Przekład
Agnieszka Kowalska
Redakcja stylistyczna
Izabella Sieńko-Holewa
Korekta
ElŜbieta Steglińska
Hanna Szamalin
Projekt graficzny okładki
Małgorza...
3 downloads
6 Views
2MB Size
Przekład
Agnieszka Kowalska
Redakcja stylistyczna Izabella Sieńko-Holewa Korekta ElŜbieta Steglińska Hanna Szamalin
Projekt graficzny okładki Małgorzata Foniok Ilustracja na okładce Chris Cocozza Skład Wydawnictwo Amber Jerzy Wolewicz Druk Opolgraf S.A. Opole
Tytuł oryginału Her Only Desire Copyright © 2007 by Gaelen Foley. This translation published by arrangement with Ballantine Books, an imprint of Random House Ballantine Publishing Group, a division of Random House, Inc. All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2008 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-3337-6
Warszawa 2009. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl
1 Indie, rok 1817 Niebo było czyste i miało barwę pawiego błękitu. Spieczona słońcem Kalkuta rozciągała się wzdłuŜ porośniętych palmami brzegów Hugli niczym Ŝywy kobierzec albo jedwabny szal łagodnie poruszany przez korzennie pachnącą bryzę. Stada ptaków zataczały kręgi wokół wieŜ świątyń. Przy ich bogato rzeźbionych bramach wierni w bajecznie kolorowych szatach kąpali się na kamiennych schodach wiodących do wody. Na spowitym mgłą brzegu rzeki rozciągał się takŜe hałaśliwy bazar. Na stłoczonych straganach i w namiotach moŜna było znaleźć wszystko, od afgańskich dywanów po afrodyzjaki z rogu nosoroŜca. Nieco dalej mieli biura bogatsi przedsiębiorcy. I tu właśnie biło serce brytyjskiej stolicy Indii. Kompania Wschodnioindyjska właśnie straciła monopol, którym cieszyła się od tak dawna. Teraz kaŜdy mógł próbować szczęścia w handlu. WzdłuŜ nabrzeŜy kupcy ładowali towary na statki o kwadratowych Ŝaglach. Statki, które miały dotrzeć w najodleglejsze zakątki świata. Wśród zgiełku i zamieszania głęboko zanurzony szkuner bezszelestnie przybił do brzegu. Wysoki, ciemnowłosy Anglik o mocnej szczęce, surowych, szlachetnych rysach i szarozielonych oczach opierał się rękoma o balustradę. Imponujący wzrost, opanowanie i oszczędna elegancja stroju wyróŜniały go spośród tłumu niechlujnych, bosonogich marynarzy, którzy krzątali się wokół, zajęci rzucaniem kotwicy i zwijaniem Ŝagli. 5
MęŜczyzna obserwował nabrzeŜe, rozmyślając o swojej misji. KaŜdego roku pod koniec września, kiedy ustawały ulewne monsunowe deszcze, niebo stawało się kryształowe, a spienione wody rzek opadały, zaczynała się pora krwi. Pora walk. Nawet teraz słychać było bicie w bębny. Wiele mil stąd gromadziły się wojska. Był październik. Wysychająca ziemia wkrótce stanie się wystarczająco twarda dla kawaleryjskich szarŜ. Zacznie się rzeź. Chyba Ŝe temu zapobiegnie. Ian Prescott, markiz Griffith, obejrzał się powoli przez ramię. Obserwował płynące po rzece łodzie, doskonale zdając sobie sprawę, Ŝe jest śledzony. CóŜ, nic nowego. Nie wiedział, kto go prześladuje, ale człowiek zajmujący się tym, czym on, szybko wyrabia sobie szósty zmysł. Inaczej nie poŜyje długo. NiewaŜne. Niełatwo było go zabić. Przekonali się o tym ku swemu rozczarowaniu - zamachowcy na kilku zagranicznych dworach. Nienagannie skrojone ubranie skrywało prawdziwy arsenał. Umiał z niego korzystać. Zresztą nie sądził, by w tej chwili groziło mu prawdziwe niebezpieczeństwo. Konkurencyjne mocarstwa kolonialne nie mogły sobie pozwolić na zabicie dyplomaty jego rangi, nie ryzykując międzynarodowego incydentu. A jednak miło byłoby wiedzieć, czyj wzrok nieustannie świdruje jego plecy. Francuzi? Najbardziej podejrzani, jak zwykle, choć nie moŜna wykluczyć Holendrów, rozdraŜnionych niedawną utratą Cejlonu na rzecz Brytyjczyków. No i zostawali Portugalczycy, wciąŜ silni i obecni w Goa. Wszyscy zatrudniali agentów i starali się poznać plany Brytyjczyków. A jeŜeli szpiedzy zostali wysłani przez maharadŜę Dźanpuru? To zupełnie inna sprawa. I o wiele bardziej nieprzewidywalna. Ktokolwiek to był, gdyby zamierzał go zabić, na pewno juŜ by spróbował to zrobić. Pozostawało tylko zachować czujność i czekać na rozwój wypadków. Trap uderzył o kamienny ghat wznoszący się nad wodą. Ian skinął na trójkę indyjskich słuŜących, ostatni raz obejrzał się przez ramię i zszedł na brzeg. Przy kaŜdym energicznym kroku czarne, wysokie buty uderzały o deski trapu. Ich podeszwy skrywały niewielkie spręŜynowe ostrza. Laska 6
o srebrnej rączce mieściła szpadę, a pod oliwkowym płaszczem, przyciśnięty do Ŝeber, krył się naładowany pistolet. Wyprzedzając słuŜących, wspiął się po stopniach ghatu. U szczytu schodów zatrzymał się na moment. Widząc zgiełk i zamęt panujący na bazarze, poŜałował, Ŝe nie zdąŜył się lepiej przygotować. Ze nie dowiedział się więcej o tym kraju, jak zwykle czynił przed wyruszeniem z misją. Tym razem jednak sprawy zanadto nagliły. Był ekspertem w prowadzeniu delikatnych negocjacji. Ale nigdy wcześniej nie był w Indiach. Wezwano go, gdy spędzał wakacje na Cejlonie, gdzie wyciągnięty na białej plaŜy starał się uwolnić od prześladujących go demonów. Od kilku lat narastało w nim poczucie pustki, izolacji i wypalenia. Chciał o tym zapomnieć albo przynajmniej pogodzić się, Ŝe tak juŜ będzie. Ale, jak zawsze, nie potrafił sobie poradzić z własnymi demonami. Dlatego niemal z ulgą zaproponował pomoc w rozwiązaniu kryzysu w stosunkach z imperium Marathów. Zdawał sobie jednak sprawę, Ŝe dopóki nie zacznie się lepiej orientować, dopóki nie zrozumie tego miejsca i ludzi, będzie musiał postępować wyjątkowo ostroŜnie i traktować wszystkich z przesadną uprzejmością. Najgorsze, co mogło się przytrafić dyplomacie, to mimowolnie obrazić kogoś waŜnego. Na szczęście dzięki zaufanemu przewodnikowi i tłumaczowi, Raviemu Bhimowi, Ian miał ogólne pojęcie o zasadach panujących w Indiach i umiał się jako tako porozumieć w dwóch najwaŜniejszych językach potrzebnych w tej misji - bengali i marathi. Przed nim znajdował się bazar. Musiał przez niego przejść - innej drogi nie ma. Ruszył naprzód. Gdy stanął w głównej alei, gdzie handlowano przyprawami, uderzyła go fala duszących zapachów. Oczy piekły od wiszących w wilgotnym powietrzu gęstych oparów pieprzu, goździków, kurkumy i gorczycy. Sprzedawano je z płaskich, plecionych koszy. MęŜczyźni odziani w kolorowe szaty natarczywie zapraszali do swoich straganów. Ian machnął ręką, odrzucając ich propozycje. Mijał worki kardamonu, szafranu i kurkumy, sprzedawanej na funty gałki muszkatołowej, kolendry i wonnego cynamonu. Spojrzał za siebie i zauwaŜył, Ŝe jeden ze słuŜących się ociąga. Kulis, niosący kufer na nagich ramionach, zatrzymał się, Ŝeby popatrzeć na 7
zaklinacza węŜy. MęŜczyzna wywabiał z kosza jadowitą kobrę, hipnotyzując węŜa rzewną melodią z trzcinowej fujarki. Inny człowiek w turbanie grał na bębnach. Ich dźwięk konkurował z muzułmańskim wezwaniem do modlitwy, które rozlegało się z minaretów i odbijało echem po całym mieście. Kulis zobaczył zmarszczone brwi pana, zbladł i popędził za nim. Ian przytłoczony upałem, zapachem spoconych ciał i zgiełkiem róŜnojęzycznych głosów czuł się jak wirujący w tańcu derwisz. Oszołomił go nadmiar widoków, woni i dźwięków. Otoczenie pobudzało jego zmysły, gdy przeciskał się wąską alejką gęsto zastawioną skarbami Wschodu. Jedwab z Kanćipuram, tak delikatny, Ŝe jego londyńska kochanka jęknęłaby z rozkoszy. Dalej leŜały wyszywane złotem i srebrem brokaty, drukowana bawełna lekka jak piórko, olśniewające ozdobne dywany, jaskrawe paciorki i terakotowe figurki zwierząt, skórzane sandały, barwniki i farby w proszku, rzadkie meble z cyprysowego drewna, złocone figurki wielorękich bogiń i bogów o błękitnej skórze. Idąc przez bazar, Ian i słuŜący przeciskali się wśród ludzi tak róŜnorodnych jak towary, które widzieli na straganach. Hinduskie damy spacerowały w tęczowych sari i jedwabnych szalach. MęŜatki miały charakterystyczną czerwoną kropkę, bindi, na czole. Angielscy oficerowie w mundurach dosiadali wierzchowców godnych Tattersalla. Mijali ich buddyjscy mnisi w szafranowych szatach, o ogolonych głowach i migdałowych oczach, uśmiechnięci, zupełnie jakby niczym się nie martwili. Z pewnością miłujący pokój mnisi nie mieli pojęcia, Ŝe szykuje się kolejna wojna. Niewielka grupka muzułmańskich kobiet odzianych w czerń od stóp do głów zatrzymała się przy straganie. Jedna z nich prowadziła za rękę dziecko, małego chłopca. Brzdąc zajadał mango i Ian uśmiechnął się lekko, gdyŜ chłopak wyglądał na pięciolatka, rówieśnika jego syna. Poczuł w okolicy serca jakieś ukłucie. Postanowił rozejrzeć się nieco i poszukać pamiątki dla syna, nim misja całkowicie go pochłonie. Był to rytuał, którego przestrzegał, niezaleŜnie od tego, w jaką część świata rzucił go los. Później mogło nie być czasu. Wybrał słonia wyrzeźbionego z tekowego drewna. 8
- Koto? - zwrócił się do handlarza, choć zwykle się nie targował. No chyba Ŝe zaleŜał od tego los narodów. Gdyby na indyjskim bazarze zapłacił pierwszą podaną cenę, byłoby to obelgą dla sprzedawcy. Tak więc Ian targował się, Ŝeby okazać szacunek. Ravi przyglądał się temu z wielkim rozbawieniem. Wreszcie dobito targu. Wszyscy dookoła śmiali się Ŝyczliwie, słysząc, jak angielski lord próbuje mówić po bengalsku. Ian podał zabawkę słuŜącemu, rzucił sprzedawcy poŜegnalne namaste i cała grupa ruszyła dalej w stronę wyjścia z bazaru. W końcu znaleźli się po drugiej stronie. Ian wysłał Raviego w poszukiwaniu powozu. Chciał dojechać do hotelu Akbar Grand, który gubernator generalny lord Hastings polecał mu w liście załączonym do noty opisującej najnowsze zlecenie. Jednego z kulisów wysłał do Government House, Ŝeby zawiadomić lorda Hastings, Ŝe przybył i zamierza złoŜyć mu wizytę, kiedy tylko zainstaluje się w nowym lokum. Wtedy otrzyma główne wytyczne. Potem spotka się z dwoma oficerami kawalerii, Gabrielem i Derekiem, braćmi Knight, którzy podadzą mu szczegóły misji. Choć dotychczas nie poznał przesadzonej na obcy grunt gałęzi klanu Knightów, więzy między ich rodzinami sięgały bardzo głęboko. W Londynie jego najbliŜszym przyjacielem - jeszcze z czasów chłopięcych -i najpewniejszym stronnikiem politycznym był Robert Knight, ksiąŜę Hawkscliffe, przez Iana zwany Hawkiem. Gabriel i Derek byli najbliŜszymi kuzynami Hawka. Urodzeni i wychowani w Indiach znali ten kraj i jego mieszkańców znacznie lepiej niŜ on. Z kolei to, Ŝe Ian właśnie do nich zwrócił się z prośbą o pomoc, było korzystne dla i tak dobrze się zapowiadającej kariery wojskowej Knightów. Zresztą skoro miał się udać w obce miejsce, pełne wrogich ludzi, wolał mieć przy sobie kogoś, komu mógł zaufać. Czuł na sobie czyjeś spojrzenie i, coraz bardziej pewny, Ŝe ktoś obserwuje kaŜdy jego ruch, obejrzał się niedbale. Chciał wypatrzyć szpiega, ale zamiast tego zamarł w bezruchu na widok wielkiego bengalskiego tygrysa, niesionego w klatce przez targowisko. Klatka była zawieszona na długich drągach opartych na spalonych słońcem ramionach ośmiu tragarzy. Zwierzę musiało waŜyć z pięćset funtów. Tragarze nieśli je w stronę rzeki, z pewnością na statek, który miał je 9
dostarczyć do menaŜerii jakiegoś europejskiego dŜentelmena. Tygrys ryknął, wprawiając w przeraŜenie tłum handlarzy w turbanach. Przez drewniane pręty klatki próbował dosięgnąć ludzi pazurami. Kulisi krzyknęli. Niemal upuszczając klatkę, postawili ją na ziemi i odskoczyli w popłochu. Dopiero kiedy nadzorca uwaŜnie obejrzał pręty i upewnił się, Ŝe wytrzymają roześmiali się nerwowo, wrócili i ostroŜnie chwycili drągi. Ian przyglądał się temu, zafascynowany dzikim zwierzęciem i poruszony jego losem. Oczywiście, gdyby tygrys się uwolnił, zniszczyłby wszystko na swej drodze. Niektóre bestie lepiej trzymać w klatkach. Dobrze o tym wiedział. - Sahib! Odwrócił się i zobaczył Raviego. Szedł pospiesznie w jego stronę i prowadził ze sobą innego Hindusa - słuŜącego jakiegoś arystokraty, w białej peruce i lawendowej liberii. Ravi wskazał czekający po drugiej stronie ulicy luksusowy czarny powóz zaprzęŜony w cztery śnieŜnobiałe konie. Na koźle siedział woźnica w identycznej liberii. - Sahib, ten człowiek mówi, Ŝe go po nas wysłano. Ian uwaŜnie przyjrzał się słuŜącemu. - Jesteś człowiekiem gubernatora? - Nie, panie. - Ukłonił się. - Przysłano mnie z domu lorda Arthura Knighta. - Lorda Arthura? - spytał Ian. - Tak, sir. Od dwóch tygodni codziennie czekam na pana na nabrzeŜu. Polecono mi oddać to panu. Spod kamizelki wydobył złoŜony arkusz eleganckiego, kremowego papieru i podał go łanowi. Najwyraźniej autor przewidział nieufną reakcję Iana, gdyŜ list został opatrzony solidną pieczęcią z czerwonego wosku z odciśniętym rodowym herbem ksiąŜąt Hawkscliffe. Zobaczywszy to, Ian uśmiechnął się nieznacznie. Znał ten herb niemal tak samo dobrze jak swój własny. NiewaŜne, Ŝe był obcym w obcym kraju; znajomy widok sprawił, Ŝe przez chwilę poczuł się jak w domu. Lord Arthur był wujem Hawka, młodszym bratem poprzedniego księcia, i ojcem Dereka i Gabriela. W młodości hulaka i awanturnik - co często się zdarza młodszym synom arystokratycznych rodów - lord Ar10
thur był ulubieńcem londyńskiej młodzieŜy, zanim przed trzydziestu laty wyruszył szukać szczęścia w Kompanii Wschodnioindyjskiej. Ian obiecał przekazać mu pozdrowienia od londyńskiej gałęzi rodu Knightów, lecz planował złoŜyć wizytę lordowi Arthurowi dopiero, gdy ulokuje się w hotelu i poczyni pierwsze przygotowania do misji. W kaŜdym razie herb Hawkscliffe'ów stanowił dowód na to, Ŝe słuŜący mówi prawdę i nie jest to pułapka zastawiona przez wrogiego agenta. Uspokojony, złamał pieczęć. Drogi lordzie Griffith, witamy w Indiach! Nawet najlepszy hotel w Kalkucie nie moŜe się równać z gościnnością dobrego przyjaciela, a poniewaŜ - jak się dowiaduję - jest pan niemal członkiem naszej rodziny mieszkającej w Anglii, tym chętniej zapraszamy pana do siebie. Szczerze oddana Georgiana Knight Ach tak. Georgiana. Córka lorda Arthura. Starał się o niej nie myśleć. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę to, Ŝe intrygujące historie o tej młodej damie słyszał juŜ w Zatoce Bengalskiej. Przy czym wcale nie chodziło tu o jakieś wybryki. Choć była najpiękniejszą panną wśród kalkuckiej socjety, z niezliczonymi przyjaciółmi i większą liczbą konkurentów niŜ mogła zliczyć, większość jej niespoŜytej energii pochłaniała najwyraźniej działalność dobroczynna. O sierocińcu, który Georgiana ufundowała z zysków z ogromnej fortuny, jaką jej ojciec zawdzięczał Kompanii Wschodnioindyjskiej, krąŜyły legendy, a to był dopiero początek. ZałoŜyła przytułek dla starych kobiet i zgodnie z dŜinijską tradycją szpital dla zwierząt. Ocaliła świątynię, którą chciano zburzyć, by wybudować nową brytyjską drogę, była jedną z głównych patronek Stowarzyszenia Orientalistów i fundowała stypendia dla uczonych studiujących staroŜytne teksty sanskryckie oraz wszelkie dziedziny wschodniej sztuki i nauki. Mieszkańcy odległych o sto mil wiosek wypowiadali imię Georgiany pełnym szacunku szeptem, jakby przywoływali jakąś boską istotę lub świętą. Ale wiedząc co nieco o szokujących wyczynach pierwszej Georgiany, matki Hawka, po której dziewczyna odziedziczyła imię, Ian miał pewne wątpliwości. 11
Kobiety z rodu Knightów były uosobieniem kłopotów. Rodziły się po to, by wywoływać skandale. A jednak z jakiegoś powodu nie mógł się doczekać, kiedy ją spotka. Co prawda od długiego czasu mówiło się o połączeniu dwóch potęŜnych klanów, Hawkscliffe'ów i Griffithów, ale nie to było główną przyczyną jego zainteresowania. Ów wyczekiwany alians musiał poczekać na nowe pokolenie. Być moŜe pewnego dnia jego syn Matthew poślubi córkę Hawka i Bel. Dla Iana małŜeństwo było sprawą zamkniętą. Był juŜ raz Ŝonaty. I ten jeden raz wystarczy. SłuŜący patrzył na niego wyczekująco. Ian się wahał. Jeśli obserwowali go wrodzy agenci, nie chciał ściągać niebezpieczeństwa na przyjaciół. Z drugiej strony, gdyby zamieszkał pod jednym dachem z dwoma oficerami brytyjskiej armii - Gabrielem i Derekiem, którzy będą mu pomagać w misji - kaŜdy szpieg dwa razy się zastanowi, nim zdecyduje się podejść zbyt blisko. Poza tym lord Arthur mógł mieć uŜyteczne informacje o słynnym maharadŜy Dźanpuru. Podjąwszy w końcu decyzję, Ian włoŜył list do kieszeni na piersi i skinął głową. - Dziękuję. Chodźmy. - Tędy, panie. Ruszyli w stronę powozu, kiedy wiatr powiał z innej strony, niosąc dym. Coś się paliło. Spojrzał za siebie i zauwaŜył, Ŝe rzeka ludzi na targowisku zmieniła kierunek. Wszyscy zmierzali teraz na zachód. - Co się stało? - zapytał, zaniepokojony myślą, Ŝe gdzieś na zatło czonym bazarze wybuchł poŜar. Odruchowo zaczął się zastanawiać, jak zapobiec wybuchowi paniki. Towary na straganach szybko zajmą się og niem. Jeśli ludzie wpadną w panikę, potratują się nawzajem, uciekając. Ravi zatrzymał przechodnia i zapytał, co się dzieje, po czym z ulgą odwrócił się do Iana. - To tylko pogrzeb, sahib. Umarł jeden z miejscowych dygnitarzy. Palą jego zwłoki, a potem popioły zostaną wsypane do rzeki. - Ach, tak. - Ian poczuł ulgę i skinął głową słuŜącemu. - Doskonale, ruszajmy... - Urwał w pół zdania. Jakiś jeździec wpadł jak burza na bazar. 12
Wspaniała arabska klacz przedzierała się wąskimi, krętymi uliczkami bazaru, zostawiając za sobą chaos. Kury wzlatywały w powietrze, handlarze klęli, wieŜa ręcznie plecionych koszy zwaliła się na ziemię, przewracając stragan z owocami. Ludzie pierzchali na boki w popłochu. Wierzchowca dosiadała kobieta, spowita w obłok lekkiego jak pajęczyna jedwabiu. Pochyliła się i szepnęła coś do końskiego ucha. Ponad półprzezroczystym szalem zasłaniającym dolną część jej twarzy kobaltowe oczy płonęły wściekłością. Niebieskie. Niebieskie oczy? Kiedy przyglądał się jej z niedowierzaniem, przeskoczyła nad przejeŜdŜającym wozem zaprzęŜonym w woły i zniknęła, pędząc w kierunku ognia. Ravi i Ian wymienili zdumione spojrzenia. On, Ravi i obaj kulisi, podobnie jak słuŜący rodziny Knightów spoglądali jeszcze przez chwilę w osłupieniu. Był tylko jeden rodzaj kobiet, które w tak krótkim czasie mogły wywołać tyle zamieszania. W jakiś sposób, w głębi duszy, Ian w jednej chwili domyślił się, kim była. SłuŜący zbladł. Na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia i juŜ miał ruszyć za kobietą, lecz Ian powstrzymał go sarkastycznym mruknięciem. - Ja się tym zajmę. - Skinięciem głowy dał znak Raviemu i ruszył za młodą diablicą. Georgiana Knight popędzała klacz, roztrącając na boki riksze, przechodniów i święte krowy wałęsające się po ulicach. W końcu dotarła nad brzeg rzeki. Wokół stosu pogrzebowego zgromadziła się spora grupa Ŝałobników. Płomienie strzelały wysoko w lazurowe niebo. Przyprawiający o mdłości smród palonego mięsa ściskał jej Ŝołądek. Ale nic nie mogło jej zniechęcić. Walczyła o Ŝycie młodej kobiety. Co więcej, o Ŝycie przyjaciółki. Krewni zmarłego, starego Balarama, zauwaŜyli jej przybycie. Większość z nich wciąŜ uwijała się wokół stosu, opłakując powaŜanego mieszkańca 13
miasta, rozpaczając i wymachując rękoma, lecz kilku spojrzało z niepokojem, gdy zwolniła tuŜ przed nimi. Wiedzieli, Ŝe święty rytuał oburza Brytyjczyków. Georgiana spodziewała się, Ŝe przynajmniej niektórzy będą próbowali ją powstrzymać. Gdy cnotliwa i piękna Ŝona płonęła na stosie obok zmarłego męŜa, nie tylko podobało się to bogom, ale teŜ przynosiło wielki zaszczyt obu rodzinom. Spalić się Ŝywcem w rytualnym samobójstwie tylko po to, by oddać honor swojemu zmarłemu męŜowi! Trudno byłoby znaleźć lepszą ilustrację wszystkiego, co jest złe w instytucji małŜeństwa, w obu kulturach, pomyślała Georgiana. MałŜeństwo oddawało całą władzę w ręce męŜczyzny. Wielkie nieba. Sam sposób, w jaki traktuje się kobiety na Wschodzie, wystarczyłby, Ŝeby kaŜdą zdrową na umyśle niewiastę zniechęcić do małŜeństwa! Przemknęła jej przez myśl kąśliwa sentencja z pism jej sławnej ciotki Georgiany Knight, księŜnej Hawkscliffe: „Więzy małŜeńskie to przede wszystkim więzy". CóŜ, przynajmniej dzisiaj nie dopuści do tego, by stały się równieŜ wyrokiem śmierci. Dostrzegła Lakszmi. Stała tuŜ przed stosem w ślubnych szatach z czerwonego jedwabiu, gęsto wyszywanych złotem i perłami. Kruczowłosa piękność wpatrywała się w płomienie, jakby zastanawiając się, jakie męki ją czekają, nim straci świadomość. Zatopiona w myślach i niewątpliwie nieco odurzona betelem Ŝona zmarłego nie zauwaŜyła przybycia brytyjskiej przyjaciółki. Poirytowany dymem wierzchowiec stanął dęba, gdy Georgie pociągnęła za uzdę, zatrzymując się na samym skraju zbiegowiska. Zeskoczyła z siodła. Wśród zgromadzonych rozlegały się pomruki dezaprobaty, gdy długimi, zwinnymi krokami przedzierała się przez tłum. W ciszy słychać było brzęk małych srebrnych dzwoneczków na jej kostce. Wszyscy wiedzieli, Ŝe Lakszmi i Georgie bawiły się razem w dzieciństwie. I Ŝe Georgiana lepiej rozumie Hindusów niŜ większość Brytyjczyków, więc krewni mogli pomyśleć, Ŝe po prostu przyszła się poŜegnać. Lakszmi pochodziła z bogatej hinduskiej rodziny naleŜącej do kasty braminów, a zatem w hierarchii społecznej swojej kultury zajmowała pozycję podobną do tej, jaką Georgie miała w swojej. Przepuścili ją. 14
Z tyłu wybuchło małe zamieszanie. To pewnie Adley - jak zawsze starał się jej towarzyszyć. Rodzina Balarama nie przepuściła lalusiowatego angielskiego panicza. Georgie słyszała, jak Adley wykrzykuje z oburzeniem: - To niedorzeczne! Panno Knight! Jestem tutaj... gdyby mnie pani potrzebowała! Ale Georgie myślała tylko o tym, co zamierzała zrobić. Nie oglądała się za siebie, wpatrzona w straszliwą scenę rozgrywającą się przed nią. Ogromne płomienie obróciły kości starego Balarama w popiół. Lakszmi oderwała wzrok od szalejącego przed nią piekła i zauwaŜyła przyjaciółkę. Zachwiała się nieznacznie, widząc wściekłość w jej oczach. Georgie stanęła obok Lakszmi, ze zdecydowanym wyrazem twarzy chwyciła ją za ramiona i odwróciła od płomieni. - Chyba oszalałaś, jeśli sądzisz, Ŝe pozwolę ci pójść za tym... tym głupim zabobonem! - zbeształa ją szeptem - To jest dzikie i okrutne! - A jaki mam wybór? - Głos Lakszmi drŜał. - Nie mogę zhańbić rodziny. - Oczywiście, Ŝe moŜesz! Wystarczająco obrzydliwe było to, Ŝe musiałaś poślubić tego starego capa. Ale umrzeć dla niego? To wstrętne! Georgie była naprawdę wściekła. - Ale to nie jest śmierć - tłumaczyła bez przekonania Lakszmi. - Pójdę prosto do nieba, a kie... kiedy ludzie będą się do mnie modlić, będę spełniać ich prośby. - Och, Lakszmi. Co oni z tobą zrobili? Czy trzy lata małŜeństwa, które przyjaciółka spędziła w ścisłym zamknięciu, pozbawiły ją zdrowego rozsądku? - PrzecieŜ wiem, Ŝe wcale tak nie myślisz! - Och, Georgie... moje Ŝycie będzie straszne, jeśli tego nie zrobię! wykrztusiła. W jej wielkich, brązowych oczach zalśniły łzy. - Wiesz, jaki jest los wdów. Byłabym wyrzutkiem! Ludzie będą mnie odpędzać i mówić, Ŝe przynoszę nieszczęście. Stałabym się cięŜarem dla rodziny i... i musiałabym zgolić włosy! - dodała Ŝałośnie. Kruczoczarne włosy sięgające aŜ do pasa były dla Lakszmi przedmiotem wielkiej dumy. - Po co mi to? - spytała z rozpaczą. - Moje Ŝycie jest skończone. Nie mogę jeszcze raz wyjść za mąŜ. Całe szczęście mojego dzieciństwa skończyło się w dniu ślubu i juŜ nigdy nie wróci. Równie dobrze mogę umrzeć. 15
- Tego nie moŜesz wiedzieć. Nikt nie zna przyszłości. Nie moŜesz się poddawać. - Georgie przytuliła ją i poczuła, Ŝe z bezsilnej wściekłości łzy napływają jej do oczu. Mówiła dalej, najłagodniej jak umiała. - Posłu chaj mnie, nie zastanawiaj się nad tym, co będzie za dziesięć lat. Pomyśl tylko o tej chwili. I o następnej. Zakasłała. Swąd drapał ją w gardle. Nie zwracała uwagi na narastający w piersi ból i odegnała strach, gdy dym zaczął przedostawać się do płuc, wskrzeszając starą dolegliwość. - Pomyśl o tym wszystkim, co sprawia, Ŝe chcesz Ŝyć dalej - konty nuowała. - O tym, ile moŜe nas czekać radości. O obrzucaniu się farbami w święto Holi. O figlach, jakie moŜemy spłatać Adleyowi. Jeśli umrzesz, kto będzie mnie dalej uczył tańców Odissi? Jeśli umrzesz... Ach, moja droga, wtedy nigdy więcej nie zatańczysz. Lakszmi wyrwał się zduszony jęk, ledwie słyszalny przez ryk szalejących płomieni. - A teraz mnie posłuchaj - rozkazała łagodnie Georgie. - Nie będziesz cięŜarem dla rodziny, poniewaŜ... - Urwała, czując przeszywający ból w piersiach. Zaniepokojona, chwyciła się za pierś. Od dzieciństwa nie miała takich bolesnych skurczów w płucach. Odkaszlnęła, lecz to nie pomogło. Zaczęła rzęzić. - Coś się stało? - Lakszmi patrzyła na nią badawczo. - Nic - odparła ze zniecierpliwieniem, zdecydowana ocalić przyjaciółkę albo zginąć. - Nie będziesz cięŜarem dla rodziny - powtórzyła, nie poddając się panice - poniewaŜ zamieszkasz u mnie. Ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu. I tak nigdy nie ma go w domu. A jeśli chodzi o moich braci, cóŜ... Gabriel i Derek nigdy by ci nie wybaczyli, gdybyś popełniła samobójstwo... I nie wybaczyliby mnie, gdyby nie udało mi się cię powstrzymać. Kiedy znowu zakasłała i zaklęła cicho, Lakszmi nie miała wątpliwości, co się z nią dzieje. - To astma, prawda? - Nie martw się o mnie! - odparła Georgie. Ale wydało się jej, Ŝe niepokój wytrącił Lakszmi z odrętwienia. - Gigi, ledwie moŜesz oddychać - zwróciła się do niej zdrobnieniem z dzieciństwa. - Musisz odejść od ognia! Georgie spojrzała na nią porozumiewawczo. 16
- Ty takŜe - szepnęła z naciskiem. - Bądź dzielna. Na tyle dzielna, by się im przeciwstawić i Ŝyć. - Panno Knight, musi ją pani puścić. - Ojciec Lakszmi był wyraźnie zaniepokojony. - JuŜ czas. Pospiesz się, Lakszmi. Dopóki ogień jest dość gorący. Snop iskier wystrzelił nagle ze stosu, zupełnie jakby stary Balaram próbował jej dosięgnąć z ognistej otchłani, chwycić nieszczęsną dziewczynę i pociągnąć za sobą ku zagładzie. Lakszmi z przeraŜeniem w oczach spoglądała to na ojca, to na Georgie. - PomóŜ mi - szepnęła. - DołóŜcie drewna do stosu! - rozkazał słuŜącym jeden z krewnych. Georgie czuła, jak wali jej serce. - Oczywiście. Po to tu jestem. Chodź. Podaj mi ręce. Wyprowadzę cię stąd. Zanim krewni zmuszą cię, Ŝebyś to zrobiła, chcesz czy nie chcesz, pomyślała. Wywieranie presji na wdowę, by dokonała rytualnego samobójstwa, to jedno, ale czy posunęliby się do morderstwa, wrzucając ją w ogień wbrew jej woli? Rozejrzała się ostroŜnie dookoła, zdając sobie sprawę, Ŝe niebezpieczeństwo jest całkiem realne. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję. A teraz chodź, idziemy. - Obję ła Lakszmi opiekuńczo, starając się wyprowadzić przyjaciółkę jak najdalej od tego piekła. Natychmiast zrobiło się zamieszanie. Krewni zmarłego protestowali, krzycząc na dziewczęta. W jednej chwili znalazły się wśród morza gniewnych, brunatnych twarzy. Kilka osób chwyciło je za ręce, próbując rozdzielić. - Zostawcie ją! - krzyknęła Georgie, odpychając napastników, co w oczach Hindusów było zachowaniem zupełnie nie do przyjęcia. Podszedł brat zmarłego i złapał Lakszmi za rękę, besztając ją po bengalsku. Przypominał jej o świętym obowiązku i próbował zaciągnąć z powrotem do stosu, jakby zamierzał raczej wraz z nią rzucić się w ogień, niŜ być świadkiem zhańbienia nieŜyjącego krewnego. - Zostawcie ją! - Georgie odepchnęła męŜczyznę jedną ręką, a drugą mocniej chwyciła Lakszmi. - Cofnij się! Na pewno nie pozwolę jej za mordować! 2 - Jej pragnienie
17
- Niewdzięczna córko! Nie słuchaj judzenia tej cudzoziemki! Jak śmiesz przynosić wstyd rodzinie? - Ojcze, proszę! -jęknęła, wyrywając się, Lakszmi, szarpana to z jednej strony, to z drugiej. Kiedy męŜczyźni zaczęli ciągnąć obie dziewczyny z powrotem w stronę stosu, przeraŜenie pojawiło się w jej wielkich, brązowych oczach. Teraz instynkt wziął górę i Lakszmi walczyła o Ŝycie. Georgie z trudem łapała oddech, lecz obiema rękami trzymała przyjaciółkę. Tylko na moment obejrzała się przez ramię. - Adley! - Jestem tutaj, panno Knight! Jeszcze chwilę! To była ledwie minuta lub dwie, lecz wydawało się, Ŝe minęła cała wieczność, nim wierny, jasnowłosy Adley przedarł się do nich na pięknym kasztanowym wałachu, prowadząc za uzdę białą klacz Georgie. Konno łatwiej będzie wyrwać się z opresji. Georgie pomogła Lakszmi usiąść za Adleyem. Ku wściekłości Hindusów dziewczyna objęła szczupłą talię Anglika. - Zabierz ją do mojego domu! Dalej! - krzyknęła. Adley się wahał, obserwując nieprzyjazny tłum. - Będę tuŜ za wami! - Klepnęła konia w zad, Ŝeby wreszcie ruszyli. Nim sytuacja stanie się naprawdę bardzo groźna. Chwilę później Georgie wskoczyła na grzbiet wierzchowca. Biała klacz potrząsnęła głową, lecz jeden z krewnych Lakszmi chwycił za uzdę i nie puszczał. Wrzeszczał, nazywając Georgie intrygantką i poganką. CóŜ, świat jeszcze gorzej wyraŜał się o jej sławnej ciotce - krnąbrną księŜnę ze względu na liczne skandale nazywano „dziwką Hawkscliffe'ów". Georgie nie zamierzała dać się zastraszyć. - Puszczaj konia! Wrogi tłum otaczał ją coraz ciaśniej. Georgie czuła, Ŝe im bardziej się boi, tym trudniej jej oddychać. - Chciałabyś zamiast niej pójść w ogień? - zawołał wściekły szwagier Lakszmi. - Nie... Nie dotykaj mnie! - Zmagając się z męŜczyzną, słyszała bicie własnego serca. Oddech zamierał jej w gardle i przez krótką chwilę poczuła coś, jakby... panikę. To było dawno zapomniane uczucie, choć w dzieciństwie poznała je doskonale. Nie mogła zaczerpnąć powietrza do płuc. Zakręciło jej się 18
w głowie i Georgie przeraziła myśl, Ŝe mogłaby zemdleć i spaść z konia między rozwścieczonych Hindusów. Nagle jakiś wysoki Anglik wpadł jak burza w środek tłumu, roztrącając na boki krewnych zmarłego. - Spokój! - ryknął. Jedną ręką odpychał ludzi od Georgie. W drugiej trzymał zwykłą laskę i blokował drogę reszcie krewnych, nie pozwalając im podejść bliŜej. Georgie patrzyła na niego zdumiona. Wściekłość w jego głosie sprawiła, Ŝe tłum go usłuchał i się cofnął, odskakując zupełnie tak samo, jak ludzie na targowisku uciekali od tygrysa, który starał się wydostać z klatki. Georgie odzyskała równowagę w siodle. Nieco oszołomiona przyjrzała się rosłemu męŜczyźnie, który wyratował ją z opresji. Zatrzymała wzrok na szerokich ramionach i wąskiej talii. Wdarł się w sam środek tłumu i wydawał się kipieć energią. Budził respekt - władczy, od krótko przystrzyŜonych włosów po lśniące, czarne buty. Ten męŜczyzna był wart dwóch Adleyów, a przy tym nie miał nic z fircykowatej ostentacji tego ostatniego. Georgie rozpoznała go natychmiast. Nie przez londyńskie ubranie. Nawet nie dlatego, Ŝe kaŜdego dnia spodziewała się jego przybycia. Wiedziała, Ŝe to lord Griffith, poniewaŜ nie uŜył broni przeciwko bezbronnym ludziom. Człowiek taki jak on nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Sławny markiz więcej mógł zdziałać spojrzeniem niŜ kto inny pistoletem. Patrzyła na niego z zachwytem. A zatem długo wyczekiwany gość w końcu przybył i od pierwszej chwili wywarł na Georgie większe wraŜenie, niŜ gotowa była przyznać. Lordowi Griffith w niepojęty sposób udało się przejąć kontrolę nad tłumem. Celowo odwrócił ich uwagę, kierując wściekłość krewnych na siebie. Georgie mogła w końcu złapać oddech. Wiedziała jednak, Ŝe muszą się stąd jak najszybciej wydostać - oboje. Spojrzał na nią z niemym pytaniem w oczach. „Wszystko w porządku?" - mówił ten wzrok. Wstrzymała oddech, zapominając o astmie. Wielkie nieba! Był niewzruszony! Spędziła całe Ŝycie u boku braci. Przystojna twarz zwykle nie robiła na niej większego wraŜenia. Ale imponujący spokój dyplomaty przykuł jej uwagę. 19
Tymczasem tubylcy odzyskali odwagę i ruszyli w stronę markiza, wykrzykując z wściekłością w róŜnych dialektach i wymachując rękami. Georgie nie miała wątpliwości, Ŝe lada chwila wybuchnie bójka. Groźne spojrzenie powstrzymało ich na moment, lecz rozjuszeni Hindusi krzykami zagłuszali apele o zachowanie spokoju. Siedząc na koniu, Georgie w końcu zaczęła normalnie oddychać, choć wciąŜ czuła palący ból w piersiach. Podjechała bliŜej wybawcy. - Lord Griffith, jak sądzę? - Robiła wszystko, aby jej głos brzmiał beztrosko. Zerknął na nią z dziwną mieszaniną zaskoczenia i rozgoryczenia, po czym dalej nieufnie obserwował tłum. Jakby wbrew woli, jego zaciśnięte usta wygięły się w czymś w rodzaju kpiącego półuśmiechu. - Panna Georgiana Knight. Kaszlnęła. - We własnej osobie. - Otrzymałem pani list. - MoŜe oddalimy się stąd? Dyskretnie. - Z przyjemnością. Odwrócił się plecami do zebranych i w ułamku sekundy wskoczył za nią na siodło. DuŜe, silne ręce w delikatnych rękawiczkach z koźlej skóry objęły ją wokół talii. - Lepiej chwycę wodze. Parsknęła. MęŜczyźni! To mój koń, a pan nie zna drogi. Proszę się trzymać. Roztrącając i przewracając krewnych Lakszmi, Georgie torowała so bie drogę przez tłum. W końcu wydostali się na otwartą przestrzeń. Georgie czuła za sobą obecność nowego sojusznika - niczym ciepły mur za plecami. Pogalopowali do domu.
2 Do diabła! W co wpakowała go ta szalona dziewczyna? Przypłynął, by zapobiec cholernej wojnie, a nie wszcząć bitwę na pogrzebie! 20
Ale markiz Griffith nie był człowiekiem, który traci panowanie nad sobą. Nigdy. Okazywanie emocji jest dobre dla wieśniaków. Sięgając do imponujących zasobów cierpliwości, Ian zacisnął zęby i nie powiedział ani słowa. Na razie. Był dŜentelmenem i dyplomatą. Z przyzwyczajenia traktował kobiety z galanterią, która umieszczała je na lśniących piedestałach. A poniewaŜ Georgiana pochodziła z rodu Knightów, czul się zobowiązany do okazywania jej dwakroć większej atencji. Co nie było łatwe. Niekiedy miał wielką ochotę skręcić jej piękny kark jednym ruchem ręki. Naraziła siebie i jego misję na niebezpieczeństwo! Nie mógł uwierzyć, Ŝe dał się wciągnąć w coś takiego. Zrobił burdę na jakimś cholernym pogrzebie i mógł się tylko modlić, Ŝeby wśród zebranych nie było nikogo, z kim będzie musiał pracować w najbliŜszych dniach. Jeśli zaś idzie o Georgianę - co ona sobie do diabła myślała, kiedy dziko pędziła po ulicach Kalkuty? Stanowczo musi o tym porozmawiać z jej ojcem. Tak, zdecydował, nie z dziewczyną, ale z jej ojcem porozmawia o jej dzisiejszym postępowaniu. Z jakiegoś powodu wątpił, czy lord Arthur zdaje sobie sprawę z wybryków córki. To jednak nie było Ŝadnym usprawiedliwieniem. Dziewczyna doprowadziła do tego, Ŝe niemal została upieczona Ŝywcem. To wstrząsające, Ŝe ojciec ani bracia nie potrafią jej upilnować. PrzecieŜ jako bratanica starej księŜnej najprawdopodobniej wymagała znacznie surowszego nadzoru niŜ większość młodych kobiet? Och! Knightowie igrali z ogniem, dając aŜ tyle swobody młodej Georgianie. Oczywiście, musiał przyznać - bo zarówno wychowanie, jak i wrodzone skłonności kazały łanowi patrzeć na kaŜdą sytuację z obu stron - Ŝe nie do końca potępiają za to, co dziś zrobiła. -Widział, jak odwaŜnie zachowała się przy stosie. Zdawał teŜ sobie sprawę, Ŝe była to kwestia Ŝycia i śmierci. Bo ta dziewczyna właśnie ocaliła komuś Ŝycie. Nigdy nie widział, Ŝeby jakakolwiek inna kobieta w taki sposób naraziła się dla kogoś innego. Prawdę mówiąc, był coraz mniej przekonany, Ŝe jego wcześniejsza cyniczna opinia o Georgianie okaŜe się słuszna. 21
W dodatku był ich gościem. Nie do niego naleŜało pouczanie gospodarzy, co wypada, a co nie. Nawet jeśli sprawiłoby mu to nie lada satysfakcję. A wobec faktu, Ŝe jazda na jednym koniu z tak uroczym stworzeniem kierowała jego myśli w zupełnie niestosowne rejony, nie miał ochoty dłuŜej roztrząsać tej sprawy. Wielkie nieba. Kobiece ciepłe biodra przyjemnie ocierały się o jego uda. Jego dłonie ściskały jej smukłą talię. Czuł delikatne napięcie jej łydek, gdy kierowała koniem. To wystarczało, by doprowadzić kaŜdego męŜczyznę do szaleństwa. Próbował zignorować poŜądanie. Jej ojciec oferował mu gościnę! Wtedy zakasłała - krótki, ostry i suchy dźwięk - i natychmiast jego opiekuńcze instynkty wzięły górę. Ian zdał sobie sprawę, Ŝe dziewczyna ma trudności ze złapaniem oddechu. Przysłuchując się uwaŜniej, słyszał to z kaŜdym haustem powietrza, które wciągała z wyraźnym bólem. Czuł, jak napina mięśnie pleców. Spochmurniał. Zapomniał o dezaprobacie i poŜądaniu. Starał się ją uspokoić i mocniej zacisnął ręce na jej talii. - Dym podraŜnił pani płuca. - Nie... wszystko w porządku... naprawdę. - Próbowała stłumić kolejny atak kaszlu. Przeklął się za głupie myśli. - Nie umie pani kłamać. Proszę powiedzieć, co się dzieje - powiedział ostro. - To tylko... atak astmy. Cierpię na nią od dzieciństwa. Zwykle nie sprawia mi kłopotów, ale ten dym... - Potrzebuje pani doktora? - Nie. Dziękuję. - Przez ramię posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. Zawahała się. - Kiedy wrócę do domu, będę mogła zrobić coś, co pomaga. - Jedźmy szybciej - mruknął krótko, by starała się nic więcej nie mówić. Łagodnie odebrał jej wodze, nie wdając się w dalsze dyskusje, i pozwolił jej pokazywać drogę, całą uwagę skupiając na tym, by dostarczyć ją w bezpieczne miejsce. Kiedy pojawił się lord Griffith, Georgie czuła tylko ulgę i wdzięczność. Było miło, gdy dosiadali jednego konia i miała za sobą jego opiekuńcze, imponujące ciało. 22
Ale potem zmusił ją, by oddała wodze, i radość z powodu ocalenia Lakszmi zamieniła się w niepokój. Nie spierała się z nim, lecz przejęcie kontroli sprawiło, Ŝe przypomniała sobie, dlaczego nie cierpi męŜczyzn. Opinię o nich wyrobiła sobie na długo, nim wtargnął na scenę i odwaŜnie uratował ją przed tłumem. Krótko mówiąc, wrócił jej zdrowy sceptycyzm. O, tak! Wiedziała, Ŝe cały świat uwaŜał markiza Griffith za niedościgniony wzór, człowieka o niezachwianym poczuciu sprawiedliwości i niezłomnej uczciwości. Odkąd przeczytała jego list do ojca, informujący o rychłym przybyciu, wypytywała o niego w towarzystwie. Starała się zgromadzić wszelkie informacje - lub plotki - o słynnym gościu z Londynu. Najlepszy dyplomata i negocjator pracujący dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych, i oficjalny przyjaciel sekretarza tegoŜ ministerstwa, lorda Castlereagh, lord Griffith zapobiegał wojnom, aranŜował zawieszenia broni, przygotowywał traktaty, negocjował uwalnianie zakładników i poskramiał opętanych Ŝądzą władzy uzurpatorów, dzięki -jak słyszała niewzruszonej sile woli i doskonałej samokontroli. Zawsze gdy gdzieś na świecie szykował się jakiś konflikt, wysyłano lorda Griffith, by rozładował potencjalnie niebezpieczną sytuację. A poniewaŜ ona sama przyjęła prastarą dŜinijską filozofię równości społecznej i unikania przemocy, nie mogła nie odczuwać szacunku wobec człowieka, którego Ŝyciową misją było powstrzymywanie istot ludzkich przed zabijaniem się nawzajem. A jednak miała wątpliwości. Nikt nie był ideałem. Wschodni mistycy uczyli, Ŝe światłu odpowiada ciemność, w kaŜdym człowieku. Poza tym dawno straciła złudzenia, widząc, Ŝe kaŜdy dyplomata, polityk czy urzędnik przysłany z Londynu, by rządzić Indiami, prędzej czy później daje się opętać Ŝądzy złota. Ledwie schodzili na ląd, zaczynali zabiegać o napełnienie własnych kieszeni bogactwami Wschodu. Wykorzystywali mieszkańców Indii. Bardzo rzadko zdarzało się, by Anglik przejmował się tubylcami. Ale Georgie się przejmowała. Od dzieciństwa uwaŜała ich za swoją drugą rodzinę. Po śmierci matki wychowywały ją hinduskie słuŜące. One wprowadziły ją- małą, samotną, osieroconą dziewczynkę - do swego świata, radosnego, roztańczonego, barwnego, tajemniczego i pełnego paradoksów. I ten świat ją ukształtował. 23
Wykorzystywała swoją pozycję w brytyjskim społeczeństwie, by chronić ludność przed najgorszymi przejawami zachodniej chciwości. Lecz nawet w angielskiej socjecie kobiety nie miały Ŝadnej władzy ponad to, co umoŜliwiał im wdzięk, dowcip i uroda. Mimo rodzinnych koneksji, pozycji ojca - emerytowanego członka elity Kompanii Wschodnioindyjskiej - i braci, oficerów armii, oraz swojego własnego statusu jej usiłowania często z góry skazane były na przegraną. A teraz ludzie rozdający karty w Londynie przysłali najcięŜszą broń ze swego arsenału - lorda Griffith. To nie wróŜyło dobrze. Musiało się dziać coś niedobrego i Georgie postanowiła, Ŝe dowie się, o co chodzi. Słyszała pogłoski o kolejnej wojnie przeciwko imperium Marathów, lecz modliła się, by do niej nie doszło. Zwłaszcza Ŝe jej bracia nie umieliby trzymać się z dala od pola bitwy. Poza tym ten niepokojący list od Meeny... Nie tak dawno inna jej przyjaciółka z dziecinnych lat, Meena, poślubiła króla Johara, potęŜnego maharadŜę Dźanpuru. Król Johar, przystojny i odwaŜny, wojownik i poeta zarazem, władał największym hinduskim królestwem północno-centralnych Indii. Jego przodkami byli załoŜyciele imperium Marathów, sojuszu sześciu potęŜnych radŜów rządzących terenami wokół Bombaju i niedostępnymi lasami na płaskowyŜu Dekan. Związani odwiecznym traktatem królowie Marathów po raz pierwszy zjednoczyli się setki lat temu, by odeprzeć mogolskich najeźdźców, którzy przybyli, aby podbić Indie. Do dzisiejszego dnia udało im się zachować niezaleŜność. Nie podporządkowali się Brytyjczykom. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat wybuchły dwie wojny między Anglikami i Marathami. Teraz, od ponad dekady, panował pokój. Wielu jednak uwaŜało, Ŝe kolejna wojna jest tylko kwestią czasu. Georgie teŜ się tego obawiała. Gardziła przemocą i nie mogła znieść myśli, Ŝe sprawiedliwy władca, taki jak król Johar, mógłby zostać pokonany. Tak wiele dumnych indyjskich królestw padło ofiarą brytyjskich machinacji, niektóre pokonane w wojnach, inne spętane upokarzającymi traktatami: Hajderabad, Majsur, nawet wojowniczy RadŜputowie z północy. Tylko Marathowie pozostawali wolni i niezaleŜni. Być moŜe nie potrwa to długo. 24
Jeśli wojna wybuchnie, a wojowniczy król zginie na polu bitwy, wtedy wszystkie trzydzieści Ŝon Johara, łącznie z drogą Meeną, spłonie na jego stosie pogrzebowym. Tego wymagało sati, obyczaj, którego ofiarą niemal stała się dzisiaj Lakszmi. ZadrŜała na tę straszną myśl. Lord Griffith, widząc to, przytrzymał ją nieco mocniej. - Dobrze się pani czuje? - spytał cicho. Jaki delikatny dotyk. Jego opiekuńczość przykuła uwagę Georgie. Skinęła głową. - Tak, dziękuję - wykrztusiła. Przypominała sobie, Ŝe jakiekolwiek intrygi się szykują, ten człowiek tkwi w centrum wszystkich wydarzeń. Korzystając z obecności gościa, zamierzała dowiedzieć się, co się dzieje - choć oczywiście nie mogła uczynić tego wprost. W końcu była „tylko kobietą". Lord Griffith nigdy nie zdradzi rządowych sekretów, a ona nie ma prawa go o nie wypytywać. Najlepiej nie wzbudzać jego podejrzeń, postanowiła. Jeśli będzie miała oczy i uszy szeroko otwarte i wykorzysta kobiece sposoby, oczaruje go, uśpi czujność i wkrótce dowie się wszystkiego, czego potrzebuje. Zamierzała go bacznie obserwować. Bardzo pragnęła uwierzyć we wspaniałą reputację lorda Griffith, ale nie była naiwna. Niewiele miała powodów, by sądzić, Ŝe ów rzekomo cudowny markiz róŜni się choć odrobinę od innych chciwych Europejczyków, którzy od wieków przybywali, by plądrować Indie. Jeśli jego intencje były czyste... Jeśli rzeczywiście przybył tu, Ŝeby zapobiec wybuchowi wojny, i jeśli moŜna mu zaufać jako człowiekowi, Georgie zrobi wszystko, co w jej mocy, Ŝeby mu pomóc. Ale jeśli się okaŜe, Ŝe jest taki sam jak reszta, zepsuty i bezduszny, i Ŝe nie kieruje nim nic poza chciwością - jego własną, Kompanii Wschodnioindyjskiej i Korony - to stanie u boku Marathów i znajdzie sposób, by działać przeciwko niemu. To, Ŝe Griffith zatrzyma się u nich jako gość, pomoŜe jej mieć na niego oko. Właśnie dlatego wysłała list, w którym zapraszała go do domu. Ta wizyta powinna jej dać mnóstwo czasu, by mogła go obserwować, poznać i ocenić prawdziwą naturę. Skręcili w szeroką, bardzo elegancką aleję zwaną Chowringee, kalkucki odpowiednik Park Lane. Kiedy przejeŜdŜali obok rzędu rezydencji, 25
w których mieszkały najbogatsze angielskie rodziny, ubrana we wschodnim stylu Georgie zasłoniła twarz, aby ukryć toŜsamość przed wścibskimi sąsiadami. Większość z nich prawdopodobnie wciąŜ jeszcze spała po wielkim balu ostatniej nocy, lecz Georgie nie zamierzała ryzykować. Nie chciała skończyć uwikłana w skandale jak jej zmarła ciotka. Ze zrujnowaną reputacją nie mogłaby nieść pomocy. O, nie. Przyjęła ideały księŜnej, lecz nie jej metody. Kiedy dojechali do domu, dała znak Griffithowi. - Jesteśmy na miejscu. Ian zatrzymał konia przed najbogatszą rezydencją w okolicy. Przyglądając się jej, zobaczył śnieŜnobiałą orientalną fantazję, egzotyczny tort zwieńczony turkusową cebulastą kopułą z czterema smukłymi wieŜyczkami podobnymi do minaretów wyrastającymi z naroŜników. Budynek wydawał się niemal unosić w powietrzu niczym sen szalonego poety, jak migotliwa iluzja, lśniąco biały na tle lazurowego nieba. Zamrugał oczami, spodziewając się, Ŝe miraŜ zniknie. Ale nie zniknął. Ian znowu -jak na targu korzennym - doznał dziwnego uczucia. Poczuł się oczarowany, przytłoczony, wręcz uwiedziony przez ten niezwykły kraj, jakby wciągnął w płuca nieco dymu z opium. Zeskoczył z konia i odruchowo odwrócił się, by pomóc Georgianie. Oparła mu dłonie na ramionach, a on chwycił ją w pasie i delikatnie postawił na ziemi. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę. Ponad przezroczystym woalem spowijającym dolną część jej twarzy, oczy o głębokiej szafirowej barwie przyciągały go z hipnotyczną siłą. Jej skóra miała odcień czystej kości słoniowej, a włosy czarne jak noc zebrała w ciasny kok z tyłu głowy. PoŜądanie uderzyło go niczym grom. - Dziękuję - szepnęła lekko schrypniętym głosem. Nagle przypomniał sobie, Ŝe jest na nią zły i bez słowa wskazał ścieŜkę prowadzącą do domu. Georgie zesztywniała i spuściła wzrok, zaniepokojona jego niezadowoleniem. Z domu wyszedł indyjski słuŜący ubrany w liberię. Georgie poleciła mu odprowadzić klacz do stajni. 26
Ukłonił się. - Tak, memsahib. Posłała Ianowi kolejne ostroŜne spojrzenie kryjące pokusę. - Chodźmy - powiedziała cicho i lekkim krokiem ruszyła w stronę frontowych drzwi. Uniosła brzeg jedwabnego, lekkiego jak mgiełka sari, a jej krokom towarzyszył magiczny brzęk dzwoneczków. Ian patrzył na nią przymruŜonymi oczami, czując się nieco jak Odyseusz, z dala od domu, wabiony do siedziby Kirke. Najstarsi bardowie przyznawali, Ŝe poŜądanie czarodziejki było skrajnie nieroztropne. MoŜe i dobrze by mu zrobiło, gdyby zamieniła go w wieprza. Mimo to poszedł za nią. ZbliŜając się do wejścia, rzucił ostatnie, czujne spojrzenie za siebie. Jeśli ktokolwiek go śledził, to przy odrobinie szczęścia pozbył się go, opuszczając targowisko w takim pośpiechu. MruŜąc oczy od słonecznego blasku, Ian uwaŜnie zlustrował rozległy, zielony park po drugiej stronie ulicy i plac defilad wokół Fortu William. Poranna mgiełka łagodziła ostre kontury majaczącej na horyzoncie ośmiokątnej twierdzy. Ian starał się dobrze zapamiętać otoczenie. W okolicy nie dostrzegł nikogo podejrzanego. Na razie. Całe szczęście, nie śledzili ich teŜ Ŝadni krewni zmarłego. Dopiero wtedy przekroczył próg. W domu panowało zamieszanie wywołane niedawnym przybyciem hinduskiej damy i owego młodego człowieka, którego Ian widział odjeŜdŜającego spod stosu pogrzebowego. Domyślił się, Ŝe młodzieniec zaprowadził kobietę na piętro, by doszła do siebie po wstrząsających przeŜyciach. Tymczasem grupka indyjskich słuŜących miotała się po domu w panice. Wszyscy najwyraźniej byli przeraŜeni i zszokowani tym, co się wydarzyło. Otoczyli swoją panią, ledwie weszła do środka, i paplali jeden przez drugiego. Bengalskie słowa padały zbyt szybko, by Ian mógł cokolwiek zrozumieć. Odczekał chwilę, lecz nie pojawił się ojciec ani bracia Georgiany. Kiedy próbowała odpowiadać na pytania słuŜących i uspokoić ich obawy, przemawiając łagodnie w ich języku i spokojnie wydając instrukcje, Ian wziął sprawy we własne ręce. Upewnił się, Ŝe dom będzie bezpieczny na wypadek, gdyby rozjuszony tłum przybył ich śladem. 27
Zaryglował za sobą drzwi wejściowe, po czym przeszedł od pokoju do pokoju, na parterze zamykając wszystkie okna i drzwi. Po drodze z rozbawieniem stwierdził, Ŝe mimo osobliwości zewnętrznego wyglądu wystrój wnętrz przypomina przeciętny bogaty londyński dom. Jedyną róŜnicą była obfitość tropikalnych palm rosnących tu i ówdzie w wielkich kamiennych donicach. Kiedy juŜ wszystkie drzwi i okna były szczelnie zamknięte, a Ian rozejrzał się po okolicy i upewnił się, Ŝe nikt nie nadchodzi, wrócił do holu zadowolony z siebie. Georgiana właśnie kończyła rozmowę ze słuŜbą. Odwróciła się i spojrzała na niego nieco zaskoczona, jakby zastanawiała się, co robił. Nie odrywając wzroku od jej twarzy, Ian podszedł do niej, delikatnie ujął za ramię i podprowadził do najbliŜszego krzesła. - Jak się pani czuje? - Znacznie lepiej... Dziękuję. - Jest pani blada. Proszę usiąść. Poślę po doktora... - Nie, doprawdy. JuŜ mi lepiej - przerwała mu. - Najgorsze minęło. Poza tym mam... inne lekarstwo. Zmarszczył brwi i skrzyŜował ręce na piersi. - CóŜ, dobrze. Proszę je zaŜyć. Poczekam. Wielkie nieba, co za władczy człowiek! Wydaje rozkazy zaledwie kilka chwil po tym, gdy przestąpił próg jej domu. Co prawda stara się pomóc, pomyślała. A jednak z jakiegoś powodu nie chciała zaprezentować mu swojej ekscentryczności w całej krasie. Jeszcze nie teraz. - To... och, to właściwie nie są pigułki ani syrop... Sceptycznie uniósł brwi. Widząc surowy wyraz jego twarzy, uprzejmy lecz stanowczy, Georgie zrozumiała, Ŝe wymówki zdadzą się na nic. Westchnęła. Jeśli był choć trochę podobny do jej braci, to takie spojrzenie oznaczało, Ŝe nie zamierza ustąpić. - Doskonale. Jeśli musi pan wiedzieć, stosuję pewne ćwiczenia oddechowe, których nauczono mnie w dzieciństwie. I ćwiczenia rozciągające, które dobrze robią na płuca. - Rozumiem - przyglądał jej się uwaŜnie, wcale nie wyglądając na przekonanego. - To się nazywa joga - powiedziała cicho. - I naprawdę mi pomaga. 28
- Tak, słyszałem. - Powoli skinął głową, obserwując ją z zainteresowaniem. - To staroŜytna sztuka, nieprawdaŜ? - Rzeczywiście. A co waŜniejsze, jest skuteczna - odparła, zaskoczona brakiem potępienia z jego strony. Poza rodzinnym gronem niechętnie przyznawała się brytyjskim znajomym do ćwiczenia jogi, gdyŜ większość z nich uznawała to za coś niestosownego. I tak wielu ludzi z towarzystwa uwaŜało, Ŝe „stała się Hinduską". Lecz angielscy lekarze nie potrafili robić nic poza przystawianiem pijawek, podawaniem laudanum i płynnego opium, po którym obrazy w jej sypialni oŜywały, a sufit falował. Gdyby dalej szła tą drogą, uzaleŜniłaby się od narkotyku. Na szczęście wiele lat temu jej ukochana ayah, hinduska niańka, Purnima, nie mogąc dłuŜej patrzeć na cierpienia podopiecznej, posłała po krewnego - jogina, który nauczył Georgianę wszystkich ćwiczeń, rozluźniających mięśnie piersi i otwierających płuca. I to równieŜ stara, mądra Purnima zwróciła uwagę, Ŝe ataki Georgiany wiąŜą się z nieobecnością jej ukochanych. Choroba powaŜnie się nasiliła po śmierci matki, a ataki były najboleśniejsze, kiedy ojciec podróŜował w interesach lub bracia wyjeŜdŜali do szkoły z internatem. Mała dziewczynka, niepocieszona i przeraŜona, Ŝe zostanie całkiem sama, zanosiła się płaczem, dopóki rozpacz nie pozbawiła jej oddechu, zmuszając do podjęcia cięŜkiej, bolesnej walki o kaŜdy łyk powietrza. Zawsze gdy najbliŜsi ją opuszczali, czuła się, jakby umierała. Dlatego tak waŜni byli dla niej przyjaciele. Nauczyła się radzić sobie z samotnością, otaczając się tak licznym towarzystwem, Ŝe niezaleŜnie od tego, jak wielu odchodziło, tuzin innych zawsze zostawał przy niej. Brytyjczycy czy Hindusi, kobiety czy męŜczyźni - wszyscy byli mile widziani. Ale choć znała niemal wszystkich w Kalkucie i w Bombaju - gdzie jej rodzina miała drugi dom - nigdy nie spotkała nikogo podobnego do lorda Griffith. CóŜ za tajemniczy człowiek... z jego nieprzeniknionej twarzy zupełnie nie moŜna odczytać, o czym myśli. Szarozielone oczy skrywały mnóstwo sekretów, choć zdawało jej się, Ŝe na samym ich dnie dostrzega cień skrywanego cierpienia. Stał, obserwując ją. Silne ramion skrzyŜował na piersi. Przez chwilę studiowała dumne, patrycjuszowskie oblicze. Pociągła twarz i ostre rysy 29
zdradzały siłę i autorytet. Miał dość wysokie czoło, wydatne kości policzkowe, niewielki nos o szlachetnym kształcie i kwadratową szczękę. Faliste ciemnobrązowe włosy opadły mu nad lewą brew. Być moŜe jej spojrzenie przywołało go do rzeczywistości, gdyŜ odgarnął je z twarzy chłopięcym gestem, kontrastującym z władczą powierzchownością. Na jego zmysłowych ustach trudno było dostrzec ślad uśmiechu. Bardziej zaintrygowana niŜ gotowa była przyznać, Georgie odwróciła wzrok. Powoli zdjęła z szyi jedwabny szal. Nadal obserwowała gościa kątem oka. Nie mogła się powstrzymać. Nankinowe bryczesy opinały jego muskularne uda. Płócienny płaszcz w kolorze ciemnej zieleni, subtelnym jak cienie w lesie i podkreślającym seledynowy odcień jego oczu, otulał szerokie ramiona. Ale było w nim coś jeszcze, jakiś niespokojny, wygłodniały magnetyzm. Coś wrzało pod tą gładką, wypolerowaną powierzchnią. Coś, co przypomniało jej erotyczne rozkosze, tak Ŝywo przedstawione w świątynnych rzeźbach, które kiedyś oglądała, albo dziwne ilustracje w tej małej, grzesznej ksiąŜeczce, znalezionej pod łóŜkiem brata. Szukała wtedy oswojonej mangusty Zamiast niej znalazła Kamasutrę. Zastanawiała się, czy lord Griffith teŜ zna tę ksiąŜkę. No dobrze! To raczej nieodpowiednia pora, by oddawać się rozmyślaniom o jej skrywanej obsesji na tle seksu. Otrząsając się z zamyślenia, Georgie się odwróciła, uświadamiając sobie z irytacją, Ŝe się zarumieniła. - Ma pan ochotę na coś do picia? Powinnam sprawdzić, co się dzieje z Lakszmi... i z Adleyem. Biedne stworzenie. Jej wielbiciel wyszedł z domu i zniknął ledwie dostarczył Lakszmi w bezpieczne miejsce. - Nie, dziękuję - odparł nieco sztywno i oficjalnie. ZałoŜył ręce za plecy. - Będę szczęśliwy, mogąc złoŜyć wyrazy uszanowania pani ojcu najszybciej, jak to będzie moŜliwe. - Och, taty nie ma w domu - powiedziała z wystudiowaną beztroską, choć równocześnie czekała z niepokojem na jego reakcję. Teraz się okaŜe. - O! - rzucił, zaskoczony. - Kiedy moŜna oczekiwać jego powrotu? - Nie mam pojęcia. - Przepraszam...? 30
- Och, znowu popłynął gdzieś na koniec świata, na nową włóczęgę z kuzynem Jackiem - poinformowała z lekcewaŜącym gestem. - Pewnie nie wróci aŜ do przyszłego roku. - Rozumiem - mruknął z wyrazem roztargnienia na twarzy. - Nie wiedziałem. - Przykro mi z tego powodu - rzekła przepraszającym tonem. - Nie miałam jak pana poinformować, poniewaŜ był pan juŜ w drodze. Ale przesłałam pański list ojcu - dodała. - Statki handlowe Jacka często przewoŜą naszą pocztę, a papa prosił przed wyjazdem, abym sprawdzała jego korespondencję i wysyłała mu wszystkie waŜne listy. - CóŜ, przykro mi, Ŝe się z nim nie spotkam - powiedział, wciąŜ rozwaŜając nowiny. - W dzieciństwie wszyscy bardzo lubiliśmy pani ojca, kiedy jeszcze mieszkał w Anglii. Czy przekaŜe mu pani moje pozdrowienia? - Z przyjemnością. I jestem pewna, Ŝe panu odpowie. A teraz chodźmy, na miłość boską! - ponagliła, podchodząc do niego i biorąc go za rękę. - Nie stójmy tak przy drzwiach, drogi przyjacielu! Musi się pan rozgościć. Coś do picia? Brandy? Lemoniady? - Uśmiechnęła się do niego, prowadząc do salonu. - To ostatnie brzmi nieźle - przyznał, przyglądając się jej z ostroŜnym uśmiechem. - Ma pan całkowitą rację! Ian pomyślał z niepokojem, Ŝe trzymanie za rękę tej pełnej Ŝycia piękności sprawia mu nieco zbyt wielką przyjemność. Zaprowadziwszy go do salonu, Georgiana puściła jego dłoń, podeszła do stojącej w rogu mahoniowej szafki i nalała napój z dzbanka. Obserwował kaŜdy jej ruch, zahipnotyzowany wbrew samemu sobie. Wkrótce podała mu szklankę. Podziękował skinieniem głowy, ona zaś uniosła swoją lemoniadę w geście toastu. - Witamy w Indiach, lordzie Griffith. Ach! I dziękuję za ocalenie mi Ŝycia. Ukłonił się z teatralną nonszalancją. Roześmiała się, widząc jego reakcję, po czym lekko stuknęła szklanką o jego szklankę. Wypili. - CóŜ, moŜe i minąłem się z pani ojcem, ale przynajmniej mam szansę poznania pani - powiedział cicho, przyglądając się jej z lekkim uśmiechem. 31
Zaskoczył go cień rumieńca, jaki dostrzegł na jej policzkach. Nie sprawiała wraŜenia kobiety, która często oblewa się pąsem. - Drogi panie, to dla mnie zaszczyt - rzuciła beztrosko. - Jest pan słynną postacią. - Nonsens. Mam tu poczekać, aŜ pani sprawdzi, jak się mają przyjaciele? - spytał, wskazując stojącą w pobliŜu sofę. - Poradzą sobie beze mnie jeszcze chwilę. SłuŜący zajmą się nimi. - To dobrze. - Skinął głową i spuścił wzrok, gdy zapadła niezręczna cisza. Obawiał się, Ŝe Georgiana zauwaŜyła, jak wielkie wywarła na nim wraŜenie. Z pewnością nie naleŜał do tych, którzy zapominają języka w gębie w obecności pięknej kobiety, ale... ta dziewczyna miała coś w sobie. Rozejrzał się, próbując znaleźć pretekst do zmiany tematu. - Kiedy oczekuje pani powrotu braci? ZałoŜył, Ŝe Gabriel i Derek przebywają w garnizonie lub moŜe czekają na niego w Government House. Zastanowił się, czy nie będą mu mieli za złe tej krótkiej wizyty u siostry. Byli tu zupełnie sami. Ale właściwie dlaczego mieliby się zirytować? Był przyjacielem rodziny, szlachetnym do szpiku kości -jak pozwalał sobie myśleć - i do niczego niestosownego nie mogło dojść. A szkoda. Te cudowne, róŜane usta wręcz prosiły o pocałunki. Lecz Ian wolał nie ryzykować. Nie miał do czynienia z doświadczoną wdową ani kosztowną kurtyzaną, lecz z gotową do małŜeństwa młodą damą. Igrając z nią, mógłby się nabawić tego, czego Ŝyczył sobie najmniej na świecie - kolejnej Ŝony. Ale kiedy Georgiana upiła łyk lemoniady i czubkiem języka oblizała wargi, aŜ zadygotał. Nie powinna sobie na coś takiego pozwalać, ale najwyraźniej odziedziczyła niebezpieczny urok po ciotce. Odwrócił wzrok. - A więc co z braćmi? Georgiana sprawiała wraŜenie roztargnionej. - Och... hm... Ich teŜ nie ma. Przykro mi- obdarzyła go nieocze kiwanym, zapierającym dech w piersiach uśmiechem. - Obawiam się, Ŝe będę musiała panu wystarczyć. Spojrzał na nią uwaŜnie. - Co za rozczarowanie- mruknął cicho, starając się nie myśleć o wszystkich rzeczach, które mógłby z nią zrobić, zanim bracia wrócą do domu. Zerknął na szklankę. - MoŜe powinna pani posłać im wiadomość, 32
Ŝeby spotkali się ze mną tutaj, a nie w Governmet House. W ten sposób wszyscy bylibyśmy na miejscu na wypadek, gdyby tłum wrócił. - Och, proszę się nie martwić o krewnych Balarama - uspokoiła go. - Nigdy nie ośmielą się zadrzeć z moją rodziną. Poza tym po drugiej stronie ulicy jest garnizon, a większość stacjonujących tam oficerów obie cała braciom, Ŝe będą się mną opiekować. Spojrzał na nią pytająco. - Dereka i Gabriela nie ma w Government House - wyznała. - Nie? - Nie. - Powoli pokręciła głową, wytrzymując jego spojrzenie. Wyprostowała się. - Są dwieście mil stąd, ze swoim pułkiem. - Co takiego?! - MoŜe wskaŜę panu drogę do pokoju? SłuŜba przygotowała bardzo wygodną sypialnię. Jestem pewna, Ŝe się panu spodoba. Jeśli chciałby pan odpocząć po... - Zaraz! Chwilę... - Odstawił szklankę i oparł dłonie na biodrach. Chce pani powiedzieć, panno Knight, Ŝe pani ojca ani braci nie ma w domu, i Ŝe, krótko mówiąc, jest tu pani zupełnie sama? - CóŜ, tego bym nie powiedziała. Oczywiście mam Purnimę, Gitę i innych słuŜących... Gniewne parsknięcie sprawiło, Ŝe zamilkła. Odwrócił się od niej, chwytając się za głowę i starając się zachować spokój. Do diabła! Powinien był się domyślić. Miała szczęście, Ŝe nie był człowiekiem łatwo tracącym panowanie nad sobą. Potarł czoło, wziął głęboki oddech i rzekł: - Doskonale. Co zrobimy, Ŝeby naprawić tę sytuację? MoŜe lady Hastings wpadnie na jakiś pomysł. - Co ma pan na myśli? - spytała Georgiana, marszcząc delikatne brwi. - Tu nie ma nic do naprawiania. Fuknął niezbyt taktownie. - Nie moŜe pani przebywać tu zupełnie sama! Nie mam pojęcia, co myśli o tym pani rodzina, ale ja nie zamierzam się na to godzić. Zwłaszcza teraz. - Mówiłam juŜ, Ŝe klan Balarama nie stanowi zagroŜenia, a poza tym wcale nie jestem sama. Pan jest tu ze mną! - oświadczyła z radosnym, choć nieco wymuszonym uśmiechem. 3
Jej pragnienie
33
Chyba sięw końcu zdenerwowała, pomyślał kwaśno, kręcąc głową. Co oznaczało przynajmniej, Ŝe w jakimś stopniu zdała sobie sprawę, iŜ jej pomysł - aby spędził noc pod jednym dachem z nią, sam na sam - jest w najwyŜszym stopniu niestosowny. Wręcz skandaliczny. Ale czego innego mógł oczekiwać po bratanicy dziwki Hawkscliffe'ów? Byłby głupcem, ufając tej kobiecie. Przez krótką chwilę zastanawiał się nawet, czy nie jest to z jej strony jakiś podstęp, mający go zmusić do małŜeństwa. Bóg jeden wie, Ŝe coś podobnego działo się za kaŜdym razem, gdy wracał do Londynu! Na szczęście lata umykania łowczyniom z socjety - od uganiających się za nim debiutantek po ich matki - sprawiły, Ŝe stał się przebiegły niczym lis. Być moŜe sądziła, Ŝe wyświadczy przysługę rodzinie, wciągając go w wyczekiwany od lat związek, lecz Ian miał to w nosie. Zona była mu potrzebna nie bardziej niŜ dziura w kieszeni. SkrzyŜował ramiona na piersi i wbił w nią badawcze spojrzenie. - Nie przybyłem tu po to, Ŝeby zrujnować reputację młodej damy, panno Knight. Ani odgrywać rolę przyzwoitki. Muszę zapobiec wojnie. Nie mogę zostać tu sam na sam z panią, z czego z pewnością doskonale zdaje sobie pani sprawę. I to niezaleŜnie od tego, jak bardzo mógłby mi się ten pomysł podobać, dodał w myślach. Wielki BoŜe, pokusa byłaby zbyt silna. - Wiem, Ŝe dopiero co się poznaliśmy, więc proszę mi wybaczyć, jeśli moje słowa zabrzmią nieco obcesowo, ale co pani, do diabła, zamierza? - Przepraszam? Co pan ma na myśli? Uniósł brwi, widząc jej niewinną minę. Zdał sobie sprawę, Ŝe wbrew jego woli rozdraŜnienie częściowo ustępuje miejsca zaciekawieniu i rozbawieniu. - Prowadzi pani ze mną jakąś grę - rzekł cicho. - Radziłbym ją za kończyć. ZmruŜył oczy, patrząc na nią. - Co pani planuje? - Nie mam pojęcia, o czym pan mówi - odparła uraŜonym tonem, lekko nadąsana. - Wręcz przeciwnie, poniewaŜ jest pan przyjacielem mego ojca, starałam się tylko dbać o pańską wygodę. 34
- Naprawdę? Przytaknęła. CóŜ za wzór niewinności! - Od dwóch tygodni kaŜdego dnia wysyłałam powóz, Ŝeby na pana czekał. A teraz, kiedy juŜ pan tu dotarł, zaplanowałam dla nas uroczy dzień. Gdy się pan rozgości, spędzimy popołudnie, odpoczywając w ogrodzie. Będzie pan mógł się przygotować do swojej misji. Potem dobra kolacja i długa wieczorna pogawędka... Ŝebyśmy mogli lepiej się poznać. Czy to nie byłoby miłe? ZadrŜał na te słowa, bynajmniej nie ze strachu czy złości. - A w końcu, po zdrowym śnie, wczesnym rankiem wyruszylibyśmy wypoczęci do Dźanpuru. Oczy Iana płonęły. Zacisnął zęby. - Do Dźanpuru - powtórzył zduszonym głosem. Odwrócił się i zaczął spacerować po salonie. Gdyby panna Knight znała go lepiej, rozpoznałaby w tym zachowaniu oznaki wściekłości. - Do Dźanpuru - powtórzył, starając się opanować gniew. Przytaknęła. - Tak, słyszałam, Ŝe jest piękny o tej porze roku. - Panno Knight, pani bracia nie zostali upowaŜnieni do tego, by wy|awić cel naszej podróŜy. Której części określenia „tajna misja" pani nie rozumie? Dobry BoŜe! - AleŜ... lordzie Griffith, źle mnie pan zrozumiał!- Westchnęła, podchodząc do niego pospiesznie. - Proszę się nie martwić, błagam. To nie bracia powiedzieli mi, Ŝe udaje się pan do Dźanpuru. Pańskiej misji nic nie zagraŜa! Przysięgam. - Och, co za ulga! A więc pisali o tym w gazetach? - spytał ostro. - Nie ma powodu się złościć. Oczywiście, Ŝe nic o tym nie było w gazetach. O pańskich planach dowiedziałam się z listu od mojej przyjaciółki, Meeny, która poślubiła maharadŜę Dźanpuru. Przyglądał się jej nieufnie. - Doprawdy... - AleŜ tak, naprawdę. Przyjaźniłyśmy się w dzieciństwie, razem z Lakszmi, tą dziewczyną, którą dziś chciano spalić. Ian obserwował ją z zaciśniętymi zębami, próbując wyczuć kłamstwo, lecz Georgiana wydawała się mówić prawdę. 35
Meena... a właściwie księŜna Meena... jest nie tylko Ŝoną króla Johara, ale, co więcej, królewską faworytą. Jest najmłodszą i najpiękniejszą ze wszystkich trzydziestu Ŝon maharadŜy. Wszyscy mówią, Ŝe jest w niej ślepo zakochany i nazywa ją swoją perłą. CzyŜ to nie słodkie? Spojrzał na nią groźnie. - Proszę mówić dalej. - Kiedy Meena napisała do mnie, Ŝe Gabriel i Derek przybędą do Dźanpuru, dowodząc wojskową eskortą brytyjskiego poselstwa dyplomatycznego, wiedziałam, Ŝe musi chodzić o pana. Krótko wcześniej napisał pan list, w którym zawiadamiał pan ojca o swoim przybyciu. Szczerze mówiąc, skojarzenie tych faktów było zupełnie proste. Proszę się nie martwić, tylko ja wiem, dokąd się pan wybiera. Nie zamierzam o tym nikomu mówić. Nie powiedziałam i nie powiem. MoŜe mi pan zaufać dodała odrobinę zbyt gorliwie. - Hm... - Ten dźwięk zabrzmiał jak warknięcie. - Nie wierzy mi pan? Zerknął na nią nieufnie i nie odpowiedział. Nachmurzyła się. - Meena zapraszała mnie do swego nowego domu, odkąd wyszła za mąŜ. Obawiam się, Ŝe nie jest tam całkiem szczęśliwa, co mnie zresztą nie dziwi... Wśród dwudziestu dziewięciu innych zazdrosnych Ŝon... Jestem pewna, Ŝe uprzykrzają jej Ŝycie, jak mogą. Ian parsknął, czując współczucie raczej dla maharadŜy. Trzydzieści Ŝon? Ten człowiek musi być szalony. - Meena wiedziała, Ŝe pobyt braci w Dźanpurze będzie dla mnie pokusą nie do odparcia. Biedactwo. Jest tam taka samotna, daleko od domu... - Urwała. Wydawała się naprawdę martwić o przyjaciółkę. A Ian juŜ widział, jak daleko moŜe się posunąć, Ŝeby ratować kogoś bliskiego. Wtedy Georgiana wzruszyła ramionami. - Meena pomyślała, Ŝe sprawiłoby mi przyjemność, gdybym mogła zrobić braciom niespodziankę i spotkać się z nimi w Dźanpurze. Jeśli mi pan nie wierzy, mogę pokazać list... - To nie będzie potrzebne. - Przerwał i znowu potarł dłonią czoło, starając się zebrać myśli. - Panno Knight, nie sposób przecenić dyskrecji w tej sprawie. Musi pani zrozumieć, Ŝe w grę wchodzi Ŝycie tysięcy ludzi, w tym pani braci... i moje. Nie wolno pani o tym z nikim rozmawiać. Inaczej narazi pani na niebezpieczeństwo całą misję. Przyjechałem, Ŝeby 36
zapewnić pokój między nami i Dźanpurem, ale w Indiach jest wiele sił, które chętnie zobaczyłyby moją poraŜkę. - Nigdy nie naraziłabym sprawy pokoju, lordzie Griffith. Jak panu mówiłam, nie rozmawiałam z nikim i nie mam zamiaru się z tego zwierzać. - Wierzę pani. Widzę, Ŝe nie zrobi pani tego. Wielkie nieba, jak na dyplomatę, ten człowiek jest wyjątkowo nieuprzejmy, pomyślała Georgie. Właśnie wtedy ich uwagę przykuł odgłos podjeŜdŜającego pod dom powozu. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, Ŝe to słuŜba i bagaŜe lorda Griffith. Zapominając o rozterkach, odwróciła się do gościa z triumfalnym uśmiechem. - OtóŜ i przybyły pańskie rzeczy. PokaŜę panu pokój. Skoro wszyst ko ustaliliśmy, moŜe pan tu zostać i czuć się jak u siebie w domu... Ian roześmiał się z rezygnacją. - Pani upór jest godny podziwu, młoda damo, ale nie rozgoszczę się tutaj. To byłoby absolutnie niestosowne, z czego doskonale zdaje sobie pani sprawę. - Ale Purnima... - Naprawdę sądzi pani, Ŝe obecność piastunki wystarczy, by zapobiec plotkom? - przerwał jej. - Nie mogę rujnować reputacji młodych dam. - AleŜ nie zrujnuje pan mojej reputacji! - parsknęła. - Och, dlaczego musimy trzymać się konwenansów? Jesteśmy niemal rodziną. - Nie całkiem - odparł ostro. - A nawet zdecydowanie nie. Jej serce zabiło szybciej pod wpływem sugestii ukrytej w jego słowach. - Być moŜe nie- przyznała, przysuwając się nieco bliŜej.- Ale... ufam panu. - Pochyliła głowę i spojrzała na niego spod opuszczonych rzęs. Wszyscy wiedzą, Ŝe jest pan człowiekiem honoru. - Martwię się o pani reputację, nie o swoją. - Parsknął gniewnie. - Nikt nie musi wiedzieć - przymilała się. - Poza tym to tylko jedna noc, a potem wyjedziemy do Dźanpuru. - Nie! - odsunął się gwałtownie. - Nie pojedziesz ze mną, Georgiano! Uniosła brwi, słysząc, Ŝe wymówił jej imię. Wydawało się, Ŝe jego samego zaskoczyło, jak łatwo przeszło mu to przez gardło. No cóŜ, moŜe nie jest aŜ tak sztywny, jak udaje, pomyślała z lekkim, złośliwym uśmiechem. 37
- Przepraszam, panno Knight - poprawił się, wracając do oficjalnego tonu. - Chodzi o to, Ŝe nie jest to odpowiednia pora na składanie towarzyskich wizyt. Poza tym to zbyt niebezpieczne. Skoro o tym mowa, czy mogłaby pani posłać po konstabla? Czekają na mnie w Government House, ale zostanę z panią, dopóki konstabl nie przyśle ludzi, Ŝeby pilnowali domu na wypadek, gdyby pojawili się tu tubylcy. Szczerze mówiąc, jestem wstrząśnięty tym, Ŝe bracia zostawili panią bez opieki... - Och, proszę... Nigdy by czegoś takiego nie zrobili. - Georgie uniosła ręce i głośno dwukrotnie klasnęła. Do holu z chrzęstem wpadł tuzin uzbrojonych sipajów w turbanach, czerwonych kurtkach, czarnych bryczesach i wysokich butach. Stanęli w równym szyku, połyskując szablami i z głośnym trzaskiem oparli strzelby kolbami o podłogę. Kapitan zasalutował, a Georgiana skinęła głową, po czym spojrzała z dumą na lorda Griffith i nie potrafiąc sobie odmówić drobnej przyjemności, spytała: - Czy nie są świetni? Gabriel, jeden z budzących największy respekt ludzi w Indiach, osobiście ich wyszkolił. Markiz spojrzał obojętnie na ochronę. - Wolno mi zapytać, dlaczego nie uznała pani za stosowne zabrać ich ze sobą na hm... pogrzeb, panno Knight? - Oczywiście. Gdyby krewni Lakszmi zobaczyli, Ŝe przybywam z tym małym oddziałem, natychmiast zorientowaliby się, co planuję, i nie pozwoliliby mi się do niej zbliŜyć. Nie mogłabym jej uratować. - Rozumiem. Wyśmienicie! - W jego głosie dźwięczała ironia. - PoniewaŜ najwyraźniej ma pani wszystko pod kontrolą, pozwoli pani, Ŝe się poŜegnam. - Och, niech pan nie odchodzi - poprosiła, lecz zignorował jej słowa i pokręcił głową. - Panno Knight... - Ukłonił się, odwrócił na pięcie i wyszedł. Wyprowadzona z równowagi jego zachowaniem Georgie poczuła ukłucie w piersiach. Stłumiła wściekłe warknięcie. Do diabła. CóŜ, zupełnie jej nie zna, jeśli sądzi, Ŝe uda mu się tak po prostu odejść. Zacisnęła pięści i ruszyła za nim. - Lordzie Griffith! 38
Stał na frontowej ścieŜce kilka kroków przed nią. Gestem ręki posłał słuŜących z powrotem na dach powozu, lokaja zaś poinformował, Ŝe nie zostaje. - Lordzie Griffith - zawołała jeszcze raz, zirytowana faktem, Ŝe ją ignoruje. Czuła, Ŝe wraca ból w piersiach, lecz nie zamierzała się tym te raz przejmować. Zatrzymała się i z oburzeniem wzięła pod boki. -Wcale nie prosiłam o pozwolenie! Zamarł w pół kroku i obejrzał się na nią przez ramię. Jego spojrzenie było mroczne i złowieszcze. Widząc ten wzrok, Georgie przełknęła ślinę i uniosła dumnie podbródek. - Przyjaciółka zaprosiła mnie, bym ją odwiedziła w jej nowym domu. Nie moŜe mi pan w tym przeszkodzić. Jadę do... - W ostatniej chwili po wstrzymała się przed wypowiedzeniem na głos celu podróŜy. - Jadę tam poprawiła się - z panem albo bez pana. ChociaŜ pomyślałam, Ŝe mogliby śmy odbyć tę podróŜ razem. Tak byłoby bezpieczniej. Dla nas obojga. Spojrzał na nią, lecz nie powiedział ani słowa. Georgie przełknęła ślinę. WciąŜ panowała nad sytuacją i z satysfakcją patrzyła, jak ów wspaniały męŜczyzna odwrócił się i powoli ruszył do niej ścieŜką. Jej serce zabiło szybciej. Lord Griffith był tak wysoki, Ŝe gdy stanął tuŜ przed nią, musiała odchylić głowę, Ŝeby wytrzymać zimne jak lód spojrzenie. Mimo to nie zamierzała pozwolić, by onieśmieliło ją jego milczenie czy wzrost. - Meena mnie potrzebuje - poinformowała go. - A jeśli wybuchnie kolejna głupia wojna, chcę zobaczyć moich braci, zanim wyruszą walczyć w pierwszej linii. PrzecieŜ mogą zginąć. Poza tym - wyprostowała się nie ma pan prawa mówić, co mi wolno, a czego nie. Przez dłuŜszą chwilę patrzył na nią tylko, a z wyrazu jego twarzy nie dało się nic wyczytać. PrzedłuŜająca się cisza wzmagała napięcie. W końcu ustąpił i skinął głową. - Dobrze - odezwał się łagodnym tonem, lecz jego spojrzenie wciąŜ było lodowate. - Jeśli tak pani uwaŜa. Proszę czekać. Pozostańmy w kontakcie. - Ale... 39
- Muszę się spotkać z informatorami - przerwał jej ostro. -Wkrótce się z panią skontaktuję. - Och, dobrze, w porządku - wykrztusiła, starając się nie okazać, jak bardzo jest zdumiona tym, Ŝe udało jej się tak szybko postawić na swoim. CzyŜby w końcu rozsądny męŜczyzna? - CóŜ, więc proszę hm... sobie nie przeszkadzać. - Dziękuję- odparł z chłodną kurtuazją.- A teraz, moja droga... księŜniczko, czy pozwoli pani, Ŝe poŜyczę powóz, by dotrzeć do hotelu? - AleŜ oczywiście... Dlaczego nazwał mnie pan...? Zresztą, niewaŜne. - Ugryzła się w język, widząc wyraz jego twarzy i mroczne, ostrzegawcze spojrzenie. - Wróci pan? - nalegała delikatnie, lecz on wciąŜ patrzył złowieszczo. - Wkrótce się z panią skontaktuję - powtórzył z naciskiem. Georgie zacisnęła usta, skrzyŜowała ramiona na piersiach i skinęła potakująco głową, nie ośmielając się poddawać szczęścia dalszym próbom. Lord Griffith wsiadł do powozu. W ostatniej chwili powstrzymała się przed zadaniem mu jeszcze jednego pytania, lecz uznała, Ŝe roztropniej je przemilczeć. Gdy powóz odjechał, odetchnęła CóŜ, to było interesujące. Nie miała okazji porozmawiać z nim dłuŜej, by poznać jego charakter i zebrać informacje, jak planowała. Właściwie czuła się rozczarowana tym, Ŝe odrzucił jej gościnność, ale przecieŜ będzie mnóstwo czasu, aby dowiedzieć się więcej o nim samym i jego misji w drodze do Dźanpuru. PodróŜ potrwa kilka dni. Ale najpierw uświadomiła sobie - trzeba sprawdzić, co z Lakszmi. SłuŜba powiedziała jej, Ŝe przyjaciółka zeszła na dół. Georgie przeszła przez dwoje francuskich drzwi na końcu głównego korytarza i wyszła w podcienia otaczające zalany słońcem ogród. Panował tu miły chłód. To zaciszne miejsce było jej ulubioną częścią domu - prawdziwy rajski ogród, podzielony szemrzącymi strumykami na cztery kwatery, z fontanną pośrodku. Otaczająca go kolumnada była wyłoŜona gładkimi, szarymi kamieniami. Zdobiły ją posągi oraz zawieszone tu i ówdzie kosze kwiatów. W górze koronkowe łuki spinały smukłe, białe kolumienki, doskonale pasujące do fantazyjnego stylu całej rezydencji. Orzeźwiająca bryza poruszała liśćmi tamaryszku i wpadała w kruŜganek, kołysząc kwiatami w koszach. Georgiana znalazła przyjaciółkę siedzącą przy białym, Ŝeliwnym ogrodowym stole i łkającą w ogromną chusteczkę. 40
Zmartwiła się, widząc rozpacz Lakszmi. Usiadła obok. - Nie płacz. - PołoŜyła dłoń na jej ramieniu, pochyliła się i spojrza ła przyjaciółce w oczy, szukając słów, które mogłyby ją podnieść na du chu. - Dlaczego płaczesz? Powinnaś się cieszyć, jesteś wolna! Lakszmi pociągnęła nosem i spojrzała na nią powątpiewająco zaczerwienionymi od płaczu oczami. - Nie widzisz, jakie wspaniałe moŜliwości otwierają się przed tobą? mówiła dalej Georgie, przesiadając się na krzesło naprzeciwko Lakszmi i starając się wykrzesać z niej choć odrobinę entuzjazmu. - MoŜesz robić, cokolwiek zechcesz. MoŜesz zmienić imię, stworzyć dla siebie zupełnie nową toŜsamość... - Och, Gigi, zawsze byłaś heretyczką... - Co w tym złego? - spytała z uśmiechem. - Gdybym się podporządkowywała kaŜdej regule, ty i ja nigdy byśmy się nie zaprzyjaźniły. Proszę. To pomoŜe ci odzyskać odwagę. Mnie zawsze pomaga. - Georgie sięgnęła niemal ukradkiem do kieszeni i wydobyła swój najcenniejszy talizman, cienki tomik, który zawsze miała przy sobie. Samo dotknięcie wyblakłych złotych liter na wytartej irchowej okładce dodawało jej sił. Szkice o naturalnych prawach płci pięknej pióra Georgiany Knight, ósmej księŜnej Hawkscliffe. Zbiór wszystkich pism otoczonej aurą skandalu ciotki. Podała ksiąŜeczkę Lakszmi. - Proszę. Weź ją. MoŜe ci dać... nowe spojrzenie na róŜne rzeczy. Lakszmi nie sięgnęła po ksiąŜkę, ale przyglądała się jej nieufnie. Georgie czekała, wiedząc, Ŝe minęły trzy lata, odkąd Lakszmi miała w rękach jakąkolwiek ksiąŜkę - zgodnie z nieoficjalnymi regułami rządzącymi tym, co przystoi męŜatce w Indiach. Najbardziej tradycyjni Hindusi wierzyli, Ŝe gdyby zamęŜna kobieta dotknęła ksiąŜki, jej mąŜ by umarł. Po czym, naturalnie, ona musiałaby do niego dołączyć w rytuale sati. Georgie mogła się tylko zastanawiać, co powiedziałaby o tym ciotka Georgiana, lecz o ile było jej wiadomo, księŜna nigdy nie odwiedziła kraju, w którym kobiety były zamykane w haremach niczym klejnoty. A sądząc z tego, co o niej słyszała, księŜna prawdopodobnie nie miałaby nic przeciwko temu, by utrzymywać harem męŜczyzn. Georgie natomiast widziała w zakazie czytania ksiąŜek narzędzie pozwalające męŜczyznom utrzymywać kobiety w stanie ignorancji. Głupią kobietę moŜna o wiele łatwiej kontrolować. Ta gniewna myśl utwierdziła 41
ją w przekonaniu, Ŝe nie moŜe się nigdy zakochać, jeśli nie chce znaleźć się we władzy jakiegoś bezlitosnego męŜczyzny. Lakszmi ostroŜnie wzięła od niej ksiąŜkę. - No cóŜ... teraz nie mogę go chyba zabić - powiedziała, uśmiecha jąc się nieśmiało. Georgie odpowiedziała uśmiechem, bardziej dumna z przyjaciółki, niŜ umiała to wyrazić. Z drugiej strony, jeśli jakakolwiek ksiąŜka mogła zabić męŜa, to prawdopodobnie była to odpowiednia lektura. Kiedy wydano ją po raz pierwszy, niemal przyprawiła męŜa ciotki Georgiany poprzedniego księcia Hawkscliffe, o atak apopleksji. Ojciec opowiedział jej o tamtym skandalu. Jako młodszy brat zmarłego księcia był naocznym świadkiem ówczesnych wydarzeń. KsięŜna wydała swoją pensję na druk i oprawę stu egzemplarzy ksiąŜki, które rozprowadziła wśród przyjaciół w Londynie. To zaś nieomal doprowadziło do bójki w Izbie Lordów, gdy wściekli męŜowie usiłowali zrozumieć, co takiego stało się z ich zbuntowanymi Ŝonami. Kiedy Hawkscliffe dowiedział się o tym i zdał sobie sprawę, Ŝe źródłem całego zamieszania jest jego uparta małŜonka, odkupił wszystkie kopie ksiąŜki, jakie udało mu się znaleźć, i spalił je. Lord Arthur Knight, ojciec Georgie i młodszy brat księcia, współczuł księŜnej, załamanej zniszczeniem dzieła, i ocalił dla potomności kilka egzemplarzy. W kaŜdym razie Lakszmi zaczęła wykazywać zainteresowanie i teraz ostroŜnie przerzucała stronice. - Wiesz - powiedziała - czasami wydaje mi się, Ŝe naprawdę moŜesz być reinkarnacją swojej ciotki. - Och, nie sądzę. Odziedziczyłam po niej tylko imię. Ale... wiem jedno. Jeśli jestem jej reinkarnacją, to nie zamierzam popełnić tych samych błędów. Lakszmi spojrzała na nią zdumiona. - Jakich błędów? - Takich jak poślubienie człowieka, którego nie kochała... albo za kochanie się w człowieku, którego nie mogła poślubić. Podobnie jak ty, moja droga, ciotka została zmuszona do małŜeństwa przez rodziców. Lakszmi westchnęła. - Dosyć na ten temat - rzekła Georgie z oŜywieniem. - Mam nowi ny, które wprawią cię w dobry humor. 42
- Co takiego? - spytała Ŝałośnie Lakszmi. - Bardzo chciałabym usły szeć jakieś dobre wieści. Georgie ścisnęła jej dłoń. - Jedziemy odwiedzić Meenę!
