Korekta Halina Lisińska Hanna Lachowska Zdjęcie na okładce © vita khorzhevska/Shutterstock Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok Tytuł oryg...
29 downloads
57 Views
465KB Size
Korek ta Halina Lisińsk a Hanna Lachowsk a Zdjęcie na ok ładce © vita k horzhevsk a/Shutterstock Projek t graficzny ok ładk i Małgorzata Cebo-Foniok Tytuł oryginału Falling Into Us Copyright © 2013 by Jasinda Wilder All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2014 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5091-5 Warszawa 2014. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elek tronicznego P.U. OPCJA juras @evbox.pl
Jeśli skrzywdzili cię ci, którzy powinni kochać najbardziej, jeśli ucieczki od cierpienia szukałaś w bólu, jeśli cię odrzucono, bo wydawałaś się niedoskonała, to książka dla ciebie. Jesteś kochana, nie jesteś sama, jesteś piękna.
JASON DORSEY Początek albo wyzwanie
Wrzesień, pierwsza klasa liceum
Nie bądź debilem, Malcolm. – Mocno popchnąłem Malcolma Henry’ego, aż się zachwiał. – Po co się wypierasz, Dorsey? Lecisz na Nell Hawthorne od zawsze. Kiedy wreszcie pok ażesz jaja i się z nią umówisz? – Malcom był jedynym czarnosk órym chłopak iem w szk olnej reprezentacji futbolu, najszybszym i najlepszym biegaczem i członk iem naszej drużynowej trójcy gwiazd, obok Kyle’a, rozgrywającego, i mnie, sk rzydłowego. Był podobnie zbudowany jak ja: nisk i, k rępy i umięśniony. Do tego miał wielk ie afro rodem z lat 70., o k tóre dbał jak o świętość, bo twierdził, że sk oro jest jedynym czarnym chłopak iem w drużynie białasów z przedmieścia, odegra swoją rolę jak należy. – Jak i z ciebie pieprzony tchórz! – podpuszczał mnie. – Nie zrobisz tego! Spojrzałem na niego z wściek łością. – Zamk nij się, Malc. – Czek aliśmy aż reszta chłopak ów się przebierze i przerzucaliśmy się piłk ą na boisk u. Byliśmy wcześniej, bo poprzednio mieliśmy WF, a trener Donaldson był równocześnie nauczycielem. – Nie jestem tchórzem, po prostu jeszcze nie było ok azji. Ona jest najlepszą przyjaciółk ą Kyle’a, to raz. Nie jestem pewien, jak by się na to zapatrywał. Poza tym pamiętasz, co było z panem Hawthorne’em i Aaronem Swarnick im? Chyba urwałby mi jaja, gdybym się z nią umówił. Sk ończyła szesnaście lat dosłownie tydzień temu. – Co oznacza, że miałeś cały tydzień na zaplanowanie tego. Daj spok ój, Jay, nie wk urzaj mnie. Od siódmej k lasy marudzisz, jak ona ci się podoba. Teraz masz szansę. – Rzucił do mnie piłk ę, a potem ruszył szybk im zygzak iem. Rzuciłem za nim, ale piłk a nawet go nie musnęła. – Całe szczęście Jason, że nie jesteś rozgrywającym, to była masak ra. – A co, rzuciłbyś lepiej? Nie trafiłbyś nawet w drzwi do stodoły! Cisnął we mnie piłk ą, k tóra mocno uderzyła mnie w pierś. – Założę się, że trafiłbym w tyłek Nell z pięćdziesięciu metrów. Wiedziałem, że chce mnie rozdrażnić, ale udało mu się. – Nie mów tak o niej, gnoju! – Odrzuciłem do niego, a potem zrobiłem to, co on wcześniej: odbiegłem k ilk a metrów i się odwróciłem dopiero, żeby złapać piłk ę. – No to mnie nie wk urzaj. Umów się z nią! – Rzucił, a piłk a wylądowała mi prosto w ręk ach. Malcolm rzucał lepiej niż ja, ale w życiu bym tego głośno nie przyznał. – Umówię się – powiedziałem. – Jak będę gotowy. W tej chwili na boisk o wybiegli Blain, Nick , Chuck i Frank ie i zaczęli rozrzucać swoje rzeczy wzdłuż linii bocznej. Rzuciłem do Frank ie’ego, k tóry ruszył w moją stronę, wtyk ając piłk ę pod pachę. Pozwoliłem mu się minąć, a potem bez trudu go złapałem i rzuciłem na ziemię, mocno waląc w bok . Śmialiśmy się obaj, ale k iedy się zderzyliśmy, to Frank ie dłużej wstawał i z trudem łapał oddech. – Tchórz z ciebie, Dorsey. – Frank ie się sk rzywił i przycisnął pięść do żeber. – Kurwa, człowiek u, obiłeś mi żebro. Nie mam ochraniaczy, więc może wyluzuj. – Co, mięczak u, za mocno było? Zagraj parę razy, przyjmij parę blok ów i może trochę zmężniejesz, laleczk o. – Wyszczerzyłem zęby, bo obydwaj wiedzieliśmy, że Frank ie gra na linii atak u i zajmuje się pilnowaniem mojego tyłk a, k iedy zaczynam biec. Był zajebistym graczem i jednym z moich najlepszych przyjaciół, po Kyle’u i Malcolmie. – Tak , ja jestem laleczk ą, pieprzona wróżk o-zębuszk o! – Rzucił się na mnie, a potem objął mnie za szyję i zacisnął. Frank ie był wielk i, naprawdę, był z niego byk , miał siedemnaście lat i już mierzył metr osiemdziesiąt, a ważył sto trzynaście k ilo. Na pierwszy rzut ok a wyglądał na spasionego, ale w zwarciu ok azywało się, że to sto trzynaście k ilo mięśni. – Może byś przestał pląsać po boisk u jak k rólewna elfów i wziął się do pilnowania swojego tyłeczk a? Z trudem łapałem powietrze i musiałem uderzyć go pięścią w żebra, żeby mnie puścił. Blain, nasz tylny obrońca i drużynowy rozjemca, zepchnął nas obu za linię. – Odpuśćcie, chłopak i. Wiecie, że trener nie znosi tak ich przepychanek . – Zamk nij się, Blaine – powiedzieliśmy chórem ja, Malcolm i Frank ie. – Może wrócimy do k westii tego, że jesteś zbyt wielk im tchórzem, żeby się umówić z Nell – zaproponował Malcolm. – A może nie. – Rzuciłem piłk ę w bok , do Chuck a, drugiego sk rzydłowego, k tóry ją złapał i odrzucił do Nick a, atak ującego. – Wyzywam cię! – powiedział Frank ie. Roześmiałem się. – Co to, podstawówk a? Wyzywasz mnie? Chyba żartujesz. Ale Frank ie się nie śmiał. – Tak , wyzywam cię, żebyś się umówił z Nell Hawthorne. Mam dość twojego udawania, że nik t nie wie, że się w niej podk ochujesz. Wszyscy wiedzą, z wyjątk iem niej i Kyle’a, więc bierz się do dzieła i nie marudź już więcej. – Podnoszę stawk ę – powiedział Malcom – i stawiam stówę, że tego nie zrobisz. – Chyba zgłupieliście. Nie będę się o to zak ładał ani podejmował wyzwań. To moja przyjaciółk a. Umówię się z nią jak będę gotowy i jeśli będę gotowy. – Zacząłem zak ładać ochraniacze, żeby odwrócić uwagę od swojego sk rępowania. – Tak , jest twoją przyjaciółk ą, bo należysz do tych k olesi, z k tórymi będzie się tylk o przyjaźnić. – To Malcolm. Gnój. – Nigdzie nie należę. – Zawiązałem sznurówk i tak mocno, że stopa zaczęła mnie boleć, więc musiałem je poluzować i zacząć od nowa. Malcolm zawsze wiedział, co myślę. – Należysz i dobrze o tym wiesz. – Stanął ze mną twarzą w twarz. – Sto dolarów. Wchodzisz czy pęk asz? Popchnąłem go, ale zaraz wrócił i też mnie pchnął. – Nie będę się o coś tak iego zak ładał, dotarło? – To dlatego, że srasz po gaciach – powiedział Frank ie. Wszyscy atak ujący, k tórzy nagle się wok ół nas zgromadzili, zaczęli się śmiać. – Sram po gaciach? – powtórzyłem. – Naprawdę to powiedziałeś? Frank ie podszedł do mnie ciężk o, nadęty i gotowy do atak u. – Tak , powiedziałem. Bo tak jest. Wyprostowałem się, ale obydwaj wiedzieliśmy, że gdybym wystąpił przeciwk o Frank ie’emu, obydwaj wylądowalibyśmy w szpitalu. – Nie boję się – wycedziłem to k łamstwo przez zęby. Prawda była tak a, że się bałem. Z Nell Hawthorne k umplowałem się od trzeciej k lasy, zak ochany w niej byłem prawie równie długo. Frank ie był martwy, już k iedy powiedział, że wiedzą o tym wszyscy z wyjątk iem samej Nell i Kyle’a. Zresztą może i Kyle wiedział, tylk o postanowił to ignorować, nie byłem pewien. Jak się jest w k imś zak ochanym od dziesięciu lat, myśl o tym, żeby go zaprosić na randk ę jest obezwładniająca. Wiedziałem też, że jeśli nie przyjmę zak ładu, będę
pośmiewisk iem drużyny. – Pieprzę to, zgoda. Zaproszę ją jutro. – Wk urzało mnie, że zrobiłem to pod presją, ale dobrze wiedziałem, że w przeciwnym wypadk u nie zrobiłbym tego w ogóle. – Czek am na moją stówę jutro na treningu. Frank ie i Malcolm uścisnęli mi ręce, bo tylk o oni dwaj tak naprawdę brali udział w zak ładzie. Trening przeżyłem na autopilocie. Biegałem i łapałem piłk ę, w ogóle nie myśląc. Mój mózg działał z prędk ością miliona k ilometrów na sek undę, bo obmyślałem, co jej powiem i co może pójść nie tak . Następnego dnia w szk ole byłem totalnym wrak iem. Na domiar złego tata wczoraj wrócił z pracy wcześniej i ostro mnie przećwiczył. Z nowymi siniak ami pok rywającymi plecy i żebra dzisiejszy trening będzie ciężk i. Powiedział, że dzięk i temu będę twardszy. I że to dla mojego dobra. W pewnym sensie miał rację, dzięk i temu byłem twardszy. Żaden futbolowy blok nie sprawiał tak iego bólu jak uderzenia jego pięści. Miałem dzisiaj z Nell zajęcia z cywilizacji zachodu i ameryk ańsk iej polityk i. Planowałem zaatak ować między lek cjami. Odprowadzę ją do szafk i i spytam, gdy będziemy wymieniać k siążk i. Musiałem mocno zagryźć policzek , żeby się nie sk rzywić, k iedy Malcolm dla żartu staranował mnie, ładując silne ramię prosto w wielk iego siniak a. Odepchnąłem go i zmusiłem się do śmiechu. Przepychaliśmy się tak , dopók i nie minął nas Wesoły Harry, opiek un szk olny. Wesoły Harry był k umplem wszystk ich. Wyglądał jak John Lennon, miał długie, rozczochrane brązowe włosy, zaniedbaną brodę i ok rągłe ok ulary. Za bardzo się najarał w latach sześćdziesiątych i chyba nigdy mentalnie nie opuścił tamtych czasów. Był bratem dyrek tora Bowmana, wiecznie szczęśliwy, miły dla wszystk ich, bez wyjątk u uśmiechnięty. Nigdy nie musiał o nic prosić dwa razy, bo nawet najbardziej zatwardziali goście go lubili. – Więc jak , startujesz po lek cji? – spytał Malcolm k onfidencjonalnym szeptem, przek ładając między palcami złożony na trzy bank not studolarowy. Sięgnąłem po niego, ale cofnął ręk ę. – Tak – odparłem. – Widzimy się przy szafk ach między czwartą a piątą lek cją. Potarłem żebra, k tóre pok rywał fioletowożółty siniak wielk ości grejpfruta. Przechodził z żeber na plecy. Dok ładnie w to miejsce trafił Malcolm. – Tata znowu cię dopadł? – usłyszałem za plecami głos Kyle’a. Tylk o on, poza mamą, wiedział, że tata mnie bije. Kazałem mu przysiąc, że nigdy nik omu nie powie. Nic dobrego by z tego nie wynik ło, bo tata był k apitanem miejscowej policji. Zniszczyłby wszystk ie raporty i zastraszył pracownik ów socjalnych, k tórzy usiłowaliby zaangażować się w sprawę. Już raz tak było. W ósmej k lasie popełniłem błąd i powiedziałem nauczycielowi WF-u, że siniak i na brzuchu zrobił mi ojciec. On poinformował opiek ę społeczną. W ciągu tygodnia przeniesiono go do innej dzielnicy, a pracownik społeczny stracił pracę. Ja przez tydzień byłem „chory” i nie chodziłem do szk oły. A tak naprawdę za bardzo mnie bolało, żebym mógł wstać z łóżk a. Siniak i goiły się ponad miesiąc. Już nigdy nie próbowałem nik ogo informować. Jak najwięcej czasu starałem się spędzać w szk ole, na treningach albo u Kyle’a w domu. Wszystk o, byle zejść tacie z drogi. Jemu to pasowało, bo nigdy nie chciał mieć dzieci. Byłem jego rozczarowaniem, tak mówił. Nawet k iedy w pierwszej k lasie trafiłem do reprezentacji szk olnej. Nawet k iedy w tym samym rok u pobiłem rek ord dzielnicy w liczbie przyjęć na boisk u. Wtedy też byłem gównianym darmozjadem. Nie pobiłem jego rek ordu, tylk o to miało znaczenie. Tata trzy razy z rzędu był w reprezentacji stanowej. Później zaczął grać jak o sk rzydłowy w stanie Michigan i był uważany za jednego z najlepszych graczy drużyn college’owych. Wszedł do drużyny Kansas City Chiefs, Minnesota Vik ings i New York Giants. W pierwszym meczu dla Gigantów zerwał więzadło k rzyżowe przednie i ta k ontuzja zak ończyła jego k arierę. Wrócił do domu i tu, w Michigan zaczął pracować w policji. Był już wtedy zgorzk niałym, wściek łym facetem. Kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce, wstąpił do wojsk a i służył w piechocie. Wrócił jeszcze bardziej upodlony tym, co widział i co przeżył. Po pracy lubił sobie wypić i opowiadać mi straszne historie. W przeciwieństwie do więk szości weteranów wojennych, o k tórych słyszałem, tata uwielbiał rozmawiać o wojnie. Ale tylk o ze mną i tylk o po piątym głębszym. Opowiadał o swoich k umplach, k tórzy umierali na jego oczach, wylatując w powietrze na minie, ginąc od strzału snajpera albo trafieni przez granatnik przeciwpancerny. Kiedy próbowałem wyjść, rzucał się na mnie. Nawet pijany był potężny. Kontuzja więzadła zak ończyła jego k arierę jak o profesjonalnego gracza w futbol, ale nie stał się przez to mniej onieśmielający. Był k ilk a ładnych centymetrów wyższy ode mnie, szerok i w barach, z wielk imi bicepsami i żylastymi przedramionami. Krótk ie przesiane siwizną włosy zraszał pot, k iedy się przede mną zataczał. Miał szybk ie, twarde pięści i nawet po pijak u umiał celować. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało najbardziej. Tak jak chciał, stałem się lepszy w blok owaniu i unik ach. Chciał, żebym był „mężczyzną” i „wojownik iem”. Mężczyźni nie czują bólu. Mężczyźni rozgrywają mecz z obitymi żebrami i obolałymi nerk ami. Mężczyźni nie płaczą. Mężczyźni się nie sk arżą. Mężczyźni biją rek ordy. Kyle wiedział o tym i rozumiał to tak dobrze, jak mógł rozumieć k toś, k to tego nie przeżył. Nigdy nik omu nie powiedział. – Tak , ale nic mi nie jest. – Nie znosiłem litości. Spojrzał mi w oczy i bacznie mi się przyglądał. Wiedział, że nigdy się nie przyznawałem, że boli, więc nauczył się na własną ręk ę rozpoznawać, jak mocno oberwałem. – Na pewno? Dzisiaj ma być stepowanie. – Cholera – mruk nąłem. Stepowanie polegało na tym, że trener albo rozgrywający rzucali piłk ę, a odbierający miał ją łapać, cały czas sk acząc na jednej lub dwóch nogach. Trener lubił dodawać utrudnienia, żebym nauczył się łapać, nawet k iedy obrońca usiłował mi przeszk odzić. W prak tyce oznaczało to, że przez więk szość treningu będę ostro blok owany, raz za razem. Przy już i tak posiniaczonych żebrach będę miał szczęście, jeśli uda mi się zejść z boisk a o własnych siłach. – W porządk u – powiedziałem głośno. – W piątek gramy z Brighton. Oni lubią atak ować we dwóch, muszę poćwiczyć. Kyle pok ręcił głową. – Uparty jesteś. Roześmiałem się. – Tak . Ale poza tym jestem najlepszym sk rzydłowym w stanie. Trzeba przyznać, że trening ojca przynosi sk utk i. – Mówiąc „trening”, zrobiłem palcami znak i cudzysłowu. – Jak iego słowa użył wczoraj pan Lang, k iedy opowiadał o Spartanach i ich szk oleniu wojownik ów? – Kyle wyciągnął z k ieszeni batonik energetyczny, otworzył go i zaoferował mi połowę. – Agoge – odparłem. – No właśnie – powiedział Kyle, żując głośno. – Wyobraź sobie, że jesteś Spartanem trenującym w agoge . – To chyba nie było miejsce – powiedziałam, jedząc swoją połowę batonik a. – Raczej styl życia, program. Ale racja, tak to wygląda. Mik e Dorsey, spartańsk i trener agoge . – Znowu będę cię musiał znosić z boisk a? – spytał Kyle pół żartem, pół serio. – Może być. – W tak im razie po treningu widzimy się w k ryjówce. Kyle ruszył na fizyk ę, k tórą miał na drugim k ońcu szk oły. Spieszył się, żeby się nie spóźnić. – Super! – zawołałem za nim. Kryjówk a znajdowała się w lesie, za moim domem. Był tam stary, powalony przez piorun dąb, z długimi gałęziami sięgającymi ziemi, k tóre tworzyły coś w rodzaju szałasu. Kyle i ja powoli zamienialiśmy to miejsce w naszą k ryjówk ę. Wiązaliśmy gałęzie razem, a z wysypisk a śmieci przynieśliśmy stare płyty i k awałk i blachy, k tóre umocowaliśmy wok ół pnia, żeby uzysk ać zamk niętą przestrzeń. Zaciągnęliśmy tam stare k rzesła, sk rzynk i, a nawet zniszczoną k anapę. To była nasza tajemnica i nawet teraz, k iedy byliśmy już w wiek u, w k tórym powinniśmy się wstydzić tak iej k ryjówk i, nadal nik omu o niej nie mówiliśmy. Kiedyś mój k uzyn Doug zwędził z monopolowego k ilk a sk rzynek taniego piwa i dał mi trochę, więc razem z Kyle’em czasem tam piliśmy. Dla mnie k ryjówk a była przede wszystk im miejscem, w k tórym mogłem się schronić przed ojcem. Kilk a razy nawet tam spałem, więc w jednej ze sk rzynek trzymałem stary wełniany k oc. Rozmowa z Malcolmem i Kyle’em zajęła więk szość siedmiominutowej przerwy, więc dziwiłem się, że Nell jeszcze nie ma. Pomyślałem, że chyba się zabiję, jeśli po tych wszystk ich nerwach ona po prostu nie przyjdzie. Ale pojawiła się. Rozpuszczone włosy rozsypywały jej się na ramionach, uśmiechała się i śmiała. Po jednej stronie miała Beccę, po drugiej Jill. Moim zdaniem to
były trzy najładniejsze dziewczyny w szk ole i nigdy nie mogłem się zdecydować, k tóra jest najlepsza. Zwyk le zależało to od mojego nastroju. Nell znałem najlepiej, bo przez więk szość życia marzyłem o niej jak zak ochany szczeniak , ale Becca też była sek sowna, tylk o w trochę inny sposób. Była niższa i bardziej k ształtna niż Nell. Jej długie czarne włosy sk ręcone były tak mocno, że wyglądały jak masa zbitych sprężynek . Włosy Nell miały dosk onały odcień trusk awk owego blond. Sk óra Bek k i przypominała ciemny k armel, podczas gdy Nell była alabastrowa jak k ość słoniowa. Nell była bezpośrednia i wesoła, a Becca cichsza i bardziej nieśmiała, ale niesamowicie bystra. Jill ginęła wśród nich. Jeśli o mnie chodzi, nie miała do nich startu. Kiedy patrzyło się na nią, gdy była sama albo w innym towarzystwie, z pewnością była trak cyjna, ale nie należała do tej ligi co Nell i Becca. Wyglądała jak żywa lalk a Barbie. Wysok a, niesamowicie proporcjonalna, z naturalnie platynowymi włosami i niebiesk imi oczami. Była najsłodszą dziewczyną na świecie – tak , wiem, facetowi nie wypada używać słowa „słodk a”, ale ono po prostu pasowało. Była stereotypową blondynk ą: dość głupia i raczej płytk a. Ale niestrudzenie lojalna wobec swoich przyjaciółek , i to w niej bardzo ceniłem. Na moich oczach rozgrywała się teraz scena jak z High School Musical: trzy najładniejsze dziewczyny w szk ole idące pod ręk ę sk ąpanym w słońcu k orytarzem. Nell w środk u. Wszyscy na nią patrzyli, podziwiali ją, mówili o niej. Zatrzymała się przede mną, uśmiechnęła się i przywitała, a ja, oszołomiony, zamarłem. Ktoś mocno mnie trącił od tyłu, wyrywając mnie z szok u. Malcolm odk aszlnął i minął mnie, mówiąc: – Sorry, stary, nie zauważyłem cię. – Potem k iwnął głową w stronę Nell i dziewczyn. – Cześć, lask i. Widzę, że dobrze się dzisiaj macie. Wyglądacie zabójczo! Co ty na to, Jason? – Malcolm lubił „grać afro”, jak to nazywał, szczególnie k iedy chciał być zabawny, czyli w zasadzie przez cały czas. Spojrzałem na niego wściek le, a potem sk upiłem się na Nell. – Cześć. Jak tam? – Słabe. Słabe! Cholernie słabe. Uśmiechnęła się. – Cześć, Jason. Becca i Jill poszły dalej i zatrzymały się przy swoich szafk ach. To miejsce, k orytarz na pierwszym piętrze niedalek o stołówk i i przy wewnętrznym dziedzińcu, było centrum szk olnego życia towarzysk iego. Tutaj działo się wszystk o, co najważniejsze. Zapraszało dziewczynę na randk ę, prowok owało k olesi do bójek , zrywało związk i. Jeśli k toś był popularny, musiał się tu pok azywać, bo bywali tutaj przywódcy różnych grup. Wychodziło na to, że ja, jedna z gwiazd szk olnej drużyny futbolowej, musiałem się umówić z Nell tutaj. Była popularna, ale nie należała do żadnego towarzystwa wzajemnej adoracji. Dogadywała się ze wszystk imi, a była popularna z powodu swojej urody, inteligencji i bycia córk ą drugiego najbardziej wpływowego człowiek a w mieście, k tóry ustępował tylk o ojcu Kyle’a. Jej najlepszego przyjaciela. Kyle był oczywiście bóstwem. Dosk onały rozgrywający, w wiek u szesnastu lat gracz All State, syn senatora i do tego tak przystojny, że to aż głupie. Jego życie było idealne. Przyjaźnił się z najładniejszą dziewczyną w szk ole, był bogaty, przystojny, popularny, wysportowany i miał świetnych rodziców. Nawet samochód miał zajebisty: oryginalne camaro SS, k tóre odpicował jego starszy brat, a potem zostawił, k iedy uciek ł z domu w wiek u siedemnastu lat. Nie nienawidziłem go tylk o dlatego, że był moim najlepszym przyjacielem, znałem go od przedszk ola i zawsze mogłem wszystk im powiedzieć, że w trzeciej k lasie posik ał się w gacie, a ja pomagałem mu to uk ryć. Wszyscy na mnie patrzyli. Wiedzieli, że coś się święci. Malcolm i Frank ie pewnie rozpowiedzieli już wszystk im, k tórych znali, czyli wszystk im, że zamierzam zaprosić Nell na randk ę, więc w k orytarzu zgromadził się tłum tych „fajnych” uczniów, k tórzy nawet nie udawali, że się nie gapią. Nie mogłem teraz stchórzyć. Kurde. Przełk nąłem k łąb nerwów, stojący mi w gardle i zacisnąłem roztrzęsione dłonie w pięści. – Słuchaj, Nell, tak sobie myślałem. Nie poszłabyś dzisiaj gdzieś ze mną? O siódmej? – Głos ani mi się nie załamał ani nie był pisk liwy i nawet udało mi się zabrzmieć stosunk owo nonszalanck o. Nell szerok o otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze, a potem pisnęła, podek scytowana, zanim zacisnęła zęby, żeby się opanować. – Tak ! To znaczy: spok o. Chętnie. A gdzie pójdziemy? Na szczęście poczyniłem pewne k rok i w tej k westii. – Myślałem o Bravo. Znów się uśmiechnęła. To było drogie miejsce dla wyższych sfer i trzeba było mieć rezerwację, a już na pewno w piątk owy wieczór. Miałem z tatą umowę: ja sk upiam się na nauce i futbolu, a on zadba, żebym nie musiał pracować. Za wygrany mecz dostawałem dwieście dolarów, a do tego dwadzieścia dolców za k ażde przyłożenie. Jak na razie nasza drużyna była niepok onana, a w ostatnich czterech meczach zaliczyłem już sześć przyłożeń. Tak . Ojciec dbał o to, żebym odnosił suk cesy w futbolu. Zwycięstwo było wszystk im. Drugą najważniejszą sprawą po byciu „prawdziwym mężczyzną”. – Czy tam w piątk i nie trzeba mieć rezerwacji? – spytała Nell. Uśmiechnąłem się zawadiack o i włożyłem zaciśniętą pięść do k ieszeni. – Trzeba. Zmrużyła oczy. – Sk ąd wiedziałeś, że się zgodzę? Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, głównie po to, żeby zamask ować bicie rozszalałego serca. – Przecież się zgodziłaś, co nie? Nie zdołała dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy. – W tak im razie widzimy się o siódmej. Sk inąłem głową i minąwszy ją, wszedłem do k lasy. Nie zwracałem uwagi na szepty. Usiadłem na swoim miejscu na k ońcu sali pod ok nem i udawałem, że nie widzę, jak Nell ek scytuje się po cichu z Jill i Beccą. Ja też miałem ochotę z k imś poszeptać, ale byłem facetem, a faceci nie ok azują emocji. Nell wdzięcznie usiadła k ilk a rzędów przede mną. Postawiła plecak na podłodze przy swojej stopie, a k iedy schylała się, żeby go otworzyć, sk orzystała z ok azji, żeby na mnie spojrzeć. Gdy zauważyła, że patrzę prosto na nią, zarumieniła się i uśmiechnęła. Zastanawiałem się po cichu, czy pozwoli mi się pocałować. Pewnie nie, ale byłoby super, gdyby się jednak udało. Na szczęście dla mnie, trener k azał nam oglądać film. Kyle’owi pozwolił iść, bo wiedział, że on i tak przeanalizuje materiał w domu, ale reszta drużyny nie miała tyle szczęścia i oglądaliśmy mecze Brighton prawie do wpół do siódmej. I tak zamierzałem podjechać po Nell zaraz po treningu, więc wziąłem do plecak a dżinsy i k oszulę zapinaną na guzik i. Koszula się wygniotła, ale nie bardzo mogłem coś na to poradzić. Kiedy chłopak i poszli, wziąłem prysznic, a potem wsiadłem do ciężarówk i. Sam ją k upiłem, z oszczędności z całego ubiegłego sezonu i premii za wysok ą średnią w nauce. To był dziesięcioletni F-150, czarny, z przedłużonym tyłem, ręczną sk rzynią biegów i napędem na cztery k oła. Mój sk arb. W sumie nic wielk iego, ale mój własny. Tata nie mógł (ani nie chciał) mi go zabrać bez względu na wszystk o, bo sam za niego zapłaciłem. Szanował to. W jak iś pok ręcony sposób był człowiek iem honoru. Nie miał oporów przed laniem mnie tak mocno, że sik ałem k rwią, ale szanował moją przestrzeń i moje rzeczy. Wiedziałem, że będzie mnie utrzymywał, dopók i będę na to zasługiwał. Sk racał swoje „lek cje”, jeśli się broniłem. Oczywiście sk rócenie lek cji polegało na tym, że zostawałem znok autowany, ale to przynajmniej ograniczało zak res bicia, więc oddawanie zaczęło wchodzić mi w k rew. Jechałem pod dom Nell, a opony zgrzytały na żwirowej drodze. Zaczynałem panik ować. To się w k ońcu miało wydarzyć. Miałem iść na randk ę z Nell Hawthorne. Wyobrażałem ją sobie w sk romnej, ale olśniewającej spódnicy do k olan i w bluzce, k tóra podk reślała jej niesamowite cyck i. Długie, jasne włosy miała rozpuszczone, tylk o grzywk ę jak zwyk le podpiętą do góry. Lubiła malować paznok cie na jasne k olory, zwyk le na czerwono, pomarańczowo albo różowo. Nawet na niebiesk o albo zielono, ale nigdy na czarno, szaro czy jak iś inny ciemny k olor. Stanąłem pośrodk u drogi jak ieś półtora k ilometra od jej domu, żeby jak oś się zebrać do k upy. To tylk o randk a. Byliśmy dwojgiem przyjaciół, k tórzy idą na randk ę. Nic poza tym. Nie zanosiło się na to, żebym miał ją pocałować. Może nawet nie wezmę jej za ręk ę. Po prostu spędzimy razem czas i pogadamy. Nie ma powodów do tak ich emocji. Ale i tak się emocjonowałem. Byłem strasznie nak ręcony. Wypuściłem z płuc powietrze, złapałem obiema ręk ami k ierownicę i zawyłem tak głośno i przeciągle jak tylk o mogłem, żeby trochę odparować. Byłem tak podniecony myślą, że idę na randk ę z Nell, że nawet nie czułem siniak ów. Ruszyłem dalej i po chwili zapark owałem na podjeździe Nell. Dok ładnie w tej samej chwili zadzwonił mój telefon. Zerk nąłem na wyświetlacz, a k iedy zobaczyłem, że to Kyle, przesunąłem palcem po ek ranie, żeby odebrać. Na górze ek ranik u widziałem, że jest osiemnasta pięćdziesiąt cztery, więc byłem trochę przed czasem. Do tej pory wypierałem fak t, że będę musiał mu powiedzieć, że zaraz idę na randk ę z dziewczyną, k tóra jest mu bliższa niż siostra. Teraz, k iedy dzwonił chwilę przed
randk ą, miałem jeszcze mniejszą ochotę, żeby mu mówić. – Cześć stary, co tam? – wyk rzyk nąłem ze sztucznym entuzjazmem, żeby zamask ować stres. Cisza po drugiej stronie słuchawk i była bardziej przeszywająca niż k rzyk . – Jason, cześć, tu Nell. Dzwonię z telefonu Kyle’a, bo zapomniałam swojego. – Głos Nell przygniótł mi pierś jak tona cegieł. Potem dotarły do mnie jej słowa. – Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój podjazd. Jeszcze dłuższa cisza. Kiedy się odezwała, żołądek mi się zwinął w ciasny supeł. – Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić. Cholera. Powinienem był się domyślić, że za łatwo poszło. – Dobra, jasne. – Usiłowałem mask ować rozczarowanie, ale nie miałem wątpliwości, że i tak jest go świadoma. – Ale wszystk o w porządk u? – Ja tylk o… Zgodziłam się zbyt pochopnie. Przepraszam cię. Nie sądzę, żeby to miało sens. – Czyli nie przek ładasz randk i na k iedy indziej? – Na tym etapie nie mogłem już udawać, że mnie nie zabolało. – Nie. Przyk ro mi. – No dobra, w porządk u. – Zmusiłem się do śmiechu, ale sam słyszałem, jak idiotycznie brzmi, szczególnie, że ona na pewno słyszała, jak mnie to zdołowało. – Cholera, nie. Nie jest w porządk u. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się bardzo. – Musiałem się opamiętać. Zacisnąłem dłonie na k ierownicy i zamk nąłem oczy. – Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero teraz, k iedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że mnie zaprosiłeś, ale… Przerwałem jej: – Chodzi o Kyle’a, tak ? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne, że o to chodzi. – Powinienem był wiedzieć. Naprawdę, przecież wszyscy wiedzieli, że tak będzie. – Nie do k ońca… To znaczy tak , jestem z nim teraz, ale… – Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się sk ończy, więc nie powinienem być zask oczony. Po prostu szk oda, że nie powiedziałaś wcześniej. – Brzmiałem żałośnie, ale nie mogłem nic na to poradzić. – Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać. – Nic nie mów. Jest w porządk u. Po prostu… Zresztą, już nic. Do zobaczenia w poniedziałek na chemii. Już miałem się rozłączyć, k iedy się odezwała: – Zaczek aj! – Co? – Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale… Becca podk ochuje się w tobie od siódmej k lasy. Daję ci słowo, że się z tobą umówi. – Becca? – Byłem tak zszok owany, że nie mogłem mówić. – Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że wybrałem ją z brak u lak u czy coś. To będzie prawda, ale przecież nie o to chodzi, rozumiesz? Nell chwilę się zastanawiała. – Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili, ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie miałaby ochoty pójść z tobą. – Myślisz, że to zadziała? Serio? – Becca? Była super, choć nie tak a jak Nell. Na głos powiedziałem: – Ona jest całk iem niezła. – Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. – Podyk towała mi numer, a ja powtórzyłem, gryzmoląc go na paragonie ze stacji benzynowej. – Dzięk i. Ale… Nell? Jak następnym razem będziesz planowała złamać jak iemuś chłopak owi serce, powiedz mu o tym z wyprzedzeniem, dobra? – Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu nie spotk aliśmy. Ale i tak bardzo mi przyk ro, że cię wystawiłam. – Spok o. Poza tym może coś wyjdzie z Beccą. Jest prawie tak samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze. Nie mów jej, że tak powiedziałem. Jesteście tak samo fajne, tylk o że… – Boże, nawijałem jak k ompletny debil. Niech mnie k toś walnie. Nell się roześmiała. – Jason, wiesz co? Zamk nij się i dzwoń do niej. Rozłączyła się, a ja się zawiesiłem na paragonie z dziesięcioma na szybk o zapisanymi cyframi. Becca? Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Niewiele o niej wiedziałem, jak się dobrze zastanowić. Wydawało mi się, że ma raczej surowych rodziców, ale w sumie sądziłem tak , bo zawsze była bardzo sk romnie ubrana i nigdy nie pok azywała gołej sk óry, poza ramionami w k rótk ich ręk awk ach i spódnicami za k olano. Nic wyzywającego, nic k usego. Nie obracała się w towarzystwie chłopak ów, nie flirtowała, nie chodziła na imprezy. Była cicha, sk upiona na nauce, miła i uprzejma, k iedy się z nią rozmawiało, więc ludzie albo ją ignorowali, albo byli dla niej mili, bo była przyjaciółk ą Nell Hawthorne. Kochała się we mnie? Serio? Jak mogłem nigdy tego nie zauważyć? Siedziałem w samochodzie zatopiony w myślach, więc prawie się posik ałem w majtk i, k iedy k toś zapuk ał w szybę. Odk ręciłem ją i do środk a zajrzała łagodna, śliczna twarz zdziwionej pani Hawthorne. – Jason? Wszystk o w porządk u? Nell nie ma, poszła biegać z Kyle’em. – Pan Hawthorne była k obietą, k tórą k ażdy chciałby mieć za matk ę. Delik atna, z ładnymi jasnymi włosami i białą sk órą, była ucieleśnieniem cudowności, zawsze uśmiechnięta, przychodziła na mecze i k ibicowała nam wszystk im, pachnąc jak imś dobrym ciastem. Znała niemal k ażdego mieszk ańca miasta po imieniu i lubiła obejmować ludzi. Zwyk le pachniała ciasteczk ami i subtelnymi perfumami. Moja matk a była raczej cieniem niż k obietą, k ryła się w swoim pok oju, oglądała opery mydlane i reality show, trzymając się z dalek a od pola minowego, jak im był salon. Ojciec czasem ją szturchał, ale odk ąd byłem na tyle duży, żeby wziąć to na siebie, zajmował się mną, a ją zostawił w spok oju, nie licząc dwóch wieczorów w tygodniu, k iedy wezgłowie ich łóżk a uderzało rytmicznie w ścianę między moim pok ojem a ich sypialnią. – Tak , jasne – powiedziałem. – Wszystk o gra. Po prostu myślałem, że jesteśmy umówieni z Nell i Kyle’em, ale chyba pomyliłem godziny. Pani Hawthrone zmarszczyła czoło. – Nieładnie tak k łamać, Jasonie. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Ja? Czemu miałbym k łamać? Zmarszczyła się jeszcze bardziej. – Znam cię, odk ąd nosiłeś pieluchy i dobrze wiem, k iedy k łamiesz. – Kącik i jej ust uniosły się w uśmiechu, k tóry bardzo przypominał mi uśmiech Nell. – Wiem też, że Nell i Kyle się o coś pok łócili i podejrzewam, że wiem, o co poszło. – Pok łócili się? – To nowość. – Właśnie rozmawiałem z Nell. Dzwoniła z jego k omórk i. Nie wyglądało, żeby byli na siebie źli. – Obawiam się, że w tych słowach było słychać gorycz. Spojrzała pod nogi, niemal sk rępowana, jeśli w ogóle tak zjawisk owa osoba jak pani Hawthorne mogła być sk rępowana. – Widocznie się pogodzili. – Spojrzała mi w oczy. – Zawsze lubiłeś Nell. Ja to wiem, ale ona nie. Wypuściłem głośno powietrze. Wyglądało na to, że Frank ie miał rację i wszyscy z wyjątk iem Nell wiedzieli, że podoba mi się. – Tak czy siak to już nie ma znaczenia. Mam przeczucie, że ona jest z Kyle’em. Pani Hawthorne sk inęła głową. – Tak , też mi się tak zdaje. Nie zdziwiłabym się. Przyk ro mi. Wiem, że to boli. Wzruszyłem ramionami. – Przeżyję. Chyba zawsze było oczywiste, że w k tórymś momencie sk ończą jak o para. Znów pok iwała głową. – Tak , ja też tak zawsze podejrzewałam. – Spojrzała na mnie bacznie. – Co teraz zrobisz? Bawiłem się gałk ą dźwigni zmiany biegów, przesuwałem palcami po białych cyferk ach i liniach. – Nie wiem. Nell powiedziała, żebym zaprosił Beccę, ale sam nie wiem. Nie chcę, żeby pomyślała, że zrobiłem to, bo nie miałem innego wyjścia. Rozumie pani? – Hm. Myślę, że to nie jest zły pomysł. Jeśli powiesz jej prawdę, ona to doceni. Może na początk u będzie niezręcznie, ale to bardzo wyrozumiała dziewczyna. Zrozumie, co się stało. Tylk o się nie spinaj. Jedź i pogadaj z nią. – Na pewno? – Na pewno. W k ażdym razie warto spróbować. – Dotk nęła mojej dłoni. – Wiesz, że jeśli k iedyk olwiek będziesz czegoś potrzebował, zawsze możesz się do nas zwrócić, prawda? – W jej głosie słyszałem jak ieś drugie dno i napięcie. Tak jak by wiedziała o tym, o czym nik t poza Kyle’em nie wiedział.
Gapiłem się na nią, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Dzięk uję. Pani jest super. Uśmiechnęła się, ale dałbym głowę, że oczy miała smutne. Tak jak by coś podejrzewała. Ale przecież nie mogła nic zrobić, nawet gdyby wiedziała wszystk o, nawet gdybym jej opowiedział, co się dzieje w salonie państwa Dorseyów. Wiedziałem, że Becca mieszk a na jednym z nowszych osiedli k ilk a k ilometrów dalej, więc sk ierowałem się w tamtą stronę. Zatrzymałem się przed bramą na zamk nięte osiedle i wybrałem numer, k tóry podała mi Nell.
BECCA DE ROSA Wybór rezerwowy, pierwsza randka
Wrzesień, pierwsza klasa liceum
Zak lęłam pod nosem, bo chciałam jak najszybciej przerobić ostatnie dziesięć zadań domowych z algebry. Nienawidziłam algebry. Była trudna i nużąca, ale żeby zadowolić tatę, musiałam chodzić na wszystk ie zajęcia z profilu zaawansowanego. A raczej, żeby zasłużyć na jego aprobatę, bo zadowolenie go było niemożliwe. Głośne dudnienie rapu puszczanego przez mojego brata Bena dodatk owo utrudniało mi sk upienie, szczególnie, że po tym, jak poprosiłam, żeby ściszył, nastawił jeszcze głośniej. Kochałam mojego brata, ale był trudny, zwłaszcza, k iedy wpadał w jedną ze swoich zdołowano wściek łych faz. Musiałam dok ończyć tę algebrę, bo wiedziałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, już nigdy nie wyjdę z domu. Rodzice byli nieznośnie wymagający, jeśli chodziło o moją nauk ę. Domagali się tygodniowych raportów z postępów, łącznie z wyk azem najbliższych k lasówek i egzaminów, pełną listą prac domowych i ewentualnych możliwych do zdobycia dodatk owych punk tów. Przysługiwały mi trzy godziny wolnego czasu dziennie, ale tylk o jeśli odrobiłam wszystk o, co miałam zdane. A biorąc pod uwagę, że chodziłam wyłącznie na lek cje dla zaawansowanych, zazwyczaj w prak tyce nie miałam nawet wolnej godziny dla siebie. Zwyk le wisiałam nad zadaniami do dziewiątej czy nawet dziesiątej wieczorem, a po tym czasie nie wolno mi już było wychodzić z domu. Więk szość czasu spędzałam w swoim pok oju, z dala od bez przerwy k łócących się rodziców. Jeśli nie odrabiałam lek cji, pisałam, czytałam albo oglądałam programy telewizyjne na laptopie. Poza szk ołą nie miałam żadnego życia towarzysk iego. Nigdy nie byłam na randce i często rozpaczałam, że nigdy na żadną nie pójdę. Moje życie pochłonie nauk a, słowa, liczby, testy i egzaminy. Kiedy już zrobiłam ostatnie równania i otworzyłam notatk i z terminologią do przyswojenia, moje myśli błądziły gdzie indziej. Terminy algebraiczne zmieniły się w coś, w co zmieniała się w mojej głowie więk szość rzeczy. W poezję. Widziałam, jak ołówek sunie po stronicy dziennik a, k tóry zawsze leżał otwarty w zasięgu ręk i, nieważne, gdzie się znajdowałam. Nie próbowałam nawet rozumieć słów, k tóre wylewały się na papier. Kiedy ołówek znieruchomiał, przeczytałam to, co napisałam:
ALGEBRA NUDY Średnia stopa zmian definiuje moją oś obrotu. Pole elipsy definiuje współczynnik stały mojego życia. Wzór mojego istnienia wyznacza wartości krańcowe mojej funkcji ograniczonej. Spotęgowana pochodna, odosobniony punkt nieciągłości, iloraz różnicowy, funkcja jawna: rozkład wykładniczy. Ja nie istnieję, jest tylko zbieżność warunkowa ich współczynników stałych, ich zmierzające do plus nieskończoności niezadowolenie. Każda decyzja jest ogniwem reguły łańcuchowej, pierścieniem albo przestrzenią między dwoma okręgami koncentrycznymi o różnych promieniach. Innymi słowy, to moi pieprzeni rodzice. Westchnęłam, bo słowa dały mi przyjemne wytchnienie. Wyraziły część mnie. Miałam cztery notatnik i pełne wierszy z ostatnich lat, a najnowszy był już zapełniony w dwóch trzecich. Poezja była moją jedyną przyjemnością, jedyną rzeczą, k tóra dawała mi szansę na wyrażenie swojej osobowości. Poza tym była tylk o szk oła, terapia mowy i lek cje gry na pianinie. Lubiłam to i wiedziałam, że jestem w tym dobra, ale to nie były moje zainteresowania. Wymagano tego ode mnie, oczek iwano. Otrząsnęłam się ze stanu zadumy i wróciłam do zapamiętywania terminów na najbliższą lek cję, a przy ok azji od razu na przyszły tydzień. Jeśli przynajmniej zacznę odrabiać lek cje z następnego tygodnia, to nawet jeśli nie sk ończę, może uda mi się wyk roić trochę wolnego czasu. Sk ończyłam z algebrą i przerzuciłam na ek onomię, k tóra była na tyle prosta, że mogłam włożyć słuchawk i i słuchać muzyk i. Pierwszą piosenk ą na mojej playliście w radiu Pandora były Demons Imagine Dragons. Boże, jak adek watnie. Strzał w dziesiątk ę. Po ek onomii przeszłam do czytania tek stu na zajęcia z literatury osiemnastego wiek u – liczyły się już do puli punk towej z college’u – i wtedy zadzwonił mój telefon. Komórk a była jedynym źródłem życia towarzysk iego, na jak ie rodzice dawali mi przyzwolenie. Mogłam ją mieć i bez limitu k orzystać z SMS-ów i Internetu, pod warunk iem, że w dowolnym momencie i bez ostrzeżenia mogli przejrzeć moje wiadomości, żeby się upewnić, że w moim życiu nie dzieje się nic niestosownego, czyli zabawnego, ek scytującego albo interesującego. Nawet moje myśli brzmiały jak równania algebraiczne. Jedynym, o czym moi rodzice nie wiedzieli, były wiersze. Notatnik i trzymałam w pudełk u po butach uk rytym głębok o w szafie. Notatnik a, z k tórego k orzystałam ak tualnie, nigdy nie spuszczałam z oczu i chowałam go zawsze w torebce albo w plecak u, między podręcznik ami i zeszytami szk olnymi. Wolałabym je spalić niż k omuk olwiek pozwolić przeczytać, bo wyrażały moje myśli, uczucia i najgłębiej sk rywane strachy. Przeczytać je to tak jak by przeczytać moją duszę. Odebrałam telefon, nawet nie patrząc na wyświetlacz, bo i tak tylk o Jill i Nell miały mój numer. – Halo?
– Ek hm. Cześć, Becca, tu Jason. Jason Dorsey. Jason Dorsey był ostatnią osobą na świecie, k tórej telefonu spodziewałabym się w piątk owy wieczór o dziewiętnastej trzydzieści, szczególnie, że wiedziałam, że powinien teraz być na randce z Nell. – Jason? Sk ąd masz mój numer i dlaczego dzwonisz? – Nic nie mogłam poradzić na to, że brzmiałam trochę wrednie. Kochałam się w Jasonie Dorseyu od czwartej k lasy, k iedy walnął Danny’ego Morelliego w nos za to, że się wyśmiewał z mojego jąk ania. Byłam w nim zak ochana od zawsze, ale on nawet nie wiedział o moim istnieniu, poza tym, że rejestrował mnie jak o dziwaczną przyjaciółk ę Nell. Możliwe, że byłam na niego trochę wściek ła, tak za całok ształt. – No więc słuchaj… – Nie brzmiał jak on. Wahał się, w jego głosie brak owało tej aroganck iej, codziennej przechwałk i. – Boże, jak ie to sk omplik owane. – Nie rozumiem, co jest tak ie sk omplik owane. Po prostu wyrzuć to z siebie: po co dzwonisz? – Byłam zdenerwowana i starałam się nie brzmieć wrednie, więc w zamian brzmiałam formalnie i sztywno, bo usiłowałam się też nie jąk ać. – Dobra, niech będzie. Wiesz, że dzisiaj się umówiłem z Nell? – Tak . – No więc nie poszliśmy na tę randk ę. – Domyśliłam się, w k ońcu rozmawiasz ze mną, a nie z nią. – Nie mogłam rozgryźć, o co chodzi. Po co zadzwonił? – Ona jest z Kyle’em. W sensie, że jak o para. Byłam w totalnym szok u. – Ale przecież zgodziła się iść z tobą na randk ę, nie rozumiem! – Ja też nie. Przyjechałem po nią, ale nie było jej w domu. Zadzwoniła z telefonu Kyle’a i odwołała spotk anie. – Przełożyła, tak ? – Dlaczego Nell umówiła się z Jasonem, sk oro wychodziła z Kyle’em? Nic się nie trzymało k upy. I cały czas nie wiedziałam, czemu on dzwoni w tej sprawie ak urat do mnie. Trudno powiedzieć, żebyśmy się choćby k olegowali. – Nie. – Jason był wyraźnie wk urzony. – Powiedziała, że to nie ma sensu. I nie będzie miało. – Przyk ro mi. Wiem, że bardzo ją lubisz. – Nie wiedziałam, co więcej powiedzieć. Przez całą podstawówk ę, gimnazjum i liceum marzyłam, żeby Jason mnie dostrzegł i zwrócił na mnie uwagę, ale on widział tylk o Nell. – Boże, czy wszyscy o tym wiedzą?! Nie sądziłem, że to tak oczywiste. – Był poirytowany. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. – Tak , to bardzo oczywiste. Ona ci się podoba od bardzo dawna. Widzi to k ażdy, k to zna was oboje. – Z wyjątk iem niej. – Tak , z wyjątk iem niej – zgodziłam się. – Ale co to ma wspólnego ze mną? Długa cisza, k tóra zapadła po drugiej stronie słuchawk i sugerowała, że Jason jest sk rępowany tym, co ma powiedzieć. – Mam zarezerwowany stolik w Bravo – wydusił – i pomyślałem, że może chciałabyś ze mną pójść? Wreszcie wszystk o stało się jasne. – C-co myślałeś?! O n-nie! Nie mo-możesz się ze mną umawiać jak o z po-pocieszeniem po Nell! – wark nęłam wściek le za to, że tak mnie znieważył oraz za to, że rozwścieczył mnie do tego stopnia, że zaczęłam się jąk ać. – Nie, to nie tak , przysięgam! Wzięłam k ilk a głębok ich wdechów i sk oncentrowałam się na wypowiadanych słowach. – Więc wyjaśnij mi, jak to jest, bo obawiam się, że nie wiem, jak im cudem przyszło ci do głowy, że to się może udać. Jason jęk nął z oddali, tak jak by odsunął telefon od twarzy i uk rył twarz w dłoniach. – Słuchaj, to nawet nie był mój pomysł. – No tak , już mi lepiej. Mów dalej. Jason się roześmiał. – Jesteś strasznie zabawna, jak cię porządnie wk urzyć! – Jestem zabawna przez cały czas, po prostu wcześniej nie zwracałeś na to uwagi. Znów się roześmiał, co nie ułatwiało mi podtrzymania stanu furii. – No widzisz? Znów było śmiesznie. Może masz rację, może fak tycznie jesteś śmieszna cały czas, tylk o ja nie zauważyłem. Więc daj mi szansę, żebym się przek onał. – Ale dlaczego? Czy ty w ogóle rozumiesz, jak mnie tym dotk nąłeś? – Mówiłam dalej nisk im, k piącym głosem: – „Cześć, słuchaj, dostałem k osza i wybrałem cię na nagrodę pocieszenia”. Super, jestem zaszczycona! A może jednak nie? – Myślałem, że miałaś dać mi szansę na wyjaśnienie? – Dobra. Mów. – Stoję przy wjeździe na twoje osiedle, więc powiedz mi, w k tórym domu mieszk asz, a ja po ciebie podjadę i wyjaśnię ci szczegóły tej nik czemnej historii przy k olacji. – Wow, użyłeś trudnego słowa! Wydawało mi się, że go uraziłam. – Kurczę, to nie było śmieszne. Nie k ażdy sportowiec to debil. – Zamilk ł i po chwili mówił dalej. – Poza tym „nik czemny” to wcale nie jest jak ieś sk omplik owane słowo. Wiem, jak to wszystk o wygląda, ale przecież naprawdę tak nie myślisz. Daj mi szansę. Proszę. Roześmiałam się wbrew woli. – Dobrze. Daj mi k ilk a minut, pogadam z rodzicami. I nie ruszaj się z miejsca. Chyba się zdziwił, ale powiedział: – Dobra, jasne. Widzimy się za chwilę. Park uję przed bramą wjazdową do Harris Lak e Estates. – Chyba nie chcę usłyszeć, sk ąd wiesz, gdzie mieszk am. Zaśmiał się. – Kiedyś podwoziłem do domu Jill i wspomniała, że mieszk acie obok siebie. Nie poczyniłem żadnej tajnej k werendy. Znów się roześmiałam. – Rozłączam się. – Dobrze. I tak już sk ończyłem z tobą gadać – roześmiał się i rozłączył się pierwszy. Teraz ta trudniejsza część, ok łamanie rodziców. Nigdy, przenigdy nie pozwoliliby mi iść na randk ę z chłopak iem, z jak imk olwiek , ale już na pewno nie z tak im, k tórego nie znali oni ani ja. Jason i ja wychowaliśmy się razem, chodziliśmy do tych samych szk ół i na wiele wspólnych zajęć, ale tak naprawdę go nie znałam. Schowałam do torebk i dziennik i telefon i zbiegłam po schodach. Rodzice siedzieli przy stole w jadalni i k łócili się w sk omplik owanej mieszance angielsk iego, arabsk iego i włosk iego. – Wychodzę z Nell. Ojciec podniósł wzrok , a jego zmarszczone brwi zastopowały mnie w pół k rok u. – Odrobiłaś lek cje? Pok iwałam głową. – Tak , ojcze. Zrobił k rólewsk i, aprobujący gest brodą. – Bardzo dobrze. Wróć o dziesiątej. – Wrócę. Grazie . Wyszłam, sprawdzając jednocześnie, czy mam k lucze. Jeśli ośmieliłam się wrócić po godzinie policyjnej, ojciec zamyk ał drzwi bez względu na to, czy miałam k lucze, czy nie. Zrobiłam już prawo jazdy, ale jeszcze nie pozwalali mi mieć samochodu. Jeśli do k ońca tego rok u szk olnego utrzymam średnią powyżej cztery, ojciec miał mi k upić auto. Wolałabym k upić je sobie sama, ale tego też nie było mi wolno, bo nie mogłam pracować – za bardzo odciągałoby mnie to od nauk i. Nienawidziłam zależności od rodziców, ale nie miałam wyjścia.
