Dla nieszczęśliwej miłości
1 Teraz
Nazywam się Olivia Kaspen i każdego, kogo kocham, usiłuję wyeliminować ze swojego...
4 downloads
44 Views
988KB Size
Dla nieszczęśliwej miłości
1 Teraz
Nazywam się Olivia Kaspen i każdego, kogo kocham, usiłuję wyeliminować ze swojego życia. Nie robię tego specjalnie... chociaż nieświadomie również nie. Patrzę właśnie na jedną z ofiar mojej trującej, gorzkiej miłości. Stoi jakieś sto metrów ode mnie i przegląda stare płyty. Caleb. Jego imię przetacza się w mojej głowie niczym ostra druciana kula, rozdrapując rany, które już dawno temu się zabliźniły. Serce wali jak oszalałe, a ja stoję nieruchomo i gapię się na niego. Nie widziałam go od trzech lat. Na pożegnanie kazał mi trzymać się od siebie z daleka. Wciągam gęste powietrze w płuca i usiłuję zapanować nad wzruszeniem. Chcę do niego podejść. Chcę zobaczyć, jak w jego oczach pojawia się nienawiść. Kretynka. Zawracam do samochodu. Jestem już prawie po drugiej stronie ulicy, kiedy nagle nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Czuję mrowienie w koniuszkach palców. Zaciskam dłonie i podchodzę z powrotem do witryny sklepu. To m o j a część miasta. Jak on śmie się tutaj pokazywać? Pochyla się nad kartonowym pudłem z płytami CD, a kiedy się odwraca, by spojrzeć na coś przez ramię, widzę jego wydatny nos. Serce o mało nie wyskoczy mi z piersi. Wciąż kocham tego chłopaka. To mnie przeraża. Myślałam, że mam to z głowy. Myślałam, że poradzę sobie z czymś takim jak przypadkowe spotkanie. Chodziłam na terapię, przez trzy lata próbowałam... Zapomnieć o nim. Do reszty pogrążyć się w poczuciu winy. Przez kilka chwil użalam się nad sobą. W końcu odwracam się plecami do sklepu i Caleba. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę wrócić do tych mrocznych czasów. Podnoszę stopę, żeby zejść z krawężnika, kiedy nagle z chmur, które zbierały się nad Miami przez ostatni tydzień, dobiega pomruk przypominający odgłos starej instalacji wodnej. Krople deszczu zaczynają uderzać o chodnik i już po chwili moja biała bluzka jest mokra. Zawracam szybko i kryję się pod markizą sklepu. Patrzę na swojego starego volkswagena garbusa, ledwie widocznego zza strug deszczu. Wystarczy, że do niego podbiegnę, a za chwilę już będę w drodze do domu. Z zamyślenia wyrywa mnie obcy męski
głos. Nie mam pewności, czy mężczyzna zwraca się do mnie. – Czerwone niebo... To oznacza kłopoty. Kiedy się odwracam, okazuje się, że stoi tuż za mną. Zdecydowanie bliżej, niż wypada. Wydaję stłumiony okrzyk zdziwienia i cofam się o krok. Jest co najmniej trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie. Napakowany jak kulturysta, jednak trudno nazwać go przystojniakiem. Trzyma dłoń pod dziwnym kątem i rozcapierza palce. Mój wzrok przyciąga pieprzyk na jego czole – kojarzy mi się ze środkiem tarczy strzelniczej. – Słucham? Kręcę głową, nie wiedząc, co o tym myśleć. Ponad jego ramieniem próbuję dojrzeć Caleba. Czy wciąż tam jest? Czy powinnam wejść do środka? – To stary żeglarski przesąd – wyjaśnia mężczyzna, wzruszając ramionami. Przenoszę wzrok na jego twarz. Wygląda znajomo. Zastanawiam się, czy powiedzieć mu, żeby się ode mnie odczepił. Równocześnie próbuję sobie przypomnieć, gdzie go widziałam. – Mam to. – Podnosi parasolkę w kwiatki z plastikową rączką w kształcie stokrotki. – Mogę cię odprowadzić do samochodu. Spoglądam na niebo, które rzeczywiście jest czerwone, i przechodzą mnie ciarki. Chcę, żeby mnie zostawił w spokoju. Już mam mu to powiedzieć, kiedy nagle do mnie dociera, że to może być z n a k . Lepiej się stąd zabierać! Przyglądam się odpryśniętemu lakierowi na paznokciu kciuka i zastanawiam się nad propozycją mężczyzny. Nie wierzę w znaki, ale ten gość przynajmniej osłoni mnie przed deszczem. – Nie, dzięki – mówię. Odwracam gwałtownie głowę, patrzę w kierunku sklepu i zdaję sobie sprawę, że już podjęłam decyzję. – No dobra. Nadciąga huragan, ale jak sobie chcesz. Wzrusza ramionami i wychodzi prosto na deszcz, nie otwierając parasolki. Patrzę, jak idzie. Pochyla się na wietrze. Jego szerokie ramiona są niczym półka skalna osłaniająca resztę ciała. Naprawdę kawał chłopa z niego. Po chwili znika za ścianą deszczu. Wydał mi się znajomy, ale bez wątpienia pamiętałabym, gdybym go kiedyś spotkała. Odwracam się w stronę sklepu. Nad drzwiami wisi szyld z napisem „Music Mushroom” wykonanym jaskrawymi zakrętasami. Patrząc przez szybę, przebiegam wzrokiem sklepowe alejki. Jest tam, gdzie go zostawiłam, wciąż pochylony nad płytami. Zdaje się, że to dział z muzyką reggae. Nawet stąd widzę, że marszczy brwi. Nie może się zdecydować. Uświadamiam sobie, co robię, i ogarnia mnie wstyd. Przecież jesteśmy już sobie obcy. Nie powinnam się zastanawiać, o czym myśli. Chcę, żeby podniósł wzrok i mnie zobaczył, ale nie robi tego. Nie zamierzam czaić się za tą szybą jak ostatnia psycholka, więc zbieram się na odwagę i wchodzę do środka. Czuję na mokrej skórze powiew powietrza z klimatyzacji i zaczynam się trząść z zimna. Zauważam wysoki regał z fajkami
wodnymi, chowam się za nim i wyciągam puderniczkę, żeby poprawić makijaż. Patrząc na niego spomiędzy półek, palcem wycieram mascarę rozmazaną pod oczami. Muszę sprawić, by nasze spotkanie wyglądało na przypadkowe. Przede mną leży fajka z główką w kształcie głowy Boba Marleya. Przeglądam się w szklanym oku Boba i ćwiczę wyraz zaskoczenia na twarzy. Jestem zniesmaczona tym, jak nisko upadłam. Szczypię się w policzki, żeby nabrały koloru, po czym wychodzę ze swojej kryjówki. Raz kozie śmierć. Obcasy moich butów z głośnym skrzypieniem zagłębiają się w linoleum. Równie dobrze mogłabym wynająć trębacza, który oznajmiałby o moim nadejściu. O dziwo, Caleb nie unosi wzroku. Kiedy znajduję się zaledwie kilka kroków od niego, słyszę szum klimatyzatora. Ktoś przywiązał żółtozielone wstążki do otworu wentylacyjnego. Zaczynają się poruszać, a ja czuję jakiś zapach. To zapach Caleba: mięta i pomarańcze. Jestem już tak blisko, że widzę niewielką szramę przy jego prawym oku – lubiłam jej dotykać. Ten facet jak zwykle robi wrażenie na wszystkich wokół. Stojące nieopodal dwie kobiety, starsza i młoda, patrzą na niego ukradkiem. Cały świat jest pod wrażeniem Caleba Drake'a, a on zdaje się tego nie dostrzegać. To naprawdę obrzydliwe. Podchodzę bliżej i sięgam po jeden z kompaktów. Caleb, wciąż nieświadomy mojej obecności, przegląda je metodycznie, według kolejności alfabetycznej. Idę za nim. Kiedy jestem jakiś metr od niego, nagle się do mnie odwraca. Zastygam w bezruchu i przez chwilę mam ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Wpatruje się w moją twarz, jakby nigdy przedtem jej nie widział, a potem przenosi wzrok na płytę, którą trzymam w ręce. Po trzech długich latach znowu słyszę jego głos: – Dobrzy są? Czuję, jak ciężar spada mi z serca. Tyle że przenosi się do brzucha i tam zalega, ciężki niczym kawał ołowiu. Wciąż mówi z tym samym lekkim brytyjskim akcentem, jaki pamiętam sprzed lat, jednak w jego głosie nie ma surowości, którą spodziewałam się usłyszeć. Coś mi tu nie gra. – Yyy... Znów patrzy na moją twarz, przygląda się jej tak, jakby widział ją pierwszy raz. – Słucham? Nie dosłyszałem. A niech to.... – Yyy, tak, są nieźli – mówię, odkładając płytę na półkę. Zapada milczenie. W końcu uznaję, że czeka, aż coś powiem. – Ale zupełnie nie w twoim stylu. Wygląda na zdziwionego. – Nie w moim stylu?
Kiwam głową. – Co właściwie masz na myśli, mówiąc o moim stylu? – Jego oczy śmieją się do mnie i widzę nawet uśmiech błąkający się na ustach. Przyglądam się uważnie jego twarzy, usiłując odgadnąć, o co mu chodzi. Zawsze miał bogatą mimikę, umiał dobrać właściwą minę do sytuacji. Wygląda na spokojnego i w sumie niezbyt zainteresowanego moją odpowiedzią. Oddycham z ulgą: – No... lubisz raczej klasycznego rocka... Ale mogę się mylić. W końcu ludzie się zmieniają, dodaję w myślach. – Klasycznego rocka? – powtarza, wpatrując się w moje usta. Wzdrygam się, przypominając sobie, że kiedyś już tak na nie patrzył. Czy to nie od tego wszystko się zaczęło? – Przepraszam – mówi i wbija wzrok w podłogę. – To dziwne, ale właściwie... nie mam pojęcia, jaki jest mój styl. Nie mogę sobie przypomnieć. Gapię się na niego. Czy to jakiś głupi dowcip, rodzaj zemsty? – Nie pamiętasz? Jak to nie pamiętasz? Caleb pociera kark. Mięśnie na jego ramieniu napinają się. – Miałem wypadek. Straciłem pamięć. Wiem, jak to brzmi. Ale taka jest prawda, nie mam zielonego pojęcia, co lubię, czy też raczej lubiłem. Przepraszam, nie wiem, czemu ci o tym wszystkim opowiadam. Odwraca się, chcąc odejść, prawdopodobnie dlatego, że z powodu szoku widocznego na mojej twarzy poczuł się trochę nieswojo. Ja z kolei czuję się, jakbym właśnie dostała obuchem w łeb. To nie ma sensu. Nic do siebie nie pasuje. Caleb nie wie, kim jestem. Nie wie, kim jestem! Z każdym krokiem, jaki chłopak robi w stronę drzwi, wpadam w coraz większą rozpacz. Z a t r z y m a j g o!, wołam do siebie w myślach. – Zaczekaj – mówię. Mój głos ledwo słychać. – Zaczekaj... Zaczekaj! – Tym razem drę się tak głośno, że kilku klientów odwraca się w moją stronę. Nie zwracam na nich uwagi, całkowicie skupiona na plecach Caleba. Jest już prawie przy drzwiach. I wtedy się do mnie odwraca. Myśl szybko. Myśl szybko! Podnoszę palec, dając mu znak, żeby poczekał, po czym biegnę do działu z klasycznym rockiem. Po chwili znajduję jego ulubioną płytę. Ściągam ją z półki i pędzę do niego, ściskając ją w ręce. – Właśnie to lubisz – mówię, rzucając płytę w jego stronę. Chociaż to kiepski rzut, udaje mu się ją złapać. Uśmiecha się blado. Patrzę, jak idzie do kasy, płaci kartą, a potem ponownie znika z mojego życia. No to cześć.
Dlaczego nie powiedziałam mu, kim jestem? Teraz już na to za późno, przegapiłam swoją chwilę prawdy. Stoję w miejscu, patrząc, jak odchodzi. Żal ściska mi serce. Usiłuję pojąć, co właśnie się stało. Zapomniał o mnie. Po prostu o mnie zapomniał.
2 Kiedy byłam w piątej klasie, oglądałam w telewizji kryminał, którego bohaterem był detektyw Follagyn Beville. Z miejsca się w nim zabujałam. Ścigał współczesnego Kubę Rozpruwacza zabijającego prostytutki. W pewnym momencie przesłuchiwał szczególnie niechlujnie wyglądającą dziwkę o skołtunionych blond włosach z czarnymi odrostami. Leżąc na żółtej kanapie, zaciągała się łapczywie papierosem. Pamiętam, że pomyślałam: „O kurczę, jaka wspaniała aktorka! Powinna dostać za tę rolę Emmy. Świetnie gra tę flądrę”. Trzymała w ręce szklankę z whisky z lodem i piła małymi łyczkami. Z bijącym sercem obserwowałam jej ruchy, zapamiętując wszystko, co robiła. Wieczorem napełniłam szklankę pepsi i lodem, postawiłam ją na parapecie i uniosłam do ust wyimaginowanego papierosa. – Nikt mnie nie rozumie – wyszeptałam tak, że mój oddech oszronił szklankę. – Ten świat jest taki zimny... A potem wypiłam łyk pepsi, pamiętając, żeby zagrzechotać przy tym kostkami lodu. Od tego zdarzenia minęło piętnaście lat, ale ja wciąż mam wyczucie dramaturgii. Dzień po moim przypadkowym spotkaniu z Calebem nad miasto nadciągnął huragan Phoebe. Dzięki temu nie muszę dzwonić do pracy i kłamać, że nie mogę przyjść, bo jestem chora. Leżę w łóżku i przyciskam do siebie butelkę wódki. Koło południa zwlekam się z wyra i powłócząc nogami, udaję się do łazienki. Chociaż o moje okna uderza huragan trzeciej kategorii, wciąż jeszcze jest prąd. Wykorzystuję to, żeby się wykąpać. Kiedy siedzę w parującej wodzie, po raz milionowy wspominam to spotkanie. Wszystko sprowadza się do jednego: z a p o m n i a ł o m n i e. Moja mopsica Pickles siedzi na macie łazienkowej i uważnie mi się przygląda. Jest tak paskudna, że aż się uśmiecham. – Caleb, Caleb, Caleb – powtarzam, jakbym chciała sprawdzić, czy to imię wciąż brzmi tak samo. Miał dziwaczny zwyczaj wymawiania imion od tyłu. Ja na przykład byłam Aivilo, a on Belac. Początkowo wydawało mi się to śmieszne. W końcu przyłapałam się na tym, że robię to samo. To był nasz szyfr, kiedy chcieliśmy o kimś bezkarnie poplotkować. A teraz mnie nie pamięta. Jak można zapomnieć o kimś, kogo się kochało, nawet jeśli to
wspomnienie rani do żywego? Wlewam do kąpieli trochę wódki. Jak go sobie w takiej sytuacji wybić z głowy? A może spróbuję wykorzystać rozpacz do zrobienia kariery? Przecież to właśnie robią muzycy country. Właśnie, zostanę piosenkarką country. Drąc się na całe gardło, odśpiewuję kilka wersów Achy Breaky Heart i piję kolejny łyk. Zakrzywionym palcem u nogi zahaczam o łańcuszek i wyciągam korek z wanny. Słucham, jak woda bulgocze w odpływie. Ubieram się, a potem człapię do lodówki. Tania wóda przelewa się w pustym brzuchu. Moje zapasy na czas huraganu składają się z dwóch butelek sosu ranczerskiego, cebuli i kawałka cheddara. Kroję ser i cebulę i wrzucam je do miski, po czym polewam sosem. Następnie robię sobie kawę i włączam wieżę. Okazuje się, że tkwi w niej ta sama płyta, którą w sklepie muzycznym dałam Calebowi. I jak tu znowu się nie napić? Budzę się na podłodze w kuchni z twarzą w kałuży śliny. W ręce trzymam zdjęcie Caleba. Podarłam je, a potem skleiłam taśmą. Czuję się naprawdę nieźle, jeśli nie liczyć lekkiego bólu głowy. Podejmuję decyzję, że tego dnia zacznę wszystko od początku. Zapomnę tego... jak mu tam, kupię tony zdrowego żarcia i zrobię porządek ze swoim pieprzonym życiem. Sprzątam bałagan, którego narobiłam w pijanym widzie, i po krótkim wahaniu wrzucam zdjęcie do śmieci. Żegnaj, przeszłości. Chwytam torebkę i kieruję się do najbliższego sklepu ze zdrową żywnością. Pierwszą rzeczą, jaką wyczuwam po wejściu do tego przybytku, jest powiew paczuli na twarzy. Ściskając palcami nos i wstrzymując oddech, przechodzę obok stojącej za ladą dziewczyny w moim wieku, która żuje gumę i najwyraźniej oddaje się medytacji. Wyciągam wózek i idę w głąb sklepu, mijając po drodze buteleczki z odświeżaczem powietrza Madame Deerwood (nie działa), opakowania z okiem traszki i paczuszki gotu kola. Jak na razie wygląda mi to bardziej na zwyczajny spożywczak niż świątynię świrów od New Age. Caleb i ja nigdy tutaj nie byliśmy, dzięki czemu Mecca Market pozostaje moją strefą bezwspomnieniową. Wrzucam do wózka kilka paczek ciasteczek z wodorostów oraz chipsów i postanawiam poszukać lodów. Mijam kobietę w koszulce z napisem „Jestem wiccanką, latam na miotle”. Jest bosa. Kiedy skręcam w alejkę z lodami, zaczynam dygotać. – Zimno? Odwracam się tak szybko, że strącam ramieniem z półki pudełka z waflami do lodów. Patrzę z przerażeniem, jak spadają na posadzkę i rozsypują się na wszystkie strony. Zupełnie jak moje myśli. Caleb! Podnosi kolejno pudełka i ustawia je w stertę. Uśmiecha się do mnie. Odnoszę wrażenie, że rozśmieszyła go moja reakcja. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. Jaki uprzejmy. A na dodatek ten jego cholerny akcent!
– Co ty tutaj robisz? – pytam, nie zdążywszy ugryźć się w język. Śmieje się. – Wiem, że tak to wygląda, ale wcale cię nie śledzę, słowo. Właściwie to chciałem ci podziękować za płytę, której kupno mi zasugerowałaś wczoraj w sklepie. Spodobała mi się, nawet bardzo. Trzyma ręce w kieszeniach i podskakuje na piętach. – Wino – mówi, obracając palcem wskazującym pierścień, który nosi na kciuku. Pamiętam, że robił tak zawsze w chwilach zdenerwowania. Mrugam powiekami, nic nie rozumiejąc. – Pytałaś, co tutaj robię – tłumaczy cierpliwie, zupełnie jakby mówił do dziecka. – Moja dziewczyna lubi pewien rodzaj wina, który można dostać tylko tutaj. Jest... ekologiczne. – Ostatnie słowo wypowiada ze śmiechem. D z i e w c z y n a . Mrużę oczy. Jakim cudem o niej nie zapomniał? – Czyli... – mówię od niechcenia, otwierając jedną z lodówek i biorąc pierwsze lody, jakie wpadają mi w oko – pamiętasz swoją dziewczynę? – Staram się, by mój głos brzmiał nonszalancko, jednak jest tak zduszony, jakby ktoś właśnie zaciskał palce na moim gardle. – Nie, po wypadku również jej nie pamiętałem. Czuję się odrobinę lepiej. Momentalnie wracam pamięcią do chwili, kiedy po raz pierwszy utkwiłam w niej spojrzenie swoich błękitnych oczu. Wydarzyło się to trzy lata temu podczas rytualnej zabawy pod nazwą „Szpiegowanie byłego chłopaka”. Uznałam, że muszę zobaczyć swoją następczynię, żeby ostatecznie zakończyć tę sprawę. Szaleństwo, wiem, ale moim zdaniem trochę śledzenia jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Włożyłam czerwony kapelusz babci, bo miał niedorzecznie szerokie rondo, pod którym mogłam ukryć twarz, a poza tym pasował do mojej skażonej melodramatyzmem osobowości. Wzięłam też ze sobą Pickles, swojego psa obronnego. Leah Smith. Tak się zwała ta mała paskuda. Stanowiła moje przeciwieństwo. Ona była bogata, ja biedna, ona szczęśliwa, ja niepocieszona, ona ruda, ja ciemnowłosa. Poznali się na jakimś wystawnym przyjęciu mniej więcej rok po naszym zerwaniu. Najwyraźniej od razu się w sobie zabujali, a może tylko on się szybko zabujał, nie mam pojęcia. Leah pracowała w biurowcu oddalonym o dziesięć minut drogi od mojego domu. Kiedy zatrzymałam samochód na parkingu, okazało się, że mam jeszcze godzinę do końca jej pracy. Spędziłam ją na rozważaniach, czy aby na pewno jestem normalna. Wyszła z budynku dokładnie o osiemnastej pięć. Przez ramię miała przewieszoną torebkę od Prady. Szła jak kobieta, która dobrze wie, że wszyscy faceci gapią się na jej cycki. Patrzyłam, jak idzie chodnikiem, stukając obcasami swoich zielonych szpilek, i zaciskałam palce na kierownicy. Nienawidziłam jej długich rudych kudłów spadających lokami na plecy. Nienawidziłam tego, że
żegnając się z kolegami z pracy, pomachała im samymi palcami. Nienawidziłam tego, że podobają mi się jej buty. Patrzę mu w oczy. Muszę oderwać się od przeszłości. – Jak to? – pytam. – Nie pamiętasz jej, a mimo to ciągle jesteście razem? Spodziewam się, że zacznie się bronić, on jednak tylko się uśmiecha. – To był dla niej prawdziwy wstrząs. Jestem jej bardzo wdzięczny, że pomaga mi przejść przez to wszystko. Wypowiadając ostatnie słowa, nie patrzy na mnie. Cóż, nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek zdrowa na umyśle dziewczyna pozwoliła mu odejść. Oprócz mnie, oczywiście. No, ale nigdy nie twierdziłam, że jestem zdrowa na umyśle. – Masz ochotę na kawę? – pyta. – Z chęcią opowiem ci swoją smutną historię. Czuję mrowienie w palcach. Powoli przenosi się na całe ciało. Gdyby mnie pamiętał, z pewnością by mnie nie zapraszał. Szaleństwo. Trudno sobie wyobrazić lepszą okazję. – Nie mogę. Jestem z siebie taka dumna, że chyba urosłam o kilka centymetrów. Przyjmuje moją odmowę w taki sam sposób, jak przyjmował wszystkie moje odmowy, gdy jeszcze ze sobą chodziliśmy: uśmiecha się, tak jakby nie wierzył, że mówię serio. – A właśnie że możesz. Potraktuj to jak przysługę. Przekrzywiam głowę. – Przydaliby mi się nowi przyjaciele, ktoś, kto miałby na mnie dobry wpływ. Otwieram usta i wypuszczam głośno powietrze. Caleb unosi brwi. – Jestem ostatnią osobą, która mogłaby mieć na ciebie dobry wpływ – mówię, mrugając powiekami. Przestępuję z nogi na nogę. Mój wzrok pada na słoik wisienek koktajlowych. Mogę go złapać i roztrzaskać na jego głowie albo przyjąć zaproszenie. W końcu to tylko kawa. Nie seks, nie poważny związek, tylko miła pogawędka dwojga ludzi, którzy podobno w ogóle się nie znają. – Niech będzie. – Słyszę podniecenie w swoim głosie i aż się wzdrygam z obrzydzenia. Jestem okropna. – Cieszę się – odpowiada z uśmiechem. – Dwie ulice stąd, na rogu, jest kawiarnia. Spotkajmy się tam za pół godziny – proponuję, obliczając w myślach, ile czasu zajmie mi dotarcie do domu i odświeżenie się. Powiedz, że nie możesz, błagam w myślach. Powiedz, że masz coś innego do roboty... – A więc za pół godziny – powtarza, nie spuszczając wzroku z moich ust. Wydymam usta w ryjek,
a Caleb odwraca głowę, żeby ukryć uśmiech. Odchodzę niespiesznie sklepową alejką. Czuję na sobie jego spojrzenie i cała drżę. Kiedy już mam pewność, że mnie nie widzi, zostawiam wózek i pędzę na złamanie karku do drzwi sklepu. Japonki uderzają o moje pięty. Docieram do domu w rekordowo krótkim czasie. Akurat moja sąsiadka Rosebud puka do drzwi. W ręce trzyma cebulę. Jeśli Rosebud mnie zauważy, przez najbliższe dwie godziny będę musiała słuchać o jej mężu Bertiem i jego zmaganiach z podagrą. Chowam się w krzakach. Pięć minut później Rosebud daje za wygraną. I całe szczęście, bo już bolą mnie uda od siedzenia w kucki i chce mi się siusiu. Pierwsze, co robię po wejściu do domu, to wyjmuję zdjęcie Caleba z kosza na śmieci. Czyszczę je ze skorupek jajek i chowam do szuflady na sztućce. Piętnaście minut później wychodzę. Jestem tak zdenerwowana, że ledwo udaje mi się nie potykać o własne stopy. Krótka jazda do kawiarni okazuje się udręką. Przeklinam samą siebie, gwałtownie hamuję i dwa razy zawracam do domu. Wjeżdżam na parking cokolwiek poobijana. Ściany kawiarni pomalowane są na granatowo i zdobione mozaiką. Wnętrze sprawia wrażenie przygnębiającego, a zarazem ciepłego. Ponieważ zaledwie trzy przecznice dalej znajduje się Starbucks, tutaj przychodzą poważniejsi goście: snobistyczne typki dumające nad swoimi MacBookami. – Cześć, Livia – wita mnie niewysoki punk stojący za barem. Uśmiecham się do niego. Kiedy mijam tablicę z ogłoszeniami, mój wzrok przyciąga zdjęcie męskiej twarzy wiszące między ulotkami. Podchodzę bliżej. Ja go już gdzieś widziałam... Pod fotografią znajduje się wytłuszczony napis: POSZUKIWANY. To facet, którego spotkałam przed sklepem muzycznym, ten z parasolem! Dobson Scott Orchard, ur. 7 września 1960 roku Podejrzany o porwanie, gwałt i napaść. Znaki szczególne: znamię na czole. Pieprzyk! To jest to znamię. Wolę nie myśleć, co mi groziło. Zapamiętuję numer telefonu znajdujący się na dole kartki. Gdybym nie zobaczyła Caleba, pewnie pozwoliłabym temu typowi odprowadzić się do samochodu. Na widok byłego chłopaka momentalnie zapominam o Dobsonie. Caleb siedzi przy stoliku w kącie i wpatruje się nieobecnym wzrokiem w blat. Podnosi porcelanową filiżankę do ust. Przypominam sobie, jak robił to samo w moim mieszkaniu kilka lat temu, i serce zaczyna mi szybciej bić. Zauważa mnie, kiedy jestem kilka kroków od niego.
– Cześć. Zamówiłem ci latte – mówi. Wstając, omiata mnie spojrzeniem. No co, trochę się ogarnęłam. Odsuwam włosy lecące mi do oczu i uśmiecham się do niego. Bardzo się denerwuję, nie mogę opanować drżenia rąk. Kiedy wyciąga do mnie dłoń, waham się i dopiero po chwili wyciągam również swoją. – Caleb Drake – dokonuje prezentacji. – Powiedziałbym, że zwykle przedstawiam się kobietom, zanim zaproszę je na kawę, gdyby nie to, że właściwie nie pamiętam, czy tak robię. Uśmiecham się, słysząc ten słabiutki dowcip, i pozwalam, by moja drobna ręka zniknęła w jego wielkiej grabie. Dotyk jego skóry jest taki znajomy... Na chwilę zamykam oczy i staram się zapomnieć o absurdzie całej tej sytuacji. – Olivia Kaspen. Dziękuję za kawę. Siadamy niezgrabnie przy stoliku. Wsypuję cukier do filiżanki i patrzę mu w oczy. Zawsze twierdził, że moja kawa jest tak słodka, że aż bolą zęby. Tym razem jednak milczy. Pije gorącą herbatę, na sposób brytyjski. Kiedyś uważałam to za urocze i dystyngowane. Właściwie nadal tak uważam. – Co po tym wszystkim powiedziałeś swojej dziewczynie? – pytam i piję łyk. Zsuwam but i pozwalam mu kołysać się na dużym palcu u nogi. Kiedyś okropnie go to wkurzało. Zerka na moją stopę i przez chwilę wydaje mi się, że złapie ją, żebym przestała. – Powiedziałem jej, że potrzebuję trochę czasu, żeby pomyśleć. To straszne powiedzieć coś takiego kobiecie, prawda? Kiwam głową. – W każdym razie ledwo to usłyszała, wybuchnęła płaczem. Nie wiedziałem, co robić. – Przykro mi – kłamię. Bladolica pieguska zaznała odrzucenia. Cudownie. – Więc masz amnezję – mówię. Caleb kiwa głową, po czym znów wbija wzrok w blat stolika. Z roztargnieniem zaczyna kreślić na nim koła. – Tak, fachowo to się nazywa amnezja dysocjacyjna selektywna. Lekarze, a badało mnie w sumie ośmiu, powiedzieli, że to tymczasowe. Skupiam się na tym ostatnim słowie. To oznacza, że nasze relacje też mogą być tymczasowe, tak jak farba na włosach albo przypływ adrenaliny. Nieważne, i tak w to wchodzę. Właśnie jestem na kawie z facetem, który kiedyś mnie nienawidził, więc „tymczasowe” niekoniecznie musi być brzydkim słowem. – Jak to się stało? – pytam. Caleb chrząka i rozgląda się po lokalu, jakby nie chciał, żeby nas ktoś usłyszał. – O co chodzi? To zbyt osobiste pytanie? – Z trudem powstrzymuję śmiech.
Dziwnie się czuję z tym, że waha się, czy mi to powiedzieć. Kiedy byliśmy parą, nie miał przede mną tajemnic – mówił mi nawet o rzeczach, o których większość facetów wstydzi się powiedzieć dziewczynom. Mimo upływu lat wciąż czytam w nim jak w otwartej księdze. Widzę, że ma opory przed wdawaniem się w szczegóły. – Sam nie wiem. Może najpierw powinniśmy pogadać o czymś neutralnym. Na przykład możesz mnie zapytać o mój ulubiony kolor. Uśmiecham się. – A pamiętasz, jaki jest twój ulubiony kolor? Kręci głową i oboje wybuchamy śmiechem. Wzdycham i zaczynam się bawić filiżanką. Kiedy zaczynaliśmy ze sobą chodzić, też zapytałam go, jaki jest jego ulubiony kolor. Nie odpowiedział, tylko zaciągnął mnie do samochodu. Wyjaśnił, że mi pokaże. – To śmieszne. Muszę się uczyć do kolokwium – narzekałam. Wiózł mnie przez dwadzieścia minut, ogłuszając okropnym rapem, którego wówczas słuchał. W końcu zatrzymaliśmy się przed portem lotniczym Miami. Pokazał na światła na pasie startowym. – To właśnie mój ulubiony kolor – wyjaśnił. – Niebieski – odparłam. – No i co? – To nie jest zwyczajny niebieski, tylko lotniskowy niebieski – oświadczył. – Nigdy o tym nie zapominaj. Odwróciłam się do pasa startowego i wpatrzyłam w światełka. Ich kolor był niesamowity, kojarzył się z barwą, jaką przybiera ogień, gdy pali się najmocniejszym płomieniem. Skąd ja wytrzasnę bluzkę w takim kolorze? Gdy patrzę teraz na niego, zastanawiam się, jak to możliwe, że w moim umyśle to wspomnienie wciąż jest tak żywe, a z jego głowy całkowicie wyparowało. Jak możesz nie pamiętać, jaki jest twój ulubiony kolor? Jak możesz nie pamiętać dziewczyny, która złamała ci serce? Ten lotniskowy niebieski mnie prześladuje. Jest dla mnie symbolem naszego nieudanego związku i tego, że nie zdołałam zostawić przeszłości za sobą. Pieprzony lotniskowy niebieski. – Twój ulubiony kolor to niebieski – mówię. – A mój czerwony. Teraz jesteśmy przyjaciółmi, więc musisz mi powiedzieć, co się stało. – To prawda, niebieski – przyznaje. – Miałem wypadek samochodowy. Pojechaliśmy z kolegą w podróż służbową do Scranton. Po drodze złapała nas śnieżyca. Samochód wpadł w poślizg i walnęliśmy w drzewo. Doznałem poważnych obrażeń głowy... – Opowiada o tym wszystkim znudzonym tonem. Domyślam się, że recytował to już setki razy.
Nie muszę go pytać o zawód. Wiem, że jest bankierem inwestycyjnym. Pracuje w firmie ojczyma i jest bajecznie bogaty. – A co się stało z twoim kolegą? – Niestety, nie przeżył. – Zwiesza ramiona. Przygryzam wargę. Mam problem ze śmiercią i kondolencjami. Po śmierci mojej matki ludzie wygadywali straszne głupoty, które mnie tylko wkurzały. To były łagodne słowa niemające żadnego znaczenia. Mówili „przykro mi”, chociaż to przecież nie była ich wina, i „jeśli mogę w czymś pomóc...”, chociaż oczywiście nie mogli. Zmieniam szybko temat, chcąc oszczędzić Calebowi podobnego pustosłowia. – Pamiętasz wypadek? – pytam. – Pamiętam chwilę, gdy odzyskałem przytomność. Nie pamiętam niczego, co wydarzyło się przedtem. – Nawet swojego imienia nie pamiętałeś? Kręci głową. – Na szczęście lekarze uważają, że odzyskam pamięć. To tylko kwestia czasu. Po prostu muszę być cierpliwy. To, że nic nie pamięta, jest dla mnie prawdziwym zrządzeniem losu. Gdyby nie stracił pamięci, w ogóle byśmy nie rozmawiali. – W szufladzie ze skarpetkami znalazłem pierścionek zaręczynowy. – To wyznanie jest dla mnie tak dużym zaskoczeniem, że zachłystuję się kawą. – Przepraszam. – Klepie mnie po plecach. Kaszlę z załzawionymi oczami. – Musiałem o tym komuś powiedzieć. Wygląda na to, że chciałem się jej oświadczyć. Tyle że w tej chwili nie wiem nawet, kim ona jest. O rany! Czuję się tak, jakbym właśnie została podłączona do prądu i wrzucona do wanny pełnej wody. Wiedziałam, że po naszym rozstaniu nie próżnował, szpiegowałam go na tyle długo, by mieć świadomość tego faktu, ale małżeństwo? Aż się wzdrygam. – A jak zareagowali rodzice na to wszystko, co się z tobą stało? – pytam, postanawiając skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory. Chce mi się śmiać, kiedy pomyślę o jego dziewczynie w białej sukni ślubnej. Bardziej pasuje do niej zdzirowata bielizna i rura do tańca. – Mama patrzy na mnie takim wzrokiem, jakbym ją zdradził, a tata ciągle klepie mnie po plecach i powtarza: „Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze, niedługo wyzdrowiejesz”. – Tak dobrze naśladuje rodziców, że się uśmiecham. – Wiem, że wyjdę na egoistę, ale po prostu chcę, żeby dali mi spokój. Potrzebuję czasu, by to wszystko przemyśleć, wiesz? Wcale nie wiedziałam, ale przytakuję.
– Cały czas głowię się nad tym, czemu nie mogę sobie nic przypomnieć. Jeśli moje życie było takie cudowne, jak wszyscy mi wmawiają, dlaczego nic z niego nie pamiętam? Nie wiem, co powiedzieć. Caleb, którego znałam, panował nad sobą. Zawsze był wrażliwy, ale zarazem zbyt wyluzowany, żeby się przejmować. Caleb, który siedzi przede mną, jest tak pogubiony i załamany, że zwierza się osobie, którą uważa za obcą. Mam ochotę pokryć pocałunkami jego twarz i wygładzić zmarszczki na czole. Jednak siedzę nieruchomo i z trudem zwalczam chęć opowiedzenia mu o tym, że kiedyś byliśmy razem, a potem się rozstaliśmy. – Pomówmy lepiej o tobie, Olivio Kaspen. Jaka jest twoja historia? – Yyy... Nie mam nic do opowiadania. – Tak bardzo mnie zaskoczył tym pytaniem, że zaczynają mi drżeć ręce. – Nie bądź taka... Ja opowiedziałem ci o sobie wszystko. – Wszystko, co pamiętasz – uściślam. – Od jak dawna cierpisz na amnezję? – Od trzech miesięcy. – Cóż, ja przez ostatnie trzy miesiące tylko pracowałam i czytałam. Zadowolony? – Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że to nie wszystko. – Wpatruje się w moją twarz. Odnoszę wrażenie, że próbuje wyczytać z niej moją historię. Nie chcę, żeby to robił. Zawsze udawało mu się pokonać mury, którymi się otaczałam. Nie umiałam wywieść go w pole. – Obiecuję, że gdy już odzyskasz pamięć i wyjdą na jaw wszystkie twoje sekrety z przeszłości, wyprawimy całonocną imprezę i opowiem ci więcej o sobie. Umówmy się, że do tego dnia oboje cierpimy na amnezję. Caleb wybucha śmiechem, a ja skrywam swój uśmiech za filiżanką kawy. – Całkiem kusząca perspektywa – stwierdza. – A to niby czemu? – Bo to oznacza, że zobaczymy się znowu, a na dodatek będziesz u mnie nocować. Czuję, że się czerwienię. Postanawiam, że nie wyjawię mu prawdy. W końcu i tak odzyska pamięć, a wtedy wszystko runie niczym domek z kart. Do tego czasu mam go do swojej dyspozycji i nie zamierzam go puścić.
3 Kiedyś
Tego dnia, gdy poznałam Caleba Drake'a, słońce zaświeciło dla mnie trochę jaśniej. Doszło do tego w beznadziejnym okresie tuż przed sesją egzaminacyjną, gdy wszyscy studenci mają oczy zaczerwienione z niewyspania. Właśnie wyszłam z biblioteki i zobaczyłam, że niebo pokrywają chmury deszczowe. Jęknęłam i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku akademika, klnąc na czym świat stoi, że nie wzięłam parasolki. W połowie drogi zaczęło padać. Ukryłam się pod wierzbą i przeszyłam gniewnym spojrzeniem jej rzadkie gałęzie. Można by pomyśleć, że to ją obwiniałam o deszcz. I wtedy właśnie zobaczyłam zbliżającego się do mnie Caleba. Szedł dumnym krokiem, jakby upajał się własnym wyglądem. – Co ci zrobiło to biedne drzewo? – zapytał. Skrzywiłam się na jego widok. Wybuchnął śmiechem i uniósł ręce w geście kapitulacji. – Nie bij, tak tylko pytam. Spiorunowałam go wzrokiem. – Mogę ci w czymś pomóc? – zapytałam. Zdaje się, że zbiłam go z tropu. Po chwili jednak odzyskał pewność siebie i znów się do mnie uśmiechnął. – Po prostu zaintrygowało mnie, że tak bardzo się wściekłaś na to drzewo – wyjaśnił. Podniosłam wzrok i zobaczyłam grupkę jego kolegów koszykarzy. Te głupki przyglądały się nam z nieskrywaną ciekawością. Odwrócił się i chyba przeszył ich gniewnym spojrzeniem, bo natychmiast się rozeszli. Znów zwrócił się do mnie. A właśnie, zdaje się, że o coś mnie pytał. Patrzyłam na pień drzewa, który przypominał kiepsko wyrobione ciasto. Chyba niepotrzebnie tak się gapiłam. – Próbujesz ze mną flirtować? – westchnęłam. Odchrząknął. – Caleb Drake.
– Słucham? – Tak się nazywam. – Wyciągnął do mnie rękę. Caleb Drake był gwiazdą w naszym kampusie. Nie miałam jednak najmniejszego zamiaru dołączać do grona jego fanek. Uścisnęłam mocno jego dłoń, dając mu do zrozumienia, że nie jestem pod wrażeniem. – To prawda, próbowałem z tobą flirtować, ale wygląda na to, że kazałaś mi spadać na drzewo. Uniosłam brwi i zmusiłam się do uśmiechu. Uznałam, że muszę się streszczać. Sportowcy znani są z tego, że nie potrafią na niczym dłużej skupić uwagi. – Wiesz co? Bardzo bym chciała jeszcze trochę postać tu z tobą i połechtać twoją próżność miłą pogawędką, ale muszę lecieć. Minęłam go, ciesząc się już na spotkanie z bitą śmietaną i lodami, które czekały na mnie w lodówce. Dodam do nich sos czekoladowy i zrobię sobie pysznego shake'a. Kiedy weszłam na chodnik, usłyszałam za plecami jego śmiech. Nie zatrzymałam się. – Gdybyś miała być zwierzęciem – zawołał za mną – byłabyś lamą. Stanęłam jak wryta. Czy ja dobrze słyszałam? Ten palant właśnie porównał mnie do kosmatego ssaka? – A to niby czemu? – Nie odwróciłam się do niego, choć byłam tak wkurzona, że zaczęła mi drżeć powieka. – Wygugluj ją sobie, to się dowiesz. Czy to się dzieje naprawdę? Odwróciłam głowę prawie tak jak opętana dziewczyna z Egzorcysty i przeszyłam go gniewnym spojrzeniem. Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. – Do zobaczenia – powiedział, po czym włożył ręce do kieszeni i podszedł do swoich kolegów. Przewróciłam oczami. Raczej do niezobaczenia, pomyślałam. Z trudem tłumiąc wściekłość, dotarłam w końcu do swojego pokoju. Już miałam nacisnąć klamkę, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i stanęła w nich moja współlokatorka. – Wszystko widziałam. Czego chciał? – zapytała. Była rozszczebiotaną, pogodną, drobną blondynką z pierwszego roku i choć robiłam wszystko, żeby ją znienawidzić, bardzo ją polubiłam. – Szukał nowych dziewczyn do swojego fanklubu. Podałam mu twoje imię, Cam. – Pytam poważnie. Co mówił? Weszłam do pokoju i starannie ułożyłam na biurku swoje książki. Nie odstępowała mnie ani na krok. Widząc, że ją ignoruję, zaczęła rzucać we mnie m&m'sami. – Chciał się tylko popisać przed kumplami. Szkoda gadać. Serio! Ruszyłam do lodówki po bitą śmietanę i lody, jednak zagrodziła mi drogę.
– Ale z ciebie krejzolka! – Krejzolka? – Pokręciłam głową. – W jakim sensie? Chodzi ci o to, że jestem zakręcona czy zwyczajnie głupia? Popatrzyłam tęsknym wzrokiem na lodówkę. – Caleb Drake nie zaczepia dziewczyn, to dziewczyny zaczepiają Caleba Drake'a. Podszedł do ciebie, a ty kazałaś mu spadać?! – Ale on wcale się mną nie interesuje – odparłam z westchnieniem. – On się po prostu popisywał. – I co z tego, że się popisywał? Ma do tego prawo. Jest super! Włożyłam palce do ust, udając, że chcę zwymiotować. – Posłuchaj – nie dawała za wygraną. – W życiu liczy się coś więcej niż tylko książki i nauka! – Jakby na poparcie swoich słów zrzuciła z biurka moje podręczniki. – Chłopcy są... mogą... mogą robić różne rzeczy... – dokończyła, patrząc na mnie znacząco. – Chyba tobie... zdziro – odparłam, szturchając ją w bok. Pozbierałam podręczniki z podłogi i wzięłam się do nauki. – O-li-via! Zacisnęłam powieki. Nie cierpiałam, kiedy wymawiała w taki sposób moje imię. – Czego? Wyrwała mi książkę z rąk. – Posłuchaj mnie, ty niewdzięczna cnotko. – Chwyciła mnie pod brodę. – Zobaczysz, on znowu do ciebie zagada. Po tym, jak go odepchnęłaś, na pewno nie odpuści. A kiedy to zrobi – zakryła mi dłonią usta – porozmawiasz z nim i będziesz flirtować. Zrozumiano? Wzruszyłam ramionami. Cammie jęknęła z bezsilności i zamknęła się w łazience. Nic mnie nie obchodziło, jakie wrażenie robił Caleb na innych dziewczynach w kampusie. I tak nic dla mnie nie znaczył. To się nigdy nie zmieni. Koniec dyskusji. Okazało się, że Cammie miała rację. Kilka dni później zaczęła mnie męczyć, żebym wybrała się z nią na mecz koszykówki. Ja jednak, chociaż uczyłam się cały dzień, ani myślałam oderwać się od książek. – Kupię ci gorącą czekoladę – kusiła. – Z podwójną bitą śmietaną? – Z mnóstwem bitej śmietany, tylko się pospiesz! Dziesięć minut później siedziałam na trybunach i popijałam ze styropianowego kubka gorącą czekoladę z podwójną bitą śmietaną. Cammie nie zwracała na mnie uwagi i zdążyłam już pożałować, że tu przyszłam. Caleb Drake biegał w kółko, podskakując jak na sprężynach. Mówiąc szczerze, od
patrzenia na niego kręciło mi się w głowie. Podczas przerwy podniosłam się z krzesełka, żeby poszukać toalety. Właśnie przeciskałam się obok Cammie, gdy na boisko wyszedł przewodniczący samorządu studenckiego i podniósł ręce, żeby wszystkich uciszyć. – Jednej z naszych studentek, Laury Hilberson, od pięciu dni nie ma w akademiku – powiedział do mikrofonu. Zatrzymałam się, żeby posłuchać. – Jej rodzice i wykładowcy apelują do wszystkich osób, które mogą mieć jakiekolwiek informacje na jej temat, żeby skontaktowali się z władzami. Dziękuję za uwagę, miłego oglądania meczu. Znałam trochę Laurę, na pierwszym roku chodziłyśmy razem na niektóre zajęcia. Nie martwiłam się jednak o nią. Studenci czasami znikali, kiedy nie mogli wytrzymać stresu. Pewnie zaszyła się u którejś przyjaciółki, opycha się czekoladą i narzeka na wykładowców. Ludzie lubią robić z igły widły. – Na pierwszym roku chodziła z Calebem – wyszeptała Cammie. – Ciekawe, czy po tym ogłoszeniu będzie mógł skupić się na grze. Popatrzyłam na Caleba. Siedział na ławce, pijąc wodę z butelki. Wyglądał na wyluzowanego. Co za złamas. Minutę przed końcem nasi przeciwnicy wyrównali i wszystko wskazywało na to, że mecz zakończy się wynikiem 72 do 72 (gdyby nie Cammie, nie miałabym o tym pojęcia, bo przez ostatnie dwadzieścia minut zajęta byłam zbieraniem kłaczków z bluzki). I wtedy sędzia odgwizdał faul i Caleb Drake stanął przed linią rzutu wolnego, by oddać najważniejszy rzut wieczoru. Sprawiał wrażenie spokojnego, zupełnie jakby miał pewność, że mu się uda. Po raz pierwszy tego wieczoru w sali gimnastycznej zapadła całkowita cisza. Zaciekawiona porzuciłam swoje kłaczki i wyprostowałam się na krzesełku. Trzymałam za niego kciuki. Strasznie się za siebie wstydziłam, ale chciałam, żeby mu się udało. Wreszcie zrozumiałam te wszystkie laski, które kochały się w Calebie. Był jak papryczka chili: z wierzchu błyszczący i gładki, wewnątrz nieziemsko palący. Miałam wielką ochotę zagłębić w nim zęby. Odwróciłam się do Cammie. Miała szeroko otwarte oczy. Wiedziałam, że za chwilę wydarzy się coś wielkiego. Przeniosłam wzrok z powrotem na boisko i drgnęłam wystraszona. Caleb patrzył prosto na mnie. Wszyscy studenci patrzyli na niego, a on patrzył na mnie. Zanim sędzia dmuchnął w gwizdek, chłopak z piłką pod pachą podbiegł do swojego trenera. – Co się stało? Co się stało? – Cammie przeskakiwała z nogi na nogę, a jej warkoczyki podskakiwały razem z nią. Coś było nie tak. Poprawiłam się na krzesełku i założyłam nogę na nogę. Caleb podał piłkę trenerowi. Nagle poczułam się, jakbym była w saunie. – On wchodzi po schodach, Olivio! Idzie w naszą stronę! – zapiszczała Cammie.
Skuliłam się ze strachu. To niemożliwe! On idzie prosto do mnie! Zaczęłam grzebać w torebce, udając, że czegoś szukam. Kiedy stanął obok, uniosłam wzrok i popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. – Olivia – powiedział, kucając obok mnie. – Olivia Kaspen. Cammie opadła szczęka. Głowy wszystkich zebranych odwróciły się w naszą stronę. – Brawo, wiesz już, jak się nazywam – pochwaliłam go, po czym dodałam ciszej: – Co ty, do diabła, wyprawiasz? Zignorował to pytanie. – Trudno się czegoś o tobie dowiedzieć. – Jego głos był ochrypły, z rodzaju tych, które przyprawiają słuchacza o gęsią skórkę. Odchrząknęłam, starając się ze wszystkich sił sprawiać wrażenie wkurzonej. – Powiesz od razu, o co ci chodzi, czy dalej będziesz wstrzymywał grę, żeby chwalić się swoimi zdolnościami detektywistycznymi? Roześmiał się, po czym opuścił wzrok. Po chwili spojrzał mi w oczy. – Jeżeli wyjdzie mi ten rzut, umówisz się ze mną? – zapytał i przeniósł spojrzenie na moje usta. Poczułam, że oblewa mnie fala gorąca. Pochyliłam głowę. Nie podobało mi się, że tak na mnie patrzy. Kiedy przyglądał się moim ustom, wydawało mi się, że chce mnie pocałować. Pokręciłam głową. To śmieszne. Nie chcę brać udziału w tym przedstawieniu i guzik mnie obchodzi, czy wyjdzie mu ten rzut. Zmrużyłam oczy. – Gdybyś miał być zwierzęciem, wiesz którym byś był? – zapytałam. Wydawało mi się, że stracił trochę pewności siebie. Po naszym pierwszym spotkaniu zgodnie z jego sugestią zebrałam informacje na temat lamy. Okazało się, że to naprawdę paskudne zwierzęta: plucie, kopanie i uderzanie się łbami są u nich na porządku dziennym. – Pawiem. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Cały tydzień nad tym myślałaś, zgadza się? – Ponownie wbił wzrok w moje usta. – Jasne – odparłam i wzruszyłam ramionami. – Innymi słowy: cały tydzień myślałaś o mnie? Tym razem to ja się zmieszałam. O kurde. A już go miałam. – Nie... i... nie, nie umówię się z tobą. Odchyliłam się na krzesełku, próbując skupić się na tablicy wyników. Miałam nadzieję, że odejdzie, gdy zobaczy, że go ignoruję. Z głośników dobiegała muzyka The Black Eyed Peas. Stukałam stopą do rytmu. – Dlaczego? – Sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Nie powiem, nawet mi się to podobało.
– Dlatego, że ja jestem lamą, a ty ptakiem. Nie pasujemy do siebie. Zebrani w sali gimnastycznej kibice coraz bardziej interesowali się tym, co się dzieje. Podnosili się z miejsc i patrzyli w naszą stronę. Zaczęło mnie to wkurzać. – No dobra – powiedział Caleb rzeczowym tonem. – Co mam zrobić? – Przysunął się do mnie tak blisko, że poczułam na twarzy jego oddech. Pachniał miętą. Ze wszystkich sił próbowałam opanować bicie serca. I wtedy przyszedł mi do głowy genialny pomysł. – Spudłuj. Przekrzywił głowę. Przybliżyłam się do niego, zmrużyłam powieki i powiedziałam wolniej, żeby mieć pewność, że dobrze usłyszał: – Spudłuj, a umówię się z tobą. Nie patrzył już na mnie tak czule jak jeszcze przed chwilą. Nic dziwnego, ostatecznie poprosiłam pawia, żeby przestał stroszyć pióra. Wstał pospiesznie i ruszył na dół, pokonując po dwa schodki naraz. Rozparłam się na krzesełku i uśmiechnęłam do siebie z triumfem. Czego jak czego, ale tego na pewno się nie spodziewał. Ma za swoje, mądrala jeden. Mądrala, a do tego kretyn. Cammie patrzyła to na mnie, to na Caleba. Na jej twarzy malował się wyraz podziwu. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale podniosłam palec, żeby ją uciszyć. To zdecydowanie nie była najlepsza pora, żeby wysłuchiwać jej mądrości życiowych. – Oszczędź mi tego, Camadoro – powiedziałam. Skoncentrowałam się na postaci stojącej przed linią rzutu wolnego. Chłopak nie sprawiał już wrażenia tak spokojnego jak jeszcze kilka minut temu. Sędzia zagwizdał i Caleb uniósł ręce, trzymając lekko piłkę w dłoniach. Usiłowałam sobie wyobrazić, co myśli. Jedno wydawało mi się pewne: dał sobie ze mną spokój. Pewnie się wściekał, że ośmieliłam się... Zgubiłam wątek. Zbliżała się chwila prawdy. Napiął mięśnie ramion i piłka poszybowała w kierunku kosza. Jeszcze podczas jej kilkusekundowego lotu zrozumiałam, że coś jest nie tak. A potem stało się. Piłka spadła jakieś pół metra przed koszem. Uderzyła o parkiet z głuchym odgłosem. W sali gimnastycznej rozpętało się piekło. – Nie, nie, nie... – szeptałam. Jak to możliwe, że zrobił coś takiego? Dlaczego? Co za debil! – Olivio, będę udawać, że tego nie słyszałam – wysyczała Cammie, łapiąc mnie za rękę. – A teraz chodźmy stąd, zanim ktoś cię zabije. Pociągnęła mnie za sobą przez tłum. W pewnej chwili odwróciłam się i po raz ostatni popatrzyłam na boisko. Caleba już nie było.
Przez ponad tydzień nie miałam żadnych wieści od niego. Samozadowolenie powoli zaczęło ustępować poczuciu winy. Nie chciałam przyznać, że Caleb Drake zaskoczył mnie tym, że upokorzył samego siebie. A przecież ktoś taki jak on nie mógł zaskoczyć kogoś takiego jak ja... Zgadza się? Cały kampus huczał od plotek, że Caleb poświęcił wygraną dla dziewczyny. Ponieważ to ze mną rozmawiał przed feralnym rzutem, stałam się główną podejrzaną. Dziewczyny na mój widok szeptały, a koledzy Caleba z drużyny piorunowali mnie wzrokiem. – Co on w niej widzi? – usłyszałam kiedyś, jak jedna cheerleaderka mówi do drugiej. – Jeśli już postanowił poświęcić dla kogoś swoją karierę, to przynajmniej powinien wybrać jakąś lepszą dupę. Zwiesiłam głowę ze wstydu i ukryłam się w bibliotece. Niby skąd miałam wiedzieć, że na meczu byli łowcy talentów? Moja wiedza na temat sportu ograniczała się do tego, że rozróżniałam kolory piłek. A poza tym, kto mógł przypuszczać, że Caleb zrobi coś takiego? Rankami zaczęłam spędzać trochę więcej czasu przed lustrem, malując się i podkręcając włosy. Odkąd oczy wszystkich były zwrócone na mnie, usiłowałam zasłużyć na opinię „lepszej dupy”. Byłam zbyt ładna, żeby nazwać mnie przeciętną, a zarazem miałam zbyt regularne rysy, by uchodzić za dziewczynę o tak zwanej oryginalnej urodzie. Mimo to mężczyźni mnie unikali. Cammie wyjaśniła mi kiedyś, że to mój dziki wzrok odstrasza ludzi. Caleb Drake jednak nie sprawiał wrażenia przestraszonego. Specjalnie nie trafił do kosza. Posłuchał mnie i przegrał. – Olivio! Paczka do ciebie! – zawołała pewnego wieczoru Cammie. Akurat byłam w łazience. Kiedy z niej wyszłam, na swoim starannie pościelonym łóżku ujrzałam pudełko. Natychmiast je podniosłam i wytarłam miejsce, gdzie leżało. Cammie przewróciła oczami i położyła się na swoim łóżku, którego nie ścieliła od tygodnia. – No otwieraj. Przyniósł je ten paskudny typek z kampusowej poczty. Kiedy je od niego brałam, zaczął wąchać moje włosy. – Ma problemy z zatokami – wyjaśniłam, biorąc nożyczki. – Nie pochlebiaj sobie. Otworzyłam pudełko i zajrzałam do środka. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co to takiego. – Piłka do kosza, z której ktoś spuścił powietrze – powiedziałam w końcu, pokazując ją przyjaciółce. Do piłki była przyklejona jakaś karteczka. Cammie usiadła raptownie i popatrzyła na mnie błyszczącymi oczami. – Kretynko, to nie jest jakaś tam pierwsza lepsza piłka do kosza. To t a piłka do kosza! Przełknęłam ślinę i przeczytałam liścik: Olivio, nadeszła pora zapłaty. Spotkajmy się w bibliotece za dziesięć minut. Caleb
– Niewiarygodne – powiedziałam. – Żadnego „proszę” ani nic z tych rzeczy! Po prostu wydał mi polecenie! – Masz tam pójść. – Cammie podniosła się z łóżka i oparła dłonie na biodrach. Przygryzłam usta i pokręciłam głową. – Olivio! On poświęcił dla ciebie swój najważniejszy mecz sezonu. Jesteś mu to w i n n a ! Może i tak. – Dobrze, j u ż d o b r z e! – krzyknęłam tym samym tonem. Wyjęłam z szafy bluzę z kapturem i z wściekłością włożyłam ją przez głowę. – Ale nic więcej, jasne? – powiedziałam, dźgając ją palcem. – Spotkam się z nim w bibliotece, lecz odtąd nie chcę już o tym słyszeć ani od ciebie, ani od niego, ani od żadnej z tych cholernych cheerleaderek! Cammie się rozpromieniła. – Postaraj się zapamiętać wszystko co do najdrobniejszego szczegółu. I nie zapomnij wspomnieć mu o mnie. Wyszłam, trzaskając drzwiami. O wpół do dziesiątej w piątkowy wieczór biblioteka była wymarła. Za kontuarem stała kobieta o jędzowatym wyrazie twarzy i przeszywała gniewnym wzrokiem dwoje całujących się studentów pierwszego roku. Minęłam wiszący na ścianie plakat z podobizną Laury Hilberson i prośbą, żeby osoby, które ją widziały, skontaktowały się z władzami. Była ładną dziewczyną w typie Daisy Duke. Długie jasne włosy, ostry makijaż i usta wydęte w ryjek. Od zaginięcia minęło już szesnaście dni i jej historią zainteresowała się moja idolka, słynna dziennikarka Nancy Grace. Westchnęłam. Przyszłam trochę za wcześnie. Postanowiłam pójść do działu beletrystyki, żeby poszukać czegoś wartego wypożyczenia. Kilka minut później odnalazł mnie tam Caleb. – Cześć, Olivio. – Szedł do mnie z tak idiotycznie pyszałkowatą miną, że miałam wielką ochotę podstawić mu nogę. – Cześć – odparłam szorstko. Miał na sobie wyglądający na drogi kremowy sweter i czarną dwurzędową kurtkę. Serce zaczęło mi bić szybciej. Z największym trudem udało mi się uspokoić. Ręce trzymał niedbale w kieszeniach sztruksów. Wyglądał jak model z czasopisma z męską modą. Spodziewałam się raczej jednej z tych beznadziejnych kurtek koszykarskich i wyblakłych dżinsów. – Coś się tak wystroił? – warknęłam i dołożyłam kolejną książkę do stosu, który do tego czasu zdążyłam ułożyć na stole. – Jakim cudem znajdujesz czas na czytanie? – zapytał. Uniósł książkę i przyjrzał się okładce. Nie miałam zamiaru się przyznać, że książki to całe moje życie i że spędzam z nimi nawet weekendy. Popatrzyłam na niego z wściekłością. Miałam nadzieję, że zmieni temat. Wątpiłam, czy sportowcy w ogóle czytają. Już miałam mu to powiedzieć, gdy nagle minął mnie i zniknął między
regałami. Po chwili wrócił z opasłym tomiskiem w ręce. – A to znasz? To moja ulubiona książka. Spojrzałam na niego nieufnie i wyjęłam mu ją z ręki. Wielkie nadzieje. Nie czytałam tego. – Jaja sobie robisz? – wydukałam. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – To, że gram w kosza, nie oznacza jeszcze, że jestem analfabetą. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Skąd wiedział, że tak właśnie myślałam? – Dlaczego mnie tu ściągnąłeś? – Pomyślałem, że dobrze się tu poczujesz. – Przysiadł na brzegu stołu. – Naprawdę sądziłaś, że nie zgłoszę się po wygraną? Dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że mówi z akcentem. Brytyjskim, chociaż nie miałam pewności. Tak czy owak, działał na mnie jak wódka. – Poprosiłam tylko, żebyś spudłował. Nie obiecywałam, że się z tobą umówię, jeśli to zrobisz. – Serio? Trochę inaczej to zapamiętałem. – Zmrużył powieki i przekrzywił głowę, udając zdziwienie. Zaraz, zaraz, to ja tu mam monopol na ironię i sarkazm. – Umówisz się ze mną, Olivio. Bo chociaż nie chcesz się do tego przyznać, m y l i ł a ś s i ę co do mnie. Otworzyłam usta, lecz po chwili je zamknęłam. Gdzie się podziało moje wygadanie? – Ja... yyy... – Nie – przerwał mi. – Żadnych wymówek. Idziemy na randkę. – Dobrze. – Zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko powietrze. – Umowa to umowa. Cammie będzie zachwycona. Po prostu zachwycona! – W środę o ósmej. Wstał, a ja zrobiłam krok do tyłu. Ależ on jest wysoki, pomyślałam. Ruszył do wyjścia, jednak po chwili się zatrzymał. – Olivio? – Co? – warknęłam. – Mam zamiar cię pocałować. Chcę, żebyś wiedziała. Wyszedł, a w bibliotece rozbrzmiewał jeszcze jego śmiech. O nie, po moim trupie. Dlaczego on jest taki przystojny? I dlaczego moje imię brzmi tak ładnie, kiedy je wypowiada? Zgarnęłam książki ze stołu i podeszłam do kontuaru.
