Haruki Murakami
Sputnik Sweethart
tytuł oryginału スプートニクの恋人, Supűtoniku no koibito
przekład Aldona Możdżyńska-Biała
4 października 1957 roku z kosmodr...
4 downloads
5 Views
Haruki Murakami
Sputnik Sweethart
tytuł oryginału スプートニクの恋人, Supűtoniku no koibito
przekład Aldona Możdżyńska-Biała
4 października 1957 roku z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie Związek Radziecki wysłał w
kosmos pierwszego wykonanego przez człowieka satelitę, Sputnik. Miał 58 centymetrów średnicy,
ważył 83, 6 kilograma; okrążył Ziemię w 96 minut i 12 sekund 3 listopada tego samego roku z
powodzeniem wysłano w kosmos Sputnik II, na którego pokładzie znajdował się pies Łajka.
Było to pierwsze żywe stworzenie, które opuściło atmosferę ziemską.
Satelity nigdy nie odzyskano, a Łajka została poświęcona w imię badań biologicznych w kosmosie.
Z Wielkiej kroniki historii Mata
Sumire zakochała się po raz pierwszy w życiu wiosną tego roku, kiedy ukończyła dwadzieścia dwa
lata. Była to miłość intensywna, prawdziwe tornado przetaczające się przez równiny – zmiatające
wszystko, co napotkało na swej drodze, porywające przedmioty w powietrze, rozrywające je na
części i miażdżące w drobny pył. Gwałtowność tego tornado nie osłabła ani na chwilę, gdy gnało
przez ocean, pustosząc Angkor Wat, spopielając indyjską dżunglę, tygrysy i całą resztę, przemieniając
się w perską burzę piaskową, która pogrzebała egzotyczną fortecę w morzu piachu. Krótko mówiąc,
była to miłość prawdziwie monumentalnych rozmiarów. Tak się złożyło, że osoba, w której Sumire
się zakochała, była od niej o siedemnaście lat starsza i miała małżonka. Powinienem też dodać, iż
była kobietą. Tu się wszystko zaczęło i tu się skończy. Prawie.
W tym okresie Sumire – po japońsku „fiołek" – usiłowała zostać pisarką. Życie umożliwiało jej
dokonanie rozmaitych wyborów, ona jednak mówiła: pisarstwo albo nic. Jej postanowienie było
równie niezachwiane jak Skała Gibraltarska. Nic nie mogło stanąć pomiędzy nią a literaturą.
Po ukończeniu liceum publicznego w prefekturze Kanagawa dostała się na wydział humanistyczny w
przytulnym, małym prywatnym college'u w Tokio. Miejsce to wydało jej się zupełnie obce, bez
wyrazu i pozbawione ducha.
Nienawidziła go, a swych kolegów studentów (niestety, dotyczyło to również mnie) uważała za
beznadziejnie tępe jednostki drugiej kategorii. Nic więc dziwnego, że tuż przed rozpoczęciem
przedostatniego roku po prostu odeszła.
Widocznie uznała, że pozostawanie w tym college'u to zwykła strata czasu. Myślę, że było to
właściwe posunięcie, jeśli jednak wolno mi uczynić niewielkie uogólnienie, to czyż na tym świecie,
któremu daleko do doskonałości, nie ma miejsca i na rzeczy bezsensowne? Usuń z niedoskonałego
życia wszystko, co nie ma sensu, a utraci ono nawet swą niedoskonałość.
Sumire była niepoprawną romantyczką, niezależną i, delikatnie mówiąc, dość niewinną. Jeśli
pozwoliło jej się mówić, mogła trajkotać bez przerwy, lecz jeśli przebywała w towarzystwie kogoś,
z kim nie miała wspólnego języka – innymi słowy, z większością mieszkańców Ziemi – ledwo
otwierała usta. Za dużo paliła i za każdym razem, kiedy jechała pociągiem, gubiła bilet. Niekiedy tak
się pogrążała w rozmyślaniach, że zapominała o jedzeniu, była więc chuda jak te wojenne sierotki ze
starych włoskich filmów – niczym patyk. Bardzo chciałbym pokazać wam jej zdjęcie, ale nie mam
ani jednego. Nie cierpiała się fotografować – nie życzyła sobie zostawiać następnym pokoleniom
swego Portretu artysty (artystki) z czasów młodości. Gdyby istniały zdjęcia Surnire z tamtego okresu,
z pewnością stanowiłyby cenny dowód na to, jak niezwykli bywają niektórzy ludzie.