Z Nell umawiałam się najczęściej na sk rzyżowaniu, bo czasem w samochodzie byli też chłopcy i gdyby podjechali pod dom, ojciec dostałby wylewu. Nawet jeśli to nie było nic groźnego, tylk o sami znajomi, oszalałby. Łatwo szło mówienie mu, że spotyk am się z Jill i Nell, co w prak tyce oznaczało tak że Kyle’a i Nick a, chłopak a Jill, a często tak że Jasona. Chodziliśmy do centrum handlowego i dobrze się bawiliśmy, tylk o po powrocie musiałam pilnować, żeby nie wyszło na jaw, że był z nami k toś jeszcze. Randk a z Jasonem będzie trudniejsza do uk rycia. Postanowiłam martwić się tym później. Chwilowo musiałam się sk upić na opanowaniu nerwów. Mieszk ałam niedalek o bramy wjazdowej, więc nie szłam długo. Widziałam zapark owaną na poboczu ciężarówk ę Jasona, jego nastroszone jasne włosy i opaloną sk órę. W jednej chwili spacer zaczął ciągnąć się w niesk ończoność. Każdy k rok odbijał mi się w uszach echem, dudniąc jak grzmot. Wydawało mi się, że idę ciężk o i cała się trzęsę. Zaczęłam się zastanawiać, czy on nie pomyśli, że mam nadwagę. Z racjonalnego punk tu widzenia wiedziałam, że tak nie jest. Byłam nisk a i miałam ładną sylwetk ę, ćwiczyłam i dobrze się odżywiałam. Przez więk szość czasu czułam się dobrze z tym, jak wyglądam, tylk o czasem, zwyk le w towarzystwie Jasona, nabierałam wątpliwości co do swojego wyglądu. Wiedziałam, że podoba mu się Nell, więc nie sądziłam, żeby w ogóle zwracał na mnie uwagę, bo wyglądałam zupełnie inaczej. Byłam niższa, cięższa, miałam ciemną sk órę i ciemne włosy. Nell była wysok a i smuk ła, miała jasną sk órę i idealne blond włosy. Poza tym była energiczna, gadatliwa, popularna i pewna siebie, a ja… nie. Ja byłam cicha, nieśmiała i się jąk ałam. Boże, wiedziałam, że przy Jasonie będę się jąk ać. Po prostu to wiedziałam. Denerwowałam się przy nim, emocjonowałam, więc zapominałam się i jąk anie wracało. Już się zestresowałam, a dzieliły mnie od niego jeszcze trzy metry. Wzięłam k ilk a głębok ich wdechów i starałam się przywołać moją wcześniejszą wściek łość. Wciąż był mi winien porządne wyjaśnienie, ale i tak wiedziałam, że w k ońcu mu odpuszczę. Będę się czepiać i zrzędzić, ale mu wybaczę. W k ońcu. Podeszłam do czarnej ciężarówk i i przygładziłam przód szarej, bawełnianej spódnicy. Jason wysk oczył, obszedł auto i otworzył mi drzwi. Punk t dla niego za dobre maniery. Nic nie powiedział, dopók i nie wyk ręcił i nie wyjechaliśmy z k rótk iej bocznej drogi na główną. – No więc – powiedziałam. – Mów. Jason tylk o wyszczerzył zęby i przestawił radio na stację z muzyk ą country. Sk rzywiłam się i przestawiłam z powrotem, ale on zmarszczył brwi i wrócił do country. – Lubię tę piosenk ę. Spojrzałam na niego wściek le. – Nienawidzę country. – A słuchałaś k iedyś, tak naprawdę? Westchnęłam i pok ręciłam głową. – Nie, w zasadzie nie. Pogłośnił muzyk ę, tak że nowa piosenk a wypełniła cały samochód. – Posłuchaj tego. To jedna z moich ulubionych. Niesamowita historia. Zamk nęłam oczy i sk upiłam się na słowach. „Osiemdziesiąt dziewięć centów w popielniczce, do połowy pusta butelk a Gatorade”. Proste, plastyczne obrazy natychmiast mnie porwały. Zatraciłam się w tej piosence. Każdy wers, k ażdy refren pełen był targających emocji. „Jadę twoją ciężarówk ą”. Boże, to miażdżyło. Nie wiedziałam nawet czemu, bo nigdy nie straciłam nik ogo w tak ich ok olicznościach jak piosenk arz, ale czułam k ażdą nutę. Kiedy piosenk a ucichła, Jason wyłączył radio. – I? Co myślisz? – Kto to śpiewał? – Lee Brice. Piosenk a nazywa się I Drive Your Truck , na wypadek gdybyś się nie zorientowała po refrenach – uśmiechnął się. – Może być? Pok iwałam głową. – Tak . Miałeś rację. Bardzo poruszająca. Spodziewałam się rzępolenia. Roześmiał się. – Bo masz wdruk owane dawne country. To współczesne jest zupełne inne. Raczej jak rock z motywami country, chyba można tak powiedzieć. Lubię country, bo… sam nie wiem dlaczego. O czymś opowiada. Więk szość piosenek to historia, jak iś problem, z k tórym można się utożsamić, rozumiesz? Wiadomo, o co chodzi. Na przyk ład ta piosenk a, jest gość, k tóry stracił blisk iego przyjaciela albo brata, albo ojca. Słychać to w słowach. – Słowa były bardzo poetyck ie – uśmiechnęłam się. – Puść mi coś jeszcze. Uśmiechnął się i z powrotem włączył radio. Wsłuchał się w k ilk a pierwszych dźwięk ów i pok iwał głową. – To też jest dobre. – Zerk nął w moją stronę i wsk azał na mnie palcem, jak by dedyk ował mi występ. – To dla ciebie. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. – Dziwny jesteś. Wziął głośniej i przek rzyczał gitary: – Dedyk uję ci ją! Słuchaj! Otworzył ok no i wystawił ręk ę. Kiwał głową w rytm muzyk i i uderzał dłonią o drzwi. Muzyk a i głos wok alisty dosk onale współgrały. Pomyślałam, że ten utwór jest bardziej popowy, nie ma wyraźnego ak centu country, a jednak to ewidentnie było country. Potem zaczęłam słuchać słów. Mówiły o k obiecie, k tóra nie musiała robić nic rozk osznego ani sek sownego, ale byłoby fajnie, gdyby to robiła. Sprytnie napisane, romantyczne i poruszające. Kiedy piosenk a się sk ończyła, Jason ściszył, bo zaczęło się k olejne intro. – A ta ci się podobała? Sure Be Cool If You Did Blak e’a Sheltona. – Czy ten k oleś nie występował w jak imś programie? W X-factor albo w The Voice? – Tak , w The Voice. Łypnęłam na niego złowrogo. – Czemu zadedyk owałeś ją mnie? Zarumienił się i odwrócił wzrok . Patrzył na pobocze. – Nie wiem. Tak po prostu. Chyba pasuje. Ty i ja, idziemy na randk ę… Westchnęłam. – Nadal nic mi nie wyjaśniłeś. Wywrócił oczami i potarł policzek . – Wiem, wiem, po prostu… Jesteśmy teraz razem i dobrze się bawię. Czemu to psuć poważną rozmową? Popatrzyłam na niego wzrok iem, k tóry miał mówić: „Serio, k oleś?!” – Temu, że wyszłam z tobą tylk o dlatego, że obiecałeś mi wszystk o wyjaśnić. – Dobrze. – Wyłączył radio. – Było tak . Wygląda na to, że wszyscy na całej planecie wiedzą, że k ochałem się w Nell. – Zauważyłam, że użył czasu przeszłego, ale mu nie przerywałam. – Wczoraj na treningu chłopak i się ze mnie nabijali. – To nieładnie. Przecież to twoi k oledzy. Popatrzył, jak by mnie rozumiał. – No właśnie. Chłopak i tak robią. Dok uczamy sobie. Tak już po prostu jest. – Podniósł ręk ę, k iedy otworzyłam usta, żeby zadać k olejne pytanie. – Chciałaś, żebym wyjaśniał, tak ? Więc nie przerywaj przez chwilę. Czepiali się tego, że całe życie lecę na Nell, a nigdy nic z tym nie zrobiłem. W sumie mieli rację. Więc Frank ie i Malcolm postawili k ażdy po sto dolarów, że się z nią nie umówię. To znaczy wiesz, i tak chciałem to zrobić, ale teraz w grę wchodziła jeszcze k asa. – Więc gdyby nie zak ład, nie zrobiłbyś tego? Nie odpowiedział od razu. – Chyba nie. – Dlaczego? Westchnął. – Bo to przerażające. Umówienie się z k imś zawsze jest przerażające, ale jeśli do tego obserwuje się tę osobę od tak dawna, a ona nic o tym nie wie? To już masak ra. – Przyznajesz, że się bałeś? – drażniłam się z nim. Spojrzał złowrogo.
– Na to wygląda. Ale jednak to zrobiłem. Na tym polega odwaga: bać się, a mimo to robić, co trzeba. Tak mi mówił tata i chyba to prawda. – Twarz mu spoważniała, k iedy mówił o ojcu. Zacisnął dłonie na k ierownicy. – Ale i tak byłem spocony ze strachu, k iedy z nią rozmawiałem. Cały się trząsłem. Roześmiałam się. – W życiu bym nie powiedziała! Wyglądałeś na tak samo pewnego siebie jak zwyk le. Spojrzał na mnie z zaciek awieniem. – Pewnego siebie? Tak ie sprawiam wrażenie? Pok iwałam głową. – Tak . Zachowujesz się, jak byś rządził światem, jak byś się nie bał niczego ani nik ogo. – Zaczęłam sk robać odpadający z paznok cia lak ier w k olorze błęk itnego ptasiego jajk a. – Nie wiem, jak ci się to udaje. Pok ręcił głową. – Nie robię tego specjalnie. Prawdę mówiąc, przez więk szość czasu w ogóle się tak nie czuję. – Więc to poza? Wzruszył ramionami. – W pewnym sensie tak . Jestem tak i jak wszyscy. Mam strachy, tajemnice, k omplek sy, wszystk o. To, co k ażdy. Może po prostu umiem to lepiej uk ryć. Nie od razu odpowiedziałam. Myśl o Jasonie Dorseyu, k tóry jest niepewny siebie i się boi, wydawała mi się k uriozalna. On się nigdy nie wahał, nigdy w siebie nie wątpił. Zawsze był dowartościowany, pewny i panował nad wszystk im. Wiedział, k im jest i w czym jest dobry, wiedział, że ludzie go lubią. Zupełnie odwrotnie niż ja. – Może i tak – powiedziałam. – A teraz, wracając do tematu. Jak to się stało, że zadzwoniłeś do mnie. Jason poprawił się w fotelu. – Przyjechałem pod dom Nell o umówionej godzinie i wtedy zadzwonił telefon. Odebrałem, myślałem, że to Kyle, bo jego imię mi się wyświetliło. Ok azało się, że to Nell, k tóra chce odwołać naszą randk ę. Wygląda na to, że ona i Kyle się pok łócili, a w efek cie stwierdzili, że nie mogą bez siebie żyć, czy jak iś inny melodramatyczny szajs. Nie wiem. Wiem tylk o, że byłem przybity. – Popatrzył na mnie, a potem odwrócił wzrok , tak jak by zamierzał powiedzieć coś zawstydzającego. – Wtedy Nell powiedziała, żebym zaprosił ciebie. I chciałbym zaznaczyć, że od razu jej powiedziałem, że zareagujesz dok ładnie tak , jak zareagowałaś. Ale ona powiedziała: „Wyjaśnisz jej jak było i będzie dobrze”. Więc nie było tak , że Nell mnie wystawiła, a ja pomyślałem: „Trudno, niech już będzie Becca, jest prawie tak samo fajna”. Wzięłam głębok i wdech. Byłam pewna, że tak właśnie było. – Nie? Więc co pomyślałeś? Długo nie odpowiadał. Po pięciu minutach niezręcznej ciszy zapark ował przed Bravo. Wysiadł z auta i otworzył moje drzwi, a potem drzwi restauracji. Serce mi stanęło, k iedy położył dłoń na moich plecach, żeby wprowadzić mnie na salę. Nie odzywaliśmy się, dopók i nie posadzono nas przy ok rągłym, czteroosobowym stolik u, na k tóry zaraz wjechał k oszyk chleba i naczynie z oliwą. Kiedy złożyliśmy zamówienie, poważnie spojrzałam na Jasona. – Nie odpowiedziałeś. Co pomyślałeś? Nie patrzył na mnie. – Sam nie wiem. Dużo rzeczy. Chyba czułem się dotk nięty, to na pewno. No wiesz, ona mi się podobała odk ąd byliśmy dzieciak ami. Chociaż nie wiedziała o tym i już się nie dowie. Ona i Kyle są dla siebie stworzeni i odtrąciła mnie bez zastanowienia. To zabolało. A potem powiedziała, żebym umówił się z tobą i jak by otworzyły się nowe drzwi. Na początk u pomyślałem: „Czemu nie?” Tak , wiem, jak to brzmi i bardzo mi przyk ro. Ale chciałaś usłyszeć prawdę, więc ci mówię. – Zamoczył k awałek chleba w oliwie i wrzucił do ust. Zanim zaczął mówić dalej, przeżuł go i połk nął. Byłam oczarowana ruchem jego szczęk i, ostrymi rysami twarzy, k iedy gryzł, pewnymi ruchami dłoni i nieustannym ruchem gałek ocznych; zerk ał to na stół, to na drzwi, a potem jego wzrok padał na mnie. – Ale myślałem o tym i coraz wyraźniej docierało do mnie, że k urczowo się trzymałem myśli, że Nell mi się podoba. Zresztą, co to w ogóle znaczy? Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi, bo zawsze należała do Kyle’a. Byli w siebie zapatrzeni. Nawet, jeśli do tej pory nie było w tym nic romantycznego, i tak od zawsze byli razem. Stwierdziłem, że byłem zak ochany raczej w myśli, że ona zwróci na mnie uwagę, bo nigdy tego nie robiła i nigdy już nie zrobi. – A teraz? – Wzięłam łyk coli i czek ałam na odpowiedź. Byłam gotowa wstać i wrócić do domu, gdyby mi się nie spodobała. Byłam na granicy wytrzymałości, cała ta sytuacja mnie przytłoczyła. Naprawdę wyglądało na to, że widział mnie jak o mnie i to było niebezpieczne dla mojego zdrowia psychicznego. Prawie nie chciałam, żeby mnie chciał, bo to oznaczało, że będę musiała coś z tym zrobić. – Teraz? – Zamieszał lód słomk ą. – Teraz widzę wszystk o inaczej. Zastanawiałem się i dotarło do mnie, że tak naprawdę cię nie znam. Całe życie obracamy się w tym samym towarzystwie, prawda? Jesteś jedną z najlepszych przyjaciółek Nell, ale dla Nell k ażdy jest na drugim miejscu, po Kyle’u. No więc zdałem sobie sprawę, że cię nie znam, a chciałbym cię poznać. Wiem, że jesteś mądra. Mądrzejsza w zasadzie niż wszyscy, k tórych znam. Jesteś też pięk na. Ale nie wiem nic ponadto. No, wiem też chyba, że twoi rodzice są imigrantami, ale nie mam pewności. Czasem się jąk asz. I to tyle. Myśli, że jestem pięk na?! Musiałam się sk upić na oddychaniu. Roześmiałam się. – Nie wiem, czy słowo „imigrant” jest poprawne politycznie. – Byłam z siebie dumna, że zabrzmiałam naturalnie i nie się zająk nęłam. Wciąż dzwonił mi w uszach k omentarz, że jestem pięk na. Wzruszył ramionami. – Przecież wiesz, o co mi chodzi. Że przyjechali z innego k raju. – Gestyk ulował k awałk iem chleba. – Są imigrantami, po prostu. Ani to źle, ani dobrze. – Mój ojciec pochodzi z Włoch. Urodził się w portowym mieście o nazwie Brindisi, w regionie Puglia. – To gdzieś niedalek o Rzymu? Roześmiałam się. – Nie, zupełnie nie. Po drugiej stronie k raju, na południe. Przyjechał tu jak o trzydziestolatek , a moją matk ę poznał, k iedy odlatywał z lotnisk a LaGuradia. – A sk ąd jest twoja mama? Też z Włoch? Kelner przyniósł nasze dania i zanim odpowiedziałam, z rozk oszą zaczęłam k osztować potraw. – Nie, moja matk a jest z Bejrutu w Libanie. Trafiła tu wtedy co mój ojciec, ale była młodsza, bo miała tylk o dwadzieścia trzy lata. Tutaj przyjechali już po moim urodzeniu. Mój starszy brat Benjamin urodził się w Nowym Jork u i mieszk ał tam przez trzy pierwsze lata. Jason przestał jeść i się na mnie gapił. – Jesteś Arabk ą? – W połowie. – Odłożyłam widelec. – Czemu jesteś tak i zask oczony? Wzruszył ramionami. – W sumie nie wiem. Po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy. Mówisz w język ach twoich rodziców? Teraz to ja wzruszyłam ramionami i odwróciłam się. – Tak . To sk omplik owane, ale k ażde z nas mówi we wszystk ich trzech język ach. Moja mama mówi po włosk u tak samo dobrze jak po arabsk u i angielsk u, a tata mówi po włosk u i w dwóch pozostałych język ach też. Ben i ja mówimy wszystk imi trzema. Rodzice pilnowali, żebyśmy znali ich ojczyste język i, a poza tym co rok u w wak acje jeździmy do rodziny do Libanu i do Włoch. Gapił się z niedowierzaniem. – Pieprzysz! Mówisz w trzech język ach?! – Powiedział to tak głośno, że odwrócili się ludzie z innych stolik ów. – Musisz tak k rzyczeć? – spytałam cicho, ale stanowczo. – Przepraszam – wymamrotał. – Poza tym nie pieprzę, mówię w trzech język ach. – Jason wytrzeszczył oczy, k iedy zak lęłam. Wyraźnie go to zask oczyło. – Tak , umiem przek linać. We wszystk ich trzech język ach. Umiem i robię to. To, że jestem cicha i się jąk am, nie znaczy, że nie lubię czasem bluzgnąć. Jason zmarszczył czoło. – Nie to mnie zask oczyło. Po prostu wyglądasz na osobę, k tóra nie używa tak ich słów, ale nie dlatego, że nie umie, tylk o dlatego, że nie chce. Czuję się trochę dotk nięty, że sądziłaś, że tak o tobie myślę. Poczułam, że się rumienię.
– Przepraszam, to fak tycznie było niesprawiedliwe podejrzenie. Przyzwyczaiłam się po prostu, że więk szość osób tak myśli. Nie słyszą, jak się odzywam, a k iedy już coś mówię, to się jąk am, więc dochodzą do wniosk u, że jestem głupia mimo średniej cztery, trzech język ów i napoczętej puli punk tów do college’u. Znów wytrzeszczył oczy. – Już masz punk ty do college’u?! Jak im cudem? Machnęłam ręk ą. – Przez zajęcia na poziomie zaawansowanym. Rodzice pozwolili mi chodzić do k lasy z k olegami, zamiast przesk ak iwać rocznik , ale ustalili z k uratorium plan. Chodzę na literaturę dla zaawansowanych, a te punk ty liczą się do college’u. Poza tym mam zajęcia w naszej szk ole pomaturalnej. Chodzę tam w czwartk i rano, zamiast do nas do liceum. To sk omplik owane i nudne. Kończy się tak , że trudno mi się wygrzebać spod prac domowych. – Jestem pod wrażeniem. – Wydawało się, że naprawdę mu zaimponowałam. Chciałam to zbagatelizować, bo czułam się niezręcznie, k iedy tak na mnie patrzył. – Nie ma powodu. Po prostu moi rodzice wierzą, że trzeba wyk orzystać to, co się dostało. A ponieważ jestem raczej zdolna, muszę pracować najciężej jak się da. Najlepiej to wciąż nie dość dobrze. Jeśli uda mi się być w czymś najlepszą, pchają mnie wyżej. Jego twarz poszarzała. – Wiem, jak to jest, uwierz. – Twoi rodzice też cię cisną? – spytałam. Nie wyglądał na tak iego. Nie, że był głupi, ale po prostu nie podejrzewałam, że dużo się uczy. Roześmiał się. – Spróbuj uk ryć zdziwienie. Ale nie, u mnie nie jest tak jak u ciebie. Mój tata oczek uje, że będę dosk onały we wszystk im. Dosłownie we wszystk im. Ja też mam średnią cztery, ale tylk o z normalnych zajęć, więc nie jest to tak i wyczyn. To element naszej umowy. Chodziło mi o futbol. Nie wystarczy, że już w pierwszej k lasie jestem w reprezentacji szk oły, co jest dość rzadk ie. Musiałem jeszcze pobić rek ordy szk oły w liczbie odbiorów i przyłożeń. Ale to też nie wystarczyło. Więc rek ordy regionalne. Zrobiłem to wszystk o, a pamiętajmy, że wciąż jestem w pierwszej k lasie. Teraz tata ma na celownik u rek ord stanowy. „Sięgaj wyżej, Jasonie”. – Powiedział to niższym głosem, jak by wcielił się w swojego ojca. – „Nie zadowalaj się drugim miejscem, mała gnido. Graj ostrzej. Pobij rek ord stanu!” Patrzyłam na męk ę, rysującą się na jego twarzy i aż mnie ścisnęło w dołk u. – On tak do ciebie mówi? Twój ojciec? – Mój ojciec. – Z jak iegoś powodu słowo „ojciec” wydawało się go bawić, ale i tak miał pochmurne oczy. – Tak . Cały czas tak do mnie mówi. Zresztą, nieważne, to złamas, ale z jego powodu pobiję k rajowy rek ord szk ół średnich. – Tak ? Zaśmiał się. – Tak . Rek ord należy do Davisa Howella, k tóry w latach 2009–2012 zdobył trzysta pięćdziesiąt osiem przyjęć. Tak w k ażdym razie podaje Księga Rek ordów Krajowej Federacji Licealnych Drużyn Sportowych, do k tórej tata zagląda niemal codziennie. Nie ma jeszcze połowy drugiego sezonu, a ja już mam ponad sto pięćdziesiąt przyjęć. Żeby pobić rek ord, muszę zdobywać średnio sześć przyjęć na mecz, a to żaden problem. Ponieważ to dopiero pierwsza k lasa, mam jeszcze resztę tego rok u i dwa następne lata. Ale to będzie znów tylk o ten jeden rek ord, więc tata ma na ok u jeszcze zdobyte jardy. Rek ord należy do Doriala Green-Beck hama ze Springfield Missouri, k tóry wynosi sześć tysięcy trzysta pięćdziesiąt sześć jardów. Żeby go pobić, musiałbym mieć średnio sto piętnaście jardów na grę. Co jest absurdem. Ci, k tórzy biją te rek ordy, to przyszli zawodowcy. Pierwsi przejdą przez sito NFL. Będą zdobywać puchary Heismana. A ja jestem… dobry. Umiem to robić. I muszę. – Słyszałam, że zebrał się w sobie, k iedy to mówił, jak by sam siebie musiał przek onać. Nie wiedziałam, o co chodzi z tymi podaniami i jardami, ale widziałam w jego oczach panik ę i umiałam rozpoznać determinację k ogoś, k omu postawiono cel i nie ma innej opcji niż go osiągnąć. Widziałam to w nim, bo codziennie widywałam w sobie. – Co się stanie, jeśli tego nie zrobisz? – spytałam. Na jego twarzy pojawił się ostry i twardy wyraz. – Tak a opcja nie wchodzi w grę. – Nie podoba mi się to. Co to znaczy, że nie wchodzi w grę? Musisz pobić k rajowy rek ord, bo co? – Nie odpowiedział, tylk o wziął k ęs k urczak a w parmezanie. – Bo co? – Nachyliłam się i próbowałam podchwycić jego spojrzenie. Gwałtownie podniósł wzrok , a w oczach miał tyle nienawiści, że aż odsk oczyłam, przestraszona. – Bo nico. Zrobię to, bo muszę, jasne? I k oniec. – Odwrócił się, a ja nie byłam pewna, co mówić i co robić. – Przepraszam. Nie chciałem. Zaraz wrócę. – Poderwał się na równe nogi i uciek ł do łazienk i, a ja zostałam z do połowy zjedzonym pesto i k ompletnie bez apetytu. On nie był motywowany, był przymuszany tak ostro, że go to zżerało. Nigdy bym się nie domyśliła. Bywałam na k ażdym jego meczu, bo Nell i Jill ciągnęły mnie ze sobą – Kyle był rozgrywającym, gwiazdą drużyny, szybk i i bosk i w swojej dosk onałości, a Nick Nagle, chłopak Jill, też grał, choć on był jednym z tych k olesi z przodu, k tórzy tłuk li k olesi z przeciwnej drużyny, k tórzy też stali z przodu. Cały czas obserwowałam grę Jasona i zawsze mi się wydawało, że dobrze się bawi, że boisk o to jego żywioł i że nie ma miejsca, gdzie czułby się tak dobrze. Teraz patrzyłam na to zupełnie inaczej. Jason wrócił, znów opanowany. Usiadł i dotk nął mojej dłoni, a ja poczułam, jak by przeszył mnie prąd. – Przepraszam cię za ten wybuch. To nic tak iego, naprawdę. Tak , tata mocno na mnie nacisk a, ale robi to dla mojego dobra. Dzięk i temu jestem lepszy. Nie przejmuj się tym, dobra? Umiałam rozpoznać ściemę, k iedy k toś mi ją cisk ał w twarz. – Wiem, że to sranie w banie, ale uznajmy, że k oniec tematu. Wyszczerzył zęby. Wrócił pewny siebie i zawadiack i Jason. – No dobra, dość o mnie i futbolu. Opowiedz mi o sobie. – Na przyk ład co? – zdenerwowałam się. – Coś, czego nik t inny nie wie. Zaczęłam szuk ać w myślach jak iejś głupoty, k tórą mogłam się z nim podzielić. – Mam bardzo giętk ie palce. – Wygięłam do tyłu jedną dłoń, używając drugiej tak , że paznok ciami dotk nęłam przedramienia. Jason się wzdrygnął, a potem jeszcze raz, k iedy złożyłam k ciuk prawie na pół. – To ułatwia grę na pianinie. – Grasz na pianinie? – Tak , od czwartego rok u życia. Muszę ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny dziennie. – Do tego zajęcia na poziomie zaawansowanym i szk oła pomaturalna. – Nie zapomnij o terapii mowy. – Co? – Widelec zawisł mu w połowie drogi do ust. – A moja wada wymowy? Jąk anie? Przecież nie obudziłam się pewnego dnia z postanowieniem, że już się nie będę jąk ać. Chodzę na terapię dwa razy w miesiącu. A pracuję nad tym cały czas. Przechylił głowę. – Jak się nad tym pracuje? Pok ręciłam głową. – Nie zechcesz tego słuchać. Uśmiechnął się, ale to nie był ten olśniewający, zawadiack i wyszczerz, tylk o powolny i słodk i uśmiech, od k tórego coś we mnie stopniało. Przez całą k olację pilnowałam rozszalałego serca, żebym mogła miło spędzić czas i nie liczyć na nic więcej, ale ten uśmiech… Poczułam się jak by mnie lubił. Jak by coś mogło wydarzyć się dalej. – Chcę słuchać – powiedział, a potem wziął moją dłoń i potarł k ciuk iem. Od tego intymnego gestu zamrowił mnie k ażdy por, sk óra na czaszce mi się ściągnęła, a serce zaczęło dudnić. Wyrwałam mu ręk ę i zaczęłam k ręcić pasmo włosów wok ół palca wsk azującego. Zebrałam myśli, żeby mu sensownie odpowiedzieć. – To dość złożona sprawa. Miałam całe życie, żeby to wszystk o przyswoić. Są dzieci, k tóre się jąk ają, gdy są bardzo małe, a potem z tego wyrastają. Dla nich to tylk o k westia opanowania procesu nauk i mówienia. Dla innych, na przyk ład dla mnie, to będzie batalia trwająca całe życie. Nigdy się tego całk iem nie pozbędę.
Jason był sk upiony i zainteresowany. Bawił się słomk ą i patrzył na mnie. – Ktoś już wie, co wywołuje jąk anie? – Ktoś, k im pewnego dnia będę tak że ja, nie wie wszystk iego. Tyle że powody są złożone: genetyczne i środowisk owe. Są też dowody, że jąk ający się mają nieco inną budowę mózgu. Nie wpływa to na inteligencję, tak samo jak aprak sja werbalna, inne zaburzenie rozwojowe. Jason oparł się na k rześle i wyglądał na zdumionego. – Naprawdę dużo o tym wiesz. Brzmisz jak … No nie wiem, jak byś była lek arzem. Uśmiechnęłam się nieśmiało. – Już dawno temu stwierdziłam, że sk oro się jąk am, powinnam dobrze poznać wroga. Planuję studiować terapię mowy, a potem robić dok torat. Chciałabym pomóc opracować nowe metody, dzięk i k tórym jąk ające się dzieci będą mogły łatwiej sobie z tym radzić. A może nawet uda się wynaleźć lek arstwo? – Więc fak tycznie będziesz lek arzem. Pok iwałam głową. – Tak , zdecydowanie. Wiem to od jedenastego rok u życia, że chcę być tak a jak pani Larson, moja terapeutk a mowy. Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo mi pomogła. Nie tylk o technik ami upłynniającymi mówienie. Uczyła mnie tak że pewności siebie i lubienia się mimo tego, że się jąk am. – Zamilk łam, bo nie byłam pewna, czy chcę mówić dalej, ale w Jasonie było coś, co sprawiło, że mu zaufałam. – To pani Larson zasugerowała, żebym wyrażała swoje uczucia na piśmie. – Co piszesz? Wzruszyłam ramionami i dalej międliłam w palcach k osmyk włosów. – Nic tak iego. Co myślę, czuję. To, czego nie mogę powiedzieć albo nie chcę powiedzieć. – To k siążk a? Czy raczej wiersze? Sk rzywiłam się. Nell wiedziała o moich poetyck ich dziennik ach, ale nawet jej nigdy ich nie pok azałam. Jasona ledwie znałam, a już robiło się bardzo osobiście i trudno. Wwiercał się we mnie swoimi zielonymi oczami przypominającymi podświetlone słońcem jadeity i wysysał ze mnie słowa, k tórych nie chciałam wypowiadać. – Wiersze – powiedziałam w k ońcu ledwie słyszalnie. – Ale nie żadne rymowane sonety jak u Szek spira, o k wiatach i tak ich tam. To co innego. Wolny wiersz, tak to się chyba nazywa. Słowa, k tóre wylewają się ze mnie na papier. – To było więcej niż k iedyk olwiek powiedziałam na ten temat Nell. Serce mi waliło i zaczęło mnie mdlić. On tylk o się uśmiechnął. – To super. Też chciałbym tak umieć. Pisać wiersze i w ogóle. Ale nie jestem najlepszy w słowach, a już na pewno nie na piśmie. Uk ładam sobie w głowie myśli, ale na papierze nie wyglądają tak , jak planowałem. – Rzucił zwiniętą serwetk ę na talerz, ale nie spuszczał ze mnie wzrok u. – Mógłbym k iedyś coś przeczytać? Poprawiłam się na k rześle. – Nie wiem. Dla mnie to coś w rodzaju pamiętnik a. Bardzo osobiste. Nie chodzi o to, że ci nie ufam, po prostu… – Czułam, że coraz bardziej się denerwuję i za moment moja mowa straci płynność. – Nik t tego nigdy nie czytał. Nawet Nell. Więc n-n-n-nie wiem. Prz-prze-praszam. – Zrobiłam się cała czerwona ze wstydu. Zamk nęłam oczy i spuściłam głowę. Poczułam, że odsuwa mi z twarzy k osmyk włosów, a potem podnosi mi brodę. – Hej, to nic tak iego. W ogóle nie ma sprawy. Jeśli to prywatne pisanie, to k oniec rozmowy. – Słyszałam w jego słowach uśmiech, tak bardzo chciał, żebym zrozumiała, że naprawdę nie ma żalu. – Naprawdę, nie przejmuj się tym. Nie zdawałem sobie sprawy, że to pamiętnik , wtedy w ogóle bym nie pytał. Mogłam tylk o wzruszyć ramionami i sk upić się na oddychaniu. Kiedy byłam już na tyle spok ojna, żeby mówić, nie obawiając się śmieszności, zmusiłam się do spojrzenia na niego. Zrozumienie i współczucie były w jego zielonych oczach tak wyraźne, że czułam, jak emanują. – Dzięk i za zrozumienie. Machnął ręk ą. – Daj spok ój, nie powinienem był pytać. – Rozejrzał się i sk inął na k elnera. – Masz ochotę na tiramisu albo sernik ? – Uwielbiam sernik – przyznałam z uśmiechem. To była moja wielk a słabość. Nie byłam w stanie odmówić, nawet jeśli oznaczało to dodatk owe dwadzieścia minut na rowerk u w piwnicy. Jason uśmiechnął się radośnie. – Czy zabrzmię jak debil, jeśli powiem, że się cieszę, że nie jesteś jedną z tych lasek , k tóre ledwie co jedzą? To, że lubisz jeść i sprawia ci to przyjemność, bardzo mnie uszczęśliwia. Ja jestem rondlarzem, a desery zawsze były moim ulubionym elementem posiłk u. – Rondlarzem? – powtórzyłam. – Nigdy nie słyszałam tak iego słowa. Wzruszył ramionami. – Uwielbiam jedzenie. Kocham jeść i gotować. Trenuję tak dużo, że potrzebuję k alorii. Mój tata zje wszystk o, co się przed nim postawi, a moja mama jest w stanie przypalić nawet wodę, więc w domu głównie ja gotuję. – Na wspomnienie o ojcu oczy znów mu zlodowaciały, a ja pomyślałam, że to pewnie zdarza się za k ażdym razem. – Co najbardziej lubisz gotować? Zastanawiał się przez chwilę. – Dobre pytanie. Robię dużo mak aronów, bo to źródło węglowodanów, ale dok ładam różne mięsa, żeby posiłek zawierał białk o i do tego warzywa. Jestem też mistrzem grillowania. Przeszedłem do historii, grillując na śniegu. W czapce, ręk awiczk ach i we wszystk im. – Roześmiał się sam do siebie, a ja dołączyłam, bo bez trudu wyobraziłam go sobie, jak podsk ak uje w zaspach w wełnianej czapce i grubych ręk awicach, stojąc nad sk wierczącym grillem. Przyniesiono nasze sernik i i na chwilę przestaliśmy rozmawiać, bo rzuciliśmy się na wielk ie k awałk i serowej pyszności z sosem trusk awk owym. Jason zapłacił rachunek i znów przytrzymał drzwi, a potem zaczek ał, aż ułożę spódnicę na k olanach, zanim zatrzasnął drzwi do auta. Wyjechał z park ingu, włączył radio i odk ręcił ok no, żeby wpuścić do środk a ciepłe, jeszcze letnie powietrze. – To moja ulubiona k apela – przek rzyk iwał muzyk ę i wiatr. – Zac Brown Band. Piosenk a się nazywa Whatever It Is . Zanurk owałam w torebce po gumk ę do włosów i związałam je, żeby wiatr ich nie rozwiewał, a potem zamk nęłam oczy i pozwoliłam się nieść muzyce. Na szczęście tej mi nie zadedyk ował, ale czułam na sobie jego oczy, k iedy zerk ał to na drogę, to na mnie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie wracamy do mnie. Zjechaliśmy na dwupasmową drogę bitumiczną, z dala od wszystk iego. Późnowieczorne niebo miało k olory od ciemnego złota do głębok iej szarości. – Dok ąd jedziemy? – spytałam. Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Gdzie nas droga zaprowadzi. – Wsk azał przed siebie i parsk nął z lek k im rozdrażnieniem. – Po prostu jedziemy. Sk inęłam głową i wystawiłam prawą ręk ę przez ok no, a lewą położyłam na pulpicie sterowniczym między nami. Piosenk a zmieniła się w jak ąś powolną i senną balladę, a Jason pozwolił jej grać, choć nie powiedział mi, k to to śpiewa ani jak i tytuł ma piosenk a. Zresztą, zdałam sobie sprawę, że mnie to nie obchodzi. To była idealna muzyk a na randk ę, romantyczna i słodk a. Czułam jego blisk ość jak obecność piek ła. Jedną ręk ę trzymał za ok nem, jak ja, a prowadził prawą. Zwolnił i wjechaliśmy na wąsk ą wiejsk ą dróżk ę zarośniętą z obu stron drzewami. Za drzewami rozciągały się pola, a droga wiła się i sk ręcała. Żwir i k urz buchał spod k ół i zasypywał boczne lusterk a. Dostałam palpitacji, k iedy Jason zmienił ręce na k ierownicy i prawą położył obok mojej. Zastanawiałam się, czy chciałby mnie dotk nąć i co zrobię, jeśli tak się stanie. Mogłam się założyć, że miał ciepłą i szorstk ą dłoń. Już prawie sobie wyobrażałam moje drobne, brązowe palce splecione z jego więk szymi i białymi choć opalonymi. Serce mi waliło i nie mogłam oderwać wzrok u od jego dłoni, k tóra jak imś cudem znalazła się jeszcze bliżej mojej. Widziałam, jak przenosi wzrok na mnie, potem na nasze dłonie, a następnie znów na przednią szybę. Poruszał szybk o lewą nogą, a ręk ą wybijał rytm na k ierownicy. Radio grało piosenk ę Carrie Underwood. Chciałam go wziąć za ręk ę. Nic innego się nie liczyło. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, dok ąd zmierzamy ani k tóra jest godzina, ale miałam to gdzieś. Odwróciłam głowę, spojrzałam mu w oczy, a potem głębok o wciągnęłam powietrze i wsunęłam dłoń pod jego ręk ę. Szerok o otworzył oczy i zaczął szybciej oddychać, ale bez wahania splótł nasze palce. Było lepiej niż dobrze. Zapadła już ciemność, a my jechaliśmy dalej i na zmianę słuchaliśmy muzyk i country i rozmawialiśmy. Jason opowiedział mi o swoich marzeniach bycia zawodowym graczem, a ja o mojej upragnionej k arierze terapeutk i mowy. Gadaliśmy o szk ole, o różnych k lik ach i stwierdziliśmy, że obydwoje jesteśmy częścią k ółk a wzajemnej adoracji tylk o ze względu na to, z k im się przyjaźnimy. Na początk u mu nie wierzyłam, ale potem wyjaśnił, że nauczył się być wyszczek anym tylk o po to, żeby całk iem nie zginąć w cieniu Kyle’a. – Tylk o pamiętaj, Kyle wcale nie chce ściągać na siebie całej uwagi – powiedział. – To po prostu ten typ, że znajduje się w centrum zainteresowania, w ogóle o to nie
zabiegając. Przyjaźnimy się, nie pamiętam nawet od k iedy. Chyba od pierwszej k lasy? Powiedzmy, że od zawsze. I zawsze tak było. Frustrowałem się, bo wszyscy chcieli obracać się w jego towarzystwie, przyjaźnić się z nim i łak nęli jego uwagi, bo był po prostu super. Ja tak i nie byłem. Musiałem wywalczyć sobie miejsce i mówić na tyle głośno, żeby być słyszanym. Nie znik nąć w blask u złotego chłopca. – Czyżbym słyszała gorycz? – drażniłam się z nim. Zaśmiał się. – Nie, no co ty! – odparł sark astycznie. – Ale tak na serio, Kyle to mój brat. Zrobiłbym dla niego wszystk o. Nieważne, co się działo, on zawsze dbał, żebyśmy byli razem. Ale bywa trudno, k iedy twoim najlepszym przyjacielem jest gwiazda całego miasta. Sk inęłam głową. – Dosk onale rozumiem. Mam to samo z Nell. Ona nawet sobie z tego nie zdaje sprawy, tak a po prostu jest. Wszyscy ją lubią. Jest popularna i nie ma o tym pojęcia. Nagle zapadła całk owita ciemność, a my wciąż k rążyliśmy po bocznych, gruntowych dróżk ach. Reflek tory przeszywały ciemność. W jednej chwili strach ścisnął mnie za gardło, bo zdałam sobie sprawę, że nie wiem, k tóra godzina. W panice wygrzebałam telefon z torebk i, a k iedy przeczytałam godzinę, głowa opadła mi na zagłówek . Dwudziesta druga dziesięć. – Ch-ch-cholera! – Łzy wzbierały mi pod powiek ami. – Zatrzymaj się. Proszę, szybk o! Jason zahamował i popatrzył na mnie z niepok ojem. – Co się stało? Z trudem przełk nęłam ślinę. – N-nie powiedziałam ojcu, że wychodzę z tobą. Myśli, że jestem z Nell. Miałam wrócić o dziesiątej. Jeśli teraz do niego zadzwonię, będzie chciał rozmawiać z Nell i się wściek nie. Nawet nie wiesz, w jak ie k łopoty właśnie wpadłam. – Ale to tylk o dziesięć minut, nic tak iego. Przecież nie robimy nic złego, jeździmy po ok olicy. – Nic nie rozumiał. Pok ręciłam głową i oddychałam powoli, żeby się uspok oić. – Chyba nie słyszałeś, co powiedziałam. On myśli, że jestem z Nell. Sk łamałam. – Czemu? Wzruszyłam ramionami, bo nie wiedziałam, czy zdołam to wytłumaczyć. – Nie puściłby mnie, gdyby wiedział, że wychodzę z tobą. Mogę się spotyk ać tylk o z Nell i Jill, ale nawet wtedy nie może być z nami chłopców. Gdyby się dowiedział, że byłam z tobą sama? Jezu, zabiłby mnie. Poza tym nie spodobałbyś mu się. Wiem to. – Nie pomyślałam, jak te ostatnie słowa zabrzmią w uszach Jasona, ale poczułam się strasznie, gdy zobaczyłam smutek na jego twarzy. – Nie spodobałbym się, co? No tak . Nie jestem chłopak iem, k tórego bez wstydu można przedstawić tatusiowi – mówił z goryczą. Dotk nęłam jego ramienia. – To nie tak . Nie powiedziałam, że mnie się nie podobasz, tylk o, że jemu byś się nie spodobał. A jemu nik t się nie podoba. Jak tak dalej pójdzie, umrę jak o stara panna. Nie gniewaj się. Odpuścił i wrzucił luz. – No to spróbujmy tak to załatwić, żebyś nie miała k łopotów. Zadzwoń do Nell i zrobisz telek onferencję. Może twój tata pomyśli, że jesteście razem. Pok iwałam głową. – Może się udać. Zadzwoniłam, szybk o wyjaśniłam sytuację i powiedziałam, co ma zrobić, nie dopuszczając jej do głosu. Chętnie się zgodziła, więc wybrałam numer k omórk i ojca i dołączyłam do rozmowy Nell. – Spóźniłaś się, figlia – mówił nisk im głosem i był wściek ły. – Gdzie jesteś? – Mi dispiace , ojcze. Jestem z-z-z-z-z Nell. Straciłyśmy poczucie czasu. Przepraszam, to już się nie powtórzy, prometto. – Daj mi Nell. Jej głos rozległ się z oddali i jak by z puszk i. To się nie uda, wiedziałam o tym. – To moja wina, panie de Rosa. Oglądałyśmy film i nie patrzyłyśmy na zegarek . Proszę się nie gniewać na Beccę. – Jak i film? – Był podejrzliwy. – Za horyzontem . – Nell odpowiedziała bez wahania. – To film o… – Wiem, o czym jest ten film – przerwał jej ojciec. – Bądź w domu za dwadzieścia minut, Rebecco. Wtedy porozmawiamy. – Rozłączył się i w aucie zapadła cisza. Podsk oczyłam, gdy mój telefon zadzwonił. – Omójboże – powiedziała Nell, parsk ając śmiechem. – Twój tata jest przerażający. Myślisz, że to k upił? – Nie wiem. I tak będę miała k łopoty. – Ale… Sk oro nie jesteś ze mną i jest prawie wpół do jedenastej, obstawiam że jesteś z Jasonem? – spytała chytrze i była wyraźnie bardzo z siebie zadowolona. – Tak . Mogłaś mnie ostrzec. – Nie sk rywałam irytacji. W ogóle nie była sk ruszona. – A poszłabyś, gdybym cię uprzedziła, że zadzwoni? – Nie odpowiedziałam, ale jej to wystarczyło. – No właśnie. Spęk ałabyś. – Co się stało między tobą a Kyle’em? – Nie musisz być w domu za dwadzieścia minut? – Unik ała odpowiedzi i obydwie o tym wiedziałyśmy. – I tak się dowiem. – Zadzwoń, jak wrócisz, jeśli będziesz mogła. – Dobra. Pa. – Pa. Odwróciłam się do Jasona. – Możesz mnie odwieźć? Pok iwał głową i włączył silnik . – Jasne. W zasadzie wcale dalek o nie odjechaliśmy, cały czas k rążyłem. Fak tycznie, już po chwili park ował przed bramą na moje osiedle. – Stań tutaj – powiedziałam, zanim podjechał pod dom. Kiedy wysiadałam, wychylił się i złapał mnie za ręk ę. – Możemy to k tóregoś dnia powtórzyć? Patrzyłam na jego mocne palce na moim nadgarstk u. – Nie wiem. Chciałabym, ale nie jestem pewna, czy się uda. Pok iwał głową. – No tak . Słyszałem, jak a jest sytuacja. Więc widzimy się w poniedziałek w szk ole? – Puścił moją ręk ę i zamk nął za mną drzwi. Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego przez otwarte ok no. – Świetnie się bawiłam. Nie spodziewałam się, ale było wspaniale. Uśmiechnął się szerok o. – Chyba mamy za co dzięk ować Nell? Zmarszczyłam brwi. – Nie przesadzałabym. Roześmiał się. – Żartowałem. Ja też się świetnie bawiłem. Dzięk uję, że dałaś mi szansę. Odwróciłam się i pomachałam mu. – Tylk o niech ci sodówk a do głowy nie uderzy! – Zadzwoń do mnie – zawołał trochę za głośno.
– Nie ma mowy – odparłam, idąc tyłem. – Więc chociaż napisz. – Wywiesił się przez ok no całą górną połową ciała. Uśmiechnęłam się. – Może da się zrobić. A teraz jedź, zanim wpak ujesz mnie w jeszcze więk sze tarapaty. Klepnął dach ciężarówk i i cofnął się do k abiny, a potem wyk ręcił z cichym pisk iem opon, zarzucając tyłem. Pok ręciłam ze śmiechem głową. Kiedy się odwróciłam, śmiech zamarł mi na ustach. Na chodnik u stał ojciec. Sk rzyżował ramiona na szerok iej piersi, siwe włosy miał zaczesane do tyłu, guzik k oszuli rozpięty pod szyją, a k rawat rozluźniony. Serce mi zamarło. Sądząc po groźnym grymasie, widział Jasona. Fatalnie.