4 Bałam się go. Ograł mnie, sprawił, że czułam się bezbronna niczym bezzębna tygrysica. Jedynym rozwiązaniem było ukrywanie się do środy w pokoju, żeby przypadkiem gdzieś na niego nie wpaść. Cammie utrzymywała mnie przy życiu za pomocą mrożonego burrito i fasolki po bretońsku. Czytałam Wielkie nadzieje. Okazało się, że to świetna książka. Znalazłam w internecie zasady gry w koszykówkę, dzięki czemu w pełni zrozumiałam konsekwencje jego chybionego rzutu. Kiedy nadszedł dzień randki, prawie nie mogłam się jej doczekać. Prawie. Cammie przekształciła swoje biurko (przy którym robiła wszystko, tylko się nie uczyła) w stanowisko kosmetyczne. Siedziałam jak trusia, podczas gdy ona dokonywała zabiegów upiększających. Czesała mi włosy, polerowała paznokcie i nałożyła na moją twarz ohydnie pachnącą maseczkę. Gdy rozpoczęła wykład na temat bezpiecznego seksu, włożyłam słuchawki do uszu i nastawiłam głośno muzykę. Dokładnie o siódmej pięćdziesiąt pięć rozległo się pukanie. Cammie zaczęła podskakiwać i otworzyła usta, jakby chciała krzyczeć z radości. – On zaraz będzie w naszym pokoju! – wyszeptała, po czym tanecznym krokiem podeszła do drzwi. Zanim je otworzyła, pociągnęła usta różowym błyszczykiem. Stałam z tyłu, pozwalając, by ta zdzirowata swatka z pierwszego roku wpuściła Caleba do środka. – Cześć – powiedziała. – Jestem Cammie. – Podała mu rękę. Uścisnął ją, uśmiechając się grzecznie. Potem spojrzał na mnie i zamrugał powiekami, jakby nie wierzył własnym oczom. Wyglądałam zabójczo. Cammie przeszła samą siebie. Miałam na sobie dżinsy i seksowną kaszmirową bluzkę, która zsuwała się z jednego ramienia. Długie, sięgające do pasa włosy były jak zwykle rozpuszczone, jednak Cammie poświęciła trochę czasu, żeby je natapirować, a potem spryskała je niewiarygodną ilością lakieru do włosów. – No to idziemy – powiedziałam, po czym minęłam go i wyszłam na korytarz. Kiedy się odwróciłam, właśnie się żegnał z moją współlokatorką. – Obiecuję, że nie odstawię jej zbyt późno – powiedział. – Przetrzymuj ją, ile zechcesz – odparła ze swoim południowym akcentem. – Potrzebuje silnej ręki, nie wahaj się jej użyć. – Wypowiadając to ostatnie zdanie, popatrzyła mi w oczy. Obiecałam sobie, że po powrocie zrobię wszystko, żeby nie napisała pracy z angielskiego.
– Niezła z niej artystka – stwierdził Caleb, kiedy już zamknęła drzwi. Skrzywiłam się. Łagodnie powiedziane. – Pochodzi z Teksasu – odparłam, jakby to wszystko wyjaśniało. I zaraz poczułam, że się czerwienię. Dlaczego to powiedziałam? Kiedy uniosłam wzrok, ujrzałam półuśmiech na jego twarzy. Mało brakowało, a odwróciłabym się na pięcie i uciekła do swojego pokoju. Nie pozwoliła mi na to tylko duma. Nie chciałam, żeby odniósł wrażenie, że jestem niezrównoważona. W drodze do windy minęliśmy dwie cheerleaderki. Spojrzały na Caleba szeroko otwartymi oczami. Kiwnął im grzecznie głową, nie zatrzymując się. Poczułam jego dłoń na dole swoich pleców. Próbowałam się odsunąć, ale nie pozwolił na to. – Lubisz komplementy? – zapytał, gdy weszliśmy do windy i nacisnęłam guzik, zanim jemu się to udało. – Tylko te oryginalne. Zachichotał i przewrócił oczami. – No dobra – powiedział. Widząc moją minę, spoważniał. – Przekonajmy się. Twój uśmiech zabija, twe spojrzenie rani... – Nic oryginalnego, to po prostu fragment piosenki Billy'ego Joela – przerwałam. – A poza tym, co to w ogóle za komplement? Ruszyliśmy do jego samochodu. Szedł obok mnie z rękami w kieszeniach. – Chciałem powiedzieć, że ta piosenka jest o tobie, ale jeśli ci się nie podoba... – Przerwał na chwilę. – Wolisz, żeby komplementował cię koszykarz czy facet, który czyta Wielkie nadzieje? – Jeden i drugi. Starałam się sprawiać wrażenie, że ta wymiana zdań w ogóle mi się nie podoba, ale czułam się coraz swobodniej, a odkąd nie było jego dłoni na moich plecach, znowu myślałam w miarę jasno. Podeszliśmy do jego samochodu. Stanęłam przy drzwiach, czekając, aż je otworzy. – Niezależnie od tego, czy stoję za tobą, czy przed tobą, podoba mi się to, co widzę – powiedział, a ja poczułam, że się czerwienię. Otworzył przede mną drzwi. Wsiadłam bez słowa. W jego głosie słyszałam lekkie rozbawienie. Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś, komu aż tak bardzo zależało na tym, bym czuła się nieswojo. Kiedy powoli obchodził samochód, uważnie mu się przyglądałam. Miał na sobie kolejne obłędne, idealnie dobrane ubranie. Zagłębiłam się w fotelu i wciągnęłam zapach jego wody kolońskiej. Wniknął w skórzane siedzenia, dzięki czemu odnosiło się wrażenie ciągłej obecności Caleba. Ten zapach kojarzył się ze świętami, choinką i pomarańczami. Podobał mi się. – Zapnij pasy – powiedział, siadając za kierownicą. Zacisnęłam usta. Ani mi się śni. Nie będzie mi rozkazywał.
– Zwykle tego nie robię. W moim stareńkim volkswagenie garbusie nie było pasów. Jeden z poprzednich właścicieli je usunął. Żałowałam, że zgodziłam się jechać jego samochodem. Caleb uniósł brwi. Zdaje się, że robił to całkiem często. – Jak sobie chcesz – powiedział, wzruszając ramionami. – Przy nagłym hamowaniu po prostu zablokuję cię ręką, żebyś nie wypadła przez przednią szybę. – Dla zilustrowania swoich słów wyciągnął rękę i przełożył ją przez moje piersi, tak że przylegała do moich miseczek B. Zapięłam pas. Nawet nie próbował powstrzymać uśmiechu. – A tak w ogóle to dokąd jedziemy? – zapytałam. Miałam nadzieję, że szybko się uwiniemy i zdążę wrócić do siebie na Chirurgów. Serialowi przystojniacy o wiele lepiej na mnie wpływali niż ci prawdziwi, którzy pachnieli świętami i wyglądali jak modele z reklam Calvina Kleina. – W moje ulubione miejsce randek. – Spojrzał na mnie i przełączył biegi. Poczułam nagle falę gorąca. Byłam fanatyczką dłoni, a jego były duże, wręcz stworzone do tej kretyńskiej dyscypliny sportu, którą uprawiał. Na takich dłoniach, opalonych, z żyłkami, które biegły niczym wijące się rzeki do nadgarstka, by zniknąć pod rękawami, nawet ślubne obrączki wyglądały seksownie. – To nie jest żadna randka – przypomniałam mu. – A poza tym to naprawdę żałosne, że właśnie mi powiedziałeś, że zabierasz mnie w miejsce, w którym spotykałeś się z innymi. – To prawda. Obiecuję, że następnym razem cię okłamię – odpowiedział, zerkając na mnie kątem oka. – Serio myślisz, że będzie następny raz? – Serio myślisz, że nie będzie? Nie zasługiwał nawet na moje spojrzenie. Prychnęłam w odpowiedzi i wpatrzyłam się w szybę. Staroświecka Lodziarnia Jaxsona mieściła się w nijakim centrum handlowym przy jednej z najruchliwszych ulic Dania Beach. Jej krzykliwy neon mrugał niecierpliwie, bez przerwy usiłując przyciągnąć uwagę przechodniów. Mimo rzęsistego oświetlenia, makiet zwierząt z otworami na głowę i ogłuszającej muzyki organowej nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to miejsce. – O... To ciekawe. – wydukałam, próbując ukryć zaskoczenie. – Cierpisz na nietolerancję laktozy? – zapytał, wjeżdżając na parking. – Nie. – To może jesteś na diecie? – Nie w tym tygodniu. – W takim razie pokochasz to miejsce. – Obszedł samochód, żeby otworzyć mi drzwi, i podał rękę, gdy wysiadałam.
Zaraz po wejściu do lokalu zostaliśmy przywitani przez staruszka w różowej peruce. Na widok Caleba wydał chrapliwy dźwięk i wyraźnie się ożywił. Podszedł, żeby uścisnąć mu rękę. – Miło cię znowu widzieć – powiedział głosem stare go palacza. Miał na sobie czerwony kombinezon w prążki z guzikami wyglądającymi jak lizaki. Trochę mnie to zbiło z tropu. Caleb położył swoją wielką rękę na ramieniu naszego gospodarza. Przez dłuższą chwilę prześcigali się w uprzejmościach. Potem zaś, poirytowana, znów poczułam dłoń Caleba na swoich plecach. – Harlow, czy mój stolik jest wolny? Harlow skinął głową i ruszył przed siebie, powłócząc nogami. Poszliśmy za nim. Minęliśmy pierwszą salę i niewielki korytarzyk z lodówkami pełnymi lodów, po czym znaleźliśmy się w drugim, większym pomieszczeniu. Kiedy powoli szliśmy do stolika, ze zdziwieniem rozglądałam się dookoła. Lokal wydawał się skansenem pełnym przedmiotów z lat dwudziestych zeszłego wieku. Na ścianach wisiało tyle bibelotów i ozdób, że nie wiedziałam, na co patrzeć. Stolik Caleba był sfatygowany i malutki. Wisiał nad nim przechylony wózek dziecięcy. Zasznurowałam wargi, pozornie nieporuszona. Caleb spojrzał na mnie i uśmiechnął się, zupełnie jakby umiał przejrzeć moje myśli. Harlow znów zaczął chrapliwie sapać, próbując wysunąć moje krzesło spod stolika. – Nie trzeba, dziękuję – powiedziałam. Wzruszył ramionami i odszedł, zostawiając nas samych. Bogaci brytyjscy chłopcy nie wpadali na lody do takich lokali. Zajadali się kawiorem na jachtach i umawiali z bogatymi jasnowłosymi dziewczynami z funduszami powierniczymi. Widocznie ten chłopak miał jakąś ukrytą wadę. Dokonałam w myślach małego przeglądu: gwałtowne usposobienie, zaborczość, choroba umysłowa... – Pewnie się zastanawiasz, o co chodzi z tym stolikiem? – zapytał, siadając naprzeciwko mnie. Skinęłam głową. – Od gimnazjum przyprowadzam tu dziewczyny. – Położył ręce na lepkim blacie i odchylił się na krześle. – Widzisz tamten? – Odwróciłam się i popatrzyłam na stolik w kącie. Mrugała nad nim na zielono i czerwono stara sygnalizacja świetlna. – Akurat tamten jest pechowy. Nigdy więcej już przy nim nie usiądę, ani sam, ani z dziewczyną. Odwróciłam się do niego rozbawiona. A więc był przesądny. Ale banał. Od razu zrobiło mi się lepiej. – Dlaczego? – Dlatego że za każdym razem, kiedy tam siadałem, przytrafiało mi się jakieś nieszczęście... Na przykład wchodziła tutaj moja była dziewczyna i widząc mnie z nową, rozlewała czekoladę na nasze kolana, albo podczas randki z najpiękniejszą laską w szkole przekonywałem się nagle, że jestem uczulony na borówki... – Roześmiał się i nawet ja pozwoliłam na chwilę wyjrzeć uśmiechowi zza swojej maski twardzielki.
Alergia na borówki miała w sobie coś rozczulającego. – A ten stolik? – zapytałam, pokazując na blat tego, przy którym siedzieliśmy. – Przy tym stoliku spotykają mnie wyłącznie dobre rzeczy – odparł. Uniosłam brwi, jednak nie miałam odwagi zapytać. Zaproszenie dziewczyny do lodziarni jakby żywcem wyjętej z lat dwudziestych było niezłym zagraniem. Cammie by to kupiła. To pewnie była jego droga do sukcesu. Czytaj: seksu. Z ulgą przyjęłam pojawienie się kelnera z dwiema szklankami wody i popcornem. Zaczęłam przeglądać menu, ale usłyszałam, że Caleb zamawia za mnie. – Żarty sobie robisz? – zapytałam po odejściu kelnera. – Masz świadomość, że od pewnego czasu kobiety mogą głosować i zamawiać sobie jedzenie? – Podoba mi się w tobie to, że nigdy nie odpuszczasz – stwierdził. Zlizałam sól z palców i spojrzałam na niego, mrużąc oczy. – Po prostu zauważyłem, jak na to patrzysz – postukał palcem w zdjęcie deseru lodowego banana split – zanim przeniosłaś wzrok na lody niskotłuszczowe. Musiałam przyznać, że jest spostrzegawczy. – A gdybym chciała jednak coś niskotłuszczowego? Wzruszył ramionami. – To mój wieczór. Ja wygrałem, więc ja ustalam zasady. Prawie się uśmiechnęłam. Prawie. Kiedy czekaliśmy na nasze zamówienia, opowiedział mi o swojej rodzinie. Wychowywał się w Londynie z matką i ojczymem. Miał cudowne dzieciństwo, takie, o jakim marzy każde dziecko: wakacje w luksusowych kurortach, święta z kuzynami w Szwajcarii i kucyk na urodziny. Kiedy miał czternaście lat, przeprowadzili się do Stanów. Początkowo zamieszkali w Michigan, jednak matka orzekła, że zimno szkodzi jej na cerę, więc przenieśli się na Florydę. Mieli mnóstwo pieniędzy, rzadko się kłócili, a jego starszy brat w wolnym czasie zdobywał najwyższe szczyty świata. Biologiczny ojciec Caleba, z którym widywał się od czasu do czasu, był kobieciarzem, który trafiał na okładki brytyjskich tabloidów za każdym razem, gdy zaczynał chodzić albo zrywał z jakąś słynną modelką. Kiedy przyszła kolej na mnie, nieco ocenzurowałam swoją historię, żeby nie ranić uszu chłopczyka z klasy wyższej, pomijając ojca alkoholika, którego po prostu nazwałam „zmarłym”, i zastępując czynszówki dla biedoty „nieciekawym sąsiedztwem”. Nie chciałam zagłębiać się w szczegóły swojego bezbarwnego życia i doprowadzić do powstania dysonansu z jego radosną historyjką. Słuchał mnie z uwagą i zadawał dociekliwe pytania. Wydaje mi się, że miarą czyjegoś egocentryzmu jest liczba szczerych pytań, które zadaje. Caleb sprawiał wrażenie autentycznie mną zainteresowanego. Nie miałam pojęcia, co to znaczy. Albo była to sztuczka pozwalająca mu zwabić dziewczynę do łóżka, albo naprawdę był miły.
Gdy opowiedziałam mu o swojej matce i o tym, że zmarła na raka, gdy byłam w ostatniej klasie liceum, ujrzałam w jego oczach szczere współczucie. Aż zrobiło mi się nieswojo. – Czyli jesteś całkiem sama, Olivio? – Zamknęłam się w sobie, słysząc to pytanie. Trochę zabolało. – Jeżeli masz na myśli to, że nie mam żadnych żyjących krewnych, to tak. Włożyłam do ust łyżeczkę z deserem, żeby nie musieć nic więcej mówić. – Jesteś szczęśliwa? – zapytał. Co za dziwne pytanie. Może chodziło mu o to, czy ciągle płaczę po nocach, bo moja mama nie żyje? Bawiąc się łyżeczką, niechcący ubrudził czekoladą stolik. Odpowiedziałam tak szczerze, jak tylko mogłam. – Czasami. A ty? – Sam nie wiem. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Czy naprawdę taki rozpuszczony przystojniak jak on mógł być nieszczęśliwy? I czy mógł nie wiedzieć, że jest szczęśliwy? – Jak to? – zapytałam, odkładając łyżeczkę. Odechciało mi się lodów. Odechciało mi się tutaj być. Cała ta rozmowa przyprawiała mnie o mdłości. – Jeszcze nie wiem, co mnie uszczęśliwia. Chyba wciąż tego szukam. Zawsze chciałem się ożenić, założyć rodzinę, znaleźć kogoś, z kim będę mógł się zestarzeć. Wyobrażam sobie siebie siwego, pomarszczonego i z minivanem pełnym wnuków. – Z minivanem? – powtórzyłam z niedowierzaniem, przypominając sobie sportowy samochód, którym tutaj przyjechaliśmy. – Jaja sobie robisz? – Nie jestem aż taki zły, za jakiego mnie uważasz. Klepnęłam go po ramieniu. – Akurat. Założę się, że marzysz nie o minivanie, tylko o porszaku, a po piętnastu latach małżeństwa wymienisz żonę i samochód na nowsze modele. Jesteś rozpuszczony jak dziadowski bicz. – Nieprawda – odparł ze śmiechem. – Gdyby tak było, nie walczyłbym tak zawzięcie o ciebie. Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowało, żebyś tu teraz ze mną była. – Jesteś jak pisarz, który napisał książkę i nie może się pogodzić z moją niepochlebną recenzją – zażartowałam. – Niech będzie. – Uniósł ręce. – W takim razie napiszę jej kontynuację, która będzie o wiele mniej narcystyczna. Przeczytasz ją? – Pod warunkiem, że nie będzie to ulubiona lektura wszystkich dziewczyn w kampusie. Roześmiał się tak głośno, że paru innych klientów się odwróciło, żeby na nas spojrzeć. Wzięłam kilka ziarenek popcornu i zaczęłam je żuć w zamyśleniu. Nie było tak źle, jak myślałam.
Właściwie całkiem nieźle się bawiłam. Kiedy uniosłam wzrok, okazało się, że Caleb mi się przygląda. – O co chodzi? Co się tak na mnie gapisz? Westchnął ciężko. – Dlaczego jesteś dla mnie taka wredna? – Słuchaj, kolego, nie myśl sobie, że się nabrałam na te twoje głodne kawałki o tym, jaki to z ciebie wrażliwiec. Nie wciskaj mi tu kitu. – Nie wiedziałem, że wciskam jakiś kit – odparł ze szczerym zdumieniem. Wpatrzyłam się uważnie w jego przystojną twarz, usiłując odgadnąć, co się kryje za tą fasadą. Jego oczy wyglądały zawsze tak, jakby się śmiał z rozmówcy. Miały bursztynowy kolor. Zaczynały się już przy nich formować zmarszczki mimiczne przypominające delikatne zagięcia na papierze. – Przestań! – prychnęłam. – Zabierasz mnie do tego milutkiego lokaliku na lody, zupełnie jakbyśmy byli w liceum. A na miejscu okazuje się, że jesteś po imieniu z tym staruszkiem i gapisz się na mnie, jakbyś... – Przerwałam, widząc jego ponurą minę. – Nie znasz się na ludziach. – Rzucił we mnie ziarenkiem popcornu. Uderzyło mnie w czoło. Potarłam to miejsce. Poczułam się urażona. A właśnie że się znam. – Może jednak jestem miły. Parsknęłam śmiechem. – Możemy wiele wyczytać z czyjegoś wyglądu i z tego, jak się ten ktoś zachowuje. Ale zanim się dowiemy, kim jest naprawdę, mija mnóstwo czasu – stwierdził. – Co w takim razie powiesz o mnie? – zapytałam. – Skoro już pozujesz na takiego znawcę? Caleb zmrużył oczy i popatrzył na mnie tak, jakby uważał, że nie jestem gotowa na jego ocenę. – No, dalej – zachęciłam go. – Inaczej pomyślę, że tylko się przechwalasz. – No dobra... Przyjrzyjmy się twojej twarzy... Momentalnie pożałowałam swojej decyzji. Przez to mógł się na mnie bezkarnie gapić. Poczułam, że się czerwienię. – Jest coś smutnego w twoich oczach. Może dlatego, że są takie duże, albo dlatego, że powieki obniżają się w kącikach, zupełnie jakbyś była wiecznie rozczarowana. Na pewno są bezbronne, ale też odważne. Patrzysz na świat, jakbyś rzucała mu wyzwanie. Kolejna rzecz to sposób, w jaki wysuwasz brodę. To świadczy o arogancji i uporze. Myślę też, że zadzierasz nosa. Chyba po to, żeby trzymać ludzi na dystans. Zrobiło mi się niedobrze. Za dużo lodów. Za dużo prawdy. – I wreszcie moja ulubiona część twojej twarzy: usta. – Uśmiechnął się, widząc, że znów
czerwienieję. – Pełne i zmysłowe, często skrzywione i zawsze z opuszczonymi kącikami. To sprawia, że mam ochotę je całować, dopóki nie pojawi się na nich uśmiech. Zamarłam. Naprawdę chciał mnie całować? Jasne że tak. Faceci zawsze o tym myślą. Zawsze myślą o wszystkim, co prowadzi do seksu. Wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni. – Zawstydziłem cię? – Odchylił się na krześle, opierając łokieć na stoliku. Przełknęłam z trudem ślinę. Moje serce zachowywało się jak głupie. Miałam wrażenie, że ledwo bije. – Nie. – To dobrze, bo nie uważam cię za kobietę, którą cokolwiek by zdziwiło, a już na pewno nie to, że byle koszykarz udowodnił jej, że się myliła. Byłam bliska omdlenia. Może jednak nie jest takim przygłupem, za jakiego go miałam. Skrzyżowałam ręce na piersiach i zmrużyłam oczy niczym kowboj w starym westernie. – Powiedz mi, dlaczego spudłowałeś? – Dlaczego spudłowałem? – powtórzył. – To proste. Dlatego że bardziej zależało mi na poznaniu ciebie niż na wygraniu kolejnego meczu. Tym razem nawet nie starałam się ukryć wyrazu oszołomienia na twarzy. Właśnie usłyszałam największy komplement, jaki tylko mogłam sobie wyobrazić, nawet większy od tego o potrzebie całowania moich ust. A niech to. Nie przychodził mi do głowy żaden dowcip. Wyglądało na to, że znów zapomniałam języka w gębie, ale nic mnie to nie obchodziło. W drodze do wyjścia zatrzymaliśmy się, żeby pobuszować w słodyczach i zabawkach na sprzedaż. Nie dość, że lokal i bez tego był malutki, to jeszcze ktoś wpadł na pomysł urządzenia stoiska z badziewiem dla dzieci. Caleb wpatrywał się w jakieś urządzenie stojące w kącie. – Popatrz na to – zawołał mnie. Żeby zobaczyć, wcisnęłam się między niego a regał z kolorowymi misiami Beanie Babies. Była to prasa do monet, jedna z tych maszyn bijących pamiątkowe monety, do których wkłada się pięćdziesiąt centów, a w zamian otrzymuje miedziaka z losowo dobranym tekstem. Caleb zaczął gorączkowo wyłuskiwać z kieszeni drobniaki. – Ty to zrób – powiedział, wciskając mi je do ręki. Włożyłam je w wąską szparę z przodu maszyny i wcisnęłam guzik. Prasa zaczęła buczeć i wibrować. Zdawałam sobie sprawę z tego, że stoimy nieco za blisko siebie. Odsunęłabym się, ale nie było miejsca. Strąciłam z regału kilka misiów. Pochyliliśmy się, żeby je podnieść, a wtedy z trzewi maszyny wydobyło się ciche beknięcie i moneta wylądowała z brzękiem na tacce. Caleb zatarł ręce, a ja zachichotałam. – Czegoś takiego nie widuje się na co dzień – powiedział, dając mi delikatnego pstryczka w nos.
Zwalczyłam dziecięce odruchy i zrobiłam ponurą minę. Mój nos zaczął pulsować. – To zwykła maszyna do wyrabiania pamiątek, nie ma się czym podniecać. – To nie jest pierwsza lepsza prasa do monet – zaprzeczył, pokazując na tabliczkę, której niestety nie zauważyłam. – To romantyczna prasa do monet. Pobladłam. Miedziak był jeszcze ciepły. Podałam go Calebowi, nie patrząc na wybity na nim napis. – No proszę. – Sprawiał wrażenie zadowolonego. Ciekawość zwyciężyła. Uniosłam jego dłoń do swojej twarzy i przeczytałam: Skradnij pocałunek. Wszystko jedno gdzie i kiedy. Bezczelność! Wycofałam się z wąskiego przesmyku między regałem a prasą i ruszyłam do drzwi. – Miłej kradzieży. Nie powiedział ani słowa, ale nie musiał. Uśmiech na jego twarzy był aż za bardzo wymowny. W drodze do akademika zapytałam go o Laurę. Odparł, że spotykali się tylko przez tydzień, kiedy oboje studiowali na pierwszym roku, i że zapamiętał ją jako miłą dziewczynę. Gdy odprowadzał mnie do mojego pokoju, byłam tak pochłonięta myślami o naszym hipotetycznym pocałunku, że potknęłam się o własne stopy. – Ostrożnie, księżniczko – powiedział, chwytając mnie za łokieć. – Jeśli skręcisz sobie nogę, będę zmuszony zanieść cię do drzwi. – Roześmiał się, widząc przerażenie malujące się na mojej twarzy. – Większość dziewczyn byłaby zachwycona tą perspektywą. – Ja to nie większość. – Zauważyłem. Zrobił krok w moją stronę, a ja cofnęłam się i oparłam plecami o drzwi, naciskając cienką sklejkę. Był tak blisko, że myślałam, że tego nie wytrzymam. Położył dłonie na drzwiach po bokach mojej głowy. Ledwie centymetry dzieliły go od mojej twarzy. Czułam jego oddech na ustach. Chciałam widzieć jego usta, lecz bałam się oderwać wzrok od oczu. Liczyłam na to, że jeśli będziemy patrzyli sobie w oczy, nie zauważy, że piersi mi falują i że wbijam paznokcie w drzwi. Pochylił się do mnie, nasze nosy prawie się stykały. Rozchyliłam usta. Ile czasu tak staliśmy? Wydawało mi się, że pięć minut, ale wiedziałam, że w rzeczywistości trwało to najwyżej dziesięć sekund. Przysunął się o milimetr. Nie miałam dokąd uciec. Gdybym przycisnęła się jeszcze bardziej do drzwi, chyba wniknęłabym w drewno. Tak bardzo się bałam... Ale właściwie czego? Przecież już się całowałam. Kiedy w końcu się odezwał, jego twarz była tak blisko mojej, że muskał wargami moje usta. – Nie pocałuję cię – powiedział.
Serce podeszło mi do gardła. Nie miałam pojęcia, czy czułam rozczarowanie, czy ulgę. Caleb odsunął się o krok. – To znaczy, nie dzisiaj. Bo tak w ogóle to zamierzam cię pocałować. Fala wzburzenia przetoczyła się przez całe moje ciało i w końcu dotarła do ust. – Nie. Strasznie głupio i dziecinnie to zabrzmiało. Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Chyba po to, by odzyskać trochę władzy nad sobą, której mnie pozbawił. Caleb już się zebrał, by odejść, jednak moje „nie” go zatrzymało. Odwrócił się z powrotem do mnie. Trzymał ręce w kieszeniach. Wydawało mi się, że korytarz się skurczył, zupełnie jakby chłopak wypełniał go swoją obecnością. Jak on to robił? Spodziewałam się, że powie coś jeszcze, może trochę ze mną poflirtuje. On jednak tylko się uśmiechnął, spojrzał w dół, potem na mnie... i odszedł. Znowu wygrał. Tym jednym czynem zrobił na mnie większe wrażenie, niż gdyby mnie pocałował. Czułam się jak tropiona zwierzyna. Nie zdążyłam do końca przyswoić sobie tego, co właśnie zaszło, bo drzwi gwałtownie się otworzyły i Cammie wciągnęła mnie do środka. – No i jak było? Gadaj! – zażądała. We włosach miała wałki wielkości biszkoptów, a na twarzy pianę o mocno cytrynowym zapachu. – Nie ma nic do opowiadania – odparłam tajemniczo niemal rozmarzonym głosem. – Jeśli mi powiesz, będziesz mogła zatrzymać bluzkę, którą ci pożyczyłam. Rozważałam przez chwilę tę propozycję. W końcu skinęłam głową. – No więc zabrał mnie do lodziarni Jaxsona...
5 Teraz
Najwyższa pora przestać marzyć. Spędziłam zbyt dużo czasu, myśląc o przeszłości i o tym, jak się poznaliśmy. Nagle uświadamiam sobie, że siedzę za swoim biurkiem, bazgrząc po dokumencie, który miałam przepisać na komputerze. Dzisiaj przyniosłam do pracy pączki. Jeden z naszych prawników zanurza rękę w pudełku i brudzi sobie rękaw cukrem. Wybiera właściwego pączka, po czym siada na krawędzi mojego biurka, przewracając przy okazji kubek z długopisami. Wzdrygam się, jednak ręce trzymam grzecznie na kolanach. – Jak tam twoje studia prawnicze? – Nie zwracając uwagi na bałagan, który zrobił, wgryza się w ciastko. Myślę o stosie podań piętrzącym się na komodzie w domu i wzdycham. Dzisiaj wieczorem. Dzisiaj wieczorem będę ambitna. – Dobrze, dziękuję, panie Gould. – Nie wytrzymam tego dłużej. Zbieram długopisy i wstawiam je do kubka. – Wiesz, Olivio, dziewczyna o twoim wyglądzie może zajść naprawdę daleko, jeśli wszystko odpowiednio rozegra. Je z otwartymi ustami. – Mówiąc szczerze, liczyłam na to, że zajdę daleko dzięki umiejętnościom i ciężkiej pracy, a nie wyglądowi. Śmieje się ze mnie. Wyobrażam sobie, że wbijam długopis prosto w jego tchawicę. Krew. Mnóstwo krwi do posprzątania. Może lepiej nie. – Jeśli kiedyś chciałabyś zaistnieć na tym polu, daj mi znać. Mogę cię poprowadzić na sam szczyt. – Uśmiecha się do mnie i mruga porozumiewawczo. Momentalnie uruchamia się mój alarm przeciwgnidowy. Nie cierpię udawać słodkiej idiotki, zwłaszcza gdy mam do czynienia z takim zerem jak ten beczący cap w garniaku w prążki. – Poprowadzić? – pytam z fałszywym entuzjazmem. Pan Gould dłubie w zębach, błyskając mi przed oczami obrączką. Znany jest z tego, że notorycznie
o niej zapomina. – Mam ci to przeliterować? – Nie – wzdycham. – Ale będzie pan musiał przeliterować to naszemu działowi kadr, kiedy poskarżę się, że mnie pan molestuje. Wyjmuję z szuflady pilniczek i zaczynam piłować paznokieć. Kiedy unoszę wzrok, okazuje się, że jego twarz zmieniła kolor z charakterystycznej dla niego barwy zupy pomidorowej w obrzydliwy odcień szarości typowy dla osób śmiertelnie przerażonych. – Bardzo mi przykro, że wzięłaś moją troskę o twoją przyszłość za molestowanie – mówi, pospiesznie podnosząc się z biurka. Mierzę go wzrokiem, zaczynając od kościstych ramion sterczących pod garniturem od Armaniego niczym dwie piłeczki tenisowe, a kończąc na żałośnie malutkich stopach. – Proponuję, żebyśmy ograniczyli nasze kontakty do spraw czysto służbowych, a pan zaczął się troszczyć raczej o swoją żonę... Jak ona ma na imię? Mary? Odwraca się na pięcie i odchodzi nienaturalnie usztywniony. Nienawidzę mężczyzn... No, może nie wszystkich. Mój interkom zaczyna trzeszczeć. – Olivio, mogłabyś wpaść do mnie na chwilę? – pyta Bernie. Bernadette Vespa Singer to moja szefowa. Uwielbia mnie. Ma zaledwie metr pięćdziesiąt wzrostu, grube kostki u nóg, usta pociągnięte wiecznie rozmazaną brzoskwiniową szminką i szorstkie czarne włosy, które przypominają sierść pudla. Jest geniuszem, a zarazem cholernie dobrą prawniczką. Jej wskaźnik wygranych spraw wynosi dziewięćdziesiąt pięć procent. Dorównuje we wszystkim mężczyznom. Nic dziwnego, że jest moją idolką. – Pan Gould właśnie zaproponował, że pomoże mi w karierze – mówię spokojnym głosem, wchodząc do jej gabinetu. – A to sukinsyn! – Wali dłonią w blat biurka z taką siłą, że głowy stojących na nim figurek bobblehead zaczynają się kiwać. – Chcesz wnieść oskarżenie? Mam już dość tego fiuta. Zdaje się, że sypia z sędzią Walters. Kręcę głową i siadam na krześle stojącym przed biurkiem. – Jesteś moją ulubioną asystentką, twardą jak kamień i ambitną jak diabli. Uśmiecham się, słysząc te słowa. To samo mówiła, kiedy mnie zatrudniała. Zdecydowałam się na tę pracę, chociaż wiedziałam, że ma trochę nie po kolei w głowie. Co z tego, skoro wygrywa sprawę za sprawą? – A jak wygląda sytuacja z tym facetem, o którym mi opowiadałaś? – pyta. Drapie się w nos długopisem, zostawiając na nim niebieski szlaczek. Czerwienię się gwałtownie. Momentalnie czuję wyrzuty sumienia.
– Wiesz, że on w końcu to odkryje – mówi Bernie, przeszywając mnie wzrokiem. – Nie rób nic głupiego. Nie chcę, żeby skończyło się to dla ciebie jakimś cholernym procesem. Przygryzam policzek. Nie wiem, dlaczego w ogóle jej o tym opowiedziałam. Naprawdę tego żałuję. Tymczasem ona dalej mierzy mnie badawczym spojrzeniem. – Wiem – mruczę pod nosem, bawiąc się guzikami bluzki. – Możemy o tym w tej chwili nie rozmawiać? – Co ty widzisz w tym facecie? – mówi, nie zwracając na mnie uwagi. – Ma dużo forsy? Nie mogę zrozumieć, dlaczego takie ładne dziewczyny jak ty uganiają się za mężczyznami. Powinnaś sprawić sobie wibrator. Raz go użyjesz i już nigdy nie wrócisz do facetów. Poczekaj, zapiszę ci nazwę jednego. W sam raz dla ciebie. – Bazgrze coś na żółtej karteczce, po czym mi ją podaje. – Dzięki. – Wpatruję się w ścianę nad jej głową i biorę kartkę. – Nie ma sprawy. Na razie, mała. – Macha do mnie tłustymi, poplamionymi atramentem palcami. Zaprosiłam Caleba na kolację. Znowu to samo. Nasze spotkanie na kawie zostało brutalnie przerwane, kiedy pryszczaty barman wywiesił w drzwiach tabliczkę z napisem „Zamknięte” i wyłączył wszystkie światła. Wstaliśmy niechętnie od stolika i wyszliśmy na dwór. – Zobaczymy się jeszcze? – Caleb stanął przed latarnią. Rzucała na niego delikatną poświatę. – Co zrobisz, jeśli powiem „nie”? – To nie mów. Była to jedna z tych chwil, gdy prowadzi się grę ze swoim sumieniem i udaje przed samym sobą, że zamierza się zrobić coś dobrego. – Wpadnij na kolację – wyrwało mi się. – Nie jestem zbyt dobrą kucharką, ale... W pierwszej chwili sprawiał wrażenie zdziwionego. Potem uśmiechnął się szeroko. – Z przyjemnością. Tak to właśnie się stało. Źle. Źle. Źle. Przed końcem pracy dzwonię na numer podany na dole listu gończego wydanego za Dobsonem Orchardem. Policjant, z którym rozmawiam, zapisuje moje nazwisko, numer telefonu i dziękuje za informację. Obiecuje, że zawiadomi mnie, jeśli się czegoś dowiedzą. Potem dzwonię do swojej ulubionej tajskiej restauracji i zamawiam dużą porcję czerwonego curry warzywnego na wynos. Pickles czeka na mnie przy drzwiach. Kładę torby na blacie kuchennym i wyciągam colę z lodówki. – Żałosna jesteś, Pickles – mówię, przypinając smycz do obroży. – Dobrze wiesz, że mam dzisiaj mało czasu. Krótki spacer przemienia się w dwudziestominutowy, bo Pickles mnie nie słucha i odmawia
siusiania na komendę. Kiedy wracamy do domu, do przyjścia Caleba zostaje pół godziny. Przekładam curry do naczynia żaroodpornego i odgrzewam w piekarniku. Płuczę dwa kieliszki do wina, by po chwili wypłukać jeden z nich z wina. Następnie wyjmuję składniki potrzebne do zrobienia sałatki i układam je w kolejności alfabetycznej na blacie. Caleb przychodzi pięć minut przed czasem. – To dla ciebie – mówi, wręczając mi butelkę wina i małą gardenię w doniczce. Ma jeden biały kwiatek. Pochylam się nad nim, żeby go powąchać. – To moja ulubiona roślina – stwierdzam ze zdziwieniem. – Naprawdę? No to niechcący trafiłem. Chrząkam. G d y b y t y l k o w i e d z i a ł... Z zamyślenia wyrywa mnie Pickles, która we wściekłym ataku rzuca się na nogę Caleba. Chłopak się pochyla, żeby ją pogłaskać, ale ona skamle i ucieka. – To zabawa typu „ona może cię dotknąć, ale ty nie możesz dotknąć jej” – wyjaśniam. – Lubi się drażnić, zupełnie jak jej pani. – Nie znasz na tyle dobrze jej pani, żeby móc to stwierdzić – odpowiadam z uśmiechem. – To prawda, chyba nie. Rozgląda się po moim salonie i nagle czuję się zawstydzona. Moje mieszkanie jest małe i dużo w nim fioletu. Oczywiście Caleb już tutaj był, ale tego nie pamięta. Właśnie mam mu wyjaśnić, dlaczego tak mało tu ładnych rzeczy, gdy nagle się ożywia. – Widzę, że kiedyś miałaś długie włosy – mówi, zbliżając się do kolażu zdjęć na ścianie. Dotykam palcami tego, co po tych długich włosach pozostało. – Tak, w college'u. Chciałam coś zmienić, więc je skróciłam o dobre trzydzieści centymetrów. Chrząkam i uciekam do kuchni. – Trochę za późno wzięłam się do kolacji – tłumaczę, unosząc nóż i patrząc na Caleba. Chodzi po mieszkaniu, przyglądając się każdemu drobiazgowi. Bierze z regału ceramiczną figurkę sowy. Zagląda pod spód, po czym ostrożnie odkłada ją na miejsce. To on mi ją kupił. – Oprowadziłabym cię po mieszkaniu – mówię – lecz właściwie z miejsca, w którym stoisz, możesz obejrzeć całe. – Jest urocze – odpowiada z uśmiechem. – Bardzo dziewczęce. Ale zdecydowanie w twoim stylu. Unoszę brwi. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. Przecież mnie nie zna... to znaczy zna, ale tak, jakby nie znał. Mam mętlik w głowie. Z braku laku wyżywam się na cebuli. Cztery lata temu Caleb pomagał mi się wprowadzić do tego mieszkania. Malowaliśmy je razem. Salon na kolor jasnobrązowy, a sypialnię na liliowy. Znając moją skłonność do perfekcjonizmu, musnął wałkiem sufit nad łóżkiem. Specjalnie, żeby mnie wkurzyć. Została fioletowa smuga. Strasznie się na niego wściekłam.
– Dzięki temu będziesz myślała o mnie każdej nocy, zanim zamkniesz oczy – powiedział, śmiejąc się na widok mojej zmartwionej miny. Nienawidziłam wszelkich niedoskonałości, po prostu nie mogłam ich znieść. Plam na dywanie, wyszczerbionych kubków... Jakichkolwiek skaz. Nie tknęłabym pokruszonych chipsów. Po naszym zerwaniu zaczęłam doceniać tę smugę na suficie. Była ostatnią rzeczą, jaką widziałam, zanim zasypiałam, i pierwszą rzeczą, jaką widziałam, kiedy się budziłam. Wpatrywałam się w tę fioletową skazę, jakby skrywała się tam twarz Caleba. Był moją niedoskonałością. Ten chłopak, ze swoim nieco zamerykanizowanym brytyjskim akcentem i tym, że mógł uprawiać prawie każdą dyscyplinę sportu i zacytować niemal każdego filozofa, stanowił tak piorunującą mieszankę człowieka z wyższych sfer i sportowca, romantyka i drania, że doprowadzało mnie to do szaleństwa. – Może ci pomóc? – Nie czekając na odpowiedź, odsuwa mnie na bok, wyjmuje nóż z moich rąk i zaczyna kroić pieczarki. Staję przy piekarniku i patrzę, jak się uwija. – I co? Przypomniałeś sobie coś w tym tygodniu? – Wyciągam z piekarnika naczynie żaroodporne i stawiam je na kuchence. – Tak. Zamieram. Czuję, jak krew ucieka mi z twarzy. – W jednym z pism podróżniczych, które przeglądałem, zobaczyłem zdjęcie kempingu w Georgii. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek tam obozowałem. Równie dobrze mogłem to sobie wymyślić, ale kiedy patrzyłem na to zdjęcie, coś poczułem. Odwracam się, bo się boję, że zdradzi mnie mina. A pewnie, że tam obozował. Ze żmijką o imieniu Olivia. – Powinieneś tam pojechać. Może dzięki temu sobie coś przypomnisz. – Ledwo wypowiadam te słowa, a już ich żałuję. Jaka ze mnie ciężka idiotka! Przecież jestem członkinią drużyny Amnezja. Jeśli sobie cokolwiek przypomni, zostanę zdyskwalifikowana przed końcem rozgrywek. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale rozlega się dzwonek u drzwi. Caleb patrzy na mnie ze zdziwieniem. – Spodziewasz się kogoś? – pyta. – Nie. No chyba że zaprosiłeś tutaj swoich kolegów z grupy anonimowych amnezjolików. – Wycieram ręce, uchylam się przed pieczarką, którą we mnie rzucił, po czym podchodzę do wejścia. Osoba, która przed chwilą dzwoniła, przeszła teraz do walenia w drzwi pięściami. Odsuwam zasuwę, nie zawracając sobie głowy patrzeniem przez wizjer, i otwieram. Przede mną stoi jakaś kobieta. Zastygła z uniesioną pięścią. – Tak, słucham? – pytam. Nie sądzę, żeby była świadkiem Jehowy, bo ci zawsze chodzą parami, a jak na akwizytorkę ma za bardzo rozmazany makijaż. Spogląda na mnie ze strachem. Już mam powiedzieć „nie, dziękuję”
i zamknąć jej drzwi przed nosem, kiedy dostrzegam łzy spływające po jej policzkach. Przyglądamy się sobie przez dłuższą chwilę i nagle, ku swemu przerażeniu, ją rozpoznaję. To Leah. – Leah? – Wzdrygam się, słysząc za sobą głos Caleba. – Co ty tutaj robisz? – Mogłabym cię zapytać o to samo – odpowiada dziewczyna drżącym głosem, patrząc to na mnie, to na niego. – Jem kolację ze znajomą. Jak mnie...? – Śledziłam cię – odpowiada szybko. – Nie odbierałeś telefonów. Chciałam się przekonać dlaczego. – Ostatnie zdanie wypowiada szeptem, zaciskając powieki, jakby nie chciała mnie widzieć. – Jak mogłeś mi to zrobić, Caleb? Zwiesza głowę i zaczyna szlochać, ukrywając twarz w dłoniach. Zauważam, że kapie jej z nosa, i odwracam się z obrzydzeniem. Nikt nie ma takiego pecha jak ja. – Leah... – Caleb mija mnie w drzwiach i otacza ją ramionami. Patrzę na to z boku. Czuję coraz większy lęk. – Chodź, zawiozę cię do domu. – Caleb odwraca się do mnie, szepcze „przepraszam” i zabiera swoją dziewczynę spod moich drzwi. Leah wygląda przy nim jak mała dziewczynka. Ja nigdy nie sprawiałam przy nim wrażenia małej i słabej. Zamykam drzwi i przeklinam pod nosem. Czuję się tak, jakbym miała tysiąc lat. Następnego wieczoru leżę na kanapie i zbieram się w sobie, żeby zaglądnąć do swoich podań na studia prawnicze, kiedy rozlega się dzwonek u drzwi. Jęczę i wtulam twarz w poduszkę. To pewnie Rosebud. Otwieram, znów bez zaglądania przez wizjer. To nie Rosebud. To Caleb. Patrzę na niego nieufnie. – No proszę – mówię. – Co tam słychać u twojej rudej dziewczyny? Uśmiecha się z zakłopotaniem i przeczesuje palcami włosy. – Przepraszam cię, Olivio, zdaje się, że jest jej trudniej, niż myślałem. – Słuchaj, naprawdę nie chcę stać się przyczyną cierpienia twojej dziewczyny... Chyba trafiłam w czuły punkt. Mruga, jakby coś wpadło mu do oka. – Rozumiem – odpowiada. – Jej naprawdę zależy na tym, żebym miał przyjaciół. To był dla niej po prostu szok. – Zapewniam cię, że ona wcale nie chce, żebyś przyjaźnił się z taką dziewczyną jak ja. Jeśli powiedziała ci, że nie ma nic przeciwko temu, abyś się ze mną spotykał, to kłamała. – Z taką dziewczyną jak ty? – powtarza z uśmiechem. – Chodzi o to, że jesteś atrakcyjna? Przewracam oczami. Co ma piernik do wiatraka? – No dobra – mówi, unosząc ręce. – Chcę się z tobą przyjaźnić niezależnie od tego, co myślą inni.
Czy to się nie liczy? Każę mu czekać. Udaję, że się nad tym zastanawiam. Zagryzam wargi i marszczę brwi. W końcu odsuwam się i wpuszczam go do środka. Sprawia wrażenie zadowolonego z siebie. Ustalamy, że mamy ochotę na ciasto. Ja wyciągam miski i składniki, a Caleb robi z papierowych ręczników czapki kucharzy. Nie mogę się nadziwić, że jeszcze kilka tygodni temu myślałam, że nigdy go nie zobaczę, a teraz mam go u siebie w kuchni. W trakcie pracy dużo się śmiejemy. Dopiero gdy ciasto jest już na tyle wyrobione, że można je przelać do formy do pieczenia, Caleb psuje nastrój. – Leah robi najlepsze na świecie red velvet cake. Przeszywam go wściekłym spojrzeniem. Nie mam najmniejszej ochoty myśleć o jego dziewczynie. A poza tym nigdy nie jadłam red velvet cake. On jednak nic nie zauważa i dalej o tym ględzi. W końcu biorę do ręki trochę ciasta i rzucam mu w twarz. Oczywiście chybiam i ciasto przylepia się do ściany za jego głową. Caleb odwraca się, żeby mu się przyjrzeć. – Wiesz co? – mówi zaskakująco spokojnie. – Naprawdę powinnaś popracować nad swoją celnością. Zanim udaje mi się zorientować, co się dzieje, odwraca miskę z ciastem nad moją głową. Po chwili jestem cała w brązowej mazi. Spływa po mnie na podłogę, a ja tak bardzo się śmieję, że ledwo mogę ustać. Czując, że nogi mi się rozjeżdżają, chwytam się blatu, żeby zachować równowagę. Caleb wyciąga do mnie rękę, ja jednak, zamiast przyjąć jego pomoc, usiłuję wysmarować go ciastem. Kiedy rozgniatam je na jego twarzy, krzyczy i moja malutka kuchnia staje się polem bitwy. Obrzucamy się jajkami, mąką i olejem, a gdy się kończą, przechodzimy do wiórków czekoladowych. Zaczynam go łaskotać i lądujemy na podłodze. Mój śmiech powoduje, że łzy spływają mi z oczu na uwalane ciastem policzki. Caleb leży na plecach. Pochylam się nad nim. Nos ma cały w jajkach, a brwi w mące. Wolę nie myśleć, jak wyglądam ja. Śmiech nagle zamiera nam na ustach, gdy uświadamiamy sobie dwuznaczność tej sytuacji. Najwyższy czas się pocałować. Tak jak w filmach. Unoszę się nad nim jeszcze kilka chwil, ciekawa, czy zdecyduje się na następny krok. Wpatruje się w moje usta. Wstrzymuję oddech. Serce bije mi jak szalone. – Olivio... – szepcze. Przełykam z trudem ślinę. – Mieliśmy upiec ciasto. Upiec ciasto? Rozglądam się dokoła i jęczę. Jak to możliwe, że myśli w takiej chwili o pieczeniu? Dwie godziny później, wciąż umazani, siedzimy na podłodze mojego małego balkonu i zajadamy się wypiekami Caleba. Wyciągam z włosów jakieś lepkie paskudztwo i rzucam je za balustradę. Caleb podaje mi kolejny kawałek ciasta.
– Ulubiona książka? – pyta. – Pani Bovary. Chichocze. – Ulubione zajęcie? – Użalanie się nad sobą. – Ulubione zajęcie? – pyta ponownie. Bawimy się w to od jakiejś godziny. To gra do jednej bramki, bo Caleb przecież nic nie pamięta. Drapię się po podbródku. – Jedzenie. – Ulubione wspomnienie? Zamyślam się na chwilę. Wszystkie moje ulubione wspomnienia wiążą się z nim. – Był taki jeden... facet... Zaproponował mi dosyć niezwykłą randkę. Coś w rodzaju zabawy w podchody. Musiałam na podstawie pewnych wskazówek trafić w określone miejsce i odpowiadać na pytania w rodzaju: gdzie odbyła się nasza pierwsza randka albo w którym sklepie najlepiej kupić stanik. W każdym z kolejnych miejsc czekały na mnie prezent i następna wskazówka. Metą okazało się miejsce, w którym po raz pierwszy się pocałowaliśmy. Przygotował kolację, włączył muzykę... Tańczyliśmy. Było... – Nie mam pojęcia, jak dokończyć to zdanie. Caleb nic nie mówi. Kiedy się do niego odwracam, okazuje się, że wpatruje się w niebo. – Jak miał na imię? Kręcę głową. – Nie powiem. – Dlaczego? Wstrząśnij mną i powiedz... – Dzisiaj gwiazdy wyglądają na srebrne – zmieniam temat. – Może niedługo przypomnisz sobie, jakie są twoje ulubione rzeczy – szepczę. Caleb wzrusza ramionami. – A może po prostu znajdę sobie nowe ulubione rzeczy. Zacznę od ciebie. To wyznanie powinno mnie ucieszyć, jednak przypomina mi tylko o tykającej bombie zegarowej, z którą wiąże się nasza relacja. – Mogę być twoją ulubioną dziewczyną? – Już nią jesteś, księżniczko. Serce podchodzi mi do gardła. Naprawdę tak powiedział czy mi się tylko zdawało? – Jak mnie nazwałeś? Caleb sprawia wrażenie zawstydzonego. – Księżniczką, ale nie pytaj dlaczego, po prostu tak mi przyszło do głowy. Przepraszam.
Patrzę przed siebie. Mam nadzieję, że nie dostrzegł przerażenia na mojej twarzy. – Nic nie szkodzi – szepczę, chociaż to nieprawda. Przecież tak mnie nazywał w college'u. – Czas już na mnie – mówi Caleb i pospiesznie wstaje. Korci mnie, żeby zapytać, czy coś sobie przypomniał, lecz za bardzo boję się odpowiedzi. Odprowadzam go do drzwi. Pochyla się i całuje mnie w policzek. – Cześć – mówię. – Cześć. Wychodzi, zostawiając mnie samą. Niedługo sobie wszystko przypomni! Muszę wymyślić coś, co zapewni mi trochę więcej czasu. Księżniczka zastanawia się, czy się nie upić, jednak ostatecznie dzwoni do Cammie. – No, wreszcie! – Jej głos dobiega jakby z daleka. – Sorki, Cam, byłam zajęta. – Niby czym? A poza tym myślałam, że już nie jesz chipsów. Przestaję chrupać. Trzymam do połowy zjedzonego chipsa w ustach i milczę. – Co ty kombinujesz? – odzywa się w końcu Cammie. – Powiedz mi, co się dzieje. – Hmmm... yyy... – dukam. Nie da się niczego ukryć przed tą dziewczyną. Na wyposażeniu ma radar plotkary. – Widziałam się z Calebem, Cammie – rzucam, nerwowo obgryzając paznokieć. Moja przyjaciółka milczy. Doskonale wie, że nie żartowałabym z czegoś tak poważnego. – Cierpi na amnezję i nie wie, kim jestem. Wzdycha. – Olivio... Powiedz mi, że tego nie zrobiłaś. – Zrobiłam. – O d b i ł o c i ?! – Odsuwam telefon od ucha. – Cammie, kiedy go zobaczyłam, wszystko powróciło. Czuję to równie mocno, jak wtedy, gdy ze sobą chodziliśmy. Zupełnie jakby tych ostatnich trzech lat w ogóle nie było. – Masz prawo go kochać, nad tym nie ma się władzy. Jednak nie masz prawa go wykorzystywać... Znowu! Skąd w ogóle się wzięła ta mała paskuda? – Lubiłam cię bardziej, gdy byłaś studentką pierwszego roku. – No cóż, niektórzy z nas dorastają, a inni ciągle grają w te same gierki. Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że nie jesteście razem dlatego, że po prostu nie macie ze sobą być? Odpuść wreszcie! – Nie mogę – szepczę.
Głos Cammie tym razem jest łagodniejszy. – Możesz mieć każdego faceta, jakiego zechcesz. Dlaczego uparłaś się właśnie na niego? Dlaczego zawsze chodzi o Caleba? – Dlatego że... Dlatego że nie potrzebowałam żadnego, dopóki go nie poznałam. – Wiesz, że w końcu wszystko się wyda. – Muszę lecieć – mówię. Nie chcę o tym myśleć. Łzy zaczynają płynąć mi z oczu. – Kocham cię, bądź ostrożna – mówi Cammie na pożegnanie. Rozłączam się, czując wielki ciężar w sercu. Zapomniał o mnie. Może jakoś zdołam sprawić, że przypomni sobie nie to, co mu zrobiłam, ale to, co do mnie czuł. Podchodzę do szafy i z najwyższej półki ściągam zakurzone pudło. Stawiam je na dywanie, po czym ostrożnie otwieram i zaglądam do środka. Znajduję tam kilka pękatych kopert z listami, zdjęcia oraz drewniane pudełko z kwiatami namalowanymi na wieczku. Otwieram je i wertuję pamiątki z przeszłości. Są tu brelok na klucze, płyta CD, pudełko zapałek. Moja dłoń nieruchomieje, kiedy natrafia na najważniejszą z nich. Potrząsam pudełkiem, aż jego zawartość przesuwa się na bok i mogę zobaczyć błyszczącą, owalną monetę. – Ty – mówię oskarżycielskim tonem, podnosząc ją i obracając w palcach. – To wszystko twoja wina.
