0 Tracy Bloom Zakaz seksu we wtorki Tytuł oryginału NO–ONE EVER HAS SEX OT A TUESDAY 1 1 Kobiety dzielą się na te, które wybierają swemu dziecku ojca,...
9 downloads
23 Views
1MB Size
Tracy Bloom
Zakaz seksu we wtorki Tytuł oryginału NO–ONE EVER HAS SEX OT A TUESDAY
0
1 Kobiety dzielą się na te, które wybierają swemu dziecku ojca, i te, które nie wybierają. Innymi słowy – te, które latami przesiewają męską populację przez gęste sito, i te, na które ciąża spada jak grom z jasnego nieba. Katy nigdy nie podejrzewała, że znajdzie się w grupie numer dwa. W życiu nie przyszłoby jej do głowy, że w wieku lat trzydziestu sześciu stwierdzi, że jest w ciąży, i to w dodatku bez męża, za to z chłopakiem młodszym o osiem lat. Chłopakiem, który ubrany w strój do baseballu siedział właśnie obok
R
niej w samochodzie i towarzyszył jej w drodze na pierwsze zajęcia szkoły rodzenia. Zrobiło jej się lekko niedobrze. Złożyła to na karb podenerwowania przed zajęciami, jak również tego, że Ben przyszedł prosto z pracy, czyli ze
L T
szkoły, gdzie był nauczycielem wuefu. W związku z tym roztaczał mało przyjemną woń nieświeżych adidasów, potu nastolatków i szkolnej stołówki. Patrząc na niego, pocieszyła się myślą, że przynajmniej jednego może być pewna – mianowicie, że za chwilę padną z jego ust słowa, które ukoją jej niepokój.
– Wiesz, w pracy ktoś mówił, że w szkole rodzenia to się gada tylko o cyckach i cipkach, dwie bite godziny. Co o tym sądzisz? Katy przez chwilę gapiła się na niego bez słowa, po czym westchnęła i wrzuciła jedynkę.
– Proszę cię, nie mów tak – rzekła zmęczonym głosem i ruszyła. – Znaczy jak? – chciał wiedzieć Ben, bawiąc się przyciskami, pokrętłami i wyświetlaczami na desce rozdzielczej samochodu. – Cipkach – odpowiedziała i uderzyła go po palcach.
1
– To świetna nazwa, lepsza od innych – odparł. – Mógłbym na przykład powiedzieć... – Nic lepiej nie mów – przerwała mu Katy. – Mojej babci by się to nie spodobało. – A co? Ona jedzie z nami? – Ben otworzył schowek i penetrował jego zawartość. – Miała na imię Fanny, już ci mówiłam – wyjaśniła Katy, czując, że zaczyna tracić cierpliwość. Ben spojrzał na nią z absolutnym podziwem. – W życiu mi nie mówiłaś. Dzięki takim wiadomościom życie nabiera
R
sensu. Nigdy bym nie zapomniał, gdybyś mi mówiła.
– Taaak – odrzekła Katy. Nie była pewna, czy chce ciągnąć tę rozmowę, ale pomyślała, że to, co powie, będzie dla Bena informacją dnia. – To pewnie
L T
nie mówiłam ci też, jak miała na nazwisko?
Ben na chwilę pogrążył się w głębokiej zadumie, po czym wykrzyknął z entuzjazmem:
– Vagina! Na pewno Vagina. – Podskakiwał z niecierpliwości na siedzeniu jak dziecko. – Proszę, powiedz, że Vagina, a umrę jako człowiek szczęśliwy.
– Fiut – wyjawiła mu z nieskrywanym triumfem w głosie. Zszokowany Ben gapił się na nią z otwartymi ustami.
– Żartujesz – powiedział wreszcie. – Rodzice dali jej na imię Fanny, wiedząc, że ma takie nazwisko? Nie mieli rozumu? – Co ty! To było jej nazwisko po mężu, nie panieńskie. – Miała na imię Fanny i wyszła za gościa nazwiskiem Fiut? – Uhm. 2
Ben przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu, po czym oświadczył z pełną powagą: – W takim razie twoja babcia musiała być geniuszem dowcipu. Przez resztę drogi nie rozmawiali. Ben był pochłonięty dzwonieniem do kumpli i wysyłaniem im SMS–ów z najzabawniejszą wiadomością dnia. Wciąż wisiał na słuchawce, kiedy Katy podjęła mozolny trud wydobywania się z samochodu. Nakierowała ogromny brzuch mniej więcej w tę stronę, gdzie chciała przemieścić całe ciało, z nadzieją, że to coś da. Miała na sobie klasyczną, czarną, owijaną wokół ciała sukienkę, modne sandały na koturnach
R
i torebkę od swojego ukochanego projektanta. Wszystko to, by sprawiać wrażenie kobiety, która trzyma swoje życie, w tym ciążę, pod kontrolą. Podejrzewała jednak, że akcesorium główne, czyli Ben, całkowicie rujnuje jej
L T
starannie wypracowany wizerunek. W ostatniej chwili chwyciła elegancką skórzaną teczkę z notatnikiem –niezbędny atrybut pracownicy agencji reklamowej. Miała nadzieję, że przynajmniej to nada jej wygląd kobiety zorganizowanej.
Patrząc na nieciekawą bryłę szpitala z czerwonej cegły, zastanawiała się, jaki to paradoks, że w tego typu miejscach rozgrywają się największe życiowe dramaty i emocje. Niemal oczekiwała, że za chwilę jej oczom ukażą się przystojni chirurdzy z rękami po łokcie we krwi, pochlipujące po kątach rodziny, którym właśnie przekazano tragiczne wiadomości, oraz tańczący na korytarzach pacjenci, cudownie uleczeni ze śmiertelnej choroby. Może po prostu za często oglądała seriale medyczne. Naraz fakt, że znalazła się w prawdziwych szpitalnych murach, przypomniał jej o własnym dramacie, czyli o ciąży. Znowu powtórzyło się wrażenie, którego ostatnio doznawała nader często, mianowicie, że wokół jej 3
serca zaciska się mocna pętla. Działo się tak zawsze, kiedy rozważała okoliczności towarzyszące swojemu zajściu w ciążę. W takich chwilach musiała sobie powtarzać, że należy skupić się wyłącznie na tym, co dzieje się w chwili bieżącej, i na tym, żeby po prostu stawiać krok za krokiem, powoli i bez nerwów. Uśmiechać się, rozkwitać, olśniewać – czyli robić to, co jest zadaniem kobiety ciężarnej, a wszystko jakoś się ułoży. Dziecko się urodzi i wszystko będzie dobrze. Ona pokocha dziecko i Ben również je pokocha. Oboje przekonają się, jakim spełnieniem jest rodzicielstwo, i będą żyć długo i szczęśliwie.
R
Spojrzała przez ramię na wlokącego się za nią Bena. Zatrzymała wzrok na jego kolanach, które były okropnie ubłocone. – Kolana! – zawołała i pokazała je palcem.
L T
– Co, przecież nie idę się oświadczać – odparł, udając złość. Zdesperowana potrząsnęła głową, wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku wejścia do szpitala. Myślała, że do tej pory jej życie było nieźle poukładane. Najważniejsze punkty odhaczone. Studia, kariera, mieszkanie. Punkt „małżeństwo" pozostał nieodhaczony – dokładnie tak jak chciała. Jeśli chodzi o mężczyzn, wolała trzymać emocje na wodzy. Traumatyczne przeżycia towarzyszące pierwszej miłości sprawiły, że jej serce zamknęło się i nigdy nie odzyskało pełnej pojemności emocjonalnej. Jego najdrobniejsze romantyczne drgnienie wprowadzało Katy w stan wzmożonej czujności i obawy przed zranieniem,
więc
szybko
ucinała
sytuację,
doprowadzając
do
natychmiastowego, czystego rozstania. W przekonaniu o słuszności takiego podejścia do sprawy utwierdzały ją doświadczenia jej cierpiących straszliwe upokorzenia przyjaciółek, które co chwila rzucali (z wielkim hukiem) ukochani. 4
Straciła rachubę, ile to już razy jej znajome były święcie przekonane, że „to właśnie ten". Po dwóch tygodniach witała je z ogromnym smutkiem na swoim progu, kiedy zapłakane relacjonowały tragiczną, lecz całkowicie spodziewaną przez Katy historię o tym, jak to „ten jedyny" został przyłapany na gorącym uczynku z inną. Cierpliwie dolewała przyjaciółkom wina, a one wylewały z serca żale i gorzkie łzy. W sposób nieunikniony wszystko kończyło się pijackimi tańcami wokół salonu przy rytmach jakiegoś boysbandu. Następnym punktem programu była wylewna deklaracja, że Katy jest najlepszą przyjaciółką na świecie. Wreszcie, o wczesnoporannej godzinie, jedna z nich obowiązkowo wymiotowała przez balkon.
R
Katy zdumiewało, że dziewczyny nie mogą się wreszcie nauczyć prostej reguły – jeśli oddajesz komuś serce, to ten ktoś bez litości wyrzuci je na śmietnik niczym zeszłoroczny ciuch, kiedy na wieszakach pojawi się nowa
L T
kolekcja. Mimo wszystko noce, które Katy spędzała na pocieszaniu kolejnych chorych z miłości koleżanek, należały do przeszłości. Dziewczyny jedna po drugiej znalazły sobie w końcu facetów sprawiających wrażenie, że interesuje ich związek dłuższy niż pięć minut, i hucznie powychodziły za mąż. Ona za to, całkowicie na własne życzenie, zniosła dwa lata psychicznych tortur. Dwa lata, w ciągu których na półce w salonie ustawiały się jedno za drugim kremowobiałe ślubne zaproszenia. Ze ściśniętym sercem otwierała kolejne wykwintne koperty – odcieniem zapewne idealnie dobrane do koloru majtek panny młodej – i wyjmowała ręcznie wykonane zaproszenia. Zrozpaczona, zaciskała powieki na widok słów: Katy Chapman z osobę towarzyszące. Och, dlaczego trzeba koniecznie chodzić na śluby i wesela z osobą towarzyszącą? Dlaczego nie można po prostu iść samemu? Czy kieruje tym jakaś potworna obawa, że każdy singiel na weselu stanowi zagrożenie dla 5
panny młodej lub pana młodego, gotowych przy pierwszej okazji uciec z własnego wesela z kochankiem lub kochanką? Czy tak brzmi przysięga małżeńska? „Zawsze będę ciągnąć za sobą znajomych, by nie zboczyć na złą drogę"? Dlatego Katy jak ognia bała się owych tak zwanych „radosnych wydarzeń",
zmuszały
ją
bowiem
do
wynajdywania
przypadkowych,
nieszczęsnych facetów, z którymi być może kiedyś po pijanemu się całowała i którzy w zamian za darmowy alkohol i jedzenie zgadzali się jej towarzyszyć. Potem w trakcie wieczoru wysłuchiwali niekończących się komentarzy życzliwych krewnych w stylu: „To co, wy następni?". Wreszcie postanowiła, że ma dość i że czas wystąpić w imieniu
R
wszystkich niezależnych kobiet, a nie poddawać się stereotypowi, że szczęście w życiu zależy od mężczyzny, który życzy sobie lub nie życzy nałożyć ci na
L T
palec kawałek metalu. Następnym razem, gdy zaproszono ją na wesele, wpadła na genialny pomysł, by wziąć ze sobą Daniela – kolegę z pracy. Oglądać wyraz twarzy ciotecznej babki Laury, z którą uprzejmie konwersował przy śniadaniu po weselu, było czystą radością. Daniel z całą swą słodyczą wyznał jej, że tak, być może on będzie następny, bo jest ze swoim chłopakiem Robem już całe pół roku i w tym czasie żaden z nich nie zrobił skoku w bok, no, z wyjątkiem tego jedynego razu, kiedy Daniel przespał się ze swoim byłym, Stanleyem. Tej nocy nie powinno się jednak liczyć, bo po pierwsze strasznie się wtedy upił, a po drugie zdarzyło się to w czasie balu przebierańców, na który Stanley przebrał się za oficera marynarki wojennej, a któż może się oprzeć facetowi w mundurze? Od tego czasu Daniel zyskał tytuł najlepszej osoby towarzyszącej na śluby i wesela. Katy podskoczyła, kiedy Ben złapał ją za rękę, w chwili gdy przechodziła przez drzwi szpitala. 6
– No więc, jak myślisz? – spytał, spluwając na drugą rękę, żeby zetrzeć nią błoto z kolan, i równocześnie starając się nadążyć za Katy. – Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłeś? – Pytałem, jak sądzisz, kto przyjdzie do tej szkoły rodzenia? – wyjaśnił Ben. – Na pewno ci, którzy już przeczytali wszystkie możliwe książki o ciąży, dokładnie wiedzą, co robić i zadają same mądre pytania – odparła Katy, czując, jak narasta w niej kolejna fala paniki. Z przerażającą jasnością stwierdziła, że dotychczas trzymała kwestię ciąży w szufladce z napisem: „Pomyślę o tym później" i że owo później właśnie nieubłaganie nadeszło.
R
– Hm – mruknął Ben. – Więc przypuszczasz, że my będziemy ignorantami z ostatniego rzędu wśród samych gorliwców, co spijają słowa z ust instruktorki i siadają zawsze w pierwszej ławce?
L T
– Pewnie tak – westchnęła. Ben zerknął na nią.
– Ale w tylnych rzędach jest zawsze fajna zabawa – stwierdził, szturchając ją w ramię, i uśmiechnął się pokrzepiająco. Odwróciła się, spojrzała w jego niezmiennie pogodne oczy i nie mogła już zrobić nic innego, jak tylko sama się uśmiechnąć. – Masz rację – odpowiedziała i od razu poczuła się o niebo lepiej. Ben był mistrzem rozładowywania napięcia. Idealnie wiedział, co należy robić, by nie brała życia zbyt poważnie. To właśnie dlatego zwróciła na niego uwagę, kiedy się poznali – w jedną z najokropniejszych nocy w jej życiu.
7
2 Katy wiedziała już, że ta noc źle się skończy, kiedy przelotnie spojrzała na swoje odbicie w brudnym lustrze w toalecie klubu Pod Różowym Kokosem w lecie zeszłego roku. Otoczona atrakcyjnymi ciałami i młodymi twarzami bywalczyń klubu w wieku poniżej lat dwudziestu pięciu, uświadomiła sobie, że w przebraniu uczennicy wygląda groteskowo, śmiesznie i od czapy. Jak u licha w ogóle mogło do tego dojść? – pytała samą siebie ze złością, kontemplując swoje rozmazane sztuczne piegi i rozczochrane kucyki z różową wstążką. Przyjęła co prawda do wiadomości, że aby utrzymać się w kręgach
R
towarzyskich singielek, kiedy już wszystkie koleżanki powychodziły za mąż, musi pogodzić się z obniżeniem standardu. Lecz, o ludzie, nie do tego stopnia!
L T
Z początku była przerażona, słysząc słowa, które jedna po drugiej mamrotały koleżanki, zaproszone na imprezę tylko dla dziewczyn. Najbardziej przygnębiające słowa, jakie może w takiej sytuacji wypowiedzieć istota płci żeńskiej.
– Zapytam Davida... Lub nawet gorzej...
– Jeśli Steve nie będzie miał nic przeciwko temu... Albo w ogóle najgorzej...
– OK, ale pod warunkiem, że z Edwardem. Dosłownie – miała ochotę mocno potrząsnąć wszystkimi właścicielkami twarzy o żałosnym, przepraszającym wyrazie. Wolała jednak zostawić je w spokoju zamiast patrzeć, jak pogrążają się, w domowym bagnie. Widywała się z nimi tylko okazjonalnie i zamieniały wtedy parę niezręcznych słów, oddalając się od siebie coraz bardziej.
8
Nieco przygnębiona takim obrotem swojego życia towarzyskiego, kiedy okazało się, że ma trochę za dużo wolnego czasu, rzuciła się w wir pracy zawodowej i wyskrobała tu i tam parę nowych znajomości. Wszystko osoby bez zobowiązań. Wreszcie, choć nie przyszło jej to bez wysiłku, nauczyła się doceniać towarzystwo znajomych z zajęć fitness. Były to dziewczyny, które poznała przypadkiem w trakcie jakiejś imprezy integracyjnej w lokalnym klubie fitness. Zdziwiła się, gdy się okazało, że jest w stanie tolerować ich doskonałe, opalone ciała oraz świeży, nawet po dziewięćdziesięciominutowym treningu,
R
niczym wiosenne kwiecie makijaż, a nawet ustawiczne chichoty, kiedy tylko w promieniu paru metrów pojawiał się któryś z trenerów. Podejrzewała, że one z kolei akceptują ją tylko dlatego, że wiedzą, że jest menedżerem w agencji
L T
reklamowej i któregoś dnia może zaproponować im rolę w reklamie nowego szamponu. Po paru dżinach Katy uważała ich towarzystwo za wystarczająco zabawne, a przynajmniej za zabawniejsze od samotnych sobotnich wieczorów w domu.
Tak było do chwili, kiedy sprawy zaszły za daleko. Dziewczyny z fitnessu omal nie zsikały się w majtki z wrażenia, że ich ulubiony klub nocny organizuje wieczór w stylu szkolnym. Katy najpierw była zdegustowana, ale w końcu zdecydowała, że też pójdzie. Uznała bowiem, że mimo wszystko istnieje prawdopodobieństwo, że spotka kogoś interesującego, nawet jeśli miałby wyglądać jak Billy Bunter. Owego wieczoru stawiły się wszystkie jak jeden mąż w drzwiach jej mieszkania nad rzeką, prawie w samym centrum Leeds, w chmurze dobrych perfum,
kakofonii
piskliwych
chichotów
i
hałaśliwym
stukocie
piętnastocentymetrowych szpilek. Katy skrzywiła się, kiedy wszystkie 9
wparowały do środka. Już wtedy wiedziała, że trzeba było odwołać swój udział w imprezie choćby pod pretekstem, że zdechł kot sąsiadki. W mgnieniu oka mieszkanie Katy zostało zasłane podwiązkami, pończochami, przyborami do makijażu, sztucznymi włosami, rzęsami, prostownicami, lokówkami, biustonoszami typu push–up oraz typu plunge, ciuchami o głęboko wyciętych dekoltach i wszystkim, co tylko można sobie wyobrazić. Katy spojrzała na swój piękny stolik do kawy z lat dwudziestych, kupiony w czasie weekendu, który spędziła w Brighton z facetem o imieniu bodajże Jonny, i zaniepokoiła się, czy zdoła on jakoś przetrwać fakt, że jedna z
R
dziewczyn siedzi na nim okrakiem i okłada go linijką, niczym sroga nauczycielka niedobre dzieciaki.
Po obowiązkowym zdjęciu grupowym, które Katy uparła się zrobić sama, tak, by po jej udziale w tej żenującej zabawie nie został żaden ślad, wyruszyły.
L T
Katy szła z tyłu, modląc się, by nikt z sąsiadów nie zechciał właśnie w tej chwili wybrać się z psem na spacer.
Dziewczęta z fintessu oczywiście szalały z radości z powodu zainteresowania, które wzbudzały wśród klientów każdego mijanego baru. Zdawały się nie zwracać uwagi na to, że jakość tego zainteresowania jest zaledwie mierna i pochodzi od pryszczatych, aroganckich nastolatków i facetów w średnim wieku, którzy udają pryszczatych, nastolatków.
aroganckich
Około godziny dwudziestej trzeciej dotarły wreszcie do klubu i znalazły się w kłębowisku ciał na parkiecie. Do Katy zaczęło powoli docierać, że może jest na podobną rozrywkę troszkę za dorosła, gdy nagle Christy, najzgrabniejsza i najbardziej żywiołowa z dziewczyn, krzyknęła – a było to w momencie, gdy z głośników popłynęła piosenka Going Underground zespołu 10
The Jam – że to cholerne gówno i że w życiu nie słyszała tego zespołu. Katy pomyślała, że to niemożliwe, by spędzała wieczór w towarzystwie kogoś, kto nie zna The Jam. Zatrzymała się, lekko zachwiała, po czym obróciła się na pięcie i gwałtownie ruszyła do baru, totalnie zniesmaczona, że w ogóle dała się w to wciągnąć. Powinna być mądrzejsza i nie poniewierać się przebrana za smarkulę z tak zwanymi znajomymi o połowę od niej młodszymi i – co najgorsze – bezczeszczącymi bóstwo, jakim jest Paul Weller. Przeklinając swoją głupotę, zaczęła przepychać się przez tłum. Nie widziała faceta wycofującego się spod baru z trzema piwami w plastikowych szklankach, którymi balansował niepewnie, dopóki na niego nie wpadła. Żeby
R
się nie przewrócić, złapała go za ramię, co spowodowało, że stracił kontrolę nad rozchwianymi szklankami. Dwie runęły na podłogę, a trzecia zrobiła
L T
szybkie salto i wylała się wprost na białą koszulę Katy. Ona sama zamarła na chwilę, zastanawiając się, czy mogłoby się jej przytrafić coś jeszcze gorszego i czując, jak lodowaty płyn przesiąka przez bluzkę, potem przez stanik i dociera do skóry. Wolała nie patrzeć na wynik tej masakry – wiedziała doskonale, że bluzka zrobiła się przezroczysta i odsłoniła jej towar w pełnej krasie. – Do jasnej cholery, nie patrzysz, gdzie leziesz?! – wrzasnęła na faceta. – Spokooojnie. Mogło być gorzej, mogło być znacznie gorzej – odparł. Ostatnią rzeczą, na którą miała teraz ochotę, były żarty. Rzeczą, na którą miała ochotę, był wrzask. Zaczęła więc wrzeszczeć. – Właśnie udało ci się w doskonałym stylu uwieńczyć najbardziej przygnębiający wieczór w moim życiu! Po pierwsze, jestem za stara na to, żeby paradować w stroju cholernej uczennicy, po drugie, przyszłam tu w towarzystwie gromady cholernych Barbie, które w mózgu nie mają ani pół
11
komórki i nie wiedzą nawet, co to jest The Jam i uważają, że Going Underground to gówno. – Dla mnie ten wieczór jest jeszcze gorszy – odparł facet spokojnie. – Słucham? – Dla mnie ten wieczór jest jeszcze gorszy – powtórzył. – Ja nie żartuję. Ta impreza to totalna klapa i nikt nie może nic z tym zrobić. – E tam, ja bym mógł – rzucił wyzwanie. – Gówno byś mógł! – odparowała. – Mówiłam ci już, że jakiś zapocony potwór z piekła rodem pytał mnie, jakie wolę jaja na śniadanie?
R
– Musiał być zdesperowany. – Kiwnął głową.
– Dzięki. Aż tak stara nie jestem – rzekła z niesmakiem.
– Nie to miałem na myśli – odparł szybko. – Powiedziałem, że był
L T
zdesperowany, jeśli musiał szukać takiej zaczepki. – Czyżby? – odpowiedziała sarkastycznie.
– Nie, szczerze – zapewnił. – Tak czy siak, lubię laski starsze od siebie. Przynajmniej da się z nimi o czymś pogadać. Nie o głupotach. – Nie nazwałabym tego rozmową – rzuciła ze złością. –Wylewasz na mnie cholerne piwo, a potem mnie obrażasz z powodu mojego wieku. Odwróciła się, by odejść.
– Nie, nie, zostań. – Złapał ją za ramię. – Masz rację. Przepraszam. To wszystko źle wyszło. Widzisz, rzeczywiście ten wieczór jest dla mnie okropny. Jestem nauczycielem, więc impreza w stylu szkolnej dyskoteki to dla mnie jakiś koszmar. Kumple, którzy mnie tu przywlekli, myślą, że to nie wiem jak seksowne, ale dla mnie – nie, nie, to po prostu jest niewłaściwe. Nie mogę patrzeć na kobiety w szkolnych mundurkach i twierdzić, że są sexy. 12
Katy odwróciła się w jego stronę, ciekawa, co on myśli na temat jej stroju uczennicy. – A prócz tego, czegoś tu nie jarzę – kontynuował. – Powiedz, kto chce, żeby mu przypominać o czasach, kiedy się łaziło na szkolne dyskoteki? Kiepska muzyka, kiepski taniec, trzeźwość i zero szans na pocałowanie dziewczyny, która ci się podobała, bo miała większe powodzenie niż ty. – No, w tym to masz rację – odpowiedziała ponuro. – Ale przynajmniej jesteś tu z kumplami i bez szminki na nogach. – Niby tak. Ale to nie wszystkie powody, dla których ten wieczór jest dla mnie bardziej fatalny niż dla ciebie.
R
– Dalej, wyprowadź mnie w takim razie z błędu – rzuciła, dostrzegając jego łobuzerskie spojrzenie i starając się za wszelką cenę nie uznać go za pociągającego.
L T
– W porzo. – Przerwał na chwilę i zaczerpnął powietrza. –Poszedłem do męskiego kibla i facet koło mnie spojrzał na mojego, no wiesz, i powiedział: „Ale obciach, rude łono".
Katy nie mogła powstrzymać chichotu. Jak prawdziwa uczennica. – Ale przecież wiedziałeś, że twoje łono jest rude, zanim tam poszedłeś? – Poczuła, że się czerwieni.
– No tak, ale jak ci je obcy człowiek wytyka w czasie, że tak powiem, wzmożonej prywatności, to to jest potwornie niewłaściwe pod wieloma względami. Wyglądał na szczerze zmartwionego, co spowodowało, że Katy wybuchła śmiechem. Jego usta też wykrzywiły się w triumfującym uśmiechu, w oczywisty sposób wyrażającym zadowolenie, że w końcu udało mu się ją zdobyć. 13
– A przy okazji, jestem Ben. – Wyciągnął do niej rękę lepką od piwa. – To teraz, jak już jesteśmy złączeni w bólu, mogę ci zaproponować albo drinka tutaj, albo że stąd wyjdziemy i pójdziemy na przykład na kebab? Zanim się zorientowała, siedziała już na kamiennym stopniu przed Gonads Kebab House, a sos chilli kapał prosto na jej czarne szpilki. Wiedziała już, że to prawdziwa atrakcja wieczoru. Rozmowa toczyła się niespodziewanie gładko. Katy z ulgą stwierdziła, że Ben nie serwuje sztucznej gadki ani wymiany wzajemnych uprzejmości. Nie było też smutnej historii o żonie, która go nie rozumie, ani o trudnym
R
rozwodzie, czyli typowych tematów starszych mężczyzn, którym ostatnio się podobała. Nie spytał jej nawet o zawód. Plótł tylko, co mu ślina na język przyniosła, o wszystkim i o niczym. Było to cudownie odświeżające po
L T
rozmowach typu: „Odnoszę większe sukcesy niż ty", jakie przeważnie mieli do zaproponowania mężczyźni poznani w pracy. Zdała sobie sprawę, że to pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna, kiedy jest z mężczyzną i nie zważa ani na to, co mówi, ani na to, jak wygląda.
Nie minęło wiele czasu, jak Ben skończył kebab, oblizał palce jeden po drugim, wyrzucił zmięty papier i oznajmił, że musi spadać. – Gram jutro w piłkę – wyjaśnił. – Zamówisz sobie taksówkę? – Jasne.
Odwrócił się, by odejść, ale w ostatniej chwili obejrzał się za siebie. – Może kiedyś pójdziemy na drinka? – spytał. Zawahała się. Jego gadulstwo było miłe, ale nie chciała poczciwcowi robić złudnych nadziei. – Dobra, ale tylko na drinka. – To lepiej chodźmy we wtorek – powiedział z powagą. 14
– Czemu we wtorek? – spytała Katy. – Bo wtorek to dzień bez seksu. Spotkali się więc na drinka we wtorek, potem w następny czwartek, potem w poniedziałek, aż wreszcie w sobotę przyszedł czas na seks. – Widzisz, wtorek to taki jałowy dzień. W niedzielę jest seks z okazji końcówki weekendu. W poniedziałek masz seks pod hasłem „o rany, trzeba się pocieszyć, bo to dopiero początek tygodnia". W środę jest seks albo triumfalny po strzeleniu dziewięciu goli w piłkę, albo nudny po nudnym wieczorze przed telewizorem. W czwartek wiesz, że za chwilę jest znowu piątek, więc idziesz
R
do pubu, a potem jest seks pod hasłem „o, ludzie, czyż nie jestem dziki i szalony, bo za dużo wypiłem na szkolnej zabawie". W piątek za to seks jest pod hasłem „dzięki Bogu, przeżyłem kolejny tydzień w robocie". No i sobota.
L T
W sobotę – jest pieprzona sobota, więc czas na seks, seks i tylko seks. Ale wtorek to co innego. Sama powiedz, jaki mógłby być powód wtorkowego seksu? Spytaj, kogo chcesz. Założę się, że nikt sobie nie przypomni, kiedy ostatnio przytrafił mu się seks we wtorek.
Teraz, kiedy wlokła się niekończącym się szpitalnym korytarzem, prowadzona niechlujnie nabazgranymi strzałkami wskazującymi drogę do sali szkoły rodzenia, nie umiałaby podać jakiegokolwiek powodu dla seksu w jakikolwiek dzień tygodnia. A tak naprawdę jej poglądy na temat seksu zmieniły się diametralnie owego fatalnego poranka pół roku wcześniej, gdy obudziła się i stwierdziła z niesmakiem, że jest to piąty poranek z rzędu, kiedy jest jej niedobrze. Początkowo winiła za to przedłużającą się reakcję organizmu na być może zbyt aktywny udział w kolacji z klientem. Jednak w końcu musiała przyznać, że nie przypomina to zwyczajnego kaca. Zamarła i wysiliła umysł. Kiedy ostatnio miała okres? Jak przez mgłę przypomniała 15
sobie przyjęcie świąteczne w firmie, kiedy to upychała tampony do cudnej, małej połyskliwej torebki, którą kupiła sobie specjalnie do potwornie drogiej małej czarnej. Z walącym głośno sercem (cud, że nie obudziło Bena, który został u niej na noc), pognała do kuchni, gdzie wisiał kalendarz. Przewróciła kartki z powrotem do grudnia i wstrzymała oddech, licząc tygodnie. Za pierwszym razem wyszło jej siedem. Nie, niemożliwe. Sprawdziła jeszcze raz i jeszcze i za każdym razem wynik wynosił siedem. Cholera, cholera, cholera! Przecież to nie mogło się zdarzyć. Przecież brała pigułki. Kiedy się bierze pigułki antykoncepcyjne, nie zachodzi się w ciążę. Niemożliwe, żeby była w
R
ciąży. Chodziła z Benem. On nie był gotowy do roli ojca. Był od niej osiem lat młodszy. Na Boga, przecież urodził się w latach osiemdziesiątych, sam był jeszcze dzieckiem.
L T
Osunęła się na podłogę – na swoją cudną podłogę, wyłożoną przepięknymi marokańskimi płytkami, w swoim przepięknym, fachowo urządzonym mieszkaniu. Ukryła twarz w dłoniach. Konsekwencje nowo odkrytego stanu rzeczy w niekontrolowany sposób zdominowały jej myśli. Co się stanie z jej pracą? Co z jej życiem? Co powiedzą wszyscy? Co powie jej matka? Katy wiedziała, że mama będzie zdruzgotana – bez przerwy jej powtarzała, żeby nie dała się wpuścić w kanał, tak jak dała się wpuścić ona. Mama Katy żyła w całkowitym przekonaniu, że gdyby nie małżeństwo i dzieci, byłaby dziś wielką gwiazdą w Las Vegas. Fakt, że śpiewała potwornie, nie miał znaczenia. Nadrabiała teraz stracony czas w swojej willi w Hiszpanii, każdy wolny wieczór spędzając w doborowym towarzystwie w barach karaoke. Z kim, do cholery? – zabrzmi zapewne jej pierwsze pytanie. Dawno już przestały rozmawiać o związkach Katy, jako że partnerzy zmieniali się zbyt często i matka w końcu straciła zainteresowanie nimi. Cóż, Katy wiedziała 16
przynajmniej, że na pewno z Benem, bo „łazili" – jak oboje lubili to nazywać – już dobrych parę miesięcy. Na marginesie, Katy była zdumiona, jak gładko to wszystko szło. Nigdy nie obiecywali sobie, że się zdzwonią. Po prostu się zdzwaniali. Przedstawiali się nawzajem swoim znajomym, lecz oboje stanowczo zaprzeczali, by łączyła ich znajomość o charakterze romantycznym. Nie było też mowy, by którekolwiek i kiedykolwiek zaproponowało spotkanie z rodzicami. On wiecznie drwił z jej pretensjonalnego świata reklamy, a ona kpiła z tego, że Ben ma milion tygodni wakacji i tak wcześnie kończy pracę, że spokojnie zdąża na Sąsiadów w telewizji. – Niewymagający, nieskomplikowany i niedorosły – ze śmiechem
R
opisywała go rozbawionemu Danielowi. – Nie mam pojęcia, dlaczego do tej pory nie przyszło mi do głowy, żeby zainteresować się młodszym od siebie facetem – dodawała. –Jest za młody, żeby poważnie podchodzić do życia, więc
L T
dużo się śmiejemy, jest też za młody, żeby chcieć się ustatkować, więc nie muszę ciągle planować, jak to zrobić, żeby się wywinąć. Po prostu układ idealny.