BECCA Romeo i Julia kontratakują
Październik, tego samego roku
N-n-nie możesz mnie tu t-t-t-t-trzymać do k ońca życia, ojcze! – Stałam w drzwiach do mojego pok oju, a szalejąca we mnie furia odebrała mi płynność wypowiedzi. On pozostał nieporuszony i dalej stał w k orytarzu przed moim pok ojem z ramionami sk rzyżowanymi na piersi. Miał zmrużone oczy, pochmurne i wściek łe. – Mogę i zrobię to. Ok łamałaś mnie. Byłaś z tym futbolistą. Będę cię trzymał zamk niętą tak długo, aż się nauczysz. Zamk nęłam oczy i zaczęłam liczyć do dziesięciu, przy k ażdej liczbie biorąc głębok i wdech. – To nie f-f-fair. Byliśmy tylk o na k olacji, a potem jeździliśmy po ok olicy. Wiem, że sk łamałam i przepraszam, ale p-p-p-proszę cię, ja oszaleję. I tak już prawie nie mam życia, ale teraz nie wolno mi już nic. – Twojemu zdrowiu psychicznemu nic nie grozi, nie histeryzuj, Rebecco. Kolejne odliczanie i dziesięć głębok ich wdechów. Ojciec nigdy mnie nie poganiał, zawsze czek ał aż będę gotowa. Sam jąk ał się jak o dzieck o i uporał się z tym dopiero wtedy, gdy przeniósł się do Stanów i poszedł na terapię usprawniającą płynność mówienia. Przynajmniej w tym aspek cie mogłam liczyć na zrozumienie. – Nie histeryzuję, ojcze. Szk oła, prace domowe, pianino, terapia. Tylk o to mi wolno. Nawet przed tą aferą nie robiłam nic więcej. A teraz? Równie dobrze mógłbyś mnie zapisać do szk oły k orespondencyjnej i dosłownie uwięzić w pok oju. Za dwa miesiące k ończę siedemnaście lat. Kiedy będę mogła podejmować samodzielne decyzje? – Abbastanza, figlia. – Nie k rzyczał, bo nigdy tego nie robił. Mówił cicho, ale znacząco. Darowałam sobie protesty. Zacisnęłam dłonie w pięści, żeby się nie rozpłak ać. – Pożałujesz tego, ojcze. Zapamiętaj to sobie. – Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i usiadłam przy biurk u. Gapiłam się przez ok no na drzewa k ołyszące się w popołudniowym słońcu. Włożyłam do uszu słuchawk i i wyszuk ałam w iPodzie Flightless Bird zespołu Iron & Whine. To piosenk a ze ścieżk i dźwięk owej Zmierzchu i odk ąd ją poznałam, słuchałam wszystk ich piosenek tego zespołu. Podobały mi się poetyck ie słowa, trochę zwariowana muzyk a i głębok ie znaczenie k ażdej piosenk i. Po niej rozległo się Singers and the Endless Song i wtedy sobie odpuściłam, pogrążyłam się w muzyce i wyglądałam przez ok no. Tylk o oddychałam, nic nie mówiłam, nie jąk ałam się, nie ponosiłam porażk i w poprawnym wyrażeniu siebie. W k tórymś momencie mój długopis zaczął szaleńczo sk robać po k artce, dając upust moim myślom.
WSZĘDZIE, BYLE NIE TU Drzewa gną się i kuszą pieszczone leniwym wiatrem. Wołają mnie w błękit, w rozgrzaną słońcem zieleń. Tam nie ma kanciastych słów ani deszczu zawiedzionych nadziei. Nie muszę latać jak ptak, chcę tylko tam być. Iść po trawie, włazić na drzewa, grzać się w słońcu, chłodzić na wietrze albo moknąć. Wszędzie, byle nie tu. Niewolnica doskonałości, wróg stanu, za nic więcej niż bycie nastolatką. Za oddech młodego chłopaka. Za zbrodnię krążenia po świecie w pyle leniwych bezdroży. Za rytm muzyki country i galop serca. Dudniące tętno i nerwy szarpane jak struny banjo w radiu. Nie wolno mi wykrzyczeć gniewu, wrzeszczeć z wściekłości ani kląć. Wyszłoby głupio. Pie-pie-pieprz się. Pie pie pie! Bla bla bla! Ku ku ku! Jak dziecko zacinające się na sylabach i ślizgające się na syntaktycznych wpadkach. To ja Cicha Jąkała Więzień Bystra Wzorowa uczennica gryzmoląca w pustkę. Usłyszałam, że przek ręca się k lamk a w drzwiach, k tóre następnie otworzyły się z huk iem i zaanonsowały wizytę mojego brata Bena. Rozejrzał się, zauważył mnie przy biurk u i sk inął mi głową, a długie strąk i czarnych włosów posypały mu się na twarz. Kopniak iem zamk nął drzwi i w ostatniej sek undzie złapał za k lamk ę, żeby
nie trzasnęły. – Co tam, Beck ? – Rzucił się na moje łóżk o w butach i we wszystk im. – Wciąż uwięziona w wieży? – Zarzucił głową, żeby odgarnąć włosy z oczu i twarzy. Oczy miał zamglone, półprzytomne i zaczerwienione. Westchnęłam, zamk nęłam zeszyt i odwróciłam się od biurk a. – Znów się najarałeś? Wzruszył ramionami. – I co? Przynajmniej mam więcej zabawy niż ty. – Zmarli mają więcej zabawy niż ja – odcięłam się. Zaczął się śmiać. – Prawda. Nawet bardzo starzy zmarli. Zaśmiałam się i położyłam się na łóżk u obok niego. Przetoczyłam się po nim, żeby leżeć od ściany i trąciłam go biodrem. – Lepiej mi nie zapask udź pościeli buciorami, Benny. – Nie zapask udzę. I nie mów do mnie Benny. Nienawidzę tego. – Sięgnął do k ieszeni i wyciągnął szk laną lufk ę i zapalniczk ę, a potem podniósł się i otworzył ok no. Potem znów się położył i z k ieszeni work owatych szortów wyjął brązową tek turk ę po papierze toaletowym, k tóra na k ażdym k ońcu miała zabezpieczony gumk ą filtr pochłaniający zapachy. Błysnął zapalniczk ą i wziął lufk ę do ust, a potem zapalił i wciągnął dym głębok o do płuc. Zapalniczk ę i lufk ę położył na piersi i rozparł się wygodnie. – Naprawdę zamierzasz to robić w moim pok oju? W domu?! – spytałam wk urzona. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, nie otwierając ust. Podniósł rolk ę do ust i wydmuchał gęsty, gryzący dym prosto w filtr, a stamtąd przez ok no. – Jak ojciec cię złapie, wyśle cię do szk oły wojsk owej, wiesz o tym, prawda? Znów wzruszył ramionami. – Niech spróbuje. Mam osiemnaście lat. Gówno mi może zrobić poza zgłoszeniem na policję. – Zerk nął na mnie i podsunął mi lufk ę. Pok ręciłam głową, jak zawsze, a on się znów zaciągnął. – Czemu go tak nazywasz? – spytał z pełnymi płucami dymu. – Kogo i jak ? – Rozluźniłam się i dotarło do mnie, że jestem na lek k im haju od samego wdychania dymu. Zanim odpowiedział, wydmuchał. – Tatę. Wciąż nazywasz go „ojcem”, jak byśmy żyli w jak imś pieprzonym średniowieczu. Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem. Po prostu tak mówię. Spojrzał na mnie poirytowany i k ońcem żółtej zapalniczk i odsunął sobie z oczu pasmo włosów. – Nie ściemniaj. Jesteś geniuszem i masz na to papiery, więc musisz mieć jak iś powód. Westchnęłam. – Dobrze, naprawdę chcesz wiedzieć? Nazywam go „ojcem”, bo to wymusza dystans. Nie jest dla mnie tatą ani tym bardziej tatusiem, Jest ojcem, więc tak do niego mówię. To oficjalne ok reślenie, k tóre k onotuje formalną relację. Roześmiał się. – „Konotuje formalną relację” – powtórzył trochę prześmiewczo. – Nik t poza tobą nie powiedziałby czegoś tak iego. Nie rozumiem tylk o, czemu wciąż się nim przejmujesz. Ja dawno temu przestałem. – Bo ty masz gdzieś. A ja nie, na tym polega różnica. Spojrzał na mnie. – Co mam gdzieś? – Siebie. Przyszłość. Ja mam plany i potrzebuję pieniędzy ojca, żeby je zrealizować. Nie będzie mnie stać na uczelnie, na k tóre muszę pójść, żeby zrobić dok torat. – To płytk ie i k rótk owzroczne podejście – oznajmił Ben. – Możesz się starać o stypendia. Zaciągnąć k redyt. Nie trzeba całej tej srak i. To pieprzony tyran, dyk tator! Nienawidzę go. Jak tylk o odłożę dość hajsu na mieszk anie, spadam stąd. – To nie jest płytk ie ani k rótk owzroczne – sprzeciwiłam się. – Masz pojęcie, ile będzie k osztowało zdobycie licencjatu, magisterium i dok toratu? Zależy od uniwerk u, ale setk i tysięcy dolarów. I tak będę musiała wziąć pożyczk ę, ale będzie to możliwe tylk o z pomocą ojca. Ben tylk o na mnie patrzył. – Posłuchaj siebie. Czy ty w ogóle miałaś dzieciństwo? Jak a szesnastolatk a myśli o tak ich sprawach? Baw się, dziewczyno! Wymk nij się z domu, daj się puk nąć za jak imś płotem albo coś. Wpak uj się w k łopoty i daj mi ok azję, żebym mógł sk uć temu k olesiowi paszczę. I nie bądź przez cały czas tak a śmiertelnie poważna. – Zaciągnął się znów, a potem się pochylił i wydmuchał mi dym prosto w twarz zanim zdążyłam się odsunąć. Zaczęłam k aszleć i rozwiałam dym ręk ą. – Spadaj! Nie bądź dupk iem Nie chcę się upalić. Próbowałam raz, pamiętasz? Było k oszmarnie. Ben pok iwał głową i spojrzał w sufit. – No, teraz pamiętam. Posik ałaś się prawie z przerażenia, że Amma wróci zza grobu i na nas nawrzeszczy, chociaż Amma wciąż żyje i mieszk a w Bejrucie. Roześmiałam się. – Ale sam mówiłeś, że towar był z czymś mieszany. Znów pok iwał głową, nie patrząc na mnie, i uk lepał k ciuk iem popiół. – Pamiętam, dawało po dupie. Byłaś tak przeczołgana, że niosłem cię do łóżk a. – To było straszne. – Wyrwałam mu lufk ę i zapalniczk ę i wsadziłam mu do k ieszeni. – Nienawidzę tego. I tego, co z tobą robi. Masz zmienne nastroje i dobrze o tym wiesz. Lek arz powiedział… Ben poderwał się, nagle rozwścieczony. – Wali mnie, co powiedział lek arz! – k rzyk nął. – Nienawidzę tych durnych prochów, k tóre chcą mi wcisk ać. Jestem po nich jak zombie, ledwie żyję. Cały czas jestem zmęczony, chudnę, bo nie mogę jeść, nienawidzę ich. Ty nie wiesz, jak to jest. Trawa mi bardziej pomaga. Trzyma mnie w k upie. Kiedy jestem wściek ły albo nak ręcony, wycisza, a jak mam doła, dodaje sk rzydeł. Zioło działa znacznie lepiej niż k tórek olwiek z tych gówien, k tórych nazw się nie da nawet wymówić. Pieprzony Zoloft, Wellburtin, Xanax, Clonazepam, Valium i Ativan. Gówno. Nic nie działa. A to wymiata. – Wyciągnął sprzęt z k ieszeni i potrząsnął mi nim przed nosem. Już widziałam, że przyszło wahnięcie nastroju. – Ben, przecież dobrze wiesz, że to nieprawda – powiedziałam łagodnie i ostrożnie. – Widzę, że ten sposób życia nie robi ci dobrze. Ben z wściek łością wypuścił powietrze, schował sprzęt do k ieszeni i ruszył do drzwi. – Jeszcze nie jesteś lek arzem, więc nie próbuj mnie leczyć. – Ben, zaczek aj. Przepraszam. Ja po prostu chciałabym, żebyś był szczęśliwy. Tylk o tyle. Zatrzymał się w progu i spojrzał na mnie zza opadających na oczy włosów. Nie sądziłam, że umie patrzeć z tak im zrozumieniem. – Problem w tym, że k iedy jestem szczęśliwy, nik t nie może tego znieść. Kiedy nie jestem, też nie. I nie jest tak , że mam gdzieś swoje życie i przyszłość. Przejmuję się. Ale po prostu znam swoje ograniczenia. To, co się dzieje tutaj – k lepnął się w czoło – ogranicza zak res rzeczy, k tóre mogę zrobić w życiu. Prochy czy nie prochy, zioło czy nie zioło, nie ma dobrego sposobu na uporanie się z tym. Nigdy nie dojdę do tak ich rzeczy jak ty. Wiem to i ak ceptuję. Zamierzam cieszyć się życiem tak długo jak się da. W k ońcu i tak to wszystk o na mnie spadnie, to też wiem. Ale to moje życie i mój wybór, niczyj inny. – Ale bądź ostrożny, dobra? Pok iwał głową i uśmiechnął się. – Jasna sprawa, Beck . – Odwrócił się i zamk nął za sobą drzwi, ale jeszcze na chwilę wsadził głowę do środk a. – Jeszcze jedno: gdybyś potrzebowała pomocy, żeby się wymk nąć na randk ę z Jasonem Dorseyem, daj znać. – Mrugnął i znik nął, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
JASON W idziałem Beccę może dwa razy w ciągu miesiąca. Za k ażdym razem mijaliśmy się na szk olnym k orytarzu. Nie mieliśmy wspólnych lek cji w tym semestrze, przerwa śniadaniowa też nam wypadała o różnych porach. Któregoś dnia, w piątek w środk u październik a, złapała mnie przy szafce, tuż przed moim treningiem. Na dworze było chłodno, więc miała na sobie niebiesk ą wełnianą spódnicę do k ostek , białą bluzk ę z dek oltem w serek i rozpięty szary sweter. Ubrania zawsze podk reślały jej k ształty, jednocześnie nic nie odsłaniając i było to najsek sowniejsze, co w życiu widziałem. Każda dziewczyna mogła włożyć push-up i k oszulk ę z dek oltem, żeby wszystk o się zza niego wylewało, ale trzeba było mieć styl, żeby wyglądać smak owicie, nie będąc przy tym wyzywającą. Becce udawało się za k ażdym razem. – Cześć. – Oparła się o szafk ę, k ilk a centymetrów ode mnie, tak blisk o, że czułem zapach jej odżywk i do włosów i balsamu do ciała. Miałem ochotę schować twarz w zagłębieniu jej szyi i powąchać, zatopić nos w jej k ręconych włosach, ale nie zrobiłem tego, bo na tym etapie byłaby to chyba stanowcza przesada. Wrzuciłem k siążk ę do historii do plecak a i zapiąłem go, a potem zawiesiłem na ramieniu. Odwróciłem się do niej i oparłem się o szafk ę naprzeciwk o niej. – Cześć. – Sk rzyżowałem nogi i ramiona. Z dumą zauważyłem, że spojrzała na moje ramiona i wyraźnie widoczne mięśnie. Podobało jej się to, co widziała, więc będę musiał pak ować jeszcze ostrzej. – Przepraszam, że się więcej nie zobaczyliśmy, ale mam areszt domowy. – Pociągnęła za k osmyk włosów i sprężynk a podsk oczyła do góry. Zrobiłem poirytowaną minę. – Naprawdę trzyma cię na k rótk iej smyczy. Przesrane. – Ok łamałam go. Parsk nąłem. – Jesteś nastolatk ą! To jest w pak iecie. Wymyk amy się z domu i k łamiemy. Nie zrobiliśmy nic złego, nie powinnaś być uziemiona tak długo. – Tak , Ben też tak mówi. Ja po prostu… Nie jestem gotowa, żeby się otwarcie przeciwstawić. Poza tym mam pok ój na piętrze, nie wiem, czy odważyłabym się tamtędy uciec. – Poprawiła plecak na ramionach. – Ben powiedział, że pomoże mi się wymk nąć, ale ja n-n-nie jestem pewna. Olśniło mnie, że ona się jąk a, k iedy się denerwuje i nie mogłem znieść jej męk i. Widziałem, jak w myślach biczuje się za k ażde zająk nięcie. – Hej – powiedziałem. – W porządk u. Nie zamierzam cię zachęcać do zbrodni. Chciałbym się z tobą widywać, ale nie chcę, żeby to spowodowało jeszcze więk sze k łopoty. Uśmiechnęła się. – Jesteś k ochany. A zbrodnia mi nie grozi, rozważam tylk o k ilk a białych k łamstw, żebym mogła spotk ać się z przyjacielem. – Jestem tylk o przyjacielem? – spytałem, trochę się z nią drażniąc. – Czuję się dotk nięty. Becca albo nie usłyszała, że to żart, albo postanowiła to zignorować. – A co myślałeś? Przyjaźń to mało? – Oczy miała szerok o otwarte i wpatrywała się we mnie poważnie. Były tak brązowe, że niemal czarne, tylk o wok ół źrenicy rozchodziły się promienie jaśniejszego brązu. Poniosłem sromotną porażk ę, usiłując oderwać od niej wzrok . – Nie wiem. Chciałem więcej. – Przełk nąłem gulę wstydu i poszedłem na całość. – Chciałbym, żebyś była moją dziewczyną. Otworzyła oczy jeszcze szerzej i lek k o rozchyliła usta. Wciągnęła powietrze głośno i głębok o, a ja nie mogłem nic poradzić na to że podziwiam, jak jej pierś unosi się i opina pod białą bawełnianą bluzk ą. – T-t-twoją dz-dz-dziewczyną?! Mmmmmmm-y… Cholera! – Każda zacięta sylaba sprawiała, że gwałtownie mrugała, jak by w jej mózgu dok onywało się jak ieś spięcie. Zamk nęła oczy i wydawało mi się, że odlicza w myślach. – Byliśmy na jednej randce. – Każde słowo wypowiedziała starannie, ale jak by monotonnie, trochę jak by czytała na głos. Bardzo się starałem w żaden sposób nie reagować na jej zmagania i czek ałem aż powie wszystk o do k ońca. Bolało mnie, że się tak męczy ze słowami i wstydem. – Ale to była świetna randk a. Odpowiedziała mi z więk szą łatwością i naturalnie, ale początk i sylab były odrobinę rozciągnięte, jak by poprawiała je na bieżąco: – To prawda. Ale czy nie powinniśmy pójść na przynajmniej jeszcze jedną randk ę, zanim coś postanowimy? Wzruszyłem ramionami. – Jeśli chcesz, jasne. Ale w moim wypadk u to niczego nie zmieni. Naprawdę cię lubię Nie odzywała się tak długo, że myślałem, że już nic nie powie. Albo zapisywała w myślach wypowiedź, albo zastanawiała się, czy w ogóle mówić. Gdy się w k ońcu odezwała, mówiła tak szybk o, jak by chciała to z siebie wyrzucić, zanim stchórzy. – Ja się w tobie k ochałam od czwartej k lasy. – Odwróciła wzrok , a jej śniada sk óra zaróżowiła się. – Od czwartej? Nell mi powiedziała, że od siódmej! Becca zapowietrzyła się i parsk nęła wściek le. – Powiedziała ci? Urwę dziadu jaja! Zacząłem się śmiać tak bardzo, że prawie się zak rztusiłem, co doprowadziło mnie do jeszcze bardziej histerycznego śmiechu. – Boże! Raczej staraj się unik ać slangu! – Wciągnąłem powietrze, a potem na nią spojrzałem. Sk rzyżowała ręce pod biustem i patrzyła na mnie złowrogo, a jej twarz wyrażała mieszank ę różnych emocji. – Przepraszam cię, wybacz, ale to było genialne! – Oddychałem głębok o, żeby się opanować. – Już mi przeszło. Przepraszam, ale to było najśmieszniejsze, co słyszałem od dawna. Becca nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Ben cały czas tak mówi i to brzmi fajnie. Ale pewnie ja nie umiem tego tak wyrazić. – Potem przypomniała sobie, o co poszło. – Nie wierzę, że Nell ci powiedziała! – W jej obronie muszę powiedzieć, że zrobiła to tylk o po to, żeby mnie przek onać do umówienia się z tobą. Ja się opierałem, głównie dlatego, że podejrzewałem, że zareagujesz mniej więcej tak , jak zareagowałaś. – A jak inaczej mogłam zareagować?! – Nie wiem. Nie wyobrażam sobie, co mogłabyś zrobić. To była strasznie dziwna ak cja. Przysunęła się do mnie trochę bliżej. Na tyle blisk o, że musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. Ocierała się piersiami o moją k latk ę piersiową, a ja musiałem zaangażować k ażdy sk rawek woli, żeby jej nie przycisnąć do siebie i nie pocałować. Spojrzała mi w oczy i widziałem, że podejmuje decyzję. – Czek aj na mnie o północy przed wjazdem na moje osiedle – powiedziała z ek scytacją, niepok ojem i determinacją jednocześnie. – O północy? – zmarszczyłem czoło. – A co będziemy robić o północy w tej dziurze? Wszystk o zamyk ają o ósmej. Rozejrzała się szybk o, a gdy się przek onała, że na k orytarzu nik ogo nie ma, wspięła się na palce i pocałowała mnie w policzek , na samym sk raju szczęk i. – Na pewno coś wymyślisz. Poza tym możemy pojeździć i posłuchać country. Na pewno będzie fajnie. – A jak się wydostaniesz z pok oju? Błagam cię, nie spadnij z pierwszego piętra i nic sobie nie złam. To by nam jeszcze bardziej sk omplik owało życie. – Starałem się zachować spok ój, ale całe ciało mi płonęło, drżało i doznawało wyładowań elek trycznych na wspomnienie jej ust na sk órze. Uśmiechnęła się. – Zostaw to mnie. Choć pewnie będę musiała zaangażować mojego brata. Bóg jeden wie, jak ie on ma doświadczenie w ucieczk ach z domu. To między innymi z jego powodu rodzice tak mnie pilnują. – Zadzwoń albo napisz, jeśli będziesz potrzebowała pomocy. Mogę przywieźć drabinę. Parsk nęła. – Drabina narobi hałasu, a wolałabym nie ogłaszać na całą ok olicę, że uciek am z domu pod nosem mojego ojca, k tóry nie poznałby dobrej zabawy choćby się o nią
potk nął. Wzruszyłem ramionami. – Tak tylk o pomyślałem. To może bosak ? Roześmiała się. – Sk ąd weźmiesz bosak ? – Nie wiem, jeszcze tego nie przemyślałem. Może mógłbym podwędzić tacie k otwicę z łodzi ryback iej? Zaczepiłbym o parapet i zeszłabyś po linie. Becca zaczęła się śmiać jeszcze bardziej. – No tak , to będzie już totalnie dysk retne. Odeszliśmy od szafek i ruszyliśmy k orytarzem do wyjścia. Jak oś tak wyszło, że wziąłem Beccę za ręk ę i spletliśmy palce. Spojrzeliśmy na nasze złączone dłonie, a potem na siebie. – Tak jest – orzek łem. – Jesteś moją dziewczyną. Nawet nie próbuj się wyrywać. Becca wolną ręk ą pacnęła mnie w ramię, ale ręk i nie zabrała. – Nic tak iego nie powiedziałam. Może jestem, a może nie jestem, jeszcze nic nie wiadomo. Ławnicy obradują. – Po prostu zgrywasz wyluzowaną, przyznaj. – Przyciągnąłem ją do swojego bok u, a potem objąłem, pilnując jednak , żeby nie wyk roczyć poza strefę bezpieczeństwa między talią a fiszbiną stanik a. Wydawało mi się, że przestała oddychać, ale się nie odsunęła. Może wręcz przysunęła się bliżej. – Halo, mówimy o mnie. Ja nawet nie stałam k oło wyluzowania! – wymamrotała, jak by była przek onana o prawdziwości tych słów, ale nie chciała, żebym ja w nie uwierzył. Zmarszczyłem brwi. Nie patrzyła mi w oczy, więc się zatrzymałem i odwróciłem ją do siebie. Przylegała do mnie, mięk k a i dosk onale dopasowana. Oparła mi brodę na piersi i wiedziałem, że czuje moje serce bijące w k latce żeber. – A ja myślę, że jesteś wyluzowana – powiedziałem. – Zawsze tak myślałem. Zmarszczyła nos. – Naprawdę? Myślałam, że w ogóle mnie nie widzisz. Sk rzywiłem się. – Chyba żartujesz. Jesteś zbyt pięk na, żeby wtopić się w tło. Przek ręciła głowę, żeby przytulić się policzk iem do mojej k oszulk i, a potem pok ręciła głową i jej lok i podsk oczyły. – Nie jestem, ale dzięk uję. – Nie musisz się ze mną nie zgadzać. Mogę myśleć o tobie, co chcę i będzie to prawda, sk oro tak myślę. Odwróciła się do mnie i popatrzyła z zask oczeniem. – Bardzo pok rętna logik a. Myślisz, co myślisz i to jest prawda, bo to myślisz? – Przesunęła mi dłońmi po plecach i zatrzymała się na tricepsach. – Coś w stylu „myślę, więc jestem”. Kto to powiedział? Marcel Proust? Zaśmiała się, ale nie szyderczo. – Kartezjusz. Proust to k toś z zupełnie innej bajk i. Roześmiałem się. – Sama widzisz, jak to się k ończy, k iedy próbuję być mądry. – I tak mi zaimponowałeś, że znasz ten cytat i wiesz, k im był Proust. Parsk nąłem. – Wyszło na to, że nie wiem ani jednego, ani drugiego. Nie mam pojęcia, k im był Proust i nie jestem pewien, czy w ogóle rozumiem te słowa. Znów ruszyliśmy, wciąż trzymając się za ręce. – Marcel Proust był francusk im pisarzem najlepiej znanym z dzieła pod tytułem W poszukiwaniu straconego czasu . Był jednym z pierwszych autorów, k tórzy otwarcie pisali o homosek sualizmie i to była wielk a sprawa w jego czasach, czyli na przełomie wiek ów. – Becca zatraciła się w recytowaniu fak tów, a przychodziło jej to zupełnie bez wysiłk u, choć brzmiało, jak by dyk towała wypracowanie. – Natomiast słowa Cogito ergo sum , po łacinie znaczące „myślę, więc jestem”, to motto francusk iego filozofa, René Descartesa, żyjącego w siedemnastym wiek u. Zresztą tak naprawdę napisał to po francusk u i w tym język u zdanie to brzmi: Je pense, donc je suis . A chodzi o to, że fak t wątpienia w swoje istnienie jest na nie dowodem. – A czemu k toś miałby wątpić w swoje istnienie? To się rozumie samo przez się. Jestem tu, widzę, czuję, czyli jestem. Becca przek rzywiła głowę i powoli pok iwała. – Bardzo dobrze. Trafna uwaga. I wielu laik ów w ten sposób odpowiadało na dylematy filozofów. Ale dla nich, to znaczy dla filozofów, sprawa była bardziej sk omplik owana. Sięga to już do Platona, k tóry mówił o „wiedzy pewnej”. Pomyśl o tym tak : k to ci powiedział, że dwa plus dwa równa się cztery? Odpowiedziałem natychmiast. – Pani w przedszk olu. Ale pok azała mi to na k lock ach. Dwa k lock i i dwa k lock i to razem cztery k lock i. – Tak , to k onk retny przyk ład. Ale przenieś tę k westię „k to ci powiedział, że…” do sfery idei metafizycznych, nieuchwytnych, jak nasza rola w życiu, we wszechświecie. Na przyk ład ten dylemat, czy jeśli w lesie zwali się drzewo, ale nik ogo nie ma w pobliżu, to czy drzewo wydało jak iś dźwięk ? Parsk nąłem. – To głupie. Zapytaj wiewiórk i, k tóra zesk ak uje z padającego drzewa, k iedy słyszy jego łupnięcie o ziemię. Becca się roześmiała. – Robisz sobie żarty, ale widzisz chyba, o co mi chodzi, a raczej o co im chodziło. Tak twierdził Kartezjusz. Fak t, że postrzega fizyczną rzeczywistość, jest dowodem jego istnienia, w k ażdym razie w postrzeganej przez niego rzeczywistości. „Muszę w k ońcu stwierdzić, że teza »jestem, istnieję «, jest prawdziwa ilek roć ja ją stawiam lub k iedy poczyna się w moim umyśle”. To było jego zasadnicze założenie. Zagryzłem wargę i zamyśliłem się nad tym. – Chyba rozumiem, o co mu chodziło. Nie wiem, co ty widzisz i nie wiem, co myślisz. Nie mogę wiedzieć. Wiem tylk o to, co sam wiem. Jeśli nie ma nik ogo, k to mógłby usłyszeć dźwięk , dźwięk istnieje, ale niek oniecznie w tak im sensie, że… Sam nie wiem. Nie ma celu, jeśli nik t nie odbiera fal dźwięk owych. Zaśmiała się. – Coś w tym stylu. – Czyli k ompletnie nie to, ale jesteś zbyt miła, żeby mi o tym powiedzieć. – Schyliła głowę i wiedziałem, że mam rację. – Widzisz? Rozmowa ze mną na tematy filozoficzne jest całk owicie bezcelowa. Mój mózg tak nie działa. Trąciła mnie biodrem. – Ja w tym po prostu jestem oblatana. Pisałam o Kartezjuszu pracę na zajęcia z filozofii, na k tóre chodziłam w zeszłym semestrze w college’u. Uśmiechnąłem się do niej. – Przeraża mnie, że jesteś tak a mądra. Gadasz jak jak iś profesor, wyk ładasz mi wiedzę i w ogóle. Znów spuściła głowę. – P-przepraszam. Nie chciałam cię po-pouczać. Błysk awicznie przerzuciłem sobie plecak na brzuch, k ucnąłem i wziąłem Beccę na barana. A potem na pełnym gazie pobiegłem k orytarzem. Pisnęła i objęła mnie za szyję, a potem schowała twarz w moim ramieniu i zaczęła się śmiać. Żądała przy tym, żebym ją postawił. Chciałem tylk o, żeby przestała się denerwować i żeby się nie jąk ała. I wcale nie dlatego, że mnie to męczyło, tylk o dlatego, że męczyło ją. – Postaw mnie na ziemi, świrze! – Plasnęła mnie w pierś. – Boję się! Nie jąk ała się i cały czas się śmiała, więc wiedziałem, że dobrze się bawi. Biegłem dalej pustym k orytarzem, a k iedy mijaliśmy gabinet dyrek tora, pani Jones, sek retark a, k arcąco spojrzała na nas znad ok ularów. Dotarliśmy do drzwi prowadzących na park ing, więc zwolniłem na tyle, żeby je otworzyć, a potem dałem susa, przelatując nad schodk ami. Plecak podsk ak iwał mi na brzuchu i boleśnie obijał się o siniak i, ale nie przejmowałem się tym. Czułem jej nogi w pasie, ramiona wok ół szyi, oddech we włosach, a w uszach słyszałem jej słodk i śmiech.
Dotarłem do połowy park ingu i zaczęła się już tak wiercić, że musiałem się zatrzymać i ją puścić. Nie było żadnych samochodów i rozejrzałem się, nic nie rozumiejąc. – Gdzie twoje auto? Zak ręciła k osmyk włosów na palcu. – Nie mam auta – powiedziała ostrożnie, wyraźnie przygnębiona tym fak tem, ale zdeterminowana, żeby tego nie ok azać. – Więc jak wracasz do domu? – Ben pewnie już na mnie czek a przy rondzie. Odbiera mnie ze szk oły, bo rodzice pracują. – Cholera, to jest po drugiej stronie budynk u! Czemu nic nie powiedziałaś? Spojrzała na mnie z niedowierzeniem. – Przecież próbowałam! Ale biegłeś przez szk ołę jak człowiek pierwotny, ciągnący swoją k obietę do jask ini! Roześmiałem się. – Przyznałaś to! Jesteś moją k obietą! – Złapałem ją za ręk ę i pociągnąłem do siebie, burcząc nisk im, chrapliwym głosem: – Ja Jason. Ty moja. Zmięk ła, przynajmniej troszk ę. Szerzej otworzyła oczy, k tóre zamigotały, ciemne i błyszczące w słońcu jak czarna k awa. – Zgoda. Ja Becca. Ty mój. – Powiedziała to ledwie słyszalnym szeptem, tak jak by sama nie mogła uwierzyć w swoje słowa. Poczułem, że żołądek mi się k urczy, a serce wali jak oszalałe. Rozchyliła usta w oczek iwaniu. Cholera. Chyba powinienem ją pocałować, tak ? Tak . Powoli i ostrożnie zbliżałem usta do jej warg, żeby miała czas się odsunąć jak by co. Smak owała jak imś waniliowym błyszczyk iem, a pachniała cytrusami, melonem, czystością i czymś jeszcze, niezidentyfik owanym, ale obezwładniającym. Usta miała mięk k ie i wilgotne, na początk u nieruchome, ale po k ilk u chwilach pocałunek wciąż trwał, a ona zaczęła ruszać wargami i przechyliła głowę, żeby się lepiej dopasować. Nie mogłem złapać tchu i straciłem k ontrolę nad wszystk im, czułem tylk o ciepło jej mięk k iego ciała, przywierającego do mnie i jej dłonie, sunące powoli w górę moich pleców, żeby przeczesać mi k rótk ie, nastroszone włosy. Kilk a metrów od nas zatrąbiło auto i odsk oczyliśmy od siebie jak przyłapani na zbrodni. – Juhuuu! Tak się łamie zasady! – To był Ben, brat Bek k i, k tóry zatrzymał obok nas swojego poobijanego czerwonego trans ama. – Czek am od dziesięciu minut, ale już wiem czemu! – Zamk nij się, Ben, nie łamię żadnych zasad! – Becca cały czas trzymała mnie za ręk ę. Odczytałem to jak o dek larację złożoną bratu. Wyraźnie ufała mu, że nie powie rodzicom. Ben tylk o się roześmiał. Czarne włosy wisiały mu wok ół ramion w błyszczącym, splątanym k łębowisk u. – No jasne! Nie wydam cię, ale wiesz, że tata nie byłby zadowolony, że ciumciasz się z tym gostk iem na szk olnym park ingu. Widziałem, że Becca mruży oczy. – Nie zrobisz tego! I nie zapominaj, że znam już twoją sztuczk ę z pochłaniaczem zapachów. Założę się, że ojciec bardzo by się tym zainteresował. Obydwoje podk reślali różne ok reślenia, k tórych używali w stosunk u do ojca, więc pomyślałem, że nawet jej bratu wydaje się dziwne, że ona używa słowa „ojciec”. Zaciek awiła mnie ta sztuczk a z pochłaniaczem zapachów. Ben przeczesał włosy i odrzucił do tyłu. – Przecież powiedziałem, że nic nie powiem, tak ? I czy nie zaproponowałem ci, że pomogę, jeśli będziesz chciała się wymk nąć na spotk anie z k olegą? – Wsk azał na mnie k ciuk iem. Znałem Bena de Rosę. Był legendą w naszym liceum. Notorycznie wagarował, wdawał się w bójk i, wyk linał nauczycieli i robił wyrafinowane acz niegroźne psik usy w całej szk ole, ale jak imś cudem zawsze udawało mu się unik nąć k ary, na jak ą zasługiwał. Był znanym w miasteczk u ćpunem, wiadomo było, że zawsze ma przy sobie sk ręta i był upalony za k ażdym razem, k iedy go widziałem. Ale nik t go nigdy nie wydał, a on nigdy nie trafił do aresztu, mimo że wszyscy wiedzieli, co robi. Nigdy nie rozumiałem, jak to się dzieje, ale teraz, k iedy wiedziałem już więcej o życiu Bek k i, jeszcze dziwniejsze wydawało mi się, że Benowi wolno było robić, co mu się żywnie podobało bez żadnych k onsek wencji, a ona nie mogła się nawet ze mną spotk ać, żeby nie sk ończyło się to miesięcznym szlabanem. Becca tylk o pok ręciła głową, a potem zwróciła się do mnie. – Muszę iść. Miałam być w domu o wpół do piątej. Spojrzałem na telefon i zak ląłem, k iedy zobaczyłem, k tóra godzina. – Cholera, już po czwartej! Trener zrobi mi nową dziurę w tyłk u. Muszę się przebrać, bo przez cały trening będę robił przysiady. – Zawahałem się, a potem schyliłem się i szybk o musnąłem jej usta. – O północy, tak ? Odsunęła się i niepewnie zerk nęła na brata, ale pok iwała głową. – Tak , o północy. Gdyby mnie nie było, to dlatego, że nie mogłam, a nie, że nie chciałam. – Wdzięcznie wsiadła do samochodu, a potem pomachała mi przez otwarte ok no, drugą ręk ą trzymając włosy w tymczasowym k ucyk u. Trener k azał mi przebiec trzy k ilometry z work iem piask u na plecach, a potem przez dwadzieścia minut robiłem przysiady, zanim dopuścił mnie do gry z chłopak ami. Mój pierwszy pocałunek wart był tego wszystk iego.
BECCA O północy w ogrodzie
Później, tego samego wieczoru
Przywarłam do rynny sparaliżowana strachem. – Ben, to się urwie – szepnęłam, a mój głos zabrzmiał jak zgrzytliwy pisk . Wystawił głowę z ok na nade mną i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Wiem, że tak się wydaje, ale nie urwie się, słowo. Latem wlazłem na drabinę i dobrze przymocowałem sk órk owańca do muru. Roześmiałam się, bo wyobraziłam sobie Bena na drabinie, jak manewruje młotk iem, gwoździami i sk rętem, żeby mógł uciek ać w nocy, nie ryzyk ując upadk u. Za piętnaście dwunasta przyszłam do jego pok oju i powiedziałam, że chcę się wymk nąć na spotk anie z Jasonem. Uśmiechnął się, wsk azał na otwarte ok no i rynnę. – Popatrz w dół, zamontowałem nawet stopnie i pomalowałem na biało, żeby się nie rzucały w oczy – Był z siebie bardzo zadowolony. Spojrzałam w dół i chociaż żołądek mi się ścisnął z powodu odległości od ziemi, sk upiłam się na rynnie i fak tycznie zauważyłam k awałk i drewna umocowane między nią a ścianą, na k tórych można było postawić stopy, k iedy się schodziło w dół. Jak im cudem ojciec nigdy tego nie zauważył? Potem do mnie dotarło, że on nigdy nie wychodzi na zewnątrz. Wraca z pracy codziennie o ósmej wieczorem, wychodzi codziennie o szóstej rano, a przez całe week endy gra w golfa. Nie ma potrzeby robić obchodów domu i wypatrywać wok ół rynien dowodów nocnych ucieczek . Mój brat uk rywał swoje tajemnice, trzymając je na widok u. Zsunęłam się jeszcze niżej i stanęłam na stopniu, a potem zjechałam w dół. – Będzie jeszcze jedna podpórk a? – Tak , są dwie. Trafisz na nią za jak iś metr z k awałk iem. – Ben obserwował moją ucieczk ę, a rozpuszczone włosy opadały mu na twarz. Zsuwałam się, aż moje dłonie natrafiły na podpórk ę. Potem stanęłam na k olejnej. Widziałam, że do ziemi został już tylk o k awałek , więc zesk oczyłam. Zerk nęłam ak urat na Bena, k tóry wyciągnął ręk ę i właśnie otwierał usta, żeby zaprotestować. Leciałam znacznie dłużej niż się spodziewałam i wylądowałam z głośnym łomotem i bólem w k ostk ach. Zatoczyłam się do tyłu i runęłam na k ość ogonową, k lnąc pod nosem, k iedy stopy i tyłek zaczęły boleć. – W porządk u? – spytał Ben głośnym szeptem. – Miałem ci właśnie powiedzieć, że wydaje się, że do ziemi jest znacznie bliżej niż naprawdę. Nie można się puszczać, dopók i nie natrafisz ręk ami na drugą podpórk ę. Ja za pierwszym razem prawie złamałem nogę. Potarłam k ość ogonową, a potem poruszyłam jedną stopą, potem drugą. Bolało, ale nic nie uszk odziłam. – W porządk u – powiedziałam. – Dzięk i, Ben. – Nie chcę wiedzieć, gdzie idziesz ani co będziesz robić. Na wszelk i wypadek roszczę sobie prawo do błogiej nieświadomości. – Na chwilę znik nął w pok oju, ale zaraz znów się pojawił, z plecak iem w ręce. – Łap! Zrzucił pak unek , a ja złapałam i otworzyłam. W głównej k omorze było k ilk a starych podk oszulk ów, a w nie zawinięta butelk a jack a danielsa. Zerk nęłam na Bena, a on mrugnął. – Bez procentów nie ma zabawy, tak ? Nie podejrzewałem, żebyście chcieli z Dorseyem po sk rętak u, więc daję wam to. – Nie powinieneś nas zachęcać do picia, Benjaminie. Zaśmiał się za głośno i aż złapał się za usta. – Boże, jesteś świętym dzieck iem, Beck . Po jak ą cholerę się wymyk asz w środk u nocy, jeśli nie zamierzasz zrobić tego jak należy? – Pok ręciłam głową, zamk nęłam plecak i przewiesiłam sobie przez ramię, a potem odwróciłam się, żeby wyjść z ogrodu, k iedy Ben zatrzymał mnie psyk nięciem. – Resztę masz mi przynieść. Nie wypijcie wszystk iego, bo się pochorujecie. Wywróciłam oczami, chociaż nie mógł przecież zobaczyć. – Nie jestem głupia, Ben. Wiem, że nie należy pić całej butelk i naraz. Uniósł brwi. – Nie wszyscy z nas są tak mądrzy jak ty. To jedna z tych sytuacji, k iedy w trak cie jest znacznie zabawniej niż po fak cie. Pok ręciłam głową. – Idę już. Na razie i dzięk i! – Moja błoga nieświadomość właśnie się zaczęła. Nie wiem, k im pani jest. – Usłyszałam, że jego ok no zamyk a się z cichym zgrzytem. Roześmiałam się i zanurk owałam pod nisk o opadające gałęzie sosen rosnących między naszym domem, a domem sąsiadów. Trawa była mok ra od rosy, a powietrze chłodne, więc pochwaliłam się za wybór dżinsów i grubego swetra. Niebo było zupełnie czyste i upstrzone gwiazdami, k awał białego k siężyca sk rzył się na nabijanej gwiezdnymi ćwiek ami czerni. Szłam wśród drzew, potem ulicą, mój oddech przybierał formę białych obłoczk ów pary. Zobaczyłam ciężarówk ę Jasona z wyłączonymi reflek torami. Z rury wydechowej wylatywał k łąb spalin. W k abinie światło było zapalone i oblewało Jasona bladym żółtym blask iem. Widziałam, że ma pochyloną głowę, a włosy wciąż perfek cyjnie nastroszone dzięk i żelowi, k tórego używał. Szyję miał szerok ą i opaloną od godzin spędzanych na słońcu. Podniósł wzrok , k iedy podeszłam do samochodu od strony pasażera i uśmiechnął się radośnie. Wysk oczył z auta, a ja usłyszałam, jak za nim uciek ają w noc nuty muzyk i country. Szybk o ok rążył mask ę i otworzył przede mną drzwi, zanim zdążyłam dotk nąć k lamk i. Usiadłam na pok rytym pok rowcem siedzeniu i natychmiast poczułam się jak w domu. Miałam przeczucie, że będę tu spędzać dużo czasu. I już byłam tym zachwycona. Przypomniałam sobie pierwszą piosenk ę country, k tórą mi puścił i zajęłam się przeglądem wnętrza. Siedzenia były szare, między nimi dwa czarne uchwyty na k ubk i, w tym bliżej k ierowcy prawie pusta butelk a Mountain Dew Code Red. Na podłok ietnik u leżała k siążk a do historii otwarta na wojnie secesyjnej, zeszyt zapisany pochyłymi dużymi k apitalik ami i opak owanie po Cheez-Its wziętych na wynos. Na podłodze pod moimi stopami leżał bordowy, znoszony plecak Jansporta z zielono-białym symbolem reprezentacji szk oły przypiętym do bocznej k ieszeni. Obok poniewierało się k ilk a pustych butelek po Mountain Dew i Gatorade, a wśród nich puste paczk i po suszonym bek onie i pestk ach słonecznik a. Na tablicy rozdzielczej leżał wetk nięty pod przednią szybę zamk nięty pok rowiec na płyty CD, wypchany i wyraźnie zużyty. Na podłodze między siedzeniami, wepchnięty między dźwignię zmiany biegów a przód fotela, leżał gruby k oc z logo Uniwersytetu w Michigan, a na nim zwinięta w k łębek czarna bluza z k apturem. Między bluzą a k ocem było coś jeszcze, jak by pasek od pok rowca na aparat fotograficzny. Jason upchał k siążk i w plecak u, a ja odrzuciłam bluzę na bok , żeby zobaczyć, co jest pod nią. Odk ryłam pok rowiec na aparat Nik ona, w formie plecak a, wyglądający na drogi. Jason ruszył i wyk ręcił, żeby wyjechać na główną drogę. Włączył światła. Ja wyciągnęłam pok rowiec i położyłam sobie na k olanach, a potem otworzyłam i aż westchnęłam, bo w środk u był ogromny, profesjonalny aparat. – To twój? – spytałam. Jason zerk nął na mnie, na jego twarzy pojawił się wyraz blisk i panice. – Tak . Czy mogłabyś to odłożyć? – Mówił spok ojnie, ale zbyt spok ojnie. Wydawało mi się, że jest zły. Szybk o zapięłam pok rowiec i odłożyłam na miejsce, zak rywając tak , jak go znalazłam. – Przepraszam – powiedziałam, choć nie byłam pewna, co zrobiłam źle. – Byłam ciek awa. Bardzo fajny aparat. Dostałeś w prezencie? Jason mocniej zacisnął dłonie na k ierownicy. – Nie. Kupiłem. – Jak im cudem było cię stać? Tak ie aparaty k osztują chyba ze dwa tysiące!
– To model D800, k osztuje ok oło trójk i, ale k upiłem go przez Internet i dałem trochę ponad dwa k oła. – Zacisnął dłoń na k ierownicy. – Oszczędzałem. – Pracujesz? Nie wiedziałam. Zarumienił się, ale raczej ze złości niż ze wstydu, tak mi się przynajmniej wydawało. Żyłk a w sk roni zaczęła mu pulsować. – Nie. – Więc jak im cudem? Długo nie odpowiadał. Światło zmieniło się na czerwone, więc zwolnił, a potem stanął. – To zostanie między nami, zgoda? Nawet Nell o tym nie wie. – Pok iwałam głową, a on wypuścił powietrze z płuc. – Tata płaci mi dwieście dolarów za wygrany mecz plus dwadzieścia za k ażde przyłożenie. Poza tym dostaję tysiąc, jeśli mam przez cały rok same piątk i. Jeśli przez wszystk ie lata liceum utrzymam średnią cztery, dołoży połowę do k ażdego samochodu, jak i będę chciał mieć. Tak k upiłem to auto. Mój wujek Rick sprzedawał, więc dał mi dobrą cenę. Potem k upiłem aparat. – Więc to twoja motywacja, żeby cały czas wygrywać? Ostro wrzucił dwójk ę, gdy ruszyliśmy spod świateł. – Częściowo. – Więc jak a jest pozostała część? Spojrzał na mnie, potem odwrócił wzrok , a twarz mu spochmurniała. – Nieważne. Wyczułam, że k ryje się tu jak aś tajemnica i że nie powinnam drążyć, ale drążyłam. – Może dla mnie ważne. Chcę wiedzieć o tobie wszystk o. – Daj spok ój. Proszę. – Nie patrzył na mnie i mówił szeptem, k tóry wyrażał desperację. – Dobra, jasne. Przepraszam, n-n-nie chciałam w-w-w-węszyć. – Spuściłam wzrok , zmartwiona, że zmartwiłam jego i zdziwiona nagłą zmianą nastroju wywołaną aparatem. Jason jęk nął. – Cholera, to ja przepraszam. Nie chciałem na ciebie warczeć. Po prostu… Są tak ie sprawy, o k tórych nie mogę mówić. – A mogę spytać, jak ie robisz zdjęcia? Może mogłabym jak ieś zobaczyć? Nie odpowiedział, tylk o zak ręcił k ierownicą, prawie nie nacisk ając hamulca, a potem dodał gazu i ciężarówk a zjechała gwałtownie w szerok ą, boczną drogę. Zarzuciła tyłem, a spod k ół poszedł żwir i chwilę jechaliśmy pod k ątem, zanim Jason sk ontrował k ierownicą. Złapałam się rączk i nad głową i prawie nie oddychałam, a potem wrzasnęłam, k iedy przy dużej prędk ości znów sk ręcił, a reflek tory oświetliły zwężającą się przed nami dróżk ę. Znał tu na pamięć k ażdy zak ręt, k ręcił k ierownicą i nacisk ał na hamulec tuż przed sk rętem, żeby wchodząc w niego, dodać gazu i wyjść na prostą dobrze wyćwiczonym ruchem. Serce waliło mi w piersi, jednocześnie z przerażenia i emocji. – Błagam cię, nie zabij nas. – Byłam dumna, że powiedziałam to bez zająk nięcia, biorąc pod uwagę moje nerwy. W odpowiedzi tylk o się uśmiechnął, błysk ając zawadiack o białymi zębami. Sk ręcił jeszcze raz, a potem gwałtownie przyhamował i sk ręcił w jeszcze węższą dróżk ę biegnącą przez las. Jechał teraz wolniej i wcisnął coś, co uruchomiło napęd na cztery k oła. Droga wznosiła się i opadała, a on ostro dodawał gazu, żeby ciężarówk a wspięła się na wzgórze i zwalniał dopiero po drugiej stronie. – Dok ąd jedziemy? Wsk azał przed siebie palcem uniesionym znad k ierownicy. – Już niedalek o. To moje ulubione miejsce. Ciężarówk a niebezpiecznie gibnęła się na k olejnym zak ręcie i przemk nęła tuż pod nisk o zwieszającymi się gałęziami dębu. Jeszcze niecały k ilometr i droga się sk ończyła, jechaliśmy po trawie i między drzewami. Zjechaliśmy w dół, a potem teren zaczął się stopniowo wznosić i w k ońcu jechaliśmy prosto pod górę. Na szczycie wzniesienia Jason lek k o wyk ręcił i zatrzymał się. Wyłączył silnik , ale radio zostawił. Zgasił światła, sięgnął po k oc i wysk oczył z ciężarówk i, dając mi znak , żebym poszła za nim. Otworzyłam drzwi i zesk oczyłam na ziemię, natychmiast owiana zimnym powietrzem. Jason otworzył tył naczepy i czek ał. Zaczęłam się wspinać, dość niepewnie, a wtedy schylił się, złapał mnie pod pachami i po prostu podniósł z ziemi. Pisnęłam, k iedy nagle straciłam k ontak t z ziemią, ale po sek undzie moje nogi zetk nęły się z ciężarówk ą. Zachwiałam się i objęłam go ramionami. – Jezu, nie rób tak więcej! – Głos miałam stłumiony, bo wtulałam się w jego bluzę z długimi ręk awami. Pachniał perfumami, dezodorantem, potem i czymś jeszcze, ostrym, ale niezidentyfik owanym. – Wystraszyłaś się? – Był rozbawiony i zadowolony z siebie. Parsk nęłam i spojrzałam na niego groźnie. – Raczej zdziwiłam. Nie boję się, ale następnym razem daj znać, zanim wylecę w powietrze, dobra? – Jason tylk o się zaśmiał. – Jesteś bardzo silny. Wzruszył ramionami. – Dużo ćwiczę na treningach, a poza tym czasem muszę się rozładować. – Rozładować? W jak im sensie? Zawahał się. – Boże… No dobrze. Posłuchaj, w moim domu jest nie najlepsza sytuacja. Mówiłem ci, że tata wymaga ode mnie dosk onałości, tak ? No więc… On nie zawsze jest miły. Dużo się k łócimy i czasem muszę jak oś… spuścić parę. Tyle. Wszystk o złożyło się w całość i aż rozbolał mnie brzuch, k iedy dotarło do mnie, co jest między wierszami. – Czy on cię bije? – Odsunęłam się i obserwowałam jego twarz. Byłam pewna, że będzie próbował się wyk ręcić od odpowiedzi. Spojrzał na mnie. Twarz miał napiętą i nieprzenik nioną. – Nie przejmuj się tym, dobrze? Nie mieszaj się. Nie potrzebuję ratunk u. Zmarszczyłam czoło. – Czyli tak . Dlaczego nik omu nie powiedziałeś? Jason wysunął się z moich objęć i się odwrócił. Kucnął, rozłożył k oc na pace, a potem rozpiął link i przytrzymujące lodówk ę turystyczną. Zdjął biało-niebiesk ie wiek o i wyjął sześciopak coli, cztery k anapk i zawinięte w gruby wosk owany papier i paczk ę chipsów. – Wiem, że to nie jest żadna wystawna uczta, ale zjadliwe. – Rozłożył k anapk i na dwie k upk i i wyjaśnił: – Te są z indyk iem, musztardą i szwajcarsk im serem, a te z szynk ą, ostrym cheddarem i majonezem. Usiadł i pok lepał k oc obok siebie. Potem sięgnął do szyby z tyłu i uchylił ok ienk o, żeby popłynęły mięk k ie nuty śpiewanej przez k obietę piosenk i country o rewolwerze i prochu. Wahałam się przez dłuższą chwilę, ale potem usiadłam obok niego i wzięłam jedną z k anapek z indyk iem. Oboje zjedliśmy po połowie, a potem on położył dłonie na k olanach i popatrzył mi w oczy. – Posłuchaj, Beck . To moja sprawa, dobra? Nie przejmuj się tym. Nic mi nie jest. To nic ponad moje siły. – Po prostu nie rozumiem. Czemu nik omu nie powiesz? Jego zielone oczy były pełne bólu i gniewu. – Bo to nic nie da. Raz próbowałem i były z tego tylk o problemy. Nie tylk o dla mnie, ale dla wszystk ich, k tórzy się dowiedzieli. Nie warto. Za dwa lata k ończę szk ołę i znik am. Nie wrócę tu więcej. Będę grał na uniwersytecie w Michigan, w Minnesocie albo w Nebrasce. Potem zostanę zawodowcem. Nie będę już niczego potrzebował od mojego staruszk a. – J-j-j-a… Och! – Wzięłam głębok i wdech i sk oncentrowałam się. – Nie wiem, co powiedzieć. To nie w porządk u. – Nic nie mów. Nic nie mów i nic nie rób – mówił z nacisk iem. – Poza Kyle’em wiesz tylk o ty. Nie możesz nik omu powiedzieć, obiecaj mi to. Obiecaj! W głowie mi się k ręciło, a serce mi pęk ało z powodu tego chłopak a, k tórego zaczynałam bardzo, bardzo lubić. – Ktoś powinien wiedzieć. On nie może ci tego robić. Na litość bosk ą, to twój ojciec! Powinien cię chronić, a nie k rzywdzić! To s-s-s-s-straszne. – Poczułam gniew, k tóry jak k ula narastał mi w gardle, a przed oczami wirowały obrazy: Jason w k ącie, k ryjący się przed wielk im cieniem z wielk imi pięściami. – A twój tata cię chroni? – On jest zbyt opiek uńczy i stanowczo nadgorliwy. – Sama nie wiedziałam, czemu bronię ojca, choć w głowie cały czas na niego pomstowałam. – Jest nieracjonalny, przewrażliwiony i uparty. Jego idiotyczne zasady zmuszają mnie do buntu, ale na swój sposób mnie k ocha. Nigdy by mnie nie sk rzywdził. Po prostu chce, żebym dała z siebie wszystk o, co mogę. Wynagradza sobie wszystk ie k łopoty, w jak ie pak uje się Ben.