3 Co za nieznośna kobieta! Ian siedział w powozie, patrząc przed siebie, z rękoma załoŜonymi na piersi. Był skrajnie zirytowany! Dokuczał mu upał i czuł jeszcze zakłopotanie wywołane zalotnym zaproszeniem Georgiany Absurdalne stworzenie! O, jakŜe się cieszył, Ŝe ta kobieta nie stanowi jego problemu. Nie potrafił powiedzieć, co przyciągało do niego kobiety lubiące róŜne gierki. Ale równocześnie cały czas się zastanawiał, jak daleko zamierzała się posunąć. Nie. Nawet o tym nie myśl! Wzdrygnął się, próbując odsunąć od siebie fantazje. Starał się pozbyć dręczących wspomnień - ich ciała przytulone do siebie, kiedy jechali na koniu. W powozie unosił się zapach jej egzotycznych perfum, co nie ułatwiało mu zadania. Do diabła, gdyby nie był dŜentelmenem... Ale, niestety, oczywiście nim był i nie dotknąłby Georgiany nawet palcem. To zaś oznaczało, Ŝe ta urocza mała diablica doskonale wiedziała, iŜ jest spętany poczuciem honoru. I mogła go do woli dręczyć. CóŜ, nie moŜe pozwolić, Ŝeby jej się to udało. JuŜ jako osiemnastolatek był tak zdyscyplinowany, odpowiedzialny i inteligentny, Ŝe nie pozwalał kobietom wodzić się za nos. Był po prostu ostroŜny. Zawsze ostroŜny. Wiedział, Ŝe będzie musiał być podwójnie ostroŜny wobec Georgiany. Ta dziewczyna nie była głupia. GdybyŜ tylko była, pomyślał z niechętnym podziwem, uśmiechając się mimowolnie na myśl o jej małych gierkach. Większość niezamęŜnych młodych kobiet okazywała się bezradnymi, głupiutkimi gąskami, kiedy próbował z nimi rozmawiać. Ale nie panna Knight. O nie. Ona miała odwagę igrać z nim zupełnie otwarcie. Niemal się roześmiał, gdy sobie to przypomniał. Sam Metternich nie lubił wdawać 43
się z nim w spory. A ona cały czas starała się, jak mogła, samym urokiem owinąć go sobie wokół palca. Tyle Ŝe - rozmyślał, smakując wspomnienie jej powabów- posunęła się trochę za daleko. Rodzina mogła być wobec niej pobłaŜliwa, lecz on wiedział, Ŝe to, co proponuje Georgiana, jest nierozsądne. Nie zamierzał pozwalać, Ŝeby lekkomyślna dziewczyna przeszkadzała mu w wypełnieniu misji. Wydaje jej się, Ŝe pojedzie do Dźanpuru? CóŜ, księŜniczko, powinnaś to lepiej przemyśleć. Towarzyska wizyta u przyjaciółki będzie musiała poczekać, aŜ minie kryzys. To nie była odpowiednia pora na wakacyjny wyjazd. Wolałby nie być do tego zmuszony, ale jeśli będzie musiał podjąć bardziej zdecydowane kroki, by ją powstrzymać, trudno. Najwyraźniej nikt inny nie zamierzał się tym zająć. Dotarłszy do hotelu Akbar Grand, Ian wysiadł z powozu i skierował się ku szerokim frontowym schodom eleganckiego budynku. Idąc w stronę wejścia, strzeŜonego przez dwa kamienne lwy, zerknął ukradkiem przez ramię, szukając obserwatora, którego obecność wyczuł na bazarze. Jego uwagę zwróciła grupa męŜczyzn w egzotycznych szatach, stojących na najbliŜszym skrzyŜowaniu skąpanej w słońcu szerokiej alei. Sprawiali wraŜenie przypadkowej zbieraniny tubylców zabijających czas rozmową o niczym. śaden z nich nie był ubrany po europejsku, ale to nie miało znaczenia. Francuzi i Holendrzy mogli wynająć Hindusa, by go śledził. Coś się poruszyło. Ledwie zauwaŜalny ruch w głębi grupy przykuł uwagę Iana. Kątem oka dostrzegł śniadego męŜczyznę w czarnej szacie, który błyskawicznie zniknął za rogiem. Tu cię mam! Zacisnął zęby, zastanawiając się, czy powinien ruszyć w pościg za szpiegiem. W końcu uznał, Ŝe lepiej pozwolić mu myśleć, iŜ nie został zauwaŜony. Teraz Ian miał przynajmniej pojęcie, kogo powinien wypatrywać. Odwrócił się, zanim ktokolwiek zdąŜył dostrzec jego spojrzenie. Szybko pokonał kilka stopni dzielących go od wejścia. Wszedł do holu z Ravim, za nimi podąŜyli kulisi z bagaŜami. W hotelu juŜ oczekiwano jego przybycia. Wszystko było przygotowane. Młody, wyglądający najwyŜej na osiemnastolatka, Ŝołnierz przywitał go, salutując energicznie. - Sir! 44
Elegancko ubrany oficer przedstawił się jako porucznik Daniel DeWitt i oznajmił, Ŝe sam gubernator rozkazał mu dopilnować, Ŝeby Ian miał wszystko, czego potrzebuje. Recepcjonista poprowadził Iana do pokojów. Młody DeWitt ruszył za nimi. - Słyszeliśmy, Ŝe pański statek przypłynął jakiś czas temu, milordzie... - Tak, miałem pewne opóźnienie - powiedział wymijająco. - Jakieś wieści od Hastingsa? - Tak, sir... Ian dał recepcjoniście napiwek. Ravi kazał kulisom złoŜyć bagaŜe w sąsiedniej sypialni. - Lord Hastings wyjechał z miasta - rzekł młody człowiek, kiedy drzwi się zamknęły za recepcjonistą. - Maszeruje juŜ przeciwko Mara thom. Właśnie teraz gromadzi armię w Kanpurze - dodał. Wyraźnie za zdrościł ludziom, którzy zostali wybrani do tej misji. - Polecił przekazać panu to. - DeWitt podał łanowi skórzaną teczkę zawierającą dokumenty przedstawiające sytuację w Dźanpurze. Ian przerzucił papiery. - Co z ludźmi, o których prosiłem? - Bracia Knight byli juŜ na północy, kiedy wysłano im rozkazy. Spotkają się z panem w Varanasi, w drodze do Dźanpuru. Ta mała szelma miała rację. Co za nieprzyjemna myśl. - Tymczasem - kontynuował porucznik - major MacDonald jest odpowiedzialny za dopilnowanie wszystkiego, jeśli idzie o transport i zaopatrzenie. - MacDonald? Szkot? - Tak, sir - odparł z uśmiechem DeWitt, a Ian skinął głową. W jego Ŝyłach takŜe płynęło nieco szkockiej krwi. - Kiedy major i jego ludzie mogą być gotowi? - Skoro świt, sir. PoniewaŜ lord Hastings zmobilizował juŜ armię, MacDonald sądził, Ŝe będzie pan chciał wyruszyć jak najszybciej. - Doskonale - rzekł Ian, krzyŜując ramiona na piersi. - Potrzeba panu czegoś jeszcze, sir? - Szczerze mówiąc, poruczniku, mam pewną prośbę. - Tak? 45
- Tu, w mieście, jest pewna młoda dama... Zapewne ją pan zna. To siostra Gabriela i Dereka Knightów, Georgiana. Oczy młodzieńca przybrały rozmarzony, lekko nieprzytomny wyraz. - Tak, sir. - Obawiam się, Ŝe zaangaŜowanie braci Knightów w moją misję moŜe uczynić ją celem... DeWitt jęknął głośno. - Hm... przepraszam. Ian uniósł brwi. - Chciałbym, Ŝeby rozmieścił pan kilku godnych zaufania ludzi wokół jej domu. Powinni cały czas mieć na nią oko, dopilnować, by nie opuszczała Kalkuty i towarzyszyć jej, gdziekolwiek się uda. - Tak jest, sir! Osobiście tego dopilnuję! - Chłopak zasalutował, jakby Ian właśnie pasował go na rycerza. - Zostawię pana, milordzie, Ŝeby mógł się pan rozgościć. Jestem pewien, Ŝe miał pan męczącą podróŜ. - Dziękuję, poruczniku. Bardzo mi pan pomógł - stwierdził Ian sucho. Domyślił się, Ŝe ochotników do pilnowania Georgiany nie zabraknie. CóŜ, to powinno ją zająć. Chciałby zobaczyć wyraz jej twarzy, kiedy Ŝołnierze pojawią się przed domem. Ale ze względu na obecność szpiega nie chciał naraŜać kobiety, odwiedzając ją ponownie. DeWitt ukłonił się i wyszedł z pokoju. W końcu został sam. Poświęcił kilka minut na przeczytanie pierwszej części notatek lorda Hastings na temat Dźanpuru. Przejrzał teŜ mapy tego górzystego, niegościnnego terytorium. Upał bardzo mu doskwierał. Rozluźnił nieco krawat, po czym odłoŜył na chwilę raport i otworzył starannie zapakowany kufer. Jak zwykle pierwszą rzeczą, którą uczynił po przybyciu na nowe miejsce, było wydobycie płaskiego, okrągłego srebrnego pudełeczka, nie większego niŜ kieszonkowy zegarek. Otworzył je i miał postawić na stoliku obok łóŜka. Nagle zatrzymał się i przez dłuŜszą chwilę wpatrywał w okrągłą twarz małego chłopca, który spoglądał na niego z portretu wielkimi, powaŜnymi oczami. Matthew. Dopadło go dobrze znane poczucie winy. Powtórzył sobie po raz tysięczny, Ŝe nie ma powodu, Ŝeby martwić się o Matthew. Miał najlep46
szą opiekę, jaką moŜna mu było zapewnić. Oprócz niani, opiekuna, guwernantki i armii pokojówek nad chłopcem czuwali wszyscy londyńscy Knightowie. Synowie jego i Roberta byli najlepszymi przyjaciółmi i do tego rówieśnikami - podobnie jak niegdyś ich ojcowie. Robert i Bel traktowali Matthew jak własnego syna. I mógłby nim być. Matthew uwielbiał ciocię Bel i wuja Hawka, za to własnego ojca, pomyślał Ian, dzieciak nawet nie lubił. Do diabła! Georgie rozebrała się, zostając w czarnych spodniach i wygodnej koszulce coli, którą nosiła pod sari. Wyszła do ogrodu i ćwiczyła w promieniach słońca, aby pozbyć się skutków wcześniejszego ataku astmy. Wyciągnęła ręce nad głową, aŜ zetknęły się palcami, i pochyliła się tak mocno, Ŝe nosem dotknęła kolan. Potem połoŜyła się na plecach, przyjęła pozycję leŜącego brzuchem do góry psa i spokojnym, powolnym ruchem wykonała swoją vinyasę. Przy kaŜdym powtórzeniu czuła, jak rozluźniają się napięte mięśnie piersi. Oddychanie w końcu przestało sprawiać jej ból. Lakszmi była na piętrze i w garderobie Georgie szukała czegoś, co mogłaby włoŜyć. SłuŜący spakowali juŜ bagaŜe i teraz Georgie czekała tylko z niecierpliwością na wiadomość od lorda Griffith. Obiecał, Ŝe wkrótce się z nią skontaktuje. Rozciągając łydki, zastanawiała się, czy Griffith zamierza wyruszyć do Dźanpuru rankiem, jak sugerowała. Nagle do ogrodu wpadła pokojówka, Gita, niosąc jakiś papier. - Memsahib, posłaniec właśnie przyniósł list. - Od lorda Griffith? - Tak, panienko. - Przeczytam tutaj - powiedziała szybko. Usiadła w pozycji lotosu. Dhonnobad, Gito - mruknęła, dziękując skinieniem głowy. Serce zabiło jej szybciej, gdy otworzyła list i zaczęła czytać. Panno Knight Miałem, niestety, zbyt duŜo spraw do załatwienia przed wyjazdem z Kalkuty, więc ta wiadomość dociera do Pani zamiast mnie. Wkrótce zauwaŜy Pani, Ŝe pozwoliłem sobie podjąć dodatkowe środki ostroŜności na wypadek jakichkolwiek 47
dalszych problemów ze strony Pani dzisiejszych prześladowców. PrzekaŜę Pani braciom najserdeczniejsze pozdrowienia, kiedy tylko ich spotkam. Odezwę się po powrocie. Szczerze oddany Griffith Georgie zmarszczyła brwi i pomyślała, Ŝe musiał jej umknąć fragment o ich wyjeździe do Dźanpuru. Przeczytała list jeszcze raz i wtedy dotarła do niej prawda. Zamierza jechać bez niej! Poczuła ucisk w piersiach, lecz była tak zdenerwowana, Ŝe nie zwróciła na to uwagi. Zerwała się na nogi, narzuciła tunikę i, cięŜko dysząc, pobiegła na górę, by się przebrać. Nie wierzę! To zdrajca! Nikczemnik! Dwulicowy łajdak! No cóŜ, na pewno nie przyjmie tego potulnie. Natychmiast pojedzie do hotelu Akbar Grand i przywoła nikczemnika do porządku! Wpadła do sypialni. Lakszmi stała przed lustrem i przykładała do siebie błękitne sari Georgie, zastanawiając się, czy jej pasuje. - Co się stało? - spytała nerwowo, widząc wściekłość na twarzy przyjaciółki. - Muszę coś włoŜyć - mruknęła. - I to szybko. - To? - wysunęła ku niej strój, lecz Georgie machnęła ze zniecierpliwieniem ręką. - Coś angielskiego. Sukienkę - podeszła do wysokiej mahoniowej szafy i przeglądała ubrania, które nie zostały spakowane na podróŜ. - Gigi, co się dzieje? - Ten podstępny londyńczyk... Okłamał mnie! - krzyknęła, zdejmując ubranie, w którym ćwiczyła jogę, i wyciągając pierwszą przyzwoitą sukienkę, jaką znalazła. WłoŜyła ją przez głowę. - No, moŜe nie skłamał poprawiła się, wściekle wygładzając fałdy sukienki - ale z pewnością nie powiedział mi prawdy. Powiedział dokładnie to, co chciałam usłyszeć. Chciał się mnie pozbyć. Bardzo sprytnie, markizie. Bardzo sprytnie! mówiła w przestrzeń. - Ale o jakich dodatkowych środkach ostroŜności pisał? - spytała retorycznie, pragnąc jak najszybciej dostać się do hotelu i zmusić go do wyjaśnienia tego zagadkowego sformułowania. Nagle usłyszała dźwięk, który jej się nie spodobał. - Hm... Gigi, czy jesteś juŜ ubrana? Ja... wydaje mi się, Ŝe powin naś przyjść i to zobaczyć - zawołała z niepokojem Lakszmi. Podeszła do 48
okna i pokazywała coś na dole, spoglądając na Georgie niepewnie przez ramię. - Co się stało? Przyszedł? - zapytała Georgie, poprawiając dekolt sukienki. - Och, mam nadzieję, Ŝe zdobył się na odwagę, Ŝeby się tu pokazać. Mam mu bardzo duŜo do powiedzenia! - Nie, to nie markiz. Popatrz - rzekła Lakszmi, gdy Georgie podeszła i stanęła obok niej przy oknie. -Wokół domu stoją Ŝołnierze! AŜ otworzyła usta ze zdumienia. - Gigi? Słyszała głos Lakszmi, jakby dobiegał z bardzo daleka. Serce waliło jej jak młotem. - Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała cicho. - Zamknął mnie w areszcie domowym! Wyprostowała się. Zawirowało jej w głowie. Podjął dodatkowe środki, w porządku, ale nie po to, by ją chronić! Po to, Ŝeby uniemoŜliwić jej wyjazd do Dźanpuru! Powróciły najgorsze podejrzenia co do jego natury. - Podstępny wąŜ! - krzyknęła, a na jej policzkach z wściekłości pojawiły się rumieńce. Nagle wyrwała się z otępienia i pobiegła wyjrzeć przez inne okna. Jak się spodziewała, Ŝołnierze z Fortu William zostali rozmieszczeni na kaŜdym rogu. Lakszmi dołączyła do niej i następne okna sprawdzały razem. - Jak on śmiał? Myśli, Ŝe jestem dzieckiem? Zwierzątkiem, które trzeba trzymać w klatce? Więzy małŜeńskie to przede wszystkim więzy, jak pisała ciotka. Ale oni nie byli nawet małŜeństwem! - Moja droga, powinnaś się uspokoić... - Uspokoić? - krzyknęła Georgie. - Nie zamierzam tego znosić! Za kogo on się uwaŜa? Nie ma prawa zatrzymywać mnie wbrew mojej woli! Uwięził mnie w moim własnym domu! - Zamknął cię w haremie - rzekła ledwie słyszalnie Lakszmi. Georgie odwróciła się do niej, z szeroko otwartymi oczami, bardzo spokojna. - Masz rację. Po moim trupie! CóŜ za straszny człowiek! 4
Jej pragnienie
49
- Co teraz zrobimy? - spytała zmartwiona przyjaciółka. - Nie uda nam się spotkać z Meeną. - AleŜ oczywiście, Ŝe się z nią spotkamy - rzekła z determinacją Georgie. - Ten człowiek nie ma nade mną Ŝadnej władzy i nigdy jej mieć nie będzie. - Uciekniemy? - Tego jeszcze nie wiem - przyznała, spoglądając przez okno wychodzące na północno-zachodni naroŜnik domu. - Ale nie martw się, Lakszmi. Coś wymyślę. Właśnie wtedy zobaczyła Ŝołnierza pełniącego wartę na dole. Rozglądał się na prawo i lewo ze śmiertelnie powaŜną miną. Gdy Georgie dokładniej się przyjrzała gładko ogolonej twarzy, uśmiech pojawił się na jej ustach. Rozpoznała jednego z wielbicieli. Tommy Gray. Być moŜe młody sierŜant wyczuł jej wzrok, gdyŜ spojrzał w górę, na okno, przy którym stała. Georgie zebrała siły, powoli uniosła rękę i kokieteryjnie pomachała do Tommy'ego. Natychmiast zdjął czako i zatoczył nim szeroki łuk, uśmiechnięty od ucha do ucha. Uroczy chłopak. Głupiec. Taki sam jak wszyscy inni - głupi, Ŝądny władzy samiec. Co w nich dobrego? - Nie martw się, Lakszmi - pocieszyła przyjaciółkę, nie przestając się uśmiechać, gdy oparła podbródek na dłoni i udawała, Ŝe podziwia Tommy'ego. - Myślisz, Ŝe pozwolę, by jakiś arogancki markiz stanął mi na drodze? Przysięgam, ojciec nie tak mnie wychował. Tej samej nocy, nieco później, Amir Firoz Khilji zsunął z nóg buty i bezszelestnie wszedł do oświetlonej pochodniami świątyni Kali. Przez cały wieczór padał deszcz - ostatnia z kończących się monsunowych ulew - od czego ciemność stawała się wilgotna i pełna tajemnic. Zakładając, Ŝe Anglik przez resztę nocy zostanie w hotelowym pokoju, Firoz skorzystał z okazji, by przyjść tu i złoŜyć hołd bogini, którą otaczał szczególną czcią. Ze wzrokiem utkwionym w jej wizerunek, stojący w głębi wysokiego, mrocznego pomieszczenia, wszedł do środka. Ofiary ze zwierząt zakończyły się o zmierzchu. Mimo Ŝe nie zdąŜył wziąć udzia50
łu w rytuałach, wręczył kapłanowi, który go przywitał, cięŜką sakiewkę zysk z pracy wykonanej na cześć bogini. Firoz pochylił głowę, gdy starzec dotknął jego czoła, błogosławiąc mu. Kiedy kapłan się oddalił, aby złoŜyć hojną donację w bezpiecznym miejscu, Firoz padł przed wielkim posągiem na kolana i pokłonił się nisko. Ukradkiem spoglądał spod opuszczonych rzęs i obserwował okrutną postać. Kali, która wciąŜ - nawet po tylu latach - sprawiała, Ŝe czuł ciarki na plecach. Potworna. Kali, bogini zniszczenia. Była absolutną ciemnością, Mroczną Matką, końcem czasu - koszmarem. Śmiercią, strachem i bólem. śeby jej słuŜyć, zmuszał się do wszystkich tych okropnych rzeczy. śeby być jej godnym. Była to trudna i samotna droga, lecz jako jeden z nielicznych zrozumiał jej znaczenie. W końcu bez całej grozy Kali i wszystkiego, co symbolizowała, wszelkie dobro i światło we wszechświecie byłoby pozbawione znaczenia. Nagie ciało bogini było pomalowane na czarno, jej długie, hebanowe włosy wydawały się powiewać w dzikim tańcu śmierci. Miała na sobie naszyjnik z ludzkich czaszek i spódnicę wykonaną z odciętych rąk. Z wytrzeszczonych oczu biła Ŝądza krwi. Złoty język wysuwał się z ust, jakby chciała poŜreć cały świat. W czterech rękach trzymała zakrwawiony miecz, odciętą głowę, talizman symbolizujący moc pokonywania strachu i tajemnicę szczęścia. Firoz zastanawiał się, ile jeszcze osób będzie musiał zabić, zanim dane mu będzie poznać tę tajemnicę. To prawda, Ŝe bogini okazywała mu przychylność. Nawet jego bracia, praktykujący kult thugów, zazdrościli mu. Ale przecieŜ Ŝaden z nich nie słuŜył jej tak sprawnie i okrutnie jak on. Jej opieką cieszył się do tego stopnia, Ŝe brytyjskie władze nie umiały go schwytać. I chociaŜ zabił dziesiątki ludzi, nie dosięgło go hinduskie prawo. Bogini go chroniła, nieustannie komunikując się z nim przez róŜne znaki i omeny. A dziś w nocy głos kruka powiedział mu, Ŝe nadeszła pora, by pomodlić się do niej w świątyni. Pochylił się nisko, wysławiając ją Ŝarliwym szeptem jej rozlicznymi imionami: Devi, Bhavani i oczywiście Matka Kali. Od tego imienia pochodziła nazwa Kalkuty. 51
Dzika małŜonka Siwy. Była wszystkim, co miał, wszystkim, co znał, od tamtej nocy dawno temu, gdy jego rodzice zostali zarŜnięci w jej imię. PodróŜowali, gdy zostali napadnięci przez bandę thugów. Był wówczas małym chłopcem, a bracia nie zabijali dzieci, dlatego ocalał. Gdy rodzice spoczęli w ziemi, ludzie, którzy złoŜyli ich w ofierze, zajęli się nim, wychowali go i przekazali mu swoje sekrety. Przez lata szkolenia Firoz stał się najbardziej cenionym zabójcą w całym bractwie. Najpierw słuŜył jako zwiadowca, doskonaląc umiejętności planowania misji i zbierania informacji bez ściągania na siebie uwagi. Następnie został wyznaczony na jednego z grabarzy. Odprawiał niezbędne rytuały nad ofiarami i uczył się, jak ukrywać ciała tak, by nigdy ich nie znaleziono. Ćwiartowanie zwłok było nieprzyjemnym zajęciem, lecz nawet jako szesnastoletni chłopiec Firoz nigdy się nie skarŜył. W końcu zyskał aprobatę guru i został awansowany na shumseea. Odtąd jego zajęciem stało się oczarowywanie bogatych podróŜnych, których napotykał na drodze, i usypianie ich czujności. Niczego nie podejrzewając, stawali się łatwymi ofiarami dla najwyŜej postawionych zabójców - dusicieli. Firoz osiągnął rangę bhurtote, rytualnego zabójcy, jakieś dziesięć lat temu. Odtąd kaŜdego miesiąca niezmiennie składał bogini w ofierze czterech ludzi, po jednym dla kaŜdej jej ręki. Był równie skuteczny, co bezlitosny. Po co rozpaczać? Dusze Ŝyją dalej dzięki reinkarnacji, a śmierć przyczyniła się do utrzymania równowagi we wszechświecie, którą Mroczna Matka przedstawiała w swoim straszliwym tańcu. Skoro istnieje Ŝycie, musi być i śmierć. Jeśli jest światło, musi być ciemność. Teraz, gdy się modlił, bogini tańczyła w jego umyśle. Czasami w jego głowie dwie tajemnicze kobiece moce, którym słuŜył, łączyły się w jedną, straszliwą boginię i mroczną królową. Według jego wiedzy ziemska pani za swoim gęstym welonem mogła być inkarnacją samej bogini, która poddaje go próbie, jak bogowie mają w zwyczaju postępować ze swoimi wybrańcami. Dlatego zadania, które mu wyznaczała, miały szczególne znaczenie. Wykonywał zlecenia pani z pilnością i gorliwością, do jakiej nie skłonił go nigdy Ŝaden król ani kapłan. Zabijanie dla bogini stanowiło jego dharmę, ale słuŜenie królowej Sujanie z Dźanpuru było czymś w rodzaju zawodu. Szpiegował, zabijał wszystko, czegokolwiek potrzebowała. 52
Na rozkaz królowej wiele mil podąŜał za angielskim dyplomatą, od chwili gdy maharani po raz pierwszy dowiedziała się od pałacowych szpiegów, Ŝe lord Griffith przybywa do Dźanpuru. Ten czas nocnej modlitwy był przeznaczony dla Kali, ale Firoz wiedział, Ŝe wkrótce będzie musiał wrócić do przyziemnych obowiązków. Zakończył modlitwę, wstał i podszedł bliŜej. Jego wyćwiczonych kroków nie było słychać w mrocznym wnętrzu świątyni. Zapalił kadzidło u ogromnych stóp posągu bogini i delikatnymi machnięciami ręki skierował dym ku jej obliczu. Podobnie jak Kali był przeraŜający. I podobnie jak kaŜda z ofiar, które zabił, był samotny. Promienie słońca przesączały się przez aŜurowe łuki, oświetlając barwne mozaiki i nadając wszystkiemu złocisty odcień. Wilgotna bryza pachnąca lekko drewnem sandałowym owiewała rosnące w donicach palmy. Ale poniewaŜ oba imperia stały na krawędzi wojny, powietrze było cięŜkie od nieufności. Ian wstał, by przemówić na królewskim dworze. Negocjacje w olśniewającej sali tronowej maharadŜy Dźanpuru trwały juŜ od tygodnia. Emanując spokojem i chłodną determinacją, Ian powiódł obojętnym wzrokiem po zgromadzonych. Ani na chwilę nie zapominał, Ŝe stawką w tej grze jest Ŝycie wielu ludzi. To była jego praca. Doskonale zdawał sobie sprawę, Ŝe ma ostatnią szansę zapobieŜenia nadciągającej wojnie - lub przynajmniej ograniczenia jej skali, zanim jeszcze padł pierwszy strzał. Nadzwyczaj starannie dobierał słowa. - Lojalność! - Mocny, wyćwiczony głos Iana rozbrzmiał echem w wysoko sklepionej sali. - Właśnie to, wasza wysokość, leŜy u podstaw całego sporu. Oficjele w turbanach i obszernych szatach przestali szeptać między sobą i spojrzeli na niego uwaŜnie. Wprawdzie tłumacze czekali w pogotowiu, lecz Brytyjczycy byli w Indiach na tyle długo, Ŝe większość arystokratów mówiła po angielsku. Naprzeciw siedział wygodnie na wyłoŜonym poduszkami tronie król Johar, maharadŜa Dźanpuru. Gładził dłonią czarną brodę i słuchał z napięciem. 53
Ubrany ze wschodnim przepychem maharadŜa miał na sobie luźny, sięgający kolan płaszcz bez rękawów uszyty ze wspaniałego brokatu, pod nim zaś przepasaną tunikę z długimi rękawami i spodnie z białego jedwabiu. Jego turban zdobił szafir wielkości jaja i egreta z pawimi piórami, którą miał prawo nosić tylko władca. Za nim, ustawieni w półksięŜyc, stali ubrani na ciemno słuŜący i budzący respekt pałacowi gwardziści. Jeden z nich trzymał obszyty frędzlami chatri, ceremonialny parasol. Inni wachlarzami z pawich piór chłodzili monarchę. U jego boku, na mniejszym tronie rozsiadł się syn, ksiąŜę Shahu. Wyglądał na znudzonego i niezadowolonego. Zapewne wolałby teraz polować z sokołami w okolicznych gęstych lasach, otoczony orszakiem pochlebców. - Przez setki lat - rzekł Ian, wychodząc zza długiego stołu z tekowe go drewna, przy którym siedzieli starannie dobrani członkowie delegacji sześć królewskich rodów imperium Marathów odpierało inwazje na mocy waszej świętej przysięgi. Powszechnie wiadomo, Ŝe jeśli którekolwiek z waszych królestw zostanie zaatakowane, pozostałe zbiorą armie i ruszą mu z pomocą. Tak oddanych przyjaciół moŜna tylko pozazdrościć. śeby wygrać tę walkę, Ian zebrał własnych przyjaciół. Wraz z innymi członkami delegacji przy stole siedzieli Gabriel i Derek Knightowie, potęŜny, dzielny Szkot, major MacDonald i stary wiarus pułkownik Montrose, najwyŜszy rangą Ŝołnierz w tej grupie. Wszyscy czterej przyglądali się łanowi, spacerującemu powoli po marmurowej posadzce. W jego przemówieniu pojawił się nowy wątek. - Ale co będzie, jeśli jeden z twoich braci i sprzymierzeńców nie właściwie wykorzysta słynną lojalność Marathów? - zadał pytanie. - Po pełni błąd w ocenie? Zdecyduje się podjąć walkę w niepewnej sytuacji, z przyczyn znanych tylko sobie? Czy to uczciwe z jego strony oczekiwać od was, Ŝe przyjdziecie mu z pomocą, gdy on sam zachowuje się nieod powiedzialnie? Zatrzymując się na końcu sali, obrócił się na pięcie i spojrzał badawczo na zgromadzonych. - Czy twój lud ma znosić okropieństwa wojny? Czy twoi Ŝołnierze mają się wykrwawiać? A wszystko to z powodu urojeń twego sojusznika, Baji Rao? 54
- Urojeń? - Następca tronu zerwał się na równe nogi. -Jak śmiesz mówić o moim wuju z takim lekcewaŜeniem, ty angielski... - Siadaj! - warknął do syna Johar. Król przewrócił oczami, dając wyraz zniecierpliwieniu zachowaniem księcia. - Proszę, byś wybaczył mojemu synowi, lordzie Griffith. Musi się jeszcze wiele nauczyć, zanim zacznie rządzić państwem. Ian ukłonił się uprzejmie, bynajmniej niezmieszany. Ukrył uśmiech rozbawienia. W oczach dyplomaty taki wybuch był oznaką słabości. KsiąŜę Shahu posłuchał ojca i opanował wściekłość. Wrócił na miejsce, błyskając długimi, złotymi kolczykami i szeleszcząc olśniewającą kolorami szatą. - Być moŜe jego wysokość Ŝyczy sobie, abym wyjaśnił dokładniej charakter naszego konfliktu z Baji Rao - zaproponował Ian z zimną krwią. - Właśnie tak! - warknął młody człowiek. - Uczynię to z przyjemnością. -Wrócił do stołu, a Derek Knight podał mu mapę. - W górach na terytorium waszego krewnego, zapuściła korzenie kolonia kryminalistów. Znani jako Banda Pindari są największą zbieraniną ludzkich mętów, jaką widział świat. Mordercy, gwałciciele, złodzieje. KaŜdego roku Pindari wychodzą ze swoich górskich twierdz, (by pustoszyć okoliczne ziemie, paląc wszystko, czego nie mogą ukraść. Tylko w ubiegłym roku zniszczyli czterysta wiosek, zarówno hinduskich, jak i brytyjskich. Na tej mapie widzimy drogę, którą przeszli. Wioski zaznaczone krzyŜykiem juŜ nie istnieją. Rozwinął mapę i podszedł z nią do maharadŜy. - Kiedy zaspokoili Ŝądzę plądrowania, Pindari po prostu wrócili do swoich górskich kryjówek. AŜ do następnego wypadu. Jak donoszą nasi wywiadowcy, dzięki temu, Ŝe bandyci mogą wygodnie Ŝyć w bezpiecznej przystani, jaką zagwarantował im Baji Rao, ich liczba wzrosła do pięć dziesięciu... tysięcy. Pełen grozy pomruk rozszedł się po sali tronowej, gdy padła ta ogromna liczba. - Trzydzieści tysięcy jazdy, dwadzieścia tysięcy piechoty... I wciąŜ gromadzą cięŜką artylerię. To wygląda na prawdziwą armię, czyŜ nie? Ar mię barbarzyńców, którzy nie stosują Ŝadnego kodeksu postępowania ani nie respektują reguł prowadzenia wojny. Wasza wysokość, dostojni pano wie. .. nie moŜna pozwolić, by taka sytuacja trwała nadal. 55
Zebrani kiwali głowami. Pełne aprobaty pomruki dawały do zrozumienia, Ŝe na razie wszyscy zgadzają się z Ianem. Markiz załoŜył ręce za plecy i kontynuował: - Gubernator lord Hastings wielokrotnie prosił Baji Rao, Ŝeby zebrał armię i podjął walkę z mordercami w ich górskich kryjówkach. Bezsku tecznie. Z przyczyn znanych tylko jemu, król postanowił chronić wyrzut ków. .. Trudno się nie zastanawiać dlaczego. Czy Baji Rao boi się Pindari i nie chce ruszyć przeciwko nim? A moŜe są dla niego... uŜyteczni? Słysząc to, wszyscy zamilkli. Zapadła przytłaczająca cisza. Ian wzruszył ramionami. - Nie jest nam dane zajrzeć do umysłu drugiego człowieka. MoŜemy za to być pewni tego, co sami myślimy. A nasz pogląd na tę sprawę jest jasny. Tym bardziej Ŝe wasz krewny nie chce powstrzymać Pindari. Wyplenić tego zła. Dlatego zrobią to Brytyjczycy. - Ale Baji Rao nie pozwoli, Ŝeby wasze wojska przekroczyły jego granice w pogoni za Pindari - odezwał się maharadŜa. - Wasza wysokość ma rację. Baji Rao ogłosił, Ŝe jeśli choćby jeden brytyjski Ŝołnierz postawi stopę na jego terytorium, uzna to za wypowiedzenie wojny. Jak rozumiem, juŜ wysłał wiadomość do waszej wysokości i innych królów Marathów, powołując się na wasz pakt. - Istotnie - przyznał król Johar. - Otrzymaliśmy prośbę Baji Rao o wsparcie militarne w obliczu, jak to ujął, zagroŜenia brytyjską inwazją. - Ja zaś jestem tutaj, panie, aby zapewnić cię, Ŝe nigdy nie planowaliśmy inwazji. Naszym jedynym celem jest zlikwidowanie bandytów Pindari. Nie moŜemy pozwolić, aby nadal mordowali niewinnych ludzi. Skoro Baji Rao chce zebrać armię i wezwać sojuszników, by stanęli nam na drodze, to będziemy walczyć. Nawet z Marathami, jeśli zajdzie taka konieczność. Ale prawdę mówiąc, jest to zupełnie niepotrzebne. Pindari stanowią zagroŜenie dla nas wszystkich. To oni są wrogiem. Nie powinniśmy walczyć między sobą, lecz współpracować, Ŝeby ich zniszczyć. - Czego oczekują od nas Brytyjczycy? - spytał król Johar. - Niczego ponad to, byśmy nadal pozostali przyjaciółmi - odpowiedział uprzejmie Ian. - Brytyjczycy nie mają powodu wszczynać konfliktu z Dźanpurem. Wręcz przeciwnie, w ciągu minionej dekady oba nasze narody współpracowały ku wzajemnej korzyści. Wasza wysokość łaskawie pozwolił brytyjskim kupcom przejeŜdŜać bezpiecznie przez Dźanpur 56
i przewozić towary między Kalkutą a Bombajem. Dlatego wasze królestwo powaŜnie wzbogaciło się na cłach i podatkach z handlu. - To prawda - rzeki Johar, uśmiechając się nieznacznie z dumą. Mimo to jeśli chodzi o warunki naszej przyjaźni, cóŜ... być moŜe powi nien pan wyraŜać się bardziej precyzyjnie. Ian przytaknął, spuszczając wzrok. Dwanaście lat w słuŜbie dyplomatycznej nauczyło go, Ŝe uniwersalnym dowodem lojalności jest złoto. Zdawał sobie teŜ sprawę, Ŝe dumni członkowie kasty wojowników, kszatrijów, Marathowie z pewnością uznają jego odpowiedź za szokującą. Przygotował się na taką reakcję. - Chcielibyśmy zawrzeć z Dźanpurem traktat o neutralności - rzekł. W świetle tego, jak niegodnie postępuje Baji Rao, prosimy waszą wysokość, Ŝeby w tym przypadku zapomniał o dawnym sojuszu i pozostawił krewne go samemu sobie. Być moŜe bez waszego wsparcia odzyska zdrowy rozsą dek i wojny da się uniknąć! Ostatnie słowa musiał wykrzyczeć, gdyŜ jego propozycja wywołała wielkie wzburzenie wśród dworzan. Wezyrowie wdali się w zaŜarty spór. Gwardziści chwycili mocniej włócznie i patrzyli wyczekująco na władcę. Król Johar milczał. Jego zapalczywy syn zachowywał się zupełnie inaczej. - Neutralność? - wrzasnął ksiąŜę Shahu, ponownie zrywając się na nogi. - Na miecz Shivaji, nie zdradzimy naszego krewniaka! Dobrze wie my, dlaczego przybyliście tu i prosicie o pokój. PoniewaŜ boicie się nas. I powinniście się bać! Ale jeśli Brytyjczycy są zbyt tchórzliwi, by stanąć przeciwko całej sile Marathów, to powinieneś wrócić i powiedzieć lordo wi Hastingsowi... Nagle rozległ się ostry dźwięk trąbki, przerywając tyradę księcia. Wszyscy odwrócili się w stronę, skąd dobiegał. Czyste, dźwięczne nuty rozległy się po raz drugi, odbijając się echem w krętych korytarzach pałacu. Ian zmarszczył brwi, zirytowany niespodziewanym zakłóceniem rozmów. Wygląda na to, Ŝe jego królewska mość ma gości. Tymczasem doradcy skorzystali z nadarzającej się okazji i zaczęli gorączkowo szeptać między sobą. Król Johar wysłał syna, by sprawdził, co się dzieje. Przyciszonym głosem polecił mu teŜ opanować się. 57
- Jeszcze jeden taki wybuch i usunę cię z sali tronowej - warknął do niego. - Tak, ojcze. Przepraszam - rzekł cicho ksiąŜę, choć wyraźnie kipiał z wściekłości. Był niewątpliwie zadowolony, Ŝe uwolni się od obmierzłej obecności Anglika. Pokłonił się ojcu, po czym zniknął w sklepionym korytarzu prowadzącym do chodnika na murach fortecy. Ian spojrzał na maharadŜę, nie do końca pewny, czy to niespodziewane wydarzenie nie zmieniło statusu ich spotkania. Wiedział, Ŝe król Johar będzie potrzebował czasu do namysłu. I Ŝe doradcy teŜ zechcą przedyskutować swoją odpowiedź na brytyjską propozycję. Problem w tym, Ŝe przybycie niespodziewanego gościa najwyraźniej wszystkich rozproszyło. W sali tronowej zapanowała wrzawa. Nawet król Johar przywołał gestem jednego z ministrów i teraz naradzali się półgłosem. Korzystali z przerwy w negocjacjach i zastanawiali się, jak zareagować na pomysł Iana. Markiz starał się ukryć irytację. Postanowił pozwolić im się wygadać. Wrócił do stołu, Ŝeby napić się wody, i wymienił stoickie spojrzenia z braćmi Knight. Nie potrzebowali słów, by wyrazić niezadowolenie z nieoczekiwanej przerwy w nadzwyczaj delikatnych obradach. Nagle do sali pędem wpadł ksiąŜę Shahu. - Ojcze, przyjechała karawana. Wygląda na królewski orszak! Dwudziestu konnych Ŝołnierzy, słuŜba, muzykanci i mnóstwo wielbłądów obładowanych darami. I jakaś księŜniczka na słoniu! - KsięŜniczka? - król Johar wstał z tronu i zmarszczył brwi ze zdumieniem, gdy młody człowiek znowu wybiegł z sali. Pierwsza myśl, jaka przyszła łanowi do głowy, sprawiła, Ŝe ciarki przeszły mu po plecach. Nie! To nie niemoŜliwe! Starał się odsunąć do siebie tę myśl. Po prostu niemoŜliwe. - Czy wasza wysokość oczekuje gości? - zapytał z wystudiowanym spokojem, starając się panować nad sobą. - Nie. - Na pobruŜdŜonej twarzy maharadŜy pojawił się wyraz nieufności. Spojrzał na Iana, a ten równie sceptycznie spojrzał na niego - Bardzo dziwne... - orzekł Ian, podejrzliwie mruŜąc oczy. Wcale nie zdziwiłoby go, gdyby to był jakiś podstęp Baji Rao. - Hm... - mruknął król, zupełnie jakby podejrzewał, Ŝe Brytyjczycy mogą mieć coś wspólnego z tą sprawą. 58
Poirytowany nieoczekiwanym zakłóceniem rozmów i niepewny, jaki podstęp się szykuje, Ian zmarszczył brwi. MoŜe królewscy doradcy przygotowali jakąś szatańską sztuczkę? - Za pozwoleniem, panie - rzekł markiz do maharadŜy - potrzebuję chwili, Ŝeby ocenić sytuację. Johar skinął dłonią, wyraŜając zgodę na to, by zrobił, co uwaŜa za potrzebne. Obserwując czujnie gospodarzy, Ian ukłonił się przed maharadŜą i wyszedł z sali. Szedł krętym korytarzem wprost na mury, by na własne oczy zobaczyć „księŜniczkę". Choć jeszcze jej nie widział, niemal miał ochotę skręcić jej kark. No tak, trzeba kobiety, Ŝeby wszystko popsuć - ta zasada sprawdzała się w jego Ŝyciu równie niezawodnie, jak prawa Newtona. Powiew wiatru zmierzwił mu włosy, gdy wyszedł na mury. Pod bezkresnym lazurowym niebem, nad spaloną słońcem przepaścią stał pałac w Dźanpurze. Strzegły go potęŜne wały i strzeliste mury wzniesione z miejscowego lśniącego piaskowca w kolorze ochry. Fantastycznie zaokrąglone bastiony zwieńczone lekkimi kopułami broniły dostępu do twierdzy - kaŜdą z wieŜ zdobiły pasy ceramicznych płytek, pokrytych glazurą o barwie lapis-lazuli. Stara twierdza, wzniesiona na niedostępnym górskim szczycie, dominowała nad otaczającym ją niegościnnym pustkowiem - krainą tygrysów ze wzgórzami porośniętymi tekowymi i bambusowymi lasami oraz wartkimi rzekami, które na koniec pory monsunowej wezbrały, tworząc wodospady huczące w wąwozach. Ian oparł dłonie na szorstkim, nagrzanym przez słońce kamieniu i pochylił się do przodu, wyglądając znad blanek na szczycie muru. Stał dokładnie nad stromą kamienistą drogą, która wiła się po zboczu ciasnymi meandrami niczym jadowity wąŜ, prowadząc wprost do imponującej głównej bramy. KsiąŜę Shahu wiernie przedstawił sytuację. Ian naliczył dwudziestu uzbrojonych konnych sipajów eskortujących karawanę. Były teŜ wielbłądy, cały tuzin, obładowane mieniącymi się w słońcu skarbami. Sześciu muzykantów w ciągniętym przez woły wozie przygrywało, gdy oszałamiający orszak zbliŜał się do twierdzy - bili 59
w bębny i grali ekstatyczne ragi na sitarze przy akompaniamencie trzcinowych piszczałek. Lecz głównym elementem tej niezwykłej grupy, która powoli, wesoło i hałaśliwie zbliŜała się drogą, był olśniewająco kolorowy słoń. Szary pysk i trąbę wielkiego stworzenia pomalowano w jaskrawe róŜowe i Ŝółte wzory. Zamknięty palankin na jego masywnym grzbiecie był ozdobiony barwnymi wstąŜkami, które powiewały na wietrze. Osłaniając dłonią oczy przed słońcem, dostrzegł cztery osoby wewnątrz palankinu. Podejrzenia nie dawały mu spokoju. Czuł, Ŝe to koń trojański. Muzyka niespodziewanie umilkła, gdy długa procesja dotarła do wielkiej Ŝelaznej bramy. Nagła cisza zrobiła niesamowite wraŜenie. Kiedy karawana się zatrzymała, słychać było tylko szum wiatru. Mahut wydał krótkie polecenie i potęŜny słoń ostroŜnie ukląkł, wypuszczając pasaŜerów tego dziwacznego pojazdu. Ze szczękiem rozłoŜyły się schodki, po których lekkim krokiem zbiegły dwie słuŜące w pastelowych welonach i sari, stając obok siebie przed bramą twierdzy. Ian wstrzymał oddech. O, mój BoŜe. Rozpoznał lokaja - pamiętał go z targowiska! MęŜczyzna w imponującej lawendowej liberii wyskoczył naprzód i pomógł zejść po schodkach starszej, ubranej na czarno matronie. Ayah. Na koniec z palankinu zeszła osłonięta welonem „księŜniczka". WciąŜ nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Pojawiła się i wydało mu się, Ŝe nawet najlŜejszy podmuch wiatru mógłby go teraz strącić z muru. O! Oczywiście, Ŝe to była ona - jedyna w swoim rodzaju Georgiana, o chodzie tak lekkim, płynnym i pewnym, o krzywiznach smukłej sylwetki eleganckich niczym cień lilii. Jedwabne sari migoczące odcieniami jaskrawego i świetlistego róŜu spowijało jej zgrabną postać. Ian aŜ wstrzymał oddech, niepewny, czy tylko mu się zdawało, czy naprawdę słyszał cichy brzęk srebrnych dzwoneczków na jej kostkach. Patrzył, nie mogąc uwierzyć w jej zuchwałość, i czuł, Ŝe coś w niej nieodparcie, wręcz magicznie go przyciąga. Ta mała czarodziejka go hipnotyzowała. Nawet nie mrugał oczami, obserwując ją z fascynacją. Stojący kilka stóp od niego ksiąŜę Shahu najwyraźniej przeŜywał coś podobnego. 60
- Ach, to apsara - westchnął. - Niebiańska panna. Młody ksiąŜę-wojownik niemal się ślinił. Wyraźnie okazywana Ŝądza Shahu wyrwała Iana z otępienia. Zerknął na księcia z niepokojem. Na dole odziany w liberię lokaj Georgiany pospieszył za nią, starając się utrzymać parasol nad jej głową, aby osłonić ją przed słońcem. Dziewczyna podała mu mały kawałek papieru i pełnym wdzięku gestem, godnym świątynnej tancerki, wysłała go naprzód, do bramy. Damy, z którymi przyjechała, łącznie z najstarszą, zgromadziły się wokół niej. Ian widział, jak lokaj podszedł z kartką do Ŝelaznych wrót. Podał ją przez okienko wartownikowi. Gdy ów mały kawałek papieru - Ian mógł się tylko domyślać, Ŝe był to bilet wizytowy - rozpoczął wędrówkę przez labirynt fortecy, przekazywany z rąk jednego sługi drugiemu, Georgiana spojrzała w górę, jakby wyczuła, Ŝe jest obserwowana. Kiedy uniosła głowę, Ian z zaskoczeniem zauwaŜył mocne linie nakreślone kohlem wokół oczu. Miała makijaŜ w indyjskim stylu. W połączeniu z ciemną barwą jej włosów kohl podkreślał jej duszny, egzotyczny powab. Przez głowę przerzuciła niedbale przejrzysty szal, którego dłuŜszy koniec opadał z boku na kark i delikatnie powiewał poruszany wiatrem. Ian spojrzał na nią i w tej samej chwili zapragnął jej bardziej niŜ jakiejkolwiek kobiety dotychczas. Jej zimne spojrzenie go odepchnęło. Wodząc wzrokiem po blankach, dostrzegła maharadŜę, który właśnie przybył, Ŝeby osobiście sprawdzić, co się dzieje. Johar rozpoznał gościa, a na jego pobruŜdŜonej twarzy zagościł uśmiech pełny ciepłego, męskiego zadowolenia na widok pięknej kobiety. Złączyła dłonie końcami palców i pochyliła głowę, pozdrawiając jego królewską mość uprzejmym namaste. Johar był znanym kobieciarzem czegóŜ innego moŜna oczekiwać po kimś, kto ma trzydzieści Ŝon i sto nałoŜnic - mimo to na widok jego zadowolenia coś niewytłumaczalnego dźgnęło Iana prosto w serce. Johar głębokim głosem, w którym brzmiało rozbawienie, wydał polecenie jednemu ze słuŜących: - Przyprowadź mi tę perłę. Następnie skinął na najbliŜszego gwardzistę. 61
- Wpuśćcie ją! Po czym bez dalszych ceregieli król wrócił do pałacu. Ian jeszcze raz spojrzał przez mur na Georgianę. Zacisnął zęby. To nie wróŜyło nic dobrego. KsiąŜę jej poŜądał. Król jej poŜądał. On sam jej poŜądał. I bez wątpienia poŜądaliby jej Pindari. Do diabła! Jak udało jej się wymknąć straŜnikom z garnizonu? - Co się dzieje? - Derek i Gabriel Knightowie przyszli zorientować się w sytuacji. Ian szyderczym gestem wskazał im przybyły orszak. Bracia Knightowie spojrzeli w dół i obaj zaklęli głośno. - Nie wierzę! Georgie! - Derek uniósł palce do ust i gwizdnął przeraźliwie, Gabriel pomachał ręką. - To Georgiana! Griff, musimy do niej pójść! Co ty na to? - To potrwa tylko chwilę. - Derek zwrócił się do Iana czerwony na twarzy. - Zresztą wygląda na to, Ŝe spotkanie i tak zostało przerwane. - W bardzo tajemniczy sposób - wycedził. - MoŜemy się z nią zobaczyć? - Oczywiście. Ian juŜ wcześniej opowiedział braciom o spotkaniu w Kalkucie, choć oszczędził im szczegółowego opisu kłopotów, w jakie wpakowała się ich siostra. Sądził, Ŝe detale mogą poczekać do zakończenia misji. Miał nadzieję, najwyraźniej płonną, Ŝe wszyscy będą mogli się skoncentrować na zadaniu, które ich czekało. - Proszę się nie martwić, dopilnujemy, Ŝeby nie wpadła w kłopoty obiecał Gabriel. Ian uśmiechnął się blado. - Mam nadzieję. Bracia popędzili przywitać się z Georgianą. Wielkie wrota Dźanpuru właśnie rozchylały się ze zgrzytem. Dopiero teraz, gdy juŜ oddała honory maharadŜy i przywitała się z braćmi, Georgiana łaskawie popatrzyła na Iana. Jej spojrzenie było ostre, wyzywające, płonące gniewem. Ta dziewczyna jest jednym wielkim kłopotem. Patrząc na nią groźnie, Ian oparł dłonie na murze i powoli pokręcił głową. Weźmie odwet, prędzej czy później. 62
4 W końcu bezpieczna. Ciche westchnienie ulgi poruszyło lekki jedwabny welon zasłaniający usta Georgie. W czasie dwudniowej podróŜy słyszeli od spotykanych na drodze podróŜnych, Ŝe w okolicy widywano ludzi z bandy Pindari. Na szczęście dotarli do Dźanpuru bez przeszkód. Gdy ogromna brama otwierała się ze zgrzytem, czuła wyraźnie niepokój słuŜących. Prawdę mówiąc, podzielała ich odczucia. Mimo to czekała, z powagą patrząc przed siebie i starając się zachować spokój, dopóki gwardziści Marathów nie zaprosili ich do środka. Skinęła na lokaja, który z kolei dał całej karawanie znak, by ruszyła naprzód. Zamiast wspiąć się na grzbiet wynajętego słonia, Georgie poszła do fortecy. Długi, wąski, otwarty u góry korytarz wznosił się nieznacznie. Gładka posadzka i surowe, wysokie ściany zbudowano z wielkich bloków z kamienia. WzdłuŜ drogi procesyjnej, którą szli, stały posągi. Były wśród nich wielkie bóstwa i pustynne lwy o wyszczerzonych kłach i wystawionych pazurach. Lecz największe wraŜenie robiły pary kamiennych słoni bojowych. Ich uniesione trąby tworzyły łuki, pod którymi musiał przejść kaŜdy z gości. Ta ceremonialna droga miała wprawić w podziw wszystkich wchodzących do pałacu. Nawet Georgie poczuła, jak niewielką jest istotą. Mimo to, wprowadzając orszak do twierdzy Marathów, ani przez chwilę się nie zawahała. MoŜe i ogarniał ja niekiedy strach, lecz nie zamierzała pozwolić, by zauwaŜył to lord Griffith. Za łukiem triumfalnym - wspartym na kolejnych słoniach, z których kaŜdy trzymał w trąbie kwiat lotosu - korytarz wychodził na wielki, gwarny centralny plac. Tutaj zajęli się nimi ludzie maharadŜy. Zwierzęta i ich opiekunów odprowadzono do stajni. Pozostałym osobom, z wyjątkiem jej pokojówki i piastunki - słuŜącym, lokajom, kulisom, sipajom i muzykantom - wskazano przeciwny kierunek, do kwater leŜących za przypominającą piramidę świątynią Siwy i wielką klatką z kutego Ŝelaza, w której wśród cienistych drzew mieszkały tygrysy maharadŜy. 63
Jeden z ludzi króla Johara poprowadził Georgie i jej damy prosto na przeciwległy kraniec placu, przez kolejne masywne wrota, na obszerny dziedziniec z fontanną pośrodku. Teraz dopiero znalazły się w samym pałacu. Serce zabiło jej szybciej. Wymieniły z Lakszmi ukradkowe spojrzenia, pewne, Ŝe poczują się swobodniej, gdy juŜ spotkają się z Meeną. Ogromne kolumny wspierały dwupoziomowe galerie otaczające rozległy prostokąt dziedzińca otwartego na bezchmurne, błękitne niebo. Tu i ówdzie rosły palmy. Miejsce sprawiało przyjemne wraŜenie, lecz Georgie poczuła niepokój, widząc stojących wszędzie gwardzistów, przypominających kamienne posągi - wypręŜonych, ściskających wysokie, lśniące bojowe topory. Wszyscy gwardziści byli ubrani w czarne, przepasane tuniki i czarne spodnie. Wyglądali niemal identycznie - kaŜdy brodaty, o długich włosach zebranych w dwa warkocze na ramionach, schludnie przewiązanych czerwonym sznurkiem. Miecze w czarnych pochwach i srebrne sztylety przy pasach. Jeden z nich odwrócił głowę z niepokojem, gdy rozległ się tupot butów i na dziedziniec wpadli dwaj najwspanialsi wojownicy na świecie. - Georgie! Na widok braci Georgie krzyknęła radośnie. Zsunęła z głowy welon i wybiegła ich powitać. Gabriel uniósł ją do góry w niedźwiedzim uścisku, Derek przytulił serdecznie i złoŜył na jej policzku głośny pocałunek. - Wielki BoŜe! Nie mogę uwierzyć własnym oczom! To naprawdę ty? - Ty nieznośna dziewczyno! Co tu robisz? - Musiałam przyjechać. Musiałam się z wami zobaczyć. Och! Jak się macie? - pogładziła obu czule po policzkach. Mimo Ŝe była młodsza od nich, od śmierci matki do pewnego stopnia przejęła jej rolę. -Wyglądacie wspaniale. Dobrze was karmią? Śmiali się, Ŝe zachowuje się jak kwoka, lecz jej serce pękało z dumy na widok tej wspaniałej dwójki łobuzów. Uwielbiała ich takich - sprawnych i odwaŜnych, w ciemnoniebieskich kawaleryjskich mundurach, ze złotymi epoletami lśniącymi na szerokich ramionach, w kremowych bryczesach i błyszczących butach do kolan. CóŜ, nie mogła mieć pretensji do wszystkich tych kobiet, które zakochiwały się w nich praktycznie od pierwszego wejrzenia. Nic dziwnego, Ŝe mając dla porównania tak do64
skonałych braci, stawiała niewiarygodnie wysokie wymagania wszystkim innym męŜczyznom. Mieli czarne włosy, choć Derek długie do ramion, Gabriel zaś krótko przystrzyŜone. Oczy Gabriela były ciemnoszafirowe. Spoglądał, jakby znał wszystkie tajemnice świata. Derek natomiast miał oczy jaśniejsze, błękitne jak tata, i zwykle Ŝarzyły się w nich łobuzerskie iskierki. Po latach, które spędzili na równinach ze swoimi szwadronami, obaj byli opaleni na brązowo. - Skąd wiedziałaś, Ŝe tu jesteśmy? - zapytał Derek. - Meena mi powiedziała! Napisała do mnie kilka tygodni temu. Widzieliście się z nią? - Oczywiście, Ŝe nie. Nie pozwolono nam - mruknął Gabriel. Starszy z braci pokręcił głową, przytulił i czule pocałował siostrę w czoło, po czym westchnął: - To było szaleństwo przyjeŜdŜać tutaj. - Och! Ale nie jesteś na mnie zły, prawda? - Jak mógłbym być? Nie widziałem cię od ponad roku. - Tylko nie wpakuj nas w kłopoty. Ani lorda Griffith - ostrzegł Derek przyciszonym głosem. - To dobry człowiek, ale lubi, Ŝeby wszystko szło jak w podręczniku, jeśli wiesz, co mam na myśli. - Opowiedz mi o nim - poprosiła półgłosem Georgie. - Lepiej obiecaj nam, Ŝe będziesz się grzecznie zachowywać - rzekł Derek, patrząc na nią z ukosa. - Nie zamierzam robić nic podobnego - parsknęła Georgie. Derek roześmiał się i pociągnął ją za kosmyk włosów. - Ani trochę się nie zmieniłaś. - CóŜ, widzę, Ŝe toŜsamość naszej „księŜniczki" została w końcu ujawniona— dobiegł ich głęboki, rozbawiony głos. Usłyszeli szybkie, spręŜyste kroki. Georgie zamarła. Stała wprawdzie plecami do niego, lecz głos rozpoznała natychmiast. Wyczuła teŜ nutkę irytacji skrywającej się pod kpiącym tonem. Griffith. - Och, przepraszam, sir. - Gabriel chrząknął i posłał Georgie ostrze gawcze spojrzenie, przypominając, jak się powinna zachować. -Właśnie kończyliśmy. Jej pragnienie
65
- AleŜ nie, panowie - odparł tonem łagodnym jak wiosenny dzień. To zły znak. - Nie spieszcie się. Negocjacje zostały odłoŜone do jutra. Choć to trochę dziwne - dodał. - Dopiero... pierwsza. Zebrawszy się na odwagę, Georgie odwróciła się właśnie wtedy, gdy markiz spoglądał na zegarek. Zamknął go z pełnym wyrzutu trzaskiem. Jego oczy płonęły, a w chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały, Georgie poczuła, jak przeszył ją dreszcz. Nie mogę mu ulec, pomyślała. I z irytacją zdała sobie sprawę, Ŝe nie jest całkowicie nieczuła na jego magnetyzm. Wyglądał jak marzenie. Uprzejmy i elegancki, jak zwykle, miał na sobie ciemnoczekoladowy frak, nieskazitelnie biały krawat i płowe spodnie. Nie spuszczając z niej zimnego, badawczego spojrzenia, wsunął zegarek z powrotem do kieszonki kamizelki w pasy w kolorze burgunda. Georgie zauwaŜyła zaciśnięte szczęki i zaczęła się zastanawiać, czy na pewno tutaj jest bezpieczniejsza niŜ w czasie drogi, obawiając się Pindari. Niemniej jednak markiz wydawał się pogodzony z jej przybyciem. To dobrze. Nie zamierzała bowiem wyjeŜdŜać. Prawdę mówiąc, nie mogła się doczekać chwili, gdy porozmawia z nim sam na sam. Och! Wtedy mu wygarnie! Temu apodyktycznemu paniczykowi z Londynu przyda się mała lekcja, jak naleŜy traktować damę. Zacznie od podstaw, mianowicie od tego, Ŝe nie miał prawa wyłącznie dla własnej wygody zamykać jej w domu niczym więźnia. To było nieuczciwe z jego strony - oceniać jej charakter na podstawie jednego incydentu, tej niefortunnej sprawy przy stosie pogrzebowym Balarama. A co najwaŜniejsze, musi się nauczyć, Ŝe nie ma nad nią Ŝadnej władzy. I miał tego dowód -ją samą, stojącą przed nim! Musi go to doprowadzać do szaleństwa. Ale Georgiana będzie sama za siebie podejmować decyzje! I juŜ! - Jak sądzę, hm... poznał pan juŜ moją siostrę, milordzie- powiedział ostroŜnie Gabriel, przerywając niezręczne milczenie. - O tak. - Markiz ukłonił się z wystudiowaną uprzejmością. - Panno Knight... - rzekł głosem gładkim jak jedwab. - Jestem oczarowany, widząc panią znowu. 66
- Ja równieŜ, milordzie - skinęła łaskawie głową. Obserwowali się nawzajem przez chwilę i Georgie postanowiła nie wspominać braciom, Ŝe ten potwór próbował umieścić ją w areszcie domowym. Nie, znacznie rozsądniej będzie trzymać to w tajemnicy, jak asa w rękawie, na wypadek gdyby musiała wymóc na nim jakieś ustępstwo. Poza tym o pewnych rzeczach wolała nie mówić braciom. Na przykład o tym, co zrobiła, Ŝeby ratować Lakszmi, czy o problemach, jakie omal z tego nie wyniknęły. Derek chrząknął znacząco. - Królewscy... hm... doradcy zapewne potrzebują czasu na przemyślenie pańskiej propozycji - zasugerował. Chciał rozwiać niezadowolenie lorda Griffith, które, choć hamowane, dawało się odczuć. - Rzeczywiście. - Ian załoŜył ręce za plecy. - To dość niespodziewana pora na rodzinną wizytę - zauwaŜył tonem uprzejmym jak zwykle. Bracia zaczęli tłumaczyć Georgianę, ale markiz przerwał im wyćwiczonym uśmiechem i leniwym machnięciem ręki. - Zastanawiam się, czy mógłbym zamienić stówko na osobności z wami trojgiem? - Tak, naturalnie - rzekł natychmiast Gabriel, Derek równieŜ skinął głową i zrobił krok naprzód, lecz Georgie ich powstrzymała. - To nie będzie konieczne - oznajmiła, zwracając się do lorda Griffith. Jeśli chce wojny, będzie ją miał. Ian uniósł brwi. - Wy, chłopcy, zostańcie tutaj - poleciła, ledwie spoglądając na braci. - To ja ściągnęłam na siebie gniew jego lordowskiej mości. Równie dobrze moŜemy załatwić to między sobą. - Jest pani pewna? - zapytał łagodnie, a w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia i zaciekawienia. Uniosła dumnie głowę. - Potrafię sama toczyć swoje bitwy. - Jak pani sobie Ŝyczy, panno Knight. - Uroczystym gestem wskazał |edno z pomieszczeń przylegających do głównego dziedzińca, zapraszając ją, by szła przodem. Gdy uniosła brzeg sari i ruszyła do saloniku, ayah zaprotestowała przeciwko tak niestosownemu zachowaniu. Lakszmi teŜ wyraźnie się zaniepokoiła. Georgie wyjaśniła im w bengali, Ŝe odchodzą tylko na chwilę. 67
Poza tym lord Griffith cieszy się reputacją niemal świętego. Derek i Gabriel byli wyraźnie poirytowani całą sytuacją, ale dała im do zrozumienia, Ŝeby się nie martwili. Najwyraźniej zaakceptowali jej postawę. W końcu sama się w to wpakowała i sama moŜe się wykaraskać z kłopotów. Gabriel włoŜył ręce do kieszeni, oparł się o jedną z palm i spokojnie czekał. Derek odwrócił się i serdecznie przywitał ze starą nianią. Purnimie natomiast zupełnie się to wszystko nie podobało. Georgie szła przodem, czując za sobą obecność lorda Griffitha. Była zadowolona, Ŝe bracia postanowili nie sprzeciwiać się jej decyzji. To sprawa wyłącznie między nią i lordem Griffith i nie chciała ich w to wciągać. Nie mogła ryzykować, Ŝe gniew markiza zwróci się przeciwko nim. BeŜ trudu mógłby wykorzystać swoją pozycję i utrudnić im Ŝycie po zakończeniu misji. Jedno nieprzychylne słowo ze strony tak wpływowego człowieka rzuciłoby się cieniem na ich kariery. A Georgie doskonale wiedziała, Ŝe dla Gabriela i Dereka armia była całym Ŝyciem. Mógł się jej nie podobać zawód, jaki sobie wybrali. Podobnie jak nie podobało jej się, Ŝe ojciec pracuje dla obrzydliwej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Ale wiedziała, ile znaczy dla nich wojsko i nigdy w Ŝyciu nie naraziłaby na szwank ich kariery. W kaŜdym razie fakt, Ŝe Gabriel i Derek współpracowali z lordem Griffith od prawie tygodnia. Poznali go i mieli mnóstwo okazji, by wyrobić sobie zdanie na jego temat. A znając jego reputację, bez emocji podchodzili do tego, Ŝe zaprosił ją na rozmowę sam na sam do osobnego salonu. Przytrzymał przed nią drzwi, ona zaś dostojnie wkroczyła do wnętrza. Wszedł za nią, zamknął drzwi i odwrócił się do niej, krzyŜując ramiona na szerokiej piersi. - CóŜ... Znowu się spotykamy - rzekł ironicznym tonem. Ona jednak uniosła palec do ust, uciszając go na chwilę i uwaŜnie obejrzała pokój w poszukiwaniu otworów, przez które ktoś mógłby ich podglądać lub podsłuchiwać. W tych wspaniałych pałacach nawet ściany miały uszy. Malowidło zdobiące wszystkie ściany przedstawiało zstąpienie na ziemię bogini Gangesu, z uskrzydlonymi boginiami i konnymi niebiańskimi wojownikami. Kamienną posadzkę przykrywał dywan o skomplikowanym wzorze i olśniewających barwach. Nad ich głowami z belek sufitu 68
zwieszał się Ŝelazny kandelabr, lecz w środku dnia świece były zgaszone. Poza tym w pokoju stała tylko niska sofa przykryta czerwonymi poduszkami i długi, cięŜki stół na rzeźbionych spiralnych nogach oraz - przy jedynym oknie - dwa małe drzewka mangowe w glinianych donicach. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie, aby się upewnić, Ŝe na zewnątrz nie ma miejsca, gdzie ktoś mógłby się ukryć i podsłuchać ich rozmowę. OstroŜności nigdy za wiele. - Dobrze - mruknęła, widząc, Ŝe okno znajduje się wysoko nad jed nym z rogów gwarnego placu. - MoŜemy rozmawiać swobodnie. Albo - by ująć to precyzyjniej - teraz to ona będzie mogła swobodnie powiedzieć, co o nim myśli. - Co pani tu robi? - spytał, patrząc na nią ponuro i z namysłem, a jego długie, szczupłe palce zaczęły uderzać o potęŜne bicepsy. - To ja będę zadawać pytania, podstępny gadzie! - odwróciła się gwałtownie, stając z nim twarzą w twarz. - Czy pan wie, kim jest? Despotą, tyranem... Roześmiał się cicho. - Tyranem? - Słyszał mnie pan dobrze! - Wiele dni czekała, by móc w końcu dać upust wściekłości. Teraz mu pokaŜe. - Za kogo pan się uwaŜa, Ŝeby mówić mi, co mam robić? Zamknąć mnie pod straŜą jak więźnia w moim własnym domu? Nie miał pan prawa zrobić mi czegoś takiego! Jak pan śmiał? I... - przerwała, kiedy próbował się odezwać. - Okłamał mnie pan! Uniósł brew, słysząc ten zarzut. Być moŜe uświadomił sobie, Ŝe czeka go walka cięŜsza, niŜ sądził. - Pozwolił pan, bym uwierzyła jak głupia, Ŝe wyruszę z panem w tę podróŜ. A tymczasem zamknął mnie pan niczym w haremie i odjechał beze mnie! To było nikczemne! Ale jak pan sam widzi, drogi markizie, nie ma pan nade mną Ŝadnej władzy- podparła się pod boki i uniosła dumnie głowę. - Jestem tu! A pan nic nie moŜe na to poradzić. Plan zamk nięcia mnie w klatce się nie powiódł. Obserwował ją chłodno. Ale mięśnie twarzy miał napięte, co wskazywało, Ŝe nie przyjął jej słów tak obojętnie, jak starał się okazać. Dobrze! Miała nadzieję, Ŝe uda jej się rozwścieczyć go co najmniej tak samo, on ją zirytował. A jeśli dostatecznie wytrąci go z równowagi, być moŜe przestanie wreszcie nią manipulować. 69
- Prosiłem wielokrotnie, Ŝeby została pani w domu, panno Knight rzekł doskonale spokojnym tonem. - Aby trzymała się pani z dala od kłopotów i zachowywała jak naleŜy. Wszystko to dla pani własnego bezpieczeństwa i dla dobra mojej misji. - Przerwał i wzruszył ramionami. Wiedziałem, Ŝe mnie pani nie posłucha. Właśnie dlatego poprosiłem DeWitta, by pani pilnował. Nie dała mi pani wyboru. - Bzdury! - Wręcz przeciwnie, droga pani. Zapomina pani, Ŝe juŜ miałem okazję zobaczyć, jaki chaos potrafi pani wywołać. A sytuacja tutaj jest wyjątkowo delikatna. Nie chciałem, Ŝeby wpadła tu pani jak cholerny słoń do składu porcelany. - Zakończył ostrzejszym tonem. - Słoń do składu porcelany? - powtórzyła z oburzeniem, gwałtownie wciągając powietrze. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! - Nie miała pani powodu, Ŝeby tu przyjeŜdŜać - ruszył w jej stronę, wysoki i złowieszczy. Maska wyniosłej obojętności opadła, ujawniając groźnie nachmurzone oblicze. -Jak pani śmiała całkowicie zlekcewaŜyć moje zalecenia! Roześmiała się. - Nie przywykł pan do tego, prawda? CóŜ, przed nikim się nie płaszczę. - Naturalnie, jak mogłem liczyć, Ŝe będzie mi pani wdzięczna za ocalenie Ŝycia? - Sama poradziłabym sobie z tymi ludźmi. Zatrzymał się i spojrzał na nią osłupiały. - Ha! Georgie zacisnęła usta, ale nie miała zamiaru cofać tego, co powiedziała. Patrzył na nią przez chwilę z niedowierzaniem, po czym pokręcił powoli głową, jakby doszedł do wniosku, Ŝe naleŜałoby ją zamknąć w domu wariatów. ZmruŜył oczy i wyciągnął oskarŜycielsko palec w jej stronę. - Wie pani, na czym polega cały problem? Jest pani rozpieszczona! - Nie jestem! - śachnęła się, gdyŜ te słowa trafiły ją w czuły punkt. Wcale mnie pan nie zna! - Spójrzmy na fakty! Mimo moich próśb i całkiem realnego niebezpieczeństwa musiała pani zobaczyć przyjaciółkę, księŜniczkę. Chciała 70
pani zobaczyć braci... I do diabła z cała resztą! - mówił gniewnie, coraz bardziej podniesionym głosem. - Ma pani pojęcie, o jaką stawkę gramy? Dlaczego wy, przeklęte kobiety, nigdy nie moŜecie nauczyć się korzystać z rozumu? Georgie zacisnęła usta i odwróciła wzrok, starając się zachować cierpliwość. Wzięła głęboki oddech, uspokoiła się i pozbierała myśli. - W porządku, postarajmy się zachować spokój... - Jestem spokojny! - ryknął. Zignorowała go. - Teraz juŜ wiem, dlaczego nie potrafi mnie pan zrozumieć. Jest w tym trochę mojej winy. UwaŜa mnie pan za rozpieszczonego bachora, ale tylko dlatego, Ŝe nie byłam z panem całkowicie... szczera, jeśli chodzi o moje prawdziwe zamiary. Wydaje mi się, Ŝe jest pan nieco zbyt gruboskórny na takie subtelności... - Subtelności! - wykrzyknął, wybuchając śmiechem. - Co było subtelnego w pani postępowaniu? Proszę mnie oświecić, bo musiałem coś przeoczyć. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. - Muszę być z panem szczera. - Och, proszę. To będzie niezmiernie pouczające. Postawił nogę na stołku i pochylił się, opierając łokieć o zgięte kolano. Patrzył na nią wyczekująco, z szyderczym rozbawieniem malującym się na przystojnej twarzy. - Nie jestem nudną debiutantką, za jaką mnie pan uwaŜa - powie działa. - Czy naprawdę sądzi pan, Ŝe przebyłabym całą tę drogę wyłącznie dla towarzyskiej wizyty? To pytanie wyraźnie zbiło go z tropu. Obserwował ją uwaŜnie przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. - Dobrze, będę dociekliwy. Jeśli nie w celach towarzyskich, to po co pani przyjechała, Georgiano? Wbiła w niego świdrujące spojrzenie. - Przez pana. - Przeze mnie? - Znowu wydawał się zaskoczony odpowiedzią i w jego głosie zabrzmiała nuta uroczego, skromnego zawstydzenia. Natychmiast na powrót stał się czujny i parsknął kpiąco. - Czuję się dowartościowany, ale... 71
- Niepotrzebnie. Nie interesują mnie pana zgrabne łydki, lordzie Griffith, lecz misja, z którą pan tu przyszedł. - Urwała i spojrzała na nie go powaŜnie. - Chcę, Ŝeby mi pan powiedział, tu i teraz, co się dzieje. Nie odpowiedział, wyprostował się i odwrócił do niej. - Dlaczego miałbym to zrobić? Wzruszyła ramionami i załoŜyła ręce do tyłu. - PoniewaŜ tutaj to ja mam wpływy, lordzie Griffith. Znam fawory tę króla i mam dostęp do informacji, których pan nigdy nie zdobędzie. Wszystko to znaczy, Ŝe mogę panu pomóc albo powaŜnie przeszkodzić w wypełnieniu misji. ZaleŜnie od tego, jakie są pańskie cele. Dlatego ra dziłabym zacząć mówić prawdę. Zielone oczy Iana zwęziły się jak u wściekłego tygrysa. Georgiana niezraŜona mówiła dalej: - Chcę wiedzieć, co próbuje pan osiągnąć. Jeśli mi pan tego nie wy jawi, będę zakładać najgorsze. To zaś znaczy, Ŝe pójdę wprost do Meeny i powiem jej, Ŝeby jej mąŜ miał się przed panem na baczności. OtóŜ to. Miał ją za bezwartościową pannicę prowadzącą próŜniacze Ŝycie, ale teraz w końcu zauwaŜy, Ŝe jest śmiertelnie niebezpieczna. Nie odpowiedział. Wprawdzie w jego oczach iskrzyła się wściekłość, lecz sprawiał wraŜenie całkowicie oszołomionego. CzyŜby nigdy wcześniej nie spotkał kobiety, która potrafiłaby myśleć? Napawając się wraŜeniem, jakie na nim wywarła, Georgie uniosła głowę. - W Kalkucie powiedział mi pan, Ŝe został tu przysłany, aby zapobiec wojnie. Jeśli mówił pan prawdę, to mamy ten sam cel. Oczywiście, Ŝe wo lałabym pracować razem z panem niŜ przeciwko panu. A jednak po tym, co pan mi zrobił, trudno mi uwierzyć, Ŝe pana motywy są zupełnie czyste. Odwrócił się z wściekłością i udawał, Ŝe studiuje malowidło na ścianie. - Jest pani fascynującą kobietą, Georgiano. - Dziękuję - odparła. - A więc, o co chodzi? Czy pokój jest pana prawdziwym celem, czy teŜ pańskie działania są tylko kolejną podstępną sztuczką mającą poszerzyć wpływy Kompanii Wschodnioindyjskiej? Spojrzał na nią z ukosa i się nastroszył, przyjmując jej słowa jako obelgę. - Sprawiam na pani wraŜenie chłopca na posyłki? - Nie. Ale nie odpowiedział pan na moje pytanie. 72
Odwrócił wzrok, zaklął cicho i się nachmurzył. Georgie obserwowała go zaintrygowana. - Czuje się pan uraŜony. CóŜ, właśnie dlatego najpierw próbowałam za łatwić sprawę delikatnie - wyjaśniła, wzruszając ramionami. - Gdyby przy jął pan moje zaproszenie w Kalkucie i porozmawiał ze mną przez chwilę, mogłabym znaleźć odpowiedź, nie wprawiając pana w zakłopotanie. - Wątpię - warknął. Spuściła głowę. - Nie mieszka pan w Indiach, milordzie. Nie widzi pan, jak Kompa nia niszczy wszystko, czego dotknie, niczym przeklęty król Midas, który unicestwiał wszystko, zamieniając w złoto. Na mieszkańców Indii spa da cały cięŜar tego przekleństwa. Widzieli, jak armie Kompanii poko nują jedno za drugim staroŜytne królestwa. Zawsze kierował tym jakiś skorumpowany, beznamiętny Anglik - w jej głosie pojawiła się nuta cier pienia. - Dla urzędników Kompanii ten kraj i ludzie nie są warci jednej figi. Obchodzi ich tylko to, Ŝeby wszelkimi sposobami, jakie potrafią wy myślić, napełnić własne kieszenie. Patrzył na nią nieufnie. - Nie moŜna dopuścić, by to samo spotkało króla Johara. Jest dobrym władcą i uczciwym człowiekiem, a jego poddani go potrzebują. I jeśli będę musiała z panem walczyć, Ŝeby ocalić jego panowanie... - dodała twardo. - Nie zawaham się. - Aha! - Przez chwilę wodził palcem po nosie, starając się nie stracić cierpliwości, po czym westchnął kpiąco i opuścił bezwładnie ręce. - Więc to jest szczerość? Patrzyła na niego w milczeniu. - Dlaczego nie powiedziała mi pani tego wcześniej? Powinna pani juŜ w Kalkucie wyjaśnić, co panią niepokoi. - Nie wiedziałam, czy mogę panu zaufać. - I stąd potrzeba subtelności... - Westchnął znowu.- CóŜ, moŜe oboje zbyt duŜo ukrywaliśmy przed sobą. - Teraz mówiłam szczerze. - Wyczekująca pauza miała go zachęcić, by zrewanŜował się tym samym. - Doskonale, poniewaŜ najwyraźniej jest to dla pani bardzo waŜne, chciałbym przede wszystkim zapewnić, Ŝe nie jestem lokajem Kompanii ani Korony. - Jego głos brzmiał lodowato. W końcu uraziła jego dumę. 73
Nie zamierzam teŜ „napełniać własnych kieszeni" bogactwami Wschodu. Nie przybyłem do Indii szukać zysku. Prawdę mówiąc, spędzałem wakacje na Cejlonie i zajmowałem się własnymi sprawami, kiedy wezwano mnie i powierzono tę misję. Przerwałem wypoczynek, Ŝeby pomóc. Jeśli nadal pani nie wierzy, Ŝe nie przybyłem tutaj po skarby Indii, to proszę mi wybaczyć wulgarność, ale przypadkiem jestem bardzo bogaty. Urodziłem się w zamoŜnej rodzinie i - jeśli musi pani wiedzieć - mógłbym przez resztę Ŝycia przepuszczać pieniądze, a i tak umarłbym, mając w kufrach więcej złota, niŜ większość ludzi dałaby radę wydać przez całe Ŝycie. Georgie przyjęła jego przytyk ze spuszczonym wzrokiem. - Och! - Poza tym, gdybym sądził, Ŝe nasze cele w tej sprawie są nieuczciwe, nie podjąłbym się tej misji. Niemal czuła, jak się w nią wpatruje. - Krótko mówiąc, nie zajmuję się tym dla pieniędzy, Georgiano. Je stem tutaj dla dobra mojego kraju, mając nadzieję ocalić wielu ludzi. Je śli moje Ŝycie ma mieć jakikolwiek sens, postanowiłem uczynić ten świat choć trochę bardziej cywilizowanym miejscem. I dlatego nie podobają mi się pani insynuacje dotyczące mojego charakteru. Poczuła się jeszcze bardziej zakłopotana i spuściła wzrok. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce, gdy przypomniała sobie wszystkie niezwykłe dokonania markiza, o których mówiło się w towarzystwie. Zapobiegał wojnom, negocjował traktaty pokojowe... Nie wierzyła wtedy w ani jedno słowo. Zapewne zawaŜyły na tym w równym stopniu lektura ksiąŜki napisanej przez ciotkę i niesprawiedliwe traktowanie kobiet, jakiego niejednokrotnie była świadkiem. Nawet teraz uprzedzenia nie opuszczały jej niczym terier trzymający zębami za kostkę. - WciąŜ nie powiedział mi pan, na czym polega pańska misja w Dźan purze - wyszeptała, lekko drŜącym głosem. Ze spuszczoną głową, obser wowała go czujnie spod długich rzęs. Roześmiał się i pokręcił głową. - Nie zrezygnuje pani, prawda? - Nie mogę. Ci ludzie są moimi przyjaciółmi. - CóŜ, jest pani lojalna. Muszę to przyznać. - Parsknął i powoli podszedł do okna. 74
Trzymając się swoich decyzji nie odpowiedziała. Znalazła w sobie dość siły, by unieść głowę i spojrzeć mu w oczy. Oparty o okno obserwował ją uwaŜnie. Potem wyjrzał na zewnątrz, mruŜąc oczy od silnego światła. - I znowu nie pozostawia mi pani wyboru. - Wzruszył ramionami. Z drugiej strony, zajmuję się negocjacjami na tyle długo, by wiedzieć, Ŝe wy, kobiety, macie... swoje sposoby. A więc niezaleŜnie od tego, jakie tajemnicze drogi komunikacji są dla pani dostępne, panno Knight, jeśli chce pani, Ŝeby maharadŜa zachował swój tron, proszę przekonać go, by przyjął naszą propozycję. - Lord Griffith przerwał, a po chwili kontynuo wał znacznie ciszej. - To nie Johar jest spisany na straty, ale jego szwagier, Baji Rao. Słyszała pani o nim? Skinęła głową, a w jej sercu zakiełkowała nadzieja, Ŝe w końcu zdecydował się jej zaufać. - Baji Rao to peszwa, głowa imperium Marathów - odparła, starając się pokazać, Ŝe dobrze zna Indie. - Ów człowiek stał się cierniem w naszej stopie. Oparła się o sofę i rozwaŜała jego słowa. - Nie mogę powiedzieć, Ŝe jestem zaskoczona. Baji Rao to nie Johar. Ma opinię tchórza i tyrana. Nawet jego ludzie go nienawidzą. - Taak... Ma talent do robienia sobie wrogów. - Popołudniowe słońce odbijało się od ciemnych włosów markiza, otaczając je złocistą poświatą. - Gubernator lord Hastings wydał rozkaz rozbicia bandy Pindari, ale Baji Rao zapewnił im bezpieczne schronienie. To zmusza nas do wkroczenia w granice jego królestwa. Trzeba zlikwidować tych bandytów. - Baji Rao nie chce w tym pomóc? - Ani trochę. - Domyślam się, Ŝe wam nie ufa - zauwaŜyła, starannie ukrywając zadowolenie z tego, Ŝe w końcu udało jej się skłonić lorda Griffith, by traktował ją z naleŜnym szacunkiem. - Z tego co słyszałem, nie ufa nikomu. - Ian odszedł od okna, zbliŜył się nieco i oparł dłonie o stół. - Trudno powiedzieć, co ma zamiar zyskać w ten sposób, ale sądzę, Ŝe chętnie wykorzystałby spór o Pindari jako pretekst do rozpoczęcia wojny z nami. Próbuje zebrać wszystkich sojuszników, jakich ma. Jestem tutaj, Ŝeby przekonać króla Johara, by trzymał się z dala od tego konfliktu. Inną grupę wysłaliśmy do Gwalioru w takim 75
samym celu - dodał półgłosem. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Dźanpur i Gwalior podpiszą z Brytyjczykami traktat o zachowaniu neutralności. - Hm... To są najsilniejsze państwa w sojuszu Marathów... - zastanawiała się na głos. - Właśnie. Bez nich Baji Rao i jego sprzymierzeńcy znajdą się na straconej pozycji. To wszystko. - Westchnął i na chwilę pogrąŜył się w myślach, bębniąc palcami o krawędź stołu. - Naturalnie Dźanpur i Gwalior mają prawo odrzucić naszą ofertę, przyłączyć się do Baji Rao i ponieść sromotną klęskę razem z resztą Marathów. Ale jeśli posłuchają naszej rady i zdecydują się przeczekać wojnę, to moŜemy oczekiwać szybkiego pokonania Baji Rao, a odebrane mu terytoria zostaną podzielone między Gwalior i Dźanpur. - Przynajmniej zadbaliście o to, by opłacało im się zerwać stary sojusz. - To pierwsza zasada dyplomacji, droga pani. Trzeba coś dać, Ŝeby dostać coś w zamian - przyznał z kwaśnym uśmieszkiem. Spoglądali na siebie przez dłuŜszą chwilę. Spuściła wzrok. - Mimo to wątpię, by Johar przystał na tę propozycję. Lojalność i honor są wszystkim dla Marathów. - ZauwaŜyłem - rzekł ponuro, odwracając wzrok, jakby i jego speszyło dziwne porozumienie między nimi. - KsiąŜę Shahu stanowi tego doskonały przykład. Przeklęty zapalczywiec, cały składa się z dumy. Przy okazji, proszę na niego uwaŜać - ostrzegł. - Najwyraźniej spodobała mu się pani. Wzruszyła lekcewaŜąco ramionami. - A więc na tym polega pańska misja? śadnych kruczków? Zawsze jest jakieś „ale". Przyglądał się jej przez moment. - Koniec imperium Marathów. Georgie się skrzywiła. - Wiedziałam. Właśnie tego się obawiałam. - Ale to nie nasza wina, Georgiano. Stoi za tym Baji Rao. Nie ustą pi ani o cal. Chce wszystkich białych wypędzić z Indii... albo zabić. Nie dąŜymy do kolejnej wojny z Marathami. Sytuacja była stabilna, dopóki Baji Rao nie doszedł do władzy. Dla nas teŜ jest to wyjątkowo niefortun76
ne, proszę mi wierzyć. Marathowie od dawna byli buforem między nami i imperium osmańskim na północy. Ale teraz to najlepsze rozwiązanie i staram się je zrealizować, w miarę moŜliwości unikając przy tym rozlewu krwi. Kiedy sprawa zostanie doprowadzona do pomyślnego końca, Marathami będą rządzili dwaj mądrzejsi maharadŜowie, którzy cenią sobie pokój z sąsiadami. Ludzie godni zaufania. Z Baji Rao trzeba się rozprawić, a wtedy banda Pindari przestanie być problemem. - To wygląda na rozwiązanie najbezpieczniejsze dla wszystkich przyznała. - Widzi pani? - mówił łagodnie, lekko pochylony ku niej. - Nie jestem Ŝadnym wielkim węŜem, który przypełzł połknąć Dźanpur. - Przepraszam, Ŝe nazwałam pana gadem. Mam nadzieję, Ŝe mi pan wybaczy. A zatem zgoda? Jesteśmy przyjaciółmi? - Oczywiście. -Wyciągnął do niej rękę. Wstała, podeszła do niego i uścisnęła jego dłoń. - Nie powinienem był mówić, Ŝe jest pani rozpieszczona - mruk nął trzymając jej dłoń. - Pani lojalność wobec przyjaciół jest godna po dziwu. Uniósł jej rękę i ucałował, obserwując ją uwaŜnie. - Mam nadzieję, Ŝe część owej lojalności zachowa pani dla mnie, skoro złoŜyłem swoją misję w pani ręce. I Ŝe nie zawiedzie pani moje go zaufania. Jedno niewłaściwe słowo, które trafi w odpowiednie ucho, Georgiano, moŜe doprowadzić do katastrofy. - Nie zawiodę pana - powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. Skinął głową. - W porządku. Kiedy lord Griffith wypuścił jej dłoń, połoŜyła ją na jego piersi i Ŝartobliwie pociągnęła za guzik kamizelki, posyłając mu figlarny uśmiech. - Widzi pan? Nie było tak źle, prawda? Teraz mi pan ufa? - Proszę mnie nie zmuszać do przeprosin. - Nie będę. Dla pana będę miała w haremie oczy i uszy otwarte. Jeśli dowiem się czegokolwiek uŜytecznego, przekaŜę to panu. Jego łagodny wzrok spowaŜniał. - Niech pani na siebie uwaŜa. - Proszę się nie martwić - powiedziała z uśmiechem. - Za bardzo się pan przejmuje. 77
- Nie bez podstaw. Chcę, Ŝeby to było jasne, Georgiano. Jeśli zacznie pani znowu sprawiać problemy, odeślę panią do Kalkuty... - Będę grzeczna - szepnęła i z psotnym uśmiechem rozpięła górny guzik jego kamizelki. Nim zdąŜył zaprotestować, odwróciła się do drzwi. Próbuje mnie pani rozebrać? - mruknął cicho, zapinając guzik. Spojrzała na niego przez ramię i uśmiechnęła się do niego dwu znacznie. - Nie mogę powiedzieć, Ŝe nie przyszło mi to do głowy. Mnie teŜ, pomyślał Ian, starając się powstrzymać szeroki uśmiech, gdy patrzył, jak odchodzi. Zahipnotyzowany grą świateł na połyskliwym jedwabiu spowijającym jej postać, przesunął wzrokiem w dół, podziwiając jej kształtne biodra. Równocześnie miał nadzieję, Ŝe nie popełnił fatalnego błędu, wyjawiając jej cel misji. Z drugiej strony, nie pozostawiła mu wielkiego wyboru. Ukrywając zauroczenie młodą syreną, podąŜył za nią na dziedziniec, gdzie dołączyli do jej braci i towarzyszek. Jedna ze słuŜących maharadŜy juŜ czekała, aby zaprowadzić Georgianę i pozostałe kobiety do zenany, pokojów haremowych, zaś kapitan królewskiej gwardii przyszedł zaprosić Iana i majorów na prezentację tradycyjnej indyjskiej broni. Rozdzielili się. Georgiana pomachała braciom na poŜegnanie i ostroŜnie zerknęła na Iana spod długich rzęs. Jej spojrzenie mogłoby roztopić skutą lodem Tamizę. Wstrzymał oddech z wraŜenia, ale dyskretnie spuściła wzrok, odwróciła się i poszła za słuŜącą. Patrzył, jak przechodzi przez okazałe złocone wrota prowadzące do innej części pałacu. - Mam nadzieję, Ŝe Georgiana nie sprawiła panu kłopotu - rzekł Gabriel nieśmiało. - Obawiam się, Ŝe nasza siostra potrafi być nieco... uciąŜliwa. - W końcu trzeba ją będzie wydać za mąŜ - mruknął Derek. - Gdyby tylko nie była tak cholernie nieznośna. - NiewaŜne - rzekł Ian. - Sądzę, Ŝe rozumiemy się nawzajem. Obawiając się, Ŝe mogą zauwaŜyć jego zainteresowanie Georgianą, spuścił wzrok. Odchrząknął i zwrócił się do kapitana, który czekał, by zaprowadzić ich do zbrojowni. 78
- Idziemy? - Pan przodem, sir - powiedział uprzejmie Derek. Ian skinął głową i ruszył naprzód. Za jego plecami Derek i Gabriel wymienili zaintrygowane spojrzenia, lecz nie powiedzieli ani słowa.
