeka³. Szef Mossadu pali³ fajkê. Wreszcie znów da³ siê s³yszeæ jego g³os: – Po co leci do Izraela? Dawid wyjrza³ przez okno. – Te¿ siê nad tym zastanawiam. Po co on leci do Izraela? Montefiore. Zawsze zatrzymywali siê w tym ma³ym stylizowanym butikowym
hotelu przy ulicy Montefiore. Budynek, wzniesiony w latach dwudziestych, od pocz¹tku s³u¿y³ jako dom mieszkalny. Orientalne detale ³¹czy³y siê w nim z wczesnym Bauhausem. Hanna kocha³a ich œniadania, a hotel po³o¿ony by³ blisko mieszkania jej kuzynki przy Rothschilda. Ulica tonê³a w suchym, bezwietrznym upale. Eric rozmawia³ z Jensem, jad¹c taksówk¹ z lotniska. Jego g³os wydawa³ siê obojêtny i daleki. Showman gdzieœ przepad³ i Jens rozmawia³ z nim zwiêŸle i oschle. Zapyta³, kiedy Eric zamierza wróciæ do domu, i sztywno zasugerowa³, ¿eby zadzwoni³ do lekarza Hanny. Eric tak bardzo chcia³ otrzymaæ
b³ogos³awieñstwo Jensa. Sprawiæ, by Jens uwierzy³ w jego plan i go zatwierdzi³, ale odpowiedzi¹ by³a tylko potêpiaj¹ca cisza. Kiedy rozmowa dobieg³a koñca, mia³ ³zy w oczach. Nie by³ rozczarowany ani z³y na Jensa. Jak móg³by byæ? Prawdziw¹ przyczyn¹ ³ez by³y jego w³asne w¹tpliwoœci. Strach, ¿e Jens ma racjê. ¯e naprawdê ucieka³. Ale co mia³ zrobiæ? Wróciæ do domu i potwierdziæ, ¿e oszukiwa³ sam siebie? Nie, lepiej jeszcze popróbowaæ. Zostanie tylko dobê. Rozegra ostatni akt. Gdyby dekoracje siê przewróci³y, zmia¿d¿y³yby go. Ale podj¹³ ju¿ decyzjê, siedz¹c w wannie w Sztokholmie, a potem w pokoju hotelowym w Nicei. Teraz by³ w Tel Awiwie i do domu mia³
wróciæ dopiero nastêpnego dnia. Wszed³ po krótkich schodach do hotelu. Kontrast ze sk¹pan¹ w s³oñcu ulic¹ by³ du¿y. Wewn¹trz by³o ch³odno i ciemno. – Szalom. M³ody mê¿czyzna ze stercz¹cymi w³osami przywita³ go uprzejmie zza polakierowanej na czarno recepcyjnej lady. W tle przygrywa³a muzyka, zegar wskazywa³ dopiero czwart¹ piêtnaœcie po po³udniu, a bar ju¿ by³ pe³en goœci. Eric przywita³ siê i zameldowa³, korzystaj¹c ze stoj¹cego na ladzie cienkiego ekranu dotykowego. – Jak d³ugo planuje pan zostaæ?
– Maksymalnie dwie noce. Wrêczy³ recepcjoniœcie kartê kredytow¹ i czeka³, a¿ ten przygotuje klucz. Pamiêta³, kiedy byli tu po raz ostatni ‒ musia³o to byæ w okolicach œwiêta Paschy. Spojrza³ przez otwarte drzwi i zobaczy³, ¿e stoj¹ca za nimi kobieta macha gwa³townie rêkoma. Przeprosi³ i poszed³ w kierunku wyjœcia. Kiedy wyszed³ ju¿ na chodnik, kobieta trzyma³a rêce na biodrach i patrzy³a z rezygnacj¹ na ulicê. Ko³o niej sta³a niewielka torba podró¿na srebrnego koloru. Kobieta mia³a na sobie cienk¹ br¹zow¹ sukienkê i balerinki. Na ramieniu nosi³a be¿ow¹ torebkê od Gucciego. By³a ni¿sza od Hanny, mo¿e metr szeœædziesi¹t
wzrostu. W³osy mia³a czarne i krêcone. Piêkna kobieta. Eric zebra³ siê na odwagê. – Przepraszam, czy coœ siê sta³o? Kobieta westchnê³a, nie spuszczaj¹c wzroku z koñca ulicy. – Taksówka odjecha³a. W baga¿niku zosta³a moja torba. Eric przyjrza³ siê cienistej ulicy. – Myœlê, ¿e to siê jakoœ rozwi¹¿e. Ludzie zwykle s¹ uczciwi. Popatrzy³a na niego zdziwiona.
– Nie jest pan z Tel Awiwu, to jedno jest pewne. Eric nieœwiadomie prze³kn¹³ œlinê, po czym wyci¹gn¹³ rêkê. – Chyba wybraliœmy ten sam hotel. Eric Söderqvist. Kobieta odgarnê³a lok z czo³a i przyjrza³a mu siê badawczo. Nastêpnie chwyci³a jego d³oñ. Uœcisk by³ zaskakuj¹co mocny. – Rachel Papo.
Punkt kontroli granicznej Kalandia,
Izrael
Izraelski autobus wojskowy sun¹³ powoli, mijaj¹c nies³awne posterunki miêdzy Jerozolim¹ a Ramallah. Za
kierownic¹ siedzia³ samotny oficer, w autobusie by³ ¿o³nierz i dwóch schwytanych Palestyñczyków. WiêŸniowie siedzieli jeden obok drugiego ‒ widaæ by³o, ¿e zostali pobici. Milczeli ze spuszczonymi g³owami. W po³owie betonowego labiryntu autobus zosta³ zatrzymany przez dwóch izraelskich ¿o³nierzy. Kierowca zacz¹³ z nimi ¿artowaæ, a jeden z ¿o³nierzy otworzy³ tylne drzwi i wycelowa³ w wiêŸniów swoim M16. – Bum! Mê¿czyŸni drgnêli, a kierowca wybuchn¹³ œmiechem. Palestyñczycy wygl¹dali na zmêczonych.
Zmêczonych i przera¿onych. ¯o³nierze rozmawiali, jeden z nich zapali³ papierosa. Wreszcie najstarszy kiwn¹³ g³ow¹ do oficera i zamacha³ rêk¹. Mogli jechaæ. Wszyscy czterej odetchnêli z ulg¹. Ahmad Waizy w³¹czy³ niebiesk¹ lampê ostrzegawcz¹ i obra³ kurs na Stare Miasto w Jerozolimie.
Tel Awiw,
Izrael
Pokój hotelowy by³ du¿y i jasny. Jedn¹ ze œcian pokrywa³y ksi¹¿ki, a pomieszczenie mia³o dobre cztery metry wysokoœci. Balkon wychodzi³ na zielony dziedziniec. Na stole przy dwóch czarnych fotelach sta³o wiaderko z lodem i butelk¹ szampana oraz misa z owocami. Eric rzuci³ torbê na ³ó¿ko, wyj¹³ komputer Hanny i usiad³ na jednym z foteli. Komputer szybko po³¹czy³ siê z sieci¹ hotelow¹ i Eric
zacz¹³ googlowaæ Isaca Bernsa. Po przejrzeniu kilkunastu stron wyników znalaz³ numer komórki. Zapisa³ sobie te¿ wewnêtrzny do centrali banku TBI. Isac Berns nie odbiera³. Centrala poinformowa³a, ¿e jest nieosi¹galny. Eric zostawi³ krótk¹ wiadomoœæ. Po rozmowie jego inicjatywa siê wyczerpa³a i siedzia³ nieruchomo w fotelu, z zamkniêtymi oczyma. Ulic¹ przejecha³ motorower, a za uchylonymi drzwiami balkonowymi s³ychaæ by³o œwiergot ptaków na drzewach. Eric by³ zmêczony po podró¿y i odczuwa³ lekki ból g³owy. Nie otwieraj¹c oczu, przeszuka³ kieszenie
marynarki i wyj¹³ iPoda. Nie rozpl¹tuj¹c nawet kabla s³uchawek, w³¹czy³ pierwszy utwór z brzegu. Pi¹t¹ symfoniê Szostakowicza, koncert, którego s³ucha³ z pewnoœci¹ sto razy. Dobrze znane harmonie p³ynê³y przez jego zbola³e cia³o, ³agodzi³y napiêcia, rozwi¹zywa³y sup³y. Moderato. Filmowe smyczki. Mocne. Gor¹czkowe. Stochastyczny rytm, a zaraz po nim delikatna, liryczna melodia wygrywana przez pierwsze skrzypce. Kocha³ tê dwuznacznoœæ. I partiê przypominaj¹c¹ walca. Nerwow¹. Mo¿e ironiczn¹. Pomyœla³ o notatniku. Próbowa³ przypomnieæ sobie d³ugie linie kodu i zagadkowe symbole. Zobaczy³ przed sob¹ mê¿czyzn z czarno-bia³ych zdjêæ. Jednego
martwego i jednego ¿ywego. Czy podró¿ do Izraela zbli¿y³a go do Samira Mustafa? Po d³u¿szej chwili otworzy³ oczy i siê przeci¹gn¹³. Muzyka ucich³a. Œwiat³o w pokoju by³o bardziej przyt³umione. Zegar wskazywa³ dziesiêæ po siódmej. Wzi¹³ z misy winogrono i spojrza³ rozbudzony na wyœwietlacz. Ju¿ po raz drugi w tak krótkim czasie siedzia³ w pokoju hotelowym i czeka³ na telefon. W³¹czy³ telewizor. G³ówn¹ wiadomoœci¹ CNN by³ kryzys finansowy wywo³any przez wirusa Mona. Gie³dy na ca³ym œwiecie nadal lecia³y w dó³, a zmartwieni analitycy
i bladzi szefowie banków pojawiali siê jeden po drugim. Wszystkie krzywe i diagramy pokazywa³y spadek. Mówiono o finansowej katastrofie. Wirus uderzy³ w Izrael, ale tak¿e Azja, Stany Zjednoczone i Europa mia³y du¿e problemy. Premier Izraela Ben Szawit by³ w Stanach ‒ stacja CNN pokazywa³a, jak œciska d³oñ amerykañskiego sekretarza stanu. Komentator stwierdzi³, ¿e choæ wolny œwiat zjednoczy³ siê w walce z cyberterroryzmem, wci¹¿ jeszcze nie znaleziono rozwi¹zania. Nastêpnie pokazano kobietê, która og³osi³a, ¿e TASE, izraelska gie³da, zostanie jutro zamkniêta. Taki krok podjêto po raz pierwszy w jej piêædziesiêcioletniej
historii. Nagle na ekranie pojawi³ siê Isac Berns. Eric pochyli³ siê do przodu i pog³oœni³. Berns mia³ pomiêty garnitur i sta³ ko³o starszego mê¿czyzny o ostrych rysach twarzy. Henrik Goldstein, dyrektor generalny TBI. Obaj mê¿czyŸni stali na marmurowych schodach przed du¿ym szklanym kompleksem. Eric rozpozna³ ten budynek ‒ by³a to centrala TBI. Henrik Goldstein odpowiada³ na pytania dziennikarki. Zapewni³, ¿e wszyscy, którzy ponieœli straty, dostan¹ odszkodowanie, jak tylko zostan¹ rozwi¹zane najpilniejsze problemy. Isac Berns nic nie mówi³. Eric domyœla³ siê, ¿e dyrektor zmusi³ go do wyst¹pienia w charakterze eksperta.
Na ekranie ukaza³ siê gruby analityk londyñskiej gie³dy. Eric wy³¹czy³ telewizor i zjad³ jeszcze kilka winogron. Czy program nadawano na ¿ywo? Je¿eli tak, to Isac Berns by³ w centrali TBI. Pogoda na ekranie by³a jednak bardziej s³oneczna ni¿ za oknem ‒ czyli wczeœniejsze nagranie. Ból g³owy uciska³ skronie. Nie z³apie dziœ Isaca Bernsa, chyba ¿e znajdzie jego adres domowy. Desperacki krok. Ale on by³ zdesperowany. Mia³ gdzieœ, czy przeszkodzi Bernsowi, zastaj¹c go w ciep³ych kapciach ‒ by³ ca³kowicie zale¿ny od jego pomocy. Z drugiej strony takie najœcie mog³oby go zdenerwowaæ. Nie, chyba lepiej prze³o¿yæ to na jutro. Bola³ go brzuch.
W³o¿y³ czarny notatnik do wewnêtrznej kieszeni i wyszed³ z pokoju. Hotelowa restauracja jak zawsze by³a pe³na. W Café Noir naprzeciwko te¿ nie by³o wolnych miejsc. Poszed³ ulic¹ do restauracji Pronto i usiad³ przy jednym ze stolików na zewn¹trz. By³o ciep³o, pachnia³o pini¹ i spalinami. Zamówi³ martini i wyj¹³ notatnik. Na pocz¹tku du¿e fragmenty tekstu przekreœlono. Dalej zapiski by³y bardziej uporz¹dkowane i pozbawione poprawek. Autor nabra³ pewnoœci. Eric wodzi³ palcami po linijkach, próbuj¹c wyobraziæ sobie cz³owieka, który to wszystko napisa³. Dlaczego nie móg³ z³amaæ tego kodu? Zawartoœæ stron
w dziwny sposób wydawa³a siê znajoma. Trochê tak, jakby obraz by³ nieostry i Eric musia³ tylko pokrêciæ trochê soczewk¹, ¿eby wszystko sta³o siê wyraŸne. Przestudiowa³ kilkadziesi¹t jêzyków programowania. Tajemnicze kody i szyfry zawsze go fascynowa³y. Od Enigmy po szyfry u¿ywane przez dzieci. Kelner postawi³ na stole miseczkê oliwek i wrêczy³ mu pomarañczowe menu. Eric zobaczy³ kobietê z hotelu. Przebra³a siê, mia³a teraz na sobie czarne buty na obcasie i ciemn¹ sukienkê. W³osy upiête. Sz³a chodnikiem, zbli¿aj¹c siê do niego. Odwróci³ wzrok i wróci³ do karty dañ.
Œciany domów odbija³y stukot jej obcasów. Czy powinien siê przywitaæ, czy te¿ udawaæ poch³oniêtego wyborem potraw? – Szalom. Opuœci³ menu i spostrzeg³, ¿e kobieta stoi przy jego stoliku. – Szalom. Czu³ siê nieporadny, jak przy³apany na robieniu czegoœ z³ego. Uœmiechn¹³ siê. – Kierowca przywióz³ torbê. Mia³ pan racjê. Uczciwi ludzie istniej¹, nawet w tym mieœcie.
– Mi³o to s³yszeæ. Przyznam siê, ¿e powiedzia³em to g³ównie po to, ¿eby podnieœæ pani¹ na duchu. Do jej szyi przylega³ piêkny naszyjnik z pere³. Poœrodku wisia³a cienka, srebrna gwiazda Dawida. – A wiêc lubi pan manipulowaæ? – Moja ¿ona tak twierdzi. Ja wolê mówiæ, ¿e jestem troskliwy. – Okej. A wiêc troskliwy. Myœlê zreszt¹, ¿e to prawda. Wygl¹da pan na takiego. W jej swobodnym, trochê zadziornym sposobie bycia by³o coœ, co sprawia³o,
¿e czu³, jakby znali siê od lat. Czy przypomina³a mu Hannê? Byæ mo¿e. Jej ciemnow³os¹ wersjê. Choæ nie do koñca. Zrobi³ gest rêk¹. – ¯eby dowieœæ mojej troskliwoœci, zapraszam na drinka. Mo¿emy wypiæ za powrót pani torby. Odruchowo rzuci³a okiem na zegarek. – Mam siê spotkaæ z przyjació³mi na Rothschilda. Ale drinka zd¹¿ê wypiæ. Eric wsta³, obszed³ stolik i odsun¹³ jej krzes³o. Usiad³a. Ten ruch by³ pe³en wdziêku. Wszystkie jej ruchy by³y go pe³ne.
– Na co ma pani ochotê... – poszuka³ w pamiêci – Rachel? Wygl¹da³a na zaskoczon¹. – Musia³am zrobiæ wra¿enie. Wezmê to co pan. – A wiêc martini dry. Uniós³ kieliszek w kierunku kelnera. Rachel wziê³a oliwkê i obrzuci³a go bacznym spojrzeniem. Wyjê³a pestkê i pokrêci³a g³ow¹. – Nie mogê sobie przypomnieæ. – Czego?
– Jak siê pan nazywa. Wylecia³o mi z g³owy. Na swoje usprawiedliwienie mam to, ¿e by³am wówczas sko³owana. – Dobra wymówka. Eric Söderqvist. – No w³aœnie! Mia³am to na koñcu jêzyka. Mo¿e oliwka zawadza³a. A sk¹d Eric Söderqvist pochodzi? – Ze Szwecji. – Nie wygl¹dasz skandynawsko. – A jaki wygl¹d jest skandynawski? – Cienkie blond w³osy, niebieskie oczy i co najmniej dwa metry wzrostu.
– W takim razie jestem nietypowym szwedzkim szatynem. Ale jednak Szwedem. A ty? Na stole pojawi³ siê jej drink. – Obecnie mieszkam w Anglii, ale urodzi³am siê tutaj. W Sderot. Eric uniós³ kieliszek. – Wznieœmy toast za to, ¿e wci¹¿ istniej¹ ludzie, na których mo¿na polegaæ. W jej oczach coœ zalœni³o. Stuknê³a siê z nim kieliszkiem. – L’chaim. Za ¿ycie.
– Za ¿ycie. Kelner poda³ jej menu. Po³o¿y³a je na krzeœle, nie otwieraj¹c. – Opowiedz, co robisz. – Co robiê? W jakim sensie? Teraz czy w ogóle? – Jedno i drugie. – Jestem dziennikarzem – powiedzia³ po b³yskawicznym namyœle. – Pracujê w jednej z popo³udniówek w Sztokholmie. Siêgnê³a do torebki, nie odrywaj¹c od niego oczu.
– A co szwedzka popo³udniówka robi w Tel Awiwie? Czy¿by chodzi³o o kryzys finansowy? O wirusa? Wyci¹gnê³a paczkê papierosów. Rozejrza³ siê w poszukiwaniu zapa³ek, ale ona by³a szybsza i wrêczy³a mu czarn¹ zapalniczkê. Przypali³ jej papierosa, Rachel odwróci³a g³owê i wydmucha³a dym. Eric próbowa³ zachowaæ obojêtny wyraz twarzy. Spojrza³ na jej profil. Coœ sta³o siê z jej nosem, wygl¹da³ na z³amany. Zastanawia³ siê, co powiedzieæ. – Pracujê nad artyku³em, który ma siê pojawiæ obok g³ównych tematów. O tym, ¿e nowoczesna technika
komputerowa Izraela teraz staje siê przekleñstwem. Gdyby Izrael nie by³ tak skomputeryzowany, wirus nie wyrz¹dzi³by równie wielkich szkód. Coœ w tym stylu. NajwyraŸniej zastanawia³a siê nad tym, co powiedzia³. Zaci¹gnê³a siê dymem i pokiwa³a g³ow¹. – Nie po raz pierwszy jesteœmy za dobrzy na w³asn¹ szkodê. Nasza przewaga zawsze dra¿ni³a tych, którzy nie zaszli równie daleko, nie uczyli siê równie sumiennie albo nie zarobili tyle co my. Stanowimy mniej ni¿ dwie dziesi¹te ludnoœci Ziemi, a mimo to zdobyliœmy piêædziesi¹t procent
wszystkich Nagród Nobla i szeœædziesi¹t procent Nagród Pulitzera. Jasne, ¿e wielu nam tego zazdroœci. Mówi³a miêkk¹, trochê œpiewn¹ angielszczyzn¹. W powietrzu wyczuwa³o siê napiêcie. Niewa¿ne, ¿e by³a kobiet¹. Nie dlatego z ni¹ rozmawia³. By³a rozs¹dn¹ osob¹. To wszystko. Potrzebowa³ przyjaciela. Zastanawia³ siê, jak Rachel zareagowa³aby na wieœæ, ¿e jest drug¹ osob¹, z któr¹ rozmawia³ od ponad czterdziestu oœmiu godzin. Pierwsz¹ by³ homoseksualny transwestyta z Nicei. Rachel napisa³a esemes. Nastêpnie
nachyli³a siê do Erica z uœmiechem. – Jesteœ g³odny? Eric poczu³ w œrodku chmarê motyli. – Ee... tak, jestem g³odny. Zgasi³a papierosa. – No to jedzmy. Mam ochotê na miêso. Jeœli maj¹ tu krówkê, chêtnie zamówiê. Zaczê³a siê œmiaæ. Gwiazda Dawida na szyi podskakiwa³a. Eric skin¹³ g³ow¹. – A wiêc miêso. Ale czy nie mia³aœ spotkaæ siê z przyjació³mi na Rothschilda?
– Mia³am. Prze³o¿y³am to na jutro. Teraz jestem tutaj i wszystko, czego chcê, to krówka i butelka wina. Zamówi³ bistecca fiorentina, na pó³. Nie by³a to ca³a krowa, ale mimo wszystko dobry kilogram miêsa. Do tego sa³atka oraz dwie porcje bia³ych szparagów z truflowym sosem aioli. Z winem nie by³o sensu zdawaæ siê na przypadek. Barolo 2004. I butelka San Pellegrino. Po odejœciu kelnera opar³ siê na krzeœle. – Teraz twoja kolej. Czym siê zajmujesz na co dzieñ? – Pracujê w ambasadzie izraelskiej w Londynie.
– Ach! Szpieg. – James Bond we w³asnej osobie. Nie, nie, jestem t³umaczk¹. Mo¿e nie jest to równie ekscytuj¹ce, ale wyzwañ nie brakuje. – Dlaczego t³umaczka? – Kocham jêzyki. Najró¿niejsze. Ju¿ jako ma³a dziewczynka by³am nimi zainteresowana, a kiedy odkry³am, ¿e nauka przychodzi mi ³atwo, zainteresowanie przerodzi³o siê w pasjê. – Ile znasz jêzyków? – Szeœæ. Ale rozumiem z pewnoœci¹
drugie tyle. G³ównie arabskie i romañskie, ale uczy³am siê równie¿ s³owiañskich i germañskich. – Imponuj¹ce. To z pewnoœci¹ cudowne móc siê poruszaæ w tych wszystkich kulturach i rozumieæ ich jêzyki. To daje zupe³nie inn¹ bliskoœæ. Autentycznoœæ. – To wspania³e. Niestety, nie podró¿ujê zbyt czêsto. Jest mnóstwo krajów, w których nigdy nie by³am, choæ rozumiem ich jêzyk. Stó³ zape³ni³ siê talerzami. Kelner nie zawraca³ sobie g³owy rozlewaniem wina do degustacji ‒ od razu nala³ dwa porz¹dne kieliszki. Wcisn¹³ butelkê miêdzy pó³misek szparagów i miskê
z sa³atk¹. Eric przygl¹da³ siê du¿ym kawa³kom miêsa. – By³aœ kiedyœ w Argentynie? Pokrêci³a g³ow¹. – Maj¹ tam najlepsze miêso na œwiecie. Wypi³a ³yk wina. Trzyma³a kieliszek za czarkê. Kiedy pi³a, ³okieæ odstawa³ od cia³a pod k¹tem prostym. By³o w tym coœ nieokrzesanego. Twardego. Stanowi³o to dziwny kontrast z jej zazwyczaj miêkkim sposobem poruszania siê. – Wiesz, ¿e Izrael równie dobrze móg³ byæ w Argentynie?
Pokrêci³ zdziwiony g³ow¹. – Theodor Herzl, ojciec syjonizmu, zaproponowa³ dwie lokalizacje pañstwa ¿ydowskiego: Palestynê i Argentynê. Faktem jest, ¿e sam opowiada³ siê za Argentyn¹, w której wed³ug niego panowa³y lepsze warunki dla nowych osadników. Eric spojrza³ na ni¹ sceptycznie. – Wydawa³o mu siê, ¿e dostaniecie ca³¹ Argentynê? – Oczywiœcie, ¿e nie. Liczy³ na to, ¿e Argentyna zaoferuje nam terytorium. Eric zastanawia³ siê nad tym, co
us³ysza³. – Gdybyœcie siê tam znaleŸli, uniknêlibyœcie wszystkich konfliktów z wrogimi s¹siadami. I wojny z Libanem. Ale mo¿e walczylibyœcie z Chile albo Brazyli¹? Jej oczy siê zwêzi³y. – Jak wiesz, to religia stoi za wiêkszoœci¹ konfliktów na œwiecie, a ta religia ma inny ciê¿ar gatunkowy. Wskaza³a no¿em swój kawa³ek miêsa. – Tak czy inaczej, miêso by³oby lepsze. Eric wzi¹³ do ust kês wo³owiny
i pokiwa³ z namys³em g³ow¹. – Ale to tutaj te¿ nie jest z³e. Rachel od³o¿y³a sztuæce, wypi³a trochê wina i spojrza³a na notes, który Eric zostawi³ na stole. – Czy to twój notatnik do wywiadów? Eric odruchowo przykry³ zeszycik d³oni¹, jakby chcia³ go ochroniæ przed jej wzrokiem. – Taak... Mo¿na tak powiedzieæ. Przeci¹ga³ s³owa. Jego myœli bieg³y dwutorowo. Z jednej strony myœla³ o tym, ¿e nikt nie powinien go zobaczyæ,
z drugiej zastanawia³ siê nad tym, co powiedzia³a. ¯e jest ekspertk¹ od jêzyków. Arabskich. Przekrzywi³a g³owê. – Jak mam to rozumieæ? Podj¹³ decyzjê. – To nie jest mój notatnik do wywiadów. Zreszt¹ nawet nie jest mój. Choæ w³aœciwie teraz tak. Kupi³em go. Ale nie ja go zapisa³em. Zmarszczy³a czo³o. – Od kogo go kupi³eœ? – Nie mogê powiedzieæ. Tajemnica
zawodowa, ochrona informatorów, te sprawy. Ale wydaje mi siê, ¿e jego zawartoœæ ma zwi¹zek z atakami wirusa. Siedzia³a z przekrzywion¹ g³ow¹ i wzrokiem utkwionym w Ericu. – A co tam jest napisane? – Tekstu jest mnóstwo. Ale, niestety, nic z niego nie rozumiem. To chyba jakiœ szyfr. Wyprostowa³a plecy. – Mogê zobaczyæ? Podsun¹³ jej notatnik. Odstawi³a
kieliszek, wytar³a rêce w serwetkê i otworzy³a notes na pierwszej stronie. Eric przyjrza³ siê jej twarzy. Krêcone w³osy opad³y na oczy. Odgarnê³a je i podnios³a wzrok. Uœmiechnê³a siê. – Ale¿ jesteœ ciekaw. – To znaczy, ¿e wiesz, co tam jest napisane? Nie potrafi³ ukryæ podniecenia. Rachel odkroi³a kawa³ek miêsa i ¿u³a w milczeniu. Eric uczyni³ gest d³oni¹. – No dalej. – Imperium osmañskie powsta³o pod
koniec XIII wieku i przetrwa³o a¿ do wieku XX. W czasie swojej najwiêkszej œwietnoœci obejmowa³o znaczne czêœci Œrodkowego Wschodu, po³udniowo-wschodniej Europy i pó³nocnej Afryki. Spojrza³ na ni¹, nie rozumiej¹c. – To ciekawe. Ale co z kodem? Wyjê³a d³ugopis. – Jêzyk osmañski to rodzaj tureckiego, poddany wp³ywom perskiego i arabskiego. Ich jêzyk pisany wywodzi siê z rozszerzonego wariantu alfabetu arabskiego.
– Ale nie wygl¹da jak turecki? Ani arabski? – Zgadza siê. Gdyby to by³ osmañski, wyraŸnie zobaczy³byœ podobieñstwa. Wziê³a serwetkê, po³o¿y³a j¹ obok notatnika i zaczê³a poma³u kreœliæ hebrajskie litery. – To jest kod wojskowy, armia osmañska by³a œwietnie zorganizowana. Do przekazywania informacji u¿ywali kodu. – I ty go akurat znasz? – Mówi³am, ¿e zawsze interesowa³y mnie jêzyki. Ale to by³o po prostu hobby
jednego z moich nauczycieli. Nauczy³ mnie tego kodu w ramach ciekawostki. Jest tak naprawdê bardzo prosty, je¿eli pozna siê klucz. Zd¹¿y³a ju¿ zapisaæ na serwetce trzy linijki tekstu. – Wysz³am z wprawy. Tu jest kawa³ek, którego nie potrafiê rozszyfrowaæ. Prawdê mówi¹c, nie rozumiem nawet tego, co przet³umaczy³am, ale mo¿e ty bêdziesz wiedzia³, o co chodzi. Odwróci³a serwetkê i podsunê³a j¹ Ericowi. Spojrza³ na tekst. – Sorry. Nie znam hebrajskiego.
Spojrza³a na niego ze zdziwieniem, ale po chwili siê rozeœmia³a. – Oj, przepraszam. Z góry za³o¿y³am, ¿e znasz. Przet³umaczê to na angielski. Nachyli³a siê nad serwetk¹ i zapisa³a kolejny wers, równolegle z tekstem po hebrajsku. – To nie jest normalny jêzyk. Mnóstwo tu znaków specjalnych. Mówi ci to coœ? Pokiwa³ g³ow¹. – Jasne. To jêzyk programowania. To, co na razie wypisa³aœ, to dane logowania do jakiejœ bazy albo czatu.
Skinê³a g³ow¹ i pisa³a dalej. Eric przygl¹da³ siê ka¿dej kolejnej literze. – Tak. To zdecydowanie dane logowania do bazy. A po nich jakieœ notatki. Maj¹ce zwi¹zek z autoryzacj¹. – Chcesz, ¿ebym t³umaczy³a dalej? – O ile dasz radê. Nie musisz t³umaczyæ wszystkiego. Mo¿e pierwsz¹ i drug¹ stronê? ¯ebym mia³ z czym pracowaæ. Podnios³a wzrok. – Pracowaæ? Co bêdziesz robi³? Nagle jesteœ te¿ geniuszem komputerowym? Zapomnia³, ¿e jest dziennikarzem, a nie
profesorem KTH. – Trochê te¿ programowa³em, g³ównie jako hobby. Patrzy³a na niego odrobinê za d³ugo. Domyœli³a siê, ¿e k³amie. Odchrz¹kn¹³. – Masz ochotê na kawê? Skinê³a g³ow¹ i wróci³a do pisania. Wino siê skoñczy³o. Eric przywo³a³ kelnera. – Dwa espresso. Kiedy kelner wróci³ z kaw¹, Rachel odchyli³a siê do ty³u i zakry³a d³oñmi twarz.
– Nie mam ju¿ si³y. Proszê. Poda³a mu trzy gêsto zapisane serwetki. – To cztery pierwsze strony. T³umaczy³am z jêzyka, który rozumiem, na jêzyk, którego nie rozumiem. Eric najchêtniej wróci³by do hotelu i rzuci³ siê na z³amany kod. Ale Rachel spêdzi³a nad nim d³u¿szy czas, wreszcie wyregulowa³a niewidzialn¹ soczewkê i znalaz³a ostroœæ. Nie móg³ tak po prostu sobie iœæ. Poza tym dobrze siê czu³ w jej towarzystwie. Wzniós³ ku niej fili¿ankê kawy. – Za twój fantastyczny talent jêzykowy.
Uœmiechnê³a siê. – Za Osmanów. Rachel prze³knê³a gorzk¹ kawê. Notatnik le¿a³ poœrodku sto³u, Eric z³o¿y³ serwetki z t³umaczeniem i wetkn¹³ je pomiêdzy strony. Najchêtniej wziê³aby notatnik i postara³a siê, ¿eby dotar³ do jednostki 8200, gdzie zosta³by dok³adnie przeanalizowany. To móg³by byæ prze³om. Ale nie mog³a tak po prostu sobie iœæ. Zdziwi³o j¹, ¿e tak ³atwo ³ykn¹³ ewidentne k³amstwo o nauczycielu, który objaœni³ jej kod. Przecie¿ to by³o zupe³nie nieprawdopodobne. Ale tak bardzo chcia³a siê dowiedzieæ, co jest
w notatniku, ¿e zaburzy³o to jej os¹d. Tak naprawdê z³amanie kodu zajê³o im kilka dób. Mieli do dyspozycji tylko notatki z nalotu na mieszkanie w Nicei. Nie na wiele im siê zda³y. Zawiera³y tylko niekompletny kod programu i nie mówi³y nic o terrorystach ani o wirusie. To jednak by³o coœ zupe³nie innego. Eric mia³ ca³y notatnik. I adres bazy danych. Jak on to zdoby³? Przyjrza³a mu siê uwa¿nie. Gêste br¹zowe w³osy. Sympatyczne piwne oczy. By³o w nim jakieœ cierpienie. Nigdy nie wygl¹da³ na szczêœliwego, nawet kiedy siê œmia³. Mia³ w¹ski spiczasty nos. Grube brwi. W¹skie wargi. Wygl¹da³ na chudego. Raczej nie
zagl¹da³ na si³owniê. By³o w nim jednak coœ atrakcyjnego. Pewien naiwny, nieœwiadomy urok. Wydawa³ siê autentyczny. Nie w swoich nerwowo rzucanych k³amstwach o pracy dziennikarza i programistycznym hobby, ale w g³êbi. Zupe³nie nie wygl¹da³ na terrorystê. Wiedzia³a jednak, ¿e nie ma jednego modelu terrorysty. Ci pozornie nieszkodliwi byli niebezpieczni. Na niego zaœ by³ czerwony papier. Ben Szawit osobiœcie go podpisa³. Tym samym Eric Söderqvist sta³ siê tarcz¹ strzelnicz¹. Ale najpierw trzeba go by³o przes³uchaæ. Musieli zrozumieæ, kim jest. By³ kawa³kiem uk³adanki, który nie pasowa³ do reszty. Spojrza³a na jego d³onie. D³onie s¹ wa¿ne. To na nie
w pierwszej kolejnoœci zwraca³a uwagê u mê¿czyzny. On mia³ ³adne d³onie. D³onie inteligenta. I w¹sk¹ srebrn¹ obr¹czkê. Rachel mia³a ochotê zapaliæ, ale z drugiej strony nie chcia³a wyjœæ na s³ab¹ albo nerwow¹. To musia³o poczekaæ. Drink to jednak co innego. Uœmiechnê³a siê lekko. – Mam ochotê na jeszcze jedno martini. Eric przerwa³ monolog na temat w³oskich win i pokiwa³ g³ow¹. Mia³ w sobie jak¹œ niepewnoœæ, prawie dziecinn¹. Jakby próbowa³ udawaæ obytego, ale tak naprawdê by³ po prostu zagubiony. Ogarnê³a j¹ nag³a chêæ, ¿eby
go poca³owaæ. W spojrzeniu Rachel by³o coœ, co sprawia³o, ¿e siê denerwowa³. Nie potrafi³ odczytaæ jej zamiarów. Pi³a, ale nie wygl¹da³a na ani trochê wstawion¹. Sam czu³ dzia³anie alkoholu i postanowi³, ¿e nie bêdzie ju¿ wiêcej pi³. Kiedy kelner postawi³ na stole dwa martini, poda³ mu kartê kredytow¹. Rachel bez s³owa s¹czy³a drinka. Z³ama³a kod. To by³o fantastyczne. Mo¿e najlepsze, co siê do tej pory zdarzy³o. Jak to mo¿liwe? Jak móg³ mieæ takie szczêœcie? Jednoczeœnie by³o to przera¿aj¹ce. Co, jeœli kod donik¹d nie prowadzi³? Jeœli notatnik by³ tylko œlep¹ uliczk¹. Chcia³ dostaæ siê do
komputera i mieæ to za sob¹. A jednoczeœnie chcia³ wszystko przeci¹gn¹æ. Utrzymaæ marzenie przy ¿yciu. Przypomnia³ sobie uczucie, jakie towarzyszy³o mu przed rozpoczêciem testowania Mind Surfu. Chêæ, ¿eby zdrapka pozosta³a nienaruszona tak d³ugo, jak to mo¿liwe. Ale teraz wszystko wygl¹da³o zupe³nie inaczej. Teraz stawk¹ by³o wszystko. Rachel przejecha³a palcem po krawêdzi kieliszka i nie podnosz¹c wzroku, zapyta³a: – O czym myœlisz? – Ach... O wszystkim i o niczym. O tym, jak los rzuca nas tu i tam. I ¿e siedzimy
tu, w Tel Awiwie. – Masz coœ przeciwko temu? – Nie. Ale to... nietypowe. – Czy twoja ¿ona siê martwi? – Nie ma siê czym martwiæ. – Skoro tak mówisz. Mo¿e w jej g³osie kry³a siê nutka urazy. Wypi³a drinka jednym haustem. Eric podpisa³ rachunek i spojrza³ jej w oczy. – Idziemy? – zapyta³. Rachel skinê³a g³ow¹, wziê³a torebkê
i wsta³a. – Nie zapomnij notatnika. Noc by³a ciep³a i duszna, dŸwiêk kroków odbija³ siê echem miêdzy domami. Byli sami, domy t³umi³y odg³osy ulicy, zmieniaj¹c je w odleg³y szum. W czasie tego krótkiego spaceru z powrotem do hotelu ¿adne z nich nie powiedzia³o ani s³owa. Rachel posz³a trochê szybciej i stanê³a przy schodach, czekaj¹c na niego. W lobby zastali du¿¹ grupê melduj¹cych siê osób. Rachel skinê³a g³ow¹ w stronê baru. – Zapraszam na kieliszek przed snem. Przeciskaj¹c siê, ruszy³a w stronê baru.
Eric zauwa¿y³ róg czarnej sofy, która wydawa³a siê wolna. Usiad³ i opar³ siê. Powietrze by³o ciê¿kie, panowa³ zaduch, w lokalu pe³no by³o ludzi, z g³oœników dobiega³o coœ w rodzaju muzyki house. Zatêskni³ za Chopinem. – Teraz wypijmy za Izrael! Siad³a blisko niego na kanapie i postawi³a przed nimi dwa shoty. – Sabra. Podniós³ podejrzliwie kieliszek i pow¹cha³ br¹zowawy p³yn. – Co to takiego?
– Narodowy trunek Izraela. Likier czekoladowy z pomarañczami z Jaffy. Wolê whisky, ale mia³o przecie¿ nie byæ mocne. – Bardzo dziêkujê. Napój by³ zawiesisty i md³y. Eric siê skrzywi³. – Nie do koñca moja bajka. Ciasto czekoladowe i pomarañcze wolê chyba jadaæ osobno. – Ja te¿. Ale teraz przynajmniej spróbowa³eœ. Siedzieli przez chwilê bez s³owa. Rachel obraca³a w palcach kieliszek.
– Gdzie jest twoja ¿ona? – W Szwecji. – Nie chcia³a pojechaæ z tob¹? – Jest chora. Spojrza³a mu w oczy. – Mam nadziejê, ¿e to nic powa¿nego? – Zachorowa³a tu¿ przed moim wyjazdem. Prawdê mówi¹c, nie wiem, co jej jest. Ale powinno byæ dobrze. – Poczu³ ucisk w ¿o³¹dku. – A ty? – Co takiego?
– Masz kogoœ? Spojrza³a w kierunku lobby. – Nadal szukam. Znowu zamilkli. Uzna³, ¿e czas ju¿ siê po¿egnaæ. – Wielkie dziêki za mi³e towarzystwo. I za pomoc przy kodzie. Uœmiechnê³a siê delikatnie i wsta³a. Mieszka³a na drugim piêtrze, on zaœ na trzecim. Poszed³ za ni¹ do pokoju. Kiedy dotarli do czarnych drewnianych drzwi, odwróci³a siê i przylgnê³a do niego. Poczu³ jej oddech na szyi i delikatny, jaœminowy zapach perfum. Dotykaj¹c
wargami jego szyi, wyszepta³a: – Wiem jeszcze wiêcej o osmañskich kodach. Jej d³oñ bawi³a siê zalotnie guzikami jego koszuli. Waha³ siê. Odepchnê³a go od siebie. – Na pewno zobaczymy siê jutro. Przy³o¿y³a kartê do czytnika i nie ogl¹daj¹c siê, wesz³a do pokoju. Eric zosta³ za zamkniêtymi drzwiami.
Herclijja,
Izrael
Jako jeden z najwa¿niejszych mê¿ów stanu oraz przyjaciel Bena Szawita mia³ pe³ne prawo tam byæ. A jednak budynek sprawia³, ¿e by³ zdenerwowany. Sinon czu³ siê obserwowany i zagro¿ony.
Je¿eli jego to¿samoœæ mog³a gdziekolwiek byæ odkryta, to w³aœnie tutaj, w samym sercu Mossadu, w centrum strategii i analiz izraelskiego wywiadu w ma³ym mieœcie Herclijja ko³o Tel Awiwu, w olbrzymim kompleksie z czarnego szk³a i b³yszcz¹cej stali. Jak zawsze powód jego obecnoœci wydawa³ siê ³atwy do rozszyfrowania. Wszyscy, których spotyka³, zdawali siê czytaæ w nim jak w ksi¹¿ce i wiedzieæ wszystko o jego prawdziwych poczynaniach. A jednak pozwalali mu wejœæ, wpisywali jego pytania do swoich terminali i grzecznie szli z nim wzd³u¿ rzêdów szafek z dokumentami i odwiedzali serwerownie, ¿eby znaleŸæ wszystko,
o co prosi³. W ci¹gu tych lat, które przepracowa³ dla Bena Szawita, z pewnoœci¹ by³ tu kilkadziesi¹t razy. Wyci¹ga³ wa¿ne informacje i przemyca³ je do organizacji w Palestynie. Ten wieczór by³ wyj¹tkowy. Jak cisza przed burz¹. Nastêpny dzieñ wiele zmieni. Zagro¿enie zyska nowy wymiar ‒ wirus przejdzie od pokazywania sztuczek z zerami i jedynkami do zabijania naprawdê. Jutro mêczennicy Ahmada Waizy’ego dowiod¹ swojego bohaterstwa w Jerozolimie i Tel Awiwie. Mê¿czyŸni byli ju¿ w kraju, a sprzêt mia³ przybyæ wczeœnie rano. Wkrótce nadejdzie czas, by wykorzystuj¹c swoj¹ pozycjê
i bliskoœæ, sk³oniæ Bena Szawita do spe³nienia ¿¹dañ Hezbollahu. Na tym jego misja siê zakoñczy ‒ bêdzie móg³ wreszcie opuœciæ niewiernych i wróciæ do swoich. Wróci jako bohater znaj¹cy wroga od podszewki. Przedtem jednak mia³ do wykonania jeszcze jedno drobne zadanie. Takie, o którym sam zdecydowa³ i którego z nikim nie uzgadnia³. Mo¿e by³o to niepotrzebne ryzyko, mo¿e wrêcz lekkomyœlnoœæ. Ale by³ przede wszystkim ¿o³nierzem i chcia³ czuæ, ¿e równie¿ osobiœcie dzia³a na szkodê wroga. Tym razem sam bêdzie aktywny ‒ to by³o warte ryzyka. Pomœci swoich braci i zabije ¿ydowskiego kata.
Sfingowa³ dochodzenie w sprawie Dubaju. Na dokumentach, które mia³ ze sob¹, widnia³y fa³szywe podpisy ministra obrony Ehuda Pereca oraz piecz¹tki wywiadu wojskowego. Dubaj zakoñczy³ siê niepowodzeniem ‒ to, co mia³o wygl¹daæ jak œmieræ z przyczyn naturalnych, sta³o siê przyci¹gaj¹cym uwagê morderstwem. Dochodzenie mia³o pomóc ustaliæ, gdzie pope³niono b³¹d. Tylko on wiedzia³, ¿e zosta³o sfa³szowane, i mia³ wielk¹ nadziejê, ¿e nie natknie siê na Dawida Jassura albo, co jeszcze gorsze, Meira Pardo. Zegar wskazywa³ jednak kilka minut po jedenastej w nocy i prawdopodobieñstwo, ¿e któryœ z nich jest w Hercilijji, by³o niewielkie.
Mog³o siê wydawaæ dziwne, ¿e w³aœnie on zjawi³ siê z tym na pozór prostym zapytaniem, i to tak póŸnym wieczorem. Z drugiej strony tego typu sprawy by³y delikatne i zawsze móg³ powiedzieæ, ¿e nie chce do tego mieszaæ dodatkowych pracowników. £ykn¹ to albo nie. Ahmad i inni potêpiliby jego dzia³ania, ale musia³ je podj¹æ. By³ zmêczony czekaniem. Równie dobrze móg³ spo¿ytkowaæ ten czas produktywnie. Sinon przeszed³ przez obowi¹zkowe œluzy bezpieczeñstwa i czeka³, a¿ nocny portier uruchomi swój komputer. Kompleks nie ucierpia³ w wyniku ataków wirusa. Sieæ wywiadu nie by³a
po³¹czona ze strukturami finansowymi. Kobieta przed nim, na oko czterdziestoletnia, mia³a krótkie w³osy, które dzia³a³y mu na nerwy. Nieciekawa fryzura upodabnia³a j¹ do ch³opaka. Poza tym ubrana by³a w marynarkê i spodnie, co jeszcze potêgowa³o wra¿enie mêskoœci. Popatrzy³ na jej palce, kiedy pisa³a na klawiaturze. Paznokcie mia³a pomalowane na brzydki zielony kolor. Podnios³a wzrok. – Osoba, której pan szuka, ma najwy¿sz¹ klasê bezpieczeñstwa. Nie mogê podawaæ ¿adnych informacji bez zgody szefa. Proszê usi¹œæ, pójdê po niego. Sinon podniós³ wzrok.
– Przecie¿ widzi pani wyraŸnie, kto wyda³ nakaz. I dobrze pani wie, kim jestem. Nie po to jecha³em tyle kilometrów do tej dziury, ¿eby teraz staæ i czekaæ. Proszê siê pospieszyæ. Ma pani piêæ minut, potem wpadnê w sza³. Kobieta œci¹gnê³a usta i podnios³a s³uchawkê telefonu. – Ja tylko wykonujê swoj¹ pracê. To nie potrwa d³ugo. Sinon wróci³ do jednej z ³awek przymocowanych do œciany i usiad³. Nie móg³ siê doczekaæ jutrzejszej wycieczki rowerowej. Œwie¿ego powietrza, wolnoœci. Tutaj pachnia³o tylko nud¹. Czy papiery by³y
dostatecznie wiarygodne? Co, jeœli przyjdzie im do g³owy zadzwoniæ do Ehuda Pereca? Swoim pobytem tutaj nara¿a³ ca³y projekt. To by³a drobnostka w porównaniu z wielkim planem. Ale ju¿ siê zdecydowa³. Teraz trzeba by³o tylko graæ dalej. W korytarzu otworzy³y siê drzwi i pojawi³ siê w nich blady mê¿czyzna ko³o szeœædziesi¹tki. Wygl¹da³ jak Woody Allen. Mia³ podobne okulary. Podszed³ do ch³opczycy z recepcji. Chwilê rozmawiali, a Woody studiowa³ dokumenty przyniesione przez Sinona. Sinon wsta³ i podszed³ do nich pewnym krokiem.
– I jak? Mê¿czyzna patrzy³ na niego przymru¿onymi oczyma zza grubych szkie³. – Przepraszam za k³opot. Jestem jednak przekonany, ¿e cz³owiek o pañskiej pozycji doceni fakt, ¿e bezpieczeñstwo traktujemy powa¿nie. Zw³aszcza w tych ciê¿kich czasach – uœmiechn¹³ siê s³abo. – Wszystko jednak wydaje siê w porz¹dku. Olga pomo¿e panu zdobyæ informacje, których pan potrzebuje. Nie mog¹ jednak opuœciæ tych murów, wiêc jeœli musi pan coœ zapamiêtaæ, proponujê, ¿eby pan to zapisa³. To zaszczyt móc pana tutaj goœciæ. Mam
nadziejê, ¿e znajdzie pan informacje, których szuka. Mê¿czyzna zasalutowa³ niedbale, skin¹³ g³ow¹ kobiecie i zostawi³ ich samych. Sinon zwróci³ siê do Olgi. – Czy mog³aby pani udostêpniæ mi katalog z ogólnymi informacjami, takimi jak CV, dotychczasowe dokonania i sytuacja rodzinna? Poza tym potrzebujê raportu z Dubaju. I jej aktualnych danych kontaktowych, jak numer telefonu i adres zamieszkania. – Zobaczê, co uda mi siê znaleŸæ. Dwa tysi¹ce dziewiêæset trzynaœcie ma bardzo ograniczony profil, a wszystko chronione jest pierwsz¹ klas¹.
– Dwa tysi¹ce dziewiêæset trzynaœcie? – To jej kod s³u¿bowy. Tu rzadko u¿ywamy nazwisk. U nas Rachel Papo jest znana jako dwa tysi¹ce dziewiêæset trzynaœcie.
Tel Awiw,
Izrael
Eric wróci³ do pokoju na trzecim piêtrze z lekkim bólem g³owy. Myœli szala³y. Nigdy nie by³ niewierny, mimo k³ótni i, czasami nawet g³êbokiej, przepaœci miêdzy nim a Hann¹. Mimo d³ugich okresów ch³odu i dystansu. Ani razu. Mia³ okazje – kobieta w jego zespole, studentki. A mimo to nie by³ zainteresowany. Kiedy wszed³, opad³ na pod³ogê za drzwiami. Przeczesa³ d³oñmi w³osy. Nic siê nie sta³o. Jakkolwiek piêkna
i kusz¹ca by³a Rachel, nie mog³a siê równaæ z Hann¹. Nikt nie móg³ siê z ni¹ równaæ. Pokój by³ ciemny i ch³odny. Klimatyzacja szumia³a jednostajnie gdzieœ u sufitu. Eric siedzia³ na pod³odze d³u¿sz¹ chwilê. Usta mia³ pe³ne likieru sabra. W koñcu wsta³ i podszed³ do biurka. Skrzywi³ siê z bólu g³owy i w³¹czy³ komputer. Wyj¹³ z minibaru zimnego sprite’a i opad³ na krzes³o przy biurku. Patrzy³ pustym wzrokiem na ekran, na którym ukaza³ siê falisty symbol systemu Windows. Wsta³ i otworzy³ na oœcie¿ drzwi balkonowe. Pokój wype³ni³o ciep³e nocne powietrze. Stan¹³ w bezruchu
i zaczerpn¹³ kilka g³êbokich oddechów. Nastêpnie wróci³ do biurka, na którym roz³o¿y³ pomiête serwetki z przet³umaczonym kodem. Uruchomi³ przegl¹darkê, wywo³a³ okno logowania i czeka³ w napiêciu. Na ekranie pojawi³ siê napis po arabsku. Nie musia³ rozumieæ tekstu, ¿eby rozpoznaæ komunikat o b³êdzie. Zamieni³ miejscami domniemany login z domniemanym has³em. Ten sam komunikat. Bêdzie musia³ napisaæ program sprawdzaj¹cy wszystkie mo¿liwe kombinacje danych na serwetkach. Mo¿liwe te¿, ¿e dane ju¿ zosta³y zmienione – wtedy nigdy siê nie zaloguje. A jednak warto by³o spróbowaæ.
Eric napi³ siê trochê i zacz¹³ pisaæ program. Pó³ godziny póŸniej wszystko by³o gotowe i mo¿na siê by³o programem pos³u¿yæ. Po siedemnastu minutach walki z nieznan¹ zapor¹ znalaz³ przejœcie. Nazwa u¿ytkownika zosta³a zamieniona, ale has³o by³o takie jak przedtem. Ekran zmieni³ kolor i nabra³ ciemnozielonego odcienia. Eric wyj¹³ jeden z hotelowych d³ugopisów z szuflady biurka i dopisa³ na serwetce now¹ nazwê u¿ytkownika. Po zielonym tle przelatywa³y nieusystematyzowane dane, które zdawa³y siê nigdy nie koñczyæ. Wszystko by³o po angielsku, a mimo to nie móg³ odczytaæ kodu programu. Wygl¹da³o to na eklektyczn¹ mieszankê znanych i mniej znanych
jêzyków programowania. Po chwili potrafi³ rozpoznaæ ca³e ³añcuchy elementów ‒ niczym znajome wyspy na obcym morzu. Mo¿e to by³a Mona. Mo¿e w³aœnie w tej chwili patrzy³ na dotychczas nieznany kod Ÿród³owy wirusa. Jego DNA. Widzia³ funkcje, które odpowiada³y za klonowanie. Ni¿ej znalaz³ komendy wywo³uj¹ce bazy danych, a w innym miejscu coœ, co najwyraŸniej mia³o ukrywaæ algorytmy przed programami wyszukuj¹cymi. Kod prezentowa³ najwy¿szy poziom ‒ jego twórca musia³ mieæ du¿¹ wiedzê i dysponowaæ znacznymi œrodkami. Móg³ to byæ system oparty na chmurze, wspólny plik roboczy, który umieszczano w sieci, ¿eby nie zosta³
namierzony i ¿eby kilka osób w ró¿nych miejscach mog³o pracowaæ na tym samym kodzie. Mo¿e by³a to kopia zapasowa centralnych elementów Mony. Eric czu³, jak oblewa go zimny pot. Mimo bólu g³owy by³ w stanie euforii. Przewijaj¹c setki ekranów z kodem, kilkakrotnie natrafi³ na sygnaturê „Salah ad-Din”. Ni¿ej pojawi³ siê równie¿ link, prawdopodobnie prowadz¹cy do jakiegoœ czatu. Mo¿e twórcy wirusa w ten sposób siê ze sob¹ porozumiewali? Wpisa³ adres do przegl¹darki. Za oknem rozleg³ siê g³oœny brzêk upadaj¹cych na ziemiê butelek. Ktoœ zaœmia³ siê g³oœno. Na ekranie wyœwietli³a siê czarna strona
z bia³ym tekstem. Rzêdy arabskich znaków, najprawdopodobniej wpisy na czacie. Pod ka¿dym z nich widnia³ nick autora. Choæ wpisy by³y po arabsku, nazwy u¿ytkowników zapisano alfabetem ³aciñskim – zapewne by³y generowane na podstawie danych logowania. Pierwszy, d³ugi wpis by³ podpisany „KAH”. Kolejny, sk³adaj¹cy siê jedynie z kilku krótkich wersów, mia³ podpis „GW”. Potem nastêpowa³ krótki wpis „K”, a jeszcze dalej wiadomoœæ po angielsku. By³a podpisana „Zorba”.
PHASE 3 RECRUITS WILL BE
TRANSFERRED TO ISR STRAIGHT AFTER AGREEMENT.
ZORBA
„Isr” mog³o oznaczaæ Izrael. Albo tysi¹c innych rzeczy. Ale równie¿ Izrael. Kolejny wpis by³ po arabsku, a autorem by³ Salah ad-Din. S¹dz¹c po dacie, wpis mia³ mniej wiêcej tydzieñ. Eric skopiowa³ go do Google Translate. Program nie by³ najlepszy, ale zwykle da³o siê zrozumieæ sens. Od razu pojawi³o siê t³umaczenie:
M SKUTECZNIE DO 96%. RÓWNOLEGLE Z FAZ¥ 3 KONTYNUUJÊ MOJ¥ PRACÊ Z NADIM. NIEPEWNOŒÆ CO DO ZASIÊGU OPERACYJNEGO FAZY 3.
SALAH AD-DIN
Potem nastêpowa³a krótka odpowiedŸ po arabsku. Nick brzmia³ „A”. Kolejna próba z Google Translate i:
TRZYMAJ SIÊ SWOJEJ CZÊŒCI. FAZA 3 DAJE WYMAGANY EFEKT. PRACA Z NADIM NIE JEST PRIORYTETOWANA.
A
To by³o niewiarygodne! W³aœnie czyta³ zapis dyskusji najbardziej poszukiwanych terrorystów œwiata. To przekracza³o jego najœmielsze oczekiwania. Kim by³ Zorba? Kim by³ A? Co to jest Nadim? Faza trzecia?
Mo¿e zrozumia³by wiêcej, gdyby przeczyta³ wczeœniejsze wpisy? Podjecha³ do góry i zacz¹³ siê przedzieraæ przez niezliczone iloœci tekstu. Po przeczytaniu kilkunastu wpisów by³ ju¿ znacznie bardziej pewien, ¿e to Salah ad-Din stworzy³ Monê. A przynajmniej by³ mocno zaanga¿owany w jej tworzenie. Wydawa³ siê dowódc¹, móg³ byæ najwy¿ej postawiony. Zorba ju¿ siê nie pojawia³, mo¿liwe, ¿e nie by³ wa¿ny. Pojawia³y siê za to inne sygnatury: „Muh”, „Dal”, „Wrath” i „Sinon”. Eric skoncentrowa³ siê na A i Salah adDinie. A by³ odpowiedzialny za fazê trzeci¹. Kawa³ek wczeœniej znalaz³ odpowiedŸ na pytanie o fazê trzeci¹.
S; DZIA£ANIA MILITARNE W FAZIE 3 TO NIE TWOJE ZMARTWIENIE. MÊCZENNICY S¥ ZWERBOWANI. SPRZÊT PRZYJDZIE ODDZIELNIE. TY MASZ SWÓJ, JA MAM SWÓJ. OGNISKA ROZPALONE W MIASTACH PSÓW ROZŒWIETL¥ O WIELE ZA D£UG¥ NOC I PRZYWRÓC¥ CIEP£O UTRACONEMU KRAJOWI.
A
Mêczennicy. Dzia³ania militarne. Ogniska. Czy¿by terroryœci nie mieli siê zadowoliæ atakiem wirusowym? Czy chcieli wysadzaæ izraelskie miasta przy pomocy zamachowców samobójców? Salah ad-Din by³ zaanga¿owany tylko w Nadim i niemal wszystkie jego wpisy zdawa³y siê dotyczyæ kwestii czysto programistycznych. Musi siê dowiedzieæ, co znaczy Nadim. Czy to kryptonim Mony? Ale przecie¿ sama nazwa Mona by³a kryptonimem. Przewija³ dalej. Skopiowa³ arabskie znaki, które, jak mu siê wydawa³o, odpowiada³y s³owu Nadim, i szuka³ ich w ka¿dym kolejnym wpisie. Jest! Kolejny wpis A. Wyci¹³ wers tekstu i przepuœci³ przez komputerowego
t³umacza.
NADIM NIE JEST KONIECZNA, WIÊC PO CO TYLE CZASU NA TO? KONTRZARAZA NIGDY NIE ZOSTANIE DANA NIEWIERNYM.
A
Eric d³ugo przygl¹da³ siê zdaniu. „Kontrzaraza”? Hucza³o mu w g³owie
i musia³ zmru¿yæ oczy. „Kontrzaraza”. Nagle zorientowa³ siê, co umknê³o Google. Zrozumia³, jakie powinno byæ prawid³owe t³umaczenie. Znieruchomia³. Jego oczy nape³ni³y siê ³zami. Nie chodzi³o o ¿adn¹ kontrzarazê. Zamiast „kontr” powinno byæ „anty” i nie „zaraza”, lecz „wirus”. Antywirus. Nadim by³a antywirusem Mony. Mia³ racjê. We wszystkim, co robi³. We wszystkim, na co liczy³. Salah ad-Din opracowywa³ program antywirusowy.
Herclijja,
Izrael
Dali mu cztery grube teczki, biurko i krzes³o. Siedzia³ samotnie w ciasnym pokoju, który bardziej wygl¹da³ na sk³adzik ni¿ biuro. Czu³ ciep³o wisz¹cej tu¿ nad jego g³ow¹ ¿arówki, która
oœwietla³a pomieszczenie ostrym, bia³ym œwiat³em. W jedynym oknie by³a w¹ska krata, na zewn¹trz panowa³a nieprzenikniona ciemnoœæ. Sinon otrzyma³ od Mossadu pe³ne dossier Rachel Papo. A przynajmniej te raporty, które zosta³y zachowane dla potomnoœci. By³ przekonany, ¿e wykona³a wiele zadañ, które nigdy nie zosta³y udokumentowane. Teczki by³y jednak wystarczaj¹co grube. Znalaz³ tu liczne zdjêcia. M³oda Rachel, w mundurze i jako studentka. By³y tu tak¿e zdjêcia jej ofiar. Czêœæ by³a archiwalnymi fotografiami ¿yj¹cych osób, inne zosta³y zrobione w terenie. Te drugie nie mia³y wiele wspólnego
z ¿yciem. Rachel mia³a chyba s³aboœæ do no¿y. Nie by³ w stanie wczytywaæ siê w szczegó³y, tylko go przygnêbia³y. Z wiêkszym zainteresowaniem czyta³ o jej ¿yciu prywatnym. Przy³o¿y³ palec do daty urodzenia i policzy³ w pamiêci. Mia³a trzydzieœci lat. Matka by³a nauczycielk¹, pochodzi³a z Maroka. Ojciec by³ kowalem, mia³ hiszpañskie korzenie. Rodzice przenieœli siê z Maroka do Izraela w czasie wojny szeœciodniowej. Mia³a m³odsz¹ siostrê, Tarê. Matka umar³a podczas porodu. Rachel mia³a wtedy osiem lat. Rok póŸniej odszed³ ojciec, prawdopodobnie odebra³ sobie ¿ycie. Po pewnym czasie dzieci trafi³y do
kibucu dwadzieœcia kilometrów na pó³noc od Hajfy. Kiedy Rachel mia³a jedenaœcie lat, przeprowadzi³a siê z Tar¹ do starszej siostry mamy i jej partnera, Rosjanina. Ktoœ zakreœli³ tê czêœæ niebieskim piórem. Ciotka pracowa³a jako bieg³y rewident i ci¹gle wyje¿d¿a³a s³u¿bowo. Partner mia³ ma³¹ firmê transportow¹. Po oko³o roku zacz¹³ siê dobieraæ do dziewczynek. Jak twierdzi³a najprawdopodobniej sama Rachel, regularnie je gwa³ci³, najczêœciej pod nieobecnoœæ ciotki. Najbardziej ucierpia³a Tara. Poza tym je bi³. Je¿eli wierzyæ s³owom Rachel, by³y to czyste tortury. Dêtki rowerowe i papierosy. Lutownica. Lodowata woda. Ciotka wydawa³a siê o niczym
nie wiedzieæ, a mo¿e jej to nie obchodzi³o. Para nie mia³a w³asnych dzieci. Pewnego razu Tara zosta³a pobita tak mocno, ¿e musia³a jechaæ na pogotowie. Zawioz³a j¹ ciotka. Twierdzi³a, ¿e z³ama³a rêkê i uderzy³a siê w g³owê, spadaj¹c z roweru. Po wizycie w szpitalu Tara zapad³a na coœ w rodzaju autyzmu. Tydzieñ przed szesnastymi urodzinami, kiedy ciotka wyjecha³a na weekend, Rachel zamknê³a ojczyma w pracowni, zabra³a Tarê i wysz³a z domu. Dziewczynki wróci³y do kibucu i ukry³y siê w nim przed ciotk¹, która przysz³a ich szukaæ. Kilka lat póŸniej kibuc odda³ Tarê do oœrodka opiekuñczego, a Rachel wst¹pi³a do wojska.
¯ó³ta karteczka samoprzylepna odsy³a³a do notatki w „Jerusalem Post”. Sinon poszpera³ w dokumentach i znalaz³ kopiê tekstu opublikowanego dwa lata po tym, jak siê zaci¹gnê³a. W³aœciciel firmy transportowej, z pochodzenia Rosjanin, zosta³ znaleziony martwy w swoim domu. Postrzelono go w g³owê z niewielkiej odleg³oœci. Cia³o znalaz³a ¿ona, kiedy wróci³a z podró¿y s³u¿bowej. Policja nie ustali³a motywu ani sprawcy. Jak g³osi³a notatka, zmar³y by³ lubian¹ i szanowan¹ osob¹. Sinon od³o¿y³ notatkê do teczki. Nastêpnie zacz¹³ szukaæ tego, po co przyszed³. Poszukiwana informacja – tymczasowy adres Rachel Papo w Tel
Awiwie – znajdowa³a siê na odwrocie szarej fiszki. Z³o¿y³ j¹ i wsun¹³ do wewnêtrznej kieszeni marynarki. Woody Allen móg³ siê wœciekaæ do woli. Kiedy ju¿ mia³ od³o¿yæ teczki, jego wzrok pad³ na jeszcze jeden dokument. Wzi¹³ go do rêki i siê uœmiechn¹³. By³ to adres oœrodka, w którym mieszka³a Tara.
Tel Awiw,
Izrael
Eric czyta³ wpisy ju¿ od ponad dwóch godzin, a mimo to zapozna³ siê jedynie z ich niewielkim u³amkiem. Skoncentrowa³ siê na tych najbardziej aktualnych. Terroryœci przygotowywali kilka zamachów w Jerozolimie i Tel Awiwie. Faza trzecia mia³a zostaæ przeprowadzona w najbli¿szych dniach. Nadim by³a antywirusem zdolnym pokonaæ Monê, a Salah ad-Din pracowa³ nad ukoñczeniem kodu. Ktoœ,
kto ukrywa³ siê pod pseudonimem A, wydawa³ siê zainteresowany tylko faz¹ trzeci¹ i co chwilê podkreœla³, ¿e ¿aden antywirus nie jest potrzebny. Nie by³o ¿adnych informacji o miejscu pobytu A czy Salaha ad-Dina. Eric siedzia³ nieruchomo i patrzy³ na ostatni wpis. Zosta³ zamieszczony przez Salaha adDina siedemnaœcie godzin temu. Eric nie móg³ zebraæ myœli. By³ na to zbyt zmêczony. Za oknem panowa³a cisza, jedynie od czasu do czasu da³o siê s³yszeæ cykanie œwierszcza. Jaki by³ nastêpny krok? Nie móg³ przecie¿ siedzieæ bezczynnie i liczyæ na to, ¿e numer Salaha ad-Dina pojawi siê na ekranie. Musia³ w³¹czyæ siê do
rozmowy. Nios³oby to ze sob¹ du¿e ryzyko. Gdyby pope³ni³ b³¹d, przestraszy³by ich i tym samym zniszczy³ jedyny œlad prowadz¹cy do Nadim. Ale jakie mia³ inne wyjœcie? Za³o¿y³ konto na czacie, jako login wpisuj¹c ES. Czy powinien korzystaæ z Google Translate i pisaæ po arabsku? Nie, wówczas nie mia³by ¿adnej kontroli nad pisanym tekstem. Po kilkusekundowym wahaniu wyprostowa³ plecy i wstuka³ wiadomoœæ:
SALAH AD-DIN, NAZYWAM SIÊ ERIC SÖDERQVIST. JESTEM SZWEDZKIM PROFESOREM
INFORMATYKI I CHCÊ CI POMÓC. JESTEM POD WIELKIM WRA¯ENIEM KODU MONY, ALE CHCIA£BYM ZAPROPONOWAÆ KILKA MNIEJSZYCH ULEPSZEÑ POTENCJA£U TECHNOLOGII STEALTH. NIECH MOJA OBECNOŒÆ NA WASZYM KODOWANYM CZACIE POS£U¯Y ZA CV. DOSTANIE SIÊ TUTAJ ZAJÊ£O MI DWIE GODZINY. NIKOGO O TYM NIE POWIADAMIA£EM. LICZÊ NA SZYBK¥ ODPOWIED.
ES
Eric opar³ siê na krzeœle i czeka³. Mo¿e ktoœ by³ zalogowany, mo¿e nie. Mo¿e mieli funkcjê push albo RSS, który dawa³ im sygna³, kiedy pojawia³a siê nowa wiadomoœæ. Siedzia³ w bezruchu, a¿ zacz¹³ odczuwaæ ból i przysypiaæ. Nie by³o sensu czekaæ, nim ktoœ odpowie ‒ mog³y up³yn¹æ wieki. O ile w ogóle ktokolwiek mu odpowie. Podniós³ siê sztywno z krzes³a. W pokoju panowa³ mrok, rozjaœniany tylko œwiat³em z komputera. Eric rozebra³ siê do naga i po³o¿y³ na ko³drze. Myœla³ o zamachach. Kogoœ trzeba ostrzec. Chcia³ porozmawiaæ z Jensem. A przede wszystkim z Hann¹.