Związek z Benem położył też kres wieczorom z dziewczynami z fitnessu. Była to dla Katy wielka ulga. Chociaż dzwoniły i błagały, wykręcała się, jak mogła. Bez Bena nie było więc wyjść na drinki, wieczorów zakończonych niepewnymi pocałunkami czy nawet bardziej niepewnymi przygodami jednej nocy.
– Jasna cholera! – krzyknęła Katy i wyprostowała się jak struna, upuszczając kalendarz na podłogę. – Nie, nie, nie, nie, nie, nie – mamrotała, schylając się po niego. – Błagam, nie, jeśli jest Bóg, błagam go, żeby mi tego nie robił. – Znowu wróciła do grudnia i dwa tygodnie po firmowym przyjęciu bożonarodzeniowym znalazła nabazgraną długopisem notkę. Były to ostatnie 17
słowa, jakie miała ochotę przeczytać: Zjazd absolwentów, Szkoła Dove Valley, 20.00. Katy zadrżała, kiedy przypomniała sobie okoliczności, w jakich dowiedziała się o ciąży. Starała się za wszelką cenę przestać o tym myśleć, zwłaszcza że doszli w końcu do sali, w której odbywały się zajęcia szkoły rodzenia. Ben wziął ją za rękę. – Powodzenia, partnerko – powiedział i puścił do niej oko. Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Może jednak wszystko się ułoży. Wzięła głęboki oddech i weszła.
R
Kiedy Ben i Katy przekroczyli próg sali, odwróciło się ku nim siedem twarzy, na których malowało się pełne ciekawości oczekiwanie. – A niech mnie szlag, nie wierzę własnym oczom! Nic dziwnego, że nie
L T
zjawiał się ostatnio na treningach! – wykrzyknął Ben, patrząc na zgarbionego na krześle chłopaka.
Katy nie słyszała go jednak, ponieważ zabrakło jej tchu oraz straciła władzę w nogach na widok innej osoby znajdującej się w sali. Jakim cudem on się tu znalazł? Przecież nawet nie mieszkał w Leeds. Co tu się do diabła dzieje? Złapała za oparcie krzesła, żeby się podeprzeć. Poczuła się tak, jak gdyby nagle znalazła się w jakimś dziwacznym serialu telewizyjnym emitowanym w sobotnie wieczory, w którym cała atrakcja polega na tym, że życie wszystkich bohaterów zostaje doszczętnie zrujnowane. – Proszę, proszę, lokalna liga młodzików siada, bo mój najlepszy strzelec ma dziewczynę w ciąży – ciągnął Ben, niczego nieświadom. – Co za głupota. Patrzcie tylko na niego! Powinien ganiać po boisku i strzelać gole, a nie siedzieć tu wśród pań z brzuchami.
18
Katy była w zbyt ciężkim szoku, by docierała do niej paplanina Bena. Wiedziała tylko, że zbliżają się do grupy i że właściwie nie ma już odwrotu. A ona miała przemożne pragnienie odwrócić się i uciec, gdzie pieprz rośnie. Równocześnie zdawała sobie sprawę, że nie może zrobić nic, by zapobiec temu, co nieuniknione. W tej samej chwili ostatni mężczyzna na świecie, którego pragnęła oglądać, podniósł wzrok i ją zobaczył. Matthew uśmiechnął się natychmiast, kiedy ją rozpoznał, lecz jego uśmiech znikł równie prędko, gdy jego wzrok padł na brzuch Katy.
L T 19
R
3 Mniej więcej osiem miesięcy wcześniej Dzień był nieudany. Tego poranka wyjazd z Londynu trwał dwie męczące godziny, po których miała miejsce trzygodzinna, równie męcząca jazda do Leeds. Komórka Matthew dzwoniła bezustannie – klienci żądali krwi, potu i łez oraz innych pomniejszych cudów. Fakt, że jest się doradcą podatkowym, nie oznacza bynajmniej, że się może machnąć czarodziejską różdżką i cudownie wskazać sposób uniknięcia opodatkowania. Chciało mu się na nich wszystkich wrzeszczeć. Był w stanie zrozumieć, że każdy z jego
R
klientów jest po prostu zmuszany do uzyskiwania coraz większego przychodu, nie rozumiał jednak, dlaczego nie zejdą z niego, nie przestaną oczekiwać
L T
cudów i nie pójdą zarobić większej kasy. Proste i logiczne.
Matthew w końcu wyciszył telefon. Uznał, że kiepska jakość sygnału na autostradzie Ml to wystarczająca wymówka, by nie być dostępnym na każde żądanie. Poza tym luksus słuchania Radia 5 Na Żywo w dzień powszedni i przełączenia toku myślowego z problemów osobistych na kwestię transferów zawodników w bieżącym sezonie piłkarskim był zbyt cenną alternatywą, by z niej nie skorzystać.
Zastanawiał się właśnie nad możliwościami nabywczymi Leeds United, kiedy na wyświetlaczu telefonu zaczęło natarczywie mrugać imię Alison. Z niesmakiem stwierdził, że przed odebraniem się zawahał. Bał się, że znów może powiedzieć nie to, co trzeba. Kiedy rano wyjeżdżał, zostawił ją we łzach. Z równowagi wyprowadzała ją nawet najdrobniejsza nieostrożna uwaga, a wszystko to za sprawą udręki związanej z bezskutecznym stosowaniem kolejnych metod leczenia bezpłodności. Doskonale wiedział, że każdą kroplę 20
energii wlewała w pragnienie, żeby tym razem się udało. Na najróżniejsze sposoby, w jakie próbował oderwać ją od tematu, zabawić czy uspokoić, zawsze dostawał odpowiedź w postaci czystej pogardy, miażdżącego potępienia lub zwykłej agresji. Alison nie mogła zrozumieć, jak na Boga jej mąż jest w stanie mówić o czymkolwiek innym niż zajście w ciążę, a już tym bardziej proponować jej wspólny wyjazd do Leeds na sobotni mecz. Jak przez mgłę pamiętał czasy, kiedy widok imienia Alison na ekranie telefonu przyprawiał go o miłe drżenie serca. Tamta Alison była jednak kimś innym. Tamta Alison go oczarowała. Tamta Alison, taka opanowana, spokojna
R
i wyrafinowana, a mimo to – zainteresowana nim. Tamta Alison, która sprawiała, że czuł się jak król świata, kiedy kładła na jego ramieniu swoją doskonale wypielęgnowaną dłoń. Tamta Alison, której determinacja, by dojść do czegoś w życiu, stopniowo wypierała jego chaotyczne podejście do świata.
L T
Tamta Alison, która niezwykle taktownie, lecz skutecznie przekonywała go, by postawił na własną karierę, zamiast zatrudniać się gdzie popadnie, żeby zainwestował we własną nieruchomość zamiast wynajmować coś na spółkę z kolegami, żeby zamiast do pubu, wybrał się z nią na kolację, żeby sięgał po wino z najwyższej półki, a nie z najniższej, czytał gazety wielkoformatowe, nie tabloidy – ogólnie rzecz biorąc, żeby robił to wszystko, co robią prawdziwi dorośli.
A ta Alison... Z tej Alison w bezlitosny sposób uszło gdzieś opanowane, spokojne wyrafinowanie, natomiast wypełniły ją po brzegi strach, zwątpienie i całkowite poczucie klęski. Tamta Alison nie tolerowała porażek. Tę Alison przepełniła świadomość, że nie jest w stanie począć w sposób naturalny. Przesyciła ją niczym gąbkę i nasączyła wszystkimi negatywnymi emocjami,
21
jakie tylko dało się wygenerować z faktu, że jej ciało szwankuje. Stała się nerwowa, humorzasta i obsesyjna. Decyzja o podjęciu kuracji wspomagającej płodność obudziła na chwilę dawną Alison, która wyczuła, że być może z powrotem uda się przejąć kontrolę nad rzeczywistością. Do tematu podeszła tak jak do pracy na pełnym etacie. Ulga, którą dała jej możliwość aktywnego działania, była wręcz wymalowana na jej twarzy. Alison żyła świadomością, że nikt nie przygotuje jej ciała lepiej niż ona sama, nikt też nie będzie ostrożniejszy niż ona, za każdym razem, gdy powtarzali starania. Powoli, lecz nieubłaganie wyraz ulgi
R
znikał z jej twarzy. Na jego miejscu pojawił się początkowo cień niedowierzania, po którym szybko nastąpiła czarna chmura zwyczajnego, prostego strachu, kiedy czas i jej ciało znowu nie zgrały się tak jak powinny.
L T
Dlatego Matthew zesztywniał, zanim odebrał telefon, gotując się na pokonanie pola minowego, jakim była teraz każda rozmowa z żoną. – Hej – rzucił, starając się, by jego głos zabrzmiał lekko i beztrosko, w nadziei, że dzięki temu rozmowa przynajmniej ma szansę rozpocząć się w miarę pogodnie.
– Cześć. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że nie poszłam dziś do pracy – oznajmiła Alison.
– Aha – odparł. – Dobrze się czujesz? – spytał z wahaniem. – A jak myślisz? Matthew, jestem wrakiem człowieka. Siedzę tu sama i znowu myślę tylko o tym, czy wkrótce będę mogła się zastanawiać, jak urządzić pokój dziecięcy, czy będę kompletnie załamana, bo znów się nie uda. Nie ma szansy, żebyś dzisiaj wrócił? – Alison, niestety. Wróciłbym, wiesz, że bym wrócił, ale jestem jedynym konsultantem, a ktoś musi tam być, żeby zająć się klientami, Ian musiał sobie 22
odpuścić, bo jego córka ma główną rolę w szkolnym przedstawieniu. Była co prawda rezerwowa, ale tę główną przyłapali na jakimś strasznym skandalu, chyba w łóżku z nauczycielem czy coś podobnego, więc w ostatniej chwili usunęli ją z obsady. Teraz biedny Ian będzie musiał przetrwać dwugodzinny spektakl obok byłej żony i słuchać, jak dzieciaki fałszują Czarnoksiężnika z krainy Oz, zamiast cieszyć się gościnnością firmy w czasie rozgrywek w Leeds. Jest naprawdę wściekły, bez dwóch zdań. W słuchawce panowała cisza. – Alison, jesteś tam? Długa przerwa, a po niej chlipnięcie. Wiedział, że płacze.
R
– Ian przynajmniej ma córkę, może iść i na nią patrzeć, jak gra w szkolnym przedstawieniu. Wolałabym to niż milion pieprzonych meczów. Czy on w ogóle wie, jakie ma szczęście? –wyrzuciła z siebie.
– Alison, na pewno wie. To po prostu złośliwość losu, że wszystko musi być tego samego dnia.
L T
– Złośliwość losu polega na tym, że Ian ma córkę, której mu się nawet nie chce oglądać w szkolnym przedstawieniu, a my nie mamy nic. – Ej, daj spokój. Może tym razem się uda. – A jak się nie uda? Nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzę. Po prostu nie mam pojęcia, czy będę w stanie się podnieść i iść dalej. – Alison, takie myślenie niczemu nie służy. Poradzimy sobie, bo nie mamy innego wyjścia. Musimy sobie poradzić. A może byś zadzwoniła do Karen i umówiła się z nią na lunch? Odpoczęłabyś trochę? Miał nadzieję, że skończy rozmowę. Czuł się winny, ale stracił już rachubę, ile takich rozmów odbyli. Przygnębiało go to. Tak, też pragnął dziecka, ale nienawidził krzywdy, jaką staranie o nie wyrządzało im obojgu. Przedtem to Alison trzymała ich życie w ryzach. To ona zawsze wiedziała, co 23
zrobić, jak postąpić. Ale tamta Alison dawno przepadła. Teraz to on usiłował za wszelką cenę utrzymać ich na powierzchni ze świadomością, że powoli tonie. – Chryste, Matthew, ty nigdy nie chcesz o tym rozmawiać, prawda? Dlaczego nie potrafisz być na tyle dorosły, żeby ze mną o tym rozmawiać? – szlochała. Zamknął na moment oczy. Dobijało go, kiedy tak mówiła, i potęgowało wszystkie jego niepewności. Że nie był dla niej wystarczająco dobry. Że nie robiły na niej wrażenia jego desperackie wysiłki, by być facetem, jakiego
R
pragnęła z niego zrobić – konsultantem finansowym z firmowym samochodem i zasobnym kontem w banku. Że mimo wszystko w środku wciąż był zwyczajnym farciarzem, takim jak wtedy, kiedy się poznali.
– Alison, staram się, uwierz mi, że się staram, ale musisz nabrać do tego
L T
trochę dystansu. W końcu nikt nie umarł.
Już wypowiadając te słowa, wiedział, że nie mógł strzelić większej gafy. – Cóż, to wszystko tłumaczy. Kompletnie nic nie rozumiesz. Na ekranie mrugnął napis „połączenie zakończone". Matthew nie czuł nic poza ulgą. Wiedział, że powinien do niej oddzwonić, ale wiedział też, że rozmowa znowu pójdzie nie tak. Czy ktoś ma instrukcję obsługi żony, która zmieniła się nie do poznania, kiedy zaczęła się starać o dziecko?
Włączył radio. Słuchał facetów, którzy dzwonią do radia i wyrażają swoje opinie o zawodnikach i drużynach, w których powinni zagrać. Zamarzył, żeby być kimś równie beztroskim. Dzwonić tak sobie do ogólnokrajowego programu radiowego, mądrzyć się na temat stanu brytyjskiego futbolu i
24
udawać, że gdyby nie to, że wykonuje się akurat inny zawód, byłoby się wymarzonym menedżerem reprezentacji narodowej. Spóźnił się na spotkanie w biurze swojej firmy w Leeds. Koledzy, którzy pracowali w tym mieście, nie mogli się powstrzymać od zwyczajowych docinków, zarezerwowanych dla przybyszów ze stolicy. – Co, zgubiłeś się? Zapomniałeś, że poza M25 też jest Anglia? – spytał Ian. – Śmieszne jak nie wiem – odparł Matthew. – Coś chyba zapominasz, że jestem z krwi i kości obywatelem hrabstwa York, w przeciwieństwie do ciebie,
R
sieroto z południa, co to zgrywa twardziela z północy.
– Sieroto z południa? – zawołał Ian, podnosząc się z krzesła i porywając z wieszaka swój ciśnięty tam niedbale krawat. –Ale proszę bardzo, czym ja się zajmuję? Zajmuję się tłumaczeniem klientom, że oto jasno świecąca gwiazda
L T
w twojej osobie pędzi do nich co koń wyskoczy prosto z zadymionej stolicy tylko po to, żeby przedstawić im oszałamiającą prezentację w PowerPoincie. – Mam nadzieję, że zbytnio nie wyolbrzymiałeś – odparł Matthew, lekko podenerwowany.
– Nic a nic. Powiedziałem tylko, że twoje wykresy słupkowe robią na dyrektorach finansowych takie wrażenie jak Van Gogh na miłośnikach sztuki, którzy nigdy dotąd nie podziwiali jego dzieł. I jeszcze że pospadają z krzeseł, jak usłyszą twoje dowcipy o opodatkowaniu funduszy hedgingowych. – Jasne. Wielkie dzięki – ponuro odpowiedział Matthew. – Do usług, przyjacielu, do usług. Ale co, nie odmówisz paru kolejek piwa po wszystkim? – spytał Ian. – Muszę jakoś ukoić żal, że zakazano mi iść jutro z tobą na mecz.
25
– Nie odmówię. Mnie też się przyda chwila wytchnienia od tego całego piekła – stwierdził Matthew. Ian gadał jak najęty, ale Matthew szybko się wyłączył. Piwo zrobiło swoje i świat ukazał mu się w nieco jaśniejszych barwach. Matthew uśmiechał się lekko, czuł miłe odprężenie i niemal beztroskę – uczucie, którego już prawie nie pamiętał. Kiedy dotarł do hotelu, zadzwonił z pokoju do Alison. Rozmowa była krótka i pełna napięcia. Obiecał, że wyjedzie jutro zaraz po meczu, co oznaczało, że raczej nie będzie mógł sobie więcej popić. – Ej, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Myślisz o niebieskich migdałach, podczas gdy ja cię informuję, że Chris odchodzi z roboty i powinieneś ubiegać
R
się o jego miejsce. Przenieść się z powrotem w te strony.
– Słyszałem cię. No, może. Nie jestem pewien, czy Alison dałaby radę
L T
myśleć jeszcze o przeprowadzce, akurat teraz. Poza tym dziwnie chyba wracać tam, gdzie się dorastało. Tak się składa, że dziś wieczorem jest zjazd absolwentów mojej szkoły i nie wiem, czy iść. Mam mieszane uczucia. Pełno ludzi, z którymi i tak nigdy nie gadałem. I w dodatku wszyscy się chwalą, jak świetnie im leci.
– Zjazd absolwentów? Czy ja dobrze słyszałem? Chcesz mi powiedzieć, że my tu siedzimy tyle czasu, ja wychodzę z siebie, żeby zmienić wyraz twojej ponurej, żałosnej gęby, a mógłbym się zająć czymś znacznie przyjemniejszym? Dajmy na to wyrywaniem łatwej ofiary w postaci trzydziestoparolatki, która wyszła za mąż na tyle dawno, żeby się przekonać, że małżeństwo to nic fajnego? – Ian odchylił się na krześle, założył ręce za głowę i przymknął oczy. – Już to sobie wyobrażam... Będą tam ich setki i nie będą miały nic innego do roboty, jak czekać na takich jak ja. Wszystkie z nadzieją, że pojawi się ich szkolna miłość i za sprawą czarodziejskiego pocałunku przeniesie z domowego 26
bagna do krainy wróżek. Będą oczywiście zdruzgotane, bo cudowny chłopak marzeń zdążył się zmienić w obrzydliwego tłuściocha, i to jest właśnie to! Droga wolna dla takich jak ja, czarujących młodych mężczyzn świeżo po rozwodzie, gotowych w każdej chwili pocieszyć zdesperowane młode kobiety. – Otworzył oczy i spojrzał na Matthew poważnie. – Oczywiście pod warunkiem, że od czasu skończenia szkoły babeczki trochę przytyły, są tym zmartwione i tym bardziej wdzięczne, jeśli mężczyzna skieruje na nie swoją niepodzielną uwagę – wyjaśnił, po czym sprężyście wstał z krzesła. – No, na co czekamy? –spytał i zaczął się ubierać.
R
– Nie możesz iść, jeśli nie chodziłeś do tej szkoły – zaprotestował Matthew.
– E tam, pieprzenie. Będę udawał, że doszedłem dopiero w czwartej
L T
klasie. Nikt nie pamięta tych, co przyszli pod sam koniec. Chodź, idziemy. – Nie, serio, ja chyba nie chcę iść.
– Czemu? Będzie kupa śmiechu, potańczysz przy Spandau Ballet z dawnymi koleżankami. A może tu cię boli? Chodziłeś z jakąś nieciekawą babką i teraz głupio ci się z nią spotkać? W tym rzecz, mam rację? – No, tak jakby. W szkole miałem tylko jedną dziewczynę i niestety nie rozstaliśmy się w miłych okolicznościach – odparł Matthew zdziwiony, że zaczyna się czerwienić.
– E, daj spokój, ile to było lat temu? Dwadzieścia? Będzie mężatką, w dodatku grubą, po uszy w rozstępach i będzie łazić z komórką i demonstrować wszystkim dookoła zdjęcia swoich tłustych dzieciaków. Nawet nie wspomni o jakiejś starej szkolnej miłości. – Ian upadł na kolana i złapał Matthew za rękę. – Błagam, przyjacielu, nie odbieraj mi szansy na podryw, bo ci tego nigdy nie wybaczę! 27
Matthew musiał się zaśmiać, widząc szczery optymizm Iana, który nie był może specjalnie urodziwy, ale za to miał niezłe gadane. Pomyślał, że chrzani to wszystko. Kto wie, kiedy znowu nadarzy się okazja, żeby się zabawić? I rzeczywiście, Ian miał rację. Jeśli Katy będzie na zjeździe, to co z tego? Minęło już tyle czasu, że albo o nim zapomniała, albo przynajmniej dawno mu wybaczyła to, w jaki sposób zakończyła się ich znajomość. Nie żeby on sam sobie wybaczył, mimo upływu czasu. Żołądek kurczył mu się na samą myśl, i to zadziwiająco często, bo Katy przypominała mu się, nie wiadomo czemu, całkiem często. Z głupich powodów – na przykład, gdy
R
przypadkiem widział Myszkę Miki w telewizji. Katy w irracjonalny sposób nienawidziła tej istoty. „Wesoły kretyn, który powinien nauczyć się porządnie mówić" – wyjaśniała każdemu, kto był lub nie był zainteresowany jej opinią na temat mini–gwiazdy.
L T
– OK, to chodźmy. Ale jeśli będzie drętwo, od razu wychodzę. Tylko żebyś mi nie przyniósł wstydu – powiedział w końcu, podnosząc się z miejsca. – Super. Move closer, move your body real close... – Ian zanucił klasyczny, nastrojowy przebój z lat osiemdziesiątych, udając, że trzyma w objęciach wyimaginowaną partnerkę.
– Obym tylko tego nie żałował – mruknął Matthew pod nosem.
28
4 Szkoła oddalona była o dwadzieścia minut jazdy taksówką. Świeże powietrze w połączeniu z nieco nieobliczalnym stylem prowadzenia kierowcy wprawiły Matthew w stan lekkiego oszołomienia. Od dawna tyle nie wypił – Alison obcięła mu cały przydział alkoholu ze względu na walkę o ciążę. Ian wyśpiewał już cały repertuar swoich ulubionych przebojów z lat osiemdziesiątych, a do każdej piosenki dołączał opowieść, z czym, a dokładnie, z którą dziewczyną i jakim seksem mu się kojarzyła. – Więc Caroline była od Wake mi up before you go go – największa nuda w łóżku, jaką tylko można sobie wyobrazić. A teraz parę słów o niesamowitej
R
Stephanie. Zaśpiewam ci piosenkę, a ty zgadnij, jaka była jej specjalność. Gotów? Słuchaj.
L T
Ian uniósł prawą rękę, sięgając do strun wyimaginowanej gitary, i zrobił minę torturowanej gwiazdy rocka.
I got my first real six string - Swoją pierwszą gitarę
Bought it at the five–and–dime - Kupiłem za pięć i pół dolca Played it till my fingers bled It was the summer of 69Grałem na niej, aż pokrwawiłem palce Było lato 69 Zrobił przerwę, by zaczerpnąć powietrza z zamiarem kontynuowania występu.
– Każdy głupi zgadnie, o co chodziło tobie i Stephanie, i jest to obraz, którego raczej wolałbym za często nie mieć przed oczami, dziękuję bardzo – przerwał mu Matthew. – O, to były dobre czasy, przyjacielu, dobre czasy – westchnął Ian rozpromieniony.
29
Na szczęście zatrzymali się przed szkołą, zanim Ian zdążył przejść do następnego muzycznego epizodu ze swego bogatego życia seksualnego. Matthew stwierdził, że tablica z nazwą szkoły wygląda identycznie jak dwadzieścia lat temu i nadal stoi przy kutym ogrodzeniu. Teraz, kiedy już się tu znalazł, poczuł się trochę nieswojo. Przed oczami stanął mu nagle obraz samego siebie z tamtych lat. Obraz chłopaka przechodzącego przez szkolną bramę: torba Adidasa wysoko na ramieniu, węższy koniec szkolnego krawata wystający zza koszuli, szerszy upchnięty, żeby go nie było widać, koszula w połowie wyłazi ze spodni, włosy dosyć długie według ówczesnej mody. Ramię
R
oczywiście obejmuje Katy. Wyglądałem nieźle – pomyślał z ukłuciem w sercu. Niemożliwe, żeby ten idący pewnym krokiem nastolatek zmienił się w mężczyznę w średnim wieku, w standardowym stroju popołudniowym
L T
złożonym z koszuli w biało–niebieską kratkę i luźnych bawełnianych spodni. – No więc zorientujmy się, co nas czeka – zawołał entuzjastycznie Ian, wchodząc nieco chwiejnie, acz z impetem w drzwi gmachu i wprawiając w dziki łopot transparent z napisem „Witajcie w Szkole Dove Valley". Matthew nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok, który ukazał się jego oczom od samego wejścia. Był on tak realny, że rzeczywiście można było przenieść się w czasie. Z dalekiego końca korytarza dochodził ryk norweskiego zespołu A–HA, a na ścianach i suficie szaleńczo migotały kolorowe dyskotekowe światła. Parkiet taneczny wypełniały oczywiście w tej fazie wieczoru same dziewczyny, na które spoglądali nerwowo tłoczący się przy barze panowie. One zaś, jak się wydawało, czyhały tylko, żeby któregoś porwać i siłą wciągnąć na parkiet. Zmieniły się tylko stroje. Na parkiecie dominowały małe czarne, przezroczyste rajstopy, perfekcyjne paznokcie i staranne fryzury prosto od fryzjera. Zero poduszek na ramionach, neonowych 30
kolorów, siatkowych rajstop, łańcuszków, koronek, skórzanych krawatów i jedwabnych koszul. – O Boże, to naprawdę ty? Wyglądasz bosko! – dał się znienacka słyszeć okrzyk Iana. – Jeszcze lepiej niż kiedyś. Jestem Ian, gdybyś przypadkiem krępowała się przyznać, że mnie nie pamiętasz, Ian Robinson. Doszedłem dopiero w czwartej klasie. Razem chodziliśmy na matmę, nie pamiętasz? Zerkałem na ciebie z nieustannym pożądaniem z ostatniej ławki. Koszmarna była ta matma, straszne nudy, kto to nas uczył, bo nie pamiętam nazwiska? – Pan Hopkins – wymamrotała zdumiona pulchna kobieta w sukience z ogromnym dekoltem.
R
– O, właśnie. Ależ nudził, jajo można było znieść. Ale coś musiało z tego zostać, bo inaczej nie byłbym dziś znakomitym doradcą finansowym, prawda? Więc pozwolisz, że postawię ci drinka w podzięce, że swoim uśmiechem
L T
rozjaśniałaś mi lekcje matmy, co? Nic nie mów – Bacardi z colą, prawda? Masz taką latynoską urodę, że musisz lubić rum. Proszę za mną, młoda damo. Ian mrugnął do Matthew i zniknął w tłumie przy barze. Pulchna kobieta ruszyła posłusznie za nim, może trochę zdziwiona, ale całkiem zadowolona. Pozostawiony samemu sobie Matthew zaczął się przyglądać otaczającym go twarzom. Niektóre rozpoznał natychmiast, innych absolutnie nie pamiętał. Zdał sobie nagle sprawę, że z nikim ze szkoły nie utrzymywał kontaktu – pewnie dlatego, że przez dwa ostatnie lata nauki ani na chwilę nie odstępował Katy, w związku z czym z nikim się prawie nie zadawał. – Własnym oczom nie wierzę. Miałeś odwagę się tu pokazać? – odezwał się nagle jakiś głos z tyłu po lewej. Matthew odwrócił się, by ujrzeć majaczącą gdzieś w pamięci twarz Jules Kettering, najbliższej przyjaciółki Katy, która nienawidziła go z całego serca, 31
jako że całkowicie zawładnął Katy i w zasadzie pozbawił Jules towarzystwa. Zawsze podejrzewał, że Jules to lesbijka i dlatego tak bardzo jej zależy, żeby mieć Katy tylko dla siebie. – Jules, cześć. Jak leci? Ciągle uśmiechnięta, jak widzę –przywitał ją. – Twój widok wystarczy, żeby każdego pozbawić humoru. – Och, czas po prostu się cofa, kiedy spotykasz starych dobrych znajomych – rzekł Matthew z uprzejmym uśmiechem. – Nigdy nie byliśmy dobrymi znajomymi, a już na pewno nie po tym, jak załatwiłeś Katy – warknęła Jules.
R
– Daj spokój, ile to było lat temu – powiedział zniesmaczony. – Nieważne ile. Zachowałeś się po świńsku. Dziwię się, że w ogóle zdecydowała się tu dzisiaj przyjść, ryzykując, że cię spotka.
– Więc ona tu jest – wykrztusił Matthew. Poczuł, że coś dziwnego dzieje
L T
się z jego sercem. Tak jakby się najpierw mocno skurczyło, a potem próbowało wylecieć mu przez gardło.
– No jasne. Nie zamierza pozwolić, by taka świnia jak ty zepsuła jej wszystkie wspomnienia ze szkolnych lat – wycedziła Jules. – Urocze. Więc gdzie ona jest? – spytał, dziko rozglądając się wokoło. Nie mógł uwierzyć, że ją znowu zobaczy. Po tylu latach. Od tamtej niefortunnej nocy na studiach, na wspomnienie której do dziś oblewała go gorąca fala wstydu, nie rozmawiali ze sobą. Oczywiście dzwonił, dzwonił do niej przez ponad dwa tygodnie, ale nie chciała z nim rozmawiać. Potem pocztą zwróciła mu wszystkie kasety, które dla niej nagrał. Połamane, poniszczone, z powyciąganą taśmą. Wtedy zrozumiał, że to ostateczny koniec. Katy uwielbiała te kasety. Słuchali ich w kółko w jej pokoju albo kiedy całowali się na tylnym siedzeniu samochodu jej ojca. Kiedy odłamki plastiku i poskręcana, 32
błyszcząca brązowa taśma wysypały się na podłogę, zobaczył wśród nich kasetę z trochę wypłowiałą naklejką, na której niebieskim długopisem, jego własnym chaotycznym pismem nabazgrane było: Muzyka Katy i Matthew. Wiedział, że nie ma i nie będzie powrotu. Tę taśmę dał jej ostatniego wieczoru przed ich wyjazdem na studia. Jego – do Londynu, jej – do Manchesteru. Siedzieli w jej pokoju i słuchali tej kasety. Ona prawie cały czas płakała, on robił wszystko, by ją pocieszyć. Nagle zaśpiewał The Jam i zaczęli skakać w rytm piosenki Going Underground, śmiejąc się histerycznie przez cały utwór. Na koniec, ciężko dysząc, padli na łóżko i patrzyli sobie w oczy. Pamiętał, jak jej mówił, że ją kocha i że trzy lata miną jak z bicza strzelił, a potem... cały
R
świat będzie należał do nich. Rozmawiali do późnej nocy, snując marzenia i planując
przyszłość.