Trochę jednak zakłócam chronologię wydarzeń. Kobieta, w której Sumire się zakochała, miała na
imię Miu.
Przynajmniej tak się wszyscy do niej zwracali. Nie znam jej prawdziwego imienia, co później
spowodowało pewne problemy; ale znowu wyprzedzam fakty. Miu była z pochodzenia Koreanką,
lecz dopóki nie postanowiła uczyć się koreańskiego, co nastąpiło dopiero po dwudziestce, nie znała
ani słowa w tym języku. Urodziła się i wychowała w Japonii, studiowała zaś na akademii muzycznej
we Francji, więc poza japońskim biegle władała zarówno francuskim, jak i angielskim. Zawsze
dobrze ubrana, w wyrafinowanym stylu, nosiła drogie, choć skromne dodatki i jeździła
dwunastocylindrowym granatowym jaguarem.
Kiedy Sumire poznała Miu, rozmawiały o powieściach Jacka Kerouaca. Sumire miała świra na
punkcie Kerouaca. Zawsze miała swojego Idola Miesiąca, a tak się złożyło, że wtedy był nim
niemodny Kerouac. W kieszeni płaszcza nosiła wystrzępiony egzemplarz W drodze lub Lonesome
Traveler, który kartkowała, kiedy tylko mogła.
Za każdym razem, gdy natrafiała na zdanie, które jej się spodobało, zaznaczała je długopisem i uczyła
się go na pamięć niczym słów z Pisma Świętego. Jej ulubione fragmenty dotyczyły wieży
obserwacyjnej z Lonesome Traveler. Kerouac spędził samotnie trzy miesiące w domku na szczycie
wysokiej góry, jako strażnik sprawdzający, czy w okolicy nie wybuchł pożar. Sumire lubiła
zwłaszcza następujący fragment: „Żaden człowiek nie powinien przejść przez życie, choć raz nie
zaznawszy zdrowej, a nawet nudnej samotności na całkowitym odludziu. Choć raz powinien być
zdany na samego siebie i poznać swą prawdziwą i ukrytą siłę".
–Prawda, że świetne? – pytała. – Codziennie stajesz na szczycie góry, zataczasz wzrokiem pełny
krąg, sprawdzając, czy gdzieś nie wybuchł pożar. I to wszystko. Na ten dzień skończyłeś robotę.
Przez resztę czasu możesz czytać, pisać, co tylko chcesz. Nocami pod domek podchodzą
niedźwiedzie o skołtunionej sierści. Co za życie!
W porównaniu z nim studiowanie literatury w college'u jest nudne jak flaki z olejem.
–No dobrze – odparłem – ale któregoś dnia będziesz musiała zejść z tej góry. – Moje praktyczne,
banalne uwagi jak zwykle nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
Sumire chciała być jak postać z powieści Kerouaca – dzika, szalona, rozwiązła. Stała z rękoma
wciśniętymi głęboko w kieszenie płaszcza, rozczochranymi włosami, patrząc pustym wzrokiem na
niebo przez ciemne okulary a la Dizzy Gillespie w plastikowych oprawkach, które nosiła pomimo
doskonałego wzroku.
10
Była wystrojona jak zawsze – za duży płaszcz w jodełkę ze sklepu z używaną odzieżą i ciężkie
robocze buty. Gdyby mogła zapuścić brodę, z pewnością by to uczyniła.
Sumire nie była żadną pięknością. Miała zapadnięte policzki i nieco zbyt szerokie usta, nos mały i
zadarty, pełną ekspresji twarz i wielkie poczucie humoru, chociaż rzadko śmiała się na głos.
Niewysoka, nawet będąc w dobrym nastroju mówiła tak, jakby niewiele jej brakowało do
wywołania awantury. Nigdy nie widziałem, by użyła szminki czy ołówka do brwi, wątpię też, czy
wiedziała, że biustonosze są w różnych rozmiarach. Mimo wszystko było w niej coś niezwykłego,
coś co przyciągało ludzi. Zdefiniowanie „tego czegoś" nie jest łatwe, kiedy jednak spoglądało jej się
w oczy, zawsze było to widać, odbite w ich głębi.