Zawsze by³a jego najwiêkszym sprzymierzeñcem. Opok¹ i najlepszym krytykiem. A teraz by³ sam. Jak cieñ na ³ó¿ku w hotelowym pokoju na Œrodkowym Wschodzie. Przechyli³ siê nad krawêdzi¹ ³ó¿ka, przyci¹gn¹³ torbê i wygrzeba³ z niej kosmetyczkê. Flakonik perfum, który zapakowa³ w ostatniej chwili, przecieka³ i teraz wszystko pachnia³o Hann¹. Zasn¹³, trzymaj¹c przy g³owie zlan¹ perfumami kosmetyczkê.
Plumk. Zareagowa³ dopiero po chwili. Zasn¹³, a sygna³ dŸwiêkowy niczym sztuczny
intruz wplót³ siê w jego ciep³y sen. Wkrótce jednak Eric zrozumia³, ¿e do niego nie pasuje. By³ z powrotem w pokoju hotelowym i le¿a³ nago na ko³drze. Co go obudzi³o? Usiad³, nagle przytomny. Nowy wpis. Niezgrabnie podniós³ siê z ³ó¿ka i ukucn¹³ przy komputerze. Na czarnym tle mruga³o kilka krótkich bia³ych wyrazów.
ZDEFINIUJ „MNIEJSZE USPRAWNIENIA”.
SALAH AD-DIN
Eric siedzia³ jak skamienia³y, jakby jego ruchy mog³y przestraszyæ cz³owieka po drugiej stronie. Jakby Salah ad-Din móg³ zobaczyæ go siedz¹cego nago przed klawiatur¹. Nawi¹za³ kontakt. Ale co ma zrobiæ teraz? Myœli bieg³y w stu ró¿nych kierunkach. Nie odrywaj¹c wzroku od ekranu, podniós³ siê ostro¿nie i usiad³ na krzeœle. Musia³ zbudowaæ zaufanie. Jego posuniêcie na szczêœcie by³o podbudowane faktami. Przygl¹daj¹c siê wirusowi, dostrzeg³ fragment kodu odpowiedzialny, jak mu siê wydawa³o, za ochronê przed wykryciem. Przypomina³ mu problem, jaki sam napotka³, pracuj¹c nad Mind
Surfem. Doktorant z jego zespo³u pokaza³ mu nowy sposób pisania zestawów wielow¹tkowych poleceñ, co umo¿liwi³o bardziej p³ynny odczyt. Jeœli polecenia, które widzia³ w kodzie Mony, by³y na tyle podobne do tych z Mind Surfu, jak mu siê wydawa³o, byæ mo¿e da³o siê zastosowaæ to samo rozwi¹zanie. Wróci³ do kodu Mony i przewija³ go, szukaj¹c ³añcucha, który wczeœniej wpad³ mu w oko. Znalaz³. Fragment kodu by³ bardzo podobny do poleceñ u¿ytych w Mind Surfie, mimo ¿e funkcje by³y zupe³nie inne. Wklei³ wycinek w okienko czatu i zaproponowa³ bardziej efektywne polecenie.
W napiêciu czeka³ na odpowiedŸ. Ta nadesz³a ju¿ po minucie.
DLACZEGO SIÊ ZE MN¥ KONTAKTUJESZ?
SALAH AD-DIN
Odpisa³ od razu:
PRZEANALIZOWA£EM MONÊ. MOGÊ CI POMÓC ULEPSZYÆ KOD. WSPIERAM WAS W WALCE.
ES
KHALIL ALLAH?
SALAH AD-DIN
Khalil Allah? Eric wpisa³ to w Wikipediê. Nastêpnie wróci³ na czat.
PRZYJACIEL BOGA. SYN TERACHA. OJCIEC IZMAELA. POKÓJ Z NIM. SURA CZTERNASTA.
ES
£atwo to by³o rozszyfrowaæ. Za du¿o kopiuj-wklej.
DLACZEGO MONA?
SALAH AD-DIN
¯EBY POKAZAÆ NIEWIERNYM, ¯E S¥ OD NAS GORSI. ¯EBY CZCIÆ ALLAHA, JEDYNEGO PRAWDZIWEGO BOGA.
ES
Przez d³u¿sz¹ chwilê ekran by³ pusty. Nie pojawia³y siê ¿adne nowe wiadomoœci. Eric oddycha³ gwa³townie, jego palce spoczywa³y na klawiaturze. Czy¿by go straci³? Czy¿by napisa³ coœ nie tak?
ID W POKOJU. MASHA ALLAH.
SALAH AD-DIN
Salah ad-Din wyprasza³ go z czatu.
Nie teraz, kiedy by³ tak blisko. Nie mog³o mu siê nie udaæ. Zacz¹³ gor¹czkowo myœleæ. Jego spojrzenie pad³o na pomiête serwetki z notatkami. Kod osmañski! Pobieg³ do przedpokoju, na pod³odze ko³o drzwi le¿a³ notatnik. Wróci³ do komputera. Otworzy³ notes na chybi³ trafi³ i po³o¿y³ go przed sob¹. Nastêpnie otworzy³ Worda i zacz¹³ przegl¹daæ zbiór symboli. Sklecenie serii znaków, które jako tako przypomina³y zapiski z notatnika, zajê³o mu czterdzieœci minut. Chcia³ u³o¿yæ zdanie z kodu Salaha ad-Dina. By³o to szyte niæmi grubymi jak cholera, ale jakie to mia³o znaczenie? Wóz albo przewóz. Wklei³ tekst w okienko czatu i wys³a³. Znowu trzeba by³o czekaæ.
Poranne s³oñce oœwietla³o jego go³e nogi, a za oknem g³oœno rozœpiewa³ siê jakiœ ptak.
IMPONUJ¥CE.
SALAH AD-DIN
Wróci³. POZWÓL MI POMÓC.
ES
POCZEKAJ DO JUTRZEJSZEJ NOCY. JE¯ELI NADAL BÊDZIESZ NAS POPIERA£, POROZMAWIAMY.
SALAH AD-DIN
CO BÊDZIE JUTRO?
ES
NASTÊPNA FAZA. DOBITNIEJSZE PRZES£ANIE. TISBAH ALA KHEYR WA AHLAM SAAIDA.
SALAH AD-DIN
Do zamachów mia³o dojœæ ju¿ nastêpnego dnia. Skopiowa³ ostatnie zdanie i wrzuci³ w Google Translate. Salah ad-Din ¿yczy³ mu dobrej nocy. Rozmowa dobieg³a koñca. Eric musia³ poczekaæ na ataki, ¿eby ponownie nawi¹zaæ kontakt. Spojrza³ w sufit.
Samobójcze zamachy bombowe w Izraelu. W ci¹gu dwudziestu czterech godzin. Bo¿e. Musi kogoœ ostrzec. Ale kogo? Gdyby powiadomi³ policjê, zdradzi³by siê przed Salahem ad-Dinem i byæ mo¿e ju¿ nigdy nie nawi¹za³by z nim kontaktu. Ale jeœli nikogo nie zawiadomi, zgin¹ niewinni. D³ug¹ chwilê patrzy³ pustym wzrokiem w migocz¹cy ekran. Mo¿e po drugiej stronie Salah adDin robi³ to samo. Wsta³, wyszed³ na balkon i odetchn¹³ porannym powietrzem. Pachnia³o morzem i piniami. Coœ zaszeleœci³o, spojrza³ na dziedziniec. Chudy pies próbowa³ wyci¹gn¹æ worek z przewróconego kosza na œmieci.
Odwróci³ twarz w stronê ciep³ych promieni porannego s³oñca. W ustach czu³ nieprzyjemny smak. Musi z kimœ porozmawiaæ, ¿eby nie oszaleæ. Mimo ¿e przespa³ tylko kilka godzin, wci¹gn¹³ na siebie pomiête ubranie, zabra³ komputer i zszed³ na œniadanie. W restauracji siedzia³a para staruszków, a przy stoliku pod oknem m³ody mê¿czyzna z iPadem. Rachel nie by³o. Wsun¹³ komputer pod ramiê, zastawi³ tacê œniadaniem dla dwojga i ruszy³ na drugie piêtro do jej pokoju. Po chwili wahania delikatnie zapuka³. Cisza. Zapuka³ ponownie. Us³ysza³, ¿e ktoœ w œrodku siê poruszy³. Zaraz potem otworzy³a mu drzwi. By³a ubrana
w czarny hotelowy szlafrok, mia³a bose stopy i zmierzwione w³osy. By³a ni¿sza, ni¿ pamiêta³. Mia³a podpuchniête oczy. Obudzi³ j¹. Spojrza³a na niego bez s³owa. Nagle poczu³, ¿e chce mu siê p³akaæ. Mo¿e to zauwa¿y³a. Mo¿e dostrzeg³a, jak bardzo by³ zmêczony, jak bardzo zdesperowany. Pochyli³a siê i poca³owa³a go w policzek. – Szalom – szepnê³a, ostro¿nie zamykaj¹c za nim drzwi. Jej pokój by³ mniejszy. Pomijaj¹c niepoœcielone ³ó¿ko, nie by³o widaæ, ¿e ktoœ tu mieszka. Misa z owocami i szampan sta³y nietkniête, nie widzia³
te¿ ¿adnych walizek, ksi¹¿ek ani ubrañ. Ona równie¿ otworzy³a drzwi na balkon. Usiad³a po turecku na ³ó¿ku i wydawa³a siê nie przejmowaæ faktem, ¿e widaæ jej by³o zbyt du¿¹ czêœæ nóg. Mia³a tatua¿ na nadgarstku, paznokcie u nóg pomalowane by³y ciemnobr¹zowym lakierem. Postawi³ przed ni¹ tacê i usiad³ na jednym z krzese³ naprzeciwko ³ó¿ka. Komputer postawi³ na stole obok misy z owocami. Rachel patrzy³a na niego, przekrzywiaj¹c g³owê. – Dlaczego jesteœ smutny? Opuœci³ wzrok. – To d³uga historia. Nieskoñczenie
d³uga. – Spieszy nam siê gdzieœ? – Mo¿e i nie. Ale jestem zbyt zmêczony. Chêtnie ci wszystko opowiem przy lepszej okazji. Przepraszam, ¿e ciê tak obudzi³em, ale... – W porz¹dku. Ucieszy³ mnie twój widok. Myœla³am o tobie wczoraj przed zaœniêciem. – Co takiego myœla³aœ? Rozeœmia³a siê. – O nie, o kobiece myœli siê nie pyta.
Eric uœmiechn¹³ siê lekko. – Ja te¿ o tobie myœla³em. Rachel przekrzywi³a g³owê. – Czy mia³oby to jakieœ znaczenie, gdybyœ u mnie przenocowa³? – Tak. Dla mnie du¿e. W pierwszej chwili nic nie powiedzia³a, tylko obraca³a w palcach torebki herbaty le¿¹ce na tacy. Potem œciszonym g³osem odpar³a: – W takim razie chyba dobrze, ¿e poszed³eœ. Prawda?
Eric westchn¹³. – Znam ciê dopiero kilka godzin, ale jesteœ wyj¹tkowa. Pod ka¿dym wzglêdem. Mimo to nie mogê. Nie teraz. Potrzebujê tylko przyjaciela. Bliskoœci. Rachel wziê³a ¿ó³tego liptona, rozerwa³a papierek i w³o¿y³a torebkê do jednej z fili¿anek. Nastêpnie znowu na niego spojrza³a. – Dlaczego tu przyjecha³eœ, Eric? Siêgn¹³ po komputer. – W nocy skorzysta³em z twoich t³umaczeñ. Kod zaprowadzi³ mnie prosto do œrodowiska
programistycznego Mony. – ¯artujesz? – Nie. Ma³o tego. Stamt¹d dosta³em siê na czat, z którego korzystaj¹ terroryœci. By³y tam setki wpisów z kilku ostatnich miesiêcy. Odsunê³a tacê i siad³a bli¿ej niego. – No i? – Skontaktowa³em siê z cz³owiekiem, który, jak mi siê wydaje, jest twórc¹ Mony. Chyba oszala³, skoro opowiada³ to wszystko, ale musia³ mieæ kogoœ
zaufanego. I musia³ mówiæ. Podzieliæ siê informacj¹ o atakach. Uczyniæ kogoœ wspó³odpowiedzialnym. Rachel siedzia³a ju¿ bardzo blisko. – Jak on siê nazywa³? – Salah ad-Din. Ale to tylko pseudonim. – Salah ad-Din to arabskie imiê Saladyna, najwy¿szego wodza muzu³manów z XII wieku. Cz³owieka, który uwolni³ Jerozolimê od krzy¿owców. Kiedy przedar³ siê przez wa³y obronne miasta, wyda³ rozkaz zabicia ka¿dego mieszkañca. ¯adnych jeñców. Jest wzorem dla wielu muzu³manów.
– To mi³o. I wygl¹da na to, ¿e zrobi to znowu. – Co zrobi? – Pozabija mieszkañców Jerozolimy. W jej oczach pojawi³ siê ostry b³ysk. – Kiedy, gdzie? – Nie wiem, ale mo¿esz sama przeczytaæ. Mo¿e z twoim talentem jêzykowym zrozumiesz wiêcej. Planuj¹ ataki samobójcze w Jerozolimie i Tel Awiwie. Otworzy³ komputer i postawi³ go przed ni¹ na ³ó¿ku. Przeczesa³a d³oni¹ puszyste
w³osy. – Kiedy? – Dziœ, mo¿e jutro. SprawdŸ, czego mo¿na siê z tego dowiedzieæ. Szukaj trzeciej fazy. Popatrzy³a na ekran. Eric próbowa³ siedzieæ prosto, ale zmêczenie go przygniata³o. Ziewn¹³. Mo¿e powinien coœ zjeœæ, ¿eby nabraæ si³? Chcia³ jednak tylko spaæ. Rachel siêgnê³a po herbatê, przegl¹daj¹c jednoczeœnie wiadomoœci. Po czterdziestu piêciu minutach dotar³a do nocnej rozmowy Erica i Salaha ad-Dina. Jej oczy zwêzi³y siê, kiedy czyta³a jego
wpis, pochwa³ê wirusa i ofertê wspó³pracy. Spojrza³a na mê¿czyznê przed sob¹, który spa³ teraz g³êbokim snem. Wyjê³a z kieszeni telefon, wystuka³a numer i czeka³a. OdpowiedŸ nadesz³a po pierwszym sygnale. – Ju¿ czas. Roz³¹czy³a siê, nie odrywaj¹c wzroku od Erica. – Cholera – mruknê³a szeptem, a nastêpnie pochyli³a siê do przodu i delikatnie przeczesa³a palcami jego w³osy. – Ty idioto.
Sztokholm,
Szwecja
Puls Matsa Hagströma gwa³townie przyspieszy³, co urucho-mi³o alarm. W ci¹gu nocy rytm serca zmienia³ siê
kilkakrotnie. Stan Matsa mo¿na by³o porównaæ do œpi¹czki, ale mózg pracowa³ intensywnie. Na EEG widaæ by³o gwa³townie zmieniaj¹cy siê zapis fal alfa, beta i delta. Doktor Thomas Wethje zwróci³ uwagê na wychylenia na wykresie, podobne do tych, jakie zwykle wystêpowa³y u pacjentów prze¿ywaj¹cych silne ataki padaczki. Mats nie mia³ padaczki, tote¿ wykresy by³y nietypowe. I niepokoj¹ce. Po³o¿y³ d³oñ na ciep³ym czole Matsa i wyszepta³: – Bez wzglêdu na to, z czym walczysz, nie poddawaj siê.
Tel Awiw,
Izrael
By³o lato, wêdrowa³ po ciep³ej pla¿y. Jakieœ piêædziesi¹t metrów dalej widaæ by³o podp³ywaj¹ce do brzegu
fale. Na nogach mia³ crocsy, a w rêku du¿y koszyk piknikowy. Ko³o niego sz³a Hanna, trzymaj¹c pod pach¹ niebieski koc, drug¹ zaœ rêk¹ przytrzymuj¹c kapelusz przeciws³oneczny. W³o¿y³a bia³¹ tunikê na pomarañczowe bikini. Ciep³y wiatr niós³ zapachy morza: ma³¿y, wodorostów, soli. Ju¿ mia³ chwyciæ j¹ za rêkê, kiedy nagle siê potkn¹³. Upad³ na ziemiê, podpieraj¹c siê rêkoma. Ból przeszy³ mu twarz, klatkê piersiow¹ i nadgarstki. Wokó³ niego rozleg³ siê huk i zgrzyt, i nagle poczu³, ¿e rêce ma splecione wysoko na plecach. Po chwili wróci³a œwiadomoœæ, a wraz z ni¹ panika. Zobaczy³ kilku ubranych na czarno mê¿czyzn w wysokich butach i grubych
kurtkach. Ktoœ przycisn¹³ go swoim ciê¿arem do wyk³adziny. Eric nie móg³ oddychaæ. S³ysza³ rozkazy rzucane po hebrajsku i brzdêk, jakby coœ siê st³uk³o. Pali³o go w p³ucach i desperacko usi³owa³ zaczerpn¹æ powietrza, próbowa³ podnieœæ g³owê. Rachel. Musi j¹ obroniæ. A jeœli zrobili jej krzywdê? Próbowa³ siê wyrwaæ, ale nie da³ rady siê poruszyæ. Mocno skrêpowali mu nogi i rêce. Ktoœ poci¹gn¹³ go za ko³nierz. W pierwszej chwili pomyœla³, ¿e chc¹ mu pomóc wstaæ. Zaraz potem poczu³ jednak na szyi zimny przedmiot, tu¿ pod koœci¹ szczêkow¹. Coœ pstryknê³o i wszystko zrobi³o siê czarne.
Nag³e spotkanie by³o krótkie i intensywne. Dawid Jassur otworzy³ drzwi na klatkê schodow¹. Nie mia³ czasu czekaæ na windê. Pokonuj¹c szeœæ piêter z mieszkania dyrekcji na poziom przes³uchañ, jeszcze raz przebieg³ wszystko w myœlach. Komputer i notatnik zosta³y przekazane jednostce 8200 do natychmiastowej analizy. Grupy, które mia³y przeprowadziæ dzia³ania operacyjne przeciwko zamachowcom samobójcom, by³y gotowe do dzia³ania. Lokalne si³y policyjne w Tel Awiwie i Jerozolimie zosta³y powiadomione, a ewentualne cele zidentyfikowane. Posterunki graniczne postawiono w stan najwy¿szej gotowoœci. Psy wyszkolone pod k¹tem
wykrywania materia³ów wybuchowych by³y w drodze do Jerozolimy. Jak dot¹d jednak nie znali szczegó³ów – nie wiedzieli, gdzie i kiedy mia³y nast¹piæ ataki. Mieli nadziejê, ¿e jednostka 8200 dowie siê tego z komputera. Spotka³ siê z Rachel Papo. Zjawi³a siê, ¿eby zdaæ raport. By³a delikatniejsza, ni¿ s¹dzi³, i robi³a niemal dziewczêce wra¿enie. Pamiêta³ s³owa Meira Pardo o jej mrocznej przesz³oœci, znikniêciach i okaleczonej psychice. I o jego ojcowskich uczuciach. Rachel dobrze siê spisa³a. Udowodni³a, ¿e jest nie tylko ostrym no¿em, ale czymœ o wiele wiêcej. W ci¹gu zaledwie paru godzin sk³oni³a Szweda, aby siê jej zwierzy³.
Materia³, którym teraz dysponowali, móg³ oznaczaæ d³ugo oczekiwany prze³om. Do Izraela przylecia³ Paul Clinton, a wraz z nim dostêp do najwiêkszej organizacji bezpieczeñstwa na œwiecie. W obecnej sytuacji wszystkie zasoby FBI, CIA i NSA by³y do dyspozycji Mossadu. A w tej konkretnej chwili wszystko zaczyna³o siê i koñczy³o na tym Szwedzie. Kim by³? Sk¹d siê tu wzi¹³? Rozwa¿yli szereg mo¿liwoœci, ale ¿adna teoria nie wydawa³a siê prawdopodobna. Zbyt wiele rzeczy siê nie zgadza³o. Dawid sam powinien siê zorientowaæ, jak wygl¹da sytuacja, bezpoœrednio u Ÿród³a. Meir chcia³
poinformowaæ Bena Szawita, ale najpierw musia³ mieæ wiêcej informacji. Dawid zszed³ na parter i ruszy³ d³ugim korytarzem, który prowadzi³ do pokoju przes³uchañ. Min¹³ trzy puste pokoje. Przed czwartym sta³o dwóch m³odych ochroniarzy. Nad zamkniêtymi drzwiami mruga³a czerwona lampka. Wszed³ do ma³ego pokoju obserwacyjnego. Zasta³ w nim Paula, który opieraj¹c siê o œcianê, popija³ kawê z kubka. By³ mocno zbudowany, na granicy oty³oœci, i jak zawsze ubrany w szary garnitur i bia³¹ koszulê. Przed szyb¹, przez któr¹ widaæ by³o pokój przes³uchañ, siedzia³a milcz¹ca protokolantka. Mia³a przed
sob¹ panel kontrolny i sprzêt do nagrywania. Szyba by³a lustrem weneckim: widzieli pokój przes³uchañ, sami pozostaj¹c niewidocznymi. Dawid stan¹³ przy szybie i przygl¹da³ siê wiêŸniowi. Where no counsel is, the people fall,
but in the multitude of counselors there is safety.
Jedynym przedmiotem, który odbiega³
od skali kolorów w pokoju, by³ wisz¹cy na œcianie niebieski transparent. Pod cytatem widnia³ haftowany siedmioramienny œwiecznik ze srebra. Eric straci³ ostroœæ widzenia, œwiecznik zdawa³ siê przenikaæ œcianê. Zamkn¹³ oczy i spojrza³ znowu. Ostroœæ wróci³a. Czu³ ból i by³ napiêty. Na prawym ramieniu mia³ kilka ma³ych, bia³ych plastrów. Pobierali mu próbki krwi. Albo coœ mu wstrzykiwali. Z wysi³kiem rozejrza³ siê dooko³a. Le¿a³ na pryczy w ca³kowicie symetrycznym pokoju. Œciany by³y szare, w pokoju znajdowa³o siê te¿ du¿e lustro. Pod³ogê pokrywa³o linoleum w szare ciapki, a u sufitu wœciekle œwieci³y trzy jarzeniówki. Prycza, na której le¿a³,
sta³a naprzeciwko lustra. Widzia³ w nim siebie, le¿¹cego z podci¹gniêtymi nogami i rêkoma miêdzy kolanami. Dziwnie wygl¹da³. Martwo. Kiedyœ na KTH mieli æwiczenia przeciwpo¿arowe, podczas których przykrywali kocami p³on¹cy manekin wielourazowy. Podobnie wygl¹da³ mê¿czyzna w lustrze. Jak manekin w pomiêtym ubraniu. Na œrodku pokoju sta³ kwadratowy stó³ i trzy krzes³a. Ostre œwiat³o jarzeniówek oœlepia³o go i piek³o w oczy. Co siê sta³o? Gdzie jest Rachel? Mia³ sucho w ustach. Wyczu³ w nich gorzki smak, którego wczeœniej nie by³o. W pokoju panowa³ ch³ód. Eric spojrza³ na transparent i zacz¹³ siê
zastanawiaæ, kto wyhaftowa³ œwiecznik. – Nasze motto! Mê¿czyzna, który wszed³ do pokoju, wskaza³ tekst kiwniêciem g³owy. – Nasze motto i znak firmowy. Usiad³ na jednym z krzese³ i rzuci³ na stó³ ¿ó³t¹ teczkê. Eric z trudem podniós³ siê z pryczy. – Nasze? – Ach, chyba zapomnieliœmy powiedzieæ, gdzie jesteœ. Witamy w Mossadzie. Przykro mi, ¿e nie
dysponowaliœmy ³adniejszym pokojem. W jego g³osie s³ychaæ by³o wyraŸny sarkazm. Mossad? Ze wszystkich nieprawdopodobnych i absurdalnych mo¿liwoœci. Ale dlaczego? Mê¿czyzna przy stole przygl¹da³ mu siê ch³odnym wzrokiem. Nie groŸnym, choæ te¿ nie przyjaznym. By³o w nim coœ innego. Twardego i nieub³aganego. By³ w wieku Erica, niski, ale mocno zbudowany. Opalon¹ twarz znaczy³y zmarszczki, a czarne w³osy przyprószone by³y siwizn¹. Mia³ na sobie czarn¹ koszulkê polo i ciemnobr¹zowe chinosy. Nie nosi³ zegarka.
– Jestem obywatelem szwedzkim – odezwa³ siê cicho Eric. – A ja izraelskim. To bez znaczenia. Nazywam siê Dawid Jassur i jestem tutaj szefem operacyjnym. Numerem dwa. Eric rozmasowa³ obola³e nadgarstki. – Chcê siê skontaktowaæ z ambasad¹. – Jasne. A ja chcê le¿eæ w domu na kanapie i ogl¹daæ mecz. Ale obaj jesteœmy tutaj. PodejdŸ. Wskaza³ gestem wolne krzes³o. Eric nie ruszy³ siê z pryczy.
– Mam swoje prawa. – I tu siê mylisz. Nie masz ¿adnych praw. ¯adnego paszportu, nazwiska ani narodowoœci. Jesteœ tylko workiem miêsa i koœci. Jedyn¹ twoj¹ wartoœci¹ s¹ informacje. Albo odegrasz swoj¹ rolê na tyle dobrze, ¿eby wyjœæ z tego ca³o, albo nabierzesz wody w usta. Je¿eli bêdziesz milcza³, staniesz siê zupe³nie bezwartoœciowy. Gdyby to ode mnie zale¿a³o, nie opuœci³byœ Nicei. Tak jak kocham Izrael, tak samo nienawidzê tych, którzy nam zagra¿aj¹. Dosta³eœ szansê, ale zawali³eœ. Mam jednak kilka pytañ. Wybór nale¿y do ciebie: albo odpowiesz na nie tutaj, albo przeniesiemy siê do piwnicy. Na dole to
nie ja bêdê zadawa³ pytania. To nie ¿adna pieprzona ciuciubabka. Mówiê cholernie serio. Dotar³o? Agresja mê¿czyzny zszokowa³a Erica. Us³yszane s³owa wyrwa³y go z poczucia nierealnoœci, które sprawia³o, ¿e dystansowa³ siê od sytuacji. A jednak to wszystko dzia³o siê naprawdê. To nie by³ film ani przedstawienie. To przydarzy³o siê w³aœnie jemu. Czy rzeczywiœcie mogli zrobiæ mu krzywdê? Mimo wszystko byli pañstwow¹ instytucj¹ w cywilizowanym kraju. Sam wiedzia³, jak naiwnie to brzmia³o. By³ wiêŸniem najgroŸniejszych s³u¿b wywiadowczych œwiata.
Chwiejnym krokiem podszed³ do sto³u i usiad³. Krzes³o szurnê³o tak przenikliwie, ¿e a¿ zaœwidrowa³o mu w uszach. Po³o¿y³ d³onie na stole i próbowa³ siê uspokoiæ. Od mê¿czyzny czuæ by³o potem. – Mogê zapytaæ, dlaczego tu jestem? – Bo nas ciekawisz. Bo nie rozumiemy, jak siê znalaz³eœ w tej ca³ej historii. Bo masz notatnik, który nale¿y do naszych wrogów. Bo masz zdjêcia naszych wrogów. Bo prowadzisz dialog z naszymi wrogami. Bo im pomagasz. Dlatego tu jesteœ. By tak wymieniæ tylko powody pierwsze z brzegu. Myœli szala³y mu w g³owie. Jakie
zdjêcia? NajwyraŸniej znaleŸli fotografie, które kupi³ w Nicei. Pomaganie wrogom? Przeczytali rozmowê z Salahem ad-Dinem. Widzieli, jak im siê podlizywa³, proponuj¹c ulepszenia kodu. Co zrobili z notatnikiem? Z jego komputerem? Z Rachel? – Gdzie jest Rachel? Mê¿czyzna przerzuca³ papiery. Odpowiedzia³, nie podnosz¹c wzroku: – O ni¹ siê nie martw. Masz wystarczaj¹co du¿o w³asnych problemów. Spojrza³ na niego znad otwartej teczki.
– Eric Hugo Söderqvist. Co ty, do cholery, wyprawiasz? Nie by³o sensu k³amaæ. ¯adnych kitów o dziennikarzu z „Aftonbladet”. Rachel to jedno, ale teraz by³ w Mossadzie. Jak jednak móg³ powiedzieæ prawdê? To brzmia³o zupe³nie niewiarygodnie. Z drugiej strony – czy mia³ jakiœ wybór? Prze³kn¹³ œlinê i napotka³ mroczne spojrzenie Dawida Jassura. – Próbujê uratowaæ ¿ycie mojej ¿onie. – A co siê dzieje z twoj¹ ¿on¹? – Zarazi³a siê Mon¹. – Mon¹? Jak ten wirus komputerowy
Mona? – Zgadza siê. – Twoja ¿ona zarazi³a siê wirusem komputerowym? ‒ Dawid Jassur poprawi³ siê na krzeœle. – Wyjaœnij. – Jestem naukowcem. Moj¹ specjalnoœci¹ jest BCI. Brain Computer Interface. – Wiem, co to takiego. – W porz¹dku. W moich badaniach skupia³em siê na znalezieniu nowej metody komunikacji miêdzy mózgiem a komputerem. Czy te¿, œciœlej mówi¹c, sposobu na stworzenie lepszych
warunków dla tej komunikacji. Nak³adaj¹c na g³owê specjalny ¿el, mo¿na nawi¹zaæ bardzo dobry kontakt z mózgiem bez interwencji chirurgicznej. Oprócz tego ja i mój zespó³ opracowaliœmy Mind Surf, oprogramowanie, które umo¿liwia surfowanie w sieci si³¹ umys³u. – Super, ale co to ma wspólnego z twoj¹ ¿on¹? – By³a jedn¹ z pierwszych osób, które testowa³y system. Pracuje jako dyrektor IT w sztokholmskim oddziale banku TBI. Kiedy by³a pod³¹czona do Mind Surfu, wesz³a na stronê banku zara¿on¹ przez Monê. Wirus przedosta³ siê do
systemu i w jakiœ niezrozumia³y dla mnie sposób j¹ zaatakowa³. – Zaatakowa³? – Nied³ugo potem zachorowa³a. Le¿y teraz na intensywnej terapii. – W którym szpitalu? Nie chcia³ jej wydawaæ. Ale równie¿ i to mogli ustaliæ w dziesiêæ minut. – Karolinska w Sztokholmie. – Mów dalej. – Lekarze w tym szpitalu nie s¹ w stanie jej wyleczyæ. Stwierdzili tylko, ¿e jej
stan jest coraz gorszy. – Sk¹d wiesz, ¿e nie cierpi na jak¹œ inn¹ chorobê? – Sama to powiedzia³a. A nied³ugo póŸniej zachorowa³ te¿ mój g³ówny inwestor, Mats Hagström. Objawy i przebieg choroby by³y identyczne jak u mojej ¿ony. On tak¿e wypróbowa³ Mind Surf. – Ju¿ po zara¿eniu komputera? – Po zara¿eniu komputera. Dawid Jassur przygl¹da³ siê mu sceptycznie.
– Nikt mi nie wierzy³. Uzna³em, ¿e umrze, je¿eli nie zostan¹ podjête drastyczne œrodki. Za³o¿y³em, ¿e zarazi³a siê Mon¹, jakkolwiek niedorzecznie to brzmi. Skoro jest wirus, powinien tak¿e istnieæ antywirus. Posiadaczem programu antywirusowego powinien byæ twórca samego wirusa. ¯eby sprawdziæ moje przypuszczenia, odwiedzi³em dobrego przyjaciela z redakcji popo³udniowej gazety. Tam, czystym przypadkiem, dowiedzia³em siê, ¿e w Nicei jest cz³owiek, który chce sprzedaæ informacje o terrorystach. – Jak popo³udniówka wesz³a w posiadanie tego Ÿród³a?
– Dziêki kontaktom. – Kim jest ten cz³owiek? Co mia³ odpowiedzieæ? Czy powinien wydaæ Cédrica Antoine’a? Prawdziwym informatorem by³ przecie¿ ktoœ inny. – Policjant z si³ specjalnych, który chcia³ trochê dorobiæ. Nie znam jego nazwiska. – PóŸniej do tego dojdziemy. Co by³o potem? – Pojecha³em do Nicei i kupi³em od niego te informacje.
– Spotka³eœ siê z nim? – Nie osobiœcie. Przela³em pieni¹dze na konto i otrzyma³em torbê z informacjami. By³a ukryta w muzeum Marca Chagalla. – Ma pan jeszcze numer konta? Eric pokiwa³ g³ow¹. – Co by³o w torbie? – Notatnik i zdjêcia. – W³ama³eœ siê te¿ do sieci TBI? Sk¹d o tym wiedzieli? Prawdopodobnie w³aœnie dziêki temu go znaleŸli. Jak
móg³ byæ taki nieostro¿ny? Odciski palców – analogowe czy cyfrowe – zostawia siê wszêdzie. Ludzie z TBI wykryli jego w³amanie do komputera Isaca Bernsa, dyrektora IT, i powiadomili Mossad. To dlatego Dawid Jassur powiedzia³, ¿e mogli go zatrzymaæ ju¿ w Nicei. Musieli pod¹¿aæ za nim do Tel Awiwu. Sk¹d jednak wiedzieli, kiedy uderzyæ? Sk¹d wiedzieli, ¿e nawi¹za³ kontakt? Sk¹d wiedzieli, o czym rozmawia³ z Salahem ad-Dinem? Nagle przypomnia³ sobie zgubion¹ walizkê, mocny uœcisk d³oni, cienk¹ sukienkê, nieprawdopodobn¹ znajomoœæ osmañskiego kodu, tatua¿e. Westchn¹³ ciê¿ko.
– Rachel dla was pracuje? Dawid Jassur nie odpowiedzia³. Eric poczu³ siê pusty w œrodku. Oszukany. Zdradzony. By³ ¿a³osnym idiot¹. Co on sobie myœla³? – Dlaczego przyjecha³eœ do Tel Awiwu? – Nie mog³em przet³umaczyæ kodu z notatnika. Chcia³em spróbowaæ nawi¹zaæ kontakt z Isakiem Bernsem. Przekonaæ siê, czy mo¿e mi pomóc. – Dlaczego mia³by ciê wys³uchaæ? – Nie mam pojêcia. Mo¿e dlatego, ¿e jest dobrym cz³owiekiem. A mo¿e
dlatego, ¿e jedna z jego pracownic umiera. – Sk¹d znasz Samira Mustafa? – Domyœlam siê, ¿e to twórca Mony? Chêtnie bym go pozna³, ale nigdy z nim nie rozmawia³em. – Myœlê, ¿e jednak rozmawia³eœ. – Nie rozumiem. – Salah ad-Din to pseudonim Samira Mustafa. – Sk¹d wiecie? – To nie ma znaczenia. Powtarzam
pytanie, sk¹d go znasz? – Kiedy Rachel rozpracowa³a kod, otrzyma³em informacje, które doprowadzi³y mnie do wirtualnego œrodowiska. Znalaz³em tam adres czatu. Na tym czacie skontaktowa³em siê z terrorystami. – Nazywasz ich terrorystami. Czy to nie bojownicy o wolnoœæ? Œwiêci ¿o³nierze walcz¹cy w dobrej sprawie? – Nie. To terroryœci. Proœci bandyci. – A Salah ad-Din? – Poda³em siê za ich zwolennika. Zdolnego hakera, który chce siê do nich
przy³¹czyæ. Wszystko po to, ¿eby nawi¹zaæ kontakt. ¯eby siê zbli¿yæ. Zdobyæ jego zaufanie. Nie mia³em... nie mam wyboru, muszê siê z nimi spotkaæ. Wszystko po to, ¿eby mieæ dostêp do antywirusa. – Sk¹d wiedzia³eœ, ¿e antywirus w ogóle istnieje? – Nie wiedzia³em, ale po tym, co przeczyta³em na czacie, jestem pewien. Nosi nazwê Nadim. – A dlaczego Mustaf mia³by ci daæ antywirusa? – Nie mam pojêcia. Wiara, nadzieja i mi³oœæ. Prawdopodobnie da³by mi
kulkê w ³eb i nic ponadto. Ale podejmujê to ryzyko. Nie mam nic do stracenia. – Kto ci pomaga? – Nikt. Jestem sam. Eric poczu³ prawdziwoœæ tych s³ów. Naprawdê by³ sam. Teraz bardziej ni¿ kiedykolwiek. Mê¿czyzna naprzeciwko milcza³. Minê³a d³u¿sza chwila. Siedzieli. Dwóch mê¿czyzn przy ma³ym stoliku. Podobni, a jednak tak nieskoñczenie ró¿ni. Dawid Jassur wsta³, zabra³ teczkê i poszed³. Szare drzwi zamknê³y siê ze szczêkiem. Eric nie ruszy³ siê z miejsca.
Kiedy Dawid Jassur wróci³ do pokoju przes³uchañ, Paul Clinton siedzia³ na krzeœle ko³o protokolantki. W œrodku panowa³ zaduch. Przez lustro widzieli Erica siedz¹cego z g³ow¹ w d³oniach. Paul huœta³ siê na krzeœle i naprawdê niewiele brakowa³o, ¿eby siê przewróci³. – To najbardziej chora historia, jak¹ s³ysza³em. A wiedz, ¿e s³ysza³em naprawdê wiele chorych historii. Dawid skin¹³ g³ow¹. – Tak, rzeczywiœcie jest dziwna. Pytanie brzmi, jak mam j¹ przedstawiæ Meirowi.
Drzwi otworzy³ Dan Hertzog z jednostki 8200. Dawid spojrza³ na niego w napiêciu. – Skoñczyliœcie analizy? – Nie. Nie zbadaliœmy jeszcze notatnika. Nawet nie zaczêliœmy analizowaæ kodu wirtualnej bazy danych. To zajmie dni, mo¿e tygodnie. Postanowiliœmy priorytetowaæ czat. – I? – Rachel mia³a racjê. Chc¹ przeprowadziæ trzy zamachy, dwa w Jerozolimie i jeden w Tel Awiwie. Paul napotka³ spojrzenie Dawida. Dan
kontynuowa³: – ZnaleŸliœmy wpis, w którym omawiano datê, miejsca i godzinê. Informacje wymieniali u¿ytkownik o nicku „Sinon” i u¿ytkownik o nicku „A”. Nie wiemy jeszcze, kto kryje siê za tymi pseudonimami. Sinon zaproponowa³, ¿eby wszystkie trzy ataki przeprowadziæ równoczeœnie, tym samym pokazuj¹c, ¿e za wszystkim stoi jeden nadawca. Zorganizowany wróg. We wpisie podano czas i miejsca. Dawid wsta³ i podszed³ do Dana. – Jakie? – W Jerozolimie okolice Uniwersytetu
Hebrajskiego i na dworcu autobusowym przy targu Mahane Yehuda. W Tel Awiwie przy g³ównym dworcu kolejowym Savidor Merkaz. – Mój Bo¿e. Kiedy? Dan spojrza³ najpierw na Dawida, a potem na Paula. – Dziœ kwadrans po drugiej po po³udniu. Paul sapn¹³. – To za nieca³e dwie godziny! Dawid ju¿ wychodzi³ z sali. Paul i Dan pobiegli za nim d³ugim korytarzem.
– Co robimy ze Szwedem? – Olewamy. Nigdzie nie pójdzie. Dawid zerkn¹³ na Dana. – Macie jeszcze jakieœ fakty? Coœ, co mog³oby pomóc grupie specjalnej? – Wiemy, ¿e przy uniwersytecie pojawi siê furgonetka. – A pozosta³e dwa? – Pasy z ³adunkami wybuchowymi. Nie jesteœmy do koñca pewni, ale to wydaje nam siê najbardziej prawdopodobne. Dotarli do wind, ale Dawid jak zawsze
wszed³ na klatkê schodow¹, tu¿ za nim pod¹¿yli Paul i Dan. Pokonywa³ dwa stopnie naraz ‒ Paul zasapa³ siê ju¿ po pierwszym piêtrze. – Czy nie mo¿emy zabezpieczyæ tych miejsc? – wysapa³. – Jasne, ale wtedy ryzykujemy, ¿e zdetonuj¹ ³adunki gdzieœ indziej, gdziekolwiek. Najlepiej by³oby ich z³apaæ na gor¹cym uczynku. Z monitoringiem, psami i wykrywaczami materia³ów wybuchowych mo¿e siê udaæ. Ale to du¿e ryzyko. Z furgonetk¹ powinno pójœæ ³atwiej. Weszli do przestrzeni biurowej, gdzie panowa³a gor¹czkowa krz¹tanina. Dawid
przemierzy³ pokój i wszed³ do kolejnego korytarza. Dan i Paul robili, co mogli, ¿eby dotrzymaæ mu kroku. – Idziemy do centrum dowodzenia. Muszê siê upewniæ, ¿e zorganizowali oddzia³. Dan, zak³adam, ¿e ju¿ ich poinformowa³eœ o miejscach i czasie? – Dwanaœcie minut temu. Dzia³aniami pokieruje policja, ale bêd¹ mieli nasze wsparcie. My zajmiemy siê samym nalotem. Zatrzyma³ siê. – Zak³adam, ¿e ju¿ mnie nie potrzebujecie. Muszê wracaæ do jednostki.
– Dziêki, Dan. Dobra robota. Dawid i Paul poszli dalej korytarzem do bia³ych drzwi bez szyby. Dawid wystuka³ szeœciocyfrowy kod na panelu na œcianie i otworzy³ drzwi, za którymi rozci¹ga³ siê du¿y pokój pe³en ekranów, map i rzêdów biurek. By³o tam kilkudziesiêciu mê¿czyzn i kilkadziesi¹t kobiet. – Zazwyczaj dowodzimy st¹d operacjami miêdzynarodowymi. Dziœ musi to wystarczyæ za centrum dowodzenia równie¿ dla dzia³añ lokalnych. Dawid podszed³ do silnie zbudowanego mê¿czyzny z koñskim ogonem,
czytaj¹cego coœ z iPada. – Frank, jaki jest wasz status? – W zasadzie mamy ju¿ zielone œwiat³o. Zosta³o jeszcze tylko kilka szczegó³ów. Policja musi uruchomiæ wszystkie kamery na dworcu g³ównym, przez kilka dni by³y nieczynne z powodu konserwacji. Nasz oddzia³ jest gotowy i skoordynowany z dzia³aniami policji. Wsparcie, rozpoznanie i analiza ju¿ s¹ w drodze do celów. Dawid wygl¹da³, jakby kamieñ spad³ mu z serca. Po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Franka Harela. – Poradzicie sobie, prawda?
Mê¿czyzna wróci³ do iPada. – B’Ezrat Hashem. Z Bo¿¹ pomoc¹. Paul przyniós³ dwa kubki kawy i wrêczy³ jeden z nich Dawidowi. Stali na œrodku pokoju i studiowali wielk¹ mapê Tel Awiwu. Ko³o dworca g³ównego mruga³a dioda. Paul zwróci³ siê do Dawida: – A co, jeœli on mówi prawdê? Jeœli rzeczywiœcie uda³o mu siê nabraæ Hezbollah? To by³oby zupe³nie nieprawdopodobne. Dawid prychn¹³. – Mówisz, ¿e sam jeden i bez ¿adnego
przygotowania wyœledzi³ ich i nawi¹za³ kontakt? Paul skin¹³ g³ow¹. – Tak jest. Mo¿e w³aœnie dlatego, ¿e nie jest jednym z nas. Jego profil w Google, prawdziwe nazwisko, historia, to wszystko da siê potwierdziæ. To, ¿e zna³ kod osmañski, ¿e znalaz³ czat, a zw³aszcza ¿e potrafi³ doradziæ w bardzo zaawansowanej kwestii programistycznej, stanowi nieprawdopodobn¹ mieszankê. Ale mo¿e uda³o mu siê naprawdê wzbudziæ zainteresowanie Samira Mustafa. Je¿eli tak, to znaczy, ¿e jest wartoœciowy. Mo¿emy go wykorzystaæ, ¿eby do nich
dotrzeæ. – Rozumiesz, co w³aœnie powiedzia³eœ? To by znaczy³o, ¿e reszta jego historii tak¿e jest prawd¹. To, ¿e jego ¿ona zarazi³a siê wirusem komputerowym. Komputerowym! Paul s¹czy³ kawê. – Nie wydaje mi siê. Ale mo¿e on w to wierzy. To wystarczy. ¯ona z pewnoœci¹ z³apa³a tylko grypê. On jednak wbi³ sobie do g³owy, ¿e zarazi³a siê Mon¹, i to wystarczy³o, by w³¹czy³ siê w ten ca³y cyrk. Pamiêtaj, ¿e pokaza³ Rachel czat. I opowiedzia³ o atakach. Wiemy te¿, ¿e próbowa³ siê dodzwoniæ do Isaca Bernsa.
Dawid pokrêci³ g³ow¹. – Myœlê, ¿e on k³amie. To jednak sprawdzimy póŸniej. Teraz musimy siê zaj¹æ trzema zamachowcami. By³a pierwsza dwadzieœcia piêæ po po³udniu. Eric wróci³ na pryczê. Rozmowa z Dawidem Jassurem nim wstrz¹snê³a. Powaga sytuacji zala³a go niczym lodowata woda, a wraz z ni¹ wszystkie mo¿liwe katastrofalne skutki. By³ ju¿ tak blisko celu. Nawi¹za³ kontakt z Samirem Mustafem. Antywirus naprawdê istnia³. Teraz jednak straci³ szansê. Nie mia³ jak po³¹czyæ siê z Salahem ad-Dinem. Hanna nie dostanie antywirusa. Mo¿e
nigdy nie by³oby to mo¿liwe, ale uczepi³ siê nadziei. Na dobr¹ sprawê ca³y ten pomys³ by³ absurdem. Nawet jeœli Hanna i Mats Hagström zachorowali z powodu Mony, szanse na wyleczenie ich za pomoc¹ cyfrowego antywirusa praktycznie nie istnia³y. Teraz zaœ le¿a³ w ma³ej celi bez telefonu, paszportu, zegarka ani portfela. Jako wiêzieñ. Równie odciêty od œwiata jak Hanna w swoim ³ó¿ku w Karolinska. Czy ska¿¹ go za terroryzm i zamkn¹ na dobre? Poczu³ niemal desperack¹ potrzebê rozmowy z Jensem albo doktorem Thomasem Wethje. Kimœ normalnym ze Szwecji, kto móg³by przywróciæ mu poczucie rzeczywistoœci. Jak, do
cholery, móg³ myœleæ, ¿e da radê odgrywaæ bohatera? Na d³u¿sz¹ chwilê wstrzyma³ oddech i popatrzy³ w sufit. Jak Rachel mog³a tak ³gaæ w ¿ywe oczy? Kim jednak by³, ¿eby j¹ oceniaæ? Zupe³nie zatraci³ siê w mazi k³amstw i mrzonek. Teraz wszystko siê spieprzy³o. Kompletnie spieprzy³o.
Izrael
W s³uchawce rozleg³ siê trzask. Larry Lavon czeka³ w napiêciu na g³os Miszy Begina. – Nic. Powtarzam, nic. Cholera. Wy³apali dwóch ludzi, ale za ka¿dym razem by³a to pomy³ka. Drugiego z nich by³ pewien. Zdawa³o mu siê, ¿e pies go wskaza³. Podejrzany mê¿czyzna mia³ na sobie o wiele za grub¹ kurtkê i robi³ wra¿enie zestresowanego. Larry ponownie powiód³ spojrzeniem po grupie ludzi. Wiêkszoœæ czeka³a na autobus, wygl¹dali na coraz bardziej zniecierpliwionych. Autobus spóŸnia³
siê ju¿ piêtnaœcie minut. Zamachowcy zwykle czekali, a¿ przyjedzie, albo wsiadali i dopiero potem detonowali ³adunki. Dlatego zdecydowali, ¿eby nie podje¿d¿a³. Mahane Yehuda le¿a³ tu¿ przy rynku i roi³o siê tam od ludzi. Larry rzuci³ kolejne pe³ne frustracji spojrzenie na zegarek. Trzy minuty po drugiej. Jeszcze dwanaœcie minut. Widzia³, ¿e wœród czekaj¹cych by³o coraz wiêcej policjantów w cywilu. Dwóch z nich mia³o psy. Rudow³osy, ubrany po cywilnemu funkcjonariusz mia³ przy sobie skaner reaguj¹cy na materia³y wybuchowe. Wygl¹da³ jak krótka pompka rowerowa. Zastanawia³ siê, jak
radz¹ sobie dwie pozosta³e grupy. Czy uda³o im siê wy³apaæ cele? Gdyby furgonetka pe³na materia³ów wybuchowych eksplodowa³a przy uniwersytecie, huk by³oby s³ychaæ a¿ tutaj. Jak dot¹d nic nie wybuch³o. W s³uchawce znowu rozleg³ siê trzask. – Larry, wkraczasz. Kontakt na trzeciej. Zerkn¹³ w stronê skraju przystanku i zobaczy³ Miszê w towarzystwie jednego z miejscowych policjantów i psa. Stali za niskim ciemnoskórym mê¿czyzn¹ w czerwonej sportowej kurtce. Szybkim krokiem ruszy³ w ich stronê.
– Decyzja! – Pies jest sztywny z podekscytowania. Mamy wezwaæ skaner czy zaryzykowaæ i go zgarn¹æ? Larry myœla³ szybko. Mê¿czyzna sta³ w du¿ej grupie podró¿nych. Je¿eli to niew³aœciwa osoba, interwencja zaalarmuje prawdziwego zamachowca. Je¿eli to on i zd¹¿y uruchomiæ zapalnik, bêdzie wiele ofiar. – Poczekaj. Zaraz tam bêdê. Szybkim krokiem dotar³ do celu znajduj¹cego siê kawa³ek dalej. Mê¿czyzna sta³ spokojnie z rêkoma w kieszeniach i wzrokiem utkwionym
w ziemi. Mia³ na sobie granatowe d¿insy i bia³e trampki. Buty wygl¹da³y na nowe. Zbyt nowe. W kieszeni prawdopodobnie mia³ zapalnik. Czêsto przyklejali go sobie taœm¹ do d³oni, ¿eby nie wypad³, gdyby ich przewrócono. Larry zdecydowa³ siê w tej samej chwili. Nie by³o czasu do stracenia. Wyj¹³ z kabury ma³y iniektor. Przechodz¹c obok mê¿czyzny, szturchn¹³ go, przytkn¹³ koñcówkê iniektora do jego têtnicy szyjnej i nacisn¹³. Rozleg³o siê ciche klikniêcie i pod mê¿czyzn¹ ugiê³y siê nogi. Larry szybko wyci¹gn¹³ rêkê i go podtrzyma³. Neurotoksyny powali³y go w nieca³¹ sekundê: by³ ciê¿ki
i bezw³adny. Znieczulenie podzia³a mniej wiêcej godzinê. Pies g³oœno szczekn¹³, a policjant poci¹gn¹³ mocno za smycz. Larry po³o¿y³ cia³o na ziemi, nie zwracaj¹c uwagi na ludzi, którzy ich otoczyli. Czasem dodatkowy detonator przyczepiano do zamka b³yskawicznego. Ale musi wiedzieæ, czy to w³aœciwy cz³owiek. Zacisn¹³ zêby i poci¹gn¹³ suwak. Od razu zobaczy³ du¿e, zielone plastikowe torby zwisaj¹ce z brzucha mê¿czyzny. Rozerwa³ górn¹ ‒ na d³oñ wysypa³a mu siê masa ostrych metalowych kolców. Odsun¹³ siatki, ods³aniaj¹c jasnobr¹zowy pas z ³adunkami wybuchowymi. Ostro¿nie podniós³ praw¹ rêkê mê¿czyzny. Do wnêtrza d³oni przyklejony by³ czarny
przycisk. Zerkn¹³ na zegarek. Siedem po drugiej. Du¿¹ furgonetkê ciê¿ko siê prowadzi³o. Ali Askani musia³ walczyæ na ka¿dym zakrêcie, ¿eby ruszyæ oporn¹ kierownic¹. Nawet skrzynia biegów stawia³a opór, biegi co jakiœ czas wyskakiwa³y i silnik rycza³ wœciekle. W kabinie kierowcy œmierdzia³o papierosowym dymem i potem. Ju¿ doje¿d¿a³. Setki razy uczy³ siê tej trasy na pamiêæ i chocia¿ nie zna³ ani s³owa po hebrajsku, rozpoznawa³ ka¿dy symbol na ka¿dym znaku. Panowa³ du¿y ruch. Na chodnikach roi³o siê od pieszych, którzy na ka¿dych œwiat³ach wylewali siê na ulicê jak stado
szczurów. Drêczy³ go bolesny kaszel, który rozrywa³ piersi. Nabawi³ siê go w Balakot. Nocami w szkole panowa³ ch³ód i wilgoæ, a koców nie starczy³o dla wszystkich. Kaszla³ i kaszla³. Tak bardzo, ¿e pozostali uczniowie zaczêli go biæ. Po ciemku podkradali siê do jego ³ó¿ka i t³ukli go po twarzy butami. Dziœ by³o gorzej ni¿ kiedykolwiek. Mo¿e to przez stres. Ale wkrótce znów bêdzie silny i zdrowy. Wkrótce zazna pokoju i bezgranicznej mi³oœci. Bieg wyskoczy³ po raz kolejny i silnik diesla zawy³. Ali wcisn¹³ du¿e sprzêg³o i tym razem uda³o siê go wrzuciæ. Od Uniwersytetu Hebrajskiego dzieli³o go ju¿ tylko kilka przecznic. Czarny
przycisk zwisa³ luŸno tu¿ pod radiem. Kiedy puszcza³ dr¹¿ek, móg³ go bez trudu dosiêgn¹æ. Æwiczy³ ten ruch w gara¿u. Pomyœla³ o swoim ojcu. Gdyby tak móg³ go teraz zobaczyæ. Nie by³ ju¿ tym ma³ym ch³opcem, który spada³ z roweru, zdzieraj¹c sobie rêce. Ani p³acz¹cym zasmarkañcem, który narobi³ wstydu, kiedy zsika³ siê w meczecie. Teraz to on wymachiwa³ mieczem, o który wszyscy siê modlili. Jeszcze jedno przejœcie dla pieszych, na którym zaroi³o siê od szczurów, du¿ych i ma³ych. Ali mocno œciska³ dr¹¿ek i pilnowa³, ¿eby utrzymaæ silnik na niskich obrotach. Zobaczy³ grupkê muzu³mañskich kobiet i mê¿czyzn.
Wszyscy byli starzy. Mê¿czyŸni nosili bia³e diszdasze, a kobiety czarne abaje i pasuj¹ce do nich hid¿aby. Prawowierni emanowali szczególn¹ godnoœci¹. Poœród wszystkich tych brudnych psów poruszali siê z wdziêkiem, jakby byli z innego œwiata. Choæ byli starzy i st¹pali ciê¿ko, mieli w sobie dumê. Zatrzymali siê przed przejœciem dla pieszych. Ali chcia³ zmiêkczyæ wœciek³y silnik diesla i uciszyæ wszystkie inne samochody. Poci³ siê. Jedna z kobiet wysz³a na ulicê szybciej ni¿ reszta. Rozejrza³a siê dooko³a i pomog³a jednemu ze starszych. Kiedy podeszli bli¿ej, zobaczy³, ¿e pomocna kobieta jest m³odsza od pozosta³ych.
Zdumia³o go jej piêkno. Wielkie br¹zowe oczy i delikatna twarz obramowana hid¿abem. Bra³a ka¿dego po kolei za rêkê i pomaga³a przejœæ przez ulicê. „Szybciej, bo zaraz zmieni siê na czerwone”. Kiedy przeprowadzi³a ostatni¹ osobê, ich spojrzenia siê spotka³y. By³o to najmocniejsze doznanie w jego ¿yciu. Anio³ zst¹pi³ prosto z D¿annah. Znak od Allaha. Znak mówi¹cy, ¿e jest oczekiwany i kochany. Kobieta uœmiechnê³a siê ciep³o i poczu³ siê tak, jakby ju¿ sta³ u bram raju. Tylko z nosem tego anio³a by³o coœ nie tak. Stoj¹cy za nim samochód zatr¹bi³, ale on chcia³ przed³u¿yæ tê chwilê. Ali by³ tak poch³oniêty spojrzeniem anio³a, ¿e nie zauwa¿y³, kiedy wyci¹gnê³a zza abai
czarny karabin TAR-21. Zmru¿y³ oczy i patrzy³, jak wszystko eksploduje w migotliwym œwietle. Nie zwracaj¹c uwagi na krzycz¹cych ludzi dooko³a, Rachel Papo sta³a wyprostowana, wyci¹gaj¹c rêkê w kierunku kierowcy furgonetki znajduj¹cego siê tylko dwa i pó³ metra dalej. Opró¿nienie magazynka z dwudziestu piêciu naboi zajê³o jej kilka sekund. Rachel sta³a nadal z wyci¹gniêtym ramieniem i wpatrywa³a siê w fotel kierowcy. Nie widaæ by³o ¿adnego ruchu. Silnik warcza³ g³oœno. Bieg najwyraŸniej wyskoczy³. Wreszcie upuœci³a broñ na ziemiê i rozejrza³a siê dooko³a. Przechodnie patrzyli na ni¹
z przera¿eniem. Muzu³mañscy staruszkowie, którym pomaga³a przejœæ przez ulicê, zdjêli diszdasze, ukazuj¹c policyjne mundury. Kiedy próbowali utrzymaæ ludzi z dala od miejsca zdarzenia, Rachel podesz³a do samochodu, nachyli³a siê i wy³¹czy³a silnik. Spojrza³a na zw³oki. Choæ mê¿czyzna by³ nieŸle pokiereszowany, zdawa³o siê, ¿e widzi uœmiech na jego twarzy. Przystanê³a na chwilê w zamyœleniu. Nastêpnie odwróci³a siê do policjantów, którzy ustawili prowizoryczne barierki. W oddali wy³y syreny. Przesz³a pod barierk¹ i zniknê³a w morzu ludzi. Druga dwanaœcie po po³udniu.
Kaszif Kareem Muhammad siedzia³ w kawiarni w kompleksie handlowym Azrieli w centrum Tel Awiwu. Patrzy³ na ludzi i pi³ coca-colê. Od zawsze uwielbia³ ten napój i wci¹¿ pamiêta³, kiedy spróbowa³ go po raz pierwszy. Jego starszy brat Rahim uroczyœcie nala³ odrobinê do bia³ego plastikowego kubeczka. Siedzieli na niskim murku przy drodze. Rahim dosta³ colê od pasterza owiec, w podziêkowaniu za pracê, któr¹ wykona³ tego dnia. Fascynowa³a go piêkna butelka, zwê¿ona poœrodku. „Jak kobieta – wyszepta³ Rahim. – Tak samo smuk³a i równie s³odka”. Œmiali siê i wznosili toast czarnym p³ynem.
Spojrzenie Kaszifa wêdrowa³o miêdzy sklepami pe³nymi kolorowych towarów. Widzia³ sportowe buty, kwiaty, gazety, s³odycze i sprzêt stereo. Wokó³ niego roi³o siê od ludzi z siatkami i pakunkami. Jak mogli tak du¿o kupowaæ? Co z tym wszystkim zrobi¹? S³ucha³ muzyki. Popu. Podoba³ mu siê rytm i angielskie g³osy. Zacz¹³ myœleæ o Libii. O swoim bracie, w po³owie sparali¿owanym po upadku z rusztowania. Co teraz robi³? Ostatni raz widzia³ go ponad rok temu. Tak wiele chcia³ mu powiedzieæ. Mia³ nadziejê, ¿e brat otrzyma list, który do niego wys³a³. Próbowa³ sobie wyobraziæ, jak zareaguje, kiedy przeczyta o jego dokonaniu.
Jego spojrzenie pad³o na kobietê z dwójk¹ ma³ych dzieci, ch³opcem i dziewczynk¹. Pod pewnymi wzglêdami przypomina³a jego pierwsz¹ mi³oœæ, ale mia³a inn¹ fryzurê. I by³a szczuplejsza. Dzieci mia³y takie same kurtki. Dziwne, ¿e ¿ydowskich ch³opców i dziewczynki ubierano tak samo. Zniknêli w toalecie. Kaszif odstawi³ puszkê coli. Siedzia³ niewygodnie, gotuj¹c siê w zbyt grubym ubraniu. W oknie wystawowym widzia³ setki ok³adek p³yt. Rozpoznawa³ tylko Madonnê. By³ zmêczony. Potwornie zmêczony. Ale nie czu³ strachu. Ca³y czas mia³ dystans do wykonywanego zadania. Przed nastaniem wielkiej chwili czu³ siê tak,
jakby to wszystko by³o nierzeczywiste. Jakby nigdy nie mia³o siê zdarzyæ. Nie naprawdê. Nie jemu. Kiedy æwiczyli w szkole, kiedy otrzymywali instrukcje, kiedy wk³adano mu pas ‒ ca³y czas wydawa³o siê, ¿e teatrzyk zostanie przerwany, ¿e coœ siê stanie, zanim nadejdzie ta chwila. Kobieta podobna do jego pierwszej mi³oœci wróci³a z dzieæmi. Rozmawia³a przez komórkê. Dziewczynka ci¹gnê³a brata za rêkê, k³ócili siê o coœ. Pomyœla³ o dwóch przyjacio³ach, którzy teraz wykonywali swoje œwiête zadania. Czy ju¿ byli w D¿annah?
Dlaczego przenieœli go z dworca g³ównego? Rozkaz nadszed³ w ostatniej chwili. Dworzec zna³ na wylot, studiowa³ plany, uczy³ siê na pamiêæ rozmieszczenia schodów i drzwi. O Azrieli nie wiedzia³ nic. Oni jednak z pewnoœci¹ wiedzieli najlepiej. Galeria by³a równie dobra, jeœli nie lepsza. By³o tu wiêcej ludzi. Po raz ostatni rzuci³ okiem na kobietê z dzieæmi. Wkrótce go min¹. Nie odczuwaj¹c w³aœciwie ¿adnego niepokoju, zda³ sobie sprawê, ¿e tym razem nic nie przerwie teatrzyku. Nie stanie siê nic, co mog³oby go powstrzymaæ. Wzi¹³ g³êboki oddech, spojrza³ w stó³ i nacisn¹³ ma³y przycisk w lewej d³oni. Minutnik cyfrowego
zegara nad sklepem sportowym w³aœnie przeskoczy³. Druga piêtnaœcie.
Sztokholm,
Szwecja
Mats Hagström obudzi³ siê w ogromnej sali, ca³kowicie pozbawionej okien. Wszystko by³o bia³e. Nie wiedzia³, jak siê tu znalaz³. Ostatni¹ rzecz¹, jak¹ pamiêta³, by³o to, ¿e klêcza³ w ciep³ym popiele. Obok ogromnego stosu zw³ok. Stan¹³ wtedy przed nim cz³owiek bez twarzy. Pojawi³ siê znik¹d. Kiedy Mats zacz¹³ wrzeszczeæ z rozpaczy, mê¿czyzna ch³odnymi d³oñmi zas³oni³ mu oczy. Odgrodzi³ od gor¹ca i p³on¹cych cia³, uchroni³ przed bramami piekie³. Wtedy wszystko siê zmieni³o. Le¿a³ teraz na ch³odnym metalowym ³ó¿ku. Klatkê piersiow¹ i uda przytrzymywa³y bia³e pasy.
Cz³owiek bez twarzy mia³ na sobie bia³y frak, bia³e buty i rêkawiczki. W d³oni trzyma³ mniej wiêcej trzydziestocentymetrowy sto¿kowaty prêt ‒ by³ piêkny, nieskalanie czysty i perfekcyjny w swym kszta³cie. Twarz mê¿czyzny nie mia³a rysów, otworów ani zmarszczek. By³a obleczona g³adk¹ skór¹. Pozbawiona ust, nosa i oczu. G³owa by³a ³ysa. Mê¿czyzna po³o¿y³ lew¹ d³oñ na piersi Matsa. Mats poczu³ niewielki ciê¿ar d³oni i bicie w³asnego serca. Spróbowa³ siê odprê¿yæ. Oddychaæ wolno. Chcia³ pokazaæ mê¿czyŸnie, ¿e siê go nie boi i ¿e mu ufa. Mê¿czyzna zwiêkszy³ nacisk d³oni. Mats próbowa³ siê
przekrêciæ, ¿eby z³apaæ oddech. Daremnie. Czu³ siê tak, jakby p³uca mia³y mu zaraz eksplodowaæ. Wtedy mê¿czyzna wbi³ prêt, który po³ama³ mu ¿ebra, zmia¿d¿y³ serce i z brzêkiem zatrzyma³ siê na metalowym ³ó¿ku.
Mats sapn¹³. Cz³owiek bez twarzy przygl¹da³ siê podryguj¹cemu cia³u. Za jego plecami sta³a ma³a dziewczynka. Patrzy³a, jak krew sp³ywa ze srebrzyœcie po³yskuj¹cego ³ó¿ka na bia³¹ pod³ogê. Gêsta ciecz, kieruj¹c siê do odp³ywu, tworzy³a dziwne wzory. Mê¿czyzna odwróci³ siê do
dziewczynki. Zdenerwowana, szarpa³a falbanki bia³ej sukienki. Nie chcia³a powiedzieæ, ale jaki mia³a wybór? Mo¿e on ju¿ to wiedzia³. Prze³knê³a œlinê i spojrza³a na jego pust¹ twarz.
– Jest jeszcze ktoœ. Ju¿ j¹ spotka³am.
Tel Awiw,
Izrael
Przenieœli go do celi, która mog³a mieæ
maksymalnie siedem metrów kwadratowych. Znajdowa³a siê w niej prycza, identyczna jak ta w pokoju przes³uchañ, oraz pozbawiona klapy muszla klozetowa z matowej stali. Nic wiêcej. ¯adnego okna ani sto³u. W celi unosi³ siê zapach œrodka dezynfekuj¹cego. Eric pó³le¿a³ na pryczy, opieraj¹c siê o jasnoszar¹ œcianê. Jego ubranie zaczê³o ju¿ œmierdzieæ, klei³o siê do swêdz¹cego cia³a. Straci³ poczucie czasu, ale wydawa³o siê, ¿e od momentu kiedy go tu zostawili, musia³o min¹æ wiele godzin. By³ spragniony i g³odny. Czu³ md³oœci. Dziwne, ¿e chcia³o mu siê jednoczeœnie wymiotowaæ i jeœæ.
Mo¿e by³o mu niedobrze z g³odu? Przez g³owê przelatywa³y mu tysi¹ce myœli. Przeanalizowa³ wszystko, co siê wydarzy³o lub mog³o siê wydarzyæ. Próbowa³ u³o¿yæ b³yskotliwe odpowiedzi na pytania, które mogli mu zadaæ, kontrargumenty na te odpowiedzi i odpowiedzi na kontrargumenty. Przebieg³ tam i z powrotem œlepe uliczki myœli, za ka¿dym razem maj¹c nadziejê, ¿e znajdzie œcie¿kê, któr¹ wczeœniej przeoczy³. W koñcu jednak brak nadziei zwyciê¿y³ i Eric zacz¹³ siê gapiæ w œcianê przed sob¹. Mimo ostrego œwiat³a chcia³o mu siê spaæ i wêdrowa³ spojrzeniem miêdzy œcian¹, drzwiami a toalet¹. Œciana, drzwi, toaleta.
Nagle drzwi siê otworzy³y, co sprawi³o, ¿e drgn¹³. Z wysi³kiem podniós³ siê na ³okciach. Kiedy zobaczy³ stoj¹c¹ przed sob¹ kobietê, musia³ prze³kn¹æ œlinê, ¿eby nie zwymiotowaæ. Mia³a na sobie czarne ciê¿kie buty, czarne wojskowe spodnie i czarn¹ bluzkê polo. Jej w³osy zwi¹zane by³y w kok. Drzwi za jej plecami wci¹¿ sta³y otworem. Nikt wiêcej nie wszed³ do œrodka. Kobieta przykucnê³a tak, ¿e ich twarze siê zrówna³y. Na jej widok poczu³ wstyd. Wstydzi³ siê, poniewa¿ tak bardzo go oszuka³a, poniewa¿ tak ³atwo uwierzy³ w jej grê. Spojrza³a mu w oczy, a¿ musia³ odwróciæ wzrok. – Jak tam?