Pamiętał,
jak
niemal
niedosłyszalnym
szeptem
powiedziała, że ma już przed oczami dom ich marzeń, dom, który zbudują,
L T
kiedy oboje skończą studia i znajdą dobrą pracę w Leeds. Myślała o przebudowanej stodole z potężnymi dębowymi belkami nad ogromnym, wysokim holem, z kuchnią, w której przy staromodnym piecu będzie grzać się stado psów, i z wystarczającą liczbą pokoi, by mogli odwiedzać ich wszyscy znajomi, nawet z dziećmi. Pamiętał, że sam był wtedy zdziwiony, że nie wystraszyła go mowa o dzieciach – nawet kiedy Katy oświadczyła, że będą mieli dwoje – chłopca imieniem Jacob i dziewczynkę Eloise. Wtedy wszystko wydawało się cudownie przewidywalne i na horyzoncie nie było widać ani jednej ciemnej chmury. Udawało im się widywać co weekend. Na zmianę przyjeżdżali do siebie pociągiem. Jego jednak zaczęło coś odciągać. Nowi koledzy organizowali w weekendy różne imprezy i wyjazdy, w których nie mógł brać udziału ze względu na Katy. Pierwszy semestr zaczął się z hukiem – w dosłownym sensie, 33
przynajmniej dla wielu chłopaków z jego piętra w akademiku. Dla chłopców wypuszczonych wreszcie na wolność spod rodzicielskiej kurateli świat zaroił się od obiektów pożądania. Były dosłownie wszędzie – czy to studentki, czy skąpo odziane miejscowe dziewczyny, dla których poderwanie studenta było superatrakcją. Oczywiście kiedy rano gromadzili się w kuchni, każdy starał się, by jego opowieść o nocnych przygodach była jak najbardziej wysmakowana. Najważniejsze było, kto w oczach kolegów zaszedł najdalej. Matthew, jako jedyny chłopak ze stałą dziewczyną, siłą rzeczy musiał trzymać się trochę z boku, a przechwałki kolegów tylko mieszały mu w głowie. Fakt, że on i Katy na razie nie mieli na koncie za wielu zbliżeń, nie był tu
R
pomocny – dotychczas kochali się może ze trzy czy cztery razy i za każdym razem żadne z nich nie miało druzgoczących wrażeń, a przynajmniej takich wrażeń, jakich oboje oczekiwali. W rzeczywistości seks okazał się żenujący i
L T
wstydliwy. Matthew nie miał pojęcia, co robi źle, w każdym razie efekt go nie zadowalał. Katy jęczała raczej z bólu niż z rozkoszy. Nie rozmawiali o tym, właściwie unikali tematu, oboje skrępowani własnym brakiem doświadczenia. Gdzieś w głębi serca wiedział, że prawdopodobnie brakuje im tylko wprawy, ale temat frustrował go coraz bardziej, zwłaszcza gdy koledzy przechwalali się, że przeżywają właśnie najwspanialsze chwile swego życia. Nadszedł koniec pierwszego semestru. Następnego dnia Matthew miał jechać do Leeds na święta. Wieczorem w barze studenckim była dyskoteka w przebraniach, na którą wraz z kolegą wybrali się w stroju renifera. Był to w rzeczywistości strój konia – nic innego nie zostało w wypożyczalni – ale po dodaniu rogów i czerwonego nosa nie było wątpliwości, o co chodzi. Matthew przegrał losowanie i przypadła mu w udziale rola zadniej części, choć w zasadzie nie miał nic przeciwko temu, jako że wypił już całkiem sporo. 34
Po wypiciu znacznej ilości wódki tylna część renifera odmówiła posłuszeństwa. Nagle okazało się, że nogi nie chcą trzymać pionu i załamują się, pociągając za sobą przednią połowę zwierzęcia. Po chwili Matthew zorientował się, że wlecze go za sobą Maryja Dziewica, czyli mieszkająca piętro niżej Emma. Jej kostium wzbudził powszechne rozbawienie, ponieważ nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że kim jak kim, ale dziewicą to ona na pewno nie jest. Intensywnie odreagowywała lata spędzone w katolickiej szkole dla dziewcząt i cieszyła się towarzystwem tylu mężczyzn, na ilu miała siłę i ochotę.
R
– Matty, dalej, wstawaj – słyszał głos Emmy przez coś, co przypominało spowijającą go ściśle gęstą mgłę.
Następną rzeczą, którą zarejestrował, był fakt, że Emma z jakimś chłopakiem z tego samego piętra rzucają go na jego własne łóżko.
L T
– Popatrzę na niego trochę, żeby się nie zarzygał, zanim zaśnie – powiedziała.
Najpierw zaczęła głaskać go po głowie, a potem wymanewrowała nim jakoś tak, że jego głowa spoczęła na jej biuście. Nie wiedział, jak to się stało, że zaczęła go całować, wpychając jednocześnie rękę w miejsce między końskimi nogami.
Alkohol sprawił, że Matthew nie czuł żadnych hamulców. Myśli o Katy pierzchły. Przetoczył Emmę na plecy, odrzucił włochate końskie pęciny na tyle, by dosięgnąć swego nieporadnego penisa i skierować go w otoczoną niebieską tkaniną głębię, która pojawiła się między szeroko rozwartymi udami dziewczyny. I tak oto rozpoczęły się święta. Ten niezbyt smaczny widok przywitał wchodzącą do pokoju Katy, która zdecydowała się złożyć Matthew 35
niespodziewaną przedświąteczną wizytę. Koński zadek zaciekle ujeżdżający Maryję Dziewicę. Wyraz twarzy Katy owego pamiętnego dnia był wciąż mocno zakodowany w pamięci Matthew. Tak mocno, że spodziewał się go zobaczyć na jej twarzy również dzisiejszego wieczoru, kiedy nerwowo czekał na nią w towarzystwie Jules. W końcu pojawiła się w drzwiach obok sceny. Wyglądała jak zupełne przeciwieństwo nastolatki, która przed laty z płaczem uciekła z jego pokoju. Miała w sobie pewność osoby dojrzałej i spełnionej. Jej elegancka koszula na pewno nie pochodziła z kolekcji dla dziewcząt w popularnym domu
R
towarowym, a zamiast wypłowiałych dżinsów nosiła spodnie w prążki o idealnie ostrych kantach. Do tego jaskrawoczerwone buty na obcasach. Wyglądała na kobietę opanowaną i uporządkowaną – co zupełnie
L T
kontrastowało z muzyką. Grali właśnie Like a virgin.
Zawahała się, idąc przez parkiet. Głowę trzymała wysoko i uśmiechała się do tańczących znajomych. Nie zauważyła go, dopóki nie dotarła do miejsca, gdzie stał w towarzystwie Jules.
– Popatrz tylko, kogo tu przyniosło – odezwała się Jules. Katy podniosła wzrok. Ich oczy spotkały się i tak pozostały. Jak to możliwe, że osoba, której się nie widziało od bardzo dawna, wciąż wydaje się tak bliska, tak znajoma? Matthew wpatrywał się w jej twarz, oglądał ją centymetr po centymetrze, by znaleźć coś, co różniłoby ją od dawnej Katy, ale nie mógł tego znaleźć. Wciąż była Katy. Jego Katy, tu, na szkolnym korytarzu, jakby czas stanął w miejscu. – Hej. Bardzo miło cię widzieć – zdołał w końcu wykrztusić.
36
– Ha, założę się, że ostatnim razem, kiedy ją widziałeś, nie powitałeś jej tymi słowy? Zbyt byłeś zajęty pozbawianiem Maryi jej dziewictwa, co? – nękała go Jules. – Dzięki, Jules, już dość – przemówiła wreszcie Katy. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, ale stwierdził, że jest poważna. – Nie dałaś mi nawet szansy, nigdy nie pozwoliłaś, żebym wytłumaczył, nie chciałaś ze mną rozmawiać, dzwoniłem do ciebie tygodniami – nagle stwierdził, że krzyczy. Nie mógł uwierzyć, że się tak zachowuje. Jak żałosny nastolatek. Co on wyprawia? Nie ma sensu tłumaczyć czegoś, co zaszło tyle lat temu.
R
– Proszę bardzo, mów, jeśli czujesz, że musisz. Jeśli przez te wszystkie lata leżało ci to na sumieniu. Dalej, tłumacz – powiedziała Katy spokojnie. Nabrał powietrza.
L T
– Byłem pijany – wypalił.
– Świetnie, świetnie, Matthew. Od roku 1989 miałeś czas na zastanowienie się nad wiarygodną przyczyną tego, co mi wyrządziłeś, i proszę. Mówisz, że byłeś pijany? To wszystko wyjaśnia, tak? – mówiła dalej, już nie tak spokojnie.
– O, ho, ho, kogo ja widzę?! Czyż to nie zakochana para z szóstej klasy? Stary, dobry Matthew i piękna Katy. Widząc, jak ta dobra kobieta ci wygarnia, wnioskuję, że zostaliście jednak razem? – To był Robert Etchings, który, jak się okazało, pozostał takim samym dyplomatą, jakim był za czasów szkolnych. Zawsze wtykał mały, świński nosek w nie swoje sprawy. – Wydoroślała, Matthew, muszę przyznać – ciągnął. –Dla mnie w szkole zawsze wyglądała trochę jak zdzira. Troszkę brudna, wiesz, o co mi chodzi. Ale przecież to nikomu nie przeszkadza, jak się ma siedemnaście lat, co nie? Im brudniejsza, 37
tym lepsza, nie, Matthew? – Wydawało się, że Robert nie widzi naprzeciwko siebie trzech zdumionych twarzy. Matthew nie miał pojęcia, co robić. Jego żołądek na widok dziewczyny z dawnych lat wyprawiał salta, on sam przepraszał za coś strasznie głupiego, co zrobił całkowicie bezmyślnie, a na dodatek miał ochotę palnąć w łeb idiotę, którego nienawidził jako nastolatek. Jakby czas się cofnął. Jakby znów miał siedemnaście lat. Czyżby w ogóle nie dorósł? Wystarczy postawić stopę na szkolnym korytarzu, a już życie rozpada się na kawałki? Spojrzał na Katy, której gniew wciąż skierowany był na niego – pomimo obelg Roberta. Co robić? W końcu uznał, że nie ma wyboru. Wybrał jedyną
R
rzecz, którą dopuszczał w tej chwili jego skołowany umysł. Palnął w łeb tego idiotę, którego nienawidził jeszcze w szkole.
L T
– Matthew, przestań, dosyć! – dotarł do niego krzyk Katy, kiedy z trudem łapał powietrze, powaliwszy Roberta na podłogę za pomocą klasycznego prawego sierpowego. – Co ty do diabła wyprawiasz? – krzyczała Katy kilkanaście centymetrów od jego twarzy.
Nie potrafił myśleć o niczym innym, tylko o tym, jak bardzo pragnie pocałować te jaskrawoczerwone wargi. Poczuł, jak dwie pary ramion podnoszą go i odciągają od głupkowato uśmiechniętego Roberta. – To wystarczy, mój panie – odezwał się pan Gelding, swego czasu wychowawca klasy Matthew. Wtedy wyglądał, jakby miał około pięćdziesiątki i teraz wyglądał tak samo. –Nie jesteś już przecież w szkole – dodał z błyskiem w oku i uśmieszkiem w kąciku ust. Bez wątpienia też nie cierpiał Roberta. – Chyba lepiej będzie, moja droga, jeśli weźmiesz go do domu, zanim Robert zdąży zażądać, żeby go stąd wyrzucili. – Uśmiechnął się do Katy, po czym odszedł. 38
W tej samej chwili Matthew uświadomił sobie, że ręka boli go tak, jakby nadepnął na nią słoń. – Cholera! – wrzasnął, skulony. – Niech to jasna cholera! Ten Robert ma chyba szczękę z żelaza. Katy zlustrowała go wzrokiem od góry do dołu, zastanowiła się chwilę i skinęła głową, jakby właśnie coś postanowiła. Wyprostowała się i powiedziała: – Dobra. Wyjdźmy stąd, trzeba zająć się tą ręką. Chwyciła go za bolącą dłoń, po czym ścisnęła ją z całej siły i zaczęła ciągnąć Matthew korytarzem. Choć wrzeszczał i wił się z bólu całą drogę do
R
drzwi, nie puściła go, co więcej, wydawała się nie przyjmować do wiadomości, że zadaje mu ból. Przeciwnie – im głośniej krzyczał, tym mocniej go ściskała. Kiedy znaleźli się w spokojniejszej części korytarza, z dala od głównego
L T
holu, puściła jego rękę, niczym kamień, i odwróciła się twarzą do niego. – Wiesz, za co to było? – spytała, patrząc na niego z wrogością, która nie pozostawiała cienia wątpliwości, że Katy nie żartuje. Nie śmiał się odezwać, więc stał cicho. – To było za to, że zachowałeś się jak kompletna, totalna świnia, gówniarz i dupek oraz każde inne bydlę, jakie tylko przychodzi mi do głowy! – krzyknęła mu w twarz, a następnie chwyciła go za ramiona i kolanem szybko uderzyła w krocze. – Ale od tej pory już nigdy nie będziemy o tym wspominać. Ani słowem. Jasne? – zażądała odpowiedzi. – OK – szepnął. Z bólu prawie pociekły mu łzy. – A teraz pokaż tę rękę – powiedziała, wyciągając ku niemu dłoń. Matthew zakwilił cicho i zrobił krok do tyłu. – Zwariowałaś? Po tym, co przed chwilą zrobiłaś? –jęknął.
39
– Koniecznie, Matthew, koniecznie – odparła. – Już dobrze, więcej krzywdy ci nie zrobię, słowo, a w pracy jestem specjalistką od pierwszej pomocy na całym piętrze. Miałam najlepszy wynik w teście teoretycznym. – No, wreszcie – powiedział z ulgą na widok jej słabego uśmiechu i nieufnie podniósł rękę. – Myślę, że wystarczy groszek. Duża paczka mrożonego groszku. Zniknie obrzęk i będzie po wszystkim. – Świetnie. Znasz jakieś sklepy z mrożonym groszkiem otwarte o północy? – spytał. – Cóż. O ile twoja żona nie będzie miała nic przeciwko temu, myślę, że
R
mam torebkę groszku w zamrażarce. U siebie w mieszkaniu. Możemy stąd zamówić taksówkę. – Skąd wiesz, że mam żonę?
L T
– Złota obrączka na lewym ręku to prosta wskazówka, Matthew. – No tak. A ty? – spytał, spoglądając na jej lewą rękę.
– Ja? Nie. Nie mam męża. Wiesz, jako młoda dziewczyna miałam bardzo złe doświadczenie z chłopakiem, więc zostałam lesbijką. Jak przyjedziemy do mnie, poznasz Lisę i Rachel. Mieszkamy teraz we trzy. – Do diabła, robisz sobie ze mnie jaja! – krzyknął Matthew z oczami wielkimi niczym spodki.
– Tak, masz rację. W marzeniach we trzy. A normalnie to tylko ja z Lisą. – Aha – rzekł Matthew, któremu nic lepszego nie przyszło do głowy. Odrzuciła głowę i roześmiała się. – Ta twoja mina – powiedziała w końcu. – Nie, nie jestem lesbijką, a wiem o tym, ponieważ mam chłopaka, Bena, który jest nauczycielem wuefu, ma zgrabny tyłek, jak to zwykle sportowcy, cudowne uda i jest ode mnie o 40
osiem lat młodszy – wyjaśniła z nutką triumfu w głosie, a ten triumf oznaczał, wręcz wołał: ty wstrętny skurwielu. – W porządku, w takim razie lepiej pojadę do hotelu. Nie chcę, żeby jakiś maniakalny rugbista trzepnął mnie w łeb. – Nic się nie bój, pojechał na męską imprezę, wieczór kawalerski, a poza tym i tak nie miałby nic przeciwko temu. Jest strasznie wyluzowany. – W takim razie zgoda, panno Chapman, zabierz mnie do swoich zapasów groszku.
L T 41
R
5 Trzy godziny później torebka z groszkiem była już letnia, i choć wciąż owijała dłoń Matthew, teraz już zwisała bezwładnie. Zdążyli do tej pory mniej więcej uzupełnić luki w swoich życiorysach od momentu, kiedy się ostatni raz widzieli, do chwili obecnej. Najpierw opowiadali raczej ostrożnie, lecz z upływem czasu i wina z trzeciej już butelki stawali się coraz bardziej otwarci. Katy pominęła oczywiście opis spustoszeń, które pozostawił w niej pijacki wybryk Matthew. Wolała łopatologicznie wyjaśnić obecność tylu mężczyzn w swoim późniejszym życiu. Matthew z kolei, wdzięczny, że nie
R
musi rozwodzić się nad okresem zaraz po swoim haniebnym uczynku, skupił się ostatecznie na temacie kariery i opowieści o tym, jak to udało mu się
L T
ustatkować po paru latach pracy tu i tam. Wspomniał o Alison, ale nie miał ochoty za dużo o niej mówić, zwłaszcza po tych paru rozmowach, które tego dnia ze sobą odbyli.
Gdy już oboje jasno i wyraźnie pokazali sobie nawzajem, że są zupełnie bezpieczni i trzymają swoje obecne życie pod kontrolą, no i oczywiście, kiedy byli już naprawdę dobrze pijani – dopiero wtedy przyszła pora na wspomnienia.
Przy niektórych płakali ze śmiechu. Oboje czuli się z powodu tej przyjemności wspominania trochę winni. Wiedzieli, że tak naprawdę nie powinni wracać do dawnej wspólnej bliskości, bo to niebezpieczne. – A pamiętasz, jak twoi rodzice wyjechali na weekend i myśleliśmy, że mamy cały dom dla siebie? – zaczęła Katy. – Byliśmy na górze w twoim pokoju, muzyka na cały regulator, całujemy się, a nagle ktoś coś wrzeszczy z dołu. 42
– To była sąsiadka, nie? – Matthew zasłonił oczy, zażenowany. – My na wpół goli, wcisnęliśmy się pod łóżko, a ona wlazła do pokoju i ściszyła muzykę. Ta stara wiedźma zaczęła grzebać mi po szufladach, pamiętasz? Ledwo wytrzymaliśmy pod tym łóżkiem. Ciekawe, co ona sobie wyobrażała. Że niby co robi? A miała tylko podlewać kwiatki. – Od tej pory zawsze myślałeś, że na ciebie dziwnie patrzy, po tym, jak z bliska obejrzała twoje gacie w szufladzie – chichotała Katy. – No. Stwierdziłem, że musi być zboczona, i nie pozwalałem mamie suszyć moich gaci na dworze.
R
– Twoja bielizna i tak nie nadawała się na widok publiczny. Pozwalałeś, żeby mama ci ją kupowała, prawda? – droczyła się Katy z figlarnym błyskiem w oku.
L T
– Nie, nieprawda! – wykrzyknął oburzony Matthew, ale dał spokój, kiedy tylko dostrzegł na jej twarzy złośliwy uśmieszek. – Przestań mnie podjudzać – rzucił i zrobiło mu się głupio, że tak łatwo dał się wkręcić.
– Znasz mnie, nie ma mowy, żebym ci odpuściła – odpowiedziała, odwracając szybko wzrok.
Tak, pomyślał, że ją zna. Rzeczywiście zna. I że to coś niewiarygodnie dziwnego. Czuł się tak, jakby nie było tych osiemnastu lat. Kiedy z nią rozmawiał, czuł się, jakby gadali ze sobą codziennie. Powoli i coraz wyraźniej zaczęło do niego docierać, że przez dłuższy czas z nikim w ten sposób nie rozmawiał. Żeby tylko gawędzić, tylko żartować, i w dodatku robić to w atmosferze całkowitego luzu, beztroski, nie myśląc o problemach. Ponieważ postanowił skupić się na karierze, znaczną część wolnego czasu poświęcał nauce. Stracił przez to kontakt z wieloma kumplami, którym w końcu znudził się przepraszający ton jego głosu, kiedy po raz kolejny odrzucał propozycję 43
wspólnego wieczornego wyjścia. Przeprowadzili się też do północnej części miasta, bo tak chciała Alison, w związku z czym do ulubionych miejsc w Southwork zrobiło się trochę daleko. A potem, kiedy już zaczęli starać się o dziecko, ból Alison promieniował na nich oboje i przygniatał ich, aż w końcu zdolność wspólnego przeżywania radości stała się tylko zamglonym, odległym wspomnieniem. Rozmowa z Katy w pewien sposób przeniosła go w dawne beztroskie czasy i obudziła w nim coś, co długo trwało w uśpieniu. Ależ to było przyjemne. Takie uczucie jak wtedy, gdy na ekrany wrócił serial Dr Who i
R
Matthew zastanawiał się, jak mógł wytrzymać bez niego tyle lat. A jeśli chodzi o Katy, to ta dopiero miała gadane! Gadała bzdury, ale te bzdury były niczym świeże powietrze w porównaniu z jego ostatnimi rozmowami z pogrążoną w bólu i żalu Alison.
L T
Nagle postanowił, że musi już iść, tylko jeszcze skoczy do łazienki. Pewnie na myśl o Alison poczuł się winny. Wiedział, że raczej nie byłaby zadowolona, gdyby zobaczyła, jak w towarzystwie szkolnej miłości zatacza się ze śmiechu.
– Zaraz wracam, a potem muszę iść – powiedział. Na chwiejnych nogach dotarł do łazienki – już chyba czwarty raz od kiedy przyszedł do Katy. Po raz kolejny spojrzał na ogromną wannę, dookoła której stała cała armia perfum i olejków w wyszukanych szklanych flakonach oraz świeczek. Nie mógł nic poradzić na to, że kiedy tylko spojrzał, od razu widział w niej Katy – jak leży z zamkniętymi oczami i uśmiechem na twarzy, odprężona i szczęśliwa, a gdzieś spomiędzy piany wystaje może skrawek jej nagiego ciała. Próbował jak najszybciej usunąć ten obraz z myśli. Umył ręce i podjął kolejne mocne postanowienie, że wraca do hotelu. 44
Los jednak spłatał mu figla. Z iPoda zaczęły się właśnie wydobywać pierwsze takty Going Underground – ich ulubionej piosenki z taśmy Muzyka Katy i Matthew. Funkcja mieszania kolejności utworów w odtwarzaczu miała chyba czasem szósty zmysł i potrafiła dobrać piosenkę odpowiednią do okazji –w tamtej chwili wrażenie było wyjątkowe. Matthew podejrzewał wprawdzie, że to Katy ustawiła kolejność piosenek, kiedy on był w łazience, choć zaprzeczałby temu fakt, że siedziała dokładnie w takiej pozie jak przed jego wyjściem. Usłyszawszy kilka pierwszych taktów utworu, Katy poderwała się na nogi.
R
– Chodź, zatańczymy tylko i potem pójdziesz – zawołała i podskoczyła tak wysoko, że znalazła się niebezpiecznie blisko zwisającej z sufitu imitacji żyrandola.
L T
Zaśmiał się i przyłączył do niej, usiłując nacieszyć się poczuciem, że robi coś absolutnie zwariowanego. Katy, śmiejąc się histerycznie, chwyciła go za ręce i skakali razem, próbując nawzajem prześcignąć się, kto skoczy wyżej. Nagle piosenka skończyła się i ciężko runęli na kanapę. Ich twarze po raz pierwszy tej nocy znalazły się parę centymetrów od siebie. Na jej twarzy malował się największy na świecie uśmiech, przez co miał ochotę ją pożreć razem z tą całą jej radością w nadziei, że chociaż trochę szczęścia przejdzie na niego.
Zaczął więc pochłaniać tę nieoczekiwaną radość. A raczej wysysać ją z jej ust. Całowali się jak nastolatki – z otwartymi ustami, wciąż obracając się wokół swoich twarzy niczym dobrze naoliwiony mechanizm. Ich języki wyślizgiwały się z ust i wślizgiwały z powrotem, lizały zęby i wargi. A potem – ręce. Ręce, których nie dało się powstrzymać, ręce, które drżąc, dotykały 45
najpierw włosów, potem gładziły ramiona, plecy, a w końcu – niepewnie, ale coraz odważniej – poruszały się w górę i w dół po nogach, za każdym razem coraz wyżej i wyżej, rzucając sobie nawzajem coraz większe wyzwania. Przez pewien czas dzika wzajemna eksploracja ciał wystarczała obojgu. W końcu jednak Matthew nie był w stanie wytrzymać dłużej i trzęsącymi się rękami nieporadnie zaczął odpinać guziki jej koszuli, aż udało mu się odsłonić jej ramiona i odkryć małego, wytatuowanego amorka. Uśmiechnął się na jego widok i zobaczył, że Katy uśmiecha się do niego. Wpatrywali się w siebie nawzajem, oddychając szybko. Waga tej chwili wyzwoliła między nimi
R
niezwykłe napięcie niczym prąd elektryczny. I wtedy, po raz drugi tego wieczoru, Katy postanowiła ująć ster w swoje ręce. Przejęła inicjatywę i tym razem jej ręce trafiły prosto do celu.
– Katy – jęknął, zszokowany, że jego dawna Katy robi coś takiego.
L T
A potem zamknął oczy i wyparł z głowy wszystkie myśli, aż w końcu przestała i pociągnęła go na podłogę obok siebie, dając do zrozumienia, że nadszedł czas na odwzajemnienie przyjemności.
Kiedy następnego ranka otworzył oczy, poczuł się tak, jakby wszystko grało. Włosy Katy rozrzucone obok na poduszce, wszystko jest takie, jak powinno być. Dopiero potem, nagle, przed oczami stanęło mu minionych osiemnaście lat. Przypomniał sobie, że wcale nie żyje długo i szczęśliwie u boku Katy, ale że jego życie toczy się gdzie indziej i z kim innym. Życie, w którym jest żona, a żoną nie jest kobieta, która leży obok niego po nocnym spełnieniu. Wyskoczył z łóżka i dziko rzucił się zbierać ubrania, przeklinając pod nosem. Co on do cholery zrobił? Przecież to fatalne. Jest człowiekiem, który
46
ma pracę, żonę, desperacko próbują mieć dziecko, a on wykręca takie numery. O co tu do diabła chodzi? Kiedy doprowadził się do porządku, przyszło mu do głowy, że może powinien po prostu wyjść. Ale nie potrafił. Lata temu zachował się nędznie jak pies, więc przynajmniej teraz powinien zachować się jak mężczyzna. Delikatnie potrząsnął Katy za ramię i zawołał po imieniu. Od razu szeroko otworzyła oczy. – Więc postanowiłeś jednak przyzwoicie się pożegnać –powiedziała, dając do zrozumienia, że już dawno nie śpi i słyszała, jak przygotowuje się do wyjścia.
R
– Katy, nie mogę uwierzyć w to, co zrobiłem. Naprawdę powinienem smażyć się w piekle za to, co przeze mnie kiedyś przeszłaś. Ale muszę iść. Mam żonę. Tak mi przykro. Nie powinienem był tu przychodzić. Byłem
L T
pijany, to nie powinno się zdarzyć.
– Błagam, tylko nie znowu „byłem pijany". Pora wymyślić jakieś bardziej oryginalne usprawiedliwienie – odparowała.
– Masz rację. Po prostu nie wiem, co powiedzieć. Czuję się okropnie. – Odwrócił wzrok, przerażony, że na twarzy dziewczyny, którą zdradził lata temu, zobaczy po raz drugi ten sam wyraz bezbronnej rozpaczy. – Słuchaj, Matthew, nie jesteśmy już dziećmi – powiedziała, jakby czytając mu w myślach. – Nie zasługujesz na te słowa, ale nie przejmuj się aż tak. Szczerze mówiąc, kiedy patrzę, jak skręcasz się z poczucia winy, uważam, że powinniśmy zamknąć tę sprawę. Jedź więc do domu, do żony, i o wszystkim zapomnij. I uśmiechnęła się, jakby naprawdę tak myślała.
47
Pragnął dalej ją zapewniać o tym, że wciąż żałuje tamtego dnia, że wciąż myśli o nim częściej, niż powinien, ale stwierdził, że jego czas się definitywnie skończył. – Więc chyba tym razem to już naprawdę żegnaj – wydusił w końcu. Spojrzał na nią, kiedy tak leżała w łóżku, i starał się nasycić każdym najmniejszym szczegółem tego widoku i zapisać go w pamięci. Ku jego konsternacji myśl, że już nigdy jej nie zobaczy, napełniła go przerażeniem. Gdy Katy tak leżała, wyglądała jakoś właściwie, na miejscu. Dobrze było patrzeć na nią w łóżku, w którym kochali się poprzedniej nocy. Nie – źle, nie –
R
niewłaściwie. Co zrobił? Musi wyjść teraz, kiedy jeszcze jest w stanie, bo jeśli dłużej na nią popatrzy, nigdy stąd nie wyjdzie. – Dobrego życia – uśmiechnęła się.
L T
– Tobie też – wychrypiał i wyszedł. Kiedy już zamknął za sobą drzwi jej mieszkania, pozwolił sobie na głęboki oddech i mała łza potoczyła mu się po policzku.
48
6 Matthew wydawało się, że od czasu szkolnego zjazdu jak najlepiej starał się zapomnieć. Na początku wręcz skręcał się z poczucia winy. Nie chodziło mu nawet o seks, który w pewnym sensie wydawał się przypadkowy. W rzeczywistości spokojnie spać nie pozwalała mu świadomość, że taką przyjemność dało mu towarzystwo innej kobiety. Zdrada najwyższa. Bez przerwy rozpamiętywał ich spotkanie, za wszelką cenę usiłując znaleźć coś, co uwolniłoby go od zmartwienia. Musiała zrobić coś nie tak. Musiało być coś, do
R
czego można by się przyczepić. Potrzebował czegoś, co ułatwiłoby mu wyparcie jej z głowy. W końcu pomogła mu w tym Alison. Zdołała mianowicie odwrócić jego uwagę od rozterek, ogłaszając, że jest w ciąży. W
L T
nieoczekiwany sposób do ich małżeństwa z powrotem nieśmiało zajrzało słońce. Wtedy stanowczo zapowiedział sobie, że już dość rozpamiętywania. To była przygoda jednej nocy, która nigdy nie powinna mieć miejsca, a teraz najwyższa pora zająć się żoną i własną rodziną, która za chwilę się powiększy. Ale proszę. Znów się pojawiła. Po ośmiu miesiącach. W szpitalu. Na zajęciach w szkole rodzenia. Naprzeciwko niego. Gruba. – Witajcie, witajcie – zagrzmiała nagle prowadząca zajęcia, przerywając skotłowane myśli Matthew, po czym z wysiłkiem podniosła się z krzesła. Jej siwiejące włosy i zwiotczałe niektóre partie ciała były skutkiem czterech ciąż, w wyniku których na świat przyszło czterech żywych chłopaków, dziś w wieku od lat dwudziestu jeden do sześciu. Na mocarne uda (tak bardzo przydatne przy porodzie) naciągnęła sprane legginsy, a obfity biust, spowity bezkształtną szatą w różowe grochy, kołysał się łagodnie niczym boja na morskiej fali.
49
– Mam na imię Joan, a wy zapewne jesteście Ben i Katy. Nic nie szkodzi, niczego właściwie nie straciliście, mówiliśmy tyko o toaletach, drodze ewakuacyjnej i tak dalej, same kwestie organizacyjne. Siadajcie, proszę, i ponieważ już wszyscy się zebrali, pora się poznać. Ben i Katy zajęli dwa ostatnie wolne miejsca, dokładnie naprzeciwko Matthew. Katy jawnie ignorowała zdumione spojrzenie Matthew, z uporem wbijając wzrok w podłogę. – Dobrze, więc możemy zaczynać? Wiem, że wszyscy czujecie się trochę niezręcznie, ale pamiętajcie, jesteśmy tu po to, żeby sobie nawzajem pomagać. Prowadzę te zajęcia od wielu, wielu lat i możecie mi wierzyć, że pod koniec
R
będziecie wszyscy świetnymi przyjaciółmi. – Katy zerknęła ukradkiem na Matthew. On – na nią. Natychmiast odwróciła wzrok.
L T
– Proponuję więc przedstawić się po kolei. Każdy powie, jak ma na imię, kiedy ma przyjść na świat jego dziecko i czego się najbardziej obawia, jeśli chodzi o poród – powiedziała Joan.
Matthew niczym zahipnotyzowany obserwował, jak facet, z którym przyszła Katy nachyla się do jej ucha i szepce wystarczająco głośno, by wszyscy doskonale go słyszeli:
– Chyba zaraz podetnę sobie żyły. Obudź mnie, jak dojdą do czegoś ciekawszego.
– Dzień dobry, mam na imię Rachel – wymamrotała śliczna dziewczyna. – Rodzę pierwszego września i najbardziej boję się, czy będę wiedziała, jak i kiedy przeć – po czym oblała się krwistym rumieńcem. Zapewne nie przywykła do publicznych wystąpień.
50
– Hej, jestem Richard i najbardziej obawiam się tego, czy będę w stanie skutecznie pomóc żonie – odezwał się mąż Rachel i uśmiechnął się do niej krzepiąco, ściskając ją przy tym za rękę. – Przynieś mi wiadro – jęknął Ben trochę za głośno. – Dziękuję, teraz wasza kolej – rzekła łagodnie Joan do dziewczyny przed dwudziestką, kurczowo trzymającej za rękę chłopaka na sąsiednim krześle. – Absolutnie nie ma się czego wstydzić, przecież wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji. Możesz się po prostu przedstawić. Nie musisz mówić nic więcej, jeśli nie masz ochoty.
