Więcej doskonałej jakości ebooków szukaj na: www.eBook4me.pl Tytuł oryginału Christopher’s Diary: ECHOES OF DOLLANGANGER Copyright © 2015 by Vanda Pro...
15 downloads
31 Views
1MB Size
Więcej doskonałej jakości ebooków szukaj na: www.eBook4me.pl
Ty tuł ory ginału Christopher’s Diary : ECHOES OF DOLLANGANGER
Copy right © 2015 by Vanda Productions, LLC All rights reserved
Projekt okładki Izabella Marcinowska
Zdjęcie na okładce © Stephen Carroll/Trevillion Images
Redaktor prowadzący Anna Czech
Redakcja Joanna Habiera
Korekta Katarzy na Kusojć Agnieszka Ujma
ISBN 978-83-8097-454-8
Warszawa 2016
Wy dawca Prószy ński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzy mowskiego 28 www.proszy nski.pl
W ROLACH CHRISTOPHERA I CATHY
Coraz krótsze dni za sprawą nadchodzącej zimy zdawały się popołudniami zagęszczać mrok w kątach mojego poddasza. Zwy kle na pewnej wy sokości – gdy wchodzimy na szczy t, wznosimy się w samolocie albo po prostu wdrapujemy się na stry ch domu – odruchowo oczekujemy jasnego światła. Ty mczasem, kiedy z moim chłopakiem Kane’em Hillem po raz pierwszy szłam na poddasze i pięłam się po stromy ch schodach, czułam, jak osacza mnie pułapka ciemności. Schody skrzy piały jak zwy kle, ale teraz brzmiało to jak ostrzeżenie; napięcie narastało z każdy m stopniem. Na poddaszu nie unosiła się nieprzy jemna woń, ale zapach stary ch rzeczy, latami pozbawiony ch kontaktu z dzienny m światłem – mebli, lamp, walizek i pudeł, wy pchany ch niemodny mi ubraniami, które zgromadzili poprzedni właściciele. By ły w dobry m stanie i wciąż nadawały się do noszenia. Mój tata nazy wał stry ch graciarnią, choć sam się przy znał do jednego z pudeł. Nieskazitelny porządek panował nawet w naszy m garażu, choć zawalony m rozmaity mi narzędziami, próbkami materiałów budowlany ch oraz inny mi sprzętami, jak mój pierwszy, trzy kołowy rowerek, węże ogrodowe oraz inne przy rządy, a także rury, kształtki i zawory hy drauliczne, które przecież mogły się jeszcze przy dać. Podłoga poddasza, wy konana z twardego drewna, według taty nadal by ła w doskonały m stanie. Czasami tutaj zaglądał, ale to ja regularnie sprzątałam, usuwałam pajęczy ny i my łam szy by w dwóch mały ch okienkach, wciąż na nowo zasnuwany ch sieciami pełny mi much i inny ch owadów. Robiłam to ze względu na rzeczy mamy, które tata zachował z takim piety zmem. Umieścił je w starej, zaby tkowej szafie z orzecha, o drzwiach zdobiony ch płaskorzeźbami amorków. Choć od śmierci mamy minęło już dziewięć lat, coś ciągnęło tatę na stry ch; wy jmował jej rzeczy – buty, kapcie, torebki, sukienki, koszule nocne, płaszcze czy swetry, jakby ich bliskość choć na chwilę mogła przy wołać mamę. Podobnie jak na poddaszu w Foxworth, które Christopher opisał w swoim dzienniku, znajdowały się tu również duże meble, wy niesione przez dawny ch właścicieli – drewniane i metalowe stoliki, lampy stojące, gazetnik z czarnego dębu ze stary mi egzemplarzami „Life” i „Time”, czarne i srebrne kufry, oblepione nalepkami, dokumentujący mi podróże do Pary ża,
Londy nu i Madry tu, oraz wiele inny ch sprzętów, niegdy ś stanowiący ch ozdobę salonu, które poszły w odstawkę, kiedy zapanowała moda na nowy wy strój. Jakkolwiek skazane na zesłanie i bezuży teczne, w oczach mojego taty stanowiły pełnoprawny ch mieszkańców domu. Mawiał, że zy skały prawa lokatorskie przez zasiedzenie. Nieistotne, od jak dawna tu tkwiły i czy dałoby się je sprzedać. Dla niego wspomnienia by ły święte. To coś więcej niż ty lko zwy kłe przedmioty, to stare zabawki, niegdy ś kochane przez swoich mały ch właścicieli, to rodzinne pamiątki wy pełnione dawny mi historiami, który ch obecność się czuło. Aż do dziś nie zwracałam na nie uwagi. Nadal miałam wątpliwości co do pomy słu Kane’a. Kiedy odkry ł pod moją poduszką pamiętnik Christophera, zaproponował, że będzie mi czy tać na głos i udawał przy ty m Christophera Dollangangera, najstarszego z czwórki rodzeństwa, uwięzionego przed ponad pięćdziesięciu laty w Foxworth Hall. My ślałam, że Kane żartuje. Nie chciałam wy korzy sty wać pamiętnika do zabawy, aby nie obrażać pamięci nieszczęsny ch mały ch więźniów. Kane przekonał mnie jednak, że nie ma powodów do obaw. – Aby naprawdę w to wniknąć, wczuć się do końca, będziemy czy tali pamiętnik na poddaszu – powiedział. Właśnie na poddaszu rezy dencji Foxworthów czwórka dzieci spędziła większość czasu swojej niewoli; ty lko na noc schodziła do niewielkiej sy pialni. Z relacji Christophera i różny ch opowieści wy nikało, że to poddasze, bardzo duże, długie i zagracone, stało się dla nich zamknięty m światem, który musieli wy pełnić własną wy obraźnią. Idea głośnego czy tania opisów i przemy śleń Christophera fascy nowała mnie i przerażała zarazem. Zakładała, że nie możemy by ć bierny mi czy telnikami. Odgry wając role Christophera i Cathy, mamy nie ty lko im współczuć, ale też wczuć się w ich położenie. Kane dostrzegł mojej wahanie i zaczął porówny wać całą sy tuację do planu filmowego, gdzie dekoracje są jedy nie sugestią tego, co by ło albo mogło by ć. – To bez znaczenia, Kristin – powiedział. Przy pomniałam mu, że moje poddasze jest znacznie mniejsze od tamtego, ale szy bko zbił mój argument uwagą, że wciąż jest poddaszem – miejscem odosobniony m, w który m, dzięki wcieleniu się w role więźniów, lepiej zrozumiemy przeży cia Christophera i Cathy. Podkreślał, że bardzo ważny jest realizm. – To tak, jak gdy by czy tać Moby Dicka na statku pły nący m przez ocean – przekony wał. Oczy wiście, współczułam Cathy i wczuwałam się w położenie dziewczy nki, gdy czy tałam pamiętnik jej brata, ale nie w takim stopniu, jaki sugerował Kane. Sceny odgry wane na stry chu, może nawet w ubraniach z epoki, wśród ty ch mebli, by ły by przy słowiowy m wejściem w jej buty. Mogłaby m nawet poczuć się nią. Przerażała mnie jednak perspekty wa udawania Cathy przed drugą osobą, gdy ż bałam się przy okazji ujawnić własne słabości, lęki i fantazje. Przecież wszy scy wiedzieli o dalekim, ale mimo wszy stko pokrewieństwie, łączący m mnie z dziećmi Dollangangerów. A jeśli się okaże, że jestem z nią bardziej związana, niż my ślałam? Gruby skórzany notes nabrał dla mnie wartości większej niż ty lko history czna. Jak gdy by zy skał moc rozszy frowania mojej osobowości, zdarcia z twarzy maski i zmuszał do ujawnienia tajemnic duszy, tak osobisty ch, że nie dzieliłam ich nawet z własny m ojcem. Nieuchronnie pojawią się py tania o uczucia Cathy, a także o podobieństwa i różnice z moimi uczuciami,
zwłaszcza w kwestii emocjonalnego i fizy cznego dojrzewania. Jak większość moich rówieśniczek fascy nowały mnie, a zarazem peszy ły zmiany w moim ciele i w psy chice. Nie zdoby łam się jednak na rozmowę z koleżankami, nawet z przy jaciółkami od serca. Ty mczasem miałaby m odsłaniać się przed Kane’em, bardziej inty mnie niż przed kimkolwiek inny m, chociaż chodziliśmy ze sobą od niedawna. Dopiero się poznawaliśmy i mało o sobie wiedzieliśmy. Miałam wrażenie, że rzucam się bez reszty w coś, czego mogę potem żałować – a wszy stko przez ten dziennik, bo kazał mi głęboko zastanawiać się nad sobą i nad własny mi, nowy mi uczuciami. Wiele z naszy ch czy nów, a także ludzie, na który ch nam zależy, sprawiają, że zaglądamy w głąb siebie. Czasami wy dawało mi się, że jestem otoczona lustrami. Mimo to musiałam przy znać, że entuzjazm Kane’a by ł zaraźliwy, a jego fascy nacja dziennikiem i postacią Christophera dorówny wała mojej. Ponieważ nikt poza nami nigdy nie czy tał zwierzeń Dollangangera, Kane podkreślał, że ty lko my dowiemy się, co naprawdę wy darzy ło się w Foxworth Hall. Nie będziemy już karmić się plotkarską legendą, z jej przekłamaniami i niedopowiedzeniami; dostąpimy zaszczy tu poznania tajemnic, uznany ch za bezpowrotnie strawione przez ogień, pochłonięte przez mrok zanikającej ludzkiej pamięci. Kane’owi bły szczały oczy, kiedy o ty m mówił. Wy glądał jak mały chłopczy k w bożonarodzeniowy poranek, który już wie, jaki prezent znajdzie pod choinką. Pewnie on także wy obrażał sobie, że otwiera zakazane drzwi, prowadzące do mrocznej przeszłości, tunelem cieni, w górę po stromy ch schodkach, do świata, który stawał się sceną coraz bardziej halloweenowej historii. Czy drzwi do tego świata zatrzasną się za nami nieodwołalnie? Czy wpadniemy w pułapkę czy jegoś koszmaru? Czy to, o czy m przeczy tamy na moim stry chu, i nasze późniejsze czy ny będą nas prześladowały do końca ży cia, bo zarówno w przy padku Christophera Dollangangera, jak i w naszy m relacje okażą się zby t inty mne? Nie przy puszczałam, że zawładną mną takie rozterki. Z drugiej strony trudno by ło się dziwić Kane’owi, że dziennik, który odkry ł przy padkiem w moim pokoju, rozpalił jego ciekawość, choć zdąży ł przeczy tać zaledwie jedną stronicę. W tej sy tuacji musiałam mu powiedzieć prawdę. Kiedy dodałam, że tata z jawną niechęcią odnosi się do mojej lektury, jego zainteresowanie jeszcze wzrosło. Nic tak nie pociąga jak zakazany owoc. Kane wy znał, że nie może się doczekać, kiedy doczy ta do momentu, w który m skończy łam, by dalej konty nuować już ze mną. Sprawiał wrażenie dziecka stojącego u progu wielkiej przy gody, o której marzy ło od dłuższego czasu. Udzieliło mi się jego podekscy towanie i pomy ślałam, że to w sumie dobrze, iż znalazł pamiętnik pod moją poduszką. Może właśnie tak miało by ć. Wy obraziłam sobie nawet, że tajemniczy notes przy ciąga wszy stkich, którzy się do niego zbliżą, i tak zwrócił na siebie uwagę Kane’a. A jednak przed zaśnięciem znów ogarnęły mnie wątpliwości. Może jestem zby t łatwowierna? Bałam się, że Kane, choć początkowo szczerze zainteresowany rewelacjami z przeszłości i podekscy towany wspólną lekturą na poddaszu, z czasem się znudzi i uzna pomy sł za głupi. I – co jeszcze gorsze – opowie o ty m w szkole i wy woła kolejną falę niezdrowego zainteresowania moją osobą. Jak by m się czuła, gdy by to zrobił? Zdradzona? A co czułaby Cathy, gdy by Christopher ujawnił obcy m ludziom jej przeży cia? Mogłam sobie jedy nie wy obrazić, jak okropny m by to by ło doświadczeniem dla niej i pewnie także dla jej brata. Kiedy ktoś, na kim ci zależy i komu zależy na tobie, zrobi ci wielką przy krość, masz wrażenie, jak gdy by jątrzy ł ci ranę, a ból przenikał całe twoje jestestwo. Człowiek czuje się wtedy bezbronny, obnażony, zagubiony,
oszukany i zdradzony, gdy ż my śli, że odtąd nie będzie już w stanie nikomu zaufać – nawet ludziom, który ch kocha. Czy istnieje bardziej dojmujące osamotnienie? Z pewnością to właśnie spotkało dzieci Dollangangerów. I możliwe, że spotka również mnie. A wszy stko przez to, że potajemnie czy tałam zakazany pamiętnik. Czy jego zawartość jest tak niebezpieczna, że nie należy go otwierać, jak puszki Pandory ? I dlatego tata starał się odwieść mnie od czy tania? A może przy pisy wanie groźnej mocy staremu, oprawnemu notesowi, w który m nastoletni chłopiec zawarł swoje my śli, jest czy sty m idioty zmem? Z drugiej strony zawsze istniały książki zakazane, wy wierające zły wpły w na czy telników. Wielu nie sposób znaleźć w bibliotekach szkolny ch, a rodzice nie pozwalają dzieciom ich czy tać. Także rządy zakazują niektóry ch książek, a w wielu religiach pewne pozy cje uznane zostały za dzieła czarownic i czarowników, a nawet szatana. Prawdę o wy darzeniach w Foxworth Hall wciąż spowijała gęsta i złowroga mgła, ży wiąca się fantasty czny mi teoriami, tworzony mi przez lokalną prasę, która co roku na nowo rozpalała dy skusję w rocznicę pierwszego pożaru oraz w Halloween. Pamiętnik mógł emanować taką samą aurę. Wy starczy go dotknąć, otworzy ć i zacząć czy tać, aby zostać wessany m w te same obrzy dłe, mroczne zakamarki, gdzie hulał lodowaty wiatr przeznaczenia. Przewracałam się na łóżku do świtu, nie mogąc sobie poradzić z nawałem zmartwień i my śli. Jeszcze nigdy powiedzenie, że każdy z nas ma w sobie dwie osoby, sprzeczające się ze sobą, nie wy dawało mi się tak prawdziwe. Jedna ma sumienie, a druga nie. Każdy z nas rozmawia ze sobą w my śli, a czasami na głos. Ale do kogo mówi? Kim jest ten drugi (albo ta druga)? Rano wy dawało mi się, że jedna ze stron wy grała ten spór. Postanowiłam poprosić Kane’a, aby zapomniał o sprawie. Wy my śliłam nawet przemowę z argumentami, które powinny mu wy bić ten pomy sł z głowy. Zamierzałam skłamać, że tata nakry ł mnie nad ranem na czy taniu pamiętnika i tak się wściekł, że wy rwał mi notes i zagroził, że go spali. Na nic się zdały moje błagania – na moich oczach pamiętnik Christophera spłonął w piecu w suterenie i pozostał z niego ty lko popiół. Zmieniłam jednak zdanie, kiedy zeszłam na dół i zobaczy łam tatę, jak krząta się w kuchni, szczęśliwy i zadowolony. Praca na budowie szła świetnie i cieszy ł się, że dzięki niemu powstanie najnowocześniejszy dom w okolicy. Regularnie konsultował kolejne etapy budowy z Arthurem Johnsonem, który okazał się wy marzony m, chętny m do współpracy klientem. Tata miał świetny humor i by ł jeszcze bardziej uroczy niż zazwy czaj. Nie mogłaby m się zdoby ć, żeby wy korzy stać go do swoich celów i kłamliwie przedstawić jako człowieka gniewnego i nieopanowanego. Sumienie nie dałoby mi spokoju. I tak czułam się winna, bo nie posłuchałam jego prośby i pokazałam komuś pamiętnik. Pocieszałam się my ślą, że Kane jest bliskim i zaufany m człowiekiem, więc tata z pewnością by mi wy baczy ł. Zmieniłam zdanie, lecz wątpliwości i py tania bez odpowiedzi pozostały. Co będzie, jeśli Kane wy da mnie, a ty m samy m Christophera? Podejmiesz to ry zy ko, Kristin? – miotałam się rozdarta pomiędzy „tak” i „nie”. Równie dobrze mogłam się zgodzić, jak i odmówić. Zerknęłam na zegarek. Muszę wreszcie podjąć decy zję. Kane zaraz po mnie przy jedzie i z pewnością zacznie mówić o czy taniu pamiętnika. Kiedy powiedziałam tacie, że czekam na niego, przerwał na moment szy kowanie śniadania. – Znów po ciebie przy jedzie? Przecież zupełnie mu nie po drodze, zwłaszcza przy poranny ch korkach. I musi wy jechać z domu znacznie wcześniej.
– Och, tato, nie przesadzaj, on się ty m nie przejmuje – odparłam tonem nastolatki, która ubolewa, że rodzic nie rozumie najprostszy ch rzeczy. Tata wzruszy ł ramionami. – Moim zdaniem młodzi ludzie, wy łączając ciebie, nie lubią się poświęcać ani też postępować bezkompromisowo. Są na to zby t leniwi. To pokolenie, które woli olewać. – W takim razie musisz również wy kluczy ć Kane’a. Zresztą, o czy m my rozmawiamy, czy sam nie pędziłeś do drugiego stanu, żeby przy wieźć mamę, przy znaj? Zmarszczy ł czoło i ły pnął na mnie z ukosa. – Rozumiem. Swojego pierwszego prawdziwego chłopaka traktujesz bardzo poważnie, co? By łam zaskoczona gorliwością, z jaką broniłam Kane’a, ale mimo woli porówny wałam nasz związek ze związkiem rodziców, którzy od początku bardzo się kochali. Oczy wiście uczucie by ło o wiele poważniejsze niż nasze, lecz podobieństwa istniały. Tata słusznie nazwał Kane’a moim pierwszy m prawdziwy m chłopakiem. Wcześniej chodziłam na randki z wieloma kolegami, ale kończy ło się na paru wy jściach i telefonach. Rozkwitające romanse bardzo szy bko traciły swój urok, emocje sty gły, a ja nie robiłam nic, żeby utrzy mać związek, i szy bko wy puszczałam go z rąk, przechodząc do następnego, aż w końcu i to przestało mnie bawić. Zwy kle w takich sy tuacjach my ślisz, że to twoja wina, że może coś jest z tobą nie w porządku – zwłaszcza jeśli tendencja się umacnia. Moje przy jaciółki reagowały podobnie na drobne sercowe zawody, a jednak próbowały dalej, w oczekiwaniu na księcia z bajki. Dziwiła mnie własna obojętność. Czy żby m by ła zdolna do głębszy ch uczuć ty lko wobec własnego ojca i nikogo innego? Może jesteś nieufna, przewrażliwiona i masz zby t wiele obaw, żeby nawiązać poważniejszą znajomość? – tłumaczy łam sobie. – Masz za wy sokie wy magania – tak wy śrubowane, że nie ma szans, aby kogoś znaleźć. Żaden związek ci nie odpowiada i dzieje się tak głównie z twojej winy. Gdy pozwolisz niepewności sobą zawładnąć i napełnić obawą, będziesz się bała spojrzeć na kolejnego chłopaka ze strachu przed następny m rozczarowaniem. Po co próbować, skoro klęska jest nieunikniona? Jak gdy by w momencie, w który m odpowiadałam na uśmiech i nawiązy wałam rozmowę z nowy m chłopakiem, a potem umawiałam się z nim na randkę, ktoś przy stawiał mi do oczu szkło powiększające, wy olbrzy miające jego słabości i wady. Jedy ny m pocieszeniem by ła świadomość, że moim przy jaciółkom też nie szło najlepiej. Dobrze, że mogły śmy się wzajemnie wspierać i pocieszać. Rozumiały śmy się bez słów, gdy ż miały śmy podobne doświadczenia. By łam raczej domorosły m psy chiatrą, ale wy koncy powałam sobie poważną teorię, o której nie wspomniałam nikomu, a zwłaszcza tacie. Głęboki ból, jaki na moich oczach przeży wał po utracie wielkiej miłości, sprawił, że obawiałam się szukać własnej. Ludzie są samotni z wielu powodów. Czasem dzielenie ży cia z drugim człowiekiem uniemożliwia im egoizm, czasem są zby t cy niczni. Uważają, że miłość budzi oczekiwania, które nie mają szans na spełnienie. Jeżeli zainwestujesz w związek, jego klęska stanie się dla ciebie uczuciowy m bankructwem. I w przeciwieństwie do zwy kły ch bankructw, trudno jest się podnieść i zacząć od nowa. Pomimo ty ch rozterek od początku czułam, że znajomość z Kane’em jest inna niż tamte krótkotrwałe relacje. Wpatry waliśmy się w siebie znacznie bardziej intensy wnie, dłużej patrzy liśmy sobie w oczy, częściej obdarzaliśmy się uśmiechem i wy korzy sty waliśmy każdą sposobność, żeby by ć razem. Zawsze, kiedy mijaliśmy się na szkolny m kory tarzu, powietrze
pomiędzy nami iskrzy ło, a ludzie wokół zdawali się blednąć i rozpły wać; ich głosy cichły, ich py tania do nas pozostawały bez odpowiedzi. Musiałam pozby ć się wątpliwości i uwierzy ć, że nasza więź jest wy jątkowa. Cokolwiek to by ło, pomogło mi pokonać własny opór i pozwoliło uwierzy ć, że czeka mnie coś magicznego. I tego przecież chcieliśmy, prawda? Wreszcie miałam szansę wejść w tajemniczy świat, który mnie fascy nował. Poczułam ogromną ulgę, jak gdy by brak poważnego romansu w wieku lat siedemnastu by ł dramatem, czy mś nienormalny m, sy gnałem, że nie nadaję się do poważny ch związków. Przekony wałam samą siebie, że przy goda z czy taniem pamiętnika podbuduje nasz związek i umocni moją wiarę w niego. Z pewnością rozumie, jak ważny jest dla mnie pamiętnik Christophera. By łam pewna, że nie zdradzi nikomu mojej tajemnicy. A właściwie naszej, bo od tej pory stanie się moim wspólnikiem. Dlaczego wcześniej się wahałam? Przecież Kane na każdy m kroku dawał mi odczuć, że bardzo mu na mnie zależy. Wiedział, że nie wy baczy łaby m mu zdrady, a nasza więź wy paliłaby się w mgnieniu oka, jak meteor spadający na Ziemię. To znacznie wzmocniło moje zaufanie i już postanowiłam powiedzieć „tak”, kiedy nagle zaczęłam się zastanawiać, czy nie uprawiam strusiej polity ki, przed czy m nieraz ostrzegał mnie tata, mówiąc o ludziach, którzy starają się unikać kłopotliwy ch sy tuacji i przy znania się do błędów zarówno swoich, jak i popełniony ch przez osoby, który m ufają. – Nie powinnaś żądać, by rzeczy działy się tak, jak ty sobie ży czy sz, Kristin – ostrzegał. – Sowa wie, że zaraz wzejdzie słońce, i nic na to nie poradzi, choć wolałaby wieczne ciemności. Takie ży ciowe mądrości, podane w żartobliwej formie, często wy pły wały z jego ust. Nie mogłam go okłamać na temat Kane’a. – Tak, tato. Z Kane’em sprawa jest nieco poważniejsza. Kiwnął głową i zerknął na mnie z ukosa. – Powiedz mi, kiedy stanie się całkiem poważna – poprosił. – Dlaczego? – spy tałam z większy m przejęciem, niż zamierzałam. Czy żby przejrzał nasze plany ? A może zaczy na go iry tować fakt, że obdarzy łam uczuciem kogoś innego? – Żartuję, Kristin. Nie podejrzewam przecież, że uciekniesz z nim, albo coś w ty m sty lu. Dobra, dobra – dorzucił szy bko, unosząc ręce w geście kapitulacji, kiedy wciąż milczałam wrogo. A potem zanucił moty w ze Szczęk i odskoczy ł w ty ł, jak gdy by bał się ataku rekina. – O co ci chodzi? – Moim zdaniem wkraczasz w świat, przed który m cię ostrzegałem. – Jaki świat? – Świat przewrażliwiony ch nastoletnich dziewczy n, czy li totalny chaos. – Bardzo śmieszne, tato. A skoro już o ty m mowa, świat nastoletnich chłopaków jest jeszcze bardziej pokręcony, wierz mi. – Możliwe. – Znów przeniósł wzrok na patelnię z naleśnikiem. – Ale te wody przy najmniej są mi znane, dlatego wiem, czego mogę się spodziewać i kiedy. Natomiast dziewczy ny są gorsze od trzęsienia ziemi. Z wprawą odwrócił naleśnik. Gotowania nauczy ł się w mary narce, a potem przez pewien czas pracował w barze szy bkiej obsługi przy autostradzie I-95. By ło to, jeszcze zanim poznał moją mamę i zajął się budowlanką. Kiedy by łam mała, zabawiał mnie, przerzucając dwa naleśniki jednocześnie na dwóch patelniach. Zawsze bawiło mnie i mamę, kiedy gotowe placki lądowały na naszy ch talerzach. Wy dawało się, że przez tatusiowe żonglowanie naleśniki by ły
jeszcze smaczniejsze. – Dla mnie, jako ojca nastoletniej córki – ciągnął – te wody są mętne i pełne rekinów. – Obiecuję, że zawczasu cię powiadomię o moich planach – zapewniłam, dodając pokrojone przez tatę banany i polewając całość resztką sy ropu klonowego. Zawsze kroił dla mnie te banany. I pewnie będzie to robił, nawet gdy już wy jdę za mąż i urodzę dzieci, pomy ślałam. – Dzięki – odparł. – A zmieniając temat, w ty m ty godniu będę przy chodził jeszcze później z pracy – oznajmił i usiadł naprzeciwko mnie. – Muszę przy jmować inspektorów budowlany ch, użerać się z podwy konawcami i na bieżąco uzgadniać sprawy z architektem. Właściciel też bardzo interesuje się budową. Miły z niego gość, ale czasami czuję jego oddech na plecach. Wy rasta u mojego boku jak duch, mówię ci. – Czy to normalne, że właściciele ciągle siedzą wy konawcy na karku? – Skądże. Czasami mam uczucie, że ktoś jeszcze wy gląda zza ramienia Arthura Johnsona. – Co w ogóle o nim wiesz? – Mówiłem ci już, że prowadził fundusz hedgingowy i jest nieprzy zwoicie bogaty. Wiem o nim ty lko ty le, ile muszę, czy li niewiele. A swoją drogą, zabawne, że człowiek w jego wieku zostaje rentierem. Z drugiej strony nie musi przecież pracować, jeżeli nie ma ochoty. Jest od swojej żony dwanaście lat starszy, ty le się dowiedziałem. Jej matka pracowała u jego ojca. Mam wrażenie, że… – Zacisnął usta i potarł nos, nieodzowny znak, że zaraz zdradzi jakiś sekret albo wy głosi jakiś dosadny komentarz. – Co takiego? Popatrzy ł na mnie dziwnie, z wy raźny m wahaniem. – Nie jestem już dzieckiem, tato. Nie musisz się obawiać, że urazisz moją niewinną dziecięcą duszy czkę. – Racja. Na pewno sły szałaś i czy tałaś gorsze rzeczy – dodał, unosząc brwi. – Gorsze niż co? – Dowiedziałem się, że teściową Arthura Johnsona z jego ojcem łączy ły bardzo bliskie stosunki, hmm… ich romans zaczął się po śmierci jej męża – oznajmił, a kiedy nie zareagowałam, dodał z naciskiem: – Właściwie od razu po pogrzebie, rozumiesz? – Och, więc zaiskrzy ło między nimi jeszcze przed jego śmiercią? – spy tałam. Tata skinął głową. – I to długo przed śmiercią. Johnson senior został wdowcem rok wcześniej, ale przy puszczam, że nawet gdy by jego żona wciąż ży ła, to by go to nie powstrzy mało. Wy raz potępienia i dezaprobaty pojawił się na jego twarzy. Wiedziałam, że my śli o własnej tragedii i zastanawia się, na ile ojciec Arthura Johnsona kochał swoją żonę, skoro tak szy bko zaangażował się w romans z drugą kobietą. Na dodatek z teściową własnego sy na. Nagle cy tat ze szkolnej lektury nabrał bardzo konkretnego wy dźwięku, jakże ży ciowego: „Oby m przy drugim mężu by ła potępioną! Taka ty lko drugiego może zostać żoną, co zabiła pierwszego” 1. Naturalnie nasuwało mi się py tanie, czy tata jeszcze kiedy ś pokocha inną kobietę. A jeśli tak, czy ośmieli się sprowadzić ją do domu, aby śmy zamieszkali pod jedny m dachem? Sama my śl by ła dla mnie bolesna, ale przecież nie chciałam, żeby do końca ży cia by ł samotny. Martwiłam się, co będzie, kiedy wy frunę z rodzinnego gniazda. Wy słałam już dokumenty na różne uczelnie. Odpowiedź powinna nadejść wkrótce i zmienić wszy stko. Zastanawiałam się, jak często tata
o ty m my śli. By łam pewna, że coraz bardziej jest tego świadom. By ć może znał wers z poematu Tenny sona: „Lepiej jest kochać i stracić, niż nie kochać w ogóle”. – Arthur Johnson poznał swoją przy szłą żonę dzięki znajomości rodziców; oboje by li zadowoleni z zaręczy n młody ch. Tak bardzo, że także się zaręczy li i wzięli ślub. Zatem wesele by ło podwójne. Ojciec Arthura poszedł do ołtarza z matką jego żony w czasie tej wspólnej ceremonii. – Chcieli ograniczy ć koszty ? – Niewy kluczone. – Uśmiechnął się. – Kiedy spy tasz bogacza, dlaczego chce oszczędzać, zawsze ci odpowie, że to jedy na droga do majątku. Te kobiety razem kupowały swoje ślubne suknie, podobnie jak mężczy źni fraki. I pewnie uzy skali upusty. Zamówili nawet obrączki u jednego jubilera. On prowadził do ołtarza swojego sy na, a ona swoją córkę i vice versa. Po prostu lustrzana ceremonia. – Musiało dziwnie wy glądać, kiedy zamieniali się miejscami przy ołtarzu. – Też tak sądzę, lecz Arthur opowiadał mi o ty m z dumą. „Zy skałem nową mamę, moja żona zy skała nowego tatę, a oni zy skali siebie, tak jak i my ” – powiedział. Rodziny uzupełniły się nawzajem – dodał, kręcąc głową. – Ludzie akceptują niemal wszy stko, jeśli chodzi o związki; eksmałżonków poślubiający ch eksmałżonków swoich przy jaciół, wdowy poślubiające wdowców z najbliższego kręgu, braci przy rodnich poślubiający ch swoje siostry przy rodnie. Jak widać, wszy stko jest dozwolone. – Poznałeś ją? – Kogo? – Młodą żonę Arthura Johnsona. – Tak, raz ją widziałem. Ładna dziewczy na. Choć raczej nie powinienem jej tak nazy wać, ponieważ ma czternastoletniego sy na i dwunastoletnią córkę. Oboje chodzą do pry watny ch szkół z internatami, w inny ch stanach. Może ta para nie jest stworzona do wy chowy wania dzieci. Taki ptasi model. – Ptasi? – No wiesz, wy siadują pisklęta, a potem jak najszy bciej wy rzucają je z gniazda. – Ptasi… – powtórzy łam ze śmiechem. – Sam jesteś model, tato. Wzruszy ł ramionami. – Mówię, co widzę. Nie uwierzy sz, ile można się dowiedzieć o ludziach, bazując na obserwacjach zwierząt. – Rozumiem, że poznajesz też prawdę o ludziach, który m budujesz albo remontujesz domy ? – Najwięcej o człowieku mówi dom, w który m mieszka. A dzieci stają się produktem tego domu, czy chcą tego, czy nie. Miałam ochotę zapy tać: „A gdy by ś urodził się jako członek wielkiego rodu i miał koszmarny ch rodziców, tak jak Corrine Foxworth? Czy według ciebie to by usprawiedliwiało jej zachowanie po śmierci męża?”. Jednak nie zapy tałam. W milczeniu zaczęłam uprzątać stół. – Dziwi mnie jedno – dodał tata, choć chy ba raczej do własny ch my śli niż do mnie. – Co? – Słucham? A, tak. Odniosłem dziwne wrażenie, że Johnson i jego żona – ma na imię Shannon – o dziejach Foxworth Hall wiedzą więcej, niż się wy daje. – A mianowicie?
– Zdziwiły mnie drobiazgi, o który ch wie Arthur. Od czasu do czasu to wy chodzi w rozmowach. Wie, gdzie by ły okna, jak wy glądały, tego ty pu szczegóły. Choć jego koncepcja domu jest inna i zmieniły się technologie, pilnuje, żeby pewne rzeczy pozostały identy czne. – Cóż w ty m dziwnego? Na pewno oglądał zdjęcia tamty ch rezy dencji. – Może... Ale on i jego żona sprawiają wrażenie, jakby widzieli je na własne oczy. – Zastanawiał się przez chwilę, po czy m potrząsnął głową. – A może to ty lko moja bujna wy obraźnia. Och, przez moje gadanie spóźnisz się do szkoły ! Niedawno się spóźniłam, bo niemal do świtu czy tałam pamiętnik Christophera i zaspałam. Przy pierwszy m spóźnieniu dostawało się ostrzeżenie, ale drugie groziło wy kluczeniem z klasy na jeden dzień i wpisem do dziennika – a ponieważ moją ambicją by ło wy głoszenie pożegnalnego przemówienia na zakończenie szkoły, nie mogłam sobie pozwolić na więcej takich wpadek. Ale nie ty lko o to chodziło. Od kiedy moja mama zmarła na tętniaka i zostałam z tatą, który poświęcił się dla mnie całkowicie, bardzo się pilnowałam, żeby go nie rozczarować, nawet w drobny ch sprawach. Miałam wrażenie, że po śmierci mamy oboje staliśmy się o wiele bardziej wrażliwi, zwłaszcza na smutki i rozczarowania. Kiedy ś tata powiedział, że śmierć osoby bliskiej sprawia, że człowiek czuje się jak drzewo odarte z kory. Nawet deszcz i powiewy wiatru bolą. – Bez obaw, nie spóźnię się. Ktoś o to dba, nie pamiętasz? – Ach, jasne. Dobra. Zostawię pieczeń w lodówce, odgrzejesz sobie po powrocie. Nie czekaj na mnie z kolacją – dodał i dał mi całusa na pożegnanie. Tulił mnie do siebie parę sekund dłużej niż normalnie. – Nie my śl o ty ch ptakach, tato. Nie opuszczę gniazda tak szy bko – zapewniłam, a on zaczął się śmiać. – Miłego dnia, Kristin. – Nawzajem, tato. Odwróciłam się do zlewu, a my śli wirowały mi w głowie. Co tata miał na my śli, gdy powiedział, że współcześni ludzie są bardziej tolerancy jni w kwestii związków? Czy sądzi, że dziś bez problemu zaakceptowaliby małżeństwo ojca i matki Christophera, chociaż on by ł jej przy rodnim wujem? Christopher pisał, że kiedy Corrine wreszcie wy znała prawdę, przedstawiła ją jako wzruszającą, romanty czną historię, łatwą do zaakceptowania dla dzieci. Zresztą, dawno temu rodzice popierali małżeństwa swoich dzieci z krewny mi, bo wierzy li, że to pozwoli zachować szlachetną krew rodu. Nikt wówczas nie my ślał o kazirodztwie. Zerknęłam na zegar i szy bko skończy łam zmy wanie. Kiedy wy cierałam ręce, Kane zatrąbił przed domem. Jeden długi dźwięk i dwa krótkie, jakby przesy łał mi wiadomość morsem albo zaszy frowany komunikat. Czemu my, młodzi, jesteśmy tacy afektowani? – zapy tałam się w duchu. Ciekawe, czy wspominając to po latach, uśmiechniemy się z pobłażaniem na my śl o ty m, co nas wtedy śmieszy ło, smuciło i uszczęśliwiało? Co mnie napadło, że ostatnio wszy stko analizuję? Czy żby sposób, w jaki Christopher opisał Cathy, sprawił, że zaczęłam zastanawiać się nad sobą i swoim postępowaniem? I coraz bardziej niepokoiło mnie własne zaangażowanie w czy tanie i przeży wanie pamiętnika. Czy to zły znak? Chwy ciłam plecak, ściągnęłam z wieszaka ciemnoniebieską kurtkę z kapturem i wy biegłam z domu, jakby mnie ktoś ścigał. Huk zatrzaskiwany ch drzwi uderzy ł we mnie jak gwałtowny policzek; ocknęłam się z zamy ślenia.
Kane zaczął się śmiać, widząc, jak biegnę alejką, wciągając na siebie kurtkę. – Z czego się śmiejesz? – burknęłam, wskakując do środka. – Powinnaś mnie widzieć, jak zwlekam się z łóżka rano i półprzy tomnie schodzę do kuchni, macając drogę przed sobą. A ty jesteś już w akcji, zwarta i gotowa – odparł, zerkając na dom, jakby chciał się upewnić, czy mój tata nie śledzi nas z okna. Najwidoczniej się uspokoił, bo pochy lił się i szy bko mnie pocałował. – Cześć. – Wcale się nie rwę do szkoły – zapewniłam. – Nie masz pojęcia, jaka jestem zdechła. Kiepsko dzisiaj spałam. – Czemu? – Nie wiem, nie mogłam zasnąć. Ostrożnie wy jechał na jezdnię. Dzień by ł pochmurny. Dzisiaj po raz pierwszy poczułam, że powietrze zrobiło się naprawdę chłodne. Jak gdy by wkrótce miał spaść śnieg. Już mi zaczęło brakować radosny ch ptasich treli i słodkiej woni skoszonej trawy. Nasze krótkie babie lato minęło. Bezlistne drzewa znieruchomiały w szoku. Lasy zapadły w letarg, zaczęły swój sen zimowy, a łany wy schnięty ch traw wy glądały jak wy blakłe, pożółkłe dy wany. Przy tej nieprzewidy walnej, jesiennej pogodzie trudno prognozować kolejny dzień, nie mówiąc już o ty godniu czy miesiącu. Zwy kle o tej porze śnieg się jeszcze nie pojawiał, a zdarzały się też zupełnie bezśnieżne święta Bożego Narodzenia. Kane pomimo chłodu nie nosił kurtki, ty lko flanelową koszulę khaki. Czasami miałam wrażenie, że w jego ży łach pły nie lód. Nigdy nie przejmował się pogodą. W ogóle rzadko się czy mś przejmował. Kiedy na coś uty skiwałam, przy takiwał mi ze wzruszeniem ramion i kwitował całą kwestię ty m swoim uśmiechem, który zdawał się mówić: „Jakie to ma znaczenie, co noszę, co mówię, a nawet co my ślę? Po prostu trzeba iść do przodu i obśmiać, co się da. Śmiać się z podłej pogody, z egzaminacy jnej napinki, ze szkolnego regulaminu, a już zwłaszcza z tego, że człowiek robi się dorosły i powinien by ć odpowiedzialny. Ubaw po pachy !”. – Czy tałaś pamiętnik beze mnie? – zagadnął w drodze, posy łając mi podejrzliwe spojrzenie. – Dlatego się nie wy spałaś? Nie odpowiedziałam. Ciągle my ślałam o naszy m planie wspólnego czy tania na stry chu, z podziałem na role. Kane wszy stko traktował tak lekko. Na jakiej podstawie mam wierzy ć, że potraktuje sprawę pamiętnika równie poważnie jak ja? Ry zy ko jest zby t duże, powiedziałam sobie. Jeszcze tego pożałujesz. – Co się stało? – Orzechowe oczy spojrzały na mnie z niepokojem. – Czy żby ś przeczy tała coś, co cię poruszy ło, coś strasznego? Chy ba nie zmieniłaś zdania? Naprawdę chcę to z tobą robić. – Mówił to szczerze, jak zawsze. No właśnie, pomy ślałam. Albo wy migam się od czy tania na poddaszu, uży wając tatusia jako pretekstu, albo wreszcie ulegnę. Czułam, że będę musiała podjąć ry zy ko – wielkie ry zy ko zaufania komuś innemu niż mój tata. Bo jeśli stchórzę, zamknę się na inny m poddaszu i odetnę od świata. Muszę podjąć decy zję. Zwłaszcza że nie potrafiłaby m przekonująco skłamać. Kiepski ze mnie łgarz. Tata uważa, że wszy stko mam wy pisane na twarzy jak na tablicy. Co innego Corrine Dollanganger, my ślałam. Ta by ła mistrzy nią blagi. Czy egoiści są urodzony mi kłamcami? – Nic – zaprzeczy łam. – Nie czy tałam pamiętnika. – To dobrze, bo muszę szy bko nadgonić zaległości. Może dzisiaj po szkole? Kiedy twój tata wraca z pracy ? Ile czasu mamy ?
– Dzisiaj wróci późno, i tak przez cały ty dzień, ma mnóstwo roboty. – To się świetnie składa. – Ucieszy ł się, ale nie zareagowałam. – Kane, jesteś pewien, że tego chcesz? Absolutnie? – Czy chcę? Jak w ogóle możesz py tać? Jasne, że tak! Od wczoraj ciągle o ty m my ślę i jestem totalnie podjarany. Zresztą przy pomniałem sobie, że mój ojciec wiedział o pożarze Foxworth Hall więcej, niż zdradził. O Malcolmie Foxworcie i jego rodzinie często opowiadali mu starzy klienci. Trochę mi o ty m mówił, ale wtedy mnie to nie interesowało. – Czy wspomniałeś mu o pamiętniku? – spy tałam zaniepokojona. – Ależ skąd! Przecież obiecałem, że nikomu nie powiem. – Twój ojciec wie więcej o Foxworth Hall, niż chce zdradzić? – upewniłam się podekscy towana. – Co mianowicie? I skąd twoje podejrzenia? – Stąd, że moi rodzice wiedzieli o naszy m pikniku w Foxworth Hall – wy jaśnił z uśmiechem, widząc moje narastające rozgorączkowanie. – I co z tego? – Potem tata wy py ty wał, jak wy gląda teraz to miejsce, co robi twój ojciec i tak dalej, a ja zapy tałem go, co naprawdę wie o pierwszy m pożarze. A to wszy stko, zanim powiedziałaś mi o pamiętniku. Ponoć mówiono wtedy, że ogień nie został przy padkiem zaprószony przez kogoś ze służby ani też nie powstał w wy niku zwarcia instalacji elektry cznej czy gazowej. Dodał też, że najbardziej prawdopodobna jest wersja strażaków. – Czy li? – Podejrzewali, że to córka podpaliła dom w napadzie szaleństwa. Ponoć zabrano ją do szpitala psy chiatry cznego, zanim ktokolwiek zdąży ł zadać jej choćby jedno py tanie. – Na pewno powiedział „córka”? I my śli, że to prawda? – Tak. – Py tałeś tatę, jak miała na imię? – Nie chciałem by ć za bardzo wścibski, żeby nie nabrał podejrzeń. – Słusznie. Dlaczego ona miałaby to zrobić? – Skąd mam wiedzieć? Nie dziwię się, że powstało ty le plotek i teorii na temat Foxworth Hall, skoro tak mało jest pewny ch faktów. Jak gdy by nikomu nie zależało na odkry ciu prawdy. Jeden ze starszy ch mieszkańców powiedział kiedy ś mojemu tacie, że Malcolm i Olivia Foxworthowie nie by li lubiani w okolicy, uważano ich za zdziwaczały ch bogaczy i fanaty ków religijny ch. W związku z ty m łatwo uwierzy ć, że by li zdolni okropnie traktować dzieci i wnuki. Dlatego ten pamiętnik tak cię ekscy tuje, Kristin. Bo dzięki niemu poznamy prawdę. Odsłoni przed nami tajemnice sprzed pół wieku. – Nie wiadomo, czy Christopher pisał wy łącznie prawdę – zauważy łam, aby ostudzić jego entuzjazm. – Skąd ten scepty cy zm? Przecież pamiętnik leżał w ruinach domu, a pisał go chłopak, który by ł tam więziony, nie? – Owszem, ale przedstawia jedy nie punkt widzenia Christophera. Może z pewny ch względów… część historii zmy ślił. Tak sugerował mój tata, kiedy zaczęłam czy tać pamiętnik. Kane zastanawiał się przez chwilę, po czy m skinął głową. – Zorientuję się podczas lektury – oznajmił pewny m siebie tonem. – Zwy kle ludzie nie kłamią w dziennikach, które piszą dla siebie. Dlatego ja nie prowadzę zapisków. Nie chcę, żeby
ktoś przy padkiem nakry ł mnie na prawdzie. – Zaserwował mi swój firmowy zestaw – uśmiech Jamesa Deana połączony ze wzruszeniem ramion. – Rozumiem. A jak się zorientujesz, czy kłamie, czy pisze prawdę? – Mam wbudowany wy kry wacz kłamstw. W głowie brzęczy mi dzwonek alarmowy, więc nie próbuj mnie wkręcać. – Może już cię wkręciłam? Roześmiał się. – „Jesteś wspaniała, aniele, naprawdę wspaniała” – powiedział. – To cy tat z któregoś z filmów z Bogartem. Mój tata mówi tak czasami do mamy. – Szkoda, że Christopher Dollanganger nie miał takiego urządzenia, które by mu sy gnalizowało, czy ktoś go okłamuje. Uchroniłoby to jego i rodzeństwo przed cierpieniem. – Będę szy bko czy tał, bo chcę się dowiedzieć, co ich spotkało, ale nie zdradzaj mi akcji. Dzięki temu zachowam obiekty wizm i sam wy ciągnę wnioski. Dobrze? Skinęłam głową, a Kane skręcił na szkolny parking. Inni uczniowie spieszy li do budy nku, żwawo przebierając nogami w chłodzie poranka. Wielu, tak jak Kane, by ło za lekko ubrany ch. Miało się wrażenie, że ćwiczą na bieżniach nastawiony ch na najwy ższe obroty, i wy glądali śmiesznie, niczy m gwiazdy filmu niemego. Najwidoczniej niektórzy chłopcy uważali, że marznięcie jest oznaką męskości. Kane zaparkował, zgasił silnik, ale wciąż siedział nieruchomo. – Co jest? – spy tałam, widząc, że się zamy ślił. – Matka ich tam przy wiozła, tak? – Dowiesz się jak i dlaczego. O co ci chodzi? – O to, że pamiętnik może by ć miejscami tendency jny. On mógł wiedzieć, Kristin. – Cóż takiego? – Że jest okłamy wany, aby lepiej znosił swoje trudne położenie, aby nie protestował, ty lko sam się okłamy wał, i tak też przedstawiał swoją sy tuację w pamiętniku. Może więc twój tata trafił w dziesiątkę. – Po co Christopher miałby się okłamy wać? – Wy baczamy ty m, który ch kochamy, Kristin. Nawet jeśli nie mówią prawdy. Absolutnie się z nim zgadzałam, ale zaczęłam się zastanawiać, co skłoniło go do takich wniosków. Ten chłopak by ł naprawdę zaskakujący. Pozy ty wnie zaskoczy ła mnie przede wszy stkim jego wrażliwość. Tata często powtarzał, że poznawanie kogoś, na kim nam bardzo zależy, przy pomina obieranie cebuli – wy maga czasu i cierpliwości. Czasami obierze się za dużo, a potem tego żałuje. Jednak nie w przy padku Kane’a. Przy najmniej taką miałam nadzieję. Wy siadłam z samochodu, pogrążona w my ślach. Czy każdy jest skłonny wy baczać ty m, który ch kocha? Nawet kłamstwa? Miałam nadzieję, że tak. Mam nadzieję, że w razie czego tata mi wy baczy, pomy ślałam.
Wielka tajemnica zmienia cię w sposób, który nie od razu zauważasz, zwłaszcza gdy dzielisz ją z kimś i masz nadzieję, że ten ktoś nie zdradzi jej inny m. Im większy sekret, ty m bardziej bezbronna i zagrożona się czujesz. Czasami zdradza cię wy raz twojej twarzy, jak mnie. Ży łam
w strachu, że ktoś na przerwie podejdzie i zapy ta: „Masz ten pamiętnik? Wiesz, co naprawdę wy darzy ło się w dawny m Foxworth Hall?”. Zawsze, kiedy ktoś z przy jaciół wołał mnie po imieniu, po plecach przebiegał mi zimny dreszcz. Wszy scy mamy sekrety. W naszy m świecie przy dają one człowiekowi atrakcy jności. Ale ta sy tuacja by ła inna. Każdy, kto by się dowiedział o mojej tajemnicy – nie ty lko ktoś ze szkoły – zrobiłby z tego sensację. Media nie dały by mi spokoju. Telefon by się ury wał, nie mówiąc już o dzwonku do drzwi. Zostałaby m oskarżona o rozmy ślne zatajanie niewy godnej dla rodziny prawdy. Moja mama by ła daleką kuzy nką Malcolma Foxwortha, a zatem dzieci Dollangangerów można uważać za moich krewny ch. Tata przeklinałby dzień, w który m zawołał mnie, aby się pochwalić znaleziskiem – metalową kasetką z dziennikiem w środku, znalezioną w zasy pany ch gruzem fundamentach Foxworth Hall, na który ch teraz powstawał nowy budy nek. Ciągle użerał się z robotnikami, bo nie dość dokładnie czy ścili stare mury. Kumple żartowali z niego, a niektórzy nawet mu docinali, co strasznie go złościło. W rezultacie zrezy gnował ze spotkań towarzy skich i kursował ty lko pomiędzy domem a Foxworth Hall. Nawet wy jazd do supermarketu stał się dla niego problemem. Nie potrafiłam sobie nawet wy obrazić, jak przeży je moje pożegnanie ze szkołą, a potem z domem. Może nie będzie w stanie dalej pracować? Może będzie musiał sprzedać dom i się wy prowadzić? Chciałam uniknąć wy obrażania sobie takiej przy szłości. Koszmary na jawie. Wy starczająco fatalnie czułam się w szkole. Szłam kory tarzem, przy ciskając książki do piersi, jakby pod okładkami skry wały jakiś cenny skarb albo jakby m chroniła coś cennego głęboko w sobie. Emocjonalnie czułam się zablokowana, jak gdy by moje uczucia zacisnęły się w bolesny supeł. Waga naszej tajemnicy spowolniała moje ruchy – obojętnie, co by m robiła. Czułam, jak oczy mi się rozszerzają za każdy m razem, kiedy ktoś zadawał mi py tanie, nawet niewinne. Czy coś niechcący zdradziłam? Czy wzbudziłam czy jeś niezdrowe zainteresowanie? Czy Kane’owi coś się wy msknęło i teraz inni zaczną mnie sondować? Popadałam w paranoję. Prawdziwa panika ogarnęła mnie w momencie, kiedy jedna z moich przy jaciółek, Ky ra Skewer, zapy tała, czy Kane codziennie przy wozi mnie do szkoły i odwozi do domu po lekcjach. – Po szkole raczej wpada do ciebie czy ty do niego? – drąży ła Ky ra w obecności Suzette, Missy Mey er i Theresy Flowman, które nastawiały uszu, jakby to by ły anteny kierunkowe. – Zależy, w jakim jestem nastroju – rzuciłam wy mijająco. – Co? – No tak, po prostu spontanicznie. – Och, ty i twoje wy szukane słownictwo – mruknęła Ky ra i wy krzy wiła się niemiło. – Spontanicznie? Nie przesadzaj, Ky ra, to nie jest trudne słowo. – Wiem, co znaczy, ale nie sły szałam, żeby w takiej sy tuacji go uży wano. – Kiedy jesteś zakochana, wszy stko robisz spontanicznie – wtrąciła Suzette i zachichotała, kuląc ramiona, aż jej bujny biust zadrgał w głębokim wy cięciu niebieskiej bluzki. Wiedziałam, że często robi tak specjalnie, prowokując chłopaków, z który mi rozmawia. – Na przy kład się całujesz albo coś w ty m guście – dodała. – Fakt, wtedy każdy dzień jest spontaniczny – przy znała Ky ra. – I każdy miesiąc, gdy kochasz na zabój, aż do miesiączki.
Dziewczy ny ry knęły śmiechem. Ja się uśmiechnęłam. Suzette w sumie nie przesadziła. Niedawno zafundowała sobie jasne pasemka w swoich ciemny ch włosach, bo Tommy Clark lubił blond pasemka, a wkrótce potem oznajmiła nam, że założy ła sobie kolczy k w pępku. A właściwie ogłosiła to wszem wobec, aby wieść dotarła do uszu Grega Storma, który nosił kolczy k w nosie. Wy glądało na to, że Suzette co ty dzień wy my śla jakąś atrakcję dla nowego chłopaka. – Ja by m raczej siedziała w domu Kane’a, zapewnia więcej pry watności – stwierdziła Missy Mey er, poważniejąc. – Rozumiesz, twój dom jest fajny, ale… – Ale ma taki rozkład, że ojciec sły szy, co się dzieje w jej pokoju! – podchwy ciła Suzette i jej niebieskie oczy rozbły sły niezdrowy m podekscy towaniem, niczy m dwa diamenty. – A zresztą, czy twój młodszy brat nie sły szał, co się działo u ciebie, kiedy raz przy prowadziłaś do domu Dy lana Marksa? – zapy tała Ky rę, po czy m objęła się ramionami, wy dając demonstracy jne jęki i stęki. – Zamknij się! – Dobra, nieważne, gdzie lądujecie po szkole, jedno jest pewne: kiepsko to wpły wa na odrabianie lekcji. Kane na pewno cię rozprasza – powiedziała Theresa Flowman swoim nosowy m głosem. Miała nadzieję, że tak się stanie i przez Kane’a pogorszą się moje stopnie, dzięki czemu przestanę by ć dla niej konkurencją. Ostatnio zrównała się ze mną w wy ścigu do przemówienia na zakończenie szkoły i teraz szły śmy równo. – Chciałaby ś, żeby ktoś cię tak rozpraszał! Przy dałoby ci się, co? – wy paliła Ky ra, zerkając na mnie z łobuzerskim uśmiechem. Suzette i Missy zachichotały, a Theresa zaczerwieniła się po uszy, spiorunowała Ky rę wzrokiem i odeszła urażona. – Dla niej seks to ty lko słowo – skomentowała Suzette. – A co ty wiesz o seksie? – zakpiła Ky ra. – Wiem, że Steve Cooper chciałby ujeżdżać cię od ty łu w swojej suterenie – odparowała Suzette i cała trójka znowu zaczęła się śmiać. Rodzice Steve’a pozwolili mu zamieszkać w suterenie, gdzie urządził namiastkę własnego mieszkanka, z osobny m wejściem. Korzy stał z tego ochoczo i wkrótce wszy scy nazy wali suterenę „Dupczy dołek”. Ty m razem się nie śmiałam i dziewczy ny od razu to zauważy ły. Przy pomniałam sobie rozmowy Christophera i Cathy o seksie. Przeniosłam się w my ślach do tamty ch chwil na poddaszu, kiedy dla młodej dziewczy ny jedy ny m źródłem informacji o jej dojrzewający m ciele by ł starszy brat. Jakkolwiek miał chłodne, naukowe podejście do sprawy, by ł jednak ty lko bratem i chłopakiem, a nie drugą kobietą – matką albo starszą siostrą. Rozmowa o seksie musiała by ć trudna dla obojga. Pamiętałam, jak męczy ł się tata, kiedy próbował mnie uświadamiać. W końcu skapitulował i poprosił o przy sługę ciotkę Barbarę, gdy ż widział, że budzą się we mnie hormony. Kochana ciocia przy leciała aż z Nowego Jorku i w zastępstwie mamy wy jaśniła mi te sprawy. Kto zechciałby przy lecieć z daleka specjalnie dla Cathy ? Nie wy glądało na to, żeby jej własna matka znalazła czas dla córki. Nie usiadła z Cathy w inny m pokoju, aby przeprowadzić dy skretną rozmowę matki z córką, z który ch kpiły moje koleżanki, nie wiedząc, jak bardzo zazdrościłam im takich kontaktów. Nawet drobne sprawy w naszy m wieku potrafiły urosnąć do wielkich rozmiarów – a co dopiero dla dzieci zamknięty ch na poddaszu i zostawiony ch na pastwę własnej wy obraźni, bez możliwości poznawania prawdy. Mniej bałam się o Christophera, ale Cathy … co z nią będzie? Czy naprawdę chcę to wiedzieć? A może i ja, i Kane pożałujemy
wkrótce, że sięgnęliśmy po ten pamiętnik? – Coś nie tak? – zatroszczy ła się Ky ra. – Halo, Ziemia do Kristin! – Co? – zapy tałam nieprzy tomnie. Spojrzała na Suzette. – Mówimy o tobie, a ty nie słuchasz. Dziwnie się od rana zachowujesz, Kristin. Może spóźnia ci się okres, co? – zapy tała Suzette i oczy jej zabły sły. Wpatry wały się we mnie wy czekująco, z rozchy lony mi ustami. – Szy bko się uwinęli, nie? – zażartowała Ky ra. – Przecież chodzą ze sobą od niedawna. – W sumie nie wiemy, kiedy zaczęli się spoty kać – stwierdziła Suzette, przeszy wając mnie podejrzliwy m wzrokiem. – Ale przecież nie trzeba się specjalnie starać, żeby zajść w ciążę. Czasami sperma jest szy bsza niż kulka z pistoletu, no nie, Kristin? – Spadaj – powiedziałam, ze śmiechem dając jej kuksańca. – Ty lko jedno ci w głowie! – Wtem zobaczy łam Kane’a, wy chodzącego zza rogu. – Muszę lecieć – rzuciłam i pobiegłam ku niemu. – Hej! – Objął mnie czule ramieniem. – Wszy stko w porządku? Zerknął na moje przy jaciółki, które gapiły się na nas i chichotały. – Obgadują nas? – Daj spokój, one mnie nie obchodzą. Zdaje się, że skrewiłam test z matmy. – Czy CIA już o ty m wie? – Mówię poważnie, Kane. Powinnam napisać bezbłędnie. – Rozumiem. Przepraszam. A dlaczego kiepsko ci poszło? – zapy tał, kiedy przechodziliśmy do następnej sali. – Sama nie wiem. Jakby nagle w mojej głowie… zapanowała pustka. – Każdy miewa czasem zaćmienia. – Ale nie ja – zaprotestowałam. – Więc nareszcie jesteś normalna. Zapomnij, Kristin. – Wzruszy ł ramionami. – Jak my ślisz, po co są gumki na ołówkach? Przy stanęłam i zerknęłam na niego z uśmiechem. – Właśnie tak mówi mój tata, kiedy się skarżę, że coś mi nie wy szło. – U mnie to tekst mamy. Tata nie popełnia błędów. Twierdzi, że to nie jego działka. – A jaka jest jego działka? – Perfekcja – wy jaśnił i ze śmiechem cmoknął mnie w usta, co widziało przy najmniej dwadzieścia inny ch osób. Oczy im poły skiwały jak szkła obiekty wów paparazzi, wy celowany ch w nas. W następnej chwili już go nie by ło – pognał na swoją lekcję. Ja miałam już ty lko zajęcia fakultaty wne. Pod drzwiami do sali odwrócił się, pomachał mi, a potem udał, że jakaś siła zasy sa go do środka. Roześmiałam się. Ten facet by łby w stanie rozbawić nawet pasażerów „Titanica”. Czułam emocjonalny zamęt. Ekscy towała mnie bliskość Kane’a i cieszy łam się każdą minutą spędzoną razem. Z dumą odnotowy wałam zazdrosne spojrzenia przy jaciółek, a jednocześnie by łam lekko spięta i niepewna – przejęta my ślą o wspólny m czy taniu pamiętnika i możliwy ch tego konsekwencjach. Na samą my śl przechodził mnie dreszcz. Skąd ten lęk i nerwowość? Czy żby m podświadomie bała się, że pamiętnik emanuje jakąś złą, czarodziejską mocą, gdy ż za długo spoczy wał w ruinach Foxworth Hall? Czy mimo woli porówny wałam zgłębianie jego treści do otwarcia puszki Pandory ? A może niepokój zaszczepił we mnie tata, bo otwarcie potępiał moją
fascy nację tragedią sprzed lat? Tata zawsze wy kazy wał dziwną postawę wobec Foxworth Hall. Z reguły stronił od rozmów na temat posiadłości i związany ch z nią dramaty czny ch wy darzeń, choć doty czy ły osób spokrewniony ch z jego żoną. A może nie chciał o nich mówić, gdy ż nie przy niosły chluby rodzinie? Kiedy by łam młodsza, a nawet i teraz, niektórzy ludzie ze szkoły i z mojej klasy zastanawiali się, czy nie odziedziczy łam, choć w części, rodowego obłędu Foxworthów. Nieraz sama zadawałam sobie to py tanie. Wreszcie się opamiętałam. Uznałam, że muszę wy rzucić z głowy głupie my śli i skoncentrować się na lekcjach. Ale kiedy zadźwięczał ostatni dzwonek, serce zabiło mi szy bciej – nie mogłam się doczekać spotkania z Kane’em. Moje przy jaciółki, a zwłaszcza Suzette, znów zaczęły mnie wy py ty wać o nasze kontakty po szkole, koniecznie chciały się dowiedzieć, czy doszło do czegoś między nami. Pomy ślałam, że są zazdrosne. – Czy jeszcze cię zobaczy my ? – zażartowała Suzette. – Będziesz odbierała nasze telefony ? – chciała wiedzieć Ky ra. Wy rzuciłam je z głowy ; ich chichoty posy pały się za mną jak kamy ki spadające z ciężarówki, kiedy spieszy łam do Kane’a. Czekał na mnie przy drzwiach szkoły. Otoczy ł mnie ramieniem i wy prowadził na parking. – Na szczęście dziś mało zadali – powiedział. – Będzie więcej czasu na czy tanie. – Nam, niestety, dowalili jak zwy kle. Kiedy szliśmy do samochodu, moje przy jaciółki odprowadzały nas wzrokiem z wy mowny mi uśmieszkami. Niektóre nawet przy spieszały kroku, żeby lepiej widzieć. Kane zdawał się ty m nie przejmować. Znaliśmy się już długo, choć dopiero niedawno zaczęliśmy ze sobą chodzić – a jednak wciąż mnie zaskakiwał. Czy jego obojętność wobec spraw, które interesowały inny ch, wy nikała z arogancji, czy naprawdę by ło mu wszy stko jedno? Miałam nadzieję, że wspólne doświadczenie z pamiętnikiem Christophera pozwoli mi zdjąć łuski z tej cebuli i zobaczy ć, co jest pod spodem. – Don i Ry an usiłowali mnie dzisiaj zaciągnąć na strzelnicę – oznajmił, kiedy wsiadaliśmy do samochodu. – Na śmierć zapomniałem, że mieliśmy dzisiaj postrzelać do rzutków. – A chciałby ś? – zapy tałam z nadzieją, że czy tanie pamiętnika zostanie odroczone. – Możemy się umówić kiedy indziej. – Absolutnie! Mam sporo pamiętnika do nadrobienia, twój tata wraca późno do domu, więc wszy stko świetnie się składa. – Włączy ł silnik i ruszy liśmy w stronę mojego domu. Nie by łam w stanie wy obrazić sobie Kane’a Hilla spiętego i zdenerwowanego, ale ty m razem przez całą drogę paplał jak najęty, drobiazgowo zdawał mi relację z całego dnia. Jak gdy by ktoś dy ktował kolejne wpisy z Facebooka czy Twittera. Jego stolik w pracowni matematy cznej się kiwał. Nauczy ciel, pan Brizel, złamał zieloną kredę, którą podkreślał odpowiedzi na tablicy, bo wkurzy ła go tępota klasy. Na zajęciach techniczny ch by ło zimno, bo pan Primack zostawił otwarte okno i nikt nie miał śmiałości poprosić, by je zamknął. Słuchałam tego jedny m uchem i my ślałam, że powinnam zadzwonić do taty i wy badać, czy na pewno wróci później z pracy. Nie chciałam, żeby nakry ł nas na czy taniu pamiętnika. Po wejściu do domu od razu przeszłam do telefonu w kuchni. Kane zerknął na schody, a potem z niemy m py taniem na mnie.
– Idź do mnie na górę i weź się do czy tania – zaproponowałam. – Ja zadzwonię do taty. – Hej. Coś się stało? – odezwał się zaniepokojony głos w słuchawce. – Nie, ty lko chcę zapy tać, o której mam czekać z kolacją. – Przy kro mi, Kristin. Wiem, że nie lubisz jeść sama. – Mogłaby m zaprosić Kane’a – powiedziałam. – Nagotowałeś ty le, że starczy dla paru osób. – Och, więc jest u nas? – Tak. Odrabiamy razem lekcje. – Brzmi romanty cznie. Mam się martwić? – Znów zanucił moty w ze Szczęk. Mogłam się tego spodziewać. – Tato, przestań! – Dobra. – Więc Kane może zostać na kolację? – Naturalnie. A potem będziesz się chwaliła, że twój stary pomógł ci trafić przez żołądek do serca nowego chłopaka, co? – Zapomnij. Roześmiał się. – Bawcie się dobrze – powiedział i usły szałam jeszcze, zanim odłoży ł słuchawkę, jak woła coś do robotników. Stałam chwilę przy telefonie, rozmy ślając o ty m wszy stkim, a potem powoli weszłam na górę. Kane leżał bez butów na łóżku i czy tał pamiętnik. – Zostaniesz na kolację? Tata na pewno wróci późno. – A co serwujesz? – Pieczeń rzy mską autorstwa taty, z moim purée ziemniaczany m i fasolką szparagową. – Z wielką przy jemnością zostanę. Uwielbiam pieczeń rzy mską – odpowiedział i znów wsadził nos w dziennik. Usiadłam przy biurku i jeszcze raz spojrzałam na niego. By ł pochłonięty lekturą. Wy jęłam podręczniki i zabrałam się do odrabiania lekcji. Przez dobrą godzinę w pokoju panowała cisza. Od czasu do czasu zerkałam ty lko na Kane’a. Wreszcie usły szałam głębokie westchnienie. Odwróciłam się i zobaczy łam, że siedzi na łóżku z twarzą w dłoniach. – Co jest? – spy tałam. – By stry gość z tego Christophera Dollangangera. Dobrze pisze, ale mam wrażenie, że boi się wy rażać swoje uczucia i trzy ma je na wodzy, jakby bał się, że wy buchnie albo coś w ty m sty lu. Jakby cały czas wstrzy my wał oddech, zwłaszcza od chwili, kiedy trafili do Foxworth Hall. A jego babcia to potwór! By łaby w stanie przy prawić o koszmary nawet Normana Batesa z Psychozy! Nie wiem, czy dałby m radę znieść ty le, co ten chłopak, choć jestem od niego starszy. – O, tak. Z ogromny m poświęceniem dba o młodszego brata i siostry. I robi dobrą minę do złej gry. – Ciekawe, czy w ty m wy trwa. Cathy wy daje się większy m problemem niż bliźniaki. – Bo ona jest naprawdę nieszczęśliwa, Kane. Odcięta od przy jaciółek, od wszy stkiego, co lubiła, a do tego spadły na nią dorosłe obowiązki. To nie fair. Kane skinął głową. – Masz rację. Widzę, że ją polubiłaś. – Owszem. To nie jej wina, że tam ich zamknięto.
– Bronisz jej. Może jest w tobie więcej Cathy, niż my śleliśmy ? – Słucham? Uśmiechnął się i sięgnął po dziennik. – Zamierzasz nadrobić zaległości w jeden dzień? – spy tałam z lekkim niepokojem. – Już ci mówiłem, że mam niewiele zadane i spokojnie zdążę odrobić po powrocie do domu. Spojrzałam na zegarek. – W takim razie wezmę się do kolacji. Za pół godziny zapraszam cię na dół. Mam nadzieję, że zdołasz oderwać się od lektury ? Nie pozwalam czy tać przy jedzeniu – ostrzegłam. Nie odpowiedział. Tak wsiąkł w tekst, że już mnie nie słuchał. Obejrzałam się w drzwiach. Notes zasłaniał mu twarz. Pomy ślałam o Cathy, nudzącej się na stry chu, spoglądającej na Christophera, zaczy tanego w który mś z dzieł naukowy ch, zanurzonego we własny m świecie. By ł to dla niego prawdopodobnie jedy ny sposób ucieczki, ale w Cathy takie chwile pogłębiały ty lko frustrację. Jej pozostawała jedy nie rozmowa z bliźniakami. Nie rozumiałam, czemu zaangażowanie Kane’a tak mnie ziry towało. Można by pomy śleć, że jestem zazdrosna o pasję, z jaką wczy ty wał się w dziennik Christophera, zaniedbując resztę świata. Pamiętnik okazał się bardziej interesujący ode mnie. W kuchni trzaskałam garnkami głośniej, niż to by ło konieczne, i mamrotałam pod nosem, nakry wając do stołu. Kane zszedł na dół dokładnie po półgodzinie. Odwróciłam się do niego, zaskoczona. – Wow! A jednak się oderwałeś? – Poczułem zapach i zrobiłem się głodny. Mogę pomóc? – Postaw na stole dzbanek z wodą. Reszta już jest gotowa – powiedziałam i zaniosłam mięso do jadalni. – Wy gląda fantasty cznie. – Kane oblizał się demonstracy jnie. Nałoży łam najpierw jemu, a potem sobie i usiadłam. – Ciekawe, jak babka dawała sobie radę z ży wieniem ich? – zagadnął Kane. – Moim zdaniem służba wiedziała, co jest grane, przy najmniej niektórzy z nich. – Tak uważasz? – Przecież szy kowała te posiłki, a potem je zanosiła, i tak codziennie, przez wiele miesięcy. Ktoś ze służby prędzej czy później musiał to zauważy ć. Ale pewnie kazała mu milczeć. Prawdę mówiąc, nie zastanawiałam się nad ty m. Jednak dobrze mieć drugą osobę, która spojrzy na historię świeży m okiem. – Przepy szna pieczeń – pochwalił Kane. – Najlepsza, jaką jadłem. – Przekażę tacie, będzie zachwy cony. Sama kilka razy przy rządzałam pieczeń, ale nie wy szła tak dobrze. On ma parę sekretów kulinarny ch, który ch nawet mnie nie zdradził. Obiecał, że ujawni je, kiedy wy jdę za mąż. Kane na dłuższą chwilę popadł w zadumę. – O czy m my ślisz? – W tamtej posiadłości by ło ty le sekretów, że aż dziw, że jej nie rozsadziły, zanim się spaliła. Co naprawdę się działo pomiędzy Corrine a jej rodzicami? Christopher nie mógł wiele wiedzieć na ten temat, bo nie miał dostępu do większej części domu. I nigdy nie widział dziadka. Może ten stary cap wcale nie by ł chory ? – My ślisz, że matka rozmy ślnie okłamy wała swoje dzieci? Po co? – Nie mam pojęcia. Tego się już pewnie nie dowiemy. Jak powiedziałaś, jesteśmy skazani na
relację Christophera. Nie zdąży łem wszy stkiego przeczy tać, ale my ślę, że Chris nigdy nie zarzuciłby swojej matce kłamstwa. By ł posłuszny m, kochający m sy nem. Chciałby m przeczy tać także jej pamiętnik, wiesz? Założę się, że by łby pasjonujący. Mogliby śmy się wiele dowiedzieć, porównując oba dzienniki. – Mam jeszcze jedno źródło informacji – wy znałam. Kane spojrzał na mnie z ciekawością. – Kto to? Twój ojciec? – Nie, wujek Tommy, młodszy brat taty. Spotkał kogoś, kto twierdził, że znał służącego, który pracował w pierwszej rezy dencji. – Serio? No i co? – I ponoć ten służący utrzy my wał, że dziadek wiedział o wnukach więziony ch na poddaszu. – A nie mówiłem? Przy puszczam, że ktoś ze służby przy uważy ł niosącą jedzenie babkę i doniósł staremu, albo ci piekielni dziadkowie uknuli to wspólnie. – Pomy ślał przez chwilę i oczy mu rozbły sły. – Czy twój wujek potwierdził, iż Corrine zdawała sobie sprawę, że jej ojciec wie? – Nic o ty m nie wspomniał, a ja by łam wtedy za mała, żeby dopy ty wać. Poza ty m tata zawsze niechętnie odnosił się do tej historii i wolałam o niej zapomnieć. Kane odchy lił się na krześle i kiwnął głową. – Sporo jest jeszcze do odkry cia. Lubię tajemnice. Nie wrócę do domu, dopóki nie doczy tam do miejsca, w który m skończy łaś – oświadczy ł. – Nie chcę, żeby mój tata się dowiedział – zaznaczy łam. – Ciekawe, czemu się tak spina na każdą wzmiankę o tej historii? Próbowałaś go kiedy ś zapy tać? – Nie. I nie zamierzam – odparłam sucho. Kane się uśmiechnął. – Bez obaw, nie pisnę słówka. Zależy mi na dobry ch stosunkach z nim. Omal się nie uśmiechnęłam, zadowolona, że nie chce drażnić mojego tatusia, aby mnie nie stracić. Ty mczasem Kane nabrał kolejną porcję pieczeni. – I na jego kuchni – dodał. Parsknęłam śmiechem. Może tata ma rację. Może trafię do serca Kane’a dzięki jego kuchni. Kane zrezy gnował z deseru, żeby mieć więcej czasu na czy tanie. Wcześniej zaoferował swoją pomoc w sprzątaniu ze stołu i zmy waniu naczy ń, ale kazałam mu iść na górę. Bałam się, że z pośpiechu coś stłucze. Nie trzeba mu by ło dwa razy powtarzać. Biegiem pokonał schody. Kiedy skończy łam porządki w kuchni, wrócił tata. – Gdzie Kane? – zapy tał już w progu. – Jego samochód stoi pod domem. – Och, kończy odrabianie lekcji w moim pokoju. – Smakowała mu kolacja? – Zy skałeś fanaty cznego fana. – Nie zaproponował, że pozmy wa? – Oczy wiście, że zaproponował, ale wolałam odrzucić jego ofertę. Delikatnie mówiąc, ma słabą orientację w kuchni, a jak lubisz mawiać: kiepski pomocnik oznacza dwa razy więcej pracy. – Nie dziwi mnie, że Kane nie zna się na zmy waniu, ale jestem zaskoczony, że zostawił cię samą. Mógłby przy najmniej siedzieć i zabawiać cię rozmową. Tak pilnie odrabia lekcje? – Niestety, musi. Zadali mu więcej niż mnie. On jest w innej klasie. A jak dzisiaj u ciebie na
budowie? – Zmień szy bko temat, niech się nakręci na swoje sprawy, pomy ślałam. Nie znosiłam ty ch drobny ch kłamstw, ale jak Huckleberry Finn wolałam nie mówić prawdy, żeby nikogo nie zranić. – Och, jak zwy kle biurokraty czne przepy chanki z inspektorami, ale jakoś pchamy sprawy do przodu. Wy tarłam dłonie w ścierkę. – Wszy stko gotowe. Siadaj, podam do stołu. – Zaraz, dzieciaku, muszę najpierw wziąć pry sznic i się przebrać, bo brudny nie będę jadł kolacji. Później sam sobie odgrzeję, a ty wracaj szy bko do lekcji – dodał z łobuzerskim uśmieszkiem. Cisnęłam w niego ścierką i pognałam na górę. – Wy jmij zeszy ty. Tata wrócił – ostrzegłam. Kane kiwnął głową i wsunął pamiętnik pod poduszkę. Kiedy tata zapukał, ślęczał nad matmą. – Widzę, że praca wre – zażartował. – Witam, panie Masterwood. Przepy szna pieczeń! – Dzięki. Cieszę się, że ci smakowała. Zaraz się przebiorę i sam spróbuję, by sprawdzić, czy komplement nie jest fałszy wy – odparł tata. Puścił do nas oko i wy szedł. Kane zamknął podręcznik. – Muszę ci coś wy znać – powiedział. – Co? – Dogoniłem cię. – Co? Jakim cudem? – Nie dotarłaś nawet do połowy, a ja potrafię bardzo szy bko czy tać, zwłaszcza gdy coś mnie naprawdę zaintry guje. Pokiwałam głową, bo pamiętałam, jak mocno przeży wałam niektóre zdania i wy darzenia, gdy usiłowałam sobie wy obrazić, co wówczas czuła Cathy. – Rzeczy wiście, potrafisz – przy znałam. – Po prostu poły kałem strony. Jutro zaczniemy czy tać na głos. Na poddaszu. – Zamknął podręcznik. – Lepiej już pójdę. Zapomniałem zadzwonić do mamy i uprzedzić ją, że nie dotrę na kolację. Ale nie martw się, zdarzało mi się to wcześniej, więc nie będzie awantury. Pożegnaj ode mnie swojego tatę. Dał mi buziaka w policzek i z uśmiechem klepnął w ramię. Oczekiwałam pocałunku na pożegnanie, ale nie tak braterskiego.