Równie dobrze mogę powiedzieć to już teraz. Byłem zakochany w Sumire. Ciągnęło mnie do niej od
naszej pierwszej rozmowy i wkrótce nie było już odwrotu. Przez długi czas nie mogłem myśleć o
niczym innym. Próbowałem powiedzieć, co do niej czuję, lecz z jakiegoś powodu nie potrafiłem
połączyć uczuć z właściwymi słowami. Może to i lepiej. Gdybym umiał wyznać jej swoje uczucia,
po prostu by mnie wyśmiała.
W tym czasie, kiedy się przyjaźniliśmy, umawiałem się z dwiema czy trzema innymi dziewczynami.
Nie jest tak, że nie mogę sobie przypomnieć dokładnej liczby.
11
Dwie, trzy – zależy, jak się liczy. Gdyby dodać do tego dziewczyny, z którymi przespałem się raz czy
dwa, ta lista stałaby się nieco dłuższa. W każdym razie, kochając się z nimi, myślałem o Sumire. A
przynajmniej myśli o niej błąkały się gdzieś na obrzeżach mojej świadomości. Wyobrażałem sobie,
że to ją trzymam w ramionach. Dosyć nieeleganckie zachowanie, nic jednak nie mogłem na to
poradzić. Chciałbym jednak wrócić do tego, jak Sumire i Miu się poznały.
Miu coś tam słyszała o Jacku Kerouacu i miała niejasne wrażenie, że jest on pisarzem. Ale jakim,
tego sobie nie przypominała.
–Kerouac… Hmm… Czy on nie był sputnikiem?
Sumire nie mogła zrozumieć, co Miu ma na myśli.
Nieruchomiejąc z nożem i widelcem w dłoniach, zastanawiała się przez chwilę.
–Sputnikiem? To znaczy pierwszym satelitą, którego Sowieci wysłali w kosmos w latach
pięćdziesiątych? Jack Kerouac był amerykańskim pisarzem. Chociaż chyba rzeczywiście żył mniej
więcej w tym samym czasie…
–Czy nie tak nazywało się ówczesnych pisarzy? – spytała Miu. Palcem zatoczyła krąg na blacie stołu,
jakby grzebała w słoiku pełnym wspomnień.
–Sputnik…?
–Nazwa ruchu literackiego. Wiesz – tak jak się klasyfikuje pisarzy z różnych szkół literackich. Tak
jak Shiga Naoya należał do Szkoły Białej Brzozy.
12
Sumire w końcu olśniło.
–Bitnik!
Miu delikatnie otarta chusteczką kąciki ust.
–Bitnik, sputnik. Nigdy nie potrafię spamiętać takich określeń. Zupełnie jak restytucja Kenmun albo
traktat w Rapallo. Starożytna historia.
Zapanowała łagodna cisza przypominająca o upływie czasu.
–Traktat w Rapallo? – powtórzyła Sumire.
Miu się uśmiechnęła. Był to nostalgiczny, intymny uśmiech przypominający cenny, stary przedmiot
wyciągnięty z czeluści szuflady. Z niewysłowionym wdziękiem zmrużyła oczy. Wyciągnęła rękę i
długimi, smukłymi palcami delikatnie zmierzwiła już i tak rozczochrane włosy Sumire. Na ten nagły,
lecz naturalny gest Sumire mogła odpowiedzieć jedynie uśmiechem.
Od tamtego dnia imię, jakie Sumire wymyśliła dla Miu, brzmiało Sputnik Sweetheart. Sumire
uwielbiała jego brzmienie. Przypominało jej o Łajce. O wykonanym przez człowieka satelicie
mknącym bezszelestnie w mroku przestrzeni kosmicznej. O ciemnych, lśniących oczach psa
wyglądającego przez maleńkie okienko. Na co mógł ten pies patrzeć w bezmiernej samotności
kosmosu?
Ta rozmowa o sputniku miała miejsce na weselu kuzynki Sumire, które odbyło się w eleganckim
hotelu w Akasaka. Sumire nie była szczególnie związana z tą kuzynką; właściwie w ogóle nie mogły
znaleźć wspólnego języka. Już wolałaby poddać się torturom, niż pójść na takie przyjęcie, nie mogła
jednak odmówić.