R
– Dobrze, Joan. Mam na imię Charlene – zaczęła dziewczyna i przesunęła się do przodu na krześle. Wprawnie odrzuciła do tyłu niechlujne, brudne blond włosy, przy czym hałaśliwie zadzwoniły liczne bransoletki na jej
L T
przedramieniu. –A to mój Luke. Jest ojcem dziecka – dodała dumnie, podnosząc ich splecione ręce niczym w geście zwycięstwa. – A kiedy... – zaczęła Joan.
– Zaczęliśmy ze sobą chodzić, kiedy mieliśmy po piętnaście lat, kiedy on odprowadził mnie do domu z McDonalda po tym, jak Jez Langton mnie rzucił, bo nie chciałam mu oddać zabawki z Happy Meal. Jestem jego jedyną dziewczyną, prawda, Luke? – trąciła go w ramię. Luke milczał ze wzrokiem wbitym w podłogę.
– To cudownie. Więc kiedy... – znowu spróbowała Joan. – I bierzemy ślub, prawda, Luke? – przerwała jej znowu Charlene. – Kiedy tylko powiedziałam, że jestem w ciąży, od razu kupił mi pierścionek. Nie ściemniam. Jest po prostu cudowny. Jest najmilszą osobą pod słońcem, prawda, Luke? Luke kiwnął głową, nie odrywając wzroku od podłogi. 51
– Charlene, wszystko, co mówisz, jest po prostu wspaniałe – odpowiedziała Joan. – To cudowne, że oboje w ten sposób podchodzicie do ciąży. Chcielibyśmy jak najlepiej pomóc naszej bardzo młodej mamie, a tak się składa, że za tydzień idziemy wszyscy na pizzę, by miło sobie pogadać towarzysko, w neutralnym, nie szpitalnym otoczeniu, o wszystkim, co komu tylko przyjdzie do głowy. – Do której pizzerii? – przerwała Charlene gwałtownie. – Eee... jeszcze o tym nie myślałam. – Joan była zdziwiona. – Pewnie do Pizza Palace, bo tam zawsze chodzimy.
R
– Niestety to niemożliwe. Tam nie dają pizzy na grubym spodzie, a Luke tylko taką lubi.
– Rozumiem. Ale to akurat będzie wyjście dla samych pań, więc może
L T
przyjdziesz tylko ty, a Luke zostanie w domu?
Charlene spojrzała pytająco na Luke'a, który wciąż się nie poruszał i nie odrywał wzroku od podłogi.
– Porozmawiamy o tym i zobaczę, czy Luke nie ma nic przeciwko temu – odpowiedziała w końcu Charlene.
– W porządku. Luke, teraz twoja kolej. Chciałbyś coś dodać? – Joan zwróciła się do towarzysza Charlene.
Ten w odpowiedzi opuścił się jeszcze bardziej na krześle i mruknął coś niezrozumiale.
– Nie ma sprawy. Będzie jeszcze mnóstwo okazji, żebyś mógł podzielić się z nami, czym tylko zechcesz – powiedziała rozpromieniona Joan w stronę jego spuszczonej głowy. – Kto następny? Następny był Ben. Czekał już przygotowany. Rozejrzał się po sali, jakby chciał sprawdzić, czy widownia słucha. 52
– Witam. Nazywam się Ben i najbardziej obawiam się, że ten biedny dzieciak będzie rudy – powiedział, szczerząc się od ucha do ucha. Matthew rozdziawił usta ze zdziwienia. Co to za pajac? Przyszła kolej na Katy. Matthew poczuł, że wstrzymuje oddech. – Eee, cześć, jestem Katy. Rodzę za pięć tygodni i chyba boję się wszystkiego po trochu. Nagle Matthew poczuł, że kręci mu się w głowie. Słowa Katy uruchomiły nieprzyjemny ciąg myśli, który powstrzymywał, odkąd zobaczył ją wchodzącą do sali. Będzie rodzić we wrześniu, to znaczy, że dziewięć miesięcy wcześniej
R
przypadał grudzień. Kiedy dokładnie odbył się ten cholerny zjazd absolwentów? Myślał desperacko, ale nie mógł sobie przypomnieć. Bez żadnego uprzedzenia pojawiło się wspomnienie wlokącej go
L T
korytarzem Katy, a w tle piosenka Wham Last Christmas i natychmiast fala nudności podeszła mu do gardła. Przecież to mało prawdopodobne! Przecież to nie może być jego dziecko! Niemożliwe, żeby jednonocny wybryk skończył się ciążą dokładnie w tej samej chwili, kiedy jego żona zdołała począć po pięciu latach daremnej walki? Takie rzeczy się nie zdarzają. Katy przecież musiała być zabezpieczona. Na pewno przyjmowała pigułki. Nie ma chyba bezdzietnych kobiet w wieku lat trzydziestu sześciu, które nie korzystają z antykoncepcji? I kto to jest ten pajac koło niej? Przecież by tu nie przyszedł, gdyby nie był ojcem, tak czy nie?
Oddech mu przyspieszył. Do tego stopnia, że nie mogło to pozostać niezauważone. Nerwowo rozejrzał się wokół siebie i zorientował się, że wszyscy na niego patrzą, a Alison poszturchuje go łokciem. Cholera. Jego kolej. Jego kolej powiedzieć grupie, czego się najbardziej obawia, jeśli chodzi o narodziny 53
dziecka. A co byście powiedzieli na to? Otóż tego, że żona się dowie, że nie tylko ona spośród tu zgromadzonych nosi jego dziecko? – Przepraszam, muszę wyjść zaczerpnąć powietrza – zdołał z siebie wydusić, po czym wstał i dosłownie wybiegł z sali. Słyszał, jak Joan ze śmiechem mówi zza zamkniętych drzwi: – O, często się zdarza, że do kogoś prawda dociera dopiero na tym etapie. Dajmy mu chwilę, a zaraz dojdzie do siebie, wierzcie mi. Więc może ty powiesz za was oboje? – zwróciła się do kobiety siedzącej na krześle obok pustego miejsca Matthew.
R
– Cóż. To był mój mąż Matthew. Normalnie tak się nie zachowuje, przysięgam. Nie mam pojęcia, co mu się stało. W każdym razie mam na imię Alison. Właśnie przeprowadziliśmy się z Londynu. Matthew dostał tu pracę i
L T
chcieliśmy zamienić mieszkanie na dom z ogrodem. Będziemy go bardzo potrzebować, bo spodziewamy się bliźniąt – wyjaśniła, niezmiernie zadowolona z siebie.
Rozległy się ciche okrzyki podziwu, a po nich spontaniczne oklaski. Katy klaskała troszkę wolniej niż inni i nie spuszczała wzroku z zamkniętych drzwi, za którymi bez wątpienia krył się Matthew.
– Jak mogłeś? – spytała po skończonych zajęciach zasapana Alison, kiedy klapnęła ciężko na siedzenie pasażera w samochodzie Matthew. – Jak mogłeś wyjść w ten sposób i nie pojawić się z powrotem? Załamujesz mnie. – Szczerze cię przepraszam. Zrobiło mi się strasznie niedobrze, tylko tyle. – Oczywiście wszyscy są przekonani, że sobie z tym nie radzisz. – Z czym? – spytał.
54
– Z posiadaniem dzieci, z rolą ojca – wysyczała. – Ci wszyscy ludzie myślą, że jesteś tchórzem. Założę się, że tylko o nas gadają w drodze do domu. Mają mieć bliźniaki, a ten nie jest w stanie wytrzymać jednych zajęć szkoły rodzenia, żeby dowiedzieć się czegoś o porodzie. Na pewno o tym gadają. Czuję się jak skończona idiotka. Matthew w milczeniu gapił się na prędkościomierz, a ręką manipulował przy regulatorze temperatury. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytała Alison natarczywie. – Przepraszam. Co mówiłaś?
R
– Na miłość boską, Matthew, wiesz, jak ważna jest szkoła rodzenia, a sprawiasz mi taki zawód, i to na oczach wszystkich?
– Ja po prostu... po prostu nie mogłem dłużej tam zostać.
L T
– Cudownie! – wykrzyknęła, wznosząc ręce w powietrze. –A jak będzie, kiedy już urodzę, co, Matthew, jeśli ty nawet nie możesz wytrzymać w szkole rodzenia, gdzie się tylko o tym mówi? Czego się do licha boisz? – Niczego. Niczego, przysięgam. To w ogóle nie ma nic wspólnego z tym całym rodzeniem. Musiałem dzisiaj się czymś struć. Pewnie coś z lunchu – powiedział i odwrócił się do niej. –Poza tym, to przecież przede wszystkim ty masz się dowiedzieć tych wszystkich rzeczy, prawda? Jakie to ma znaczenie, że mnie nie będzie? Sama wiesz, że zawsze – odpukać – może coś mi wypaść i nie będę mógł przyjść.
– Matthew, terminy masz zapisane w telefonie już od miesięcy. Wiem, bo sama ci je tam wbiłam. Nie ma teraz nic ważniejszego niż te spotkania. Co sobie wszyscy pomyślą, jeśli nie przyjdziesz, zwłaszcza po tym dzisiejszym numerze?
55
– Jakie to w ogóle ma znaczenie, co oni pomyślą? Przecież nie mamy obowiązku zostać serdecznymi przyjaciółmi, na Boga! – Matthew, zostanę w domu sama z dwójką dzieci. Muszę zacząć nawiązywać jakieś kontakty z innymi matkami i miałam nadzieję, że może na tym kursie będzie jakaś kobieta, z którą da się zaprzyjaźnić. – Oj, Alison, daj spokój. Nie było tam nikogo, z kim mogłabyś znaleźć wspólny język – odparł, czując, że zaraz zacznie się trząść. – No, nie wiem. A ta, na którą się tak gapiłeś? Widziałam, że nie mogłeś od niej oczu oderwać – rzuciła oskarżycielskim tonem Alison.
R
– Co? – zareagował Matthew, któremu teraz było już naprawdę niedobrze. – Mówisz o tej z ciemnymi włosami? Po prostu wydawała mi się znajoma, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd, sama wiesz, jak to jest.
L T
– Aha. – Odpowiedź, zdaje się, usatysfakcjonowała Alison. – Cóż, pewnie tylko patrzeć, jak zaczniesz wpadać na dawnych znajomych. Jeśli ci to pomoże, to ona pracuje w agencji reklamowej. Muszę przyznać, że była jedyną sensowną osobą w tym towarzystwie, jedyną, z którą dałoby się pogadać. Cała reszta wygląda mi na bezmózgowców.
– Ale... ale... – desperacko miotał się Matthew w poszukiwaniu słów, które pomogłyby mu skierować rozmowę na inne, bezpieczniejsze tory. – Ale przecież jej chłopak był jakimś totalnym idiotą. – Może, ale nieszkodliwym. Chociaż rzeczywiście, dziwna z nich para. Wydawał się dużo młodszy od niej. – Dla mnie to kretyn. Na twoim miejscu trzymałbym się z daleka. Nie ma nic gorszego niż zadawanie się ze strasznymi partnerami. – To samo można pomyśleć o nas, patrząc na twoje dzisiejsze popisy – odparowała. – Jej partner w porównaniu z tobą to święty człowiek. Trzymał 56
mnie nawet za ręce, gdy siadałam na piłce porodowej, więc za tydzień nie zapomnij mu podziękować, że pełnił rolę zastępczego ojca. – Nieźle sobie poradziłem, co? – odezwał się Ben do Katy, kiedy zatrzymali się na światłach w drodze do domu. – Lekkim dowcipem rozładowałem napięcie. Dowcip o rudzielcu jest po prostu niezastąpiony, zawsze to powtarzam. Położyłem totalną laskę na wszystkie brzydkie słowa przez szacunek dla twojej babci, świeć Panie nad jej duszą. I jak prawdziwy mężczyzna przyjąłem na klatę wszystkie krwawe szczegóły, którymi uraczyła nas Joan. Czego nie można powiedzieć o tym całym Matthew. Boże, co za sieroctwo. Na miejscu jego żony nieźle bym mu nawkładał. – Wiesz, że go znam? – zagadnęła Katy. – Co ty, serio?
R
– Uhm, chodziliśmy do tej samej szkoły. Świat jest mały, co? –
L T
odpowiedziała. Przez całe zajęcia walczyła z chęcią, żeby wstać i wyjść. Potem uznała jednak, że lepiej się przyznać, że zna Matthew na wypadek, jeśli znowu się spotkają.
– W szkole też był taki beznadziejny? – chciał wiedzieć Ben. – Nie pamiętam – odparła z nadzieją, że Ben nie usłyszy drżenia w jej głosie. – Ale wiesz, Ben, tak sobie myślałam, że nie jestem pewna, czy jest sens chodzić na dalsze zajęcia. Głównych rzeczy dowiedziałam się dzisiaj, a resztę możemy doczytać w książkach i też będzie dobrze. – Katy włożyła ogromny wysiłek w to, by jej głos brzmiał naturalnie. – Ty co? Z byka spadłaś? – spytał Ben zdumiony. – Cały tydzień w pokoju nauczycielskim Bob i Dennis robili sobie ze mnie jaja, nabijali się, że w życiu nie poradzę sobie z rozlewem krwi i innymi strasznymi szczegółami. Jeśli teraz przyjdę i powiem, że więcej tam nie idę, będą mieli niezły ubaw. 57
– To im powiedz, że to ja nie chcę chodzić – odparła zdesperowana. – Akurat mi uwierzą. Nie ma mowy! Muszę iść za tydzień. Nigdy nie przypuszczałem, Katy, że do tego dojdzie, ale powinienem ci podziękować, że mnie zmusiłaś do szkoły rodzenia – wyznał z całą szczerością. – Ode mnie zależy teraz przyszłość drużyny młodzików Leeds North, a dokładnie od tego, czy pójdę na następne zajęcia szkoły rodzenia i przekonam Luke'a, żeby wrócił i znów grał z nami jako napastnik.
L T 58
R
7 Był czas, kiedy Katy myślała, że noc spędzona z Matthew okazała się katalizatorem, punktem zwrotnym w jej życiu. Świadomość, że jej pragnie, a ona mimo wszystko może odejść, pomogła jej wymazać nawarstwione latami poczucie straty i odrzucenia. Nie było to jednak łatwe. Rozkoszowała się jego towarzystwem i cieszyła ciepłymi, wspólnymi wspomnieniami. Pokusa całkowitego zanurzenia się w usłanej płatkami róż wizji minionych lat była bardzo silna. Wszystko byłoby
R
dobrze, gdyby nie wspomnienie strasznego występku Matthew i zdruzgotanej przez niego wspólnej przyszłości. Przyszłości, o której rozmawiali godzinami przed wyjazdem na studia. Przyszłości z przerobioną na dom stodołą, psami i
L T
dziećmi. Nie zapomniała ani jednego szczegółu wspólnych marzeń. Nie zapomniała także ani jednego szczegółu tygodni, a potem miesięcy, które spędziła na ich opłakiwaniu. Wreszcie, gdy zdecydowanie nie mogła już płakać, postanowiła nigdy więcej przez to nie przechodzić. W kwestii przyszłego szczęścia wolała polegać na samej sobie i uniezależnić się od męskich kaprysów.
Kiedy pożegnała się z Matthew owego poranka po zjeździe absolwentów, życząc mu dobrego życia, wyraz jego twarzy upewnił ją, że bolesne przeżycia należą już do przeszłości. Załamany i zdezorientowany Matthew wyraźnie nie przewidywał, że tym razem to ona wyznaczy koniec ich krótkiego spotkania po latach. Ben, który wrócił z wieczoru kawalerskiego kumpla, nie ukrywał zdziwienia na widok ożywionej, sprężonej Katy, która natychmiast zaciągnęła go do łóżka. Nie skutkowały łagodne protesty, że śmierdzi piwem, że jest 59
nieświeży i tak dalej. Katy była w transie – czuła, że musi wyprzeć wspomnienie nocy z Matthew z bezpośredniej pamięci, przesunąć je gdzieś do dalszych zasobów i zastąpić świeżymi wrażeniami z miłosnych igraszek z Benem. Wszystko jakoś się ułożyło. Do dnia, w którym Katy stwierdziła, że jest w ciąży. – Jak to, do diabła, się stało? – brzmiały pierwsze słowa Bena, kiedy w końcu wyjawiła mu prawdę, postanowiwszy zignorować minimalną szansę, że ojcem może być Matthew. – Może przez to, że parę razy miałam okropnego kaca po świątecznych
R
przyjęciach z klientami i zdarzyło mi się wymiotować. Może przez to pigułka przestała działać.
L T
Spojrzała na niego nerwowo, czekając na jego reakcję. W końcu musiała poczekać, aż wszystko samo się ułoży. Rzeczywiście – był zdumiony, był osłupiały, był wściekły. Po telefonie do swojej mamy i wysłuchaniu stosownej reprymendy przyjął postawę pełną rezygnacji i głębokiego dystansu, od czasu do czasu wysyłając sygnały świadczące o tym, że gdzieś w duchu jest niezwykle podekscytowany. Jeśli chodzi o Katy, to kiedy uporała się z przeżyciami najbardziej traumatycznymi – wyznaniem Benowi, że jest w ciąży i zatuszowaniem ewentualnego udziału w tym fakcie Matthew, nawet we własnej świadomości, postanowiła ciążę na razie ignorować i bagatelizować. Nie ma mowy. Nie zostanie kolejną wariatką z obsesją na punkcie dziecka – jak wszystkie kobiety w ciąży, które znała. Trwała w twardym postanowieniu, że ani jej, ani Bena osobowość nie dozna w związku ze zmianą okoliczności życiowych uszczerbku, i że nie wpłynie to na charakter ich relacji. Życie miało się toczyć jak dotąd. 60
Normalność jednak nie była słowem, które nasunęło jej się jako pierwsze, gdy następnego dnia po zajęciach szkoły rodzenia przyszła do pracy. Żaden przewodnik po ciąży ani nawet najlepsza położna świata nie przewidują, że w trzydziestym piątym tygodniu może pojawić się drugi hipotetyczny ojciec. Nie oferują też porady, jak wykręcić się od przyjęcia na cześć dziecka, które, ku absolutnej niechęci Katy, miało odbyć się w firmie właśnie tego dnia po południu. Wiedziała, że nie ma szans go uniknąć – wszyscy w biurze wprost wychodzili z siebie, by wreszcie uczcić fakt rychłego powiększenia się rodziny Katy. – Cóż, narodziny dziecka to prawie jak ślub, moja droga –powiedział
R
Daniel, gdy Katy wyraziła zdumienie na widok wymyślnych zaproszeń, które przygotował.
L T
– Przecież to tylko garść ludzi z firmy, którzy chcą dostać drinka i coś zjeść – zaprotestowała.
– Złe podejście, Katy, złe podejście. Czy ja, dyrektor kreatywny tej świetlanej instytucji, mógłbym nie skorzystać z okazji do zademonstrowania swojego niezwykłego talentu i kreatywności w sytuacji tak niespotykanej w życiu geja, jaką jest wydanie przyjęcia z powodu spodziewanych narodzin dziecka?
– A, teraz rozumiem. Czujesz się trochę za bardzo w cieniu, jeśli chodzi o prokreację, i zamierzasz zrobić wszystko, żeby ją uhomoseksualnić? A przy okazji, bardzo mi się podoba motyw na zaproszeniu. Rodzę Judy Garland, proszę, proszę. – Nie ma sprawy. Rozważałem też Kylie, ale nie ma mowy, by z twoich genów zrodziła się kobieta tak drobna.
61
– Święta racja. Kylie byłaby zupełnie nie na miejscu – powiedziała wtedy, nie wiedząc, że w jej sytuacji o wiele lepiej byłoby urodzić Kylie. Ciężko westchnęła, wzięła torbę i wyszła z agencji. Przywołała na twarz sztuczny uśmiech, by sprawiać wrażenie kobiety doskonale panującej nad sytuacją. Uśmiech ten od razu zniknął jej z twarzy, kiedy weszła do restauracji na czwartym piętrze Harvey Nichols i zobaczyła samą siebie imponującej wielkości przynajmniej dwóch metrów, wiszącą z sufitu. W rzeczywistości zdjęcie byłoby rewelacyjne, gdyby nie fakt, że twarz Katy została idealnie
R
wmontowana w słynną fotografię nagiej Demi Moore w zaawansowanej ciąży, zdobiącej okładkę „Vanity Fair" w latach dziewięćdziesiątych. Pod zdjęciem stał Daniel z niezmiernie uradowanym uśmiechem na twarzy. Kiedy tylko ją
L T
zobaczył, wyruszył jej na spotkanie.
– Podoba ci się, co, Katy? W życiu lepiej nie wyglądałaś –wypalił. – Fantastyczne. Mówisz, że najlepiej wyglądam z własną głową przyczepioną do cudzego ciała w ciąży? – spytała Katy z niedowierzaniem. – Ależ spójrz tylko na swoją twarz. Colin z reprodukcji pracował nad nią godzinami. Zajęło mu cały wtorek, żeby zrobić coś z tą twoją cerą. Efekt jest nie z tej ziemi. Zobacz, jak byś mogła wyglądać, gdybyś tylko miała poważny stosunek do maseczek i trochę więcej wydawała na kosmetyki. – Daniel, jesteś prawdziwym przyjacielem. Przypomnij, żebym do ciebie dzwoniła zawsze, gdy trzeba, żeby mnie ktoś przekonał, że samobójstwo jest dla mnie jedyną opcją – odpowiedziała i odwróciła się. Zwykle lubiła podroczyć się z Danielem, ale dziś jakoś nie miała na to chęci. Wygładziła sukienkę ciążową z bardzo dobrym nazwiskiem na metce, kupioną, by udowodnić młodszym kolegom, że ciąża nie oznacza utraty stylu i 62
fantazji. Ku swemu przerażeniu czuła, jak pod powiekami zbierają jej się łzy, kiedy szła w kierunku stołu ze smakiem przystrojonego śnieżnobiałym puchem marabuta otaczającym całe stado chwiejących się delikatnie maleńkich białych bocianów na drucikach. – Prześliczne – zdołała wydusić do zgromadzonych za stołem oczekujących na nią znajomych. Odezwała się Kim, jedna z młodszych art directorów: – Ja i Lenny robiliśmy stół. Mieliśmy niezłą przeprawę z Danielem, który uparł się na wystrój medyczny. Chciał pozwieszać z sufitu igły do znieczulenia
R
zewnątrzoponowego, wypełnione niebieskim i różowym płynem, a dla rozrywki przynieść butlę z tlenem, żeby wszyscy mogli sobie pooddychać. Na szczęście kierownik lokalu się nie zgodził i powiedział, że nie są ubezpieczeni
L T
od klientów wnoszących butle z gazem na teren restauracji.
– Uff, co za szczęście – sapnęła Katy i usiadła. Miała przerażającą jasność, że jest w centrum zainteresowania, tymczasem najbardziej w świecie chciała teraz dać nura pod stół i zniknąć. Przez chwilę trwała niezręczna cisza. Katy nie miała pojęcia, czym ją wypełnić, do chwili, gdy jej szef, wytrawny profesjonalista, przerwał ją pytaniem, które miało zacząć imprezę: – Katy, więc jak urządziłaś pokój dziecięcy? Wybrałaś jakiś motyw przewodni?
– Och, jeden pokój i tak był pusty i pomalowany na biało, więc zostawiliśmy go tak po prostu – odpowiedziała. – No pewnie, nie ma co przeginać, prawda? – odparł szef z wyczuciem. – Nie znoszę tych odpicowanych pokoików, w których absolutnie wszystko musi być koniecznie z Kubusiem Puchatkiem. Kto by chciał, żeby z każdego kąta
63
gapił się na niego gruby, głupi niedźwiedź, w dodatku kiedy dopiero co przyszło się na świat? – Kiedy mój mały Alfie uwielbia Kubusia – zaprotestowała recepcjonistka Jane. – Szczerze, Katy, naprawdę. Jak chcesz, pójdę z tobą do Mothercare. Tam dostaniesz wszystko do kompletu, prześliczne rzeczy. – Eee, może jak znajdę trochę czasu – odparła Katy i spojrzała z desperacją na szefa. – Dobrze. Przejdźmy w takim razie do części formalnej, żebym w końcu mógł się odprężyć i napić – zarządził. Wstał i lekko uderzył łyżeczką o kieliszek, by zwrócić na siebie uwagę
R
wszystkich gości. O, mamo – pomyślała Katy. –To naprawdę zaczyna przypominać wesele.
– Panie i panowie. Muszę przyznać, że nigdy bym się nie spodziewał, że
L T
przyjdzie mi wznosić dzisiaj toast za rychłe rodzicielstwo Katy. Znam Katy już od pewnego czasu i, wyznam szczerze, ciężko mi rozwiać jej wizerunek jako osoby, która prezentuje, powiedzmy sobie szczerze, niezbyt macierzyński stosunek do życia.
Wokół stołu rozległ się tłumiony chichot. – Obawiam się niestety, że nigdy już nie przyjdzie nam oglądać Katy, która na imprezie dla uczczenia sukcesu kampanii reklamowej gromi dziewczynę tańczącą na rurze, że za drogo skasowała naszego klienta. O ile dobrze pamiętam twoje słowa, Katy, powiedziałaś coś w rodzaju: „Jeśli myślisz, że możesz kasować sto funtów za machanie tyłkiem temu panu przed nosem, to ja myślę, że za chwilę skasuję cię na dwa razy tyle za to, że pomacham dwoma palcami przed twoim". Właśnie dlatego uwielbiam Katy. Ona zawsze jest czujna, jeśli chodzi o zbędne wydatki. 64
Wszyscy się roześmiali. Katy też – przez zaciśnięte zęby. – Pamiętam również, jak nalegała, że odpowiednio ustawi penis modela do zdjęcia podwodnego, bo dokładnie wiedziała, w jakim położeniu klient chciałby go widzieć. To również będziemy musieli niestety zaliczyć do zamkniętej przeszłości, bo nie będziemy przecież gorszyć jej potomstwa. – Nie pozwoliła mi się nawet zbliżyć do jego fiutka, egoistyczna krowa – mruknął Daniel. – Jeśli jest na świecie ktoś, kto w ogóle wie, jak sprawić, żeby penis wyglądał idealnie, to jestem to chyba ja? – Wszystko to są dowody, że Katy zawsze idealnie przystosowuje się do każdego zadania, które się przed nią postawi. Dlatego, pomimo faktu, że – jak
R
wszyscy wiemy – do tej pory jawnie protestowała przeciwko zakładaniu domowego ogniska, bez wątpienia przystosuje się i tym razem i będzie z niej
L T
doskonała matka – oznajmił, a potem zwrócił się bezpośrednio do niej: – Uważam tak naprawdę szczerze – powiedział i położył jej rękę na ramieniu. Katy siedziała jak sparaliżowana. Doskonała matka? Te słowa nie przeszłyby mu przez gardło, gdyby wiedział, jak sprawy stoją. – Daniel przygotował dla ciebie specjalny prezent, który trzymał w wielkiej tajemnicy przed nami wszystkimi, więc sam nie mogę się doczekać i z przyjemnością przekazuję głos Danielowi – zakończył szef. Dopiero wtedy na stole obok Katy zauważyła coś niezgrabnego, wysokiego na pół metra, przykrytego białą płachtą. Daniel kulił się obok z miną wielce niewyraźną. Cóż takiego tym razem wymyślił? – zastanawiała się Katy. Musi pamiętać, żeby mu przypomnieć, że nigdy nie chciała drugi raz się z nim spotkać.
65
– Katy, chciałbym, żebyś miała świadomość, że włożyłem w to dużo pracy, więc lepiej niech ci się spodoba – powiedział Daniel. Z rozmachem zerwał biały materiał i oczom zebranych ukazał się ciężarny, nagi tors z parą bujnych piersi. Wszystko wykonane chyba z jakiegoś gipsu i ustawione na cokole z ciemnego drewna. – Znam te cycki – zawył Martin, jeden z dyrektorów księgowości. – Co to? – Katy otworzyła usta ze zdumienia i z niedowierzaniem potrząsała głową, wpatrując się w Daniela. – Pamiętasz, jak cię prosiłem, żebyś mi pozwoliła zrobić parę zdjęć
R
twojego brzucha w ramach pomocy przy projekcie katalogu mody dla ciężarnych? – Uhm.
L T
– Więc kłamałem – zachichotał histerycznie. – Chciałem mieć twoje dobre zdjęcie, żeby przygotować to. Daj spokój, Katy, chyba nie oczekiwałaś, że podaruję ci coś naprawdę praktycznego? Z miejsca dostaję wysypki, gdy mam do czynienia ze zbyt intensywnym użyciem kolorów podstawowych. – Wiem, lecz narazić mnie na dwukrotne wystawienie mojego nagiego ciała na widok publiczny to czyste okrucieństwo, Daniel, nic innego. – Jednokrotne – sprostował Daniel. – Nie, dwukrotne – upierała się.
– Jedno. Zobaczyłaś tu swoje nagie ciało zaledwie raz. Drugie ciało należy do Demi Moore, która nie ma takiego fioła na punkcie celebrowania wspaniałości swojej ciąży jak ty. – Daniel, ważę obscenicznie dużo, mam kilometrowe rozstępy i od miesięcy nie widziałam swojego owłosienia łonowego. Za to z całej siły staram się czuć wdzięczność, że moje sutki za wszelką cenę usiłują owinąć mi się 66
wokół brzucha, tylko po to, żeby sprawdzić, czy dalej znajduje się ono na swoim miejscu. Błagam, powiedz, co w tym wspaniałego? – W porządku, odpuszczam ci. Nic się nie bój, bo już jest w drodze Louise z prawdziwym, nudnym, praktycznym prezentem dla dziecka. Nie miej do mnie pretensji, jeśli będziesz musiała udawać, że cieszysz się z nocnika lub czegoś podobnego... W tej samej chwili do sali wtargnęła Louise obładowana pakunkami. Louise była osobistą asystentką Katy i firmową matką kwoką. Na biurku miała pełno zdjęć swoich dzieci i nigdy nie przestawała opowiadać o ich ostatnich
R
wyczynach. Radość Louise na wieść o ciąży Katy była bezbrzeżna. Nie szczędziła jej wszelkich porad na temat każdego najdrobniejszego aspektu ciąży i macierzyństwa, często pukała do jej biura, bo właśnie przypomniała
L T
sobie jakiś ważny szczegół, o którym warto wspomnieć. Katy błagała, by przeniesiono ją na inne stanowisko, lecz szef odmówił. Prawdopodobnie gdzieś w głębi serca sprawiał mu satysfakcję widok Katy kurczącej się przy codziennej relacji Louise z trzech porodów.
– Przepraszam za spóźnienie, ale twój telefon dzwonił bez przerwy – wydyszała Louise, spoglądając na Katy z taką złością, jakby to jej zawdzięczała niedogodność pracy na tym, a nie innym stanowisku. – Coś pilnego? – chciała wiedzieć Katy.
– Chyba nie. Przede wszystkim klienci, więc odpowiadałam, że oddzwonisz po przyjęciu z okazji rychłych narodzin dziecka, co na ogół zamykało im usta. O, i jeszcze jakiś facet imieniem Matthew czy coś. Wspominał, że jest starym znajomym i próbuje cię namierzyć. Wysłałam ci jego numer na komórkę.