Odrabianie lekcji nie szło mi tak szy bko, jak zwy kle. Trochę mi jeszcze zostało, ale zeszłam na dół, aby towarzy szy ć tacie przy kolacji. Zaskoczy ł go pospieszny odjazd Kane’a. – Wpadł ty lko po to, żeby odrobić lekcje? – zapy tał żartem. – Czy dzisiaj też nowy właściciel siedział ci na karku? – zagadnęłam, aby zmienić temat. – Owszem. Głęboko się zamy ślił, co ostatnio często mu się zdarzało. Wiedziałam, że nie zdradzi mi swoich my śli.
– Co się stało? – spy tałam. – Dalej czy tasz ten pamiętnik? Zaskoczy ł mnie. Niedawno obiecał, że skończy z wałkowaniem tej sprawy, i poprosił, żeby m oddała mu pamiętnik, kiedy skończę. Obawiałam się, że go spali, więc postanowiłam, że coś wy my ślę. – Nieustająco – odparłam tak nonszalancko, jak potrafiłam, choć słowa więzły mi w gardle. – Czy jest tam wzmianka o innej osobie w domu? Oprócz ich matki, babci i dziadka? – Christopher wspomina o służbie, ale jedy nie ogólnie. – O kimś konkretnie? – upewnił się. – Na razie nie. Dlaczego? – Nic takiego. Zresztą nieważne – uciął i jadł w milczeniu. – Więc po co py tałeś, skoro nieważne? – drąży łam. Tata pokręcił głową. – Przy sięgam, Kristin, że czasami, kiedy rozmawiamy i przy my kam oczy, mam wrażenie, że twoja mama siedzi ze mną przy stole. Kiedy mówił takie rzeczy i porówny wał mnie do mamy, dając mi do zrozumienia, że jestem coraz bardziej do niej podobna, targały mną sprzeczne uczucia – radości i smutku. Cieszy łam się, że coś po niej przejęłam, ale wspomnienie otwierało studnię łez, gotową w każdej chwili niebezpiecznie wezbrać. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Gdy by m teraz rozkleiła się przy tacie, pewnie przepłakałby całą noc. Nie wspominał już o Foxworth, a ja nie naciskałam. Lepiej nie przy pominać mu o pamiętniku, pomy ślałam. I nie py tać o Foxworth, dopóki nie skończę czy tać z Kane’em. Umy łam naczy nia i posprzątałam kuchnię, a potem poszłam na górę dokończy ć lekcje. Czułam, że za mało się staram, ale nie chciałam pokazać tacie, jaka jestem spięta i rozkojarzona. Uważał mnie za osobę poważną i odpowiedzialną, która przy kłada dużą wagę do nauki. Nawet jeśli zauważy ł, że moja pilność nieco osłabła, z pewnością nie wiązał tego z pamiętnikiem, przecież nie czy tałaby m w obecności Kane’a. Już raczej z zauroczeniem, ty powy m dla mojego cielęcego wieku. By łam pewna, że nie zacznie śledztwa, czy naprawdę się uczy my, czy też zajmujemy zupełnie inny mi sprawami. Spodziewałaby m się raczej żartobliwy ch aluzji albo półsłówek, by wy ciągnąć ze mnie, jak poważnie traktuję tę znajomość. Nigdy by się nie posunął do otwarty ch py tań o seks. Nie chodziło o pruderię. Mój tata jest po prostu skromny m, odpowiedzialny m mężczy zną, zmuszony m przez ży cie, aby obok ojcowskich sprawował także matczy ne obowiązki. Ironia polegała na ty m, że ja i Kane nie robiliśmy nic z rzeczy, o które posądzały nas moje przy jaciółki. Dziewczy ny by ły przekonane, że Kane’owi nie wy starczy trzy manie się za rączki i wy korzy sta okazję, kiedy znajdzie się w mojej sy pialni pod nieobecność taty. Zresztą nie ty lko one. Każdy inny rodzic podejrzewałby większą zaży łość. Moje przy jaciółki często opowiadały o swoich nieufny ch rodzicach. Suzette wy znała, że matka w pewny m momencie przestała ją pilnować i uprzedziła, żeby w razie wpadki nie liczy ła na nią. „Jesteś na ty le duża, że wiesz, co ci grozi, więc odpowiadasz za siebie” – stwierdziła ponoć. Pomy ślałam, że mój tata nigdy by się nie posunął do takich słów, bez względu na moje poczy nania. Przed pójściem do łóżka zajrzałam do salonu, gdzie drzemał jak zwy kle przed telewizorem.
Gdy obudziłam go, przez chwilę rozglądał się nieprzy tomnie, a potem pocałował mnie i poszedł do siebie, by śnić o przeszłości. Ja też złoży łam głowę na poduszce. Słowa Christophera zdawały się buzować w zakazany m pamiętniku, spoczy wający m pod spodem. A wraz z nimi wirowały py tania i my śli Kane’a.
Nazajutrz Kane mnie zaskoczy ł. Wczoraj by ł niesły chanie podekscy towany lekturą oraz planem czy tania na poddaszu, więc obawiałam się, że będzie mówił ty lko o ty m. Na szczęście od momentu, kiedy rano wsiadłam do samochodu, nie wspomniał ani słowem o dzienniku, jakby wiedział, że pamiętnik dosłownie i w przenośni musi by ć schowany pod poduszką, jeśli mam normalnie funkcjonować w szkole. Ja też nie poruszy łam tego tematu. Aby pokazać mi, że mogę mu zaufać, Kane przez całą drogę paplał o wszy stkim i o niczy m, potem na szkolny ch kory tarzach zachowy wał się podobnie. Głównie mówił o sobotniej imprezie u Tiny Kennedy. Wiedziałam, że Tina patrzy na niego łakomy m okiem, a on uwielbiał droczy ć się ze mną na jej temat. Tak dobrze mu szło ignorowanie pamiętnika, że w końcu nie by łam już pewna, czy nie wy śniłam całej tej historii – od odkry cia pamiętnika pod poduszką i pomy słu z czy taniem na poddaszu. Z drugiej strony nie mogłam się doczekać, kiedy znów wezmę do rąk stary notes. Tak się dziwnie złoży ło, że i Christophera, i nas dzielił ty dzień od Dnia Dziękczy nienia. – Niezwy kła zbieżność czasu, prawda? – rzucił Kane, kiedy po lekcjach szliśmy do samochodu. Żadne z nas nie powiedziało tego na głos, ale w tej zbieżności by ło coś tajemniczego. Dlaczego pamiętnik został odkry ty właśnie teraz? Na ile nieprzy padkowy by ł fakt, że to mój ojciec odkopał go spod gruzów po ty lu latach? Przecież wielu młody ch, żądny ch przy gód ludzi przeczesy wało te ruiny, nakręcony ch plotkami o ukry ty m skarbie Foxworth Hall! Malcolma uważano za sknerę i dewota, który wy dawał pieniądze wy łącznie na kościół i działalność religijną. Ponoć nie ufał nikomu, a już zwłaszcza bankierom, i należał do ludzi, którzy przechowują pieniądze starannie ukry te w domu lub w ogrodzie. A jednak nikt z poszukiwaczy nie natrafił na metalową kasetkę z pamiętnikiem Christophera. Udało się dopiero mojemu tacie, zupełny m przy padkiem, kiedy badał fundamenty, aby ocenić ich stan w związku ze sprzedażą posiadłości. – Nie potrafię sobie wy obrazić, jak oni obchodzili to święto w niewoli. Jeżeli sły nna legenda mówi prawdę, to spędzili w zamknięciu kilka świąt Dziękczy nienia, Bożego Narodzenia i własny ch urodzin. U nas będzie przy jęcie na trzy dzieści pięć osób – ciągnął. – Moi starzy nie muszą się martwić przy gotowaniami. W kuchni jest cała ekipa, a do tego dojdą jeszcze kelnerzy i barman. Zwy kle świąteczne kolacje bardziej wy glądają na imprezy niż przy jęcia rodzinne, choć przy jdą moi wujowie z żonami i dziećmi. Fajnie, bo rzadko ich widuję. Ale najbardziej się cieszę, że zobaczę Darlenę, która przy jedzie z uczelni. A ty ? Co szy kuje się u was? – Jak się domy ślasz, tata przy gotuje py szną kolację, w ty m swój fantasty czny pudding. – Ty lko dla was dwojga? – Nie. W ty m roku przy jedzie ciocia Barbara, jego siostra. Poza ty m zaprosił swojego wspólnika i zastępcę, Todda Winstona, wraz z żoną i dziećmi oraz panią Osterhouse, swoją księgową, która chciałaby by ć dla niego kimś więcej… Jest wdową i znają się od wielu lat.
– Aha. Lubisz ją? – Owszem, jest miła. – Na ty le miła, żeby zostać twoją nową mamusią? – Nikt nie będzie moją nową mamą, Kane. Nawet święta nie miałaby szans. Matka jest ty lko jedna. – Jasne. Przepraszam za głupie py tanie. A twojemu tacie podoba się ta pani? Romansuje z nią? – Nie. Jest dla niej bardzo miły i uprzejmy, ale ona liczy na więcej, i to widać. – Zupełnie jak Tina Kennedy, nie? – Coś ty, przy niej Tina to wcielenie dy skrecji – odparłam, a Kane się roześmiał. – Ty mczasem mój tata ma subtelne podejście do kobiet. – Wobec ciebie nie jest specjalnie subtelny. – Racja – przy znałam z uśmiechem. – Ja wobec niego też nie. – Lubię twojego staruszka. Widać, że dobrze się czuje we własnej skórze. – Tak, jest skromny i nikogo nie udaje, jeśli ci o to chodzi. Jestem z niego dumna. – Słusznie. – Kane urwał, a po chwili dodał: – W pewien sposób jest mi bliższy niż mój własny ojciec. – Dlaczego tak mówisz? – Mój tata wciąż chce więcej i lepiej. Uczy nił z tego swoją religię. Dlatego ży je w ciągły m ruchu i w napięciu. Wszy stko i wszy scy muszą robić tak, jak on sobie ży czy. Taka jest naczelna zasada, obojętnie, czego by doty czy ła. Stary ze wszy stkiego chce wy cisnąć maksy malny zy sk, nawet ze związku. Nieraz sły szałem, jak matka robi mu wy rzuty, że ożenił się z nią dla pieniędzy. – Naprawdę taki jest? Posłał mi spojrzenie, które mówiło: „Nie wierzy sz mi?”. – Mam rozumieć, że ty pasujesz do jego idealnego obrazu sy na? – spy tałam domy ślnie. Kane się uśmiechnął. – Nie do końca. – Nie rozumiem czemu. Przecież dobrze się uczy sz, a do tego jesteś gwiazdą baseballu i ponoć najlepszy m miotaczem, jakiego miała szkoła. Nie zbierasz uwag i jesteś całkiem przy stojny, więc o co chodzi? – Ty lko „całkiem”? – No, może bardziej niż całkiem. – Chodzi o to, że nie jestem ambitny tak, jak by sobie ży czy ł, i tracę czas na „niedochodowe” zajęcia. Ojciec wiecznie narzeka na mój brak zapału do planowania przy szłego ży cia. Uważa, że powinienem by ć tak samo przebojowy i ambitny, jak on w moim wieku. I powtarza mi to przy każdej okazji. Jego ulubione powiedzenie brzmi: „Młodzi nie doceniają ży cia”. – Tak mówi większość rodziców. – Ale nie tak dobitnie, jak on. Chociaż sły szałem, że nie zawsze by ł taki kategory czny. Przy pomina kogoś, kto wy grał los na loterii i zmienił się z Jeky lla w Hy de’a. Pieniądze zmieniają człowieka, i nie zawsze na lepsze. Ty lko nie powtarzaj tego moim rodzicom! – Obawiam się, że Christopher mógł dojść do podobnego wniosku, choć przez lata na poddaszu marzy li właśnie o pieniądzach. – Wkrótce się dowiemy – powiedział Kane z uśmiechem i zaparkował przed moim domem.
Teraz, kiedy wreszcie przy szedł czas na realizację naszego planu, zaczęłam się zastanawiać, jak mamy się do tego zabrać. Czy tać pamiętnik jak bajkę na dobranoc? A może potraktować jak szkolną lekturę i tak też go omawiać i analizować? Czy Kane ma czy tać, a ja ty lko słuchać, czy, tak jak proponował, dzielić się rolami? Najpierw poszłam do kuchni. – Co robisz? Zaczy namy – rzucił niecierpliwie Kane i zrobił ruch, jakby chciał popędzić na górę. – Pomy ślałam, że najpierw przy szy kuję coś do jedzenia i picia – wy jaśniłam. – Chcesz kanapkę? Mam… – Ty lko wodę, nic więcej – powiedział. – Oni przez prawie cały dzień mieli ty lko wodę. Musimy odtworzy ć całą sy tuację, na ile się da, realisty cznie, aby wczuć się w ich położenie. Zalała mnie fala gorąca, choć niekoniecznie z podekscy towania. Kane powiedział to głosem tak spokojny m i pewny m siebie, jak gdy by naprawdę wierzy ł, że nam się uda; że na moim poddaszu staniemy się Christopherem i Cathy. Widząc moją minę, domy ślił się, co czuję. – Czy sły szałaś kiedy kolwiek wy rażenie „wejść w rolę”? To właśnie miałem na my śli, rozumiesz? – wy jaśnił. – Jasne, rozumiem. Nalałam zimnej wody do szklanek i podałam mu jedną. Po drodze wstąpiliśmy do mojego pokoju i wy jęłam pamiętnik spod poduszki. Popatrzy łam na stary notes, przejęta zbliżającą się chwilą. Podświadomie oczekiwałam jednak, że Kane zacznie się śmiać i powie, że to by ł ty lko żart – pretekst, aby zostać ze mną sam na sam po szkole w miejscu, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Ale nie zrobił tego. Odsunął się i przepuścił mnie przodem w drodze na poddasze. Poprowadziłam go do wąskich, stromy ch schodów. Przy drzwiach się zawahałam. Te skrzy piące stopnie, mroczne cienie, kurz… miałam wrażenie, że otwieram je po raz pierwszy w ży ciu. To nie by ły zwy kłe drzwi na poddasze, lecz drzwi do przeszłości. Nacisnęłam klamkę i zawahałam się w progu, jakby m się bała, że zobaczę czwórkę dzieci Dollangangerów, czekający ch na nas. – Idealnie! – Kane rozglądał się z zachwy tem. – Są stare meble i różne rzeczy. Foxworth Hall w miniaturze. – Niezupełnie – powiedziałam. – Nie ma pamiątek po wielu pokoleniach rodu. Tutaj tata schował rzeczy mamy. – Wskazałam szafę. – Och. – Kane się zmieszał. – Wy bacz, nie wiedziałem. Nic o ty m nie mówiłaś. Może nie powinienem proponować, żeby śmy tutaj przy szli. – Nic się nie stało. Często tu by wam. Założy łam nawet jedną z sukienek mamy, pamiętasz? Tamtego wieczoru, kiedy zabrałeś mnie do River House. – Ach, racja. Ale są tu inne rzeczy, które… – Nie mam żadny ch związany ch z nimi wspomnień. Poza ty m większość została po dawny ch właścicielach domu. Podszedł do jednego z mały ch okienek i wy jrzał. – Mogę otworzy ć? – Możesz uchy lić, ty lko pamiętaj, żeby je zamknąć przed wy jściem. Zrobił szparkę, a potem usiadł na starej kanapie. – Chodź – powiedział. Jego podekscy towanie jeszcze wzrosło. – Zacznijmy wreszcie. –
Wy ciągnął rękę po pamiętnik. Usiadłam obok. Kane zastanawiał się przez moment, po czy m wstał, przy sunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw mnie. – Dlaczego tam usiadłeś? – spy tałam. – Tak będzie lepiej. Uśmiechnęłam się. – Czemu? – Chcę poczuć się jak Christopher, który czy ta im różne rzeczy albo coś w ty m sty lu. Nie przejmuj się. Jak zaczniemy, szy bko zrozumiesz – dodał protekcjonalnie, jakby wiedział o dzieciach Dollangangerów więcej ode mnie. Otworzy ł pamiętnik. Usiadłam wy godniej. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać ani co się wy darzy na poddaszu, i by łam bardzo ciekawa. Kane początkowo czy tał normalny m, równy m głosem, ale stopniowo wczuł się w rolę chłopca, który jest inteligentniejszy nie ty lko od swojego rodzeństwa, lecz także od mamy i babci. Wy prostował się nawet, jakby uznał, że Christopher się nie garbił. Aby nie pozostać w ty le, zaczęłam sobie przy pominać siebie w wieku Cathy Dollanganger, gdy każde, nawet drobne, odkry cie na własny temat by ło wielkim szokiem i kiedy, jak ona, potrzebowałam mamy, której nie miałam. Słuchając głosu Kane’a, czułam, że przenoszę się do tamtego świata – ich świata.
Świadomość, że zbliża się Dzień Dziękczy nienia, wstrząsnęła mną chy ba jeszcze bardziej niż Cathy. Udałem zaskoczonego, kiedy o ty m wspomniała, i starałem się udawać, że o to nie dbam. Bałem się jej gwałtowny ch emocji, które mogły się udzielić bliźniakom. Dlatego przy brałem minę: „No dobra, idzie święto – i co z tego?”. Nie wiem, po co udawałem, skoro Cathy wiedziała. W naszy m domu Dzień Dziękczy nienia zawsze by ł cudowny, kiedy ży ł tata. Uważał je za wstęp do Bożego Narodzenia, dawał nam drobne prezenty – zwy kle jakąś trudną łamigłówkę dla mnie, samochodzik dla Cory ’ego i bły skotki albo ozdobne grzebienie dla Carrie i Cathy. Nic specjalnego, małe niespodzianki przy świąteczny m stole. Co innego mama – dla niej zawsze miał specjalny prezent. Każda okazja by ła dobra, żeby obdarować ją biżuterią. „Kiedy znajdziesz swoją drugą połówkę, traktuj ją jak księżniczkę. Kobiety kochają bły skotki” – poradził mi. Cory wierzy ł, że diamentowe kolczy ki, które mama dostała w Dniu Dziękczy nienia, do Gwiazdki cudem rozmnożą się w naszy jnik albo w bransoletkę. Diamenty nie by ły duże, a może nawet nie by ły prawdziwe, ale mama z radością przy jmowała każdy prezent, bez względu na okazję, a także bez okazji, bo i takie dostawała. Jeżeli mąż przy nosił jej podarek, wiedziała, że o niej my śli.
„Patrzcie, dzieci!” – wołała uszczęśliwiona. – „Tata my śli o mnie nawet w pracy ”. „Zawsze o tobie my ślę, Corrine” – zapewniał niezmiennie tata. A mama promieniała i piękniała, zwłaszcza w Dzień Dziękczy nienia, gdy ż tata rozpoczy nał od podziękowania jej za wszy stko. Mama z kolei starała się, żeby uroczy sty posiłek w ty m dniu oraz w Boże Narodzenie by ł wy jątkowy. W kuchni nie czuła się zby t pewnie, ale indy k wy chodził jej dość smaczny, łącznie z dodatkami, choć część z nich robiła pani Wheeler, która piekła też ciasta. Dziś my ślałem o ty m z obojętnością, gdy ż by łem niemal pewien, że mama zapomni przy szy kować coś dla nas na święto. Ty mczasem zaskoczy ła mnie – przy niosła dekoracje na stół i obiecała wspaniałą świąteczną ucztę, taką jak dawniej. – Jak może by ć wspaniała, skoro nie ma z nami taty ? – zapy tała cicho Cathy. – Bez niego nic nie jest jak dawniej. – Ale my jesteśmy i mamy siebie – odparłem. – Zawsze będziemy razem. Mama spojrzała na mnie z wdzięcznością. Tak się jakoś składało, że w potrzebie odpowiadałem za nią. Doceniała to, choć czułem, że jest jej przy kro, bo zostałem do tego zmuszony. Wy czuwałem, że wolałaby mieć we mnie sojusznika niż kry ty cznego partnera, świadomego naszej opresji, lecz buntującego się przeciwko niej. Jedna sprawa bardzo zmartwiła mnie i Cathy – Carrie zapomniała, jak wy gląda Święto Dziękczy nienia. Sam zauważy łem, że w moim umy śle obraz poprzedniego ży cia zaczy na niepokojąco szy bko blaknąć, jak gdy by nagła zmiana sy tuacji i miejsce, w który m teraz by liśmy, wy ssały z niego treść. Kiedy drzwi zostają nagle zatrzaśnięte i zamknięte na klucz, wy daje się, że odcięto nas od wszy stkiego, co jest za nimi. Natomiast miłą niespodzianką by ł szczery entuzjazm, z jakim Cathy przy jęła pomy sł rodzinnego przy jęcia. Wy jęła zastawę stołową, a potem razem z bliźniakami zaczęła robić ozdoby przy nakry ciach. Usilnie się starała, aby stół wy glądał wesoło i kolorowo. Podzielałem entuzjazm, ale martwiłem się o nią. Działała, jakby by ła przekonana, że ta kolacja będzie czy mś więcej niż trady cy jny m świąteczny m przy jęciem; jak gdy by miała by ć ucztą na cześć ucieczki w nowe ży cie. Musiałem przy znać, że sposób, w jaki mama mówiła o czekającej nas uroczy stości, i radość lśniąca w jej oczach zrobiły wrażenie także i na mnie. Obiecała, że przy niesie nam przy smaki z przy jęcia u dziadków, i rozwodziła się nad atrakcjami, jakich możemy się spodziewać – zupełnie jak w czasach, kiedy ży ł tata. Nie mogliśmy się doczekać ty ch cudowny ch chwil, które zakończą naszą niewolę i zapoczątkują nowe ży cie. Obietnice mamy jeszcze nigdy nie wy dawały się tak bliskie spełnienia.
Nadeszła i minęła pora, kiedy miała się zjawić mama z cudowny mi specjałami. Z każdą następną minutą i godziną wpatry waliśmy się w drzwi z coraz większy m napięciem. Każde skrzy pienie podłogi czy inny odgłos domu kierował nasze spojrzenia ku drzwiom, ale odpowiadała nam ty lko cisza. Rozczarowanie narastało. Kiszki grały nam marsza z głodu, a przed oczami bez końca przewijały się wizje przy smaków, sugesty wnie opisany ch przez mamę. Zwłaszcza bliźniaki by ły poiry towane i zniecierpliwione. Cathy próbowała uspokoić maluchy, podsuwała im nędzne resztki wczorajszego jadła, ale nic nie pomagało. Bałem się, że za chwilę wy buchnę. Miałem ochotę wrzeszczeć i walić w drzwi. „Gdzie jesteś? Gdzie nasza wspaniała kolacja? Gdzie nasze Święto Dziękczy nienia?”. Wreszcie, z wielogodzinny m opóźnieniem, zjawiła się mama. Przy niosła obiecane potrawy, ale już wy sty głe i nieapety czne. A co najgorsze, nie mogła z nami zostać. I tak miała wy glądać rodzinna, świąteczna kolacja? By łem głodny, ale kawałki zimnego indy ka stawały mi w gardle. Maluchy popłakiwały i marudziły bardziej niż zwy kle. W ogóle nie tknęły jedzenia. Cathy, której bardzo zależało, żeby coś zjadły, zrobiła im kanapki z masłem orzechowy m. Nie rozmawialiśmy. W milczeniu wpatry waliśmy się w talerze. Pomy ślałem, że nasz los jest naprawdę straszny.
Kane przerwał i spojrzał na mnie. – Już wiem, o czy m będziemy my śleli przy naszy ch świąteczny ch stołach – powiedział. – Co by ś czuła, jedząc świąteczną kolację na poddaszu ty lko w towarzy stwie rodzeństwa? Żadnej muzy ki, rozmów, żartów, a na talerzach zimny indy k i lodowate ziemniaki? Już nigdy nie będę narzekał na nasze uroczy stości rodzinne. Słowo honoru! Kiwnęłam głową. To okrutne. Jak gdy by wiedział, co będzie dalej, powstrzy mał mnie gestem, kiedy chciałam odpowiedzieć, i podjął czy tanie – mocniejszy m głosem, podszy ty m gniewem, o który m świadczy ły także lekko zaczerwienione policzki. Mnie również udzielił się ten gniew. Kane miał rację. Czy tanie na głos pamiętnika Christophera z drugą osobą, kiedy ma się okazję obserwować jej reakcje, jest inny m, głębszy m przeży ciem niż lektura w samotności.
Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Następnego dnia Cory obudził się z katarem. Po dwóch dniach zachorowała Carrie. By li naprawdę chorzy, chy ba mieli gry pę. Mama przy niosła im aspiry nę, rosół i sok. Babcia podążała za nią krok w krok, niczy m czarny cień, rzucany przez Śmierć, wy ciągającą ręce po naszą siostrę i brata. Stanęła nad łóżkami bliźniaków i pokręciła głową, gardząc
naszą troską. Wy śmiewała każdą moją sugestię. – Nie jesteś lekarzem – ucięła. Uważała, że dzieci powinny po prostu się wy chorować. By łem zaskoczony i zły, że mama powiedziała jej o moim marzeniu. Zerknąłem na Cathy, która zawsze stawała w mojej obronie, i nieznacznie pokręciłem głową, ostrzegając, żeby nie py skowała jak zwy kle. Bliźniaki by ły naprawdę bardzo chore i awantura mogła im ty lko zaszkodzić. Cory miał wy soką gorączkę, ale to nie wzruszy ło babci. Mama zawiodła mnie kompletnie, bo nie próbowała się jej sprzeciwić. Jednak oświadczy ła, że zwolni się ze szkoły dla sekretarek, aby opiekować się nimi; widocznie pragnęła nam pokazać, jak bardzo się przejęła chorobą maluchów. Nie mówiłem Cathy, ale od początku podejrzewałem, że mama nawet nie przestąpiła progu tej szkoły. Nie potrafiłem sobie wy obrazić, że mogłaby podjąć jakąkolwiek pracę. Gdy by by ło inaczej, nie sprowadzałaby nas tutaj, nie kazała nam cierpieć, ty lko starałaby się utrzy mać swoją rodzinę, choćby śmy mieli mieszkać w skromny ch warunkach. Cathy takie rzeczy nie przy szły do głowy, i nie zamierzałem zabierać jej nadziei. Bliźniaki chorowały prawie trzy ty godnie. Wreszcie powoli zaczęły wracać do zdrowia, ale choroba bardzo je osłabiła. Stały się blady mi cieniami samy ch siebie; ciągle spały i nie miały apety tu; musieliśmy im wmuszać jedzenie. Powiedziałem o ty m mamie i zadecy dowała, że musimy dostawać więcej witamin. Zaledwie to powiedziała, Cathy wy buchnęła. Zaczęła krzy czeć, żeby mama naty chmiast nas stąd zabrała albo przy najmniej pozwoliła, żeby bliźniaki mogły wy jść na słońce i powietrze. Darła się i tupała nogami. Cory i Carrie wpatry wali się w nią wielkimi oczami, zby t przerażone, żeby płakać. Cathy narobiła takiego harmideru, że jeśli ktoś dotąd nie wiedział o naszy m istnieniu, teraz z pewnością się dowiedział. Mama błagała, żeby się uspokoiła; tłumaczy ła, że wy prowadzenie bliźniaków z domu jest zby t wielkim ry zy kiem, gdy ż ktoś mógłby je zobaczy ć i donieść o ty m dziadkowi. Ostrzegała, że krzy ki też mogą kogoś zaalarmować. Cathy zignorowała ostrzeżenie. – I dobrze, niech wszy scy się dowiedzą, że tu jesteśmy ! – wrzasnęła jeszcze głośniej. Mama nie wy trzy mała. – Chcesz, żeby m go zabiła? – Łzy popły nęły jej po policzkach. W ty m momencie zrobiło mi się jej żal. – Tu jest osiem osób służby – dodała ciszej. – To szpiedzy, obserwują mnie przez cały czas, a zwłaszcza John Amos. Nigdy go nie lubiłam. On jest marionetką moich rodziców. Zrobi wszy stko, co mu każą. Furia Cathy w końcu osłabła. Wy glądała jak balon, z którego uszło powietrze. Mierzy ła jeszcze mamę gniewny m wzrokiem, sfrustrowana i wy czerpana emocjonalnie.
– Musicie by ć cierpliwi – dodała mama i w pośpiechu opuściła nasz pokoik. Zanim Cathy otworzy ła usta, postanowiłem ją uprzedzić. Rozumiałem ją, ale takie zachowania by ły niemądre. Sam trzy małem emocje na wodzy. Oczy wiście, bardzo chciałem, żeby bliźniaki mogły wy jść na świeże powietrze. Wszy scy tego potrzebowaliśmy, ale nakazałem siostrze, żeby przestała naskakiwać na mamę, zasy py wać ją py taniami i żądaniami, gdy ż w ten sposób ty lko pogorszy naszą sy tuację. Co miałem robić? Wiedziałem, że muszę by ć jeszcze silniejszy i mocniej trzy mać się w ry zach, choć miałem ochotę krzy czeć jak Cathy. Jeżeli się załamię, stracimy wszy stko i nasze cierpienie pójdzie na marne.
Kane przerwał; siedział z rękami opuszczony mi bezwładnie, ze wzrokiem utkwiony m w dali. Wy glądał teraz inaczej. Ży we, łobuzerskie spojrzenie stało się mroczne i zatroskane. Przez chwilę siedział szty wno i nieruchomo, a potem popatrzy ł na mnie tak chłodny m, obcy m wzrokiem, że w napięciu wstrzy małam oddech. – Co się stało? – spy tałam szeptem. – Dlaczego zamilkłeś? – Co my ślisz o mnie? – zapy tał nagle. – O tobie? – To znaczy … o Christopherze. Czy go nienawidzisz? Przecież bronił matkę bez względu na wszy stko. Z tego, co doty chczas przeczy tałem, wy nika, że zawsze ją bronił albo tłumaczy ł. – Sama nie wiem. Nie mogę powiedzieć, że go nienawidzę, ale mogę sobie wy obrazić wściekłość Cathy, gdy cały czas brał stronę Corrine, zwłaszcza w tamty m okresie. Z drugiej strony nie rozumiała niebezpieczeństwa, ry zy ka, jakim groziły jej żądania wobec matki. To skomplikowane sprawy, Kane. – Zgoda – przy taknął. Moja odpowiedź go zadowoliła. Nie uśmiechnął się, ale lekkie uniesienie kącików ust i oży wione spojrzenie świadczy ły, że cieszy go nasza wspólna przy goda. – Oczy wiście masz rację. Cathy nie w pełni rozumiała powagę sy tuacji, w przeciwieństwie do Christophera. By ła bardzo młoda. Poza ty m on my ślał o inny ch, a nie o sobie, to najważniejsza różnica. Miał szerszy pogląd, wizję. – Urwał i zmarszczy ł czoło, jakby zmagał się z trudny mi my ślami. – Ale… – Co? – Wy daje się, że wy baczał matce wszy stko. Przez trzy ty godnie narażała zdrowie bliźniaków, a on przy jmował to z dziwny m spokojem, podczas gdy biedne maluchy niepotrzebnie cierpiały. Dzieci w ty m wieku potrzebują pocieszenia i opieki mamy w czasie choroby, a poza ty m powinny wy chodzić na słońce, bo inaczej tracą odporność. Całe pieniądze świata nic nie zdziałają, kiedy ktoś jest wy czerpany psy chicznie i emocjonalnie. Christopher to wiedział, nie sądzisz? – Tak… jednak… Kane pokręcił głową. – Nie rozumiem, Kristin. Czasami mam wrażenie, że on ją postawił na piedestale i otoczy ł
kultem. A może nawet coś więcej. – „Coś więcej”? Co masz na my śli? Podejrzewasz kompleks Edy pa? – Możliwe. Tak. Ale nie jest to wy tłumaczenie. On tak bardzo chce wierzy ć, że Corrine postępuje właściwie, że stara się nie dopuszczać do siebie racjonalny ch argumentów. Ale są momenty, kiedy dostrzega jej kłamstwa. Bo pewne rzeczy naprawdę dają do my ślenia. Ponoć stary jest już jedną nogą w grobie, ale okazuje się, że dziadkowie wy dają ucztę w Dniu Dziękczy nienia. Więc jak jest naprawdę? – No właśnie. Mnie to też zastanowiło. – Cały czas analizuję ich sy tuację. Christopher jest dziwnie łatwowierny jak na kogoś, kto ma by stry rozum i planuje zostać lekarzem. Chciałby m trzy mać jego stronę, ale coś mnie powstrzy muje. Przepraszam, że dałem upust ty m emocjom w trakcie czy tania. – Wciągnąłeś się? – Aż za bardzo. Teraz zrozumiałem, czemu czasami źle spałaś. Po dużej porcji dziennika, kiedy zrównałem się z tobą, miałem koszmary – zwłaszcza na temat tej strasznej chwili, kiedy Cory przy padkiem zatrzasnął się w kufrze. Nie mam klaustrofobii, ale wchodząc do windy, mimo woli my ślę, że może się urwać. – Spojrzał na pamiętnik, który trzy mał w rękach. – Może ty poczy tasz? – O nie, Kane, robisz to o wiele lepiej – zaprotestowałam z uśmiechem. – Nawet rolę Cathy czy tasz świetnie. Może powinieneś dołączy ć do prób naszego wiosennego przedstawienia. Jestem pewna, że pan Madeo z chęcią przy jąłby cię do koła teatralnego. – Dzięki, ale nie. Ta scena jest dla mnie najważniejsza, a ty jesteś jedy ny m widzem. – Roześmiał się. – Ciekawe, co by powiedzieli moi kumple, gdy by widzieli naszą zabawę… – Oni nigdy się nie dowiedzą – przerwałam mu ostro. – W każdy m razie nie ode mnie. Wstał, oplótł się ramionami i rozejrzał po poddaszu. By ł lekko przy garbiony, jak ktoś, kto czuje się uwięziony, zdominowany przez wrogą, ciasną przestrzeń i szuka schronienia we własny m wnętrzu. Niespiesznie kręcił głową, jakby chciał ogarnąć każdy kąt. Wreszcie zatrzy mał wzrok na okienku. – Nawet w prawdziwy ch więzieniach osadzeni mają prawo do spaceru na dworze – mruknął. Kane przeniósł spojrzenie na mnie. Sprawiał wrażenie, jakby przez chwilę nie pamiętał, że jestem z nim tutaj. Przez moment patrzy ł nieprzy tomnie, a potem stopniowo wrócił dawny Kane – zgarbione ramiona się wy prostowały, a na twarzy rozkwitł jego łobuzerski, uwodzicielski uśmiech. – Jak widać, zamknięcie na stry chu może by ć bardzo przy kre, lecz osobiście nie miałby m nic przeciwko temu, gdy by ktoś zamknął nas tu razem na pewien czas – powiedział i teraz by ł już całkowicie sobą. W oczach rozbły sło mu pożądanie. Ostrzegawczy m ruchem uniosłam rękę, jak policjant dy ry gujący ruchem. – Nie zapominaj, że jestem twoją siostrą – zaznaczy łam. – Przy najmniej na czas naszego poby tu tutaj. Mamy się zachowy wać jak rodzeństwo, bo inaczej twój pomy sł straci sens. Nie miałam zamiaru go pouczać, ale naprawdę zależało mi na wczuciu się w sy tuację ty ch dzieci i zrozumieniu ich. Widziałam, jak umy sł Kane’a usiłuje wy plątać się z pułapki sprzeczny ch pragnień. Czy to koniec? Czy zrezy gnuje z głośnego czy tania pamiętnika na poddaszu? I w ogóle z lektury ? Czy
tego podświadomie chciałam, to chciałam usły szeć? Czy postępowałam nie fair, sugerując, że kiedy wy jdziemy stąd, nasz związek będzie zupełnie inny ? – Dobra – powiedział i cofnął się z urażoną miną. Znów przy jął zgnębioną postawę Christophera. – Za jakiego brata mnie uważasz? – rzucił z pretensją. – Sprawiasz wrażenie, jakby ś wierzy ła w obelgi naszej piekielnej babci, który mi bezlitośnie nas częstuje. Zaczęłam się śmiać. By ł bardzo sugesty wny w swojej roli, ale postanowiłam go przebić. – Przepraszam. Och… – jęknęłam dramaty cznie. – Jak mogłam w ciebie zwątpić, Chris! Wy bacz. – Wy baczam, ale już nigdy tak nie mów. My, Dollangangerowie i Foxworthowie, powinniśmy trzy mać się razem, bez względu na okoliczności. – I nic nas nie rozłączy – dodałam grobowy m tonem. My ślałam, że się uśmiechnie, ale Kane zachował kamienną twarz. W milczeniu skinął głową i wrócił na krzesło. Minę miał jeszcze bardziej zdeterminowaną. – Sprawdzimy, jakim naprawdę bratem jesteś? – zażartowałam, ale wciąż się nie uśmiechał. Otworzy ł notes, zmierzy ł mnie wy zy wający m spojrzeniem i podjął lekturę.
Nadchodziło Boże Narodzenie, ale nie cieszy liśmy się na my śl o Gwiazdce tak jak dawniej. Obawialiśmy się, że święto będzie okropne i mroczne; jego perspekty wa wisiała nad nami niczy m gradowa chmura, pełna niespełniony ch obietnic i wspomnień, wy blakły ch i połamany ch jak stare ozdoby choinkowe. Pewnego wieczoru Cathy burknęła coś o nadchodzącej Gwiazdce, a ja uświadomiłem sobie, że mieszkamy tu już pięć miesięcy. Wpadłem w panikę. Prawie pół roku! Spojrzałem na bliźniaki, ciągle jeszcze bladziutkie i słabe po chorobie, i zdałem sobie sprawę, że muszę coś wy my ślić; zapobiec kolejnej fali smutku i rozczarowania. – Zrobimy dla nich prezenty – oznajmiłem. Cathy oży wiła się, na co liczy łem. Następnego wieczoru poddałem pomy sł, aby nawet nasza babcia dostała gwiazdkowy podarek. – Dlaczego mieliby śmy dać jej prezent? – naburmuszy ła się Cathy. – Aby wreszcie przekonać ją do nas. Przecież jest naszą babcią – odparłem, choć to ostatnie słowo dławiło mnie w gardle. Cathy wpatry wała się we mnie. Rozpłacze się czy roześmieje? Widziałem, że my śli intensy wnie. Wreszcie zrozumiała mój chy try plan i uśmiechnęła się. – Naprawdę sądzisz, że to zadziała? Wzruszy łem ramionami. – A co szkodzi spróbować? Pamiętasz ulubione powiedzenie taty ? „Więcej much złapiesz na miód niż na ocet”. Może nie wy padało cy tować ojca w takim momencie, ale liczy łem, że te
słowa zachęcą Cathy do współpracy. I nie przeliczy łem się. Nie ty lko wy raziła zgodę, by śmy zrobili prezent, ale postanowiła, że musi by ć idealny. – Już my jej pokażemy, na co nas stać – powiedziała. Na razie mój plan działał. Cathy wy my śliła, żeby lniane płótno rozpiąć na ramie, a potem przy kleić na nim kompozy cję z kolorowy ch kamy ków oraz złoty ch i brązowy ch ozdobny ch sznurów. Naty chmiast wzięła się do roboty. Pracowała w skupieniu i z ogromny m zaangażowaniem, gdy ż, jak mi wy tłumaczy ła, nasza babcia wy gląda na perfekcjonistkę, więc ty lko idealnie wy konany prezent może zrobić na niej wrażenie. Nie bardzo wierzy łem, że babcia zachwy ci się podarkiem, ale cieszy łem się, że Cathy ma zajęcie. Niespodziewanie mama potwierdziła moją wiarę. Pewnego popołudnia przy niosła nam prawdziwą choinkę – małe drzewko w drewnianej doniczce. Pomogła nam ją przy brać miniaturowy mi ozdobami. Przez chwilę mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w naszy m domu, rodzina w komplecie, jak dawniej. Mama dała nam też cztery skarpety na prezenty i obiecała, że za rok spędzimy Gwiazdkę już we własny m domu. Cathy, pomna Święta Dziękczy nienia, pozostała scepty czna – a jednak w bożonarodzeniowy poranek ze zdumieniem zobaczy liśmy, że skarpety są wy pchane słody czami, a pod choinką leżą prezenty. Kiedy je odpakowaliśmy, Cathy popatrzy ła na mnie przez łzy. Wiedziałem, dlaczego płacze. By ło jej przy kro, że zwątpiła w mamę. – Nie płacz – powiedziałem, całując ją w czoło. – Najważniejsze, że mama troszczy się o nas. Niespodziankom nie by ło końca. Wkrótce zjawiła się babcia z koszy kiem piknikowy m w rękach. Nie odezwała się słowem, nie ży czy ła nam nawet „wesoły ch świąt”. Na mój znak Cathy podeszła i wręczy ła jej prezent. Obserwowałem tę scenę, wstrzy mując oddech. Czy jednak czekają nas prawdziwe święta? Czy wreszcie nasz los się odmieni? Babcia Olivia popatrzy ła na nas, rzuciła okiem na prezent, po czy m oddała go Cathy i wy szła bez słowa. Jej nieczułość odjęła mi mowę, a Cathy wpadła w szał. Cisnęła podarek na podłogę i podeptała go z furią, przeklinając koszmarną babkę i mamę, która przy wiozła nas tutaj i wy dała na pastwę tego potwora. Gniew szy bko przerodził się w płacz. Musiałem ją uspokoić, przy tulić i koły sać jak dziecko, zapewniając, że my dobrze zrobiliśmy, a godne potępienia jest postępowanie naszej babci. – Nie możesz obwiniać mamy, Cathy – przekony wałem. – To nie jej wina, że jest córką takiej okropnej kobiety. Teraz już rozumiemy, dlaczego uciekła z domu z tatą i zrezy gnowała z majątku.
Na szczęście moje argumenty do niej dotarły. Zauważy ła, że bliźniaki patrzą na nas wielkimi oczami i są bliskie łez. Kiwnęła głową. – Masz rację – powiedziała cicho. Otarła oczy i podeszła do maluchów, by je utulić i pocieszy ć, jak prawdziwa mama. Nie by ło to idealne Boże Narodzenie, ale poczuliśmy świąteczną atmosferę, a to już coś. Gwiazdka, a potem początek nowego roku zawsze niosą nadzieję. Jakby na potwierdzenie moich my śli cudowny m zrządzeniem losu zjawiła się mama, przy niosła jeszcze więcej podarków. Jedny m z nich by ł duży domek dla lalek, który kiedy ś należał do niej. Bliźniaki by ły zachwy cone tą wspaniale wy konaną, pełną piękny ch mebelków i miniaturowy ch ludzików posiadłością. Nawet ja nie mogłem oderwać wzroku. To musiała by ć bardzo kosztowna zabawka. Ty lko Cathy milczała z ponurą miną, a kiedy mama zapy tała, co się stało, wy ręczy łem siostrę i opowiedziałem, jak babcia zareagowała na nasz prezent. – Och, nie powinniście się nią przejmować – odparła. – Nie sposób jej zadowolić. To stara, nieszczęśliwa kobieta i bogactwo niewiele tu pomoże, gdy ż nie potrafi wy korzy stać pieniędzy dla uszczęśliwienia siebie i inny ch. Ale wierzcie mi, ja potrafię i zrobię to, kiedy nadejdzie czas. A na razie… Na jej twarzy pojawił się nowy radosny uśmiech. Bły skawicznie obróciła się na pięcie i wy biegła z pokoju, aby za chwilę wrócić z mały m, przenośny m telewizorem. Powiedziała, że będzie naszy m oknem na świat. Ale nawet to nie udobruchało Cathy. Mama przy tuliła każde nas po kolei i zapowiedziała, że nasze wy zwolenie jest coraz bliżej. – Wolność będzie najważniejszy m prezentem dla was – rzekła. – Mój plan działa. Tata zadzwonił do prawnika, żeby wpisać mnie z powrotem do testamentu. Pierwszy krok za nami. – W jej oczach lśniły łzy szczęścia. – A wy przy czy niliście się do tego sukcesu na równi ze mną. Nie mogłem tego spokojnie słuchać. Czułem, że i ja zaraz się rozpłaczę ze wzruszenia. Popatrzy łem na Cathy. Dawniej nie lubiła, kiedy to ja miałem rację, a nie ona. Jednak ty m razem odpowiedziała mi spojrzeniem pełny m aprobaty. Pomy ślałem, że podziwia moją by strość i intuicję. I że powinna dziękować Bogu za takiego brata. Wiedziałem, że nie zdołam zastąpić rodzeństwu utraconego taty, ale robiłem, co w mojej mocy. Dla dobra nas wszy stkich.
Kane odłoży ł pamiętnik na stolik przy fotelu i głęboko wciągnął powietrze, jak po duży m wy siłku. Tak mocno zaangażował się w opowieść, że nawet skry cie otarł łzę. Ja z kolei czułam się zlodowaciała – tak podziałał na mnie głos Kane’a i jego emocje. – Uff – sapnął i pokręcił głową. – Mocne. Czy zauważy łaś, ile razy Christopher by ł na krawędzi załamania, bliski wy buchu, krzy ków, walenia w te zamknięte drzwi i żądania, żeby zakończy ć wreszcie tę niewolę? Trudno mi sobie wy obrazić, jak w ogóle mógł spać w nocy i skąd brał siły, żeby to wszy stko wy trzy mać. I jeszcze podtrzy my wać na duchu młodsze rodzeństwo, choć w duszy musiał czuć rozpacz. Podziwiam go i jest mi obojętne, czy usprawiedliwia swoją mamusię, czy nie. – Dobrze, a Cathy ? – Ona zawsze wy bucha i nie dusi nic w sobie – odparł. Odchy lił głowę na oparcie i przy mknął oczy. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Wiele razy, kiedy samotnie czy tałam pamiętnik w swoim pokoju, angażowałam się emocjonalnie, podobnie jak Kane teraz, ale uważałam to za czy sto dziewczy ńską reakcję, zwłaszcza że identy fikowałam się z Cathy. Pomy ślałam, że nikt nie zna tej wrażliwej, głęboko uczuciowej strony Kane’a – nawet jego rodzice. Za każdy m razem, kiedy reagowałam emocjonalnie na jakiś fragment dziennika, zdawałam sobie sprawę, że dzieje się tak, gdy ż słowa poruszy ły ukry tą strunę, dotknęły moich własny ch smutków czy lęków. Jakie podobieństwa do swojego ży cia znalazł w nim Kane, którego wszy scy w szkole, włącznie ze mną, uważali za szczęściarza, łaskawie traktowanego przez ży cie? – Wy starczy na dzisiaj, Kane. – Wstałam. – Muszę odrobić lekcje, zanim tata wróci. Zmierzy ł mnie spojrzeniem, w który m by ł zarówno gniew, jak i rozczarowanie. – Chodzi mi o to, że nie musimy się spieszy ć – wy jaśniłam. – Nie chciałaby m, żeby śmy przeoczy li coś ważnego, rozumiesz? Rozważał przez moment moje słowa, po czy m skinął głową i również wstał. – Oczy wiście. Masz rację, Kristin. Odróbmy te lekcje jak najszy bciej, a potem pojedziemy coś zjeść, co ty na to? Na przy kład na pizzę do Italian Stallion? – Dobrze, ale najpierw zadzwonię do taty i zapy tam, jakie ma plany na kolację. Kiedy wy chodziliśmy z poddasza, Kane zatrzy mał się w drzwiach i obejrzał się, jakby czegoś zapomniał. Nie rozumiałam, o co mu chodzi, bo pamiętnik zabraliśmy. Kiedy spojrzałam na niego py tająco, potrząsnął głową i zbiegł na dół. – Zaczekaj! – zawołałam za nim. Zatrzy mał się raptownie. – Co jest, przecież chciałaś iść? – Tak, ale otworzy łeś okno, nie pamiętasz? A mówiłam, że poddasze musi wy glądać tak, jak je zastaliśmy, prawda? – Och! – Kane ruszy ł z powrotem. – Dobra, ja zamknę – ustąpiłam. Czekał na mnie u stóp schodów. – Przepraszam, następny m razem będę pamiętał. Kiwnęłam głową i przeszliśmy do mojego pokoju. Wsunęłam pamiętnik pod poduszkę, a Kane zaczął wy jmować z plecaka podręczniki. Sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam do taty. – Hej, co tam? – Odebrał dopiero po trzecim dzwonku, kiedy już miałam zostawić
wiadomość. – Masz dużo pracy ? – Ustalam różne rzeczy z inspektorem budowlany m, cóż więcej mogę powiedzieć? – Czy li znów nie wrócisz na kolację? – Niestety. Chy ba zjem coś z panem Johnsonem. Jego architekt zasugerował pewne zmiany, które w duży m stopniu zmieniły by koncepcję. Nie wiem, skąd wziął te pomy sły. – Jakie pomy sły ? – Och, nieistotne. Czemu py tasz o kolację? Jest pieczony kurczak i… – Bo Kane zaprosił mnie na pizzę do Italian Stallion. Zamilkł na chwilę. – Tato? – Jasne, Kristin. Baw się dobrze. Pogadamy później. Oczy wiście jeśli będziesz miała odrobione lekcje – dodał niemal sarkasty cznie, co by ło dla mnie nowością. Coś go chy ba gry zie, pomy ślałam. – Odrobię na pewno – obiecałam. – Straszna z ciebie kwoka – dodałam, cy tując jedno z jego ulubiony ch określeń. – Słuchaj, muszę kończy ć – rzucił. – Mój dręczy ciel się niecierpliwi. – Wszy stko w porządku? – zapy tał Kane, kiedy skończy łam. – Tak. Ma jakieś problemy na budowie, ale to normalne – wy jaśniłam. Kane skinął głową i wrócił do lekcji. Ja zajęłam się swoimi. Minęła prawie godzina, kiedy usły szałam, jak z hukiem zamy ka podręcznik historii. – Umieram z głodu – oświadczy ł. – Okay, dokończę później. Zaraz będę gotowa. – Wy szłam do łazienki, żeby się odświeży ć. Czesząc włosy, sły szałam, jak rozmawia przez telefon ze swoją mamą. Nie miałam okazji porozmawiać dłużej z jego rodzicami, podobnie jak on z moim tatą. Zresztą, nie by ło na razie ciśnienia, bo nie zaręczy liśmy się ani nic w ty m sty lu, ale niektórzy rodzice moich przy jaciół robili wielką sprawę ze zwy kły ch randek i nalegali, by poznać sy mpatie swoich dzieci. To by ło ważne również dla mojego taty, ale nie dla rodziców Kane’a. Zwy kle rodzice dziewczy ny chcieli więcej wiedzieć o jej chłopaku niż na odwrót. Jak gdy by dziewczy ny wy magały większej kontroli! Nie chciałam podsłuchiwać Kane’a, ale jego mama musiała powiedzieć coś, co go ziry towało, bo podniósł głos. – Tak, jestem u niej w domu i zamierzam regularnie tu by wać. Nie musisz się martwić – odparł ostro. Zapadła cisza i już my ślałam, że skończy ł, ale kiedy wy łoniłam się z łazienki, zobaczy łam, że wciąż trzy ma telefon przy uchu. – Powinnaś się cieszy ć, że ona w ogóle wraca do domu – powiedział wreszcie i wy łączy ł się. – W porządku? – Zwy kłe problemy. Muszę wy słuchiwać ty rad matki na temat mojej siostry Darleny, bo ojciec nie chce o ty m wiedzieć. – A o co chodzi? – Darlena zamierza przy prowadzić do nas swojego chłopaka na Święto Dziękczy nienia. – A twoja mama go nie lubi? – Powiedzmy, że niechętnie widzi go w naszy m domu. On ma w sobie kroplę hiszpańskiej
krwi. – Co? Jak dużą? – Jego matka pochodzi z Chile – wy jaśnił ze śmiechem Kane. – I to jest takie istotne? – Owszem, choć nasza mama głośno tego nie powie. Wy chowano ją na księżniczkę. Moi rodzice poznali się na jachcie jakiegoś milionera, rozumiesz. W każdy m razie – dorzucił wesoło – powinnaś sły szeć, jak pły nnie Darlena mówi teraz po hiszpańsku. Moim zdaniem robi to na złość matce. – A co na to wszy stko tata? – Mówi, że dla niego mógłby by ć nawet w połowie Eskimosem, by le potrafił zarabiać pieniądze. Tata wierzy w kapitalizm równy ch szans. – Czasami mam wrażenie, że nie lubisz swoich rodziców – zauważy łam. Znów usiłowałam odzierać z łusek cebulę, czy li Kane’a. Coraz lepiej się poznawaliśmy i teraz, kiedy zobaczy łam, jak on reaguje na pamiętnik, zainteresował mnie jeszcze bardziej. Spojrzał na mnie. – Możliwe – odparł krótko. – Jak to? – Zaszokowała mnie jego szczerość. – Możemy ich kochać, ale nie musimy ich lubić – odparł. – Nie rób takiej zaskoczonej miny. Wiele dzieci, jeśli nie większość, nie chce by ć kopiami swoich rodziców. – Co nie znaczy, że ich nie lubią. – Nie na ty le, żeby nie pragnęli się od nich różnić. – Rozumiem. Ja tak nie my ślę – powiedziałam szy bko. – Ty nie, ale niewy kluczone, że Cathy i Christopher zaczną w końcu my śleć w ten sposób o swojej matce. Nadal będą ją kochali, ale przestaną ją lubić. Ja na przy kład nie lubię swojej – dodał. – I w ty m się różnię od Christophera. – Naprawdę nie lubisz swojej matki? – drąży łam. Wzruszy ł ramionami. – Można tak to ująć. Bez trudu mogę sobie wy obrazić, że uwięziłaby mnie na poddaszu, gdy by dzięki temu mogła odziedziczy ć fortunę. – Chy ba nie mówisz serio? Uśmiechnął się. – Poczekaj, aż ją lepiej poznasz i zobaczy sz z rozpuszczony mi włosami. Czasami moja mamuśka kojarzy mi się z lady Makbet. To mi dało do my ślenia. By wałam w domach moich przy jaciół, jadłam kolację z ich rodzinami, oglądałam z nimi telewizję i spałam u nich, ale czy rzeczy wiście wiedziałam, jak wy gląda prawdziwe ży cie rodzinne? Ile z tej sielanki by ło odgry wane na pokaz dla półsieroty, której ludzie współczuli? Pewnie dochodzili do wniosku: „Niech nie patrzy na nasze rodzinne problemy. Cieszcie się, że nie jesteście w jej sy tuacji”. Sąsiedzi Dollangangerów z czasów, kiedy ży ł Christopher senior, uważali ich zapewne za cudowną, kochającą się rodzinę. Czy ktoś z ty ch ludzi – sąsiadów, przy jaciół i krewny ch – zebrany ch tamtego fatalnego wieczoru na przy jęciu urodzinowy m Christophera seniora i czekający ch na przy jazd jubilata, mógł sobie wy obrazić ich dzieci uwięzione przez długie lata na poddaszu z woli matki i babki?
Pojechaliśmy do restauracji. – Obiecaj mi, że nie będziesz czy tała pamiętnika beze mnie – poprosił Kane, kiedy usiedliśmy w boksie w Italian Stallion i zamówiliśmy pizzę. – Jeśli mamy wczuć się w role, musimy razem odkry wać jego sekrety. – Obiecuję. – Nie widzę twojej szczerej miny – stwierdził. – Chcesz, żeby m przy sięgła na własną krew? – Możliwe – odparł i roześmiał się. Rozmawialiśmy o wcześniejszy ch wy darzeniach, opisany ch w pamiętniku. Kane nie by ł w stanie uwierzy ć, że Christopher senior nie zabezpieczy ł by tu rodziny. – Nie miał ubezpieczenia na ży cie? Ojciec czworga dzieci i mąż niepracującej żony ? – dziwił się. – Oni oboje zachowy wali się jak dzieci. Ży li w nierealnej bańce i bańka pękła. My śleli, że wy starczy zmienić nazwisko na Dollanganger i zła przeszłość zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wiesz, co my ślę? Że kiedy dojdziemy do końca pamiętnika, Christopher junior dojdzie wreszcie do wniosku, że jego rodzice by li skrajnie nieodpowiedzialni. Zacznie mieć wątpliwości co do ojca i uzna go za marzy ciela i mistrza w stwarzaniu pozorów, pod który mi nie kry je się nic konkretnego. Kto wie, czy nawet jego praca w korporacji nie by ła wy my słem? – Miałeś reprezentować obiekty wne spojrzenie, Kane, a nie budować własne teorie – powiedziałam z naciskiem. – Wstrzy maj się z sądami, dopóki nie skończy my, dobrze? – Wiem, wiem, masz rację. Ja po prostu… za szy bko się frustruję. Na szczęście ty w porę sprowadzasz mnie na ziemię – dodał, sięgając po moją dłoń. – Tak samo będzie z Christopherem i Cathy. Zobaczy sz. Popatrzy liśmy na siebie, ale miałam wrażenie, jakby nasze spojrzenia sięgały dalej, aż do wizji Christophera i Cathy, odbitej w naszy ch osobach. – Mam lekcje do zrobienia – przy pomniałam. – Poza ty m niedługo wróci tata i chciałaby m z nim porozmawiać. – Jasne. – Kane dał znać kelnerowi. Kiedy zajechaliśmy pod dom, zobaczy łam, że tata dotarł przede mną. Jego ukochana, wiekowa furgonetka, którą pieszczotliwie nazy wał Czarną Pięknością, stała na podjeździe. Traktował ją jak starą, dobrą przy jaciółkę, wciąż jeszcze żwawą mimo pordzewiały ch stawów. Czasami zastawałam go, jak stał i po prostu wpatry wał się w auto albo czule gładził jego niemodną karoserię, zatopiony we wspomnieniach, w który ch z całą pewnością wy stępowała moja mama, siedząca obok niego w kabinie. – Może namówię ojca, żeby sprzedał mu nową ciężarówkę po dobrej cenie – zaproponował Kane. – Pogadam z nim. – Nie ma sensu. Mój tata by jej nie przy jął, nawet za darmo. Mówi, że on i jego bry ka starzeją się razem. Staruszka ma nawet swoją nazwę: Czarna Piękność. Kane się roześmiał. – Powiedz mu, że jeśli wszy scy by liby tacy jak on, mój stary by zbankrutował. – Jasne, przekażę – obiecałam z uśmiechem. Pocałował mnie lekko. – Żałuję, że nie jestem najstarszy m dzieckiem w rodzinie – powiedział. – Chciałby m dbać o młodszy ch, tak jak Christopher, oczy wiście nie w tak dramaty cznej sy tuacji.
– Kiedy ś będziesz dbał o własne dzieci. Skinął głową, ale wy czułam, że coś jeszcze miał na my śli. – Widzimy się rano – powiedział. – Chce ci się ciągle tak wcześnie wstawać? Mam samochód i mogę… – W żadny m razie. Skoro nie mam się o kogo troszczy ć, będę się troszczy ł o ciebie. Jak gdy by śmy mieli ty lko siebie. Takie postawienie sprawy powinno mi się podobać, a jednak słowa Kane’a rozbrzmiewały złowrogim echem w mojej głowie. Patrzy łam, jak odjeżdża, i pomachałam mu na pożegnanie. Uniosłam głowę i spojrzałam na okno swojej sy pialni. Rozedrgana wy obraźnia podsunęła mi obraz Christophera Dollangangera, wy glądającego przez szparę w zasłonach. Wizja znikła tak szy bko, jak się pojawiła, ale dobre samopoczucie zmącił niepokój, którego nie potrafiłam się pozby ć. Nie sły szałam telewizora, kiedy weszłam do domu. By ło jeszcze za wcześnie, żeby tata położy ł się do łóżka, ale nie znalazłam go też przy biurku w pokoju na dole, gdzie czasami odwalał papierkową robotę. – Tato?! – zawołałam. Cisza. Może jest w łazience? Na wszelki wy padek zajrzałam do salonu i zobaczy łam, że siedzi w fotelu, gapiąc się na wy łączony telewizor. – Tato? Powoli odwrócił ku mnie głowę. – A, jesteś, Kristin. Nie sły szałem, jak weszłaś. Fajnie by ło? – Tak, py szna pizza. Co się stało? Dlaczego siedzisz po ciemku? – Paliła się ty lko malutka lampka obok kanapy. – Och, pewnie się zdrzemnąłem. – Dobrze się czujesz? – zapy tałam z obawą. Od czasu nagłej choroby mamy i jej śmierci wpadałam w panikę za każdy m razem, kiedy tata narzekał na bóle albo się przeziębiał, albo po prostu wy glądał na zmęczonego. Na szczęście zdarzało się to rzadko, bo cieszy ł się dobry m zdrowiem. Nie pamiętałam, żeby kiedy kolwiek brał zwolnienie z pracy albo choćby się spóźnił, ale mama przed ty m fatalny m wy lewem też czuła się świetnie. Jak większość dzieci przy jmowałam za pewnik, że rodzice są wieczni i zawsze będą ze mną. Po śmierci mamy przepłakałam wiele nocy. Musiały minąć długie miesiące, aby m przestała czekać, że zaraz ją zobaczę, siedzącą w ulubiony m fotelu czy stojącą przy kuchni; aby m przestała nasłuchiwać jej kroków w holu czy głosu gdzieś w domu. Usiłowałam odepchnąć od siebie rzeczy wistość, w której zabrakło mamy, jak gdy by jej śmierć by ła ty lko senny m koszmarem. Dla Christophera, Cathy, a nawet Corrine, pojawienie się policjanta z wiadomością o śmiertelny m wy padku ich taty by ło wstrząsem i zapoczątkowało koszmar, jeszcze długo prześladujący ich w snach, który na zawsze pozostał w ich pamięci. Cory i Carrie by li jeszcze za mali, żeby w pełni zrozumieć tragedię. Codziennie, podobnie jak kiedy ś ja, czekali na cud, że zmarły rodzic nagle się pojawi. Musieli marzy ć, że tata wróci z pracy, zawoła je do siebie i przy tuli. A może nawet po cichu liczy li, że tatuś zabierze ich z Foxworth Hall, choć Christopher nic o ty m nie wspomina. Im ktoś jest młodszy, ty m dłużej oswaja się z odejściem bliskiej osoby. Ale starsze rodzeństwo także czuło się zagubione, bezsilne i przerażone. Nawet Christopher, który wy dawał się najbardziej dojrzały i spokojny. Nic dziwnego, że starali się robić wszy stko, czego wy magała od
nich Corrine – wierząc, że jej obietnice się spełnią. Mogli się wściekać, robić sceny, płakać i rozpaczać, ale słuchali matki i pragnęli jej wierzy ć, gdy ż poza nią nie mieli już nikogo. Kane przy pisy wał Christopherowi inną moty wację, ale chy ba go nie rozumiał, skoro nie stracił rodzica i nie odczuł bólu straty. – Tak, nic mi nie jest – oznajmił tata i podniósł się z fotela tak szty wno, jakby postarzał się o lata. – Nadweręży łeś mięśnie? – Ależ skąd. – A jednak coś się stało – stwierdziłam i świadomie obudziłam w sobie cechy mamy, żeby mój głos zabrzmiał twardo i zdecy dowanie. – O co chodzi, tato? Popatrzy ł na mnie i zrozumiał, że nie zadowolą mnie kulawe wy kręty. Mimo to nabrał głęboko powietrza i spróbował. – Po prostu sprawy na budowie nieco się skomplikowały, to wszy stko – wy jaśnił, nie patrząc mi w oczy. – W jakim sensie? – naciskałam. – Och, nic wielkiego. Znasz moją perfekcję i wiesz, że muszę mieć wszy stko dokładnie i w porę wy konane. – Tato – rzekłam, biorąc się pod boki tak jak on, kiedy nieustępliwie domagał się wy jaśnień. – Nic, co mogłoby cię interesować, Kristin. – Ty m bardziej jestem zaintry gowana. Westchnął ciężko i ponownie usiadł w fotelu. Podeszłam i stanęłam przed nim z ramionami skrzy żowany mi na piersi. Tata uniósł głowę i uśmiechnął się blado. – Co? – Wy glądasz jak ona w takich momentach. Za każdy m razem, kiedy chciałem coś przed nią zataić, stawała przede mną ze skrzy żowany mi ramionami i widać by ło, że nie ustąpi, dopóki tego ze mnie nie wy dusi. Nawet głowę trzy masz w ten sam sposób. – I zawsze wtedy mówiłeś prawdę? – Zawsze. – A więc? – Dobrze. Otóż dziś, pod koniec pracy, przy padkiem trafiłem na dokumenty posiadłości. Ale nie chodziło o plany budowy czy pozwolenia. – Czy li co to by ło? – Ty tuł własności. – Nie rozumiem – powiedziałam, siadając na kanapie. – My ślałam, że posiadłość należy teraz do Arthura Johnsona. – Też tak my ślałem. Ty mczasem okazało się, że posiadłość kupił fundusz powierniczy, którego akcjonariusze nie są ujawnieni. – Co to oznacza? – Nie wiem. Nie wiem nawet, czy Arthur Johnson i jego żona będą tu mieszkali. – Ale mówiłeś, że on jest tak zaangażowany w budowę… że wręcz cię prześladuje, jak to określiłeś. – Owszem. – Więc?
– Naprawdę nie wiem i to mnie dręczy. Pewnie niepotrzebnie się ty m nakręcam. Nie ma o czy m mówić. Ważne, że jest robota i dobrze mi płacą. – Ta sprawa jednak cię dręczy, zatem musi by ć jakiś powód. – Po prostu nie lubię, kiedy ktoś mnie zatrudnia i coś przede mną ukry wa. Zwłaszcza na ty m terenie – mruknął z iry tacją. – O co tu chodzi? Kto i dlaczego starał się ukry ć prawdziwego naby wcę? Albo naby wców? – Nie mam pojęcia. – Może ktoś z Charlottesville? – Niewy kluczone. Słuchaj, Kristin, padam z nóg. – Ciężko wstał z fotela. – Ostatnio pracuję do późna. Jeśli pozwolisz, porozmawiamy o ty m inny m razem. Może czegoś jeszcze się dowiem. Rzeczy wiście wy glądał na zmęczonego. Nie chciałam dłużej naciskać, aby nie pogorszy ć sprawy. – Masz rację, coś tu śmierdzi – rzuciłam i poszłam na górę. Ile mogę zdradzić Kane’owi? A może nie powinnam mu nic mówić? Czy to ma jakiś związek z dziennikiem Christophera? Pełna rozterek, stałam nad łóżkiem. Czy jestem zobowiązana dotrzy mać obietnicy i czy tać pamiętnik wy łącznie z Kane’em? A może jednak poczy tam dalej, żeby by ć gotowa na to, co może się zdarzy ć? W zasadzie powinnam tak zrobić, ale jeśli sprawa się wy da, Kane poczuje się zdradzony i oszukany. Kto wie, co wtedy zrobi? Nie, postanowiłam, nie ulegnę pokusie. Wszy stkiego dowiemy się stopniowo i razem. Zasy piałam z py taniem, czy dopuszczenie Kane’a do pamiętnika nie okaże się w sumie błędem – z wielu powodów, który ch większości jeszcze nie znałam. Rano tata spojrzał na mnie zdziwiony, kiedy oznajmiłam, że Kane znów po mnie przy jedzie. Zamilkł na moment, a potem się uśmiechnął. – Cóż, przy najmniej oszczędzimy na paliwie i oponach – zażartował. Wy dawało się, że wczorajsze odkry cie już go tak nie dręczy, ale postanowiłam na razie do tego nie wracać. – Daj znać, kiedy będę mógł sprzedać twój samochód – dodał. – Mogę od razu odpowiedzieć: nigdy. Roześmiał się. – Dzisiaj zajmę się przy gotowaniami do Święta Dziękczy nienia – oznajmił, zmieniając ton. – To już za parę dni. Zamówiłem sześciokilogramowego indy ka. – Większy niż w zeszły m roku, co? – Na wy padek gdy by pojawił się dodatkowy gość, a nawet paru – wy jaśnił, py tająco unosząc brwi. – Kane nie przy jdzie – zapewniłam szy bko. – W jego domu odbędzie się ogromne przy jęcie, na które zjedzie cała rodzina. Nie da rady się wy rwać. Tata skinął głową. Zrobiło mi się przy kro, bo mógł to zrozumieć tak, że czuję się nieszczęśliwa, mając tak malutką rodzinę. – Mam nadzieję, że ciocia Barbara nas odwiedzi. Co prawda, szef zaprosił ją do siebie do domu, ale liczę, że… jednak wy bierze nas. – Powinna. Wy dajemy najlepszą ucztę w całej okolicy – odparłam. Tata uśmiechnął się smutno. – Opowiadałem ci o pierwszy m wspólny m Dniu Dziękczy nienia, który spędziłem z mamą? Oczy wiście, że opowiadał, ale pokręciłam przecząco głową.
– Upiekłem trzy kilogramowego indy ka, ty lko dla nas dwojga. Późno siedliśmy do stołu. Jedliśmy w kuchni. To by ło najlepsze Święto Dziękczy nienia w moim ży ciu. Potem urodziłaś się ty i z czasem zaczęłaś towarzy szy ć nam przy stole. Mama powiedziała wtedy : „Najlepsza potrawa smakuje jeszcze lepiej, kiedy spoży wasz ją z kochaną osobą. Inaczej jest ty lko smaczna”. Dobry tekst na kartkę z ży czeniami, prawda? – Tak. Zamilkł na moment. – Na pewno by mnie ochrzaniła, że umniejszam wagę naszego święta – rzekł. – Wcale nie – zapewniłam. – My też jesteśmy dwiema osobami, które się kochają, i wszy stko będzie cudownie smakowało. – Wstałam i pocałowałam go na pożegnanie, bo za oknem zatrąbił Kane. – Wcześnie przy jechał. – Spieszno mu do nauki. – Wy chodząc, usły szałam jeszcze chichot taty. Na mój widok Kane ostrzegawczo uniósł rękę. – O co chodzi? – Nie rozmawiamy o pamiętniku, dopóki nie wejdziemy na poddasze, dobrze? – W szkole to rozumiem, ktoś mógłby nas niechcący podsłuchać. Ale nie pojmuję, czemu nie możemy porozmawiać teraz, kiedy jesteśmy sami. Skąd ten pomy sł? – Rozmy ślałem o ty m dziś w nocy. Chcemy jak najbardziej realisty cznie odtworzy ć i przeży ć całą historię, więc musimy w nią wejść w skupieniu, starać się wczuć. Nie chciałby m, żeby śmy to traktowali jak kolejne szkolne zadanie. Wiesz, jak czy tanie lektury albo przy gotowania do egzaminu. – No tak, ale… – Zostawmy na razie ten temat – powiedział i zanim odjechał, spojrzał w stronę poddasza. – On przy należy ty lko tutaj – dodał z naciskiem. Początkowo uznałam jego podejście za przesadnie ekstremalne. Oczy wiście, popierałam pomy sł, żeby prawda o pamiętniku nie wy szła poza cztery ściany mojego domu, ale coś mi tu nie pasowało. Zgadzałam się również z Kane’em, że nie można traktować czy tania pamiętnika jak szkolnej lektury i trzeba się w niego wczuć, by zrozumieć moty wacje bohaterów. By ć może mój niepokój zrodził się już na samy m początku. Kane znacznie bardziej zaangażował się w tę historię, choć to ja miałam po temu ważniejsze powody. Moje pokrewieństwo z dziećmi Dollangangerów by ło dalekie, ale niepodważalne. Poza ty m tata pracował na terenie Foxworth Hall i to on znalazł pamiętnik. Na serio zastanawiałam się, dlaczego Kane aż tak to przeży wa. Poza pomy słem głośnego czy tania na poddaszu w sumie nie wniósł do sprawy niczego nowego, choć bardzo liczy łam na jego obiekty wne i przenikliwe spojrzenie. Często kry ty kował Christophera, aby za chwilę znów go wy chwalać. Nasz nauczy ciel angielskiego, pan Madeo, który reży serował szkolne sztuki, powiedział nam kiedy ś, że aktor musi znaleźć w postaci coś, z czy m się identy fikuje, i wokół tego budować rolę, nawet jeżeli gra przestępcę. Co takiego Kane znalazł w Christopherze i w historii Dollangangerów, że w swoją rolę wszedł z takim zaangażowaniem? Może podobieństwa do własnej rodziny ? Początkowo Dollangangerowie by li miłą, kochającą się rodziną, ale po stracie ojca dzieci oddaliły się od matki, a ona od nich, więc stały się niemal sierotami. Kane przy znał, że nie lubi swojej mamy ; wprawdzie kiedy by ł mały, kochał ją jak każde dziecko, ale potem nie by ł już w stanie
akceptować jej charakteru. Choć nigdy nie przeby wałam w towarzy stwie Kane’a i jego siostry, wy dawało mi się, że ma z nią dobrą relację. Czy ona jest równie kry ty czna wobec rodziców? Czy skarżą się na nich, kiedy rozmawiają ze sobą? Na pewno siostra musiała wściekać się przy nim na matkę, bo nie tolerowała jej chłopaka. W znany ch mi rodzinach wszy stko z pozoru wy glądało ładnie, ale czy mogłam by ć pewna, czy nie trwała tam podświadoma rozgry wka na froncie rodzice – dzieci? Sama nie wy obrażałam sobie, że gdy by m miała rodzeństwo, tworzy liby śmy front przeciw rodzicom, a zwłaszcza przeciwko tacie. Dziwna sy tuacja! Początkowo to ja obawiałam się, że zdradzę za dużo na swój temat, ale teraz przekonałam się, że Kane bije mnie na głowę. Czy jestem gotowa na nowe rewelacje? Czy chcę je poznać? Jaką puszkę Pandory otworzy łam, gdy dopuściłam Kane’a do tajemnicy ? My śli kłębiły się w mojej głowie, ale nie poruszałam już tego tematu, nawet kiedy szkolny dzień się skończy ł i pojechaliśmy do domu. Przez cały dzień usiłowałam pozby ć się ciężkich my śli. Na próżno. Dziewczy ny mówiły ty lko o imprezie u Tiny Kennedy, zaplanowanej na weekend. Zapowiadały się szaleństwa, który ch zabrakło na ostatniej zabawie u Kane’a. Jej ojciec by ł szy chą na ry nku nieruchomości, a jedną z nich by ł bar pod Charlottesville, miejsce wielu dorosły ch imprez. W związku z ty m wszy scy wy obrażali sobie, że alkoholu będzie pod dostatkiem. Poza ty m starszy brat Tiny, który by ł na trzecim roku studiów, ponoć miał dostęp do niewy czerpanego źródła polepszaczy nastroju. Tina stawała na głowie, aby zniechęcić mnie do przy jścia. Chciała zagarnąć Kane’a dla siebie, więc wszem wobec nazy wała mnie klasową świętoszką, która może donieść policji, jeśli impreza będzie „nieprzy zwoita”. Knuła, żeby on i inni przestali mi ufać. Poskarży łam się Kane’owi, lecz wy śmiał moje pretensje. To już by ło iry tujące. Moje wierne przy jaciółki, na czele z Suzette i Ky rą, oburzone wredny mi insy nuacjami Tiny, opowiadały wszem wobec, że Kane regularnie by wa u mnie po szkole aż do wieczora. To też mi się nie spodobało i zaczęła mnie iry tować obojętność Kane’a na te głupie gadki. Przez długi czas by łam, tak jak i inne dziewczy ny, zauroczona jego luzackim urokiem, ale teraz poznawałam mojego chłopaka z zupełnie innej strony. W końcu zasugerowałam, żeby śmy olali tę imprezę. – Słusznie, po co jej dawać saty sfakcję – odparł. – Jakoś zniesiemy wściekłość Tiny, nie martw się. Poza ty m tego dnia mieliśmy mało zadane, a więc zy skiwaliśmy więcej czasu na czy tanie pamiętnika. – Zamówimy chińszczy znę albo coś innego? – zapy tał. – Jasne – przy taknęłam. Prowadził szy bciej niż zwy kle. Nie odezwaliśmy się już ani słowem, póki nie weszliśmy do mojego pokoju. – Chcę się trochę odświeży ć – oznajmiłam, kiedy Kane z pamiętnikiem w ręku ruszy ł w kierunku drzwi. – Idziesz do łazienki? – Wezmę szy bki pry sznic. Jak chcesz, to leć – zaproponowałam, a on ku mojemu zaskoczeniu posłuchał. Jeszcze bardziej by łam zaskoczona, kiedy się przekonałam, co zdąży ł zrobić pod moją
nieobecność. Tak poprzestawiał meble, aby moje poddasze, na ile to możliwe, przy pominało Foxworth Hall. – Łatwiej nam będzie się wczuć – rzekł, kiedy rozglądałam się, zaskoczona. – Może by ć? – Tak, ale wy chodząc, musimy przy wrócić dawny wy strój. – Ależ oczy wiście, nie ma sprawy. – Usadowił się w fotelu i popatrzy ł na mnie. Usiadłam na kanapie. Zaczął czy tać.