– A mój tata ma w głębi duszy uk rytą k rainę gniewu, zamieszk ałą przez demony. – Mówił zask ak ująco łagodnie, poetyck o. – Odniósł k ontuzję w czasie pierwszego meczu w lidze zawodowej i nie mógł więcej grać. Musiał wrócić do rodziców, tu do Michigan, a jego ojciec był dla niego gorszy niż on dla mnie. Zaczął pracować w policji i szybk o awansował, ale potem wybuchła wojna w Zatoce i wstąpił do armii. Dwa razy był w Irak u. Nie miał wyk ształcenia ani treningu. Widział straszne rzeczy. I robił też. Zrobił naprawdę pask udne rzeczy, na rozk az Wuja Sama. To go jak oś tam wystraszyło, w środk u. Chodzi mi o to, że ma swoje powody. Co go oczywiście nie usprawiedliwia. Milczałam, słuchałam piosenk i w radiu i patrzyłam w czarne niebo i gwiazdy, k tóre wyglądały jak sól rozsypana na czarnym obrusie. – Sk ąd tyle wiesz o tym, co przeszedł? Jason odpowiedział z ustami pełnymi chipsów. – Dużo pije. Jak przesadzi, czasem opowiada mi różne rzeczy, zamiast mnie bić. Opowiada mi tak , jak bym był z nim w wojsk u. – Przełk nął chipsy i zapatrzył się w niebo. – Nienawidzę tych opowieści. Wolę oberwać. Zadrżałam, k iedy powiew wiatru przedarł się przez mój sweter. Jason oparł się o pak ę i zesk oczył na ziemię, a potem zajrzał do k abiny i wyciągnął bluzę. Wdrapał się z powrotem po k ole zapasowym i zarzucił mi bluzę na ramiona. Była ciężk a, ciepła i pachniała nim. Wziął pok rowiec z aparatem i spojrzał na mnie chytrze. – Chciałaś zobaczyć moje zdjęcia? Energicznie pok iwałam głową. – Więc coś za coś. Pok ażę ci zdjęcie, jak pok ażesz mi wiersz. Z trudem przełk nęłam ślinę. – Sama nie wiem. Nigdy nik omu ich nie pok azywałam. Nik omu. To mój pamiętnik . Jason pok iwał głową i wsk azał na pok rowiec. – Ja mam to samo ze zdjęciami. Są tylk o dla mnie, prywatne. Lubię je robić. Nik t o tym nie wie, nawet Kyle. Dla mnie to też jest jak pamiętnik . Nie jestem dobry w słowach, więc zamiast nich używam zdjęć. – Dlaczego trzymasz coś tak iego w tajemnicy? – spytałam. – Przecież to nic wstydliwego. To super, dziedzina sztuk i. Twarz znów mu spochmurniała. – Nie znasz taty. Mówiłem ci, że to nie jest fajny facet. Jedyne, co mi wolno, to uczyć się i grać w futbol. Trenować, odrabiać lek cje, chodzić na treningi, to tyle. Jak jest pijany i nieprzytomny, tak jak teraz, ma gdzieś, co robię i gdzie jestem, bylebym nie trafił do aresztu ani nie wpak ował się w jak ąś gównianą sytuację. Jest k apitanem policji, więc muszę uważać. Nie pomoże mi, nie użyje wpływów. Wyk opałby mi wnętrzności, gdyby jeden z jego ludzi choć raz mnie zatrzymał. Oni też się go boją, więc nie będą działać wbrew niemu. – Ale co to ma wspólnego z fotografią? To tylk o zdjęcia. Odpak ował k anapk ę z szynk ą i otworzył drugą puszk ę coli. – To druga sprawa. Wszystk o, co chociaż odrobinę zalatuje sztuk ą, jest dla pedałów. On tak mówi, nie ja. Poza tym, że jest agresywnym pijak iem, jest też bigotem. Nienawidzi w zasadzie wszystk ich, k tórzy nie są tacy jak on. Gdyby wiedział, że mam aparat, wsadziłby mnie do czubk ów. Muzyk a? Nie ma mowy. Rysunek ? W życiu! A ja uwielbiam robić zdjęcia. Zatrzymywać w k adrze fragment rzeczywistości i robić z niego coś zupełnie innego. Otworzył pok rowiec i wyjął aparat, a potem włączył, wcisnął k ilk a guziczk ów i na wyświetlaczu pojawiły się zapisane na k arcie zdjęcia. Przewinął k ilk a i podał mi aparat. Wzięłam go ostrożnie, bo bałam się choćby trzymać coś tak dla niego cennego i tak absurdalnie drogiego. Zdjęcie, k tóre mi pok azał, zaparło mi dech w piersi. Przedstawiało trzmiela, uchwyconego w trak cie lądowania na stok rotce. Zbliżenie było tak duże, że widziałam smugę trzepoczących sk rzydełek i pojedyncze włosk i na czarno-żółtym tułowiu. Światło odbijało się w wytrzeszczonych, mozaik owych oczach owada, stok rotk a była ostra i intensywnie żółta, a w tle było błęk itne niebo. Zdjęcie wyglądało jak z National Geographic, oszałamiało ostrością i k olorami. Trzmiel wyglądał jak k osmita, wielk i i nierzeczywisty. – O mój Boże! Niesamowite! Mógłbyś je sprzedać do gazety, przysięgam! – westchnęłam i jeszcze raz przyjrzałam się fotografii, zdumiona tym, jak wspaniale uchwycił k wiat pośrodk u, tak że zajmował cały k adr, a owad był na górze, przyłapany w czasie lądowania. Uśmiechnął się i pierwszy raz odk ąd go znam, wyglądał na zawstydzonego. – Dzięk i. Pok ąsały mnie chyba z sześć razy w czasie robienia tego zdjęcia. Nad łąk ą latały stada wielk ich, tłustych trzmieli. – Wsk azał na pole pod nami. – Robiłem je tutaj. Gdzieś tu musi być gniazdo. Tak czy siak . Łaziłem za nimi przez k ilk a godzin i robiłem zdjęcie za zdjęciem. Zrobiłem k ilk aset, zanim ustrzeliłem to. – Mogę zobaczyć więcej? – spytałam podek scytowana. Uniósł brew. – Nie tak szybk o. Teraz twoja k olej. Czułam, że ręce mi się trzęsą. Wiedziałam, że jeśli spróbuję się odezwać, wyjdzie z tego sieczk a, więc wzięłam głębok i wdech i sięgnęłam do torebk i. Wyjęłam dziennik . Był to zeszyt w oprawie spiralnej, z gładk imi stronicami, szk icownik . Ok ładk i miał z płótna. Mark erem wypisałam na nim fragment wiersza po arabsk u.
– Co to znaczy? – spytał Jason. Zawahałam się, wzięłam k ilk a wdechów i najpierw wyrecytowałam te słowa w myślach, dopiero później wypowiedziałam je na głos. – „Nie jestem sam. Prawda to przyjaciółk a samotności”. – Przesuwałam palcem po literach, a potem otworzyłam zeszyt i zaczęłam przerzucać strony, żeby znaleźć idealny wiersz do pok azania Jasonowi. – Napisał go arabsk i poeta Abboud al-Jabiri. Wiersz jest dłuższy, ale ten fragment lubię najbardziej. – Żył dawno temu? Pok ręciłam głową. – Nie, żyje, mieszk a w Jordanii i cały czas pisze. Moja mama jest pediatrą, ale zawsze k ochała poezję. Oprócz studiów medycznych zrobiła drugie magisterium z arabsk iej poezji. Chyba od niej się tym zaraziłam. – Super! – powiedział Jason. – Co robi twój tata? – Pracuje w nieruchomościach. Ma k ilk a terenów użytk owych, a poza tym sprzedaje domy. – Żułam k anapk ę, patrząc na niego. – A u ciebie? Opowiadałeś o tacie, ale co z mamą? Wzruszył ramionami. – Ona nic nie robi. Trzy dni w tygodniu pracuje w gabinecie dentystycznym, jak aś biurowa robota. Poza tym siedzi w pok oju i wyk leja obrazk i. Zmarszczyłam brwi, usiłując dociec, o co mu chodzi. – Scrapbook ing? Znów wzruszył ramionami. – Możliwe. Ma „pracownię”. – Zrobił palcami znak cudzysłowu. – Spędza tam cały czas. Śpi też tam, chyba że ojciec chce z nią spać, żeby… No wiesz. Poza tym unik a i jego, i mnie. Mnie, bo wziąłem na siebie jej sprawy z tatą, a jego, bo jest dupk iem. – Co to znaczy, że wziąłeś na siebie jej sprawy? Złamał chipsa na pół i włożył do ust oba k awałk i. – Jak miałem trzy czy cztery lata, bił ją. Urosłem i zacząłem się w to mieszać. Nie chciałem patrzeć, jak mama płacze, rozumiesz? Ona przez jak iś czas się stawiała, pamiętam to. Ale potem się zmęczyła. Poddała się. Pozwalała mu robić, co mu się podoba, sobie i mnie. On dąży do k onflik tu, chce walczyć. Ja zacząłem mu to zapewniać, więc ją zostawił w spok oju, ale teraz ona mnie za to chyba nie lubi. Nie wiem dlaczego, przecież obrywam za nią. Nieważne. Głupia szmata – mówił beznamiętnie. Ten brak emocji mnie przerażał. – To jednak twoja matk a! – Nie mogłam się powstrzymać. Oczy mu zapłonęły na zielono, ale nie podniósł głosu. – Może i pod względem biologicznym powołali mnie do życia, ale nie są moimi rodzicami. – Uspok oił się i odwrócił wzrok , a w jego głosie słyszałam zadumę. – Rodzice k ochają i chronią. Troszczą się i wychowują. Ja nigdy tego nie dostałem. Mój staruszek ? Jego nik t nie k ochał, a on nie nauczył się, jak przełamać ten zak lęty k rąg. Mama tak długo była ofiarą, że teraz już nic jej nie obchodzi, więc ja zbieram cięgi.
Długo nie wiedziałam, co powiedzieć. W k ońcu coś mi przyszło do głowy. – A ty będziesz umiał przełamać k rąg? Popatrzył na swoje nogi i pok ruszył chipsa na drobny pył. – Muszę. I zrobię to. Mój dziadek był dupk iem, założę się, że jego ojciec też. – Teraz już prawie szeptał. – Boję się, że to może być dziedziczne. A co, jeśli nie będę umiał być inny? Jeśli jestem po prostu genetycznie sk azany na bycie złamasem, jak tata? Wzięłam go za ręk ę. – Ja w to nie wierzę. Ty już jesteś inny. Możemy być k im chcemy. – Mam nadzieję. – Nagle tak posmutniał, że k oniecznie chciałam go jak oś pocieszyć, zmienić temat, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Zjedliśmy k anapk i, chrupaliśmy chipsy i gadaliśmy. Każde z nas wypiło po dwie puszk i coli. Przypomniałam sobie o butelce, k tórą miałam w plecak u, więc otworzyłam go i wyjęłam jack a danielsa. Jason wpatrywał się w nią jak bym miała jadowitego węża. – Sk ąd to masz? – spytał tym samym, niebezpiecznie spok ojnym głosem co wcześniej. – Brat mi dał. Myślał, że będziemy chcieli poimprezować. Zresztą nie wiem. Ja w sumie nie piję dużo, ale pomyślałam, że co mi szk odzi. – Usiłowałam brzmieć swobodnie, ale nie do k ońca mi się udawało. – Chyba nie mogę tego wypić – powiedział Jason niemal szeptem. – To pije mój tata. Przez całe życie widuję go tylk o w tak iej sytuacji: siedzi na sk órzanym fotelu, ogląda Prawo i porządek , Castle albo Grę o tron , a na stolik u obok zawsze jest ta pieprzona prostopadłościenna butelk a. Co wieczór widzę, jak stopniowo się opróżnia, szk lank a za szk lank ą, a on jest bardziej wściek ły niż żmija i dwa razy bardziej niebezpieczny. Patrzył gdzieś dalek o, a ja siedziałam w bezruchu i słuchałam bez słowa. – Nie mam nic przeciwk o piciu. Nie wszyscy są tacy jak on. Nawet ja tak i nie jestem, k iedy piję, ale po prostu… Nigdy nie tk nę tego gówna. Nigdy. – Jason zagapił się na butelk ę, tak jak by widział ojca, a w oczach miał nienawiść. – Proszę, schowaj to. W lodówce mam piwo, jeśli masz ochotę. Błysk awicznie schowałam butelk ę do plecak a i zapięłam go. – Przepraszam cię. N-n-n-nie wiedziałam. – To by było tyle, jeśli chodzi o zmianę tematu. Objął mnie i przyciągnął do siebie tak blisk o, że zderzyliśmy się k olanami. – Oczywiście, że nie wiedziałaś. Nie smuć się. Nie z mojego powodu. – Ale się smucę. Nie powinieneś przez coś tak iego przechodzić. Odwrócił mnie, teraz siedziałam plecami do jego piersi. Potem się oparł o tył k abiny i oplótł ramionami mój brzuch, tuż pod biustem. Siedziałam między jego k olanami. Położyłam ręce na jego k olanach, a głowę mu na ramieniu i nagle ok azało się, że jestem szczęśliwa. Bezpieczna. Czułam bicie jego serca, a jego oddech owiewał mi k ark . Czułam jego ciało, dłonie tak blisk o moich piersi, usta, do k tórych mogłabym sięgnąć, gdybym tylk o miała dość odwagi, i silne ramiona, w k tórych czułam się tak dobrze. Serce waliło mi jak młotem i musiałam się uspok oić, jeśli nie chciałam spanik ować. Chciałam więcej. Więcej dotyk u, więcej ciepła, więcej jego siły. Blisk ość była oszałamiająca i zak azana. Wymk nęłam się z domu w środk u nocy, a teraz siedziałam w objęciach chłopak a. Czy mężczyzny? Nie byłam pewna. Czy on już był mężczyzną? Więc k im byłam ja? Kobietą czy dziewczyną? Chyba obydwoje tk wiliśmy gdzieś pomiędzy. Tak ie myśli k rążyły mi po głowie i domagały się odpowiedzi, ale nie dostawały ich, bo jego blisk ość i twardość odbierały mi zdolność rozumowania. Oddychaliśmy razem pośród chłodnej nocy, pod czarnym niebem sk ąpanym w srebrze. Nie musieliśmy nic mówić i już to było niesamowite. Jedynym dźwięk iem były nasze oddechy, wiatr wśród gałęzi i piosenk a, cichnąca, żeby zrobić miejsce k obiecemu głosowi, zapowiadającemu k olejny utwór: – To była Montgomery Gentry. Teraz dla wszystk ich nocnych k ochank ów zaśpiewa Gloriana. Dla was jej (Kissed You) Goodnight . Serce zaczęło mi bić jak szalone, k iedy wsłuchałam się w słowa piosenk i, słodk iej i pasującej do naszego zak azanego romansu i nielegalnej nocnej randk i. Odwróciłam głowę i lek k o się przek ręciłam, tak że ramieniem opierałam się o bok ciężarówk i. Ciemnozielone oczy Jasona lśniły w świetle gwiazd i bladym blask u k siężyca. Czułam pod żebrami bicie jego serca i wiedziałam, że mnie pocałuje, więc czek ałam z zapartym tchem wpatrzona w jego oczy, zacisk ając dłonie na jego k olanach, żeby dodać sobie odwagi. Nie bałam się go pocałować, bałam się, że będę tak niecierpliwa, że zrobię to pierwsza. Głód drugiego pocałunk u desperack o k rążył mi we k rwi, dudnił w mięśniach i w sercu, a mózg mi płonął. – Mogę? – spytał ledwie słyszalnym szeptem. Uśmiechnęłam się. – Zamk nij się i mnie po-po-po… – zamilk łam i zamk nęłam oczy. Kiedy się uspok oiłam, powiedziałam do k ońca: – Pocałuj mnie już. Szybk o zbliżył się do mnie, zak rył moje usta swoimi, a huk naszych serc oddawał stan pragnień i nerwów. Zatraciłam się, zatopiłam się w wirze dotyk u i smak u – mięk k ości, wilgoci, gorącu, smak u napoju i soli – oraz w ogłuszającym dudnieniu pulsu w uszach i muzyce rozlegającej się między naszymi wargami: And I kissed you… goodnight . Kiedy się rozłączyliśmy, Jason pożerał mnie wzrok iem. – Całowanie cię jest… Boże, niesamowite! – Więc zrób to jeszcze raz. – Dziwiła mnie moja odwaga. Jego też, ale nachylił się do moich ust i pocałował mnie znowu, tym razem głębiej. Poruszały się nasze wargi, a język i z wahaniem musk ały się i uciek ały spłoszone. Położył mi dłonie na brzuchu, a jedna z nich jechała w górę, zatrzymując się tuż pod piersią. Podniosłam ręk ę i objęłam tył jego głowy, bo widziałam, jak to robią na filmach i odczułam moc tego ruchu, pięk no pocałunk u i cudowną intymność. Kiedy musnęłam palcami jego k rótk o ostrzyżone włosy nad k ark iem, zaczął całować mnie mocniej, jak by dotyk mojej dłoni rozpalił jego pożądanie. Przesunął dłoń wyżej i przejechał palcami po mojej piersi. To był niepewny gest, próba, pytanie. A ja nie znałam odpowiedzi, właściwej reak cji. Chciałam więcej. Na pewno. Ale… czy to w porządk u? A może nie? Za dużo, za szybk o? Podobał mi się dotyk jego palców, jak by badał granice nowego terytorium, zak res sk romności. Czy ośmielę się go zachęcić, żeby posunął się dalej? Wahanie odczytał jak o sprzeciw i podjechał ręk ą wyżej, z dala od miejsca pożądania. Odczułam brak jego dłoni jak uk łucie żalu i nak ryłam ją swoją, zatrzymując go pod swoją pachą. Przerwaliśmy pocałunek i spojrzeliśmy na siebie. Wpatrywał się we mnie zielonymi oczami, a potem otworzył je szerzej, k iedy poprowadziłam jego ręk ę z powrotem w dół. Bluza, k tórą mnie ok rył, zsunęła mi się z ramion, k iedy się do niego nachylałam, a on błądził po mojej piersi. Nawet przez sweter, bluzk ę i stanik czułam ciepło jego sk óry, męsk ą moc dotyk u i czułość, z jak ą mnie pieścił. Nik t nigdy wcześniej nie dotyk ał mojej piersi i byłam tak odurzona, jak bym się czymś naćpała. Miałam na sobie zapinany sweter, więc rozpięłam górny guzik i przesunęłam jego dłoń na drugą pierś. Badał palcami jej ciężar, sprawdzał, musk ał, dotyk ał, niepewny, ale złak niony. Czułam się tak a świadoma, wyzywająca, tak a… przyszło mi do głowy dziecinne słowo „niegrzeczna”. Nie powinnam mu pozwalać dotyk ać się w ten sposób, a już na pewno go do tego zachęcać, ale to było tak ie oszałamiające, uzależniające! Czułam, że tętno mi wariuje, k iedy dotyk ał mojej piersi przez dwie warstwy bawełny. Czułam się dorosła, k obieca i światowa, k iedy tak mnie pieścił, głask ał, całował. Po jak imś czasie, k tórego nie umiałabym ok reślić, odsunęliśmy się od siebie, a jego dłoń opadła z mojej piersi na brzuch, tym razem bliżej biodra. – Nie przeczytałaś mi wiersza – szepnął. Zarumieniłam się. – Naprawdę chcesz? Pok iwał głową. – A nie będziesz się śmiał? – Chyba że będzie śmieszny. – Nie piszę śmiesznych wierszy – powiedziałam i zebrałam się na odwagę. – Ale nie możesz nik omu o tym powiedzieć ani się ze mnie nabijać. Zmarszczył czoło. – A ty wyśmiewałabyś się ze mnie z powodu moich zdjęć? – Nigdy. – Pok ręciłam głową. – Więc czemu ja miałbym się wyśmiewać z twoich wierszy? Wyjęłam notatnik z torebk i i przek artk owałam w poszuk iwaniu odpowiedniego. Znalazłam dosk onały, k tóry w pewnym sensie świetnie oddawał stan moich uczuć. Wiedziałam, że w życiu nie przeczytam go na głos, więc podałam Jasonowi zeszyt, żeby sam mógł przeczytać. Widziałam czytane przez niego słowa w wyobraźni, prawie je czułam, gdy przesuwał po nich wzrok iem.
POCAŁUNEK WIDMO
Ciebie nie ma tutaj, a mnie tam. Siedzę sama w pokoju, a ty jesteś duchem. Może przyszłością? Ułudą z moich marzeń. Oddycham powoli, zamykam oczy, odchylam lekko głowę i czekam na pocałunek. Na usta-widmo na żywym ciele, wyśnione wargi na ciepłych ustach, język ze snów spleciony z moim, oszałamiający i ulotny. Bo przecież tylko się zastanawiam, jak smakuje pocałunek. Jak usta, jak język. Czy będę wiedziała, co robić, czy się nie ośmieszę? I nowy niepokój, mój autorski: czy można się jąkać w pocałunku? Potknąć w spazmie pożądania? Jesteś tylko duchem, niedokonanym trybem pełnym przypuszczenia i nie nauczysz mnie tego, co chciałabym umieć. Chyba że się wydarzysz naprawdę i pocałujesz mnie, pocałujesz, pocałujesz… Jason popatrzył na mnie, a potem z powrotem na zeszyt. W oczach miał zachwyt. – Boże! To jest… Brak mi słów. Magia. Nie poezja, tylk o magia słowa. – Zaczął czytać jeszcze raz. – Sk ąd wiesz, jak tak dosk onale łączyć wyrazy? Znam k ażdy z nich oddzielnie, ale nigdy nie potrafiłbym połączyć ich w ten sposób. Żeby powstał wiersz. – Spuściłam głowę, policzk i mi płonęły. – Dzięk i. Te słowa… po prostu ze mnie wychodzą. Piszę wiersze chyba dlatego, że to dla mnie szansa na elok wencję. Płynność. Nie muszę się wysilać, żeby wyrazić się spójnie. Każde zdanie wypowiedziane na głos wymaga wysiłk u, żeby się nie zająk nąć. A poezja? Przychodzi bez żadnego wysiłk u. – Przygotowywałam tę wypowiedź w głowie przez cały czas, gdy mówił o moim wierszu. Zapisywałam w głowie, odtwarzałam słowa, ćwiczyłam. Zaczął przewracać stronę, ale zabrałam mu zeszyt. Delik atnie, ale stanowczo. – Przepraszam, ale nie jestem gotowa pozwolić ci wchodzić do moich myśli. Czytanie tego to jak czytanie mi w głowie. Po p-p-prostu nie jestem jeszcze g-g-g-gotowa. – Wzięłam głębok i wdech, żeby się spowolnić. Uśmiechnął się, dodając mi odwagi i nie ok azał ani odrobiny niecierpliwości czy zażenowania moim głupim zacinaniem się i duk aniem. – W porządk u. Absolutnie cię rozumiem. Dzięk uję, że mi to pok azałaś. – Ty też mi pok azałeś, więc inaczej nie byłoby fair – uśmiechnęłam się szerok o, żeby zamask ować podwójne znaczenie. Parsk nął śmiechem. – To prawda. Mówią, że wzajemność jest podstawą uczciwości. – Znów położył dłoń na moim bok u i nieśmiało przesunął ją wyżej. – Przysługa za… przysługę. – Ledwie mogłam oddychać, k iedy zbliżał się do piersi. Chciałam znów poczuć tam jego dłoń. Dotk nął mnie przez sweter i znów mogłam zaczerpnąć powietrza. A potem, jak by zmuszając się do tego siłą, zabrał ręk ę i położył ją na moim udzie. Puls powoli mi się uspok ajał. – Chyba powinniśmy już wracać – szepnął. – No tak . – Ale ja wcale nie chcę. – Zanurzył twarz w moich włosach i powąchał. – Ładnie pachniesz. Roześmiałam się. – Dzięk i. Chyba… Ja też nie chcę jechać. Podoba mi się tutaj. Już wiem, czemu to twoje ulubione miejsce. – A gdybyś zobaczyła, jak tu jest za dnia, k iedy świeci słońce! Wszędzie tam – machnął ręk ą w k ierunk u mask i ciężarówk i, gdzie wzgórze opadało na łąk ę – rosną k wiaty, jest pięk nie. – Więc musisz mnie tu k iedyś przywieźć w dzień. Pok iwał głową. – Przywiozę – uśmiechnął się i przypomniało mi się, chyba z powodu tego uśmiechu, jak i jest pięk ny. Jego twarz, wyraźne rysy, ostre k ąty, dosk onałe proporcje i te zielone, zielone oczy. – A tak w ogóle, to już nie jest moje ulubione miejsce. Zmarszczyłam brwi, zdziwiona, chociaż miałam podejrzenie, dlaczego tak mówi. – Nie? Pok ręcił głową i mocniej mnie objął. – Teraz jest tu. Ty, tutaj, ze mną. W moich ramionach. Uśmiechnęłam się i nie mogłam wymyślić lepszej odpowiedzi niż wtulenie się w niego mocniej. Po k ilk u minutach niechętnie sprzątnęliśmy nasz nocny pik nik . Wsiadłam z powrotem do k abiny, Jason jeszcze przez chwilę zapinał lodówk ę. Usadowiłam się w fotelu i pogłośniłam radio, bo leciała szybk a piosenk a z lek k o k najack ą nutą. Rozluźniłam się i rozk oszowałam lek k ą muzyk ą i poczuciem szczęścia, k tóre buzowało we mnie z wielk ą mocą. Jason odwiózł mnie do domu i znów zatrzymał się przed bramą. – Chciałbym normalnie cię odprowadzić pod drzwi i pocałować na dobranoc. – Może k iedyś – powiedziałam. – Mnie się też to nie podoba. Rozumiesz, że nie chodzi o to, że się ciebie wstydzę, prawda? Gdybym nie była przek onana, że ojciec uziemi mnie do k ońca życia i zacznie zamyk ać mój pok ój na noc, powiedziałabym mu o nas. Przedstawiłabym cię. Wzruszył ramionami. – Wiem. Uważaj na siebie, dobrze? Zaczek am, aż będziesz już w pok oju. Napisz, że dotarłaś bezpiecznie. Otworzyłam drzwi, ale złapał mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem. Przyciągał mnie bliżej i bliżej do siebie, aż zaczęłam szorować po pulpicie i wytrąciłam z uchwytu butelk ę mountain dew. Objęłam go za szyję i zanurzyłam palce w mięk k ich, nastroszonych włosach, a potem schyliłam się do pocałunk u. Odsunęłam się, k iedy zabrak ło mi tchu i zaczęło mi się k ręcić w głowie. – Boże. Całowanie cię jest… najlepszym, co mi się w życiu zdarzyło. Dotk nęłam swoich ust. Wiedziałam, że są nabrzmiałe. – To dość niebezpieczne. – Co? – Ty i ja, całowanie się. – Czemu? Popatrzyłam mu w oczy, żeby widział k łębiące się we mnie emocje. – Bo nie chcę przerywać. Mogłabym cię całować tak długo, aż bym się udusiła. Pok iwał głową. – Też tak mam. – Puścił moją ręk ę i przesunął palcami po mojej k ości policzk owej i dalej, wzdłuż szczęk i. – Jesteś pięk na. Niesamowicie pięk na.
Pok ręciłam głową. – Chyba żartujesz. Ale dzięk uję. Zmarszczył brwi, k iedy zesk ak iwałam na ziemię i łapałam drzwi, żeby je zamk nąć. – Dlaczego miałbym żartować? Wzruszyłam ramionami, bo nie miałam ochoty rozmawiać o moich k omplek sach. – Bo tak . Ale k omplement był bardzo miły. – To nie był k omplement. To prawda. – Wyraz jego oczu się zmienił, jak by nagle coś zrozumiał. – Zaczek aj. Ty chyba nie masz k omplek sów, prawda? Zak ręciłam na palcu pasmo włosów i sk upiłam się na tym, żeby się nie zająk nąć: – Jestem pewna, że k ażda dziewczyna na świecie ma jak iś k omplek s. Po prostu niek tóre lepiej to uk rywają. – Ale jak i ty mogłabyś mieć k omplek s? Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Jak i …? Jąk am się, na wy-wy-wypadek , gdybyś n-n-nie zauważył. To k rępujące. Jestem najniższa w k lasie, to druga rzecz. Poza tym biodra mam rozłożyste na k ilometr w k ażdą stronę i zdecydowanie za duże cyck i. – Potrząsnęłam sprężynową grzywą. – A moje włosy wyglądają, jak bym czesała je grzebieniem podłączonym do prądu. Jason patrzył na mnie tak , jak bym znieważała jego, a nie siebie. Ze złością otworzył swoje drzwi, nie zamk nął ich, obszedł mask ę w świetle reflek torów i stanął przede mną. Nie bałam się go, to jasne, ale spojrzenie miał tak intensywne i pełne determinacji i szedł tak zdecydowanym k rok iem, że mnie onieśmielił. Cofnęłam się i zachwiałam, k iedy moje drzwi się zatrzasnęły. Przycisnął mnie do ciężarówk i, a dłonie położył mi na udach. – Nie wolno ci tak o sobie mówić. Rozumiesz? – Oczy miał chmurne. – Jesteś pięk na. Sek sowna. Tak podniecająca, że zapierasz mi dech w piersi. Nie rozumiem, jak k iedyk olwiek mogłem zwracać uwagę na k ogoś poza tobą. Masz dosk onałe biodra, a dla faceta nie ma tak iej opcji jak za duże cyck i. A ty masz duże piersi w najlepszy z możliwych sposobów. Masz niesamowite ciało. Nie-sa-mo-wi-te! A że się jąk asz? To część ciebie. W ogóle mi to nie przeszk adza. Wtuliłam twarz w jego pierś. Byłam pewna, że tak tylk o mnie pociesza. – A włosy? Wplótł w nie palce i przesypywał między nimi moje lok i, jak by miał dłonie pełne złotych monet. Potem zacisnął palce na pasmach lok ów i odchylił mi głowę w tył, delik atnie, ale stanowczo i musiałam na niego spojrzeć. – Kocham je. Powiedział słowo na „k ”. Tylk o o włosach, ale powiedział je. A potem mnie pocałował. Podk uliłam palce u stóp uk ryte w purpurowych tenisówk ach Kedsa. Słodk i Jezu, jak ten chłopak całuje! Puścił mnie po tym i patrzył, jak znik am wśród drzew. Słyszałam, że zapalił silnik , a k iedy się odwróciłam, widziałam bladożółtą poświatę rzucaną przez jego reflek tory. Stanęłam pod rynną, zadarłam głowę i spojrzałam w ok no Bena piętro nade mną. Nie ma ludzk iej siły, żebym tam wlazła. Zejście było tylk o k westią trzymania się mocno i zdania się na grawitację. Wzięłam głębok i wdech i sk oncentrowałam się na pierwszym podnóżk u, przybitym do sidingu, za k tóry mogłabym złapać. Chwyciłam go obiema ręk ami i podciągnęłam się ze wszystk ich sił, ale nawet nie oderwałam się od ziemi. Podsk oczyłam, podciągnęłam się, napięłam, zak lęłam, ale tylk o się od tego wszystk iego spociłam. Przy ok azji uświadomiłam sobie, że cały czas mam na sobie bluzę Jasona. Właśnie w tej chwili zabrzęczał mi telefon w torebce. Wyjęłam go i przeczytałam SMS od niego: „Minęło k ilk a minut. Jesteś już w pok oju?” Bez zastanowienia odpisałam: „Nie. Zeszłam po tej rynnie, ale wejść na górę nie dam rady. Nie śmiej się! TO NIE JEST ZABAWNE!” Czek ałam na odpowiedź i zastanawiałam się, co mam teraz zrobić, k iedy usłyszałam za plecami trzask łamanej gałązk i. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Jason idzie do mnie pomiędzy drzewami. Stanął obok mnie i popatrzył na rynnę, k tóra była w tej chwili moim najwięk szym wrogiem. – Może być problem. Nie wiem, czy ja bym tam wszedł. – Złapał za rynnę i potrząsnął nią, żeby sprawdzić stabilność, ale z zadowoleniem pok iwał głową. – Może cię podsadzę? – Sama nie wiem. Wtedy ugrzęznę w połowie. Nie jestem dość silna, żeby się wspiąć. – A masz k lucze do domu? – spytał. – Tak , ale tata włącza na noc alarm, a ja nie znam k odu. – To jak wyszłaś? Alarmy zwyk le obejmują też ok na. Zdziwiłam się. – Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Może Ben jak oś odłączył ok no. – To ok no Bena? – Tak . To on przymocował te k awałk i drewna, żeby było na czym stanąć. Jason drugi raz przyjrzał się rynnie. – Fak tycznie, nie zauważyłem wcześniej. Sprytnie. – Wyszczerzył zęby. – Ben się chyba często wymyk a? Zachichotałam. – O tak ! – Więc jak wraca? Zagapiłam się na niego. – Hm. Nie wiem. Nad tym też się nie zastanawiałam. Nie jestem bardzo zaawansowana w tych sprawach. – No wyraźnie nie – uśmiechnął się. – Mam na ciebie zły wpływ. – Może trochę – przyznałam. – Ale podoba mi się to. Czuję się wolna. Było super. Chciałabym tylk o móc wrócić. – Twój brat ma k omórk ę? Mogłabyś do niego napisać. Może by jak oś pomógł. – Jeszcze raz obejrzał rynnę, tak jak by się zastanawiał, jak mnie tam wtaszczyć. – Ale cały czas wydaje mi się, że gdybym cię podsadził, dałabyś radę. – Po prostu szuk asz pretek stu, żeby mnie pomacać po tyłk u. – Podeszłam do rynny i złapałam się pierwszej podpórk i. Żeby do niej sięgnąć, musiałam stanąć na palcach. Jason stanął za mną i zaparło mi dech w piersi, k iedy musnął ręk ami moją pupę w opiętych dżinsach. – A potrzebuję pretek stu? Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. – Tak , potrzebujesz! Nie jesteśmy jeszcze na etapie „macam Beccę po tyłk u, k iedy mi się podoba”, cwaniaczk u, więc łapy przy sobie. – Próbowałam utrzymać poważną minę, ale mi się nie udało. Położył mi ręce na biodrach i zrobił smutną mink ę. – Dobra. Bądź sobie tak a. Odmawiaj mi radości z k ontak tów z twoim zjawisk owym tyłk iem. Spojrzałam na niego z niedowierzeniem. – Zjawisk owym? Naprawdę tak myślisz? Potrak tował to jak o zaproszenie, k tórym chyba zresztą było, i zaczął mnie dotyk ać. – Sprawdźmy jeszcze raz. – Przesunął ręk ą po mojej pupie, badając jej ok ryty dżinsami k ształt. – Tak . To było dobre słowo. Masz zjawisk owy tyłek , moja droga. Poczułam, że się czerwienię, ale nie przerwałam jego wędrówk i. – Cieszę się, że tak myślisz. Nagle jego ręce wróciły na biodra, a on zapytał poważnie: – Nacisk am na ciebie? Nachyliłam się do niego. – Tak . Nie. Nie wiem. To mi się podoba. Wszystk o. Podoba mi się, że pozwalałam ci się dotyk ać, ale jak aś część mnie mówi, że nie powinieneś. Podejrzewam tylk o, że mówi głosem hiperk onserwartywnego wychowania, jak ie zafundowali mi rodzice. Lubię cię całować. Lubię się z tobą wymyk ać – westchnęłam. – Nigdy wcześniej nie zrobiłam nic ryzyk ownego, nie złamałam żadnych zasad. Całe życie byłam grzeczna, więc podoba mi się, że przy tobie jestem trochę niedobra. Jason pok iwał głową. – Po prostu nie chciałbym cię do niczego zmuszać. Ja po prostu… zawsze chcę więcej ciebie. Jestem strasznie łapczywy. Chcę cię więcej całować, więcej dotyk ać. Ale
tak jak mówiłaś, to niebezpieczne. Jesteś jak nark otyk i powoli się od ciebie uzależniam. – Odsunął mi opadające na twarz włosy i pocałował mnie tam, gdzie płatek ucha styk a się ze szczęk ą. – Musimy spróbować cię podsadzić. Uk ląk ł i zrobił k oszyczek ze splecionych dłoni. Zawahałam się, ale wsparłam się, jedną ręk ą trzymając go za ramię, a drugą chwytając się rynny. Jason policzył szeptem do trzech i mnie podniósł. Musiałam szybk o stłumić pisk , k iedy wystrzelił mnie w powietrze. Sięgnęłam do pierwszej podpórk i, niepewnie balansując z jedną nogą w jego dłoniach. – Stań mi na ramionach – polecił. Ostrożnie przeniosłam ciężar ciała, obiema ręk ami trzymając się rynny. Ok no było bliżej, ale wciąż za dalek o. – Jeszcze nie sięgnę – powiedziałam. – Druga podpórk a jest za wysok o. Jason szerzej rozstawił nogi. Złapał mnie za k ostk i i spojrzał w górę. – Dobrze, więc staniesz mi na ręk ach. – Czyś ty oszalał?! Nie utrzymasz mnie na wyprostowanych ręk ach. Złamię cię wpół! Parsk nął. – No co ty, jesteś lek k a jak piórk o. Nie k łóć się, dam radę. Obiecuję, że nie spadniesz. – Puścił jedną z moich k ostek i przesunął mi dłoń pod stopę a potem wyprostował ręk ę, tak że k ucałam na zgiętej nodze. – Teraz stań na tej nodze i przenieś ciężar na drugą tak szybk o, jak zdołasz. Trzymaj się rynny. Jeśli poczujesz, że spadasz, nie broń się. Przysięgam, że cię złapię. Z trudem przełk nęłam ślinę, zaczęłam szybciej oddychać, a serce waliło mi jak szalone. – Boję się. – Trzymam cię. Nic się nie stanie, obiecuję. Zaczynamy na trzy. Gotowa? Raz… Dwa… Trzy! – Na trzy wstałam z jego ramion. Poczułam, że jego ręk a blok uje się pode mną. Wyprostowałam drugą nogę, on podstawił mi ręk ę pod stopę i oto stałam na jego wyprostowanych ramionach, jak ieś trzy i pół metra nad ziemią. Serce waliło mi w piersi, a k rew pulsowała w uszach. Zachwiałam się, ale Jason poprawił pozycję i stałam już stabilnie. Jedną ręk ą trzymałam rynnę, a podpórk ę miałam na wysok ości brzucha. Złapałam się rynny tak wysok o nad głową, jak dałam radę i z całej siły się podciągnęłam, pomagając sobie wspinaniem się stopami po ścianie. Przeżyłam chwilę grozy, k iedy Jason zabrał ręce i byłam zdana na siebie, przyczepiona do muru, ale wtedy jak imś cudem moje stopy natrafiły na drewnianą podpórk ę i choć lek k o roztrzęsiona, stanęłam na nogach. – Jasna dupa! – Wydyszałam. Spojrzałam na Jasona i to był błąd. – Cholera jasna, zrobiłam to! – Wiedziałem, że dasz radę. Jeszcze k awałek . Ok no jest otwarte? Popchnęłam je, ale uchyliło się tylk o na k ilk a centymetrów. – Jest czymś zablok owane. – Zastuk ałam paznok ciem w szybę i po chwili w ok nie pojawił się Ben. Był zszok owany i wyrwany ze snu, więc tylk o stał i patrzył na mnie w oszołomieniu, a dopiero po chwili ruszył do ak cji. Otworzył ok no, złapał mnie pod pachami i wciągnął do środk a. – Jezu srający na niebiesk o, jak mnie wystraszyłaś! Gramoliłam się na gruby dywan, a mój rzek omo zjawisk owy tyłek dyndał w powietrzu. Stanęłam na nogi, wychyliłam się przez ok no i pomachałam do Jasona. Pok azał mi telefon i bezgłośnie poprosił, żebym zadzwoniła, a potem znik nął wśród drzew. Odwróciłam się do Bena. – Czy ty powiedziałeś „Jezu srający na niebiesk o”?! Wyszczerzył zęby. – Tak . Ok azało się, że srał na niebiesk o. Kto by pomyślał? – Wzruszył ramionami jak by odk rył jak iś wielk i sek ret. Roześmiałam się i dla zabawy go popchnęłam. – Czemu na litość bosk ą nie powiedziałeś, że tak trudno jest się wspiąć z powrotem?! Znów wzruszył ramionami. – Czy ja wiem? Nie pomyślałem o tym. Już nie wydaje mi się to trudne. No, ale ja to robię od dawna. – Gdyby nie Jason, nie weszłabym. – Dobrze się bawiłaś? Pok iwałam głową, ale nie chciałam sobie zepsuć tej cudownej nocy, rozmawiając o niej z moim najaranym bratem. – Było super. Ale jestem wyk ończona, idę spać. – Położyłam plecak Bena na jego łóżk u. – Wyszło na to, że nic nie wypiliśmy. Ale dobrze się bawiliśmy i bez tego. Ben wyłowił butelk ę z plecak a, odk ręcił i wziął duży łyk . Przełyk ając, nawet nie bardzo się sk rzywił. – Będzie więcej dla mnie. – Zrzucił plecak na podłogę, położył się do łóżk a i znów łyk nął. – Dobranoc, Beck . Zawahałam się w drzwiach, bo zobaczyłam, że bierze trzeci łyk i nagle butelk a była pusta już niemal do górnej k rawędzi banderoli. – Jesteś pewien, że powinieneś… – Dobranoc, Beck – powtórzył bardziej stanowczo, żeby zak ończyć temat picia. Wyszłam, ale w żołądk u aż mnie ścisk ało z niepok oju. Jego nastrój tak szybk o się zmieniał z radosnego na zły, a poza tym wypił prawie jedną czwartą butelk i whisk y w zaledwie k ilk a minut i wyglądało na to, że robi tak często. Ale k iedy dotarłam do swojego pok oju, rozebrałam się do podk oszulk a i majtek i wśliznęłam się do łóżk a, zapomniałam o Benie. Myśli wypełniał mi Jason, jego dłonie błądzące po moich biodrach, usta na moich wargach, żarłoczne pocałunk i. Zanim zasnęłam, zastanawiałam się, jak to zrobić, żeby wymyk ać się do niego tak często, jak się da.
JASON Noc walki
Następny poniedziałek
Becca przysłała mi w week end k ilk a SMS-ów, ale nie udało nam się spotk ać. Pytałem, ale twierdziła, że jej ojciec coś podejrzewa, więc nie może ryzyk ować. Dla mnie week endy były najgorsze. Jeśli nic ważnego się nie działo, tata miał wolne, więc musiałem się bardzo starać schodzić mu z drogi. Zwyk le siedziałem w pok oju i uczyłem się albo ćwiczyłem w piwnicy. W ten week end nie unik ałem go wystarczająco czujnie. W niedzielę urządził wielk ie chlanie, zmieszał sk rzynk ę piwa z Jack iem Danielsem. Ć wiczyłem, odrabiałem lek cje, a potem wśliznąłem się do k uchni, żeby coś zjeść. To był zły pomysł. Obił mi k ilk a żeber i poluzował ząb, ale oddałem mu i w k ońcu wrócił do oglądani maratonu Kompanii braci. Nie mam pojęcia, czemu k atował się filmami wojennymi, ale to oznaczało, że jest nie w humorze. Wziąłem lunch do swojego pok oju. Kolację zjadłem dopiero o wpół do drugiej, k iedy wreszcie urwał mu się film. W poniedziałek w szk ole nie byłem w najlepszym nastroju. Przez cały week end chodziły mi po głowie pocałunk i z Beccą i tylk o dzięk i temu przetrwałem. Kiedy jednak widziałem ją na przerwach, tylk o lek k o się uśmiechała i biegła dalej. Przeżywałem to przez resztę dnia, zastanawiając się, czy już zaczęła żałować. Przyszła do mnie, k iedy chowałem rzeczy do szafk i przed k olejną lek cją. – Przepraszam, że nie dałam rady zobaczyć się z tobą w week end – powiedziała, materializując się przy moim bok u. Wzruszyłem ramionami. – Wszystk o w porządk u? Zmarszczyła brwi. – Tak , czemu pytasz? – Wcześniej prawie nie zwracałaś na mnie uwagi. – Na przerwach zawsze jestem zestresowana. Mam lek cje w różnych k ońcach szk oły i k iedy przecisk am się przez ten zatłoczony k orytarz, myślę tylk o tym, żeby dotrzeć do k lasy na czas. Od razu mi ulżyło. – No tak , to ma sens. Przek rzywiła głowę i jeszcze mocniej zmarszczyła brwi. – A co? Co pomyślałeś? Że cię ignoruję? – Znów wzruszyłem ramionami, bo uświadomiłem sobie, że to głupie. – Hej, co się dzieje? Jesteś w złym humorze. To przeze mnie? Zatrzasnąłem szafk ę i wziąłem ją za ręk ę. – Nic mi nie jest. – Gówno prawda. Zdziwiłem się. – Naprawdę jest w porządk u… Popchnęła mnie na szafk ę, nie zwracając uwagi na tłumy wciąż przetaczające się przez k orytarz. – Mów. Czułem na sobie jej ciało, jej piersi między nami, jej biodra napierające na moje i wiedziałem, że nie mogę sk łamać. – Po prostu miałem ciężk i week end. Tata był bardzo pijany i oglądał wojenne filmy. To się nigdy nie k ończy dobrze. – Mówiłem ledwie słyszalnym szeptem. Wolałabym zrobić miliard przysiadów niż rozmawiać o tym gównie. – Ale nic mi nie jest. W oczach Bek k i widziałem gniew i ból. – Boże… Przepraszam. Ja… Przerwałem jej. – Słuchaj, nie bierz tego do siebie. To nie twój problem. To po prostu bagno, z k tórym muszę się mierzyć i daję radę. Nic mi nie będzie. Nie obwiniaj się, jeśli od czasu do czasu będę w gorszej formie, dobrze? Uśmiechaj się do mnie albo mnie pocałuj, wtedy będzie lepiej. Nie zawahała się, nawet na sek undę. Przycisnęła usta do moich i uśmiechnęła się, a jej uśmiech, k tóry czułem na wargach od razu przepędził czarną chmurę z głowy, zdjął mi ciężar z ramion i osłabił ból w żebrach i w sercu. Oddałem pocałunek , zatopiłem się w niej. Pozwoliła mi położyć dłonie na biodrach, przyciągnąć się bliżej, pocałować mocniej, a wok ół nas roztaczała się cisza, bo budynek pustoszał. Całowałem ją i myślałem o tym jej niesamowitym wierszu, w k tórym była całowana przez ducha. Starałem się robić to tak , żeby nie miała wątpliwości, że jestem prawdziwy, że już nie jestem duchem. Może byłem aroganck i i zarozumiały, ale miałem pewność, że ten wiersz był o mnie. Po prostu k iedy go pisała, nie wiedziała jeszcze o tym. – No dobrze, wy dwoje, dajcie już spok ój. Czy pan nie ma treningu, panie Dorsey? – Minął nas pan Hansen, nauczyciel biologii i zawarczał na nas po drodze. Nie zwolnił, żeby sprawdzić, czy posłuchaliśmy, co się zresztą nie stało. Becca zachichotała i oparła mi czoło na piersi. – Jesteśmy teraz jedną z tych par, co nie? – Których? – Zachwyciło mnie, że myśli o nas jak o o parze. – Tą, k tóra się obścisk uje na k orytarzu i dostaje za to ochrzan. – Objęła mnie za szyję i musnęła palcem wargę, na k tórej był jeszcze słaby ślad po rozcięciu. Lek k o ugryzłem ją w palec, a ona się roześmiała, przylgnęła do mnie bliżej i znów mnie pocałowała. – Lepiej już idź – powiedziała, k iedy znów się od siebie odsunęliśmy. – Zaczynam mieć na ciebie zły wpływ. Roześmiałem się i pomyślałem, że w ciągu paru minut poprawiła mi nastrój tylk o k ilk oma słowami i pocałunk ami. – Tak , powinienem iść. Trener się wściek nie, jak się znów spóźnię. Odsunęła się ode mnie i poprawiła plecak na ramionach. – Zadzwonię. Jeśli się uda, postaram się wyjść do ciebie dziś wieczorem. Trening minął błysk iem. Wiem tylk o, że dałem z siebie wszystk o. Pocałunk i Bek k i rozpaliły moje ciało żywym ogniem. Prawie nie czułem blok ów ani płonących po bieganiu mięśni w nogach. Wróciłem do domu, zrobiłem obiad, swój zjadłem jak najszybciej, a porcję dla taty starannie przyk ryłem. Mama siedziała naprzeciwk o mnie i jadła, milcząca jak zawsze. Była chuda jak szczapa, a cienk ie, jasne włosy jak zwyk le związała w k ucyk . Uświadomiłem sobie, że mam jej oczy, jasnozielone i zdumiewające jask rawością. Tylk o że jej były zmęczone i w jak iś sposób puste. Zajadałem k urczak a cacciatore, k tórego przyrządziłem, myślałem o wszystk im, co moglibyśmy zrobić z Beccą, gdyby udało jej się ze mną spotk ać i przypomniałem sobie jej pytania o moją mamę. Zdumiało mnie, że w sumie nic o niej nie wiem. Przestałem jeść i spojrzałem na nią w zamyśleniu. – Co? – spytała cichym głosem, zachrypniętym od nieużywania. – Mam coś na twarzy? – Otarła usta. Pok ręciłem głową. – Tak się zastanawiam… Jak to się stało, że jesteś z tatą?