6 Kiedyś
– Nie ma mowy, żebym weszła do tego basenu! Woda na pewno jest lodowata! – W listopadzie na Florydzie? Dziś jest dwadzieścia jeden stopni. Poza tym to podgrzewany basen. Nie zachowuj się jak baba. Caleb brodził w bokserkach w turkusowej wodzie kampusowego basenu. Starałam się nie gapić na jego mięśnie. – Twoje seksistowskie uwagi na pewno nie sprawią, że zrobię, co mi każesz – powiedziałam, pochylając się, by ochlapać go wodą. Chwycił mnie za nadgarstek, zanim zdążyłam się cofnąć. Popatrzyliśmy sobie w oczy. – Ani mi się waż – ostrzegłam go. Nie sądziłam, że się ośmieli. A jednak. W następnej chwili leciałam już głową w dół do lodowatej wody. Wynurzyłam się, ciężko dysząc. Mokre włosy zakrywały mi twarz. Caleb odgarnął je ze śmiechem. – Nie wierzę, że to zrobiłeś! – wysapałam, klepiąc go po piersi. Była twarda jak skała. Gorąca skała. – Fajnie wyglądasz taka mokra – stwierdził. – Pewnie łatwiej by ci się pływało, gdybyś się rozebrała. Spiorunowałam go wzrokiem, po czym zaczęłam płynąć żabką do krawędzi basenu. – Widzę, że ktoś tu się nie zna na żartach – powiedział tylko z pozoru lekkim tonem. W rzeczywistości w jego głosie kryło się wyzwanie. – A, pieprzyć to – wymamrotałam, zatrzymując się jakieś pół metra od drabinki. W końcu byłam jedną z tych dziewczyn, które skoczyłyby nawet z mostu, byle tylko zrobić na złość znajomym. Poza tym miałam na sobie nową bieliznę. Zanurkowałam i zdjęłam sukienkę niczym wąż zrzucający skórę. Chwilę później wypłynęłam na powierzchnię w samym staniku i majtkach. – O rany – wyszeptał Caleb.
– Za twoje żarty. – Uniosłam mokrą sukienkę i rzuciłam mu ją na głowę. Uchylił się i zaczął pływać dookoła mnie. – Ładne koronki. – Uśmiechnął się znacząco, pożerając mnie wzrokiem. – Mógłbyś przynajmniej udawać, że się nie gapisz? – Zanurzyłam się w wodzie, wystawiając tylko głowę. – Myślałem, że nasz związek bazuje na szczerości – powiedział z uśmiechem. – Nasz związek bazuje na prowokacjach i szantażu. Dostrzegłam iskierki w jego oczach. Miałam wielką ochotę kopnąć go w czułe miejsce i je zgasić. – Szantaż to mocne słowo – zauważył, podpływając do mnie. – Zagroziłeś, że udzielisz studenckiej gazecie wywiadu, w którym powiesz, że to dla mnie spudłowałeś. – Znajdował się o wiele za blisko mnie, bym czuła się komfortowo. Odpłynęłam do tyłu. Przy jego prawym oku dostrzegłam niewielką szramę, której wcześniej nie widziałam. Niewyraźna, w kształcie podkówki, nadawała mu wygląd zawadiaki. Oczywiście seksownego zawadiaki. Pokręciłam głową. To nie były moje myśli... To były myśli Cammie. A niech ją diabli! – Skąd masz tę bliznę? – zapytałam. Szłam na palcach po dnie basenu, odsuwając się od niego. Dotknął blizny palcem. – Podprowadziłem funta z portfela dziadka. Kiedy to odkrył, postanowił potraktować mnie laską. Poczułam, że to jedna z tych chwil, kiedy myśli się o drugiej osobie: „To dlatego jesteś taki porąbany”. Podejdę ze zrozumieniem do jego zwierzeń. – Serio? – Nie. Zaczerwieniłam się i z całych sił walnęłam go w ramię. – Kiedy miałem dwanaście lat, spadłem z roweru. – Roześmiał się, pocierając miejsce, w które go uderzyłam. – Bardzo nudna historyjka. – Ale przynajmniej prawdziwa – odparłam wkurzona. – Ktoś taki jak ty nie musi oszukiwać, żeby wydać się interesujący. – Ktoś taki jak ja? – powtórzył. – Uważasz mnie za interesującego, Libby? – Nie, nie uważam. I nie nazywaj mnie Libby. Wiesz co? Tak naprawdę to straszny z ciebie nudziarz – powiedziałam. Wbił wzrok w wodę. – Chyba zgubiłaś jakieś świecidełko. – Co takiego? – Tak niespodziewanie stracił mną zainteresowanie, że poczułam się urażona. – Coś leży na dnie basenu. – Pokazał na miejsce między naszymi stopami. Zmrużyłam oczy, próbując to dostrzec. – Nie noszę biżuterii – powiedziałam. – To pewnie jakaś moneta.
Trąciłam to coś palcem u stopy. Wydawało się większe od monety. Zanim zdążył powiedzieć jeszcze cokolwiek, zanurzyłam się pod wodę. Kiedy moja głowa pojawiła się na powierzchni, Caleb podpłynął. – Co to? – Wlepił wzrok w moją zaciśniętą pięść. – Zaraz zobaczymy – odparłam, powoli rozprostowując palce. To nie była biżuteria, tylko miedziak ze słowami zachęcającymi do pocałunku. Bez zastanowienia wcisnęłam monetę w dłoń Caleba. – Kolejny podstęp, co? Roześmiał się... Zawsze się śmiał. – Nie wiem, o czym mówisz. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wyciągnął ręce i objął mnie w pasie. Jego dotyk parzył nawet w zimnej wodzie. Przyciągnął mnie do siebie. Nasze ciała się zetknęły. Byłam w tak wielkim szoku, że nawet nie zaprotestowałam. Nie znajdowałam się tak blisko innego człowieka od dzieciństwa. Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy zasnuła mgiełka, jak przypuszczałam, pożądania. Przestałam się opierać i pozwoliłam, by moje usta znalazły się przy jego wargach. To dla Cammie, powiedziałam sobie. Nie ma co liczyć, że z tym chłopakiem będzie miło i spokojnie. Przesunął językiem po mojej dolnej wardze. Początkowo był delikatny, próbując nakłonić moje oporne usta do współpracy. Odpowiedziałam w jedyny sposób, jaki znałam: biernością. Niezrażony moim brakiem entuzjazmu Caleb lekko się odsunął. Objął mnie w talii, jego palce znalazły się tuż nad moimi majtkami. Dotykaliśmy się teraz czołami. Miałam trudności z oddychaniem. To było zawstydzające. – Pocałuj mnie, Olivio – powiedział władczym głosem. W pierwszym odruchu chciałam się zbuntować, tak jak wtedy, gdy kazał mi zapiąć pas bezpieczeństwa. Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy. Nie wygrałam tamtego starcia, tego pewnie też nie wygram. Może nawet mi na tym nie zależało. Przecież mi się uda, to nic trudnego. Całowanie się z kimś nie wymaga myślenia, podobnie jak jedzenie czy chodzenie. Przybliżyłam się do niego i odchyliłam głowę, tak jak aktorki w filmach. Tym razem byłam gotowa, nawet chętna. Drgnęłam, kiedy nasze usta się zetknęły. Uśmiechnął się, nie odrywając warg od moich ust. Tak jakby zaśmiał się do nich. Doprowadzało mnie to do szału, ale zarazem było niesamowicie seksowne. Chciałam się odsunąć, lecz nie pozwolił mi na to. Pocałunek. Pocałunek. Pocałunek. Ciasto czekoladowe, szampan i gęsia skórka. Nigdy wcześniej nikt tak mnie nie całował. A potem zrobił coś dziwnego – odsunął się na długość ramienia. Czar prysł. – Olivio... – zaczął szorstkim tonem. Pokręciłam głową. Nie chciałam tego słyszeć. – Muszę iść – powiedziałam szybko. Woda zaczęła falować, kiedy płynęłam do brzegu basenu. Jednym szybkim skokiem wydostałam się na brzeg i spojrzałam na swoje drżące ciało. Całowałam się w samej bieliźnie ze szkolnym casanową. Jestem ladacznicą. Podnosząc z ziemi mokrą sukienkę,
rozglądałam się dokoła. Miałam nadzieję, że nikt nie zobaczy, jak wracam w mokrych ciuchach. – Olivio – odezwał się ponownie Caleb. Nie miałam ochoty na niego patrzeć. – Proszę. – Podał mi swoją suchą bluzę. Wzięłam ją z wdzięcznością i wciągnęłam przez głowę. Otworzył usta. – Cokolwiek chcesz powiedzieć, nie chcę tego słyszeć! Skinął głową. Wyszliśmy na parking. Caleb wyjął z samochodu ręcznik. Wytarłam twarz i włosy, po czym oddałam mu go ze wzrokiem wciąż wbitym w ziemię. Za bardzo się wstydziłam, żeby coś powiedzieć. Beznadziejnie się zachowywałam. Chciałam chociaż częściowo zatrzeć złe wrażenie. Zazgrzytałam zębami i zacisnęłam powieki. – Dobranoc – powiedziałam stłumionym głosem. Odchodząc, czułam na sobie jego wzrok. Dlaczego się ode mnie odsunął? Po raz pierwszy pozwoliłam sobie na odrobinę luzu i od razu dostałam po głowie. – Do jutra o tobie zapomni – szeptałam do siebie. – A wtedy będziesz mogła zacząć żyć, jak gdyby nigdy nic, i zapomnieć o tym pocałunku. Kiedy obudziłam się nazajutrz rano, czułam się tak, jakbym zjadła wiadro żwiru. Drapało mnie w gardle i łamało w kościach. Zakopałam się w pościeli, usiłując wyrzucić z pamięci obrazy z poprzedniego wieczoru. Głupie obrazy, które wciąż na nowo pojawiały się przed moimi oczami. Chciało mi się wyć. Nie mogłam sobie pozwolić na błędy. Nie miałam rodziny ani konta pełnego pieniędzy. Stałam przed szansą, żeby zrobić coś sensownego ze swoim życiem, a Caleb mnie rozpraszał. Przez niego wszystko mogło wziąć w łeb. Zadzwonił dwa razy w ciągu dnia i raz po kolacji. Wyciszyłam swoją komórkę i zabroniłam Cammie ją odbierać. Kiedy w poniedziałek rano szykowałam się na zajęcia, byłam blada, ale też zdecydowana, by udawać, że nic się nie wydarzyło. Chodziliśmy razem na wykłady z socjologii. Pewnie nawet tego nie zauważył, bo odbywały się w największej sali, ja siedziałam z przodu, a on z tyłu. Aula szybko się zapełniała. Z zapuchniętymi oczami i zawrotami głowy ruszyłam na koniec sali, gdzie znajdowało się pięć najmniej widocznych miejsc. Zasłonięte poziomą belką sufitową, zapewniały bezpieczne schronienie. Miałam nadzieję, że uda mi się tam schować, chociaż zwykle te miejsca zajmowali studenci, którzy podczas wykładów lubili sobie pospać, i chłopak, który wyglądał jak skrzyżowanie Freda Flintstone'a z Unabomberem. Tego dnia najwyraźniej uśmiechnęło się do mnie szczęście. Dwa miejsca pozostawały wolne. Z torbą przyciśniętą do boku zaczęłam się przedzierać przez tłum studentów. W połowie drogi usłyszałam jednak głos wykładowcy. – Panno Kaspen? Zamarłam. Profesor Grubbs mówił do mnie przez mikrofon. Wszyscy odwrócili się w moją stronę. Próbowałam iść dalej, tak jakbym go nie słyszała.
– Panno Kaspen? – powtórzył profesor Grubbs. – Dokąd to? Odwróciłam się do niego powoli z przylepionym do ust fałszywym uśmiechem. – Dzień dobry, panie profesorze – powiedziałam słodkim głosikiem. Jego potrójny podbródek zatrząsł się, gdy szeroko się uśmiechnął. Caleb, który jeszcze chwilę temu pochylał się nad podręcznikiem, odwrócił się do mnie. Zostałam przyłapana. Spojrzałam tęsknie przez ramię i zobaczyłam, że dwoje studentów właśnie zajęło miejsca, na które miałam nadzieję. – Coś nie tak z pani stałym miejscem? – zapytał profesor Grubbs, pokazując na pierwszy rząd. – Czyżbym miał nieświeży oddech? – Chuchnął do wnętrza dłoni i powąchał. Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Przeszyłam go gniewnym spojrzeniem i w milczeniu ruszyłam w stronę katedry. Profesor Grubbs był stutrzydziestokilogramowym wielkoludem znanym z tego, że uwielbia być kontrowersyjny. Studentów onieśmielał tubalnym głosem i okazałą posturą. Mnie wydawał się uroczy. Jednak nie tego dnia – tego dnia go nienawidziłam. – Odnoszę wrażenie, że pani się przed kimś ukrywa. – Kiedy oparł się łokciami o pulpit, wystraszyłam się, że załamie się pod jego ciężarem. Zerknęłam na Caleba. Uśmiechał się. Wrrr! – Ja? Ukrywam? – westchnęłam, siadając. – A niby czemu miałabym się przed kimś ukrywać? Poza tym byłabym wdzięczna, gdyby nie analizował pan każdego mojego ruchu, zwłaszcza na forum publicznym – dodałam. Profesor Grubbs popatrzył na mnie ze złośliwym uśmiechem, po czym odchrząknął do mikrofonu. Nie odrywając ode mnie wzroku, zapytał: – Czy jest wśród nas osoba, która żywi podejrzenia, że to właśnie jej unika Olivia Kaspen? Zobaczyłam, że Caleb podnosi rękę. Zwiesiłam smętnie głowę. – Pan Drake? – Profesor Grubbs sprawiał wrażenie szczerze zdziwionego. – Proszę podejść i zająć miejsce obok panny Kaspen. Z radością popatrzę, jak się złości. Usłyszałam kroki, a potem wyczułam jego obecność, gdy usiadł na krześle obok. Nie podnosiłam głowy. – Całkiem przystojny z pana młodzian – stwierdził profesor Grubbs. – Z daleka aż tak bardzo nie rzuca się to w oczy. Podniosłam głowę i parsknęłam śmiechem. Profesor Grubbs przypatrywał się nam z niekłamanym zainteresowaniem. – Właśnie odkryłem w sobie prawdziwy głód wiedzy, panie profesorze – oświadczył Caleb. – Myślę, że od dzisiaj będę siedział właśnie tutaj.
– Teraz już wiem, że plotki krążące o panu są prawdziwe, panie Drake. – Jakie plotki, panie profesorze? – Głos Caleba był radosny, wręcz przekorny. – Takie, że pieprzy pan głupoty. – Wokół rozległy się przyciszone śmiechy. Caleb nie wydawał się urażony. Pławił się w blasku sławy. – Czujesz się już lepiej? – zapytał szeptem, gdy zaczął się wykład. – Tak. Nic mi nie jest. – Wpatrywałam się przed siebie, starając się nie oddychać, by nie czuć zapachu jego wody kolońskiej. Sięgnął do swojej torby, ocierając się przy tym o moją nogę. Odsunęłam się, ale i tak było już za późno, poczułam oblewającą mnie falę gorąca. – Przepraszam – wyszeptał z uśmiechem. Przeszyłam go gniewnym spojrzeniem i uderzyłam podręcznikiem tak mocno w ławkę, że profesor Grubbs przerwał na chwilę wykład, by na mnie spojrzeć. – Spokojnie – wyszeptał Caleb. – Jeśli będziesz się tak zachowywać za każdym razem, kiedy jesteś przy mnie, ludzie się zorientują, że się we mnie kochasz. Opadła mi szczęka. Próbowałam wsłuchiwać się w wykład, naprawdę próbowałam, ale po pięćdziesięciu minutach nie byłam w stanie przypomnieć sobie nic z tego, o czym mówił profesor. Pamiętałam tylko zapach wody kolońskiej Caleba, a także wszystko, co robił: to, że stukał ołówkiem w książkę, a potem wysunął jedną nogę spod ławki, wprawiając ją w rytmiczne drgania, a drugą wyciągnął przed siebie. Po zakończeniu wykładu wyskoczyłam jak z procy i ruszyłam do drzwi. Nawet nie próbował mnie dogonić. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, gdzie się podziewa, ale nie udało mi się go znaleźć. Najpierw poczułam ulgę, zaraz po niej jednak przyszło rozczarowanie. Niewykluczone, że w końcu zrozumiał aluzję i naprawdę miałam go z głowy. Kiedy kilka godzin później wracałam do akademika, okazało się, że czeka na mnie przed budynkiem. Wyprostowałam się, usiłując zapanować nad emocjami. Spokojnie, Olivio, to tylko chłopak, a w s z y s c y o n i są ulepieni z tej samej gliny. Zatrzymałam się kilka kroków od niego, wiedząc, że jeśli poczuję jego zapach, przegram z kretesem. Była to całkiem malownicza scenka. Staliśmy naprzeciwko siebie w świetle latarni, z torbami przewieszonymi przez ramiona. Prawdziwy pojedynek na emocje. – Caleb... – odezwałam się nieco zbyt piskliwym głosem. – Będę z tobą szczera. Skinął głową i zamrugał. – Po prostu nie interesuje mnie... to... co interesuje ciebie. Lubię cię, ale tylko jak przyjaciela. – Przerwałam, żeby zobaczyć jego minę, która była dla mnie równie nieczytelna jak Wojna i pokój, po czym zadałam ostateczny cios: – Chyba do siebie nie pasujemy. – Ja tak tego nie odbieram. – Wyglądał na wzburzonego. Wbiłam wzrok w buty, żeby nie zatracić
się w jego spojrzeniu. – Przykro mi. Najwidoczniej nadajemy na innych falach – wyjąkałam. – Nie o to mi chodziło. Wiem, że lubisz mnie tak samo, jak ja lubię ciebie. Ale to twój wybór, a ja jestem dżentelmenem. Chcesz, żebym się odczepił? Nie ma sprawy. Żegnaj, Olivio. Odwrócił się na pięcie i odszedł. Patrzyłam w ślad za nim i czułam coraz większe przerażenie. Czy ja naprawdę to zrobiłam? Miałam ochotę podbiec do niego i powiedzieć mu, że to tylko częściowo prawda, że za każdym razem w jego towarzystwie byłam po prostu odurzona, a potem zapytać go, czy mógłby mnie jeszcze raz pocałować, żebym się upewniła, czy postąpiłam słusznie. Ale oczywiście tego nie zrobiłam. Caleb dotrzymał słowa i stronił ode mnie przez następne pięć miesięcy. Do tego stopnia, że czasami, kiedy mijaliśmy się w kampusie, udawał, że mnie nie widzi. Ciągle się zastanawiałam, co powiedziałaby o tym wszystkim moja mama. „Wreszcie spotkałaś prawdziwego mężczyznę, ale spieprzyłaś to, bo obleciał cię strach. Jesteś taka sama jak twój ojciec, Olivio”. Byłam emocjonalną debilką. Wykopywałam, wypychałam i wyrzucałam innych ze swojego życia, żeby nie mogli mnie zranić. Tymczasem życie biegło dalej, ale nie było już takie jak dawniej. Zaszła we mnie zmiana. Nie wiedzieć czemu, nagle gdzieś w moim mózgu pojawiły się nowe drzwi i chociaż bardzo się starałam, żeby pozostawały zamknięte, moje myśli wciąż je forsowały i dostawały się do pokoju wypełnionego wyłącznie obrazami Caleba. Czasami czułam smutek z powodu naszego rozstania, potem mój nastrój zmieniał się radykalnie i wściekałam się na niego za to, że miesza mi w głowie. Mniej więcej w drugim miesiącu tych emocjonalnych tortur poddałam się. Miałam już dosyć bycia samotną wyspą. Może najwyższa pora się otworzyć i zacząć eksperymentować ze związkami? Zainteresowanie chłopakami przyszło prawie z dnia na dzień. Poprosiłam o pomoc Cammie, a ona udzieliła mi kilku lekcji modelowania włosów, robienia makijażu, a potem, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało, wtajemniczyła mnie w dobrodziejstwa korzystania z usztywnionych biustonoszy. Dzięki temu nowemu, wygładzonemu i wychuchanemu wyglądowi, a także determinacji, by nie robić ponurych min, udało mi się umówić najpierw na jedną randkę, a potem na drugą. W czwartym miesiącu miałam już własne termoloki i grupkę żarliwych adoratorów. Spotykałam się z Brianem, jajogłowym, który wybierał się na medycynę, Tobeyem, który jeździł lamborghini i zapraszał mnie do eleganckich restauracji, a także z Jimem, poetą pragnącym uchodzić za znawcę sztuki. Wypalał paczkę marlboro dziennie i cytował na wyrywki Tołstoja. Był moim ulubieńcem, wszystkie jego czyny i słowa wydawały mi się tak odważne i szokujące, że czułam dreszczyk emocji. Tyle że z wszystkimi tymi facetami miałam ten sam problem: żaden z nich nie potrafił sprawić, bym zapomniała o Calebie. Był jak uczulenie, z którego nie można się wyleczyć.
Myślałam o nim, kiedy patrzyłam na drzewa i budynki oraz kiedy stałam w kolejce do kasy w sklepie Target. Myślałam o nim, kiedy myłam zęby i kiedy słuchałam Cammie opowiadającej o swoich nowych butach (jej zdaniem były łososiowe, a moim koralowe). Po pięciu miesiącach miałam już dość ciągłego widoku twarzy Caleba. Tak bardzo zdominował moje życie, że nic poza nim się nie liczyło. Co gorsza, wydawało się, że jest po prostu wszędzie, angażuje się we wszystko i uśmiecha do wszystkich. Nie mogłam od niego uciec. Zerwałam z Tobeyem i Brianem, Jima zaś tymczasowo odstawiłam na boczny tor, bo szczerze go polubiłam. Porzuciłam randkowanie, dochodząc do wniosku, że nie jestem sobą, i zamiast tego zajęłam się szpiegowaniem. Dzięki plotkarskiej siatce Cammie, grupie wścibskich studentek pierwszego roku, które miały długie języki i zbyt mało kolokwiów, wiedziałam, z kim spotyka się Caleb. Wiedziałam o Susannie, która miała zabójcze nogi, i o Marinie, która uwielbiała koszykówkę i też miała zabójcze nogi. Wiedziałam, że na miesięcznicę zabrał Emily do Disney Worldu i że kupił Danielle torebkę z Burberry z okazji jej dwudziestych drugich urodzin. Wiedziałam o tym wszystkim, a mimo to nie umiałam się zdobyć na rozmowę z nim. – Jesteś jak ten wstrętny karzeł z Władcy pierścieni – stwierdziła pewnego dnia Cammie. Właśnie skończyłam wypytywać ją o pobyt Caleba w nocnym klubie Passions, gdzie widziała go z jakąś blondynką. – On jest hobbitem. – Taaa. Pamiętasz, jak powtarzał: „Mój skarb”? Pokazałam jej środkowy palec. Na początku marca, gdy wędrowne ptaki wracają do domu, Caleb zaczął chodzić z lalką Barbie. Nazywała się Jessica Alexander. Przeprowadziła się z Las Vegas, gdzie jako tancerka współpracowała ze słynną piosenkarką Toni Braxton. Miała nieskończenie długie nogi, niesamowite jasne włosy i krążyły plotki, że jej rodzice byli spadkobiercami potentata na rynku hot dogów Oscara Mayera. Przestałam jeść hot dogi i wmawiałam sobie, że Caleb w końcu się nią znudzi, podobnie jak jej poprzedniczkami. Zresztą blondynki nigdy nie odznaczały się zbyt dużą lotnością. Jej dni były policzone. Wystarczy, że będę seksownie wyglądać i wkroczę, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Moja teoria runęła jak domek z kart, kiedy w lutowym numerze studenckiej gazety ukazał się artykuł o niej. Pewnego dnia spotkałam się z Jimem na kawie. Twarz Jessiki uśmiechała się do mnie z pierwszej strony gazety, którą właśnie czytał. Pod zdjęciem pogrubioną czcionką napisano: „Piękna i książki”. Wyrwałam gazetę z rąk Jima i wpatrzyłam się w artykuł z grymasem wściekłości na twarzy. – Ma najwyższą średnią ocen na swoim kierunku? – Aż mnie skręcało z zazdrości. – Ciekawe, co to za kierunek? Ciuchoznawstwo i różologia?
Jim roześmiał się, po czym jednym płynnym ruchem wyłuskał z paczki papierosa i go zapalił. – Pudło. Tak jak ty studiuje prawo. Wygląda na to, że radzi sobie lepiej od ciebie. Zaschło mi w gardle. – To dlaczego ani razu nie widziałam jej na zajęciach? – Przebiegłam wzrokiem artykuł, żeby się przekonać, czy to prawda. – Może ma je już zaliczone. Albo jest tak inteligentna, że nie musiała na nie chodzić. Odchrząknęłam i wypiłam łyk jego kawy. To było naprawdę nie fair. Czy nie wystarczała jej kasa z hot dogów? Musiała jeszcze przy okazji zabrać mi Caleba i mieć lepszą średnią ocen ode mnie? To ja miałam być tą inteligentną dziewczyną, z którą będzie chodził. J a ! Jednak prawda była taka, że gdy przyszło co do czego i chciał być ze mną, pogoniłam go, bo miałam świętoszkowatą naturę. Uznałam, że najwyższa pora zaprzyjaźnić się z wrogiem. Dostanie się do kręgu jej znajomych było jedynym sposobem na to, żeby jej zaszkodzić. Musiała mnie polubić. Przystąpiłam do obserwacji przyjaciółek Jessiki, które lepiły się do niej jak klej do protez. Były niesamowicie życzliwe, jednak nie tak lojalne jak Cammie. Nazywałam je „udawaciółkami”, czyli udawanymi przyjaciółkami. Tym, co je łączyło, były wspólne zakupy oraz to, że nadużywały wyrażenia „tak jakby”. „Fajnie się z tobą robi tak jakby zakupy”. „Ty to znasz mój tak jakby styl”. „Masz świetną tak jakby fryzurę”. „Kiedy Brad ze mną tak jakby zerwał, bardzo mi pomogłaś”. Jessica mieszkała zaledwie kilka pokoi dalej i zaczęłam się do niej uśmiechać, kiedy mijałyśmy się w korytarzu. Potem przeszłam do grzecznego „cześć”. Początkowo odpowiadała lodowatym spojrzeniem i odruchowym uśmiechem. Po kilku tygodniach zaczęła mnie dostrzegać – najpierw mi pomachała, a pewnego dnia skomplementowała moje buty. Wiedziałam już, że ładne dziewczyny zwykle patrzą na inne ładne dziewczyny, choćby po to, by się z nimi porównać. Byłam dumna, że przyciągnęłam uwagę takiej ślicznotki. Jeśli ona mnie zauważała, może dostrzeże mnie również jej chłopak. Do naszej pierwszej prawdziwej rozmowy doszło pewnego popołudnia w pralni. Właśnie wyciągałam czyste ciuchy z suszarki, kiedy przyszła z koszem brudnych rzeczy. Uznałam to za szczęśliwe zrządzenie losu, włożyłam więc swoje czyste ubrania z powrotem do pralki i rozpoczęłam rozmowę, która przebiegała mniej więcej tak: – Uważaj na tę pralkę, w zeszłym tygodniu zniszczyła moją piżamę od Chanel. Znieruchomiała i popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami. Oczywiście nie miałam żadnej piżamy od Chanel. Nawet nie wiedziałam, czy Chanel szyje piżamy. Ale jeśli tak, ta dziewczyna z pewnością je miała. – Jedną z tych nowych? Ze srebrnymi haftami na mankietach?
Bingo. Skinęłam głową. – To okropne, że uczelnia skąpi pieniędzy na tak jakby porządniejsze urządzenia. Wlałam nakrętkę niebieskiego płynu do prania do pralki i ją zamknęłam. – Czy to ty tak jakby przeprowadziłaś się tutaj z Vegas? – zapytałam, podchodząc do automatu z napojami. Wsunęłam monety do otworu. Jessica skinęła głową. – Tak jakby potrzebowałam odmiany. Przyjechałam tutaj na próbę, na jeden semestr, ale potem poznałam swojego chłopaka i postanowiłam zostać. – Kto jest twoim chłopakiem? Wcisnęłam guzik i przykucnęłam, żeby wyjąć colę z pojemnika. – Caleb Drake – odpowiedziała z rozanieloną miną. Z miejsca ją za to znienawidziłam. – Gra w naszej drużynie koszykówki. Naprawdę fajny facet. Prawdziwy dżentelmen. Ton jej głosu straszliwie mnie wkurzał. – Tak? Miałaś prawdziwy fart, dzisiejsi faceci są takimi... – Próbowałam znaleźć słowo, jakiego ona użyłaby w takiej sytuacji. – Głupimi palantami. Jessica pokiwała głową i zmarszczyła swoje perfekcyjne brwi. Poczułam, że klej do protez zaczyna działać. Miałam pewność, że wciągnie mnie do swojego kręgu „udawaciółek”. – Dokładnie! Nigdy nie pozwolę mu odejść. Zobaczysz, wyjdę za tego chłopaka. Nie cierpiałam, kiedy ktoś mówił „dokładnie", mając na myśli „właśnie”. Otworzyłam puszkę i odwzajemniłam jej uśmiech. Po moim trupie, pomyślałam. Dokładnie! Floryda była skąpana w deszczu. Wiecznie błękitne niebo przyoblekło się w grubą warstwę szarych chmur. Trwało to już od tygodnia i zaczynałam mieć po dziurki w nosie ciągłego widoku parasolek. Postanowiłam pouczyć się w świetlicy studenckiej. Włożyłam do torby przekąski i podręczniki, po czym podeszłam do drzwi i napisałam wiadomość do Cammie, żeby przyniosła mi kolację ze stołówki. Zjechałam windą piętro niżej i ruszyłam do cichszej z dwóch świetlic w moim akademiku. Była obskurna i śmierdziało w niej brudnymi skarpetkami, jednak mało kto w niej bywał i nawet lubiłam panującą tam atmosferę. Skręciłam za róg i ujrzałam stojącą przy oknie znajomą postać. Jessica. Miałam już przywitać ją radosnym „tak jakby cześć”, gdy zauważyłam, że jej ramiona drgają. Płakała. Dobrze znałam ten widok. Rozejrzałam się dookoła. Zrozpaczone blondynki prawie nigdy nie były same. Zwykle towarzyszyły im tabuny przyjaciółek, które je pocieszały, poklepywały po ramieniu i uspokajały... Korytarz był pusty. Zrobiłam krok do przodu i przystanęłam. Może Caleb z nią zerwał? Nadzieja
wypełniła moje serce, ale od razu ją odegnałam. Nie uprzedzajmy wypadków. – Jessica? Dobrze się czujesz? – Położyłam rękę na jej ramieniu. Odwróciła się do mnie. Jej sarnie oczy były pełne łez. Na parapecie leżała cała kolekcja mokrych chusteczek. Ciekawe, od jak dawna tu się chowa. – Cześć – powiedziała cicho zachrypniętym głosem. – Co się dzieje? Dlaczego płaczesz? Odwróciła się do okna i wytarła nos. Milczała tak długo, że zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zapomniała o mojej obecności. Miałam już coś powiedzieć, kiedy zaczęła szlochać. – Wydaje... (szloch) mi się... (czkawka i szloch) że jestem... (gwałtowny wdech i szloch) w ciąży... Dopiero po dłuższej chwili to do mnie dotarło. Jessica zdążyła się nieco uspokoić. Kwiliła teraz z chusteczką przy ustach. Rozważałam, co to oznacza dla mnie, dla niej i dla niego. W końcu doszłam do wniosku, że wszyscy mamy przechlapane. – No dobrze – szepnęłam. – Powiedziałaś mu? – Nie. – Czy ktoś jeszcze wie? Pokręciła głową. – Moi... (pociągnięcie nosem) rodzice... wyrzekliby się mnie... Boję się... (gwałtowny wdech) że go stracę. – Oczywiście. – Starałam się, by w moim głosie było słychać współczucie. W sumie jakaś cząstka mnie naprawdę jej współczuła. Ta cząstka była taka malutka, że atom wyglądał przy niej jak pięść. – Co zamierzasz zrobić? – Sprzątnęłam brudne chusteczki z parapetu i wrzuciłam je do kosza na śmieci. – Co ja mogę... Umówiłam się na sobotę na zabieg, ale ktoś musi mnie stamtąd zabrać, a wolałabym o tym nie mówić żadnej przyjaciółce. Jestem tu nowa, nie chcę, żeby zaczęły na mnie dziwnie patrzeć. W to akurat wątpiłam. Pół roku przed przyjazdem Jessiki dwie jej najbliższe przyjaciółki podobno przeszły przez to samo. – Może jednak powiesz Calebowi? Powinien wiedzieć. W końcu on za to też odpowiada. – Nieee. – Chwyciła mnie za ramię i spojrzała szeroko otwartymi oczami. – Powiedziałam mu, że biorę tabletki... Naprawdę zamierzałam znowu zacząć je brać, ale byłam taka zajęta, szkołą i nim... Nie przyszło mi do głowy, że to się może stać. Przecież byłam taka ostrożna... Nie mam nikogo, komu mogłabym zaufać. Objęła mnie i wtuliła twarz w moje ramię. Przez dłuższą chwilę nie mogła się ode mnie odkleić. Zrozumiałam, że szuka jakiejś formy pociechy. Z lekkim obrzydzeniem poklepałam ją po plecach.
– Pojadę tam z tobą. – Serio? – Otarła łzy z policzków, pozostawiając smugi czarnej mascary. – Naprawdę to zrobisz? – Jasne. Jestem tak jakby osobą z zewnątrz. Nie będziesz musiała wciągać w to przyjaciółek, a Caleb nigdy się nie dowie. – Jestem umówiona na siódmą – odpowiedziała, po czym przytuliła mnie tak mocno, że aż się wzdrygnęłam. – Bardzo ci dziękuję, Olivio. Dziwne. Ani teraz, ani w trakcie naszej rozmowy w pralni nie zapytała mnie o imię. Oczywiste było, że ja nie muszę pytać o jej. Takie dziewczyny jak ona domyślały się, że wszyscy wiedzą, kim są. To przecież jasne! Jessica Alexander. Nie czytasz studenckiej gazety? Jednak sama Jessica nie miała żadnego powodu, żeby znać moje imię. – Nie pamiętam, żebym ci się przedstawiała. – Uśmiechnęłam się do niej. – Nie musiałaś. Wszyscy cię znają. To ty jesteś tą dziewczyną, dla której Caleb spudłował, prawda? Byłam wstrząśnięta. Jak mogłam zapomnieć o swoich piętnastu minutach sławy? Mojej gorzkiej przygodzie z popularnością? Cofnęłam się, czując, że ogarnia mnie zażenowanie. To był mroczny okres w moim życiu. – Nie martw się, Caleb opowiedział mi o twoich... skłonnościach. – Wypowiedziała to słowo, jakby rzucała mi koło ratunkowe. Tyle że zamiast mnie uratować, wciągnęło mnie ono pod wodę. – No wiesz, o tym, że jesteś lesbijką – dodała z uśmiechem. – Zresztą każda kobieta, która odtrąca Caleba, musi być albo lesbijką, albo wariatką. Do zobaczenia w sobotę. Trafiona, zatopiona. Wróciłam do swojego pokoju, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Były tylko dwie możliwości. Pierwsza: Caleb uznał, że skoro go odrzuciłam, pewnie jestem lesbijką. Druga: Caleb rozgłasza, że jestem lesbijką, żeby się na mnie zemścić. Tak czy owak, jeśli chcę, żeby wszystko się wyjaśniło, muszę dać wyraz swojej seksualności.
7 Kiedyś
Zgodnie z ustaleniami w sobotę rano zawiozłam przybitą Jessicę do przychodni. Pogoda dostosowała się do okoliczności i na dworze było szaro i ponuro. Przez większość drogi dziewczyna wyglądała przez szybę, od czasu do czasu pozwalając sobie na komentarze dotyczące mijanych przez nas sklepów lub restauracji, w których była z Calebem. Kiedy pokazała na billboard z facetem reklamującym bieliznę od Calvina Kleina i stwierdziła, że Caleb jest od niego przystojniejszy, zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle rozmawia na jakieś inne tematy. W następnej chwili wyobraziłam sobie Caleba pływającego w basenie i zakręciło mi się w głowie. Uspokój się. Nie ma co się podniecać tym obrzydliwym dzieciorobem. Przychodnia okazała się luksusowa, na pewno nie był to jeden z tych podejrzanych śródmiejskich przybytków, które dla niepoznaki ukrywają się za witryną sklepową. To właśnie do takich miejsc przybywały bogate dziewczęta, by wymazać grzechy młodości. Całość utrzymana była w stylu Boca Raton. Poczekalnię wypełniały ogromne meble i reprodukcje dzieł sztuki. Zajęłam miejsce w kącie i zaczęłam się gapić na doniczkę w koszyczku ze sznurka. Jessica rozmawiała z recepcjonistką. Po chwili usiadła obok, wypełniając plik formularzy. Skrobanie długopisu po papierze było jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Zanim przyszła po nią pielęgniarka, popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i zapytała: – Twoim zdaniem powinnam to zrobić? Z nerwów zaczęła mi drgać powieka. Miałam być tylko kierowcą. Nie pisałam się na bycie jej sumieniem. Gdybym zaprzeczyła, wyszłybyśmy stąd. Gdybym natomiast potwierdziła... no cóż... stałabym się współwinna. Pomyślałam o Calebie. Jeśli urodziłaby to dziecko, na pewno by się z nią ożenił. Pięć lat później byliby pewnie już po rozwodzie. Rozbita rodzina, złamane serca... ja bez widoków na niego. Przełknęłam ślinę. – Oczywiście – odparłam, kiwając głową.
Uśmiechnęła się promiennie i chwyciła mnie za rękę. – Dziękuję ci, Olivio – powiedziała, ściskając ją mocno. Delikatnie wyswobodziłam się z jej uścisku i schowałam dłonie pod torebkę. Jejku, jejku, jejku! Podniosła się, chcąc odejść. Miałam wielką ochotę chwycić ją za rękę i pobiec do samochodu. Co ja wyprawiam? Przecież jeszcze mogę wpłynąć na nią, żeby zmieniła zdanie! Odeszła o krok, dwa i okazja na dobry uczynek bezpowrotnie przeminęła. Pielęgniarka otworzyła przed Jessicą dwuskrzydłowe drzwi i już po chwili jej nie było. Poczułam mdłości, miałam wrażenie, że krew w moich żyłach zamieniła się w ocet. Co ja najlepszego zrobiłam? I dlaczego? Dla niego? Czy naprawdę zamierzałam to wykorzystać, żeby dostać to, co chcę? Kołysałam się do przodu i do tyłu, trzymając się za brzuch. – Wszystko w porządku? – zapytała recepcjonistka, patrząc na mnie zza kontuaru z matowego szkła. – Chyba się czymś zatrułam – odparłam. Pokiwała głową ze zrozumieniem i pokazała na drzwi łazienki. Przez pół godziny siedziałam w kabinie dla niepełnosprawnych, opierając się plecami o drzwi i wmawiając sobie, że to był jej wybór, a ja nie miałam z nim nic wspólnego. W końcu wróciłam do poczekalni i usiadłam na krzesełku. Skupiłam się na przeglądaniu czasopism i obgryzaniu paznokci. W tym czasie w poczekalni pojawiła się jeszcze jedna dziewczyna. Wyglądała na jakieś szesnaście lat. Przyszła z matką, która ukrywała twarz za okularami przeciwsłonecznymi. Kobieta podeszła do okna, a córka pochyliła się na krześle i zaczęła pisać w komórce. Jej kciuki poruszały się tak szybko, że zaczęłam podejrzewać, że jest jakąś skomplikowaną maszyną. Odwróciłam wzrok. Moja mama zmusiłaby mnie, żebym zatrzymała dziecko. Przypomniałam sobie, jak mówiła: „Niech mnie diabli, jeśli pozwolę, żeby moja córka uciekała od odpowiedzialności. Zrobisz to raz i będziesz to robić przez całe życie”. Bardzo za nią tęskniłam. Może gdyby żyła, nie stałabym się taka zepsuta. Godzinę później podeszła do mnie pielęgniarka. Pochyliła się, żeby powiedzieć coś tym ściszonym głosem, którego używa się, jeśli nie chce się przyciągnąć cudzej uwagi. – Jessica jest już gotowa. Proszę podjechać na parking za budynkiem, żeby ją zabrać. Wzdrygnęłam się. A więc tak to wyglądało. Odsyłali te biedne dziewczyny tylnymi drzwiami. Wyrzucali jak śmieci. Wyszłam pospiesznie i wsiadłam do samochodu. Ulżyło mi, że wyrwałam się z tego miejsca. Jessica siedziała na wózku. Stojąca za nią pielęgniarka opierała ręce na jej ramionach. Dziewczyna była blada jak obrany kartofel. Na mój widok uśmiechnęła się z ulgą. Poczułam się nieswojo. Wysiadłam z samochodu i otworzyłam przed nią drzwi. – Przez najbliższy tydzień powinna się wystrzegać dźwigania i ćwiczeń gimnastycznych – powiedziała pielęgniarka. Skinęłam głową.
– Wszystko gra? – zapytałam, gdy Jessica usiadła obok mnie. Potwierdziła. Odjechałam stamtąd poważnie zaniepokojona. Skoro już osiągnęłam swój cel, musiałam odsunąć od siebie Jessicę tak daleko, jak to tylko możliwe. Wywoływała we mnie poczucie winy, a to był luksus, na który nie mogłam sobie pozwolić w trakcie prób odbicia Caleba. Kiedy wyjechałyśmy na autostradę, włączyłam radio. Przez większą część drogi Jessica znów patrzyła za szybę. Korciło mnie, żeby zapytać, co czuje, czy jest jej smutno, czy jej ulżyło. Jednak ta część mnie, która pragnęła Caleba, kazała mi trzymać język za zębami. To tylko i n t e r e s y , upomniałam siebie w myślach. Przecież nie miałam się z nią zaprzyjaźniać. Na widok szarych dachów kampusu odetchnęłyśmy z ulgą. Zatrzymałam się przed akademikiem i wysiadłam, żeby otworzyć jej drzwi. – Pomóc ci dojść do pokoju? Pokręciła głową i skrzywiła się, gdy pomagałam jej wysiąść. Była blada, jej wydatne wargi zmieniły się w dwie cienkie kreseczki, a na dodatek ciekło jej z nosa. To nie była Jessica Alexander, którą niecałe dwa miesiące temu sportretowano w gazecie studenckiej. Nawet jej włosy były zlepione, smętne strąki zwisały wokół jej twarzy. Uściskała mnie na pożegnanie, a potem powlokła się do windy. Patrzyłam, jak przyciska guzik, a potem opiera się o ścianę i krzyżuje ręce na piersiach. Kiedy winda w końcu przyjechała, odwróciła się do mnie ostatni raz, pomachała mi niemrawo, po czym zniknęła za drzwiami. Oparłam się o maskę samochodu. Niespodziewanie ogarnęło mnie zmęczenie. Uznałam, że nie ma co wracać do pokoju. Zastanę w nim Cammie, a ona była szalenie spostrzegawcza, jeśli chodziło o wszystko, co wiązało się ze mną. Pojechałam do położonego kilka kilometrów dalej baru śniadaniowego. Usiadłam przy ladzie i wzięłam do ręki gazetę, którą ktoś zostawił na dworze. Artykuł na pierwszej stronie dotyczył Laury Hilberson. Policji wypominano brak postępów w śledztwie. Detektyw prowadzący tę sprawę uważał, że prawdopodobnie nie było to porwanie. Dowody wskazywały na to, że Laura potajemnie wyjechała. Zrozpaczeni rodzice błagali o jakiekolwiek informacje na jej temat. Żałowałam, że nie zwróciłam większej uwagi na tę dziewczynę, kiedy chodziłyśmy razem na zajęcia. W tamtych czasach guzik mnie obchodziło, z kim umawia się Caleb i po co. Laura nie sprawiała wrażenia dziewczyny, która chciałaby zniknąć. Cieszyła się dużą popularnością, była wesoła i jak wynikało z artykułu, marzyła o karierze prezenterki telewizyjnej. Patrząc na jej niewyraźne zdjęcie, usiłowałam sobie wyobrazić, jak prowadzi główne wydanie wiadomości. Paradoksalnie udało jej się znaleźć w tym programie, chociaż nie w takim charakterze, o jakim myślała. Zrobiło mi się jej
żal. Niezależnie od tego, gdzie była i co się z nią stało, coś musiało pójść nie tak i Laura prawdopodobnie nigdy się nie dowie, że jej marzenia się ziściły. Wbijając zęby w bajgla, zastanowiłam się nad własnymi marzeniami. Chciałam być prawniczką i wsadzać złych ludzi do więzienia. Tyle że sama okazałam się złym człowiekiem. Knułam i spiskowałam, żeby zdobyć względy jakiegoś głupiego chłopaka. Ostatnio moje marzenia poszły w kąt. Zupełnie jakby pojawienie się Caleba w moim życiu pozbawiło mnie ambicji i zastąpiło je obsesją. Znalazłam się na równi pochyłej. Dopiłam kawę i zostawiłam pieniądze na ladzie. Jeśli już teraz ta obsesja była taka wyniszczająca, co się stanie, gdy już go zdobędę? Będę w nim tak zakochana, że w pełni zadowoli mnie bycie jego dziewczyną i nikim więcej? Gdyby tak się stało, poszłabym w ślady mamy, a przecież ostrzegała mnie przed zakochaniem się w mężczyźnie, zanim spełnię marzenia. Do czasu, gdy wróciłam do kampusu, zdążyłam już prawie przekonać siebie, że powinnam dać sobie spokój z Calebem. Zaparkowałam na zatłoczonym parkingu studenckim i pobiegłam do akademika. Myślałam tylko o tym, że muszę powstrzymać to szaleństwo, zanim zniszczę wszystko, na co tak ciężko pracowałam. Wchodząc po schodach, usłyszałam głosy dobiegające z drugiego piętra. Kiedy uświadomiłam sobie, że jeden z nich należy do Jessiki, zwolniłam. Mówiła tym słodkim, dziewczęcym głosikiem, którym wytrawne flirciary oczarowywały mężczyzn. Szłam powoli, usiłując jak najwięcej usłyszeć. – Nie dzisiaj. Mam... no wiesz... Pokonałam ostatnie stopnie, po czym skręciłam za róg. Jessica stała na palcach, ręce miała zarzucone na szyję Caleba. Chłopak wpatrywał się w nią z uwielbieniem. Kiedy się zatrzymałam, odwrócili się i spojrzeli na mnie. – Olivia! – wykrzyknęła Jessica na mój widok. Wyglądała na zmieszaną. – Cześć. – Cześć – odparłam, spoglądając na Caleba. On popatrzył na mnie tak, jakbym była niewidzialna. Po chwili odwrócił się do dziewczyny. Auu! Jessica sprawiała wrażenie, jakby dopiero co wyszła spod prysznica, mokre włosy upięła w kok. Wyglądała zdecydowanie lepiej niż wtedy, gdy się rozstawałyśmy. Nagle zrozumiałam, że Caleb wspominał o seksie. Ponieważ jednak zgodnie z zaleceniami lekarzy Jessica przez najbliższe dwa tygodnie musiała się od seksu powstrzymywać, wymyśliła, że ma okres. Przestępowałam w zakłopotaniu z nogi na nogę. Zaczerwieniła się i popatrzyła na mnie znacząco. – Yyy... – Pokazałam na drzwi, które zastawiali, i uniosłam brwi. – Ach tak, wybacz. – Jessica zachichotała i odsunęła Caleba. Kiedy przeciskałam się obok nich, nie omieszkała do mnie mrugnąć. Ja z kolei nie omieszkałam musnąć ramieniem Caleba. Czując mój dotyk, odsunął się gwałtownie. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Co za d e b i l .
Podeszłam szybko do drzwi, czując, jak kiełkuje we mnie gniew. Jak ona może się tak do niego kleić, po tym, co właśnie zrobiła? Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam go z taką wściekłością, że zabolały mnie palce. Ledwie kilka godzin temu usunęła ciążę, a już owinęła się wokół niego niczym spaghetti. Nie ma mowy, żebym zostawiła go tej kretynce. Jakoś pogodzę związek z nim z ambicją. Mogę mieć jedno i drugie. I będę miała. Weszłam do pokoju i kazałam się zamknąć Cammie, zanim zdążyła otworzyć usta. Rzuciłam się na łóżko i udawałam, że się uczę. Zanim minie ten tydzień, po związku Jessiki i Caleba pozostanie tylko wspomnienie. A wtedy dostanę drugą szansę.
8 Teraz
– To jak, przyjedziesz? – Caleb zawiesza głos, czekając na moją odpowiedź. Wzdycham, rozglądając się po swoim mieszkaniu i skubiąc sweter. Właśnie zaprosił mnie na kolację, ja mam jednak wątpliwości. Moim zdaniem byłoby to przekroczenie pewnej granicy. Nie żebym nigdy nie przekraczała granic, po prostu u s i ł u j ę być przyzwoitym człowiekiem. Jeśli uda mi się utrzymywać go na dystans, przynajmniej będę mogła sobie wmówić, że to on wszystko zaczął. – Mówiąc szczerze, nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Pomyśl, jak na to zareagowałaby twoja dziewczyna. Nie lepiej się spotkać w restauracji? – Takiego kucharza jak ja nie znajdziesz w żadnej restauracji. Poza tym większe prawdopodobieństwo, że wpadnie na nas w restauracji niż u mnie w domu. Chyba że cały czas cię śledzi, myślę. – Jakoś nie miała większych problemów ze znalezieniem mojego mieszkania – zauważam z przekąsem. – A poza tym ledwo cię znam. Wybranie się na kolację do domu nieznajomego nie wydaje się zbyt rozsądnym posunięciem. Przecież możesz okazać się gwałcicielem. – Olivio, byłem już u ciebie w domu i jakoś to przeżyłaś. Otworzę butelkę wina... trochę się rozerwiemy. – Nie przepadam za rozrywkami. – No dobrze, będzie niebezpiecznie. Uśmiecham się. – Piję tylko czerwone. – Tak jest. – I zadbaj o to, żebyśmy tym razem obyli się bez towarzystwa twojej dziewczyny. Słyszę, jak się śmieje. – Dlaczego? Myślałem, że fajnie by było, gdyby przyszła. Ustalamy dzień i godzinę, a potem się rozłączamy. Ogarnia mnie niepokój. Przyciskam twarz do
poduszki i jęczę. To wszystko mnie przerasta. Telefon znowu dzwoni. Odbieram, myśląc, że Caleb o czymś zapomniał. – Halo. – Olivia? – To nie on. – Taaak? – Olivia! Ty seksowna bestyjko! Gdzieś ty się podziewała przez całe moje życie? – Jim? – A któż by inny? Jak tam? – Do dupy, jak zwykle – odpowiadam ze śmiechem. – Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt? – Akurat jestem w mieście i pomyślałem sobie, że z chęcią spędziłbym trochę czasu z moją wymarzoną dziewczyną. – Wymarzoną dziewczyną! Kiedy się widzieliśmy ostatni raz, nazwałeś mnie jędzą i stwierdziłeś, że do niczego się nie nadaję. – To tylko słowa, złotko. Poza tym wkurzyłem się, bo po raz kolejny odrzuciłaś moje zaloty. Co mi pozostało oprócz zniewag? No to kiedy jesteś wolna? Jim. Ten sam Jim, którego wykorzystałam, żeby potwierdzić swoją seksualność. Ten, którego wyrzuciłam z pamięci w chwili, gdy odzyskałam Caleba. Pozostał mi wierny. Dzwonił za każdym razem, kiedy przyjeżdżał służbowo do mojego miasta, i szliśmy razem w tango. Oddawaliśmy się z upodobaniem wszelkim grzesznym przyjemnościom, jakie tylko przyszły nam do głowy. Całonocne balety? Proszę bardzo. Opychanie się niezdrowym żarciem? Czemu nie. Potem wyjeżdżał, a ja nie tęskniłam. – Jak długo będziesz gościł w moich stronach? – Dwa, góra trzy dni. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy wybrać się do Wave. Napijemy się i damy czadu na parkiecie. Co ty na to? – Hm... Bardzo romantycznie. Kiedy możesz tu być? – Za piętnaście minut, muszę jeszcze kupić fajki. – Dobrze – mówię. – Będę gotowa. Odkładam telefon i przeciągam szminką po ustach. Ciągle myślę o Calebie, muszę coś zrobić, żeby przestać. Tego wieczoru liczy się tylko Jim i dobra zabawa. Żadnych obsesji. Wkładam czarne spodnie i zieloną bluzkę z odkrytymi ramionami, a włosy związuję w koński ogon. Jim podjeżdża pod dom. Wsiadam do jego wozu, zielonego mustanga z 1969 roku, z żółtymi paskami na masce i dachu, i uśmiecham się do niego. – Och, Libby, jesteś jak paracetamol w kiepski dzień – mówi i całuje mnie w usta. Odsuwam się i kręcę głową.
– Uwielbiam, kiedy porównujesz mnie do lekarstw. – Zapinam pas bezpieczeństwa i zaczynam kręcić gałką radia. Jim jest fanem Phish. Nie podzielam jego entuzjazmu, dla mnie to tylko popłuczyny po Grateful Dead. Mruga do mnie porozumiewawczo i wkłada papierosa do ust. Zwykle nie toleruję palenia – ono sprawia, że czuję się zadymiona, a na dodatek moja mama zmarła na raka. Jednak lubię patrzeć, jak Jim pali. Przyglądam się, jak z knota jego zapalniczki bucha języczek ognia. Przybliża papieros do płomienia i wciąga powietrze w płuca. Słyszę, jak koniuszek jego camela syczy z rozkoszy, zajmując się ogniem. Potem następuje moja ulubiona część: Jim zaciąga się z lubością, powieki mu drgają jak u ćpuna, a po chwili wypuszcza przez nos kłąb szarego dymu, który ulatuje do nieba niczym pełen wdzięku szary duch. Coś pięknego. Odchylam się w fotelu i przyglądam mu się z zadowoleniem. Jim jest przystojny w nieco mrocznym stylu. Używa kredki do oczu i nosi tak obcisłe dżinsy, że przylegają do jego ciała niczym skóra jaszczurki. Postawione na sztorc włosy farbuje na czarno, przez co bystre niebieskie oczy wydają się niemal lawendowe. Zawsze uważałam, że to on powinien mówić z brytyjskim akcentem, a nie Caleb. Odganiam od siebie dym i nucę starą piosenkę, która właśnie leci w radiu. Moja mama ją uwielbiała. – Cóż to wprawiło cię w taki dobry nastrój? – pyta, strzepując popiół do puszki po red bullu. – Ze światem musi się dziać coś niedobrego, skoro jesteś taka wesolutka, że aż śpiewasz. Włącza się do ruchu ulicznego, o mało nie uderzając w zderzak samochodu jadącego przed nami. – Nie wiem. Tak mi jakoś... Jim podnosi brwi. – Daj spokój, Libby. Widzę, że coś się dzieje. Milczę przez dłuższą chwilę. W końcu mówię: – Caleb wrócił. Zapada milczenie. W radiu śpiewa Gladys Knight. Jim wystukuje rytm na kierownicy. – Wrócił. – To bardziej stwierdzenie niż pytanie. Słyszę obrzydzenie w jego głosie. Wiem, że nie mogę mieć pretensji. Caleb zawsze był mu solą w oku. Zwłaszcza że to właśnie jego ostatecznie wybrałam. – Olivio... – Wyłącza radio i gasi papierosa. To oznacza, że za kilka minut znowu będę miała okazję prześledzić cały proces zapalania. – W jakim sensie wrócił? Nie zamierzam mu mówić o amnezji. – Nie wiem. Po prostu wrócił i naprawdę nie obchodzi mnie dlaczego. Jim mruży oczy. Przez chwilę wydaje się pochłonięty tym, co się dzieje na drodze. – Nie wiem, co jest z tobą i tym dupkiem. Minęły cztery lata od waszego burzliwego rozstania, a ty ciągle nie możesz się wyleczyć z tego pieprzonego Kena od kosza.