13
Posadzono ją koło Miu przy jednym ze stolików. Miu nie wdawała się w szczegóły, ale zdaje się, że
kiedyś udzielała kuzynce Sumire lekcji gry na pianinie czy innym instrumencie, gdy ta zdawała na
wydział muzyczny na uniwersytecie.
Ich znajomość nie była ani długa, ani zażyła, lecz Miu czuła się w obowiązku przyjść na wesele swej
uczennicy.
W chwili gdy Miu dotknęła jej włosów, Sumire się zakochała, jakby przechodziła przez pole i nagle
– trach! – piorun trafił ją prosto w głowę. Uczucie pokrewne artystycznemu olśnieniu. Właśnie
dlatego w tamtej chwili fakt, że osoba, w której się zakochała, przypadkowo jest kobietą, nie miał
dla Sumire żadnego znaczenia.
Nie sądzę, by Sumire kiedykolwiek miała kochanka.
W liceum umawiała się z paroma chłopcami, chodziła z nimi do kina i na basen. Nie wyobrażam
sobie jednak, by któryś z tych związków był czymś poważniejszym.
Sumire, zbyt skupiona na tym, by zostać pisarką, nie mogła się zakochać. Jeżeli w liceum zaznała
seksu – lub czegoś zbliżonego – to z pewnością uczyniła to nie tyle z pożądania, ile z pisarskiej
ciekawości.
–Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem całego tego pożądania – powiedziała mi kiedyś, usiłując
sprawiać wrażenie trzeźwej. Zdaje się, że było to tuż przed jej odejściem z college'u; wychyliła pięć
bananowych daiąuiri i była już nieźle wstawiona. – No wiesz – jak to się dzieje.
Jak ty to widzisz?
14
–Pożądanie nie jest czymś, co się rozumie – odparłem, wyrażając swe jak zwykle wyważone zdanie.
– Ono po prostu jest.
Przez chwilę przyglądała mi się bacznie, jakbym był maszyną napędzaną przez nieznane do tej pory
źródło mocy. Nagle straciła zainteresowanie mną, wbiła wzrok w sufit i nasza rozmowa się urwała.
Pewnie Sumire doszła do wniosku, że ze mną nie warto o tym rozmawiać.
Sumire urodziła się w Chigasaki. Jej dom stał niedaleko wybrzeża, więc wychowała się przy
dźwiękach suchego wiatru dmącego piaskiem w jej okna. Jej ojciec prowadził klinikę dentystyczną w
Yokohamie. Był wyjątowo przystojny, jego zgrabny nos przywodził na myśl Gregory Pecka w
Urzeczonej. Sumire nie odziedziczyła tego ładnego nosa, według niej nie odziedziczył go również jej
brat. Uważała to za zdumiewające, iż geny, które stworzyły ten nos, zniknęły. Jeżeli rzeczywiście
zostały na zawsze pogrzebane na samym dnie zbiornika genów, świat stał się przez to smutniejszym
miejscem.
Tak piękny był ten nos.
Ojciec Sumire był postacią niemalże mityczną dla kobiet w Yokohamie, które potrzebowały leczenia
dentystycznego. W swoim gabinecie nosił zawsze czepek chirurgiczny i ogromną maskę, więc pacjent
widział tylko oczy i uszy. Mimo to jego uroda była niewątpliwa.
Piękny, męski nos sterczał sugestywnie pod maską, pacjentki aż się rumieniły na ten widok. I w
jednej chwili – bez względu na koszt leczenia – się zakochiwały.
15
Matka Sumire zmarła z powodu wrodzonej wady serca, mając zaledwie trzydzieści jeden lat. Sumire
nie skończyła wtedy nawet trzech lat. Jedyne wspomnienie matki, jakie zachowała, było niejasne i
dotyczyło zapachu jej skóry. Po matce zostało tylko kilka zdjęć – upozowana fotografia z wesela i
fotka zrobiona tuż po narodzinach Sumire. Sumire czasami wyjmowała album i oglądała zdjęcia. Jej
matka była – łagodnie mówiąc – zupełnie przeciętną osobą. Niska, z nieciekawą fryzurą, ubrana
zupełnie bez smaku, z pełnym skrępowania uśmiechem.