Widelec zawisł w połowie drogi do jej ust. – Co?! – Popatrzyła na mnie tak , jak by wyrosły mi rogi. – A co? Wzruszyłem ramionami. – Jestem ciek awy. Nic o tym nie wiem. – Czemu jesteś ciek awy? Znów wzruszyłem ramionami. Mama przełk nęła k ęs i popiła mrożoną herbatą. Oparła się o k rzesło i spojrzała w ok no. – Był naszym pacjentem. Wrócił z pierwszej służby w Irak u. Nawet po cywilnemu był w k ażdym calu żołnierzem. Nosił czapeczk ę z daszk iem, pamiętasz ją? Biała, z logiem Tigersów. Miał ją na głowie, a k iedy mnie zobaczył, zdjął ją i trzymał przed sobą, tak jak bym była jak imś generałem. Na to wspomnienie jej twarz się zmieniła, złagodniała, nabrała życia. Zdałem sobie sprawę po raz pierwszy w życiu, że k iedyś musiała być ładna. Dziwne. – Był przystojny. Wysok i, umięśniony. Wydawał się miły. Nie wiedziałam nic o wojnie ani jak i będzie, k iedy wróci. Spotyk aliśmy się przez te dwa miesiące między jego wyjazdami i chyba zaczęło się coś poważnego. Powiedziałam mu, że będę pisała i zaczek am. Tak zrobiłam. – Spojrzała na lewą ręk ę, na mały brylancik na cienk iej złotej obrączce. Łagodność i ożywienie znik nęły i wróciła mama, k tórą znałem, zmęczona, wycofana. – Nie wiedziałam, że zmieni się w… W to, czym jest teraz. To się działo stopniowo, nie nagle. Zaczęło się od przypalonego obiadu, jak iegoś głupiego pytania, złego dnia czy złego snu. Zespół stresu pourazowego, tyle że on nigdy nic z tym nie zrobił, nie szuk ał pomocy. Po prostu stał się zły. Nie wiedziałem, co powiedzieć. – Kochałaś go? – Czy go k ochałam? – Przek ręciła pierścionek na palcu, nie patrząc na mnie. – Może. Nie wiem. Trudno powiedzieć. Nie było jak w romantycznych k omediach. – Spojrzała na mnie z zaciek awieniem i była to pierwsza żywa emocja, jak ą u niej wiedziałem od lat. – Jesteś w k imś zak ochany, Jasonie? Odsunąłem talerz z k urczak iem. – Jest jedna dziewczyna. Nie wiem, czy to miłość, ale bardzo ją lubię. – Nie wiedziałem, czemu jej to mówię, sk ąd się to bierze. Przez chwilę milczała. – Bądź ostrożny. Miłość bywa niebezpieczna. – Spojrzała mi w oczy. – Chciałabym ją poznać, ale rozumiem, czemu jej tu nie przyprowadzasz. Odwróciłem wzrok . – Tak . To nie byłby dobry pomysł. Tata by nie zrozumiał. – Ona wie? O nim? Niespok ojnie się poruszyłem i pożałowałem, że w ogóle zacząłem ten temat. Wolałbym jechać teraz moją ciężarówk ą. – Tak . – Powie k omuś? – Mama pytała cicho, ale ostro. Pok ręciłem głową. – Nie sądzę. Nie odpowiedziała. Wstała, umyła talerz, dopiła herbatę i wstawiła szk lank ę do zlewu, a potem przemówiła, nie odrywając wzrok u zza ok na: – Przyk ro mi, że jesteś na to sk azany. Jesteś dobrym dzieck iem. Teraz też nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Myślałaś k iedyś, żeby odejść? – Pytanie samo mi się wyrwało. Mama pok ręciła głową. – Nic dobrego by z tego nie przyszło. Wiesz, jak i on jest. Poza tym i tak nie miałabym dok ąd iść. Całe życie mieszk ałam tutaj, nie wiedziałabym, co robić. Szczególnie z małym dzieck iem. – Przerzuciła k ucyk na ramię i spojrzała na mnie. – Jesteś prawie dorosły. Niedługo wyjedziesz i to wszystk o będzie jak zły sen. – Zostaniesz, k iedy ja się wyprowadzę? – Oczywiście – powiedziała, jak by dziwiła się, że pytam. – Nie przejmuj się mną. Sk up się na nauce i grze. Głębok o sk rywana tajemnica wydostała się na zewnątrz: – A jeśli nie chcę już grać? Odwróciła się na pięcie i spojrzała na mnie z przerażeniem. – Nawet tak nie mów. Idź do college’u. Graj, żeby dostać stypendium. Później podejmiesz decyzję. Nie wchodź mu teraz w drogę. Zostały tylk o dwa lata. – Strach jak by zbladł, a na jego miejscu pojawiła się ciek awość. – A co byś robił innego? Wzruszyłem ramionami. – Interesuje mnie fotografia. – Serio? – Pok iwała głową. – Ja bym o tym nie mówiła tacie. Wiesz, jak i on jest. To zdanie wyjaśniało wszystk o. „Wiesz, jak i on jest”. Żadne z nas nie słyszało, że przyszedł z garażu. – Czego ma mi nie mówić? – Mówił nisk o, groźnie i odrobinę niewyraźnie. Czyli miał przystanek w barze. Słyszałem w jego słowach alk ohol. Widziałem go w zmrużonych groźnie oczach. Podniosłem się tak spok ojnie, jak mogłem, i wstawiłem jego talerz do mik rofalówk i, żeby go podgrzać, a potem po sobie posprzątałem. Spojrzałem na mamę, ale jej już nie było Drzwi do pracowni zamk nęły się z cichym k lik nięciem, k tóre rozmyło się w głuchej ciszy. Desperack o szuk ałem pomysłu na coś do powiedzenia. – Nic tak iego. Był tylk o… tak i test na biologii. Nie poszedł mi najlepiej, ale to nic ważnego, do niczego się nie liczy. – To było k łamstwo, bo dostałem piątk ę, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Zrobił k ilk a k rok ów w moją stronę, a ja zmusiłem się do pozostania na miejscu, podniesienia głowy i spojrzenia mu w oczy. Próbowałem sobie wmówić, że to, co powiedziałem, było prawdą, żeby nie widział w moich oczach wątpliwości. Miałem oczy mamy, ale poza tym byłem podobny do ojca: szerok i w ramionach, z k rótk o ostrzyżonymi jasnymi włosami, głębok o osadzonymi oczami, choć jego były brązowe, a moje zielone, ale poza tym identyczne. Mieliśmy też tak ą samą sylwetk ę, choć ja byłem niższy i bardziej k rępy, miałem też szerszą k latk ę piersiową. Po przodk ach mamy z plemienia Cherok ee odziedziczyłem wyżej osadzone i ostrzejsze k ości policzk owe. Patrzył na mnie z góry, bo był o k ilk a centymetrów wyższy, miał sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, a ja metr osiemdziesiąt. – Nie nauczyłeś się jeszcze, żeby nie łgać policjantowi, synu? – Jeszcze jeden k rok , dla podtrzymania efek tu. – I jak i jestem? Wiedziałem, że nie odpowiem. Trzymałem usta na k łódk ę i patrzyłem na niego, śmiertelnie przerażony, ale niezdolny do ok azania tego. Nigdy nie przestałem się bać, przynajmniej na początk u, choć minęło już tyle lat. W tej ciężk iej ciszy mik rofalówk a zapik ała trzy razy. Zaatak ował ostro i szybk o. Dwa ciosy w nerk i odebrały mi oddech. Przyjąłem je, zaczek ałem, aż się wycofa i oddałem. Celowałem w szczęk ę, ale uchylił się w złą stronę i trafiłem w nos, z k tórego trysnęła k rew. Nigdy wcześniej nie uderzyłem go do k rwi. Zatoczył się w tył i z niedowierzaniem otarł nos. Nie pozwoliłem mu odzysk ać równowagi i uderzyłem znów, tym razem fak tycznie w szczęk ę, ale potem się spionizował i już nie miałem szans. Nie hamował się. Zmiażdżył mi szczęk ę, uderzył prawym sierpowym w policzek i rozciął mi sk órę, a potem powtórzył cios, od k tórego popłynęła mi k rew z nosa. Zatoczyłem się na blat i przedramieniem otarłem k rew z twarzy. Ruszył na mnie, zamachując się lewą ręk ą, ale dałem nura pod nią i walnąłem go w brzuch tak mocno, że zgiął się wpół. Minąłem go, złapałam leżące na blacie k luczyk i do auta i wybiegłem k uchennymi drzwiami. Trzasnęły, ale po sek undzie znów były otwarte, bo biegł za mną. Dopadłem do ciężarówk i, wgramoliłem się do środk a i włączyłem silnik . Żwir trysnął spod tylnych k ół, k iedy wyk ręcałem, żeby wyjechać na drogę. Zerk nąłem we wsteczne lusterk o i patrzyłem, jak postać taty staje się coraz mniejsza. Jedną ręk ą trzymał się za żołądek , drugą wycierał nos. Złapałem się na tym, że robię dok ładnie to samo. Prawym przedramieniem ocierałem nos. Tak jak on. Zak ląłem pod nosem, a potem włączyłem radio i wrzeszczałem, uderzając pięściami w k ierownicę. Koszulk a na piersi zaczęła mi się k leić, a policzek zalany był ciepłą, gęstą k rwią. Miałem to gdzieś. Nie wiedziałem, dok ąd jadę. Po prostu przed siebie. W sumie nie zask oczyło mnie, że znalazłem się przed bramą na osiedle Bek k i. „Możesz teraz wyjść?”, napisałem bez zastanowienia. „Daj mi chwilę”. Otarłem policzek , ale zobaczyłem na przedramieniu k rew, więc dałem sobie spok ój. Rzadk o bił mnie w twarz, bo to wywoływało pytania. Poruszyłem szczęk ą, żeby sprawdzić, czy bardzo boli. Cios był mocny, więc bolało, ale na szczęście niczego mi nie złamał ani nie uszk odził. Nigdy nie miałem złamanej szczęk i, ale
podejrzewałem, że nie byłoby to ani przyjemne, ani łatwe do wytłumaczenia. Patrzyłem przez ok no na zapadający powoli wieczór i nie zauważyłem, że od strony pasażera nadchodzi Becca. Wystraszyłem się, k iedy otworzyła drzwi i wsk oczyła do środk a. Nawet się nie zastanowiłem, jak ie wrażenie zrobi na niej moje zak rwawione ciało, dopók i się nie odwróciłem, żeby się uśmiechnąć. – Jezus! Co się stało? – W jednej chwili poczułem na twarzy jej delik atne palce. Sk ądś wyciągnęła chusteczk ę i ocierała mi rozcięcie na policzk u i k rew wciąż k apiącą z nosa. – Pobiłem się z tatą. – Wzruszyłem ramionami, żeby ok azać obojętność, k tórej nie czułem. Becca miała łzy w oczach. – Boże. Jesteś cały we k rwi. – Dotk nęła mojego nosa, a ja sk rzywiłem się z bólu. – Chyba jest złamany. – Nic mi nie będzie. Pok ręciła głową. – Trzeba zszyć po-po-policzek . – Po nosie spłynęła jej łza, a drżącymi ręk ami ocierała mi k rew. – Musimy jechać na ostry dyżur. Nie rozumiałem, czemu płacze. Wiedziałem tylk o, że nie mogę tego znieść. – Nie płacz, Beck , proszę cię. Nic mi nie jest. To wygląda znacznie gorzej niż jest w rzeczywistości. – To było k łamstwo, bo z bólu prawie nie widziałem na oczy. Pok ręciła głową i łzy płynęły teraz szybciej. – Nieprawda. Nie k łam. – Przepraszam. Masz rację, k urewsk o boli, ale nie mogę jechać do szpitala. Tutaj wiedzą, k im jestem. Będą zadawać pytania. – Na t-t-te pytania t-t-t-trzeba odpowiedzieć. – Jąk ając się, mrugała, a ja się już nauczyłem, że to oznak a wielk ich emocji. – To nie w po-po-porządk u. Tak nie może być. Odsunąłem się. – Nie mogę i nie zrobię tego. To się źle sk ończy dla mnie, dla ciebie, dla mamy. Dla k ażdego, k to się o tym dowie. – Wciągnąłem głębok o powietrze i powiedziałem prawdę. – Za bardzo się boję, żeby powiedzieć. Proszę cię, odpuść. Nic mi nie będzie. Znów pok ręciła głową i otarła oczy. – Nie mogę odpuścić. Za bardzo mnie boli, k iedy widzę cię w tak im stanie. Puściłem wiązk ę siarczystych przek leństw. – Powinienem był się po prostu przejechać, zamiast przyjeżdżać tutaj. Przepraszam, że cię wciągam w to bagno. Złapała mnie za ręk ę i wbiła mi paznok cie. Spojrzałem na sk órę, w k tórą się wbijała. Każdy paznok ieć miał na samej górze biały pasek . To chyba jak iś rodzaj manicuru. – Już mnie wciągnąłeś. Jestem wciągnięta i nie cofniemy tego. Jesteś moim chłopak iem i przejmuję się tobą. – Więc co mam zrobić? – Mówiłem do ok na. Odszczek iwałem się jej i nie mogłem nic na to poradzić. – Nik omu nie powiem. To moje życie. Tak , mam ostro przesrane, ale muszę to wytrzymać, tylk o do k ońca szk oły. Później stąd spadam. Jeśli nie możesz się z tym pogodzić, że nic nie powiem, to… Nie wiem co. Ale nic z tego nie będzie. Bo ja i tak nie powiem. – Dlaczego? Nie rozumiem. – Wiem, że nie rozumiesz. Chcesz dorobić jak ąś pieprzoną psychologiczną gadk ę do tego, że się cholernie boję, co zrobi tata, jeśli znów k omuś powiem? Niestety, nie mam nic pod ręk ą. Nie jestem tak i mądry jak ty. Wiem tylk o, że mnie przeraża. I wiem, co się stanie, jak k omuś powiem! Zabiorą mnie do domu dzieck a? Do rodziny zastępczej? Z tego co słyszałem, może tam być tak samo albo gorzej. On zacznie się wyżywać na mamie, a mnie nie będzie. A ona nie powie. I nie odejdzie. Mogła odejść, zanim się urodziłem, ale tego nie zrobiła, bo jest tchórzem, tak samo jak ja. Nie znasz go, Beck . Tak , jak jest teraz, jest lepiej. On się wyprze, a ludzie mu uwierzą. Nik t nie chce mieć na pieńk u z Mik e’em Dorseyem. Chcesz wiedzieć, czemu dzisiaj jestem cały we k rwi? Bo mu oddałem. Dlatego. Uderzył mnie, a ja jego. Zwyk le w ten sposób k ończy się szybciej. Ale nigdy nie było aż tak . Chyba nie jest dzisiaj aż tak pijany jak zwyk le, gdy mnie bije. Nie wiem zresztą. Narosła między nami cisza, gęsta, twarda i nie do zniesienia. – Przepraszam cię – szepnęła. Uderzyłem się pięścią w czoło. – Nie przepraszaj. To ja powinienem. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Że na ciebie k rzyczałem. Zasługujesz na coś lepszego. Na k ogoś lepszego niż ja. – Jedź. Spojrzałem na nią ze zdumieniem. – Co? – Zacznij jechać, proszę cię. Gdziek olwiek . Po prostu jedź. – Była wściek ła, a ja nie rozumiałem dlaczego. Ruszyłem. Jechałem dalek o i szybk o. Tym razem radio było wyłączone, a my siedzieliśmy zatopieni k ażde w swoich myślach. Jej były dla mnie nieprzenik nione, a w moich k łębił się wir poczucia winy, wstydu, zagubienia i bólu. W k tórymś momencie wyjechałem na autostradę, a wieczór zmieniał się w noc. W k ońcu nie mogłem dłużej wytrzymać. – Czemu jesteś zła? – Bo jak możesz mówić, że zasługuję na k ogoś lepszego? Co jest ze mną nie tak , że nie ufasz, że wiem, czego chcę? Odwróciłem się w jej stronę. – Co? Jak to…? – Spojrzałem na nią szybk o, a potem z powrotem na szosę. – Nie odwracaj tego przeciwk o sobie. Ja mam tak i gówniany bagaż, po co ci on? Jesteś mądra, pięk na, utalentowana, możesz mieć cok olwiek zechcesz. Ja jestem pionk iem w grze mojego taty. Powinnaś być z k imś, k to… Nie wiem. Kto nie ma tylu problemów co ja. Pok ręciła głową, ale zrozumiałem, że to nie oznaczało zaprzeczenia, tylk o niedowierzanie albo nieumiejętność wyrażenia swoich myśli. – No widzisz? O tym mówię. Jeśli chcę być z tobą, to to jest mój wybór. Ja postanowiłam, że będę twoją dziewczyną, mimo tego, że fak tycznie masz k łopoty w domu, k tóre trudno mi zrozumieć i z k tórymi nie mogę się pogodzić. – Mówiła tak , jak by czytała, monotonnie odtwarzała z pamięci, ale wiedziałem, że k ażde słowo jest ważne i że w ten sposób radzi sobie z silnymi emocjami, z k łopotami z mówieniem płynnie. – Jesteś tak i, jak i jesteś właśnie z powodu tego, przez co przeszedłeś. Chcę ci pomóc. Chcę, żebyś mówił mi, co się dzieje, żebyś mi ufał. – Nie powiedziałbym ci nic o moim życiu, gdybym ci nie ufał. – Wiem. Ale musisz pozwolić sobie pomóc. – Więc przestań mnie nacisk ać, żebym k omuś powiedział. Wiem, że to nie ma sensu. Powinienem odejść od niego, powstrzymać to, ale to tak nie działa. Mnie też się to nie podoba, ale… Nie wiem. Po prostu nie mogę, dobra? Pok iwała głową. – Nie mogę tego znieść. To wbrew wszystk im moim przek onaniom, że na to pozwalam. – Nie pozwalasz! Po prostu nie możesz zrobić nic, żeby to powstrzymać. – Powinno być coś, co można zrobić – szepnęła gwałtownie i z frustracją. – Ale nie ma. Tylk o wzruszyła ramionami i znów zamilk liśmy. Potem zadzwonił jej telefon. Wyjęła go, spojrzała na wyświetlacz i zbladła. – To ojciec. – Nie możesz zignorować? Pok ręciła głową. – Będzie tylk o gorzej. – Odetchnęła głębok o, zamk nęła oczy i odebrała. – Halo? Nie. Jestem… Ach. Tak , ojcze. Przepraszam. Zaraz będę. – Rozłączyła się i ucisnęła grzbiet nosa. – Co jest? – Wie, że wyszłam z tobą. – Jak to? Co mu powiedziałaś? – Że wychodzę z Nell. Miałam do niej zadzwonić i uprzedzić na wszelk i wypadek , ale k iedy cię zobaczyłam, zapomniałam. Jak oś się domyślił. Nie wiem. Cholera. – I co teraz będzie? – Wziąłem ją za ręk ę i splotłem nasze palce. Przemilczałem, gdy się wzdrygnęła, dotk nąwszy moich obtartych k ostek .
– Nie wiem. Kłopoty. – Zapadła się w sobie, więc tylk o trzymałem ją za ręk ę. Zjechałem z autostrady i zawróciłem. Odjechaliśmy dalej niż sądziłem i dopiero po pół godzinie wróciłem do miasta. Zatrzymałem się na park ingu McDonalda. Powiedziałem Becce, żeby zaczek ała, a sam poszedłem się umyć. Pół rolk i papierowych ręcznik ów i moja twarz była czysta, a nos, choć wciąż przek rzywiony, już nie k rwawił. Za to policzek był rozcięty mocno i brzydk o. Wróciłem do auta, przejechałem na drugą stronę szosy i w aptece k upiłem plastry. Jeden nak leiłem na policzek . W plecak u miałem k oszulk ę na zmianę, więc zdjąłem tę zak rwawioną, widząc spojrzenie Bek k i na moją pierś i brzuch. Dotarliśmy do wjazdu na jej osiedle, ale nie zatrzymałem się przed bramą jak zwyk le. – Co robisz? – zdziwiła się. Wzruszyłem ramionami. – Sk oro on i tak już wie, nie ma po co się uk rywać. Zatrzymałem się na podjeździe i wysiedliśmy. Nie zamierzałem zostawić jej na pastwę tych k łopotów, zwłaszcza, że to ja ją w to wpak owałem. Zerk ała na mnie, k iedy podchodziliśmy do drzwi, tak jak by spodziewała się, że w ostatniej chwili dam nogę. Nie rozumiała, że jak k olwiek straszny był jej tata, nie mógł być bardziej przerażający niż mój. Zaczek ałem aż otworzy drzwi, a potem wszedłem za nią. – Nie musisz tego robić – szepnęła, gdy przestępowałem próg. – Muszę. Jej ojciec ok azał się potężnym mężczyzną z beczk owatą k latk ą piersiową, brzuszk iem i prawie całk iem siwymi zaczesanymi do tyłu włosami. Miał małe oczy, ciemne i stanowcze. – Kim ty jesteś i co robisz w moim domu? Zrobiłem k rok naprzód i wyciągnąłem ręk ę. – Nazywam się Jason Dorsey. Jestem chłopak iem Bek k i. Automatycznie potrząsnął moją ręk ą, ale odsunął się, k iedy wypowiedziałem drugie zdanie. – Wybij to sobie z głowy. Mojej córce nie wolno mieć chłopak a. Proszę wyjść. – Był przyzwyczajony do onieśmielania ludzi i nie podobało mu się, że na mnie to nie działa. – Odrywasz ją od nauk i i namawiasz do wymyk ania się po nocy. Nie będzie się z tobą widywać. – Może gdyby dał jej pan choć trochę wolności, nie musiałaby się wymyk ać. Pomyślał pan k iedyś o tym? Z najwięk szą przyjemnością będę informował pana, gdzie jesteśmy i co robimy. Z całym szacunk iem, nie mam złego wpływu na pana córk ę. Wymyk ała się tylk o dlatego, że inaczej nie wypuściłby pan jej z domu. – Otworzył usta, żeby się sprzeciwić, ale nie pozwoliłem mu dojść do głosu. – Nie zamierzam uczyć pana jak wychowywać córk ę, ale mogę powiedzieć tyle, że im bardziej będzie się pan starał k ontrolować k ażdy jej ruch, tym bardziej będzie się buntowała. Proszę jej dać trochę wolności, a nie będzie musiała łamać zasad. Jego oczy zionęły ogniem, k iedy patrzył na mnie z furią. – Ja jestem jej ojcem. Ja tu decyduję. Ty jesteś nik im. Becca dotk nęła mojej ręk i. – Doceniam to, co robisz, ale proszę cię, odpuść. Pan de Rosa zbliżył się do mnie. – Proszę wyjść. Nie będziesz się już widywał z moją córk ą. Nigdy. Becca stanęła między nami i spojrzała na ojca. – Proszę, on ma rację. Nie robimy nic złego. Wciąż się uczę, wciąż mam dobre oceny. Daj nam szansę. Jej matk a, k tóra do tej pory siedziała w milczeniu przy stole, wstała, przeszła przez pok ój i stanęła obok męża. Była bardzo podobna do Bek k i. Ciemne lok i otaczały niemal tak ą samą twarz, tylk o starszą. Odezwała się cicho i w obcym język u, k tóry z opóźnieniem zidentyfik owałem jak o arabsk i. Becca rozumiała, o czym mowa, k iedy ojciec odpowiedział w tym samym język u, gwałtownie i wściek le k ontrargumentując. W k tórymś momencie przeszedł na włosk i, a mama Bek k i odpowiedziała w tym samym język u. Wychwyciłem nawet k ilk a angielsk ich słów wtrącanych od czasu do czasu. Od słuchania zak ręciło mi się w głowie. Po k ilk u minutach tej przepychank i pan de Rosa spojrzał na Beccę i na mnie. – Wciąż jestem temu przeciwny, ale twoja matk a nak łoniła mnie, żebym dał wam szansę na udowodnienie, że jesteście odpowiedzialni. Obydwoje. – Spojrzał na mnie. – Nie lubię cię, Dorsey. Wyglądasz na łobuza i wciąż mam wrażenie, że masz na moją córk ę zły wpływ. – No cóż – zacząłem i starannie dobrałem słowa – w k ażdym razie ona z całą pewnością ma dobry wpływ na mnie. Ale nie jestem łobuzem. Mam prawie same piątk i i gram w pierwszym sk ładzie w drużynie futbolowej. Nie piję i nie palę. – A co ci się stało w twarz? Przełk nąłem ślinę i sk upiłem się na uwierzeniu w k łamstwo, k tórym miałem zamiar go nak armić. – Kontuzja w czasie gry. Blok się nie udał i dostałem w twarz z główk i. Zmrużył oczy. – Na pewno się nie biłeś? Pok iwałem głową. – Na pewno. Trener bardzo tego pilnuje. Gdybym się wdał w bójk ę, połowę sezonu przesiedziałbym na ławce. – To była prawda, tylk o że nijak się miała ak urat do tej sytuacji. – Za k łopoty z nauczycielami idzie się na ławk ę. Jeśli średnia ocen spadnie poniżej ok reślonego poziomu – też. Liczę, że w college’u dostanę stypendia nauk owe i sportowe. Jej ojciec pok iwał głową, chyba z satysfak cją. – Dam ci jedną szansę. Jeśli moja córk a spóźni się chociaż raz, jeśli nie stawi się w wyznaczonym czasie albo jeśli nie będzie jej tam, gdzie powiedziała, że będzie, wtedy k oniec. Czy zrozumiał mnie pan, panie Dorsey? Pok iwałem głową i starałem się stłumić poczucie triumfu. – Tak , proszę pana. Zawahał się, a potem znów uścisnął mi dłoń. – Na jak iej pozycji grasz? – Sk rzydłowego. Pobiłem nasz lok alny rek ord na najwięcej przyjęć w jednym meczu, a tak że na najwięcej jardów w sezonie. Wydawało się, że trochę mu zaimponowałem. Miło było wiedzieć, że dla k ogoś te rek ordy mają jak ieś znaczenie. – O k tórej Becca musi być w domu? – spytałem. – O dziesiątej… – Pani de Rosa przerwała mu jednym k rótk im słowem, a on stłumił poirytowane westchnienie. – Dobrze, o jedenastej w dni powszednie. W week endy o północy. Ale jeśli jej oceny się pogorszą… – Nie pogorszą się, ojcze, obiecuję. – Becca lek k o zak ołysała się na palcach, a szczęście aż z niej emanowało, ale zdołała się opanować. – Czy w tak im razie możemy wyjść? – Dok ąd? – Na przejażdżk ę. Może zatrzymamy się w barze i wypijemy k ok tajl mleczny? – zasugerowałem. – Masz jak ieś punk ty k arne za jazdę? – spytał. Pok ręciłem głową. – Nie. Nie mam punk tów, nie miałem żadnych stłuczek . Mam własną ciężarówk ę. – W sumie nie wiedziałem, czy to ma jak ieś znaczenie, ale chciałem mu trochę zaimponować. Może to głupie, ale nie zasługiwałem na uznanie mojego ojca, więc starałem się zadowolić wszystk ich dook oła. Sk inął głową, a potem machnął ręk ą na znak , że możemy iść. – W porządk u. Idźcie. Jest dziewiąta, więc macie dwie godziny. Wziąłem Beccę za ręk ę i poszliśmy do ciężarówk i tak spok ojnie, jak się dało. Wycofałem się ostrożnie, cały czas czując na sobie spojrzenie ojca Bek k i. Dopiero na głównej drodze pozwoliła sobie na pełen emocji pisk , po k tórym zacząłem się śmiać. Rozpięła pas i przysunęła się, przywarła do mojej ręk i i schowała twarz w mojej szyi, a potem roześmiała się z ek scytacją. – Jak to zrobiłeś? – Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby miała tak szczęśliwe oczy. Wzruszyłem ramionami. – Nie wiem. Nie sądziłem, że się uda, ale wyszło na to, że warto było spróbować i stanąć z nim twarzą w twarz. Więk szość mężczyzn docenia bezpośrednią
k onfrontację. Pocałowała mnie w szczęk ę, a ja nagle nie mogłem się sk upić na prowadzeniu. Potem pocałowała policzek i przesuwała się aż do k ącik a moich ust, a ja zacisk ałem dłonie na k ierownicy i udawałem, że wcale nie płonę. A ona się nie zatrzymywała. Pocałowała mnie w brodę, jeszcze raz w linię szczęk i, a potem w szyję. Jasna cholera. Serce mi waliło, a ja się modliłem, żeby nie spojrzała w dół i nie zauważyła, jak ie wrażenie robiły na mnie jej usta. W k ońcu się odsunąłem. – Beck , nie mogę prowadzić, k iedy to robisz. – Więc się zatrzymaj i mnie pocałuj. Boże, to mi zupełnie nie pomogło, ale nie miałem wyjścia, musiałem posłuchać. Znalazłem pusty park ing przy jak imś park u. Huśtawk i wisiały bez ruchu, sk ąpane w żółtobiałym świetle latarni. Była też zardzewiała i przek rzywiona na jedną stronę k aruzela, drabink i, rzucające długie cienie i siatk a z łańcuchów, a w oddali boisk a do baseballu i piłk i nożnej. Jeszcze nie zdążyłem do k ońca zapark ować, k iedy ona już odpięła mój pas i zatopiła mnie w gorącym, wilgotnym pocałunk u. Objąłem ją i przyciągnąłem bliżej, a k iedy poczułem na sobie jej cudowne piersi, serce zaczęło mi wariack o łomotać. Wsunęła mi k olano między uda, k iedy unosiła się, żeby pocałunek był głębszy. Czułem, jak zapiera mi dech, k iedy dotk nęła mojej głowy, musk ając palcami linię włosów na szyi i przysuwając mnie bliżej siebie, tak jak bym się wyrywał. Położyłem dłonie na jej biodrach i nie mogłem uwierzyć, że pozwala mi się dotyk ać w ten sposób. A ona jeszcze poruszyła biodrami, jak by prosiła o więcej, więc zaryzyk owałem i przesunąłem dłonie na jej pupę. Boże, musiała czuć, co to ze mną robi. Nie wiedziałem, dok ąd to prowadzi, ale podobało mi się. Przerażało też, bo czułem, że przejmuje nade mną k ontrolę. Zawładnęła mną. Hormony szalały, ale nie tylk o one. Wiedziałem, co będzie dalej, ale nie chciałem o tym myśleć. Wiedziałem tylk o, że nie dałbym rady przestać jej całować i dotyk ać. Wsunęła palce pod moją k oszulk ę i dotk nęła nagiego brzucha. Boże. Jezu Chryste. Pozwoliłem swojej ręce wsunąć się pod jej bluzk ę i dotk nąć nagiej sk óry na plecach. Była mięk k a i ciepła. Podjechałem aż do zapięcia stanik a. Dotyk ałem ramion, k radłem te dotk nięcia. Chociaż ona mi je oddawała, tak ? Więc nie były k radzione. Podwinęła mi k oszulk ę aż do wysok ości przepony i położyła mi dłonie na piersi, a sama usiadła mi na k olanach, tyłem do przedniej szyby. Powoli, bardzo powoli uniosłem jej bluzk ę i odsłoniłem k awałek ciemnej sk óry. Ona poznawała moją k latk ę piersiową, przesuwała palcami po mięśniach brzucha, patrzyła mi w oczy, a potem na moje ciało. A wyraz jej oczu odpowiadał temu, co sam czułem. Potem spod jej bluzk i wyjrzał sk rawek czegoś różowego i powietrze utk nęło mi w płucach, ale nie powstrzymała mnie, więc dalej podnosiłem jej bluzk ę. Sk óra i zjawisk owe piersi, ledwie mieszczące się w różowym stanik u. Cholera. Miałem tak ą erek cję, że gotów byłem wybuchnąć od samego myślenia. Musiałem się jak oś przeorganizować w spodniach, ale się nie odważyłem. Patrzyła na mnie wzrok iem pełnym żądzy, strachu i niepok oju. – Boże… Cholera. – Z trudem wyk rztuszałem te słowa. – Jesteś tak a podniecająca. Tak a sek sowna. – Ty też. – Przesunęła palcem po moich wargach i popatrzyła mi w oczy z odległości k ilk u centymetrów. Przycisnąłem dłonie do jej żeber, tuż pod stanik iem. To miało być pytanie, milcząca prośba. Z trudem wypuściła powietrze, ale pok iwała głową. Kilk a przerażonych, ale i podek scytowanych ruchów brodą. Przesunąłem dłonie w górę i poczułem w nich ciężar jej piersi. Mięk k a bawełna stanik a ocierała się o wnętrza moich dłoni, ale potem nagle poczułem twarde punk cik i pośrodk u k ażdej piersi, napierające na moją sk órę. Wiedziałem, co oznaczają i byłem zachwycony, że to się dzieje, że pozwala mi to robić. Boże. Cholera. Była idealna. Wyżej, trochę wyżej i dotyk ałem teraz sk óry na szczytach piersi. Nie mogłem oddychać, ale nie musiałem, bo ona mnie całowała i oddawała mi własny oddech, dotyk ając mojej k latk i, bok ów i zatrzymując się tuż nad pask iem spodni. I nagle znik nęła. Odsunęła się na drugi k oniec ciężarówk i i oparła się o drzwi. – Boże, musimy z-z-z-zwolnić. To idzie z-z-z-a szybk o. – Obciągnęła k oszulk ę, żeby się zak ryć i oddychała z trudem. Potarłem czoło ręk ą. Nie zdołałem powstrzymać syk nięcia, k iedy k ciuk iem uderzyłem się w nos. – Przepraszam. Poniosło mnie. Wybacz. Znów się przysunęła. – Nie. Nas poniosło. Przecież ja też tu byłam. Pozwalałam ci się dotyk ać, chciałam. Chciałam dotyk ać ciebie. Ty-ty-tylk o że… – Wciągnęła głębok o powietrze, żeby się uspok oić. – Musimy zwolnić. Mamy dopiero szesnaście lat. Byliśmy na trzech randk ach. – Wiem, wiem, masz rację. – Czułem się odpowiedzialny, chociaż przecież przyznała, że dała się ponieść w tak im samym stopniu jak ja. – Powinienem był nad tym panować. Roześmiała się. – Przecież jesteś k olesiem? Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. – I to mnie zwalnia z obowiązk u samok ontroli? Znów się zaśmiała. – Nie, nie! Ale chyba faceci rzadk o mają ochotę spowalniać sprawy. Przynajmniej tak słyszałam. – Nagle spoważniała. – Czy ty… Byłeś z k imś wcześniej? Nie byłem do k ońca pewien, co ma na myśli. – Nigdy się z nik im nie spotyk ałem. Pok ręciła głową. – Nie, nie o to chchchchodzi. – Nie zająk nęła się na ostatnim słowie, raczej przedłużyła pierwszą głosk ę, żeby zysk ać na czasie. – Chodzi mi o to, czy byłeś z k imś. Wpatrywałem się w nią. – Nie. Kiedy pocałowałem cię na szk olnym park ingu, to był mój pierwszy pocałunek . Z jak iegoś powodu wyraźnie jej ulżyło. – Mój też. – I nie, nigdy z nik im innym nic tak iego nie robiłem. Wszystk o, co robimy, to dla mnie pierwszy raz. – Dla mnie też. – Zerk nęła, opuszczając głowę. – Złościsz się, że spytałam? – Nie, po prostu się zdziwiłem. Myślałam, że wiesz, że nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny. Wzruszyła ramionami. – Po prostu… całujesz tak , jak byś wiedział, co robisz, więc zaczęłam się zastanawiać. Przeszył mnie dreszcz. – Więc podoba ci się, jak całuję? Spojrzała z niedowierzaniem. – Nooo! Uwielbiam jak mnie całujesz! Doprowadzasz mnie do szaleństwa! Nigdy nie mogę przestać. – Ja też tak mam – powiedziałem. – Lepiej jedźmy na te szejk i zanim znów cię pocałuję i damy się ponieść. Uśmiechnęła się nieśmiało, radośnie i trochę jak by z frustracją. Dosk onale wiedziałem, jak się czuje. Byliśmy dla siebie ziemią nieznaną. Nie wiedzieliśmy, co robimy, ale podobało nam się to. Wiedzieliśmy, jak to się sk ończy, jeśli się nie zatrzymamy, to była gruba, przerażająca linia na piask u, o przek roczeniu k tórej śniłem i marzyłem, ale w życiu bym się nie spodziewał, że tak szybk o trzeba będzie się nią martwić. Martwić? To niewłaściwe słowo. Wiedziałem, że tego chcę, jasne, że chciałem, ale i tak się bałem. Jechałem do Big Boya zatopiony w myślach. Zwyk le czułem się znacznie starszy, niż by wsk azywało moje szesnaście lat i wiedziałem, że Becca czuje się tak samo. Ale w tej chwili, k iedy zastanawiałem się, jak pok ierować fizyczną stroną mojego związk u, poczułem się bardzo młody i niedojrzały. Odwiozłem ją do domu za pięć jedenasta.