Nie chcę tego słyszeć. Nie chcę wysłuchiwać takich rzeczy ani od Jima, ani od Cammie. W najbardziej szalonych marzeniach nie brałam pod uwagę takiego niespodziewanego zwrotu akcji. Tysiąc dziewczyn mogłoby mnie potępić za to, że kiedy spotkałam Caleba, udałam, że go nie znam, a ja i tak zupełnie nie przejęłabym się ich zdaniem. To dla mnie szansa, żeby zacząć wszystko od nowa. – To był przypadek. Wcale go nie szukałam, więc już przestań kłapać dziobem na ten temat. Zatrzymujemy się przed klubem. Wysiadam, zanim portierowi udaje się otworzyć przede mną drzwi. Czekam, aż Jim wynurzy się z samochodu i rzuci kluczyki parkingowemu. Jest wkurzony. Poznaję po jego minie. Zawsze miał do mnie pretensje, że jest dla mnie odskocznią od Caleba. Idę przed nim, usiłując nie zwracać uwagi na jego wściekłe spojrzenie. Dzisiaj jestem w bojowym nastroju, więc nie mam z tym problemu. W końcu to nie jest sprawa tego wścibskiego, wymalowanego punka. Jim nienawidzi słabości, a moją słabością jest Caleb. Mam nadzieję, że przejdzie mu do czasu, kiedy ruszymy na parkiet. Klub wypełniają wyginające się ciała. Jim chwyta mnie za rękę i ciągnie przez tłum tancerzy. W końcu dochodzimy do baru. Większość dziewczyn odwraca się i patrzy na nas z ciekawością. Pewnie zastanawiają się, co łączy rockowego zabijakę z taką lalunią. Wkurzam się i kilka z nich piorunuję spojrzeniem. Jim kładzie na lepkim kontuarze pięćdziesiątaka i zamawia cztery tequile. Przygotowuję limonki i uśmiecham się do niego. – Ciągle jesteś na mnie zły? – pytam. Barman przysuwa do nas kieliszki. Każde z nas bierze dwa. Jim wzrusza ramionami. – A co to ma za znaczenie? Przechylam kieliszek, po czym wsysam się w limonkę, żeby zabić ohydny smak tequili. – Nie chcę, żebyś się złościł. Tak rzadko się widujemy... Jim mruga powiekami. Sprawia wrażenie naprawdę wkurzonego. Niespodziewanie całuje mnie w policzek. – Po prostu się bawmy. Zamawia jeszcze dwie tequile. Trącamy się kieliszkami. Siedzimy przy barze przez kilka minut, przyglądając się parkietowi. Ciągle jesteśmy za mało pijani, żeby się wyluzować. – Chodź, rozruszamy to towarzystwo – mówi w końcu Jim i wrzuca do kosza na śmieci resztki limonki. Gdy idę za nim w kierunku pląsającego tłumu, czuję, że tequila uderza mi do głowy. Tańczymy, aż wreszcie drętwieją mi stopy. Włosy mam mokre od potu. Jim przytula mnie mocniej niż zwykle. To pewnie z racji powrotu Caleba. Mężczyźni zawsze muszą znaczyć teren. Pozwalam mu na to. Jestem tak pijana, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Przypomina mi się scena z Dirty Dancing, w której Baby wchodzi na imprezę taneczną, taszcząc arbuza. Tańczymy zwróceni
twarzami do siebie. Jim nie przepada za tańcem, w którym partnerka odwrócona jest do partnera plecami. Kojarzy mu się ze spaniem na łyżeczkę. Tańczymy więc zwróceni twarzami do siebie. Jest w tym coś bardzo intymnego. Wychodzimy dopiero wtedy, gdy didżej zaczyna pakować sprzęt. – Możesz prowadzić? – pytam go. Czuję się tak, jakbym płynęła w powietrzu. Jim prycha lekceważąco. – Jestem trzeźwy jak świnia – mówi przez nos, imitując południowy akcent. W drodze do domu mam zamknięte oczy. Wiatr wieje mi w twarz. Prawie nie rozmawiamy. Jim włączył starą płytę Marcy Playground, której słuchaliśmy w college'u. Sex and Candy. Śmieję się, gdy głośno śpiewa. Zatrzymujemy się pod moim domem. Wysiada i rusza za mną do drzwi. – Nie musisz mnie odprowadzać, to przecież nie była randka – śmieję się. Szukam w torebce kluczy. Gdy podnoszę wzrok, Jim dziwnie na mnie patrzy. – Jim? – pytam, podchodząc do niego. – Wszystko gra? Chyba mu niedobrze. Ma pozbawioną wyrazu, czerwoną twarz kogoś, komu właśnie zbiera się na wymioty. Zatacza się w moją stronę. W pierwszej chwili myślę, że zaraz będzie rzygał, ale on wyciąga rękę do mojej twarzy i próbuje mnie pocałować. Odwracam głowę i jego usta lądują na moim policzku. Cofa się i patrzy na mnie przekrwionymi oczami. – Co ty wyprawiasz? – pytam. Jim i ja nigdy nie posuwamy się tak daleko. To moja niepisana zasada. Stoi tak blisko mnie, że muszę odchylić do tyłu głowę, żeby widzieć jego twarz. Ostatni raz całowaliśmy się w college'u. – Czy to dlatego, że nie jestem nim? Pieprzonym Calebem? Kręcę głową. Wszystko jest takie rozmazane. Mam trudności z jasnym wyrażaniem myśli. – My tego nie robimy, Jim. Dlaczego właśnie teraz? – Seks nie zawsze musi coś znaczyć. Czasami jest tylko rozrywką. Mruga powiekami, jakby usiłował sprawić, że zniknę. Co mam mu powiedzieć? – Moim zdaniem przyjaciele powinni pozostać przyjaciółmi, nie komplikować wszystkiego seksem. – Przyjaciele... – powtarza z goryczą. – Nie chcę już dłużej być twoją pieprzoną odskocznią. Przeszywa mnie dreszcz. Ma rację, ale niełatwo się tego słucha. – Prawdziwa podpuszczalska z ciebie, wiesz? – Spoglądam na niego ze zdziwieniem. Wiele razy tak mnie nazywał dla żartu, nigdy jednak takim tonem. Ma plamy na twarzy i przekrwione oczy.
Przeraża mnie, wewnętrzny głos każe mi uciekać. Robię krok do tyłu. – Jim, jesteś pijany – mówię powoli. – A ty jesteś dziwką. Rzuca się na mnie i przyciska wargi do moich zaciśniętych ust. Czuję jego ręce między nogami. Krzyczę i próbuję go odepchnąć. Bezskutecznie. Uświadamiam sobie, że nie zdołam go powstrzymać. Błagam, żeby przestał, ale nic do niego nie dociera. Obmacuje mnie, próbuje ściągnąć mi spodnie. Drzwi mieszkania mojej sąsiadki znajdują się niecałe dziesięć metrów dalej, po drugiej stronie budynku. Jeśli się wyrwę z jego uścisku, może uda mi się tam dobiec. W pewnej chwili Jim nieco się dekoncentruje i zwalnia uścisk. Wykorzystuję szansę, żeby uwolnić dłonie, i policzkuję go z całej siły. Zatacza się do tyłu i przykłada dłoń do twarzy. Spodziewam się, że za chwilę znów mnie dopadnie jeszcze bardziej rozwścieczony, ale on tylko na mnie patrzy. Nie mam dokąd uciec. Zostałam osaczona pod własnymi drzwiami. Zastanawiam się, czy nie zacząć krzyczeć, tyle że jedyna osoba, która może mnie usłyszeć, to Rosebud. Niby jak miałaby mi pomóc? Postanawiam zaapelować do rozsądku Jima. – Jedź do domu – mówię stanowczo. Tych kilka sekund, kiedy zastanawia się nad moimi słowami, z pewnością stanie się dla mnie jednym z najgorszych wspomnień. Jestem wściekła, a jednocześnie zawstydzona i przerażona. On tymczasem rozważa, czy mnie zgwałcić, czy nie. Boże, spraw, żeby odszedł. W końcu Jim odwraca się i rusza chwiejnym krokiem do samochodu. Wpadam do swojego mieszkania. Kiedy już jestem za drzwiami, zamykam się i rzucam na kanapę. Wciskam twarz w poduszkę i szlocham, zdzierając do reszty gardło. W końcu biorę telefon i dzwonię do jedynej osoby, której kiedykolwiek ufałam. – Caleb... – Olivia? – mówi zaspanym głosem. – Co się dzieje? – Czy mógłbyś do mnie przyjechać? – Teraz? – Słyszę, jak chodzi po pokoju... włącza światło... szuka czegoś. – Caleb... proszę... – Zaraz będę. Przyjeżdża. Staje w progu z rozczochranymi włosami, w szortach i powyciąganym T-shircie. – Co się stało? – pyta na mój widok. Przytrzymuje palcami moją brodę i przygląda mi się uważnie. Opowiadam mu o Jimie, klubie i o tym, co później zaszło. Caleb chodzi po pokoju. Gniew wykrzywia mu twarz. – W którym hotelu się zatrzymał? – pyta, zaciskając pięści. Boję się, że jeśli znajdzie Jima, dowie się od niego, kim naprawdę jestem. – Nie! Nie chcę, żebyś tam jechał. – Chwytam go za rękę i zmuszam, aby usiadł obok mnie. Jego gniew stopniowo przechodzi w niepokój. Przyciąga mnie do swojej piersi. Nie tulił mnie tak
od bardzo dawna. Jestem wzruszona. Pachnie mydłem, świętami i sobą. Jego dotyk daje mi tak wielkie poczucie bezpieczeństwa, że płaczę jak dziecko. Nikt nigdy wcześniej mnie tak nie przytulał. Nie wiem, czy od niego uciekać, czy kurczowo się go trzymać. – Możesz zostać na noc? – szepczę. Całuje mnie w czoło i ociera mi łzy. – Oczywiście. Czuję tak ogromną ulgę, że zaczynam dygotać. Przytula mnie jeszcze mocniej. Co ja bym bez niego zrobiła? Do kogo bym zadzwoniła? Choć jednak Caleb jest tu w tej chwili, wiem, że nie będzie to trwać wiecznie. Pewnego dnia znów go stracę. Jakby poprzednie rozstanie nie było wystarczająco okropne. Wtulam się w niego i rozkoszuję tym, że się o mnie troszczy. Zasypiam z głową na jego piersi, zasłuchana w bicie jego serca. To najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam.
9 Kiedyś
Klamka zapadła. Powiedziałam Cammie o aborcji, kiedy siedziałyśmy w stołówce pochylone nad tackami z jedzeniem. – Żartujesz – wyjąkała, a frytka wypadła jej z ust. – Nie – zaprzeczyłam i przełknęłam ślinę. – Słyszałam, jak mówiła o tym tej wysokiej dziewczynie, wiesz, tej, która bez przerwy rozdrapuje strupy. Włożyłam ostatnią frytkę do ust i zlizałam sól z warg. – Nadii? – zapytała Cammie i odsunęła od siebie talerz. – O właśnie, Nadii. Tylko błagam cię, nikomu o tym nie mów. Masz pojęcie, co by się stało, gdyby to wyszło na jaw? Wpatrzyłam się w ładną twarz swojej współlokatorki i zmarszczyłam brwi. A jeśli Cammie ten jeden jedyny raz postanowi być lojalna i nikomu o tym nie powie? Co wtedy? – Myślisz, że Caleb by się nim zajął? To znaczy, chciałby zatrzymać to dziecko? Popatrzyłam na jej błyszczące oczy i zrobiło mi się niedobrze. Nie pomyślałam o tym. Rzeczywiście, chciałby je zatrzymać. Byłam tego pewna. Przypomniałam sobie, jak mówił o rodzinie tego wieczoru w lodziarni Jaxsona. Na pewno chciałby być ojcem. Zamknęłam oczy i westchnęłam. – Co ci przyszło do głowy, żeby mnie pytać o takie rzeczy? Niby skąd mam wiedzieć? Cammie wzruszyła ramionami. – W końcu się znacie. Spędziliście ze sobą trochę czasu, nie? Myślałam, że... – Nic o nim nie wiem – warknęłam, po czym wstałam i wzięłam tackę. Wiem tylko, ż e g o p r a g n ę, bardziej niż kogokolwiek innego na świecie. Popatrzyłam na Cammie i poczułam, że ogarnia mnie panika. A więc to zrobiłam. Cammie cierpiała na biegunkę słowną. Ta plotka rozejdzie się po kampusie lotem błyskawicy. Mogłam już zarezerwować miejsce w pierwszym wagonie pociągu do piekła. Puf! Puf!
– Idę do akademika – powiedziałam. Chciałam, żeby mi towarzyszyła. Dzięki temu miałabym na nią oko. Nie byłam pewna, czy chcę, żeby... – Dobrze, ja tu jeszcze trochę zostanę. – Cammie uśmiechnęła się do mnie słodko. Minę miała niewinną, lecz z oczu źle jej patrzyło. Widziałam już ploteczkowego potwora pełznącego w górę jej gardła i czekającego tylko, aż Cammie otworzy usta i będzie mógł wydostać się na wolność. Odwróciłam się na pięcie i uciekłam, zanim zdołała dojrzeć łzy zbierające się w moich oczach. Puf! Puf! Plotka o aborcji, rozpowszechniana przez rechoczące paple, zataczała coraz szersze kręgi, aż w końcu, dwa dni później, dotarła do Caleba. To jego była dziewczyna wymierzyła mu ten cios. Skorzystała z pierwszej okazji, żeby pozbyć się Jessiki i zająć jej miejsce. Widziałam, z jaką nienawiścią od kilku tygodni wpatruje się w Jessicę. Rozpoznałam to spojrzenie, bo sama tak patrzyłam. Samo zerwanie nie trwało dłużej niż dziesięć minut. Jego świadkiem była znaczna część mieszkańców kampusu. Zlecieli się jak muchy do rozkładającej się padliny. Nie było mnie przy tym, ale wiem o wszystkim od Cammie, która siedziała w pierwszym rzędzie. Była dziewczyna Caleba wybrała idealną chwilę. Poinformowała go o tym, gdy czekał na Jessicę w stołówce, a potem odsunęła się, żeby podziwiać swoje dzieło. Kiedy zjawiła się Jessica, Caleb siedział na schodach przed budynkiem. Nastąpiła błyskawiczna wymiana zdań. Dziewczyna wpadła w histerię i przyznała się do wszystkiego. Według niektórych Caleb walnął pięścią w ścianę, według innych – uderzył ławką w drzewo. W rzeczywistości odszedł od niej z kamienną twarzą i już nigdy nie zamienił z nią słowa. Następnego dnia Jessica wyjechała do domu, specjalnie zostawiając wszystkie swoje rzeczy. Zastanawiałam się, czy odgadła, że to ja się wygadałam. Czy w ogóle pamiętała o moim istnieniu, czy po prostu moja twarz natychmiast zatarła się w jej pamięci, podobnie jak twarze innych niepopularnych dziewczyn. Przez tydzień miałam poczucie winy. Zupełnie jakby czyjaś twarda ręka zaciskała się na moim karku i zginała go do ziemi. Ze zwieszoną ze wstydu głową snułam się jak cień po korytarzach akademika. Ósmego dnia zaczęłam usprawiedliwiać się przed sobą. Wszystkiemu winien był mój egoizm. Z premedytacją wykorzystałam do własnych celów tę biedną dziewczynę, która szukała tylko kogoś, komu mogłaby zaufać. Byłam nieodrodną córką swojego ojca. Nienawidziłam siebie. Mój ojciec Oliver Kaspen był najgorszym bydlakiem, jakiego wydała na świat kobieta. Mama zwykła powtarzać, że stanowił wierną kopię Elvisa: mroczny, seksowny i z namiętnym spojrzeniem. Z jego ust padały piękne słówka, lecz gdy tylko coś szło nie po jego myśli, wykrzywiały się w nienawistny grymas i uderzał tak, że naprawdę bolało. Zanim jednak wyłączył swój urok i mówił
mamie, że jest z nią tylko ze względu na tego okropnego bachora, na którego go złapała, był do rany przyłóż, uśmiechał się, całował i prawił komplementy. To właśnie na nie łapał moją mamę i mnie – tego okropnego bachora. Mieszkał z nami przez pierwsze trzy lata mojego życia, po czym odszedł w siną dal z workiem marynarskim na ramieniu. Od czasu do czasu godził się z mamą i zajmował lewą stronę łóżka. Potem znowu znikał, żeby gdzie indziej korzystać z uroków życia. Przegrywał pieniądze na jedzenie, ale nie czuł się winny, gdy w domu nie zostawało nic oprócz pudełka zatęchłych krakersów. Cały mój tatko. Pewnego dnia, kiedy szafki kuchenne ziały pustką i z głodu gryzłam kciuk, zniknął z ostatnim dolarem mojej mamy. Miałam wówczas pięć lat i w dziecięcej naiwności pomyślałam sobie, że pewnie poszedł po coś do jedzenia. Wrócił po wielu godzinach z pustymi rękami, ale tak bardzo pachniał zapiekanką, że zaczęła mi cieknąć ślinka. Oliver Kaspen troszczył się tylko o Olivera Kaspena. To była kropla, która przepełniła czarę goryczy. Mama wykopała go z naszej zapuszczonej kawalerki z taką wiązanką na ustach, jakiej nigdy jeszcze nie słyszałam. Wkrótce po wyjeździe Jessiki rozpoczął się sezon polowań na Caleba. Dziewczyny zabiegały o jego uwagę niczym naćpane szympansice. – On ma po prostu największego banana – stwierdził Jim pewnego dnia, gdy przypatrywaliśmy się blondynkom kołyszącym się wokół siedzącego na ławce Caleba niczym balony na luźnych sznurkach. Caleb właśnie się roześmiał, słysząc słowa jednej z nich. Pochyliła się i pocałowała go w policzek. Zaczerwienił się i odsunął zaskoczony. Odwróciłam wzrok. Nie zniosę tego dłużej. Już nie wyrabiam z zazdrości. Opanowała mnie żądza mordu. Okazja pojawiła się tego samego dnia, gdy oblałam kolokwium z łaciny. W całej swojej studenckiej karierze nie otrzymałam nawet trójki, więc ta wielka, obwiedziona na czerwono i dwa razy podkreślona jedynka była dla mnie ogromnym szokiem. Traciłam grunt pod nogami. Nie mogłam się skoncentrować. Caleb zalęgł się w moim umyśle niczym pasożyt żywiący się moimi uczuciami i myślami. Musiałam coś z tym zrobić. Stanęłam między budynkami, przycisnęłam test do piersi i wpatrzyłam się w jedną z cegieł w ścianie, kiedy ktoś przechodzący obok wcisnął mi do ręki ulotkę. W normalnych okolicznościach wyrzuciłabym ją, jednak tym razem (winić za to należy szok) odwróciłam ją i przeczytałam: IMPREZA W ZAX Gdzie? Wiadomo Kiedy? W sobotę o 22 Co przynieść? Piwo Po powrocie do pokoju przystawiłam ulotkę do oczu Cammie. – Chodźmy tam.
Siedziała na łóżku pochylona nad arkuszem brystolu. Kredką do oczu napisała na samej górze słowo BISNESPLAN. Przez chwilę wpatrywała się w swoje dzieło, a potem zaczęła dmuchać na napis. – Przechodzisz kryzys wieku średniego? – zapytała. – Mam dopiero dwadzieścia lat, gówniaro. Żeby mieć kryzys wieku średniego, trzeba być w średnim wieku. Dlaczego nie użyłaś markera? – Bo go nie mam. Tak samo jak nie mam czasu na głupie imprezy. Muszę przygotować na jutro ten projekt, a jak na razie wszystko, co wiem o biznesie, to jak zapisać to słowo. – Chyba też nie do końca, bo biznes pisze się przez „z”, a nie „s”. Cammie wpatrzyła się w brystol z ponurą miną i zaczęła poprawiać swoje dzieło. – Musisz tam ze mną iść... Wyjęłam z szuflady biurka pudełko markerów. – A co ty tam będziesz robić? Przezwyciężyłam chęć przyłożenia jej i postarałam się, by mój głos brzmiał jak najmilej. – Nie wiem. To, co wszyscy... – Nie pijesz, nie tańczysz ani nie palisz. Przykro mi, Olivio, ale nie masz co liczyć na to, że ktoś będzie chciał rozmawiać o polityce. No, chyba że byłaby to impreza bractwa Beta Nu. – Umiem tańczyć – zaprotestowałam. – I każdy może się upić, do tego akurat nie potrzeba jakichś wyjątkowych zdolności. – Tak, ale wyjątkowe zdolności są konieczne do tego, żeby się nie zbłaźnić, kiedy jest się pijanym. – W rogach brystolu narysowała serduszka. Wewnątrz każdego z nich umieściła uśmiechniętą buźkę. Była mistrzynią w psuciu mi humoru. Westchnęłam głośno. – Jeśli pójdziesz tam ze mną, zrobię za ciebie ten projekt. Cammie przewróciła się na plecy i przez chwilę machała ramionami, jakby pływała. – Hura! Wypowiedziałaś magiczne słowo. Chrząknęłam znacząco. I tak bym to zrobiła. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby moja współlokatorka oddała na zaliczenie biznesplan, który wygląda jak walentynkowa kartka. Przygotowywałam się do tej imprezy z chirurgiczną precyzją. Wszystko musiało być zrobione na tip-top. Zamierzałam wygrać tę potyczkę – a pomóc mi w tym miały krwistoczerwona szminka i seksowna bielizna Victoria's Secret. Punktualnie o dziesiątej wieczorem wchodziłyśmy po schodach budynku, otoczone kłębami papierosowego dymu. Kręciło mi się w głowie, a sukienka, która była na mnie o rozmiar za mała, ściskała mnie w biuście niczym boa dusiciel. – Wreszcie przypominasz normalną dziewczynę – skomentowała Cammie, uśmiechając się do mnie z uznaniem. – A przedtem to niby jaka byłam?
Podciągnęłam trochę sukienkę, usiłując zakryć piersi, które push-up pożyczony od Cammie podniósł tak bardzo, że wyglądały niczym wyrośnięte bułeczki. Uśmiechnęła się i z powrotem obciągnęła sukienkę. – Po pierwsze, wreszcie je pokazałaś. – Dotknęła moich piersi. – Dotąd chowałaś je pod brzydkimi, niemodnymi koszulkami. Po drugie, dzięki makijażowi wyglądasz bardzo seksownie. Naprawdę się wylaszczyłaś. Miałam nadzieję, że to prawda. – Jesteś gotowa, O.? – zapytała Cammie i ścisnęła moją rękę. W sumie trochę mnie mdliło, ale zrobiłam głęboki wdech i kiwnęłam głową. – To dobrze, bo to będzie najciekawszy wieczór twojego życia. Drzwi się otworzyły i weszłyśmy do sali pełnej ludzi. Smród piwa był tak dojmujący, że w pierwszym odruchu miałam ochotę uciec. Cammie zaciągnęła mnie do stołu z butelkami. – Najpierw się napijemy – powiedziała, wręczając mi czerwony plastikowy kubek. – A potem zajmiemy się tym, po co tu przyszłaś. Wlała do mojego kubka wódkę i trochę soku żurawinowego. Byłam tak zdenerwowana, że zrobiłam zbyt duży zamach i połowa drinka wylądowała na mojej sukience. – Uważaj, Julio Roberts. Tego nie było w planach. – Cammie popatrzyła na mnie z dezaprobatą. Wypiłam kolejny łyk, tym razem ostrożnie. Było gorzej, niż sądziłam. Wszyscy tu dotykali wszystkich, pocili się i dmuchali innym w twarz oddechem przesiąkniętym alkoholem... Zarazki... Chuć... Zupełnie jak zwierzęta. Wpadłam w panikę. To dla mnie za trudne, nie dam rady zachowywać się jak ktoś, kim nie jestem. Musi być jakiś inny sposób. – Chyba tak nie umiem... – powiedziałam i odwróciłam się od Cammie. Do drzwi miałam jakieś dziesięć kroków. Wystarczy, że minę parę osób i już będę na dworze. Przynajmniej nie zdążę się skompromitować. Cammie chwyciła mnie za rękę. – Tam jest – szepnęła mi do ucha. Odwróciłam się. Był w sali po lewej, grał w bilard. Tuż przy mnie rozległ się głośny śmiech. Do moich uszu doszło słowo „wibrator”. – No dobrze, możemy tu trochę zostać – powiedziałam cichym głosem. Przyszła kolej na Caleba. Pochylił się nad stołem, skoncentrował i wbił dwie bile do łuz. – Co mam zrobić? – Musisz przyciągnąć jego uwagę bez przyciągania jego uwagi. – A mogłabyś przetłumaczyć z dziewczyńskiego na nasze? Cammie pomachała do kogoś po drugiej stronie sali. – Po prostu nie możesz zdradzać zamiarów – wyjaśniła. – Nie ma nic gorszego niż dziewczyna, która narzuca się facetowi. – I to mówiła ta sama Cammie, która co rano wcierała oliwkę dla
niemowląt w rowek między piersiami, żeby przyciągnąć uwagę facetów do swoich, jak to nazywała, „największych atutów”. – Niby jak mam to zrobić? – To ty chciałaś tu przyjść. Wymyśl coś. Po tych słowach mnie zostawiła. Co za gnida. Stałam przy stole jeszcze przez kilka minut, aż w końcu uświadomiłam sobie, że pewnie wyglądam jak ofiara losu, i ruszyłam przed siebie. Musiałam coś zrobić, żeby mnie zauważył. Kiedy zobaczyłam konsolę didżejską, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Taniec! Moja tajna broń! Didżej w koszulce Korn wpisywał właśnie coś do laptopa. Gdy podeszłam, skinął głową i wbił wzrok w mój dekolt. – Mogę zamówić piosenkę? – krzyknęłam. Kiwnął głową, nie odrywając oczu od moich piersi, i podał mi kawałek papieru i ołówek. Pospiesznie zapisałam tytuł piosenki oraz wykonawcę i oddałam mu kartkę. – Moja twarz jest tu – powiedziałam, chwytając go pod brodę i unosząc mu głowę. Uśmiechnął się i mrugnął do mnie. Zboczeniec. Nawet mi się spodobał. – Twoja będzie następna! – zawołał, przekrzykując muzykę, potem wyciągnął w moją stronę ręce i podniósł kciuki. Popatrzyłam na parkiet. Był na nim tylko pijany chłopak, który powłócząc nogami, kręcił się w kółko, w ogóle nie przejmując się muzyką. Łatwo nie będzie, ale taka była cena obsesji. Muszę to zrobić. Wypiłam do końca drinka i wróciłam myślami do naszego pocałunku w basenie. Poczułam przypływ odwagi. Marzyłam, żeby znów tego doświadczać – najlepiej każdego dnia swojego życia. Kiedy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki mojej piosenki, weszłam na parkiet. Zaledwie dziesięć sekund zajęło mi przejęcie władzy nad całą salą. Wszyscy przerywali to, co właśnie robili, żeby na mnie popatrzeć. Byłam w tym dobra. Naprawdę dobra. Kręcąc biodrami, dziękowałam w myślach mamie za osiem lat darmowych lekcji, które załatwiła mi w miejscowej szkole tańca. Zwykła myśl o tobie przeradza się w obsesję... − śpiewała Rihanna. Kątem oka ujrzałam Cammie, która przyszła zobaczyć, co się dzieje. Otworzyła szeroko usta i mrugnęła do mnie porozumiewawczo. To niezdrowe uczucie... Na parkiecie pojawiły się inne osoby, ale zachowywały pełną szacunku odległość. Tańczyły wokół mnie, jakby były grupą taneczną towarzyszącą gwieździe. – Wygląda na to, że mamy tu królową parkietu – powiedział didżej do mikrofonu. Coraz więcej osób gromadziło się wokół mnie. W pewnej chwili zobaczyłam, że Caleb i jego koledzy wychodzą z salki bilardowej. Tak jest, c h o d ź t u t a j, zobacz, kto wywołał to zamieszanie. Pozwoliłam, by włosy opadły mi zmysłowo na oczy, i zakołysałam biodrami.
Tym razem, proszę, niech mnie ktoś uratuje... Zauważył mnie. Serce podeszło mi do gardła. Bingo! Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Zmrużył lekko oczy, ale jego twarz nie wyrażała najmniejszych emocji. Niech to szlag! Dopiero gdy wykonałam swój popisowy numer, taniec brzucha, zobaczyłam, że uniósł brwi. Kiedy Rihanna zaśpiewała: Na twój widok odchodzę od zmysłów, popatrzyłam Calebowi w oczy i kiwnęłam na niego palcem. Nie sprawiał wrażenia zdziwionego. Oderwał się od ściany i podszedł do mnie z rękami w kieszeniach. Przez chwilę pozwolił mi tańczyć wokół siebie, uśmiechając się, gdy zebrani zaczęli pohukiwać i gwizdać, a potem objął mnie w pasie i zaczął tańczyć ze mną w parze. Tak jak podejrzewałam, był całkiem niezłym tancerzem o płynnych ruchach. Piosenka Rihanny się skończyła, ale nie przerwaliśmy. Zatańczyliśmy następny kawałek, a potem jeszcze jeden. Kiedy w końcu Caleb ściągnął mnie z parkietu, moje włosy były mokre od potu. Trzymałam go za rękę, gdy przedzierał się przez tłum. Wyszliśmy na werandę i oparliśmy się łokciami o balustradę. Chłodne powietrze muskało moją lepką skórę. – Zaskoczyłaś mnie. – To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział do mnie od miesięcy. Przez chwilę delektowałam się brzmieniem jego głosu. – Czym? Tym, że umiem tańczyć? – Zebrałam mokre włosy przylepione do szyi i popatrzyłam mu w oczy. Caleb pokręcił głową i zacmokał. Zrobiło mi się słabo. – Nie. Tym, że tu przyszłaś... I to w takiej sukience. – Uśmiechnął się, wpatrując w mój dekolt. – I nie tym, że umiesz tańczyć, ale tym, j a k tańczysz. – Masz mnie za sztywniarę – westchnęłam, patrząc na dziewczynę, która sto metrów od nas wymiotowała na krzew azalii. – Wszyscy mają cię za sztywniarę. Wiedziałam, że nie mówi tego po to, żeby mi dopiec. Taka była prawda – tak samo jak to, że zielone jabłka są kwaśne. – Jesteś jak wyniosła modelka w szpilkach na piętnastocentymetrowych obcasach. Piękna i seksowna, ale ludzie wolą się od ciebie trzymać z dala. Hura, awansowałam z lamy na modelkę. – A co powiesz o tym wieczorze? – zapytałam, skubiąc farbę łuszczącą się na balustradzie. – Chyba złamałaś obcas i przerzuciłaś się na sandały – odparł ze śmiechem. – Zeszłaś na ziemię i jesteś taka jak wszyscy. – A jeśli jutro znowu włożę szpilki? I dlaczego mówimy przenośniami? Caleb spoważniał. – Podobają mi się twoje szpilki. Są podniecające – dodał niskim, zmysłowym głosem. Samym tym głosem mógłby zwabić dziewczynę do łóżka. Kto wie, może nawet mnie.
– Mam coś dla ciebie – powiedziałam, wychodząc z transu, w który mnie wprawił. Przekrzywił głowę. Ten drobny gest sprawił, że na kilka sekund zapomniałam, co miałam zrobić. Wzięłam go za rękę i położyłam mu na dłoni swój amulet. Uśmiechnął się do mnie zdziwiony, po czym opuścił wzrok. To był nasz miedziak. Znalazłam go w kieszeni jego bluzy po naszym pocałunku. Tym razem to ja zrobiłam pierwszy krok. Kiedy podniósł wzrok, przytuliłam się do niego. Objął mnie w pasie, po czym popchnął w stronę ściany. Zatrzymaliśmy się dopiero, gdy poczułam ją za plecami. Próbował zapewnić nam w ten sposób minimum intymności, osłonić przed studentami przechodzącymi przez werandę. Zasłonił mnie przed nimi swoim ciałem, słyszałam tylko od czasu do czasu ich śmiechy i okrzyki zaskoczenia. Ten pocałunek okazał się inny od pierwszego. Tym razem nie było miejsca na wahanie czy nieśmiałość. Usta Caleba były tak niesamowite, że nabrałam ochoty na więcej. Gdy się odsunął, z trudem mogłam złapać oddech. Opuściłam ręce i przycisnęłam je do szorstkiego tynku. Caleb roześmiał się, przesunął dłońmi po moich włosach, po czym pociągnął za ich końcówki. Dalej opierałam się o ścianę, nie będąc pewna, czy nogi nie odmówią mi posłuszeństwa, jeśli zrobię choćby jeden krok. Nagle otworzyły się drzwi i zalały nas odgłosy imprezy. – Chodź – powiedział Caleb, biorąc mnie za rękę. – Chcę jeszcze raz zobaczyć, jak tańczysz. Miłość spadła na mnie z siłą i szybkością ciosu Tysona. Jednego dnia po prostu cieszyłam się towarzystwem Caleba, następnego – już nie mogłam bez niego żyć. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, nawet jeśli mieliśmy tylko czas na pospieszny, wygłodniały pocałunek przed zajęciami. Gdy nasze oceny gwałtownie się pogorszyły, wytyczyliśmy pewne granice: żadnych nocnych rozmów przez telefon, a w ciągu tygodnia spotkania jedynie w porze posiłków. Tyle tylko że oczywiście nie było mowy o przestrzeganiu tych ustaleń. Choćbym bardzo się starała, nie mogłam trzymać się od niego z dala. Był moim narkotykiem. Nigdy nie miałam go dosyć, a przy każdej dawce myślałam już o następnej. Wydawaliśmy się szczęśliwsi od innych par. Nasze szczęście było tak wielkie i nieustanne, że uśmiechaliśmy się nawet we śnie. Dzięki Calebowi nauczyłam się bawić – nie umiałam tego ani jako dziecko, ani jako osoba dorosła. Kupił mi babeczki, a potem mnie nimi obrzucił. Wziął mnie na spływ kajakowy i wywrócił nasz kajak. Kiedy jego bractwo zorganizowało nocne zapasy w kisielu, zaprosił mnie na nie, a potem wyzwał na pojedynek. Brodząc po kolana w mazi o barwie płynu do mycia szyb, zaatakowałam go, celując w kolana. Udało mi się pozbawić go równowagi. Obydwoje wylądowaliśmy na plecach. Caleb śmiał się tak histerycznie, że wydawało się, że szlocha. Kochałam go każdą cząstką siebie. Dzięki niemu dowiedziałam się, kim naprawdę jestem, bez niego i jego podejścia do mnie nie byłoby to możliwe. Latem zaczęłam pracować na niepełny etat w niewielkiej księgarni. Byłam jedynym pracownikiem oprócz właściciela. Pracowałam nocami, zamykałam sklep dopiero około północy. Obok znajdował się bar o nazwie Gunshots i niemal za każdym razem, gdy po skończonej pracy szłam do samochodu,
musiałam znosić gwizdy pijanych motocyklistów, którzy stali na parkingu. Nienawidziłam tego i zaciskałam pięści na wypadek, gdybym musiała któremuś przyłożyć. Pracowałam tam od trzech tygodni, kiedy wpadł do mnie w odwiedziny Caleb. Wszedł do księgarni czerwony na twarzy i wyraźnie wzburzony. – Co się stało? – zapytałam, wychodząc zza kontuaru, żeby go uściskać. Zerknęłam przy tym ponad jego ramieniem, zastanawiając się, czy przypadkiem nie wkurzył go jeden z tych pijusów. Często zaczepiali naszych klientów. – Jesteś tu sama? – zapytał. – Niezupełnie, jest paru klientów – odparłam, rozglądając się po sklepie. – Czy po skończonej pracy idziesz sama do auta? – W jego głosie słychać było zniecierpliwienie. Zastanawiałam się, o co mu chodzi. – Tak. – W takim razie już tu nie pracujesz – powiedział stanowczym głosem. – Co takiego? – Szczęka mi opadła. Nigdy jeszcze nie odezwał się do mnie w taki sposób. Wskazał ręką parking. – To nie jest bezpieczne. Jesteś kobietą. Kobiety nie powinny wracać same po nocy. Zwłaszcza gdy wyglądają tak jak ty. – Mam zrezygnować z pracy z powodu swojego wyglądu? – Uniosłam brwi i wróciłam za kontuar. Wkurzyłam się. – Chodzi mi tylko o to, że to niebezpieczne. Jesteś tu sama, a potem idziesz sama do samochodu. – Potrafię się o siebie zatroszczyć. – Zaczęłam kłaść na wózku książki, które miałam później poustawiać na półkach. – Ważysz z pięćdziesiąt kilogramów w przemoczonym ubraniu, a tamci faceci są naprawdę bardzo pijani. Wzruszyłam ramionami. Caleba najwyraźniej rozpierała energia. Wkurzał mnie. – Nie rzucę tej pracy – powiedziałam, biorąc się pod boki. – Muszę zarabiać. Nie wszyscy mają bogatych rodziców i fundusz powierniczy. Zbladł. Nie cierpiał, kiedy ktokolwiek wypominał mu bogactwo, a już szczególnie gdy robiłam to ja. Wyszedł z księgarni bez pożegnania. Rzuciłam długopisem w drzwi, żałując, że już sobie poszedł i nie dostał nim w głowę. Kiedy zamykałam księgarnię, zobaczyłam na parkingu jego samochód. Podeszłam do okna od strony kierowcy i postukałam kluczykami w szybę. – Co ty tutaj robisz? – zapytałam, kiedy ją opuścił. Wzruszył ramionami.
Odeszłam wkurzona, nie pytając już o nic więcej. Od tego czasu samochód Caleba stał na parkingu za każdym razem, gdy kończyłam pracę. Udawaliśmy, że się nie zauważamy, i nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Jednak zawsze mogłam liczyć na to, że będzie tam o północy, upewniając się, że jestem bezpieczna. Podobało mi się to. Minęło trochę czasu, zanim przyzwyczaiłam się do ogromnej popularności Caleba. Moje imię znało może z pięć osób w całym kampusie, jego – zostało wyryte na mosiężnych tablicach pamiątkowych w sali gimnastycznej. – Czuję się, jakbym chodziła z celebrytą – powiedziałam, kiedy byliśmy w restauracji i pomachały do niego dwie dziewczyny siedzące przy stoliku obok. Przewrócił oczami, jakbym zareagowała zbyt histerycznie. Jednak zazdrość odzywała się we mnie za każdym razem, gdy jakaś laska składała mu wyrazy uwielbienia. Tych dziewczyn w ogóle nie interesowało, że to mój chłopak. Czekały tylko na okazję, żeby go odbić – tak jak kiedyś ja. No i pozostawała jeszcze sprawa seksu. A raczej jego braku. Cammie każdego wieczoru wypytywała mnie, jak daleko zaszliśmy. – Tylko się całowaliśmy – powiedziałam jej chyba po raz setny. Leżałyśmy po ciemku w łóżkach. Cammie lizała lizaka, strasznie przy tym mlaszcząc. – Jak skończysz, musisz umyć zęby. – Naprawdę nigdy nie próbuje niczego więcej? – zapytała, ignorując moją uwagę. – Nie chcę, żeby to robił. – Olivio, ja mam ochotę uprawiać z nim seks za każdym razem, kiedy na niego patrzę. Założę się, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent dziewczyn z naszego kampusu ma tak samo. Co z tobą? Zaraz... Byłaś molestowana? Przewróciłam oczami. – Nie. Po prostu nie chcę. Naprawdę musiałam paść ofiarą napaści seksualnej, skoro nie chcę z nim iść do łóżka? – Daj spokój, Caleb jest mężczyzną. Chce uprawiać seks. Jeśli ty mu nie dasz, znajdzie sobie taką, która mu da. Odwróciłam się na drugi bok, chcąc uciąć tę rozmowę. Co taka Camadora może wiedzieć? Przecież studentki pierwszego roku słyną z głupoty i zdzirowatości. Tak jak mój ojciec słynął ze znajdowania sobie takich, które mu dawały. Nie. Nie dopuszczę do tego, żebym przez ojca powtórnie straciła Caleba. Caleb był wierny, troskliwy i nie naciskał, żebyśmy wykroczyli poza pocałunki, bo mnie szanował. Przypomniałam sobie, jak całowaliśmy się ostatnim razem. Byliśmy w jego pokoju, leżeliśmy na łóżku. Jego ciało było jak napięta struna, która w każdej chwili może się zerwać. A jeśli, będąc ze mną, z trudem
trzymał się w ryzach? W takim razie w pełni zasłużyłam na nazwanie mnie podpuszczalską. Zawstydzona nakryłam głowę kołdrą. Nie żebym w ogóle nie myślała o uprawianiu z nim seksu. Myślałam o tym cały czas. Lecz myślenie i działanie to dwie różne rzeczy. Z niewiadomych powodów nie byłam jeszcze na to gotowa. W tym samym tygodniu, kiedy po raz pierwszy pieściliśmy się z Calebem, znaleziono Laurę Hilberson. Błąkała się po porcie lotniczym Miami na bosaka, z na wpół przymkniętymi powiekami i mętnym wzrokiem. Okazało się, że została porwana, gdy biegała w parku oddalonym zaledwie trzy kilometry od kampusu. Zatrzymało ją wołanie mężczyzny. Twierdził, że skręcił kostkę. Poprosił, by pomogła mu w dotarciu do samochodu, który stoi niedaleko. Laura niechętnie się zgodziła. Wzięła go pod ramię i pokonali krótki dystans dzielący ich od jego białej furgonetki. To był stary chevrolet astro z karoserią, którą rdza toczyła niczym rak. Z perspektywy czasu Laura uważała, że jego przyciemniane szyby i poobtłukiwane tylne drzwi powinny były ją zaniepokoić. Kiedy pomogła mężczyźnie usiąść za kierownicą, upuścił kluczyki. Upadły na trawę u stóp dziewczyny. Gdy się pochyliła, żeby je podnieść, facet wziął łom leżący na siedzeniu obok i z całych sił uderzył ją w skroń. Następnie wrzucił ją na tył wozu i zawiózł w miejsce, które potem dziennikarze nazwali „norą gwałciciela”. Laura pamiętała, że przetrzymywał ją w piwnicy. Nie wiedziała, jak długo, bo podawał jej środki usypiające. Mężczyzna, którego opisała jako „nieśmiałego”, trzymał ją tam dla seksu i towarzystwa. Pewnego dnia, bez wyraźnej przyczyny, porzucił ją na lotnisku. Na pożegnanie pocałował ją w policzek. Powiedziała policjantom, że nazywał się Devon. Od jej zaginięcia minęło pół roku. Podczas gdy Laura, leżąc w szpitalnym łóżku, składała zeznania, Caleb i ja bawiliśmy na aukcji dobroczynnej, w której musiała wziąć udział większość studentów ostatniego roku. Była to jedna z tych wytwornych imprez, na które wszyscy przychodzą ubrani w eleganckie garnitury i suknie, a kelnerzy krążą wokół z kieliszkami szampana. W pewnej chwili Caleb wskazał na grupkę dziewczyn rozmawiających o czymś z ożywieniem. – Chodziłem z nimi do liceum – rzucił od niechcenia i ściągnął ustami oliwkę z wykałaczki. – Lepiej przyznaj się, z iloma z nich się umawiałeś – powiedziałam, przyglądając się im. Większość była tak piękna, że bez trudu mogły trafić na okładki czasopism. Kilka przywitało się z Calebem ze zmysłową poufałością, która obudziła we mnie zielonookiego potwora. – Czy to ważne? – odparł z rozbawieniem. – Gdybym ja spotkała swoich znajomych ze szkoły, na pewno chciałbyś wiedzieć, z którymi z nich się całowałam. Uśmiechnął się, po czym pochylił się i zaczął mi szeptać do ucha: – Adriana Parsevo. – Jego głos był tak cichy, że musiałam wytężać słuch, żeby go słyszeć. Przybliżyłam się do niego. Kiedy musnął ustami płatek mojego ucha, zadrżałam. – To ta w krótkiej
srebrnej kiecce. – Zerknęłam na śliczną dziewczynę, której sukienka nie zasłaniała nawet jednej dziesiątej niebotycznych nóg. Caleb miał wyraźną słabość do długonogich lasek. – Chodziliśmy ze sobą przez jakiś czas. Lubiła... eksperymentować. – To drugie słowo wymówił takim głosem, że aż mnie zatkało z zazdrości. Wydawał się szczerze rozbawiony moją reakcją. – O ile pamiętam – kontynuował – dziewczyna, z którą rozmawia, ta pijąca mimosę, ma na imię Kirsten. Na wewnętrznej stronie uda ma znamię w kształcie Afryki. Wypuściłam powietrze przez nos i przeszyłam go gniewnym spojrzeniem. Roześmiał się tak zmysłowo, że aż zrobiło mi się gorąco. – Sama chciałaś wiedzieć, księżniczko... Wyobraziłam sobie, jak całuje te dziewczyny, pieści ich znamiona... Serce podeszło mi do gardła. Nienawidziłam ich i nienawidziłam jego za to, że mu się podobały. – Mam mówić dalej? – zapytał, muskając ustami górę mojego ucha. – Nie – odparłam opryskliwie. Niepotrzebnie go o to pytałam. Gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, rzuciłam się na niego. Pocałowałam go mocno i usiadłam na nim okrakiem. Zaśmiał się, doskonale wiedząc, że trafił w mój czuły punkt, i złapał mnie za pośladki. Nie zwracałam na to uwagi, robiąc wszystko, by go przekonać, jaka jestem zmysłowa. Nastrój Caleba szybko się zmienił. Przestaliśmy się uśmiechać, gdy nasze usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku, który pozbawił nas tchu. Opuścił ramiączka mojej sukienki i nagle poczułam na piersiach podmuch powietrza. A potem znalazło się tam coś więcej niż tylko powietrze. Kiedy pieścił moje piersi dłońmi i ustami, zastanawiałam się, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zrobiłam. Powiedziałam coś. Nawet nie wiem co. Najwyraźniej jednak mój głos sprawił, że powrócił do rzeczywistości, bo niespodziewanie odsunął mnie od siebie na długość ramion. Nigdy jeszcze nie zrobiłam czegoś równie wyuzdanego i odważnego. Nie miałam pojęcia, czemu się zatrzymał na tak wczesnym etapie gry wstępnej. – Dlaczego...? – wydyszałam, zaciskając palce na jego koszuli. Pocałował mnie delikatnie w usta. Seksualne napięcie, które panowało między nami, zniknęło. Włączył silnik samochodu. Przeszłam na swoją stronę wozu i osunęłam się na siedzenie. To dlatego, że nie chciał się zatrzymywać w połowie drogi. Z Calebem nie było mowy o żadnych niewinnych pieszczotach. Większość chłopaków zadowalała się tym, co mogli dostać. Z nim było inaczej. Albo skakało się na głęboką wodę, albo brodziło po płyciźnie pocałunków. Nie zamierzał wprowadzać mnie w świat seksu małymi kroczkami, stopniowo pozbawiając niewinności i zapoznając mnie z tym, o czym nie miałam pojęcia. Odchyliłam się na fotelu i zastanawiałam się, jak pozbyć się wszystkich swoich zahamowań. Czym one w sumie były? Prawie o nich nie pamiętałam, gdy myślałam o dotyku jego rąk i o tym, jak
doskonale wiedział, gdzie je kierować. Ciekawe, co by na to powiedziała moja mama. Pewnie cieszyłaby się, że znalazłam kogoś takiego jak Caleb, ale i tak podchodziłaby do niego nieufnie. Mój ojciec podarował nam obu prezent w postaci podejrzliwości, która rozsiadła się w naszych umysłach niczym pies szczerzący kły. „Broń dostępu do swojego serca, jeśli nie chcesz, żeby pękło jak moje”, zwykła powtarzać mama co najmniej dwa razy w tygodniu. Życie Olivera Kaspena zakończyło się raptownie czwartego lipca, po moich jedenastych urodzinach, za sprawą Sheri, najlepszej przyjaciółki mojej mamy. Zastrzeliła go z jego własnej strzelby kaliber 22, rozbryzgując jego mózg na swojej zasłonce prysznicowej w różowe flamingi. Sheri była jedną z wielu kobiet, z którymi mój ojciec zadawał się dla seksu i pieniędzy. Przypominała cocker-spaniela o łzawiących oczach i wydawała się oślizgła jak surowe jajko. Wiedziałam o jej romansie z ojcem, zanim jeszcze dowiedziała się o nim mama. Kiedy mama pracowała do późna, ojciec zabierał mnie ze szkoły i szliśmy w odwiedziny do jego „znajomych”. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy ci jego „znajomi” okazywali się kobietami z dostępem do pieniędzy lub narkotyków albo jednego i drugiego. – Nie mów mamusi o wizytach, które składacie mi ty i twój tatuś – powiedziała kiedyś Sheri, grożąc mi palcem. – Mama ma wystarczająco dużo na głowie, a tatuś po prostu potrzebuje kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Rozmawiali godzinami w sypialni Sheri. Czasami radio grało przeboje z dawnych lat, a spod drzwi wydobywał się dym papierosowy. Po wyjściu z sypialni Sheri tata był dla mnie bardzo miły. W drodze do domu zawsze wstępowaliśmy na lody. Nie tęskniłam za nim po jego śmierci. Był dla mnie tylko facetem, który zabierał mnie ze szkoły i przekupywał lodami. Ostatni raz widzieliśmy się dziesięć miesięcy przed jego śmiercią. Nawet nie zadzwonił do mnie w urodziny. Oliver Kaspen, człowiek, na którego cześć otrzymałam imię, pozostawił mnie z samymi złymi wspomnieniami i kłódką na sercu, do której jedynie on miał klucz. Moje problemy z ojcem od początku skazywały Caleba na porażkę.
10 Teraz
Kiedy w niedzielę rano budzę się w swoim łóżku, włosy śmierdzą mi potem i papierosami. Jęczę, przewracam się na brzuch i wymiotuję do kosza na śmieci. Kosza na śmieci? Nie przypominam sobie, żebym go tutaj stawiała. Nagle słyszę spłuczkę w toalecie. O rany... Caleb! Opadam na poduszkę i zasłaniam ręką oczy. – Cześć, piękna. – Caleb podchodzi do łóżka z tacą i rozświetla pokój swoim uśmiechem. Jęczę jeszcze raz i ukrywam twarz w poduszce. Przypomina mi się ostatnia noc: morze alkoholu, próba gwałtu i wreszcie ten żenujący telefon. – Przepraszam, że zadzwoniłam. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam – udaje mi się wychrypieć. – Nie ma za co – odpowiada i stawia tacę na nocnym stoliku. – Czuję się zaszczycony, że to mnie wybrałaś. – Podaje mi szklankę wody i małą białą tabletkę. Opuszczam głowę i zaczynam obgryzać paznokieć. – Na wypadek, gdybyś była głodna, zrobiłem ci też tosta. Na sam widok jedzenia dostaję mdłości. Kręcę głową i Caleb zabiera tacę. Mój bohater. – Dzwoniłem do motelu – mówi, nie patrząc na mnie. Prostuję się raptownie na łóżku i momentalnie zaczyna mi się kręcić w głowie. – Twój przyjaciel wymeldował się wczoraj w nocy. Zdaje się, że zależało mu na tym, żeby jak najszybciej opuścić miasto. – Opiera się o ścianę i patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Gdybym nie czuła się tak okropnie, uśmiechnęłabym się, widząc go w swojej sypialni. – Ładny mi przyjaciel, nie? – Bawię się kołdrą. – To nie była twoja wina. Takich jak on powinno się kastrować. – Kiwam głową. – Jeśli jeszcze raz się do ciebie zbliży, zabiję go. Podoba mi się to. Naprawdę mi się podoba.
Kiedy wychodzę spod prysznica, słyszę piosenkę tytułową z Przyjaciół dobiegającą z mojego malutkiego telewizora. Szurając nogami, wchodzę do pokoju w szlafroku i kapciach, po czym staję, jakbym nie wiedziała, gdzie usiąść. Caleb przesuwa się, żeby zrobić mi miejsce na kanapie. Zwijam się w kłębek w rogu. Uznaję, że najwyższa pora zdobyć się choćby na szczątkową szczerość. – Lubię cię, Caleb – wyrywa mi się, po czym, zawstydzona, ukrywam twarz w dłoniach. – To zabrzmiało jak wyznanie piątoklasistki. Odrywa wzrok od telewizora, a w jego oczach pojawiają się figlarne błyski. – Chcesz ze mną chodzić? Klepię go po ramieniu. – Nie żartuję. Mówię poważnie. Ty i ja to nie najlepszy pomysł. Ty nie wiesz, kim jesteś, ja za to dokładnie wiem, kim jestem, i dlatego właśnie powinieneś trzymać się ode mnie z daleka. – Tak naprawdę wcale nie chcesz, żebym to zrobił. – Przestaje się uśmiechać. – Nie. Ale tak byłoby najlepiej. – Wkładam dłonie w rękawy szlafroka. Nie dość, że jestem zdenerwowana i ciągle mnie mdli, to jeszcze utrudnia wszystko tym, że patrzy na mnie w taki sposób. – Bawisz się mną – stwierdza i kładzie ręce na kolanach, jakby zamierzał wstać. – Wiem – odpowiadam. – Chyba po prostu nie jestem dziewczyną, z którą chciałbyś się przyjaźnić. – Ale ja nie chcę się z tobą t y l k o przyjaźnić. Ciemnieje mi przed oczami, a podłe serce o mało nie wyskoczy z piersi. Mam mętlik w głowie. Nie powinnam mu tego robić, ale nic nie poradzę, nie mogę się opanować. Pocieram skronie. To wszystko jest zbyt skomplikowane. A do tego niesprawiedliwe. Po trzech długich latach wreszcie dostałam to, czego pragnęłam. Szkopuł w tym, że wszystko oparte jest na kłamstwie. On nie wie, kim jestem. Gdyby wiedział, nie siedziałby w moim pokoju. Wzdycham ciężko. Dobra Olivia błaga mnie, żebym z nim zerwała. Pamięta lotniskowy niebieski, smugę farby na suficie i to, co się dzieje, gdy wspomnienia wypełniają bez reszty puste życie i boleśnie przypominają, jak beznadziejna jest twoja obecna egzystencja. Zawstydzeni odwracamy się z powrotem do telewizora. Caleb wychodzi kilka godzin później, zabierając ze sobą nadzieję. – Pozamykaj się na wszystkie zamki i dzwoń, jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, dobrze? Kiwam głową, zagryzając dolną wargę. Nie chcę być sama, ale wstydzę się poprosić, żeby jeszcze trochę został. – Do jutra. – Wpatruję się w jego twarz, próbując w myślach nakłonić go do pozostania. Caleb zdaje się wahać i przez chwilę myślę, że mi się udało. – Co się dzieje? – szepczę.
Proszę, niech tylko sobie niczego nie przypomina. Proszę, niech sobie przypomni. – Nic... Po prostu mam wrażenie, jakbyśmy już to kiedyś robili. Déjà vu, wiesz? Wiem, bo zawsze tak wyglądały nasze pożegnania. Nigdy nie zostawał na noc, bo mu nie pozwalałam. – No to cześć. – Cześć – odpowiadam. Robię sobie herbatę i siadam na kanapie. Już raz go straciłam przez swój paskudny charakter. Stopniowo moje kłamstwa zaczęły wychodzić na jaw, jedno po drugim. W końcu przerosło to jego siły. Popatrzył mi w oczy i pożegnał się na zawsze. Pamiętam, jak patrzyłam w ślad za nim otępiałym wzrokiem. Dopiero pod koniec dnia dotarło do mnie, że już nie wróci. N i g d y . I wtedy tama się zerwała, i wszystkie emocje wydostały się na zewnątrz. Przez pierwsze pół roku cierpienie, którego doznawałam, było potężne i palące, zdominowało moje życie niczym codzienny ból gardła. Potem stało się nieustannym dyskomfortem, nieobecnością, którą czułam w kościach. Caleb odszedł, Caleb odszedł, C a l e b o d s z e d ł... Nawet teraz, gdy znów pojawił się w moim życiu, ciągle czuję jego nieobecność. Wiem, że moje dni są policzone i wkrótce ból rozpocznie się od nowa. Caleb w końcu dowie się o naszej przeszłości i mojej sieci intryg oraz kłamstw. To tylko kwestia czasu. Postanawiam maksymalnie wykorzystać każdą chwilę. Jeśli rzeczywiście mam niewiele czasu, postaram się spędzić go z nim. Biorę telefon i dzwonię na jego numer domowy. Nie odbiera, więc zostawiam mu wiadomość. Proszę, żeby oddzwonił. Robi to jakieś dziesięć minut później. – Olivia? Wszystko gra? – Tak, w porządku. – Macham ręką z lekceważeniem, zupełnie jakby mnie widział. – Przyjadę do ciebie – mówię szybko. – Wolę nie być sama, a ty przecież obiecałeś mi kolację. Czekam, wstrzymując oddech. Milczy przez dłuższą chwilę. Zagryzam wargi i zaciskam powieki. Niewykluczone, że spotyka się ze swoją dziewczyną. – Super – mówi w końcu. – Lubisz steki? – Jestem zaprzysięgłym mięsożercą. – Śmieje się tak głoś no, że aż się wzdrygam. – Powiedz mi, jak do ciebie dojechać. Notuję nazwy ulic, które mi podaje, po czym rzucam długopis na bok. Znam budynek, który opisuje. Nie sposób go nie zauważyć, gdy przejeżdża się przez most w drodze do szykownych kawiarni i butików ciągnących się wzdłuż plaży. Ma chyba ze trzydzieści pięter i lśni jak pałac czarnoksiężnika z Krainy Oz. Staję pod budynkiem, wręczam kluczyki do mojego volkswagena parkingowemu i wchodzę do chłodnego holu.
Wita mnie portier. Najpierw przygląda się moim butom, potem jego spojrzenie przesuwa się powoli w górę, aż wreszcie zatrzymuje się na twarzy. Jestem do tego przyzwyczajona. Widziałam taki wzrok chyba z milion razy u znajomych Caleba. Byłam z nimi, lecz nie jedną z nich. Dostrzegali tylko Laboutina i Gucciego, więc kiedy pokazywałam się w swoich ubraniach z sieciówek, patrzyli na mnie tak, jakbym ich śmiertelnie nudziła. Większość ich rozmów rozpoczynała się od słów: „Kiedy w zeszłym roku byłam na wakacjach we Włoszech...” albo „Nowa żaglówka taty...”. Zwykle milczałam, bo i co miałam mówić, skoro nigdy nie opuszczałam Florydy, a mojego tatę było stać co najwyżej na zabawkowy jacht? Ojciec był jednym z tych gości, którzy rzucają pustymi butelkami po piwie, pomstując na tych, którym się dobrze wiedzie. Kiedy opowiedziałam o tym Calebowi, udzielił mi ważnej lekcji snobizmu. – Patrz na nich tak, jakbyś znała ich tajemnice i uważała ich za nudziarzy. Gdy pierwszy raz spojrzałam z góry na jedną z tych bogatych dziewczyn, zapytała mnie, gdzie kupiłam buty. – W internecie – odparłam. – Zabawne, że nasze buty wyglądają tak samo, chociaż ty zapłaciłaś za swoje tyle, ile wynosi miesięczny budżet niewielkiego państwa. Caleb zakrztusił się koktajlem z krewetek, a to dziewczę już nigdy więcej się do mnie nie odezwało. Poczułam niezdrową moc. Okazało się, że nie trzeba być bogatym ważniakiem, żeby upokarzać innych, wystarczy być krytycznym wobec nich. Nie patrzę wprost na portiera, ale mrugam szybko, jakby mnie wkurzał. Mężczyzna się uśmiecha. – Pani do kogo? – pyta, przeciągając głoski. – Do Caleba Drake'a – odpowiadam. – Proszę mu powiedzieć, że przyszła Olivia. – Nagle słyszę szum drzwi windy i Ricky Ricardo kiwa głową do kogoś, kto stoi za mną. – Cześć – mówi Caleb, kładąc rękę na moich plecach. Drżę, czując jego dotyk. Uśmiecha się do portiera. – Ten gość kantuje w pokera. W zeszłym tygodniu wyciągnął ze mnie sto dolców. Mały drań uśmiecha się promiennie. Jak to jest, że wystarczy, aby Caleb zwrócił na kogoś uwagę, a już ten ktoś zamienia się w robaczka świętojańskiego? – To było najuczciwiej zarobione sto dolarów w moim życiu, proszę pana. Caleb uśmiecha się znacząco i prowadzi mnie do windy. – Bratasz się z obsługą? – pytam, gdy drzwi już zasunęły się za nami. – We wtorki gram z nimi w pokera – odpowiada, patrząc na mnie z ukosa. – No co? Lubię ich. Przynajmniej są sobą. Poza tym nie pamiętam swoich przyjaciół. Przepuszcza mnie w drzwiach windy, a potem idzie za mną. Coś mi się wydaje, że ktoś tu gapi się na mój tyłek.