Spojrza³ na muszlê bez klapy. – Tak sobie. A u ciebie? – Patrz na mnie, Eric. Znów odwróci³ siê w jej stronê. Przemawia³a ³agodnym, spokojnym g³osem. – Wiem, ¿e jesteœ na mnie wœciek³y. Masz do tego pe³ne prawo. – Nie jestem na ciebie wœciek³y. Na siebie tak, ale nie na ciebie. – Bardzo dobrze spêdza³o mi siê z tob¹ czas. Jesteœ interesuj¹cym mê¿czyzn¹.
Uda³o mu siê zmusiæ do s³abego uœmiechu. – Interesuj¹cym? – Tak. I atrakcyjnym. Mówi³am powa¿nie, kiedy zaprasza³am ciê do swojego pokoju. Nie otrzyma³am takich instrukcji. Nie by³o to czêœci¹ zadania. Wrêcz przeciwnie. – Co ze mn¹ zrobicie? Wsta³a i rozprostowa³a nogi. Nastêpnie skinê³a g³ow¹ w kierunku pryczy i Eric zrobi³ jej miejsce. Usiad³a. Blisko. – Opinie w tej kwestii s¹ podzielone. Twoja opowieœæ by³a co najmniej
zdumiewaj¹ca. – Ju¿ u ciebie w pokoju mówi³em, ¿e to d³uga historia. – Jest zdumiewaj¹ca i bardzo trudno w ni¹ uwierzyæ. Rozumiesz? – Rozumiem. Wierz mi, ¿e chcia³bym, aby istnia³o prostsze wyt³umaczenie. Ale taka jest prawda. Teraz z kolei Rachel spojrza³a na muszlê klozetow¹. – Wiemy, co w twojej opowieœci jest prawd¹. Znamy twoje badania, wiemy, o jakie patenty siê ubiega³eœ i nad czym pracujesz. Wiemy, ¿e twoja ¿ona jest
chora. Tak jak twój inwestor. Wiemy, ¿e masz przyjació³ w sztokholmskiej gazecie. By³eœ w Nicei i przela³eœ pieni¹dze na szwajcarskie konto. – Wiecie, kto jest w³aœcicielem tego konta? Skinê³a g³ow¹. – Policjant z narodowych si³ specjalnych. Wiemy, ¿e kupi³eœ notatnik i zdjêcia. Wiemy te¿, ¿e nawi¹za³eœ kontakt z Samirem Mustafem. Znanym te¿ jako Salah ad-Din. Eric by³ zbyt zmêczony, ¿eby cokolwiek powiedzieæ.
– Nie wiemy tylko dlaczego. Nie wiemy, czy jesteœ tym, za kogo siê podajesz, czy te¿ jeszcze jednym ochotnikiem Hezbollahu. – Co w takim razie zrobicie? Bêdziecie mnie torturowaæ? Badaæ wykrywaczem k³amstw? Napompujecie mnie serum prawdy? Zabijecie? – Naogl¹da³eœ siê za du¿o filmów. Ale pojawiaj¹ siê ró¿ne g³osy. Znów patrzy³ w œcianê. Zastanawia³ siê, jak to mo¿liwe, ¿e zostawili otwarte drzwi. Nie bali siê, ¿e ucieknie? – Informacje, które nam poda³eœ, uratowa³y dziœ wiele istnieñ.
Zwróci³ siê w jej stronê. – Uda³o wam siê powstrzymaæ zamachy? – Dwa z trzech. Niestety, zmienili miejsce zamachu w Tel Awiwie. Byliœmy na dworcu, ale zamachowiec odpali³ ³adunki w centrum handlowym. – Ile osób? – Dwanaœcie, w tym czwórka dzieci. Oko³o piêædziesiêciu rannych. Powiedzia³a to tak, jakby chcia³a sprawdziæ jego reakcjê. ¯eby usun¹æ wszelkie w¹tpliwoœci, spojrza³ jej w oczy.
– Naprawdê mi przykro. Milcza³a. – Czy ktoœ przyzna³ siê do zamachu? – Nie. Gdyby nie czat, nie wiedzielibyœmy, ¿e bomby mia³y coœ wspólnego z Mon¹. Nie odpowiedzia³. Zmieni³a pozycjê, pochyli³a siê do przodu, opieraj¹c ³okcie na kolanach, i œciszy³a g³os. – Eric, pos³uchaj uwa¿nie. Wierzê w to, co mówisz. A przynajmniej w znaczn¹ tego czêœæ. Wierzê te¿, ¿e mo¿esz pomóc jednoczeœnie sobie i nam. Uwa¿am wrêcz, ¿e mo¿esz tu odegraæ
rozstrzygaj¹c¹ rolê. Niektórzy podzielaj¹ moje zdanie. – Co masz na myœli? – Zrobi³eœ coœ wyj¹tkowego. Nawi¹za³eœ kontakt z Samirem Mustafem. Ma³o tego, wygl¹da na to, ¿e jesteœ na dobrej drodze do zdobycia jego zaufania. – Nie po tym, jak zapobiegliœcie dwóm jego atakom. – To nie musi nic znaczyæ. Mo¿emy mieæ inne Ÿród³a. Gdyby uda³o ci siê dostaæ do ich komórki, staæ siê jednym z nich, byæ mo¿e dostalibyœmy to, czego szukamy.
– Czyli? – Nadim. Antywirusa. – Jak mia³bym to zrobiæ? Jestem tylko prostym profesorem informatyki ze Sztokholmu. A do tego wiêŸniem Mossadu. – Jak dot¹d sobie poradzi³eœ. To chyba mówi coœ o twoich zdolnoœciach? – Poradzi³em sobie? Wszystko zepsu³em. – Nie. Przeciwnie. Jest tu FBI. Chc¹ wiedzieæ wiêcej o wirusie, który zarazi³ twoj¹ ¿onê. Prosili, ¿ebyœmy ciê im przekazali, a za³atwi¹ ci lot do
Sztokholmu. – Dlaczego jestem im potrzebny? – Chc¹ przenieœæ twoj¹ ¿onê do jednego ze swoich szpitali. Czu³, jak wzbiera w nim z³oœæ. – Co? Gdzie chc¹ j¹ przewieŸæ? – Uspokój siê. Do bazy NATO w Oslo. Ale nie mog¹ wejœæ do publicznego szpitala i zabraæ stamt¹d szwedzkiej obywatelki bez jakiejœ formy pe³nomocnictwa. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Sztokholmie prawdopodobnie bêdzie wymaga³o zgody, najlepiej gdyby wyrazi³ j¹ m¹¿.
Dlatego potrzebuj¹ ciê tam na miejscu, w Szwecji. Twoja ¿ona jest powa¿nie chora, tote¿ chc¹ dzia³aæ szybko. Stawiaj¹ warunek, ¿ebyœ po za³atwieniu papierów pojecha³ z nimi do Oslo. Bêdziemy oczywiœcie... – Hanna nigdy nie zostanie ¿adnym przeklêtym królikiem doœwiadczalnym! Rozumiesz to? – Po³o¿y³a mu d³oñ na ramieniu. – Eric, musisz pozwoliæ mi powiedzieæ do koñca. Przeczesa³ d³oni¹ w³osy. Nastêpnie skin¹³ g³ow¹. Rachel mówi³a dalej.
– Zgadzamy siê im ciebie przekazaæ. Zabior¹ ciê na lotnisko Ben Guriona i stamt¹d polecisz do Sztokholmu. Maj¹ swój w³asny plan. Ale na lotnisku zwiejesz. Spojrza³ na ni¹ pytaj¹co. – Co zrobiê? – Zwiejesz. – Zwiejê? FBI? – FBI. – A jak? – Pojawi siê okazja. Bêdê ci pomaga³a.
– A je¿eli mnie zastrzel¹? – Nie zastrzel¹. Potem nawi¹¿esz ponowny kontakt z Samirem Mustafem i dopilnujesz, ¿eby siê z nim spotkaæ. Je¿eli uda ci siê zdobyæ Nadim, zostaniesz bohaterem. Dla Izraela i dla twoich chorych bliskich w Szwecji. – A jeœli nie bêdê potrafi³ go sk³oniæ do przekazania mi antywirusa? – Wówczas skontaktujesz siê z nami. Wspólnymi si³ami spróbujemy go przekonaæ. – A jak mnie zabij¹? – Nie zabij¹ ciê. O ile nadal bêdziesz tak
wiarygodny jak do tej pory. – Jak siê z wami skontaktujê? – Zadzwonisz do nas. – Zadzwoniê? Z czego? – Ze swojej komórki. Dopilnujê, ¿ebyœ dosta³ z powrotem swoje rzeczy, zanim przeka¿ê ciê Amerykanom. Eric próbowa³ siê pozbieraæ. Zadanie wydawa³o siê nieokreœlone i ponad jego si³y. Rachel czyta³a w jego myœlach. – To wydaje siê bardziej skomplikowane, ni¿ jest w istocie. Mój
szef z pewnoœci¹ wy³o¿y³by to wszystko w bardziej elegancki i przystêpny sposób. Ozdobniki nie s¹ moj¹ specjalnoœci¹. W zasadzie nie jest to chyba a¿ takie trudne? Ja ciê st¹d wydostanê, ty przekonasz Samira Mustafa, aby da³ ci antywirusa. – A jeœli nie bêdê móg³ siê z nim ponownie skontaktowaæ? Zastanowi³a siê. – Wtedy bêdziemy improwizowaæ. – Nie mam paszportu. Ani pieniêdzy, ani kart kredytowych. – Tak jak mówi³am, dopilnujê, ¿ebyœ
dosta³ swoje rzeczy z powrotem. Zap³aciliœmy nawet za twój hotel, wiêc wyszed³eœ na plus. Z paszportem mo¿e byæ problem, ale zrobiê, co w mojej mocy. Nie chcemy, ¿eby w FBI coœ podejrzewano. – Dlaczego nie wspó³pracujecie z nimi? Nie by³oby to bardziej naturalne? Rachel pokrêci³a g³ow¹. – Powiem tylko, ¿e nasze obecne priorytety trochê siê ró¿ni¹. Dla nas najwa¿niejsze jest wyœledzenie grupy terrorystycznej i zdobycie antywirusa. FBI wydaje siê bardziej niepokoiæ potencjalnym zagro¿eniem biologicznym.
Eric westchn¹³. – Opowiedz wiêcej o Samirze Mustafie. – Urodzony w Bejrucie, w rodzinie szyitów. Ojciec adwokat, matka pielêgniarka. Przenieœli siê do Francji, kiedy Samir Mustaf mia³ piêtnaœcie lat. Zamieszkali w Tuluzie. Zdolnoœci matematyczne ch³opaka zapewni³y mu stypendium na MIT. Spêdzi³ tam szesnaœcie lat, potem siê doktoryzowa³ i zacz¹³ wyk³adaæ. – Jaki przedmiot? – Wirusy komputerowe. Zosta³ autorytetem. Kilkakrotnie pomaga³ na przyk³ad Pentagonowi.
– Dzieci? – Córka. ¯onê pozna³ na weselu w Libanie. Mieszka³a z nim póŸniej w Stanach przez ponad dziesiêæ lat. Nastêpnie przeprowadzili siê z powrotem do Bejrutu. Samir Mustaf dosta³ pracê dyrektora IT w jednym z libañskich banków. ¯ona pracowa³a dla Siemensa. Pewnego dnia rodzina mia³a siê spotkaæ na przyjêciu urodzinowym u jego teœciowej w Kanie. W domu nast¹pi³a eksplozja. ¯ona, córka i teœciowa Samira Mustafa zginê³y. Nie wiemy, co siê dok³adnie sta³o, ale w raporcie policyjnym jest mowa o bombie kasetowej. Krótko po wypadku Samir Mustaf znikn¹³.
– Znikn¹³? – By³ w szpitalu i pomaga³ w identyfikacji zw³ok. Potem nikt go ju¿ nie widzia³. Nasza teoria jest taka, ¿e zosta³ zwerbowany przez Hezbollah i to oni go ukrywali. Eric siedzia³ w milczeniu, zastanawiaj¹c siê nad losem Samira Mustafa. Rachel wrêczy³a mu ma³e kolorowe zdjêcie. Przedstawia³o podobn¹ do anio³ka dziewczynkê o du¿ych br¹zowych oczach, piêknych ustach jak u lalki i gêstych krêconych w³osach. Popatrzy³ na Rachel. – Jego córka?
– Wiesz, jak mia³a na imiê? – Niech zgadnê... Mona? – Mona Mustaf. – A kim by³a Nadim? – Jego ¿on¹. Ericowi zaczê³o burczeæ w brzuchu. Rachel uœmiechnê³a siê s³abo. – Nie daliœmy ci nic do jedzenia? – Nie, obs³uga w Hilton Mossad pozostawia trochê do ¿yczenia. Wsta³a.
– Za³atwiê to. A ¿eby pokazaæ, ¿e nie ¿artujemy, przyniosê twoje rzeczy. Wszystko oprócz komputera. Bêdziemy musieli go zatrzymaæ. Proponujê, ¿ebyœ w miêdzyczasie przemyœla³ moj¹ propozycjê. Czy jesteœ gotowy uciec FBI, wejœæ w szeregi Hezbollahu, nawi¹zaæ kontakt z Samirem Mustafem i zdobyæ antywirusa? Je¿eli tak, opuœcisz to miejsce w ci¹gu doby. Wsta³a. – Rachel, kim ty jesteœ? Zatrzyma³a siê. Chwilê potrwa³o, nim odpowiedzia³a: – Katsa.
– Katsa? – Cz³owiek do wszystkiego. – A zatem nie jesteœ t³umaczk¹ z Londynu? Trudno mu by³o ukryæ wœciek³oœæ. Przez chwilê wygl¹da³a na zmêczon¹. A mo¿e smutn¹. – Mam nadziejê, ¿e bêdziemy mieli okazjê poznaæ siê lepiej. Kolejn¹. Ty jako profesor i ja jako katsa. Drzwi zamknê³y siê z cichym szczêkniêciem. Spojrza³ na dziewczynkê na zdjêciu. Mona Mustaf. ¯o³¹dek po raz
kolejny g³ucho zaprotestowa³. Wsun¹³ zdjêcie do kieszeni. Œciana, drzwi, toaleta. Œciana, drzwi, toaleta. Czekanie go stresowa³o. Nie by³o jej ju¿ ponad godzinê. Myœla³ o propozycji, jak¹ mu z³o¿y³a, je¿eli mo¿na by³o tak to nazwaæ. Jakaœ jego czêœæ chcia³a zostaæ w cichej celi i spaæ. Unikn¹æ podejmowania jakichkolwiek decyzji. Unikn¹æ odpowiedzialnoœci. Jednoczeœnie pragn¹³ skontaktowaæ siê z Jensem. Dowiedzieæ siê, jak siê czuje Hanna. Us³yszeæ, ¿e wci¹¿ jest silna i walczy. Teraz pojawi³a siê nadzieja. Nadim by³a mimo wszystko rzeczywistoœci¹, a plan Rachel jedyn¹ drog¹ prowadz¹c¹
naprzód. Mog³a go w ka¿dym razie wyprowadziæ z wiêzienia. Choæ sta³by siê uciekaj¹c¹ zwierzyn¹. Drzwi siê otworzy³y. Rachel wróci³a z tac¹ i bia³¹ foliow¹ torb¹. – Zamiana ról. Teraz to ja przychodzê z jedzeniem do ciebie. Postawi³a przed nim tacê. Wzi¹³ bagietkê z serem i ugryz³ du¿y kês. Rachel sta³a i patrzy³a na niego, krzy¿uj¹c rêce. – Zazwyczaj nie wykonujê tego typu zadañ – powiedzia³a, a kiedy nie odpowiada³, doda³a: – Sama prosi³am, ¿ebym to ja mog³a siê zajmowaæ
kontaktami z tob¹. Eric czu³, ¿e Rachel próbuje go wyczuæ, ¿e szuka znaku, którym da³by jej do zrozumienia, ¿e nie jest na ni¹ z³y. Uœmiechnê³a siê. – Myœlê, ¿e siê zgodzili, poniewa¿ mieliœmy taki dobry kontakt. Eric wypi³ ³yk kawy i pokiwa³ g³ow¹. – Wykonam to zadanie. O ile mi obiecasz, ¿e FBI mnie nie zastrzeli. – Zrobiê, co bêdê mog³a. Jestem pewna, ¿e to dobra decyzja, dla ciebie i dla nas. Wysypa³a zawartoœæ torby na ³ó¿ko.
By³y tam klucze, portfel, iPod i telefon komórkowy. – Niestety, nie uda³o mi siê wydostaæ twojego paszportu, ale torba z przyborami toaletowymi i ubraniami jest w drodze. Rozmawia³am ju¿ z FBI. Jutro wczesnym rankiem wyruszycie na lotnisko Ben Guriona. Po zjedzeniu jogurtu i wypiciu jeszcze jednej kawy poczu³ siê trochê lepiej. Rachel w³o¿y³a rêkê do kieszeni spodni. – Nie mog³am zabraæ notatnika, ale przynios³am to. Wrêczy³a mu pogniecione serwetki z restauracji. Przet³umaczony tekst wci¹¿
da³o siê bez problemu odczytaæ. – Bêdziesz potrzebowa³ tych danych, ¿eby móc wróciæ na czat. – A jeœli nie bêdê mia³ komputera? – To pójdziesz do kawiarenki internetowej. S¹ w ca³ym mieœcie. Ale uwa¿aj. FBI bêdzie wymaga³o od nas u¿ycia wszelkich œrodków, aby ciê znaleŸæ. Mogê ich spowolniæ, ale nie zatrzymaæ. Bêd¹ ciê œcigaæ – mówi³a, a zobaczywszy wyraz jego twarzy, doda³a: – To dobre dla alibi, które przedstawisz Samirowi Mustafowi. Je¿eli siê dowie, ¿e FBI jest na twoim tropie, twoja historia bêdzie bardziej wiarygodna.
Eric zmusi³ siê do uœmiechu. – To wszystko jakiœ koszmar, tak nierealistyczny, ¿e nie potrafiê ju¿ przyswoiæ nic wiêcej. Mo¿e siê uodporni³em. – Uwa¿am, ¿e to dobrze. Bóg jeden wie, ile jeszcze ciê czeka. Ale teraz przynajmniej realizujesz plan, który mo¿e doprowadziæ do czegoœ dobrego. – Jasne. O ile mi siê powiedzie. Wyj¹³ telefon. Jedna nieodebrana wiadomoœæ od Jensa. Poczu³ œcisk w ¿o³¹dku. Otworzy³ wiadomoœæ. Tekst na ma³ym wyœwietlaczu sprawi³, ¿e œciany pokoju runê³y z og³uszaj¹cym
hukiem:
MATS HAGSTRÖM ZMAR£.
CZÊŒÆ III Siódma symfonia Czajkowskiego
Szejk Zwajid,
Egipt
W samochodzie panowa³a cisza. Radio nie odbiera³o, a Nesril Mansour nie wzi¹³ ze sob¹ p³yt. By³ ostro¿nym kierowc¹ i jecha³ powoli, choæ porusza³ siê po czteropasmowej autostradzie, na której niemal nie by³o innych samochodów. S³oñce przypieka³o dach ma³ej furgonetki, w której brakowa³o klimatyzacji. Wszyscy byli mokrzy od
potu. Siedzieli w samochodzie ju¿ szeœæ godzin i zosta³o im jeszcze kilka. Ahmad Waizy by³ wœciek³y. Kilka razy hukn¹³ piêœci¹ w cienki dach. W Izraelu coœ posz³o nie tak. Dwa z trzech ataków zosta³y udaremnione przez policjê. Mo¿na to by³o wyt³umaczyæ tylko tym, ¿e ktoœ ich ostrzeg³. Jak to mo¿liwe? Niewielu ludzi wiedzia³o o celach. Jedynym cz³owiekiem w ca³ym kraju, który zna³ szczegó³y, by³ Sinon, ale on by³ profesjonalist¹ i nigdy by siê nie zdradzi³. Poza tym to dziêki niemu zamach w Tel Awiwie mimo wszystko siê uda³. Sinon ostrzeg³ Ahmada, ¿e policja coœ zwietrzy³a, dlatego w ostatniej chwili Ahmad zmieni³ cel
z dworca Savidor Merkaz na galeriê Azrieli. Nie poda³ ¿adnych konkretów sponsorowi projektu, Enesowi alTwaijriemu, wiêc to nie móg³ byæ on. Ksi¹¿ê Abdullah bin Aziz te¿ nie wiedzia³ nic o mêczennikach. Wszyscy znaj¹cy szczegó³y siedzieli teraz w furgonetce. Spojrza³ na swoich wspó³pasa¿erów. Nesril by³ prostym ¿o³nierzem. Nie mia³ dostêpu do tajnych informacji. Z kolei Arie al-Fattal i Samir Mustaf o atakach wiedzieli wszystko. By³ jeszcze nowy administrator, Mohammad Murid. Któryœ z tych trzech mê¿czyzn musia³ sypn¹æ. Celowo czy przez nieuwagê? Który z nich? Samir nigdy nie strzêpi³
jêzyka, zawsze by³ milcz¹cy i nieobecny. Ahmad nie by³ nawet pewien, czy zarejestrowa³ szczegó³y zamachów. Spojrza³ na Samira, który pustym wzrokiem patrzy³ przez okno. Jak zawsze mia³ w uszach s³uchawki. Ahmad nadal nie wiedzia³, co myœleæ o tym drobnym Libañczyku. Pilnie pracowa³ i zawsze dostarcza³ to, co obiecywa³. Wci¹¿ jednak trzyma³ siê na uboczu, by³ milcz¹cy i unika³ ludzi. Ahmad wiedzia³, ¿e Samir du¿o rozmyœla. Nad otrzymanym zadaniem, nad wiar¹, nad utracon¹ rodzin¹. Choæ mia³ trudny charakter, nie wydawa³o siê prawdopodobne, ¿eby to on zdradzi³. Ahmad skoncentrowa³ siê zatem na
Mohammadzie i Ariem. Obaj w pracy utrzymywali kontakty ze œwiatem zewnêtrznym. To Mohammad ustali³ cel dzisiejszej podró¿y, ich now¹ bazê. Niepokoj¹ca myœl. Je¿eli sypa³, równie¿ ich nowa baza w Gazie mog³a byæ znana. Mo¿e na miejscu czeka³o ju¿ na nich izraelskie komando? Spojrza³ na poci¹g³¹ twarz Mohammada i znamiê szpec¹ce jego lewy policzek. Zawsze siada³ tak, ¿eby nie by³o go widaæ. Mohammad ubiera³ siê skromnie. Pracowa³ dla Hezbollahu od wielu lat, a Ahmad dok³adnie go sprawdzi³, zanim powierzy³ mu funkcjê administratora. Mohammad by³ ostro¿ny i lojalny. Poza tym by³ oddanym muzu³maninem.
Ahmad przeniós³ wzrok na Ariego. Pamiêta³ ich pierwsze spotkanie na zebraniu w Tabrizie. Bufonowaty sprzedawca zatrudniony przez Hezbollah. Zadowolony z siebie i mentorski. Mo¿e i przekona³ Enesa, ale nigdy nie zaimponowa³ Ahmadowi. Du¿o go w nim dra¿ni³o. O wiele za drogi zegarek na grubym nadgarstku. Rolex? Poza tym jaskrawe kolory, które nosi³. Kiepska kondycja. Arie dysza³ i stêka³ po zaledwie kilkuminutowym spacerze. Oty³oœæ by³a kolejn¹ oznak¹ s³aboœci charakteru. Jak wa¿ny by³ tak naprawdê dla Hezbollahu? Zw³aszcza teraz, kiedy finansowo byli zabezpieczeni, a projekt wkrótce mia³ zostaæ doprowadzony do koñca. Arie
spojrza³ mu w oczy i siê uœmiechn¹³. Ahmad nie odpowiedzia³ uœmiechem. Samir patrzy³ przez okno niewidz¹cym wzrokiem. Krajobraz nie zmienia³ siê od kilku godzin. Pustynia. Czasami znak drogowy. Rzadko mija³ ich jakiœ samochód. S³ucha³ Chopina, choæ by³ zmêczony fortepianowymi wariacjami, które mia³ w swojej kolekcji. Powinien œci¹gn¹æ jak¹œ now¹ muzykê. Nie mia³ ju¿ jednak karty kredytowej, a konto na iTunes by³o od dawna zamkniête. Musia³ zadowoliæ siê pirackimi stronami, a tam zasób klasyki by³ ograniczony. W samochodzie panowa³ niemi³osierny upa³ i ka¿dy oddech wymaga³ wysi³ku.
Hezbollah przekaza³ swoje ¿¹dania Izraelowi. Projekt wkroczy³ tym samym w fazê koñcow¹. Samir mia³ w¹tpliwoœci, czy premier Ben Szawit przystanie na ¿¹dania, choæ z drugiej strony Mona mog³a poczyniæ takie spustoszenie, ¿e nie bêdzie mia³ wyboru. Mo¿e Sinon, jako bliski doradca, sk³oni go do kapitulacji, a mo¿e nie. Antywirus Nadim by³ w zasadzie gotowy. Samirowi uda³o siê rozwi¹zaæ problem zmutowanych ³añcuchów. Nadim mog³a teraz odczytywaæ i odtwarzaæ DNA Mony bez wzglêdu na to, jak ta rozwinê³a siê w zainfekowanych systemach. Funkcja by³a stosunkowo prosta, ale
zastosowanie genialne. Jak zwykle jednak nikt nie bi³ mu brawa. By³ ze swoim dzie³em sam. Zacz¹³ myœleæ o Ericu Söderqviœcie. Obcym, któremu w jakiœ sposób uda³o siê dostaæ na grupowy czat. Co móg³ tam znaleŸæ? Wszystkie rozmowy na temat Mony, Nadim i zamachów. Czy to dlatego ataki siê nie powiod³y? Trudno mu by³o w to uwierzyæ, ale takie ryzyko istnia³o. Nie mówi³ nikomu o rozmowie z Söderqvistem, a nastêpnego dnia usun¹³ wszystkie wpisy. Czy kontakt z osob¹ z zewn¹trz by³ dla niego niebezpieczny? Oczywiœcie, ale niczego nie zdradzi³. Powinien to powiedzieæ Ahmadowi, ale czeka³ ju¿
zbyt d³ugo. Teraz odbi³oby siê to na nim samym. Poza tym chcia³, ¿eby Eric Söderqvist pozosta³ jego tajemnic¹. By³ to pierwszy prawdziwy kontakt ze œwiatem zewnêtrznym, jaki nawi¹za³ od prawie czterech lat. Kim by³ Eric Söderqvist? Gdzie siê znajdowa³? Arie nachyli³ siê do przodu i powiedzia³ coœ do Nesrila. Furgonetka zwolni³a i zatrzyma³a siê przy drodze. Przerwa na siku. Cisza by³a przyt³aczaj¹ca. Z rozgrzanego silnika dobywa³y siê trzaski. Arie przecisn¹³ siê ko³o Mohammada. Samir nie ruszy³ siê z miejsca. Nie chcia³o mu siê sikaæ, sp³ywa³ potem i nie mia³ ochoty wystawiaæ siê na s³oñce. Nesril
wyszed³ na asfalt i stan¹³ ko³o Ariego. Strugi moczu s³ychaæ by³o a¿ na tylnym siedzeniu. Ahmad przechyli³ siê nad kolanami Samira i zacz¹³ grzebaæ w torbie, która podczas jazdy œlizga³a siê po pod³odze. Wyci¹gn¹³ czarny pistolet, bez s³owa wyszed³ z samochodu i podszed³ do dwóch mê¿czyzn na skraju drogi. Samir zobaczy³, jakby w przyspieszonym tempie, ¿e wyci¹ga rêkê z pistoletem i celuje w ty³ g³owy Ariego. Rozleg³ siê przenikliwy huk, przypominaj¹cy wybuch petardy, i Arie upad³ do przodu na piasek. Nesril odskoczy³ na bok i upad³ na kolana. Krzykn¹³ coœ niesk³adnie wysokim
g³osem i wygl¹da³, jakby ci¹gn¹³ Ahmada za nogawkê. Ahmad nie zwraca³ na niego uwagi, tylko pochyli³ siê do przodu i spojrza³ na cia³o Ariego. Nastêpnie mocno kopn¹³ go w g³owê. Rozleg³ siê g³uchy odg³os. Kiedy Ahmad wróci³ do samochodu, czuæ by³o od niego prochem. Nesril wróci³, poci¹gaj¹c nosem, i zasun¹³ drzwi. Samirowi wydawa³o siê, ¿e na jego policzku i ko³nierzu dostrzega czerwone plamy. Ruszyli. Mohammad patrzy³ w pod³ogê. ¯aden z czterech mê¿czyzn nic nie mówi³. Samochód przez chwilê podskakiwa³ na wybojach, po czym wyjecha³ na asfalt i ruszy³ niekoñcz¹c¹ siê prost¹ drog¹
wiod¹c¹ przez pustyniê Synaj.
Jerozolima,
Izrael
Premier Ben Szawit zbudowa³ swój rz¹d na wzór dru¿yny. Choæ z kruch¹ koalicj¹ mandat by³ s³aby, uda³o mu siê zebraæ grupê osób, które, przynajmniej na p³aszczyŸnie osobistej, stara³y siê wspó³pracowaæ. Zawsze jednak zdarza³y siê chwile, kiedy by³ sam. Gdy argumenty za i przeciw zrobi³y ju¿ tyle obrotów, ¿e nie da³o siê ich bardziej przekrêciæ. Gdy wszyscy inni siê wycofywali, zostawiaj¹c miejsce dla rozstrzygaj¹cej decyzji; decyzji, która mog³a byæ podjêta tylko przez jednego cz³owieka, choæ Kneset mia³ stu dwudziestu deputowanych, a jego licz¹cy trzydziestu ministrów rz¹d by³ najwiêkszym w historii Izraela.
Teraz dwunastu ministrów siedzia³o naprzeciwko niego. Gabinet by³ za ma³y dla tak wielu osób. W œrodku panowa³ zaduch, w promieniach s³oñca po³yskiwa³y drobinki kurzu. Spojrza³ w oczy Meira Pardo, szukaj¹c wsparcia. Meir siê uœmiechn¹³, ale w ¿aden sposób nie zdradzi³, co myœli o zbli¿aj¹cej siê decyzji. Spojrzenie Bena powêdrowa³o do Juvala Jatoma. Minister finansów prawie niezauwa¿alnie kiwn¹³ g³ow¹, mo¿e zreszt¹ by³o to tylko z³udzenie, po czym odwróci³ wzrok. Ben spojrza³ na ministra obrony Ehuda Pereca, który nie pozostawi³ w¹tpliwoœci. Pokrêci³ g³ow¹. Nie by³o to szczególnie zaskakuj¹ce. Ehud w ca³ym swym ¿yciu
nigdy nie poszed³ na kompromis. Ben odwróci³ siê do Akima Kaca, doradcy strategicznego i bliskiego przyjaciela. Akim d³ugo patrzy³ mu w oczy, a nastêpnie lekko skin¹³ g³ow¹. Dyskretna, ale wyraŸna sugestia. ¯eby siê zgodziæ. ¯eby usi¹œæ przy stole do negocjacji. I ¿eby siê ugi¹æ, jakkolwiek upokarzaj¹ce by to by³o. Akim by³ zdeklarowanym prawicowcem. Bezkompromisowym negocjatorem i zatwardzia³ym zwolen-nikiem narodowej unii. Fakt, ¿e zarówno Juval, jak i Akim doradzali mu, ¿eby pertraktowa³, by³ mocnym sygna³em.
A jednoczeœnie du¿ym b³êdem. Wszystko, o co walczy³, wszystkie przekonania opiera³y siê na za³o¿eniu, ¿e dobro zawsze na koñcu zwyciê¿a. Wystarczy tylko nie daæ siê z³amaæ, a wróg w koñcu ulegnie. Obecne zagro¿enie jednak ju¿ ze swej natury by³o zbyt abstrakcyjne. Jak tu siê nie daæ z³amaæ? Gdzie? I komu? Nie walczyli ju¿ z ludŸmi z krwi i koœci. Teraz wrogiem by³ program komputerowy. Science fiction. Spojrza³ przez okno za plecami posêpnych mê¿czyzn. Oprawa by³a nieodpowiednia: niebieskie niebo i mocne s³oñce tworzy³y swoisty paradoks. Kiedy krajowa gie³da by³a zarzynana, a oko³o dwudziestu ofiar
z galerii Azrieli walczy³o o ¿ycie w szpitalu Ichilov, niebo powinno byæ czarne i z³owieszcze. S³oñce jednak prawdopodobnie nic sobie z tego nie robi³o. Ben pogardza³ w³asnym niezdecydowaniem. Dlaczego któryœ z tych techników nie móg³ z³amaæ kodu? Wirus by³ nie tylko problemem Izraela. Rozprzestrzeni³ siê, nie uznaj¹c granic ani restrykcji celnych. Wyrz¹dzi³ wielkie szkody w ca³ym zachodnim œwiecie, uderzaj¹c nie tylko w systemy finansowe. Teraz zagro¿one by³y równie¿ szpitale, ruch powietrzny, zaopatrzenie w energiê... Wspó³czesny œwiat by³ ca³kowicie sterowany przez
systemy IT. Bez nich znaleŸliby siê z powrotem w epoce kamienia. A jednak choæ zagro¿enie by³o wspólne, to on mia³ podj¹æ decyzjê za nich wszystkich. To Izrael mia³ zostaæ z³o¿ony w ofierze. Przypomnia³ sobie cytat z Abby Ebana z czasów wojny szeœciodniowej. Mówi³, ¿e œwiat dzieli siê na dwa obozy – tych, którzy chc¹ zniszczyæ Izrael, i tych, którzy nie robi¹ nic, aby temu przeciwdzia³aæ. Ataki samobójcze dodatkowo zwiêkszy³y ciœnienie. Opozycja by³a jak wyg³odnia³e psy. W Knesecie, w mediach. Rabinat tak samo. Wszyscy korzystali z okazji, ¿eby siê przejechaæ na katastrofie, ale nikt nie mia³ ¿adnych propozycji ani nie oferowa³ wsparcia. Takie by³y regu³y
gry. Chcia³o mu siê paliæ. Lekarski zakaz tylko pogarsza³ sprawê. Odchrz¹kn¹³. – Uwa¿am, ¿e to wyj¹tkowa sytuacja, wymagaj¹ca wyj¹tkowych decyzji. Zawsze mówiliœmy, ¿e nie negocjujemy z terrorystami. Ale... ‒ Spojrza³ na Akima. – Ja jestem gotów negocjowaæ, ¿eby to zakoñczyæ. Teraz nas zaskoczyli. Nastêpnym razem bêdziemy lepiej przygotowani. Bêdê negocjowa³, ale nie z przywódc¹ Hezbollahu, Hassanem Musawim. To siê nigdy nie stanie. ¯¹dam mediatora. Niech to bêdzie ONZ, Szwecja albo Norwegia, ale nie usi¹dê przy jednym stole z morderc¹.
Ben opuœci³ wzrok i po raz setny przyjrza³ siê listowi na biurku. – Poza tym mam do ich ¿¹dañ szereg uwag. Wszyscy w pokoju milczeli. To by³a niewyobra¿alna klêska i nikt nie chcia³ patrzeæ w oczy pozosta³ym. Ben zgniót³ list i wrzuci³ go do kosza na œmieci.
Tel Awiw,
Izrael
To siê nie mog³o udaæ. W filmie mo¿e i tak, ale nigdy w rzeczywistoœci. Eric zak³ada³, ¿e Rachel udzieli mu szczegó³owych instrukcji. Przedstawi pewny i b³yskotliwy plan ucieczki. Ona jednak wyszepta³a tylko krótkie „Powodzenia”, kiedy w towarzystwie ochroniarza przekazywa³a go dwóm mê¿czyznom z FBI. Jeden z nich, ubrany
w szary garnitur i bia³¹ rozpiêt¹ koszulê, przedstawi³ siê szorstko jako Paul Clinton. Drugi, w czarnych spodniach i szarej bluzie dresowej, nie przywita³ siê w ogóle. By³ nadêty i prawie nie patrzy³ na Erica. Przez pewien czas wydawa³o siê, ¿e za³o¿¹ mu kajdanki, ale kiedy Rachel wyjaœni³a, ¿e nie jest to konieczne, bo Eric leci do Sztokholmu spotkaæ siê z ¿on¹, Paul jakby siê odprê¿y³. Eric trzyma³ kurczowo w d³oni torbê, a wzrok mia³ utkwiony w ziemi. Nie mia³ odwagi patrzeæ na Amerykanów ‒ ba³ siê, ¿e zobacz¹ jego zdenerwowanie. Przekazanie odby³o siê w ch³odnym wejœciu do czegoœ, co musia³o byæ
biurem Mossadu, na parterze, kilka poziomów nad jego cel¹. Raz po raz zerka³ na Rachel w nadziei na znak, sygna³ albo podrzucon¹ karteczkê. Ona jednak uœcisnê³a tylko d³onie obu mê¿czyznom i posz³a. Czy¿by zmieni³a zdanie? Czy bêdzie zmuszony lecieæ do Sztokholmu? Na swój sposób têskni³ za domem, ale powrót oznacza³ tak¿e koniec. Ostateczn¹ pora¿kê. Przez ca³¹ noc nastawia³ siê na ucieczkê. Na to, ¿e nawi¹¿e ponowny kontakt z Salahem adDinem i nadal bêdzie polowa³ na Nadim. Teraz siedzia³ na tylnym siedzeniu du¿ego czarnego samochodu, obok nadêtego mê¿czyzny. Z przodu
siedzieli Paul i niski kierowca. W samochodzie pachnia³o skór¹ i benzyn¹. Szyby by³y przyciemniane, a drzwi zablokowane. Jechali z du¿¹ prêdkoœci¹ po Highway 1. Eric zacz¹³ myœleæ o Matsie Hagströmie. Mats nie ¿y³. Nikt nie potrafi³ go uratowaæ. Mona wygra³a, a jego ju¿ nie by³o. Eric przeczuwa³ to od pocz¹tku. Wiedzia³, ¿e lekarze w Karolinska nie dadz¹ rady powstrzymaæ wirusa. Teraz sta³o siê to faktem. Mats nie ¿y³, a Hanna umiera³a. Pamiêta³ rozmowê z ¿on¹ Matsa. Co robi³a teraz? Straci³a swojego ukochanego. Czy jego czeka³ ten sam los? Je¿eli nie znajdzie Nadim, bêdzie to oznacza³o koniec. Koniec dla Hanny. I dla niego.
Samochód z du¿¹ prêdkoœci¹ lawirowa³ po zat³oczonej o poranku drodze, Eric zaœ widzia³ po znakach, ¿e doje¿d¿aj¹ ju¿ do lotniska. Wyobra¿a³ sobie samochody zaje¿d¿aj¹ce im drogê albo stoj¹c¹ przy drodze piêkn¹ kobietê, która zmusi kierowcê, aby siê zatrzyma³. To, ¿e w jakiœ sposób wydostaje siê z samochodu i ucieka. Nic takiego siê nie sta³o i kilka minut póŸniej byli ju¿ na miejscu. Choæ klimatyzacja w samochodzie dzia³a³a na wysokich obrotach, sp³ywa³ potem. Przed wyjazdem bra³ prysznic, a mimo to ju¿ cuchn¹³ z nerwów. Nadêty otworzy³ drzwi i szorstko wyprowadzi³ go z samochodu.
Kiedy weszli do têtni¹cej ¿yciem hali odlotów, marzenia o ucieczce zgas³y i Eric z gorycz¹ nastawi³ siê na spêdzenie nadchodz¹cych godzin w powietrzu. Mê¿czyŸni kroczyli przy obu jego bokach. Id¹c, mijali kolejki g³oœnych i kolorowo ubranych podró¿nych przy stanowiskach odprawy. Na krañcu du¿ej sali by³a krótsza kolejka. Stanêli za czarnym mê¿czyzn¹ w jasnoszarym garniturze, który mia³ ze sob¹ du¿¹ torbê Louis Vuittona. Na tabliczce przy stanowisku odprawy widnia³ napis: „Private and corporate jet check in”. A wiêc FBI mia³o samolot. Dziwne by³o jednak to, ¿e musieli staæ w kolejce. Dlaczego nie pójd¹ od razu do samolotu?
Paul czyta³ mu w myœlach. – Œrodki bezpieczeñstwa. Musimy przejœæ przez tamte drzwi, wtedy bêdziemy mogli ruszyæ prosto do samolotu. Skin¹³ g³ow¹ w kierunku dwóch par wielkich bia³ych drzwi tu¿ za stanowiskiem odprawy. M³ody mê¿czyzna z dwójk¹ dzieci w³aœnie zabra³ swój paszport i poszed³ w tamt¹ stronê. Kiedy drzwi siê otworzy³y, Eric dostrzeg³ stanowisko kontroli granicznej i bramkê rentgenowsk¹. Je¿eli przez ni¹ przejdzie, nie bêdzie ju¿ mia³ mo¿liwoœci ucieczki. Czy mia³ po prostu odwróciæ siê i uciec? Ale dok¹d?
Dogoniliby go w ci¹gu kilku sekund. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e byli bardziej wysportowani od niego. Paul okaza³ odznakê FBI i paszport. Kiedy Eric zobaczy³ swój paszport ze szwedzkim god³em, zachcia³o mu siê p³akaæ. W Szwecji by³o zupe³nie inaczej. Szwecja by³a pouk³adanym, bezpiecznym miejscem daleko na peryferiach œwiata. Tam by³ jego dom. Tam byli Jens i Hanna. Paszport sta³ siê bolesnym przypomnieniem o wolnoœci. I normalnoœci. Urzêdniczka odda³a im dokumenty i uœmiechnê³a siê do nich, kiedy przechodzili. Eric czu³ siê tak, jakby szed³ na egzekucjê. Skumulowana podczas jazdy adrenalina ust¹pi³a
miejsca pustemu zmêczeniu. Po drugiej stronie drzwi czeka³o dwóch ochroniarzy. Po³o¿y³ torbê na w¹skiej taœmie. Paul ruszy³ przodem przez wykrywacz. Nie zabrzmia³ ¿aden sygna³. By³ nieuzbrojony. Na filmach wszyscy agenci FBI nosili wielkie pistolety, w rzeczywistoœci widocznie by³o inaczej. Chwilê póŸniej sam przeszed³ przez bramkê. Nic siê nie wydarzy³o. Ju¿ mia³ zabraæ torbê z taœmy, kiedy ta zatrzyma³a siê i wróci³a do maszyny. Paul zacz¹³ okazywaæ zniecierpliwienie i westchn¹³ g³oœno. Celnik siedz¹cy przed monitorem powiedzia³ coœ do swojego kolegi. Torba ponownie wyjecha³a z maszyny, a celnik uniós³ j¹
do góry. – Czy to pana? Eric kiwn¹³ g³ow¹, jednoczeœnie zastanawiaj¹c siê, na co zareagowali. Nie by³o tam komputera. ¯adnych p³ynów. ¯adnych ostrych przedmiotów. Celnik otworzy³ drzwi ma³ego szeœciennego pomieszczenia, nieco tylko wiêkszego od przymierzalni. – Proszê ze mn¹. Muszê siê bli¿ej przyjrzeæ pana torbie. Paul zamierza³ iœæ za nimi, ale celnik go powstrzyma³. – Proszê zaczekaæ. To nie potrwa d³ugo.
Pokój za bia³ymi gipsowymi œcianami mia³ zaledwie kilka metrów kwadratowych. Poœrodku sta³ ma³y stolik. Na œcianie wisia³ plakat pokazuj¹cy przedmioty, których nie wolno zabieraæ na pok³ad. W jednym rogu sta³ zielony karton z lateksowymi rêkawiczkami. Celnik postawi³ torbê na stole i zapuka³ do bocznych drzwi. W i tak ju¿ ciasnym pomieszczeniu pojawi³ siê natychmiast kolejny celnik. Eric nadal zachodzi³ w g³owê, co jest nie tak z baga¿em. Na widok twarzy drugiego celnika cofn¹³ siê odruchowo. Mê¿czyzna mia³ otwart¹ ranê tu¿ nad skroni¹ i granatowe, opuchniête oko. Celnicy rozmawiali ze sob¹ po hebrajsku. Wreszcie poturbowany
odwróci³ siê do niego i odda³ baga¿. – Pos³uchaj mnie cholernie uwa¿nie. Na mój sygna³ otworzysz drzwi i pobiegniesz prosto przed siebie. Amerykanie s¹ nieuzbrojeni, ale musisz byæ szybki. Po drugiej stronie jest wyjœcie ewakuacyjne. Zwykle je zamykaj¹, ale dzisiaj jest otwarte. Cztery piêtra ni¿ej bêdzie wyjœcie na p³ytê. Stoi tam niebieski motocykl. Wsi¹dŸ na niego i przejedŸ na ukos po pasie startowym. Staraj siê nie zbli¿aæ do du¿ych bramek. Tamtejsi pracownicy nie s¹ poinformowani. Wtajemniczyliœmy wiêkszoœæ kluczowych osób, ale instruowanie pracowników g³ównego pasa¿u to ryzyko, którego nie mogliœmy
podj¹æ. Za du¿o tam ludzi. Je¿eli nabior¹ podejrzeñ, zatrzymaj¹ ciê. Oni s¹ uzbrojeni. Pojedziesz na po³udniowozachodni¹ czêœæ, bêdzie tam mniejsza zapora. Szlaban jest otwarty, a celnicy zajêci czym innym. PrzejedŸ tamtêdy, a bêdziesz wolny. Dalej musisz radziæ sobie sam. Poczu³, ¿e ma mêtlik w g³owie. By³ przera¿ony. Zmieni³ zdanie. Nie chcia³ uciekaæ. Celnik nachyli³ siê do niego z zaciêtym wyrazem twarzy. – Na kierownicy wisi kask. Nie zapomnij go w³o¿yæ. W Izraelu musisz mieæ kask, bo inaczej policja od razu ciê zgarnie.
Poœród pl¹taniny szumi¹cych myœli pojawi³o siê rozs¹dne pytanie. – A mój paszport? – Niestety. Z tym nie mogê ci pomóc. Z rany nad policzkiem celnika zaczê³a p³yn¹æ krew. – Co siê sta³o z twoj¹ twarz¹? Uœmiechn¹³ siê sztywno. – Pobi³eœ mnie. – Co? Zanim zd¹¿y³ siê zastanowiæ, celnik
hukn¹³ piêœci¹ w gipsow¹ œcianê i mocno popchn¹³ go na drzwi. Eric wylecia³ na korytarz, wpad³ na kolegê Paula i straci³ równowagê. Zanim ktokolwiek zd¹¿y³ zareagowaæ, us³ysza³ krzyk celnika: – Zatrzymaæ go! Zerwa³ siê na nogi, zachwia³, przycisn¹³ d³oñ do twarzy cz³owieka z FBI i ruszy³ biegiem, jak najdalej od kontroli celnej. Wyjœcie ewakuacyjne. Gdzie, do cholery, jest wyjœcie ewakuacyjne? W dalszej czêœci hali dostrzeg³ zielon¹ tablicê ‒ skrêci³, o ma³y w³os siê nie poœlizgn¹³, ale odzyska³ równowagê. Gdyby siê przewróci³, by³oby po
wszystkim. Ludzie patrzyli na niego przera¿eni. Gruba kobieta próbowa³a go zatrzymaæ, ale ju¿ j¹ min¹³. Nie mia³ odwagi spojrzeæ przez ramiê. Po chwili by³ ju¿ przy wyjœciu ewakuacyjnym i otworzy³ drzwi. Chwiejnym krokiem wypad³ na klatkê z ryflowanymi metalowymi schodami i zacz¹³ zbiegaæ na dó³, pokonuj¹c trzy stopnie naraz. Za sob¹ us³ysza³ huk gwa³townie otwieranych drzwi i kroki kilku osób nad sob¹. Zbiega³ dalej, czuj¹c pulsowanie w skroniach, i by³ przekonany, ¿e wkrótce go z³api¹. Schody koñczy³y siê na parterze. Otworzy³ stalowe drzwi i wyszed³ na pas do l¹dowania, gdzie wia³ silny wiatr. Podbieg³ do rogu budynku
i zobaczy³ motocykl oparty o œcianê. Ostatni raz prowadzi³ coœ takiego co najmniej dwadzieœcia lat temu. Motocykl by³ stary i zniszczony. Coœ w rodzaju modelu terenowego. Usiad³ okrakiem i chwyci³ kierownicê. Ogarnê³a go nag³a panika, kiedy uœwiadomi³ sobie, ¿e nie wie, jak siê go uruchamia. Nie by³o ¿adnego rozrusznika. ¯adnego przycisku na kierownicy. Us³ysza³ wzburzone g³osy. Byli ju¿ na p³ycie po drugiej stronie budynku. Nagle zobaczy³ kluczyk, wystaj¹cy z ramy tu¿ pod pokryw¹ baku. Przekrêci³ go, a silnik zaskoczy³ z g³oœnym terkotem. Zawróci³ i ruszy³ po szarym betonie. Kask nadal dynda³ na
kierownicy ‒ w³o¿y go póŸniej. Trzydzieœci metrów przed nim, po prawej stronie, sta³ ma³y odrzutowiec z gwiaŸdzistym sztandarem na tylnym stateczniku. Samolot FBI. Eric przejecha³ tu¿ przed jego dziobem. Za szyb¹ dostrzeg³ dwie twarze. Wy³ wiatr i trudno mu by³o trzymaæ oczy otwarte. W powietrzu czuæ by³o ostry zapach ropy. Samolot Lufthansy, rycz¹c silnikami, zjecha³ z pobliskiego pasa niczym monstrum, wiêksze ni¿ wszystko, co do tej pory widzia³. By³ jak œmiertelnie niebezpieczny dinozaur, zdolny zgnieœæ go jak muchê. W pierwszej chwili wydawa³o mu siê, ¿e wjedzie prosto w jedno z ogromnych kó³, ale samolot skrêci³ majestatycznie
i zaczêli jechaæ równolegle. Czubek skrzyd³a wystawa³ kilka metrów nad nim, a odg³os silników przerzyna³ siê przez g³owê jak pi³a mechaniczna. Próbowa³ zorientowaæ siê, gdzie jest, œledzi³ wzrokiem ogrodzenie, a¿ kilkaset metrów dalej na lewo dostrzeg³ du¿¹ bramê. Chcia³ sprawdziæ, czy celnicy go widz¹, ale wiatr wia³ mu w oczy tak silnie, ¿e zasz³y ³zami. Coœ zalœni³o w s³oñcu, oœlepiaj¹c go. Odwróci³ wzrok i skoncentrowa³ siê na utrzymywaniu równej prêdkoœci z samolotem. Mo¿e dobrze siê z³o¿y³o, ¿e jecha³ obok tej wielkiej maszyny, dziêki temu powinien byæ s³abiej widoczny. Min¹³ punkt kontrolny
w odleg³oœci stu metrów, nie dostrzegaj¹c tam ¿adnych oznak ¿ycia. Samolot Lufthansy zwolni³ i zwróci³ dziób w kierunku budynku terminalu. Eric znów zosta³ sam z terkocz¹cym silnikiem. Torbê œciska³ kurczowo miêdzy nogami. Opony by³y s³abo napompowane. Czu³ ka¿d¹ nierównoœæ betonu, a kierownica dr¿a³a histerycznie. Próbowa³ przypomnieæ sobie s³owa celnika. Po³udniowo-zachodnia czêœæ. Od której strony? Œledzi³ wzrokiem ogrodzenie, staraj¹c siê niczego nie przeoczyæ. Min¹³ trzy bia³e helikoptery, zaparkowane jeden obok drugiego. Wtedy zobaczy³ szlaban. Kilkaset metrów przed nim ogrodzenie przechodzi³o w ma³y posterunek
graniczny. Bia³y szlaban, sygnalizacja œwietlna i niebieska stró¿ówka. Eric zobaczy³, ¿e w budce ktoœ siedzi. Wstrzyma³ oddech i przejecha³, nie zwalniaj¹c. Kiedy znalaz³ siê na prostym betonowym odcinku za posterunkiem, spodziewa³ siê, ¿e zaraz dostanie kulkê w plecy. Napi¹³ ca³y krêgos³up i czu³ punkt, w który trafi pocisk, dok³adnie miêdzy ³opatkami. Rzuci go do przodu i bêdzie martwy, jeszcze zanim dotknie ¿wirowatego betonu. Nic siê jednak nie sta³o. Wkrótce dojecha³ do szerszej drogi, która przez blisko kilometr bieg³a pomiêdzy magazynami i wypo¿yczalniami samochodów, by
nastêpnie po³¹czyæ siê z bardziej uczêszczanym odcinkiem. Zwolni³, zatrzyma³ siê na skraju drogi, dr¿¹cymi d³oñmi w³o¿y³ kask, popatrzy³ przez ramiê, a nastêpnie doda³ gazu i zjecha³ z rampy na autostradê. Niebieski znak informowa³, ¿e do Tel Awiwu jest jedenaœcie kilometrów. Eric odprê¿y³ siê nieco i znów zacz¹³ oddychaæ. Rachel siê uda³o. Jemu siê uda³o. Kompletnie niemo¿liwa ucieczka. Nikt nie ucieka na motocyklu z najwiêkszego lotniska w Izraelu. A jednak z pomoc¹ Mossadu niemo¿liwe sta³o siê mo¿liwe. Wci¹¿ myœla³ o punkcie tu¿ pod ostatnim krêgiem szyjnym. Po nerwowych piêtnastu minutach by³
z powrotem w Tel Awiwie. Ruch na ulicy Levinskiego by³ gêsty. Eric jecha³ pomiêdzy dwoma szerokimi pasami, maj¹c nadziejê, ¿e nikt nie otworzy drzwi ani nie zmieni pasa. Nie by³ jedynym motocyklist¹. Przed nim i za nim jecha³o oko³o dwudziestu mopedów, skuterów i motocykli. Wszyscy nieustraszenie lawirowali w korkach. Domy przy ulicy mia³y dwa czy trzy piêtra, tynk by³ brudny i popêkany. Wiele okien mia³o niebieskie i czerwone okiennice, wiêkszoœæ by³a zamkniêta. Na jednym z balkonów ktoœ wywiesi³ wielk¹ w³osk¹ flagê. Na parterze mieœci³y siê sklepy z elektronik¹, piekarnie, sklepiki spo¿ywcze i bary. Nie by³o jednak ¿adnych kafejek
internetowych. Min¹³ kiosk z gazetami. Nag³ówki tak go zaskoczy³y, ¿e prawie straci³ równowagê. „Cyberterroryœci oferuj¹ antywirusa”. A wiêc to ju¿ by³o oficjalne. Nadim sta³a siê po¿¹danym towarem. Œwiat³o zmieni³o siê na czerwone i Eric zahamowa³. Zrobi³o mu siê s³abo, kiedy spostrzeg³, ¿e stoi obok niebieskobia³ego radiowozu. Nag³ówki poch³onê³y go tak bardzo, ¿e przesta³ zwracaæ uwagê na samochody. Na szczêœcie pamiêta³, ¿eby w³o¿yæ kask. Nadal jednak mia³ na sobie to samo ubranie i jecha³ tym samym motocyklem. Musieli wszcz¹æ alarm. Rozpocz¹æ poszukiwania. W radiowozie by³a
dwójka funkcjonariuszy – mê¿czyzna i kobieta. Rozmawiali i jak na razie patrzyli przed siebie. Eric stara³ siê udawaæ obojêtnego i odwróci³ g³owê tak naturalnie, jak tylko potrafi³. Bola³ go brzuch i wydawa³o mu siê, ¿e up³ynê³y ca³e wieki, nim œwiat³o zmieni³o siê na zielone. Wcisn¹³ gaz do dechy i omal siê nie przewróci³, kiedy motocykl przyspieszy³. Na skrzy¿owaniu wiod¹cym do Ha’Aliya skrêci³ w lewo w ulicê Dereka Szlomo. Tu¿ za przystankiem autobusowym zwolni³ i siê zatrzyma³. Sta³ tam ju¿ rz¹d motocykli, wiêc zsiad³, powiesi³ kask z powrotem na kierownicy, wzi¹³ torbê i ruszy³ na piechotê. Kluczyk zostawi³
w stacyjce. Niebo by³o bezchmurne, a powietrze miêdzy asfaltem a œcianami domów sta³o w miejscu. Chodniki by³y pe³ne ciê¿ko st¹paj¹cych ludzi. Nikt siê nie denerwowa³. By³o na to za gor¹co. Wszyscy przypominali mrówki pod szk³em powiêkszaj¹cym. S³oñce nie zna³o litoœci. Kilku mê¿czyzn w wojskowych spodniach mia³o obna¿one torsy. Jeden mia³ na plecach karabin automatyczny, inny trzyma³ go w rêku razem z zielon¹ torb¹. Min¹³ pizzeriê, a zaraz za ni¹ perfumeriê. Du¿y œmietnik z szarego plastiku by³ tak przepe³niony, ¿e nie da³o siê zamkn¹æ pokrywy. Mdl¹cy zapach zepsutego jedzenia dziwnie kontrastowa³ z reklamami perfum na wystawie.
Kawa³ek dalej znajdowa³ siê sklep muzyczny. Eric przyspieszy³ kroku. Muzyka przyci¹ga m³odzie¿. M³odzie¿ wie, gdzie jest internet. Wszed³ do sklepu, w którym by³o ch³odniej i ciemniej ni¿ na chodniku. Jestem cybernarkomanem na g³odzie ‒ pomyœla³. – Je¿eli nie dostanê siê do sieci, umrê. Zazwyczaj taka myœl by³a zabawna, teraz jednak wydawa³a siê zbyt bliska prawdy. Wkrótce potem wyszed³ na ulicê z zaimprowizowan¹ map¹ w rêku. Znakiem X oznaczona zosta³a nie kawiarenka internetowa, tylko biblioteka, w której „mo¿e bêd¹ mieli
internet”. Dziesiêæ minut zajê³o mu znalezienie wskazanego budynku, który okaza³ siê czymœ w rodzaju domu kultury ‒ wyraŸnie zniszczonego, o brzydkiej ciemnobr¹zowej popêkanej fasadzie, z której odpada³ tynk. W brudnych oknach umieszczono mnóstwo kartek z godzinami przedstawieñ i koncertów. Drzwi, prowadz¹ce na ciasn¹ klatkê schodow¹, by³y otwarte. Po drodze spotka³ grupkê kobiet ubranych w trykoty i puenty. Na pierwszym piêtrze by³o dwoje zamkniêtych drzwi z tabliczkami po hebrajsku. Ktoœ gra³ na pianinie. Chopina. Eric wszed³ na nastêpne piêtro. Tam zobaczy³ troje
drzwi. Na dwóch widnia³y symbole: dziewczynka i ch³opiec. Toalety. Trzecie drzwi by³y ze szk³a, na którym ktoœ taœm¹ przylepi³ odrêcznie napisan¹ karteczkê. Hebrajski. Mo¿e by³o tu napisane „Biblioteka”. Otworzy³ cienkie drzwi i wszed³ do ciemnego i dusznego pomieszczenia pe³nego ksi¹¿ek. Le¿a³y w wielkich stosach na pod³odze i zajmowa³y wszystkie cztery œciany. W powietrzu czuæ by³o papierem i pleœni¹. Przy uk³adaniu ksi¹¿ek nie obowi¹zywa³ chyba ¿aden system ‒ wygl¹da³o to tak, jakby po prostu rzucano je na pod³ogê albo wciskano na rega³y. Przy zagraconym biurku siedzia³a odwrócona do niego plecami starsza kobieta.
Odchrz¹kn¹³, a kobieta drgnê³a. Odwróci³a siê i spojrza³a na niego znad okularów. Mia³a na sobie popielaty szal i gruby be¿owy sweterek. – Co pan tu robi? Pytanie by³o tak niespodziewane, a pomieszczenie tak zaba³aganione, ¿e nagle zw¹tpi³, czy dobrze trafi³. Mo¿e wszed³ do mieszkania tej kobiety? – Szukam biblioteki. Kobieta siê odwróci³a i poprawi³a zielon¹ lampkê do czytania. Jej bia³e w³osy zwi¹zane by³y w ciasny kok. Kilka pasm wydosta³o siê na zewn¹trz i zwisa³y teraz luŸno na karku albo
opada³y na stary sweterek. – Wiêkszoœæ osób przychodzi tu z myœl¹ o konkretnej ksi¹¿ce. Ca³a biblioteka to ambitne przedsiêwziêcie. Mówi³a po angielsku z wyraŸnym akcentem. Eric sta³ przy drzwiach, nadal niepewny, czy nie jest intruzem. Kobieta mówi³a dalej: – No wiêc czego pan szuka? Ksi¹¿ki czy biblioteki? Odchrz¹kn¹³. – W³aœciwie to ani jednego, ani drugiego.
– Ciekawe. O có¿ wiêc chodzi? – O po³¹czenie z internetem. S³owa wyda³y mu siê niew³aœciwe. P³ytkie i aintelektualne. Niestosowne. Jak szyld McDonalda na piramidzie Cheopsa. By³ naukowcem, kocha³ ksi¹¿ki. W tej chwili jednak potrzebowa³ komputera. Kobieta wsta³a i podesz³a do jednego z rega³ów przy ma³ym, owalnym okienku. Jedynym w ca³ym pomieszczeniu. – Czyta pan w jidysz? – Niestety nie. Przynios³a kilka ksi¹g w zu¿ytych
czerwonych oprawach i wyjê³a ¿ó³t¹ ksi¹¿kê z czarnym tekstem. Patrzy³a na ni¹ przez chwilê, po czym podesz³a do Erica. By³a niewielkiego wzrostu, okulary mia³a zawieszone na d³ugim srebrnym ³añcuszku, jeden z zauszników by³ sklejony czerwon¹ taœm¹. Wrêczy³a mu ksi¹¿kê. – Pyta pan o wyjœcie, okno na œwiat. Niech i tak bêdzie. To jednak ‒ mówi¹c to, spojrza³a na ksi¹¿kê ‒ jest raczej wejœcie, drzwi do wnêtrza. Mo¿e nie równie ekscytuj¹ce, a mo¿e o wiele bardziej. Niech pan sam zdecyduje. Spojrza³ na ksi¹¿kê. Laughter Beneath the Forest. Poems from Old and Recent
Manuscripts Abrahama Suckewera. Czarno-bia³a ilustracja na ok³adce przedstawia³a du¿e drzewa uginaj¹ce siê pod podmuchem silnego wiatru. Kobieta wskaza³a ksi¹¿kê g³ow¹: – Dostanie j¹ pan. Na pami¹tkê. Wspomnienia s¹ wa¿ne i nic nie zatrzymuje ich tak dobrze jak ksi¹¿ka. To i tak tylko przek³ad, nie pasuje tutaj. Nie wiem nawet, jak siê tu znalaz³a. Pewnie zostawi³ j¹ jakiœ student. Zrobi mi pan przys³ugê, jeœli to weŸmie. Kobieta wróci³a na swoje miejsce przy biurku. Eric wzi¹³ g³êboki oddech. – Dziêkujê. Bêdê siê jednak upiera³ przy proœbie o pomoc w znalezieniu
wyjœcia. Po³¹czenia internetowego. Nie patrz¹c na niego, bibliotekarka wskaza³a uchylone drzwi miêdzy rega³ami. W pierwszej chwili Eric nie zauwa¿y³ ich w przyciemnionym œwietle. Ostro¿nie przeszed³ przez pokój. Za drzwiami by³o jeszcze wiêcej ksi¹¿ek ‒ u³o¿onych w wie¿e, rzuconych na du¿e stosy albo wciœniêtych na rega³y pokrywaj¹ce œciany od pod³ogi po sufit. Pod ma³ym czworok¹tnym oknem sta³ w¹ski stó³ z prostym kuchennym krzes³em, z którego p³atami odpada³a zielona farba. Na stole sta³ przestarza³y komputer. Tu¿ nad nim, na œcianie, wisia³o zdjêcie nieznajomego mê¿czyzny.
Eric postawi³ torbê na pod³odze, po³o¿y³ ¿ó³t¹ ksi¹¿kê obok klawiatury i ostro¿nie usiad³ na rozchybotanym krzeœle. Komputer uruchomi³ siê ze z³owieszczym zgrzytem. Po czasie, który wydawa³ siê wiecznoœci¹, ekran obudzi³ siê do ¿ycia i ukaza³ siê na nim symbol systemu Windows. Jego stara wersja, co oznacza³o, ¿e system operacyjny nie by³ aktualizowany od lat. Eric otworzy³ torbê i wyci¹gn¹³ z niej cienkie serwetki z danymi logowania do œrodowiska programistycznego Mony. By³a tam nowa nazwa u¿ytkownika, któr¹ nagryzmoli³ w hotelu. Wpisywa³ adres z rosn¹cym zdenerwowaniem. Komputer pracowa³ d³u¿sz¹ chwilê, zanim siê po³¹czy³. Eric znów by³ oko w oko
z Mon¹. Poprawi³ siê na krzeœle i w³¹czy³ czat. Wstrzyma³ oddech i jak zahipnotyzowany wpatrywa³ siê w komputer. Ekran poczernia³ i wype³ni³ siê bia³ym tekstem. Eric wróci³ na czat. Czy jednak Salah ad-Din nadal tu bêdzie? Czy bêdzie mu ufa³ po tym, jak zamachy zosta³y ujawnione? Czy przejrza³ jego k³amstwa? Eric zacz¹³ przewijaæ setki wpisów. Stronê za stron¹ wype³nia³y symbole i znaki, których nie potrafi³ odczytaæ. W koñcu zobaczy³, ¿e jego rozmowa z Salahem ad-Dinem zniknê³a. Salah ad-Din musia³ j¹ usun¹æ. Ale dlaczego? Czy¿by chcia³ utrzymaæ ich kontakt w tajemnicy? Czy nie powiedzia³ o nim pozosta³ym
cz³onkom grupy? D³u¿sz¹ chwilê siedzia³ w bezruchu, zastanawiaj¹c siê nad tym, co mog³o siê staæ. Mossad tak¿e zapozna³ siê z treœci¹ czatu. Czy to oni skasowali rozmowê? Czy w ogóle mogli to zrobiæ? Nie, to by³oby idiotyczne. Tylko sam Salah ad-Din móg³ byæ za to odpowiedzialny. Eric napisa³ krótk¹ wiadomoœæ:
SALAH AD-DIN, JE¯ELI JESTEŒCIE ZAINTERESOWANI, MOJE UMIEJÊTNOŒCI WCI¥¯ S¥ DO WASZEJ DYSPOZYCJI.
ES
Teraz pozostawa³o tylko czekaæ. Szanse, ¿e otrzyma odpowiedŸ, by³y minimalne. Poprzednim razem Salah ad-Din odezwa³ siê po kilku godzinach. Czy dodawanie nowego wpisu, skoro stare zosta³y usuniête, by³o b³êdem? Jaki mia³ wybór? Jego wiadomoœæ unosi³a siê wœród arabskich znaków jak bia³y sp³awik w czarnym morzu. Eric opar³ siê na skrzypi¹cym krzeœle, a jego wzrok po raz kolejny pad³ na ¿ó³t¹ ksi¹¿kê. Laughter Beneath the Forest Abrahama Suckewera. Otworzy³ j¹ na przypadkowej stronie.
The Sun returns to my dark countenance
and belief grasps my arm strong and firm.
if a worm does not surrender when cut in two,
are you then less than a worm?
Próbowa³ uchwyciæ sens wiersza: are you then less than a worm? – Kiedy Abraham Suckewer jako wiêzieñ wykopywa³ dó³, jego ³opata przeciê³a d¿d¿ownicê. Zafascynowa³o go to, jak z ¿yj¹cej istoty w wyniku aktu przemocy robi¹ siê dwie. Zamiast umrzeæ, staje siê dwa razy bardziej ¿ywa. Starsza pani sta³a w drzwiach. W rêku trzyma³a dwie du¿e fili¿anki herbaty.