5 Georgie i pozostałe kobiety szły pałacowymi korytarzami za słuŜącą. W końcu stanęły przed imponującym deodhi, wejściem do haremu, flankowanym przez wielkie filary. PotęŜni eunuchowie o ogolonych głowach stali po obu stronach, blokując złocone wrota skrzyŜowanymi włóczniami. Kiedy kobiety podeszły bliŜej, unieśli je i otworzyli drzwi. Szły długim korytarzem, aŜ dotarły do marmurowego atrium, gdzie powitała je czekająca z niecierpliwością Meena. Spotkaniu trzech przyjaciółek z dzieciństwa towarzyszyły radosne okrzyki i serdeczne uściski. Meena była oszołomiona, widząc Lakszmi. - Och, na kły Ganeśa, to wielka radość! - Królewska faworyta wprost promieniała. Mówiły jedna przez drugą. Purnima i Gita odeszły przygotować wszystko na czas ich pobytu w pałacu. Meena zaś zaproponowała, Ŝe pokaŜe Georgie i Lakszmi prywatną zenanę, którą właśnie dla niej budowano w innym skrzydle pałacu. - WciąŜ jest w budowie, ale tam przynajmniej będziemy mogły spo kojnie porozmawiać, bez obawy, Ŝe ktoś nas podsłucha - powiedziała ci cho księŜniczka. Przez labirynt krętych korytarzy, ciasnych przejść, pokoików o dziwnych kształtach, ukrytych galerii i podwójnych spiralnych schodów dotarły na drugą stronę pałacu, niewidziane przez Ŝadnego męŜczyznę. Ukryte królestwo kobiet stanowiło pałac w pałacu. MęŜczyźni mogli swobodnie załatwiać swoje światowe sprawy, lecz kobiety zawsze pozostawały w zamknięciu. Za to niemal wszędzie znajdowały się kraty, przez które mogły słuchać, oraz judasze i aŜurowe ekrany pozwalające im przynajmniej obserwować świat męŜczyzn. Niektóre pomieszczenia jednak były dla nich zupełnie niedostępne. 79
W końcu dotarły do skrzydła pałacu, w którym przygotowywano nową zenanę. Wszyscy męŜczyźni zostali odesłani, kiedy księŜniczka oprowadzała przyjaciółki. - MąŜ jest nadzwyczaj hojny - rzekła Meena, gdy oglądały kolejne na wpół gotowe pomieszczenia. - Ale wiecie, co jest najlepsze? - Co takiego - spytała Georgie z uśmiechem. - Królowa Sujana musi Ŝyć ze świadomością, Ŝe to ona podsunęła Joharowi ten pomysł - zachichotała Meena. - Powiedziała mu, Ŝe nie moŜe znieść mojego widoku, i to właśnie jest jego odpowiedź! Spójrzcie, tu będzie nasza sypialnia - oznajmiła z dwuznacznym uśmiechem, wprowadzając ich do wysokiego, sklepionego pomieszczenia. - Ach, moje siostry - westchnęła z rozmarzeniem - kiedy męŜczyzna ma trzydzieści Ŝon i sto nałoŜnic, moŜna powiedzieć jedno: „Praktyka czyni mistrza". Georgie wybuchnęła śmiechem, słysząc nieprzyzwoite słowa Meeny, lecz Lakszmi wydała ponure westchnienie. Georgiana litowała się nad nią z powodu tego, co straciła, wychodząc za starego człowieka. Dlatego powstrzymała się przed zadaniem Meenie dziesiątków pytań o sprawy, które tak często zaprzątały jej myśli. Później, postanowiła, kiedy biedna Lakszmi połoŜy się spać, będzie odpowiednia pora, by zapytać Meenę, jak to naprawdę jest sypiać z człowiekiem doświadczonym w uprawianiu miłości... Jakie to uczucie być uwodzoną. Nie mogła się doczekać, kiedy usłyszy, co jej przyjaciółka ma do powiedzenia na ten temat, ale na razie zachowała pytania dla siebie. Kiedy ich wycieczka dobiegła końca, wróciły tą samą drogą przez labirynt korytarzy. Tym razem ze zbrojowni dobiegały odgłosy wskazujące, Ŝe najsprawniejsi pałacowi gwardziści właśnie demonstrują Anglikom stary, indyjski styl zapasów i tradycyjną broń Marathów. Wśród męŜczyzn obserwujących ten pokaz zręczności Georgie dostrzegła braci i lorda Griffith. Inni oglądali ozdobne włócznie i oszczepy, podziwiali wysadzane klejnotami szable i kolorowe, okrągłe tarcze. Jeden z gwardzistów pokazywał Gabrielowi i Derekowi kolekcję ostrych jak brzytwa ćakr, czyli kół - śmiertelnie niebezpiecznej broni, której uŜywano do rzucania w atakujących. Za rzeźbionym drewnianym ekranem dziewczęta tłumiły śmiech i szeptem uciszały się nawzajem, chcąc jak najdłuŜej móc ich obserwować. 80
Georgie nie zwracała większej uwagi na braci, skupiając się przede wszystkim na Ianie. Markiz, w niedbałej pozie jak uczniak, z rękoma w kieszeniach, spacerował powoli, przyglądając się wielkiej zbroi z lśniących płyt i kolczastej plecionki, która miała na polu bitwy chronić słonia bojowego maharadŜy. Obserwowanie go ukradkiem sprawiało jej dziwną przyjemność. Przygryzła wargę, uśmiechając się nieznacznie, kiedy postukał palcami w słoniową zbroję i zadał jakieś pytanie gwardziście. Musiała przyznać, Ŝe maleńka cząstka jej serca podskoczyła z radości na jego widok. Szlachetne słowa o słuŜbie dla kraju i ratowaniu Ŝycia wciąŜ nie dawały jej spokoju. Georgie było teŜ przykro z powodu mylnych wyobraŜeń o nim. MoŜe za ostro z nim postąpiła? Być moŜe powinna była rozstrzygnąć wątpliwości na jego korzyść, tym bardziej Ŝe uratował ją przed krewnymi Balarama. Uświadomiła sobie, Ŝe chciałaby lepiej poznać tego człowieka. Dziewczęta nadal zerkały na męŜczyzn zza ekranu, gdy kapitan gwardii zaprosił Anglików, by wzięli udział w pokazie. Gabriel odmówił z chłodnym uśmiechem. - Proszę o wybaczenie, panowie. Nie sięgam po broń, jeśli nie ma takiej potrzeby. - Ja chętnie! - zgłosił się Derek, zawsze gotów przyjmować nowe wyzwania. Wymieniły porozumiewawcze uśmiechy, gdy jeden z wojowników cisnął długą włócznię w Dereka. Ten złapał ją zręcznie obiema rękami i zakręcił nią w powietrzu tak jak Marathowie, ku ich szczerej aprobacie. Zapytano lorda Griffith, czy zechciałby się przyłączyć, ale zbył gwardzistów, tłumacząc się brakiem odpowiednich umiejętności. - Nie mam ochoty zrobić z siebie głupca przy was. Jestem dyploma tą. Takie wyczyny zostawiam wojownikom. Ta skromna odpowiedź spodobała się Georgie, choć zastanawiała się, czy jego słowa są całkowicie szczere. Zza ekranu mogła sobie pozwolić na to, by dokładnie mu się przyjrzeć. Napawała się smukłą, elegancką budową męskiego ciała. Po wycieczce do przyszłych apartamentów Meeny nie potrafiła odsunąć od siebie myśli, jaki jest lord Griffith, gdy prowadzi kobietę do sypialni. 6
Jej pragnienie
81
Pamiętała jego delikatny, a jednocześnie silny dotyk, kiedy trzymał ją za rękę. Pieszczotę jego warg, gdy całował jej dłoń... bezpieczeństwo, jakie czuła, kiedy to potęŜne ciepłe ciało osłaniało ją, gdy siedział za nią na koniu. Powoli przesunęła wzrokiem aŜ do idealnie czarnych butów, a potem znowu w górę, przez płowe spodnie, kryjące muskularne uda... I właśnie w tym momencie on odwrócił się nagle i wbił przenikliwe spojrzenie w aŜurowy ekran, zupełnie jakby czuł, Ŝe jest obserwowany! Georgie odskoczyła do tyłu, jakby została przyłapana na gorącym uczynku. Jej gwałtowna reakcja zwróciła uwagę przyjaciółek. - Co się stało? - spytała Lakszmi. Czuła gorąco na twarzy i była pewna, Ŝe jej policzki muszą być czerwone jak burak, jakby dopiero co zjadła ostre zielone chilli. - Wszystko w porządku? - spytała zdumiona Meena. - Tak... nic mi nie jest. Po prostu... tutaj jest bardzo gorąco. MoŜe powinnyśmy juŜ iść - zaproponowała cicho. - Masz rację, chodźmy. Napijemy się czegoś chłodnego. Macie za sobą długą podróŜ. - Meena wzięła ją za rękę, a Georgie podała dłoń Lakszmi, przysięgając sobie, Ŝe zrobi, co w jej mocy, by usunąć markiza ze swoich myśli. Minęły wielką, gwarną salę bankietową. Wewnątrz krzątała się istna armia słuŜących, polerujących ozdobne kandelabry i rozstawiających niezliczone talerze. - Dziś wieczorem odbędzie się uczta na cześć angielskiej delegacji poinformowała je Meena i czule dotknęła ramienia Georgie. - Powinnaś iść, shona. W ten sposób będziesz miała okazję spotkać się z braćmi. Lakszmi i ja naturalnie nie jesteśmy zaproszone, ale nie ma powodu, byś ty nie miała pójść. Jesteś cudzoziemką i gościem. Ciebie nie obowiązuje parda. - Nie miałybyście nic przeciwko temu? - spytała Georgie z nadzieją. Choć nie chciała przyznać, Ŝe słowny pojedynek z lordem Griffith jest dla niej większą pokusą niŜ pogawędka z braćmi. - AleŜ nie - odparła Meena. A Lakszmi przytaknęła gorliwie. - Ale ostrzegam cię, moŜesz wywołać małe zamieszanie... - Jest do tego przyzwyczajona - wtrąciła Lakszmi. - Jedynymi kobietami, jakie męŜczyźni zwykle oglądają w sali bankietowej, są tancerki. Ale ty oczywiście powinnaś zobaczyć się z braćmi, 82
skoro masz okazję - powiedziała Meena. - Nie wiadomo, jak długo delegacja tu zostanie... Sądzę, Ŝe do chwili zakończenia negocjacji, ale kto wie, jak długo to potrwa? - Tak, kto wie? - powtórzyła Georgie, zastanawiając się, na ile Mee na orientuje się w negocjacjach swojego męŜa z Brytyjczykami, i co wie o Baji Rao. Zapewne bardzo mało. Po czym ruszyła za przyjaciółkami do głównego haremu, prawdziwego miejsca cudów. Od połoŜonych w zagłębieniu ogrodów po sadzawki w kształcie lotosów usiane wodnymi liliami, od fantazyjnych pawilonów po łukowe kolumnady, przestronny królewski harem słuŜył wyłącznie lenistwu, luksusowi i relaksowi. Były w nim pokoje, gdzie zajmowano się sztuką - malarstwem, muzyką i tańcem — dziedzińce do konnej jazdy, strzelania z łuku i gry w piłkę przypominającej tenis. Była surowa, niewielka, lecz piękna świątynia dla kobiet, poświęcona Parwati, oraz pomieszczenia, w których bawiły się szczęśliwe dzieci. Zbudowano tam nawet obszerną salę bankietową, w której maharani wysłuchiwała petycji od swoich Ŝeńskich poddanych. Trzymano tu niezliczone oswojone zwierzątka - małpki, jelenia, jaskrawo ubarwione papugi w klatkach. Kobiety uczyły ptaki wszelkiego rodzaju zabawnych sztuczek, lecz Georgie trudno było się z nich śmiać. NiezaleŜnie od tego, jak piękna, spokojna i bezpieczna, była to mimo wszystko klatka. Nie zdradziła jednak swoich myśli, pamiętając, Ŝe odzwierciedlają one wyłącznie brytyjski punkt widzenia. Widziała, Ŝe Meena promienieje szczęściem, a Lakszmi wydaje się przytłoczona pięknem tego elizejskiego ogrodu. Niewątpliwie był to istny raj w porównaniu z ciasnym więzieniem jej małŜeństwa z surowym starym Balaramem. Dziewczęta obserwowały nałoŜnice, które uczyły papugi nowych sztuczek, gdy nagle ze świątyni wyłoniła się wysoka, smukła kobieta w wieku około czterdziestu lat, otoczona przez grupkę słuŜących i dam dworu. - O, nie! - szepnęła Meena, blednąc. - To królowa Sujana. - Doprawdy - zainteresowała się Georgie, podąŜając za nią wzrokiem. Zgrabną postać maharani spowijało ciemne sari z jedwabiu w kolorze indygo, haftowane srebrną i złotą nicią, przypominające rozgwieŜdŜone 83
nocne niebo. Była piękną kobietą, a na jej czole lśniło ozdobione klejnotami bindi. Miała gładkie, czarne jak węgiel włosy, wyjątkowo jasną skórę i powaŜne, obrysowane kohlem oczy. Jednak w chwili gdy się pojawiła, cały radosny dotychczas harem zamarł. Wszyscy w zasięgu wzroku porzucili zajęcia, oderwali się od gier, tańca czy rysowania, aby złoŜyć jej głęboki ukłon. Zupełnie jakby królowa budziła w nich lęk. Muzyka zamilkła. Nawet dzieci przerywały zabawę, gdy szła przez ogród szybkim, spręŜystym krokiem. - Niech to, zobaczyła nas - szepnęła Meena, gdy królowa Sujana zatrzymała się nagle, a spojrzenie jej ciemnych oczu spoczęło na nich. - Obawiam się, moje drogie, Ŝe jej wysokość oczekuje od nas powitania w starym stylu. - A to kłopot - mruknęła Georgie. Ale poniewaŜ pewien dyplomata zarzucał jej sprawianie problemów, tym razem postanowiła zachować się jak naleŜy. Zwłaszcza jeśli miałoby to pomóc przyjaciółce. Znacznie łatwiej było postąpić zgodnie ze zwyczajem mujiry, niŜ urazić jej wysokość prostym angielskim ukłonem. - Ale jej stóp nie dotknę - dodała ledwie słyszalnie Georgie. - Dalej, kłaniamy się - ponagliła ich szeptem Lakszmi. Gdy maharani podeszła bliŜej, Georgie wraz z przyjaciółkami padła na kolana i posłusznie złoŜyła tradycyjny ukłon naleŜny osobie z królewskiego rodu, który wymagał niemal dotknięcia czołem ziemi. - Meena, kim są te damy? - spytała królowa Sujana, stając tuŜ przed nimi. W jej ostrym tonie zabrzmiała nieco łagodniejsza nuta, co niewątpliwie było skutkiem hołdu, jaki jej złoŜyły. - Wasza wysokość, to moje przyjaciółki z Kalkuty - odparła nieśmiało Meena. - Nie poproszono mnie o zgodę na tę wizytę. - Jego wysokość udzielił pozwolenia. - Nie masz zupełnie ogłady? NiewaŜne, co powiedział Johar. Najpierw musisz zapytać mnie. Tego wymaga etykieta. - Tak jest, wasza królewska mość. Georgie się nachmurzyła, kryjąc twarz w trawie, lecz jeszcze nie odwaŜyła się podnieść wzroku. Czuła, Ŝe królowa kipi z wściekłości. Biedna Meena. Georgie było jej Ŝal. Ona sama nie chciałaby mieć wroga w osobie królowej Sujany. W końcu polecono jej i Lakszmi wstać. 84
Georgie nie mogła nie zauwaŜyć jadowitego spojrzenia królowej, które posłała w stronę pięknej, młodej rywalki. Meena odebrała jej męŜa. Przyjaciółka, choć widać było, Ŝe drŜy, przedstawiła je królowej. Maharani przyjrzała im się z oziębłym zainteresowaniem. Nie zainteresowała się Lakszmi, lecz wyraźnie nie była zachwycona obecnością Angielki wewnątrz haremu. - CóŜ, jeśli mój mąŜ sobie tego Ŝyczy, mogę tylko być mu posłusz na - powiedziała głosem jadowitym jak kobra. Nie zaszczycając ich więcej spojrzeniem, ruszyła dalej. Meena odetchnęła, gdy królowa oddaliła się na bezpieczną odległość. - Zawsze jest taka? - zapytała Lakszmi, krzywiąc się. - To jeszcze nic - szepnęła Meena, wciąŜ jeszcze lekko drŜąc. - Zwykle jest dziesięć razy gorzej! UwaŜa się niemal za boginię, tylko dlatego, Ŝe jest siostrą Baji Rao! Georgie nadstawiła uszu. - Cała ich rodzina jest tak arogancka - dodała Meena. - Dokąd poszła? - spytała Georgie, patrząc, jak królowa zbliŜa się do cięŜkich drewnianych drzwi ukrytych w ostrym kamiennym łuku. - Pewnie do prywatnego pokoju przyjęć. Nikt nie ma prawa wejść tam bez niej, a tylko eunuchowie i damy dworu najwyŜszej rangi mogą jej tam towarzyszyć. Zarzuca mi, Ŝe jestem rozpieszczona, ale to jej Johar pozwala przyjmować gości z zewnątrz, dopóki jest ukryta za przepierzeniem. - Takich jak on? - spytała zaskoczona Georgie, wskazując głową młodego człowieka, który uchylił cięŜkie drewniane drzwi pokoju królowej i zajrzał do haremu, choć nie odwaŜył się przestąpić progu. - Och! A co on tu znowu robi? - rzuciła Meena, wyraźnie poirytowana. - Kto to? - Jej drogi syn, ksiąŜę Shahu. Jest yuvraj, następcą tronu. I jest... jak to się mówi po angielsku? Nadętym błaznem. - Właśnie widzę - mruknęła Georgie. Ubrany w krzykliwie wzorzystą jedwabną szatę, buty o zawiniętych do góry czubkach i wielki turban, ksiąŜę miał uszy ozdobione cięŜkimi złotymi kolczykami. Wyglądał na dwudziestokilkulatka. Był wyraźnie bardzo zadowolony z siebie, roztaczał wokół aurę próŜności. Posłał Georgie 85
szeroki uśmiech, lecz jego strój wydał się jej tak śmieszny, Ŝe musiała odwrócić wzrok i zasłonić dłonią usta, Ŝeby nie parsknąć śmiechem. - Popatrz, jak cię poŜera wzrokiem! CóŜ za wymuskany głupiec! Meena spojrzała groźnie na księcia. -Jest juŜ za stary, by móc tu przebywać, ale i tak przychodzi codziennie spotkać się z matką. No, ale przynajmniej nie zostaje długo. Nie wolno mu przestąpić progu pokoju przyjęć królowej. - Dlaczego tak często ją odwiedza? - Są sobie bardzo bliscy. Oczywiście wychował się w haremie, jak wszystkie inne dzieci, a teraz po prostu nie moŜe mu się zmieścić w głowie, Ŝe jest rzekomo męŜczyzną. Wolałby raczej trzymać się spódnicy matki jak rozpieszczony dzieciak. Pomyśleć, Ŝe pewnego dnia to on będzie rządził Dźanpurem! - Pokręciła głową z niesmakiem. Georgiana wciąŜ próbowała zrozumieć postępowanie księcia Shahu, kiedy Lakszmi odezwała się dziwnym, nieobecnym głosem: - Meena? Gigi? Odwróciły się do niej. - Co się stało, moja droga? - spytała Meena. Lakszmi przykucnęła obok sadzawki z lotosami. Wyjęła z wody jeden z kwiatów i wpatrywała się w jego delikatny kielich. - Podjęłam pewną decyzję. - Lakszmi? - Georgie zmarszczyła brwi zaniepokojona przypuszczeniem, które przyszło jej do głowy. - Co masz na myśli? - Właśnie, jaką decyzję, skona? - Rozmyślałam o tym cały czas od śmierci mojego męŜa. - Spojrzała na nie wielkimi, smutnymi oczami. - Postanowiłam wypełnić wszystkie obowiązki Ŝyjącej wdowy. Georgie próbowała protestować, lecz Meena połoŜyła jej dłoń na ramieniu, powstrzymując ją. Lakszmi obracała w palcach kwiat. - Chciałabym was prosić o pomoc - powiedziała cicho. - Oczywiście, Ŝe ci pomoŜemy - szepnęła Meena, podchodząc do Lakszmi i po macierzyńsku otaczając ją ramieniem. - Nie musisz się martwić, siostrzyczko. Jeśli chcesz dochować pardy, moŜesz zostać tu ze mną. Byłoby cudownie mieć cię tak blisko. Mogłabyś zostać damą dworu w mojej nowej zenanie. To odpowiednia rola dla wdowy. Pewnego dnia pomogłabyś mi się zająć dziećmi. 86
Georgie stała nieruchomo, zaskoczona i rozczarowana słowami Lakszmi. Nie wiedziała, co powiedzieć. - Tak - rzekła cicho Lakszmi. - Myślę, Ŝe to byłoby najlepsze. Dzię kuję ci, Meeno. Pocałowała ją w policzek, po czym zwróciła się do Georgie z wyrazem skruchy na twarzy. Byłaś dla mnie jak siostra, Gigi, ale nie naleŜę do twojego świata. Podobnie jak ty nie naleŜysz do naszego, wydawały się brzmieć nie wypowiedziane słowa. Georgie poczuła, Ŝe coś ściska ją za gardło. Chwyciła jej rękę. - Rób to, co uwaŜasz za najlepsze dla siebie - powiedziała. - Chcę tylko, Ŝebyś była szczęśliwa. - Nie będę szczęśliwa, unikając obowiązków - odparła Lakszmi, patrząc na nią powaŜnie. - Uciekłam przed ogniem i muszę ponieść konsekwencje tej decyzji. Georgie nie potrafiła - a moŜe nie chciała - tego zrozumieć, ale stanowcze spojrzenie Meeny kazało jej trzymać język za zębami. Była to jedna z tych rzeczy, których nie umiała pojąć. Ale jeśli miała sens dla przyjaciółki, to kim była, Ŝeby się temu sprzeciwiać? Lakszmi przebrała się w białe sari. Był to jedyny kolor- kolor śmierci - jaki wolno jej było odtąd nosić; Ŝadnych jaskrawych Ŝółci, kobaltowych błękitów ani tym bardziej czerwieni, barwy hinduskich szat ślubnych. Później Meena i Georgie udały się z nią do jednego z prywatnych pokojów w haremie. Usiadła przed lustrem, powoli starła czerwone bindi, które było zaszczytnym znakiem zamęŜnej kobiety. Na koniec sięgnęła po noŜyczki. Georgie poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, gdy Lakszmi uniosła długie pasmo wspaniałych hebanowych włosów i, wpatrując się nieruchomo w lustro, odcięła je pół cała od skóry. Georgie miała ochotę się odwrócić, lecz zmusiła się do pozostania i patrzenia, jak przyjaciółka poddaje się bezdusznemu rytuałowi obowiązującemu kobiety w jej społeczeństwie. Lakszmi zrobiła dokładnie to, czego oczekiwała od niej rodzina. Mogła być wolna, ale zamiast tego wybrała powolne unicestwienie. Meena przyglądała się temu z malującą się na twarzy mieszaniną współczucia i determinacji. Wiedziała, Ŝe na miejscu Lakszmi postąpiłaby dokładnie tak samo. 87
CóŜ, takie stoickie podejście nie leŜało w naturze Georgie. Czując w kieszeni cięŜar skandalicznej ksiąŜki ciotki, przysięgła sobie, Ŝe pójdzie wieczorem na przyjęcie i pokaŜe wszystkim męŜczyznom, iŜ na świecie są i takie kobiety, których światła nie da się zdusić pod ich obmierzłymi obcasami. Jeśli o nią idzie, prędzej umrze, niŜ pozwoli się któremuś z nich zamknąć w klatce. - Posłałaś po mnie, królowo? Firoz stał nieruchomo przed drewnianym ekranem, który dzielił pokój przyjęć jej wysokości. W mglistym, tajemniczym świecie za koronką z tekowego drewna maharani chodziła tam i z powrotem niczym uwięziony tygrys. Czasami marzył o tym, by ją wypuścić - miał dość siły, by ją uwolnić, gdyby tego zechciała - ale był realistą. Co zrobiłby z królową? Sujana naleŜała do Johara. Znał swoje miejsce. Dzisiaj była sama. Zazwyczaj przychodziła sama na te spotkania. Właśnie odesłała swojego głupawego syna, z kilkoma złotymi monetami w kieszeni i klepnięciem w policzek. Tylko Firoz wiedział, jaką władzę ma Sujana nad Shahu. Nie byli jedynie matką i synem, lecz raczej lalkarzem i marionetką. Pewnego dnia za pośrednictwem tego chłopca Sujana będzie rządzić Dźanpurem. Shahu stanowił klucz do wszystkich jej planów. - Wkrótce przekaŜę ci kolejną wiadomość dla mojego brata. Staje się coraz bardziej niecierpliwy - dodała z pogardą, wciąŜ spacerując. Cienie przepierzenia padały na jej smukłą postać. Przy ścianie obróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem. Firoz patrzył na nią jak zahipnotyzowany. - Na razie chcę, Ŝebyś dowiedział się więcej o tej kobiecie, Georgianie, jeśli ci się uda. Ani trochę nie podoba mi się, Ŝe jest tutaj. Jakby nie dość było, Ŝe Anglicy snują się po pałacu. Ale nawet tutaj, w samym haremie?! Pomyśleć, co muszę znosić! Och, ta mała, zepsuta dziwka, Meena! To ona ją tu sprowadziła. Chciałabym, Ŝeby umarła! Firoz spojrzał na nią pytająco. Za przepierzeniem Sujana przerwała i się roześmiała, dźwięcznie i złowieszczo. 88
- Mój przyjacielu, mówię czysto retorycznie. Przynajmniej na ra zie - skarciła go z rozbawieniem. -Wszystko w swoim czasie. Firoz niemal się uśmiechnął, lecz ukrył zadowolenie, skłonił głowę i bezszelestnie odszedł wykonać polecenia królowej. Pod kopulastymi dachami pałacu w Dźanpurze nigdy dotąd nie rozbrzmiewały dudy. Kiedy dworzanie kręcili się niecierpliwie, czekając na rozpoczęcie uczty, major MacDonald zebrał kilku spośród swoich Szkotów. Chciał zabawić gospodarzy budzącym respekt pokazem tańca z szablami w wykonaniu pułku. Dzielni szkoccy górale w kiltach i beretach wykonali energiczny taniec nad parami skrzyŜowanych szabel ułoŜonymi na podłodze. Przy dźwięku piszczałek i grzmocie szkockich bębnów zademonstrowali siłę i zręczność w serii wyczerpujących skoków nad klingami, kaŜdy z ręką uniesioną nad głową, a drugą opartą na biodrze. - Pierwotnie miało to pomóc męŜczyznom rozgrzać się przed wal ką - wyjaśniał Ian grupie Marathów, a Ravi posłusznie tłumaczył jego sło wa. - Czy próbowaliście juŜ whisky, panowie? - dodał, unosząc szklankę w kierunku stołu, gdzie słuŜący nalewał porcje doskonałej szkockiej whi sky, którą przywieźli ze sobą w beczce. - To ulubiony trunek w naszym kraju. Na szczęście przywieźli teŜ na dwór maharadŜy dar w postaci pięciuset butelek szampana, gdyŜ kilku Marathów spróbowało wytrawnej, gorzkiej whisky i niemal ją wypluli. Ravi przetłumaczył wypowiedziany półgłosem komentarz jednego z nich jako „picie płynnych nieczystości", co mogło się odnosić do lekkiego posmaku palonego torfu. Niektórzy sprawiali wraŜenie, jakby się zastanawiali, czy ów „prezent" nie jest przypadkiem obelgą, lecz na szczęście szampan zyskał ich uznanie. Czujnie obserwując salę bankietową mimo pozorów rozbawienia, Ian pociągnął łyk whisky. Starał się zignorować ukłucie tęsknoty za domem, jakie wzbudził w nim smak trunku. Jego rodzinne gniazdo na północy Anglii leŜało niemal tuŜ przy szkockiej granicy. Wsunął kciuk w kieszonkę białej, jedwabnej kamizelki i przyglądał się olśniewającemu pokazowi wielobarwnych hinduskich tunik i turbanów oraz imponujących mundurów. Sam był ubrany w nieskazitelny strój wieczorowy, zaczynał czuć się nieswojo. 89
Nic nie mógł na to poradzić. Krzykliwość nie leŜała w jego naturze. Czujnym wzrokiem wodził po tłumie, aŜ napotkał braci Knightów. Uznał, Ŝe obaj doskonale nadają się do tej misji. Umiejętność zdobywania szacunku i zjednywania sobie przychylności Marathów wywarła na nim wraŜenie - czar był najwyraźniej cechą rodzinną. Nawet teraz słyszał, jak rozmawiają z gospodarzami o urokach Ŝycia kawalerzysty. Marathowie takŜe słynęli jako świetni jeźdźcy. Gabriel był spokojniejszy i bardziej powaŜny od brata. Ian wyczuwał w nim skłonność do refleksji. Derek natomiast miał weselsze, bardziej przystępne usposobienie i juŜ po chwili zabawiał grupę dworzan i gwardzistów jakąś barwną opowieścią. Gdy taniec Szkotów zbliŜał się do efektownego zakończenia, wzrok Iana wędrował dalej, aŜ zatrzymał się na samotnej postaci stojącej pod ścianą. Ciemnobrody męŜczyzna w ciemnych szatach wydawał się go obserwować. Nagle nabrał pewności, Ŝe rozpoznaje w nim szpiega, którego zauwaŜył przed hotelem Akbar w Kalkucie. Podobnie jak poprzednio, człowiek ów błyskawicznie odwrócił się z furkotem czarnego jedwabiu i zniknął za najbliŜszymi drzwiami. Ian prychnął. Oto, kto wysłał szpiega - Johar. CóŜ, przynajmniej jedna zagadka została rozwiązana. Zastanawiał się, czy nie pójść za agentem maharadŜy i nie porozmawiać z nim, ale król lada chwila mógł przybyć na ucztę. Poza tym w tej chwili naprawdę nie miało to większego znaczenia. Skoro łanowi udało się stworzyć podwaliny porozumienia i wzajemnego szacunku między sobą a królem Joharem, po co ryzykować konflikt z powodu nadgorliwego szpiega? NaleŜy oczekiwać takich rzeczy w podobnych sytuacjach. W tej samej chwili muzyka zakończyła się mocnym akordem. W zatłoczonej sali rozległ się entuzjastyczny aplauz, lecz Ian zauwaŜył, Ŝe ludzie odwracają się w stronę kolumnowego wejścia. Z róŜnych stron dobiegały pełne oburzenia pomruki. Spojrzał tam i zamarł, widząc stojącą przy masywnych wrotach Georgianę Knight. Jej widok niemal zwalił go z nóg. Migotliwe światło kandelabrów rzucało refleksy na jej świeŜą, piękną twarz, tańczyło w jej miękkich, ciemnych włosach, spiętych wysoko, 90
z opadającymi tu i ówdzie uroczymi kosmykami. Nie próbowała udawać niewinnego dziewczątka w pastelowych barwach. Miała na sobie luźną suknię w kolorze ciemnego błękitu, której rozcięte poły, spięte z tyłu czerwonymi satynowymi róŜami, odsłaniały fantazyjną halkę z mnóstwem falbanek i koronek. Jedną z białych, sięgających łokci rękawiczek zdobiła wspaniała rubinowa bransoletka, lecz uwagę Iana przykuł przede wszystkim zapierający dech w piersiach pas mlecznobiałej skóry widoczny ponad głębokim dekoltem jej sukni i odsłaniającymi ramiona rękawami. Ten widok sprawił, Ŝe zaniemówił. On, który rozmawiał swobodnie z królami i zyskał sławę swą elokwencją w Izbie Lordów, nie mógł wykrztusić słowa. RównieŜ na Marathach zrobiła piorunujące wraŜenie. Zinterpretowanie ich reakcji nie wymagało doskonałej znajomości miejscowego języka. Była to mieszanina zaskoczenia, niepewności, oburzenia wywołanego śmiałym wejściem i zwykłego męskiego oszołomienia poraŜającą urodą. Marathowie wiedzieli, Ŝe Angielki nie przestrzegają pardy, lecz z ich reakcji Ian wywnioskował, Ŝe nigdy wcześniej nie widzieli kogoś podobnego do Georgiany Knight. Londyn zresztą teŜ nie. W kaŜdym razie od czasów jej ciotki. Ian nie potrafił określić, czy ogarnia go rozpacz, czy raczej rozbawienie. Co tu się, na miłość boską, dzieje? Czy ta dziewczyna niczego się nie boi? Choć musiała wyczuć ich oburzenie, nieustraszona panna Knight najwyraźniej zupełnie się nie przejmowała. Rozglądała się po sali bankietowej, jakby miała pełne prawo tu przebywać, szukając znajomych twarzy. Subtelne oznaki zaniepokojenia w jej ruchach, kazały mu przyjść jej z pomocą. Zdał sobie sprawę, Ŝe wcale nie czuje się tak pewna siebie, jak stara się to okazać. Wiele wskazywało na to, Ŝe ta pannica z piekła rodem znowu potrzebuje ratunku. Z uprzejmym skinieniem głowy opuścił dŜentelmenów, z którymi rozmawiał i poszedł się z nią przywitać. Tym razem pokona wszelkie kłody, jakie ta diablica będzie próbowała rzucać mu pod nogi. Kierując się w jej stronę, pociągnął ostatni łyk ognistej szkockiej whisky. Z pewnością będzie jej potrzebował. 91
6 Georgie stała niepewnie w drzwiach, patrząc na morze jaskrawych szat i zaszokowanych brązowych twarzy. Nie cofnęła się. Sama zaprosiła się na przyjęcie, aby publicznie oznajmić: „Jestem tutaj, poniewaŜ inne kobiety nie mogą tu być". Jednak mimo pozy, jaką przyjęła, była przeraŜona, serce jej waliło, miała wyschnięte usta. Wrogie spojrzenia Marathów, a nawet nachmurzone miny pułkownika Montrose'a i kilku Szkotów dawały wyraźnie do zrozumienia, Ŝe nie jest mile widziana na przyjęciu. Bolało ją to, tym bardziej Ŝe wciąŜ nie mogła zapomnieć, iŜ Meena i Lakszmi przypomniały jej, Ŝe nie naleŜy takŜe do ich świata. Georgie nie była pewna, czy w ogóle wie, gdzie jest jej miejsce. Zacisnęła pięści, uniosła dumnie głowę i powiodła wzrokiem po zgromadzeniu, rozpaczliwie wypatrując braci. Oni przynajmniej jej nie odrzucą. Lord Griffith wyłonił się z tłumu, nie spuszczając z niej wzroku, choć z wyrazu jego twarzy bardzo trudno było wywnioskować, czy zamierza jej pomóc, czy złajać. W kaŜdym razie serce jej zadrŜało na widok markiza, olśniewającego w swoim uroczystym czarno-białym stroju wieczorowym. ZbliŜał się do niej tak szybko, Ŝe aŜ furkotały poły jego fraka. Zastanawiając się, czy kaŜe jej wyjść, zebrała się w sobie, gotowa walczyć z nim, jeśli będzie trzeba. Lecz kiedy stanął przed nią, całkowicie ją zaskoczył powitaniem. - Panno Knight... - Ujął jej rękę i ukłonił się z galanterią. -Wyglą da pani uroczo. Spojrzała na niego zdumiona. Bracia stanęli krok za nim, chcąc jak najszybciej zająć się siostrą. Derek powitał ją nerwowym uśmiechem, a Gabriel wziął lorda Griffith na stronę i odezwał się cicho. - Milordzie, przepraszam za to. Nie wiedziałem, Ŝe Georgiana tu przyjdzie. Powiem jej, Ŝe musi wrócić do haremu... - Nonsens, i tak ją tu wszyscy widzieli - odpowiedział półgłosem, zerkając znowu na dziewczynę. -Jeśli spróbujemy teraz ją ukryć, odczy-
92
tają to jako słabość. Stracilibyśmy twarz. Musi zostać. Usiądzie razem z nami przy stole króla. - Jest pan tego pewien, sir? - spytał cicho Gabriel. - Wszystko będzie dobrze - odparł markiz. - Niech usiądzie koło mnie, wtedy nie będą mogli się jej pozbyć bez obraŜenia całej delegacji. Gabriel skinął głową. - CóŜ, niech tak będzie. Lord Griffith odwrócił się do Georgiany ze słodkim uśmiechem. - Czy zechciałaby się pani do nas przyłączyć, panno Knight? - Kiedy spokojnie podał jej ramię, spojrzała na niego badawczo. Miał na twarzy uprzejmy uśmiech, lecz była to tylko maska. Naprawdę był niezwykle intrygującym człowiekiem. - Dziękuję panu bardzo, lordzie Griffith - odparła równie uroczyś cie. I przyjęła jego ramię. ZauwaŜyła porozumiewawcze spojrzenia, jakie wymienili między sobą bracia, lecz zdecydowała się to zignorować. Nic nie zakłócało jej zadowolenia, gdy lekkim krokiem szła przez salę bankietową, prowadzona pod rękę przez markiza. Pewnie przy najbliŜszej okazji zrobi jej na ten temat kolejny wykład, lecz na razie cieszyła się, Ŝe postanowił wziąć ją pod swoje skrzydła. Nagle zauwaŜyła, Ŝe z przeciwległego krańca sali przygląda jej się ksiąŜę Shahu. Georgie zdobyła wielką wprawę w trzymaniu na dystans zauroczonych męŜczyzn, lecz zwykle byli nimi brytyjscy bogacze, którym wpojono zachodnią kindersztubę. Tym razem miała przed sobą indyjskiego księcia, przywykłego do brania tego, czego chce. Wkrótce przybył król Johar i armia pałacowych sług zerwała się na nogi. Czekając na oficjalne rozpoczęcie uczty, wszyscy siedzieli na swoich miejscach. Wokół kaŜdego z długich, niskich stołów rozmieszczono kwadratowe poduszki i duŜe wałki tworzące wygodne siedziska. Ian uznał, Ŝe jest to nieco krępujący sposób ucztowania, zwłaszcza jeśli ma się za sąsiadkę uroczą i piękną młodą damę. Zdjąwszy do posiłku rękawiczki, Georgie usiadła pomiędzy Gabrielem i Ianem. Bosonodzy słuŜący zapewniali im ochłodę, powoli poruszając długimi wachlarzami z pawich piór. 93
Wkrótce przed kaŜdą parą gości stanęły wielkie srebrne półmiski z oszałamiającym wyborem egzotycznych potraw. Następnie wniesiono ogromne stosy chleba - płaskie placki krojone lub całe. Miękkie i parujące krąŜki świeŜego pieczywa róŜniły się smakiem i Georgie objaśniała łanowi, który to chleb pszenny, miętowy, chleb z mąki kukurydzianej, ciemny chleb wypiekany ze zmielonych kasztanów wodnych lub ze zmielonej soczewicy. Placków uŜywano zamiast sztućców do nabierania potraw. Na półmiskach leŜały zarówno indyjskie specjały, jak i pospolite dania, takie jak ryŜ. Były grillowane kebaby z warzyw i małych kawałeczków kurczaka lub jagnięciny nadzianych na miniaturowe miecze. Ustawione na tacach miseczki zawierały puree z soczewicy czy biriani, duszoną potrawkę z kurczaka wzbogaconą kolorowymi warzywami i aromatycznymi przyprawami: cynamonem, szafranem i kardamonem. Ian poczuł się jak na bazarze, gdzie po raz pierwszy zobaczył Georgianę. Badał właśnie kolejną intrygującą potrawę, którą opisała mu jako indyjską wersję baraniego gulaszu w białym, śmietanowym sosie, lekko doprawionym migdałami. Zaproponował jej, by spróbowała, lecz oznajmiła, Ŝe nie je mięsa. Słysząc to, uniósł brwi ze zdziwieniem. Gdy raczyła się ziemniakami w curry i tak egzotycznymi warzywami jak chrupiące korzenie lotosu czy gorzkie owoce tykwy, poprosił, by opowiedziała mu o dodatkach: sosie miętowym, marynowanym mango z imbirem, sosie tamaryszkowym i jogurtowym, który miał łagodzić smak co bardziej pikantnych przypraw. Wszystkie półmiski były ozdobione piekielnie ostrymi zielonymi papryczkami. Wychowany na mdłej angielskiej kuchni i w surowych zasadach obowiązujących przy stole Ian doszedł do wniosku, Ŝe nadeszła pora podjąć ryzykowną kulinarną przygodę. Miał tylko nadzieję, Ŝe przy półleŜącej pozycji, puree z soczewicy nie zakończy niebezpiecznej podróŜy ze stołu do ust na jego ubraniu. Georgiana obserwowała go z rozbawieniem, śmiejąc się od czasu do czasu z jego uwag. Na przykład gdy pomstował, Ŝe diabli pokusili go, by włoŜył dziś akurat białą kamizelkę. - Drogi lordzie Griffith, czy pański hinduski tłumacz nie wyjaśnił panu tutejszego znaczenia kolorów? - spytała półgłosem, nachylając się ku niemu. - Nie, dlaczego? 94
- PoniewaŜ w Indiach biały jest kolorem śmierci, a czerń to barwa nieszczęścia - szepnęła. - Pani Ŝartuje - wykrzyknął, prostując się na siedzisku. Pokręciła głową i dyskretnie oblizała odrobinę sosu z palców. - Osobiście sądzę, Ŝe wygląda pan bardzo szykownie, lecz jeśli chce pan oczarować gospodarzy, proszę spróbować czerwonego, zielonego albo niebieskiego. Dobrym wyborem jest Ŝółty. RóŜ teŜ byłby do przyjęcia. - RóŜ? Droga pani, Ŝaden potomek normańskich wojowników nigdy nie będzie się ubierał na róŜowo! - Mógłby pan więc wprowadzić nową modę. Adley by to zrobił - dodała z wesołym uśmiechem. Roześmiał się głośno. Przez cały czas przygrywali im muzykanci maharadŜy. Jękliwa melodia z akompaniamentem ekspresyjnego fletu o powolnym, skomplikowanym rytmie wybijanym na bębnie okazała się dość przyjemna. Posiłek upływał na miłej konwersacji. Przyjemnej, jeśli nie liczyć podejmowanych przez księcia Shahu prób zwrócenia na siebie uwagi Georgiany. Niewątpliwie zaintrygowała młodego pyszałka, lecz jej uprzejma obojętność wyraźnie wprawiała go w skrajną konsternację. Im grzeczniej go ignorowała, tym głośniejsze i bardziej natarczywe były jego przechwałki. Na towarzyszących mu dwóch gwardzistów spadło trudne do pozazdroszczenia zadanie nieustannego potwierdzania zapewnień o ksiąŜęcych dokonaniach w najróŜniejszych dziedzinach, od triumfów myśliwskich, przez doskonałą klasę jego koni, po znacznie przereklamowaną biegłość w posługiwaniu się mieczem. Król Johar sprawiał wraŜenie, jakby miał ochotę dać mu w twarz. Podobnie Gabriel. Wyczuwając irytację narastającą w przyjacielu, Ian postanowił załagodzić sytuację, zmieniając temat. - Jak się miewa pański ojciec, majorze? - Nie widzieliśmy się od miesięcy. Wyruszył na morze spotkać się z naszym kuzynem Jackiem - odparł Gabriel. - Mam nadzieję, Ŝe cieszy się dobrym zdrowiem. Siedzący dalej Derek pochylił się w jego stronę. - Czy wiedział pan, Ŝe Jack jest właścicielem sporej liczby statków i firmy handlowej? 95
- Słyszałem o tym. - Ma magazyny rozsiane po całym świecie. A odkąd został zniesiony monopol Kompanii Wschodnioindyjskiej, wszedł na tutejszy rynek. ZałoŜył biura w Madrasie, Kalkucie i Bombaju. - Szczęściarz - mruknął Ian, myśląc o tym, jak radykalnie odmienił swoje Ŝycie Jack, który w dzieciństwie był źródłem samych problemów. Georgiana delikatnie trąciła Iana łokciem. - Rozumiem, Ŝe w młodości znał pan naszego ojca? Jaki wtedy był? - Och, uwielbialiśmy go - odparł całkiem szczerze. - W tamtych czasach, mój BoŜe, mieliśmy po dziesięć, jedenaście lat. Lord Arthur jako jedyny wśród dorosłych mówił nam o wszystkim prawdę. Czuliśmy się opuszczeni, kiedy wyjechał. Zwłaszcza Jack- dodał. - Jaka szkoda, Ŝe obie gałęzie naszej rodziny tak bardzo oddaliły się od siebie - zauwaŜył Derek. - O ile mi wiadomo, ojciec poróŜnił się ze starszym bratem, poprzednim księciem Hawkscliffe - powiedział Gabriel. - Tak, teŜ o tym słyszałem - odparł Ian. - Ale nie wiem dokładnie, co się wtedy wydarzyło. - Nie sądzę, Ŝeby to miało jeszcze jakieś znaczenie - rzekł Derek. Tymczasem uczta dobiegała końca. Armia słuŜących wyniosła półmiski i podano deser złoŜony z wyszukanych smakołyków. W odróŜnieniu od poprzednich dań, słodycze przyjemnie chłodziły podniebienie. Był owocowy sorbet i pistacjowo-szafranowe lody. Na wielkich tacach wnoszono kawałki melonów, mango, morele i ogromne, soczyste winogrona. Podano tilgul, przyrządzony z cynamonu i melasy, oraz słodkie ciastka przyozdobione niczym małe dzieła sztuki, owinięte kawałkami cieniutkiej srebrnej folii. Pomiędzy słodyczami rozrzucono goździki, które ułatwiały trawienie i odświeŜały oddech. - Lordzie Griffith? - odezwała się Georgiana. Ian spłukał słodycz ciastka łykiem szampana. - Tak, droga pani? - Czy spotkał pan kiedykolwiek moją ciotkę, księŜnę Hawkscliffe? spytała nieśmiało. - Hm... niejednokrotnie. - Z uprzejmego uśmiechu nie dało się odczytać jego opinii o księŜnej. Delikatnie zmienił temat. - Znałem teŜ pani wuja. Był moim ojcem chrzestnym. 96
- Naprawdę? - wykrzyknęła. Przytaknął. - Nasze rodziny zawsze Ŝyły w przyjaźni. Powinna pani kiedyś odwiedzić Londyn. Jestem pewien, Ŝe kuzyni byliby zachwyceni spotkaniem z panią - zauwaŜył, Ŝe na te słowa w jej kobaltowych oczach pojawił się cień napięcia. Przyjrzał jej się badawczo. - Co się stało? - Och, jestem pewna, Ŝe wizyta w Anglii byłaby bardzo miła. Ale... nie przypuszczam, Ŝebym się tam kiedykolwiek wybrała. - Dlaczego? Chyba nie podziela pani tutejszego przesądu, Ŝe przekraczanie „wielkiej wody" grozi klątwą? - AleŜ nie! Po prostu... nie mam na to ochoty- odpowiedziała, wzruszając lekcewaŜąco ramionami. - Dlaczego? Policzki nieznacznie jej się zaróŜowiły. - Wolałabym o tym nie mówić. Uniósł pytająco brew. - Nie chcę być nieuprzejma. Roześmiał się cicho. - Teraz musi mi pani powiedzieć. Proszę nie zwlekać, jestem zbyt zaintrygowany. - CóŜ, chodzi o to, Ŝe ludzie z Londynu wydają się niezbyt przyjemni. - Doprawdy? - wykrzyknął, zaskoczony. - Tak. Kiedy przyjeŜdŜają do Indii, nie robią nic innego, tylko narzekają i krytykują wszystko. Pogodę, ludzi... Tak samo Hindusów, jak Brytyjczyków... Traktują nas jak zacofanych prowincjuszy. Jeśli moi kuzyni mogą być podobni, to wolę podziwiać ich z daleka. Na szczęście pan jest inny - dodała całkiem szczerze. Próba utwierdzenia go w przekonaniu o własnej wartości rozbawiła Iana. - Dziękuję, panno Knight, ale, jeśli wolno mi to powiedzieć, w tej materii nie ma się pani czym martwić. Wszyscy pani kuzyni są dobrymi, miłymi i honorowymi ludźmi. - CóŜ, być moŜe w stosunku do pana, ale okazali się niezbyt mili dla swego brata, Jacka. Podziwu godna lojalność. 7 - Jej pragnienie
97
- Rozumiem, Ŝe Jack mógł być czarną owcą w rodzinie, ale tutaj jest naszym ulubionym kuzynem. Nauczył mnie strzelać z procy, kiedy miałam dziesięć lat - wyznała. - I otwierać zamki. - Ach, rzeczywiście. Dla małego dziecka to niezwykle poŜyteczne umiejętności - skomentował kwaśno. Uśmiechnęła się. - Bardziej niŜ mógłby pan sądzić. - Cieszę się, Ŝe utrzymuje z wami kontakt - rzekł Ian. - Jego bracia w Londynie od lat nie mieli od niego Ŝadnych wieści, ale wydaje się, Ŝe jego siostra, Jacinda, koresponduje z nim. - Chciałabym poznać kuzynkę Jacindę - zauwaŜyła Georgie. - Zastanawiam się, jak to jest, dorastać jako córka tak wielkiej damy. - Twoja matka była wielką damą - mruknął Gabriel, patrząc na nią z lekką przyganą. - Nie było mi dane się przekonać. - Spuściła wzrok. Derek chrząknął. - Nasza matka umarła, kiedy wszyscy byliśmy dość młodzi - wyjaś nił i czule objął brata. - To dlatego jesteśmy ze sobą tak blisko. Musieli śmy. Mieliśmy tylko siebie, ojciec i my. Ian zauwaŜył, jak Georgiana patrzyła na braci - z uwielbieniem i smutkiem równocześnie. I zrozumiał, Ŝe siostra czuje się do pewnego stopnia wykluczona z ich męskiego, Ŝołnierskiego porozumienia. A jednak na twarzy miała wypisane, Ŝe bracia są dla niej wszystkim. Odwrócił oczy od jej smutnego uśmiechu skierowanego do Gabriela i Dereka. Na moment zatopił wzrok w szklance z napojem, jakby uznał, Ŝe zbyt duŜo zobaczył, za głęboko zajrzał w jej duszę i dostrzegł nagą bezbronność, która chwyciła go za serce. Właśnie wtedy niezręczną ciszę przerwał przyjazny okrzyk. Parę stołów dalej kilku barwnie odzianych dźanpurskich dworzan machało do Gabriela i Dereka, zapraszając, by do nich dołączyli i wspólnie zapalili fajkę. Bracia zerknęli na Iana, niepewni, czy powinni przyjąć zaproszenie, czy teŜ je odrzucić. Skinął przyzwalająco głową, zadowolony, Ŝe pracowali nad nawiązaniem przyjaznych stosunków z Marathami. - Po prostu uwaŜajcie, co mówicie. I pamiętajcie, Ŝe nie ma nic moc niejszego, niŜ... hm... tytoń w tej fajce - przestrzegł ich półgłosem. Skinęli głowami i przyłączyli się do nowych znajomych. 98
Kiedy bracia poszli, Ian zaczął się zastanawiać, jak najlepiej wykorzystać tę okazję. Prawdę mówiąc, było wiele rzeczy, których chciał się dowiedzieć o Georgianie. - Jak się ma pani przyjaciółka? - spytał łagodnie. - Ta młoda dama z pogrzebu? - Lakszmi? Och, dość dobrze w jej sytuacji, jak sądzę. To miłe, Ŝe pan pyta - uśmiechnęła się do niego. - Lakszmi postanowiła zostać tu z Meeną. JuŜ wszystko załatwione. - Sprawia pani wraŜenie rozczarowanej - rzekł cicho, obserwując wyraz jej twarzy. Georgiana wzruszyła ramionami i pokręciła głową. - Wybrała pardę. Nie mogę w to uwierzyć. Obcięła włosy. - Naprawdę? Hm... - pociągnął łyk wina. - Nie mogę powiedzieć, Ŝe mnie to zaskoczyło. Odwróciła się do niego gwałtownie. - Nie? Nawet jej pan nie zna. Ja jestem wstrząśnięta. - Wszystko zwróciło się przeciwko niej. Nie zmusi pani ryby, Ŝeby płynęła w górę rzeki - pochylił się ku niej i zniŜył głos. -Większość ludzi ma za mało odwagi, by wystąpić przeciwko zwyczajom, panno Knight, a tym bardziej poddać się publicznej krytyce. PrzecieŜ pani to wie. Zmarszczyła brwi i odwróciła wzrok. - Po prostu trudno mi w to uwierzyć. Dałam przyjaciółce doskonałą szansę zdobycia wolności. Po raz pierwszy w jej Ŝyciu! A ona ją odrzuciła. - Wolność jest przeraŜająca dla niektórych, proszę mi wierzyć. Nie moŜe pani zmusić kogoś do przyjęcia daru, na który nie jest gotów. - CóŜ, mnie wolność nie przeraŜa - oznajmiła. - O tak, zauwaŜyłem - rzekł z przyjaznym uśmiechem, spoglądając na nią, po czym zdecydował się pójść o krok dalej. - Czy właśnie dlatego nie jest pani zamęŜna? Bo zazdrośnie strzeŜe pani swojej wolności? Spojrzała na niego czujnie i roześmiała się niepewnie. - Wyrobił pan sobie opinię na mój temat, nieprawdaŜ? - AleŜ nie - zaprzeczył. - Ale się staram. - W takim razie pozwolę sobie coś panu wyjaśnić. Gestem zachęcił ją, by zaczęła. Wypiła łyk wina i oblizała wargi. 99
- Jak zapewne wywnioskował pan z naszej wcześniejszej dyskusji, poddanie się kontroli jakiegokolwiek męŜczyzny nie wydaje mi się najprzyjemniejszym sposobem na Ŝycie. Nigdy nie stanę się dobytkiem Ŝadnego męŜczyzny. - CóŜ, oczywiście, ale co właściwie skłania panią do załoŜenia, Ŝe na tym polega małŜeństwo, panno Knight? Wprawdzie i ja nie jestem wielkim zwolennikiem całego tego zamieszania, ale chodzi mi o to, czy małŜeństwo naprawdę musi być swego rodzaju wojną domową o władzę? - A nie jest? - Być moŜe, ale... mówiąc teoretycznie, nie widzę powodu, dla którego musiałoby być. - Teoria i praktyka to dwie zupełnie róŜne sprawy, drogi lordzie Griffith. Na mocy prawa małŜeństwo daje męŜczyźnie całą władzę. Kobiety są całkowicie bezbronne i zdane na miłosierdzie męŜów. Oczywiście miłość powinna skłaniać męŜczyzn do uprzejmego traktowania Ŝon, ale mało kto zawiera małŜeństwo z miłości. - Z tego co słyszałem, jest mnóstwo męŜczyzn, którzy panią kochają - draŜnił się z nią Ian, powstrzymując uśmiech. - Dlaczego nie wyjdzie pani za któregoś z nich, jeśli tylko o to chodzi? - Kochają mnie? Nawet mnie nie znają. Nie widzą nic poza moją twarzą i nie zaleŜy im, by się dowiedzieć, kim naprawdę jestem. CóŜ, moŜe z wyjątkiem Adleya. On jeden ma jakieś pojęcie, o co naprawdę walczę. Ale nigdy nie wyjdę za Adleya. Jest miłym, bezbronnym stworzeniem. Nie... mąŜ powinien być kimś... kogo się podziwia. Obserwował ją z fascynacją, w końcu pokręcił głową. - Pani bracia mają rację. Jest pani zbyt wybredna. Odwróciła się do niego, zaskoczona. - A więc plotkujecie o mnie za moimi plecami? - Zacisnęła usta i szturchnęła go w ramię, nie do końca Ŝartobliwie. - To nieuprzejme! Ian roześmiał się, widząc jej oburzenie. - Bracia chcieliby wydać panią za mąŜ. To z pewnością nie jest dla pani nowiną. - To nie ich sprawa! - AleŜ oczywiście, Ŝe ich. Są pani braćmi. Ich obowiązkiem jest dopilnować, by się pani ustatkowała. 100
- Dziękuję bardzo, wyłącznie na moich warunkach. Nikt nie zmusi mnie do czegoś, na co nie mam ochoty. - To akurat nie ulega wątpliwości - przyznał z ironią. - Nie chodzi o to, Ŝe jestem przeciwna małŜeństwu w ogóle - próbowała tłumaczyć spokojniejszym tonem. -Jeśli ktoś naprawdę pokochałby mnie, a ja jego, to byłaby zupełnie inna sprawa. Wtedy mogłabym się zastanowić nad tym, czy nie zrezygnować z niezaleŜności. Ale zanim nie przydarzy mi się taka chimera, taki cud, takie dziwne niesamowite zjawisko... - Chodzi pani o miłość? - Tak. - Skinęła energicznie głową. - Do tego czasu pójdę za radą mojej ciotki i będę unikać pułapki. Więzy małŜeńskie to przede wszystkim więzy. Tak ciotka Georgiana zdefiniowała to w swojej ksiąŜce. - Ach, tym osławionym dziele... - Spojrzał na nią przenikliwie. Ojciec pozwolił je pani przeczytać? Ryzykowne posunięcie, ośmielę się stwierdzić. - Mój ojciec wychował mnie tak, Ŝebym myślała samodzielnie. Obserwowała czujnie wyraz jego twarzy. - Pan tego nie pochwala. - Moja dezaprobata nie dotyczy pani, lecz księŜnej... CóŜ, zraniła wiele osób w swoich czasach. Przede wszystkim własnego męŜa i dzieci. Georgiana przez dłuŜszą chwilę rozmyślała w milczeniu, wodząc palcem po krawędzi szklanki z winem. W końcu się odezwała. - A co z panem? Dlaczego nie jest pan Ŝonaty? - Byłem - odpowiedział oszczędnie. - Umarła. Georgiana wciągnęła powietrze. Zasłoniła usta końcami palców, wyprostowała się i patrzyła na niego. - O mój BoŜe... przepraszam! Nie miałam pojęcia... - Nic się nie stało - odparł z wyćwiczonym uśmiechem, czując, Ŝe zamyka się w sobie. Była to odruchowa reakcja, podobnie jak odpowiedź. - Teraz jest w lepszym miejscu. W jej oczach malowało się współczucie. - Tak mi przykro. Odwrócił wzrok. - Czy to było dawno? - zapytała cicho. - Pięć lat. Gdy odezwała się po dłuŜszej chwili milczenia, w jej głosie zabrzmiała nuta czułości. 101
- Czy... bardzo ją pan kochał? - Była moją Ŝoną - odparł, unikając jej wzroku. Jeśli nawet zauwaŜyła, Ŝe dał jej w gruncie rzeczy wymijającą odpowiedź, to nie drąŜyła tematu, gdyŜ w tej samej chwili ktoś go zawołał. - Lordzie Griffith! Ian podniósł wzrok. Do diabła! Natychmiast przywdział swą dyplomatyczną maskę. - Tak, wasza wysokość? W ferworze rozmowy zapomnieli o księciu Shahu. Lecz pyszałkowaty arystokrata nie spuszczał wzroku z Georgiany, coraz bardziej zirytowany tym, Ŝe nie potrafi wzbudzić jej podziwu. Kilka szklaneczek szampana jeszcze wzmogło w nim przekonanie o własnej wspaniałości, lecz nie poprawiło jego manier. MaharadŜa rozmawiał właśnie z kilkoma ludźmi w drugim końcu sali bankietowej i nie widział zachowania syna. - Słyszał pan mój Ŝart? - pytał natarczywie ksiąŜę. - Przykro mi, ale nie, wasza wysokość. - Powiedziałem: „Dorzuć ją, a przekonam ojca, Ŝeby podpisał z panem traktat"! Georgiana zamarła, słysząc tę obelgę. Królewscy gwardziści roześmiali się nerwowo, lecz Ian wolał nie odpowiadać na zaczepkę. Wiedział, Ŝe kobiety na Wschodzie często bywają traktowane jak domowe zwierzęta, a król Johar łatwo dałby się przekonać, Ŝe skoro jego ukochana Meena chciałaby mieć pannę Knight przy sobie, to panna Knight powinna zostać. - To, o co pan prosi, jest absolutnie niemoŜliwe, wasza wysokość odparł spokojnie. - Dlaczego? Ian połoŜył rękę na kolanie Georgiany w geście wyraŜającym wielką zaŜyłość i niekwestionowane prawo własności. - PoniewaŜ - rzekł z lodowatym uśmiechem - ona jest moja. Wytrzymał spojrzenie księcia. Nagle rozległa się głośna muzyka bębny, piszczałki, sitary i srebrne dzwonki oznajmiły wejście tancerek maharadŜy. KsiąŜę Shahu jeszcze raz zerknął na Iana, po czym gwałtownie się odwrócił, całą uwagę kierując na tańczące dziewczęta. Ian dopiero po chwili zdjął rękę z kolana Georgiany. Serce mu waliło, jakby jego prawa do niej były autentyczne. ZauwaŜył, Ŝe twarz Georgiany 102
przybrała odcień szkarłatu i ukrył uśmiech zadowolenia. CóŜ, wygląda na (o, Ŝe tym razem to jego zachowanie było szokujące. To, co zrobił, było brutalne, ale skuteczne. - Muszę iść - wykrztusiła. -Wydaje mi się, Ŝe nie powinnam dłuŜej kusić losu. Poza tym... -Wokół pojawiało się coraz więcej fajek wodnych, Georgiana zakasłała i wskazała głową w stronę jednej z nich. - Dym zaczyna draŜnić mi płuca. - Oczywiście. - Pamiętał o jej dolegliwości. Podał jej rękę i pomógł wstać z siedziska. Nie zdąŜyła jeszcze włoŜyć rękawiczek i dotyk jej nagiej dłoni nie przyczynił się do złagodzenia napięcia między nimi. MoŜe i wciąŜ patrzyli na siebie nieco krzywo, ale wzajemne przyciąganie było niezaprzeczalne. - Dziękuję. - Jej delikatny głos zabrzmiał nieco ochryple. Biedaczka wyglądała na tak wstrząśniętą jego bezczelnym dotykiem, Ŝe ledwie mog ła się zmusić, by spojrzeć mu w oczy. Jakie to osobliwe, pomyślał ze zdziwieniem, widząc, jak patrzy wszędzie dookoła, byle tylko uniknąć jego wzroku - na podłogę, sufit, tańczące dziewczęta. A przypuszczał, Ŝe niczym nie da się speszyć. Jej dziewicza powściągliwość wydała mu się tyleŜ nieoczekiwana, co urocza. - Odprowadzić panią do pokoju? - zapytał, starając się, by jego głos zabrzmiał jak najdelikatniej. W końcu, z nieśmiałym uśmiechem, spojrzała na niego spod spuszczonych rzęs. - Lordzie Griffith, nie dopuściliby pana w pobliŜe haremu. Ale... dziękuję. Odwzajemnił jej uśmiech i szepnął do ucha: - Pewnego dnia będzie pani musiała mi powiedzieć, co się tam dzieje. - Prawdę mówiąc, sama się nad tym zastanawiam - odparła znaczącym tonem. Zerknęła ostroŜnie w kierunku księcia Shahu, po czym spojrzała znowu na Iana. - Mam nadzieję, Ŝe wkrótce będziemy mieli okazję znowu porozmawiać.. . na osobności. Jej błękitne oczy mówiły „Jest coś, o czym muszę panu powiedzieć". Ukłonił się jej z wyszukaną galanterią. - Jestem do pani dyspozycji, panno Knight. Jeśli będzie mnie pani potrzebować, proszę po mnie posłać w dowolnej chwili. 103
Jeśli nawet wyczuła dwuznaczność w jego słowach, nie okazała tego, tylko nerwowo skinęła głową. Wyglądało na to, Ŝe rozumieją się nawzajem. - Do zobaczenia, lordzie Griffith. Georgiana opuściła rzęsy. Lekko uniosła brzeg sukni i odeszła bez słowa. Ian odprowadzał ją zafascynowanym wzrokiem, dopóki nie zniknęła za złoconymi drzwiami.
7 Przemykając obok stojących na straŜy eunuchów, Georgie schroniła się w skąpanej w księŜycowym świetle zenanie. Po kilku krokach zatrzymała się i oparła o Ŝłobkowaną kolumnę, próbując dojść do siebie po oszałamiającym dotyku lorda Griffith. Dobry BoŜe! - pomyślała, zamykając oczy. Przeszył ją dreszcz. Jeszcze teraz czuła jego silną, ciepłą dłoń na kolanie. Serce waliło jej jak młotem. Oczywiście to nic nie znaczyło. Jego szokujące zachowanie było fikcją, podstępem mającym zniechęcić natrętnego księcia. I to podstępem skutecznym. Ale jakŜe prawdziwe wydawało się przez tę ulotną chwilę, pomyślała tęsknie. Jak naturalnym gestem ją dotknął... Z cichym westchnieniem spojrzała w górę, daremnie starając się zrozumieć, jak mogło dojść do tego, Ŝe lord Griffith od pierwszego dnia znajomości opanował jej myśli. Jego magnetyzm przykuwał uwagę od samego początku, a jej zainteresowanie tylko wzrosło, kiedy uświadomiła sobie, jak niezwykle szlachetnym jest człowiekiem. Wiadomość, Ŝe stracił Ŝonę, chwyciła ją za serce i wzbudziła w niej pragnienie pocieszenia go. To niebezpieczne tęsknoty. Zwłaszcza Ŝe wiedziała z doświadczenia, Ŝe ten męŜczyzna lubi dominować. A jednak wspomnienie dotyku kusiło ją i nie dawało spokoju. Marzyła, Ŝe wszystkie erotyczne sekrety, które dotychczas były dla niej zakazanym owocem, mógłby jej wyjawić właśnie on. Najwyraźniej znał wszystkie odpowiedzi. 104
Usilnie starając się uwolnić od przemoŜnego wpływu, jaki na nią wywierał, Georgie próbowała się uspokoić i siłą woli wyrzucić londyńskiego kusiciela z myśli. W końcu dumnie wyprostowana ruszyła na poszukiwanie przyjaciółek. Znalazła Meenę i Lakszmi siedzące na brzegu sadzawki z lotosami, pogrąŜone w beztroskiej rozmowie. Moczyły stopy w wodzie i pogryzały słodycze. Wokół nich płonęło kilka świec, płomyki rzucały migotliwe refleksy na wodę. Georgie zsunęła satynowe pantofle, zdjęła jedwabne pończochy, podwinęła spódnicę i przyłączyła się do nich. Zimna woda pomogła jej ostudzić emocje i wkrótce niemal zupełnie zapomniała o Ianie. Spędziła z przyjaciółkami około dwóch godzin, poznając ich losy w ostatnich latach, choć trudno jej było się przyzwyczaić do widoku Lakszmi z włosami obciętymi krócej niŜ Gabriel. Kiedy Lakszmi postanowiła odpocząć, zmęczona wszystkim, co ostatnio przeszła, Meena i Georgie zostały same. KsięŜniczka przez większość czasu wychwalała zalety męŜa, a Georgie nie miała nic przeciwko temu. Wcześniej zamierzała zadać Meenie kilka pytań o doświadczenia związane z fizycznym obcowaniem z męŜczyzną. Teraz jednak nie potrafiła się do tego zmusić. W gruncie rzeczy wcale nie chciała wiedzieć, jaki jest maharadŜa Dźanpuru jako kochanek. To ten przeklęty Anglik całkowicie opanował jej wyobraźnię. A w tej materii Meena nie mogła jej pomóc. W końcu, po długiej rozmowie na temat niezliczonych zalet męŜa, Meena postanowiła iść do łóŜka. Georgie wciąŜ czuła niepokój. Pocałowała przyjaciółkę w policzek na poŜegnanie, Ŝyczyła dobrej nocy i przez dłuŜszą chwilę siedziała samotnie pod gwiazdami, starając się nie wspominać lorda Griffith. To naprawdę smutne, Ŝe stracił Ŝonę. Zastanawiała się, jaka mogła być kobieta, którą dla siebie wybrał - zapewne sztywna i zasadnicza londyńska panna. Jakaś błękitnokrwista arystokratka. Westchnęła, czując, Ŝe znowu zaczyna ją ogarniać niepokój. Wstała, wsunęła pantofle, zapominając o pończochach, i ruszyła samotnie labiryntami korytarzy haremu. Łatwo moŜna się tu zgubić, pomyślała, nie chcąc przed sobą przyznać, Ŝe w rzeczywistości zagląda we wszystkie zakamarki, próbując gdzieś wypatrzeć lorda Griffith. 105
W jednej z długich, ciemnych galerii na piętrze zajrzała w wąskie okienko, by przekonać się, Ŝe wychodzi ono na rozległy plac, przez który musiała przejść w drodze do pałacu, na końcu drogi procesyjnej. Tu i ówdzie ciemności rozjaśniały pochodnie, w których blasku dało się zauwaŜyć pełniących wartę gwardzistów. Przemykali teŜ nieliczni słuŜący. Korzystali z chłodnego nocnego powietrza, by dokończyć swoje zajęcia, pozamiatać posadzki i doglądać pochodni. Ze swojego miejsca miała teŜ dobry widok na oświetloną pochodniami królewską świątynię, która dominowała nad wschodnim bokiem placu. Budowla ta nie była wielka, lecz bogato rzeźbiona, wąska i wysoka, o piramidalnym dachu. Nieopodal stała ozdobna klatka dla tygrysów z kutego Ŝelaza, wielka jak wiejski dom. Rosły w niej gęste drzewa i panowały nieprzeniknione ciemności. Większość maharadŜów utrzymywała menaŜerie. O ile Georgie nie zawodziła pamięć, Johar miał tygrysy w swoim herbie. Nagle jej uwagę przykuło poruszenie pośrodku placu. Jakiś Anglik szedł w świetle księŜyca, trzymając ręce w kieszeniach. Georgie poczuła dreszcz na jego widok. Był taki wysoki i przystojny, serce zaczęło bić szybciej. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy wystarczy jej odwagi, by pójść i porozmawiać z nim sam na sam, po czym przypomniała sobie, Ŝe ma doskonały pretekst do spotkania. Musi mu przecieŜ powiedzieć o podejrzeniach wobec królowej Sujany. JuŜ była w drodze. Przysięgała sobie, Ŝe nie ma na myśli nic złego. CzyŜ nie obiecała mu pomóc, jeśli tylko będzie mogła? Zdając sobie sprawę, Ŝe musi się pospieszyć, zanim lord wróci do pałacu lub dołączą do niego inni, biegła przez labirynt haremu, aŜ w końcu znalazła wyjście na plac. Szła w stronę tygrysiej klatki, gdzie zastała lorda w pojedynku na spojrzenia z bengalskim tygrysem maharadŜy. Na jej widok wielki tygrys zniknął w zieleni, a chwilę później złocistozielone oczy zdradziły kryjówkę bestii wysoko w górze, na masywnej gałęzi. - Piękny i nieszczęśliwy - powiedziała cicho, stając obok niego przy balustradzie otaczającej klatkę. - Powinien biegać po lesie. - Gdzie mógłby zjadać ludzi? - wycedził lord Griffith z przyjaznym uśmiechem. 106
Sprawiał wraŜenie zupełnie niezdziwionego jej widokiem, a jednak w gęstej ciemności moŜna było wyczuć, Ŝe jest zadowolony. Nagle zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie spacerował tu celowo, aby dać jej okazję do przyjścia na potajemne spotkanie. Spojrzał znowu na tygrysa. - Niech pani nie popełni błędu, panno Knight. MoŜe wyglądać na oswojonego, zamknięty w klatce, ale to dzikie zwierzę. Rozerwałby panią na strzępy, gdyby tylko miał okazję. - Przyglądał się jej badawczo. - Pew nie zastanawia się teraz, jak delikatne i soczyste byłoby pani ciało, gdyby mógł zatopić w nim kły. Poczuła ciarki na plecach. - Czy tygrysy czekają na pozwolenie, milordzie? - spytała cicho. - Nie sądzę... Ale ta klatka jest dość mocna. Wydaje mi się, Ŝe jest pani bezpieczna. Wpatrywała się w niego, zastanawiając się, czy rzeczywiście rozmawiają tylko o tygrysach. Kiedy odwrócił się do niej, uśmiech ustąpił miejsca powaŜnemu wyrazowi twarzy. - Chciałbym przeprosić, jeśli uraziła panią odpowiedź, jakiej udzieliłem księciu Shahu. To była pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Nie mogłem dopuścić, Ŝeby przyzwyczaił się do myśli, Ŝe moŜe pani zaŜądać. - AleŜ oczywiście... Nie czuję się uraŜona. - Nie uznała za stosowne wyjawić mu szokującej prawdy, Ŝe jest wręcz przeciwnie. I nie dała po sobie poznać, Ŝe wspomnienie jego ciepłej ręki na kolanie przyprawiają o dreszcz. - Rozumiem, o co chodziło. - Cieszę się. - Prawdę mówiąc, po części właśnie z powodu księcia chciałam się z panem zobaczyć. Jego twarz pociemniała. - Czy znowu panią obraził? - Nie, nic podobnego. - Rozejrzała się nieco nerwowo. Wszędzie wokół widać było gwardzistów i słuŜących - Chodźmy. Nikt nie moŜe nas usłyszeć. - W porządku. - Tędy. Poprowadziła go w ciemnościach w stronę świątyni, zakładając, Ŝe tam raczej nikt ich nie zobaczy ani nie podsłucha. 107
- Gdzie są moi bracia? - spytała, próbując uwolnić się od napięcia, które wróciło, ledwie znalazła się blisko niego. Na tyle blisko, by mógł jej dotknąć. - Proszę zgadnąć. - Oglądają tańczące dziewczęta. Zaśmiał się cicho. - Dokładnie. - Tancerki nie wzbudzają pańskiego zainteresowania? - Mam bardziej... wyszukany gust. Zerknęła na niego z zainteresowaniem. - Rozumiem. Gdy skręcili za róg i szli wzdłuŜ bogato zdobionej ściany świątyni, trudno było nie zauwaŜyć erotycznych rzeźb, które wydawały się rzucać im wyzwanie swoją swobodą. Pary kamiennych kochanków niemal się poruszały w migotliwym świetle pochodni. Na ścianach świątyni przedstawiono wszelkie pozycje seksualne, jakie moŜna było sobie wyobrazić. W całej rozpustnej wspaniałości. Georgie zerknęła kątem oka na lorda Griffith, zastanawiając się, jaka będzie jego reakcja na tę „miejscową rozpustę", jak opisała podobną świątynię w pobliŜu Kalkuty pewna dama z Londynu. Nie próbował ukryć zainteresowania rzeźbami. Jego wzrok przesuwał się powoli po lubieŜnych pozach. W końcu spojrzał na Georgie, jakby ciekaw jej reakcji. - Czy mam przynieść sole trzeźwiące? Parsknęła gniewnie, lekko się rumieniąc. - Raczej nie. Na nerwowy uśmiech odpowiedział znacznie spokojniejszym, mądrzejszym. Wydało jej się to dziwnie ekscytujące. Wymienili spojrzenia. BoŜe, to nie moŜe być zdrowe, jeśli serce bije tak szybko. Georgie miała nadzieję, Ŝe nie padnie raŜona palpitacją. - Wie pani, gdyby te rzeźby znalazły się w Londynie, nie mogłaby pani ich oglądać - zauwaŜył, podając jej ramię, gdy szli obok siebie w ciemnościach. - Nonsens. To przecieŜ sztuka - odparła, przyjmując eskortę i ciesząc się tą bliskością bardziej, niŜ przypuszczał. Zacisnęła z podziwem palce na jego bicepsie. 108
- Słyszałem - kontynuował - Ŝe niektórzy ludzie w Londynie zaczęli nawet zakładać sztuczne listki figowe na greckie i rzymskie posągi, które przywieźli ich ojcowie. - JakŜe chwalebnie! - zawołała ze śmiechem. - CóŜ, to znacząca róŜnica, nieprawdaŜ? W naszej religii Bóg mieszka tajemniczo i samotnie w chmurach, lecz w hinduizmie niemal kaŜdy z bogów ma Ŝonę, która jest mu równa. Boginię stanowiącą jego przeciwieństwo, której moce uzupełniają jego własne. I - dodała uszczypliwie - co z pewnością widzi pan na tych rzeźbach, bóstwa wyraŜają wzajemne oddanie w triumfalnej celebracji... - Świętego seksu - dokończył szeptem, gdy jej zabrakło odwagi. - Tak. -Jej głos był nieco zduszony. Przytaknęła, rumieniąc się. - Nie powinna pani nic wiedzieć o tych sprawach - skarcił ją łagodnie, obserwując z rozbawionym uśmiechem. - Ale wiem - odparła, patrząc mu w oczy. - Tak, wiem co nieco o tych sprawach... - znowu się odwróciła i ruszyli dalej. - Nie z własnego doświadczenia, naturalnie, ale... - Chciałaby pani się nauczyć - zauwaŜył ochrypłym szeptem, przyglądając się jej badawczo. - CzyŜby proponował mi pan lekcję? - Hm... - Zastanawiał się, a w jego oczach płonęły ogniki, które rozświetlały noc niczym zielone błyskawice. Georgie zadrŜała z poŜądania. Musiała się od niego odwrócić. Chyba nie powinna flirtować z nim tak otwarcie. Kiedy spojrzał na nią niczym głodny tygrys w klatce, zrozumiała, Ŝe moŜe dostać więcej, niŜ oczekuje. W takiej atmosferze doszli aŜ do okazałych wrót świątyni i Georgie zauwaŜyła, Ŝe wewnątrz pali się światło. Puściła ramię markiza i zajrzała do środka. Zobaczyła bramińskich kapłanów zajmujących się bóstwami. O regularnych porach święte posągi otrzymywały róŜne ofiary - takie jak wielkie półmiski z jedzeniem - które wśród długich modlitw kładli przed nimi kapłani. Georgie odwróciła się do lorda Griffith i pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, Ŝe nie powinni zakłócać rytuału. Wtedy zauwaŜyła wejście do słynnej groty modlitewnej Dźanpuru i dała znak, by poszedł za nią. Podeszli bliŜej, oglądając wykuty w skale portyk, który strzegł wejścia do groty. Zdobiły go dwa masywne filary, wyrzeźbione z piaskowca, 109
i dwie rzeźby niebiańskich dziewic, które stojąc w swoich niszach wydawały się zapraszać poboŜnych pielgrzymów do świętego miejsca. - Na całym Dekanie są świątynie w grotach, podobne do tej tutaj wyjaśniła szeptem, gdy byli juŜ blisko wejścia. - Fort jest średniowieczny, świątynia wcześniejsza, ale to sanktuarium jest najstarsze z nich. Niektórzy twierdzą, Ŝe liczy tysiąc lat. Było to jednym z powodów, dla których właśnie tę górę wybrano na siedzibę fortu. Ma coś wspólnego z płodnością. - Dlaczego nie jestem zaskoczony? Posłała mu kwaśny uśmiech, zsunęła pantofle i zostawiła je przy ścianie, po czym ruszyła prosto do wejścia. Ian szedł tuŜ za nią, lecz kiedy minęli przedsionek i spojrzeli na wykute w skale schody prowadzące w głąb góry, zawsze rycerski lord Griffith dla bezpieczeństwa wysunął się do przodu i podał jej rękę. Georgie, wciąŜ ubrana w wieczorową sukienkę, wolną ręką uniosła brzeg spódnicy. Szli drogą, którą wskazywały niewielkie świece zostawione przez kapłanów wzdłuŜ schodów z piaskowca. Ich płomyki migotały w coraz głębszych ciemnościach groty niczym maleńkie gwiazdy. Powietrze stało się chłodne i wilgotne, z kaŜdym krokiem w głąb tej przypominającej grobowiec pustki coraz wyraźniej czuli masę piętrzącej się nad nimi góry. Georgie wciąŜ jeszcze była wytrącona z równowagi dwuznaczną rozmową, jaką odbyli przed chwilą, i rozpaczliwie szukała bezpieczniejszego tematu. - Jest coś, co mnie zastanawia, lordzie Griffith. - Ianie... Proszę. Co panią zastanawia? Zatrzymała się na chwilę i uśmiechnęła do niego, z przyjemnością przyjmując jego propozycję, by zwracała się do niego po imieniu. - Zastanawiałam się, dlaczego przejechałeś pół świata, Ŝeby zrobić sobie wakacje - powiedziała przyjaznym tonem, idąc dalej po schodach. Wspomniałeś, Ŝe byłeś na Cejlonie. - Tak. - Ale taka podróŜ z Anglii trwa miesiącami, prawda? - Zgadza się - potwierdził. - Potrzebowałem miejsca, w którym mógłbym się odpręŜyć. Zerknęła na niego sceptycznie. - Rozumiem, Ŝe zostałeś wezwany, zanim zdąŜyłeś to zrobić? Roześmiał się. 110
- Czy to widać? - Odrobinę. Po co wybierać się tak daleko na wakacje? - Nie wiem - odparł cicho, gdyŜ zbliŜali się do dna jaskini. - Przypuszczam, Ŝe po prostu potrzebowałem znaleźć się daleko. Jak najdalej. - Od czego? - Od wszystkiego - unikając jej spojrzenia, odpędził przelatującą ćmę. - Od pracy. Odpowiedzialności. Przeszłości. Georgie spojrzała na niego ze współczuciem. - Wspomnień o Ŝonie? Potarł dłonią policzek i zerknął na nią z niepokojem przez ramię. - MoŜe trochę - wzruszył ramionami. Jego oczy znowu nabrały chłodnego wyrazu. Georgie uśmiechnęła się do niego łagodnie, gdy stanęli w świątyni. - śycie jest dla Ŝywych, Ianie. - Tak mi mówili. - Unikał jej spojrzenia, rozglądając się po niesamowitym, tajemniczym wnętrzu groty. - Spójrz na to miejsce, jest fantastyczne! Chodź, rozejrzymy się. Wziął ją znowu za rękę i poprowadził w głąb świątyni. Wchodząc do ogromnej nawy, wykutej w litej skale, podziwiali sklepienie wsparte na ośmiobocznych filarach i monolityczną stupę w apsydzie. Grota była niezmiernie stara i kolejne pokolenia zostawiały w niej swoje ślady, lecz wszędzie przewijały się motywy tantryczne - cichą i ciemną przestrzeń zaludniały pary kochanków wyobraŜonych zarówno w rzeźbie, jak i tysiącletnich malowidłach, popękanych i wyblakłych, lecz wciąŜ tętniących Ŝyciem. Nawet sklepienie było malowane. Dymiące kadzidła i ofiary z kwiatów zdobiły stopy Boddhisattwów w ich ciernistej drodze do oświecenia. Migocące wotywne świece rzucały dziwne cienie na reliefowe fryzy, sprawiając wraŜenie, jakby drobne kamienne postacie poruszały się i tańczyły. Choć ciemne, duszne, tajemnicze wnętrze groty sprawiało, Ŝe czuli się jak pogrzebani za Ŝycia w wielkim kamiennym sarkofagu. Zmysłowe wizerunki wszędzie dookoła zachęcały ich, by chwytali Ŝycie za wszelką cenę, dopóki trwa. Carpe diem. Przynajmniej tak Georgie interpretowała to, co widziała. łanowi musiały podobne myśli chodzić po głowie, gdyŜ nagle stanął i odwrócił się do niej. 111
- Jak umarła twoja matka? - W czasie wakacji - odparła zaskoczona. - To był straszny wypadek. .. - Zamilkła na moment. - Utonęła. Dziwny wyraz - być moŜe szok- pojawił się w jego oczach. Zniknął wprawdzie bardzo szybko, lecz jego przystojna twarz pozostała napięta. - Bardzo mi przykro. Wzruszyła ramionami, wciąŜ Ŝywiąc mieszane uczucia wobec tamtej katastrofy. śal od dawna walczył w jej sercu z wściekłością z powodu głupoty. Matka popełniła tamtego dnia fatalny błąd. - Wybrała się na wycieczkę z kilkoma przyjaciółkami. Dotarły nad rzekę, która wezbrała po monsunie. Spieszyło im się i kazały woźnicy przejechać przez wodę. Próbował im wytłumaczyć, Ŝe to niebezpieczne, lecz się uparły... - To straszne... - powiedział głucho. - A twoja Ŝona? - Gorączka. - Odwrócił wzrok. - Co chciałaś mi powiedzieć? - uderzył ją stoicki ton, z jakim zmienił temat, lecz nie miała serca naciskać na niego. Poza tym nie mieli duŜo czasu. - Czy ksiąŜę Shahu był dopuszczony do prywatnych negocjacji z królem Joharem? - spytała szeptem, wciągając go w głębszy cień za jedną z wielkich kolumn. - Tak. Ojciec chciał, Ŝeby jako przyszły władca Dźanpuru uczył się dyplomacji. - Nie moŜesz mu ufać - szepnęła. - Oczywiście, zwłaszcza po jego dzisiejszym zachowaniu wobec ciebie. Ale dlaczego mi o tym mówisz? - Kiedy byłam w haremie, dowiedziałam się, Ŝe codziennie przychodzi do matki. A po tym, kiedy sama spotkałam się z królową Sujaną, jestem przekonana, Ŝe coś knuje. Przyglądając się bacznie jej twarzy, skrzyŜował ramiona na piersi. - Co masz na myśli? - Sądzę, Ŝe ksiąŜę przekazuje jej wszystko, o czym rozmawiacie w czasie negocjacji. Czy wiedziałeś, Ŝe królowa jest siostrą Baji Rao? - Słyszałem o tym - odparł po chwili milczenia. - A więc moŜe wykorzystywać syna jako szpiega, Ŝeby wiedzieć, jak przebiegają rozmowy. Być moŜe przekazuje te informacje bratu. 112
Spojrzał na nią uwaŜnie. - Sądziłbym, Ŝe człowiek taki jak Johar będzie miał większą kontro lę swoją Ŝoną. Królowa nie moŜe mieć wielkiego wpływu na wydarzenia, zwłaszcza Ŝe jest zamknięta w haremie. Poza tym, jeśli przekazywałaby informacje Baji Rao, byłoby to z jej strony zdradą wobec męŜa. Dlaczego miałaby coś takiego zrobić? - Z zemsty, oczywiście. Zmarszczył brwi. - Nie słyszałeś, Ŝe król Johar jest do szaleństwa zakochany w Mee nie? - spytała delikatnie. Parsknął z irytacją i przetarł dłonią czoło. - Zawiłości Ŝycia miłosnego maharadŜy nie zostały ujęte w moich dokumentach. Do diabła, wzgardzona kobieta... - Wzgardzona królowa - poprawiła go Georgie. - MoŜe powinieneś doprowadzić do odsunięcia Shahu od obrad. Parsknął. - Nie mam pojęcia, jaki mógłbym podać powód. Cokolwiek powiem, zostałoby odebrane przez maharadŜę jako obelga. Uświadomić Joharowi, Ŝe jego syn to podstępny gad, a Ŝona moŜe spiskować przeciwko niemu? To nie doprowadzi do podpisania traktatu. - A jeśli mielibyśmy dowód? - zaproponowała z entuzjazmem, lecz spojrzał na nią sceptycznie. - W zenanie jest takie pomieszczenie... prywatny pokój przyjęć, gdzie królowa spotyka się z gośćmi. Nikt inny nie ma prawa tam wchodzić. Jeśli coś ukrywa, to właśnie tam naleŜy szukać. ZałoŜę się, Ŝe uda mi się dostać do środka i rozejrzeć... - Nie - uciął, celując palcem w jej stronę. - Chcę, Ŝebyś trzymała się od tego z daleka, Georgiano. To zbyt niebezpieczne. To nie jest zabawa. - Ianie, mam dwóch braci, którzy nie potrafią znieść myśli, Ŝe mogliby nie wziąć udziału w bitwie. I rozumiem to lepiej niŜ większość kobiet. Dlatego uczynię wszystko, co w mojej mocy, Ŝeby nie dopuścić do wybuchu wojny. - CóŜ, wspaniale. Ale nie mam zamiaru mieszać się w rodzinne sprawy króla. To byłoby pogwałceniem dobrych obyczajów i powodem do obrazy. Po prostu muszę pracować nad drugą stroną równania - wystawię warty, Ŝeby przechwycić ewentualnych agentów, których królowa mogłaby wysłać z fortu. 8 - Jej pragnienie
113