67
Na dźwięk imienia „Matthew" Katy podskoczyła na krześle, w wyniku czego z brzękiem upadł jej widelec. Dało jej to cenną chwilę na opanowanie emocji, więc z pewnym wysiłkiem schyliła swój oporny tułów w poszukiwaniu sztućca. – OK, chyba wiem, kto to może być – powiedziała, rozprostowując się i za wszelką cenę usiłując zignorować fakt, że policzki zalewa jej fala gorąca. Daniel gapił się na nią w osłupieniu. Był jedyną osobą, której opowiedziała historię o Matthew, bo znajomi, których i tak widywała rzadko, wzdrygaliby się zapewne na samą myśl o tym, że można namieszać sobie w życiu do tego stopnia, by nie wiedzieć, kto jest ojcem twojego dziecka. Daniel
R
wręcz przeciwnie – odniósł się do jej rozwiązłości bardziej niż przychylnie, stwierdzając, że jeszcze będą z niej ludzie. Mimo wszystko jej niepewność w kwestii, kto jest ojcem dziecka, odebrała mu mowę. Do tego stopnia, że
L T
odszedł i nie odzywał się do niej przez parę godzin, podczas których zapewne głęboko nad tym rozmyślał. Kiedy wrócił do jej biura, zamknął za sobą drzwi i powiedział, że po zastanowieniu uważa, że jedyną możliwością jest zapomnieć o Matthew. Zamknąć go w jakiejś rzadko używanej szufladzie w umyśle i skupić się na tym, co zrobić, żeby być najfajniejszą mamą świata, a Benowi pomóc zdobyć tytuł ojca stulecia. Po czym wstał i wyszedł z biura, choć Katy nie zdążyła zareagować nawet słowem. Był to jedyny przypadek, kiedy Katy widziała Daniela w stu procentach poważnego i przeraziło ją to. Jeśli Daniel był aż tak poważny, to bez wątpienia sytuacja również była poważna. – Louise, co mogę ci podać do picia? – zapytał Daniel, nie odrywając wzroku od Katy. – Białe wino z lemoniadą, proszę – odparła Louise. Daniel wyraźnie zadrżał na myśl o tym, że będzie musiał 68
poprosić uroczego barmana o taką mieszankę. – Zapraszam ze mną pod rękę do baru – zwrócił się Daniel do Katy i podał jej ramię, tym samym uniemożliwiając odmowę. – Co, do diaska? – wypluł z siebie, kiedy tylko odeszli poza zasięg słuchu. – Czy to ten sam Matthew, o którym myślę? Miałem nadzieję, że został zepchnięty na bezwzględny margines twojego życia. – Jeszcze nie zdążyłam ci powiedzieć. Wczoraj spotkałam go na zajęciach szkoły rodzenia. Przeprowadził się tu – wysyczała. – Co do diabła robi w szkole rodzenia? – Jego żona jest w cholernej ciąży. Jaki mógłby być inny powód? – odparowała z histerią w głosie.
R
– Chyba próbujesz mnie nabrać. Masz na myśli, że ma dziecko z żoną i w
L T
tym samym czasie z tobą? Być może? –rzekł David, zatrzymując się raptownie.
– Przecież nie wiemy, czy moje dziecko jest jego. Spałam z nim tylko raz. Już o tym mówiliśmy, nie pamiętasz? – powiedziała stanowczo. – Wiem, wiem. Ale teraz, kiedy z powrotem pojawił się w twoim życiu, sprawy wyglądają trochę inaczej, no nie? Co zamierzasz? – Cóż – odpowiedziała, starając się zachować spokój. –Przecież to niczego nie zmienia. Za pierwszym razem miałeś rację. Mimo wszystko muszę zignorować to, co zaszło. Tym bardziej że jego żona jest w ciąży. Muszę zdecydować, że dziecko nie jest jego. – Ale już do ciebie dzwonił – powiedział Daniel. – Oczywiście mógł dzwonić, żeby spytać, czy mogłabyś polecić dobrą opiekunkę do dziecka, ale jakoś w to wątpię. Myślisz, że coś podejrzewa? – Wszystkie mówiłyśmy, kiedy mamy termin porodu... 69
– Do cholery, ale to pokręcone – przerwał Daniel. – Nie wyobrażam sobie. Być w pokoju z innymi ludźmi i wiedzieć, kto kiedy ostatni raz uprawiał seks – zaśmiał się. – Dlaczego ostatni raz? – spytała Katy. – Ej, idźcie, wy hetero... Po trzydziestce kochacie się już tylko dla prokreacji. Dlaczego ciężarne kobiety są takie pogodne? Bo zostały zwolnione z obowiązku pożycia małżeńskiego. Więc co zrobił Matthew, jak powiedziałaś, kiedy masz termin? – Zrobił się zielony, wyszedł za drzwi i nie wrócił. – Więc podejrzewa, że to może być on? – naciskał Daniel. – Chyba tak. – Więc? – spytał. – Co: więc?
L T
– Więc co do diabła zamierzasz?
R
– Nie mam bladego pojęcia – odparła Katy, czując, że narasta w niej panika. Desperacko rozejrzała się po sali, jakby miała nadzieję, że uzyska odpowiedź od jednego z obnażonych ciał wystawionych na widok publiczny. – To nie tak miało być – zwróciła się ze złością do Daniela. – Hej, mała, nie złość się na mnie – odparł. – Na razie się uspokójmy. Masz świętą rację. To nic nie zmienia. Plan pozostaje bez zmian, zwłaszcza że wiesz, że jego żona jest w ciąży. Matthew to historia. Ojcem jest Ben i tego się trzymaj. Musisz to tylko powiedzieć Matthew. A potem już wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
70
8 Katy wrzuciła funta do czapki żebrzącego przed pubem bezdomnego. Na szczęście, pomyślała, bo właściwie do głowy nie przychodziło jej żadne inne życzenie. Pchnęła drzwi i od razu stwierdziła, że nie ma najmniejszej szansy, żeby mógł ją tu przyuważyć ktoś znajomy. Z ulgą powitała krzykliwą, pozadzieraną tapetę idealnie współgrającą z przypadkowymi meblami najrozmaitszego stylu i pochodzenia. Ze wszystkich wyściełanych krzeseł wyłaziła brudnożółta gąbka i wykruszała się na obrzydliwy szary dywan
R
noszący oznaki wieloletniej służby. W kącie mrugało radośnie parę automatów do gry i w tym przygnębiającym, obrzydliwym wnętrzu była to jedyna oznaka wesołości. Przy barze siedziały trzy osoby. Sprawiały wrażenie, jakby tkwiły
L T
tam od lunchu, może nawet od wczorajszego. Siedziały zgarbione, pochylone do siebie i pogrążone w rozmowie składającej się raczej nie ze słów, a z naprzemiennych tonów niskich i wysokich, lecz wydawało się, że się dogadują. Poza nimi w pubie siedziała jeszcze nad kuflem piwa bardzo gruba staruszka w długim niebieskim płaszczu przeciwdeszczowym i przezroczystej foliowej chustce na głowie. To ona wykrzyknęła do Katy, gdy ta niepewnie przekroczyła próg:
– Tam jest, moja droga, już się z kimś zaprzyjaźnił, proszę, proszę! Katy spojrzała we wskazanym kierunku i dostrzegła Matthew, który wyglądał tu równie nie na miejscu jak i ona. Miał na sobie elegancki granatowy garnitur, krawat, a u jego stóp spoczywał ogromny owczarek niemiecki. – O, czyżby najnowsze urządzenie do rozgrzewania stóp? –Nie mogła powstrzymać się od komentarza, zajmując miejsce obok niego. 71
– Drań ani myśli się ruszyć, a ja się boję go zepchnąć, żeby mnie nie ugryzł. Gorzej, że i jego właścicielka mogłaby się na mnie rzucić. – Matthew obejrzał się nerwowo za siebie, a staruszka obdarzyła go szerokim, bezzębnym uśmiechem. – Cóż, możesz być stuprocentowo pewien, że gorsze jego szczekanie niż jej zęby – zażartowała. Boże, co ja wyprawiam – pomyślała. – Bawię się w żarty w obliczu piekielnie trudnej rozmowy. – Cha, cha, cha – zaśmiał się lakonicznie Matthew. – Podejrzewałem, że
R
alkoholu nie pijesz, więc wziąłem ci wodę, a nie colę z rumem. Ale może wolisz coś innego?
Katy jakby dostała obuchem w głowę. Od lat nie piła coli z rumem. Właściwie zapomniała, że kiedyś lubiła tak paskudną mieszankę. Matthew najwidoczniej nie.
L T
– Dzięki, wolę wodę – odparła i upiła łyczek. – Więc jak leci? – spytała, nie czując się jeszcze gotowa, by wejść na niebezpieczny, zaminowany teren czekającej ją rozmowy.
– Sama wiesz. W porządku, biorąc pod uwagę okoliczności. A u ciebie? – spytał.
– Eee, biorąc pod uwagę okoliczności, nie narzekam. A u ciebie? – Już pytałaś – przypomniał. Spojrzał na nią, a w oczach miał milion pytań. Zamknął je gwałtownie, po czym otworzył i potrząsnął głową, jakby nie dowierzając temu, co ma właśnie zamiar powiedzieć. – Czy to możliwe, że jest moje? Katy była kompletnie zbita z tropu. Nie oczekiwała, że Matthew zada to pytanie tak bezpośrednio i tak szybko. Spodziewała się jakiegoś wstępu, 72
krążenia wokół tematu, dzięki czemu zyskałaby czas na zastanowienie się, jak poprowadzić i zakończyć rozmowę. Ponieważ tego czasu nie dostała, odpowiedziała tępo: – Tak. Osunął się na krześle. Słowa zostały wypowiedziane. Nie ma odwrotu. Na chwilę ziemia uciekła im spod stóp, a zamiast niej pojawiło się coś grząskiego, nieznanego i nieokreślonego, tak że nie wiadomo było nawet, jak się przez to zacząć przedzierać. Przez dłuższy czas siedzieli w ciszy, oboje pogrążeni w wewnętrznej
R
walce – co mówić i co robić. Pierwszy poruszył się wilczur. Spojrzał najpierw na nią, potem na niego, po czym najwyraźniej uznał, że należy zostawić ich w spokoju, i powoli powlókł się do właścicielki.
L T
Matthew jako pierwszy postawił krok w nowej rzeczywistości. – Mówiąc „tak", masz na myśli stuprocentowe „tak"? A ten facet w szkole rodzenia?
– To Ben. Mówiłam ci o nim na zjeździe. Dziecko równie dobrze może być jego. Po prostu nie wiem, Matthew. – Co mu powiedziałaś?
– Nic. Jeśli o niego chodzi, dziecko jest jego. Matthew, słuchaj. Stwierdziłam, że jestem w ciąży, zrobiłam obliczenia i wyszło na to, że istnieje szansa, że jest twoje. Większe znaczenie ma jednak fakt, że o wiele bardziej prawdopodobne jest, że ojcem jest Ben – nawijała Katy. – Spędziłam z tobą tylko jedną noc, na miłość boską. Próbowałam zapomnieć o wszystkim, co między nami zaszło. Po co się martwić o coś, co być może w ogóle nie jest prawdą? Przekonałam samą siebie, że na sto procent ojcem jest Ben. I tyle. – A teraz, co sądzisz? – spytał Matthew. 73
– Łatwiej się zapomina, jeśli nic ci o tym nie przypomina. Twój powrót do mojego życia oznacza, że ten niewielki cień wątpliwości tak łatwo nie zniknie. Matthew pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach, a głowę ukrył w dłoniach, zasłaniając oczy. Po chwili zaczął się trząść. Przerażona Katy myślała, że płacze, lecz gdy w końcu uniósł głowę, okazało się, że się śmieje. – Nie mam najmniejszego pojęcia, co cię tak bawi – powiedziała. – Pieprzona ironia losu, Katy – odparł z miną rozzłoszczonego maniaka. – Pieprzona ironia losu, która sprawiła, że przez ostatnie pięć lat moja żona jak wściekła walczyła o to, żeby zajść w ciążę. Przez te problemy z płodnością
R
zrobiła się z niej, mówiąc szczerze, żałosna krowa, i pewnie dlatego wylądowałem z tobą w łóżku. Lecz cóż, okazuje się, ku naszej wielkiej radości, że w końcu się udało. Jest w ciąży i zrobiła się z niej prawie ta sama kobieta, z
L T
którą się ożeniłem. Życie wróciło do względnej normy. I co? Oto zjawiasz się ty i bombardujesz mnie wieścią, że po jednej – powtarzam – jednej nocy seksu trafiam w dziesiątkę i zostaję ojcem kolejnego dziecka. Nic innego, jak tylko przyszło mi świętować wszystkie Boże Narodzenia z całego mojego życia za jednym zamachem. – Ciężko opadł na krzesło. Wyglądał na absolutnie pokonanego.
– Dla mnie to też nie Boże Narodzenie, sam wiesz. Nie planowałam dziecka i nie planowałam nie wiedzieć, kto jest ojcem. – Więc jak się to do cholery stało? Jak to możliwe, że jesteś w ciąży? Przyznaję, jestem zdruzgotany, że nie wpadłem na to, żeby się zabezpieczyć, ale oczekiwałem, że kobieta w twoim wieku i z twoim doświadczeniem albo sama się zabezpiecza, albo jest na tyle dojrzała, żeby kazać mi założyć kondom. 74
– Co do cholery masz na myśli? – spytała Katy wściekła. – Że na pewno nie po raz pierwszy przydarzyła ci się tego typu sytuacja, a wokół nie biega gromada małych Katy, więc poprzednio jakoś udawało ci się sensownie unikać ciąży. – Brzmi to, jakbym była jakąś cholerną kurwą! – Katy podniosła głos. Nie przyszła tu po to, żeby ją obrażano. – Wyobraź sobie, że nie idę do łóżka z pierwszym lepszym facetem. Spałam z tobą tylko dlatego, że chciałam wyrównać rachunki za to, co mi kiedyś zrobiłeś. Inaczej nawet bym na ciebie nie spojrzała. Już nie rozpalasz w nikim ognia, prawda, Nudny Panie Doradco?
R
I wiesz co? Stosuję antykoncepcję. Brałam pigułki. Niestety chorowałam i prawdopodobnie dlatego pigułka nie zadziałała. Czasem tak bywa, Matthew. – Nie jestem nudny! – Matthew prawie krzyczał. – Ale nie możemy wciąż udawać, że mamy po siedemnaście lat i wszyscy jak jeden mąż
L T
pracować na tym placu zabaw dla dorosłych, jak nazywają reklamę. Niektórzy decydują się założyć rodzinę, ustatkować się i zrobić coś ze swoim życiem, na przykład znaleźć poważną pracę, która ma przyszłość.
– Tak myślisz?! Że ja nigdy nie dorosłam?! A ja myślę, że o wiele bardziej dojrzałe jest wykonywać pracę, którą się kocha, niż zajmować się takimi cholernymi nudami jak te, nad którymi ty całymi dniami ślęczysz. – Ale pieprzysz, Katy – rzucił Matthew i walnął pięścią w stół. Nagle przypomnieli sobie, że nie są sami. Stał przed nimi barman, a staruszka w płaszczu przeciwdeszczowym zerkała na nich ciekawie. – Przepraszam, czy moglibyście trochę spokojniej? Niepokoicie moich stałych klientów, którzy przyszli tylko posiedzieć przy piwku – powiedział barman.
75
– To prawda. Przez was mój pies co chwila podskakuje –dodała staruszka. Spojrzeli w stronę baru, nad którym zwisało smętnie, w pozach wskazujących na stan uśpienia, trzech stałych klientów. – W porządku – odpowiedział Matthew. – A ten dzidziuś w środku nie może sobie spokojnie rosnąć, kiedy jego rodzice drą ze sobą koty – dodała staruszka, dolewając oliwy do ognia. – Wszystko pod kontrolą. Dziękujemy – odezwał się znowu Matthew. – Świetnie! Nawet głupia stara baba twierdzi, że dziecko jest moje – dodał cicho.
R
– Matthew, słuchaj, to nie ma sensu. Masz to z głowy, po prostu sobie idź – rzekła Katy, decydując się położyć kres mało przyjemnemu spotkaniu. Wstała z krzesła i ku swemu zdziwieniu stwierdziła, że opiekuńczym gestem osłania brzuch. –Istnieje niewielka szansa, naprawdę niewielka, że to dziecko
L T
jest twoje, ale cokolwiek byśmy zrobili, tylko spowodujemy kłopoty. Twoja żona spodziewa się bliźniąt. Potrzebują cię i zawsze będą cię potrzebować. Musimy zawrzeć wzajemny pakt, że wymazujemy tę maleńką szansę i na tym poprzestajemy. Nie ma innego wyjścia. A teraz idę do łazienki i mam nadzieję, że kiedy z niej wyjdę, ciebie już tu nie będzie. – Odwróciła się i pewnym krokiem skierowała do toalety, ani razu nie oglądając się za siebie. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa i chciała, żeby to gadanie i rozmyślanie już się skończyło. – Dosyć tego – mruknęła i otworzyła drzwi do damskiej toalety. Matthew patrzył za nią. Odkrył, że ma nadzieję, że przynajmniej się odwróci. Nie odwróciła się. – Miło było cię widzieć – powiedział bezwiednie, po czym zabrał płaszcz, teczkę i wyszedł z pubu.
76
9 – Lokalna podstawówka na naszej ulicy ma świetną opinię, więc mamy nadzieję, że dyrektor się nie zmieni, kiedy bliźniaki będą szły do szkoły. Niestety nasze rejonowe gimnazjum jest ponoć fatalne, więc podejrzewamy, że trzeba będzie się wyprowadzić, zanim skończą jedenaście lat, ale mamy jeszcze mnóstwo czasu, żeby sprawdzić, gdzie są najlepsze szkoły średnie i gdzie naprawdę chcielibyśmy zamieszkać. Katy czuła, że gapi się na Alison z szeroko otwartymi ustami. Sama nie
R
kupiła dotąd nawet jednej pieluszki, a co dopiero mówić o sprawdzaniu poziomu szkół średnich. W rzeczywistości do tej pory nie mogła jeszcze uwierzyć, że tu siedzi i normalnie – no, powiedzmy, prawie normalnie –
L T
rozmawia z Alison. Po potajemnym spotkaniu z Matthew zadzwoniła do Daniela i zdała mu relację. Czyn został dokonany. Było po wszystkim. Daniel, rzecz jasna, skory do doszukiwania się nieprawidłowości w tym, co opowiada Katy, spytał natychmiast, jak zamierzają postąpić w kwestii szkoły rodzenia. – Eee, jestem przekonana, że Matthew i Alison więcej się tam nie pojawią. Matthew nie będzie ryzykował. Na pewno jakoś się wykręci – zawyrokowała wtedy Katy.
– Hm, skoro tak myślisz – odparł Daniel. – Nie mów tak. Przecież ma za dużo do stracenia. Myślisz, że pozwoli, żeby jego żona zbliżyła się do mnie nawet na sto metrów? Poprzednim razem totalnie wymiękł. Powtórzenie tego byłoby czystą głupotą. – Czysta głupota – mruknęła Katy do siebie, patrząc na Matthew po przekątnej sali. Nie wyglądał na kogoś, kto koncentruje się na dyskusji grupowej na temat, jak pomóc rodzącej. Łapała go na ukradkowych 77
spojrzeniach to na Alison, to na nią. Kobiety miały rozmawiać o sposobach radzenia sobie z bólem, lecz w niewyjaśniony sposób rozmowa meandrowała wokół tego, co będą robić dzieci Alison za lat jedenaście. – Innym pomysłem jest Pudełko Szczęścia – wtrąciła się Joan, usiłując sprowadzić damską konwersację na właściwe tory. – Pudełko Szczęścia to zbiór rzeczy, które sprawiają nam przyjemność, wywołują uśmiech, odprężenie. To może być ulubione zdjęcie, maskotka czy nawet wiersz. Gdy rodziłam czwarte dziecko, mąż przeczytał mi cały tomik wierszy i bez wątpienia był to mój najlepszy poród. Czy komuś przychodzi do głowy coś
R
innego, lecz o podobnym, działaniu? Może Katy? Co zwykle pomaga ci się odprężyć?
– Hmmm, właściwie to nie mam zbyt wiele czasu na odprężenie – wyjąkała Katy.
L T
– Pomyśl, przecież na pewno jest coś takiego. A co robisz, kiedy wracasz po całym dniu z pracy naprawdę zestresowana? Co jest pierwszą rzeczą, którą robisz po przyjściu do domu, żeby trochę odetchnąć? – naciskała Joan. Katy chciała powiedzieć, że nalewa sobie ogromny kieliszek wina, lecz nie sądziła, by mogło się to spotkać z uznaniem położnej. Była jeszcze jedna rzecz, którą stosowała, jeśli dzień kwalifikował się według niej do grupy wyjątkowo ciężkich, lecz na samą myśl o tym zrobiła się purpurowa. – Dalej, Katy, cokolwiek to jest, możesz nam przecież powiedzieć – łagodnie zachęcała Joan, matczynym gestem przykrywając dłoń Katy swoją. Katy podniosła wzrok i stwierdziła, że wszyscy wpatrują się w nią z oczekiwaniem. – Włączam sobie Hue&Cry – powiedziała i spojrzała szybko po twarzach zebranych, żeby sprawdzić, jakie wrażenie wywołuje fakt, że jest fanką 78
tandetnej muzyki z lat osiemdziesiątych. – Wiem, że to brzmi głupio, ale nie wiadomo dlaczego piosenka Looking for Linda zawsze podnosi mnie na duchu. –Zaczerwieniła się zmieszana. Wszyscy gapili się na nią pustym wzrokiem. – Co to za zespół? – chciała wiedzieć Charlene. – W życiu o nich nie słyszałam. – Był taki w latach osiemdziesiątych – odparła żałośnie Katy, wiedząc, że w pewien sposób rozczarowała samą siebie. – Aha. Nie było mnie jeszcze wtedy na świecie – z dumą ogłosiła Charlene. – Nie sądziłam, że masz aż tyle lat. Mówiłam już Luke’owi, że chyba Ben jest od ciebie dużo młodszy, ale on twierdził, że Ben po prostu
R
młodo wygląda, bo uprawia dużo sportu i tak dalej – wyjaśniła. Katy siedziała oszołomiona. Jej mózg, skołatany ciążą, nie pracował
L T
wystarczająco szybko, by obliczyć liczbę potencjalnych zniewag, którymi uraczyła ją właśnie Charlene.
– Więc powiedziałam Luke'owi, że między wami jest jakieś dziesięć lat różnicy. Mam rację? – drążyła Charlene takim tonem, jakby pytała o najbliższy sklep spożywczy.
Katy wciąż siedziała bez słowa.
– Mam kuzynkę, nazywa się Amy i chodzi do szkoły, gdzie uczy Ben – ciągnęła Charlene, nieświadoma druzgocącego efektu swoich wypowiedzi. – Ona mówi, że wszystkie dziewczyny szaleją za Benem. Powiedziałam jej, że poznałam jego dziewczynę, a ona przekazała to wszystkim swoim koleżankom. Ponoć zamierzają umówić się i wydrapać ci oczy. Ale nie martw się, one zawsze gadają takie głupoty w szkole. Są po prostu tępe. – W jakiej szkole uczy Ben, przepraszam? – zwróciła się do Katy Alison. – Castle Hill – odparła Katy w transie. 79
– Muszę to zapamiętać – oznajmiła Alison. – Drogie panie – przerwała radośnie Joan – to wszystko jest bardzo ciekawe, ale teraz pomyślcie, co mogłybyście włożyć do Pudełka Szczęścia, a ja tymczasem sprawdzę, o czym rozmawiają panowie. *** – Panowie, jak wam idzie? – spytała Joan. – Ja uważam, że jeśli nie wiesz, co zrobić, zaproponuj banana. Banan zawsze jest na miejscu – powiedział Ben, wyciągając banana z torby z przykładowymi rzeczami, które można zaproponować kobiecie w czasie porodu.
R
– Może i tak, lecz po dziesięciu godzinach porodu Katy może nie chcieć nawet myśleć o bananach, więc powinieneś mieć również przygotowane inne
L T
propozycje – wyjaśniła Joan. – Więc który z was mi opowie, jaki przedmiot wybraliście do każdego z etapów porodu?
Matthew, Ben i Richard spojrzeli na siebie nawzajem z nadzieją. Luke wpatrywał się w przestrzeń, identycznie jak robił to przez całe zajęcia. – No dobra, więc ja spróbuję – zgłosił się w końcu Matthew. – Tylko spokojnie, koleś – poradził mu Ben, mrugając do Luke'a. – Nie chcielibyśmy, żeby zrobiło ci się niedobrze, jak tydzień temu. Tu wszędzie jest pełno bardzo sugestywnych rysunków.
– Już mówiłem, że się czymś strułem. Całą noc potem rzygałem – warknął Matthew, a jego górna warga pokryła się perlistym potem. – No dobra. Dawaj dalej, strzelaj szybko, bo gdzieś czeka na mnie z utęsknieniem absolutnie cudowna butelka piwa. –Ben spojrzał na zegarek. Matthew łypnął na niego spode łba, po czym obdarzył Joan swoim najbardziej czarującym uśmiechem. 80
– Więc, Joan, pomyśleliśmy, że na początkowym etapie porodu, jeszcze w domu, najlepszą rzeczą będzie... – Banan – wtrącił Ben. – Znakomita przekąska. Energetyczna i odżywcza. Sportowcy święcie w niego wierzą. – Tak naprawdę, Ben, postanowiliśmy, że jej uwagę od bólu mogłaby odciągnąć albo kąpiel, albo ulubiony film na DVD – dokończył Matthew przez zaciśnięte zęby. – Ale ulubione DVD Katy to cholerne Sound of Music. Naprawdę sądzisz, że moje dziecko powinno przychodzić na świat przy dźwięku takiej liczby jodłujących zakonnic? – To był pasterz kóz – sprostował Richard. – Gdzie?
L T
R
– Samotny pasterz kóz jodłował w The Sound of Music, a nie zakonnice. – Alleluja, to pięknie. Skoro to nie zakonnice jodłują, nie mam nic przeciwko temu, żeby mój syn przychodził na świat przy muzyce z najweselszego musicalu świata – rzucił Ben.
– To będzie chłopiec? – pytanie padło z ust Matthew, zanim zdołał je powstrzymać. – Katy nic nie wspominała o płci dziecka. – Nie mam pojęcia. Ale jeśli tak, to począwszy od dnia numer jeden, będzie wymagał pozytywnych wpływów. Mam na myśli najciekawsze fragmenty Euro 96. Shearer, Gascoigne, Seaman, zwycięstwo nad Holandią cztery do jednego, Pearce ukarany kartką, po prostu nie ma nic lepszego. – Ale Katy przecież nawet nie lubi piłki – wtrącił Matthew. –To znaczy, jestem pewien, że nie lubi, bo jest kobietą i tak dalej. Nie znam kobiety, która lubiłaby piłkę – dodał szybko, kiedy Ben spojrzał na niego z lekkim niezrozumieniem. 81
– Dobrze, chłopcy, czas się kończy. Kąpiel lub film, niezależnie od tytułu, to dwa dobre pomysły. A teraz, proszę, Matthew, dokończ – włączyła się Joan. – OK. Więc następnie pomyśleliśmy, że pomógłby telefon do koleżanki lub mamy, do kogoś, kto już rodził i mógłby ją zapewnić, że to, przez co przechodzi, jest najzupełniej normalne – parł do przodu Matthew. – Bardzo mi przykro, że znów ci przerywam, ale gdybyś znał matkę Katy, nie dzwoniłbyś do niej po ulgę w cierpieniu. Ona nie przyjmuje do wiadomości, że Katy jest w ciąży, i uważa, że zrujnowałem jej córce życie. W
R
zasadzie słyszę, jak jej nozdrza pracują za każdym razem, kiedy rozmawiam z nią przez telefon – znów wtrącił Ben.
– Dla mnie zawsze była bardzo miła – rzekł Matthew.
L T
– Znasz matkę Katy? – spytał zdezorientowany Ben.
– No, tak, bo wiesz, chodziłem z Katy do tej samej szkoły. Więc pamiętam ją z dnia sportu czy zakończenia roku, czy czegoś tam innego. Rodzice w Dove Valley zawsze bardzo się udzielali – tłumaczył się Matthew. – Zapomnij! W dzisiejszych czasach im rzadziej ich widujemy, tym lepiej – oznajmił Ben. – Dennisowi, który w mojej szkole prowadzi dla starszych dzieci zajęcia z wyboru drogi zawodowej, dostało się kiedyś po łbie od tatusia jednego chłopaka. Ten chłopak powiedział, że jak skończy szkołę, to chce założyć biznes, który będzie się zajmował sprowadzaniem z Tajlandii kobiet na żony dla Brytyjczyków. Dennis nie wiedział, jak zareagować, więc spytał tego ucznia, czy według niego etyczne jest takie traktowanie kobiet – skazywanie ich na podłe życie, w którym będą musiały być na każde skinienie jakichś starych, żałosnych dziadów. Okazało się, że ojciec tego chłopaka był właśnie starym, żałosnym dziadem od półtora roku żonatym z młodą tajską 82
dziewczyną. Parę godzin później facet wparował do szkoły i po prostu dał nauczycielowi w twarz. Żeby być w dzisiejszych czasach nauczycielem, trzeba się dobrze ubezpieczyć, mówię ci. – W jakiej szkole pracujesz, możesz mi przypomnieć? –chciał wiedzieć Matthew. – Castle Hill – odparł Ben. – Muszę to zapamiętać – mruknął Matthew. Na koniec zajęć Joan uraczyła ich budującą przemową. – Moi drodzy, mam nadzieję, że mieliście okazję zastanowić się, co
R
będzie się działo podczas porodu i w jaki sposób zdecydujecie się przeżyć wspaniałe doświadczenie, jakim jest przyjście na świat dziecka. Pamiętajcie, że przeszły przez to miliony ludzi na świecie, ale wasz poród będzie absolutnie niepowtarzalny. Powinniście postarać się zrobić wszystko, żeby cieszyć się
L T
nim jako jednym z najważniejszych przeżyć waszego życia. To jest właściwe podejście do porodu w przeciwieństwie do usiłowań, by za wszelką cenę, za pomocą sztucznych środków, wyprzeć go ze świadomości. Wy, panie, zostałyście pobłogosławione, prawdziwie pobłogosławione ciałem, które potrafi dokonać cudu, jakim jest poczęcie dziecka, więc w to ciało nie wątpcie. Nie wątpcie, że wasze ciało poradzi sobie z finałem tego cudu. Na pewno dacie radę, pod warunkiem, że zechcecie. Wierzę w was absolutnie. Czy są jakieś pytania, zanim wyjdziemy?
– Czy jeśli pierwsze znieczulenie całkowicie nie zlikwiduje bólu, dadzą mi następne? – spytała Charlene. Joan wpatrywała się w nią przez parę sekund, po czym westchnęła ciężko i powiedziała:
83
– Podadzą ci to, co zarówno ty, jak i lekarz uznacie za najlepsze dla ciebie i dla dziecka. A teraz dziękuję wam bardzo, na dzisiaj to wszystko. Czy moglibyście, wychodząc, ustawić krzesła jedno na drugim? Do zobaczenia za tydzień. – Tak bardzo chciałabym rodzić naturalnie, ale boję się, że nie dam rady, a potem będę się czuła winna wobec dzieci –zwróciła się Alison do Katy, niemal we łzach, kiedy obie przesuwały się do drzwi. Katy po raz pierwszy spojrzała na nią jak na kobietę przerażoną perspektywą rodzenia dzieci, a nie jak na żonę Matthew, której za wszelką cenę należy unikać.
R
– Będzie dobrze. Przecież to bliźniaki. Wszystko jedno, jak się urodzą, i tak będziesz bohaterką – usłyszała swój głos.
L T
– Tak myślisz? Mówisz tak samo jak moja znajoma, Karen. Zawsze mi daje do zrozumienia, żebym nie była głupia, a równocześnie potrafi być miła – zwierzała się Alison.
– Pewnie ciężko ci bez znajomych – zagadnęła Katy, za późno zdając sobie sprawę, że zaczyna rozmowę z osobą, z którą nie powinna się w ogóle zadawać.
– Potwornie – odparła Alison i uroniła łzę. – Myślałam, że przeprowadzka tu, na północ, to świetny pomysł. Zaplanowałam ją ze szczegółami, tak jak trzeba, kiedy się ma rodzinę. Ale ciężko mi bez znajomych i bez rodziny. Teraz, gdy Matthew awansował, siedzi całymi dniami w pracy, a ja sama w domu. – Druga łza spłynęła po jej policzku. – Błagam, nie płacz. – Katy poczuła, że po raz drugi tego popołudnia ogarnia ją panika. – Przecież dopiero co się przeprowadziłaś. Jak urodzą się dzieci, poznasz nowych ludzi, wejdziesz w nowe środowisko. Wszyscy mówią, 84
że tak właśnie jest – rozkręcała się Katy, próbując za wszelką cenę zahamować wypływ łez spod powiek Alison. – Masz rację, wiem, że tak jest. Przepraszam, że się tak rozrzewniłam. Słuchaj, wiem, że się nie znamy, ale Matthew mi powiedział, że pamięta cię ze szkoły, więc ty go znasz, choć niezbyt dobrze, jak twierdzi. Może wpadlibyście do nas z Benem na kolację w ten weekend? Czuję, że zwariuję, jeśli nie porozmawiam wreszcie z jakimiś normalnymi ludźmi, a nie tylko z Matthew i z położną – wyznała. Zaproszenie zawisło w powietrzu. Przerażona Katy wpatrywała się w Alison. Jak to się stało? Jak to się stało, że stojąc tutaj, została zaproszona na
R
kolację przez żonę faceta, który być może jest ojcem jej dziecka? Wtedy kątem oka zobaczyła, że coś lub ktoś pędzi w ich stronę. Odwróciła się i stwierdziła, że pędzącą postacią jest Matthew, który – tak to
L T
wyglądało – chce pobić rekord świata w biegu szpitalnym korytarzem. Dobiegł do miejsca, gdzie stały Alison i Katy, i z trudem uniknął żenującego hamowania z poślizgiem.