Eric siê uœmiechn¹³. – Dlaczego by³ wiêŸniem? Zanim odpowiedzia³a, przyjrza³a mu siê, jakby chcia³a sprawdziæ, czy naprawdê go to interesuje. – Los sprawi³, ¿e Abraham Suckewer, który zawsze mia³ w sobie wielk¹ radoœæ ¿ycia, zosta³ g³osem smutku. Ale tak¿e nadziei i wolnoœci. Widzia³ cierpienie w wileñskim getcie i œmieræ w Ponarach. – Co siê wydarzy³o w Ponarach? – To samo co we wszystkich innych miejscach. Jedna z najwiêkszych,
najbardziej ¿ywych spo³ecznoœci ¿ydowskich zosta³a unicestwiona w ci¹gu dwóch lat. Wilno by³o Jerozolim¹ Ba³tyku, a mo¿e i ca³ej Europy. Przez wiele wieków stanowi³o jedno z najwa¿niejszych centrów kultury ¿ydowskiej. Tam powstawa³o mnóstwo literatury po hebrajsku i w jidysz. Tam narodzi³ siê syjonizm i ¿ydowski ruch robotniczy. – A Abraham Suckewer tam by³? By³ w Ponarach? – I tak, i nie. By³ tam sercem, by³ dusz¹. Ale nigdy fizycznie. By³ jednak niedaleko, w wileñskim getcie. Spotka³ tysi¹ce ludzi, których tam wywo¿ono,
i rozmawia³ z nielicznymi, którzy wrócili. Wesz³a do pokoju. Eric od razu wsta³ i wskaza³ krzes³o. – Proszê usi¹œæ. Skinê³a g³ow¹ i z wysi³kiem usiad³a. Nastêpnie poda³a mu fili¿ankê paruj¹cej zio³owej herbaty. – Obawiam siê, ¿e cia³o zaczyna odmawiaæ mi pos³uszeñstwa. Eric wzi¹³ fili¿ankê do rêki i ostro¿nie s¹czy³ herbatê, ¿eby siê nie poparzyæ. – Ale pracuje pani?
– Tak, proszê pana, muszê. To wszystko, co mam. Poza tym to obietnica, któr¹ z³o¿y³am. – Komu? – Samej sobie. I jemu. Skinê³a g³ow¹ w stronê wisz¹cej nad komputerem fotografii. Eric przyjrza³ siê zdjêciu. Przedstawia³o powa¿nego mê¿czyznê z cienkimi w¹sami i smutnym spojrzeniem. Siad³ na stosie ksi¹¿ek ko³o stolika z komputerem, fili¿ankê postawi³ ostro¿nie przy klawiaturze. – Abraham Suckewer? A wiêc pani go
zna³a? – Getto w Wilnie by³o okropne. Ale równie¿ odwa¿ne, twórcze i ¿ywe. Kultura nie umar³a wraz z uwiêzieniem tych ludzi, zmieni³a tylko formê. W czasach ucisku szczególnie wa¿n¹ rolê zyska³a poezja. Na spotkaniach poetyckich z Abrahamem Suckewerem zawsze by³ komplet. Nie przegapi³am ani jednego. – Ile mia³a pani wtedy lat? – Czternaœcie. Od razu siê zakocha³am. W jego tekstach, w jego myœlach, w jego g³osie. – Pierwsza mi³oœæ?
– Myœlê, ¿e nie³atwo to zrozumieæ. ¯yliœmy w czarno-bia³ym œwiecie i nagle pojawi³ siê ten barwny cz³owiek. To by³o tak, jakby Bóg zes³a³ go do nas jako pocieszenie, jako dowód, ¿e nadal z nami jest. Dla mnie sta³ siê symbolem wszystkiego, co ¿yje. Wszystkiego, co jest piêkne. Ksi¹¿ki zachwia³y siê pod ciê¿arem Erica i musia³ zmieniæ pozycjê. Rzuci³ okiem na ekran komputera. ¯adnych nowych wpisów. – A obietnica? – Abraham Suckewer by³ cz³onkiem „brygady papierowej”, grupy oczytanych ludzi, którzy ryzykowali ¿ycie, by
przemycaæ setki, ba, tysi¹ce rzadkich, unikatowych ksi¹¿ek i manuskryptów. Ja pomaga³am mu zbieraæ dary od rodzin z okolicy. Dla wielu ksi¹¿ki te by³y najcenniejszym, co mieli, i rozstanie z nimi oznacza³o du¿e wyrzeczenie. Jednak po gwarancji w postaci nazwiska Abrahama Suckewera wiêkszoœæ mimo wszystko godzi³a siê podarowaæ swoje dzie³a. Po raz ostatni widzia³am go, kiedy przyszed³ do warsztatu szewskiego mojego ojca. Mówi³, ¿e ma wizjê. Przeczucie. ‒ Uœmiechnê³a siê lekko. – „Bêdziesz ¿y³a”, powiedzia³. Widzia³ fragment przysz³oœci i powiedzia³, ¿e ja prze¿yjê. Poprosi³ mnie, ¿ebym zawioz³a skarby do Ziemi Œwiêtej. ¯ebym ich strzeg³a i siê nimi
opiekowa³a. Przenieœliœmy siê tu w 1972 roku. – Przenieœliœcie? – Ja i ksi¹¿ki. Eric powiód³ wzrokiem po setkach grzbietów. – I od tamtego czasu pilnowa³a pani tych skarbów? – Codziennie, siedem dni w tygodniu, przez okr¹g³y rok. Moja rodzina zosta³a w b³ocie pod Wilnem. Teraz one s¹ moj¹ rodzin¹. Pokój by³ za ma³y na stó³ konferencyjny.
A mo¿e by³o odwrotnie. Chc¹c usi¹œæ na jednym z oœmiu drewnianych krzese³, trzeba siê by³o przeciskaæ miêdzy brzegiem sto³u a œcian¹. Na stole ustawiono pó³misek z ciasteczkami, termos i stos bia³ych plastikowych kubeczków. Jedn¹ ze œcian zajmowa³a bia³a tablica. Na pozosta³ych wisia³y obramowane fotografie samolotów El Alu. Paul Clinton siedzia³ sztywno na krzeœle i nie móg³ siê na nim huœtaæ, jak to mia³ w zwyczaju. Zd¹¿y³ ju¿ opró¿niæ dwa kubki kawy i zjeœæ trzy ciasteczka. ¯a³owa³ tego ostatniego. A jednak wraz ze spadkiem poziomu cukru we krwi stawa³ siê rozkojarzony i podenerwowany.
Us³ysza³ kroki, zaraz potem drzwi siê otworzy³y. Do œrodka wesz³a Rachel Papo wraz z kobiet¹ w ciemnoszarym garniturze. Skinê³a g³ow¹ w jego stronê, a nastêpnie spojrza³a na kobietê. – To jest Natalie Goldman. Odpowiada za bezpieczeñstwo na lotnisku. Rachel odsunê³a krzes³o i usiad³a na nim z gracj¹, jakby to by³a najbardziej naturalna rzecz pod s³oñcem. Od razu poczu³ siê grubszy. Kobieta w garniturze sta³a przy krañcu sto³u. Wygl¹da³a na roztrzêsion¹. Rachel nape³ni³a kubek kaw¹ z termosu. Popatrzy³a na kobietê. – W porz¹dku, Natalie. Zaczynaj.
– Eric Söderqvist zaskoczy³ celników przy kontroli granicznej i opuœci³ terminal wyjœciem ewakuacyjnym numer 67. To wyjœcie ma byæ zawsze zamkniête, ale z jakiegoœ powodu by³o otwarte. Sprawdzamy, jak do tego dosz³o. Wyjœcie prowadzi na p³ytê lotniska w pó³nocno-wschodniej czêœci terminalu. Tam Söderqvistowi uda³o siê ukraœæ motocykl. Przejecha³ dziewiêæset piêædziesi¹t metrów do pó³nocno-zachodniego zjazdu w Neve Monosson. ‒ Spojrza³a w stó³ i wygl¹da³a, jakby zbiera³a si³y. – Tam opuœci³ lotnisko, przeje¿d¿aj¹c przez punkt kontrolny A12. Choæ byli tam celnicy, ¿aden z nich najwyraŸniej go nie zatrzyma³. To niepojête. Uchwyci³y
go dwie kamery drogowe: jedna na drodze 412 ko³o Ha’Tamar, druga przy zjeŸdzie na jedynkê ko³o Szapirim. Paul wymieni³ spojrzenie z Rachel, po czym zmartwionym g³osem zada³ pytanie: – W któr¹ stronê jecha³? – Do Tel Awiwu. – Zawiadomiliœcie policjê? – Policja go poszukuje. Teraz przegl¹daj¹ obraz z kamer drogowych, próbuj¹c go namierzyæ. Rachel s¹czy³a kawê i nie podnosz¹c
g³owy, zapyta³a: – Ale ¿adnych konkretnych œladów nie ma? Natalie pokrêci³a zrezygnowana g³ow¹. Po krótkiej chwili doda³a: – To siê nie mia³o prawa udaæ. To tak, jakby... Coœ musia³o... To znaczy, mamy procedury, które... Rachel jej przerwa³a: – Dziêkujê, Natalie. Rozumiemy. Musisz z³o¿yæ formalny raport. Zrób to najszybciej, jak siê da, zanim zapomnisz szczegó³y. Znasz drogê?
Natalie skinê³a g³ow¹ i wysz³a. Rachel pochyli³a siê nad sto³em i zamknê³a za ni¹ drzwi. Paul wzi¹³ ciastko z pó³miska i prze¿uwa³ w milczeniu. Wreszcie zwróci³ siê do Rachel: – Sygna³? – Silny. Jest na ulicy Herzla w miejscu, które wygl¹da na mniejszy dom kultury. Nie potrafimy odczytywaæ ró¿nicy wysokoœci, nie wiemy wiêc, na którym piêtrze. W budynku jest biblioteka z dostêpem do internetu. Paul siê uœmiechn¹³. – M¹dry ch³opak. Teraz mo¿emy tylko czekaæ i mieæ nadziejê, ¿e dostanie
odpowiedŸ. Skinê³a g³ow¹. – Jak w³aœciwie posz³o przy kontroli? – Michael uszkodzi³ sobie palec. Myœlê, ¿e to zwichniêcie. Ale poza tym dobrze. Wybiegliœmy za nim na p³ytê, ale kiedy zobaczyliœmy, ¿e wyje¿d¿a na motocyklu, nie by³o sensu go goniæ. – Michael niczego nie podejrzewa³? – Nie. Ale mia³em lekkie wyrzuty sumienia. To dobry ch³opak. Nie by³by niebezpieczny, gdybyœmy go wtajemniczyli. Ale dla pewnoœci... Tak samo jak ca³a reszta jest przekonany, ¿e
Eric nam uciek³. Rachel przygl¹da³a siê trzymanemu w d³oni kubkowi kawy. – Ile czasu dajemy mu na nawi¹zanie kontaktu? Paul odpowiedzia³ szybko: – Maksymalnie dobê. Problemem jest chyba lokalna policja? Prêdzej czy póŸniej go znajd¹. Nie jest doœwiadczonym przestêpc¹, który potrafi siê ukrywaæ. Poruszanie siê po Tel Awiwie oznacza dla niego du¿e ryzyko. – To prawda. Ale musieliœmy rozegraæ
to w ten sposób. Policja przecieka jak sito. Teraz to wykorzystujemy. Nie wiem, jakimi œrodkami dysponuje grupa Samira Mustafa, ale jeœli maj¹ kontakty na ulicach, wkrótce siê dowiedz¹, ¿e Eric Söderqvist ucieka przed policj¹. To uwiarygodni jego historiê. A jego sprawê uczyni bardziej piln¹. Miejmy tylko nadziejê, ¿e jest wystarczaj¹co interesuj¹cy, aby mu pomogli. Paul wzi¹³ jeszcze jedno ciastko. Mia³ gdzieœ myœlenie o oponkach, by³ zdenerwowany. – Co myœlicie o liœcie od Hezbollahu? Rachel wzruszy³a ramionami.
– Jestem tylko nisko op³acan¹ urzêdniczk¹. Nie powinnam wiedzieæ zbyt wiele o tym, o czym mówi siê na salonach. Ale chyba nie by³o w nim nic nowego? Wiedzieliœmy, ¿e to Hezbollah stoi za wirusem i atakami. – A ¿¹dania, jakie stawiaj¹ w zamian za antywirusa? – Nie do przyjêcia. Ben Szawit nigdy siê nie zgodzi. On nie negocjuje z terrorystami. Paul uœmiechn¹³ siê s³abo. – S³ysza³em coœ innego. Nieoficjalnie, ale jeœli to prawda, to jest na prostej drodze do kapitulacji. Kryzys dotkn¹³
ca³y œwiat i premier czuje ogromn¹ presjê. – Wiem, ¿e jest twardy. Wiele mo¿e znieœæ. Paul pomyœla³ o Ericu Söderqviœcie. – Facet jest wa¿ny. Pytanie brzmi, czy sam zdaje sobie sprawê z w³asnej wagi. Jak dobry jest nadajnik? – Nadajniki. S¹ trzy. Jeden ma w ramieniu, drugi w komórce, a trzeci w materiale spodni. – Ma nadajnik w ramieniu? – Tak. Wszczepiliœmy mu pod skórê
pasywny chip GPS. – Nie widaæ go? – Nie widaæ, ale gdyby chcia³ pomasowaæ sobie rêkê w tym miejscu, wyczu³by niewielkie zgrubienie. Nadajnik w komórce jest spoœród nich najsilniejszy i jako jedyny aktywny, czyli ma w³asne zasilanie, niezale¿ne od baterii w telefonie. Tu zreszt¹ pope³niliœmy b³¹d. – Jaki? – Jakiœ kretyn zapomnia³ pod³¹czyæ telefon na noc. Bateria jest teraz na³adowana w maksymalnie dwudziestu procentach.
Paul skrzywi³ siê. – Niedbalstwo. Ale powinien to zauwa¿yæ i oszczêdzaæ bateriê. Siedzieli przez chwilê w milczeniu. Rachel œciska³a pusty kubeczek, a¿ pêk³. Wrzuci³a go do kosza na œmieci stoj¹cego pod bia³¹ tablic¹. – Co w³aœciwie myœlisz o historii Erica? Paul pokrêci³ g³ow¹. – Naci¹gana. Dawid Jassur jest przekonany, ¿e facet opowiada bzdury. Ale cholera go wie. To zbyt nieprawdopodobne, ¿eby mog³o byæ
zmyœlone. Mo¿e niektóre fragmenty s¹ prawdziwe? Rachel przekrzywi³a g³owê. – Na przyk³ad które? – Nie wiem. Mo¿e naprawdê szuka antywirusa. – ¯eby uratowaæ chor¹ ¿onê? – To mo¿liwe. Albo po prostu w czysto komercyjnym celu. Antywirus jest bezcenny. Móg³by go sprzedaæ Izraelowi. TBI. Albo któremuœ z pozosta³ych banków, które ponios³y straty.
– Je¿eli tak jest, dlaczego wymyœla historyjkê science fiction o tym, ¿e jego ¿ona zarazi³a siê wirusem komputerowym? To siê nie trzyma kupy. Wiemy, ¿e Hanna Söderqvist jest chora i ¿e w szpitalu nie umieli postawiæ diagnozy. Wiemy równie¿, ¿e ta druga osoba... jak on siê nazywa³? – Hagström. – Mats Hagström. Wiemy, ¿e przed œmierci¹ wykazywa³ te same objawy co Hanna Söderqvist. – Dlaczego umar³ on, a nie Hanna Söderqvist? – Mo¿e jest silniejsza, m³odsza. On
móg³ mieæ s³absze serce. Sto czynników mog³o o tym zadecydowaæ. Paul milcza³. Po chwili skin¹³ g³ow¹, jakby na potwierdzenie czegoœ, nad czym siê zastanawia³. Rachel pod¹¿y³a za nim spojrzeniem. – Co takiego? – Masz racjê, ¿e choroba jego ¿ony jest dziwaczna. Z jednej strony usprawiedliwia to, co robi, z drugiej zaœ jest zbyt przera¿aj¹ca. Pomyœl, co by by³o, gdyby naprawdê zaatakowa³ j¹ wirus powi¹zany z terrorystami. Tu mo¿e przecie¿ chodziæ o broñ biologiczn¹. Mo¿e Eric Söderqvist mimo wszystko dzia³a w porozumieniu z Samirem
Mustafem? Mo¿e opracowa³ wirusa, a potem, celowo albo przez przypadek, zarazi³ swoj¹ ¿onê? Musimy wiedzieæ wiêcej na temat wirusa. Odwa¿ê siê powiedzieæ, ¿e to nasz priorytet. Naprawdê powinniœmy przenieœæ Hannê Söderqvist do bazy w Norwegii. Szwecja nie ma takich œrodków, a poza tym pracê blokuje cholerna masa przepisów. Musimy mieæ wolne pole do dzia³ania. Podj¹æ wymagane kroki i dzia³ania bez koniecznoœci brania pod uwagê kretyñskich zasad etycznych. Teraz to Rachel milcza³a. Dla Paula Hanna Söderqvist by³a obiektem. Rzecz¹. A przede wszystkim zagro¿eniem. Testów, o których mówi³,
nie mo¿na by by³o przeprowadzaæ jawnie. Nie zwiêkszy³yby te¿ szans Hanny na prze¿ycie. Ona jednak nie by³a ¿adn¹ rzecz¹. By³a ¿on¹ Erica. Kobiet¹, dla której by³ najwyraŸniej gotów podj¹æ ka¿de ryzyko. Do tego by³a ¯ydówk¹. Paul przerwa³ jej rozmyœlania. – Myœlê, ¿e mimo wszystko pojadê do Sztokholmu. Wy w tym czasie pilnujcie Erica Söderqvista. Polecê tam i porozmawiam ze szwedzkimi w³adzami. Kto wie, mo¿e nawet odwiedzê pani¹ Söderqvist. Rachel wsta³a. – Jedziesz od razu?
– Równie dobrze mogê tak zrobiæ. A ty? – Ostatni raz przespa³am noc w Montefiore. Wezmê dzisiaj wolne. Eric jest na radarze, a poza tym mamy dobry zespó³, który w razie potrzeby bêdzie go œledzi³. Paul wzi¹³ ostatnie ciastko z pó³miska. Rachel otworzy³a drzwi i rzuci³a mu ostatnie spojrzenie. – Nie powinieneœ jeœæ tyle s³odyczy.
Jerozolima,
Izrael
Sinon rozkoszowa³ siê miêtow¹ herbat¹. Zd¹¿y³a ju¿ wystygn¹æ, ale smak by³ œwie¿y i kwaskowaty. Postanowi³, ¿e popo³udniowej herbaty napije siê w jednym z g³êbokich foteli zamiast za biurkiem, jak to mia³ w zwyczaju. Siedzia³ przy du¿ych oknach z widokiem
na zielone podwórze i du¿y, bia³y marmurowy brodzik dla ptaków. Tylko dwoje drzwi dzieli³o jego pracowniê od pokoju Bena Szawita, pokoju, który by³ o kilka metrów kwadratowych mniejszy. Ben rzadko by³ na miejscu i uwa¿a³, ¿e bardziej przestronne pomieszczenie nie jest mu potrzebne. W dzisiejszym spotkaniu uczestniczy³o jednak zbyt wiele osób i pokój Sinona bardziej siê do tego nadawa³. Przyozdobi³ œciany dyplomami uniwersyteckimi, zdjêciami, na których œciska d³onie najwa¿niejszym politykom na œwiecie, na których stoi przy swoim ukochanym rowerze, oraz obowi¹zkowym portretem rodziny. Sam
zadecydowa³ o wystroju wnêtrza. By³o tam du¿e biurko z ciemnego dêbu oraz wysokie biurowe krzes³o z czarnej skóry, z porz¹dnymi pod³okietnikami i regulowanym zag³ówkiem. Kosz na œmieci wykonany z prawdziwej nogi s³onia – podarunek od ambasadora Republiki Po³udniowej Afryki. Ciemnoczerwony dywan i trzy g³êbokie fotele z ciemnobr¹zowej skóry. Tu¿ za drzwiami na trójnogim statywie sta³ flipchart. Sinon lubi³ rysowaæ, kiedy coœ objaœnia³. Dziœ jednak tablica by³a pusta. Nie móg³ pokazaæ rzeczywistej strategii. Nie by³o takiej potrzeby. Wszystko i tak mia³ ju¿ w g³owie. Kawa³ki uk³adanki jeden po drugim wskakiwa³y na swoje miejsca.
Ben ju¿ by³ nastawiony na pertraktacje. Wirus wywo³a³ wiele szkód i niepokoju. Choæ dwóm z trzech zamachów uda³o siê zapobiec, wybuch w galerii sprawi³, ¿e opozycja i media zaczê³y domagaæ siê dzia³ania. Wszyscy wiedzieli, ¿e Hezbollah zaproponowa³ antywirusa i zawieszenie broni. Czy Ben mia³ inne wyjœcie ni¿ zaakceptowaæ te ¿¹dania? Sinon widzia³ jego mêczarnie. Czu³ jego gniew. I doradza³ mu, ¿eby spe³ni³ to, czego ¿¹da Hezbollah. ¯eby schowa³ do kieszeni dumê i zrobi³ to, co najlepsze nie tylko dla Izraela, ale równie¿ dla ca³ego œwiata. Nic nie by³o wa¿niejsze od zyskania dostêpu do antywirusa. Wszyscy og³osz¹ go bohaterem i nikt nie pomyœli, ¿e jest s³aby albo tchórzliwy.
Nikt oprócz, byæ mo¿e, jego samego. Ben go wys³ucha³, a teraz czekali ju¿ tylko na spotkanie z mediatorem. Sinon zaœ bêdzie sta³ u boku przyjaciela i upewni siê, ¿e ten podpisze umowê. Historyczna pora¿ka Izraela. Historyczne zwyciêstwo ca³ego prawowiernego œwiata. I jego. Wróci³ myœlami do zamachów. W jaki sposób policja dowiedzia³a siê o atakach? Ahmad Waizy to wariat. Dla niego ka¿dy by³ podejrzany. Zastrzeli³ ju¿ Ariego al-Fattala. Sinon nie wiedzia³, czy to on sypn¹³. Tak czy inaczej, zabicie go by³o s³usznym posuniêciem. Nigdy go nie lubi³. Szef sekcji Hezbollahu by³ jednak wzburzony.
Ahmad nie by³ jednym z nich i nie móg³ tak po prostu zabiæ jednego z braci. Sinon upora³ siê jednak z t¹ sytuacj¹. Tym, co nie dawa³o mu spokoju, nie by³y podejrzenia Ahmada ani zgon Ariego, tylko niepewnoœæ. Mimo ca³ej w³adzy, jak¹ posiada³, i wszystkich swoich kontaktów nie uda³o mu siê ustaliæ, kto zawiadomi³ policjê. Meir Pardo i Dawid Jassur nic nie powiedzieli. W¹tpi³, czy Ben w ogóle wiedzia³. Ahmad za¿¹da³ od niego szybkiego ustalenia, kto odpowiada za przeciek. Nie chcia³ jednak za du¿o rozpytywaæ. Mog³oby to wzbudziæ podejrzenia. Herbata siê skoñczy³a, zacz¹³ wiêc prze¿uwaæ mokre liœcie miêty. Myœli
powêdrowa³y do jego prywatnego projektu ‒ chcia³ zabiæ Rachel Papo. Wreszcie zakoñczy³ przygotowania. Wszystko za³atwione. Nie by³o to proste. Pracowa³, opieraj¹c siê jedynie na w³asnych kontaktach. Nikt w grupie o tym nie wiedzia³. Ani Ahmad, ani nikt z Hezbollahu. To bêdzie dla nich zaskoczenie. Morderczyni Papo wkrótce zostanie zlikwidowana, a nast¹pi to w dramatycznych okolicznoœciach. ¯adnych anonimowych morderstw na tle rabunkowym w brudnej uliczce. Nie, wszyscy siê dowiedz¹, ¿e zosta³a ukarana za swoje czyny. ¯e gniew Allaha w koñcu j¹ dosiêgn¹³. Jej dramatyczna œmieræ stanie siê wyraŸnym ostrze¿eniem dla wszystkich,
którzy zagra¿aj¹ islamowi. Poka¿e im, ¿e nikt nie jest bezpieczny. Nawet ich najlepsi agenci. Nigdzie. Nawet we w³asnych domach. Spojrza³ na zegarek. Nied³ugo bêdzie musia³ siê przebraæ na dzisiejsz¹ wycieczkê rowerow¹.
Tel Awiw,
Izrael
„Co ciê trapi?”. Odstawi³ fili¿ankê z powrotem na biurko i utkwi³ w niej wzrok. Wpatrywa³ siê w obt³uczony kant i krêty czerwony motyw kwiatowy na szarej porcelanie. Pytania, które zada³a, nie da³o siê unikn¹æ. By³ bardzo zestresowany. Zanadto niedopasowany do otoczenia, tutejszej kultury i tego miasta. Ona widzia³a w swoim ¿yciu tyle strachu, ¿e nie mog³a tego przeoczyæ. Pytanie da³o siê rozumieæ na wiele sposobów. Co go tak naprawdê trapi³o? Czy raczej: przed czym ucieka³?
Powierzchowna odpowiedŸ by³a taka, ¿e ucieka³ przed izraelsk¹ policj¹ i FBI. Prawda by³a jednak g³êbsza. Mo¿e od zawsze ucieka³. Podniós³ wzrok znad fili¿anki. Nie chcia³ odpowiadaæ. Spojrza³ na komputer i wtedy serce zabi³o mu szybciej. Na czacie mruga³ nowy wpis. Zobaczy³a, ¿e siê zdekoncentrowa³. Mo¿e wyczu³a te¿, ¿e nie chce, ¿e nie mo¿e odpowiedzieæ na jej pytanie. – No dobrze, rozumiem, ¿e masz inne rzeczy do roboty ni¿ siedzenie tu ze mn¹ i glêdzenie. Pokrêci³ g³ow¹, ale ona podnios³a rêkê.
– Idê do domu. I coœ mi mówi, ¿e ty nie masz gdzie pójœæ. Jeœli chcesz, mo¿esz zostaæ tutaj. Nie ma tu miejsca do spania, ale kiedy cz³owiek jest zmêczony, mo¿e spaæ gdziekolwiek. Uwierz mi, wiem coœ o tym. Wrócê jutro rano. Eric uœmiechn¹³ siê z rezygnacj¹. – Ma pani racjê, nie mam dok¹d pójœæ. Chêtnie zostanê na noc. Przypilnujê pani skarbów. Pokiwa³a g³ow¹. – A one bêd¹ pilnowa³y ciebie. Pochyli³ siê do przodu i j¹ przytuli³.
Szybko i spontanicznie, jakby to by³o coœ, co po prostu musia³ zrobiæ. Pozosta³a w jego uœcisku, nie próbuj¹c siê wyrwaæ. Nastêpnie wziê³a swoj¹ fili¿ankê i wysz³a. Eric zaczeka³ przy biurku a¿ do momentu, kiedy us³ysza³ klikniêcie szklanych drzwi. Wtedy siad³ przy klawiaturze i przeczyta³ wiadomoœæ: GDZIE JESTEŒ?
SALAH AD-DIN
Czy podanie adresu bêdzie dla niego
niebezpieczne? Co mia³ do stracenia?
UCIEKAM PRZED POLICJ¥. ULICA HERZLA 44, TEL AWIW.
ES
Odchyli³ siê do ty³u i spojrza³ na Abrahama Suckewera. Mê¿czyzna odwzajemni³ jego spojrzenie ‒ mo¿liwe, ¿e w jego oczach kry³o siê coœ uspokajaj¹cego.
Okolice Chan Junus,
Gaza
By³ zmuszony opowiedzieæ o tym
Ahmadowi Waizy’emu. Ciekawoœæ cz³owieka, który pojawi³ siê znik¹d, by³a zbyt wielka. G³ód intelektualnego sparingpartnera zbyt silny. Po raz pierwszy od czasu Kany czu³ zainteresowanie innym cz³owiekiem. Dlaczego by³ nim akurat Eric Söderqvist, nie potrafi³ powiedzieæ. Mo¿e zadecydowa³ o tym jego timing. Samir wiedzia³, ¿e nigdy nie spotka³by siê z Erikiem Söderqvistem, gdyby nie zaakceptowa³, a nastêpnie nie zaaran¿owa³ tego Ahmad. Jeœli wierzyæ temu, co napisa³ Eric Söderqvist, przebywa³ akurat w Tel Awiwie. I by³ œcigany przez policjê. To wszystko komplikowa³o i czyni³o
bardziej ryzykownym. Czy mo¿na mu by³o zaufaæ, czy te¿ by³ oszustem? Ahmad móg³ sprawdziæ, czy naprawdê go poszukuj¹, potrzebowa³ tylko rozmowy z Sinonem. Ahmad by³ dziwnie spokojny, niemal obojêtny, kiedy us³ysza³ o Ericu. Opowieœæ Samira by³a nieco podkoloryzowana. Powiedzia³ tylko, ¿e trafi³ na wpis na zamkniêtym czacie. Jego autorem by³ szwedzki profesor informatyki, który chcia³ siê przy³¹czyæ do ich walki. Pokaza³ Ahmadowi wyniki wyszukiwania jego nazwiska w Google. Potwierdza³y, ¿e jest uznanym profesorem Królewskiego Instytutu Technologicznego. Ahmad zada³ bez emocji kilka kontrolnych pytañ.
– Jak znalaz³ czat? – Nie wiem. Podejrzewam, ¿e siê w³ama³. – Czy mo¿e siê na coœ przydaæ? Jesteœ ju¿ chyba w koñcowej fazie prac? – Na wiele. Antywirus jest ju¿ gotowy, ale trzeba go przetestowaæ i zapakowaæ. – Co mu powiedzia³eœ? – Nic. Chcia³em to najpierw uzgodniæ z tob¹. – Gdzie on jest?
– W Tel Awiwie. Siedzieli na bia³ych plastikowych krzes³ach, a miêdzy nimi sta³ ma³y bia³y plastikowy stolik. Te brudne meble, stoj¹ce ko³o ruin dawnego gospodarstwa, by³y jedynym znakiem ¿ycia nad powierzchni¹ ziemi. Produktami ubocznymi spo³eczeñstwa konsumpcyjnego poœrodku jednorodnego, piaszczystego krajobrazu, który urozmaica³y tylko z rzadka rosn¹ce fioletowe osty. Na wschodzie ciemna noc odbija³a œwiat³a odleg³ych izraelskich miast. Ahmad by³ odprê¿ony. Nikt nie wspomnia³ s³owem o Ariem al-Fattalu,
gnij¹cym w drogowym pyle szeœæset kilometrów dalej. Ich nowa kryjówka czy raczej dom by³ czêœci¹ opuszczonego tunelu przemytników. Ca³a Gaza by³a ich pe³na, jakby pod pod³u¿nym pasem l¹du miêdzy morzem a Izraelem grasowa³y gigantyczne tamiasy. To jednak nie gryzonie, a znane firmy budowlane kopa³y te tunele na zlecenie profesjonalnych przemytników. Fragment tunelu nieopodal Chan Junus by³ kilka razy bombardowany i œciany w paru miejscach siê zawali³y. Tunel mia³ dwa metry œrednicy i bieg³ trzy i pó³ metra pod ziemi¹. Œciany by³y umacniane betonem, a z sufitu zwisa³y ¿arówki. W kilku miejscach wykopano
boczne pomieszczenia i magazyny. Tunelami zarz¹dza³ Hamas, a Mohammadowi Muridowi w jakiœ sposób uda³o siê za³atwiæ do nich dostêp. Samir podejrzewa³, ¿e Ahmad planuje kolejne zamachy i dlatego chce byæ blisko Izraela. Teraz by³ skryty i nigdy nie dzieli³ siê swoimi planami. ¯yli jak szczury, ale Samir lepiej czu³ siê tutaj ni¿ w pa³acu ksiêcia. Ahmad po³o¿y³ d³oñ na jego ramieniu. – Chcê, ¿ebyœ zrobi³ dwie rzeczy. Po pierwsze, usuñ wszystkie informacje z czatu. Myœla³em, ¿e to bezpieczne miejsce, ale najwyraŸniej siê myli³em. Skasuj wszystkie wpisy.
Samir skin¹³ g³ow¹. – Nastêpnie napisz do profesora, ¿e po niego przyjedziemy. Ja zajmê siê stron¹ praktyczn¹. – Nie powinniœmy najpierw sprawdziæ, czy naprawdê ucieka przed policj¹? Czy jego historia jest zgodna z prawd¹? Ahmad siê uœmiechn¹³. – Jasne, ¿e sprawdzimy, czy mówi prawdê. Ale bez wzglêdu na to, czego siê dowiemy, chcemy go zgarn¹æ. Je¿eli k³amie, dotrzyma towarzystwa Ariemu.
Tel Awiw,
Izrael
Choæ Rachel Papo pocz¹tkowo nie chcia³a siê do tego przed sob¹ przyznaæ, jej myœli kr¹¿y³y wokó³ Szweda. Erica
Söderqvista. Odwiedzi³a Tarê w oœrodku, a teraz, stoj¹c w korku na Sderot Ben Gurion, myœla³a o nim. Prawdopodobnie nie uda mu siê nawi¹zaæ kontaktu z Samirem Mustafem i terrorystami. Plan by³ naci¹gany. A jeœliby mu siê uda³o? Wówczas znalaz³by siê w niebezpieczeñstwie. Nie mia³ ¿adnego przygotowania. Zbrojne oddzia³y Hezbollahu dzia³aj¹ brutalnie i paranoicznie. Dawid Jassur by³ w pe³ni gotowy go poœwiêciæ. Eric by³ przynêt¹ i jedyne, co musia³ robiæ, to tak d³ugo, jak to mo¿liwe, rzucaæ siê na haczyku. Przypomnia³a sobie jego twarz. Miêkk¹, niemal dzieciêc¹, ze szpakowatym
zarostem. Mia³ piêkne d³onie. Szczup³e, ale silne. Przypomnia³o jej siê jego roztargnienie i zagubienie. Zainteresowanie w jego oczach, kiedy coœ mówi³a. Przypomnia³a go sobie na pryczy w celi. Gdy siedz¹c blisko siebie, ogl¹dali zdjêcie Mony. Ca³y czas by³ jakby przygaszony i nieobecny. Jak gdyby coœ go przygniata³o. Choroba ¿ony? Nigdy nie przysz³oby mu do g³owy, ¿eby zamieniæ tamt¹ piêkn¹ kobietê na ni¹. Dlaczego mia³by to zrobiæ? Do czego ona siê nadawa³a? Nie potrafi³a gotowaæ, zajmowaæ siê dzieæmi ani sk³adaæ prania. Mia³a zbyt wielki baga¿ doœwiadczeñ. Chcia³aby jednak spêdziæ z nim jedn¹ noc. Chcia³a, ¿eby j¹ posiad³. Tylko na kilka godzin.
Na drodze zrobi³o siê nieco luŸniej i Rachel zmieni³a pas, nie u¿ywaj¹c migacza. Samochód za ni¹ wœciekle zatr¹bi³. Dzisiejszej nocy nie chcia³a byæ sama. Do kogo mog³a zadzwoniæ? Rzuci³a okiem na zegar na desce rozdzielczej. Kwadrans po dziesi¹tej. To ogranicza³o wybór. Kapitanowi Danowi Lichtmanowi koñczy³a siê przepustka. Trzy dni jak zwykle zbyt szybko minê³y. Nie zd¹¿y³ zrobiæ nawet po³owy tego, co sobie zaplanowa³. Dobrze jednak ustali³ priorytety i imprezowa³ z m³odszym bratem. Po tequili czu³ siê tak, jakby czo³o okrywa³ mu gliniasty koc. By³ zmêczony, ale zadowolony.
Benjaminowi spodoba³a siê noc ze starszym bratem. Kiedy Dan wychodzi³, siedzia³ skacowany na kanapie i apatycznie ogl¹da³ powtórki w telewizji. Dan œci¹gn¹³ paski torby mocowanej do siode³ka i zapi¹³ skórzan¹ kurtkê. Motor by³ jego drug¹ najwiêksz¹ pasj¹. Pierwsz¹ by³ jego F-16 Fighting Falcon. Nale¿a³ co prawda do Hejl Ha’Awir, Si³ Powietrznych Izraela, ale kiedy siedzia³ w kokpicie, samolot by³ jego. Mieszkanie Benjamina w Hajfie by³o oddalone od bazy Tel Nof o sto dziesiêæ kilometrów, a wiêc zd¹¿y na czas. Wsiad³ na harleya i mia³ ju¿ odpalaæ silnik, kiedy w kieszeni d¿insów
zawibrowa³ telefon. Zdj¹³ rêkawiczkê i go wyci¹gn¹³.
CHOD I MNIE WE. RP
Uœmiechn¹³ siê i schowa³ telefon z powrotem. Motor zarycza³. Przeci¹³ parking, wyjecha³ na ulicê i doda³ gazu. W nocy nie bêdzie raczej ¿adnych zleceñ, do bazy mo¿e przyjechaæ z kilkugodzinnym opóŸnieniem. Ju¿ dawno siê do niego nie odzywa³a. Po ich ostatnim spotkaniu przez wiele dni by³ obola³y. Autostrada do Tel
Awiwu by³a zat³oczona. On jednak zrêcznie manewrowa³ miêdzy samochodami i mimo wszystko uda³o mu siê utrzymaæ œredni¹ prêdkoœæ stu trzydziestu kilometrów na godzinê. Czterdzieœci piêæ minut póŸniej opuœci³ stopkê motocykla przed bia³ym dwurodzinnym domkiem przy ulicy Szlomo Ben Josefa. Dzielnica by³a pogr¹¿ona w mroku, uliczne latarnie najwyraŸniej nie dzia³a³y. Wszed³ po schodkach i stan¹³ przed drzwiami. Nie by³o na nich ¿adnej wizytówki. Us³ysza³ s³ab¹ muzykê, zapuka³. Po chwili drzwi siê uchyli³y. Rachel Papo patrzy³a na niego przez szparê. Skrzy¿owa³ ramiona i czeka³.
Otworzy³a. Jej gêste w³osy by³y rozpuszczone, a czarne loki opada³y na obna¿one piersi. Mia³a na sobie tylko niebieskie spodnie do joggingu. Stopy by³y bose. W d³oni trzyma³a papierosa. Odetchn¹³ g³êboko. Rachel by³a niska i szczup³a. Same miêœnie. Jej cia³o znaczy³y brzydkie blizny, a na lewym ramieniu mia³a ma³y tatua¿ – drzewo oliwne, symbol Brygady Golani. Na nadgarstku wytatuowany by³ symbol, którego nie zna³. Móg³ to byæ hieroglif. Nie wiedzia³ nic na temat jej pracy, ale z pewnoœci¹ by³a ¿o³nierzem. I mo¿e sportsmenk¹. Bez s³owa wróci³a do mieszkania. Poszed³ za ni¹ i zamkn¹³ drzwi.
W œrodku czuæ by³o papierosami i kadzid³em. Z g³oœników p³ynê³a arabska muzyka lounge. Dan rzuci³ kurtkê na pod³ogê ko³o swoich wysokich butów. W przedpokoju nie by³o haczyków ani szafy. Kiedy wszed³ do salonu, czeka³a na niego, nonszalancko machaj¹c butelk¹ whisky. Wci¹¿ nic nie mówi³a. – Aleœ ty gadatliwa. Wzi¹³ butelkê i upi³ dwa ³yki. Nastêpnie przytkn¹³ j¹ do jej warg i przechyli³. Wypi³a du¿y ³yk. Whisky sp³ywa³a jej po szyi. Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i zacz¹³ ca³owaæ jej ramiona. Pieœci³ jej piersi. Przycisnê³a siê do niego i wsunê³a mu
rêce pod bluzê. Ledwo s³yszalnie wyszepta³a: – WeŸ mnie, je¿eli mnie pragniesz. Zatopi³ g³owê w jej gêstych w³osach. – Chyba czujesz, ¿e ciê pragnê. Œcisnê³a go mocno w kroku. – Mm. No to na co czekasz? Odsun¹³ j¹ od siebie. – Nie zamierzam ciê braæ w takt arabskiej muzyki. W³¹cz coœ innego, to zobaczysz. Zaœmia³a siê, wziê³a od niego butelkê i podesz³a do wie¿y
stereo. – Ca³a krew zebra³a ci siê w jednym miejscu, kowboju. Chyba powinieneœ siê po³o¿yæ. Patrzy³ na ni¹, kiedy teatralnie nachyli³a siê nad wie¿¹. Tak bardzo jej pragn¹³, ¿e a¿ czu³ ból. Wchodz¹c do sypialni, zacz¹³ rozpinaæ spodnie. Bluza, d¿insy i skarpetki utworzy³y na pod³odze stos. Tak¿e ten pokój, jak wszystkie inne w mieszkaniu, by³ sk¹po umeblowany. Nie by³o ¿adnych obrazów ani zdjêæ, ¿adnych ksi¹¿ek ani kwiatów. Tylko ³ó¿ko poœrodku pokoju. Pewnie nie przebywa³a tu za czêsto. Arabsk¹ muzykê zast¹pi³ George Michael.
– Doskonale! Rzuci³ siê na ³ó¿ko. Wybuch by³ tak silny, ¿e zmiót³ œcianê w sypialni i wyrwa³ trzymetrow¹ dziurê w pod³odze. Dom stan¹³ w p³omieniach, a gruby czarny dym wzniós³ siê ponad dachy domów i przes³oni³ ciemne niebo. Alarmy wszystkich okolicznych samochodów zaczê³y wyæ jak sfora wœciek³ych psów. Po kilku minutach do tego fa³szywego chóru przy³¹czy³o siê kilka policyjnych syren. By³o ko³o pierwszej. Choæ Eric tego dnia zjad³ tylko skromne œniadanie, nie czu³ g³odu. By³ zbyt zdenerwowany, poza tym mia³ za du¿o na g³owie. ¯adne
nowe wiadomoœci od Salaha ad-Dina nie nadesz³y. W bibliotece panowa³a cisza, jeœli nie liczyæ pojedynczych dŸwiêków z ulicy. Gdzieœ w oddali rozleg³ siê huk, da³o siê s³yszeæ alarmy samochodowe. Obok przejecha³ motorower bez t³umika, rozleg³ siê sygna³ karetki. Eric od kilku dni nie rozmawia³ z Jensem, nie odpowiedzia³ nawet na wiadomoœæ o œmierci Matsa Hagströma. Z jakiegoœ powodu unika³ nawi¹zywania kontaktu ze Szwecj¹. Nie wiedzia³, co jest wa¿niejszym powodem: strach, ¿e stan Hanny siê pogorszy³, czy wstyd, ¿e zawiód³ Jensa. Brzydzi³a go jego w³asna s³aboœæ.
Patrz¹c w monitor, widzia³ odbicie w³asnej twarzy sk¹panej w ¿ó³tym œwietle lampy. Na ulicy coœ zachrobota³o. Wyj¹³ telefon z czarnej torby. Komunikat na wyœwietlaczu ostrzega³, ¿e bateria wkrótce siê wyczerpie. Nie mia³ ze sob¹ ³adowarki. Gdyby zadzwoni³, ryzykowa³by, ¿e telefon padnie. Nie móg³ sobie na to pozwoliæ ‒ to by³ jego jedyny kontakt ze œwiatem, z Mossadem, z Rachel. Zacz¹³ pisaæ esemes do Jensa. Po krótkim wahaniu do listy adresatów doda³ doktora Thomasa Wethje.
WCI¥¯ W TEL AWIWIE. TELEFON
WKRÓTCE SIÊ WY£ADUJE. JESTEM NA TROPIE ANTYWIRUSA. OPIEKUJCIE SIÊ HANN¥. KOCHAM J ¥ PONAD WSZYSTKO. DZIÊKUJÊ ZA WSZYSTKO, CO ROBICIE. ERIC
Gówniana wiadomoœæ, która pewnie wszystko pogorszy, ale co innego móg³ napisaæ? Nie wraca³ do domu. Siedzia³ w tajemniczej bibliotece w Tel Awiwie. By³ mizern¹ przynêt¹ w polowaniu Mossadu. Zacz¹³ myœleæ o terrorystach. W którym zak¹tku œwiata przebywali? Co zrobi, jeœli rzeczywiœcie bêd¹ chcieli siê spotkaæ? Jak siê z nim obejd¹? To byli ludzie na wojnie.
Ludzie, którzy planowali i dokonywali ataków na ludnoœæ cywiln¹. Prowadz¹cy walkê, w której ¿ycie pojedynczych jednostek nie mia³o ¿adnej wartoœci. Szanse, ¿e wyjdzie z takiego spotkania ca³o, by³y zerowe. To, ¿e dodatkowo wejdzie w posiadanie antywirusa, by³o niemo¿liwe. Nagle na ekranie pojawi³a siê wiadomoœæ.
WYŒLIJ SWÓJ NUMER TELEFONU I B¥D GOTOWY NA TRANSPORT O 7.00. SALAH AD-DIN
Jasna cholera ‒ pomyœla³. Nie tylko
chwycili przynêtê. Oni po³knêli haczyk, linkê i sp³awik. A mo¿e nie. Mo¿e to pu³apka. Chcieli zatrzymaæ przecieki. Czy powinien skontaktowaæ siê z Rachel? Nie, jej rozkaz by³ inny. Mia³ pojechaæ z nimi i mieæ nadziejê, ¿e doprowadz¹ go do Samira Mustafa. Dopiero wtedy móg³ szukaæ kontaktu z Mossadem. Po krótkim wahaniu wys³a³ swój numer telefonu. Wiedzieli, ¿e nie zrezygnuje ze spotkania. On tak¿e to wiedzia³. Niezale¿nie od tego, czy by³a to pu³apka. Spojrza³ na zegarek. Zosta³o mu jeszcze prawie piêæ godzin. Powinien siê przespaæ. Rozejrza³ siê po sali pe³nej ksi¹¿ek. „Kiedy cz³owiek jest zmêczony,
mo¿e spaæ gdziekolwiek”. Powiedzia³a tak, zanim posz³a, i z pewnoœci¹ mia³a racjê. Kim by³, ¿eby kwestionowaæ jej s³owa? Podszed³ do drzwi i zgasi³ œwiat³o. Pokój pogr¹¿y³ siê w mroku, jeœli nie liczyæ poœwiaty monitora. Eric po omacku wróci³ do sto³u. Przesun¹³ krzes³o i po³o¿y³ siê na pod³odze ko³o komputera. W ciemnoœci pogrzeba³ w torbie i znalaz³ iPoda. W³¹czy³ pierwszy z brzegu utwór. Schubert. Torba pos³u¿y³a za ca³kiem wygodn¹ poduszkê. Ustawi³ maksymaln¹ g³oœnoœæ dzwonka i po³o¿y³ telefon blisko g³owy. Próbowa³ siê odprê¿yæ. Zacz¹³ myœleæ o Hannie. Czy tam, w szpitalnym ³ó¿ku, by³a równie
osamotniona jak on? Mo¿e siedzia³ z ni¹ Jens. Zmieni³ pozycjê na twardym parkiecie. A Rachel, co ona teraz robi? Na ulicy zatr¹bi³ samochód. Eric le¿a³ z g³ow¹ na pod³odze. NajwyraŸniej zsun¹³ siê z torby podczas snu. Wszystko go bola³o. Powoli rozprostowa³ nogi i siê skrzywi³. Kark mia³ zesztywnia³y, a w krzy¿u czu³ pulsowanie. Spanie na pod³odze mia³o swoj¹ cenê. Przez brudne okno wpada³y promienie s³oñca. Wzi¹³ do rêki telefon i sprawdzi³, czy nikt do niego nie dzwoni³. Zosta³o dziesiêæ procent baterii. By³o dziesiêæ minut po szóstej. Eric wsta³ i pozbiera³ swoje rzeczy. ¯ó³t¹
ksi¹¿kê w³o¿y³ ostro¿nie do torby. Nastêpnie wy³¹czy³ komputer, wzi¹³ torbê i wyszed³ przez w¹skie drzwi. Pamiêta³, ¿e na korytarzu jest toaleta. Ostre promienie s³oñca wpada³y przez okno do wiêkszego pomieszczenia. Nie wydawa³o mu siê ju¿, ¿e w œrodku jest niechlujnie. Zaczyna³ czuæ siê dobrze z tutejszymi zapachami, dŸwiêkami i z ksi¹¿kami. To by³o spokojne i dobre miejsce. Miejsce, w którym wspomnienia sterowa³y czasem, a ka¿da ksi¹¿ka mia³a swoj¹ w³asn¹ historiê, swoje w³asne ¿ycie. Wyszed³ przez szklane drzwi, a nastêpnie wkroczy³ do ma³ej toalety. Tam d³ugo my³ siê lodowat¹ wod¹, a potem sta³ oko w oko z samym sob¹. Za nieca³e pó³ godziny
wszystko siê zmieni. Gdyby umar³ w rowie pod Tel Awiwem, czy ktoœ zawiadomi³by Szwecjê? Czy Hanna zrozumia³aby, ¿e zrobi³ to dla niej? By³ przera¿ony. Œmiertelnie. Panika rozpe³z³a siê po jego ciele, ch³odna i wilgotna. Trudno mu siê oddycha³o, a w ustach czu³ kwaœny posmak. Myœli wirowa³y mu w g³owie. Próbowa³ znaleŸæ jakiœ sposób na unikniêcie spotkania. Muszê dostaæ siê do Szwecji, do Hanny ‒ pomyœla³. – I tak nigdy nie zobaczê Samira Mustafa. A je¿eli uda³oby mi siê zdobyæ antywirusa, i tak nie bêdê móg³ go u¿yæ, ¿eby j¹ uratowaæ. Nigdy. Nigdy.
Raz po raz powtarza³ szeptem to s³owo, wpatruj¹c siê równoczeœnie w zaczerwienione oczy w lustrze. Wczoraj wszystko wydawa³o siê odleg³e, dziœ jednak by³o zbyt bliskie. Zbyt niebezpieczne. Pachn¹ca papierem i kurzem biblioteka by³a najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Tutaj czas sta³ w miejscu. Nie, to tylko z³udzenie. Czas p³yn¹³. Kiedy by³ w toalecie, minê³o dziesiêæ cennych minut. Wyprostowa³ siê, przeczesa³ d³oni¹ w³osy i wróci³ do biblioteki. Du¿e pomieszczenie wype³nione ksi¹¿kami wydawa³o siê puste, kiedy nie by³o w nim gospodyni. Mia³ nadziejê, ¿e
zd¹¿y siê pojawiæ, zanim bêdzie musia³ st¹d wyjechaæ. Usiad³ na jej s³u¿bowym krzeœle i próbowa³ siê odprê¿yæ, ale by³ zbyt niespokojny. Na biurku le¿a³ czarno-bia³y album poœwiêcony rzece Wo³dze. Eric zacz¹³ go z roztargnieniem przegl¹daæ, nie patrz¹c tak naprawdê na zdjêcia. Nagle zadzwoni³a komórka. Nigdy wczeœniej sygna³ nie wydawa³ mu siê tak przera¿aj¹cy. Podniós³ telefon tak, jakby to by³ ociekaj¹cy jadem skorpion. Wyœwietlacz pokazywa³ nieznany numer. Odebra³. Cz³owiek po drugiej stronie mówi³ ³aman¹ angielszczyzn¹ z wyraŸnym akcentem, którego Eric nie potrafi³ przypisaæ do konkretnego
miejsca. ‒ Stojê na zewn¹trz. Bia³o-niebieska taksówka. Po³¹czenie zosta³o przerwane. By³a za piêæ siódma. G³os ukrad³ piêæ ostatnich minut jego czasu. Zacisn¹³ powieki, próbuj¹c zebraæ myœli i uczucia. Nie pozosta³o ju¿ nic, nad czym mo¿na by by³o siê zastanawiaæ, co mo¿na by zrobiæ. Teraz móg³ tylko wype³niæ to, do czego siê zobowi¹za³. Dok¹dkolwiek go to zaprowadzi. Wsta³, wyszed³ przez brzêcz¹ce szklane drzwi i zszed³ po schodach. Dotar³ do szarych drzwi z brudnymi szybami, za którymi widaæ by³o ulicê. Wszystko, co
mieœci³o siê w tych dwóch prostok¹tnych ramach, wydawa³o siê groŸne i przera¿aj¹ce. Najdalej widaæ by³o domy po drugiej stronie ulicy, z zaci¹gniêtymi ¿aluzjami i brudnymi fasadami, poœrodku samochody we wszystkich mo¿liwych kolorach i kszta³tach, a najbli¿ej ludzi, którzy przelatywali przed oczyma nieprzerwanym strumieniem. Obj¹³ rêk¹ klamkê i otworzy³ drzwi, a ciep³o, zapachy i dŸwiêki rzuci³y siê na niego. Kiedy sta³ na ulicy, która mimo wczesnej godziny zdawa³a siê wibrowaæ od upa³u, ruchu i ostrego s³oñca, zmru¿y³ oczy i zacz¹³ wypatrywaæ niebiesko-bia³ej taksówki.
Zobaczy³ j¹ kawa³ek dalej, na postoju dla pojazdów zaopatrzenia, migaj¹c¹ œwiat³ami awaryjnymi. By³a to zdezelowana skoda octavia z numerem 103 z czerwonej taœmy na baga¿niku i szarymi mocowaniami na dachu. Silnik pracowa³, wydaj¹c z siebie charakterystyczne trzaski diesla. Otworzy³ drzwiczki, rzuci³ torbê na tylne siedzenie i usiad³ obok. W samochodzie czuæ by³o papierosowym dymem i s³odk¹ wod¹ po goleniu. Na pod³odze le¿a³ egzemplarz „Jerusalem Post”. Siedz¹cy za kierownic¹ mê¿czyzna spojrza³ na niego w lusterku, ale siê nie odwróci³. By³ t³usty, mia³ ogolon¹ g³owê i centymetrowe wa³ki na karku. By³
ubrany w bia³¹ koszulê i czarne spodnie opinaj¹ce szerokie uda, które zdawa³y siê wylewaæ poza krawêdŸ siedzenia. Jego blade, serdelkowate palce objê³y skrzyniê biegów i mê¿czyzna wrzuci³ jedynkê. W³¹czyli siê do ruchu, na co pozosta³e samochody zareagowa³y wœciek³ym tr¹bieniem. Mê¿czyzna krzykn¹³ coœ po hebrajsku przez uchylone okno, zawy³ silnikiem i w koñcu uda³o mu siê wcisn¹æ pomiêdzy du¿¹ ciê¿arówkê a z³otego forda z wyblak³¹ nalepk¹ przedstawiaj¹c¹ owczarka. Eric studiowa³ ka¿dy ruch grubego mê¿czyzny. Patrzy³ na stanowczo zbyt damski plastikowy zegarek, który wcina³
siê w t³uszcz jego lewego nadgarstka, chwilami znikaj¹c w fa³dach skóry. Na obr¹czkê na jednym z serdelków, który stuka³ o kierownicê. Szerokie plecy, pot pokrywaj¹cy mu g³owê jak po³yskuj¹ca, przezroczysta mycka. Czy to by³ cz³owiek, który mia³ go zabiæ? Jak to siê odbêdzie? I gdzie? Spojrza³ przez okno. W³aœnie mijali plac zabaw pe³en dzieci. Matki sta³y albo siedzia³y na ³awkach i rozmawia³y ze sob¹ lub przez komórki. Weso³e i kolorowo ubrane dzieci wspina³y siê na drabinki, huœta³y na huœtawkach, kopa³y w piaskownicach i biega³y po placu zabaw. Rudow³osa kobieta z butelk¹ wody w d³oni, w butach do
biegania i czarnym dresie, przykucnê³a i przytuli³a ma³ego ch³opca, który chyba coœ sobie zrobi³. Loczki ch³opca by³y w tym samym rudym odcieniu co w³osy mamy. Eric pomyœla³, ¿e sam chcia³by schroniæ siê w jej ramionach. Poczuæ ciep³o jej piersi, a przede wszystkim zrzuciæ z siebie ca³¹ odpowiedzialnoœæ. Nie byæ doros³ym. – Radio? Pocz¹tkowo nie zorientowa³ siê, ¿e pytanie skierowane by³o do niego. G³os by³ chropowaty i st³umiony. Eric wyprostowa³ siê i w lusterku napotka³ ciemne oczy kierowcy. – Przepraszam?
– Radio? – Eee... Tak, jasne. Pytanie go sko³owa³o. Jego banalnoœæ by³a zaskakuj¹ca. Radio. Pojêcie tak œciœle zwi¹zane z normalnym œwiatem, ¿e a¿ tu nie pasowa³o. Mê¿czyzna zada³ pytanie. Stanowi³o to wa¿n¹ wskazówkê okreœlaj¹c¹ ich relacjê. Eric nie by³ wiêŸniem i nie móg³ byæ tak traktowany. A mo¿e by³ wiêŸniem, ale kierowca mimo to chcia³ mieæ jego zgodê na w³¹czenie radia. Ten drobiazg sprawi³, ¿e trochê siê odprê¿y³. Nie tylko pytanie by³o zaskakuj¹ce, zaskakuj¹ca by³a równie¿ muzyka, która pop³ynê³a z od dawna przepalonych
g³oœników. Wezwanie z innej planety, a przynajmniej z innego czasu. Man in the Mirror Michaela Jacksona. Serdelki bêbni³y o kierownicê i dr¹¿ek zmiany biegów. Ruch na drodze mala³. Jechali coraz szybciej. Plac zabaw zosta³ za nimi, mijali sklepy spo¿ywcze, przystanki autobusowe, hotele i szko³y. Centrum miasta przechodzi³o w przedmieœcia. Czysty g³os Michaela Jacksona apelowa³ o solidarnoœæ. If you wanna make the world a better place, take a look at yourself, and then make a change. Taksówka przyspieszy³a, wspinaj¹c siê po wjeŸdzie na szerok¹ autostradê. Highway 4. Mijali brzydkie osiedla,
w porównaniu z którymi blokowiska mog³y wydawaæ siê luksusowe. Wysokie, zniszczone budynki z betonu, kiedyœ bia³e, z d³ugimi równymi rzêdami malutkich okienek, równie dobrze mog³y byæ wiêzieniami. Mo¿e zreszt¹ nimi by³y. Tutaj, tak jak we wszystkich innych uczepionych przedmieœæ slumsach ‒ niepo¿¹dane, choæ nieuniknione naroœle wœród miejskiej flory. Autostrada z piêcioma szerokimi pasami w obu kierunkach wi³a siê poma³u w g³¹b kraju. Otoczenie znów siê zmieni³o. Domy by³y teraz ni¿sze i rzadziej po³o¿one. Du¿a elektrownia, pola, palmy i kozy. Wieœ zast¹pi³a
miasto. Umilk³ tak¿e Michael Jackson. Eric nie zna³ nastêpnej piosenki. Hebrajski hard rock. Pod butem zaszeleœci³a mu gazeta, schyli³ siê i j¹ podniós³. Ca³¹ pierwsz¹ stronê poœwiêcono Monie i mo¿liwoœci zdobycia antywirusa. Widnia³o na niej du¿e zdjêcie Hassana Musawiego, najwy¿szego przywódcy Hezbollahu. To Hezbollah wzi¹³ na siebie winê za wirusa i zamach bombowy w Tel Awiwie. Dziwnie siê czu³, czytaj¹c ten tekst. Przewertowa³ artyku³, który zajmowa³ szeœæ stron. Hezbollah ¿¹da³ uwolnienia wielu wiêŸniów, zawieszenia broni i listy nazwisk
wszystkich uwiêzionych Palestyñczyków. ¯¹daniem, wed³ug „Jerusalem Post” najbardziej zaskakuj¹cym, by³o uznanie tak zwanej zielonej linii, granicy sprzed 1967 roku. Czy rz¹d Izraela jakoœ zareagowa³? Nie. Zdecydowali siê niczego nie komentowaæ. A on sam tkwi³ po uszy w ca³ym tym gównie. W samym œrodku miêdzynarodowego konfliktu. Spojrza³ na zegarek. Za dwadzieœcia ósma. Pochyli³ siê do przody i zapyta³: – Przepraszam, gdzie jedziemy? Grubas odwróci³ g³owê i obrzuci³ go krótkim spojrzeniem. Wygl¹da³ na poirytowanego, a jego angielski by³
s³aby i niewyraŸny: – Od szesnastu lat jestem taksówkarzem. Trafiê. Nie martwiæ siê. Eric nie dawa³ za wygran¹: – Prowadzisz bardzo dobrze, ale ja nie wiem, dok¹d mam jechaæ. Gdzie jedziemy? S³uchaj¹c go, kierowca ca³y czas kiwa³ g³ow¹, jakby potwierdzaj¹c, ¿e rozumie. Potem siê rozeœmia³. Krótkim, charcz¹cym œmiechem, rezultatem tysiêcy papierosów. – Ty do Erez. Spokojnie. My tam na czas.
Erez? Nigdy nie s³ysza³ o takim miejscu. Na czas? Ustalono zatem godzinê. Ten, kto zamówi³ taksówkê, mo¿e Samir Mustaf, poleci³ kierowcy, który chyba nie jest morderc¹, tylko zwyczajnym taksówkarzem, odebraæ go i zawieŸæ do Erezu. To musia³o byæ jakieœ miejsce w Izraelu. Inaczej nie wióz³by go raczej taksówkarz z Tel Awiwu? Co tam na niego czeka? Samir Mustaf nie mo¿e chyba znajdowaæ siê w Izraelu? To nie by³o wykluczone, ale ma³o prawdopodobne. – Na któr¹ mamy tam byæ? Taksówkarz znów kiwn¹³ g³ow¹. Nie spuszczaj¹c wzroku z drogi, zacz¹³
przerzucaæ praw¹ rêk¹ puste opakowania po chipsach, kubki po kawie i stare numery „Jerusalem Post” i „Haaretz”. W koñcu znalaz³ ma³y notatnik i rzuci³ na niego okiem. – Erez, ósma. Ósma. Zosta³o mniej ni¿ dwadzieœcia minut. Niepokój powróci³. Nigdy go do koñca nie opuœci³, ale podczas rozmowy przycich³, uleg³ stêpieniu. Eric opar³ siê. Pola za oknem by³y praktycznie opustosza³e, tu i ówdzie sta³ kamienny dom lub zagroda, wszystkie jednak wygl¹da³y na opuszczone. Opuszczone i stare. Us³ysza³ trzeszcz¹ce Sultans of Swing Dire Straits. Kierowca
spojrza³ na niego w lusterku. – Odbierze kogoœ czy przejdzie? Eric spojrza³ na niego, nie rozumiej¹c. – Co? – Nigdy nie wiadomo, czy zamkn¹, czy nie. Czy bêdzie mo¿na przejœæ. Kiedy Eric nie odpowiedzia³, taksówkarz szybko doda³: – Na pewno bêdzie dobrze. Co na pewno bêdzie dobrze? Przejœæ? Czu³ siê jak idiota. Nic nie rozumia³.
– Co to Erez? Czerwony tir gwa³townie zmieni³ pas i taksówkarz zahamowa³, jednoczeœnie wrzeszcz¹c coœ po hebrajsku i szaleñczo tr¹bi¹c. Minêli zjazd na Aszdod. Mê¿czyzna znów spojrza³ na niego w lusterku. – Przejœcie graniczne w Erezie. Brama do Gazy. Œwiat dooko³a niego zawirowa³. Pali³o go w ¿o³¹dku. Gaza. Mój Bo¿e. O Gazie wiedzia³ tylko tyle, ile zobaczy³ w telewizji. To wystarczy³o. Rozejrza³ siê dooko³a, jakby szuka³ wyjœcia. Co, do cholery, powinien zrobiæ? Zadzwoniæ do Rachel! Niewa¿ne, ¿e
kazali mu zadzwoniæ, dopiero gdy nawi¹¿e kontakt. Musz¹ go chroniæ. Mossad musi wzi¹æ za to odpowiedzialnoœæ. To oni wpakowali go w tê pu³apkê. Jednym ruchem otworzy³ torbê i wymaca³ telefon, d³u¿sz¹ chwilê stuka³ w klawisze, a¿ w koñcu dotar³o do niego to, co by³o nie do pomyœlenia. Raz za razem wciska³ przycisk startu. W koñcu za³amany da³ za wygran¹. Bateria pad³a. Teraz z telefonu nie by³o wiêcej po¿ytku ni¿ z kamienia albo ga³êzi. Eric nie móg³ zadzwoniæ po pomoc. Nikt go nie uratuje. Kierowca spojrza³ na niego w lusterku i skin¹³ g³ow¹.
– Nie martwi siê. Zaraz na miejscu. Eric siedzia³ nieruchomo, wpatruj¹c siê w zag³ówek w siedzeniu pasa¿era. Zaraz na miejscu. We are the sultans. We are the sultans of swing. Jad¹c za skod¹ z naklejonym na baga¿nik numerem 103, starali siê zachowaæ odleg³oœæ. Nie by³o powodu trzymaæ siê zbyt blisko ‒ sygna³ odbiornika, który Larry Lavon trzyma³ na kolanach, by³ wyraŸny, a na cyfrowej mapie bez trudu mogli œledziæ niebieski punkt, który przesuwa³ siê po Highway 4. Larry spojrza³ na Miszê Begina, który utkwi³ wzrok w taksówce kilkaset metrów przed nimi.
– Nie ma w¹tpliwoœci, ¿e jad¹ do Erezu. Czy wjad¹ do Strefy Gazy? Przejazd jest chyba zamkniêty dla cywilów? Misza kiwn¹³ g³ow¹ i przyhamowa³, ¿eby siê za bardzo nie zbli¿aæ. – Tak, jest zamkniêty. Mo¿e po prostu spotkaj¹ siê z kimœ w Erezie? Larry w milczeniu wpatrywa³ siê w migaj¹c¹ na wyœwietlaczu kropkê. – Gaza jest celem. Skontaktujê siê z central¹ i za¿¹dam pozwolenia na kontynuowanie, je¿eli zajdzie taka potrzeba. Choæ nie rozumiem, jak to siê ma odbyæ. Posterunek graniczny jest zamkniêty.
Misza nie odpowiada³. Minêli znak ostrzegawczy. Czas zmniejszyæ prêdkoœæ. ¯o³nierze przy zasiekach nie lubi¹ szybko jad¹cych samochodów. Skoda równie¿ zwolni³a i dystans miêdzy nimi siê zmniejszy³. Wzd³u¿ drogi sta³y opuszczone zardzewia³e samochody, a kilka osób sz³o na piechotê. Nielegalni robotnicy maj¹cy nadziejê, ¿e przedostan¹ siê z powrotem przez granicê, aby dotrzeæ do domu. Du¿e tablice po hebrajsku, arabsku i angielsku informowa³y, ¿e przejœcie jest zamkniête dla ruchu cywilnego. Skoda zjecha³a na du¿y parking przed pierwszym posterunkiem. Przy wjeŸdzie sta³ izraelski wóz bojowy, a na parkingu
by³o oko³o trzydziestu samochodów. Wszystkie mia³y rejestracje z Gazy ‒ auta nie zd¹¿y³y przekroczyæ granicy przed jej zamkniêciem i teraz sta³y w upale, czekaj¹c na lepsz¹ przysz³oœæ. Zatrzymali siê na skraju parkingu i wy³¹czyli silnik. Wzd³u¿ drogi prowadz¹cej do granicy sta³y w nierównych rzêdach betonowe zapory, przypominaj¹ce przeroœniête klocki lego. Na jej koñcu wznosi³a siê wielka brama z niebieskiej stali. Brama do Gazy. Stalowa konstrukcja z obu stron obramowana by³a betonem i drutem kolczastym. Z pl¹taniny drutu, niczym nagi pieñ z g¹szczu chwastów, wyrasta³a szara wie¿a stra¿nicza.