– Pięknie tutaj – mówię. Krzywi się w odpowiedzi. – Niezbyt przytulnie, prawda? Trochę za bardzo w stylu maczystowsko-kawalerskim. – No cóż, jesteś jednym i drugim, więc pasuje do ciebie. – Podejrzewam, że za te same pieniądze mógłbym kupić dom. – I minivana – dodaję z uśmiechem. Ponownie się krzywi. – Bo ja wiem? Zatrzymuje się przed drzwiami z numerem 749. – To tutaj – mówi. – Niech cię nie wystraszy sufit na wysokości pięciu i pół metra i telewizory plazmowe, robią wrażenie, ale nie trzeba się ich bać. Wchodzę za nim do mieszkania. Jest imponujące. Hol wydaje się wielkości mojej sypialni. Nie ma w nim nic oprócz ogromnego żyrandola wiszącego nad kremowymi płytkami. Przez osmozę sama robię się tu trochę bardziej szykowna. Caleb prowadzi mnie do salonu. Tak jak uprzedzał, jest niesamowicie wysoki. Na wprost mam przeszkloną ścianę z widokiem na ocean. – A teraz przyznaj się – mówię, stając przy niej, by podziwiać krajobraz. – Mamusia pomogła ci urządzić to mieszkanie czy zatrudniłeś projektanta? – Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Ale plotki głoszą, że przez jakiś czas umawiałem się z projektantką, żeby nic nie płacić. – Serio? – Wyciągam rękę i dotykam palcem okładki ogromnego atlasu. – Tu jest kuchnia – mówi i prowadzi mnie do pomieszczenia pełnego stali nierdzewnej. Potem rusza korytarzem i zatrzymuje się przed drzwiami. – To mój gabinet. Zaglądam do pokoju, którego ściany zasłaniają sięgające do sufitu regały. Chce mi się krzyczeć z zachwytu. Książki. Cudowne, wspaniałe książki. – Wszystkie je przeczytałeś? – Mam nadzieję, że nie. To by oznaczało, że przed amnezją nie miałem żadnego życia. – Bo ja wiem... – mówię, przypatrując się tytułom. – Wydaje mi się, że podobała ci się klasyka... Na przykład Wielkie nadzieje. Biorę książkę z regału i wciskam mu do rąk. Krzywi się, ale jej nie odstawia na miejsce, tylko kładzie na biurku. Obok komputerowego monitora zauważam zdjęcie Leah w ramce. Pewnie sama je tam postawiła. Obrzucam je gniewnym spojrzeniem. To jedna z tych pozowanych fotografii, które mają wyglądać
niby naturalnie. Leah patrzy w lewo, wydymając wargi. Dziewczyna na tym czarno-białym zdjęciu zdaje się mówić: „Pocałuj mnie, taka piękna ze mnie dziwka”. – Kiedyś będę miał większy gabinet – mówi Caleb, zauważając, na co patrzę. – Więcej książek, których nie czytam, kominek i ogromne drzwi z ciężkimi kołatkami. – Powiesisz w nim to zdjęcie? – pytam. Boli mnie, że Leah jest tak nierozerwalnie związana z jego życiem. Caleb wzrusza ramionami i spogląda na mnie z zaciekawieniem. – To zależy. Nie wykluczam, że będzie to zdjęcie jakiejś innej dziewczyny. Mam słabość do brunetek. Patrzę na niego z krzywym uśmiechem. – I wreszcie moja sypialnia... Łóżko jest niezasłane. Patrzę na zmiętą pościel z czarnego jedwabiu i robi mi się niedobrze na myśl o wszystkich tych kobietach, które tu leżały. – A gdzie łazienka? – pytam słabym głosem. Przeprowadza mnie przez sypialnię. Patrzę na prysznic z sześcioma różnymi słuchawkami prysznicowymi i wpuszczoną w podłogę wannę, w której bez problemu zmieściłoby się pięć osób. W kącie jest nawet barek. Caleb wybucha śmiechem, widząc moją minę. – To moje ulubione pomieszczenie. – O rany... – wzdycham. – Jeśli kiedyś przyjdzie ci tu nocować, może dostąpisz zaszczytu korzystania z tych dobrodziejstw. Czuję, że krew napływa mi do twarzy. Wracamy do salonu. Siadam na kanapie, a Caleb idzie do kuchni. Przychodzi z dwoma kieliszkami w jednej ręce i butelką czerwonego wina w drugiej. Napełnia kieliszki i podaje mi jeden z nich, muskając dłonią moje palce. Kiedy ponownie znika w kuchni, żeby zająć się kolacją, wypijam jednym haustem cały kieliszek i ponownie go napełniam. W każdej chwili może tu się zjawić Leah, a Caleb − odzyskać pamięć. Wolę nie być trzeźwa, kiedy to się stanie. – Mogę zobaczyć pierścionek, który kupiłeś swojej dziewczynie? – pytam, gdy wraca do pokoju. Nie mam pojęcia, czemu o to zapytałam. Jedno jest pewne: wino dodało mi odwagi. – Dlaczego chcesz zobaczyć ten pierścionek? – Spogląda na mnie spod półprzymkniętych powiek. Hm... Dlatego że chcę zobaczyć, co mnie ominęło? – Z ciekawości. Jak każda dziewczyna uwielbiam świecidełka. Nie musisz mi go pokazywać, jeśli nie chcesz. Idzie do sypialni i po chwili wraca z niebieskim pudełeczkiem. Tiffany... Zero oryginalności.
– O rany – mówię, kiedy podnosi wieczko. Zastanawiam się, ile ten olbrzymi kamol ma karatów. Najpiękniejsze i zarazem najokropniejsze cacko, jakie kiedykolwiek widziałam. Oczywiście, nie licząc Cammie... – Jest wielkości meteorytu. – Przymierz. – Podaje mi pudełeczko, ale odsuwam je od siebie. – Czy przymierzanie cudzego pierścionka nie przynosi pecha? – Chyba pannie młodej – żartuje. – No cóż, skoro tak... – mówię, wyciągając rękę. – Zaraz! – Odsuwam dłoń. – Najpierw musisz się oświadczyć. – Podaję mu pudełko i poprawiam się na kanapie, czekając na przedstawienie. – Ze wszystkiego musisz zrobić widowisko, prawda? – mówi, po czym odwraca się do mnie plecami. – Proście, a będzie wam dane. – Kiedy z powrotem się do mnie odwraca, sprawia wrażenie zdenerwowanego. – Brawo. – Klaszczę w dłonie. – Olivio – rozpoczyna. Wpatruję się w niego, udając zaskoczenie. Nagle robi się śmiertelnie poważny... W każdym razie tak mi się wydaje. Wstrzymuję oddech. – Jesteś moja. Tylko ty. Wierzysz mi? Czuję, że otwierają mi się gruczoły potowe. Wstrzymując oddech, kiwam głową. Chciałam to zrobić dla śmiechu, ale wcale nie jest zabawnie. Mam wrażenie, że będę wspominać tę chwilę przez lata, siedząc sama w pokoju pełnym kotów. – Wyjdziesz za mnie, Olivio? Jesteś jedyną kobietą na świecie, którą umiem kochać. Jedyną kobietą, którą c h c ę kochać. – Nie klęka przede mną, ale nie musi, i bez tego jestem o krok od wybuchnięcia płaczem. Wiem, że powinnam mu jakoś odpowiedzieć. Usiłuję się odwołać do swojego poczucia humoru, lecz w głowie mam pustkę. Z braku innej sensownej odpowiedzi całuję go w usta. To ledwie przelotne muśnięcie, ale jednak. Zamiera i wpatruje się we mnie z uniesionymi ze zdziwienia brwiami. – Dałbym ci ten pierścionek już tydzień temu, gdybym wiedział, że tak zareagujesz. Wzruszam ramionami. Podnosi moją dłoń i przygląda się pierścionkowi, który mam na palcu. – Wygląda... – Głupio – kończę za niego. – Proszę, zabierz go. – Chcę ściągnąć pierścionek, ale on ani drgnie. Próbuję raz jeszcze. Nic z tego. – O kurczę! – wzdycham. – Przepraszam cię, Caleb. To był głupi pomysł.
– Nie masz co przepraszać. Pewnie palce ci spuchły. Za jakiś czas spróbujemy raz jeszcze. Ponownie znika w kuchni, a ja zostaję na kanapie z niedopitą butelką wina i z pierścionkiem Truskawkowego Ciastka na palcu. – Nie rozumiem. Jak to się dzieje, że myślisz zupełnie inaczej niż dawniej? – pytam przy kolacji. Wino niebezpiecznie rozwiązało mi język. – Nie podoba ci się pierścionek, który wybrałeś przed utratą pamięci, nie przepadasz za swoją dziewczyną... ani za swoim mieszkaniem. Jakim cudem stałeś się całkowicie inny? – Nie wspominałem, że nie przepadam za swoją dziewczyną. Jednak to prawda, wyraźnie zmienił mi się gust. – Czyli amnezja uczyniła cię kimś innym? – Może raczej pokazała, że nie jestem osobą, którą udawałem. Ma rację. Po rozstaniu ze mną zamienił się w samotnego japiszona śpiącego w tandetnej jedwabnej pościeli. To nie był mój Caleb – ten, który maznął fioletową smugę na moim suficie. – Kochasz ją? – pytam, zanim udaje mi się ugryźć w język. Czuję gorzki posmak w ustach. – Jest piękna, miła i wyrafinowana. Zawsze mówi to, co należy powiedzieć. Ale nie umiem przywołać miłości, którą powinienem do niej czuć. – Może jej nigdy nie czułeś. – Nie masz wrażenia, że czasami posuwasz się za daleko? – Odkłada sztućce i opiera łokcie o blat stołu. – Jesteśmy dwojgiem obcych sobie ludzi, którzy dopiero się poznają. Nie wyznaczyliśmy jeszcze żadnych granic. – Odsuwam się od stołu i krzyżuję ręce na piersiach. Mam zepsuty nastrój i wielką ochotę na kłótnię. – Rozejm – mówi Caleb, podnosząc ręce. A potem zbiera naczynia ze stołu i idzie z nimi do kuchni. Pomagam mu włożyć je do zmywarki. Następnie wyjmuje z lodówki kostkę lodu i przykłada mi ją do palca. Śledzę jego poczynania omdlewającym spojrzeniem. Próbuje wytłumaczyć mi zasady futbolu, a ja udaję, że mnie to choć trochę obchodzi. Nagle wkłada sobie mój palec do ust. Pierścionek ześlizguje się bez najmniejszego trudu. Wyjmuje go z ust i bez słowa umieszcza z powrotem w pudełeczku. Zanosi pudełeczko do sypialni, podczas gdy ja zaciskam i rozwieram pięść. – Muszę już iść – mówię. – Nie – odpowiada. W tym momencie zaczyna dzwonić moja komórka. Pochylam się, żeby przeszukać torebkę. Rzadko korzystam z tego telefonu. Służy mi tylko w nagłych wypadkach oraz do rozmów z Cammie. Patrzę na wyświetlacz, spodziewając się zobaczyć jej numer, jednak okazuje się, że to Rosebud. – Ktoś włamał się do twojego mieszkania! – krzyczy, gdy odbieram.
– Spokojnie, Rose, nie rozumiem... Co takiego? – Ktoś włamał się do twojego mieszkania! – wrzeszczy, zupełnie jakbym prosiła ją, żeby mówiła głośniej, a nie wyraźniej. Potrząsam głową, próbując w ten sposób wytrzeźwieć. I nagle to do mnie dociera. Mam włamanie. – Zaraz tam będę. – Rozłączam się i patrzę na Caleba. – Ktoś włamał się do mojego mieszkania – powtarzam słowa Rosebud. Caleb bierze kluczyki do swojego samochodu. – Zawiozę cię – mówi i prowadzi mnie do drzwi. Jedzie o wiele szybciej, niż jechałabym ja. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Cały czas myślę o Pickles. Zapomniałam zapytać o nią Rosebud. Modlę się w myślach, żeby nic jej się nie stało. Caleb odprowadza mnie do drzwi. Czeka tam już na mnie dwóch policjantów. – Pani Olivia Kaspen? – pyta starszy z nich. Ma obojętny wzrok i twarz całą w bliznach. – Tak. Co z moim psem? – Usiłuję zajrzeć do środka, ale policjanci zasłaniają mi widok. – Możemy zobaczyć jakiś dokument tożsamości? Wyjmuję z torebki prawo jazdy. Policjant odsuwa się na bok. – Pani pies jest u sąsiadki – mówi trochę uprzejmiej. Oddycham z ulgą. Upewniam się, że Caleb jest za mną, po czym wchodzę do mieszkania. Nie wiem, czego się spodziewałam, lecz z pewnością nie tego. Wszystko, co mogłoby zainteresować złodzieja, pozostało na swoim miejscu: telewizor, odtwarzacz DVD, wieża stereo. Nagle zauważam nieprawdopodobny wprost bałagan, który tu panuje. Wszystko jest porozrzucane i roztrzaskane. Dosłownie wszystko. Fotografie w ramkach, ozdoby, lampy. Kanapa została pocięta, kawałki gąbki wychodzą z niej niczym białe wymiociny. Z moich ust wydobywa się odgłos będący czymś pomiędzy szlochem a wyciem. Caleb podaje mi rękę. Ściskam ją z całych sił. Ze łzami w oczach chodzę po mieszkaniu, oceniając stopień zniszczenia czy też raczej unicestwienia wszystkiego, co miałam. Jedynym meblem, który przetrwał kataklizm, okazuje się stolik przy kanapie. Jednak intruz wyżłobił w jego drewnianym blacie słowo „DZIWKA”. – To nie wygląda na kradzież – mówi Caleb do jednego z policjantów. Zanim pada odpowiedź, wchodzę do sypialni. Przekraczam stertę podartych ubrań i zatrzymuję się przed szafą. Moje pudło z pamiątkami leży przewrócone do góry nogami na podłodze. Klękam i przeglądam bibeloty. Po chwili oddycham z ulgą. Jest prawie wszystko. Prawie. Przykładam dłonie do oczu. Dlaczego? Dlaczego? Tylko jednej osobie mogło zależeć na rzeczach, które zginęły. Tej rudej wiedźmie z niecnymi intencjami wielkości tyłka Urszuli z Małej Syrenki. Odruchowo patrzę na Caleba. Mój czas dobiega końca. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Leah właśnie jedzie do jego mieszkania, ściskając w rękach dowody przeciwko mnie. Zaczynam się trząść. Nie jestem na to gotowa. Za wcześnie na pożegnanie.
– Proszę pani? – Policjant staje przy drzwiach szafy i patrzy na mnie. – Musimy sporządzić raport. Może nam pani powiedzieć, co skradziono? Caleb mija go i ostrożnie obchodzi moje podarte ubrania. Podnosi mnie z podłogi i prowadzi do salonu, mocno ściskając za ramiona. Czuję, jak ogarnia mnie wściekłość. Buzuje za oczami, w nosie i ustach. Przepływa przez ręce i nogi, przewala się w żołądku. Mam ochotę złapać tę sukę za chudą, żylastą szyję i ściskać, dopóki nie eksploduje. Z najwyższym trudem się opanowuję i odwracam do policjanta. – Nic nie skradziono – mówię, machając ręką w stronę telewizora. – To nie był rabunek. – Czy przychodzi pani do głowy, kto mógł to zrobić? Może były chłopak? – pyta, zerkając na Caleba. Czy mi ktoś przychodzi do głowy? Zaciskam zęby. Jeśli w tej chwili o wszystkim opowiem, ta suka się nie pozbiera. Caleb przypatruje mi się z uwagą. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, jednak mnie uprzedza. – Powiedz im o Jimie, Olivio – mówi cicho. O Jimie? A co on ma z tym wspólnego? Jim nigdy nie zrobiłby tak precyzyjnej demolki. Nie, to była robota kobiety. Staranna i metodyczna. – To nie był Jim – mówię. – Chodźmy po Pickles. Po wyjściu policjantów Caleb chwyta mnie za rękę. – Chcę, żebyś dzisiaj nocowała u mnie – mówi łagodnym głosem. Nie mam najmniejszego zamiaru tego robić, ale milczę. Najpierw muszę opracować jakiś plan. Zamykamy mieszkanie i idziemy do Rosebud. Pickles biegnie do mnie, histerycznie szczekając. Rosebud kręci się koło mnie niczym przejęta matka, dopóki nie chwytam jej za ręce i nie zapewniam, że nic mi nie jest. – Zaczekaj – mówi kobieta i znika w kuchni. Wiem, co zaraz nastąpi. W chwili, gdy ujrzała mnie po raz pierwszy, Rosebud uznała, że potrzebuję ochrony. Pierwszym prezentem od niej był pokryty nalotem nóż myśliwski należący do jej kochanego zmarłego męża Berniego. „Jeśli ktoś się włamie, przywitaj go tym”, powiedziała i przecięła ostrzem powietrze. Czułam się zaszczycona, choć równocześnie zażenowana. Ostatecznie ukryłam nóż pod łóżkiem. Od tej pory za każdym razem, gdy mnie widzi, biegnie do siebie, żeby po chwili wrócić z jakimś smakołykiem albo inną ulubioną rzeczą, którą dla mnie przeznaczyła. Nie mam serca odmówić. Wychodzi z kuchni z wielką siatką pomarańczy i wciska mi ją do rąk. Caleb patrzy na mnie ze zdziwieniem. – Dzięki, Rosie. – Nie ma sprawy. – Mruga do mnie porozumiewawczo, a potem scenicznym szeptem dodaje: –
Skradnij temu chłopakowi serce. Niech się z tobą ożeni. Patrzę ukradkiem na Caleba, który udaje, że przygląda się jednej z robótek ręcznych Rose. Widzę, że z trudnością zachowuje powagę. Całuję Rosebud w pomarszczony policzek i wychodzimy. Caleb bierze ode mnie pomarańcze i obdarza mnie uśmiechem, którego nie rozumiem. – O co chodzi? – O nic. – Powiedz... Wzrusza ramionami. – Ta wasza rozmowa... To było słodkie. Czuję, że się czerwienię. Wsiadamy do jego samochodu i wyjeżdżamy na autostradę. Po drodze liczę latarnie, próbując wymyślić jakiś sposób, żeby trzymać go z dala od Leah. Kiedy zjeżdżamy z autostrady, przeklinam pod nosem. Znajdujemy się kilka przecznic od jego wieżowca. Jeśli nie chcę wpaść, muszę coś zrobić – i to szybko. – Możesz się zatrzymać? – pytam. – Co się dzieje? Niedobrze ci? Kręcę głową. Caleb skręca na parking przy centrum handlowym. – Olivia? Zatrzymujemy się z piskiem opon przed restauracją Wendy's. Od razu nabieram ochoty na deser lodowy. Nagle przychodzi mi coś do głowy. – Możemy jechać na kemping? W to miejsce, które widziałeś w czasopiśmie? Ale najpierw kupimy deser, dodaję w myślach. Caleb marszczy brwi, a ja nieruchomieję na fotelu. Pewnie się nie zgodzi, powie, że jestem stuknięta. – Proszę – mówię, zamykając oczy. – Po prostu chcę być jak najdalej od... Od twojej dziewczyny i prawdy. – To osiem godzin jazdy. Jesteś pewna, że tego chcesz? Otwieram oczy i kiwam głową. – Mogę wziąć wolne w pracy. Po drodze kupimy wszystko, co może się okazać potrzebne na miejscu. Po prostu jedźmy... Proszę. Rozważa wszystkie za i przeciw. Patrzy na swoje ręce, na mnie, na kierownicę. W końcu kiwa głową. – No dobrze. Jeśli tego właśnie chcesz...
W myślach dziękuję Bogu, że wysłuchał mojej prośby. – Chcę – odpowiadam z uśmiechem. – Dziękuję. Jedźmy tam, teraz, w tej chwili. – Teraz? Tak bez niczego? – Ja i tak nic już nie mam. Widziałeś moje ubrania. Niech to będzie nasza wielka przygoda. Caleb zawraca, a ja odchylam się na fotelu. Chce mi się płakać. J e s z c z e t r o c h ę... Proszę, Boże, daj mi jeszcze trochę czasu. Autostrada rozwija się przed nami niczym lukrecja. Caleb opuszcza szyby i do środka dostaje się wiatr, głaszcząc nas lekkim podmuchem. Opuszczamy Florydę. Opuszczamy mój zniszczony dom i mściwą dziewczynę Caleba. Jestem bezpieczna... Przynajmniej na razie. – Caleb? – Wyciągam rękę i dotykam jego ramienia. – Dziękuję. – Nie dziękuj – odpowiada cichym głosem. – Robię to dla nas obojga. – Niech będzie – mówię, chociaż nie mam pojęcia, co ma na myśli. – A możemy się zatrzymać na deser lodowy? Pokonujemy ośmiogodzinną trasę do Georgii w siedem godzin. Przez większość czasu milczymy. Zadręczam się dziewczyną Caleba i bałaganem panującym w mieszkaniu. Próbuję obgryzać paznokcie, jednak chłopak wciąż odciąga mi dłonie od ust. Szukam w nim jakiejś skazy albo denerwującego nawyku, ale nic nie znajduję. Zasypiam, a gdy się budzę, Caleba przy mnie nie ma. Podnoszę głowę i wyglądam przez szybę. Zjechaliśmy na postój dla ciężarówek. Kładę się z powrotem i czekam, aż wróci. Słyszę jego szybkie kroki na asfalcie. Otwierając drzwi, usiłuje nie hałasować, żeby nie wyrwać mnie ze snu. Nie od razu włącza silnik. Czuję jego wzrok na swojej twarzy. Zastanawiam się, czy będzie próbował mnie obudzić, żeby zapytać, czy chcę skorzystać z toalety. Nie budzi. W końcu włącza silnik. Czuję, że jego ręka jest tuż przy moich kolanach i zmienia biegi. Dojeżdżamy do Quiet Waters Park w chwili, gdy różowe słońce podnosi się ze snu. Drzewa noszą swoje jesienne okrycia: pomarańczowe, czerwone i żółte. Samochód podskakuje na żwirowej drodze, kiedy podjeżdżamy do bramy parku. Na jej widok ogarnia mnie strach. Wspominam nasz ostatni pobyt tutaj. Boję się, że ktoś może mnie rozpoznać. W końcu uznaję tę myśl za absurdalną. Ostatni raz byliśmy tu trzy lata temu. Niewielkie szanse, że pracują jeszcze ci sami ludzie co wtedy. A nawet jeśli, to co roku widują setki twarzy. Caleb zatrzymuje się przed budynkiem administracyjnym i wyłącza radio. – Zimno tu – śmieję się, przyciskając kolana do piersi. Przewraca oczami. – To Georgia, a nie Michigan. – No cóż... – mówię z przebiegłym uśmiechem. – Nie mamy żadnych koców ani ubrań, więc sami będziemy musieli się jakoś rozgrzać.
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Śmieję się z jego reakcji i wypycham go przez otwarte drzwi. – No idź już – mówię. Caleb robi kilka kroków do tyłu. Wciąż patrzy na mnie z udawanym zaskoczeniem. W końcu odwraca się i podbiega do budynku. Zagłębiam się w fotelu, dumna z siebie. Caleb wychodzi jakieś dziesięć minut później. Podąża za nim starsza kobieta. Kiedy dochodzi do samochodu, kobieta podnosi rękę i macha do niego, zupełnie jakby był jakimś celebrytą. Jej obwisłe policzki się trzęsą. Chichoczę. Ten chłopak na każdym kroku zdobywa przyjaciół. Albo fanów. Najwyraźniej utrata pamięci tego nie zmieniła. – Nie pozwalają tu rozbijać namiotów – mówi Caleb. – Ale mają domki na wynajem. Wyglądają jak namioty, są tylko większe i wyposażone w drewniane podłogi. Nie jest to dla mnie żadna nowość. Za pierwszym razem, kiedy mnie tu podstępnie zwabił, twierdził, że będziemy mieszkać w luksusowej chatce. Spakowałam się, nie posiadając się z radości, że po raz pierwszy opuszczam Florydę. Zastanawiałam się, czy nasza „chatka” będzie miała kominek. Gdy wjechaliśmy na teren kempingu, rozglądałam się na wszystkie strony, szukając jej. – Gdzie ona jest? – zapytałam, wyciągając szyję i patrząc w stronę drzew. Zobaczyłam tylko namioty w stylu tipi. Może chatki stały w głębi lasu. Caleb uśmiechnął się do mnie i zatrzymał samochód przed jednym z tipi. Roześmiał się, widząc, że pobladłam. – Zdaje się, że mieliśmy mieszkać w chatce – powiedziałam, krzyżując ręce na piersiach. – Wierz mi, księżniczko, że to naprawdę luksusowe warunki jak na kemping. Zwykle trzeba rozbić własny namiot, w którym podłoga jest zrobiona z cienkiego płótna. Jęknęłam, wpatrując się w namiot żałosnym wzrokiem. Dałam się podejść. Jednak mimo mojego początkowego przerażenia był to najlepszy weekend w moim życiu i uzależniłam się od tego „luksusowego” biwakowania. – Jedziemy kupić futra – mówi Caleb, podkręcając ogrzewanie. Kiwam głową i patrzę z zadowoleniem przez szybę. Kilka kilometrów dalej znajdujemy sklep sieci Walmart. Zostawiamy Pickles w samochodzie, a Caleb obejmuje mnie ramieniem, kiedy biegniemy do drzwi. Wszyscy patrzą na nas, jakby z głów wystawały nam antenki. Niektórzy są w krótkich spodenkach. – Przecież tu jest zimno jak na Alasce – mówię do Caleba. Uśmiecha się do mnie, jakbym była dzieckiem. – Nie dla nich. Marznę, choć na dworze jest co najmniej dziesięć stopni. Zastanawiam się, jakie to jest uczucie
chodzić w śniegu po kolana. Chcę o to zapytać Caleba, ale uświadamiam sobie, że przecież nic nie pamięta. Najpierw idziemy do działu odzieżowego. Caleb znajduje bluzy z kotkami i podpisem: „Jesteśmy kiciami z Georgii”. – Bierzemy – postanawia i wrzuca je do wózka. Patrzę na nie z zażenowaniem i kręcę głową. – Jak dziewczyna ma dobrze wyglądać w czymś takim? Daje mi pstryczka w nos. – Wyglądałabyś świetnie nawet w worku na kartofle. Odwracam się, żeby ukryć uśmiech. Wypełniamy wózek bielizną, spodniami dresowymi i skarpetkami, a potem przechodzimy do działu spożywczego. Gdy stajemy w kolejce do kasy, mamy jedzenia na dwa tygodnie. Caleb wyjmuje kartę kredytową. Nie chce, żebym oddała mu pieniądze. Stajemy obok stojaka z darmowymi czasopismami, wciągamy bluzy przez głowy i ruszamy z torbami do samochodu. – To nasze śniadanie – mówi Caleb, rzucając mi puszkę orzeszków. Krzywię się. – Coś mi się wydaje, że po drodze mijaliśmy McDonalda. – Oddaję mu puszkę. – Nie ma mowy. – Przysuwa ją do mnie. – Zrobimy tak jak należy. Zjesz orzeszki! – Jak należy – mruczę pod nosem. – To dlatego kupiłeś grzejnik elektryczny? Zerka na mnie kątem oka i widzę uśmiech czający się w kącikach jego ust. Zawsze lubił, kiedy się z nim kłóciłam. Parkujemy na żwirowym podjeździe około dziewiątej i zanosimy zakupy do namiotu. Nowe śpiwory po zerwaniu z nich metek rozkładam pod przeciwległymi ścianami. Wyglądam na zewnątrz i widzę, że Caleb przygotowuje ognisko. Przez chwilę patrzę, jak ciągnie silnymi ramionami kłody i gałęzie, a potem przysuwam śpiwory do siebie. Lepiej, żebyśmy byli jak najbliżej. Niedługo nie będzie na to szansy. Gdy ognisko już się pali, bierzemy chłodne butelki piwa i siadamy na leżakach w kolorach tęczy. – I co, przypomniałeś coś sobie? – pytam, głaszcząc Pickles. Caleb marszczy brwi i kręci głową. – Nie. Ale dobrze się tutaj czuję. Lubię być z tobą. Wzdycham. J a t e ż . – Co zrobisz ze swoim mieszkaniem? – pyta, nie patrząc na mnie. – Chyba muszę zacząć wszystko od nowa. Na razie wolę o tym nie myśleć. To przygnębiające. –
Otwieram puszkę orzeszków i wyjmuję jednego. – Oboje musimy zacząć od nowa. – Zdejmuje kapsel z kolejnego piwa i unosi butelkę do ust. Patrzę na niego w milczeniu, czekając na dalszy ciąg. – Zamierzam wreszcie zacząć żyć tak, jak chcę – odzywa się w końcu. – Nie wiem, kim byłem przed wypadkiem, ale wygląda na to, że byłem dość nieszczęśliwy. Dopijam piwo i wycieram usta wierzchem dłoni. Zastanawiam się, czy był nieszczęśliwy z mojego powodu. Czy to możliwe, że tuż przed wypadkiem ciągle cierpiał przeze mnie? Myślę o jego dziewczynie. Ciekawe, czy czeka u niego w mieszkaniu, żeby udowodnić, jakim jestem parszywcem. Może powinnam jej na to pozwolić. I tak tego nie uniknę. Właściwie powiedziałabym mu teraz o wszystkim, gdyby nie to, że musimy razem wrócić na Florydę. To byłoby osiem godzin tortur. Zasługuję na to. Otwieram usta. Nie wytrzymam tego dłużej, muszę wyznać prawdę. Powiem mu o wszystkim, a potem gdzieś się schowam. Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Cammie, żeby po mnie przyjechała. Patrzę na Caleba. Wstaje i się przeciąga. – Gdzie jest łazienka? – pyta, drapiąc się po piersi. Wskazuję na budyneczek pośrodku pola namiotowego. Przypomina brudne pudełko na jajka i śmierdzi środkiem dezynfekującym. Kiedy Caleb znika w środku, idę do samochodu po paczkę psiej karmy, którą kupiliśmy. Grzebię wśród rzeczy leżących na tylnym siedzeniu, kiedy słyszę buczenie. Podnoszę się i zaglądam za siedzenie. Jego komórka leży na podłodze od strony pasażera. Wibruje. Na wyświetlaczu widzę imię „Leah”. Odwracam się, sprawdzając, czy Caleb wciąż jest w toalecie, i podnoszę telefon. Siedemnaście nieodebranych połączeń – wszystkie od niej. O kurczę! Ona naprawdę mi nie odpuści. Widzę w myślach swoje zniszczone mieszkanie i aż mną telepie. Jeśli Caleb zobaczy te połączenia, na pewno do niej oddzwoni. Nie dopuści do tego, żeby się o niego martwiła. Zaciskam powieki. Nie pozwolę na to. Wciskam guzik i patrzę, jak ekran ciemnieje. Potem wkładam telefon do kieszeni. – Olivia? – Odwracam się gwałtownie. Serce bije mi jak szalone. Czy to możliwe, że widział, co zrobiłam? Otwieram usta, żeby się wytłumaczyć, ale nie daje mi dojść do głosu. – Chodźmy na spacer – mówi. Spacer. – Spacer? – Ogrzeję cię. – Podaje mi rękę. Raz jeszcze mi się udało. Zaciskam zęby. Cały ten plan ucieczki coraz bardziej wymyka mi się z rąk. Komórka Caleba parzy mnie w kieszeni spodni. Modlę się, żeby nie zobaczył wybrzuszenia. Na
szczęście idzie po drugiej stronie. Potem, gdy wracamy do namiotu, mówię mu, że muszę zadzwonić do swojej szefowej. – Powiem, że nie będzie mnie przez kilka dni – tłumaczę. – Pewnie. Nie musisz się spieszyć. Ja... – Pokazuje palcem na wzgórze. – Trochę się poszwendasz? – podpowiadam mu ze śmiechem. Krzywi się i odchodzi. Czekam, aż znajdzie się w bezpiecznej odległości, i ruszam nad jezioro. Moje tenisówki co chwila grzęzną w błocie i wydają obrzydliwe odgłosy. Rozmowa z Bernie trwa zaledwie minutę. Pospiesznie opowiadam jej o włamaniu i obiecuję zadzwonić za kilka dni. Rozłączam się i zerkam przez ramię. Caleba nigdzie nie ma. Wyciągam jego komórkę z kieszeni i włączam. Dwie wiadomości. Przechodzę do poczty głosowej i przystawiam telefon do ucha. Pojawia się prośba o hasło. Niech to szlag. Wstukuję dzień i miesiąc jego urodzenia. Głos mówi, że hasło jest nieprawidłowe. Wpisuję więc rok urodzenia. Udaje się! Pierwsza wiadomość: – Caleb, tu Leah. Posłuchaj... koniecznie musimy porozmawiać. Mam dla ciebie bardzo interesujące wiadomości. Chodzi o twoją nową przyjaciółkę Olivię. Nie jest tym, za kogo ją masz. Oddzwoń, gdy tylko będziesz mógł... Kocham cię. Drugą wiadomość zostawiono pół godziny po pierwszej: – To znowu ja, Leah. Naprawdę zaczynam się martwić. Jestem w twoim mieszkaniu. Wygląda na to, że wyszedłeś w pośpiechu. Muszę z tobą porozmawiać, kochanie. Oddzwoń. – Krzywię się i wyłączam telefon. Ona ma klucz do jego mieszkania. Dlaczego na to nie wpadłam? Prawdopodobnie myszkowała tam, kiedy był w szpitalu po wypadku. Ta mała ulicznica pewnie już widziała swój pierścionek! Patrzę na komórkę ze złością. Nie mam wyjścia. Muszę się jej pozbyć. Idę w dół błotnistego zbocza, które prowadzi do brzegu jeziora. Przyglądam się, jak komary tańczą niczym pijane nad taflą wody. – Leah. – Patrzę na komórkę Caleba. – Jeszcze nie czas na ciebie. A potem wrzucam telefon do jeziora. – Olivio, widziałaś moją komórkę? Kucam nad puszką fasoli, manipulując tanim otwieraczem, który kupiliśmy. Wypuszczam z rąk jedno i drugie. – Cholera – mówię, odsuwając się od brązowej kałuży, która przybliża się do moich stóp. Caleb wyjmuje drugą puszkę i otwiera ją sam, a potem wstawia do garnka. – Możesz zadzwonić z mojej. Leży na moim śpiworze.
Caleb robi dwa kroki do miejsca, które pokazuję, i kuca. – Przysiągłbym, że zostawiłem telefon w samochodzie... – Może zgubiłeś go w Walmarcie – rzucam przez ramię. – Może... Wstrzymuję oddech, gdy wybiera numer. Modlę się, żeby nie dzwonił do Leah. – Mamo – słyszę jego głos i przytulam z ulgą Pickles. – Nie, nic mi nie jest. Po prostu postanowiłem wyjechać na trochę... Tak? A co chciała? Nie pomyślałam o tym, że Leah zadzwoni do jego rodziców. – A nie powiedziała ci dlaczego? W porządku, wrócę za kilka dni, to z nią pogadam... Tak, jestem pewien, mamo. Też cię kocham. Przyglądam się ostrożnie jego twarzy. Wygląda na zmartwionego. – Hej – mówię, po czym zabieram mu telefon i wkładam do swojej torebki. – Chodź tu, poflirtuj trochę ze mną, kiedy podgrzewam ci fasolę. Chwytam go za rękę i przyciągam do siebie. Przez następne cztery dni pozostajemy w namiocie nawet wtedy, gdy temperatura spada do czterech stopni. Jemy makaron i kłócimy się, które z nas ma spać obok przenośnego grzejnika. Kiedy na dworze robi się ciemno, rozkładamy leżaki i zawinięci w koce, przyglądamy się ognisku. Caleb wciąż wypomina mi, że nie wypełniłam podania o przyjęcie na studia, a ja odgryzam się, że nie oświadczył się Leah. Wieczorem wchodzimy do swoich śpiworów z głupimi uśmiechami na twarzach. Każdej nocy Caleb wciąga mnie w pogawędki, przy których mam dreszcze mimo czterech par skarpetek. – Olivio? – Tak, Calebie? – Będziesz dzisiaj o mnie śnić? – pyta. – Zamknij się – odpowiadam. A on wybucha tym swoim pięknym, seksownym śmiechem.
11 Kiedyś
– Kochasz mnie? – Słucham? – Czy mnie kochasz? To dosyć proste pytanie. Może wolisz, żebym zapytał cię o to w innym języku? – Caleb obrócił się z pleców na brzuch i uniósł się nade mną. – M'aimez-vous? Você ama-me tanto como o amo? – zapytał, popisując się biegłą znajomością języków obcych. Jego pytanie zaczęło mnie uwierać tak samo jak trawa, którą miałam pod plecami. Chodziliśmy ze sobą dokładnie rok. Do tej pory udawało mi się omijać lub ignorować to pytanie. Jednak nie mogłam tego uczynić, gdy Caleb Drake znajdował się dosłownie o centymetry od mojej twarzy i wpatrywał się we mnie badawczo. Zrobiłam głęboki wdech i pomyślałam o milionach głodujących dzieci w Afryce. Byliśmy na kempingu w Georgii. Byłam zmęczona, spocona i miałam na sobie te same spodnie co poprzedniego dnia. Bawiliśmy tu od dwudziestu czterech godzin i wszystko, co jak na razie mnie tu spotkało (poza jego raczej głupim pytaniem), to pogryzienie przez komary i ból mięśni. – Zaraz po powrocie do domu wirtualnie adoptuję jakieś dziecko z Kenii – powiedziałam, drapiąc się po kolanie. – Pamiętasz reklamy funduszu na rzecz dzieci? Caleb przeszył mnie wzrokiem. – Ja... ja... uwielbiam... lody... – wiłam się jak piskorz. – A także gorące prysznice i czyste ubrania. – Olivio – powiedział groźnym głosem. – Co, Calebie? – odparłam, naśladując jego ton. Popatrzył na mnie, marszcząc brwi, i odwróciłam wzrok. Nie tylko ja wstrzymywałam się z deklaracjami. On również nie mówił, że mnie kocha, co wcale nie przeszkadzało mu ciągle pytać mnie o moje uczucia do niego. – Czemu bez przerwy mnie o to wypytujesz? – westchnęłam, wyrywając źdźbło trawy z ziemi. Porwałam je na kawałeczki i podrzuciłam do góry.
– A dlaczego ty nigdy nie odpowiadasz? – Dlatego że to niełatwe pytanie. – Nieprawda, wystarczy powiedzieć „tak” lub „nie”. Masz pięćdziesiąt procent szans na udzielenie właściwej odpowiedzi. Gdyby to tylko było takie proste. Kochałam go od pierwszej chwili... Od chwili, gdy nasze drogi się przecięły. Tyle że nie mogłam mu tego powiedzieć, nie wiedziałam jak. Za każdym razem, kiedy próbowałam, słowa więzły mi w gardle. – Nie zmuszaj mnie. – Odepchnęłam go i usiadłam, wycierając ręce w spodnie od dresu. Caleb zerwał się na równe nogi i ruszył przed sobie. Po kilku krokach zatrzymał się i odwrócił do mnie. Kipiał ze złości. – Nigdy cię do niczego nie zmuszam. Poczułam, że blednę. Miał rację. Nie powinno się mówić takich rzeczy dwudziestotrzyletniemu mężczyźnie, który nigdy nie narzekał, że jego dziewczyna nie wychodzi poza drugą bazę. – Usiłujesz nakłonić mnie do powiedzenia czegoś, na co nie jestem gotowa – wydusiłam, odwracając wzrok. – Próbuję ustalić, na czym stoimy. Zresztą, nie o to chodzi. Ja i tak wiem, że mnie kochasz. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Wzruszył ramionami. – Problemem jest to, że nie potrafisz mi tego wyznać. Ja umiem. Kocham cię. Poczułam, że zbiera mi się na płacz. Wiem, to żałosne. Ledwo mogłam oddychać. On mnie kocha. – A nie potrafisz mi tego wyznać dlatego, że mi nie ufasz. Jeśli nie zaczniesz mi ufać, będziemy musieli się rozstać. Ogarnęła mnie panika. Czy on mi grozi? Wstałam, żeby trochę skrócić dystans między nami. Niewiele to dało, bo był o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie. – Nienawidzę cię – powiedziałam, a on zaczął się śmiać. – Kłócisz się jak dziecko. Nie wiem, co mam z tobą zrobić. Po tych słowach odszedł, pozostawiając mnie równie oszołomioną, jak podekscytowaną. Kocha mnie. Położyłam się z powrotem na trawie i uśmiechnęłam się do nieba. Kiedy już znudziło mi się strojenie fochów, wróciłam do naszego namiotu i snułam się z kąta w kąt z nieszczęśliwą miną. Caleba jeszcze nie było, a ja zgłodniałam. Właśnie przeszukiwałam nasze zapasy żywności, gdy wszedł do środka. Spojrzałam mu w oczy i upuściłam paczkę precli, którą trzymałam w ręce. Coś się stało. Mówił to jego wyraz twarzy. Czyżby chciał ze mną zerwać? Przygotowując się na najgorsze, zaczęłam obmyślać epitety, którymi mogłabym go obrzucić. – Jesteś rozpuszczona – stwierdził.
– Jestem sierotą – odparłam. – Niby kto miałby mnie rozpuścić? – Ja. Odpuściłem ci zbyt dużo rzeczy. Dałem ci wolną rękę, a ty to wykorzystałaś. – Dałeś mi wolną rękę? Nie jestem twoją własnością, żebyś tak się do mnie odzywał – powiedziałam, mrużąc oczy. – Mówisz jak dupek. – Odwróciłam się od niego, ale on chwycił mnie za nadgarstek, nie pozwalając mi odejść. – Jesteś moja – powiedział, przyciągając mnie do siebie i przytrzymując. Wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami. – Nie. – Pokręciłam głową, chociaż już nie do końca wiedziałam, o czym właściwie mówimy. Moje drobne nadgarstki zniknęły w jego dużych dłoniach. Nawet nie próbowałam się wyrwać. – Puszczaj mnie. Jeszcze mocniej zacisnął palce. Byliśmy tak blisko siebie, że czułam jego oddech na twarzy. – Więc niby czyja jesteś? Do kogo należysz? – zapytał wyzywającym tonem. – Do siebie. Ani do ciebie, ani do nikogo innego. – Czułam się głupio, ale nie przeszkodziło mi to unieść głowy i spiorunować go wzrokiem. Spojrzenie Caleba było chłodne i nieprzyjazne. Wybuchnął niskim, gardłowym śmiechem. – I masz władzę nad swoim ciałem, tak? – Tak – warknęłam. Czułam, jak wzbiera we mnie wulkan gniewu. Jeszcze chwila i lawa wydostanie się na zewnątrz. – W takim razie możesz je bez problemu kontrolować – dokończył. Popatrzyłam mu w oczy, nie wiedząc, co o tym myśleć. – Co takiego? Puścił moje nadgarstki i zanim zdołałam wykonać jakikolwiek ruch, objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie. Nie tak delikatnie jak zwykle, ale brutalnie, jakby chciał pochłonąć moje usta. Zawładnął nimi do tego stopnia, że nie mogłabym odwzajemnić jego pocałunku, nawet gdybym chciała. Położyłam dłonie na jego piersi i próbowałam go odepchnąć, jednak bezskutecznie. Moje ciało zaczęło reagować na jego dotyk. Ta reakcja była tak silna, że bałam się, że jej nie wytrzymam. Dostosowałam się do ruchu jego warg i zaczęłam odwzajemniać pocałunki. Kiedy już złapałam właściwy rytm, oderwał się od moich ust, chwycił mnie za włosy i odciągnął moją głowę do tyłu, żeby sięgnąć szyi. Odsunął się ode mnie na chwilę i myślałam już, że wygrałam. On jednak chwycił moją koszulkę i jednym szarpnięciem rozdarł ją od góry do dołu. Opuściłam ramiona i popatrzyłam na niego
z niedowierzaniem, a on znowu mnie objął i obsypał pocałunkami moje ramiona i obojczyk. Szybkim ruchem rozpiął mi stanik, a ja osunęłam się na ziemię. Caleb położył mnie na plecach, po czym znalazł się nade mną. W tej chwili już całkiem przestałam się opierać. Mój umysł przestał działać, wymyślać wykręty. Dałam się ponieść emocjom i nie miałam nic przeciwko temu. – I co? Wciąż masz władzę nad swoim ciałem? – zapytał Caleb, sunąc dłońmi w górę mojego uda. Przytuliłam się do niego i skinęłam głową. Oczywiście, że tak. Podjęłam świadomą decyzję, żeby iść na całość. Pragnęłam tylko tego, żeby się zamknął i kontynuował. – Powstrzymaj mnie – powiedział. – Jeśli masz władzę nad swoim ciałem, spróbuj mnie powstrzymać. Jego ręka znajdowała się w tej chwili u zbiegu moich ud. Ani myślałam go powstrzymywać. W odpowiedzi wbiłam paznokcie w jego ramiona. Caleb ściągnął mi spodnie. Wszystko stało się rozmazane. Wyraźne pozostały tylko moje pragnienia. – Czyja jesteś? – zapytał. C o t a k i e g o ? Myślałam, że to już mamy za sobą. Otworzyłam oczy, popatrzyłam na niego i wreszcie zrozumiałam, o co chodzi. Był kompletnie ubrany, podczas gdy ja leżałam na podłodze w samych majtkach. Straciłam kontrolę nad tym, co się dzieje. Bawił się mną. Rozluźniłam się i spojrzałam mu w oczy. – Czyja jesteś? – powtórzył łagodniejszym głosem, przykładając dłoń do mojego serca. Miał rację. Był panem mojego serca i w ogóle każdej cząstki mojego ciała. Nie był szowinistą. Chciał mi coś uświadomić. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie obstawać przy swoim, jednak zdobyłam się na dojrzalszą reakcję. – Twoja. Przestał się poruszać, czułam tylko falowanie jego pleców, gdy oddychał. Leżał na mnie, opierając się na łokciach. Nagle poderwał się na równe nogi. – Dziękuję – powiedział, poprawił kołnierzyk swojej koszulki i wyszedł z namiotu, zostawiając mnie leżącą na podłodze w samych majtkach. Wybuchnęłam płaczem.
12 Teraz
– Ale zimnica! Pewnie jest jakieś minus pięć stopni, nie? – Trzęsę się cała i pocieram ramiona. To nasz ostatni dzień tutaj i strach chwyta mnie za gardło. – Raczej koło dziesięciu – odpowiada Caleb i podaje mi styropianowy kubek z kawą. Marszczę brwi i wracam do namiotu, żeby się spakować. Składam ubrania, kiedy słyszę jego głos. – Olivio, możemy pogadać? Zerkam podejrzliwie przez ramię. Obraca pierścień na kciuku – to zły znak. Wzdycham. Ciekawe, czy chodzi o komórkę. – Jasne. – Czuję zbliżającą się katastrofę. Przypominam sobie słowa tego obleśnego gwałciciela przed sklepem muzycznym: „Czerwone niebo... To oznacza kłopoty”. Czerwone, czerwone, czerwone... jak włosy Leah. Wychodzę na dwór z kubkiem w ręce. Caleb opiera się o maskę samochodu. – O co chodzi? – pytam jak gdyby nigdy nic. – Co właściwie tutaj się dzieje, Olivio? Co my robimy? – Odpoczywamy na kempingu – odpowiadam z głupia frant, usiłując go rozśmieszyć. Na jego twarzy jednak nie pojawia się nawet cień uśmiechu. Co mam odpowiedzieć? I jaka odpowiedź jest bezpieczna? – Nie wiem. Jakiej odpowiedzi się spodziewasz? Kręci głową. Wygląda na rozczarowanego. Może nadszedł czas, żeby się do wszystkiego przyznać? Zanim jednak udaje mi się znów otworzyć usta, pyta: – Nic innego nie przychodzi ci do głowy? – Nie – odpowiadam. Dlaczego ciągle kłamię? To jak choroba. – No dobrze... – wzdycha, po czym, ku mojemu zdziwieniu, zamiast dalej drążyć temat, zaczyna pakować nasze rzeczy do samochodu. Śpiwory, ubrania, Pickles... Wszystko to zostaje wrzucone do auta, a ja przyglądam się z otwartymi ustami jego poczynaniom.
No dobrze, ale co właściwie powinnam powiedzieć? Chcę być z tobą. Tych kilka dni było spełnieniem moich marzeń. Z każdą chwilą, jaką z tobą spędzam, kocham cię coraz bardziej. Zabrnęłam w ślepy zaułek. Z ociąganiem wsiadam do samochodu i wkładam zziębnięte dłonie pod pachy. Caleb nastawia radio na cały regulator i otwarcie mnie ignoruje. Wściekam się. Myślę, co powiedzieć, żeby go wkurzyć, ale jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby to zrobić. Dawny Caleb był porywczy, nie chcę się przekonywać, jaki jest nowy. Krajobraz stopniowo przechodzi z górzystego w nizinny. To znak, że wyjeżdżamy z Georgii i zbliżamy się do Florydy. Kiedy przejeżdżamy przez Tallahassee, przyciszam muzykę i odwracam się do Caleba. – Porozmawiajmy. Zaciska szczęki, ale nic nie odpowiada. – Proszę... porozmawiaj ze mną. – Nie ustępuję. Będzie trudniej, niż się spodziewałam. Postanawiam spróbować nowej taktyki. – Coś ty taki obrażalski? Nie mówię tego, co chcesz usłyszeć, i od razu strzelasz focha? Tym razem się udaje. Gwałtownie skręca w prawo, zjeżdżając z autostrady. Słyszę skomlenie Pickles, która przewraca się na tylnym siedzeniu. Jesteśmy na zupełnym pustkowiu, przed nami tylko drzewa i droga prowadząca do terenu wyglądającego na park. Caleb podjeżdża do bramy. Są tu jedynie trzy miejsca parkingowe, wszystkie wolne. Wjeżdża na jedno z nich i gwałtownie hamuje. Ta okolica przyprawia mnie o gęsią skórkę. Wiercę się nerwowo, po czym patrzę mu w oczy. – Co my robimy? – pyta ponownie. – Ja... – Patrzę przez szybę, rozpaczliwie szukając możliwości ucieczki. Próbuje nakłonić mnie do tego, żebym powiedziała o swoich uczuciach. Nie mogę tego zrobić, nie po tych wszystkich kłamstwach. Chociaż boję się ciemności, wysiadam z samochodu. – Dokąd idziesz? – pyta, po czym otwiera drzwi po swojej stronie. Obchodzi auto i staje przede mną. Usiłuję go wyminąć, ale przyciska mnie do drzwi i chwyta mnie obiema rękami za głowę. Widzę, że jest wściekły. – Co... my... r o b i m y ? – powtarza uparcie. Usiłuję się wyrwać, ale bez skutku. Kładę dłonie na jego klatce piersiowej. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo zależy mu na mojej odpowiedzi. Zachowuje się jak dawny Caleb, a nie ten łagodny jak baranek chłopak, z którym bez trudu sobie radziłam. – Dobrze, już dobrze. Ale musisz się trochę odsunąć... Robi pół kroku do tyłu. Korzystam z okazji i daję nura pod jego ramieniem.
Nie zwracam uwagi na jego krzyki, skupiam się na stawianiu jednej stopy za drugą. Znalazłam się w całkowitej ciemności, jednak wszystko lepsze niż ta rozmowa. Muszę pozbierać myśli. Idę przed siebie, aż wreszcie nie słyszę już szumu autostrady. Jestem w lesie... Nie, to sad pomarańczowy. Rozpoznaję pachnące białe kwiaty na drzewach. Oczywiście pachną jak Caleb. Czy naprawdę wszystko w moim pieprzonym życiu musi kręcić się wokół niego? Kopię ze złości najbliższe drzewo. Słyszę za sobą odgłos kroków. Zatrzymuję się. Właściwie, co mi zależy, mogę mu wszystko powiedzieć. Prostuję się, przygotowując się do kłótni. Caleb wyłania się z mroku niczym duch. Przystojny duch. Na mój widok raptownie się zatrzymuje. Patrzę mu w oczy, krzyżując ręce na piersiach. – Chcesz wiedzieć, co robimy? – mówię. – Ja na przykład próbuję uciec od mojego żałosnego, samotnego życia... – Robię głęboki wdech, po czym wreszcie to z siebie wyrzucam: – Jestem podłą oszustką. Okłamałam cię. Ja... Doskakuje do mnie. Chwytam gwałtownie powietrze. Przyciska mnie do drzewa i opiera się rękami o pień, żeby uniemożliwić mi ucieczkę. Jego twarz znajduje się zaledwie kilka centymetrów od mojej. – Przestań – mówi. – Po prostu przestań. Patrzę mu w oczy, ale po chwili odwracam wzrok. Czy on naprawdę tak bardzo musi to wszystko utrudniać? Chcę wszystko wyznać i mieć to już z głowy... – Popatrz na mnie – prosi. Nie pozostaje mi nic innego, jak go posłuchać. – Bez przerwy się wykręcasz i grasz ze mną w jakieś gierki. – Nie... Ja... – Tak. Właśnie to robisz. Nie obchodzi mnie, co zrobiłaś. Obchodzi mnie tylko, co czujesz. Wygląda na tak wściekłego, że odsuwam się od niego, przywierając plecami do drzewa. Żąda szczerej odpowiedzi, lecz nie wie, że udzielić jej może jedynie osoba, która jest szczera. Oblizuję usta i myślę... Myślę. Mam milion myśli dziennie, a wszystkie dotyczą Caleba. Muszę tylko wyrazić je słowami. – Chcę, żebyś mnie pocałował. Nie sprawia wrażenia zaskoczonego. – Co jeszcze? Widzę tylko jego usta, wydatne i zmysłowe. Zaczynam szybciej oddychać. Co za żenada. Wystarczy, że się trochę nachylę, a nasze usta się zetkną. Jednak doświadczenie podpowiada mi, że on nie da mi tego, czego chcę, dopóki ja nie dam mu tego, czego chce on. W tym momencie do głosu dochodzi mój upór. Odwracam głowę. Palcem zwraca ją z powrotem w swoją stronę. – Olivio... – napomina mnie.
Przewierca mnie spojrzeniem. Pod palcami czuję ciepło jego ciała i wiem, że jego serce bije równie szybko jak moje. – Powiedz to, Olivio. Chociaż raz to powiedz. Wpatruje się w moje usta. Czeka. Zastanawiam się, czy nie skłamać. Nie podoba mi się, że nagle stał się taki bezpośredni. Wolałam grać w gierki. – Chcę... – Szukam właściwego słowa, ale nie udaje mi się go znaleźć. – Czy możesz najpierw mnie pocałować, a potem zobaczymy, jak się czuję? Wysuwa leciutko język. Wpatruje się w moje usta, jakby się zastanawiał nad tą propozycją. Jestem bliska omdlenia. Jedną rękę opiera na pniu nad moją głową, a drugą obejmuje mnie w pasie. Stoimy twarzą w twarz, dotykając się czołami. Oddycham coraz szybciej. Czuję motylki w brzuchu, mrowienie i gorąco. Co za banalne doznania! Ale wszystkie są wyrazem najmocniejszego pożądania, jakiego kiedykolwiek zaznałam. Zaciskam palce na jego koszulce. – Na co czekasz? Ty lubiący gierki, zakochany w rudej diablicy, symulujący chorobę kretynie, dodaję w myślach. Mruży oczy, a ja mam ochotę pocałować zmarszczki, które pojawiły się w ich kącikach. – Jeśli cię zacznę całować, nie przestanę – mówi szorstkim głosem. Zamykam oczy. Podoba mi się ta pogróżka. – Nie zamierzam cię o to błagać – szepczę. Po chwili czuję muśnięcie jego ust. Przygryza moją dolną wargę, po czym się odsuwa. Zarzucam mu ręce na szyję. – Miało nie być żadnych gierek. Uśmiecha się do mnie. Staję na palcach i przytulam się do niego całym ciałem. Jeden delikatny pocałunek... potem drugi... znów przygryzienie wargi. Jego pocałunki są takie jak on. Lubi się droczyć, działać to szybko, to wolno, to mocno, to lekko. Ledwo zdążyłam się przyzwyczaić do jego rytmu, a już wsuwa język do moich ust. Robię gwałtowny wdech. Uśmiecha się tak seksownie, że całuję go jeszcze mocniej. Po kilku lekkich jak piórko pocałunkach nagle napiera na mnie ze wszystkich sił. Nasze usta się łączą niczym dwie chmury burzowe. Czuję dotyk jego rąk na moim brzuchu. Odpowiadam atakiem na atak, bo też jestem wściekła. Całuję go za wszystkie te chwile, gdy nie mogłam go całować, i za te, kiedy zamiast mnie całował Leah. Całuję go dlatego, że wszystko zniszczyłam, podczas gdy mogłam to mieć każdego dnia. Odrywa się od moich ust i całuje wrażliwe miejsce na karku. – Olivio... – szepcze mi do ucha.