- To niemoŜliwe. Jest zbyt wiele bram i wielu ludzi do pilnowania. Cały czas tłumy wchodzą i wychodzą, choćby kupcy. Poza tym wiesz jak łatwo jest ryć w tym piaskowcu? - wskazała ręką otaczające ich rzeźby. Większość tych starych fortów ma sekretne tunele wykute głęboko w skale dla bezpieczeństwa królewskich mieszkańców. Królowa na pewno o nich wie. Mając dostęp do haremu, przynajmniej będę mogła sprawdzić, co się naprawdę dzieje. A jeśli Sujana próbuje zniweczyć wszystko, nad czym pracujesz! - Nawet jeśli tak, to juŜ za późno. Nasze negocjacje są prawie zakończone. Jestem pewien, Ŝe król podpisze traktat. Georgiano, słyszysz mnie? Nie chcę, Ŝebyś się w to angaŜowała. To zbyt niebezpieczne. - Nie boję się. - I na tym właśnie polega problem - skomentował. - Wystarczająco ryzykowałaś, przyjeŜdŜając tutaj. Sama wiesz, Ŝe juŜ zdąŜyłaś zwrócić na siebie zbyt duŜo uwagi. Z wyjątkiem braci, wszyscy męŜczyźni w sali bankietowej byli oczarowani twoją urodą. Nawet ksiąŜę. - Nawet ty? - rzuciła, zanim zdąŜyła się powstrzymać. Przyglądał się jej przez dłuŜszą chwilę. - Sądzę, Ŝe znasz odpowiedź na to pytanie. - Dyplomata jak zawsze - zakpiła zmysłowym szeptem. - Nigdy nie odpowiadasz na pytania wprost? Patrzył na jej wargi, jakby walcząc z pokusą. Przez chwilę był tak cichy i nieruchomy, Ŝe zastanawiała się, czy nie była zbyt śmiała. Wtedy się ocknął, spojrzał na nią palącym wzrokiem i podszedł bliŜej, rzucając wielki cień na tantryczne rzeźby. ZbliŜył się do niej niczym wytworny Lucyfer w rozjaśnionej ogniem podziemnej ciemności, groźny i elegancki, zdecydowany w swoich zamiarach. Poczuła dreszcz poŜądania, ale odwaga prawie ją opuściła, gdyŜ emanował hipnotyczną siłą. Wtedy dotknął jej z upajającą delikatnością, jak człowiek czekający na coś wielkiego. Przesunął czubkami palców po jej kości policzkowej, lekkim jak piórko dotykiem musnął ją za uchem i wędrował dalej, wzdłuŜ szczęki, aŜ dotarł do podbródka. Dwoma palcami uniósł go w górę. Kiedy pochylił głowę, by poczuć jej smak, Georgie drŜała. Zamknęła oczy i czekała z bijącym sercem. Jedwabiście musnął ustami jej wargi, dociekliwy, lecz równocześnie powściągliwy. DraŜnił się z nią, niczym pustynny miraŜ udający oazę. Za114
trzymał się za wcześnie. Pragnienie doprowadzało ją do szaleństwa. Wiedziała, Ŝe bardzo stara się powstrzymywać, utrzymać całą namiętność pod kontrolą. Wyczuwała w nim dziką, gorącą Ŝądzę kipiącą pod powierzchnią, podobnie jak wyczuwała powstrzymywaną siłę w dłoniach, którymi jej dotykał. Uniosła powieki i zauwaŜyła, Ŝe się jej przygląda. - Jesteś taka piękna - wyszeptał. W swoim spojrzeniu zawarła ostroŜne zaproszenie. Weź mnie. Nie boję się ciebie. Wziął ją w ramiona, mocno przyciskając do siebie. Z dziką Ŝądzą wpił się ustami w jej usta, jedną ręką chwytając za kark. Gładki, gorący język rozchylił jej wargi i głęboki pocałunek podziałał kojąco na jej zmysły niczym słodkie zaklęcie. Cudowne, ciepłe dotknięcie ust przyprawiało ją o dreszcz. Hipnotyczny rytm przyprawił o drŜenie kolan. Przywarła do niego mocno i zarzuciła ramiona na szyję, splatając palce na karku. Uścisnął ją mocniej. Potrzebujesz tego, prawda, Ianie? Gotowa była dawać zawsze, kiedy będzie jej potrzebował. To, jak ją trzymał, jak całował niemal rozpaczliwie, powiedziało jej jak bardzo złakniony jest tej bliskości. I Bóg jej świadkiem, ona takŜe. Jego dotyk szeptał sekrety wprost do jej serca, opowieści o niekończących się wędrówkach daleko od domu, nieustannych poszukiwaniach. Mówił o jego samotności, wewnętrznym napięciu. Pragnęła go ukoić, otoczyć opieką, dać mu dom wewnątrz siebie. Pozwolić, by dotykał jej tak jak nikt dotychczas. Gdy ją pieścił i przytulał, ręce jej drŜały. Wiedział, Ŝe moŜe robić wszystko, na co ma ochotę. Od dawna próbowała udawać, Ŝe sensem jej istnienia jest sprawiedliwość, lecz w głębi ducha wiedziała, Ŝe w rzeczywistości jest nim miłość. Ta prawda leŜąca u podstaw jej natury przeraŜała ją od tak dawna. Szczególnie Ŝe wiedziała, jacy są męŜczyźni. A moŜe po prostu nigdy wcześniej nie znała męŜczyzny godnego dostać to, co mogła dać. Teraz wcale się nie bała. Nie, poniewaŜ mu ufała. I Bóg wiedział, Ŝe ich spotkanie było rozkoszne. Jego ręce przesuwały się wzdłuŜ konturu jej pleców, przyciskając ją jeszcze mocniej. Czuła jego męskość. Odsunął się, z trudem chwytając powietrze, i posłał jej dwuznaczny, niemal obraźliwy uśmiech. 115
- Czy to dla ciebie wystarczająco bezpośrednie? Jego oczy, srebrzystozielone w ciemności, błyszczały. Roześmiała się zdyszana. - Jesteś niegrzeczny. - Nie mów nikomu - szepnął jej do ucha. - Oszukałem cały świat. Chodź tutaj. Pośród niezliczonych pocałunków uniósł ją i posadził na wykutej w skale, wysokiej ławie, jakby była ofiarą dla bogów. Zgrzany i zdyszany, wciąŜ ją całując, zerwał z siebie niecierpliwie frak i rzucił za siebie na ziemię. Siedząc na ławie, Georgie nie marnowała ani chwili i poznawała jego wspaniałe ciało. Wodziła dłońmi po smukłych bokach, po szerokiej piersi i płaskim brzuchu, czuła jego puls, szybki i miarowy jak bicie w bębny. Pieściła ramiona, a w końcu sięgnęła wyŜej i rozplątała węzeł halsztuka. NaleŜało się go pozbyć. Pomógł jej w tym, zrywając go z siebie i kolejna część garderoby spadła na ziemię. Uwolniona od halsztuka koszula dała się łatwo zdjąć, co pozwoliło Georgie zachwycić się jego ciałem. Przesunęła palcami po jego karku, do niewielkiego zagłębienia między szyją a piersią. Uśmiechnął się do niej. Oczy mu płonęły. Nic nie mogło przerwać czaru pocałunków, którymi się nawzajem obsypywali. W czerwonawym blasku świec Ian całował jej powieki, policzki, kark, uszy, ramiona. Jego delikatne pieszczoty sprawiały, Ŝe wiła się z rozkoszy. Potem posunął się dalej. Jej sukienka miała niski dekolt, ze śmiałymi, odsłaniającymi ramiona rękawami. Wsunął palce pod gorset i delikatnym ruchem ściągnął go jeszcze niŜej. Następne, co pamiętała, to jak uwolnił jej pierś i wydał niski, chrapliwy odgłos zachwytu. Tak przeszywający, Ŝe wydał się niemal bolesny. Jego wypielęgnowana dłoń zamknęła jej pierś w aksamitnym uścisku. A kiedy pochylił głowę i wodził językiem po sutku, Georgie zadrŜała i jęknęła. Odchyliła się do tyłu, na przyjemnie szorstki kamień, który cudownie chłodził jej rozpaloną skórę. Gładziła głowę Iana, gdy całował jej pierś. Czasami chwytała jego jedwabiste włosy, upojona jego rozpustnym zachowaniem. Wielki BoŜe! Nawet gdyby zadała Meenie tysiąc pytań, i tak Ŝadne słowa nie mogłyby oddać tej przyjemności. 116
Czuła mrowienie w piersiach, cięŜko dyszała z poŜądania. Dotykał jej obiema rękami, gładził i pieścił. DuŜy sygnet, który nosił na palcu, rozgrzał się od ciepła ich dotyku. Temperatura między nimi narastała tak, Ŝe Georgie nie byłaby zdziwiona, gdyby na jej skórze pozostał wypalony jego rodowy herb. Czuła się, jakby płonęła. Dla niego. Dla niego uwolniła drugą pierś i patrzyła zahipnotyzowana, jak zbliŜa do niej usta. CiemnoróŜowy czubek wypręŜył się, by otrzeć się o jego wargi. Czekała z niecierpliwością na pocałunek. DraŜnił się z nią przez chwilę, lecz gdy zakrył ustami cały sutek, jęknęła głośno, oplatając ramionami jego szyję. Dotyk jego warg sprawiał jej przyjemność i równocześnie rozpalał. Jemu najwyraźniej takŜe się to podobało. Radość była wypisana na jego przystojnej twarzy. Cieszył się nią ze skrywaną dekadencją, której trudno było się domyślić u sztywnego i oficjalnego lorda. Cieszyła się, Ŝe okazał się tak cudownie nieprzyzwoity pod powłoką dobrego wychowania. Przycisnęła głowę Iana do piersi, wsuwając palce w jego włosy. Jego wargi były wciąŜ wilgotne, gdy nasycił się piersiami i zaczął całować jej szyję. - Naprawdę jesteś - mówił cicho - piękna. Roześmiała się oszołomiona, rozmyślając, co zrobi dalej. - A więc? - zapytała, szturchając go niecierpliwie w bok. Musiała trafić w czuły punkt, gdyŜ drgnął i się zaśmiał. - Więc co? - spytał. - Więc, Ianie... - Ujęła jego twarz w dłonie i patrzyła mu w oczy z głodnym wyczekiwaniem. - Co zamierzasz zrobić ze mną teraz? W oczach zalśniły mu rozpustne iskierki, kiedy przechylił odrobinę głowę i pocałował jej palce. - A co chciałabyś, Ŝebym zrobił? - Nie wiem. - Zarumieniła się. - Skąd mam wiedzieć? Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Przypomnienie tego faktu najwyraźniej wytrąciło go z równowagi. Wpatrywał się w nią przez chwilę. Jego rozbawienie znikło. Spuścił wzrok. - Powinniśmy przestać - szepnął bez przekonania. Wydała cichy okrzyk rozczarowania. - Nie! Proszę... Nie obchodzą mnie konwenanse. Nikt nie musi wiedzieć. - Moja droga, jesteś tak... słodko zdeprawowana. 117
- Pocałuj mnie. - Chwyciła jego dłoń i całowała palce z zamknięty mi oczami. - Ianie, pragnę cię. Usłyszała ciche westchnienie i poczuła, jak jego druga ręka gładzi jej udo przez spódnicę. Otworzyła oczy z dreszczem podniecenia, pragnąc go niecierpliwie. W końcu znalazła męŜczyznę, któremu mogła się oddać. Spoglądał na nią przez chwilę z czułością. - Dam ci to, czego pragniesz - szepnął. Całując ją znowu, powoli i głęboko, Ian wsunął ręce pod spódnicę. ZadrŜała, czując sprawność, z jaką jego dłonie przesuwały się po jej nagich udach. Mrucząc coś nieskładnie w bengali, zamknęła oczy. Potem jej głos rozpłynął się niczym gwiazdy w blasku poranka, kiedy delikatnie jej dotknął. Czuła się zdumiewająco wilgotna. Poznała to po łatwości, z jaką jego palce wsunęły się do jej wnętrza. Nacisnął kciukiem i przyjemność przeszyła ją jak błyskawica. Łapczywie chwytała powietrze. - Wiem, czego potrzebujesz - zapewnił ją ochrypłym szeptem. Go rący oddech poruszył kosmyki włosów na jej karku. Wyjęczała jego imię. - Tak jest dobrze? Chcesz jeszcze? - O, tak... proszę. Wszelkie dalsze pytania utonęły w rozkoszy. Jej umysł roztapiał się w najbardziej pierwotnych odczuciach. Zostali kochankami we wnętrzu świątyni, nawzajem oddając sobie cześć, poszukując ziemskiej nirwany w szczęściu ślepego poŜądania. Czas stracił wszelkie znaczenie, gdy Ian ją głaskał i pieścił. Jej pragnienie stopniowo przeistaczało się w desperację. - Och, Ian, proszę... - Nie była pewna, o co prosi, lecz on to wie dział. Zawsze wiedział. I dał. Jego pocałunek był dziki, jego dotyk szybki i precyzyjny, doprowadzał do szaleństwa, aŜ umysł rozpłynął się w niewypowiedzianej rozkoszy, a jej jęki odbijały się echem w mrocznym wnętrzu świętej groty. ZdąŜyła pomyśleć, co powinna zrobić. Jaką cenę musi zapłacić za przywilej robienia z nim tego przez resztę Ŝycia, kiedy nagle cały świat się 118
zakołysał. Ścisnęła jego szerokie ramiona i zesztywniała, gdy eksplodował w niej wulkan rozkoszy. Dreszcze wstrząsały jej ciałem, kaŜdy nerw radował się niczym w czasie najdzikszego święta Holi, staroŜytnego wiosennego festiwalu z chmurami kolorowego pyłu rzucanymi w powietrze. Czas, nieubłagane bóstwo, zamarł w swoim tańcu z mieczem i cała lubieŜna radość, jaką Georgie znajdowała w tej chwili, pachniała Ianem i smakowała Ianem. Skończyła, dysząc cięŜko, całkowicie oszołomiona tym męŜczyzną. Prawdę mówiąc, podziwiała go. Odchylił się do tyłu i spojrzał na nią, a jego oczy płonęły w półmroku jaskini. Mroczna czułość rysowała się na jego twarzy. Wyciągnęła do niego rękę, czując ze zdumieniem, Ŝe łzy napływają jej do oczu, zupełnie jakby czakra serca, o której przed laty opowiedział jej guru, pękła niczym tama w czasie monsunu, nie mogąc powstrzymać wszystkiego, co odczuwała. Zarzuciła mu ręce na ramiona i czule pocałowała go w policzek. Podziękowałaby mu, gdyby była w stanie mówić. Po chwili oparł ją delikatnie o kamienną ścianę. Uśmiechnął się do niej z zadumą, widząc wyraz zadowolenia na jej twarzy. - CóŜ - odezwał się, wciąŜ cięŜko dysząc - po to warto było przeje chać pół świata. Georgie roześmiała się bezdźwięcznie. Zebrała siły, by unieść rękę i pieszczotliwie pogładziła go po policzku. - Jesteś naprawdę dobry w tych sprawach, prawda? - DŜentelmen nigdy się nie przechwala - rzekł cicho i posłał jej diaboliczny uśmiech. Roześmiała się. - AŜ za bardzo. - Ja? - spytał niewinnie. Georgie wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. - Sądzę, Ŝe zaczynam cię rozumieć - oznajmiła nagle. - A niech to - wycedził ze złośliwym uśmieszkiem. W tej samej chwili usłyszeli z oddali głos Dereka wołającego Iana. Griffith zmełł w ustach przekleństwo. - Ach, to jest ten akt, w którym zostaję zamordowany przez twoich braci - powiedział sarkastycznie Ian. - Moi bracia nie zamierzają cię mordować. 119
Mogą zechcieć i sądzę, Ŝe sprawiłoby im to przyjemność. - Och, przestań. - Griffith! - głos Dereka dobiegł ze szczytu schodów świątyni. Kiedy Georgie spojrzała pytająco na Iana, juŜ szykował się do wyjścia z groty. Oczywiście nie było sensu na nowo wiązać artystycznego węzła halsztuka, wsunął więc biały pas materiału do kieszeni, po czym sięgnął niŜej i, wciąŜ sfrustrowany, poprawił nabrzmiały członek przez materiał spodni. Georgie równieŜ pospiesznie poprawiała ubranie. Kiedy oboje doprowadzali się do porządku, Ian spojrzał na nią oczami pełnymi ognia. Toczył wewnętrzną walkę. Musiał stłumić poŜądanie. O mój BoŜe! - pomyślała Georgie, zbyt późno pojmując sytuację. Wyglądało na to, Ŝe zostawiła nieszczęśnika w opłakanym stanie. Na szczęście udowodnił juŜ dawno, Ŝe jest mistrzem dyscypliny. Odzyskawszy, przynajmniej na zewnątrz, właściwe sobie opanowanie, ujął jej dłoń i uniósł do ust, aby złoŜyć na niej dyskretny pocałunek. - Gotowa? Georgie skinęła głową i wzięła głęboki oddech. Przytuleni do siebie ruszyli odpowiedzieć na wezwanie Dereka. Georgie zastanawiała się, czy brat mógł zauwaŜyć buty zostawione przy wejściu do świętego miejsca, lecz gdy wspięli się na szczyt schodów, juŜ go tam nie było. Zobaczyli jeszcze, jak wraca na plac, wciąŜ próbując znaleźć Iana. Kiedy Georgie i jej przewodnik wyszli z portyku świątyni, obaj bracia byli przy klatce tygrysa i kierowali się w stronę pałacu. - Panowie - zawołał za nimi Ian, głosem uprzejmym jak zawsze. CóŜ za fascynujący i zagadkowy człowiek, pomyślała Goergie, widząc jak w jednej chwili przeistoczył się ze zmysłowego kochanka w energicznego i rzeczowego dyplomatę. Bracia się odwrócili. W chwili, gdy Gabriel i Derek ich spostrzegli, wymienili spojrzenie, które, w opinii Georgie, zapowiadało kłopoty. Przynajmniej dla niej. Szybkim krokiem ruszyli w ich stronę. W świetle księŜyca trudno było to ocenić, ale bracia nie wyglądali na zadowolonych. - Czy to prawda? - zapytał Derek. W jego głosie brzmiała wście kłość. 120
- Litości - mruknęła Georgie, zastanawiając się, czy jej bracia mogli w jakiś sposób odkryć, Ŝe jeszcze przed momentem trzymała Iana w ra mionach. NiemoŜliwe. - Nie martw się - szepnął uspokajająco. - Ja się tym zajmę. I głośniej zwrócił się do Dereka: - Czy co jest prawdą, majorze? - Czy ten pijany, nadęty wieprz obraził naszą siostrę? - Ach! - Właśnie usłyszeliśmy, co ksiąŜę Shahu powiedział na temat Georgie. Czy to prawda? - Hm... Właściwie nic złego się nie stało - odezwała się pospiesznie. - Właśnie rozmawialiśmy o tym z lordem Griffith. Ian posłał jej spojrzenie, które upewniało ją, Ŝe załatwi sprawę. - Co się wydarzyło? - zapytał stanowczo Gabriel. - Młodzieńcza porywczość, chyba tak najtrafniej moŜna to określić. Dodajmy do tego nieco francuskiego szampana. Jego wysokość próbował sprowokować jakąś reakcję ordynarnymi uwagami. - Co powiedział? - zapytali niemal równocześnie. - Tylko tyle, Ŝe wstawi się w naszej sprawie u ojca, jeśli dorzucimy waszą siostrę do gratyfikacji. Georgie roześmiała się nerwowo, gdy Ian skinął głową w jej stronę. Oboje starali się obrócić całe wydarzenie w Ŝart. Doprowadzanie jej braci do wściekłości nie było dobrym pomysłem. Obaj świetnie władali bronią i tych, którym przyszło zmierzyć się z nimi w pojedynku, spotykała zwykle szybka i krwawa śmierć. - Co pan odpowiedział? - dopytywał się Derek, krzyŜując ramiona na piersi. Ian uśmiechnął się łobuzersko. - Oznajmiłem temu małemu draniowi, Ŝe jest moja. - Ha! - krótki śmiech Dereka odbił się echem po placu. Dzięki Bogu, najwyraźniej nie poczytali odpowiedzi Iana za obrazę. - Domyślam się, Ŝe to zamknęło mu usta - rzekł Derek. - Istotnie. - Co ty tu robisz, Georgie? Myśleliśmy, Ŝe wróciłaś do haremu. - Wróciłam. Ale... musiałam się jeszcze zobaczyć z lordem... 121
- Czy to prawda? - spytał Gabriel, powoli krzyŜując ręce na piersi, podobnie jak Derek. Z uniesioną jedną brwią spoglądał to na Iana, to na Georgie. Zawahała się, lecz Ian jeszcze raz przyszedł z odsieczą. - Siostra panów przyniosła mi dość niepokojące informacje dotyczące królowej Sujany. Powinna pani wrócić, zanim zauwaŜą, Ŝe pani nie ma - dodał, zwracając się do niej. - Przedstawię braciom sprawę. - Doskonale. A zatem do zobaczenia... jutro - uśmiechnęła się do nich i pozwoliła sobie na ostatnie, wygłodniałe, lecz, na co liczyła, nie nazbyt oczywiste spojrzenie na Iana. Odwzajemnił je. Odprowadził ją wzrokiem, gdy szła do pałacu. Przez całą drogę czuła na sobie jego spojrzenie. Ian obserwował, jak Georgia wraca do pałacu, czerpiąc przyjemność z jej drobnych, spręŜystych kroków, chociaŜ wciąŜ nie był pewien, w jakiego rodzaju przygodę wciągnęła go tym razem. No dobrze. „Wciągnęła" nie było moŜe dobrym określeniem. Wiedział tylko, Ŝe kiedy ta gorącokrwista dziewczyna jęknęła mu do ucha, Ŝe go pragnie, nie miał siły odmówić. Zapewne to, co zrobił, było niehonorowe. Ale biorąc pod uwagę, Ŝe powstrzymał się przed wzięciem jej, o co go przecieŜ prosiła, pomyślał, Ŝe jego opanowanie graniczy z heroizmem. A poza tym, jeśli jest aŜ tak wygłodniała doznań cielesnych, to czyŜ nie lepiej, jeśli będzie eksperymentować z kimś bezpiecznym, komu będzie mogła zaufać, kto jej nie skrzywdzi ani nie zrujnuje jej reputacji młodzieńczymi przechwałkami? Ian natomiast nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek był z tak podatną i namiętną kobietą. PrzeŜywała rozkosz całą duszą. Wspaniale było na nią patrzeć. I moŜe to próŜność z jego strony, lecz sprawiła mu wielką satysfakcję świadomość, Ŝe chociaŜ poŜądali jej niezliczeni męŜczyźni, oddała się właśnie jemu. Ach, Georgiana Knight! Powinien był się domyślić, Ŝe jakimś sposobem skłoni go do niestosownego zachowania. Złapała go w sieć ta ponętna syrena, która mogłaby być jego Ŝoną, gdyby brać pod uwagę prowadzone od pokoleń rozwaŜania o mariaŜu między ich rodzinami. Ian jednak nie miał zamiaru brać pod uwagę tych planów. Chciał tylko posmakować. Źle. Teraz juŜ wiedział, Ŝe oboje myśleli o tym samym 122
od pierwszego dnia, gdy się spotkali. Mógł być biegły w sztuce odmawiania sobie przyjemności, ale ona miała to wszystko za nic. I, niech ją diabli, była zbyt twarda, by się jej oprzeć. Jest wprawdzie dŜentelmenem, ale Bóg wie, Ŝe nie świętym. Pewnego dnia, wkrótce, gdy wróci do Anglii, będzie przywoływał te nieprzyzwoite, lecz bliskie i przyjemne wspomnienia. Słodka Georgiana w skalnej świątyni. Kiedy zobaczył, Ŝe bezpiecznie dotarła do pałacu, przekazał jej braciom przypuszczenia Georgiany, iŜ ksiąŜę Shahu moŜe opowiadać maharani o wszystkim, co dzieje się na ich spotkaniach z Joharem. I głęboko niepokojące podejrzenie, Ŝe królowa z kolei moŜe donosić Baji Rao. Postanowili wrócić do środka i sprawdzić taką moŜliwość. W drodze do pałacu Derek od niechcenia spytał, co stało się z jego krawatem. - Jest piekielnie gorąco. Nie przywykłem do tego klimatu. Jak moŜecie wytrzymać na polu bitwy? - Po prostu wytrzymujemy - odparł beztrosko Derek, lecz Gabriel obserwował Iana z nieufnością. On wie, pomyślał Ian. A przynajmniej się domyśla. Do diabła. Odwrócił wzrok, mając nadzieję, Ŝe wina nie maluje się zbyt wyraźnie na jego twarzy. Przykro mi, chłopie, nie mogłem się powstrzymać. - Chciałem cię o coś zapytać, jeśli nie masz nic przeciwko temu, Griff - ciągnął Derek. - Tak? - Dziś w zbrojowni zauwaŜyłem, Ŝe nie przyłączyłeś się do pokazu. Major trącił go wesoło łokciem. -Wątpisz w swoje umiejętności? - Prawdę mówiąc, nie - odparł spokojnie Ian. Zerknął na Gabriela, potem na Dereka z cynicznym uśmiechem. - Ale nie ma potrzeby tego obwieszczać. Jeśli ktoś by mnie zaatakował, szybko pozna prawdę. - Sprytny gość - przyznał Derek z szerokim uśmiechem. - Za sprytny - mruknął Gabriel, gdy Ian wysunął się naprzód. Bracia zostali kilka kroków z tyłu. - Sądzę, Ŝe on nas ostrzega - rzekł Gabriel. - Przed czym? śeby nie wyzywać go na pojedynek? Starszy z Knightów skinął twierdząco głową. Młodszy zerknął w stronę Iana, po czym uśmiechnął się do brata. 123
- Blefuje. - Na pewno? Derek wzruszył ramionami. - Przynajmniej jest po naszej stronie. Gabriel spojrzał na niego ponuro. - Byli razem. - Wiem - westchnął Derek. - CóŜ, mogło być gorzej. Jest markizem. - Ale nie szuka Ŝony! - Skąd moŜesz to wiedzieć? Gabriel wzruszył ramionami i parsknął ze złością. - Nie martw się - pocieszył go Derek. - Lord Cnotliwy to nie ten typ dandysa, który uwiódłby nam siostrę pod nosem. - To nie o niego się martwię - zauwaŜył Gabriel. - Hm, tu masz rację - przyznał Derek, doskonale znając nieokiełznaną naturę siostry. Ale odsunął od siebie tę myśl. - Co mielibyśmy zrobić? Georgie jest dorosłą kobietą. Zawsze chodziła własnymi drogami i nawet jeśli doprowadza nas tym do szału, musimy to uszanować. - Tak, ale... - Gabriel urwał i tylko westchnął. - Tyle razy o tym rozmawialiśmy. Nie jest juŜ małą dziewczynką. Mówisz jak ojciec. Wiem, Ŝe wszystkim nam się podoba, kiedy Georgie jest w domu i dba o nas, ale musimy pozwolić jej Ŝyć własnym Ŝyciem. NajwyŜsza pora, by wyszła za mąŜ. A jeśli Griff wzbudził jej zainteresowanie, to jestem pewien, Ŝe sam diabeł nie stanie jej na przeszkodzie. MoŜe być dokładnie takim męŜczyzną, którego jej trzeba. Jest dostatecznie mądry, by poradzić sobie z nią i z jej sztuczkami... I pozwolę sobie powiedzieć, Ŝe ona poradzi sobie z nim. WciąŜ wzdychając, Gabriel spuścił wzrok i pokręcił głową. - Po prostu nie chcę, Ŝeby zabrał ją do Anglii. Jeśli tam trafi, nigdy więcej jej nie zobaczymy - wyznał ponuro. - Równie dobrze mogłaby pojechać na koniec świata. - Nie sądzisz, Ŝe martwisz się trochę na wyrost? - Nie. Derek roześmiał się smutno i klepnął go w plecy. - Chodź, braciszku. Mamy sprawę do załatwienia. Nigdy nie zrozu miem, dlaczego zawsze myślisz o najgorszym - zauwaŜył. - Jesteś pesy mistą, wiesz? 124
Parsknął. - Jestem Ŝołnierzem i jeśli tego nie zauwaŜyłeś, zwykle mam rację Gabriel spojrzał na niego powaŜnie i pierwszy wszedł do pałacu. W sali bankietowej kłębiło się mnóstwo ludzi zajętych rozmowami, obserwowaniem tancerek i innych występów. Ian się zatrzymał, widząc szczelnie zawoalowaną kobietę siedzącą przy stole króla Johara. Nie dał po sobie poznać zaskoczenia, kiedy jeden z dworzan poinformował go, Ŝe jest to sama królowa Sujana. Jako główna małŜonka władcy czasami dostępowała zaszczytu publicznego pokazywania się u boku męŜa, zwłaszcza w czasie dworskich lub państwowych uroczystości. Naturalnie jej wysokość przestrzegała pardy i miała na sobie strój, który szczelnie ją spowijał. Nie chcąc przepuścić okazji spotkania tej kobiety i poznania jej, nawet mimo welonu, Ian wrócił na swoje miejsce przy stole maharadŜy. Chwilę później usiedli obok niego bracia Knightowie. WciąŜ zastanawiał się, jak wciągnąć królową w rozmowę, skoro wolno się było do niej odezwać tylko męŜowi i być moŜe synowi. śadnego z nich nie było w pobliŜu. Johar oddalił się do innej części sali i stał tam razem z doradcami. Shahu nie było nigdzie widać. Bez nich biedna kobieta mogła tylko siedzieć. Nie uczestniczyła w rozmowie bardziej niŜ słudzy machający wachlarzami. Ian czuł, Ŝe królowa wszystko obserwuje i analizuje. Oparł się o poduszki, zastanawiając się, jak się zachować, i uniósł kielich, by pociągnąć łyk wina. Przeszywające spojrzenie spod welonu maharani sprawiło, Ŝe zastanowił się, czy na pewno powinien pić to, co miał w szklance. Wyraźnie dawało się wyczuć inteligencję, ogromną ciekawość, ale takŜe nieufność królowej. Teraz rozumiał powód zaniepokojenia Georgiany. Ta kobieta stanowiła siłę, z którą naleŜało się liczyć. Postanowił więc sięgnąć po strategię, jaką najchętniej stosował unieruchomiony w obliczu wroga i rozpoczął kampanię dezinformacji. Kilka rzuconych w rozmowach z dworzanami starannie dobranych kłamstw o brytyjskich planach dotyczących Gwalioru powinno dać jej wysokości informacje warte przekazania Baji Rao. Jeśli jej brat podejmie działania na podstawie tych fikcyjnych wiadomości, wkrótce będą wiedzieć, Ŝe królowa zdradziła męŜa. 125
A jeśli tak jest rzeczywiście, to Ian gorąco pragnął złapać ją na gorącym uczynku, schwytać ją w pułapkę własnych kłamstw. Nie tylko ze względu na traktat, lecz równieŜ dla osobistej satysfakcji. Niewiele było na świecie gorszych rzeczy, niŜ zostać zdradzonym przez własną Ŝonę. Dobrze o tym wiedział. Zaledwie kilka minut wcześniej Georgie weszła do zenany. Minęła dwóch potęŜnych straŜników o łysych głowach, przeszła pozłacanym korytarzem i dotarła do cichego atrium. Przez otwarte drzwi do ogrodu widać było szemrzącą fontannę skąpaną w księŜycowym blasku. Dzieci od dawna leŜały juŜ w łóŜkach. Damy takŜe wycofały się do pokojów. Serce jej waliło, gdyŜ ona takŜe zobaczyła królową Sujanę przy stole Johara, kiedy przechodziła obok sali bankietowej w drodze do haremu. Wiedząc, Ŝe jej wysokość jest zajęta, Georgie cicho się odwróciła i spojrzała na zamknięte drzwi prywatnego pokoju przyjęć maharani, ukryte w ostrym łuku. Czy się odwaŜy? Była to doskonała okazja, by zakraść się do tego tajemniczego pomieszczenia. I sprawdzić, co ta kobieta ukrywa. Zakłócać prywatność królowej? - wykrzyknął jej zdrowy rozsądek. Musisz być szalona! Ale jeśli to mogłoby pomóc łanowi... Na myśl o nim przyjemny dreszcz przeszył jej ciało. Och, w tej chwili gotowa była zrobić dla niego dosłownie wszystko. Oczywiście ostrzegał ją, by się w to nie mieszała, ale przecieŜ jest tylko typowym, nadopiekuńczym męŜczyzną. Ona zaś wie, jak naleŜy postępować - dzięki Gabrielowi i Derekowi. Wiedziała teŜ - poniewaŜ Ian ufał jej na tyle, by jej o tym powiedzieć - Ŝe traktat pokojowy ma ogromne znaczenie. ZaleŜy od niego Ŝycie wielu ludzi. Poza tym, czyŜ nie obiecała łanowi, Ŝe mu pomoŜe, jeśli tylko będzie umiała? CóŜ, teraz ma okazję dowieść swej uŜyteczności. Przysięgając sobie, Ŝe wejdzie i wyjdzie z tego pokoju, zanim ktokolwiek zdąŜy ją zobaczyć, Georgie z bijącym sercem podeszła na palcach do drzwi. 126
Zamknięte. To oczywiste. Ale to nie stanowiło przeszkody. Dzięki kuzynowi Jackowi. Z nieśmiałym uśmiechem wyjęła z włosów długą szpilkę, po czym pochyliła się i najciszej jak umiała zaczęła nią manipulować w zamku. Klik. Aha. Dziękuję, Jack. OstroŜnie, oglądając się za siebie, otworzyła drzwi i zajrzała do pokoju. Upewniwszy się, Ŝe nikogo tam nie ma, wsunęła się do środka i bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi. Dla bezpieczeństwa zablokowała zamek. Prywatny pokój przyjęć był przedzielony ozdobnym drewnianym ekranem. Przez dekoracyjny aŜur z tekowego drewna widać było drzwi dla gości w przeciwległej ścianie pozbawionego okien pomieszczenia. Blade światło wpadało do wnętrza właśnie przez te otwarte drzwi, wychodzące na długi korytarz, w którym eunuchowie trzymali straŜ. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, Georgie rozejrzała się po pokoju. Zobaczyła wyłoŜony poduszkami tron na niewielkim podwyŜszeniu. Ściany dookoła były ozdobione malowidłami i mozaikami oraz posągami przedstawiającymi tradycyjne motywy religijne. Niektóre były naturalnej wielkości, inne stały na postumentach. W kącie pokoju zauwaŜyła niewielkie, eleganckie biurko w europejskim stylu, przy którym sekretarka - lub być moŜe sama Sujana - odnotowywała sprawy załatwiane w czasie audiencji. Georgie podbiegła do mebla, ostroŜnie otworzyła pochyłą pokrywę i zaczęła przeglądać papiery, dobrze zdając sobie sprawę, Ŝe moŜe stracić głowę przez tę ciekawość. Podnosiła do światła stosy dokumentów, a znała na tyle dialekt marathi, Ŝe potrafiła rozpoznać ich charakter - petycje, wyroki, darowizny, akty prawne i róŜne zestawienia. Nie było tam nic podejrzanego, po prostu nudna dokumentacja członkini królewskiego dworu, pieczołowicie wykonującej nieliczne powierzone jej zadania. Przez krótką chwilę Georgie poczuła litość dla Sujany, gdyŜ nawet w czasie ich krótkiego spotkania uderzyła ją aura dumy i inteligencji otaczająca tę kobietę. Mimo tego musiała tu Ŝyć zamknięta, niczym tygrys w klatce. Taka sytuacja moŜe osobę utalentowaną i ambitną doprowadzić 127
do szaleństwa, pomyślała, rozglądając się po pokoju i zastanawiając się, gdzie jeszcze powinna poszukać. Podeszła do pustego białego tronu i jedna po drugiej sprawdziła poduszki, przypuszczając, Ŝe coś mogło być w nich zaszyte. Nic. OstroŜnie odłoŜyła poduszki na właściwe miejsca. Musi się pospieszyć. Sprawdziła malowidła, dywany i tkaniny zawieszone na ścianach, przesuwając je w poszukiwaniu sekretnych schowków. Znowu nic. Rozglądała się wokół ze zmarszczonymi brwiami. Zostały juŜ tylko posągi. Niektóre z nich mogły być puste w środku, więc obejrzała wszystkie po kolei. Śiwa, Ganeśa, Indra, Parwati - nie mieli Ŝadnych tajemnic do ukrycia. Wreszcie podeszła do figury Kali - wielkością dorównującej Georgie, pomalowanej na czarno. Zawahała się. To tylko rzeźba, pomyślała, kpiąc z własnych lęków. Krzywiąc się nieco, obmacała wszystkie ohydne ozdoby bogini śmierci i nagle końcami palców trafiła na ledwie wyczuwalną szczelinę wokół odciętej głowy, którą ściskała w dłoni bezlitosna bogini. Chwyciła ją mocniej i lekko przekręciła. AŜ westchnęła, gdy twarz odskoczyła z cichym trzaskiem i odchyliła się jak małe drzwiczki. Wewnątrz był złoŜony kawałek papieru. Rozglądając się dookoła z poczuciem winy, Georgie wyjęła papier z bijącym sercem i rozłoŜyła go. Podniosła list do słabego światła wpadającego do pomieszczenia i udało jej się odczytać pospiesznie napisane linijki. Pisała królowa, zgadza się. Sujana w swojej arogancji nawet nie pomyślała o uŜyciu szyfru i kiedy Georgie mozolnie tłumaczyła list w myślach, zło zawartych w nim słów zmroziło jej krew w Ŝyłach. To było gorsze od wszystkiego, co podejrzewała. Królowa Sujana nie tylko spiskowała z Baji Rao, ale wręcz zamierzała zamordować Johara i zamiast niego osadzić na tronie księcia Shahu! „Cierpliwości, braciszku - kończyła list. -Wyślę ci wiadomość, kiedy Anglicy opuszczą Dźanpur. Wtedy przystąpimy do działania". Georgie była tak pochłonięta tekstem, Ŝe dopiero kiedy usłyszała cichy brzęk biŜuterii, zauwaŜyła nadejście innej osoby. Było juŜ za późno. Po drugiej stronie pokoju rozległo się głośne przekleństwo. 128
- Co tu robisz - rozległ się głęboki głos. Kiedy podniosła wzrok, krew odpłynęła jej z twarzy. KsiąŜę Shahu! Została przyłapana. Na gorącym uczynku. Natychmiast schowała papier za plecy. Starając się ukryć dowód zdrady królowej, cofała się, a on zbliŜał się do niej bezszelestnie. - Jak śmiesz naruszać prywatność mojej matki? Cienie zniekształciły wyraz szyderstwa na jego twarzy, która nagle przybrała złowrogi wyraz. Georgie gorączkowo starała się znaleźć jakąś wymówkę. WciąŜ miała nadzieję, Ŝe jakieś sprytne wyjaśnienie przyjdzie jej do głowy w samą porę, by uspokoić go i przekonać, Ŝe nie zrobiła nic złego. - Ja... - rozejrzała się dookoła z narastającym przeraŜeniem, próbując znaleźć jakiś sposób ucieczki. - Ty głupia kobieto! - klejnot w turbanie i długie, złote kolczyki Shahu połyskiwały w mdłym świetle, lecz jego ukryte w cieniu oczy wydawały się mroczne i puste. - Miałem nadzieję na miłe spotkanie z tobą, apsara, ale teraz... CóŜ za strata. Rozległ się cichy zgrzyt metalu, gdy ksiąŜę dobył sztyletu.
8 Wszyscy przy stole Johara w sali bankietowej zamarli, słysząc z oddali przeraźliwy krzyk. Ian natychmiast się wyprostował i odstawił szklankę. Krzyczała kobieta, chociaŜ głos tłumiły pałacowe mury. Gabriel i Derek równieŜ spojrzeli w stronę złoconych drzwi. Zaprawieni w bojach Ŝołnierze natychmiast stanęli w pełnej gotowości. Powietrze wypełnił drugi krzyk, tym razem bliŜej. - Pomocy! Gabriel i Derek zerwali się na równe nogi i juŜ przedzierali się przez zatłoczoną salę. Ian wstał, z przeraŜeniem rozpoznając głos. 9 - Jej pragnienie
129
Georgiana... Biegł tylko kilka kroków za nimi, ze ściśniętym Ŝołądkiem. W co, do diabła, wpakowała się tym razem? Shahu trzymał ją w morderczym uścisku i niemal udało mu się poderŜnąć jej gardło - drasnął ją nawet w szyję ostrzem sztyletu — lecz opierając się i szarpiąc ze wszystkich sił, Georgie chwyciła jeden z jego wielkich złotych kolczyków. KsiąŜę ryknął z bólu i złapał się za rozerwane ucho. Wtedy jej udało się uwolnić. Błyskawicznie wyrwała się do otwartych drzwi dla gości, przez które Shahu wszedł do pokoju maharani. Z przeraŜeniem na twarzy i krwią sączącą się ze skaleczenia na szyi, Georgie wybiegła do pałacu, wołając o pomoc i ściskając w dłoni zdradziecki list królowej Sujany. W pędzie minęła osłupiałych straŜników haremu. TuŜ za nią biegł ksiąŜę z twarzą wykrzywioną we wściekłym grymasie. Następne, co pamiętała, to widok braci, biegnących ku niej centralnym korytarzem pałacu. Rozpłakała się ze szczęścia. Natychmiast zauwaŜyli krew spływającą struŜką po jej szyi i piersi. Nie potrafili zapanować nad sobą. Zasłonili ją sobą i z dobytymi szablami stanęli między siostrą a dziedzicem Dźanpuru. W mgnieniu oka zapędzili w kąt księcia, który histerycznym głosem przeklinał ich wszystkich w marathi. W następnej chwili gwardziści rzucili się na braci Knightów i rozpętało się piekło. Georgie znalazła się w samym oku cyklonu, pośrodku wściekłego wiru stalowych kling, w wąskiej przestrzeni korytarza. Płakała i błagała wszystkich, by przestali. Nikt jej nie słuchał. Och, co ona narobiła! Gabriel i Derek trzymali ją między sobą i odpierali ataki kolejnych gwardzistów, którzy nadbiegali coraz liczniej. Zginiemy tu, pomyślała. Przeciwnik miał zbyt duŜą przewagę. Teraz do walki włączyli się potęŜni eunuchowie. Jedna z rosnących w donicach palm runęła na podłogę, a Georgie poczuła silny ucisk w płucach. Brak powietrza spotęgował jej strach. Świat zaczął wirować wokół niej. Nagle krzyk Gabriela spadł na nią jak błyskawica: - Na ziemię! 130
Zareagowała bez wahania, rzucając się na posadzkę. Rozległ się przeraźliwy krzyk i zębaty jak piła pierścień chakra trafił w podłogę kilka stóp od niej, grzechocząc nieszkodliwie po wypolerowanym marmurze. Spojrzała w górę, by sprawdzić, kto nim rzucił. Zobaczyła, jak ksiąŜę Shahu, chwiejąc się na nogach, cofa się z rękojeścią sztyletu sterczącą z piersi. Gabriel stał, dysząc cięŜko, i z wyrazem mrocznej satysfakcji na twarzy obserwował przeraŜenie księcia. Wszyscy znieruchomieli, gdy gwardziści zdali sobie sprawę, Ŝe to ich ksiąŜę krzyczał. Shahu właśnie został śmiertelnie ranny. Nie tracąc czasu, Derek chwycił Georgianę za ramię i pociągnął ją w stronę Gabriela, gotów bronić obojga rodzeństwa. Jeden z gwardzistów księcia Shahu, wcześniej tak przyjazny wobec braci, chwycił długą włócznię i teraz szedł powoli w ich stronę, z grotem wycelowanym w pierś Gabriela. Inni ruszyli za nim. - Proszę, nie... - błagała Georgie. Stali naprzeciw zwartej falangi połyskujących groźnie włóczni. Były dłuŜsze niŜ szable Anglików. - Obawiam się, Ŝe za chwilę zrobią z nas szisz kebab - wycedził pół głosem Derek, gdy powoli cofali się w stronę ściany. Georgie przełknęła ślinę. - MoŜe powinniście odłoŜyć broń? - Liczyć na ich miłosierdzie? - warknął Gabriel. - Chyba oszalałaś. Za gwardzistami, oparty o przeciwległą ścianę, ksiąŜę Shahu wyrwał zakrwawiony sztylet z piersi i wrzasnął: - Zabić ich! Wrzasnęli z wściekłością i ruszyli na nich, gotowi roznieść ich na strzępy. W tym momencie Ian wpadł między nich i ryknął władczo: - Stać! Powtórzył rozkaz jeszcze kilka razy, przedzierając się między Marathami i rozbijając ich ścisłą formację. - Co tu się dzieje? Opanujcie się! OdłóŜcie broń, ludzie! Wszyscy! Uspokoić się! Stając między obiema stronami, Ian odwrócił się w stronę gwardzistów -jedyny nieuzbrojony, z rękoma uniesionymi w uspokajającym geście. 131
Marathowie natychmiast zaczęli krzyczeć, by zszedł im z drogi i nie mieszał się w walkę. Nie ruszył się z miejsca i Georgie juŜ wiedziała, Ŝe ocalił im Ŝycie. - Przestańcie wszyscy i przez chwilę zastanówmy się nad tym wszystkim. Niech ktoś pośle po doktora. KsiąŜę potrzebuje pomocy. Są i inni ranni. Dereku, Gabrielu, schowajcie szable. - Lordzie Griffith... - Natychmiast! - warknął ostro, gdy na scenę wkroczył sam król Johar z wściekłością malującą się na twarzy - Ojcze - zaskrzeczał Shahu. Johar spojrzał i zobaczył syna opartego o ścianę, z twarzą bladą jak papier. Krew sączyła się spod jego dłoni, którą przyciskał do piersi, osłaniając ranę. - Mój synu! - krzyknął król, podbiegając do niego. - OstroŜnie, wasza wysokość, to zdrajca! - krzyknęła Georgie, robiąc krok naprzód. Kątem oka zauwaŜyła, Ŝe Ian przygląda się skaleczeniu na jej szyi. Błyskawicznie obejrzał ją od rozczochranych włosów po stopy, upewniając się, Ŝe nic jej nie jest, gdy mijała go, kierując się w stronę maharadŜy i trzymając w wyciągniętej ręce list, który teraz był ich jedyną nadzieją na ocalenie. Zwłaszcza dla Gabriela. Ręka jej drŜała, kiedy z niskim ukłonem podawała mu papier. - Bracia walczyli tylko w mojej obronie, panie. Jego wysokość pró bował poderŜnąć mi gardło, aby powstrzymać mnie przed oddaniem tego w twoje ręce. Po zatłoczonym korytarzu rozeszła się fala pełnych oburzenia pomruków. - Ona kłamie - zaprotestował słabo Shahu. Z kącika ust spływała mu struŜka krwi. Właśnie w tym momencie przybiegła królowa Sujana. Zobaczyła syna i wydała mroŜący krew w Ŝyłach krzyk. - Shahu! Szokując wszystkich, nie przejmując się zebranym tłumem, zerwała z twarzy zasłonę i przypadła do jego boku, próbując tkaniną zatamować sączącą się krew. 132
Gwardziści jęknęli i wszyscy starali się odwrócić wzrok, lecz jej mąŜ zachowywał lodowaty spokój. - Sprowadźcie lekarza! Co się z wami dzieje? Dlaczego tak stoicie?! Szybciej! - krzyknęła królowa w marathi. Po królewskich lekarzy posłano juŜ wcześniej i teraz właśnie nadbiegli. PołoŜyli Shahu na nosze i pospiesznie wynieśli, próbując ratować mu Ŝycie. Sujana pobiegła za nimi, pragnąc być blisko syna. Johar dał znak ludziom, którzy patrzyli na niego pytająco, oczekując na rozkazy. Najwyraźniej królowa jeszcze nie wiedziała, Ŝe jej zdrada wyszła na jaw, lecz Shahu mógł zachować świadomość i jej o tym powiedzieć. Georgie wolała się nie zastanawiać, do czego mogłoby wtedy dojść. - Wasza wysokość - odezwał się cicho Ian. Wszyscy czekali na reakcję króla - Georgie ze ściśniętym gardłem, gdyŜ doskonale wiedziała, Ŝe tradycyjną karą dla człowieka, który zaatakował kogoś z indyjskiej rodziny królewskiej, jest ścięcie. Mocno chwyciła ręce obu braci. Król Johar powoli odwrócił się i wskazał upierścienionym palcem Dereka i Gabriela. - Wrzucić ich do lochu - warknął. Georgie krzyknęła z przeraŜeniem, lecz Gabriel posłał jej uspokajające spojrzenie. - Wy dwoje - maharadŜa dał znak Ianowi i Georgie - chodźcie ze mną. Z jednego z pokoi w haremie, daleko od sali, w której medycy zajmowali się Shahu, królowa z zimną furią obserwowała dramat, jaki rozgrywał się w prywatnym pokoju przyjęć jej męŜa. Johar najwyraźniej zapomniał, Ŝe pokój ten ma otwór do podglądania ukryty wysoko w złoconym fryzie. Kiedy oddech jej chłopca przechodził w śmiertelne rzęŜenie, starała się wydobyć wszelkie moŜliwe informacje z tej rozmowy. Znienawidzoną Meenę sprowadzono, Ŝeby pomogła się uspokoić swojej przeklętej, wścibskiej brytyjskiej przyjaciółce. Wysoki, podstępny dyplomata starał się ze wszystkich sił uratować Ŝycie dwóch skazańców. Mordercy. 133
Nawet nie wyobraŜała sobie, jak wielka moŜe być zdrada jej męŜa, zanim nie usłyszała, jak ulega Ŝądaniom dyplomaty, zgadzając się wypuścić braci Knightów i do czasu egzekucji oddać ich pod opiekę starego pułkownika, zamiast zostawić ich w lochu, gdzie ich miejsce. Jak mógł dać zabójcom syna szansę ucieczki? Sujana przysięgła sobie, Ŝe raczej sama skaŜe się na potępienie, niŜ pozwoli Ŝyć Knightom. Johar rozkazał ich bezwstydnej siostrze wynosić się z Dźanpuru, a wtedy Sujana musiała oglądać rozdzierającą scenę poŜegnania między tą ohydną dziewuchą i dyplomatą, gdy objęli się przy drzwiach. Jej mąŜ trzymał ją tak dziesięć czy dwadzieścia Ŝon temu. Poczuła gorycz na widok czułego pocałunku, jaki wysoki Anglik złoŜył na czole dziewczyny. Na miecz Kali, chcę ich śmierci. Nie moŜna pozwolić, Ŝeby odjechali Ŝywi po tym wszystkim. Królowa wiedziała juŜ, Ŝe została przyłapana, gdyŜ Shahu odzyskał świadomość na wystarczająco długo, by powiedzieć jej, Ŝe ta dziewczyna zakradła się do jej pokoju i znalazła jeden z listów do Baji Rao. Poprzysięgła zemstę. Wszyscy podstępni Anglicy poznają, co znaczy gniew królowej. Kiedy dziewczyna wyszła, Sujana usłyszała, jak Johar rozkazuje jednemu ze słuŜących przygotować górny pokój w starej wieŜy. Ach tak. Więc taki ma być jej los, pomyślała cynicznie. Oczywiście Johar nie odwaŜy się jej zabić, gdyŜ wówczas Baji Rao zemściłby się, wypuszczając hordy Pindari na Dźanpur. - Teraz wiesz, kto jest naprawdę twoim przyjacielem - mówił lord Griffith do jej męŜa, nie przepuszczając Ŝadnej okazji, by nakłaniać go do podpisania tego przeklętego traktatu. - Wasza wysokość! - jeden z lekarzy przybiegł zdyszany i szepnął nagląco: - Musisz pani przyjść! JuŜ pora! - Nie. - Westchnęła. Zamknęła okienko i udała się do łóŜka syna. Gdy Shahu wydał ostatnie tchnienie, załkała, opłakując śmierć wszystkich swych nadziei. - Zostawcie mnie - rozkazała lekarzom ostrym tonem. W ukłonach wycofali się tyłem do drzwi. Obiema rękami ściskała zakrwawione jedwabne szaty syna i płakała, aŜ w końcu jedna z dam dworu ośmieliła się odezwać. 134
- Czy nic nie mogą zrobić, pani? Zastanawiając się nad tym pytaniem przez dłuŜszą chwilę, Sujana przypomniała sobie o losie, jaki ją czekał. Powoli zebrała siły, by zapomnieć o rozpaczy. Czas na łzy przyjdzie później. Teraz lada chwila mogą przyjść ludzie jej męŜa, by odprowadzić ją do wieŜy. Jeśli chce zemsty, musi działać szybko. Zmusiła się do wypuszczenia z rąk szaty Shahu. Biorąc głęboki oddech, wstała i odwróciła się do słuŜącej. - Jeśli chcesz mi oddać wielką przysługę, idź do sypialni przydzielonej lordowi Griffith i zostaw mu prezent. Wiesz, co robić - dodała złowieszczo. - Tak, pani. - Przeszukaj jego pokój, kiedy tam będziesz. Przynieś mi wszystko, co mogłoby mi pomóc zniszczyć tego człowieka. Idź. Kobieta pokłoniła się jej i bezszelestnie odeszła wykonać zadanie. Następnie Sujana wezwała trzech kapitanów gwardii pałacowej, którzy niewątpliwie równie chętnie jak ona wezmą odwet na braciach Knightach. Nie tylko nie udało im się ochronić księcia, ale w dodatku czterech ich ludzi zginęło w walce. - Johar celowo daje angielskim oficerom szansę ucieczki - oznajmiła wciąŜ jeszcze zdyszanym gwardzistom. - Gdy znajdą się pod straŜą starego pułkownika, znajdą jakiś sposób. Nie wiem, jaką drogę obiorą z Dźanpuru, ale znajdźcie ich... I zabijcie. Zróbcie to, a obiecuję, Ŝe mój brat Baji Rao hojnie was wynagrodzi za dobrą słuŜbę. - Tak, pani - powiedzieli cicho. Pokłonili się jej nisko i odeszli zebrać tylu ludzi, ilu im się uda, do tego trudnego zadania. Na koniec wezwała swojego najdroŜszego i najbardziej zaufanego sługę, Firoza. Nawet Sujana nieco się go bała. Niemal wierzyła, Ŝe umie przechodzić przez ściany. Niczym jakieś makabryczne widmo, pojawił się natychmiast, jakby spodziewał się wezwania. Firoz stał nieruchomo, milczący jak zawsze po drugiej stronie drewnianego przepierzenia. Padające zza niego światło podkreślało Ŝylaste ramiona i splątane kosmyki brody, gdy stał z pochyloną głową. - Moja pani, czym mogę ci słuŜyć? 135
Poczuła podniecenie. Zupełnie jakby miała własnego, straszliwego dŜinna. Pozostawało tylko pytanie. Jak naleŜy go wykorzystać? Spacerowała nerwowo po swojej stronie ekranu, a jej szata furkotała za kaŜdym razem, gdy zawracała w ciasnej przestrzeni. - Jeśli zamkną mnie w wieŜy, czy uda ci się mnie wydostać? - Tak, pani. - Chcę, Ŝeby Knightowie zginęli. Kobieta takŜe. Gwardziści mogą zawieść. JuŜ raz to zrobili. - Rozumiem. JuŜ miał się odwrócić, by dołączyć do Ŝołnierzy i jak zwykle zniknąć w ciemności, lecz go powstrzymała. - Zaczekaj! - rozkazała, gdyŜ właśnie w tym momencie słuŜąca wróciła z sekretnej misji. - Co znalazłaś? - To, pani. - Podała Sujanie mały, okrągły przedmiot. - Przynosisz mi zegarek? - warknęła, spoglądając ze zniecierpliwieniem na srebrny krąŜek. - Nie, wasza wysokość. Proszę zajrzeć do środka. Dostrzegając przebiegły błysk w oczach kobiety, Sujana otworzyła medalion i zobaczyła portret dziecka. Piękny, mały chłopiec o powaŜnych, brązowych oczach. Łzy natychmiast napłynęły jej do oczu, gdy przypomniała sobie Shahu w tym samym wieku. Tak wielkie nadzieje - i wszystko przepadło. DrŜała, nie mogąc przestać patrzeć przez łzy na tę okrągłą twarz aniołka. - To syn lorda Griffith, wasza wysokość - wyjaśniła słuŜąca. - Proszę spojrzeć na napis... - Tak... Matthew Prescott, XVI earl Aylesworth. - No, no... Powoli, lecz śmiało - wiedząc, Ŝe juŜ nie ma powodu udawać, Ŝe przestrzega reguł - Sujana przeszła na drugą stronę wielkiego drewnianego ekranu, który przedzielał pokój przyjęć i połoŜyła portrecik na dłoni Firoza. Spojrzał na nią z zachwytem, gdy zacisnęła jego mordercze palce na medalionie. SłuŜył jej, odkąd miała osiemnaście lat, ale teraz po raz pierwszy go dotknęła. 136
- Zapomnij o tamtych. Sprowadź mi to dziecko - szepnęła z naciskiem. - śywe. Chcę, Ŝeby chłopiec był moim niewolnikiem. - Królowo? - Firoz przyglądał się jej niepewnie, lecz Sujana pokręciła głową. - Chcę, Ŝebyś udał się do Anglii, Firozie. Wykradnij chłopca z domu i przywieź mi tutaj. Ty jeden moŜesz tego dokonać. Mówisz dobrze w języku Anglików. Bywałeś juŜ wcześniej w dalekich krajach. Wiesz, jak poruszać się wśród ludzi róŜnych narodów. Czy będziesz mi słuŜył, tak jak słuŜyłeś mojemu ojcu? - Zawsze - szepnął. - To dobrze. - Jej oczy zwęziły się, wyraŜając pełną okrucieństwa satysfakcję. - Jeśli nie mogę mieć przy sobie mojego syna, to lord Griffith zostanie pokarany takim samym nieszczęściem. Georgie i jej bracia byli juŜ w drodze, zanim zaczął się szarawy półmrok świtu. Jechali konno przez niegościnną krainę tygrysów w asyście oddziału sipajów, a takŜe majora MacDonalda i kilku bardzo dzielnych Szkotów. Nie wracali do Kalkuty po rzeczy. Pułkownik Montrose wysłał braci Knightów do deszczowej Anglii ze specjalnym raportem dla parlamentu dotyczącym naglącej potrzeby przyznania dodatkowych funduszy dla armii w Indiach w związku z niebezpieczeństwem wybuchu wojny. Anglia! Georgie była wstrząśnięta. Kiedy kilka dni temu wyruszała do Dźanpuru, nie zamierzała nigdy opuszczać ukochanych Indii. Teraz nie miała wyboru. Oddając Gabriela i Dereka pod straŜ pułkownika Montrose'a, król Johar uratował im Ŝycie, świadomie umoŜliwiając ucieczkę. W praktyce, według hinduskiego prawa, jej bracia byli teraz zbiegłymi przestępcami i wkrótce wojska maharadŜy miały wyruszyć za nimi w pościg. Jeśli zostaliby schwytani, król Johar nie mógłby im juŜ pomóc. Byłby zmuszony wydać rozkaz egzekucji. W końcu Ŝaden król godny swego tronu nie moŜe bezkarnie łamać własnych praw tylko dlatego, Ŝe tak mu wygodnie. Fakty były nieubłagane. Gabriel zabił następcę tronu, a Derek mu w tym pomógł. Według prawa Marathów obaj powinni ponieść straszną i bolesną śmierć. Niektórzy przestępcy ginęli zmiaŜdŜeni nogą słonia. Innymi 137
karmiono królewskie tygrysy. Najprawdopodobniej jednak zostaliby ścięci na oczach tłumu spragnionego krwi. Georgie byłaby gotowa oddać Ŝycie, by ocalić braci przed takim losem, zwłaszcza Ŝe zabili Shahu tylko po to, Ŝeby ją ratować. Wiedziała, Ŝe nie moŜe zostać w Indiach, poniewaŜ ona równieŜ zyskała wielu wrogów. Nie mogła dopuścić, by ją schwytano i uŜyto jako zakładniczki. śadne z nich nie chciało się rozdzielić z rodzeństwem. Wyglądało na to, Ŝe wkrótce wszyscy troje wsiądą na statek i wyruszą do kraju, w którym urodzili się ich rodzice. Przy poŜegnaniu Ian polecił Georgie, by wytłumaczyła braciom, Ŝe pod Ŝadnym pozorem nie powinni zostawać i walczyć. Gabriel i Derek cieszyli się ogromną popularnością wśród Ŝołnierzy. Gdyby zginęli w imię honoru, doprowadziłoby to do zamieszek wśród Ŝołnierzy lorda Hastingsa, stacjonujących w pobliskim Kanpurze. Nowy powód do konfliktu między Brytyjczykami i Marathami był ostatnim, czego potrzebowali w i tak napiętej sytuacji. Ustalono więc, Ŝe Knightowie wypłyną do Anglii ze znacznie bliŜszego portu w Bombaju. Stamtąd jeden z kupieckich statków ich kuzyna Jacka miał wywieźć rodzeństwo z Indii. Niestety, musieli przemierzyć długą drogę, prowadzącą w większości przez terytorium Baji Rao. A gdyby ta niewielka grupka natknęła się przypadkiem na bandę Pindari, ich los byłby przesądzony. Taka sytuacja nikomu się nie podobała. Georgie rozpaczała, musząc zostawić Iana, który będzie się starał uporządkować sytuację. To on nalegał, by wyjechali jak najszybciej. Powiedział, Ŝe wszystko naprawi. Jej zdaniem juŜ to zrobił. Ocalił im przecieŜ Ŝycie. Ale musiał jeszcze przekonać króla Johara do podpisania traktatu, a potem bezpiecznie wydostać się z Dźanpuru. Wczesnym przedpołudniem wszyscy byli juŜ zmęczeni i poirytowani upałem oraz brzęczącymi nieustannie owadami. Muchy i moskity gryzły zarówno spoconych ludzi, jak i konie. Wznoszące się coraz wyŜej słońce zamieniło gęsty tekowy las, przez który prowadziła kręta droga, w duszną cieplarnię. A gdy z gorąca zdejmowali kolejne warstwy ubrania, odsłaniali większe obszary skóry przed owadami. Do słomkowego kapelusza o szerokim rondzie, osłaniającego twarz przed słońcem, i peliski narzuconej na ramiona, gdyŜ bliŜej morza robiło się coraz chłodniej, Georgie włoŜyła pod angielską spacerową sukien138
kę indyjskie spodnie, dzięki czemu mogła dosiąść konia po męsku. Teren był nierówny i nie mogła ryzykować jazdy w damskim siodle. Uzupełniając strój wysokimi butami i rękawiczkami z koziej skórki, przypuszczała, Ŝe będzie wyglądać raczej śmiesznie, lecz po wydarzeniach ostatniej doby wiedziała, Ŝe lepiej przygotować się na wszystko. Jeszcze nie byli bezpieczni. W drodze, próbując uspokoić zdenerwowanego konia, przypominała sobie najwaŜniejsze zdarzenia. Wykryła spisek przeciwko jednemu z najpotęŜniejszych maharadŜów Indii. Niemal została rozniesiona na włóczniach Marathów. Być moŜe znalazła męŜczyznę swoich marzeń. Prawdopodobnie zrujnowała świetną karierę wojskową braciom i niemal doprowadziła do klęski misji dyplomatycznej. WciąŜ nie mogła uwierzyć, o co prosił braci pułkownik Montrose. Czekając na odjazd, podsłuchała ich rozmowę. - Ale... Pułkowniku, co z naszymi ludźmi? - Zostaną przydzieleni do kogoś innego. Powinniście się cieszyć, Ŝe nie Ŝądam od was rezygnacji! - Sir, ksiąŜę, czy nie, ta obrzydliwa pluskwa próbowała zamordować naszą siostrę! - Waszej siostry w ogóle nie powinno tam być! A teraz słuchajcie obydwaj! Macie tych swoich wpływowych kuzynów w Izbie Lordów, prawda? Więc skorzystajcie z tego. Nie spierajcie się ze mną, chłopcy. Walczyłem, zanim jeszcze przyszliście na świat! Zabierajcie tyłki do Londynu i postarajcie się, Ŝeby te wszystkie gaduły i sknery w parlamencie zrozumiały, Ŝe wojna jest kosztowna! Jeśli mamy dać im zwycięstwo, którego od nas oczekują, to musimy mieć fundusze. Obiecali je nam. Nasi ludzie potrzebują koni, lepszej broni, amunicji! Do diabła, my wszyscy tutaj jesteśmy bankrutami... Zobaczcie, jakie bogactwa mają maharadŜowie. Mogą sobie pozwolić na to, by prowadzić wojnę bez końca. Zatrudnili nawet francuskich generałów, Ŝeby szkolili ich Ŝołnierzy. To wcale nie ułatwia nam zadania. - Sir, jesteśmy przecieŜ Ŝołnierzami! Nie nadajemy się na polityków - narzekał Derek. MoŜna było odnieść wraŜenie, jakby wolał wrócić do lochu. - Nie kłóć się ze mną, nieodpowiedzialny łobuzie! - ryknął na niego stary wiarus. - Nikt nie kazał wam wyciągać broni pod dachem maharadŜy! Sami do tego doprowadziliście. Wy dwaj! A teraz idźcie do tych 139
waszych wysoko postawionych kuzynów i zaŜądajcie, Ŝeby parlament dał fundusze, które obiecał armii! I nie obchodzi mnie, co mówi ten gładki dyplomata. Wroga zabija się kulami, a nie pustymi słowami! - Tak jest, sir! Georgie czuła się strasznie. Chciałaby cofnąć czas... Gdyby nigdy nie przyjechała do Dźanpuru i nie była tak ślepo pewna siebie. Bracia byli wściekli. Jej bohaterowie - zbiegli przestępcy. A Ian musi ją teraz uwaŜać za coś w rodzaju chodzącej katastrofy. Gabriel milczał całą drogę, lecz Derek nigdy nie starał się ukrywać uczuć. - A więc jedziemy Ŝebrać do Londynu - wycedził. - Dziękujemy, Georgiano. Zrobiłaś z nas cholernych Ŝebraków. Ile to moŜe potrwać? - Nie wiem - odparł Gabriel, ponuro wbijając wzrok w drogę. -Tyle, ile potrwa. - Chyba masz rację. Uda nam się, prawda? Stawialiśmy czoła znacznie gorszym wrogom niŜ banda knujących, spasionych biurokratów. - Właśnie. - Doskonale, więc wydusimy złoto z kufrów parlamentu. A potem wrócimy, znowu staniemy na czele naszych oddziałów i wszystko będzie jak dawniej. Mam nadzieję, Ŝe zdąŜymy, zanim wybuchnie wojna. - Mówisz, jakby chodziło o wyjście na bal - mruknęła. - To znacznie waŜniejsze niŜ bal, Georgie - odparł. Upał i napięta sytuacja sprawiły, Ŝe wszyscy troje mieli skłonność do dziecinnych utarczek. - Ale ty tego nie rozumiesz, prawda, z tą twoją śliczną dŜinijską filozofią. To musi być miłe, głosić powstrzymywanie się od przemocy, kiedy inni załatwią za ciebie całą brudną robotę. - Zostaw ją w spokoju, Derek. - Ona nie jest dzieckiem! Nie mam pojęcia, dlaczego zawsze tak ją traktujesz. Musi się w końcu przekonać, Ŝe jej poglądy czynią z niej hipokrytkę! - Przepraszam! - krzyknęła. - A poza tym co powiemy ojcu? - zapytał. - śe zostaliśmy wyrzuceni z Indii? Nie będzie szczęśliwy z tego powodu. - Nie sądzę, Ŝeby był bardziej zadowolony, gdybyśmy pozwolili zabić siostrę, prawda? Na miłość boską, przestań wreszcie gadać - mruknął Gabriel. - Ani na chwilę nie potrafisz się uciszyć! 140
- Dobrze! - Derek zacisnął usta, popędził konia i pogalopował na przód. Georgie spojrzała na najstarszego brata. Gabriel wciąŜ wpatrywał się przed siebie. Spuściła wzrok i powstrzymała konia, pozwalając, by i Gabriel ją wyprzedził. Mógł nie wyraŜać niesmaku tak dobitnie jak Derek, lecz zapewne myślał to samo, tyle Ŝe zachowywał to dla siebie. Odgoniła z końskiej szyi wielką, tłustą muchę. Rozmyślała o tym, Ŝe Meena obiecała dopilnować, by jej słuŜący i wynajęty słoń bezpiecznie wrócili do Kalkuty. Georgie wolałaby nie pamiętać rozstania z nianią. Czuła, Ŝe łzy napływają jej do oczu. Purnima była za stara, a czekająca ich droga zbyt niepewna i pełna niebezpieczeństw, by ryzykować zabieranie jej ze sobą wyłącznie dla towarzystwa. Georgiana nie miała nawet okazji poŜegnać się z Lakszmi. Mimo to osobą, która najbardziej zajmowała jej myśli, był oczywiście Ian. WciąŜ wspominała, jak rzucił się w sam środek walki, by uspokoić sytuację. Ocalił im wszystkim Ŝycie i Georgie wątpiła, czy kiedykolwiek uda im się za to odpłacić. W odróŜnieniu od Dereka Ian nie powiedział ani słowa. Nie potępił jej. śadnego: „Mówiłem, Ŝe tak będzie". Wręcz przeciwnie, był miły, uprzejmy i cierpliwy, a w jego oczach malowała się troska. Kiedy się Ŝegnali, wtuliła twarz w jego pierś, przeraŜona myślą, Ŝe zostaje niemal bezbronny, nie mogąc liczyć na pomoc, gdyby po ich odjeździe sytuacja się pogorszyła. - Nie martw się - rzekł, unosząc jej podbródek ciepłymi końcami palców, aŜ ich spojrzenia się spotkały. Popatrzył jej prosto w oczy. - Zo baczymy się w Anglii, prawda? Georgie patrzyła na niego, pragnąc go pocałować na poŜegnanie, ale poniewaŜ w pokoju był król Johar i Meena, byłoby to niestosowne. Dlatego tylko skinęła głową. - Idź juŜ. Głowa do góry, dziewczyno - polecił jej łagodnie. - I, jeśli nie masz nic przeciwko temu, zarezerwuj dla mnie taniec w Londynie. Wysłał ją w drogę z mądrym uśmiechem i porozumiewawczym mrugnięciem. Ale jej łzy napłynęły do oczu na myśl, Ŝe zostawia go bez sojuszników. - Poradzę sobie - szepnął. - Idź juŜ. 141
Skinął głową w stronę drzwi i dodał jej otuchy spojrzeniem, które Georgie - tego była pewna - zapamięta do końca Ŝycia. - MąŜ. Oto czego ci trzeba - oznajmił Derek, dołączając do niej, naj wyraźniej po to, by dokończyć tyradę. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. - Myślę tylko o tym, co będzie najlepsze dla ciebie, Georgiano. Gdybyś była zamęŜna, tak jak powinnaś juŜ być w twoim wieku, nigdy nie doszłoby do czegoś podobnego. Mając obowiązki Ŝony i matki, nie mogłabyś robić wszystkiego, co ci się spodoba... - Jeszcze jedno słowo, a wezmę ten pejcz i wsadzę ci go w gardło... - Dosyć, wy dwoje! Dereku, zostaw ją wreszcie w spokoju. Nie pora teraz na to! - Och! Sądzę, Ŝe pora jest wyśmienita, jeśli weźmiemy pod uwagę, Ŝe nasza szefowa niemal rozpętała wojnę. - Odetchnijmy - polecił Gabriel, uniesioną dłonią dając sygnał do postoju. - Odpoczniemy tu przez chwilę i napoimy konie. - Powinniśmy zejść z drogi. Gabriel skinął głową i zsiadł z konia, po czym wszyscy wprowadzili zwierzęta w głąb lasu, gdzie równolegle do drogi płynęła jedna z wielu krystalicznie czystych rzek Dźanpuru. Gdy konie łapczywie piły wodę, Georgie spojrzała na najstarszego brata. Jego opinia zawsze wiele dla niej znaczyła. - A co ty myślisz, Gabrielu? Czy Derek ma rację? Sądzisz, Ŝe powin nam sobie poszukać męŜa? Gładził konia po karku i odpowiedział powoli, starannie dobierając słowa: - Nie jakiegokolwiek męŜa, Georgiano. Chciałbym, Ŝeby to był ktoś, kto uczyni cię szczęśliwą. Ktoś, kogo będziesz cenić i ufać mu - przerwał i posłał jej przenikliwe spojrzenie. - Jak ci się podoba lord Griffith? Georgie popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i na jej policzkach pojawił się zdradziecki rumieniec. Próbowała odwrócić wzrok, lecz Gabriel nie pozwolił jej się uchylić. Uśmiechnął się ze zrozumieniem, widząc jej zakłopotanie. - Dobrze, wystarczy. - Gabrielu, on jest markizem - pokręciła głową. - Nie jestem mu równa pozycją. Poza tym po wszystkim, co się wydarzyło, najpewniej 142
ucieknie jak najszybciej w przeciwnym kierunku, kiedy mnie zobaczy następnym razem. - Nie byłbym tego taki pewien. - Dlaczego tak mówisz? - CóŜ, po pierwsze, rzeczywiście jest wysoko urodzony, a choć ty jesteś tylko bratanicą księcia, to nasze rodziny łączy stara przyjaźń. Po drugie, pozwolę sobie powiedzieć, Ŝe wy dwoje sprawiacie wraŜenie raczej zaprzyjaźnionych. - Hm... Nie sądzę, Ŝeby miał ochotę brać sobie ją na głowę - orzekł Derek, wtrącając się w ich rozmowę i zdejmując siodło z konia. - Nikt nie chce Ŝony, która sama szuka kłopotów. - Derek! - wykrzyknął Gabriel. A Georgie łzy napłynęły do oczu. Wiedziała, Ŝe to prawda. Najstarszy brat odwrócił się i zobaczył, Ŝe łka. - Och, siostrzyczko, nie płacz... - Nie to miałem na myśli - niemal krzyknął Derek, gdyŜ Ŝaden z braci nie mógł patrzeć na jej łzy. - Nie - powiedziała, przygryzając dolną wargę. - Masz rację. Teraz Ian nie będzie mnie chciał, a ja nie mam o to do niego Ŝalu. Zresztą, niewaŜne! Georgie pospiesznie odeszła na bok, by ukryć się przed męŜczyznami. Ale słyszała, jak bracia kłócą się przy koniach przyciszonymi głosami. - Ty idioto! Co się z tobą dzieje? - Nie wiedziałem, Ŝe się rozpłacze... Georgie przestała ich słuchać. Trudno jej było wierzyć w łagodne zapewnienia Iana teraz, kiedy miała bolesną pewność, Ŝe wyszła przed nim na zupełną idiotkę. Właściwie nie miała wątpliwości, Ŝe mówił tak tylko dlatego, Ŝe jest dŜentelmenem. Nie wypadało, by wprost przyznał, Ŝe jest głupia. Zwłaszcza Ŝe Ŝałowała tego, co zrobiła. To prawda. Georgiana była wstrząśnięta, straciła zwykłą pewność siebie. MoŜe nie powinna postępować tak śmiało. Jeszcze trochę, a skończy jak ciotka Georgiana - zrujnowana, sprawiając bliskim wyłącznie ból. Spójrzcie, do czego przez nią doszło. Mogli ich wszystkich zabić. JakŜe była głupia, mieszając się w sprawy męŜczyzn! MoŜe i ona powinna przestrzegać pardy? Wtedy nie byłaby powodem Ŝadnych nieszczęść. Albo przynajmniej znajdzie sobie męŜa, który będzie jej mówił, co ma robić? 143
Oparta o wielkie drzewo tekowe, nieelegancko otarła nos brzegiem rękawa, poniewaŜ nie miała chusteczki. Pomyślała o Lakszmi i jej ostrzyŜonej głowie. Obowiązek. Być moŜe Derek miał rację. Nigdy wcześniej nie uwaŜała małŜeństwa za swój obowiązek. Wiedziała, Ŝe taką drogą idą inne dziewczęta, ale ojciec nigdy nie dał jej do zrozumienia, Ŝe to samo dotyczy równieŜ jej, więc nie myślała o tym w ten sposób. - Oj, panienko, proszę nie płakać. Georgie podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą potęŜnego, rudego majora MacDonalda podającego jej chusteczkę. Przyjęła ją, pociągając nosem. - Dziękuję. - Proszę ją zatrzymać. A jeśli panienka chce, Ŝebym się z nią oŜenił, to wystarczy tylko słowo. W podziękowaniu zdobyła się na smutny uśmiech. Nagle usłyszała paskudny, świszczący odgłos, po czym nastąpiło głośne, głuche stuknięcie. - Do diabła! - zaklął major. Zerknął na pień drzewa, tuŜ nad miejscem, o które opierała się Georgie, i popchnął ją na ziemię. - Padnij! - Co się dzieje...?- zaczęła i wtedy usłyszała ponownie ten sam dziwny odgłos. Spojrzała w górę i zobaczyła dwie strzały wbite w pień, kilka cali nad miejscem, gdzie miała głowę. - Do broni, chłopcy! - ryknął major MacDonald, zasłaniając Geor gie swoim potęŜnym ciałem. - Mamy towarzystwo! W końcu łanowi udało się doprowadzić do podpisania traktatu. Mieli szczęście. Johar podejrzewał maharani juŜ od pewnego czasu, co wyznał Ianowi. Mimo to nie mógł w to wszystko uwierzyć. Teraz, dzięki interwencji Georgiany, prawda wyszła na jaw. Nie będzie przesadą powiedzieć, Ŝe dziewczyna ocaliła królowi Ŝycie. Dlatego w zamian on oszczędził jej braci. Ian wracał do pokoju, Ŝeby spakować kufry. Nie mógł się doczekać wyjazdu. Rozmyślał nad skutecznością bezpośrednich metod Georgianysubtelność jest moŜe elegancka, ale jej sposób dał szybsze rezultaty. 144
Choć działała, łamiąc jego wyraźny zakaz, musiał przyznać ze smutkiem, Ŝe gdyby Georgiana nie wmieszała się w tę sprawę, podpis króla Johara pod traktatem miałby wątpliwą wartość, gdyŜ maharadŜa wkrótce byłby martwy. Królowa Sujana po prostu poczekałaby, aŜ brytyjska delegacja odjedzie, i wtedy kazałaby zabić męŜa. Maharani niewątpliwie natychmiast zerwałaby porozumienie o neutralności i połączyła siły z bratem, Baji Rao. Teraz wszystko potoczyło się tak, jak powinno. I Ian czuł pewną satysfakcję z tego powodu. Otworzył drzwi do sypialni i zmartwiał... Para brązowych nóg wystawała na środek pokoju z wąskiego przejścia za łóŜkiem. Ian pospiesznie zamknął za sobą drzwi i zaklął, widząc wiernego słuŜącego Raviego, który leŜał nieprzytomny na dywanie, z rozrzuconymi na boki rękoma. Nie. Nie nieprzytomny, uświadomił sobie Ian, gdy na próŜno usiłował wyczuć u niego puls. Martwy. BoŜe! Wstrząśnięty, nie potrafił oderwać wzroku od niewidzących, szeroko otwartych oczu tłumacza. StruŜka piany spływała z ust Raviego na dywan przy policzku. Ian nie mógł uwierzyć własnym oczom. Patrzył na rozrzucone ramiona Raviego i wtedy zauwaŜył leŜące na podłodze mango, z którego odgryziono kilka kęsów. Wyglądało na to, Ŝe wypadło mu z ręki, kiedy upadł. Czujnie rozejrzał się po pokoju. W jego oczach pojawiła się wściekłość, kiedy dostrzegł kuszącą misę z owocami, której - tego był pewien wcześniej tu nie było. Trucizna. Och, Ravi, przepraszam. Kucnął i otarł usta słuŜącemu, zastanawiając się, czy powiedzieć o tym ataku Joharowi. Trucizna była ulubioną bronią kobiet, on zaś nie miał cienia wątpliwości, Ŝe stoi za tym królowa Sujana, która chciała się zemścić za śmierć Shahu. Z Ŝalem malującym się na twarzy pochylił się i zamknął niewidzące oczy zmarłego. Trucizna była przeznaczona dla niego. Muszę się stąd wydostać, pomyślał, i nagle ogarnęła go obawa o Georgianę i jej braci. 10- Jej pragnienie
145
Byli w niebezpieczeństwie. Musiał ich ostrzec. Jeśli maharani podała mu truciznę, to Bóg jeden wie, kogo mogła wysłać w pogoń za Knightami. PoniewaŜ dla Raviego nic juŜ nie dało się zrobić, postanowił jak najszybciej opuścić pałac. Ale choć bardzo mu się spieszyło, by dołączyć do przyjaciół, musiał jeszcze wyprawić kurierów, którzy dostarczą podpisany traktat lordowi Hastingsowi. Wrzucając rzeczy do podróŜnego kufra bez właściwej sobie pedanterii, nagle zdał sobie sprawę, Ŝe brakuje portretu Matthew. Gdzie, do diabła, mógł się podziać? Rozglądał się po pokoju, przerzucił pościel. Odsunął szafę od ściany, przypuszczając, Ŝe medalion mógł za nią wpaść. Zajrzał nawet pod ciało nieszczęsnego Raviego, ale zguby nigdzie nie było. Do diabła, czyŜby zostawił go w Kalkucie? Nie było czasu na dłuŜsze poszukiwania. Niedługo i tak zobaczy chłopca na własne oczy. A jednak, kiedy wyciągał kufer z ubraniami na korytarz i wzywał kulisów, by zanieśli bagaŜ na dół, gdzie czekała wojskowa eskorta, strata portretu nie dawała mu spokoju. Jak zły omen. Im szybciej stąd wyjedzie, tym lepiej. Po kilku dniach podróŜy coraz wyraźniejszy zapach soli w wilgotnej morskiej bryzie uświadomił łanowi, Ŝe zbliŜa się do Bombaju. Minął rozciągające się wokół bagna i wraz z kilkoma Ŝołnierzami wjechał do miasta. Skierował się wprost na nabrzeŜe Jacka Knighta. - Dobry BoŜe - mruknął, zatrzymując zmęczonego konia i patrząc na nabrzeŜe. To był prawdziwy krajobraz po bitwie. Drewniany płot był nadpalony w wielu miejscach, w powietrzu wciąŜ wisiał zapach dymu i prochu. Tu i ówdzie widać było kałuŜe krwi. Wyglądało na to, Ŝe jego nieszczęsny słuŜący nie był jedyną ofiarą. Ian czym prędzej zapytał jednego ze sponiewieranych Szkotów, dokąd udali się Knightowie. śołnierz wskazał ładny, ceglany dom, stojący nieco dalej, przy ulicy. Zawrócił konia i ruszył w tamtą stronę, przypuszczając, Ŝe musi to być bombajska rezydencja Knightów. Dom w Kalkucie był fantazyjny i okazały, ten zaś słuŜył najwyraźniej celom praktycznym. Na ulicy przed domem rozrzucono słomę, aby stłumić odgłosy przejeŜdŜających powozów. To niedobry znak. Zwykle postępowano w ten 146
sposób tylko wtedy, gdy w domu leŜał ktoś chory. Ian zsiadł z konia i przywiązał go do płotu. Był szczerze zaniepokojony. Minął bramę, frontową ścieŜką dotarł do drzwi i zastukał. - Halo? Jest tam kto? Wyszła hinduska słuŜąca, szurając bosymi stopami. Na jej twarzy malował się lęk. - Sahib? - Nie bój się, jestem lord Griffith. - Wszedł do środka. - Szukam majorów i panny Knight. - Och, sahib, dzięki niebiosom, Ŝe pan przyjechał! Panowie są na górze, sir. Proszę tam iść! Oczekują pana! - wskazała schody z polerowanego tekowego drewna. Widać było, jak wielką ulgę przyniosło jej przybycie kogoś, kto będzie mógł wziąć sprawy w swoje ręce. - A co z panią? - Nie ma jej - powiedziała i łzy napłynęły jej do oczu. - Nie ma? - krew odpłynęła Ianowi z twarzy. Nie czekał na dalsze wyjaśnienia, lecz popędził po schodach z Ŝołądkiem ściśniętym z przeraŜenia. - Jesteśmy tutaj - odezwał się bezbarwny głos. Ian skierował się tam, skąd dobiegał. Wszedł do schludnej, prostej sypialni. - Derek? Knight, z ponurym grymasem, w niczym nieprzypominającym jego zwykłej beztroskiej jowialności, spojrzał znad listu, który właśnie pisał. Siedział obok łóŜka, w którym leŜał Gabriel, z obandaŜowaną piersią i twarzą szarą jak popiół. Ian wziął głęboki oddech, kiedy go zobaczył. Gabriel był prawie nieprzytomny. Jego niezdrowo błyszczące błękitne oczy wypełniało cierpienie. Nie poruszył się, kiedy Ian wszedł do pokoju. - Czy Johar podpisał traktat? - spytał obojętnym tonem Derek. Ian przytaknął. - To dobrze. Przynajmniej tyle. - Jak z nim? - szepnął, pochylając się, by lepiej widzieć Gabriela. - Ma się lepiej - odparł Derek spoglądając na brata. - Walczył jak lew. Nigdy nie widziałem nic podobnego. - Urwał na chwilę. - Trafiła 147
go strzała, Griff. Była przeznaczona dla mnie, ale odepchnął mnie i wziął ją na siebie. - BoŜe! - Ocalił mi Ŝycie. Tak samo jak Georgie. Ian odwrócił się do niego, niemal nie mając odwagi zapytać, czy zginęła. Jakoś udało mu się jednak wykrztusić: - Gdzie ona jest? - Zostaliśmy zaatakowani. Wysłaliśmy ją naprzód. Tak było duŜo bezpieczniej. Nie mieliśmy wyboru. Królowa Sujana wysłała za nami swoich ludzi. - Za mną teŜ - mruknął i odetchnął z ulgą, słysząc, Ŝe Georgiana Ŝyje. - Pierwszy raz uderzyli na drodze pod Dźanpurem - mówił cicho Derek. - Odparliśmy ich i udało nam się uciec, ale nie zrezygnowali. Śledzili nas. Do najcięŜszej walki doszło na nabrzeŜu. Zapowiadało się, Ŝe nikt z nas nie ujdzie z Ŝyciem, ale udało nam się ich powstrzymać tak długo, Ŝe Georgie zdąŜyła uciec na jeden ze statków Jacka. - Dzięki Bogu - odetchnął Ian, czując, Ŝe lekko drŜy. Napastnicy byli zaskakująco sprawni. - Tak- zgodził się z nim. - Ale Georgie jest sama i zapewne śmiertelnie przeraŜona. - Została ranna? - Nie. Straciliśmy wielu ludzi. Zginął major MacDonald i połowa naszych sipajów. Ian pochylił głowę. - Griff, mój brat... Nie moŜe opuścić Indii w takim stanie. PodróŜ będzie długa i męcząca. Mogą minąć tygodnie, nim dojdzie do siebie na tyle, by móc ją wytrzymać. Muszę z nim zostać. - Oczywiście. Nie martw się. Przyprowadziłem posiłki. Reszta łudzi odkomenderowanych do naszego zadania jest w pobliŜu. Będą trzymać straŜ na wypadek, gdyby tym łajdakom przyszło do głowy wrócić. - Myślę, Ŝe dopadliśmy wszystkich - odparł Derek. Jego bezbarwny głos przyprawiał Iana o dreszcz. - Ja... Zdaję sobie sprawę, Ŝe zawdzięczamy ci Ŝycie, ale nie mam wyboru, muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę. - Oczywiście. Powiedz tylko, o co chodzi. 148
- Opiekuj się naszą siostrą, kiedy wrócisz do Anglii. Nigdy wcześniej nie opuszczała Indii. Nie ma ze sobą Ŝadnej słuŜby, pieniędzy, nic. Załoga Jacka dostarczy ją bezpiecznie do Londynu, jeśli Bóg pozwoli, ale Georgie nie zna tam nikogo oprócz ciebie. Ufa ci. - Jak się nazywa statek, na którym płynie? - „Andromeda". To dwudziestodziałowa fregata we flocie kupieckiej Jacka, więc zapewne będzie płynąć powoli i zatrzymywać się w róŜnych portach. MoŜe uda ci się ją dogonić. Ian skinął głową bez sekundy wahania. - Nie martw się o nią. Po prostu opiekuj się bratem. - Spojrzał na Gabriela. - Zajmę się Georgianą jakby była moją siostrą. W błękitnych oczach Dereka pojawił się wyraz wdzięczności. - Tak, cóŜ... Skoro juŜ o tym wspominasz, naprawdę nie mielibyśmy nic przeciwko temu, gdyby tak się stało. Ian otworzył szeroko oczy ze zdumienia. - Przepraszam? - Umiesz z nią postępować. Wiem, Ŝe potrafi być okropna, ale... ma dobre serce. Słucha cię. A po tym wszystkim, co się wydarzyło, sądzę, Ŝe moŜe być bardziej uległa. Ian wpatrywał się w niego z niepewnością. - Co właściwie chcesz mi powiedzieć? - Mówię, Ŝe jeśli chcesz się z nią oŜenić, to masz nasze błogosławieństwo. Moje i Gabriela. Mimo całej swej błyskotliwości i elokwencji, tym razem Ian nie potrafił wykrztusić słowa. Spuścił wzrok i próbował znaleźć jakąś stosowną odpowiedź. - Ach, nie przejmuj się mną - powiedział Derek zmęczonym głosem. - Nie chciałem stawiać cię w niezręcznej sytuacji. Od wielu dni nie spałem. Gadam bzdury. Przepraszam. - Nie musisz przepraszać, po prostu... - Ian był zdezorientowany. Nie zamierzałem się ponownie Ŝenić. - Oczywiście. Ale plany czasami przybierają zupełnie nieoczekiwa ny obrót, prawda? - spojrzał na rannego brata i znowu na Iana. - Po dróŜ do Anglii jest długa. Jeśli ma nastąpić jakaś zmiana, to będziesz miał mnóstwo czasu, by wyrobić własne zdanie na ten temat. Wybór naleŜy do ciebie. 149
Tym stwierdzeniem Derek zamknął temat, a Ian wstał, by poszukać statku, którym popłynie do Anglii. - Czy mógłbyś przekazać to mojemu ojcu, jeśli się z nim zobaczysz? - Derek podał mu list, który właśnie skończył pisać. - Zrobiłem kopie, Ŝeby je wysłać na statkach Jacka, więc gdziekolwiek jest nasz staruszek, w końcu dostanie od nas wiadomość. Poprosiłem go, Ŝeby spotkał się z nami w Londynie. - Czy mogę zrobić coś jeszcze? - spytał Ian, wkładając list do lorda Arthura do kieszeni na piersi kamizelki. Derek pokręcił głową. - Chyba lepiej nie mówić Georgie, jak powaŜna jest rana Gabriela. JuŜ i tak wystarczająco obwinia się o to wszystko. Po części to moja wina. Powiedziałem jej trochę przykrych rzeczy, kiedy wyjeŜdŜaliśmy z Dźanpuru. - Zawahał się. - Czy... powiedziałbyś, Ŝe jest mi przykro z tego powodu? I Ŝeby się mną nie przejmowała. - Oczywiście. Jestem pewien, Ŝe siostra wie, Ŝe ją kochacie, niezaleŜnie od tego, co zostało powiedziane. - Ian serdecznie ścisnął za ramię zmęczonego Ŝołnierza. - Postaraj się nie martwić. Twój brat jest silny jak koń. Wyjdzie z tego. A ty powinieneś odpocząć - dodał. - To prawda - przytaknął Derek, lecz nie sprawiał wraŜenia przekonanego. - Szczęśliwej podróŜy. Dbaj o Georgianę.