Skoda zatrzyma³a siê niedaleko bia³ego minibusu na drugim koñcu parkingu. Misza przechyli³ siê nad kierownic¹ i spod zmru¿onych powiek przygl¹da³ siê taksówce. – Co oni tam robi¹? Larry od³o¿y³ odbiornik na pod³ogê. Niebieska kropka sta³a teraz nieruchomo na ekranie. Wyprostowa³ plecy i pod¹¿y³ za spojrzeniem Miszy, do punktu ponad dr¿¹cym w s³oñcu asfaltem. Z samochodu wysiad³o dwóch mê¿czyzn. Jeden gruby, a drugi chudy. Kierowca i Eric Söderqvist. Grubas podszed³ do minibusu. Eric Söderqvist zosta³ przy samochodzie, trzymaj¹c
w rêku czarn¹ torbê. Misza powtórzy³ pytanie: – Co oni tam robi¹? W powietrzu unosi³ siê lekki zapach palonej gumy. Czerwonobrunatny piasek z ka¿dym ruchem wzbija³ siê w powietrze, wia³a delikatna bryza. Eric spojrza³ w kierunku minibusu – kierowca taksówki rozmawia³ tam z kimœ, kogo nie by³o widaæ. Nastêpnie omiót³ wzrokiem wysokie ogrodzenie, gêsto przeci¹gniêty drut kolczasty i czarne belki, które wzmacnia³y konstrukcjê na co trzecim metrze. Kilka metrów w g³¹b zaczyna³ siê kolejny rz¹d drutu i belek. Sam posterunek wygl¹da³
raczej jak bunkier z solidnego betonu, z ma³ymi zakratowanymi okienkami. Spojrza³ na ogromn¹ bramê z niebieskiej stali, wysok¹ z pewnoœci¹ na piêæ metrów, a szerok¹ na osiem. Mia³ nadziejê, ¿e nie wjedzie do Gazy ‒ to wydawa³o siê niemo¿liwe. Mo¿e mimo wszystko bêdzie móg³ zostaæ w Izraelu. Czu³ suchoœæ w gardle i pustkê w ¿o³¹dku. Nagle gor¹ce powietrze przeci¹³ rozdzieraj¹cy zgrzyt i w dolnej czêœci bramy otworzy³y siê drzwi. Ze œrodka wyszli dwaj izraelscy ¿o³nierze i z g³uchym trzaskiem zamknêli je za sob¹. Kilka metrów po prawej siedzia³a grupa oko³o dwudziestu ludzi
w szaroburych szmatach, wielu z nich mia³o bose stopy. Jedna z osób trzyma³a jakiœ plakat, ale nie widzia³, co by³o na nim napisane. – Hey, mister! – gruby kierowca kiwn¹³ na niego rêk¹. Eric zacz¹³ iœæ w jego stronê. Piasek pod stopami skrzypia³, zagrzechota³a pusta puszka po piwie, któr¹ tr¹ci³ nog¹. Przy minibusie sta³ mê¿czyzna i przyczepia³ do jego boku du¿¹ bia³¹ tabliczkê. Widnia³ na niej czarny napis PRESS. Wszystkie szyby by³y przyciemnione, nie da³o siê wiêc zajrzeæ do œrodka. Kiedy Eric podszed³ do taksówkarza,
z minibusu, przez okno od strony kierowcy, wychyli³ siê jakiœ mê¿czyzna. Mia³ br¹zowe, krêcone w³osy, ma³e okr¹g³e okulary i bia³¹ koszulkê. – Söderqvist? – zapyta³. – To ja. – Molto bene.
Wyci¹gn¹³ rêkê. – Gino Lugio.
Eric uœcisn¹³ jego d³oñ, a nastêpnie sta³ w miejscu, nie wiedz¹c, co dalej robiæ. Mê¿czyzna, który mocowa³ tabliczkê na minibusie, otworzy³ boczne drzwi i wszed³ do œrodka. Gino skin¹³ g³ow¹ Ericowi. – Dai, ty te¿ wskakuj. Musimy jechaæ. Eric z³apa³ siê uchwytu nad drzwiami i wsiad³. Temperatura wewn¹trz wynosi³a dobre piêædziesi¹t stopni Celsjusza. W minibusie siedzia³y trzy osoby: kobieta i dwóch mê¿czyzn. Wszyscy swobodnie ubrani. Europejczycy. Na samym tyle le¿a³y stosy srebrnometalowych walizek, miêdzy walizki a œcianê upchniêto zaœ
zwoje czarnych kabli. Kobieta zapisywa³a coœ w notatniku, a mê¿czyŸni wspólnie czytali zmiêty egzemplarz „Corriere della Sera”. Zanim zd¹¿y³ usi¹œæ, Gino uruchomi³ silnik, a drzwi za jego plecami siê zatrzasnê³y. Eric opad³ na siedzenie obok kobiety. Gino jednak nie ruszy³, tylko wsta³ i do niego podszed³. Przykucn¹³, balansuj¹c lekko dla utrzymania równowagi. Czuæ by³o od niego dymem i kaw¹. Br¹zowe loki opada³y mu na twarz, sprawiaj¹c, ¿e wygl¹da³ na m³odszego, ni¿ z pewnoœci¹ by³. Mówi³ dobrze po angielsku, ale z wyraŸnym w³oskim akcentem. – Mister Söderqvist. Wiemy, ¿e jest pan
szwedzkim doktorem, lekarzem, który chce nam pomóc w Gazie. I bardzo dobrze. Tam jest wiele cierpienia. Jednak izraelskie w³adze nie pozwalaj¹ cywilom na przejazd przez granicê, jakkolwiek szlachetny by³by ich cel. Dlatego mo¿ecie jechaæ z nami, ale bêdziecie musieli graæ komediê. Capice? Eric próbowa³ siê pozbieraæ. Jego myœli bieg³y zbyt wieloma torami naraz. Mê¿czyŸni byli W³ochami. Na autobusie widnia³ napis PRESS. Pud³a i kable z ty³u wskazywa³y na ekipê telewizyjn¹. „Doktor” Söderqvist? Wprawdzie mia³ doktorat, ale nie by³ lekarzem. Czy ci ludzie byli w zmowie
z terrorystami? Spojrza³ na kobietê siedz¹c¹ obok, przerwa³a pisanie i patrzy³a mu w oczy. Wygl¹da³a na zmêczon¹. Jak ktoœ, kto widzia³ i prze¿y³ zbyt wiele. Mo¿e ta ca³a telewizja by³a tylko przykrywk¹? Z drugiej strony nie wygl¹dali na ekstremistów. Bardziej jednak przypominali dziennikarzy. Takich jak Jens. Popatrzy³ na Gina, który kucaj¹c, ko³ysa³ siê przed nim. – Kim jesteœcie? Mê¿czyzna siê uœmiechn¹³, teatralnie rozk³adaj¹c rêce. – Jesteœmy oczyma Italii. Oddzia³em specjalnym Rai Uno.
Rozeœmia³ siê. Reszta milcza³a. Mê¿czyŸni nie podnieœli nawet wzroku znad czytanej gazety. Na siedzeniu pomiêdzy nimi sta³a torebka ma³ych fioletowych cukierków. Raz na jakiœ czas brali sobie po jednym. Kobieta wtr¹ci³a: – Wiadomoœci na najwiêkszym kanale telewizyjnym we W³oszech. Gino mówi³ dalej: – Umo¿liwiono nam przeprowadzenie bardzo oczekiwanego wywiadu w mieœcie Gaza. Dlatego obiecaliœmy kilku... przyjacio³om, ¿e weŸmiemy ciê ze sob¹ w g³¹b kraju. Spotkaj¹ siê z tob¹ jakieœ dziesiêæ kilometrów od granicy.
Najpierw jednak musimy uporaæ siê z przejœciem granicznym. Erez zamkniêto kilka tygodni temu. Przez ostatnie dni, po zamachach w Tel Awiwie, praktycznie nikt nie przekroczy³ granicy. My mamy specjalne uprawnienia i dobre kontakty w lokalnej policji, ale nic nie jest pewne. – A co ja mam zrobiæ? – Nic. Przy odrobinie szczêœcia nie bêdziesz musia³ nic mówiæ. Jesteœ dŸwiêkowcem. ¯ebyœ móg³ pojechaæ z nami, prawdziwy dŸwiêkowiec musia³ zostaæ w domu: nasza wiza jest wa¿na tylko dla okreœlonej liczby uczestników wymienionych z nazwiska.
Miejmy nadziejê, ¿e celnik nie zna w³oskiego. Po prostu nic nie mów i staraj siê wygl¹daæ jak ktoœ, kto pochodzi z Mediolanu. Wrêczy³ mu czerwony paszport ze z³otym nadrukiem. Unione Europea. Repubblica Italiana. Passaporto. Eric wzi¹³ go do rêki i przyjrza³ siê zdjêciu. Kanciaste rysy, p³askie czo³o, krzaczaste brwi i szeroki nos. Enrique Vettese. Niespecjalnie podobny. Trudno by³o siê spodziewaæ, ¿e bêdzie móg³ przejechaæ jako mê¿czyzna ze zdjêcia. Niemo¿liwe. Spojrza³ sceptycznie na Gina. – Naprawdê siê na to nabior¹? Mówimy tu o izraelskiej policji granicznej.
– Mo¿e nie. W takim wypadku wszyscy bêdziemy mieli przesrane. Pomódlmy siê do Matki Boskiej, ¿eby wszystko siê uda³o. Mo¿e ch³opak od paszportów bêdzie zmêczony, zakochany albo chory. Zaœmia³ siê i wróci³ na siedzenie kierowcy. Nastêpnie, nie odwracaj¹c g³owy, krzykn¹³: – Nie zapomnij oddaæ paszportu, kiedy bêdziesz wysiada³. Enrique nie bêdzie zadowolony, jeœli go zgubisz. Ju¿ jest wœciek³y, ¿e nie pojecha³ do Gazy. Z trzaskiem wrzuci³ pierwszy bieg, minibus podskoczy³ i zacz¹³ siê toczyæ. Zakrêcili i wyjechali z parkingu, kieruj¹c siê na niebiesk¹ bramê. Siedz¹ca obok
kobieta wróci³a do notowania. Jeden z mê¿czyzn naprzeciwko niego skomentowa³ jakiœ fragment gazety, a drugi wybuchn¹³ œmiechem. A wiêc ma wjechaæ do Gazy. Najgorsza z mo¿liwoœci. Albo Gaza, albo utkn¹ na granicy. Zda³ sobie sprawê, i¿ liczy na to, ¿e zostanie zdemaskowany. ¯e celnicy przejrz¹ k³amstwo, odkryj¹, ¿e paszport jest fa³szywy, i ich zatrzymaj¹. Bêdzie ca³e mnóstwo biurokracji i nie pozwol¹ im wjechaæ. Zostanie uratowany. Minibus siê zatrzyma³. Sta³ teraz przed bram¹, która wznosi³a siê wiele metrów nad ich g³owami. Nie wygl¹da³o na to, ¿e da siê j¹ otworzyæ, nawet gdyby
ktokolwiek chcia³ to zrobiæ. By³a zbyt ciê¿ka, zbyt wielka, zbyt absolutna. M³ody izraelski stra¿nik ze znudzon¹ min¹ podszed³ do Gina i œciszonymi g³osami zaczêli rozmawiaæ po angielsku. Kiedy Eric popatrzy³ na pomalowan¹ na niebiesko stal, poza któr¹ przez przedni¹ szybê minibusu nie by³o ju¿ nic widaæ, dostrzeg³ kontury czegoœ w rodzaju graffiti. Próbowa³ œledziæ niewyraŸne linie, ale szybko straci³ je z oczu. Ktoœ nagryzmoli³ coœ na bramie, a ¿o³nierze wyszorowali j¹ do czysta. Jakie znaczenie mia³ jednak fakt, czy by³o tu graffiti? Na bramie stanowi¹cej manifest kompletnej pora¿ki? Spray na
gigantycznym bloku ¿elaza, który zamyka³ na zewn¹trz albo wewn¹trz. Który gasi³ wszelk¹ nadziejê. Poza tym kto zdecydowa³, ¿e brama ma byæ akurat niebieska? Czy w ten sposób stawa³a siê mniej groŸna? Stanowi³a bardziej naturalny element otoczenia? Czy szeroki na osiem metrów stalowy mur mo¿e byæ naturalnym elementem czegokolwiek? Zwróci³ uwagê na dyskusjê miêdzy Ginem a mê¿czyzn¹. Coœ w ich g³osach sprawi³o, ¿e podniós³ wzrok. – Zostañ tutaj. ¯o³nierz szybkim krokiem ruszy³ do posterunku granicznego znajduj¹cego siê
czterdzieœci metrów dalej. Min¹³ kolorow¹ grupê ludzi z transparentami. Gino odwróci³ siê i spojrza³ na Erica. – Jest jakieœ zamieszanie. Nikt ich nie poinformowa³, ¿e przyjedziemy. Mamy wizy, ale on i tak nie chce nas wpuœciæ. – Co teraz robimy? – Czekamy. Ubrania klei³y siê do cia³a, a w minibusie czuæ by³o zapach potu, perfum i starej zapleœnia³ej tkaniny. Eric próbowa³ usadowiæ siê na twardym siedzeniu najwygodniej, jak to by³o mo¿liwe. Zerkn¹³ na kobietê. Mia³a na sobie d¿insy i bordow¹ bluzkê.
Tenisówki. By³a szczup³a, zbyt szczup³a. Nadgarstki wygl¹da³y, jakby w ka¿dej chwili mog³y siê z³amaæ, palce by³y d³ugie i koœciste, jak u szkieletu. Nie u¿ywa³a lakieru do paznokci. Zauwa¿y³a, ¿e na ni¹ patrzy, i podnios³a wzrok znad notatnika. Uzna³, ¿e trzeba szybko coœ powiedzieæ, cokolwiek. – Co piszesz? Przyjrza³a siê swoim notatkom. – Pytania. Za kilka godzin bêdê przeprowadza³a wywiad z Nizarem Azizem. Powiedzia³a to nazwisko tak, jakby wychodzi³a z za³o¿enia, ¿e Eric wie,
o kogo chodzi, co nie by³o prawd¹. – A co on teraz robi? Drgnê³a, widz¹c jego niewiedzê, ale szybko siê opanowa³a. – Nadal jest przywódc¹ militarnego skrzyd³a Hamasu. Kr¹¿y³y pog³oski, ¿e nie ¿yje, ale ja siê z nim spotkam. – Œwietnie. Gratulujê. – Tak, nale¿y ci siê wielkie podziêkowanie. Wykreœli³a coœ z notatnika. Zmarszczy³ czo³o.
– Za co mi dziêkujesz? – To dziêki tobie dostaliœmy ten wywiad. Przemycamy przez granicê znanego szwedzkiego okulistê, a w zamian za to dostajemy pó³ godziny z Nizarem Azizem. Eric próbowa³ zrozumieæ, jak to siê ³¹czy. Wiedzia³, ¿e Samir Mustaf nale¿y do libañskiego Hezbollahu. Ale sk¹d w tym wszystkim Hamas? Dlaczego oferowa³ wywiad w zamian za szwedzkiego profesora? Czy te¿ doktora, skoro tak myœleli. – Jakie relacje panuj¹ tak naprawdê miêdzy Hamasem a Hezbollahem?
– Takie sobie. By³y okresy, kiedy wspó³pracowali, ale te relacje zawsze szwankowa³y. Jedni oskar¿ali drugich o to, ¿e s¹ s³abi, zbyt przyjaŸnie nastawieni do Izraela, zbyt populistyczni, zbyt prawicowi, zbyt lewicowi. Odleg³y pomruk, który w pierwszej chwili wzi¹³ za burzê, szybko przybra³ na sile i znalaz³ siê nad nimi, hucz¹c tak g³oœno, ¿e minibus wibrowa³. Po chwili huk zel¿a³ i ucich³. Kobieta wygl¹da³a na niewzruszon¹. – Izraelskie F-16. Pochyli³a siê do przodu i w³o¿y³a notatnik do stoj¹cej na pod³odze torby
w kolorze wojskowej zieleni. Nastêpnie wyjrza³a przez okno. – To mo¿e potrwaæ nie wiadomo jak d³ugo. Erez jest zasadniczo pieszym przejœciem granicznym. Wczeœniej Palestyñczycy z wizami mogli braæ ze sob¹ samochody, ale od kilku lat wszyscy musz¹ iœæ na piechotê. Zostawiaj¹ samochody po drugiej stronie granicy, licz¹c siê z tym, ¿e zostan¹ zdemolowane albo skradzione. Jaki maj¹ wybór? Mówiono, ¿e to Hamas niszczy samochody. Nie podoba im siê, ¿e mieszkañcy Gazy wje¿d¿aj¹ do Izraela. – Wiêc dlaczego to robi¹? – Wielu mieszka³o po tej stronie, a¿ do
utworzenia pañstwa Izrael. Na pewno widzia³eœ po drodze mnóstwo opuszczonych kamiennych domów z zaroœniêtymi ogrodami i powybijanymi szybami. To stare domy Palestyñczyków. Niektórzy z nich nadal maj¹ krewnych w Izraelu. Inni pracuj¹ na budowach, w portach lub na plantacjach. Pracowali. Tak by³o kiedyœ. Teraz nie wolno im ju¿ opuszczaæ wiêzienia. – Wiêzienia? – Gaza to najwiêksze na œwiecie wiêzienie na wolnym powietrzu. Mieszka tam pó³tora miliona wiêŸniów. S¹ tam tylko dwa miasta, ale osiem obozów dla uchodŸców. Robimy, co
w naszej mocy, ¿eby pokazaæ œwiatu te wydarzenia, ale œwiat woli ogl¹daæ kolorowe teleturnieje. To przegrana walka. – Ale ty siê nie podda³aœ? Klepnê³a siê w udo. – Nigdy. Tak jak powiedzia³ Gino, jesteœmy oddzia³em specjalnym Rai Uno. Zawsze zwarci i gotowi. Jeden z mê¿czyzn podniós³ d³oñ, a kobieta pochyli³a siê do przodu i przybi³a z nim pi¹tkê. M³ody ¿o³nierz wróci³, tym razem ze starszym dowódc¹. Oficer zatrzyma³ siê
i rozmawia³ szeptem z Ginem, gdy tymczasem m³odszy ¿o³nierz podszed³ do minibusu i otworzy³ drzwi. – Wysiadaæ! Wszyscy wysiadaæ! Jego g³os brzmia³ agresywnie. Wytoczyli siê na zewn¹trz, skrzywili od s³oñca i rozprostowali sztywne koñczyny. Kobieta i Gino rozmawiali œciszonymi g³osami. Dwaj mê¿czyŸni, którzy siedzieli naprzeciwko Erica, zdawali siê dyskutowaæ o baga¿u. O ile Eric dobrze odczytywa³ mowê cia³a, jeden z nich chcia³ wyci¹gn¹æ walizki ze sprzêtem, drugi zaœ wola³, ¿eby zosta³y w autobusie. Oficer ruszy³ z powrotem w stronê
posterunku. ¯o³nierz pozbiera³ paszporty i wzi¹³ od Gina plik papierów. Ju¿ mia³ odejœæ, kiedy przystan¹³, zwróci³ siê w ich kierunku, po czym otwiera³ ka¿dy paszport po kolei, ogl¹da³ zdjêcie, a nastêpnie wyszukiwa³ wzrokiem poszczególne osoby. Eric poczu³ ucisk w gardle. Co, jeœli Mossad nie poinformowa³ ich, ¿e maj¹ go pod ochron¹? Nigdy nie oszuka izraelskiej policji granicznej. Czy Rachel kry³a siê gdzieœ w cieniu, ¿eby go chroniæ? Nie wydawa³o siê to zbyt prawdopodobne. Czy on sam w ogóle chcia³ przejœæ na drug¹ stronê? Czy lepiej by³oby, gdyby go zdemaskowali? ¯o³nierz spojrza³ na niego. Zajrza³ do paszportu. Znów spojrza³ na niego. Wymamrota³ coœ pod
nosem i od³o¿y³ paszport na bok. – Poczekajcie. ¯o³nierz szybkim krokiem ruszy³ po betonowym chodniku. Kobieta po³o¿y³a d³oñ na ramieniu Erica. – Calma. Uspokój siê. Unios³eœ ramiona do uszu i jesteœ czerwony jak pomidor. Spokojnie. – Wszystko posz³o w diab³y. Widzia³aœ przecie¿, co siê sta³o? – Zobaczymy, co bêdzie. Mo¿e mimo wszystko pozwol¹ nam przejechaæ. Mo¿e ty zostaniesz. Mo¿e wszyscy zostaniemy. To by³oby okropne.
Naprawdê zale¿a³o mi na spotkaniu z Nizarem Azizem. Ale nie traæmy nadziei. Gino podszed³ do nich z dzikim b³yskiem w oczach. Jeden zausznik okularów trzyma³ w ustach i wygl¹da³o to tak, jakby zaraz mia³ go zjeœæ. – Cazzo! Kobieta po³o¿y³a mu rêkê na ramieniu. – Ginito, ty te¿ powinieneœ siê uspokoiæ. Co mo¿emy zrobiæ. Poczekamy, zobaczymy. Tam, gdzie stali, nie by³o ¿adnego cienia i wydawa³o siê, ¿e ze œrodka cia³a
p³ynie tyle samo ciep³a co z zewn¹trz. Jak w kuchence mikrofalowej. Ericowi ogromnie chcia³o siê piæ. Spojrza³ prosz¹co na kobietê. – Macie coœ do picia? Skinê³a g³ow¹, wsiad³a do samochodu, poszuka³a trochê i wróci³a z plastikow¹ butelk¹ neviot. – Ciep³a, ale p³ynna. Wzi¹³ butelkê z wdziêcznoœci¹ i po krótkich zmaganiach z zakrêtk¹ wypi³ du¿y ³yk. Woda smakowa³a zatêch³ym plastikiem. Ale gasi³a pragnienie. Poda³ jej butelkê, ona wziê³a ³yk i pos³a³a j¹ dalej do Gina, który by³ z³y
i zdenerwowany. Eric wróci³ do studiowania ogromnej bramy. – Dlaczego jest taka wysoka? Pod¹¿y³a za jego spojrzeniem. – ¯eby chroniæ przed samochodami pu³apkami. Nie zawsze tak by³o. Wczeœniej wjazd otacza³o coœ w rodzaju ramy. Bramê postawiono po zesz³orocznych zamieszkach i decyzji o zamkniêciu granicy dla cywilów. Eric dalej wêdrowa³ wzrokiem wzd³u¿ betonu i kolczastego drutu. Widzia³ rz¹d pustych, zakurzonych samochodów. Œmieci fruwaj¹ce na wietrze. Grupê ludzi przy bramie. Nie zauwa¿y³ ¿adnych
dzieci, ale niektórzy wygl¹dali na nastolatków. Siedzieli blisko siebie na ziemi, wœród plastikowych siatek i materia³owych toreb, spogl¹daj¹c tym samym pustym wzrokiem bez wyrazu. Niektórzy z nich nie mieli butów. Przy drodze za nimi sta³ plakat z czerwonym tekstem po arabsku. Eric zwróci³ siê do W³ochów. – Macie jeszcze jak¹œ wodê? Kobieta wskaza³a butelkê. – Tutaj. Jeszcze trochê zosta³o. – Nie. Chodzi mi o wodê dla nich. Gino potrz¹sn¹³ g³ow¹.
– Mamy tylko jedn¹ skrzynkê. I niezale¿nie od tego, czy zostaniemy, czy te¿ pozwol¹ nam przejechaæ, bêdziemy jej potrzebowaæ. ‒ Spojrza³ na swoich kolegów i doda³: – A je¿eli mamy mieæ jakiekolwiek szanse na to, ¿eby nas przepuœcili, pod ¿adnym pozorem nie mog¹ nas zobaczyæ z tymi tam. Eric spojrza³ na niego z pow¹tpiewaniem. – Z tymi tam? Daj spokój. Wy macie ca³¹ skrzynkê wody, oni nie maj¹ nic. Mê¿czyzna siedz¹cy najbli¿ej kobiety powiedzia³ coœ do niej po w³osku. Skinê³a g³ow¹ i zniknê³a w minibusie.
Kiedy wróci³a, trzyma³a w objêciach trzy butelki neviot. Wrêczy³a je Ericowi. – Chcesz? Wzi¹³ je i ju¿ mia³ odejœæ, kiedy mê¿czyzna po³o¿y³ na butelkach swoj¹ torebkê cukierków. Gino pokrêci³ g³ow¹ i nadal mamrota³ przekleñstwa. Eric nie widzia³ ¿adnych ¿o³nierzy, ale na bramie by³y umieszczone kamery. Zdeterminowany ruszy³ w kierunku Palestyñczyków. By³o ich o wiele wiêcej, ni¿ mu siê z pocz¹tku wydawa³o, z pewnoœci¹ ko³o trzydziestki. Teraz zaœ spostrzeg³, ¿e by³y tam równie¿ dzieci. A przynajmniej jeden ma³y ch³opczyk. To on zareagowa³ jako
pierwszy. Poci¹gn¹³ mamê za rêkê i pokaza³ palcem. Matka wygl¹da³a na chor¹, a mo¿e po prostu by³a nieobecna myœlami. Nadal patrzy³a w ziemiê. Jeden z mê¿czyzn wsta³. By³ mocno zbudowany i w podobnym wieku co Eric. – Esz beddak? Jego g³os brzmia³ groŸnie. Eric przystan¹³ i poda³ mu butelki. Torebka cukierków upad³a na ziemiê. Mê¿czyzna szuka³ jego spojrzenia. Eric siê uœmiechn¹³, próbowa³ daæ do zrozumienia, ¿e woda jest dla nich. – Please.
Mê¿czyzna prze³kn¹³ œlinê i pokiwa³ g³ow¹. Obrzuci³ szybkim spojrzeniem kobietê i wzi¹³ butelki. Eric pochyli³ siê, podniós³ torebkê i poda³ j¹ ch³opcu. Maluch siê zawaha³. Mê¿czyzna coœ krzykn¹³, ch³opiec podbieg³ i zabra³ cukierki. Siedz¹ca obok kobieta by³a szczup³a i ciemna, mia³a cienkie popêkane wargi i ¿ó³tawe oczy. Wyci¹gnê³a rêkê w stronê Erica. – Salam alajkum. Szukran. Szukran. Eric podœwiadomie siê cofn¹³. Kobieta mia³a w sobie coœ, co go przera¿a³o. Chcia³ stamt¹d odejœæ. Wokó³ grupy unosi³ siê przykry zapach, od którego
zrobi³o mu siê niedobrze. Mê¿czyzna uniós³ obie rêce. – Szukran. Szukran. Eric zmusi³ siê do uœmiechu, po czym obróci³ siê na piêcie i szybkim krokiem ruszy³ z powrotem w kierunku W³ochów. Czu³ pulsowanie w g³owie i musia³ siê oprzeæ o rozpalon¹ karoseriê minibusu. Czy by³ to najbardziej odwa¿ny i altruistyczny czyn, jakiego kiedykolwiek dokona³? Ryzykowa³, ¿e nie zostan¹ wpuszczeni do Gazy. Wszystko po to, aby daæ tym ludziom odrobinê ciep³ej wody. Zobaczy³, ¿e na ziemi le¿y ma³y cukierek. Pochyli³ siê, podniós³ go i rozwin¹³ pomiêty papierek.
Cukierek by³ s³odki. Smakowa³ winogronami. Eric zerkn¹³ na Palestyñczyków. Czy w³aœnie dzieli doznania smakowe z ma³ym ch³opcem? Poczu³ dziwne zadowolenie. Pozwala³ s³oñcu ogrzewaæ swoj¹ twarz, wysysaj¹c jednoczeœnie sok z cukierka. – Znów tu id¹. Gino wskaza³ posterunek. Oficer i ¿o³nierz szli w ich stronê. Kobieta wyszepta³a: – Il momento della verità, chwila prawdy. Eric zwróci³ uwagê, ¿e nie mieli przy sobie paszportów. M³odszy ¿o³nierz
usiad³ na fotelu kierowcy i wystawi³ rozkazuj¹co rêkê przez okno. – Kluczyki. Gino przewróci³ oczyma i desperacko spojrza³ na pozosta³ych. – Co, do cholery. Nie samochód. Oficer podniós³ rêce. – Spokojnie. Wszystko jest w porz¹dku. Przejedziecie. Ale Weizman podjedzie do naszego gara¿u kontrolnego. I tak musicie przejœæ przez granicê na piechotê. Proszê za mn¹. Nie mówi¹c ju¿ nic wiêcej, wróci³ tam, sk¹d przyszed³. Gino sta³ jak skamienia³y, ale kiedy celnik zatr¹bi³,
szybko wyci¹gn¹³ kluczyki. Kobieta huknê³a Erica w plecy. – A widzisz. Matka Boska ciê lubi. Teraz czekaj¹ nas niezliczone kontrole bezpieczeñstwa, d³ugie betonowe korytarze i tysi¹ce pytañ. Przy odrobinie szczêœcia za jak¹œ godzinê bêdziemy w Gazie.
Sztokholm,
Szwecja
Paul Clinton nigdy wczeœniej nie by³ w Szwecji. W Norwegii, Finlandii i Danii tak, ale nigdy w Szwecji. Œwieci³o s³oñce, a pola przy autostradzie prowadz¹cej z lotniska by³y soczyœcie zielone. Widzia³ konie, a na jednym z pól coœ, co wygl¹da³o jak
ma³e jelenie. Michael Yates drzema³ z g³ow¹ opart¹ o szybê. Mieli co prawda wyl¹dowaæ na bardziej centralnie po³o¿onym lotnisku Bromma, ale w wie¿y kontroli lotów powsta³ jakiœ problem z komputerami i dlatego stanê³o na Arlandzie, nieco ponad trzydzieœci kilometrów na pó³noc od Sztokholmu. Taksówka minê³a prawie puste pole golfowe. Próbowa³ sobie przypomnieæ, kiedy ostatnio gra³. To by³o przed zawa³em. Ponad piêæ lat temu. Niech to szlag. Oderwa³ wzrok od pola golfowego i zacz¹³ przegl¹daæ skrzynkê odbiorcz¹ na swoim blackberry. Osiemdziesi¹t cztery nieprzeczytane maile. Lot z Tel Awiwu potrwa³ nieco
ponad piêæ godzin. Jak, do cholery, mo¿na mieæ osiemdziesi¹t cztery nowe wiadomoœci po zaledwie piêciu godzinach? W oko wpad³ mu krótki mail od Dawida Jassura.
RACHEL PAPO RANNA. DU¯A PRESJA NA BENA SZAWITA.
Ponownie wyjrza³ przez okno ‒ w³aœnie mijali drive-through McDonalda. Wygl¹da³ tak samo jak u nich. W jakim stanie by³a Rachel? Wygl¹da³a na wytrzyma³¹ dziewczynê. A Ben Szawit? On by³ s³aby. Sk³ania³ siê ku temu, aby
przystaæ na ¿¹dania Hezbollahu. Czy nie powinni go poinformowaæ, ¿e nast¹pi³ prze³om? ¯e byæ mo¿e s¹ na dobrej drodze do znalezienia terrorystów? Zupe³nie zmieni³oby to plan gry i doda³oby mu odwagi. A Eric Söderqvist? Wœród maili znalaz³ raport na jego temat. Wyl¹dowa³ w Erezie i w³aœnie wje¿d¿a³ do Gazy. To chyba dobrze. Gaza to bajzel, ale da siê go jako tako kontrolowaæ. Nie licz¹c oczywiœcie tych cholernych szczurzych szlaków. Zdecydowanie nadszed³ czas, ¿eby przekazaæ Benowi Szawitowi trochê pozytywnych informacji. Napisa³ odpowiedŸ Dawidowi Jassurowi. Taksówkarz siê odwróci³.
– Chce pan najpierw jechaæ do hotelu? Lepiej odwrotnie. Paul pochyli³ siê do przodu i rzuci³ okiem na identyfikator kierowcy. Andre Bajic. Musi pochodziæ z jakiegoœ kraju ba³tyckiego. – S³ucham? – Mówi³ pan, ¿e najpierw chce pojechaæ do hotelu, a potem do szpitala. Ale do szpitala ju¿ doje¿d¿amy. Kawa³ek dalej na prawo dostrzeg³ tablicê. Szpital Karolinska. Myœla³ szybko. – Proszê wysadziæ mnie tutaj, a kolegê
z baga¿ami zawieŸæ do hotelu. Tak bêdzie lepiej. Dziêkujê. Kierowca skin¹³ g³ow¹. Jego silne ramiona pe³ne by³y tatua¿y, a nad prawym nadgarstkiem bieg³a brzydka blizna. Równie¿ ta czêœæ œwiata mia³a swoje wojny. Taksówka zajecha³a przed g³ówne wejœcie szpitala i Paul wyskoczy³ z kurtk¹ pod pach¹. Michael nie bêdzie wiedzia³, o co chodzi, kiedy siê obudzi, ale mniejsza z tym. By³ przeszkolony, ¿eby oczekiwaæ tego co nieoczekiwane. Id¹c do recepcji, zastanawia³ siê, co powiedzieæ. Oznajmienie, ¿e FBI podejrzewa, i¿ Hanna Söderqvist zosta³a
zaatakowana broni¹ biologiczn¹, nie by³o chyba najlepszym pomys³em. Wizyta z kwiatami to dobry kamufla¿, ale na przeszkodzie sta³ fakt, ¿e nie mia³ ¿adnych kwiatów. Jakie zasady obowi¹zywa³y w Szwecji przy odwiedzinach szpitalnych? Czy móg³ siê podaæ za krewnego? Kiedy recepcjonistka przywita³a go zmêczonym uœmiechem, postawi³ na wersjê rodzinn¹. Kobieta poszuka³a w komputerze, a nastêpnie odes³a³a go do wind kawa³ek dalej. By³ dalekim krewnym ze Stanów, który pokona³ ca³¹ tê drogê, ¿eby zobaczyæ, jak czuje siê jego ma³a, kochana Hanna.
Dziesiêæ minut póŸniej za³o¿y³ ochraniacze na buty, umy³ rêce przezroczystym ¿elem i wkroczy³ na oddzia³ I 62. Recepcjonistka oznajmi³a, ¿e Hanna w³aœnie zosta³a przeniesiona na oddzia³ zamkniêty. Paul chcia³ porozmawiaæ z lekarzem prowadz¹cym, ale by³ nieosi¹galny. S³odka pielêgniarka o blond w³osach zwi¹zanych w koñski ogon wyjaœni³a, ¿e Hanna Söderqvist le¿y w jednoosobowej sali ze œluz¹, konieczn¹ dla pacjentów, którzy mogli zara¿aæ drog¹ kropelkow¹. Pielêgniarka doda³a równie¿, ¿e Hannê zwykle odwiedza siostra. No i oczywiœcie Jens. Jako krewny powinien byæ mo¿e wiedzieæ, kim jest Jens, ale i tak zapyta³. Dziewczyna siê rozeœmia³a.
– Jens sta³ siê czêœci¹ naszego oddzia³u. To bliski przyjaciel Hanny. Tak wspaniale siê ni¹ opiekuje pod nieobecnoœæ mê¿a. Tak naprawdê troszczy siê o nas wszystkich. Kupuje dro¿d¿ówki i kwiaty. Niestety, nie wolno u nas wnosiæ kwiatów, ale on i tak je kupuje. A wczoraj zaprosi³ na wino i sery. Fantastyczny cz³owiek. Wielkie serce. Mówi¹c, notowa³a coœ na bloczku ko³o drzwi do recepcji. Na oddziale panowa³a cisza. Na samym koñcu korytarza miga³a czerwona lampka, poza tym nic siê nie dzia³o. W powietrzu unosi³ siê zapach œrodków dezynfekuj¹cych i kawy. Pielêgniarka
wcisnê³a d³ugopis na miejsce ko³o notatnika, kilka razy przejecha³a d³oñmi wzd³u¿ fartucha, jakby je czyœci³a, po czym zmierzy³a go wzrokiem od stóp do g³ów. – W³aœciwie nie ma teraz pory odwiedzin, ale poniewa¿ jest spokojnie, a pan przejecha³ taki szmat drogi, zrobimy wyj¹tek. Ruszy³a korytarzem, a on pod¹¿y³ tu¿ za ni¹. – Gdzie jest jej m¹¿? Zatrzymali siê przy drzwiach sali numer 115.
– Wszystko wskazuje na to, ¿e za granic¹. Mamy nadziejê, ¿e wkrótce wróci. Chyba by³oby to dla niej dobre. – Jak ona siê czuje? Pielêgniarka spojrza³a na niego, lekko przygryzaj¹c wargê. – O to proszê pytaæ lekarza. Ale wydaje mi siê, ¿e to bardzo powa¿ne. Mamy trudnoœci z postawieniem diagnozy. Mo¿liwe, ¿e zostanie przewieziona do zamkniêtej kliniki chorób zakaŸnych w Huddinge. Otworzy³a drzwi. Za nimi by³a niewielka przestrzeñ, a potem kolejne drzwi. Œluza. Zobaczy³ umywalkê
i wieszak na ¿ó³te ubrania ochronne z cienkiego papieru. Pielêgniarka w³o¿y³a rêkê do srebrnego pojemnika i wyjê³a stamt¹d maskê na usta z niebieskim plastikowym filtrem oraz parê cienkich foliowych rêkawiczek. Poda³a mu maskê i rêkawiczki, a kiedy je zak³ada³, otworzy³a drugie drzwi i skinê³a g³ow¹ w kierunku okien. – Dobrze jest siedzieæ na krzeœle tam dalej. Bardzo prosimy, ¿eby nie dotyka³ pan pacjentki. Tak jak mówi³am, istnieje ryzyko zaka¿enia. Proszê nie zdejmowaæ maski. Kiedy pan skoñczy, proszê na mnie zaczekaæ w tym pomieszczeniu. Nie wolno panu poruszaæ siê po oddziale, je¿eli
wczeœniej przebywa³ pan tutaj. Przyjdê i pomogê panu w dezynfekcji. Skin¹³ g³ow¹ i wszed³ do œrodka. Drzwi zasunê³y siê za nim. Poprawi³ maskê i rozejrza³ siê dooko³a. Sala by³a du¿a jak na jednoosobow¹. Przy oknie sta³o samotne ³ó¿ko otoczone aparatur¹. Pod ko³dr¹ odznacza³a siê chuda sylwetka. Twarz zas³ania³y ekrany respiratora i dwa pojemniki ze sprê¿onym powietrzem. Rytmiczny dŸwiêk sztucznych p³uc by³ mu a¿ za dobrze znany. Odwiedza³ ju¿ wielu przyjació³ i nieprzyjació³ w podobnym stanie. Ko³o ³ó¿ka sta³a karafka z wod¹ i szklanka. Podszed³ do ³ó¿ka i siê jej przyjrza³. By³a piêkniejsza w rzeczywistoœci ni¿
na zdjêciu. Mimo wszystko. Ktoœ umy³ i wyszczotkowa³ jej w³osy, ale brakowa³o im po³ysku. Skóra by³a blada. Policzki zapadniête. Obszed³ ostro¿nie ³ó¿ko i stan¹³ przy jego d³u¿szym boku. W¹t³e ramiê Hanny by³o ods³oniête, tkwi³a w nim rurka kroplówki. Pochyli³ siê nad jej twarz¹. To by³o dziwne. Wygl¹da³a tak, jakby mog³a siê obudziæ w ka¿dej chwili. Jakby tylko spa³a lekkim snem. D³u¿sz¹ chwilê sta³ nieruchomo i siê jej przygl¹da³. Jak mia³ przewieŸæ j¹ do Oslo? Jak zabraæ ze szpitala Szwedkê, która jest powa¿nie chora? Plan A by³ taki, ¿eby liczyæ na chêæ wspó³pracy szwedzkich
w³adz, ale wszystko utknie w biurokratycznej machinie. Ta zaœ cieszy³a siê z³¹ s³aw¹. Szwedzka biurokracja by³a niewiele lepsza od rosyjskiej. FBI mia³o ju¿ wczeœniej problemy ze Szwedami. Rozwa¿a³, czy nie przyjœæ tu wieczorem z Michaelem i jej nie zabraæ. Mogliby posadziæ j¹ w wózku i po prostu wyjechaæ przez drzwi. To by³ plan B. Koniuszkami palców w foliowych rêkawiczkach delikatnie pog³adzi³ jej twarz, najpierw czo³o, potem nasadê nosa, skórê dooko³a ust i brodê. Nastêpnie nachyli³ siê do niej i choæ przez maskê prawie nie by³o go s³ychaæ, wyszepta³: ‒ Mam pozdrowienia od Erica. Têskni
za tob¹. Mo¿e drgnê³a jej powieka. A mo¿e by³o to tylko z³udzenie.
Erez,
Gaza
Stacja kontroli granicznej w Erezie by³a w stanie obs³u¿yæ dwadzieœcia piêæ tysiêcy osób dziennie, ale poniewa¿ nikomu ju¿ nie wolno by³o przekroczyæ granicy, œcie¿ki i poczekalnie œwieci³y pustkami. Dla cz³onków ekipy telewizyjnej ka¿dy pokonany punkt kontrolny by³ zwyciêstwem, jeszcze jednym krokiem w kierunku celu. Eric z ka¿d¹ chwil¹ przybli¿aj¹c¹ go do Gazy czu³, jak coraz bardziej opuszcza go
odwaga. Po godzinie i czterdziestu minutach stali ju¿ po drugiej stronie i czekali na samochód. Mieli nadziejê, ¿e siê pojawi. Wszyscy oprócz Erica. On liczy³ na to, ¿e zostanie skonfiskowany. W zasiêgu wzroku nie by³o ¿ywego ducha. Dwadzieœcia minut póŸniej zawy³a syrena i krata otworzy³a siê z dŸwiêcznym szczêkiem. Grupa zaczê³a wiwatowaæ, kiedy nadjecha³ bia³y minibus. ¯o³nierz wysiad³ z kabiny kierowcy, skin¹³ im g³ow¹ i wróci³ na posterunek. Wsiedli z powrotem do pojazdu. Eric po³o¿y³ czarn¹ torbê na kolanach i wyjrza³ przez okno. Silnik ju¿ pracowa³, a po chwili rozleg³ siê
charakterystyczny zgrzyt wrzucanej jedynki. Bus zjecha³ po ma³ej betonowej rampie i ruszy³ pust¹ wiejsk¹ drog¹. Po lewej stronie bieg³y pola uprawne. Po prawej jak okiem siêgn¹æ rozci¹ga³y siê po³acie suchej, spêkanej gliny. Gino spojrza³ na Erica w lusterku. – Doktorze Söderqvist. Wkrótce powinniœmy zobaczyæ pañskich przyjació³. Mieli siê z nami spotkaæ gdzieœ tutaj. Proszê ich wypatrywaæ. Eric walczy³ z panik¹. Kobieta uœmiechnê³a siê do niego. – £adne by³o to, co zrobi³eœ. Spojrza³ na ni¹, nie rozumiej¹c.
– Co takiego zrobi³em? – Po tamtej stronie. Z butelkami wody. Uœmiechn¹³ siê lekko. – Dziêkujê. Gino zahamowa³. – Hej, ty. Twoja stacja koñcowa, amico. Eric popatrzy³ na szar¹ drogê. Jakieœ sto metrów dalej sta³ samotny mê¿czyzna. Ca³y ubrany na czarno. Kiedy podjechali bli¿ej, Eric zobaczy³, ¿e twarz mê¿czyzny tak¿e jest zas³oniêta czarnym materia³em. W prawej rêce trzyma³
karabin automatyczny. Gino zarechota³. – Z takimi przyjació³mi nie potrzebujesz wrogów. Jego weso³y g³os rozniós³ siê g³uchym echem po wnêtrzu busa. Eric wzi¹³ torbê do rêki i wsta³ akurat w momencie, kiedy pojazd zahamowa³. – Doktorze, nie zapomnij o paszporcie. Eric kiwn¹³ g³ow¹ i poda³ kobiecie czerwony dokument. Wziê³a go i spojrza³a mu w oczy. – Czy wszystko w porz¹dku?
Zmusi³ siê do uœmiechu. – Wszystko gra. Powodzenia z wywiadem. Mam nadziejê, ¿e bêdzie wart ca³ego tego trudu. Nie odpowiedzia³a uœmiechem. – Uwa¿aj na siebie. In bocca al lupo. Nie spyta³, co to znaczy. Otworzy³ drzwi i wyszed³ na zewn¹trz. Panowa³ mêcz¹cy upa³, silny wiatr niós³ ze sob¹ zapach morza. Eric po¿a³owa³, ¿e nie mia³ okazji go zobaczyæ. Jak tylko zamkn¹³ drzwi, us³ysza³ zgrzyt wrzucanego biegu i bus ruszy³ pylist¹ drog¹. Po blisko minucie znikn¹³ z pola
widzenia. Eric odwróci³ siê do ubranego na czarno mê¿czyzny i kiwn¹³ g³ow¹. Mê¿czyzna by³ ni¿szy od niego, ale mia³ szerokie ramiona. Lufa jego karabinu skierowana by³a w pierœ Erica. Mê¿czyzna wskaza³ torbê. – Iftah! Open! Eric skin¹³ g³ow¹, opad³ na kolana i otworzy³ torbê. Mê¿czyzna wykona³ gest d³oni¹, daj¹c mu do zrozumienia, ¿eby siê odsun¹³. Eric cofn¹³ siê powoli. Mê¿czyzna zacz¹³ przetrz¹saæ torbê, nie puszczaj¹c karabinu. Nastêpnie wsta³ i da³ znak Ericowi, ¿eby ten po³o¿y³ rêce na g³owie. Eric pos³ucha³, a mê¿czyzna zacz¹³ go silnie poklepywaæ po plecach,
piersi i udach. Pachnia³ tytoniem i przyprawami, których Eric nie potrafi³ zidentyfikowaæ. Zrobi³ krok do ty³u i skin¹³ g³ow¹ w kierunku torby. Eric podniós³ j¹ ostro¿nie i sta³, czekaj¹c na kolejne rozkazy. Mê¿czyzna rozejrza³ siê dooko³a. Wygl¹da³, jakby na coœ czeka³. Wiatr szarpa³ jego czarne ubranie. Droga by³a pusta. Wskaza³ broni¹ pole przy drodze. Mam tu umrzeæ? – pomyœla³ Eric. – Poœrodku pustego, gliniastego pola w Gazie? Nie czu³ strachu, tylko rezygnacjê. Wszed³ na suchy, spêkany teren, oddalaj¹c siê od drogi. Na br¹zowym
kolczastym krzaku ³opota³a foliowa torba z wyblak³ym czerwonym logo. Zastanawia³ siê, czy po prostu nie wypuœciæ torby z rêki i nie usi¹œæ na ¿wirze. Jakie to ma znaczenie? Równie dobrze mo¿e mieæ to ju¿ z g³owy. – Waqef! Na dŸwiêk g³osu podskoczy³. Brakowa³o mu tchu, ubranie by³o mokre od potu. Odwróci³ siê i zobaczy³, ¿e mê¿czyzna klêkn¹³. W pierwszej chwili Eric pomyœla³, ¿e siê modli, od³o¿y³ bowiem broñ. Po chwili jednak zobaczy³, ¿e przeszukuje niskie chaszcze. Nagle napi¹³ miêœnie i wsta³, podnosz¹c du¿y fragment zaroœli. Klapa.
Du¿a, stalowa klapa ukazuj¹ca szerok¹ na pó³ metra dziurê w ziemi. Mê¿czyzna cofn¹³ siê, podniós³ broñ i wskaza³ ni¹ otwór. Tego rozkazu nie da³o siê nie zrozumieæ. Ca³y czas rozgl¹da³ siê dooko³a, jakby siê denerwowa³, ¿e ktoœ mo¿e ich zobaczyæ. Eric podszed³ do otworu. Drabinka prowadzi³a w ciemnoœæ. Eric prze³o¿y³ uszy torby przez ramiê, stan¹³ na pierwszym szczeblu, po raz ostatni spojrza³ na mê¿czyznê i zacz¹³ schodziæ. Tunel przemytników. Czyta³ o nich. Ca³a Strefa Gazy by³a ich pe³na. Larry Lavon zamkn¹³ na d³u¿sz¹ chwilê oczy i próbowa³ znaleŸæ w sobie si³ê. Sygna³ zanik³. Nie móg³ zrozumieæ, jak
to mo¿liwe. Eric Söderqvist mia³ na sobie trzy nadajniki, w Gazie zaœ prawie nie by³o telefonii komórkowej, która mog³aby zak³óciæ odbiór. Teren by³ p³aski, pozbawiony bezpoœrednich przeszkód i elementów odbijaj¹cych sygna³. Pope³ni³ b³¹d, nie jad¹c za nimi samochodem. By³a to jego decyzja i nie móg³ jej zrzuciæ na nikogo innego. Samotne auto na pustych drogach Gazy by³oby jednak zbyt ³atwe do wykrycia i mog³o naraziæ ca³y projekt, a tak¿e wystraszyæ cel. Liczy³, ¿e sygna³ bêdzie dobry, i wychodzi³ z za³o¿enia, ¿e szybko go wy³api¹. Trzyma³ ekipê telewizyjn¹ w Erezie, dopóki nie zorganizowa³ œmig³owca. Jak tylko œmig³owiec by³ na miejscu, poleci³
stra¿y granicznej, aby przepuœcili Erica Söderqvista wraz z ekip¹. Czeka³ dok³adnie piêtnaœcie minut, zanim wys³a³ œmig³owiec. Mo¿e to tu zosta³ pope³niony b³¹d. Czeka³ zbyt d³ugo. Wiele mo¿e siê wydarzyæ w ci¹gu piêtnastu minut. Dziewiêciuset sekund. Tutejszy teren by³ jednak p³aski, w okolicy nie by³o ¿adnych miast ani wsi. Kiedy œmig³owiec znalaz³ minibusu, nie by³o w nim ju¿ sygna³u. Cz³onkowie ekipy naziemnej, którzy siedem minut póŸniej zatrzymali pojazd, dowiedzieli siê, ¿e jeden z pasa¿erów, doktor Eric Söderqvist, zosta³ odebrany przez samotnego mê¿czyznê zaledwie kilka kilometrów od granicy. Przeszukali ca³y teren. Z ziemi i z powietrza. Bez
skutku. Larry Lavon opiera³ siê o œcianê biura oficera na stacji granicznej w Erezie, pali³ papierosa i spogl¹da³ w stronê Gazy. Jak, do cholery, mia³ o tym powiadomiæ kierownictwo w Tel Awiwie? Splun¹³ na ¿wir. Naprawdê tkwi³ w gównie.
Okolice Chan Junus,
Gaza
W tunelu panowa³ ch³ód. Mokre od potu ubrania by³y teraz lodowate i Eric trz¹s³ siê z zimna. Szed³ z trudem, ca³y czas siê potykaj¹c. Korytarz by³ nierówny, pod stopami mieli glinê i ¿wir. Jedyne œwiat³o, pochodz¹ce z latarki mê¿czyzny, raz po raz znika³o, przez co wpada³ na kamienie i wystaj¹ce fragmenty œciany. Podczas marszu nie pad³o ani jedno s³owo, a szli dobre czterdzieœci minut. Plecy i szyja bola³y
od zgiêtej pozycji, torba by³a ciê¿ka i nieporêczna. Dwukrotnie stan¹³ na czymœ ¿yj¹cym, czy raczej kiedyœ ¿yj¹cym, prawdopodobnie by³y to szczury. W powietrzu unosi³ siê zapach zgnilizny. Nagle wszed³ prosto na glinian¹ œcianê. Uderzenie by³o tak nieoczekiwane, ¿e krzykn¹³. Mê¿czyzna za nim poœwieci³ na boki i znalaz³ now¹ drabinkê, tym razem by³a to oparta o œcianê zwyk³a drabina do malowania. Postuka³ latark¹ w drabinê i da³ znak g³ow¹, ¿e powinni wejœæ. Mimo zesztywnia³ych koñczyn i przemarzniêtych palców Eric zacz¹³ siê wspinaæ. Kiedy drabina siê skoñczy³a, odkry³, ¿e sufit w tym miejscu stanowi
luŸna drewniana klapa. Napar³ na ni¹. Klapa upad³a na bok, a jego oœlepi³o s³oñce. Zamkn¹³ oczy, po czym powoli je otworzy³. Wzi¹³ g³êboki oddech i siê podci¹gn¹³. Sta³ za nisk¹ szop¹. Dwie œciany by³y betonowe, pozosta³e dwie z dykty, dach zaœ stanowi³y rozpiête kawa³ki materia³u. Budynek mia³ najwy¿ej dwadzieœcia metrów kwadratowych. Powietrze nadal by³o bardzo ciep³e i Eric z radoœci¹ powita³ s³oñce, które wysysa³o z niego ch³ód. Dom le¿a³ na skraju du¿ego pola, wzd³u¿ którego bieg³a ma³a ¿wirowa œcie¿ka. Dostrzeg³ pas¹ce siê owce. Dooko³a ros³y zielone i fioletowe osty, kawa³ek dalej falowa³y wysokie palmy. Wiatr by³ suchy. Zapach morza ju¿ siê ulotni³.
Ubrany na czarno mê¿czyzna wychyli³ siê z dziury z karabinem na plecach. Dopiero teraz Eric zobaczy³ swojego przewodnika, a mo¿e nale¿a³oby powiedzieæ stra¿nika. Czarne ubranie by³o brudne od gliny i ziemi, a zakrywaj¹ca twarz chusta poluzowa³a siê po jednej stronie, ukazuj¹c gêste, czarne w³osy. Mê¿czyzna przesun¹³ odrobinê jedn¹ z p³yt i wszed³ do szopy. Eric czeka³ na zewn¹trz. Po blisko minucie powróci³ z czarnym okryciem, które mu wrêczy³. Eric w³o¿y³ je przez g³owê ‒ by³o za ma³e i cisnê³o, œmierdzia³o glin¹. Mê¿czyzna uczyni³ d³oni¹ gest pokazuj¹cy, ¿e maj¹ obejœæ budynek. Eric wzi¹³ torbê i ruszy³. Kiedy wyszli zza rogu, mê¿czyzna wskaza³ dwa
oparte o œcianê rozklekotane zielone rowery. Eric wzi¹³ jeden z nich, przypi¹³ torbê do baga¿nika i usiad³ na siode³ku. Mê¿czyzna zrobi³ to samo i ruszyli ¿wirow¹ œcie¿k¹. Choæ przejechali tu¿ obok, owce nic sobie z tego nie robi³y. Eric czu³ siê dziwnie na myœl, ¿e nagle znajduje siê na rowerze wœród wysokich palm i pas¹cych siê owiec. Za ka¿dym razem, kiedy przeje¿d¿a³ po jakiejœ nierównoœci, odzywa³ siê dzwonek, a jego dŸwiêk by³ znajomy i przyjazny. W oponach by³o za ma³o powietrza i po ¿wirowej œcie¿ce ciê¿ko siê jecha³o. Ciasne materia³owe okrycie nie u³atwia³o sprawy, ale teraz wygl¹dali jak dwaj lokalni wieœniacy. Przynajmniej z daleka. Przebranie by³o
proste, ale skuteczne. Zegarek wskazywa³ kwadrans po czwartej po po³udniu. Od czasu, kiedy opuœci³ bibliotekê w Tel Awiwie, minê³o ponad dziewiêæ godzin. Kawa³ek dalej droga siê rozwidla³a. Obrzuci³ pytaj¹cym spojrzeniem mê¿czyznê, ten zaœ wskaza³ lew¹ odnogê. Jechali dalej gliniastym polem, coraz gêœciej usianym pagórkami przypominaj¹cymi wielkie pêcherze na suchej ziemi. Ericowi chcia³o siê piæ, ale postanowi³ peda³owaæ dalej. Miêœnie ud dawa³y o sobie znaæ ‒ minê³o wiele lat, odk¹d ostatni raz jecha³ na rowerze. Minêli du¿y traktor, którego jedna po³owa tkwi³a w rowie. Wielkie
przebite opony wygl¹da³y jak puste oczy po bokach pomarszczonej zardzewia³ej g³owy. Wje¿d¿ali po stromym zboczu i ¿eby daæ radê, Eric musia³ stan¹æ na peda³ach. Kiedy znaleŸli siê na szczycie, mê¿czyzna za nim krzykn¹³: – Waqef! Zahamowa³, postawi³ stopê na ziemi i zdyszany pochyli³ siê nad kierownic¹. Mê¿czyzna przygl¹da³ siê drodze, która bieg³a w dó³ pagórka, po czym zakrêca³a na kolejnym wysuszonym polu. Eric pod¹¿y³ za jego spojrzeniem, próbuj¹c siê domyœliæ, na co patrzy. Kawa³ek dalej w polu widaæ by³o stary, wal¹cy siê budynek. Obok niego da³o siê
dostrzec kilka bia³ych, plastikowych mebli. Stó³ i trzy krzes³a. Jedno z krzese³ le¿a³o na ziemi, z pewnoœci¹ przewróci³ je silny wiatr, który sprawia³, ¿e ma³y dzwonek rowerowy cicho pobrzêkiwa³. D³ugo stali na szczycie, a mê¿czyzna obserwowa³ pole. Wreszcie da³ znak, ¿eby ruszali w dalsz¹ drogê. Zjechali z pagórka, s³ysz¹c chrzêst ¿wiru pod ko³ami i brzêczenie dzwonków, a nastêpnie wyjechali na nierówne pole, zmierzaj¹c w kierunku ruiny. Z daleka jej œciana wygl¹da³a tak, jakby pokrywa³y j¹ brunatne piegi. Jeszcze jeden ubrany na czarno mê¿czyzna wy³oni³ siê z cienia wokó³ domu. Tak¿e i on by³ zamaskowany
i mia³ przy sobie karabin automatyczny. Eric przyspieszy³, kieruj¹c siê w jego stronê. Mê¿czyzna sta³ wyprostowany na szeroko rozstawionych nogach i czeka³ na nich. By³ wy¿szy od tego pierwszego. Ericowi tak bardzo chcia³o siê piæ, ¿e czu³, jakby zaraz mia³ zemdleæ. Stara³ siê zebraæ œlinê w ustach i prze³yka³ j¹ raz po raz, próbuj¹c przynajmniej udawaæ, ¿e coœ pije. Teraz ju¿ nawet ta studnia wysch³a, a œlina siê skoñczy³a. Zatrzymali siê przy ruinie. Kropki nie by³y piegami, tylko g³êbokimi dziurami po kulach. Na ca³ej œcianie a¿ siê od nich roi³o. Tysi¹ce otworów ró¿nej wielkoœci i kszta³tu. Ubrani na czarno mê¿czyŸni przenieœli
rowery nad podziurawion¹ œcian¹ i ukryli je w jej cieniu. Rozmawiali ze sob¹ po arabsku, œciszonymi g³osami. Daleko na horyzoncie, drog¹, której Eric nie potrafi³ dostrzec, przejecha³ samochód. Mê¿czyŸni ucichli i œledzili wzrokiem auto przesuwaj¹ce siê powoli w towarzystwie wielkiej chmury kurzu. Po chwili samochód znikn¹³ z pola widzenia, a dŸwiêk zamar³. Wy¿szy mê¿czyzna przeszed³ kilka metrów szybkim krokiem, po czym pochyli³ siê i ods³oni³ kolejny otwór w ziemi. W odró¿nieniu od poprzedniego w tym pali³o siê elektryczne œwiat³o. Zaczyna³ zapadaæ zmrok, co jeszcze potêgowa³o blask œwiat³a. Obaj mê¿czyŸni odwrócili siê do Erica. Ten skin¹³ g³ow¹,
podszed³ do dziury, prze³o¿y³ torbê przez ramiê i stan¹³ na pierwszym stopniu. Stopnie by³y solidne, wykonane z giêtych prêtów zbrojeniowych, umocowanych w chropowatym betonie. Daleko w dole znajdowa³ siê zaskakuj¹co du¿y pokój, oœwietlony zwisaj¹cymi z sufitu go³ymi ¿arówkami. By³ pusty, jeœli nie liczyæ stosu kurtek i brudnych wysokich butów. Stan¹³ na pod³odze, a w tej samej chwili luk nad nim zamkn¹³ siê z trzaskiem. Eric zobaczy³, ¿e pokój to tak naprawdê poszerzona czêœæ du¿ego tunelu, wystarczaj¹co du¿a, ¿eby jeŸdziæ w niej samochodem. Tunel bieg³ dalej w obu kierunkach i oœwietla³y go równomiernie rozmieszczone ¿arówki.
Wydawa³o mu siê, ¿e s³yszy muzykê, gdzieœ z oddali dobiega³y dŸwiêki jakiejœ piosenki, chyba arabskiej. Czy powinien tu zostaæ? Poczekaæ na kogoœ? Czy by³ ju¿ u celu? Zrobi³ kilka kroków i usi³owa³ zobaczyæ coœ w ciemnoœci. – Twórca Mind Surfu. Jestem zaszczycony. G³os rozleg³ siê tak nieoczekiwanie, ¿e torba wypad³a Ericowi z rêki. Amerykañski angielski bez ¿adnego akcentu. Eric wzi¹³ g³êboki oddech i siê odwróci³. Mê¿czyzna sta³ zaledwie metr za nim. Boso na zimnym betonie. Mia³ na sobie cienkie br¹zowe spodnie i szar¹
dresow¹ bluzê. Ubrania wisia³y na nim i wydawa³ siê bardzo szczup³y. Para bia³ych kabelków od s³uchawek wystawa³a mu z kieszeni spodni i koñczy³a siê na szyi. Eric zna³ go z fotografii. Taki wiêc to by³ kres podró¿y. Cel, który wyznaczy³ sobie w wannie w mieszkaniu przy Banérgatan. Mê¿czyzna sta³ nieruchomo i przygl¹da³ mu siê z neutralnym wyrazem twarzy. Czy by³o widaæ, ¿e zbiera mu siê na p³acz? Prze³kn¹³ œlinê, wyci¹gn¹³ rêkê i ku swojemu przera¿eniu zobaczy³, ¿e dr¿y. Mê¿czyzna chwyci³ jego d³oñ i lekko œcisn¹³. – Witaj, Ericu Söderqviœcie.
– Salah ad-Din. Mê¿czyzna uœmiechn¹³ siê lekko. – Mam na imiê Samir. Stali naprzeciwko siebie, przez d³u¿szy czas nic nie mówi¹c. W powietrzu wyczuwa³o siê napiêcie. Byli jak dwaj bokserzy mierz¹cy siê wzrokiem przed rozpoczêciem pierwszej rundy. Eric rozejrza³ siê woko³o. – Gdzie jesteœmy? – W tunelu transportowym. By³ to wa¿ny kana³ dystrybucji, dopóki Izraelczycy go nie zbombardowali. Dziœ na niewiele siê przydaje. Dla nas to tymczasowy
dom. ChodŸ, usi¹dziemy, na pewno jesteœ zmêczony. Ruszy³ w kierunku tunelu po prawej i Eric pospieszy³ za nim. Jego kroki roznosi³y siê echem po korytarzu. Samir mówi³, nie odwracaj¹c siê: – Spodziewa³em siê, ¿e bêdzie pan wczeœniej. Czy podró¿ by³a d³uga? – W Erezie trochê to trwa³o. Samir pokiwa³ g³ow¹ z namys³em. – Nie jest ³atwo dostaæ siê do Gazy. Albo z niej wyjechaæ. Eric pomyœla³ o fa³szywym paszporcie.
– To cud, ¿e mnie przepuœcili. Samir przystan¹³ i spojrza³ na niego. Szuka³ czegoœ w jego spojrzeniu. – Cud? Tak, to chyba w³aœciwe s³owo. To doprawdy cud. Byæ mo¿e mówi³ ironicznie. Znów zacz¹³ iœæ, a Eric ruszy³ za nim. W powietrzu unosi³ siê s³odki zapach, coœ w rodzaju kadzid³a. – Ilu was tu jest? – Zazwyczaj piêciu, je¿eli liczyæ tamtych dwóch Palestyñczyków. Oni tak naprawdê nie nale¿¹ do naszej grupy. To bracia z Hamasu, którzy doraŸnie nam
pomagaj¹. – Zazwyczaj? – Jeden z nas wyjecha³ na kilka dni. Nasz przywódca. – Kiedy wróci? – Dziœ w nocy, jutro, za tydzieñ. Tylko Allah to wie. Doszli do kolejnego miejsca, gdzie tunel rozszerza³ siê w komnatê, tym razem z szeregiem przejœæ, które zdawa³y siê prowadziæ do mniejszych bocznych pokoi albo sk³adzików. Wiêksz¹ czêœæ pod³ogi pokrywa³y koce i poduszki. Samir podszed³ do poduszek i wykona³
szeroki gest rêk¹. – Usi¹dŸ. Jak zapewne rozumiesz, mam sporo pytañ. Eric opad³ na poduszki. Kiedy spojrza³ w ciemne oczy mê¿czyzny, ogarnê³o go osza³amiaj¹ce poczucie nierzeczywistoœci. By³ w siedzibie Hezbollahu, w tunelu przemytników pod Gaz¹. Siedzia³ naprzeciwko Samira Mustafa, najbardziej poszukiwanego cz³owieka na œwiecie. Twórcy Mony. Dla niewprawnego ucha silnik brzmia³ tak samo jak we wszystkich innych samolotach. W istocie jednak dŸwiêk by³ wy¿szy, mia³ wiêksz¹ czêstotliwoœæ. Bezza³ogowy samolot
Heron 1 lecia³ nad ciemnymi polami Gazy na wysokoœci trzystu metrów i z prêdkoœci¹ dwustu kilometrów na godzinê. Przy swojej d³ugoœci oœmiu i pó³ metra, z rozpiêtoœci¹ skrzyde³ wynosz¹c¹ ponad szesnaœcie metrów, Heron by³ jednym z najwiêkszych samolotów bezza³ogowych Izraelskich Si³ Powietrznych. Ten model zosta³ wyposa¿ony do zwiadu. Filmowanie w podczerwieni, radar z syntetyczn¹ apertur¹, system MPR, ³¹cze satelitarne i nadajnik UAV. Móg³ pracowaæ przez piêædziesi¹t godzin bez przerwy. Tego wieczoru wszystkie dziewiêtnaœcie bezza³ogowych samolotów nad Gaz¹ otrzyma³o to samo zadanie. ZnaleŸæ Erica Söderqvista.
Jerozolima,
Izrael
Premier Ben Szawit odwo³a³ obiad z brytyjskim ambasa-dorem Matthew Gouldem. Dobrze siê znali, wiêc nie by³o to problemem, a Meir Pardo w czasie rozmowy telefonicznej nie ukrywa³, ¿e zale¿y mu na spotkaniu. Dlatego premier siedzia³ teraz za biurkiem i czeka³ na szefa Mossadu. Wiêksza czêœæ dnia up³ynê³a mu na dyskusjach o z³o¿ach gazu odkrytych pod Hajf¹. Kryzys na rynku finansowym stawia³ pod znakiem zapytania eksploatacjê z³ó¿. Dwa zagraniczne banki, które obiecywa³y po¿yczki, poinformowa³y wczoraj wieczorem, ¿e wypisuj¹ siê z projektu. Wystraszy³a je
Mona. Premier wyjrza³ przez okno. Ciemno choæ oko wykol. W szpitalu zmar³a kolejna ofiara zamachu w galerii. M³oda kobieta. Ktoœ zapuka³ do drzwi. – Ken! Meir Pardo mia³ na sobie b³êkitn¹ koszulê i jasnobr¹zowe spodnie. Pali³ fajkê ‒ dawa³o siê wyczuæ, jak tylko wszed³ do pokoju. W fakcie, ¿e akurat ten mê¿czyzna pali³ fajkê, by³o coœ uspokajaj¹cego i daj¹cego poczucie bezpieczeñstwa. Meir skin¹³ pospiesznie g³ow¹ i zaj¹³ miejsce w jednym z foteli naprzeciwko Bena. Patrzyli na siebie bez s³owa. W koñcu Meir zdj¹³ okulary
i siê wyprostowa³. – Co s³ychaæ? – Nie pytaj. A u ciebie? – Trochê lepiej. Chcia³bym, ¿ebyœ pozna³ kogoœ ze Szwecji. Erica Söderqvista. Ben zmarszczy³ czo³o. – Ze Szwecji? Meir skin¹³ g³ow¹, pochyli³ siê i po³o¿y³ na biurku niebiesk¹ teczkê. Ben otworzy³ j¹ i zobaczy³ czarno-bia³e zdjêcie mê¿czyzny. Mia³ oko³o czterdziestu lat, wygl¹da³ sympatycznie i siê uœmiecha³,
pod pach¹ zaœ trzyma³ plik papierów. – Kim on jest? – Profesorem informatyki ze Sztokholmu. ¯onatym z ¯ydówk¹. – Co jeszcze? – To d³uga i nieprawdopodobna historia. Wszystko napisa³em w prywatnej wiadomoœci. Skrócona wersja jest taka, ¿e nawi¹za³ kontakt z komórk¹ terrorystyczn¹ odpowiedzialn¹ za powstanie Mony. Ben uniós³ brwi i nachyli³ siê nad biurkiem. Krzes³o zatrzeszcza³o pod jego ciê¿arem.
