1) Symulacje psychozy, czyli rekonwalescencja spowitej pajęczynami wyobraźni. Ostatnio stojąc na peronie małej to mieścinie, w której często bywam zau...
11 downloads
22 Views
156KB Size
1) Symulacje psychozy, czyli rekonwalescencja spowitej pajęczynami wyobraźni. Ostatnio stojąc na peronie małej to mieścinie, w której często bywam zauważyłem siedzącą na ławce kobietę, lekko pochyloną, sprawiała wrażenie jakby spała. Nie. Ona jedynie wykonywała po części tę samą czynność co ja - czekała na przed ostatni pociąg, który zmierzał w kierunku południowym, ku mojemu miejsca zamieszkania. Była to godzina późnowieczorowa, dokładnie 21:47. Mijając kobietę, w mojej głowie nastąpiła pewna symulacja, nasiliła się w chwili w której się zatrzymałem. W tym momencie peron znajdujący się na wolnym powietrzu zamienił się w podziemne metro rodem z amerykańskich filmów. Surowe oświetlenie świetlówek, brudne, kafelkowe, popisane ściany, niska temperatura, śmierdzi moczem i wilgocią. Mój widok na otoczenie na wszystko wokół z pierwszej osoby, zmienił się na widok z trzeciej. Kobieta, o której wspomniałem wyglądała na bardzo przemęczoną, była cała spocona co było można poznać po jej twarzy, dodatkowo było tez po niej poznać, że się czegoś boi. Ja stałem 5 metrów od niej, ubrany w miarę możliwości i gustu normalnie, czyli koszula, jeansy, sportowe obuwie, rozpuszczone włosy, okulary... Nagły przebłysk, który można porównać do przeniesienia się z jednego miejsca na drugie zasłonił mi oczy. Tak jakbyście w pośpiechu zamknęli oczy nie chcąc na coś patrzeć, przy okazji towarzyszącemu błyskowi flasha aparatu i przeraźliwemu dźwiękowi w postaci krzyku. W jednym momencie z perspektywy trzeciej osoby znalazłem się jako obserwator w ciele kobiety. Można to porównać do opętania, widziałem świat jej oczami. Ten świat był zupełnie inny. Okropny. Przeraźliwy. Doprowadzał do szału. Zagłębiał się w struktury budowli z tektury. Światło z oślepiającej bieli zamieniło się w radioaktywną zieleń, powodowany przez umorusany klosz od świetlówki i na w pół przepalonej żarówki, która od czasu do czasu dawała znać o swym zbliżającym się kresie pracy pobłyskując od czasu do czasu. Miałem władze nad ciałem tej kobiety. Podniosłem głowę i spojrzałem w kierunku mojej prawdziwej, materialnej osoby - to nie byłem ja. W oczach tej kobiety nie wyglądałem tak jak wcześniej to opisałem. Była to postać ogarnięta aksamitną czarną mgłą, która jakby z niej parowała. Obiekt obserwacji był odziany w czarną bluzę z dużym kapturem, który to był nałożony na głowę ów postaci tak, że słabe oświetlenie i cień jaki kaptur rzucał, uniemożliwiał zidentyfikowanie twarzy osobnika. Rękawy były zdecydowanie za długie by móc zobaczyć jego dłonie, do tego czarne sztruksowe spodnie i ciężkie obuwie z metalową wstawką w ich czubku. Głowę miał spuszczoną w dół. Słychać było, że Ciężko oddychał, miał chrypkę, której towarzyszyło upiorne echo, przy każdym wdechu. Zauważyłem, że ta postać powoli obraca głowę w moją stronę - zauważył, że go obserwuje. Szybko odwróciłem wzrok ku ziemi. Przeszedł mnie dreszcz, serce kobiety zaczęło bić szybciej, oddech przyśpieszył, w nerwach zacząłem spoglądać na dłonie, były wychudzone, brudne i zniszczone. Znów ten sam przebłysk. Znów widzę wszystko z perspektywy trzeciej osoby. Wszystko wygląda normalnie. Jak przedtem. Co to było? Po trupiej ciszy jaka nastała, na czas kilku minut, ponownie znalazłem się w ciele kobiety. Znów wszystko nabrało koszmarnych barw. Znów widzę te same brudne i zniszczone ręce, które pogrążyły się w drgawkach jak podczas głodu alkoholowego. Lecz to było oznaką strachu. Ta kobieta się bała. Słyszałem, widziałem i czułem to co ona. Czułem jej strach, podczas gdy zacząłem słyszeć kroki, które wyraźnie zmierzały w kierunku tej kobiety. Strach się nasilił, a ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Spojrzałem jeszcze raz w stronę tajemniczego osobnika, który był zwrócony w moją stronę, szedł w moją stronę. Przez otaczającą go czarną mgłę, która wydawałoby się z niego ulatywała był kompletnie rozmazany w dalszym ciągu nie było widać jego twarzy, ani nawet oczu. Zupełnie jakby pod kapturem znajdowała się kompletna pustka. Ciszę jaka dotychczas panowała zakłócały różne szepty, symbolizujące agonię, ból i cierpienie. Znów ten sam przeskok z towarzyszącym mu błyskiem. Cisza. Wszystko normalne. Kobieta dalej siedzi zmęczona po dniu, który powoli dobiegał końca, a ja dalej stoję w miejscu i czekam na pociąg. Nikt się nie ruszył z miejsca. Wróć. Ponownie wszystko zrobiło się obskurne, szepty powróciły. Postać w dalszym ciągu zmierzała w kierunku kobiety, z każdym krokiem ów szepty i mgła się nasilały, kobieta zaczęła się bać jeszcze bardziej. Włosy na wskutek potu, który spływał jej po skroniach zrobiły się wilgotne i rozmierzwione, zupełnie jakby dopiero co się obudziła. Kolejny przeskok.... lecz tym razem nic się nie zmieniło. Z perspektywy obserwatora, zauważyć można było jak mgła ulatująca z tajemniczej postaci ogarnia kobietę, wręcz pochłaniała ją, szepty i przeróżne przyprawiające o gęsią skórkę dźwięki nasilały się co raz bardziej, osobnik był co raz bliżej niej, światło z zielonego, zrobiło się brudno-czerwone, żarówka mrugała co raz częściej, czuć było zapach już nie moczu, lecz spalenizny. Kobieta nie mogąc oderwać wzroku od postaci, zaczęła panikować, oddychając przy tym co raz szybciej, co raz to płytsze oddechy. W jej oczach można było ujrzeć totalne przerażenie i bezradność. Świetlówka mrugała najszybciej jak to tylko możliwe, bzycząc przy tym jak to stare świetlówki mają w zwyczaju, aż w końcu z przeciążenia eksplodowała. Nastała grobowa cisza. Nic już nie widziałem, jedynie ciemność. Kolejny przebłysk. Rzeczywistość. Stoję w tym samym miejscu w którym się zatrzymałem przychodząc na peron. Pociąg nadjechał, nie zdążył się jeszcze zatrzymać. Zszokowany, w pośpiechu obserwuje to jak jestem ubrany - na szczęście normalnie, byłem już sobą. Rozejrzałem się za kobietą, która jeszcze nie tak dawno siedziała 5 metrów ode mnie na ławce.... ...niestety, jej już tam nie było.