– Co się stało? Czemu płaczesz? – spytał bez tchu w piersiach. – Och, nic się nie stało, kochanie, tylko trochę panikuję –odparła Alison. – Właśnie mówiłam Katy, że przypomina mi Karen, za którą strasznie tęsknię, i że nie mogę sobie z tym poradzić. Wiem, że to głupie. Nieważne. W każdym razie, błagam, namów Katy i Bena, żeby przyszli do nas w sobotę na kolację, bo inaczej zwariuję z nudów i monotonii. Będziecie mogli powspominać sobie dawne czasy, a Katy mi opowie wszystkie tajemnice o tobie z czasów młodości. Założę się, że był przystojny, co?
85
– Oj, na pewno już mają plany – gorączkowo odpowiedział Matthew z paniką wymalowaną na twarzy. – Nie spodziewaj się, że wszystko rzucą, żeby nas zabawiać. – Skąd, nie mamy jeszcze żadnych planów – dotarł do nich głos gdzieś z tyłu. – Chętnie przyjdziemy i Matthew pokaże mi ten program mistrzostw z autografem, no ten, którym tak się chwaliłeś Richardowi – zawołał Ben. – Znakomicie, wobec tego wszystko gra – powiedziała Alison. Wyjęła z torebki wizytówkę z adresem i podała Katy. – Do zobaczenia o wpół do ósmej. Z tymi słowy odeszła korytarzem, ciągnąc za sobą oszołomionego Matthew. Łzy w cudowny sposób przestały wypływać spod powiek. Na jej ustach pojawił się promienny uśmiech.
L T 86
R
10 – Musimy się pospieszyć, Rick i Braindead już pewnie czekają – powiedział Ben, kiedy tylko wyszli ze szpitala. – Co mówisz? – spytała nieuważnie Katy, wciąż zatopiona w rozmyślaniu o zdarzeniach z ostatnich pięciu minut. – Nie pamiętasz? Idziemy z nimi na piwo, żeby pogadać o planach na wieczór kawalerski Ricka – przypomniał jej Ben. – O Boże, zupełnie zapomniałam. Może poszedłbyś sam? Nie będę wam tam potrzebna, co? – spytała Katy.
R
– Oczywiście, że będziesz. Bez ciebie w życiu niczego nie ustalimy. Ostatnim razem tak się zalaliśmy, że kompletnie nie pamiętaliśmy, co
L T
postanowiliśmy. A poza tym mieliśmy jechać do pubu Red Lion w Otley. Chłopaki na pewno się nastawili – przekonywał Ben. – Na pewno – westchnęła Katy.
Ben i jego kumple z pełnym zadowoleniem odnieśli się do postanowienia Katy, że ciąża w żaden sposób nie wpłynie na jej życie towarzyskie, bo wiedzieli, że mają tym samym zapewnione darmowe przewozy na imprezy. Niestety jednak Katy stwierdziła ostatnio z zaniepokojeniem, że o dziewiątej wieczór wolałaby leżeć już w łóżku niż wybierać się na – jakkolwiek jak zwykle bardzo rozrywkową – nocną balangę w towarzystwie chłopaków. – Dobra, jedziemy – odparła, gmerając w torbie w poszukiwaniu kluczyków. – Jesteś cudowna – rzekł Ben. – Kiedy już dziecko się urodzi, to ja będę cię woził, przysięgam. Braindead proponuje nam swoje usługi jako niania. Mówi, że uwielbia dzieci. 87
– Ben, lubię Braindeada, wiesz o tym, ale na mój gust on nawet nie wie, skąd się dzieci biorą, co dopiero mówić o ich niańczeniu. – Sugerujesz, że mój bardzo dobry znajomy Braindead jest prawiczkiem? – chciał wiedzieć Ben. – Trzeciego kwietnia 2001, Nicola Serwin, o 23.56 na przystanku autobusowym w Headingly. – Skąd wiedział, że była 23.56? – Katy ledwo odważyła się spytać. – Bo to był przystanek z elektronicznym wyświetlaczem –wyjaśnił Ben. – Mówi, że kiedy był w trakcie, wyświetlił się napis, że jego autobus będzie o 23.57. Chciał się na niego wyrobić, więc trochę przyspieszył i udało mu się skończyć minutę przed czasem. Chociaż nie sądzę, żeby Nicola była pod wra-
R
żeniem. Braindead wsiadł i zostawił ją samą na przystanku. Kretyn. Doszli do samochodu. Ben pochylił się do Katy i uścisnął ją lekko za ramiona.
L T
– No, chodźmy, skarbie, jeden głębszy zaraz postawi cię na nogi. Musisz się odprężyć. Widzę, że te ciążowe bzdury strasznie cię stresują – powiedział z miłym, współczującym uśmiechem.
Nie masz nawet pojęcia, jak – pomyślała Katy, wsiadając do samochodu. Ale może miał rację? Może wieczór w towarzystwie Bena i jego kumpli pomoże jej się wyluzować i przestać się zastanawiać, co by tu zrobić, żeby wymigać się od kolacji u Alison?
Zabrali chłopaków sprzed pubu Whitelocks w centrum. – Hej. – Hej. – Hej. – Katy, Bóg, kiedy cię stwarzał, zerwał gwiazdkę z nieba i dał jej serce – oznajmił Rick. 88
– A potem przekroił księżyc na pół i dał jej najcudowniejsze w świecie cycki – mruknął Braindead. – Słyszałam – warknęła Katy. – Co wy, już zdążyliście się upić? – Jesteśmy ululani – odparł Braindead. – Ale naprawdę masz cudowne cycki teraz, w ciąży. Po prostu stwierdziłem fakt – wybełkotał niewyraźnie. – W takim razie, jakie miałam cycki przed ciążą? – spytała oburzona Katy. – Cóż, mogę tylko powiedzieć, że nie mieściły się w mojej czołowej piątce. Po prostu zwykłe, przeciętne cycki. Ale wczoraj weszły do czołówki. – Wczoraj? Chcesz powiedzieć, że wczoraj myślałeś o moich cyckach? – Uhm.
R
– Ale przecież nie widzieliśmy się wczoraj – zdziwiła się Katy. – No i co z tego?
L T
– Chcesz powiedzieć, że myślisz o moich cyckach, nawet jeśli mnie nie ma?
– No, przecież nie będę o nich myślał w twojej obecności, prawda? To dopiero byłoby niewłaściwe, nie uważasz? – odparł Braindead, szczerze zaskoczony.
– Nie. Niewłaściwe jest, że w ogóle o nich rozmyślasz! – Tylko przelotnie, jeśli to cię pocieszy. Byłem wczoraj w sklepie na końcu mojej ulicy i jak zwykle obsługiwała mnie pani Rashid. Widzisz, ona od zawsze jest w czołowej piątce na mojej liście, ale w charakterze czegoś w rodzaju pozycji tajemniczej. Tajemniczej, ponieważ nosi hinduskie szaty, przez które nie mogę dokonać pełnej oceny, a ja lubię myśleć, że ktoś z czołowej piątki na liście mógłby mnie zaskoczyć. Nieważne. W każdym razie wczoraj pani Rashid wyglądała jakby trochę potencjału jej brakowało, więc 89
postanowiłem być bezwzględny i zmienić obsadę pozycji tajemniczej. Wywaliłem ją, a na jej miejsce wsadziłem ciebie jako pewniaka. – Pewniaka czego? – spytała Katy. – Pewniaka fantastycznych cycków. Nigdy nie można być pewnym, jeśli chodzi o gościnne miejsce na liście – wyjaśnił Braindead. Katy spojrzała przez ramię na zadowoloną minę Braindeada, niedbale rozwalonego na tylnym siedzeniu, ubranego jak zwykle w jakieś wymięte szmaty, jakby właśnie wstał z łóżka. W rzeczywistości uwielbiała sposób rozmawiania kolegów Bena, którzy o rzeczach najistotniejszych w życiu gadali tak, że wydawało się, że rzeczy te nie mają najmniejszego znaczenia.
R
– No, Braindead, dzięki za tę małą lekcję pokazową, jak nie należy traktować ciężarnego kierowcy – odezwał się Ben. –A teraz przeproś Katy, obiecaj jej, że natychmiast wykreślisz ją z czołowej piątki, że nigdy więcej nie
L T
pomyślisz o jej fantastycznych cyckach i że przez całą noc będziesz stawiał jej gigantyczne ilości J20.
– Yhy, wiem, co masz na myśli – niechętnie odezwał się Braindead. – Nie uchodzi obrażać kierowcy. Sorry, Katy. Twoje cudowne cycki zostały raz na zawsze wykreślone z mojego umysłu. Ale błagam cię nade wszystko, nie każ mi zamawiać tego kolorowego świństwa na festiwalu piwa! – Na festiwalu piwa? Na jakim festiwalu? Myślałam, że jedziemy do tego pubu w Otley? – wykrzyknęła Katy.
– Jedziemy, jedziemy – zapewnił Ben. – Kiedy Braindead mówi „festiwal piwa", nie ma na myśli festiwalu piwa, tylko to, że w tym tygodniu pub sprzedaje parę dodatkowych gatunków, spoko. Nic takiego. Na olbrzymim transparencie rozpiętym nad główną ulicą małego miasteczka Otley widniał napis: FESTIWAL PIWA W OTLEY. 90
– W życiu nie podejrzewałem – oświadczył Ben. – Dołożyli parę gatunków piwa do menu i już myślą, że to nie wiadomo jakie święto. Katy, bardzo mi przykro, sądziłem, że to będzie coś skromniejszego. Nie musimy długo siedzieć. Mały będzie miał co wspominać. Pierwszy festiwal piwa w wieku minus cztery tygodnie. – Pewnie tak, ale jesteś mi winien porządne wyjście. – Katy wjechała na parking. – Masz to jak w banku. Chodź, mały, napijemy się piwa –zwrócił się Ben do wystającego brzucha Katy. Kiedy jednak Katy przekroczyła próg knajpy, poczuła, że robi jej się
R
słabo. Pomieszczenie dosłownie pękało w szwach od spoconych, otyłych facetów w średnim wieku, pogrążonych w bełkotliwych rozmowach nad
L T
kuflami ciepłego piwa. Było też sporo dziwnych kobiet. Dziwnych jako słowo kluczowe. Obecne w pubie niewiasty miały długie zaniedbane włosy, odziane były w męskie koszule, a na ich twarzach malował się wyraz cierpkiej determinacji, wyraźnie komunikujący, że nie ma mowy, aby ich mężowie spędzili wieczór przy piwie w męskim towarzystwie, nawet jeśli dla nich – ich żon – wieczór ten nie stanowi żadnej przyjemności. Najgorsze jednak w całej tej gospodzie było to, że Katy absolutnie nie miała gdzie usiąść, by dać odpocząć spuchniętym stopom. Ben, który dostrzegł na twarzy partnerki panikę, postanowił wykorzystać jedyną w życiu szansę na zdobycie miejsc siedzących w zapakowanym na ścisk pubie. – Uwaga, kobieta przy nadziei. Miejsce dla kobiety przy nadziei!!! – ryknął ku absolutnemu upokorzeniu Katy. Czuła, jak policzki oblewa jej gorący rumieniec, kiedy rozhulane masy wbiły wzrok w jej okazały brzuch. – Czynie macie panowie nic przeciwko temu, żebyśmy zajęli ten stolik? – spytał 91
Ben dwóch potężnych mieszkańców hrabstwa York, zajmujących idealny stolik pod oknem. – Moja dziewczyna wkrótce rodzi i strasznie bolą ją plecy. – Oczywiście, nie ma sprawy – odpowiedzieli, wstając pospiesznie i czmychając w odległy koniec pubu, jakby się bali, że Katy urodzi już, w tej chwili, i że przyjdzie im odbierać poród. – Katy, siadaj – rzekł Ben dumnym tonem. Katy usiadła i odchyliła się do tyłu, jednocześnie boleśnie uderzając o coś głową. Odwróciła się gwałtownie, by sprawdzić, co to takiego, i stwierdziła, że znajduje się oko w oko z wypchanym maskonurem, wlepiającym w nią z parapetu nachalne spojrzenie plastikowych oczu.
R
– O matko, co to za miejsce? – mruknęła i rozejrzała się dokoła. Dopiero teraz stwierdziła, że wnętrze ozdabiała kolekcja wypchanych zwierząt i ptaków.
L T
– Wieki temu ktoś podarował właścicielowi dwumetrową, wypchaną iguanę i tak się zaczęło. Super, co? – odezwał się Rick.
– Nnnno, może. Ja jestem raczej minimalistką – odpowiedziała Katy, tęsknie wspominając sterylnie czyste, świeże koktajlbary, których bywalczynią była w poprzedniej odsłonie swego życia.
– Eeee, w tej całej bieli i chromach czuję się zawsze tak, jakbym siedział w publicznym kiblu. Nawet piwo w takim miejscu smakuje jak siki – zagulgotał Rick. Z całej trójki Rick potrafił kreować najbardziej wyraziste obrazy, jednocześnie z lubością ubierając się od stóp do głów w markowe ciuchy ze stoisk piłkarskich. W duszy pozostawał jednak twardym facetem z północy. – Musimy tu co jakiś czas zaglądać i odwiedzać oczko w głowie Braindeada – uzupełnił Ben. 92
– Braindead ma dziewczynę? – wykrzyknęła Katy. – Która to? – Rozejrzała się, szukając w tłumie odpowiednich kandydatek. – Dokładnie za tobą – zaśmiał się Ben. – Katy, oto Gloria. Gloria maskonur. Braindead zapłonął do niej uczuciem wieki temu, kiedy znienacka spadła z parapetu i walnęła go w podołek. – A on tak siedział, spojrzał w dół i powiedział – Rick dusił się ze śmiechu – powiedział w ogóle bez zastanowienia, Katy: „Mój ptaszek, mój". Ben i Rick osunęli się na krzesła i wili ze śmiechu, po raz setny ciesząc się jak dzieci z tego samego. Katy też nie mogła się powstrzymać, śmiech
R
okazał się zaraźliwy. Właśnie takie chwile z Benem i jego kumplami najbardziej lubiła. Kiedy gadali, przekrzykiwali się, opowiadali sobie historie i wspominali – tak jak to robią dobrzy przyjaciele. Wiązało się to z faktem, że
L T
chwile, kiedy siedziała i gadała tak ze swoimi znajomymi, dawno zniknęły bez śladu.
– Przyniosłem Glorii trochę chipsów – zawiadomił ich Braindead, który właśnie wrócił od baru z napojami. – A jeśli chodzi o nas, to jak zwykle zaczniemy od Black Golda prosto z dalekiej Szkocji. A dla ciebie, najdroższa Katy, nie jedna, ale dwie butelki J20, proszę, przyjmij je jako dowód, że szczerze żałuję mojego zachowania w samochodzie. – Dzięki, Braindead, przebaczam ci – odparła Katy. – Jakie chipsy wziąłeś? – spytała, bo nagle zdała sobie sprawę, że jest śmiertelnie głodna. – Oczywiście koktajl z krewetek. Gloria je tylko ryby – odparł śmiertelnie poważnie. – Jasne – uśmiechnęła się Katy i chwyciła jedną z torebek, zanim Braindead zdołał podsunąć je swej upierzonej przyjaciółce. Wszyscy przez chwilę pili i chrupali w milczeniu. 93
– No dobra – Braindead położył w końcu kres ciszy. – Myślę, że to by było na tyle, jeśli chodzi o tajemniczą postać i zmiany w mojej czołówce najlepszych cycków. – Płynnie przechodzimy do innego tematu. – Ben kopnął Braindeada pod stołem. – Mamy totalny brak zdolności organizacyjnych i jeszcze tylko dwa tygodnie na przygotowanie wszystkiego jak należy dla Ricka. Więc, ilu przewidujesz gości, Rick? – Was dwóch, to po pierwsze. Po drugie, czterech z pracy. Barry, Dave, Jacko z piłki i Danny i Chris ze studiów. W sumie ze mną dwunastu – obliczył Rick na palcach.
R
– Dobra, drugie pytanie. W domu czy poza? – zapytał Ben. – Słyszałem o łodzi ze striptizerkami w Pradze, którą możesz wynająć na
L T
całe popołudnie. To mi się podoba, bo można sobie popić w prywatnym barze, załatwić striptizerki, a dopiero potem wyjść gdzieś wieczorem. Co sądzicie? – spytał Rick, wpatrując się natarczywie to w Bena, to w Braindeada. – Na łodziach zawsze robi mi się niedobrze. – Braindead złapał się za żołądek.
– Sądzę, że połączenie prywatnego baru i striptizu sprawi, że bez trudu przezwyciężysz tę drobną niedogodność – powiedział niecierpliwie Rick. – Niby tak, ale co będzie, jeśli pojawi się striptizerka, a ja się poważnie rozchoruję właśnie wtedy, kiedy ona przysiądzie mi na kolanie i zacznie ten numer z rozsmarowywaniem olejku po klacie? Nawet wolę o tym nie myśleć. – Braindead potrząsnął głową. – Dzięki, Braindead. Teraz już nie dam rady wyobrazić sobie łodzi, a na niej striptizerki, która nie byłaby pokryta twoimi rzygami – powiedział Ben, oparł łokcie na stole i zakrył rękami oczy. 94
– Hm, a ja mogę coś powiedzieć? – przerwała Katy. – Naprawdę nie chcę wam niczego popsuć, ale, Ben, czy przypadkiem o czymś nie zapomniałeś? – O czym? – Ben zmarszczył brew i znowu oparł głowę na łokciach. – O dziecku. – No, co z dzieckiem? – Ma się urodzić niecałe dwa tygodnie po wieczorze kawalerskim Ricka. Nie sądzisz, że powinieneś przynajmniej nie być za granicą? – spytała, myśląc jednocześnie, że nienawidzi być w roli osoby psującej innym całą uciechę. W tej samej chwili Ben przybrał wygląd chłopaka w swoim wieku, jeśli
R
nie dużo, dużo młodszego. Zrobił minę małego dziecka, któremu nagłe zabrano ulubioną zabawkę z jakiegoś zupełnie dlań niezrozumiałego powodu. – Ona ma rację, wiesz przecież – odezwał się wreszcie Rick wobec faktu, że Ben milczał. – Masz teraz obowiązki, chłopie. Na wszystkich to spada,
L T
prędzej czy później. Kiedy rodzi się dziecko, to koniec. Po tobie – ciągnął Rick, ignorując rosnące rozdrażnienie Bena. – Piłka? Zapomnij o tym w pierwszej kolejności. Piwo po drodze z pracy do domu? Nie ma mowy. Nocny poker? Zawieszony do odwołania.
Katy pragnęła, by Ben się odezwał, lecz on tylko, blady jak ściana, wpatrywał się w Ricka.
– Nam to nie grozi – powiedziała Katy zdecydowanym tonem, wyciągając rękę po dłoń Bena, po czym zwróciła się do Ricka. – Nie chcę tylko, żeby Ben przegapił narodziny, to wszystko. Nie mam zamiaru zamykać go, broń Boże, w domu. – Aha – mruknął Rick. – Znasz jakichś rodziców małych dzieci? Wszyscy są za bardzo wykończeni, żeby nawet pomyśleć o rozrywce. Mówię wam, że nie ma mowy, żebyśmy z Mel mieli dzieci przed trzydziestką piątką. 95
Rick stwierdził, że się zagalopował, dopiero gdy nie usłyszał żadnej ciętej odpowiedzi Bena. – Ale mniejsza z tym – oświadczył. – Niezależnie od wszystkiego, będziemy mieć rewelacyjny ubaw na mojej kawalerce. Coś wam powiem! Dlaczego nie mielibyśmy udać się do ojczyzny tego cudownego trunku? – Tu wzniósł kufel. I zaczął paplać coś trzy po trzy ze szkockim akcentem z ciekawą domieszką hinduskiego i, zdaje się, walijskiego. Ben wydobył się jakoś z głębi swych skołatanych myśli i uśmiechnął się do Ricka z wdzięcznością. – Świetny pomysł – orzekł, a na jego twarz powróciła zwyczajna,
R
pogodna mina codziennego Bena. – A swoją drogą, komu by się chciało wyjeżdżać za granicę? Słabe piwo, obca muzyka. To mogę mieć w domu przed
L T
telewizorem, jak będzie Festiwal Piosenki Eurowizji. Jutro zarezerwuję jakieś noclegi przez internet
powiedział, po czym upił bardzo długi łyk piwa,
uciekając przed wzrokiem Katy. Opróżnił kufel i z hukiem postawił go na stole. –Więc wszystko ustalone – podsumował. – Idę po następną kolejkę, dobra? – Wstał i odszedł w stronę baru, zostawiwszy przy stole zmieszanych Katy i Ricka.
– Katy, sorry – odezwał się Rick, kiedy tylko Ben zniknął z pola widzenia. – Nie miałem zamiaru was dotknąć. To dlatego, że dokładnie od chwili, kiedy ludziom rodzi się dziecko, przestaje się ich widywać. Po prostu nie wychodzą z domu. Chodzi mi tylko o to, że będzie mi was brakować. Katy wiedziała, że Rick ma rację. To właśnie dzieci położyły kres większości jej relacji towarzyskich. – Z nami tak nie będzie – powiedziała zdecydowanym głosem. – My będziemy wychodzić, przysięgam. 96
– Teraz tak mówisz. – Rick potrząsnął głową. Katy przeprosiła i poszła do toalety. Po pierwsze, nie czuła się na siłach dalej bronić się przed nieco oskarżycielskim spojrzeniem Ricka, po drugie stwierdziła, że dwa J20, jedno po drugim, biorąc pod uwagę obecny stan jej pęcherza, to trochę za dużo. To wszystko jej wina, doszła do wniosku, wciskając się do ciasnej kabiny. To ona zaszła w ciążę i wszystkim wszystko psuła, myślała, siedząc z łokciami na kolanach i twarzą w dłoniach. Nie zachowała się wobec Bena i jego kumpli inaczej, niż jej znajomi zachowywali się wobec niej, kiedy pobierali się i mieli dzieci. Pamięta jeszcze, jaki miała do nich żal. Za nic w świecie nie postąpi tak samo. To dziecko nie stanie się
R
przyczyną wstrzymania wszelkiego życia towarzyskiego. Nigdy. Pełna świeżych postanowień dobrnęła z powrotem do baru, gdzie zastała
L T
znacznie bardziej odprężonego Bena, pogrążonego w pogawędce z kumplami. – Żałosne – rzekł Braindead. – My będziemy się bawić o wiele lepiej. – Rick właśnie nam opowiadał o wieczorze panieńskim Mel. Był w ostatni weekend – poinformował ją Ben. – Podobno wróciła z trzema parami męskich gaci.
– Gaci! – wykrzyknęła Katy. – Tak skromnie? Za moich czasów, kiedy chadzałam na wieczory panieńskie, byłam mistrzynią w zdobywaniu genialnych pamiątek. Najlepsze zdobycze to palma, męski manekin i cały zestaw składników do robienia kebabu, pochodzący z trzech różnych budek z kebabem, w tym cała butla sosu chilli i miska sałatki. Rick i Braindead wpatrywali się w Katy w ciszy. – Ukradłaś? – odezwał się wreszcie Rick. – Nie wierzę – dodał Braindead.
97
– A to dlaczego? – spytała Katy, nabierając przekonania, że za chwilę będzie się czuć urażona. – Jesteś taka... przecież ty jesteś taka... – zaczął Rick. – No, jaka? – przerwała agresywnie Katy. – Po prostu nie mogę sobie wyobrazić, patrząc na ciebie dzisiaj, wiesz, przy tej twojej ambitnej karierze, stanowisku i tak dalej, że zrobiłabyś coś takiego... – przerwał, szukając odpowiednich słów. – Odlotowego – dokończył Braindead. – Wielkie dzięki, chłopaki. Znaczy się, nie jestem odlotowa? – powiedziała Katy.
R
– Nie, nie to miałem na myśli. Miałem na myśli... tak... tak niedojrzała. Jesteś po prostu za bardzo rozsądna, żeby zrobić coś takiego.
L T
Katy miała ochotę go palnąć.
– Rozsądna! – wrzasnęła. Jeśli istniało jakieś słowo, którym można by podsumować jej największe obawy związane z przekroczeniem wieku trzydziestu pięciu lat i czekającą ją rolą matki, to było nim właśnie słowo „rozsądna". – Ja? Rozsądna? – powtórzyła.
– No... – Rick zaczynał czuć się trochę nieswojo. – Odkąd cię znam, nigdy nie zrobiłaś nic głupiego. Może rzeczywiście robiłaś takie rzeczy, kiedy byłaś młodsza. Zanim cię poznaliśmy.
Katy była tak zdruzgotana, że nie mogła wykrztusić ani słowa. – Nieważne. Dziewczyny po prostu tak się nie zachowują –dodał Rick lekceważącym tonem, po czym odwrócił się do nich plecami, pod pretekstem wnikliwego studiowania listy piw dostępnych tego wieczoru.
98
Więc Rick uważał, że zrobiła się nudna z wiekiem. Nie była nudziarą. Wciąż
czuła
się
doskonale
w
beztroskim,
rozbawionym
tłumie
dwudziestoparolatków. Te czasy nie minęły. Jeszcze nie. Nawet mimo ciąży. Zerknęła na Bena, szukając wsparcia. On jednak postanowił widocznie, że nie będzie się angażował w dyskusję, bo szybko wstał, pocałował ją w czoło i obwieścił, że idzie do kibelka. Świetnie – pomyślała, patrząc w ślad za nim. – Miło z jego strony... Miło usłyszeć słowa wsparcia. Więc myślą, że mają wyłączne prawo być szalonymi dzikusami tylko dlatego, że nie przekroczyli trzydziestki? Jeszcze im pokażę –
R
powiedziała do siebie. Pokażę im tu i teraz, kto tu rządzi, i zetrę z ich buziek zadowolone uśmieszki. Rozejrzała się desperacko za jakimś natchnieniem i wzrok jej padł na Glorię pilnującą małej paczuszki chipsów, którą położył u jej stóp Braindead.
L T
Dobra – postanowiła. Zerknęła na Ricka i Braindeada, pogrążonych w debacie, którego piwa spróbować w następnej kolejności.
– Patrzcie i uczcie się – mruknęła. Wzięła głęboki oddech i pochyliła się do przodu, łapiąc za kant stołu tak mocno, że zbielały jej kostki dłoni. Następnie wydała z siebie przeciągły, niski jęk. Rick i Braindead odwrócili się do niej natychmiast. Jęknęła znowu, lecz tym razem głośniej, tak że siedzący przy sąsiednich stolikach ludzie również się odwrócili i zaczęli się jej przyglądać.
– Mówiłem ci, że J20 to świństwo – rzekł Braindead. –Chcesz do łazienki? – powiedział głośno i powoli, zupełnie jakby podejrzewał, że nagle ogłuchła. Katy znów jęknęła. Tym razem chwyciła się za brzuch.
99
– Cholera, cholera, cholera – zaklął Rick i gwałtownie wstał z krzesła, które z impetem przewróciło się na podłogę. –Zaczęła do cholery rodzić! – Aaaaaaaaaaaaaaaaaa! – wrzasnął Braindead, co najmniej jakby zobaczył bezgłowego ducha. – Co robimy? – Chwycił swój kufel i opróżnił go jednym łykiem. Katy jęczała, z całej siły powstrzymując śmiech. Chwyciła Ricka za rękę i pociągnęła ku sobie. – Nie ja, Katy – wychrypiał. – Braindead o wiele lepiej się sprawdza w takich chwilach.
R
Z trudem zawisła mu na szyi. Przycisnęła mu usta do ucha. – Zabieraj tego przeklętego maskonura – syknęła. – Ja odwracam uwagę. – I odsunęła się nieco, zostawiając osłupiałego Ricka, rozglądającego się
L T
nerwowo dokoła. Jęknęła przeraźliwie i dziko uwiesiła mu się na ręku. Wreszcie do Ricka zaczęło docierać, co się dzieje i twarz mu się rozjaśniła. Zwrócił się do zastygłego z trwogi Braindeada.
– Zaprowadź Katy do samochodu, mam tam ręczniki i gorącą wodę! – krzyknął tak głośno, żeby mogli go usłyszeć wszyscy zgromadzeni. – Czy ktoś może pomóc?
Siedzący przy pobliskich stolikach wstali i otoczyli Katy i Braindeada, a Rick tymczasem beztrosko wsunął Glorię pod koszulę i ruszył szukać Bena. – O Boże, Katy. O mój Boże. Nic ci nie jest? Boli? Co mam robić? – wydyszał Ben, gdy dopadł do samochodu, w którym siedziała Katy z wtajemniczonym już we wszystko Braindeadem. Życzliwi klienci pubu zdążyli wrócić na swoje miejsca. – Ha, mamy cię! – wrzasnęli zgodnie Katy i Braindead.
100
– Gloria jest? – spytał Braindead, gdy zdezorientowany Ben patrzył to na jedno, to na drugie. – Jasne – odparł Rick zza pleców Bena i wydobył zdobycz zza koszuli. – Katy, masz nierówno pod sufitem – rzekł Braindead, sadowiąc sobie Glorię na kolanach. – I wróciłaś do mojej czołowej piątki, nieważne, czy tego chcesz, czy nie. – Czy ktoś mi wreszcie powie, co się tu dzieje? – domagał się Ben. – Dlaczego nie wrzeszczysz? – Wszystko w porządku, nic się nie dzieje – wyjaśniła. Czuła się
R
równocześnie winna i zadowolona, widząc jego zdenerwowanie. – Tylko udawałam, że rodzę, żeby odciągnąć uwagę od porwania Glorii. Pomyślałam, że warto wam udowodnić, że rzeczywiście zdobyłam tytuł Królowej Złodziei –
L T
tłumaczyła niczego niepojmującemu Benowi. – Co, nie jestem już taka... rozsądna?
Ben milczał. Usiadł na żwirze parkingu i wsparł głowę na rękach. – Stary, wszystko gra? – zapytał Rick.
– O mało nie dostałem zawału – mruknął w końcu Ben. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, jak jego dwaj najbliżsi kumple, rozpromienieni, przybijają z Katy piątkę. – Ale chyba mogę ci odpuścić, Katy, bo nigdy nie widziałem Braindeada w lepszym humorze – dodał ze śmiechem, dostrzegając wreszcie odjazdowość sytuacji.
Kiedy wracali do domu, Rick i Braindead bez końca wspominali fałszywy poród Katy, a Ben śmiał się bez opanowania, jednocześnie czule głaszcząc Katy po kolanie.
101
W nocy, kiedy leżeli już w łóżku, Katy postanowiła jednak przeprosić Bena, że go tak bardzo przestraszyła, nawet jeśli dostarczyła mu jednocześnie tematu do przechwałek na najbliższe tygodnie, a może nawet dłużej. – To tobie należą się przeprosiny – odparł Ben. – Powinienem był się za tobą wstawić, kiedy Rick w ciebie wątpił. Wiem, że jesteś w stanie dokonać najbardziej szalonego czynu. – Musisz być ze mnie taki dumny – zaśmiała się Katy. – Zawsze jestem z ciebie dumny. – Ben na chwilę spoważniał. – Bardziej, niż ci się wydaje. – Pochylił się i pocałował ją, po czym przewrócił się na bok i natychmiast zasnął.