Mama opowiedziała nam o wspaniały m świąteczny m balu dziadków i Cathy zaczęła błagać, żeby pozwoliła nam go zobaczy ć. – Jak mam to zrobić? – Ukry jemy się gdzieś i ty lko zerkniemy. Nikt nas nie zauważy. Proszę! Mama przeniosła spojrzenie na mnie. Najwy raźniej liczy ła, że odetnę się od prośby Cathy albo spróbuję jej wy perswadować niebezpieczny pomy sł, ale miałem już dosy ć roli opiekuna, a poza ty m sam chciałem zobaczy ć coś innego i pięknego. Mama wy czy tała to z mojej twarzy. Zastanawiała się przez chwilę, po czy m odciągnęła nas na bok, żeby bliźniaki nie mogły usły szeć, co powie. – Dobrze. Jest takie miejsce, w który m będziecie mogli się ukry ć i chwilę poobserwować. Ale ty lko wy, bo bliźniaki nie potrafią jeszcze siedzieć cicho. Obiecajcie, że nic im nie powiecie i zanim wy jdziecie, upewnicie się, że mocno zasnęły. Przy sięgliśmy solennie, a mama obiecała, że pojawi się za jakiś czas i zaprowadzi nas tam, skąd będziemy mogli obserwować bal, a sami pozostaniemy niewidoczni. Sądziłem, że Cathy wpadnie w euforię, ale po wy jściu mamy mina się jej wy dłuży ła. – Co jest? – Ona już dzisiaj nie przy jdzie. Będzie tak samo jak z naszą wy marzoną kolacją w Dniu Dziękczy nienia. – Daj jej szansę – odparłem, choć w głębi serca czułem podobnie. Obietnice przy chodziły mamie z łatwością, podobnie jak późniejsze tłumaczenie, czemu ich nie dotrzy mała. Na szczęście ty m razem oboje się my liliśmy. Mama wróciła, jeszcze piękniejsza niż zwy kle. Wy glądała jak księżniczka, jak gwiazda filmowa – w olśniewającej sukni wieczorowej z wy jątkowo prowokujący m dekoltem, który uwy datniał rowek pomiędzy piersiami. Dziwiłem się, że ośmieliła się tak ubrać w domu naszej babci. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Nawet w czasach, kiedy by łem młodszy, ale już fascy nowała mnie kobieca nagość i widy wałem mamę paradującą nago po domu, nie czułem takiego poruszenia. Może dlatego, że od dawna nie widziałem mamy radosnej i ślicznej, z krągły mi
piersiami i policzkami zaróżowiony mi z podekscy towania, z oczami bły szczący mi jak diamenty i szmaragdy, tańczące w jej uszach. Bez trudu mogłem sobie wy obrazić, jakie wrażenie jej uroda wy warła kiedy ś na tacie i oczarowała go tak, że zapomniał o tabu kazirodztwa. Poczułem, jak budzi się moja własna seksualność i poczułem, że się czerwienię. Jak można w taki sposób reagować na własną matkę?
Kane przerwał i popatrzy ł na mnie z dziwny m wy razem twarzy. Miałam wrażenie, że skurczy ł się w fotelu. – Co się stało? – zapy tałam. – Dlaczego przerwałeś? Spodziewałam się, że znów poruszy swoją teorię o kompleksie Edy pa, ale mnie zaskoczy ł. – Pamiętam, kiedy po raz pierwszy poczułem coś takiego. – Jak Christopher? – Tak, w stosunku do własnej matki. Pierwszy raz komuś o ty m mówię, choć oczy wiście czy tałem o ty ch sprawach. Nie mam kompleksu Edy pa – zaznaczy ł. – O ile coś takiego w ogóle istnieje. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Milczałam i czekałam na dalszy ciąg. – Miałem wtedy trochę więcej niż dwanaście lat. Mniej więcej od roku moja mama zaczęła się pilnować, żeby nie pokazy wać mi się nago i nie rozbierać na moich oczach. Zawsze zamy kała drzwi, ale pewnego razu… – Zobaczy łeś ją nagą? – Gorzej, podczas zbliżenia z tatą. – Och. – Podnieciłem się i nic nie mogłem na to poradzić. Czasami tak by wa, zwłaszcza u chłopców – dodał szy bko. – Rozumiesz? – Tak. – Już nigdy potem to się nie zdarzy ło – ciągnął, lekko poiry towany. – Moim zdaniem to normalne w pewny m wieku, kiedy zaczy na się… – Dojrzewanie – dokończy ł z uśmiechem. Od razu poczułam ulgę. – I nie chodziło ty lko o pry szcze. – Wy raz jego twarzy znów się zmienił, powracając do mieszanki gniewu i poczucia winy. Rozejrzał się po stry chu i kiwnął do siebie głową. – Co znowu? – zapy tałam. – O czy m teraz my ślisz? – To jest specjalne miejsce, Kristin, nasze poddasze tajemnic, prawda? – Oczy wiście. Oboje ślubowaliśmy dochowanie sekretu. – Mówię poważnie. – Ja również. Przecież pierwsza tego zażądałam, Kane. I obiecałam, że nigdy nikomu nie powiem, co tu robimy i co mówimy, zwłaszcza jeśli chodzi o pamiętnik. Kane pokiwał głową z saty sfakcją. – Wy bacz, po prostu… nigdy nie by łem z nikim tak szczery, nawet z rodzicami ani z siostrą. – Pochlebiasz mi – odparłam, a jego uśmiech powrócił.
– Jesteś wy jątkowa, Kristin, naprawdę. Cieszę się, że mogłem powierzy ć ci swój sekret. Wiem, co to dla ciebie znaczy. Popatrzy ł na notes trzy many w rękach. – Czy taj dalej – zachęciłam. – Wszy stko jest w porządku. Nie zrobiłeś ani nie powiedziałeś niczego, co by mogło zmienić moje zdanie. Tak mówiłam, ale w głębi duszy nie by łam pewna, czy rzeczy wiście tak my ślę. Moje słowa musiały jednak zabrzmieć przekonująco, gdy ż Kane kiwnął głową i wrócił do czy tania.
Mama uśmiechnęła się, jak gdy by wiedziała, jakie wrażenie wy warła na mnie jej uroda. W sumie nie powinienem się dziwić. Często wy czuwała, o czy m my ślę. Ostrzegła nas, żeby śmy nie siedzieli tam dłużej niż godzinę, gdy ż istnieje ry zy ko, że bliźniaki się obudzą, po czy m zaprowadziła nas do miejsca, z którego w dzieciństwie podpatry wała dorosły ch. By ła to masy wna, długa konsola z ażurowy mi drzwiczkami. Ledwie się zmieściliśmy w środku, ale za to zza kratek mieliśmy dobry widok na salę balową w dole, tonącą w blasku wielu świec. Wy pełniał ją elegancko wy strojony tłum; lśniła biżuteria kobiet, wielka choinka jarzy ła się ty siącem światełek i odblasków, a kelnerzy serwowali szampana i grała orkiestra. W ży ciu nie widziałem takiej demonstracji przepy chu i bogactwa. Dziadkowie by li prawdziwy mi bogaczami. Mama nie przesadzała. Zerknąłem na Cathy. Miała zachwy coną minę, a mnie chciało się płakać. Te wszy stkie miesiące nudy i depresji, chorób i chłodu, te potoki okrutny ch słów, wy lewane na nas – wszy stko nagle straciło znaczenie i zbladło w złoty m blasku. Jakby uniesiono zasłonę, aby pokazać nam, że pewnego dnia te cuda mogą by ć naszy m udziałem! Och, dlatego warto jest wy trzy mać i walczy ć, pomy ślałem. Znów spojrzałem na siostrę i uśmiechnąłem się, widząc, jak odży ła. Wiedziałem, że kiedy ś wy rośnie na kobietę równie urodziwą jak damy w dole, jak nasza mama. Obserwowaliśmy ją. Rozmawiała z mężczy zną wzrostu naszego taty. Nagle chwy cił jej dłoń i ucałował ją namiętnie. Miałem wrażenie, jakby lodowata strzała przeszy ła mi serce. Cathy ze złością trąciła mnie w bok. – Widziałeś to? Na co ona mu pozwala?! Oczy wiście, że zauważy łem, ale nie chciałem o ty m rozmawiać. Zamiast tego popadłem w rozmarzenie, jak będą wy glądały nasze bale, kiedy wreszcie dziadkowie nas uznają i zamieszkamy w ty m domu na równy ch prawach. Pomy ślałem, że nic już więcej mnie dzisiaj nie zadziwi, lecz nagle pojawiła się nasza babcia rodem z piekła, niezwy kle elegancka, jak reszta kobiet na ty m balu. Cathy by ła również zaskoczona, ale wy głosiła ty lko uwagę na temat
wzrostu babki. Rzeczy wiście, jej wy soka sy lwetka sterczała spośród tłumu gości, tak jak często złowrogo górowała nad nami. W ty m momencie zdarzy ło się coś zaskakującego. Na salę wwieziono naszego dziadka na wózku inwalidzkim. – To on – szepnęła Cathy. Dziadek się zatrzy mał. Powoli uniósł głowę i popatrzy ł w naszą stronę. By łem pewien, że się uśmiecha. Cofnąłem się insty nktownie, ale Cathy gapiła się z twarzą przy ciśniętą do kratki. – Wy gląda jak tata, ty lko starszy – powiedziała. – Cóż, jest jego bratem przy rodnim. – Ale… – Cii – sy knąłem. Niedaleko nas rozmawiało dwoje ludzi, kobieta i mężczy zna. Mówili o naszej mamie. Kobieta by ła wy raźnie kry ty czna, za to mężczy zna, którego nazwała Albertem Donne’em, zachwy cał się mamą i żałował, że zamiast niego woli jakiegoś Bartholomewa Winslowa. Wspomnieli, że kiedy ś by ła ukochaną córeczką swojego ojca i powinna odziedziczy ć jego fortunę, ale teraz czarno to widzą. Potem się oddalili i przestaliśmy ich sły szeć. – Kto to jest Bartholomew Winslow? – Chodźmy już – ponagliłem zamiast odpowiedzi. Domy ślałem się, że chodzi o faceta, który tak namiętnie całował mamę w rękę i teraz nie odstępował jej na krok. – Bliźniaki mogą w każdej chwili się obudzić. Cathy chciała jeszcze popatrzy ć, ale nie pozwoliłem jej zostać. Wróciliśmy do naszej małej sy pialni. Na szczęście bliźniaki spały mocno. Staliśmy przez chwilę nad nimi, oszołomieni wszy stkim, co widzieliśmy i sły szeliśmy. – Czy mama wy jdzie za Bartholomewa Winslowa? To mieli na my śli tamci ludzie? – A skąd mam wiedzieć? – warknąłem. Nie mogłem się pohamować. Kobieta, którą widziałem w sali balowej, bardzo różniła się od kobiety, która przy wiozła nas do Foxworth Hall. Drżałem na my śl, co ta różnica może oznaczać. Nagle poczułem dreszcz wy zwania i ekscy tacji, gdy ż przy szedł mi do głowy szalony pomy sł. A gdy by tak wy korzy stać okazję, że wszy scy są zajęci balem, i spenetrować dom? Może dowiedzieliby śmy się ciekawy ch rzeczy. Uświadomiłem Cathy, że mamy wy jątkową okazję – mama jest zajęta, a drzwi są otwarte. Jednak Cathy obawiała się, że babcia nas nakry je i wy chłosta za karę. Ale ja się uparłem. Postanowiłem, że pójdę na poddasze, znajdę jakiś strój, który posłuży mi za przebranie, a potem wy ruszę na rekonesans. Znalazłem stary, czarny garnitur, który na mnie pasował. Cathy przy glądała mi się zdumiona, kiedy z dumą paradowałem przed nią, udając starszego dżentelmena.
– Nikt mnie nie rozpozna – zapewniłem. Siostra, ciągle wy straszona, nie dała się przekonać. Poprosiła ty lko, żeby m wrócił jak najszy bciej. Czułem się jak bohater, wy ruszający na wy prawę w nieznane. Miałem zdoby ć wiedzę, która może nas ocalić z niewoli. Cathy uśmiechnęła się, kiedy uścisnąłem ją na pożegnanie. Przez moment wdy chałem zapach jej świeżo umy ty ch włosów, podziwiałem gładkość skóry i chłonąłem bliskość ciała, nagiego pod nową koszulą nocną. Ogarnął mnie przy pły w pożądania i fala gorąca eksplodowała w dole brzucha, ogarniając ciało i twarz. Pocałowałem ją w policzek. Ten pocałunek by ł takim zaskoczeniem dla nas obojga, że przez chwilę trwaliśmy oniemiali, w bezruchu. Wreszcie zmusiłem się do śmiechu i udając, że jestem ry cerzem w zbroi, wy maszerowałem z pokoju na spotkanie z tajemnicami tego domostwa.
Kane urwał, spojrzał na mnie, a potem wy skoczy ł z fotela jak spręży na i pocałował mnie. – Co ci strzeliło do głowy ? – spy tałam z uśmiechem. – Christopher pocałował siostrę. Powiedziałaś, że mamy robić to, co oni, kiedy o ty m przeczy tamy. – Ale nie dosłownie. – Mówiłaś, ty lko wy rzuciłaś to z głowy. – Wrócił na fotel. – Czy dotąd usły szałaś coś, co cię zaskoczy ło? – Nie zachowuj się jak belfer, Kane. Pamiętaj, że to nie jest zadanie szkolne. Roześmiał się. – Okay, wy bacz. Sły szałaś, że stary popatrzy ł w górę i uśmiechnął się do nich. – Rozumiem, że tak się Christopherowi wy dawało, nie by ł pewien. – Stary musiał o nich wiedzieć – stwierdził Kane z przekonaniem. – Znajomy twojego wuja miał rację. – Możliwe. Jak my ślisz, co to wszy stko oznacza? Kane rozparł się wy godnie w fotelu. Wy glądał teraz jak młodsza kopia Sherlocka Holmesa, emanująca spokojną pewnością siebie. – My ślę, że stara powiedziała mu o nich już na samy m początku, a on zgodził się, żeby by ły trzy mane na poddaszu pod kluczem. Oboje wierzy li, że to diabelski pomiot, no nie? Cholera wie, może my śleli, że wy rosną im rogi i ogony ? – Dobrze, ale co z Corrine? – spy tałam. – Z jednej strony jest matką, a z drugiej strony matka tak dzieci nie traktuje. Chwilami mam wrażenie, że ona naprawdę wierzy w te bajki, które im opowiada, nie uważasz? Wzruszy ł ramionami. – Może jej rodzice też nią manipulowali? – Jak to? – Rozumiesz, umacniali ją w przekonaniu, że jej plan ma szanse. Babka powiedziała Corrine, że musi trzy mać potomstwo w tajemnicy, dopóki stary nie kopnie w kalendarz. Zmusiła córkę,
żeby zachowy wała się, jakby nie miała dzieci, oczy wiście dla dobra sprawy. W ty m czasie na bieżąco informowała dziadka, jak się sprawy mają. – A co on z tego miał? – Mógł do woli delektować się zemstą, bo nigdy nie wy baczy ł córce, że kiedy ś uciekła z Christopherem seniorem. Dlatego postanowił zafundować jej piekło. – Z tego, co ostatnio czy tałeś, nie wy nika, żeby przechodziła przez piekło. – Zgoda, w ty m momencie nie. Aktualnie jest znów ukochaną córeczką tatusia. Została wy chłostana i zmuszona do takiego traktowania własny ch dzieci. Ojciec trzy ma ją na smy czy, którą po troszeczku luzuje – rozumiesz, własny samochód, forsa, ciuchy i biżuteria. W ten sposób córka jest mu posłuszna i sama dba, żeby dzieci siedziały w zamknięciu. Już ty lko ona mu została, sy nowie nie ży ją. Stary ma rozdęte ego i nie wy obraża sobie, że ród Foxworthów mógłby wy gasnąć. Powrót Corrine jest dla niego szansą. Ma córkę w garści i kształtuje wedle własnego widzimisię. Czerpie z tego ogromną saty sfakcję, może nawet to trzy ma go przy ży ciu – ciągnął z oży wieniem, najwy raźniej formułując my śli na bieżąco. – By ć może masz rację – przy znałam. Jego wnioski miały sens, przy najmniej w ramach tego, co już wiedzieliśmy. – Uważam jednak, że powinniśmy wstrzy mać się z osądem. Uśmiechnął się. – Jasne, sprawa wciąż jest otwarta. Niemniej uważam, że jedno z nas powinno wy stępować jako kry ty k wobec drugiego. Cathy bezustannie podważa teorie Christophera, prawda? Ty podważasz moje. – Tak, ale… – Czy tajmy dalej. Chcę się dowiedzieć, co odkry ł Chris. Mamy jeszcze czas. Zerknęłam na zegarek. – Dobra. Z zadowoleniem skinął głową i wrócił do czy tania. Kiedy zaczął, znów pomy ślałam o swoich obawach, że wspólne czy tanie pamiętnika i wcielanie się w role Christophera i Cathy wy dobędzie z nas rzeczy nazby t osobiste, z który ch nie zwierzy liby śmy się nikomu. Kane już zaczął. Czy przy goda z pamiętnikiem zbliży nas do siebie, czy wręcz przeciwnie, w końcu doprowadzi do rozstania?
Najciszej, jak mogłem, otworzy łem drzwi i wsunąłem się do pokoju, ale zamiast Cathy powitała mnie mama. Nigdy nie widziałem w jej oczach takiej furii. Dosłownie w niej buzowała. Zanim zdąży łem coś powiedzieć, uderzy ła mnie mocno w lewy policzek, a potem jeszcze mocniej w prawy. Znieruchomiałem kompletnie osłupiały, z piekącą twarzą. – Gdzie by łeś? Jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego, wy chłostam cię – wy cedziła wściekle. – Wy chłostam was oboje tak, jak wy chłostano mnie, bez litości. Sły szy sz? Sły szy cie? Nie by łem w stanie wy dusić z siebie słowa. Czy to jest ta sama mama, która ty le razy mnie tuliła i całowała,
powtarzając, jak bardzo jestem jej potrzebny i jak bardzo przy pominam jej tatę? Czy to jest ta sama mama, która liczy ła, że pomogę jej przetrwać z nami ten kry zy s, i uważała, że jestem bardziej dojrzały niż reszta i może polegać na mnie jak na dorosły m? Ta sama, która podkreślała, że rozumiem ją jak nikt inny ? Kim by ła ta kobieta, stojąca przede mną z zaciśnięty mi pięściami i wściekłą miną? W pokoju panowała taka cisza, że sły chać by ło skrzy pienie belek i podłóg starego domu. A po nieznośnie długiej ciszy wy raz twarzy naszej mamy zaczął się zmieniać tak szy bko, że znów osłupiałem. Jak gdy by zawładnął nią demon, a teraz wy pędziła go z siebie. – Przepraszam, przepraszam! – zawołała. – Wy bacz mi, błagam. Wy bacz mi! Wy ciągnęła ręce – teraz już miękkim, łagodny m gestem – zbliży ła się i objęła dłońmi moją twarz. Mamrotała nieskładnie, że nie powinienem już się jej obawiać i że groźba wy chłostania nas by ła oczy wiście głupia i niepotrzebna. Obsy pała moją piekącą twarz gradem szy bkich pocałunków; tuląc mnie, przy ciągnęła mi głowę do swoich miękkich piersi, aż dotknąłem ich ustami, spijając ciepło i miłość, które zachowała w sercu. Gdy wreszcie mnie puściła, odstąpiłem krok w ty ł, ale za moment znów mnie pocałowała. Ty m razem jednak w usta, tak jak wiele razy całowała tatę. Zaledwie musnęła moje wargi; ten pocałunek by ł błaganiem o wy baczenie. Odsunęła się ode mnie, łagodny m gestem odgarnęła mi z twarzy kosmy k włosów i uśmiechnęła się ty m matczy ny m, kochający m uśmiechem, który tak dobrze znałem. – Czy wy baczy sz mi? Wy baczy sz, sy nku? – Tak, mamo – powiedziałem. – Wy baczam ci. Na jej twarzy rozkwitł szeroki, ekstaty czny uśmiech i sięgnęła po dłoń Cathy. Widziałem, że siostra trzęsie się ze strachu, przerażona atakiem furii mamy. Ona także widziała ją pierwszy raz w takim stanie. Spojrzała na mnie i ry sy się jej ściągnęły – już nie ze strachu, lecz z gniewu. Dodałem jej otuchy spojrzeniem, ale nie by ła gotowa do ugody. Mama też to widziała. Zaczęła się tłumaczy ć, że zareagowała tak gwałtownie, gdy ż wszy stko właśnie zaczęło się układać. To trafiło do Cathy. – Jak? – spy tała z oży wieniem. – Powiedz, co się dzieje! – Nie teraz – rzekła mama. – Muszę iść. Spróbuję wpaść jutro i wszy stko wam wy jaśnić. Wy bacz mi, Christopherze – dorzuciła i ucałowała mnie przed wy jściem. Zanim znikła za drzwiami, powiedziała coś jeszcze, co by ło nie na miejscu i zabrzmiało głupio. – Wesoły ch świąt.
Zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku. Cathy odwróciła się ku mnie. – Przez chwilę my ślałam, że nasza babka z piekła wstąpiła w jej ciało – powiedziała i jej spojrzenie powędrowało ku prezentom. Nagle ogarnęło mnie wrażenie, że to wszy stko jest żałośnie niestosowne – choinka i prezenty w ty m więzieniu, gdzie musimy pełnić role rodziców dla naszego młodszego rodzeństwa, rodzona babcia traktująca nas jak przestępczy pomiot i narzucająca nam absurdalne i bezlitosne zasady. – Wesoły ch świąt – ży czy ła mi szy derczo Cathy. – Ona nie chciała nas urazić, Cathy. Po prostu się przeraziła, kiedy mnie tutaj nie zastała. Pomy ślała, że ktoś odkry ł moją obecność i wszy stko przepadło – tłumaczy łem. Cathy odwróciła się bez słowa, jakby języ k skamieniał jej w ustach, i cicho wsunęła się do łóżka obok Carrie. Rozebrałem się szy bko i postanowiłem poleżeć przy niej przez chwilę. W milczeniu oparła głowę na mojej piersi, a ja otoczy łem ją ramieniem.
Ku mojemu zaskoczeniu Kane opuścił notes na kolana i popatrzy ł na mnie. Tak dobrze czy tał i tak wczuł się w atmosferę pamiętnika, że naprawdę miałam wrażenie, jakby m by ła na tamty m poddaszu z Christopherem. Nie chciałam, żeby przery wał. Mieliśmy jeszcze sporo czasu. – Co jest? – Ta kanapa, na której siedzisz. – Nie rozumiem… – Jest rozkładana. – I co z tego? Wstał. – Zróbmy to – powiedział. Odruchowo wy prostowałam się na siedzeniu. – Odtwórzmy tę scenę – dodał, wy ciągając ku mnie rękę. Pomógł mi wstać, a potem zdjął poduszki i rozłoży ł kanapę, wznosząc przy ty m chmurę kurzu. Zaczęliśmy machać rękami, żeby ją rozgonić. – Powinniśmy tu trochę posprzątać. Oni sprzątali na swoim poddaszu. – Jasne, jakby m mało miała sprzątania w domu – mruknęłam. – Pomogę ci. – Rozejrzał się i podszedł do jednego z kufrów. Otworzy ł go i wy jął stary pled. – Na razie musi wy starczy ć – powiedział, po czy m nakry ł nim kanapę i dodał poduszki. – Tadaam! – Co robisz? – Jesteśmy Christopherem i Cathy, leżący mi na łóżku. – Sięgnął po pamiętnik. – Chodź – zachęcił i położy ł się na kocu. Przy pomniałam sobie o moich wcześniejszy ch obawach, że zapędzimy się za daleko, jego pomy sł mnie jednak zaintry gował. Posłuchałam i położy łam się obok. Kane usiadł na łóżku,
ściągnął koszulkę, znów się położy ł i zapraszająco poklepał swoją pierś. Miałam oprzeć tam głowę, jak Cathy. Otworzy ł pamiętnik i otoczy ł mnie ramieniem, ale nie zaczął czy tać. – Zaraz – powiedział. – Co? – Musisz jeszcze bardziej się wczuć, by ć Cathy. – Nie mam tu nocnej koszuli, Kane. Spojrzał na szafę z ubraniami mojej mamy. – Tam na pewno coś znajdziesz. Wciąż się wahałam. – Ja też jestem za bardzo ubrany. – Znów usiadł, żeby ściągnąć spodnie. Moje serce nagle przy spieszy ło. Poczułam, jak w dole brzucha wzbiera ciepła fala podniecenia i rozlewa się pod skórą, wy pełniając uda. Zerwałam się z łóżka i podeszłam do szafy. Z prawej strony wisiały dwie koszule nocne. Wy jęłam jedną i zaczęłam się rozbierać. Kane, rozebrany do slipek, leżał i czekał, wpatrując się we mnie. Odwrócona do niego plecami, także rozebrałam się do majtek i założy łam koszulę. Wy gładziłam ją na sobie i położy łam się obok Kane’a. Oparłam głowę na jego piersi, a on pieszczotliwie przeczesał mi palcami włosy i sięgnął po pamiętnik. Teraz już nie miałam żadny ch wątpliwości. By liśmy na poddaszu Foxworth Hall.
W ciszy, jaka zapadła pomiędzy nami, napawałem się ciepłem ciała siostry, którego nigdy wcześniej nie miałem okazji poczuć. Trudno wy tłumaczy ć, jak mogło do tego dojść – by ć może sprawiła to emocjonalna kolejka górska, na której pędziliśmy w nieznane – dość, że nie my ślałem teraz o Cathy jako siostrze. Teraz widziałem ją bardziej jako dziewczy nę, młodziutką i lekko przerażoną, a jednocześnie pragnącą mojej bliskości i doty ku. Owładnęło mną podniecenie, którego się nie spodziewałem. Zacząłem paplać o wszy stkim i o niczy m; znów broniłem mamy, a potem stwierdziłem, że wszy scy się zmieniamy. Od razu się oży wiła i zapy tała, jak ona się zmieniła w moich oczach. Miałem ochotę powiedzieć jej, że jest teraz znacznie bardziej dojrzała i jeszcze ładniejsza, ale coś mnie powstrzy my wało. Po prostu bałem się mówić Cathy takie rzeczy. Zamiast tego zdałem jej relację z mojego sekretnego rekonesansu. Zabawa chy liła się ku końcowi i wielu balowiczów wy glądało na pijany ch. Widziałem, jak pielęgniarka wy prowadza wózek z naszy m dziadkiem. Po chwili zobaczy łem mamę wchodzącą po schodach z Winslowem, który koniecznie chciał zobaczy ć jej niezwy kłe łoże. Spry tny fortel wy my ślił, żeby trafić do sy pialni naszej mamy ! Nie zamierzałem mówić Cathy więcej, lecz nalegała. Przy znałem więc, że całowali się na schodach i ten mężczy zna doty kał mamy. Wiedziałem,
że to ziry tuje Cathy, ale na pewno nie bardziej niż mnie w momencie, kiedy na nich patrzy łem. Bartholomew nalegał, by pokazała mu sły nne łoże w kształcie łabędzia, które, jak wy nikło z dalszej rozmowy, należało kiedy ś do babci. Temat robił się coraz bardziej niebezpieczny, więc dla odmiany opisałem, jak zawędrowałem do galerii my śliwskiej, gdzie na ścianach wisiały niezliczone głowy zwierząt oraz wielki portret naszego dziadka, Malcolma Neala Foxwortha. Jednak Cathy ta część opowieści w ogóle nie interesowała. Znów się zawahałem, ale przecież obiecałem, że opowiem jej o wszy stkim, i nie mogłem się wy cofać, choć wiedziałem, że prawda ją zaboli. Opisałem więc amfiladę pokojów mamy, z łabędzim łożem na końcu, które zobaczy łem, kiedy otworzy ła drzwi. Nie można by ło tego ująć inaczej – to by ła sy pialnia godna księżniczki. Nasza mama ży ła w luksusie, podczas gdy my dusiliśmy się w maleńkiej sy pialni, a do wy boru mieliśmy zakurzone, zagracone, zatęchłe poddasze, gdzie ledwie dochodziło słońce. Zamknięci w ty m więzieniu, z każdy m dniem zbliżaliśmy się do siebie, aby szukać bliskości i nadziei w jedy ny ch osobach w naszy m wieku, jakie znaliśmy – w sobie nawzajem. Oficjalnie nie by liśmy sierotami, bo mieliśmy jeszcze mamę, ale coraz częściej tak się czuliśmy. Mrok chy ba nigdy nie by ł bardziej mroczny, a cisza – tak przeraźliwa. Ży liśmy w świecie, w który m nawet płacz nie miał sensu. Kto by nas usły szał? Otarł nasze łzy ? Jak bardzo różniliśmy się od dzieci, które tu przy jechały ! Przerażeni i nieszczęśliwi, ale pełni nadziei. Słowa mamy niosły piękne obietnice. Wierzy liśmy jej, a mieliśmy inne wy jście? Musieliśmy mieć powód, żeby trwać, dorastać i marzy ć o lepszej przy szłości.
Kane po raz kolejny przerwał i odwrócił się do mnie. – Gdy by m to ja leżał z nią w ty m łóżku, powiedziałby m: „Wy gląda na to, że mamy ty lko siebie, Cathy ”. – Rzeczy wiście, teraz jasne jest, że matka ich okłamy wała, gdy narzekała na swoje ciężkie ży cie i ciągle prosiła o cierpliwość. – Christopher już wie więcej, ale wciąż jej wy bacza. W ty m domowy m więzieniu musiał czuć się strasznie samotny, a potrzeba wsparcia mamy by ła przemożna, nawet matki wy rodnej. Pomy śl o maluchach! – Tak. – Łzy napły nęły mi do oczu. Kane pochy lił się ku mnie i zaczął je delikatnie scałowy wać. Czułam jego wargi na rzęsach jak wilgotne, miękkie chusteczki. Potem obsy pał drobny mi pocałunkami policzki, jak gdy by szukał drogi do moich ust. Nie miałam w ty ch sprawach dużego doświadczenia, ale czułam, że Kane jest mistrzem pocałunku. Dopadł moich warg i przy dusił je swoimi tak mocno, że jeszcze długo po ty m, jak je uwolnił, czułam słodkie
mrowienie. – Teraz łatwo zrozumieć, dlaczego bardziej zbliżali się do siebie – potrzebowali coraz więcej pocieszenia i miłości – wy szeptał z ustami przy moim uchu, muskając wargami puszek na policzku. Jedną ręką pieścił moje piersi przez cienki materiał, a drugą wsunął pod maminą koszulę i zadarł ją szy bkim, choć delikatny m ruchem, po czy m odwrócił mnie ku sobie i przy garnął, a potem zaczął całować długo i namiętnie, burząc ostatni bastion mojego oporu. Kiedy się cofnął, to ja zaczęłam szukać jego ust i znów się pocałowaliśmy. Nagle zeszty wniałam, bo poczułam dłoń Kane’a na nagiej skórze piersi, pod koszulą. Drażnił palcem sutek, sunął ustami po mojej szy i i owiewał ją ciepły m oddechem. By łam zaskoczona swoją gwałtowną, lękliwą reakcją. Wtem poczułam, że zsuwam się po niebezpiecznej równi pochy łej, o której mówiła moja ciocia Barbara, która na prośbę taty uświadomiła mnie w ty ch sprawach. – Nie bój się – szepnął Kane. Pocałował mnie w czoło i znów próbował zająć się czule moimi sutkami, lecz ja się usunęłam. – Oni tego nie robili – upomniałam go. Uśmiechnął się. – Dobrze, dobrze, przeniesiemy się z ty m na dół. Na dzisiaj wy starczy lektury – powiedział i wstał. Rzucił mi py tające spojrzenie, by się upewnić, czy zgadzam się z jego decy zją. Płomienie, które we mnie rozpalił, ciągle jeszcze migotały i nie zgasły. Tak wiele miejsc na moim ciele wciąż łaknęło pieszczoty. Czułam się, jak gdy by m za długo siedziała na słońcu. Skóra mnie piekła. Kiwnęłam głową i również wstałam. Kane ubrał się szy bko i zaczął składać kanapę. Ja też się ubrałam i odwiesiłam do szafy koszulę mamy. Potem zamknęłam okna i opuściliśmy poddasze, rzuciwszy ostatnie, kontrolne spojrzenie, czy wszy stko jest na swoim miejscu. Kane miał minę kogoś, kto przeby wał tam całe lata i wreszcie może opuścić to miejsce. Wziął mnie za rękę. Namiętność, która nas połączy ła, trwała na moich wargach niczy m posmak słodkiego miodu, który tak łapczy wie spijałam. Moje ciało by ło rozkosznie rozedrgane i w obojgu wciąż płonął żar, który roznieciliśmy pieszczotami. Żadne nie wy rzekło słowa. Spieszy liśmy do mojej sy pialni i by łam już prawie pewna, że zaraz uczy nię ten krok i – jak mówiły moje przy jaciółki – „przekroczę Rio Grande”. Już prawie tam by liśmy, kiedy usły szałam, jak otwierają się drzwi wejściowe. Zamarliśmy na moment, a potem jedny m susem wpadliśmy do sy pialni. – Czy ktoś jeszcze ma klucz do domu? – zapy tał Kane ściszony m głosem. – Nie. To na pewno mój tata. – Jedny m ruchem wsunęłam pamiętnik pod poduszkę i rozłoży łam się na łóżku z otwarty m podręcznikiem historii, udając, że czy tam. Kane z kwaśną miną wy jął swoje książki z plecaka i położy ł na moim biurku test z matematy ki. – Jeśli chcesz szy bko zniszczy ć romanty czny nastrój, weź się za matmę – mruknął. Sły szeliśmy kroki taty po schodach. Nerwowo przy gładziłam włosy i strój, zanim zapukał. – Hej! – zawołałam i wszedł. Obrzucił nas badawczy m spojrzeniem. Kane uniósł głowę, jakby nie usły szał go wcześniej, zatopiony w zadaniach z algebry. – Jeśli tak dalej pójdzie, razem wy głosicie przemówienie na koniec szkoły – zażartował tata. Z wy razu jego oczu i sposobu, w jaki niedostrzegalnie zacisnął wargi, domy śliłam się, że nie
wierzy w ten obrazek. Zapewne prezentowaliśmy się zby t idealnie i niewinnie, a może zdradziły nas rumieńce, które jeszcze nie zbladły. Nie mieliśmy czasu, żeby przemy ć twarze zimną wodą. Nie miałam jednak wrażenia, że tata jest na mnie zły – by ł ty lko zatroskany, może bardziej niż zwy kle. Nie dał się oszukać, a ja mimo woli zaczęłam się zastanawiać, skąd nastolatki czerpią pewność, że potrafią zwieść rodziców. Tata mi się nie zwierzał, ale by ło dla mnie oczy wiste, że w młodości by wał w podobny ch sy tuacjach. A przecież powszechnie wiadomo, że dzisiejsze nastolatki są bardziej akty wne seksualnie niż kiedy ś ich rodzice. Ósmoklasistki zachodzą w ciążę, a sprawa dziewictwa została kompletnie postawiona na głowie. Kiedy ś dziewczy na dumnie niosła swoją niewinność, niczy m sztandar, zachowując dziewictwo dla mężczy zny, którego pokocha i który pokocha ją – a teraz dziewictwo jest uważane za balast czy jakąś wsty dliwą przy padłość. Mój tata ciężko pracował. Zrezy gnował z ży cia towarzy skiego, w przeciwieństwie do większości rodziców, co jednak nie znaczy, że nie znał ży ciowy ch realiów. Po prostu z jednej strony mi ufał, bo wierzy ł, że nie narobię głupstw, a z drugiej strony martwił się o mnie, zwłaszcza teraz, kiedy zaczęłam chodzić z chłopakiem tak wy zwolony m i uprzy wilejowany m jak Kane Hill. – Witam, panie Masterwood – powiedział Kane. – Proszę się nie martwić, na razie Kristin wy przedza mnie o parę długości. Potrzebuję teleskopu, żeby zobaczy ć jej stopnie. Tata się uśmiechnął. – To do niej podobne. – Co się stało, że dzisiaj wróciłeś tak wcześnie? – zagadnęłam. – Mówiłeś, że przez cały ty dzień będziesz miał robotę do samego wieczora. – Muszę się przebrać. Zostałem zaproszony na kolację do Spencer’s. – Spencer’s? Dobry adres – zauważy ł Kane. – Mój ojciec umawia się tam na finalizowanie kontraktów. Tata kiwnął głową. – Kto cię zaprosił? – spy tałam. – Pan Johnson. Chce, by m kogoś poznał – dodał. Wy czułam, że jest taki lakoniczny ze względu na Kane’a. – Twój niebieski garnitur by ł miesiąc temu w pralni – poinformowałam. – Wisi w szafie po prawej stronie. – Właśnie o nim my ślałem. Świetnie. – Załóż do niego tę jasnoniebieską koszulę z krawatem, którą dostałeś ode mnie na Gwiazdkę – dodałam, kiedy wy chodził. Zerknął na Kane’a, lekko zawsty dzony, ale posłusznie kiwnął głową i wy szedł, cicho zamy kając za sobą drzwi. Rozśmieszy ł mnie wy raz twarzy Kane’a. – O co ci chodzi? – spy tałam. Pokręcił głową. – Ty naprawdę o niego dbasz! – Dbamy o siebie nawzajem, Kane. Na moment spoważniał, a potem znów pochy lił się nad matmą. – Powiedz mi, kiedy będziesz głodna, dobra? – poprosił. – Zamówię coś.
– Mogę coś szy bko upichcić tutaj, ty lko nie zapomnij zadzwonić, że będziesz później – przy pomniałam. – Odrabiaj grzecznie lekcje, niedługo wrócę – powiedziałam i zeszłam do kuchni sprawdzić, co się nadaje na kolację. Moim popisowy m daniem by ła pasta z oliwą, serem i bakłażanami. Na szczęście znalazłam wszy stkie składniki, więc zabrałam się do roboty. Dwadzieścia minut później usły szałam kroki na schodach, a po chwili w drzwiach kuchenny ch stanął tata. – No i jak? – zapy tał niepewnie, jak chłopczy k czekający na aprobatę mamy. – Wy glądasz świetnie, tato. – Podeszłam do niego, odgarnęłam mu z twarzy kosmy k włosów i czule cmoknęłam go w policzek. – Czuję się trochę niezręcznie w garniturze i krawacie, zwłaszcza po cały m dniu na budowie. – Zerknął na schody. – Widzę, że zostaje na kolację – dodał, obserwując moje przy gotowania. – Tak. Przy gotuję pastę i sałatkę. Do tego odmrożę włoski chleb, który odkry łam w zamrażarce. Powinno wy starczy ć. – Na pewno będziesz miała lepszy posiłek ode mnie. Nie lubię służbowy ch kolacji. Kiedy wy czekuje się na przerwę w jedzeniu, piciu i towarzy skiej paplaninie, aby powiedzieć coś konkretnego. – Widzę, że ty i wujek Tommy macie kompletnie inne podejście do interesów. On twierdzi, że im lepszy kontrakt, ty m lepsza restauracja, albo odwrotnie, nie pamiętam dokładnie. – Tommy jest rozpuszczony przez Holly wood. – Dobra, powiedz, kto będzie na tej kolacji? – zapy tałam i wstrzy małam oddech w oczekiwaniu na odpowiedź. – Ktoś, kto przy leciał specjalnie na to spotkanie. Sam nie wiem, kogo i czego mam oczekiwać. – Nie znasz jego nazwiska? – Nie. Powiedziano mi ty lko, że jest główny m udziałowcem w spółce, która kupiła posiadłość. Zaczy nam podejrzewać, że chodzi tu o jakieś kombinacje z uniknięciem podatku, bo cały ten interes jest zby t korzy stny, żeby by ł prawdziwy. Ale nie musisz się martwić. W końcu się okaże, o co chodzi. – „Wy jdzie w praniu”, jak mówisz? – Mam nadzieję, że nie w praniu brudny ch pieniędzy – zażartował. – Ży czę smacznego – dodał. Pocałował mnie szy bko i wy szedł. Wy glądał naprawdę korzy stnie, bardziej przy stojnie niż kiedy kolwiek, ale nawet bez doświadczenia dojrzałej kobiety wy czuwałam, że brakuje mu czegoś bardzo istotnego. Mianowicie luzu i radości ży cia, który mi emanują szczęśliwi mężczy źni. Za długo nosił w sobie rozpacz i tęsknotę. Nie chciały zniknąć i w zakamarkach jego duszy czaił się mrok. Dlatego, jeśli nawet coś go cieszy ło, trzy mał emocje na wodzy, spętany wieczny m poczuciem winy. Nie śmiał by ć szczęśliwy bez niej. Czasem coś go oży wiało i jego twarz już zaczy nała promienieć, lecz nagle wracało poczucie straty i świadomość, że mama nie podzieli z nim tej radości. Każdy śmiech, każda miła chwila nieuchronnie rodziły łzy. Jak gdy by zasy piał i budził się, przepraszając, że ciągle ży je, zamiast dołączy ć do niej w grobie. Wiedziałam o ty m i serce mi się ściskało. Narastało we mnie poczucie winy z powodu Kane’a i tego, co z nim robiłam. Nigdy nie miałam równie poważny ch tajemnic przed tatą. Jak kiedy ś mu to wy tłumaczę? Obawiałam się, że znienawidzę za to siebie, ale i Kane’a – że zachęcał mnie do zakazanego procederu, który tak go ekscy tował. Czy mam powiedzieć mu szczerze, co
czuję, i zakończy ć seanse na poddaszu? A jeśli już zaszliśmy za daleko? Jak to wpły nie na naszą znajomość? Kane zdąży ł mi wy znać swój najgłębszy sekret, o który m dotąd nie mówił nikomu, nawet najbliższy m. Szy kowałam kolację, a niewesołe my śli kłuły mi serce jak szpilki. Kroiłam cebulę na sałatkę, ale łzy, które ciekły mi ciurkiem, miały inną przy czy nę. Usiłowałam jakoś się pozbierać, kiedy usły szałam kroki Kane’a na schodach. – Nie przy szłaś – powiedział z pretensją. – Zajęłam się szy kowaniem kolacji. Jestem głodna, a ty ? – Bardzo. – Uśmiechnął się znacząco i odpowiedziałam mu uśmiechem. – Nagrałem się mamie na pocztę głosową i wy słałem esemesa do Marthy, naszej gospody ni. A twój staruszek pojechał? – Tak. Nienawidzi biznesowy ch kolacji. – Mój ojciec ma biznesowe śniadania, lunche i kolacje. Raz miał nawet biznesowego sy lwestra – dodał. – Żartujesz? – Skądże. Zaprosił wszy stkich szefów koncernów samochodowy ch oraz ich żony do naszego domu i do wy bicia północy rozmawiali wy łącznie o interesach. Miałem wtedy ty lko jedenaście lat, ale doskonale to pamiętam, bo razem z siostrą szpiegowaliśmy ich po północy, tak jak Christopher i Cathy podpatry wali bal swoich dziadków. W końcu znudzeni wróciliśmy do pokojów. My ślałem wtedy, że skoro tak bawią się dorośli, to ja wolę pozostać dzieckiem. – I pozostałeś. Zachichotał. – Ty m razem ja nakry ję do stołu – zdecy dował. Spojrzałam na niego zdziwiona. – Hej, nie jestem zepsuty m bachorem. Może zblazowany ze mnie gość, ale nie zepsuty. Miałem ze dwa lata, kiedy mama zaczęła mnie uczy ć, jak rozkładać sztućce, zwijać serwetki oraz ustawiać kieliszki i wino. – Chy ba jednak więcej niż dwa lata. – No dobra, ale by łem mały. Kształcili mnie na księcia, rozumiesz? – dodał ze śmiechem. Pokazałam mu, skąd ma wy jąć zastawę, i poszedł nakry ć do stołu. Ja zostałam przy kuchni. Od czasu do czasu zerkaliśmy na siebie, przy pominając sobie namiętność, której doświadczy liśmy na poddaszu, ale nic nie mówiliśmy. – Dzisiaj muszę już naprawdę przy łoży ć się do lekcji – oznajmiłam, kiedy sprzątaliśmy po jedzeniu. – Jutro mamy testy z historii i z anglika. – Dobrze, ale nie wy rzucaj mnie. Obiecuję, że będę trzy mał ręce przy sobie – powiedział Kane. – Ja też mam jeszcze trochę roboty. – Odnoszę wrażenie, że nie spieszy ci się do domu… nigdy. – Nic dziwnego, twoje towarzy stwo jest ciekawsze. Wróciliśmy do mojego pokoju i zabraliśmy się do lekcji. Tuż przed dziewiątą Kane schował książki i oświadczy ł, że znacznie się przy mnie podciągnął, ale więcej nie wy trzy ma tego wkuwania. Roześmialiśmy się i pozwoliłam mu na pocałunek. Wiedział, że dalej nie może się posunąć. Tata mógł wrócić lada chwila. – Jadę do domu – powiedział Kane. – Czekam na ciebie rano. – Wreszcie zapomnę, jak się prowadzi.
– Zatem pozwól, by pamiętnik by ł w moim domu… – Nie – ucięłam stanowczo. Kane ze śmiechem uniósł ręce w geście kapitulacji i ty łem wy cofał się do drzwi. – Nie strzelaj, już sobie idę. Zaraz mnie nie będzie. – Posłał mi całusa i znikł. Podeszłam do okna i obserwowałam, jak odjeżdża. Po minucie nadjechał tata. Od razu ruszy ł na górę. Kroki miał ciężkie i wiedziałam, że jest bardzo zmęczony. Wy szłam na kory tarz, aby go powitać. – Cześć. Jak kolacja? – W porządku, ty lko stek by ł za bardzo wy smażony jak dla mnie. – Nie py tałam o jedzenie, tato. Zatrzy mał się i patrzy ł na mnie. – Pamiętasz metaforę o obieraniu cebuli? – Tak. – Próba dowiedzenia się, kto stoi za budową nowego domu na fundamentach Foxworth Hall, przy pomina właśnie obieranie cebuli. My ślałam, że zakończy rozmowę, ale to by ła ty lko długa pauza, jakby musiał uporządkować my śli. Czekałam cierpliwie. – Facet, którego dzisiaj poznałem, nie jest osobą, która stoi za cały m przedsięwzięciem. Arthur Johnson stanowi ty lko jedną warstwę cebuli, a jego dzisiejszy gość – drugą. Bóg jeden wie, ile jeszcze jest ty ch warstw. – A kto to? – Doktor Martin West. Wy raźnie czekał na moją reakcję, czy nie skojarzę tego nazwiska z pamiętnikiem. Pokręciłam głową. – Jaką ma specjalizację? – Jest psy chiatrą. Znów czekał na moją reakcję, ale i ty m razem zaprzeczy łam. – Skąd on się wziął? – dopy ty wałam. – Nie spowiadał mi się, ale jestem pewien, że pracował w klinice, w której po pożarze umieszczono Corrine Foxworth. – Corrine by ła jego pacjentką? – Tak. Moim zdaniem to stąd Arthur Johnson i jego żona wiedzą ty le o wnętrzach starego Foxworth Hall. Doktor West nasłuchał się opowieści Corrine w czasie terapii, którą z nią prowadził. Rozumiesz, pacjentka na kozetce, słowotok, te sprawy. – Arthur Johnson jest zatrudniony przez tego psy chiatrę? – Niezupełnie. W każdy m razie nie ma o ty m wzmianki w oficjalny ch dokumentach. Właściciele i udziałowcy funduszu nie zostali ujawnieni. – Ale doktor jest bogaty m człowiekiem? – Nie mam pojęcia. Wy daje mi się, że reprezentuje kogoś innego, mianowicie głównego inwestora w funduszu hedgingowy m Johnsona. Ty le ty lko mogę ci powiedzieć. Głowa mnie rozbolała od tej piętrowej intry gi. Idę spać. – Denerwujesz się ty m? – spy tałam szy bko. – Czy się denerwuję? – Zastanawiał się przez chwilę. – Nie wiem, czy to właściwe słowo.
Jestem raczej… skołowany, ale zamierzam skoncentrować się na robocie i dać sobie spokój z dy wagacjami. Ach, by łby m zapomniał, pani Osterhouse odbierze indy ka, którego zamówiłem. Dałem jej listę produktów, który ch potrzebuję. Kiedy zaczy nasz ferie? – W następną środę. Zawsze sami odbieraliśmy indy ka i robiliśmy zakupy. – Wiem, ale ona koniecznie chciała wy świadczy ć mi przy sługę. Czasami uprzejmość polega na ty m, że pozwalamy komuś pomóc sobie. Może to brzmi bezsensownie, ale tak jest. Może resztę zakupów świąteczny ch zrobimy w niedzielę, z zakupami na cały ty dzień? – Okay, rozumiem. – Darowałam sobie uwagę, że usłużność pani Osterhouse wy nika z pragnienia, aby stać się członkiem naszej rodziny. Jednak tata, jak wiele razy przedtem, dobrze wiedział, co my ślę. I nie komentował. – W takim razie ustalone. – Już miał odejść, ale się zatrzy mał. – A jak wasza kolacja? – Py szna – powiedziałam i wreszcie się uśmiechnął. – Z pewnością. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. A teraz czas spać. Dobrej nocy. Patrzy łam, jak idzie do swojego pokoju, i zrobiło mi się smutno, bo miałam wrażenie, że nagle się postarzał; ramiona mu opadły, zmęczone dźwiganiem brzemienia smutku po śmierci mamy i troski o to, co powinien i co jest w stanie zrobić dla mnie.
Zatroskanie taty uświadomiło mi, że mam ważny powód, aby czy tać pamiętnik Christophera – może znajdę w nim odpowiedzi na jego py tania. Kto pragnął wy budować wielki dom na fundamentach Foxworth Hall i dlaczego? Może jakieś tropy są w pamiętniku? Oczy wiście nie zamierzałam mówić o ty m Kane’owi. Na razie nie miałam pojęcia, o co w ty m wszy stkim chodzi i czy istnieje jakieś powiązanie z dziećmi Dollangangerów. Poza ty m nie chciałam rozmawiać o ty m w szkole. Niepotrzebnie się obawiałam, bo nazajutrz w szkole przy jaciółki paplały wy łącznie o zbliżającej się imprezie u Tiny Kennedy. Kane wiedział, że strasznie nie chcę tam iść. Niemniej z uciechą droczy ł się z nimi, twierdząc, że wciąż nie podjęliśmy decy zji. – Jest sporo lekcji do zrobienia. – Lekcje? Co ty gadasz? – ziry towała się Tina. Kane zerknął na mnie, a potem uśmiechnął się do niej, wzruszy ł ramionami i odeszliśmy, zostawiwszy biedaczkę z rozdziawiony mi ustami. – Po co się z nią drażnisz, Kane? Nie wiesz, że w dziewczy nach takich jak Tina każde twoje spojrzenie rozpala iskierkę nadziei? – Przecież wcale się z nią nie drażnię, mówię prawdę, nie sły szy sz? Naprawdę mamy mnóstwo zadane. Najpierw odrobimy lekcje, a potem pójdziemy na poddasze. – Dopiero wtedy, kiedy tata wy jdzie – przy pomniałam. – Z drugiej strony, jeśli za każdy m razem będzie nas zastawał w moim pokoju, wreszcie nabierze podejrzeń. Kane spojrzał na mnie dziwnie spod zmrużony ch powiek, lekko przechy lając głowę. – Rozumiem, że nie przesadzasz, kiedy nazy wasz go zagorzały m wrogiem pamiętnika? – zagadnął. – Skądże. Tata jasno wy raził swoje stanowisko. Kane nadal miał scepty czną minę, co mnie ziry towało. Przez resztę dnia by łam wkurzona, na
niego i nie ty lko. Do przy jaciółek nie chciało mi się podchodzić. Nie miałam nic pochlebnego do powiedzenia na temat nowej szminki Suzette, podkreślającej jej seksowne usteczka. Tak je nazy wała, od kiedy kumpel jej starszego brata, licealisty, skomplementował ją w ten sposób – prawie cały ty dzień wachlowała się potem rzęsami z przejęcia. Nie ty lko Suzette ignorowałam. Ky ra paradowała ze złoty m „zegarkiem gwiazd” na czarny m, nabijany m ćwiekami pasku, owinięty m parę razy na przegubie. W ty m roku jej urodziny przy padały w Dniu Dziękczy nienia, więc jej tatuś się postarał, aby prezent by ł wy jątkowy. Prakty cznie mogłaby takie cuda dostawać co ty dzień, nawet kilka naraz. Każda z nas marzy ła o czy mś takim, więc powinnam wy krzesać z siebie choć minimum zainteresowania. Ale mi się nie chciało. Miewałam takie momenty, jeszcze zanim Kane zaproponował wspólne czy tanie pamiętnika. Bez wy raźnego powodu nagle zaczy nałam stronić od przy jaciółek. Na szczęście moje humory szy bko mijały. By ły jak obłoczki czarnego dy mu zaraz po zapaleniu zapałki, które od razu się rozwiewają. Kane zawsze przeciągał mnie na jasną stronę ży cia swoimi żarcikami i ty m zaraźliwy m uśmiechem, któremu nie sposób się oprzeć. Zdawał sobie sprawę, że zdenerwowałam się jego sugestią, iż demonizuję niechęć mojego taty wobec dziennika. Przeprosił mnie w czasie lunchu, łamiąc przy ty m zasadę, że o pamiętniku rozmawiamy ty lko na poddaszu, a już nigdy poza moim domem. – Opowieść Chrisa jest smutna, czasem dramaty czna i brutalna, ale jeśli porównać ją z inny mi prawdziwy mi historiami o ludziach zamknięty ch w jedny m miejscu przez lata, widać, że nie ma w niej czarnej magii ani tego ty pu rzeczy. I wy łącznie to miałem na my śli. – Jeszcze nie dotarliśmy do końca, Kane. Może zmienisz zdanie. Kiwnął głową. – Niewy kluczone. W każdy m razie mamy ważny powód, aby konty nuować nasze dzieło: w ten sposób wspieramy się nawzajem. – Wspieramy ? – Tak jak Christopher i Cathy – wy jaśnił. – Niemiłe rzeczy, które cię spoty kają, są znacznie bardziej niemiłe, kiedy zmagasz się z nimi sama. Kiedy dzieje się coś przy krego, potrzebujemy wsparcia drugiego człowieka. Potrzebujemy empatii i współczucia, by poradzić sobie z problemem. – Rzeczy wiście, im nie pomógł nikt. Nawet mama – przy znałam. – No właśnie. – Macie takie miny, jakby ście stracili najlepszy ch przy jaciół. – Przy naszy m stoliku wy rosła nagle Serena Mota. Kane zerknął na mnie. – Jesteśmy zdołowani, bo nie damy rady zaliczy ć imprezy u panny Tiny Kennedy w ten weekend. Serena oniemiała na moment, a potem wzruszy ła ramionami. – Mnie też się chy ba nie uda. Kiedy odeszła, spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać, ale zapamiętaliśmy nauczkę. Patrząc sobie w oczy, wy recy towaliśmy chórem: „Nie mówić o pamiętniku w szkole!”. Bałam się, że nasze ruty nowe już ostatnio działanie – pospieszne opuszczanie szkoły, połączone z unikaniem rozmówek z przy jaciółkami, specjalnie opóźniający mi odjazd, nasili plotki
i dociekania, jak spędzamy popołudnia. Kane oczy wiście się ty m nie przejmował i z uśmiechem wzruszał ramionami, gdy o ty m wspominałam. Nie minęło wiele czasu, a zaczęły do mnie wy dzwaniać. Wiedziałam, że są na mnie wkurzone i pewnie pomstują, że zadzieram nosa, bo chodzę z Kane’em. Zauważy łam, że ty m razem zachowanie Kane’a uległo zmianie. Jak zwy kle wy jął podręczniki i położy ł je na biurku w moim pokoju, aby śmy w razie powrotu taty mogli udawać parę kujonów. Zaoferowałam, że upichcę nam coś z resztek w lodówce, my śląc w ty m momencie o Dollangangerach, którzy musieli się ży wić resztkami świąteczny ch zapasów. Zajęłam się gotowaniem, a Kane zaproponował, że pójdzie na poddasze i zaaranżuje wszy stko, jak trzeba. Czułam, że to mądre z mojej strony, ale nie chciałam mu oddać pamiętnika, bo bałam się, że zacznie sam. Wy śmiałam w duchu te śmieszne obawy. Przecież już czy tał dziennik sam w moim pokoju, prawda? Zupełnie jakby m mianowała siebie Strażniczką Księgi albo natchnioną kapłanką rodem z filmów science fiction. Kane, jak gdy by czy tał mi w my ślach, zaraz zapewnił, aby m nie zapomniała pamiętnika, kiedy będę szła na górę. I pognał na poddasze. Położy łam na tacy krakersy, szklanki i lemoniadę, po drodze zabrałam pamiętnik i ruszy łam na górę. Na schodach sły szałam, jak przesuwa meble. Przy stanęłam i nasłuchiwałam. Corrine przy niosła dzieciom telewizor. Na poddaszu bawili się i grali w różne gry. Bliźniaki by ły małe, ale ich ciągłe marudzenie i w ogóle odgłosy wy dawane przez czwórkę dzieci musiały by ć sły szalne dla kogoś, na przy kład dla służby, kręcącej się w dole. Czy babcia wmówiła im, że na poddaszu harcują szczury, my szy albo szopy ? Teoria Kane’a, który twierdził, że o mieszkańcach poddasza jednak wiedziało trochę ludzi, choć co innego wmawiały dzieciom Corrine i babcia, wy dała mi się teraz całkiem prawdopodobna. Mogło to nawet mieć coś wspólnego z tajemnicą, o której mówił tata. Ruszy łam dalej, ostrożnie pokonując stopnie, żeby nic nie zsunęło się z tacy. Kane zostawił otwarte drzwi. Zamarłam w progu. Kane rozłoży ł kanapę i posłał ją, ale nie to mnie zaskoczy ło. Chodziło o rzecz, którą założy ł i zapewne przemy cił tutaj w torbie z książkami. Na głowie miał perukę o jasny ch, płowy ch włosach w kolorze podobny m do mojego. Gapiłam się na niego bez słowa i dziwny dreszcz rozchodził mi się w ciele. – Powiedz coś – poprosił. – Fajna jest, nie? Parę razy wy ciągnąłem włosy z twojej szczotki, złoży łem je w kosmy k i pokazałem perukarzowi. Ta peruka została zrobiona na zamówienie. Oceniłem, że Christopher powinien mieć dość długie włosy, i tak właśnie je czesał. – Rozwodził się dalej na temat peruki, gdy ż moje milczenie i spojrzenie wprawiały go w nerwowość. – Mam inny kolor oczu, ale to szczegół. Zresztą, może sprawię sobie szkła kontaktowe. Więc jak? Łatwiej ci teraz ich sobie wy obrazić? – Owszem. Wy bacz, ale przeży łam lekki szok na twój widok. Uśmiechnął się. – My ślałaś, że masz przed sobą Christophera? – Nie, bez przesady. – Odłoży łam tacę na stoliczek. – Po prostu mnie zaskoczy łeś. Skinął głową i sięgnął po krakersy. – Jestem trochę głodny – przy znał z uśmiechem. Spojrzałam na łóżko. – Czemu posłałeś? – Bo wczoraj, zanim zamknąłem pamiętnik, zerknąłem na następną stronę. Zobaczy sz. –
Nalał sobie lemoniady i zjadł kolejnego krakersa z serem. Ja również wzięłam jednego i usiadłam na łóżku. Przez chwilę patrzy liśmy na siebie z Kane’em. Potrząsnęłam głową. – O co chodzi? – spy tał. – Ta peruka. Całkiem zmienia twój wy gląd. – I o to chodzi. Aktorzy nie chcą, by publiczność oglądała ich, lecz postacie, które grają. Zaczy namy, dobrze? – Wy pił jeszcze parę ły ków lemoniady i otworzy ł notes w miejscu, gdzie wczoraj skończy liśmy. Siedziałam na łóżku, a Kane czy tał, chodząc po poddaszu. Minęło kilka minut, zanim przy wy kłam do jego jasny ch włosów.
W sty czniu, luty m i marcu rzadko wchodziliśmy na poddasze. Zrobiło się zimno i w niektóre dni para uchodziła nam z ust. Bliźniaki by ły smutne i osowiałe, a kiedy próbowaliśmy je zachęcić do zabawy na poddaszu, posępniały jeszcze bardziej. Nie pozostało nam więc nic innego, jak spędzać całe dnie w naszy m klaustrofobiczny m pokoju. Stłoczeni na łóżku i wtuleni w siebie, godzinami gapiliśmy się w telewizor. Teraz zrozumiałem, dlaczego ludzie w inny ch krajach tak lubią amery kańską telewizję – mogą się z niej nauczy ć angielskiego i wielu inny ch rzeczy. I dla nas ten mały telewizorek, który przy niosła nam mama, stał się przy słowiowy m oknem na świat. Służy ł też do nauki, gdy ż bliźniaki, a nawet Cathy, zadawali różne py tania na temat oglądany ch programów, a ja starałem się odpowiadać.
Kane przerwał, wziął notes i ułoży ł się wy godnie na łóżku obok mnie z tak zadowoloną miną, że omal nie parsknęłam śmiechem. – Król ży cia – skomentowałam. Posłał mi buziaka, a ja ze śmiechem dałam mu kuksańca. Ułoży łam się z głową na jego piersi i Kane podjął lekturę – ciszej niż poprzednio, jego głos przechodził w inty mny szept.
W sposób nieunikniony Cathy dojrzewała na moich oczach. W ty m wieku dziewczęta rozwijają się w przy spieszony m tempie. Spodziewałem się tego. Widziałem też, że siostra źle się z ty m czuje. Raz przy łapałem ją na wy ry waniu sobie pierwszy ch włosów łonowy ch. Widziałem, jak badawczo doty ka pączkujący ch piersi. Mój proces dojrzewania również wkroczy ł w decy dującą fazę. Kiedy Cathy zobaczy ła na prześcieradle zmazy nocne, uznała, że zsiusiałem się w łóżko, i chciała poskarży ć się mamie. By ło jasne, że nadszedł czas, aby ktoś zaczął ją uświadamiać, zanim dojrzewanie osiągnie punkt
kulminacy jny. Pewnego dnia, kiedy mama miała już wy jść, złapałem ją za rękę. – Porozmawiaj z Cathy, mamo – szepnąłem. – Wiesz… o menstruacji. Przez moment my ślałem, że mama nie zna tego słowa, ale chy ba po prostu ją zaskoczy łem. Wreszcie pojęła i obiecała mi, że się ty m zajmie. W zasadzie powinienem zabrać bliźniaki na poddasze i zostawić je obie w pokoju, żeby mogły swobodnie porozmawiać. Zastanawiałem się, czy mamie przy szłoby do głowy, że Cathy wchodzi w wiek dojrzewania, gdy by m jej o ty m nie powiedział. Może, jak wielu rodziców, liczy ła na to, że dzieci w cudowny sposób uświadomią się same i oszczędzą jej kłopotliwego obowiązku? Niestety, nie chodziliśmy do szkoły, gdzie takie informacje przekazy wano na lekcjach. Mama, zgodnie z obietnicą, odby ła rozmowę z Cathy. Kiedy wróciłem, uznałem, że wszy stko poszło dobrze. Mama by ła ze mnie dumna, że tak czujnie zareagowałem. Poczułem się zakłopotany, bo obsy pała mnie gradem czuły ch pocałunków. Kątem oka dostrzegłem, że bliźniaki patrzą na nas z zazdrością, więc próbowałem skłonić mamę, by je też utuliła, ale ona szeptała ty lko z uśmiechem: „Mój mały doktor. Menstruacja…”. Wreszcie wy szła, nie przestając się śmiać. Gdy spojrzałem na Cathy, w oczach miała wściekłość; uświadomiłem sobie, że wcale nie jest zachwy cona zmianami, jakie zachodzą w jej ciele. Oboje nie chcieliśmy za wcześnie dorosnąć, ale więzienie samo nas do tego zmuszało. Bezlitosna rzeczy wistość zaglądała nam w oczy każdego ranka i towarzy szy ła aż do wieczora, kiedy szliśmy do łóżka. Nadeszło wiosenne ciepło i znów zaczęliśmy spędzać większość czasu na stry chu. Bliźniaki potrzebowały przestrzeni i ruchu bardziej niż Cathy i ja, ale wszy scy cieszy liśmy się z tej zmiany. Mama dalej zasy py wała nas prezentami, zwłaszcza na urodziny Cathy, a potem Cory ’ego i Carrie. Bliźniaki skończy ły sześć lat. Cory zachwy cił się zabawkowy m akordeonem, a potem pianinem, które mama sprowadziła wreszcie na poddasze. Opowiedziała nam wówczas o swoich zmarły ch braciach. Starszy, Mal, zginął w wy padku samochodowy m, jak nasz tata. Młodszy, Joel, uciekł z domu w dniu pogrzebu brata. – Nie chciał by ć jak jego ojciec – opowiadała. – Nie chciał ży ć w ty m domu. Mój tata nie akceptował jego muzy czny ch pasji. – Dokąd uciekł? Co się z nim stało? – dopy ty wałem. – Popły nął do Europy i zatrudnił się w wędrownej orkiestrze. My ślę, że od dawna to planował, a ojciec by mu tego zabronił. A potem… – Urwała. – A potem…? – Mimo woli przy sunęliśmy się do niej. Na jej twarzy pojawił się taki ból, że nawet bliźniaki by ły poruszone, choć nie wszy stko rozumiały. – Dowiedzieliśmy się, że zginął w wy padku na nartach w Szwajcarii.
Podobno gdy zjeżdżał ze szlaku, zmiotła go lawina. Nigdy nie odnaleziono ciała. W nocy budziłam się zlana potem, bo śniło mi się, że wy łania się spod śniegu martwy, zamarznięty na lód. Siedzieliśmy oniemiali. W szeroko otwarty ch oczach Cathy czaił się strach. Mama zrozumiała, że powiedziała za dużo. – Na szczęście ten sen zniknął, kiedy w moim ży ciu pojawił się wasz tata i przegonił smutek – dodała szy bko, a jej twarz rozświetlił piękny uśmiech, zapewne towarzy szący wspomnieniom, które bez wątpienia pielęgnowała. Ry sy Cathy złagodniały, ale szy bko posmutniała. – On też odszedł – wy szeptała. Udałem, że nie usły szałem. Po wy jściu mamy zapanował grobowy nastrój. Zaproponowałem więc Cathy, aby śmy podjęli się wielkiego wy zwania: uczenia maluchów czy tania i pisania. Obawiałem się, że nie będzie zainteresowana, a ty mczasem zgodziła się ochoczo. I znakomicie sobie z ty m radziła. Potrafiła przezwy cięży ć opór dzieciaków i zamienić nauczanie w fajną zabawę. Pewnego wieczoru powiedziałem, że jestem z niej bardzo dumny. Bliźniaki już spały, wy czerpane nauką i zabawą. Cathy ułoży ła im zajęcia jak prawdziwy pedagog, przeplatając lekcje przerwami na rozry wkę. Położy łem się obok niej na łóżku. Zaskoczona uniosła powieki. – By łaś dzisiaj wspaniała – szepnąłem. – Obserwowałem cię. Wkładasz w to całe serce. – A mam coś innego do roboty ? – mruknęła. – Wkrótce wszy stko się zmieni… zobaczy sz – zapewniłem. Położy ła mi palec na ustach. – Żadny ch obietnic, Chris. Mam już dosy ć obietnic. Są jak bezowocne czekanie na deszcz w czasie suszy. – Przejdziemy przez to – powiedziałem z przekonaniem. – I to nie są puste słowa, ty lko przepowiednia, która się spełni. Uśmiechnęła się, a ja zdałem sobie sprawę, że ma śliczny uśmiech. By ło w nim coś z uśmiechu taty, ale ustami mamy. Wy chy liłem się i pocałowałem ją w czoło. Kiedy chciałem wrócić do łóżka, w który m spałem z Cory m, Cathy chwy ciła mnie za rękę i ku mojemu zdumieniu cmoknęła szy bko w usta, jak często robiła mama. Tej nocy obudziłem się ze wzwodem, a wy try sk trwał tak długo, że aż się zaniepokoiłem. Tuż przedtem śniłem, że doty kam miejsc inty mny ch Cathy, udając, że prowadzę wy kład z edukacji zdrowotnej. W moim śnie Cathy zorientowała się, że ty lko udaję nauczy ciela, i sama też postanowiła zrobić mi taki „wy kład”. To by ł początek.
Kane odłoży ł pamiętnik i popatrzy ł na sufit, a gdy obrócił się ku mnie, zobaczy łam jego poważne, tęskne spojrzenie. – Co się stało? – wy szeptałam. – Ostatniej nocy miałem eroty czny sen i zmazy nocne, jak Christopher… bo śniłem o tobie. Nie zdawałam sobie sprawy, że słowa mogą mnie wprawić w zakłopotanie, a zarazem zafascy nować i podniecić, bo taki właśnie efekt wy warło wy znanie Kane’a. Moje najbliższe przy jaciółki i ja zwierzały śmy się sobie z przejawów własnej seksualności. Czasami ty lko po to, by upewnić się, że nasze reakcje są normalne. Wiedziałam, że większość dziewczy n woli rozmawiać o takich sprawach z przy jaciółkami niż z matkami czy nawet starszy mi siostrami. Pragnęły powierzy ć swoje sekrety komuś, kto nie będzie ich oceniał ani pouczał. Trzy mały śmy się zasady, że kry ty ka i wy śmiewanie takich zwierzeń są zabronione. Nie pamiętałam jednak, żeby którakolwiek wy znała, że jej chłopak by ł z nią aż tak szczery. Nawet Suzette, która uważała się za najbardziej doświadczoną. Naturalnie Kane ufał, że nikomu nie powiem. Nie by łam pewna, czy podobnej szczerości oczekuje ode mnie, ale czułam, że powinnam mu się zwierzy ć, aby poczuł, że ja ufam mu w równy m stopniu. – Ja też śniłam o tobie – powiedziałam. Uśmiechnął się i zaczęliśmy się całować. – Zrealizujemy nasze fantazje? – szeptał z ustami przy moim uchu; miałam wrażenie, jakby pieścił mnie słowami. – Jak ci się śniłem? Zawahałam się. – Jeśli nie powiesz mnie, to komu? – Może nikomu. – Dobrze, więc nie mów, ty lko pokaż – poprosił. Na samą my śl się zaczerwieniłam. Chciałam pokręcić głową, ale Kane szy bko mnie pocałował. – Proszę – szepnął miękko. Ty m razem żadne głosy w mojej głowie nie spierały się, co mam robić. Fala błogiego ciepła wezbrała od nóg, zalewając mnie pożądaniem, dokładnie jak we śnie, z którego wy budziły mnie własne jęki rozkoszy. I tak jak w tamty m śnie, zaczęłam szarpać palcami guziki bluzki. Rozbierałam się, a Kane leżał i patrzy ł. Widziałam, jak jego wargi drżały, kiedy rozpinałam stanik, a potem dżinsy. Kiedy je zdjęłam, odłoży ł pamiętnik. – Co robiłem w twoim śnie? – zapy tał drżący m, niemal nieśmiały m głosem. Jego oczy gwałtownie się rozszerzy ły, kiedy ściągnęłam figi. – Jedy nie patrzy łeś – odparłam. – Aby mi udowodnić, że panujesz nad sobą. – To okrutne – westchnął i oczy mu się zaszkliły, jak od łez. Uśmiechnęłam się i położy łam obok Kane’a. – Ty lko mnie pocałuj – poprosiłam. Posłuchał, a potem też się uśmiechnął. – Bezprawnie włoży łaś mi te słowa w usta w swoim śnie – stwierdził z pretensją, ale za moment się oży wił. – Cathy też mogła mieć taki sen. – Możliwe. Niestety, nie mamy jej pamiętnika. – Christopher jest bardzo inteligentny i domy śla się, co dzieje się w głowie siostry – stwierdził z przekonaniem Kane i zaczął mnie całować, przesuwając usta od piersi przez łono do ud.