2) Czas ucieka. Budynek mieszkalny znajdujący się na Ul. Przypadkowej we Wrocławiu w dalszym ciągu jest spowity aksamitną powłoką nocy. O dach roztrzaskują się krople nieubłaganego deszczu, który zawzięcie swymi obfitymi kroplami zalewa pobliskie powierzchnie płaskie. Uderzając o szyby okien, dając do zrozumienia, że chcą jak najszybciej dostać się do środka. Świat zewnętrzny ich przeraża. W pomieszczeniu człowiek odbiera to jedynie jako głuchy szum. Nadszedł ten czas, aby powstać ze swego stanowiska, i ruszyć ku nieznanym. Uchylić drzwi, które podczas otwierania wydają przeraźliwe skrzypnięcie i z oświetlonego pomieszczenia zaginąć w otchłani ciemności. Wszystko przez niego. Wszystko przez to jedne nieodparte uczucie, które wywraca wszystkie Twoje narządy wewnętrzne na lewą stronę... - Pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy - pomyślałem. Ale w końcu mi się udało. Trzymając się za brzuch w niewyobrażalnej agonii poruszam się naprzód, byle dojść... byle osiągnąć swój cel... byle przeżyć, tylko dwa metry dzielą mnie od mojego celu, dookoła panuje ciemność, z drugiego pomieszczenia rozległ się trzask. - Ktoś tu jest? - Zaniepokoiłem się. Badam otoczenie, moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, ale nic nie zobaczyłem. Z każdym moim krokiem rozlega się dziwny szelest, dobiegający z każdej strony. Zimna krew zaczyna zalewać cały mój organizm, włos się jeży na przedramieniu, serce podchodzi do gardła. Czuje nagłą chłodną bryzę, która przemknęła nieopodal ledwo muskając moją twarz. Nie wytrzymałem. Zacząłem biec, w tym momencie wszystkie objawy, jak dreszcze i zimna krew momentalnie się rozpłynęły, a w nogach poczułem jakby siłę by biec jeszcze dalej i szybciej. Niestety moja wędrówka dobiegła końca. Rozkojarzony rozglądam się, a za oknem widzę tańczące gałęzie pobliskiego drzewa, które niedawno obrosło pąkami... przecież jeszcze niedawno ich nie było.... Zapalam światło. Blask żarówki rozpłynął się po całym pomieszczeniu, znalazłem się w kuchni. Nagle z pokoju w którym przed chwilą byłem usłyszałem znajomy dźwięk. Dźwięk, który dał mi do zrozumienia, że mój brat na mnie czeka, jemu też towarzyszyło to wykręcające trzewia uczucie w środku, jemu tez nie zostało wiele czasu. Musiałem się spieszyć, czas uciekał. Zaopatrzenie, które znalazłem w lodówce oceniłem wizualnie na poziom zjadliwości, i ewentualną ilość porcji. Nie było ani chwili do stracenia, zacząłem przygotowywać wszystko najszybciej jak się da, czas naglił, pot spływał po moim czole co raz bardziej. Z pokoju znów słyszę dobiegający znajomy dźwięk. - O nie, on już nie daje rady. Serce zaczęło mi bić szybciej, na przemian z pulsującym bólem dobiegającym z samego środka mojego ciała, te dźwięki padają co raz częściej. Nie wiem co robić, spanikowałem. Zauważam, że jedzenie, które wytypowałem do zjedzenia skończyło się grzać. W trybie natychmiastowym otwieram szafkę z naczyniami, nakładam nam obydwu należne nam porcje. Gaszę światło, moje oczy momentalnie przyzwyczajają się do panujących w mieszkaniu ciemności. Chwytam za talerze z jedzeniem, i biegnę nie zważając na niebezpieczeństwa, które mogą czyhać na mnie podczas mojej przeprawy, jakimi mogą być porozwalane na przejściu kapcie, na których mogę się poślizgnąć lądując na politurze i rozbryzgując obydwa posiłki na pobliskiej ścianie. Udało się, dotarłem, ale czy na czas? Czy mój brat wytrwał do końca? Jak się okazało... niestety nie, jego już nie było.. zostawił mi jedynie wiadomość, ostatnie jego słowa, które mną wstrząsnęły. Czytając to poczułem dziwne kłucie w nosie, obraz w oczach mi się rozmył, ręce zaczęły mi się trząść, nie mogłem w to uwierzyć, że to już koniec, że nie zdążyłem... to wszystko moja wina... . Nagle zaczęły ukazywały się wszystkie momenty, wszystkie słowa z nim związane, wszystkie rzeczy mające związek z jego egzystencją... to był już koniec.... wszystko przepadło... 3) Dokonawszy wyboru jaki mi dano pomiędzy trzema możliwościami pisania w postaci klawiatury stwierdzam iż owszem dorośli słuchają dzieci i uwzględniają ich głos w sprawach, które je dotyczą. Aczkolwiek jest to zjawisko rzadko spotykane. Głównie pośród rodziców, w sytuacjach kiedy dziecko jest nazbyt rozpieszczane, wtedy każda zachcianka takiego dziecka jest spełniana bez żadnego 'ale". Nie mniej jednak mowa tu o dorosłych, czyli całej grupie społecznej, która wiekiem sięga od 18 roku życia wzwyż. Dorośli jak i dzieci posiadają swoją konkretną mentalność, to wiemy. Dlatego dorośli niezbyt chętnie podporządkowują się zdaniu dziecka, które a nóż ma racje? Niby dorosły wie więcej, gdyż przeżył więcej, ale to nie oznacza wcale, że jest nieomylny. Człowiek dorosły tłumacząc coś dziecku podczas gdy jego wiedza na dany temat może się wyczerpać zaczyna przewidywać fakty wg. swojego doświadczenia życiowego. Wcale nie musi tak być tak jak osoba dorosła przewidziała, ale dziecko o tym nie wie. I właśnie wtedy kiedy dorosły się pomyli dziecko popełnia dany błąd w swoim życiu na podstawie rady dorosłej osoby. Na takich błędach przykładowo dziecko się uczy i zdobywa doświadczenie w swoim życiu. W głowie dziecka zachodzą dogłębne procesy myślenia w wielu sprawach, tylko po to aby dorosła osoba uwzględniła jego zdanie. Osoba dorosła chce dla takiego dziecka jak najlepiej (zakłądając) i jeśli wypatrzy choć jedno niedociągnięcie w przemyśleniu dziecka, zaczyna się tak zwana sekwencja porady. Jako dzieci bawiąc się na podwórku w wojnę rzucając w siebie kamieniami nie zwracaliśmy na to uwagi, ze jak oberwiemy takim kamieniem w łepetynę to coś się nam może stać, dla nas to była dobra zabawa, gdy takie dziecko dorośnie, zda sobie sprawę, że taka zabawa była faktycznie niebezpieczna i będzie sie zastanawiało; dlaczego wtedy nie było to dla niego takie niebezpieczne? Gdy dziecko nie jest rozwinięte psychicznie na tyle by samo stwierdzić co jest dla niego najlepsze grupa dorosłych; załóżmy, że rodzice będą robili wszystko dla swojego dziecka co ONI uznają za najlepsze dla swojej pociechy. Dopóki takie dziecko nie będzie miało świadomości czego tak naprawdę chce. Wtedy zdanie dziecka dla jego rodziców nie będzie miało znaczenia, bo to ONI wiedzą co jest niego najlepsze. Przykład? Chociażby późne kładzenie się do spania. Załóżmy, że zdaniem dziecka nie jest ono jeszcze śpiące i mogłoby robić masę rzeczy jeszcze przez długi czas, ale zdaniem rodziców dziecko jest zmęczone i powinno sie położyć do spania. A teraz kładziemy się o której nam się podoba, jesteśmy w 3 gimnazjum, mamy po 16 lat i wiemy czego chcemy, i bez problemowo możemy uświadomi tym faktem rodziców. To jest tzw. bunt młodzieńczy, który rodzicom niezbyt odpowiada, bo oni już nie mogą za nas decydować w większości sprawach, mamy swój własny rozwinięty rozum, który mówi, że jak nie lubimy przykładowo pierogów, to pierogów nie zjemy a jeśli ktoś będzie próbował wepchać je