9 Przed nią majaczył Londyn - dziwny, obcy świat spowity ciemnością i kłębami mgły. Gdy „Andromeda" płynęła po onyksowych wodach Tamizy, Georgie stała przy relingu owinięta w brązowy wełniany płaszcz i wpatrywała się w miasto. Wilgotny nocny mrok przerywały mdłe światełka obrysowujące w oddali kontury wielkich budynków, mostów, iglic kościołów i niezliczonych statków. Uliczne latarnie otaczała we mgle niesamowita poświata. Gdzieś w ciemnościach katedralny dzwon wybijał kolejną godzinę. Druga nad ranem. 150
Spędziła na morzu BoŜe Narodzenie i Wielkanoc. Sporą część nowego, 1818 roku miała juŜ za sobą. Kiedy ostatnim razem stała na suchym lądzie, uciekała przed rzezią. Gdy zamykała oczy, wciąŜ prześladowało ją wspomnienie zaciekłej walki w porcie w Bombaju. Za kaŜdym razem zadawała sobie to samo, przyprawiające o mdłości pytanie. Czyjej bracia zginęli? MoŜe udało im się cało wyjść z tej próby? Była tysiące mil od domu, bez pensa w kieszeni, bez ubrań - poza tymi, które miała na sobie. Nie była nawet pewna, czy władze pozwolą jej zejść na ląd, gdyŜ nie miała paszportu ani Ŝadnych dokumentów podróŜnych, aby udowodnić urzędnikom celnym, kim jest. Nie było czasu na takie rzeczy. I tak ledwie uszła z Ŝyciem. Kapitan „Andromedy" powiedział jej, Ŝeby się nie martwiła. Ze kiedy dopłyną do składów King's River, moŜe tam być jej kuzyn, lord Jack, który wszystko załatwi z urzędnikami. Domyśliła się, Ŝe w ten sposób chciał powiedzieć, iŜ Jack po prostu wręczy im łapówkę, aby wpuścili Georgie do kraju. Nie wątpiła, Ŝe jest w stanie tego dokonać -jej kuzyn, bezlitosny rekin biznesu, miał sposoby na załatwienie kaŜdej sprawy. Tyle Ŝe Jack akurat był poza Anglią. Obawy jej nie opuszczały. Nie znała nikogo w tym mieście i - mówiąc brutalnie - nie miała dokąd pójść. Jej kuzyni stanowili jedyną nadzieję, lecz nigdy ich nie spotkała i nie miała pojęcia, gdzie mogą mieszkać. Miasto ciągnęło się wzdłuŜ zakoli rzeki na przestrzeni wielu mil. Nie była pewna, kiedy uda jej się ich odnaleźć. Ale nawet jeśli jakimś cudem udałoby się odszukać Knight House, byłoby podejrzane i skrajnie nietaktowne, gdyby pojawiła się po prostu na progu w środku nocy, twierdząc, Ŝe jest ich zaginioną kuzynką z Indii. Najpewniej wezwaliby konstabla! Niepokój narastał, gdy patrzyła na zupełnie obcy brzeg spowity mrokiem. Po obu stronach rzeki ciągnęły się rzędy ciasno stłoczonych budynków oraz niekończące się nabrzeŜa i targowiska. DrŜąc w chłodnym północnym klimacie, starała się zebrać całą odwagę. Statek mijał zatłoczony park na południowym brzegu Tamizy. Bajecznie kolorowe latarnie oświetlały wesołe pawilony, w których bawili się ludzie. Głośna, skoczna muzyka zagłuszała zgiełk rozbawionego tłumu. Jeden z marynarzy poinformował ją, Ŝe to tętniące Ŝyciem miejsce nazywa się Vauxhall. Mimo późnej pory promy przewoziły ludzi przez rzekę w jedną i w drugą stronę. 151
PoŜyczyła od mata lornetkę i zobaczyła fantazyjnie przystrzyŜone Ŝywopłoty, a po chwili pokaz, który przyprawił ją o dreszcz, tak był niebezpieczny. Kuglarze w kolorowych kostiumach Ŝonglowali róŜnymi przedmiotami, chodząc po linie rozpiętej wysoko nad ziemią. Oddała lornetkę, nie mogąc na to patrzeć, gdyŜ była przekonana, Ŝe wszyscy spadną... PrzecieŜ i ona ryzykowała. I jak się to skończyło? Wyciągnęła odpowiednie wnioski na temat podejmowania zbyt wielkiego ryzyka i popisywania się. Płynąc dalej w górę rzeki, minęli Lambeth Palace - siedzibę biskupa. Udało jej się nawet zobaczyć Whitehall, gdzie zbierał się parlament. Wiedziała, Ŝe Ian zasiada w parlamencie, w Izbie Lordów. Zapragnęła go zobaczyć i poczuła ucisk w sercu. Czy jest bezpieczny? Czy udało mu się ujść z Ŝyciem z Dźanpuru? Mogły minąć tygodnie, zanim się tego dowie. A miała powody, by obawiać się o jego bezpieczeństwo. Jeśli królowa wysłała za nim tak samo skutecznych ludzi jak za nią i jej braćmi, to o ileŜ bardziej był zagroŜony? Musieli zostawić go całkiem samego. Ledwie mogła znieść myśli o tym, gdyŜ szczerze mówiąc, jej uczucia wobec lorda równieŜ uległy przemianie. W ciągu długich, samotnych miesięcy na morzu rozpamiętywała kaŜde słowo, które zamienili, kaŜdy pocałunek i dotyk w skalnej świątyni. Jej podziw wobec niego przerodził się w coś głębszego i trwalszego. Niestety, po tym, co zaprezentowała w Dźanpurze, obawiała się, Ŝe Derek miał rację. Ian nigdy jej nie zechce. Równie dobrze mogłaby marzyć o gwiazdce z nieba. JakŜe by chciała, Ŝeby tu był. Czuła się taka zagubiona, a on zawsze dokładnie wiedział, co powiedzieć i zrobić. W górze rzeki ukazał się wielki skład z wymalowanym na ścianie napisem „Knight Shipping". Serce jej zamarło, gdy zobaczyła, Ŝe okna biur na piętrze są ciemne. Nikogo nie ma. Wyglądało na to, Ŝe naprawdę będzie sama i zdana całkiem na siebie w tym obcym kraju. Fregata zwinęła Ŝagle pośrodku rzeki i zarzuciła kotwicę niedaleko brzegu. 152
Łódź zarządcy portu przybiła do burty „Andromedy" i juŜ po chwili kapitan rozmawiał o swoim ładunku. Wkrótce jednak przerwał rozmowę i przykuśtykał do stojącej przy relingu Georgie. - Chciałaby pani od razu zejść na ląd, panienko? Po co? - pomyślała ponuro. Co mam robić? Snuć się po ulicach Londynu aŜ do rana? - Zarządca portu mówi, Ŝe ma pani zezwolenie - dodał kapitan, patrząc na nią z wesołym błyskiem w oczach. - Co takiego? - odwróciła się do niego gwałtownie. - Jak to moŜliwe? Powiedział mu pan, Ŝe nie mam Ŝadnych dokumentów? - Tak... A on mówi, Ŝe dostał je parę dni temu od dŜentelmena, który czeka na panienkę. - DŜentelmena? Od kogo? - Jego, tak myślę. - Kapitan wskazał kciukiem w stronę pogrąŜonego w ciemności magazynu. Georgie zdumiona podąŜyła za jego spojrzeniem. - Lorda Jacka? - Nie, panienko. Tego, który ma panią odebrać. Nic nie rozumiejąc, odetchnęła głęboko i wpatrywała się w smoliste ciemności spowijające brzeg rzeki. - Nie powiedział, jak się nazywa ten dŜentelmen? - Nie. Mówił o nim "jego lordowska mość". Czy mam wysłać któregoś z moich ludzi, Ŝeby się dowiedział? - N-nie... pójdę! - Zrobiłaby wszystko, byle tylko wydostać się ze statku po tylu miesiącach. Nagle przyszło jej do głowy, Ŝe człowiekiem czekającym na nią na brzegu moŜe być ojciec. Derek powiedział, Ŝe napisze listy do lorda Arthura i poprosi, by spotkali się w Londynie. Być moŜe gdzieś tam, na oceanie, któryś ze statków Jacka dostarczył w porę list ukochanemu tacie. Tak, dlaczego nie miałby to być on? Była przekonana, Ŝe ojciec moŜe wszystko, a przecieŜ zawsze był przy niej, kiedy go potrzebowała. A jeśli nie on, to przynajmniej któryś z jej utytułowanych kuzynów. Nie mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób jej nieznani krewni mogliby się dowiedzieć, Ŝe przypływa, ale nie zamierzała zrobić złego pierwszego 153
wraŜenia, pozwalając im czekać. Zaczęła się zbierać do zejścia na ląd. W końcu jakaś nadzieja! - Jeśli się okaŜe, Ŝe to ktoś obcy, proszę od razu wracać, słyszy panienka? - ostrzegł ją kapitan przyciszonym głosem. - Port to nie miejsce dla młodej, ładnej damy, szczególnie nocą. - Rozumiem. Dziękuję bardzo, kapitanie. Był pan dla mnie tak uprzejmy. Proszę mi wierzyć, zadbam o to, by lord Jack dowiedział się, jak pan i pańska załoga opiekowaliście się mną. - Co tam! - PobruŜdŜona twarz kapitana wykrzywiła się w uśmiechu. - Proszę juŜ iść, panienko. śyczę szczęścia. - Warknął na swoich ludzi, by opuścili dla niej szalupę, po czym wrócił do załatwiania spraw z zarządcą portu. Wkrótce kilku marynarzy, walcząc z silnym nurtem rzeki, wiosłowało w łodzi, która wiozła ją w kierunku portu, Georgie zaś mocno trzymała się burt. Nie mogła się doczekać, kiedy się dowie, czy czeka na nią Ŝyczliwy obcy, czy teŜ ktoś, kogo kocha. Marynarze zanurzali wiosła w oleistej wodzie, zbliŜając się coraz bardziej do brzegu. Kiedy w końcu chybotliwa łódka została przywiązana dwiema solidnymi linami do omszałych drewnianych słupków, bosman pomógł jej się wdrapać po drewnianym trapie na pomost. Latarnie przymocowane do słupów co kilka jardów rzucały mdłe światło na mokre deski. Georgie ruszyła naprzód, ostroŜnie stawiając kroki, aby się nie poślizgnąć i nie wpaść do rzeki. Przez kilka tygodni przyzwyczajała się do chodzenia po pokładzie statku, ale teraz, gdy stanęła na suchym lądzie, kolana jej drŜały. I wtedy jakaś wysoka postać w płaszczu wyłoniła się z mgły w głębi portu. Zawahała się. W pierwszej chwili widziała tylko potęŜną, ciemną sylwetkę... potem błysk czerwieni, gdy człowiek ów przerzucił sobie przez ramię połę czarnego płaszcza, odsłaniając szkarłatną jedwabną podszewkę. Kiedy długimi, zwinnymi krokami zbliŜał się do niej, wychodząc z mgły i ciemności, światło latarni wydobywało z mroku błyszczące zielone oczy i przystojne ryzy znajomej twarzy. Georgie patrzyła w osłupieniu. Ian! 154
Ale jak... PrzecieŜ opuściła Indie wcześniej niŜ on. Zamrugała oczami. Czy to zjawa? - Georgiano - zawołał głośno. Ostry, szorstki ton jego głosu był bar dzo rzeczywisty. Szedł ku niej pospiesznie, z niecierpliwością. Serce jej zamarło. Okrzyk zaskoczenia wyrwał się z ust. Puściła się biegiem, zapominając o wszystkich obawach. Widziała ponury wyraz jego twarzy, ale to jej nie powstrzymało. Miał zaciśnięte zęby, a spojrzenie twarde jak wypolerowany zielony marmur. Obrzucił ją wzrokiem od góry do dołu, gdy jej kroki dudniły o deski pomostu. W następnej chwili Georgie rzuciła się w jego szeroko otwarte ramiona. Chwycił ją w objęcia i przytrzymał mocno, z emocji nie panując nad siłą własnego uścisku. Przycisnął dłonią jej głowę do piersi, wplatając palce we włosy. - Mam cię - mruknął ochryple. - Teraz jesteś juŜ bezpieczna. Jestem tutaj. Przywarła do niego, nie mogąc wykrztusić ani słowa, niemal nie dowierzając własnym zmysłom, przytłoczona zaskoczeniem i radością. Roniąc łzy, zamknęła oczy i otoczyła go ramionami. Czuła, jak przy jej policzku bije jego serce. Ian pochylił głowę i całował ją w czoło z wyrazem rozpaczliwej ulgi na twarzy, pocieszając i uspokajając. W głowie miała zamęt. Nie potrafiła zrozumieć, jak to się stało, ze stoi tutaj, w londyńskim porcie, trzymając ją w ramionach. Przytulona do niego nie śmiała o to zapytać. śył. Był bezpieczny. Był przy niej i tylko to miało znaczenie. Wbiła palce w jego muskularne plecy, przyciskając go jeszcze mocniej do siebie. Poczucie bliskości ogarnęło ją znowu, teraz jeszcze silniejsze, po tym wszystkim, co razem przeszli, po długim i bolesnym rozstaniu. DrŜąc, jak się wydawało z nadmiaru emocji, Ian złoŜył jeszcze jeden delikatny pocałunek na jej czole i owinął drobną postać płaszczem, własnym ciałem ogrzewając ją w przenikliwym chłodzie nocy. Po chwili odsunął się odrobinę i ujął w dłonie jej twarz. Spojrzał jej badawczo w oczy. - Wszystko w porządku? Georgie uśmiechnęła się do niego przez łzy. - Teraz juŜ znacznie lepiej. 155
Słysząc tę odpowiedź, Ian nieco się odpręŜył. Georgiana zaś nie potrafiła juŜ dłuŜej powstrzymywać radości z tego zupełnie nieoczekiwanego spotkania. - Co tu robisz? - krzyknęła, chwytając go za klapy. -Jak to moŜliwe? Jak dotarłeś tu przede mną? Nie mogę uwierzyć, Ŝe czekasz na mnie. To prawdziwy cud! Roześmiał się cicho i przykrył jej dłonie swoimi. - Och, niewaŜne. Mam swoje sposoby. - Uniósł jej dłonie i ucałował je kolejno. Georgie spoglądała na niego z rozmarzonym niedowierzaniem i pogładziła go po podbródku. - Och, Ianie, tak się o ciebie bałam. Nie wiedziałam nawet, czy Ŝyjesz! Ciebie takŜe ścigali, prawda? Nic ci nie zrobili? Wszystko w porządku? - Oczywiście, Ŝe tak - szepnął, przyglądając się jej. - Nie musisz się o mnie martwić. Chodź. Mój powóz czeka. - Powiedz prawdę, Ianie, jak dotarłeś tu przede mną? - nalegała, gdy objął ją ramieniem i delikatnie pociągnął za sobą, wyprowadzając z nabrzeŜa. - Twój statek zatrzymywał się w tak wielu portach, Ŝe w końcu gdzieś was minęliśmy - powiedział. - Chciałem dołączyć do was na morzu, ale potem zgubiliśmy was w sztormie przy wybrzeŜu Afryki. PoniewaŜ wszystkie próby okazywały się bezowocne, postanowiłem się nie zatrzymywać i dotrzeć wcześniej do Anglii, Ŝeby móc wszystko dla ciebie przygotować. - Naprawdę? - była pewna, Ŝe jego swobodny ton i lekcewaŜący uśmiech zupełnie nie odzwierciedlają nadludzkich starań, jakich dołoŜył, nie wspominając o ogromnych sumach, jakie musiał wydać. - Na szczęście firma Jacka słynie z tego, Ŝe moŜna jej ufać, jeśli chodzi o terminy dostaw - wyjaśniał dalej Ian. - Sprawdziłem, kiedy przypływają i wypływają jego statki i postawiłem na straŜy słuŜącego. W ten sposób wiedziałem, kiedy oczekiwać cię na pokładzie „Andromedy". Sam przypłynąłem ledwie kilka dni temu - dodał. Zatrzymała się i spojrzała na niego z podziwem. - Jesteś taki dobry! - pogładziła go po piersi i potrząsnęła głową. Nie wiem, jak mam ci dziękować. Uratowałeś nam Ŝycie. Mnie, na pogrzebie Balarama, a potem takŜe moim braciom w Dźanpurze. - KaŜde z was zrobiłoby to samo dla mnie - odparł nieco ochryple. 156
Spojrzała mu prosto w oczy. - Przepraszam cię za wszystko, co się wydarzyło, Ianie. - Nonsens. - Nonsens? Prawie doprowadziłam do śmierci nas wszystkich! wybuchnęła. I wtedy z jej ust popłynął potok długo powstrzymywanych słów. - Dlaczego nie mogłam cię posłuchać? Mówiłeś mi, Ŝebym się nie mieszała, ale ja postawiłam na swoim... Co najgorsze, nawet przez chwilę nie zastanowiłam się, co będzie, jeśli mi się nie uda, albo jaki wpływ na wojnę moŜe mieć to, jeśli zostanę przyłapana w tamtym pokoju. Jestem taka głupia, ślepa i uparta! Czasami zastanawiam się, jak wszyscy ze mną wytrzymujecie. Przepraszam z całego serca! - Zawahała się. - Myślisz, Ŝe będziesz mógł mi kiedykolwiek wybaczyć? Patrzył na nią przez dłuŜszą chwilę z czułością. - Georgiano - wyszeptał jej imię, trzymając ją mocno za ramiona. Posłuchaj mnie uwaŜnie. Nie odrywała od niego wzroku, pilnie słuchając kaŜdego słowa. W jego zielonych oczach błyszczały iskierki rozbawienia. - Nie mam ci czego wybaczać. Prawda jest taka, Ŝe uratowałaś sytuację... AleŜ właśnie tak - dodał z naciskiem, widząc, Ŝe zamierza zaprotestować. -W Ŝaden inny sposób nie zdobyłbym informacji o spisku uknutym przez królową. Posłuchałaś intuicji, wiedziałaś, Ŝe coś tu nie pasuje. Postąpiłaś zgodnie z tym, co kazał ci instynkt, a to jest dla mnie oznaką odwagi. - Starasz się tylko być miły. - Uratowałaś Ŝycie królowi - przypomniał jej. - Po twoim wyjeździe Johar zgodził się zachować neutralność. - Och, to wspaniale! Dobra robota, Ianie. - Tak, ale gdybyś nie odkryła planu zamordowania króla, traktat byłby mniej wart niŜ papier, na którym został spisany. Twoje postępowanie było ryzykowne - przyznał - ale gdybyś tego nie zrobiła, Sujana zabiłaby męŜa natychmiast po naszym wyjeździe. Rządziłaby państwem za pośrednictwem syna i przyłączyłaby się do Baji Rao. A gdyby do tego doszło, lord Hastings miałby o wiele powaŜniejszą i bardziej krwawą wojnę do wygrania. Tymczasem konflikt będzie raczej niewielki i jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo się skończy. A więc widzisz, moja droga, Ŝe twoje nieposłuszeństwo pomogło ocalić Ŝycie tysięcy ludzi. Patrzyła na niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć. 157
- Wiesz, pouczałem cię, kiedy przyjechałaś do Dźanpuru... - Zawiesił głos. - Ale to ja jestem ci winien przeprosiny. - Co takiego? - Ostatecznie nie udałoby mi się nic zrobić bez ciebie. Szczerze mówiąc - rzekł - pozwolę sobie stwierdzić, Ŝe tworzymy dość sprawny zespół. Patrzyła mu w oczy i serce w niej rosło, kiedy słuchała jego słów. Milczała. - Co się stało? - spytał półgłosem. Potrząsnęła głową. - Byłam pewna, Ŝe będziesz mną gardził z powodu wszystkich problemów, jakie sprawiłam. - Oczywiście, Ŝe nie. Ale powiem ci jedno. - Jego twarz przybrała wściekły wyraz, gdy znowu chwycił ją za ramiona i pochylił się ku niej. Nigdy więcej mnie tak nie strasz! Tym razem mieliśmy szczęście. Wszystko dobrze się skończyło. Ale nie zgadzam się, Ŝebyś jeszcze kiedykolwiek tak ryzykowała! „Nie zgadzam się?" - powtórzyła w myślach, zastanawiając się, dlaczego przemawia w tak zaborczy sposób. - Mój BoŜe, kiedy zobaczyłem, jak biegniesz tym korytarzem z zakrwawioną szyją, nie wiem, jak udało mi się zachować rozsądek. - Ian umilkł na chwilę i pokręcił głową, wspominając, jak bliska była wówczas śmierci. - Co z twoją raną? - Dawno się zagoiła. Widzisz? Została tylko mała blizna - chcąc go zapewnić, Ŝe ma się doskonale, przechyliła głowę w bok i pokazała mu szyję w słabym świetle latarni czekającego powozu. Delikatnie odgarnął jej włosy do tyłu i spojrzał na nią, dotykając blizny palcem w czarnej rękawiczce. Ian z bijącym sercem wpatrywał się w długą na cal, białawą linię. Tak naprawdę był zafascynowany wdzięczną krzywizną gładkiej, białej szyi Georgie. Zastanawiał się, czy ma pojęcie, jakie wywiera na nim wraŜenie. Pochylając się bliŜej, by obejrzeć ledwie widoczny ślad po ranie, która mogła odebrać mu ją na zawsze, poczuł aromat morskiej soli w ciemnych jak noc włosach, przemieszany z kuszącym ciepłem jej własnego, kobiecego zapachu. Wziął głęboki oddech, gdy ta zniewalająca woń niemal pozbawiła go zmysłów. Napawał się nią i czuł, Ŝe coraz bardziej jej pragnie. 158
Obezwładniające poŜądanie wróciło do niego jak pachnąca korzennymi przyprawami bryza. Końcem palca gładził ją po karku, nie odrywając od niej wzroku. Pokusa była zbyt silna. Nie mógł się oprzeć - pochylił głowę i musnął jasny ślad ustami. Zamknęła oczy i odchyliła do tyłu głowę. Wyszeptała jego imię. Ian zadrŜał. Jedną ręką otoczył jej szczupłą talię, drugą gładził ją po włosach. Pocałował ją w szyję, a Georgie jęknęła cicho. - Moja kochana Georgiana. Próbował się powstrzymać. Zdawał sobie sprawę, Ŝe jest w tej chwili jedyną osobą w tym mieście, której dziewczyna moŜe zaufać. Ostatnie, czego potrzebowała, to to, by jej obrońca w tym obcym miejscu czynił jej awanse, wykorzystując moment, w którym jest zupełnie bezbronna. Nienawidził się za to, co robił, ale nie umiał przestać. Miesiące rozstania sprawiły, Ŝe poŜądanie wybuchło w nim ze zdwojoną siłą. Daremnie łajał się za nikczemną lubieŜność, kiedy Georgiana powoli obróciła ku niemu twarz i zbliŜyła usta - tak nieśmiało i wstydliwie, jakby obawiała się, Ŝe moŜe odrzucić jej zaproszenie. Niemal zaślepiony Ŝądzą, ujął jej policzek. Przez moment jego usta wisiały nad jej wargami, jakby sycąc się słodką udręką oczekiwania. BoŜe! Jak marzył, by znowu poczuć ten smak. Delikatne obłoczki ciepłego, przyspieszonego oddechu muskały jego wargi, gdy czekała, tęskniąc za bliskością. Obezwładniony pragnieniem, posiadł jej usta w dzikim i palącym pocałunku. Jęknęła, gdy rozchylił jej wargi i wtargnął w jedwabistą rozkosz ust głębokim pchnięciem języka. Przywarła do jego ramion, jakby próbując odzyskać równowagę, i ogień między nimi rozgorzał na nowo z taką samą gorącą siłą, jaką zapamiętał z jaskini. A nawet większą, po długich miesiącach tęsknoty. Przygarnął ją do siebie i ich usta zwarły się z poŜądaniem graniczącym z desperacją. Czuł jej ręce na swoim ciele. Pod fałdami płaszcza Georgiana wodziła dłońmi po jego plecach, gładziła boki i pierś, aŜ zarzuciła mu ramiona na szyję, jakby tonęła. Napawał się jej delikatnością. A kiedy topniała przy nim, wydając kolejny cichy jęk, miał ochotę zdobyć ją od razu. Teraz! Aby odnowić i umocnić związek, jaki powstał między nimi. I pogłębić go. 159
Musiał ją mieć. Natychmiast. Na miłość boską, człowieku, opanuj się. Przed chwilą zeszła z pokładu statku i na pewno jest zmęczona. Choć tak bardzo jej pragnął, naprawdę powinien zachować się jak dŜentelmen. MoŜe ją przecieŜ przestraszyć. Niechętnie zakończył pocałunek. Georgiana drŜała i dyszała cięŜko. Zachwiała się półprzytomnie, więc pospiesznie ją podtrzymał. - Och, Ianie - wykrztusiła, szeroko otwierając oczy, w których lśniła tęsknota. - Co z nami będzie? Naiwność tego pytania poruszyła go do głębi. Z ciepłym półuśmiechem delikatnie odgarnął jej włosy na ramię. - Nie wiesz? - szepnął. - Myślisz, Ŝe stałbym tu samotnie przez całą noc i czekał na kogokolwiek innego? Rumieniąc się, niepewnie odwzajemniła uśmiech. Uniósł jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy. - Teraz, Georgiano, zostaniesz moją Ŝoną. Otworzyła szeroko oczy i zamarła ze zdumienia. - Jakieś pytania? - zapytał szorstko. Dopiero po dłuŜszej chwili dotarły do niej te słowa. Wtedy powoli pokręciła głową, wciąŜ zaskoczona. - Tylko jedno. Uniósł pytająco brwi. - Kiedy? - wyszeptała. Powoli na jego twarzy pojawił się uśmiech mrocznej, słodkiej satysfakcji. - A więc moja. śadnego sprzeciwu? Jej oczy były wielkie i błękitne, pełne ufności i poŜądania, kiedy pokręciła głową. - Grzeczna dziewczynka - rzekł z aprobatą. Pochylił się i pocałował ją raz jeszcze. - Chodźmy, kochanie - polecił ochrypłym szeptem, opie kuńczo otaczając ją ramieniem. - Zabiorę cię gdzieś, gdzie jest ciepło. Teraz juŜ wiem, Ŝe śnię, pomyślała Georgiana, przytulając się do boku Iana i pozwalając mu się prowadzić do niewielkiego czarnego powozu czekającego na brukowanym dziedzińcu. ZaprzęŜony był w cztery czarne konie. Z ich nozdrzy buchały kłęby pary, w których załamywało się światło latarni. 160
Ian przywitał woźnicę lekkim skinieniem głowy. Otworzył przed Georgie drzwiczki powozu i pomógł jej wsiąść do środka. Usadowiła się wygodnie. Powóz przypominał niewielki salonik na kołach - luksusowe wnętrze oświetlały dwie małe świece, płonące w miniaturowych oprawkach z rŜniętego szkła. Ściany i sufit były obite jasnym adamaszkiem, który miał tłumić odgłosy drogi. Georgie zajęła miejsce na siedzeniu obitym koźlą skórą w kolorze kości słoniowej i spojrzała szeroko otwartymi oczami na Iana, który wsiadł do powozu tuŜ za nią. Znalazła się w jego świecie. JakŜe doskonale pasował do swojego otoczenia - markiz milioner czujący się jak ryba w wodzie w stolicy imperium. Czy ten wspaniały męŜczyzna naprawdę zostanie jej męŜem? Po długiej podróŜy czuła się w porównaniu z nim jak uboga krewna. Jej sukienka była wprawdzie czysta, lecz tyle razy prana i wciąŜ noszona poprzecierała się w wielu miejscach. On zaś był elegancko ubrany - nieskazitelna kamizelka, piękny halsztuk. Wyglądał, jakby wyszedł prosto z teatru. Mogła sobie wyobrazić, jak modne damy z towarzystwa obracają za nim głowy. Ale on cały naleŜy do mnie, pomyślała, nie mogąc oderwać od niego zachwyconego wzroku. Posłał jej uśmiech światowca. Gdy powóz ruszył, otworzył niewielki satynowy panel, za którym krył się schowek z kryształowymi karafkami. - Napijesz się czegoś? Zdobyła się na skinięcie głową. - Poproszę. Kiedy nalewał trunek, Georgie nie mogła oderwać od niego wzroku. Nie potrafiła się nacieszyć jego obecnością. Jaki przystojny, pomyślała, tłumiąc westchnienie. Brązowa opalenizna, którą obdarzyło go indyjskie słońce, zbladła. Zapuścił krótkie, modne bokobrody. ZauwaŜył jej badawcze spojrzenie i uniósł brew. - Przepraszam, nie chciałam się tak gapić - powiedziała, rumieniąc się. - Sprawiłeś, Ŝe jestem szczęśliwa. Chyba... Obawiam się, Ŝe jestem w szoku. Roześmiał się cicho i podał jej szklaneczkę z solidną porcją brandy. - To powinno pomóc. Podziękowała skinieniem głowy. Nalał drugą szklankę dla siebie i uniósł ją w toaście: 11 - Jej pragnienie
161
- Za Indie. - Za Londyn - odparła rozmarzonym tonem. - Nie - powiedział cicho, wpatrując się w nią intensywnie. - Za nas. Te słowa wywołały uśmiech na jej twarzy. Gdy w odpowiedzi unosiła szklaneczkę, wznosząc toast za spełnienie swoich najbardziej szalonych marzeń. Jej ręka lekko drŜała. - Za nas... drogi lordzie Griffith. Patrzyli na siebie przez dłuŜszą chwilę, nim wypili. Pierwszy, ostroŜny łyk ognistego trunku sprawił, Ŝe Georgie łzy napłynęły do oczu. Ian rozsiadł się wygodnie naprzeciwko niej i obserwował ją z ciepłym błyskiem w oku. - AleŜ nie, lordzie! - zawołała, krztusząc się i śmiejąc równocześnie. - To zbyt mocne! - Ogrzeje cię w zimną noc. Pociągnęła drugi łyk, mając nadzieję, Ŝe to pomoŜe jej się pogodzić z myślą, iŜ ten cudowny, silny, błyskotliwy, niewiarygodnie przystojny męŜczyzna ma zostać jej męŜem. Będzie Ŝoną Iana - markizą. A niech to! - pomyślała, wracając do wszystkich tych miesięcy spędzonych na morzu, kiedy zadręczała się pytaniem, czy on w ogóle zechce jeszcze z nią rozmawiać! Nie miała pojęcia, Ŝe coś takiego przyszło mu do głowy. - Nie zapytałaś mnie o braci - zauwaŜył, obserwując grę emocji na jej twarzy, kiedy starała się odnaleźć w nowej sytuacji. Poderwała głowę. - Widziałeś ich? - pochyliła się ku niemu z wyczekiwaniem. - Co z nimi? Rozdzielili nas w Bombaju. Kiedy ich widziałam ostatnim razem, walczyli z bandą Ŝądnych krwi Marathów! śyją? - Tak - powiedział ze zdecydowanym skinieniem głowy. - Obaj przeŜyli. Gabriel odniósł ranę, która moŜe być dość powaŜna - ostrzegł ale poniewaŜ jest silny, powinniśmy mieć nadzieję, Ŝe całkowicie wydobrzeje. - Co się stało? - Nie jestem pewien - powiedział niejasno. - W kaŜdym razie Derekowi nic nie jest i opiekuje się Gabrielem. Rozmawiałem z nim przed wyjazdem. Podał mi nazwę statku, który cię zabrał. Twoi bracia niepokoili się przede wszystkim o ciebie, Georgiano. Kazali cię pozdrowić i przekazać, Ŝe dołączą do nas najszybciej, jak to będzie moŜliwe. I prosili, Ŝe162
bym do tego czasu zaopiekował się tobą. - Uśmiechnął się do niej czule. Obiecałem, Ŝe tak zrobię. Odwzajemniła jego spojrzenie z ręką przyciśniętą do serca. UlŜyło jej, gdy usłyszała, Ŝe bracia Ŝyją. Zamknęła oczy i zmówiła krótką modlitwę. - Jeszcze odrobinę brandy, kochanie? Pozwolę sobie powiedzieć, Ŝe wyglądasz, jakby ci to miało dobrze zrobić. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego smutno. - Nie, dziękuję. - Rozmowa o braciach wywołała w niej przypływ tęsknoty. Ian przyglądał się jej przez dłuŜszą chwilę. - Mam teŜ specjalną wiadomość dla ciebie od Dereka. - Tak? - oŜywiła się. - Prosił, Ŝebym ci przekazał, Ŝe jest mu przykro z powodu tego, co powiedział w drodze z Dźanpuru. Nie wyjawił mi, o co się pokłóciliście, ale chciał, Ŝebym ci powiedział, Ŝe wcale tak nie myślał. - Naprawdę? Przytaknął. Uśmiechnęła się do niego cierpko i przeczesała palcami włosy. - Prawdę mówiąc, pokłóciliśmy się o ciebie. - O mnie? - Mówiłam Gabrielowi, Ŝe jestem tobą zainteresowana... - O, czyŜby? - mruknął, wpadając jej w słowo. Chrząknęła znacząco, widząc jego zadowoloną minę. - Tak. Ale wtedy podjechał Derek i rzekł, Ŝe musiałbyś być szalony, Ŝeby zadawać się ze mną po tym, gdy zobaczyłeś, w jakie kłopoty potrafię się wpakować. - CóŜ, moŜe być w tym cień prawdy. - Hej! - zaprotestowała. A w jego zielonych oczach pojawiły się wesołe ogniki. - No... chodź tutaj - draŜnił się z nią. Chwycił ją za ręce, przyciągnął do siebie i pocałował w czoło, a Georgie przytuliła się do niego. - Przynajmniej Ŝycie z tobą nigdy nie będzie nudne. Parsknęła gniewnie, lecz tak cudownie było siedzieć blisko niego, Ŝe przyszłość nagle wydała się jej znacznie jaśniejsza. Nie potrafiła juŜ dłuŜej utrzymać nachmurzonej miny. Roześmiała się razem z nim. - Gdzie twoja bransoletka z dzwoneczkami? - zapytał nagle, zauwaŜając brak ozdoby, gdy przytulał Georgie do siebie. 163
- Wyrzuciłam ją. - Co takiego? - Wrzuciłam ją do oceanu. Spojrzał na nią ze zdumieniem. - Dlaczego to zrobiłaś? Westchnęła smutno. - PoniewaŜ chcę się zmienić, Ianie. - Zmienić? Jak? - spytał, marszcząc brwi. - Chcę być roztropniejsza, bardziej rozwaŜna. Jak Meena i Lakszmi. Uniósł jedną brew. - Mam cię zamknąć w haremie? - Nie! Nie Ŝartuj sobie, łobuzie, mówię powaŜnie. Chcę być obowiązkowa, łagodna, miła... - Rozumiem - mruknął powaŜnie, kiwając głową. Nawet nie próbował ukrywać rozbawienia. - Co znowu? - wykrzyknęła. Wzruszył ramionami. - Lubiłem te twoje dzwoneczki. To, Ŝe je nosiłaś, było częścią ciebie. Częścią, którą lubiłem - dodał, zerkając na nią porozumiewawczo. - No tak, ale rozumiem, Ŝe jest juŜ za późno. Zaskoczona, ze zmarszczonym czołem rozwaŜała jego słowa. - W kaŜdym razie - kontynuował Ian - przejdźmy do spraw praktycznych. MoŜemy? - PołoŜył rękę na jej ramieniu. - Chyba będziesz zadowolona, słysząc, Ŝe przywiozłem kilka kufrów pełnych sukienek i róŜnych innych rzeczy z twojego rodzinnego domu w Bombaju. - Zrobiłeś to? Naprawdę? - odwróciła się i patrzyła na niego pytająco. Przytaknął. - Spakowała je gospodyni, kiedy załatwiałem róŜne sprawy związane z przygotowaniami do podróŜy. - Och, Ianie, pomyślałeś o wszystkim! - No cóŜ, diabeł tkwi w szczegółach - rzekł cierpko. Zarzuciła mu ręce na szyję i obsypała policzki pocałunkami. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Moje sukienki, moje buty! Znowu będę wyglądała jak dama! 164
- Wszystko jest juŜ przygotowane i czeka na ciebie w Knight House, bo tam właśnie jedziemy - mówił dalej, nieco speszony jej wybuchem. Za chwilę będziemy na miejscu, to następna przecznica. - Och, czy musimy tam teraz jechać? - zaprotestowała, uspokajając się nieco. WciąŜ obejmowała go rękoma za szyję. - Proszę, nie moŜemy zostać sami trochę dłuŜej? Tak bardzo za tobą tęskniłam. - Kochanie- powiedział cicho, muskając jej policzek palcem - jest druga nad ranem. - Nie jestem zmęczona. A ty? Ani trochę, pomyślał Ian, patrząc jej w oczy. Czuł delikatne palce na swoim karku, gdy bawiła się jego włosami. Lekki dotyk przyprawiał go o dreszcz. Chyba nigdy wcześniej nikt nie okazywał mu czułości tak otwarcie. - Proszę... Ianie? - przymilała się, lekko wydymając usta. - Nie Ŝe bym nie chciała poznać moich krewnych, ale to jest dla nas szczególna noc, prawda? Patrzyła na niego tak słodko, Ŝe dla tego blasku uniesienia w jej wzroku warto było znieść tygodnie bolesnych rozmyślań przed podjęciem decyzji. - Nie mógłbyś zawieźć mnie do nich jutro? Czule dotknął jej twarzy. Serce mu waliło. - Chcesz zostać dziś ze mną? - spytał szeptem i zadrŜał, kiedy powoli skinęła głową. - Tak. Wahał się. Walczył ze sobą. Oczywiście byłoby to niestosowne, a miał obowiązek chronić jej reputację. Ale przecieŜ postanowił ją poślubić, a poza tym nigdy wcześniej nie pragnął tak bardzo Ŝadnej kobiety. Nawet się nie domyśla, Ŝe właśnie o tym marzył. Śnił. Noc w noc kocha się z nią w królestwie fantazji. O ileŜ to było lepsze od koszmarów związanych ze śmiercią Catherine. - Jesteś tego pewna? - dopytywał się z mrocznym spojrzeniem, któ re powiedziało jej, co się stanie, jeśli tej nocy uda się do jego domu. - Jestem całkowicie pewna - odparła szeptem, z ogniem w oczach. Jak mógł jej odmówić, tym bardziej Ŝe sam pragnął dokładnie tego samego? Nie umiał powiedzieć „nie" Georgianie, tak pięknej, słodkiej, 165
chętnej i obejmującej go ramionami. Ta zmysłowa młoda piękność pozbawiła go całkowicie rozsądku. Tak samo jak w skalnej świątyni. - Dobrze więc. - Pochylił głowę i wycisnął na jej ustach delikatny, lecz namiętny pocałunek. Natychmiast go odwzajemniła. DrŜał z niecierpliwości, rozmyślając o tym, Ŝe Georgiana potrafi doprowadzić go do szaleństwa. Nie mógł się doczekać, kiedy się znajdą w łóŜku. Nie mógł się doczekać, kiedy pokaŜe jej, co moŜe łączyć męŜczyznę i kobietę - i kiedy pozna jej reakcje. Oczywiście miał pewne podejrzenia. Gdyby miał wyrazić swoją opinię, powiedziałby, Ŝe ta mała diablica okaŜe się prawdziwą tygrysicą. Nie mógł się doczekać. Chciał to sprawdzić. Kończąc pocałunek, Ian wychylił się przez okno powozu, Ŝeby poinformować woźnicę o zmianie planów.
10 Zamiast udać się do Knight House, objechali Green Park, kierując się do rezydencji Iana. Powóz zatrzymał się przed wysokim, eleganckim domem. Ian wysiadł pierwszy i rozejrzał się po szerokiej alei, aby się upewnić, Ŝe nikt ich nie widzi. Znajdowali się w samym sercu modnego Londynu, gdzie plotki rozchodziły się z szybkością błyskawicy. Młoda dama nie mogła sobie pozwolić na nieostroŜność, zwłaszcza jeśli była bratanicą dziwki Hawkscliffe'ów. NiezaleŜnie od planowanego ślubu, byłoby lepiej dla Georgiany, gdyby nie widziano, jak ciemną nocą wchodzi do jego domu. O tej porze ulice były jednak równie puste, jak ciemne. KsięŜyc nie świecił, a uliczne latarnie dawały tylko słabą poświatę. Ian pomógł Georgianie wysiąść z powozu, wymieniając z nią powłóczyste spojrzenie niczym smakowity sekret znany tylko im dwojgu. Pokazał jej wznoszący się po drugiej stronie parku Knight House, po czym pospieszył do frontowego wejścia rezydencji i otworzył przed nią drzwi w kolorze burgunda, obramowane portlandzkim kamieniem. 166
Dyskretnie oświetlony hol powitał ich oszczędną elegancją, od wielkiej, kolistej mozaiki w rzymskim stylu pośrodku podłogi po stojące wokół kolumny o korynckich kapitelach. Pośrodku tej rozległej przestrzeni dwa spektakularne ciągi schodów o fantazyjnych balustradach z kutego Ŝelaza prowadziły na pierwsze piętro, piano nobile. Ścianę za schodami zdobił lśniący szklany tryptyk z trzech wielkich, zwieńczonych łukami okien. Rankiem wpadały przez nie pierwsze promienie słońca, zalewając światłem całe pomieszczenie. Sklepienie znajdowało się na wysokości drugiego piętra, całe pięćdziesiąt stóp nad podłogą. - Och, Ianie. Ten dom jest piękny! - szepnęła Georgiana, rozglądając się nieśmiało dookoła. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej. ZałoŜył ręce do tyłu i rozglądał się wraz z nią. - Nasz dom - przypomniał łagodnie. Na jej twarzy pojawił się radosny uśmiech, jakby znowu udało mu się ją zaskoczyć. Mrugnął do niej porozumiewawczo. - Chodź. Właśnie w tej chwili do holu wpadł kamerdyner, Tooke, aby odebrać płaszcze. Miły staruszek o drobnej, lecz pełnej dostojeństwa posturze miał niemal całkiem łysą głowę, siwe wąsy i wesołe błękitne oczy. Na twarzy Tooke'a zawsze gościł uśmiech, lecz nigdy bardziej promienny niŜ od chwili, gdy Ian poinformował go, kim jest Georgiana. PoniewaŜ Ian juŜ wcześniej sugerował staremu, zaufanemu słudze, Ŝe przybycie do Londynu panny Knight moŜe mieć szczególne znaczenie dla tego domu, Tooke natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Lord Griffith, tak długo Ŝyjący samotnie, zamierza się oŜenić! Traktował Georgianę jak kogoś w rodzaju królowej matki. - Och, moja droga, droga, droga pani, czy nic nie mogę pani podać? Naprawdę nic? Nie jest pani głodna, młoda damo? Czy jadła pani kola cję? MoŜe filiŜankę gorącej czekolady? Roześmiała się z tego wybuchu serdeczności i podziękowała słuŜącemu. Przyjmując tę odpowiedź z ukłonem godnym damy dworu, Tooke zabrał jej zniszczony płaszcz wraz z eleganckim okryciem Iana, po czym pospiesznie wyszedł z holu, aby zostawić ich samych. Był zbyt dyskretny, 167
by dać po sobie poznać zdziwienie tą niestosowną, nocną wizytą. Wiedział, Ŝe jego pan jest człowiekiem światowym. Tooke nie omieszkał jednak dyskretnym skinieniem głowy dać Ianowi do zrozumienia swojej entuzjastycznej aprobaty dla dokonanego przez niego wyboru narzeczonej. Ian odchrząknął, wziął świecznik, który zostawił dla nich Tooke, i poprowadził Georgianę na piętro. Choć nieco mniej ostentacyjny niŜ Knight House, dom Iana był urządzony z wyszukanym smakiem. Pokoje na pierwszych dwóch piętrach zostały starannie rozplanowane, a wielkość i wystrój domu pozwalały właścicielowi godnie przyjmować zagranicznych dygnitarzy. A jeśli chodzi o codzienne Ŝycie, Ian musiał przyznać, Ŝe okazałość rezydencji podkreślała panującą w niej pustkę. Dom był przystosowany do urządzania wielkich przyjęć, lecz rzadko bywał w nim ktokolwiek poza słuŜbą. Jako dziecko naiwnie przypuszczał, Ŝe wszyscy Ŝyją podobnie jak on i jego najlepszy przyjaciel Robert - w wielopiętrowych rezydencjach ze starannie utrzymanymi ogrodami, złoconymi sklepieniami na wysokości trzydziestu stóp, mając staroŜytne marmurowe popiersi z Grecji za towarzystwo. Teraz jednak, dzięki Bogu, wiedział o świecie nieporównanie więcej. Dawno juŜ zrozumiał, jak wielkie szczęście miał w Ŝyciu. I bardzo powaŜnie traktował odpowiedzialność wiąŜącą się z przywilejami, jakie go spotkały. Dotarli na drugie piętro, przeznaczone tylko dla gospodarzy. Długi, wąski pokój, z oknami wychodzącymi na ogród, biegł wzdłuŜ tylnej ściany domu. Frontową część piętra podzielono na pół, tworząc dwa przestronne, komfortowe prywatne apartamenty, jeden dla pana, drugi dla pani domu. Ten drugi od dawna stał pusty. KaŜdy z apartamentów składał się z duŜej sypialni, salonu, garderoby i przebieralni oraz łazienki i toalety wyposaŜonej we wszystkie najnowocześniejsze urządzenia. Apartamenty były oczywiście połączone, aby umoŜliwić normalne małŜeńskie wizyty, zaś wspólny salon wzdłuŜ tylnej ściany domu był przewidziany jako prywatna przestrzeń dla rodziny. 168
Kiedy prowadził Georgianę tym długim, wąskim pomieszczeniem, przypomniał sobie, jak matka siadywała tu z jego siostrą Maurą, ucząc ją wyszywania. Wspominał, jak sam, jako chłopiec, leŜał na brzuchu na dywanie i bawił się z kotem, próbując zapamiętać łacińskie zdania ze stoickich filozofów, na których wychowywał go ojciec, a równocześnie jednym uchem słuchając opowiadanych przez matkę plotek o najnowszych wyczynach „tej kobiety", ich sąsiadki, osławionej księŜny Hawkscliffe. Pierwszej Georgiany. Matka nie pochwalałaby tego związku, pomyślał ironicznie. Wierzyła w zimne i pełne godności małŜeństwa, najlepiej nieszczęśliwe. Nic dziwnego, Ŝe to właśnie matka tak zaciekle walczyła z nim o Catherine. Ujął Georgianę za ręce i tyłem wszedł do swojej sypialni, pociągając ją delikatnie za sobą z uspokajającym uśmiechem. A potem zamknął drzwi przed wszystkimi dawnymi wspomnieniami i przekręcił klucz. Georgie zaczynała się zastanawiać, czy rumieniec, który pojawił się na jej policzkach przed godziną, stał się trwałym elementem jej urody, gdyŜ nic nie wskazywało na to, by zamierzał zniknąć. Wręcz przeciwnie, twarz paliła ją jeszcze bardziej, gdy myślała, po co tu przyjechali. Wydawało jej się dziwne, Ŝe nie ma Ŝadnych wyrzutów sumienia. W końcu pozwoliła się uwieść. Jeszcze raz całkowicie zaufała temu męŜczyźnie. Zawsze czuła się przy nim bezpiecznie - nic zresztą dziwnego, skoro ocalił jej Ŝycie, ledwie się poznali. Do tego cudownego bezpieczeństwa doszło teraz prawdziwie gorące uczucie i świadomość przynaleŜności. Wiedziała, Ŝe naleŜy do niego i dlatego wszystko, co robili, wydawało jej się zupełnie naturalne. Nie zmieniało to jednak faktu, Ŝe była zdenerwowana. Serce biło jej szybciej niŜ zazwyczaj, uśmiechała się półprzytomnie, kiedy Ian zamykał drzwi. - Wejdź - powiedział cicho, uprzejmym gestem, wskazując pokój. Poczuj się jak w domu. Postawił świecznik na niskiej komodzie. Georgie rozejrzała się po pokoju. Urządzono go z przepychem, jakby wszystko miało przypominać, Ŝe oto za chwilę będzie się kochać z markizem. Wnętrze było utrzymane w kojącym błękicie i oszczędnym brązie, 169
z dodatkiem eleganckiej czerni, tu i ówdzie wzbogaconej złoceniem i akcentem czerwieni. Dębową podłogę wyłoŜono perskimi dywanami, a wysokie sklepienie ozdabiały malowane medaliony. Całości dopełniały kremowe ściany. Po lewej stronie, w kominku ze śnieŜnobiałego wapienia, wesoło trzaskał ogień. Wokół stały hebanowe, złocone meble w rzymskim stylu, jakby odpoczywał tu sam Cezar. Na prawo z mroku wyłaniało się wielkie łoŜe Iana. Georgie przełknęła ślinę, gdy na nie zerknęła. NaroŜne słupki miały kształt korynckich kolumn, na nich wspierał się baldachim z cięŜką aksamitną draperią. Na łoŜu leŜała pościel z lśniącej satyny w kolorze czekolady i kremowe bawełniane prześcieradło. Przy hebanowym wezgłowiu piętrzył się stos poduszek ozdobionych frędzlami. Wszystko razem tworzyło widok onieśmielający i cudownie kuszący jednocześnie. W głębi pokoju Ian ściągnął z siebie czarny wieczorowy frak i powiesił go na klamce garderoby. Kiedy podszedł do niej, płonący w kominku ogień rzucał czerwonawą poświatę wokół jego ciemnych włosów i potęŜnej, umięśnionej sylwetki. Serce zaczęło jej bić szybciej. Z jednej strony miała ochotę uciec, ale zbyt długo czekała, tęskniła i rozmyślała o tym, Ŝeby się teraz wycofać. Dziś w nocy jej jedynym pragnieniem będzie pozwolić męŜczyźnie marzeń zaspokoić całą tę zmysłową ciekawość. Dziś w nocy postanowiła podąŜać za głosem serca, usłuchać instynktu, odkryć rozwiązanie zagadki, która dręczyła ją od tak dawna, i pozwolić pokierować sobą łanowi. W końcu, pomyślała, powoli zdejmując rękawiczki, ten męŜczyzna niedługo będzie jej męŜem. To stwierdzenie wywołało u niej nerwowy, a jednocześnie radosny chichot. Ian zbliŜał się do niej w białej koszuli i szarej, prąŜkowanej kamizelce. - Dlaczego się śmiejesz? - zapytał aksamitnym szeptem, delikatnie ujmując ją za łokcie i uspokajająco gładząc po ramionach. - Przepraszam. Po prostu nie mogę uwierzyć, Ŝe to się dzieje naprawdę! - Zbyt szybko dla ciebie? - Nie - przysunęła się bliŜej do niego, odchylając głowę do tyłu. Jestem szczęśliwa. Otoczył ją w pasie ramionami i uśmiechnął się do niej. 170
- Ja takŜe - pochylił się i złoŜył na jej ustach słodki pocałunek. Jeśli nawet w głębi duszy dręczyły ją jeszcze jakieś wątpliwości, to wszystkie zniknęły, kiedy poczuła jedwabiste muśnięcie jego warg. Georgie nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, kiedy odwzajemniała pocałunek, gładząc jego stalowe mięśnie przez cienki materiał koszuli. Nagle chwycił ją na ręce bez Ŝadnego ostrzeŜenia. Roześmiała się głośno, gdy niósł ją do ognia. - Hm... Ianie? - Tak, kochanie? - Idziesz w niewłaściwą stronę - zauwaŜyła, zarzucając mu ręce na szyję jak mała dziewczynka. - Taak? - ŁóŜko jest tam - szepnęła mu do ucha. - Jaka niecierpliwa - skarcił ją, a w jego wzroku malowała się czysta lubieŜność. - Ach? Masz jakiś plan? - Jak zawsze. - JuŜ przy kominku delikatnie postawił ją na podłodze. - Teraz nie zmarzniesz, kiedy cię rozbiorę. - Och... - Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, lecz dość szybko odzyskała typową dla siebie śmiałość. - Albo... kiedy ja ciebie rozbiorę odparła, rozwiązując jego nieskazitelny halsztuk. Pochylił się, by ją pocałować, tak delikatny i pewny siebie, Ŝe nawet nie zauwaŜyła, iŜ kiedy otoczył ją ramionami, w rzeczywistości rozpinał z tyłu jej sukienkę. Odwrócił jej uwagę od swoich prawdziwych zamiarów, wyciskając pocałunek na policzku. - PrzecieŜ się nie boisz, prawda? - Nie. - To dobrze. Będę delikatny. Kiedy zdała sobie sprawę, co jego zręczne palce robią za jej plecami, doszła do wniosku, Ŝe sprawiedliwość wymaga odwzajemnienia tych działań. Sięgnęła do guzików kamizelki. Nie była tak sprawna jak on i poddała się w połowie drogi, lecz dokończył za nią to zadanie i spojrzał ciepło, ciesząc się jej gorliwością, a moŜe równieŜ brakiem doświadczenia. W końcu udało się jej rozchylić jedwabne poły kamizelki i zsunąć ją przez jego szerokie ramiona. Bez trudu rozsznurował gorset, przyprawiając tym Georgie o dreszcze. Jak trudno było go skłonić, by odwzajemnił 171
pocałunek w skalnej świątyni, wspominała. Teraz, kiedy podjął juŜ decyzję, wydawało się, Ŝe nic nie jest w stanie go powstrzymać. Niemniej jednak poruszał się powoli i leniwie, aby nie wystraszyć jej zbytnim pośpiechem. Całował jej ramiona - teraz były odsłonięte dzięki jego poczynaniom- i bok jej szyi. Delikatnymi, łaskoczącymi pocałunkami wyznaczał linię włosów, dotarł na drugi policzek, płatek ucha, kark i dalej w dół na drugie ramię, sam rozkoszując się i jej sprawiając przyjemność tą zabawą. Georgie cała drŜała. Ujął jej twarz w swoje ciepłe, cudownie zręczne dłonie, po czym całując ją powoli i namiętnie wyjął szylkretowe grzebienie z jej włosów opadły w dół długimi lokami. Dokładnie wiedział, co robi. Przestał ją całować i Georgie zachwiała się, lekko oszołomiona. Ian tymczasem sprawnie chwycił jej sukienkę i zdjął z niej przez głowę ze zręcznością, której mogłaby mu pozazdrościć niejedna pokojówka. Ogień płonący w kominku rzucał cienie na wysoki sufit, gdy całowali się i rozbierali nawzajem. Zmysły miała teraz tak wyostrzone, iŜ czuła najlŜejszy prąd powietrza muskający jej nagie ramiona, gdy Ian delikatnie rozpinał jej koronkową koszulkę. Rzucając ją za siebie, nie odrywał wzroku od uwolnionych piersi. Wydawało się, Ŝe zapomniał, co robi, kiedy stał, podziwiając jej sutki bezwstydnie sterczące przez cienką jak papier bawełnę spodniej koszuli. Powoli uniósł rękę, jednym palcem powiódł przez tkaninę po jej brzuchu, po czym potarł twardy czubek jej lewej piersi. Georgie westchnęła. Ona teŜ chciała zobaczyć więcej. Rozpięła guzik jego koszuli i rozsunęła delikatne lniane płótno, odsłaniając w całej okazałości rzeźbioną męską pierś, tak kuszącą, Ŝe aŜ jęknęła. - Twoja kolej - szepnęła, łapczywie przesuwając końcami palców po gładkiej skórze, którą właśnie odsłoniła. Ian otrząsnął się z oszołomienia i posłusznie rozpiął srebrne spinki w mankietach i zsunął koszulę przez głowę. Odrzucił ją i znowu zajął się Georgie, pozbawiając ją halki. Powstrzymała go, kładąc mu rękę na wspaniałej piersi i trzymając na odległość wyprostowanego ramienia tylko po to, by móc przez chwilę podziwiać jego ciało. Och, Ianie - westchnęła z zachwytem -jesteś wspaniały. Uśmiechnął się do niej i spuścił wzrok z niemal chłopięcą skromnoś cią, lecz była to szczera prawda. 172
Jego wygląd zapierał dech w piersiach. Był wysoki i potęŜnie zbudowany, doskonale proporcjonalny. Mając jego pierś na wysokości oczu, Georgie nie mogła oderwać wzroku od mięśni na klatce piersiowej, słodkiego zagłębienia pośrodku, biegnącego w górę aŜ do dołka u podstawy szyi. Jego obojczyki wystawały niczym gotyckie przypory wzmacniające szerokie ramiona. TuŜ poniŜej imponującej piersi widziała twarde mięśnie brzucha. W świetle płomienia jego skóra była aksamitnie gładka. Georgiana, zachwycona, niemal nie śmiała go dotknąć. Spoglądając niŜej, podziwiała wąskie biodra i mocne, szerokie uda. Rozmiar wybrzuszenia w spodniach spłoszył ją, gdy przypomniała sobie nagle, co ją czeka. Jak to moŜliwe, Ŝe on połoŜy się na niej? Ten męŜczyzna to ponad dwieście funtów samych mięśni. Z pewnością ją zmiaŜdŜy. Uniosła głowę, by go o to zapytać, lecz zapomniała o tym, kiedy jej wzrok spoczął na jego torsie. Unosząc dłonie do jego barków, powoli przesunęła końcami palców po bicepsach, przedramionach, aŜ po ciepłe, silne dłonie. Dotarła do sygnetu, kiedy nagle Ian powstrzymał jej przedsiębiorcze dłonie. Spojrzała na niego z zaskoczeniem, by przekonać się, Ŝe obserwuje ją płonącym wzrokiem. - JuŜ się napatrzyłaś? - spytał ochrypłym głosem, lecz Georgie nie była w stanie odpowiedzieć, wciąŜ w niego zapatrzona. Zerkała na potęŜną, kuszącą kolumnę jego szyi i wystające jabłko Adama. Teraz zrozumiała, dlaczego męŜczyźni na co dzień zasłaniają szyje halsztukami - aby damy nie śniły na jawie o całowaniu tych obezwładniających linii, o smakowaniu delikatnej skóry. Podziwiała jego stalową szczękę, gładko ogolone policzki, pełne, zmysłowe usta. Wcześniej nie zauwaŜyła złocistych pasm w jego ciemnobrązowych włosach, lecz teraz połyskiwały w świetle ognia. Kosmyk włosów znad czoła opadł mu na brew, a w głębokim cieniu oczy Ŝarzyły się jak jaspis. Podniosła rękę i czułym gestem odgarnęła mu włosy z oczu, odsłaniając zdecydowane linie brwi. NiewyobraŜalnie przystojny. Odzyskując powoli przytomność, zastanawiała się, czy powinna przeprosić za wpatrywanie się w niego, lecz wtedy nagle zauwaŜyła stojące w rogu wielkie lustro, w którym jej bystry wzrok pochwycił odbicie jego 173
szerokich, nagich pleców. BoŜe. ZadrŜała gwałtownie ogarnięta nową falą poŜądania. Najbardziej w tych pięknych, mocnych plecach uderzyła ją dumna, prosta postawa. Tak doskonałej postawy nie moŜna się nauczyć. Człowiek po prostu albo się rodzi, by stać jak wódz, albo nie. W solidności, surowej drapieŜnej gracji jego postawy widziała wspomnienie dumnych normańskich przodków. O tak, kaŜda linia ciała tego męŜczyzny świadczyła o jego wrodzonej szlachetności. Znowu napotkała jego spojrzenie i nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Coś ściskało ją w gardle na myśl, Ŝe on naprawdę będzie naleŜał do niej. Na zawsze. MoŜe i nasyciła wzrok, ale jeśli wszystko to nie było snem, to chciała w końcu go dotknąć. Chciała upomnieć się o swoją własność. O kaŜdy jej cal. Georgiana uniosła rękę i dotknęła jego brzucha. Zaczęła go pieścić, a Ian topniał pod dotykiem jej dłoni. Zamknął oczy i z cichym westchnieniem odchylił głowę do tyłu. Ten dotyk przyprawiał go o dreszcz. Gładziła go z pełną podziwu czułością. W tym momencie nie miało Ŝadnego znaczenia, Ŝe naleŜała do dumnego klanu Knightów. Gdyby była chłopką i dotykała go w taki sposób, poślubiłby ją bez wahania. Taki dotyk miał dla niego wartość większą, niŜ kiedykolwiek mogłaby się domyślić. W końcu ze swojego małŜeństwa zapamiętał przede wszystkim to, jak był odpychany. Tymczasem instynktowne pieszczoty Georgiany docierały do jego piersi i barków, sprawiając, Ŝe i on czuł się, jakby to był jego pierwszy raz. Zresztą, moŜe i był, w jakimś dziwnym, tajemniczym sensie. Bowiem poza wszystkimi praktycznymi, tak logicznie przemyślanymi, powodami poślubienia Georgiany i niezaleŜnie od ich szaleńczego fizycznego wzajemnego poŜądania pojawiło się między nimi coś jeszcze. Coś trudnego do opisania, obietnica i moŜliwość, niczym magiczne nasionko, które pielęgnowane - moŜe rozwinąć się w coś nadzwyczajnie pięknego. Dała mu nadzieję, Ŝe wciąŜ moŜe doświadczyć bliskości, o której istnieniu tak dawno zapomniał. śe jakaś kobieta moŜe go naprawdę poznać, a nawet... prawdziwie pokochać. Dopóki jej nie spotkał, nie zdawał so174
bie sprawy, jak bardzo tego potrzebuje. Uświadomiła mu teŜ, jak wiele on sam moŜe dać. Być moŜe zainspirowała go jej wrodzona śmiałość, gdyŜ sprawiła, Ŝe mimo koszmaru pierwszego małŜeństwa pragnął spróbować jeszcze raz. Zaryzykować i na nowo się otworzyć. Wtedy właśnie jej palec zatoczył krąg wokół jego pępka i Ian poczuł przemoŜne pragnienie, by pochylić się i ją pocałować. Był wciąŜ oszołomiony tym, jak łatwo zgodziła się na małŜeństwo po wszystkich tych zdecydowanych wypowiedziach, które słyszał na uczcie u maharadŜy. Głosiła wtedy swoją niezaleŜność. Nie zapomniał przytoczonego przez nią głupiego cytatu z Ŝałosnej ksiąŜki jej ciotki: „Więzy małŜeńskie to przede wszystkim więzy". CóŜ, nie tak dawno temu on sam przyznałby jej rację, lecz wydarzenia w Dźanpurze, kiedy oboje otarli się o śmierć, zmusiły ich do spojrzenia na Ŝycie odrobinę powaŜniej. W czasie tych długich miesięcy, kiedy na morzu zmagał się ze słowami Dereka, Ian zrozumiał, Ŝe wcale nie chce spędzić reszty Ŝycia samotnie. Odczuwał to bardzo boleśnie za kaŜdym razem, gdy bywał w Knight House. Wszyscy jego przyjaciele byli Ŝonaci i szczęśliwi. Nie Ŝeby on sam nie miał wielu okazji ponownie się oŜenić. Po roku oficjalnej Ŝałoby po odejściu Catherine, jego sekretarz przedstawił mu listę trzydziestu najlepszych debiutantek z towarzystwa, których rodzice juŜ zaczęli dyskretnie dowiadywać się o jego plany na przyszłość. Nigdy nie miał najmniejszych złudzeń co do ich motywów. Wszystko sprowadzało się do jego tytułu, nieprzyzwoitej wręcz fortuny i pozycji towarzyskiej. Mając dość bycia wykorzystywanym, uciekł jak najdalej od gromadki wdzięczących się pannic. Z Georgianą było jednak zupełnie inaczej. Stała się jego drugą szansą na tę jedną, sekretną rzecz, której zawsze pragnął najbardziej. Tę, której los, mimo obsypywania go tak hojnymi darami, nie uznał za stosowne mu dać. Na rodzinę. Prawdziwą, własną rodzinę oraz dom wypełniony szczęściem i miłością. Sądził, Ŝe zdobył to wiele lat temu, lecz wszystko okazało się okrutnym Ŝartem. Nieustraszona Georgiana dodała mu odwagi. Postanowił spróbować jeszcze raz. Jeśli czegokolwiek mógł być pewien, to tego, Ŝe ta namiętna piękność nigdy go nie zdradzi. 175
Wyrzucił z pamięci przeszłość, aby skupić się na znacznie jaśniejszej przyszłości. Całował ją, sięgając w dół, by rozwiązać wstąŜki kolejnej halki. Tej nocy pragnął tylko, by poczuła się tak kochana i uwielbiana jak on przy niej. Kiedy halka opadła do jej stóp, Ian spojrzał w dół, by pomóc jej się uwolnić, i zauwaŜył, Ŝe wciąŜ ma na nogach buty. Prawdę mówiąc, on teŜ. ZauwaŜyli to równocześnie, uśmiechnęli się do siebie i zrzucili obuwie. Ian patrzył na swoją przyszłą Ŝonę przez dłuŜszą chwilę, napawając się jej widokiem w samej tylko spodniej koszulce. Nawet Helena Trojańska nie mogła się równać z Georgianą. Naprawdę, to najbardziej zachwycająca kobieta na świecie, pomyślał, podziwiając jej ciemne loki, kremową skórę, róŜane usta i kobaltowe oczy. - Gapisz się! - zauwaŜyła sardonicznie. Przyganiał kocioł garnkowi. - Nic na to nie mogę poradzić. Czuję się jak król. - A wyglądasz jak bóg - szepnęła namiętnie. Odwrócił wzrok, zawstydzony jej pochwałą. - A ty jak anioł. - Ale nim nie jestem - przypomniała mu z lubieŜnym uśmiechem, przysuwając się bliŜej. - O nie, nie jesteś - przyznał jej skwapliwie rację. A kiedy wziął swoją uroczą wiedźmę w ramiona, roześmiała się głośno. - I to twoja największa zaleta. Cmoknął ją w policzek, wypuścił z uścisku i podał rękę, wskazując zapraszająco w stronę łoŜa. - Moja pani? - zamruczał. Georgiana ostroŜnie połoŜyła końce palców na jego dłoni i pozwoliła mu się poprowadzić do łóŜka. Kiedy wdrapywała się na pościel, zerknął ukradkiem pod jej koszulkę na nagie pośladki. Krzyknęła, zauwaŜając tę bezczelność, po czym się roześmiała, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła do siebie. Padli oboje na łóŜko i całowali się jak szaleni. - Smakujesz tak cudownie - wydyszała, gdy w końcu pozwolił jej złapać oddech. - Zamierzasz zrobić ze mną to samo, co przedtem? - Och, to samo, a nawet i znacznie więcej - odparł rozmarzonym głosem. - O, to jest jakieś więcej? 176
Uniósł jedną brew i posłał jej nieco złowieszczy uśmiech. - Oczywiście, Ŝe jest - szepnął pouczającym tonem. - Głuptas ze mnie! - zachichotała. - PrzecieŜ widziałam te rzeźby na ścianach świątyni! - Mhm - potwierdził. - Jak to będzie? - spytała nieśmiało. Czułym gestem odgarnął jej za ucho lok ciemnych włosów. - Chcesz moŜe małego wprowadzenia, kochanie? Coś w rodzaju przystawki? - Tak. - PołóŜ się - polecił szeptem, a ufność, z jaką mu się poddała, wstrząsnęła nim do głębi. - Teraz rozsuń nogi - tłumaczył, sadowiąc się na niej. Choć wciąŜ ubrany w spodnie, kiedy znalazł się między jej smukłymi udami, czując dotyk miękkiego, ciepłego ciała był bliski szaleństwa. - Ianie, jesteś cięŜki! - Przepraszam - wytrącony z transu jej protestem, natychmiast przeniósł cięŜar ciała na łokcie, po czym zerknął na nią, Ŝeby upewnić się, Ŝe jest jej wygodnie. - Tak lepiej? - O tak, znacznie lepiej - spojrzała na niego z taką szczerością, z takim uroczym, niekłamanym podziwem, Ŝe nie potrafił oderwać wzroku od jej szeroko otwartych, fiołkowych oczu. Nigdy wcześniej nie kochał się z dziewicą. Rzekomo tak miało być w jego noc poślubną, ale wtedy nic nie było takie jak powinno. Z jednej strony, jako człowiek światowy, był przygotowany na to, Ŝe Georgiana moŜe nie być dziewicą. W końcu była niezwykle zmysłową młodą damą i Ŝywo interesowała się erotyką. Przygotowywał się na to, by nie czuć zawodu, jeśli okaŜe się, Ŝe w przeszłości miał poprzednika. Oczywiście, nie byłby z tego powodu szczęśliwy, ale przynajmniej nie dałby się wytrącić z równowagi jak poprzednio. Skoro juŜ zdecydował się oŜenić, to przynajmniej tym razem będzie wiedział, w co się pakuje. Za pierwszym razem nie było mu to dane i nigdy nie przestał tego Ŝałować. Teraz jednak, gdy Georgiana leŜała w jego ramionach, kaŜdym nerwem swego ciała czuł, Ŝe jest nietknięta, mimo Ŝe moŜna by oczekiwać zupełnie 12 - Jej pragnienie
177
czegoś innego po bratanicy dziwki Hawkscliffe'ów. Dla niej ta noc była potęŜnym trzęsieniem ziemi. A to czyniło to wydarzenie równe doniosłym dla niego. Nie, doprawdy, pomyślał, wodząc palcem po jej podbródku i łagodnej krzywiźnie brwi, dla niego takŜe było to nowe doświadczenie. Prawdę mówiąc, nie zdarzyło mu się to jeszcze z Ŝadną kobietą, którą miał w łóŜku. Poza tym wszystko, co robił ze swymi kochankami, było zawsze pokazem chłodnej wirtuozerii. Koniecznością dla zdrowego, dorosłego męŜczyzny jak woda czy poŜywienie. Ale teraz, z nią, było zupełnie inaczej. Jej słodycz docierała do samego dna jego duszy, uchylała wrota emocji. Pochylił się i delikatnie ją pocałował. Dotknęła jego twarzy i odwzajemniła pocałunek z dojrzałą gorliwością, jakiej się po niej zupełnie nie spodziewał. Ta reakcja sprawiła, Ŝe chciał strzec ją przed wszystkimi męŜczyznami. Nikt nie ośmieliłby się jej dotknąć, wiedząc, Ŝe naleŜy do niego. A ona nie odwaŜy się nikomu na to pozwolić. Jeśli będzie szukała przyjemności, musi zawsze przychodzić do niego. - Teraz - kontynuował, głosem ochrypłym z poŜądania, wracając do wykładu - unieś do mnie biodra tak mocno, jak będziesz chciała. W ten sposób będzie ci przyjemniej. Przełknął ślinę, starając się panować nad sobą. - Spróbuj - szepnął. Zrobiła to. Georgie posłusznie robiła wszystko, o co ją prosił, ciesząc jego i siebie pierwszymi, odkrywczymi próbami. Uśmiechnął się i przymknął oczy z cichym westchnieniem, ona zaś drŜała z emocji, jakie te drobne ruchy wzbudzały w jej ciele. Czuła kaŜde miejsce, w którym jego nagie ramiona i pierś stykały się z jej skórą. Był ciepły, przyjemnie cięŜki, gładki, a przy tym tak cudownie twardy i muskularny. I tak zręcznie panował nad swoją siłą. Jeszcze raz uniosła biodra, pieszcząc go całym ciałem, on zaś zareagował na jej ruch, przyciskając się do niej. Georgie jęknęła głośno. - Myślę, Ŝe mi się to spodoba. - Westchnęła. Jego niski śmiech połaskotał płatek jej ucha. - Zamierzam zadbać, Ŝeby tak właśnie było. 178
Wsunął palec pod ramiączko jej koszuli i zsunął je z ramienia, odsłaniając pierś. Ona tymczasem czuła go między nogami, ocierającego się o nią, coraz większego i twardszego. Twardego jak stal. Przez chwilę trzymał jej nagą pierś, pieszcząc ją, po czym pozbył się drugiego ramiączka i zsunął koszulkę aŜ do pasa. Najpierw delikatnie ją głaskał, by po chwili obsypać pocałunkami. Kiedy ssał jej piersi, wplotła mu palce we włosy, potem połoŜyła dłonie na jego ramionach i długimi, lekkimi pociągnięciami paznokci przesuwała po plecach. Jęknął i wrócił, by wpić się w jej usta. Całym ciałem oparła się na materacu, odnajdując swój rytm i rozchylając szerzej nogi, by ścisnąć go między udami. Zarzuciła mu ręce na szyję. Zawrzała, gdy sięgnął w dół, uniósł brzeg jej koszulki i włoŜył pod nią ciepłą, gładką dłoń, najwyraźniej po to, by zaspokoić ją tak samo jak tamtej nocy w grocie. Przez długą chwilę napawała się jego dotykiem, wzdychając cicho, gdy pieścił ją palcami. Tym razem jednak postanowiła się odwzajemnić. Zebrawszy się na odwagę, sięgnęła do rozporka jego spodni. Zastygł. Wyglądało na to, Ŝe wprawiła w osłupienie jego lordowską mość! Wstrzymał oddech, kiedy rozpięła mu spodnie i sięgnęła głębiej. - O, mój BoŜe! - Jęknęła ujmując go w dłoń i ściskając palcami. Przesunęła je wzdłuŜ całej męskości i nie mogła uwierzyć własnym zmysłom. - Ianie, to jest... takie wielkie. Roześmiał się nerwowo i zrobił zdziwioną minę, zamykając oczy. - Nie martw się. Powiedziałem, Ŝe będę delikatny. - Czy to miłe? To, co robię? Nie odpowiedział. Jego zamknięte oczy i skupiony wyraz twarzy mówiły same za siebie. Wydawał się całkowicie pochłonięty jej działaniami. JakŜe interesująco ocierał się o wnętrze jej dłoni... - BoŜe... twój dotyk - wyszeptał nagle, ściskając palcami jej ramię. Mogę skończyć w twojej dłoni. Nie przestawaj. Nie przestawaj, Georgia no. To takie wspaniałe. Jego jedwabiste słowa dodały jej animuszu. Zrobiła, o co prosił, pozwalając mu pokazać, czego dokładnie oczekuje. Kiedy skończyła, opadła na plecy, mrucząc, Ŝe nadeszła jego kolej. Oparł się na łokciu. Georgie 179
przerzuciła nogę przez jego uda i uklękła nad nim. Pochyliła się i robiła to, co lubił najbardziej. Przyjmował jej poczynania z wyraźną przyjemnością. Jego smukłe uda odpowiadały na kaŜdy jej dotyk. Nigdy nie widziała go tak bliskiego finału. Po kilku minutach, dysząc cięŜko, próbował ją powstrzymać, lecz Georgie nie przestawała. Kiedy w końcu to nastąpiło, nie mogła od niego oderwać oczu, napawając się widokiem zawstydzonego uniesienia malującego się na przystojnej twarzy Iana. Upajała się, słysząc jego jęki i czując pulsowanie w swej dłoni. Hipnotyzował ją kaŜdy kolejny spazm. W tym momencie instynkt był jej jedynym przewodnikiem. Fala ekstazy, która przeszła przez całe jego ciało, okazała się zaraźliwa i ona takŜe zadrŜała. Serce waliło jej jak młotem. Pochyliła się i pocałowała go, gdy kilka sekund później minął juŜ szczyt rozkoszy. - Nie mogę uwierzyć - odezwał się po dłuŜszej chwili - Ŝe po prostu to zrobiłaś. - Co takiego zrobiłam? - spytała niewinnie, uśmiechając się do siebie i gładząc go po policzku. Parsknął śmiechem, a jego niski głos znowu zabrzmiał ochryple i nieco nieprzytomnie. - Doprowadziłaś mnie do szaleństwa. Mogłabyś przynieść nam ręcznik, kochanie? - zapytał. - Skąd? Wskazał głową w kierunku stojącej przy ścianie toaletki. Posłała mu figlarny uśmiech i poszła spełnić jego prośbę. Była tak podekscytowana sukcesem, Ŝe pragnęła natychmiast go powtórzyć. Ale, pomyślała myjąc ręce przy toaletce, Ian pewnie będzie potrzebował odpoczynku. Osuszyła dłonie i zaniosła ręcznik łanowi. Kiedy juŜ doprowadził się do porządku, wyglądał jak inna osoba, a moŜe raczej młodsza, szczęśliwsza wersja samego siebie. Niemal jakby był pijany. Jego wargi stały się pełniejsze i uwodzicielskie. Oczy o cięŜkich powiekach lśniły złocistym blaskiem. Ostre rysy przystojnej twarzy - kwadratowa szczęka, wystające kości policzkowe - wyglądały na złagodzone przez miękkie, zmysłowe odpręŜenie. Wróciła w ramiona tego nowego, milutkiego Iana. Choć wydawało się to niemoŜliwe, wyglądał jeszcze przystojniej niŜ poprzednio. 180
- Wiesz - powiedział przeciągle - myślę, Ŝe tego potrzebowałem. - Tak ci się wydaje? - stwierdziła beztrosko. - Nie bądź taka odwaŜna - odparł, przewracając ją na stos poduszek. ZbliŜał się do niej powoli, jak wielki, głodny tygrys. W zielonych oczach błyszczały rozpustne iskierki. - Nie myśl, Ŝe juŜ z tobą skończyłem, moja panno - zamruczał. - Nie? - spytała, przełykając ślinę i czując, Ŝe na jej policzkach znowu pojawia się rumieniec. Wpatrując się w nią płonącym wzrokiem, pocałował jej kolano, a potem... polizał je. - Smakujesz wspaniale - powiedział, rozchylając jej kolana. - Co ty robisz? - Och, nic takiego - odpowiedział, wyznaczając lekkimi, krótkimi pocałunkami linię biegnącą po wewnętrznej stronie jej uda. Jedną ręką uniósł jej koszulkę, która teraz przypominała wąski pasek tkaniny przerzucony wokół talii. - Ianie? - Georgiano - wydyszał, zatrzymując usta o centymetry od jej łona. Czuła jego gorący oddech w najbardziej intymnym miejscu. Opuścił głowę jeszcze niŜej i powiódł tam językiem. Lewą ręką chwycił władczo jej biodro, a prawą pieścił Georgie. I przez cały czas obsypywał jej kobiecość namiętnymi, niepohamowanymi pocałunkami. Dobry BoŜe! W jej ciele narastała ekstaza, niczym ogień podsycany przez męŜczyznę. Opadła bezwładnie na stos poduszek, gładząc go po głowie i patrząc na niego zamglonymi, błyszczącymi oczami. LeŜał na brzuchu między jej nogami i najwyraźniej oddawał się swemu zajęciu z wielką przyjemnością, draŜniąc się z nią i bawiąc, smakując ją i czyniąc z niej rozpustnicę. Jeszcze nigdy nikt nie obdarzał jej tak absolutnym uwielbieniem. Jego niekończące się pocałunki były modlitwą do jej ciała, kaŜdy zręczny ruch języka wznosił ją na zupełnie nowe wyŜyny rozkoszy. Jęki i westchnienia wypełniły cały pokój, wiła się pod tym dotykiem, zapominając o całym świecie. Wkrótce zapragnęła więcej. Chwyciła go za ramiona w niemej prośbie. Pragnęła, by zaspokoił to coś wewnątrz niej. Była tak podniecona, Ŝe ugryzła go w pierś, gdy zbliŜył się, Ŝeby spełnić jej Ŝyczenie. 181
- Tak bardzo cię pragnę - wyszeptała drŜącym głosem. Zaczęła pieścić jego twardą męskość, lecz chwycił jej rękę i przycisnął do materaca, splatając palce z jej palcami. Przesunął się nad nią. Georgie zarzuciła mu ręce na szyję i rozchyliła nogi, zapraszając. - To moŜe zaboleć - uprzedził ochryple. - NiewaŜne. -Jęknęła, cała gotowa. Czuła, jak Ian drŜy z poŜądania. Wpił się w jej usta w gwałtownym, namiętnym pocałunku. Przyjęła go chętnie. Przyciągnęła do siebie, wbijając palce w napięte mięśnie jego pleców. Rozpaczliwie pragnęła mieć go jeszcze bliŜej. Chciała, by ją wypełnił. Wygięła ciało w łuk. - Dobry BoŜe - wydyszała, przytulając się mocniej do niego. - Georgie - szepnął. - Co takiego? - Spójrz mi w oczy. Chcę, Ŝebyś na mnie patrzyła, kiedy cię posiądę. - Och, Ianie... - Spełniła jego Ŝyczenie, wpatrując się w niego z zachwytem. Widziała dziką, niepohamowaną Ŝądzę w jego oczach oraz - co waŜniejsze - czułość i opiekuńczość. W końcu obiecał, Ŝe będzie się z nią obchodził delikatnie. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, Ŝe mógłby złamać dane słowo. Co za cudowny człowiek. Uniosła rękę i pogładziła go po policzku, jakby chcąc go zapewnić, Ŝe między nimi jest coś więcej niŜ tylko poŜądanie. Czuła się wspaniale, wiedząc, Ŝe Ian panuje nad wszystkim i Ŝe przeprowadzi ją bezpiecznie przez to gorączkowe szaleństwo i zaspokoi jej najdziksze pragnienia. Spojrzał jej prosto w oczy i zaczął się w nią wsuwać. Niestety, właśnie w tym momencie im przeszkodzono. Magia tej nocy legła w gruzach. Z długiego, wąskiego salonu przylegającego do sypialni dobiegły odgłosy sprzeczki. Zaniepokojeni hałasem, zamarli. Intruzi najwyraźniej się zbliŜali. Georgie rozpoznała głos kamerdynera, proszący i zirytowany zarazem. Drugi głos - kobiecy - był rześki i przemądrzały. - Nie martw się, mój drogi Tooke. Lord Griffith mnie oczekuje, je stem tego pewna. Co cię napadło? Mógłbyś się odsunąć? 182
- Nie! - szepnął Ian głosem pełnym udręki, zamierając w bezruchu. BoŜe, nie. Niech to diabli! - Kto to jest? - zapytała Georgie. Nie odpowiedział. Spojrzał tylko na nią z bólem. - Lady Faulconer, pani nie rozumie! - karcił ją Tooke. - Jego lordowskiej mości nie ma w domu! - Więc dlaczego w jego oknie widać światło? Stary głuptasie, oczywiście, Ŝe jest. - Ale nie czuje się dobrze! - Och, doprawdy? Widziałam go w teatrze i wyglądał na zdrowego oznajmiła. Georgie patrzyła z osłupieniem na swego niedoszłego uwodziciela. - Proszę pani, jestem zmuszony zaprotestować. Nie moŜe pani tam wejść! Georgie wstrzymała oddech i otworzyła usta ze zdumienia, kiedy wyniosła intruzka załomotała do drzwi. - Griffith? Przyszłam z wizytą. Mógłbyś powiedzieć kamerdynerowi, Ŝeby przestał mnie łapać za nogi jak wściekły terier? - Pozbędę się jej - szepnął. - Przysięgam. Nie ruszaj się. - Co się dzieje? - zapytały obie kobiety niemal równocześnie. Lecz o ile na twarzy Georgie odmalowała się wściekłość, kobieta z drugiej strony drzwi nagle wybuchnęła perlistym śmiechem. - Ianie Prescott, ty nieprzyzwoity zwierzaku! Masz tam kogoś ze sobą? - Tess... naprawdę powinnaś juŜ iść - warknął przez ramię zduszonym głosem. - To nie jest... To nie jest dobra pora. - Przykro mi, kochanie. Psuję ci zabawę? - odparła, a jej głos brzmiał juŜ nieco mniej wykwintnie. -Ach, rozumiem. Znowu jesteś z baronową Watson, prawda? Witaj Emily - dodała sarkastycznie. - Mam nadzieję, Ŝe dobrze się bawisz, bo prawie zepsułaś mi wieczór. - Kto to jest Emily? - zapytała stanowczo Georgie. - To niewaŜne! - odparł kategorycznie Ian. - Owszem, waŜne! - odepchnęła go z wściekłym fuknięciem. - Odsuń się ode mnie! Podniósł się z jękiem rezygnacji. Uwolniona od jego cięŜaru, natychmiast usiadła. 183
- Kim jest ta kobieta za drzwiami? - spytała cicho i wskazała gniewnie w stronę wejścia. - To Tess. Lady Faulconer. - I? - Byliśmy... przyjaciółmi. Przez wiele lat. - Przyjaciółmi! Rozumiem. - Do diabła, Georgiano! Ona nic dla mnie nie znaczy - tłumaczył poirytowanym szeptem, nerwowo zapinając spodnie. - Poszedłem dziś wieczorem do opery, Ŝeby się z nią zobaczyć i powiedzieć, Ŝe wszystko między nami skończone. Kiedy tam dotarłem, była w towarzystwie jakiegoś człowieka. Wyglądała na zadowoloną, więc załoŜyłem, Ŝe w czasie mojego długiego pobytu w Indiach nie czekała bezczynnie. - CóŜ, najwyraźniej było to błędne załoŜenie! - Nie mam pojęcia, co ona tu robi. Porozmawialiśmy chwilę... Biorąc pod uwagę, Ŝe była z kimś nowym, nie uwaŜałem za konieczne oficjalnie z nią zrywać! ZałoŜyłem, Ŝe to oczywiste! - Nigdy nie słyszałeś, Ŝe nie powinieneś niczego zakładać? - Georgie... - Wyjdź! Wyjdź stąd, na miłość boską! Nie mogę uwierzyć, Ŝe masz kochankę! - Byłą kochankę! Georgie, to było na długo przed tym, nim poznałem ciebie. - Czeeekam! - zaświergotała niecierpliwie Tess, nieświadoma prowadzonej szeptem rozmowy. Bębniła paznokciami w drzwi, jakby wszystko to wydawało się jej niezmiernie zabawne. Georgie przemilczała niegodną damy odpowiedź, zdegustowana faktem, Ŝe tamta kobieta poruszała się po jego domu jak po własnym, udając się prosto do sypialni. Gdyby drzwi nie były zamknięte na klucz, weszłaby do środka! Spojrzała na niego zwęŜonymi z wściekłości oczami. - Byłeś z nią w tym łóŜku, prawda? Nie odpowiedział. - Zamknij za mną drzwi - rzekł po chwili. - Nie chcę, Ŝeby cię tu zobaczyła, bo rozpowie o tym całemu miastu. - Co jej powiesz? - Zamierzam skłamać - uciął. 184
- Słusznie. Jesteś w tym dobry. - Kochanie, pracuję dla rządu - wycedził. Wstał z łóŜka i z nagim torsem podszedł do drzwi. Georgie juŜ miała zaprotestować - nie chciała, Ŝeby pokazywał się obcej kobiecie na wpół nagi - lecz z narastającą furią zdała sobie sprawę, Ŝe jeśli byli kochankami, to „Tess" zapewne widywała go w negliŜu. Nic dziwnego, Ŝe nie chciała odejść. JakaŜ prawdziwa kobieta zrezygnowałaby bez walki z Iana Prescotta? Czekał przy drzwiach, aŜ Georgie podejdzie i zamknie je za nim. Lady Faulconer z pewnością bez skrupułów weszłaby do sypialni, gdyby tylko miała okazję. Georgie z cichym przekleństwem odepchnęła poduszkę. Wstała i podeszła do drzwi, by go wypuścić. Odsunął ją na bok, Ŝeby nie było jej widać, i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. - OtóŜ i niegrzeczny chłopiec! - odezwała się Tess. - Chodź - warknął przez zaciśnięte zęby. - Odprowadzę cię do drzwi. - Au! Omal nie złamałeś mi ręki! Georgie przekręciła klucz, lecz nie odeszła od drzwi, nasłuchując z oburzeniem. WciąŜ mając ochotę skręcić kark zarówno jemu, jak i lady Faulconer. Jeszcze raz obróciła klucz i z trzaskiem otworzyła drzwi, wyglądając na zewnątrz, gdy ich głosy zaczęły się oddalać. Choć była wściekła jak osa, bardzo chciała zobaczyć, jakiego rodzaju kobiety Ian dobierał sobie za towarzyszki. „Tess" przyszła w imponującym kapeluszu. Zdjęła go i połoŜyła na stoliku, lecz Ian zgarnął nakrycie głowy i niósł je w ręce. Wcale niedelikatnie trzymał kobietę za łokieć i popychał ją do wyjścia. Wydała krótki, pełen oburzenia okrzyk, kiedy wyprowadził ją do holu. Pan Tooke szedł za nimi krok w krok, cały czas przepraszając pracodawcę. - W porządku, Tooke. Wszyscy wiedzą, Ŝe lady Faulconer potrafi być znacznie bardziej uparta niŜ przeciętna kobieta - powiedział z wymuszo nym spokojem, po czym kopnięciem zamknął drzwi do salonu. Georgie wróciła do sypialni. Dla pewności przekręciła klucz w zamku i oparła się o drzwi. Objęła się rękoma, rozejrzała po pokoju i pokręciła głową z niedowierzaniem. 185
Nie wiedziała, Ŝe Ian miał kochankę. A moŜe w jego Ŝyciu było więcej kobiet? Kim, do diabła, była Emily? Wszystko to było bardzo niepokojące. Czego jeszcze nie wiedziała o Ianie? Spuściła głowę z cichym westchnieniem i potarła czoło. A jeszcze parę chwil temu była bliska utraty dziewictwa z tym człowiekiem. Gdyby do tego doszło, nie miałaby innego wyjścia, jak tylko go poślubić. MęŜczyznę, którego być moŜe wcale nie znała tak dobrze, jak jej się wydawało. Mój BoŜe, co ja robię? - zastanawiała się, wspominając okoliczności, w jakich jej się oświadczył. „Wyjdziesz za mnie? Jakieś pytania?" Jakieś pytania! Uniosła głowę w przypływie świętego oburzenia. CóŜ za idiotka! Po prostu podporządkowała się jego woli jak jakaś mała, głupia gęś! Zupełnie jakby rzucił na nią czar, zaklęcie, które sprawiło, Ŝe była gotowa zostać jego niewolnicą. Czy wydarzenia w Dźanpurze zmieniły ją aŜ tak bardzo, Ŝe nagle pozwoliła męŜczyźnie kierować sobą, podejmować za nią decyzje i mówić, co ma robić? Więzy małŜeńskie to przede wszystkim więzy... Nie zapominaj, przypomniała sobie ze złością, Ŝe to ten sam człowiek, który zamknął cię w areszcie domowym. Owszem, moŜe i ocalił Ŝycie jej i jej braciom. MoŜe potrafił być naprawdę cudowny. Ale Ian Prescott przede wszystkim bywał apodyktyczny i powinna zauwaŜyć, Ŝe wychodząc za niego za mąŜ, dobrowolnie odda mu władzę nad sobą. Na całe dalsze Ŝycie. Jak często powtarzała w swoich esejach ciotka Georgiana, w oczach prawa małŜeństwo czyniło z dwojga ludzi jedną osobę. I osobą tą był męŜczyzna. Nigdy nie miała okazji poznać ciotki, lecz chwilami niemal słyszała głos księŜnej, udzielającej jej rad. Lepiej zastanów się nad tym, moje dziecko. Przemyśl wszystko dokładnie, zanim podejmiesz nieodwołalną decyzję. Nie popełnij mojego błędu i nie zrzekaj się woli na rzecz jakiegoś autokratycznego męŜczyzny. Georgie westchnęła cięŜko, wpatrując się w przestrzeń. Dlaczego to wszystko nie moŜe być prostsze? 186
Ian sam wcześniej przyznał, propozycja małŜeństwa ją zaskoczyła. To prawda, marzyła o byciu z nim, ale dziś w nocy zeszła na ląd przekonana, Ŝe nią gardzi. Godzinę później byli juŜ zaręczeni. Z pewnością takie okoliczności nie sprzyjały podejmowaniu trafnych decyzji. MoŜe powinna przemyśleć wszystko nieco dokładniej, zamiast rzucać się na oślep w jakąś dziwaczną przygodę. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało. Rozmawiali przecieŜ o małŜeństwie, a to oznaczało, Ŝe całe dalsze Ŝycie spędzą razem. Jeśli łanowi naprawdę na niej zaleŜy, to powinien przynajmniej dać jej trochę czasu na podjęcie decyzji. A zatem wywalczy sobie ten czas, postanowiła i pomaszerowała do kominka zebrać ubranie. Matthew Prescott, XVI earl Aylesworth, usłyszał sprzeczkę na dole. Usiadł w łóŜeczku w dziecinnym pokoju u szczytu schodów i sennie przecierał oczy. Nie wiedział, o czym rozmawiają dorośli, ale dźwięk donośnego głosu papy sprawił, Ŝe senność opadła z niego jak ulubiona niebieska kołderka, którą teraz odgarnął niecierpliwie na bok. Papa się obudził! Chłopiec wygramolił się z łóŜeczka i boso podreptał do drzwi. Stanął na palcach, sięgając do klamki i wymknął się cichutko, Ŝeby nie zauwaŜyły go opiekunki. Schody prowadziły do długiego, wąskiego rodzinnego salonu, lecz papy w nim nie było. Matthew słyszał, Ŝe ktoś ze złością zatrzasnął drzwi, więc domyślił się, Ŝe ojciec jest w holu. Kiedy ruszył po schodach w dół, krok za krokiem, trzymając się balustrady, z tonu, jakim mówił papa, wywnioskował, Ŝe osobą, z którą rozmawiał, była Pani w Kapeluszu. Matthew zmarszczył czoło. Pani w Kapeluszu często przychodziła z wizytą, ale nie była miła. Matthew zawsze uwaŜał, Ŝe ma twarde spojrzenie, a oczy błyszczące jak małe, wygładzone rzeczne kamienie. Jej zdaniem dzieci nie powinny jadać przy stole. Zawsze ozięble patrzyła na Matthew, kiedy papa nie widział. Teraz usłyszał, jak narzeka głośno. Gdyby on sam tak zrobił, zostałby skarcony przez piastunkę. Podchodząc bliŜej, słyszał słowa dorosłych przez ścianę, lecz ich nie rozumiał. 187
- Tess, przestań udawać skrzywdzoną - mówił papa. -Widziałem cię w teatrze z nowym przyjacielem. - Ach, z nim! AleŜ kochanie, jesteś zazdrosny? Czy właśnie to popchnęło cię w ramiona innej kobiety? - Nie. - Do diabła, Griffith, czekałam miesiącami, aŜ wrócisz z tego przeklętego kontynentu. A ty całkowicie mnie ignorujesz! - Nie ignoruję cię, Tess. Nie słuchałaś mnie. To juŜ skończone. W holu Pani w Kapeluszu wybuchnęła potokiem piskliwych słów, ale Matthew nie zwrócił na to uwagi, gdyŜ nagle drzwi do sypialni papy się uchyliły i wyjrzała zza nich inna dziewczyna. Cicho zamknęła za sobą drzwi i podeszła do kominka. Chodziła tam i z powrotem, zaciskając delikatne pięści, a wyblakła sukienka furkotała wokół jej kostek. Nagle, bez Ŝadnego ostrzeŜenia, usiadła na sofie. Pochyliła się do przodu, oparła łokcie na kolanach przez chwilę trzymała głowę opartą na dłoniach. Potem zakryła rękoma uszy, jakby nie mogła słuchać kłótni papy z tamtą drugą panią. Co za dziwna osoba! Nieco obawiając się nieznajomej, Matthew ukrywał się w cieniu. Dziwna, ładna pani na jego sofie budziła w nim ogromną ciekawość. Jej długie włosy były czarne jak smoła, a sukienka prosta i niebieska. Sprawiała wraŜenie zdenerwowanej. JuŜ prawie chciał podejść do niej i zapytać, co się stało. Ale jeśli jest podobna do Pani w Kapeluszu, to fuknie na niego i zawoła piastunkę. I dostanie karę za wymknięcie się z łóŜka. Podniosła głowę i wyprostowała ramiona. Była znacznie ładniejsza od Pani w Kapeluszu. Wtedy pociągnęła nosem i otarła go rękawem. Widząc to, Matthew zachichotał, niemal zdradzając swoją obecność na schodach. MoŜe i nie wiedział jeszcze duŜo, ale wiedział, Ŝe to nieeleganckie. A widząc, Ŝe nieznajoma złamała zasady etykiety, natychmiast ją polubił. Z dołu usłyszał, Ŝe Pani w Kapeluszu w końcu wyszła, trzaskając drzwiami. Stary pan Tooke próbował ją odprowadzić. Ich szybkie kroki ucichły i papa wrócił do salonu. Niewidoczny w mroku Matthew obserwował uwaŜnie ojca i jego nową znajomą. Z całego serca pragnął podbiec do papy, ale coś mu mówiło, Ŝe nie powinien tego robić. 188
Tata miał powaŜną i zatroskaną minę, kiedy cicho zamknął za sobą drzwi i minął schody, na których ukrywał się Matthew. Chłopczyk usłyszał, jak ojciec głęboko westchnął, i zobaczył, jak ze zmęczeniem skrzyŜował ręce na piersi. Po chwili papa podszedł do zmartwionej pani. Kiedy się zbliŜał, wstała z sofy. Policzki miała zaróŜowione, a włosy w nieładzie. Matthew nawet tego nie zauwaŜył - on sam nigdy nie był wystarczająco schludny, co wszyscy mu mówili. - Czy mógłbyś odwieźć mnie do Knight House? - zapytała. Matthew nastawił uszu. Knight House? Tam mieszkał jego najlepszy przyjaciel, Morley. Knight House był najprzyjemniejszym miejscem na świecie, znacznie milszym niŜ jego własny ponury dom, w którym wszyscy musieli się zachowywać poprawnie. W Knight House wszystko było znacznie łatwiejsze i chodził tam kaŜdego dnia przez park. Ciocia Bel była dla niego niemal jak matka. - Georgiano... - Proszę, Ianie - zmartwiona pani miała głos melodyjny jak wietrz ne dzwonki. Matthew nie mógł od niej oderwać oczu. - Georgiano, przepraszam - powiedział papa. - Nie masz za co przepraszać. - Przesunęła dłonią po rozczochranych włosach. - Wiem, Ŝe jej tu nie zapraszałeś. - Ale co z nami? - spojrzał znacząco w stronę sypialni. - Nie! Proszę, Ianie. Jestem bardzo zmęczona. Sądzę... naprawdę sądzę, Ŝe potrzebuję trochę czasu. - Czasu? - To wszystko dzieje się tak szybko! Jestem zdezorientowana... Proszę, czy mógłbyś zabrać mnie do moich kuzynów? Jestem tak zmęczona, Ŝe nie potrafię jasno myśleć. Papa wydał jeszcze jedno westchnienie, które zdawało się mówić tysiąc rzeczy, lecz nie powiedział nic. Po prostu wpatrywał się w ścianę. - Oczywiście. Wrócił do swojej sypialni, a po chwili wyszedł w koszuli i surducie. Wskazał jej drzwi salonu i ciemnowłosa pani ruszyła przodem. Kiedy podeszła bliŜej, Matthew dostrzegł łzy połyskujące w jej oczach. Papa tego nie zauwaŜył. Ale papa nie zauwaŜał wielu rzeczy. 189
Na przykład Matthew. Ze swojego miejsca w cieniu obserwował wyjście dorosłych, zachwycony jak zawsze tym, jak wielki, potęŜny i waŜny jest jego ojciec. Piastunka Sally mówiła mu, Ŝe markizowie nie mają czasu dla małych chłopców. A jednak Matthew chciałby móc pójść do Knight House z nimi obojgiem, mimo Ŝe był środek nocy i Morley najprawdopodobniej spał. Wtedy jednak przypomniał sobie, Ŝe przecieŜ idzie do Knight House jutro. Jeśli papa zabiera tam zmartwioną panią, to rano będzie mógł się jej dokładniej przyjrzeć.