– Gdzie on jest? Meir siê uœmiechn¹³, zadowolony, ¿e wreszcie mo¿e dostarczyæ dobre wiadomoœci. – Zosta³ zaproszony przez samego Samira Mustafa do udzia³u w projekcie. W³aœnie jest w drodze do bazy w Gazie. Ma na sobie nadajnik, a my depczemy mu po piêtach. Ben siedzia³, opieraj¹c ³okcie na stole i wpatruj¹c siê w zdjêcie. Szef Mossadu œciszy³ g³os. – Ben, to jest to, na co czekaliœmy. Jeœli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wkrótce bêdziemy mieli
dok³adne wspó³rzêdne. Patrz¹c na posêpnego mê¿czyznê po drugiej stronie biurka, Ben czu³ wdziêcznoœæ. Jak, do cholery, Meirowi uda³o siê znaleŸæ tego faceta? Pokiwa³ g³ow¹ z aprobat¹. – Ju¿ naprawdê najwy¿szy czas, ¿ebyœcie zaczêli siê na coœ przydawaæ. Meir zamruga³, ale szybko odzyska³ rezon. – Za to nam p³acisz. Jak tylko ustalimy jego pozycjê, bêdziemy mogli wkroczyæ.
Wsta³ i ruszy³ w kierunku drzwi. – Przepraszam, jeœli przeszkodzi³em w planach obiadowych, ale pomyœla³em, ¿e bêdziesz chcia³ o tym wiedzieæ. Poza tym istnia³o ryzyko, ¿e siê poddasz. Ben nie odpowiedzia³, patrzy³ tylko na zdjêcie. Meir mówi³ dalej: – Wszystko jest w raporcie. Wie o tym tylko niewielka grupka osób. Wa¿ne, ¿eby tak zosta³o. Cicho zamkn¹³ drzwi. Premier nadal siedzia³ za biurkiem, trzymaj¹c rêce na teczce.
Wszyscy cz³onkowie rodziny spali na górze g³êbokim snem. On sam sta³ w du¿ej altanie i patrzy³ w dó³, na œwiat³a Jerozolimy. Musia³ oddychaæ œwie¿ym powietrzem, ¿eby siê uspokoiæ. Gdyby nie by³o tak ciemno, wyci¹gn¹³by rower. Telefon od Bena Szawita przewróci³ wszystko do góry nogami. Premier mówi³ z wyraŸn¹ ulg¹. Z ulg¹ i z triumfem. Obieca³ wprawdzie, ¿e nikomu nie przeka¿e informacji od Meira Pardo, ale nie móg³ siê powstrzymaæ. Komu zaœ móg³by siê zwierzyæ, jeœli nie swojemu najlepszemu przyjacielowi? Sinon go wys³ucha³. Zazwyczaj nie traci³ opanowania, ale ta rozmowa wyprowadzi³a go z równowagi.
Wymamrota³ tylko, ¿e to fantastycznie, i siê roz³¹czy³. Nastêpnie sta³ w altanie pod rozgwie¿d¿onym niebem. W bezruchu. Oddycha³ ciê¿ko, wpatruj¹c siê w oœwietlon¹ kopu³ê meczetu AlAksa. A wiêc Troja mia³a swojego Sinona. Meirowi uda³o siê zinfiltrowaæ grupê Ahmada Waizy’ego. Jak to mo¿liwe? W ekipie z Gazy zosta³o ju¿ tylko piêæ osób. Ahmad Waizy, Mohammad Murid, Samir Mustaf i dwóch Palestyñczyków, których Ahmad po¿yczy³ od Hamasu. A teraz do grupy do³¹czy³ szwedzki informatyk. Kompletny absurd. Jak mogli byæ tak durni? Jak Samir móg³ zrobiæ coœ tak szalonego? Trzeba ich ostrzec, ale Ahmad by³ w mieœcie Gaza. Sinon
próbowa³ siê do niego dodzwoniæ, lecz bezskutecznie. Gaza to dziura. Dziura, w której szwankuje zasiêg. Z Mohammadem te¿ nie da³o siê skontaktowaæ. Dzwoniæ do Samira nie mia³ odwagi. Nie ufa³ temu cudownemu dziecku z Kany. Palestyñczycy nie mieli telefonów. Co jeszcze móg³ zrobiæ? Ju¿ tak niewiele brakowa³o, ¿eby Ben Szawit przysta³ na ich ¿¹dania. W ci¹gu ostatniej doby pogodzi³ siê z myœl¹ o nowych granicach. A tak¿e o uwolnieniu wiêŸniów i wydaniu rozkazu zawieszenia broni. Stany Zjednoczone wreszcie zorganizowa³y norweskiego dyplomatê ONZ i pierwsze spotkanie by³o umówione na pojutrze.
Byli tak blisko celu. A teraz wszystko runê³o. Jak tylko premier dowiedzia³ siê o Szwedzie, prze³o¿y³ spotkanie. Teraz chcia³ czekaæ, a¿ znajd¹ szwedzkiego szpiega i program antywirusowy. Meir by³ gotów wejœæ do Gazy ‒ atak móg³ nast¹piæ w ka¿dej chwili. W jaki sposób Szwed skontaktowa³ siê z Samirem? Jakie jeszcze b³êdy pope³nili? Im d³u¿ej o tym myœla³, tym wiêcej pytañ rodzi³o siê w jego g³owie. Ahmad niezw³ocznie musi wróciæ do tunelu i usun¹æ wszystkie œlady. Je¿eli Szwed skoñczy z poder¿niêtym gard³em, Ben bêdzie musia³ z powrotem usi¹œæ do negocjacji. Teraz jednak by³ to wyœcig z czasem. Liczy³y siê godziny, mo¿e minuty. A do tego nie móg³ siê
skontaktowaæ z tym przeklêtym Ahmadem. Po raz kolejny spróbowa³ wystukaæ numer. Brak po³¹czenia. To by³a druga z³a wiadomoœæ w przeci¹gu kilku godzin. Pierwsza by³a taka, ¿e dziwka z Mossadu usz³a ca³o z wybuchu. Jak to siê sta³o, nie wiedzia³. By³a ranna, ale prze¿y³a. Dopilnuje, ¿eby ta sprawa zosta³a rozwi¹zana, ale to by³ projekt na póŸniej. Teraz chodzi³o tylko o to, aby szybko sprowadziæ Ahmada do tunelu i zabiæ szpiega. Jeszcze raz wystuka³ numer. Spojrza³ na oœwietlony mur okalaj¹cy Stare Miasto. Tym razem siê dodzwoni³. Ahmad odebra³ przy czwartym sygnale.
Okolice Chan Junus,
Gaza
Mocowali siê ze sob¹ i poddawali próbom. Testowali nawzajem swoj¹ technikê, si³ê i umiejêtnoœci. Po
ponadgodzinnym d³ubaniu w algorytmach Mony Samir Mustaf wyraŸnie siê odprê¿y³, byæ mo¿e usatysfakcjonowany tym, co zobaczy³. Je¿eli to by³a rozmowa kwalifikacyjna, najtrudniejsz¹ czêœæ mieli ju¿ za sob¹. Samir zostawi³ go samego. Eric siedzia³ otumaniony na zakurzonych kocach i próbowa³ zebraæ myœli. Powietrze by³o duszne i zimne. Eric nie widzia³ ¿adnych innych ludzi. Czy powinien nienawidziæ Samira? Mats Hagström nie ¿y³, a Hanna by³a ciê¿ko chora. Mo¿e nawet umiera³a. Czy by³a to jednak wina Samira? Stworzy³ wirusa, który mia³ niszczyæ komputery i sieci. Nawet w snach nie przypuszcza³,
¿e bêdzie móg³ fizycznie oddzia³ywaæ na ludzi. Przyczyn¹ choroby Matsa i Hanny nie by³o dzie³o Samira, lecz jego w³asne. Mind Surf. To Eric by³ winny. Albo wspó³winny. Obaj byli za to odpowiedzialni. Ka¿dy na swój sposób. Samir powróci³ z herbat¹ na tacy i pó³miskiem ró¿nokolorowych ciasteczek. Po przerwie dyskusja nabra³a bardziej teoretycznego charakteru. Eric upi³ ³yk jaœminowej herbaty, drug¹ rêk¹ wymazuj¹c wzór matematyczny, który napisa³ w kurzu na pod³odze. Samir pokrêci³ g³ow¹. – Nadal nikomu nie uda³o siê
zastosowaæ algorytmu Grovera. Eric odstawi³ fili¿ankê herbaty na ma³¹ metalow¹ tacê. – To prawda, ale Matthew Hayward udowodni³, ¿e wszystkie te operacje s¹ jak najbardziej mo¿liwe. – Chcesz powiedzieæ, ¿e teorie Petera Shora okaza³y siê przydatne? Eric pokiwa³ g³ow¹. – Oczywiœcie. Logarytmy dyskretne dla faktoryzacji liczb pierwszych. Sam wykorzysta³em jedn¹ z wariacji w pracy nad Mind Surfem.
Samir przygl¹da³ mu siê d³u¿sz¹ chwilê. Byæ mo¿e sceptycznie. – Du¿o mówisz o informacjach kwantowych. Co s¹dzisz o technologicznej osobliwoœci w kontekœcie komputerów kwantowych? – Mówisz o science fiction? Scenariuszu przysz³oœci, w którym stworzymy komputery kwantowe inteligentniejsze od nas samych, które nastêpnie przejm¹ w³adzê nad œwiatem? Samir milcza³. Eric wzi¹³ ciastko w kolorze neonowej zieleni, zjad³ je jednym kêsem i kontynuowa³:
– Tak jak mówiê: to science fiction. Apokaliptyczna teoria bez pokrycia w rzeczywistoœci. G³os Samira nabra³ ostrego tonu: – Ju¿ dziœ za pomoc¹ techniki mo¿emy robiæ równie apokaliptyczne rzeczy. Eric spojrza³ mu w oczy. – Masz na myœli Monê? Samir odpowiedzia³ pytaniem. – Jak du¿o pracowa³eœ z SSN? – Sztucznymi sieciami neuronowymi? W pracy nad Mind Surfem bazujê na
algorytmach genetycznych. Dlaczego pytasz? – A czy zgodzisz siê z twierdzeniem, ¿e ludzki system nerwowy i najbardziej zaawansowane systemy SSN s¹ do siebie bardzo podobne? Eric pokiwa³ g³ow¹. – Oczywiœcie. Potrafi¹ same siê leczyæ, a wêz³y przypominaj¹ nasze komórki nerwowe. – Czy w takim razie zgodzisz siê równie¿, ¿e wirusy biologiczne i komputerowe pod wieloma wzglêdami s¹ to¿same?
Eric siedzia³ jak skamienia³y. By³ poruszony. I nagle niepewny. Samir zmarszczy³ czo³o. – Czy powiedzia³em coœ nie tak? Czy móg³ to byæ przypadek? Eric spojrza³ na mê¿czyznê naprzeciwko, próbuj¹c ustaliæ, czy prowadzi on jak¹œ cyniczn¹ grê. Czy Samir o wszystkim wiedzia³? Zrobi³o mu siê nieprzyjemnie. Czu³ siê niepewny. Oczy Samira by³y ciemne i pozbawione ¿ycia. Nie mo¿na by³o nic z nich wyczytaæ. Eric odchrz¹kn¹³ i spróbowa³ siê uœmiechn¹æ, choæ nie by³ przekonany, czy mu siê uda³o. – Zgadzam siê. Jest wiele podobieñstw.
Ale nie brakuje te¿ ró¿nic. – To prawda. Jednak po to, ¿eby stworzyæ najlepszy wirus komputerowy na œwiecie, a ¿adnej innej mo¿liwoœci nie bra³em pod uwagê, musia³em nauczyæ siê wszystkiego o wirusach biologicznych. W jaki sposób pracuj¹, jak siê rozmna¿aj¹, jak siê broni¹. No i oczywiœcie jak atakuj¹ swojego ¿ywiciela. Eric popatrzy³ w pod³ogê. Samir wzi¹³ do rêki ¿ó³te ciastko i mówi³ dalej cichszym g³osem. – Naprawdê mo¿na by powiedzieæ, ¿e Mona jest pierwszym na œwiecie biologicznym wirusem komputerowym.
Tel Awiw,
Izrael
Fili¿anka z trzaskiem uderzy³a o œcianê
ko³o du¿ej mapy Izraela ‒ kawa i kawa³ki porcelany polecia³y na sterty papierów i teczek na pod³odze. W m³odszych latach Dawid Jassur s³yn¹³ z temperamentu, jednak nauczy³ siê nad sob¹ panowaæ. Do pewnych granic. I teraz zosta³y one przekroczone. W s³uchawce panowa³a cisza. Dawid prze³kn¹³ g³oœno œlinê, próbuj¹c siê uspokoiæ. Pora by³a póŸna, on zaœ zmêczony. Wysycza³ do ma³ego mikrofonu: – Kiedy w takim razie po raz ostatni mieliœcie sygna³ od Erica Söderqvista? Larry Lavon odpowiedzia³ s³abym g³osem:
– W Erezie. Szeœæ i pó³ godziny temu. – Dlaczego, do jasnej cholery, czeka³eœ trzysta dziewiêædziesi¹t minut, zanim do mnie zadzwoni³eœ? Cisza. Dawid rzuci³ s³uchawkê na stó³ i obszed³ pokój dooko³a. Nie móg³ zadzwoniæ do Meira Pardo i powiedzieæ, ¿e stracili Szweda. Ben Szawit zosta³ ju¿ poinformowany o postêpach, a Meir pracowa³ nad sformowaniem oddzia³u specjalnego. Dawid wróci³ do telefonu. – Larry, pos³uchaj mnie teraz bardzo uwa¿nie. – S³ucham.
– Rozpruj ca³¹ Gazê. S³yszysz? Przetrz¹œnij ka¿dy cholerny tunel, opró¿nij wszystkie domy i mieszkania. Je¿eli w ci¹gu trzech godzin nie znajdziecie sygna³u, wkraczam do Gazy z ca³ym wojskiem. I ty za to zap³acisz.
Okolice Chan Junus,
Gaza
Powinien by³ skorzystaæ z okazji i wy³o¿yæ karty na stó³. Uwaga Samira o podobieñstwie pomiêdzy wirusem komputerowym a biologicznym by³a zaproszeniem. Eric mia³ szansê zapytaæ o antywirusa. Ale by³ za du¿ym tchórzem. Zmieni³ temat i nienawidzi³ siê za to. – Czego s³uchasz? Wskaza³ g³ow¹ s³uchawki wisz¹ce wokó³ szyi Samira. Pocz¹tkowo Samir
nie zrozumia³, o co mu chodzi, potem jednak wyj¹³ z kieszeni czerwonego iPoda i na niego spojrza³. – Ostatnio Johanna Pachelbela, Hexachordum Apollinis. Eric skin¹³ g³ow¹ z uznaniem. – Szeœæ strun Apolla. Samir przygl¹da³ mu siê z takim samym wyrazem twarzy jak wówczas, gdy wspomnia³ o teoriach Shora. Mo¿e sceptycznym, a mo¿e tylko wyczekuj¹cym. – Te¿ s³uchasz Pachelbela?
– Mia³em na iPodzie wiele jego utworów, ale Hexachordum jest chyba moim ulubionym. – Która aria podoba ci siê najbardziej? – Szósta. Sebaldina. Ró¿ni siê od pozosta³ych. Samir kiwn¹³ g³ow¹, wyraŸnie podekscytowany. Eric siêgn¹³ do swojej czarnej torby i wyj¹³ iPoda. Rzuci³ go Samirowi, który opar³ siê o œcianê i zacz¹³ przegl¹daæ kolekcjê. Nie odrywaj¹c wzroku od ma³ego wyœwietlacza, powiedzia³: – Czy to nie zabawne, ¿e ty i ja, dwóch
informatycznych maniaków, wci¹¿ u¿ywamy iPodów? – Ma œwietn¹ bateriê. I format. Samir pokiwa³ g³ow¹, wci¹¿ patrz¹c na wyœwietlacz. – To bez w¹tpienia najcenniejsze, co mam. Przynajmniej obecnie, po wszystkim, co mnie spotka³o. Nie tyle sam odtwarzacz, co muzyka. Wspomnienia. Eric w³aœnie mia³ go zapytaæ, co ma na myœli, choæ bardzo dobrze to wiedzia³, kiedy nagle w tunelu rozleg³y siê kroki. Podniós³ g³owê, wci¹¿ siedz¹c wœród koców i poduszek. W tej samej chwili
do wiêkszego pomieszczenia wszed³ szczup³y mê¿czyzna. Mia³ na sobie znoszone szare spodnie od dresu, br¹zow¹ lnian¹ koszulê i sanda³y. Kiedy podszed³ bli¿ej, Eric zauwa¿y³, ¿e na policzku ma du¿e, brzydkie znamiê. Ignoruj¹c Erica, podszed³ do Samira i szepn¹³ mu coœ do ucha. Samir pokiwa³ g³ow¹. W tym geœcie móg³ siê kryæ niepokój. – Eric, to mój kolega, Mohammad Murid. Odpowiada za administracjê grupy. Szczup³y mê¿czyzna skin¹³ g³ow¹, nie patrz¹c Ericowi w oczy. Przez chwilê sta³ obok Samira. Eric przeniós³ wzrok
na jego stopy. ¯ó³te paznokcie. Grzybica. Mohammad podj¹³ jak¹œ decyzjê i ruszy³ szybkim krokiem, stukaj¹c sanda³ami. Samir znów wzi¹³ iPoda Erica i zacz¹³ przegl¹daæ muzykê, ale Eric widzia³, ¿e nie skupia siê na wyœwietlaczu. Wiadomoœæ Mohammada wytr¹ci³a go z równowagi. Nie odzywa³ siê przez d³u¿sz¹ chwilê, a kiedy w koñcu podniós³ wzrok, ich spojrzenia siê spotka³y. – Mohammad mówi³, ¿e mój szef, Ahmad Waizy, wkrótce tu bêdzie. Bardzo chce ciê spotkaæ. Coœ w jego g³osie sprawi³o, ¿e Ericowi zrobi³o siê nieprzyjemnie.
W pomieszczeniu panowa³ ch³ód, a powietrze by³o rozrzedzone. Odchrz¹kn¹³, g³ównie po to, ¿eby cokolwiek powiedzieæ i pozbyæ siê niemi³ego uczucia, które wype³nia³o przestrzeñ miêdzy nimi, i zapyta³: – Gdzie by³? Samir patrzy³ na niego nieprzeniknionymi oczyma. – Nie tak daleko. Eric zmieni³ temat. – Mówi³eœ, ¿e iPod jest najcenniejszym, co masz. Powiedzia³eœ: „po wszystkim, co mnie spotka³o”. Co
takiego siê wydarzy³o? Oczy Samira siê zwêzi³y. W pierwszej chwili Eric pomyœla³, ¿e przesadzi³, ¿e wkroczy³ w obszar tabu. Po chwili jednak Samir odpowiedzia³ s³abym g³osem: – Podczas wojny z Hezbollahem po³udniowy Liban by³ bombardowany osiem razy w miesi¹cu. Niemal we wszystkich tych atakach u¿yto bomb kasetowych. Umilk³ i uniós³ fili¿ankê herbaty. Z pocz¹tku wygl¹da³o na to, ¿e chce siê napiæ, zmieni³ jednak zamiar i odstawi³ j¹ na tacê. D³u¿sz¹ chwilê siedzia³, trzymaj¹c d³oñ na fili¿ance. Ericowi
œcierp³a noga i musia³ zmieniæ pozycjê. Jego ruchy sprawi³y, ¿e Samir siê ockn¹³. – Mona, moja córka, kocha³a zwierzêta. Nie tylko zwierz¹tka domowe czy delfiny, jak inne dzieci. Dla niej ka¿de ma³e ¿yj¹tko by³o cudem, zas³uguj¹cym na najwiêksz¹ uwagê i mi³oœæ. Eric pomyœla³ o ma³ej dziewczynce z krêconymi w³osami. Przypomnia³ sobie, ¿e to zdjêcie jest w jego kieszeni. – Szwagierka mia³a urodziny, a impreza odbywa³a siê w domu mojej teœciowej Elif w Kanie. Moja ¿ona Nadim i Mona pojecha³y wczeœniej.
Przystan¹³. £apa³ oddech. – Do kuchni Elif dosta³ siê granat. Nie wiem, w jaki sposób. Mo¿e to Mona znalaz³a go na dworze, kiedy siê bawi³a. Ktoœ mówi³, ¿e w³aœnie tak to wygl¹da³o. Ten granat wymaza³ wszystko. Wszystko, co mia³o jakieœ znaczenie. Ja... Jego g³os ucich³. Eric nie móg³ patrzeæ na jego udrêczon¹ twarz i opuœci³ wzrok. Rêce Samira by³y splecione jak do modlitwy. Rozmiar obr¹czki œwiadczy³ o tym, ¿e kiedy zosta³a wykonana, palec by³ grubszy. D³u¿sz¹ chwilê siedzieli w milczeniu. Kawa³ek dalej rozleg³ siê rozdzieraj¹cy zgrzyt,
jakby ktoœ skroba³ paznokciami po tablicy. Odg³os rozniós³ siê echem po tunelu. – Wirus Mona jest twoj¹ zemst¹? Samir nie odpowiedzia³. Jego g³owa wisia³a ciê¿ko, ramiona by³y zapadniête. Wydawa³ siê byæ daleko st¹d. Po chwili Eric spróbowa³ raz jeszcze. – Naprawdê mi przykro z powodu twojej straty. I jeszcze lepiej rozumiem teraz twoj¹ walkê. Samir spojrza³ na niego. Kiedy siê odezwa³, jego g³os mia³ ostrzejszy ton: – A ty, Ericu Söderqviœcie ze Szwecji?
Dlaczego tutaj jesteœ? Eric zesztywnia³. W ¿o³¹dku otworzy³a mu siê g³êboka przepaœæ. Teraz wszystko stanê³o na ostrzu no¿a. Samir wwierca³ siê w niego mrocznym spojrzeniem, a Eric czu³ siê po³ykany przez swoje w³asne k³amstwa. Od czego powinien zacz¹æ? Jak wyt³umaczyæ coœ szalonego, nie wychodz¹c przy tym na wariata? Odchrz¹kn¹³ i spróbowa³ nadaæ g³osowi odpowiedni ton. – Byæ mo¿e nie uwierzysz w to, co teraz powiem, ale daj mi szansê. Moja ¿ona, Hanna Söderqvist... Nag³y huk w prawej odnodze tunelu sprawi³, ¿e Eric umilk³. Rozleg³y siê
kroki kilku osób i do pomieszczenia wszed³ jeden z palestyñskich stra¿ników. Odbezpieczy³ karabin automatyczny, a nastêpnie, dysz¹c, stan¹³ naprzeciwko nich na poduszkach. Jednym butem nadepn¹³ na pó³misek z ciasteczkami i przewróci³ fili¿ankê Samira. Eric widzia³ przed oczyma czarny wylot lufy. Palestyñczyk krzykn¹³ coœ, czego nie zrozumia³, ale odruchowo podniós³ rêce nad g³owê. Stra¿nik zerkn¹³ w stronê ujœcia tunelu. W œwietle ¿arówki znalaz³ siê blady, niski mê¿czyzna. Mia³ na sobie br¹zowe workowate spodnie, d³ug¹ br¹zow¹ koszulê i cienk¹ arafatkê z czarnym wzorem. Stra¿nik spogl¹da³ to na niego, to na Erica. Eric nie mia³ odwagi
oddychaæ. Mê¿czyzna uœmiechn¹³ siê samymi ustami. – Mister Söderqvist, witamy w Chan Junus. Mam nadziejê, ¿e wasze spotkanie by³o owocne. Mówi³ doskona³¹ angielszczyzn¹ z delikatnym brytyjskim akcentem. Nikt siê nie odezwa³. – Przykro mi, ¿e tak tu wparowa³em, ale wasza dzisiejsza konwersacja dobieg³a w³aœnie koñca. Powiedzia³ coœ prêdko do Palestyñczyka, ten zaœ natychmiast zrobi³ krok w stronê Erica, uniós³ broñ i uderzy³ go w g³owê. Rozleg³ siê g³uchy
odg³os, jakby cios zosta³ zadany mokrym rêcznikiem. Eric uderzy³ o ziemiê i le¿a³ ko³o buta mê¿czyzny. Otaczaj¹ce go dŸwiêki by³y odleg³e i zniekszta³cone. Zanim straci³ przytomnoœæ, zd¹¿y³ jeszcze pomyœleæ o Rachel. Jak mog³a na to pozwoliæ?
Tel Awiw,
Izrael
W przeciwieñstwie do morfiny rzeczywistoœæ by³a bezlitosna. Tu koñczyny by³y wyrywane ze stawów, pêcherze pêka³y, a p³aty skóry schodzi³y. W miarê jak spada³a dawka morfiny, rzeczywistoœæ by³a coraz bardziej obecna. Stopniowo. Ból oblewa³ j¹ niczym wrz¹ca woda. Nie by³a martwa. Ale te¿ nie by³a ¿ywa. Zatraci³a poczucie czasu i przestrzeni. Widzia³a przed sob¹ twarz Tary. To Tara j¹ tu trzyma³a. Myœl o tym, ¿eby ju¿ nie walczyæ, pozwoliæ siê ponieœæ, by³a
kusz¹ca. To takie ³atwe. Ale Tara nie poradzi³aby sobie bez niej. Ona jej potrzebowa³a. Piêkna, dobra Tara. Co siê w³aœciwie sta³o? Zd¹¿y³a w³¹czyæ Careless Whispers. Uderzy³a j¹ bia³a œciana. Rzuci³a j¹ tutaj. W to miejsce miêdzy ¿yciem a œmierci¹. Rachel le¿a³a nieruchomo i czu³a, jak wszystko j¹ pali. Chcia³a wydostaæ siê ze swojego cia³a i uciec. Eric tak¿e by³ obecny w jej myœlach, ale nie tak jak Tara. Mniej wyraŸnie. Tarê trzeba chroniæ. Rachel powinna przezwyciê¿yæ ból. By³a wyszkolona w tym kierunku. Z powrotem zapad³a w pozbawiony marzeñ sen.
Okolice Chan Junus,
Gaza
Dooko³a panowa³a ciemnoœæ, ale
zewsz¹d otacza³y go dŸwiêki i zapachy. Le¿a³ na twardym, chropowatym pod³o¿u. Beton z warstw¹ ¿wiru. W powietrzu unosi³ siê zgni³y zapach, jakby mokrej ziemi, gliny, a mo¿e moczu. Eric ostro¿nie obmaca³ g³owê w miejscu, gdzie trafi³a kolba karabinu. Krwawienia chyba nie by³o, ale wyczu³ du¿¹, bolesn¹ opuchliznê. By³o mu niedobrze. Wstrz¹œnienie mózgu. Z wysi³kiem obróci³ siê na bok i jêkn¹³ z bólu. – Kurwa. Skuli³ siê i le¿¹c nieruchomo, oddycha³. Wyci¹gn¹³ rêkê i pomaca³ na oœlep. Nie wyczu³ nic. Sprawdzi³ za sob¹ i od razu
napotka³ ch³odn¹ œcianê. Le¿a³ w jakiejœ celi albo magazynie. Przypomnia³ sobie szczup³ego mê¿czyznê z brytyjskim akcentem. Czy to by³ Ahmad Waizy? Cz³owiek, którego Samir nazywa³ szefem? Który pisa³ na czacie pod pseudonimem A? Prawdopodobnie. Cz³owiek, który zaplanowa³ i zleci³ przeprowadzenie zamachów samobójczych. On wiedzia³, ¿e Eric to blef. Mimo to go nie zastrzelili. Mo¿e czekali na rozkazy albo chcieli go najpierw przes³uchaæ. Przewróci³ siê z powrotem na plecy i zamkn¹³ oczy. Nie dlatego, ¿e to cokolwiek zmienia³o, ale dzia³a³o uspokajaj¹co. Nie uda³o mu siê.
Mossadowi równie¿ siê nie uda³o. Byæ mo¿e nigdy nie liczyli na to, ¿e mu siê powiedzie. By³ tylko jedn¹ z wielu przynêt, którymi dysponowali. Dzik¹ kart¹. Teraz zaœ wykreœlono go z listy. Rachel przesz³a do kolejnych zadañ. W ustach czu³ metaliczny posmak. Pomyœla³ o ma³ej bibliotece przy ulicy Herzla 44. O kobiecie i jej fantastycznej historii, o brygadzie papierowej i o poecie Abrahamie Suckewerze. Nastêpnie w jego myœlach pojawi³a siê Hanna. Tak d³ugo z dala od siebie nie byli nigdy. Po chwili zapad³ w sen. Spa³ niespokojnie i nic mu siê nie œni³o. Po blisko godzinie obudzi³ go
rozdzieraj¹cy zgrzyt. Rozbudzony, wpatrywa³ siê w ciemnoœæ. Ktoœ otworzy³ drzwi do izby. Na tle œwiat³a rysowa³a siê sylwetka. – Mister? G³os brzmia³ niepewnie. Eric le¿a³ nieruchomo, nie maj¹c odwagi siê ruszyæ. – Mister? To nie by³ Samir ani Ahmad. Eric odchrz¹kn¹³. – Tak. Postaæ zamacha³a lekko rêk¹.
– Proszê ze mn¹. Eric wsta³ i uderzy³ g³ow¹ o sufit. Ból by³ tak intensywny, ¿e musia³ opaœæ na kolana. Jego oczy nape³ni³y siê ³zami. Oddycha³ ciê¿ko, próbuj¹c odzyskaæ równowagê. W koñcu wsta³ ostro¿nie i pochylony ruszy³ w stronê œwiat³a. Okaza³o siê, ¿e w drzwiach sta³ pomocnik Samira, wysoki mê¿czyzna ze znamieniem. Da³ znak, ¿eby Eric pod¹¿y³ za nim. Ruszyli przez miejscami oœwietlony tunel. Eric spodziewa³ siê, ¿e w ka¿dej chwili mo¿e stan¹æ oko w oko z Ahmadem. Wreszcie doszli do wiêkszego otworu przy wejœciu. Mê¿czyzna wskaza³ g³ow¹ drabinkê. Eric siê zawaha³. Mê¿czyzna da³ znak.
– W górê. Nie maj¹c wyboru, Eric z³apa³ ¿elazny stopieñ i zacz¹³ siê wspinaæ. Co siê stanie? Czy tam na zewn¹trz czeka Ahmad? Palestyñczycy? A mo¿e patrol egzekucyjny? Klapa by³a otwarta, tam, gdzie koñczy³a siê drabinka ‒ Eric widzia³ rozgwie¿d¿one niebo, które wygl¹da³o jak wielkie b³yszcz¹ce oko. Kiedy dotar³ do ostatniego stopnia i siê podci¹gn¹³, kawa³ek dalej dostrzeg³ ognisko. Delikatny wiatr niós³ ze sob¹ woñ ¿arz¹cego siê drewna. W dziurze pojawi³a siê twarz mê¿czyzny ze znamieniem. Nie wychodzi³ na zewn¹trz. Zamiast tego wskaza³ ognisko.
– Tam. Eric odwróci³ siê w tamt¹ stronê. Dopiero teraz zauwa¿y³, ¿e przy ognisku siedzi jakaœ skulona postaæ. Kiedy podszed³ bli¿ej, rozpozna³, kto to taki. Œciana zawalonego budynku chroni³a ognisko przed wiatrem. Samir nie spojrza³ na zbli¿aj¹cego siê Erica. Pustym wzrokiem patrzy³ w ogieñ. Eric sta³ nieruchomo, nieca³y metr od niego. By³ niepewny. Wreszcie Samir ledwo s³yszalnie powiedzia³: – Szalom. Hebrajskie pozdrowienie by³o niespodziewane. W tonie jego g³osu nie kry³a siê jednak ironia, raczej
rezygnacja. Eric, ostro¿nie i wyczekuj¹co, odpar³: – Szalom. Znad trzaskaj¹cego ¿aru unosi³ siê w niebo bia³y, gryz¹cy dym, którego wstêgi tej bezchmurnej nocy przypomina³y duchy. – Si¹dŸ tu ze mn¹. Eric usiad³ i schowa³ d³onie w ciep³ym piasku. – Przykro mi. Gdybyœ tylko wiedzia³, co... Samir mu przerwa³.
– Nigdy nie by³em w Skandynawii, o twoim œwiecie wiem bardzo niewiele. Ale przez wiele lat mieszka³em we Francji. Eric nie odpowiedzia³, Samir zaœ mówi³ dalej: – Tak jak Liban, stanowi to czêœæ mnie. Poza tym czytam po francusku. Niemal wy³¹cznie. ¯aden inny kraj nie ma tak bogatej literatury. Tylu pisarzy. Piêknych historii, które wracaj¹ do mnie we wszystkich mo¿liwych chwilach. Tak jak teraz, kiedy widzê te wszystkie gwiazdy. Ksi¹¿ka Le Clézio. Wêdruj¹ca gwiazda. – O czym to jest?
– O m³odej ¯ydówce Esterze, która w po³udniowej Francji ucieka przed nazizmem. Ucieczka wiedzie j¹ do Jerozolimy. Po utworzeniu pañstwa Izrael Palestynka Naima musi siê schroniæ w obozie, w którym panuj¹ okropne warunki. Jedna dziewczyna pod¹¿a ku celowi swoich marzeñ, drug¹ zaœ czeka wieczny koszmar. Poczucie zagro¿enia i braku korzeni. Rozpoznajê w tym siebie. Ta ksi¹¿ka nie nale¿y do jego najlepszych powieœci, ale historia dwóch kobiet, w której ratunek dla jednej oznacza klêskê drugiej, jest miejscami bardzo piêkna. Eric pomyœla³ o grupie ludzi, którzy bez ¿adnej nadziei czekali pod wielk¹ bram¹
w Erezie. O ma³ym ch³opcu z cukierkami. Samir wskaza³ horyzont. – W tej ksi¹¿ce Le Clézio niezwykle piêknie opisuje Jerozolimê. Pisze, ¿e to miasto, w którym nie mo¿e byæ wojny. W którym ci, którzy tu³ali siê, nie maj¹c w³asnej ojczyzny, mog¹ ¿yæ w pokoju. Eric nie móg³ siê powstrzymaæ. – Ale przecie¿ próbowaliœcie odpalaæ tam bomby. Zabijaæ niewinnych ludzi. Policzki Samira by³y ciep³e od ognia. – By³em temu przeciwny. Wystarczaj¹co napatrzy³em siê na œmieræ. Ale Ahmad by³ nieugiêty.
Spojrza³ Ericowi w oczy. – On jest bardzo niebezpieczny. To fundamentalista. Eric westchn¹³. – Religia to przekleñstwo. – Mówisz jak ateista. – Jestem ateist¹. Samir przez d³ugi czas milcza³. Kiedy w koñcu siê odezwa³, mówi³ ciszej, jakby siê ba³, ¿e ktoœ ich us³yszy. – Jak mo¿esz ¿yæ bez kotwicy? Bez kila? Jak mo¿esz wyrzekaæ siê swojej
egzystencji? – Wcale tego nie robiê. – Ale w nic nie wierzysz? – Wierzê w naukê. Je¿eli pytasz o si³ê wy¿sz¹, dla mnie jest ni¹ nauka. Samir pokrêci³ g³ow¹. – To siê nie wyklucza. – Czy¿by? Koœció³ zawsze potêpia³ naukê. – Mo¿e w chrzeœcijañstwie. Dla islamu nauka zawsze by³a wa¿na. Koran zachêca nas, ¿ebyœmy starali siê
zrozumieæ ziemskie znaki Allaha. Uwa¿a siê, ¿e nauki przyrodnicze pomagaj¹ nam Go poj¹æ. – Szanujê twoj¹ wiarê. Wiarê ka¿dego. Po prostu nie umia³em sam siê w tym wszystkim odnaleŸæ. – Jesteœ w tym. Uwierz mi. Na œwiecie jest pó³tora miliarda muzu³manów. I równie wiele interpretacji islamu. Ka¿dy ma swoj¹ drogê. – Tak¿e tacy szaleñcy jak Ahmad Waizy? – Ekstremalni odszczepieñcy s¹ wszêdzie. Fundamentalizm nie jest czêœci¹ islamu, to czêœæ cz³owieczeñstwa. W³aœnie po to, ¿eby
przeciwdzia³aæ tym si³om, potrzebna jest nam religia. Poczytaj Koran. Wlej w siebie jak¹œ duchow¹ treœæ. Albo poczytaj Bibliê, Torê, co tylko ci odpowiada. Ale nie ¿yj bez kila. Eric przesiewa³ piasek miêdzy palcami. – Przykro mi, ¿e ciê zwiod³em i ok³ama³em. Ogieñ trzaska³, a kilka ma³ych roz¿arzonych drobinek drewna polecia³o w niebo jak dzikie robaczki œwiêtojañskie. Samir pokiwa³ g³ow¹ z namys³em. – Chcia³em siê z tob¹ spotkaæ tej nocy, poniewa¿ du¿o myœla³em o twojej
kodzie. – Kodzie? – Nasz¹ pierwsz¹ rozmowê mo¿na potraktowaæ jak symfoniê. Dochowaliœmy regu³ symfonii. G³ówny temat i wariacje. Wirus Mona i programowanie. Mogliœmy na tym zakoñczyæ, bêd¹c w harmonii, ale wtedy ty wprowadzi³eœ kodê... zupe³nie now¹ melodiê. Eric potrz¹sn¹³ g³ow¹, nie rozumiej¹c. Samir podniós³ rêkê. – Zawsze kocha³em kodê w muzyce klasycznej. Kiedy sonata pod koniec przybiera inn¹ formê, kiedy pojawia siê
nowa melodia. Kompozytor pozwala nam podejrzeæ alternatywny œwiat, tu¿ przed tym, jak wszystko zakoñczy. – Nadal nie rozumiem. Co by³o moj¹ kod¹? – Tu¿ przed zjawieniem siê Ahmada powiedzia³eœ, ¿e zaraz us³yszê coœ, w co nigdy nie uwierzê. Coœ o twojej ¿onie. To by³o twoj¹ kod¹. Dooko³a nich zawodzi³ wiatr. Eric popatrzy³ w ogieñ. – A teraz chcesz us³yszeæ resztê? Samir potwierdzi³ skinieniem. Nastêpnie opuœci³ g³owê. Czeka³, chcia³ us³yszeæ
prawdê. – Zacznijmy od tego, ¿e nie jestem ¿adnym szpiegiem Mossadu ani tajnym agentem. Naprawdê jestem profesorem informatyki na wy¿szej uczelni w Sztokholmie. Samir nie zareagowa³. – Znasz Mind Surf, nie muszê wiêc wyjaœniaæ, czym siê zajmujê. Kilka tygodni temu uda³o mi siê wreszcie sk³oniæ system do dzia³ania. Tego prze¿ycia nie da siê opisaæ. Samir odwróci³ g³owê i spojrza³ na niego.
– Co to ma wspólnego z twoj¹ ¿ydowsk¹ ¿on¹? – jego g³os nabra³ szorstkiego tonu. Eric zacisn¹³ piêœci w piasku. – Ona testowa³a system. Przerabia³ ten monolog tak wiele razy. Æwiczy³ go. Marzy³ o nim. O chwili, w której opowie twórcy Mony o Hannie. Na rzeczywistoœæ jednak nigdy nie mo¿na siê przygotowaæ. – Za pomoc¹ Mind Surfu wesz³a na stronê TBI. Komputer zarazi³ siê wirusem i Hanna zachorowa³a. – I uwa¿asz, ¿e to Mona wywo³a³a
chorobê. To proste stwierdzenie zaskoczy³o Erica. Spodziewa³ siê, ¿e Samir odrzuci ten pomys³ jako absurdalny. Teraz zaœ nie wiedzia³, co powiedzieæ. Spojrza³ na swoje d³onie, zakopane w ¿ó³tym piasku. Samir zapyta³: – Dlaczego wiêc tu przyjecha³eœ? ¯eby j¹ pomœciæ? – ¯eby poprosiæ ciê, abyœ da³ mi nadziejê. Otworzy³ furtkê. Choroba wymknê³a siê lekarzom spod kontroli. Stracê j¹. Ona jest wszystkim, co mam. Wszystkim, co kocham. Samir siedzia³ nieruchomo i patrzy³
pustym wzrokiem przed siebie. Nagle zarechota³. – No i siedzimy tutaj, ty i ja. Dwóch facetów, którzy spotkali siê na pustyni. Jedziemy w zupe³nie ró¿ne strony. Ja ju¿ jestem w piekle. Ty przynajmniej masz szansê uratowaæ swoj¹ ukochan¹. Wêdruj¹ca gwiazda Le Clézio. Muzu³manin i ¯yd. Z tym, ¿e ¿aden z nas nie ma broni. Rozeœmia³ siê. Suchym, bezdŸwiêcznym i p³ytkim œmiechem. – Jedyne, co mamy, to nasze iPody. Mo¿emy siê nazwaæ iPod cowboys. Ognisko dogasa³o, a mrok coraz bardziej
siê przybli¿a³. Eric ju¿ wiedzia³, ¿e Samir nie da mu ¿adnego leku. To by³o beznadziejne i desperackie marzenie. Coœ, co sobie wymyœli³, ¿eby móc iœæ dalej. Powód do bycia w ci¹g³ym ruchu. Opar³ siê na kolanach, ¿eby móc siêgn¹æ do kieszeni, i wyj¹³ z niej ma³e, zmiête, kolorowe zdjêcie Mony. – Trzymaj. Samir wzi¹³ do rêki zdjêcie i w s³abym œwietle ognia Eric spostrzeg³, jak jego oczy siê rozszerzaj¹. Trzyma³ fotografiê obur¹cz. – £adnie jej w kolorze. Ona... Urwa³. Zamkn¹³ zdjêcie w d³oni
i spojrza³ na Erica. – Sk¹d to masz? – Da³ mi je Mossad. Podczas przes³uchania zadawali pytania o ciebie i wrêczyli mi to zdjêcie. Samir wpatrywa³ siê w ciemnoœæ za jego plecami. – Wiesz, jak Ahmad dowiedzia³ siê, ¿e jesteœ zdrajc¹? – Nie. – Od Mossadu. – To dziwne. Myœla³em...
– Nie bezpoœrednio. Oni poinformowali premiera. Bena Szawita. On zaœ powiedzia³ o tym jednemu ze swoich najbli¿szych przyjació³. Cz³owiekowi z Knesetu. To nasz cz³owiek. A konkretnie Ahmada. – Ahmad ma wtyczkê w izraelskim rz¹dzie? Samir kiwn¹³ delikatnie g³ow¹. Wyprostowa³ plecy. – Musisz wróciæ do swojego wiêzienia. Mohammad czeka na ciebie przy tunelu. Eric trochê siê oci¹ga³. W pewnym sensie czu³ siê poni¿ony. Poni¿ony i zdradzony. Nadzieja zgas³a, a luka
prowadz¹ca do tunelu przypomina³a bramê piek³a. Wsta³. Samir podniós³ ma³¹ fotografiê. – Czy mogê zatrzymaæ zdjêcie mojej córki? Wiele by to dla mnie znaczy³o. Eric pokiwa³ g³ow¹. – Jest twoje. Odwróci³ siê i ruszy³ w kierunku wejœcia do tunelu. Piêtnaœcie minut przed trzeci¹ w nocy Heron 158 zarejestrowa³ s³aby sygna³, zgodny z posiadanym kodem identyfikacyjnym. Siedemdziesi¹t dwa metry nad ziemi¹ bezza³ogowy samolot
zapisa³ wspó³rzêdne: 31°20’39.55”N 34°18’11.13”E/31.3443194°N. Dwie minuty póŸniej centrala operacyjna w Aszdod wys³a³a prywatn¹ wiadomoœæ do wojskowego wywiadu. Osiem po trzeciej Daniel Lewin, kapitan elitarnej jednostki Sayeret Matkal, otrzyma³ zgodê na start oraz wspó³rzêdne celu. Czeka³ w wojskowym obozie treningowym Bahad Zikim razem z oddzia³em specjalnym wybranym do tego zadania. Obóz le¿a³ zaledwie parê kilometrów od granicy z Gaz¹. Zaraz po zakoñczeniu rozmowy Lewin poszed³ obudziæ pilotów œmig³owca.
Eric wróci³ do ciemnego pomieszczenia. Smród moczu by³ bardziej wyczuwalny ni¿ wczeœniej. Mo¿e kiedy pokój nie s³u¿y³ za celê, znajdowa³a siê tu toaleta. Pó³siedzia³, opieraj¹c siê o nierówn¹ œcianê. Mniej wiêcej pó³ godziny wczeœniej na lewo od niego coœ cicho zaszeleœci³o. Jakieœ zwierzê albo owad. Szczur? A mo¿e skorpion? Powiedzia³ prawdê Samirowi. Czy pope³ni³ b³¹d? Czy je¿eli Samir powtórzy to Ahmadowi Waizy’emu, cokolwiek to zmieni? Raczej nie. Ahmad ju¿ wszystko wiedzia³. Czy bêdzie siê jeszcze móg³ spotkaæ z Samirem? Zmieni³ pozycjê. Szelest rozleg³ siê
znowu. Piêkna, cudowna Hanna. Jak ona siê czuje? Czy jej stan siê pogorszy³? Czy Jens próbowa³ siê z nim skontaktowaæ? Widzia³ przed sob¹ Hannê. Gêste blond w³osy. Lekko krêcone. Pojawi³y siê ju¿ w nich pojedyncze siwe w³oski, które kocha³. Chrobot sprawi³, ¿e drgn¹³. Zgrzytnê³o i otworzy³y siê drzwi do celi. Zamar³ w ciemnoœci. Zza pleców stoj¹cej w drzwiach postaci pada³o delikatne œwiat³o. – Eric? Miêkki g³os Samira. Eric szepn¹³: – Tu jestem.
– Uwa¿aj na oczy, zapalê œwiat³o. Pstryknê³o i pokój wype³ni³ siê œwiat³em. Eric rozejrza³ siê dooko³a. Pod sufitem na czarnym kablu wisia³a samotna ¿arówka. Pokój by³ mniejszy, ni¿ mu siê wydawa³o. Pod³u¿ny. Widzia³ du¿e pêkniêcia na œcianie. Szczury nie powinny mieæ trudnoœci, ¿eby siê tu dostaæ. Na pod³odze le¿a³o mnóstwo papierów, plastikowych butelek i brudnych szmat. Samir pochyli³ siê i wszed³ do œrodka. – Jak siê masz? – ¯yjê. Samir odsun¹³ nog¹ zielonobr¹zow¹
szmatê i usiad³ po turecku. – Allah wystawia ciê na próbê. Eric uœmiechn¹³ siê s³abo. – Bez w¹tpienia. Samir przygl¹da³ mu siê ze smutkiem w oczach. – Ceni³em nasze dyskusje. – Ja równie¿. By³y owocne. – Cieszê siê, ¿e tu przyjecha³eœ. Chocia¿ chcia³bym, ¿eby to wszystko inaczej siê skoñczy³o.
– Ja te¿. Ale to jeszcze nie koniec. – Nie mylisz siê. Noc jest d³uga i tylko Allah zna jej sekrety. Samir zamilk³. Eric w milczeniu przygl¹da³ siê mê¿czyŸnie, który siedzia³ nieca³e pó³ metra od niego. Po wszystkich tych rozmowach znali siê, przynajmniej w jakimœ stopniu. Samir wyci¹gn¹³ rêkê i chwyci³ go za nadgarstek. – Twój los nie jest w moich rêkach. Spróbujê porozmawiaæ z Ahmadem. Mo¿e uda mi siê go sk³oniæ, ¿eby przekaza³ ciê Hamasowi. Nie jest to dobre rozwi¹zanie, ale oni bardziej ni¿ cokolwiek innego w Gazie przypominaj¹
w³adzê. Lepsze to ni¿ kulka. Eric czu³ siê bezbrze¿nie samotny. Samir d³ugo spogl¹da³ mu w oczy. Potem obróci³ jego rêkê, otworzy³ d³oñ i po³o¿y³ na niej coœ p³askiego. Eric spojrza³ w dó³ i zobaczy³ iPoda. By³ to jego iPod. Samir zatrzyma³ go, kiedy Erica powali³ stra¿nik. – Kowboj musi mieæ swojego iPoda. Samir zni¿y³ g³os. – Wgra³em dla ciebie siódm¹ symfoniê Czajkowskiego. Perfekcyjna kompozycja. Wydaje mi siê, ¿e ci siê spodoba. Mo¿e nawet zwróci ci mi³oœæ. Nie zapomnij o mojej rodzinie.
O mojej historii. Puœci³ jego d³oñ i wsta³. Eric dalej siedzia³ na ziemi. – Obiecujê. Samir wzniós³ d³oñ na po¿egnanie. – Inszallah. Odwróci³ siê i wyszed³ przez niskie drzwi. Nie zgasi³ œwiat³a. Z cichym zgrzytem zasun¹³ rygiel. Eric spojrza³ na ma³y srebrny odtwarzacz, który trzyma³ w d³oni. Czajkowski. Fantastyczna kompozycja. Nie mia³ s³uchawek, nie móg³ wiêc jej pos³uchaæ. Podci¹gn¹³ nogi i spróbowa³ sobie przypomnieæ
tematy Czajkowskiego. Nigdy wczeœniej nie s³ysza³ o siódmej symfonii. Dziwne. Zacz¹³ za to myœleæ o pi¹tej. Przypomina³a pi¹t¹ symfoniê Beethovena, ale Czajkowski nie trzyma³ siê tak œciœle regu³. Najpierw temat g³ówny. Niestabilne e-moll. D-moll, które droczy siê z silnymi dŸwiêkami prowadz¹cymi i w koñcu zwyciê¿a mrok. Eric nuci³ pod nosem. G³os by³ s³aby i niepewny. Bas obni¿ony o mniej wiêcej oktawê. Druga sekcja przypomina³a ju¿ bardziej klasycznego Czajkowskiego – by³a misterna i kolorowa z dominuj¹cymi instrumentami dêtymi. Nagle rozleg³ siê ³oskot, a potem zgrzyt rygla. Drzwi siê otworzy³y i Eric uœmiechn¹³ siê w ich
stronê. – Nie mam niestety s³uchawek, ale próbujê przypomnieæ sobie Czajkowskiego. – Nie warto go wspominaæ. Homoseksualny kundel, zniszczony przez cholerê i wódkê. ¯o³¹dek Erica œcisn¹³ siê, gdy napotka³ spojrzenie Ahmada. Mê¿czyzna pochyli³ siê i wszed³ do œrodka. – Z kim rozmawia³eœ? Z Samirem Mustafem? Wydaje mi siê, ¿e widzia³em, jak st¹d wraca³. Eric spojrza³ odruchowo na iPoda.
Patrzy³ odrobinê za d³ugo. Ahmad siê uœmiechn¹³. – Dosta³eœ prezent? Eric zacisn¹³ d³oñ na odtwarzaczu. Ahmad spokojnie opar³ siê o œcianê i rozejrza³ dooko³a. – Trochê tu brudno, ale niestety nie mieliœmy nic lepszego. Nie spodziewaliœmy siê, ¿e bêdziemy musieli ciê zamkn¹æ. Mieliœmy przygotowane du¿o lepsze lokum. Ale sytuacja siê zmieni³a. Eric milcza³. – A zatem Samir przyszed³ siê tob¹
zaopiekowaæ? Da³ ci prezent na po¿egnanie? Nie rozumiem, jak mo¿na ³aziæ ze s³uchawkami w uszach. Idiotyzm. Tracicie wszystko, co siê dzieje wokó³ was. Nie dostrzegacie szczegó³ów. A szczegó³y to podstawa. – Co ze mn¹ zrobisz? – Nie lubiê rozmawiaæ z mê¿czyzn¹, który nie patrzy mi w oczy. Eric podniós³ wzrok. – Co z tob¹ zrobiê? Po pierwsze, pozwolê ci prze¿yæ tê noc. Nie lubiê poœpiechu. Jutro rano porozmawiamy. Nie ukrywam, ¿e nie bêdzie to dla ciebie przyjemne. Muszê dowiedzieæ siê
wszystkiego. I mieæ pewnoœæ, ¿e mówisz prawdê. Niestety, w moim œwiecie istnieje tylko jeden sposób, aby siê o tym przekonaæ. Eric nie wytrzyma³ spojrzenia p³on¹cych oczu. Opuœci³ wzrok na swoje blade rêce. W œwietle dostrzeg³, ¿e s¹ podrapane, a dwa knykcie lewej d³oni pokrywa zakrzep³a krew. Ahmad poruszy³ siê i Eric us³ysza³ ciche szczêkniêcie. Wydawa³o mu siê, ¿e to odg³os broni. – Wyci¹gnij d³oñ. Nie, nie tê z muzycznym ustrojstwem. Drug¹. Pust¹. Eric czu³ przyspieszone bicie serca, kiedy po chwili wahania, poma³u,
wyci¹ga³ dr¿¹c¹ rêkê. – Otwórz d³oñ i ni¹ nie ruszaj. Coœ œwisnê³o w powietrzu i ciê¿ko wyl¹dowa³o w d³oni Erica. Spojrza³ na ma³y przedmiot. Szary, matowy szpic na b³yszcz¹cej miedzi. Nabój do pistoletu. – Ja te¿ potrafiê dawaæ prezenty. Teraz mo¿e siê to wydawaæ groŸne, ale po kilku godzinach naszej rozmowy bêdzie to najbardziej po¿¹dany przedmiot, jaki posiadasz. Ten ma³y kawa³ek o³owiu bêdzie mia³ dla ciebie wiêksz¹ wartoœæ ni¿ najszczersze z³oto. Kiedy w koñcu nadejdzie, przyjmiesz go z otwartymi ramionami.
Ahmad siê wyprostowa³. – Czeka ciê d³uga noc. Nie zapomnij pojednaæ siê ze swoim bogiem. Nie mówi¹c ju¿ nic wiêcej, zostawi³ go samego. Przed wyjœciem zgasi³ œwiat³o. Drzwi siê zamknê³y, a rygiel powróci³ na swoje miejsce. Gêsty mrok mia³ wyraŸn¹ symbolikê. Eric w jednej rêce trzyma³ ch³odnego iPoda, w drugiej zaœ nabój do pistoletu. Bezkresna muzyka i bezkresna cisza. Ahmad Waizy szybkim krokiem przemierza³ tunel. Spojrza³ na zegarek – wpó³ do czwartej rano. Wiedzia³, ¿e Samir Mustaf podczas przerw w pracy wychodzi³ na œwie¿e powietrze.
Wskoczy³ na drabinkê i zacz¹³ siê wspinaæ po metalowych szczeblach. Pokrywa by³a otwarta, podci¹gn¹³ siê i wyszed³ na zewn¹trz. By³o ciemno, silny wiatr niós³ ze sob¹ dra¿ni¹cy oczy piasek. Skrzywi³ siê i odwróci³ plecami do wiatru. Nagle zobaczy³ samotn¹ sylwetkê rysuj¹c¹ siê na tle ogniska. To by³ Samir, stoj¹cy bez ruchu z pochylon¹ g³ow¹. Prawdopodobnie zawalony budynek chroni³ go przed wiatrem. W s³abym œwietle nie da³o siê zobaczyæ, co robi. Mo¿e p³aka³. Ahmad wtuli³ g³owê w ramiona i ruszy³ w stronê migocz¹cego œwietlistego punktu. Samir mia³ na sobie tylko spodnie, chudy tors œwieci³ biel¹, a skóra opina³a ¿ebra. D³u¿sz¹ chwilê
stali nieruchomo, jeden obok drugiego. ¯ar ogniska nadal s³abo ogrzewa³, delikatnie muskaj¹c nogi. Samir przerwa³ ciszê. – Co z nim bêdzie? – Zostanie przes³uchany. Samir tr¹ci³ sanda³em czarne bierwiona. – Czego masz zamiar siê dowiedzieæ? – Jak uda³o mu siê dostaæ do naszej bazy danych, z kim rozmawia³. – A potem? – Potem? Strza³ w prawe oko. A mo¿e
w lewe. Zale¿y od k¹ta. A co ty tu robisz? – Myœlê o mojej córce. W d³oni œciska³ ma³¹ fotografiê, któr¹ dosta³ od Erica. – Próbujê przypomnieæ sobie jej g³os. Jej zapach. Wszystko znika tak szybko. Kolory, szczegó³y. Wszystko blaknie. Wepchn¹³ jedno z drewien stop¹ do ogniska. – Poza tym myœlê o tym, co zrobi³em, o wszystkim, co zrobiliœmy. Czy to naprawdê stanowi jak¹kolwiek ró¿nicê? Granat, który wybuch³ w naszej kuchni,
nigdy nie zniknie. Moja rodzina ju¿ nigdy nie powróci. Przysi¹g³em, ¿e siê zemszczê, i to zrobi³em. Ale co z tego? Zemsta nie wype³ni³a pustki w moim sercu. Ahmad potrz¹sn¹³ g³ow¹. – Mylisz siê, przyjacielu. Qisas daje ci prawo do odwetu. Proroka, pokój z Nim, nie da siê b³êdnie zrozumieæ. To prawo obowi¹zuje ju¿ od bardzo dawna. W babiloñskim kodeksie zapisano zasadê: oko za oko, z¹b za z¹b. – Wed³ug Œwiêtego Koranu wiêcej warte jest przebaczenie. Ahmad zaœmia³ siê szyderczo.
– Chcesz powiedzieæ, ¿e wybaczasz ludziom, którzy odebrali ci córkê? ¯onê? Po³o¿y³ d³oñ na jego ramieniu. – Samir, spójrz na mnie. Samir siê odwróci³. Kontakt cielesny i ton g³osu sprawi³y, ¿e mimo woli napi¹³ miêœnie. Twarz Ahmada znajdowa³a siê zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. – Ja wierzê w zemstê. Chêæ odwetu by³a decyduj¹c¹ si³¹ w wielu zakoñczonych powodzeniem walkach. Sam w internecie obra³eœ sobie nick Salah ad-Din. Jego zemsta by³a bezkompromisowa. Ty te¿ musisz taki
byæ. Kiedy Samir nie odpowiedzia³, Ahmad mówi³ dalej: – Dziêki temu mogliœmy ciê zwerbowaæ. Nagle pojawi³ siê miêdzy nimi ch³ód, a mo¿e by³ on tylko wewn¹trz Samira. Nie by³ to strach. A w ka¿dym razie nie przed tym, ¿e coœ mu zrobi¹. To by³o coœ o wiele gorszego. Coœ, co zawsze przeczuwa³, ale czego nigdy do siebie nie dopuszcza³. Spojrza³ na Ahmada w taki sposób, jakby sta³ przed nim sam diabe³. Zacz¹³ prosiæ go wzrokiem, ¿eby nie kontynuowa³. ¯eby nie mówi³ tego, co zamierza³ powiedzieæ. Tego, co
nieuniknione. Ahmad podniós³ lekko g³os i mocniej œcisn¹³ jego ramiê. – Tylko nienawiœæ mog³a ci pomóc zobaczyæ walkê z naszej perspektywy. Naprawdê wspó³czuæ cierpi¹cym. Dotkniêtym. Tylko zemsta mog³a ciê sk³oniæ, ¿ebyœ siê do nas przy³¹czy³. Samir chcia³ wyrwaæ mu jêzyk z ust, zrobiæ cokolwiek, ¿eby przesta³ mówiæ. Zamiast tego jednak otworzy³ zdrêtwia³e usta i za¿¹da³, ¿eby Ahmad wypowiedzia³ ostateczne przekleñstwo. – Co ty mówisz? Ahmad siê uœmiechn¹³, wci¹¿ trzymaj¹c rêkê na jego ramieniu.
– Dobrze wiesz. Mia³eœ kluczowe znaczenie dla naszego planu, musieliœmy ciê zwerbowaæ. Nie by³o innej mo¿liwoœci. Pod Samirem ugiê³y siê nogi i upad³ na piasek. Niepokój, który go wype³ni³, by³ tak przygniataj¹cy i bezdenny, ¿e nie móg³ ustaæ. Nie p³aka³. Wpatrywa³ siê szeroko otwartymi oczyma w czarn¹ przestrzeñ. Ahmad œciszy³ g³os. – To by³a ma³a ofiara w wielkiej sprawie. Raj przyj¹³ ich z otwartymi ramionami. Ci, którzy umieraj¹ mêczeñsk¹ œmierci¹ dla Allaha, nie s¹ martwi. Przeciwnie, ¿yj¹ i rodz¹ siê na nowo.
Samir siedzia³ skulony przy ognisku. Próbowa³ zebraæ myœli, ale wszystko siê roz³azi³o i nik³o. Wyj¹³ pomiête zdjêcie Mony i zacz¹³ siê wpatrywaæ w jej br¹zowe oczy. Ahmad by³ przygotowany na agresjê. Za³amanie siê Samira rozczarowa³o go. Nie móg³ siê doczekaæ, kiedy powie mu prawdê o Kanie. Teraz, kiedy wreszcie to nast¹pi³o, reakcj¹ by³a poni¿aj¹ca s³aboœæ. Niemêska apatia. Przycisn¹³ mocniej w ostatniej próbie sprowokowania reakcji. – Udawaliœmy, ¿e to ma³e tygrysi¹tko. Malutka Mona najwyraŸniej kocha³a zwierzêta.
Samir nie odpowiedzia³. Siedzia³ tylko, patrz¹c na swoje ¿a³osne zdjêcie. Ahmad wyj¹³ glocka, którego trzyma³ za pasem. Nawet odbezpieczenie pistoletu nie przynios³o efektu. Pieprzony Libañczyk nawet nie podniós³ g³owy. Przy³o¿y³ lufê tu¿ za uchem Samira i nacisn¹³ spust. W obliczu œmierci wszyscy s¹ tacy sami. Jeszcze przed chwil¹ by³ jednym z najlepszych informatyków na œwiecie, teraz zaœ tylko zwiniêtym cieniem na piasku. Ahmad pokrêci³ g³ow¹ i spojrza³ w mrok. Wiatr w dalszym ci¹gu by³ silny. Ws³ucha³ siê w swoj¹ intuicjê. Coœ siê szykowa³o. Coœ siê zaraz wydarzy. Zawróci³ do tunelu.
Tel Awiw,
Izrael
Dwie doby po zamachu Rachel Papo mog³a ju¿ samodzielnie chodziæ. Lekarze jej tego zabraniali, ale ona nie
s³ucha³a. Spacerowa³a po korytarzu. Tam i z powrotem. Nie chodzi³a szybko. Sprawia³o jej to ogromny ból. Ka¿dy krok by³ zwyciêstwem. Tak silna eksplozja dla wiêkszoœci ludzi skoñczy³aby siê tragicznie. Rachel by³a silniejsza fizycznie od wielu innych, ale nie to zadecydowa³o. Kluczowa by³a psychika. Kiedy w jej organizmie nie by³o ju¿ leków, znów mog³a zacz¹æ myœleæ. W jej sypialni wybuch³a bomba. Jej kochanek nie ¿y³. Jak zdobyli jej adres? Dom by³ pod ochron¹ i nie figurowa³ w ¿adnych spisach. W ka¿dym razie oficjalnych. Oznacza³o to, ¿e
w Mossadzie by³ przeciek. Przeciek na samym szczycie. Z wysi³kiem otworzy³a drzwi na kolejny oddzia³. Pod bosymi stopami czu³a ch³ód pod³ogi. Tym razem pokona ca³¹ drogê do bufetu.
Okolice Chan Junus,
Gaza
W pierwszej chwili Eric pomyœla³, ¿e rozpêta³a siê burza. Pierwszy huk brzmia³ g³ucho i rozleg³ siê gdzieœ daleko. By³o to odleg³e przypomnienie faktu, ¿e œwiat tam na górze nadal istnieje. Przypomnia³ mu siê dom na Dalarö. To, jak razem z Hann¹ stali przy du¿ych oknach, rozkoszuj¹c siê œwietln¹ gr¹ b³yskawic nad Jungfrufjärden. Wtedy rozleg³ siê drugi huk. By³ tak og³uszaj¹cy, ¿e tynk popêka³ i sypn¹³ mu siê na g³owê. Eric krzykn¹³ i skuli³ siê w pozycji embrionalnej. Zaczê³o dzwoniæ mu w uszach, a w powietrzu
pojawi³ siê ostry zapach. Rozleg³ siê terkot. Ta, ta, ta. Krótkie serie, przypominaj¹ce dŸwiêk przeroœniêtej maszyny do pisania. Przez stalowe drzwi da³o siê s³yszeæ krzyk. I mo¿e równie¿ szybkie kroki. Ziemia i glina sp³ywa³y mu po rêkach i twarzy. Kolejny wybuch sprawi³, ¿e zatrzês³a siê pod³oga. Desperacko przycisn¹³ nogi do cia³a. Nigdy w ¿yciu siê tak nie ba³. Dosta³ ataku paniki. Maszyna nie przerywa³a pisania. Ta, ta, ta. Kilka s³ów naraz. Ta, ta. Mimo dzwonienia w uszach us³ysza³ szczêk rygla. Otworzy³y siê drzwi i ktoœ wszed³ do œrodka. Eric rozpozna³ sylwetkê. Ahmad Waizy. Zamkn¹³ za sob¹
drzwi, a ktoœ zaryglowa³ je od zewn¹trz. Czy Ahmad przyszed³ go zabiæ? Eric le¿a³ nieruchomo. Maszyna do pisania siê zatrzyma³a. Eric us³ysza³ szuranie, dyszenie i ostry dŸwiêk, jakby rozrywanego materia³u. Potem wszystko ucich³o. W ciemnoœci s³ychaæ by³o tylko szybki oddech. Nie mia³ odwagi siê poruszyæ, czeka³ na pchniêcie no¿em, kopniêcie albo kulkê. Nic siê jednak nie dzia³o. Ziemia przesta³a sypaæ mu siê na g³owê. Sufit siê nie zawali³. W powietrzu nadal by³o czuæ spaleniznê. I mo¿e jeszcze zapach Ahmada. Pot. Strach. Eric us³ysza³ g³osy za drzwiami. I ruchy. Oddech Ahmada zmieni³ rytm. Nagle sta³ siê przyt³umiony. Rozleg³ siê szczêk rygla.
Drzwi siê otworzy³y, a w tym samym czasie ktoœ zapali³ górne œwiat³o. W ma³ym pokoju zrobi³o siê jasno, a Eric, mru¿¹c oczy, spojrza³ w kierunku wejœcia. Stoj¹cy tam ¿o³nierz wygl¹da³ jak Bóg, który wyszed³ prosto ze s³oñca. Mia³ na sobie he³m, ochronne okulary, zestaw s³uchawkowy i czarny kombinezon. Trzyma³ przed sob¹ karabin automatyczny, mierz¹c w odleglejszy róg celi. Eric powoli odwróci³ g³owê i dostrzeg³ Ahmada. Siedzia³ w rogu, mia³ podarte ubranie i rêce zwi¹zane z przodu taœm¹. ¯o³nierz coœ krzykn¹³. Celowa³ to w Erica, to w Ahmada, który coœ mamrota³. Wypowiadane s³owa sprawi³y, ¿e
¿o³nierz zrobi³ krok do przodu i wymierzy³ broñ w ¿ylastego Araba. Ahmad podci¹gn¹³ siê na kolana i zacz¹³ mówiæ g³oœniej. Eric rozpoznawa³ ten jêzyk. Hebrajski. Próbuje podawaæ siê za wiêŸnia ‒ pomyœla³. Chcia³ ostrzec stra¿nika, ale nie mia³ odwagi siê ruszyæ i wydaæ z siebie dŸwiêku. Ahmad powtarza³ jedno zdanie raz za razem. Skin¹³ g³ow¹ w stronê Erica i uniós³ rêce. Z jego twarzy i spod nosa sp³ywa³ pot. Nie opuszczaj¹c broni, ¿o³nierz obróci³ rêkê i przygl¹da³ siê czemuœ tu¿ nad nadgarstkiem. Nastêpnie wyprostowa³
plecy i w tej samej chwili pokój eksplodowa³ krótkim pandemonium og³uszaj¹cych trzasków potêgowanych przez œciany celi. Eric nie móg³ powstrzymaæ krzyku. £uski podzwania³y dooko³a niego, a odg³os ten roznosi³ siê dŸwiêcznym echem. ¯o³nierz coœ wrzasn¹³. Kiedy Eric otworzy³ oczy, zobaczy³ przed sob¹ dymi¹c¹ lufê. K¹tem oka dostrzeg³ Ahmada, przyciœniêtego do œciany niczym szmaciana lalka. Na jego piersiach i brzuchu widnia³y du¿e czerwone plamy. ¯o³nierz powtórzy³ swój rozkaz. Eric prze³kn¹³ œlinê i s³abym g³osem odpowiedzia³: – Nie rozumiem, co pan mówi.