w nas na siłę to zaprotestujemy, co spowoduje w większości kłótnie między rodzicielami pt. "Dlaczego nie chcesz jeść pierogów?" gdzie odpowiedź będzie krótka i treściwa; "Bo nie lubię pierogów!". Sprawy które mnie dotyczą, pierogi. Niby śmieszne, a jednak prawdziwe, rodzice będą musieli przywyknąć, że teraz sami wiemy w większości przypadków co jest dla nas najlepsze. Kiedy rodzice w końcu się z tym pogodzą, wtedy mija okres buntu młodzieńczego. Wtedy dopiero rodzice zaczynają słuchać i uwzględniać zdanie swojego dziecka, są świadomi tego, czego ono tak naprawdę chce. Nie zawsze, bo są momenty, w których doświadczenie osoby dorosłej może się takiemu dziecku przydać w trudniejszych chwilach. Następuje wtedy rozmowa między osobą dorosłą, a dzieckiem. Każdy z przedstawicieli swojej grupy społecznej; Dorosły i Dziecko wymieniają swoje zdania, jedno słucha drugiego i z wzajemnością, jedno odpowiada na podstawie wypowiedzi drugiej osoby, i na odwrót. Wtedy osoba dorosła dopiero zaczyna uwzględniać zdanie dziecka dotyczącej go sprawy. Biorąc za przykład nauczyciela zamiast rodzica, to cóż... tutaj działa to troszku inaczej. Profesją nauczyciela jak sama nazwa wskazuje jest nauczanie. Dziecko może mieć jedynie pytania, nauczyciel jest osobą oczytaną i doświadczoną na tyle aby przekazać wiedzę młodszej grupie społecznej jaką są dzieci. W takim przypadku zdanie dziecka odnośnie sprawy, która go dotyczy... czy ma znaczenie? Nie bardzo, bo dajmy na to jeśli dziecko jest z czegoś zagrożone to nauczyciel stawia warunki, wygłasza swoje zdanie na temat ucznia i rzeczy, które zrobić powinien aby przejść do następnej klasy. Musi i koniec. bez dyskusji. Taką władze nad dzieckiem ma nauczyciel tudzież osoba dorosła o takowej profesji. Obca osoba dorosła rzadko kiedy uwzględnia zdanie dziecka, taka osoba zakłada z góry, że dziecko to dziecko mało wie, i źle robi cokolwiek by nie robiło. Dorośli zawsze chcą dla dzieci jak najlepiej, przez co w większości przypadków nie uznają zdania dziecka, czym mogą mu nieumyślnie zaszkodzić w jakiś sposób. Przykład? - Mamo, nie chce jeść pierogów - Jedz i nie marudź, nie odejdziesz od stołu dopóki nie zjesz - Ale ja nie lubię pierogów! - Powiedziałam coś! I w tym momencie został użyty szantaż, dorosły nie zaakceptował zdania dziecka. Teraz taki osobnik zmuszony zje te pierogi, po czym będzie się źle czuł, następnie zwymiotuje i obrazi się na rodzicielkę, bo "Kazała mu zjeść pierogi, których ono tak bardzo nie lubi" I pewnie jeszcze na niego nakrzyczy, że ufajdał ścianę pierogami. A dziecko zacznie się bronić, że mówiło wielokrotnie, że nie lubi pierogów. 4) Symulacje psychozy, czyli odmienna wizualność otaczającej nas rzeczywistości. Wychodzę na balkon i co widzę? Wyniosłe drzewo, które tańczy pod wpływem wiatru, sam wiatr zaś niesie zapach wilgoci spowodowanej przez nieustający deszcz, który zwilża wszystko dookoła. Wszystkie możliwe zauważalne kolory otoczenia zmoczone ów deszczem nabierają wyraźniejszych, soczystych kolorów. Ciepła atmosfera powodująca, że woda szybko paruje wytwarza przyjemną dla nosa woń, jest to woń rzeczywistości. A co jeśli obrócić to wszystko w fałsz? Co jeśli tak naprawdę wcale nie stoimy na tym balkonie? Co jeśli zapach i bodźce, które czujemy to wytwór naszej jakże potężnej wyobraźni? Wszystko to na co patrzymy jest tym co chcielibyśmy widzieć. Rozmawiając ze znajomym twarzą w twarz, w jednej chwili uświadamiam sobie, że ów znajomy jest od dwóch tygodni na wyjeździe. Rozmawiając z innym nt. danego filmu wypowiadając się wyczerpująco na jego temat, dochodzimy do wniosku, że nigdy tego filmu nie widzieliśmy. To skąd znamy fabułę? Będąc przekonanym, że jeździliśmy w konkretne miejsce rzekomo kilkanaście razy, a jednak dowiadujemy się, że byliśmy w ów miejscu jedynie trzy razy. W takim razie skąd wspomnienia? Nie raz wracając leśną drogą pochłonięci falą myśli i marzeń... w chwili ocknięcia się, po usłyszeniu dziwnego szelestu... podnosisz głowę kierując wzrok na wprost siebie, przed twarzą w oddali ukazuje się ni stąd trójkątna twarz... jakby maska o ciemnej, włochatej powierzchni z jaskrawo fosforyzującymi oczami, o ostrym uzębieniu ze szpiczastymi uszami drąc się niemiłosiernie pędząc dokładnie w Twoją stronę, a gdy znajdzie się już wystarczająco blisko znika, a Ty czujesz jedynie lekki powiew wiatru na swojej twarzy. Przechodzi Cię dreszcz . Robisz się czujny zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły. W promieniu 300 metrów dostrzegasz ludzki kształt, jakby cień, który widząc, że go dostrzeżono ukrył się w najciemniejszym dostępnym miejscu. Zatrzymujesz się. W tej chwili zastanawiasz się co robić. Iść dalej? Przecież tam ktoś może czekać, aż się zbliżysz. W tym miejscu nikt nie usłyszy Twojego krzyku o pomoc. Zawrócić? Odwrócić się plecami od prawdopodobnego zagrożenia? Istna głupota, gdyż wcześniej widziany cień może zajść bezszelestnie od tyłu i dopiąć swego. Burza myśli, nie wiesz co robić. Twój poziom adrenaliny się podnosi, serce bije szybciej, ale stop. Przecież nie możesz długo poddawać się rozmyślaniu, to czyni Cię bezbronnym, przecież można to wykorzystać. Szukając rozwiązania i zagłębiając się w labirynt możliwości przestajemy mieć kontrole nad tym co się wokół nas dzieje. Gdzieś w głębi lasu rozległ się trzask łamanej gałęzi. Ponownie przeszedł Cię dreszcz, tym razem jednak większy niż poprzednio, wiatr wieje w sposób, w który sprawia, że masz wrażenie, że zaraz coś przywieje wprost na Ciebie, coś co mogłoby Ci zagrozić. Decydujesz się zawrócić, Twój mechanizm obronny uświadamia Ci, że coś jest non stop za Tobą, czujesz to na plecach. To tylko wiatr. Ciągle kątem oka spoglądasz za siebie, czy przypadkiem nikt nie podąża Twoimi śladami. W głowie ustalasz już sekwencje obrony własnej - niespodziewany chwyt za Twoje lewe ramie przez osobę trzecią, równa się półobrót korpusu i cios wymierzony łokciem. Z każdą taką myślą czujesz mrowienie na karku, jakby ktoś Cię za niego łapał. Decydujesz się biegnąć. Biegniesz ile sił w nogach mając w podświadomości wizje tego, że ktoś biegnie za Tobą, a Ty za wszelką cenę musisz uciec. Urwanie filmu. Co to było? Przez cały czas siedzisz na krześle przed komputerem. To co przed chwilą widziałeś nie miało miejsca. Wszystko to co odczułeś było projekcją. Boisz się zapytać kogokolwiek czy to było prawdą, bo konwersacja z innymi osobami również może być projekcją, znowu się okaże, że nawet się nie ruszyłeś z miejsca. A może sam fakt, że tu siedzisz jest już projekcją, może jednak zaś przebywasz w innym miejscu, może to wyrównanie ciśnienia w butelce po
wodzie mineralnej, obok Ciebie charakteryzujące się donośnym trzaskiem po którym znowu zaczynasz się bać jest fikcją wytworzoną przez Twój mózg? Nie zauważyłeś, że czujesz obecność innej osoby w Twoim otoczeniu? A gdy się odwrócisz to przez ułamek widzisz zarys ludzkiego fioletowego kształtu, który po chwili znika, ale Ty dalej czujesz jego obecność, w tej chwili wystarczy jeden bodziec zewnętrzny oddziaływający na Ciebie abyś podskoczył nerwowo, bądź w najgorszym przypadku wrzasnął z przerażenia. Spodziewasz się go, a im bardziej się go spodziewasz, tym większe prawdopodobieństwo, że go poczujesz za sprawą swojej wyobraźni. Wszystko wokół na co spoglądasz wcale nie musi być takie na jakie wygląda, wystarczy umieć patrzeć... nie tylko oczami.