Drżę, słysząc ton jego głosu. Kiedy jest tak niski, wiem, że nie żartuje. Oboje ciężko dyszymy. – Kochasz mnie? Zamieram. Ciarki chodzą mi po plecach. Caleb unosi moją głowę. Wiem, że jeśli mu teraz nie odpowiem, odejdzie. Tak bardzo chciałabym być z nim szczera, wyznać mu, od jak dawna go kocham, jednak wszystko, na co mogę się zdobyć, to słabe, wypowiedziane szeptem „tak”. – Powiedz to – domaga się Caleb. Zaciskam zęby. Potrząsa mną, trzymając mnie za ramiona. – Powiedz to. Skąd wie, że mam coś do powiedzenia? – Kocham cię! – krzyczę do niego. Wygląda, jakby dostał ode mnie po twarzy. Teraz to ja jestem cholernie wściekła. Rozpinam guzik jego dżinsów. Nie spodziewał się tego. Zamiera w bezruchu. Ciało ma napięte. Całuję go, usiłując przełamać jego opór. Udaje się i nagle przystępuje do kontrataku. Odrywa się od moich ust i zdejmuje koszulkę, po czym natychmiast do mnie wraca. Z wahaniem wyciągam ręce, żeby go dotknąć. Czując moje palce, napina mięśnie. Jest taki piękny: szeroki w ramionach, wąski w pasie... Odrywam od niego ręce, tracąc pewność siebie. Caleb przyciąga je z powrotem. On jest ekspertem, a ja nowicjuszką, to jasne dla nas obojga. Prowadzi mnie i wszystko kontroluje. Ściąga mi bluzkę przez głowę, całuje moje ramiona, rozpina stanik. Zdejmuję spodnie. Odsuwa się i patrzy na mnie. Czuję się zawstydzona. Mam wrażenie, jakbym była wy stawiona na ocenę całego świata. Jest pierwszą osobą, której pozwalam zobaczyć się nagą. W końcu przyciąga mnie do siebie. – O rany, Olivio – szepcze z ustami przy mojej szyi. Czuję, że się czerwienię. Nie wiem, co oznaczają jego słowa. Odsuwam się i patrzę na niego. Jego spojrzenie się zmieniło. Już nie jest spokojne i roześmiane. Widzę w nim niecierpliwość i pożądanie. Tak bardzo boję się tej chwili... Podnosi mnie i po chwili kładzie na ziemi. Chłodna trawa łaskocze mnie w plecy. Czuję zapach kwiatów pomarańczy. Obejmuję go i czekam. Ostrożnie we mnie wchodzi. Patrzymy sobie w oczy. Nie miałam pojęcia, że to będzie takie uczucie. Mam ochotę jęczeć. Chcę wbić paznokcie w jego plecy i otoczyć go nogami, ale nie pozwala mi na to duma. Caleb jest zafascynowany. Czeka na moją reakcję, ale nie może jej zobaczyć. Muszę ją
ukrywać. Wychodzi ze mnie, a potem znów wchodzi. Wpija się wargami w moje usta. Śmieje się. Odchylam głowę, żeby na niego spojrzeć. – A więc taka jesteś – mówi. Nie mam pojęcia, co ma na myśli. Jest mi jednak tak dobrze, że raczej mnie to nie obchodzi. Chwyta mnie za nadgarstki i przytrzymuje ręce ponad moją głową. – Rozluźnij się. Chyba pierwszy raz w życiu robię to, co ktoś mi każe. I nagle jest mi jeszcze lepiej. Zaciskam usta i odwracam głowę, żeby ukryć przed nim twarz. Przesuwa zębami po moim uchu. Dostaję gęsiej skórki. – Popatrz na mnie – mówi ochrypłym głosem. Spoglądam na niego. Wchodzi we mnie mocniej. Wstrzymuję oddech. Jeszcze mocniej... Zaczynam ciężko dyszeć, zupełnie jakbym dopiero co przebiegła maraton. – Jesteś tam cudowna – szepcze Caleb. To na mnie działa. Jęczę, wtulając twarz w jego pierś. Gdy podnoszę wzrok, patrzy na mnie tak, jakby właśnie przeżył objawienie. – To cię podnieca? Szepcze mi do ucha naprawdę sprośne rzeczy. Znalazł moją słabość. Z moich ust wydobywają się odgłosy, których będę się wstydzić do samej śmierci. Nie chcę, żeby to się kończyło. Caleb ma całkowitą władzę nad moim umysłem i ciałem. Nie podoba mi się to. Kiedy pochyla się do mojego ramienia, wykorzystuję okazję i przewracam go na plecy. Pozwala mi kierować sobą przez kilka minut, po czym znów przejmuje kontrolę. To gra dla dwojga. Pochylam się, żeby powiedzieć mu coś na ucho. – Mocniej, Caleb... i nie wychodź ze mnie... Zamyka oczy i wbija paznokcie w moje uda. Triumfuję, on jednak przewraca mnie z powrotem na plecy. – Nie planowałem tego – szepcze. Ja zaś nie zwracam uwagi na jego słowa, bo właśnie przeżywam orgazm. Jest bezgłośny. W drodze do domu milczymy. Caleb pomaga mi posprzątać w mieszkaniu. Wypełniamy dziesięć wielkich worków na śmieci tym, co pozostało po moim życiu, zbierając osobno potłuczone talerze, szklanki i strzępy moich ubrań. Pracujemy w milczeniu, w tle cicho gra radio. Co jakiś czas zastygam w bezruchu, wracając myślami do tego, co wydarzyło się w sadzie pomarańczowym. Czuję na ustach słony smak łez, gdy podnoszę fotografię Thomasa Barbeya w roztrzaskanej ramce. To tylko reprodukcja zdjęcia, ale uwielbiałam je. Mam je już zmiąć, kiedy Caleb wyjmuje je z moich
rąk i odkłada. – Naprawimy to – mówi, przesuwając palcem po mojej twarzy. Na widok odziedziczonej po babci porcelanowej figurki, która leży rozbita na podłodze, zamykam się w łazience i płaczę. Caleb, wyczuwając, że ta ręcznie malowana figurka pasterki była dla mnie ważna, dyskretnie pozbywa się wszystkiego z wyjątkiem jej głowy, która jakimś cudem została nienaruszona. Znajduję ją później zawiniętą w chusteczkę i włożoną do pudła z rzeczami, które ocalały z kataklizmu. Kiedy już wszystko to, co kiedyś należało do mnie, znajduje się w dziesięciu workach na śmieci przy drzwiach wejściowych, Caleb ściska mnie na pożegnanie i wychodzi. Opieram się o okno od strony parkingu i patrzę, jak idzie do samochodu. Nagle czuję się okropnie samotna. Brakuje mi powietrza. Przykładam ręce do skroni i je naciskam. Nie mogę tego robić. Nie mogę już dłużej kłamać. On jest za dobry. Nie zasługuje na taką podłość, zasługuje na to, żeby usłyszeć prawdę ode mnie, a nie od Leah. Biegnę do drzwi i otwieram je na oścież. – Caleb, zaczekaj! Jest już prawie przy samochodzie. Zatrzymuje się i odwraca. Podbiegam do niego, nie dbając o to, że mam na sobie tylko starą koszulkę piłkarską, i przytulam się do niego. – Przepraszam, że byłam taka okropna – mówię, przyciskając twarz do jego piersi. – Bardzo przepraszam. – O czym ty mówisz? – Unosi moją głowę i patrzy mi w oczy. – Jesteś cudowna. – Wcale nie. – Potrząsam gwałtownie głową. – Jestem podła. Uśmiecha się do mnie, gładząc mnie po plecach, zupełnie jakbym była dzieckiem. Potem pochyla się i całuje mnie w szyję. To delikatny, intymny pocałunek. – Dlaczego ciągle tak źle o sobie mówisz? – Śmieje się cicho. – Bardzo cię lubię, podła osobo. Jego stopy poruszają się w rytm jakiejś piosenki, którą tylko on słyszy. Podążam za jego ruchami. Czuję podmuch powietrza na swoich gołych nogach i ciepło jego rąk na plecach. – Ty l k o t o mnie interesuje, Olivio – mówi. – Zmienisz zdanie – odpowiadam – kiedy... uświadomisz sobie, kim jestem. – Wiem, kim jesteś. Kręcę głową, łzy napływają mi do oczu. – Nic nie wiesz. – Wiem wszystko, co muszę wiedzieć. A teraz bądź cicho. Zamykam usta. Znów nie udało mi się wyznać mu wszystkiego, choć czuję coraz większą presję
czasu. Caleb nuci Yellow i tańczymy razem, obejmując się ostatni raz. Niech Leah mu to powie. Pozostanę tchórzem. Jakiś czas później ubrana w szlafrok wycieram ręcznikiem włosy, gdy słyszę głośne pukanie do drzwi. Rzucam ręcznik i otwieram, spodziewając się Caleba. – Cześć, Olivio. Leah. Uśmiecha się do mnie, jakbyśmy były dobrymi przyjaciółkami. – Co jest, do jasnej cholery? – mówię raczej do siebie niż do niej. Sprawia wrażenie rozbawionej. Odsuwam się, żeby ją wpuścić. Bawi się włosami, okręcając je wokół mlecznobiałego palca. Wchodzi i rozgląda się dookoła. – Posprzątałaś. Przewracam oczami. Jeśli przyszła tu, żeby się pokłócić, nie jestem zainteresowana. – Czego? – pytam. – Czego chcesz? – Chcę się z tobą dogadać. – Patrzy na mnie wyczekująco, mrużąc oczy. Śmierdzi drogimi perfumami i nowiutkimi ubraniami. Przysiada na podłokietniku kanapy, zupełnie jakby brzydziła się na niej normalnie usiąść. Wygląda jak porcelanowa laleczka w sklepie ze starociami. Staję tuż przed nią. – Mów, co masz do powiedzenia, i wynoś się stąd. Chrząka cicho i kładzie ręce na kolanach. – Jak zapewne wiesz, dysponuję pewnymi obciążającymi cię dowodami. – Wiem, że ukradłaś moje zdjęcia i listy, to prawda – przyznaję. – Nie można zaprzeczyć, że wykazałaś się nie lada sprytem. – Wyjmuje z torebki papierośnicę z monogramem i otwiera ją. – Wspominał, że jesteś manipulatorką, ale coś takiego... No, no! Wyjmuje papierosa i przeciąga kciukiem po kółku zapalniczki. Od razu przypomina mi się Jim. Chyba przestało mnie to fascynować. – Jesteś jak choroba, z której nie można się wyleczyć. Jednak tym razem pozbędę się ciebie na zawsze. Zostawisz mnie i mojego narzeczonego w spokoju. – Jest w takim samym stopniu twoim narzeczonym, jak i moim – przerywam jej. – Z tego, co wiem, wcale nie zamierza dać ci tego pierścionka, który leży w jego szufladzie ze skarpetkami. Patrzę z satysfakcją, jak blednie. – Gdyby nie wypadek, już dawno bym nosiła ten pierścionek. A wiesz dlaczego? Dlatego że to m n i e wybrał. Zostawił c i e b i e i związał się ze mną. Jesteś dla niego tylko chwilową rozrywką. Nic dla niego nie znaczysz.
Dyszy ciężko, a jej spojrzenie jest równie ogniste jak jej włosy. Krew zaczyna wrzeć mi w żyłach. Ona nie wie nic o Calebie. To mnie kochał. I to ja najbardziej go zraniłam. Łączą nas złamane serca, łzy i żal. Jej więź z nim nigdy nie będzie tak mocna. – Jeśli rzeczywiście jestem tak mało ważna, to co tutaj w ogóle robisz? Zastanawia się nad tym przez chwilę. – Przyszłam tu, żeby zaproponować ci wyjście z tej sytuacji. Patrzę podejrzliwie na jej szkarłatne wargi, gdy wkłada do ust papierosa. – Słucham. – Jeżeli Caleb się dowie, jak go wykorzystałaś... No cóż, na pewno się domyślasz, co się stanie. – Strzepuje popiół na zniszczony blat stolika. – Jeśli przestaniesz się z nim widywać... jeśli znikniesz... nie naskarżę na ciebie. – N i e n a s k a r ż y s z na mnie? – powtarzam, rozbawiona tym, że użyła słów rodem z przedszkola. Przewracam oczami. – I tak dowie się o tym, co zrobiłam, kiedy odzyska pamięć. Co za różnica, czy powiesz mu teraz, czy uświadomi sobie to później? – Będziesz mogła odejść na własnych warunkach. Zachować resztki godności. Pomyśl o tym, jaka będziesz upokorzona, kiedy Caleb odkryje twoje kłamstwa. Dojdzie do konfrontacji, poleją się łzy i odniesiesz rany, które długo się nie zagoją. Nie zrozum mnie źle. Gówno mnie obchodzisz. To Caleba chcę ochronić. – Jakoś wierzyć mi się nie chce, że twoim jedynym zmartwieniem jest dobro Caleba – mówię beznamiętnym tonem. Leah wstaje, rzuca niedopałek charlestona na dywan i przygniata go butem. – Jesteś egoistyczną suką – odpowiada. – Wyjaśnijmy sobie jedno. Ja nigdy nie zrobiłabym tego, co zrobiłaś ty. Nigdy! Z bólem uświadamiam sobie, że to prawda. Nawet ktoś taki jak ona nie oszukałby osoby, którą kocha. Wstrząśnięta jej słowami podchodzę do niej niebezpiecznie blisko. – Kiedy się poznaliśmy, ciągle lizał rany po związku z tobą. – Celuje we mnie oskarżycielsko palcem. – Okrągły rok zajęło mi przekonanie go, że nie byłaś tego warta. Rok! Jesteś kompletnym zerem i już nie pozwolę ci się do niego zbliżyć! Rozumiesz? Pewnie że rozumiem. Może gdybym swego czasu walczyła o niego tak jak ona teraz, ciągle bylibyśmy razem. Wzdycham ciężko. Jeśli odrzucę jej propozycję, przedstawi mu dowody przeciwko mnie. Oczywiście ona też nie jest bez winy, mogłabym mu wspomnieć o moim zniszczonym mieszkaniu i szantażu, ale samo porównywanie jej czynów do tego, co zrobiłam ja, postawiłoby mnie w złym świetle. Ona była zaledwie niestrawnością, ja – biegunką. Co zrobiłby Caleb? Pewnie zerwałby z Leah, ale oznaczałoby to dla niego cierpienie i samotność. Nawet taka zołza jak ja nie dopuściłaby
do tego, żeby znów cierpiał. Zwłaszcza że zrobiłabym to tylko po to, żeby dopiec Leah. Jeśli zniknę, Caleb w końcu o mnie zapomni. Już raz mu się udało. Poddaję się. – Dobrze. Wynoś się. Otwieram drzwi, nie patrząc na nią. Chcę, żeby raz na zawsze zniknęła zarówno z mojego domu, jak i z mojego życia. Chyba tylko siebie nienawidzę bardziej od niej. Przystaje przede mną i patrzy mi w oczy – jak suka suce. – Zawsze wygrywam. – Rzuca mi pod nogi kopertę i wychodzi. Zatrzaskuję drzwi, a potem je kopię. Chodzę w kółko po mieszkaniu, wykrzykując każde przekleństwo, jakie tylko przychodzi mi do głowy. Tym razem to ja muszę zapomnieć. Mam wrażenie, że za chwilę moje serce eksploduje z bólu. Osuwam się po ścianie i przyciągam kolana do piersi. Muszę stąd wyjechać. To miejsce zbyt mocno skażone jest Calebem. W ł a ś n i e t a k zrobię. Wyjadę i nigdy nie wrócę.
13 Kiedyś
Caleb przedstawił mnie żmii, którą nazywał mamą, pierwszego września, kilka miesięcy po naszej pierwszej rocznicy. Zatrzymaliśmy się przy piętrowym domu w stylu kolonialnym około czwartej po południu. Momentalnie zaczęły mi drżeć ręce. Caleb zaparkował przy wielkiej fontannie, która niezbyt grzecznie pluła wodą w moją stronę. Odwróciłam wzrok, uznając to za pierwszy afront. – To tylko kawałek kamienia, księżniczko – powiedział z uśmiechem, widząc moją minę. – Nie gryzie. Po pijaku kilka razy tam zanurkowałem. Uśmiechnęłam się słabo i okrążyłam samochód, żeby tylko nie musieć patrzeć na tę maszkarę. Caleb wziął mnie pod rękę i razem doszliśmy do drzwi. Chyba się bał, że ucieknę. Rzeczywiście, miałam na to wielką ochotę. Gdy tylko drzwi się otworzyły, mogłam się zorientować, co jego matka myśli o spotkaniu ze mną. Udało nam się ją zaskoczyć, prawdopodobnie przyjechaliśmy minutę wcześniej, niż się spodziewała. Z nachmurzoną miną stała zwrócona twarzą do męża, jakby się właśnie wymieniali jakimiś gorzkimi uwagami. Zauważyłam, że mężczyzna patrzy na nią z dezaprobatą, i domyśliłam się, że chodzi o mnie. Po chwili napiętej atmosfery oboje uśmiechnęli się do nas, zapraszając do środka. Stałam z boku jak zapomniany przedmiot, gdy Caleb objął matkę i pocałował w policzek. Taksowała mnie wzrokiem nawet wtedy, gdy głaskała go po głowie i głośno zachwycała się tym, jaki jest przystojny. Z wyraźną niechęcią błądziła wzrokiem po moich włosach i twarzy, czekając cierpliwie, aż jej ukochany synek nas sobie przedstawi. W końcu Caleb poklepał ojczyma po plecach i odwrócił się do mnie. – To właśnie Olivia – powiedział. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Jego ukochana mamusia spojrzała na mnie tak, jakbym była gnijącą padliną, po czym podeszła i podała mi rękę. Wkurzało mnie, że tak manifestuje swoją niechęć do mnie. Chciałam jej aprobaty. Pragnęłam jej tak bardzo, jak pragnęłam jej syna. – Widzę, że znalazłeś sobie najładniejszą dziewczynę na Florydzie – powiedział ojczym Caleba,
mrugając do mnie porozumiewawczo. Napięcie nieco zelżało. – Bardzo nam miło, że możemy cię w końcu poznać – rzuciła zdawkowo matka. Caleb popatrzył na mnie, a potem na nią. Zrozumiałam, że już wie. Ze wstydu wbiłam wzrok w swoje buty. Kupiłam je specjalnie na tę okazję. Żałowałam, że nie umiem lepiej przed nim udawać. Żałowałam, że nie stać mnie na droższe buty. – Obiad zaraz będzie gotowy, może przejdziemy do jadalni? – Kobieta skinęła na nas. Droga do jadalni była dla mnie cierpieniem. Czułam się całkowicie zbędna. Matka i syn szli przede mną, obejmując się ramionami, ona śmiała się ze wszystkiego, co mówił. Ojczym Caleba gdzieś sobie poszedł i pojawił się dopiero, gdy siedzieliśmy przy stole. Zastanawiałam się, czy w ogóle zauważyliby moje zniknięcie. Siedziałam sztywno na krześle, podczas gdy ojczym uprzejmie pytał mnie o studia, a matka mierzyła mnie wzrokiem, jakbym była świątecznym indykiem. Luca, jak ją wszyscy nazywali, miała jakieś sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, długie jasne włosy i zadziwiająco błękitne oczy. Wyglądała raczej na starszą siostrę Caleba niż jego matkę. Podejrzewałam, że zawdzięcza to operacjom plastycznym. Była piękna, dobrze urodzona i zadufana w sobie. Na pewno uważała mnie za kiepską partię. – Czym zajmują się twoi rodzice, Olivio? – zapytała mnie, skubiąc jagnięcinę. Nigdy jeszcze nie jadłam tego mięsa. Właśnie próbowałam rozsmarować na nim jaskrawozieloną galaretkę miętową. – Moi rodzice nie żyją – odparłam. Bałam się następnego pytania, które zawsze padało przy takich okazjach. – Bardzo mi przykro. A można wiedzieć, jak odeszli? Popatrzyłam na jej naszyjnik z pereł i kremowy kostium. Miałam wielką ochotę powiedzieć: „nie, nie można” tym samym wyniosłym tonem co ona, jednak ze względu na Caleba ugryzłam się w język. – Ojciec popełnił samobójstwo, kiedy miałam trzynaście lat, a mama zmarła na raka trzustki, gdy byłam w ostatniej klasie liceum. Mama uczyła w podstawówce, a tata często zmieniał pracę. Starała się nic po sobie nie pokazać, jednak dostrzegłam, że zaciska kurczowo palce na nóżce kieliszka do wina. Byłam dziewczyną z nizin niepasującą do towarzystwa, w którym się obracała. Nie przeżyłaby, gdybym została jej synową. – Jak sobie z tym poradziłaś? – Tym razem sprawiała wrażenie szczerej, wręcz miłej, i wreszcie zobaczyłam to, co widział w niej Caleb: dobrą matkę. – Zdziwiłaby się pani, ile człowiek może znieść, gdy nie ma wyboru. Caleb uścisnął moją dłoń pod stołem. – Musiało ci być bardzo ciężko – zauważyła. – Było. – Przygryzłam wargę, bo nagle zachciało mi się płakać. Zareagowałam na tę
niespodziewaną słodycz jak pieprzona muszka owocowa. Udało się jej mnie rozbroić. – Caleb, kochanie – powiedziała równie słodkim głosem. – Zdecydowałeś już coś w sprawie Londynu? L o n d y n u ? Zerknęłam na niego. Wstrzymał oddech, jego bursztynowe oczy błyszczały. – Nie. Przecież już o tym rozmawialiśmy. – Lepiej się pospiesz, taka okazja może się nie powtórzyć. Poza tym nie widzę najmniejszego powodu, żebyś miał nie wyjechać. – Rzuciła mi wymowne spojrzenie. – Londyn? – wyszeptałam. Kątem oka zobaczyłam, że matka unosi brwi. Promieniała zadowoleniem. – To nic takiego, Olivio. – Caleb uśmiechnął się blado i domyśliłam się, że wcale nie było to takie nic. – Caleb otrzymał ofertę pracy – wyjaśniła Luca, opierając brodę na dłoniach – od renomowanej londyńskiej firmy. Oczywiście cały czas uważa Londyn za swój dom. Mieszkają tam wszyscy jego przyjaciele i większość rodziny. Jesteśmy jak najbardziej za tym, żeby się tam przeprowadził. Miałam pustkę w głowie. Czułam się tak, jakby ktoś właśnie wylał na mnie wiadro zimnej wody. – Nie chcę tam jechać – powiedział, spoglądając na mnie. Wpatrywałam się w niego, usiłując rozstrzygnąć, czy mówi szczerze. – Może pojedziemy tam razem, gdy skończysz studia. Byłoby to jakieś wyjście. Ale dopóki jesteś tutaj, pozostanę z tobą. Zastygłam w bezruchu. Właśnie sprzeciwił się swojej matce i pokazał, że jestem dla niego ważniejsza od niej. Miałam ochotę wznieść ołtarzyk i oddawać mu cześć. – Chyba nie mówisz poważnie. – Matką aż zatelepało. Dobre wychowanie walczyło w niej z gniewem. – Ledwo znasz tę dziewczynę. Moim zdaniem chwilowe fascynacje nie powinny wpływać na twoje decyzje o przyszłości. – Dosyć tego – powiedział spokojnym głosem, choć widać było, że jest wściekły. Rzucił serwetkę na talerz i odsunął krzesło. – Naprawdę uważasz, że gdyby Olivia była chwilową fascynacją, przywoziłbym ją tutaj, żeby cię poznała? – Nie jest pierwszą dziewczyną, którą tu przywiozłeś. Do związku z Jessiką też bardzo poważnie podchodziłeś i... – Luca – przerwał jej ojczym Caleba, który do tej pory przysłuchiwał się tej rozmowie w milczeniu. – To nie twoja sprawa. – Przyszłość mojego syna to zdecydowanie moja sprawa – odgryzła się, wstając od stołu. – Nie zamierzam biernie przyglądać się temu, jak odrzuca życiową szansę, bo jest zaślepiony pożądaniem... – Chodźmy stąd, Olivio. – Caleb chwycił mnie za rękę i zmusił do wstania. Miałam w ustach kawałek ziemniaka. Przełknęłam go szybko i popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Naprawdę chciał wyjść z mojego powodu? Czy powinnam coś zrobić?
– Nigdy nie odzywałem się do ciebie niegrzecznie i nie zamierzam zacząć dzisiaj – powiedział spokojnie do matki, choć napięte mięśnie i mocny uścisk ręki wskazywały na to, że to tylko pozory. Gniew Caleba gotował się pod powierzchnią niczym lawa. Gdyby wybuchnął, nie byłoby odwrotu. – Jeśli nie akceptujesz Olivii, nie akceptujesz również mnie. Po tych słowach wyciągnął mnie stamtąd tak szybko, że ledwie zdążyłam zastanowić się nad tym, co się właśnie stało. – Caleb? – powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się na podjeździe. Zatrzymał się tak raptownie, że o mało się nie przewróciłam. Zanim zdążyłam coś dodać, obrócił mnie, zupełnie jakbyśmy tańczyli, i przyciągnął do siebie. – Przepraszam, księżniczko – powiedział i pocałował mnie delikatnie w usta. Przyłożył ręce do mojej twarzy i popatrzył mi w oczy z taką żarliwością, że chciało mi się płakać. – Za co przepraszasz? – szepnęłam, stając na palcach, żeby znów go pocałować. – Za to – odparł, pokazując głową na dom. – Przewidywałem, że może być ciężko, ale nie spodziewałem się tego, co zrobiła. Zachowała się w sposób niewybaczalny. Jest mi tak bardzo wstyd, że aż brakuje mi słów. – Nie musisz nic mówić. To twoja matka, chce dla ciebie jak najlepiej. Będąc na jej miejscu, też nie ufałabym komuś takiemu jak ja. – Teraz ty jesteś moją rodziną – powiedział poważnym tonem. – Jeśli nie mogą się z tym pogodzić, do diabła z nimi. Przytulił mnie mocno, a potem ruszył do samochodu. Poszłam za nim, milcząca i roztrzęsiona. Nikt jeszcze w taki sposób nie dowiódł mi swojej miłości. Rodzina była dla Caleba całym światem. Właśnie wyrzekł się jej dla mnie. W drodze do domu trzymałam go za rękę i usiłowałam ułożyć sobie to wszystko w głowie. Kiedy zatrzymaliśmy się przed akademikiem, Caleb obszedł samochód, żeby otworzyć mi drzwi. Bez słowa udaliśmy się do budynku. Nagle się zatrzymał. – Zatańczymy? – zapytał, wyciągając do mnie rękę. Odruchowo rozejrzałam się dookoła, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie widzi. – Nie rób tego – powiedział. – Chociaż raz nie przejmuj się takimi sprawami. Podeszłam do niego niepewnie. Umiem to zrobić? Moja ręka zniknęła w jego wielkiej, ciepłej dłoni. Drugą położył na moich plecach i przyciągnął mnie do siebie. Słyszałam jakieś głosy. Dookoła było pełno ludzi. Zaraz nas zobaczą. Wciągnęłam powietrze i zamknęłam oczy. – Odwagi – powiedział, uśmiechając się do mnie. – Otwórz oczy. Zrobiłam to, o co mnie prosił. Jego stopy zaczęły się poruszać, a ja odruchowo ruszyłam za nim. Był świetnym tancerzem.
– Brakuje muzyki. – Rozglądałam się ukradkiem, czy ktoś nas widzi. Zaczął nucić. Znowu zamknęłam oczy, ale tym razem po to, by w pełni rozkoszować się jego głosem. Nucił Yellow. – To tutaj się poznaliśmy – powiedział. – Tutaj rozpoczęły się wszystkie nasze kłopoty. Żartował, ale mnie jego słowa wydawały się prawdziwe. – Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam, nie otwierając oczu. – To było niepotrzebne. – Zrobiłem to, bo cię kocham. Nie martw się, mama wkrótce się opamięta, znam ją. – Dobry człowiek z ciebie, Calebie Drake'u. – Człowiek jest tak dobry jak osoba, którą kocha najbardziej. Wzdrygnęłam się. Miałam nadzieję, że to nieprawda. Przecież byłam zepsuta do szpiku kości. – Twoja mama jest piękną kobietą – powiedziałam z ustami przy jego ramieniu. Roześmiał się, chwycił mnie za włosy i odciągnął moją głowę do tyłu, żebym patrzyła mu w oczy. – Będę miał przerąbane przez ciebie, wiesz? Wiedziałam. Pocałowaliśmy się na dobranoc, po czym wróciłam do swojego pokoju w akademiku i usiadłam w fotelu z kuleczkami, który należał do Cammie. To wszystko było zbyt piękne, żeby okazało się prawdziwe. Nic nie trwa wiecznie. Nasz czas się kończył. Czułam to. Wkrótce odkryje, kim naprawdę jestem, i nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. On był światłem, a ja ciemnością. – Co się dzieje, Olivio? – zapytała Cammie, wychodząc z łazienki w obłoku pary. – Stracę go, Cam – odparłam, ukrywając twarz w dłoniach. – Nie wygłupiaj się – powiedziała szybko, kucając przy mnie. – On cię bardzo kocha. Wszyscy to widzą. – Pieprzyć miłość – powiedziałam bardziej do siebie niż do niej. – Miłość zawsze przegrywa ze złem. – Jakim znowu złem? Dramatyzujesz. – Wyciągnęła drugi fotel i usiadła naprzeciwko mnie. – Co takiego zrobiłaś? Popatrzyłam na nią z przerażeniem. – Robiłam naprawdę złe rzeczy. A najgorsze jest to, że nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek przestanę. – Nie jesteś taka zła, jak ci się wydaje. Cokolwiek zrobiłaś, Caleb dalej będzie cię kochał. Tylko musisz mu na to pozwolić. I, co ważniejsze, musisz odwzajemniać jego miłość. Pół roku później przeprowadziłam się z akademika do własnego mieszkania. Pozostał mi już tylko
jeden semestr nauki i nie mogłam się doczekać, kiedy się skończy. Caleb i ja zaczęliśmy ostrożnie rozmawiać o tym, by zamieszkać razem, gdy skończę studia. Przez ostatnie pół roku pracował w firmie ojczyma i widywaliśmy się coraz rzadziej. Postanowiliśmy wyjechać na weekend. Gdzieś blisko, gdzie moglibyśmy wylegiwać się na słońcu i leniuchować. Padło na Daytona Beach. Uzgodniliśmy, że przyjedzie do mnie po pracy. Zaraz po powrocie z zajęć spakowałam się i zaczęłam odliczać czas do jego przyjazdu. Położyłam torbę podróżną u stóp i siedziałam, nerwowo splatając i rozplatając dłonie. Chciałam, żeby ten weekend był idealny. Odwiedziłam sklep Victoria's Secret i wybrałam bieliznę, która moim zdaniem mogła się spodobać Calebowi. Dzisiejsza noc miała być t ą n o c ą. Chodziliśmy ze sobą od półtora roku i wreszcie to miało się stać. Cammie wydała okrzyk radości, kiedy jej o tym powiedziałam. – Nareszcie, ty głupia krowo. – Podała mi paczkę prezerwatyw. – Wiesz, jak się z tym obchodzić? Bo jak nie, to mogę ci udzielić instrukcji. – Gdybym potrzebowała rad zdziry, zadzwoniłabym na sekstelefon – powiedziałam, wyrywając jej prezerwatywy. Oddała mi je ze śmiechem. Caleb nie przyszedł. Dzwoniłam na jego komórkę, ale przełączało mnie na pocztę głosową. To było do niego niepodobne. Nigdy się nie spóźniał, wszędzie się zjawiał co najmniej dziesięć minut przed czasem. Starałam się nie myśleć o tym, że miał wypadek, ale ostatecznie strach zwyciężył. Zadzwoniłam do szpitala, jednak poinformowano mnie, że nie przywieziono do nich żadnej osoby odpowiadającej mojemu opisowi. Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do jego rodziców, ale przypomniałam sobie moje ostatnie spotkanie z nimi i zrezygnowałam. Odłożyłam telefon i zaczęłam obgryzać paznokcie. Została tylko jedna możliwość. Zasiedział się w pracy i stracił poczucie czasu. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Jego praca była tak wymagająca, że czasami zapominał o naszym spotkaniu. Kiedyś zapomniał nawet, że mamy kupić krasnale ogrodowe dla uczczenia naszej półtorarocznej znajomości. Nie byłam zła. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Po prostu pojadę do jego biura i przypomnę o swoim istnieniu. Wzięłam kluczyki i zbiegłam po schodach. Biurowiec, w którym mieściła się firma Fossy Financial, znajdował się w Fort Lauderdale, w rejonie słynącym z cukierni, dwie przecznice za Bonjour Bakery, w której Sylwester Stallone kupował croissanty po siedem dolców za sztukę. W budynku tym znajdowały się również siedziby innych renomowanych firm, więc oczywiście dostępu do niego strzegł ochroniarz. Popatrzył na mnie przez zapuchnięte powieki, które sugerowały, że poprzedniego wieczoru przesadził z alkoholem, i chrząknął znacząco. – Zamknięte – burknął gniewnym głosem. – To dlaczego drzwi są otwarte? – zapytałam zaczepnym tonem, przyglądając się kilku osobom
kręcącym się w holu. Kobiety miały na sobie jedwabne suknie, a mężczyźni smokingi szyte na miarę. Scena jak z Dynastii. – Na czwartym piętrze odbywa się przyjęcie – powiedział ochroniarz. – To prywatna impreza. Osobom postronnym wstęp wzbroniony. Na czwartym piętrze pracował Caleb. Ogarnęły mnie złe przeczucia. Nic nie wspominał o żadnej imprezie. To prawda, w tym tygodniu był wyjątkowo zajęty, ale jak mógł zapomnieć o czymś takim? – Tak się składa, że też zostałam zaproszona na to przyjęcie w Fossy – powiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi jak najbardziej nadęty ton. – Naprawdę? Nie wydaje mi się. – Ochroniarz popatrzył na moje dżinsy i koszulkę. – Moje nazwisko figuruje na liście zaproszonych – powiedziałam szybko. Nawet nie wiedziałam, czy taka lista istnieje. – Ava Lillibet. Proszę sprawdzić. Ava była koleżanką Caleba z pracy. Często wspominał o jej okropnym oddechu przesyconym czosnkiem i sztucznych cyckach wielkości melonów. Na wszelki wypadek wypięłam pierś. Nie myliłam się co do tej listy. Chwilę później ochroniarz o spuchniętych powiekach popatrzył na kartkę i znalazł nazwisko, które podałam. – No dobrze, pani Lillibet. Może pani wejść. Nie patrząc na niego, odwróciłam się i ruszyłam do windy. Miałam nadzieję, że prawdziwa pani Czosnkowy Oddech nie przyjdzie. Jazda windą była udręką. Gdy tylko usłyszałam dzwonek i drzwi się rozsunęły, wybiegłam z niej, o mało nie potykając się o własne stopy. W następnej chwili otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Ani śladu biurek, faksów czy pracowników o nieruchomych twarzach. Wszędzie stały elegancko nakryte stoliki ze świeczkami i błyszczącymi kryształowymi kieliszkami. Wszystkie okna odsłonięto, ukazując imponujący widok na szlak wodny Fort Lauderdale. Salę zapełniali pięknie ubrani ludzie, a wokół nich krążyli kelnerzy w białych rękawiczkach z tacami z kawiorem. Przywarłam plecami do najbliższej ściany i zaczęłam rozglądać się dookoła, szukając twarzy Caleba. Nigdzie go nie było. Nie zabawiał rozmową sekretarek, które zawsze kazały mi za długo czekać, ani ojczyma krążącego z uśmiechem od jednego inwestora do drugiego. Poczułam niepokój. A jeśli czeka już na mnie w mieszkaniu, a ja tutaj myszkuję jak jakaś paranoiczka? Najlepiej jak najszybciej się stąd wynieść, zanim wyjdę na idiotkę. Ruszyłam w stronę tabliczki z napisem „Wyjście”. Miałam nadzieję, że znajdę tam schody. Co prawda będę musiała przejść korytarzem, przy którym znajdują się gabinety, ale raczej niemożliwe, żeby ktoś w nich był, skoro obok odbywa się impreza. Byłam już prawie na końcu korytarza, jakieś trzy kroki od schodów, gdy usłyszałam jego głos. Przebił się przez muzykę Chopina i narastający gwar. Zatrzymałam się i nadstawiłam uszu. Mojej uwagi nie przykuły słowa, ale ton, jakim były wypowiadane – sugerował zażyłość. Zbliżyłam się do zamkniętych drzwi jego gabinetu i usłyszałam
gardłowy kobiecy śmiech. Moje serce wrzuciło trzeci bieg. – Chcesz się przekonać? – zapytała kobieta kokieteryjnie. Dobrze to słyszałam, chociaż drzwi miały pewnie z pięć centymetrów grubości. Odsunęłam się od nich i znów słyszałam głównie Chopina. O c z y m się przekonać? Wstrzymałam oddech i ponownie zbliżyłam ucho do drzwi. Czy naprawdę chciałam wiedzieć? „Niektórych rzeczy lepiej nie ruszać”, mawiała moja mama. Przycisnęłam policzek do drzwi. Nikt już za nimi nie rozmawiał. Cokolwiek tam się działo, odbywało się to po cichu. Cofnęłam się o krok. Za chwilę nastąpi wejście szalonej dziewczyny. Nie będę krzyczeć. Okażę klasę i spokój. Chwyciłam gałkę, przekręciłam ją i otworzyłam drzwi. Scena, jaką ujrzałam, na zawsze pozostała w mojej pamięci. Zmieniła wszystko. Wszystko zniszczyła. Wszystko pogrzebała.
14 Teraz
Wyjeżdżam. Nie chcę być w pobliżu, kiedy Caleb wróci do Leah. Nie biorę wiele – tylko kilka książek i albumów fotograficznych, które należały do mojej mamy. Wszystko inne zostało zniszczone. Wkładam rzeczy i Pickles do samochodu. Zostawiam pudełko z pamiątkami po panu X na środku stolika razem z kopertą ze zdjęciami, które ukradła Leah. Włożyła do tej koperty pięć banknotów studolarowych... Je również zostawiam. Jeśli mam to skończyć, muszę skończyć definitywnie. Nie będę już więcej taszczyć dupereli, które mają moc roztapiania mojego twardego serca. Przed wyjściem z domu trzymam w dłoni naszą monetę. Cholerny miedziak. Cholerny Caleb. Zaciskam na niej palce tak mocno, jak tylko mogę, aż pięść robi się biała i jestem pewna, że słowa „skradnij pocałunek” odcisną się na mojej skórze. Potem rozwieram pięść i pozwalam monecie upaść na dywan. Wsuwam pod drzwi Rosebud pożegnalną kartkę, na której napisałam, że dostałam pracę w Kalifornii, i przyrzekam, że odezwę się do niej, gdy tylko stanę na nogi. Zostawiam klucze w agencji najmu i ruszam. Kiedy mój samochód wjeżdża na I-95, czuję, że ciężar spada mi z serca, a gdy przekraczam granicę Georgii, czuję się wolna. Całkowitą ulgę odczuwam jednak dopiero wtedy, gdy Cammie zarzuca mi ramiona na szyję. – Witaj w Teksasie, moja najlepsza kumpelko. – Uśmiecha się i całuje mnie w policzek. – Pora rozpocząć nowe życie.
Kiedyś
Wiatr uderzał gniewnie o samochód, jakby protestował, że nie został wpuszczony do środka. Na rozbitej przedniej szybie zbierały się płatki śniegu, pokrywając warstwą bieli zabarwioną na czerwono szklaną pajęczynę. Na przednich fotelach siedziały dwie zakrwawione postacie, obie nieprzytomne, kierowca cały we krwi. Nie wezwano karetki, bo z powodu śnieżycy nikt jeszcze nie zauważył wypadku. Pasażer, odzyskawszy przytomność, jęczał i trzymał się za głowę. Kiedy oderwał od niej
rękę, na koniuszkach palców ujrzał krew. Rozejrzał się po ciemnym wnętrzu samochodu, zastanawiając się, gdzie jest i kim jest zakrwawiony mężczyzna obok. Przesunął dłonią po drzwiach, szukając klamki. Szarpnął za nią, ale się nie poruszyła. Nagle uświadomił sobie to, z czego początkowo nie zdawał sobie sprawy: samochód został zgnieciony niczym puszka coli. Odpiął pas bezpieczeństwa i zaczął szukać w kieszeniach telefonu. Kiedy go znalazł, zadzwonił na 911. Odebrała operatorka. – Mieliśmy wypadek – powiedział, nie poznając własnego głosu. – Nie wiem, gdzie jesteśmy. „Ani kim jestem”, chciał dodać, lecz tego nie zrobił. Odłożył telefon i chwycił się za głowę. Kiedy tylko ratownicy namierzą, skąd dzwonił, przyjedzie tu karetka. Czekał, trzęsąc się z szoku lub zimna, nie miał pewności. Starał się nie patrzeć na mężczyznę obok. Czy to był jego przyjaciel? Ojciec? Brat? Kiedy kątem oka zobaczył na szybie odbicie reflektorów, domyślił się, że przybyła pomoc. Rozległy się głosy i trzask drzwi. Jacyś ludzie zaczęli wyciągać go z samochodu. – Musimy użyć nożyc do karoserii – usłyszał głos strażaka. Ktoś zaświecił mu w oczy, ktoś inny owinął go pomarańczowym polarem. Położyli go na noszach. Śnieg padał mu na twarz. Dobiegający z daleka głos zapytał go o imię. Pokręcił głową, zastanawiając się, czy jakiegoś nie wymyślić. Całkiem fajne wydawało mu się imię Josh. Mógł powiedzieć, że ma właśnie tak na imię, jednak tego nie zrobił. Zastanawiał się, czy mężczyzna obok niego żyje, a potem usłyszał syrenę drugiej karetki i odgłos hamowania kół na żwirze. Leżał na wznak i ze wszystkich sił usiłował sobie coś przypomnieć... Udało mu się. Dobre i złe wydarzenia z przeszłości wsączyły się z powrotem do jego mózgu niczym ciepła woda przez popękany lód. Wzdrygnął się, przypominając sobie o tym, czego wolałby nie pamiętać. Ratownik zapytał go, czy wszystko w porządku. Pokiwał głową, chociaż nie był pewien. Pomasował skronie, marząc o tym, by niczego nie pamiętać. O wiele łatwiej by mu było, gdyby jego umysł był jak tablica, z której można wszystko zetrzeć gąbką. Najmniejszych śladów szczęścia i nieszczęścia, tylko nowy start. Karetka się zatrzymała, dłonie w rękawiczkach otworzyły drzwi. Został wyciągnięty na dwór, przejechał przez drzwi, a potem ruszył korytarzami oddziału ratunkowego. W końcu zatrzymał się w pustej białej sali, by czekać na rezonans magnetyczny. Milczał. Do sali wszedł lekarz. Hindus o sympatycznej twarzy. Na palcu serdecznym miał złotą obrączkę z trzema rubinami. Z identyfikatora wynikało, że nazywa się Sunji Puni. Zastanawiał się, czy doktor Puni jest szczęśliwy i czy te trzy czerwone kamienie symbolizują jego dzieci. – Ma pan wstrząśnienie mózgu – odezwał się lekarz. Mówił z silnym obcym akcentem. – Chcę przeprowadzić dalsze badania, żeby się upewnić, że nie doszło do poważniejszych obrażeń. Ratownicy twierdzą, że nie może pan sobie przypomnieć, kim jest.
Nic nie powiedział, wpatrywał się tylko w biały sufit, jakby to było dzieło sztuki. – Może mi pan powiedzieć, jak się pan nazywa? Milczał, a jego spojrzenie wciąż błądziło. – Proszę pana? Wie pan, kim pan jest? – Lekarz sprawiał wrażenie zaniepokojonego, jego głos był wyższy o oktawę niż przed chwilą. W i e m! W i e m, wołał w myślach. Odwrócił głowę i spojrzał w czarne oczy lekarza. I wtedy coś postanowił. Będzie się z tym wiązało mnóstwo problemów, ale nic go to nie obchodziło. Wiedział tylko jedno: musi ją znaleźć. – Nie – powiedział Caleb Drake. – Zupełnie nic nie pamiętam.
Minął rok
Minęły dwa lata
Trzy lata...
Cztery
15 Mijają cztery lata. Smakują jak tektura. Jestem inna. Żyję w bardzo odległej galaktyce. W układzie słonecznym o nazwie Jestem Tak Daleeeko. Pan X jest ledwie wspomnieniem. Kurczę, nawet nie mam pewności, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę. Poszłam na studia prawnicze, skończyłam je, dostałam pracę w dużej kancelarii... Po studiach kupiłyśmy z Cammie dom. Zainwestowałam w niego resztki pieniędzy z polisy ubezpieczeniowej mojej mamy. Całe szczęście, że udało mi się od razu zdobyć pracę, bo na koncie bankowym zrobiło się pusto. Dużo z Cammie pijemy, jeszcze więcej jemy, a potem cały wolny czas spędzamy na siłowni, spalając alkohol i restauracyjne żarcie. Cammie pracuje jako dekoratorka wnętrz, to właściwie wymarły zawód w dzisiejszych czasach, ale jakoś udało się jej załapać do ekipy, która urządza domy prawdziwych bogaczy. Dobrze nam się wiedzie. Wygrywam większość prowadzonych przez siebie spraw. Moja umiejętność naginania prawdy bardzo się przydaje w tym zawodzie. Miesiąc temu zadzwoniła do mnie moja dawna szefowa Bernie. Chce, żebym u niej pracowała, mówi, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, uczyni mnie swoją wspólniczką. Cammie i ja opijamy to cały tydzień. Cammie od lat marudzi, że chciałaby wrócić na Florydę. Jej zdaniem najwyższy czas, żebym zmierzyła się z tym wyzwaniem. Mówi, że tam pasuję. Teksas jest dla miłych ludzi, twierdzi. Ty zaś jesteś karierowiczką bez skrupułów. Odnajdziesz się w tym środowisku. Postanawiamy sprzedać dom i przenieść się na Florydę. Wspominałam już, że mam chłopaka? No nie, raczej faceta. Jest wspaniały. Mówi mi, że najpierw spróbujemy związku na odległość, a potem przeniesie się do mnie. Wierzę mu. Chce się ze mną ożenić, ciągle to powtarza. W to również wierzę. Pakuję swoje rzeczy do wynajętej ciężarówki i razem z Turnerem, moim facetem, jedziemy przez trzy stany, słuchając największych przebojów z lat osiemdziesiątych. Cammie dzwoni co pół godziny, żeby sprawdzić, co u nas. Ma się przeprowadzić za kilka tygodni. Pewnie będzie potrzebowała trzech ciężarówek. Kiedy prowadzę, Turner masuje mi kark. Po prostu supergość. Przed moim nowym mieszkaniem,
którego nie będę dzielić z Cammie, czekają już tragarze. Turner wynajął ich do pomocy, dzięki czemu nie musimy robić tego sami. Mnie by to nie przeszkadzało, ale mój facet nie lubi brudzić sobie rąk. Po wyjściu tragarzy chodzę z pokoju do pokoju i podziwiam widoki rozciągające się za oknami. Z okna wychodzącego na południe widzę odległy ocean, a z zachodniego – dachy wszystkich domów w odległości dwóch kilometrów. Mieszkanie położone jest w Sunny Isles Beach i kosztowało więcej, niż moja mama zarobiła przez całe swoje życie. Jestem dobrym adwokatem, bo umiem kłamać jak z nut. Życie potoczyło się tak, jak zawsze chciałam. No, może oprócz... No nic. Mówiłam już, że uwielbiam swoje mieszkanie? Turner i ja ochrzcimy je tej nocy. Jupi! Mój facet jest bardzo przystojny. Wysoki, o oliwkowej cerze. I pretensjonalny. Ciągle chodzi w koszulach od garnituru. Nie żartuję, naprawdę. Podobnie jak ja jest prawnikiem, więc wiele nas łączy. Na przykład prawo nieruchomości... Ach, zapomniałabym: tak jak ja nie cierpi koszykówki. Super, nie? Poznałam go na egzaminie adwokackim. Chciał pożyczyć ode mnie ołówek. Co za kretyn przychodzi na egzamin bez ołówka, pomyślałam. Podałam mu go, ale on dalej się na mnie gapił. – Co jest? – zapytałam, nawet nie próbując ukryć zniecierpliwienia. – Przydałby mi się też twój numer telefonu. – Wyjaśnił to w tak bezpośredni sposób, że mu go dałam. Doceniłam jego tupet. Jestem szczęśliwa. Zamawiamy sushi, czy też raczej ja zamawiam, ponieważ Turner nie tknie „surowej ryby”. Chodzę po moim nowym mieszkaniu w jednym z jego T-shirtów, bo jeszcze nie zdążyłam rozpakować swoich rzeczy. Uprawiamy seks. Nazajutrz rano zabiera mnie do salonu BMW i kupuje mi samochód jako prezent na nowe mieszkanie. Wie, jak zaskoczyć dziewczynę, co? O szóstej wieczorem ładujemy się do mojego nowego czerwonego samochodu sportowego i zawożę go na lotnisko w Fort Lauderdale. Całujemy się na pożegnanie. – Uda się, zobaczysz – mówi mi. – Skąd wiesz? – odpowiadam, wygładzając klapy jego marynarki. – Bo się pobierzemy. – Serio? – mówię z udawanym zdziwieniem. Te słowa to taki nasz rytuał. – Serio – potwierdza, a potem klęka przede mną i wyjmuje z kieszeni pudełko z pierścionkiem. Wracam do domu zaręczona. Przez całą drogę wpatruję się w ten pierścionek, jakby miał mnie ugryźć. To wielki kamol od Tiffany'ego. Z czymś mi się kojarzy, ale nie mogę sobie przypomnieć z czym, bo przecież „jestem tak daleeeko”. Zdałam egzamin adwokacki stanu Floryda, więc bez przeszkód mogę rozpocząć pracę w kancelarii Spinner i Partnerzy. Sekretarka zachwyca się moim pierścionkiem. Wypytuje o Turnera, o to, czym się zajmuje, jak wygląda. Ma niewielką szparę między zębami. Wpatruję się w nią, gdy wymienia
imiona swoich dwóch piesków rasy cockapoo: Melody i Harmony. Potem wyznaje, że z ogródka jej babci w biały dzień skradziono krasnale ogrodowe. W biały dzień! Tyle że to w Boca Raton. Składam jej wyrazy współczucia w związku z krasnalami i umawiam się na spotkanie mojej Pickles z Melody i Harmony. Kiedy pierwszy raz siadam za swoim biurkiem, czuję się spełniona. Zdążyłam już rozpakować rzeczy, wymienić prawo jazdy na florydzkie i zrobić zakupy, a wczoraj odwiedziłam grób mojej mamy, żeby opowiedzieć jej o swoich zaręczynach. Z pewnym zaskoczeniem uświadamiam sobie, że właśnie rozpoczęłam nowe życie, po czym zwieszam głowę i płaczę, bo w rzeczywistości to moje stare życie, tyle że w innej wersji. Dzwonię do Cammie i mówię jej, że popełniłam wielki błąd, przeprowadzając się tutaj. Wielki. Ogromny. Słucha moich szlochów, a potem mówi, że jestem głupia, że przyjedzie za trzy tygodnie, żebym do tego czasu się trzymała, i że wszystko się ułoży. – Masz rację – wzdycham, ale nie wierzę w to ani przez chwilę. Jednak faktycznie wszystko się układa. Na początku z pewnym niepokojem przyzwyczajam się do nowej rutyny. Cztery lata temu przybyłam do Teksasu praktycznie z pustymi rękami. Zbudowałam tam zupełnie nowe życie, wypełniłam szafki nowymi talerzami i szklankami, a w korytarzu powiesiłam nową reprodukcję zdjęcia Thomasa Barbeya. Nic nie przypominało mi o Florydzie. Teraz w swoim nowym florydzkim domu włączam te same lampy, które były częścią mojego teksańskiego życia, i robię herbatę w tym samym czajniku. To trochę dezorientujące. Ale ze wszystkimi nowościami trzeba się oswoić. Po dwóch tygodniach Sunny Isles Beach staje się moim domem, kancelaria Spinner i Partnerzy miejscem pracy, a Publix przy Czterdziestej Drugiej Ulicy – moim sklepem spożywczym. Tydzień później, zgodnie z ustaleniami, przyjeżdża Cammie z Pickles. Mieszka u mnie przez miesiąc, a potem przeprowadza się do swojego mieszkania, które jest oddalone od mojego o pół godziny jazdy. Czy wspominałam już o tym, że Cammie nie przepada za Turnerem? Twierdzi, że jest tak przewidywalny jak okres dziewicy. Nie to, że go nienawidzi, ale zdecydowanie mogłaby się obyć bez niego, co przypomina mi przy wielu okazjach. Ja tam go lubię. Naprawdę lubię. Odwiedza mnie co dwa tygodnie, a czasami nawet częściej, jeśli pozwala mu na to grafik. Zawsze przywozi Pickles swoje stare skarpetki do zabawy. Pies rozrywa je zwykle w jakieś dwie godziny. Trochę denerwują mnie te jego prezenty, zwłaszcza gdy zaczynam znajdować kawałki zaślinionej wełny między poduszkami kanapy. Wolałabym, żeby zamiast tego kupił Pickles jakiś gryzak. Proponuję to pewnego wieczoru, gdy jedziemy do nowej restauracji na południu. Temperatura spadła i powietrze wlatujące przez otwarte okna samochodu jest chłodne. Przypomina mi się pewna ciepła zima dawno temu. – Gryzaki to specjalne kości do gryzienia – mówię lekko znudzonym i obojętnym głosem. –
Pickles je lubi. – Nie ma sprawy, kotku. – Turner kładzie rękę na moim kolanie i zaczyna kiwać głową, słuchając muzyki z radia. Ma naprawdę kanciasty gust muzyczny. Po prostu kanciasty. Nucę pod nosem piosenkę z serialu o SpongeBobie Kanciastoportym i patrzę za okno. W tej samej chwili zamieram. Turner spogląda na mnie z niepokojem. – Co się stało, kotku? – pyta, zwalniając. Nie cierpię, gdy mówi do mnie „kotku”. – Nie, nic. – Uśmiecham się przez łzy. – Po prostu chwycił mnie skurcz w nodze. Zaczynam masować łydkę. Ale to zupełnie nie o to chodzi. Kiedy patrzyłam przez okno, mój wzrok przyciągnęły mrugające kolorowe światła. Gdy się na nich skoncentrowałam, serce podeszło mi do gardła. Lodziarnia Jaxsona... Zupełnie jakby nagle otworzyły się drzwi i wytoczyły wszystkie wspomnienia, które za nimi chowałam. Miedziak, pocałunek, basen... Wszystko, co dawno temu posłałam do diabła. Nie mam najmniejszej ochoty opatrywać dzisiaj krwawiącego serca. – Może pójdziemy tam na kolację? – proponuję, siląc się na radosny ton i pokazując lodziarnię. Turner gapi się na mnie jak na wariatkę, którą zresztą jestem. – Tam? – upewnia się, patrząc na lodziarnię z takim obrzydzeniem, że aż się wzdrygam. – A czemu nie? Nie masz już dosyć tych eleganckich restauracji, do których ciągle chodzimy? Spróbujmy czegoś innego. No, nie daj się prosić... – Wydymam usta w ryjek. Zwykle tak to na niego działa, że bez problemu stawiam na swoim. Wzdycha przesadnie głośno i skręca do centrum handlowego. Zastanawiam się, co ja właściwie wyprawiam i dlaczego tak bardzo zależy mi na tym, żeby się ukarać. Chyba chcę udowodnić sobie, że to tylko pierwsza lepsza lodziarnia, pozbawiona magii i romantyzmu. Przede wszystkim jednak zamierzam dowieść, że mogę przebywać w miejscu, z którym wiąże się tyle wspomnień, i nie skończy się to załamaniem. Czeeeść, Jaxson. Prawie nic tu się nie zmieniło przez te siedem lat. Właściwie brakuje tylko Harlowa. Jego zdjęcie wisi na ścianie przy kasie. Pod nim widzę daty: 10 sierpnia 1937 – 17 marca 2006. Uśmiecham się ze smutkiem, kiedy do stolika prowadzi nas nastolatka żująca gumę. Nie ma w ogóle klasy, myślę z żalem. – Ładniutko tutaj – zauważa sarkastycznie Turner, podczas gdy patrzę na pechowy i szczęśliwy stolik. – Cicho bądź. Przestań zachowywać się jak snob.
Momentalnie łagodnieje. – Przepraszam, kochanie – mówi, chwytając mnie za ręce. – Postaram się nie mieć uprzedzeń, dobrze? Tym razem „kochanie”. Kiwam głową i zaczynam przeglądać menu. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. W każdym razie nie trzęsę się, nie płaczę, nic z tych rzeczy. Może naprawdę już się wyleczyłam. Jemy kolację, a potem zamawiamy deser. Usiłuję nie myśleć o rozmowie z Calebem sprzed lat, ale od czasu do czasu przypominam sobie jakieś zdanie. „Bardziej zależało mi na poznaniu ciebie niż na wygraniu kolejnego meczu”. Szybko odpędzam te myśli i spoglądam na mojego wspaniałego narzeczonego, który tego wieczoru poświęcił się dla mnie i zapomniał o swoich wysokich wymaganiach względem lokali gastronomicznych. Szczęściara. Prawdziwa ze mnie szczęściara. Wychodząc, zatrzymuję się przy prasie do monet, a serce zaczyna mi szybciej bić. Mam nadzieję, że Turner to zauważy i zrobi coś miłego i romantycznego. On jednak wychodzi bez słowa. Wlokę się za nim rozczarowana. Tej nocy nie uprawiam z nim seksu. Tydzień później rozlega się pukanie do drzwi mojego gabinetu. – Pani Kaspen? – mówi sekretarka. – Pani Spinner chce, żeby pani do niej przyszła. O kurczę! Bernie może mnie przejrzeć. Wygładzam spódniczkę od Diora. Lubię kupować drogie rzeczy. Jeśli mam na sobie coś, co kosztuje więcej niż moja miesięczna pensja, przynajmniej czuję, że moje gnijące cielsko jest ładnie opakowane. Idę do jej gabinetu, ćwicząc minę pod tytułem „życie jest świetne”. Pukam, a ona woła, żebym weszła. – Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość – mówi. Ta sama stara Bernie co zawsze: nigdy nie traci czasu na wstęp, od razu przechodzi do rzeczy. Wskazuje mi jedno z krzeseł z tapicerką w krowie łaty. Siadam i zakładam nogę na nogę. – Którą chcesz najpierw usłyszeć? – pyta. Bernie ma teraz poprzetykane siwizną włosy i partnerkę o imieniu Felecia. – Dobrą – odpowiadam i zagryzam wargi. Zła wiadomość w wykonaniu Bernie może właściwie oznaczać wszystko, począwszy od: „Zamykam firmę, żeby zacząć hodować gąsienice”, a skończywszy na: „Zgubiłam numer do moich ulubionych delikatesów”. Muszę mieć trochę czasu, żeby się przygotować psychicznie. – Dobra wiadomość – zaczyna – jest taka, że przydzielam ci pierwszą dużą sprawę. I wierz mi, Olivio, ona jest naprawdę duża. – No... dobrze... – mówię, czując, jak ogarnia mnie coraz większe podniecenie. Mam ochotę zerwać się z krzesła i zatańczyć z radości.