Czułam, że mój opór gwałtownie słabnie, ale ostrożność okazała się silniejsza i odsunęłam od siebie Kane’a. – Już nie mogę – jęknął. – Chciałeś, żeby m odegrała swój sen – powiedziałam i wzruszy łam ramionami. Kane wzniósł oczy do nieba. Zmierzy łam go poważny m, ale czuły m wzrokiem. – Jeszcze nie pora – dodałam. – A kiedy ? – Nie wiem. Po prostu czuję, że… nie teraz. Proszę… Jego rozczarowanie by ło aż nadto widoczne, choć zwy kle potrafił świetnie ukry wać swoje uczucia. Kane zorientował się, że to widzę. Posłał mi swój firmowy uśmiech. – Obiecuję, że nie przestanę cię szanować, kiedy mi pozwolisz. – Ale czy ja będę szanować siebie? – odparowałam i założy łam majtki. – Następny m razem wsadzę sobie knebel, zanim znów przy jdzie mi ochota na zwierzenia. – Kane podłoży ł sobie ręce pod głowę i patrzy ł, jak się ubieram. – Czy peruka tak na ciebie podziałała? – zapy tał, kiedy już prawie skończy łam. Spojrzałam na niego. Czy żby ? Sama nie wiedziałam. – Niewy kluczone. Szy bkim ruchem sięgnął po pamiętnik – bardzo szy bkim, jakby chciał, żeby lektura złagodziła moje wahanie.
Nadeszło lato i znów spędzaliśmy czas na poddaszu. Mama zdawała sobie sprawę, że potrzebujemy zajęcia, więc przy nosiła nam książki, głównie history czne, które musiały pochodzić z domowej biblioteki. Czasami czy tałem je na głos Cathy, a czasami ona czy tała mnie. Bliźniaki zwy kle słuchały przez chwilę, a potem znudzone odchodziły do swoich zabawek, z który ch najbardziej lubiły domek dla lalek mamy, albo po prostu ucinały sobie drzemkę. Pewnego popołudnia, kiedy drzemały, Cathy i ja poszliśmy na poddasze i położy liśmy się na stary m materacu, oblany m blaskiem słońca, padający m przez okno w dachu. Tam odby waliśmy najbardziej szczere i osobiste rozmowy. Zastanawialiśmy się, do czego może prowadzić nagość, a potem rozmawialiśmy o jej pierwszej miesiączce. Szczerze mówiłem o zmianach w moim ciele. By łem przekonany, iż ta szczerość sprawia, że nasze więzy są silniejsze niż w inny ch rodzeństwach. Wcisnąłem twarz we włosy Cathy i zapewniłem, że nasze przemiany są dobre i nie ma się czego wsty dzić. W milczeniu przy lgnęliśmy do siebie, jak gdy by cały świat wirował wokół nas, a jedy ny m bezpieczny m miejscem by ły nasze objęcia. Zanim się rozdzieliliśmy, zapy tała, czy mnie nie dziwi, że mama tak długo trzy ma nas w zamknięciu i nie broni przed ty ranią babci. – Widać, że dobrze się jej powodzi – dodała. – O niebo lepiej niż nam.
Trudno by ło zaprzeczy ć, że mamie nie brakuje pieniędzy na nowe ciuchy i biżuterię. Sam miałem podobne my śli, ale jak zwy kle prosiłem Cathy, by nie traciła wiary w dobre intencje mamy. Przecież na pewno wie, co robi, i ma plan, a my pomagamy w jego realizacji. Pewnego dnia mama pojawiła się po dłuższej nieobecności i już od progu oznajmiła, że jej ojciec jest naprawdę ciężko chory, a jego stan jest dużo gorszy niż w dniu naszego przy by cia. By ła przekonana, że nasz dziadek wkrótce umrze, a wtedy odzy skamy wolność. Ty mi słowami podsy ciła w nas nadzieję. Nie miałem żadny ch wy rzutów sumienia, iż ży czę dziadkowi ry chłej śmierci. Niestety, po kilku dniach mama uchy liła drzwi, wsunęła głowę w szparę i poinformowała nas, że lekarze zdołali zażegnać kry zy s, a dziadek zaczął szy bko zdrowieć, po czy m znikła, zanim zdąży łem zadać choćby jedno py tanie z dziedziny medy cy ny. Cathy i ja zaniemówiliśmy. Położy liśmy bliźniaki do łóżka, a kiedy zasnęły, spojrzeliśmy na kalendarz. Cathy zamaszy sty m, wściekły m ruchem odkreśliła kolejny dzień, a potem odwróciła się ku mnie i powiedziała coś, co starałem się wy pchnąć z my śli albo udawać, że tego nie zauważam. By ł sierpień. Tkwiliśmy tu już rok!
Kane odłoży ł pamiętnik. Cisza zawisła nad nami jak czarna chmura. Nie patrząc na mnie, wstał, podszedł do okna i wy jrzał na zewnątrz. Obserwowałam go i czekałam w milczący m napięciu, jak gdy by najcichszy dźwięk mógł roztrzaskać nas na kawałki razem z ciszą. Kiedy tak stał w jasnej peruce, z łatwością wy obraziłam sobie Christophera przy oknie poddasza Foxworth Hall, wpatrzonego w słoneczną mgiełkę złocącą zielone morze lasu, ciągnące się aż po hory zont. Może nawet spoglądał tęsknie w kierunku jeziora, gdzie niedawno piknikowaliśmy z Kane’em. A może z zazdrością obserwował ptaki, cieszące się wolnością i śmigające ponad wierzchołkami drzew. Jakiż musiał by ć wewnętrznie rozdarty, kiedy usiłował utrzy mać równowagę pomiędzy gwałtowny m dojrzewaniem, którego on i Cathy doświadczali, jak wszy scy nastolatkowie, a desperackim planem matki, który miał im zapewnić pieniądze i lepszą przy szłość. Z pewnością zastanawiał się, czy cena, jaką przy szło im zapłacić, nie jest za wy soka, skoro spędzili już w niewoli cały rok. I dziwił się, że mógł stracić poczucie czasu. To na pewno go przeraziło. Jeżeli on zaczął tracić kontakt z rzeczy wistością, to co będzie z bliźniakami? Z Cathy ? – Jak my ślisz, ile czasu oni tam spędzili? – zapy tał Kane, cały czas patrząc przez okno. – Znam te same opowiadania i plotki, co ty. Odwrócił się do mnie. – Twój ojciec na pewno wie coś więcej. Nigdy nic nie mówił… nie potwierdzał albo zaprzeczał? – Nie lubi o ty m rozmawiać. I twierdzi, że mama jeszcze bardziej nie lubiła. Każda
wzmianka o Foxworth Hall wy trącała ją z równowagi. – Trzy manie własny ch dzieci w zamknięciu przez ponad rok by ło okrutne. Zwłaszcza najmłodsze cierpiały, zagubione i przerażone… – Nie dokończy ł. Szy bkim ruchem ściągnął perukę. Przez moment obracał ją w ręku, jak gdy by chciał coś w niej wy patrzy ć, aż w końcu otworzy ł jeden z kufrów i wrzucił ją do środka. – Dzisiaj muszę by ć w domu na kolacji – powiedział. – Siostra ma ferie na uczelni i przy jedzie w odwiedziny. – O, to fajnie. – Ze swoim chłopakiem – dodał. – Może by ć interesująco, bo rodzice dopiero mają go poznać. Oby mama nie kazała mu spać w służbówce. – Naprawdę by łaby do tego zdolna? – Coś ty ! Gdy by się ośmieliła, siostra naty chmiast by wy jechała. Wstałam i pomogłam mu przy wrócić porządek na poddaszu. – Jutro zróbmy sobie przerwę – zaproponowałam. – Przecież nie na co dzień masz siostrę w domu. – Nie, nie – zaprotestował. – Ona będzie skupiona na swoim chłopaku. Musimy przeczy tać jak najwięcej, dopóki twój tata pracuje tak długo. – Nie wiem, czy codziennie zamierza wracać późno. Spy tam go dziś wieczorem. – Dobra, nawet jeśli będzie wracał na kolację, zostanie nam parę godzin po szkole. Nie chcę niczego przy spieszać, ale z drugiej strony jestem cholernie ciekaw, co dalej. – Dobrze – przy taknęłam. Uśmiechnął się, ale widziałam, że nie ma w sobie tego luzu, co zawsze. Skończy liśmy i zeszliśmy do mojej sy pialni. Kane jak zwy kle zainstalował się przy biurku. Ja stałam przez moment pośrodku pokoju, aż wreszcie usiadłam na łóżku. Popatrzy łam na niego. Miałam wrażenie, że jest emocjonalnie wy czerpany, a cień w jego oczach jeszcze się pogłębił. – Może jednak zrezy gnujemy z lektury ? – zagadnęłam, sięgając po pamiętnik. – Bo jeżeli czy tasz ze względu na mnie, to… – Ależ skąd! Dam sobie radę, nic się nie dzieje. – W takim razie co z tobą? Przecież widzę, że coś cię dręczy. Uśmiechnął się. – Wciąż nie mogę się pozbierać po twoim śnie i frustracji, jaką mi zafundował. – Bzdura. Nie wy migasz się. Za dobrze już cię znam – ostrzegłam. – Insy nuujesz, że sły nny Kane Hill przestał by ć nieodgadniony ? – Powiedz mi, co jest grane – naciskałam. Kiwnął głową na znak, że się poddaje, ale przez chwilę siedział zadumany z pochy loną głową. Kiedy wreszcie spojrzał na mnie, zobaczy łam, że podjął jakąś poważną decy zję. Wstrzy małam oddech. Mój umy sł histery cznie oczekiwał różny ch wersji – od wiadomości o śmiertelnej chorobie Kane’a albo kogoś z jego rodziny po wy znanie o straszny m czy nie, który popełnił. Miałam nadzieję, że nie zdradził mnie z którąś z moich przy jaciółek. – Jestem prawiczkiem – wy znał wreszcie. Wszy stkiego się spodziewałam, ale to... To by ło trudne do uwierzenia. Na moment odjęło mi mowę. Nie starałam się ukry ć scepty cznej miny. – Wiem, wiem. – Powstrzy mał gestem mój komentarz, choć przecież nie wiedziałam, co powiedzieć. – Wiem, jaką mam reputację. Zabawne, że dziewczy ny, z który mi chodziłem, nigdy
nie zdradziły, że nie posunęliśmy się aż tak daleko. Więcej to mówi o nich niż o mnie, jak sądzę. Nie dlatego, że nie chciały, wręcz przeciwnie. To ja nie miałem ochoty. Wierzy sz mi? – Nie. Pokiwał głową. – Zrozumiałe. – Dlaczego mi to mówisz? – zapy tałam. – Uważasz, że trzy mam cię na dy stans, bo my ślę, że miałeś wiele dziewczy n, i nie zamierzam by ć kolejną zdoby czą? – Owszem, to mógłby by ć twój powód. – Zaczy nam podejrzewać, że usiłujesz mną manipulować. Ty m bardziej jestem scepty czna. – Och, łatwiej manipulować stalową sztangą niż tobą – pry chnął. – Pamiętasz naszą rozmowę o ty m, dlaczego jedne dziewczy ny są łatwe, a inne nie? Próbowałeś mnie podpuścić, żeby m posunęła się dalej, Kane. Może i jesteś prawiczkiem, ale mało cnotliwy m. – Zgoda, próbowałem, bo pragnąłem tego jak niczego w ży ciu. I nadal pragnę, ciągle, w każdej chwili spędzonej z tobą. Uważasz, że mam brudne my śli? – Nic takiego nie powiedziałam. – Nie przeży wałem nic podobnego z żadną dziewczy ną, ty lko z tobą, wierz mi. Mam nadzieję, że ty czujesz podobnie. By ć może po prostu chciałby m powiedzieć jedno: jestem gotowy i czekam, kiedy ty będziesz gotowa. Uśmiechnęłam się. – Co takiego? – My ślę, że by łeś gotowy od pierwszego dnia na poddaszu. Rozłoży ł ręce w geście kapitulacji. – Przy znaję się bez bicia. – Wstał. – Lepiej już pójdę, zanim dojdzie do kolejny ch zwierzeń. – Zebrał swoje rzeczy i włoży ł do plecaka. – Co cię zachęciło do tego wy znania, Kane? Wbił wzrok w podłogę. – Christopher, tak? – zapy tałam, zanim ruszy ł do drzwi. – Jego słowa o seksie, o odczuciach? Dlatego mi się zwierzy łeś? Nie liczy łam, że odpowie. Zrobił ruch, jakby chciał wy jść. – Tak – bąknął w końcu. – Ale dlaczego? Co poruszy ło w tobie tę strunę? Ty lko nie zby waj mnie żartem – dodałam szy bko. – Musimy by ć wobec siebie szczerzy, chy ba rozumiesz. Kane popatrzy ł na mnie przeciągle. – Moja siostra jest ty lko kilka lat starsza ode mnie. I jest bardzo ładna. – Wiem, widziałam ją. Ale wciąż nie rozumiem. – W moim umy śle wirowały różne możliwości. Czego jeszcze się dowiem? Czy na pewno chcę to usły szeć? – Wy starczy zwierzeń na dziś – oznajmił. – Zobaczy my się rano. Miałam wrażenie, że zawisłam nad przepaścią. Kane by ł już w połowie schodów. Zerwałam się, żeby odprowadzić go do drzwi. Przy stanął i zaczekał, aż się z nim zrównam. Teraz wy glądał prawie tak jak na poddaszu, bardziej jak Christopher niż Kane. W wy obraźni dodałam mu jeszcze perukę, żeby wzmocnić efekt. Światło w jego oczach zdawało się migotać. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak poważnego, niepodobnego do wesołkowatego Kane’a Hilla, jakiego znałam ze
szkoły. Serce zabiło mi szy bciej. – Dzięki pamiętnikowi przeży wamy razem coś wy jątkowego, prawda? Jesteśmy uprzy wilejowani, gdy ż dane nam by ło wejść w czy jeś bardzo pry watne, bolesne, ale czasami dziwnie piękne my śli. Czy też czujesz, że to jest… po prostu obłędne? Jakby Christopher Dollanganger mówił do ciebie i do mnie. Czujesz? Widać by ło, że lęka się, czy nie popadł w obsesję, i chciał, aby m rozwiała jego obawy. Czułam to samo, co on. – Tak – potwierdziłam. – W takim razie róbmy wszy stko, żeby tego nie stracić. – Dobrze. Uśmiechnął się, cmoknął mnie pospiesznie w usta i wsiadł do samochodu. Pomachał mi i odjechał. Moty le skrzy dła paniki zatrzepotały mi w głowie. Miał rację. Rzeczy wiście przekroczy liśmy zakazaną granicę. Pamiętnik wprowadził nas w świat, w który m szalał wir emocji, lęki czaiły się jak czarne pająki, a nasze najbardziej osobiste sekrety, głęboko ukry te na dnie serc, uwalniały się i wirowały wokół nas. Nagle poczułam się strasznie samotna. Przy pomniałam sobie, że jako mała dziewczy nka bez wy raźnego powodu potrafiłam się odwrócić od swoich zabawek i pobiec do mamy, która insty nktownie wiedziała, że musi mnie szy bko utulić, pocałować i obdarzy ć ciepły m, maminy m uśmiechem. Jest naturalne, że małe dzieci miewają niewy tłumaczalne lęki, w ty m ten najważniejszy – strach przed porzuceniem. Nagle dziecko zaczy na się strasznie bać, że zostało opuszczone. W przy padku najmłodszy ch Dollangangerów ten irracjonalny zwy kle lęk okazał się do bólu rzeczy wisty. Rzucone w zimny, obcy świat trzy mały się kurczowo siebie, skazane na opiekę niewiele starszej siostry, która także walczy ła o przetrwanie, i starszego brata, który usiłował zastąpić im ojca. Mama umiała mnie pocieszy ć, jak potrafią ty lko matki od początku świata. A Corrine? By ła pozbawiona insty nktu macierzy ńskiego? Czy cierpiała i nie mogła zasnąć w nocy, bo my ślała o dzieciach, uwięziony ch tak blisko, a jednocześnie tak dalekich? Czy wy obrażała sobie ich jęki? Czy sły szała ich głosy, przy zy wające ją rozpaczliwie? Czy walczy ła z odruchem, nakazujący m biec im na ratunek, wy rwać je z tego mrocznego świata, gdzie koszmary wsy sały je jak wir? Kane musiał mieć podobne my śli i rozumiał ich cierpienia. Nie wątpiłam w to, ale by łam pewna, że chodzi o coś więcej, że jest w nim jakaś ukry ta struna, która została poruszona podczas dzisiejszej lektury ; uczucie, które dotąd trwało w ukry ciu, a teraz coś je uwolniło. Ty lko czy naprawdę chciałam się dowiedzieć i drąży ć, dopóki mi nie powie? A może lepiej, by śmy zachowali przed sobą pewne tajemnice? Już miałam wrócić do siebie, kiedy zadzwonił telefon. – Cześć – powiedział tata. Musiał usły szeć coś w moim głosie, kiedy go przy witałam. Nie by łam ty m zaskoczona. Od śmierci mamy łączy ła nas wy jątkowa więź i wy czuwaliśmy najmniejsze drgnienia swoich umy słów, wy chwy ty waliśmy najsubtelniejsze sy gnały w naszy ch głosach i mimice. Jedno zawsze wiedziało, kiedy drugie miało problemy. Kochać kogoś to znaczy rozumieć go lub ją lepiej niż kogokolwiek innego. – Wszy stko w porządku? – zapy tał po chwili milczenia.
– Jasne – skłamałam, choć wiedziałam, że mi nie uwierzy. Na szczęście nie drąży ł tematu. – Gotowa do kolacji? – Tak. – Fajnie, będę w domu w ciągu godziny. Mam ochotę na Charley a. Co ty na to? – Jak na lato. – Przy klasnęłam, bo nie miałam ochoty na szty wne i eleganckie lokale. Tata lubił Charley ’s Diner, gdy ż panowała tam niewy muszona, domowa atmosfera i urzędowali tam jego wy próbowani starzy kumple, z który mi lubił sobie pogawędzić. Knajpka pełniła funkcję nieformalnego klubu dla okoliczny ch budowlańców. By ła urządzona w sty lu lat pięćdziesiąty ch dwudziestego wieku, z czerwony mi kanapami ze sztucznej czerwonej skóry, ze wstawkami z białego obicia, tworzący mi boksy, i z metalowy mi, chromowany mi stołami. Długi kontuar lśnił od chromu i laminatów, podobnie jak ściany. Na ty m tle wy różniało się parę wy godny ch, pluszowy ch sofek w sty lu retro. Podłogę tworzy ła szachownica czarny ch i biały ch pły tek, a całości dopełniała kolekcja niewielkich grający ch szaf, z który ch jedy nie kilka działało. Oczy wiście z muzy ką, której moje pokolenie nie trawiło. Nic dziwnego, że nigdy nie spotkałam tam nikogo ze szkoły. Charley Martin, właściciel, też by ł ory ginałem. Miał już siedemdziesiątkę na karku, choć wy glądał dziesięć lat młodziej, z gęstą czupry ną szpakowaty ch włosów, gładko zaczesany ch do ty łu, jakby przed chwilą przeciągnął po niej mokrą ścierką. Albo żelem. Charley by ł krzepki i miał muskularne ramiona cieśli, usiane tatuażami, które zrobił sobie na Filipinach, kiedy służy ł w mary narce. Kiedy tata nazy wał go Popey e’em, Charley udawał, że się złości, ale ja uważałam, że ksy wka jest świetna. – Ty lko my ? – dopy ty wał się podejrzliwie tata, najwy raźniej wiążąc nutę smutku w moim głosie z nieobecnością Kane’a. Kto wie, może rzeczy wiście mój młody romans wpadł na rafy jak mała łódeczka. – Tak. Kane pojechał do domu. Jego siostra przy jeżdża dzisiaj na ferie z uczelni – wy jaśniłam szy bko, żeby rozwiać jego podejrzenia. – Okay. A ja już my ślę o naszej świątecznej uczcie. – Wiedziałam, dlaczego to mówi. Przy gotowania do wielkiego zjazdu rodziny Kane’a w Dzień Dziękczy nienia boleśnie kłuły mnie w serce. – Widzimy się niedługo – dodał i rozłączy ł się. Wróciłam do siebie i zajęłam się lekcjami, żeby nie zostawiać wszy stkiego na wieczór. Pamiętnik Christophera odłoży łam na łóżko. Kiedy sięgnęłam po niego, żeby jak zwy kle wsunąć go pod poduszkę, zaczęło mnie kusić, żeby poczy tać kawałek dalej. Może to jest dobry pomy sł, uznałam. Wiedziałaby m, czego się spodziewać, i mogłaby m uprzedzić reakcje Kane’a, nauczona dzisiejszy m doświadczeniem. W sumie całkiem zgrabne usprawiedliwienie, ale nie ośmieliłam się sięgnąć po pamiętnik z obawy, że Kane się domy śli, co zrobiłam, i uzna, że naduży łam jego zaufania. Poza ty m naprawdę musiałam odrobić pracę domową, a obawiałam się, że tata jak zwy kle zasiedzi się w Charley ’s. Tak też się stało. Wszy scy chcieli posłuchać o nowej wersji Foxworth Hall. Siedziałam cierpliwie, gdy rozprawiali o nowy ch materiałach i technikach w konfrontacji ze stary mi i wy próbowany mi od wieków. Nie zamierzałam im przery wać ani też ponaglać tatę do powrotu. Widziałam, jaki jest szczęśliwy i odprężony w towarzy stwie dobry ch kumpli. W pewny m momencie spostrzegł, że się nudzę, jak niegdy ś mama w ty m samy m miejscu, i postarał się zmienić temat. Wreszcie poczuł się zmęczony i wy szliśmy.
– Niektóre chłopaki tkwią w swoich torach, jak gdy by czas stanął w miejscu – zauważy ł ze śmiechem, kiedy Czarna Piękność, mrucząc potężny m silnikiem, wiozła nas do domu. Kiedy zbliżaliśmy się do celu, najwidoczniej zebrał się w sobie, żeby wreszcie wy znać mi to, o czy m milczał wcześniej. – Dzisiaj miałem trudny dzień – wy znał. – Wprawdzie zmiana planów nie stanowi wielkiego problemu i mamy jeszcze trochę czasu na mody fikacje, ale zawsze to nerwy. Na szczęście dzięki temu nie będzie problemów z dachem. – Nie rozumiem…? – Po prostu nie będzie poddasza. Oczy wiście zostanie pusta przestrzeń, ale nieduża i jedy nie techniczna, bez ty powego stry chu. W dzisiejszy ch czasach projektuje się mnóstwo domów i nikt nie marnuje przestrzeni. Ludzie nie przekazują teraz rzeczy z pokolenia na pokolenie. Nie gromadzą już pamiątek, a jeśli już, zwy kle wy najmują magazy n. – A jednak coś ci tu nie pasuje, tak? – Nie, ty le że w pierwotny ch planach przewidziano spore poddasze i już się do niego przy mierzaliśmy, gdy nagle przy szły nowe zalecenia – wy jaśnił. – No cóż, ale jak to mówią: „pan każe, sługa musi”. – Machnął ręką, kończąc temat. Wy dało mi się dziwne, że najpierw zatwierdzono projekt, a potem nagle poddasze wy cofano z planu. Najwy raźniej tajemniczemu właścicielowi nie spodobała się koncepcja stry chu, przejęta z dawnego domu. Jednocześnie starał się, by z piety zmem odtworzono okna i inne detale starego Foxworth Hall. To nie miało sensu. W domu od razu poszłam do siebie, żeby dokończy ć lekcje i pouczy ć się do sprawdzianu z historii. Tata zachował się tego wieczoru niety powo, gdy ż po raz pierwszy nie zasnął na kanapie przed telewizorem. Przeciwnie, zajął się jakąś papierkową robotą, a potem postanowił wcześniej się położy ć. Zajrzał do mnie, żeby powiedzieć mi dobranoc. – Jutro piątek. Jakie masz plany na weekend? – zagadnął. – Na razie niesprecy zowane. Tina Kennedy w sobotę urządza imprezę, na którą jesteśmy zaproszeni z Kane’em, a jutro wchodzi nowy film, który bardzo chcieliby śmy zobaczy ć. Tak czy owak, w piątek na pewno wy skoczy my coś zjeść. A ty zamierzasz pracować? – Nie mam wy boru, musimy pracować aż do zmroku, ale nie martw się o mnie. Baw się dobrze. – Ty też – odpowiedziałam ze śmiechem. W poczcie głosowej czekała wiadomość od Kane’a. Prosił, żeby m jak najszy bciej do niego oddzwoniła. – Problem z Darleną? – spy tałam, kiedy się odezwał. Miałam na my śli ich pierwszą kolację i obawy, jak pani Hill potraktuje chłopaka córki. – Skąd! Mama by ła łaskawa, tak łaskawa, jak może by ć królowa wobec sługi – i jakoś przetrwaliśmy. Natomiast ojciec drąży ł gościa, jakby chodziło o rozmowę kwalifikacy jną. Oby Darlena zdołała go przeprowadzić przez ten rodzinny labiry nt i oby wy szli z tego bez szwanku. – Twoja mama naprawdę jest taka straszna? – Powiedzmy, że na starość ma sporą szansę zostać laureatką nagrody imienia Olivii Foxworth – wy jaśnił oględnie. – Och, przestań! – zawołałam z taką zgrozą, że się roześmiał. – A mówiąc serio, chciałem cię powiadomić, że wszy stko jest w porządku. Widziałem, że
wczoraj by łaś trochę wzburzona, kiedy tak szy bko się pożegnałem, ale nie martw się, czy tanie pamiętnika na pewno mi nie zaszkodzi. Na co dzień nie reaguję tak emocjonalnie. – Oby. – Nic się przed tobą nie ukry je, kotku. Jesteś niemożliwie przenikliwa. – Wiem. Idziemy jutro do kina? Powiedziałam tacie, że taki mamy plan. – Jasne, ale najpierw… – Najpierw lektura na poddaszu – przerwałam mu. – Dobrze. Nie mogę uwierzy ć, że kiedy ś by łam na to bardziej napalona od ciebie. – A by łaś? – Słuchaj, muszę iść spać. Jutro czeka mnie sprawdzian. – Przepy tam cię rano – zaproponował. – Ja też się kładę i zaczy nam liczy ć minuty do spotkania z tobą.
Rano dowiedziałam się od taty, że ciocia Barbara jednak nie przy leci na święta. Nie dlatego, że wy brała kolację u szefa, biedaczka dostała zapalenia płuc. Widać by ło, że tata jest zawiedziony, gdy ż bardzo chciał zobaczy ć siostrę. Zasugerował nawet, by śmy odwiedzili ją wiosną w Nowy m Jorku. I dodał, że dobrze mu zrobi wizy ta w wielkim mieście, bo stał się zasiedziały m prowincjuszem. To miało by ć już dziewiąte Święto Dziękczy nienia bez mamy. Jej nieobecność by ła jak mroczna dziura w bańce świątecznej radości. Obecność cioci Barbary pomagała nam przezwy cięży ć smutek i odczuwać radość ze świętowania, dlatego ja również by łam zawiedziona. Te my śli przy pomniały mi o koszmarny m Dniu Dziękczy nienia dzieci Dollangangerów, wkrótce po uwięzieniu na poddaszu Foxworth Hall. Przy ich stole najpierw zabrakło taty, a teraz nawet mamy. Tak jak u mnie, ich święta zawsze już miały by ć mieszaniną radości i smutku, bez względu na to, czy odzy skają wolność i jak bardzo staną się bogaci. W drodze do szkoły rozmawialiśmy z Kane’em o Darlenie i jej chłopaku, Juliu Lancasterze. Imię otrzy mał po babci ze strony matki. By ł najmłodszy m z czwórki rodzeństwa: dwóch sióstr i jednego brata. – Podobali mu się wasi rodzice? – Wiesz, siostra zawczasu go przy gotowała, a poza ty m on jest bardzo dobrze wy chowany. Tak się starał, że moim zdaniem nawet nieco przesadził z konserwaty wną poprawnością. Jest ostrzy żony jak mój ojciec, buty ma jeszcze bardziej wy pucowane od niego, założy ł krawat do kolacji, a o kanty jego spodni można się skaleczy ć. Sprawiał wrażenie, jakby ukończy ł szkołę dobry ch manier. Gdy by m go nie znał, pomy ślałby m, że świadomie to przery sował, żeby zakpić z mojej mamy. Ona, rzecz jasna, by ła zachwy cona. Szczególnie podoba mi się sposób, w jaki wy mawia z namaszczeniem jego imię, jak gdy by miała w ustach złotą czekoladkę. Darlenie robi się niedobrze, a ojciec dusi się ze śmiechu. – A może twoja siostra świadomie przy wiozła go do domu, żeby zrobić numer mamie? Kane się uśmiechnął. – Niewy kluczone, ale on jest naprawdę by stry i przy stojny. Wy soki, zbudowany jak zawodowy pły wak, ma uwodzicielskie, czarne hiszpańskie oczy i śpiewny głos, jak u Julia
Iglesiasa, którego uwielbia mama. – Kiedy mówisz w ten sposób o swojej mamie, zaczy nam rozumieć, czemu z taką łatwością potępiasz Corrine Dollanganger. – Zgoda, wiem, ale coś mnie powstrzy muje przed całkowity m potępieniem tej kobiety. Obawiam się jednak, że w końcu Christopher się załamie i zwątpi w jej matczy ną miłość. Kiwnęłam głową, a Kane zmienił wątek. Zaczął opowiadać, jak kumple się z nim droczą na mój temat. Nic dziwnego, chodził ze mną dłużej niż z inny mi dziewczy nami. – Straciłem reputację play boy a. Nawet moja matka to zauważy ła. – Och… Zmartwiła się? – Nie, ale wspomniała, że chciałaby cię poznać, skoro nasza znajomość zapowiada się poważnie. Pewnie doniosły jej o ty m usłużne przy jaciółki. Jeśli wy chowano cię na księżniczkę, zachowujesz się jak królowa. Musisz mieć własny dwór. – Trochę się jej boję. – I bardzo dobrze. Uwielbia, kiedy ludzie czują wobec niej respekt. – Och, przestań, bo naprawdę się przestraszę. – Kane zachichotał. Wy glądał i zachowy wał się zupełnie inaczej niż wczoraj, kiedy wy chodził ode mnie. Różnica by ła uderzająca, jak między dniem a nocą. Wiadomo, że w piątek lekcje mijają szy bciej, z takim utęsknieniem wy czekuje się ostatniego dzwonka. Tina Kennedy usiłowała podkręcić zainteresowanie swoją imprezą i zdradziła, że rodzice zgodzili się sfinansować didżeja. Jej rodzina miała pod miastem duży dom w sty lu rancza z wielkim, pięcioakrowy m terenem. Jej ojciec, poza ty powy m barem alkoholowy m, miał też pięć restauracji Burger Kinga oraz całą sieć delikatesów i dwa supermarkety. Tina lubiła się chwalić rodzinny m majątkiem przed Kane’em, co by ło kolejną próbą przekonania go, że pasują do siebie. Jak gdy by mówiła: „bogactwo przy ciąga bogactwo”. Zapewne nie mogła znieść, że Kane zadaje się z córką budowlańca z niższej klasy średniej. A jednak pomimo jej desperackich starań Kane nie wy bierał się na imprezę. Niedwuznacznie dawał do zrozumienia, że skórka jest niewarta wy prawki i ma lepsze atrakcje na hory zoncie. By ł bardzo przekonujący, a przy jaciółki usiłowały ze mnie wy ciągnąć, dokąd się wy bieramy. Sama też nie zadałam sobie trudu, żeby ukry ć brak zainteresowania dętą imprezą u Tiny. – To niespodzianka – wy jaśniłam, czy m dodatkowo rozpaliłam ich ciekawość. Suzette zasugerowała, że chodzi o wizy tę Darleny. Wiedziała, że siostra Kane’a przy jechała z chłopakiem, bo jej mama akty wnie działała w plotkarskim dworze pani Hill. – Planują podwójną randkę – snuła przy puszczenia. Podwójna randka ze studencką parą bardzo im zaimponowała. Ta sugestia oczy wiście wy wołała nową falę py tań i domy słów, ale Kane i ja nabraliśmy wody w usta. Po ostatnim dzwonku wy biegliśmy z budy nku, śmiejąc się z fermentu, który wy wołaliśmy. – Jutro mój telefon będzie dzwonił bez przerwy – powiedziałam. – Postaram się, żeby ś nie miała czasu go odebrać – odparł i pojechaliśmy do mnie. Na początku sądziłam, że wspólne czy tanie pamiętnika może zadziałać dwojako – albo nas zbliży ć, albo przeciwnie: rozdzielić. Potem, gdy obserwowałam reakcje Kane’a na opowieść Christophera – i znałam już własne – stwierdziłam, że pomiędzy nami tworzy się szczególna więź, jak zresztą przewidział. Czy ta więź by łaby możliwa, gdy by m nie znalazła dziennika albo zataiła
jego istnienie? Chy ba nie, bo dusiłaby m tajemnicę w sobie, robiąc się coraz bardziej wy cofana i milcząca, aż Kane by uznał, że mi się znudził i mam go dosy ć. Pewnie miałby o to pretensję, a ja nie mogłaby m mu wy tłumaczy ć, że nie ma racji. I w końcu nasz związek by się rozpadł. Och, Christopher, nie wy obrażałeś sobie nawet, że staniesz się pomostem pomiędzy chłopakiem a dziewczy ną; że zabierzesz ich w miejsce, które będzie ich przy ciągać i zarazem przerażać, choć przeży ją tam niezwy kłe chwile – my ślałam. Jakim cudem miałby ś przy puszczać, że wszy stko, co czułeś i doświadczałeś, ktoś będzie dzielił z tobą, rozumiał i współczuł? Kiedy wchodziłam z Kane’em na stry ch, miałam silniejsze niż zwy kle wrażenie, że jesteśmy dwójką odkry wców, gotowy ch do podróży w głąb siebie, w nieznane nam jeszcze krainy. Od razu podszedł do kufra i wy jął z niego perukę. Zdziwiłam się, bo my ślałam, że wczoraj ją odrzucił, gdy ż doszedł do wniosku, że wy gląda w niej mało poważnie. Jednak się my liłam. Kane założy ł perukę i uśmiechnął się do mnie. – Cześć, Cathy – powiedział i usadowił się w fotelu z pamiętnikiem w rękach.
Nasze ży cie w kolejny m roku niewoli w sumie wy glądało podobnie jak w pierwszy m. Nigdy w ży ciu nie przy szłoby mi do głowy, że będziemy tak długo mieszkać w mały m pokoiku na poddaszu. Każdego dnia budziłem się z my ślą: Dzisiaj dziadek umrze, a my wrócimy do rzeczy wistego świata. Ty mczasem mijały dni, a on ży ł. Mama odwiedzała nas rzadko. Mroczna fala rezy gnacji i rozpaczy zaczęła ogarniać Cathy i mnie. Teraz by liśmy już pełnoetatowy mi rodzicami bliźniaków; dbaliśmy o ich wszy stkie potrzeby, uczy liśmy je, zabawialiśmy, leczy liśmy ich przeziębienia i opatry waliśmy skaleczenia, a w nocy pocieszaliśmy, gdy śniły koszmary. Dobrze, że oprócz nas miały jeszcze siebie. Nie powiedziałem tego Cathy, bo wiedziałem, że się wścieknie, ale znalazłem stary poradnik na temat utrzy my wania i wy chowania psów, a w nim wy czy tałem uwagę, że jeśli właściciel poświęca pupilowi mało czasu, powinien zapewnić mu towarzy stwo. Pod ty m względem dzieci nie różnią się od psów. One również potrzebują towarzy stwa. Z czasem dla Cathy i mnie najważniejsza stała się potrzeba powiększenia naszego tery torium. Wy my śliłem, że w czwartki, kiedy służba ma wy chodne, mogliby śmy wy jść na dach i tam urządzić sobie kąpiel słoneczną. I tak zaczęliśmy robić. To by ło nasze wy jście, nasza mała wy prawa poza więzienie. Wkrótce wy my kaliśmy się tam przy każdej okazji, w dzień i w nocy, gdy ż desperacko pragnęliśmy choć przez moment poczuć się wolni. Upły w czasu wy znaczały nie ty lko kalendarze. Mieliśmy ich trzy, z czego jeden wskazy wał dni pozostałe do śmierci dziadka, gdy ż ta data miała by ć
jednocześnie datą naszego wy zwolenia. Mogliśmy także śledzić upły w czasu, obserwując nasze fizy czne dojrzewanie i przemiany cielesne – przy czy m Cathy by ła ich znacznie bardziej świadoma ode mnie. Po prostu dziewczy ny pod wieloma względami dojrzewają szy bciej. Wiedziałem, że bardzo ją to fascy nowało, gdy ż bezustannie zadawała mi py tania i często musiałem się głowić, jak mądrze odpowiedzieć. To, co stało się później, by ło bardziej błędem moim niż Cathy. Pewnego dnia zastałem ją, jak ogląda swoje nagie ciało, analizując zmiany w piersiach i nowe krągłości figury, a nawet maca się między nogami. Wy czuła moją obecność i odwróciła się ku mnie. Musiałem mieć zafascy nowaną minę, gdy ż nie uczy niła ruchu, żeby się okry ć. Dopiero po chwili sięgnęła po sukienkę. „Nie”, powiedziałem. Cathy znieruchomiała z ubraniem w ręku. Powtarzałem sobie w my śli, że nie powinienem dopuścić do takiej sy tuacji, ale jej kobiecość nieodparcie mnie przy ciągała i widać by ło, że Cathy uświadomiła sobie, jaką władzę nade mną zy skała. Ale nie prowokowała mnie rozmy ślnie. O to jej nie posądzałem. „Nie powinieneś”, odrzekła ty lko. Próbowałem się tłumaczy ć i skomplementowałem jej rozkwitającą urodę, gdy nagle usły szeliśmy zgrzy t klucza w zamku. Cathy w pośpiechu zaczęła wciągać sukienkę, ale nie zdąży ła zrobić tego do końca i napotkała zaskoczone spojrzenie babci. Zobaczy liśmy, jak na jej twarzy pojawia się zimny uśmiech, pełen zjadliwej saty sfakcji. – Wreszcie was przy łapałam! – sy knęła. Na czy m niby przy łapała? Domy ślałem się, o co nas chce oskarży ć, ale Cathy zrobiła wielkie oczy, kiedy babcia dodała, iż teraz już wie, że siostra pozwala mi wy korzy sty wać swoje ciało. Z odrazą dawała do zrozumienia, że ciało Cathy, jej piękne włosy są stworzone do grzechu. Ty mczasem Cathy nie miała pojęcia, co znaczy „wy korzy stać ciało”. Babcia gwałtownie odwróciła się na pięcie i wy szła. Bliźniaki bawiły się wówczas na poddaszu. Kiedy zeszły, usły szałem, że babcia wraca. Kazałem siostrze zamknąć się w łazience, ale nie zdąży ła. Babcia stanęła w progu z noży czkami w ręku, krzy cząc, że obsmy czy Cathy włosy do gołej skóry. Naparliśmy na drzwi, aby jej nie wpuścić, a wtedy zagroziła, że dopóki Cathy sama nie obetnie sobie włosów, nie dostaniemy nic do jedzenia, nawet bliźniaki. Uznałem, że to jedy nie puste słowa i mama nie pozwoli nas głodzić. Babcia zostawiła noży czki i zamknęła drzwi na klucz. Mieliśmy jeszcze trochę jedzenia. Maluchy by ły oczy wiście przerażone i roztrzęsione. Ostatnio Carrie zaczęła nazy wać Cathy „mamą” i często przy chodziła do niej do łóżka, żeby się przy tulić. Cory z kolei wy dawał mi się coraz bardziej otępiały, jakby nie by ł w stanie przy swoić tej okrutnej rzeczy wistości swoim mały m
rozumkiem. Nie miałem pojęcia, jak długo jeszcze potrwa nasza okrutna niewola, nie przy puszczałem, że może by ć jeszcze gorzej. Nazajutrz rano obudziłem się późno i zobaczy łem, że w nocy piekielna babcia musiała wślizgnąć się potajemnie do sy pialni, otumanić Cathy jakimś środkiem usy piający m, który pewnie zabrała dziadkowi, i polała jej włosy smołą. Kiedy Cathy się ocknęła, wpadła w histerię. Musiałem ją uspokoić, by nie przeraziła bliźniaków. Poszliśmy do łazienki. Tam wsadziłem Cathy do wanny i szamponem usiłowałem zmy ć jej to świństwo z głowy. Trzy mało się mocno, choć bardzo się starałem. Zlepione pasma włosów zostawały mi w rękach. Wobec tego sporządziłem miksturę z różny ch środków chemiczny ch i odczy nników, które mama przy niosła mi, aby m mógł realizować swoje naukowe pasje, ale i ona nie pomogła. W między czasie bliźniaki się obudziły i wy py ty wały, co się stało. Cathy skłamała, że sama to sobie zrobiła. Nie chciała, by wiedziały, że nasza babcia jest prawdziwy m potworem. I tak śniła im się w nocy, a na jej widok za każdy m razem drżały ze strachu. A potem zaczęło się piekło. Babcia spełniła swoją groźbę i zablokowała nam posiłki. Z obawy, że znów zakradnie się w nocy i zetnie Cathy włosy, próbowałem zatarasować drzwi i planowaliśmy pilnować wejścia na zmianę. Szy bko zrozumieliśmy, że to nie ma sensu. Babcia nie pojawiła się i nie zamierzała nawet sprawdzać, jak sobie dajemy radę. Co gorsze, nie dostarczała nam też inny ch rzeczy, na przy kład środków czy stości. Wkrótce zatkał się nam klozet. Maluchy by ły coraz bardziej przy gaszone. Słabliśmy z głodu. Z desperacji próbowałem nawet karmić bliźniaki własną krwią. Nasza rozpacz się pogłębiała. My ślałem o zrobieniu drabiny z prześcieradeł, po której mogliby śmy uciec z poddasza. Zamierzałem też złapać parę my szy, aby zjedli je z braku innego poży wienia, bo do ucieczki potrzeba siły. Wtedy babcia widocznie uznała, że zostaliśmy dostatecznie ukarani, i zostawiła nam koszy k z jedzeniem. Wróciwszy z poddasza, odkry liśmy, że przy okazji zabrała wszy stkie lustra, a łazienkowe stłukła. Cathy zastanawiała się, co nią kierowało. Wtedy przy pomniało mi się powiedzenie, że diabeł kocha próżny ch ludzi. – Ona uważa, że w ten sposób pozbawi nas godności, którą uważa za próżność – powiedziałem. By liśmy zdani na pastwę szalonej kobiety. Mimo najszczerszy ch chęci nie umiałem odpowiedzieć siostrze na py tanie, dlaczego nasza mama pozwala na to wszy stko. Łudziłem się, że po prostu nie wiedziała, jak babka nas traktuje.
Kane przerwał i zerknął na mnie. – Dobrze się czujesz? – zapy tał. – Słabo wy glądasz. Bez słowa kiwnęłam głową. Na chwilę odebrało mi mowę. Przeczesałam palcami włosy, jakby m sprawdzała, czy nie są zlepione smołą albo nie zostały obcięte. – Ży wił je własną krwią? – wy dusiłam wreszcie. – Żołądek mi się wy wracał, kiedy o ty m czy tałeś. – Uważał, że nie ma innego wy jścia. Jak ta wstrętna babka mogła to zrobić mały m, niewinny m dzieciom? A gdy by umarli z głodu? Czy zdołałaby ukry ć ich śmierć przed światem? – Nie mam pojęcia. Tak wracamy do zagadnienia, czy ktoś jeszcze w ty m domu wiedział o dzieciach. Kane pomachał pamiętnikiem. – Moim zdaniem służba musiała wiedzieć. Z treści wy nika, że spędzili tam już dwa lata. Uważasz, że po tak długim czasie nikt się nie domy ślił? – Pewnie masz rację. Zamy ślił się. – Wiesz, Kristin, może te halloweenowe historie nie są wcale przesadzone? Znam opowieści o ludziach, którzy latami by li więzieni w domach i nawet najbliżsi sąsiedzi niczego nie zauważy li. Jeżeli Christopher rzeczy wiście zamierzał zrobić drabinę z prześcieradeł i uciec, zanim babka zagłodzi ich na śmierć, czemu zrezy gnował? – Nie wiem, Kane. To wszy stko jest niepojęte, a ten fragment wy jątkowo mnie wy kończy ł. Znów pomy ślałam, że zapewne dlatego mój tata nie chciał, aby m czy tała pamiętnik. Choć z drugiej strony skąd mógł wiedzieć, o czy m pisał Christopher? Czy żby znał prawdziwą historię? I dlatego tak nienawidzi Foxworth Hall, że dosłownie zmiótł resztki fundamentów swoimi koparkami i z pasją wznosił tam coś zupełnie nowego? Od ty ch py tań dostawałam zawrotów głowy ! Spodziewałam się, że pamiętnik przy niesie odpowiedzi, podczas gdy on mnoży ł wątpliwości! Kane odłoży ł notes. Patrzy ł na mnie dziwnie, jakby nie mógł zogniskować wzroku. By ć może miał podobne odczucia. – Co jest? – Może on nie chciał uciekać? – Jak to? Dlaczego? – Bo nie chciał zepsuć planu swojej matki. – Wiem, ale przecież ty m razem babka omal nie zagłodziła ich na śmierć. Mógł podejrzewać, że jest zdolna do znacznie gorszy ch podłości. Kane milczał przez moment i niemal widziałam, jak obracają się try biki w jego głowie. – Co znowu? – Niedawno rozmawialiśmy o ty m na lekcji – chodzi o tak zwany sy ndrom sztokholmski, czy li sy tuację, w której zakładnicy czują solidarność z pory waczami. Na swój sposób Christopher robi to przez cały czas – współczuje swojej matce i świadomie przy my ka oczy na prawdę. Moja teza wy daje się szalona, zwłaszcza w świetle tego, co czy taliśmy, ale jeśli długo ży jesz w zamknięciu, przy wy kniesz do najgorszego, zwłaszcza po latach. Bliźniaki chy ba pogodziły się ze swoim losem. Już nie płaczą za mamą. – Urwał, a po chwili dodał: – Nawet Christopher i Cathy zdają się akceptować rodzaj związku, jaki zaczy na ich łączy ć. W ty ch okolicznościach to wcale
nie jest takie dziwne. – Nie rozumiem… – Chodzi mi o ich relację i sposób, w jaki pocieszają się nawzajem. Czasami, kiedy czy tam ten dziennik, zapominam, że są rodzeństwem. A ty ? – Sama nie wiem. – Też tak czułam, choć nie zamierzałam się do tego przy znać. – W ty m również nie ma nic niezwy kłego. Pociąg eroty czny zdarza się u młody ch ludzi w ty m wieku, nawet na wolności. – Teraz już naprawdę nie rozumiem, Kane… – Pamiętasz scenę, kiedy nakry ł Cathy na oglądaniu swojego ciała? – Tak, ale… – Też musiałaś to robić… stać nago przed lustrem. W pewny m wieku zainteresowanie własny m ciałem jest zupełnie naturalne, prawda? – No, owszem… – Dziewczy ny zapewne robią to częściej od chłopców. Nic dziwnego, w nich zachodzi więcej zmian… wiesz, piersi i inne krągłości. Chłopcy z kolei widzą, jak im rosną włosy, jak się powiększa… i tak samo, w obserwowaniu siebie nie ma nic zdrożnego. – Spojrzał na mnie, jakby oczekiwał potwierdzenia. – Jasne, Kane, takie zainteresowanie jest normalne, więc nie wiem, czemu ty le o ty m mówisz. I dlaczego wspomniałeś o słowach Christophera w dzienniku? – Chodzi mi o sposób, w jaki opisał tę sy tuację… Nie wy daje ci się dziwny ? – Patrzy ł pożądliwie na swoją siostrę – zauważy łam. – I miał poczucie winy. Sposób, w jaki Kane wpatry wał się we mnie, przy pomniał mi, jak mówił, że jego siostra jest piękna. – Chcesz mi powiedzieć, że ty też kiedy ś szpiegowałeś swoją siostrę? – spy tałam. Wzruszy ł ramionami. – Kiedy by łem w jego wieku, nie robiłem czegoś takiego – odparł wy mijająco. Teraz ja wzruszy łam ramionami. – Założę się, że każdy chłopak, który ma starszą siostrę, zrobił to choćby raz – rzekłam. – Czy żby ? Żaden z kumpli nie opowiadał mi o czy mś takim. – Pewnie wsty dzą się o ty m rozpowiadać. – Ale ja ci się przy znałem. – Dobrze, ale na co dzień się ty m nie chwalisz, prawda? Po przeczy taniu fragmentu pamiętnika przy znałeś, że robiłeś to samo. – Fakt. Rzeczy wiście podglądałem siostrę, ale nie miałem potem kosmaty ch my śli. – No właśnie. Z drugiej strony trochę go tłumaczy, że nie by ło tam żadny ch inny ch dziewczy n, na które mógłby skierować zainteresowanie dorastającego chłopaka. Dlatego tak silnie skupił się na siostrze. – Pewnie masz rację. Ha, my ślę, że w tej sprawie jestem podobny do Christophera – powiedział Kane i sięgnął po dziennik. – Ważne, że nie zmienił się w młodocianego potwora, jak to opisują niektóre plotkarskie wersje całej historii. – Oczy wiście, że nie. Można go podziwiać za wiele rzeczy. Twoje uwagi sporo mi wy jaśniły – przy znałam. – Sposób, w jaki czy tasz pamiętnik, sceneria, w której się znajdujemy, i ciągłe dociekanie, co kry je się pomiędzy wierszami, zbliżają nas do prawdy. Nawet ta peruka ma
znaczenie – dodałam z uśmiechem. – Następny m razem zakry jesz głowę chustką? My ślałam, że żartuje, ale minę miał poważną. – Przecież mam włosy, Kane. – Tak, ale skoro chcesz czuć się jak ona… Oczy wiście to ty lko nieśmiała sugestia. Kiwnęłam głową, ale zaczęłam się zastanawiać, czy nie posuwamy się za daleko. Wy raz twarzy Kane’a by ł teraz dziwny, inny, a peruka pogłębiała to wrażenie. A może wy obraźnia płatała mi figle? Wy dawało mi się nawet, że mówi inny m głosem, nie ty lko w momencie, kiedy czy ta dziennik. Za każdy m razem, kiedy wchodziliśmy na poddasze, znikał luzacki, beztroski sty l Kane’a, jego znak firmowy. Zastępowało go osobliwe skupienie i napięcie. Nie wzruszał już lekceważąco ramionami i nie posy łał mi ironicznego uśmieszku, jak zwy kł robić w szkole i w towarzy stwie rówieśników. Teraz, kiedy na mnie patrzy ł, miałam wrażenie, że postrzega mnie jako bratnią duszę, która dzieli z nim cierpienie – albo raczej dzieli je z Christopherem, z który m zdawał się coraz silniej utożsamiać. Czemu mnie to przerażało, zamiast cieszy ć? Przecież pragnęliśmy się wczuć w sy tuację Christophera i Cathy. Chcieliśmy potraktować pamiętnik jako drzwi do przeszłości, aby dzięki niemu odkry ć, co naprawdę się wy darzy ło. Pomy sły Kane’a by ły w ty m momencie narzędziami pomocniczy mi. Czemu więc jestem taka spięta? Do poprzedniej sceny założy łam koszulę nocną mamy. Co mi szkodzi obwiązać sobie głowę? – Poszukam jakiejś chustki – powiedziałam. Uśmiechnął się, a potem wstał i wręczy ł mi dziennik. – Powinniśmy coś zjeść – oznajmił. – Film zaczy na się niedługo. – Dobra, ale przed wy jściem muszę jeszcze wziąć pry sznic i się przebrać – oświadczy łam. – Pry sznic? Świetny pomy sł – przy taknął. – Muszę się ty lko odświeży ć – zaznaczy łam. Odpowiedział mi uśmiechem. Przy wróciliśmy stry ch do pierwotnego stanu i wróciliśmy do mojego pokoju. Wiedziałam, co Kane my śli, i mimo woli poczułam dreszczy k ekscy tacji, podobny do emocji, jakie towarzy szy ły mi na poddaszu. Kiedy pogłębiająca się inty mność doprowadzi nas do „przekroczenia Rio Grande”? Okłamy wałaby m samą siebie, gdy by m twierdziła, że tego nie pragnę. Ile razy rozmawiałam z koleżankami na te poważne tematy, pojawiały się nieuniknione py tania o ciążę i obawy z nią związane. Na szczęście istniały sposoby, żeby tego uniknąć. I czuły śmy, że nie możemy podchodzić do ty ch spraw tak beztrosko jak chłopcy. Mało tego, mówiły śmy sobie, że stracimy cnotę jedy nie z chłopakiem, którego pokochamy i za którego zapragniemy wy jść za mąż. W miarę jak dorastały śmy, coraz rzadziej dy skutowały śmy o ty ch sprawach. Teraz już ty lko czekały śmy, która pierwsza ogłosi, że straciła cnotę. I żartowały śmy sobie z tego. Naszy m zdaniem Suzette zrobiła to już w podstawówce. Miałam wrażenie, że te plotki jej pochlebiają i nie zamierza ich dementować. Sama nas posądzała, lecz w swoich niewy bredny ch żartach oszczędzała mnie. Zapewne dlatego, że straciłam mamę, i Suzette mi współczuła, że nie mam z kim porozmawiać o ważny ch kobiecy ch sprawach. Ten okres ochronny skończy ł się gwałtownie, kiedy zaczęłam chodzić z Kane’em, a przy jaciółki uznały, że nasz związek jest „gorący ”. Poza ty m wśród dziewczy n w szkole
panowało przekonanie, że każda, która chodziła z nim dłużej niż dwa ty godnie, musiała się z nim przespać. Ach, gdy by ty lko znały prawdę! Z drugiej strony zastanawiałam się, czemu tak usilnie chciały ją poznać. Do czego im by ła potrzebna? Czy ich dochodzenie w ogóle powinno mnie obchodzić? A może chodzi o to, że teraz, gdy wiem o ty ch podejrzeniach, czuję się starsza i dojrzalsza? Co innego, gdy by tata coś podejrzewał. Ciekawe, na ile przejmuje się moim związkiem z Kane’em? Nadal uważa mnie za swoją małą dziewczy nkę czy też czuje, że mnie traci? A ja? Czy nadal chcę by ć małą córeczką tatusia? Te my śli i trudy dojrzewania podkręcała nasilająca się burza hormonalna. A jednocześnie nie miałam się komu zwierzy ć i poprosić o radę. Cóż, Cathy by ła w jeszcze gorszej sy tuacji ode mnie, bo nie miała nawet przy jaciółek. Prakty cznie brakowało jej wszy stkiego, czy m mogą się cieszy ć dziewczy ny w jej wieku. A najbardziej brakowało jej mamy, choć przecież ją miała. Krąży łam po pokoju, wy bierałam rzeczy do przebrania i szy kowałam się pod pry sznic. Kiedy zerkałam na Kane’a, udawał, że jest zaczy tany w jedny m z moich magazy nów. Uśmiechnęłam się do siebie, rozebrałam się do bielizny i poszłam do łazienki. Kuszenie mężczy zn jest chy ba naturalny m odruchem kobiety, my ślałam, wchodząc do kabiny. Za moment otrzy małam potwierdzenie swojej tezy. Kane wsunął się za mną do kabiny, jak sugerował. Ile widziałam podobny ch scen w filmach? – my ślałam, kiedy mnie całował. Strumienie ciepłej wody spły wały po naszy ch głowach i ciałach. Podstawiłam twarz pod szumiącą kaskadę, my śląc, że to swojego rodzaju chrzest. Po raz pierwszy by łam całkiem naga przy nagim chłopaku. Miałam chy ba jedenaście lat, kiedy po raz pierwszy zobaczy łam na jakimś filmie podobną scenę i ogarnęła mnie fala zmy słowego podniecenia, a potem rozpaliła się moja wy obraźnia. Ale to by ło realne. Sutki mi stwardniały, a nogi miałam jak z waty. Oparłam się o Kane’a, żeby nie upaść. Delikatnie objął moje biodra i przy ciągnął mnie do siebie. Czułam, jak narasta w nim napięcie i pożądanie. Serce załomotało mi w panice, bo mój opór topniał w oczach. – Kane – szepnęłam głosem tak słaby m i cichy m, że nie by łam pewna, czy wy powiedziałam te słowa, czy ty lko je pomy ślałam. – Nie bój się. Kiedy do tego dojdzie, nie będziemy już mieli żadny ch wątpliwości. Zachciało mi się śmiać. By łam strasznie rozdarta. Cieszy łam się, że nie straciliśmy kontroli nad sobą, ale w głębi duszy czaiło się rozczarowanie. Nie po raz pierwszy targały mną sprzeczne uczucia, i pewnie nie po raz ostatni. Znów czułam się rozdwojona i te dwie połówki spierały się każdy m porem mojego ciała, popadały w rozdźwięk każdy m wibrujący m nerwem, ale wszy stko ucichło, gdy zbliży łam usta do ust Kane’a. Całowaliśmy się długo, a potem dłońmi uniósł sobie moje sutki do ust. Odry waliśmy się od siebie ty lko po to, żeby naty chmiast znów do siebie przy lgnąć, za każdy m razem bliżej i bardziej namiętnie, żarliwie, choć ten ogień zdawał się nas spalać. Sięgnęłam po szampon i wy lałam mu trochę na głowę. Sy knął, bo zapiekły go oczy, a potem zrewanżował mi się ze śmiechem. – Ja to zrobię – powiedział, gdy sięgnęłam do głowy, żeby umy ć sobie włosy. Pochy liłam się ku niemu. Umy ł mi głowę z wprawą fry zjera. – Dzięki. – Mogę to robić codziennie, jeśli zechcesz – odparł. Odsunął się, żeby m mogła spłukać włosy, a potem zajął się swoimi. Wy szłam pierwsza,
zostawiwszy go pod pry sznicem. Wy tarłam się, założy łam majtki i znieruchomiałam na chwilę, żeby uspokoić serce i oddech, i dopiero gdy poczułam, że wracam do rzeczy wistości, wy szłam z łazienki. Rozejrzałam się za rzeczami, które sobie przy gotowałam, i nagle zamarłam. Coś się zmieniło – i nie chodziło o moje przeży cia pod pry sznicem. Chodziło o drzwi na kory tarz. Uświadomiłam sobie, że są zamknięte. Ty mczasem nie zamknęliśmy ich za sobą.
Jak rodzice godzą się z sy tuacją, kiedy ich dziecko staje się inną, nową osobą? Kiedy porzuca lalki, zabawkowe filiżaneczki i kolorowe książeczki z bajkami? Kiedy porzuca dziecięcą wiarę we Wróżkę Zębuszkę i Świętego Mikołaja? Ile czasu musi upły nąć, aby zdali sobie sprawę, że ich potomek jest niezależny m by tem, coraz bardziej samodzielny m i odpowiedzialny m za swoje czy ny i słowa? Zapewne większość rodziców jeszcze długo łudzi się, że ich dziecko dłużej od rówieśników pozostanie niewinne. Bo wiedzą, że nie ma po co się spieszy ć do dorosłego, niebezpiecznego ży cia. I podświadomie chcieliby na zawsze uchronić swoje pociechy przed zderzeniem z twardą rzeczy wistością, gdy ż dziecięcy świat jest bezpieczniejszy. Dlatego niechętnie rezy gnują z ochronnego parasola, jaki roztaczają nad nimi. Wierzą, że troską, uściskiem czy pocałunkiem potrafią odegnać każdy strach – gobliny, duchy i potwory, nawiedzające dziecięce sny. Że zatrzy mają swoje dzieci wieczorem w łóżeczkach, aby mogły spokojnie zasnąć w bezpiecznej bańce domowego zacisza. Że bez końca będą im wy jaśniali świat, doradzali, tłumaczy li, zakazy wali i nakazy wali, w zamian oczekując posłuchu i posłuszeństwa. „Może już pójdziesz spać? Nie możesz rano by ć senna i zmęczona”. „Kto odwiezie cię do domu po imprezie?” „Wy kluczone, nie pójdziesz tam”. „Jeszcze jesteś za młoda”. „Kiedy ś ci pozwolę”. Mnóstwo takich nakazów i zakazów towarzy szy dzieciom dzień po dniu, czy sobie tego ży czą, czy nie. I wy daje się, że tak będzie wiecznie, choć bunt i protesty nasilają się z roku na rok. A jednak stopniowo ten mur się rozpada. Z początku niemal niedostrzegalnie pojawiają się ry sy i szczeliny i coraz częściej zakazy napoty kają opór. Mur kruszeje, gdy ż opór narasta, podsy cany gniewem i żalem. W ilu domach sły chać: „Inni rodzice na to pozwalają! Dlaczego mi nie ufacie?”. Powoli pancerz zasad się rozluźnia. Rodzice stopniowo ustępują i oddają pola, nie zawsze zdając sobie z tego sprawę – dopóki nagle nie uświadomią sobie, że dzieci znalazły się poza ich zasięgiem, wy stawione na wszy stkie niebezpieczeństwa dorosłego świata. Ty mczasem bardziej liberalni rodzice i psy chologowie oraz autorzy porad w magazy nach od dawna ostrzegają, że zby t silna presja i obwarowanie zakazami i nakazami wy wołuje zwy kle odruch obronny w postaci buntu. I zdarza się, że dzieci robią coś, czego by nie zrobiły, gdy by im tego usilnie nie zabraniano. Kiedy komplementowano mnie, że urosłam i dojrzałam, tata z reguły cy tował znane powiedzenie: „Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci…” – i tak dalej. Wtedy rozmówcy zwy kle
kwitowali to śmiechem, ale wy czuwali przy ty m, że sporo prawdy kry je się w ty ch słowach. Ale kto by chciał by ć duży m problemem? Na pewno nie ja, nie przy samotny m ojcu, który wciąż się gry zie, że nie zapewnia mi opieki i wsparcia, które zapewniłaby mi mama, gdy by ży ła. Jakakolwiek klęska pedagogiczna, związana z moim wy chowaniem, mogła go załamać znacznie bardziej niż rodzica, który w wy chowaniu dzieci ma wsparcie współmałżonka. Naprawdę bardzo się starałam, ale weszłam w wiek dojrzewania i by łam normalną nastolatką. Oczy wiście, przedwczesna śmierć mamy sprawiła, że pod wieloma względami musiałam dorosnąć szy bciej od moich rówieśniczek. Ile wieczorów przesiedziałam w domu z tatą, zamiast spędzić je z towarzy stwem w moim wieku? My ślał, że jestem wy bredna w doborze przy jaciół i nie lubię trwonić czasu na zabawy, dlatego rzadko wy chodzę, a ja go utwierdzałam w ty m przekonaniu. Zdawałam sobie sprawę, że bardzo by się przejął, gdy by wiedział, że rezy gnuję dla niego, gdy ż nie chcę, aby się czuł samotnie. Stałam się nad wiek dojrzała i poważniejsza niż moje przy jaciółki. Widziałam, jak beztrosko traktowały rozmaite ry zy kowne zachowania, jak picie i prowadzenie auta, dragi na imprezach, późne wracanie do domu i oczy wiście seks. Bardzo się jednak pilnowałam, żeby ich nie pouczać i nie wpędzać w poczucie winy. Gdy by m wy znała przy jaciółkom, co naprawdę my ślę, już dawno by m je straciła. Ironia polegała na ty m, że często wolałaby m nie mieć takich my śli i by ć beztroska jak rówieśniczki. Mnie również pociągały niedozwolone rzeczy i marzy łam o skokach bez spadochronu. Ja też chciałam poczuć dreszcz ekscy tacji, zaliczy ć przeży cia, który ch nie znałam. Uświadomiłam sobie, że kiedy teraz wy jdę z pokoju i stanę przed ojcem, popatrzy na mnie inaczej. Oczy wiście będzie starał się ukry ć swoje odczucia; zapewne rzuci jakiś głupi żart albo uda, że nic się nie stało. Drzwi łazienki by ły uchy lone, więc musiał sły szeć nasze głosy pod pry sznicem. Miałam nadzieję, że nie wszedł głębiej do pokoju, ale nie mogłam by ć tego pewna. Rzecz w ty m, że nie czułam się zawsty dzona ani winna. Ty m razem zamierzałam rozegrać tę rozmowę jak wiele inny ch, które odby waliśmy – na zasadzie równorzędny ch dorosły ch partnerów, a nie ojca i dziecinnej córki. Chciałam, by mi zaufał, choć w głębi serca czułam, że tata, choćby nawet tego pragnął, nie porzuci swoich obaw. Jak sam mówił, miał je zapisane w genach. Zanim zeszłam na dół, zajrzałam do Kane’a. Ubierał się w łazience. – Tata jest w domu albo by ł tu przez moment – oznajmiłam. Kane zamarł i widać by ło, jak jego mózg produkuje wszelkie możliwe warianty tej sy tuacji, niczy m filmowe trailery. Wiedział, jaka silna więź łączy mnie z moim ojcem. Czy żby szy kował się na konfrontację z wściekły m mężczy zną? Czy zamierzał kłamać i wy pierać się? A może lepiej by by ło, gdy by szy bko i po cichu się wy mknął? Co będzie dalej – czy tata zabroni się nam spoty kać? Zadzwoni do rodziców Kane’a z pretensjami? Czy cała ta afera dotrze do szkoły, do naszy ch przy jaciół? Wówczas część by z nas kpiła, część obróciła sprawę w żart, a część miałaby pewnie saty sfakcję. A nauczy ciele? Zwłaszcza oni nie powinni się dowiedzieć! – Czy on… – Raczej nie – uspokoiłam go. – Zejdę na dół pierwsza. Odczekaj parę minut i dołącz do mnie. Kane kiwnął głową.
Na palcach stąpałam po schodach. Nie znalazłam taty w salonie ani w kuchni, ale zauważy łam karteczkę na drzwiach lodówki: „Wpadłem na moment po ważne papiery. Do zobaczenia później. Tata”. W ten sposób daje mi do zrozumienia, że by ł tam, pomy ślałam. Nie chciał, żeby m się łudziła. Zby t dobrze się znaliśmy, aby przed sobą udawać. Kane powoli zszedł po schodach i zatrzy mał się przy wejściu. – Wpadł na chwilę i wrócił do pracy – powiedziałam. – Zabrał ty lko papiery. – Aha. – Wy raźnie mu ulży ło. – W takim razie… – Widział twój samochód, Kane. I zostawił wiadomość, która świadczy, że zorientował się w sy tuacji. Popatrz. Kane zerknął na karteczkę. – Co z ty m robimy ? – Nie musimy nic robić. – Bardzo mi przy kro. Nie chciałem ci narobić kłopotów. By łem pewien, że jesteśmy sami. Nie… – Nie ma sensu, żeby śmy przepraszali się nawzajem za to, co razem robimy, okay ? A jeśli mamy mieć wy rzuty sumienia z powodu naszy ch czy nów, lepiej tego nie róbmy. Kane się uśmiechnął. – I kiedy następny m razem spotkamy się z moim tatą, zachowujmy się normalnie, bez poczucia winy i przepraszania. – Tak jest, proszę pani! – Zasalutował ze śmiechem. – Umieram z głodu – dodał. Przy stole Kane dostał wiadomość od siostry. – Ucieszy sz się – oznajmił. – Z czego? – Moja siostra i jej chłopak zapraszają nas jutro na kolację do La Reserve. Będziemy we czwórkę, bez rodziców. A potem możemy jeszcze wpaść do Tiny. Fajnie? – La Reserve? Dość ekskluzy wne miejsce. – Więc się odpowiednio ubierzemy. – Dobrze – powiedziałam bez entuzjazmu. Niespodziewana wizy ta taty popsuła mi humor. Kane znał mnie już na ty le dobrze, aby to wy czuć. – Obawiasz się, że twój tata będzie zły i zrobi ci awanturę albo nawet cię ukarze? – Nie. Tata nigdy mnie nie karze, kiedy źle postąpię. Po prostu nie kry je rozczarowania, a ja czuję się wtedy wy starczająco ukarana. – Nie zrobiliśmy nic złego – zauważy ł. Patrzy ł na mnie tak, jak mógłby patrzy ć Christopher – z mocą i pewnością. Wręcz oczekiwałam długiego, naukowego wy wodu, tłumaczącego nasze postępowanie. Ty mczasem Kane dodał: – To naturalne, że pragnę się z tobą kochać, Kristin. Oboje jesteśmy dorośli. Za rok będziemy już mogli głosować, prawda? Prowadzimy samochody, a gdy by śmy coś przeskrobali, sądziłby nas normalny sąd, a nie młodzieżowy. – Cóż za ulga. – Nie kry łam sarkazmu. – Chciałem ty lko… – W porządku. Nie martw się. Poradzę sobie. – Nie możemy legalnie kupić ani pić alkoholu, ale w niektóry ch krajach mógłby m już dawno cię poślubić i mieć z tobą dzieci – ciągnął z rosnący m zapałem.
– Nie zamierzam opuścić kraju – stwierdziłam, a Kane wy buchnął śmiechem. Cieszy łam się, że idziemy do kina, gdzie na parę godzin będę mogła zapomnieć o wszy stkim. Spotkaliśmy kilku znajomy ch, ale usiedliśmy osobno. Po skończony m seansie od razu wy szliśmy, zanim zdąży li do nas zagadać. Staraliśmy się rozmawiać ty lko o filmie. Kane odwiózł mnie do domu i chciał wejść, żeby porozmawiać z moim tatą. – Nie zamierzam chować głowy w piasek – oświadczy ł. – On nie będzie z tobą rozmawiał, Kane. Jeśli w ogóle coś powie – w co wątpię – powie to mnie, a nie tobie. Zresztą jest późno, tata na pewno już zasnął przed telewizorem. – A jutro? O której mogę wpaść, żeby pogadać? Pracuje na budowie, więc w sobotę też będzie w pracy, tak? – Tak. Gdy by mógł, pracowałby siedem dni w ty godniu. – Czy li możemy czy tać dziennik. – Zróbmy sobie przerwę – zaproponowałam. Nawet w blady m świetle garażowej lampy dostrzegłam jego minę. Wy glądał, jakby właśnie stracił najlepszego przy jaciela. – Dlaczego? – zaprotestował. – My ślałem, że lektura pasjonuje cię tak samo jak mnie. Trzeba wy korzy stać każdą wolną chwilę. – Zobaczy my – powiedziałam ustępliwie. – Zadzwonię do ciebie rano. – Okay – burknął, nie kry jąc rozczarowania. – Kane, jestem po prostu trochę spięta. Powinieneś zdoby ć się na więcej wy rozumiałości. – Oczy wiście, ale mam wrażenie… – Co? – Że inaczej zawiedliby śmy Christophera. – Słucham? – On nam zaufał – pierwszy m czy telnikom swojego dziennika. Przez długie lata notes leżał pod gruzami, ale na pewno często o nim my ślał, kiedy opuścił Foxworth Hall. I liczy ł na to, że ktokolwiek znajdzie jego zapiski, potraktuje je z należy tą powagą. Uśmiechnęłam się mimo woli. – Co takiego? – spy tał. – Chy ba zamieniliśmy się miejscami. Dokładnie takie by ły moje odczucia w chwili, kiedy znalazłeś ten pamiętnik pod poduszką i chciałeś, żeby śmy czy tali go razem. A ja się bałam, że zrobisz z tego zabawę i zlekceważy sz dziennik Christophera. Kane się skrzy wił. – Tak nisko mnie oceniałaś? – Och, daj spokój. Przy znaj, że początkowo nie traktowałeś tego poważnie. Zresztą sam wiesz, jaki miałeś wtedy sty l. I nadal coś w ty m jest. Obrócił się ku mnie i oparł ramię na oparciu mojego fotela. – Proszę, konty nuuj. Widzę, że wpadłaś w trans. Nie krępuj się, wal. Co sądzisz o Kanie Hillu? – Twoja rodzina należy do najbardziej zamożny ch i wpły wowy ch rodzin w Charlottesville, ale ty nie jesteś konserwaty wny. Nie przeszkadza mi twój sty l. Masz w sobie duszę buntownika. Uwielbiasz podkreślać swój indy widualizm. To wszy stko sprawia, że jesteś… niebezpiecznie atrakcy jny – odparłam. – I nieprzewidy walny. Taka jest moja opinia o tobie. Nie dziw się więc, że nie by łam pewna, jak zareagujesz na pamiętnik Christophera. Rozumiesz? Uśmiechnął się i w jego oczach blask latarni przy garażu zmieszał się z bły skiem uwielbienia.