5) Symulacje psychozy, czyli podświadoma autoryzacja przetwarzanego obrazu teraźniejszości. Kto by się spodziewał, że będzie burza. Wszakże jedyne czynniki, które by na to wskazywały były potężne zastępy ciemnych chmur, a w powietrzu była odczuwalna niemiłosierna duchota. Postanowiłem się jednak wybrać na spacer po lesie. Spacery po lesie podczas burzy są niebezpieczne, dookoła tyle wyniosłych drzew... ale nie specjalnie mi to przeszkadzało, nie zważam na takie rzeczy. Z resztą, dla mnie to nic nowego. Na dworze, na wskutek późnej pory robiło się co raz ciemniej, każdy skrawek otoczenia ogarniała potulna ciemność, a na niebie zaczynały już się pojawiać błękitne pajęczyny na tle chmur tworzone przez błyskawice, które na celu miały przedstawić symfonię nieregularnych grzmotów. Szedłem przez puste pole zarośnięte wysoką trawą przed sobą był mój widoczny cel - skromny las osadzony na pobliskim wzgórzu, był to kawałek drogi. Nagle zerwał się porywisty wiatr, który głaskał tutejsze zarośla, jak i sam las w oddali, wyginając go w lewą stronę, włosy poddawały się fali chłodnego podmuchu, który był wyraźnie odczuwalny na twarzy - zanosiło się na deszcz. Już po samej tej myśli poczułem jak zimne krople wody uderzały o odkryte części mojego ciała, z jednej chwili w drugą, krople opadały co raz to szybciej. Nie przejmując się deszczem kontynuowałem wędrówkę, gdy się rozejrzeć to na horyzoncie można było zauważyć sposób w jaki faluje dywan traw, pioruny rozświetlające niebo co raz to jaśniejszą wiązką światła... a może to chmury zrobiły się ciemniejsze? Gdy tak człowiek idzie, słysząc grzmoty, nie zastanawiając się nad celem, gdyż jest on w nas z góry zaprogramowany, ogarniają go różne myśli. O tym co było, lub o tym co będzie. Mam świadomość, że jestem tu sam, czuję się wolny. Jedyne co słyszę to potężne ryki uderzającego gdzieś pioruna, wycie wiatru i szum deszczu i kroki, które stawiam na rozmokłej ziemi. Oglądasz się za siebie.... masz wrażenie że coś Ci umknęło z przed oczu... ale to niedorzeczne, przecież tu nikogo nie ma. Wiesz jak pracuje Twoje wyobraźnia podczas burzy? Zdajesz sobie sprawę z jej niszczycielskich właściwości, szczególnie wtedy kiedy znalazłeś się już w lesie. Tak szybko? Kiedy ja tu doszedłem? Drzewa tworzą prowizoryczny parasol, a rozbłyski na niebie oświetlają Ci drogę, dokąd idę? Jestem w lesie, idę gdzie chcę, robię co chcę. Myślę o czym chcę. Po lesie podczas burzy nikt nie chodzi, mimo to, dlaczego właśnie zauważyłeś, że wszystko wydaje się jakieś inne? Krzaki, którymi porusza wiatr wyglądają na takie, w których coś siedzi... lepiej się do nich nie zbliżać, ale jednak ciekawość bierze górę nad rozsądkiem, podchodzisz do takiego krzaka, z nastawieniem, że ktoś tam jest. Czujesz to podniecenie w sobie, a jednocześnie strach. A co jeśli się nie mylisz? Co jeśli, w momencie w którym podejdziesz bliżej wyskoczy na Ciebie coś niezidentyfikowanego? Nawet jeśli byłby to zwykły jeż, to stan psychiczny w którym się obecnie znajdujesz spowodowałby, że odskoczyłbyś z przerażenia i pobiegł w drugą stronę na odległość taką, w której uczucie strachu by minęło. Ale to tylko jeż. Przerażające i potężne uderzenia piorunów, tworzą niepewny klimat. Zdajesz sobie sprawę, że masz włączony telefon, i przypomina Ci się wzmianka o tym, ze sygnał wysyłany przez telefon może ściągnąć piorun. Nie dbasz o to, nigdy nie wyłączałeś telefonu podczas burzy, to niby dlaczego miałbyś to robić teraz? W tym momencie nie myślisz o niczym innym, jednak pomimo swoich przekonań, masz tę nie pewność, że ten piorun jednak może zostać ściągnięty i trafić właśnie w Ciebie. Jakie to uczucie zostać trafionym? Czy boli? Czy zabije na miejscu, tak że Twoje nerwy nawet tego nie zarejestrują? Wyłączyć czy nie wyłączyć? Wahanie. Stoisz w miejscu, zastanawiając się co zrobić, wyłączyć i mieć spokój w głowie, czy iść dalej z włączonym debatując nad tym co się może wydarzyć, a później najzwyczajniej o tym zapomnieć? Opierasz się o drzewo, opuszczasz głowę w dół, od czasu do czasu obserwując korony drzew i wpatrując się w rozbłyski. Czujesz to dziwne uczucie? Masz niepewną pozycję. Ktoś może zajść Cię od tyłu, coś może zejść po drzewie. Coś może z niego zeskoczyć. Jest kompletnie ciemno, podczas rozświetlania nieba, cienie drzew, krzewów bądź innych zarośli mogą rzucać specyficzny cień na poszczególne obiekty. Mogą zrobić z nich wszystko. Wysoką, smukłą sylwetkę, która po ponownym błysku zniknie. Jak to wytłumaczyć? Przecież to co stoi w miejscu i rzuca Cień... nie powinno zniknąć. Czujesz dreszcz na karku, masz ochotę się ruszyć z miejsca i iść daleko. Idąc rozmokłą leśną ścieżką, przy każdym rozbłysku widzisz efekt ciepłego powietrza połączonym z wilgocią. Mgła. Gęsta mgła w której widzisz przestrzenne Ciebie liści i gałęzi sprawiające, wrażenie jakby ów mgłę przecinały na wskroś. Pomimo dziwnych efektów jakich doznajesz czujesz się wolny/a wolność, której nie da się opisać, ta wolność jest inna. Wolność polegająca na tym, że w chwili obecnej jesteś bogiem własnego świata. Nikt Cię nie widzi... nikt kto mógłby Ci przeszkodzić w byciu wolnym, nikt kto by się z tego naśmiewał. To nic, że czujesz jak ktoś za Tobą stoi. Wyobrazisz sobie, że to postać, którą można unieszkodliwić po czym szybkim energicznym ruchem, obracasz się do tyłu w pozycji gotowości, przez chwilę go widzisz. Tylko kogo? Nie zdążysz mu się przyjrzeć, bo unieszkodliwisz go samym wzrokiem. On nie ma prawa bytu w Twoim własnym świecie. W świecie, który Ty sam kreujesz. Świat, który jest jak świadomy sen, który zapamiętasz co do joty, po czym go opiszesz. Twoja wyobraźnia przy obecnych warunkach jest nieokiełznana. Czujesz się silny. Sprawdzasz każdy zakątek lasu w sposób jakbyś kogoś lub czegoś szukał, a co jeśli byś znalazł? Co wtedy? Zwątpiłeś. Nie wiesz co zrobić w chwili gdy znajdziesz wykreowaną przez Ciebie postać? Przecież czegoś szukasz, Twoja podświadomość wie czego szukasz, ale czy Ty wiesz? Co jeśli szukasz postaci negatywnej? To tylko las, mokry, zamglony las podczas burzy. Las w którym otwierasz swoje oczy w inny sposób. Znajdując taką postać widzisz ją.... ona widzi Ciebie, łypie na Ciebie tymi jaskrawo żółtymi ślepiami, trzyma się drzewa,
jakby było jej własnością. Nic nie zrobisz, obserwując badawczo oddalisz się w inne miejsce. Gdy ponownie się odwrócisz, tam już nikogo nie będzie. Czujesz w sobie gniew? W jednej chwili bierzesz byle jaki obiekt w postaci grubego patyka i powtarzasz sekwencje przejścia z użyciem miecza długiego wyuczonych z szermierki. Znów poczułeś napływ energii, którą musisz rozładować, myślisz o różnych rzeczach, osobach jak i sytuacjach negatywnych, na których musisz swój gniew wyzwolić. Z pozycji gniewu, przejście w pozycję lisiego ogona, następnie vexel i płynnym ruchem w klucz odchylając się lekko do tyłu na ugiętych nogach. Rękojeść miecza spoczywa między przedramionami Twoich rąk, wystaje tylko ostrze, które nie zdradza całkowitej długości Twojego zasięgu, następnie obrót, zablokowanie ciosu w postaci przejścia zwanego wołem, ponowny vexel z obrotem i cięcie - Nie miał szans, myślisz sobie. Cały gniew z Ciebie ustąpił, na Twojej twarzy pojawia się uśmiech oznaczający zwycięstwo. Stop. Właśnie sobie zdajesz sprawę, że to co przed chwilą widziałeś i czułeś, to był efekt wyobraźni. Dalej idziesz nieprzerwanie, nie trzymając niczego w ręku. Wszystkie sekwencje, myśli i uczucia były wytworem Twojej wyobraźni. Jednakże, wyzwoliłeś swój gniew. Dochodzisz do końca lasu, na niebie już tylko błyska, zero grzmotów, zero deszczu... jednakże jesteś cały mokry. Czas wracać do domu. 6) Symulacje Psychozy, czyli podświadome łzy świadomości. Ta opowieść będzie na podstawie snu. Długo się zabierałem aby to napisać... czas nadszedł. Pora wieczorowa, niebo zasłane jasno pomarańczową szatą. Widok na miasto. O dziwo spokojne. Uliczny rumor był okiełznany. Ogólnie totalny spokój panujący w otaczającym mnie świecie był przyjemny. Założywszy mój czarny plecak udałem się w nieznane. Jednakże raptem znalazłem się w szkole. Wyglądała inaczej niż ta do której chodzę jednakże w podświadomości czułem, że to moja szkoła. Byłem w sekretariacie wypełniałem papiery w calu zmienienia kierunku nauczania. nachylony nad arkuszem dokumentacyjnym wraz z rodzicami i Dyrektorem szkoły, który uczył mnie mechaniki, zrozumiałem, że nauka jest ważna aby coś osiągnąć. Dawała mi to też do zrozumienia zawzięta dysputa między ów dyrektorem i moimi rodzicami. Po wypełnieniu formalności udałem się na korytarz. Nie znałem go, ale wydawał mi się znajomy. Jakbym już tam kiedyś był. W sekretariacie usłyszałem fragmenty kłótni między sekretarką a jednym z rodziców. Coś na temat wpisania jednego z uczniów z podanym nazwiskiem. Oboje figurantów jakby mnie nie dostrzegało, chociaż stałem dosłownie obok nich. Ci nie zwracając na mnie uwagi w dalszym ciągu wykłócali się. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno. Moja osoba coś sobie uświadomiła. Rodzice. Oboje są tutaj. Choć smutek się nasilał próbowałem go powstrzymać, niestety bezskutecznie. W pewnej chwili stwierdziłem, ze nie ma sensu tego powstrzymywać. Dałem się ponieść emocjom wywołanym na wskutek pewnego faktu. Idąc przez całą szkołę w kierunku wyjścia obserwowałem przy okazji pomarańczową poświatę w świecie zewnętrznym. Atmosfera jałowa. Za mną szli moi rodzice, którzy wyczuli co leży na rzeczy. Płacz nie jest powodem do tego aby się wstydzić, wiedziałem o tym doskonale, aczkolwiek wolałem opuścić budynek szkoły. Przyśpieszając kroku czułem jak mi łzy lecą po policzkach. Wszystko to poprzez jedną myśl - Oni są ze mną, są zawsze przy mnie.... oboje, tak jak to było kiedyś. Wyraźnie mi tego brakowało. Te łzy choć ze smutku były wywołane na wskutek tej świadomości, że oni znowu są razem blisko mnie i będą mnie wspierali. Nerwowo krocząc przez szkolne korytarze, otwieram stare drewniane drzwi z wbudowanym szkłem. Płacz się nasilał jeszcze bardziej. Oni szli za mną, słysząc moje szlochanie. W pewnym momencie zza moich pleców rozległ się kobiecy głos, akcentem pytającym. - Co się stało? Milcząc udałem w stronę drzwi wyjściowych. Choć nie chciałem odpowiadać, ten dźwięk wzruszył mnie jeszcze bardziej. Już nie chciałem dłużej tego hamować, szlochanie zamieniło się w perfidny płacz. Płacz, przy którym nawet nie próbowałem wytłumić dźwięków towarzyszących podczas płakania. Obraz rozmył mi się kompletnie. A oni dalej za mną szli. Choć nie spoglądałem na nich, czułem ich non stop. Widziałem w mojej wyobraźni jak kroczą obok siebie otoczeni aurą rodzicielstwa. Rozpaczaniu nie było końca, to było takie uczucie jakby coś się ze mnie uwolniło, coś co długi czas było trzymane pod zamknięciem. Kiedy wyszedłem z budynku usiadłem na pobliskim murze, które było częścią wejścia do szkoły. mur był biały, a za moimi plecami była szyba, która przynależała do ganka szkoły. Spuściłem głowę w dół i płakałem, płakałem tak jak nigdy w swoim życiu. Podnosząc głowę w górę ujrzałem ich oboje, nic nie mówili. Emanowała z nich opiekuńczość. Ich postawa, aura i mimika twarzy mówiła mi; - Już, spokojnie... wszystko będzie dobrze. W końcu miałem ich blisko siebie. Czułem się jakbym otrzymał coś czego mi w ostatnich latach życia cholernie brakowało. Cieszyłem się, że ich mam. Cieszyłem się, że znowu oboje są przy mnie. Wodospad łez nie ustępował. Nie chciałem aby ustąpił, nie opierałem się już smutkowi, poddawałem się mu całkowicie. W tym momencie się obudziłem. Cały w łzach. Podświadome łzy świadomości. Mimo iż świadomie pogodziłem się z jedną sprawą, moja podświadomość w dalszym ciągu miała z tym problem i pokazała mi to we śnie w takiej, a nie innej formie. W formie smutku. Moja podświadomość tym snem próbowała wypełnić jakąś lukę w mojej psychice. Lukę, która dawno temu została zapomniana, lukę, która na wskutek tego zakurzyła się, zgasło nad nią światło. Została wepchnięta w nicość. Dzieło świadomości. A moja podświadomość w poszukiwaniu innych rzeczy natknęła się na ów lukę. I mi ją ukazała w innym świetle. W świetle poważnego ubytku. W świetle przepaści między dwoma zboczami, gdzie na jedno zbocze przypadała Matka, a na drugie Ojciec. A nad przepaścią.... ... cóż... nad nią znajdowałem się ja.
7) Symulacje Psychozy, czyli Początek Końca. Biją bębny do marszu, werbel wygrywa smutną, a zarazem poważną melodię zwiastującą śmierć. W tle dogrywają organy nadając ponurego i mrocznego nastroju całej sprawie, już sama pogoda pokazuje iż coś jest nie tak. Porywisty wiatr wprawiające bezlistne drzewa w bezwładny taniec, nie pozwalający żadnemu liściowi na spokojny odpoczynek gdzieś na mokrej trawie, ciemnoszare niebo, a strugi deszczu zacinają o twarze lub parasole tu zebranych. Moczą ich ubrania, nadając im ciemniejszej, mrocznej i żałobnej barwy. Z parasoli spływają strumienie wody, a czarne samochody, które stoją nieopodal są wystrojone w pojedyncze krople wydawałoby się srebrzystego deszczu. Bębny dalej biją, organy przygrywają…. Skupisko ludzi, znajomych? Rodziny? Innych bliższych bądź dalszych bliskich? Wszyscy Ci, którzy mają jakikolwiek zalążek wspomnień związanych z osobą, która tam leży. Pogrążeni w żałobie, stojący nad ciemno brązową dębową trumną, której kolor jest podkreślany poprzez padający na nią deszcz. Wszyscy patrząc na to co leży przed nimi, doznają wszystkich możliwych retrospekcji, powodujących raz to uśmiech… raz to płacz… złamane serce, niedokończone sprawy, plany lub marzenia… a nawet złość. Wszyscy Ci, którzy się tu stawili opłakują kogoś, kto to był? Czyjś syn? Wnuk? Przyjaciel? Wróg? Ukochana osoba? Bębny dalej biją, organy przygrywają…. Śmierć przewija się miedzy ludźmi w postaci wiatru, wyrywając im parasole z rąk. Rytm jaki jej towarzyszy wydawałby się towarzyszący legionowi umarłych sług idących w zwartym szeregu, w którym dobosz wygrywa rytm marszu. Zebrała swe żniwo w postaci tutaj oto leżącego, napawa się demonicznym dźwiękiem bębnów i organów zwiastujących jej wygraną. Stoi oto naprzeciw trumny ponury żniwiarz z kosą w orężu wybijając nią o dębowe wieko trumny rytm dla swej Orkiestry Śmierci, śmiejący się w twarz tym, którzy tu przybyli, śmiejąc się głośno do tych, którzy nie są świadomi śmierci tej osoby. Oni się nigdy nie dowiedzą. Zmarły nie dopilnuje też aby się dowiedzieli, nikt z przybyłych za niego tego nie zrobi, bo nikt z przybyłych nie zna tych, którzy nie przybyli. Z każdym ponurym tonem jaki wydawał żniwiarz podczas swojego obłędnego śmiechu, zwykły śmiertelnik słyszał jedynie wycie silnego wiatru jaki się wzmagał. Tylko ten, który leży tam, w swej dębowej przestrzeni, choć nieobecny w naszym świecie jest w stanie usłyszeć ten obłędny śmiech, który żniwiarz z siebie wydobywa. Nie powoduje to u niego lęku, nie wywołuje żadnych uczuć, albowiem słyszy, lecz nie słucha. Jak umarł? Jęli się zastanawiać przybysze ze stron odległych. Cóż było powodem? Motyw praktyczny jest oczywiście znany, ale o motywie teoretycznym wie tudzież wiedział jedynie ten, który od nich odszedł. Nie może już zapłakać nad tym co stracił… nie może się też już cieszyć po tym co osiągnął… jedyne co mu pozostało, to trwanie w swym już permanentnym śnie, tym ostatnim. Śnie, który czeka każdego z nas. Ostatnia salwa na cześć pochowanego, ostatnie łzy (Czy aby na pewno?), ostatnie chwile. Wszystko ustało, zniknęło, przepadło. Pozostał jedynie grób, który odwiedza codzienna jesienna bryza.
8) Symulacje Psychozy czyli zaćmienie kreatywności. Wyblakłe niebo przyzdobione płonącą pomarańczą, której blask coś miało zaraz stłumić na krótki moment, na krótką chwile. Czułem się jakbym już drugi raz czekał na tę chwilę w ciągu tego dnia. Księżyc powoli wkradał się w tarcze słońca, więc usiadłem na parapecie przy oknie z aparatem w trybie gotowości. W pewnej chwili nie byłem pewien czy patrze przez wyświetlacz aparatu. Dziwne uczucie. Na prawo od stojącego budynku, nad gęsto osadzonymi drzewami na prawo od niego, pomarańczy jakby ktoś zbliżenie zrobił. Czyniąc ją w rozmiarach porównywalną do melona, którego tym razem już większa część była przysłonięta niż poprzednio. Budynek?Drzewa? Miałem uczucie jakbym znajdował się gdzieś gdzie już byłem, a już od dawno mnie nie ma. Tam gdzie za oknem stała ściana domu, a dalej był park, na którego terenie w ludzi jakby coś wstąpiło . Po tej refleksji, zauważyłem, że na dworze zapadła ciemność. Egipska. Zastanawiałem się jak to jest możliwe patrząc na wciąż płonące słońce. Jest tak blisko, że widzę jak płonie będąc pożerane przez cień księżyca. Postanowiłem zrobić zdjęcie, myśląc, że to będzie tak genialne ujęcie ze względu na wielkość słońca, że znowu zacząłem się zastanawiać jak to w ogóle jest możliwe. Pobliska sowa,, którą mogłem w tej chwili usłyszeć hucznie zapowiedziała hukaniem swym coś co się miało wydarzyć, a o czym jeszcze wiedzieć nie mogłem. Melon zamienił się w piłkę do koszykówki, wokół której zawijały się liczne rozbłyski słoneczne. Bez problemu i gołym okiem dostrzec mogłem jak poruszał w hipnotyzujący się sposób jego płonący płaszcz. I księżyc,który zamiast zasłonić, uformował się w rozszerzoną źrenicę. Na wyświetlaczu, usiłując zrobić zdjęcie, w momencie uchwycenia zobaczyłem formujące się prawe kocie oko, które po kilkukrotnym mrugnięciu, szukającymi ruchami swojej źrenicy w końcu mnie odnalazło. Sowa ponownie zahukała zwracając na siebie uwagę oka. Nie na długo. Moje plecy w tej chwili zostały zdobyte przez całą hordę dreszczy drążących tunele pod skórą. Drzewa w parku poruszone smugą wiatru. To wrażenie... Z rękoma wyciągniętymi do przodu, trzymających telefon nie potrafiłem spuścić z oczu tego co się działo na niebie. Sowa nie ustępowała. Ja tracąc rachubę i jakiekolwiek poczucie, sklepienie znowu wypłowiało, pomarańcza zniknęła za drzewami tląc się resztką sił, a ja pewny posiadania wyjątkowych zdjęć obudziłem się. Odruchowo sprawdziłem jak wyszły zdjęcia. Wyszły całkiem nieźle.