11 Delikatne angielskie słońce przesączało się przez jej rzęsy, kiedy następnego ranka Georgie obudziła się w małej, utrzymanej w kremowych barwach sypialni, którą dla niej przygotowano w Knight House. Pierwszą rzeczą, na którą padło jej spojrzenie, była waza pełna róŜowych hortensji, stojąca przy oknie. Westchnęła i zamknęła oczy, przeciągając się z lubością. LeŜała na cudownie wygodnym łóŜku. Nie chciało jej się wstać. Przewróciła się na bok, słuchając ptaków, świergoczących w parku za oknem. Zaczął się nowy dzień i świat nie wyglądał juŜ tak ponuro. Derek i Gabriel Ŝyli. Kuzyni, co do których obawiała się, Ŝe będą patrzeć na nią z góry, okazali się uroczymi ludźmi i przyjęli ją z otwartymi ramionami. Ich Ŝyczliwość wprawiła ją w zakłopotanie, gdyŜ pamiętała swoje wcześniejsze uprzedzenia wobec londyńczyków. Teraz zmieniła zdanie - była w bezpiecznym miejscu. No i Ian poprosił, Ŝeby za niego wyszła. Wspominając nieprzyzwoite rzeczy, które robili ze sobą poprzedniej nocy, zanim przerwała im późna wizyta jego byłej kochanki, jęknęła z frustracji. Naciągnęła poduszkę na głowę. Dzisiaj musiała odpowiedzieć na propozycję małŜeństwa. O ile, oczywiście, wszystko nie było tylko snem! Odrzuciła poduszkę i usiadła. WciąŜ miała na sobie tę samą znoszoną koszulkę, w której omal jej nie posiadł. Zsunęła się z łoŜa z baldachimem, podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Po drugiej stronie parku wi190
działa jego okazały dom. Ten z drzwiami w kolorze burgunda. W świetle dnia wydawał się jeszcze wspanialszy. Spoglądała między kołyszące się drzewa Green Parku, mając nadzieję, Ŝe uda jej się dostrzec Iana. Na próŜno. Nie pojawił się. Słońce stało juŜ wysoko. W dole najróŜniejsi ludzie spacerowali wysypanymi Ŝwirem alejkami. ZłoŜyła ręce na piersi i oparła się o niewysoką komodę z szufladami, na której stały kwiaty. Rozmyślała o tym, czy dzisiaj go zobaczy. Obiecał, Ŝe przyjdzie ją odwiedzić. Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. - Czy juŜ pani wstała, panienko? - odezwał się miły głos z londyńskim akcentem. - To ja, Daisy. Będę panienki pokojówką. - Proszę! - zawołała zadowolona z tego, Ŝe jej przerwano. Odwróciła się od okna i podeszła, Ŝeby się przywitać z dziewczyną. Georgie była szczerze poruszona troskliwością, z jaką słuŜba spieszyła zaspokajać wszelkie jej potrzeby. Daisy przygotowywała dla niej kąpiel, a dwie inne pokojówki przyniosły śniadanie. - Lord Griffith powiedział kucharkom, Ŝeby nie przygotowywały dla panienki nic z mięsa. Zgadza się, panienko? - Och... tak- odparła, zaskoczona tym, Ŝe pamiętał, iŜ jest wegetarianką. Oczywiście, to do niego podobne. - Czy jajka mogą być? Przytaknęła, a pokojówka zdjęła srebrną pokrywę z talerza, odsłaniając angielskie śniadanie przygotowane bez bekonu i parówek. NałoŜyła sobie owoce, jajecznicę, pieczywo i odrobinę fasolki. - Czy Ŝyczy sobie panienka, Ŝeby otworzyć kufry? - zaproponowała dziewczyna, kiedy Georgie była zajęta jedzeniem. Skinęła głową. Nie mogła się doczekać, kiedy po tylu miesiącach dostanie znowu swoje rzeczy. Z otwieranych kolejno kufrów unosił się zapach kadzidła i drewna sandałowego. Georgie przeglądała ich zawartość między jednym a drugim kęsem. Pokojówki rozpływały się na widok jej bajecznie kolorowych sari oraz innych egzotycznych przedmiotów, zwłaszcza jedwabnych szali z Kanćipuram, kiedy przyszła Camille, osobista pokojówka księŜnej. Nadworna ekspertka od spraw urody w Knight House zaproponowała Georgie pomoc w doborze stroju i ułoŜeniu fryzury. ZauwaŜywszy, 191
Ŝe morska podróŜ pozostawiła wyraźny ślad na cerze i włosach Georgiany, Camille czym prędzej przyniosła cały arsenał specyfików mających przywrócić jej odpowiedni wygląd. Okazało się to nie lada wyzwaniem. We włosy dziewczyny wsmarowano awokado, twarz i dłonie natarto sokiem z cytryny, aby wybielić opaleniznę po palącym oceanicznym słońcu. Potem przyszła kolej na mleko i wodę róŜaną. W dłonie wklepano gęsty krem z masła kakaowego. Na koniec mikstura z owsianki odświeŜyła całą skórę Georgie, po czym została zmyta lawendowym mydłem. Kiedy w końcu wyszła z cudownie przyjemnej kąpieli, owinięta w wielki szlafrok, Camille przycięła końcówki jej włosów, przywracając im dawny blask, po czym zakończyła toaletę szybkim manikiurem. Po wszystkich tych zabiegach Georgie ujrzała w lustrze bardzo angielsko wyglądającą dziewczynę, ubraną w muślinową sukienkę z długimi rękawami i wysokim stanem. Włosy miała spięte w kok, a miękkie pukle okalały jej twarz. CóŜ, pomyślała, sari jest co prawda wygodniejsze, lecz z pewnością teraz bardziej przypominała kogoś, kto mógłby otrzymać propozycję małŜeństwa od bogatego i wpływowego markiza. Patrzyła w lustro, zastanawiając się, czy - przy swoim niekonwencjonalnym postępowaniu - podoła obowiązkom, jakie niesie ze sobą tak eksponowana publiczna rola. W końcu poślubiając Iana, zostanie markizą. Nadeszła pora, by pokazać się światu, zapominając o rozterkach. Podziękowała pokojówkom i wyszła z pokoju, by przywitać się z kuzynami. Szła korytarzem, niezupełnie pewna, dokąd się kierować. Zastanawiała się nad zdumiewającymi wieściami, jakie usłyszała ostatniej nocy, kiedy Ian przywiózł ją tutaj, do wspaniałej rezydencji księcia i księŜnej Hawkscliffe. Oboje nalegali, by mówiła im po imieniu - Robert i Bel. Powiedzieli jej, Ŝe Jack był w Londynie i niedawno z powrotem wypłynął na morze. O ile to, samo w sobie, nie wydawało się dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, jak bardzo - według jego własnych słów- nie znosił tego miasta, to zaskoczyła ją informacja, Ŝe przywiózł ze sobą... Ŝonę! Georgie nie mogła uwierzyć, Ŝe jakiejś kobiecie udało się poskromić Jacka. Bardzo chciała spotkać tę niezwykłą damę, lecz oboje odpłynęli do Ameryki Południowej, gdzie Jack miał niecierpiące zwłoki sprawy do załatwienia. Jeszcze bardziej zaskoczyła Georgie wiadomość, Ŝe równieŜ papa był wcześniej w Londynie. Niestety, Jack potrzebował jego pomocy w swo192
im ryzykownym planie, więc lord Arthur musiał natychmiast wypłynąć, mimo iŜ jeszcze na morzu otrzymał list Dereka, opisujący ich kłopoty z maharadŜą. W pierwszej chwili Georgie trudno było uwierzyć, Ŝe ojciec przedłoŜył sprawy Jacka nad los własnych dzieci. Wtedy jej najstarszy kuzyn, ksiąŜę Robert, pod którego dachem teraz przebywała, wyjaśnił, Ŝe Jack i jej ojciec zaangaŜowali się w wyzwolenie hiszpańskich kolonii w Ameryce Południowej. Jack załadował na swoje statki Ŝołnierzy, broń i zaopatrzenie, aby wspomóc rewolucję. Potrzebował pomocy ojca, Ŝeby przedrzeć się przez hiszpańską blokadę. Georgie się nie spodobało, Ŝe papie - mającemu juŜ ponad sześćdziesiątkę - grozi równie wielkie niebezpieczeństwo jak ukochanym braciom w Azji. Naprawdę był juŜ za stary na takie rzeczy! Lord Arthur nie wiedział, kiedy wróci, lecz poprosił Roberta i Bel, Ŝeby do tego czasu czuwali nad Georgie. Pozostawiona w domu kuzynów - jak zwykle - nie mogła zrobić nic innego, jak tylko modlić się i próbować nie oszaleć, dopóki cała jej kochająca przygody rodzina nie znajdzie się znowu cało i zdrowo pod jednym dachem. Idąc korytarzem, Georgie starała się ogarnąć wszystkie te wydarzenia. Nie wiedziała jeszcze, Ŝe największy wstrząs dopiero ją czeka. Ujrzała małego chłopca. Siedział na krześle przy ścianie, czekając na coś z niespotykaną jak na kilkulatka cierpliwością. Kiedy ją zauwaŜył, natychmiast zeskoczył na podłogę i spokojnie do niej podszedł. Ubrany jak mały dŜentelmen, wzrostem sięgał ledwie oparcia krzesła. Miał brązowe włosy, jasną, nieco piegowatą skórę i ogromne, ciemne oczy. Popatrzyła na niego, zaskoczona, kiedy zatrzymał się tuŜ przed nią. Zadarł głowę, by spojrzeć jej prosto w oczy i pozdrowił radośnie: - Witaj! - Hm... Dzień dobry panu.- Rozbawiona takim powitaniem pochyliła się ku niemu. - Musisz być Morleyem. Szukam twojej mamy. Pokręcił głową. - Jestem Matthew i nie mam mamy. - Och! - Georgie, poruszona tą smutną odpowiedzią, kucnęła, Ŝeby znaleźć się na tym samym poziomie co Matthew. Chłopiec przyglądał się jej powaŜnym wzrokiem. 13 - Jej pragnienie
193
- Dlaczego śpisz w dzień? - Zwykle tego nie robię, ale dzisiaj byłam bardzo zmęczona. - Aha! - Z fascynacją studiował jej włosy i kolczyki. - Lubię psy. A ty? - Niektóre. - Ciocia Bel powiedziała, Ŝe jesteś jej kuzynką. - To prawda, moŜesz mówić do mnie Georgie. Roześmiał się nagle. - Georgie! Jak król! - Tak - odparła, śmiejąc się wraz z nim. - Tak samo jak król. - Tata mówi, Ŝe król Jerzy jest zwariowany! - Kto jest twoim tatą, Matthew? - przypomniała sobie, Ŝe Ŝona czwartego z braci Knightów ma syna z poprzedniego małŜeństwa. - Lord Lucien? - Nie, proszę pani, mój tata to lord Griffith. Kiedy dorosnę, będę taki sam jak on. Kiedy usłyszała tę odpowiedź, ciarki przeszły jej po plecach. Patrzyła na chłopca z zapartym tchem. - Lord Griffith? - powtórzyła. Dlatego to dziecko wydało się takie znajome! Matthew przysunął się do niej bliŜej i skinął głową. Wydawał się znudzony tym tematem i teraz z wielkim zainteresowaniem oglądał kwiecisty motyw na jej sukience, jakby nigdy przedtem nie widział damy. Nieco ośmielony, wyciągnął palec i dotknął jednego z jej lśniących kolczyków, wprawiając w ruch zawieszkę z perły. Georgie pozwoliła mu obejrzeć ozdobę, sama jednocześnie starając się pogodzić z szokującą wiadomością. Ian miał syna! Oczywiście, Matthew był owocem jego pierwszego małŜeństwa. Przyjrzała się chłopcu uwaŜniej. Czyj mógłby to być syn? Miał powaŜny wyraz twarzy swego ojca, jego inteligentne spojrzenie, jego dobroduszną powściągliwość. I - podobnie jak ojciec - miał w sobie jakiś nieokreślony smutek. Jak mógł mi nie powiedzieć, Ŝe ma dziecko? Georgie spojrzała jeszcze raz na ślicznego chłopca i zdała sobie sprawę, Ŝe to wszystko zmienia. - Matthew, wiesz, gdzie jest księŜna? - zapytała po dłuŜszej chwili, led wie panując nad drŜeniem głosu. - Bardzo chciałabym się z nią zobaczyć. 194
Spojrzał na nią. - Ciocia Bel? Jest w porannym saloniku z małą Kate. - Czy mógłbyś mnie tam zaprowadzić? Obawiam się, Ŝe nie znam drogi. - Chodź, pokaŜę ci - złapał ją za rękę i powiódł korytarzem. ZauwaŜyła, Ŝe chłopiec wciąŜ zerka na nią przez ramię, czujnie, jakby się obawiał, Ŝe w kaŜdej chwili moŜe zniknąć. Kilka godzin później, po spotkaniu specjalnej komisji i typowo bezproduktywnej serii wystąpień kilku członków nowego gabinetu Ian i Hawk wrócili do Knight House. W domu panowała cisza - trafili na porę dziecięcej drzemki. Poruszając się niemal na palcach, pojawił się lokaj Walsh, który odebrał od nich okrycia. Poinformował, Ŝe lunch będzie podany za pół godziny na tarasie, zgodnie z Ŝyczeniem jej wysokości. Ten pomysł spodobał się łanowi. NaleŜało wykorzystać piękny czerwcowy dzień. Ruszyli schodami na górę, Ŝeby zobaczyć się z paniami. Starając się mówić jak najciszej, wymieniali uwagi na temat załatwianych rano spraw politycznych. Ian czuł, jak z kaŜdym stopniem serce bije mu coraz szybciej. Z powodu Georgiany przez całe przedpołudnie trudno mu się było skoncentrować. Ostatnia noc nie poszła zgodnie z planem, to jasne. Co przyniesie dzisiejszy dzień? Hm... w przypadku Georgiany moŜna tylko zgadywać. Nie wiedział, czy wciąŜ jest zła z powodu Tess, czy teŜ moŜe teraz, kiedy się wyspała, będzie bardziej skłonna mu wybaczyć. W korytarzu pojawiła się bezszelestnie Ŝona Hawka, piękna blondynka, Belinda, i przywitała ich obu - Iana uśmiechem, męŜa pocałunkiem w policzek. - Robercie, czy mogę zamienić z tobą słówko? - Chwyciła męŜa za rękaw, pociągając go za sobą. Iana natomiast zaprosiła gestem do pokoju muzycznego. - Idź i zajrzyj tam - szepnęła do niego. Ian uśmiechnął się niepewnie do Ŝony najlepszego przyjaciela i usłuchał jej rady. Bel i Robert zniknęli w saloniku po drugiej stronie korytarza. Drzwi zamknęły się za nimi. 195
ZbliŜając się do wejścia, usłyszał dobiegający ze środka szmer głosów. Kiedy stanął na progu, zamarł na widok swego syna na wpół śpiącego na kolanach Georgiany. Przyszły markiz ssał kciuk - wciąŜ miał ten dziecinny zwyczaj w czasie drzemki - i ściskał skromny koronkowy mankiet jej sukienki, jakby chciał pokazać, Ŝe Georgiana naleŜy do niego. Czytała mu po cichu ksiąŜeczkę dla dzieci. Ian patrzył w osłupieniu. Widok Georgie z jego osieroconym synem na kolanach - prawdziwy obraz matczynej czułości - wywołał w nim gwałtowny przypływ słodyczy i bólu. Przypomniał jeszcze raz o pustce panującej w jego Ŝyciu. Być moŜe patrzył na początek prawdziwej rodziny. Prawdziwego domu. Jego dom nigdy naprawdę nie stał się domem, poniewaŜ brakowało w nim serca, podobnie jak synowi zawsze brakowało czułej matczynej miłości. Georgiana wyglądała na tak łagodną, ciepłą i opiekuńczą, Ŝe Ian poczuł ucisk w gardle. Oparł się o futrynę, nie mogąc oderwać od niej oczu. Musisz za mnie wyjść, pomyślał. Nie moŜe być inaczej. Jeszcze raz wrócił myślami do przeszłości. Pragnął dla syna czegoś lepszego niŜ wychowanie, jakiego sam zaznał. I ku własnej rozpaczy zdawał sobie sprawę, Ŝe radzi sobie z tym jeszcze gorzej niŜ jego rodzice. Arystokratyczna rodzina, w której dorastał, była zimna i oficjalna rangę, dumę i godność ceniła ponad miłość. Klan Knightów, z którym się związał, choć nie tak uporządkowany i skrupulatny, był ze sobą znacznie bardziej zŜyty. Ian bez trudu zbliŜył się do nich, lecz to nie było to samo. Zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy mieli swoje Ŝony i dzieci. Ile to juŜ lat minęło? A on wciąŜ był samotny. Do chwili, gdy podniosła wzrok i zobaczyła Iana stojącego w drzwiach, Georgie była na niego zła o to, Ŝe nie powiedział jej o Matthew. Przemilczenie faktu, Ŝe dawniej miewał kochanki, które w kaŜdej chwili mogły wrócić i stanąć w drzwiach, to jedno, ale zatajenie przed nią dziecka stanowiło znacznie większy afront. Ale kiedy wyczuła obecność Iana i dostrzegła, jak obserwuje ją z dzieckiem w sennej ciszy popołudnia, wyraz jego twarzy poruszył ją do głębi. 196
Jego oczy były zielone i smutne. Ostre rysy jego twarzy napięte. Stał w milczeniu, z zaciśniętymi ustami, a kaŜdy cal jego potęŜnego ciała wyraŜał nieopisaną samotność. Georgie patrzyła na niego. JuŜ od pierwszego spotkania w Kalkucie wyczuwała cierpienie kryjące się w jego sercu. Dostrzegła je po raz drugi w skalnej świątyni, kiedy zapytała go o Ŝonę. Zwykle dobrze je ukrywał, lecz teraz, gdy obserwował ją z Matthew, po raz pierwszy ból był wyraźnie wypisany na jego twarzy. Ten człowiek cierpiał. I wystarczyło jedno długie, badawcze spojrzenie w jego oczy, Ŝeby zmienić jej wcześniejszy gniew we współczucie. Jak mogła gniewać się na niego, jeśli wyglądał tak smutno i wyraźnie potrzebował czułości? Pomyślała, Ŝe jej przyjazd do Londynu ma chyba jakiś głębszy cel. MoŜe to przeznaczenie? Ian Prescott ocalił Ŝycie jej i braciom. MoŜe teraz nadeszła pora, by ona ocaliła jego. Odwzajemniła w milczeniu jego spojrzenie, starając się nie obudzić śpiącego dziecka. Oderwał się od drzwi i powoli wszedł do pokoju. Chłopiec wyczuł jego obecność i w półśnie poruszył się w jej ramionach. Uspokoiła Matthew pocałunkiem w czoło. - Tata. - Matthew poruszył stopami, lecz było mu zbyt dobrze, by opuścić kolana Georgie. - Synku. - Pochylił się i delikatnie chwycił jedną z wierzgających nóŜek. -Widzę, Ŝe znalazłeś przyjaciółkę. Georgie poczuła drŜenie serca, gdy Ian spojrzał na nią czujnie. - Witaj. Uśmiechnęła się do niego smutno, przypominając sobie, Ŝe dokładnie tak samo przywitał ją jego syn. - Za chwilę na tarasie podadzą lunch - powiedział cicho. - Pójdę znaleźć którąś z opiekunek, Ŝeby się nim zajęła. Ian delikatnie pogładził czoło śpiącego dziecka. - Nie rozrabiał, kiedy mnie nie było? - Zachowywał się jak aniołek- odpowiedziała zdecydowanie. - To wspaniały chłopiec. - Ucałowała rozczochraną główkę Matthew i przytuliła go mocniej. - Naprawdę? - spojrzał na nią, starając się ukryć zaskoczenie. - Jestem zazdrosny. 197
- Musimy porozmawiać - szepnęła, patrząc na niego powaŜnie. Wyczytał determinację w jej oczach i przez jego przystojną twarz przemknął cień niepokoju. Skinął głową i poszedł poszukać piastunki. Kiedy kilka minut później Matthew został bezpiecznie przekazany w ręce słuŜącej, Ian cicho zamknął drzwi i odwrócił się do Georgiany. Nie wiedział, Ŝe właśnie obudził się w niej instynkt macierzyński i była w nieco wojowniczym nastroju, gotowa walczyć w imieniu jego dziecka. Z jednej strony chciała udusić tego człowieka, ale z drugiej... Wiedziała juŜ, jak łatwo moŜna go zranić, mimo całej jego pozornej niewraŜliwości. To kazało jej postępować ostroŜnie. Zastanawiając się przez chwilę, od czego zacząć, doszła do wniosku, Ŝe zwykle najskuteczniej radziła sobie, postępując otwarcie. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, Ŝe masz syna? Wzruszył ramionami, obserwując ją. - Nie było okazji. - Mogłeś sam ją stworzyć! - wykrzyknęła. - Próbowałeś rozmyślnie ukryć go przede mną, czy po prostu zapomniałeś o jego istnieniu? - Ani jedno, ani drugie! - Zmarszczył brwi, odwrócił się i oparł ręce na biodrach. - Tobie równieŜ Ŝyczę miłego dnia. - Przykro mi, jeśli moje powitanie nie przypadło ci do gustu, ale obawiam się, Ŝe mój dzień zaczął się od wstrząsu. Zwykle kiedy składa się propozycję małŜeństwa, warto wspomnieć, jeśli w grę wchodzą równieŜ dzieci. Powinnam wiedzieć o jakichś jeszcze? - Nie! - Na te słowa policzki mu poczerwieniały. Spacerował tam i z powrotem, przypominając zwierzę zamknięte w klatce. Georgie odetchnęła powoli, lecz lekki ból w płucach przypomniał jej znowu, Ŝe silna więź, jaką natychmiast poczuła z małym Matthew Prescottem, w znacznej mierze wynika z jej własnego dzieciństwa i tego, jak często czuła się opuszczona i samotna. Nie chciała odgrywać się za to na Ianie. Z drugiej strony jednak, któŜ lepiej niŜ ona mógł pomóc mu zrozumieć potrzeby jego dziecka? Przysiadła na ozdobnym oparciu sofy. - Jest pięknym dzieckiem. - Wiem, dziękuję - burknął Ian. - To uroczy, mądry i dobrze wychowany chłopiec. I... - Słowa uwięzły jej w gardle. 198
Stanął i spojrzał na nią ponuro. - I co? - Spragniony twojej uwagi - powiedziała cicho. Patrzył na nią uwaŜnie. - Dlaczego nigdy nie wspomniałeś mi o nim? Przyglądał się jej przez dłuŜszą chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. Przesunął dłonią po włosach. - Nie wiem. - Nie wiesz? To nie jest odpowiedź! Ten biedny malec równie dobrze mógłby mieć na szyi zawieszoną kartkę z napisem „Proszę, niech ktoś mnie pokocha!" PrzecieŜ musisz widzieć, Ŝe cię potrzebuje. Zupełnie cię nie obchodzi? Chyba się go nie wstydzisz? - Oczywiście, Ŝe nie! - Ian posłał jej pełne bólu spojrzenie i zamilkł na chwilę. Znowu odwrócił wzrok, wpatrując się pustym wzrokiem w ścianę. - Porozmawiaj ze mną - nalegała Georgie. - Nie odwracaj się. PomóŜ mi zrozumieć. Nerwowym gestem potarł usta i pokręcił głową, wpatrując się w podłogę. - Kiedy jestem daleko od domu, staram się nie myśleć o Matthew. Wtedy muszę o nim zapomnieć. Tylko w ten sposób mogę wykonywać mój zawód. Widzisz, moja praca wymaga opanowania i jasnego umysłu. Bezstronności. Obiektywności. A nie potrafię być obiektywny w niczym, co dotyczy mojego syna. - Przełknął głośno ślinę i spojrzał na nią z udręką. - To moje dziecko. Nigdy o nim nie zapominam... - Zawahał się. -Nie mówię o nim, kiedy pracuję, poniewaŜ zdaję sobie sprawę, Ŝe jest sam w domu i zastanawia się, dlaczego mnie przy nim nie ma. Rozłąka sprawia mi ból. Ale... bycie blisko takŜe boli. - Och, Ianie... - Wstała z oparcia, podeszła do niego i połoŜyła mu dłoń na ramieniu. Nie musiała nawet pytać, dlaczego przebywanie blisko syna sprawiało mu ból. Odpowiedź była oczywista. Nadal rozpaczał z powodu utraty matki Matthew. Dziecko z pewnością przypominało Ianowi zmarłą Ŝonę. Musiał ją bardzo kochać, pomyślała z zadumą. - Chodź, usiądź ze mną - szepnęła, ujmując jego dłoń. 199
Unikając jej czułego spojrzenia, pozwolił się poprowadzić do sofy Usiedli. Georgie westchnęła, lecz Ŝadne z nich się nie odezwało. Niemal czuła w pokoju obecność jego pierwszej Ŝony. Przez dłuŜszą chwilę przyglądał się swoim dłoniom. Kiedy w końcu przerwał milczenie, jego głos był znowu opanowany i wystudiowanie ironiczny. - Widzisz, on jest jednym z powodów, dla których cię potrzebuję. - Zdałam sobie z tego sprawę. - Zawiesiła głos. -Jestem zaszczycona twoim zaufaniem. Tym, Ŝe uwaŜasz, Ŝe mogłabym być dobrą matką. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Oczywiście, Ŝe byłabyś. Potrafisz... rozbudzać radość wszędzie, gdzie jesteś. Pod wpływem jego słów znowu poczuła, Ŝe oczy jej wilgotnieją. - Dziękuję. - To prawda. - Ale, wiesz, to nie pomoŜe Matthew, jeśli nie będziemy pewni, Ŝe małŜeństwo jest tym, czego oboje naprawdę pragniemy. - Ja jestem pewien - odparł bez chwili wahania. - A więc dokładnie przemyślałeś sprawę? - Oczywiście. Nie prosiłbym cię o to, gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości. - MoŜe, jeśli łaska, mógłbyś mi opowiedzieć, jakie przyczyny pomogły ci dojść do takiego wniosku. Wzruszył ramionami. - CóŜ, mam Matthew. No i ten rodzinny alians, o którym od dawna mówiono... Wspominałem ci juŜ, Ŝe moim zdaniem tworzymy świetny zespół. Cenimy podobne wartości. I oczywiście jesteś piękna. A wreszcie, pewnego dnia chciałbym mieć następne dziecko. MoŜe kilkoro. - Naprawdę? - Tak - skinął głową z przekonaniem, po czym się zawahał. - No i, hm... Po tym, co zdarzyło się w grocie... a takŜe ostatniej nocy... poślubienie ciebie jest jedyną słuszną rzeczą, jaką mogę zrobić. Och, Ianie, pomyślała z mieszaniną tęsknoty i smutku. Wszystkie te argumenty brzmiały rozsądnie, ale nie umknęło jej uwagi, Ŝe nie wspomniał o miłości. Wiedziała, Ŝe nie jest to przypadkowe przeoczenie. Ian był człowiekiem, który zawsze mówił dokładnie to, co 200
miał na myśli. Poczuła ukłucie rozczarowania, lecz ani słowem nie zaprotestowała. W końcu nie obraził jej, mówiąc to, co chciała usłyszeć. Uczciwość jest częścią miłości. Przynajmniej był to jakiś początek. - Wygląda na to, Ŝe jesteś całkiem pewien - odezwała się wywaŜonym tonem. - Tak. Po tym jak twoi bracia zasugerowali ten związek, miałem całą podróŜ na podjęcie decyzji. I, mogę cię zapewnić, nie myślałem o niczym innym. - Moment! - wykrzyknęła. - Moi bracia sugerowali, Ŝebyś mnie poślubił? - Mm... - przytaknął z lekkim rozbawieniem, lecz Georgie zbladła. - Nalegali na to? Wiem, jak uparci potrafią być w forsowaniu swojego zdania... - Nie. Oczywiście, Ŝe nie. Nie gniewaj się na nich. Chcą dla ciebie tego co najlepsze, a tym czymś jestem ja - oznajmił rzeczowo. Uśmiechnęła się do niego cierpko i dotknęła jego dłoni. - Chyba potrzebuję trochę czasu. - Na co? - Szczerze mówiąc, potrafisz być bardzo apodyktyczny i jeśli mam oddać się pod twoją władzę, muszę mieć pewność. - Nie jestem apodyktyczny. Jestem zdecydowany! - odparł. -W końcu to zaleta, prawda? Mówiłaś, Ŝe chciałabyś męŜa, którego będziesz mogła podziwiać. Georgie patrzyła na niego. Chcę wiedzieć, czy moŜesz się we mnie zakochać, myślała. Siedział przez chwilę nachmurzony, ze wzrokiem wbitym w podłogę, po czym spojrzał na nią przenikliwie. - Ostatniej nocy wydawałaś się nie mieć wątpliwości. - Tak, ale kiedy ona się pojawiła, zrozumiałam, Ŝe wielu rzeczy o tobie nie wiem - obserwowała jego twarz, szukając zrozumienia. - Po co się spieszyć? Czy nie moŜemy iść krok po kroku i poznać się lepiej, zanim oboje nie będziemy absolutnie pewni, Ŝe to słuszne? Dla dobra Matthew? - Krok po kroku? Myślałem, Ŝe kilka kroków juŜ przeskoczyliśmy powiedział z dwuznacznym błyskiem w oczach. Zarumieniła się. Spuściła wzrok i splotła palce. 201
- Ostatnia noc mi się podobała. - Podobałaby ci się jeszcze bardziej, gdyby Tess nam nie przeszkodziła - rzekł cicho. Posłała mu uśmiech, lecz kiedy dotknął jej twarzy, spojrzenie miał powaŜne. - Chcę, Ŝebyś wiedziała, Ŝe ona nie będzie stanowić problemu. Zadbałem, Ŝeby zrozumiała, Ŝe tamten związek naleŜy do przeszłości. - Miło mi to słyszeć. Właśnie wtedy przerwało im ciche pukanie do drzwi. - Podano lunch! - zawołała Bel przez zamknięte drzwi, mimo wszystko nie zaniedbując obowiązków przyzwoitki. Georgie nie była zaskoczona tym, Ŝe pozwolono jej spędzić jakiś czas sam na sam z Ianem. Kuzyni najwyraźniej postanowili ich wyswatać. - Dziękuję, zaraz przyjdziemy! - odpowiedziała. - A więc co zamierzasz zrobić, Georgiano - zapytał otwarcie Ian. Wzięła go ze rękę. - Chcę tylko, Ŝeby to wszystko działo się trochę wolniej. Wydaje mi się, Ŝe wszyscy troje: ty, Matthew i ja, powinniśmy mieć okazję poznać się bliŜej, zanim postanowimy ostatecznie, Ŝe będziemy ze sobą na zawsze. - Ile czasu potrzebujesz? - Nie wyglądasz na zadowolonego. - Nie zamierzam czekać wiecznie - rzucił z irytacją. - Nie bawią mnie takie gierki. - To nie jest gra! Właśnie próbowałam powiedzieć ci, co czuję. Pochylił się i pocałował ją w policzek. - Dwa tygodnie - powiedział cicho. - Potem chcę usłyszeć odpowiedź. - Ianie! - Pójdziemy? -Wstał, wskazując w stronę drzwi. Mimo zdenerwowania Georgie przypomniała sobie, Ŝe krewni czekają. Westchnęła cięŜko i wstała, pozwalając, by zaprowadził ją na lunch. Opuścili pokój w milczeniu i szli ramię w ramię przez Knight House. Georgie, z kompletnym zamętem w głowie, próbowała zrozumieć, dlaczego tak trudno do niego dotrzeć. - Opowiedz mi o swoim dzieciństwie - odezwała się nagle, ujmując mocniej jego ramię. 202
- Dlaczego? - Próbuję sobie wyobrazić ciebie w wieku Matthew. Musiałeś być uroczy. - Oczywiście, Ŝe byłem - wycedził. - Ale nie mam nic do opowiadania. - Musi coś być. - Urodziłem się juŜ dorosły, nie wiedziałaś o tym? - Och, Ianie, proszę! Jakaś mała anegdota? Mówiłam, Ŝe chciałabym wiedzieć o tobie więcej. Szczegóły, człowieku! - CóŜ, dobrze - mruknął. - W wieku Matthew, tak? A więc kiedy byłem mniej więcej w wieku Matthew, postanowiłem dać mojej matce wielki bukiet kwiatów... Z szerokiego marmurowego korytarza weszli na zakręcone marmurowe schody. - Byłem taki zadowolony z siebie. Zerwałem wszystkie i zaniosłem do domu, pewien, Ŝe to jej sprawi radość... Z jakiegoś powodu nigdy się nie uśmiechała. Tymczasem ku mojemu zdumieniu zostałem odesłany do pokoju bez kolacji. Była wielka awantura. - Dlaczego? - wykrzyknęła Georgie. - Wszystkie kwiaty, które zerwałem, pochodziły z nagradzanego ogrodu matki. Na nieszczęście w swoim entuzjazmie zniszczyłem go, przynajmniej na rok. Z mieszaniną rozbawienia i współczucia Georgie czule uścisnęła jego ramię. - Biedny chłopiec. Roześmiał się nieco sztucznie. - Jak widzisz, moja droga, w domu, w którym dorastałem, atmosfera nie była swobodna. - Rzeczywiście, nie wygląda na to. Ale wiesz, to moŜna naprawić oznajmiła. - Mianowicie jak? - Hm... Musisz zacząć od drobiazgów. Powiedzmy w czasie lunchu pomachała kuzynom, idąc w stronę miłego, ocienionego tarasu. -Na przykład zacznijmy posiłek od deseru. Spojrzał na nią z udanym oburzeniem. - Zrobiłabyś coś takiego? 203
Zatrzymała się, przyciągnęła go bliŜej do siebie i szepnęła do ucha: Ty tak właśnie postąpiłeś ze mną. Uniósł lewą brew. Przygryzła wargę, zerknęła na niego figlarnie i chwyciła znowu za ramię, ciągnąc w stronę suto zastawionego stołu. Ian wiedział, Ŝe to, co do siebie czują, tak czy inaczej zaprowadzi ich przed ołtarz, jednak prośba, Ŝeby mogli się lepiej poznać, trafiła mu do przekonania. Ledwie znał Catherine, a zgodził się ją poślubić. Gdyby nalegał na coś więcej niŜ kilka przelotnych spotkań, bez całego tłumu rodziny i przyzwoitek, to moŜe wyczułby, Ŝe ta wymuskana arystokratka nie jest taka, jak mu się wydawało. Z drugiej strony, postanowił nie ustępować w kwestii udzielenia odpowiedzi w ciągu dwóch tygodni. W negocjacjach nigdy dobrze nie wróŜy, jeśli druga strona zbyt długo zwleka z podjęciem decyzji. Niemal zawsze moŜna wówczas oczekiwać odmowy. Chciał, aby ten sojusz został zawiązany, traktat przypieczętowany, a układ podpisany. Ale gdyby Georgie zamierzała zanadto opóźniać podjęcie decyzji, byłoby to waŜną wskazówką, Ŝe w rzeczywistości nie chce tego małŜeństwa, co z kolei znaczyłoby, Ŝe on postąpiłby rozsądniej, rezygnując z całej sprawy. On i jego syn nie potrzebują w swoim Ŝyciu kolejnej kobiety, która wcale nie chce go z nimi dzielić. Przez coś takiego juŜ przechodzili. Tymczasem przez następne dni bardzo starał się nie być, jak to nazwała, apodyktyczny. Dla dobra Matthew, a takŜe jej samej, udowadniał, Ŝe i on potrafi się ugiąć. Nie zostawiła mu innego wyjścia. Ta kobieta najwyraźniej miała swoje własne wyobraŜenie o tym, jak powinny wyglądać ich wzajemne relacje. On zaś był na tyle zaintrygowany, by poddać się temu i zobaczyć, czym to się skończy. Zdawał sobie sprawę, Ŝe prowadzi go na niebezpieczne terytorium, na którym nie chciał się znaleźć. Mimo to kusiło go coś, czego zawsze skrycie pragnął, lecz nigdy nie umiał znaleźć. Mijały kolejne dni bez niej, czuł się jak człowiek, który przez lata Ŝył pod ziemią i po omacku szuka drogi ku światłu. Na pewien czas wolny od obowiązków w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, sam wyznaczył sobie misję. Postanowił zdobyć Georgianę. 204
Zabrali chłopca na piknik z grupą przyjaciół i słuŜby. Uczył Matthew puszczać latawce. Jeździli konno i pływali łódką po Serpentine. Chciał nawet spróbować lotu balonem, lecz Matthew był zbyt przeraŜony. Zamiast tego zabrali go do teatru lalek. Ani on, ani syn nigdy wcześniej nie znali nikogo podobnego do Georgiany. Nigdy wcześniej nie doświadczyli takiego ciepła i radości. Miała talent do cieszenia się kaŜdą chwilą i dzieliła się tym darem z nimi obydwoma. Przebywanie z Georgie było nauką, przypominało spacer przez targ korzenny, pełen dziwnych skarbów, egzotycznych przygód, odrobinę ryzykownych pokus i nowych, intensywnych zapachów, które kojąco wpływały na duszę. Georgie szła przez Ŝycie, tańcząc ze zmysłową energią, która go fascynowała. Zachodzące głęboko w nim subtelne zmiany czasami wprawiały go w niepokój. Wtedy próbował się wycofać i wrócić do dawnego Ŝycia i ponurych myśli. Ale coraz mniej tego chciał. Rozpacz hamowała go przez długie lata, oddzielając od świata. Nawet ci, którzy byli mu najdroŜsi, nie znali prawdy i, na Boga, nigdy jej nie poznają. Poza tym starał się nie dopuścić, by ponura przeszłość rzucała cień na dzień dzisiejszy. Georgiana sprawiała, Ŝe czuł się szczęśliwy. Sprawiała, Ŝe jego syn czuł się szczęśliwy. Była ich przyszłością, on zaś starał się całą siłą woli skoncentrować się wyłącznie na tym. Nadszedł bal, na którym miała zostać przedstawiona w towarzystwie. Ian ku własnemu zaskoczeniu czuł się lekko i szczęśliwie, gdy spacerował wśród rozbawionego tłumu. Zwykle podobne sytuacje nudziły go niewyobraŜalnie i ostatecznie spędzał wieczór w jakimś kącie, dyskutując o polityce ze starymi, zgorzkniałymi dŜentelmenami. Ale nie dziś. Przechodząc obok jednego ze stołów, wziął bezę i ciastko włoŜył do ust. Jęknął entuzjastycznie, gdy rozpuszczała się na języku. Migdały? Cytryna? Nuta wanilii? Cokolwiek to było, smakowało dobrze. Nucąc w zamyśleniu walca, który rzeczywiście tego wieczoru brzmiał nadzwyczaj melodyjnie, pomyślał, Ŝe jeszcze nigdy nie próbował bezy o tak doskonałym smaku. Chyba zdecyduje się na jeszcze jedną. Gdy przechodził pod kolumnadą, dobiegł go strzęp niesmacznego dowcipu opowiadanego przez grubego, brzydko się starzejącego rozpustnika 205
o czerwonym nosie. Ian odkrył z zaskoczeniem, Ŝe dzisiaj nawet tak ordynarny humor nie jest w stanie go zirytować. Zazwyczaj był zdania, Ŝe tego rodzaju rozmowy lepiej zostawić do klubu albo na wyścigi, a z pewnością naleŜy się od nich powstrzymać w towarzystwie dam. Dziś jednak całe jego jestestwo przepełniała niewyczerpana wyrozumiałość dla ludzkich słabości. Nawet blask kandelabrów wydawał się łaskawszy dla wysuszonych, zwiędłych twarzy najbardziej niezadowolonych matron. Bóg jeden wiedział, co się z nim działo. Zmysły miał tak wyostrzone, Ŝe czuł fakturę tkaniny dotykającej jego ciała - szorstkiego lnu koszuli, gładkiej wełny spodni. Jego krawat był zawiązany luźniej niŜ zwykle, kołnierzyk nie tak mocno wykrochmalony. Tak, pomyślał. Czuł w Ŝyłach słodycz rozpływającą się niczym cudowna zakaźna choroba, która zamiast osłabiać człowieka, poprawiała mu samopoczucie. Wszystko to było oczywiście skutkiem zbawiennego wpływu Georgiany. Zastanawiał się, czy to oznacza, Ŝe się zakochuje. Czuł się bardziej błyskotliwy, bardziej towarzyski, swobodniejszy. Szerzej się uśmiechał i głośniej śmiał, gdy jakiś znajomy witał go wesołą miną i Ŝartem. Ian wciąŜ krąŜył, dopóki nie pojawiła się... ona. I oto była, po przeciwnej stronie sali, olśniewająca w sukni z lśniącej satyny. Oparł się o jedną z wysokich korynckich kolumn sali balowej i napawał się samym jej widokiem z magiczną fascynacją, z jaką marzycielscy poeci z Lakeland oglądali wschody słońca. Wyglądało na to, Ŝe radzi sobie doskonale. Zgodzili się utrzymywać w czasie balu uprzejmy dystans, gdyŜ chodziło o ustalenie pozycji Georgiany w towarzystwie. Taki ich mały, słodki, sekretny Ŝart. CóŜ, osoba tak niezaleŜna jak ona nie chciała wchodzić do towarzystwa, trzymając się jego poły, zmuszając ludzi, by kłaniali się jej ze względu na niego. Georgiana chciała stanąć na własnych nogach i dać się poznać, zanim rozejdzie się wieść o ich przyszłym małŜeństwie. MoŜliwym małŜeństwie, poprawił się z przekąsem. W kaŜdym razie jej zdaniem. On nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości i był przekonany, Ŝe to tylko kwestia czasu. W kaŜdym razie musiał przyznać, Ŝe sposób, w jaki chciała rozegrać ten wieczór, był najmądrzejszy. Gdyby rozeszła się plotka o romantycz206
nym związku, który ich łączy, stałaby się celem dla wszystkich zazdrosnych kobiet, które polowały na niego od śmierci Catherine. Teraz, obserwując ją i podziwiając pełną wdzięku draperię indyjskiego szala opadającego przez łokcie i spływającego z tyłu jej uroczej sylwetki, widział, Ŝe niepotrzebnie się martwił, jak poradzi sobie w towarzystwie. Niemniej jednak udzielił jej kilku rad i z zadowoleniem stwierdził, Ŝe wzięła je sobie do serca. Georgiana uŜyła wszystkich tych zabawnych czarów królowej Saby, które tak skutecznie zastosowała, przyjeŜdŜając na malowanym słoniu do Dźanpuru. Prześcignęła najbardziej błękitnokrwistych londyńskich arystokratów, witając się z nimi wyniośle, ozięble i ze znudzeniem, jakby dając do zrozumienia, Ŝe to dla nich zaszczytem jest spotkanie z nią, a nie na odwrót. Do diabła, była w tym dobra. Nie, naprawdę, bratanica i imienniczka dziwki Hawkscliffe'ów od samego początku pokazała, Ŝe - prowincjuszka czy nie - nie pozwoli się lekcewaŜyć w londyńskiej socjecie. Jej olśniewająca uroda w połączeniu z królewskim zachowaniem i cudownie skandalicznym pochodzeniem wywołała burzę wśród eleganckich londyńczyków. Dyskretnie nadstawiając uszu na plotki, słyszał szmer rozchodzących się po sali zachwyconych szeptów. Ten triumf sprawił, Ŝe jeszcze bardziej jej poŜądał. W ciągu kilku godzin pierwsza Georgiana i jej niestosowne postępki poszły w niepamięć, przyćmione przez oszałamiające wraŜenie, jakie wywarła jej imienniczka. W końcu wybiła północ, umówiona godzina ich spotkania. Ian ucieszył się, gdyŜ prawdę mówiąc, zaczynał być nieco zazdrosny. Nie przychodziło mu łatwo patrzeć, jak tańczy z innymi męŜczyznami. KaŜda młoda dama powinna mieć jakiś talent, który czyniłby jej towarzystwo przyjemniejszym i bardziej interesującym. Niektóre śpiewały, inne grały na pianinie, jeszcze inne były znane ze swoich akwarel. Georgiana niezaprzeczalnie była tancerką. AŜ przyjemnie było patrzeć, jak się porusza. Być moŜe to ćwiczenia jogi dały jej taką grację - wszyscy zwrócili uwagę na zwinność jej ruchów, niesłychane wyczucie równowagi, rodzaj wrodzonej świadomości ruchów. A mimo to Ian odnosił wraŜenie, Ŝe Georgiana się powstrzymuje. W końcu bransoleta z dzwoneczkami, 207
którą zwykła nosić na kostce, była ulubioną ozdobą hinduskich tancerek świątynnych. Podejrzewał, Ŝe bez większego trudu dotrzymałaby kroku tancerkom maharadŜy Być moŜe pewnego dnia zatańczy dla niego. Nadeszła pora. Ten taniec jeszcze w Dźanpurze obiecała dla niego zarezerwować. Powoli ruszył w jej stronę. Wyglądała, jakby wyczuwała jego spojrzenie albo wręcz sama równieŜ dyskretnie go obserwowała przez całą noc. Powitał ją cichym namaste, co wywołało uśmiech na jej twarzy. Zarumieniona spojrzała na wielki zegar na ścianie i zauwaŜyła, Ŝe jest północ. To dobrze. Ucieszył się, Ŝe nie zapomniała o umówionej godzinie. Posłała mu dyskretny uśmiech i zręcznie uwolniła się od tłumu wielbicieli. Serce biło mu szybciej, lecz starał się iść powoli i statecznie, gdy przemierzał salę balową, aby upomnieć się o obiecany taniec. Kiedy stanął przed nią, ukłonił się z galanterią. Pochylając się, poczuł upajającą nutę drzewa sandałowego w jej perfumach. - Panno Knight. - Lordzie Griffith - odpowiedziała z dwornym dygnięciem. Podał jej dłoń. Bez słowa oparła na niej końce palców. - Jestem pod wraŜeniem - rzekł cicho, gdy prowadził ją do tańca. - Cieszę się z twojego uznania - poprawiła jedną z długich rękawi czek, gdy orkiestra zagrała pierwsze akordy. - Nigdy nie wspominałam, Ŝe mała enklawa brytyjskich dam w Kalkucie słynie z tego, Ŝe jest jeszcze sztywniejsza niŜ twoje londyńskie damy? - Nie - odparł zaskoczony, zaczynając walca. Uśmiechnęła się do niego. - W ten sposób nadrabiają to, Ŝe są prowincjuszkami. - Ach, tak. - A poniewaŜ wszystkie te damy były serdecznymi przyjaciółkami mojej matki, zadbały, bym wiedziała, jak się zachować, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. Roześmiał się cicho. - I pomyśleć, Ŝe się niepokoiłem. - PrzecieŜ mówiłam ci, Ŝebyś się niepotrzebnie nie martwił, prawda? - Rzeczywiście, mówiłaś, moja droga. 208
A potem tańczyli lekko i naturalnie, uśmiechając się i obrzucając się nawzajem zakochanym spojrzeniem. Mocniej chwycił ją w pasie. Dłoń Georgiany wydawała się pieścić jego ramię. Napawał się tańcem. I wciąŜ zadawał sobie pytanie, czy ona wspomina czasami swoją krótką wizytę w jego łóŜku i tamtą noc w skalnej świątyni. - Mówiłem juŜ, Ŝe mam dla ciebie prezent, moja piękna przyjaciółko? - zapytał w końcu. - Dla mnie? Co takiego? - Niespodzianka - draŜnił się z nią. -Ale nie będziesz musiała długo czekać. Powinien być gotowy na jutro. Mam go dostarczyć osobiście? - O tak, proszę! Ale daj mi przynajmniej jakąś wskazówkę - przymilała się. - Nie cierpię niespodzianek. - A to dziwne, sama jesteś ich niewyczerpanym źródłem. - Jeśli nie wiem, co to jest, jak mogę ocenić, czy wypada mi przyjąć taki prezent od dŜentelmena? Parsknął. - Och proszę, proszę! Roześmiał się. - CóŜ, dobrze. To biŜuteria i moŜesz uznać, Ŝe taki prezent jest niestosowny albo zbyt familiarny, ale nie obchodzi mnie to. Musisz go otrzymać. - Ianie! - Sza! - ostrzegł. - To znaczy... lordzie Griffith - poprawiła się natychmiast, zniŜając głos, by nikt ich nie usłyszał. - Drogi lordzie Griffith, sądziłam, Ŝe mam jeszcze pięć dni. - To nie pierścionek, jeśli się tym martwisz - wycedził, równocześnie prowadząc ją w tańcu w przeciwległy koniec sali, czemu przyglądał się z uśmiechem tłum gości. - Zapewniam cię, to coś zupełnie... innego. - Hm, oczywiście w ogóle nie jesteś tajemniczy - zauwaŜyła, kręcąc głową. Odpowiedział jej uśmiechem. Kiedy muzyka umilkła, Georgiana śmiała się, policzki miała zarumienione i z ręką przyłoŜoną do piersi chwytała oddech. Zaproponował, Ŝe przyniesie jej coś do picia, co przyjęła z uprzejmym skinieniem głowy. - Zaraz wrócę - szepnął. Trudno było ją opuszczać, ale odchodząc, czuł na sobie jej wzrok. 14 - Jej pragnienie
209
Przeciskając się przez zatłoczoną salę w kierunku mniejszego salonu, gdzie podawano napoje - i te wspaniałe bezy - natknął się na starego, poczciwego lorda Applecrofta, jednego z dyplomatów, w towarzystwie młodego kuriera z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. - Griffith! Tutaj jesteś! Ten chłopak właśnie cię szuka. - Lord Applecroft chwycił Iana za rękaw, aby go zatrzymać, i zwrócił się do umundurowanego posłańca.- Tutaj! Tu jest, chłopcze. Jakie wieści? MoŜesz powiedzieć nam obu! Czy to wiadomość z Indii? - Tak, sir - młody człowiek spojrzał na Iana. - Ale otrzymałem polecenie przekazania ich wyłącznie lordowi Griffith. - W porządku - odezwał się Ian. - To ja wydałem ten rozkaz. Zostawił w Ministerstwie Spraw Zagranicznych polecenie, by zawiadomiono go natychmiast, gdy przypłyną jakiekolwiek statki z Indii, przywoŜąc nowiny o wojnie. - Lord Applecroft to stary przyjaciel, moŜesz mówić swobodnie. Czy dwaj oficerowie, o których pytałem, przypłynęli? - Nie, sir. Ale są wiadomości o ogólnej sytuacji. MaharadŜa Gwalioru podpisał taki sam traktat o neutralności, jaki panu udało się wynegocjować w Dźanpurze. - Wyśmienicie! - Wojna wybuchła i według dotychczasowych raportów Baji Rao wystawił znaczne siły. Ale najwaŜniejszym wydarzeniem od czasu pańskiego wyjazdu jest to, Ŝe Amir Khan, przywódca bandy Pindari, juŜ się poddał! - Co takiego? - Pindari nie podjęli walki! - oznajmił kurier z wielkim podnieceniem. - Doszło do niewielkiej potyczki, zostali szybko okrąŜeni przez lorda Hastings i poszli w rozsypkę. Nasze wojska ruszyły za nimi w pościg i Pindari skapitulowali. Wielu z nich powieszono, reszta została rozbrojona. Ian patrzył na niego ze zdumieniem. - To niewiarygodne - mruknął. A tyle się mówiło o waleczności Pin dari! Z perspektywy czasu było jasne, Ŝe bandytów po prostu ośmielał brak jakiejkolwiek reakcji na grabieŜe, dopóki lord Hastings nie przysiągł wymierzyć im sprawiedliwości. Wtedy wyszło na jaw ich tchórzostwo. - W ogóle nie stawiali oporu? - spytał. 210
- Tylko kilku dowódców próbowało walczyć, ale zostali rozgromieni. Plotka głosi, Ŝe jeden z najwyŜszych przywódców próbował uciec do lasu i został poŜarty przez tygrysa! - Na moją perukę! - mruknął lord Applecroft z szeroko otwartymi oczami. - Tygrys? Ha! - Ian nieoczekiwanie wybuchnął gromkim śmiechem. - CóŜ, trudno byłoby wymyślić dla niego bardziej odpowiedni los oznajmił z ulgą i satysfakcją w głosie. - Gdyby ktoś mnie pytał, łajdak dostał to, na co zasłuŜył. - Jestem tego samego zdania! - wtrącił lord Applecroft i zerknął na Iana z zainteresowaniem. - Nigdy wcześniej nie słyszałem, Ŝebyś tak mówił. MoŜe w czasie wojaŜy zaraziłeś się wschodnim okrucieństwem, Griffith? - Ach, stary przyjacielu. - Griffith klepnął go w ramię. - Gdyby nie moja wrodzona skłonność do okrucieństwa, nic podejmowałbym się negocjowania z dzikimi maharadŜami. - Mrugnął porozumiewawczo do starego lorda, zaśmiał się ze zdziwionej miny kuriera i ruszył po obiecany poncz dla swojej damy. - Pięknie pani tańczyła z lordem Griffith. Georgie odwróciła się, zaskoczona, by zobaczyć, kto ja zagadnął. Kobieta miała nieco ponad trzydziestkę. Była piękna- nieskazitelna cera i jasne włosy o odcieniu szampana, upięte w skomplikowaną fryzurę, nadawały jej wygląd królowej. Jej prosta w kroju suknia z bladoróŜowej satyny miała wysoki kołnierz okalający kark, lecz przód był nisko wycięty i odsłaniał bujne piersi. Uśmiechnięta dobrodusznie piękność podeszła bliŜej, wystudiowanym, leniwym gestem poruszając wachlarzem. Z jakiegoś powodu Georgie poczuła, Ŝe powinna się mieć na baczności. - Dziękuję - odparła, pozdrawiając ją uprzejmym skinieniem. - Nie sądzę, byśmy miały okazję się spotkać... - Jestem lady Faulconer, moja droga. Ciebie, oczywiście, nie trzeba przedstawiać. Cała sala aŜ huczy od rozmów o tobie - mówiła beztrosko, głosem spokojnym i głębokim. - A po tak wspaniałym tańcu jutro z pewnością podbijesz cały Londyn. - Lady Faulconer? - Georgie starała się ukryć zaskoczenie. Udało jej się odpowiedzieć uśmiechem na pochlebstwo, chociaŜ zastanawiała się, 211
dlaczego ta kobieta ją komplementuje. Nie miała wątpliwości, Ŝe Tess coś knuje. -Jest pani bardzo uprzejma. Ale cała zasługa przypada lordowi Griffith. Jest tak doskonałym tancerzem, Ŝe przy nim... niemal kaŜda partnerka będzie wyglądać świetnie. Tess obrzuciła ją wzrokiem wyraźnie zaskoczona ciętą ripostą. Georgie posłała jej pogodny uśmiech. - Tak... cóŜ, moja droga, ty nie jesteś jakąś tam partnerką, prawda spróbowała jeszcze raz, uśmiechając się porozumiewawczo. - Hm? - Georgie spojrzała na nią pytająco. - Nazywasz się Knight, a on Prescott - wyjaśniła była kochanka Iana. - Wasze klany zawsze były bardzo... blisko. Lady Faulconer spojrzała na salę, gdzie tańczące pary podzieliły się na dwa rzędy, po czym westchnęła. - Tak, z pewnością masz większe niŜ ktokolwiek inny szanse, Ŝeby go usidlić. Georgie roześmiała się nerwowo. - Nie próbuję tego zrobić - oznajmiła. - CóŜ, moŜe i nie. W końcu jest dla ciebie trochę za stary. Georgie zmarszczyła brwi, lecz zdała sobie sprawę, Ŝe rozmówczyni usiłuje wciągnąć ją w pułapkę. - Tak czy inaczej, kaŜą ci wyjść za niego. Zapamiętaj moje słowa rzuciła lekko lady Faulconer. - Mogę zaręczyć, Ŝe on i Hawkscliffe doszli juŜ do porozumienia. Arogancja tej kobiety zaczynała juŜ bardzo irytować Georgie, ale starała się tego nie pokazywać. Przyjęła jej słowa z lekcewaŜącym śmiechem. - Droga lady Faulconer, to dla mnie prawdziwe zaskoczenie. Zapewne wie pani coś, czego ja nie wiem - dodała cierpko. - Wiem - odparła, nie odrywając wzroku od tańczących. - I właśnie dlatego, moja droga, rozmawiam teraz z tobą. - Przepraszam? Spojrzała na Georgie błyszczącymi oczami. - Co prawda sama nie byłam w swoim czasie aniołem, ale ktoś powi nien cię ostrzec przed... tym człowiekiem. Georgie zamrugała oczami ze zdziwieniem. - Ostrzec? 212
- Nie zazdroszczę ci połoŜenia, w jakim się znalazłaś. Obie rodziny będą wywierać na ciebie presję, Ŝebyś została markizą. A on? Och, on jest taki gładki i przebiegły... Ośmielę się stwierdzić, Ŝe nigdy się nie dowiesz, co cię spotkało. - Droga pani, nie rozumiem - powiedziała Goergie z niespokojnym uśmiechem. - Lord Griffith jest wzorem rycerskości. - Tak sądzisz? CóŜ, jesteś jeszcze taka młoda - rzekła pobłaŜliwie lady Faulconer. - I tak naprawdę wcale go nie znasz. Nie tak jak ja. Georgie patrzyła na nią z niedowierzaniem, równocześnie przeklinając się za to, Ŝe w ogóle słucha kłamstw tej kobiety. - Nie chciałabym krytykować tak subtelnego człowieka - kontynuowała Tess - ale widzisz, moja droga, lord Griffith i ja... och, jakŜe by to ująć? Mamy, rzekłabym, wspólną historię. - Jaką historię? - spytała bez ogródek Georgie - Byliśmy... sobie bardzo bliscy przez wiele lat - wyznała z wyrazem satysfakcji na twarzy. Georgie uświadomiła sobie, Ŝe ta kobieta nie pozwoli Ianowi odejść bez walki. - Jak długo? - zapytała, zirytowana zazdrością, która kłuła ją jak igły kaktusa. - Cztery lata, jak sądzę - odpowiedziała kobieta, patrząc w bok. - Dla mnie dostatecznie długo, by mieć całkowitą pewność, Ŝe niezaleŜnie od tego, jaka szczęśliwa dama stanie u boku Griffitha, jedyną kobietą, którą on zawsze będzie naprawdę kochał, jest... Catherine. Georgie zbladła i spojrzała na nią. Lady Faulconer znowu z goryczą obserwowała tańczące pary. - Jego najdroŜsza Catherine. Oszczędź sobie cierpień, kochanie powiedziała cicho, nie odrywając płonącego wzroku od sali. — Wyjdź za niego, jeśli będą nalegać, ale jesteś zbyt młoda i pełna energii, by oddawać swe serce męŜczyźnie niezdolnemu do odwzajemnienia miłości. Posłuchaj rady kogoś, kto wie, co mówi. - Co pani ma na myśli? - wykrztusiła Georgie ze ściśniętym gardłem. Lady Faulconer w końcu na nią spojrzała. - Przez cztery lata próbowałam sprawić, Ŝeby mnie pokochał. Na próŜ no. I nie widzę Ŝadnego powodu, dla którego ty miałabyś odnieść większy sukces. Obie jesteśmy piękne, inteligentne, dobrze urodzone, nieprawdaŜ? 213
Oczywiście, Ŝe tak. Obie jesteśmy go godne. Ale Ŝadna z nas nie jest nią i na tym polega problem. - Lady Faulconer zawiesiła głos. - Nie zwróciłaś uwagi, Ŝe zawsze jest taki chłodny i obojętny? Dlaczego nic nie doprowadza go choćby do wściekłości? Dlaczego nigdy nie jest... czuły? Powiem ci. PoniewaŜ nasz drogi lord Griffith złoŜył swoje serce głęboko w grobie wraz ze zmarłą Ŝoną i nigdy więcej nikogo nie pokocha. Georgie poczuła ostry ból w piersiach, jakby nagle zabrakło jej powietrza. - Jeśli jesteś rozsądna, oszczędzisz sobie cierpienia i nie będziesz próbowała go pokochać. Jego Ŝona odeszła, kiedy urodziła syna i od tamtego czasu wszystkie jego czyny świadczą dobitnie, Ŝe nigdy nikt inny nie będzie mu tak bliski jak ona. Powiedziałabym wręcz, Ŝe wciąŜ jest zakochany... w duchu! CóŜ, to chyba wszystko. - Lady Faulconer z trzaskiem zamknęła wachlarz. - Teraz nie moŜesz powiedzieć, Ŝe nikt cię nie ostrzegał. Odeszła bez pośpiechu, a Georgie poczuła, Ŝe cały świat wiruje wokół niej.
12 Rozpaczliwie potrzebowała chwili samotności, by uporządkować szalejące myśli. Wyszła na brukowany taras z widokiem na ogród. Na kilku Ŝeliwnych słupach świeciły latarnie, a w porozstawianych tu i ówdzie omszałych donicach rosły kwiaty. Lekki wiatr poruszał liśćmi drzew, a ponad gałęziami na fioletowogranatowym niebie lśniły gwiazdy. Cieniutki roŜek księŜyca wysuwał się zza chmur, sunących leniwie na zachód. Mimo piękna czerwcowej nocy miała zamęt w głowie i ściśnięty Ŝołądek po szokujących słowach, które usłyszała od lady Faulconer. Zarzuciła na ramiona delikatny jedwabny szal dla ochrony przed nocnym chłodem, podeszła do niewysokiej kamiennej balustrady i westchnęła cicho. Nawet kompletny głupiec dostrzegłby, Ŝe lady Faulconer kierowała się niskimi pobudkami, mówiąc jej o tym wszystkim. Georgie nie zamierzała dać się wciągnąć w podstępną pułapkę tej zazdrosnej harpii. 214
A jednak. Pozostawał jeden fakt, któremu nie dało się zaprzeczyć. Tamtego dnia w pokoju muzycznym w Knight House, kiedy poprosiła Iana, by przedstawił jej powody, które skłoniły go do zaproponowania jej małŜeństwa, nie wspomniał o miłości. Mówił o rodzinie i obowiązkach, poŜądaniu i przyzwoitości, ale ani słowem nie wspomniał, Ŝe jest w niej zakochany. A właśnie to - teraz juŜ miała pewność - tak bardzo pragnęła usłyszeć. Czy lady Faulconer miała rację? Czy Ian nadal kochał zmarłą Ŝonę? Nigdy nie mówił o tej kobiecie. Georgie nawet nie wiedziała, Ŝe miała na imię Catherine, a tym bardziej, Ŝe umarła przy porodzie. Ian powiedział, Ŝe zabrała ją gorączka. Oczywiście, gorączka popołogowa zabiła tysiące kobiet, które nigdy nie wróciły do zdrowia po porodzie. Być moŜe obwiniał się o to, Ŝe za jego sprawą zaszła w ciąŜę. Myśl, Ŝe moŜe się tym zadręczać, ją zabolała. Jedynie dwa razy wspomniał przy niej o zmarłej Ŝonie, jeszcze w Dźanpurze, a wtedy jego głos stawał się szorstki i odległy, po czym szybko zmieniał temat. Wiedziała, Ŝe nie miał w zwyczaju rozmawiać o rzeczach, które były najwaŜniejsze - o sprawach serca. Przekonała się o tym na przykładzie Matthew. Jeśli w grę wchodziły jego uczucia, Ian nabierał wody w usta. Czy to wyjaśnia, dlaczego nigdy nie mówi o Catherine? Czy kochał ją tak bardzo, Ŝe pięć lat później jego rana była wciąŜ zbyt świeŜa, by mógł rozmawiać o tej stracie? I czy wciąŜ ją kochał, jak twierdziła lady Faulconer? MoŜe powinna po prostu pójść i go zapytać, pomyślała. Ale wtedy mogłaby uzyskać odpowiedź, której wolałaby nie usłyszeć. Owszem, Georgie była gotowa o niego walczyć, ale nie wtedy, jeśli jej wysiłki miałyby od samego początku być skazane na niepowodzenie. Jednego była pewna. W odróŜnieniu od Meeny - a takŜe królowej Sujany - nigdy nie zgodziłaby się z nikim dzielić męŜem. A dzielenie się nim z duchem niczym nie róŜniło się od dzielenia z kobietami takimi jak lady Faulconer. Jej zdaniem prawdziwa miłość to wszystko albo nic. Chciała mieć go całego - tak samo jak ona oddałaby się całkowicie - albo nie mieć wcale. W tym momencie z zamyślenia wyrwał ją radosny męski głos. - Tu pani jest! Znalazłem ją, panowie! Jest tutaj! 215
Odwróciła się, by zobaczyć jednego z młodych dŜentelmenów, których poznała nieco wcześniej, stojącego w drzwiach tarasu z wesołym uśmiechem. Niestety, jego nazwisko wypadło jej z głowy. - Och, panno Knight! JuŜ pani zapomniała? Obiecała mi pani taniec! - Znalazł ją! Jest na tarasie! - wołały do siebie inne męskie głosy w sali balowej, gdy pierwszy młodzieniec pędził w jej stronę. W jednej chwili była otoczona przez czterech młodych dandysów z modnymi wysokimi kołnierzykami i przylizanymi, zaczesanymi do tyłu włosami. Wszyscy promiennie uśmiechnięci, o gładko ogolonych, róŜowych policzkach, przypominali jej Adleya, romantycznego, lalusiowatego wielbiciela z Kalkuty. - Droga pani, dobrze się pani czuje? Wielkie nieba, wygląda pani na zmartwioną! - Przestańcie się tłoczyć, łajdacy! - Przynieść pani coś do picia? - spytał trzeci. - Nic mi nie jest, naprawdę - zapewniła, zastanawiając się, czy potrafiłaby się zdecydować na jednego z nich. Co za ulga! Pomyślałem, Ŝe odwoła pani nasz taniec! Odwróciła się do pierwszego z młodzieńców, hamując zniecierpli wioną ripostę, gdy inny odepchnął go na bok. - Tak czy inaczej, teraz moja kolej, obiecała mi! - Mylisz się - pierwszy wziął się pod boki. - Panna Knight wyraźnie powiedziała, Ŝe następnego kadryla rezerwuje dla mnie. Pamięta pani, prawda, panno Knight? Czy byłaby pani tak uprzejma i uświadomiła mu to? Jest zupełnie niewychowany. - Ja niewychowany? To ty ją nękasz! - Proszę ich nie słuchać - wtrącił się trzeci ze słuŜalczym uśmiechem, zręcznym ruchem chwytając ją za rękę. -Jest pani zbyt piękna, by marnować na nich czas. Proszę zatańczyć ze mną. - Och, on nie ma grosza przy duszy! Prawdę mówiąc, jest pani najbardziej interesującą damą, jaka pojawiła się w mieście od wieków... - Panowie! - od strony drzwi zagrzmiał głęboki, wściekły głos. Wszyscy zamarli. Georgie spojrzała zdumiona tam, skąd dobiegł ryk. Ian szedł przez taras wielkimi krokami, a światło latarni podkreślało marsowy wyraz jego twarzy. 216
Wydało się jej, Ŝe nowi przyjaciele skulili się niczym gromada szczeniaków przed wielkim, rozjuszonym lwem. - Co... co to wszystko znaczy? - warknął, lustrując wzrokiem dan dysów, którzy rzeczywiście stali stanowczo zbyt blisko Georgiany. Wyjąkali jakieś wymówki i całą gromadą pierzchnęli w kierunku drzwi. Ian się odwrócił i płonącym wzrokiem obserwował, jak przepychają się przy wejściu do sali balowej. Kiedy popatrzył na nią ponuro, Georgie poczuła się uraŜona. Na litość boską, o co te pretensje? Jeśli ktokolwiek miał powód niepokoić się o konkurencję, była to właśnie ona. Po pierwsze o jego kochankę, po drugie - o zmarłą Ŝonę! Widok Georgiany otoczonej przez wielbicieli przyprawił go o dreszcz i wzbudził gdzieś w głębi duszy falę mrocznych myśli, których Ian wolałby nigdy więcej nie doświadczyć. Choć stała juŜ samotnie przy balustradzie, nie mógł pozbyć się sprzed oczu obrazu tamtej sytuacji ani powstrzymać skojarzeń rodzących się w najciemniejszej otchłani jego duszy. Nigdy więcej nie dopuści, by jakaś kobieta bawiła się nim. Upokorzyła go. Zdradziła. NaduŜyła jego zaufania. Nigdy. A właśnie tak miała postąpić, flirtując z hordą dyszących męŜczyzn. Nie chciał o tym myśleć. Nie potrafiłby przejść przez to jeszcze raz. Nie zapominaj, to bratanica dziwki Hawkscliffe'ów. Po drugiej stronie tarasu Georgiana oparła rękę na biodrze i spojrzała na niego stanowczo. - Złościsz się na mnie? Bezpośrednie pytanie i uraŜony ton wytrąciły go z ponurych rozmyślań o przeszłości i przywróciły do rzeczywistości. To Georgie, przypomniał sam sobie. To była Georgie, jego mała, ostra, korzennie pachnąca dziewczynka. Nie kłamliwa Ŝona. Przyjrzał się jej uwaŜnie, zastanowił i po chwili doszedł do wniosku, Ŝe Georgie nie zrobiła nic złego. Jeszcze. 217
- Hm? - Dumnie uniosła głowę, oczekując na odpowiedź. Sprawiała wraŜenie, jakby była gotowa do walki. To dziwne. Oczywiście, jej złość moŜe mieć coś wspólnego ze wściekłym spojrzeniem, jakim ją obrzucił. Dobrze, powstrzyma się od gniewu. W końcu to była Georgie, nie Catherine. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, jego gwałtowna reakcja na jej widok w otoczeniu męŜczyzn mogła być nieco przesadzona. Starając się pohamować tak rzadki u siebie zły nastrój, Ian wziął głęboki oddech i ze stanu furii przeszedł w zwyczajne niezadowolenie, doprawione dla zdrowia odrobiną czujnej nieufności. Wyprostował się, przybrał łagodniejszą minę i podał Georgianie napój, który dla niej przyniósł. - Wybacz mi - wykrztusił, wręczając jej szklaneczkę ponczu. - Trochę się spóźniłem. - Coś się stało? Wiedział, Ŝe nie powinien odpowiadać na to pytanie, więc próbował zbagatelizować sprawę. - W rzeczy samej - mruknął, unosząc swoją szklankę do światła. Mam muchę w drinku. Rzeczywiście, mały skrzydlaty owad wpadł do ponczu i miotał się między kawałkami owoców, tonąc w słodkim płynie. - Ianie - ponagliła. Spojrzał na nią czujnie. - Dobrze wiesz, Ŝe nie o to mi chodziło. Zdawał sobie sprawę, Ŝe powinien po prostu siedzieć cicho, zdobyć się na uśmiech i zaprzeczyć wszystkiemu. W tym był ekspertem. Lecz po krótkich zmaganiach ze sobą doszedł do wniosku, Ŝe milczenie jest ponad jego siły. Odstawił szklankę. - To naprawdę nie było rozsądne z twojej strony odchodzić samotnie na stronę, bez świadków - oznajmił, starając się panować nad sobą, choć słychać było, Ŝe kipi ze złości. - Powinnaś być ostroŜniejsza, Georgiano. Jestem pewien, Ŝe zdajesz sobie sprawę, iŜ nie moŜesz cieszyć się towarzystwem obcych męŜczyzn, nie naraŜając swej reputacji. I reputacji twojej rodziny. I mojej. - Wyszłam tu, Ŝeby zaczerpnąć świeŜego powietrza, jeśli chcesz wiedzieć! Stałam i rozmyślałam o swoich sprawach, kiedy do mnie dołączyli. - A jak ci się wydaje, czego chcieli? - warknął. 218
Jej oczy płonęły, lecz odwróciła wzrok, unikając jego spojrzenia. - śebym z nimi zatańczyła. - No tak - zakpił, lecz wtedy przyszła mu do głowy nowa myśl, która go zmroziła. - Obrazili cię? - spytał, gotów urwać łeb kaŜdemu z nich, jeśli tylko zajdzie potrzeba. - Nie - odparła z parsknięciem. - Wystraszyli cię? - Oczywiście, Ŝe nie - zapewniła. A jej spojrzenie mówiło, Ŝe to on teraz ją przeraŜa. Ian spuścił wzrok, zaskoczony. Przez mroczny chaos miotających nim emocji przedarła się chwila olśnienia, niczym promień słońca przebijający się przez burzowe chmury. Dobry BoŜe, co się z nim dzieje? Zacisnął usta. Georgiana spojrzała na niego. Jej błękitne oczy były czujne i stanowczo zbyt bystre. Ian powoli uniósł szklankę, wylał jej zawartość razem z muchą do doniczki z kwiatami i bardzo powoli odstawił naczynie na balustradę. - Powinniśmy wracać do sali. - Tak - szepnęła, obserwując go z niepewnością. - Chodźmy. Unosząc skraj sukni, z szelestem róŜowej satyny ruszyła przed nim w kierunku drzwi. Ian, ze zmarszczonymi brwiami, szedł krok za nią. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak wyśmienicie zapowiadający się wieczór nagle się popsuł. Obrazek pasował. Firoz zerknął w ciemnościach na trzymany w dłoni medalion, po czym spojrzał przez okno na dziecko. Ukryty w cieniu drzew mógł zaglądać wprost do domu dyplomaty. SłuŜące prowadziły do dziecinnego pokoju małego chłopca o rozczochranej czuprynie, bosego, w długiej nocnej koszuli. Firoz zauwaŜył starego, grubego kamerdynera, dwie pokojówki i krzepkiego lokaja. Nie przejął się nimi. Zbyt długo zajmował się podobnymi rzeczami - choć, prawdę mówiąc, wśród wielu osób, które porwał na zlecenie rodziny Baji Rao, jeszcze nigdy nie było dziecka. Nie lubił brudzić sobie rąk, zajmując się dziećmi, lecz dla niej, dla swojej mrocznej królowej, gotów był uczynić wyjątek. 219
Zamknął medalion z miniaturowym portretem Matthew Prescotta i wsunął go z powrotem do kieszeni prostego ubrania w angielskim stylu. WłoŜył je, aby mniej rzucać się w oczy. Statek, na którym przypłynął z Indii, dotarł tu dzisiaj. W drodze, zgodnie z praktyką thugów, zaprzyjaźnił się z bogatym podróŜnym - rumianym Anglikiem, który z uwielbieniem wsłuchiwał się w brzmienie własnego głosu. Firoz z przyjemnością zabiłby go, choćby po to, by nie słuchać bredni o polowaniu na lisy, ale się powstrzymywał. Sir Bertram okazał się uŜyteczny. śaden temat nie był bliŜszy sercu nadętego Anglika niŜ dom, który zamierzał zbudować gdzieś na wsi za swoją indyjską fortunę. Jeszcze na statku Firoz uniŜenie prosił o przywilej słuŜenia tak mądremu i szlachetnemu sahibowi, przez zwykłe pochlebstwa zdobywając zaufanie sir Bertrama. Kiedy ugotował dla niego swoje najlepsze curry, sir Bertram wpadł wprost w jego sidła, oznajmiając, Ŝe jest to najsmaczniejsza potrawa, jaką kiedykolwiek jadł i Ŝe Firoz musi zostać jego słuŜącym. Oczywiście inni Hindusi zatrudnieni przez sir Bertrama natychmiast nabrali podejrzeń co do Firoza. Bali się go, lecz brytyjski nabab nie chciał ich słuchać. Jeden z nich próbował nawet szeptać staremu opojowi do ucha, Ŝe Firoz wygląda na niebezpiecznego, lecz sir Bertram go zbeształ, nie mogąc się doczekać, kiedy zaprezentuje swoją egzotyczną ludzką menaŜerię angielskim dŜentelmenom w londyńskim klubie. Kiedy statek przybił do portu, Foriz nadal trzymał się blisko sir Bertrama, podziwiając kosmopolityczną mieszankę ludzi ze wszystkich zakątków świata. JuŜ tylko schodząc po trapie do wozu, który po nich przyjechał wraz z wytwornym powozem baroneta, usłyszał z tuzin języków. Aby zaimponować ulubionej tancerce, którą przywiózł ze sobą z Indii, sir Bertram pokazywał najróŜniejszych ludzi w porcie, opowiadając o ich egzotycznych strojach i dziwnych zwyczajach. Jasnowłosi Szwedzi, obdarci Polacy, brodaci Rosjanie, nerwowi Niemcy, kłócący się Szkoci, gwiŜdŜący Irlandczycy, Włosi, Hiszpanie i Portugalczycy prowadzący głośne spory. Byli tu nawet ciemnoskórzy Afrykanie, których Firoz nie widział nigdy wcześniej. Z jakiego dziwnego, chaotycznego świata pochodzą Anglicy, pomyślał. Marzył o tym, by wrócić w spokojne i puste góry na północ od Dźanpuru. 220
Kiedy zorientował się nieco w nowym otoczeniu, odczekał, aŜ zapadnie noc i wymknął się ze stajni wiejskiego domu sir Bertrama, nad którą został ulokowany. W stajni znalazł naleŜącą do woźnicy mapę Londynu. Przestudiował ją uwaŜnie, wiodąc palcem wzdłuŜ drogi do rezydencji lorda Griffith. Jej adres poznał jeszcze przed opuszczeniem Dźanpuru. Pokojówka królowej zdobyła go, kiedy poszła do pokoju dyplomaty, aby zanieść zatrute owoce i pomyszkować w jego rzeczach. Firoz wiedział dokładnie, czego szuka, i bez trudu odnalazł to miejsce. Teraz uwaŜnie rozejrzał się po parku - zapewni mu doskonale osłoniętą drogę ucieczki, kiedy porwie dziecko. Rozejrzał się po okolicy i pozostało mu tylko poczekać na odpowiedni moment. Pamiętał, Ŝe musi zorganizować sobie wcześniej transport do Indii. Królowa Sujana dała mu mnóstwo złota, którym mógł opłacić podróŜ. Postanawiając wrócić do sir Bertrama, zanim zniknie na dobre, wyszedł z cienia wielkiego wiązu, kiedy nagle ciemną ulicą nadjechał z turkotem powóz i zatrzymał się przed frontem domu Griffitha. Firoz cofnął się do cienia i patrzył, jak markiz wyskoczył z powozu i z irytacją zatrzasnął za sobą drzwiczki. Nie zatrzymując się, lord Griffith wbiegł po kilku frontowych schodach i wszedł do środka, niecierpliwym gestem odprawiając kamerdynera. Złowieszczy uśmiech wykrzywił wargi Firoza. Widział juŜ dość. Opuścił kryjówkę i skierował się do stajni sir Bertrama. Przez całą drogę rozmyślał o tym, na ile prawdopodobne jest, Ŝe będzie musiał walczyć z markizem. Pierwsze zlecenie, jakie otrzymał od królowej Sujany, polegało na śledzeniu brytyjskiego negocjatora przez całą drogę do Dźanpuru i potem, po przybyciu do pałacu. Tak więc Firoz miał moŜliwość dobrze poznać lorda Griffith. Nigdy nie widział, by ten człowiek dał się wciągnąć w bójkę i, choć niektórzy z królewskich gwardzistów w Dźanpurze wzięli to za dowód, iŜ złotousty dyplomata nie umie walczyć - a wręcz podśmiewali się z niego, Firoz nie dał się tak łatwo wyprowadzić w pole. Mając ogromne doświadczenie w dziedzinie zadawania śmierci, w jednej chwili rozpoznał podobnego sobie zabójcę. Dla dobra misji i ułatwienia ucieczki postanowił nie ryzykować starcia z lordem Griffith, jeśli tylko da się tego uniknąć. Nie miał najmniejszej wątpliwości, Ŝe 221
potrafiłby zabić tego człowieka, ale mógłby zostać ranny, a to znacznie by go spowolniło. Nie mogąc się doczekać, aŜ opuści ten nieczysty kraj, Firoz pragnął tylko zakończyć misję i wrócić do domu, do królowej Sujany. Martwił się o nią. O tak, rozmyślał, biegnąc lekkim krokiem przez pogrąŜone w ciemnościach obce miasto. Musi wykraść tygrysiątko, unikając spotkania z ojcem. Poczeka na swoją szansę i porwie chłopca, kiedy markiza nie będzie w domu. Jasne promienie słońca padały przez wysokie, łukowe okna do porannego salonu, kiedy następnego dnia Georgie usiadła do śniadania, dziobiąc ponuro widelcem jajka sadzone i ser na stojącym przed nią talerzu. W końcu z westchnieniem odłoŜyła widelec, sięgnęła po nóŜ i posmarowała grzankę. Po chwili, niepewna, czy wobec miotających nią emocji da radę zjeść nawet to, odłoŜyła grzankę na skraj talerza i wypiła łyk herbaty. Zmarszczyła brwi, czując, Ŝe jest gorzka. Oparła łokieć na stole i policzek na dłoni. Owszem, nie było to eleganckie, lecz siedziała w salonie sama, jeśli nie liczyć portretu ciotki Georgiany, obserwującej ją znad kominka z nieruchomym uśmiechem. Kuzyni mieli rację, wyglądały niemal tak samo, ciotka Georgiana i ona. Tyle Ŝe Georgie miała błękitne oczy, a słynąca ze skandali księŜna brązowe. Z jakiegoś powodu świadomość łączących ich podobieństw nie sprawiała jej dzisiaj przyjemności. Tamci chłopcy wczoraj wieczorem byli przekonani, albo przynajmniej mieli nadzieję, Ŝe Georgie jest taka sama jak ciotka, w najgorszym sensie, i to właśnie rozwścieczyło Iana. Ale nie zrobiłam nic złego! Czując się pokrzywdzona, sięgnęła po filigranowe srebrne szczypce, wrzuciła jeszcze jedną bryłkę cukru do herbaty i mieszała ją tak długo, aŜ zawartość filiŜanki wirowała podobnie jak jej myśli. JakŜe nieprzyjemny obrót przybrała sytuacja na balu ostatniej nocy. Po tym jak wtrąciła się lady Faulconer, wszystko szło nie tak, jak powinno. Nie doszło do otwartej kłótni, a jednak noc, która zaczęła się dla nich tak szczęśliwym oczarowaniem, zakończyła się napięciem, chłodem i niezgodą. - Następne kwiaty, panienko! 222
Drgnęła, gdy do salonu weszła pokojówka, o róŜowej twarzy aŜ promieniejącej pod białym koronkowym czepkiem, wnosząc kolejny wielki bukiet dla Georgie. - Kto je przysłał, Martho? - zapytała z niecierpliwością. - Nie sprawdziłam, panienko. Chciałaby pani zobaczyć bilecik? - O tak, proszę! - skinęła na nią ponaglająco, czując wzbierającą w sercu nadzieję. MoŜe to od Iana? Martha postawiła olśniewający bukiet na stole, wyłowiła spomiędzy kwiatów niewielki kartonik, i podała Georgie. Sekundę później dziewczyna posmutniała, przygarbiła się i ze zniecierpliwieniem oddała bilecik Marcie. - Jak sądzisz, kto to jest „D"? - Chyba ktoś, z kim tańczyła panienka na balu. Tak mi się wydaje uśmiechnęła się pokojówka. Georgie westchnęła i pokręciła głową. - Chyba tak. Martha obserwowała ją zaskoczona, dziwiąc jej brakiem entuzjazmu z powodu towarzyskiego triumfu. - Mam je umieścić razem z pozostałymi? - spytała niepewnie. Georgie skinęła głową. - Dziękuję. Gdy pokojówka odeszła, Georgie siedziała jeszcze przez chwilę, wpatrując się w przestrzeń i zastanawiając się, czy Ian się na nią gniewa. Hm, jak to się stało, Ŝe to on jest zły na nią, chociaŜ to ona miała powaŜniejsze powody, by się obrazić? PrzecieŜ to on moŜe być zakochany w duchu! Czasami tak trudno było zgadnąć, co Ian naprawdę czuje. Choć, trzeba przyznać, Ŝe z kaŜdym dniem coraz lepiej umiała odczytywać jego nastroje. Dlatego właśnie zorientowała się, Ŝe gdy wyszedł wczoraj w nocy na taras i zobaczył ją wśród tych głupich lekkoduchów, był naprawdę wściekły. Ale sam się do tego nie przyznał. O nie. Nie on. Nie ten ideał. Samo to, Ŝe nie chciał o tym mówić, nie znaczyło jeszcze, Ŝe wszystko jest w porządku. O nie, Georgie obawiała się wręcz, Ŝe w głębi jego duszy 223
moŜe się dziać coś znacznie gorszego i tym bardziej pragnęła się dowiedzieć, co to takiego. Chwilami niemal wyczuwała, Ŝe coś ukrywa. Wtedy jednak zdawała sobie sprawę, Ŝe nie powinna mieć łanowi za złe, Ŝe nie mówi jej, co czuje, skoro ona sama tego nie zrobiła. Rozmyślania zaczęły przyprawiać ją o ból głowy. Powoli wyjęła łyŜeczkę z filiŜanki i w zamyśleniu odłoŜyła ją na stół. Powiedzieć mu o rozmowie z lady Faulconer? Zapytać wprost, czy jest choć odrobina prawdy w jej twierdzeniach. Wszystko to wydawało się nie tylko ryzykowne, ale teŜ bardzo krępujące. Georgie wiedziała, Ŝe serce by jej pękło, jeśli odwaŜyłaby się poruszyć ten temat, a Ian potwierdziłby słowa lady Faulconer, przyznając, iŜ zmarła Catherine zawsze będzie zajmować pierwsze miejsce w jego myślach i uczuciach. Z drugiej strony, taka niepewność była znacznie gorsza. To jasne, Ŝe musi podjąć ryzyko i przekonać się, co czuje wobec niej i Catherine. Powinna go o to zapytać i pozbyć się wątpliwości. Nie mogąc juŜ dłuŜej usiedzieć na krześle, przełknęła ostatni łyk herbaty i pobiegła do swego pokoju. Musi być coś, czym mogłaby się zająć, Ŝeby nie oszaleć, dopóki nie dostanie od niego wiadomości. Jeśli w ogóle ją dostanie. MoŜe wypolerować paznokcie? W głowie miała zamęt i była zbyt zdenerwowana, by zająć się czymś poŜytecznym. Wchodząc po schodach, usłyszała gniewne łkania i okrzyki dziecka. Zareagowała instynktownie. Zmarszczyła brwi i biegiem pokonała dalszy odcinek schodów oraz - kierując się w stronę, z której dobiegały odgłosy - szeroki marmurowy korytarz. Płacz dziecka zaprowadził ją do pokoju muzycznego. Zaglądając przez otwarte drzwi zobaczyła zrozpaczoną pokojówkę, która bezskutecznie próbowała uspokoić zapłakanego, wściekłego Matthew. - AleŜ paniczu Aylesworth, czy tak powinien się zachowywać młody dŜentelmen? - Nie będę cię słuchał! Nie jesteś moją mamą! - Nie moŜesz siadać pieskowi na grzbiecie! To stary pies, moŜesz mu zrobić krzywdę! - udręczona dziewczyna trzymała Matthew za rączkę i starała się łagodnie wypchnąć go z pokoju, zapewne po to, by go zaprowadzić do najlepszego przyjaciela, Morleya. 224
Dzisiaj jednak widać było wyraźnie, Ŝe syn Iana nie zamierza poddać się codziennej rutynie. Uparł się bawić z ulubionym psem księcia, Hyperionem - wielkim, ślamazarnym nowofundlandem w podeszłym wieku. Zwierzę leŜało przy nodze sofy i obserwowało wybuch furii Matthew z Ŝyczliwą psią obojętnością, popiskując tylko od czasu do czasu. - Hyperion jest za stary, Ŝebyście mogli ciągle siadać mu na grzbiecie, chłopcy - tłumaczyła po raz dziesiąty pokojówka, kiedy Georgie weszła, by zobaczyć, czy uda jej się pomóc. - Co będzie, jeśli się zdenerwuje i was ugryzie? - Chcę na nim jeździć! On nigdy nie gryzie! Zostaw mnie! - wyrywając się, chłopiec wrzasnął z wściekłości tak głośno, Ŝe wydawało się, iŜ popękają od tego szyby w oknach. - Hej, hej!- zawołała z czułością Georgie, podbiegając do nich. Matthew, kochanie, co to za burza? Kiedy chłopiec podniósł wzrok i spojrzał na nią, jego gniew w mgnieniu oka ustąpił miejsca przejmującemu smutkowi. Lord Aylesworth zalał się łzami. - JuŜ dobrze, dobrze, kochanie - Georgie kucnęła i go przytuliła. Nie wiedziała, co go gnębi, lecz nie miała wątpliwości, Ŝe nie ma to nic wspólnego z psem. - O co chodzi, mój drogi? - Ona na mnie krzyczała! - Wyrywał się z objęć Georgie. - AleŜ nie, stara się tylko nie dopuścić do tego, Ŝebyś niechcący skrzywdził Hyperiona. To jest bardzo stary piesek. Musisz postępować z nim delikatnie, bo inaczej mógłbyś połamać mu kości i wujek Robert byłby bardzo smutny. Czemu nie pójdziemy do dziecięcego pokoju pobawić się z Morleyem? - Nieeee! - Odepchnął ją, lecz Georgie go nie puszczała. - JuŜ dobrze. Jadłeś śniadanie? W porannym salonie są cynamonowe placuszki - powiedziała szeptem, ignorując jego kopnięcie. - Nie chcę! - Matthew. - Zostaw mnie! -Jego tajemnicze potrzeby najwyraźniej nie zostały zaspokojone i chłopiec znowu wpadał w furię. - Wiem, pobawmy się arką Noego! MoŜesz pokazać mi wszystkie zwierzęta, a ja opowiem ci o słoniu. 15 - Jej pragnienie
225
- Nie! - odepchnął się od niej z gniewnym warknięciem. - Nie obchodzi mnie słoń! - CóŜ, dobrze - powiedziała. - MoŜe więc pójdziemy do stajni odwiedzić kucyki? - Nie chcę! - wrzasnął. - Dlaczego mnie nie słuchasz? Z cierpliwością, która ją samą zaskoczyła, Georgie spojrzała na niego łagodnie. - Dobrze więc, czego potrzebujesz, drogi chłopcze? I wtedy usłyszała prawdę. - Ja... chcę... mojego... taty! - załkał Matthew. - On nigdy nie wraca do domu! Nigdy nie chce się ze mną bawić! - Och, kochanie! - Georgie wzięła go w ramiona i mocno przytuliła. Samotność biednego małego lorda rozrywała jej serce. Znowu płakał Ŝałośnie, a ona, wspominając własne dzieciństwo, wiedziała, jak moŜe się teraz czuć. Po prostu trzymała Matthew, pozwalając mu to wszystko z siebie wypłakać. Po jakimś czasie łkania ucichły i chłopiec oparł rozpaloną główkę na jej ramieniu. Wydawał się na tyle spokojny, Ŝe postanowiła spróbować z nim porozmawiać. - Matthew, wiem, Ŝe twój ojciec czasami wydaje się bardzo zajęty, ale z całą pewnością bardzo cię kocha. Po prostu jest kimś bardzo waŜnym i w świecie dorosłych ludzie często potrzebują jego pomocy w rozwiązywaniu problemów. Twój tata pomaga ludziom się porozumieć, Ŝeby nie musieli walczyć. To nie jest łatwa praca. Powinieneś być z niego dumny. - Nigdy nie ma go w domu. Wiem, Ŝe niedługo znowu wyjedzie. - Och, kochanie...- Kiedy chłopiec wypłakiwał się jej w ramię, Georgie podniosła wzrok i napotkała zaniepokojone spojrzenie pokojówki. - Mogłabyś sprawdzić, czy lord Griffith jest teraz w domu? - Jego lordowska mość pojechał do parlamentu, panienko - odparła dziewczyna i zarumieniła się, wydając źródło informacji. - Powiedział mi to lokaj, Scott. - Rozumiem. - Georgie podziękowała skinieniem, po czym zerknęła na Matthew i uśmiechnęła się do niego czule. - Właśnie wpadłam na wspaniały pomysł, Matthew. Chciałbyś usłyszeć jaki? Skinął głową, ocierając łzy. Najpierw jednak Georgie wyjęła chusteczkę i przyłoŜyła mu ją do nosa. 226
- Dmuchaj. Wykonał polecenia, ona zaś doprowadziła go do porządku. - Pomyślałam sobie, dlaczego nie mielibyśmy pojechać do parlamen tu i zobaczyć twojego taty w pracy? Pokojówka wstrzymała oddech. - Pojechać do parlamentu, panienko? Georgie spojrzała na nią. - Właśnie tak. Pozwolę sobie zauwaŜyć, Ŝe to będzie nadzwyczaj pouczające. Jest tam galeria, na którą obywatele mogą wejść i posłuchać, o czym się mówi, prawda? - Tak, panienko, Stranger's Gallery, ale tam raczej nie wpuszczają kobiet, a dziecko... Georgie uśmiechnęła się współczująco do Matthew i poprawiła mu niesforny kosmyk włosów. - CóŜ, to prawda. Ale nie zapominaj, Ŝe to dziecko pewnego dnia zaj mie waŜne miejsce w Izbie Lordów i będzie kontrolować kilka okręgów w Izbie Gmin. Zajrzymy tam tylko na chwilkę, prawda? śeby lord Ayle sworth zobaczył, Ŝe jego tata naprawdę cięŜko pracuje i nie zostawia go samego bez powodu. Była pewna, Ŝe to pomoŜe chłopcu zrozumieć, iŜ w rzeczywistości nie jest porzucony, nawet jeśli czasami tak się czuje. - Jak ci się podoba ten pomysł, młody człowieku? Matthew oniemiał. Patrzył na nią wielkimi oczami, otwierając szeroko usta. Georgie się roześmiała. - Przyjmuję to jako zgodę. Chodź, łobuziaku. Pojedziesz z nami do Whitehall i sprowadzisz jednego ze słuŜących, Ŝeby takŜe do nas dołą czył? - zwróciła się do pokojówki. - Tak jest, panienko. Powiem teŜ, Ŝeby przygotowano powóz. Podziękowała z uśmiechem i wstała, mocno trzymając Matthew za rączkę. Chłopiec obserwował ją wielkimi, brązowymi oczami. Zapewne odziedziczył je po Catherine, pomyślała, gdyŜ Ian ma zielone. Poczuła ukłucie Ŝalu, iŜ nie naleŜała do pierwszej trójki Prescottów, lecz odsunęła tę myśl od siebie. Jakie ma znaczenie, czyje to jest dziecko? Chłopiec cierpiał, a ona mogła mu pomóc. 227
- Chodź, kochanie. Musimy poszukać twoich butów. - Pochyliła się i mrugnęła do niego porozumiewawczo. - Czeka nas dziś przygoda!