BECCA Linie na piasku
Grudzień
ONd październik a ojciec trochę mi odpuścił. Ben się ogarnął, chodzi do szk oły pomaturalnej i chyba nie pak uje się tak często w k łopoty. Nie bierze lek ów, jak powinien, ale wygląda na to, że lepiej panuje nad wahaniami nastroju, dzięk i czemu atmosfera w domu jest mniej napięta. Jason zaczął przychodzić po treningu i uczymy się u mnie w pok oju, czasem przy muzyce. Obydwoje musieliśmy sprostać oczek iwaniom w tym względzie, ale dopók i mam otwarte drzwi, ojcu nie przeszk adza obecność Jasona. A jemu ulżyło, że nie musi od razu po szk ole wracać do domu. Nigdy już nie rozmawialiśmy o jego ojcu, a jeśli dalej jest bity, nie ok azuje tego. Czasem się k rzywi, k iedy go przytulam, ale nie pozwoliłby mi obejrzeć śladów, poza tym i tak zawsze mówi, że to po grze. Ta wymówk a trochę się zdezak tualizowała po zak ończeniu sezonu futbolowego, ale odczytałam jego milczącą prośbę o nietyk anie tego tematu, więc odpuściłam. Kiedy już odrobimy lek cje, moi rodzice wołają nas na dół na k olację. Mama chyba dostrzegła coś w Jasonie, tę jego potrzebę opiek i i zawsze dba, żeby zjadł z nami. Nigdy o tym ze mną nie rozmawiała, ale widzę to. Jason jest zawsze wdzięczny, uprzejmy i nie trak tuje tych k olacji jak o czegoś, co mu się należy. Upiera się, że posprząta ze stołu, a potem myje ze mną naczynia. Z jak iegoś powodu to cholernie zaimponowało mojemu ojcu. Potem, po lek cjach i po k olacji, wsiadamy do ciężarówk i Jasona i gdzieś jedziemy. Czasem tylk o po to, żeby się przejechać, innym razem jedziemy na wzgórze i całujemy się aż dojdziemy do linii na piask u, k tóra nak azuje nam się zatrzymać. Dla mnie to ten moment, k iedy moje dłonie zaczynają wędrować i k iedy pragnę jego rąk na mojej sk órze, bliżej i bliżej. Kiedy zaczynam odczuwać to pragnienie, odsuwam się, a Jason to respek tuje. Czasem on musi nas stopować, ale zwyk le ja. W sobotę popołudniu poszłyśmy z Nell k upić suk ienk i na Bal Zimowy. Jason i Kyle też byli na zak upach, więc umówiliśmy się, że po wszystk im spotk amy się na podwójnej randce. Zajęłyśmy jedną przymierzalnię i mierzyłyśmy suk ienk ę za suk ienk ą, zwyk le nie k łopocząc się nawet zapinaniem zamk a na plecach. To Nell jak o pierwsza zaczęła mówić o naszych chłopak ach. Na szczęście, bo ja cały czas zastanawiałam się, jak zadać pytanie. – Spotyk acie się z Jasonem już ile? Trzy miesiące? Pok iwałam głową. – Tak . Od września. Od październik a oficjalnie. Uśmiechnęła się nieśmiało, a blond włosy opadły jej na twarz, k iedy się schyliła, żeby włożyć obcisłą suk ienk ę w k olorze mchu. – Jak dalek o zaszliście? – W czym? – udawałam, że nie wiem, o co jej chodzi. Plasnęła mnie w ramię. – Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Widziałam, jak po szk ole się całowaliście w jego ciężarówce, więc wyk rztuś. Jak dalek o? – Podać ci w bazach? Parsk nęła, co robiła rzadk o. – Omójboże, to jak iś idiotyczny zwyczaj, po prostu powiedz! Wzruszyłam ramionami. – Całujemy się. Tylk o tyle. J-j-jeszcze… – przerwałam, żeby wbić się w niebiesk ą suk ienk ę bez ramiączek . Mój dysk omfort wynik ał nie tylk o z tematu rozmowy, ale i z tego, że suk ienk a była bardzo ciasna. – D-d-d-dotyk aliśmy się trochę. Przez ubranie. Ale na tym etapie zawsze się zatrzymujemy. – Na razie. – Nell podciągnęła moją suk ienk ę w górę, a potem ją zapięła. Ja upychałam piersi w miseczk ach. – Dotyk ał już twoich cyck ów? Bez niczego? Zarumieniłam się i pok ręciłam głową, a potem zaczęłam się obracać, żeby zobaczyć, jak leży suk ienk a. Była megaciasna, k rótk a i tak wypychała moje i tak już duże piersi, że przy głębszym oddechu po prostu by z niej wysk oczyły. – N-n-nie. Nell zachichotała, a potem zak ryła dłonią usta i przysunęła się do mnie. – Ciek awa jestem, jak ie to uczucie. Lek k o stuk nęłam ją w głowę i zaczęłyśmy się śmiać, a ja wyobrażałam sobie, jak by to było. – N-n-nie wiem. Ale podejrzewam, że cudownie. Dotyk ał mnie przez stanik i wydawało mi się, że cała płonę, więc nawet nie chcę myśleć, co by było bez stanik a. Nell była tak samo czerwona jak ja. – Rzucam ci wyzwanie: pozwól mu na to. – Patrzyła na mnie poważnie, ale tłumiła śmiech. Pok ręciłam głową. – O nie, nie bawię się w wyzwania. I tak wystarczająco trudno się powstrzymać. Kiedy to powiedziałam, jej oczy spoważniały. – Nam też. Musimy wciąż się upominać, żeby przestać na czas, bo inaczej w ogóle się nie powstrzymamy. – Spojrzała mi w oczy. – Myślisz, że pójdziecie na całość? Wzruszyłam ramionami. – Nie powiem, że o tym nie m-m-myślałam. Chciałabym, ale boję się. Nell pok iwała głową i zmieniłyśmy temat na suk ienk i. Po odwiedzeniu sześciu sk lepów obydwie znalazłyśmy suk ienk i idealne. Moja była w k olorze bordowym, bez ręk awów, z mięk k iego jedwabiu, na ramiączk ach, ale z głębok im wycięciem, od pępk a aż do szyi. Podszyta było przejrzystym materiałem, więc nie byłam całk iem naga. Kończyła mi się tuż nad k olanem. Do tego czarne szpilk i pasujące do ok rycia wierzchniego. Była sek sowna i wyzywająca, ale nie wulgarna, więc ojciec nie zeświruje. Wiedziałam, że Jason będzie zachwycony, a to najważniejsze. Suk ienk a Nell była bardzo podobna do mojej, tylk o ciemnoniebiesk a, bo ten odcień dosk onale pasował do jej jasnej sk óry. Poza tym trochę bardziej wyzywająca, bo rozcięcie nie było zabezpieczone przejrzystym materiałem, a k ończyła się dobrych pięć centymetrów nad k olanem. Nie wyobrażałam sobie, żeby ojciec mnie w czymś tak im wypuścił z domu, więc nawet jej nie mierzyłam. Na Bal Zimowy w styczniu przyjechaliśmy we czworo, bo Nell pożyczyła SUV-a swojego taty. Jason wyglądał oszałamiająco w czarnym garniturze, k tóry niesamowicie podk reślał jego umięśnioną sylwetk ę. Do garnituru dobrał cienk i, bordowy k rawat, w k olorze pasującym do mojej suk ienk i. Miał świeżo ostrzyżone i wystylizowane włosy oraz gładk o ogoloną szczęk ę. Po potańcówce pojechaliśmy we czwórk ę, a z nami jeszcze k ilk anaścioro przyjaciół, do restauracji Ram’s Horn, k ilk a k ilometrów od miejsca, gdzie odbywały się tańce. Nie mogłam oderwać wzrok u od Jasona, nawet k iedy rozmawialiśmy ze znajomymi, bo nasza szk oła zajęła prawie całą sek cję dla niepalących. Co jak iś czas czułam na sobie jego wzrok i patrzyłam mu w oczy, jak zwyk le zdumiona ich jask rawym, zielonym k olorem. Z ok azji balu dostałam dyspensę i dodatk owe dwie godziny do powrotu do domu, ale już k oło północy wszyscy rozeszli się w parach. Jason zostawił ciężarówk ę pod moim domem, więc Nell nas tam podwiozła. Wśliznęliśmy się na lodowate siedzenia i trzęśliśmy się z zimna, szczek ając zębami, dopók i k abina się nie rozgrzała. – Dok ąd jedziemy, moja bogini sek su? – spytał Jason, odjeżdżając spod mojego domu. Wzruszyłam ramionami. – Może na wzgórze? – W naszym język u zaczęło to oznaczać „Chodźmy się całować”. Wyszczerzył radośnie zęby, a we mnie zagotowała się k rew zanim w ogóle
dotarliśmy na miejsce. Dojechał w rek ordowym czasie, mimo śniegu. Wyłączył światła, ale silnik zostawił zapalony. Ściszył radio, rozpiął pas i czek ał na mnie. Z jak iegoś powodu byłam zdenerwowana. Zrzuciłam z ramion płaszcz i czułam się naga, k iedy na mnie patrzył. Potem ja też odpięłam pas i przesuwałam się w jego stronę aż zetk nęliśmy się udami. Moja suk ienk a trochę się zadarła i sięgała teraz do połowy uda. Widziałam, że Jason na nie patrzy, a potem dotk nął palcem mojego k olana. Do tej pory nasze macank i dotyczyły górnej połowy ciała, ale teraz, k iedy suk ienk a tyle odsłaniała, znik nęły hamulce. W sk lepie ani nawet w tańcu nie wydawała się tak sk ąpa, ale teraz, w towarzystwie Jasona i ze świadomością, jak trudno nam wyhamować, czułam się prawie naga. – Trzęsiesz się – szepnął Jason. – Zimno ci? Pok ręciłam głową. – Nie. Tylk o… denerwuję się. – Dlaczego? Wzruszyłam ramionami, bo nie byłam pewna, jak to ująć. Przez dłuższy czas milczałam, planując wypowiedź, a Jason cierpliwie czek ał. Trzymał jedną ręk ę na moim k olanie i zataczał palcem k oła w tym miejscu, w k tórym stawało się jak by bardziej udem. – Denerwuję się nami – powiedziałam w k ońcu. – Denerwuję się tym, jak trudno nam powstrzymać od pójścia dalej. – Możemy wracać. – Nie, nie chcę jechać. Przecież to ja chciałam tu być. Chodzi mi tylk o o to, dok ąd to wszystk ie zmierza. Jason pok iwał głową. – Możemy się zatrzymać, k iedy tylk o zechcesz. – Ale co, jeśli… czasem nie chcę się zatrzymywać? Ale innym razem martwię się, co będzie, jeśli się nie zatrzymamy. – Rozumiem. Ja prawdę mówiąc, nigdy nie mam ochoty się zatrzymywać, ale nie chcę wywierać presji. W k ońcu odważyłam się spojrzeć mu w oczy. – Czy ciebie w ogóle stresuje pójście na całość? – Chcę, żeby było dobrze. Idealnie. – Wziął mnie za ręk ę, ale drugą wciąż trzymał na moim udzie. – Trochę się denerwuję, tak . Ale nie musimy teraz o tym rozmawiać, prawda? – A może powinniśmy? Nie możemy bez k ońca… ignorować tej k westii. – Podtrzymałam jego spojrzenie i wypowiedziałam słowa, k tóre zaplanowałam w głowie. – Nie chcę, żeby to się stało przypadk iem. Chcę to zaplanować. Pok iwał głową. – Ja też. Jesteś na to gotowa? – A ty? – Ja spytałem pierwszy! – wyszczerzył zęby. Wzruszyłam ramionami. – Tak . Ale nie. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Uwielbiam cię całować, dotyk ać cię i pozwalać ci się dotyk ać. Chcę więcej. Ale… pójście na całość to będzie wielk a sprawa, prawda? Pok iwał głową. – Tak , tak myślę. Ja się czuję mniej więcej tak samo – uśmiechnął się nieśmiało, ale figlarnie. – Może powinniśmy trochę przek roczyć granicę i zobaczyć, jak nam z tym będzie? Parsk nęłam, ale potem się roześmiałam. – Od razu wiadomo, że to facet zaproponował! – No cóż, jestem facetem. – Spojrzał na swoją dłoń, k tóra przesunęła się o dwa centymetry w górę mojego uda. – Ale co, źle k ombinuję? Cholera, dobrze mnie znał. Dok ładnie tego chciałam, oswojenia się z tą myślą. Przyzwyczajenia się do niej w jak iś sposób. A jednak jak aś część mnie biła na alarm i wołała, że to wcale nie jest dobry pomysł. Zignorowałam ten głos i zaczek ałam aż Jason mnie pocałuje. I pocałował, Boże, ale jak ! Jego język mnie zaatak ował i byłam tym zachwycona. Przysunęłam go bliżej, a on się poddał i przycisnął mnie do siebie. Było cudownie, ale dla mnie to wciąż za dalek o. Zwyk le k ończyło się tak , że siadałam mu na k olanach na jego siedzeniu, ale nie tym razem. Opadałam do tyłu aż położyłam się na siedzeniu, a mocne ciało Jasona znalazło się nade mną. Boże, wciąż chciałam więcej. Dotyk ał mnie ustami, ręk ami… Boże, te ręce. Kusiły mnie i oszałamiały. Jedna była na moich udach, dotyk ała, błądziła, głask ała, ślizgała się w górę i w dół, ale nigdy nie wk radła się pod suk ienk ę. Drugą trzymał na mojej twarzy, przesuwał nią po policzk u, szyi i bok u aż na pierś. Odpuściłam sobie, na początk u tylk o trochę, zdjęłam mu marynark ę, potem rozluźniłam k rawat, a potem wzięłam się do k oszulk i. Tak , rozpięłam mu k oszulę. Czułam się tak a dorosła i doświadczona. Było jak na filmach, k tóre oglądałyśmy z Nell. To rozpięcie k oszuli mnie uwolniło. Niesamowicie podniecające! Całowaliśmy się, ale on zaczął szybciej łapać powietrze, k iedy obnażyłam jego pierś i dotyk ałam znajomych już mięśni brzucha i k latk i piersiowej. Więcej. Chciałam go więcej. Lek k o rozsunęłam uda i przesunęłam się trochę w stronę jego siedzenia, żeby suk ienk a podjechała mi do góry. To była tchórzliwa manipulacja, żeby po prostu nie poprosić o dotyk . Oderwał się od moich ust i spojrzał na mnie. – Jesteś tak a pięk na. – Wciągnął powietrze i oblizał wargi. – Kocham cię. Głośno westchnęłam. Nie spodziewałam się tego. Z trudem przełk nęłam ślinę i powtarzałam słowa w głowie, żeby je wypowiedzieć gładk o. – J-j-ja ć-ć-ć-ć-ciebie też. – Byłam tak przerażona efek tem, że zamk nęłam oczy. Nawet planowanie w głowie nie pomogło. Nigdy w życiu się tak nie wstydziłam. Ten jeden raz, k iedy zależało mi, żeby się nie zająk nąć! Całk owicie zepsułam tę chwilę. Poczułam, że coś gorącego płynie mi po policzk u. – Hej, czemu płaczesz? – spytał Jason łagodnie i lek k o się podniósł. Poczułam, że unosi ręk ę i nagle zgasło radio. Otworzyłam oczy, ale przez łzy widziałam go niewyraźnie. – Chciałam powiedzieć ci to tak , żeby tego nie schrzanić. Ale się nie udało. – Oddychałam głębok o, żeby opanować łzy, ale nie chciały współpracować. – P-p-pprzepraszam. Poczułam na policzk u jego usta. Scałował mi łzy, dosłownie, a serce sk urczyło mi się z emocji, jak ie we mnie budził. Z miłości. – Spójrz na mnie. – Pocałował mnie w policzek , w nos, w usta. – No popatrz. Zmusiłam się do otwarcia oczu i otarłam je ręk ą, wiedząc, że rozmazuję mak ijaż, ale nie obchodziło mnie to. – To mi nie przeszk adza. Nie mam z tym problemu. – Patrzył poważnie i ze współczuciem. I tak … tak czule. – Słyszysz? Mówię poważnie. Nie musisz mnie nigdy za coś tak iego przepraszać. Czasem się jąk asz. I co z tego?! Znam cię od dzieck a i nigdy mi to nie przeszk adzało. Pamiętasz, jak k iedyś walnąłem Danny’ego za to, że się z ciebie nabijał? I zrobię tak samo z k ażdym, k to będzie ci dok uczał. Oddychałam ciężk o, próbowałam się opamiętać, ale bez suk cesu. – Bo ja chciałam… – Głębok i wdech i spróbowałam od nowa. – Wiem, że to była wielk a chwila, k iedy powiedziałeś, że mnie k ochasz. I chciałam móc ci odpowiedzieć, nie psując tego tym idiotycznym, żenującym j–j-j-jąk aniem. Jason wsunął mi palce we włosy obok ucha i pocałował mnie, lek k o i słodk o. – To nie jest żenujące. Nie dla mnie. Niczego nie zepsułaś. – Musnął palcem mój policzek . – Czy te słowa miały mniejsze znaczenie, bo trochę się zająk nęłaś? Natychmiast zaprzeczyłam. – Nie! Mówiłam z przek onaniem! – Zawahałam się i w myślach przećwiczyłam wypowiedź: – Kocham cię. Uśmiechnął się do mnie, a potem scałował ze mnie wszystk ie trosk i. Jego dłoń wróciła na moje udo, a ja podniosłam nogę, zachęcając go w ten sposób. Pozwolił więc sobie na więcej, dojechał do połowy i zatrzymał się przy rąbk u suk ienk i. Jedną ręk ą odsunęłam jego twarz od swojej, żeby musiał na mnie spojrzeć, a k iedy to zrobił, położyłam dłoń na jego dłoni i pok ierowałam wyżej. Szerok o otworzył oczy i oblizał usta. Potem dotk nęłam jego ramion, k ark u i obserwowałam go, k iedy ośmielał się wędrować dalej. Był już prawie na biodrze, k ilk a centymetrów od mojego najintymniejszego miejsca. Całe moje ciało mruczało i wibrowało z podniecenia i niecierpliwości. Mogłam bez słów powiedzieć mu, co do niego czuję, używając dłoni, ust, nóg i bioder. – W-więcej. – Nie speszyło mnie to zająk nięcie. – Proszę. Szarpałam za ręk awy jego k oszuli aż górna połowa jego ciała była naga i pozwoliłam moim dłoniom wędrować po jego sk órze. Prawie nie oddychałam, k iedy dotyk ał
moich ud i nagich bioder. Musnął moje usta, wycofał się, a potem znów zatopił się w pocałunk u. Nie wiedziałam, jak dalek o zabrniemy, ale wiedziałam, że nie chcę przestać. Bałam się, jasne, czułam strach przeplatający się z pragnieniem. Nie mogliśmy się cofnąć za raz przek roczone granice. Teraz, k iedy poznałam już dotyk nagiej sk óry, wiedziałam, że nie będę umiała z tego zrezygnować. Od tej pory całowanie będzie zmierzało do tego miejsca. To było jak balansowanie nad przepaścią. Kiedy raz stracisz równowagę i zaczniesz się chwiać, nie powstrzymasz upadk u. Wiedziałam to, a jednak zsunęłam ramiączk a. Jason patrzył na to szerok o otwartymi oczami. Jeszcze jeden ruch i obnażę przed nim piersi. Przełk nął ślinę, a ja patrzyłam na jego podsk ak ujące jabłk o Adama. Musnęłam ostrą linię jego szczęk i, a drugą ręk ą się przed nim obnażyłam. O Boże, od razu miałam ochotę się zak ryć. Sk óra mi się napięła, serce roztłuk ło się jak szalone, a ja mrugałam szybk o, zawstydzona i zdenerwowana. Jemu falowały nozdrza, oczy miał jak spodk i, a palcami wbił się w k ości mojej miednicy. A ja mogłam tylk o leżeć i czek ać na jego reak cję, na to, co powie, co zrobi. – Boże… – Mówił nisk im, chrapliwym głosem. – Jak ja mam oddychać, k iedy jesteś tak a pięk na? – Twierdził, że nie umie się posługiwać słowami, ale k iedy chciał, potrafił mówić jak poeta. Tak mi ulżyło, że prawie się popłak ałam. Chciałam być dla niego pięk na, chciałam mu się podobać i żeby k ochał moje ciało, nawet jeśli ja nie zawsze je k ochałam. Zdjął ręk ę z mojego biodra i przeniósł ją na brzuch, na żebra i zahamował przed suk ienk ą zwiniętą pod piersiami. Spojrzał na mnie, a potem popatrzył mi w oczy i szuk ał oznak wahania czy chęci wycofania się. Wygięłam plecy w łuk i sięgnęłam do jego k ark u, żeby pociągnąć go do moich ust. Musiałam go pocałować. Jego pocałunk i przeganiały strach, moje obawy, że to za dużo, za wcześnie. Przesunął dłoń pod pierś, a ja zatrzymałam się w pół wydechu. A później… Boże, Boże, Boże. Musnął palcem brodawk ę, a ja poczułam jak się napręża, wzbiera, twardnieje i mogłabym przysiąc, że czuję k ażdą molek ułę powietrza i k ażdą k omórk ę jego sk óry, k iedy nad nią przelatywały. Objął pierś dłonią, a moje ciało przylgnęło do niej. Musk ał i ucisk ał brodawk ę. Jęk nęłam, przeszył mnie prąd i wessałam jego język do ust. Chciałam go dotyk ać, przesunąć granicę jeszcze dalej. Nigdy jeszcze nie byłam tak śmiała, tak zachłanna. Przesunęłam dłonie na jego plecy, wciąż wyginając k ręgosłup tak , żeby wtulić się w jego dłoń, k iedy z narastającą odwagą poznawał moje piersi, i zbadałam pasek w spodniach od garnituru, stanowiący granicę. Spodnie miał spięte pask iem, cienk im lśniącym k awałk iem sk óry, ale luźno zapiętym. Bez trudu wśliznęłam się pod niego i pod mięk k ą bawełnianą bieliznę, a potem chwyciłam dłonią chłodne, twarde półk ule jego pośladk ów. Usłyszałam jego ostry oddech, bo ak urat całował mnie w szczęk ę, a potem zaczął płytk o dyszeć, k iedy przesunęłam się nad przedziałk iem i przeniosłam się na drugi pośladek . Nie mogłam powstrzymać szerok iego uśmiechu, k iedy dotyk ałam go tak odważnie. Usta wyginały mi się w łuk na jego szczęce i lek k o pocałowałam go w szyję. – Co? – wymruczał w mój obojczyk . – Masz fajny tyłek – zachichotałam, mówiąc to. Poczułam, że się uśmiecha. – To dobrze, bo ty też. – Jeszcze go nawet nie dotk nąłeś – przypomniałam mu. Poważnie pok iwał głową. – Racja. Ale jak niby mam to zrobić, k iedy na nim leżysz? Wzruszyłam ramionami z udawaną nonszalancją. – Na pewno mógłbyś coś wymyślić. – Głos mi się załamał, k iedy jego usta zaczęły wędrówk ę w dół mojego dek oltu; gorące, wilgotne i coraz bardziej zbliżające się do wzgórk a lewej piersi. Odbierały mi myśli i oddech. – Boże… rób to dalej. Przysuwał się coraz bliżej i bliżej brodawk i, a im bliżej był, tym ja głębiej wciągałam powietrze. Wreszcie jego wargi zawisły tuż nad wyprężonym k oniuszk iem, a ja przestałam oddychać. Czek ałam, on zwlek ał, więc głask ałam tył jego głowy, subtelnie sugerując mu, żeby robił to dalej. Wreszcie zamk nął usta wok ół mojej brodawk i, a ja wypuściłam z płuc powietrze w postaci długiego jęk u. Czułam gdzieś w głębi szarpanie, nisk o w brzuchu; ciasnotę, gorąco, naglącą tęsk notę, jednocześnie fizyczną i emocjonalną. Oderwałam dłonie od tyłu jego głowy i przesunęłam palcami po k ręgosłupie, ale potem znów chwyciłam go za głowę, bo przenosił się do mojej prawej piersi. Świadomość naszych ciał rozk witała we mnie, a jego ręk ę, wyprężoną przy mojej twarzy, bo na niej opierał cały ciężar, podczas gdy drugą k rążył po zewnętrznej stronie mojego uda i po biodrze, odbierałam jak stalową sztabę. A potem poczułam to. Długie i twarde, na moim udzie. Wiedziałam, co to. Oglądałyśmy z Nell i Jill Czystą krew. Wiedziałam jak to wszystk o działa i do czego służy. Ale wiedza nie przygotowała mnie na doznanie tego na mojej nodze. Czy powinnam go tam dotk nąć? Czy mogłabym? Czy bym się ośmieliła? Wiedziałam, co się zdarzy, k iedy będzie się dotyk ać chłopak a we właściwy sposób. Lek k o go odepchnęłam, a on się podniósł i uk ląk ł nade mną, z jedną nogą na podłodze k abiny, a drugą między moimi udami. Suk ienk ę miałam zrolowaną między piersiami a biodrami, a moje czerwone majtk i biodrówk i były całk iem odsłonięte. Czułam tam k rępującą wilgoć i wiedziałam, że widać ją poprzez bawełnę. Zastanawiałam się, lek k o zdruzgotana tą myślą, czy zauważył i co o tym myślał. I wtedy zobaczyłam przód jego spodni. Duże wybrzuszenie na wysok ości rozpork a. Jason się zaczerwienił, k iedy na niego spojrzałam i pomyślałam, że pewnie on się czuje tak samo jak ja. Łatwo było mówić sobie, że to przecież normalne i naturalne, ale pozbycie się wstydu, k iedy patrzyła na to druga osoba, nie było już tak ie proste. Poczułam się bezbronna, leżąc prawie nago na czyichś oczach. Nagle przytłoczyło mnie to, co robiliśmy. Powinniśmy przestać? A jednak jak aś część mnie zasmak owała już w tym rozk osznym, oszałamiającym szale i nie chciała się wycofać. Ta część lubiła ciało Jasona, lubiła widok jego nagiej sk óry, lubiła dotyk ać jego ciała i obserwować jego reak cje. Ta część nie chciała przestać. Chciałam rozpiąć mu pasek , tak jak widziałam w telewizji, rozpiąć mu spodnie. Chciałam zobaczyć go całego. Chciałam go tam dotk nąć. Chciałam. Chciałam zobaczyć, co będzie, k iedy nie przestanę dotyk ać. Chciałam pójść z nim na całość. Ale wtedy do ak cji wk roczyła ta bezbronna część mojej osobowości i pomyślałam o tym, co by powiedzieli moi rodzice, gdyby wiedzieli, co teraz robię. Pożądanie walczyło z niewinnością i udręczonym poczuciem tego, co dobre, a co złe. Czy to było złe? Jak im cudem? Wiedziałam, że k ocham Jasona. Jasne, ludzie powiedzieliby, że mam dopiero szesnaście lat i nie wiem, co to jest miłość, ale ja wiedziałam, co czuję. Podobało mi się nie tylk o jego ciało, ale i osobowość, jego serce i umysł. Byłam zak ochana w tym, k im był. Chciałam być z nim cały czas. Chciałam mu pomagać, cierpiałam, k iedy on cierpiał i cieszyłam się, k iedy był szczęśliwy. Czy to nie miłość? A wtedy, niemal przypadk iem, Jason przesunął dłonią po moim udzie i po tym, co pomiędzy udami, po najintymniejszej części mnie. Poczułam, że pod jego dotyk iem przeszywa mnie piorun, nie mogłam złapać tchu, w gardle miałam gulę, a k rew w żyłach płonęła. Następnie, już nie przypadk iem, pocałował mnie, a ja znów się w nim zatraciłam. Wszystk ie myśli znik nęły, a wewnętrzne wojny straciły znaczenie. Zatrzymał się na moim brzuchu, nisk o, nad samą gumk ą majtek . Przesunęłam paznok ciami w dół jego piersi i zatrzymałam się na k lamrze pask a. Poczułam, że jego brzuch reaguje na mój dotyk , tak jak by prosił, żebym dotyk ała dalej. Jego język na moich zębach, błądzący w moich ustach, przegonił wahanie. Boże, dotk nę go, a on dotk nie mnie. Boże! To nic złego. Kochamy się, a to część miłości. Pociągnęłam za pasek i wyjęłam ze szlufek , potem rozpięłam go i całk iem poluzowałam. On nie oddychał, nie ruszał się, a z jego ust, przylegających do mojego ucha, wydobywał się chrapliwy jęk . Ramię zaczęło mu się trząść, więc zamienił ręce i wsparł się teraz na drugiej, a palce spoczęły na moim brzuchu. Kciuk iem zataczał maleńk ie k ółk a na bawełnianych majtk ach, k ilk a centymetrów od sedna mnie. Tak blisk o, a jednocześnie tak bardzo dalek o. Boże. Chciałam tego. Chciałam bardziej go dotyk ać. Chciałam więcej jego. To było jak nałóg, nie do powstrzymania. Guzik rozpięty. Palcem wsk azującym i k ciuk iem złapałam za suwak . Patrzyłam w jego rozporek i zobaczyłam wybrzuszone bok serk i, a na niebiesk iej bawełnie plamk ę wilgoci. Wilgoć pragnienia, oboje ją mieliśmy. Wciąż był nieporuszony jak sk ała, patrzył na mnie, na moje piersi, na uda, majtk i, a potem znów w oczy. Chciał mnie tak samo, jak ja jego, ale w jego oczach widziałam tak ie same wątpliwości, jak ie sama odczuwałam. Lek k o się uniósł i spodnie ześliznęły mu się z bioder. Dotk nęłam jego bok ów na wysok ości brzucha i spojrzałam mu w oczy. Wsunęłam palce pod szarą gumk ę i zawahałam się. Serce waliło mi jak jak iś plemienny bęben. Palce Jasona przeniosły się na moje udo, w połowie drogi między k olanem a biodrem, a później powoli podjechały w górę. Rozluźniłam nogi i lek k o je rozsunęłam. I nagle jego dłoń znalazła się na mięk k iej, wrażliwej sk órze mojego uda i zatrzymała się na mięśniu, palcami w dół. Tak blisk o. Cała się trzęsłam, a on przysuwał dłoń coraz bliżej środk a. Zadrżałam jeszcze mocniej i czułam, że wilgoci rozk oszy jest więcej. Spojrzeliśmy sobie w oczy, wymieniliśmy przyzwolenia, powiedzieliśmy sobie o swoich potrzebach, pragnieniach i wątpliwościach. – Chcesz tego? – spytał szeptem, k tóry zawisł w ciszy k abiny ciężarówk i.
Sk inęłam głową. – Tak . A ty? – Tak . Ale może powinniśmy się zatrzymać? – Dlaczego? Nie odpowiedział od razu. – Nie wiem. Ale gdzie się zatrzymamy? Gdzie będzie za dalek o? Ja nie chcę się zatrzymywać. Chcę iść naprzód. Ale nie chcę… Żebyśmy żałowali przek roczenia granicy, zza k tórej nie możemy się cofnąć. Nie pozwoliłam sobie na przemyśliwanie tego, co zamierzałam powiedzieć, po prostu wypaliłam, z zająk nięciami i wszystk im. – A g-g-gdybyśmy poszli tą d-d-drogą do k -k -k ońca, żałowałbyś? Wciąż trzymałam palce za gumk ą jego majtek , a on na gorącej, roztrzęsionej sk órze mojego uda, niecały centymetr od wilgotnego środk a. Pok ręcił głową. – Wiem, że cię k ocham. Wiem, że chcę być z tobą, tylk o z tobą. Nie żałowałbym. A ty? Pok ręciłam głową. – Nie. Nie ma mowy. – Byłam tego tak pewna, że nawet się nie zająk nęłam. – Ja też cię k ocham, wiem to. Ośmielił się zbliżyć bardziej i teraz przesuwał k ciuk iem pomiędzy moimi najintymniejszymi wargami, przez wilgotną bawełnę majtek . Nie mogłam oddychać, k iedy to robił. Zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. – Nie możemy pójść dzisiaj aż tak dalek o – powiedział. – Nie mamy dość czasu, a ja nie chcę, żeby nasz pierwszy raz odbył się w mojej ciężarówce. – D-d-dlaczego? – Zsunęłam mu majtk i, tylk o trochę. – Przecież spędzamy tutaj razem dużo czasu. – Tak , ale… – Chyba niezręcznie było mu o tym mówić. – To powinno być wyjątk owe. W łóżk u, w jak imś miłym miejscu. A poza tym… nie mamy… no wiesz. Nic. Zabezpieczenia. – Ostatnie słowo wyszeptał ledwo słyszalnie. Westchnęłam. – Tak , wiem. Masz rację. Powinniśmy to zaplanować. Postarać się, żeby było idealnie. Pok iwał głową. – Więc co robimy teraz? Głośno przełk nęłam ślinę. – Nie zrobimy tego, ale możemy… Spędzić razem jeszcze trochę czasu, aż będę musiała wracać. Ucieszył się, chyba mu ulżyło. – Tak . Przecież to się nie może stać przypadk iem, prawda? – Nie. Podejmujemy decyzję razem. – Czułam się tak a dorosła, podejmując z moim chłopak iem decyzję dotyczącą sek su. Pochylił się, żeby mnie pocałować, a ja przycisnęłam k ostk i palców do tego miejsca, gdzie mięśnie jego brzucha zjeżdżały się w to opętańcze V. Pocałowałam go całą sobą, całym sercem, z zamk niętymi oczami. Kochałam Jasona, naprawdę. Niesamowicie ek scytująco było to przyznać, czuć, wiedzieć, mówić. Kiedy już zabrak ło nam tchu, Jason trochę się odsunął, a jego duże zielone oczy i rozchylone usta doprowadzały mnie do obłędu. Był tak i pięk ny, tak i przystojny. Kochałam go. Spojrzałam mu w oczy, odciągnęłam gumk ę jego majtek i ściągnęłam je w dół. Szerok o otworzył oczy, przestał oddychać i oto był przede mną prawie nagi. Boże. Cholera. Zagryzłam wargę i siłą oderwałam wzrok od jego… Nie mogłam się zmusić do wypowiedzenia tego słowa nawet w myślach. Spojrzałam mu w oczy. Był zdenerwowany, trochę zawstydzony. Nie byłam pewna, co dalej. Jak go odpowiednio dotk nąć? Klatk a piersiowa uniosła mu się, k iedy wciągnął powietrze, bo oplatałam wok ół niego palce. Wow. Po prostu… wow. Tyle przeciwieństw w jednym miejscu. Twardy, mięk k i, gruby, elastyczny, w niek tórych miejscach pod moimi palcami delik atny, w innych napięty. Moja dłoń była ciemna na tle jego bladego, niemal różowego ciała tam. Przesunęłam dłoń w dół, w potem w górę, bo chciałam poczuć go całego, ale on głośno westchnął i wierzgnął w moim uścisk u. Zamk nął mocno oczy i usiłował się wyrwać. – Boże… Puść. Nie rozumiałam. – Dlaczego? Nie chcesz, żebym cię dotyk ała? Próbował się roześmiać, ale był zbyt spięty. – Chcę. Bardziej niż sobie wyobrażasz. Ale… jeśli nie przestaniesz… Chodzi o to, że będzie jatk a. Zarumieniłam się mocno i prawie przegryzłam wargę na wylot. W tym momencie moimi emocjami rządziła ciek awość. Obok niej zdumienie, zachwyt, niepok ój… Tyle trudnych do nazwania uczuć, wszystk ie wymieszane. Podobało mi się dotyk anie go tam. Podobało mi się to, że z trudem nad sobą panował. Mój dotyk doprowadzał go do szaleństwa. To było fajne. Dotk nęłam samego czubeczk a k ońcem palca, a on jęk nął. Każdy mięsień w jego ciele był napięty, widziałam to. Ale nie chciałam go puścić. Podobało mi się. Tak a odwaga była do mnie niepodobna, zwyk le przecież byłam ostrożna, grzeczna, spok ojna, zachowawcza i przestrzegająca k ażdej najdrobniejszej zasady. Znów zacisnęłam wok ół niego palce i przesunęłam w dół, czując k ażdą fałdk ę i żyłk ę na jego sk órze. Patrzyłam na sk urcz jego twarzy i naprężające się żyły na jego czole i szyi. Mięśnie brzucha miał twarde jak k amień. Nie utrzymał się dłużej na ręce i prawie na mnie upadł, ale to mi w ogóle nie przeszk adzało. Prawdę mówiąc, jego ciężar był bardzo przyjemny. Położył się na bok u, między oparciem a mną. Biodra miał na wysok ości moich i trzymał mnie tam, zatapiając palce w mojej sk órze. Czoło oparł o moje ramię. Zaczek ałam aż przestał się ruszać i znów przesunęłam dłoń w górę i w dół. Ten ruch zdawał się doprowadzać go prawie do szaleństwa, bo wierzgał pod dotyk iem. Później zesztywniał jeszcze bardziej, zapadając niemal w bezruch. – Boże. Nawet nie wiesz… co mi robisz. Jak ie to zajebiste. Przestań, zanim… Pok ręciłam głową, tylk o na tak ą reak cję było mnie stać. Nie zamierzałam przestać. Zaszliśmy za dalek o, żeby teraz się zatrzymać. Chciałam zobaczyć, co się stanie, chciałam zrobić mu dobrze, tak dobrze, jak sama się czułam, gdy całował moje piersi. Przechylił się nade mną i podniósł z podłogi porzuconą, przepoconą czarną k oszulk ę bez ręk awów. Rozłożył ją między nami, na mojej sk órze i suk ience, a potem z głębi jego piersi wydostał się pomruk , k iedy znów go objęłam powolnym ruchem. Wierzgnął w moim uścisk u, napierał biodrami na moją dłoń. Przesunęłam ją po całej długości, aż do k ońca. – O cholera… – wystęk ał. Wtedy poczułam, jak wierzga, drży i zaczyna się trząść. Coś gorącego i wilgotnego spłynęło mi po palcach i na tę k oszulk ę, ja jeszcze raz przesunęłam dłoń, a jego ciało znów się sk urczyło i wyrzuciło k olejny strumień białej cieczy. Coś niesamowitego! Całe jego ciało reagowało na mnie, a k iedy garnął się do mojej dłoni, teraz ślisk iej i wilgotnej, na twarzy miał wyraz ek stazy. – Oj – usłyszałam w swoim głosie zdziwienie. – Rzeczywiście zrobił się bałagan. Roześmiał się, zamk nął oczy i schował twarz w mojej piersi. – Mówiłem ci. Przepraszam. Mam nadzieję, że nie zabrudziłem ci suk ienk i? – Za co przepraszasz? Z przyjemnością na to patrzyłam. I nie, nie zabrudziłeś. Za to cała k oszulk a jest upaćk ana. Wypuścił z płuc powietrze i poczułam na sk órze gorący oddech. Była we mnie tęsk nota. Gdzieś głębok o odczuwałam potrzebę, k tórej nie rozumiałam i k tórej nie umiałam wyjaśnić. Dotyk ałam się tam, na dole, jasne, że tak , ale nigdy nie doznałam trzęsienia ziemi, o jak im opowiadały dziewczyny w szk ole. Wziął podk oszulk ę, wywrócił ją na lewą stronę, a potem powycierał siebie i moje palce. Podniósł się na łok ciu, a jego dłoń spoczęła wzdłuż gumk i moich majtek . Spojrzałam mu w oczy, wypuściłam powietrze z płuc i pozostałam w bezruchu, tak jak on wcześniej. Patrzył na moje piersi, a potem wsunął palce pod boczną gumk ę majtek . Kiedy przesuwał je po mięk k ich włosk ach, byłam tak niecierpliwa, że wydawało mi się, że płonę. Znów się zawstydziłam. Przeszk adza mu, że mam tam włosy? Czy powinnam je…? Wszystk ie myśli wywietrzały mi z głowy, k iedy dotarł palcem do wejścia we mnie. Robił to jednak pod dziwnym k ątem, więc wysunął ręk ę. Prawie jęk nęłam, k iedy straciłam jego dotyk . Było tak dobrze, choć tak mało. Chciałam więcej. Teraz przesunął dłoń po moim brzuchu, pod gumk ę, a ja podniosłam trochę biodra. O Boże. Naciągnął bieliznę ręk ą i w niek tórych miejscach niewygodnie się wżynała. Zaczęłam więc ściągać majtk i, a Jason zrozumiał, o co mi chodzi i pomógł zsunąć je niżej.
Kiedy znalazły się na wysok ości k olan, miałam więk sze pole manewru i mogłam rozszerzyć nogi. Czułam się bardzo nieprzyzwoicie, robiąc to i pragnąc więcej jego dotyk u. We mnie. – O Boże… – Z trudem łapałam oddech, k iedy mnie dotyk ał. Jednocześnie drżałam i płonęłam, napięłam się jak link a, k tóra zaraz miała pęk nąć. A przecież tylk o musnął mnie palcem. Wygięłam plecy w łuk i rozłożyłam k olana. Rozciągałam majtk i, ale to nie było ważne. Dotyk ał mnie, głask ał, musk ał, a ja nawet nie mogłam westchnąć ze zdziwienia, jak bardzo wrażliwa tam jestem. Kiedy sama się dotyk ałam, było zupełnie inaczej. Czułam w sobie wielk ie narastające napięcie, jak by był tam balon grożący pęk nięciem. Wsunął k oniuszek palca we mnie, a ja głośno jęk nęłam. Głośniej niż k iedy pieścił moje piersi. Wszedł jeszcze głębiej, a ja zmusiłam się do otwarcia oczu. Patrzyłam na jego biały palec na tle mojej ciemnej sk óry. To był jego środk owy palec, najdłuższy, k tóry zanurzał się powoli. Potem znalazł twardy, wrażliwy punk cik na samej górze. Za bardzo się wstydziłam, żeby choć pomyśleć jego medyczną nazwę. Nie byłam pewna, czy wiedział, co to tak iego i jak jest wrażliwe, czy tylk o zorientował się po tym, jak ostro wciągnęłam powietrze i jak moje biodra zareagowały na jego dotyk , ale sk upił się na tym miejscu. Pocierał je, a ja zaczęłam się poruszać w rytm jego dotyk u. Pieścił mnie i poruszał palcem, a k iedy w pewnym momencie zrobił to odrobinę za mocno, wystęk ałam: – Ostrożnie. – Przepraszam – powiedział i zaczął się wycofywać. – Nie, nie przestawaj – powiedziałam. – Po prostu bądź delik atniejszy. Położył więc palec z powrotem na tym guziczk u, a ja wzdychałam, jęczałam i znów zaczęłam się ruszać. W moim własnych uszach brzmiałam jak k obieta. Jak Sook ie w Czystej krwi, k iedy była z Erik iem. Po głowie k rążyło mi słowo, k tóre k iedyś przeczytałam w jak iejś k siążce: rozwiązła. Brzmiałam jak k obieta rozwiązła, nienasycona. Zachichotałam na tę myśl, ale śmiech zamarł mi na ustach, k iedy on zaczął zataczać palcem ciasne k ółk a. Mogłam już tylk o jęczeć. Poruszał się powoli i dość niezdarnie, ale nie przeszk adzało mi to. Może był też trochę za mało delik atny, ale dawałam radę. Ten balon we wnętrzu mnie pęczniał i rozciągał się do rozmiaru, k tórego nie zdołałby utrzymać. – Pocałuj mnie – szepnęłam. Przesunął usta w stronę moich warg, ale ja się uśmiechnęłam i zaśmiałam się bez tchu. – Nie… Tam. – Popchnęłam jego głowę na piersi. – Pocałuj mnie tam jeszcze raz. Chętnie spełnił moją prośbę, poczułam to ciągnięcie, tak jak by między piersiami a moim najintymniejszym miejscem rozciągał się sznurek i coś we mnie uruchamiał. Poruszał się powoli, spok ojnie, ale ja chciałam więcej. – Szybciej – wyszeptałam tak cicho, że sama siebie ledwie słyszałam, a on chyba nie miał szans. Powtórzyłam więc głośniej, odważniej. – Szybciej. P-proszę. Jego palec przyspieszył, a ja westchnęłam i słyszałam jęk , wydostający się z mojego gardła. Poczułam, że wyginam się w łuk nad siedzeniem, ciało mi płonęło, pot zrosił sk órę, a serce waliło. Nie mogłam powstrzymać k olejnego jęk u, k tóry wydostawał mi się z ust i szybciej już nie wystarczało, więcej to nie było dość, nie myślałam o niczym, tylk o w zapamiętaniu poruszałam się pod jego dotyk iem, wirowałam beznadziejnie, zatracona w tej chwili. Ogień, napięcie, piorun, ruch, rozciąganie… Nie miałam słów, żeby opisać to, co się we mnie działo. Nie było żadnej myśli, a ja niemal uniosłam się nad siedzeniem, starając się zbliżyć, bardziej i bardziej, i nie obchodziło mnie, jak wyglądam, jak brzmię ani nic innego. Nie było miejsca na nic poza bombą, k tóra tyk ała we mnie, poza gwiazdą k tóra wybuchała w moim podbrzuszu. Wydaje mi się, że wydałam naprawdę głośny dźwięk , a potem opadłam bezwładnie, bez tchu, wpatrując się w Jasona, w jego sek sowne, zielone oczy przeszywające mnie z zapałem i emocjami. – Boże… To było… n-n-n-niesamowite – wystęk ałam, uśmiechając się do niego. – Teraz już wiesz, co zrobiłaś mnie. Zerk nęłam na zegarek na tablicy rozdzielczej. Pierwsza czterdzieści osiem. – Cholera, musisz mnie zawieźć do domu – powiedziałam. Podniosłam się, cała jeszcze roztrzęsiona, bo drżały mi wszystk ie mięśnie. Dojechaliśmy na pierwszą pięćdziesiąt dziewięć. Ojciec czek ał. Na szczęście pogasił więk szość świateł, więc nie zauważył, jak lśnią mi oczy, jak jaśnieje moja sk óra ani jak ie mam rozczochrane włosy. Ja to widziałam, k iedy rozbierałam się do snu. Zanim włożyłam na gołe ciało podk oszulek , patrzyłam na siebie w lustrze. Odwróciłam się jednym bok iem, potem drugim, przybierałam różne pozy i przyglądałam się sobie, bo chciałam zobaczyć to, co widział Jason. Widziałam siebie: sto sześćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, waga balansująca między pięćdziesiąt cztery a pięćdziesiąt sześć i pół k ilogramów. Duże piersi z szerok imi ciemnymi aureolami i dużymi, różowymi brodawk ami. Szerok ie, k ształtne biodra, mocne uda, płask i brzuch, ciemna sk óra w k olorze k armelu. Włosy tak czarne, że niemal niebiesk ie, sięgające ramion i sk ręcone w tak ciasne sprężynk i, że nie dało się z nimi zrobić nic sensownego. Oczy miały prawie ten sam k olor co włosy, tak ciemnobrązowy, że niemal czarny, a tęczówk a niczym się nie różniła od źrenicy. Trochę się odchyliłam, żeby mój tyłek wydawał się więk szy niż w rzeczywistości. Zwyk le, k iedy na siebie patrzyłam, widziałam zbiór wad. Teraz widziałam się trochę inaczej. Teraz niedostatk i sk ładały się na moje pięk no. Spałam głębok o i śniłam o dotyk u Jasona.
JASON Tylko my
Dwa tygodnie później, koniec stycznia
S
iedziałem na sk raju k anapy w piwnicy Kyle’a, a bezprzewodowy biały pad do Xboxa wyślizgiwał mi się już z dłoni po czterech godzinach grania w Madden, Halo3 i Call of Duty: Black Ops . Dziewczyny jak co tydzień poszły na swoją wyprawę pod k ryptonimem mani-pedi-sk lepy-szejk i, a ja i Kyle nie mieliśmy nic do roboty w to zimne, śnieżne sobotnie popołudnie, więc graliśmy w gry. Właśnie łoiłem Kyle’owi tyłek w Madden , a moi Chargersi miażdżyli jego Wik ingów czterdzieści osiem do czternastu, k iedy spojrzał na mnie dziwnie. – No więc… Ty i Becca. Rzuciłem mu spojrzenie pod tytułem: „Tak , i co dalej?” – Co z nami? – Był już numerek ? – Nie patrzył na mnie, k iedy zadawał to pytanie i wystawił język . Zak ląłem, k iedy zdobył przyłożenie i zmniejszył moją przewagę. Miał już dwadzieścia jeden punk tów. – A ty i Nell? – odparowałem. – Ja pierwszy spytałem, dupk u. Nie odpowiedziałem, dopók i nie wybrałem nowych ustawień. – Zależy co masz na myśli Parsk nął. – No, do k ońca. Bzyk nięcie, nie figlowanie. – Więc nie. – Ale zabawiacie się? – Przesunął się na sk raj k anapy, a potem poderwał się na nogi, k iedy mój rozgrywający spaprał ak cję i Wik ingowie mieli już dwadzieścia osiem punk tów po przyłożeniu. Otarłem dłonie o k olana i spojrzałem na niego. – Tak , zabawiamy się trochę. Zatrzymał grę i wiedziałem, że rozmowa robi się poważna. – A zrobisz to? – Co? Walnął mnie w ramię na tyle mocno, że aż zapiek ło. – Bzyk niesz ją? Odłożyłem pada na stolik k awowy przede mną i rozparłem się na k anapie, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na pytanie Kyle’a. – Nie wiem. Może? Roześmiał się. – Daj spok ój, Jase. Pamiętaj z k im rozmawiasz. Nie rób mnie w k onia. Prześpisz się z nią czy nie? Zmarszczyłem brwi. – Weź nie bądź dupk iem. To jest Becca, nie jak aś lask a. Jeśli to zrobimy, nie będę tego nazywał bzyk nięciem. To brzmi jak by… Nie wiem, jak oś tanio. Becca nie jest tania. Podniósł ręce w geście obrończym. – Nie mówię, że jest! Byłem tylk o ciek awy! – A ty i Nell? Teraz była jego k olej na umoszczenie się na k anapie, żeby rozważyć odpowiedź. – Robimy różne rzeczy, dużo. I chyba w k tórymś momencie trzeba będzie podjąć decyzję. – Co do niej czujesz? Parsk nął. – Co to, będziemy rozmawiać o uczuciach? Może ci pomalować paznok cie? Kopnąłem go w k ostk ę. – Nie zachowuj się jak debil. To nie szatnia, tylk o prywatna rozmowa. Znamy się prawie tak długo, jak znasz Nell. Westchnął. – Wydaje mi się, że ją k ocham. – Szarpnął za nitk ę sterczącą z dziury na k olanie mark owych dżinsów. – Ale jeśli będziesz się ze mnie nabijał, sk opię ci dupę – ostrzegł. – Nie pytałbym, gdybym zamierzał się wyśmiewać. – Wyjąłem z k ieszeni telefon i sprawdziłem, czy nie ma nowych SMS-ów. – Powiedziałeś jej, co czujesz? Pok ręcił głową.. – Nie. Dlaczego mogę mówić tak ie rzeczy tobie, a jak sobie wyobrażam, że miałbym powiedzieć jej, to wpadam w panik ę. Roześmiałem się. – No bo to przerażające. Dziewczyna może człowiek owi całk iem poprzestawiać w głowie. Ze mną jest tak , że albo cię zrozumiem, albo będę się napieprzał z twoich problemik ów, za co będziesz próbował mi sk opać tyłek … – Nie próbował, tylk o ci sk opię – wtrącił. – Wszystk o jedno, mięczak u. Płak ałbyś jak dzieck o, jak bym z tobą sk ończył. – Wyciągnąłem nogę i strąciłem jego stopy ze stolik a k awowego. – Chodzi mi o to, że w przypadk u Nell możesz mieć tylk o nadzieję, że czuje to samo co ty, ale nie ma siły, żebyś przewidział jej reak cję. To dlatego z nią jest trudniej o tym rozmawiać niż ze mną. Kiedy mówiłem Becce, że ją k ocham, serce waliło mi tak głośno, że na pewno też to słyszała. – Powiedziałeś jej? Pok iwałem głową i poczułem się z tego idiotycznie dumny. – No, powiedziałem. Wtedy po Balu Zimowym. – Co ona na to? – To samo. – Wyszczerzyłem zęby. Chyba zorientował się, co mu chciałem powiedzieć tym uśmiechem. – A co robiliście, k iedy jej powiedziałeś? – Kojarzysz to miejsce na wzgórzu pod wielk im dębem, gdzie strzelamy do puszek ? – Pok iwał głową. – Pojechaliśmy tam po wyjściu z Ram’s Horn. Podniósł brew.
– I? – Fajnie jest mieć ciężarówk ę z łączonymi siedzeniami. – Wiedziałem, że szczerzę się jak idiota. – No dawaj, stary, mów, jak było. – Ale to ma zostać między nami. Mówię poważnie. – No chyba. – Pamiętasz suk ienk ę, jak ą miała na balu? Uśmiechnął się i pok iwał głową. – Wyglądała super. – Ok azało się, że pod spodem nie miała stanik a. – Przypomniałem sobie Beccę pode mną. – Ale za to miała majtk i. Głupawy uśmieszek na twarzy Kyle’a zasugerował mi, że doświadczył czegoś podobnego z Nell. – Zajebiste są tak ie suk ienk i. – Tak samo jak legginsy. – Legginsy na pewno wymyślił facet – powiedział Kyle. – Na stówę. A ty i Nell…? Pok ręcił głową. – Tak samo. Robimy różne rzeczy, czasem jest bardzo blisk o, ale jeszcze nie uprawialiśmy sek su. – Ale zamierzacie. Pok iwał głową, ale nie spojrzał na mnie. – Tak . Nie wiem, k iedy ani gdzie, ale wiem, że ona chce. No i ja chcę, ale to jasne. – No tak – parsk nąłem. – A widziałeś ją już bez ubrania? Pok ręcił głową. – Nie bez całego naraz. Widziałem ją całą nagą, ale nie za jednym razem. Zawsze miała coś na sobie. – A zrobiłeś już tak , że… – przerwałem, bo nie wiedziałem, jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało głupio albo mechanicznie. Kyle nie zamierzał mi tego ułatwić. Chciał patrzeć jak się wiję. – Że co? – Zrobiłeś tak , że doszła? – powiedziałem szybk o. Gapiłem się na swój k ciuk i wiedziałem, że jestem czerwony jak burak . Kyle miał minę trochę idiotycznie uchachaną, a trochę zawstydzoną. – Nie. Tak dalek o jeszcze nie doszliśmy. Chyba oboje się boimy, że jeśli to zrobimy, nie damy rady się zatrzymać. – Spojrzał na mnie z zaciek awieniem. – A ty? Pok iwałem głową, patrząc na swoje buty. – Tak . – I jak było? – Wyprostował się. – Zajebiście – odparłem ze śmiechem. – Patrzyłem, jak traci k ontrolę. Supersprawa. – A jak … No wiesz, jak to zrobiłeś, że… – On też nie umiał tego wypowiedzieć i to mnie rozbawiło. – Tak szczerze, to nie wiem. Dotyk ałem jej we właściwym miejscu i widziałem, że jej się podoba, więc robiłem tak cały czas aż w k ońcu… – Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się niepewnie. – Dotyk ałeś ją… tam? – Był jednocześnie przejęty i sk rępowany. Czułem się dziwnie, mówiąc o tym, wyjaśniając i tłumacząc coś, czego ja doświadczyłem, a on nie. Pok iwałem głową. – Tak – roześmiałem się sam z siebie. – Ale tak naprawdę nie miałem bladego pojęcia, co robię, więc tylk o patrzyłem, czy jej się podoba i k iedy zaczyna szaleć. – Krzyczała? – spytał Kyle. Znów sk inąłem głową, przypominając sobie, jak to było. – Tak . Dość głośno. Chyba nawet nad tym nie panowała. Dobrze, że byliśmy pośrodk u niczego. Podniósł brew. – A ty? – Co ja? – spytałem, chociaż dosk onale wiedziałem, co ma na myśli. – Czy ona…? Czy ty…? – Przerwał, wziął ze stolik a podk ładk ę pod szk lank ę i walnął mnie nią w głowę. – Przecież wiesz, o co pytam, mendo. Roześmiałem się i odrzuciłem podk ładk ę. – Tak , wiem. I: tak . Tyle mogłem powiedzieć. – Ale nie zrobiliście tego? Pok ręciłem głową. – Nie. – Nie boicie się, że posuniecie się za dalek o? Zmarszczyłem brwi. – Stary, ale przecież to tak nie działa. To nie jest coś, co może się stać przypadk iem. Można dać się ponieść, ale nie da się niechcący rozebrać do naga i niechcący uprawiać sek su. Chodzi mi o to, że jak już się zacznie przek raczać k olejne granice, nie da się wrócić, tyle wiem na pewno. – Wyłamałem k ostk i palców, a potem wyrzuciłem telefon w powietrze i złapałem go. – Najpierw emocjonujące było trzymanie za ręce i całowanie, no nie? Potem, k iedy pozwoliła ci się trochę dotyk ać, nie chciałeś już tylk o całować, ale całować i dotyk ać. Najpierw w ubraniu, tak ? Ale potem, jak już dotk nąłeś sk óry, to dotyk anie przez stanik to już nie było to. Kyle ze zrozumieniem pok iwał głową. – No właśnie o tym mówię. Cały czas chce się więcej. – Tak , ale od całowania i obmacywanek do sek su? Moim zdaniem to się nie może wydarzyć o tak . Ale to tylk o ja. Potem rozmowa się urwała, ale widziałem, że k ółk a zębate w głowie Kyle’a k ręcą się tak samo jak moje. Wszystk o, co mu powiedziałem to była prawda, ale Becca i ja balansowaliśmy na granicy pomiędzy „zabawą” a „uprawianiem sek su” i wiedziałem, że musimy albo zwolnić, albo iść na całość. Nie można było dłużej trwać w zawieszeniu. Wyobrażałem sobie, jak i będzie sek s z Beccą i chciałem tego. Bardzo. A do tego byłem pewien, że ona też tego chce.
BECCA W patrywałam się w listek pigułek antyk oncepcyjnych, k tóry trzymałam w ręce, a w moim wnętrzu szalały emocje. Moja k uzynk a Maria zabrała mnie do lek arza po receptę na pigułk i, co, prawdę mówiąc, było najbardziej przerażającym wydarzeniem w moim życiu. Najpierw czek anie przed gabinetem, potem siedzenie na wyłożonym szeleszczącym papierem fotelu i badanie… Och! Każda rzecz z osobna nie byłaby wcale tak a zła, ale wiedziałam, że robię to, żeby uprawiać sek s z Jasonem i że lek arz o tym wie. Byłam tak zdenerwowana, że z trudem oddychałam i nie mogłam przełk nąć śliny. Maria była dla mnie wsparciem. Wyjaśniła mi, jak to wygląda i co się będzie działo. Była k ilk a lat ode mnie starsza i zgodziła się zabrać mnie do lek arza w tajemnicy. Powiedziała mi, że najlepiej by było, gdybym zaczek ała aż będę starsza i że nawet antyk oncepcja hormonalna nie jest w stu procentach pewna, ale wolała już, żebym brała pigułk i, sk oro i tak zacznę współżycie. Powiedziała mi też, żebym nie pozwoliła Jasonowi zmuszać mnie do czegok olwiek i żebym się do niej zgłosiła, jeśli będę miała jak iek olwiek pytania. Nie mogłam jej wyznać, że sama wywieram na sobie więk szą presję niż Jason. Wiedziałam, że on chce uprawiać sek s i wiedziałam, że ja też tego chcę. Nawet sama sobie nie potrafiłam do k ońca wyjaśnić, co na ten temat myślę. Bo chciałam tego i to bardzo. Wiedziałam, jak to jest dotyk ać go i być dotyk aną. Wiedziałam, jak to jest mieć orgazm i jak to jest, k iedy on ma. Wiedziałam wszystk o. Przek roczyliśmy już wszelk ie granice poza ostatnią: pełnym stosunk iem. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić jak to będzie i często o tym fantazjowałam. Nawet się dotyk ałam, wyobrażając sobie Jasona nade mną. Oboje wiedzieliśmy, dok ąd zmierza nasza fizyczna relacja i że to tylk o k westia czasu. Więc na co było czek ać? Po co to odk ładać? Czemu się torturować? Jason powtarzał mi, że nie musimy nic robić aż oboje będziemy gotowi. Co… odczuwałam właśnie jak o presję. Oczywiście wywieraną nieświadomie, ale jednak . Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Nie chciałam go zawieść. Nie chciałam, żeby myślał, że nie chcę z nim być, ale cały ten temat jak oś mnie niepok oił. Miałam szesnaście lat i byłam dziewicą. Kiedy przek roczę tę granicę, nie będzie już odwrotu. To było jak ostatni punk t dorastania, przed staniem się k obietą. Wiedziałam, że to wciąż będę ja. Ale może jednak coś się zmieni? Już czułam się inaczej po tym wszystk im, co razem zrobiliśmy. Wypchnęłam pierwszą pigułk ę przez cienk ą folię i trzymałam ją na dłoni. Mała żółta pastylk a pełna chemii, k tóra miała tak wielk ą moc. Lek arz powiedział, że ponieważ ok res dostałam w środę, pierwszą pastylk ę mogę łyk nąć w poniedziałek i od razu będę chroniona. Długo i treściwie wyjaśniał mi, dlaczego to k onieczne i czym się różnią pigułk i z estrogenem od tych tylk o z gestagenem, ale więk szość tego wyk ładu do mnie nie dotarła. Przyjęłam tylk o stanowcze upomnienie jak ważne jest pilnowanie pory przyjmowania tabletk i, ale to było tyle. Włożyłam pigułk ę do ust i popiłam wodą Fiji z butelk i, k tórą miałam przy łóżk u. I już, oficjalnie brałam pigułk i antyk oncepcyjne. Schowałam je do różowej plastik owej puderniczk i. Ok rągły blister pigułek idealnie się w niej mieścił. Sprawdziłam w Internecie, jak najlepiej uk ryć pigułk i przed rodzicami i ok rągła puderniczk a była najlepszym, co znalazłam. Schowałam ją do wewnętrznej k ieszeni torebk i i sk upiłam się na opanowaniu panik i. Nie powiedziałam Jasonowi, że będę brała pigułk i, ale tylk o dlatego, że nie widzieliśmy się od czasu mojej wizyty u lek arza. To była spontaniczna ak cja. Maria niespodziewania przyjechała do domu na week end i poszłyśmy na zak upy. Plotk i o chłopak ach zmieniły się w rozmowę o moim związk u z Jasonem, a Maria zaczęła dopytywać, czy już jesteśmy ak tywni. W efek cie zrezygnowałyśmy z zak upów, bo zaciągnęła mnie do najbliższej przychodni. Nie chciała słuchać protestów. – Chyba nie chcesz narobić głupot, prawda? Może nie sypiasz z nim w tej chwili, ale będziesz. Dzięk i temu, jeśli cok olwiek się wydarzy, będziesz bezpieczna. – Trudno było jej odmówić racji. – Masz dopiero szesnaście lat i nie powinnaś jeszcze uprawiać sek su, ale ja w twoim wiek u też już to robiłam, więc nic nie mówię. Włożyłam do uszu słuchawk i i przeszuk ałam playlistę w iPodzie aż trafiłam na coś, co do mnie przemówiło: First Day of My Life Bright Eyes. Miałam otwarty zeszyt, długopis w ręce i czek ałam. Znałam już to uczucie, to wzbieranie w sercu i w głowie, fale porwanych słów, nie mających ze sobą nic wspólnego. Potem nastawiłam iPoda na przypadk owe wyszuk iwanie, zamk nąłem oczy i czek ałam, tylk o słuchając. Następne było We’re Going to Be Friends White Stripes. Boże, k ochałam tę piosenk ę! Najpierw słyszałam ją w wersji Jack a Johnsona, potem w wyk onaniu White Stripes w Pandorze i całk iem wsiąk łam. W sumie nie wiem, k to nagrał ją pierwszy, ale to nie miało znaczenia. Potem zaczęło się Falling Slowly Glena Hansarda i Mark ety Irglovej i prawie się rozpłak ałam. Nie byłam pewna, sk ąd ten nagły wybuch emocji, ale coś w tej piosence sprawiało, że wszystk o, z czym się zmagałam, stawało się wyraźniejsze. Mój długopis zaczął się poruszać i słowa popłynęły.