– Kristin Masterwood – powiedział z powagą. – Zakochałem się w tobie i wiem, że na cały m świecie nie ma nikogo, kto podobałby mi się tak jak ty. Przy sunął się i pocałował mnie. To by ł delikatny pocałunek, bardziej romanty czny niż namiętny – znak głębokich uczuć, a nie ty lko cielesnego pożądania. Pomy ślałam, że tak całują się ludzie, którzy już bardzo długo są ze sobą i pocałunkiem okazują, jak bardzo są dla siebie ważni. Ten szczery gest mnie zaskoczy ł. – Wreszcie zabrakło ci słów? – zapy tał. Serce mi delikatnie zatrzepotało, jakby w mojej piersi wy kluł się malutki ptaszek i zabrał mi całe powietrze. – Tak – wy krztusiłam. – Będę czekał na twój telefon rano – powiedział. Otworzy łam drzwi po mojej stronie i wy siadłam. Kane zaczekał, aż zniknę w domu, i dopiero uruchomił silnik. Zanim odjechał, gestem pokazał w górę, na stry ch. Stałam w progu, póki nie zniknął mi z oczu. Potrzebowałam chwili, żeby wrócić do rzeczy wistości i nie wy glądać, jakby m zeszła z obłoków. Nie zdziwiło mnie, że tego wieczoru tata siedział przed telewizorem i nie spał. Nie znaczy ło to jednak, że śledzi z uwagą, co się dzieje na ekranie. Za każdy m razem, kiedy wieczorem wy chodziłam z domu, czuwał, nie wiedząc, czego słucha i na co patrzy. Odwrócił głowę, kiedy weszłam. Może usły szał moje kroki, a może po prostu wy czuł moją obecność. Jest wiele sposobów czy tania z twarzy drugiego człowieka, a zwłaszcza własnego ojca. W twarzy taty nie by ło gniewu i nie wy glądał też na nieszczęśliwego. Powiedziałaby m raczej, że by ł lekko oszołomiony, jak gdy by niedawno usły szał albo zobaczy ł coś, czego się kompletnie nie spodziewał. Zarazem usiłował to ukry ć – usiłował ukry ć swoje odczucia. – Hej – powitał mnie. – Jak tam film? – Bardzo dobry. – A co to by ło? – Ktoś mnie obserwuje. To historia dwojga nastolatków mniej więcej w moim wieku, chłopaka i dziewczy ny. Matka dziewczy ny wy szła za ojca chłopaka i wszy scy zamieszkali razem. Niestety, ów ojciec okazał się degeneratem i zaczął molestować córkę swojej żony, więc rodzeństwo uciekło z domu. Schronili się w stary m, opuszczony m hotelu, który tak naprawdę nie by ł opuszczony. Mieszkał tam stary człowiek, wnuk dawnego właściciela, odludek, trochę dziwak, ale człowiek wielkiego serca. Stopniowo się poznają i on broni ich, kiedy w hotelu pojawia się ojczy m… coś jak Boo Radley z Zabić drozda – paplałam nerwowo. – Pamiętam tę książkę i film. Mama je uwielbiała – rzekł. Przez całe ży cie poruszam się po polu minowy m ukochany ch wspomnień taty, westchnęłam w duchu. Wy starczy ło, że powiedziałam lub zrobiłam coś, albo po prostu wy glądem przy pomniałam mu mamę, i od razu cofał się w czasie. Nie żałowałam tego, ale czułam jego emocjonalny ból, który budzi pamięć, i sama po raz kolejny przeży wałam przedwczesną śmierć mamy. – Tak. To by ła nasza lektura w zeszły m roku – odparłam. Za każdy m razem, kiedy widział książkę w moich rękach, uśmiechał się, jakby patrzy ł na mamę. – Często uty skiwała, że mało czy tam – dodał z rozrzewnieniem. – Ciągle możesz to nadrobić – odparłam, a tata odpowiedział uśmiechem. – Jutro wcześniej jadę do pracy – najwy raźniej pragnął zmienić temat. – Budowa domu jest
dopiero na półmetku, ale musimy równolegle pracować nad basenem, czy li wy kopać dół, a potem doprowadzić instalacje hy drauliczne i elektry czne. – Dotąd nie widziałam planów – przy pomniałam. – Ach, rzeczy wiście. Leżą na moim biurku. – Skinął głową, więc rozwinęłam rulon. Tata obserwował mnie z kanapy. – Wy gląda na większy niż Foxworth Hall. – Nie, nawet jest trochę mniejszy, ale ma większe patio. Zamiast sali balowej będzie duży salon. Do tego sześć sy pialni z łazienkami i sala bilardowa. – Wszy stkie sy pialnie są na górze? – Tak, pokoje dla służby na dole. I kuchnia, którą Charley na pewno chciałby mieć w swojej knajpie. – Jak długo jeszcze potrwa budowa? – Powiększy łem ekipę, ale i tak nie skończy my wcześniej niż za półtora roku, licząc stolarkę i kształtowanie krajobrazu. Uświadomiłam sobie, że za wszelką cenę stara się uniknąć rozmowy o mnie i o Kanie. – Siostra Kane’a i jej chłopak zapraszają nas jutro na kolację – oznajmiłam. – Ho, ho. – Znają się od liceum. Nie miałam jeszcze okazji go poznać, a Darlenę widziałam chy ba ty lko raz. – Słabo ją pamiętam. Chy ba by ła ładną dziewczy nką. – Zdam ci szczegółowy raport. – Świetnie. Wstał. – Idę spać, jutro muszę wstać wcześnie. Chcemy zrobić jak najwięcej przed Dniem Dziękczy nienia. Popatrzy liśmy na siebie. Kiedy dwoje ludzi zna się tak dobrze, jak my, milczenie by wa bardziej wy mowne niż słowa. – Żałowałeś kiedy ś, że nie urodziłam się chłopcem? – zagadnęłam. Py tanie mogło się wy dawać dziwne, ale ty lko z pozoru. Chodziło mi o to, że rodzice mniej się przejmują randkami sy nów niż córek. – Chłopcem? – No tak, który pomagałby ci w pracy, podczas gdy mnie lepiej nie dawać młotka do ręki. – Nie wy obrażam sobie ży cia i tego domu bez ciebie, Kristin. Jedny m susem doskoczy łam do niego. Tata objął mnie, pocałował w głowę i pogładził po włosach. Trwaliśmy jeszcze chwilę w ty m czuły m uścisku. Wreszcie wy sunęłam się z jego objęć i szy bko poszłam na górę. Rano spałam długo, ale by ła sobota, więc mogłam sobie na to pozwolić. Wreszcie wstałam i zeszłam na śniadanie. Poczułam rozczarowanie na my śl, że tata już wy szedł i czeka mnie samotny posiłek. Śniadanie czekało na stole, a obok znalazłam liścik z informacją, że obok kuchenki stoją już rozbite jajka na jajecznicę. I że zadzwoni później, aby w razie czego uprzedzić, że zostanie dłużej na budowie i nie spotkamy się przed moim wy jściem. Usmaży łam jajecznicę, by ła przepy szna. Jedząc, miałam wrażenie, że tata towarzy szy mi przy stole. Zobaczy łam, że zostawił gazetę na drugim końcu stołu, otwartą na stronach
z reportażami. Najobszerniejszy doty czy ł budowy nowego Foxworth Hall – „miejsca, w który m doszło do najgorszego w historii naszej okolicy przy padku dręczenia dzieci”. Autor donosił, że nowy m właścicielem jest pan Arthur Johnson, z czego wy nikało, że o faktach, które odkry ł mój tata, nie dowiedziały się jeszcze media. Dalej zamieszczono krótką biografię Johnsona, w której wspomniano o sukcesach jego funduszu hedgingowego oraz o żonie i dzieciach. Pochodził z Norfolk w Wirginii, uczęszczał do William and Mary College, gdzie ukończy ł studia ekonomiczne. Później pracował w firmie swojego ojca, a następnie założy ł fundusz. Dziennikarzom powiedział ty lko: „Nic nie wiem o historii tego miejsca i, szczerze mówiąc, w ogóle mnie ona nie obchodzi. Każde miejsce i każda rzecz ma swoją historię. Ale oceniamy je na podstawie tego, czy m są, a nie na podstawie tego, kto je kiedy ś posiadał. Kupno tej posiadłości traktuję po prostu jako dobry interes”. O firmie mojego taty napisano jedy nie, że budowa przebiega sprawnie i planowo. Jako ilustracja reportażu posłuży ła znana fotografia Foxworth Hall przedstawiająca posiadłość w sty lu nawiedzonej goty ckiej siedziby. To samo zdjęcie, które drukowano w Halloween. Niektórzy uparcie twierdzili, że rozmazane plamy w górny m oknie to duchy Malcolma i Olivii Foxworthów, skazane na więzienie na poddaszu, na który m kiedy ś zamknęli swoje wnuki. Arty kuł podsy cił moją fascy nację całą historią i potrzebę powrotu do dziennika Christophera. Zadzwoniłam do Kane’a. – Siedziałem przy telefonie na wy padek, gdy by ś zadzwoniła wcześniej – wy znał. – Widziałeś dzisiejszy reportaż? – Nie, ale tata mi o nim wspominał. Udałem, że mało mnie obchodzi. Za to siostra porwała gazetę. Pewnie później mi ją przy niesie. – W takim razie zaczy najmy jak najszy bciej. – Już do ciebie pędzę. Sprzątnęłam stół, zmy łam naczy nia i poszłam do pokoju, żeby się ubrać. Przy stanęłam przed garderobą i popatrzy łam na swoje jedwabne chustki i apaszki. W nagły m odruchu wy brałam jedną i owinęłam sobie głowę. Na mój widok Kane uśmiechnął się szeroko. By liśmy jak dwoje dzieci, które spieszą pod choinkę, by odpakować prezenty – choć my wiedzieliśmy, że opowieść zawarta w skórzany m notesie nigdy nie będzie naszy m marzeniem. Rozsiedliśmy się na stry chu, gdzie Kane szy bko zmienił się w Christophera Dollangangera. Założy ł perukę, zmienił głos i postawę, a potem zaczął czy tać zgnębiony m, smutny m tonem ponurą opowieść o losie, który kazał chłopakowi przedwcześnie wejść w rolę dorosłego mężczy zny.
Na początku ostatniego ty godnia sierpnia, gdy narzekałem na duchotę naszej małej sy pialni i stry chu, przy szedł mi do głowy świetny pomy sł. Natchnął mnie widok zaimprowizowanej drabiny z prześcieradeł, którą zrobiliśmy, aby uciec przed głodem. Cathy uznała, że chy ba zwariowałem, ale zdołałem ją przekonać. Wedle mojego planu mieliby śmy nocą spuszczać się po prześcieradłach ze stry chu i pły wać w jeziorze. Najbardziej fascy nowała nas my śl, że po raz
pierwszy od dwóch lat dotkniemy stopami ziemi. Kiedy przy szła pora, Cathy, mimo wcześniejszy ch obaw, szy bko i pewnie zsunęła się na dół, jakby robiła to przez całe ży cie. Stanęliśmy na ziemi, wzięliśmy się za ręce i ruszy liśmy w ciemność. Przepełniało mnie cudowne poczucie wolności. Wszy stko by ło takie nowe, świeże i ekscy tujące! Nawet gwiazdy wy glądały piękniej niż te widziane z okna. Teraz doceniłem wiele rzeczy, który ch istnienie dawniej by ło dla mnie oczy wiste. Rozpierała mnie ogromna radość i dopiero po chwili zorientowałem się, jak bardzo przejęta jest Cathy. Uspokajająco otoczy łem ją ramieniem i mocniej przy ciągnąłem do siebie. Wreszcie zamajaczy ło przed nami jezioro, a wraz z nim szczęście, którego tak łaknęliśmy. Czekało nas kilka minut beztroskiej młodości. Wreszcie mogłem poczuć się jak normalny, szczęśliwy siedemnastoletni chłopak, a ona jak czternastoletnia dziewczy nka. Postanowiliśmy wy kąpać się w bieliźnie, a nie nago, choć Cathy nie miała biustonosza. Stanęła na brzegu ze skrzy żowany mi na piersi ramionami i z wahaniem zanurzy ła w wodzie palec u nogi. Widząc, że nie może się zdecy dować, popchnąłem ją do wody, i nagle znów staliśmy się dziećmi. Baraszkowaliśmy w jeziorze, chlapiąc się radośnie. Potem pły waliśmy aż do utraty tchu, a gdy wy szliśmy na brzeg, położy liśmy się na trawie, łapaliśmy oddech i patrzy liśmy w gwiazdy. Leżąc obok siostry, widziałem jej rozkwitające piersi, osrebrzone gwiezdny m blaskiem, i poły skującą wilgocią skórę. Nie mogłem się oprzeć, żeby nie sięgnąć po jej rękę. A gdy by nie by ła moją siostrą? – pomy ślałem. Ty lko po prostu dziewczy ną, którą lubię? Co by m wtedy zrobił? Cathy zerknęła na mnie i zorientowała się, że ją obserwuję. – Co? – spy tała. – Nic – mruknąłem i odwróciłem głowę, ale domy śliła się moich uczuć. Nie powinienem się dziwić. Dziewczy nki dojrzewają szy bciej niż chłopcy. Cathy powinna odczuwać podobnie jak ja, albo nawet bardziej intensy wnie. Ona pierwsza uświadomiła sobie, że jesteśmy teraz w ty m samy m wieku, co nasi rodzice, kiedy się poznali. Na pewno pomy ślała też o ich pokrewieństwie, które nie uchroniło ich przed miłością. – My ślisz, że to prawda? – zapy tała wtedy. – My ślisz, że naprawdę zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia? Czy to możliwe? Chciałem w to wierzy ć. Że mężczy znę i kobietę łączy coś więcej niż ty lko eroty czny pociąg. Wy znałem jej, że kiedy koleżanka ze szkoły pociągała mnie fizy cznie, brałem to za miłość. Ale kiedy zaczy nałem z nią rozmawiać, okazy wała się głupia albo zby t płocha, a ja by łem rozczarowany.
– Czy ja jestem zby t głupia, żeby ktoś mnie pokochał? – zapy tała Cathy. – Nie! – zapewniłem i zacząłem się rozwodzić nad jej by strością i inteligencją. Jej problem polegał na nadmiarze zdolności i trudności ze skupieniem na konkretnej dziedzinie. Cathy przy sunęła się do mnie. Objąłem ją, a ona położy ła mi głowę na ramieniu. Noc, gwiazdy i oszałamiające poczucie wolności sprawiły, że poczuliśmy się szczęśliwi i odprężeni, jak nie by liśmy od dwóch lat. Dopóki nie trafiliśmy tutaj, nie wy obrażałem sobie, że mógłby m by ć równie szczery i otwarty wobec mojej młodszej siostry. Nie potrafiłem o niej my śleć jako o dziewczy nce i wiedziałem, że ona też nie my śli o mnie jako o starszy m bracie. Żadne z nas nie mogło już cofnąć się do epoki tamtej niewinności. Prakty cznie by łem bezradny wobec własny ch uczuć, ale nic nie mogłem na to poradzić. Nie podobały mi się własne rozchwianie i niepewność. Złościły mnie. Cathy musiała wy czuć mój nastrój. – Jak my ślisz, gdzie jest teraz mama? – zapy tała. Istotnie, dawno nas nie odwiedzała. Usiłowałem podać kilka przy czy n, które tłumaczy ły by takie zaniedbanie. Może zachorowała albo wy jechała w interesach? Podsuwałem wy jaśnienia, a Cathy wszy stkie podawała w wątpliwość, co jeszcze zwiększało moją frustrację. Kiedy zapy tała, czy kocham mamę i ufam jej jak dawniej, zjeży łem się – nie dlatego, że śmiała zadać takie py tanie, lecz dlatego, że nie chciałem przy znać jej racji. Widząc moją iry tację, Cathy szy bko zmieniła temat i zaczęła mówić o lżejszy ch sprawach. Jednak rozmowa się nie kleiła, co świadczy ło ty lko o naszy m wy izolowaniu z normalnego świata. Boże, ona ma rację, pomy ślałem i niespodziewanie tamy puściły. W nagły m wy buchu ujawniłem całą wściekłość na mamę. Perorowałem z furią, że zabiera nam najpiękniejsze lata ży cia, targany emocjami jak rozkapry szone dziecko. Wiedziałem, że ten wy buch przeraził Cathy. By liśmy z dala od naszego więzienia, nie musiałem się przejmować, że ktoś mnie usły szy, i straciłem panowanie nad sobą. Cathy nigdy nie widziała mnie w takim stanie. Zrobiła się niespokojna. – Musimy wracać do bliźniaków – powiedziała. W drodze powrotnej zasugerowała, aby śmy następny m razem wy mknęli się na dół z maluchami. Trzeba ty lko zrobić dla nich specjalne uprzęże, by nie spadły. Wiedziałem, że mówi to wszy stko z powodu mojego zachowania. Bała się, że tracę nad sobą kontrolę i jeśli niewola potrwa dłużej, nie wiadomo, do czego się posunę. Nie winiłem jej za takie my ślenie. Owszem, rozważałem możliwość ucieczki, ale nie dzieliłem się ty m, bo nie
chciałem karmić siostry fałszy wą nadzieją. Poza ty m – dokąd się udamy ? Jak sobie poradzimy ? Potrzebowaliśmy pieniędzy. I czy daleko zajdziemy ? Dwójka nastolatków, podróżujący ch z mały mi dziećmi, na pewno wzbudzi podejrzenia. Przy ciągnie ludzki wzrok. Szy bko zauważy nas policjant – i co wtedy ? Jeśli powiemy policji, kim jesteśmy, odeślą nas do Foxworth Hall – a wówczas dziadkowie wy rzucą nas razem z mamą. Zostaniemy na lodzie z jedny m rodzicem, bez grosza przy duszy. Do tego mama będzie zła, że zrujnowaliśmy jej plan i zaprzepaściliśmy szanse na przy szłość. Może nawet nas znienawidzi – a przy najmniej Cathy i mnie. Nie, pomy ślałem, na razie lepiej nic nie mówić, choć pokusa wolności by ła tak wielka, że nie mogłem przestać o niej my śleć. Puściłem Cathy pierwszą. W trzech czwarty ch drogi nie trafiła stopą na węzeł i krzy knęła z przestrachu. Cicho, spokojnie poradziłem jej, co ma robić, szy bko odzy skała kontrolę nad sobą i resztę drogi przeby ła gładko. Padliśmy wy czerpani na podłogę. Cathy dręczy ła my śl, co by się stało, gdy by spadła i połamała się. – Strasznie się cieszę, że już wróciliśmy – powiedziała. Milczałem. Zastanawiałem się, co by się z nami stało, gdy by śmy chwilę dłużej zostali tam, nad jeziorem.
Kane przerwał czy tanie i patrzy ł na mnie przez chwilę, a potem zdjął perukę – jak zwy kle wtedy, kiedy chciał rozmawiać ze mną jako Kane Hill. – Pły wałaś kiedy ś nago? – zapy tał. – Nie. – Moja siostra urządziła kiedy ś imprezę w domu. W czerwcu zaprosiła chy ba z pół tuzina przy jaciół ze studiów. Rodzice wy jechali na weekend. Siostra wy słała mnie do kina, ale film by ł krótszy, niż my ślała, i wróciłem wcześniej do domu. Usły szałem gwar przy basenie i poszedłem tam, ale nie pokazałem się im. Stałem w mroku i patrzy łem. – Siostra nie wiedziała, że wróciłeś? – Nie. Pamiętam, że by łem bardziej zły niż rozbawiony. – Zły ? Dlaczego? – Nie spodobało mi się, że moja siostra paraduje nago przed chłopakami. W końcu odwróciłem się zdegustowany i poszedłem do swojego pokoju. – Rozmawiałeś z nią o ty m? – Nie. – Więc nigdy się nie dowiedziała, że widziałeś? – Nigdy. Potem sam by wałem na takich imprezach, ale nie wzbudzały we mnie takiej niechęci.
– Bo wtedy chodziło o twoją siostrę. – Nie, chodziło o mnie – zaprzeczy ł ży wo. To, co działo się pomiędzy Christopherem i Cathy, nasunęło mi pewną my śl. Uśmiechnęłam się do siebie. Nasza relacja by ła podobna, pewnie to Kane miał na my śli. Czy tając dziennik Christophera, robiliśmy to samo, co on na basenowej imprezie swojej siostry – ukry ci w cieniu obserwowaliśmy wy darzenia. – W jakim sensie? – zapy tałam. – Powiedzmy, że nie znam Darleny, ba, nawet nie zdaję sobie sprawy, że ją mam. Poznaję dziewczy nę, pły wam z nią nago w basenie i tak dalej. Czy to grzeszne? – Nawet jeśli tak, nie by łoby w ty m twojej winy. – Chodzi o to, że pociąg fizy czny, który ich do siebie przy ciąga, nie zanika w momencie, kiedy dowiadują się, że są rodzeństwem. Nie wy rośnie nagle pomiędzy nimi mur, który zatrzy ma ich pożądanie. – Raczej nie. – Wszy stkie my śli i odczucia Christophera wobec siostry nie wy nikają z jego winy i złej woli, choć w ty m przy padku sy tuacja jest nieco inna. To znaczy Chris wiedział, że Cathy jest jego siostrą, ale znajdowali się jakby na bezludnej wy spie, w inny m świecie, gdzie z nimi i z ich ciałami działy się różne rzeczy. – O nic ich nie winię, Kane – zapewniłam, bo z jego miny wy czy tałam, że spodziewa się potępienia z mojej strony. – Poza ty m jest za wcześnie na ocenę. – Słusznie. – Kiwnął głową. Z jakim żarem broni Christophera, pomy ślałam. Chciałam się uśmiechnąć, ale coś mnie powstrzy mało przed wprowadzeniem nuty humoru do tej poważnej rozmowy. – Jeżeli mam już kogoś oskarżać, to raczej Corrine oraz babkę Olivię, która udaje świętoszkę, a jest okrutny m katem – dodał. – Mnie nie musisz przekony wać, Kane. – Taa… słusznie… dobra. – Znów założy ł perukę i zabrał się do czy tania.
Mama nie pojawiła się ponad dwa miesiące. Za każdy m razem, kiedy otwierały się drzwi, rzucaliśmy wszy stko i kierowaliśmy pełne nadziei spojrzenia ku wejściu. Niestety, w drzwiach stawała nie mama, ty lko babcia – milcząca, czujna, jakby stąpała wśród węży i pragnęła jak najszy bciej wy jść. Ani ja, ani Cathy nie mieliśmy odwagi, żeby zapy tać o mamę. Baliśmy się, że oprócz zwy czajowej litanii gróźb i czarny ch prognoz usły szy my jeszcze straszne zdanie: „Matka odeszła od was. Wreszcie zrozumiała, jakie zło wy dała na świat”. Cathy zerkała na mnie, maskując rozczarowanie, ale nie odwzajemniłem jej spojrzenia. Powracałem do wy kony wany ch czy nności, jakby rozczarowanie nie by ło dla mnie problemem, choć oczy wiście by ło i strasznie bolało. Gniew narastał we mnie dniami i nocami, niczy m skała, która obrasta mchem. Czasami budziłem się w nocy tak wściekły, że musiałem do bólu zaciskać zęby, żeby nimi
nie zgrzy tać. Cathy bez przerwy mówiła o ucieczce. Natchnęła ją do tego nasza przy goda nad jeziorem. Nie zaprzeczałem, że wciąż na nowo przeży wałem w pamięci każdą chwilę naszej zakazanej wy cieczki i tego cudownego poczucia wolności, jakie towarzy szy ło nam, gdy szliśmy, trzy mając się za ręce, patrząc w gwiazdy i ciesząc się powiewem wiatru na twarzach. Jakby śmy narodzili się na nowo. Każdego popołudnia podchodziłem do okna, a czasami nawet dwa razy dziennie, żeby popatrzy ć, jak w oddali przejeżdża pociąg – ten sam pociąg, który nas tu przy wiózł. Czasami jego gwizd brzmiał posępnie, jak gdy by wiózł jakiegoś sły nnego zmarłego… jak pociąg żałobny Lincolna – a czasami miałem wrażenie, że mnie nawołuje, daje znać, że czeka i możemy do niego wsiąść. Że nas zabierze z tego strasznego miejsca. Raz by ł sy mbolem naszego koszmaru, a raz znakiem nadziei, wezwaniem do nowej przy szłości, nowego ży cia; do miejsc, gdzie będziemy znów normalnie ży ć. Cathy wy czuwała ten zamęt uczuć, kłębiący ch się we mnie. Im dłużej nie by ło mamy, ty m usilniej nalegała na ucieczkę. – Ciągle wy patrujesz tego pociągu – mówiła. – Chciałby ś do niego wsiąść; chciałby ś, żeby śmy wszy scy do niego wsiedli. Jej bezustanne naciski i marudzenie skruszy ły wreszcie mój opór. Po co w nieskończoność czekać na matkę, która od dawna nas zaniedbuje? Po co czekać na śmierć starego człowieka, który nie zamierza umrzeć? Kto zresztą powie nam o jego śmierci, skoro matka nie przy chodzi? Przecież nie wpadnie tu rozradowana babcia i zamiast zamknąć drzwi, zaprosi nas do domu? Przecież nie powie: „Teraz możecie już by ć moimi kochany mi wnukami, więc zapomnijcie o wszy stkich straszny ch rzeczach, które wam robiłam, dobrze?”. Nie wiem, czy by śmy zdołali zapomnieć. Nie potrafiłby m jej odpowiedzieć „tak”. Może to by ło okrutne, ale nie obchodziły mnie marzenia ani nadzieje tej kobiety. – Dokąd uciekniemy ? – zapy tałem. Cathy wspomniała o podróży na Południe, o plażach i słońcu, o który ch marzy ła jak wędrowiec na pusty ni o ły ku wody. Udzielił mi się jej nastrój i sam zacząłem bujać w obłokach. Rozwodziłem się nad ty m, co chciałby m robić na wolności, jakich radości zaznać. Dla mnie takie chwile by ły momentami słabości. Cathy wy czuła ją i cisnęła jeszcze bardziej. – Dlaczego wciąż tu tkwimy ? Przecież nienawidzisz tego miejsca tak samo jak ja! Oczy wiście, że nienawidziłem. Nienawidziłem każdej sekundy na ty m poddaszu, ale musiałem ściągnąć Cathy na ziemię i przy pomnieć jej, jak ważne są pieniądze za ścianami naszego więzienia i dlaczego czekamy na śmierć
starego człowieka. By ł chory i sami widzieliśmy, że jeździ na wózku. Długo nie poży je, to po prostu niemożliwe. Przy pomniałem jej też, że chcę zostać lekarzem, a studia medy czne są kosztowne. – Bez pieniędzy nie mam szans, a przecież będę musiał podjąć pracę, żeby utrzy mać całą naszą czwórkę. Ale jak zarobię godziwe pieniądze, skoro niczego nie umiem? Kto mnie zatrudni? Cathy naty chmiast zapewniła, że podejmie się każdego zajęcia, żeby mi pomóc. I tak sobie rozmawialiśmy, aż przejechał drugi pociąg. A potem pojawiła się babcia i kazała mi odejść od okna. Próbowałem się jej przeciwstawić. Kiedy nazwała mnie „chłopcem”, powiedziałem, że ma mówić do mnie po imieniu. – Mów do mnie „Christopher” albo w ogóle nic do mnie nie mów. My ślałem, że się wścieknie i zada nam kolejną karę, jak pozbawienie przez ty dzień jedzenia, ale uśmiechnęła się ty lko chłodno i zaczęła swoją kolejną ty radę, która miała usprawiedliwić jej okrutne postępowanie wobec nas i traktowanie naszej mamy. Nienawidziła mojego imienia, gdy ż kojarzy ło się jej z postępkiem mojego ojca i zgry zotą, jakiej przy sporzy ł jej i mężowi. Twierdziła, że to ona namówiła Malcolma, aby przy jął pod ich dach swojego przy rodniego brata, któremu umarła żona. – A jak brat mu się odpłacił? Uciekł z waszą matką i ożenił się z nią. I jeszcze mieli czelność wrócić do Foxworth Hall i oczekiwać, że im wy baczy my. Wasz dziadek oczy wiście ich wy rzucił i po ty m dostał pierwszego zawału. Winę za tragiczny stan jego zdrowia ponoszą wasz ojciec i wasza mama. I pomy śleć, że uczy niła to własnemu ojcu! – Babce z przejęcia zabrakło tchu. Cathy i mnie przeraził ten wy buch. Ale przecież babka nie musiała się na nas odgry wać za swoje cierpienia! I powiedziałem jej, że niesłusznie nas o to obwinia. Wtedy wy głosiła kolejną ty radę o ty m, jak grzesznie ży jemy w ty m pokoiku. Kiedy skończy ła, ośmieliłem się zaprotestować, wy rzucając jej, że sama zamknęła nas w tej dziurze. Jakim prawem uważa się za pobożny wzór cnót, skoro więzi i głodzi małe dzieci, swoje własne wnuki? Nie wiem, skąd nagle znalazłem siłę do takiej riposty, ale kiedy już ośmieliłem się przemówić, wy rzuciłem z siebie ty le jadu i gniewu, co ona. Cathy błagała mnie, żeby m przestał, ale by ło za późno. Babka wy biegła z pokoju. Dobra, pomy ślałem, pewnie wy my śli jakąś karę, ale warto by ło. Niech wie, co o niej my ślę. Ku mojemu zaskoczeniu wróciła niemal naty chmiast z rózgą w ręku. Musiała mieć ją na podorędziu. Kazała mi się obnaży ć, grożąc, że jeśli tego nie
zrobię, będzie znowu nas głodzić; głodzić bliźniaki. Zagry złem zęby i poddałem się chłoście w łazience. Babka skończy ła ze mną, po czy m wzięła się za Cathy, bo moja siostra krzy czała i wy my ślała jej. Teraz już wpadła w taki szał, że wy strzępiła witkę na jej nagim ciele. Sły szałem, jak Cathy usiłuje się bronić, co jeszcze bardziej rozwścieczy ło potwora. Chwy ciła szczotkę do pleców i waliła swoją wnuczkę tak mocno, że Cathy straciła przy tomność. Zostawiła ofiarę na podłodze i wy szła z łazienki zdy szana, z twarzą czerwoną ze złości. Bolało mnie okropnie, ale nie uroniłem łzy. – Bóg widzi wszy stko, co robicie – wy sy czała, jak wiele razy przedtem. Miałem już na końcu języ ka odpowiedź: „W takim razie ty pójdziesz do piekła”, ale się powstrzy małem. Zerknąłem na bliźnięta. Drżałem, żeby nie zaczęła smagać ich mały ch, trzęsący ch się ciałek. Dzieciaki w przerażeniu tuliły się do siebie. – Diabelski pomiot! – warknęła i wy szła, trzaskając drzwiami. Wy słałem maluchy na poddasze, żeby się pobawiły. Nie chciałem, by oglądały Cathy w ty m stanie. Wy szły, a ja przeniosłem ją z łazienki na łóżko i zacząłem opatry wać jej rany. Gdy się ocknęła, wy znałem jej, że obawiam się wstrząśnienia mózgu. Z łkaniem wtuliła mi się w ramiona i tak trwaliśmy długą chwilę. Oboje by liśmy nadzy, ale nie zważałem na to. Musiałem ją pocałować. Doty k jej ciała wy dawał się łagodzić mój ból. Nigdy nie tuliliśmy się do siebie nadzy. Czułem, że to działa na nią tak samo jak na mnie. Poczuła mój wzwód. – Chris, przestań – szepnęła. – Przecież ona właśnie my śli, że się teraz kochamy. – Do tego jeszcze daleka droga – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej, po czy m opisałem cały akt najdokładniej, jak potrafiłem. Na jej twarzy odmalowała się fascy nacja zmieszana z lękiem, aby w końcu przejść w poczucie winy. – Nie. Nie możemy. Nigdy tego nie zrobimy, prawda? Chciałem zaprzeczy ć, ale nie by łem w stanie, bo nie ufałem losowi ani własny m uczuciom. W naszy m ży ciu i pomiędzy nami wy darzy ło się ty le rzeczy, o który ch wcześniej nie mieliśmy pojęcia! Większość braci i sióstr darzy się miłością, nawet jeśli trwa pomiędzy nimi ry walizacja, normalna sprawa wśród rodzeństwa. Trochę o ty m czy tałem, zanim opuściliśmy nasz rodzinny dom. Moi nauczy ciele wiedzieli, że pochłaniam książki na poziomie przy najmniej o trzy klasy wy ższy m. Ale ta braterska i siostrzana miłość miała swoistą naturę. By ła wpisana w rodzinną wspólnotę. Uwielbienie dla siostry czy brata, dbanie o rodzeństwo
by ły częścią troski o rodzinę, odruchu chronienia jej, zwłaszcza rodziców. Kiedy w ty m wszy stkim zamanifestował się choćby cień uczucia o inny m charakterze, od razu powodował chęć ucieczki, wsty d i wy parcie. Czuło się, że to jest zdrożne. Czy ż teraz tak nie czułem? Opatrzy łem jej rany, a potem pozwoliłem, żeby ona zajęła się moimi. Nie rozmawialiśmy o ty m, jak bardzo jesteśmy bliscy czy nu, o który podejrzewała nas babcia. Potem ściągnęliśmy bliźniaki z poddasza i położy liśmy je spać. Pocałowałem Cathy na dobranoc – po ojcowsku, tak jak musiał całować ją tata. Przy trzy mała na moment moją dłoń, jak gdy by chciała odwzajemnić pocałunek. Nie reagowałem, więc puściła mnie i odwróciła głowę. Niestety, za późno, pomy ślałem. Doty kaliśmy siebie w sposób, który musiał doprowadzić do czegoś więcej. Na razie jednak musiały nam wy starczy ć rozbudzone, szalone marzenia.
Kiedy Kane przestał czy tać i opuścił notes, spostrzegł, że siedzę z pochy loną głową, z twarzą zakry tą dłońmi. Jak gdy by łzy by ły tak ciężkie, że ciągnęły moją głowę w dół. W jednej chwili znalazł się przy mnie i padł na kolana. Z wolna uniosłam głowę; smugi łez lśniły mi na policzkach. Uniósł się lekko i zaczął je czule scałowy wać, gładząc mnie po włosach. – Cathy, Cathy – powiedział miękko. – Nie płacz. Nie mogę znieść twoich łez. Pomy ślałam, że coś mu się pomy liło albo sobie żartuje, ale gdy spojrzałam mu w oczy i zobaczy łam jego poważną minę, przeszedł mnie dreszcz. Najwidoczniej klimat pamiętnika udzielił mu się do tego stopnia, że naprawdę tak mnie nazwał. Wzięłam głęboki oddech i kiwnęłam głową. – Ich babcia by ła okrutna. Czułam mękę Cathy, tak potwornie dręczonej – wy znałam, drżąc z wściekłości na my śl o podłej starej kobiecie, która usprawiedliwiała swoje okrucieństwo biblijny mi cy tatami i stroiła swój sady zm w religijne szaty. Kiedy ś chciałaby m się dowiedzieć, co zmieniło ją w bezdusznego i zakłamanego potwora, ale żadne, nawet najbardziej traumaty czne przeży cia nie usprawiedliwiały krzy wdy, jaką wy rządziła swoim wnukom. A może po prostu taka się urodziła i jej charakter spodobał się dalekiemu kuzy nowi mojej mamy. – A ja czułem jego ból. Naprawdę… i jednocześnie rozumiałem, jak to ich zbliży ło – dodał Kane i pocałował mnie delikatnie, w taki sposób, jak rodzice całują dziecko, kiedy się smuci albo nabije sobie guza. – Ból i cierpienie jeszcze bardziej otworzy ło ich na siebie – dodał prawie szeptem. – Rozumiemy ich, prawda? – Tak – przy znałam. – Oni rozpaczliwie potrzebowali swojej bliskości, żeby znaleźć w sobie miłość, pocieszenie i siłę do przetrwania straszny ch chwil. Dlatego nie jest ważne, co my o ty m sądzimy. Albo inni – powiedział z żarem. – Masz rację.
Wtuliłam się w jego ramiona. Wiedziałam, że chce pocieszy ć mnie w ten sam sposób, co Christopher pocieszy ł Cathy. Musiała by ć obolała i zdruzgotana; z pewnością nie przetrwałaby bez czułości i troski brata. Gdy by nie on, pewnie siedziałaby skulona w kącie poddasza, odmawiając jedzenia i picia. Umierałaby jak kwiat pozbawiony wody i słońca – a ty m słońcem by łaby matczy na miłość, której dzieciom tak bardzo brakowało. Kane objął mnie dłońmi w pasie i pociągnął za sobą na kanapę. Tam jego palce zajęły się guzikami mojej bluzki. Zdjął mi ją, a potem rozpiął biustonosz, po czy m oderwał się ode mnie na moment, żeby ściągnąć koszulę. Wiedziałam, do czego zmierza, ale nie zrobiłam nic, żeby go powstrzy mać. Niedawno by liśmy razem nago pod pry sznicem, ale ten moment na poddaszu, kiedy zaczęliśmy się wcielać w Christophera i Cathy w konkretnej scenie z dziennika, by ł czy mś zupełnie nowy m. Przy lgnął do mnie mocniej i poczułam jego erekcję. Czekał, aż odpowiem, zareaguję – niemal tak, jakby to by ła kwestia w scenie, którą wreszcie mieliśmy odegrać. – Chris, przestań. Przecież ona właśnie my śli, że się teraz kochamy – powiedziałam. Roześmiał się jak Christopher, w którego wcielał się podczas lektury. – Ciebie też mam uświadomić? – Proszę, ale zrób to tak, jak musiał to zrobić Christopher – zaproponowałam z uśmiechem. Kane przewrócił się na plecy. Położy łam lewą dłoń na jego piersi, poczułam szy bkie bicie serca i popatrzy łam mu w oczy. Usiłował za wszelką cenę zachować powagę, kiedy tłumaczy ł mi w domniemany m naukowy m sty lu Christophera, na czy m polega stosunek. Pomy ślałam, że jest równie przekonujący i sugesty wny. Świetnie mu szło, ale w końcu musiałam to przerwać. – Wy kułeś to na pamięć z jakiegoś podręcznika? – zapy tałam. – Coś w ty m sty lu – przy znał. – Jestem niezły z biologii, jak wiesz, i bardzo mnie ta dziedzina interesuje. Pod ty m względem przy pominam Christophera. Zabawne, że teraz, kiedy czy tam jakieś teksty naukowe, od razu wy obrażam sobie, jak mógłby je objaśniać Christopher, i próbuję to robić w jego sty lu, z podobną pewnością siebie. Ostatnio odpowiadałem na lekcji i pan Malamud by ł naprawdę pod wrażeniem. A według ciebie jak mi idzie? – Za dobrze. Zby t klinicznie i absolutnie bez romanty zmu – oznajmiłam prowokująco. – Ale przecież o to właśnie chodziło Christopherowi. Świadomie unikał romanty zmu wobec siostry. Podobnie jak lekarze, którzy kry ją się za suchy mi, medy czny mi faktami, aby nie angażować się emocjonalnie w przy padki swoich pacjentów. Okoliczności sprawiły, że Christopher opanował tę technikę w mistrzowskim stopniu. Dlatego tak się zachowy wał, nie uważasz? Nagle pomy ślałam, że zachowujemy się jak na zajęciach teatralny ch, kiedy omawia się odegrane sceny. To podziałało na mnie niczy m kubeł zimnej wody, wy lanej nagle na głowę. – Uważam – odparłam. Wstałam i zaczęłam się ubierać. Bez słowa sięgnął po swoje ubranie. Spodziewałam się protestów. Jeszcze przed chwilą daliśmy się ponieść zmy słom, więc zdziwiło mnie, że tak prędko zrezy gnował. Prawdę mówiąc, by łam też lekko rozczarowana, że namiętność wy gasła w nim tak szy bko. By ć może to samo zaszło w tamty m momencie pomiędzy Christopherem a Cathy. Staraliśmy się wiernie odwzorować świat poddasza, szanując jego logikę. Jeśli coś nie zdarzy ło się wtedy i tam, nie mogło się zdarzy ć między nami. – Muszę iść – powiedział. – Mam coś do zrobienia, zanim pojedziemy na kolację z moją
siostrą i jej chłopakiem. – Tak? – Umówiłem się z ojcem w salonie Mercedesa. Chce, żeby m pracował tam w weekendy. Dotąd jakoś udawało mi się wy migać. – I my ślisz, że dalej ci się uda? – Spróbuję. Nie chcę mieć nic wspólnego z jego salonami i samochodami, a on ciągle nalega i przy najmniej raz w ty godniu spieramy się o to. Powiem, że dołoży li nam roboty w szkole. Albo że zapuściłem się z matmy i teraz muszę nadrobić. – Skłamiesz? – Specjalnie zawaliłem w ty m semestrze dwa ważne sprawdziany. Mam je w samochodzie, pokażę mu. Przecież muszę zaliczy ć matmę, żeby skończy ć szkołę, nie? A jedna z najlepszy ch uczennic w szkole udzieli mi korepety cji. – I on w to uwierzy ? – Nawet jeśli nie uwierzy, nie będzie miał wy jścia. I tak ma już dosy ć narzekań mamy na Darlenę. Uporządkowaliśmy poddasze, a perukę Kane’a i moją chustkę włoży liśmy do kufra. Odprowadziłam Kane’a do drzwi, zastanawiając się nad ty m, co mówił. Ostatnio my śleliśmy częściej o Cathy i Christopherze niż o nas. Chwilami obawiałam się, że stracę kontakt z rzeczy wistością. – Jaki jest w takim razie twój plan na ży cie, Kane, skoro nie chcesz mieć nic wspólnego z samochodowy m imperium ojca? – zapy tałam, kiedy stał już w progu. Uśmiechnął się. – Imperium? No właśnie. Nie wy obrażam sobie, że miałby m władać jakimś imperium. Rodzicom często się wy daje, że skoro czegoś dokonali, zgromadzili majątek, dzieci powinny by ć wdzięczne i ochoczo konty nuować ich dzieło. A jeśli chcę stworzy ć coś własnego, bez ich udziału? – Cóż takiego chciałby ś stworzy ć? W odpowiedzi zobaczy łam uśmiech i sły nne wzruszenie ramion. – Nie wiem – przy znał z rozbrajającą szczerością i nagle spoważniał. – Zaczy nam poważnie my śleć o medy cy nie. Jak Christopher. Zacisnęłam usta, kiedy pochy lił się, żeby mnie pocałować. – Niepoważnie do tego podchodzisz. Znowu wzruszy ł ramionami. – Może właśnie spoważnieję. Wrócę po ciebie około wpół do siódmej, dobrze? Spotkamy się z nimi w restauracji. – Zerknął na swój samochód. – Do tego czasu zastanów się, czy po kolacji mamy pojechać do nich, czy nie. Zrobimy, jak zechcesz – dodał. Kiedy odjechał, zaczęłam się zastanawiać, co zrobię z resztą dnia; postanowiłam odwiedzić tatę na budowie. Ostatnio spędzaliśmy ze sobą mało czasu. By ć może z podobnego powodu Kane umówił się ze swoim ojcem. Ja też zaniedbałam tatę. Zebrałam się szy bko i pojechałam do Foxworth. Im bardziej zagłębialiśmy się w pamiętnik, ty m większe napięcie budziła we mnie wizy ta w posiadłości. Jak gdy by m wracała do miejsca, gdzie spędziłam sporo czasu, udręczona i nieszczęśliwa. Z każdą chwilą narastały we mnie lęk i obrzy dzenie. Nawet w biały dzień bałam się duchów, głosów, jęków i błagań o wolność.
Przecież to tata wbił mi do głowy, że różne miejsca, a zwłaszcza domy, przesiąkają osobowością ty ch, którzy w nich długo mieszkali. „Głównie z tego powodu ci, którzy kupują czy jeś domy, od razu przerabiają je na swoją modłę”, powiedział. „Podobnie większość ludzi nie chce nosić ubrań po kimś. Mam szczęście, że mogę pracować dla ty ch, którzy burzą stare i budują na nowo”. Ilu budowlańców ma równie głębokie przemy ślenia na temat swojej pracy ? Fakt, iż chodziło o Foxworth Hall, skłaniał tatę do jeszcze poważniejszy ch refleksji.
Kiedy dojechałam na miejsce, zauważy łam, że zrobiło się cieplej. Świeciło słońce, a z południa wiał lekki wiatr. Tata narzucił szy bkie tempo pracy, gdy ż chciał, aby budy nek w stanie surowy m by ł gotowy przed zimą, zanim „zawieje i zamiecie”, jak mawiał. Żartowałam nieraz, że mógłby zawodowo przepowiadać pogodę farmerom, bo zawsze wiedział, kiedy się zmieni. „Może ty m zajmę się na starość”, odpowiadał ze śmiechem. Zaskoczy ły mnie postępy budowy. Teren został dokładnie oczy szczony. Stare fundamenty zostały odrestaurowane, wzmocnione i uzupełnione. Na nich wznosił się już szkielet i pierwsze ściany piętrowego budy nku. Nie trzeba już by ło planów, żeby wy obrazić sobie jego kształt. Za nimi, po prawej stronie, dwa buldożery równały teren pod ogród, zdzierając wierzchnią warstwę ziemi z zielska i dzikich siewek brzóz, klonów i dębów. By ł to początek starannie zaplanowanego przekształcenia krajobrazu posiadłości. Wy równano już znaczną część terenu i wy znaczono alejki oraz miejsce na tarasy i fontanny. Zapach świeżo poruszonej ziemi i roślinności unosił się w powietrzu. Tam, gdzie wcześniej straszy ła gnijąca ruina, królowały teraz świeżość i nowość, zapowiadające przy szłe piękno. Tata i Todd stali z boku, obserwując działania ekipy, konstruującej basen, który, jak mogłam na oko ocenić, nie ustępował wielkością naszemu basenowi szkolnemu. Todd skrzy żował ramiona na piersi gestem identy czny m jak ojciec. Gdy by mógł, naśladowałby go we wszy stkim, pomy ślałam. Pierwszy mnie dostrzegł i trącił ojca, żeby się odwrócił. Zaparkowałam i wy siadłam. Patrzy li, jak się zbliżam. – Co się stało? – zapy tał tata. Od czasu choroby i śmierci mamy za każdy m razem, kiedy ktoś lub coś go zaskoczy ło, w pierwszy m odruchu szty wniał i spodziewał się najgorszego. – Nic, postanowiłam wpaść i na własne oczy się przekonać, czy naprawdę masz ty le roboty, jak mówisz, czy może uprawiasz bumelkę po kątach – umy ślnie uży łam powiedzonka, który m dla żartu częstował swoich pracowników. Wy raz ulgi na jego twarzy przeszedł w szeroki uśmiech. Zerknął w stronę mojego samochodu. – Jesteś sama? – zapy tał, choć by ło widać, że w aucie nikogo nie ma. Zapewne chciał wiedzieć, gdzie się podział Kane Hill. – Tak, sama. Kane umówił się ze swoim tatą, a ja postanowiłam zobaczy ć, co się tu zmieniło. – Chy ba musiałaś się nudzić – zauważy ł Todd. – Uważasz waszą pracę za nudną? – odparowałam, a biedny Todd zerknął błagalnie na tatę z prośbą o ratunek. – Todd jest skry ty i nie ujawnia swoich uczuć – powiedział tata, wy wołując śmiech
wspólnika. Przy glądał mi się przez moment, po czy m skinął głową. – Chodź – rzekł. – Skoro już jesteś, pokażę ci coś. Otoczy ł mnie ramieniem i poprowadził w stronę domu. Moja nerwowość wzrosła. Kiedy ostatni raz mnie tutaj oprowadzał, znaleźliśmy w ruinach dziennik Christophera. Czy żby znów coś odkry ł? – Ostrożnie – ostrzegł, kiedy wchodziliśmy przez otwór drzwiowy. Wokół ze ścian sterczały kable, a na podłodze walały się gwoździe, trociny i różne resztki. Tata zabierał mnie na budowy już jako małą dziewczy nkę, kiedy jeszcze ży ła mama, więc czułam się swobodnie w takim miejscu. Zatrzy maliśmy się w wielkim pomieszczeniu, które, jak wiedziałam z planów, miało by ć salonem. Dwóch pracowników należący ch do jednej z wielu ekip, które tata zatrudnił na budowie, budowało kamienny kominek, z takim namaszczeniem, jak gdy by tworzy li arcy dzieło. I zapewne tak by ło. Kamienie pochodziły z dawnego muru posiadłości, który musiał powstać w dziewiętnasty m wieku i wy trzy mał próbę czasu. Z tego, co wiedziałam, Malcolm Foxworth nie chciał rozbierać murów, choć wielu sąsiadów likwidowało ten przeży tek. Zapewne by ł wielbicielem poematu Roberta Frosta Naprawianie muru i wy znawał zasadę „Mój dom moją twierdzą”. Kiedy po raz pierwszy przy jechałam tu w dniu odnalezienia pamiętnika Christophera i oglądałam ruiny Foxworth Hall, spalonego do fundamentów i odbudowanego po pierwszy m pożarze, rozpoznałam miejsce, w który m stał kominek. Jego resztki by ły osmalone, pokry te śmieciami i gruzem. Ponoć by ł jedny m z niewielu fragmentów pierwszego domu, ocalały ch z poprzedniego pożaru. Teraz cegły zastąpił kamień, ale zauważy łam, że wy korzy stano fundament dawnego kominka, choć nowy miał by ć większy i bardziej ozdobny. Robotnicy przerwali pracę i odwrócili się do nas. – Butch, pamiętasz moją córkę Kristin, prawda? – zagadnął tata starszego. Teraz przy pomniałam sobie, że Butch Wilson zawsze pracował ze swoim młodszy m bratem Tommy m. By li kamieniarzami, specjalizujący mi się w budowaniu kominków, ale wy kony wali też inne usługi kamieniarskie w okolicy. I odkąd pamiętam, tata dawał im zlecenia na swoich budowach. Dziwne, że obaj mieli płowe włosy, podobne do dzieci Dollangangerów. – Jasne, że pamiętam. Wy rosła jak topola i coraz bardziej przy pomina swoją mamę. – Szczęściara – skomentował wesoło Tommy. Tata zaczął się śmiać. – Dobra, wiem, że jestem brzy dki jak noc – powiedział i podprowadził mnie do kominka. – Chciałem jej pokazać, na co trafiliście – zwrócił się do Wilsonów. – Zobacz. – Wskazał mi kamienie. Przy klękłam i przy jrzałam się dokładniej. Zobaczy łam inicjały CF, serce i znów CF, wy drapane w kamieniu. Wy ciągnęłam rękę i musnęłam je palcami, a potem zerknęłam na ojca. Wiedział, że się domy ślam, o czy je inicjały chodzi. Tommy i Butch wy raźnie nie mieli pojęcia. – No i co? – zapy tał Tommy. – Twój tata jest ciekawy, co to znaczy. – Na pewno ma związek z nawiedzoną rodzinką, która tu mieszkała – stwierdził Butch. Spojrzałam na ojca. Czy chciał, żeby m im wy jaśniła? A może sprawdzał, na ile zapoznałam się z dziennikiem Christophera? Zrobił pokerową minę, po czy m podszedł i nachy lił się nad kamieniem. – Butch my śli, że sam diabeł to wy ry ł – powiedział do mnie. – Jego dziadek pracował przy
budowie pierwszego Foxworth Hall. – Zgadza się i nigdy nie mówił dobrze o ty ch Foxworthach. Stary Malcolm wy liczał mu dniówkę co do minuty, a jak wy szło coś ekstra, nie dodał ani centa. Budował ten kominek, a stary i jego żona cały czas patrzy li mu na ręce. I na pewno by nie znieśli czegoś takiego – powiedział, pokazując głową na inicjały. – Gdy by to zobaczy ł, naty chmiast kazałby dziadkowi to wy czy ścić… o ile od razu by go nie zwolnił. – Dlaczego? – spy tałam zdumiona. – Och, proste, uznałby to za dzieło szatana – wy jaśnił z prostotą Butch, a Tommy mu przy taknął. Spojrzałam na ojca. Skinął mi głową bez uśmiechu, odwrócił się i wy szedł. Rzut oka na Butcha i Tommy ’ego upewnił mnie, że naprawdę w to wierzą. Podejrzewałam, że potem, kiedy będą opowiadać o swoim znalezisku przy jaciołom, dołożą swoje trzy grosze do halloweenowy ch opowieści ze starego Foxworth Hall. Dogoniłam tatę. – Dlaczego nie uży li nowy ch kamieni do kominka? – spy tałam. – Bo tak sobie ży czy właściciel – odparł. Stanął i obserwował mnie spod oka. – Albo ten, który podaje się za właściciela. – Czy wie o napisie na kamieniu? – Niewy kluczone. A ty wiesz, czy je to inicjały, prawda? – Christophera Foxwortha i Corrine Foxworth. Kiwnął głową i podszedł do Todda. – Oni zmienili nazwiska – dodałam. – A przy najmniej Christopher. – Po co? – Nie chcieli, aby wiedziano o ich pokrewieństwie. – Skończy łaś dziennik, Kristin? – Nie. – Obiecaj mi, że kiedy skończy sz, pozbędziesz się go. – Czemu, tato? Chy ba nie wierzy sz w te brednie? Że w ty m domu mieszkał diabeł? – W pewien sposób by ł tam obecny, więc istnieje obawa, że wróci, kiedy powstanie nowy dom – wy znał z powagą. – Tak czy owak, im mniej będziemy mieli do czy nienia z przeszłością tego miejsca, ty m lepiej. – Spojrzał na surowe mury. – Coś mi w duszy mówiło, żeby m nie brał tej roboty, ale pensja by ła tak dobra, że nie mogłem odmówić. Wy starczy na całe twoje studia. – I tak powinieneś na to patrzy ć, tato. Coś dobrego z tego wy niknie. I koniec, kropka, zamy kamy temat. My ślałam, że się żachnie z powodu mojego kategory cznego tonu, który sprawiał wrażenie, jak gdy by m to ja rządziła rodziną. Spodziewałam się nawet iry tacji, o ile nie gniewu, ale zobaczy łam ty lko zaskoczenie. Tata uśmiechnął się, czy m zupełnie zbił mnie z pantały ku. – Co jest? – spy tałam. – Jakby m sły szał twoją mamę, kiedy chciała uciąć dy skusję. „Koniec, kropka, zamy kamy temat”. Oddalił się, kręcąc głową. Ja też by łam zaskoczona i zdumiona. Czasami nie wiedziałam, skąd biorą mi się jakieś słowa; nie pamiętałam, żeby m sły szała je od mamy czy kogoś innego – a jednak je wy powiadałam. Same przy chodziły. Obserwowałam tatę z obawą, że za bardzo się
zdenerwował, ale on spokojnie wrócił do pracy. Chciałam już wracać, ale coś mnie powstrzy my wało. Ruszy łam wokół nowego domu; w pewny m momencie zatrzy małam się przy jego ty lnej ścianie, przy wołując sy lwetkę starego budy nku ze zdjęć i usiłując sobie wy obrazić, jaki by ł wy soki. Wy obrażałam sobie również Christophera i Cathy, opuszczający ch się po zaimprowizowanej linie z okna na poddaszu, aby popły wać nocą w jeziorze. Teraz, kiedy teren został oczy szczony i wy równany, mogłam lepiej ocenić odległość, jaką musieli przeby ć, w ciągły m strachu, że ktoś ich nakry je. Niemal ich widziałam, jak przemy kają pomiędzy drzewami w stronę prześwitującej za lasem tafli wody. Patrzy łam przez chwilę w tamtą stronę, a potem przeniosłam wzrok na powstający basen. – Jest duży, prawda? – zagadnęłam Todda. Tata niedaleko rozmawiał z jedny m z robotników. – Największy, jaki widziałem w pry watny m domu – przy znał. – Szkoda, że cię nie by ło, kiedy zaczęliśmy kopać dół pod niego. – Czemu? – Wiele razy by łam na placach budowy i podziwiałam, jak z ziemi wy rastają piękne domy, a z pozornego chaosu i bałaganu wy nika ład, ale etap kopania dołu w ziemi pod fundamenty czy basen nie wy dawał mi się interesujący. – Wy patry waliśmy w ziemi szkieletu dziecka – wy jaśnił. – Za każdy m razem, kiedy operator koparki natrafiał na kamień lub korzenie, przery wał pracę w obawie, że to mogą by ć kości. – Todd się roześmiał. Tata odwrócił się do nas z py taniem w oczach. Nie sły szał naszej rozmowy, więc podszedł, żeby się dowiedzieć, co go tak rozbawiło. Ja się nie śmiałam. – Pojadę już – powiedziałam. – Muszę się przy gotować do tej kolacji z siostrą Kane’a i jej chłopakiem. – Tak, jasne. Na którą się umówiliście? – Na wpół do siódmej. – Dobrze. Powinienem wrócić o szóstej, więc jeszcze się spotkamy. – Do zobaczenia. – Cmoknęłam go w policzek na pożegnanie. Ostatni raz powiodłam spojrzeniem po okolicy z domem, basenem i terenem, gdzie miał rozciągać się kort tenisowy, usiłując wy obrazić sobie to miejsce, kiedy zostanie ukończone zgodnie z planem, który widziałam na biurku taty. Miały tu biec alejki, kwitnąć ogrody, pluskać fontanny i zdroje. Jak gdy by człowiek, który stał za ty m projektem, chciał wznieść posiadłość tak okazałą, aby zaćmiła jego przeszłość. To musiało się podobać mojemu tacie. – Imponujące wy zwanie, tato. Będziesz dumny ze swojego dzieła. Kiedy powstanie, wszy scy zapomną o dawny m Foxworth Hall. Z uśmiechem kiwnął głową i wziął się do roboty. Skierowałam się do samochodu. Nie żałowałam, że tu przy jechałam, ale nie mogłam się otrząsnąć z jakiegoś mrocznego przeczucia, które mnie ogarnęło w trakcie wizy ty. Możliwe, że by ła to ty lko gra mojej wy obraźni, ale nagle niebo wy dało mi się ponure i zachmurzone, cienie pogłębiły się i wy dłuży ły, a góry w oddali urosły i przy pominały teraz zgarbione ramiona ludzi, którzy kulą się ze strachu i zimna. Dręczy ło mnie niejasne, złe przeczucie, którego nie mogłam się pozby ć. Od chwili, kiedy tata otworzy ł metalową kasetkę i wręczy ł mi skórzany notes, ciągle zadawałam sobie py tanie, czy powinnam czy tać ten dziennik. Nawet bez ostrzeżeń taty, który
usiłował mnie zniechęcić do lektury, sama miałam poważne wątpliwości i zastrzeżenia. Kane śmiał się za każdy m razem, gdy wspomniałam, że zło mieszkające w tamty m domu przeniknęło na karty pamiętnika Christophera. I przecież czułam, że wpły wa na nas oboje. Szy bko zauważy łam, że wszy stko, na co patrzę, każdy śmiech przy jaciółek, jaki sły szę, i każde ich zdanie docierają do mnie po przejściu przez filtr nieszczęsnego poddasza Foxworth Hall. Budząc się rano, miałam poczucie istnienia w dwóch ciałach – Cathy i moim – i wrażenie, że noszę ją w sobie przez cały dzień. Wy zwalała się dopiero na moim stry chu, kiedy Kane zaczy nał czy tać. Czy jestem opętana? A Kane? Jak się to wszy stko skończy ? Skupiłam się teraz na przy gotowaniach do wy jścia. Kolacja z parą studentów by ła dla mnie ważny m wy darzeniem. Chciałam wy glądać jak najlepiej, więc ubrałam się naprawdę elegancko i założy łam biżuterię po mamie, którą dostałam od taty. Kierowało mną intuicy jne przeświadczenie, że i ja, i Kane powinniśmy wy glądać doroślej, poważniej. Ale nie powiedziałam mu tego, bo na pewno by mnie wy śmiał. Schodziłam na dół, kiedy przy jechał tata. Zatrzy mał się przy wejściu i patrzy ł, jak idę ku niemu, jak gdy by w jakiejś scenie z filmu albo rewii. – Przepraszam panią. – Ukłonił się, kiedy stanęłam przed nim. – Widziała pani gdzieś moją córkę? – Bardzo zabawne, tato. Dobrze wy glądam? – Dobrze? O niebo lepiej niż dobrze! Zobaczy łam, że jego wzrok zatrzy mał się na naszy jniku mamy. – By łaby z ciebie dumna – szepnął. Musnął naszy jnik palcami i szy bko je cofnął. Pochy liłam się i pocałowałam go w policzek. – Nie wierzę ci. Ojcowie lubią przesadzać. – Wcale nie przesadzam. Zdaję sobie sprawę, że jeśli nadmucham balon za mocno, eksploduje mi pod nosem. – Okay, tato – powiedziałam znudzony m tonem kogoś, kto sły szał to powiedzenie ty siące razy. – Nie wiem, dokąd mógłby m cię zabrać w takiej kreacji – westchnął. – Na pewno nie do Charley a. – To akurat wiem. Dobra, też muszę wziąć pry sznic i się ubrać. Ja również wy bieram się na kolację. – Ty ? Z kim? Dokąd? – Wy rzucałam z siebie py tania z szy bkością karabinu maszy nowego. – Znów z Johnsonami. W Tiramisu. – Przecież według ciebie tam jest najlepsze włoskie jedzenie w cały m Charlottesville. – Ale ty m razem impreza wy daje mi się podejrzana. – Czemu? – Bo Johnsonowie chcą, aby m poznał przy jaciółkę jego teściowej. Zdaje się, że jest projektantką wnętrz, i jak powiedział… czekaj… że to się świetnie da pożenić z architekturą. Pożenić, rozumiesz? – Och, ty wszędzie węszy sz podstęp! Tata uśmiechnął się chy trze. – Nie urodziłem się wczoraj, dziecko. No nic, baw się dobrze. – Uściskał mnie krótko i ruszy ł na górę. – Ty też! – zawołałam za nim. Kiwnął głową, nie odwracając się.
Prawdę mówiąc, by łam zdziwiona, że dał się gdziekolwiek zaprosić. Jak ognia unikał takich stręczy cielskich spotkań. Co sprawiło, że nagle zmienił zdanie? W sumie odpowiedź nasuwała się sama. Przemiana zaszła w nim, kiedy usły szał nas pod pry sznicem. Poza ty m coraz częściej różni ludzie na mój widok prorokowali, że niedługo wy frunę z gniazda. Złoży łam już papiery na różne uczelnie i niedługo zaczną spły wać odpowiedzi. Pewnego dnia usiądę z tatą i pogadamy, którą uczelnię wy bieram. Większość z nich jest daleko od domu, co oznacza, że będziemy mieli szansę widy wać się ty lko w czasie moich ferii. Wiadomo, że samotny rodzic jedy nego dziecka jeszcze dotkliwiej niż inni rodzice przeży wa jego wy jazd na studia, do wojska albo do pracy, który wiąże się z wy frunięciem potomstwa z rodzinnego gniazda. Dwójka rodziców może przy najmniej pocieszać się nawzajem. Sły szałam nawet, że kiedy zostają bez dzieci, przeży wają drugi miesiąc miodowy. Ty mczasem dla taty mój wy jazd oznaczał smutną ciszę w domu. Że rankami i wieczorami, dzień w dzień, będzie jadał samotnie w kuchni. Jestem pewna, że musiał często o ty m my śleć, ale dotąd starał się te my śli od siebie odsuwać albo ignorować. I oto nagle w przy spieszony m tempie zaczęłam mu demonstrować swoje dojrzewanie, dorosłość i samodzielność, odsy łając w przeszłość małą dziewczy nkę tatusia, którą dotąd by łam. Fakt, że brałam pry sznic ze swoim chłopakiem, musiał mu dobitnie uświadomić, że nie jestem już zainteresowana lalkami i lizakami. Dźwięk klaksonu Kane’a wy rwał mnie z głębokiego zamy ślenia. Wy siadł z samochodu i zmierzał do wejścia. Otworzy łam drzwi i przy witałam go w progu. – Widzę, że twój staruszek jest w domu – powiedział. – Pójdę się przy witać. – Właśnie poszedł na górę, żeby wziąć pry sznic i się przebrać. Wy biera się na… spotkanie w lokalu – wy jaśniłam. Nie uży łam słowa „randka”. Jakoś nie przeszło mi przez gardło w odniesieniu do własnego ojca. – Jasne. – Kane’owi wy raźnie ulży ło. Zrobił krok w ty ł i dopiero teraz mi się przy jrzał. – A niech cię! – Zachwy cony uśmiech rozjaśnił mu twarz. – Fantasty cznie wy glądasz. – Zaskoczony ? – spy tałam prowokacy jnie i zawirowałam przed nim jak modelka. Sam też prezentował się znakomicie w jasnoniebieskiej lnianej mary narce, do której dobrał różową koszulę, czarny krawat, ciemnoniebieskie spodnie i czarne, sznurowane pantofle. Zauważy łam też na jego przegubie zegarek bardziej elegancki niż ten, który nosił na co dzień. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. – No? – nalegałam. – Chciałem ty lko… – Przy stojniak z ciebie, Kane. Wy glądasz jak król salonów samochodowy ch. – Co? Teraz ja wy szczerzy łam zęby. – Złośliwa baba. – Ujął mnie pod ramię i ceremonialnie zaprowadził do samochodu, czarnego mercedesa klasy S, który wy glądał jak fabry cznie nowy. – Co to za bry ka? – spy tałam. – Egzemplarz pokazowy. Stary poży czy ł mi go na dzisiaj. Taka łapówka – dodał. W środku pachniało elegancją i nowością. Siedzenia obite by ły miękką skórą, a wnętrze ozdobione elementami ze szlachetnego drewna. Kane usadowił się za kierownicą z lekko wy niosłą, pewną siebie miną. Bardzo różnił się od luzackiego Kane’a Hilla, którego znałam ze szkoły. Może
jednak, pomimo buntowniczej natury, nie przestał by ć dziedzicem fortuny. – Zaliczka odniosła skutek? – zapy tałam. – Dzisiaj tak – odparł, momentalnie wracając do tego leniwego uśmiechu, który drażnił wielu, ale mnie zachwy cał. – Na razie udało mi się odsunąć od siebie widmo weekendowy ch dy żurów w jedny m z ojcowskich salonów, przy najmniej do czasu poprawienia oceny z matmy. Jedny m słowem: plan A wy palił. – A jaki jest plan B? – Ucieczka z domu? Kto wie? Ruszy liśmy. Obejrzałam się za siebie, zastanawiając się, czy tata weźmie dzisiaj mój samochód, czy jak zwy kle swoją ukochaną, starą furgonetkę. Po śmierci mamy nie kupił sobie nowego auta. Z drugiej strony nie potrafiłam sobie wy obrazić, że jedzie na randkę ty m wielkim, roboczy m wozem, a już ty m bardziej, że wiezie nim inną kobietę. By łam pewna, że na siedzeniu obok zawsze widzi mamę. – Nie mówiłem Darlenie o Foxworth ani o pamiętniku – zaczął Kane. – Ale mama wspomniała jej, że chodzę z tobą. Jak się domy ślasz, od razu zeszło na temat, co robi twój ojciec, i zanim po ciebie wy jechałem, siostra zdąży ła mnie już wy py tać. – O co? – Poczułam lekki niepokój. Od dnia, w który m Kane odkry ł dziennik Christophera pod moją poduszką, bałam się, że ktoś dowie się o dzienniku i wieść dotrze do taty. Z pewnością by się zdenerwował, zwłaszcza teraz, kiedy pracował na budowie Foxworth Hall, co już samo w sobie podsy cało zainteresowanie okoliczny ch mieszkańców. – O wy gląd nowej posiadłości w Foxworth. – Och. – Nieco mi ulży ło. – Potem streściła swojemu Juliowi całą historię, czy li twór oparty na plotkach i domniemaniach. Milczałem – dodał szy bko – ale Darlena, jak zresztą wszy scy tutaj, wie, że jesteś daleką krewną Malcolma Foxwortha, więc nie omieszkała przy pomnieć także o ty m. – No, pięknie – mruknęłam. – Teraz Julio będzie na mnie patrzy ł jak na potencjalną wariatkę. – Bez obaw. Ty lko staraj się jeść sztućcami, a nie palcami. Pacnęłam go w ramię. – To ma by ć dowcip? – Nie martw się na zapas. Jak ty lko zobaczy, jaka jesteś śliczna i urocza, pozbędzie się takich my śli. Przy by liśmy do La Reserve przed Darleną i Juliem, a hostessa zaprowadziła nas do zarezerwowanej loży. Zdziwiło mnie, że restauracja jest niewspółmiernie mała w stosunku do swojej sławy. Może dlatego by ła nieprzy zwoicie droga, a stolik należało rezerwować ze spory m wy przedzeniem. Przy najmniej większość klientów, bo nie Hillowie. Mâitre od progu rozpoznał Kane’a, podobnie jak tamten z River House, dokąd Kane zaprosił mnie na pierwszą oficjalną randkę. – Nie by łem we Francji – powiedział. – Ale od mamy wiem, że ta knajpa jest porówny walna z najlepszy mi pary skimi. – Pochy lił się ku mnie. – Darlena i Julio mogą pić alkohol, więc załapiemy się przy nich na ły k szampana. Moja siostra kocha bąbelki. – Ty wy pijesz ły k, a ja kieliszek – postanowiłam, a on zarechotał. Tata i ja rzadko by waliśmy w modny ch restauracjach, ale chodziliśmy tam czasem przy wy jątkowo uroczy sty ch okazjach. Opowiadał mi, że mama czuła się swobodnie w każdy m lokalu.