R
Katy leżała, wpatrując się w sufit, i jeszcze raz przeżywała w myślach – ze sporą dozą satysfakcji – swoje wystąpienie. Czuła wielką ulgę, że ciąża całkiem nie zdominowała jej osobowości. Prawdziwa Katy Chapman żyła,
L T
wierzgała niczym młody mustang i była zdolna do wszystkiego. Kiedy jej zmęczone ciało powoli zaczął ogarniać sen, jedynie myśl o sobotniej kolacji rzucała cień na wydarzenia minionego dnia. Jutro wymyśli sposób, żeby się od niej wywinąć, postanowiła, odpływając w sen. Jutro bezwzględnie zostawi Matthew za sobą i rozpocznie prawdziwe przygotowania do narodzin dziecka – dziecka jej i Bena.
102
11 Matthew przez ostatnie dwie godziny siedział w czarnym, skórzanym biurowym fotelu w biurze, które urządził sobie w domu, i wpatrywał się w pusty arkusz kalkulacyjny otwarty na ekranie. Od czasu do czasu uruchamiał ręce – kładł je na klawiaturze i zatrzymywał w bezruchu, przygotowane do pisania, a po minucie znowu opierał na podłokietnikach fotela. Co chwila zaglądała Alison, by zapytać go o zdanie w sprawie menu na sobotnią kolację. Była bardzo podekscytowana perspektywą pierwszych gości w nowym domu.
R
Kiedy tylko wrócili z ostatnich zajęć szkoły rodzenia, zniknęła za piramidą książek kucharskich autorstwa rozmaitych gwiazd. To właśnie na widok obłudnych uśmiechów (zdobiących owe stanowczo za drogie przepustki do
L T
akceptacji społecznej) na twarzach kucharzy, którzy po pierwsze, za dużo jedzą, po drugie, za dużo zarabiają, Matthew zaszył się w swojej norze. Za każdym razem, gdy w drzwiach pojawiała się głowa Alison, jego głowa pośpiesznie pochylała się nad szóstym tomem Przepisów o podatku dochodowym. I za każdym razem prosił, żeby mu już nie przeszkadzała. W końcu, o dwudziestej trzeciej cztery, wybrał jedną z rubryk w pustym arkuszu, na górze strony, przesunął kursor o dwie spacje, po czym napisał słowo Katy, które natychmiast wykasował.
– Daj spokój – powiedział do siebie przez zęby. Nie był w stanie tego pojąć. Zwykle tego właśnie potrzebował, żeby poukładać sobie w głowie różne sprawy. Pięknie rozplanowany arkusz kalkulacyjny zawsze potrafił zmienić go z roztrzęsionego wraku człowieka w pana swego umysłu i władz fizycznych. To właśnie Alison nauczyła go, w jaki sposób może sam, świadomie zmienić stan swego umysłu. Kiedy zaczęli się spotykać, była zdruzgotana, że 103
Matthew nie ma zielonego pojęcia, jak chciałby, żeby wyglądało jego życie za lat dziesięć. Na początku do szału doprowadzał ją jego brak skupienia na konkretnych dziedzinach życia, lecz ostatecznie pogodziła się z tym i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, czyli zmienić Matthew w mężczyznę, którym przy odrobinie wysiłku (była tego pewna) może się stać. Któregoś wieczoru, kiedy, jak sądził, mieli się wybrać do kina, wciągnęła go do swojej kuchni i przy użyciu kilku arkuszy formatu A3, paru kolorowych markerów, sporej dozy argumentów i zachęt, krok po kroku zmusiła go do samodzielnego nakreślenia, jak powinien poprowadzić swoje życie. Pod koniec
R
wieczoru Matthew był wykończony i mocno rozdrażniony, bo wyznał jej rzeczy, do których dotąd nie chciał przyznać się przed samym sobą. Dwa dni później dostał pocztą pięknie wydrukowany wykres,
L T
zatytułowany Plan Matthew, uzupełniony konkretnymi datami i listą spraw do załatwienia. Alison sprawiła, że wszystko wydawało się takie proste. Na tyle proste, że już przed południem chwycił za telefon i zadzwonił na uczelnię, która prowadziła wieczorowe kursy księgowości, by uzyskać informacje. Zadzwonił też do kumpla, który tymczasowo sypiał u niego na kanapie, i zapowiedział, że jeśli do weekendu się nie wyprowadzi, będzie musiał płacić czynsz. Świadomość, że robi postępy i posuwa się do przodu zgodnie z planem, była tak przyjemna, że zaczął rozwiązywać trudne sytuacje za pomocą arkuszy kalkulacyjnych. Na jaką pracę się zdecydować, kiedy już będzie wykwalifikowanym księgowym? Jego kryteria wyboru pierwszego samochodu służbowego? Jak poprosić Alison o rękę? W jaki sposób pokryją koszty niekończącego się leczenia bezpłodności? Wszystkie miał zachowane na twardym dysku w folderze pod nazwą TO TWOJE ŻYCIE, MATTHEW CHESTERMAN. Plik był oczywiście strzeżony hasłem. 104
Dziś wieczór jednak cudowna moc arkuszy kalkulacyjnych wydawała się zawodzić. Dziś wieczór nie chciały działać ich specjalne właściwości, dzięki którym jego umysł zwykł koncentrować się na zadanym zagadnieniu. Gdzieś w głębi serca Matthew wiedział bowiem, że w zasadzie nie pozostało mu w tej kwestii nic do decydowania, bo decyzję podjęła już Katy. Ona przejęła inicjatywę i postanowiła, że należy bezwzględnie zignorować wszelkie ewentualne konsekwencje ich jednonocnej przygody. Jakąż ulgę powinien odczuwać. Jakąż ulgą powinien być fakt, że nie musi tworzyć teraz arkusza pod tytułem: JAK ZAJĄĆ SIĘ TRÓJKĄ DZIECI JEDNOCZEŚNIE. Nie czuł jednak żadnej ulgi – w tym rzecz i cholerny arkusz za grosz nie wyjaśniał mu
R
dlaczego! A może po prostu nie mógł się zmusić do stworzenia arkusza pod tytułem: DLACZEGO KATY NIWECZY MÓJ PLAN NA ŻYCIE.
L T
Ponieważ niezawodny arkusz kalkulacyjny tym razem nie pomógł, następnego dnia Matthew dreptał w tę i z powrotem po chodniku przed biurem Katy. Po dwudziestu bolesnych minutach wszedł w końcu do środka i podszedł do recepcjonistki o przekłutej wardze i jaskraworóżowych włosach, którą zapytał o panią Chapman. Ta połączyła się przez zestaw bezprzewodowy z osobistą sekretarką Katy, Louise, i pomogła mu w negocjacjach w sprawie niezapowiedzianej wizyty. Miał przyjemność zaczekać w pokoju Katy, dopóki ta nie wyjdzie z jakiegoś spotkania. Recepcjonistka w tym czasie uraczyła go bezkofeinową kawą latte z doskonale wyposażonego barku kawowego w holu głównym. Siedział teraz i wpatrywał się w oprawiony w złotą ramę plakat Patricka Swayze z czasów filmu Dirty Dancing w biurze Katy, którego wystrój można by określić jako absolutnie indywidualny. Ten sam plakat lata temu wisiał nad jej łóżkiem. Najwyraźniej od czasu ponownego spotkania z Katy kwestia 105
młodzieńczych lat bardzo zaprzątała myśli Matthew. Nie mógł sobie poradzić z odpowiedzią na pytanie, czy na nastoletnim chłopaku, którym był wtedy, mężczyzna, którym się stał, zrobiłby duże wrażenie. Zamyślony, aż podskoczył na krześle, kiedy nieoczekiwanie odezwała się jego komórka. Wyjął ją z pokrowca przy pasku i zobaczył na ekranie, że to Ian. – Czego chcesz, jestem zajęty – powiedział ściszonym głosem, w obawie, że siedząca po drugiej stronie drzwi Louise mogłaby go usłyszeć. – Gdzie jesteś? Jakoś śmiesznie mówisz? – spytał Ian. – Naprawdę nie chcesz wiedzieć – wyszeptał Matthew.
R
– Ej, daj spokój. Kiedy tak odbierasz telefon, muszę w tej samej sekundzie wiedzieć, gdzie jesteś. Jeśli się okaże, że sam poszedłeś na lunch do tej nowej knajpy, wiesz, tej z tańcem erotycznym, będę musiał się poważnie
L T
zastanowić, jak cię ukarać.
– Możesz mi wierzyć, że nie jestem w knajpie z tańcem erotycznym. Błyskawiczne spojrzenie Louise świadczyło, że usłyszała, co powiedział. Matthew odwrócił do niej głowę w sposób, miał nadzieję, jak najbardziej naturalny.
– OK, więc nie taniec erotyczny. Następne pytanie. Jesteś w towarzystwie jakichś atrakcyjnych piskląt? – ciągnął Ian. Spojrzenie Matthew padło na wypchanego maskonura, nastroszonego nieufnie na biurku Katy. Odkąd usiadł, ptaszysko wlepiało w niego spojrzenie pełne dezaprobaty. – Tak, można powiedzieć, że są tu ptaki – przyznał Matthew. – Interesujące – rzekł Ian. – Nagie? Matthew przeniósł wzrok na szafę na segregatory w kącie pokoju, na której spoczywał gipsowy odlew biustu i ciężarnego brzucha Kary. Wiedział, 106
że to jej podobizna, bo na podstawie widniała tabliczka informująca o imieniu, nazwisku i, o dziwo, aktualnym rozmiarze biustonosza właścicielki. – Jesteś tam jeszcze? – odezwał się Ian. – Odpowiadaj, podoba mi się ta zabawa. – No, tak, konkretnie w tym momencie rzeczywiście widzę swego rodzaju nagość – mruknął Matthew, oglądając się nerwowo za siebie. – Nieźle, dopiero wpół do dwunastej, a ty już... No, mów, kto to jest? Dalej! Podglądasz przez wybitą szybę w kiblu na drugim piętrze, jak Sue z księgowości się przebiera ze stroju rowerowego? – Nie.
R
– Więc gdzie do diabła jesteś? Mów, bo zaraz pęknę z ciekawości – nalegał Ian.
L T
– Cóż. Tak naprawdę patrzę na Katy... – zaczął Matthew. – Katy? Chodzi ci o tę Katy? Katy z ekstra dzieckiem? – Ian nie dał mu dojść do słowa.
– Zamknij się, Ian. To cholernie nie na miejscu. – Nie na miejscu? Mów. Patrzysz na jej cycki?
– Nie są prawdziwe. Jestem u niej w biurze. Później ci powiem dlaczego. Stoi tu jej rzeźba, w ciąży, nagiej.
– Uuu. Daj mi chwilę, bo ciężko do mnie dociera to, co mówisz – rzekł Ian.
W słuchawce zapanowała cisza. – OK. Mam obraz w głowie. A teraz skup się, następne pytanie będzie naprawdę ważne. Jesteś w jej biurze sam? – Uhm. Przyszedłem bez uprzedzenia, więc czekam, aż wyjdzie ze spotkania. 107
– Dobrze. Mów. Ścisnąłeś już? – Co zrobiłem? – Ścisnąłeś, prawda? Niemożliwe, żebyś tego nie zrobił. – Czego, do cholery, żebym nie zrobił? – Nie ścisnął ukradkiem jej cycków. – Nie – odparł zszokowany Matthew. – Ej, ty. Żaden facet zamknięty w jednym pomieszczeniu z obiektem nieożywionym o kształcie nagiej kobiety nie powstrzyma się od szybkiej macanki. – Ian, nie wszyscy faceci są tacy jak ty.
R
– Akurat. Ja po prostu mam odwagę powiedzieć na głos to, o czym wszyscy po cichu myślą – powiedział Ian. – Dobra, nie chcesz przynajmniej się
L T
dowiedzieć, czy teraz, kiedy jest w ciąży, jej cycki są inne w dotyku? Matthew zerknął przez ramię, by sprawdzić, czy Louise wciąż węszy. Jej krzesło było puste.
– Dalej. Jeden szybki chwyt, za chłopaków, Matthew. Jesteś facetem czy maszyną? Będę ci wiecznie zatruwał życie, jeśli nie wykorzystasz takiej szansy – gadał nachalnie Ian.
– Och, na miłość Boską! – Matthew w końcu wstał i podszedł do rzeźby. – Robię to, dobra? Zadowolony? – szczeknął do telefonu, obejmując jednocześnie lewą pierś prawą dłonią.
– Całkowicie i zupełnie – rozległ się głos od progu. – O, cholera! – wykrzyknął Matthew, upuszczając telefon na podłogę i z prędkością błyskawicy odsuwając rękę od piersi. – Nie sądzi pan, że jest po prostu cudowna? – ciągnął mężczyzna w drzwiach zastygły w idealnej pozie: jedna ręka na biodrze, druga wsparta o 108
futrynę. – Jakże wielkim komplementem jest ten widok: znakomity egzemplarz prawdziwie docenia moje dzieło. Jestem Daniel, nawiasem mówiąc. Czyli stojący za obiektem pańskiego podziwu geniusz kreatywności. – Witam, mam na imię Matthew. Przepraszam, ja tylko... – Mówi pan Matthew? – spytał Daniel. – Tak, Matthew. Czekam tylko na Katy. – Rozumiem. – Daniel otwarcie lustrował przybysza od stóp do głów. – Jestem pod wrażeniem – skomentował w końcu. – Nie mówiła nigdy, że jest pan tak przystojny.
R
Zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko dochodzącym z porzuconego na podłodze telefonu skrzeczeniem Iana.
– Menedżer produktu Crispy Bix to skończona suka – powiedziała Katy i
L T
minąwszy Daniela w drzwiach, weszła do swojego biura.
Na widok Matthew, wciąż pozostającego w nieokreślonej pozie obok jej nagiej podobizny, zatrzymała się jak wryta.
– Matthew, co tu robisz, do cholery? – Spojrzała nerwowo najpierw na niego, potem na Daniela, a następnie na gipsowy odlew. – Podziwiał tylko twój prezent z okazji rychłych narodzin dziecka – rzekł zadowolony z siebie Daniel. – Widzisz Katy, są tacy, co potrafią docenić prawdziwą sztukę.
– Nie, naprawdę, nic tu nie robię – odparł Matthew. –Sprawdzałem tylko, z czego jest ta rzeźba. Bardzo ciekawa faktura. Naprawdę bardzo ciekawa. Musi mi pan powiedzieć, z czego jest odlana. – On dotykał twoich piersi, Katy – poinformował Daniel. –Zupełnie jakby nie wpędziło go to w kłopoty ostatnim razem. – Daniel! – krzyknęła Katy. 109
– Muszę lecieć. Powinienem wpaść też na jakieś tam spotkanie – zakomunikował Daniel. – Pogadamy później – powiedział do Katy i wyszedł. Katy zamknęła za nim dokładnie drzwi. – O Boże, co ty mu naopowiadałaś? – spytał Matthew, odsuwając się od nagiej rzeźby i podnosząc swój milczący już telefon. – Musiałam z kimś pogadać. Wbrew pozorom jemu mogę ufać. – Serio? Wyglądał mi na typowego plotkarskiego, paskudnego pedała – rzekł Matthew i przysiadł na biurku, sprawiając tym samym, że maskonur zachwiał się niebezpiecznie.
R
– Uważaj na Glorię. – Katy pochyliła się, by poprawić ptaka. – Na Glorię? To to ma imię? Po co ci wypchany maskonur w biurze, Katy? – chciał wiedzieć Matthew.
L T
– Wczoraj w nocy ją ukradliśmy – wyjaśniła Katy. – My? – Matthew domagał się szczegółów.
– Ja, Ben i dwóch jego kumpli – wyjaśniła z uśmiechem. Matthew wpatrywał się w nią bez słowa. – Co? O co chodzi? – zapytała.
Matthew czuł, że nie może z siebie wydobyć głosu. – Dlaczego właściwie stoisz tu z wyrazem rozczarowania na twarzy? – chciała wiedzieć Katy. Patrzyła na wychylającą się z teczki Matthew książkę. Matthew pospiesznie wepchnął Księgę szczęśliwego niemowlaka z powrotem na miejsce. – Alison dała mi to dziś rano i w czasie lunchu kazała mi się nauczyć wszystkiego o porządku dnia dziecka w wieku od zera do sześciu miesięcy. – O, jak cudownie – odparła Katy. – Bardzo, bardzo rozsądnie. Ale proszę, czy mógłbyś zetrzeć z oblicza ten wyraz rozczarowania? 110
– Nie jestem rozczarowany tobą – rzekł i odwrócił się od niej. – W rzeczywistości jestem rozczarowany, że na żadnym etapie mojego życia nie przyłapano mnie na kradzeniu wypchanych maskonurów. Katy nie zrozumiała. Odwrócił się szybko z powrotem w jej stronę i spojrzał na nią. – Ukradłbym przecież wypchanego maskonura, prawda? Kiedyś, jak byłem młodszy? Wtedy byłem fajny, co? – zapytał tonem z lekka desperackim. – Nie sądzę, byś powinien oceniać swoje życie przez pryzmat zdolności do kradzenia wypchanych maskonurów – odpowiedziała Katy, która wyraźnie nie rozumiała przyczyny jego niepokoju.
R
– Chodzi o to, że idę do pracy i codziennie gadam o cholernych, głupich podatkach, wracam do domu i gadam o niemowlakach i o tym, czy będziemy
L T
kąpać za piętnaście szósta czy piętnaście po szóstej i innych tego typu bzdurach – powiedział ze złością, po czym kopnął swoją teczkę skrywającą bezcenny poradnik dla młodych rodziców. Na
chwilę
umilkł,
zamyślony.
Katy
bawiła
się
bloczkiem
samoprzylepnych karteczek.
– A w moim biurze nie ma nawet pół rośliny, co dopiero mówić o wypchanych maskonurach, gipsowych odlewach mojego nagiego ciała lub plakatach z Patrickiem Swayze. –Matthew wskazał na wyblakły plakat. – Cóż. Wciąż go uwielbiam – odparła Katy cicho. – Wiem – odrzekł Matthew, po czym walnął pięścią w biurko tak mocno, że i Katy, i Gloria podskoczyły. – Siedziałem tu i wspominałem, jak jechaliśmy do Devon, a ty mi kazałaś słuchać tej pieprzonej taśmy z Dirty Dancing. – Nic ci nie kazałam. Sam się darłeś, mało ci głowa nie odpadła. 111
– Wiem, że śpiewałem, i właśnie o to chodzi. Już nie śpiewam. Nigdy. Co się ze mną do cholery stało? – Matthew osunął się na krzesło. Zaczynało mu świtać, że PLAN MATTHEW musiał mieć jakieś poważne braki. – To teraz zaśpiewaj – zaproponowała. – Co? – No, pośpiewaj sobie. Teraz. – Nie bądź śmieszna. – Do jasnej cholery, Matthew. Narzekasz, że nigdy nie śpiewasz, a jak ci każę śpiewać, to nie chcesz. No, dawaj, zaśpiewajmy razem.
R
Katy wstała i odchrząknęła. Dumnie wypięła swój pokaźny brzuch i potwornie fałszywie zaśpiewała pierwsze akordy I've Had the Time of My Life. Nagle Matthew znalazł się znowu w roverze swego ojca. Okna
L T
odkręcone, wiatr we włosach, muzyka ryczy, jedna ręka na gołym kolanie śpiewającej pełnym głosem Katy.
Stwierdził, że się do niej śmieje. Po chwili zaczęła śpiewać pewniej, przypomniała sobie słowa i zaczęła kiwać się łagodnie na boki, niczym dziewczyna z chórku.
– Dalej, Matthew. Śpiewaj ze mną, nie bój się – wtrąciła między wersami.
Matthew zaczął niewyraźnie mruczeć słowa, które – choć trudno w to uwierzyć – nadal pamiętał.
You're the one thing - Jesteś jedynym I can't get enough of - Czego wciąż mi mało So I tell you something - Więc coś ci powiem This could be love because - To może być miłość, bo I've had the time of my life - Bo to właśnie moje najlepsze chwile 112
No I never felt this way before- Nie, nigdy tak się nie czułem Yes I swear it's the truth - Przysięgam, że to prawda And I owe it all to you.- I to wszystko dzięki tobie. Katy, śmiejąc się, opadła z powrotem na krzesło. – Wciąż tak samo beznadziejnie fałszujesz – rzuciła. – Dobrze, że już nie śpiewasz. Więc co robimy z tą całą kolacją? Podejrzewam, że dlatego tu jesteś? – Katy zerknęła na zegarek. – Co takiego? A, tak, oczywiście. Właśnie w tym celu przyszedłem – powiedział Matthew, usiłując sprowadzić umysł na właściwe tory. – Wiem, że
R
to zabrzmi naprawdę idiotycznie, ale Alison strasznie się z tego cieszy. Wczoraj, jak wróciliśmy do domu, wyciągnęła wszystkie książki kucharskie i
L T
zaplanowała właściwie całe menu. Odkąd się tu przenieśliśmy, nie widziałem jej w lepszym nastroju. Za nic w świecie nie pozwoli wam się od tego wykręcić. Uwierz, jeśli Alison coś sobie zaplanuje, nikt ani nic nie jest w stanie jej od tego odwieść. Wiem, że ta cała sytuacja jest bardziej niż tragiczna, ale czy nie sądzisz, że dalibyśmy radę jakoś to przetrwać? Życie jest o niebo lepsze, kiedy ona jest w dobrym nastroju.
– O Boże, Matthew, sam wiesz, że w zasadzie igramy ze śmiercią. – Wiem, wiem, ale jeśli to przyjęcie da Alison poczucie, że się tu zadomawia, to może się trochę odpręży, a to byłaby taka ulga. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest chora, i sam nie wierzę, że cię o to proszę, ale błagam, przyjdźcie. Boję się nawet myśleć, co ona by zrobiła, gdybyś zadzwoniła i odwołała. – Przecież dobrze wiesz, że nie możemy się zaprzyjaźnić –powoli powiedziała Katy. 113
– Wiem. Ale to może ją skłonić do myślenia, że jednak warto poszukać znajomych, zamiast tylko siedzieć i obsesyjnie myśleć o dzieciach. Oczywiście nie chodzi mi o rozwijanie znajomości z tobą. Przyjdźcie tylko ten jeden raz i potem obiecuję, że nigdy... – Matthew zawiesił głos. Wstał i okrążył biurko, zbliżając się do niej. – Co robisz? – spytała, gdy podszedł bliżej. – To twoje dziecko? – spytał, minął ją i uważnie przyjrzał się zdjęciu USG, które przyczepiła do tablicy na notatki za biurkiem. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć ręki i nie dotknąć zdjęcia.
R
Delikatnie wodził palcami po kształcie dziecka – dokładnie w ten sam sposób, jak robił to ze zdjęciem bliźniaków. Poczuł, że świat się zatrzymuje, a przynajmniej znacznie zwalnia.
L T
Katy wpatrywała się w niego z przerażeniem. – Tak – odparła.
Przełknął ślinę. Odwrócił się, zajrzał jej głęboko w oczy, po czym mruknął niewyraźnie:
– Pójdę już. Do zobaczenia w sobotę.
Okrążył szybko biurko, wziął z podłogi teczkę i wyszedł z pokoju, nie oglądając się za siebie.
114
12 Nastał poranek przed umówioną kolacją. Katy postanowiła, że zamiast cały dzień siedzieć i w nerwach oczekiwać wieczoru, pora nareszcie wybrać się i kupić wyprawkę dla dziecka. Ku jej zdziwieniu reakcja Bena była w miarę entuzjastyczna, więc wyposażeni w listę niezbędnych rzeczy, przygotowaną przez bardzo już niespokojną Louise, która nie mogła uwierzyć, że Katy do tej pory nie poczyniła żadnych przygotowań, wyruszyli do gigantycznego sklepu z artykułami dla dzieci za miastem.
R
– Super, obok jest sklep z AGD – ucieszył się Ben, kiedy wysiedli z samochodu. – Potrzebne mi baterie do aparatu, muszę przecież narobić kompromitujących zdjęć na wyjeździe Ricka. Na chwilkę tam wskoczę,
L T
kochanie. Zaraz będę z powrotem, zacznij beze mnie.
I zniknął, zanim zdążyła zaprotestować. Szedł za szybko, żeby jej ociężałe ciało mogło za nim nadążyć. Westchnęła głęboko i odwróciła się w stronę
olbrzymiego
sklepu
dziecięcego,
przypominając
sobie
swoje
dotychczasowe w nim wizyty –gdy bywała tu po prezenty dla dzieci znajomych. Widok tylu zgromadzonych w jednym miejscu kobiet w ciąży zawsze ją denerwował. Czuła się, jakby wylądowała na innej planecie. Na planecie, gdzie wszystkie kobiety są cały czas w ciąży. Zadrżała na samą myśl o tym, po czym zmusiła się, by wejść do środka. Pomyślała, że zacznie od ubranek. W tym była dobra. Przecież kupuje ciuchy właściwie od zawsze. Pewność siebie jednak nie trwała długo. Pierwsza decyzja do podjęcia i – nie wiadomo, co robić. Jaki rozmiar? „Noworodek" czy „0–3 miesiące"? O co chodzi? To na pewno ten sam rozmiar. A może jest jakaś różnica? Dlaczego nic jej na ten temat nie wiadomo? Czy to jakaś konspiracja, 115
tylko po to, żeby ją wprowadzić w błąd? Lekko spanikowana, rozejrzała się wokół siebie, by stwierdzić, że inne przyszłe mamy pewnie przemykają wzdłuż półek, całkowicie zorientowane w asortymencie. Pospiesznie wrzuciła do wózka po sześć sztuk z każdego rodzaju, po czym postanowiła zająć się czymś mniej stresującym. Zerknęła na listę. Elektroniczna niania. To będzie proste. Wzięła głęboki oddech i spróbowała skierować spokojny krok do działu „Bezpieczeństwo". Czy ktoś tu, do cholery, robi sobie jaja? – pomyślała, przeczesując wzrokiem kolejne rzędy urządzeń do nasłuchu, mrugających do niej różnokolorowymi światełkami niczym małe ufoludki. Sądząc po sprzęcie
R
wymaganym do obsługi dziecka, można by przypuszczać, że będzie ono co noc przed zaśnięciem śpiewać składanki Beatlesów. Wyciągnęła lekko drżącą rękę i złapała pierwsze lepsze urządzenie ze środkowej półki, po czym podjęła
L T
próbę odczytania napisów na opakowaniu. Okazało się jednak, że równie dobrze mogłyby być po duńsku, bo i tak nic jej nie mówiły. Z rozmachem wrzuciła pudełko do wózka, po czym wycofała się do bardziej jednak przyjaznego sanktuarium odzieżowego.
Po godzinie i dziesięciu minutach była zupełnie zdezorientowana, załamana, zła i trochę spocona. Zerknęła znad sprzętu o nazwie Luksusowy System Podróżny Templeton z Wózkiem, z którym od dwudziestu minut toczyła walkę na śmierć i życie. Miała nadzieję, że nikt nie widział, jak w końcu wymierzyła mu ostrego kopniaka. W rękach sprzedawczyni wszystko wyglądało na o wiele prostsze. Rozłożyła wózek jednym ruchem nadgarstka i z czegoś, co przypominało plątaninę chromowanej stali i luźnej czarnej tkaniny, wyczarowała solidny, acz dość skomplikowanej konstrukcji wózek dziecięcy.
116
– A może taki? – Sprzedawczyni pojawiła się znowu i wskazała inny model, który przywodził na myśl plastikowe naczynie na kółkach. – Jest naprawdę prosty w obsłudze, zwłaszcza jeśli nie ma pod ręką mężczyzny, który go załaduje i wyładuje z samochodu. Katy rozdziawiła usta. Jak ta pindzia śmie podejrzewać, że jest samotną matką? Ben za chwilę tu będzie, powtarzała sobie w myślach, spoglądając po raz setny na drzwi w próżnej nadziei, że go tam zobaczy. Usiadła na brzegu wystawy i próbowała wziąć się w garść. Zamglonym wzrokiem obserwowała elegancką parę krążącą obok wózków. – Wciąż nie wierzę, że jeszcze dwadzieścia minut temu byliśmy w
R
salonie, żeby sprzedać kabriolet, a już kupujemy wózek – odezwała się kobieta w zaawansowanej ciąży. – Życie już nigdy nie będzie takie jak kiedyś, prawda, kochanie? – spytała.
L T
Wyglądała na równie wstrząśniętą co Katy.
– Masz rację – odparł mężczyzna i opiekuńczym ruchem objął ją ramieniem. – Ale za nic w świecie nie chciałbym się teraz z nikim zamienić. I wiesz co? Wiesz, że uwielbiałem ten samochód, ale powiem ci, że ten nowy wózek będę uwielbiał milion razy bardziej, zwłaszcza że będzie nim jeździła nasza mała królewna.
Katy niczym zahipnotyzowana patrzyła, jak odwracają się do siebie rozpromienionymi twarzami. Pocałowali się – dość namiętnie, jak na środek dnia i środek centrum handlowego. Kiedy wreszcie skończyli, mężczyzna sięgnął pod kurtkę i wydobył parę kartek papieru. – No, dobra – rzekł. – Wydrukowałem to wszystko z internetu, kiedy już spałaś, żebyśmy nie mieli kłopotu z decyzją. Najlepszy wózek według tej strony internetowej to ten, o tam... 117
Katy odwróciła się. Nie była w stanie dłużej patrzeć na partnerów idealnych. Znów zerknęła w stronę drzwi. Bena wciąż nie było widać. Podniosła się i wolno poszła w stronę kasy, połykając łzy, które znienacka postanowiły ją zalać. W połowie nabijania na kasę jej zakupów kasjerka pochyliła się i podała jej chusteczkę. – Hormony – powiedziała życzliwie. – Wszystkim się to zdarza. Upokorzona do granic możliwości, byle jak wrzuciła torby z powrotem do wózka i opuściła sklep w takim tempie, jakby budynek się palił. – Kurde! Uciekasz przed tygrysami czy co? – usłyszała głos Bena, kiedy przechodziła przez automatyczne drzwi.
R
– Gdzie się do cholery podziewałeś? – Tylko tyle zdołała z siebie wyrzucić, po czym wybuchła nieopanowanym płaczem, za wszelką cenę
L T
usiłując się nie hiperwentylować.
– Hej, wszystko gra, uspokój się. Co, panie w ciąży były niedobre? – spytał z figlarnym uśmieszkiem.
– Przestań! – wykrzyknęła. – Przestań wreszcie! – powtórzyła ze złością, podnosząc ku niemu twarz czerwoną jak burak. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Z zasady nie złościli się na siebie. – Nie chcę, żebyś się wygłupiał, dobra? Po prostu przestań się wygłupiać. – W porzo – odparł, a uśmiech znikł z jego twarzy. – A czego chcesz? – zapytał powoli.
– Nie wiem – powiedziała, zdesperowana. – Tylko żebyś się nie wygłupiał. Chcę... chcę... chcę, żebyś przy mnie był. Czasami. No, na przykład, jak przechodzę katusze, żeby rozłożyć jakiś cholerny wózek – wyjaśniła żałośnie, nie podnosząc wzroku. – Rozumiem – odparł spokojnie. – Chcesz, żebym był. Coś nowego. 118
– Uhm, ale wiesz, tylko czasami – odpowiedziała. Oboje stali przez chwilę w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w podłogę, zatopieni we własnych myślach, po czym Ben delikatnie wyjął jej wózek z zakupami z rąk i ruszył do samochodu, by go rozładować. * * * Tego wieczoru pogoda była straszna. Panował potworny ziąb, absolutne ciemności, lał deszcz i wyła wichura, czemu towarzyszyły niespodziewane łomoty, gotowe przyprawić człowieka o zawał. To samo zamierzał chyba Ben, wyskakując prosto na Katy z ciemności, z twarzą podświetloną latarką.
R
– Nie wychodź na wrzosowiska, dziewczyno, nie wychodź teraz sama na wrzosowiska – zawodził, chodząc wokół niej.
L T
– Ben, daj spokój. – Odepchnęła go. Zdołała jakoś nieco się uspokoić po porannej wyprawie na zakupy. W drodze powrotnej do domu Ben gorąco ją przepraszał, wyjaśniając, że w sklepie AGD wpadł na dawnego kumpla, który tam pracował i mógł załatwić mu zniżkę. Bardzo się starała, żeby się na niego nie wkurzyć, zwłaszcza że w obliczu nadchodzącej wielkimi krokami, nieuniknionej kolacji u Alison i Matthew każda kropla pozytywnej energii była na wagę złota.