TYLKO MY Jak mam się oprzeć cichemu pragnieniu w twoich oczach? Nie mogę Nie umiem Bo przepełnia mi serce i przeszywa duszę taka sama desperacja Kosmyki słońca oplatają mi myśli Jak bluszcz ceglany mur Boże, twoje oczy Zieleńsze niż letnia trawa Zieleńsze niż mech i jadeit trzymany pod słońce Ostrzejsze niż obsydian Miększe niż chmury i muśnięcie piórkiem Wzniecają płomień, gdy się całujemy Popielą mnie, kiedy cię dotykam drżącymi palcami I wiem, wiem, przecież wiem Aż za dobrze Dokąd to zmierza Widziałam to w snach Widziałam w zaparowanej kabinie prysznicowej Gdzie dotykam się, rozgrzana, drżąca I wyobrażam sobie, że to ty Chcę żebyś to był ty To byłeś ty Ale nie tak, jak chcemy Tam zmierzamy Tańcząc na ostrzu noża Ja chcę spaść Z tobą Ale nic nie poradzę na strach Przed dorosłością, która jest po drugiej stronie Boję się tego, czego nie można cofnąć
Boję się oddać ci ostatni okruch dzieciństwa Chociaż będzie twój I tak, wiem, że cię kocham I wiem, że ty kochasz mnie Ale tak, wiem też, że jesteśmy jeszcze dziećmi Zawieszeni między podstawówką a studiami Między dwunastym a dwudziestym rokiem życia Nie chcę niczego żałować Nie wiem, co myśleć Jestem pewna tylko wówczas, kiedy mnie całujesz Wtedy łatwo zapomnieć I tylko czuć twoją bliskość Ale nic nie poradzę, że myślę Czy to pora na takie decyzje Właśnie dlatego, że tak się gubię Bo zakochanie Jest jak zatapianie się w miłości We mnie i w tobie Zakochanie jest groźne Jak tonięcie Niebezpieczna podróż W cudowną matnię Tak, jesteśmy ty i ja tylko my Nie ośmielę się nas powstrzymać Bo chcę tego aż za bardzo Odłożyłam długopis i oparłam się na k rześle. Patrzyłam na chmurę gęstych śniegowych płatk ów za ok nem i pozwoliłam ustawać powodzi słów. W uszach grało mi Comes and Goes (In Waves) Grega Laswella i cieszyłam się, że słowa nie odnoszą się do mnie, nie są sk rojone pod moje emocje. Tak często muzyk a, k tórej słuchałam, pasowała do mojego życia i wydawała się być ścieżk ą dźwięk ową mojej duszy. Zwyk le to uwielbiałam i pod tym k ątem wybierałam piosenk i i artystów, ale teraz, k iedy poezja wciąż dudniła mi w żyłach, potrzebowałam muzyk i, k tóra byłaby muzyk ą, pięk ną ze względu na to, jak a jest a nie do czego pasuje. Z zamyślenia wyrwało mnie puk anie do drzwi. – Kto tam? – Ben. – Otwarte. – Zamk nęłam notes i schowałam do torebk i. Ben wszedł i rzucił się na moje łóżk o jak to miał w zwyczaju. Ale tym razem nie zapalił sk ręta, całe szczęście. – Co tam u ciebie? Wzruszyłam ramionami. – Lek cje, szk oła, Jason. Ben się uśmiechnął. – Więc co tam u ciebie i pana Futbolowego?’ Spojrzałam na niego groźnie. – W porządk u. Lubię go. – Pok azałaś go rodzicom, co? Uśmiechnęłam się. – Tak . Tak naprawdę to dzięk i niemu. Ojciec się dowiedział, więc Jason się z nim sk onfrontował i uświadomił mu, że jeśli pozwoli nam się spotyk ać, będzie miał nad tym więk szą k ontrolę. – Cwany sk urczybyk ! Tata potrafi być przerażający. Pok iwałam głową. – Jasona niewiele przeraża. Ben spojrzał na mnie badawczo. – Wydaje się, że… jest lepiej. Jesteś szczęśliwa. Wcale się nie jąk asz. Wzruszyłam ramionami, uk rywając uśmiech. – Tak . Jestem szczęśliwa. Jason jest świetny. – Więc mam jemu dzięk ować? – Ben pogrzebał w k ieszeni, wyjął k omórk ę i obrócił w palcach. – Dobrze dba o moją siostrzyczk ę? Nie zmusza cię do niczego? Sk opię mu tyłek , jak będzie trzeba. Roześmiałam się. – Kocham cię, Benny, ale nie dałbyś rady nic mu sk opać. Ale jest wspaniały. Do niczego mnie nie zmusza, naprawdę. – Spojrzałam na mojego brata wrogo. – Ale nic więcej nie powiem. Nie będziemy o tym rozmawiać. Ben postuk ał w telefon i po chwili usłyszałam muzyczk ę z Angry Birds . – Uwierz mi, też nie mam na to ochoty, ale jesteś moją siostrzyczk ą, a wiem, że rodzice nie będą z tobą rozmawiać otwarcie. Ale ogólnie chodzi mi o to, żebyś była rozsądna, dobrze? Proszę cię. Nie chcę cię zobaczyć w Nastoletnich matkach czy innym gównie. – Nie podniósł wzrok u znad gry, ale wiedziałam, że jest tak poważny, jak potrafi, a to był jedyny sposób jak i znał. Wstałam z k rzesła i zajęłam moje zwyczajowe miejsce na łóżk u, między Benem a ścianą. Czułam od niego zapach papierosów, ale nie było zioła ani innej chemii. Uwielbiałam te chwile, k iedy był zadowolony, trzeźwy i przytomny. W ten sposób spędzaliśmy razem czas, od dzieciństwa. Co jak iś czas przychodził do mnie do pok oju, niespodziewanie, i gadaliśmy. Po prostu byliśmy razem. Leżał na moim łóżk u, ja obok niego i tak mijał czas. Ale tak robił tylk o, k iedy był w dobrym nastroju. Jak miał dołek , znik ał czasem na wiele dni, a k iedy był w domu, chował się u siebie w pok oju i słuchał głośno rapu. Patrzyłam jak gra w Angry Birds , a potem powiedziałam to, co k rążyło mi po głowie. – Nie jesteś najarany. Nie od razu zareagował. – Nie jestem. – W ogóle? Wzruszył ramionami. – Staram się sobie radzić ze zmianami nastroju sam, bez lek ów i bez prochów. – Myślisz, że wrócisz do college’u? Wzruszył ramionami. – Może? Ale pewnie nie. Nienawidzę szk oły. Zawsze tak było. Teraz pracuję w Belle Tire. Wymieniam olej i zmieniam k oła. Kijowa robota, ale jest w porządk u, bo
trzyma mnie z dala od k łopotów. – Cieszę się, że pracujesz. Popatrzył na mnie, k iedy ładował mu się następny poziom w grze. – Czemu? – Tak jak powiedziałeś, nie pak ujesz się w k łopoty. Wiesz, co myślę o twoim paleniu. Powinieneś brać lek i. Wiem, że ich nie lubisz, ale one mają pomóc. – Jesteś moją siostrą czy mamusią? – spytał z niechęcią. – Po prostu mi na tobie zależy. Martwię się o ciebie. Czasem… – Zastanawiałam się, jak to powiedzieć, żeby go nie urazić. – Czasem wydaje mi się, że… nic cię nie obchodzi. Twoja przyszłość. Ty sam. – Bo czasem mnie nie obchodzi. Jestem bezwartościowy, Beck . – To zabrzmiało tak stanowczo, pewnie, że aż zabolało. – Nie mów tak . To nieprawda. – A w czym jestem dobry? Co wartościowego robię? Nie miałam odpowiedzi. Fak tycznie, o ile wiedziałam, nie miał żadnych pasji. – Jesteś dobrym człowiek iem, Ben. Masz talent. Każdy ma. Musisz go tylk o znaleźć. – Chryste, brzmisz jak jak iś doradca zawodowy! Nie mam talentów, rozumiesz? Jestem dobry w jaraniu zioła. W sprzedawaniu go. Jestem dobry w byciu pieprzonym dwubiegunowcem, – Wcisnął przycisk blok ujący telefon i wściek le wcisnął go do k ieszeni. Westchnęłam. – Przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować. Chodziło mi tylk o o to, że się cieszę, że już nie palisz. – Staram się, tak ? Robię, co mogę. – Wstał i zrobił trzy wściek łe k rok i. – Zaczek aj. Nie wściek aj się. P-przepraszam. Opuścił ramiona i odwrócił się, żeby k ucnąć przy mnie, obok łóżk a. Miał twarz na wysok ości mojej. – Nie wściek am się. Wiem, że się przejmujesz – uśmiechnął się łagodnie. – Ale nie chcę, żebyś traciła czas na zamartwianie się mną. Dam sobie radę. Umiem o siebie zadbać. Nie przejmuj się, zgoda? Zmarszczyłam brwi. – Jesteś moim bratem. Kocham cię. Oczywiście, że będę się o ciebie martwić. Nic na to nie poradzę. Pok ręcił głową. – Nie musisz się obciążać ciężarem popapranego brata. – Położył mi ręk ę na ramieniu i potrząsnął. – Nic mi nie jest, jasne? Jest w porządk u. Pracuję, jestem trzeźwy, mam nawet dziewczynę. Jest dla mnie dobra, tak jak Jason dla ciebie. Kate nie pozwala mi palić nic poza papierosami, więc to dobra informacja. Nie daje mi, jak się najaram. – Nie daje ci? – Zmarszczyłam ze zdziwieniem nos. Ben uniósł szybk o brew. – No wiesz. Nie rozk łada nóg. Pisnęłam z przerażeniem i zak ryłam twarz. – Fuuuuj! Nie musiałam tego wiedzieć. Roześmiał się i zanim wstał, plasnął mnie w ramię. – Grunt, że działa, co nie? – W sumie racja. Ale mogłeś mi oszczędzić tej wizji. Potem Ben wyszedł, a ja wróciłam do odrabiania biologii na poziomie zaawansowanym. Umówiłam się z Jasonem o wpół do ósmej, więc musiałam się wyrobić i zmieścić w trzech i pół godzinie pracę domową, k tóra zapowiadała się na cztery godziny pracy.
JASON Pierwsza noc wieczności
Dwa dni później
Bawiłem się w k ieszeni k artą magnetyczną do drzwi. Siedziałem w ciężarówce i czek ałem na Beccę. Zaplanowaliśmy wszystk o i teraz miało się stać. Byłem strasznie zdenerwowany i zastanawiałem się, czy Becca czuje się tak samo. W sumie byłem pewien, że tak . Podłączyłem do zapalniczk i odtwarzacz CD. Przestarzały system, k tórego używałem tylk o wtedy, k iedy miałem nastrój na k onk retną muzyk ę. Dzisiaj był to Johnny Cash, a ak tualnie leciała piosenk a God Is Gonna Cut You Down , może trochę ironicznie brzmiąca w tych ok olicznościach, ale mimo to zajebista. Becca przyszła, k iedy piosenk a właśnie się sk ończyła, więc wyłączyłem odtwarzacz. Wsk oczyła do k abiny i zamk nęła za sobą drzwi, wpuszczając podmuch zimnego powietrza. Dzisiaj było strasznie zimno, ale niebo było błęk itne i z oddali świeciło lek k o rozmyte słońce. Powietrze stało nieruchome i tak lodowate, że aż zapierało dech. Uśmiechnęła się, a mnie znów oszołomiło, jak a jest pięk na. Miała rozpuszczone włosy, a na nich wełnianą białą czapk ę, k tóra wyraźnie k ontrastowała z włosami tak czarnymi, że aż niebiesk imi. Do tego czarny marynarsk i płaszczyk do połowy uda i szare obcisłe legginsy. – Gotowa? – spytałem. Uśmiechnęła się, pok iwała głową i złapała mnie za ręk ę. Splotłem nasze palce. Jej były lodowate. – Tak , jedźmy. – Co powiedziałaś tacie? – Że jedziemy do Great Lak es Crossing. – Więc pojedziemy najpierw tam? Pok iwała głową. – Zresztą naprawdę chciałabym k upić k ilk a rzeczy – uśmiechnęła się tajemniczo. Kiedy dotarliśmy do centrum handlowego, pok ręciliśmy się trochę bez celu, gadając i oglądając różne rzeczy, ale później, w pewnym momencie Becca powiedziała, żebym czek ał na nią przy dziale spożywczym za pół godziny. Wiedziałem, że coś planuje, ale zgodziłem się i więk szość czasu spędziłem w sk lepie sportowym. Kupiłem nową parę adidasów na wiosnę, a potem pięć minut przed czasem stawiłem się przed sk lepem Aunt Annie. Becca pojawiła się z szerok im uśmiechem, ale bez torby zak upowej. – Nic nie k upiłaś? – spytałem. Wzruszyła ramionami. – Czemu? Kupiłam. Objęła mnie w pasie i przylgnęła do mnie. – Zobaczysz. Spodoba ci się. Przynajmniej mam nadzieję. – Nadal byłem zdziwiony, więc parsk nęła śmiechem. – No dobra, podpowiedź: mam to na sobie. Wtedy zaczęło mi świtać. Przełk nąłem ślinę i zacząłem się zastanawiać, jak mogłem ją k iedyś uważać za nieśmiałą. – Z czego się śmiejesz? – spytała, k iedy byliśmy już w drodze do hotelu, w k tórym wynająłem pok ój. – Z tego, że k iedyś cię uważałem za nieśmiałą. Roześmiała się. – Bo ja jestem nieśmiała! Tylk o nie przy tobie. – No to… Jak iego k oloru? Spuściła głowę i policzk i jej pok raśniały. – Nie powiem. Będziesz musiał sam sprawdzić. Po k rótk iej jeździe dotarliśmy do hotelu, ale jeszcze chwilę siedzieliśmy w samochodzie w pełnej napięcia ciszy. Becca na mnie nie patrzyła, tylk o nerwowo drapała się w k olano. – Nie chcę, żebyś myślała… – westchnąłem i zacząłem do nowa. – Chodzi mi o to, że nie musimy tego robić teraz. Możemy wrócić do sk lepów albo iść do k ina. Albo do domu. Pok ręciła głową, ale wciąż nie patrzyła mi w oczy. – Chcę zostać. Jestem tylk o… zdenerwowana. Odetchnąłem z ulgą. – Ja też, Beck . Naprawdę. – Myślisz, że to znaczy, że nie jesteśmy gotowi? – spytała i w k ońcu podniosła na mnie czarne oczy. – Myślę, że bylibyśmy zdenerwowani bez względu na to, jak długo byśmy czek ali. Raczej dziwne byłoby, gdybyśmy się nie denerwowali. Pok iwała głową. – No to chodźmy. Po prostu… nie będziemy się spieszyć. Obszedłem samochód i otworzyłem jej drzwi, a ona wciąż rozpinała pas. Wzięła mnie za ręk ę, chętnie wsuwając lodowate palce w moją dłoń. Błysnęły jej białe zęby, k iedy uśmiechnęła się do mnie naszym intymnym, olśniewającym, pięk nym uśmiechem przeznaczonym tylk o dla mnie. Recepcjonista, srogi starszy mężczyzna patrzył na nas groźnie i z dezaprobatą, k iedy mijaliśmy go i szliśmy do windy. Potem zatrzymaliśmy się przed pok ojem 425. Dłoń, w k tórej trzymałem k artę, nagle spociła się i zaczęła się trząść. Wzrok iem spytałem Beccę, czy wciąż chce to zrobić. Nachyliła się do mnie, objęła mnie w pasie, a dłoń położyła na mojej k ości biodrowej. Wsunąłem k artę do zamk a i przesunąłem, a potem pchnąłem drzwi, k iedy zapaliła się zielona lampk a. W pok oju było ciemno, bo ok na zasłonięto ciężk imi storami, zza k tórych wpadały tylk o smugi światła. Ogromne łóżk o zajmowało prawie cały pok ój. Wyk osztowałem się na całk iem niezły hotel i pok ój o podwyższonym standardzie. Zapaliłem światło i odwróciłem się do Bek k i. Właśnie zdejmowała płaszcz, pod k tórym miała obcisły biały podk oszulek z dek oltem w serek , k tóry podk reślał jej k rągłości i miał na tyle głębok i dek olt, że do ust napłynęła mi ślink a na widok jej piersi. Legginsy i obcisła bluzk a? Boże. Zauważyła mój wzrok ślizgający się po jej ciele i uśmiechnęła się z zask ak ującą nieśmiałością, a potem zaczęła się obracać i pozować dla mnie. Napięła mięśnie pośladk ów, a legginsy jak druga sk óra przylgnęły do jej cudownych bioder i pupy. Marzyłem tylk o o dotk nięciu jej. Tłumiłem to pragnienie przez jak ieś sześć sek und zanim przypomniałem sobie, po co tu jesteśmy, sami w pok oju hotelowym, w sobotę wieczorem. Zmniejszyłem dystans między nami i stanąłem k ilk a centymetrów od niej. Zaczęła się obracać, ale powstrzymałem ją, łapiąc lek k o za ramiona. Odwróciła głowę i spojrzała przez ramię. Położyłem dłonie na jej bok ach i czułem, jak łapie oddech, gdy zacząłem przesuwać je po biodrach, żeby zatrzymać się na pupie. Wypuściła powietrze i na moment zamk nęła oczy. – Uwielbiam twój tyłek . Szczególnie w legginsach – wymruczałem. Podniosła na mnie błyszczące oczy. – Wiem. Dlatego je włożyłam. Musiałam się uk rywać przed tatą, żeby nie zobaczył, jak ie są obcisłe.
Zacząłem badać dłońmi napięte, jędrne pośladk i, zjeżdżałem na uda i na biodra. Kiedy trochę się ośmieliłem, wsunąłem palec wsk azujący między pośladk i, tam gdzie napinała się elastyczna tk anina. Westchnęła, k iedy to zrobiłem, więc powtórzyłem ten ruch, tym razem wsuwając palec nieco głębiej, aż się odsunęła ze śmiechem. Wycofała się k awałek , zdjęła czapk ę i potrząsnęła lok ami. – Usiądź na łóżk u. – Zabrzmiało to trochę jak rozk az, więc nie mogłem nie posłuchać. – Nie przeszk adzaj mi i nie śmiej się – ostrzegła. – Chcę to dla ciebie zrobić, ale wiem, że będę się głupio czuła. – Co zrobić? – Zrzuciłem z nóg adidasy, a potem zdjąłem sk arpetk i. Odchyliła głową, zamk nęła oczy i przeczesała sprężyste włosy. – To. Pozwoliła włosom opaść, a dłońmi przesunęła po talii, mniej więcej tak jak ja wcześniej, a potem sk rzyżowała je z przodu, żeby złapać za brzeg podk oszulk a. Z trudem przełk nąłem ślinę, a k rew spłynęła mi z mózgu w inne miejsce ciała, co było chyba widać gołym ok iem. A potem… Boże. Spojrzała na mnie spod opadających powiek i zaczęła powoli podnosić bluzk ę. Kiedy dotarła pod same piersi, zatrzymała się. Nie tańczyła, nie udawała, że robi striptiz, była po prostu… naturalnie sek sowna. Robiła to dla mnie. Boże, co ona robiła! Widziałem, że dłonie trochę jej drżą i że odrobinę trzęsą jej się k olana. Podciągnęła k oszulk ę wyżej, a tk anina była tak opięta, że jej piersi podjechały w górę i przylgnęły do dek oltu, a potem opadły, podrygując zjawisk owo. Widząc to, stwardniałem jeszcze bardziej. A k iedy zobaczyłem, co ma na sobie, w ogóle zaparło mi dech w piersi. Był to różowy stanik bez ramiączek z czarną k oronk ą na dole. Miseczk i subtelnie łączyły się między piersiami, a jej śniade ciało ledwie się w nich mieściło. Próbowałem przełk nąć ślinę mimo k luchy w gardle, ale na widok Bek k i w samym stanik u i legginsach nie byłem w stanie złapać tchu. Stała z ręk ami na biodrach i głębok o wdychała powietrze, a od k ażdego wdechu jej piersi wydawały się jeszcze więk sze. Musiałem trochę się poprawić, a ona śledziła wzrok iem ruchy moich rąk . – Chcesz zobaczyć resztę? Kiwnąłem głową. – T-tak . Parsk nęła śmiechem. – I k to się teraz jąk a? – Ja. Boże, bo czy ty wiesz, co mi robisz? – Uważałem, że to pytanie retoryczne, ale ona od razu odpowiedziała. – Próbuję cię nak ręcić. – Obróciła się na pięcie i zaprezentowała pełen widok na pupę i plecy, a k iedy lek k o się zak ołysała, zapięcie stanik a wbiło się w jej jędrną sk órę. – Wystarczy twoja obecność, żeby mnie podk ręcić – powiedziałem. – Jestem podniecony za k ażdym razem, k iedy po prostu oddychasz. A to? To co robisz teraz? To mnie zabija! Jestem na k rawędzi ek splozji. Jesteś tak cholernie sek sowna, że nie mogę tego znieść. – A jeszcze nawet nie sk ończyłam! – Przesunęła dłońmi po ok rągłej pupie, a potem wsunęła palce pod gumk ę legginsów. – Chcesz zobaczyć majtk i do k ompletu? – Boże, nawet nie pytaj. – Ale chyba nie zemdlejesz? Nie poznawałem tej Bek k i. Była… pewna siebie, sek sowna, podniecająca… Ani śladu tej dziewczyny, k tórą spotk ałem po raz pierwszy. Zastanawiałem się, przelotnie, czy w ten sposób mask uje zdenerwowanie, strach, wątpliwości? Wiedziałem, że powinienem spytać, czemu to robi, czemu się tak przede mną rozbiera, ale tego nie zrobiłem. Czułem się jak dupek , nic nie mówiąc, ale po prostu… nie zdołałbym jej powstrzymać. Odwróciła się tyłem, ale przez ramię obserwowała moją reak cję. Powoli zsunęła legginsy do k olan, choć były tak ciasne, że raczej je z siebie zdzierała. Na widok tego, co miała pod spodem, mój rozporek zrobił się jeszcze ciaśniejszy. To były stringi, więc tył majtek znik ał między jej pośladk ami. Na górze i przy nogawk ach miały czarną k oronk ę, a materiał był w różowo-białe pask i. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Stała przede mną tylk o w stanik u i w majtk ach, odwrócona, ale nie spuszczając mnie z oczu. Podniosłem się z łóżk a, cały roztrzęsiony, bo nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Stanąłem za nią, bez tchu i nie mogąc przełk nąć śliny. – Chryste. – Prawie się nie słyszałem, ale wiedziałem, że ona słyszy. – Jesteś… jesteś najbardziej zjawisk ową istotą, jak ą w życiu widziałem. Zarumieniła się i spuściła głowę. – Dzięk uję. – Odwróciła się na pięcie i przylgnęła do mnie, unosząc k u mnie usta. – Twoja k olej. – Moja? Pok iwała głową i rozpięła mi sk órzaną k urtk ę, o k tórej k ompletnie zapomniałem. – Chcę cię zobaczyć. – Obróciła nas tak , że stałem twarzą do łóżk a, a potem cofnęła się i usiadła, k rzyżując nobliwie nogi i sk ładając dłonie na podołk u. Nie chciałem, ale i nie mogłem przestać się na nią gapić, pławić się w jej pięk nie. Nigdy nie widziałem tak ślicznej dziewczyny. To znaczy, jasne, zdarzały się pięk ności w filmach, przeglądałem też k atalogi Victoria’s Secret. Ale one nie miały nic wspólnego z moją prawdziwą dziewczyną, z ciałem, k tórego mogłem dotk nąć, całować je, przytulać. Nie miałem w sobie ani odrobiny tej pewności, k tórą pok azała Becca. Nie miałem pojęcia, jak się przed nią rozebrać i nie wyglądać przy tym jak debil, ale wiedziałem, że muszę zrobić co w mojej mocy.
BECCA Przycupnęłam na brzegu łóżk a, a strach, wstyd, niepok ój i podniecenie sprawiały, że cała się trzęsłam. Nie miałam pojęcia, jak im cudem Jason nie zauważył, że cała drżę. Nie mogłam uwierzyć, że tu byłam i robiłam to. Że właśnie się przed nim rozebrałam jak k obieta do towarzystwa. Czułam się strasznie głupio, jak bym się popisywała. Jak nieatrak cyjna dziewczyna, k tóra za bardzo się stara zachowywać jak sek sowna k obieta. Przez cały czas miałam złączone k olana, a ręce tak mi się trzęsły, że z trudem zdjęłam k oszulk ę. Zak linowała mi się na piersiach, bo w stanik u k upionym w Victoria’s Secret, k tóry razem z majtk ami włożyłam w toalecie centrum handlowego, a swoją bieliznę upchnęłam do torebk i, zrobiły się ogromne jak balony. Na szczęście Jasonowi chyba się podobało, jak podsk ak iwały, k iedy się wreszcie wyswobodziłam z tej bluzk i. Każdy mój oddech był urywany, sk óra mnie mrowiła, było mi jednocześnie gorąco i zimno. Jason stał naprzeciwk o mnie, w spranych, dopasowanych dżinsach i czarnej k oszulce z rozpiętymi guzik ami, k tóre odsłaniały sk rawek opalonej sk óry. Gapiłam się na niego, czek ając aż zdejmie ciuchy. Boże, był niesamowicie przystojny. Zawsze mi się podobał, ale teraz to uczucie zmieniało się w prawdziwą miłość, a on był sek sowniejszy niż k iedyk olwiek , stojąc tu, z ciężarem ciała przeniesionym na jedną nogę, z bicepsami rozciągającymi ręk awy bluzk i, z mocnymi i szerok imi ramionami. Jego wzrok spoczywał na mnie. Zielone oczy uk ryte miał głębok o w wyrzeźbionej pięk nie twarzy. Patrzyłam, jak jabłk o Adama podsk ak uje mu w gardle, jak zacisk a potężne dłonie w pięści i rozluźnia. Był boso, a ja przypomniałam sobie tak ie zdanie z jak iejś powieści, że nie ma nic sek sowniejszego niż bosy mężczyzna w niebiesk ich dżinsach. Kiedy patrzyłam na Jasona, nie mogłam się nie zgodzić. W k ońcu zdobył się na uśmiech, oderwał wzrok od mojego ciała i popatrzył mi w oczy. Uniosłam brwi w geście „no dalej” i nawet się zaśmiałam, choć wcale tego nie czułam. Zachowywałam się tak , żeby zamask ować strach. Nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa, ale wiedziałam, że nie mogę i nie powinnam teraz spęk ać. Nie, to nieprawda. Mogłam się wycofać. Jason by zrozumiał i zabrałby mnie wszędzie, gdzie tylk o bym zechciała, gdybym powiedziała, że nie jestem gotowa. Problem w tym, że ja chciałam być gotowa. Chciałam zrobić to z nim. Po prostu nie mogłam się pozbyć strachu, że robię coś złego, że k toś się dowie, że nie tak jak trzeba łyk ałam pigułk i i zajdę w ciążę… Potem Jason złapał k oszulk ę u dołu, podniósł ją, napinając mięśnie brzucha i ściągnął jednym płynnym ruchem. Oblizałam wargi. Tak , naprawdę to zrobiłam. Wyglądał jak bóg, tak go widziałam, jak greck i atleta, jasnowłosy, umięśniony i dosk onały. Stał bez k oszulk i, w błęk itnych dżinsach, a znad pask a wyglądała mu gumk a majtek . Sk rzyżowałam nogi i zacisnęłam mocniej, żeby powstrzymać się od zerwania się z k anapy i oplecenia go udami. Dominowało we mnie pragnienie, ale toczyło walk ę z niezbywalnym strachem. Powoli opuścił ręce, rozpiął suwak spodni, a potem się zatrzymał. – Napnij się dla mnie – szepnęłam. – Pok aż mięśnie. Pok ręcił głową i się roześmiał. – Napiąć się? Jak k ulturysta? – Zachowywał się, jak by to była najbardziej absurdalna prośba, jak ą słyszał w życiu, ale przecież to nie on na siebie patrzył. Nawet k iedy nic nie robił, był zjawisk owy, po prostu stojąc tak z jedną ręk ą w k ieszeni, a drugą sięgając na plecy, żeby podrapać się po ramieniu. Miał długie i potężne ręce, bicepsy wyraźnie widoczne i poznaczone żyłami, ale ja najbardziej lubiłam pierś i brzuch. Miał rozległe, potężne mięśnie na piersiach, wyraźnie widoczne, a pomiędzy nimi biegła jak by wyciosana linia, k tóra prowadziła do wezbranej cudowności mięśni brzucha. Nie miał tak mocno zarysowanego sześciopak u jak Kyle. Miał umięśniony brzuch i zaznaczoną musk ulaturę, ale nie w tak ostentacyjny sposób jak Kyle. Nie żebym ich porównywała, raczej starałam się zróżnicować. Wiele razy widziałam ich obydwu bez k oszulek , na plaży latem, po treningu… Kyle był umięśniony w sposób, k tóry nazwałabym „anatomicznym”, Jason miał potężniejsze mięśnie, grubsze, mocniejsze, mniej widocznie, ale bardziej masywne. Zrobił minę, a potem wyprężył się dla jaj jak k ulturysta i śmiałam się tak bardzo, że aż chrumk ałam, ale i tak podobało mi się to, na co patrzyłam. Wygłupiał się, wiedziałam o tym, nachylając się do przodu ze złączonymi ręk ami, ale ta pozycja i tak uwidaczniała mięśnie i wyglądało to niesamowicie. Coś mi przeszło przez myśl i podążyłam za instynk tem, zanim zabrak łoby mi odwagi. Wstałam, a potem sięgnęłam do jego rozpork a, czując za bok serk ami twardość. Znów się trzęsłam, cała drżałam, nagle zrobiło mi się zimno i przestraszyłam się tego, co mam zamiar zrobić, ale postanowiłam iść na całość. Odpięłam do k ońca zamek , ściągnęłam mu spodnie i uk ucnęłam, żeby pomóc mu z nich wyjść. Klęczałam przed nim teraz, z oczami na wysok ości jego k rocza. Widziałam wypuk łość napierającą na szary materiał majtek . Wciąż k lęcząc, wsunęłam palce między jego sk órę a gumk ę bok serek i patrząc mu w oczy, pociągnęłam je w dół, całk iem go obnażając. Znów go widziałam. Ostro wciągnęłam powietrze. Boże. O Boże. Jak dużo. Czy dam radę? Nachyliłam się, rozchyliłam usta i poczułam go, smak soli i piżma, ale zaraz poczułam, że mnie podnosi. – Nie. Nie. – Trzymał moją twarz w dłoniach i zmuszał mnie do spojrzenia mu w oczy. – Nie teraz, nie tak , nie w ten sposób. Nie byłam pewna, czy mi ulżyło, czy żałowałam, że mnie powstrzymał, szczególnie po tym wszystk im, czego wymagało ode mnie zrobienie tego. – Nie chcesz? Zmarszczył brwi i zmagał się z odpowiedzią. – Nie wiem, czy jak ik olwiek facet byłby w stanie powiedzieć, że nie chce. Ale… nie w tak iej sytuacji. Nie po to tu jesteśmy. Przyjechaliśmy, żeby przeżyć coś wspólnie. – Wpatrywał mi się w oczy. – Boisz się? Spojrzałam w dół, żeby odwrócić wzrok , ale natk nęłam się tam na jego męsk ość w całej ok azałości, grubą i długą. – Tak – szepnęłam. – Jestem przerażona. Przytulił mnie, a ja w jednej chwili poczułam się bezbronna i całk iem naga, chociaż cały czas miałam na sobie bieliznę. – Nie musimy tego robić. I nie musiałaś robić… tego. Kupować nowej bielizny i się przede mną rozbierać. – Nie podobało ci się? – Poczułam, że stres przejmuje władzę, a moja fałszywa pewność siebie mnie opuszcza. Roześmiał się. – Sk arbie, byłem zachwycony. Ale… martwię się, że robisz to tylk o dlatego, że myślałaś, że ja… nie wiem, będę tego oczek iwał? Albo że nie będę cię chciał, jeśli tego nie zrobisz? Albo że nadrabiasz w ten sposób miną, bo się boisz. – Ty się nie boisz? Pok iwał głową. – Pewnie, że tak . Nie mogę powiedzieć, że nie, boję się, denerwuję się, nie wiem, co robimy. Chciałbym… żeby było idealnie, bo to nasz pierwszy raz. Żeby było dosk onale dla nas jak o pary. I k ocham cię, nie chcę niczego schrzanić. Oparłam czoło na jego piersi, czułam jego dłonie na ramionach, na plecach. Podobało mi się to, było k ojące, relak sujące, uspok ajające i… erotyczne. Miał do mnie nieograniczony dostęp. Jeden ruch palców i będę naga. Jego dłonie sprawiły, że zapomniałam o strachu, a jednocześnie czułam go wyraźniej niż wcześniej. Bardzo dziwne. Przytulał mnie, przesuwał dłońmi po moim k ręgosłupie, po łopatk ach, ramionach. Oddychałam, starając się opanować nerwy. – Chcesz stąd iść? – spytał poważnie i z trosk ą. Pok ręciłam głową, nie unosząc jej z jego piersi. – Nie. – Na pewno? Pok iwałam. – Więc mnie pocałuj – powiedział, dotyk ając mojej brody. Uniosłam twarz i lek k o przycisnęłam usta do jego warg. Pocałunek był delik atny, niepewny, początk owo wręcz niewinny. Potem przesunął mi ręce na plecy, prześledził pasek stanik a, a potem zjechał nad pupę. Westchnęłam prosto w jego usta, bo jego dotyk stawał się coraz bardziej łapczywy. Przylgnęłam do niego, czułam
jak rozpłaszczam się na jego piersi. Dotyk ał mojej talii i pupy, k ładł na niej dłonie, ścisk ał, Boże, to było dosk onałe. Po wahaniu w pocałunk u poznałam, że się nad czymś zastanawia, a potem wsunął dłonie pod gumk ę moich majtek i zdjął mi je. Przestałam go całować, ale nie oderwałam ust. Otworzyłam oczy i wpatrywałam się w zieleń jego tęczówek . Zsunął majtk i jeszcze niżej, a potem dotyk ał dłońmi całk iem nagiego ciała. Zamk nęłam oczy. Trzymałam ręce na jego ramionach, tam zawsze wędrowały, k iedy się całowaliśmy. Chciałam robić to, co on, więc zsunęłam dłonie na jego bok i, biodra, a potem na chłodne, twarde pośladk i i chwyciłam je, ucisk ałam i poznawałam, a on robił to samo z moimi. Dopasowywaliśmy się do swojego dotyk u, do doznania nagiej sk óry. To było powolne wprowadzenie do całk owitej nagości. Musnęłam dłonią jego męsk ie części – aż się sk uliłam w sobie, k iedy w mojej głowie pojawiło się to idiotyczne, dziecinne ok reślenie. Zastanawiałam się, jak je nazwać. Odsunęłam się od niego, położyłam mu ręk ę na piersi i pojechałam w dół, zatrzymując się tuż nad nim. Potem chwyciłam go, nagle i gwałtownie, i spojrzałam w jego zdumione oczy. – Jak go nazywasz? – Co? – Pytanie go zdziwiło. Przesunęłam dłoń w dół, a potem wróciłam. – Jego. Jak iego słowa używasz. Wzruszył ramionami. – Chyba żadnego. – Podniósł wzrok i popatrzył w lewą stronę, jak by się zastanawiał, a potem popatrzył znów na mnie. – Ale jeśli muszę, chyba mówię „fiut”. A co? Lek k o wzruszyłam jednym ramieniem. – Byłam ciek awa. Nie mogłam się zdecydować. Więk szość ok reśleń mi się nie podoba. Roześmiał się. – Mnie też nie. Prawdę mówiąc zwyk le to po prostu „on”. – Wziął mnie za ręk ę i zabrał od swojego „jego”. – Musisz puścić, bo inaczej wszystk o się sk ończy zanim zdąży się zacząć. Wróciłam więc na jego pupę. – Ale tutaj mogę? Zarumienił się, co było urocze. – Tak , jeśli chcesz. Ja to lubię. – Lubisz? Wzruszył ramionami i położył mi dłonie na biodrach. – Tak . – Przesunął ręce na moją pupę. – A ty? Pok iwałam głową, nie odrywając wzrok u od jego oczu. – Tak , bardzo. – Wciąż miałam na sobie stanik , co wydawało mi się głupie, więc go zdjęłam. – Co teraz? – Łóżk o? Pozwoliłam mu prowadzić się tyłem, aż natrafiłam wnętrzem k olan na k rawędź łóżk a. Usiadłam, a on stanął między moimi nogami. Nie spuszczał ze mnie zielonych oczu, k iedy tyłem przesuwałam się w głąb łóżk a. Ruszył za mną. Kiedy był tuż obok , podniósł k ołdrę i k oc, a ja oparłam się o stos poduszek . Był nade mną, serce mi waliło jak wściek łe, nerwy szalały, puls dudnił, moja sk óra śpiewała, a on przesuwał dłońmi w górę moich ud. Z trudem przełk nęłam ślinę, k iedy nade mną zawisł. Toczyła się we mnie wojna. Bardzo tego chciałam. Byłam przerażona, spragniona, czułam się sek sowna i pożądana, a jednocześnie niepewna i zawstydzona. Jason zatrzymał się, a potem zak lął pod nosem. Wysk oczył z łóżk a, zanim zdołałam zapytać, co się stało, sięgnął do k ieszeni dżinsów i wyciągnął połączone pak iecik i prezerwatyw. Och. O Boże. To sprawiło, że wszystk o stało się jeszcze bardziej rzeczywiste. To się naprawdę wydarzy. Jeśli wcześniej nie stchórzę. Położył je na szafce nocnej i wrócił do mnie do łóżk a. Położył się raczej obok mnie niż na mnie. Musnęłam palcem mięsień na jego piersi. – Zaczęłam brać pigułk i – powiedziałam. Był w szok u. – Tak ? Pok iwałam głową. – Moja k uzynk a Maria zabrała mnie w zeszłym tygodniu do lek arza. Więc jestem chroniona, nawet bez tego. – Powinniśmy ich użyć mimo to? Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem. Może? Żeby mieć pewność? Pok iwał głową i przesunął palcami po moim biodrze, brzuchu i między piersiami. – Zanim zrobimy coś więcej, chciałabym ci powiedzieć, że cię k ocham. Uśmiechnęłam się, a strach i nerwy trochę odpuściły. – Ja też cię k ocham. Sk ąd wiedziałeś, że potrzebuję to usłyszeć? Palcem wsk azującym ok rążał moją pierś. – Chyba po prostu chciałem, żebyś wiedziała, co czuję, zanim… wydarzy cię coś więcej, żebyś wiedziała, że nie mówię tego w podnieceniu albo coś. Że naprawdę to czuję. Naprawdę cię k ocham. Przysunęłam się bliżej i desperack o pragnęłam czuć się tak swobodnie ze swoją nagością jak on. Najchętniej bym się zak ryła, naciągnęła na siebie k ołdrę, sk rzyżowała ramiona i nogi. Ale nie zrobiłam tego. Zebrałam się na odwagę i pozwoliłam mu widzieć całą siebie. Przesuwał wzrok iem po moim ciele, piersiach, biodrach, nogach, a potem po trójk ącik u między udami. Przywołałam wspomnienie jego dotyk u tam i wybuchu, jak iego wtedy doświadczyłam. Otworzyłam usta, dotyk ałam język iem jego warg, zębów, pozwoliłam mojemu pragnieniu zawładnąć sobą. Nie wystarczyło, żebym zapomniała o strachu i wątpliwościach, ale to było dość, żeby działało pomimo nich. Złapał mnie za biodro i odwrócił tak , że leżałam płask o na materacu, a on zaczął wchodzić na mnie bok iem, nie przerywając pocałunk u. Zacisk ałam uda, a k iedy zaczął gładzić palcami ok olice pachwiny, nieświadomie zacisnęłam je mocniej. Przesuwał dłonią po moim udzie, z mięśnia czterogłowego na k olano, zanurzył dłoń między moimi nogami i rozpoczął powolną drogę powrotną, zostawiając na mojej sk órze ogień. Sk upiłam się na rozluźnieniu zaciśniętych ud, k iedy zbliżał się coraz bardziej. Przywołałam wspomnienie dotyk u, żeby pozbyć się wątpliwości. Zmusiłam się do dotk nięcia go, a potem zatraciłam się w żarze jego sk óry, twardości mięśni i doznaniu jego ciała pod moją dłonią. Dotyk ałam go wszędzie, gdzie mogłam sięgnąć, tylk o w tym jednym miejscu nie… Leżałam w łóżk u, a jego nagie ciało było obok … przytłaczała mnie świadomość zbliżającego się stosunk u i nagle zwątpiłam, czy jestem gotowa. A jednak nie chciałam tego powstrzymywać. Stwardniałe opuszk i jego wsk azującego i środk owego palca dotarły już do złączenia moich ud, a ja się cała trzęsłam, nie mogłam złapać tchu, wycofałam się z pocałunk u. Poczułam, że na mnie patrzy i wiedziałam, że wciąż jestem za bardzo pozacisk ana, żeby mógł mnie dotyk ać. Musiałam się albo rozluźnić, albo odpuścić. – Jesteś pewna? Możemy przestać. – Mówił nisk im głosem, tuż obok mojego ucha. Jak oś tak się stało, że te jego słowa, pełne trosk i i niepok oju, obudziły we mnie determinację do doświadczenia tego. Nie chciałam, żeby pomyślał, że nie chcę. Nie byłam pewna, nie na sto procent, ale byłam prawie pewna i to będzie musiało wystarczyć. Rozluźniłam najpierw k olana, a potem uda. Spojrzałam mu w oczy, k tórych zieleń była tak łagodna i pełna miłości. Zmusiłam się do rozluźnienia mięśni, a k iedy to się stało, uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam napięta i sztywna; nawet dłoń, k tórą położyłam między nami, była zaciśnięta w pięść. – Jestem pewna. Po prostu się denerwuję. – Ja też. – Nie widać. Musnął najpierw jedno moje udo, potem drugie, a k ażdy dotyk sprawiał, że napinałam się, a zaraz potem rozluźniałam. – Ale tak jest. Staram się stwarzać pozory, ale ja też się denerwuję. – Boisz się czy denerwujesz? – Chyba i to, i to. Ale nie chcę się wycofywać. Tylk o nie chciałbym, żebyś odczuwała presję. – Ale chcesz tego?
– Jasne. – W jego głosie nie było ani odrobiny wahania. Rozłożyłam nogi, a jego dłoń zawędrowała pomiędzy nie, jednym palcem błądził wok ół wejścia, niemal łask ocząc delik atną sk órę. Oddychałam, gdy przesuwające się palce zostawiały ślad płomieni i szerzej rozsunęłam nogi. Znów zamk nęłam oczy, więc zmusiłam się do otwarcia ich, żeby na niego patrzeć. Wpatrywał się we mnie, wyczek ując oznak sprzeciwu, k iedy wsunął we mnie k oniuszek jednego palca, ale ja westchnęłam i lek k o uniosłam biodra. To była wystarczająca zachęta. Ach… Znalazł idealny punk t i nie mogłam się powstrzymać od gwałtownego westchnienia. Potem wciągnęłam powietrze i odchyliłam głowę, uniosłam biodra, rozłożyłam uda i w milczeniu dałam mu przyzwolenie na dalszy ciąg. Sk ąd tak dobrze wiedział, czego mi trzeba? Sk ąd wiedział, że to tak ie przyjemne? Czy k łamał, mówiąc, że nigdy wcześniej tego nie robił/? Nie, wiedziałam, że nie k łamał, ale tak a myśl przeszła mi przez głowę, bo jego palec tak dosk onale pasował do mojej łechtaczk i, tak świetnie wiedział, czego potrzebowałam, żeby zawładnęło mną pożądanie. W ciągu k ilk u sek und znalazłam się na sk raju ek splozji, k ilk a ruchów jego palca wystarczyło, żebym wierzgała. Pomyślałam sobie, że nie trzeba mi wiele. Słyszałam rozmowy innych dziewczyn, k tóre nie były w stanie tego zrobić, więc udawały przed swoimi chłopak ami albo reagowały przesadnie. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Mnie wystarczył jego dotyk , jego palce na moim ciele i byłam stracona, nie potrafiłabym powstrzymać jęk ów. Jak można było to udawać? Jak sfałszować tak oszałamiające doznanie? Jęczałam, rozpadając się na pół, nie mogłam złapać tchu i cała się trzęsłam, ale już nie z nerwów tylk o w ek stazie. Słyszałam, że się poruszył i potem nagle k lęczał nade mną, z ręk ami po obu stronach mojej głowy. Otworzyłam oczy w samą porę, żeby zobaczyć jak się nachyla do mojej piersi i bierze brodawk ę do ust, wyrywając mi z ust jęk . A potem to poczułam, lek k ie napieranie między udami. Widziałam jego ręce po obu stronach mojej twarzy, więc nie miałam wątpliwości, co to. Spojrzał mi w oczy. – W porządk u? Jesteś gotowa? Cały świat znik nął i zostały tylk o oczy Jasona, jego powolny oddech, jego usta tak niedalek o moich i… gorące, twarde coś między moimi udami. Zawahałam się, bo nagle znów straciłam całą pewność. On to odczytał i zaczął się wysuwać, tak słodk o, delik atnie i… to przeważyło. Sięgnęłam pomiędzy nas z sercem walącym mi w piersi tak mocno, że byłam pewna, że widzi je, obijające się o moje żebra. Wzięłam go do ręk i, tak delik atnego i ciepłego, a jednocześnie twardego jak stal. Westchnął pod wpływem dotyk u i przymk nął oczy. Umieściłam go między wilgotnymi wargami moich intymnych części i wzięłam głębok i wdech. – Jestem g-g-g-otowa. – Zająk nęłam się pierwszy raz od tygodni. Oczywiście to zauważył i zawahał się. Przesunęłam dłonie na jego plecy i przyciągnęłam go bliżej. – Obiecuję, jestem gotowa. – Postarałam się, żeby mój głos brzmiał pewnie i stanowczo. Choć wcale się tak nie czułam. O Boże. Był we mnie sam jego k oniuszek , a i tak było to o tyle więcej niż palce. Starałam się nie myśleć o historiach o pierwszych razach innych dziewczyn. Liczyło się tylk o to, co tu i teraz. Chciałam tego. Tylk o trochę musiałam to sobie wmówić. Patrzyłam na niego, a potem przymk nęłam powiek i i podniosłam się do pocałunk u. Wsunął się znów k awałeczek , a ja westchnęłam w jego usta, k iedy powoli mnie wypełniał. Bolało. Nie mogłam utrzymać oczu zamk niętych i cała zesztywniałam. Czułam się, jak by k toś mnie atak ował. Byłam bardzo, bardzo rozciągnięta. Jason zamarł w bezruchu. – W porządk u? – Słyszałam, że się niepok oi. Pok iwałam głową. – Tak . Tylk o zaczek aj chwilę. – Był bardzo napięty, czułam, że jego mięśnie prężą się pod moimi dłońmi. Powoli przyzwyczaiłam się do jego obecności i wtedy pok iwałam głową. – W porządk u. Jeszcze k awałek . – Boli? – spytał. – Tak . – Wiedziałam, że chciałby znać prawdę. – Ale to nic. Nie jest źle. Ból mija. Wejdź jeszcze trochę. Trochę inaczej ustawił ciężar ciała i przesunął biodra w moją stronę, wślizgując się głębiej. Wtedy poczułam, że natrafił na blok adę i wiedziałam, co będzie dalej. Nie byłam pewna, czy to poczuł, ale nie było innego wyjścia niż pozwolić mu się przez nią przedrzeć. Objęłam go, jedną ręk ą za szyję, drugą w pasie i pociągnęłam go w siebie. Poczułam k rótk ie, ostre uk łucie i nie mogłam powstrzymać odgłosu bólu. Poczucie wypełnienia i rozciągnięcia wzmagało się, k iedy we mnie wchodził, ale nagle dysk omfort zmienił się w przyjemność. Ból słabł, a on napierał na mnie biodrami. Przycisnęłam usta do jego ramienia i sk upiłam się na swoich fizycznych doznaniach. Teraz, k iedy najgorszą część miałam już za sobą, to wypełnienie nie było już tak dziwne. Było… ak urat, z k ażdą chwilą bardziej. On nie ruszał się, drżał. Zdałam sobie sprawę, że to już nie potrwa długo i naparłam na niego biodrami, żeby dodać mu odwagi, ale k iedy to zrobiłam, ten drobny ruch sprawił, że przeszyła mnie rozpalona rak ieta, piorun uderzający mnie w podbrzusze. – Och – westchnęłam i szerok o otworzyłam usta. Zrobiłam to znów, zak ołysałam biodrami, ale tym razem mocniej. – O Boże… Boże. Ciało Jasona było twarde jak sk ała, napinał k ażdy mięsień. Powstrzymywał się, żeby wytrzymać jak najdłużej. – To jest… niesamowite – wydał z siebie urywany pomruk . – Poruszaj się ze mną – szepnęłam. Westchnął z ulgą i wysunął się, ale tylk o po to, żeby znów naprzeć i aż jęk nęłam. To było inne uczucie niż k iedy sama na niego nacierałam, ale i jedno, i drugie było cudowne. Wysunął się, a tym razem ja wyszłam mu na spotk anie i oboje jęk nęliśmy, niemal jednocześnie. – Zaraz… Nie mogę dłużej. – Szeptał mi do ucha. Wiedziałam, co ma na myśli. – W porządk u – szepnęłam ledwo słyszalnie, tak jak by głośniej wypowiedziane słowa mogły wszystk o zepsuć. – Nie powstrzymuj się. Poruszał się teraz w stałym rytmie, z k ażdym ruchem coraz bardziej desperack o. – Nie mógłbym, nawet gdybym chciał – wymruczał. Cała płonęłam i chociaż nie oczek iwałam drugiego orgazmu, byłam blisk o. Poruszyłam się z nim, dążąc do mojego spełnienia. Wiedziałam, że jest mu dobrze, więc pozwoliłam sobie na to. Napierałam na niego całym ciałem, chciałam być bliżej, potrzebowałam więcej, bardziej. Przypomniałam sobie, co widziałam w Czystej krwi i uniosłam nogi, żeby objąć go w pasie. – Cholera… genialnie. – Jak dobrze… – Mnie było stać tylk o na tyle. Nogami przycisk ałam go do siebie, napięcie rosło, ogień we mnie rozbuchał się niemal niewyobrażalnie. Poruszał się szybk o, a ja myślałam, że to będzie bolesne, k iedy tak na mnie nacierał, ale nie bolało. Podobało mi się. Z k ażdym pchnięciem wzlatywałam coraz wyżej i wiedziałam, że on dłużej nie wytrzyma. Chciałam, żeby sobie odpuścił. Wbiłam palce w jego ramiona i przycisnęłam go do siebie tak , jak bym chciała mieć pewność, że nie przestanie się ruszać. A potem rozstąpiła się pode mną ziemia. Moje ciało zadrżało, znieruchomiało i ek splodowało. To, co czułam wcześniej, to był ledwie drobny ruch tek toniczny w porównaniu z trzęsieniem ziemi, k tóre teraz się przeze mnie przetaczało. Jęk nęłam, a on na mnie upadł, głośno westchnął i poczułam ek splozję w swoim wnętrzu. Usłyszałam swój k rzyk , k iedy doszłam k ilk a sek und po nim. Poruszaliśmy się synchronicznie, z trudem oddychaliśmy, dyszeliśmy i jęczeliśmy. – O k urwa – powiedziałam. – Nie wiedziałam, że będzie aż tak . Roześmiał się, tak rzadk o używałam brzydk ich słów. – Ja też nie – odparł i zamarł. Było już po wszystk im. Trwało nie dłużej niż pięć minut, ale te pięć minut zatrzęsło ziemią i zmieniło moje życie. Jason wysunął się ze mnie i poszedł do toalety. Zachichotałam na widok jego nagich pośladk ów, k iedy się oddalał. Potem wrócił i wśliznął się do łóżk a obok mnie. – Krwawiłaś? Odrzuciłam k ołdrę i usiadłam. Jasna k ropla k rwi na prześcieradle przywróciła mnie do rzeczywistości. Już nie jestem dziewicą. Coś w tej k rwi sprawiło, że puściły tamy. Poczułam pieczenie pod powiek ami i nie chciałam wcale płak ać, ale byłam tak przytłoczona, że nie mogłam się powstrzymać. Przytulił mnie do piersi, zanim zdążyła sk apnąć pierwsza łza. – Czemu płaczesz? – Bał się i wiedziałam, że podejrzewa najgorsze, ale całk iem straciłam nad sobą k ontrolę, nie mogłam mówić, tylk o cała się trzęsłam, a łzy zalewały mi twarz. – Boże, przepraszam cię. Nie powinienem był… Pok ręciłam głową przyciśniętą do jego nagiej piersi. – Nie – wyszlochałam. – Ja tylk o… tylk o… Przeżywam. Nie żałuję. Odetchnął z ulgą. – Nie jesteś zła?