Ekskluzy wne restauracje, jak La Reserve czy River House, by najmniej jej nie onieśmielały. „Sprawiała wrażenie, jakby wy łącznie do takich by ła przy zwy czajona” – mówił, uśmiechając się do ty ch piękny ch wspomnień. – „Nazy wałem ją swoim kameleonem, bo potrafiła się dostosować do każdego tła. Co nie znaczy, że wtapiała się w nie – zaznaczy ł skwapliwie. – By ła zby t piękna, aby jej nie zauważano”. Sposób, w jaki lgnął do wszy stkiego, co przy pominało mu mamę, zawsze mnie zdumiewał. Postawił ją na piedestale i wciąż my ślał o niej, a nie o sobie. Pomy ślałam, jak wielka by ła różnica pomiędzy nią a matką Christophera, opisaną przez sy na w dzienniku. Corrine wspominała swojego męża jedy nie po to, by usprawiedliwić sy tuację, w jakiej się znaleźli, i udowodnić, że ich małżeństwo doprowadziło do tej tragedii. Nie przechowy wała czułej pamięci o nim, jak mój tata o mamie. By ło oczy wiste, że mówi o Christopherze seniorze wówczas, gdy chce manipulować Christopherem juniorem. I w momencie, do którego doszliśmy w dzienniku, ewidentnie miała już nowy, gorący romans. Czy Christopher senior choć przez moment tolerowałby sposób, w jaki traktowano jego dzieci? Dobre py tanie! Zastanawiałam się, czy Christopher junior potrafiłby odpowiedzieć. Poczułam, że Kane bierze mnie za rękę, i szy bko wróciłam do rzeczy wistości. – Grosik za twoje my śli – oznajmił łagodnie. – Od pewnego czasu mówię do ciebie i chy ba mnie nie słuchasz. – Otworzy łam usta, żeby odpowiedzieć, ale przerwał. – Idą. Odwróciłam się i zobaczy łam Darlenę i Julia idący ch w naszy m kierunku. Dawno nie widziałam siostry Kane’a, ale pamiętałam, że jest bardzo ładna. Teraz wy dawała się wy ższa; przy by ło jej gracji, kobiecości i elegancji. Miękkie kasztanowe włosy spły wały falującą kaskadą do ramion i modną falą opadały na prawe oko, tak arty sty cznie, że go nie zasłaniały. W niezwy kły ch, burszty nowy ch oczach poły skiwał blask świeczników. Miała smukłą figurę Nicole Kidman, podkreśloną małą czarną o krótkich rękawach i koronkowy m staniku. Julio by ł ty lko nieco wy ższy od niej. Zgrabny i szczupły jak tancerz; zauważy łam, że krępuje go ciemnoniebieski garnitur. Hebanowe włosy miały jedwabisty poły sk. Karmelowa cera kontrastowała z wy razisty mi oczami, przy pominający mi koraliki z czarnego marmuru. Uznałam, że jest całkiem przy stojny, ale w jakiś sposób niepozbierany, co wy kluczało go z roli męskiego modela. Kane wstał i przy witał się z siostrą. Jej twarz rozjaśnił uśmiech radości. Pocałowali się serdecznie w policzki, jakby nie widzieli się od lat. Julio przy glądał się nieco zdziwiony temu ekstaty cznemu powitaniu, aż wreszcie podszedł, żeby mi się przedstawić. Poczułam, że ma odciski, i pomy ślałam o dłoniach swojego taty. W końcu usiedliśmy – Darlena obok mnie, a Julio naprzeciwko niej. – Wy glądasz bardzo dorośle, Kristin – powiedziała. – Masz cudowną sukienkę. – Dzięki. A ty wy glądasz piękniej niż kiedy kolwiek, Darleno. – Właśnie, kiedy ostatni raz się widziały śmy ? – Zerknęła py tająco na Kane’a. – O, dawno… zanim wy jechałaś na studia. – Fakt, teraz pamiętam. Jak się miewa twój tata? – Znów zwróciła się do mnie. – Widziałam go parę razy w lecie. Zawsze jest dla mnie bardzo miły. Przy pomina mi dżentelmena z Południa z jednego z dawny ch romansów. Przy nim każdy czuje się ważny i doceniony. – Owszem – przy taknęłam. – Tak właśnie się przy nim czuję. Uśmiechnęła się, ale w jej spojrzeniu czaiło się wiele py tań – na przy kład o to, jak wy gląda
ży cie bez mamy, z ojcem, który przedwcześnie stracił ukochaną żonę. Chciałam ją zapewnić, że ży je nam się znakomicie. – Mój ojciec też jest budowlańcem – wy znał Julio, choć nikt nie zdąży ł jeszcze wspomnieć, co robi mój tata. – Buduje domy modułowe dla krajowej kompanii. To nudna, taśmowa robota. Z pewnością wolałby zamienić się z twoim tatą – dodał szy bko. – Wiem, bo czasami pomagam mu w pracy. – A ja by m wolał by ć teraz w Filadelfii – powiedział Kane. – Słucham? – Julio nie wy czuł, o co chodzi. – Nic – wtrąciła Darlena. – Mój brat sili się na dowcip. – Moi? – Kane udał oburzenie. – O co tu chodzi? – dopy ty wał się Julio. – Och, o ulubione powiedzenie naszego taty. Cy tuje napis z nagrobka W.C. Fieldsa – wy jaśniła Darlena, lecz Julio nadal nie rozumiał i patrzy ł na nią z niepewny m uśmiechem. – To głupie – dodała. – Po prostu Fields chciał zaznaczy ć, że woli by ć gdziekolwiek, by le ty lko nie by ć martwy. Wiesz, by ł komikiem, a oni dowcipkują nawet w grobie. – Aha. – Julio spojrzał na Kane’a, a ten wzruszy ł ramionami. Zjawił się kelner i Darlena zamówiła butelkę szampana, jak przewidział Kane. Kelner zerknął podejrzliwie na mnie i na Kane’a, ale nie zająknął się ani słowem. Darlena zachichotała. – Zamawiamy na rachunek taty – poinformowała z psotny m uśmiechem dziecka, które może sobie wziąć, co zechce, ze sklepu z zabawkami. – Zaproponował nam to, gdy wy chodziliśmy, więc nie żałujcie sobie. Julio wy dawał się zakłopotany faktem, że tata Darleny i Kane’a funduje mu kolację. – Mówiłem twojemu tacie, że ja powinienem płacić – powiedział. – Nie przejmuj się, nasz tata lubi by ć hojny – uspokoiła go ze śmiechem Darlena, ale Julio nie wy glądał na przekonanego. Zaczęłam wy py ty wać ich o studia, żeby rozładować atmosferę. Co jakiś czas zerkałam na Kane’a i widziałam, że jest ze mnie dumny. Kelner przy niósł szampana, ale podał ty lko dwa kieliszki. Złoży liśmy zamówienia, a gdy odszedł, Darlena nalała szampana do szklanek na wodę brata i mojej. – Wy pijmy za coś innego niż studia – zaproponowała, wznosząc kieliszek. Stuknęliśmy się. – Za tatę Kristin, aby udało mu się zbudować piękny, nowy dom na miejscu dawnego, rodem z koszmaru. Spojrzałam na Kane’a. Oczy mu pociemniały, jakby fala gniewu wzniosła mu się gdzieś z wnętrza ku twarzy. Czy żby prosił siostrę, żeby nie wspominała o Foxworth Hall w mojej obecności? A może wpadł w fazę Christophera Dollangangera i miał za złe wszy stkim, którzy chcieli, żeby męczeńska historia jego i rodzeństwa została wreszcie zapomniana i zagrzebana pod fundamentami nowego domu? Dostrzegłam, że Julio czeka na moją reakcję. – My ślę, że mój tata jest najodpowiedniejszy m wy konawcą tego zadania – stwierdziłam. Kane od razu się odpręży ł. Kry zy s zażegnany, pomy ślałam. Ciekawe, co dalej? Do końca kolacji nie wracaliśmy już do dawnego Foxworth Hall ani jego młody ch więźniów, ale ja nie zapomniałam o nich ani na chwilę. Interesowali mnie Julio i Darlena, ale przeważnie
obserwowałam Kane’a i jego zachowanie. Coś zmieniło się w nim po toaście Darleny. Nie ty lko dlatego, że wy glądał inaczej niż zwy kle w eleganckim stroju, pod krawatem. Zachowy wał się i mówił inaczej. Starannie dobierał słowa, wy głaszał przemy ślane kwestie i chwilami sprawiał wrażenie starszego od Julia i Darleny. Parę razy poprawił siostrę, która pomy liła fakty z historii miasta, i zrobił to belferskim, apody kty czny m tonem zamiast żartem i na luzie, jak dawniej. By ł skupiony i szty wny, co bardzo mnie zaskoczy ło. Spojrzałam na Darlenę. Ona także nie by ła zachwy cona nowy m sty lem brata i sposobem, w jaki peroruje na temat degeneracji niektóry ch dzielnic miasta, ani obgady waniem klientów ich ojca oraz pracowników salonów. – Na szczęście mój brat nie zawsze gada jak nasza mama – powiedziała tonem usprawiedliwienia, kiedy Kane skończy ł robić Juliowi wy kład na temat ekonomii. – A pomy śleć, że jeszcze niedawno zmieniałam mu pampersy ! – rzuciła. – Kiedy śniło mu się coś złego, przy biegał do mnie, a nie do mamy. Kane zaczerwienił się lekko i posłał mi przeciągłe spojrzenie. Usiłował zaprotestować, twierdząc, że siostra przesadza, ale Darlena wpadła już w trans i nie dopuściła go do słowa. Wy raźnie zalazł jej za skórę i chciała się zemścić. – Mama poprosiła, żeby m to ja go kąpała, bo darł się i wierzgał, kiedy ktoś inny sadzał go w wannie, nawet ona. Musiałam nawet go ubierać, bo za Boga nie chciał nosić rzeczy, które wkładała na niego mama. Jeszcze w szóstej klasie doradzałam mu, co ma założy ć. Policzki Kane’a płonęły ze wsty du, lecz w końcu udało mu się wtrącić coś uczony m, apody kty czny m tonem. – Czemu nie wspomnisz, że musiałem cię kry ć i kłamać, kiedy wieczorem, w dniu rozdania świadectw maturalny ch, przeszmuglowałaś Kena Tay lora do swojej sy pialni? – Zwrócił się do Julia: – Rodzice usły szeli męski głos, a ona wmówiła im, że to ja przesiaduję u niej o drugiej nad ranem. Musiałem udawać, że dorwałem się do barku taty i dlatego dopadły mnie mdłości, podczas gdy jej chłopak rzy gał w toalecie. Julio zrobił wielkie oczy. – By ły znacznie gorsze rzeczy – ciągnął Kane. – Poddaję się! – zawołała Darlena, unosząc ręce nad głowę. – Zawrzy jmy rozejm. Kane uśmiechnął się do mnie z triumfem, ale nie odpowiedziałam mu ty m samy m. Wcześniej niewiele opowiadał mi o swoich relacjach ze starszą siostrą. Właściwie swoje ży cie rodzinne przedstawiał z punktu widzenia jedy naka. Zastanawiałam się, jakie więzy łączy ły go z Darleną w dzieciństwie. Czy pomimo ciągły ch poty czek by li sobie jednak bliscy ? Po raz pierwszy też zadałam sobie py tanie, jak Kane przeży wa dziennik Christophera. Bardziej niż ja, bo sam ma rodzeństwo, a ja jestem jedy naczką? Poza ty m sposób, w jaki rozmawiał z siostrą o ich mamie, włączy ł w mojej głowie sy gnał ostrzegawczy. Już wcześniej wy powiadał się o niej z ironią. Ona też zdawała się nie przejmować sy nem. W podobny m tonie wy powiadała się o matce Darlena. Czy żby przy pominała mamę młody ch Dollangangerów? Z opowieści wy nikało, że scedowała opiekę nad mały m Kane’em na Darlenę i pewnie na jakieś nianie, a sama prowadziła bujne ży cie towarzy skie. W pewny m sensie to pani Hill, a nie moja mama, bardziej pasowała na krewną Corrine Foxworth. Julio zaczął znów zadawać mi py tania, chy ba pragnął ocieplić atmosferę przy stole. Kane zdąży ł mu powiedzieć, że ry walizuję o ty tuł najlepszego ucznia w szkole, który wy głosi pożegnalne przemówienie do absolwentów. Okazało się, że Julio dostąpił tego zaszczy tu w swoim
liceum. Darlena najwy raźniej tego nie wiedziała. – By łeś najlepszy m uczniem, a nie znasz sły nnego epitafium z grobu W.C. Fieldsa? – zdziwił się Kane. – Kane, nie każdy ma w głowie śmietnik – stwierdziła chłodno Darlena, spiesząc na ratunek swojemu chłopakowi. Kane przy gry zł wargi ze złością. Rozmawiałam z Juliem na temat naszy ch zainteresowań, a on zwierzy ł mi się, że interesuje go kariera prawnika między narodowego. Kane nie odzy wał się dłuższą chwilę, jakby stracił chęć do rozmowy. – Kristin i ja mamy jeszcze imprezę, musimy jechać. Nie zdąży my zjeść deseru, więc dla was będzie więcej – wy buchnął nagle. Zobaczy ł zaskoczenie na mojej twarzy. – Prawda? – zapy tał z naciskiem. – Tak, choć przy znam, że nie przepadam za gospody nią tej imprezy – odparłam. – Możemy ją ignorować, jak zwy kle – oznajmił. – Na szczęście będą tam też inni. – Na szczęście – przy taknęłam. – Jak chcecie – stwierdziła Darlena. – W każdy m razie miło by ło cię poznać, Kristin. Na pewno będziemy się teraz częściej widy wać. – Lepiej nie obiecuj – burknął Kane. – Czy żby ś wiedział lepiej? – odparowała z iry tacją. Jak szy bko potrafili przejść od kochającego rodzeństwa do ry walizujący ch ze sobą wrogów! Wstaliśmy wszy scy, żeby się pożegnać. Julio i Darlena uściskali mnie serdecznie. Kane niecierpliwie pociągnął mnie za rękę, zanim zdąży łam podziękować za kolację. Miałam wrażenie, że jak najszy bciej chce uciec z tej restauracji. – Przepraszam – odezwał się już przed restauracją, gdzie czekaliśmy, aż podprowadzą nam samochód. – Nie spodziewałem się, że będzie tak nudno. – Wcale nie by ło nudno. Popatrzy ł na mnie, jakby m powiedziała kiepski żart. – Nie miałem okazji dłużej porozmawiać z Juliem, jedy nie podczas tej szty wnej, nieznośnej kolacji, którą z musu zrobiła moja matka – wy znał. – Dzięki Bogu, że w Dzień Dziękczy nienia będzie u nas więcej gości. Ten facet znacznie odbiega od mojego wy obrażenia o chłopaku, którego siostra przedstawia rodzicom, i to nie dlatego, że jest w połowie Laty nosem. On jest zby t… – Jaki? – Strasznie próżny. Pewnie rekompensuje sobie kompleks niższości. Szy bko ma się go dosy ć. – Mówisz serio? – Absolutnie tak. Przecież widać jak na dłoni – powiedział ostro. Podstawiono samochód i wsiedliśmy. – Naprawdę jedziemy na imprezę Tiny ? – Nie mogę cię zabrać do siebie, a na stry ch też nie pójdziemy, bo twój tata już pewnie wrócił do domu, więc została nam Tina. Jeszcze jest wcześnie. Kiwnęłam głową z rezy gnacją. – Pokręcimy się chwilę i wy jdziemy.
– Dobra – westchnęłam. Do domu Tiny Kennedy jechaliśmy w milczeniu. Jak skomplikowany nagle stał się świat! Kiedy się jest bardzo młody m, wszy stko wy daje się banalnie proste, nawet podział na dobre i złe. Nadmiar słody czy jest zły. Czy stość i porządek są dobre. Policjanci są dobrzy. Złodzieje są źli. Źle, jeśli nie obejrzy sz się w lewo i w prawo przed wejściem na jezdnię. Czekanie na zielone światło jest dobre. I najważniejsze, żeby rodzice kochali dzieci, a dzieci rodziców. Dziadkowie są dobrzy i kochający, ciocie i wujkowie także. Jakie to wszy stko proste! W twoje urodziny wszy scy kochający cię ludzie ży czą ci wszy stkiego najlepszego. Dajesz i dostajesz prezenty na Gwiazdkę. Ży czy my sobie szczęścia i powodzenia w Nowy m Roku. Mówi ci się, że kiedy dorośniesz, zrobisz prawo jazdy i będziesz mogła późno wracać do domu. A potem któregoś dnia się zakochasz, weźmiesz ślub i doczekasz własny ch dzieci. Przy szłość jawi ci się w różowy ch barwach. Owszem, od czasu do czasu ludzie wy buchają gniewem i są źli na siebie, ale ci, którzy się kochają, szy bko się godzą i wy baczają sobie. Świat wy daje się zorganizowany i każdy jego try bik kręci się, jak powinien. I oto nagle przy chodzi dzień, kiedy „tak” staje się „by ć może”, a „by ć może” przechodzi w „nie”. Okazuje się, że czarne by wa szare, a pod bielą ukry wa się czerń. Że uśmiech nie zawsze znaczy ży czliwość, bo niektóre są puste, fałszy we. W oknach domów, które mijasz, jarzą się światła, ale ich mieszkańcy mają mrok w sercach. I nagle okazuje się, że to, co widzisz i sły szy sz, niekoniecznie musi by ć prawdą. Dorastanie oznacza, że uczy sz się, jak wątpić i błądzić, a potem znajdować drogowskaz prawdy. Lata, które dzieci Dollangangerów musiały spędzić na stry chu, by ły czarną dziurą ich dzieciństwa. Stopniowo tracili szansę na marzenia. Jak można zrobić coś takiego własny m dzieciom! – pomy ślałam. Czy tanie dziennika, przeży wanie ty ch wy darzeń odzierało mnie i Kane’a z resztek dziecięcej wiary w dobro i porządek świata. A zwłaszcza Kane’a. Najbardziej martwiło mnie, że kiedy dojdziemy do końca lektury, nie będziemy już wiedzieli, kim sami jesteśmy. U Tiny goście świetnie się bawili, w przeciwieństwie do ostatniej, szty wnej imprezy u Kane’a. Piwo i drinki by ły dostępne bez ograniczeń. Muzy ka dudniła tak głośno, że ledwie dawało się usły szeć kogoś stojącego obok. Jakaś grupka w aneksie kuchenny m salonu paliła zioło. Ciekawe, jak Tina zdąży to ogarnąć do powrotu rodziców? Nasze ubrania momentalnie przy ciągnęły uwagę. Kumple Kane’a zaczęli się z niego nabijać. Ky ra i Suzette skomplementowały moją sukienkę, ale reszta dziewczy n obcięła mnie wzrokiem z minami, które mówiły : „Co ona sobie wy obraża?”. Nie wiedziały, że wcześniej by liśmy w wy twornej restauracji. Tina zaproponowała, że chętnie poży czy mi coś ze swojej garderoby, żeby m nie wy glądała na szty wniarę. Musiała już by ć wstawiona albo upalona, bo lekko przeciągała słowa. Mogłam się spodziewać, że zaraz wy startuje do Kane’a. Poszukałam go wzrokiem. Zdawał się nie zauważać zamieszania wokół siebie. Stał pod ścianą i przy glądał się imprezowemu tłumowi jak zdegustowana przy zwoitka i konsekwentnie odrzucał oferty piwa, drinków czy sztacha. Niemal grubiańsko odsuwał ludzi od siebie. Nawet ja by łam zaskoczona sposobem, w jaki ignorował swoich kumpli. Widziałam ich zdumione i zawiedzione miny. Kiedy Tina dotknęła jego ramienia, odsunął się tak gwałtownie, że wszy scy na moment umilkli i spojrzeli na niego. Nie sły szałam, co powiedział, ale Tina by ła w szoku.
– Co się dzieje z Kane’em? – zapy tała mnie Suzette. – A co ma się z nim dziać? – Zachowuje się, jakby stracił najlepszego przy jaciela albo coś w ty m sty lu – zauważy ła Ky ra. – Zawsze by ł duszą towarzy stwa. – Może jest trochę zmęczony. – Czy m? – W oczach Suzette pojawił się bły sk, sugerujący seksualną aluzję. – Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam – odparłam jak rasowa dy plomatka, a dziewczy ny zachichotały. Powiedziałam to głośniej na uży tek Tiny, która podsłuchiwała w pobliżu. Chciały wiedzieć, gdzie by liśmy na kolacji. Ty lko Ky ra znała ten lokal, zabrali ją tam kiedy ś rodzice. Dopy ty wały też o chłopaka Darleny i siostrę Kane’a. Rozmawiałam z dziewczy nami, ale kątem oka obserwowałam Kane’a, jak okrąża salon, przy glądając się tańczący m parom i obserwując całe towarzy stwo niczy m badacz pry mity wny ch plemion. Nieuważnie słuchał, kiedy go zagady wano, i wy raźnie wszy stkich zby wał. W końcu stanął w kącie ze szklanką soku w ręku, samotny i wy obcowany. Tina stała z prawej strony, plotkowała ze swoimi przy jaciółkami i skarży ła się na Kane’a. Od czasu do czasu rzucała mi zjadliwe spojrzenie. Co on jej nagadał, że tak się wściekła? Nagle ruszy ła w moją stronę w licznej asy ście. Momentalnie się spięłam. – Nie wiem… to znaczy nie wiemy, co zrobiłaś Kane’owi Hillowi, ale jeszcze nigdy nie by ł takim nadęty m snobem – powiedziała z pretensją. – Czepiasz się. On nigdy nie by ł snobem – odparłam chłodno i spojrzałam na swoje przy jaciółki. – Prawda? – No jasne – przy taknęła Suzette. – Jest wręcz przeciwieństwem snoba. – Dokładnie! – poświadczy ły chórem moje przy jaciółki, zgodnie kiwając głowami. Tina zrozumiała, że nie znajdzie u nich poparcia. – On rujnuje mi imprezę! – jęknęła. Poszukałam wzrokiem Kane’a. Nadal stał w rogu i miał taką minę, że nikt nie śmiał go zaczepić. – Chy ba by ła już zrujnowana, zanim przy szliśmy – skomentowałam zgry źliwie. Nawet jej przy jaciółki się uśmiechnęły, a parę osób zachichotało. – Nie będę cię zatrzy my wać – warknęła Tina i odeszła. – Nie musisz – odparowałam i ruszy łam przez salon w stronę Kane’a. – Co ty wy prawiasz? – zapy tałam ostro. – Nic. Po prostu przejrzałem na oczy. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, jacy niedojrzali są nasi rówieśnicy. – Aż tak? Zamiast odpowiedzi popatrzy ł na mnie z gorzkim uśmiechem, który nie miał nic wspólnego z jego luzackim, leniwy m uśmieszkiem, który bardzo lubiłam. – Christopher Dollanganger w wieku dziesięciu lat by ł poważniejszy od nich. – Ale czy by ł szczęśliwy ? Czy kiedy kolwiek miał szansę by ć szczęśliwy ? – Przekonamy się o ty m. Nie miałam ochoty rozmawiać o Dollangangerach w ty m miejscu. Mówiąc, musiałam przekrzy kiwać muzy kę i bałam się, że ktoś mnie usły szy. – Co takiego powiedziałeś Tinie Kennedy ? Nasze zniknięcie nie złamie jej serca.
Wreszcie normalnie się uśmiechnął. – Ty lko to, że jej wielokrotne orgazmy mnie nudzą. I dorzuciłem małą uwagę na temat jej fizjologii. – Dlaczego tutaj przy jechaliśmy, Kane? Nawet nie próbujesz się bawić. – Chy ba nie chcesz, żeby m się napił, a potem usiadł za kierownicą, albo się najarał i zaczął bełkotać o najnowszej grze komputerowej czy też o ty m, która dziewczy na jest najłatwiejsza? – W takim razie wy chodzimy ! – teraz niemal krzy czałam. – To nie ja chciałam tu przy jść. Kiwnął głową i ruszy ł przez salon, unikając wszy stkich, którzy usiłowali go zagadnąć. Deptałam mu po piętach, a przed drzwiami obejrzałam się na moje przy jaciółki. Bezradnie rozłoży ły ręce dłońmi do góry w geście bezradności. Jak im to wy jaśnię? Że każdy ma nastroje, a dzisiejszy nastrój Kane’a jest wy jątkowo mroczny ? Tak wy szło i pewnie mu przejdzie, ale dzisiaj nie ma szans na dobrą zabawę? Ty lko ty le przy szło mi do głowy i postanowiłam taką wersję przedstawić, jeśli zadzwonią zapy tać, co jest grane. Z uśmiechem skinęłam im głową. Jedy nie Suzette odpowiedziała uśmiechem. Reszta nadal by ła skonsternowana. Chłodne wieczorne powietrze przy niosło mi ukojenie. W uszach wciąż mi dzwoniło od łomotu muzy ki, kiedy wsiadałam do samochodu. Kane w milczeniu odpalił silnik i ruszy ł z piskiem opon, jakby śmy by li rabusiami, uciekający mi z ograbionego banku. Zwolnił dopiero za rogiem. – Przepraszam – powiedział. – My ślałem, że chwilę się pobawimy, ale przekonałem się, że nie jestem w nastroju. – Tak właśnie zamierzam cię wy tłumaczy ć przy jaciółkom. – Powiedzmy sobie szczerze, Kristin, jesteśmy ponad to. – Ponad „co”, Kane? Imprezę z jedy ny mi przy jaciółmi, jakich mamy ? – Tego rodzaju imprezy. Może ma rację, pomy ślałam. W sumie powinnam się cieszy ć. To nie by ła impreza, która spodobałaby się mojemu tacie. Zawsze istnieje ry zy ko, że ktoś pijany albo upalony siądzie za kierownicę, i gdy by coś się zdarzy ło, rodzice Tiny także będą mieli kłopoty. Przy znałam Kane’owi rację, a jednak coś mnie w ty m wszy stkim martwiło. Jak gdy by zrobił się zby t dorosły, zby t poważny. Nic dziwnego, że Tina nazwała go snobem. Ludzie tak bogaci, jak jego rodzice, zwy kle są snobami, podobnie jak ich dzieci. Ich znajomi i przy jaciele należą do tej samej sfery. Ty lko na szkolny ch imprezach siłą rzeczy spoty kają się ze zwy kły mi śmiertelnikami. Kiedy dojechaliśmy na moją ulicę, Kane zwolnił, a potem stanął w pewnej odległości od mojego domu. – Co robisz? – zapy tałam. – Miałem nadzieję, że pójdziemy tam w ty m ty godniu – powiedział, wpatrzony w mój stry ch. – To miejsce staje się dla nas wy jątkowe, prawda? – Teraz dopiero spojrzał na mnie. – Tak. Uśmiechnął się. – Cieszę się, że my ślisz tak samo. Pewnie będzie mi smutno, kiedy skończy my. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Smutno? Minę miał poważną, jakby naprawdę tak my ślał. – Nie wiem, co będę wtedy czuła, Kane. W każdy m razie nie spodziewam się szczęśliwego zakończenia. – Owszem, ale na to już nic nie poradzimy. Wniknęliśmy w to i jesteśmy im bliżsi niż ktokolwiek inny, prawda?
– My ślę, że tak. – Proponuję, żeby śmy w takich chwilach, kiedy jesteśmy sami, mówili do siebie Christopher i Cathy. – Co takiego? – Och, żartowałem – powiedział szy bko. Wrzucił bieg i stanął przed moim domem. Samochód taty już tam stał. Ze sposobu parkowania odgadłam, że nie wziął mojego auta, ty lko pojechał Czarną Pięknością. – Wy bacz, że nie by ł to cudowny wieczór – dodał Kane. – Kolacja by ła fajna. Naprawdę. Spodobała mi się twoja siostra i dobrze mi się rozmawiało z Juliem. Ale uważam, że powinieneś by ć dla niego milszy. – Zgoda, masz rację. Następny m razem naprawię ten błąd. Ty lko nie będziemy potem jechali na imprezę. Lubię stroić się dla ciebie, wiesz? Wy chy lił się, żeby mnie pocałować. To by ł cudowny pocałunek, ale inny. Czułam, że Kane się hamuje, i pomy ślałam, że nie chce ujawniać namiętności pod oknami mojego domu. Wy siadł i okrąży ł auto, żeby otworzy ć dla mnie drzwi. – Szanowna pani… – Podsunął mi ramię. Przy jęłam je, a on ceremonialnie odprowadził mnie do drzwi. – Spotkamy się na stry chu? – zapy tał z nadzieją. – Niestety, raczej nie. Rano mam do zrobienia parę rzeczy w domu, a potem jadę z tatą na zakupy – zwy kłe, ty godniowe, ale i przedświąteczne. Trady cy jnie kupuję z tatą gwiazdkowe prezenty dla Todda, jego żony i dzieci oraz dla cioci Barbary. Potem zjemy lunch na mieście, a kiedy wrócimy, tata zacznie szy kować potrawy na Dzień Dziękczy nienia. Ale wkrótce wrócimy do czy tania. – Oby – stwierdził. Znów mnie pocałował, delikatniej i bardziej ulotnie, a potem poszedł do samochodu. Zanim wsiadł, spojrzał jeszcze w górę, na poddasze, ale wzrokiem do mnie już nie wrócił. Kiedy odjeżdżał, poczułam nagły chłód i szy bko weszłam do domu. Zdziwiłam się, że tata nie czeka na mnie na dole. Telewizor by ł wy łączony, a w salonie i w kuchni paliły się ty lko boczne lampki. Wy łączy łam je i ruszy łam na górę. Tata wy chy nął ze swojej sy pialni w szlafroku. – Właśnie szedłem na dół, żeby na ciebie poczekać – oznajmił. – Och, zgasiłam tam światła. – Nie szkodzi. Jak się udała kolacja? – Imponująca. Podano coś wy twornego, co się nazy wa coq au vin. Tata uniósł brwi. – Nie jadłem tego od lat. Ale widzę, że będę musiał przy pomnieć sobie pewne przepisy na twój uży tek. – Nie przesadzaj. A jak się udała twoja kolacja? – Stek by ł za bardzo wy smażony. – Nie chodzi o danie. To by ła biznesowa kolacja? – Zdecy dowanie tak. Okazało się, że ta sty listka wnętrz jest mężatką. – Wzruszy ł ramionami. – I dobrze. Muszę przy znać, że chy ba mam… – Lekką paranoję w ty ch sprawach – dokończy łam za niego, a tata się uśmiechnął. – W każdy m razie pani Osterhouse będzie zachwy cona, kiedy się o ty m dowie – dodałam. Ty m razem pokręcił głową z przy ganą.
– Dobranoc, Kristin – powiedział i zawrócił do sy pialni. – Bonne nuit – powiedziałam, naśladując głos szefa La Reserve. Tata znów się uśmiechnął.
By ło tak, jak powiedziałam Kane’owi. Chciałam spędzić całą niedzielę z tatą. Dlatego musiałam wy pchnąć ze swojego umy słu poddasze, pamiętnik Christophera i Foxworth Hall – a co za ty m idzie – także Kane’a. Przy śniadaniu odpowiadałam lakonicznie na py tania taty o wczorajszą randkę. Dostrzegł moją niechęć i zmienił temat. Na całe szczęście potrafiliśmy szy bko wy czuwać swoje nastroje. Czasami my ślałam, że mogliby śmy zawiązać sobie oczy i cały dzień krąży ć po domu, nie wpadając na siebie. Znakomicie odgady waliśmy swoje potrzeby. Sądziłam, że moje przy jaciółki musi łączy ć podobna więź z rodzicami, ale na pewno nie tak wy jątkowa. Ja by łam jedy naczką bez matki. I jedy ną osobą w domu, na której mógł się skupić tata i przelać na nią wszy stkie swoje uczucia. Kiedy oboje by liśmy w domu, nasz świat obracał się wy łącznie wokół nas. Jak minął dzień? Co nas cieszy ło? A co smuciło? Czasami nawet najbardziej banalne sprawy urastały do rangi ważny ch wy darzeń. Działaliśmy wspólnie, dzieliliśmy się obowiązkami, gadaliśmy i rozśmieszaliśmy się nawzajem, aż wieczorem szłam na górę odrobić lekcje. Miałam wrażenie, że od śmierci mamy baliśmy się ciszy i ciągle usiłowaliśmy ją zapełnić. Ten niedzielny poranek rozpoczął się jak wszy stkie inne, od porządków w domu i sprzątania. Do taty należała kuchnia. „To jest moje pole bitwy ”, mawiał. Kiedy czy ścił piekarnik, lodówkę i grill, ja odkurzałam salon, polerowałam meble i co jakiś czas my łam okna. Na zmianę wstawialiśmy pranie, ale tata by ł lepszy w składaniu pościeli i ubrań, gdy ż nabrał wprawy w wojsku. W rezultacie staliśmy się sprawną dwuosobową druży ną i do południa kończy liśmy domowe porządki. A potem wy chodziliśmy na zasłużony lunch. W połowie sprzątania rozdzwonił się telefon. Najpierw Suzette. Spodziewałam się jej i miałam już gotowe wy tłumaczenie zachowania Kane’a na imprezie. Wiedziałam, że przy jaciółka tego nie kupi, ale przy najmniej uniknę dalszy ch py tań. Przeprosiłam ją, że mamy z tatą napięty harmonogram na cały dzień, jestem w trakcie sprzątania i muszę kończy ć. Suzette nie dała się zwieść. – Nie by łaś kiedy ś taka skry ta, Kristin. Zmieniłaś się – oznajmiła. Oczy wiście zaprotestowałam i obiecałam, że kiedy będę wolna, spotkamy się i pogadamy dłużej. Pięć minut po Suzette zadzwonił Kane. Tata zajrzał do salonu i zanucił ze śmiechem: „linia zajęta, linia zajęta”. Zagrałam mu na nosie. – Moja siostra i Julio są tobą zachwy ceni – poinformował mnie na wstępie Kane. – Posłuchałem twojej rady i przeprosiłem za swoje zachowanie. Ten gość nie jest zły, a moja siostra potrzebuje wsparcia w naszy m domu. – Doskonale. – Rzeczy wiście masz dzisiaj taki pracowity dzień? – Totalnie. Właśnie kończę odkurzanie, a potem idziemy na zakupy. – W takim razie widzimy się jutro po południu?
– Jasne. A rano w szkole, Kane. – Jak to? – Lepiej, żeby ś przestał przy jeżdżać po mnie rano. – Naprawdę? – Tak, zaufaj mi. – Jak sobie ży czy sz. – By ł wy raźnie zawiedziony. – W takim razie baw się dobrze. – Dzięki. – Pomy ślałam, że przy najbliższej okazji wszy stko mu wy tłumaczę. Jeśli chcę utrzy mać nasze sprawy w tajemnicy, nie mogę spędzać każdej wolnej chwili z nim i zaniedby wać ojca. Tata przecież wiedział, że czy tam dziennik Christophera, i nie by ł ty m zachwy cony. Widząc, że prawie nie rozstaję się z Kane’em, musiałby wreszcie dojść do wniosku, że mój chłopak wie o dzienniku, a może wręcz czy tamy go razem. Telefon znów zabrzęczał, ale nie odebrałam. Ty m razem dzwoniła Ky ra – wiedziałam, że zarzuci mnie ty mi samy mi py taniami, co Suzette, i podobnie zareaguje na moje wy jaśnienia. Suzette na pewno już się na mnie poskarży ła. Pewnie liczy ła, że Ky ra zdoła wy ciągnąć ze mnie więcej. Zawsze by ły śmy ciekawe siebie nawzajem, ale graniczące z wścibstwem zainteresowanie przy jaciółek moim związkiem z Kane’em stawało się nieznośne. Poza ty m telefony przery wały mi robotę. Kiedy wreszcie odstawiłam odkurzacz, zobaczy łam tatę, stojącego na kory tarzu. Miałam poczucie, że obserwował mnie od dłuższej chwili. – Co? – Chy ba czas sprzątnąć poddasze – oznajmił. – Dawno tego nie robiliśmy. Coś jest w tej radzie, że jeśli chcesz ukry ć kłamstwo, mów półprawdę. Półprawda zaciemnia sprawę, chroni cię przed zdemaskowaniem i uspokaja sumienie. Co nie znaczy, że często stosowałam takie chwy ty. Ty lko w razie prawdziwej potrzeby. Tak jak teraz. – Och, posprzątałam tam w zeszły m ty godniu. Nawet umy łam okna! Tata przez chwilę przy glądał mi się w zadumie. Moje serce ruszy ło galopem. Czy żby nadszedł ten moment? Moment, w który m muszę powiedzieć prawdę? Zamierzałam to zrobić dopiero po przeczy taniu dziennika z Kane’em. Często wy obrażałam sobie tę chwilę. My ślałam nawet, że oddam tacie pamiętnik z prośbą, żeby zrobił z nim, co zechce, a potem zdradzę, że czy tałam go z Kane’em. Z drżeniem my ślałam o jego reakcji. Jednak najbardziej bałam się, że powie, iż nie ma wy boru i nie może zniszczy ć dziennika. Bo jeśli ludzie z okolicy dowiedzą się, że mieliśmy taki dokument i go zniszczy liśmy, koszmarne plotki zaleją nas jak wezbrane wody. I nie pomogły by moje zapewnienia, że Kane dotrzy ma tajemnicy. Nie ugiąłby się, nawet gdy by sam Kane na klęczkach zapewniał go o swojej dy skrecji. Tata powiedziałby pewnie: „Dżin już został wy puszczony z lampy ”. Często sły szałam to zdanie w snach. Ku mojemu zaskoczeniu tata się uśmiechnął. – Powinienem się domy ślić – powiedział. Wiedziałam, o co mu chodzi. Sądził, że sprzątnęłam przy okazji przeglądania garderoby mamy, gdy poży czy łam sobie sukienkę. Poczucie winy zaciąży ło mi na sercu, ale w sumie mi ulży ło. Tata znów my lnie zinterpretował moją reakcję. I teraz pewnie żałował, że przy pomniał mi o mamie. – Czas na lunch. Ty prowadzisz – dodał, czy m znów mnie zaskoczy ł. – Zostawiamy Czarną Piękność? – upewniłam się. Nie lubił, kiedy prowadziłam jego furgonetkę. Mawiał, że jest jak jego wierna klacz.
– Nie ma sensu jeździć z pustą paką. Poszliśmy do garażu. – Do Charley ’s? – zapy tałam, kiedy ruszy liśmy. – Muszę odpocząć od chłopaków. Zabierz mnie w jakieś nowe miejsce. Ja również chciałam odpocząć od swoich przy jaciół, więc zamiast lubiany ch przez nich miejsc wy brałam lokal, o który m wspomniała kiedy ś pani Osterhouse. Tata nie kry ł zaskoczenia, ale sprawiał wrażenie zadowolonego. – Dew Drop Inn? Tam chadzają ty lko emery ci. To jedy ny lokal, gdzie do posiłku serwują kompot z suszony ch śliwek – zażartował. – Doszłam do wniosku, że potrzebujesz zacisznego, spokojnego miejsca. Z uśmiechem wzruszy ł ramionami. Kiedy weszliśmy do środka, pomy ślałam, że tata posądzi mnie o spisek. Przy stoliku siedziała pani Osterhouse z jedną ze swoich sąsiadek, Lilly Tay lor. Widać by ło, że w weekend odwiedziła salon fry zjerski, gdy ż włosy w kolorze burgunda miała przy strzy żone i starannie uczesane. Musiałam przy znać, że wy gląda znacznie bardziej atrakcy jnie niż zwy kle, a nawet młodziej. Wcześniej uważałam panią Osterhouse za kobietę niegrzeszącą urodą, ale teraz zobaczy łam, że ma wielkie oczy w odcieniu irlandzkiej zieleni, w sumie nic dziwnego, skoro jej panieńskie nazwisko brzmiało O’Brian. Niewiele więcej o niej wiedziałam. Od chwili, kiedy wy czułam, że ma słabość do mojego taty, którą okazy wała zby t ostentacy jnie, wy rósł pomiędzy nami mur. Choć starała się by ć miła dla mnie, wręcz słodka, traktowałam ją z chłodny m dy stansem. Gdy by m zwierzy ła się Kane’owi, pewnie wy tknąłby mi kompleks Elektry. Nie umiałam pohamować niechęci do niej, choć wiedziałam, że jestem niesprawiedliwa. W końcu przedwcześnie straciła męża. Zginął w tragiczny m wy padku na autostradzie, w kwietniu, w czasie niespodziewanej śnieży cy. Miał niespełna czterdzieści lat. Powinnam pomy śleć o niej, gdy czy taliśmy fragment pamiętnika Christophera, kiedy dowiedzieli się o wy padku i śmierci ojca. Pani Osterhouse już od pięciu lat by ła wdową. Choć znów zaczęła umawiać się z mężczy znami, doty chczas nie znalazła nikogo, kto by łby wart jej miłości. W końcu skupiła się na moim ojcu. Wy chwy ciłam jego spojrzenie i pokręciłam głową. Dew Drop Inn by ło skromny m lokalem na około pięćdziesiąt miejsc. W wy stroju dominowało jasne dębowe drewno, po bokach ciągnęło się pół tuzina boksów, a drugie pół na środku. W głębi, przy ścianie, znajdował się kamienny kominek, który musiał by ć dziełem braci Wilsonów. Płonęły w nim grube, dębowe polana. Ich zapach niósł ciepłą, swojską nutę, a w cały m lokalu, sty lizowany m na gospodę, ze stary mi donicami, dzieżami, cy nowy mi misami i rozmaity m sprzętem gospodarskim oraz wiszący mi na ścianach obrazami z wiejskiego ży cia dawnej Wirginii, panowała domowa atmosfera. Podeszliśmy przy witać się z panią Osterhouse. Od lat nalegała, by m nazy wała ją Laurą, ale wy migiwałam się, bo czułam, że jeśli się zgodzę, będzie miała pretekst, żeby bardziej zbliży ć się do nas. W swojej młodej głowie wy obrażałam sobie, że potraktuje to jako wstęp do nawiązania romanty czny ch stosunków z moim tatusiem. Teraz uważałam tamte przekonania za głupie i niesprawiedliwe, a nawet egoisty czne z mojej strony, lecz nadal nie zwracałam się do niej po imieniu. Przedstawiła mnie swojej koleżance. Tata znał ją z naszego banku, gdzie szefowała działowi
kredy tów inwesty cy jny ch. – Szy kujecie się do Dnia Dziękczy nienia, Kristin? – zagadnęła pani Osterhouse. – Bo ja tak – dodała, zanim zdąży łam odpowiedzieć. – Bardzo chciałaby m poznać sekret indy ka twojego taty, najbardziej soczy stego ze wszy stkich, jakie w ży ciu jadłam. – Przy kro mi – powiedziałam z uśmiechem. – Tata ma kilka sekretów kulinarny ch, który ch nie zdradzi nikomu. Nigdy. Dlatego wstaje w nocy, kiedy śpię, żeby odprawiać w kuchni swoje tajemne ceremonie. Obie kobiety się roześmiały. – Sprawa jest prosta, ty lko najpierw muszę uspokoić indy ka, żeby przestał się indy czy ć – wy jaśnił niewinnie tata, co wzbudziło jeszcze większą wesołość kobiet. Bałam się, że zaproszą nas do swojego stolika, więc zwróciłam się do hostessy i ruchem głowy pokazałam na przedział za nimi. Położy łam tam menu. Tata zamienił z nimi parę słów o pogodzie, pożegnał się i dołączy ł do mnie. Rozłoży ł jadłospis i rzucił mi przeciągłe spojrzenie. – Czy sty przy padek – zapewniłam, wy trzy mując jego podejrzliwy wzrok. Pokręcił głową. Nie pierwszy raz odby waliśmy podobną wy mianę zdań. Tata nie wierzy ł w zbiegi okoliczności. Mawiał wtedy : „Jeśli ty tego nie zaplanowałeś, ktoś inny to zrobił. Ktoś z boku albo nad tobą”. Może i racja, pomy ślałam. Wszy stko dzieje się z jakiejś przy czy ny, nawet los dzieci Dollangangerów. Ty le że często trudno dociec tej przy czy ny, zwłaszcza w przy padku równie smutny ch i tragiczny ch wy darzeń. Posiłek by ł smaczny i świetnie nam się rozmawiało, jak zwy kle wtedy, kiedy tata czuł się odprężony i na luzie. Opowiadał o swojej młodości i o naszej rodzinie, dodając anegdoty, który ch nie znałam. Stopniowo, w sposób nieunikniony rozmowa przeszła na mamę, i tata zaczął snuć wspomnienia. By ł to rodzaj terapii dla nas obojga, bo przenieśliśmy się my ślami w lepsze, szczęśliwsze czasy, bez popadania w rozpacz i poczucie straty. Pani Osterhouse przed wy jściem podeszła do nas i jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o zbliżający m się święcie. Widać by ło, że z utęsknieniem czeka Dnia Dziękczy nienia, i zrobiło mi się przy kro, że wcześniej ją zby liśmy. Dlatego kiedy odwracała się do drzwi, wy znałam, że też nie mogę się doczekać, pomimo ry zy ka przejedzenia. W jej oczach momentalnie pojawił się ciepły bły sk. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, a kiedy spojrzałam na ojca, zobaczy łam, że też jest szczęśliwy. Ucieszy łam się, że choć odrobinę przełamałam te lody. A potem, nie wiem skąd, ale ogarnęło mnie poczucie, że tata od dawna o ty m marzy ł. Jednak nie poruszałam tego tematu. Po lunchu wy ruszy liśmy na zakupy. Tata nie lubił chodzić po sklepach i z towarów interesowały go wy łącznie spoży wcze, niezbędne w kuchni. Gdy by nie ja, zagubiłby się w zakamarkach marketów i galerii handlowy ch. Przy znał mi się, że mama nie lubiła jeździć z nim na zakupy. – Najchętniej by m wszedł, kupił, co trzeba, i naty chmiast wy szedł – powiedział. – Ty mczasem ona musiała obejrzeć wszy stko, przestudiować nowości, spędzić tam parę godzin, ale kupić ty lko potrzebne rzeczy. Wracaliśmy do domu z zakupami, nie tracąc dobrego humoru. Okazało się, że w komórce mam całą masę esemesów od dziewczy n, ale nie odpowiedziałam na żaden i nie oddzwoniłam. Nie chciałam powtarzać ty ch samy ch wy krętów, wolałam odłoży ć rozmowy na czas szkoły. Przez resztę dnia odrabiałam lekcje i uczy łam się do sprawdzianów, który ch się spodziewałam.
Nauczy ciele zwy kle zaskakiwali nas przed samy mi feriami. Rano tata nie skomentował, kiedy oznajmiłam, że jadę do szkoły sama, choć widziałam, że rozpiera go ciekawość. W drodze zastanawiałam się, czy nie zasugerować Kane’owi, aby śmy do czy tania dziennika wrócili dopiero po świętach. Doszłam jednak do wniosku, że by łby bardzo rozczarowany, może nawet wściekły. Tego nie chciałam. Jak na ironię, dziennik stał się ty m spoiwem, które nas łączy ło. Przerażało mnie trochę my ślenie o ty m. Co będzie, kiedy dojdziemy do ostatniej strony ? Wiedziałam, że przy jaciółek nie usaty sfakcjonowały moje wy jaśnienia, doty czące zachowania Kane’a na imprezie u Tiny. Sama Tina otwarcie kry ty kowała go w szkole. Zauważy łam, że kumple lekko się od niego dy stansowali, ale Kane się ty m nie przejmował. Po prostu dotrzy my wał mi towarzy stwa. Choć przy jechałam do szkoły, czekał na mnie na parkingu. Konsekwentnie odrzucał zaproszenia inny ch na popołudnie i wieczór. Po lekcjach pierwszy ruszy ł w stronę mojego domu. Ciągnęłam się daleko za nim, bo nie chciałam dostać mandatu za przekroczenie prędkości. – Masz szczęście – powiedziałam, kiedy zajechaliśmy na miejsce. – Że nie natknąłeś się na jeden z patroli. O tej porze jest ich sporo na ulicach. – Fakt, zapomniałem. – Spojrzał na zegarek. – Mamy ty lko parę godzin, prawda? – Prawda – przy taknęłam, choć wiedziałam, że tata będzie dzisiaj pracował do późna. Weszliśmy do domu. Szy kowałam w kuchni coś do picia, a Kane poszedł na poddasze zająć się scenerią. Wcześniej zapy tał, czy może wziąć dziennik ode mnie z pokoju. Nie bardzo podobał mi się ten pośpiech. Kiedy dołączy łam do niego, założy ł perukę i podał mi chustkę. Wzięłam ją, ale nie owinęłam głowy. – Nie założy sz? – Jeszcze nie – oznajmiłam. – Zaczy naj, dobrze? – Jasne. – Otworzy ł notes niespiesznie, z namaszczeniem, jak gdy by chciał smakować w nieskończoność te chwile.
Nigdy by m nie przy puszczał, że posłużę się swoją medy czną wiedzą, aby ocalić my sz, zwłaszcza że ciągle usiłowaliśmy wy tępić je z poddasza. Jednak pewnego ranka dobiegły nas z góry krzy ki Cory ’ego. Jak zwy kle, kiedy jedno krzy czało albo płakało, drugie zaraz się dołączało. Pobiegliśmy z Cathy sprawdzić, co się stało. Cory histery cznie pokazy wał na my sz, której pułapka przy trzasnęła przednią łapkę. By ł tak przejęty, że musiałem uwolnić zwierzątko, a potem znieśliśmy je na dół, gdzie w asy ście Cathy, która pomagała mi niczy m dy plomowana pielęgniarka, obmy łem ranę i uszty wniłem łapkę za pomocą maleńkiego paty czka i bandaża. Czułem się idioty cznie, ale Cory i Carrie by li zachwy ceni. Odtąd my szka stała się pupilką Cory ’ego. W samy m środku tego zamieszania zjawiła się babcia z koszy kiem z prowiantem. Zobaczy ła my sz i stanęła, groźnie górując nad nami, jakby
sumowała nasze grzechy. Robiłem swoje, udając, że jej nie zauważam. Wiedziałem, jak bardzo ją to iry tuje. Kiedy skończy łem, poszedłem na poddasze, zabrałem starą klatkę na ptaki i zniosłem ją na dół. W tej klatce pod surowy m wzrokiem babki urządziłem domek dla my szy. Kiedy się zorientowała, że my sz będzie podopieczną Cory ’ego, warknęła, że taki bezuży teczny gry zoń idealnie do nas pasuje. O ironio, mała my szka stała się ulubienicą nas wszy stkich, i choć głośno by m tego nie przy znał, w duchu my ślałem, że nagła miłość do szkodnika, który ch dziesiątki wy tępiliśmy, świadczy ła jedy nie o naszej tragicznej sy tuacji. Może babcia Olivia miała rację. By ć może nie by liśmy lepsi od tej wy straszonej istoty ze świata kurzu, pająków i inny ch stworów. Musieliśmy stale przy pominać sobie, kim jesteśmy, żeby zachować choć resztki godności. Cathy często przy pominała mi o upły wie czasu. Wolałem nie my śleć, od jak dawna jesteśmy uwięzieni i kiedy ostatni raz widzieliśmy mamę. Ty mczasem Cathy uświadomiła mi, że nasza niewola trwa już dwa i pół roku. Kiedy ży je się blisko drugiej osoby, jak my, w dodatku tak długo, tworzy się więź, która pozwala na porozumienie bez słów. Wy starczy ły nam same spojrzenia. Uświadomiłem sobie, jak bardzo Cathy rozwinęła się fizy cznie. Rozkwitły pączki piersi, zaokrągliły się biodra; z dziewczy nki stała się nastolatką, która przy ciągałaby spojrzenia chłopców ze starszy ch klas, gdy by chodziła do szkoły. Ta my śl by ła moim usprawiedliwieniem, gdy ż łapałem się na ty m, że lubię ją obserwować, gdy jest naga albo niekompletnie ubrana. Ty powe zachowanie większości chłopców w moim wieku. Powtarzałem sobie, że niepotrzebnie się za to winię. Czasami, kiedy patrzy łem na Cathy i krew uderzała mi do głowy, a członek twardniał, rozmy ślnie zadawałem sobie ból jakimś ostry m przedmiotem. Ten ból na moment mnie rozpraszał, ale nie likwidował pożądania. By ło coś jeszcze – wy raz twarzy Cathy, kiedy widziała, że się w nią wpatruję, i odwrotnie – spojrzenie, jakim mnie obrzucała, kiedy się rozbierałem. Czemu nie miałaby tak patrzy ć? – py tałem siebie. Dziewczy ny dojrzewają szy bciej od chłopców i dlatego fawory zują starszy ch. Moja siostra najwy raźniej wkroczy ła do królestwa zmy słów. Widziałem, jak sutki jej twardnieją. Podejrzałem, jak gładzi się i doty ka, rozmarzona bada swoje odczucia. Czasami w nocy sły szałem, jak pojękuje cichutko, nie wiedząc, że ktoś sły szy. Wreszcie pewnego dnia, kiedy bliźniaki drzemały, przy tulone do siebie, Cathy przerwała swoje ćwiczenia baletowe i przy siadła obok mnie. Właśnie czy tałem arty kuł ze starej gazety, którą tu znalazłem. Doty czy ł
rozprzestrzeniania się gry py hiszpanki w czasie pierwszej wojny światowej. Początkowo się nie odzy wała, ale kątem oka widziałem, że chce coś powiedzieć. Wreszcie opuściłem gazetę. – O czy m my ślisz? – zapy tałem. – Zastanawiałam się, czy my się normalnie rozwijamy. Nie znam inny ch dzieciaków w moim wieku, ty lko… nasze ciała. – My ślę, że tak – odparłem. – Nawet w ty ch warunkach. Nasze komórki są zaprogramowane i wszy stko dzieje się naturalnie. – Moje piersi powinny chy ba by ć już większe? – Nie, są idealne – zapewniłem pospiesznie. Wolałem zapomnieć, ile razy je podziwiałem. – Pamiętam Lindę Swanson z siódmej klasy, która miała biust większy niż nasza mama. – To się zdarza i wtedy mówimy o przedwczesny m dojrzewaniu płciowy m – wy jaśniłem. Rzeczy wiście, niedawno o ty m czy tałem, bo sam się zastanawiałem, czy dojrzewamy za szy bko, czy też nie dość szy bko. Widziałem, że na usta cisną się jej kolejne py tania, pewnie na temat własnego ciała, ale wsty dzi się je zadać. – To, co się z nami dzieje, jest absolutnie naturalne – zapewniłem z przekonaniem. – Sporo o ty m czy tałem w książkach naukowy ch. Kiwnęła głową i by łem pewien, że trochę jej ulży ło, ale kiedy spojrzała na bliźniaki, podbródek jej zadrżał. – Mierzy łam ich wzrost i chciałaby m, żeby ś i ty to zrobił, Christopher. My rośniemy, ale one są moim zdaniem za małe i zby t drobne. Ich głowy wy dają się nieproporcjonalnie wielkie. Ja również się ty m trapiłem, ale nie chciałem dokładać Cathy dodatkowy ch zmartwień w obawie, że wy buchnie jak fajerwerk, ziejąc nienawiścią do mamy i babci, a potem będzie mi trudno ją uspokoić. Poza ty m takie nastroje udzielały się bliźniakom. Kiwnąłem głową. – Zbadam je – obiecałem. Od tej pory codziennie mierzy liśmy ich wzrost. By ły strasznie wiotkie i zby t wolno się rozwijały. Potrzebowały słońca. Próbowaliśmy opuścić się z nimi na dół, ale stawiały opór. Bały się zostawić swój zamknięty świat. Głośno płakały i krzy czały, więc zrezy gnowaliśmy z ty ch prób, żeby nie zaalarmowały babci. Kto wie, jaką karę ty m razem by nam zgotowała? Cathy bardzo się ty m przejmowała. I ciągle rozpaczała, że maluchy skarleją, że niedługo umrą, że będą nienormalne. Wy my ślała coraz to nowe nieszczęścia, jakie mogą dotknąć nasze młodsze rodzeństwo. Częściowo jej
obawy miały uzasadnienie. Nie by liśmy w stanie ich zmusić, żeby więcej jadły ; nie chciały się też gimnasty kować. Pod wieloma względami rzeczy wiście umierały. I mnie coraz bardziej dręczy ła sprawa bliźniąt. Wtem, pewnego dnia, otworzy ły się drzwi. Unieśliśmy głowy i zobaczy liśmy mamę. Nie weszła, lecz wpadła do pokoju, kwitnąca i radosna, jaka nie by ła chy ba nigdy wcześniej. Paplała jak nakręcona, jak bardzo się cieszy, że nas widzi, jak za nami tęskniła i jak często o nas my ślała. Słuchałem tego z miną kogoś, kto słucha bredzenia wariatki. Wreszcie odzy skałem mowę i powiedziałem spokojny m głosem, że bardzo źle zrobiła, zostawiając nas bez żadnej wieści na tak długo, nawet jeśli miała ważne powody. Uśmiech na jej twarzy, który wy dał mi się jeszcze bardziej pusty i fałszy wy niż kiedy ś, znikł nagle jak zdmuchnięty. Oczy zwęziły się w szparki i zacisnęła gniewnie usta w sposób, jaki znaliśmy z jej wcześniejszy ch wizy t w naszy m więzieniu. Potrafiłem ją przejrzeć lepiej niż ktokolwiek, nawet tata, a może przede wszy stkim tata. – Brzmisz jakoś inaczej – stwierdziła nieufnie. – Coś się stało? – Lekki ton py tania wstrząsnął mną do głębi. – Ty py tasz, czy coś się stało?! Już nie panowałem nad sobą. Wy buchy Cathy by ły niczy m przy awanturze, jaką jej urządziłem. Wy rzuciłem z siebie wszy stko, co dręczy ło nas w czasie jej nieobecności; krzy czałem, że ja i Cathy rośniemy i rozwijamy się, a bliźniaki nikną w oczach. Chciałem, żeby wiedziała, zanim zarzuci nas darami i obietnicami, że dla nas liczy się ty lko dar wolności. Że wy rastamy z tego miejsca, jak wy rastamy z dziecięcy ch ciał. Chcemy ży ć tak, jak powinni ży ć młodzi ludzie w naszy m wieku, wśród rówieśników. Krzy czałem, że zabrała nam ponad dwa lata młodego ży cia, który ch nikt nam już nie zwróci. Nigdy wcześniej nie mówiłem do niej tak ostry m tonem i bez ogródek. Zasłony fałszu, który mi usiłowała odgrodzić nas od prawdy, runęły. Na twarzy mamy pojawił się szok. Nawet Cathy, która od dawna ją kry ty kowała, by ła zaskoczona moim wy buchem, a zarazem pełna podziwu. Zacząłem mięknąć, bo mama wy glądała na zdruzgotaną. Zapewniłem, że mimo wszy stko nie przestałem jej kochać. Zaznaczy łem jednak, że nie jest łatwo kochać ją teraz. Przy pomniałem, co nam obiecy wała, a parę dni zmieniło się w ty godnie, miesiące i wreszcie lata. A miało by ć ty lko krótkie czekanie na śmierć bardzo chorego i starego człowieka, który jednak ani my ślał umierać. Znosiliśmy dotąd cierpliwie nasze więzienie, aby ułatwić mamie zdoby cie majątku. Postawiłem ultimatum. Niech otworzy drzwi i nas wy puści. Niech pozwoli nam odejść. Jeśli zechce, może nam przy sy łać pieniądze, ale nie musi. Jeśli
odziedziczy majątek, nie będzie musiała się z nami dzielić. Zależy nam ty lko na wolności. Nie ma innego wy jścia. Domagamy się wolności. Stanowczo. Zerknąłem na Cathy. Widać by ło, że przeraziła ją moja determinacja, ale nie zamierzałem już niczego udawać. Chciałem, aby mama zrozumiała, że doszliśmy już do ściany ; że wy czerpały się nasze zasoby nadziei i tolerancji. Wpatry wała się we mnie bez słowa przez długą chwilę, a potem obrzuciła Cathy nienawistny m spojrzeniem. Czy żby uważała, że moja młodsza siostra nastawiła mnie przeciwko niej i dlatego wy buchnąłem? Wtedy Cathy z furią zaczęła opowiadać o bliźniakach i obwiniać matkę, że doprowadziła je do takiego stanu. Każde słowo siostry by ło boleśnie prawdziwe. Spojrzałem na mamę w nadziei, że weźmie to sobie do serca i przy zna się do błędu; przeprosi i zmieni swoje postępowanie. Niestety – im gwałtowniejszy by ł nasz atak, ty m bardziej utwierdzała się w poczuciu, że krzy wdzimy ją swoimi niesprawiedliwy mi zarzutami. To wszy stko moja wina, pomy ślałem. By łem zby t naiwny i uległy, za bardzo wierzy łem mamie i za często jej broniłem. Cathy i bliźniaki powinni mnie za to znienawidzić, tak samo jak ja w ty m momencie nienawidziłem siebie. Cedząc słowa, tonem pełny m iry tacji i niechęci, mama dała odpór naszy m oskarżeniom. Podkreślała, że to wszy stko dla naszego dobra, że dba o nas, jak może, gdy ż nie chce, żeby śmy musieli żebrać na ulicach. Po raz kolejny powtórzy ła, ile wy siłku i pracy włoży ła w realizację swojego planu. Podkreślała, że dziadek jest chory i nie może już nawet poruszać się na wózku inwalidzkim. Że dzień jego śmierci jest już bliski, bliższy niż kiedy kolwiek. W każdej chwili może umrzeć, a wtedy mama od razu do nas przy biegnie, odzy skamy wolność i będziemy wiedli wraz z nią szczęśliwe, dostatnie ży cie. Wtedy spełnią się nasze marzenia, urzeczy wistnimy nasze plany. Ani ja, ani Cathy nie zareagowaliśmy. Ileż to razy sły szeliśmy te zapewnienia? Mimo wszy stko wciąż tliła się we mnie nadzieja, że jej obietnice wreszcie się ziszczą. Ale nie przeprosiłem. I wtem mama wpadła w histerię, zupełnie jak Cathy. Rzuciła się na łóżko i waliła pięściami w poduszki, a potem z łkaniem wy krzy kiwała, że jesteśmy niewdzięczni, okrutni i bezduszni. Nawet się przestraszy łem, że zaraz zacznie sobie rwać włosy z głowy. Nie mogłem już tego znieść. Przecież ty lko ona nam pozostała, przecież w głębi serca musiała nas kochać. Pozwala, aby działa nam się krzy wda, ale sama jest zależna od swojej okrutnej matki. Tak samo jak my jest bezradna i zagubiona. Spojrzałem na Cathy i z jej miny odgadłem, że my śli podobnie. W odruchu współczucia podeszliśmy do mamy, aby ją pocieszy ć i prosić, by nam wy baczy ła okrutne słowa. Bliźniaki gapiły się na tę scenę wielkimi oczami, oszołomione i wy straszone. By ło mi ich strasznie żal.
Mama uspokoiła się, ale miałem wrażenie, że wcale nam nie wy baczy ła. Zaczęła opowiadać o prezentach, które dla nas przy niosła, i rozwodzić się, jak to my ślała o każdy m z nas i starała się kupić to, co lubimy. Dla mnie miała nową edy cję ency klopedii, zamówioną specjalnie na moje zbliżające się urodziny ; skórzane tomy ze złoceniami, z moim imieniem i datą, wy grawerowany mi na okładce. Popatrzy łem na Cathy i zobaczy łem, że znów jest wściekła. Mama rozwodziła się na temat prezentu, podkreślając, ile na niego wy dała, i wciąż nie wspomniała ani słowem, co ma dla niej i dla bliźniaków. Spojrzała na Cathy i coś w minie córki musiało na nowo rozpalić jej gniew. W paru krokach znalazła się przy drzwiach i jeszcze w progu zarzuciła nam z furią, że podle ją potraktowaliśmy. A potem dodała coś okropnego: nie przy jdzie do nas, dopóki nie zrozumiemy, jak bardzo ją zraniliśmy. Musimy ją przeprosić. Z ty mi słowami wy szła. By łem w szoku. Skąd będzie wiedziała, czy jest nam przy kro, skoro nie zamierza tu przy chodzić? To by ło nielogiczne. Cathy popatrzy ła na mnie. Bliźniaki podbiegły i przy tuliły się do niej. Kipiała furią. – Ona ich nawet nie pocałowała – warknęła.
Kane opuścił notes na kolana. – Teraz jest dla nich najważniejsza – zauważy ł Kane. – Christopher mnie rozczarował, kiedy zlitował się nad nią i zaczął się kajać. Rozumiesz? Można by ć fajny m, mądry m, oczy tany m i zdolny m, ale co z tego, gdy jest się emocjonalny m kaleką. – Zamknął notatnik. – Nie posuwałaby m się tak daleko, Kane. On po prostu bardzo chce jej wierzy ć, sam się okłamuje, bo tak ją kocha. Stanął twarzą do okna. – Czy twoi rodzice kiedy kolwiek cię okłamy wali? – Dopiero po chwili odwrócił się i spojrzał na mnie. – Nie chodzi mi o niewinne kłamstewka, takie jak o Święty m Mikołaju czy coś w ty m sty lu, kiedy by łaś mała. Mam na my śli poważne kłamstwo. – Nie. I nie wy obrażam sobie, że mogliby to zrobić. – A moi tak. Kłamią na potęgę. – Wrócił na fotel. My ślałam, że porzuci ten temat, ale popatrzy ł na mnie i dodał: – Tobie pierwszej to mówię. – Nie musisz, jeśli nie chcesz – odpowiedziałam. Z jednej strony by łam ciekawa, ale z drugiej, po tej smutnej lekturze, nie bardzo miałam siłę wy słuchiwać zwierzeń o bolesny ch rodzinny ch sprawach. I tak przy tłaczały mnie smutek i gniew. – Nie mówiłem, bo nie znałem nikogo, komu mógłby m zaufać – wy jaśnił. Zerknął na dziennik. – Może kiedy poznajesz czy jeś sekrety, wy znajesz swoje, czy tego chcesz, czy nie. – Kane… – Nie, w porządku. Lepiej wy rzucić z siebie pewne rzeczy, które dusisz w sobie od dawna,
prawda? Tak twierdzą psy cholodzy. Terapia ujawnienia. Czekałam. Widziałam, że jest zdeterminowany, więc nie próbowałam go powstrzy mać przed zwierzeniami. – Dlaczego nie masz rodzeństwa? – zapy tał. – Skończy łaś osiem lat, kiedy umarła twoja mama. Czy jej śmierć miała związek z ciążą lub porodem? – Nie. Mama poroniła, kiedy miałam cztery lata, i potem nie zaszła już w ciążę. – Ale chcieli mieć więcej dzieci, tak? – Bardzo. Tata przy znał, że nawet rozważali adopcję. Skinął głową, omiótł spojrzeniem poddasze, a potem znów skupił wzrok na mnie. – Po narodzinach mojej siostry moja matka nie chciała więcej dzieci. – Ach, czy li by łeś nieplanowany ? – Parę osób z mojej klasy przy znało się do tego, ale w ogóle bez emocji. Wprawdzie nie każdego zachwy ca, że urodził się z wpadki, ale przecież potem by ł kochany i wy chowy wany jak dziecko planowane, więc cóż to za różnica? – Chciałby m – odparł z żalem. Pokręciłam głową. – Nie rozumiem. Chy ba nie zostałeś adoptowany ? – Skądże. Jestem bardzo podobny do matki, a jeszcze bardziej do ojca, choć ten zachowuje się, jakby znalazł mnie na wy cieraczce. Oczy wiście przez lata nic nie wiedziałem. By łem zresztą za mały, żeby zrozumieć. Rodzice łudzili mnie, że wszy stko odby ło się normalnie, jak w każdy m inny m małżeństwie. Mama zaszła w ciążę, urodziła mnie i na szczęście okazałem się chłopcem. Tata chciał chłopca, pragnął następcy, któremu przekaże imperium Hillów. – Ale gdzie to kłamstwo? – Kłamstwem jest wmawianie mi, że matka mnie chciała. Po urodzeniu Darleny długie miesiące pracowała nad odzy skaniem dawnej figury. A udało się zaledwie w dziewięćdziesięciu procentach, jak mówiła niezadowolona. Macierzy ństwo by ło jej zmorą. Darlena i ja mieliśmy całe tabuny niań. Rodzice długo spierali się na temat drugiego dziecka. Wreszcie ojciec mnie kupił. Taka jest prawda. Darlena podsłuchała kiedy ś ich rozmowę, właściwie kłótnię. – Kupił cię? – Tak. Przelał matce pięćset ty sięcy dolarów na jej konto osobiste, aby zechciała zajść w ciążę. No i ja się urodziłem, drogocenny sy nek… Teraz pewnie moja wartość spadła, uwzględniając inflację. – Bardzo mi przy kro – wy jąkałam, bo dosłownie mnie zamurowało. Które dziecko chciałoby wiedzieć, że matka urodziła je za łapówkę? I jakie, z taką świadomością, mogły by ć jego stosunki z matką? Przy każdej kłótni musiało widzieć w jej wzroku niechęć. I czy takie dziecko jest w stanie sprawić, że matka zmieni zdanie, pożałuje swojej niechęci i wreszcie poczuje dumę, że je urodziła? Okropne jest przeby wać wśród ludzi, którzy mienią się twoimi przy jaciółmi, a w gruncie rzeczy jesteś im obojętny – a jeśli nie obchodzisz własnej matki? Jak się ży je w rodzinie, wiedząc, że matka cię nie chciała, a ty bardzo potrzebujesz jej miłości, ty m bardziej gdy widzisz, jak czułe i kochające są inne matki? Poczułam, że dopiero teraz naprawdę mogę powiedzieć, że znam Kane’a. Że rozumiem, skąd się biorą ta jego znudzona, zblazowana poza, to lekceważące wzruszenie ramion, ten uśmieszek i nonszalancja wobec codziennego ży cia. To stanowiło o jego atrakcy jności i wiele zafascy nowany ch nim dziewczy n uważało go za buntownika, bo nie miały pojęcia, że takie
zachowania by ły rozpaczliwy m domaganiem się uczucia i uwagi. Nie traktował siebie zby t poważnie, gdy ż miał zaniżone poczucie własnej wartości. Gdy by jego egoisty czna matka nie połaszczy ła się na pieniądze, nie miałby szansy przy jść na świat. A kiedy już się urodził, traktowała go jak zło konieczne. Dziewięćdziesiąt procent swojego macierzy ństwa scedowała na nianie, a w między czasie pozwalała, żeby mały m braciszkiem zajmowała się siostra. Nie by ło szans na powstanie więzi matki z sy nem. – Cieszę się, że mi ufasz, Kane – powiedziałam z przejęciem. – Zaufanie za zaufanie – odparł i znacząco uniósł dziennik. – Dzielenie się sekretami zbliża ludzi. Moi rodzice nie zwierzają się sobie. Gorzej, przeważnie się okłamują. – Przy kre. – Przy zwy czaiłem się. I wiesz co? Oni też. Dobrze im się ży je. Rzeczy wistość i prawda są bolesne. Kiedy mówiłem ci, że Christopher mógł się okłamy wać albo nie chciał uwierzy ć, że matka ich okłamuje, w rzeczy wistości mówiłem o sobie. Moja matka odstawiała przed swoimi znajomy mi teatr, udawała troskliwą mamusię, a ja musiałem to znosić. – Teraz bardziej troszczy się o ciebie niż kiedy ś – zauważy łam. – Owszem, ale to nadal jest poza. Niemniej pozwalam, żeby posy łała mi czułe uśmiechy, całowała czule i zadawała klasy czne rodzicielskie py tania ty pu: jak by ło w szkole, co robiłem po południu, jak dziewczy ny, co sły chać u moich przy jaciół i inne w podobny m sty lu. Udzielam jej poprawny ch odpowiedzi i w ten sposób oboje zaliczamy test na relację matka – sy n… zwłaszcza w obecności inny ch ludzi. Ale kiedy by łem mały, mama nigdy nie przy chodziła, aby mnie pocieszy ć, kiedy śniły mi się koszmary. Od tego by ły niańki i Darlena. Kiedy ś poważnie zachorowałem, groziło mi zapalenie płuc, a matka po prostu wy najęła pry watną pielęgniarkę. Nagle klasnął w ręce. – Dobra! Zamy kam temat. Nie musisz mi współczuć. Doszedłem do ładu z własny mi uczuciami i zaakceptowałem siebie takim, jakim jestem. Wszy stko gra, uwierz mi. Widziałam, że ma łzy w oczach. Przy klękłam obok fotela i łagodnie pocałowałam Kane’a. – Oczy wiście, że tak – zapewniłam. Uśmiechnął się. – Dobra. – Zerknął na dziennik. – Poczy tamy jeszcze trochę? – Okay, ale ty lko chwilę – zastrzegłam i wróciłam na łóżko. Popołudniowe słońce zmagało się z nadciągający m zmierzchem. W Foxworth mój tata zarządził już pewnie koniec prac, składano narzędzia, porządkowano budowę, podsumowy wano, co zostało zrobione, i ustalano plan na kolejne dni. Przelotnie pomy ślałam o pracy domowej. A miałam jej sporo. Przeniosłam spojrzenie na Kane’a, który właśnie otwierał pamiętnik, i przemknęło mi przez głowę, że ma więcej wspólnego z dziećmi Dollangangerów niż ja, choć by li moimi kuzy nami. I tak jak Cathy ściągała Christophera na ziemię i zmuszała go, żeby stawił czoło rzeczy wistości, tak siostra Kane’a przekazała mu prawdę o matce. Ani Kane, ani Christopher długo nie chcieli przy jąć tej prawdy. Co może by ć silniejsze niż matczy na miłość do dziecka i miłość dziecka do matki? A gdy tej miłości brak? Jak z taką raną w sercu możesz pokochać drugą osobę? Czy będziesz w stanie uwierzy ć komuś, kto ci ją oferuje? Czy dasz się jej ponieść? Czy potrafisz zaufać? I komu? Nagle uświadomiłam sobie coś… i ta świadomość przeszy ła mnie jak uderzenie pioruna…
mocne, żądlące ukłucie prawdy. By ła ty lko jedna osoba, której Christopher mógł całkowicie zaufać. Cathy. Ty lko ona mu została.
Mama przy niosła nam mnóstwo prezentów, który mi próbowała nas przekupić; sprawić, aby śmy zapomnieli, że nas porzuciła. Prezenty ujawniły, w jaki sposób mama nas postrzega, i by ło to naprawdę zaskakujące odkry cie. Czas stanął dla niej w miejscu w chwili, kiedy tu nas przy wiozła. Może w ten sposób podświadomie pragnęła zapomnieć o ty m, co się z nami działo przez minione dwa i pół roku. Prezentami usiłowała przesłonić nasze udręki, głód, kary, brak słońca i ruchu. Poczułaby się lepiej, gdy by śmy przy jęli z zachwy tem słody cze, zabawki, książki i ubrania. I wy baczy li jej. Cathy odmówiła przy jęcia prezentów. By ła wściekła i zbuntowana, jak zwy kle. Nie rozumiała, że gdy by m przy łączy ł się do niej, by stworzy ć wspólny front gniewu i nienawiści, najbardziej ucierpiały by na ty m bliźniaki. Powiedziałem jej więc, aby przestała użalać się nad sobą i pomy ślała o nich, a ona uciekła na poddasze. Nie ruszy łem za nią. Uznałem, że powinna zastanowić się w spokoju nad własny m postępowaniem. Z góry dobiegły mnie dźwięki muzy ki i tupot stóp tańczącej Cathy. I dobrze. Taniec powinien ją uspokoić. My ślałem, że zejdzie na kolację, ale się nie zjawiła. Zostawiłem dla niej jedzenie. Zapadła noc, a Cathy wciąż nie wracała. W końcu poszedłem na górę. Leżała na dachu w kostiumie baletnicy, pewnie zmarzła. Przy niosłem z dołu sweter, okry łem ją i położy łem się obok. Milczałem. Czekałem, aż przetrawi w sobie gniew i pierwsza się odezwie. I tak by mnie teraz nie słuchała. – Omal nie skoczy łam – oznajmiła. – Co?! – Chciałam skoczy ć z dachu. Już prawie to zrobiłam, ale pomy ślałam, że mama w ogóle się ty m nie przejmie i jeszcze będzie na mnie wściekła. – Na pewno by się przejęła – zapewniłem. – Przecież jesteś jej córką. – Akurat! A potem pomy ślałam, że tak się połamię, że już nigdy nie będę mogła tańczy ć. – Słusznie. – Następnie pomy ślałam, że muszę ży ć, aby kiedy ś uwięzić matkę i babkę tak, jak one uwięziły nas, dręczy ć je, żeby wiedziały, jaką krzy wdę nam wy rządziły. – Och, Cathy, nie powinnaś by ć taka mściwa i okrutna. Nienawiść szkodzi
i zjada człowieka od środka, aż robi się nieszczęśliwy i zgorzkniały. Ły pnęła na mnie i przy sunęła się bliżej. Objąłem ją i wpatrzy liśmy się w gwiazdy. Powiedziałem Cathy, że zostawiłem dla niej kolację i słody cze. Wiedziałem, że lubi słody cze, choć udawała, że nic ją nie obchodzą. – Nie wolno ci my śleć o śmierci – dodałem. – Bez względu na wszy stko musimy my śleć o przetrwaniu. Zapewniłem ją, że niewola nie potrwa wiecznie i na pewno kiedy ś stąd wy jdziemy, a poza ty m bliźniaki jej potrzebują, gdy ż stała się dla nich matką. Zaśmiała się gorzko i postanowiłem powiedzieć jej prawdę o naszej mamie. O ty m, że mama stawia na pierwszy m miejscu zawsze siebie, a potem dopiero nas, ale Cathy nie powinna się ty m martwić, bo zawsze będę przy niej. Rozpłakała się i przepraszała mnie za swoje głupie pomy sły, a potem obiecała, że już nigdy nie pomy śli o samobójstwie. I nalegała, by śmy nie czekali bezczy nnie. – Pamiętasz, co często powtarzał nam tata? Że Bóg pomaga ty m, którzy chcą pomóc sobie. Zastanowię się, co mogliby śmy zrobić – obiecałem. – Możliwe jednak, że ty m razem mama powiedziała prawdę i lada moment nadejdzie ten dzień, więc wy starczy czekać. Cathy odwróciła głowę. Pocałowałem ją w policzek. Zamknęła oczy. Ona ma rację, powiedział mój wewnętrzny głos, ale zaraz drugi mu zaprzeczy ł i zapy tał, czy się nie boję, że zrujnuję wszy stko po ty lu latach cierpienia. I jak będę się wtedy czuł? A jednak wiedziałem, że muszę znaleźć w sobie siłę do działania; siłę dla nas wszy stkich.
– Ludzie nie mają pojęcia, ile te dzieci wy cierpiały – powiedział Kane, z przejęciem kręcąc głową. – Sły szałem ty lko, że zostały uwięzione na długie lata, i bardzo im współczułem, ale przecież by ły też dręczone, wręcz torturowane przez matkę i babkę rodem z piekła… Te wszy stkie szczegóły są przerażające. – Przeży ły koszmar – przy znałam. Kane popadł w ponure zamy ślenie. Zerknęłam na zegarek. – Musimy iść. Robi się późno, a ja mam parę rzeczy do zrobienia przed powrotem taty. Widać by ło, że miał ochotę jeszcze poczy tać, ale zrozumiał, że to niemożliwe. Z rozczarowaniem skinął głową. Szy bko uporządkowaliśmy poddasze. Na szczęście ty m razem prawie nic nie zmienialiśmy. Nawet nie otworzy liśmy okna, żeby wpuścić świeże powietrze, tak bardzo Kane rwał się do czy tania. Wstąpiłam do swojego pokoju i wsunęłam dziennik pod poduszkę. – Nie masz lepszego miejsca? – zapy tał. – Jeśli zniknie, nie daruję sobie, że nie doczy tałem do końca.