– Co to za sprawa? – pytam spokojnie. – Czy słyszałaś kiedykolwiek o niewielkiej firmie farmaceutycznej OPI-Gem? – pyta. Kręcę głową. – Są stosunkowo nowi na rynku. Pół roku temu wypuścili lek o nazwie Prenavene. Trzy miesiące później odnotowano dwadzieścia siedem przypadków ataku serca u osób, którym go podawano. Dwie z tych osób były poniżej trzydziestego roku życia i wcześniej nie miały poważniejszych problemów zdrowotnych. Wszczęto dochodzenie i federalni dokopali się niezłego gówna. – Jakiego rodzaju... gówna? – pytam. – Podczas testów okazało się, że lek wywołał zakrzepicę u trzydziestu trzech procent szczurów. Trzydziestu trzech procent, Olivio! Masz pojęcie, ile to jest? No bez jaj! Wzdrygam się. Jak na lesbijkę niezwykle często odwołuje się do męskich genitaliów. – W każdym razie jest to na tyle dużo, żeby Agencja Żywności i Leków wstrzymała produkcję leku, zanim został wprowadzony na rynek. Bernie rzuca mi opasłe akta. – Jakim cudem wprowadzili lek na rynek bez zgody agencji? – pytam. – No właśnie o to chodzi, że dostali zgodę. Sfałszowali dane. Prenavene jest zamiennikiem leku oryginalnego. Do testów dostarczyli lek oryginalny. No tak, stary numer. – Dlaczego jednak OPI w ogóle podejmowało tak duże ryzyko po tym, co wykazały wewnętrzne testy? Musieli wiedzieć, że w końcu wszystko się wyda. – Oszustwa w badaniach klinicznych są zwykle bardzo trudne do wykrycia. W większości przypadków wychodzą na jaw tylko z powodu nadzwyczajnego niedbalstwa zamieszanych w nie osób. – Hmmm... – Ale to nie nasza sprawa – mówi Bernie, odbierając mi akta i zastępując je innymi. – Dyrektor generalny firmy i zarazem jej współzałożyciel miał rozległy zawał i zmarł jakieś dwa tygodnie temu. I wtedy uwaga wszystkich przeniosła się na jego córkę, dwudziestokilkuletnią rozpieszczoną gówniarę po prestiżowych studiach, która z wielką chęcią podpisywała wszelkie papierki. – Jakie zajmuje stanowisko? – pytam. – Wiceprezesa do spraw zasobów ludzkich. Prokurator okręgowy zawziął się na nią. W chwili, gdy rozmawiamy, właśnie kończy zbieranie dowodów. – Co na nią ma? – Kartkuję akta, wczytując się w nudny prawniczy żargon. – Jej podpis widnieje na formularzach, które wysłano do agencji, a to oznacza, że nadzorowała cały projekt. Wiedziała, że testowali oryginalny lek, a nie Prenavene. Gwiżdżę cicho, słysząc te słowa. Oskarżenie ma cholernie mocne dowody. Rzucam akta na biurko.
– I to jest właśnie ta zła wiadomość – mówi Bernie z ponurą miną. – Ona jest winna, przyznała nam się do wszystkiego. Ponownie sięgam po akta. – Chcemy podjąć ryzyko – ciągnie moja szefowa, bawiąc się długopisem. – Gdy sprawa trafi do mediów, o naszej kancelarii zrobi się głośno. – Pytanie brzmi: dlaczego przydzielasz tak poważną sprawę nowicjuszce? – Z dwóch powodów. Pierwszy: bo cię lubię. Drugi: klientka prosiła właśnie o ciebie. – Co? Jak to? Wygrałam wiele spraw w Teksasie, ale żadna z nich nie była na tyle głośna, by zwróciła na mnie uwagę. Byłam raczej nieznaną prawniczką. – Zależało jej właśnie na tobie. – Jak się nazywa? – pytam, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. – Smith, Johanna Smith. – Pierwsze słyszę. – Mogła przeczytać o twoich sprawach w Teksasie albo może polecił cię twój poprzedni klient... Tak czy owak, dostałaś tę sprawę. Nie spieprz tego. Wracam do swojego gabinetu, przyciskając akta do piersi. Czy jestem na to gotowa? Jeśli wygram tę sprawę... poprawka: jeśli wygram tę n i e m o ż l i w ą d o w y g r a n i a sprawę, awansuję do roli wspólnika... Zaszywam się w gabinecie na resztę popołudnia i wciąż od nowa czytam akta, aż w końcu litery się zamazują i zaczyna mi pękać głowa. Moja sekretarka już wyszła razem z większością innych pracowników. W drodze do samochodu kiwam głową sprzątaczce, a w myślach opracowuję rozmowę, którą rano przeprowadzę z Johanną Smith. Cholera! Ta sprawa chyba mnie przerasta. Jadąc do domu, dzwonię do Turnera i opowiadam mu o wszystkim. Nie robi wrażenia zachwyconego. – Bo ja wiem, Olivio... Prokurator będzie mocno atakował tę dziewczynę. Jesteś przygotowana na to, żeby przegrać swoją pierwszą dużą sprawę? – Dzięki, że we mnie wierzysz – warczę do słuchawki. – Słuchaj, naprawdę w ciebie wierzę, ale to ciężkie zadanie. Prokurator ma silne dowody przeciwko niej. Jeśli przegrasz, możesz zapomnieć o zostaniu wspólnikiem. Ale z niego dupek. Kłamię, że mam szefową na drugiej linii, i rozłączam się ze łzami w oczach. – To moja życiowa szansa! – krzyczę do samochodu, który jedzie przede mną. – I zamierzam ją wykorzystać! Kiedy o siódmej rano przyjeżdżam do kancelarii, okazuje się, że na moim miejscu parkingowym stoi ciemnografitowy jaguar. Parkuję kilka metrów dalej i ruszam do wejścia, zastanawiając się, kto odważył się stanąć na miejscu podpisanym moim nazwiskiem. Sekretarka wita mnie kubkiem kawy,
po czym zastawia wejście do mojego gabinetu. – Musi pani o czymś wiedzieć, zanim pani tam wejdzie – mówi, gdy piję łyk z mojego różowego kubka. – Dosypałaś mi trucizny do kawy? – pytam, patrząc na nią. – Nie, ale... – W takim razie możesz mi to powiedzieć w czasie, gdy będę włączała komputer. – Mijam ją i naciskam klamkę. W moim gabinecie jest jakiś facet. Najpierw widzę jego plecy. Przygląda się dyplomom i zdjęciom, które wiszą na ścianie. Patrzę zdziwiona na sekretarkę, a ona mówi bezgłośnie: „mąż Johanny Smith”, po czym dyskretnie wychodzi. Ma szminkę na zębach. – Panie Smith – odzywam się spokojnym głosem, choć jestem trochę wytrącona z równowagi. Miałam się spotkać z nimi za dwie godziny. Odwraca się do mnie powoli. Ma szary garnitur, białą koszulę rozpiętą pod szyją i złotą opaleniznę. Oblewam się kawą. – Tak naprawdę to Drake – mówi rozbawionym głosem. Cofam się, próbując złapać oddech. Przywieram plecami do ściany. – Niespodzianka – dodaje i śmieje się z mojej miny. Odsuwam się od ściany, bo wyglądam jak ofiara napaści, i próbuję jak gdyby nigdy nic podejść do swojego biurka. Siadam na fotelu i patrzę na niego. Widzę go jak za mgłą. – Co jest, do cholery? – mówię. Nie licząc innego uczesania i paru zmarszczek przy oczach, wygląda dokładnie tak samo jak kiedyś. – Szukałem cię. – Tak? – Przez rok po twoim wyjeździe... – Widocznie niezbyt usilnie – odpowiadam, chociaż wiem, że to nieprawda. Rok po tym, jak wyjechałam, Bernie zadzwoniła z wiadomością, że jakiś facet wydzwania do jej kancelarii, pytając o moje obecne miejsce pobytu. Powiedziała, że ma brytyjski akcent. – Ożeniłem się z nią. – Z kim? – Z Leah. – Myślałam, że jesteś mężem Johanny Smith? – Kręci mi się w głowie. – Leah to jej drugie imię, zawsze go używała. A do tego po ślubie pozostała przy swoim nazwisku. Johanna Leah Smith.
Słowo „ślub” dzwoni w mojej głowie. Wydaje mi się strasznie brzydkie. A więc Caleb się ożenił. Był po ślubie. Założył rodzinę. – Caleb... – Ledwo udaje mi się wykrztusić to imię. – Dlaczego tu przyszedłeś? Albo lepiej nie odpowiadaj. Po prostu stąd wyjdź, do cholery. – Podnoszę głos i wstaję. – Chciałem zobaczyć się z tobą i pogadać przed tym wszystkim. Ponownie siadam. – To ty chciałeś, żebym wzięła sprawę Leah? – Kiwa głową. – Nie. Nie ma mowy. Nigdy. Nie. Może Leah nie opowiedziała mu o tym, co zrobiłam. Może on myśli, że po prostu wyjechałam. Może ciągle nie wróciła mu pamięć! – A właśnie że tak – mówi. – Zrobisz to. Leah jest winna, a ty nie masz sobie równych, jeśli chodzi o kłamstwa i mataczenie. No dobrze, chyba jednak mu powiedziała. Prycham i odwracam wzrok. – Niby dlaczego miałabym wygrać tę sprawę dla ciebie? – Uśmiecham się kpiąco, odchylając się na fotelu. – Jesteś mi to winna – odpowiada z uśmiechem. – Wiem, że nie masz sumienia, ale biorąc pod uwagę to, co mi zrobiłaś, i to d w a r a z y, musisz nam pomóc. – W końcu powiedziałabym ci prawdę – mamroczę pod nosem. W każdym razie, gdyby twoja żona Arielka Farmaceutyczna Oszustka mnie nie szantażowała... – Naprawdę byś to zrobiła? Czy czekałabyś, aż sam to odkryję, kiedy wróci mi pamięć? Wbijam wzrok w sufit i marszczę brwi. – Słuchaj, nie jestem tutaj po to, żeby wykazywać ci, że jesteś kłamliwą manipulantką bez serca. Au... – Proszę cię o przysługę. Wiem, co do niej czujesz. Wiem, co ci zrobiła, ale musisz uchronić ją przed więzieniem. – Ale ja chcę, żeby poszła do więzienia. Caleb patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. Przygląda się mojej twarzy, a potem rękom. – Ja nie. Jest moją żoną. I proszę, żebyś chociaż raz wzięła pod uwagę moje uczucia. Nie mogę znieść tego, jak wypowiada słowo „żona”. Wiem, że nie powinno tak być, ale nic na to nie poradzę. – Nie możesz wzbudzać we mnie poczucia winy po to, żebym zgodziła się bronić tej żmii! Poza tym Leah nigdy na to nie przystanie. Na wypadek, gdybyś nie zauważył: nienawidzi mnie tak samo jak ja jej. – Leah zrobi to, co jej powiem. Chcę tylko twojej obietnicy, że uczynisz wszystko, co w twojej
mocy, żeby jej pomóc. Czuję przypływ adrenaliny. Mogłabym wziąć tę sprawę i specjalnie ją przegrać! Tak! Wiem jednak, że nigdy bym tego nie zrobiła. Czasy, kiedy bawiłam się innymi ludźmi, bezpowrotnie przeminęły. B e z p o w r o t n i e . – Nie mogę. – Wbijam paznokcie w uda, by powstrzymać krzyk. – A właśnie że możesz – mówi, kładąc dłonie na moim biurku i nachylając się do mnie. – Obsesyjnie pragniesz sukcesu. Zawsze tak było. Weź tę sprawę. I wygraj ją. Staniesz się bogata, sławna... a ja może nawet zastanowię się, czy ci nie przebaczyć. P r z e b a c z e n i e ? Wyobrażam sobie, jak jemy kolację w ich domu. Ja, Leah, Caleb i ich dzieci... O mało nie wybucham śmiechem. Przeszywam go wzrokiem. Ciągle jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam. Ożeniony z rudą zołzą, chory na amnezję drań! – Widzimy się w sali posiedzeń o dziewiątej. Wtedy powiem wam, jaką podjęłam decyzję – mówię, kończąc rozmowę. Posyła mi spojrzenie, którego nie mogę rozszyfrować, i prostuje się, żeby wyjść. – Niech to będzie słuszna decyzja, księżniczko – rzuca na odchodnym. – Księżniczko – parskam śmiechem i rzucam w ślad za nim plik karteczek samoprzylepnych. Dochodzę do siebie dokładnie przez godzinę i czterdzieści pięć minut. Szok, jakiego doznałam na jego widok, sprawia, że siedzę w fotelu bezwładna niczym szmaciana lalka. Wciąż mam przed oczami tę chwilę, gdy odwraca się do mnie, a ja oblewam się kawą. Próbuję głęboko oddychać. Myślę o tęczach i lodach, lecz kolory wciąż zmieniają się w czerń, a lody się roztapiają. Wreszcie uspokajam się, dźgając nożem do papieru akta Leah, i ruszam do sali posiedzeń. – Ale z niego przystojniak! – szepcze sekretarka, gdy mijam jej biurko. Czuję, że z nerwów zaczyna mi drgać powieka. – Zamknij się. Oczywiście najpierw spostrzegam Leah. Jak mogłoby być inaczej? Wciąż otoczona jest aureolą rudych włosów. Wydają się jaśniejsze niż cztery lata temu, żywsze. Żałuję, że tego dnia przed sklepem muzycznym nie dałam się zwabić gwałcicielowi Dobsonowi. Wtedy nie byłoby tego wszystkiego. Caleb na mój widok podnosi się z miejsca. Jest czarujący. Leah odwraca wzrok, rozgoryczona. – Olivio – mówi Bernie, uśmiechając się do mnie promiennie. – Chciałabym, żebyś poznała Leah Smith i jej męża Caleba Drake'a. Ściskamy sobie dłonie i zajmuję miejsce naprzeciwko nich. Caleb, który otacza ramieniem Leah, uśmiecha się do mnie, jakbyśmy byli starymi kumplami, po czym mruga porozumiewawczo. To takie
niesprawiedliwe. Leah patrzy na mnie spod przymrużonych powiek i nawet nie próbuje się uśmiechnąć. – Zapoznałam się z pani sprawą, pani Drake... – Smith – poprawia mnie. – A, prawda. Szczycę się tym, że jestem szczera, więc powiem otwarcie, że prokurator ma bardzo silne argumenty przeciwko pani. Caleb chrząka, słysząc wzmiankę o szczerości. Leah jest trupio blada. Kontynuuję pomimo ostrzegawczych spojrzeń, jakie rzuca mi Bernie. Pewnie się boi, że ich wystraszę i pozbawię naszą kancelarię tej sprawy. – Oskarżenie dysponuje świadkami, którzy są skłonni zeznawać, że miała pani coś wspólnego z fałszowaniem wyników testu leku Prenavene. Opieram brodę na dłoniach, przyglądając się Calebowi wiercącemu się obok swojej obrzydliwej żony. – Obecny prokurator okręgowy znany jest ze skuteczności. Nie odpuści. Prześwietli panią na wylot. Panią, pani ojca... Wszystkie kłamstwa wyjdą na jaw. Leah jest w szoku. Wiem, że przestraszyłam ją o wiele bardziej, niż powinnam. Łzy spływają jej po policzkach. Korzystam z okazji, by jej dopiec. – Jak widzisz, nie zawsze wygrywasz – mówię, patrząc na nią znacząco. Podnosi na mnie wzrok. Wiem, że przypomina sobie te słowa. W sali zapada cisza. Albo wszyscy zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje między nami, albo śpią. Nie odrywam wzroku od Leah. – Możesz mi pomóc? – pyta w końcu. Słyszę rozpacz w jej głosie. Odchylam się na krześle. To jest coś – moja Nemezis prosi mnie o pomoc. Wiedziałam, że los się w końcu odwróci, ale nie miałam pojęcia, że tak gwałtownie. Mam władzę nad jej życiem. Patrzę na Caleba. Nad jego życiem również. Nie spieszę się z odpowiedzią. Wstaję i przechadzam się po pokoju z rękami splecionymi za plecami. – Mogę. Wyraźnie jej ulżyło. – Co jesteś gotowa zrobić, żeby uzyskać uniewinnienie? – pytam. Milczy przez chwilę, patrząc mi w oczy. Potem pochyla się, opierając jasnoczerwone paznokcie na stole konferencyjnym, zupełnie jakby dotykała klawiszy fortepianu. – Wszystko. Zrobię wszystko. – Aż dostaję gęsiej skórki z wrażenia. Wierzę jej. Jesteśmy takie same. Obie jesteśmy gotowe zawrzeć pakt z diabłem, żeby zapewnić sobie szczęście. Kochałyśmy tego samego mężczyznę. Nie wahałyśmy się popełnić najgorszych niegodziwości, żeby go zdobyć. Obie będziemy się smażyć w piekle. Decyduję się wziąć tę sprawę. Będę musiała zdyskredytować świadków, oczernić ojca Leah
i przedstawić ją jako dobrego człowieka, chociaż nim nie jest. Wbrew temu, co o mnie myśli Caleb, nie robię tego dla kariery. Robię to dlatego, że kiedyś zjechał samochodem na bok i nie ruszył dalej, dopóki nie zaśpiewałam Achy Breaky Heart, i dlatego, że kiedyś pocałował mnie na podłodze swojej sypialni, trzymając moje ręce nad głową. Robię to, bo w dalszym ciągu nazywa mnie księżniczką. Cały czas gram w tę samą grę, w którą grałam, żeby być blisko Caleba, niezależnie od okoliczności czy kosztów. Caleb, Caleb, Caleb. Kończymy nasze spotkanie, ustalając termin kolejnego, po czym podajemy sobie ręce. Bernie ma świra na punkcie podawania sobie rąk. Po wszystkim biegnę do łazienki i podstawiam dłonie pod gorącą wodę, aż się robią czerwone. Mdli mnie na samą myśl o tym, że musiałam jej dotknąć. Bernie czeka na mnie w moim gabinecie. – O co w tym wszystkim chodziło? – pyta wyraźnie zaintrygowana. – Nie interesuj się. Mam tę sprawę i zamierzam ją wygrać, więc się nie wtrącaj. – Moja dziewczynka – roztkliwia się szefowa i wychodzi.
16 Po dziewięciu miesiącach przygotowań dochodzi do rozprawy. Pierwszym świadkiem oskarżenia jest mężczyzna, któremu w trakcie przesłuchania zarzucam, że zazdrościł Leah awansu. Udaje mi się go do tego stopnia wyprowadzić z równowagi, że nazywa ją rozpuszczoną suką. Drugim świadkiem jest kobieta. Została wyrzucona z pracy przez ojca Leah po kilku miesiącach prób klinicznych Prenavene. Pokazuję ławnikom pięć listów, które napisała do ojca Leah. W pierwszym błagała go, żeby z powrotem przyjął ją do pracy. W następnych groziła, że go zniszczy. Kolejna przesłuchiwana osoba twierdzi, że była świadkiem tego, jak Leah zmienia wyniki testów w komputerze. Wykazuję, że nie mogła tego widzieć, ponieważ tego dnia nie było jej w pracy. Jako dowód przedstawiam jej mandat za przekroczenie prędkości i filmik z przesłuchania do Amerykańskiego idola, w którym brała udział. Jestem mistrzynią pozorów. Kiedy wchodzę do sali rozpraw, moja twarz nie zdradza żadnych emocji. Wydaję się ucieleśnieniem idei równouprawnienia kobiet. Tak dobrze udaję, że czasami zapominam, kim naprawdę jestem. Wieczorami rozpuszczam włosy, przeczesuję je palcami i idę nad ocean, żeby sobie popłakać (tak, ciągle mam skłonności do dramatyzowania). Chciałabym, żeby żyła moja mama. Chciałabym, żeby... Caleb zjawia się w sali rozpraw każdego dnia. Muszę go oglądać, czuć jego zapach, rozmawiać z nim... Być na jego orbicie. Ciągle bawi się pierścieniem na kciuku. Zwykle dostrzegam to podczas przemawiania. Wiem, że tylko czeka, aż zrobię coś szalonego i irracjonalnego. Jednak w pełni się kontroluję. Mam zadanie do wykonania. Nie, nie chcę wygrać tej sprawy dla siebie. Uważam ją za swoją pokutę. Gdy zaczynają zeznawać moi świadkowie, szala zwycięstwa przechyla się na naszą stronę. Wybrałam desperatów – ludzi mogących wiele stracić w razie przegranej Leah, emerytów, którzy nie zobaczą swojej emerytury, młodych chemików dopiero rozpoczynających karierę. Leah patrzy na mnie spod zmrużonych powiek, kiedy zbijam kolejne argumenty oskarżenia. Czasami wydaje mi się, że widzę w jej spojrzeniu podziw. W swoje urodziny przychodzę do sądu wcześniej, żeby przejrzeć dokumenty przed rozprawą. Caleb siedzi na swoim zwykłym miejscu. Leah jeszcze nie przyszła.
– Wszystkiego najlepszego – mówi, kiedy otwieram aktówkę. – Dziwne, że pamiętałeś – odpowiadam, nie patrząc na niego. – Dlaczego? – W ostatnich latach zdarzyło ci się zapomnieć bardzo dużo rzeczy. – Nigdy cię nie zapomniałem – odpowiada. Mam wrażenie, że chce coś dodać, ale do sali wchodzi prokurator. Do dziewiątego tygodnia rozprawy udało mi się wezwać i przesłuchać siedmioro świadków. Spośród trzydzieściorga pracowników zajmujących się lekiem Prenavene tylko siedmioro zgodziło się zeznawać na korzyść Leah. Troje z nich postąpiło tak z lojalności, czworo nakłoniłam do tego podstępem. Wszystkie te zeznania wykorzystuję do swoich celów. Kiedy prokurator wzywa własnych świadków, dyskredytuję ich. Gdy przed sądem staje kobieta, która straciła męża na skutek ataku serca wywołanego przez Prenavene, pokazuję dowody na to, że już przedtem cierpiał na chorobę serca i nie przestrzegał diety. Kiedy zeznaje kombatant, któremu lek rzekomo zniszczył wątrobę do tego stopnia, że czeka go przeszczep, wydobywam na światło dzienne jego wieloletni alkoholizm i udowadniam, że to on sam jest temu winien, a nie Prenavene. Przenoszę też ciężar odpowiedzialności na ojca Leah. Początkowo żona Caleba protestuje, nie chcąc kalać jego dobrego imienia. Wykazuję jej jednak, że gdyby żył, siedziałby na jej miejscu i na pewno chętnie wziąłby winę na siebie. W końcu czego się nie robi dla swojej córeczki. Leah zeznaje jako ostatnia. Zastanawiałam się, czy w ogóle ją wzywać na świadka. Ostatecznie jednak uznałam, że ławnicy powinni usłyszeć jej słodki głosik i spojrzeć w jej przerażone oczęta. Nieźle udaje bezbronną. – Czy podpisując formularze dla Agencji Żywności i Leków, zdawała sobie pani sprawę z tego, że zawierają one wyniki testów Paxcilvanu, a nie Prenavene? Stoję po jej lewej stronie, patrząc na nią wymownie. Mam nadzieję, że pamięta odpowiedź na to pytanie. Ćwiczyłyśmy ją dziesiątki razy. – Nie, nie zdawałam sobie z tego sprawy. – Przykłada różową chusteczkę do zaczerwienionych nozdrzy i cicho wydmuchuje nos. Kątem oka zerkam na ławników. Przyglądają się jej z uwagą, zapewne zastanawiając się, czy ta krucha osóbka w lawendowej sukience byłaby zdolna do popełnienia oszustwa. Przypominam sobie, jak przed laty, będąc w moim mieszkaniu, wydmuchiwała dym szkarłatnymi ustami, a oczy miała podkreślone czarną kredką. Wierzcie mi, przemawiam do nich w myślach, ta zdzira jest zdolna do czegoś o w i e l e g o r s z e g o. – Czy pani ojciec, nieżyjący pan Smith – mówię, wciąż patrząc na ławników – wspominał, czym są dokumenty, które przyniósł do podpisu?
– Tak – przyznaje słabym głosem. – A czy przeczytała je pani przed podpisaniem? I czy nadzorowała pani testy laboratoryjne? – Nie. – Spuszcza wzrok i pociąga nosem. – Miałam zaufanie do ojca. Jeśli przynosił dokument do podpisu, podpisywałam go bez pytania. – Czy pani zdaniem ojciec zdawał sobie sprawę z tego, co znajduje się w tych dokumentach? To najtrudniejsza chwila przesłuchania. Widzę, że Leah walczy ze sobą, waha się, czy wypowiedzieć słowa, które uzgodniłyśmy. To czyni ją tylko wiarygodniejszą w oczach ławników, doceniają, że nie chce obciążać tatusia. – Tak, myślę, że zdawał sobie z tego sprawę – odpowiada, patrząc na mnie. W jej oczach pojawiają się łzy. Wypłacz się, przekonaj ich, że jesteś zdruzgotana. Kiedy łzy zaczynają jej spływać po policzkach, przypominam sobie, jak stała przed drzwiami mojego mieszkania tego wieczoru, kiedy gościłam Caleba na kolacji. Co za manipulantka. – Pani Smith – mówię, dając jej chwilę na pozbieranie się. – Czy chciałaby pani powiedzieć coś rodzinom ofiar tego leku? Rodzinom, które straciły swoich bliskich z powodu oszustwa, którego dopuściła się firma OPI-Gem? – Tak. – W tej chwili ostatecznie się załamuje. Kuli się i szlocha, łzy kapią jej na kolana. – Bardzo mi przykro. Nie daruję sobie, że przyczyniłam się do ich śmierci. Zrobiłabym wszystko, żeby odwrócić bieg wydarzeń. Zdaję sobie sprawę, że moje przeprosiny są nic niewarte i że nie przywrócą one życia matkom, ojcom, córkom i synom, jednak pragnę zapewnić, że widok ich twarzy będzie mnie prześladował aż do śmierci. Przepraszam. – Ukrywa twarz w dłoniach. B r a w o . Oddycham z ulgą. Udało się jej. – Dziękuję, pani Smith. To wszystko, wysoki sądzie. Następnie Leah przesłuchuje prokurator, ale ona się nie daje i dalej zgrywa głupią. W milczeniu podziwiam przerażenie malujące się na jej twarzy. Kiedy wraca na swoje miejsce, patrzymy na siebie w sposób, który wykracza poza zwykłą relację adwokata i jego klienta. Dobrze kłamałam? − pyta mnie wzrokiem. – Byłam na tyle krucha, żeby przekonać ławę przysięgłych? Jesteś świetną aktorką, odpowiadam bez słów. I nienawidzę cię. Odwracam się i spoglądam na Caleba. Patrzy na mnie, nie na swoją żonę. Skinieniem głowy potwierdza, że nam się udało. Proces zakończy się pierwszego września. Rano zostanie ogłoszony wyrok. Chodzę po mieszkaniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Na dworze zapada ciemność, widzę tylko kilka migoczących świateł łodzi unoszących się na powierzchni oceanu. Nagle rozlega się dzwonek u drzwi. Od wczoraj nie myłam włosów i mam na sobie spodnie od dresu i starą koszulkę. Dziwne. Zwykle kiedy ktoś do mnie
przychodzi, uprzedza mnie o tym recepcjonista. Podchodzę w skarpetkach do drzwi i otwieram je, nie spojrzawszy przez wizjer, co chyba jest kiepskim zwyczajem. Przede mną stoi Caleb w pomiętym garniturze. W jednej ręce trzyma butelkę wina, w drugiej – torbę z jedzeniem na wynos. Wpuszczam go bez słowa. Nie jestem zdziwiona ani zawstydzona. W końcu jestem Olivią, a on Calebem. Rusza za mną do kuchni. Reagując na widok, jaki mam za oknem, cicho gwiżdże. Uśmiecham się szeroko i rzucam mu korkociąg. Wyciąga korek, a ja podchodzę do szafki po dwa kieliszki. Niosę je do stołu, ale Caleb pokazuje w stronę tarasu. By się na nim znaleźć, trzeba przejść przez sypialnię. Wynosimy wszystko na taras i siadamy przy stole z kutego żelaza, którego do tej pory nie miałam okazji używać. Caleb kupił sushi. Jemy w milczeniu, patrząc na fale liżące piasek na plaży. Panuje między nami pewne napięcie, lecz przecież ono zawsze istniało. Po jutrzejszym dniu nie będzie już powodu, żebyśmy się widywali. Mimo że nie rozmawialiśmy na osobiste tematy, spojrzenia, które wymienialiśmy, drobne gesty i słowa były bardzo wymowne. Jestem już zmęczona tą nieustanną walką. Zbyt dużo kosztuje mnie oddychanie tym samym powietrzem co on. Widzę, że mi się przygląda. – Co takiego? – Nie wychodź za Turnera. Prycham w odpowiedzi. – Dlaczego go tak nie cierpisz? Wzrusza ramionami i odwraca wzrok. – Nie jest w twoim typie. – Co ty powiesz? – kpię. – Skąd możesz to wiedzieć? Masz okropny gust. Siedzimy w milczeniu przez kilka minut. – No tak, nigdy nie polegałaś na moich opiniach – odzywa się w końcu. – Ale tym razem uwierz: wiem, co mówię. Wzdycham i zmieniam temat. – Pamiętasz nasze drzewo? – pytam. – Tak, pamiętam – odpowiada cicho. – Wyrwano je z korzeniami. Wzdryga się i patrzy mi w oczy. – Żartuję – chichoczę. Kręci głową. – Właściwie, co za różnica? Nasz związek też wyrwano z korzeniami. – Uśmiecha się, ale to gorzki uśmiech.
– Raczej został przepuszczony przez maszynkę do mięsa – zauważam. – Albo sproszkowany – dodaje on. Po jakimś czasie wychodzi. Jeszcze kilka godzin później czuję jego zapach w przedpokoju. Moje mieszkanie wydaje się bez niego chłodne i puste. Oddałabym to wszystko: pieniądze, świetną pracę, mieszkanie za to, żeby z nim być. Z nim mogłabym nawet żyć w brudzie i nędzy. I tak byłabym szczęśliwa. Dlaczego wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy? Zanim wszystko spieprzyłam. Nie mogę zasnąć, więc siadam na kanapie i gapię się na ocean. Siedzę tam jeszcze, kiedy wschodzi słońce. Ubieram się, robię sobie kawę i wychodzę. Dzisiaj ostatni dzień. Wygrywamy sprawę. Leah zostaje uniewinniona od zarzutu fałszowania dokumentacji i oszustwa. Ławnicy uznają, że jest winna tylko niedopełnienia obowiązków. Zostaje skazana na grzywnę w wysokości miliona dolarów i dwieście godzin prac społecznych. Wcale się nie cieszę. Mogłam posłać tę sukę do więzienia i ukraść jej męża. Dla uczczenia zwycięstwa wydajemy przyjęcie w luksusowej restauracji w South Beach. Kiedy zauważam idącą do mnie Leah, odłączam się od grupki osób, z którymi rozmawiałam. Z niesmakiem przyglądam się jej seksownej czarnej sukience. To babsko jest tak odpicowane, że wygląda jak wycięte z żurnala. Ja mam na sobie obcisłą kremową sukienkę do kolan. Dzisiaj ona jest diablicą, a ja anielicą. – Olivio – mówi, podchodząc z kieliszkiem wina w ręce. – Napijmy się za nasze zwycięstwo. Dobra robota. – Stukamy się kieliszkami. Uśmiecham się do niej zdawkowo. – Dziękuję – odpowiadam. – Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego to zrobiłaś. Czemu mnie uratowałaś. Chyba że zrobiłaś to dla niego. Obie odruchowo patrzymy na Caleba, który śmieje się i rozmawia z przyjaciółmi. – Jego obecność musiała być dla ciebie trudna. – Patrzy na swojego męża zaborczym wzrokiem. Nagle uświadamiam sobie, jak bardzo brakuje mi jego śmiechu. Nie mogę znieść myśli, że Caleb należy do jej życia, a nie do mojego. – Z pewnością o takich mężczyznach jak on niełatwo się zapomina – ciągnie Leah słodkim głosem. Gdybyśmy nie były takie same, pomyślałabym, że jest szczera. – To prawda – przyznaję. – Cały czas się na niego gapisz. Nie myśl sobie, że tego nie widzę. Spoglądam na nią zmęczonym wzrokiem. Zadziera z niewłaściwą osobą. – Czy Caleb patrzy na ciebie tak samo, jak ja patrzę na niego? – pytam jak gdyby nigdy nic. Nie ma to jak dać wyraz swojej wściekłości. Sądząc po jej minie, zadałam celny cios. Otwiera
usta, żeby coś powiedzieć, ale unoszę rękę. – Lepiej zmykaj do swojego mężusia – mówię – zanim zda sobie sprawę, że wciąż jest we mnie zakochany. Jakby na potwierdzenie tych słów, Caleb odwraca się i patrzy na mnie. Nie na swoją żonę, tylko na mnie. Na krótką chwilę krzyżuję z nim spojrzenia. Moje błękitne oczy wpatrują się w jego bursztynowe. Leah widzi to wszystko i chociaż pozostaje uosobieniem dobrego wychowania i klasy, zaciska usta. Kieruje swój gniew na mnie, jednak w tej chwili zupełnie mnie to nie obchodzi. Ważne jest tylko, że Caleb pragnie mnie tak samo jak ja jego. Przywołuję się do porządku i powtarzam sobie w myślach, że ten facet n i g d y nie będzie mój. Odstawiam kieliszek na najbliższy stolik i pospiesznie wychodzę. Niektóre rzeczy lepiej zostawić w spokoju. Kiedy następnego dnia rano włączam telewizor, przed moimi oczami pojawia się znajome zdjęcie policyjne. Wpatruję się w nie zmrużonymi oczami i jęczę, słysząc głos spikera. – Dobson Scott Orchard został zatrzymany przez policję w porcie lotniczym Miami w chwili, gdy usiłował dostać się na pokład samolotu do Toronto. Został przetransportowany do aresztu, gdzie właśnie jest przesłuchiwany. Przypomnijmy: Orchard jest podejrzewany o liczne gwałty. Wśród jego ofiar znajduje się siedem kobiet w wieku od siedemnastu do trzydziestu lat. Pięć z nich zidentyfikowało go jako człowieka, który je uprowadził i wykorzystywał seksualnie. Policja wzywa inne osoby, które padły jego ofiarą, do zgłaszania się do... Nagle na ekranie pojawia się zdjęcie Laury Hilberson. Podpis pod fotografią głosi, że była pierwszą ofiarą Dobsona. Macham do niej i wyłączam telewizor. Nasze życie zależy od wyborów, których dokonujemy na co dzień: tych dobrych, złych i samolubnych. Wygląda na to, że tamtego dnia, kiedy odrzuciłam propozycję wejścia pod jego parasolkę, podjęłam właściwą decyzję.
17 Po wygraniu przeze mnie sprawy Turner postanawia przenieść się na Florydę. Sprzedaje dom w Grapevine, kupuje całą szafę pastelowych półbutów i zamienia lexusa na lśniącego żółtego chevroleta corvette. Kiedy pewnego dnia po powrocie do domu widzę w salonie dziesiątki pudeł, czuję się tak, jakbym doświadczyła najazdu barbarzyńców. Każde pudło zostało podpisane charakterem pisma jego matki. „Szafa na dole”, „Pokój gier”, „Gabinet” – głoszą napisy. Pokonuję labirynt zbudowany z rzeczy Turnera, mając nadzieję, że nie planuje ich tutaj rozpakowywać. Nie mam miejsca na tarczę do gry w strzałki i zdjęcia z autografem Diego Maradony. Kłócimy się o to przez tydzień. W końcu zgadza się umieścić swoje rzeczy w wynajętym magazynie. Gdy pudła znikają, próbuję przyzwyczaić się do nowego współlokatora, który paraduje po moim mieszkaniu w białych bokserkach, śpiewając piosenki z musicali z teksańskim akcentem. Lodówka jest pełna piwa i salsy, i z jakiegoś powodu wkurza mnie to bardziej niż sterty brudnych ciuchów, które znajduję rozrzucone po całym mieszkaniu. Pewnego ranka budzę się i odkrywam, że na lustrze w łazience nabazgrał szminką słowa „jesteś sexy”. Zagryzam usta i przez dziesięć minut szoruję lustro wodą z octem. Kiedy zdarza się to drugi raz, chowam szminkę. Między marcem a majem znajduję siedemnaście zagadkowych plam na swojej kremowej kanapie, dwanaście odcisków buta na ścianie i trzydzieści siedem butelek po piwie zostawionych to tu, to tam, w całym mieszkaniu. Z okazji naszej rocznicy zabiera mnie do restauracji ubrany w turkusową koszulę, białe spodnie i białe mokasyny ze skóry krokodyla. Gdy przypominam sobie nienaganne stroje Caleba, ogarnia mnie zażenowanie. W następnej chwili upominam siebie w myślach, że nie powinnam ich porównywać. Turner bez przerwy powtarza, że mnie kocha. Za każdym razem wzdrygam się w duchu. Co ty wiesz o miłości? Nigdy dla niej nie oszukiwałeś. Turner uwielbia mnie i traktuje jak księżniczkę, a mnie przeszkadza nawet zapach jego poduszki. Wszystko przez Caleba, niech go diabli. Byłam szczęśliwa, może nie do końca, ale jednak. W tej chwili myślę tylko o jego krzywym uśmiechu, zapachu i rozbawionym spojrzeniu. Analizuję swój związek z Turnerem, po czym umawiam się z Cammie, żeby to przegadać.
Na spotkanie wybieramy małą francuską kawiarnię przy Las Olas Avenue. Podają w niej kawę w kawiarkach tłokowych. – On jest klinem – mówi Cammie z większym przekonaniem niż zamachowiec samobójca. – Co to znaczy? – Przeglądam menu, zastanawiając się, czy nie skusić się na migdałowego croissanta. – No wiesz... Kołkiem, który szybko wbiłaś w serce, żeby zatamować krwawienie... – Czyli zadałam się z Turnerem, żeby przestać myśleć o Calebie? Cammie kiwa głową. – Nie mogłaś od razu tak powiedzieć? – Przenośnie sprawiają, że wychodzi się na mądrzejszą. Mrugam kilka razy i odkładam menu. – Skoro jesteś taka mądra, powiedz mi, co mam teraz zrobić. Dzięki mnie jego żonę uznano za niewinną. – Chwila, moment – odpowiada Cammie. – Przecież nie rozmawiamy o Calebie, tylko o tym, że nie powinnaś być z Turnerem. Wzdycham z rezygnacją. Dlaczego wszyscy mi to mówią? Dwa tygodnie później mam już dosyć tego wiecznego udawania. Turner ciągle czegoś ode mnie chce, męczy mnie to, że bez przerwy go odtrącam i muszę szukać wymówek. Postanawiam odpocząć od niego przynajmniej przez jeden dzień. Rozstaję się z naburmuszonym narzeczonym przy drzwiach, całując go przelotnie w usta. Pyta, kiedy będę w domu, ale ignoruję to pytanie i wychodzę. Gdy zamykają się za mną drzwi windy, osuwam się na podłogę i opieram głowę na kolanach. Czuję, że znowu mogę oddychać. Mam ochotę na zakupy albo wizytę w spa. Znam dziewczynę, która może mi ją załatwić bez konieczności wcześniejszego umawiania. Jednak już po chwili moje myśli zmieniają bieg i wędrują ku mężczyźnie, którego ciągle kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Postanawiam zrobić coś, czego od dawna już nie robiłam. Wyjmuję komórkę z torebki, na którą nie było mnie stać, i dzwonię pod numer umieszczony jako pierwszy na mojej liście szybkiego wybierania. – Cammie, to ja – szepczę, chociaż jestem sama i nikt inny mnie nie usłyszy. Mam już wyrzuty sumienia z powodu tego, co za chwilę powiem. – Pamiętasz stare dobre czasy inspektora Gadżeta? Cammie nie odzywa się tak długo, aż sprawdzam, czy nas nie rozłączyło. – Zwariowałaś – mówi w końcu. Milknie, po czym wreszcie pyta: – Kogo śledzimy? – A jak myślisz? – odpowiadam, bawiąc się paskiem od torebki. Znów milczenie. – Nie! Absolutnie... N i e ! Nie wierzę... Gdzie ty w ogóle jesteś, do jasnej cholery?
– Daj spokój, Cam, nie prosiłabym cię o to, gdybym miała inną przyjaciółkę... – Na pewno nie poprosiłabyś jej o zrobienie czegoś tak głupiego. A gdybyś ją poprosiła, śmiertelnie bym się obraziła. – Jestem w drodze do ciebie – mówię, potem wrzucam wsteczny i wyjeżdżam z miejsca parkingowego w stylu wielkiej damy. – Dobrze. Będę czekać. Przywieź kawę. Pół godziny później zajeżdżam pod dom Cammie położony przy końcu ślepej uliczki i parkuję niedbale na podjeździe. Na parapetach ma doniczki z kwiatami, a w ogródku stoją krasnale ogrodowe. Po prostu chatka Baby-Jagi. Otwiera drzwi, zanim udaje mi się nacisnąć dzwonek, i wciąga mnie do środka. – Którym samochodem jedziemy? – pyta rzeczowo. – Myślałam, że nie chcesz ze mną jechać. Wyrywa mi kubek z kawą i patrzy na mnie ponad jego krawędzią. – Oczywiście, że chcę. Wyszłabym na potwora, gdybym zupełnie nie protestowała. Wzruszam ramionami. Już dawno przestałam oszukiwać swoje sumienie. Skoro jednak Cammie chce się w to bawić, jej sprawa. – Pojedziemy twoim – decyduję. – Caleb nigdy go nie widział, więc jest mniejsze ryzyko wpadki. Kiwa głową i podnosi z kanapy worek marynarski. – Wiesz, gdzie mieszka ten typek? – Pewnie że tak – odpowiadam, idąc za nią do garażu. – W końcu jestem jego prawniczką! – Tak? Więc powiedz mi, w jakiej pozycji najczęściej... – W tym momencie z ust Cammie pada brzydkie słowo. Krzywię się. Nie lubię tego słowa na „p”. Ładna i delikatna Cammie zaczęła przeklinać przez Stevena, chłopaka, który dwa razy ją zdradził i ukradł z jej komody tysiąc siedemset dolarów. Od tamtego pamiętnego popołudnia, gdy zastała go kopulującego z sekretarką, ma tendencję do używania słowa na „p” i nazywania dziewczyn „tępymi dzidami”. – Pewnie w takiej samej pozycji, w jakiej zastałaś Stevena i Tinę – odpowiadam. – Słuszna uwaga – przyznaje. – Będziemy śledzić również tę tępą dzidę, czy tylko pana Cudownego? – Caleba – mówię zdecydowanym głosem. – Zamierzam śledzić Caleba. Cammie kiwa głową i wyjeżdża czarnym SUV-em na autostradę. – Zadzwoń do jego biura. – Po co? – pytam, grzebiąc w jej worku marynarskim. – Żeby się dowiedzieć, gdzie jest i co robi, geniuszu. – Nie mogę – mówię, zastygając z palcem uniesionym nad klawiaturą.
Cammie bierze ode mnie telefon i wybiera numer. – Mięczak – mruczy pod nosem. – Dzień dobry, dzwonię z przychodni Sunrise Dental. Usiłuję zlokalizować pana Caleba Drake'a. Nie przyszedł dziś rano na wizytę... Ach tak? Naprawdę? No tak, to całkowicie zrozumiałe... Dobrze... Zadzwonię, żeby zmienić termin, dziękuję. – Rozłącza się i uśmiecha się z triumfem. – Wyjechali z miasta! – No dobra – mówię, kręcąc głową. – Z czego się tak cieszysz? – Bo dzięki temu możemy włamać się do ich domu! – oświadcza i wybucha demonicznym śmiechem. – Jesteś szalona – mówię, po czym odwracam się od niej i spoglądam za szybę. – Dlaczego nagle zebrało mi się na wymioty? – Spodoba ci się, zobaczysz. Włamałam się do mieszkania Stevena po tym, jak przyłapałam go na pieprzeniu się z tą tępą dzidą. Znalazłam tam mnóstwo ciekawych rzeczy. Okazało się, że ma słabość do mężczyzn, głównie Azjatów. – Włamałaś się do mieszkania swojego byłego? – pytam oszołomiona. – Dlaczego nic o tym nie wiem? I kiedy stałaś się mną? – Byłaś zajęta, Lucy – mówi Cammie, naśladując głos Ethel z serialu Kocham Lucy. – Poza tym twoja przyjaciółka Ethel wcale nie włamała się tam, żeby znaleźć jakieś dowody przeciwko niemu, tylko po to, żeby zabrać kolczyki po babci, które tam zostawiła. – Po pierwsze, przestań mówić o sobie w trzeciej osobie, Ethel, a po drugie, nie zamierzam włamywać się do ich domu! – Od kiedy to jesteś strażniczką moralności? – Pije łyk kawy i patrzy na mnie ze złością. – Odkąd jestem prawniczką. Marszczy brwi. – I odkąd wydoroślałam. Parska śmiechem. – A poza tym już wystarczająco namieszałam w życiu tego faceta. To ostatnie stwierdzenie wyraźnie ją rozwścieczyło. Burczy coś, a potem krzyczy z teksańskim akcentem: – A on w t w o i m ! – Celuje we mnie palcem i uderza pięścią w kierownicę. – On ciągle wraca! Do jasnej cholery, Olivio, nie widzisz, że on cię bez przerwy szuka? Masz prawo dowiedzieć się dlaczego. Co najmniej cztery razy wywrócił twoje życie do góry nogami. Nie cierpię, kiedy ludzie nie włączają kierunkowskazów! – Pokazuje środkowy palec kierowcy mercedesa, po czym kontynuuje: – Poza tym nie zapominaj, że Leah też ma na swoim koncie włamanie. Przecież zafundowała ci powtórkę z Fatalnego zauroczenia. To prawda. – Znam kod wyłączający alarm w ich domu – mówię cicho.
– Jak to? – Otwiera szeroko oczy, patrząc na mnie z podziwem. – Kiedy miałam spotkanie z Calebem i Leah, zadzwonił do niego ochroniarz. Alarm się wyłączył i prosił o podanie kodu, żeby mógł go włączyć z powrotem. – Czyli potrzebujemy jeszcze tylko klucza. – Uśmiecha się do mnie i zjeżdża z autostrady. – Mają zapasowy w karmniku na podwórku. – Skąd wiesz? – Słyszałam, jak mówił o tym przez telefon sprzątaczce. Cammie znów wymawia słowo na „p” i nazywa mnie potworem. – Ty za to jesteś tępą dzidą – odgryzam się. Stoimy w holu ogromnego domu Leah i Caleba. Z poczucia winy zaczynam obgryzać paznokcie, podczas gdy Cammie bez skrępowania dotyka ich rzeczy. Kiedy na nią patrzę, zastanawiam się, kto by wygrał, gdyby zaczęła się bić z Leah. – Popatrz na to – mówi, podnosząc filigranowe jajko ze zdobionego złotego stolika. – Założę się, że jest warte co najmniej tyle, ile sto torebek Cartiera. – Odłóż je – syczę na nią, wypluwając kawałek lakieru. Ten dom to muzeum, a Leah stanowi jego główną atrakcję. Wszędzie widzę portrety i zdjęcia tej rudej zołzy, niektóre z nich nawet uwzględniają obecność Caleba. Uciekam od jej spojrzenia i staję pod ścianą. – Skoro już się tu włamałyśmy, musimy to jak najlepiej wykorzystać – mówi Cammie z niewinną miną. Idę za nią do kuchni. Zaglądamy do lodówki. Jest w niej wszystko: od czarnego kawioru po deser czekoladowy. Cammie odrywa winogrono z kiści i wkłada je do ust. – Bezpestkowe – mruczy, opluwając sokiem drzwi lodówki. Ścieram plamę papierowym ręcznikiem i wyrzucam go do śmieci. Wchodzimy po kręconych schodach, obcasy naszych butów stukają na kremowym marmurze. Cammie zatrzymuje się przed drzwiami, za którymi zapewne znajduje się główna sypialnia. – Nie ma mowy, nie wejdę tam – mówię, cofając się o parę kroków. Wolałabym odciąć sobie rękę, niż zobaczyć ich łóżko. – A ja tam zajrzę. – Cammie otwiera drzwi i znika w środku. Idę powoli w przeciwnym kierunku. Długi korytarz jest pełen czarno-białych fotografii. Caleb i Leah kroją ślubny tort, Caleb i Leah stoją na plaży, Leah pali papierosa przed wieżą Eiffla... Odwracam się z obrzydzeniem. Nie chcę dłużej tutaj być. To ich dom, miejsce, gdzie się śmieją, jedzą i uprawiają seks. Nie do wiary, jak wszystko się zmieniło. Czuję się tak, jakbym została z tyłu, wybudziła się ze śpiączki i odkryła, że świat na mnie nie czekał. Jakim cudem pozostałam taka sama, skoro wszyscy się zmienili? Wracam na dół, żeby zaczekać na Cammie. I wtedy moją uwagę przyciągają owalne drzwi. Caleb zawsze powtarzał, że w swoim wymarzonym domu chce mieć
gabinet z drzwiami przypominającymi ciężkie średniowieczne wrota, jak w filmach. Pociągam za okrągły uchwyt, który wielkością prawie dorównuje mojej głowie. Drzwi otwierają się ze zgrzytem i uderza mnie w twarz powiew wody kolońskiej. Nie przypomina jednak zapachu, który pamiętam. Najwyraźniej Caleb przez te cztery lata zdążył zmienić rodzaj wody. Znów czuję się tak, jakbym właśnie wybudziła się ze śpiączki. Wzdłuż ścian stoją orzechowe regały pełne powieści, podręczników i bibelotów. Podchodzę do biurka i siadam w wielkim fotelu obrotowym. Kręcę się na nim i rozglądam dookoła. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to ulubione miejsce Caleba w tym domu. Znajduje się tu wszystko, co kocha, lubi i czego nienawidzi. Na półce leżą piłki do baseballa z autografami zawodników. Łatwo mi sobie wyobrazić, jak bierze jedną z nich i podrzuca, po czym z czułością odkłada na miejsce. Przy monitorze komputera wznosi się sterta płyt. Wśród nich zauważam z radością album, który poleciłam mu w sklepie muzycznym. Znajduje się tu też makieta konia trojańskiego, którą dostał od ojca po tym, gdy ten nie przyjechał na jego dwudzieste pierwsze urodziny. Zrobiona jest z brązu i – jak nietrudno się domyślić – piekielnie ciężka. Caleb jej nie cierpiał, ale zawsze trzymał ją na widoku. Twierdził, że przypomina mu o konieczności dotrzymywania słowa. Podnoszę ją i odwracam do góry nogami. Na brzuchu koń ma malutką klapkę, o której istnieniu mało kto wie. Caleb wyznał mi kiedyś, że przechowuje w tej makiecie pamiątki, których nie chce pokazywać innym. Przygryzam wargi i otwieram ją. Czy to ważne, że będę miała na koncie jedno przestępstwo więcej? I tak ich wykaz jest już nieskończenie długi. Chwytam palcami cienki papier. Ostrożnie go wyciągam i rozwijam. To papier welinowy, na którym znajduje się rysunek węglem. Na dole widnieje podpis artysty: C. Price Carrol. Mam przed sobą portret uśmiechniętej kobiety z dołeczkiem w policzku. Twarz wydaje mi się dziwnie znajoma, ale nie mogę jej sobie przypomnieć. Nie dlatego że to zły rysunek, ale dlatego że ostatni raz widziałam ją bardzo dawno temu. – Jessica Alexander – mówię głośno, wpatrując się w jej wielkie oczy. – Jeszcze jedna osoba, która mi ufała, a ja to spieprzyłam. Zwijam kartkę i odkładam ją na bok. Ciekawe, czy Caleb ciągle myśli o tej dziewczynie. Czy zastanawia się, jak wyglądałoby ich wspólne życie? I czy wyobraża sobie wspólne życie ze mną? Czy w ogóle o mnie myśli? Ponownie zanurzam rękę w trzewiach konia. Tym razem wyciągam okrągły przedmiot z metalu. To pierścień Caleba: ten z gwiazdą i diamentem, który dostał ode mnie na urodziny. Wzdycham, przyciskając go do ust. A więc go schował? Przynajmniej go zatrzymał. Może w niektóre wieczory, kiedy jest sam, włącza tamtą płytę, a potem wyciąga pierścień i o mnie myśli. Nie pozostaje mi nic innego, jak mieć nadzieję, że tak właśnie jest. Następnie wyjmuję miniaturową klepsydrę ze srebrzystymi ziarenkami piasku i niewielki notesik. Jego czarne, czerwone, białe, złote i zielone strony są puste. Nie wiem, z kim są związane te pamiątki, prawdopodobnie pochodzą
z czasów po naszym rozstaniu. Kiedy kładę notesik na biurku, rozlega się cichutki brzęk. Gdzieś już słyszałam ten odgłos. Przeszukuję biurko, a potem podłogę wokół niego. Gdzie to jest... Tam! Podnoszę sprawcę hałasu i jęczę cicho. Nie wiem, czy jestem zaskoczona, czy wiedziałam, że Caleb go znajdzie, ale kiedy obracam ten przedmiot w palcach, zasycha mi w ustach. To moneta, n a s z a moneta. Czyżby Caleb był w moim mieszkaniu po moim wyjeździe? Czyżby mnie szukał? Najwyraźniej zobaczył ją na moim zniszczonym stoliku. Gdy uświadamiam sobie, co musiał wtedy czuć, do oczu napływają mi łzy. Skąd wiedział, że ten miedziak symbolizuje początek naszego związku? Myślę z goryczą o tym, że Leah musiała mu o wszystkim powiedzieć. Mimo złożonej obietnicy z dziką satysfakcją zdradziła mu prawdę o mnie. A wszystko po to, żeby trzymał się ode mnie z dala. Wiedziała, że będzie próbował mnie znaleźć. Pochmurnieję i garbię się w fotelu. Robi mi się niedobrze. Nagle słyszę odległe wołanie. Ktoś wykrzykuje moje imię. Echo rozchodzi się po całym domu, odbijając się od ścian. – Olivia! – Cammie wchodzi do gabinetu, przywracając mnie do rzeczywistości. Trzyma coś w rękach. Wymachuje nimi podekscytowana, jej jasne włosy podskakują z każdym ruchem. – Olivia – powtarza i otwiera szeroko oczy. – Musisz coś zobaczyć. Rzuca na biurko szarą kopertę. – Gdzie to znalazłaś? Nie chcę jej dotykać. – Zamknij się i otwieraj. Krzyżuje ręce na piersiach, sprawiając wrażenie zmartwionej. Sięgam do koperty i pozwalam wypaść jej zawartości na biurko. To jakieś listy i zdjęcia... Przyglądam się im przez chwilę, po czym patrzę zszokowana na przyjaciółkę. – Jezu! Cammie! – Kręcę głową, nie wiedząc, co o tym myśleć. – Mówiłam ci. Musisz to przeczytać. Zdjęcia leżące na biurku ukazują mnie... i Turnera. Widzę fotografię z sesji zaręczynowej przeprowadzonej przez fotografa po oświadczynach, a także zdjęcie z zoo, do którego wybraliśmy się w pierwszym roku naszej znajomości. – Nie rozumiem... – dukam, a Cammie, kochana detektywka Cammie, pokazuje na listy. – Wkurzę się? – pytam. – Bardzo. Biorę do rąk pierwszy list. Jest napisany odręcznie na zwykłej białej kartce. Cześć, Jo, wiem, że nie lubisz, kiedy Cię tak nazywam, ale nie mogłem się powstrzymać. Twoja prośba jest dziwna, lecz muszę przyznać, że mnie zaintrygowałaś. Nie wiem, w co się tym razem wplątałaś, mam nadzieję, że w nic takiego jak w liceum... W każdym razie zgadzam się!
Żarty na bok, wiszę Ci przysługę. Zrobiłbym wszystko za te bilety na Superbowl, więc jeśli chcesz, żebym umówił się na randkę z ładną dziewczyną, nie będę protestował. W każdym razie będę informował Cię na bieżąco. Mam nadzieję, że to niezła laska! Turner Ryk wściekłości, jaki z siebie wydobywam, rozpoczyna się od cichego jęku i stopniowo zwiększa natężenie, aż w końcu osiąga poziom głośności syreny strażackiej. Cammie wygląda na zaniepokojoną, więc w końcu milknę. – Następny. – Wyciągam do niej rękę, a ona podaje mi drugą kartkę. Jo-Jo, nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! Jak to w ogóle możliwe? Na pewno ucieszy Cię wiadomość, że wkrótce się pobieramy. W końcu wziąłem sobie do serca Twoją radę i poprosiłem ją o rękę. O rany! Chyba powinienem Ci podziękować. Dzięki! W przyszłym miesiącu będę na Florydzie. Może Ty, Twój facet, O. i ja wybierzemy się na lunch? Nic Ci się nie stanie, jeśli z nią zamienisz dwa słowa. Wiem, że macie jakieś zaszłości, ale może najwyższy czas zakopać topór wojenny? W końcu to dzięki Tobie jesteśmy razem. Niedługo się odezwę. Zaręczony Turner – Kurwa. – Łagodnie powiedziane. – Cammie podchodzi do biurka i włącza kserokopiarkę. – Wrobiła mnie! Jakoś się dowiedziała, że pojechałam do Teksasu, i namówiła jednego ze swoich przyjaciół, aby mnie poderwał. A wszystko po to, żeby utrzymać mnie z dala od Caleba! – mówię coraz głośniej. Cammie patrzy na mnie ze współczuciem i klepie mnie po ramieniu. – Turner jest kumplem Leah. Wykorzystała go, a on nawet o tym nie wiedział. – Nie zapominaj, że dała mu bilety na Superbowl. Po czymś takim nie tak łatwo odmówić. – Cammie wciska guzik i gabinet wypełnia warkot maszyny. – Zaręczyłam się z kozłem ofiarnym. Chce mi się płakać, a równocześnie chętnie roztrzaskałabym jej cenne jajko. Jak mogłam być taka głupia? Chociaż nie, to wszystko nie świadczy o głupocie. Nie mogłam wiedzieć, że Turner i Leah się znają. Jednak powinnam była przewidzieć, że ta ruda zołza nie uwierzy, że będę się trzymać z dala od Caleba, i dodatkowo się zabezpieczy. Planowałam ślub z jej zabezpieczeniem! – Podpalmy jej dom – mówię, wstając z fotela. – Spokojnie, Lucy, nie zapominaj, że to również dom Caleba. Nie ma potrzeby karać go za to, co zrobiła Leah – odpowiada Cammie, podrabiając akcent Ricky'ego Ricarda, męża Lucy.