Gdyby zrobiła krok do tyłu, wtopiłaby się w ścianę.
Sumire postanowiła wryć sobie w pamięć twarz matki.
Może dzięki temu kiedyś spotkają w snach. Uścisną sobie ręce i utną miłą pogawędkę. Ale nie było
to takie proste.
Choć Sumire bardzo się starała zapamiętać twarz matki, obraz ten wkrótce znikał. Gdyby minęła ją na
ulicy w biały dzień – a co dopiero we śnie – nie rozpoznałaby jej.
Ojciec Sumire prawie nie mówił o swej zmarłej żonie.
Nie był rozmownym człowiekiem, a już nigdy -jak gdyby to było zapalenie dziąseł, którego nie chciał
się nabawić – nie mówił o swoich uczuciach. Sumire nie przypominała sobie, by kiedykolwiek
zadawała mu pytania o zmarłą matkę. Zdarzyło się to tylko raz, kiedy była jeszcze malutka; z jakiegoś
powodu spytała go: „Jaka była moja mama?".
Bardzo dobrze pamiętała tę rozmowę.
Ojciec odwrócił wzrok i zastanawiał się przez chwilę, zanim odpowiedział:
–Miała dobrą pamięć. I ładny charakter pisma.
16
Dziwny sposób opisywania człowieka. Sumire czekała w napięciu, z zeszytem otwartym na
pierwszej, śnieżnobiałej stronie, na ożywcze słowa, które mogłyby się stać źródłem ciepła i ukojenia
– kolumną, osią, na której wsparłaby swe niepewne życie tutaj, na trzeciej planecie od Słońca.
Ojciec powinien był powiedzieć coś, na czym jego córka mogłaby się oprzeć. Lecz przystojny ojciec
Sumire nie zamierzał wypowiedzieć tych słów, tych słów, których potrzebowała najbardziej.
Ojciec ponownie się ożenił, gdy Sumire miała sześć lat, a dwa lata później urodził się jej młodszy
brat. Nowa matka również nie była ładna. Do tego jeszcze nie miała dobrej pamięci, a i jej charakter
pisma nie rzucał na kolana. Była jednak miłą i uczciwą kobietą. Pod tym względem Sumire, – .
świeżo upieczona pasierbica, miała szczęście. Nie, „szczęście" to nieodpowiednie słowo. W końcu
jej ojciec celowo wybrał tę kobietę. Może nie był idealnym ojcem, lecz jeśli przyszło do wyboru
towarzyszki życia, wiedział, co robi.
Miłość macochy do Sumire była niezachwiana przez cały długi i trudny okres dojrzewania
dziewczyny, a kiedy Sumire oznajmiła, że zamierza porzucić college i poświęcić się pisaniu
powieści, macocha – chociaż miała własne zdanie na ten temat – uszanowała tę decyzję. Zawsze się
cieszyła, że Sumire tak dużo czyta, i wspierała jej literackie zapędy.
Macocha w końcu przekonała męża i postanowiono, że do dwudziestego ósmego roku życia Sumire
będzie dostawać od nich niewielkie stypendium. Jeżeli do tej pory nie zacznie zarabiać na życie
pisaniem, będzie musiała radzić sobie sama jakoś inaczej.
17
Gdyby macocha się za nią nie wstawiła, Sumire prawdopodobnie znalazłaby się – bez pieniędzy, bez
umiejętności życia w społeczeństwie – w dziczy cokolwiek niewesołej rzeczywistości.
Bo Ziemia nie po to z takim trudem krąży wokół Słońca, by ludzie beztrosko się na niej bawili.)
Sumire poznała swoją ukochaną Sweetheart nieco ponad dwa lata od dnia odejścia z college'u.
Mieszkała w kawalerce w Kichijoji, w otoczeniu minimalnej liczby mebli i maksymalnej liczby
książek.
Wstawała w południe, a po południu, z entuzjazmem pielgrzyma, udawała się na wędrówkę przez
święte wzgórza lub spacerowała po parku Inogashira. W słoneczne dni siadała na ławce w parku,
żuła chleb, kopciła jednego papierosa za drugim i czytała. W dni deszczowe lub chłodne wchodziła
do staroświeckiej kawiarni, gdzie na cały regulator puszczano muzykę poważną, opadała na
zniszczoną kanapę i z poważnym wyrazem twarzy czytała swe książki, słuchając symfonii Schuberta,
kantat Bacha. Wieczorem wypijała jedno piwo i kupowała w supermarkecie gotowe danie na
kolację.