Mê¿czyzna po raz kolejny odwróci³ rêkê i przygl¹da³ siê czemuœ tu¿ nad nadgarstkiem. Nastêpnie spojrza³ na Erica i opuœci³ broñ. Powiedzia³ coœ do s³uchawki i skin¹³ g³ow¹. Wskaza³ wyjœcie. – Söderqvist. Choæ ze mn¹. Kiedy ¿o³nierz schyli³ siê, ¿eby pomóc mu wstaæ, Eric zrozumia³, na co patrzy³. Na rêku, w przezroczystej plastikowej kieszonce wszytej w czarny kombinezon, mia³ jego kolorowe zdjêcie. Kiedy wyszli do tunelu, napotkali kolejnych ¿o³nierzy w podobnych kombinezonach. Czarny materia³ bez ¿adnych oznaczeñ. Wszyscy na lewej rêce mieli jego
zdjêcie. Wœród ¿o³nierzy by³y przynajmniej dwie kobiety. Doszli do du¿ej izby, do której zszed³ po drabinie nieco ponad dobê temu. Jeden z ¿o³nierzy siedzia³ w kucki przy zw³okach. Eric od razu rozpozna³ zabitego mê¿czyznê. By³ to Mohammad Murid. Znamienia nie da³o siê z niczym pomyliæ. Stoj¹cy za nim ¿o³nierz wskaza³ drabinkê. – W górê i na zewn¹trz. Eric zacz¹³ siê wspinaæ. Im bli¿ej mia³ do otworu, tym g³oœniej s³ysza³ wycie. Kiedy otworzy³ pokrywê, dŸwiêk uderzy³ go tak mocno, ¿e a¿ siê wzdrygn¹³. Jakieœ dwadzieœcia metrów
od otworu, spowite ró¿owym œwiat³em œwitu, sta³y dwa du¿e œmig³owce rycz¹ce odrzutowymi silnikami. Eric wydosta³ siê z tunelu. Powietrze by³o ch³odne. ¯o³nierz z noktowizorem na he³mie wskaza³ najbli¿szy œmig³owiec. Zgiêty wpó³, walcz¹c z podmuchem wywo³anym przez obracaj¹ce siê œmig³a, podszed³ do otwartych bocznych drzwi. Ziemia w wielu miejscach by³a spalona, z piasku wyziera³y zw³oki. Palestyñczycy. Ju¿ mia³ stan¹æ na podnó¿ku, kiedy kilka metrów za drugim œmig³owcem spostrzeg³ samotne cia³o. Rozpozna³ spodnie. Ogarnê³a go fala md³oœci, sprawiaj¹c, ¿e straci³ równowagê. Przewróci³ siê na twardy piasek
i zwymiotowa³. Gwa³towne torsje wywróci³y mu ¿o³¹dek. Ciep³e wymiociny sp³ywa³y na jego wyci¹gniête rêce. Oddycha³ szybko i p³aka³. Wydzielina z nosa i ³zy sp³ywa³y mu po policzkach. Ktoœ chwyci³ go za rêce i wci¹gn¹³ do kabiny. Wiatr usta³, a ryk silników przycich³. Eric opad³ na jedno z wys³u¿onych siedzeñ. Widzia³ wszystko jak przez mg³ê. Mê¿czyzna, który pomóg³ mu wsi¹œæ, przykucn¹³ i przygl¹da³ siê jego twarzy. Tak¿e on mia³ na sobie czarny kombinezon, jednak by³ bez uprzê¿y, he³mu i s³uchawek. – Mister Söderqvist, jestem kapitan Lewin. Przewieziemy pana do tymczasowej bazy na badania lekarskie.
Stamt¹d poleci pan do Tel Awiwu. Mo¿e pan odetchn¹æ. To ju¿ koniec. Mê¿czyzna wsta³, poklepa³ go lekko po ramieniu i wysiad³ ze œmig³owca. Jak tylko zamkn¹³ drzwi, kabina siê zako³ysa³a i zza okna zniknê³a ziemia. Czuj¹c ból w stawach, Eric wyprostowa³ plecy i wyjrza³. Byli ju¿ tak wysoko, ¿e nie da³o siê rozró¿niæ ¿adnej czêœci obozu. Ziemia pod nimi wygl¹da³a jak szaro-czarna patchworkowa ko³dra. Ponad nimi otwiera³o siê bezkresne ró¿owe niebo. Eric czu³ ból w ca³ym ciele. W uszach nadal dzwoni³o. Zamkn¹³ oczy, próbuj¹c siê od³¹czyæ od chaosu na zewn¹trz. Ostatnie s³owa kapitana Lewina nadal
rozbrzmiewa³y w kabinie. To ju¿ koniec. Wiatr unosi³ drobne p³atki i wype³nia³ powietrze chmurami, które przypomina³y œnieg. Popió³ dostawa³ siê do gard³a i osiada³ na twarzy. Niebo nad Hamngatan mia³o dziwnie czerwony kolor, jakby odbija³o ogieñ pal¹cy siê gdzieœ daleko. Ka¿dy krok zdawa³ siê naruszaæ przygniataj¹c¹ ciszê. Coœ w jej zmêczonej pamiêci porusza³o siê i walczy³o, ¿eby zostaæ us³yszane. Coœ o dziewczynce i chorobie. O przysz³oœci. Spojrza³a na wraki samochodów. Je¿eli wszyscy zginêli, gdzie by³y zw³oki? Gazety, plakaty i foliowe torebki tañczy³y, zataczaj¹c coraz wy¿sze ko³a na chodnikach
i wysepkach, nabieraj¹c prêdkoœci, w miarê jak wzmaga³ siê wiatr. Z otaczaj¹cych j¹ wraków dobiega³y zgrzyty i piski. Drzwiczki zamknê³y siê z g³uchym trzaskiem. Przeciê³a Hamngatan. Szerokie schody, wiod¹ce w dó³ na stacjê metra, pe³ne by³y kartonów, desek i papierów. Pokona³a je wielkimi susami, nagle przera¿ona ulic¹, fasadami domów i wiruj¹cymi œmieciami. D³ugo potrwa³o, zanim oczy przyzwyczai³y siê do ciemnoœci. Wejœcie na dolny poziom NK zia³o czerni¹. Du¿e rozsuwane drzwi by³y szeroko otwarte. W ciemnoœci widaæ by³o dzia³ kuchenny. Zadr¿a³a. Byæ mo¿e dziewczynka nadal tam by³a. Mo¿e patrzy³a na ni¹. Pilnowa³a
w oczekiwaniu na mê¿czyznê bez twarzy. W bazie wojskowej Bahad Zikim spêdzili trzy godziny. Eric wzi¹³ lodowaty prysznic, wypi³ kawê i zjad³ ma³o soczyste jab³ko. Baza œwieci³a pustkami i tylko jeden z pod³u¿nych baraków by³ u¿ywany. Wszyscy, których spotyka³, nale¿eli do tej samej grupy co ci, którzy przeprowadzili atak w tunelu. Zachowywali siê tak samo cicho i w taki sam sposób uciekali wzrokiem. Nosili czarne kombinezony bez oznaczeñ. Starsza lekarka z³apa³a go i zaczê³a sprawdzaæ têtno. Nastêpnie powa¿ny mê¿czyzna w grubych okularach zacz¹³ go przes³uchiwaæ. Sam nie nazywa³ tego
przes³uchaniem. U¿ywa³ s³owa debriefing. Siedzieli na sk³adanych krzes³ach w pustej jadalni. Mê¿czyzna zadawa³ setki pytañ, a odpowiedzi Erica by³y nagrywane prost¹ kamer¹ na statywie. Oznajmi³, ¿e to dopiero pierwsza rozmowa i Eric w ci¹gu najbli¿szych dni bêdzie musia³ siê pojawiæ na jeszcze kilku tego typu sesjach. Chcieli wiedzieæ, kto dowodzi³ obozem, z jakimi ludŸmi siê spotka³, co widzia³, a czego nie widzia³, czy byli uzbrojeni, w jak¹ broñ, czy mieli mapy i czy us³ysza³ jakieœ nazwiska. Eric by³ jednak zbyt oszo³omiony, ¿eby odpowiadaæ sk³adnie. Sam s³ysza³, ¿e
jest nieobecny i wyra¿a siê nieprecyzyjnie. Przes³uchuj¹cy by³ cierpliwy i robi³, co móg³, ¿eby posk³adaæ jego historiê. Teraz Eric by³ z powrotem w œmig³owcu, a razem z nim lecia³ m³ody mê¿czyzna w cywilnym ubraniu i okularach przeciws³onecznych. Czyta³ wymiêtoszon¹ ksi¹¿kê, a kiedy Eric wsiad³ do ciasnej kabiny, skin¹³ tylko g³ow¹. Cisza by³a w cenie. Eric nie mia³ ochoty z nikim rozmawiaæ. Mimo wibracji opar³ g³owê o œcianê i próbowa³ siê odprê¿yæ. Wszystko potoczy³o siê tak nieprawdopodobnie szybko. Zaledwie kilka godzin wczeœniej rozmawia³ z Samirem. Nadal mia³ w kieszeni iPoda. Samira jednak
ju¿ nie by³o. Zosta³ zamordowany. Œmig³owcem zarzuci³o i zacz¹³ traciæ wysokoœæ, Eric poczu³ ból w ¿o³¹dku. Z³apa³ jeden z uchwytów i rozejrza³ siê dooko³a. Mê¿czyzna naprzeciwko dalej spokojnie czyta³. Œmieræ Samira by³a katastrof¹. Oznacza³a brak antywirusa. Brak Nadim. Hanna zgaœnie tak samo jak Mats Hagström. Jedynym, co osi¹gn¹³ t¹ podró¿¹, by³o zaprzepaszczenie ostatnich wspólnych chwil. Zawiód³ ich wszystkich: Jensa, Judith, Matsa i Hannê. Œmig³owiec skrêci³ gwa³townie i obni¿y³ lot. Eric przycisn¹³ twarz do okr¹g³ego okna. Opadali ku wy³o¿onej asfaltem p³ycie, z któr¹ s¹siadowa³o
kilka niskich budynków. Rozpoznawa³ to miejsce. Lotnisko Ben Guriona. Wielka maszyna miêkko wyl¹dowa³a. Mê¿czyzna z ksi¹¿k¹ wsta³, pochylony podszed³ do drzwi, przekrêci³ szar¹ klamkê, otworzy³ je i wyskoczy³ na zewn¹trz. Silnik ucich³, jego warkot zosta³ zast¹piony przez odleg³y szum lotniska. Eric nie ruszy³ siê z miejsca, by³ ciê¿ki i zesztywnia³y. Drzwi do kokpitu zosta³y otwarte przez m³odego pilota w zielonym wojskowym stroju i ze s³uchawkami na szyi. – To przystanek koñcowy. – A dok¹d mam iœæ? – Pójdziesz ze mn¹. ChodŸ.
Wyszed³ przez uchylone drzwi, a Eric ruszy³ za nim. Kiedy zszed³ na asfalt, przypomnia³ sobie o torbie. Odezwa³ siê do pilota: – Do obozu w Gazie zabra³em torbê. Czarn¹, od Gucciego. Mê¿czyzna popatrzy³ na niego, jakby chcia³ stwierdziæ, czy mówi powa¿nie. Pokrêci³ g³ow¹. – No chodŸ. Czekaj¹ na ciebie. Ruszyli w stronê w¹skiego jednopiêtrowego budynku z pomalowanego na szaro betonu, który znajdowa³ siê jakieœ piêædziesi¹t metrów od œmig³owca. Dooko³a niego
sta³o kilka mniejszych helikopterów, bez ¿adnych tabliczek czy oznaczeñ. Przeszli przez proste drzwi z p³yty pilœniowej i znaleŸli siê w ciasnym pokoju z br¹zowymi skórzanymi kanapami i automatem z kaw¹. Pilot powiesi³ s³uchawki na haczyku przy automacie i wskaza³ kanapy. – Poczekaj tutaj. Nastêpnie znikn¹³ za drzwiami z przyciemnionego szk³a. Eric usiad³ na jednej ze zu¿ytych kanap. Nisko nad budynkiem przelecia³ startuj¹cy samolot, szyby w oknach zadr¿a³y. Eric znów pomyœla³ o torbie. Pytanie o ni¹ by³o idiotyczne. Jedyne, czego mu tak
naprawdê brakowa³o, to ksi¹¿ka Suckewera. Nagle otworzy³y siê drzwi i do œrodka wesz³y dwie osoby. Pierwsz¹ by³ szef Mossadu, który przes³uchiwa³ go w Tel Awiwie, Dawid jakiœ tam. A drug¹... zaczerpn¹³ powietrza. – Rachel? – Hej tam, profesorze. Jej g³os by³ s³aby. Jasnobr¹zowy kompres, przyklejony taœm¹, zakrywa³ po³owê jej lewego oka. Twarz by³a pe³na ran ciêtych, wargi by³y opuchniête. Jedno ramiê by³o czêœciowo owiniête jakimœ opatrunkiem. Podesz³a powoli do
kanapy i z wysi³kiem usiad³a naprzeciw niego. Mia³a na sobie prosty strój – niebieskie spodnie od dresu i szar¹ bluzê z kapturem. Eric spojrza³ na ni¹ pytaj¹co. – Poœlizgnê³am siê pod prysznicem. A ty jak siê czujesz? Zwleka³ chwilê z odpowiedzi¹. – W porz¹dku. Spróbowa³a siê uœmiechn¹æ. Zapewne by³ to ciep³y uœmiech, ale opuchniête wargi sprawi³y, ¿e wygl¹da³ jak ironiczny grymas. Szef Mossadu stan¹³ za jej plecami. – Dobra robota, Eric. Niestety, nie
zdobyliœmy antywirusa. Ale zabezpieczyliœmy dwa komputery, które w³aœnie analizujemy. Mo¿e uda nam siê coœ znaleŸæ. – Co siê teraz stanie? – Chcesz pewnie wróciæ do Szwecji. Eric spojrza³ na Dawida, a nastêpnie na Rachel. – Czy mogê jechaæ? Oboje skinêli g³owami. Dawid siê uœmiechn¹³. – Chcemy pos³uchaæ o tym, co ci siê przytrafi³o w tunelu, ale w tej chwili jest
coœ pilniejszego. – Nie rozumiem. – Jest jedna rzecz, któr¹ powinieneœ zrobiæ. – Jaka? – Bardzo martwimy siê o twoj¹ ¿onê. Poczu³, jak w ¿o³¹dku otwiera mu siê przepaœæ. – Macie jakieœ wiadomoœci na jej temat? – Jest bardzo chora. Szwedzcy lekarze nie mog¹ najwyraŸniej nic zrobiæ. Nasi
amerykañscy przyjaciele zaproponowali, ¿e spróbuj¹ j¹ wyleczyæ. Ale jak wiesz, w takim wypadku trzeba j¹ przewieŸæ do szpitala wojskowego w Norwegii. Do tego potrzebna jest twoja zgoda. Szwedzkie Ministerstwo Spraw Zagranicznych stanowczo przy tym obstaje. A wiêc dla w³asnego dobra i dla nas wszystkich pomó¿ nam, ¿ebyœmy my mogli pomóc twojej ¿onie. – Co mam zrobiæ? – Za nieca³e dwie godziny odlatuje samolot do Sztokholmu. Chcemy, ¿ebyœ tam polecia³ i spotka³ siê z Paulem Clintonem z FBI. Eric siê wzdrygn¹³.
– Z Clintonem? Tym, któremu uciek³em? Dawid potwierdzi³ skinieniem g³owy. – Jest w Szwecji i orientuje siê w sytuacji. Nie bój siê, nie bêdzie pamiêtliwy. Wystarczy, ¿e pójdziesz z nim do szpitala i podpiszesz pe³nomocnictwa, a zostaniecie przyjació³mi na ca³e ¿ycie. Potraktuj go jako jedyn¹ szansê na uratowanie ¿ony. Eric spojrza³ na Rachel, która spuœci³a wzrok. Coœ by³o nie tak. Dawid nie mówi³ ca³ej prawdy. Wszystko to przypomina³o kiepski film. Mo¿e naprawdê uwierzyli, ¿e Hanna ma w ciele wirusa komputerowego. Czy potrafili j¹ wyleczyæ? Czy w ogóle
mieli taki cel? Rozbrzmia³o zbyt wiele dzwonków ostrzegawczych, zbyt du¿o rzeczy siê nie zgadza³o. Czu³ to ju¿ za pierwszym razem, kiedy Rachel wspomnia³a o szpitalu w Norwegii, on zaœ wci¹¿ by³ przekonany, ¿e Hanna nie powinna opuszczaæ Szwecji. Mimo to pokiwa³ g³ow¹. Nie by³o ju¿ nic lepszego, co móg³by zrobiæ. Bez Nadim arsena³ by³ pusty. – Podpiszê papiery. Zabierzcie mnie do domu, a za³atwiê pozwolenia. Dawid wygl¹da³ na zadowolonego. – Wspaniale. Œwietnie. Bardzo dobra decyzja. Postawimy twoj¹ dziewczynê na nogi. Ona jest silna. Jak wszystkie
¯ydówki. Eric równie¿ stara³ siê wygl¹daæ na zadowolonego, ale nie by³ pewien, czy mu siê to uda³o. Dawid pochyli³ siê nad kanap¹ i wyci¹gn¹³ rêkê. – W takim razie siê ¿egnam. W Szwecji zostaniesz wezwany na kolejny debriefing. Podejrzewam, ¿e odbêdzie siê w izraelskiej ambasadzie. My jednak, miejmy nadziejê, nie bêdziemy siê ju¿ wiêcej spotykaæ. Podali sobie rêce. – Ktoœ po ciebie przyjdzie, kiedy nadejdzie czas na wejœcie na pok³ad.
Dawid zostawi³ ich samych, zabrzêcza³y szklane drzwi. Tu¿ nad domem przelecia³ kolejny samolot, wype³niaj¹c pomieszczenie og³uszaj¹cym hukiem. Rachel spojrza³a na Erica. Czeka³a na powrót ciszy. Wkrótce i on znajdzie siê na pok³adzie samolotu. W drodze do domu. Odleci st¹d. Wszystko to kry³o siê w jej spojrzeniu. Prze³kn¹³ œlinê. Rachel potrz¹snê³a lekko g³ow¹. – Nigdy nic by z tego nie by³o. Wiem o tym. – Rachel... Ja... Rachel nie spuszcza³a z niego wzroku, czekaj¹c na dalszy ci¹g. On jednak nie dokoñczy³, mo¿e nie chcia³ tego robiæ.
Zmieni³ temat. – Czy to wy za³atwiliœcie sprawê kontroli granicznej w Erezie? – A jak myœlisz? Policja graniczna mia³a twoje odciski palców, zdjêcia, rysopis i DNA. ¯eby przejechaæ, potrzeba by³o czegoœ wiêcej ni¿ tylko paszport po¿yczony od w³oskiego dŸwiêkowca. Potrz¹snê³a g³ow¹. – Nie byliœcie nawet podobni... – Dziwne. Jak Samir, Ahmad Waizy, czy ktokolwiek to by³, móg³ myœleæ, ¿e wystarczy po¿yczony paszport?
– Mo¿e nie obchodzi³o ich, czy sobie poradzisz, czy nie. Je¿eli ciê przepuszcz¹, to dobrze. Je¿eli nie, trudno. A mo¿e by³ to test. Je¿eli przedostaniesz siê przez granicê, bêd¹ wiedzieli, ¿e jesteœ szpiegiem. Eric siê nie odzywa³, wstrz¹œniêty myœl¹, ¿e ju¿ przy ich pierwszym spotkaniu Samir móg³ wiedzieæ, ¿e jest szpiegiem. Co on wtedy powiedzia³? ¯e to cud. Cud, ¿e siê przedosta³. – Jak znaleŸliœcie obóz? Przecie¿ nie zadzwoni³em. – Teraz ty jesteœ naiwny. Naprawdê myœlisz, ¿e opieraliœmy siê na tym, ¿e do nas zadzwonisz?
Poczu³ siê ura¿ony. I g³upi. To jasne, ¿e mieli swoje sposoby na pilnowanie go. – A wiêc jak mnie znaleŸliœcie? – Mia³eœ na sobie nadajniki. – Gdzie? – Tu i tam. – Dlaczego nic mi nie powiedzieliœcie? – Mog³oby to naraziæ ca³e przedsiêwziêcie. Móg³byœ zniszczyæ nadajniki albo siê ich pozbyæ, jeœlibyœ siê przestraszy³. Albo gdyby ciê torturowali. Lepiej, ¿e o nich nie wiedzia³eœ.
– A wiêc telefon to tylko ¿art, a ja by³em na tyle g³upi, ¿e siê na to nabra³em. – Coœ w tym rodzaju. Pochyli³a siê do przodu i po³o¿y³a mu rêkê na kolanie. – Dokona³eœ czegoœ wielkiego. Zrobi³eœ coœ, co nie uda³o siê ¿adnej agencji wywiadowczej na œwiecie. Coœ, za co ca³y œwiat powinien ci dziêkowaæ. Pozwoli³ jej s³owom wybrzmieæ. Czy naprawdê tak by³o? To wszystko wydawa³o mu siê jednym wielkim niepowodzeniem. Nagle przypomnia³ sobie o czymœ wa¿nym.
– Nie wszyscy terroryœci zginêli. Przekrzywi³a g³owê. Ten gest skojarzy³ mu siê z kolacj¹ w Tel Awiwie. – Co masz na myœli? – Nie bardzo wiem. Samir mi coœ takiego powiedzia³. Jest jeszcze jeden. Infiltrator. – Co infiltruje? – Kneset. Jeden z nich jest w Knesecie, a mo¿e nawet w rz¹dzie. Spojrza³a na niego z pow¹tpiewaniem. Eric kontynuowa³:
– Wiem, ¿e to brzmi niedorzecznie, ale oni maj¹ swojego cz³owieka w œrodku. To ktoœ bliski Benowi Szawitowi. Dlatego wiedzieli, ¿e jesteœcie na ich tropie. ¯e musz¹ zmieniæ cel zamachu w Tel Awiwie. Rachel przez d³u¿szy czas siê nie odzywa³a. Eric wiedzia³ doskonale, ¿e jej d³oñ w dalszym ci¹gu spoczywa na jego nodze. – Dowiedzia³eœ siê czegoœ wiêcej? Nazwisko? Funkcja? Cokolwiek? Pokrêci³ g³ow¹. – Niestety, nie. To wszystko, co wiem.
Rachel spojrza³a w sufit i wygl¹da³a tak, jakby zbiera³a si³y. Przejecha³ palcami po jej d³oni. By³a szorstka od strupów i ran. – Ten prysznic, pod którym siê poœlizgnê³aœ, musia³ byæ bardzo specyficzny. – By³ wybuchowy. – Dlaczego ¿o³nierze go zabili? – Kogo? – Samira Mustafa. Potrz¹snê³a g³ow¹.
– Nie myœlisz teraz jasno. Samir Mustaf by³ twórc¹ Mony. Dlatego nasza ekipa otrzyma³a jasne rozkazy, ¿e pod ¿adnym pozorem nie mo¿e mu siê nic staæ. Z ca³ym szacunkiem, to przede wszystkim jego mieliœmy odbiæ z obozu. Ciebie oczywiœcie te¿, ale Samir Mustaf by³ dla nas priorytetem. Wszyscy zostali przeszkoleni, ¿eby móc go rozpoznaæ i w razie wymiany ognia strzelaæ tylko do wybranych celów. Niestety, kiedy przybyli, on ju¿ nie ¿y³. Eric zrozumia³, co siê sta³o. Ahmad zabi³ Samira, poniewa¿ ten wpuœci³ do obozu szpiega. Nie, nie Ahmad. On by³ tylko narzêdziem. Ja go zabi³em. Zabijam wszystkich. Rachel wziê³a go
za rêkê. Przez chwilê siedzieli ze splecionymi d³oñmi. Drzwi otworzy³ m³ody policjant. Eric odruchowo chcia³ cofn¹æ rêkê, ale Rachel go nie puœci³a. – Eric. – Tak. – Nie pozwól im jej przewieŸæ. – Co? – Nie obchodzi ich, czy ona prze¿yje. Chc¹ tylko ograniczyæ rozprzestrzenianie siê wirusa i przeprowadziæ analizy. Obdukcjê.
Wzdrygn¹³ siê. Rachel mocniej œcisnê³a jego rêkê. – ZnajdŸ jakiœ sposób, Eric. Nie pozwól im jej zabraæ. Eric skin¹³ g³ow¹. – Obiecujê. Zwolni³a uœcisk i wsta³a. – Powodzenia, profesorze. I pamiêtaj, ¿e mia³eœ racjê, kiedy zobaczy³eœ ko³o hotelu tego taksówkarza. – Jak to? – Dobrzy ludzie istniej¹. Nawet w Tel
Awiwie. – Wiem o tym. Skinê³a g³ow¹ i pow³ócz¹c lew¹ nog¹, ruszy³a do szklanych drzwi. – Rachel. Przystanê³a, ale siê nie odwróci³a. – Uwa¿aj na siebie. Odpowiedzia³a cicho, wci¹¿ zwrócona do niego plecami. – Nesi’a tova. – Co?
– Bon voyage. Wysz³a przez szklane drzwi, nie zamykaj¹c ich. Stoj¹c, patrzy³ za ni¹. Policjant za jego plecami odchrz¹kn¹³. – Panie Söderqvist, odprowadzê pana na lot do Sztokholmu liniami Norwegian. Eric skin¹³ g³ow¹ i ruszy³ za mê¿czyzn¹. Tu¿ za drzwiami sta³ migaj¹cy œwiat³ami radiowóz. Mê¿czyzna otworzy³ tylne drzwi, a Eric usiad³ na czarnym skórzanym siedzeniu. Le¿a³a tam bia³a koperta z jego nazwiskiem. Kiedy samochód ruszy³ w stronê du¿ego budynku terminalu, wzi¹³ j¹ do rêki i oderwa³ róg. W œrodku by³ tylko jeden czerwony dokument. Zwyczajny
i sfatygowany. Eric nie mia³ ¿adnych pieniêdzy, telefonu ani kluczy od domu. Ale teraz mia³ swój paszport. Swoj¹ to¿samoœæ. Œciskaj¹c go w d³oni, opad³ na oparcie.
Sztokholm,
Szwecja
Martin Abrahamsson kilka razy otworzy³ i zacisn¹³ d³oñ, ¿eby pobudziæ kr¹¿enie krwi. Mia³ RSI. Tak to siê nazywa³o? Bóle z powodu chronicznego przeci¹¿enia miêœni. Spêdzi³ przy komputerze szeœæ godzin bez przerwy. Jego szefowa, Gabriella Malmborg, w koñcu wraca³a z Brukseli. W czasie rozmowy telefonicznej wyrazi³a siê jasno. Hanna Söderqvist mia³a zostaæ deportowana. Ale nieoficjalnie. Jak siê deportuje kogoœ nieoficjalnie? Gabriella rozmawia³a o przypadku Söderqvist z ministrem spraw
zagranicznych. Zgodzi³ siê, choæ jednoczeœnie podkreœli³, ¿e wyprze siê wszystkiego, jeœli sprawa wyjdzie na jaw. Martin wiedzia³, co to oznacza. Mimo istniej¹cego ryzyka polecenia Gabrielli by³y jednoznaczne: Szwecja spe³ni ¿¹dania Amerykanów. Hanna Söderqvist zostanie po cichu przekazana FBI. Gabriella poprosi³a go o znalezienie precedensu, argumentacji, któr¹ mog³oby siê podeprzeæ Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Przez ostatni¹ godzinê skupi³ siê na prawie deportacyjnym i przegl¹daniu archiwum Ministerstwa Sprawiedliwoœci. Rz¹d móg³ ewentualnie udzieliæ specjalnej zgody na deportacjê. Jednak mog³o siê tak staæ
tylko wówczas, gdy pope³nione zosta³o przestêpstwo. Ale czy dosz³o do przestêpstwa? Je¿eli wierzyæ FBI, m¹¿ Hanny Söderqvist je pope³ni³. Ale nie ona. W tym problem. Martin zamkn¹³ oczy. Przez ostatnie dwie doby spa³ nie wiêcej ni¿ trzy czy cztery godziny ‒ wystarczy³a minuta, by zmêczony organizm upomnia³ siê o swoje. Martin skuli³ siê na ma³ym biurowym krzeœle i po chwili niepokoj¹co przechyli³ siê na jedn¹ stronê. Zadzwoni³ telefon. Martin wzdrygn¹³ siê i nieprzytomnie spojrza³ na migaj¹cy aparat na biurku. Numer nieznany. Wyci¹gn¹³ zesztywnia³e ramiê i odebra³.
– Panie Abrahamsen! Mam dobre wiadomoœci. Paul Clinton. Ju¿ go nienawidzi³. – No. – Ju¿ jedzie do domu. – Kto? – Eric Söderqvist. Martin wsta³. – Sk¹d pan wie? Paul siê zaœmia³.
– Hej, zapomnia³ pan, z kim pan rozmawia? Leci tu z Tel Awiwu. Za parê godzin odbiorê go z lotniska. Pojedziemy prosto do szpitala. Proponujê, ¿ebyœmy siê tam spotkali. WeŸmie pan decyzjê i zaœwiadczenia i za³atwimy wszystko od rêki. Potem bêdzie pan móg³ pojechaæ do domu i wsun¹æ siê do ³ó¿ka obok ¿onki. – Czy on wie, ¿e chcecie przenieœæ Hannê Söderqvist do Oslo? – Wie i nie ma nic przeciwko temu. – Nie? – You bet. Podpisze wszystkie niezbêdne papiery. Poza tym obieca³, ¿e zrobi, co
tylko bêdzie móg³, ¿eby pomóc. Chce tylko, ¿eby ¿ona wyzdrowia³a. I tyle. – A podejrzenia przeciwko niemu? – To d³uga historia. Niestety, wszystko jest œciœle tajne. W ka¿dym razie nie jest ju¿ d³u¿ej o nic podejrzany. Martin odetchn¹³, a zmêczony mózg trawi³ informacje. – Je¿eli on nie jest ju¿ podejrzany, nosicielk¹ jakiego wirusa jest wed³ug was Hanna? I jak siê nim zarazi³a? Paul milcza³ przez chwilê. – Nie wiemy. To, ¿e on nie jest
podejrzany, nie rozwi¹zuje problemu Hanny Söderqvist. Ona nadal choruje, a my wci¹¿ mamy podstawy przypuszczaæ, ¿e mo¿e chodziæ o broñ biologiczn¹. Proszê za³atwiæ to, co pan ma do za³atwienia, i widzimy siê o czwartej w szpitalu. Wtedy pozna pan Erica Söderqvista. Po³¹czenie zosta³o przerwane. Martin spojrza³ na zegarek. Mia³ cztery godziny. Z uzyskaniem wszystkich potrzebnych pozwoleñ bêdzie mia³ mnóstwo roboty. Usiad³ i zalogowa³ siê w wewnêtrznej sieci Ministerstwa Sprawiedliwoœci. „Pojechaæ do domu i wsun¹æ siê do ³ó¿ka obok ¿onki”. Co za idiota.
Tel Awiw,
Izrael
Eric wszed³ pierwszy na pok³ad i usiad³
na samym przedzie kabiny. W samolocie pachnia³o zakurzon¹ tkanin¹. Drzwi do kokpitu by³y otwarte, pilot przegl¹da³ jakiœ skoroszyt. Dwie stewardesy ³omota³y czymœ w korytarzyku. W uszach dzwoni³o mu wypowiedziane przez Rachel s³owo „obdukcja”. Czy to mog³a byæ prawda? Jak zdo³a uratowaæ Hannê z r¹k FBI? Gdy tylko znajdzie siê w Szwecji, Paul Clinton bêdzie na niego czeka³. Od razu pojad¹ do szpitala. Czy bêdzie móg³ odmówiæ podpisania zgody? Raczej nie. FBI i ministerstwo znajd¹ wtedy inny sposób, aby przenieœæ Hannê. By³ w drodze do domu. Wydawa³o siê to nieprawdopodobne. W drodze do Hanny. Œmiertelnie ba³ siê spotkania
z ni¹. Z jej chorob¹. Z rzeczywistoœci¹ bia³ej sali szpitala Karolinska, tak odleg³ej od Gazy i Tel Awiwu. Do œrodka zaczêli nap³ywaæ pasa¿erowie, t³oczyli siê i przepychali. Para starszych osób zatrzyma³a siê obok niego, a kobieta skinê³a g³ow¹ w kierunku foteli w g³êbi. Eric wsta³ i ich przepuœci³. Kobieta usiad³a przy oknie, a mê¿czyzna, niski i silnie zbudowany, o rozczochranych siwych w³osach, z wyraŸn¹ frustracj¹ zaj¹³ fotel obok. Eric usiad³ ponownie i zapi¹³ pas. Kobieta dotknê³a mê¿czyznê i z mocnym skañskim akcentem powiedzia³a: – Stig, nie zapomnij wy³¹czyæ telefonu.
Mê¿czyzna jêkn¹³, podniós³ plecak i wyj¹³ stamt¹d czarnego sony ericssona. Eric poczu³ nag³e olœnienie. – Przepraszam, zapomnia³em o czymœ bardzo wa¿nym i by³bym ogromnie wdziêczny, gdyby pozwolili mi pañstwo skorzystaæ z telefonu. Wyœlê tylko jeden esemes. Stig odwróci³ siê do ¿ony, ta zaœ pokrêci³a g³ow¹. – Bêdziemy startowaæ. Musisz wy³¹czyæ. Wrêczy³ Ericowi telefon.
– S³ysza³ pan. Proszê siê pospieszyæ, nie ma czasu na pisanie powieœci. Eric pokiwa³ g³ow¹ z wdziêcznoœci¹, wzi¹³ do rêki telefon, wstuka³ numer Jensa i szybko napisa³:
LECÊ DO DOMU SAMOLOTEM NORWEGIAN. PRZYJADÊ OD RAZU DO SZPITALA. MSZ PRZEKA¯E HANNÊ FBI. ERIC
Kiedy upewni³ siê, ¿e wiadomoœæ zosta³a wys³ana, usun¹³ j¹ i odda³ telefon.
– Bardzo dziêkujê. To naprawdê mi³o z pañstwa strony. – Nie ma za co. D³ugo by³ pan w Izraelu? Pokrêci³ g³ow¹. – Tylko kilka dni. – Zd¹¿y³ pan cokolwiek obejrzeæ? – Ca³kiem sporo. A pañstwo? – Pytanie! Podró¿ujemy z Koœcio³em Szwedzkim, odwiedziliœmy Jerozolimê i Betlejem. Fantastyczne. D³ugo bêdziemy tym ¿yæ. Prawda, Monico?
Spojrza³ na ¿onê, która nadal z³oœci³a siê za po¿yczenie telefonu. Demonstracyjnie odwróci³a g³owê. Eric powróci³ do pl¹taniny myœli. Samir Mustaf nie ¿y³, a obóz by³ zlikwidowany. Czy Izraelczycy znajd¹ coœ u¿ytecznego w zarekwirowanych komputerach? Byæ mo¿e. Mog³o to jednak potrwaæ tygodnie albo i d³u¿ej. Poza tym i tak nie podziel¹ siê znalezionymi materia³ami. Hanna nie dostanie ¿adnego magicznego lekarstwa. To by³ fakt. Co siê stanie? Czy ju¿ na zawsze pozostanie w œpi¹czce? Czy jej cia³o w koñcu siê podda? Czy mo¿e wyzdrowieæ bez antywirusa? Cud móg³ siê zdarzyæ. Jak najbardziej. A jednak ból w ¿o³¹dku i ucisk w piersi by³y
bolesnymi dowodami na to, ¿e jego podœwiadomoœæ wie lepiej. Samolot skrêci³, a silniki zawy³y g³oœno. Eric wyjrza³ przez ma³e okienko ko³o kobiety. W dole przesuwa³y siê tysi¹ce ma³ych domków oddzielonych od siebie krêtymi sznurami samochodów. Pomyœla³, ¿e móg³by pos³uchaæ muzyki. Cokolwiek, byle tylko rozwi¹zaæ sup³y w ¿o³¹dku. Wy³owi³ ma³ego iPoda z kieszeni. Tylko tyle zosta³o mu z rzeczy, które zabra³ ze sob¹ z domu. Paszport, iPod i ubrania, które mia³ na sobie. Klikn¹³ okr¹g³e menu i wyœwietlacz siê rozjaœni³. Przegl¹daj¹c listê kompozytorów, poczu³ swoisty spokój na widok dobrze znanych
nazwisk. Wyprostowa³ plecy i rozejrza³ siê dooko³a. Stoj¹ca w czêœci kuchennej stewardesa pakowa³a pude³ka z jedzeniem na bia³o-czerwony wózek. – Przepraszam. Kobieta postawi³a dwa pude³ka ko³o wózka i podesz³a do niego z szerokim uœmiechem. – Co mogê dla pana zrobiæ? – Zastanawiam siê, czy maj¹ tu pañstwo jakieœ s³uchawki, które móg³bym po¿yczyæ. – Zobaczê, co da siê zrobiæ.
Zniknê³a w tylnej czêœci samolotu. Eric obraca³ ma³ego, cienkiego iPoda miêdzy palcami, przypominaj¹c sobie chwilê, kiedy Samir przyniós³ mu go do celi. Muzyka by³a czymœ, co ich ³¹czy³o. Co dla nich obu stanowi³o oparcie. Mo¿e nawet wiêksze ni¿ religia, ¿¹dza zemsty czy mi³oœæ. To do muzyki wracali, kiedy by³o im najtrudniej. Samir chcia³ zrobiæ coœ dla niego przed czekaj¹c¹ go ciê¿k¹ noc¹. Muzyka by³a najlepszym, a mo¿e jedynym, co móg³ mu daæ. – Proszê. Nie s¹ zbyt dobre, ale lepsze to ni¿ nic ‒ powiedzia³a stewardesa, wrêczaj¹c mu parê prostych s³uchawek
z cienkim srebrnym pa³¹kiem i du¿ymi czarnymi nausznikami. – Myœlê, ¿e siê nadadz¹. – Piêknie dziêkujê. Bêd¹ dobre. W³o¿y³ wtyczkê i wróci³ do listy utworów w menu. Przypomnia³y mu siê ostatnie s³owa Samira. Powiedzia³, ¿e wgra³ dla niego utwór. Czajkowskiego. Nazwa³ go arcydzie³em. Siódma symfonia Czajkowskiego. Co jeszcze powiedzia³? „Mo¿e zwróci ci mi³oœæ”. Piêknie to zabrzmia³o. To by³a jedyna pami¹tka, jedyny œlad, jaki mu zosta³ po Samirze. Symfonia. Otworzy³ folder z muzyk¹ kompozytora i zacz¹³ przegl¹daæ utwory. Znalaz³ swoje stare
pliki: drug¹, pi¹t¹ i szóst¹ symfoniê – Patetyczn¹, dwa balety – Jezioro ³abêdzie i Dziadka do orzechów, kilka koncertów fortepianowych i skrzypcowych, Romea i Juliê, muzykê kameraln¹, ale nie siódm¹ symfoniê. By³ przekonany, ¿e nigdy wczeœniej nie s³ysza³ o siódmej symfonii Czajkowskiego. – Co pan powiedzia³? Eric podniós³ wzrok i napotka³ spojrzenie siwow³osego mê¿czyzny. – Ja? Coœ powiedzia³em? Mê¿czyzna skin¹³ g³ow¹.
– Powiedzia³ pan: „Siedem”. – Przepraszam. Mówi³em do siebie. – To interesuj¹ca cyfra. Wa¿na i o bogatej symbolice. Eric poczu³ irytacjê i demonstracyjnie s³ucha³ muzyki. Nie wyj¹³ s³uchawek z uszu i trzyma³ iPoda przed sob¹. – Siódemka jest uniwersalnym znakiem symbolizuj¹cym doskona³oœæ. Albo dope³nienie. Perfekcjê. Eric przypomnia³ sobie, ¿e Samir nazwa³ symfoniê doskona³¹. Wyj¹³ s³uchawki z uszu.
– Interesuj¹ce. Mê¿czyzna ci¹gn¹³ w natchnieniu. – Siedem s³ów Jezusa na krzy¿u, siedem sakramentów w Koœciele katolickim, siedem cnót kardynalnych. W Biblii Jakub s³u¿y siedem lat za Rachelê, a w Apokalipsie œwiêtego Jana mowa o ksiêdze zapieczêtowanej na siedem pieczêci. – Napisa³ pan doktorat o siódemce? Mê¿czyzna siê rozeœmia³. – Nie, ale interesuj¹ mnie symbole. Cyfra siedem jest równie¿ czwart¹ liczb¹ pierwsz¹.
– To akurat wiedzia³em. – Brawo. Matematyka nie jest moj¹ specjalnoœci¹, w przeciwieñstwie do religii. Osmanowie te¿ czcili siódemkê. Po tym, jak zdobyli miasto Bitola w Macedonii, wybudowali siedem minaretów. Je¿eli siê nie mylê, mia³o to miejsce w po³owie XVII wieku. Eric zamar³ i bez s³owa patrzy³ przed siebie. Potem kiwn¹³ mê¿czyŸnie g³ow¹. – Przepraszam. Spojrza³ na iPoda. Czy to by³ szyfr? Czy Samir mia³ na myœli coœ innego? Niemo¿liwe, ¿eby jednemu z najlepszych informatyków œwiata nie
uda³o siê za³adowaæ pliku muzycznego na iPoda. Dlaczego zatem w folderze z muzyk¹ Czajkowskiego nie by³o siódmej symfonii? Wróci³ do g³ównego menu i zacz¹³ przewijaæ foldery. Na samym dole pojawi³ siê nowy.
DLA ERICA
Wci¹gn¹³ powietrze, otworzy³ folder i zobaczy³ pojedynczy plik. Wpatrywa³ siê w niego jak urzeczony.
CZAJKOWSKI NR 7 // KONCERT DLA NADIM
Œwiat wokó³ niego znikn¹³. Podano poczêstunek, ale on go zignorowa³. Co mówi³ Samir? „Mo¿e zwróci ci mi³oœæ”. Bo¿e. Najs³odszy Bo¿e. Siódemka Czajkowskiego to nie symfonia. To Nadim. Antywirus. Samir wgra³ mu na iPoda program antywirusowy. Musia³ wierzyæ, ¿e Eric jakimœ cudem prze¿yje. Wydostanie siê z obozu. Wróci do domu. Sam nied³ugo potem zgin¹³. Jego dziedzictwo zosta³o w cienkiej metalowej p³ytce. Eric zamkn¹³ j¹ w d³oni i wyjrza³ przez okno.
Zobaczy³ b³êkitne niebo. Promienie s³oñca odbija³y siê w skrzyd³ach. Zmêczenie by³o zbyt nêc¹ce, zbyt ostateczne. Nie mog³a ju¿ d³u¿ej walczyæ, skuli³a siê. Przycisnê³a nagie cia³o do œciany. Przed wejœciem na dolny poziom NK by³o prawie zupe³nie ciemno. Wci¹¿ s³ysza³a burzê nad schodami. Podci¹gnê³a kolana pod brodê i opar³a na nich g³owê. Pomyœla³a o starym budziku. Ludzkoœæ siê skoñczy³a. ¯ycie zosta³o unicestwione. Œwiat albo zacznie siê od pocz¹tku, albo poma³u siê podda. Przyroda powoli obumrze, zd³awiona szarym popio³em. Zadr¿a³a. Nie mia³o to znaczenia. Nic ju¿ nie mia³o
znaczenia. Chcia³a tylko spaæ. Mo¿e s³ysza³a g³os dziewczynki, która p³acz¹c, prosi³a j¹, ¿eby nie spa³a. Krzycza³a, ¿e nie wolno jej usn¹æ. Mo¿e czu³a drobne, zimne d³onie, które ni¹ potrz¹sa³y. Ale ona chcia³a spaæ. Usn¹æ i nigdy siê nie obudziæ.
Sztokholm,
Szwecja
Eric nie mia³ ¿adnego baga¿u, od razu wiêc ruszy³ przez pusty punkt celny. Kiedy wyszed³ do hali przylotów, zatrzyma³ siê i rozejrza³. Paul Clinton mia³ na niego czekaæ. Wydawa³o siê to nierzeczywiste. Myœl o agencie FBI w otoczeniu szwedzkich kiosków
Pressbyrån i ¿ó³tych tabliczek z reklamami Arlanda Express by³a dziwaczna. Eric rozejrza³ siê, ale nigdzie go nie widzia³. Ju¿ zacz¹³ mieæ nadziejê, ¿e Paula w ogóle tam nie bêdzie, kiedy zobaczy³ go w ma³ej kawiarni przy wyjœciu. Ich spojrzenia siê spotka³y. Eric opanowa³ chêæ pobiegniêcia w drug¹ stronê i podszed³ do Amerykanina. – On time, nieŸle. Mi³o znów ciê widzieæ. Jak podró¿? – W porz¹dku. Paul podniós³ ze sto³u niebiesk¹ papierow¹ teczkê i wsta³.
– Pojedziemy prosto do szpitala. Z papierkami uporamy siê na miejscu. Ktoœ z ministerstwa spotka siê tam z nami. Wyszli przez obracaj¹ce siê drzwi i ruszyli na parking. Powietrze by³o ciep³e i pachnia³o szwedzkim latem. „Ktoœ z ministerstwa spotka siê tam z nami”. A zatem wszystko zosta³o ju¿ ustalone. Nie by³o odwrotu. Poczu³ z³oœæ. Jak mogli tak po prostu pozbyæ siê swojego obywatela? Nienawidzi³ grubego mê¿czyzny id¹cego przed nim. Jak pertraktowaæ ze Stanami Zjednoczonymi? Jak wyjaœniæ, ¿e zrozumieli wszystko opacznie? I jak szwedzkie w³adze mog¹ ³ykaæ wszystko,
czym siê je karmi? Co siê stanie, jeœli nie podpisze zgody? Je¿eli po prostu odmówi? Pragn¹³ tylko byæ z Hann¹ sam na sam przez kilka minut, tyle, ¿eby zd¹¿yæ przekopiowaæ Nadim. Zerkn¹³ ukradkiem na Paula. Gdyby tylko wiedzieli, ¿e ma w kieszeni antywirusa. Czy powinien im powiedzieæ? Czy móg³ go u¿yæ jako karty przetargowej i w ten sposób zatrzymaæ Hannê w Szwecji? To zbyt ryzykowne. Nadim by³a zbyt ³akomym k¹skiem. Zabraliby mu iPoda, nie pozwalaj¹c podaæ Hannie antywirusa. Zrobi to tylko w ostatecznoœci. Zdecydowa³, ¿e nikomu nie powie o siódmej symfonii Czajkowskiego. Czu³ siê jednak odrobinê lepiej. Nadim dawa³a mu
przewagê. Cokolwiek mia³o to znaczyæ. Kiedy zbli¿yli siê do parkingu, ktoœ odpali³ silnik czarnego volvo V70. Eric zobaczy³, ¿e za kierownic¹ siedzi drugi agent FBI. Ten arogancki. Mê¿czyzna, na którego wpad³, kiedy podczas kontroli na lotnisku wyrzucono go z ma³ego boksu. Paul otworzy³ przed nim tylne drzwi, zawaha³ siê i rozeœmia³. – Przepraszam, odruch starego policjanta. Ja si¹dê z ty³u, ty siadaj z przodu. Przecie¿ nie jesteœ przestêpc¹. Eric otworzy³ drzwi i usiad³ na szarym siedzeniu obok kierowcy. Nie pamiêta³ jego imienia, nie wiedzia³ nawet, czy kiedykolwiek je s³ysza³. Samochód
pachnia³ nowoœci¹. Na pod³odze pod nogami Eric zobaczy³ umowê najmu z wypo¿yczalni Avis. Kierowca skin¹³ mu szybko g³ow¹ i ruszy³ na wstecznym. Paul pochyli³ siê miêdzy siedzeniami. – S³ysza³em, ¿e nieŸle siê spisa³eœ w tej norze. – Prze¿y³em. – Tak. A te szmaty nie. – Szmaty? – Terroryœci. Nie widzia³eœ, jak upieraj¹ siê przy tym, ¿eby nosiæ szmaty na g³owach? We wszystkich pieprzonych kolorach. Ale ja nie narzekam. W ten
sposób ³atwiej ich wypatrzyæ. – Z pewnoœci¹. – You bet. Ale nie mo¿na daæ siê nabraæ. Zdarza siê, ¿e niektórzy z tych ma³ych drani zdejmuj¹ szmatê i wk³adaj¹ garnitur. Albo bluzê Yankees i czapkê z daszkiem. Oni s¹ naprawdê niebezpieczni. Ci zamaskowani. Stukn¹³ w oparcie. – Ale mnie nie nabior¹. Widaæ, ¿e garnitury le¿¹ na nich jak worki po ziemniakach. A oni wszyscy cuchn¹ kebabem. Samochód jecha³ z zawrotn¹ prêdkoœci¹,
minêli zjazd na Kistê. Paul zmieni³ ton i sta³ siê bardziej powa¿ny. – Zdajesz sobie sprawê, ¿e tylko my mo¿emy uratowaæ twoj¹ ¿onê? Nikt inny nie ma takiego doœwiadczenia, je¿eli chodzi o CBRN. – CBRN? – Broñ chemiczn¹, biologiczn¹, radiologiczn¹ i nuklearn¹. Wydaje nam siê, ¿e w tym przypadku w grê mo¿e wchodziæ broñ biologiczna. Mo¿e prototyp terrorystycznego wirusa. – A wiêc wierzycie w moj¹ historiê? – Na pocz¹tku by³em przekonany, ¿e
zmyœli³eœ jak¹œ bajeczkê na zlecenie Hezbollahu. Ale po home runie, jaki pokaza³eœ w Gazie, nie wiem ju¿, co myœleæ. To jednak nie ja mam postawiæ diagnozê, tylko eksperci z Oslo. Je¿eli wszystko siê uda, bêdziemy mogli j¹ przewieŸæ ju¿ dziœ wieczorem. Wszystko ju¿ gotowe. A wiesz, co jest najlepsze? – Nie. – Nie bêdzie ciê to kosztowa³o ani korony. Wystarczy, ¿e podziêkujesz wujowi Samowi. Ericowi zasch³o w gardle. Wyobrazi³ sobie Hannê rozci¹gniêt¹ na stole prosektoryjnym w amerykañskim
wojskowym laboratorium. Dopóki on ¿yje, tak siê nie stanie. Coœ wyrwa³o j¹ ze snu. Ostro¿nie podnios³a g³owê. Pasa¿em w stronê galerii sun¹³ mrok, po³ykaj¹c po drodze wszystkie barwy i kontury. Burza siê skoñczy³a i znów panowa³a cisza.
– Czy ktoœ tam jest?
S³owa potoczy³y siê po czarno-bia³ej kamiennej posadzce i rozp³ynê³y w ciemnoœci. Sekundy mija³y powoli. Nic siê nie dzia³o. Zebra³a siê na odwagê, wziê³a g³êboki oddech i wsta³a. Sz³a w kierunku schodów, kiedy us³ysza³a g³os dziewczynki:
– Hanna.
W jej g³osie by³ strach. Hanna podesz³a
ostro¿nie do otwartych drzwi NK.
– ...aj. Wy...ñ ...ê ...¹d.
G³os by³ s³aby i dobiega³ z oddali. Ka¿de w³ókno nerwowe jej cia³a stawia³o opór. Nie tam. Nie w mrok. Wesz³a.
– ...aj. Wy...ñ ...ê ...¹d.
Echo utrudnia³o zrozumienie s³ów dziewczynki. Mo¿e by³a w niebezpieczeñstwie? Hanna przypomnia³a sobie, ¿e kawa³ek dalej s¹ szerokie schody. Schody prowadz¹ce do dzia³u kuchennego. By³a ju¿ daleko od drzwi, które szybowa³y za jej plecami, przypominaj¹c odleg³y czworok¹t w czarnej pustce. Pod stopami wyczuwa³a schody. Prze³knê³a œlinê i krzyknê³a:
– Tu jestem! Gdzie ty jesteœ?
Kiedy stanê³a na kolejnym stopniu, g³os dziewczynki rozleg³ siê znowu, tym razem g³oœno i wyraŸnie:
– Hanna! Uciekaj. Wydostañ siê st¹d.
Ogarnê³a j¹ panika. To pu³apka. Cofnê³a siê, ale uderzy³a o coœ i upad³a.
– Hanna. Biegnij! Proszê ciê. Biegnij!
Czuj¹c pulsowanie w koœci ogonowej, wsta³a i w ciemnoœci wymaca³a schody. Kiedy wesz³a na ostatni
stopieñ, ponownie zobaczy³a szybuj¹cy w oddali œwietlisty czworok¹t. Wolnoœæ. Wyjœcie. Przyspieszy³a kroku i ruszy³a w stronê œwiat³a, pewna, ¿e z³o jest coraz bli¿ej. Potknê³a siê o jakieœ kartony, zachwia³a, ale odzyska³a równowagê. Z czerni wyodrêbni³a siê sylwetka i stanê³a poœrodku jasnego czworok¹ta. Hanna wci¹gnê³a powietrze i przystanê³a. Œmieræ nie by³a za jej plecami, tylko przed ni¹, jak nieprzebyta œciana oddzielaj¹ca j¹ od wolnoœci. Wiedzia³a, ¿e nigdy nie ucieknie. Nawet nie by³a w stanie próbowaæ, opad³a tylko na pod³ogê i dysza³a. Mê¿czyzna zacz¹³ rosn¹æ i wkrótce wype³nia³ ju¿ ca³y czworok¹t. Szed³ w jej stronê. Wszyscy
troje wiedzieli, ¿e to ju¿ koniec. Naga kobieta na pod³odze poœród kawa³ków szk³a, popio³u i papierów, ma³a dziewczynka w ciemnoœci przy schodach oraz cz³owiek bez twarzy. To koniec. Ona by³a ostatnia.
Skrêcili i zatrzymali siê na jednym z miejsc dla niepe³nosprawnych przed szpitalem Karolinska. Kiedy podeszli do drzwi, Eric nagle zda³ sobie sprawê, ¿e wkrótce zobaczy Hannê. Nie tylko to zrozumia³, ale te¿ poczu³. Czy w ogóle bêdzie w stanie na ni¹ spojrzeæ? Wstyd, strach i niepokój kot³owa³y siê w nim i sprawi³y, ¿e przystan¹³. Oddycha³
g³êboko, próbuj¹c dojœæ do siebie. Paul Clinton zauwa¿y³, ¿e siê zachwia³, i wyci¹gn¹³ rêce: – Co ty wyprawiasz? W jego g³osie równie¿ kry³ siê nerwowy ton. On tak¿e mia³ wiele do stracenia. Podeszli do du¿ych wind, a milcz¹cy kolega Paula nacisn¹³ przycisk. Eric stara³ siê myœleæ jasno, ale zdenerwowanie blokowa³o wszelkie próby. Jak mo¿e zatrzymaæ Hannê w Szwecji? Nie móg³ rzuciæ siê na ni¹ i jej przytrzymaæ. Paul czyta³ mu w myœlach, wyj¹³ niebiesk¹ teczkê i wyci¹gn¹³ z niej kartkê z mnóstwem tekstu. W prawym górnym rogu widnia³y
charakterystyczne trzy korony – logo kancelarii rz¹du. – Zanim wejdziemy na górê, musisz to podpisaæ. Olej wszystko, co jest napisane drobnym drukiem. Ten papier uprawnia nas do przeniesienia jej do kliniki specjalnej w Norwegii. Poda³ mu kartkê i zielony d³ugopis z logo Grand Hotelu. – Ch³opaki z rz¹du czekaj¹ na górze, potrzebny im tylko twój podpis. Myœl, ¿e od Hanny dzieli go tylko kilka piêter, rozwia³a wszelkie w¹tpliwoœci. Wzi¹³ kartkê i spojrza³ na ni¹ niewidz¹cym wzrokiem. Przyjecha³a
winda, pielêgniarka wytoczy³a z niej du¿e ³ó¿ko i wszyscy trzej weszli do œrodka. Drzwi siê zamknê³y. Paul nacisn¹³ guzik siódmego piêtra. Eric sta³, trzymaj¹c w jednej rêce kartkê, a w drugiej d³ugopis. Siódme piêtro ‒ to nie tam wczeœniej le¿a³a. Musieli j¹ przenieœæ. Zniecierpliwiony Paul nachyli³ siê nad nim. – Tu. Podpisz w tym miejscu. – A jeœli odmówiê? Agent FBI nacisn¹³ przycisk STOP i winda zatrzyma³a siê z szarpniêciem. Kolega Paula zadzia³a³ b³yskawicznie. Chwyci³ Erica za ramiona i trzyma³ jak w imadle. Paul spojrza³ mu w oczy.
– Pos³uchaj mnie, ty gnoju. Jesteœ tu tylko dlatego, ¿e powiedzia³em Mossadowi, ¿eby ciê wypuœcili. Warunek by³ taki, ¿e bêdziesz wspó³pracowa³. Je¿eli tego nie podpiszesz, zje¿d¿amy na dó³ i zabieramy ciê do lasu. Twarz Paula by³a tak blisko, ¿e Eric móg³ zobaczyæ ka¿dy w³osek w nosie i ka¿dy czerwony por na twarzy. Czuæ by³o od niego kaw¹. – Nie myœl sobie, ¿e ciebie potraktujemy lepiej ni¿ te szmaty. Je¿eli Michael dostanie woln¹ rêkê, bêdziesz b³aga³, by pozwolono ci podpisaæ ten pierdolony papier. Gwarantujê, ¿e lepiej
bêdzie, jeœli zrobisz to od razu. Wyprostowa³ siê i wsun¹³ koszulê w spodnie. Michael zwolni³ uœcisk. – Poza tym zyskasz na czasie. Ka¿da stracona sekunda mo¿e wiele kosztowaæ twoj¹ ¿onê. Eric nie by³ w stanie d³u¿ej siê opieraæ. Skoñczy³y mu siê pomys³y. Przy³o¿y³ kartkê do œciany windy i podpisa³. Paul wyrwa³ mu dokument. – Cholernie m¹dra decyzja. Nacisn¹³ przycisk windy. – D³ugopis mo¿esz zatrzymaæ.
Winda ruszy³a. Kiedy znaleŸli siê na siódmym piêtrze, drzwi otworzy³y siê z cichym brzêkniêciem. Jak tylko wysiedli, Paul wyj¹³ komórkê, gestem da³ znaæ, ¿eby zaczekali, i wybra³ jakiœ numer. Ktoœ odebra³, a wtedy Paul odwróci³ siê ty³em i zacz¹³ rozmawiaæ œciszonym g³osem. Eric rozejrza³ siê dooko³a. Po obu stronach by³y drzwi z mlecznego szk³a. Te po prawej by³y zaopatrzone w zielon¹ tabliczkê z napisem „I 61. Obserwacja”. Te po lewej mia³y podobn¹ tabliczkê, z napisem „I 62. Oddzia³ zamkniêty”. Pod tabliczk¹ wywieszono szereg instrukcji dotycz¹cych ochraniaczy na buty, g³owê i usta. Do szk³a przyczepiony by³ czerwony symbol na
bia³ym tle, oznaczaj¹cy ochronê przed zaka¿eniem. Eric zna³ go z filmów – okr¹g, a na nim trzy otwarte okrêgi, przypominaj¹ce plamy po kubku z kaw¹. Obok groŸnego znaku umieszczono ¿ó³to-czarny trójk¹t informuj¹cy, ¿e w pomieszczeniu s¹ butle z gazem. Paul zakoñczy³ rozmowê i zdenerwowany odwróci³ siê w ich kierunku. – Kretyn z Ministerstwa Spraw Zagranicznych zszed³ sobie po kawê. Zaczekamy tutaj, nie ma sensu wchodziæ bez niego. Eric przeczesa³ w³osy d³oni¹. – Czy doktor Wethje tu jest?
Paul pokiwa³ g³ow¹. – Ma byæ. Zak³adam, ¿e ten facet z ministerstwa ju¿ z nim rozmawia³. Winda brzêknê³a i otworzy³y siê jedne drzwi. Ukaza³ siê w nich mê¿czyzna o jasnych, rzadkich w³osach i w okr¹g³ych okularach. By³ wyraŸnie zdenerwowany. Podszed³ do trójki czekaj¹cej pomiêdzy szklanymi drzwiami i wyci¹gn¹³ rêkê do Erica. – Witamy w domu. Nazywam siê Martin Abrahamsson. Pracujê w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Eric uœcisn¹³ mu d³oñ.
– Naprawdê bardzo mi przykro z powodu stanu zdrowia pañskiej ¿ony. Mam nadziejê, ¿e amerykañscy lekarze bêd¹ w stanie jej pomóc. Eric nie odpowiedzia³, patrzy³ tylko na niego pustym wzrokiem. Mê¿czyzna wygl¹da³ niepewnie, jakby chcia³ powiedzieæ coœ jeszcze, ale wtedy odezwa³ siê Paul. – Mister Abrahamsen, oto pe³nomocnictwo dla pana. Signed, sealed and delivered. Poda³ dokument Abrahamssonowi, ten zaœ uwa¿nie przygl¹da³ siê podpisom, wci¹¿ z wyraŸnym namys³em. Zdaje siê, ¿e Paul wyczu³ jego niepewnoœæ
i odchrz¹kn¹³. – Drodzy panowie. Proponujê, ¿ebyœmy porozmawiali z lekarzem i zadecydowali, jak ma byæ przeprowadzony transport. Otworzy³ drzwi prowadz¹ce na oddzia³ zamkniêty. Martin Abrahamsson patrzy³ jeszcze przez chwilê na Erica, po czym pod¹¿y³ za Amerykanami. Eric z pocz¹tku siê nie ruszy³, nie móg³ zebraæ w sobie si³y, by wejœæ do œrodka. Pozostali zak³adali ochraniacze na buty i myli rêce. W koñcu Paul zwróci³ na niego uwagê. – Hej. No chodŸ. Czas spotkaæ siê z ¿onk¹.
Eric wolnym krokiem wszed³ w d³ugi korytarz podobny do tego, który przemierza³, kiedy po raz pierwszy odwiedza³ Hannê. Przypomnia³ sobie rozz³oszczon¹ pielêgniarkê i wielkiego ochroniarza Securitasu. Na oddziale panowa³a cisza, pali³o siê przyciemnione œwiat³o. Eric wzi¹³ dwa niebieskie ochraniacze i naci¹gn¹³ je na buty. Paul wygl¹da³, jakby siê trochê odprê¿y³, ale Martin Abrahamsson nadal wydawa³ siê zestresowany. Michael mia³ kamienn¹ twarz. Od czasu ich spotkania w samochodzie na lotnisku nie powiedzia³ ani s³owa. Paul teatralnym gestem wskaza³ rêk¹ korytarz.
– Shall we?
Ruszyli, a Martin Abrahamsson przegl¹da³ papiery. Nie odwracaj¹c siê, Paul krzykn¹³: – O ile dobrze pamiêtam, to pokój 115. Drzwi otworzy³y siê z trzaskiem i na korytarz wysz³o kilka osób. W pierwszej chwili Eric rozpozna³ tylko Thomasa Wethje. B³ysnê³o i rozpêta³a siê wrzawa. Thomas powiedzia³ coœ g³oœno, wygl¹da³ na zdenerwowanego. Eric skrzywi³ siê, kiedy oœlepi³ go
b³ysk flesza. Nagle ktoœ zacz¹³ krzyczeæ, raz za razem. Eric od razu rozpozna³ ten g³os. Jens! Zrobi³ krok w bok i dostrzeg³ przyjaciela z rozczochranymi blond w³osami, ubranego w zielone mokasyny, ¿ó³te spodnie i koszulê w kolorze ultramaryny. Sta³ na szeroko rozstawionych nogach przed poblad³ym Martinem Abrahamssonem i przyciska³ mu do twarzy legitymacjê prasow¹ z ¿ó³toczerwonym logo „Aftonbladet”. Z przesadn¹ agresj¹ wykrzykiwa³ pytania: – Czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych mo¿e potwierdziæ, ¿e szwedzki rz¹d sprzedaje chor¹
obywatelkê amerykañskiemu FBI? Czy mo¿e potwierdziæ, ¿e próbuje siê za¿egnaæ ryzyko epidemii, pozbywaj¹c siê pacjentki, zamiast j¹ leczyæ? Czy mo¿e potwierdziæ, ¿e rz¹d pod wp³ywem antysemickich nacisków jest gotów j¹ deportowaæ? Martin Abrahamsson cofa³ siê, próbuj¹c os³oniæ twarz przed blaskiem fleszy. Za Jensem sta³o dwóch fotografów, brunetka w skórzanej kurtce i ch³opak w podkoszulku i z t³ustymi w³osami. Aparaty pstryka³y niczym karabiny maszynowe. – What the fuck! Paul odwróci³ siê i wlepi³ w Erica
wœciek³e spojrzenie. – To twoja sprawka! Ty cholerny idioto. Martin Abrahamsson otworzy³ na oœlep jakieœ drzwi i wymkn¹³ siê z zamieszania. Eric zd¹¿y³ zobaczyæ, jak trzês¹cymi siê palcami wybiera jakiœ numer na komórce. Uwaga Jensa zwróci³a siê w stronê Amerykanów. – Kto jest twoim prze³o¿onym? Czy amerykañska ambasada wie, ¿e FBI próbuje uprowadziæ szwedzk¹ obywatelkê? Paul odepchn¹³ rêk¹ jeden z aparatów. – Spieprzaj.
Próbowa³ min¹æ Jensa, ¿eby dostaæ siê do pokoju Hanny, ale dziennikarz by³ ros³y i uparty. Thomas Wethje obszed³ fotografów i stan¹³ ko³o Erica. Po³o¿y³ mu d³oñ na ramieniu i wskaza³ g³ow¹ agentów, którzy, kln¹c, stali w deszczu fleszy. – Wszystko bêdzie dobrze. Zobaczymy, jakie wytyczne otrzyma ch³opak z ministerstwa. Nie musieli d³ugo czekaæ. Drzwi siê otworzy³y i wyjrza³ zza nich Martin Abrahamsson. Skin¹³ na Paula i Michaela. Jens i fotografowie dali im spokój i zostali na œrodku korytarza. Za agentami FBI zamknê³y siê drzwi
i rozpoczêli spotkanie kryzysowe z przedstawicielem ministerstwa. Sprawy nie posz³y po myœli Paula. Jens musia³ dostaæ wiadomoœæ, któr¹ Eric wys³a³ tu¿ przed startem. Wkroczenie „Aftonbladet” zmieni³o uk³ad si³. Czwarta w³adza w pañstwie pokaza³a siê od najlepszej strony. Dopiero teraz Eric spojrza³ Jensowi w oczy. Jens szybko skin¹³ g³ow¹. Eric uœmiechn¹³ siê blado i odpowiedzia³ skinieniem. Paul wyszed³ na korytarz. Mia³ zaciœniête piêœci i by³ czerwony na twarzy. Bez s³owa min¹³ Erica. Tu¿ za nim szed³ Michael ‒ przechodz¹c obok Erica, potr¹ci³ go. Szklane drzwi z trzaskiem zamknê³y siê za nimi. Kiedy na korytarzu pojawi³ siê Martin Abrahamsson,
wygl¹da³ na spokojniejszego. Podszed³ do Erica. – Rozmawia³em z szefow¹ i, niestety, muszê pana powiadomiæ, ¿e nie mo¿emy poprzeæ deportacji pañskiej ¿ony. Mam nadziejê, ¿e nie bêdzie to dla pana zbyt du¿y cios. Jestem pewien, ¿e szwedzka s³u¿ba zdrowia te¿ bêdzie w stanie jej pomóc. Na twarzy Erica pojawi³ siê niewyraŸny uœmiech. – Jestem tego samego zdania. Co siê stanie z naszymi amerykañskimi przyjació³mi? – Jad¹ prosto na Arlandê. Od tej pory
bêd¹ u nas persona non grata. Proszê przekazaæ dziennikarzowi, ¿e ministerstwo nie bêdzie w ¿aden sposób komentowaæ tych wydarzeñ. Proszê nas w to nie mieszaæ. Powodzenia. Dziarskim krokiem ruszy³ w kierunku wyjœcia i znikn¹³. Eric zwróci³ siê do Thomasa Wethje. – Jak siê czuje moja ¿ona? – Chcia³bym mieæ dobre wiadomoœci, ale, niestety, nie mam. Pañska ¿ona zdecydowanie nie czuje siê dobrze. Zaczêli iœæ w stronê Jensa. – Czyli?