Zachichotałam mimo łez. – Zła? Dlaczego miałabym być zła? Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Zobaczyłaś k rew i zaczęłaś płak ać, więc pomyślałem… Sam nie wiem. Pomyślałem, że żałujesz, że to zrobiliśmy. Objęłam go za szyję i usiadłam mu na k olanach, chociaż wciąż płak ałam. – Nie! Nie! Nie żałuję. Jestem trochę przytłoczona, ale to wszystk o. Było lepiej, niż ośmieliłabym się liczyć, lepiej niż w opowieściach innych dziewczyn, k tóre słyszałam. – Naprawdę? – spytał z nadzieją. Pok iwałam głową. – Tak ! Niewiele dziewczyn ma… orgazm za pierwszym razem. – Odchyliłam głowę, żeby mu popatrzeć w oczy. – A ty mi go podarowałeś. Zarumienił się i był wyraźnie zadowolony. – Cieszę się. Bardzo bolało? Pok ręciłam głową. – Na początk u trochę, a potem zak łuło, k iedy… No wiesz. Ale potem już w ogóle nie bolało i zaczęło się robić przyjemnie. Bardzo przyjemnie. Ale wciąż działo się we mnie tyle, że nie mogłam tego zwerbalizować. Nie żałowałam, że to zrobiliśmy, ale wiedziałam, że jestem już inna. Już nigdy nie doświadczę tej chwili. Nie będę dziewicą. Nie byłam już nawet dziewczyną. Stałam się k obietą. Miałam dwa orgazmy, drugi silniejszy niż pierwszy, a Jason długo wytrzymał, doprowadzając nas oboje do ek statycznych dreszczy. Odpływałam sennie w jego ramionach i myślałam, że nigdy nie będę miała tego dość. Już chciałam więcej, choć jeszcze czułam drżenie. Odwiózł mnie pięć minut przed moją week endową godziną policyjną o pierwszej w nocy i zanim wysiadłam z jego ciepłej ciężarówk i, całowaliśmy się powoli i delik atnie. To był inny pocałunek . Teraz już wiedzieliśmy, co się dzieje potem. Pomachałam do niego, wchodząc do domu i poszłam do pok oju. Padłam do łóżk a z głupim uśmiechem na twarzy, a k iedy zasypiałam, myśli mi szalały. Trochę mnie bolało między nogami i wiedziałam, że jutro pewnie też będzie boleć. Ale było warto, chociaż w głębi serca wciąż się zastanawiałam, czy nie za wcześnie, czy nie jesteśmy za młodzi, czy byłam całk iem gotowa.
JASON Złamane drzewo
Sierpień, dwa lata później
W yciągnąłem się na k anapie i czek ałem na telefon od Bek k i. Trzymałem k omórk ę na udzie, a telewizor grał, nastawiony na k anał sportowy. Sk ończyliśmy szk ołę i było dziwnie, nie mieć co ze sobą zrobić. Dostałem listy informujące o przyjęciu na uniwersytety w Nebrasce i Michigan. Obydwa zaoferowały mi pełne stypendia nauk owe i sportowe. Potrzebowałem ich, zwłaszcza odk ąd przestałem przyjmować pieniądze od taty. Pobiłem rek ordy, k tóre miałem do pobicia już w połowie ostatniej k lasy, i tata chciał mi dać dwa tysiące dolarów za k ażdy z nich, ale odmówiłem. On się wściek ł, pobiliśmy się, wylądował w szpitalu i od tamtej pory nawet na mnie nie patrzył. Becca miała zadzwonić po wyjściu od fryzjera, bo umówiliśmy się na obiad, żeby pogadać o wyborze szk oły. Ona była tak nastawiona na uniwerek w Michigan, że aplik ację wysłała tylk o w to jedno miejsce. Oczywiście została przyjęta i zaoferowano jej wysok ie stypendia, wszystk ie, o jak ie wniosk owała, oraz inne granty. Podczas uroczystości zak ończenia nauk i przez nasz rocznik wygłosiła przemówienie przed całą szk ołą, bo jej k ońcowa średnia wynosiła cztery dwadzieścia sześć. Tak , osiągnęła coś tak iego! Mówiła płynnie i ani razu się nie zająk nęła. Mówiła tak dobrze, że ograniczyła terapię mowy z dwóch godzin tygodniowo do jednej miesięcznie. Dostała tyle stypendiów, że całe studia licencjack ie miała już opłacone, a ja w zasadzie nie byłem pewien, jak to zrobiła. To znaczy nie, wiedziałem. W ostatniej k lasie codziennie spędzała k ilk a godzin na przygotowaniach. Pisała aplik acje o stypendia i eseje, wysyłała je mailem, a potem szuk ała k olejnych możliwości. Jej rodziców stać by było na jej eduk ację, byłem pewien, bo chociaż się z tym nie obnosili, byli bogaci, ale Becca odmówiła przyjęcia od nich pieniędzy, bo wiązały się z tym pewne warunk i. Konk retnie tak i, że nie zamieszk amy razem. Moja dziewczyna na to nie poszła, całe szczęście. Spojrzałem na telefon. Piętnasta trzydzieści dwie. Miała dzwonić o wpół do czwartej. Nie martwiłem się ani nie byłem zły, tylk o ciek awy. Zawsze była punk tualna aż do przesady, więc tak ie spóźnienie w jej wyk onaniu to ewenement. Wyłączyłem telewizor i podszedłem do stołu w jadalni, na k tórym leżał stosik listów i rachunk ów. Wziąłem dwa listy z uczelni i patrzyłem na nie, niepewny, co robić. Naprawdę podobała mi się drużyna z Nebrask i, a do tego mieli świetny wydział architek tury, k tóry mnie bardzo interesował. Z k olei na niek orzyść działało to, że tę uczelnię wybrał dla mnie tata. No a najwięk szą wadą Nebrask i było zdecydowanie to, że była w Nebrasce. W pieprzonej Nebrasce, ponad tysiąc sto k ilometrów od Ann Arbor, gdzie będzie Becca. Nie, nie ma mowy. Oczywiście Uniwersytet w Michigan oznaczał, że zamieszk amy razem. Poza tym mieli k ilk a programów, k tóre mi się podobały, a ich drużyna futbolowa poprawiła się w ostatnich latach. Ich nowy rozgrywający dobrze się zapowiadał i byłem pewien, że byśmy się zgrali. Rozmawialiśmy z Kyle’em, czyby nie pójść na ten sam uniwerek , żebyśmy mogli grać razem, ale chyba mieliśmy inne pomysły na przyszłość i nic by z tego nie było. On razej nie chciał zostać zawodowym graczem. Lubił futbol i grał zajebiście dobrze, ale… nie tak i był jego cel. On chciał zostać trenerem. A ja? Nie byłem pewien. Chciałem grać zawodowo, ale planowałem też mieć na wszelk i wypadek dyplom innego k ierunk u, alternatywną k arierę. Jednak czegoś się nauczyłem od taty. On nigdy nie miał planu awaryjnego, chciał tylk o grać. Jak oś sk ończył szk ołę, ale dyplom anglistyk i do niczego się nie przydał, k iedy przyszło do szuk ania pracy, bo całe jego dotychczasowe życie sk upiało się na grze. Nie chciałem tak sk ończyć. Wiedziałem, że jestem bystry, że mam jak iś potencjał poza grą w piłk ę. Nie mówiłem o tym nik omu, nawet Becce, ale sprawdzałem w Internecie k ierunk i studiów w Michigan i rzucił mi się w oczy ich wydział sztuk i i grafik i. Fotografia. Miałem duże portfolio. Pomogła mi przy nim Becca, zarzek ając się, że robi to dla siebie, żeby mogła doświadczyć moich zdjęć w formie materialnej. Ale ja wiedziałem jak jest. Uwielbiała moje zdjęcia i zawsze mnie zachęcała, żebym szedł w tym k ierunk u. Wiedziałem, że byłaby zachwycona, gdyby wiedziała, że rozważam sk ończenie studiów fotograficznych. Ale chociaż było to strasznie głupie, najwięk szą przeszk odą był mój ojciec. Wydziedziczyłby mnie, gdyby się dowiedział. Fotografia to sztuk a, a sztuk a jest dla pedałów. Miałem grać w futbol i tyle. Chociaż go nienawidziłem, wiedziałem, że jednocześnie bardzo pragnę jego ak ceptacji. Odgłos silnik a przed domem natychmiast zwrócił moją uwagę. To nie był diesel F-350 taty, na pewno. Podszedłem do ok na i prawie zemdlałem, k iedy zobaczyłem Beccę wysiadającą z nowiutk iego, czarnego i smuk łego vw jetta. Rodzice nie chcieli jej k upić samochodu, szczególnie, że i tak wszędzie jeździła ze mną, nie pozwalali jej też iść do pracy, żeby sama na niego zarobiła. Chociaż jej relacja z rodzicami poprawiła się w ciągu ostatnich dwóch lat, to nadal pozostało k ością niezgody. Wyszedłem jej na spotk anie. Padła mi w ramiona, objęła mnie nogami w pasie, a na jej pięk nej twarzy gościł szerok i uśmiech. – Kupili mi auto! – Pocałowała mnie mocno, trzymając obiema ręk ami tył mojej głowy, co uwielbiałem. – Cudownie, prawda? Powiedzieli, że będzie mi potrzebne, żebym mogła przyjeżdżać z uczelni. – Wyrwała się z moich objęć i podbiegła do samochodu, przesuwając ręk ami po masce. Roześmiałem się z jej podek scytowania, ale przecież też się cieszyłem. – Wspaniale, sk arbie. Strasznie się cieszę! Wyprostowała się, zaczęła podsk ak iwać na palcach i nigdy jeszcze nie wyglądała aż tak beztrosk o. – Nie m-m-mogę uwierzyć! Mam samochód! – Nie mogłem się powstrzymać od patrzenia jak jej cyck i podsk ak ują razem z nią. Przyłapała mnie na tym i spojrzała groźnie: – Oczy mam wyżej. Uśmiechnąłem się niewinnie – Wybacz, ale k iedy pok azujesz towar, nie mogę się opanować. Wsunęła się w moje objęcia. – Nie masz jeszcze dość mojego towaru? – sk rzywiła się, powtarzając słowo, k tórego użyłem. – W przyszłym miesiącu nasza druga rocznica, spok ojnie mógłbyś się już znudzić – uśmiechnęła się do mnie, bo dobrze znała prawdę. Pok ręciłem głową. – Nie ma tak iej opcji. Jestem facetem, a facetom nigdy się nie nudzi to, co dobre. A twoje cyck i są po prostu zjawisk owe. Plasnęła mnie w ramię, ale bez przek onania. – Świnia! – Tak . Chrum chrum! Zachichotała, tak jak uwielbiałem. – Wsiadaj, przystojniak u. Dzisiaj to ja zabiorę cię na przejażdżk ę! – Uwielbiam jak mnie zabierasz na przejażdżk i – uśmiechnąłem się i wsiadłem na miejsce pasażera. Zignorowała moją niezbyt wyrafinowaną sugestię. – To hybryda, p-p-p-pali pięć sześćdziesiąt litrów na setk ę w mieście i cztery dziewięćdziesiąt w t-t-trasie. – Wyjechała tyłem z podjazdu i testowała wszystk ie gadżety nowego auta. Bardzo się cieszyłem, że jest tak rozemocjonowana, że nawet nie słyszy zająk nień, k tóre zdarzały się już tylk o, gdy była bardzo zdenerwowana albo podek scytowana. Albo targana spazmami rozk oszy, mógłbym dodać. W czasie orgazmu trochę się jąk ała, a ja zawsze się wtedy uśmiechałem. Uważałem, że to urocze. To była część niej, a świadomość, że czuje się przy mnie na tyle bezpiecznie, żeby się tym nie przejmować, dużo dla mnie znaczyła. Minęliśmy mojego tatę, k tóre właśnie wjeżdżał na podjazd. Spojrzał na nas przelotnie, a potem z potępieniem obciął zagranicznie auto Bek k i. Kupowanie czegoś zagranicznego było według niego grzechem. A to, że Becca była w połowie Arabk ą doprowadzało go do szału i nasze najgorsze walk i odbyły się z tego powodu. W
pierwszym rok u naszego związk u wypowiadał się o niej w obrzydliwy sposób, a ja bez wahania na to zareagowałem. Raz odbyliśmy trzy rundy tutaj, w k uchni, po k tórych obydwaj byliśmy zlani k rwią i k walifik owaliśmy się do założenia szwów, czego żaden z nas oczywiście nie zrobił. Pod tym względem byłem do niego podobny. Wypadłem z domu ogarnięty furią, ciągle k rwawiąc, a Becca przyszła pod nasze drzewo i przyniosła apteczk ę. Dzięk i Bogu nie spytała, o co poszło, bo nie wiem, czy zdołałbym jej powiedzieć, nie wpadając znów w szał. Nie chciałem myśleć o ojcu, więc zmusiłem się do wsłuchania w jej szczęśliwe trajk otanie. Wyłączyłem się i nie miałem pojęcia, o czym mówi, więc tylk o przytak iwałem, dopók i nie zorientowałem się, że ona już zaczęła czytać lek tury z listy, k tórą dostała z Michigan. No jasne, ona była już zapisana, miała podręcznik i i nawet je już przerabiała, a ja wciąż nie wiedziałem, do k tórej szk oły iść. Nie chciała w żaden sposób wpływać na moją decyzję. Nigdy też nie zaczynała tego tematu. Powiedziała, że mam zadecydować sam, a ona mnie k ocha i będzie mnie wspierała bez względu na mój wybór. Przeczuwałem, że w głębi duszy chciałaby, żebym poszedł razem z nią do Michigan, ale nigdy nie powiedziała tego głośno. Mówiła za to, że będziemy razem, nawet jeśli wybiorę Nebrask ę i wiedziałem, że mówi poważnie. W czasie jazdy trzymałem ją za ręk ę i słuchałem jej trajk otania, ale pozwalałem słowom przelatywać obok mnie. Nie chodzi o to, że mnie nie interesowało, co mówi, ale wiedziałem, że czasem jest tak , że po prostu musi się wygadać. Wypowiedzieć wszystk ie słowa, k tóre przez cały dzień tłumiła. Odk ryłem, że to jeden ze sposobów, w jak i radziła sobie z jąk aniem się. W ciągu dnia była cicha, mówiła tylk o to, co na pewno miało wyjść płynnie, a k iedy byliśmy sami, mówiła, nie oczek ując ode mnie reak cji. Wtedy pozwalała sobie się jąk ać i nie zwracała na to uwagi. Włączyłem się, k iedy sk ręciła w lewo na główną drogę do miasta. – W k -k -k ażdym razie nie mogę się doczek ać. To brytyjsk a literatura początk ów osiemnastego wiek u. Sk upimy się na Defoe, Swifcie i Baśniach z tysiąca i jednej nocy w tłumaczeniu Gallanda, zupełnie niezwyk łym. To poziom zaawansowany, bo więk szość podstawowych zajęć zaliczyłam w liceum. – Z tego zestawu słyszałem tylk o o Defoe, ale do tego przyznałbym się tylk o na torturach. – Najważniejsze są główne przedmioty. Wszystk o na poziomie licencjatu, ale Uniwersytet w Michigan to ceniona uczelnia, nawet jeśli nie ma wysok ich pozycji w rank ingach uczelni specjalizujących się w terapii mowy. Magisterium będę pewnie musiała zrobić na Uniwersytecie w Iowa. Słyszałam, że są najlepsi. Nie mogę powiedzieć, żeby zachwycała mnie myśl o mieszk aniu tam, ale to jeszcze tak odległa sprawa, że nie muszę na razie decydować. Roześmiałem się. – Ale już o tym myślisz? Uśmiechnęła się. – Przecież mnie znasz. Parsk nąłem. – Jasne, jesteś nadgorliwcem. Zmarszczyła brwi. – Co to ma znaczyć? Ups. – To pozytywna cecha. Jesteś zawsze przygotowana i dosk onała we wszystk im. Nie mogłabyś czegoś zawalić, choćbyś chciała. Wywróciła oczami. – Raz dostałam tróję z testu. Wpatrywałem się w nią, bo nie byłem pewien, czy to żart. – Dobry Boże, tróję?! Kiedy to było, w drugiej k lasie podstawówk i? Nie patrzyła na mnie. – Pod k oniec zeszłego rok u. Na tych głupich zajęciach z pisania referatów. Chodziło w nich o to, żebyśmy nauczyli się pisać referaty i prace semestralne. Miało nie być żadnych testów, nic poza tymi pracami. A potem babk a rozdała nam te k retyńsk ie t-t-testy wielok rotnego wyboru, bez ostrzeżenia. Nie było lepszej oceny niż czwórk a, bo nik t się nie przygotował, nie mieliśmy pojęcia, jak ie będą pytania. – Nak ręcała się, wspominając to. – Boże, ten jeden test obniżył mi średnią o cztery dziesiąte procenta! Mogłam sk ończyć szk ołę ze średnią cztery trzy, gdyby nie ta p-p-pieprzona nauczycielk a! Cholera, użyła brzydk iego słowa. Nie mogłem się nie śmiać. – Aż cztery dziesiąte procenta. Masak ra! – Możliwe, że nie udało mi się uk ryć sark azmu. Becca powoli się do mnie odwróciła. Zmrużyła oczy i zacisnęła szczęk i. – D-d-d-dla mnie to d-d-d-dużo. Westchnąłem. – Przepraszam, sk arbie. To było głupie, co powiedziałem. – Wyrwała mi ręk ę i jechaliśmy w ciszy aż nie mogłem tego dłużej znieść. – Przepraszam. Nie wyśmiewałem się z ciebie. Chodzi mi o to, że i tak masz jedną z najwyższych średnich w całym stanie. Ale wiem, że to było dla ciebie ważne i przepraszam. – Te cztery dziesiąte mogły zaważyć na różnicy między jedną z najwyższych a najwyższą. – Spojrzała na mnie. – To tak , jak byś raz nie złapał piłk i i to byłaby różnica między pobiciem rek ordu a niepobiciem. Pok iwałem głową. – Wiem. To było głupie. – No cóż, jesteś tylk o facetem – parsk nęła, a ja wiedziałem, że mi przebaczyła. – Tak , a faceci to debile. Nie wiem naprawdę, co cię przy mnie trzyma. – Prawdę mówiąc, rzeczywiście nie wiedziałem, ale obróciłem to w żart, bo miałaby używanie, gdyby zwęszyła prawdziwą niepewność. – Może to to, co robiłeś wczoraj w nocy. – Oblizała usta i spojrzała na mnie lubieżnie. – Które dok ładnie? – spytałem poważnie. Udawała, że się zastanawia. – Hm. Chyba to język iem. Pok iwałem głową. – Ach, to. No tak , więc chyba będę musiał to powtórzyć, sk oro to główny powód. – Słusznie, pastuszk u! – Odk ąd w zeszłym rok u obejrzeliśmy razem Narzeczoną dla księcia, nazywała mnie pastuszk iem, co bardzo ją bawiło. Nie wnik ałem, bo i tak nie miałoby to sensu. Przesunąłem dłoń na jej udo, a potem złapałem ją między nogami. – Zatrzymaj się, zrobię to od razu. Zacisnęła uda na moich palcach i udawała, że jest w szok u. – Nie ma mowy! Jest środek dnia. – Wczoraj jak oś cię to nie powstrzymało, k iedy robiłem ci to na pace mojej ciężarówk i. Wtedy też był dzień. – Słońce już zachodziło. A poza tym byliśmy przy naszym drzewie, nik ogo nie było w pobliżu. A teraz jesteśmy na zatłoczonej drodze. – Więc darujmy sobie obiad i jedźmy pod drzewo. – Chętnie, ale jestem naprawdę głodna. Nic nie jadłam od rana – uśmiechnęła się szerok o. – Pojedziemy po obiedzie. Była równie niezmordowana jak ja. A może nawet bardziej. Słyszałem, że inni faceci narzek ają, że ich dziewczyny nie mają ochoty tak często jak oni, ale ja nie miałem tego problemu. Zawsze była gotowa namawiać mnie na drugi raz, a czasem nawet trzeci. Bywały dni, k iedy nie mogłem jej ok iełznać. Zadzwonił jej telefon. Nik t poza mną i rodzicami do niej nie dzwoni. Nell i Kyle wyjechali razem, więc to też nie ona, a rodzice byli na jak iejś dobroczynnej gali w Waszyngtonie. Becca popatrzyła na wyświetlacz. – Dziwne, to pani Hawthorne. Ciek awe, co się stało. – Becca sięgnęła po słuchawk ę Bluetooth, włożyła do ucha i odebrała połączenie. – Dzień dobry, co się…? Co?! – Zbladła. – Niemożliwe. Nie… Jak to? Błagam, nie… Wcisnęła hamulec, zjechała na pobocze, zak ryła dłonią usta, a z szerok o otwartych oczu płynęły jej łzy. Kręciła głową.
– Becco? – Wrzuciłem za nią odpowiedni bieg i dotk nąłem jej ramienia. – Co się dzieje? Nie odpowiedziała. – Nie. Nie wierzę. – Spojrzała na mnie z przerażeniem. – A Nell? Nic jej nie jest? Boże, o Boże… Dobrze, będziemy. Tak , jest ze mną. Powiem mu. Cho-cholera. Cholera! – Wydarła słuchawk ę z ucha i cisnęła nią tak mocno, że wygięła się, uderzając o desk ę rozdzielczą. – Co się stało? – Działo się coś złego i już ścisk ało mnie w żołądk u. – Dlaczego z Nell miałoby być coś nie tak ? Powiedz! Becca oparła głowę o k ierownicę i łk ała. Wysiadłem z auta, ok rążyłem je, podszedłem do drzwi od strony pasażera i otworzyłem. Becca wypadła prosto w moje ręce. Przytrzymałem ją jedną ręk ą, a drugą odpiąłem jej pas. Wziąłem jej bezwładne ciało i zaniosłem na trawę na poboczu drogi. Drzwi zamk nąłem k opniak iem. – Musisz mi powiedzieć, co się dzieje. Wciągnęła powietrze i aż się nim zadławiła. Popatrzyła na mnie, a po jej minie widziałem, że stała się tragedia. – Był wypadek . Kyle. On… N-n-n-n-nie żyje. Najpierw pomyślałem, że źle ją usłyszałem. Że wcale tego nie powiedziała. – Co? Jak to? Kyle? Kyle Calloway? – Tak , Kyle. Nasz Kyle. Nie żyje. Przygniotło go drzewo. Rodzice Nell wiozą ją z Traverse City. Ma złamaną ręk ę i jest w… Nie mówi. – Jak … Nic nie rozumiem. Jak to możliwe, że Kyle… – Nie potrafiłem przetworzyć słów, k tóre słyszałem. – Nie wiem! Wiem tylk o to, co powiedziała pani Hawthorne. Była straszna burza, drzewo upadło na Kyle’a i zginął. – Wyswobodziła się z moich ramion i spróbowała wstać. – Musimy jechać. Mamy być u nich w domu za pół godziny. Zamurowało mnie. To nie była prawda. To niemożliwe. Wyznał mi, że zamierza się oświadczyć Nell. W zeszły czwartek . Powiedziałem mu, że chyba oszalał i że ma niecałe osiemnaście lat, ale on się upierał, że wie, że k ocha ją tak bardzo, że chce z nią być nawet, gdy będziemy starsi. To jak iś żart, na pewno. Wygrzebałem z k ieszeni k omórk ę i wybrałem jego numer. Słuchałem niek ończącego się sygnału, a potem przeniosło mnie do poczty głosowej. „Cześć, tu Kyle, oszałamiam swoim urok iem k ogoś innego, więc zostaw wiadomość, to się odezwę. Jak mi się zachce”. Wybuch śmiechu w tle należał do mnie, bo Kyle nagrywał tę wiadomość w czasie naszego spotk ania. Poczułem, że drobna, zimna dłoń wyjmuje mi telefon z ręk i. Pozwoliłem na to. Pociągnęła mnie na nogi, spionizowała. – Chodź, sk arbie. Nell nas potrzebuje. Zachwiałem się, a ona mnie podtrzymała. Wpatrywałem się w jej mok re czarne oczy i widziałem w nich współczucie, miłość i zrozumienie. Jej ból ustąpił miejsca zrozumieniu dla mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć, co zrobić. Wiedziałem, że potrzebuję Bek k i, żeby przez to przejść i mogłem tylk o mieć nadzieję, że zostanie przy mnie i będzie mnie k ochać. Kiedy usiadłem w sk órzanym fotelu nowiutk iej jetty, zapach nowego samochodu przyprawił mnie niemal o mdłości. iPhone Bek k i był podpięty do samochodowego jack a i k iedy zapaliła silnik , zaczęła grać muzyk a. Your Long Journey Roberta Planta i Alison Krauss. W oczach mnie zapiek ło i ścisnęło mnie w gardle. Beeca sięgnęła ręk ą, żeby wyłączyć, ale ją powstrzymałem. Wzięła mnie więc za ręk ę i jechaliśmy, słuchając. Potem była piosenk a, k tórej nie znałem, więc wziąłem jej telefon, żeby sprawdzić playlistę Pandory. Been a Long Day Rosi Golan. Spok ojna, pięk na piosenk a z fortepianem dostosowującym się do słodk iego k obiecego głosu. Wjechaliśmy na podjazd Hawthorne’ów, żwir prysk ał nam spod k ół. Kiedy tylk o wysiadłem, Becca wzięła mnie za ręk ę. Musiała właściwie wciągnąć mnie do domu. Nie chciałem wchodzić. Nie chciałem widzieć bólu innych. To sprawi, że wszystk o stanie się prawdą. Może jeśli będę udawał, że tak nie jest, fak tycznie się tak ok aże. Pani Hawthorne otworzyła drzwi. Oczy miała suche, ale czerwone. – Jason, Becca. Dzięk uję, że przyjechaliście. Nell jest w swoim pok oju. – Jak się czuje? – spytała Becca. Pani Hawthorne ścisnęła mnie za ręk ę i przysunęła czoło do czoła Bek k i. – Niedobrze. Ona to… widziała. Nie da się z nią porozumieć. Becca cicho westchnęła, a ja widziałem, jak dosłownie siłą prostuje ramiona i spycha emocje gdzieś głębiej. Pociągnęła mnie po schodach i zatrzymaliśmy się dopiero pod drzwiami Nell. Becca przek ręciła k lamk ę. Nie były zamk nięte, więc weszła, a ja za nią. Nell leżała na łóżk u, na bok u. Oczy miała suche, w dłoni zacisk ała jak iś papier. Gapiła się w przestrzeń i chyba nawet nie zauważyła, że przyszliśmy. Nie wiedziałem, co zrobić, gdzie patrzeć. Miała na sobie starą bluzę Kyle’a i czarne majtk i. Leżała na pościeli. Sk upiłem wzrok na plak acie Avett Brothers i ok ryłem ją k ocem. Usiadłem na k rześle przy biurk u, a Becca weszła na łóżk o Nell, za nią, i odgarnęła jej włosy z twarzy. – Nell? – spytała z wahaniem. Ona chyba też nie wiedziała, co robić. – C-c-co się stało? Nell długo nie odpowiadała. Kiedy się wreszcie odezwała, wydała z siebie zdarty, ledwie słyszalny szept. – On umarł. – Spojrzała na mnie. – Nie ma go. Zadławiłem się, pok ręciłem głową. – Ale… Kurwa. Jak ?! Nell zebrała się w sobie. – Pok łóciliśmy się. Burza. Straszny wiatr. Złamał drzewo. Miało uderzyć we mnie, ale on… mnie uratował. Zepchnął mnie z drogi. Uratował mnie. To powinnam być ja, ale to on. Ani ja, ani Becca nie wiedzieliśmy, co na to powiedzieć. – To nie twoja wina – powiedziała w k ońcu Becca. Nell wzdrygnęła się, ale nie odpowiedziała. Widziałem, jak wbija sobie paznok cie w dłoń. Tak mocno, że byłem pewien, że za chwilę popłynie jej k rew. Siedzieliśmy w potwornej, ciężk iej ciszy aż stało się jasne, że Nell nie powie ani nie zrobi już nic więcej. – Jesteśmy tu, Nell. Ja tu jestem i k ocham cię. Kiedy Becca wypowiedziała ostatnie słowa, Nell zagryzła dolną wargę tak mocno, że aż jej pobielała. Wyszliśmy, zostawiając Nell w tak iej samej pozycji, w jak iej ją zastaliśmy, z oczami wpatrzonymi w nicość i białym k awałk iem papieru zaciśniętym w dłoni. Pani Hawthorne zaciągnęła nas do k uchni. – I co? Becca pok ręciła głową. – Powiedziała może trzy zdania. Nie wiem, martwię się o nią. Jest w k atatonii. – Może po prostu potrzebuje czasu. – Pani Hawthorne wyglądała przez k uchenne ok no. – Może – przytak nęła Becca, ale dziwna nuta w jej głosie podpowiedziała mi, że wcale tak nie myśli. Jednak pani Hawthrone nic nie zauważyła. – Pogrzeb w środę. – Ludzie przychodzili i wychodzili, znosili półmisk i z jedzeniem. Zauważyłem państwa Calloway, k tórzy siedzieli na k anapie. On obejmował jej szczupłe, drżące ramiona. Pan Hawthorne siedział obok pana Callowaya i służył mu poważnym, stoick im milczeniem. Becca zawiozła mnie do domu i położyła się na łóżk u obok mnie. Nigdy wcześniej nie była w moim pok oju. Nie przychodziliśmy tu, bo wiedziałem, że ojciec zachowa się jak k utas i zrobi scenę. Nie chciałem, żeby Becca tego doświadczyła. Ale w tej chwili nie miałem dość siły, żeby się nim przejmować. Wiedziałem, że potrzebuję jej obok . Nie wiedziałem, jak długo tak siedzieliśmy w milczeniu. Becca obejmowała moją pierś i przytulała twarz do moich pleców. Czułem, że moja k oszulk a robi się mok ra, ale ona nie wydała żadnego dźwięk u. Nagle drzwi do mojego pok oju otworzyły się i głośno rąbnęły w ścianę. – Co to za pieprzony zagraniczny wóz zapark ował na moim pieprzonym miejscu? Wypełnił sobą całe wejście, ogromny, o dzik ich oczach. Nie chwiał się, ale widziałem, że jest nietrzeźwy. Becca wzdrygnęła się za moimi plecami. – To moje auto, panie Dorsey. Przepraszam. Zaraz je przestawię. – Ja k urwa myślę, że przestawisz! – wark nął. – Zabieraj auto i sama się wynoś. – Ona nigdzie nie pójdzie – powiedziałem, nie patrząc na niego. – Ani jej samochód. – A co ona robi w twoim łóżk u, gnojk u? Co ty sobie myślisz? – Kyle Calloway nie żyje. – Powiedziałem to na głos i załamałem się.
Po policzk u spłynęła mi łza. Nie zdołałem jej powstrzymać. – Co ty, k urwa, płaczesz? Becca usiadła. – Kyle był jego najlepszym przyjacielem. Jego najlepszy przyjaciel nie żyje. – Mówiła stanowczo i cicho, ale słyszałem, że się boi. Bała się mojego taty, i słusznie. – Niech mu pan odpuści. – Nie mówiłem do ciebie. – Widziałem, że się k rzywi na jej widok i to mnie wk urzyło. W innej sytuacji rzuciłbym się na niego, ale nie chciałem, żeby Becca widziała, jak się bijemy. – Zostaw nas, nie rób tego. Nie dzisiaj. – Jeszcze nigdy go o nic nie prosiłem. – Zamk nij się, gnojk u. Nie mów mi, co mam robić w moim własnym domu. – Zrobił k rok w moją stronę, a ja w jednej chwili poderwałem się na nogi i zacisnąłem pięści, żeby być gotowym do walk i. Zatrzymał się i popatrzył na mnie przeciągle. – Wiesz, ilu przyjaciół ja straciłem? Na śmierć ilu k umpli patrzyłem? I myślisz, że się mazałem jak jak aś ciota? Nic podobnego. Ludzie umierają, tak ie jest życie. Bądź mężczyzną i pogódź się z tym. – To nie wojna. On nie był żołnierzem. A ja nie jestem tobą. Mogę rozpaczać po śmierci przyjaciela. Znam go od przedszk ola, więc może jednak się zamk nij i daj mi spok ój. Słyszałem, że Becca oddycha ciężk o i z przerażeniem. Gdyby nie musiała minąć mojego przerażającego ojca, k azałbym jej wyjść. – Wyjdę, jeśli ona wyjdzie. Podszedłem do niego, wpatrywałem mu się w oczy, nie bałem się i byłem gotowy do atak u. – Nie chcę tego robić na oczach mojej dziewczyny, ale zrobię to. Wyjdź, k urwa. Wyjdź z mojego pok oju. Tylk o o to proszę. Zafalowały mu nozdrza. – Po prostu nie chcesz, żeby twoja przyjaciółeczk a widziała, jak łoję ci dupę. – Cz-cz-czemu jest pan tak im draniem? – Na dźwięk głosu Bek k i mój ojciec i ja zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na nią. – Co ja panu zrobiłam, oprócz tego, że pok ochałam pańsk iego syna? Wie pan, ile razy opatrywałam mu rany po tym, jak go pan zbił? Jak i pan ma p-p-problem? Czemu nienawidzi pan s-s-s-swojego syna? Tata spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Mało, że ta suk a to arabusk a, to jeszcze jąk ała? Becca głośno wciągnęła powietrze, a potem załk ała, gdy go uderzyłem. Ogarnęła mnie ślepa furia. Nie miał szans. Już i tak nieźle oberwał, ale to mnie nie powstrzymało. Biłem go i biłem, biłem dopók i nie przestał się ruszać, a potem biłem dalej. Poczułem na ramieniu ręk ę, k tóra mnie odciągała. – Przestań. Przestań! – Była w histerii, mówiła prawie niezrozumiale. – P-proszę cię, przestań! – Ostatnie słowo wywrzeszczała mi do ucha i w k ońcu to do mnie dotarło. Wróciłem do siebie. Cały się trząsłem i byłem mok ry. Pok ryty ciepłą, lepk ą wilgocią. Ręce miałem we k rwi. Siedziałem ojcu na piersi, a jego twarz była zmasak rowana. Czułem, że k rew spływa mi po twarzy, bolała mnie szczęk a, miałem posiniaczone żebra. Becca mnie odciągnęła. Łk ała. Wstałem, wziąłem ją za ramiona i wypchnąłem z mojego pok oju. – Przepraszam, że to widziałaś. Przepraszam, że pozwoliłem ci na to patrzeć. – Kiedy to mówiłem, z ust popłynęła mi podbarwiona k rwią ślina, więc splunąłem na dywan. Było mi już wszystk o jedno. – Przepraszam cię. Musisz już iść. Muszę to jak oś ogarnąć. – Nie zostawię cię. – Wyrwała mi się i odwróciła, żeby na mnie spojrzeć. – Co zrobisz? – Wezwę pogotowie. – Nie będą zadawali pytań? Pok ręciłem głową. – Dobrze wiedzą, co robić. To nie byłby pierwszy raz. Nie rozumiała. – Ale… Nie będą musieli złożyć doniesienia o przemocy domowej? – A niby k omu? – Wsk azałem na identyfik ator rzucony na stół, ze zdjęciem mojego ojca w mundurze k apitana policji. – On jest policją. Będzie wiedział, co zrobić z raportem. Poza tym w tym przypadk u to mnie by aresztowali, a to wywołałoby pytania, na k tóre żaden z nas nie chciałby odpowiadać. – Ale Jasonie… – Nie! – Nie chciałem na nią k rzyczeć. Musiałem się opamiętać. – Przepraszam, ale nie. Nic nie można zrobić. I tak dzisiaj stąd spadam. Mam dość tego bagna. – Gdzie będziesz mieszk ał? – Nie wiem. W samochodzie? Może w hotelu. Mam to w dupie. Po prostu nie mogę tu już zostać na ani jedną noc. Pok iwała głową, bo wiedziała, że chcę, żeby dała spok ój. – Daj mi się umyć. – Odwróciła się i ściągnęła ścierk ę zawieszoną na k lamce do mik rofalówk i. Delik atnie otarła mi wargę, starła k rew, a potem złożyła ścierk ę, zwilżyła pod k ranem i zajęła się moim policzk iem. Płak ała, wzdychała, szybk o mrugała i zlizywała łzy z k ącik ów ust. Byłem wściek ły, że straciłem nad sobą panowanie. Musnąłem jej twarz k ciuk iem, a ona się wzdrygnęła. – Beck , przepraszam. Wiem, że tego nie rozumiesz. Tak , powinienem to gdzieś zgłosić. Ale jeśli tak , trzeba było to zrobić już dawno temu. Teraz jest za późno. Mam osiemnaście lat, w świetle prawa jestem dorosły i chcę się wyprowadzić. Nigdy więcej go nie zobaczę. Nigdy więcej nie będziesz świadk iem tak iej sceny, dobrze? – Pok iwała głową, ale nie odpowiedziała, tylk o ścierała mi k rew z policzk a. – Odezwij się do mnie, proszę. Próbowałem znów zetrzeć jej łzę, ale się odwróciła. Tak jak by… teraz się mnie bała. – I c-c-co miałabym powiedzieć? Bałam się. O ciebie. Ciebie. Byłeś… Nie byłeś sobą. Ok azałeś t-t-tak ą agresję. Biłeś go, a chociaż on nie oddawał, wciąż atak owałeś. To było p-p-p-przerażające. – Słyszałaś, co powiedział. Pok ręciła głową. – On może o mnie mówić co mu się podoba. To potwór, nie obchodzi mnie, co myśli. – Nie pozwolę mu mówić o tobie w ten sposób. To nie w porządk u. Kiedy ostatnio widziałaś mnie w tak im stanie, powiedział coś w tym stylu. Pierwsze, co tata robił po powrocie do domu z pracy, to włączał radio na 99,5 FM, czyli na stację z muzyk ą country. Leciało właśnie Please Remember Me Tima McGrawa, a ja znów sobie przypomniałem, że Kyle nie żyje. Prawie wyleciało mi to z głowy. Uderzyło mnie to mocniej niż k iedyk olwiek pięść taty. Kyle umarł. Upadłem na k olana i ręce i łk ałem. Nigdy nie płak ałem, nigdy. Odk ąd przestałem być dzieck iem, z żadnego powodu. Nie mógłbym się teraz powstrzymać, nawet gdybym chciał. Nie wiem, jak długo płak ałem, ale czułem obecność Bek k i obok mnie. Była za mną, dotyk ała mojego ramienia, pozwalała mi płak ać. Usłyszałem dochodzące z mojego pok oju odgłosy k rztuszenia się i zmusiłem się do wstania. – Cholera, zadławi się k rwią. Poszedłem tam i przewróciłem go na brzuch, a on splunął, zwymiotował, a potem znów zak aszlał. Odciągnąłem go od tego syfu i zostawiłem na podłodze między moim pok ojem a k orytarzem. Zobaczyłem, że zdjęcia w ramach są potłuczone, moje puchary poprzewracane, a biurk o pęk nięte na pół. Nic nie pamiętałem, teraz do mnie dotarło, jak to musiało wyglądać. W ścianie przy drzwiach była wielk a dziura, a druga w k ącie. Krzesło było przewrócone, a pojemnik i z biurk a wylądowały na podłodze. – Chryste – wyszeptałem. Spojrzałem przez ramię na Beccę, k tóra stała w k orytarzu i patrzyła na mojego k rwawiącego ojca. – Nie wiedziałem, że było aż tak źle. – Myślałam, że się p-p-p-pozabijacie – powiedziała cichutk o. – Powinieneś jak oś mu pomóc? Spojrzałem na niego. Zaczął jęczeć. – Pieprzę go. Niech leży. Będzie żył. – Becca popatrzyła, jak by mnie nie poznawała. – Nawet nie wiesz, ile razy on mnie zostawił w tak im stanie. Spak uję jak ieś rzeczy i spadamy. Zadzwonię do k ogoś, jak wyjdziemy. Stała i patrzyła jak się pak uję. Wcisnąłem ciuchy do pustej torby sportowej, tyle ile się zmieściło. Wziąłem laptop, k able i telefon, uk ochaną k urtk ę sk órzaną i piłk ę. Do wielk iej plastik owej torby zgarnąłem przybory toaletowe, a spod łóżk a wyciągnąłem pieniądze. Reszta została, k siążk i, puchary, k olek cja k art z futbolistami ze szk oły podstawowej, plak aty Jerry’ego Rice’a i Barry’ego Sandersa oraz OJ Simpsona i Emmetta Smitha, wszystk o. Nic nie miało znaczenia. Aparat miałem w aucie, a Becca na mnie czek ała. Tylk o to się liczyło.
Przewiesiłem torbę przez ramię i zrobiłem k rok nad tatą. Parsk nął, przetoczył się na plecy i usiadł, k iedy dotarłem do drzwi wejściowych. – Wychodzę – powiedziałem, nie patrząc na niego. Pok iwał głową, ale się nie odezwał. – Nie wrócę tu już. Splunął k rwią. – I dobrze. – Wezwać k aretk ę? – Nie. Pieprz się. – Z trudem się podniósł. Trzymał się framugi i otarł usta przedramieniem. – Ty się pieprz. – Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Becca stała na chodnik u i czek ała. – Nie dzwonisz po k aretk ę? Splunąłem k rwią na trawnik . – On nie chce. – Ale może potrzebuje? Wzruszyłem ramionami. – Wali mnie to. To jego problem. Becca otworzyła drzwi, ale nie wsiadła. – To twój ojciec. A jeśli się wyk rwawi na śmierć? – Nie wyk rwawi się. Kiedy wychodziłem, był już na nogach. – Sprawdziłem język iem opuchniętą wargę i poluzowane zęby. Zamk nęła drzwi i stanęła za mną, k iedy ładowałem torbę na pak ę ciężarówk i i mocowałem link ami. – Nie rozumiem, jak możecie być tak obojętni. Jesteś ranny. On jest ranny. Obydwaj potrzebujecie pomocy. Obróciłem się na pięcie. – Dwie sprawy – powiedziałem spok ojnie, ale oczy mi płonęły. – Po pierwsze, nigdy więcej nie zestawiaj mnie w jednym zdaniu z tym zasranym k awałk iem mięsa, k tóry jest błędem ludzk ości. Nie jestem tak i jak on. Po drugie, bywało ze mną o wiele gorzej. Pobiłem rek ord stanu na najwięcej przyjęć w jednym meczu, będąc w znacznie gorszej formie. Nic mi nie jest. Nie potrzebuję twojej litości. Wzdrygnęła się. – P-p-p-przepraszam. Ja… J-j-j-ja… – Smutek , strach i zmęczenie, k tóre widziałem w jej oczach, znów mnie złamały. – Kurwa. Przepraszam cię. Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie powinienem był tak do ciebie mówić. Nie musisz mieć z tym nic wspólnego. – Wyprostowałem się, pełen obrzydzenia dla siebie. – Boże. Jestem dupk iem. Zasługujesz na coś lepszego. Na k ogoś lepszego ode mnie. Odwróciłem się i zacząłem jeszcze bardziej naciągać już i tak napięte link i, tylk o po to, żeby nie musieć patrzeć na jej przerażoną twarz. – Jedź do domu, Beck . Znajdź sobie k ogoś innego. Kogoś, k to będzie ciebie wart. – Zrywasz ze mną?! Tak po prostu? – Wyszeptała te słowa łamiącym się głosem. – Ja nie chcę mieć k ogoś wartego. Chcę ciebie. Chcę, żebyś mnie k ochał. Chcę, żebyś pozwolił mi się o siebie martwić. – Ja nie… Boże. Nie zrywam z tobą. Po prostu daję ci wolność od mojego bagna. Nie musisz być w nim ze mną. Ja na ciebie nie zasługuję. Wrzeszczałem na ciebie. Mogłaś jak oś ucierpieć. – Wsk azałem ręk ą na dom i zadławiła mnie gorąca gula w gardle, bo śmiertelnie się bałem, że ona zrobi to, co według mnie powinna. – Dopuściłem do tego. A co, jeśli… Jeśli się w niego zmienię? Jeśli jestem tak i jak on? – Ostatnie słowa wyszeptałem, bo po raz pierwszy przyznałem się do najmroczniejszego, najgłębiej sk rywanego lęk u, k tóry budził mnie w nocy i powodował k oszmary. Pok ręciłem głową i w k ońcu na nią spojrzałem. – Kocham cię. Ale nie możesz być z k imś, k ogo się boisz. Zbliżyła się. Ja się cofnąłem, ale szła za mną. – Nie. Przestań. P-p-p-przestań. Kocham cię. Nie pozwolę ci się odepchnąć tylk o dlatego, że cierpisz. Boisz się i ja to w-w-wiem. Ale wierzę w ciebie, rozumiesz? I myślę, że jesteś mądrzejszy, silniejszy. – Zbliżyła się jeszcze o k rok , a jej ciepło i łagodność spłynęły na mnie, poczułem jej zapach, jej wilgotne czarne oczy otoczyły mnie miłością. Widziałem, że formułuje w głowie słowa. – Nie chcę się uwolnić z twojego bagna. Jak na to wpadłeś? Od jak dawna masz tak ie myśli? Wzruszyłem ramionami. – Od zawsze. Nachodzą mnie co jak iś czas. Niepewnie sięgnęła ręk ą, żeby dotk nąć mojego policzk a, tak jak by nie była przek onana, czy jej pozwolę. – Więc przestań. Nie jesteś nim. Nie jesteś! Chcę być z tobą, choć wiem, jak ie masz k orzenie. – Drugą ręk ą wsk azała na dom. – Przestań zgrywać macho i jedź ze mną. – Prześpię się w ciężarówce. Łypnęła na mnie wrogo. – Jesteś upartym idiotą. Nie będziesz spał w samochodzie. Namówię ojca, żeby pozwolił ci spać na rozk ładanym łóżk u w piwnicy. Pojechałem za nią, a ona zrobiła jak zapowiedziała. Mało tego, w nocy zak radła się do mnie, żebyśmy mogli przytulać się przez k ilk a godzin. Wróciła na górę dopiero później, zanim jej rodzice się obudzili. Następnego dnia zapisałem się na zajęcia na Uniwersytecie w Michigan. Na oczach Bek k i do listy wybranych przedmiotów dodałem fotografię. Tego popołudnia pojechaliśmy jej autem pod nasze drzewo, a potem ujeżdżała mnie na tylnym siedzeniu w chmurze czarnych loczk ów ok alających jej głowę. Następnego dnia ubraliśmy się w najlepsze czarne ubrania i poszliśmy pożegnać naszego przyjaciela.
ciąg dalszy nastąpi… 5 czerwca 2014
Jasinda Wilder
Tylko My na zawsze