Około jedenastej zasiadała do biurka. Zawsze stał na nim termos gorącej kawy, kubek (ten, który
dałem jej na urodziny, ze Snafkinem), paczka marlboro i szklana popielniczka.
Oczywiście miała też komputer. Każdy klawisz z własną literą.
18
Zapadała głęboka cisza. Jej umysł był jasny jak zimowe nocne niebo, gdzie Wielka Niedźwiedzica i
Gwiazda Polarna jasno migoczą na swoim miejscu. Miała tyle do napisania, tyle historii do
opowiedzenia. Gdyby tylko potrafiła znaleźć odpowiednie ujście, gorące myśli i pomysły buchnęłyby
jak lawa, gęstniejąc w silny strumień oryginalnych dzieł, jakich świat jeszcze nie widział. Ludzie
wytrzeszczaliby oczy na widok niespodziewanego debiutu tej Obiecującej Młodej Pisarki o Rzadkim
Talencie. Jej zdjęcie, uśmiechniętej nonszalancko, pojawiałoby się w działach sztuki w prasie, a
wydawcy wydeptaliby ścieżkę do jej drzwi. Tak się jednak nie stało. Sumire napisała parę prac
mających początek. I kilka z zakończeniem. Lecz ani jednej, która miałaby i początek, i zakończenie.
Nie chodzi o to, że cierpiała na blokadę pisarską. Była od tego daleka – pisała nieustannie, wszystko,
co jej przyszło do głowy. Problem polegał na tym, że pisała za dużo. Można by pomyśleć, że powinna
tylko wyciąć niepotrzebne fragmenty, a osiągnęłaby swój cel, ale nie było to takie proste. Nigdy nie
mogła się zdecydować na ogólny obraz – nie wiedziała, co jest niezbędne, a z czego może
zrezygnować. Kiedy następnego dnia czytała wydruk tego, co napisała, każde zdanie wydawało jej
się absolutnie niezbędne. Inaczej równie dobrze mogłaby wyrzucić całość.
Niekiedy, w rozpaczy, darła maszynopis i ciskała go do kosza. Gdyby noc była zimowa, a w pokoju
znajdował się kominek, scena ta miałaby w sobie pewne ciepło – tak jak w La Bohemę – lecz w
mieszkaniu Sumire nie było nie tylko kominka, ale i telefonu.
19
Nie wspominając już o porządnym lustrze.
W weekendy Sumire przychodziła do mnie ze szkicami powieści wysypującymi się z rąk – z tymi
maszynopisami, które szczęśliwie uniknęły masakry. Mimo wszystko była ich niezła sterta. Sumire
pokazywała je tylko jednej osobie na całym świecie. Mnie.
W college'u byłem dwa lata wyżej niż ona, mieliśmy też różne specjalizacje, więc istniała niewielka
szansa na to, że się kiedykolwiek poznamy. Doszło do tego dzięki czystemu przypadkowi. Był maj,
poniedziałek, dzień po świętach, stałem na przystanku autobusowym przed główną bramą college'u,
czytając powieść Paula Nizana, którą znalazłem w antykwariacie. Jakaś niska dziewczyna koło mnie
pochyliła się w moją stronę, zerknęła na książkę i spytała: „Dlaczego właśnie Nizan?". Powiedziała
to tak, jakby chciała wywołać awanturę. Jakby chciała coś kopnąć, lecz nie znajdując nic
odpowiedniego w pobliżu, zaatakowała mój wybór lektury.
Sumire i ja byliśmy do siebie bardzo podobni. Pożeranie książek przychodziło nam z równą
łatwością, co oddychanie. W każdej wolnej chwili zaszywaliśmy się gdzieś w kącie i bez końca
przewracaliśmy stronę po stronie.
Powieści japońskie, zagraniczne, klasyka, od awangardy aż po bestsellery – jeżeli tylko w książce
było coś intelektualnie stymulującego, braliśmy się do czytania. Przesia20 dywaliśmy w bibliotekach,
całe dnie spędzaliśmy w Kandzie, mekce wszystkich antykwariatów w ...