13 Matthew miał znacznie lepszy nastrój, kiedy on i Georgie jechali w otwartym powozie zatłoczonymi ulicami, kierując się do Westminster Hall nad Tamizą, gdzie mieścił się parlament. Słońce stało juŜ wysoko, czerwcowy wietrzyk poruszał wstąŜkami, którymi przewiązany był czepek Georgie. Wkrótce zaprzęŜony w jednego konia powóz zatrzymał się na gwarnym New Pałace Yard - dokładnie w tej samej chwili, gdy wielkie dzwony opactwa westminsterskiego po przeciwnej stronie ulicy wybiły pół godziny. Woźnica został w powozie. Lokaj pomógł wysiąść chłopcu i obu kobietom. Potem cała czwórka - Georgie, Matthew, pokojówka i lokaj - ruszyli pieszo w stronę labiryntu starych budowli, które pozostały po średniowiecznym kompleksie pałacowym. Georgie spojrzała w górę na szare pinakle i ośmiokątne wieŜe, zanim Scott poprowadził ich do dwupiętrowego budynku znanego jako stary Court of Requests, na którego górnym piętrze zbierali się lordowie. TuŜ za imponującym wejściem Georgie się zatrzymała, pochyliła i poprawiła Matthew kurteczkę. Zdjęła mu teŜ czapkę i dała do potrzymania. - Czapki z głów. WłoŜyć buty - przypomniała powaŜnie. Zachichotał. - A teraz, mój drogi - powiedziała, przygładzając mu rozczochrane włosy - musisz mi obiecać, Ŝe kiedy wejdziemy do środka, będziesz cichutko jak myszka. Jeśli będziesz grzeczny, to na koniec pójdziemy do Gunthera na lody. - Z papą? - Być moŜe. Chodź, rozejrzyjmy się. Ściskał kurczowo jej rękę, kiedy wmaszerowali do dusznego holu. Za nimi rzędem szli Sally i Scott. Było tu bardzo cicho. I nic dziwnego, pomyślała. Niewielu ludzi w tak piękny wiosenny dzień miało ocho228
tę zajmować się nudnymi sprawami polityki. SłuŜący stanęli z szacunkiem przy pokrytej ciemną boazerią ścianie, podczas gdy Georgie ruszyła dalej, prowadząc Matthew za rączkę. Niemal natychmiast podszedł do nich przedstawiciel króla, zwany Black Rod, w staroświeckim czarnym mundurze. Zapytał, w jakim celu przybyli. Georgie pospiesznie wyjaśniła, kim są. Sprawiał wraŜenie, jakby nie miał ochoty pozwolić im zajrzeć do Izby Lordów ze Stranger's Gallery. Kobietom zwykle nie pozwala się przyglądać obradom, oświadczył. Georgie jednak prosiła go i się przymilała. UŜyła całego swego uroku i obiecywała, Ŝe zostaną tam tylko dwie minuty. No, najwyŜej trzy. Zaklinała się na grób własnej matki, Ŝe nie spowodują Ŝadnego zamieszania. Powoływała się na swoje rodzinne koneksje. Przedstawiła się jako narzeczona lorda Griffith i tak długo nękała nieugiętego urzędnika, aŜ w końcu go przekonała. Wtedy ona i Matthew, promieniejąc z zadowolenia, przemknęli obok starego Black Roda przez hol, mijając ciemną bibliotekę i nieco zaniedbane pokoje komisji, po czym weszli schodami na piętro. Urzędnik popatrzył z uwagą na wielki kieszonkowy zegarek, gotów odliczać czas, a Georgie jeszcze raz przypomniała Matthew, Ŝe ma być zupełnie cicho, kiedy wejdą na galerię. Dopiero wtedy eskorta otworzyła przed nimi drzwi i cichutko, na palcach weszli do zupełnie pustej Stranger's Gallery. Trzymając się za ręce, Georgie i Matthew podeszli do balustrady wąskiego balkonu i spojrzeli w dół, na olśniewającą Izbę Lordów, gdzie właśnie trwały obrady. PotęŜne kandelabry z mosiądzu oświetlały podłuŜną salę. Na jej przeciwległym krańcu karmazynowy aksamitny baldachim osłaniał złocony tron władcy - w tej chwili pusty. PowyŜej boazerii z jasnego dębu, w ciemnych drewnianych ramach wisiały gobeliny przedstawiające wielkie zwycięstwo nad Wielką Armadą. Słuchając jednym uchem uwag na nudne tematy ekonomiczne, Georgie przeczesywała wzrokiem rzędy czerwonych siedzeń w poszukiwaniu Iana. ZauwaŜyła swojego kuzyna Damiena, lorda Winterley. Siedział dość daleko z tyłu, poniewaŜ dopiero od niedawna nosił tytuł. Robert zajmował o wiele bardziej zaszczytne miejsce jako jeden z ksiąŜąt o najdłuŜszym staŜu. W obrębie kaŜdego stopnia szlachectwa o hierarchii decydowało najczęściej to, czyj tytuł był starszy. 229
Po chwili róŜni ludzie zaczęli wstawać z miejsc, by jeden po drugim szybko wygłosić komentarze. Pozornym chaosem całego tego procesu kierował odziany w perukę lord Wielki Kanclerz ze swego honorowego miejsca na Worku Wełny. Teraz ów starszy dŜentelmen znowu uderzył swoim młotkiem. - Głos ma markiz Griffith. Kiedy Ian wstał, Georgie i Matthew wymienili pełne entuzjazmu uśmiechy. Temat jego wystąpienia nie mógłby być bardziej nudny - Ian krytykował ostatnie nadmierne wydatki rządu i ostro protestował przeciwko nowej polityce podatkowej. Georgie patrzyła i słuchała z nieskrywanym podziwem. Ten człowiek czuł się równie swobodnie, występując przed parami Królestwa, jak w towarzyskiej rozmowie przy stole. - Uczeni i szlachetni lordowie... - kiedy nadeszła pora, Ŝeby wyjaś nił swój punkt widzenia, Ian powiódł spojrzeniem po zatłoczonej sali, aŜ do Stranger's Gallery Georgie serce zabiło szybciej. Dostrzegł ich i urwał w pół zdania. Na jego przystojnej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, a wtedy Matthew nie mógł się juŜ dłuŜej powstrzymać. Podskoczył w górę i pomachał do ojca radośnie. - Tata! Tam jest mój tata! - Cśśś - uciszała go Georgie z przeraŜeniem, pamiętając wszystkie napomnienia Black Roda. Lecz kiedy radosny okrzyk chłopca odbił się echem po całej sali, lordowie wybuchnęli śmiechem i, napinając zesztywniałe karki, obracali się, by go zobaczyć. - Spokój! Panowie, przywołuję izbę do porządku - grzmiał lord Wielki Kanclerz, choć i on z trudem powstrzymywał dobrotliwy uśmiech dziadka. Georgie, z płonącą twarzą, z trudem oderwała rozemocjonowanego Matthew od balustrady i pociągnęła go w stronę drzwi, zanim zdąŜy narobić więcej kłopotów i oboje zostaną wyrzuceni. Ale nie potrafiła się powstrzymać i ostatni raz zerknęła na Iana przez ramię. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Kiedy patrzył w oczy Georgie, wyraz jego twarzy złagodniał. - Lordzie Griffith, czy coś jeszcze? - spytał lord Kanclerz. Ian odwrócił się w stronę Worka Wełny, jakby oszołomiony. 230
- Hm... nie, sir. Ustępuję pola. - Jak pan sobie Ŝyczy. Teraz wysłuchamy lorda Forrester. Kiedy następny mówca wstał z miejsca, Ian pełnym gracji ruchem podwinął poły fraka i usiadł, posyłając Georgie smutny uśmiech. Nastąpiła krótka przerwa w obradach i Ian przywołał ich gestem. Georgie prowadziła Matthew za rączkę, by zobaczył się z ojcem, lecz ledwie weszli do sali, chłopiec wyrwał się jej i popędził do niego jak burza. Ku uldze Georgie Ian pochylił się i przywitał syna z otwartymi ramionami. Zamiast skarcić go za wcześniejszy wybryk, poderwał chłopca z podłogi i uniósł dumnie do góry, a starsi lordowie podchodzili, by przywitać się z nim i poŜartować. Matthew zacisnął ręce na szyi ojca tak szybko, jakby chciał powiedzieć, Ŝe w końcu go złapał i juŜ nigdy nie wypuści. Georgie kłaniała się z zaŜenowaniem dŜentelmenom. Niektórych z nich spotkała poprzedniego wieczoru na balu. Ian w końcu postawił Matthew na podłodze i gdy starsi lordowie przyglądali się z pobłaŜliwymi uśmiechami, zaprowadził potomka do miejsca, które jego przodkowie zajmowali od setek lat i na którym pewnego dnia zasiądzie równieŜ Matthew. Chłopiec wdrapał się na nie i uśmiechnął, szczęśliwy, Ŝe wszyscy poświęcają mu wiele uwagi. A zwłaszcza ojciec. Georgie obserwowała go z czułością z drugiego końca sali. Kiedy zobaczyła, Ŝe Ian pomaga chłopcu zejść z siedzenia, podeszła do nich. Ian zauwaŜył ją i wraz z Matthew ruszyli w jej stronę. Spotkali się pośrodku przejścia. Kilku starszych dŜentelmenów zajęło się chłopcem, a Ian zwrócił się do Georgie, wciąŜ wyglądając na nieco zaskoczonego ich wizytą. - To wielka niespodzianka - rzekł cicho, podczas gdy kilka stóp od nich trzech staruszków wypytywało Matthew, ile ma lat. - Nie gniewasz się o to, mam nadzieję? - spytała. - Miał dziś trochę zły nastrój i naprawdę... potrzebował spotkania z tobą. - Nie, cieszę się, Ŝe przyszłaś. - Ian uwaŜnie obserwował jej twarz. Georgie się zawahała i spłoniona odwróciła wzrok - Wybieramy się teraz... do Gunthera. MoŜe mógłbyś się do nas przyłączyć? - Za chwilę będzie głosowanie. Nie mogę - odparł. 231
- Rozumiem - spuściła wzrok. Zapadło niezręczne milczenie. Serce biło jej jak oszalałe. - Nie tylko Matthew tęsknił za tobą - wyrzuciła, nagle unosząc ramiona z bezradnym uśmiechem. -Ja takŜe. - Naprawdę? - Chciałam się upewnić, Ŝe wszystko jest... w porządku między nami - powiedziała. - Ostatni wieczór przebiegł odrobinę... niezgodnie z planem. - To prawda - przytaknął nieufnie. - Jest mi przykro - wyznała cicho. - Zachowałam się wobec ciebie nieuprzejmie, a właściwie to ty... miałeś rację. Naprawdę powinnam być ostroŜniejsza, odchodząc na stronę bez... hm, przyzwoitki. Nie chcę stawiać w niezręcznej sytuacji moich kuzynów ani, przede wszystkim, ciebie. Ian pokręcił głową. - Zanadto pospieszyłem się z krytyką. Mówię szczerze. Nie zrobiłaś nic złego. Po prostu potrzebowałaś świeŜego powietrza. W sali rzeczywiście było duszno. Nie pomyślałem o twojej astmie. Czy to było powodem? - Nie - patrząc mu prosto w oczy, powoli pokręciła głową. - To było coś... innego. Uniósł brwi pytająco. Georgie rozejrzała się po zatłoczonej sali. - Czy moglibyśmy porozmawiać o tym później? - Oczywiście - odparł natychmiast. - Dobrze się czujesz? - O tak... wszystko w porządku. - Tak czy inaczej zamierzałem odwiedzić cię dziś wieczorem - wyznał. - śeby dać ci prezent. Nie byłem tylko pewien, czy wciąŜ będziesz chciała mnie widzieć. Uśmiechnęła się do niego z czułością. - Oczywiście, Ŝe tak. Nieśmiało odwzajemnił jej uśmiech, po czym spuścił wzrok i milczał przez chwilę. - Wiesz, czasami potrafię być strasznie nadęty. - Nie. Wcale nie - zaoponowała, a jej cichy śmiech rozładował na piętą sytuację. 232
Wzruszył ramionami, lecz chwyciła go za rękę i ścisnęła mocno, nie dbając o to, czy ktoś ich zobaczy. Splotła pałce z jego palcami, mocno i delikatnie zarazem. Ten krótki dotyk był przyjemny i krzepiący. Oczywiście inni go zauwaŜyli, lecz Georgie o to nie dbała. - Jesteś pewna, Ŝe wszystko w porządku? - szepnął, patrząc jej ciepło w oczy. - Teraz tak. - Doskonale. I obiecujesz, Ŝe powiesz, co ci leŜy na sercu, kiedy przyjdę? Skinęła głową, starając się przygotować na rozmowę, która - co do tego nie miała wątpliwości - będzie sprawdzianem dla jej odwagi. - Cokolwiek to jest - dodał łagodnie - poradzimy sobie z tym. Kocham cię, pomyślała nagle, czując ucisk w gardle. Skinęła głową z przekonaniem. W pobliŜu rozległ się wybuch śmiechu, gdy Matthew podbiegł do nich i uczepił się nogi Iana. - Papo, pójdziesz z nami na lody? PołoŜył rękę na główce dziecka. - Nie, synku, nie mogę. Ci panowie potrzebują mnie tutaj. Idź z panną Knight. Obiecuję ci, Ŝe niedługo się zobaczymy. - Dobrze, papo. - I bądź grzeczny - dodał, patrząc powaŜnie na syna. - Nie chcę więcej słyszeć o Ŝadnych napadach złego nastroju. Tak się nie zachowują Prescottowie. Georgie stłumiła uśmiech, gdy Matthew ze skruchą szurnął nogami. - Przepraszam, sir - powiedział cicho. - JuŜ dobrze - rzekł Ian, gładząc go czule po twarzy. - CóŜ, wy dwoje powinniście juŜ iść, zanim wszystkie lody się roztopią. - Chodź, lordzie Aylesworth - powiedziała radośnie Georgie. - Zobaczmy, jakie smaki przygotowali dla nas dzisiaj. Wzięła chłopca za rękę i posłała łanowi ciepły uśmiech. Odwzajemnił go ze złotymi iskierkami w oczach. Matthew pomachał na poŜegnanie starszym lordom, z którymi się zaprzyjaźnił. Georgie wyprowadziła go z siedziby władzy. Ian został i odprowadzał ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli. 233
Minęły dwie godziny, nim sesja parlamentu została zakończona. Odbyło się głosowanie i ogłoszono jego wyniki. Stronnictwo Iana przeforsowało swój projekt, lecz on nie tracił czasu na przyjmowanie gratulacji od kolegów. Opuścił Westminster w pośpiechu, kaŜąc woźnicy jechać prosto do Knight House. Kiedy dotarł na miejsce, Walsh, dostojny kamerdyner Hawka, poinformował, Ŝe panna Knight oczekuje go w pokoju muzycznym. Wręczywszy staruszkowi kapelusz i laskę, Ian pomaszerował przez marmurowe foyer, by się przywitać, lecz kiedy skierował się ku schodom, jego uwagę przykuło wejście do przedsionka. Przez otwarte drzwi zauwaŜył ogromną liczbę bukietów, jakby sąsiednie pomieszczenie zostało zamienione w sklep szalonego kwiaciarza. Odwrócił się gwałtownie do kamerdynera. - Wielkie nieba, Walsh, czy ktoś umarł? - Hm... nie, sir. To kwiaty, które przysłano dziś dla panny Knight. Wielbiciele z balu - dodał konfidencjonalnym szeptem. - Co, to wszystko? - wykrzyknął. - MoŜe pan sam obejrzeć, jeśli sobie Ŝyczy, milordzie. Ian zmarszczył brwi i podszedł rzucić okiem. Niemal kichnął, zaglądając do przedsionka, tak silny zapach kwiatów unosił się w powietrzu. Krzywiąc się lekko, wyjął z najbliŜej stojącego bukietu bilecik i odczytał go. Nachmurzył się jeszcze bardziej. Dokładniejsza inspekcja kilku bukietów wykazała, Ŝe ma pokaźne grono rywali: jeden ksiąŜę jedenastu hrabiów, dwóch wicehrabiów. Do diabła. Stojący w drzwiach Walsh załoŜył za plecy ręce w białych rękawiczkach i uniósł głowę, dumny z armii, jaką podbił najnowszy członek rodziny. Ian zacisnął usta i spojrzał na niego, nie mówiąc ani słowa. - To prawdziwe szczęście, Ŝe milord zawsze był miłośnikiem spor tu - zauwaŜył pełen dostojeństwa kamerdyner, unosząc impertynencko siwe, krzaczaste brwi. Ian parsknął gniewnie, gotów wybaczyć tę zuchwałą uwagę, poniewaŜ, pomijając wszystko inne, Walsh znał go, kiedy był w wieku Matthew. - To cholerne szczęście, Ŝe nie przyszedłem z pustymi rękoma. 234
- Bez wątpienia, sir. Powodzenia - powiedział kamerdyner, patrząc w przestrzeń z uprzejmą obojętnością. Ian przytaknął bystremu staruszkowi energicznym skinieniem głowy i skierował się ku schodom. Kiedy wszedł do pokoju muzycznego na piętrze, zastał przyjaciółkę skąpaną w promieniach słonecznego światła padającego przez wielkie okna w tylnej ścianie. Siedziała na podłodze, w osobliwym ubraniu, z kończynami wykręconymi w dziwnej pozycji. Ian zdumiony przechylił głowę, ona tymczasem wyprostowała nogi, odepchnęła się i stanęła na głowie. Co, u diabła...? Jej drobne stopy celowały prosto w sufit. Rękoma podtrzymywała plecy, a całe jej ciało opierało się na łokciach, tworząc coś w kształcie trójnogu. Pomyślał, Ŝe wygląda to na jakiś rodzaj wymyślnej tortury, lecz na jej twarzy malował się wyraz pełnego odpręŜenia. Obszerna koszula w indyjskim stylu opadła nieco, odsłaniając skrawek płaskiego brzucha o barwie kości słoniowej. Obsunęły się równieŜ luźne, czarne spodnie, zapewniając łanowi skandaliczny widok jej wspaniałych kostek. Kiedy poruszyła się nieznacznie, Ian zauwaŜył, Ŝe w tej pozycji twarz Georgie przybrała szkarłatny kolor. - Ianie! - Powitała go radosnym okrzykiem. - Wejdź! Och. I zamknij drzwi, proszę. Nie chcę, Ŝeby kuzyni uznali mnie za dziwaczkę. Roześmiał się wbrew sobie, obawiając się, Ŝe moŜe być juŜ za późno. Niemniej jednak poszedł spełnić jej prośbę. Kiedy wrócił, zbliŜając się do niej z coraz szerszym uśmiechem, przechylił głowę, by móc jej spojrzeć w oczy. - Co ty, do diabła, robisz, dziewczyno? - Gram na pianinie. A na co to wygląda twoim zdaniem? - Prawdę mówiąc, na jakąś torturę. - To joga, głuptasie! Mówiłam ci, Ŝe to mnie uratowało, pamiętasz? -Znowu zamknęła oczy i jej twarz przybrała wyraz niezmąconego spokoju. - Powinieneś kiedyś spróbować. To pomogłoby ci się rozluźnić. Czasem jesteś taki sztywny. - Myślałem, Ŝe ci się to podoba - zamruczał, zdejmując surdut i siadając na najbliŜszym krześle. 235
- Jesteś nieprzyzwoity. - Roześmiała się. - Nawet sobie nie wyobraŜasz, jak bardzo - odparł szeptem. Gdyby tylko wiedziała, gdzie teraz błądziły jego myśli... Zaintrygowała go jej nadzwyczajna elastyczność. - Czy to nie boli? - Jest cudowne - oznajmiła, powoli opadając na plecy. Kiedy leŜała rozciągnięta na miękkim dywanie, wyglądała tak ciepło i zapraszająco - istne ucieleśnienie pokusy, o lśniącej skórze i oczach błękitnych jak niebo. Siedząc wciąŜ na krześle, pochylił się nad nią i poŜerał ją spojrzeniem. Wyciągnęła do niego ręce, splotła palce z jego palcami. Ale zamiast pomóc jej wstać, dołączył do niej na podłodze, klękając nad nią. Pochylony wpił się w jej usta w namiętnym pocałunku. Jęknęła cicho i objęła go ramionami. Rozchylając wargi, z pasją oddawała pocałunki. Jej dłonie były ciepłe i delikatne, gdy gładziła go po twarzy i włosach. Ian wsunął rękę pod jej plecy i przycisnął mocno do siebie. Najprzyjemniejszą częścią konfliktu, pomyślał, jest to, Ŝe potem moŜna się pogodzić. Wplótł palce w jej długie, gęste włosy rozrzucone wokół głowy. Georgiana nie przestawała go całować, przyprawiając o zawrót głowy ciepłą, wilgotną słodyczą swoich ust i szczerością powitania. Serce waliło mu jak młotem, gdyŜ jej pocałunki mówiły więcej, niŜ mogłyby wyrazić jakiekolwiek słowa i upewniały go, Ŝe nie ma najmniejszego powodu do zazdrości. Wszyscy inni mogli przysyłać kwiaty, ale tracili tylko czas. KaŜdy jej dotyk, pocałunek i westchnienie dowodziły, Ŝe naleŜy do niego i tylko do niego. Całował jej szyję, a potem odwrócił głowę i obsypał pocałunkami smukłe, delikatne ramiona, które go przytrzymywały. Ona zaś przez cały czas dręczyła go delikatnym, płynnym falowaniem całego ciała. Pragnął jej coraz bardziej, bliski szaleństwa, kiedy owinęła nogi wokół niego. I nagle jęknął, czując, Ŝe wbiła mu paznokcie w plecy. Ta kobieta potrzebowała seksu, a on tak bardzo pragnął, Ŝeby otrzymała wszystko, czego chce. Wprawdzie nie po to tu dzisiaj przyszedł, ale za kaŜdym razem, gdy jej dotykał, ledwie się powstrzymywał. Nadludzkim wysiłkiem woli zapanował nad sobą, pohamował Ŝądzę i oparł czoło na jej czole. Gdyby teraz wszedł Hawk, nie byłby zachwycony. Tarzanie się po podłodze z młodą, zmysłową kuzynką przyjaciela trudno byłoby uznać za stosowne zachowanie, tym bardziej Ŝe przeby236
wając w domu księcia, Georgie była pod jego opieką. Deprawowanie jej po drugiej stronie parku, w jego rezydencji... Hm... CóŜ, to łatwiej było usprawiedliwić. Georgiana wciąŜ go całowała, lecz Ian starał się ze wszystkich sił powstrzymać jej entuzjazm. - Jesteś - wydyszał - najsłodszym aniołem. - Jeszcze - chwyciła go za kark i bezceremonialnie przyciągnęła do siebie. Na tak zdecydowane Ŝądanie, zaśmiał się ochryple i skapitulował, nie mając siły się opierać. BoŜe, musiałem umrzeć i jestem w niebie, pomyślał. Wpadł na pomysł, jak sprowadzić tę namiętną nimfę z powrotem na ziemię, zanim inni odkryją ich psoty. - Chcesz dostać prezent? - szepnął jej do ucha. Przestała, przygryzając wargę z namysłem. - Przyniosłeś go? - Jest w mojej kieszeni. - A co jeszcze jest w twojej kieszeni, Ianie? - z lubieŜnym chichotem sięgnęła w kierunku jego spodni. - Georgiano Louise! - wykrzyknął, zaskoczony. - Miałem na myśli kieszeń mojego płaszcza, ty niepoprawna dziewucho! - Hm... Ja wolałabym tę. Ścisnęła go, aŜ jęknął. - Jesteś... bardzo niegrzeczna. - Nie wiedziałeś, Ŝe mam to we krwi? - szepnęła. - Na to wygląda. - Z wyrazem zadowolenia na twarzy pozwolił jej na pieszczoty, ale tylko przez chwilę. Wyzwolił się z jej objęć, wstał, sięgnął po płaszcz i sięgnął do wewnętrznej kieszeni na piersi. Usiadła, obserwując go uwaŜnie. - Zamknij oczy i wyciągnij rękę - rozkazał. Posłusznie wykonała polecenie, a on jeszcze przez chwilę napawał się widokiem jej niewiarygodnie długich, czarnych jak węgiel rzęs. Jak jest piękna, jak niewinna - nigdy nie przestanie go to zaskakiwać. - Jesteś tu jeszcze? - spytała niecierpliwie. - Jestem, księŜniczko. Pochylił się i złoŜył pocałunek na jej wyciągniętej dłoni, po czym połoŜył na niej podarunek. Cichy, srebrzysty brzęk zdradził go, zanim zdąŜyła 237
otworzyć oczy. Kiedy połoŜył na jej dłoni srebrną bransoletkę, kobaltowoniebieskie oczy natychmiast otworzyły się szeroko. - Ianie! - spojrzała na prezent radośnie. - Kupiłeś mi nowe dzwo neczki! - Nagle zerwała się z podłogi i zarzuciła mu ramiona na szyję. Przytulił ją do siebie, obejmując w talii. - Nigdy nie uwaŜałem, Ŝe powinnaś się zmienić, Georgiano - wy znał ochrypłym szeptem. - Jesteś doskonała właśnie taka, jaka jesteś. - Och, Ianie - przywarła do niego w długim, serdecznym uścisku. Chyba nigdy w Ŝyciu nikt się tak do niego nie przytulał. WciąŜ jeszcze czasem go to peszyło. Ale prawdopodobnie szybko się do tego przyzwyczai, pomyślał, uśmiechając się sam do siebie. - Chodź - szepnął w końcu. - ZałoŜymy ci ją. Składając całusa na jego policzku, niechętnie wypuściła go z objęć i posłusznie usiadła na podłodze. Ian opadł na krzesło, a wtedy wyciągnęła bosą stopę na jego kolana w wyraźnie prowokacyjny sposób. Posłał jej uśmiech satyra, uwiedziony urokiem zgrabnej stopy. Ujął delikatnie za piętę i powolnym ruchem palca połaskotał w podeszwę. Georgie zagryzła wargę, aby się nie roześmiać. Uszczypnął ją w palec, a potem przerwał na chwilę zabawę i oparł jej stopę na swoim udzie. Wziął od niej misterny łańcuszek z małych dzwoneczków, przyniesiony prosto z warsztatu jubilera. ZałoŜył na tę kuszącą kostkę i zapiął. - Voila! - powiedział, trącając dzwoneczki, aby wydały dźwięk. Poruszyła nogą, Ŝeby wypróbować nową ozdobę. - Och, brzmi jeszcze ładniej niŜ tamte! - posłała mu promienny uśmiech, zdjęła nogę z jego kolan i odchyliła się do tyłu, opierając się na rękach. - Jaki przemyślany prezent, Ianie. Jesteś dla mnie taki miły. - To raczej ty byłaś dla siebie zbyt surowa. - Nie potrafię wyrazić, ile dla mnie znaczy, Ŝe tak do tego podchodzisz. To, Ŝe naprawdę akceptujesz mnie taką, jaka jestem. W końcu, powiedzmy sobie szczerze, zachowuję się czasami... dziwacznie. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Roześmiał się. - MoŜe trzeba mnie poznać, Ŝeby polubić. Próbowałam porozumieć się z róŜnymi ludźmi, ale... nigdy nie czułam się z nikim naprawdę do brze, dopóki nie poznałam ciebie. 238
Delikatnym ruchem połoŜył dłoń na jej kolanie. - Nie kaŜdy potrafi cię zrozumieć, ale ja tak. Bez Ŝadnego ostrzeŜenia pochyliła się ku niemu, ujęła w dłonie jego twarz i wycisnęła na ustach mocny, ale czuły pocałunek. Serce mu się ścisnęło, lecz jakimś cudem się opanował. Jej zachowanie wprawiło go w oszołomienie i dopiero po chwili przypomniał sobie główny cel dzisiejszego spotkania. Odsunęła się powoli, przesuwając bosą stopą wzdłuŜ jego nogi. Kusicielka. Chrząknął znacząco. - A więc o czym chciałaś ze mną... hm... porozmawiać? Sądziłem, Ŝe to astma była powodem twoich problemów wczorajszej nocy, ale po wiedziałaś, Ŝe coś innego cię niepokoiło. - Prawda - przytaknęła, spuszczając wzrok. - To dla mnie dość trudne. Zmarszczył brwi. - O co chodzi? - Pamiętasz, Ŝe ostatniej nocy po tańcu poszedłeś przynieść mi poncz? Skinął głową. - Kiedy poszedłeś, zagadnęła mnie lady Faulconer. Zamarł. - Co powiedziała? Georgiana się zawahała i sprawiała wraŜenie bardzo zmieszanej. Wzięła głęboki oddech i wyraźnie walczyła ze sobą, Ŝeby wykrztusić, co ją dręczy. - Powiedziała, Ŝe nawet jeśli się pobierzemy, nigdy mnie nie pokochasz, poniewaŜ twoje serce umarło razem z Catherine. - Rozumiem - Ian uniósł brwi, analizując to, co usłyszał. - Co za kompletny absurd! I ty jej uwierzyłaś? - Sama nie wiedziałam, w co mam wierzyć! Właśnie dlatego wyszłam na zewnątrz. Byłam zdezorientowana. - Jakich jeszcze kłamstw ci naopowiadała? - To wszystko. To znaczy, przede wszystkim to. - Jej policzki przybrały szkarłatną barwę, w błękitnych oczach malowała się młodzieńcza wraŜliwość. - Lady Faulconer powiedziała, Ŝe nigdy nie jej kochałeś, a to znaczy, Ŝe nie pokochasz równieŜ mnie. Z powodu Catherine. Ale jeśli 239
nie potrafisz mnie kochać, Ianie, nie jestem pewna, czy chcę się o tym dowiedzieć. MoŜe nie powinieneś mi tego mówić, bo jestem w tobie tak zakochana, Ŝe chyba bym tego nie zniosła... - Szzz - przyłoŜył jej palec do ust i patrzył na nią z zaskoczeniem i radością. Jej oczy były szeroko otwarte. Jeśli się nie przesłyszał, właśnie powiedziała, Ŝe go kocha. Przesunął palec na jej podbródek, delikatnie ujmując go między kciuk i palec wskazujący. Gdy tak na nią patrzył, fala zachwytu wzbierała w głębi jego duszy. - Moja droga - powiedział czule - ani mojej Ŝony, ani Tess nie ko chałem nigdy tak, jak kocham ciebie. Usłyszał, jak wciągnęła powietrze i zobaczył, Ŝe jej błękitne oczy wypełniły się nadzieją. - Ty... mnie kochasz? - wyszeptała. Nie potrafił od niej oderwać oczu. Zaczął mówić, a słowa płynęły nieprzerwanie, prosto z serca. - Georgiano, pokochałem cię w pierwszej chwili. Gdy zobaczyłem, jak przedzierasz się przez targ korzenny na białym koniu. Nie miałem pojęcia, kim jesteś, wiedziałem tylko, Ŝe jesteś najodwaŜniejszą, najbar dziej szaloną i najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. A teraz, kiedy juŜ cię znam, jesteś tysiąc razy piękniejsza. Roześmiała się z zachwytu i nagle w jej oczach niczym diamenty zalśniły łzy. Niespodziewanie rzuciła mu się w ramiona, przytulając go z całej siły i szepcząc mu gorączkowo do ucha. - OŜeń się ze mną. Tak. Chcę wyjść za ciebie, Ianie. Chcę, Ŝebyśmy zawsze byli razem. Chwycił ją za ramiona i odsunął od siebie. - Powiedziałaś „tak"? Zostaniesz moją Ŝoną, naprawdę? W końcu pozbyłaś się wątpliwości? - Tak - przytaknęła z zapałem. - Chcę za ciebie wyjść! Kocham cię, Ianie. Kocham cię i jeśli wciąŜ mnie chcesz, nic nas nie rozdzieli. Patrzył na nią, starając się zapamiętać, jak wyglądała w tej chwili, Ŝeby nigdy nie zapomnieć malującej się na jej twarzy miłości. - Jeśli? - szepnął. Przyciągnął do siebie jej smukłe ciało i trzymał mocno w objęciach. 240
Czuł, jak drŜy, i w milczeniu pocałował ją w policzek. Tyle dla mnie znaczysz - powiedział szorstko, zamykając oczy. Dawno porzucił nadzieję, Ŝe w jego Ŝyciu kiedykolwiek moŜe się po jawić prawdziwa miłość. A teraz miał w ramionach tę piękną, magiczną kobietę. Nieoczekiwanie stała mu się równie droga, jak własne ciało i dusza. Pocałował ją w czoło, starając się uspokoić morze emocji szalejące w piersiach. To uczucie było mu całkowicie nieznane i nowe. Tak wiele szczęścia sprawiło, Ŝe czuł się nieswojo. Odsunęła się nieco i uśmiechnęła, gładząc go po policzku. Zaczęła mówić, ale nagle na jej twarzy pojawiło się roztargnienie. Zmarszczyła brwi i odwróciła się do okna. - Słyszysz to, Ianie? Tego psa? Ledwie wypowiedziała te słowa, Ian z lekką irytacją zwrócił uwagę na wściekłe szczekanie psa. Brzmiało tak, jakby dobiegało gdzieś z okolic Knight House. Spojrzał w stronę okna, a potem znowu na nią. - Och, niewaŜne - zaczął z uśmiechem, lecz nagle urwał i zaczął słu chać uwaŜniej. - To chyba Hyperion. Hawk miał tego psa od zawsze. Bawili się z nim, kiedy jeszcze obaj byli dziećmi. Nagle zmarszczył brwi. - Ten pies ostatni raz szczekał, kiedy król Jerzy był jeszcze przy zdro wych zmysłach - mruknął. Coś jest nie tak. - Sprawdzę to. Wypuściła go natychmiast, kiedy wstał i podszedł do rzędu okien. UwaŜnie obejrzał dziedziniec na dole. I rzeczywiście, wielki, stary pies, zwykle tak spokojny, teraz biegał tam i z powrotem wzdłuŜ wysokiego, czarnego ogrodzenia z kutego Ŝelaza, które otaczało rezydencję Knightów. Wielki BoŜe! Nowofundland szczekał przez płot i warczał jak wściekły wilk, próbując coś dosięgnąć. Albo kogoś. Ian zmruŜył oczy. Intruz? 16 - Jej pragnienie
241
Jego spojrzenie natychmiast powędrowało w stronę gęstego parku, starając się dostrzec przyczynę niepokoju psa. ZauwaŜył ubranego na ciemno człowieka i znieruchomiał. Zamarł z przeraŜenia. Matthew! - Ianie, co się stało? - krzyknęła Georgie, gdy zawrócił na pięcie i blady jak ściana pobiegł do drzwi ze ściśniętym ze strachu Ŝołądkiem. Niemal nie usłyszał jej pytania. - Ianie! - On ma mojego syna. - Co takiego? Kto? Ale był juŜ w drzwiach i nie tracił ani sekundy na wyjaśnienia. Przemknął przez hol, zbiegł jak burza po schodach i dopadł frontowych drzwi. - Milordzie? - wykrzyknął zaniepokojony Walsh, wybiegając za nim. - Co się stało? - Poślij po konstabla! - krzyknął Ian, biegnąc do cięŜkiej, Ŝelaznej bramy z przeraŜeniem w oczach.
14 Co na Boga...? Ktoś porwał Matthew? Narzucając indyjską tunikę na strój do jogi, Georgie zerknęła przez okno, lecz nie zobaczyła nic poza szalejącym psem. Nie była pewna, co się dzieje, lecz nigdy wcześniej nie widziała, by Ian zachowywał się w taki sposób. WciąŜ boso wybiegła z pokoju muzycznego tuŜ za Ianem. Kiedy znalazła się na zewnątrz, na spokojnym zwykle dziedzińcu rezydencji Knightów panował piekielny zamęt. SłuŜba się miotała, Hyperion wciąŜ szczekał tak głośno, Ŝe mógłby obudzić umarłego, a z wnętrza domu dobiegał głos Bel, wołającej do Roberta, by im pomógł. - To był Cygan, proszę pani - wrzeszczała jedna z pokojówek. -Jakiś Cygan próbował porwać małego panicza! Sally i Scott bawili się z nim w chowanego w parku, a teraz przepadli! 242
- Co? - spoglądając na park, Georgie nagle dostrzegła Ŝylastego, ubranego na czarno męŜczyznę w zachodzącym głęboko na oczy kape luszu, który wypadł zza rzędu drzew zasłaniających widok. Ogarnęło ją przeraŜenie, kiedy zauwaŜyła, Ŝe trzymał Matthew, i zasłaniając mu usta, rzucił się biegiem w stronę czekającego w cieniu konia. Matthew walczył i próbował się wyrwać, wierzgając w powietrzu nogami. Wtedy tuŜ za nimi pojawił się Ian. Zaczął ich doganiać. Georgie mogłaby przysiąc, Ŝe jej serce przestało na chwilę bić, gdy patrzyła, jak pędzi przez park. Dopadł ich zaledwie kilka jardów od konia, zderzając się z męŜczyzną z siłą rozpędzonego dyliŜansu. Markiz, chłopiec i niedoszły kidnaper padli na miękką, zieloną trawę. Ian chwycił Matthew za tył krótkiej kurtki i odepchnął, pokazując w stronę Knight House. - Uciekaj! Chłopiec przewrócił się na trawnik, lecz dzielnie wstał na nogi i usłuchał rozkazu ojca. Z twarzą wykrzywioną strachem pobiegł w stronę bezpiecznego miejsca najszybciej, jak nogi mogły go unieść. Nagle stanął, rozejrzał się z dziecięcą niepewnością i zawrócił poszukać ojca. Zobaczył go walczącego z nieznanym napastnikiem. Pięciolatek rozpłakał się, samotny pośrodku parku. Georgie była juŜ w drodze. Nie zwracała uwagi, na kaleczący ją w stopy Ŝwir. Zresztą zaraz zaczęła się miękka trawa. Biegła, nie odrywając wzroku od chłopca. Nie słyszała krzyków, nie patrzyła na Iana ani nie zauwaŜyła, kiedy minął ją kuzyn Robert ze strzelbą. A tym bardziej nie usłyszała, jak polecił jej wracać do domu. Instynkt kierował ją do płaczącego dziecka i nic nie było w stanie jej zatrzymać. Znalazła się obok niego i wzięła Matthew w objęcia. Nie zatrzymując się nawet po to, by zapytać, czy nic mu nie jest, chwyciła go z siłą, której sama się po sobie nie spodziewała, i pobiegła do Knight House. Nie zwaŜając na bolące płuca, Georgie nie zwolniła, dopóki nie znalazła się za bramą. Natychmiast znalazł się przy niej Walsh i opiekunka potęŜnie zbudowana kobieta, która odebrała chłopca. Georgie czuła, Ŝe drŜą jej kolana, lecz kiedy Walsh ją namawiał, by wróciła do domu, odmówiła stanowczo. 243
Trzymając się ogrodzenia, patrzyła przez Ŝelazne pręty, jak Ian ściga niedoszłego porywacza. MęŜczyźnie udało się wstać i próbował dopaść konia, lecz Ian najwyraźniej nie zamierzał pozwolić mu uciec. Był wyŜszy od niego, miał dłuŜsze nogi, a co najwaŜniejsze, był wściekły. Kiedy patrzyła jak zahipnotyzowana na ten kolejny pościg, jakaś część jej duszy modliła się, Ŝeby Ian go nie dogonił. Wybiegł bez broni. Co jeśli okaŜe się, Ŝe przestępca jest uzbrojony? Na szczęście Robert zdąŜył chwycić strzelbę, zanim wybiegł z domu. I teraz pędził na pomoc łanowi. JuŜ podczas wczesnych dziecięcych zabaw obaj instynktownie przewidywali swoje ruchy. Teraz Robert zajął taką pozycję, by odciąć obcemu drogę ucieczki. KsiąŜę pewnym ruchem uniósł strzelbę i wycelował w pierś przestępcy, ale poniewaŜ ścigający go Ian był tuŜ za nim, nie mógł strzelić. Znalazłszy się między nimi dwoma, zbrodniarz skręcił w lewo, próbując uciec. Ta zmiana kierunku dała łanowi dwie sekundy przewagi, których potrzebował. Zaciekły pościg jeszcze raz zakończył się sukcesem i teraz obaj zmagali się, leŜąc na trawie. Napastnik dobył noŜa i pchnął nim Iana. Georgie przypomniała sobie straszliwe walki, jakie stoczyli, gdy razem z braćmi uciekali z Dźanpuru. Włosy na karku zjeŜyły jej się ze strachu. Wielki BoŜe, Ian jest dyplomatą. Negocjatorem. W odróŜnieniu od Dereka i Gabriela nie spędził ostatnich kilku lat na nieustannych bitwach. Zamarła z przeraŜenia. Och, proszę, nie odbieraj mi go. Wpół przytomna ze strachu, chwyciła mocniej pręty ogrodzenia, nie mogąc ani patrzeć, ani odwrócić wzroku. Robert podbiegł i stanął tuŜ obok, gdy Ian zwinął się, unikając kolejnego ciosu noŜa. - Rzuć nóŜ, łajdaku, albo zastrzelę cię na miejscu! - ryknął ksiąŜę, celując. Ale Ian w następnym błyskawicznym ruchu chwycił napastnika za nadgarstek i przekręcił, wytrącając go z równowagi. Przygniótł jego przedramię kolanem z tak wielką siłą, Ŝe bandyta krzyknął z bólu i wypuścił broń. Uderzył go łokciem w twarz i znowu zwarli się w walce. Robert stał wprawdzie tuŜ obok, lecz nie odwaŜył się pociągnąć za spust, obawiając się, Ŝe mógłby trafić przyjaciela. 244
Kiedy przeciwnicy musieli walczyć na pięści, ich starcie przerodziło się w najbardziej brutalną walkę, jaką Georgie kiedykolwiek widziała. Choć zwróciła uwagę na czarne włosy i śniadą cerę napastnika, nie zorientowała się, z kim mają do czynienia, dopóki nie usłyszała, jak niedoszły porywacz zaklął. W marathi. Otworzyła usta ze zdumienia, gdy zrozumiała, Ŝe nienawiść królowej Sujany ścigała ich nawet przez morze. Przypominając sobie straszliwe walki, w których poległ nieszczęsny major MacDonald, a jej brat został ranny, Georgie pojęła, Ŝe człowiek, z którym walczy Ian nie jest Cyganem i zwykłym porywaczem, jak naiwnie przypuszczała pokojówka. To jeden z zabójców wynajętych przez maharani! Właśnie wtedy podszedł do niej Walsh i próbował odciągnąć ją od ogrodzenia, zanim zobaczy coś jeszcze gorszego. - Panienko, powinna pani wrócić do domu! - Proszę mnie zostawić! - krzyknęła, wyrywając mu się w samą porę, by zauwaŜyć, Ŝe hinduski napastnik sięga ręką do szyi Iana, jakby chciał mu rozerwać gardło. Wtedy w jej opanowanym i uprzejmym dyplomacie zaszła szokująca zmiana. Okrucieństwo, które miał w sobie, znalazło ujście. Kolana miał ubrudzone trawą, koszulę w strzępach, twarz umazaną ziemią i krwią, włosy w nieładzie. Wściekłe rumieńce na policzkach sprawiały, Ŝe jego zielone oczy wydawały się płonąć piekielnym światłem. Niegdyś wspominał o okrutnych normańskich przodkach, teraz udowodnił, Ŝe w jego Ŝyłach płynie ich krew. Klęcząc na wierzgającym i miotającym się przeciwniku i przyciskając go do ziemi całym swoim cięŜarem, Ian przygniótł kolanem jego gardło, jakby chcąc go unieruchomić do czasu przybycia konstabli. Wtedy jednak Hindus zacisnął palce na szyi Iana w miaŜdŜącym uścisku, starając się go udusić. Ian próbował oderwać jego ręce, lecz czas mijał, a bezlitosnej pętli nie dało się rozluźnić. Wziął zamach i zadał kilka szybkich ciosów pięścią, prosto w twarz przeciwnika. Lecz miaŜdŜące uderzenia nie zniechęciły zaprawionego w walkach zabójcy. Ian rozpaczliwie starał się wciągnąć powietrze, jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona, musiał zdawać sobie sprawę, Ŝe nie zostało mu 245
juŜ duŜo czasu. Georgie obserwowała tę scenę z narastającą paniką - cierpiąc na astmę, aŜ nazbyt dobrze wiedziała, Ŝe człowiek nie moŜe długo wytrzymać bez powietrza. W tym momencie zauwaŜyła, Ŝe Ian sięga po leŜący w pobliŜu nóŜ, który przed chwilą wytrącił przeciwnikowi z ręki. WciąŜ przyciskając go do ziemi i walcząc o oddech, na oślep szukał broni, a kiedy w końcu jego dłoń trafiła na rękojeść, zacisnęła się na niej. Widać było, Ŝe nie okaŜe litości. Uniósł nóŜ i błyskawicznym ruchem wbił go w gardło zabójcy. Nie wyciągając ostrza, odchylił się do tyłu, Ŝeby złapać oddech. Ręce bandyty nagle opadły z jego szyi. Napastnik przestał się wyrywać. Opadł bezwładnie. Nie zdąŜył nawet krzyknąć. W kilka sekund był martwy. Georgie patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi z niedowierzania oczami, czując niewypowiedzianą ulgę, ale równocześnie nie mogąc zrozumieć, jak dyplomata, markiz Griffith mógł pokonać w walce zawodowego mordercę. Zabił go w biały dzień, w samym środku Green Parku. Jeszcze jedno, czego o nim nie wiedziałam... Ian uwolnił się od ciała zabitego napastnika, które potoczyło się po trawniku. Usiadł na ziemi i oparł ręce na udach. Odchylił głowę do tyłu, cięŜko dysząc. Hawkscliffe podszedł do nich powoli i trącił leŜące ciało lufą strzelby. Obaj lordowie patrzyli na siebie w ponurym milczeniu. Nie ruszyli się z miejsca, dopóki nie nadbiegli konstable. Zdenerwowany Walsh pokazywał im drogę. Georgie nawet nie drgnęła. Stała blada jak ściana, obiema dłońmi zakrywając usta. Przechodnie w parku, przeraŜeni, przyglądali się wszystkiemu z bezpiecznej odległości. W końcu Walshowi udało się załoŜyć Hyperionowi smycz i jeden ze słuŜących odprowadził wciąŜ niespokojnego psa do domu. Kamerdyner ostrym tonem polecił reszcie słuŜby wracać do obowiązków. Bel podbiegła do Georgie i pocieszająco objęła ją ramieniem. - Chodź, kochanie, wejdźmy do środka. - On go zabił - odezwała się Georgie. - Wiem. JuŜ po wszystkim. Wszystko będzie dobrze. 246
- Kapitanie! Tu są dwa ciała! - zawołał jeden z konstablów, stojący przy grupie krzewów. Georgie załkała, słysząc te słowa. Bel jeszcze bardziej zdecydowanie próbował zabrać ją do domu. - Chodź, juŜ. JuŜ dosyć widziałyśmy. - Nie. Muszę porozmawiać z Ianem. Pozwól mi sprawdzić, czy nic mu nie jest. - Nie czekając na odpowiedź Bel, wymknęła się przez bramę z kutego Ŝelaza i pobiegła w stronę parku, gdzie nad ciałem zebrała się grupa męŜczyzn: Ian, Robert i kilku konstablów. Podchodząc przyjrzała się potęŜnej postaci Iana, szukając widocznych ran. Był podrapany i zabrudzony krwią, wciąŜ jeszcze nieco drŜał, lecz wyglądało na to, Ŝe nic powaŜnego mu się nie stało. - Znam jego twarz z Dźanpuru - mówił właśnie pozostałym. - Nie martw się, Griff. Dowiemy się, co to wszystko znaczy - rzekł Robert, stojący ze strzelbą opartą na ramieniu. - Musisz zabrać Georgianę i Matthew z Londynu - powiedział stanowczo Ian. - Królowa Sujana próbowała mnie otruć, zanim wyjechałem z Dźanpuru. Jej ludzie byli w moim pokoju i ukradli medalion, aby łatwiej znaleźć Matthew. Nie widzisz, co to znaczy? Zabiliśmy jej syna i teraz ona chce dopaść moje dziecko. Kto wie, ilu jeszcze ludzi wysłała za nami? Mało brakowało, a zabiliby Gabriela. Sądziłem, Ŝe na tym się skończy, ale teraz widzę, Ŝe się myliłem. Mój syn jest w niebezpieczeństwie, Hawk. I twoja kuzynka takŜe. Muszą znaleźć się daleko stąd, pod dobrą opieką. Chciałbym, Ŝebyś zabrał ich w jakieś bezpieczne miejsce. - Posiadłość Damiena powinna leŜeć wystarczająco daleko. To tylko kilka godzin drogi. Wiesz, jak się tam dostać? - Tak. - Wyślę do was Luciena. Bywa uŜyteczny w takich sytuacjach. Ian spojrzał na niego ponuro, przytaknął i dotknął gardła. - Prawdę mówiąc, ucieszy mnie kaŜda pomoc. - Milordzie, czy zechciałby pan pojechać z nami? - odezwał się mu skularny kapitan policji. Ian skinął głową, lecz wtedy zauwaŜył Georgie. - Jedną chwilę, poproszę. - Oczywiście, sir - rzekł kapitan, wciąŜ jednak przyglądał mu się podejrzliwie. 247
Robert uśmiechnął się do niej pocieszająco. Georgie nagle zdała sobie sprawę, Ŝe nadal ma na sobie indyjski strój, nie całkiem skromny według londyńskich standardów. To wyjaśniałoby dziwne spojrzenia konstabli. Ona i Ian odeszli kilka kroków od pozostałych. - Nic ci nie jest? - spytała szeptem - Wszystko w porządku. - Krwawi ci warga. Otarł krew, zerknął na ślad na dłoni i spojrzał na nią niepewnie. - Hawk zabierze was do Winterhaven. To posiadłość Damiena. Ja, hm... muszę zostać w mieście jeszcze przez jakiś czas, zanim wszystko się nie wyjaśni. - Jesteś aresztowany? - Nie wiem. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła, Ŝe konstable juŜ zaczęli spisywać nazwiska świadków, którzy przechodzili przez park w trakcie walki z Hindusem. Inny policjant przetrząsał sakwę przytroczoną do siodła konia, na którym porywacz zamierzał uciec. Ian podąŜył za jej wzrokiem, lecz kiedy znowu spojrzała na niego, patrzył prosto jej w oczy z wyrazem udręki na twarzy. - Przepraszam... za to wszystko - wykrztusił ochryple. - AleŜ nie... W porządku. -Wyciągnęła rękę, by go dotknąć, lecz coś ją powstrzymało. Kolejna wątpliwość. ZauwaŜył, Ŝe się zawahała i zamknął oczy, jakby uderzyła go w twarz. - Idź - wyszeptał. - Ianie, nie chciałam... - Znowu wyciągnęła rękę, tym razem śmielej, lecz się odsunął. - Dbaj o mojego syna, dobrze? - Oczywiście - potwierdziła energicznie. - Będziemy na ciebie czekać. Oboje. Skinął głową, smutny i nieobecny. Kiedy się odwracał, wiedziała juŜ, Ŝe znowu zamknął się w sobie. - Zobaczę się z wami, kiedy tylko będę mógł. Właśnie wydarzyła się najgorsza rzecz, jaką Ian mógł sobie wyobrazić - poza krzywdą spotykającą kogoś mu bliskiego. Zdradził się. Pokazał 248
całemu światu swoją mroczną stronę. Czuł się odsłonięty... Niczym potwór zdolny do tych samych okrutnych, bestialskich czynów, jakie starał się zwalczać lub hamować w swojej działalności dyplomatycznej. Ale czy miał jakikolwiek wybór? Georgiana i jego syn byli w niebezpieczeństwie. To sprawiło, Ŝe zawiodły wszystkie surowe reguły, które od tak długiego czasu pozwalały mu kontrolować własną naturę. Czy kiedykolwiek zrozumie, Ŝe emocjom nie moŜna ufać? Za kaŜdym razem, kiedy brały w nim górę, miał wraŜenie, Ŝe dzieje się coś złego. CóŜ, pomyślał z niesmakiem, stało się i nie da się tego cofnąć, nieprawdaŜ? Tygrys wyrwał się z klatki. W pewnym sensie czuł nawet ulgę, Ŝe nie musi się juŜ ukrywać. Wreszcie moŜe oddychać swobodnie, jakby zdjął zbyt mocno nakrochmalony krawat. Potarł dłonią szyję, wciąŜ wstrząśnięty tym, Ŝe tak blisko otarł się o śmierć. Właściwie - gdyby nie uwolnił czającej się w nim bestii, Ŝeby zabić człowieka maharani - jego syn zostałby porwany w Bóg wie jakim celu. A Georgiana zapewne zginęłaby jako następna, poniewaŜ to właśnie ona ujawniła zdradę Sujany. Wściekłość dała mu siłę i nie dopuścił, by tak się stało. To sprawiało mu swoistą, mroczną satysfakcję. Teraz, jeśli agenci królowej Sujany znowu dopadną jego rodzinę, będzie gotów zapłacić śmiercią za śmierć. Miał tylko nadzieję, Ŝe ceną za zwycięstwo nie będzie to, co dla niego najcenniejsze - zaufanie Matthew. I miłość Georgiany. Gotów był zrobić wszystko, Ŝeby ich nie stracić. Absolutnie wszystko. Ale nic nie mogło sprawić, Ŝe będą czuli się przy nim bezpiecznie. Widział, jak się przed nim cofnęła. I doskonale wiedział, jak bardzo Georgiana gardzi przemocą. Nie zniósłby, gdyby ujrzał w jej oczach taki sam wyraz przeraŜenia, jaki zobaczył na twarzy Catherine kilka sekund przed śmiercią. W tym momencie wezwali go konstable i razem opuścili Green Park. Iana zabrano na posterunek, gdzie spędził resztę popołudnia, odpowiadając wciąŜ na te same pytania kolejnym urzędnikom z Bow Street i Home Office. Tymczasem zgrany zespół braci Knightów wkroczył do akcji. Hawk i jego dobry przyjaciel wicehrabia Strathmore wykorzystali swoje kontakty, by spotkać się z róŜnymi wschodnimi ambasadorami w Londynie 249
i dowiedzieć się, czy wiedzą cokolwiek o spisku królowej Sujany i Baji Rao. Albo czy Firoz kontaktował się z nimi. Lucien tymczasem zadbał o interesy Iana w czasie przesłuchań. Jako agent Ministerstwa Spraw Zagranicznych specjalizujący się w zbieraniu informacji, od ślubu nie brał udziału w Ŝadnych operacjach, lecz wciąŜ miał wielu przyjaciół na Bow Street. Aby nie pozwolić zardzewieć talentom szpiega, od czasu do czasu chętnie pomagał kolegom z ministerstwa rozwiązywać co bardziej skomplikowane zagadki. Był człowiekiem, który najbardziej mógł się przydać w tych okolicznościach. Posiadłość Winterhaven, podarowana mu przez naród, wdzięczny za szczególnie cenną słuŜbę w czasie wojen z Napoleonem, była połoŜona w miejscu wprost idealnym - nie za blisko i równocześnie niezbyt daleko od Londynu. Winterhaven stanowiło wyjątkowo odpowiednie miejscem dla kobiety i dziecka, znajdujących się w niebezpieczeństwie. Bohater wojenny, Damien, załoŜył tam stadninę koni wyścigowych, w której najchętniej zatrudniał zaprawionych w bojach weteranów swojego pułku- oddanych mu Ŝołnierzy, słuŜących w czasie wojny pod jego rozkazami. Lord Alec, najmłodszy z braci Knightów, wyruszył z nimi, aby zapewnić dodatkową ochronę w drodze. Nadzwyczaj biegle władał szablą, dzięki niezliczonym pojedynkom, jakie stoczył w burzliwych latach młodości. Alec, stanowiący doskonałe uzupełnienie surowego, zdyscyplinowanego Damiena, był szybki, odwaŜny i miał duszę hazardzisty, choć od ślubu nie dotknął kart ani kości. Wiedząc, Ŝe Georgie i Matthew znajdują się pod doskonałą opieką, Ian mógł przynajmniej być spokojny. Nic nie powinno im zagrozić, zanim on sam będzie mógł do nich dołączyć. Nie umiał jednak przewidzieć, kiedy to nastąpi. Przesłuchania ciągnęły się w nieskończoność. Wreszcie Lucien dowiedział się od kolegów z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ŝe udało się potwierdzić powiązania między zabitym cudzoziemcem a ostatnią misją dyplomatyczną Iana. Zapewnienia, Ŝe człowiek ten był szpiegiem królowej Sujany znalazły potwierdzenie w postaci miniaturowego portretu Matthew, zaginionego w Dźanpurze, a znalezionego w kieszeni zabitego. Pomogły teŜ zeznania kilku naocznych świadków, którzy przechodząc przez park widzieli, co się wydarzyło, i potwierdzili słowa Iana. 250
Nieco później mapa Londynu, znaleziona przez konstabli przy koniu, dostarczyła dalszych informacji. Doprowadziła ich do sir Bertrama Driscolla. ŚwieŜo przybyły z Indii bogacz i jego indyjska słuŜba złoŜyli szczegółowe zeznanie o tym, jak Firoz przyłączył się do nich w czasie podróŜy. Niektórzy ze słuŜących opowiedzieli o obawach i podejrzeniach, Ŝywionych wobec niego od samego początku. Wprawdzie sir Bertram zaklinał się, Ŝe Firoz podróŜował samotnie, Ian jednak nie zamierzał przyjąć tego jako dowodu, Ŝe królowa Sujana nie wysłała innych ludzi, aby się zemścić. Szczerze mówiąc, był wstrząśnięty, Ŝe posunęła się do próby odebrania mu syna w zamian za śmierć księcia Shahu. Szalona kobieta! No cóŜ. Być moŜe to tylko kwestia czasu, kiedy jeden z zapalczywych wschodnich władców, z którymi miał do czynienia, postanowi ukarać go osobiście za rolę, jaką odegrał w negocjowaniu porozumień. W końcu nie dla kaŜdego były one równie korzystne. Na koniec Ian został poinformowany, Ŝe nie zostały przeciwko niemu wniesione Ŝadne zarzuty. Urzędnicy doszli do wniosku, Ŝe był to oczywisty przypadek samoobrony, poniewaŜ zabity próbował wcześniej udusić markiza. Ian zapewnił, Ŝe jeśli jeszcze miałby się okazać potrzebny, to jest gotów współpracować. Poinformował, Ŝe moŜna go będzie znaleźć albo w Winterhaven, albo w jego własnej posiadłości w Cumberland. Zamierzał pozostać poza Londynem, dopóki nie ucichnie nieco burza sensacyjnych plotek. Nie wątpił, Ŝe jeszcze dziś wieczorem w całym mieście będzie się mówić o tym, jak to łagodny markiz Griffith w biały dzień poderŜnął gardło człowiekowi, który próbował porwać jego syna. Nie sądził, Ŝeby ludzie mieli mu to za złe, ale był pewien, Ŝe wprawi ich w oszołomienie wieść, iŜ jest zdolny do tak gwałtownych zachowań. Nie miał ochoty zostawać w Londynie, gdzie byłby zmuszony odpowiadać na niekończące się pytania. JuŜ teraz niemal dźwięczały mu w uszach. Gdzie zdobył takie umiejętności? Czy wcześniej kogoś zabił? Zbyt cenił sobie prywatność, by myśl o zaspokajaniu ludzkiej ciekawości nie przyprawiała go o dreszcz. Nie, najpilniejszą sprawą było teraz dotrzeć do syna i narzeczonej, Ŝeby się upewnić, Ŝe nic im nie grozi i Ŝe nie przeŜyli zbyt boleśnie całego tego wydarzenia. A przede wszystkim czynu, którego byli świadkami. 251
Słońce zachodziło, kiedy wyszli z dusznych pomieszczeń urzędu, i razem z Lucienem postanowili coś zjeść. Wkrótce byli juŜ w drodze, pędząc konno w nocnym chłodzie. Przez wiele mil Ŝaden z nich się nie odezwał, kaŜdy pogrąŜony we własnych myślach. Droga z Londynu na zachód ciągnęła się przed nimi jak srebrzysta wstąŜka. Ian nie mógł przestać myśleć o Georgianie. O tym, jak patrzyła na niego po walce. O tym, jak wyciągnęła do niego rękę i się zawahała -jakby naprawdę bała się go dotknąć. Wiedział, Ŝe nie moŜe do tego dopuścić. Przywykł do Georgiany, której trudno było utrzymać ręce z dala od niego. UzaleŜniła go od swojego bezgranicznego uczucia i nie przeŜyłby, gdyby teraz miała mu je odebrać. Nigdy wcześniej nie kochał tak jak teraz. Zadręczał się rozmyślaniami o tym, Ŝe mogłaby go odrzucić. Ulgę przyniosły mu słowa, które Lucien wypowiedział przed kilkoma godzinami. Zapytał go, czy sądzi, Ŝe to, co zrobił, było złe, ale przyjaciel odparł: - Mogę powiedzieć tylko tyle, Ŝe na twoim miejscu zrobiłbym do kładnie to samo. I moi bracia takŜe. I ośmielam się sądzić, Ŝe równieŜ bra cia Georgiany. Wiedział, Ŝe Lucien ma rację, i to ugruntowało w nim postanowienie zdobycia szacunku Georgiany, nawet gdyby musiał sięgnąć po drastyczne środki. Przez swoją pracę i wyszkolenie stał się mistrzem manipulacji. Doskonale umiał zjednywać sobie ludzi, dając im to, czego pragnęli najbardziej. Na Boga, nie zamierzał stracić jej miłości teraz, kiedy w końcu ją zdobył... Ani miłości Matthew. Nie potrafił znieść myśli, Ŝe mogliby widzieć w nim potwora, dlatego wracał przygotowany, ze specjalnym prezentem dla syna i planem odzyskania Georgiany. W końcu Lucien dał mu znak, Ŝe powinni skręcić z drogi w zamknięty bramą wjazd do Winterhaven. Ian z zadowoleniem stwierdził, Ŝe cięŜka Ŝelazna brama jest zamknięta, tak jak powinna, i pilnuje jej czterech uzbrojonych straŜników. Gdy Ian i Lucien zatrzymali się, by dać odpocząć koniom, straŜnicy poinformowali ich, Ŝe Damien rozmieścił posterunki wokół całej posiadłości i, jak na razie, panuje spokój. Naprawdę dobre wieści. - Wszyscy czekają na panów w domu. - Dziękuję. - Lucien skinął głową straŜnikom, kiedy zamykali za nimi bramę. Do domu prowadziła platanowa aleja. Droga wiła się przez rozległy park, obok starannie utrzymanych ogrodów z ozdobnym sta252
wem i - oczywiście - wielkiej stajni. Wzniesiona z jasnego wapienia rezydencja lśniła perłowo w świetle księŜyca. Zmęczeni zsiedli z koni i strząsnęli z siebie kurz. Pojawili się stajenni i słuŜba, Ŝeby zająć się zarówno końmi, jak i ludźmi. Ian pociągnął łyk wina z manierki, którą miał w kieszeni. Rozprostował plecy. Spojrzał na niebo, wypatrując zapowiedzi deszczu, lecz było czyste. Malejący roŜek księŜyca dawał niewiele światła. Z czernią nieba kontrastowały jasne gwiazdy. OdłoŜył manierkę i ruszył za Lucienem do domu. Damien powitał ich w salonie. Ian uścisnął mu dłoń i podziękował za pomoc, nie zapominając o podziękowaniach dla Aleca, który chwilę później wszedł, roztaczając aurę dobrego humoru. Opowiedział im pokrótce o tym, co się wydarzyło. Później weszła Ŝona Damiena, Miranda, cmoknęła go na powitanie w policzek i poinformowała, Ŝe kazała przygotować dla Iana pokój sąsiadujący z pokojem Aleca. I Ŝe moŜe zostać tak długo, jak zechce. Uśmiechnął się, widząc jej Ŝyczliwą stanowczość, gdyŜ przypomniał sobie czasy, kiedy Damien próbował jego nakłonić do zainteresowania się Mirandą, zanim poszedł po rozum do głowy i zrozumiał, Ŝe ta kobieta jest po prostu stworzona dla niego. - Och, przy okazji - dodała Miranda, zawracając od drzwi, by spojrzeć mu w oczy. - Georgiana połoŜyła twojego syna spać pół godziny temu. Trzecie piętro. Skręć w lewo od schodów. Przypuszczalnie jeszcze nie śpi, gdybyś chciał się z nim zobaczyć. - Jak on się ma? - zapytał z niepokojem. W tej materii ufał opinii Mirandy, która wychowywała dwóch własnych synów. Westchnęła. - Georgie udało się go uspokoić. Dobrze sobie z nim radzi, ale w końcu to ty jesteś jego ojcem i sądzę, Ŝe jeśli go odwiedzisz, poczuje się znacznie lepiej. Bardzo martwił się o ciebie. Georgie zresztą takŜe. - Wszyscy się martwiliśmy - wtrącił Alec. Ian spojrzał na niego z wdzięcznością. - Gdzie jest wasza kuzynka? - spytał cicho. - Wyszła na spacer do ogrodu. Jest taka piękna noc. Skinął głową w geście podziękowania, po czym się ukłonił i ruszył na górę zobaczyć się z synem. Przez ramię miał przewieszoną płócienną torbę z prezentem dla Matthew. 253
Bez trudu znalazł drogę na trzecie piętro, jak poinstruowała go Miranda. Zajrzał do dziecięcych pokojów. Drzwi były lekko uchylone, aby mniej odwaŜnym wpadała choć odrobina światła. W końcu znalazł syna i przez chwilę stał nieruchomo, patrząc na chłopca, który wydawał się tak maleńki w wielkim łóŜku. Nagle z torby dobiegł dziwny dźwięk, który przywołał Matthew ze skraju krainy snu. Jego okolone długimi rzęsami oczy otworzyły się szeroko. ZauwaŜył Iana stojącego w drzwiach i usiadł. - Papa! Ian wsunął się do pokoju z uśmiechem, ostroŜnie postawił torbę przy ścianie i podszedł do syna, by wziąć go w ramiona. Matthew przytulił się do niego, a Ian pierwszy raz zdecydował się odwzajemnić uścisk. - Jestem z ciebie taki dumny, Matthew. Byłeś dzisiaj bardzo dzielny! - wyszeptał. - Tak dzielny jak ty? - Dzielniejszy ode mnie. Tak dzielny, jak wujek Damien, kiedy walczył z Napoleonem. - Naprawdę? Ian z powagą skinął głową, zaciskając usta, by nie dać ujścia emocjom, od których oczy zaszły mu mgłą. - Nigdy nie pozwolę, Ŝeby ktoś cię skrzywdził, synu. Słyszysz? powiedział cicho. - Zawsze będziesz bezpieczny, cokolwiek musiałbym zrobić. - Wiem, tato. Ten zły człowiek nie wróci nigdy więcej. Wujek Alec powiedział, Ŝe złoiłeś mu skórę. Ian się roześmiał, zamykając oczy i mocniej ściskając drobne ciało syna. Niech Bóg ma w opiece Aleca. Zawsze wiedział, co trzeba mówić dzieciom. Prawdopodobnie w głębi duszy sam wciąŜ jest łobuziakiem i zawsze nim pozostanie. - Jak myślisz, Matt, wszystko będzie dobrze? Malec skinął głową, opierając rączki na ramionach Iana. - Ze mną wszystko dobrze, ale powinieneś porozmawiać z panną Georgie. Płakała, ale nie chciała, Ŝebym o tym wiedział. - Zrobię tak, synu. JuŜ za chwilę - zmienił pozycję i posadził sobie Matthew na kolanie. - Ale przypomniałem sobie, Ŝe chcę powiedzieć ci o czymś bardzo waŜnym. 254
Matthew odchylił głowę i spojrzał na niego uwaŜnie. - Kiedy myślałem o tym, jak dzielnie spisał się dzisiaj stary Hyperion, kiedy zawiadomił nas, Ŝe masz kłopoty, przyszło mi coś do głowy rzekł Ian powaŜnym tonem. -Wiesz, pomyślałem sobie, Ŝe jest coś takiego, czego potrzebuje kaŜdy chłopiec. - Co to takiego? - Matthew aŜ podskoczył. - Idź, zajrzyj do tamtej torby, a się przekonasz - odparł z tajemniczym uśmiechem. Matthew, płonąc z ciekawości, zsunął się z jego kolan i podbiegł do płóciennej torby, którą Ian zostawił pod ścianą. - OstroŜnie - ostrzegł go. Matthew ukląkł, otworzył torbę i nagle wydał okrzyk zaskoczenia. Sięgnął do torby i delikatnie wyjął swój prezent. - To piesek! Tato, mogę go zatrzymać? - Oczywiście, Ŝe tak. Po to ci go dałem. Matthew przyniósł do łóŜka małego, łaciatego szczeniaka, który wiercił się trochę, nie do końca przebudzony. Wdrapał się na Matthew, machając ogonem. Chłopiec śmiał się radośnie i Ian równieŜ nie mógł powstrzymać uśmiechu. W czasie niekończących się przesłuchań na policji posłał wiadomość do Tooke'a, prosząc go, by znalazł odpowiedniego psa dla Matthew. Małe kudłate stworzenie, krzyŜówka spaniela z jakąś odmianą teriera, było białe z kilkoma czarnymi łatami. - Kiedy dorośnie, nie będzie tak duŜy jak Hyperion. To znaczy, Ŝe nie będziesz mógł na nim jeździć. Ale Tooke mówi, Ŝe te psy są bardzo mądre. Po swoich przodkach spanielach jest niezwykle lojalny, a po terierach odwaŜny. - To najlepszy piesek na świecie, tato! - A więc jest twój. Jak go nazwiesz? - Robin! - odparł Matthew bez wahania. - Robin? - powtórzył Ian ze zdziwieniem i rozbawieniem, ale nawet nie przyszło mu do głowy zaprotestować. - Doskonale. Więc nazywa się Robin. Spodziewał się, Ŝe Matthew wybierze najbardziej oczywiste imię Spot. Ale jego syn okazał się bardziej skomplikowanym młodym człowiekiem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. 255
- A teraz, młodzieńcze, ty i Robin powinniście się trochę przespać. Poprawił kołdrę i Matthew wskoczył do łóŜka. Szczeniak jeszcze pokręcił się koło niego, aŜ znalazł sobie najwygodniejszą pozycję, przytulony do chłopca. Matthew spojrzał na swojego nowego pupila i roześmiał się radośnie. - Matthew - zaczął z namysłem Ian, poprawiając kołdrę na piersi syna. - Czy nie miałbyś nic przeciwko temu, gdybym poprosił pannę Knight, Ŝeby za mnie wyszła? - Co takiego? - oderwał wzrok od psa i patrzył na ojca szeroko otwartymi oczami. - Hm, widzisz, w ten sposób moglibyśmy zamieszkać razem i opiekowałaby się nami. - I bawiła się z nami? - Tak. - Jak prawdziwa mama? - Tak, synu. Jak prawdziwa mama. - Tak, chcę! Proszę! Panna Knight jest taka miła! Ian roześmiał się cicho i serce mu się ścisnęło. Pochylił się nad synem i pocałował go w czoło. - Dobranoc, synku. Dobranoc piesku... to znaczy Robinie. - Wyprostował się i ruszył w stronę drzwi, Ŝeby poszukać Georgiany. - Tato? Zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał pytająco przez ramię. - Mam nadzieję, Ŝe się zgodzi. - Nie martw się, Matt. Zgodzi się. Zadbam o to. Przed nią rozciągał się spokojny ogród, srebrzysty od blasku gwiazd. Nocne kwiaty nieśmiało rozchylały płatki, uwalniając delikatne aromaty. W lustrzanej tafli stawu, wśród wodnych lilii odbijały się gwiazdozbiory. Skowronek śpiewał swoją tęskną pieśń. Drzewa i krzewy szumiały poruszane przez lekki wietrzyk, a Georgie spacerowała niespokojnie wzdłuŜ porośniętych trawą brzegów stawu, aŜ znalazła rozłoŜony na ziemi koc, który poprzedniego dnia dzieci zostawiły po pikniku. 256
Matthew wciąŜ jeszcze był wystraszony i niepewny po próbie porwania, ale Georgie juŜ zaczęła dostrzegać oznaki poprawy. Kiedy pomyślała, jak mało brakowało, by go stracili, czuła niemal fizyczny ból. Dopiero później dowiedziała się, co się właściwie wydarzyło. Jedna z pokojówek przyszła i powiedziała, Ŝe Scott i Sally wpadli na pomysł zabawy w parku w chowanego z Matthew, lecz gdy dziewczyna wyznała, Ŝe dwójka zamordowanych słuŜących spotykała się potajemnie, zaczął się wyłaniać prawdziwy obraz sytuacji. Zaproponowali tę zabawę, poniewaŜ „ukrywanie" się razem dawało im doskonały powód, by się gdzieś zaszyć i całować. - To była najlepsza okazja, jakiej potrzebował Firoz. To, co zdarzyło się potem, przypomniało Georgie najgorsze wspomnienia z Dźanpuru. Zaczęła się zastanawiać, kiedy jej bracia dotrą w końcu do Anglii. Pułkownik Montrose powierzył im misję do wykonania. Nie była teŜ pewna, co myśleć o skierowanych do Roberta gniewnych słowach Iana: Ŝe Gabriel omal nie zginął, walcząc z siepaczami królowej Sujany. Celowo ukrył przed nią, na ile powaŜny jest stan brata, aby jej nie wystraszyć? Nie cierpiała rozłąki z rodziną niemal tak samo jak rozstania z Ianem. Ian... Co z nim począć? Kiedy ścigał Firoza, zobaczyła go takim, jakiego istnienia nigdy się nie domyślała. Nie uwaŜała, by Firoz zasługiwał na szczególne miłosierdzie, ale okrucieństwo, okazane przez zwykle łagodnego dyplomatę uderzyło ją niczym fałszywa nuta. Zdecydowanie i siła tej nowej, dzikszej strony Iana przyprawiała ją o dreszcz. Nawet jeśli rozstała się z większością pacyfistycznych dŜinijskich zasad w pałacu w Dźanpurze, kiedy omal nie doprowadziła do śmierci swoich braci. Nawet jeśli zrozumiała, Ŝe zaprzeczanie, iŜ czasami przemoc bywa niezbędna, aby chronić bezbronnych, jest naiwnym złudzeniem. Nigdy nie przypuszczała, Ŝe w Ianie moŜe skrywać się aŜ taka furia. To sprawiło, Ŝe zaczęła się zastanawiać, co jeszcze moŜe się czaić pod gładką powierzchnią jego osobowości. I znowu nie potrafiła się powstrzymać od rozmyślania o tym, na ile dobrze zna człowieka, którego zgodziła się poślubić. 17 - Jej pragnienie
257
Za kaŜdym razem, gdy juŜ się wydawało, Ŝe w końcu go zrozumiała, ukazywała się jakaś nowa strona Iana. Budziło to w niej niepokój. Czy kiedykolwiek naprawdę go pozna? A jednak niezaleŜnie od tego, kim był, zaakceptował ją bez zastrzeŜeń, ze wszystkimi dziwactwami i niedoskonałościami. Dał jej to jasno do zrozumienia, wręczając nową bransoletkę z dzwoneczkami. Teraz dowiedziała się, Ŝe jej bohater ma mroczne i niebezpieczne oblicze. Czy to znaczy, Ŝe powinna rzucić się do ucieczki? Wątpiła, czy warto próbować. Zdawała sobie sprawę, Ŝe nie wyszłoby jej to na dobre, gdyŜ ciałem i duszą naleŜała do tego męŜczyzny. Stojąc na brzegu stawu, pogrąŜona w myślach, uświadomiła sobie nagle, Ŝe jest obserwowana. Odwróciła się, wpatrując w ciemność. I go zobaczyła. W pierwszej chwili widziała tylko ciemną sylwetkę, wysoką i majestatyczną na tle ciemnogranatowego mroku ogrodu. Kiedy zorientował się, Ŝe go zauwaŜyła, powoli wyszedł z ciemności w widmowe światło gwiazd. Georgie nie była w stanie się poruszyć, zahipnotyzowana milczącą siłą w jego wzroku. Zielone oczy lśniły w ciemności, gdy zbliŜał się ku niej z gracją wielkiego, drapieŜnego kota. Serce zaczęło jej bić szybciej, całym ciałem wyczuwała jego bliskość. Tej nocy pojawiło się jednak coś zupełnie nowego, jakiś rodzaj wyczekiwania, elektryzującej świadomości. Musiał przed chwilą zsiąść z konia, pomyślała, gdy się zbliŜał. Jego czarny płaszcz był wciąŜ pokryty pyłem z drogi. Wyglądał inaczej - szorstki, gburowaty i nieogolony. Dziś na jego twarzy zamiast uśmiechu gościł ponury grymas; usta miał zaciśnięte, w oczach płonął dziki ogień. Gdy widziała go takim i przypominała sobie po raz kolejny, do czego jest zdolny, była równocześnie onieśmielona i wystraszona... I tak... dziwnie podniecona. Witając się z nią, połoŜył jej delikatnie rękę na plecach, pochylając się, by pocałować ją w kącik ust. Obróciła się i wzięła go w objęcia, czując ogromną ulgę, Ŝe w końcu jest tutaj, cały i zdrowy. - Och, dzięki Bogu, jesteś wolny - szepnęła. - Bałam się, Ŝe moŜe minąć wiele dni, zanim cię wypuszczą. - Nie, zostałem oczyszczony - mruknął. - Nie postawią mi Ŝadnych zarzutów. - Są jakieś inne wieści? 258
- Nic, czym musiałabyś się teraz przejmować, kochanie. - Delikat nie odgarnął jej czarne włosy na plecy. —Jestem tu. Teraz wszystko będzie dobrze. Odsunęła się i spojrzała na niego posępnie. - Nie wiedziałam, Ŝe potrafisz zrobić coś takiego. Skinął głową, unikając jej spojrzenia. - PrzeraŜasz mnie - powiedziała. Odwrócił się i spojrzał na nią przenikliwie. - Czy teraz się boisz? - spytał szeptem. Nie odpowiedziała. - Nie opuszczaj mnie, Georgiano. Za bardzo cię pragnę, Ŝeby pozwolić ci odejść. Potrzebuję cię - wyszeptał. - Ukrywałeś to przede mną. Teraz to widzę. Chcę cię poznać, Ianie uderzyła ze złością dłońmi w klapy jego płaszcza. - Jak mogę cię naprawdę kochać, jeśli nawet nie pozwalasz mi się poznać? - Poznasz mnie. Poznasz mnie dziś w nocy. - Jego namiętny szept sprawił, Ŝe rozkoszny dreszcz przebiegł jej po plecach. Stojąc tuŜ za nią, objął ją za biodra i przytrzymał, muskając ustami jej kark i pobudzając jej zmysły delikatnymi pocałunkami. Przypomniała sobie słowa, które wypowiedział przed klatką tygrysa w Dźanpurze. „Niech pani nie popełni błędu, panno Knight. MoŜe wyglądać na oswojonego, zamknięty tu w klatce, ale to dzikie zwierzę. Rozerwałby panią na strzępy, gdyby tylko miał okazję. Pewnie zastanawia się teraz, jak delikatne i soczyste byłoby pani ciało, gdyby mógł zatopić w nim kły..." Teraz klatka została otwarta i Ian delikatnie ugryzł ją w szyję. Dziś w jego miłosnej grze głód był zbyt potęŜny, by moŜna go było nie dostrzec. Jakby on sam nie był juŜ dłuŜej w stanie utrzymać go pod kontrolą. Zresztą po co, skoro teraz juŜ wiedziała, jaki jest naprawdę? Gdy zacisnął palce na jej biodrach, przytrzymując ją w uścisku zdobywcy, Georgie wiedziała bez cienia wątpliwości, czego chce. Czego poŜąda, właśnie teraz. Odniosła wraŜenie, Ŝe Ian nie zamierza zostawiać jej wielkiego wyboru. Owszem, dostarczy jej niewypowiedzianej rozkoszy, lecz jego lordowska mość nie wydawał się dzisiejszej nocy skłonny do ustępstw. Odgarnął jej włosy na bok i całował w szyję coraz mocniej i bardziej arogancko. Georgie jęknęła cicho, bardzo szybko mięknąc pod jego pieszczotami. Z kaŜdym dotykiem była coraz bliŜsza tego, by pozwolić się 259
uwieść. O tak, dokładnie wiedziała, czego chce. W tym dotyku czuła, Ŝe dziś w nocy nie przyjmie do wiadomości odmowy... nawet gdyby miała siłę mu odmówić! Kiedy obróciła się w jego ramionach, opadł na kolana na miękką trawę, otaczając ją w talii silnymi ramionami. Obsuwał się powoli, całując jej ciało wszędzie, gdzie dotarł, ogrzewając jej skórę przez delikatną jak mgiełka gazę sukienki. Klęcząc przed nią, oddawał cześć jej ciału, całując piersi i pieszcząc, aŜ cała płonęła. Czas stracił wszelkie znaczenie i Georgie wiedziała tylko, Ŝe nie wytrzyma ani chwili dłuŜej, mając na sobie ubranie. Pragnęła poczuć na skórze jedwabiste muśnięcie wiatru i jego cięŜar na sobie. Nic więcej. W tej chwili zupełnie jej nie obchodziło, jakie mogą być tego konsekwencje. Musiała go mieć, natychmiast. Zdjął z siebie płaszcz i kamizelkę, jakby ta letnia noc była za gorąca na ubiór. Georgie drŜała, pobudzona jego zapachem i twardością mięśni, po których czule przesuwała dłońmi. Niekończącymi się pieszczotami prowadził ją na nieznane dotychczas wyŜyny rozkoszy. Jej kolana zaczęły drŜeć tak bardzo, Ŝe nie potrafiła dłuŜej ustać. Chwilę później była juŜ naga i leŜała na kocu pod gwiazdami. Ian takŜe zrzucił ubranie i połoŜył się przy niej. Czuła na sobie ciepło jego nagiej piersi, niewypowiedzianie zmysłowe pocałunki. Kątem oka widziała światło gwiazd odbijające się w gładkiej powierzchni stawu, nad którym leŜeli. Te migotliwe światełka tańczyły jej przed oczami niczym czarodziejskie iskry, gdy Ian w nią wszedł. Dyszała, pieszcząc jego tors i ramiona, napawając się kaŜdym calem, który jej dawał. DrŜał z namiętności, surowy i brutalny, a jednocześnie czuły. Brał wszystko, ale teŜ wszystko dawał w zamian, całego siebie, z całym swoim mrokiem i tajemnicą. Unosząc się nad jej ciałem na rękach, patrzył na nią z naboŜnym oddaniem, gdy brał ją głęboko, powoli i bezgranicznie. Spoglądała na niego z pasją, poddając się mu ciałem i duszą, gdy równocześnie dla obojga nadeszła chwila ekstazy. Znieruchomiał w jej wnętrzu i czuła potęŜne pulsowanie. Jego niskie jęki przeszły w czuły szept. - Mój ukochany. - Wsunęła mu palce we włosy i pocałowała go w czoło. - Mój najdroŜszy Ianie. Nigdy nie wierz, Ŝe mogłabym cię porzucić. Nie potrafiłabym - wciąŜ brakowało jej tchu, lecz jej szept był 260
przepełniony miłością. Zarzuciła mu ręce na szyję. - Nigdy mnie nie stracisz, najdroŜszy. Choćby nie wiem co. - Ukochana- szepnął. Zamknął oczy, pochylił głowę i pocałował ją delikatnie. WciąŜ byli połączeni jak jedno ciało. LeŜeli tak, słowik śpiewał, a wiatr poruszał odbiciem gwiazd na powierzchni stawu.