– Dopiero co uratowałam ją od dwudziestoletniej odsiadki – jęczę. – Broniłam tej wstrętnej, podstępnej suki. – To prawda. Aż szkoda, że jesteś taką zajebistą prawniczką. W każdym razie to nie koniec złych wieści... – Jak to? To może być ich więcej? Wyciąga z tylnej kieszeni jakiś patyczek i wciska mi go do ręki. – Co to jest? – dukam, powstrzymując łzy. Cammie przewraca oczami. – Test owulacyjny. – Co takiego? – To test badający poziom hormonu LH w moczu... Wskazuje, kiedy możesz zajść w ciążę... Wypuszczam patyczek z ręki. – Starają się o dziecko? – Robię gwałtowny wdech. Dlaczego nic mi nie powiedział? – O n a stara się o dziecko. Znalazłam to dziadostwo w jej tajnej skrytce, pudełku na buty. Leżało tam razem z tymi listami. – Pokazuje na korespondencję Turnera. – I wykresem płodności. Gdyby oboje starali się o dziecko, chyba trzymałaby to w szafce w łazience? Wpatruję się w nią w osłupieniu. – O-li-via! Ona próbuje zajść w ciążę, bo znowu czuje się zagrożona. Boi się, że go straci. Caleb nic nie wie! Musisz ją powstrzymać, zanim usidli go na zawsze. – Dlaczego? Nie mogę... – jąkam się i opadam z powrotem na fotel. – Wykres płodności? – powtarzam, nie mając pojęcia, co to. – Wskazuje, w które dni prawdopodobieństwo zajścia w ciążę jest największe – wyjaśnia Cammie. – Jak ty się uchowałaś? – Czy na tym wykresie zaznaczony jest ten weekend? – Brakuje mi powietrza, zupełnie jakby ktoś walnął mnie pięścią w brzuch. Cammie kiwa głową. – Proszę. – Podaje mi kserokopie listów Turnera. – Słuchaj, najwyższa pora coś z tym zrobić. I nie chodzi mi o to, żebyś jak zwykle poszła drogą kłamstw i podstępów. Tym razem musisz mu wyznać prawdę, wyjaśnić wszystko. – A co tu jeszcze wyjaśniać? On już o wszystkim wie. – Nie wie na przykład o tym, że Leah zmusiła cię szantażem do wyjazdu i próbowała cię przekupić... Co ty na to? – To niczego nie zmieni. Caleb wie, że Leah jest równie zepsuta jak ja. Rajcują go niemoralne
dziewczyny. – A co powiesz na to, żebyś porozmawiała z nim na temat jego uczuć do ciebie? Znowu cię odnalazł, chociaż wiedział, co zrobiłaś, gdy miał amnezję. On nadal cię kocha, Olivio. Musisz tylko go o tym przekonać. Przypominam sobie jego niespodziewaną wizytę u mnie dzień przed ogłoszeniem wyroku. To dziwne, że tak ciągle zjawiał się jakby spod ziemi. Najpierw w sklepie muzycznym, potem w sklepie ze zdrową żywnością, później w moim gabinecie. Niech to jasna cholera. Cammie miała rację, to nie był przypadek. – No dobra – mówię. – Pewnie, że dobra. A teraz włączaj komputer, musimy się dowiedzieć, dokąd wyjechali. Dwie godziny później wchodzę do swojego mieszkania. Okna są otwarte i słone morskie powietrze uderza mnie w twarz. Wciągam je do płuc i zaczynam szukać tego dupka, swojego narzeczonego. Przykazuję sobie, że mam być spokojna, zachowywać się jak dama, ale kiedy widzę go opalającego się na moim ogromnym tarasie, zaczynam się na niego tak głośno wydzierać, że o mało nie oblewa się wodą z trzymanej w ręce szklanki. – Proszę. – Ściągam pierścionek z palca i rzucam w niego. Pierścionek obraca się na płytkach i zatrzymuje u jego stóp. – Wyjeżdżam. Kiedy wrócę, m a c i ę t u n i e b y ć. Zrywa się na równe nogi, wyglądając na zdezorientowanego. Rozgląda się dookoła, jakby mógł w ten sposób ustalić przyczynę mojego zachowania. – Co...? Patrzę na jego okulary przeciwsłoneczne od Gucciego i łososiowe kąpielówki, a potem zauważam, że porusza się jak robot. Robi mi się niedobrze. Co ja sobie myślałam? Nie myślałam! Zatykałam nim krwawiące serce. Cammie miała rację! – Znasz Leah! Tyle miesięcy broniłam jej w sądzie, a ty nie zająknąłeś się o tym ani słowem! Twarz Turnera blednie mimo jego absurdalnej opalenizny. Wymachuje rękami, jakby nie mógł zdecydować, czy unieść je w geście kapitulacji, czy wycelować palce oskarżycielsko we mnie. – Umówiłeś się ze mną dla biletów na Superbowl! – krzyczę. – Tak, ale... – Zamknij się! Po prostu się zamknij. Opadam na krzesło ogrodowe i chwytam się za głowę. Czuję się tak, jakbym miała dziewięćdziesiąt lat. – Turner, nie pasujemy do siebie. Nie chcę za ciebie wychodzić, przykro mi. – Chwileczkę – protestuje. – Chyba mam coś do powiedzenia na ten temat? – Właściwie nie – wzdycham i wstaję. – Idę się spakować. Wchodzę do środka.
– Dlaczego? – woła za mną. – Czy naprawdę nie możemy tego naprawić? Zatrzymuję się i patrzę na niego przez ramię. – Nie ma czego naprawiać. Nie mogę ofiarować ci czegoś, czego nie mam.
18 Osiem godzin później siedzę w klasie biznes, pijąc colę i niecierpliwie stukając palcami w tacę z napojami, którą mam przed sobą. Caleb i Szkarłatna Bestia są w Rzymie. Tak, dobrze słyszeliście, w Rzymie. Bahamy i Marco Island − oba te miejsca znalazłam w historii wyszukiwania w jej komputerze − okazały się dla niej nie dość dobre. Zamiast tego wybrała hotel InterContinental de la Ville, gdzie zaszła w ciążę jej ulubiona aktorka Susan Sarandon. Skąd o tym wszystkim wiem? Bo oprócz tego, że wtargnęłam do jej domu razem ze swoją psychotyczną najlepszą przyjaciółką, włamałam się również na jej konto mailowe i przeczytałam korespondencję między nią i jej matką. – Pierwszy raz lecisz do Rzymu? Odwracam się i widzę parę bardzo zielonych oczu patrzących na mnie z siedzenia obok. – Yyy... tak. – Staram się sprawiać wrażenie jak najbardziej niegrzecznej i wyglądam przez okno. Nie mam nastroju na pogaduszki. Jestem w trakcie najważniejszej misji w swoim życiu. – Spodoba ci się. To najpiękniejsze miasto świata. – Tak, wymarzone do płodzenia dzieci – mruczę pod nosem. – Przepraszam, co mówiłaś? – Nic takiego – odpowiadam. – Lecę tam w interesach. Tylko praca, żadnych przyjemności. – Śmieję się hałaśliwie, po czym zaczynam udawać, że szukam czegoś w torebce. – Szkoda. Powinnaś znaleźć czas, żeby zobaczyć przynajmniej Koloseum. Absolutnie niesamowite. Patrzę na niego, bo to w sumie nie najgorszy pomysł. Kurde! Lecę do Rzymu! Jestem podekscytowana. W całym tym zamieszaniu związanym z rezerwowaniem biletu, wrzucaniem rzeczy do walizki i zrywaniem z Turnerem zupełnie nie zwróciłam na to uwagi. – Niewykluczone, że tak zrobię – mówię, uśmiechając się do niego. Nie jest brzydki. Właściwie nawet całkiem przystojny: czarne jak smoła włosy, karmelowa cera, mocno zarysowana szczęka i szelmowski uśmiech. A także zdecydowanie żydowski nos. Nagle zaczynam się wstydzić swojej bladej cery. – Noah Stein. – Podaje mi rękę.
– Olivia Kaspen. – Olivia Kaspen – powtarza. – Bardzo poetyckie nazwisko. – To chyba najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek ktoś mi powiedział. Uśmiecha się do mnie. – Czym się zajmujesz? – pytam, starając się sprawiać sympatyczne wrażenie. Jezu, przecież dopiero co zerwałam z Turnerem! – Mam własną firmę. A ty? – Jestem prawniczką – mówię. Spuszczam wzrok i widzę, że trzęsą mi się ręce. – Przepraszam, muszę skorzystać z łazienki. Podnosi się z fotela, żebym mogła przejść. Biegnąc do toalety, o mało nie przewracam małej dziewczynki i stewardesy. Wpadam do środka, klękam przed miską klozetową i wymiotuję. N i e c h t o s z l a g. W ciągu kilku godzin moje życie radykalnie się zmieniło. Dopiero w tej chwili zdaję sobie z tego sprawę. Turner. Biedny Turner! Chociaż właściwie nie powinnam go żałować – przecież zaczął się ze mną umawiać dla biletów na Superbowl. Ale zakochał się we mnie, prawda? A czy ja go kochałam? Nie. Dobrze zrobiłam, zrywając z nim. To była jedyna sensowna rzecz, jaką mogłam zrobić. Przepłukuję usta, po czym opieram się o ścianę. To szaleństwo: lecieć do Włoch w pogoni za byłym chłopakiem. Co na to powiedziałaby moja mama? Tłumię szloch i zagryzam wargi. Co mnie podkusiło, żeby lecieć do Rzymu? Będę tam całkowicie sama. Na litość boską, przecież nawet nie znam włoskiego! Nie jest dobrze. Naprawdę nie jest dobrze. Podchodzę do swojego miejsca. Noah uprzejmie mnie przepuszcza, nie komentując mojej spuchniętej twarzy. Piję kilka łyków wygazowanej coli i pocieram palcami dolne powieki, chcąc wytrzeć rozmazany tusz do rzęs. W końcu odwracam się do Noaha i patrzę na niego, marszcząc brwi. – Nie jadę do Rzymu w interesach – mówię. Wygląda na zdziwionego. No tak, przecież nie wie, że jestem nałogową kłamczuchą. – Aha – odpowiada, unosząc brwi. – No dobrze. Robię głęboki wdech. A jednak mówienie prawdy nie boli. Mało tego, jest całkiem przyjemne. – Chcę znaleźć Caleba Drake'a. Muszę wyznać mu prawdę. Strasznie się tego boję. Wpatruje się we mnie z zaciekawieniem. Przestałam być zwyczajną ładną dziewczyną. Awansowałam do roli intrygującej kobiety. – Czego dotyczy to wyznanie? – To skomplikowane. Zbyt dużo do wyjaśniania – wzdycham. – Chętnie posłucham. Poprawiam się w fotelu, kiedy na mnie patrzy. W tych zielonych oczach kryje się moc bomby
atomowej. – To długa historia. – No cóż – odpowiada, unosząc ręce i rozglądając się po kabinie. – I tak czeka nas długi lot. – Dobrze. Opowiem ci o tym, ale pod jednym warunkiem – mówię, przyciągając kolana do piersi. Noah patrzy najpierw na moje nogi, a potem na twarz, jakby nie mógł zrozumieć, czemu dorosła kobieta siedzi jak mała dziewczynka. – Musisz się przyznać do najgorszej rzeczy, jaką zrobiłeś w życiu. – Hm... Niech no się zastanowię... – Zagłębia się w myślach. Po chwili krzywi się, najwyraźniej coś sobie przypominając. – W pierwszej klasie liceum miałem koleżankę, którą przezywaliśmy Baryłą. Kiedyś dla żartu zakradłem się na jej podwórko i zwinąłem jej bieliznę suszącą się na sznurku. Powiesiłem ją na drzwiach szkoły wraz z kartką: „Baryła ma majtki wielkie jak kobyła”. Gdy to zobaczyła, wybuchnęła płaczem, potknęła się o swój plecak i wylądowała na ostrym dyżurze, gdzie założyli jej pięć szwów na brodzie. Czułem się strasznie... W sumie nadal się tak czuję. – To było wredne – przyznaję, kiwając głową. – Tak, teraz jest piękną kobietą. Widziałem się z nią na zjeździe absolwentów. Chciałem się z nią umówić, ale mnie wyśmiała. Powiedziała, że już widziałem jej majtki i więcej ich nie zobaczę. Wybucham śmiechem, aż cała się trzęsę. Noah mi wtóruje. Uświadamiam sobie, że mam do czynienia z kolejnym grzecznym chłopczykiem. – Naprawdę, Baryło? To najgorsza rzecz, jaką zrobiłeś w życiu? – Kiedyś jeszcze ukradłem magnes ze sklepu. – O kurczę – mówię. – Nie jestem pewna, czy jesteś gotowy na moją historię. – Przekonaj się. Patrzę na niego i przypominam sobie, jak Caleb kiedyś mi powiedział, że można wiele wyczytać z czyjegoś wyglądu. Jeśli to prawda, chyba mogę zaufać swojemu nowemu znajomemu. Ma najżyczliwsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. – Zakochałam się pod drzewem... – zaczynam.
Dwanaście godzin później
W Rzymie pada. Stoję przed hotelem InterContinental de la Ville, schowana pod głupim żółtym ponczo, które ledwo skrywa mnie przed deszczem. Nie mam pojęcia, dlaczego tkwię na tej ulewie. Z pewnością nic nie zdziałam, wyglądając jak zmokła kura. Mimo to nie mogę zwalczyć chęci popatrzenia na jego okno i podziwiania widoków, którymi rozkoszował się przez cały ranek. Hotel jest nieduży, ale elegancki. Wygląda majestatycznie, wznosząc się na górze Schodów Hiszpańskich.
Podejrzewam, że z ich małego balkonu rozciąga się widok na całe miasto. Jak romantycznie. Wzdycham ciężko i dalej wpatruję się w okno. Widzę poruszenie za szybą, a potem na balkonie pojawia się znajoma ruda zołza. Staje pod markizą z żarzącym się papierosem w dłoni. Czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że nikotyna niekorzystnie wpływa na płodność? – Pal dalej – szepczę, przypatrując się jej spod zmrużonych powiek. Chwilę później drzwi ponownie się otwierają i obok niej staje Caleb. Wygląda jak rzymski bóg. Jest bez koszulki, a włosy ma mokre. Pewnie właśnie wyszedł spod prysznica. Czuję się tak, jakby ktoś właśnie wbił mi nóż w serce. Wycieram rozmazany tusz do rzęs. Nie dotykaj go, nie... Leah wyciąga rękę i przesuwa palcami po jego piersi, a potem sunie nimi w dół, aż do pasa. Caleb ze śmiechem chwyta ją za rękę. Kiedy przyciąga ją do siebie i otacza ramionami, odwracam wzrok. W sercu czuję znajome kłucie. W sumie od dziewięciu lat jestem z nim zaprzyjaźniona. Wyprowadzona z równowagi tupię z całej siły, a z moich ust wydobywa się głośny jęk. Do diabła z tą miłością. – A więc, Olivio, wygląda na to, że Caleb i Leah zamierzają wypróbować test owulacyjny. Musisz coś zrobić – mówię do siebie, wyciągając komórkę z kieszeni. Wydam fortunę na telefony, ale kto by się tym przejmował. Miłość nie ma ceny. Wybieram numer InterContinental de la Ville, po czym chowam się pod okapem perfumerii i czekam, aż usłyszę dzwonek. – Buona Sera, InterContinental de la Ville. Non ci sono titoli che contengano la parola? – rozlega się kobiecy głos. – Yyy... Czy... mówi pani po angielsku? – Si. W czym mogę pomóc? – Chciałabym skontaktować się z gościem państwa hotelu, Calebem Drakiem. To pilna sprawa. Czy mogłaby go pani powiadomić i poprosić, żeby do mnie oddzwonił? – Słyszę stukanie paznokci w klawiaturę komputera. – Mogę prosić o nazwisko? O kurczę! Jak nazywała się jego sekretarka? Rymowało się z piña colada... – Rena Vovada – rzucam. – Dzwonię z jego biura, proszę mu powiedzieć, że to ważna sprawa i musi do mnie natychmiast oddzwonić. Dziękuję bardzo. – Rozłączam się, zanim udaje się jej zadać więcej pytań. Zadanie wykonane. Z powrotem zajmuję swój punkt obserwacyjny na deszczu. Caleb i Leah dalej stoją na balkonie. Ona gasi papierosa i pozwala mu się wciągnąć do środka. Nagle Caleb patrzy w głąb apartamentu, puszcza jej rękę i znika za drzwiami. Wydaje mi się, że słyszę odległe dzwonienie telefonu. Super. Dzięki temu zyskam co najmniej pół godziny. Przy odrobinie szczęścia to wystarczy, żeby
wybić ich z nastroju. Zadowolona wracam do Montecito Rio, hotelu, w którym wcześniej zarezerwowałam pokój. Nie wygląda tak efektownie jak InterContinental de la Ville, ale i tak bardzo mi się w nim podoba. Na szczęście nie jestem zafiksowana na punkcie Susan Sarandon. Moje buty są całkowicie przemoczone. Wchodzę do holu, zostawiając za sobą mokre ślady. Młoda recepcjonistka przeszywa mnie gniewnym spojrzeniem i dzwoni po sprzątaczkę. – Pani Kaspen, prawda? – woła za mną, gdy ruszam do windy. Odwracam się do niej z wahaniem. – Tak. – Mam wiadomość dla pani. – Wyciąga w moją stronę karteczkę. Chwytam ją ostrożnie dwoma najsuchszymi palcami. – Od kogo? – pytam ze strachem. Kiedy odpowiada: „Od Noaha Steina”, ogarnia mnie kojący spokój. Cieszę się, że Noah, nieznajomy, któremu się zwierzyłam w samolocie, odezwał się do mnie. Dzięki temu pobyt w Rzymie nie wydaje mi się już tak wielkim wyzwaniem. Mam tu przyjaciół. Zanoszę kartkę i przemoczone ponczo do pokoju, a potem wskakuję pod prysznic. Na razie nie czytam wiadomości. Na wszystko przyjdzie pora. Najpierw muszę się wytrzeć i rozgrzać. W końcu kładę się na wąskim łóżku i rozkładam mokrą kartkę. Kolacja o ósmej Tavernetta Musisz coś zjeść... Uśmiecham się. To prawda, muszę coś zjeść. A skoro tak, to dlaczego nie z kimś, kogo naprawdę polubiłam? Podnoszę telefon i wybieram numer, który Noah dał mi na lotnisku, zanim się rozstaliśmy. – Tylko w razie nagłych wypadków – powiedział, mrugając do mnie porozumiewawczo. – Nie nadużywaj go. Wzięłam go prawie bez wahania. Ostatecznie byłam sama w Rzymie. Mogę go potrzebować. – Noah, tu Olivia – mówię do słuchawki. – Nie będę z tobą rozmawiać, dopóki mi nie powiesz, że przyjdziesz. – Przyjdę – odpowiadam ze śmiechem. – Świetnie. To dość elegancka restauracja, masz się w co ubrać? – No cóż, przyleciałam tu, żeby odzyskać miłość swojego życia... Mam cztery sukienki, a każda z nich mówi: „Bądź ze mną i mnie kochaj”. Którą wybierasz? – Czarną... – Dobrze – wzdycham. – Do zobaczenia o ósmej. Kiedy się rozłączam, kręci mi się w głowie. To jest to. Odzyskałam kontrolę nad swoim życiem.
Dzisiaj zjem kolację w miłym towarzystwie i trochę się odprężę. Jutro znajdę Caleba i wszystko mu powiem. Marchewa nie ma pojęcia, co ją czeka. Nad Rzym nadciąga huragan Olivia. Przygotowując się do kolacji, myślę o tym, co ostatecznie pogrążyło nasz związek. Przypominam sobie, jak waliło mi serce, kiedy stałam przed gabinetem Caleba, wiedząc, że mój ukochany właśnie mnie zdradza. Zastanawiałam się, czy po prostu nie odejść i nie udawać przed sobą samą, że to ktoś inny zabawiał się w jego gabinecie z dziewczyną. Potem pomyślałam o swoim ojcu i o tym, że przez jego zdrady mama cierpiała bardziej niż później przez raka. Musiałam zobaczyć. Nie tylko jego, ale i ją. Kim była dziewczyna, której udało się nas rozdzielić?
Kiedyś
To doświadczenie będzie bardzo złe. Bolesne. Odmieni moje życie. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, tak cicho, że ani Caleb, ani jego współpracowniczka nic nie usłyszeli i nie mieli pojęcia, że mają publiczność. – Caleb – powiedziałam martwym głosem, bo w tej chwili czułam się tak, jakbym nie żyła. Oderwali się od siebie, a on gwałtownie cofnął się o krok. Popatrzyłam na jej podciągniętą sukienkę, czując, że smutek ściska mi serce. Prawda była taka, że w tej chwili nasze życie rozpadło się na kawałeczki. Nie mógł tego wytłumaczyć. Nie uwierzyłabym mu, nawet gdyby próbował. Popatrzyłam na jego twarz. Była bardzo blada. – Caleb – powiedziałam jeszcze raz. Wyglądał na tak wstrząśniętego, że aż się wzdrygnęłam. Przepraszam, że cię przyłapałam, pomyślałam. Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Dziewczyna sprawiała wrażenie zadowolonej z siebie. Ona? Dlaczego właśnie ona?! − miałam ochotę krzyknąć. – Kochałam cię – powiedziałam. Po raz pierwszy wyznałam mu na głos swoje uczucia. Skrzywił się z bólu. To było okrutne z mojej strony, że wydobyłam z siebie słowa, na które tak długo czekał, w chwili, gdy przyłapałam go na zdradzie. Można to wręcz uznać za cios poniżej pasa. Ja jednak byłam zadziorna. Mogłam przegrać walkę, ale nie zamierzałam dać się pokonać. Wywłoka siedząca na biurku popatrzyła na nas z rozbawieniem. – Niech zgadnę. Olivia, prawda? – powiedziała, wstając. Dobiło mnie to, że znała moje imię. Czyżby o mnie rozmawiali? Moja fotografia w ramkach stała tuż obok miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała. Moja twarz była świadkiem ich romansu. Nie patrzyłam na tę dziewczynę. Nie mogłam. Wyszła z gabinetu, zostawiając dwoje załamanych ludzi. – Nie chciałem tego – powiedział, ledwo drzwi się za nią zamknęły.
– Czego? Tego, żebym cię przyłapała? Czy zdrady? – Usiłowałam opanować drżenie głosu, ale mi się nie udało. – Olivio... – poprosił, robiąc krok w moją stronę. – Nie! – Wyciągnęłam rękę, żeby go zatrzymać. – Ani mi się waż do mnie podchodzić. Jak mogłeś? Nie mogłeś zrobić mi nic gorszego. Jesteś taki sam jak mój ojciec. – Nie mam nic wspólnego z twoim ojcem. Zbyt długo zasłaniałaś się jego grzeszkami. Służyły ci jako pretekst, żeby nikogo nie kochać. Nie wierzyłam własnym uszom. Kochałam ludzi, kochałam wielu ludzi. Po prostu im tego nie mówiłam. – Jesteś obrzydliwy – powiedziałam. – Mogłeś zachować się jak prawdziwy mężczyzna i powiedzieć mi, że już mnie nie pragniesz. – Zawsze będę cię pragnął. Tu nie chodziło o to, że cię nie pragnąłem, tylko o to, że pragnąłem cię za bardzo, podczas gdy ty nie pragnęłaś mnie! Otarłam łzy z twarzy i uśmiechnęłam się jadowicie. – Więc chodziło o seks? Caleb uniósł ręce i spojrzał na mnie ze złością. – Myślę, że wielokrotnie ci udowodniłem, że nigdy nie chodziło o seks – powiedział cichym głosem. – Kochałem cię tak bardzo, że odsunąłem na bok wszystkie swoje potrzeby, byle tylko zaspokoić twoje. Co otrzymałem w zamian? Oziębłość i obojętność. Jesteś taka samolubna i zgorzkniała, że nie poznałabyś, że coś jest dobre, nawet gdyby spadło z nieba prosto pod twoje stopy. Wiedziałam, że to wszystko prawda. Miał rację co do mnie, ale mógł po prostu odejść, nie musiał mnie upokarzać. – Skoro tak, mam nadzieję, że szybko się ze mnie wyleczysz. Zostawiłam go stojącego w półmroku i wolno ruszyłam do wyjścia. Nie będzie cię boleć, nie będzie cię boleć, n i e b ę d z i e cię boleć... Bolało jak diabli. Bolało tak bardzo, że z trudem schodziłam po schodach. W końcu usiadłam. Siedziałam, trzęsąc się i marząc, żeby właśnie w tej chwili na ziemię spadł meteoryt i żeby uderzył dokładnie w to miejsce, w którym się znajduję. Czułam się obnażona, jakby wywrócona na lewą stronę. Właśnie wykrwawiałam się na podłodze. Jak to się mogło stać? Dlaczego? Ten chłopak był wszystkim, co miałam. Usłyszałam skrzypienie drzwi nade mną i na klatkę schodową wdarła się muzyka. Bojąc się, że to Caleb, wstałam i w ekspresowym tempie pokonałam cztery piętra. Zatrzymałam się dopiero w swoim samochodzie. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, włączając silnik. Niech go diabli. Umiałam kochać. Po prostu skrywałam uczucia głęboko w sobie. Skoro tak dobrze
mnie znał, dlaczego tego nie widział? Gdybym go nie kochała, czy teraz tak bardzo by mnie bolało? Nic nie usprawiedliwia jego zdrady – nic! Zamiast pojechać do domu, skręciłam w prawo i wjechałam na drogę numer 595, o mało nie uderzając w bok minivana. Miał całą mnie, oddałam mu wszystko, i proszę, co zrobił. A tak bardzo mu ufałam. – Nie, nie, nie, nie. – Łzy zaczęły spływać ciurkiem po mojej twarzy. – To nie może być prawda. – Zatrzymałam się na poboczu, bojąc się, że spowoduję wypadek. Kręciło mi się w głowie i ciemniało w oczach. – Caleb, nie... – Czułam słony smak w ustach. Nienawidziłam siebie bardziej niż jego i bardziej niż kiedykolwiek nienawidziłam ojca. Byłam tragicznym nieporozumieniem. Najokropniejszym z ludzi. Wyjechałam z powrotem na drogę. Nie mogłam wrócić do domu, nie chciałam, żeby mnie tam znalazł. Przypomniałam sobie, że mamy zarezerwowany pokój w hotelu. To tylko trzysta pięćdziesiąt kilometrów stąd. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tam pojechać. Caleb usiłował dodzwonić się do mnie na komórkę. Nie odbierałam, pozwalając, by przełączało go na skrzynkę głosową. Podgłośniłam też radio, uznając, że muszę czymś zagłuszyć swój szloch. To był bardzo dobry hotel. Fontanny, malowidła ścienne w holu, uprzejma obsługa... Jednak tamtej nocy pozostawałam ślepa na wszystko z wyjątkiem zdrady Caleba. Zameldowałam się i zaniosłam torbę podróżną do pokoju. Było jeszcze dość wcześnie. Wzięłam prysznic i włożyłam sukienkę kupioną specjalnie na ten weekend. Na cześć Caleba była w kolorze lotniskowo niebieskim, z czarną koronką w talii. Poszłam przejrzeć się w lustrze. Wyglądałam naprawdę pięknie. Tyle że nie miało to znaczenia, bo byłam brzydka w środku. Bałam się, że jeśli zostanę sama w pokoju, zwariuję. Wzięłam torebkę i ruszyłam do drzwi, usiłując odegnać sprzed oczu widok jego ręki na jej udzie. Wiedziałam, że to, co chciałam zrobić, zrani go bardziej, niż on zranił mnie. Ale tak właśnie walczyłam, nieczysto. Oko za oko... Wałęsałam się po ulicach Daytona Beach, patrząc obojętnie na witryny sklepów. Kilka przecznic dalej znalazłam dokładnie to, czego szukałam. Bar Swig Martini. Sprawiał wrażenie przygaszonego i zniszczonego. Zupełnie jak ja. Weszłam przez szerokie drzwi i pokazałam bramkarzowi prawo jazdy. W twarz uderzyła mnie mieszanka dymu papierosowego i słodkich perfum. Ten zapach skojarzył mi się z wieczorem, kiedy poszłam na imprezę bractwa Caleba, chcąc go odzyskać. Jakie to smutne. Usiadłam przy barze i zamówiłam whiskey sour. Barman spojrzał na mnie ze zdziwieniem, kiedy wychyliłam ją duszkiem i zamówiłam jeszcze jedną. Zauważyłam, że tym razem zrobił mi mocniejszego drinka. Dzięki! Wzięłam szklankę, po czym wyszłam na taras i usiadłam przy stoliku
z widokiem na ocean. Wymarzona sceneria. Sprawiałam wrażenie tajemniczej, samotnej i zamyślonej. Była to sztuczka znana większości kobiet. Oddziel się od stada, wyglądaj pięknie, a od razu napatoczy się jakiś facet. Podszedł. Wysoki blondyn w spodniach od garnituru i z poluzowanym krawatem. – Miałaś ciężki dzień? – zapytał, opierając się o balustradę i patrząc na wodę. – Tak. A ty? – Bardzo. – Uśmiechnął się do mnie, szczerząc pożółkłe zęby palacza. – Mogę postawić ci drinka? Pokazał na moją pustą szklankę. Skinęłam głową. – Wszystko jedno co. – Nie ma sprawy. Wrócił z dwiema. Świetnie, pomyślałam. Moja podróż do krainy zapomnienia przebiegnie o wiele szybciej. Piliśmy ponad godzinę, a potem wyciągnęłam go na parkiet. Był kiepskim tancerzem, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Zwalczałam obrzydzenie, kiedy przytulał się do mnie, i skupiłam się na wirowaniu w głowie. Wkrótce, rozochoceni alkoholem, przeszliśmy od pośpiesznych pocałunków do śmielszych pieszczot. Około północy ruszyliśmy do mojego hotelu. – Poczekaj – powiedział w pewnej chwili. Byliśmy już w pokoju, a on leżał na mnie. Pamiętam, że wyjął prezerwatywę z portfela. Uderzył ją dłonią, tak jak niektórzy robią z paczkami papierosów, potem rozerwał opakowanie zębami. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Pamiętam też, że potem nic nie czułam. Leżałam bez ruchu, ale on w ogóle się tym nie przejmował. Więc właśnie tak tracę dziewictwo, myślałam. Z jakimś obcym gościem, nie z Calebem. Po wszystkim zasnął. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Czułam mdłości i nienawidziłam samej siebie. Wyszedł wcześnie rano. Nawet nie wiedziałam, jak miał na imię. Z niecierpliwością czekałam na wyrzuty sumienia, ale czułam jedynie otępienie. Wiedziałam, że gdybym głębiej poszukała, znalazłabym odrazę, ale nie byłam jeszcze gotowa nienawidzić siebie. W tej chwili pochłaniała mnie nienawiść do Caleba. Około południa usłyszałam kroki za drzwiami. Wiedziałam, że przyjdzie. Dostał klucz do pokoju w recepcji, więc nie musiałam go wpuszczać. Siedziałam przy oknie, brudna i potargana. Nic nie powiedział na mój widok. Rozglądał się po pokoju, jakby szukał oznak mojego cierpienia. Bałagan, moje ubrania rozrzucone to tu, to tam. Zatrzymał wzrok na opakowaniu po prezerwatywie, które leżało na stoliku nocnym. Jego dłoń na jej udzie – moje opakowanie po prezerwatywie... Te dwa obrazy zatruły na zawsze nasze wspomnienia, uniemożliwiając odbudowanie relacji. Wiedziałam, że Caleb już zawsze będzie patrzył na opakowania prezerwatyw ze wstrętem. Poznałam po jego minie, że wszystkiego się domyślił. Zaczął się trząść, a blask w jego oczach przygasł. Mnie jednak wciąż było mało. Mówiłam już, że nieczysto walczę. – Zawiozłam Jessicę Alexander na aborcję. To ja namówiłam ją, żeby to zrobiła.
Zajęło mu dłuższą chwilę zrozumienie, o czym mówię. Patrzyłam na przejeżdżające ulicą samochody. Wyobraziłam sobie, że upycham swoje uczucia do jednego z nich i patrzę, jak odjeżdża. Nie możesz nic czuć, upominałam siebie w myślach. On też nic nie czuł, kiedy cię zdradzał. – Tak bardzo cię pragnęłam, że knułam intrygi i manipulowałam innymi, żeby cię zdobyć. Przez wiele miesięcy cię śledziłam. Znałam wszystkie dziewczyny, z którymi chodziłeś. Wszystkie miejsca, do których je zabierałeś. Wszystko to zaplanowałam. Ciągle nic nie mówił, ale czułam jego wściekłość. Wręcz nią emanował. – Kochałam cię od chwili, gdy po raz pierwszy się do mnie odezwałeś. Dalej milczał. – Uprawiałam seks z nieznajomym, żeby cię zranić. – Te słowa sprawiły, że w pokoju nagle zabrakło powietrza. Poczułam w piersiach niewyobrażalny ciężar. W tym momencie dotarło do mnie, co zrobiłam. Boże, Boże, Boże... Usłyszałam za sobą głuchy łoskot. Odwróciłam się powoli. Caleb klęczał, ukrywając twarz w dłoniach. Jego ciało drżało, nie wiedziałam, czy od łez, czy z gniewu. Z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Tylko to drżenie, które na zawsze zapamiętam. Ja również zaczęłam się trząść, gdy zdałam sobie sprawę, co się stało. Wszystko przepadło. Ja, on, my. Zmieniliśmy się na zawsze. Nie chciałam już dłużej żyć. Zastanawiałam się, czy nie przerwać agonii, rzucając się z okna. Skrzywdziłam osobę, którą najmocniej kochałam, jedyną osobę, jaką miałam. A wszystko po to, żeby się zemścić. Ostatecznie zniszczyłam samą siebie. Mijała minuta za minutą. Miałam ochotę do niego podejść, błagać o przebaczenie, zagrozić, że się zabiję, jeśli mi nie przebaczy, ale nie mogłam się przemóc. Miałam zbyt wiele chłodu w sobie. Dlaczego wcześniej tego nie widziałam? Dlaczego nie widziałam, kim naprawdę jestem? Dlaczego nie zauważyłam, że jestem pusta w środku i niezdolna do miłości? Kiedy wstał, odwróciłam wzrok. – Przykro mi, że cię skrzywdziłem – powiedział ochrypłym głosem, a ja poczułam ucisk w piersiach. Dlaczego mówił tak cicho? Czemu na mnie nie krzyczał? Przecież to ja skrzywdziłam jego. Ja. Moja wina. Mój grzech. Mój bałagan. – Już nigdy mnie nie zobaczysz... – przerwał na chwilę. Jego następne słowa tak bardzo mnie dotknęły, że właściwie nigdy w pełni się po nich nie pozbierałam. – Ja będę znowu kochał, a ty zawsze będziesz ranić. To, co zrobiłaś, jest... Przez to jesteś nic niewarta. Będziesz mnie pamiętać każdego dnia swojego życia, bo byłem tym jedynym, a ty mnie odrzuciłaś. Potem wyszedł.
19 Gdy podjeżdżam taksówką pod restaurację, okazuje się, że Noah czeka przed wejściem. Zanim udaje mi się sięgnąć do torebki, wyciąga z portfela banknot i podaje go taksówkarzowi, pokazując, żeby zatrzymał resztę. To sto euro. – Wyglądasz zachwycająco – mówi, całując mnie w policzek. – Dziękuję. Biorę go pod ramię i wchodzimy do najbardziej czarującej restauracji, w jakiej kiedykolwiek byłam. Jestem we Włoszech. – I jak podoba ci się w Rzymie? – pyta. Jadąc tutaj taksówką, zobaczyłam przeszłość wymieszaną z teraźniejszością. Niszczejące budynki stały dokładnie tam, gdzie tysiące lat temu, ale otaczała je nowoczesna architektura. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam przebłyski przeszłości. Ta przeszłość podnosiła się z popiołów, przypominając, że wciąż tutaj jest. Po prostu magia. Ale widziałam również malutkie samochody, motocykle i skutery, które przechylały się, gwałtownie skręcały i histerycznie trąbiły na wszystko, co znalazło się na ich drodze. Pranie rozwieszone prawie na każdym balkonie i trzepoczące na wietrze, ludzie chodzący ulicami i muzyka dobiegająca z różnych miejsc – wszystko to tworzyło nieustającą ścieżkę dźwiękową włoskiego życia. – Nie chce mi się stąd wyjeżdżać – przyznaję. – Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Noah kiwa głową. Zajmuje miejsce przy stoliku dopiero wtedy, gdy ja przy nim siadam. – Za pierwszym razem, gdy tutaj byłem, pomyślałem sobie, że całe to miasto wygląda jak getto. Minęło kilka dni, zanim się w nim zakochałem, ale od tamtej pory tęsknię za Rzymem cały czas, gdy jestem w domu, w Ameryce. Staram się przyjeżdżać tu jak najczęściej. Nietrudno mi to sobie wyobrazić. Nie dziwię się, że to właśnie tutaj Leah chciała począć dziecko. Musiała już kiedyś tu być. Wszystkie bogate dziewczyny udawały się na pielgrzymkę do Rzymu w którymś momencie swojego życia, oczywiście na zakupy. Kiedy już stoją przed nami kieliszki, a kelner odchodzi, by przekazać nasze zamówienie do kuchni, Noah patrzy na mnie z zaciekawieniem.
– I co? – pyta. – Widziałaś go? Twojego Caleba? – Z daleka. – Śmieję się z jego słów, bo Caleb z pewnością nie jest mój. – Stałam pięć pięter niżej, wpatrując się w ich hotelowe okno. – Masz już jakiś plan? Kręcę głową. – Nie mam pojęcia, ale muszę coś wymyślić. Zastanowię się... Mam na to jeszcze kilka godzin. – Dalej zamierzasz postawić na szczerość? – Przechyla głowę i włosy opadają mu seksownie na oczy. – Tak – odpowiadam ze śmiechem. Tak miło znowu się śmiać. – Wiesz, Olivio, uważam, że postępujesz właściwie. – Niby dlaczego? Dlatego że chcę być szczera? – Piję łyk wina. Nie najlepiej się czuję, rozmawiając o mojej szczerości lub jej braku. – Nie. Patrzę na niego ze zdziwieniem. – Dlatego że dążysz do miłości. Nie ukrywam, że nie wszystkie twoje czyny mi się podobają, ale robiłaś to wszystko, bo kochasz tego faceta tak bardzo, że nie mogłaś się powstrzymać. Jest w tym pewna elementarna uczciwość. – Zapewniam cię, że nie ma we mnie ani grama uczciwości. – Mylisz się. Przechylam głowę i patrzę na niego sceptycznie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może nazwać mnie uczciwą, zwłaszcza gdy słyszał moją historię. – Nigdy nie spotkałem kogoś równie uczciwie mówiącego o swoich złych uczynkach i z taką szczerością rozprawiającego o swoich uczuciach. Uważasz się za złego człowieka, prawda? – Tak – odpowiadam bez wahania. – Myślę, że twoim problemem jest to, że pozwalasz sobie działać pod wpływem emocji zamiast skupić się na samodoskonaleniu. – Samodoskonaleniu – powtarzam, starając się jak najlepiej zrozumieć jego słowa. – To zabawne, że tak bez przerwy na siebie wpadacie – zmienia temat. – Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że osoba chora na amnezję spotka cię dwa razy w ciągu jednej doby? Wzruszam ramionami. – I tylko po to, żeby dwukrotnie uciąć sobie z tobą zdawkową pogawędkę, a potem zaprosić cię na kawę? – Wiem – wzdycham. – W dniu, kiedy go spotkałam, zaprzyjaźniłam się na całego z ironią losu. – Myślę, że kryje się za tym coś więcej. Coś, czego nie dostrzegasz.
– Masz na myśli przeznaczenie? – Nie cierpię przeznaczenia. To rozkapryszony bachor, który z nudów nie pozwala ludziom w spokoju lizać ran. – Raczej nie. – Więc co? Marszczy brwi i spogląda w dal. Mam wrażenie, że widzi coś, co bardzo bym chciała też zobaczyć. I to już, teraz. – Sądzę, że po tym, gdy pierwszy raz oddałaś mu serce, nigdy już go nie odzyskałaś. Przez resztę swojego życia po prostu udawałaś, że nadal je masz. – No dooobra... – Zastanów się nad tym. – Wzrusza ramionami. – Moim zdaniem on jest załamany. – Skąd wiesz? – pytam. Caleb wcale nie wydaje się załamany. Sprawia wrażenie człowieka, który przeszłość zostawił całkowicie za sobą. – Stąd, że już po około dwunastu godzinach znajomości z tobą wiem, że nigdy cię nie zapomnę, nawet jeśli więcej się nie zobaczymy. Wywierasz na innych bardzo silne wrażenie. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co czuje ten biedak po tylu latach spotykania się z tobą. – Pewnie czuje się tak, jakby mocno oberwał po łbie – śmieję się, ale w gruncie rzeczy wcale nie jest mi do śmiechu. Patrzy na mnie i milczy. – Walcz czysto – mówi w końcu. – Bądź szczera. W taki sposób go odzyskasz. Jeśli jednak zobaczysz, że jest naprawdę szczęśliwy, zostaw go w spokoju. – Nie wiem, czy umiem to zrobić – przyznaję szczerze. – Nie jestem pewna, czy dam radę odejść. – To dlatego że nie wiesz, co to znaczy kochać. – Twoim zdaniem go nie kocham? – Jestem w szoku. Myślałam, że po tym wszystkim, co mu powiedziałam, nie ma wątpliwości co do moich uczuć do Caleba. Czy gdybym go nie kochała, walczyłabym o niego tak zaciekle? – Moim zdaniem nie kochasz go tak bardzo, jak kochasz siebie. Cisza. Czuję, jak wzbiera we mnie gniew. – Dlaczego? Dlaczego tak sądzisz? – Stworzył sobie jakieś pozory życia bez ciebie. Chcesz go tego pozbawić, znów wprowadzić do jego życia chaos. Pomyślałaś, ile osób może przez to cierpieć? On w tej chwili należy do Leah. A co z dzieckiem, które być może poczęli? Wzdrygam się. Nie pomyślałam o tym. – Miłość do kogoś to coś więcej niż tylko uszczęśliwianie samego siebie. Musisz pragnąć, żeby on
był szczęśliwszy od ciebie. – Będzie szczęśliwszy ze mną – mówię z przekonaniem. – Jesteśmy dla siebie stworzeni. – Ale on będzie miał wyrzuty sumienia. Z powodu porzucenia żony i dziecka, także tego, że przegapił tyle lat twojego życia. A poza tym, jak ma ci zaufać? Sądzisz, że zapomni o tym, co zrobiłaś? Z trudem powstrzymuję łzy cisnące się do oczu. – Możemy to wszystko naprawić. Pewnie, nie będzie łatwo, ale nasza miłość pokona wszelkie trudności. Zależy mi na tym, żeby stanął po mojej stronie, przyjął mój punkt widzenia. Caleb i ja jesteśmy sobie przeznaczeni. Niezależnie od tego, jak bardzo staraliśmy się żyć osobno, coś wciąż nas do siebie przyciągało. – Może i tak, ale naprawdę chcesz, żeby przeszedł przez kataklizm, aby tylko spełnić twoje marzenie? Pociągam nosem. – Olivio... – Kładzie dłoń na mojej ręce. – Twój czas z Calebem minął. Dotąd udowadniałaś, że jesteś zdolna do wszystkiego. – Krzywię się, bo to prawda. – Teraz udowodnij, że jesteś zdolna zrobić coś bezinteresownie. Mam ochotę się z nim posprzeczać, przekonać go, że bez Caleba moje życie pozbawione jest sensu. – Jesteś bardzo mądrym człowiekiem, Noah – mówię tylko, uśmiechając się żałośnie. Po kolacji jedziemy razem taksówką. Kiedy stajemy przed moim hotelem, Noah wysiada, żeby się ze mną pożegnać, zanim ruszy dalej. Z niewiadomych powodów jest mi straszliwie smutno. Znowu zbiera mi się na płacz. Nagle uświadamiam sobie, że mogłabym być z nim. Jest taki mądry i dobry, że bez problemu zdołałabym się w nim zakochać. Wzięlibyśmy ślub i założyli rodzinę. Ta wizja pojawia się na chwilę przed moimi oczami. On chyba też to widzi, bo nagle pochyla się i całuje mnie w usta. To smutny pocałunek, pełen znaków zapytania i niedopowiedzeń. Odrywa wargi od moich ust, a mnie kręci się w głowie. – Powodzenia, Olivio – mówi z uśmiechem. – Podejmij mądrą decyzję. Kiedy wsiada do taksówki i odjeżdża, wszystkie moje myśli podążają za nim. Stoję na chodniku i patrzę, jak opony samochodu rozpryskują kałuże. Pada drobny deszcz, ale nie przejmuję się tym. Właściwie lubię deszcz. Postanawiam trochę się przejść i pomyśleć, co robić dalej. O dziwo, nie myślę o żadnych spiskach ani zemście. Myślę o swoim zepsuciu i egoizmie. Zastanawiam się, ile razy w życiu podjęłam dobrą decyzję. Wygląda na to, że tylko pięć. Pierwsza
randka z Calebem, wyznanie mu prawdy o tym, co zrobiłam, pójście na prawo, zerwanie z Turnerem, lot do Rzymu, podczas którego poznałam Noaha. Pięć dobrych decyzji. Bardzo mało. Jednak i ta żałosna garstka oferuje pewne możliwości. Noah coś we mnie zobaczył i poświęcił czas, żeby zasiać we mnie ziarno prawdy. Teraz muszę odcisnąć tę prawdę w swoim sercu. Nie zamierzam odpłacać złem za zło. Skoro Leah zdobyła Caleba, zasługuje na to, żeby go zatrzymać. Przemoczona do suchej nitki idę do Trinità dei Monti, pięknego kościoła wybudowanego przez Franciszka z Paoli, i podziwiam Obelisco Sallustiano. To właśnie tam, przed tą budowlą symbolizującą dobro, podejmuję ostateczną decyzję. Lepiej wracać do domu, zanim będzie za późno. Tym razem niebo nie jest czerwone. Najwyższy czas wreszcie się pożegnać. Zastanawiam się, czy robienie dobrych uczynków może wejść mi w krew, a potem się uśmiecham, bo wiem, że czeka mnie długa podróż. Gdy czuję się gotowa, ruszam w kierunku hotelu InterContinental de la Ville. Cisza panująca na ulicach przekonuje mnie, że musi być naprawdę późno. Staję i jeszcze raz patrzę na jego okno, ale tym razem decyzja już jest podjęta. To pożegnanie. Myślę o Calebie jako ojcu i uśmiecham się do siebie. Będzie świetny w tej roli, podobnie jak we wszystkim, co robi. Następnie myślę o Jessice Alexander. Już byłby tatą, gdyby nie ja. Wciągam słodkie włoskie powietrze. – Właściwie nie wiem, jak to ująć – zaczynam. – Tak bardzo cię kocham, a tylu rzeczy nie zdołałam ci powiedzieć. Bałam się tego, że mnie kochałeś. – Wycieram łzę spływającą po policzku. – Wszystko zmieniłeś. Byłam tak przerażona tym, że cię stracę, że ze wszystkich sił próbowałam cię odtrącić. Bałam się, że jeśli tego nie zrobię, w końcu zrozumiesz, że tylko tracisz ze mną czas, i odejdziesz. Tęsknię za tobą. Zresztą „tęsknię” to za mało powiedziane, każdego dnia boli mnie serce, bo cię nie ma. Przepraszam za to, co zrobiłam. Za wszystko. Proszę, nie zapominaj o mnie. Sama myśl o tym napełnia mnie przerażeniem. – Nigdy cię nie zapomniałem. Dostaję dreszczy. Dopiero po chwili się uspokajam. – Caleb – wzdycham i odwracam się do niego. Nawet specjalnie się nie dziwię. Jakoś tak już jest, że nasze losy wydają się połączone. Ciągle na siebie wpadamy. Caleb stoi parę kroków ode mnie z reklamówką w ręce. Wystaje z niej butelka wina. – Co ty tutaj robisz? – pyta, kręcąc głową ze zdziwieniem. – Przyleciałam do ciebie – odpowiadam szczerze. – Chciałam powiedzieć ci, że... – Patrzę wymownie na jego okno. – Nie zamierzałaś wyznać mi tego osobiście? – Nie. – Odbyłaś taką długą podróż, żeby powiedzieć coś tak ważnego do mojego hotelowego okna? – Nie miałam prawa tu przylatywać – mówię, wzruszając ramionami. – Przepraszam. Włamałam
się do waszego domu i dowiedziałam się, gdzie jesteście. Zaciska powieki, sprawiając wrażenie, jakby z trudem powstrzymywał śmiech. – Cammie ci pomogła? Kiwam głową. – Cieszę się, że przyleciałaś – mówi cicho. – Właśnie o tobie myślałem. – Naprawdę? – pytam zaskoczona. Uśmiecha się, widząc moją minę. – Jasne. Cały czas o tobie myślę. Zagryzam wargi, chcąc powstrzymać płacz. Jestem tak zdezorientowana, że nie wiem, co powiedzieć. – Przejdźmy się – proponuje. Idę obok niego. – Nigdy cię nie zapomniałem – powtarza. – No cóż, na jakiś czas zapomniałeś – zauważam, patrząc w ziemię. – To właśnie próbuję ci wytłumaczyć. Nigdy nie straciłem pamięci. Udawałem. Zatrzymuję się. – Co takiego? Patrzy mi w oczy. – Symulowałem amnezję. Czuję się tak, jakby świat usunął mi się spod stóp. Jesteśmy w Rzymie. On nigdy nie miał amnezji. Myśli o mnie cały czas. Nigdy nie miał amnezji. – Dlaczego...? – Mam ochotę chwycić go za koszulę i solidnie nim potrząsnąć, żeby uzyskać odpowiedź. Zamiast tego stoję z zaciśniętymi pięściami. – Po tym wszystkim, co zaszło między nami, próbowałem zaleczyć rany. Wiedziałem, że muszę o tobie zapomnieć i ruszyć dalej. Tak bardzo cierpiałem, że każdy dzień był dla mnie jak wyrok śmierci. Opłakiwałem cię, jakbyś nie żyła. Potem poznałem Leah. To była randka w ciemno. Pamiętam, że tamtego dnia poczułem nadzieję. Po raz pierwszy od roku. Poznawaliśmy się coraz lepiej i w końcu kupiłem jej pierścionek zaręczynowy. Patrzy mi w oczy, upewniając się, czy pamiętam tego wielkiego kamola. – A potem, niespodziewanie, znów zacząłem za tobą tęsknić. To znaczy, właściwie nigdy nie przestałem, ale tym razem tęsknota uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Śniłaś mi się każdej nocy. Bez przerwy porównywałem Leah do ciebie. Zupełnie jakby stara rana znów się otworzyła i zaczęła krwawić. Zamykam oczy, słysząc te słowa. Pragnęłam je usłyszeć, choć sprawiają mi taki ból, że ledwo mogę oddychać.
– Wybrałem się w tę feralną podróż służbową do Scranton. Cieszyłem się, że rozstanę się z Leah na kilka dni. Musiałem wszystko przemyśleć, zanim dam jej pierścionek. I wtedy zdarzył się wypadek. Ocknąłem się w samochodzie z trupem na sąsiednim siedzeniu i nie wiedziałem, kim jestem. Moja amnezja została spowodowana szokiem i wstrząśnieniem mózgu. Tyle że do czasu, gdy dotarłem na ostry dyżur, już wszystko pamiętałem. Leżałem na szpitalnym łóżku i myślałem o jednym: jaka szkoda, że nie ma tu Olivii. Byłbym szczęśliwy, gdybyś była przy mnie. Potem lekarz zapytał, czy wiem, jak się nazywam, a ja odparłem, że nie. Po prostu powiedziałem, że nie wiem. Podjąłem tę decyzję w ułamku sekundy, bo zrozumiałem, że nie mogę żyć bez ciebie i muszę spróbować cię odnaleźć. Okłamywałem Leah i rodziców, jednak nie miało to dla mnie znaczenia. Liczyło się tylko to, że dzięki bajeczce o amnezji zyskam czas i pretekst, żeby cię odnaleźć. Chodziłem we wszystkie miejsca, gdzie mogłaś być. Tego dnia, kiedy zobaczyłaś mnie w sklepie muzycznym, wiedziałem, że tam będziesz. Miałem przeczucie. Byłem zszokowany nie tym, że się tam pokazałaś, ale tym, że udawałaś, że przedtem mnie nie zauważyłaś. Uśmiecham się. Wygląda na to, że mnie przejrzał. – Ale dlaczego mi nie powiedziałeś? Co mogłabym zrobić gorszego po tym wszystkim, co już ci zrobiłam? Kolejne sceny pojawiają się w moim umyśle niczym rwący się film. Caleb przez nieuwagę nazywający mnie księżniczką. Caleb przynoszący mi moje ulubione kwiaty tego wieczoru, kiedy Leah popsuła nam kolację. Caleb mówiący: „Nigdy cię nie zapomniałem” w sali rozpraw w moje urodziny. Zaciska usta. – Chciałem wrócić do początku. Chciałem zapewnić nam nowy start. A potem wyjechałaś... – A potem wyjechałam. Nie zamierzam mówić mu o Leah, o tym, że właściwie wygnała mnie z miasta. To nie miałoby sensu i tylko by go zraniło. – Więc dlaczego przyszedłeś do mnie i zaproponowałeś, żebym została jej obrończynią? Co cię opętało? Śmieje się. – Miałem ochotę trochę się nad tobą poznęcać. Chciałem, żebyś zapłaciła za to, że zostawiłaś mnie drugi raz. Oczywiście skończyło się na tym, że znęcałem się nad sobą. – Spokojnie, ja też wiele wycierpiałam – odpowiadam z uśmiechem. – Pomyśl tylko: mogłam ją wysłać do więzienia i mieć cię dla siebie. Patrzy na mnie z rozbawieniem. – Więc ciągle mnie kochasz? – pyta żartobliwym tonem, po czym wyciąga rękę i zakłada mi włosy za ucho. – Nad życie – odpowiadam. – Czekałam na ciebie... latami. Właściwie nie żyłam. Po prostu
czekałam, aż wrócisz. Zamyka oczy. Wiem, że myśli o tym samym co ja. Co by było, gdyby? Przyciąga mnie do siebie i trzyma w ramionach. – Ja też cię kocham, Olivio. Bardziej niż kogokolwiek innego. Przez te siedem lat nie było jednej godziny, żebym o tobie nie myślał. Płaczę wtulona w jego koszulę. Gdybym teraz umarła, nie musiałabym żyć bez niego, po prostu by mnie nie było. – Nie płacz – mówi, delikatnie podnosząc moją głowę, żebym na niego spojrzała. – Zawsze będę cię kochał, nic tego nie zmieni. – Co to ma za znaczenie, skoro nie możemy być razem? – mówię przez łzy. – Nie umiem bez ciebie żyć. – Ale jakoś żyjesz. – Uśmiecha się, choć jest to smutny uśmiech. – Żyjesz i będziesz żyć. Kiwam głową. To prawda. Życie zawsze idzie dalej, nawet jeśli czasami musi cię ciągnąć siłą, a ty wierzgasz nogami i krzyczysz. – Ty też o mnie nie zapomnij – mówi. Śmieję się. – To niemożliwe. – No dobrze. – Uśmiecha się, a potem pochyla się i mnie całuje. To ostatni prawdziwy pocałunek w moim życiu. Chwytam się go kurczowo. To pożegnanie, przeprosiny i wyznanie miłości. Kiedy się kończy, Caleb po raz ostatni przyciska czoło do mojego czoła, a potem odchodzi. Jestem załamana.
Epilog Jak dotarłam do tego miejsca? Gdzie się podziało ostatnie dziesięć lat mojego życia? Czuję się jak kawałek papieru, którym wiatr ciska na wszystkie strony. W pewnym sensie jestem zwyciężczynią. Przetrwałam. Pokonałam potwora tkwiącego we mnie i wygrałam. A czy coś straciłam po drodze? Nie oszukuję – już nie. Prawda stała się dla mnie czymś niezmiernie ważnym. Jakie to smutne, że tak późno poznałam jej wartość. Zmieniłam diametralnie swoje życie, bo się bałam. Nadal się boję. Caleb był jak huragan, który przeszedł przez moje życie, poruszając we mnie rzeczy, z których istnienia nie zdawałam sobie sprawy. Jest tęsknotą, z której nigdy się nie wyleczę. Mam trzydzieści lat. Siedzę w sukni ślubnej w zakrystii. Nie mam pojęcia, kim jestem. Przedtem byłam zła. Jaka jestem teraz, nie wiadomo. Zgubiłam się, ale jeszcze się nie odnalazłam. Jest mi bardzo smutno, że straciłam aż tyle czasu. Wiem, że nigdy nie jest za późno na to, żeby się dowiedzieć, co się kocha i kim się jest. Tyle że nie mam pewności, czy chcę to wiedzieć. Boję się, że nie będę już tym, kim mogłam być. Tak, w dalszym ciągu kocham go całym sercem. Ale sama jestem sobie winna – walcząc, całkowicie zniszczyłam to, co powinno być chronione i pielęgnowane. Życie to nieustanne balansowanie nad przepaścią: albo w nią spadniemy, albo pójdziemy wyżej. Noah ciągle mi to powtarza. Noah, który nauczył mnie bycia dobrą i delikatną i uświadomił mi, kim naprawdę jestem. Zmieniłam się dla niego, bo nie chciałam skrzywdzić kolejnej osoby, która mnie kocha. Będziemy razem szczęśliwi. Uwielbiam go. Ale to nie on ma moje serce. Serce można oddać tylko raz. Żadna z następnych miłości nie dorówna tej pierwszej. Wreszcie pogodziłam się z tym, że każde działanie ma swoje skutki. Pogodziłam się ze skutkami swoich czynów. Wiem też, że nie ma czasu na podejmowanie złych decyzji. Każdy krok jest ważny. To moja definicja życia. Dziś po raz ostatni o nim myślę. Potem będę musiała pozbyć się go całkowicie ze swojego życia. On jest szczęśliwy, a ja się cieszę, że nareszcie nauczyłam się kochać kogoś bardziej niż samą siebie. Słyszę już Marsz Mendelssohna. Stoję przed zamkniętymi drzwiami kościoła. Kiedy się otwierają, przez chwilę widzę Caleba. Jest przy ołtarzu, czeka na mnie. Mrugam kilka razy i wszystko wraca do normy. Noah uśmiecha się do mnie promiennie. Cammie płacze.
Robię pierwszy krok, a potem drugi. Tuż przed zamknięciem się drzwi raz jeszcze oglądam się za siebie. Caleb wciąż stoi pod drzewem. Mruga do mnie porozumiewawczo, a ja się uśmiecham.