9) W pięknej norze, młody Bór.
Kiedy młody Bór tworzył cokolwiek co miało mieć z nami cokolwiek wspólnego był zaledwie amatorem w swej profesji. Był kompletnie zielony kreując ze swojej małej kupki plasteliny znalezionej na podeszwie swojego obrzyganego buta coś, co miało stać się Światem. Metodą prób i błędów stworzył tego całego pasożyta w postaci naszej planety. Miejsce we wszechświecie, które krok po kroku rozłazi się tudzież chce się rozłazić niczym ten pasożytniczy grzyb. Wszystko przez to, ze pewnego razu, Bór, stwierdził wyciągawszy wniosek co najmniej błyskotliwy; - Zaświecę im okiem – pomyślał patrząc na licho nie śpiące nigdy. Teraz nareszcie może pochwalić się jak to pewnego razu wracając na kacu do jakiegoś miejsca, gdzie coś znalazł, ale jeszcze nie wiedział co to takiego było ani tym bardziej gdzie. No bo przecież wszechświat jest taki duży, a on? W tej części jego lewego skrzydła, od północno-zachodniego pawilonu, w budynku numer dziewięć, hali magazynu w południowej z kolei części placu fabryki Ironii i Absurdu, w sektorze szóstym, wydziału do spraw paraskrętliwych jest pierwszy raz. Czyli Bór wie gdzie. A jednak nie bardzo wie. I to w dalszym ciągu, wszechprzypuszczający z urwanym filmem. O tak, czasy których nawet on nie pamięta. Wracając. Po trzykrotnym akcie przechwałek ze swojej skromnej strony, co to nie on, pasożytniczy grzyb bardzo stara się do niego zbliżyć. Tak bardzo chce uścisnąć mu tę cętkowaną od poparzeń jakimś kwasem dłoń po tych ostatnich ingerencjach. Oczywiście nie obyło się godnego podziwu entuzjazmu świadków, którzy odpowiednio zaistniałe sytuacje wykorzystali. Borze Zielony –ktoś pomyślał sobie we wszystkich kierunkach świata. Ale co on zrobi, skoro jest tylko wzrokowcem? Teraz już nie pcha łap tam gdzie nie trzeba, bo już wie, ze mimo wszystko ta plastelina Bór wie z czego.... (a jednak nie bardzo) stałą się najzwyczajniej w świecie toksycznie żrąca. I do kwasu się łap nie wsadza, ani do rozgrzanego oleju choćby nie wiem co. Każdy to wie. On nie wiedział, bo był jeszcze wtedy zielony w swym fachu. Dalej jest,ale czegoś się nauczył. Jak każdy na początku. No chyba, że ktoś ma talent, ale Bór nie miał. Ma swój początek, będzie miał i koniec. Jak film mu sie znowu urwie, albo już mu sie urwał. Bo miał dość.
10) Zażenowaniem żółwi i szerszeni w szałasie.
Zorganizowana zebra z Zimbabwe ostrzegła zażenowane i zdezorientowane zielone żółwie przed rozprzestrzeniającym się szczepem oszczanej szałwii przez Szynszyle. Tym samym postrzelone strzykawki skrzywiły się na wskutek zastrzeżeń zaciekawionych pelikanów strzygących zestawem posrebrzanych żelazem sztućców koszary strasznego Szczeżuja, który trzyma sztamę ze szczurami z sąsiedztwa. Widząc to, zażenowane i zdezorientowane zielone żółwie zamoczone w żółci żarzących się żeberek w miodzie zaczęły zmierzać rzeką Zacną ściśle usiłując przebić się przez spiętrzone zastępy zupy rozlewającej się z obwisłej żuchwy.
Czymże szczerze Szynszyl strzeże przestraszonego Szerszenia w szałasie? Szynszyl szerszenia już nie strzeże, bo ten przestraszony użądlił go żądłem w rozległym eterze. Nie wierzę....
11) Na spotkanie z białym błyskiem. W pewnej miejscowości, stoi sobie dość często odwiedzane krematorium. Miejscowość ta, Usselo, została dzięki temu nazwana "The Village of Death". Nad Wioską Śmierci rozbłysnęły na nocnym niebie łuny szykujących się do natarcia piorunów pomrukujących w oddali. Z każdym błyskiem na niebie dało sie zauważyć potężne zastępy chmur, które mozolnie pokonują swą drogę, ze znaczącą pomocą silnego wiatru, który właśnie się zerwał nad okolicą. Pewien człowiek, Wędrownik pokonujący właśnie kolejne odcinki swej bliżej nieokreślonej wędrogi, ujrzawszy sytuacje na chmuroskłonie postanowił udać się w kierunku epicentrum panujących wyładowań. Doszedł on albowiem do wniosku, że minęło już sporo czasu odkąd widział ostatnim razem tak piękną i naturalną grę świateł z lekką symfonią potężnych grzmotów, przewijających się przez szum, targanych deszczem liści z drzew, pod którymi akurat szedł. - Eh, miejmy nadzieje, że ta nie ucieknie, bo zapowiada się ciekawe widowisko. - Zauważył. I rzeczywiście, zapowiadało się na Ciekawe przedstawienie, tym bardziej, że nasz Wędrowiec zmierzał w stronę pobliskiego jeziora, gdzie tafla tamtejszej Wody, cierpliwie wyczekiwała na pierwszy kontakt, z jej starym znajomym; Rozszalałym Piorunem, mającym na celu przeszyć ją na wylot, aż do samego dna. I choć ona stała w miejscu, a on wędrował przez świat cały, zawsze końcem końców obie te potęgi znów się spotykały. I tak miało być dzisiaj. Czuł to, idąc przez ciemne leśne dróżki, czuł, że dzisiaj odbędzie się taki spektakl, jakiego nie widział. Lecz wiedział, że jeszcze czeka go dość spory kawałek drogi nim osiągnie swój zamierzony, poboczny cel. Nie była to byle jaka droga. Ogarniały ją niemalże egipskie ciemności, pośród których nawet delikatne szmeranie tutejszych zwierząt pośród krzewów, zarośli i innych bliżej nieokreślonych z powodu nocnej pory dnia obiektów, potrafiły pobudzić najdalsze i najmroczniejsze zakamarki wyobraźni. Ta głucha cisza panująca wokół sprawiała, że bicie własnego serca, wydawałoby się brzmieć niczym kroki innej osoby, tuż za naszymi plecami, a szeleszczące liście nadawały ów postaci surowego i płytkiego oddechu jaki można było wówczas poczuć na swym karku. Wędrowiec jednak nie zląkł się swej bujnej wyobraźni i twardo maszerował przed siebie wabiony zapachem spalonego ozonu drogą prowadzącą prosto nad jezioro. Błyskawice regularnie oświetlały drogę, którą szedł. Tak jakby chciały, aby przyszedł w zamierzone wcześniej miejsce. Swymi rozbłyskami mówiły do Wędrowca; - No dalej, szybciej. Czekamy na Ciebie. Przeszedł go dreszcz, gdy o tym pomyślał, tym samym przyśpieszając trochę kroku. Czuł, że coś lub ktoś za nim idzie, jednak w takich ciemnościach, wolał sie za siebie nie oglądać. Rozumiał, że tak na prawdę gdy obejrzy się za siebie ujrzy.. no właśnie. Prócz asfaltowej drogi, którą szedł i drzew rosnących po obu stronach ulicy ogarniętych aksamitną opończą nocy nie mógł zobaczyć absolutnie nic innego. - Może to lis.. - Zadumał się przez chwilę. Tak na prawdę nie wiedział gdzie idzie, szedł jakby otumaniony, rozmyślając nad Istotą Eszechrzeczy, która od zarania dziejów nie daje mu spokoju. Był wodzony jakby przez śpiew syren, którymi tym razem były obecne warunki pogodowe. W pewnym momencie, naszemu Wędrowcowi, strugi deszczu zacinające prosto w jego oczy i twarz przerwały ten trans, w którym się znajdował, co zmusiło go, do nałożenia swej maski utworzonej z czarno-zielonej arafatki. Towarzyszyła mu wszędzie, gdzie by go nogi nie poniosły, z pewnością udałby się z nią nawet do samego piekła. Za każdym razem, gdy się nią zasłaniał, wydawało mu się, że jakby ktoś inny wskoczył na jego miejsce. Był on teraz Zamaskowanym Wędrowcem, którego nikt nigdy nie zobaczy ani nie usłyszy. Dla niego dźwięki nocy, to była istna symfonia, a takiej symfonii nie należało zakłócać nawet odgłosem stawianych przez niego kroków. Po założeniu ów maski wydawało mu sie, jak w jednym momencie znika w czeluściach okrytej czernią sfery obecnej panującej pory dnia. Teraz to on jest Nocą. Poczuł euforię. To było jasne, jak promień księżyca w pełni padający na pobliskie pola. Jest już niedaleko. Z każdym krokiem, który przybliżał go do wspomnianego wcześniej jeziora słyszał jak grzmoty co raz bardziej narastają. Rozszalały Piorun tak jak i Zamaskowany Wędrowiec niemalże osiągnęli to czego oboje chcieli. Dotarli nad Jezioro, gdzie na Rozszalałego Pioruna czekała Ona. Wyczekiwała w spokoju, lekko smagana wiatrem, który z chwili na chwile słabnął co raz bardziej. - Uf, jestem w sam raz. - Odetchnął. Miał rację, to była dopiero cisza przed burzą. Usiadł zatem niedaleko brzegu, na wilgotnej od deszczu trawie i czekał. I jakby ktoś zatrzymał film. W jednej chwili ustąpiły jakiekolwiek dźwięki. Przestało wiać, padać i oprócz Zamaskowanego Wędrowca nie było tam żadnej innej żyjącej istoty. Duchota w powietrzu jaka nagle zapanowała, zmusiła Wędrowca, do ukazania swego oblicza przed majestatem potężnych piorunów, które już samymi rozbłyskami dają znać, o swej niesamowitej potędze.