– Jest bezpieczny. Kto mógłby go zabrać? Nie mamy sprzątaczki ani gospody ni. Sama ścielę łóżko i sprzątam. – Nie o to mi chodziło – powiedział, unikając mojego spojrzenia. – Fakt, że mój tata nie akceptuje czy tania przeze mnie dziennika, nie oznacza jeszcze, że mógłby mi go zabrać – oświadczy łam. Owszem, początkowo trochę się tego bałam, ale z czasem tata zrozumiał, jak ważny jest dla mnie pamiętnik Christophera, i straciłam powód do obaw. Jednak Kane miał prawo pozostać scepty czny. Jego rodzice nie dotrzy my wali słowa, więc odzwy czaił się ufać komukolwiek. – Zaufaj mi, Kane – poprosiłam miękko. – Dobrze. Zeszliśmy na dół. W drzwiach zatrzy mał się i widać by ło, że coś go gnębi. Patrzy ł na mnie, ale zdawał się mnie nie dostrzegać, tak głęboko się zadumał. – O czy m my ślisz? – zapy tałam. – Zastanawiałem się… – Nad czy m? – zapy tałam szy bko w obawie, że zaraz się rozmy śli i nic mi nie powie. – Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania o mnie po ty m, jak usły szałaś o mojej matce, o powodzie, dla którego mnie urodziła, i wszy stkich moich rodzinny ch sprawach. – Żartujesz chy ba! Dlaczego miałaby m zmienić zdanie? Przecież nie zrobiłeś nic złego, to nie by ła twoja wina. Przeciwnie, ty by łeś ofiarą i to ciebie spotkała krzy wda. Potępiam natomiast twoją matkę i twojego ojca za takie postępowanie. I jestem gotowa powiedzieć im to w oczy. Pewnie kiedy ś tak zrobię. Uśmiechnął się. – Nie wątpię. – Pocałował mnie krótko, dziękczy nnie, ale wy dawało się, że przemknęło pomiędzy nami wy ładowanie energii. Roześmialiśmy się. – Wstrząsająca historia, co? W ty m momencie zadzwonił telefon. – Odbiorę, może to tata – powiedziałam. Ale to nie by ł tata, ty lko ciocia Barbara. – Słuchaj, wy zdrowiałam i czuję się świetnie – oznajmiła. – Wracam więc do poprzedniego planu i przy lecę do was na święto. Zostanę do soboty. – Cudownie, ciociu! Zapisałam numer lotu i godzinę przy lotu, po czy m wróciłam do Kane’a. Widział, jak bardzo się cieszę, ale w nim ta nowina nie wzbudziła entuzjazmu. – Więc przy latuje jutro? – Jeśli nic się nie zmieni, to tak. – Co oznacza, że pewnie nie zobaczy my się w niedzielę – zauważy ł rozczarowany. – Och, możesz przecież wpaść, kiedy ciocia będzie. – Wiesz, o co mi chodzi. Dopiero teraz skojarzy łam. Wzdragałam się przy znać, że czy tanie dziennika jest dla Kane’a ważniejsze niż wszy stko inne, nawet spotkanie ze mną. Na moment przemknęła mi przez głowę okropna my śl, że kiedy skończy my czy tać, Kane ze mną zerwie. Dziwne, ale ta my śl skojarzy ła mi się z Baśniami z tysiąca i jednej nocy. Pewien perski król odkry ł, że narzeczona go zdradziła, i by ł tak wstrząśnięty, że kazał ją ściąć. Później żenił się ty lko z dziewicami, lecz kazał je ścinać nazajutrz po nocy poślubnej. To się zmieniło, gdy poślubił Szeherezadę, która przez ty siąc nocy opowiadała mu baśń, gdy ż wiedziała, że ocali ży cie jedy nie
wówczas, jeśli w nieskończoność będzie odsuwać zakończenie. Czy tak samo powinniśmy postąpić ja i Kane? Czy tać jak najdłużej, by le nie dojść do zakończenia? A może tam nie ma zakończenia? – Nigdzie nie wy jeżdżamy, Kane, i dziennik będzie na nas czekał. Nie musimy się spieszy ć, więc przestań się martwić. – Jasne. Mam nadzieję, że niedługo poznamy zakończenie tej historii – powiedział, ale zaraz się zorientował, że traktuje wszy stko zby t poważnie, i zaczął się śmiać. – Dobra, żartowałem. Wy bacz. Przy jechać po ciebie rano? – Nie, dzięki – odparłam, i znów wy glądał na zawiedzionego. – Przy wiozę ciocię, więc będę potrzebowała samochodu, żeby od razu po szkole pojechać na lotnisko. – Przecież ja mogę cię tam zawieźć. – Wiem, ale… chciałaby m pogadać z nią po drodze. Rzadko się widujemy, rozumiesz, a ona jest dla mnie trochę jak matka. – Jasne. – Kiwnął głową i wy szedł. By ł wy raźnie zgnębiony, utracił swoją sły nną pewność siebie. Takiego Kane’a Hilla nikt jeszcze nie widział. Wy czułam, że teraz żałuje zwierzeń na temat rodziców. Tak działa magia dziennika, pomy ślałam. Skłania nas do wy jawiania sobie sekretów, który mi dotąd nie podzieliliśmy się z nikim. Pomachałam mu, a Kane uśmiechnął się do mnie zza szy by. Odjechał powoli, z zamy śloną miną. Miałam nadzieję, że mimo wszy stko będzie prowadził uważnie. Moje emocje skakały jak jo-jo. Tam, na poddaszu, przenieśliśmy się z Kane’em w mroczny, smutny świat straszny ch wy darzeń, ale potem – tak jak jo-jo śmiga do góry – wszy stko się odmieniło, zadzwoniła ciocia i świat od razu stał się jasny, a ja szczęśliwa i radosna. Dzięki cioci Dzień Dziękczy nienia stanie się prawdziwy m świętem i będziemy sobie rozmawiać i żartować przy stole jak prawdziwa rodzina. Pomy ślałam, że powinnam udekorować dom, żeby wy glądał bardziej uroczy ście. Mieliśmy trochę dekoracji z dawny ch lat, schowany ch w pralni. Tata zadbał o potrawy, a ja postanowiłam zatroszczy ć się o stroik na stół. Może nawet zrobię go razem z ciocią Barbarą. Mogły by śmy wstąpić do specjalnego sklepu po świece z wosku pszczelego, kupić kolorowe ty kwy oraz kwiaty na ozdobny bukiet – róże, hortensje, dalie i parę zielony ch gałązek do dekoracji – i umieścić kwiaty w wy drążonej dy ni. Nie mieliśmy dy ni na Halloween, więc mogłaby się pojawić teraz. Zadzwoniłam do taty. Wiedziałam, że wiadomość bardzo go ucieszy, bo on także tęsknił za prawdziwy m, rodzinny m świętem. Choć by wali u nas Todd z żoną i dziećmi oraz pani Osterhouse, zawsze po jakimś czasie zaczy nali mówić o swoich rodzinach, a ja i tata słuchaliśmy z uśmiechami zasty gły mi na twarzy, powstrzy mując wspomnienia. Teraz miałam się z czego cieszy ć. Wiedziałam, że Kane’owi to się nie spodoba, ale dzieci Dollangangerów będą musiały poczekać. Wy trzy mały tak długo, to jeszcze trochę poczekają. Krótka przerwa im nie zaszkodzi. W głosie taty brzmiała radość. Starał się nie demonstrować uczuć, ale pamiętałam jego rozczarowanie, kiedy ciocia Barbara oznajmiła, że nie przy leci. Zapragnęłam, by dołączy ł do nas także wujek Tommy. Ostatnim razem cała nasza czwórka spotkała się na pogrzebie mamy. „Niektórzy widują się głównie na ślubach i pogrzebach”, jak mawiał tata. – Mamy dość jedzenia na drugie ty le gości – oświadczy ł tata. – Barbara uwielbia ziemniaki
na słodko z sosem marshmallow. Nie planowałem tego dania, ale teraz je zrobię. – Ja przy wiozę ciocię – zaproponowałam. – Pojadę na lotnisko prosto ze szkoły. – Doskonale, bo muszę zamknąć na budowie kilka spraw, zanim udam się na zasłużony świąteczny odpoczy nek. Po powrocie usmażę schabowe. – Świetnie, bo już my ślałam, że wy jdą z lodówki same – zażartowałam, a tata zachichotał. Och, jak cudownie jest śmiać się i cieszy ć radosny m oczekiwaniem! Dzień po dniu przeży waliśmy z Kane’em tragedię dzieci Dollangangerów, więc ty m bardziej zatęskniłam za kochającą rodziną. Nie potrafiłam sobie wy obrazić, jak zdołały ty le bez niej wy trzy mać.
Jak zwy kle przed świętami w szkole zapanowało radosne podekscy towanie. Gwar by ł głośniejszy, ludzie ruszali się bardziej energicznie, nikt nie mógł się skupić, ale nauczy ciele, dy rekcja, woźni i pozostali pracownicy wcale się ty m nie przejmowali, gdy ż sami marzy li już o świąteczny m stole. Z ostatnim dzwonkiem wszy scy w pośpiechu wy padli z budy nku i za moment zrobiło się pusto i cicho. Szkoła wy glądała na smutną i osieroconą. Podobnie jak wczoraj, moje przy jaciółki i kumple Kane’a by li zdumieni jego zachowaniem. Stał się poważniejszy i spokojniejszy, rzadziej się uśmiechał, i nawet kiedy by ł ze mną, my ślami błądził gdzieś daleko. Unikał rozmów i spotkań, nawet ze swoimi kumplami. Kiedy poszłam do toalety, Missy Mey er, która chodziła z Kane’em na angielski, opowiedziała mi, że pan Feldman by ł w szoku, gdy ż Kane, zapy tany przez niego na lekcji, burknął ty lko: „Nie wiem”. Sprawiał wrażenie człowieka złego na cały świat. – Co mu się stało? – dopy ty wała Missy. – Pokłócił się z rodzicami albo coś w ty m sty lu? Zerwaliście ze sobą? – Nie – ucięłam stanowczo i szy bko umy łam ręce. Missy jednak nie dała się spławić. – W takim razie co z nim jest? Przecież musiałaś to zauważy ć. – Jeśli nawet, to sprawa osobista – powiedziałam. – Zajmij się swoimi sprawami. Zwy kle nie by łam opry skliwa dla dziewczy n z mojej klasy, nawet dla Tiny Kennedy, ale nie wiedziałam, co powiedzieć, jak wy musić na nich, żeby przestały się zajmować Kane’em. Na pewno nie mogłam wspomnieć o dzienniku Christophera Dollangangera. Musiałam jednak coś z ty m zrobić. Wy korzy stałam moment, gdy znaleźliśmy się z Kane’em na uboczu, z dala od cudzy ch uszu, i ostrzegłam go, że swoim zachowaniem przy ciąga nadmierną uwagę. By ł szczerze zaskoczony, jak ktoś, kogo przy łapano na lunaty kowaniu. – Jakim zachowaniem? – Wiem, co czujesz, Kane, i wiem dlaczego. Spróbuj zachowy wać się tak jak ja, czy li spróbuj odciąć się my ślowo od dziennika już w momencie, kiedy schodzimy z poddasza. Nie możesz bez przerwy rozmy ślać o historii Christophera, ignorować normalnego świata, ży cia, przy jaciół… czasami nawet ignorujesz mnie. – Nie zdawałem sobie sprawy … – Doszło do tego, że chwilami żałuję, że czy tam ten dziennik z tobą – wy znałam z gory czą. – Wszy scy my ślą, że coś się stało, coś cię gry zie, i robią się coraz bardziej dociekliwi.
Kane kiwnął głową. – Masz rację. – Udawaj dawnego, beztroskiego luzaka, by le nie ściągać na nas uwagi. Bo inaczej pogłoski dotrą do twoich rodziców albo do mojego ojca. – Rozumiem. – Wy prostował się z szerokim uśmiechem. – Kane Hill wraca! – Brawo. Przy znam, że bardzo się starał, gdy zaczął po staremu rozmawiać i żartować z kumplami. Pod koniec dnia snuliśmy plany na długi, świąteczny weekend. Postanowiliśmy umówić się w niedzielę. Nauczy ciele okazali się przy zwoici i niewiele nam zadali na ferie. Pojechałam na lotnisko po ciocię. Wy patrzy łam ją od razu, kiedy przechodziła przez bramkę. By ła niewiele niższa od taty, a włosy miała o ton ciemniejsze niż moje, obcięte do uszu, z grzy wką. W wieku czterdziestu jeden lat zachowała „tę swoją dziewczęcą figurę”, jak mawiał tata, i by ła „smukła jak Lauren Bacall”. Ry sy miała delikatne, ale wy raziste, rozświetlone wielkimi orzechowy mi oczami. Musiała zdawać sobie sprawę z własnego uroku, bo rzadko się zdarza, żeby ktoś, tak jak ona, zwracał się do ciebie tak bezpośrednio i tak intensy wnie patrzy ł ci w oczy. Tata mówił, że by ła obdarzona „nowojorską arogancją” i spojrzeniem, które mówiło: „Świetnie sobie radzę w mieście, które nigdy nie śpi. Gładko przemy kam po nim metrem i sunę po zatłoczony ch chodnikach. Nie przeszkadza mi ruch ani hałas, więc nie próbuj mi przeszkadzać i zejdź mi z drogi”. Kiedy ś powiedział jej to prosto w twarz, ale wcale się nie przejęła. – No właśnie, zejdź mi z drogi – ucięła. Troszeczkę zazdrościłam jej energii i tupetu, a z drugiej strony chciałam by ć łagodniejsza i bardziej skromna – podobna do mojej mamy. Ciotka Barbara sprawiała wrażenie kogoś, kto na każdy m kroku musi coś udowadniać, sobie i inny m. Wiedziałam o jej nieudany ch związkach i wy dawało mi się, że taka kobieta powinna w końcu spotkać silnego, spełnionego mężczy znę, którego nie da rady zdominować i który zdoła ją ujarzmić jak rozbry kanego źrebaka. Z drugiej strony wy dawało się, że ciotka nie ma zamiaru nikomu się podporządkować i każdy jej romans jest z góry skazany na klęskę. – No proszę! – zawołała na mój widok i podbiegła do mnie, żeby mnie wy ściskać i wy całować. – Urosłaś, jakby minęły lata od mojej ostatniej wizy ty, Kristin. – Odsunęła mnie na odległość ramion i zapy tała podejrzliwie: – Czy ty aby – jak żeśmy to nazwały ? – nie przekroczy łaś Rio Grande? Zaczerwieniłam się tak, że przechodzący pasażerowie musieli to dostrzec. Moja nowojorska ciocia od razu trafiła w sedno. Nic dziwnego, że swojego czasu tata powierzy ł jej misję, w zastępstwie zmarłej mamy, uświadomienia mnie w ty ch sprawach, gdy ż uznał, że pora, by m poznała realia. Tata twierdził, że mieszkańcy Nowego Jorku ży ją dwa razy szy bciej niż inni ludzie. „Pędzą po ty ch chodnikach, jakby to miasto ich goniło” – mawiał. – Przepraszam – powiedziała szy bko. – Nie powinnam by ć wścibska. Masz prawo mieć swoje sekrety, tak jak ja mam prawo mieć swoje. – Zabawnie zmarszczy ła nos. – Kiedy twój tata pójdzie spać, upijemy się i wszy stko mi powiesz. Roześmiałam się, ale nie zamierzałam by ć aż tak wy lewna. – A skoro mowa o moim braciszku, jak się miewa kapitan Queeg? – zapy tała. Wzięłam jej walizkę i wy szły śmy na zewnątrz. Oglądałam film Bunt na okręcie, stąd wiedziałam, że Queeg
jest zasadniczy m, wielbiący m dy scy plinę dowódcą, z obsesją tropienia łasuchów, którzy wy jedli truskawki z kuchni, oraz zamiłowaniem do zabawy stalowy mi kulkami, które obraca w dłoniach. – Jest słodki jak zwy kle, ciociu. – Oczy wiście, że jest słodki – zachichotała. – Ale lepiej mu tego nie mówmy. Wsiadły śmy do samochodu i ruszy ły śmy do domu. W drodze ciotka spoważniała i dopy ty wała, jak naprawdę jest z tatą. – Znam wiele owdowiały ch ludzi, zarówno kobiet, jak i mężczy zn – powiedziała. – Rzadko jednak spoty ka się kogoś, kto tak długo i intensy wnie przeży wa utratę bliskiej osoby. Jak gdy by jakaś jego część odeszła wraz z twoją mamą. Gdy by nie ty … – Z tatą jest wszy stko w porządku, naprawdę – zapewniłam pospiesznie. – Ze mną też. Oboje wiemy, że chciałaby naszego szczęścia. – Mądre słowa, Kristin. Jestem z ciebie dumna. Na pewno wy głosisz pożegnalne przemówienie! – To jeszcze nie jest przesądzone, ciociu. Mam ry walkę, idziemy łeb w łeb. – Założę się, że wy grasz ten wy ścig w cuglach – orzekła z przekonaniem, a potem zapy tała, kto przy jdzie na świąteczny obiad, więc powiedziałam jej o pani Osterhouse. – Chętnie poznam kobietę, która pragnie by ć z moim bratem – zachichotała ciotka Barbara. – Kiedy ś włoży łam u was widelec do niewłaściwej przegrody w szufladzie, a twój tata chciał mnie z tego powodu wy gnać z kuchni. Tata wrócił godzinę po nas. Pomogłam cioci ulokować się w pokoju gościnny m, a potem słuchałam, jak brat i siostra opowiadają sobie, co wy darzy ło się podczas ich rozłąki, i zgodnie dochodzą do wniosku, że do szczęścia brakuje im ty lko wujka Tommy ’ego. Na kolację tata zaprosił nas do restauracji. Oprócz ulubionego Charley ’s Diner lubił jadać w knajpie w śródziemnomorskim sty lu z kuchnią hiszpańską i włoską, która miała cztery lub pięć gwiazdek. Wiedziałam, że ojciec stara się udowodnić swojej siostrze, że w Charlottesville są miejsca równie ekskluzy wne, jak w jej ukochany m Nowy m Jorku. I musiała przy znać mu rację. Tata perorował, a my wy mieniały śmy uśmiechy i mrugały śmy do siebie porozumiewawczo, bo zawsze wszy stko wiedział najlepiej. – Dobra – burknął z komicznie poważną miną. – Macie przewagę liczebną. Spędziliśmy razem fantasty czny wieczór. – Bardzo się cieszę, że tutaj jestem – powiedziała do mnie, kiedy szły śmy spać. – Ja też się cieszę. I tata. Naprawdę. Ucałowały śmy się i poszły śmy do łóżek. Po raz pierwszy od dawna zasy piałam, nie sły sząc szeptu Christophera Dollangangera spod poduszki. Nazajutrz wy brały śmy się na szy bkie zakupy, a potem wy konały śmy dekorację na stół. W czasie, kiedy by ły śmy na mieście, pani Osterhouse przy wiozła tacie zamówionego indy ka. Tata zmacerował go w przy prawach, zanim wsadził do piekarnika. Zdradził nam, że na ty m właśnie polega sekret jego soczy stej pieczeni. Ciotka Barbara przy znała się, że raczej kiepska z niej kucharka i ty m bardziej zachwy ca ją kulinarny talent taty. Żartowała, że jedny m z powodów, dla jakich tu przy leciała, by ł apety t. W drodze do miasta opowiadała mi różne history jki z ich młodości, który ch jeszcze nie znałam. Choć bardzo starałam się tego uniknąć, za każdy m razem, kiedy słuchałam o siostrach i braciach, mimo woli my ślałam o rodzeństwie Dollangangerów. Barbara z wielką czułością
opowiadała mi, jaki opiekuńczy by ł mój tata. Zapewne podobny m uwielbieniem Cathy darzy ła Christophera. Ciekawe, czy tamto rodzeństwo będzie w stanie po latach rozmawiać o czasach spędzony ch w Foxworth? Czy będą ich dręczy ły upiorne wspomnienia? Czy będą się budzili w środku nocy z koszmarny ch snów? Czy będą umieli pocieszać się nawzajem? Ciocia chy ba wy czuła, o czy m rozmy ślam. – Opowiesz mi o ty m dzienniku, który znaleźliście w Foxworth? – zapy tała, kiedy jechały śmy same na zakupy. Na moment mnie zamurowało. Chociaż ciocia Barbara by ła siostrą taty, nie przy puszczałam, że ją wtajemniczy ł. A jednak to zrobił. W pierwszy m odruchu żachnęłam się, że zrobił to za moimi plecami – istnienie dziennika uważałam za naszą wspólną tajemnicę. W następnej chwili uznałam, że obrażanie się by łoby hipokry zją. W końcu czy tałam go potajemnie z Kane’em, prawda? Przecież nie wiedziałam, ile tata powiedział ciotce. Czy żby domy ślał się, że Kane wie, i dawał mi to do zrozumienia? A może ty lko podejrzewał i chciał dowiedzieć się więcej? – Wiesz od taty ? – Zerknęłam na nią znad kierownicy. Dojeżdżały śmy już do domu. – Martwi się, że go czy tasz – odparła. – Wiem. – Skończy łaś już? – Jestem zajęta, a poza ty m niełatwo czy ta się ten dziennik. – I właśnie to go martwi. – Dam radę – zapewniłam. – Och, na pewno. Ale nie ma sensu teraz się ty m martwić. Stało się i nic tego nie zmieni. Pamiętam, jak tamte wy darzenia dręczy ły twoją mamę. Twoi rodzice rozważali nawet wy prowadzkę z Charlottesville! – Nie wiedziałam. Mama nie chciała rozmawiać o Foxworth Hall, a plotki puszczała mimo uszu. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta historia by ła aż tak potworna. – Owszem, by ła. Reporter z „New York Timesa” przy jechał kiedy ś do twojej mamy. Przy gotowy wali specjalny numer halloweenowy, a ta historia idealnie się nadawała. Odmówiła rozmowy, więc pozbierał plotki z okolicy i napisał, że ona wie znacznie więcej, niż się przy znaje, choć z rodziną Foxworth nic jej przecież nie łączy ło. Wtedy znajomi zaczęli mieć jej za złe, że im nie ufa i zataiła prawdę. Straciła wielu przy jaciół. – Tata nigdy mi o ty m nie wspomniał. – Nic nie wiesz o awanturze, która wy buchła na ty m tle? – dodała. Odruchowo zwolniłam. – Jakiej awanturze? – Na szczęście to by ło jednorazowe spięcie. Twoi rodzice mi o ty m opowiedzieli. Już nie pamiętam, gdzie się wtedy bawili, w każdy m razie na imprezie jakaś kobieta złośliwie wy tknęła twojej mamie pokrewieństwo z koszmarną rodzinką Foxworth. Twój tata się odgry zł, a wtedy w obronie kobiety stanął jej mąż. Dostał w zęby i padł jak długi. Ciebie jeszcze nie by ło na świecie. Wtedy właśnie zaczęli rozważać przeprowadzkę. Mówię ci o ty m wszy stkim po to, żeby ś zrozumiała, czemu tata nie jest zachwy cony, że czy tasz dziennik. Chy ba nikomu o nim nie mówiłaś? Poczułam, że gardło mi się zaciska. Czułam, że całe moje ciało buntuje się przeciwko
kłamstwu, a jednocześnie wiedziałam, że nie przy znam się cioci Barbarze, a ty m samy m ojcu. Żeby nie dodawać mu niepotrzebny ch cierpień. Pokręciłam głową. – Jak dużo już przeczy tałaś? – Kilka stron. Milczała przez chwilę. – Czy tata prosił, żeby ś ze mną porozmawiała? – Możliwe – przy znała. Stanęłam przed garażem i otworzy łam drzwi pilotem. – Zapomnijmy o ty m, dobrze? – zaproponowała. – Jesteś już na ty le dorosła, żeby poradzić sobie z ty mi sprawami. Powiem mu, by się o ciebie nie martwił, zgoda? Kiwnęłam głową. – Naprawdę, Kristin. Nie chcę, żeby przeszłość przy słaniała nam radość rodzinnego spotkania. – Sięgnęła i delikatnie ścisnęła mi dłoń. Znów kiwnęłam głową. Wy siadły śmy i zaniosły śmy torby z zakupami do domu. Zajęłam się pracą w kuchni, ale w głębi serca czułam niepokój. Tuż przed kolacją zadzwonił Kane i zdał mi relację, co się dzieje u nich. By ł rejwach, bo zjechały się tabuny krewny ch, spragnione jutrzejszej „indy czej imprezy ”, jak nazwał Dzień Dziękczy nienia. – Darlena, Julio i ja wy bieramy się dzisiaj do Chińczy ka. Mama nie jest zachwy cona, ale tata nie ma nic przeciwko temu. Cała nasza trójka czuje się jak mary narze, który m udało się wy rwać do portu, zamiast pełnić wachtę. – Roześmiał się. – A co u ciebie? Miałam na końcu języ ka sprawozdanie z rozmowy z ciocią Barbarą i wniosek, że powinniśmy skończy ć ze wspólny m czy taniem, ale ugry złam się w języ k. Powaga i zaangażowanie, z jakimi traktował dziennik i nasze spotkania spędzone na lekturze, zwłaszcza ostatnio, powstrzy mały mnie od tej decy zji. Bałam się, że jego nastrój może jeszcze się pogorszy ć. Poza ty m, tak samo jak on, chciałam się dowiedzieć, jak ten koszmar się skończy. – Wszy stko w porządku? – zapy tał, kiedy oględnie opisałam mu swój dzień z ciocią. By łam pewna, że wy chwy cił napięcie w moim głosie. – Oczy wiście – zapewniłam pospiesznie. – Pozdrów ode mnie siostrę i Julia. Ży czę wam miły ch, szczęśliwy ch świąt. – Nie mogą by ć miłe i szczęśliwe bez ciebie – odparł. Ten mistrz ukry wania problemów pod potokiem gładkiej mowy by ł ze mną do bólu szczery. A ja mu ufałam. – Może za rok będziemy razem świętowali Dzień Dziękczy nienia – powiedziałam i od razu przemknęła mi my śl, że ludzie w naszy m wieku rzadko zastanawiają się nad wspólną przy szłością, i nad przy szłością w ogóle. Ja i Kane na pewno nie trafimy na tę samą uczelnię. Czy nasze uczucia, dzisiaj tak silne, przetrwają rozłąkę, a także – co chy ba najważniejsze – nowe znajomości? Czy romanse takie jak nasz wy gasają, zanim ktoś pomy śli o zerwaniu? Przecież na początku ciągle wisieliśmy na telefonie i widy waliśmy się w każdej wolnej chwili, a teraz ten zapał wy gasł w znaczny m stopniu. – Mam nadzieję – odparł Kane. – Pod warunkiem że twój tata przy gotuje ucztę. Roześmiałam się, bo pomy ślałam to samo. – Widzimy się w niedzielę, tak? – upewnił się jeszcze. – Tak. Uprzedzę cię wcześniej, o której będę wolna.
Po kolacji przenieśliśmy się do salonu i tata rozgadał się na temat budowy Foxworth. Z zapałem pokazy wał Barbarze plany. Wreszcie wszy scy rozeszliśmy się na górę do swoich sy pialni. Tam ciotka zaskoczy ła mnie, gdy ż cichutko zapukała do drzwi, kiedy już by łam w piżamie. – Hej. – Hej. – Chciałam się upewnić, że nie masz mi za złe naszej rozmowy w samochodzie. – Jasne, że nie. Już o niej zapomniałam. Rozejrzała się po moim pokoju, uśmiechem kwitując kolekcję lalek na półce i plakaty filmowe, zatrzy mała wzrok na ślubny m zdjęciu rodziców. – Pamiętam ich ślub, jakby to by ło wczoraj – powiedziała z westchnieniem. – Już się martwiliśmy, czy twój tata spotka kogoś, przy kim znajdzie szczęście. Zawsze by ł bardzo wy magający i wiele oczekiwał od ludzi, w który ch „zainwestował”. A wtedy zjawiła się ona i zmieniła go w czułego wrażliwca. – Teraz też jest czuły m wrażliwcem, ty lko w stosunku do mnie – zapewniłam. Kiwnęła głową. – Bardzo się zaangażował w ten projekt. Domy ślam się, że to najpoważniejsza robota, z jaką miał do czy nienia. – Zgadza się. Urwała i milczała przez chwilę, jakby wzbraniała się mówić dalej. Co jeszcze trzy mała w zanadrzu? – Co, ciociu Barbaro? – spy tałam z uśmiechem. – Przy znam, że powoduje mną ciekawość… zastanawiam się, czy zechciałaby ś mi pokazać ten sły nny dziennik? Nie zamierzam go czy tać, chciałam jedy nie przez chwilę potrzy mać go w ręku. – Oczy wiście. – Wy jęłam notes spod poduszki. Ciotka zrobiła wielkie oczy. – Tu go trzy masz? – Machinalnie wsunęłam go pod poduszkę pierwszego wieczoru i tak już zostało. Sięgnęła po notes z przejęciem i trzy mała go w dłoniach z namaszczeniem, niczy m jakiś staroży tny papirus. Otworzy ła okładkę i przebiegła wzrokiem pierwszą stronę. – Taki stary, a wy gląda jak nowy. – Leżał w metalowej kasetce – wy jaśniłam. – Ładne, równe pismo – dodała. – Czy by ł by stry ? Takie sprawia wrażenie. – Bardzo. Planował zostać lekarzem. – Serio? Prawdę mówiąc, nie interesowałam się ich późniejszy mi losami po ty m pierwszy m pożarze. – Ich matka trafiła do zakładu psy chiatry cznego. – A dzieci? – Nikt nie wie na pewno. Ponoć zmieniły nazwiska, może nawet opuściły kraj. Czy tata wspomniał coś o nowy m właścicielu posiadłości? – Nie. A czegoś się dowiedział? – Nie bardzo. Zdaje się, że stoi za ty m jakaś korporacja.
– Może to będzie hotel albo pensjonat? – zasugerowała. – Raczej nie. Wzruszy ła ramionami. – W każdy m razie cieszę się, że wy rośnie tam coś nowego. – A by łaś tam kiedy ś? – Nie. Nie ciągnęło mnie tam, zresztą, twoi rodzice i tak nie chcieliby ze mną pojechać. Oddała mi dziennik z taką miną, jak gdy by żałowała, że nie zaproponowałam jej, aby go sobie zatrzy mała. – Tak naprawdę nie mam ochoty poznać więcej szczegółów – powiedziała. – Za dużo w ży ciu czy tałam takich koszmarny ch historii. Gazety są ich pełne. No cóż, dobrej nocy. I miły ch snów. – Pocałowała mnie i wy szła. Stałam przez moment na środku pokoju i my ślałam o niej, gdy nagle poczułam narastającą paranoję, jak u Kane’a. Co będzie, jeśli ona wejdzie tu pod moją nieobecność i zabierze pamiętnik? Mało prawdopodobne, ale jednak. Zabierze, pójdzie z nim do ojca i oboje postanowią spalić ten feralny notes. Aż się wzdry gnęłam. I zamiast włoży ć dziennik Christophera jak zwy kle pod poduszkę, wsunęłam go pod książki w pudle na dnie szafy, a na górę dołoży łam jeszcze parę butów i wieszaków. Zaczy nam wariować na jego punkcie, pomy ślałam, ale nie mogłam się powstrzy mać. Kane ma rację, musimy jak najszy bciej doczy tać do końca. Bez względu na to, co jeszcze tam znajdziemy.
Świąteczny obiad by ł cudowny, tak jak się spodziewałam. Todd Winston i jego żona Lisa przy by li z sy nem, dziesięcioletnim Joshem, i dwunastoletnią córką, Brandy, najlepiej wy chowany mi dziećmi, jakie znałam. Lisa, nauczy cielka w szkole podstawowej, całe ży cie mieszkała i pracowała w Charlottesville, podobnie jak Todd. Już dawno mianowali mojego tatę przy szy wany m dziadkiem swoich dzieci. Kiedy ś by łam zazdrosna, tak bardzo go kochali, a on zawsze troszczy ł się o ich los jak o los własnej rodziny. Jednak w tamty m okresie, kiedy odejście mamy zachwiało moim bezpieczny m, dziecięcy m światem, by łam zła i zazdrosna o każdą kobietę czy dziewczy nkę, którą serdecznie traktował w mojej obecności. Darlena taki ty p mężczy zny nazy wała dżentelmenem z Południa, uprzejmy m i poczciwy m jak Ashley Wilkes z Przeminęło z wiatrem. Wraz z ciocią Barbarą z nadzieją śledziły śmy każdy gest i każde słowo taty kierowane do pani Osterhouse. Tego wieczoru wy jątkowo nalegała, żeby m zwracała się do niej po imieniu. A ja miałam jak zwy kle opory, gdy ż wiedziałam, że nazwanie jej Laurą będzie początkiem burzenia muru, który wzniosłam pomiędzy nią a moim ojcem, a dokładniej pomiędzy nim a inną kobietą. Tego dnia zaobserwowałam wiele szczegółów, który ch nie dostrzegłam wcześniej. Gesty kulując, doty kała go, a on się nie odsuwał. Gdy szeptała coś do niego, odpowiadał jej uśmiechem. Nie odstępowała go prawie na krok i pomagała mu w kuchni, aby m, jak to ujęła, miała czas pogawędzić sobie z ciocią. Wy mieniły śmy z Barbarą uśmiechy. – Ona jest bardzo atrakcy jna – szepnęła do mnie ciotka. – Zawsze ufam pierwszemu wrażeniu, a ono mówi mi, że pani Osterhouse go uwielbia.
Znów zerknęłam na ty ch dwoje i po raz pierwszy zadałam sobie py tanie, czy nie spoty kają się w tajemnicy, czy raczej w tajemnicy przede mną. – Wkrótce wy jedziesz na studia – powiedziała Barbara. Nie musiała kończy ć, wiedziałam, o co chodzi. – On będzie bardzo samotny – dodała. Mimo woli pomy ślałam, co musiał czuć Christopher, kiedy zrozumiał, że jego mama kocha kogoś poza mężem i sy nem. Nasze sy tuacje by ły nieporówny walne, ale teraz już wiedziałam, że dzieci są egoisty czne z natury. Żądają całej miłości dla siebie. Trzeba czasu, aby zrozumiały, że rodzice też mają do niej prawo. Posprzątałam ze stołu z ciocią i Lisą, a tata z Laurą wzięli się do zmy wania. Todd, dzieci, Lisa, ja i Barbara przeszliśmy do salonu. Tam zaczęliśmy wy py ty wać ciotkę o ży cie w Nowy m Jorku, jak gdy by mieszkała w inny m kraju albo wręcz na odległej planecie. Bawiło ją to, ale odpowiadała wy czerpująco i z humorem. Z jej słów wy nikało, że w Nowy m Jorku ży je się fajnie i ciekawie; jest masa teatrów, świetny transport publiczny i barwne wielokulturowe dzielnice. – Nie ma powodu bać się Nowego Jorku – odparła. – Ma wiele do zaoferowania i nie sposób się tam nudzić. Lisa słuchała zafascy nowana. Ze względu na dzieci ona i Todd wy szli pierwsi. Przez chwilę siedzieliśmy z tatą i Laurą, aż ciotka Barbara rzuciła mi znaczące spojrzenie, aby dać mi do zrozumienia, że czas zostawić ich samy ch. Od razu pojęłam i udałam bardzo zmęczoną. Ciotka też zaczęła ziewać. Z chichotem oddaliły śmy się w stronę schodów. Wy piłam więcej wina niż zwy kle i trochę chwiałam się na nogach. – Chcesz mi opowiedzieć o swoim chłopaku? – zapy tała, kiedy dotarły śmy do moich drzwi. – Sły szałam, że pochodzi z bogatej rodziny, jest przy stojny i bardzo popularny. – Zatem wiesz wszy stko. Lekko zeszty wniała, a potem się uśmiechnęła. – Rozumiem. W takim razie idę spać. – Pocałowała mnie w policzek. – Mama by łaby z ciebie dumna, wiesz? – rzuciła na odchodne. Nie chciałam jej tak szy bko zby ć, ale bałam się, że jeśli w ty m stanie zacznę opowiadać o Kanie, zdradzę zby t wiele. No proszę, co się ze mną stało, pomy ślałam. Nagle boję się o czy mś mówić, boję się popełnić błąd. Czy tak samo my śli Kane? Dopiero w ty m momencie przy szło mi do głowy, że mógł niechcący wy gadać się o dzienniku podczas rozmowy z siostrą. Och, musimy jak najszy bciej skończy ć czy tanie! Kane ma rację, że na to nalega.
Ojciec zabrał mnie i Barbarę, i – ku mojemu zaskoczeniu – Laurę Osterhouse do Foxworth. Oprowadził nas po budowie i po rozległy m terenie, opowiadając o nowy m wcieleniu Foxworth. Ciotka parę razy zerkała na mnie, aby zwrócić moją uwagę na fakt, jak dobitnie tata podkreśla, że nowy budy nek i otaczający go krajobraz nie będą przy pominały dawnego. Szczegółowo rozwodził się o zmianach, opisy wał nowe ukształtowanie terenu, alejki, oświetlenie, basen i nowoczesną technologię, wy korzy staną w całej koncepcji domu. By ło jasne, że nie ma mowy
o zwy kłej rekonstrukcji. Taktownie nie wspomniałam, że wcześniej pokazy wał mi we wnętrzu domu elementy nawiązujące do przeszłości. Tata mocno podkreślał, że nie ma w planach poddasza i przewidziano ty lko niewielką przestrzeń techniczną. Po tej wizy cie pojechaliśmy na lunch, a wieczorem tata i Laura oznajmili, że zrobią kolację ze świąteczny ch resztek. Laura z uśmiechem zapewniła, że pragnie na własne oczy zobaczy ć jego sły nną kuchenną magię, która pozwala mu wy czarować cuda z resztek albo wręcz coś z niczego. Rano odwiozłam z tatą ciocię Barbarę na lotnisko. Obiecał, że po zakończeniu budowy odwiedzimy ją w Nowy m Jorku, a ona już zaczęła wy my ślać atrakcje, jakie dla nas przy gotuje. Widać by ło, że perspekty wa wizy ty ukochanego brata bardzo ją cieszy. Obiecała, że zadzwoni do wujka Tommy ’ego i zaprosi go w ty m samy m czasie. Poważnie wątpiłam, czy zdoła go namówić, ale pomarzy ć zawsze można. Na pożegnanie ciotka tuliła mnie przez dłuższą chwilę. – Fantasty cznie dbasz o mojego brata – powiedziała. – Śmiem twierdzić, że jesteś wy jątkowy m przy padkiem córki, która wy chowuje ojca. Rób tak dalej, niech wy jdzie wreszcie ze swojej skorupy ! Obiecałam solennie, że się postaram. W drodze powrotnej do domu tata by ł bardziej cichy i skupiony niż zwy kle. Jak ważna jest rodzina, pomy ślałam. Jakże wiele musimy sobie nawzajem wy baczać w trosce o rodzinne więzy. Teraz zrozumiałam, dlaczego Christopher desperacko uczepił się wiary, że matka ich kocha. I dlaczego mój tata tak bardzo mnie potrzebował. Bolesną pustkę w sercu trzeba czy mś zapełnić. Ważne, aby mieć kogoś, kto troszczy się o ciebie i o kogo ty możesz się troszczy ć. Tata zawsze mógł na mnie liczy ć, ale teraz sy tuacja miała się zmienić. Samotność nie oznacza ty lko braku bliskiej osoby. Trwa również wtedy, kiedy bliska osoba jest daleko i na co dzień nie ma się do kogo odezwać, o kogo zatroszczy ć. Nie można dać komuś siebie i brać od kogoś; nie ma dla kogo wy korzy stać energii. Nic dziwnego, że Christopher przy lgnął do Cathy i że szy bko weszli w rolę rodziców, dbający ch o maluchy. Szkoda, że nie mogłam powiedzieć ojcu: „Widzisz, tato? Czy tanie dziennika nie jest dla mnie wy łącznie koszmarem. Uczy mnie także ważny ch rzeczy ”. Niestety, to nie by ła pora na takie rozmowy. I może nigdy nie nadejdzie. W domu tata zaproponował, że zabierze mnie i Laurę na kolację. – Chy ba macie już dosy ć resztek – zauważy ł ze śmiechem. – Ja akurat nie – stwierdziłam. – Lodówka jest ciągle pełna. Nie obrazisz się, jeśli zostanę? I może zaproszę kogoś, żeby pomógł mi ją wy czy ścić – dodałam z uśmiechem. Tata zerknął na mnie podejrzliwie, ale po chwili i on się uśmiechnął. – Dobrze. Teraz ty coś wy czarujesz. – Mam parę pomy słów – zapewniłam. – Nie na darmo podpatry wałam cię latami. Skinął głową i poszedł zadzwonić do Laury. Ja pobiegłam na górę wezwać Kane’a. Wiedziałam, że przy jedzie, wy starczy rzucić hasło. Zjemy, a potem wrócimy do pamiętnika. Zjawił się po niespełna półgodzinie. Jedno spojrzenie na mnie mu wy starczy ło. Zresztą widział, że taty nie ma w domu. Zjedliśmy w pośpiechu, tłumiąc niecierpliwość, po czy m naty chmiast pognaliśmy na górę. Wpadliśmy do pokoju i dopiero teraz przy pomniałam sobie, że schowałam pamiętnik.
– Coś się stało? – zapy tał z niepokojem, widząc, jak wy grzebuję notes z pudła w szafie. – Nie, ale ciotka za bardzo o niego wy py ty wała, wolałam dmuchać na zimne. Kiwnął głową i weszliśmy na poddasze. Szy bko, bez słowa ustawiliśmy meble. Kane zasiadł w fotelu i zaczął czy tać.
Minęło pięć dni. Mama się nie pojawiła. Podzieliłem się z Cathy my ślą, że to pewnie kara za naszą niewdzięczność. Siostra momentalnie się najeży ła. – My by liśmy niewdzięczni? My ? Próbowałem jej wy tłumaczy ć, że mama jest teraz przewrażliwiona. Przecież nie wiemy, co się dzieje poza naszy m mały m, zamknięty m światkiem poddasza, a poza ty m dobrze znamy okrucieństwo babki. Już raz wy chłostała mamę. – Mama musi ży ć w ciągły m napięciu i chodzić koło swojej matki na paluszkach – przekony wałem i Cathy wreszcie się odpręży ła. Kiwnęła głową i obiecała, że postara się by ć miła dla mamy. Minęło kolejny ch pięć dni bez odwiedzin mamy. Kiedy wreszcie weszła do pokoju, powitaliśmy ją przy kładnie, jak grzeczne i kochające dzieci. A wtedy mama nas dobiła. Oznajmiła podekscy towana, że wy chodzi za mąż. Jej wy brankiem by ł adwokat Bart Winslow. Wy chwalała go pod niebiosa i podkreślała, że od dawna ją kocha, a ja czułem koszmarny ucisk w gardle i w sercu. Do tego stopnia, że przez chwilę nie by łem w stanie wy krztusić słowa. W jej ży ciu działo się ty le rzeczy – romans, a teraz ślub, później miesiąc miodowy z podróżą poślubną – a my zostaniemy w ty m więzieniu, na próżno marząc o wolności. Spojrzałem na Cathy i niedostrzegalnie pokręciłem głową. To nie by ł czas na kolejną awanturę. Mogliśmy ty lko mieć nadzieję, że kiedy zobaczy Carrie i Cory ’ego, kiedy dostrzeże ich bladość i smutek, zrozumie, że musi nas stąd zabrać. – Czy on wie o nas? – zapy tała Cathy, zanim zdąży łem ją uprzedzić. – Jeszcze nie – odparła mama. Dodała, że musi zaczekać do śmierci dziadka, i zapewniła, że Bart na pewno zrozumie, dlaczego nas ukry wała. Znów posłałem Cathy ostrzegawcze spojrzenie: „Nie zaczy naj!”. Po wy jściu mamy usiłowałem wy krzesać z siebie ty le opty mizmu, ile mogłem. Posługując się logiką, z bólem tłumaczy łem Cathy, że takie postępowanie ma sens. Jak mama mogła powiadomić Barta Winslowa o naszy m istnieniu, skoro dziadek jeszcze ży ł? – Dobrze, ale może już nie potrzebujemy jego pieniędzy ? Prawnik powinien by ć dość zamożny, żeby nas utrzy mać – stwierdziła moja siostra równie
logicznie. Początkowo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Owszem – przy znałem w końcu. – Ty le że jest prawnikiem dziadka i pewnie zarządza jego pieniędzmi. Pomy śl, gdy by dziadek dowiedział się od Winslowa o naszy m istnieniu, cały plan mamy by upadł, a jeszcze by wy walił prawnika z posady. I co by śmy z tego mieli? Choć niechętnie, w końcu przy znała mi rację. Udało mi się ją uspokoić, lecz czułem się podle, bo wiedziałem, że ma rację. Czas ciurkał powoli jak woda, skapująca z sopla. Nadeszła kolejna zima. Na poddaszu znów by ło dla nas za chłodno. Dzień mijał za dniem. Razem z Cathy zajmowałem się bliźniakami, a kiedy spały albo bawiły się same, kładliśmy się na stary m materacu przy oknie i czy taliśmy z siostrą książki, przy niesione przez mamę. Rozmawialiśmy o ty m, co przeczy taliśmy, ale też coraz częściej poruszaliśmy temat miłości. Jak to jest zakochać się w innej osobie. Nie mogłem nie zauważy ć gwałtowny ch zmian w Cathy – nie ty lko w jej ciele, ale i w sposobie, w jaki my ślała o sobie, a także – tak, tak – o mnie. O zmianach, jakie zachodziły również we mnie. Czułem, że moje my śli są zdrożne, ale nie umiałem nic na to poradzić. Zawsze tak się działo, kiedy prowadziliśmy inty mne rozmowy, coraz bardziej przenikające mnie dreszczem oczekiwania, my ślą o czy mś coraz bliższy m, lecz nieokreślony m. By ła taka cudowna, taka chętna do romansowania, spragniona miłości, jak wszy stkie dziewczy ny w jej wieku. Lecz w przeciwieństwie do rówieśniczek została odcięta od ludzi, szkoły, flirtów, randek, dziewczy ńskich chichotów i inny ch rzeczy. Mnie też brakowało takiego ży cia, choć nie chciałem się do tego przy znać. Współczułem Cathy bardziej niż sobie. Śmialiśmy się i chichotaliśmy ; przy tulałem ją i całowałem jej policzki. I nagle poczułem, że coraz bardziej mnie pociąga. Ciągle na nią patrzy łem, podziwiałem, jak wy kształcają się jej piersi, smukleje szy ja, wy dłużają nogi, zaokrąglają biodra. W pewny m momencie odwzajemniła moje spojrzenie, a krew uderzy ła mi do twarzy. Odwróciłem się nerwowo i burknąłem, że cała ta gadka o romansach, wszy stko, co piszą w książkach, jest kompletną głupotą. To ją rozzłościło i oskarży ła mnie oraz cały rodzaj męski o zakłamanie, bo przecież marzy my o romansach. I znów miała rację. Na moment puściły mi hamulce i wy lał się ze mnie cały żal. Mówiłem o beznadziei naszej sy tuacji i bolesnej świadomości, ile tracimy w tej niewoli. A teraz doszedł jeszcze jeden problem – musiałem trzy mać w ry zach moje budzące się męskie pragnienia, gdy ż obowiązy wał mnie zakaz, a do tego piekielna babcia ty lko czekała, żeby nas bezlitośnie ukarać. Tak perorowałem, aż Cathy wy ciągnęła rękę i dotknęła mnie tak miękko i łagodnie, że musiałem przestać.
– Rozumiem – powiedziała. – Wiem, czego ci brakuje. Zmarszczy łem czoło. Skąd wiedziała? Z głupich romansideł? Na pocieszenie zaproponowała, że mnie ostrzy że. I dodała, że kiedy odzy skamy wolność, dziewczy ny będą za mną szalały, bo jestem bardzo przy stojny. Poszła po noży czki, a potem zrobiła mi naprawdę arty sty czną fry zurę. By łem w szoku, bo okazało się, że ma talent fry zjerski. Zażartowałem, że zrobiła ze mnie księcia, i zaproponowałem, że teraz ja zajmę się jej włosami. Na to zaczęła uciekać, a ja ganiałem ją po cały m poddaszu, aż potknęła się i upadła. Okazało się, że się skaleczy ła. Szy bko przy niosłem apteczkę. Kiedy dezy nfekowałem i opatry wałem rankę, czułem na sobie jej wzrok. Poczułem łzy wzbierające w moich oczach. To przeze mnie. Nie powinienem by ł jej ganiać. Cathy objęła dłońmi moją twarz, jak to kiedy ś robiła mama, i przy ciągnęła do siebie. Zapewniła, że nie jestem niczemu winny. Przy lgnąłem do niej i niechcący dotknąłem wargami jej nagiej piersi. Oboje zamilkliśmy. Nie by łem w stanie dłużej się opierać. Pocałowałem sutek, a Cathy aż podskoczy ła, zdumiona własny m doznaniem. Ona też by ła na krawędzi wy trzy małości. A jednak zamarłem, kiedy zapy tała mnie, czy wiem, co dalej dzieje się pomiędzy kobietą a mężczy zną. Przy znałem, że wiem, ale skłamałem, że tak daleko moja wy obraźnia nie sięga. Wtedy spy tała, czy uważam, że jest ładna. Cierpiałem jak nigdy dotąd, ale udawałem opanowanego. Zapiąłem jej bluzkę, zapewniłem, że jest śliczna, i dodałem, że bracia nie patrzą na siostry jak chłopcy na dziewczy ny. Dla nich siostry są ty lko siostrami. Aby uchronić się przed dalszy mi pokusami, ruszy łem do bliźniaków. Na schodach Cathy powiedziała coś, co mnie zmroziło. Wy znała, że zastanawia się, czy naprawdę jesteśmy tak grzeszni, jak w opinii babci. Wzdragałem się my śleć o ty m w ten sposób, choć wewnętrzne głosy mówiły coś innego. – Skoro tak sądzisz, pewnie tak jest, więc po co mnie py tasz? – odparłem ostro, więc już nie poruszała tego tematu. Tej nocy nie mogłem przestać my śleć o jej piersiach, sutkach, o muśnięciach jej warg na mojej twarzy, o jedwabistej gładkości i gorący m, miękkim miejscu pomiędzy udami. Odwróciłem się, żeby spojrzeć na nią, i napotkałem jej wzrok. Nie mogłem powstrzy mać uśmiechu. Ona też.
Kane przerwał czy tanie i podniósł na mnie wzrok. Poczułam na policzkach gorący rumieniec, zapewne taki sam jak u niego. Nie odezwał się słowem. Ja też milczałam. Powoli zamknął notes i podszedł do kanapy. Klęknął, położy ł głowę na moich kolanach, po czy m powoli, jakby mój opór
wy parował, rozsunął mi nogi i wsunął się tam, aby całować wnętrze moich ud. Kurczowo chwy ciłam powietrze i wy gięłam się w łuk na posłaniu, bo jego usta przy lgnęły do mojego najtajniejszego miejsca i całowały je namiętnie. Czułam jego dłonie, sunące w górę po udach, do bioder. Palce zahaczy ły o majteczki i zaczęły je ściągać. – Och, Kane – westchnęłam. Przerwał i położy ł się obok mnie na kanapie. Balansowaliśmy na krawędzi Rio Grande. – Czuję się dokładnie jak Christopher – powiedział. – Dla mnie jesteś jedy ną dziewczy ną na świecie. Dałby m się zamknąć z tobą na poddaszu. Na lata. Pocałowaliśmy się. Pozwoliłam, żeby mnie rozebrał, ale powstrzy małam go, kiedy sam zaczął się rozbierać. – Jeszcze nie – szepnęłam. – Jeszcze nie. Niemal namacalnie czułam jego zawód, bo sama reagowałam podobnie. Leżeliśmy, nasłuchując przy spieszonego bicia naszy ch serc. Kane znów zaczął mnie całować, z taką pasją, że omal nie uległam. – Nie, jeszcze nie – cudem zdołałam z siebie wy dusić. – Dlaczego? – zapy tał. – Cathy nie uległa. – Ale… – Chciał powiedzieć: „Ty nie jesteś Cathy ”, ale się powstrzy mał. – Skąd wiesz, że ulegnie? – Po prostu wiem. – Choć wcale nie wiedziałam. Raczej czułam. I bałam się tego. – Kristin, zrobisz to z kim zechcesz, ale możesz by ć pewna, że nikt nie będzie równie troskliwy i czuły dla ciebie jak ja – odparł. – Wierzy sz mi? – Tak, ale… nie jestem jeszcze gotowa – wy znałam cicho. – Zrozum, Kane… Położy ł mi palec na ustach i pocałował mnie. – Dobrze – powiedział. – Choć wolałby m nie rozumieć. Rozbawił mnie. Przy lgnął twarzą do moich piersi i zamknął oczy. Wsunęłam mu palce we włosy i też opuściłam powieki. Omal tak nie zasnęliśmy ; na szczęście w pewny m momencie ocknęłam się i zobaczy łam, że zby t długo jesteśmy na poddaszu. Ubraliśmy się pospiesznie, ustawiliśmy rzeczy, a potem schowaliśmy pamiętnik w moim pokoju. – Jutro? – Nie wiem. Dowiem się, jakie plany ma tata. Kane poszedł do mojej łazienki i ochlapał sobie twarz zimną wodą. Przeczesałam włosy i zeszliśmy do salonu. Usiedliśmy przed telewizorem, a po dwudziestu minutach wrócił tata. Minę miał zadowoloną, chy ba miło spędził czas. Poczułam ukłucie zazdrości. – Hej, dziewczy ny i chłopaki – powitał nas wesoło. – Jak wam smakowały resztki, Kane? – Resztki? My ślałem, że to nowa potrawa! – zawołał ze śmiechem Kane. Tata się uśmiechnął. – Ależ by stry młody człowiek! Umie stąpać po śliskim lodzie. – A ty miło spędziłeś czas? – spy tałam. – Bardzo. Laura odkry ła nową restaurację. Kameralna, domowa, prowadzona przez włoską rodzinę. Nazy wa się Diana, od ich nazwiska. A jak wasze przy jęcie świąteczne, Kane? – Jak zwy kle, spęd smrodzinny – skomentował dosadnie Kane. Tata zachichotał.
– Na pewno by ło fajnie. Kochanie, teraz was opuszczę. Muszę jeszcze przy gotować parę rzeczy na jutro. – Na niedzielę? – zapy tałam z niedowierzaniem. – Jadę na budowę pod Richmond. Chodzi o jakieś uzgodnienia w sprawie ukształtowania terenu i Johnson prosił, by m zerknął na to przed poniedziałkiem. Domy ślam się, że masz dużo lekcji, więc zabieram Laurę, żeby dotrzy mała mi towarzy stwa. Ale niedzielne śniadanie zjemy razem – zaznaczy ł. Zerknęłam na Kane’a. Z trudem tłumił podekscy towanie. Zapowiadało się, że będziemy mieli prawie cały dzień dla siebie. – Oczy wiście – przy taknęłam. – A w sprawie lekcji trafiłeś w dziesiątkę. Zostawiłam wszy stko na niedzielę. – Proszę się nie martwić, panie Masterwood. Dopilnuję, żeby odrobiła. A potem ugotowała coś dobrego. – Łudzisz się, że uda ci się ją do czegoś zmusić? No to powodzenia! – Zaśmiał się tata. Kane mu zawtórował, a ja z wy siłkiem przy wołałam na twarz uśmiech. Uspokój się, moje zazdrosne serce, upomniałam siebie. Pamiętaj, co mówiła ciocia Barbara. Twój ojciec również ma potrzeby. – Muszę lecieć – powiedział Kane i wstał. – Dobranoc, panie Masterwood. – Dobrej nocy. Odprowadziłam Kane’a do drzwi. Kiedy wy szliśmy, Kane ścisnął moją dłoń. – Wspaniale – szepnął. – Może jutro skończy my pamiętnik! – Może. – Zadzwoń, kiedy twój tata wy jedzie – poprosił. – Przy czaj się w pobliżu i wy patruj tego momentu – rzuciłam ironicznie. – Niezłe – zachichotał, ale zaraz spoważniał. – Czekaj, to wcale nie jest takie głupie. – Owszem, bardzo głupie. Jeśli on zobaczy cię, że czekasz… tak wcześnie… – Dobra, dajmy temu spokój. W takim razie do jutra. – Pocałował mnie leciutko i przez chwilę zwlekał z oderwaniem swoich ust od moich. Patrzy łam, jak odjeżdża. Do jutra. Christopher i Cathy codziennie czekali na lepsze jutro. Ale nie chciało nadejść. Podziwiałam, że tak długo zdołali przetrwać, słuchając pusty ch obietnic matki i nie tracąc nadziei. Zachodziły w nich zmiany. Nie mogli kontaktować się ze światem zewnętrzny m, zgłębiali własną seksualność, odkry wali w sobie nieznane krainy. To wszy stko nie mogło się dobrze skończy ć, zarówno dla nich, jak i dla młodszego rodzeństwa. Teraz i ja nie mogłam się doczekać, kiedy pójdziemy z pamiętnikiem na poddasze. Najchętniej poczy tałaby m już dzisiaj, sama, ale nie mogłam zawieść Kane’a. W niedziele zwy kle wstawałam wcześnie, kilka minut po tacie, ale ty m razem zaspałam, aż w końcu przy szedł mnie obudzić. Zapukał i wsunął głowę w szparę w drzwiach. – Hej, śpiąca królewno, zapraszam na śniadanie. Robię twój ulubiony omlet. – Och, która godzina? – Spojrzałam na zegarek. Sny, pomy ślałam, wszy stko przez te sny. Utkane z wątków ży cia mojego i Cathy Dollanganger. W jedny m z nich Laura Osterhouse zakradła się do sy pialni i wy lała mi smołę na głowę. Kiedy usiadłam w przerażeniu na łóżku, już jej nie by ło, a w drzwiach stał Kane. Sen by ł niezwy kle realisty czny. Kane podszedł do mojego łóżka, a ja zanurzy łam mu rękę we włosach. To mnie uspokoiło i we śnie zasnęłam na nowo.
– Zaraz zejdę – obiecałam, więc tata wrócił do kuchni. Wstałam i ubrałam się szy bko. Bardzo chciałam spędzić z nim czas przy śniadaniu, zanim odjedzie. Na dole wszy stko już by ło gotowe: świeżo wy ciśnięty sok z pomarańczy i świeże bagietki z moją ulubioną galaretką imbirową. Niestety, nieufność wy pełzła z ukry cia. Czy tata jest tak wy jątkowo miły, bo czuje się winny z powodu rozwijającego się flirtu z Laurą Osterhouse? A może są ze sobą blisko już od dawna? Ukry wał to przede mną, lecz postanowił się ujawnić, kiedy zobaczy ł, że mój związek z Kane’em jest poważny ? Czy za chwilę usły szę ważne wieści? Wodziłam za nim spojrzeniem, kiedy krzątał się po kuchni. – Wszy stko w porządku? – zapy tał, kiedy zaczęłam jeść, powoli, jakby m nie miała apety tu. – Oczy wiście. Powiedz, co ty dzisiaj właściwie zamierzasz? – Po prostu dom jest już prawie gotowy, lecz nagle zarządzono zmiany, a to poważna ingerencja w pierwotny plan. – Mianowicie? – Mamy zainstalować windę. – Ale przecież nie chodzi o wieżowiec, ty lko o jednokondy gnacy jny dom! – Liczba pięter nie ma znaczenia, bo i tak trzeba wpasować w budy nek konstrukcję i szy b. – Kto tak naprawdę ma tam zamieszkać? Wiesz coś? Tata pokręcił głową i usiadł. – Nie rozumiem. Jak możesz budować dom dla kogoś, kogo nie widziałeś na oczy ? Nikt niczego nie dogląda, a ty nie masz z kim się konsultować w razie wątpliwości. A przecież to poważna inwesty cja, reprezentacy jna posiadłość, prawda? Ciekawe, czy poprosili o dorobienie windy, ponieważ ma tam zamieszkać starsza albo niesprawna osoba? Dziwne to wszy stko. Wzruszy ł ramionami. – Kiedy zapy tałem, powiedziano mi, że mam się ty m nie zajmować, ty lko skupić się na pracy. W końcu robotnika w fabry ce samochodów nie powinno interesować, kto będzie jeździł autem, które zmontuje. – Ale ty nie jesteś robotnikiem przy taśmie, ty lko renomowany m budowniczy m – żachnęłam się. – No i co z tego? Nie zrezy gnuję ze zlecenia dlatego, że nie znam personaliów pracodawcy. Zbuduję im taki dom, jaki chcą, i wręczę klucz temu, kto przy jdzie po odbiór. A dalej to już nie mój interes. Pożegnam się z Foxworth Hall i zapomnę o nim. Może wreszcie ludzie przestaną nas dręczy ć py taniami. – Nie miałam pojęcia, że ty i mama mieliście nieprzy jemności z tego powodu. – Twoja ciotka to straszna plotkara – zauważy ł. – Szkoda, że nie powiedziałeś mi wcześniej. – Wiesz, że nie jestem gadatliwy. Słuchaj, nie wrócę dziś na kolację – oznajmił. – W lodówce znajdziesz stek, kotlety z kurczaka i… – Dam sobie radę. Dokąd się wy bierasz? – Jeszcze nie wiem. Stamtąd jest blisko do Richmond, gdzie mieszka mój stary kumpel, jeszcze z mary narki. Już dawno zapraszali mnie z żoną. – To miło. – Ale jeśli zależy ci, żeby m wrócił do domu, mogę… – Tato, po prostu baw się dobrze i nie przejmuj się mną! Wkrótce i tak będę musiała sobie
radzić sama. Kiwnął głową i szy bko skończy liśmy śniadanie. Powiedziałam, że sprzątnę stół i umy ję naczy nia. – Mam nadzieję, że Laura jest już gotowa – mruknął. – Od dawna nie musiałem czekać, aż kobieta się wy szy kuje. – Czekałeś na mnie – zauważy łam i od razu pożałowałam. – Na szczęście jesteś cierpliwy jak pająk w sieci. – I ona też pewnie to wie. Mogę wziąć twój samochód? – Jasne, przecież mam teraz swojego szofera. Tak jak Laura Osterhouse, chciałam dodać, ale ugry złam się w języ k. Znów to cholerne ukłucie zazdrości, które przeszy ło mi pierś. Mimo to uśmiechnęłam się promiennie do taty i uścisnęłam go, ży cząc miłego dnia. – I jeśli jeszcze raz będziesz się o mnie martwił, to… – zaczęłam ostrzegawczo. Uniósł ramiona w geście kapitulacji. – Sam założę sobie knebel – obiecał i wy szedł. Szczęk zamy kany ch drzwi sprawił, że w oczach zakręciły mi się łzy. Czas przy spieszy ł i przy szłość zbliżała się wielkimi krokami. Tata coraz częściej rzucał uwagi na temat sy ndromu pustego gniazda, który pojawia się, kiedy dzieci dorastają i wy fruwają z domu. Może ze mną by ło coś nie tak, ale w przeciwieństwie do rówieśników wcale nie spieszy łam się do dorosłego ży cia – pewnie dlatego, że kiedy oni mieli rozkoszne dzieciństwo, ja musiałam dorosnąć w przy spieszony m tempie. Im bliżej zakończenia szkoły, ty m mocniej narastał we mnie konflikt odczuć. Będziemy świętowali maturę i gratulowali sobie nawzajem wy zwolenia z kajdan rodzicielskiej dominacji i ty ch zasad, które czy niły z nas niesforny ch smarkaczy. Z drugiej strony wiedziałam, że w trakcie tego całego świętowania każdy z nas doświadczy choć jednej chwili smutku, że porzuca bezpowrotnie bezpieczne dzieciństwo, by wy pły nąć na szerokie wody dorosłości. I pewnie większość nie pokaże nic po sobie. Ty lko że ja by łam świadoma takiego momentu o wiele wcześniej niż moi rówieśnicy, gdy ż śmierć mamy i ży cie z samotny m ojcem sprawiły, że przedwcześnie dojrzałam i kroczy łam inną drogą. Tak się zamy śliłam, że straciłam poczucie czasu. Dopiero telefon Kane’a przy wrócił mnie do rzeczy wistości. – Co sły chać? – zapy tał. – Możesz przy jechać. – Już lecę. Odłoży łam słuchawkę i zerknęłam na górę, w stronę poddasza, gdzie opowieść Christophera Dollangangera pilnie domagała się zakończenia. Insty nktownie wzdragałam się przed dociekaniem, co będzie, kiedy czy tanie się skończy, i ogarniał mnie lęk przed spełnieniem się scenariuszy, które przewidy wałam. Jedny m z nich by ło przekonanie, że wbrew opinii mojego ojca Foxworth Hall nie odejdzie tak łatwo w niepamięć. Jeszcze nie teraz.
Kane dotarł do mnie w rekordowo krótkim czasie. – Mamy cały dzień – oznajmiłam z zadowoleniem i poinformowałam go o planach taty. – Nie musimy się spieszy ć. – Fajnie. Odwołam parę ważny ch spotkań – odparł ze śmiechem, kiedy szliśmy do mojego pokoju. Uznałam, że od razu powiem mu o zmianach w domu w Foxworth. Wy jęłam dziennik i usiadłam na łóżku. – Co się stało? – Kolejna tajemnica. Kane usiadł koło mnie. – Serio? Jaka? – Chodzi o nowy dom, który mój tata buduje na miejscu starego Foxworth Hall. Okazało się, że człowiek, który go zatrudnił, nie jest ty m, który ma zamieszkać w nowy m domu. Formalnie właścicielem posiadłości jest jakiś fundusz albo coś w ty m rodzaju. Niedawno wy szło na jaw, że naprawdę stoi za ty m wszy stkim pewien człowiek – psy chiatra, który zajmował się Corrine Dollanganger, kiedy trafiła do kliniki po pożarze pierwszego domu. – Wiesz to od taty ? – Tak. Ale nic więcej nie wie i nie stara się dowiedzieć. – W dzienniku nie znajdziemy odpowiedzi, prawda? – Raczej nie. Skinął głową i wstał. Ja wciąż się wahałam. – Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? – Nie. Wiedział, co my ślę. – Powinniśmy czy tać tam – rzekł. – Tu jest zby t… – Zby t miło i domowo – dokończy łam. Przy taknął ruchem głowy. – Okay. – Poszliśmy razem na poddasze. – Kiepsko spałem tej nocy – wy znał Kane, kiedy rozgościliśmy się na poddaszu: on na fotelu, a ja na rozłożonej kanapie. – Jakieś sny ? – Owszem. Głównie ty mi się śnisz. Tak jak Christopher śnił głównie o Cathy. – Ciekawe, czy śniłby ś o mnie, gdy by nie dziennik? – spy tałam. Py tanie wy raźnie go zaskoczy ło. Widać by ło, że taka my śl nie przy szła mu nigdy do głowy. Uśmiechnął się. – Oczy wiście, Kristin. Przecież wiesz, że my ślałem ty lko o tobie, zanim jeszcze zaczęliśmy czy tanie. – Zgrabnie z tego wy brnąłeś – pochwaliłam go. – Choć muszę przy znać, że dzięki lekturze moje sny stały się o wiele bardziej wy raziste i fantazy jne – przy znał. – Mam nadzieję, że choć czasami jestem w nich ubrana? – Tajemnica. Położy łam się i zamknęłam powieki. Zawsze tak ostatnio robiłam, kiedy czy tał. Przed oczami
wy obraźni rozgry wał się film z poddasza. Kane otworzy ł dziennik i nabrał powietrza niczy m pły wak, który daje nura w głębinę.
Cathy ciągle opowiadała mi swoje sny – głównie koszmary, w który ch wy stępuje babcia czy matka. Mnie też dręczy ły zmory senne, ale wolałem jak najszy bciej o nich zapomnieć. Wiedziałem, że już długo nie wy trzy mamy, więc pewnego dnia obiecałem siostrze, że uciekniemy całą czwórką. Moja obietnica oży wiła Cathy i napełniła ją nową nadzieją. Podkreślałem, że musimy zachować plan w tajemnicy, a nawet stworzy ć swoistą zasłonę dy mną, czy li zachowy wać się tak, aby mama uwierzy ła, że doceniamy wszy stko, co dla nas robi. I udawać, iż wierzy my w jej obietnice. Pierwszy m problemem by ł klucz – potrzebowaliśmy takiego, który otwierałby nie ty lko drzwi naszego pokoju, ale i pozostałe drzwi, czy li klucza uniwersalnego. Pewnego dnia w czasie wizy ty mamy Cathy zagadała ją py taniami o jej bale, kreacje, biżuterię i ty m podobne. Ja w ty m czasie wy jąłem klucz z zamka, poszedłem z nim do łazienki i wy konałem odcisk w my dle. Całe trzy dni zajęło mi dorobienie klucza z drewna, ale osiągnąłem cel. Musiałem jednak ostudzić entuzjazm Cathy. Uświadomiłem jej, że samo posiadanie klucza nie wy starczy. Potrzebujemy pieniędzy na podróż i przeży cie pierwszego okresu wolności. By ł ty lko jeden sposób, żeby je uzy skać. Przez całą zimę zakradałem się do pokojów mamy i podbierałem drobne z kieszeni Barta Winslowa, a czasami nawet z portfela, jeśli zostawił go na wierzchu. Chciałem uzbierać jak największą sumę, przy najmniej pięćset dolarów. Cathy oczy wiście się niecierpliwiła. Ciągle przeliczała nasze zasoby i za każdy m razem twierdziła, że już wy starczy. Moim zdaniem wciąż by ło za mało i musiałem ją przekonać, że podróżując z mały mi dziećmi, musimy mieć lepsze zabezpieczenie finansowe. Dziwne, ale babcia zaczęła teraz bardziej o nas dbać. Przy nosiła więcej jedzenia i od czasu do czasu pojawiały się słody cze, jak cukierki czy ciastka. Cathy nadal się niecierpliwiła, więc w końcu zabrałem ją na wy prawę po pieniądze. Pomy ślałem, że w ten sposób się czy mś zajmie i przy okazji obejrzy ten wspaniały dom, tak wielki, że zmieściły by się w nim trzy takie domki jak nasz w Gladstone. Chciałem zwłaszcza, by przekonała się, jak wy gląda sy pialnia mamy. Ciekaw by łem jej reakcji. Niech zobaczy suknie, biżuterię i łabędzie łoże. Niech widzi, w jakich warunkach ży je mama, podczas gdy my, wy rzuceni na poddasze niczy m niepotrzebne graty, musimy się tłoczy ć we czwórkę w pokoju
cztery razy mniejszy m od jej sy pialni. Kiedy Cathy zobaczy ła ten przepy ch, oczy omal nie wy szły jej z orbit. Pomacała cudownie miękki materac łoża, po czy m przeszła do garderoby. – Tu jest więcej ubrań niż w domu towarowy m! – zawołała. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem szukać pieniędzy, szperając w szufladach i w kieszeniach ubrań. Ty mczasem Cathy dorwała się do kosmety ków mamy i zaczęła się malować jak dawniej, w naszy m domu w Gladstone. Ja intensy wnie szukałem forsy, nie pogardziłem nawet bilonem. Kiedy znów na nią spojrzałem, miała na sobie jeden z maminy ch biustonoszy i wy pchała go chusteczkami. Do tego założy ła szpilki i obwiesiła się przesadną ilością biżuterii. – Zdejmij to naty chmiast! – nakazałem. – Wy glądasz jak ladacznica. Idioty cznie! Radość uleciała z niej jak z przekłutego balonu, ale posłusznie się rozebrała. – I odłóż to na miejsce, aby nikt się nie domy ślił, że tu by liśmy. To bardzo ważne, Cathy. Nie patrzy łem, co robi, bo musiałem dalej szukać pieniędzy, ale kiedy znów na nią spojrzałem, siedziała z nosem w książce. Zaszedłem ją z ty łu i spojrzałem na ty tuł. To by ła książka o seksie, z ry sunkami par uprawiający ch seks w różny ch pozy cjach, a nawet grupowo. Na moment zabrakło mi tchu i nie mogłem oderwać wzroku od ty ch stron. Cathy zorientowała się, że za nią stoję, i się odwróciła. – Musimy iść – powiedziałem. – Odłóż to na miejsce. Nie odpowiedziała, ja także już się nie odzy wałem. Wziąłem ją za rękę i szy bko wy prowadziłem z pokoju, a potem powiodłem przez kory tarze, aż do naszej malutkiej sy pialni. – Chris, ale książka… – Zapomnij o niej – uciąłem. – Połóż maluchy i wy kąp się. Zajęła się bliźniakami. Umy ła je i położy ła spać, a potem sama weszła do łazienki. Czekałem, tłumiąc rozedrganie, w jakie wpadło moje ciało po obejrzeniu ty ch zmy słowy ch obrazków. Nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje ty le pozy cji seksualny ch, a wspomnienie kobiet ze sterczący mi piersiami, o wąskich kibiciach i zmy słowy ch biodrach, spowodowało szy bsze bicie mojego serca. Czułem, że moje podniecenie narasta, i kiedy Cathy wy łoniła się wreszcie z łazienki, taka śliczna, zgrabna i zmy słowa, z uwodzicielsko rozchy lony m szlafroczkiem, zacząłem się obawiać kompromitacji. Teraz, po obejrzeniu ty ch instruktażowy ch obrazków, by ła znacznie bardziej uświadomiona. Usiadła na krawędzi mojego łóżka i rozczesy wała włosy, a ja odwróciłem się od niej, usiłując policzy ć do dziesięciu – raz i jeszcze wiele razy. W końcu zerwałem się
i pospieszy łem do łazienki. Tam musiałem sobie ulży ć, nie miałem innego wy jścia, lecz obawiałem się, że zaraz podniecę się na nowo i Cathy to zauważy. Kiedy wy szedłem z łazienki, wciąż rozczesy wała włosy. Unikałem jej spojrzenia, dopóki nie położy łem się do łóżka. Dziwnie na mnie patrzy ła. Mój umy sł by ł wirem my śli i obrazów, ale ich wy padkowa by ła dziwnie prosta – pragnąłem po prostu położy ć się przy niej, czuć jej ciało przy swoim ciele. Może… Znów się podnieciłem. – Dobranoc – powiedziałem szy bko. Odwróciliśmy się do siebie plecami. Modliłem się, żeby sen nadszedł jak najszy bciej.
– Czy mam ci mówić, ile razy przeży wałem to samo, od kiedy jesteśmy razem? – zapy tał Kane, unosząc wzrok znad pamiętnika. – Nie – odparłam szy bko. – Nic nie mów. Czy taj dalej – poprosiłam. Roześmiał się. – Tak, szefowo. – Patrzy ł na mnie jeszcze chwilę, po czy m znów pochy lił głowę nad pamiętnikiem. Celowo udawałam zniecierpliwienie i oschłość, aby nie widział, jaka jestem na siebie zła. Poza moją przy jaciółką Suzette, którą zawsze uważałam za wy zwoloną, żadna z nas otwarcie się nie przy znała do podniecenia seksualnego, zwłaszcza że zachowy wały śmy się raczej niewinnie – na przy kład gadały śmy i chichotały śmy w kory tarzu, jednocześnie łowiąc spojrzenia chłopców. Ty mczasem Suzette opowiadała o swoich orgazmach, które przeży wała co chwila, na przy kład chodząc w przy ciasny ch dżinsach, uciskający ch ją w kroczu. Większość dziewczy n słuchała jej z rozbawieniem, a także z powątpiewaniem. Niektóre – jak ja – zastanawiały się, czy coś jest z nami nie tak i czy przy padkiem nie jesteśmy oziębłe. Korciło mnie, by zapy tać o to ciotkę Barbarę, ale się nie ośmieliłam. Suzette przy sięgała, że podsłuchała rozmowę swojej matki i jej przy jaciółki, które wy znawały sobie, że do orgazmu wy starczy im samo patrzenie na zdjęcia męskich modeli. Ky ra powiedziała mi, że matka Suzette jest „nieco luzacka”, ale kiedy ją poznałam, wcale nie odniosłam takiego wrażenia. Przeciwnie, o ile wiem, odnosiła się kry ty cznie do zachowania córki, do jej wy zy wającego sty lu i późny ch powrotów do domu. Powiedziałam o ty m Ky rze, lecz pokręciła głową, przekonana o swojej racji. – Och, przy ganiał kocioł garnkowi – rzuciła. – Ta jej matka nie jest lepsza. – To samo odnosi się do ciebie – odparowałam i obraziła się na mnie. Kiedy zaczęłam czy tać dziennik, jeszcze samotnie, z ekscy tacją my ślałam, że odkry ję tam sekrety rodu Foxworthów i wreszcie oddzielę prawdę od plotek. Nie miałam wtedy pojęcia, że pamiętnik Christophera pobudzi moje zmy sły. Wy dawało się, że o losach dzieci na poddaszu powiedziano wszy stko, ale nikomu nie przy szło do głowy, że pomiędzy bratem a siostrą mogło do czegoś dojść. Ani ich matka, ani babcia nie wspominały o ty m nikomu. Nie domy śliły się tego całe plotkarskie pokolenia, gdy ż prawda została zamknięta w dzienniku.