15 Pobrali się kilka dni później w salonie w Winterhaven. To była mała, prywatna ceremonia za specjalnym zezwoleniem. Uczestniczyła w niej tylko rodzina, włącznie z dziećmi. Wszystko wyszło raczej spontanicznie - Ŝadnych wymyślnych strojów, wielkiej uczty, tylko pyszny weselny tort na szczęście. śadnej pompy, jakiej moŜna by oczekiwać po tym wielkim aliansie, przygotowywanym od lat. Prosta złota obrączka, kwiaty z ogrodu - tyle róŜowych i białych róŜ, ile udało się zerwać z krzewów, a takŜe nieco ładnych, purpurowych kwiatów, których nazwy Georgie nie pamiętała. Ten radosny dzień pomógł im zapomnieć o mroku, jaki wdarł się w ich Ŝycie wraz ze szpiegiem królowej Sujany. Ale... kiedy połączyli dłonie, uwaŜnie słuchając kazania, Georgie zrozumiała, Ŝe człowiek, któremu się oddała, a teraz przysięgała zostać z nim przez resztę Ŝycia, wciąŜ stanowi dla niej zagadkę. Twarz miał powaŜną i skupioną, gdy pastor recytował odwieczne słowa. Ubrany w ciemnoniebieski surdut Ian był piekielnie przystojny. Złociste słoneczne światło zmiękczało mocne linie jego ostrych kości policzkowych i kwadratowej szczęki. Ciemne włosy miał gładko uczesane, policzki świeŜo ogolone. Właściwie, pomyślała, zerkając na niego po raz kolejny kątem oka, nie wyglądał na układnego i uprzejmego jak wtedy, kiedy go pierwszy raz zobaczyła, ani mrocznie, dziko i okrutnie jak w noc, kiedy ją uwiódł. Teraz był kimś pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, jakby jego wewnętrzne wahadło w końcu zaczęło osiągać równowagę. 261
Równowaga i oddech. Tego nauczyła ją joga. WciąŜ wydawał się odrobinę odległy, być moŜe nie mogąc się pogodzić z tym, Ŝe zobaczyła jego barbarzyńską naturę tamtego dnia w parku. Prawdę mówiąc, przyjęła to nawet z ulgą, poniewaŜ wreszcie ujrzała jednoznaczny dowód tego, czego zawsze się domyślała, a moŜe wyczuwała szóstym zmysłem - Ŝe gdzieś w nim, głęboko skrywana drzemie siła. Wschodnia filozofia głosi, Ŝe mrok zawsze występuje w równej mierze ze światłem. Tylko jeśli się próbuje zaprzeczyć istnieniu ciemności, staje się ona naprawdę niebezpieczna. Poza tym Georgie nie chciała Ŝyć złudzeniami i wierzyć, Ŝe Ian jest doskonały. Kto byłby godny ideału? Ona sama była daleka od doskonałości, a jednak została zaakceptowana. Przysięgła sobie, Ŝe zaakceptuje go z taką samą otwartością. Tamtego pięknego dnia jej jedynym zmartwieniem było to, Ŝe to oddalenie moŜe wynikać ze wspomnień o Catherine, jego pierwszej Ŝonie. A moŜe z niepewności, czy podjął słuszną decyzję, postanawiając w końcu się z nią poŜegnać? Ostatecznie wrócić do krainy Ŝywych. Georgie splotła palce z jego palcami i lekko uścisnęła jego dłoń, gotowa mu pomóc. Miał z nią pozostać. Tu i teraz. Spojrzał na nią z lekkim, czułym uśmiechem. Serce w niej zatańczyło. O tak, pomyślała. Wierzy głęboko w to, Ŝe miłość oświetli jej drogę, nawet jeśli na ich nowe Ŝycie rzucały się cieniem jego sekrety. Na szczęście odwaga nigdy nie była cechą, której jej brakowało. Kiedy świeŜo poślubiony małŜonek z czasem otworzy się przed nią, zobaczy, z czym postanowiła się zmierzyć. Do tego czasu musi być cierpliwa. Gdyby zamierzała uzaleŜnić swoją odpowiedź na oświadczyny od tego, czy dowie się, co Ian ma do ukrycia, nie kochałaby się z nim. Ale to był przecieŜ Ian, a ona wiedziała w głębi duszy, Ŝe nic, co moŜe się kryć w jego wnętrzu, nie będzie w stanie wpłynąć na jej miłość do niego. Wypowiedzieli słowa przysięgi i było po wszystkim. Stała się kobietą zamęŜną - Ŝoną Iana i przybraną matką Matthew, który podawał im obrączki. Towarzystwo moŜe być zaskoczone, Ŝe małŜeństwo zostało zawarte pośpiesznie, ale ludzie jeszcze nie zapomnieli o walce, jaką Ian stoczył w parku. To powinno dostarczyć plotkarzom tematu na jakiś czas. Tymczasem było tyle powodów do świętowania. 262
W końcu cała nowa rodzina, z grupką słuŜących i uzbrojonych straŜników Damiena, wyruszyła do rodzinnego gniazda Iana na północy. Markiz kazał sprowadzić elegancki podróŜny powóz z Londynu, a więc wyruszyli w komfortowych warunkach. Szóstka koni pędziła, wioząc ich do domu. Po kilkugodzinnej podróŜy zatrzymali się w miłej gospodzie przy drodze i wynajęli na noc najlepsze pokoje. Noc spędzili na entuzjastycznym robieniu wszystkich tych rzeczy, o których Georgie dowiedziała się z Kamasutry, którą studiowała z tak Ŝywym zainteresowaniem. I tego, co widzieli na płaskorzeźbach zdobiących świątynię. Tego, o czym od dawna marzyli, lecz nie odwaŜyli się spróbować. Teraz, gdy byli juŜ małŜeństwem, nie grzeszyli, lecz napawali się zmysłowym zapomnieniem i Georgie nie miała wątpliwości, Ŝe jest to naprawdę słodka dekadencja. Ian brał ją od tyłu. Potem namówił, by go dosiadła i najróŜniejszymi uroczymi metodami z niezwykłą biegłością uzupełniał jej miłosną edukację. Po godzinach wysiłku leŜeli wyczerpani i szczęśliwi, spoglądając na siebie, dotykając się i wymieniając leniwe uśmiechy. - Ianie - odezwała się nieśmiało po dłuŜszej chwili -jest coś, co od dawna chciałam ci powiedzieć. - Mm? - powoli przesunął palcem wzdłuŜ jej ramienia. - Chcę, Ŝebyś wiedział, Ŝe nigdy nie będę próbowała zastąpić Catherine w twoim Ŝyciu. Była twoją pierwszą Ŝoną i matką Matthew i chcę, Ŝebyś wiedział, Ŝe będę czcić jej pamięć razem z tobą i starać się wychować jej syna w taki sposób, który ona by zaakceptowała. Patrzył na nią przez dłuŜszą chwilę w milczeniu, po czym pochylił się i złoŜył na jej pełnych ustach czuły pocałunek. - Dziękuję, kochanie. To mile, Ŝe tak mówisz. Georgie milczała, gładząc go po piersi. - Jaka ona była? - NajdroŜsza, nie chcę mówić o innej kobiecie w naszą noc poślubną. - Nigdy o niej nie mówisz. Muszę przyznać, Ŝe czasami się zastana wiam dlaczego. Zmarszczył brwi i przyglądał się jej uwaŜnie. - Georgie? Czy coś jest nie tak? Wzruszyła ramionami z nieco nachmurzoną miną. 263
- MoŜe to jest część twojego Ŝycia, której nie chcesz ze mną dzielić. - To nie tak. Po prostu... ten rozdział w moim Ŝyciu został zamknięty. Nie mam ochoty do niego wracać. Spuściła wzrok. - O co chodzi? - zapytał spokojnie. - Chciałam się tylko upewnić, Ŝe lady Faulconer nie miała racji i Ŝe jakaś część ciebie nie kocha nadal Catherine. Nic na to nie poradzę. Tak, jestem zazdrosna o zmarłą kobietę. Wiem, pewnie pomyślisz, Ŝe to głupie, ale... chciałabym, Ŝebyś kochał mnie najbardziej na świecie! - Georgiano - westchnął i opadł na plecy - najdroŜsza, wiesz, Ŝe tamto małŜeństwo zostało w gruncie rzeczy zaaranŜowane przez moich rodziców? - Nie. Skąd miałabym wiedzieć, skoro nigdy o tym nie mówisz? Czuła, Ŝe policzki zaczynają ją palić. Miała nadzieję, Ŝe nie weźmie jej za zaborczą idiotkę. - A więc tak było - powiedział. - Była matką mojego jedynego syna i z tego powodu będę zawsze czcić jej pamięć, ale nigdy w Ŝyciu nikogo nie kochałem, dopóki nie spotkałem ciebie. Uniósł się na łokciu i spojrzał na nią dwuznacznie. - Czy mara ci to udowodnić? - Och, nie! Trzymaj się z dala ode mnie, ty nienasycony zwierzaku zamruczała bez większego przekonania. Ale po krótkim czasie z cichym chichotem uległa jego delikatnym staraniom i juŜ po chwili mistrz perswazji kochał się z nią znowu... i znowu. I znowu. Letnie niebo było kobaltowoniebieskie. Kłęby puszystych chmur przepływały ponad mozaiką łagodnie falujących wzgórz i zielonych łąk Cumberlandu usianych białymi plamkami owiec. Po tygodniu podróŜy nadszedł wreszcie dzień, w którym mieli dotrzeć do wiejskiej posiadłości Iana zwanej Aylesworth Park, od starego tytułu hrabiowskiego, który jego rodzina nosiła, zanim została wyniesiona do rangi markizów. Grzecznościowy tytuł Matthew jako dziedzica Iana równieŜ nawiązywał do Aylesworth. Georgie wprost pękała z radości i podniecenia, gdy wzięła chłopca na kolana i oboje wyglądali przez okna powozu, chłonąc wszystkie nowe widoki. 264
Ian siedział naprzeciw nich, obserwując ten entuzjazm z lekkim uśmiechem, lecz w miarę zbliŜania się od rodzinnej posiadłości stawał się dziwnie spokojny. - Zobacz, mamo, to Hawkscliffe Hall - zawołał Matthew, wskazując szczyt odległego wzgórza. Najwyraźniej sprawiało mu wielką radość zwracanie się do niej w ten sposób. - Dom Morleya! To prawdziwy zamek! - Wielkie nieba. Hawkscliffe Hall? CóŜ, to brzmi znajomo. - Tam właśnie dorastali twoi kuzyni... i twój ojciec- przypomniał jej Ian. Potem opowiedział jej o swoich wycieczkach w dzieciństwie, gdy wędrował ponad milę przez tę spokojną okolicę, aby bawić się z Robertem, Jackiem, Damienem, Lucienem i Alekiem. Słuchała oczarowana tych wspomnień. Szaleli w zielonych dolinach z grupą zaufanych kompanów, uganiali się za stadem dzikich kucyków Ŝyjących w lesie albo bawili się w pobliskich ruinach starej twierdzy, którą podobno zbudował przed wiekami Uther Pendragon, ojciec samego króla Artura. - Och, chcę to zobaczyć! - Zobaczysz. MoŜe urządzimy tam piknik? - zaproponował. - Huraa! - krzyknął Matthew. - Czy Robin moŜe pójść z nami? - Ha! Ty bez twojego cienia? Oczywiście, Ŝe moŜe - powiedziała Georgie, czule mierzwiąc mu włosy. Jechali dalej w cudownych nastrojach. Powóz pędził drogą, która przez pewien czas biegła wzdłuŜ rzeki Griffith. Ian wyjaśnił, Ŝe rzeka, od którego pochodzi najnowszy tytuł jego rodziny, wypływa ze szkockich gór i niknie gdzieś we wschodniej Anglii. - Och! Most jest zniszczony - powiedziała cicho Georgie, wskazując połamane szczątki belek, najwyraźniej niegdyś łącząc dwa brzegi zalesionego wąwozu, którego dnem płynęła rzeka Griffith. - Tak - odparł Ian, sprawiając wraŜenie, jakby unikał jej wzroku. Burza zerwała go wiele lat temu. - I nigdy nie kazałeś go naprawić? - zdziwiła się. - PrzecieŜ to musi utrudniać dotarcie do domu. - Tak, cóŜ... prawdę mówiąc, lubię odosobnienie- powiedział ironicznie. - W ten sposób mogę trzymać na dystans nieproszonych gości. - Hm... -Wydało jej się dość niezwykłe, Ŝe człowiek tak skrupulatny, jeśli chodzi o wywiązywanie się z obowiązków, mógł zlekcewaŜyć coś takiego. 265
- Budowa mostu jest bardzo kosztowna - stwierdził, zupełnie jakby czytał w jej myślach. - Poza tym wolę trochę poczekać i zbudować solidny Ŝelazny most, a nie drewniany, który znowu się rozpadnie. Pogoda wiosną - mówił, starannie dobierając słowa - potrafi być kapryśna w tej okolicy. Kiedy śniegi zaczynają topnieć, woda podnosi się bardzo szybko. - Rozumiem. - Matthew, moŜesz powiedzieć mamie, co robimy nad rzeką? - Jesteśmy ostroŜni. Trzymamy się daleko od brzegu! - Doskonale - pochwalił go ojciec. - Patrzcie - krzyknął nagle Matthew. Georgie wyjrzała przez okno w stronę, którą wskazywał chłopiec. - Och, to ktoś z waszych sąsiadów? - spytała, widząc starą kobietę, idącą pieszo drogą. - Nie pokazuj palcem Matthew. To nieeleganckie. Kiedy powóz mijał staruszkę, Georgie przyjaźnie pomachała jej ręką, lecz odpowiedzią było tylko przenikliwe spojrzenie. Nie zdąŜyła się dokładnie przyjrzeć kobiecie, ale zauwaŜyła kościstą sylwetkę, spowitą w pelerynę z kapturem i sękate dłonie ściskające kosz z jabłkami. - CóŜ za dziwna kobieta. - Stara akuszerka. Nazywają ja matką Absalom - mruknął. - Moja matka bardzo ją szanowała. Ale później, obawiam się, kompletnie oszalała. - Naprawdę? - Tak. Mieszka w jednym z domów, jakie przeznaczyłem dla starych ludzi, którzy słuŜyli niegdyś mojej rodzinie. - Wzruszył ramionami. -Nie zdziw się, jeśli usłyszysz, Ŝe mówi sama do siebie. - Dlaczego miałoby mnie to dziwić? Często rozmawiam sama ze sobą. Posłał jej czuły uśmiech. - Biedna staruszka - powiedziała ze współczuciem Georgie, wyglądając przez okno, choć matki Absalom nie było juŜ widać. Czy dziwny chłód w spojrzeniu Iana nie wskazuje, Ŝe stara akuszerka pomagała przy narodzinach Matthew i nie uratowała Catherine przed śmiercią. Nie mogła odsunąć od siebie tej myśli. - MoŜe powinniśmy się zatrzymać i przywitać. Chyba jest bardzo stara. Trzeba ją chyba podwieźć. 266
- Niech cię nie zwiedzie jej słabowity wygląd - zaoponował. - To przebiegła jędza. Kiedy ja i twoi kuzynowie byliśmy mali, śmiertelnie się jej baliśmy. Georgie zakrztusiła się ze śmiechu. - Naprawdę? Ty i wszyscy moi potęŜni kuzyni baliście się starej ko biety? Pokiwał powaŜnie głową. - Byliśmy przekonani, Ŝe jest czarownicą. - MoŜe naprawdę jest - palnęła, lecz widząc szeroko otwarte oczy i pobladłą twarz Matthew, roześmiała się. - Och, kochanie, tylko Ŝartuję. - Widzisz? - rzekł Ian śmiertelnie powaŜnym tonem. -Jeśli wybiera się gdzieś dalej, moŜe polecieć na miotle. - Jesteś okropny. - Nie - mruknął, patrząc na nią zamglonym wzrokiem. - Po prostu się spieszę. Chciałbym się juŜ znaleźć w łóŜku. - Jesteś zmęczony, tato? - Uhm - odpowiedział, patrząc znacząco na Georgie. Poczuła rumieniec na policzkach i posłała mu karcący uśmiech, który mówił: „Nie przy dziecku, rozpustniku". Powóz zwolnił, gdy zbliŜyli się do wysokiej Ŝelaznej bramy. Była na niej umieszczona ozdobna litera „G", podobna do wymalowanej na drzwiach powozu. Z maleńkiej stróŜówki wyszedł męŜczyzna o rumianych policzkach, otworzył bramę i radośnie pomachał kapeluszem, gdy go mijali. Matthew równieŜ pomachał wesoło. - Och! To miejsce jest takie piękne - zawołała Georgie, spoglądając na malownicze kępy krzewów i cieniste szpalery drzew. - Capability Brown - rzucił Ian. - Co to takiego? Uśmiechnął się. - NiewaŜne. Po prostu ciesz się widokiem. - Spójrzcie na tę wielką płaczącą wierzbę, czyŜ nie jest wspaniała? To wierzba, prawda? - Tak. - Nie mieliśmy ich w Indiach, ale często słyszałam o wierzbach. Och! Co to takiego? To białe, za drzewami. To altana? - Nie. To grobowiec Catherine - oznajmił obojętnym tonem. 267
Georgie spojrzała na niego zaskoczona. - Mama poszła do nieba, do aniołów - wyjaśnił Matthew. Georgie odwróciła się do chłopca ze zdziwieniem i czułym ruchem odgarnęła mu z czoła niesforny kosmyk włosów. Czuła na sobie wzrok Iana, a kiedy popatrzyła na niego, jakiś mroczny cień w głębi jego oczu powiedział jej, Ŝe nie będzie łatwo. Ale było juŜ za późno, by zawrócić. Zresztą nie miała takiego zamiaru. Powóz zjechał ze wzgórza, potem wtoczył się po łagodnym zboczu na górę i kiedy kłusem minęli w tumanie kurzu elegancką kamienną fontannę, ich oczom ukazała się rezydencja. Serce Georgie zaczęło bić szybciej, gdy przez okno patrzyła na swój nowy dom. DuŜy, biały, imponujący, miał ostre, wyraziste linie i sylwetkę zaprojektowaną z zachowaniem doskonałej symetrii i neoklasycystycznej precyzji. Szerokie frontowe schody prowadziły do wyniosłego kolumnowego wejścia. ZauwaŜyła, Ŝe słuŜba w uniformach pospiesznie ustawia się w szpaler, by ich powitać. Stanęli rzędem przy stróŜówce, gdzie właśnie zatrzymał się powóz. Georgie przywykła do zarządzania domem. W Indiach prowadziła dwa domy i dodatkowo nadzorowała wiele instytucji dobroczynnych. Ale musiała przyznać, Ŝe perspektywa spotkania z zupełnie nową słuŜbą budziła w niej pewien niepokój. Ian mógł ją kochać bardziej niŜ swoją pierwszą Ŝonę, ale to nie znaczy, Ŝe słuŜba nie będzie jej darzyć niechęcią przez lojalność wobec zmarłej pani. NiewaŜne, pomyślała. Postanowiła zjednać ich sobie. Ian pomógł jej wysiąść z powozu i zaczęła się prezentacja, począwszy od wysokiego, ponurego kamerdynera, Townsenda. Gospodyni, kucharz, słuŜący, pokojówki, stajenni i ogrodnicy - wszyscy witali ją z uniŜoną uprzejmością. Kiedy z kolei Ian przedstawił ją im, Georgie wygłosiła krótką przemowę, którą sobie wcześniej przygotowała, dziękując za powitanie i wyraŜając nadzieję, Ŝe będzie im się Ŝyło razem szczęśliwie. Później przeszła wzdłuŜ szpaleru, witając się z kaŜdym z osobna, odpowiadając uśmiechem na ukłony i pytając Ŝyczliwie kaŜdego, czym się zajmuje. Ian tymczasem podszedł do wielkiej kępy pnących Ŝółtych róŜ, rosnącej przy murze, i patrzył na kwiaty z odrazą. 268
- Mój BoŜe! - powiedział, widząc, Ŝe cierniste pnącze o gęstych liś ciach i kwiatach wyrosło ponad kratownicę i oplata okno na piętrze, jakby chciało pochłonąć dom. Słysząc to, Georgie na niego spojrzała. - Wielkie nieba, czym podlewacie te róŜe? - spytała radośnie głów nego ogrodnika. - Musi mi pan zdradzić ten sekret. Są naprawdę oszała miające. - Są upiorne - mruknął Ian. Popatrzyła na niego, zaskoczona. - Dlaczego, na Boga, tak mówisz? To róŜe, mój panie. Są piękne. - Są okropne. Hm... mają duszący zapach, pełno kolców i przyciągają roje pszczół. Są niebezpieczne! - Och, nie jest chyba aŜ tak źle. Chodź! - Śmiejąc się, wsunęła mu dłoń pod łokieć i czule poprowadziła go w stronę drzwi, opierając głowę na jego ramieniu. To, jak go dotykała, nie umknęło uwagi słuŜących, choć Georgie nie dostrzegła milczących spojrzeń, jakie wymienili. - Mamo! Tato! Zaczekajcie na mnie! - Matthew przybiegł za nimi z Robinem, skaczącym mu koło nóg. Ian towarzyszył im z rękoma dostojnie załoŜonymi za plecy, gdy kamerdyner oprowadzał Georgie po nowym domu. Georgie od czasu do czasu zerkała podejrzliwie na męŜa, gdy Townsend prowadził ich od pokoju do pokoju. Co jest nie tak? - zastanawiała się. Naprawdę zachowywał się dziwnie. WciąŜ nie mogła zrozumieć tego, jak zareagował, widząc róŜe. MoŜe po prostu nie lubi tego miejsca. MoŜe tutaj, w domu, który dzielił z Catherine, dopadły go stare wspomnienia. CóŜ, to był jego pomysł, Ŝeby tu przyjechać, przypomniała sobie. Odległa okolica miała zapewnić bezpieczeństwo jej i Matthew na wypadek, gdyby ludzie królowej Sujany ponownie próbowali ich dopaść. Jeśli się nad tym zastanowić, nawet zerwany most mógł stanowić dodatkowe zabezpieczenie, gdyŜ jeszcze bardziej utrudniał dotarcie do Aylesworth Park. Oni sami przyjechali okręŜną drogą. Tylko ludzie dobrze znający to miejsce wiedzieli, jak się tu dostać. Tak więc pod tym względem czuła się zupełnie bezpieczna. Zastanawiała się, czy Catherine równieŜ tak się czuła. 269
Kontynuując zwiedzanie, bacznie wypatrywała portretu swojej poprzedniczki umieszczonego w jakimś eksponowanym miejscu. Ciekawość narastała w niej z kaŜdą chwilą. Ale nie dostrzegła Ŝadnego obrazu przedstawiającego Catherine. Jeśli istniały jakiekolwiek jej wizerunki, to zostały wcześniej zdjęte. Wszystko to zaczynało się wydawać Georgie bardzo dziwne. Kiedy przez uprzejmość skomentowała z uznaniem ładny kredens w jadalni, Townsend wyglądał na zadowolonego i poinformował ją, Ŝe osobiście wybrała go poprzednia pani Griffith. - Ach - odparła Georgie. Idąc dalej, próbowała wyciągać wnioski na temat osobowości Catherine ze studiowania wystroju wnętrz, co jednak nie było łatwe. Wszystkie pokoje były urządzone ze smakiem - bogate tkaniny, bezpieczne kolory, eleganckie, lecz całkowicie przewidywalne rozwiązania. Wszystko było w najlepszym guście, ale czyim? - zastanawiała się. Ani jedno miejsce w rezydencji Prescottów nie nosiło najmniejszego śladu indywidualności. Być moŜe architekt, który projektował budynek, dobrał teŜ wyposaŜenie wnętrz, gdyŜ ten dom mógł naleŜeć do kaŜdego. Albo do nikogo. - Kochanie, czy ty i Catherine długo byliście małŜeństwem przed jej śmiercią? - Niecały rok - odparł Ian. - Rozumiem. Więc wszystkie te urocze pokoje zostały urządzone przez... - Matkę. - Och, oczywiście. W końcu był to dom, w którym Ian dorastał. - Skoro juŜ o tym wspomniałaś, myślę, Ŝe powinniśmy tu wprowadzić pewne zmiany- szepnął jej dyplomatycznie do ucha. Uśmiechnęła się. Ale kiedy weszli na piętro i zbliŜali się do połączonych sypialni pana i pani domu, zauwaŜyła radykalną zmianę w jego zachowaniu. - Upiorne - powtórzył półgłosem, patrząc z niesmakiem na złotoszkarłatną sypialnię. Odwróciła się do niego gwałtownie, zniecierpliwiona jego ponurym nastrojem. - Czy wszystko w porządku? 270
Zamrugał oczami, jakby nagle przywrócony do rzeczywistości jej ostrym tonem. - Oczywiście. Wybacz mi. Wygląda na to, Ŝe długa podróŜ nie wpłynęła korzystnie na mój nastrój. - Muszę przyznać ci rację. Psujesz mi całą radość! MoŜe powinieneś się zdrzemnąć. Parsknął. - Proszę, zrób to, jeśli ci to poprawi humor. - Moja droga, zostawię cię, Ŝebyś mogła się zadomowić. I tak powinienem dopilnować paru spraw. Ludzie Damiena czekają na instrukcje. Ukłonił się jej. - Zobaczymy się na kolacji. - Ehem! - Chrząknęła znacząco, gdy odwrócił się, by odejść. Spojrzał na nią, unosząc pytająco brwi. Przechyliła głowę, wystawiając ku niemu policzek i wskazała na niego palcem z wyczekującym uśmiechem. Widać było, Ŝe się trochę rozluźnił. - Och, jak mogłem zapomnieć? -Wrócił do niej, sprawiając wraŜe nie zawstydzonego. Pochylił się i czule cmoknął w policzek. Zaskoczony kamerdyner chrząknął i zaczął uwaŜnie oglądać zasłony. - Powinieneś zawsze mnie całować, kiedy przychodzisz i kiedy odchodzisz - przypomniała z figlarnym uśmiechem. - Zwłaszcza kiedy przychodzę - szepnął, patrząc jej znacząco w oczy. - Zbereźnik - miała nadzieję, Ŝe stary Townsend tego nie usłyszał. - Zobaczymy się na kolacji, kochanie - powtórzył Ian z czułością w głosie. Ukłonił się jeszcze raz. Musnęła jego ramię, gdy odchodził. - Kocham cię - zawołała za nim, gdy był juŜ w drzwiach. Posłał jej przez ramię smutny uśmiech, lecz nie odpowiedział. Nie musiał. Zobaczyła to w jego oczach. W ciągu kolejnych trzech lub czterech dni Georgie zauwaŜyła, Ŝe Ian stawał się coraz bardziej nieobecny. Jak mógł, starał się to ukrywać i wciąŜ kochał się z nią namiętnie jak zawsze. Ale Georgie cały czas czuła, Ŝe mąŜ 271
wpada w jakiś dziwny nastrój, który odciąga go od niej w niejasny, trudny do określenia sposób. Z upływem dni jego zły humor się pogłębiał i Ian był coraz bardziej nieobecny. Zapytała go, czy chce porozmawiać, lecz oczywiście zaprzeczył. Kilka razy widziała, jak stoi nad rzeką, patrząc w dół wąwozu na jej spieniony nurt. Najdziwniejsza rzecz zdarzyła się jednak, kiedy wyszła na zewnątrz i zobaczyła go z motyką karczującego róŜe pnące się po ścianie domu. Patrzyła zdumiona na markiza w samej koszuli, ubłoconego i zlanego potem. - Wielkie nieba, co ty robisz? - Hm... Trzeba było... je przyciąć. Prawdę mówiąc, myślałem o zburzeniu tego domu. Go powiedziałabyś na nowy? - dyszał cięŜko, mruŜąc oczy w ostrym słońcu. - Ten jest juŜ stary. Niemodny. Wiesz, myślałem o czymś neogotyckim. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Oparł motykę na ramieniu i pociągnął łyk wody. - Czy czegoś ci potrzeba? - N-nie... - nawet gdyby nie miała teraz kompletnej pustki w głowie, nie była pewna, czy ośmieliłaby się zaprotestować przeciw niszczeniu krzewów. A tym bardziej przypomnieć sławnemu dyplomacie, Ŝe takimi pracami zajmują się ogrodnicy. Dlatego tylko pokręciła głową i wróciła do domu. Kiedy skończył wyrywać róŜe, wrzucił je do rzeki. Obserwowała z niepokojem przez okno, jak Ian patrzy na Ŝółte kępy spływające z nurtem. Wyglądało na to, Ŝe przebywa we własnym świecie i najwyraźniej nie było to szczęśliwe miejsce. Chciała dyskretnie wypytać słuŜących, czy nie wiedzą, co dręczy ich pana, lecz uciekali, widząc, Ŝe się zbliŜa, jakby wyczuwając jej zdziwienie. Zamiast udzielić odpowiedzi, w konspiracyjnym milczeniu wracali pospiesznie do swoich zajęć. Działo się tu coś bardzo dziwnego i Georgie nie miała pojęcia, co to takiego. Zastanawiała się, czy Robert, najbliŜszy przyjaciel Iana, umiałby jej to wyjaśnić. Jednak niezaleŜnie od tego, jaki demon prześladował jej męŜa, zniszczenie róŜ najwyraźniej uspokoiło go na kilka dni. Jej cudowny małŜonek znowu stał się uroczy jak niegdyś. 272
Pragnąc odzyskać poczucie normalności, Georgie zaproponowała, by następnego dnia urządzić piknik. Cokolwiek dręczyło Iana, najwyraźniej zaczęło się, kiedy tu przyjechali, więc być moŜe zrobi mu dobrze, jeśli spędzi trochę czasu poza domem. Dlatego poprosiła, Ŝeby on i Matthew wybrali miejsce. Nie dotarli aŜ do zamku Uthera Pendragona. Ian nie chciał, by opuszczała teren posiadłości. Dla bezpieczeństwa, jak twierdził. Choć Georgie zastanawiała się, czy nie kryje się za tym coś jeszcze. Zadowolona, Ŝe znowu zachowuje się jak człowiek, a nie ponura bestia, postanowiła się z nim nie spierać. Wkrótce na trawie w cieniu ogromnego dębu został rozłoŜony obrus, a takŜe niski składany stolik i kilka duŜych poduszek, na których mogli się wylegiwać. SłuŜba przygotowała skromny lunch i się wycofała, aby zapewnić im spokój. Ian grał z synem w piłkę. Łaciaty szczeniak biegał wokół nich, szczekając radośnie, a chwilami znikając w wysokiej trawie. Georgie z ulgą obserwowała, jak Ian cieszy się tą chwilą. Był beztroski jak niegdyś. Matthew wydawał się zachwycony, mając przy sobie ojca. Protestował głośno, gdy Georgie zawołała ich, by obaj coś zjedli. PrzedłuŜali zabawę, Georgie tymczasem napinała mięśnie, starając się otworzyć butelkę z winem, aby wypić je z męŜem. Patrzyła na niego z bezgranicznym podziwem, gdy szedł ku niej w beŜowych spodniach, luźnej białej koszuli z długimi rękawami, ciemnobrązowym fularze zawiązanym pod szyją i kamizelce w brązowo-błękitne prąŜki. Wygląda pięknie, pomyślała, i - dzięki Bogu - znowu radośnie. - Potrzebujesz pomocy? Podała mu z uśmiechem butelkę. - Tato! Wracaj! - Pora na lunch, Matt - odparł, bez trudu otwierając wino. - Ale ja nie jestem głodny! Chcę grać! - Myślę, Ŝe teraz twoja kolej, Ŝeby dostarczyć mu rozrywki. - Nie jestem w tym taka zła. Zobaczysz. W końcu wychowywałam się z braćmi. - Nie wątpię, najdroŜsza, chociaŜ moŜesz być pierwszą markizą posiadającą taką umiejętność. Roześmiała się, a on się pochylił i ją pocałował. 18 - Jej pragnienie
273
- Tato, niech ktoś ze mną zagra! - domagał się Matthew. - Ten chłopiec potrzebuje brata albo siostry - powiedział cicho Ian. - W odpowiednim czasie - odparła z uśmiechem Georgie. - Matthew! Tata będzie teraz jadł! - zawołała do chłopca. - MoŜe poodbijasz piłkę od drzewa, a my będziemy patrzeć? - Dobrze. - Westchnął cięŜko. - A teraz - zwróciła się Georgie do Iana - naleŜy ci się szklaneczka wina z Ŝoną i odrobina spokoju. - Zawsze moŜna mieć nadzieję - zakpił. Roześmiała się i podała mu swoją szklankę, a Ian nalał wina obojgu. Usiadł naprzeciw niej i zajęli się prostym posiłkiem złoŜonym z mięsa na zimno, którego Georgie nawet nie tknęła, kanapek z ogórkiem, sałatki ziemniaczanej, serów, owoców i miękkiego Ŝytniego chleba. Georgie cieszyła się, Ŝe wpadła na ten pomysł. OdpręŜające popołudnie spędzone razem było właśnie tym, czego potrzebowali. A co najwaŜniejsze, miała okazję dowiedzieć się, co go gnębi. Zerkając na niego badawczo, zauwaŜyła, Ŝe trzyma się za ramię. - Boli? - Odrobinę. Nie mogę powiedzieć, Ŝebym przywykł do machania motyką. - CóŜ, mam nadzieję, Ŝe nie. Daj, pomogę ci. Odstawiła talerz, wstała i uklękła obok niego, masując mu troskliwie obolałe ramię. - Mm... Tak jest znacznie lepiej. - Wiesz, kochanie, wczoraj... Ten twój atak na róŜe był nieco dziwny. - Hm... Nie mogłem juŜ na nie patrzeć. - Dlaczego? - Były upiorne. Powiedz szczerze, nie cieszysz się, Ŝe ich juŜ nie ma? Spuściła wzrok. - Jeśli ma ci to sprawić przyjemność, to tak, oczywiście, Ŝe się cieszę. - Wiesz, te kwiaty naleŜały do niej. - Do twojej matki? - dociekała, przypominając sobie jego opowieść o tym, jak zerwał dla matki kwiaty i został za to ukarany, lecz Ian pokręcił głową. - Catherine. - Och - szepnęła. 274
- Jak na tak dobrze urodzoną dziewczynę, miała dość prosty gust. - Hej! Widzieliście, jak dobrze kopnąłem? - zawołał Matthew, triumfalnie unosząc piłkę nad głową. Przez cały czas biegał tam i z powrotem, kopiąc piłkę w stronę drzewa. Często nie trafiał i wtedy musiał ją gonić, prowadząc szczebiotliwe monologi, mając nadzieję, Ŝe oboje go słyszą. Teraz jednak chłopiec zdał sobie sprawę, Ŝe ich uwagę pochłania coś innego. - Patrzcie na mnie - zaŜądał. - Tato, ty na mnie nie patrzysz! - AleŜ widzę cię - odkrzyknął znuŜonym głosem Ian. - Nie, wcale nie! W przypływie zniecierpliwienia chłopiec kopnął piłkę. Poleciała z imponującą szybkością, odbiła się od sękatego konaru dębu i jak meteor runęła wprost na talerz Iana, opryskując go sałatką i wylewając mu na kolana wino. Georgie wstrzymała oddech. MąŜ z przekleństwem zerwał się na nogi, a Matthew zamarł i patrzył na nich szeroko otwartymi oczami. - Młody człowieku! - ryknął Ian. - Chodź tutaj, siadaj i zjedz lunch, jak ci mówiliśmy! Georgie wstała i delikatnie próbowała interweniować, widząc, Ŝe Matthew jest wystraszony. - Kochanie, Matt nie chciał tego zrobić. Jestem pewna, Ŝe to był wypadek. .. - Nie broń go. To był nieznośny wyczyn i chłopak doskonale zdaje sobie z tego sprawę! Chodź tutaj, Matthew. Natychmiast! - zagrzmiał. Matthew posłusznie usiadł na kocu. Wydawał się zupełnie malutki i budził litość. Tulił do siebie pieska. - Sądzę, Ŝe powinieneś przeprosić ojca - poradziła Georgie spokoj nym tonem. - Przepraszam, sir. Ian usiadł powoli. - Nie moŜesz wpadać w złość za kaŜdym razem, kiedy nie dostajesz tego, co chcesz. Tak się nie zachowują Prescottowie! Nie pozwolę, Ŝebyś wyrósł na rozpieszczonego egoistę jak twoja matka! Jeśli chcę porozmawiać z Georgie, będziesz czekał, aŜ przyjdzie twoja kolej, Ŝeby się odezwać. - Ian, wystarczy! - wykrzyknęła. - Chłopiec sporo ostatnio przeszedł! PrzeraŜasz go... i mnie takŜe. 275
Jej słowa sprawiły, Ŝe zamilkł i zacisnął usta. Pobladł i patrzył na nią przez chwilę. Bez słowa sięgnął po duŜą serwetkę, wstał, obrócił się na pięcie i zaczął się oddalać, gniewnie otrzepując ubranie. - Odchodzisz? Nie odpowiedział. Georgie patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nagle poczuła ucisk w płucach i nerwy zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. - Ian, opowiedz mi, co się stało! - krzyknęła. - Zaufaj mi - warknął, zatrzymując się na moment. - Nie chcesz tego wiedzieć! Potem odwrócił się, ruszył przed siebie i juŜ nie wrócił. Przestraszył ją? Bez wątpienia. Wystraszył teŜ syna. BoŜe, moŜe naprawdę jest potworem? Tak, jak powiedziała Catherine. Jak mógł uwierzyć, Ŝe ktoś potrafiłby go pokochać? Niedługo później stał nad spienioną rzeką, serce waliło mu jak młotem. Zerwany most wyglądał strasznie, jak otwarta rana. Zamknął oczy i starał się odzyskać panowanie nad sobą, głęboko wciągając powietrze. Odgłos płynącej w dole rzeki wypełniał mu uszy, a jej zapach draŜnił nozdrza. Gdyby tylko mogła to zrozumieć! Od kołyski był wychowywany do roli, jaką miał przejąć. Musiał sprostać wspaniałemu wizerunkowi rodziny. Nosił ten wypolerowany do połysku stalowy pancerz tak długo, Ŝe przyrósł mu do skóry. Jak miałby się teraz otworzyć przed Georgianą i pokazać jej, kim naprawdę jest? Pozwól jej zachować złudzenia. Tak naprawdę wcale nie chce tego wiedzieć. Nikt nie chce. A jednak nie mógł się pozbyć uczucia, Ŝe wszystko juŜ przepadło. Georgie go opuści. To tylko kwestia czasu. Za blisko prawdy dotarła, jak w przypadku królowej Sujany. Nie da się utrzymać sekretu przed Georgianą Knight. Dowie się najgorszego, a wtedy jedynym sposobem jej zatrzymania będzie uwięzienie. Tyle Ŝe Ian nie mógł znieść myśli o unieszczęśliwieniu Ŝony. Kiedy znowu otworzył oczy, zahipnotyzował go migotliwy nurt rzeki Griffith, porywającej gałęzie i patyki, niosącej opadłe liście. Niewiel276
kie wiry pojawiały się tam, gdzie woda wydawała się spokojna. Spienione fale, śmiertelnie niebezpieczne skały - jedna szczególnie ostra pasowała do blizny na jego ramieniu. - Catherine! - jego krzyk odbił się echem od ścian wąwozu. - Puść konia, brutalu! Odchodzę od ciebie, nienawidzę cię, potworze! Nie mogę znieść nawet twojego widoku! - MoŜesz mnie nienawidzić, jeśli chcesz, ale nie pozwolę, Ŝebyś opuściła swojego syna. - Och, doprawdy? Popatrz na mnie. Znowu zamknął oczy, próbując odpędzić wspomnienia. Przeszłość miał za sobą. Przyszłość była przed nim. Z Georgianą. Proszę, nie kaŜ mi jej mówić. Pierwszy raz w Ŝyciu doznał prawdziwej miłości, ale gdyby opowiedział jej, co się wydarzyło tamtej nocy, uciekłaby od niego. Prawdę mówiąc, sam nie miał pewności, ile jeszcze potrafi znieść. Był na krawędzi szaleństwa, dręczony poczuciem winy i obawą, Ŝe mogłaby się wszystkiego dowiedzieć w jakiś inny sposób. Ale z drugiej strony, przecieŜ miał świadomość, Ŝe Georgiana dała mu drugą szansę, mimo tego, co zobaczyła w Green Parku. Nie chciał jej zaprzepaścić, mówiąc, Ŝe jest zdolny do rzeczy znacznie gorszych niŜ to, co widziała. Nie chciał, Ŝeby zdawała sobie z tego sprawę. Niechętnie przyznawał się do tego nawet przed sobą. Nie. Musi zachować ten straszny sekret ukryty głęboko w sercu. Wiedział, Ŝe potrafi. Dochowywanie sekretów, ukrywanie uczuć - w tym był mistrzem, czyŜ nie? Georgiana bardzo kochała cywilizowanego dyplomatę, szlachetnego i niezwykle rozsądnego człowieka pokoju. BoŜe, jakim jest przeklętym oszustem! Kiedy wbił sobie do głowy, Ŝe oŜeni się z Georgianą, myślał logicznie. Nie zdawał sobie jednak sprawy, Ŝe sytuacja stanie się tak... niewygodna. Nie mógł wiedzieć, co będzie, kiedy bardziej zbliŜą się do siebie. Ale jak ich miłość moŜe się rozwijać, jeśli ten straszliwy sekret w jego duszy tworzy przepaść między nimi? Tyle Ŝe nie miał wątpliwości, Ŝe gdyby wyznał jej wszystko, straciłby ją. 277
Nie uszło jego uwagi, Ŝe w pewnym sensie robił Georgianie to samo, co Catherine uczyniła jemu. OŜenił się z nią, podając się za kogoś innego, niŜ był naprawdę. I nic nie mógł na to poradzić. Tak bardzo ją kochał. Zrobiłby wszystko, stałby się kaŜdym, byle ją tylko zdobyć. Jakoś uda mu się zataić ten sekret i Ŝyć dalej jak przyzwoity Prescott hipokryta, dokładnie tak, jak postępował od tamtej szalonej nocy. Będzie się jeszcze bardziej starał być takim człowiekiem, jakiego chciała, kochała i potrzebowała. W głębi duszy jednak zdawał sobie sprawę, Ŝe niczego nie Ŝałuje. To prawda, okłamał Georgianę - zalał ją całym morzem kłamstw - a teraz musiał z tym Ŝyć. I chociaŜ bolało, zrobi to z radością. Dla dobra Matthew. Nieco później tego samego popołudnia dla Matthew nadeszła pora drzemki. Kiedy chłopiec zasnął spokojny i bezpieczny w swoim łóŜku, Georgie postanowiła przespacerować się po okolicy. Ponury nastrój męŜa musiał być zaraźliwy. WciąŜ czuła się zraniona i wytrącona z równowagi tym, Ŝe zostawił ich na pikniku. Wszystko zaczęło się dzisiaj tak pięknie. Ale teraz wiedziała, Ŝe problem nie zniknął, lecz jedynie był ukryty. BoŜe, w co ona się wpakowała? Byli małŜeństwem ledwie od tygodnia, a juŜ jej mąŜ warczał na nią, wyraźnie chcąc, by zostawiła go samego. CóŜ, jeśli tego właśnie chce, to dokładnie to dostanie, pomyślała mściwie. Nie zbliŜy się do niego, dopóki nie usłyszy przeprosin. Wędrując po zielonych łąkach, Georgie znajdowała pocieszenie w towarzystwie Ŝółtych motyli latających nad kwiatkami. Kilkakrotnie mogłaby przysiąc, Ŝe czuje, jak ktoś ją obserwuje, lecz kiedy oglądała się za siebie, nie było nikogo. Zaczął się czerwiec. Jej mąŜ, urodzony w Anglii, uwaŜał, Ŝe jest gorąco. Lecz ona była przyzwyczajona do indyjskiego klimatu. Czuła się wspaniale, spacerując po zalanych słonecznym światłem parkach. Ptaki podlatywały do szemrzącej cicho fontanny, tu i ówdzie w trawie widziała królika. Szła dalej. Kiedy zauwaŜyła szczyt marmurowego obelisku, wyłaniający się zza sporych drzewek, postanowiła podejść bliŜej i obejrzeć pomnik, jaki Ian wystawił jej zmarłej poprzedniczce. MoŜe tam znajdzie jakieś rozwiązanie tajemnicy. 278
W niewielkiej kotlince panowała skłaniająca do refleksji cisza. Wysoka, czworoboczna kolumna, która zwęŜała się ku wieńczącej ją piramidzie, stała pośrodku idealnego koła wysypanego drobnym Ŝwirem, otoczonego niskim Ŝywopłotem i wieńcem rabat, obsadzonych fiołkami, niezapominajkami oraz tu i ówdzie, białymi azaliami. Stały tam teŜ dwie wygięte w łuk ławki, na których odwiedzający mogli usiąść, aby wspominać Catherine. Georgie zastanawiała się, czy Ian przychodził tu w te długie, samotne godziny, kiedy wędrował z dala od domu. Postanowiła nie siadać. Podeszła do obelisku, aby obejrzeć portret poprzedniczki umieszczony w owalnym medalionie z przodu monumentu. Wizerunek przedstawiał powaŜną blondynkę o jasnej cerze i brązowych oczach, takich samych jak u Matthew. Wokół portretu biegła łacińska inskrypcja. Georgie, która nigdy nie uczyła się łaciny, mogła tylko zgadywać, jaką wzniosłą myśl tu zapisano. Nagle ciszę przerwał cichy, drŜący głos, który rozległ się tuŜ za nią. - Poślubiłaś diabła, moje dziecko. Georgie odwróciła się gwałtownie, chwytając za serce. - O mój BoŜe! Matka Absolom, prawda? - Roześmiała się z ulgą, rozpoznając starą akuszerkę, którą widziała przy drodze w dniu, kiedy przyjechali. - Wielkie nieba! Wystraszyła mnie pani! - Powinnaś się bać, moja droga. Ja bym się bała na twoim miejscu. - Ach - odpowiedziała Georgie ze zdziwionym, lecz spokojnym uśmiechem. Cieszyła się, Ŝe Ian ostrzegł ją, iŜ staruszka jest szalona. Mimo to jej słowa były nieco niepokojące. - Nie masz dziś jabłek? - zapytała przyjaznym tonem. Stara akuszerka nie zabrała dziś koszyka. Nachyliła się, opierając zasuszone ciało na sękatym kosturze. PrzyłoŜyła dłoń do ucha. - Co mówisz? - Nie masz jabłek- powtórzyła Georgie z uśmiechem. -Widziałam cię na drodze, kiedy przyjechaliśmy. Miałaś wtedy koszyk z jabłkami. - Poszłam, Ŝeby je zerwać w sadzie! - Och, wcale nie o to mi chodziło! Chciałam tylko, hm... zacząć rozmowę. Zaciśnięte usta matki Absolom sprawiały wojownicze wraŜenie. Wielkie nieba, pomyślała Goeorgie, nietrudno zrozumieć, dlaczego kuzyni podejrzewali, Ŝe moŜe być czarownicą! Kobieta wyglądała bardzo 279
złowieszczo, w grubej czarnej opończy, z przeszywającym wzrokiem i opadającymi strąkami siwych włosów. Podeszła bliŜej, opierając się cięŜko na kosturze. - A więc, jak się czujesz, wiedząc, Ŝe poślubiłaś diabła? Georgie uniosła ze zdziwieniem brwi. - Lorda Griffith? Zarechotała. - Diabła, mówię! Ojca kłamstw! Georgie zamrugała oczami, nic nie rozumiejąc. - On nie jest taki zły, naprawdę. - Nie jest, mówisz? - Matka Absolom kiwnęła głową w stronę obelisku. - ZłoŜył do grobu tę biedną małą dziwkę. - Nie moŜesz obwiniać mojego męŜa o śmierć lady Catherine. To zupełnie naturalne, Ŝe męŜczyzna i kobieta pragną mieć dziecko. Czasami coś się nie udaje. Ale to nie znaczy, Ŝe ktoś ponosi winę. Nie on. I nie ty. Czasami to po prostu... los. - Los? Ba! To nie los zrzucił ją do rzeki w tamtą noc, kiedy zerwał się most! Georgie patrzyła na nią, pobladła. - O czym ty mówisz? Pierwsza lady Griffith umarła na gorączkę. - Głupia dziewczyno, powinnaś być mądrzejsza, jeśli chcesz zająć jej miejsce. Gorączka? To tylko bajka, którą ten diabeł wszystkim opowiada, Ŝeby ukryć prawdę. Jest mroczny, dziki i podstępny. Mówię ci. A ty jesteś młoda i słodka jak to jabłko - rzekła, wydobywając spod obszernej opończy dojrzały owoc. Podała go Georgie. Dziewczyna oszołomiona, przyjęła podarunek. - Oni wiedzą, co zrobił - kiwnęła głową w stronę rezydencji. - Wszyscy byli tam tej nocy. Nie ośmielą się mówić, bo boją się, Ŝe ich teŜ zabije! - Nie wierzę ci - powiedziała, odrzucając jabłko jak najdalej od siebie. Odwróciła się od matki Absolom, która świdrowała ją wzrokiem. Głupia starucha! Jak śmiesz mówić takie ohydne kłamstwa o moim męŜu? PrzecieŜ dał ci dach nad głową! Niewdzięczna wiedźma zaśmiała się szyderczo. - Piękna młoda markizo! Ślepa dziewczyno! UwaŜaj na siebie, kiedy jesteś blisko niego. W tym parku znajdzie się miejsce na następny grób. Dla ciebie. 280
Wzdrygnęła się. - Odejdź stąd! - Zapytaj starego Townsenda, jeśli nie wierzysz matce Absolom dodała starucha, odchodząc. - Pan zabił lady Catherine własnymi rękoma i zabije ciebie, jeśli mu się sprzeciwisz. StrzeŜ się, moje dziecko! Georgie patrzyła za nią, osłupiała. Nie wierzyła w ani jedno słowo starej wariatki! Więc dlaczego drŜała?
16 Pewien, Ŝe w końcu udało mu się wziąć w garść, Ian odwiedził Matthew i pogodził się z nim. Najbardziej błogosławioną cechą dzieci jest to, pomyślał, Ŝe szybko zapominają i wybaczają błędy rodzicom. Ale Ŝony to zupełnie inna sprawa. Postanowił przyjąć baty jak męŜczyzna i wyruszył na poszukiwania Georgiany. Od ich sprzeczki minęło kilka godzin. Nie widział jej przez ten czas. Wiedział, Ŝe to nie moŜe trwać dłuŜej, nie znosił kłócić się z nią. Zdawał sobie sprawę, Ŝe to on powinien pójść do niej i wyrazić skruchę. W końcu to on stracił panowanie nad sobą. Zaglądał do róŜnych pokojów w poszukiwaniu Ŝony, zdecydowany wszystko naprawić, gdyŜ bez niej czuł się pusty. Wiedział, Ŝe ostatnio był trudny we współŜyciu, ale poniewaŜ miał czas wiele przemyśleć i postanowił hamować swoje mroczne instynkty, czuł się znacznie lepiej. Jedyne, czego naprawdę pragnął, było to, by wszystko między nimi znowu było jak dawniej. śałował, Ŝe w ogóle tu przyjechali, a uczucie to nasiliło się, kiedy w końcu znalazł ją w strasznej złoto-czerwonej sypialni, przygotowanej dla pani domu. Była sama, siedziała na brzegu łóŜka, plecami do niego. Bardzo spokojnie patrzyła przez okno, jej czarne włosy opadały miękkimi, luźnymi puklami na plecy. MoŜe czeka na pokojówkę, pomyślał. Nadeszła juŜ prawie pora, by przebrać się do kolacji, lecz Georgiana wciąŜ była w tej samej jasnej, pięknej sukience, którą miała na sobie po południu. 281
- Kochanie? - Zatrzymał się w drzwiach, gdy zauwaŜył, Ŝe zesztyw niała w reakcji na ciche powitanie. Wiedział, Ŝe Georgiana nie miała w zwyczaju długo chować urazy, ale zrozumiałby teŜ, gdyby dzisiaj nie wybaczyła mu zbyt szybko. DraŜnienie jej to jedno. Ale to, Ŝe krzyczał na Matthew, doprowadzało ją do wściekłości. Wzruszyło go, jak bardzo była opiekuńcza wobec jego syna. - Mogę wejść? - MoŜesz robić, co zechcesz. To twój dom. - Nie odwróciła się do niego. Przygryzł wargę. Zimny ton jej głosu ostrzegł go, Ŝe jest gotowa do walki. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. - Zachowałem się dzisiaj niewłaściwie. Chciałbym to naprawić. Zawiesił głos i oparł się o słupek łóŜka w bezpiecznej odległości. Kiedy powoli odwróciła głowę i spojrzała na niego, serce mu się ścisnęło. Jej piękne, błękitne oczy były czerwone i spuchnięte. Nie miał wątpliwości, Ŝe płakała. Patrzył na nią ze skruchą w oczach. - Bardzo przepraszam, kochanie. - Podszedł bliŜej, ale kiedy poło Ŝył jej rękę na ramieniu, mając nadzieję wziąć ją w ramiona, odsunęła się gwałtownie. Zamarł. Siedziała nieruchomo z pochyloną głową. Obserwował ją, wstrząśnięty strachem, który zobaczył w jej oczach. Kiedy rozglądał się bezradnie, zastanawiając się, co powiedzieć, jego spojrzenie padło na otwarty, stojący przy łóŜku kufer podróŜny. Tydzień temu został opróŜniony i odstawiony do magazynu. Teraz był tu znowu. LeŜały w nim ubrania - wyglądały na pospiesznie spakowane. Poczuł ucisk w Ŝołądku. - Gdzieś się wybierasz? - spytał, ze wszystkich sił starając się pano wać nad sobą i zachować spokojny ton. - Jeszcze nie zdecydowałam - wyszeptała ledwie słyszalnie. Zmarszczył brwi, zmieszany i dotknięty. - Georgiano? - Usiądź, Ianie. 282
Usiadł posłusznie, zajmując miejsce obok niej na skraju łóŜka. Patrzyła na niego, a jej wielkie, błękitne oczy były śmiertelnie powaŜne. - Chcę, Ŝebyś mi opowiedział, co stało się z twoją Ŝoną, Catherine. Inaczej odejdę. - Wypowiadała te słowa bardzo spokojnie, a jednak kaŜde z nich odczuł jak cios. Pozbawiły go tchu. UwaŜnie obserwowała jego reakcję, lecz starał się za wszelką cenę zachować przynajmniej pozory opanowania. - Słyszałam... straszne plotki. Jeśli nie powiesz mi prawdy, to zabieram Matthew i jadę do Hawkscliffe Hall, a potem wracam do kuzynów czekać na mojego ojca. Siedział ze wzrokiem wbitym w deski podłogi. W głowie miał zamęt, serce biło mu jak oszalałe. Przez chwilę pocierał wargi, zastanawiając się, co zrobić. Wreszcie spojrzał na nią ostroŜnie. Popatrzyła mu przenikliwie w oczy. Delikatne szczęki zacisnęła z determinacją, która świadczyła o tym, Ŝe w jej Ŝyłach płynie krew wojowników. - Nie okłamuj mnie - szepnęła. Znowu spuścił wzrok i przełknął ślinę. Mój BoŜe, czy jej powiem, czy nie, jestem zgubiony. Wstał i podszedł do okna. Oparł się o parapet i podziwiał słoneczny, spokojny wieczór. - Nie chcę cię stracić, Georgiano - odezwał się, patrząc niewidzącym wzrokiem w okno. - W takim razie opowiedz mi, co się stało. Teraz. Czy to prawda, Ianie? Czy jesteś wszystkim, czym się brzydzę? Mniej bolałoby, gdyby chwyciła rapier i przebiła mu serce. Próbując przyjąć cios, który tylko ona mogła zadać, odwrócił się do niej z bólem w oczach. Jej pełne wargi drŜały, lecz wytrzymała jego spojrzenie. - Zabiłeś ją? Zamknął oczy. Zacisnął najmocniej, jak umiał i opuścił głowę. - To był wypadek. - Mój BoŜe! Otworzył oczy i spojrzał na nią z niemą prośbą. Wstała i jedno spojrzenie na jej wstrząśniętą, bladą twarz wystarczyło, by zrozumiał, Ŝe ma tylko dwa wyjścia - powiedzieć prawdę albo pocałować ją na poŜegnanie. Nawet dla niego, dyplomaty i światowca, było za późno, by lawirować. I, prawdę mówiąc, wcale nie chciał tego robić. 283
To było właśnie to, czego obawiał się najbardziej, ale kiedy juŜ się wydarzyło, zdał sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczony samotnym dźwiganiem tego sekretu. Nie obchodziło go, kto jej powiedział. W tej chwili nie miało to większego znaczenia. Prawdopodobnie ktoś ze słuŜby. Wiedział, Ŝe prędzej czy później któreś z nich się wygada. I tak ich mała domowa konspiracja przetrwała pięć lat. - Obiecaj przynajmniej, Ŝe mnie wysłuchasz - poprosił ponuro. - Mów - poleciła drŜącym szeptem. - Powiedz mi, czy ją kochałeś. Powiedz mi, jak umarła. - Kochałem ją? - powtórzył z goryczą w głosie. - Nienawidziłem jej, Georgiano. Nienawidziliśmy się nawzajem. - Nienawidziłeś jej, więc odebrałeś jej Ŝycie, tak? Widziałam juŜ, Ŝe umiesz zabijać. Patrzył na nią, oszołomiony oskarŜeniem. - Nic podobnego! Jestem odpowiedzialny za jej śmierć. Ale nie zamordowałem jej, jeśli to masz na myśli! - Co się wydarzyło? Odwrócił wzrok z gniewnym parsknięciem. - Przysięgam ci, Ianie Prescott, jeśli w tym, co powiesz, będzie choć jedno kłamstwo... - Powiem ci prawdę - przerwał. - Tylko proszę, obiecaj mi, Ŝe wysłuchasz mnie do końca. Georgie, bez ciebie ja... nie mam nic. Łzy napłynęły jej do oczu. - Ani ja bez ciebie. Ja takŜe nie chcę cię stracić. Ale nawet nie wiem, kim naprawdę jesteś! - Na pewno chcesz to wiedzieć? - Tak! Tak. Chcę tego bardziej niŜ czegokolwiek innego - odparła cicho. Opuścił głowę na pierś, ręce oparł na biodrach. Przez dłuŜszą chwilę wpatrywał się w podłogę. - Dwa tygodnie po naszym ślubie - odezwał się w końcu - wszyst ko się popsuło. Wręcz katastrofalnie. Ale nigdy nie miałem zamiaru jej skrzywdzić. Przysięgam na grób mojego ojca. Nasze małŜeństwo było... zaaranŜowane. Usiadła na łóŜku, sprawiając wraŜenie zaniepokojonej. 284
- JuŜ mi o tym mówiłeś. - Wcześniej spotkaliśmy się tylko dwa razy. Moi rodzice nas sobie przedstawili. Zaufałem im. Prawdę mówiąc, nie bardzo mnie obchodziło, kogo wybiorą. Nie byłem człowiekiem, który Ŝeniłby się z miłości. MałŜeństwo było tylko kolejnym z obowiązków. - Wzruszył ramionami. Miała w sobie coś, co budziło litość. Starałem się ją chronić. - Podszedł do okna, oparł się o nie i patrzył niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Wesele odbyło się w Londynie. Sznur powozów, goście z rodziny królewskiej, głowy państw. Uczta dla tysięcy ludzi. Nic podobnego do naszej ceremonii. Kiedy wspomniał o dniu ich ślubu, łza spłynęła po jej policzku. Ian patrzył na nią, rozpaczliwie pragnąc ją otrzeć, lecz wątpił, czy Georgie pozwoliłaby mu się teraz dotknąć. - A później... cóŜ, wszystko było takie czyste, delikatne, wyrafino wane - kontynuował z goryczą. - Moja Ŝona nie była w stanie stawić czo ła. .. wulgarności małŜeńskiego łoŜa, jak sama to ujęła. Czy moŜesz to so bie wyobrazić? - Posłał jej mroczne spojrzenie spod okna, opierając się o nie ramieniem. - Kobiety na całym świecie wychodziły ze skóry, Ŝeby mnie uwieść. A moja własna Ŝona nie mogła się zmusić do tego, Ŝeby się ze mną przespać. Georgiana odwróciła wzrok, niewątpliwie nie doceniając wagi tej informacji. - I? - Oczywiście, byłem cierpliwy - odparł. -Wiedziałem, Ŝe coś ją gnębi. Ale kiedy minęły dwa tygodnie, a ona nie wykazała najmniejszego zainteresowania małŜeńskim łoŜem, zacząłem czuć się uraŜony. Podejrzliwie obserwowała jego twarz. - Mogłem poślubić właściwie kaŜdą dziewczynę w Anglii - wyjaś nił. - Moja duma z trudem znosiła to, Ŝe zostałem odrzucony przez tę je dyną, którą obdarzyłem przywilejem mojego tytułu i nazwiska. Miałem do niej prawo. To, Ŝe nieustannie mnie odpychała... - pokręcił głową — doprowadzało mnie do wściekłości. ObraŜało mnie. Więc pewnej nocy napoiłem ją winem i wtedy ją zdobyłem. Georgiana, ze wzrokiem wbitym w podłogę, złoŜyła ręce na piersi. Wiedział, Ŝe nie będzie łatwo jej tego słuchać, ale przecieŜ i jemu nie było łatwo mówić. 285
- W końcu mi się oddała. Niestety. Dowiedziałem się, dlaczego mi odmawiała. Spojrzała na niego spod opuszczonych rzęs płonącym wzrokiem. - Dlaczego? - Nie była dziewicą. I rozpaczliwie próbowała to ukryć. Ale obawiam się, Ŝe... hm, okazałem się nieco sprytniejszy, niŜ się spodziewała. Widzisz, po tym, jak się kochaliśmy, poprosiła, Ŝebym przyniósł jej jeszcze trochę wina. Oczywiście był to tylko pretekst. Był środek nocy, wszyscy słuŜący dawno spali. Nie chciałem ich budzić. Naturalnie piwnice z winem trzymano zamkniętą, a kiedy do niej dotarłem, zdałem sobie sprawę, Ŝe zapomniałem kluczy. LeŜały w biurku w mojej sypialni. Wróciłem po nie i właśnie wtedy ją przyłapałem. Z małej buteleczki wylewała odrobinę świńskiej krwi na prześcieradło, Ŝeby mnie oszukać. Georgiana skrzywiła się z odrazą. - Świńskiej krwi? - Nigdy bym nie uwierzył, gdybym nie zobaczył tego na własne oczy. Słyszałem o takiej sztuczce, ale nigdy nie sądziłem... - Pokręcił głową ze zdumieniem i wzruszył ramionami. - Zrozumiałem, Ŝe byłem oszukiwany od samego początku. - Oszukiwany... - powtórzyła. - Ale mówiłeś, Ŝe małŜeństwo było zaaranŜowane. Kto jeszcze o tym wiedział? Jej rodzice? Twoi? - Nie jestem pewien. Wiem tylko, Ŝe obie rodziny nalegały na zawarcie tego związku. CóŜ, nie mogła po prostu przyjść i przyznać się rodzicom, Ŝe pozwoliła się uwieść jednemu ze stajennych. - Stajenny! - Właśnie tak. Catherine nie chciała stracić reputacji, była bardzo dumna. Wymyśliła, Ŝe jeśli odpowiednio wszystko rozegra, będzie mogła zjeść ciastko i mieć ciastko. A ja... hm, byłem doskonałym celem, nieprawdaŜ? Zbyt zasadniczy i honorowy, Ŝeby dopuścić do siebie myśl, Ŝe mógłbym poślubić początkującą dziwkę. Mój BoŜe, to była jedyna rzecz, której przysięgałem sobie nigdy nie zrobić. Nie po tym, jak widziałem ból i spustoszenie, jakie przyniosła swoim dzieciom twoja rozpustna ciotka. - KsięŜna Georgiana? - Ta sama. - Skinął głową i usiadł obok niej, milcząc przez długą chwilę. - Catherine była jeszcze gorsza - wyznał. - Dziwka Hawkscliffe'ów przynajmniej nie robiła tajemnicy ze swoich romansów i całkiem od286
waŜnie stawiła czoła konsekwencjom swoich poczynań. Moja Ŝona była nie tylko zakłamana, ale i tchórzliwa. Widzisz, ja się starałem. Wszedłem w nasze małŜeństwo z zamiarem bycia uczciwym, przyzwoitym męŜem. Przez te dwa tygodnie, zanim prawda wyszła na jaw, robiłem, co mogłem. Traktowałem ją delikatnie i z największą atencją. Chciałem ją pokochać... z czasem. I sądziłem, dość naiwnie, Ŝe ona moŜe mnie takŜe pokochać. Znowu spojrzał na podłogę z gorzkim uśmiechem. - Niestety, była juŜ zadurzona w stajennym. - Więc co zrobiłeś? - CóŜ, kiedy zastałem ją z butelką krwi, reszta nocy upłynęła głównie na moim krzyku i jej płaczu. - Uderzyłeś ją? Odwrócił się do niej gwałtownie. - Georgiano, naprawdę sądzisz, Ŝe mógłbym uderzyć kobietę? Przez jej twarz przemknął wyraz skruchy. - Nie. Przepraszam. Wzruszył ramionami. - CóŜ, cieszę się, Ŝe przynajmniej tyle dostrzegłaś. Wszystko, co mogłem zrobić, to nakłonić ją do wyznania prawdy. Groźba towarzyskiej kompromitacji podziałała lepiej niŜ jakikolwiek inny argument - dodał cierpko. - Zmusiłem ją do opowiedzenia całej historii, chociaŜ tak naprawdę nie chciałem tego słuchać. Jak to się zaczęło, ile razy się z nim spotkała, kto ze słuŜby im pomagał. Do rana miałem całkiem jasny obraz ich romansu. - Zapewne nie czekałeś ani chwili, Ŝeby rozwiązać tę sprawę. - To prawda. Następnego dnia odesłałem jej słuŜbę. Moim ludziom rozkazałem nie tracić pani z oczu, zadbałem, by nie mogła opuszczać domu i pojechałem do stajni jej ojca, aby zakończyć ten romans. - Czyli zamknąłeś ją w areszcie domowym. Tak samo jak mnie w Kalkucie. Spojrzał na nią z niepokojem, zaskoczony tym porównaniem. Nie odpowiedział, ale kontynuował swoją opowieść. - Kiedy dotarłem do stajni, odszukałem tego człowieka i spotkałem się z nim. - Wyzwałeś go? - Wręcz przeciwnie, to on próbował mnie szantaŜować. Moja Ŝona była w nim zakochana, ale najzupełniej się nią nie przejmował. Niemoralny 287
łajdak. Poza czystym seksem od samego początku interesowało go tylko złoto. śądał stu funtów w zamian za milczenie. - Stosunkowo niewielka suma, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Zapłaciłeś? - Do diabła, nie! Nigdy nie pozwoliłbym się szantaŜować. Oznajmiłem mu, Ŝe ma dwadzieścia cztery godziny, by wynieść się z Anglii, albo będzie martwy. I Ŝe jeśli kiedykolwiek powie choć słowo na temat mojej Ŝony, znajdę go, gdziekolwiek się schowa, i zabiję jak psa. - Rozumiem. - Uciekł. - Zrobiłabym to samo - powiedziała cierpko. - Udał się do Calais, przystani szumowin. —Westchnął cięŜko, zastanawiając się przez chwilę. - Czułem taką ulgę, Ŝe niestety zrobiłem coś, z czego nie jestem dumny. Z perspektywy czasu, to był mój błąd... Drugi w kolejności, zaraz po małŜeństwie z Cathertine. - Co zrobiłeś? - Okłamałem ją. Powiedziałem, Ŝe jej kochanek nie Ŝyje. Ze go zabiłem. Większość męŜczyzn by tak postąpiła, uwierz mi. Wiedziałem, Ŝe przez to Ŝona znienawidzi mnie jeszcze bardziej, ale chciałem pozbyć się go z naszego Ŝycia na dobre. Usunąć go z jej myśli. Zadbałem, Ŝeby nie brała pod uwagę choćby najmniejszej moŜliwości, Ŝe ten człowiek kiedyś wróci. Powiedziałem jej to... poniewaŜ chciałem ją zranić.- Odwrócił wzrok. - I, jak wspomniałem, nie jestem z tego dumny. Georgiana obserwowała go w milczeniu. - Wszystko się uspokoiło. Wiedziałem, Ŝe udało mi się ją zranić, po niewaŜ zamknęła się w sobie. SłuŜba nadal pilnowała kaŜdego jej ruchu. A potem, dziewięć miesięcy później, urodziło się dziecko. Czy było moje, prawdziwy dziedzic mojego rodu i fortuny? A moŜe to bękart prostaka ze stajni? Nie miałem jak się tego dowiedzieć. - Matthew - szepnęła z szeroko otwartymi oczami. Powoli skinął głową. - Matthew. Georgie patrzyła na Iana, zaskoczona i wstrząśnięta jego historią. Cierpiała razem z nim z powodu bólu, rozczarowania i upokorzenia, jakie zadała mu tamta kobieta. 288
Teraz zrozumiała powód chłodnych stosunków między Ianem i synem, które tak zdziwiły ją po przybyciu do Anglii. Pokręciła głową. - Masz wątpliwości co do tego, kto jest ojcem Matthew? - Przez długi czas miałem. - Ale to minęło, mam nadzieję? Chyba widzisz, Ŝe jesteście podobni jak dwie krople wody? Ma twoje ciemne włosy, twoje piegi, kształt nosa powiedziała, łagodnie wodząc wzrokiem po ukochanej twarzy. - Ma nawet twój charakter. Jest spokojny, powaŜny, mądry i ciekawy wszystkiego. - I uparty? - dorzucił z kwaśnym uśmiechem, co przypomniało jej wybuch Matthew w czasie pikniku. Ian udowodnił, Ŝe jego temperament moŜe być niebezpieczny. Odpowiedziała smutnym uśmiechem. - O tak, to twój syn. W kaŜdym calu. - I właśnie dlatego potrzeba mu dyscypliny. Ludzie o mojej pozycji mają zbyt duŜo władzy, złota i wpływów. Nie mogą wpadać w amok, kiedy im się podoba. - Trudno nie przyznać ci racji. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Ian sięgnął po jej dłoń, a ona jej nie cofnęła. Ale choć z całej duszy pragnęła rzucić mu się na szyję, powstrzymała się. - WciąŜ nie powiedziałeś mi, jak umarła Catherine. Skinął głową i puścił jej dłoń, biorąc głęboki oddech. - Z upływem kolejnych miesięcy ciąŜy dostrzegałem zachodzącą w niej zmianę. - Jaką zmianę? - Na lepsze. Przestała nienawidzić mnie aŜ tak bardzo. Chwilami bywała nawet miła. Uznałem to za dobry znak i starałem się dodawać jej otuchy. Chyba sądziłem, Ŝe zapomina o swoim stajennym. Postanowiłem nie zatrudniać mamki, kiedy dziecko przyjdzie na świat. Myślałem, Ŝe to zmusi Catherine, Ŝeby po raz pierwszy w Ŝyciu stała się naprawdę odpowiedzialna. Wiedziałem, Ŝe mnie nie lubi i obawiałem się, Ŝe z tego powodu odrzuci dziecko. Pomyślałem, Ŝe jeśli będzie zmuszona karmić je własną piersią, to wzmocni więź między nią i dzieckiem. Potem nadszedł dzień porodu. Matthew urodził się po południu, a akuszerka oznajmiła mi, Ŝe to chłopiec i Ŝe oboje czują się dobrze. - Nie było Ŝadnej gorączki? 19- Jej pragnienie
289
- Nie - szepnął, spuszczając wzrok. Pokręcił głową. - Przepraszam cię za to kłamstwo. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia. - Co się stało, kochanie? Patrzył na nią dłuŜszą chwilę i coś w jego spojrzeniu sprawiło, Ŝe cofnęła rękę. Splotła palce, zaciskając je w napięciu. - Dwa tygodnie później Catherine uciekła. - Co takiego? - Jeśli wydawało mi się, Ŝe ta kobieta zdradziła mnie, to było to niczym w porównaniu z tym, co zrobiła Matthew. Patrzyła na niego, wstrząśnięta. - Po prostu go zostawiła - powiedział. - Nowo narodzone dziecko. Ledwie dwutygodniowe. - Ale... jak mogła? Dlaczego? - Pamiętasz, mówiłem ci, Ŝe odprawiłem jej słuŜbę. Przez dawną pokojówkę stajennemu udało się przekazać list do Catherine. Pisał, gdzie jest, namawiając, by uciekła ode mnie, jeśli tylko będzie mogła, i dołączyła do niego. Przez wszystkie te miesiące, kiedy sprawiała wraŜenie Ŝyczliwszej, robiła to tylko dlatego, Ŝe grała na zwłokę. Planowała ucieczkę zaraz po porodzie. - Planowała porzucić Matthew, zanim jeszcze się urodził? - To było nie do pomyślenia. - Właśnie tak. A co do tego człowieka, nie miałem wątpliwości, Ŝe nadal chciał tylko wyciągnąć pieniądze ode mnie albo od jej rodziny. I liczył na to, Ŝe w końcu mu zapłacimy, Ŝeby uniknąć skandalu. W kaŜdym razie tamtej nocy... Była burza... Wybrałem się do Hawkscliffe Hall na kolację i wypiliśmy trochę z twoimi kuzynami. Chcieli mi pogratulować z okazji narodzin syna. Nie mieli pojęcia o wszystkich moich problemach. - Nie powiedziałeś im? - Nie. Nawet moim najbliŜszym przyjaciołom. - Pokręcił głową. -To było zbyt nikczemne. Nie chciałem, Ŝeby się dowiedzieli, jak zostałem wystrychnięty na dudka. Obawiałem się, Ŝe stracą do mnie szacunek. Męska duma, pomyślała, choć czuła, Ŝe nie moŜe go obwiniać. - W kaŜdym razie, kiedy wróciłem z Hawkscliffe Hall, w moim domu panował zamęt. Dowiedziałem się od słuŜby, Ŝe Catherine uciek290
ła. Townsend powiedział, Ŝe przyjechał po nią powóz - lokaj i pokojówka, których odprawiłem przed miesiącami, pozostali lojalni wobec pani i przybyli jej pomóc w ucieczce do Francji. - Och, Ianie - szepnęła wstrząśnięta. - Uwierz mi, chciałbym wtedy po prostu pozwolić jej odejść i nie oglądać nigdy więcej, ale miałem nowo narodzonego syna. A poniewaŜ nie zatrudniłem mamki, nie było go jak wykarmić. - Chcesz mi powiedzieć, Ŝe zostawiła swoje dziecko głodne? - Tak właśnie zrobiła. Georgie osłupiała. Wiedziała juŜ, Ŝe naprawdę nienawidzi tej kobiety. Porzucić Matthew? I Iana? - Nie miałem wielkiego wyboru. Natychmiast wskoczyłem na konia i popędziłem, Ŝeby ją dogonić. Nie Ŝywiłem wobec niej Ŝadnych uczuć poza pogardą, ale nie mogłem pozwolić, Ŝeby dziecko umarło z głodu pod moim dachem, niezaleŜnie od tego, czy było moje, czy nie. Dogoni łem powóz przy moście. W jego spokojnym głosie brzmiała ledwie wyczuwalna nuta cierpienia, jakby juŜ same słowa były dla niego zbyt wielkim cięŜarem. - Powoził lokaj. Okładał mnie batem, ale kiedy wycelowałem w niego z pistoletu, zrozumiał, Ŝe nie zamierzam zrezygnować. Zawahał się. Udało mi się odebrać mu lejce. Zatrzymałem powóz pośrodku mostu. Zsiadłem z konia i poszedłem wyciągnąć ją ze środka. Siedziały tam obie, ona i pokojówka, w histerii. Po chwili Catherine się opanowała. Poleciła słuŜącym zostać przy powozie, sama zaś wysiadła i podeszła do mnie. Z pistoletem. - Z pistoletem! - Tak. Urocze, nieprawdaŜ? Oznajmiła, Ŝe mnie nienawidzi i zabije mnie, jeśli nie pozwolę jej odjechać. „Masz swojego dziedzica. Tylko po to mnie potrzebowałeś - mówiła. - Teraz uwolnijmy się od siebie raz na zawsze". Stwierdziłem, Ŝe taki pomysł całkiem mi się podoba, ale nie mogę pozwolić, Ŝeby dziecko umarło przez jej zaniedbanie. Chwyciłem ją. - A co z pistoletem? - Nie wypalił. Proch zamókł w deszczu. - Dzięki Bogu! - Ale to, Ŝe naprawdę pociągnęła za spust, doprowadziło mnie do furii. Wyrzuciłem pistolet z mostu do rzeki i właśnie wtedy zauwaŜyłem, 291
jak wysoki jest poziom wody. Rozejrzałem się i zobaczyłem, Ŝe miejscami juŜ zalewa most, osłabiając łączenia desek. Czułem, jak cała konstrukcja się chwieje. Była wichura... Błyskawice doprowadzały konie do szału. Lokaj starał się nad nimi zapanować, ale bez skutku. I nagle usłyszałem głośny trzask. Most pękł. Catherine krzyczała, ale nadal nie chciałem pozwolić jej odejść. Wtedy konie poniosły, ciągnąc za sobą powóz ze słuŜącymi. W kilka sekund zniknęły mi z oczu. Zostaliśmy na moście tylko we dwoje. Podniosłem Catherine i przerzuciłem ją sobie przez ramię, Ŝeby zanieść ją do domu, skoro nie chciała pójść dobrowolnie. Widząc, jak walczy, ktoś mógłby pomyśleć, Ŝe jestem jakimś Hunem, który ją porwał, a nie jej męŜem. Gdy uderzyła mnie łokciem w oko, postawiłem ją na ziemi, obawiając się, Ŝe mógłbym ją upuścić. Nie chciałem jej skrzywdzić. PrzecieŜ wciąŜ jeszcze dochodziła do siebie po porodzie. Próbowała uciekać... - Pobiegła za powozem? - Tak. Była w takiej nieprzytomnej furii, Ŝe chyba sama nie wiedziała, co robi. Znowu chwyciłem ją za ramię i krzyknąłem na nią. Mówiłem, Ŝe musimy się schronić przed burzą. Ale ona odepchnęła mnie i w tej samej chwili most się zarwał. Na moich oczach wypadła przez barierkę i runęła do wody. Georgie patrzyła na niego z dłonią przyciśniętą do ust. - Podbiegłem do brzegu i zobaczyłem ją w rzece. Woda była tak wzburzona, Ŝe aŜ biała od piany. Nie widziałem skał, ale zrzuciłem płaszcz i skoczyłem ją ratować. - Ianie! - Prąd był bardzo silny, a woda zimna i pełna śmieci. Bóg jeden wie jak, ale udało mi się ją złapać. Zacząłem ciągnąć ją w bezpieczne miejsce, ale ona wciąŜ się wściekała, mimo Ŝe omal nie utonęła. Zachowywała się jak wściekłe zwierzę, szarpała i drapała jak kotka. Tak bardzo chciałem wyciągnąć ją z wody, Ŝe nie zauwaŜyłem skał. Poczułem tylko, jak ostra krawędź rozorała mi ramię i głowę. Prawie straciłem przytomność. Wypuściłem ją. .. - Zawiesił głos. - Wtedy ostatni raz widziałem ją Ŝywą. Georgie patrzyła na niego powaŜnie, nie mówiąc ani słowa. - Znaleźliśmy jej ciało następnego ranka, niecałe dwieście jardów od tamtego miejsca. Przynieśliśmy ją do domu i właśnie wtedy zaczęły się kłamstwa. Prosiłem słuŜbę, Ŝeby zachowali w tajemnicy okolicznoś292
ci jej śmierci. Nie było potrzeby stawiać obu rodzin w kłopotliwej sytuacji. Nie chciałem, Ŝeby jej hańba trafiła do wszystkich gazet. A przede wszystkim, nie chciałem, Ŝeby świat kwestionował pochodzenie mojego syna. - Pokręcił głową z dziwnym błyskiem w oczach. - Nie po tym, jak widziałem, przez co przeszli twoi kuzyni z powodu niedyskrecji matki. Musiałem chronić przyszłość i reputację Mattew. I moją. - Przyznał po namyśle. - Nie mogłem znieść myśli, Ŝe miałbym się stać obiektem kpin i pogardy. Przełknął głośno ślinę. - Tak więc wymyśliliśmy honorową śmierć dla Catherine. Gorącz ka popołogowa była wiarygodnym wyjaśnieniem. Nigdy nie powiedzia łem prawdy jej rodzinie. Ani mojej. Nie powiedziałem nawet twoim ku zynom, moim najbliŜszym przyjaciołom. Nie chciałem obciąŜać nikogo naszą prywatną ohydą. - Zamilkł na dłuŜszą chwilę. - W kaŜdym razie zostałem wychowany tak, aby stwarzać pozory, prawda? Zorganizowa liśmy pogrzeb, który był równie uroczysty jak nasz ślub. Wtedy, po raz pierwszy od kiedy ją poznałem, wyglądała na naprawdę spokojną - dodał sarkastycznym tonem. Moi słuŜący upudrowali ją, a ślubny welon zakrywał twarz. Zająłem się synem i nigdy nie powiedziałem ani słowa o stajennym. Zbudowałem pomnik i opłakiwałem ją ze wszystkimi stosownymi oznakami Ŝałoby. Towarzystwo uznało mnie za kogoś w rodzaju tragicznego bohatera. Westchnął z cynicznym wyrazem twarzy. - Ale nie tylko ona umarła tamtej nocy. - To znaczy? - szepnęła Georgie. - Umarła wszelka nadzieja we mnie, Ŝe kiedykolwiek poznam prawdziwą miłość. - Spojrzał na nią ponuro. - Ten sam brak nadziei kazał mi całkowicie pogrąŜyć się w pracy. MoŜe próbowałem w jakiś sposób odpłacić za moje grzechy, pomagając innymi osiągnąć pokój, choć ja sam go nie zaznałem. - MoŜe dzięki temu bardziej doceniłeś jego wartość. - Być moŜe. Wiem tylko, Ŝe poświęcając pracy wszystkie siły przez całe pięć lat, bez chwili przerwy, zwłaszcza w tak trudnych czasach dla mojego kraju... Napoleon, wojna i cała reszta... Stałem się inny. Mroczny. Samotny. Twoja kuzynka Bel sugerowała, Ŝe mogę być wyczerpany. Ale to nie było fizyczne wyczerpanie. To było... coś innego. Głębszego. Pustka. 293
I to właśnie, Georgiano, sprawiło, Ŝe zawędrowałem aŜ na Cejlon, gdzie próbowałem pogodzić się z moimi prywatnymi demonami. Bez większego powodzenia, jak sądzę. Wtedy właśnie lord Hastings dowiedział się, Ŝe jestem w pobliŜu i poprosił o pomoc w negocjacjach z maharadŜą Dźanpuru. Odpowiedziałem na wezwanie - powiedział cicho, delikatnie dotykając jej policzka - i wtedy tam, na drugim końcu świata, ujrzałem ciebie. Obietnicę miłości, o której zawsze marzyłem, ale nie wierzyłem, Ŝe kiedykolwiek ją spotkam. Dawno juŜ przestałem mieć nadzieję. - Och, Ianie - przysunęła się bliŜej do niego. - Swoją interwencją uratowałaś moją misję w Dźanpurze. A teraz znowu mój los jest w twoich rękach, Georgiano. - Spojrzał jej w oczy z bezbrzeŜną tęsknotą. - Czy potrafisz mnie nadal kochać, mimo Ŝe wiesz, jakim jestem oszustem? - Nie jesteś oszustem - szepnęła i zamilkła na dłuŜszą chwilę, starając się pojąć wszystko, co jej powiedział. - Sądzę, Ŝe jesteś człowiekiem, który próbował zachować swoją rodzinę i godność, mimo wielkiej i odraŜającej zdrady. I jesteś ojcem gotowym poświęcić wszystko, co ma najdroŜszego, z miłości do swego syna. - Mój honor - przyznał niemal bezgłośnie. - Nie straciłeś go, najdroŜszy. Cały czas jest tutaj.- Dotknęła jego piersi i połoŜyła mu rękę na sercu. - A Ŝeby odpowiedzieć na twoje pytanie: „tak". Oczywiście, Ŝe wciąŜ cię kocham. Zawsze będę cię kochać. Nie wolno ci nigdy w to wątpić. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Dziękuję, Ŝe w końcu powierzyłeś mi swoje sekrety. Teraz rozumiem, dlaczego tak długo trwało, zanim mi w końcu zaufałeś. Gdyby ktoś zrobił coś podobnego mnie, nie wiem, czy potrafiłabym jeszcze komukolwiek zaufać. Kocham cię, Ianie. I obiecuję, Ŝe nigdy cię nie zdradzę. - Czy to znaczy, Ŝe zostajesz? - zapytał szeptem. Georgie zdobyła się na czuły uśmiech. - Miałabym cię opuścić? A co z twoim synem? Gdybym tak postą piła, okazałabym się jeszcze głupsza niŜ ona. Nigdzie się nie wybieram, najdroŜszy. Teraz tutaj jest moje miejsce. Z tobą. Pokręcił głową, wyraźnie oszołomiony. - Co się stało? - Tak bardzo się bałem, Ŝe cię stracę, jeśli powiem ci o tym wszystkim. 294
- Nie. Gdybyś mi tego nie powiedział, byłoby gorzej. Skinął powaŜnie głową. - Rozumiem. Pochyliła się i pocałowała go w policzek, obejmując za ramiona. - Wiesz - szepnęła - nie oczekuję po tobie doskonałości... Mimo Ŝe z jakiegoś powodu ty najwyraźniej wymagasz tego od siebie. Przykrył jej dłoń swoją i oparł głowę o jej ramię. - Georgiano - wyszeptał. - Powiedz mi jeszcze raz, Ŝe nigdy mnie nie opuścisz. - Nie opuszczę cię nigdy, kochanie. Nie potrafiłabym się na to zdobyć. Odwrócił głowę i ją pocałował. Spojrzała w górę, gdy szukał jej ust. Krew zaczęła w niej wrzeć, kiedy delikatnie muskał ustami jej wargi i połoŜył jej ręce na biodrach. Zarzuciła mu ręce na szyję i rozchyliła usta, zapraszając do głębszych pocałunków. Odpowiedział na to zaproszenie i jęknął cicho, kiedy łagodnym ruchem opadła na łóŜko. Wiedziała, czego pragnie, ze sposobu, w jaki ją całował... I zgadzała się na to całym sercem. - Nigdy mnie nie opuszczaj - mówił cicho Ian. Jego zręczne palce zajęły się rozsznurowywaniem gorsetu. - Kocham cię. - Uwielbiam cię - szepnęła, mięknąc pod jego dotykiem. Pieściła jego twarz i włosy - Nikt nie miał prawa tak cię skrzywdzić. A ja zamierzam przez resztę Ŝycia dawać ci całą miłość, jakiej potrzebujesz. - Potrzebuję tego. Potrzebuję ciebie. - Więc bierz mnie - szepnęła, patrząc mu prosto w oczy. - Jestem twoja. Jęknął ledwie słyszalnie, kiedy jego usta opadły na jej wargi w płonącym poŜądaniu, a palce wplątały się we włosy. Zsuwał w dół jej suknię, a ona uwalniała go od halsztuka i zrywała z niego kamizelkę. - Pospiesz się - wydyszała. - Obejmij mnie nogami. Posłusznie wykonała polecenie, a on uniósł jej spódnicę i wszedł w nią dziko, chciwie i namiętnie. Całe łóŜko drŜało, gdy się kochali, spragnieni siebie nawzajem. Całowała go, kiedy ją brał, pewna, Ŝe nigdy nie będzie mieć dosyć tego męŜczyzny. - BoŜe, Ianie - załkała cicho ze szczęścia. 295
- Chcę zacząć od nowa. Chcę zacząć z tobą całkiem nowe Ŝycie. Chcę mieć z tobą dziecko. - Czegokolwiek chcesz, ja teŜ tego pragnę. - Kochanie - zwolnił i pogładził jej zarumienioną, spoconą twarz. Spojrzał prosto w jej oczy i na ułamek sekundy ledwie widoczna mgiełka łez przyćmiła jego wzrok. - Przepraszam, Ŝe to przed tobą ukrywałem. Nigdy więcej tak nie postąpię. - Wybaczam ci, kochany. - Dziękuję Bogu, Ŝe mi uwierzyłaś. - Oczywiście, Ŝe ci wierzę - ujęła jego dłoń i splotła palce z jego palcami. - Po prostu nigdy więcej nie miej przede mną tajemnic. Pokręcił głową i niesforny kosmyk włosów opadł mu na oczy. - Nie będę. Masz moje słowo. - Słowo dŜentelmena - odpowiedziała z uwielbieniem w głosie. Lekki uśmiech, jaki posłał jej spod opadających włosów, przyprawił ją o ten rodzaj dreszczu, który potrafił w niej wzbudzić tylko Ian Prescott. - Nie zawsze dŜentelmena - szepnął. - Dzięki Bogu! - oznajmiła i roześmiała się, gdy przystąpił do de monstrowania jej, Ŝe potrafi być niegrzecznym chłopcem.
Epilog Nad Tamizą panował zgiełk i gwar. Zapachy targu rybnego wisiały w ciepłym letnim powietrzu, a zwinne mewy polowały na odpadki. Słońce rzucało złociste refleksy na gładką powierzchnię rzeki, gdy niezliczone łódki i łodzie rybackie krąŜyły między wielkimi statkami o kwadratowych Ŝaglach. Z pobliskiego portu, gdzie stali Georgie, Ian i Matthew - trzymając się mocno za ręce - słyszeli rytmiczne okrzyki marynarzy, wykonujących z wysiłkiem swoją pracę. Opuścili Aylesworth Park zaledwie kilka dni temu i pospieszyli do stolicy, gdy tylko otrzymali wiadomość o rychłym przybyciu rodziny Georgie. Wraz z Derekiem i Gabrielem przypływał teŜ jej ojciec, lord Arthur Knight. Jak wynikało z listu, papie udało się dołączyć do braci, kiedy ich statek zatrzymał się w Portugalii, by wyładować jakieś towary z Indii. Teraz trójka Prescottów obserwowała statki, a Ian od czasu do czasu posyłał znaczące spojrzenia synowi. W końcu tworzyli porządną angielską rodzinę, rozmyślała Georgie, dla ochrony przed południowym słońcem trzymając nad głową parasol. Dotarli tu w dwa pojazdy - wygodna miejska kareta Iana była przeznaczona dla rodziny, większym wozem miały pojechać bagaŜe nowoprzybyłych. - Tam! - powiedział nagle Ian, wskazując przybijającą do brzegu kolejną łódź pełną pasaŜerów. Georgie odetchnęła głęboko, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Patrzyła z radością, jak bracia i ojciec wychodzą na nabrzeŜe. Derek wyskoczył z łatwością, po czym odwrócił się, Ŝeby sprawdzić, czy Gabriel 297
nie potrzebuje pomocy. Papa czekał na dole, by w razie potrzeby asekurować rannego wojownika. Gabriel wspinał się po drabince powoli, z wysiłkiem. Georgie mogła się tylko domyślać, jak bardzo cierpi z powodu osłabienia, ale dziękowała Bogu, Ŝe przeŜył. - Dlaczego nie miałabyś wyjść im na spotkanie? - zaproponował delikatnie Ian, patrząc jej w oczy. - Pozwoliłbyś mi? - Oczywiście. Idź. Spojrzała na niego z wdzięcznością i uśmiechnęła się, nie posiadając się ze szczęścia. Oddała parasolkę jednemu ze słuŜących, którzy czekali, aŜ będą potrzebni. Uniosła skraj sukienki i popędziła na nabrzeŜe powitać rodzinę. Ojciec dostrzegł ją pierwszy, gdy wszedł po drabince za Gabrielem. Wysoki i Ŝwawy, wciąŜ przystojny i silny mimo sześćdziesiątki na karku, lord Arthur zerwał z głowy kapelusz i wymachiwał nim, uśmiechnięty od ucha do ucha. Słońce lśniło na jego całkiem białych włosach, które niegdyś były równie czarne jak u obu braci. - Ojcze! - Kroki Georgie załomotały po deskach pomostu. Wytatuo wani marynarze i jazgotliwe handlarki niosące na głowach cięŜkie skrzyn ki ze śledziami pierzchali na boki. Chwilę później wszyscy obejmowali się radośnie. Georgie ledwie mogła mówić, uświadamiając sobie, Ŝe nie wiele brakowało, a zostaliby rozdzieleni na zawsze. Odwróciła się do Gabriela i objęła go delikatnie. - Nie przypuszczałam, Ŝe twój widok moŜe mi sprawić taką radość szepnęła. -Jak się czujesz? Cofnęła się o pół kroku, aby uwaŜnie mu się przyjrzeć. Jej powaŜny starszy brat skinął tylko głową, z zaciśniętymi ustami. Pogładziła go po policzku, zwracając uwagę, Ŝe jest szczuplejszy niŜ dawniej i nieco bledszy. Cierpienie odcisnęło piętno na jego twarzy, lecz spojrzenie ciemnoniebieskich oczu było tak samo zdecydowane ja zawsze. Łzy napłynęły jej do oczu. - Mój bohater. Uratowałeś nam Ŝycie, ale sam omal go nie straciłeś. W końcu jesteś tutaj i mogę się tobą zaopiekować, dopóki nie odzyskasz sił. - To dobrze, bo mam juŜ trochę dosyć Dereka - mruknął cierpko. - Hej! - zawołał brat z udanym oburzeniem, gdy pozostali wybuchnęli śmiechem. - Niewdzięczny łajdak! A ja mu usługiwałem, jak mogłem! 298
Gabriel uśmiechnął się do niego łobuzersko. - No dobrze, gdzie jest moja dziewczynka? - zagrzmiał papa. Otworzył szeroko ramiona, a Georgie skoczyła mu w objęcia. - Ty stary łotrze! Przytuliła ojca mocno, po czym odsunęła się nieco, by spojrzeć na niego surowo. - śadnych więcej awantur! Moje nerwy tego, nie zniosą! Jack musi sobie znaleźć nowego pomocnika. Nigdzie cię juŜ nie puszczę! Rozumiesz? - Ech, moja droga. - Lord Arthur z wesołym chichotem chwycił ją za ramiona i odsunął nieco, patrząc na nią z nieskrywaną dumą. - Proszę, proszę! Jesteś męŜatką! - To dzięki mnie - wtrącił Derek. Georgie się odwróciła i spiorunowała go wzrokiem. - Derek! Chodź tu, ty wspaniały swacie! - objęła go, a brat odpowie dział niedźwiedzim uściskiem. - Wiesz, czasami jesteś najlepszym bra tem na świecie. - NieprawdaŜ? Przewróciła oczami. - No dobrze. Dalej, powiedz to. Posłał jej czarujący uśmiech. - A nie mówiłem? Roześmiała się, pokręciła głową i objęła go znowu. Odwzajemnił uścisk i nie potrzebowali Ŝadnych słów, by mieć pewność, Ŝe nie Ŝywią do siebie urazy po kłótni w drodze z Dźanpuru. - Jak wojna? - spytała, powaŜniejąc. Wzruszył ramionami. - Trwa. Nie mieliśmy Ŝadnych wieści, odkąd opuściliśmy Indie. - WciąŜ obowiązuje was rozkaz pułkownika Montrose'a i macie zabiegać w parlamencie o fundusze? - Tak! BoŜe dopomóŜ - wycedził. - Powiedziałem Gabrielowi, Ŝe sam się tym zajmę. W ten sposób będzie mógł się skupić na powrocie do zdrowia. A przy okazji - dodał, widząc zbliŜającego się Iana, który prowadził Matthew na spotkanie z nowymi krewnymi - król Johar dowiedział się, Ŝe królowa Sujana próbowała nas wszystkich pozabijać i, hm... powiedzmy, Ŝe rozwiązał problem typowo wschodnimi metodami. 299
- O BoŜe - Georgie zadrŜała, gdy zdała sobie sprawę, co oznaczają te słowa. A jednak słysząc to, poczuła ogromną ulgę. Jeśli król Johar kazał wszystkich lojalnych siepaczy Sujany ściąć, rzucić na poŜarcie tygrysom, lub zgładzić w jakiś inny pomysłowy, orientalny sposób, znaczyło to, Ŝe nikt nie będzie ich juŜ prześladował. Teraz kaŜdej nocy, kładąc Matthew spać, mogła z pełnym przekonaniem zapewniać chłopca, Ŝe naprawdę jest bezpieczny. Ian przyjmował od ojca i braci gratulacje z okazji ślubu. - Och, spójrz - mruknęła Georgie do Dereka, wskazując głową ojca, który właśnie został przedstawiony nowemu wnukowi. — Pamiętasz te stare sztuczki? Derek przewrócił oczami i się roześmiał. - No, mój chłopcze - mówił lord Arthur do Matthew, wystawiając otwartą dłoń i wskazując na nią palcem - a teraz pokaŜ mi swój najmoc niejszy cios! Zobaczymy, ile masz siły! Matthew spojrzał na Iana pytająco. - Dalej, synu - powiedział cicho jej mąŜ. Jego rozbawiona mina świadczyła, Ŝe równieŜ pamiętał słynne wyzwanie lorda Arthura z czasów, kiedy on i kuzyni Georgie byli dziećmi. - Dalej, młody człowieku! Na co czekasz - zachęcał lord Arthur. Matthew zmarszczył brwi, cofnął się i uderzył w otwartą dłoń nowego dziadka najmocniej jak umiał, aŜ - czego naleŜało oczekiwać - starszy pan jęknął z bólu. - O, do diabła! Chyba jest złamana! No, no, ten chłopiec ma niezły cios, wierzcie mi! Oczywiście wszystko to było częścią zabawy. Matthew zerkał zaniepokojony na dorosłych i, chwytając dowcip, roześmiał się wraz z nimi. - Daj spokój, tato - mruknął Gabriel, klepiąc go w ramię. - Ta sztuczka ma trzydzieści lat. - Hm, ale dla niego jest całkiem nowa. Prawda, chłopcze? - Lord Arthur mrugnął porozumiewawczo do Matthew i przyjaźnie zmierzwił mu włosy. Matthew doszedł do wniosku, Ŝe prawdziwy, własny dziadek to ktoś bardzo waŜny i szedł za nim krok w krok. Stary dŜentelmen takŜe był zachwycony swoim dzielnym przybranym wnukiem i opiekuńczym gestem wziął go za rękę. 300
Georgie przez chwilę obserwowała ich - ojca i przybranego syna, kiedy ręka w rękę maszerowali wzdłuŜ nabrzeŜa. Potem jej wzrok powędrował na ukochane twarze braci. Obaj wyglądali na zadowolonych, Ŝe ta długa i męcząca podróŜ dobiegła końca. Gabriel wciąŜ jeszcze nie odzyskał pełni sił. Derek wydawał się wprawdzie równie beztroski i kąśliwy jak zawsze, lecz pod tą zewnętrzną powłoką Georgie wyczuwała ponurą powagę. Najwyraźniej to, Ŝe tak niewiele brakowało, by stracił Gabriela, wywarło na nim większe wraŜenie, niŜ chciał przyznać. - Chodźmy juŜ - wykrztusiła, choć wzruszenie ściskało jej gardło. Pora do domu. - Nie wiem, czy będę umiał nazywać to domem - powiedział Derek półgłosem, wpatrując się w obcą panoramę Londynu. Georgie odwróciła się do niego zaskoczona. Zwalniając nieco i zostając z tyłu, Ian prowadził lorda Arthura nabrzeŜem do oczekujących powozów. - Zamierzasz wrócić do Indii? - Kiedy moja misja będzie zakończona. Och, nie martw się, siostrzyczko. My, młodsi synowie, teŜ musimy jakoś o siebie zadbać. - MoŜe mógłbyś poznać jakąś angielską damę i oŜenić się tutaj? Derek parsknął. - Po co, na Boga, miałbym robić coś tak głupiego, skoro na Wscho dzie jest tyle tancerek? Poza tym muszę wracać do moich ludzi. Trwa wojna. Powinienem być z nimi. Patrzyła na niego smutno. On zaś wytwornym gestem wskazał w stronę nabrzeŜa, zapraszając, by poszła przodem. Georgie przyspieszyła kroku, Ŝeby pokazać krewnym miejsce w powozie. - Zmieścimy się tu wszyscy? - pytał lord Arthur, patrząc nieufnie na elegancką karetę Iana. - Jesteśmy rodziną, moŜemy się ścisnąć - odparła radośnie. - MoŜe to nie jest najlepszy pomysł przy ranie Gabriela? - mruknął Derek. - Wy usiądziecie z tyłu. Ja będę powoził - zaproponował Ian. - CóŜ za wspaniały zięć! - wykrzyknął lord Arthur i klepnął go serdecznie w plecy. - Dziękuję, sir. - Uśmiechnął się uroczo i dał znak woźnicy, by przesiadł się do wozu dla słuŜby. 301
- Ale... hm, czy widok markiza Griffith powoŜącego własną karetą nie będzie zbyt wstrząsający dla ludzi z towarzystwa? — zwrócił mu uwa gę lord Arthur z wesołym błyskiem w niebieskich oczach. Ian uśmiechnął się do niego diabolicznie. - A kogo obchodzi ich zdanie? - AleŜ lordzie Griffith! Nie spodziewałbym się usłyszeć czegoś takiego od przyzwoitego Prescotta. - Wiem - odparł cierpko Ian. - To wszystko sprawka twojej córki. Doprowadzają ją do szału wszystkie nasze szacowne tradycje Prescottów. - MoŜe to dar - powiedział jej ojciec powaŜnie. Pomógł Matthew wsiąść do powozu. - Bez wątpienia - przyznał Ian. - A zatem, wszyscy na pokład! - Pojadę z tobą, mój męŜu - odezwała się Georgie, wchodząc na kozioł obok niego. - Jeśli zamierzasz szokować towarzystwo, to chcę ci pomóc! - I tak właśnie powinno być, moja wierna pomocnico - odparł, posyłając jej wesoły i zakochany uśmiech. Po czym pomógł jej zająć miejsce obok siebie. Chwilę później, gdy wszyscy czterej pasaŜerowie - ojciec, Matthew i obaj bracia - rozsiedli się wygodnie w powozie, dobiegła ich rozmowa siedzącej na koźle pary małŜonków. - Daj mi lejce, kochanie. - AleŜ Ianie, tym razem ja chcę powozić... - Georgiano, daj mi lejce. Zapadła długa cisza. Lord Arthur, nasłuchując, zmarszczył brwi z cieniem ojcowskiej troski. Lecz wtedy dobiegło ich głębokie, zrezygnowane westchnienie. - Och, dobrze, Ianie. Weź je, jeśli musisz. Są twoje... tak samo jak ja. - Widzisz, księŜniczko - w głębokim głosie markiza brzmiała nuta rozbawienia - to nie było aŜ takie trudne, nieprawdaŜ? - Nie, jeśli mam świadomość, Ŝe owinęłam sobie ciebie wokół palca. - Och, doprawdy? Pocałowałbym ten bezczelny grymas na twoich ustach, jeśli nie masz nic przeciwko... - zamruczał. - Spróbuj tylko! Lord Arthur uniósł brew, gdy od strony kozła dobiegł ich radosny chichot. Chwilę później powóz ruszył z miejsca. Byli w drodze do domu.
Podziękowania Wiele zawdzięczam ludziom, którzy pomogli mi nadać tej ksiąŜce poŜądaną formę, przede wszystkim pieczołowitej redaktorce Charlotte Herscher - zawsze wiedziała, co jest najlepsze; a takŜe bystrookiej agentce Nancy Yost, której jestem wdzięczna za doskonałe sugestie dotyczące fabuły. Chciałabym teŜ podziękować pisarce Meredith Bond za uprzejmą i nieograniczoną pomoc w poszukiwaniach wiadomości na temat Indii; przyjaciołom pisarzom Marjorie Allen i Angel Kihlstrom oraz mojemu ulubionemu historykowi wojskowości Billowi Haggertowi, który dostarczył mi informacji dotyczących Ŝycia brytyjskich Ŝołnierzy w Indiach w tym okresie. Wszelkie błędy, jakie znalazły się w tej ksiąŜce, powstały wyłącznie z mojej winy.