12) Wilczy Mróz (+18) A gdyby tak na dłuższą chwilę wcielić się w nadlatującego właśnie zza wzgórz i lasów przypadkowego Sokoła. Dzięki dobrym oczom jakie posiada mógłbym bez trudu dostrzec jak przez środek przełęczy graniczącej z Zieloną Doliną, idzie regularnym krokiem tajemniczy nieznajomy,. Nie był stąd, to było pewne. Sama Dolina do której zmierzał, choć nazwana Zieloną, do zielonych już dawno się nie kwalifikowała. Powodem była panująca tu obecnie zima, która trwa już od dziewięćdziesięciu ośmiu lat. Klimat tego miejsca potrafił ostudzić najbardziej rozpalone serca. Krążąc wysoko na niebie, zaciekawione ptaszysko obserwowało jak przybysz z każdym krokiem zbliża się co raz bardziej do wejścia, którym była pokryta runami i lodem kamienna brama, zakończona łagodnym łukiem. Lód pokrywający wejście do doliny również posiadał swoiste runy, które jarzyły się błękitnymi płomieniami, z jednej i z drugiej strony granicy. Mówi się, że nikt nigdy nie słyszał o tym miejscu, ani tym bardziej słyszeć nie powinien. O przychodzeniu tu nawet nie wspominając, ale On? Nie zatrzymując się, mierzył spojrzeniem bramę, przez, którą zaraz przejdzie. Za sprawą gestu, jego twarz zasłoniła czarno-zielona arafatka.. Jeszcze ostatnie westchnienie ciepłym powietrzem, nim jego płuca ogarnie chłód, a jego oczy niebieskie rozbłysną jak dwa księżyce pośród zimowej przestrzeni. Poruszał się po tym miejscu szlakami i ścieżkami, o których dawno już zapomniano. Z każdym oddechem przez materiał na jego twarzy wydobywała się ostatnia, ciepła para wodna. Już tu kiedyś był. Teraz po coś wrócił. Wszedł na niewielkie zamarznięte jezioro, które nie ostrzegało. Było całkowicie zamarznięte, więc nie było możliwości zapadnięcia się pod lód. Szedł powoli, bo nie chciał się poślizgnąć. Nasłuchiwał każdego dźwięku rozglądając się przy tym uważnie wokół. Lepiej nie dać się zaskoczyć o tej porze dnia w takim miejscu. Po chwili znalazł się pod drugiej stronie. Już po chwili znalazł się w jednej z skrytych jaskiń na obrzeżach Ciemnego Lasu będącego skutym już długie lata krwisto-zimnym lodem twardym jak stal. Sokół zasiadł na jednej z oblodzonych gałęzi aby odpocząć. Jednak nie spuszczał z oczu swojego obiektu obserwacji. Zaś pozornie nieświadomy przybysz, już odkąd tu przyszedł chciał odwrócić się przez lewę ramię, będąc przekonanym, że coś tam będzie. Sokół z piórami o mętnej barwie najgłębszych miejsc na ziemi. Wolał jednak utrzymywać stworzenie w przekonaniu, że nie zdaje sobie sprawy z jego obecności i schował się w pobliskiej jaskini. Cokolwiek znalazło się na terenie tego miejsca przestawało być już dłużej normalne. Tyczyło się to także ludzi. Ci nieliczni, którzy wrócili powracali będąc kompletnymi wariatami klasyfikującymi się do szpitala psychiatrycznego, na natychmiastowe leczenie. Nie wszystkim jak widac służą zimowe klimaty. Noc otuliła dolinę aksamitnym szalem, który miał być zaraz przerwany srebrzystym blaskiem Srebrnego Oka. Księżyc, zajmował już należne mu miejsce, górował wysoko nad doliną, idealnie na środku. Jego umiejscowienie nie było przypadkowe. Tutaj nie ma przypadków. Chcąc rozpalić ognisko, zdjął na chwilę z twarzy chroniący go przed zimnem materiał i rozłożył go w kształcie kwadratu na ziemi.. Zamknął oczy i wyszeptał pod nosem kilka słów w obcym języku, po czym zabrał arafatkę i ponownie osłonił nią swoją twarz. Kawałek przed nim rozbłysła niewielka kula energii, a gdy energicznie w nią chuchnął, pojawił się na jej miejscu błękitny płomień, który po chwili stał się na tyle duży, aby móc odegrać rolę ogniska. Wędrowiec oparł się o ścianę i dumał patrząc w delikatne światło ogniska. Nie strzelało, nie można było usłyszeć też jak się pali. Było za to słychać jak płonie cichym szeptem wspomnień, które ogarniały właśnie jego głowę.