Chłopcy chętnie przy czepiają łatwy m dziewczy nom, pokroju Suzette, ety kietkę nimfomanek. Takiej łatki później trudno się pozby ć. Przy lgnie do człowieka jak plama i nie da się wy wabić aż do końca szkoły. Znałam dziewczy ny, które miały taką reputację, a po szkole poszły na studia lub do pracy i zostały w naszy ch stronach. Mogłam sobie wy obrazić, w jakim strachu musiały ży ć – zwłaszcza kiedy wy szły za mąż za kogoś z innego stanu, kto nie znał ich przeszłości. Mogły w każdej chwili spotkać któregoś ze szkolny ch kolegów – przecież nie wszy scy wy jechali – i drżeć, czy nie zaczną robić min i szeptać za plecami jej męża: „Twoja żona by ła popularna w szkole, wszy scy koledzy ją znali”. Niejeden związek się przez to rozsy pał. Dziewczy ny zawsze miały gorzej. Chłopcy, którzy zy skali sławę doświadczony ch zdoby wców i ogierów, by li podziwiani i otwarcie im zazdroszczono. Chodzili w glorii chwały, z dumnie wy piętą piersią, imponując młodszy m dziewczy nom, wpatrzony m w nich jak w obrazek. Obiecali, że wprowadzą je w kuszący świat zmy słów, o który m dotąd nie miały pojęcia. I nikt tego nie potępiał; przeciwnie – uważano, że tak powinno by ć i wszy stko jest w porządku. Niechby jednak dziewczy na śmiała zaproponować coś podobnego chłopakowi! Zostałaby naty chmiast odsądzona od czci i wiary. W ty m świetle można by ło przy puszczać, że jeśli cokolwiek zdrożnego zaszło pomiędzy rodzeństwem, zapewne postarali się uciec jak najdalej i zmienili nazwiska. Przy pomniał mi się moment, kiedy by łam z tatą w Charley ’s i jeden z budowlańców opowiedział niewy bredny żarcik o jakimś miejscowy m prostaku. Miałam wtedy niespełna dziesięć lat i nie rozumiałam, czemu tata ostro go ofuknął za opowiadanie takich rzeczy przy dziecku. Teraz rozumiałam. W ty m dowcipie kmiot przedstawiał komuś swoją żonę słowami: „Poznaj moją żonę i siostrę”. Ha, ha, towarzy stwo rechotało, ale tata by ł wściekły. – Tu jest moja córka – warknął. Dawno nie widziałam go w takiej furii. Koleś aż się cofnął, mamrocząc coś pod nosem. Zaraz po ty m wróciliśmy do domu, a kiedy w drodze zapy tałam tatę, co się stało, wy jaśnił: „Po prostu obnaży ł swoją głupotę”, ale ja wciąż nic nie rozumiałam. – Słuchasz? – zapy tał Kane. Musiałam się zamy ślić. – Oczy wiście, czy taj dalej – poprosiłam. – Zamieniam się w słuch.
Parę dni później nagle źle się poczułem. By łem słaby i męczy ły mnie mdłości – do tego stopnia, że nie by łem w stanie jak zwy kle wy mknąć się na wy prawę po pieniądze. Martwiło mnie to, bo ogromnie ty ch pieniędzy potrzebowaliśmy. Nie podobał mi się też stan bliźniaków. By ły dziwnie otępiałe, apaty czne, dużo spały i nie miały ochoty na zabawę. Musiałem poprosić Cathy, żeby poszła sama. Początkowo nie chciała, gdy ż niepokoił ją mój stan, ale zapewniłem, że może mnie śmiało zostawić. Pod jej nieobecność chciałem spokojnie zastanowić się nad swoimi objawami i postawić diagnozę. Na odchodny m upomniałem ją, żeby uważała i nie dała się złapać. Odeszła niechętnie, a kiedy wróciła, zauważy łem, że coś ją dręczy.
– Ile masz? – spy tałem. – Nic, ani centa. Coś poszło nie tak, ale by łem zby t słaby i zmęczony, aby dopy ty wać. Cathy chciała by ć przy mnie, czuwać nade mną i tulić mnie czule, ale ostrzegłem ją, żeby uważała, gdy ż w każdej chwili może wejść babcia. Z ociąganiem położy ła się na drugim łóżku. Czas pły nął powoli i wizja ucieczki boleśnie się odsuwała, gdy ż ciągle mieliśmy za mało pieniędzy. Nie mogliśmy podbierać za dużo naraz, by nie wzbudzić podejrzeń, zwłaszcza babci. Gdy by nasze nielegalne wy prawy się wy dały, nie skończy łoby się na chłoście. Kara z pewnością by łaby znacznie surowsza, tego mogłem by ć pewien. Znów nastało lato i Cathy przy pomniała, że już trzeci rok jesteśmy w niewoli. Stan bliźniaków się pogarszał. Nasilały się ataki mdłości; dzieci by ły osowiałe, nie miały apety tu i przestały rosnąć.
– Patrz – powiedział nagle Kane, obracając ku mnie dziennik, żeby m zobaczy ła. – Pusta strona. Dziwne. – Może odwrócił za szy bko i nie zauważy ł – zbagatelizowałam. Kane pokręcił głową. – Nie sądzę. Christopher jest perfekcjonistą. – Co w takim razie mogło się stać? – Może postanowił już nie pisać. Zamarłam. A jeśli Kane ma rację? Co mogłoby sprawić, że Christopher postanowił zakończy ć dziennik? I czy dlatego zamknął swój dziennik w metalowej kasetce, a potem ukry ł, zamiast zabrać go ze sobą, gdy uciekł? Skoro nie zamierzał brać pamiętnika ze sobą, powinien go raczej zniszczy ć. A jeśli pragnął, aby te zapiski znaleziono po wielu, wielu latach? Nie przewidział też pożaru, który odsłoni fundamenty. – Może powinniśmy przestać czy tać, Kane? – By łaby ś w stanie? – Od początku miałam wrażenie, że mój tata wie znacznie więcej i dlatego wolałby, żeby m nie czy tała pamiętnika. Coś w ty m jest. Lepiej jest nie ty kać pewny ch rzeczy. – Może kiedy ś, ale dzisiaj? Malcolm Foxworth i jego żona nie ży ją, a Corrine pewnie dalej siedzi w psy chiatry ku – odparł Kane. – Gdy by śmy dostarczy li ten pamiętnik prokuratorowi, powiedziałby zapewne: „Szkoda mojego czasu, sprawa jest przedawniona”. – Brr… – Otoczy łam się ramionami, pocierając się dłońmi. – Chy ba mam dreszcze. Kane zerwał się i usiadł koło mnie. Zaczął pocierać mi ramiona i plecy, żeby mnie rozgrzać, a potem obsy pał gorący mi pocałunkami moje czoło i policzki. – To nie są dreszcze z zimna, Kane. Chodzi o chłód w moim wnętrzu – wy znałam. – Weź głęboki oddech i wy luzuj – poradził.
– Po prostu nagle zaczęłam się bać o nas oboje – odparłam. Uśmiechnął się. – Kristin, to ty lko trochę zapisanego papieru. Dlaczego ma się stać coś strasznego ty lko dlatego, że czy tamy dziennik i z całej duszy współczujemy jego bohaterom? Nie istnieje coś takiego jak klątwa, więc nie powinnaś zachowy wać się jak ci głupcy, którzy jeżdżą do Foxworth w Halloween, żeby przeży ć dreszcz emocji. – Gdy by śmy nie czy tali dziennika, nie wy znałby ś mi swojej tajemnicy, prawda? – I co z tego? – Tu nie chodzi o zwy kły, zapisany notes. To osobista, dramaty czna opowieść o straszny m losie rodzeństwa, w której jest coś, co przy prawia o dreszcze. – Cokolwiek czujesz, promieniuje z ciebie, z głębi ciebie, a nie z pamiętnika. I bez niego prędzej czy później by m ci się zwierzy ł, ponieważ ci ufam i zależy mi na tobie bardziej niż na jakiejkolwiek innej dziewczy nie. Z drugiej strony ten pamiętnik jest magiczny, gdy ż zbliży ł nas do siebie, i mam nadzieję, że zbliży jeszcze bardziej. Dlatego musimy dalej czy tać. Christopher na pewno by tego chciał. Spojrzałam mu w oczy. Tak, chy ba ma rację, pomy ślałam. W milczeniu kiwnęłam głową. Uśmiechnął się i pocałował mnie, a potem znów objął i tulił przez parę minut. Wreszcie wstał i wrócił na fotel. Wiedziałam, że odtąd, ilekroć spojrzę na ten fotel, będę wspominała te dni, jego głos i losy Dollangangerów. Tata miał rację. Przedmioty, meble, pamiątki z czasem zaczy nają ży ć własny m ży ciem i stają się czy mś więcej niż drewnem, metalem, plastikiem czy papierem. Nie zasługują na zsy łkę na śmietnisko albo odrzucenie w kąt. Powiedział kiedy ś: „Nie chcemy rozstawać się z rzeczami, które dostaliśmy i które dzieliliśmy z ukochany mi osobami, bo nie chcemy umrzeć”. Umierasz po trochu za każdy m razem, kiedy coś porzucasz, niszczy sz, zostawiasz za sobą. Dlatego uparcie trzy mał się swojej starej ciężarówki i kry ty kował ludzi, którzy budowali domy z my ślą o wy najmie lub sprzedaży. Dla niego dom by ł nie ty lko miejscem do mieszkania. Tu biło serce rodziny, tu wciąż unosiły się aromaty ulubiony ch potraw, rozbrzmiewały głosy i śmiechy, a czasem szloch i łzy. – Kiedy przeprowadzamy się do domu, w który mieszkali inni, wchodzimy w ich kapcie, nawet jeśli zrobimy kosztowny remont – powiedział mi kiedy ś. – Ale sami również coś wnosimy, prawda? – Zapewne. Ale robi się tłoczno. Pomy ślałam wtedy, że mój tata jest naprawdę wy jątkowy. Nabrałam powietrza. Podobnie uczy nił Kane, kiedy otworzy ł dziennik. Przewrócił pustą stronę i konty nuował czy tanie.
Książka o seksie uparcie tkwiła w moich my ślach. Ile razy wy prawiałem się po pieniądze, ciągnęło mnie, żeby znów zobaczy ć tamte ilustracje. Przy znałem się do tego Cathy i opisałem jej, jak omal nie wpadłem w czasie ostatniej wizy ty w sy pialni mamy i co tam usły szałem. Zdałem sobie sprawę, co mama
naprawdę zrobiła i jak niewiele brakowało do wpadki. Oglądałem ilustracje z pozy cjami seksualny mi, kiedy usły szałem głosy i zrozumiałem, że nadchodzi mama ze swoim nowy m mężem. By ło już za późno, żeby uciec, więc ukry łem się w szafie. Sły szałem stamtąd, jak Bart Winslow narzeka, że giną mu pieniądze. O kradzież obwiniał służbę. Mama niezby t się ty m przejęła. Potem kłócili się, czy mają iść do teatru, czy zostać. Na szczęście dla mnie mama wy grała, lecz wtedy Bart Winslow opowiedział jej swój sen. – Jaki sen? – spy tała Cathy. Winslow wy znał, że śniła mu się młoda dziewczy na o złoty ch włosach, która wślizguje się do ich sy pialni i we śnie całuje go w usta. Podejrzewałem, że mówi o Cathy. Mina siostry potwierdziła moje przy puszczenia. Wpadłem w furię. Jak mogła narazić się na takie ry zy ko? Uważała go za przy stojnego i nie potrafiła mu się oprzeć? Wiedziałem, że jest sfrustrowana, ale chociaż ja też by łem, nie robiłem głupot. Nie miała nic do powiedzenia na swoją obronę. Szy bko dokończy łem opowieść. Mama zaczęła ponaglać Barta i zaraz wy szli. A potem odwróciłem się od siostry i bez pożegnania wsunąłem się pod kołdrę. Długo nie mogłem się uspokoić. Wreszcie ochłonąłem na ty le, żeby spojrzeć w kierunku drugiego łóżka. By ło puste. Cathy swoim zwy czajem siedziała przy oknie wpatrzona w księży c. Cicho wstałem z łóżka i obserwowałem ją przez chwilę. Księży cowy blask podkreślał zary s jej piersi, płaskiego brzucha i ud, widoczny ch pod cienkim materiałem koszuli nocnej. Cathy wy czuła moją obecność i odwróciła ku mnie głowę – zmy słowa i spokojna, kusząca mnie swoją nową, niewinną urodą. Powiedziałem, że pięknie wy gląda, gdy siedzi tak na tle okna w nocny m blasku, jakby kąpała się w nim, naga. Nie zrobiła ruchu, żeby się zasłonić. Przez chwilę zapomniałem, że jest moją młodszą siostrą Cathy i pomy ślałem o niej jako ponętnej młodej nimfie, kusicielce, która jest tak pewna swojego uroku, że ośmiela się podkraść do śpiącego mężczy zny i całować jego usta, popy chana pragnieniem zaspokojenia rozbudzony ch potrzeb seksualny ch. A czy ja nie mam takich potrzeb? Nagle moją głowę wy pełniła jedna, natrętna, powtarzająca się my śl, że Cathy by ła gotowa oddać się Bartowi Winslowowi, gdy by obudził się i jej zapragnął. I posiadłby ją na ty m cholerny m łabędzim łożu, a wtedy zaznałaby miłości innego mężczy zny – nie mojej! Narastała we mnie wściekłość. Istnieje jeden sposób pokazania jej, że błądzi. Jedny m skokiem znalazłem się przy Cathy, chwy ciłem ją i wy krzy czałem jej w twarz, że podjęła niepotrzebne ry zy ko i łasiła się do
obcego faceta. Że jest ty lko moja na zawsze, a jeśli nie wierzy, to zaraz się przekona. Muszę przy znać, że zupełnie straciłem kontrolę nad sobą. Cisnąłem ją na łóżko. Przez moment się opierała, ale dość słabo, po czy m nagle zaprzestała walki. Odwzajemniła mój pocałunek i przy jęła mnie w siebie. Ponieważ oboje by liśmy prawiczkami, spodziewałem się, że może nie by ć ani łatwo, ani przy jemnie. I tak też by ło, ale nie zamierzałem przerwać tego, co zacząłem. Cathy tłumiła krzy k, ale trzy mała mnie mocno, jakby się bała, że się wy cofam. Parłem coraz głębiej, czując, jak jej paznokcie wbijają się w moje barki. Jesteśmy przeklęci. Nasza piekielna babcia miała rację. Jesteśmy diabelskim pomiotem.
Kane z wolna opuścił pamiętnik na kolana. Patrzy ł przed siebie. By ło tak cicho, że sły szeliśmy daleki odgłos samochodowego klaksonu. Brzmiał dziwnie smutno i nostalgicznie, jak gęganie gęsi lecący ch w kluczu. Oboje lubiliśmy i podziwialiśmy Christophera Dollangangera, który opowiadał nam swoją historię. Chociaż nie mogliśmy zrozumieć jego wy rozumiałości dla własnej matki i ślepej wiary w jej obietnice, zasługiwał na podziw za wy siłki, które podejmował, aby zapewnić spokój i bezpieczeństwo rodzeństwu. Nie my ślał o sobie, lecz o nich oraz ich przy szłości. Od początku rozumiał, w jak rozpaczliwy m położeniu znalazła się cała czwórka. Kochał swojego ojca, ale miał do niego żal, że nie zadbał o zabezpieczenie losu rodziny i w konsekwencji skazał ich na koszmarną niewolę w Foxworth Hall. Scepty cy zm Cathy okazał się w prakty ce bardziej słuszny niż bezkry ty czna postawa Chrisa wobec matki. Choć Kane zdawał się by ć w takim samy m szoku jak ja po przeczy taniu tego fragmentu, podejrzewałam, że tego się spodziewał. Mogłaby m na niego nakrzy czeć, gdy by to przy niosło mi ulgę. Wy rzucać mu, że nie posłuchał, kiedy ostrzegałam go przed tą pustą stroną, i prosiłam, by skończy ć czy tanie. Zakopać gdzieś ten pamiętnik. Ale w głębi serca czułam, że muszę wiedzieć, co by ło dalej. Nie rwaliśmy się do rozmowy. Po dłuższej ciszy Kane wreszcie zwrócił się do mnie. – Chce mi się pić – oznajmił. – Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą picia. Spojrzałam na zegarek. – Powinniśmy też zjeść lunch. Kiwnął głową. Żadne z nas nie chciało przy znać, że nie jesteśmy aż tak głodni, ale potrzebowaliśmy przerwy. Kane wstał. – Zostawię go tutaj – powiedział. Odłoży ł dziennik na fotel i opuściliśmy poddasze. W milczeniu zeszliśmy na dół. Żadne nie wiedziało, jak podjąć rozmowę, o którą nam chodziło. Zamiast tego paplałam o ty m, co przy gotować, i w końcu ustaliliśmy, że zrobię grzanki z serem i pomidorami. Kane obserwował, jak sprawnie kroję pomidora w sposób, jakiego nauczy ł mnie kiedy ś tata. Po chwili wy szedł do salonu i dopóki nie podałam jedzenia na stół, stał
przy oknie i gapił się na ulicę. Nie odwrócił się, kiedy podeszłam, by powiedzieć, że grzanki są gotowe. Wciąż patrzy ł w dal. – Mój tata niecierpliwie wy patruje zimy – wy znał, nie patrząc na mnie. – Jest świetny m narciarzem. Moja siostra też. Ja jeżdżę sprawnie, ale nie mam fioła na ty m punkcie. Mama uwielbia wy jeżdżać do modny ch kurortów narciarskich i siedzieć przy kominku, popijając ulubione cosmopolitany. Oczy wiście ma wspaniałe kreacje na wszy stkie okazje, białe futerka i botki, które nie dotknęły śniegu. Tata zabrał całą rodzinę na narty, kiedy miałem sześć lat. Od razu wy najął dla mnie instruktora na dziecięcy m stoczku, a sam pognał na wy ciągi. Wtedy jeszcze dzieliłem pokój z siostrą, choć oczy wiście mieliśmy osobne łóżka. Narzekała na to, ale ojciec nie widział powodu, by wy dawać pieniądze na osobne pokoje dla sześciolatków. – Zgodziłeś się mieszkać w ty m samy m pokoju z siostrą? Odwrócił się do mnie szy bko. My ślałam, że powie coś nieprzy jemnego, ale sprawiał raczej wrażenie, jakby moje py tanie dało mu do my ślenia. – Nie miałem nic przeciwko temu. Zapewne w tamty ch czasach by liśmy bardziej sobie bliscy niż teraz. Rozumiesz, kiedy masz sześć lat, brzy dzisz się ściskać siostrę, ale teraz, kiedy się ściskamy, jestem o wiele bardziej świadomy jej urody. Ale… zmuszasz mnie do analizy swoich uczuć. – Ja? – Albo Christopher. A ty jeździsz na nartach? – zapy tał, wy raźnie pragnąc zmienić temat. Ja też wolałam to zrobić. Te my śli by ły dla mnie zby t przy tłaczające. – Nie. Mój tata woli plażę i kąpiele w oceanie. Dawniej spędzaliśmy długie weekendy w Virginia Beach. Tata mówi, że ma za dużo ruchu w pracy i woli wy poczy wać w domu. – W to akurat wierzę. – Grzanki sty gną. Poszedł za mną do kuchni. Nalałam nam mleka czekoladowego. Usiedliśmy przy kuchenny m stole i zaczęliśmy jeść. – Co tam dodałaś, że są takie py szne? – Oblizał się ze smakiem. – Plasterek awokado zamiast masła. Według przepisu taty. – Miałby coś przeciwko temu, gdy by m wprowadził się do was? – zapy tał z uśmiechem. – Raczej nie, ale pod warunkiem że trzy małby ś wachtę w kuchni. – Och, zapomniałem, że on służy ł w mary narce. – Owszem. Ale nie ma tatuaży. Zjedliśmy grzanki, ale żadne nie wstało. Znów zapadła krępująca cisza. – Zawsze panował nad sobą, kiedy by li ze sobą sam na sam – zaczęłam wreszcie. – Do niczego by nie doszło, gdy by nie stracił kontroli. – Nie winię go za to – odparł Kane. – I nie jestem zgorszony. Po prostu trochę zszokowany. I nie mam ochoty wchodzić w głębokie psy chologiczne analizy. Stało się i już. Ich rozwój fizy czny i seksualny przy padł w zły m miejscu i w zły m czasie. Co oczy wiście ich nie tłumaczy – dodał skwapliwie. – My ślisz, że to ich zniszczy ło? – Wcześniej wiele przeszli, więc mogło tak by ć. – Ich rodzice popełnili kazirodztwo, a oni powtórzy li ten grzech. Babcia twierdzi, że zło się dziedziczy.
– Dziwisz się? Ona wierzy w grzech pierworodny i obarcza nim mężczy znę, choć to nie Adam spaprał sprawę w Raju, ty lko pani Adamowa. Wreszcie zdołałam się uśmiechnąć. – Jasne. Wy, chłopcy, jesteście ofiarami od samego zarania dziejów – powiedziałam i wzięłam się do sprzątania stołu. – Musimy dokończy ć czy tanie jeszcze dzisiaj, Kristin – oznajmił z naciskiem Kane. – Bo jeśli tego nie zrobimy, żadne z nas nie będzie w stanie zasnąć. – Wiem. – Przy taknęłam i spojrzałam na zegar. – Powinniśmy zdąży ć. – Dobra, idę się umy ć. Spotkamy się na górze. Szy bko opłukałam naczy nia i włoży łam je do zmy warki, a potem poszłam na górę do swojej łazienki. Narastała we mnie niecierpliwość, nie by łam w stanie dokładnie powiedzieć, dlaczego tak się dzieje, ale miałam chy ba potrzebę pokazania Cathy i Christopherowi, że ich rozumiem i nie potępiam. Wchodząc na stry ch, ubrana jedy nie w przezroczy stą nocną koszulę, my ślałam, że Kane my śli podobnie. Z drugiej strony wiedziałam, że nie jest to jedy ny powód, dla którego zdecy dowałam się na ten krok.
Coś musi w ty m by ć, że dziewczy na w pewny m momencie mówi: „Już czas”; że przy chodzi moment, w który m można powtórzy ć za poetą: „Układ gwiazd jest idealny ”. Kiedy zaczy nasz chodzić z chłopakiem, dobrze wiesz, że dla niego w każdy m, nawet drobny m pocałunku, w uścisku trzy mający ch się dłoni kry je się możliwość, która dla ciebie nie jest najważniejsza. We wszy stkich powieściach, jakie czy tałam, zwłaszcza dziewiętnastowieczny ch i wczesny ch dwudziestowieczny ch, dziewczętom nawet nie wy padało my śleć ty le i tak często o seksie, przy najmniej do ślubu. W niektóry ch książkach czasów wiktoriańskich kobiety by ły przedstawiane jako istoty właściwie aseksualne. Zasada, że młoda dziewczy na powinna wszędzie chodzić z przy zwoitką, sugerowała, moim zdaniem, obawę, że gdy by przy zwoitek nie by ło, panienki szy bko i zapewne ochoczo zeszły by na złą drogę. Przy zwoitka miała nie ty lko zważać na zachowania mężczy zn. Tajemnicą poliszy nela by ło, że dziewczęta nie marzy ły o niczy m inny m, wy łącznie o utracie cnoty. Przy pomniał mi się dowcip, opowiadany kiedy ś w telewizji przez komika, który wspominał swoją młodość i podglądanie rodziców w łóżku. Dla chłopczy ka czy dziewczy nki sama my śl o seksie by ła „be”. Jak części ciała, które służą do siusiania, mogą dostarczać nam przy jemności? Facet wspominał, że my ślał wtedy : „Może tata, ale mama… nigdy w ży ciu!”. Doprawdy, szkoda, że dorośli, podzielający fałszy we przekonanie, że dziewczy ny w ty ch sprawach my ślą inaczej, nie mogli przez chwilę, jak niewidzialne duchy, poby ć z uczennicami w szkolny ch toaletach albo w szatniach. Szy bko musieliby zrewidować swoje poglądy. W ty m momencie odsunęłam wszelkie wątpliwości i wahania. Może po fakcie znajdę powody, żeby go usprawiedliwić. Choć wiedziałam, że jeden będzie najważniejszy – kocham Kane’a jak nikogo na świecie i ufam, że on też mnie kocha. Głupia, romanty czna wy mówka? Możliwe, ale skuteczna, przy najmniej w tej chwili. Kolejny m powodem, który stał wy soko
w hierarchii moich usprawiedliwień, by ła obawa, że mogłaby m „przekroczy ć Rio Grande” z kimś znacznie mniej dla mnie ważny m. Wy starczy ło na przy kład, że na imprezie za dużo by m wy piła albo uległa presji własnego ciała, aby ponosić potem konsekwencje przez całe ży cie. Nie pozwolę na to, Kristin Masterwood, powiedziałam sobie twardo. Masz szansę nie dopuścić do takiego rozwoju wy darzeń. Poza ty m ten czas by ły wy jątkowy. Mnie i Kane’a łączy ło bardzo wiele, coraz więcej. Odkry liśmy przed sobą tajemnice, który ch nie znał nikt inny i który ch nikomu nie zamierzaliśmy zdradzić, nawet naszy m bliskim. Ten cud sprawił dziennik Christophera. Przeby waliśmy w naszy m świecie na poddaszu jak w my dlanej bańce i gotowi by liśmy zrobić krok dalej, by na zawsze porzucić fantazje, które towarzy szy ły nam od dzieciństwa. Teraz mieliśmy spojrzeć na świat inny mi oczami, jak to zrobili nasi poprzednicy. Niemal namacalnie czułam, że podnoszę małą dziewczy nkę w swoim wnętrzu, która czepia mi się szy i, i stanowczo odsuwam ją od siebie. Wy ciągnęłam rękę do Kane’a. Ujął moją dłoń i zbliży ł się do mnie bardzo powoli, jakby stąpał po wąskiej skalnej półce, oddzielającej przepaście. W jego oczach pojawił się czujny bły sk. Zatrzy mał się przede mną i równie powoli i uważnie zaczął się rozbierać, jakby się bał, że jedny m zby t szy bkim ruchem może zniszczy ć nastrój chwili. On też nie chciał, by śmy później żałowali. Na szczęście by liśmy my ślący mi i uważny mi kochankami. Dobrze wiedzieliśmy, jakich szkód może narobić nieokiełznana, zwierzęca żądza. Nie zamierzaliśmy wchodzić na tę drogę. Wiedzieliśmy, że te chwile zapamiętamy na zawsze, więc celebrowaliśmy nasze zbliżenie, poruszając się jak w zwolniony m tempie; każdy pocałunek by ł dopracowany niczy m dzieło sztuki, każde dotknięcie strategicznie przemy ślane. Nie by ło tu miejsca na pośpiech, rozedrganie, improwizację. Jeszcze nie. Aby później nie mieć wątpliwości, że zrobiliśmy ten krok pod wpły wem impulsu, gnani ślepą żądzą, by le jak, w pośpiechu. Takie postępowanie nie miałoby nic wspólnego z naszy mi prawdziwy mi uczuciami. Pamiętam, jak my ślałam, że dziewczy ny pokroju Suzette nigdy nie przeży ją równie piękny ch momentów, a ich ży cie zostanie przez to zubożone. Nie poznają miłości od tej strony, nawet jeśli z czasem kogoś pokochają. Ja by łam pewna, że odtąd ideałem miłości będą dla mnie te chwile z Kane’em. Najdelikatniej, najsubtelniej, jak się dało, budowaliśmy swoje zbliżenie i podsy caliśmy zmy słowe doznania. Aż wreszcie „przekroczy liśmy Rio Grande”, bezpiecznie, gdy ż Kane założy ł prezerwaty wę. Nie by ło już we mnie małej dziewczy nki. Przejście na drugą stronę odby ło się prawie bez bólu. Rozkoszna ekscy tacja raz po raz wzbierała falą od moich piersi, poprzez szy ję, do policzków, rozpalony ch jak w gorączce. Krzy cząc z radości, mimo woli pomy ślałam, że Cathy Dollanganger nie poznała całego jej piękna. Dla niej ten moment by ł szalony m skokiem, który wy rwał ją z dzieciństwa. Łzy ciekły mi po policzkach. Kane scałowy wał je i tulił mnie mocno, dopóki nie przestałam drżeć. Milczeliśmy. Są takie momenty w ży ciu człowieka, który ch nie ma ochoty roztrząsać ani analizować. Po prostu są i już. Nie kuś sumienia, my ślałam. Nie mierz siebie cudzą miarą dobra i zła. Jeśli czujesz, że coś jest dobre, takie właśnie jest dla ciebie. Nie warto więcej o ty m my śleć. Trzeba wierzy ć w siebie i w swoje szczęście. Kane ubrał się niespiesznie i usiadł w swoim fotelu. Kiedy popatrzy ł na mnie z dziennikiem w rękach, pomy ślałam, że może to wszy stko mi się uroiło, może by ło ty lko snem. Uśmiechnął się
i przy łoży ł rękę do serca. Poprawiłam koszulę i wy ciągnęłam się na kanapie. Wróćmy tam, pomy ślałam. Czy taj.
Po ty m wy szliśmy na dach i przeprosiłem Cathy, ale moje słowa brzmiały mało przekonująco. Te przeprosiny by ły potrzebne przede wszy stkim mnie, a nie jej. Kompletna utrata kontroli nad sobą by ła dla mnie szokiem. A przecież zawsze chciałem by ć rozważny m młody m człowiekiem. Jakąż arogancję wy kazałem, my śląc, że zawsze będę potrafił kontrolować swoje emocje, uczucia, ciało. Cathy na pewno też w to wierzy ła, co jeszcze spotęgowało moje poczucie winy. Brzy dziły mnie nawet moje przeprosiny. Zapewniłem Cathy, że nie zajdzie w ciążę, choć wcale nie by łem tego pewny. Przy sięgałem, że to, co się stało, nigdy już się nie powtórzy, choć w głębi duszy obawiałem się, że się my lę i dopóki będziemy w tej niewoli, nie przestaniemy lgnąć do siebie. By ł już wrzesień. Powinniśmy uciec przed nastaniem zimy. Udało nam się zebrać prawie cztery sta dolarów i szacowałem, że jeśli ukradniemy jeszcze biżuterię mamy, wy starczy na nowe ży cie. Postanowiłem, że gdy wy rwiemy się na wolność i gdzieś się osiedlimy, zajmę się najpierw zdrowiem bliźniaków. To by ł też jeden z powodów uzasadniający ch pośpiech. By ł listopadowy poranek. Wzięliśmy torby, żeby przy nieść łup z pokoju mamy, gdy ż powiedziała nam, że wy jeżdża na parę dni. Zima nadchodziła wielkimi krokami i lada chwila mógł spaść śnieg. By łem gotowy na wszy stko, ale w ty m momencie zdarzy ło się coś strasznego. Cory poczuł się bardzo, bardzo źle. Dostał gwałtowny ch torsji i bałem się, że się odwodni. Z początku podejrzewałem zatrucie ży wnością, może skwaszony m mlekiem albo mięsem. Wreszcie, kiedy biedak nie miał już czy m wy miotować, zasnął zmordowany pomiędzy Carrie i Cathy. Czuwałem całą noc. Rano wcale nie by ło z nim lepiej – przeciwnie, stan okazał się poważniejszy, niż my ślałem. Kiedy babcia przy niosła jedzenie, Cathy poinformowała ją, że nasz braciszek jest bardzo chory. Babcia wy słuchała i wy szła bez słowa. Już chciałem wy biec z pokoju, by wezwać mamę, ry zy kując, że wy da się sprawa z kluczem, kiedy nagle babcia wróciła. Za nią weszła mama. Cory oddy chał z trudem, by ł cały rozpalony. Mama cofnęła się na jego widok i szepnęła coś do babci. Cathy wpadła w histerię i zaczęła na nią wrzeszczeć. Mama uderzy ła ją, a wtedy Cathy, ku mojemu zaskoczeniu, oddała jej. Przeraziłem się, że teraz babcia ją skatuje, ale ona uśmiechnęła się ty lko, jakby ten incy dent dowodził, że jesteśmy diabelskimi dziećmi, a nasza mama zasłuży ła sobie na takie traktowanie. Odciągnąłem Cathy na bok i błagałem, żeby
się uspokoiła. Nie chciała. Wciąż wrzeszczała na mamę i poprzy sięgła jej zemstę. Babcia Olivia znów mnie zaskoczy ła, bowiem powiedziała mamie, że Cathy ma rację i Cory musi trafić do szpitala. Obie wy szły i wróciły dopiero wieczorem, kiedy służba poszła spać. Cory by ł w bardzo zły m stanie. Moim zdaniem zapadał już w śpiączkę. Kiedy mama zawijała go w kocy k, Carrie rozpaczliwie krzy czała. Uspokoiła się, dopiero kiedy Cathy zapewniła, że może pojechać z mamą do szpitala i zostać z Cory m. Próbowałem przekonać mamę, że jest to dobry pomy sł, gdy ż Cory jest bardzo związany z Cathy, lecz ty lko pokręciła głową i zabrała dziecko. Oczy wiście zamknięto nas na klucz. Tej nocy wszy scy troje zasnęliśmy przy tuleni do siebie, pełni lęku o zdrowie naszego braciszka i własny los. Jak mam opisać, co by ło dalej? Siedzę i nie potrafię znaleźć słów. Ręka tak mi drży, że nie mogę pisać. My śli mi się mącą. Jakby m rozsy py wał się w środku, jakby moje ciało wy wracało się na nice. Teraz Cathy wy gląda, jakby by ła pogrążona w śpiączce. Tuli Carrie, jak gdy by Carrie by ła zrobioną z powietrza, bezcielesną lalką. Najlepiej będzie, jeśli opiszę suche fakty i nic więcej. Mama i babcia wróciły. Mama powiedziała, że umieściła Cory ’ego w szpitalu. Pod inny m nazwiskiem. Udawała, że jest jej kuzy nem. Powiedziała, że zdiagnozowano ciężkie zapalenie płuc. Powiedziała, że zmarł. Że by ło za późno na ratunek. Mój braciszek umarł. Zapy tałem o pogrzeb, a ona oznajmiła, że już się odby ł. Cory odszedł na zawsze. Na ty m skończy ła i wy szła razem z babcią. Piszę to wszy stko na chłodno, bo bardzo się boję, że się rozkleję, a wtedy nie będę już w stanie napisać słowa. Z upiorną pewnością pojąłem, jaki los nas czeka. Carrie nie przeży je długo bez Cory ’ego. Czy tałem o sy stemie odpornościowy m człowieka, który może się załamać pod wpły wem długotrwałego stresu, a wtedy wy starczy by le zarazek albo wirus, żeby zaatakowała choroba. Wy jaśniłem to Cathy, ale sprawiała wrażenie kogoś, kto nie rozumie, co się do niego mówi. Powiedziałem jej też, że wkrótce po raz ostatni wy jdę, by poszukać czegoś wartościowego, a potem uciekniemy. Muszę ty lko wy czekiwać momentu, kiedy mamy na pewno nie będzie w sy pialni. Z drugiej strony nie mogłem sobie wy obrazić, że mama wy bierze się na jakieś przy jęcie lub bal tuż po śmierci
sy na. Wreszcie nadeszła odpowiednia chwila. Poprosiłem Cathy, by szy kowała się do ucieczki, a ja w ty m czasie ostatni raz wy ruszę na poszukiwania. Maleńka iskierka nadziei, która pojawiła się w jej oczach, dodała mi sił. Doznałem szoku, kiedy wślizgnąłem się do sy pialni mamy. Nie by ło jej, ale nie dlatego, że wy szła na noc lub wy jechała na kilka dni. Wy glądało na to, że opuściła to miejsce na zawsze. Jej toaletka by ła pusta, podobnie jak szuflady i szafy. Zostało w nich ty lko parę bezwartościowy ch drobiazgów, ale nie dałem za wy graną. W garderobie wisiało futro z ry sia, za duże i za ciężkie dla nas. Zostało jeszcze kilka szuflad, więc zajrzałem do nich. Zmartwiałem na widok zdjęcia taty, obok którego leżał pierścionek zaręczy nowy mamy i jej ślubna obrączka. Miały swoją wartość, więc je zabrałem. Nie miałem skrupułów. Czemu miałby m je mieć, skoro mama porzuciła je na pastwę losu? Czy żby pragnęła odciąć się od przeszłości? A może domy śliła się, że okradamy ją i Barta, więc zostawiła nam to rozmy ślnie? Och, jak śmieszna i żałosna by ła moja gasnąca już nadzieja, że mama wciąż nas kocha. Czy to już ostatnie podry gi mojej sy nowskiej miłości, która jeszcze niedawno wy dawała mi się wieczna? Otrząsnąłem się z ty ch my śli. Za mało zebraliśmy. Podjąłem więc ry zy ko i zakradłem się do sy pialni babki. Drzwi zastałem lekko uchy lone. Zajrzałem ostrożnie do środka i zobaczy łem, że babcia siedzi na łóżku, a jej głowa jest kompletnie ły sa. Znienawidzone przez nas włosy okazały się peruką! Wy glądała odrażająco. W rękach trzy mała Biblię. Sły szałem, jak prosi Boga, by wy baczy ł jej grzechy i wziął pod uwagę, że cokolwiek zrobiła, robiła to dla Niego. Zawsze wy dawała mi się szalona, ale teraz przeszła samą siebie. Budziła moje współczucie, a jednocześnie nienawiść. Coraz bardziej zatroskany naszy mi zby t skromny mi zasobami, śmiało zakradłem się do salonu pod rotundą i dalej, do biblioteki. Tam stało biurko, które mogło należeć do dziadka. Wstąpiła we mnie nowa nadzieja. A nuż znajdę w szufladach jakieś pieniądze? Moją uwagę przy ciągnął sprzęt medy czny, nieczy nny i zabezpieczony osłonami, oraz puste szpitalne łóżko, na który m leżał ty lko goły materac. Dziwne, pomy ślałem, ale nie zdąży łem się rozejrzeć, bo dobiegły mnie obce głosy, więc bły skawicznie zanurkowałem pod kanapę. Weszła para służący ch. Mimo woli sły szałem ich rozmowę. Kiedy piszę te słowa, gardło mi się ściska i brakuje mi tchu. Muszę pisać szy bko, żeby jak najprędzej wy rzucić to z siebie. O ty m, co usły szałem, zanim ta parka zaczęła uprawiać seks na kanapie, tuż nad moją głową. Nasz dziadek nie ży je. Nie ży je od prawie roku!
Przed śmiercią zapisał wszy stko naszej mamie, a ona nie przy biegła do nas z tą nowiną i nie poprowadziła nas w nowe, szczęśliwe ży cie. Służący wspomnieli jeszcze o akcji babci na poddaszu. Postanowiła wy truć grasujące tam stada my szy z pomocą arszeniku, białej substancji podobnej do cukru pudru. I nagle z przerażeniem skojarzy łem, że ostatnimi czasy przy nosiła nam pączki posy pane cukrem, który mi się zajadaliśmy, a zwłaszcza Cory. Kiedy wróciłem i powiedziałem o ty m Cathy, oniemiała. Musiałem jednak sprawdzić, czy to wszy stko jest prawdą. Nakarmiłem oswojoną my sz Cory ’ego okruszkami z pączka i, zgodnie z moimi przy puszczeniami, gry zoń zdechł. Czy mama wiedziała, że jemy zatrute ciastka, które powoli nas zabijają, tak jak zabiły Cory ’ego? Skazała nas na cierpienie w ty m więzieniu o rok za długo i godziła się na naszą śmierć! Postanowiłem, że uciekniemy następnego ranka. Ustalaliśmy szczegóły, gdy pojawiła się babcia. Cathy obawiała się, że zaczęła coś podejrzewać. Ale Olivia zostawiła nam jedzenie i wy szła, zamy kając drzwi. Nie mieliśmy czasu my śleć o niej. Najważniejsza by ła ucieczka. Postanowiliśmy zabrać w plastikowej torebce próbki zatruty ch pączków wraz z martwą my szą. Gdy by złapała nas policja, opowiedzieliby śmy swoją historię i przedstawili dowody. A jednak, wbrew wszy stkiemu, jakąś cząstką siebie nadal wierzy łem, że istnieje przekonujące wy jaśnienie tego, co mama nam zrobiła czy też pozwalała, żeby nam robiono. Nienawidziłem siebie za czepianie się tej głupiej nadziei. Zasy piałem pełen złości, że zachowuję się jak mały chłopiec, kiedy powinienem stać się mężczy zną i przy jąć do wiadomości straszną prawdę, że nasza rodzona matka dba wy łącznie o siebie, my jej nie obchodzimy. Plan ograniczał się do wy jścia z domu i dotarcia na stację. Dalej nasza wy obraźnia nie sięgała. Pociąg miał nas po prostu wy wieźć jak najdalej od tego miejsca i tego koszmaru, ku niejasnej, lecz świetlanej przy szłości, w której będziemy zdrowi i szczęśliwi, w której spełnią się nasze marzenia. A kiedy już to się stanie, nasze przeży cia z dnia na dzień będą blakły, aż staną się zatarty m wspomnieniem, które można pogrzebać głęboko w pamięci i udawać, że to by ł jedy nie zły sen. Musieliśmy pogodzić się z faktem, że mama dla nas umarła, tak jak tata. Ale czy potrafię? A Cathy ? Spałem bardzo krótko. Teraz Cathy ubiera Carrie, a ja kreślę ostatnie zdania swojego dziennika. Zaraz schowam go do metalowej kasetki. Widzę, że zamy ka się automaty cznie w momencie, w który m zatrzaśnie się wieko. Nigdzie nie znalazłem klucza. Piszę te słowa, wiedząc, że dziennik nie należy już do mnie, ty lko do tego poddasza. Tak jak należała do niego czwórka dzieci, które ufały i miały nadzieję.
I trójka, która ocalała.
Kane zamknął dziennik. Płakaliśmy oboje. Objął mnie i tuliliśmy się przez chwilę na kanapie. A potem wstaliśmy w milczeniu, poukładaliśmy rzeczy na stry chu i wy szliśmy stamtąd. Cicho zamknęłam za nami drzwi. Miałam świadomość, że to miejsce na zawsze już będzie dla mnie inne. Pomy ślałam, że za jakiś czas przejrzę ubrania mamy i może zostawię sobie kilka, na pewno tamtą wieczorową sukienkę, a w sprawie reszty namówię tatę, żeby trafiła do organizacji dobroczy nnej. Zrozumiałam, że czas rozstać się z rzeczami, które przy pominają o mamie. Muszę przekonać tatę, że na zawsze pozostanie ona w naszej pamięci i rekwizy ty wspomnień są już zbędne. Czułam, że ty m razem przy zna mi rację. Zapewne sam my ślał podobnie, czekał ty lko, aż ja będę gotowa. – Spróbujmy dzisiaj by ć razem jak najdłużej – powiedział Kane, kiedy wchodziliśmy do mojego pokoju. – Pojedziemy do jakiegoś lokalu, gdzie jest fajna muzy ka i ruch. Proszę – dodał błagalnie. – Mówiłaś, że twój tata nie wróci na kolację. – Dobrze. Ja też nie chciałam by ć dzisiaj sama. My łam się, ubierałam i czesałam, cały czas my śląc o dzienniku. Obiecałam tacie, że oddam mu notes, kiedy skończę czy tać. Nie miałam pojęcia, czy go zniszczy, czy schowa, żadna z ty ch opcji mi się nie podobała. Gdzie jest teraz miejsce dziennika Christophera? Na pewno nie w moim pokoju. Nie przy puszczałam, że najbliższe ty godnie przy niosą odpowiedź.
1 William Szekspir, Hamlet, przekład Józefa Paszkowskiego.
EPILOG
Wszy scy w szkole my śleli już ty lko o przerwie świątecznej. Szkoda mi by ło nauczy cieli. Im bliżej do Gwiazdki, ty m trudniej im by ło skupić naszą uwagę na temacie lekcji. Podczas przerw kory tarze bardziej niż zwy kle tętniły gwarem i ruchem. Wielu uczniów z mojej klasy wy bierało się na ferie na Flory dę lub w inne ciepłe miejsca, ale większość spędzała rodzinne święta w Charlottesville. Nauczy ciele też nie mogli się doczekać ferii i swojego trady cy jnego balu. Ludzie chętniej niż zwy kle otwierali serca dla potrzebujący ch, a różnej maści grzesznicy mogli liczy ć na wy baczenie i odpuszczenie win. Wszy stkie moje przy jaciółki, a zwłaszcza Suzette, zauważy ły moją większą zaży łość z Kane’em. Świadczy ły o ty m wy mowne objawy, jak trzy manie się za ręce i siadanie obok siebie przy każdej okazji. Szeptaliśmy i doty kaliśmy się czule. Potajemnie wy mienialiśmy szy bkie pocałunki. Najchętniej w ogóle by śmy się nie rozstawali. Oczy wiście to Suzette pierwsza zasugerowała, że „przekroczy łam Rio Grande”. Reszta dziewczy n czekała w napięciu, aż to potwierdzę. Nie musiałam nic robić ani mówić. Moje milczenie wy starczy ło, aby pojawiły się zazdrosne uśmieszki. Dziewczy ny wy czuły, że połączy ło nas głębokie, prawdziwe uczucie. Tak silne, że przestaliśmy się bać końca szkoły i początku nowej, studenckiej epoki, choć przecież niejeden szkolny romans nie wy trzy mał rozłąki. Z drugiej strony fascy nowała mnie przy szłość. I wiedziałam, że wspólne przeży cia, które nas połączy ły, mają wielką siłę. Bardziej zazdrosne przy jaciółki nie omieszkały mi przy pomnieć o zagrożeniu. Co chwila sły szałam: „Kane pozna mnóstwo nowy ch dziewczy n, a ty wielu nowy ch chłopaków”. – Też mi groźba. – Wzruszy łam ramionami, aby nie dać im saty sfakcji. Pomimo ty lu zmian i emocji egzaminy zdałam śpiewająco, wy przedzając o parę długości Theresę Flowman. Ty m samy m stałam się główną kandy datką do wy głoszenia pożegnalnego przemówienia w imieniu wszy stkich absolwentów. Musiałaby m zrobić coś naprawdę strasznego, żeby to zepsuć. W zasadzie by ła ty lko jedna rzecz, która potrafiła mnie wy trącić z równowagi – rosnące zaangażowanie taty w związek z Laurą Osterhouse. Spoty kali się często i wiele razy
gościła u nas na kolacji. Rozmawiałam o ty m przez telefon z ciotką Barbarą i dzięki jej pomocy stopniowo zaczęłam się oswajać z my ślą, że w ży ciu mojego taty pojawiła się inna kobieta. Z czasem zaczęliśmy wy chodzić we trójkę, a raz tata nawet zażartował, aby zaprosić Kane’a i umówić się na podwójną randkę. Codziennie czekałam, że tata zapy ta mnie o dziennik, lecz, o dziwo, nie py tał. Może uznał, że lektura mnie znudziła, i postanowił nie budzić licha. Od czasu do czasu Kane wracał do tego tematu. Kręciłam wtedy głową. Budowa nowego Foxworth postępowała wielkimi krokami. Z zewnątrz budy nek by ł już gotowy, w środku trwały prace wy kończeniowe. Tata idealnie zaplanował ten etap przed pierwszy m śniegiem. By ł teraz znacznie bardziej zapracowany i jeszcze więcej czasu poświęcał budowie. Mówił też, że zamierza powiększy ć firmę i konsultował się z księgowy mi, prawnikami, a także prowadził rozmowy z dwoma inwestorami. Widziałam, że Laura bardzo mu w ty m pomaga. Z zapałem omawiali różne opcje i pomy sły. W ży ciu obojga pojawiły się nowe perspekty wy. W tej sy tuacji moja zazdrość by łaby wręcz niestosowna. Zresztą, dziennik Christophera nauczy ł mnie, że trzeba się cieszy ć radością ty ch, który ch kochamy, nawet jeśli nie dzielimy z nimi tej radości. Prawdziwa miłość oznacza nadzieję, że ukochana osoba będzie szczęśliwa nie ty lko z tobą, ale również bez ciebie. W ostatni weekend przed feriami tata zadzwonił do mnie z budowy i poprosił, żeby m przejrzała dla niego papiery, które poprzedniego dnia zostawił na biurku. Miałam podać mu sumę, na którą opiewała faktura za pły tki podłogowe. Przy trzy my wałam słuchawkę ramieniem, grzebiąc w stosie papierów, aż znalazłam właściwy dokument i podałam mu kwotę. Gdy układałam papiery w porządny stosik, zauważy łam napisany ręcznie list. By ła to pojedy ncza kartka, ale od razu zrobiłam się czujna, gdy ż nadawcą okazał się doktor West. W krótkim tekście przy pominał, że dla przy szłego mieszkańca tego domu bardzo istotna jest sprawa podjazdów, które „mają prowadzić do wszy stkich drzwi wejściowy ch, nie ty lko od frontu”. Ponieważ wcześniej nakazano zamontowanie windy na piętro, wy wnioskowałam, że tajemniczy właściciel musi by ć człowiekiem niepełnosprawny m, poruszający m się na wózku inwalidzkim. A potem zauważy łam jeszcze jeden interesujący szczegół – dopisek „CC: William Anderson z małżonką” pod podpisem doktora Westa. Pochy liłam się nad biurkiem ojca i jeszcze raz przejrzałam pocztę. Po chwili znalazłam kolejny list od doktora Westa, ty m razem bardziej oficjalny, z firmowy m nagłówkiem. Jak się okazało, miał gabinet w Richmond. Kiedy zjawił się Kane, opowiedziałam mu o wszy stkim. – Co to może znaczy ć? – zapy tał, marszcząc czoło. – Że dom jest budowany dla tego lekarza, a nie dla Arthura Johnsona, który pojawił się na początku? Albo dla członka jego rodziny ? – Nie wiem, ale miałeś rację co do Arthura Johnsona. Od początku nie by ł właścicielem. Powiedziałam mu o niedawny m odkry ciu taty, z którego wy nikało, że właściciel nowego Foxworth Hall jest powiązany z funduszem hedgingowy m, zarządzany m przez Arthura Johnsona. Ty le wiedzieliśmy. Posiadłość i teren wokół domu miały diametralnie się różnić od dawnego Foxworth Hall, więc ani tata, ani ja nie zgłębialiśmy tej sprawy. Kane wiedział, jak bardzo mój ojciec pragnął zepchnąć w niepamięć wspomnienie o Foxworth Hall. Opowiedziałam mu, jak tata został przedstawiony doktorowi Westowi, i wspólnie doszliśmy do wniosku, że musiał to by ć ten sam psy chiatra, który opiekował się Corrine w klinice, do której trafiła po pierwszy m pożarze. – Tata od razu coś podejrzewał, gdy ż doktor West znał rozkład i wy gląd pierwszego Foxworth
Hall. By ć może Corrine opisy wała mu dom podczas terapii. – Rozumiem. Według ciebie West jest prawdziwy m właścicielem? – Nie. Inicjały CC pod jego podpisem świadczą, że i on działa w czy imś imieniu… tego Williama Andersona. – Czekaj… ale dlaczego tak się ty m interesujemy ? – spy tał Kane. – Może to nie jest prawdziwe nazwisko? – Masz kogoś na my śli? – A jeśli Christopher junior postanowił wrócić do Charlottesville? Może w wy niku jakiegoś wy padku porusza się na wózku? Kane popatrzy ł na mnie wielkimi oczami. – Sądzisz, że to prawdopodobne? – Nie wiem, ale musimy sprawdzić – odparłam. – Tatę od początku iry towały te niedomówienia doty czące tożsamości prawdziwego kupca i prawdziwego właściciela. Pomy śl, ile trudu musiano sobie zadać, żeby ukry ć ich nazwisko. Najpierw wy daje się, że za całą inwesty cją stoi Arthur Johnson. Taki by ł przeciek do prasy. I niby wszy stko się zgadza – facet jest bogaty, interesuje się budową, dy skutuje o planach. Potem mój tata odkry wa, że stoi za nim fundusz hedgingowy, a jego zarządca trzy ma się w cieniu. I oto nagle, kiedy wszy stko zmierza ku końcowi, pojawiają się nowe decy zje i poprawki do planu. A na scenę wchodzi doktor West, z który m od tej pory tata musi ustalić montaż windy i ramp podjazdowy ch. Przy czy m, żeby jeszcze bardziej zamotać sprawę, do gry wchodzi nowa postać… ten Anderson. Kane zadumał się na dłuższą chwilę, po czy m wreszcie skinął głową. – Co teraz? – zapy tał. – Nie powiem nic tacie, jak się domy ślasz. We wtorek są ostatnie lekcje przed feriami, wtedy zaczniemy działać. Proponuję wy cieczkę do Richmond. Sprawdzimy doktora Westa. – Wątpię, aby śmy czegoś się od niego dowiedzieli. Za to z pewnością wy gada twojemu tacie, że by liśmy u niego – stwierdził Kane. – Trudno, zary zy kujemy. Jeśli teraz powiem ojcu, prawdopodobnie wy da zakaz zajmowania się tą sprawą, a wtedy będę musiała wy znać, co wy czy tałam w dzienniku razem z tobą. Znów się zastanowił, a potem obdarzy ł mnie ty m swoim olśniewający m, firmowy m uśmiechem Kane’a Hilla i nieodłączny m wzruszeniem ramion. – Mam pomy sł – oświadczy ł. – Udasz pacjentkę, wtedy nawiążesz z nim bezpośredni kontakt – dodał ze śmiechem, ale zaraz zamilkł, widząc moją minę. – Dobra, inaczej. Zjawimy się tam razem. Wiem, że to zwariowany pomy sł, ale… może my naprawdę potrzebujemy psy chiatry ? – Jednak… – Nie, Kristin. Zrobimy to razem. Za daleko już zaszliśmy. Musimy zgłębić tę historię do końca. By łam ty m wszy stkim strasznie przejęta, poza ty m gry zło mnie poczucie winy, że dopuściłam kogoś do dziennika wbrew zakazowi taty. Bałam się, że wy czy ta zdradę z mojej miny i zacznie mi zadawać niewy godne py tania. Chciałaby m tego uniknąć. Postanowiłam, że we wtorek po szkole po prostu pojadę do Richmond, a dopiero potem wszy stko tacie opowiem. Na szczęście by ł bardzo zajęty zarówno budową, jak i Laurą. W pośpiechu wspomniał coś o planach na Boże Narodzenie i wizy cie cioci Barbary. Mało tego, okazało się, że wujek Tommy, który wy bierał się na Karaiby, do willi swojego producenta filmowego, najprawdopodobniej
zajrzy do nas po drodze. Od razu oznajmiłam, że oddam mu na jedną noc swoją sy pialnię, aby nie musiał spać na kanapie w salonie, ale tata dodał ze śmiechem, że Tommy przy wiezie swoją najnowszą holly woodzką przy jaciółkę, więc zatrzy mają się w hotelu w Charlottesville. By ł tak podekscy towany i radosny, jakim nie widziałam go od lat. A ja miałam go wkrótce dobić swoim wy znaniem.
Uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy od znalezienia dziennika w ruinach Foxworth Hall wy noszę go z domu. Kane przy jechał po mnie rano i ukry liśmy notes pod przednim siedzeniem auta. Martwiłam się o niego na wszy stkich lekcjach, jak gdy by m zostawiła tam portfel i ktoś mógł się włamać do samochodu. Usiłowałam cieszy ć się świętami i feriami, by nie wy różniać się z tłumu, ale nie mogłam się doczekać, kiedy wy jedziemy z Kane’em na autostradę do Richmond. Serce biło mi szy bciej, ilekroć spoglądałam na zegar. Przy jaciółki dopy ty wały, czemu jestem taka spięta, a ja tłumaczy łam, że nie jestem spięta, ty lko przejęta wizy tą ukochanej cioci i wuja, który ch razem widuję bardzo rzadko. Rzeczy wiście, ostatnio widzieliśmy się w ty m składzie na pogrzebie mamy. Wreszcie lekcje się skończy ły i wy ruszy liśmy do Richmond. – Co powiesz temu psy chiatrze? – zapy tał nagle Kane. – Prawdę – odparłam. – Powiem, czego się dowiedziałam z dziennika. Dodam, że bardzo mi zależy, aby zwrócić dziennik Christopherowi juniorowi. – A jeśli doktor West nie zechce nas przy jąć? – Będziemy okupować wejście do jego gabinetu – zapowiedziałam buńczucznie. Kane z uśmiechem kiwnął głową. – Dobrze. Powiedzmy, że nas wpuści, wy słucha cię i poprosi o dziennik, żeby przekazać go komu trzeba. Co wtedy ? – zapy tał. – Nie dam mu. Nie ufam nikomu poza nami. Jeśli będzie nalegał, zagrożę, że opowiem prasie o dziwny ch właścicielach Foxworth Hall. Jestem pewna, że tego wolałby uniknąć. – Wtedy już na pewno zadzwoni do twojego ojca. – Zobaczy my – odparłam, kry jąc drżenie. GPS gładko doprowadził nas do gabinetu doktora Westa. Mieścił się on w budy nku biurowy m przy Bremo Road. Zaparkowaliśmy, a Kane zerknął na mnie niepewnie. – Masz jeszcze chwilę, żeby się zastanowić, czy naprawdę chcesz to zrobić – oznajmił z powagą. – Jeśli tam pójdziesz i powiesz wszy stko doktorowi, twój tata najprawdopodobniej się dowie. A przecież wiem, co was łączy i jak trudno by łoby mu przy jąć prawdę. – Chcę – odparłam cichy m, udręczony m głosem, przy ciskając dziennik do piersi, jak ktoś wierzący mógłby przy ciskać Biblię. – My ślę, że tata prosił mnie, by m nie czy tała pamiętnika, aby mnie ustrzec przed wielką odpowiedzialnością i zobowiązaniem. To prawda. Jesteśmy to winni Christopherowi, Kane. On musiał wiedzieć, że ktoś pozna kiedy ś ich historię. Jeśli rzeczy wiście William Anderson jest Chrisem, powinniśmy spełnić jego niewy powiedziane ży czenie. Nie musisz iść tam ze mną, skoro nie jesteś pewien. – Żartujesz, nie puszczę cię samej. Chodźmy – powiedział. Wy siadłam, choć walczy łam z niepewnością. Podeszliśmy do wejścia i upewniliśmy się, czy
na pewno w ty m budy nku mieści się gabinet doktora Westa. W holu, obwieszony m bożonarodzeniowy mi dekoracjami, stała oczy wiście choinka. Ludzie wchodzili i wy chodzili, emanując wesoły m, świąteczny m nastrojem, radośnie składali sobie ży czenia. W windzie Kane wziął mnie za rękę. W milczeniu patrzy liśmy na zmieniające się piętra. Recepcja doktora również tonęła w świąteczny ch dekoracjach. Małe drzewko stało na stoliku po prawej. W niewielkim, ale miły m pomieszczeniu, ze ścianami wy łożony mi boazerią z jasnego dębu, stał wy godny komplet wy poczy nkowy, obity sztuczną skórą; podłoga z pły tek by ła dla kontrastu ciemnobrązowa, a na stoliku do kawy leżał stosik modowy ch i rozry wkowy ch magazy nów. Wnętrze wcale nie wy glądało na poczekalnię w klinice psy chiatry, gdzie trafiają ludzie z poważny mi problemami. Recepcjonistka, kobieta po sześćdziesiątce, miała krótkie, brązowe włosy przy prószone siwizną, łagodne orzechowe oczy i ciepły uśmiech babuni. By ła prawie nieumalowana, ale różowe policzki, jakby przy szła z mrozu, nie potrzebowały makijażu. Miała na sobie niebieski kardigan i białą bluzkę ze śliczną kameą, przy piętą nad prawą piersią. Moim zdaniem by ła wprost idealną recepcjonistką dla psy chiatry, pełną przy jaznego ciepła i ży czliwego spokoju. Przy najmniej w moich oczach. Przed nią na ladzie stała miseczka ze świąteczny mi cukierkami dla wszy stkich. – Witam – powiedziała. – W czy m mogę pani pomóc? – Musimy porozmawiać z doktorem Westem – oznajmiłam z naciskiem. – Nie by ła pani umówiona. – Wiem. Przy jechaliśmy z Charlottesville. – Rozumiem, ale to nie zmienia postaci rzeczy. Może jest pani krewną kogoś z pacjentów doktora? Spojrzeliśmy na siebie z Kane’em. – Owszem, choć daleką – przy znałam. – Ale nie o rodzinne sprawy chodzi. To bardzo ważna sprawa, proszę mi uwierzy ć. Kiedy pan doktor się dowie, o co chodzi, z pewnością nas przy jmie. Recepcjonistka uniosła brwi. – Doktora jeszcze nie ma – poinformowała. – Jedzie tu ze szpitala. – Możemy zaczekać? Zerknęła do rejestru. – Ma pacjenta. – Zajmiemy mu ty lko kilka minut – zapewniłam. – Dobrze, w takim razie zaczekajcie – powiedziała ze zniecierpliwiony m westchnieniem. Nagle wy dała mi się znacznie mniej empaty czna i dużo bardziej szty wna. – Dziękuję pani. – Usiadłam na kanapie. Widziałam, że popatruje na mnie z ciekawością, bo cały czas kurczowo przy ciskałam do piersi stary notes. Może naprawdę doszła do wniosku, że potrzebuję szy bkiej interwencji psy chiatry cznej. Kane przeglądał kolorowe czasopisma. Recepcjonistka pochy liła głowę nad papierami, ale od czasu do czasu zerkała na nas kontrolnie. Wreszcie, po dwudziestu minutach, do poczekalni wszedł doktor West. By ł wy sokim i bardzo szczupły m szaty nem. Miał ciemne, wy pielęgnowane wąsy, a gęste włosy przy prószone siwizną. Oceniłam jego wiek na sześćdziesiąt pięć lat. Ubrany by ł w ciemnoniebieski garnitur i szary krawat. Kiedy nas zobaczy ł, jego wąskie wargi ściągnęły się w zaintry gowany m uśmiechu.
Spojrzał py tająco na recepcjonistkę. – Ty m dwojgu młody m ludziom bardzo zależy na spotkaniu z panem – poinformowała go przepraszający m tonem. – Nie wiem, o co im chodzi. Nie przedstawili się. Krzaczaste brwi wy gięły się jak dwie gąsienice żerujące na kapuście. – Czy m mogę państwu służy ć? – zapy tał. Dobry znak, skoro nie ukry ł się naty chmiast w czeluściach gabinetu. Popatrzy łam na Kane’a, na recepcjonistkę, a potem przeniosłam spojrzenie na doktora. – Mój ojciec nazy wa się Burt Masterwood – oznajmiłam z nadzieją, że to przy ciągnie jego uwagę. Nie przeliczy łam się. – On cię tu przy słał? – Nie, proszę pana. To nie ma nic wspólnego z budową nowej posiadłości. Kiwnął głową i wskazał gestem gabinet. Ruszy liśmy za nim. Zamknął drzwi i zaprosił nas, aby śmy usiedli na wy godnej kanapie – ty m razem wy konanej z prawdziwej, złocistobrązowej skóry. Położy ł teczkę na biurku z czereśniowego drzewa, na który m panował nienaganny porządek, po czy m zasiadł w bliźniaczy m biurowy m fotelu na kółkach i podjechał bliżej do nas. W ży ciu nie miałam do czy nienia z psy chiatrą, a Kane również nie wspominał, że on albo ktoś z jego rodziny chodził na terapię. Jego ojciec z pewnością znał wielu lekarzy, w ty m także psy chiatrów. I dawał im upusty na samochody. Doktor West odchy lił się w fotelu z miną sfinksa. Cokolwiek o nas my ślał, nie pokazał tego po sobie. Sprawiał wrażenie zrelaksowanego i chętnego do rozmowy. Miałam wrażenie, że nie jest zaskoczony moim przy by ciem. – Słucham, zatem o co chodzi? – zapy tał, splatając długie palce na płaskim brzuchu. Pomy ślałam, że regularnie uprawia jogging albo gra w tenisa. Zaczęłam od początku, od znalezienia na budowie kasetki z pamiętnikiem. Wy jawiłam, kto by ł autorem, i pokrótce streściłam zawartość notesu. Wy raz jego twarzy zmieniał się nieznacznie w newralgiczny ch momentach mojej narracji, zwłaszcza gdy mówiłam o otruciu Cory ’ego oraz kłamstwach, jakimi Corrine i jej matka karmiły uwięzione dzieci. Kiedy skończy łam, wy prostował się lekko, a w jego spojrzeniu pojawił się stalowy bły sk. – Dlaczego przy jechałaś do mnie z ty m dziennikiem, zamiast dostarczy ć go policji? – Uważamy, że nie my powinniśmy to zrobić – odparłam. – Powtarzam, dlaczego przy jechałaś z ty m do mnie? – Pan leczy ł Corrine Foxworth przez jakiś czas, od ty siąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku – odparłam bez wahania. – Skąd wiesz? – Po prostu wiem. Czy to ważne? – żachnęłam się. Nie chciałam, aby my ślał, że powiedział mi o ty m tata. Uświadomiłam sobie nagle, że tata wie znacznie więcej i nie podzielił się tą wiedzą ze mną. Na chwilę zapadła cisza. Spojrzenie doktora przesuwało się niespiesznie ode mnie do Kane’a i z powrotem. – W tamty m domu nagromadziły się pokłady cierpienia i nieszczęścia. Chy ba nadszedł moment, aby na zawsze pogrzebać pamięć o tamty ch czasach. Łącznie z dziennikiem. – Wskazał ruchem brody na notes, który ściskałam w dłoniach. – By ć może, ale to nie nasza rola – odparłam.
– Corrine Foxworth umarła dawno temu w tragiczny ch okolicznościach. Niestety, nie wiem nic więcej o niej ani o dalszy ch losach jej dzieci. Jako świetna uczennica i przy szła maturzy stka miałam prawo do wy sokiej samooceny, ale oskarżenie renomowanego psy chiatry, że kłamie, zakrawało na arogancję. Jednak insty nkt podpowiadał mi, że się nie my lę. – Chciałaby m przekazać ten pamiętnik Christopherowi juniorowi, sy nowi Corrine – oświadczy łam, jakby m nie usły szała jego słów. – I liczę na pańską pomoc. West pokręcił głową. – Nie mam pojęcia, gdzie on jest. Obawiam się, że tracicie czas. – Zerknął na zegarek. – Muszę się przy gotować do wizy ty kolejnego pacjenta. – Odsunął fotel i wstał. Spojrzałam na Kane’a. Miał to wy pisane na twarzy. Nie udało się. Wrócimy do domu z niczy m. My też wstaliśmy. Doktor West okrąży ł biurko, a Kane podszedł do drzwi. Zanim zdąży ł przekręcić klamkę, odwróciłam się do Westa. – W takim razie przekażę ten pamiętnik Williamowi Andersonowi – wy paliłam. – Pan wie równie dobrze jak ja, że przy jmie go z radością. Kiedy dziennik trafi w jego ręce, owe pokłady cierpienia i nieszczęścia, jak się pan wy raził, zostaną pogrzebane. My ślę, że on by tego pragnął. Aby męki ty ch dzieci nie poszły na marne. Doktor West patrzy ł na mnie przez chwilę. Wstrzy małam oddech. – Twój ojciec wie, że tu jesteś? – zapy tał. – Nie. – To by ła nasza wspólna inicjaty wa – wtrącił Kane. – Dla nas ten pamiętnik bardzo wiele znaczy. West z wolna pokiwał głową. – Zamknij drzwi – nakazał.
Zaczęliśmy rozmawiać dopiero wtedy, kiedy znaleźliśmy się już daleko od kliniki, ale nawet wtedy wy mieniliśmy jedy nie uwagi doty czące trasy i adresu. Żadne z nas nie by ło przy gotowane na szczegóły, które zdradził nam doktor West. Zrozumiał, że pamiętnik musi by ć wy jątkowy, skoro jesteśmy tak zdeterminowani, i to zapewne skłoniło go do szczerości. My ślę, że chciał też, aby śmy spojrzeli na sprawę Foxworth Hall w szerszej perspekty wie, gdy ż znaliśmy wy łącznie punkt widzenia Christophera. Nie wiedzieliśmy, co działo się z Corrine po pierwszy m pożarze. Nie zamierzałam jej współczuć, ale musiałam przy znać, że matka potraktowała ją podle. Doktor West opisy wał, jak Olivia kazała zrobić replikę szkieletu dziecka i włoży ła ją do kufra, wmawiając córce, że jest to szkielet jej otrutego sy na. Według doktora te wy darzenia spowodowały u Corrine zaburzenia psy chiczne. Dojechaliśmy do celu. Kane wy łączy ł silnik i siedzieliśmy jeszcze chwilę, oglądając dom. Do wejścia dobudowano podjazd dla wózka inwalidzkiego. Dzięki tacie znałam się nieźle na architekturze, więc szy bko rozpoznałam sty l neokolonialny, z mansardowy m dachem, gankiem wsparty m na smukły ch kolumnach i wy kuszowy ch, wielodzielny ch oknach. Drzwi i okna zostały oblicowane biały m kamieniem. W porównaniu z inny mi domami na tej eleganckiej ulicy budy nek by ł niewielki, ale też nie należał do najskromniejszy ch. Na podjeździe stał
ciemnozielony van. Żaluzje we wszy stkich oknach by ły rozsunięte – pewnie po to, by wpuścić do wnętrza jak najwięcej popołudniowego słońca. Zauważy łam wahanie Kane’a. Doktor West nie ukry wał, że William Anderson nie wie nawet dziesięciu procent tego, co my. – Uznałem, że nie mam prawa odmawiać mu dostępu do tej wiedzy – oznajmił doktor. – Zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę podróż, którą odby ł, i cierpienia, jakich doznał. A także trudności ze zrozumieniem siebie i tego, co się z nim stało, oraz świadomość, co musieli czuć jego brat i siostry. Dlatego powiem wam, gdzie możecie go znaleźć. Ostateczna decy zja należy do was. Czy tego chcecie, czy nie, staliście się częścią tej historii. Proszę, by ście uszanowali jego potrzebę pozostania anonimowy m. Solennie zapewniliśmy go, że tak się stanie. – Dziwne – dodał z uśmiechem – ale główny m powodem, który zadecy dował o jego powrocie do Foxworth Hall, by ł obraz wy ry ty w jego umy śle – widok z okna na poddaszu. Nie pomnę już, ile razy mi go opisy wał. – Zupełnie jak mój tata. On też musi mieć sy pialnię z ładny m widokiem z okna – powiedziałam, kiwając głową. – No właśnie. Nie zamierzałam negować intuicji psy chiatry, ale moim zdaniem coś innego musiało przy ciągać tego człowieka do Foxworth Hall. Przy znałam, iż mój ojciec nie wie, że czy tałam pamiętnik razem z Kane’em i że dotarłam do końca, a ty m samy m złamałam daną mu obietnicę. – Ale wy znam mu prawdę we właściwej chwili – zaznaczy łam. Doktor West zastanawiał się chwilę, po czy m wzruszy ł ramionami. – W moim gabinecie obowiązuje dy skrecja – oznajmił. – Dzisiaj, z powodów, które uznałem za słuszne, uczy niłem wy jątek od tej zasady. Naturalnie wszy stko, o czy m tu mówiliśmy, pozostanie w ty m gabinecie. By łam mu za to wdzięczna. Nie miałam wątpliwości co do natury ty ch „słuszny ch” powodów, dla który ch naruszy ł tajemnicę lekarską. Prowadząc terapię Corrine Foxworth, musiał dowiedzieć się rzeczy, które w jakiś sposób skłoniły go do przekroczenia dy stansu pomiędzy lekarzem a pacjentem, a w konsekwencji do wy świadczenia przy sługi Williamowi Andersonowi. – Jesteście naprawdę niezwy kli – powiedział doktor West na pożegnanie. – Ona jest niezwy kła – poprawił go Kane. – Ja ty lko jej kibicuję. Doktor West się roześmiał. – Mężczy zna, który potrafi skomplementować ukochaną, świetnie da sobie radę w ży ciu – zwrócił się do Kane’a. Mój chłopak uśmiechnął się tak szeroko i promiennie, jak gdy by pragnął rozsiać blask nad cały m stanem Wirginia. Pożegnaliśmy się z doktorem. – Wciąż nie jest za późno, by śmy zawrócili i pojechali do domu – oznajmił Kane, kiedy siedzieliśmy w samochodzie, patrząc na dom Williama Andersona. – Nieprawda. Za późno, żeby się wy cofać, by ło już w momencie, kiedy wbrew radom ojca zaczęłam czy tać dziennik Christophera. – Twój tata znienawidzi mnie, kiedy się wszy stkiego dowie.
– Może z początku będzie wściekły, ale potem, kiedy pozna opowieść do końca, na pewno zrozumie. Przecież my się bardzo kochamy. Nie martw się, nie przestanie cię lubić. On zawsze kochał to, co ja kochałam. Otworzy łam drzwi i wy siadłam. Doktor West uprzedził telefonicznie Williama Andersona o naszej wizy cie, lecz nie powiedział mu, co ze sobą przy wieziemy. Anderson bez przeszkód zgodził się nas przy jąć. Kane ruszy ł za mną do wejścia. Kiedy podchodziliśmy do ganku, otwarły się drzwi i małżonka Andersona popchnęła wózek do wejścia. William by ł szczupły i kruchy. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa, ale miał piękną, bujną, szpakowatą czupry nę i niezwy kłe, intensy wnie niebieskie oczy. Przekroczy ł już sześćdziesiątkę, lecz wciąż by ł bardzo przy stojny, dokładnie taki, jakim go sobie wy obrażałam. Dowiedzieliśmy się, że został przekazany komuś, kto podrzucił go na izbie przy jęć szpitala poza Charlottesville. Mężczy zna, zapewne sowicie opłacony, wy konał zadanie i zniknął. Chłopiec, którego nazwano Williamem Andersonem, został uratowany, ale doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu. Tamtego dnia w szpitalu by ł ktoś, kto usły szał, że podrzucono do szpitala chore dziecko i raczej nikt po chłopca nie wróci. Wnuk tego zamożnego człowieka zginął w wy padku. Od tej chwili mężczy zna ciągle my ślał o piękny m i nieszczęśliwy m dziecku. W końcu przy jął je do swojego serca i do swojego domu, a z czasem uczy nił wspólnikiem w interesach i zapisał mu pokaźną część swojego majątku. To wszy stko działo się prawie pięćdziesiąt pięć lat temu. William wiele przeży ł – w ty m długotrwałe, bolesne leczenie – lecz w końcu wy szedł na prostą. Okazał się zdolny m biznesmenem i stale pomnażał swój dorobek i spadek. Ironia losu, że z całej czwórki właśnie jemu najlepiej się powiodło. By ł zamożny, miał kochającą żonę i wspaniałego sy na, dzięki któremu został dziadkiem dwóch wnuków. I mógł by ć spokojny o przy szłość swojego domu i majątku. Czekał na ganku z uniesioną dłonią i szerokim uśmiechem, jak gdy by wiedział, że dzięki temu, co mu przy nosimy, jego brat Christopher by łby szczęśliwy, bo jego ży czenie wreszcie się spełniło. Teraz zrozumieliśmy, że pragnął wrócić do Foxworth Hall pod inny m nazwiskiem, aby świat nigdy nie dowiedział się o jego ocaleniu. Jednocześnie wiedzieliśmy, że w sercu nosi wspomnienie o swoich utracony ch siostrach i bracie, którzy wołali na niego „Cory ”. My ślę, że dlatego właśnie postanowił zamieszkać w Foxworth Hall – gdy ż miał nadzieję, że pewnego dnia usły szy, jak znów go wołają.
Spis treści W ROLACH CHRISTOPHERA I CATHY EPILOG