– Nadal jest w œpi¹czce, a poza tym ma arytmiê. Jest bardzo wycieñczona, parametry ¿yciowe nie wykazuj¹ poprawy i jak dot¹d nie widzimy ¿adnych ró¿nic miêdzy przebiegiem choroby u niej i u Matsa Hagströma. Wie pan, ¿e go straciliœmy? Eric pokiwa³ g³ow¹. – Jak to mo¿liwe, ¿e on umar³, a Hanna nie? – Nie jesteœmy do koñca pewni. Kiedy wirus atakuje najwa¿niejsze organy, cia³o jest obci¹¿one. Mats sobie z tym nie poradzi³. Hanna jak dot¹d wytrzyma³a.
Podeszli do Jensa, który w³aœnie dziêkowa³ obu swoim kolegom. – A nie mówi³em? Nie musieliœcie nawet mieæ kart pamiêci w aparatach. Raz jeszcze dziêki. Do zobaczenia. Kobieta w skórzanej kurtce uœcisnê³a go. Potem ruszyli korytarzem, kobieta, id¹c, nuci³a coœ pod nosem. Kiedy drzwi siê zamknê³y, trzej mê¿czyŸni patrzyli na siebie bez s³owa. Eric zauwa¿y³, ¿e stoj¹ pod drzwiami pokoju numer 115. Poszuka³ wzroku przyjaciela. – Czeœæ, Jens. – Czeœæ. Jak tam u ciebie?
– Burzliwie. A u ciebie? – Niespokojnie. Zamilkli ponownie. Jens przejecha³ d³oñmi po twarzy, widaæ by³o, ¿e jest bardzo zmêczony. Nastêpnie znów spojrza³ na Erica. – Masz? – Co takiego? – Antywirusa. Pytanie zaskoczy³o Erica. Czy w g³osie Jensa kry³a siê ironia? – Mam.
Pogrzeba³ w kieszeni, znalaz³ iPoda i wyj¹³. – Jest tutaj, poœród symfonii i menuetów. – Co zamierzasz z nim zrobiæ? – Zamierzam za³adowaæ go do Mind Surfu i przerzuciæ na ni¹. Jens pokiwa³ g³ow¹. – Dobrze. A co ja mogê zrobiæ? Niewiarygodne. Jens musia³ byæ zdesperowany, gotów przetestowaæ cokolwiek, nawet cyfrowego antywirusa. Eric odwróci³ siê
z triumfem do Thomasa Wethje. Lekarz pokrêci³ g³ow¹. – W³aœnie rozpoczêliœmy testy z lekiem przeciwwirusowym centric novatrone. W ci¹gu paru dni bêdziemy wiedzieli, czy przynosi to jakiœ efekt. To zmodyfikowana wersja, pok³adam w niej spore nadzieje ‒ przeci¹ga³ s³owa. – Pamiêtam pana teoriê o wirusie komputerowym. To jednak niemo¿liwe, ¿eby cz³owiek siê nim zarazi³. Dlatego te¿ hipoteza, ¿e mo¿na j¹ wyleczyæ programem antywirusowym, jest kompletnie absurdalna. Absurdalna i nieprawdopodobna. Jens po³o¿y³ d³oñ na ramieniu lekarza.
– Wiem, ¿e trudno panu uwierzyæ w tê historiê, dlatego zapytam inaczej: czy naprawdê myœli pan, ¿e pod³¹czenie Hanny do komputera Erica mo¿e byæ dla niej groŸne? I tak ju¿ po³¹czyliœcie j¹ tam z ca³ym mnóstwem maszyn. ‒ Skin¹³ g³ow¹ w kierunku zamkniêtej sali. – Jedna wiêcej nie robi chyba ró¿nicy? – I tu siê pan myli. Aktywnoœæ mózgowa Hanny jest bardzo w¹t³a i najmniejsze zak³ócenie mo¿e jej zaszkodziæ. Zapomnijcie o tych kosmicznych historiach i poczekajmy na lek. Eric nie móg³ powstrzymaæ z³oœci. – Nie rozumie pan, doktorze? Nie
mo¿emy czekaæ. Przez kilka tygodni testowaliœcie ka¿de mo¿liwe gówno. Jeden wasz pacjent ju¿ zmar³. Jakie jest prawdopodobieñstwo, ¿e ten lek zadzia³a, skoro wszystko inne zawiod³o? Lekarz wytrzyma³ jego spojrzenie. – A dlaczego pana metoda mia³aby byæ lepsza? – Dlatego, ¿e to coœ zupe³nie innego. Nowego. ‒ Splót³ rêce. – Naprawdê uwa¿am, ¿e mo¿emy j¹ uratowaæ. Mówiê szczerze. To niekonwencjonalne. Bez w¹tpienia kompletnie szalone. Ale zjeŸdzi³em ca³y œwiat, ¿eby zdobyæ ten cholerny program. Jestem jej mê¿em. Kocham j¹. Co mamy do stracenia?
Thomas Wethje spojrza³ w sufit. Sta³ w bezruchu z wygiêt¹ szyj¹ i wydawa³ siê studiowaæ ¿³obienia p³ytek. Wreszcie opuœci³ g³owê i spojrza³ na nich. Najpierw na Jensa, a póŸniej na Erica. – Naprawdê myœlicie, ¿e to realna mo¿liwoœæ? Jens pokiwa³ g³ow¹. – Eric nie jest idiot¹. A je¿eli nie sprawdzimy wszystkiego, to co nam pozostanie? Lekarz roz³o¿y³ rêce. – Testujê centric novatrone, ale je¿eli
nie zadzia³a, w moim arsenale nic ju¿ nie zostanie. Wtedy pozostan¹ ju¿ tylko magiczne formu³ki i... – westchn¹³ z rezygnacj¹ – science fiction. Przynieœcie tu wasz program i ca³y sprzêt, którego potrzebujecie. Zanim jednak wykonacie jakikolwiek zabieg, szczegó³owo mi wyjaœnicie, co zamierzacie zrobiæ. Je¿eli bêdzie to coœ, co mo¿e zaszkodziæ mojej pacjentce albo pogorszyæ jej stan, nie wyra¿ê zgody. Eric skin¹³ g³ow¹. – Tak siê nie stanie. Dziêki, ¿e jest pan gotów uwierzyæ w coœ tak naci¹ganego. Lekarz pokrêci³ g³ow¹.
– Nie, Ÿle mnie zrozumia³eœ. Ani przez sekundê nie myœla³em, ¿e to wirus komputerowy wywo³a³ chorobê Hanny Söderqvist. Ale dopóki nie zobaczê, ¿e jej szkodzicie, pozwolê wam próbowaæ. To samo powiedzia³bym, gdybyœcie chcieli zawiesiæ jej nad ³ó¿kiem gwiazdê Dawida, po³o¿yæ czosnek pod poduszk¹ albo zaprosiæ rabina, ¿eby jej czyta³. Robiê to dla pana, Ericu. Gdybyœmy nie daj Bo¿e j¹ stracili, nie bêdzie pan musia³ wyrzucaæ sobie, ¿e nie spróbowa³ wszystkiego. Wola³bym jednak, ¿ebyœmy nie mieszali do tego reszty personelu. Nie wpiszê te¿ tego do karty. Je¿eli potem ktokolwiek bêdzie mówi³, ¿e siê na to zgodzi³em, zaprzeczê. Zrozumiano?
Eric pokiwa³ g³ow¹ i spojrza³ podekscytowany na Jensa. – Zostanê i omówiê wszystko z doktorem. Ty pojedŸ do mnie do domu i przywieŸ akcesoria do Mind Surfu. Napiszê ci, czego mi potrzeba. Rozejrza³ siê, szukaj¹c kartki. Thomas Wethje wrêczy³ mu notatnik i ma³y zielony d³ugopis. Eric zapisa³ ca³¹ stronê i poda³ j¹ Jensowi. – Dam ci jeszcze klucze. Uderzy³ siê w czo³o. – Nie... Cholera. Nie mam ich.
Przez kilka sekund sta³ bezradnie. Jens po³o¿y³ mu d³oñ na ramieniu. – Stary, mam te klucze, odk¹d w czasie œwi¹t podlewa³em u was kwiaty. Muszê tylko pojechaæ po nie do domu. – Œwietnie! Ale ostrzegam, sporo tego. Dasz sobie radê sam? Jens pokiwa³ g³ow¹, w³o¿y³ kartkê do kieszeni i wyszed³. Eric zwróci³ siê do lekarza: – Czy mo¿emy gdzieœ usi¹œæ? Spróbujê wyjaœniæ, co zamierzam zrobiæ. Thomas pokrêci³ g³ow¹.
– Nie ma poœpiechu. Pana przyjaciel pewnie wróci nie wczeœniej ni¿ za godzinê. Wyci¹gn¹³ rêkê i otworzy³ drzwi pokoju 115. – Zanim us³yszê o programach komputerowych, s¹dzê, ¿e powinien pan posiedzieæ chwilkê u tej pani. Eric poczu³ ucisk w gardle. Celowo odwleka³ w czasie ponowne spotkanie. – Musi pan za³o¿yæ fartuch, rêkawiczki i FFP3. – Co takiego?
– Maskê na twarz. Jest tam, w pudle. I proszê nic nie zdejmowaæ, kiedy bêdzie pan u niej. Lekarz puœci³ drzwi, które cicho siê za nim zamknê³y. Eric zosta³ sam w ma³ym przedpokoju. Za³o¿y³ os³onê, prze³kn¹³ œlinê i wszed³ do œrodka. W pomieszczeniu by³o prawie ciemno, nie licz¹c s³abego górnego œwiat³a i ma³ej lampki do czytania stoj¹cej przy samotnym ³ó¿ku. Sta³o w rogu pokoju, przy oknie z zaci¹gniêtymi zas³onami. Respirator rytmicznie pstryka³ i posykiwa³, a przez dwa czarne ekrany przelatywa³y miêkkie, niebieskie linie. W powietrzu unosi³ siê zapach œrodków
czystoœci. Eric st¹pa³ po cichu, jakby nie chcia³ jej obudziæ, i przez ca³¹ drogê do ³ó¿ka wstrzymywa³ oddech. Maseczka uciska³a mu nos. Kiedy zobaczy³ Hannê, wszystkie hamulce puœci³y i zacz¹³ p³akaæ. By³ to gwa³towny p³acz, który wzbiera³ przez ostatni¹ dobê, wczeœniej prawie nie znajduj¹c ujœcia. Teraz ³zy sp³ywa³y po policzkach i Eric mocno œcisn¹³ srebrn¹ porêcz ³ó¿ka. – Kochanie, moje s³odkie kochanie. Przepraszam. Przepraszam ciê za wszystko, co zrobi³em. S³owa wyp³ywa³y z niego równie niekontrolowanie co ³zy, mamrota³ i la³o
mu siê z nosa. Le¿¹ca na ³ó¿ku Hanna wygl¹da³a tak piêknie. Jak porcelanowa lalka. Œpi¹ca Królewna. Jej rêce spoczywa³y na ko³drze, szczup³e d³onie by³y splecione jak do modlitwy. Eric prze³kn¹³ œlinê i spróbowa³ dojœæ do siebie. Usiad³ na krzeœle przy ³ó¿ku. Poprawi³ ko³drê, a nastêpnie delikatnie pog³adzi³ jej policzek wierzchem obleczonej w rêkawiczkê d³oni. – Jestem tutaj – szepn¹³. – I nigdy wiêcej ciê ju¿ nie zostawiê. Nigdy, przenigdy. Pomieszczenie by³o ogromne. Przypomina³o hangar. Wszystko – œciany, pod³oga, sufit – by³o oœlepiaj¹co bia³e. Le¿a³a na
metalowym ³ó¿ku poœrodku pomieszczenia. Jak na o³tarzu. Le¿a³a na o³tarzu niczym bogini. Œwi¹tynia! Tak jest, znajdowa³a siê w œwi¹tyni. Nie by³o tu ¿adnych okien, ¿adnych mebli, nie licz¹c stalowego o³tarza. Próbowa³a podnieœæ g³owê, ale poczu³a opór. By³a przypiêta. Bia³e pasy przytrzymywa³y piersi, taliê, kolana i kostki. Choæ by³a wiêŸniem i wiedzia³a, ¿e jest w niebezpieczeñstwie, ta sytuacja dzia³a³a na ni¹ uspokajaj¹co. Zbli¿a³o siê coœ cudownego. Coœ, o czym marzy³a. W³aœnie po to znalaz³a siê w tym miejscu. Wszystko by³o w równowadze. Dom towarowy NK i zbli¿aj¹ca siê do niej sylwetka by³y
tam niczym odleg³y sen. Mê¿czyzna jednak nie wydawa³ siê ju¿ przera¿aj¹cy. Teraz czu³a, ¿e za nim têskni. Têskni³a za cz³owiekiem bez twarzy.
Drzwi na oddzia³ otworzy³y siê z hukiem i Jens wprowadzi³ nosze wype³nione kartonami i foliowymi torebkami. Thomas Wethje ruszy³ na pomoc. – Proszê wwieŸæ to wszystko do jej pokoju. Kiedy wjechali, Jens kiwn¹³ g³ow¹ do Erica i przez maseczkê wysapa³:
– To ma byæ parê rzeczy? W mieszkaniu ju¿ prawie nic nie zosta³o. Pozwoli³em sobie otworzyæ okno, w œrodku by³ zaduch. A o kwiatach mo¿esz zapomnieæ. Doktor Wethje pojawi³ siê tu¿ za jego plecami. Spojrza³ z pow¹tpiewaniem na pud³a. Byæ mo¿e zmieni³ zdanie. Eric ju¿ mia³ coœ powiedzieæ, kiedy drzwi otworzy³a krótkow³osa pielêgniarka. Popatrzy³a na nich, nic nie rozumiej¹c. Lekarz obrzuci³ Erica szybkim spojrzeniem, a nastêpnie kiwn¹³ udrêczony g³ow¹ w stronê pielêgniarki. – Czeœæ, Pia, wszystko w porz¹dku. Wygl¹da na to, ¿e wypróbujemy nowe
EKG. W koñcu. Niska kobieta spojrza³a z pow¹tpiewaniem na spiêtych mê¿czyzn otaczaj¹cych nosze pe³ne kartonów i reklamówek z supermarketu ICA. Wreszcie siê odezwa³a: – Nowe EKG? G³os lekarza nabra³ ostrzejszego tonu. – Tak jest. By³bym wdziêczny, gdybyœ zajê³a siê Lannerstedtem spod stosiedemnastki. Skar¿y³ siê na ból g³owy. A przy nadciœnieniu i lekach, które przyjmuje... Kobieta sta³a jeszcze przez chwilê,
wpatruj¹c siê w nosze, po czym pokrêci³a g³ow¹ i wysz³a na korytarz. Thomas zwróci³ siê do Erica. – Pia to dobra dziewczyna. W koñcu bêdê musia³ jej powiedzieæ, czym... czym siê zajmujemy. – Pan decyduje. Byle tylko nie rozpêta³o siê piek³o i nikt nas nie powstrzyma³, nim skoñczymy. Lekarz nie odpowiedzia³. Wci¹¿ wygl¹da³ sceptycznie, ale kiedy wprowadzali nosze do pomieszczenia, nie odezwa³ siê ani s³owem. Stanêli równolegle do ³ó¿ka, a Eric od razu zacz¹³ przetrz¹saæ pud³a i torby. W najwiêkszym kartonie znalaz³
komputer. Pod³¹czenie systemu, znalezienie w³aœciwych kabli i przed³u¿aczy i po³¹czenie wszystkich piêædziesiêciu przewodów he³mu sensorowego z konwerterem zajê³o mu mniej wiêcej godzinê. Siostra Pia kr¹¿y³a wokó³ pokoju, a¿ wreszcie Thomas Wethje poszed³ z ni¹ do gabinetu i wszystko jej powiedzia³. Przepracowa³ z ni¹ wiele lat i zapewnia³, ¿e mo¿na na niej polegaæ. Jens siê niecierpliwi³. – Jak idzie? – Powoli koñczê. Wzi¹³eœ nano¿el, prawda? Jens pokiwa³ g³ow¹ i zacz¹³ przegl¹daæ reklamówki.
– Tutaj. Wy³owi³ ma³¹ tubkê po³yskuj¹cego fioletowego ¿elu. Zjawi³ siê doktor Wethje, w rêku trzyma³ podk³adkê do pisania. – Pia, tak jak i ja, nic nie zrozumia³a z tych kosmicznych historii, ale szanuje fakt, ¿e pan w nie wierzy. Nie bêdzie robi³a problemów. – Dziêkujê. – Spokojnie. Teraz muszê jeszcze pobraæ kilka próbek. Tak jak mówi³em, od kilku godzin testujê zmodyfikowan¹ wersjê leku antywirusowego centric
novatrone. Ten nowy preparat zosta³ w³aœnie dopuszczony do u¿ytku klinicznego. Stosujemy go jako pierwsi w Europie. Eric spojrza³ na niego znad kabli, które splata³, siedz¹c na pod³odze. – Jako pierwsi? Brzmi niepokoj¹co. Lekarz uœmiechn¹³ siê s³abo. – Tak, niestety nie zosta³ wyprodukowany w piwnicy terrorystów. Stworzy³ go jeden z najwiêkszych koncernów farmaceutycznych na œwiecie, nic dziwnego, ¿e siê pan martwi.
– Tu mnie pan ma. Ale rozumiem, ¿e wie pan, co robi? – Wiem. Mam hipotezê dotycz¹c¹ sposobu rozmna¿ania wirusa. Je¿eli siê potwierdzi, centric novatrone mo¿e naprawdê pomóc. Podszed³ do Hanny i zacz¹³ wklepywaæ polecenia na ma³ej klawiaturze tu¿ pod czarnymi ekranami. Eric wysun¹³ krzes³o i usiad³ przy noszach, które teraz pos³u¿y³y jako prowizoryczny stolik pod komputer. Nacisn¹³ przycisk start i us³ysza³, jak ruszaj¹ wentylatory serwera ustawionego na pod³odze pod noszami. Ekran zamigota³ i zacz¹³ wyliczaæ sterowniki. Eric wzi¹³ do rêki
ma³¹ tubkê ¿elu i podszed³ do Hanny. Doktor Wethje sta³ obok niego i coœ zapisywa³. – Lek jeszcze nie zacz¹³ dzia³aæ, ale lada chwila powinniœmy zobaczyæ efekty. A u was? Eric otworzy³ tubkê i odgarn¹³ Hannie w³osy z twarzy. – Na³o¿ê ¿el. Zanim zaczniemy, przez pó³ godziny powinien siê wch³aniaæ. – Rozumiem. I wci¹¿ nie satysfakcjonuje mnie streszczenie sk³adu tej mazi. – Wiem, ale mówi³em ju¿, ¿e to nie ja go stworzy³em. I nie uda³o mi siê
skontaktowaæ z profesorem Uniwersytetu Kioto. Jesteœmy w ró¿nych strefach czasowych. Ale wykaz sk³adników, który poda³em dla poprzedniej wersji, powinien byæ zgodny w dziewiêædziesiêciu piêciu procentach. Poza tym zatwierdzi³ go japoñski odpowiednik G³ównego Zarz¹du Zdrowia i Opieki Spo³ecznej. – A meduzy? – No tak, meduzy. Naturalny sk³adnik z morza. Nie mog¹ zaszkodziæ. – Nie wiem, nie bardzo mi siê to podoba. Thomas Wethje przestawi³ ekrany obok
Hanny i przecisn¹³ siê ko³o Erica. – Muszê znieœæ trochê danych do laboratorium. Macie numer mojego pagera, a Pia jest tu, na oddziale. Powodzenia. – Dziêkujê. Zaczniemy za jakiœ kwadrans. – Okej, przekonamy siê, czy zd¹¿ê. Najwa¿niejszy dla mnie jest test leku. Bez urazy dla tego, co pan tu robi. Eric uœmiechn¹³ siê s³abo. – Jasne. Kiedy lekarz wyszed³, Eric zacz¹³
wmasowywaæ po³yskuj¹cy ¿el w nasadê w³osów Hanny. Przypomnia³ sobie, jak robi³ to poprzednim razem. Pyta³a o masa¿. Œmia³a siê i cieszy³a. Przymila³a. On zaœ, zamiast siê z ni¹ kochaæ, pod³¹czy³ j¹ do systemu i zarazi³ œmiertelnym wirusem. Przejecha³ palcami po jej uszach, po czole i po ca³ej skórze. Nastêpnie z powrotem zakrêci³ tubkê i wytar³ rêce w serwetkê. Wróci³ do klawiatury i uruchomi³ Mind Surf. Jens siedzia³ cicho na jednym z krzese³ dla goœci, byæ mo¿e zasn¹³. Dziesiêæ minut póŸniej wszystko by³o gotowe do startu. Teraz pozostawa³o jednak najwa¿niejsze. Sprawdzenie, czy Nadim naprawdê mo¿e pokonaæ Monê.
Eric wiedzia³, ¿e komputer z Mind Surfem jest zara¿ony. Jeœli za³aduje antywirusa na serwer, program powinien wyszukaæ Monê i j¹ usun¹æ. Nie jest to ³atwe zadanie, zwa¿ywszy na to, ¿e wirus siê maskowa³, mutowa³ w czasie rzeczywistym i z pewnoœci¹ by³ wyposa¿ony w szereg zupe³nie mu nieznanych mechanizmów obronnych. Wyj¹³ ma³ego iPoda i pod³¹czy³ go do portu USB w komputerze. Odtwarzacz pojawi³ siê na ekranie jako dysk zewnêtrzny, Eric zaœ z rosn¹cym zdenerwowaniem zacz¹³ szukaæ bezcennego pliku.
CZAJKOWSKI NR 7 // KONCERT DLA NADIM
Waha³ siê przez kilka sekund, zanim nacisn¹³ enter. Je¿eli wyskoczy jakiœ b³¹d albo plik bêdzie uszkodzony, ca³a nadzieja przepadnie. Po raz kolejny mia³ zdrapaæ los. Dopóki plik widnia³ na ekranie, dopóty ¿y³a nadzieja. Spojrza³ na Hannê. ¯el b³yszcza³ na jej czole niczym aureola. Wkrótce za³o¿y jej he³m sensorowy i pod³¹czy do Mind Surfu. Wszystko jednak zale¿a³o od tego, czy antywirusowy program Samira zadzia³a. Kursor myszki dr¿a³ na siódmej
Czajkowskiego. Czas wys³uchaæ ostatniej symfonii mistrza. Poœmiertnej. Nacisn¹³ enter. Oboje – cz³owiek bez twarzy i ma³a dziewczynka – ubrani byli na bia³o. Jej w³osy nie by³y ju¿ rozczochrane, tylko piêknie wyszczotkowane i przewi¹zane szerok¹ opask¹. Mê¿czyzna mia³ bia³e rêkawiczki. Jedn¹ rêk¹ trzyma³ dziewczynkê, w drugiej mia³ dziwny przedmiot. Sto¿kowaty prêt, ostry z jednej strony, a zaokr¹glony z drugiej ‒ by³ urzekaj¹co piêkny, niepodobny do niczego, co widzia³a wczeœniej. Mê¿czyzna mia³ na sobie garnitur, dziewczynka zaœ cienk¹ letni¹ sukienkê i ³adne buty. Mê¿czyzna by³ wy¿szy, ni¿
jej siê z pocz¹tku wydawa³o. Wiêkszy. Uœmiechnê³a siê do niego. Kiedy g³adka g³owa nachyli³a siê w jej stronê, poczu³a, ¿e sztywnieje. By³ piêkny. Czystszy i prawdziwszy ni¿ ktokolwiek inny. Niezepsuty. Wyprostowa³ siê i wreszcie po³o¿y³ d³oñ miêdzy jej piersiami. Próbowa³a siê podnieœæ i zbli¿yæ do niego, ale pasy trzyma³y mocno. W ich zbli¿eniu by³o coœ osza³amiaj¹co erotycznego. Teraz by³a tylko ona i cz³owiek bez twarzy. Stanowili jednoœæ. Nagle przypomnia³a sobie o ma³ej dziewczynce i z wysi³kiem obróci³a g³owê. Nacisk na klatkê piersiow¹ siê zwiêkszy³. Dziewczynka sta³a kilka metrów od ³ó¿ka, po policzkach
sp³ywa³y jej ³zy. Kiedy ich spojrzenia siê spotka³y, by³o tak, jakby m³ot przebi³ siê przez kryszta³ow¹ œcianê. Zrozumienie i panika przysz³y jednoczeœnie. Próbowa³a krzykn¹æ, ale brakowa³o jej powietrza. Przera¿ona wpatrywa³a siê w g³adk¹ twarz. Jego d³oñ zaraz przebije siê przez jej ¿ebra, p³uca i serce. Wkrótce klatka piersiowa nie wytrzyma. Mia³a racjê. To by³a œwi¹tynia, a ona le¿a³a na o³tarzu. Jednak nie jako bogini, lecz jako ofiara. Nagle pojawi³o siê powietrze, a wraz z nim krzyk. Wysoki i rozdzieraj¹cy. Nie doby³ siê jednak z jej ust. To krzycza³a ma³a dziewczynka.
Wyszukanie Mony w komputerze zajê³o Nadim mniej ni¿ piêæ sekund. Eric wpatrywa³ siê w ekran. Nie by³o na nim nic poza mrugaj¹cym zegarem z obracaj¹cymi siê wskazówkami. Co ciekawe, obraca³y siê one w odwrotnym kierunku. Choæ nie mia³ pojêcia, co w³aœnie robi program antywirusowy, wyobra¿a³ sobie, ¿e w œrodku toczy siê cyfrowa wojna. Wojna na œmieræ i ¿ycie pomiêdzy zmutowan¹ Mon¹ a potê¿n¹ Nadim. Walka matki z córk¹. Nie licz¹c odg³osów wydawanych przez respirator Hanny, w ciemnym pokoju panowa³a kompletna cisza. Eric siedzia³ jak na roz¿arzonych wêglach i nie mia³
odwagi nawet oddychaæ. Program musi pokonaæ wirusa. Je¿eli to siê nie uda, nie da siê równie¿ uratowaæ Hanny. Po siedmiu d³ugich minutach zegar znikn¹³, a ekran na kilka sekund zrobi³ siê czarny. Nastêpnie rozleg³ siê krótki dŸwiêk i na ekranie pojawi³ siê komunikat:
MONA DELETED.
Eric popatrzy³ zdumiony na ekran. Czy to naprawdê takie proste? ¯adnych symfonii, ¿adnych werbli? ¯adnych kolorowych animacji ani fajerwerków graficznych? NajgroŸniejszy wirus
œwiata zosta³ usuniêty w zaledwie kilka minut, a jedyne, co us³ysza³, to pojedyncze plumkniêcie? – Jasna cholera, to niewiarygodne! Jens przeci¹gn¹³ siê na krzeœle i zamruga³ rozbudzony. – Co takiego? – To dzia³a. Antywirus dzia³a! Jens podniós³ siê z krzes³a i stan¹³ za jego plecami. – Ale dzia³a na cz³owieka? Dzia³a na Hannê?
– Tego nie wiem. Prawdopodobnie nie. Ale ju¿ najwy¿szy czas, ¿eby siê tego dowiedzieæ. Je¿eli to nie zadzia³a, pos³uchamy rady pana doktora i przyprowadzimy rabina. Jens po³o¿y³ wielkie d³onie na ramionach Erica i kilkakrotnie je pomasowa³. – Bracie, dzisiaj to ty jesteœ rabinem. Zaczynaj. Eric kiwn¹³ g³ow¹ z zaciêtym wyrazem twarzy i wsta³. – Pomó¿ mi. Ostro¿nie podniós³ he³m, uwa¿aj¹c, ¿eby
siê nie zapl¹taæ. Jens z³apa³ pêk kolorowych przewodów i ostro¿nie po³o¿y³ je w talii Hanny. Eric nasun¹³ he³m na jej lepk¹ g³owê. Zastanawia³ siê przez chwilê, czy nie darowaæ sobie sensorów na oczy, ale w koñcu uzna³, ¿e lepiej bêdzie stworzyæ maksymalnie du¿o punktów kontaktowych. Opuœci³ czarne okulary i przykrêci³ z obu stron. Po policzku Hanny sp³ynê³a kropla krwi i zaplami³a poduszkê. Jens spojrza³ na Erica z niepokojem. – Wszystko pod kontrol¹? – Jako tako. Wróci³ do klawiatury. System nawi¹za³ po³¹czenie z mózgiem Hanny. Po kilku
sekundach na ekranie ukaza³a siê seria komunikatów:
CONTACT ESTABLISHED
RECEIVING NEURODATA
SIGNAL STRENGTH 87%.
Sygna³ by³ nieco s³abszy ni¿ ostatnio, ale powinien w zupe³noœci wystarczyæ.
Decyduj¹ce pytanie brzmia³o, czy po³¹czenie wystarczy, aby Nadim zrozumia³a, ¿e jest jeszcze jedna zara¿ona jednostka – mózg Hanny. Pozostawa³o mieæ nadziejê, ¿e program potrafi przeszukiwaæ kolejne twarde dyski i serwery. Mózg Hanny nale¿a³o teraz potraktowaæ jako zewnêtrzny twardy dysk. Eric zagryz³ zêby i uruchomi³ Nadim. Ekran zamigota³ i znów pojawi³ siê ma³y zegar. Wskazówki przesuwa³y siê do ty³u. Program antywirusowy nad czymœ pracowa³ i nie mog³a to byæ infekcja w komputerze, gdy¿ ta zosta³a ju¿ usuniêta. Tak wiêc Nadim znalaz³a kolejn¹ infekcjê, a mog³a to zrobiæ tylko w jednym miejscu. Jens sta³ przy oknie
niczym kamienny pos¹g, ze wzrokiem utkwionym w twarzy Hanny. Nagle na korytarzu rozleg³ siê sygna³ alarmowy. Eric potrzebowa³ chwili, aby siê zorientowaæ, ¿e powodem jest Hanna. Linie na dwóch ekranach u wezg³owia ³ó¿ka zmieni³y swój charakter. EEG skaka³o, mocno wykraczaj¹c poza normê. Równie¿ EKG opuœci³o swój zwyczajny, p³ynny tor ‒ teraz linia by³a szarpana i nierówna. Otworzy³y siê drzwi i do pokoju wparowa³a Pia. – Proszê niczego nie ruszaæ! Doktor zaraz tu bêdzie. Podbieg³a do ³ó¿ka, dotknê³a czo³a
Hanny, a nastêpnie przyjrza³a siê wykresom na monitorach. – Bo¿e kochany. Cofnê³a siê o krok. Eric odwróci³ siê w jej stronê. – Co? – Nigdy nie widzia³am czegoœ podobnego. Ona ma atak. Pochyli³a siê i zaczê³a wklepywaæ polecenia do komputera przy ³ó¿ku. Eric niecierpliwie roz³o¿y³ rêce. – Co siê dzieje? Co mo¿emy zrobiæ?
Nie odrywaj¹c wzroku od ekranów, Pia odpowiedzia³a: – Proszê wzi¹æ j¹ za rêkê. Spojrza³ na ni¹, nie rozumiej¹c, ale wyci¹gn¹³ rêkê i chwyci³ delikatn¹ d³oñ Hanny. – A teraz? Nie odpowiedzia³a. Spojrza³ prosz¹co na Jensa. – WeŸ j¹ za drug¹ rêkê. Jens pokiwa³ g³ow¹. Stali, trzymaj¹c d³onie Hanny w swoich i patrz¹c na z³owieszcze wykresy. Jens wyszepta³,
g³ównie do siebie: – Coœmy najlepszego zrobili? Nie mog³a nic zrobiæ. Pasy trzyma³y j¹ mocno, a mê¿czyzna uciska³ z tak¹ si³¹, ¿e w ka¿dej chwili mog³y pêkn¹æ jej ¿ebra. Nie chcia³a umieraæ. Chcia³a ¿yæ, ¿yæ, ¿yæ. Zobaczy³a sto¿kowaty prêt, mê¿czyzna trzyma³ go w drugiej rêce i unosi³ nad g³ow¹. Splot³a d³onie i napiê³a miêœnie, przygotowuj¹c siê na ból. Wtedy zobaczy³a ma³¹ dziewczynkê. Rzuci³a siê na mê¿czyznê z dzik¹ wœciek³oœci¹. Kopa³a, gryz³a i drapa³a. Mê¿czyzna zrobi³ chwiejny krok na bok, zabieraj¹c d³oñ z jej piersi. Dziewczynka drapa³a i wymachiwa³a
rêkoma. Mê¿czyzna uderzy³ j¹ tak, ¿e wyl¹dowa³a na pod³odze. Wygl¹da³ na otumanionego. Po chwili jednak wzi¹³ siê w garœæ, potrz¹sn¹³ g³ow¹ i znowu stan¹³ naprzeciwko niej. Czy dziewczynka by³a martwa? Nie, jednak siê rusza³a. Le¿a³a na pod³odze, ale podnios³a g³owê i na ni¹ spojrza³a. Hanna spróbowa³a siê do niej uœmiechn¹æ. Mê¿czyzna po³o¿y³ jej ciê¿k¹ d³oñ na ramieniu i przydusi³. Nie musia³a na niego patrzeæ, ¿eby wiedzieæ, co zrobi. Nie spuszcza³a za to wzroku z dziewczynki. Wszystko bêdzie dobrze. Jestem gotowa. Poczu³a, ¿e dziewczynka rozumie. Kocha³a j¹. Bardziej ni¿ kogokolwiek innego. Nagle coœ siê sta³o. Œciany, sufit i pod³oga
œwi¹tyni zamieni³y siê w piasek. Zaczê³o siê za dziewczynk¹. Pocz¹tkowo Hanna myœla³a, ¿e to halucynacje, wywo³ane brakiem tlenu i panik¹. Jednak rozpad siê zbli¿a³, przesuwa³ niczym bezg³oœna fala powodziowa. Wszystko zamienia³o siê w bia³y przesypuj¹cy siê piasek, sp³ywaj¹cy w czarn¹ pustkê. Dziewczynka przygl¹da³a siê jej wytrzeszczonymi oczyma. Podnios³a rêkê, próbuj¹c coœ powiedzieæ, ale rozp³ynê³a siê w powietrzu. Zniknê³a. Hanna spojrza³a na mê¿czyznê i przez chwilê wydawa³o jej siê, ¿e na jego g³adkiej twarzy dostrzega jakieœ rysy. Po chwili wszystko zamieni³o siê w bia³y piasek. Sala, ³ó¿ko, mê¿czyzna. Œwiat siê
zapad³, a ona swobodnie spada³a. Lecia³a na ³eb na szyjê przez ciemne, bezgwiezdne niebo. Coraz szybciej i szybciej.
Us³yszeli szybkie kroki w korytarzu. Thomas Wethje wpad³ przez drzwi. By³ ubrany w granatowe d¿insy i bordow¹ polówkê. Nie mia³ rêkawiczek, a nos i usta chroni³a tylko prosta maseczka. Podbieg³ do monitora i ciê¿ko dysz¹c, przez kilka sekund przygl¹da³ siê wykresom, a nastêpnie wpisa³ jakieœ polecenie i w milczeniu patrzy³ na rzêdy cyfr. Odwróci³ siê do Pii. – Kiedy to siê zaczê³o?
– Alarm w³¹czy³ siê osiem minut temu. Lekarz spojrza³ na Erica. – Robi³ pan coœ? – Zaczê³o siê jak¹œ minutê po tym, jak j¹ pod³¹czy³em do Mind Surfu. Doktor Wethje splót³ d³onie i ponownie zwróci³ siê do Pii. – Musimy to przerwaæ. Ma atak. Taki sam jak Mats Hagström. Tym razem nie mo¿emy siê wahaæ. Podamy jej centric novatrone. A w razie potrzeby równie¿ cres fenemal. Nie ma czasu do stracenia! Pia skinê³a g³ow¹ i wybieg³a z pokoju.
Lekarz mówi³, nie odrywaj¹c wzroku od cyfr, a w jego g³osie s³ychaæ by³o gorycz: – Powinien pan chyba zdj¹æ to coœ z jej g³owy. Eric uœwiadomi³ sobie, ¿e Hanna wci¹¿ ma na g³owie he³m. Kolorowe kable, wij¹c siê wzd³u¿ ramienia, opada³y na pod³ogê. Spojrza³ na Mind Surf i zobaczy³, ¿e ma³y zegarek w dalszym ci¹gu miga na monitorze. Wskazówki obraca³y siê do ty³u. Nadim wci¹¿ walczy³a z wirusem. Zerkn¹³ na Thomasa Wethje. – Wola³bym nie zdejmowaæ he³mu. To
i tak nic nie zmieni. Sk³ama³. Nie mia³ pojêcia, czy to nie Nadim wywo³a³a kryzys, a wówczas decyzja o nieprzerywaniu po³¹czenia z komputerem mo¿e mieæ œmiertelne skutki. Kiedy pojawi³a siê Pia z kroplówk¹, lekarz nerwowo potrz¹sn¹³ g³ow¹. Pia stanê³a przy ³ó¿ku Hanny, od³¹czy³a dotychczasowy i pod³¹czy³a nowy worek z p³ynem. Thomas Wethje zagryz³ wargi, skrzy¿owa³ rêce na piersi i wpatrywa³ siê w ekrany. Linie na monitorach nadal by³y szarpane. – No dalej. Nachyli³ siê do monitorów, jakby z nimi rozmawia³.
– No dalej. Dzia³aj. Jens spojrza³ Ericowi w oczy. Nagle krzywa EEG siê uspokoi³a i znów rysowa³a zygzaki w normalnym przedziale. Zaraz potem wyrówna³o siê równie¿ EKG. Eric usiad³ ciê¿ko na krzeœle przy mindsurfowym komputerze i wypuœci³ powietrze, które trzyma³ w p³ucach byæ mo¿e jeszcze od chwili, gdy w³¹czy³ siê alarm. Jens nadal trzyma³ Hannê za rêkê. By³ bia³y na twarzy. – Proszê coœ powiedzieæ, doktorze. Wygl¹da to lepiej? Co siê dzieje? Lekarz przez d³u¿szy czas nie
odpowiada³. W koñcu delikatnie kiwn¹³ g³ow¹. – Tak, wygl¹da to lepiej. Czy raczej wygl¹da tak jak wczeœniej. Zwróci³ siê do Erica. – Uda³o nam siê za¿egnaæ najostrzejszy kryzys. Eric spojrza³ na ekran komputera i pokrêci³ g³ow¹. – Jedna bitwa wygrana. Ale walka trwa nadal. Migaj¹cy zegar nie znikn¹³ z ekranu.
Musia³a zemdleæ. Kiedy otworzy³a oczy, le¿a³a na brzuchu na po³yskuj¹cej z³otem pustyni. Piasek by³ ciep³y i drobny jak cukier puder. Podnios³a siê do pozycji siedz¹cej i rozejrza³a woko³o. Niebo by³o ciemnoczerwone, a pustynia rozci¹ga³a siê w nieskoñczonoœæ we wszystkich kierunkach. Ju¿ tu kiedyœ by³a. Nie pamiêta³a kiedy. Nie by³o ¿adnego wiatru, ¿adnych zapachów ani dŸwiêków. Miêkko rozprostowa³a nogi i po³o¿y³a siê na plecach. Ciep³y piasek otula³ j¹, sprawiaj¹c, ¿e chcia³o jej siê spaæ. Spojrza³a w czerwone niebo, pokryte gêstymi, puszystymi chmurami. Lubi³a przesypywaæ miêdzy palcami drobny piasek. Jak siê tu znalaz³a? Co
to by³o za miejsce? Lew¹ d³oni¹ dotknê³a czegoœ twardego. Unios³a siê na ³okciach. To by³ stary budzik. Czarna farba odpada³a z niego p³atami, by³ zardzewia³y i mia³ pot³uczone szk³o. W¹skie wskazówki sta³y w miejscu, zegarek nie dzia³a³ zapewne od wielu lat. Wygl¹da³ znajomo. Odwróci³a go i spojrza³a na p³aski kluczyk. Czy mog³aby uruchomiæ zegarek? Akurat w chwili, gdy zacisnê³a palce na w¹skim kluczyku, oœlepiaj¹ce s³oñce przedar³o siê przez czerwon¹ pokrywê chmur. To by³o tak nieoczekiwane, a œwiat³o tak mocne, ¿e wypuœci³a budzik, zas³oni³a rêkoma twarz i z powrotem upad³a na piasek. Pal¹ce s³oñce rozpêdzi³o czerwone
chmury, a œwiat wype³ni³ siê bia³ym blaskiem.
Kiedy Eric siedzia³ na krzeœle przy ³ó¿ku w ciemnym pokoju, powraca³y do niego obrazy: twarze, miejsca, zdarzenia. Wszystko potoczy³o siê w zawrotnym tempie i nie mia³ nawet czasu odetchn¹æ. Nie tak na dobre. Zobaczy³ Matsa Hagströma, z uœmiechem rzucaj¹cego nieszczêsnym jab³kiem. Trzynaste spotkanie z inwestorem. Promenade de Anglais w Nicei, bibliotekê w Tel Awiwie i osty w Gazie. Czu³ siê tak, jakby to wszystko nie jemu siê przydarzy³o. Jakby ogl¹da³
kadry z filmu, bêd¹c jedynie postronnym obserwatorem. Pomyœla³ o ciele Samira w wiruj¹cym piasku. Czy ktoœ zorganizuje mu godny pogrzeb? Trudno w to uwierzyæ. Tym cz³owiekiem, le¿¹cym w porannej mgle, móg³ byæ Eric. Móg³ te¿ skoñczyæ z kulk¹ w plecach przy siatce lotniska Ben Guriona. Wszystko mog³o znaleŸæ swój fina³ jeszcze wczeœniej, gdyby sam przetestowa³ Mind Surf po tym, jak Hanna odwiedzi³a stronê TBI. Spojrza³ na Hannê. Trzy godziny temu funkcje ¿yciowe siê ustabilizowa³y. Mind Surf zosta³ od³¹czony. W pokoju panowa³a cisza. Powietrze wydawa³o siê roz³adowane, jak po strasznej burzy.
Nagle do œrodka wszed³ Thomas Wethje z dwoma innymi lekarzami. Stali przez chwilê przy ³ó¿ku i rozmawiali szeptem. Jeden z nich z uœmiechem pokiwa³ g³ow¹. Kiedy mieli ju¿ iœæ, Thomas Wethje œcisn¹³ go za ramiê. – Centric novatrone najwyraŸniej dzia³a. To zdumiewaj¹ce, jak wielka poprawa nast¹pi³a w ci¹gu zaledwie paru godzin. – Co to oznacza? – Za wczeœnie, ¿eby o tym mówiæ, ale udowodni³a, ¿e jest silna. Teraz lek pomaga jej zwalczyæ wirusa. – Brzmi wspaniale.
– I takie jest. Ale, i to jest wa¿ne „ale”, po tylu dniach spêdzonych w œpi¹czce, po tylu górkach i do³kach mog¹ byæ jakieœ uszkodzenia. Serca, mózgu, uk³adu nerwowego. Nie mówiê tego po to, ¿eby zepsuæ atmosferê, po prostu tak¹ mam pracê, muszê byæ do pewnego stopnia pesymist¹. Czy raczej realist¹. Zobaczy³ niepokój Erica i szybko doda³: – Jednak, tak jak powiedzia³em, wiele rzeczy idzie w dobrym kierunku. – Co w takim razie teraz robimy? Thomas spojrza³ w kierunku sylwetki Hanny przy oknie. Nastêpnie otworzy³ drzwi wiod¹ce na korytarz.
– Czekamy. Drzwi zamknê³y siê za nim lekko. Eric, nie ruszaj¹c siê z miejsca, patrzy³ w pod³ogê. Stan Hanny siê poprawia³, a jej lekarz by³ przekonany, ¿e to dziêki lekowi przeciwwirusowemu. Mo¿e mia³ racjê. A mo¿e pomog³a Nadim. Cokolwiek to by³o, sprawi³o, ¿e wszystko zaczê³o iœæ w dobrym kierunku. Ale mog³y byæ uszkodzenia. Wsta³ niecierpliwie, podszed³ do stolika z komputerem i od³¹czy³ iPoda. Trochê muzyki dla uspokojenia nerwów. Wróci³ na krzes³o i zacz¹³ przegl¹daæ utwory. Chêtnie pos³ucha³by prawdziwej siódmej symfonii Czajkowskiego. Gdyby taka istnia³a. Chcia³ wiedzieæ,
czy by³a posêpna, czy weso³a. Bior¹c pod uwagê to, jak Czajkowski czu³ siê pod koniec ¿ycia, nale¿a³oby siê spodziewaæ tonacji moll. Eric opuœci³ folder z muzyk¹ i wróci³ do g³ównego menu, ¿eby jeszcze raz doœwiadczyæ cudownego uczucia, jakie towarzyszy³o mu, kiedy odkry³ program antywirusowy. Zjecha³ do folderu „Dla Erica” i otworzy³ go. Folder by³ pusty. Przyjrza³ siê bli¿ej ma³emu wyœwietlaczowi. Nic. Siódmej Czajkowskiego nie by³o. Nadim nie by³o. Jak to mo¿liwe? Wsta³, podszed³ do komputera i uruchomi³ serwery. Czekaj¹c na start systemu, spojrza³ ponownie na iPoda. Nadim
najwyraŸniej usunê³a siê sama po u¿yciu. Oby by³a jeszcze w komputerze. Program by³ bezcenny dla Izraela, dla ca³ego œwiata. Nadim mog³a naprawiæ setki tysiêcy zara¿onych komputerów, które teraz nie nadawa³y siê do u¿ytku. Pojawi³ siê pulpit, Eric zacz¹³ szukaæ. Komputer pracowa³ kilka sekund, a nastêpnie wyœwietli³ rezultat. Rezultat, którego Eric spodziewa³ siê, jeszcze zanim rozpocz¹³ wyszukiwanie:
NADIM NOT FOUND.
Sta³ nieruchomo, trzymaj¹c obie rêce na
klawiaturze, i próbowa³ zebraæ myœli. Samir Mustaf chcia³ mu pomóc uratowaæ Hannê. Upewni³ siê jednak, ¿e Eric nie rozpowszechni wirusa ani nie u¿yje go do innych celów. Wersja Nadim, jak¹ otrzyma³, mia³a usun¹æ siê sama po okreœlonym czasie albo okreœlonej serii wydarzeñ. Program pozwoli³ siê przerzuciæ do jego g³ównego komputera, a potem jeszcze do mózgu Hanny. Eric zadr¿a³ na myœl, co by by³o, gdyby sprawdzi³ antywirusa na jeszcze jednym komputerze przed pod³¹czeniem Hanny do Mind Surfu. Albo gdyby pozwoli³ Paulowi Clintonowi zrobiæ kopiê. Wpatrywa³ siê w trzy s³owa widniej¹ce na ekranie. A wiêc œwiat bêdzie musia³ poradziæ
sobie bez Nadim, bez siódmej symfonii Czajkowskiego. Potrz¹sn¹³ zrezygnowany g³ow¹, wzi¹³ stoj¹ce przy drzwiach krzes³o i usiad³ najbli¿ej ³ó¿ka, jak tylko siê da³o. Antywirus zosta³ skasowany. Teraz by³ ju¿ tylko w ciele Hanny. One obie tam by³y. Nadim i Mona. A mo¿e jedna zosta³a ju¿ pokonana i teraz by³a tam ju¿ tylko zwyciê¿czyni? Kto w takim razie okaza³ siê silniejszy? Matka czy córka? Pokój by³ cichy i w jakiœ nierzeczywisty sposób odciêty od reszty œwiata. Tak jakby on i Hanna byli ostatnimi ludŸmi na œwiecie, zamkniêtymi w bia³ym prostok¹cie. Przeczesa³ d³oni¹ w³osy i popatrzy³ na
czarne ekrany. Respirator zosta³ od³¹czony, a Hanna oddycha³a samodzielnie. S³ucha³ jej spokojnego oddechu ‒ by³ cichy i rytmiczny. Jak fale w oddali. Zawsze marzy³, ¿eby mieszkaæ nad morzem. Pomyœla³ o ich ma³ym domku na Dalarö. Tego lata nie byli tam ani razu. Niczego wiêcej nie pragn¹³ ni¿ byæ tam z ni¹ i le¿eæ blisko niej na pomoœcie. Ws³uchiwaæ siê w morze. Przez ca³¹ noc Eric siedzia³ na krzeœle, patrzy³ na Hannê i marzy³, ¿e siê obudzi. ¯e wreszcie otworzy oczy. Jakie to bêdzie uczucie? Co jej powie? Sta³o siê jednak odwrotnie. Ko³o wpó³ do pi¹tej zasn¹³ i przez pó³torej godziny spa³
twardym snem. Kiedy rozespany powróci³ do bol¹cego cia³a i niewygodnej pozycji przy œcianie ko³o respiratora, Hanna na niego patrzy³a. Próbowa³ skupiæ wzrok, przekonany, ¿e œni. Wtedy na jej twarzy pojawi³ siê uœmiech. G³owê mia³a mokr¹ od potu i g³êboko zatopion¹ w poduszkê, w³osy sp³ywa³y na ramiona i piersi, splataj¹c siê jak z³ote fale wokó³ jej bladej twarzy. Eric siedzia³ nieruchomo, jakby nag³y ruch móg³ j¹ sp³oszyæ. Po kilku d³u¿¹cych siê sekundach wyszepta³ pierwsze s³owo, które przysz³o mu do g³owy: – Przepraszam – p³acz uwi¹z³ mu w gardle. – Przepraszam za wszystko.
Hanna zamknê³a oczy. Nastêpnie powoli rozchyli³a usta. Nabra³a powietrza. – Czy... – jej g³os by³ s³aby, przypomina³ senny szept – ...pamiêtasz... – Hanna mówi³a z wysi³kiem, wiêc Eric nachyli³ siê do przodu: – Pamiêtasz... mój film? Zamruga³, ¿eby osuszyæ oczy z ³ez. – Love story? Hanna siê uœmiechnê³a, wci¹¿ nie otwieraj¹c oczu. – Pamiêtasz... Po³o¿y³ jej d³oñ na ustach.
– Nie mêcz siê. – Pamiêtasz, co ona mówi...? Odgarn¹³ lok z jej czo³a. – Mi³oœæ oznacza, ¿e nigdy nie trzeba mówiæ przepraszam. Spojrza³a na niego. Œledzi³a go wzrokiem, kiedy wstawa³ z krzes³a, zdejmowa³ maskê, nachyla³ siê i j¹ ca³owa³. Delikatnie. W czo³o. W oczy. W nos. Wszystko by³o tak dobrze znane. Czu³a siê tak bezpiecznie. Zanim przycisn¹³ usta do jej ust, wyszepta³, otoczony jej delikatnym oddechem: – Witaj z powrotem, kochanie.
Jerozolima,
Izrael
Jesieni¹ bianchi mia³ dostaæ zupe³nie
now¹ ramê. Przeczyta³ o tym w „Bicyclingu”. Mia³a byæ l¿ejsza, ale jednoczeœnie sztywniejsza od tej, któr¹ mia³ obecnie. Napisa³ do firmy, chc¹c j¹ zamówiæ, ale nadal nie mieli pewnoœci co do ceny i daty przesy³ki. Cena go nie interesowa³a. Ju¿ i tak wyda³ na swoj¹ pasjê ponad czterysta tysiêcy. By³a to jednak jedyna ekstrawagancja, na jak¹ sobie pozwala³, we wszystkim innym by³ ascet¹. Jecha³, ch³on¹c zapachy. Wilgoæ w powietrzu wzmacnia³a doznania. Przecina³ ka³u¿e, które utworzy³y siê w zag³êbieniach asfaltu. O tak wczesnej porze nie by³o ¿adnego ruchu i móg³ korzystaæ z ca³ego pasa, ¿eby wchodziæ w zakrêty i utrzymywaæ tempo. Miêœnie ud pracowa³y
intensywnie, on zaœ czêœciej sta³, ni¿ siedzia³. Pierwsza po³owa trasy wiod³a pod górkê i chwilami by³o naprawdê stromo. Na pocz¹tku æwiczy³ na cardio, wytê¿aj¹c wszystkie si³y. Nastêpnie zmieni³ program, ¿eby liczy³y siê ju¿ tylko koncentracja i technika. Sinon myœla³ o wszystkim, co dzia³o siê przez ostatnie tygodnie. Mossad zinfiltrowa³ grupê i wprowadzi³ si³y specjalne. Teraz wszyscy zginêli. Ahmad Waizy, Samir Mustaf, Mohammad Murid. Palestyñczycy, których wypo¿yczy³ od Hamasu, obaj specjalnie wyszkoleni w Iranie. Ben Szawit zosta³ miêdzynarodowym bohaterem. To by³a historyczna pora¿ka Hezbollahu.
Wystarczy³a jedna dodatkowa doba, a Ben podpisa³by umowê. Nie by³o jednak sensu tego roztrz¹saæ. Allah mia³ inne plany. Min¹³ samotnego biegacza, który dysz¹c, próbowa³ pokonaæ Górê Oliwn¹. Pomyœla³ o swojej sytuacji. W dalszym ci¹gu nikt go nie zdemaskowa³. To by³o niepojête. Ciekawe, co by by³o, gdyby œwiat dowiedzia³ siê, ¿e ów wspania³y Mossad przeoczy³ wroga, którego mia³ tu¿ przed nosem. Jak móg³ najlepiej wykorzystaæ swoj¹ wartoœciow¹ pozycjê? Nadal by³ w stanie zaszkodziæ wrogowi. Zbytnia pewnoœæ siebie wi¹za³a siê oczywiœcie z ryzykiem ‒ prêdzej czy póŸniej go zdemaskuj¹.
Móg³by opuœciæ kraj jeszcze dzisiaj. Za wszystko, co zrobi³, miejsce w niebie mia³ ju¿ zapewnione. By³ jednak ¿o³nierzem. Zmarnowanie tak unikalnej okazji nie wchodzi³o w rachubê. Zerkn¹³ na zegarek. Wygl¹da³o na to, ¿e pokona pierwszy etap w rekordowym czasie. Przyspieszy³. Najlepsze, co móg³ zrobiæ, to poder¿n¹æ gard³o Benowi. W jego w³asnym domu, na oczach rodziny. Có¿ za nag³ówki gazet! Jaka zemsta za fiasko w Gazie! Dotar³szy na szczyt, nawet siê nie zatrzyma³. Nie przy tak dobrym czasie. Droga zakrêca³a w dó³, opadaj¹c coraz bardziej stromo. Pochyli³ siê nad kierownic¹ i wystrzeli³ jak pocisk. Pomyœla³ o Rachel Papo.
Prze¿y³a. Nieprawdopodobne szczêœcie. Teraz bêdzie bardziej czujna. Jej ochrona siê wzmocni. On jednak nadal mia³ asa w rêkawie. Adres domu, w którym mieszka³a jej siostra. Nie bêdzie mia³ problemu, ¿eby tam pojechaæ i j¹ porwaæ. Ten pomys³ go podekscytowa³. Sfilmuje wszystko, co bêdzie z ni¹ robi³, a nagranie przeœle Rachel. Przycisn¹³ siê do ramy. Wiatr szumia³ w uszach i wyciska³ z oczu ³zy, które sp³ywa³y mu w górê i w dó³ policzków. Kiedy pochylony do przodu jecha³ z du¿¹ prêdkoœci¹, on i rower stanowili jednoœæ, a umys³ ca³kowicie oczyszcza³ siê z myœli. Uda³o mu siê
utrzymaæ prêdkoœæ przez prawie siedem kilometrów, po czym wreszcie wyjecha³ na drogê prowadz¹c¹ do jego domu. Ulica by³a pusta, zmieni³ bieg na wy¿szy i ostatkiem si³ peda³owa³, próbuj¹c przypieczêtowaæ nowy rekord, którego siê spodziewa³. Dwa kilometry dalej zjecha³ na ty³y du¿ej willi i popatrzy³ z nadziej¹ na zegarek. Niewiarygodne. Poprawi³ swój poprzedni rekord o cztery minuty. By³ wypompowany, ale szczêœliwy. To by³ znak. Znak, ¿e jest silniejszy ni¿ kiedykolwiek. ¯e Allah stoi po jego stronie i ¿e wszystko jest mo¿liwe. Opar³ rower o œcianê, zdj¹³ kask, sztywno rozprostowa³ obola³e koñczyny i ruszy³ do domu. Chcia³o mu siê piæ
i by³ wykoñczony. ¯adne okno nie by³o otwarte, rodzina pewnie dalej spa³a. Jeœli mia³ szczêœcie, bêdzie móg³ wsun¹æ siê do ³ó¿ka obok ¿ony i pospaæ jeszcze pó³ godziny przed œniadaniem. Kiedy wyszed³ zza rogu, zobaczy³, ¿e na masce jego samochodu siedzi dziewczynka. Zamruga³ oczyma, ¿eby lepiej widzieæ w ostrym s³oñcu. Czy to któraœ z kole¿anek jego córki? Czy czeka tu, a¿ pójd¹ razem do szko³y? Ale o tej porze? I na jego samochodzie? Dziewczynka mia³a na sobie dres i czarne trampki. Rozz³oszczony przyspieszy³ kroku. Kiedy by³ ju¿ tylko kilka metrów od samochodu, dziewczynka odwróci³a g³owê i wówczas zrozumia³ swój b³¹d.
Zatrzyma³ siê i wypuœci³ kask z r¹k, zbyt zmêczony, ¿eby sformu³owaæ choæby jedn¹ sensown¹ myœl. Wiedzia³, ¿e nic nie mo¿e zrobiæ. Nie w tej sytuacji, nie z t¹ osob¹. Rachel uœmiechnê³a siê do niego. – Dzieñ dobry, panie Katz.
Epilog
Ich prosty domek by³ wciœniêty pomiêdzy ogromne designerskie wille w stylu New England i zaprojektowane przez architektów szklane pa³ace. Chatka w kolorze faluñskiej czerwieni nie by³a ocieplana i brakowa³o w niej wszystkich nowoczesnych wygód. Wychodek na dworze i pompa rêczna by³y rzadkoœci¹ na Dalarö. Mo¿e powinni wy³o¿yæ trochê pieniêdzy i podnieœæ standard. A mo¿e i nie. Wszystko podoba³o im siê takie, jakie by³o. Tutaj co roku k³ócili siê, œmiali,
p³akali i kochali. Równie¿ ³ódka dziwnie nie pasowa³a do wyspy. Kiedy inni p³ywali wielkimi motorówkami, skuterami wodnymi i ³odziami hybrydowymi, oni mieli star¹ ³ódkê wios³ow¹ z zielonoszarym dwusuwowym silnikiem Husqvarna. Eric nie pamiêta³, kiedy ostatni raz j¹ uruchamia³. Teraz podskakiwa³a lekko ko³o boi. Wypite wino grza³o go od œrodka. Od Jungfrufjärden ci¹gnê³a lekka bryza. Pada³o, a powietrze by³o rzeœkie i wilgotne. Deski pod jego nagimi plecami by³y œliskie od wodorostów. Nie potrafi³ powiedzieæ, czy jest wczesny poranek, czy póŸna noc. Nie mia³o to znaczenia.
Splot³a d³oñ z jego d³oni¹ i ledwo s³yszalnie wyszepta³a: – Chcê mieæ dziecko. Poca³owa³ jej mokre w³osy i mocno j¹ przytuli³. Szczêœcie w tej chwili, w tej jednej sekundzie by³o wiêksze ni¿ wszystko, co do tej pory prze¿y³. By³o to uczucie spokoju, bezpieczeñstwa i cudownej przysz³oœci. Przycisnê³a twarz do jego piersi. – Nazwiemy j¹ Mona. Rozeœmia³ siê. – A jeœli to bêdzie ch³opiec?
Odwróci³a g³owê w kierunku zatoki i przeci¹ga³a s³owa, jakby s³ucha³a swojego wnêtrza. – Ch³opiec? Horyzont by³ spowity mg³¹, a nad Rögrund nadal pada³ deszcz. Puœci³a go i przekrêci³a siê na plecy. – To nie bêdzie ch³opiec. Doktor Thomas Wethje mruga³ z irytacj¹, patrz¹c na intensywne górne œwiat³o. Drêczy³a go z³oœliwa migrena i czu³ siê zmêczony. Przed sob¹ mia³ wszystkie dokumenty, wydruki, notatki i karty Matsa Hagströma i Hanny Söderqvist. Pracowa³ od wczesnych godzin
porannych i ju¿ dawno powinien by³ pojechaæ do domu. Nie móg³ siê jednak uwolniæ od tych dziwnych przypadków, które w ostatnim czasie poch³ania³y go niemal bez reszty. W ci¹gu ponad dwudziestu lat praktyki nigdy nie spotka³ siê z czymœ podobnym. Jasne, cia³o jest i pozostanie tajemnic¹ i tak samo jak ludzie wci¹¿ odkrywali nowe gatunki zwierz¹t i roœlin, tak nieskoñczenie wiele obszarów ludzkiego organizmu pozostawa³o niezbadanych. Istnia³y jednak ogólne schematy, biologiczna logika, dziêki której wszystko zmierza³o w mniej lub bardziej okreœlonym kierunku. Prawid³a medycyny, pozwalaj¹ce zinterpretowaæ nieoczekiwany rozwój wypadków.
Z Matsem Hagströmem i Hann¹ Söderqvist by³o jednak inaczej. Za ka¿dym razem, kiedy wydawa³o mu siê, ¿e znalaz³ logiczne wyt³umaczenie, okolicznoœci siê zmienia³y. Kiedy ju¿ by³ gotów postawiæ choæby i najostro¿niejsz¹ diagnozê, pojawia³y siê kolejne objawy, które obala³y jego teoriê. Konsultowa³ siê z wieloma ekspertami, w kraju i za granic¹, czyta³ setki artyku³ów, s³ucha³ sugestii i propozycji. Nic jednak nie pomog³o mu w wyci¹gniêciu zadowalaj¹cych wniosków. Po wykonaniu mnóstwa badañ i analiz wiedzia³ ju¿, ¿e w grê wchodzi koronawirus przypominaj¹cy
ten, który wywo³a³ SARS – groŸne zakaŸne zapalenie p³uc, przyczynê epidemii w Azji, Kanadzie i na Œrodkowym Wchodzie. Mia³ kulisty kszta³t i œrednicê dziewiêædziesiêciu nanometrów. Podobnie jak SARS mia³ wypustki, które wystawa³y z ochronnej membrany, sprawiaj¹c, ¿e pod mikroskopem elektronowym wygl¹da³ jak korona. Laboratorium w Huddinge uda³o siê opisaæ kapsyd wirusa, zbudowany z bardzo skomplikowanego bia³ka. Podobnie jak wirus HIV ten tak¿e potrafi³ oszukiwaæ uk³ad odpornoœciowy. Nowy wirus otrzyma³ nazwê NCoLV, Novel Corona Like Virus. Po wypróbowaniu wszystkich konwencjonalnych
i niekonwencjonalnych metod leczenia centric novatrone wreszcie pokona³ NCoLV w ciele Hanny Söderqvist. Nast¹pi³o to w nieprawdopodobnie krótkim czasie i najwyraŸniej oby³o siê bez skutków ubocznych. Najbardziej zadziwiaj¹ce by³o to, ¿e badania wykonane kilka godzin po tym, jak Hanna Söderqvist opuœci³a szpital, nie wykaza³y jakiejkolwiek reakcji pomiêdzy NCoLV a lekiem centric novatrone. Lek zadzia³a³ tylko w jej organizmie, a efektu nie da³o siê odtworzyæ w laboratorium. Wszystkie dane by³y sprzeczne. Podczas analizy porównawczej przypadków Matsa Hagströma i Hanny Söderqvist da³o siê zauwa¿yæ szereg podobieñstw i nie
ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e oboje zostali zaatakowani przez NCoLV, choæ na ka¿dego z nich wirus dzia³a³ inaczej. Doktora niepokoi³ fakt, ¿e – g³ównie przez przypadek – odkryli dwa kolejne zachorowania. Od dwóch dni w szpitalu w Huddinge le¿a³a kobieta z podobnymi objawami. Pracowa³a ponadto w tym samym banku co Hanna Söderqvist. Drug¹ osob¹ wykazuj¹c¹ symptomy mog¹ce œwiadczyæ o zaka¿eniu NCoLV by³ kierowca karetki, który wióz³ do szpitala Matsa Hagströma. W szpitalu Söder testowali na nim centric novatrone, jednak bez rezultatu. Mo¿e to nie by³ NCoLV. Wyniki badañ
powinny byæ dostêpne najwczeœniej jutro po po³udniu. Poza tym wci¹¿ nie wiedzieli, w jaki sposób wirus siê rozprzestrzenia. Co wiêc powinien wpisaæ do raportu? Jak podsumowaæ to wszystko? Dziœ mieli tylko dwa wyodrêbnione i potwierdzone przypadki. Pozosta³e dwa byæ mo¿e oka¿¹ siê czymœ zupe³nie innym. Znaczy³oby to, ¿e NCoLV jest tylko anomali¹ we wzglêdnie przewidywalnym rozwoju przyrody. Czymœ, co nie powinno siê powtórzyæ. Thomas Wethje mia³ g³êbok¹ nadziejê, ¿e tak w³aœnie jest. Je¿eli nie, oznacza³o to, ¿e czekali zbyt d³ugo z przeniesieniem Hanny Söderqvist na oddzia³ zamkniêty. Dopiero po œmierci
Matsa Hagströma uda³o im siê uzyskaæ pozwolenie. Wtedy ca³kiem sporo lekarzy i pielêgniarek zd¹¿y³o ju¿ mieæ z ni¹ kontakt. Wypi³ ³yk wody. Siostra Pia otworzy³a drzwi gabinetu i usiad³a na krzeœle obok niego. – Jak tam? – Niedobrze. Prawdê mówi¹c, nie wiem, co napisaæ. Uœmiechnê³a siê s³abo. – Mo¿e lepiej zajmij siê tym jutro, kiedy bêdziesz bardziej wypoczêty.
Odchyli³ siê do ty³u i zdj¹³ okulary. – A ty? Jak d³ugo zamierzasz zostaæ? Pokrêci³a g³ow¹. – Mia³am zamiar zostaæ do porannego dy¿uru o szóstej, ale chyba nie dam rady. le spa³am. Thomas Wethje pozbiera³ dokumenty i wsun¹³ je do zielonej teczki. – Pijesz za du¿o kawy? – Nie o to chodzi. Ja... Umilk³a.
– Tak? – Mia³am koszmary. Przera¿aj¹ce koszmary, które wyrwa³y mnie ze snu. Otworzy³ szafkê na dokumenty i w³o¿y³ tam teczkê. – Co ci siê œni³o? – Nie wszystko pamiêtam. Ale to by³o straszne. Widzia³am dzieñ s¹du ostatecznego. Zag³adê œwiata. By³ tam te¿ budzik. Z jakiegoœ powodu to zapamiêta³am. I jeszcze ma³a dziewczynka. Brudna dziewczynka z ciemnymi, krêconymi w³osami. Lekarz spojrza³ jej w oczy. Rozeœmia³a
siê. By³ to nerwowy œmiech, jakby siê wstydzi³a, ¿e opowiedzia³a mu swój sen. Odchrz¹knê³a. – No... i co doktor na to powie? Nie odpowiedzia³. Brakowa³o mu s³ów. W ci¹gu ostatnich nocy tak¿e i on spotyka³ dziewczynkê z krêconymi w³osami. Za oknem szpitala Karolinska wczesne poranne s³oñce zamienia w parê nocny deszcz. Krople wracaj¹ t¹ sam¹ drog¹, któr¹ przysz³y. Œmieciarki dudni¹ ko³o bram, a w okolicy szpitala unosi siê delikatny zapach œwie¿ego chleba, prawdopodobnie z piekarni Kungsholmen. Wiatr ci¹gnie nad
platform¹ otwartej ciê¿arówki na Norrtullsgatan. Niesie ze sob¹ bia³y py³ z placu budowy, który osadza siê cieniutk¹ warstw¹ na szybach samochodów zaparkowanych przy Haga Forum. Solnavägen wype³nia siê ludŸmi spiesz¹cymi do pracy, przedszkoli i szkó³. Sztokholm budzi siê do kolejnego dnia tego póŸnego lata. Nic nie jest tak zaraŸliwe jak wirus komputerowy.
The flower is gray now and its petals are withered,
but tomorrow, in the dew, it will bloom again.
Abraham Suckewer
Cytaty z Koranu w przek³adzie Józefa Bielawskiego.