- Cisza... - Mruknął z zadowoleniem. Siedział w bezruchu, a nieobecne oczy wertowały strony niewidocznej księgi, w której zapisuje co widział, a co zobaczyć jeszcze musi oraz powinien. Nagle poczuł na sobie, mnóstwo chłodnych, niewygodnych oraz nieprzyjemnych spojrzeń kryształowych oczu Spojrzał w lewo, gdzie było wyjście z jaskini. Na pierwszy rzut oka wyglądało to niczym lampki choinkowe porozwieszane w losowych miejscach. Tam zaś, po drugiej stronie jeziora, z ciemności potrafiących wręcz wessać człowieka, czaiły się stworzenia zwane Złodziejami Wiatru. Czym są? Jak wyglądają? To rzekomo przez nich wiatr w dolinie zaginął. Jednak Wędrowiec wiedział, że te stworzenia go nie ukradły, one zostały z niego zrodzone. Ich głosy brzmią jak szum wiatru, kiedyś jeszcze owiewającego liście drzew. Kiedy są w pobliżu, zdradza ich wiatr jaki ze sobą niosą.. Nigdy nie chodzą w pojedynkę ani nie wychodzą z cienia, a rozgniewane rozpętują huragan północnych krain, następnie zamrażając oziębioną ofiarę prawie natychmiast zaledwie setką spojrzeń. Znając swój wrodzony talent do irytowania już samą swoją egzystencją, postanowił nie kusić losu. Przyłożył zamkniętą pięść do ust, wziął głęboki wdech i wydmuchał w nią całe powietrze. Znikąd lazurowe ogony wędrowały wprost do jego zaciśniętej dłoni, gdzie wytworzyła się łezka energii. Pstryknął niezidentyfikowaną niebieską kulką, w stronę wyjścia, gdzie z dotarciem do celu rozprysła się nagle na wszystkie strony świata. Wtem, przed jaskinią pojawiła się w efektownym mirażu ta sama Kamienna Brama, jak ta którą widział zanim przekroczył próg doliny. Zapisana starymi runami, oświetlanych przez błękitne płomyki informujące o aktywnym zaklęciu ochronnym. Pośród zamarzniętych krzewów i małych drzewek, które od prawie stu lat czekają na to, by urosnąć, ciekawskie oczka zaczęły kolejno rozpływać się w aksamitnej głębi niezbadanej nicości. Działo się tak bynajmniej z powodu obaw przed runami. Właściciel czaru, który jest przez niego chroniony znika na oczach niepożądanych stworzeń i zjawisk mogących utrudnić nieco życie. Teraz gdy mógł znowu spokojnie zamknąć oczy i odetchnąć, ponownie otworzył swoją księgę i zatracił się w niezliczonych zastępach sytuacji jakie miały lub mogły mieć miejsce w jego dość dziwnym żywocie. Wertował strony po to, aby znaleźć tę jedną pokrytą szronem, na której zostały wyryte wydarzenia z przed laty. To było wspomnienie, które zostało wyryte wbrew jego woli i przykryte jakby czymś w rodzaju matowego szkła, które utrudniało jego dokładne odczytanie. Spoglądając w pustą przestrzeń jarzącymi się na oczami zaczął rozmyślać nad powodem, dla którego tutaj przybył. Po zregenerowaniu sił i uwzględnieniu większości możliwych przypadków mogących mieć miejsce, a których na głos wolał nie wypowiadać - nawet będąc sam ze sobą postanowił w końcu ruszyć dalej. Nie lubił siedzieć w jednym miejscu zbyt długo. A ołów ciążący na powiekach mógł przyciągnąć głodnego Sennego Żniwiarza. Przedstawiany on był jako charakter pośród gęstej, szarej mgły, stworzony z czarnej esencji nocy, kryjącej się pod szkarłatną szatą z granatowymi ornamentami. Wystaje z niej jedynie czarna struktura głowy i pary dłoni zrodzonych z bardzo aksamitnego cienia, dwojgu oczu błyszczących jaskrawo jak dwie gwiazdy polarne i błękitnym, trzecim oku mogącym wysłać i zajrzeć w każdy sen, zmienić jego bieg wydarzeń lub nawet go stworzyć od nowa, kończąc na jego całkowitym zniszczeniu Do pleców, wszyty miał ogromny łapacz snów wykonany z ciemnego drzewa z niewyśnionych dotąd krain. Okrąg opleciony był zielonym pnączem rośliny Insomnis, gdzie wplecione zostały krucze pióra w kolorze czarno białym. Dwie również oplecione gałęzie ze wspomnianego drzewa przecinały konstrukcje w samym środku tworząc stelaż, dla siatki wykonanej na przemian z pnączy Insomnis i sieci Kobaltowych Pajęczaków z arktycznych lodowców, na obrzeży podświadomości . U dołu przymocowane miał sześć nie orlich, a pawich piór, które otwierały się jak wachlarz, z częstotliwością wprost proporcjonalną, do bicia serca śniącego. Bez tego pióra ani drgną. W dłoniach zaś trzyma oburącz jasnobrązowe Didgeridoo. Wyrzeźbione, zapomniane już znaki mowy potępionych Bezsennych Pielgrzymów krążących po świecie w poszukiwaniu ukojenia, będąc tym samym strażnikami nocnych sennych marzeń, myśli i sekretów. To co Żniwiarz wygrywa na tym instrumencie, melodia
aborygeńskich plemion Australii, to mantra zwana jak na ironię Szeptami Bezsennych, utrzymująca wszystkich w pobliżu w głębokim śnie. Krucze pióra w ten czas jarzą się, wraz z pajęczyną. Wyczuwając sporą ilość bijących ser śpiących, pawie pióra otwierały się na styl wachlarza, a łapacz snów zza jego pleców okrywa się fioletową energią ulatującą ku górze. Sny wabione przez Szept wprost do sieci, przekształcone, spływały po pawich piórach, wracając do swych właścicieli w nowej odsłonie. Lecz nikt nigdy nie powiedział, ze ta nowa odsłona będzie lepsza od poprzedniej. Bezsenni Pielgrzymi, żniwiarze marzeń Płaczą wciąż snami pawie wachlarze Łzy pragnień beztroskich? Krzyk po nocnym koszmarze? Co przyniosą ich Szepty? To się jeszcze okaże...
Ognisko zaczęło gasnąć. Ledwie tląc się jak promyk nadziei na przeżycie w tym miejscu. Błękitne oczy zabłysnęły odwołując przywołaną bramę. Wyszedł na zewnątrz, gdzie dokonał szybkiego rozeznania. Otrzeźwiający chłód spędził sen z jego powiek pozwalając mu pozosta ć czujnym. Stąpał po pierzynie uszytej z płatków śniegu przykrywających jezioro. Jednak coś było nie tak. Zrobiło się dziwnie cicho. Nie słyszał nawet siebie. Zaniepokoił się wyraźnie i wytężył słuch. Rytm wybijany przez jego serce, znąjdujące się jakby nie tam gdzie powinno dotarł do jego uszu. W akompaniamencie Szeptu jednego z potępionych pielgrzymów. Zrozumiał tym samym, że gdzie ś po drodze,odpoczywając musiał go złapa ć jeden z Sennych Żniwiarzy. Cho ć śniącym ofiarom się zwykle nie pokazują, to jego pozycj ę zdradzało bij ące wci ąż, skradzione serce czarnego wilka. Podążył więc za głosem ów serca ,w stronę bliżej nieznan ą. Sceneria otoczenia zmieniała się z sekundy na sekundę, próbując zdezorientowa ć śni ącego. Dźwięki za którymi podążał nasilały się. W obawie przed utratą cennego łupu, rozgniewany Żniwiarz nastroszył swe pawie pióra i zapłonął fioletową smugą. Wtedy jego Szept rozbrzmiał niezliczonym legionem istnień wyjących, wrzeszczących, biadolących, jak i w swej formie upierdliwie męczących siebie, Wędrowca, samego Nastroszonego i wszystko wokół. Mieli nigdy się już nie obudzi ć. Pożarci niegdy ś przez plagę,teraz stali się jej częścią. Bicie serca zamieniło się w głębokie dudnienie, odbijające się echem od narz ądów, jak i wszystkiego od czego mogło się tylko odbi ć, a znajdowało się w zasięgu. Czas naglił, Szept miał usypiać, a jedynie działał na nerwy. Żniwiarz nastroszony jak jeżozwierz też już nie wytrzymuje tych jęków, dając w końcu za wygrana. Szedł powoli przyglądając się postaci tak uważnie, jakby chciał wymrozi ć w nim dziur ę. Zasłonił twarz swym bezcennym artefaktem nie tracąc z oczu celu. Następnie wyszeptał pod nosem formułę Mgielnych Przewodników. Z nicości pojawiło się osiem zwierzęcych kształtów, które energicznie zawyły ku niebu. Każdy z nich kolejno, jeden po drugim.. Symfonicznie. Jakby trenowały to chwile przed pojawieniem się. Jak tylko wszystkie wilki zamilkły,Wędrowiec rozpłynął się w powietrzu, zabierając ze sobą to co mu zabrano. Serce dziewiątego będące już tam, gdzie by ć musi zabiło dziewięć razy znacząco, ale z ulgą. Obudził się. Bynajmniej w jaskini. Podniósł się z entuzjazmem pordzewiałej zbroi. Wszystkie jego stawy zapieczyły się jak przykręcane pistoletem śruby. Nic w tym dziwnego. Obudził się na ziemi, powyginany niczym żydowski paragraf. Ułożenie ciała
ewidentnie sugerowało nieudaną próbę wej ścia na drzewo, lub skutek działania ukrytej opcji niemieckiej w chwili przeciągania się. Po kilkunastu kostnych salwach dobiegających z kręgosłupa, żeber i mostku, skurczu lewej łydki i dokładnym rozpoznaniu, czy aby żebranie złamane nie stwierdzono innych, większych obraże ń, ani żadnych strat. Dla odmiany i ku zdziwieniu wielkiemu! Zamiast w bezpiecznej jaskini, (gdzie pamięć twierdzi lub wmawia mu, że tam zasnął dotknięty Szeptem) obudził się u podnóża zamarzniętych drzew tworzących granicę z Ciemnym Lasem. Przy okazji przyprawiaj ących o dreszcze już samym wyglądem. Nie jest jednak sam, jak się okazało. Na jednej z gałęzi drzew wiod ących tam, gdzie sło ńce powiedziało dobranoc już dawno temu, wylądowało znajome ptaszysko, które swym sokolim okiem, bacznie doglądało poczynań Wędrowca. - Wygląda na to, że obserwator stanie si ę przewodnikiem –Stwierdził. Następnie zmierzył Sokoła, jakby był częścią tego lasu. Próbował też jako ś powiąza ć go ze swoim przeniesieniem się, bez skutku. Podróż tym szlakiem, to jak bilet w jedną stronę. Musiał się lepiej przygotowa ć, mając na uwadze niezależną widownię.
c.d.n.