Wsiedli do samochodu. Ben odruchowo włączył radio i zaczął nasłuchiwać najnowszych doniesień z boisk piłkarskich. Katy z wciąż głucho i donośnie walącym sercem usiłowała za wszelką cenę wymazać z myśli natarczywy obraz mordującej ją zakrwawionym toporem Alison i Matthew kopiącego dla niej grób pośrodku dzikiego pustkowia.
119
– Przegraliśmy. Do dupy. Ci ludzie chyba chcą, żeby ich wszystkich pozwalniać – oznajmił wreszcie Ben, naciskając wielokrotnie guzik dostrajania w poszukiwaniu jakiejś sensownej muzyki. – Zostaw już to radio, co? – odezwała się Katy. – Sorry. – Skulił się na siedzeniu. Zapadła niezręczna cisza, którą dopiero po chwili odważył się przerwać Ben. – Nie wiem jak ty, ale ja osobiście aż drżę z podniecenia na myśl o spotkaniu z Nudziarą i Nudziarzem. Ciekawe, ile czasu potrwa wycieczka po słynnym pokoju dziecięcym. Czuję się, jakbym sam go urządzał, tak dokładnie opisała go lady Alison.
R
– Nawet mi nie przypominaj – powiedziała Katy, która wyraźnie upadła na duchu na samą myśl. – Będę się czuła idiotycznie niekompetentna i nieudolna.
L T
– Nie ma mowy. Słuchaj, Katy. – Ben wyprostował się na fotelu. – Ty nie będziesz maniakalną matką pedantką, której dzieci wyrastają na seryjnych morderców. Ty będziesz matką fajną jak cholera i dziecko będzie cię za to kochać.
Katy pozwoliła sobie na uśmiech.
– Wiesz co, Ben? To chyba najmilsza rzecz, jaką w życiu od ciebie słyszałam.
– Cóż, staram się być miły – odparł. – Przynajmniej próbuję – dodał, kiedy Katy obdarzyła go spojrzeniem spod oka. –Więc gdzie my do licha jedziemy? – zmienił temat. – Już jesteśmy na miejscu. To powinno być gdzieś tu, po prawej. Ben wydał z siebie przeciągły gwizd, kiedy jego oczom ukazał się obszerny, wolnostojący, nowo zbudowany dom. 120
– No, to prawdziwy dwór w wersji mini. Nie ma już lady Alison, jest lady Alison z Twierdzy Żon i Narzeczonych! – wykrzyknął Ben. Koła samochodu Katy zazgrzytały na żwirze porządnego, równiutkiego podjazdu. Podjechali pod same drzwi. Natychmiast znaleźli się w kręgu ciepłego, pomarańczowego światła z ozdobnych kutych latarni, włączonych przez czujnik ruchu. Zobaczyli ogromny ganek, a na nim dwa kunsztownie strzyżone miniaturowe drzewka w wypolerowanych mosiężnych donicach, strzegące obu stron imponujących, błyszczących czarnych drzwi z ozdobną klamką. Katy pomyślała, że przypomina to raczej drogą restaurację niż dom rodzinny.
R
– Dom większy niż szkoła – zauważył Ben, kiedy pomagał jej wydobyć obfite ciało z samochodu. – Muszą być nieźle nadziani. Może powinniśmy
L T
poważnie się zastanowić, czy nie warto się z nimi zaznajomić. Mogłyby być z tego korzyści.
– Pozwól, Katy – odezwał się Matthew, który wyłonił się nagle zza Bena i chwycił Katy za rękę.
Nieoczekiwany kontakt fizyczny sprawił, że Katy aż podskoczyła i wyrwała dłoń z jego dłoni. Od czasu szkolnego zjazdu się nie dotykali. – Jestem w ciąży, nie niepełnosprawna – powiedziała i zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu.
– Jasne – rzekł Matthew. – Przepraszam. Wchodźcie do środka, bo zmokniecie. Pospieszył naprzód i przytrzymał przed nimi ciężkie czarne drzwi, zapraszającym gestem wskazując drogę do imponującego, wysokiego holu.
121
– Przepraszam, ale jeśli nie macie nic przeciwko temu, to zdejmijcie buty. Właśnie położyli nowe wykładziny – poprosił, kiedy tylko Katy zdążyła przekroczyć próg. Katy rzuciła mu błyskawiczne spojrzenie, by sprawdzić, czy nie żartuje, ale był całkowicie poważny. Nie znosiła zdejmować butów w cudzych domach. Bez butów czuła się jakoś dziwnie nieubrana. Strząsnęła więc niedbale pantofle i z premedytacją zignorowała półkę na obuwie ustawioną specjalnie z myślą o gościach. – Pewien jesteś, że Al będzie wolała oglądać moje pachnące dziurawe
R
skarpetki? – zakwiczał Ben i pomachał w powietrzu lewą stopą, prezentując wytartą skarpetę z wystającym dużym palcem.
– Zapraszam – powiedział Matthew, całkowicie go ignorując. – Alison kończy coś w kuchni.
L T
– Hej, stary, a może byś od razu pokazał mi ten program? Później mogę być zbyt pijany, żeby w pełni docenić ten historyczny dokument, który przyjdzie mi trzymać w rękach – poprosił Ben, kiedy weszli do dużego pokoju. – Nie ma problemu – odparł Matthew, który dotąd traktował Bena jak powietrze. – Chodźmy do biura. Wracamy za minutę, Katy. Katy stała pośrodku dużego pokoju, długiego na przynajmniej osiem metrów. Czuła się zagubiona i niepewna siebie. Powoli rozejrzała się dokoła. Z podziwem spojrzała na piękną, niską kanapę z drogiego salonu i spoczywające symetrycznie w jej rogach miękkie zamszowe poduszki w kolorze wielbłądziej wełny. Potem wzrok jej padł na bardzo nowoczesną lampę podłogową, którą widziała w designerskim salonie z oświetleniem w Leeds. Lampa zwieszała się z gracją ku centralnej części salonu i oświetlała idealnie podniszczony stolik kawowy. Na szklanej półce stał wytworny system hi–fi firmy Bose, z którego 122
wydobywała się nieziemska, kojąca muzyka. Katy przeszła na drugi koniec pokoju i przesunęła ręką po zwieszających się z masywnego drewnianego karnisza zwojach jedwabnej surówki w kolorze gorzkiej czekolady. Delikatnie rozsunęła zasłony i wyjrzała na zewnątrz. Oczom jej ukazał się idealnie utrzymany, oświetlony trawnik. Odwróciła się i przeszła z powrotem na środek pokoju. Zastanawiała się, czemu by się przyjrzeć w następnej kolejności, kiedy jej wzrok padł na dwa wysokie, rzeźbione lichtarze na gzymsie nad kominkiem i stojący między nimi obowiązkowy rząd rodzinnych fotografii. Wzięła ostry, bolesny wdech. O to chodzi. Tu stoi życie Matthew. Życie, które wiódł bez niej, Katy, za
R
to z Alison. Życie podsumowane pół tuzinem zastygłych, patrzących na nią obrazów, oprawionych w komplet ramek ze zmatowionej, srebrzystej stali.
L T
Powoli poszła w ich stronę, trochę niepewna, czy naprawdę chce je obejrzeć, i jeszcze bardziej niepewna powodu swojej niepewności. Fotografie były przewidywalne. Zwariowana para młodych ludzi na imprezie. Pierwsze wspólne wakacje. Pierwszy wspólny wyjazd na narty. Pierwsze
wspólne
eleganckie
wyjście.
Pierwsze
zdjęcie
w
studiu
fotograficznym, prawdopodobnie upamiętniające zaręczyny. I oczywiście wspaniała fotografia ślubna. Katy złapała się na tym, że uważnie studiuje twarz Matthew, centymetr po centymetrze. Zdała sobie sprawę, czego na niej szuka. Oznak szczęścia. Szczęścia w życiu bez niej, bez Katy. Podskoczyła, kiedy Alison weszła do pokoju. – Przepraszam cię bardzo, musiałam skończyć przygotowywać przekąski – powiedziała i ustawiła dwa talerze na stoliku do kawy. – Ładne zdjęcia – wydusiła w końcu Katy, która zupełnie nie wiedziała, co mówić. 123
– Bardzo dziękuję. Też lubię nasze zdjęcie ślubne, jest takie „nasze". Katy ponownie spojrzała na artystyczną, czarno–białą fotografię w największej ramie. Matthew i Alison patrzyli sobie w oczy na stopniach jakiegoś budynku przypominającego zamek. – Gdzie się pobraliście? – spytała Katy po chwili wahania, niepewna, czy rzeczywiście chce rozmawiać na ten temat. – Znaleźliśmy cudowny zamek w Hampshire, z własną kaplicą. Miejsce było po prostu wymarzone, chociaż odwaliliśmy kawał trudnej roboty, żeby je znaleźć. Szukaliśmy tygodniami, jeździliśmy, oglądaliśmy różne miejsca, aż w
R
końcu się udało. Mam jeszcze cały segregator, taki gruby – Alison pokazała gestem – z ulotkami miejsc, które odwiedziliśmy, więc jeśli zdecydujecie się na ślub, wiesz, do kogo się zgłosić. Bo wy z Benem nie jesteście małżeństwem?
L T
– Nie, ale może kiedyś, kto wie? – odpowiedziała Katy, niezdolna spojrzeć Alison w oczy.
– Myślałam, że może czekacie, aż dziecko się urodzi? –spytała Alison. – Nie. Jeszcze nie doszliśmy do tego etapu. – Cóż, nigdy nic nie wiadomo. Może Ben już to wszystko zaplanował. Jak tylko urodzisz, on zada pytanie – parła dalej Alison. – Jakie pytanie, jakie pytanie? – podchwycił wchodzący właśnie do pokoju Ben.
– Wsadzam nos w nie swoje sprawy, Ben. Pytałam właśnie Katy, czy nie planujecie się pobrać, bo jestem dobra w organizacji ślubów i wesel. – Alison, to chyba nie nasza sprawa – warknął Matthew. – Wszystko pod kontrolą. Katy i ja nie przejmujemy się formalnościami – powiedział Ben i opadł na sofę. – Może zdarzyć się i tak, że pewnego dnia 124
obudzimy się i stwierdzimy: to co, idziemy się pobrać? Działamy spontanicznie. Niczym rozporek w spodniach, prawda, kochanie? – Zgadza się – mruknęła Katy, patrząc gdziekolwiek, byle nie na Matthew. – Jak najbardziej. – Mój Boże, Al, myślałem, że nas zaprosiłaś na kolację? –wystrzelił Ben. – Po drodze do domu będziemy musieli coś zjeść w takim razie – dokończył scenicznym szeptem, zwracając się do Katy. – Nie, skąd, to po prostu przekąska, zanim siądziemy do kolacji. – Tylko cię wkręcam. Dobra, czy ktoś powiedział „do biegu, gotowi,
R
start"? Umieram z głodu – obwieścił, po czym chwycił jeden z talerzy i zaczął się gorliwie posilać.
W końcu, po pół godzinie potwornie wyczerpującej i krępującej grzecznościowej wymiany zdań, Alison ogłosiła, że za dziesięć minut podaje kolację.
L T
– Może chcielibyście zobaczyć pokój dziecięcy, zanim usiądziemy do stołu? – zapytała.
Katy i Ben spojrzeli po sobie. Katy była w pełni świadoma, że jest to ostatnia rzecz, jaką chce oglądać.
– Z przyjemnością. – Ben wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej. – W którym to skrzydle?
– Tak, wiem, że dom jest strasznie wielki – podchwyciła Alison, prowadząc ich po schodach. – Ale Matthew dostał taką dobrą pensję, kiedy został partnerem w firmie, że mogliśmy sobie na niego pozwolić. – Jednym słowem udało ci się zrobić świetną partię, co? Matthew to gruba ryba – zaśmiał się Ben.
125
– Teraz tak – uśmiechnęła się z dumą Alison. – Ale nie zawsze tak było. Trzeba było zobaczyć, w jakim był stanie, kiedy go poznałam. Katy zaczynała się czuć naprawdę dziwnie. Lepiła się i dostała mdłości. Coś było nie tak. – To tutaj – powiedziała Alison i otworzyła drzwi na szczycie schodów. – Oto gniazdko naszych maluszków. Katy weszła do środka i stanęła jak wmurowana. Nigdy w życiu nie widziała równie pięknego pokoju. Był jak cudownie czyste morze zieleni i bieli, a wszystko było w nim tak miękkie, że zapragnęła zwinąć się na owczej skórze na środku podłogi i błogo zasnąć. Stała w progu w absolutnym zachwy-
R
cie, dopóki nie poczuła, że koniecznie musi podejść do dwóch łóżeczek, stojących jedno przy drugim przy przeciwległej ścianie pokoju, pod ogromnym, łukowatym oknem. Znad obydwu perfekcyjnych, bezpiecznych
L T
schronień opiekuńczo zwieszały się delikatne zwoje tkaniny. Wystarczyło, że podeszła bliżej, a prawie się rozpłakała na widok dwóch małych, zielonych pluszowych misiów czekających cierpliwie w łóżeczkach na nowych właścicieli. Wiedziała, że Alison coś do niej mówi, lecz nie mogła się skoncentrować. Odwróciła się powoli i zobaczyła stary fotel bujany z ciemnego dębu, z piękną patchworkową poduszką na siedzisku. Nie mogła się powstrzymać, by nie pogładzić jego wysokiego, giętego oparcia, a później – nie usiąść w tym fotelu. Zamknęła oczy i zaczęła łagodnie bujać się do tyłu i do przodu. Pozwoliła myślom się rozpierzchnąć, lecz po chwili coś gwałtownie zburzyło jej spokój. Pomyślała o pustym białym pokoju w swoim mieszkaniu, pokoju zawalonym tekturowymi pudłami i rzuconymi byle jak torbami z rzeczami dla dziecka, które w popłochu i panice nabyła tego dnia rano. 126
Z niesmakiem zdała sobie sprawę, co jest nie tak. Była zazdrosna. Ku swemu przerażeniu oczyma duszy zobaczyła też bardzo wyraźny obraz pięknego domu z przebudowanej stodoły, z pnącą różą na ścianie oraz z nią samą, Matthew i dwójką dzieci, machającymi z progu. Raptownie próbowała podnieść się z fotela, lecz okazało się, że według jej brzucha jest to idealne miejsce do odpoczynku, więc postanowił się nie ruszyć. Matthew podszedł, by jej pomóc, i dotknął ją po raz drugi tego wieczoru. Delikatnie wziął ją za rękę i otoczył ramieniem. – Wszystko w porządku? – spytał. – Coś blada jesteś. Mogę jakoś pomóc?
R
– Nie, dzięki. Wszystko w porządku. W zupełnym porządku – powiedziała, patrząc na niego szeroko rozwartymi oczyma. – A teraz chodźmy
L T
jeść, umieram już z głodu – dodała, pospiesznie wychodząc z pokoju. Katy słyszała, że Alison coś gada, idąc po schodach, lecz jej myśli pochłonięte były jednym: w jaki sposób jak najszybciej uciec z tego koszmaru, żeby już ani razu nie musieć oglądać życia Matthew.
127
13 – Sałatka z rukoli, kopru włoskiego, rzeżuchy i gruszki. Smacznego – zapowiedziała Alison, rozkładając na stole delikatne, białe talerzyki do przystawek, na pewno niepochodzące z Ikei. Ben podejrzliwie przyglądał się zieleninie, która znalazła się na jego talerzu, po czym podniósł widelec, wziął głęboki oddech i nabrał kęs. – W ciąży jakoś nie mam chęci na przystawki, a ty, Katy? –zagadnęła Alison. – Wszystko ma w środku albo owoce morza, albo ser, albo wędzone mięso.
R
– U mnie zwykle kończy się na zupie, a ja nie cierpię zup –odparła Katy żałosnym tonem.
L T
Zapadła niezręczna cisza.
– Zupa jest jak gwóźdź do trumny, jeśli chodzi o tematy do rozmowy przy stole – wtrącił Ben. – Zupa i śmierć. Obydwa tematy powinny być zabronione przy jedzeniu.
Alison spojrzała na Bena dziwnie, po czym zwróciła się do Katy: – Myślałaś już o tym, czy będziesz karmić piersią, czy butelką? – Zapomniałem wspomnieć o karmieniu piersią – mruknął Ben pod nosem.
– Jeszcze o tym nie myślałam. Zapewne to zależy od tego, co wybierze dziecko – powiedziała Katy i kopnęła Bena pod stołem. – My o tym rozmawialiśmy, prawda, Matthew? Szczerze chciałabym karmić piersią, ale przy dwójce dzieci byłoby to wykańczające, więc kupiliśmy laktator. Matthew będzie mógł je karmić, kiedy mnie zabraknie sił. Wybrałam ten drogi, elektroniczny, bo podobno ręczne odciąganie to trudna sprawa. 128
– Laktator? – Ben podniósł wzrok znad talerza. – Czyli dojarkę dla kobiet? – Oczywiście, w dzisiejszych czasach to bardzo powszechne, przecież wiele matek szybko wraca do pracy – odpowiedziała Alison. – Ale jak to działa? – chciał wiedzieć Ben. – No po prostu jest tam miseczka ssąca, którą przykłada się do piersi. Jest przyłączona do pompy. Zasysa brodawkę i ciągnie do przodu i do tyłu, ruchem imitującym ssanie dziecka –wyjaśniła Alison. – Wszystko można oczywiście wysterylizować, więc jest bardzo higienicznie – dodała szybko, widząc osłupiałą minę Bena.
R
– O, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Tylko myśl o was, drogie panie, które przyczepiacie sobie maszynę ssącą do brodawek, jest jakby trochę... śmieszna, nie sądzicie?
L T
Nikt nie odpowiedział.
– No dajcie spokój, nie patrzcie tak na mnie. Dla nas, facetów, to ciężki temat. Jesteśmy zaprogramowani na fantazjowanie o kobiecym ciele, prawda, Matthew? Od dzieciństwa śnimy o tym, by na własne oczy zobaczyć cycki, a co dopiero ich dotykać. A potem, jak rośniemy, bliżej zapoznajemy się, że tak powiem, z damskimi kształtami. Kiedy już nam się wydaje, że mamy to, o co nam chodziło, nagle okazuje się, że trzeba o wszystkim zapomnieć, ponieważ przedmiot naszego uwielbienia został zarekwirowany przez dziecko, które nie ma nawet pojęcia, jakim jest szczęściarzem. Lub jeszcze gorzej –przez jakąś cholerną dojarkę! Maszyna może bawić się cyckami twojej kobiety, a ty nie! Matthew, Katy i Alison gapili się na Bena, kiedy skończył monolog. Nikt nie wiedział, jak zareagować, co powiedzieć.
129
– Alison, było przepyszne. Czy możemy już przejść do drugiego dania? – zaproponowała w końcu Katy, której coraz bardziej zaczynało zależeć na przyspieszeniu tempa wieczoru. – Oczywiście. – Alison natychmiast podniosła się od stołu. – Matthew, pomożesz mi posprzątać? – Ben, mógłbyś trochę odpuścić? – odezwała się Katy, kiedy tamci wyszli do kuchni. – Dlaczego? Co takiego zrobiłem? – Nie wydaje mi się, żeby to całe fantazjowanie o cyckach było na miejscu.
R
– Chciałem tylko sprowokować rozmowę i przełamać cholerne lody. Problem polega na tym, że ta kobieta tkwi w lodzie aż po tyłek. Powinna się trochę zrelaksować. I gada tylko o pieprzonych dzieciach. Albo sprawimy, że
L T
zmieni temat, albo będę musiał się poważnie upić.
– Cśśś, idą – syknęła Katy. – Proszę cię tylko, trochę spokojniej. – Oto i my. Proszę bardzo. Duszone kurczę, pietruszki w miodzie i sos musztardowy. Mam nadzieję, że będzie wam smakowało – zapowiedziała Alison.
– Wygląda cudownie – zawyrokował Ben z szerokim uśmiechem, skierowanym prosto w lodowaty uśmiech gospodyni. Alison lekko odtajała na widok Bena z wilczym apetytem wbijającego nóż w pierś kurczęcia. Ben wydawał pełne zadowolenia odgłosy przy jedzeniu i zamilkł w obawie, że znów może powiedzieć coś, co rozczaruje Katy. W końcu jednak dał się wciągnąć w rozmowę, ponieważ Alison zwróciła się do niego bezpośrednio: 130
– Opracowałeś już najszybszą trasę do szpitala, Ben? My mamy wypróbowanych parę opcji o różnych porach dnia. Sprawdziliśmy najszybszy dojazd. Ben gapił się na nią oszołomiony, żując mięso. – To zależy – odparł w końcu. – Od czego? – spytała. – Od tego, czy będę jechał z domu, czy z Edynburga. – Z Edynburga? – powtórzyła, a jej twarz przybrała wyraz absolutnego zdumienia. – A dlaczegóż miałbyś jechać z Edynburga?
R
– Bo wybieram się tam za dwa tygodnie na wieczór kawalerski. Zszokowanej Alison nóż i widelec wypadły z rąk,
– Jedziesz na wieczór kawalerski tuż przed samym porodem Katy? – Uhm – odpowiedział Ben, zupełnie jakby się spodziewał, że to zamknie temat.
L T
Alison przypuściła więc atak na Katy.
– Katy, nie boisz się? Muszę przyznać, że gdyby Matthew mnie zapytał, czy może jechać na wieczór kawalerski tuż przed terminem porodu, powiedziałabym mu, żeby nie jechał.
– To tylko Edynburg, nie tak daleko – obronnym tonem odpowiedziała Katy. – Niczego Benowi nie każę – dodała, spoglądając kątem oka na Matthew.
Alison przez parę sekund patrzyła na nią jak na przybysza z innej planety, po czym wstała z krzesła. – To świetnie – rzekła wreszcie i przystąpiła do sprzątania naczyń. – Mam tylko nadzieję, że kiedy zaczną się skurcze, ktoś przy tobie będzie. Osobiście nie chciałabym zostać w takiej chwili sama. 131
Matthew, Katy i Ben siedzieli w ciszy. Drzwi do kuchni skrzypnęły dwukrotnie – otwierając się i zamykając za Alison. – Sądzę, że coś w tym jest – odezwał się Matthew. – Przecież nie chciałabyś być wtedy sama, prawda? – Proszę, czy moglibyśmy zmienić temat? To się nie zdarzy. Wyjazd jest dwa tygodnie przed terminem, a jeśli poród się zacznie, zadzwonię do Daniela – powiedziała Katy, która właśnie z trwogą zdała sobie sprawę, że to jedyne wyjście, jakie jej pozostaje. – Błagam, czy to musi być Daniel? – wtrącił Ben. – Lubię faceta,
R
szczerze, ale jeśli to będzie chłopak, to wolałbym mu nie odbierać szansy na normalność.
– Chyba nie będziesz miał wyboru, jeśli cię tam nie będzie – zbyt ostro i
L T
zbyt szybko zareagował Matthew. Ben był lekko zdziwiony.
– Hej, bracie, myślałem, że jesteś po mojej stronie.
– Jestem, jestem, ale – Matthew przerwał na chwilę – ale wiem, że gdyby to było moje dziecko, nie ryzykowałbym w żaden sposób, że mnie przy tym nie będzie – wypalił i natychmiast spuścił wzrok, wiedząc, że przesadził. – To mój najlepszy kumpel, nie mogę mu tego zrobić. Pociągiem będę z powrotem w pięć godzin, samolotem w godzinę. Znam szczegóły, a Katy jest spoko babka, prawda, kochanie?
– Jasne – odparła Katy, nieco zszokowana na wieść o pięciogodzinnej podróży pociągiem, lecz oczywiście dużo bardziej wyprowadzona z równowagi wypowiedzią Matthew. Drzwi kuchenne skrzypnęły i do pokoju weszła Alison z ogromną tacą.
132
– Na deser przygotowałam coś naprawdę prostego, mam nadzieję, że się nie obrazicie. Ale to jedno z moich ulubionych dań. Matthew zerwał się, żeby pomóc jej rozładować tacę. Postawił na stole cztery małe czarki, z których każda wypełniona była zamrożonymi drobnymi owocami. Ben spojrzał na Katy pytającym wzrokiem, zupełnie jakby chciał poprosić o pozwolenie zabrania głosu. Katy odpowiedziała mu niepewnym spojrzeniem – nie wiedziała, do czego tym razem zmierza. Ben znowu spojrzał na czarkę z owocami, po czym wziął malinę, włożył sobie do ust i energicznie pogryzł.
R
– Ależ to zimne – skomentował, zaciskając szczękę.
– Nie, Ben – sprostowała Alison. – Najpierw trzeba polać owoce tą gorącą białą czekoladą, żeby się rozmroziły. Spróbuj teraz.
L T
Ben ponowił próbę. Kilka razy zamieszał owoce językiem w ustach, by upewnić się, że nabrały odpowiedniej temperatury i konsystencji. – Dobre – stwierdził w końcu. – Chyba nawet ja bym potrafił takie zrobić.
– Dobrze, Katy, to teraz mi powiedz, jaki był Matthew za dawnych lat, w szkole. Umieram z ciekawości – zaordynowała Alison, która w kuchni doszła zapewne do wniosku, że dobrze byłoby jednak zmienić temat. Serce Katy zamarło. To był naprawdę ciężki wieczór i czuła się już zmęczona. Czy w ogóle wyjdzie stąd żywa? W myślach pojawił się znów wizerunek wrzosowiska, a na nim Alison z toporem w ręku. – No, był raczej takim zwykłym chłopakiem, nic szczególnego. Miał chyba długie włosy, ale w tamtych czasach to była norma.
133
– Tak, wiem, widziałam u jego mamy te wstrętne zdjęcia. I nosił rękawiczki bez palców. W życiu bym się nie spodziewała, że taki był z niego modniacha. – Alison zmarszczyła nos. Katy nagle stanęło przed oczami, jak razem z Matthew szukali cały dzień odpowiednich rękawiczek na bazarze. Rękawiczki były nieodzownym elementem stroju, bo wybierali się na jakiś koncert, przypomniała sobie. Pierwszy, poważny, dorosły koncert w jakimś pubie. Było ciemno, tłoczno i pełno dymu. Prawdziwy raj. – No, chyba w tym wieku dużo się myśli o modzie. To nieodłączna część życia nastolatka – odparła Katy, czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie.
R
Była potwornie zmęczona balansowaniem na krawędzi przepaści. – Ale to były lata osiemdziesiąte – sprostowała Alison. –Moda była obrzydliwa. Całe szczęście, że ostatnio jest lepiej i nie musimy przechodzić
L T
przez taki koszmar. No dobra, ale co jeszcze pamiętasz? Musisz coś jeszcze pamiętać.
– Żadnego całowania się za szopą na rowery, o którym dotąd nie słyszałem? – podjudzał Ben, szturchając Katy w łokieć. – Dalej, Katy, możesz nam to spokojnie wyznać! Podrywał cię?
– O Boże, nie, nigdy – zaśmiała się histerycznie, za wszelką cenę próbując nie pokazać po sobie, że ogarnia ją kompletna panika. Matthew przyłączył się – nieco za głośno – do ogólnej wesołości. – Co za pomysł – rzekł. – Nie, nie była w moim typie. – Poczekaj, poczekaj – zastanowił się Ben. – Czy wy nie byliście przypadkiem na tym samym zjeździe absolwentów w zeszłym roku? Pamiętasz, Katy? Wtedy, jak byłem na imprezie kawalerskiej u Paula?
134
– Bzdura! – wykrzyknął Matthew dziwnym, wysokim głosem, podskakując tak gwałtownie, że kawa z filiżanki wychlapała mu się na koszulę. – Och, Matthew, szybko to zdejmuj, bo się poparzysz, a poza tym to twoja najlepsza koszula. Szybko, szybko, tu masz lód, kochanie. Alison nerwowo ciągnęła za koszulę Matthew, starając się jak najszybciej wyciągnąć ją ze spodni, podczas gdy plama z kawy w zatrważającym tempie rozprzestrzeniała się po tkaninie. Matthew utkwił zamotany w koszulę. Próbował poodpinać górne guziki, Alison tymczasem szarpała ją, ściągając mu ją przez głowę. W końcu
R
zwyciężyła – koszula została w jej rękach, za to odsłoniła się naga, nieowłosiona klatka piersiowa Matthew. To natychmiast przypomniało Katy o seksie. Unikała wzroku Alison w obawie, że ta odczyta jej myśli.
L T
Matthew położył sobie na dolnej części brzucha owinięty w serwetkę lód. Oddychał ciężko i nerwowo przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą. – Nic mi nie jest – sapnął w końcu. – Kawa była po prostu gorąca, aż podskoczyłem. Może otworzymy drugą butelkę wina? Alison, na stojaku jest jeszcze Merlot, przynieś go, a ja pójdę się przebrać. – Może włożysz tę zielono–brązowo–szarą? Wisi w szafie –krzyknęła Alison, kiedy wychodził z pokoju, po czym zwróciła się do Katy i Bena: – Ale wstyd. Widzieliście jego kompromitujący sekret. Tatuaż z amorkiem to kolejna niechlubna pamiątka ze szkolnych lat. Ohydny, prawda? Twierdzi, że namówiła go dawna dziewczyna. Ciągle go proszę, żeby go usunął. Nie znoszę patrzeć na pamiątki po byłych dziewczynach, a wy? Ben siedział w ciszy, ze zmarszczonym czołem. Nie odpowiedział na pytanie Alison, patrzył tylko na Katy i coraz bardziej marszczył brwi.
135
Katy zrobiło się niedobrze. Nieszczęście nadeszło. Tu i teraz. Nie była w stanie oddychać. Musieli stąd wyjść, natychmiast. – Alison, tak mi przykro, padam z nóg. Było cudownie, ale naprawdę na nas już pora. Oczy po prostu same mi się zamykają. Ben, dobrze? Kiwnął głową. – Doskonale cię rozumiem – odparła Alison. – Musimy za wszelką cenę starać się wyspać na zapas, prawda? Pójdę po wasze płaszcze. Stali już wszyscy w przedpokoju, kiedy Matthew zszedł po schodach. Ben z rękami w kieszeniach i czapką naciągniętą na uszy gapił się w podłogę.
R
Katy próbowała zachowywać się naturalnie wobec Alison, a jednocześnie rzucała ostrzegawcze spojrzenia w stronę Matthew.
– Dziękuję wam bardzo, było wspaniale. Przykro mi, Matthew. Musimy lecieć, nagle poczułam się ledwie żywa – mówiła Katy, niezręcznie potrząsając
L T
dłonią Alison, a potem dłonią jej męża. Ben otworzył już drzwi wejściowe i wpuścił trochę porywistego wiatru, po czym bez słowa wyszedł na zewnątrz z głową spuszczoną i brodą wbitą w pierś.
– Do zobaczenia – krzyknęła i podążyła za nim, rzucając jeszcze ostatnie spojrzenie na zdezorientowanego Matthew.
– Cholera, jasna cholera, co ja narobiłam? Kretynka, kretynka, cholerna kretynka – klęła pod nosem, otwierając drzwiczki samochodu. Wiatr i lejący deszcz na zewnątrz były zapewne lepsze niż to, co czekało ją w środku. Padła ciężko na siedzenie kierowcy. Ben milczał. Stoczyła tradycyjną walkę z pasem, który zdecydowanie odmawiał zapięcia się wokół jej wydatnego brzucha. Ben milczał.
136
Przez moment siedziała, obserwując wiszący na kutym żelaznym haku kosz z kwiatami, który niebezpiecznie kiwał się na wietrze. Była przekonana, że za chwilę spadnie na samochód. Czy właśnie nadeszła chwila, kiedy wszystko runie? – Dlaczego? – zapytał Ben. – Co dlaczego? – Oj Katy, daj spokój. Chłopak, z którym byłaś w szkole, ma taki sam tatuaż jak ty. Przecież muszę spytać dlaczego. Łzy już płynęły. Zaczęły płynąć w tej samej chwili, kiedy Ben otworzył usta. Mocno pociągnęła nosem i przełknęła ślinę.
R
– Tak mi przykro. Chodzi o to, że rzeczywiście chodziliśmy ze sobą, tylko w szkole. Ten tatuaż to była taka głupia zachcianka, naprawdę głupia.
L T
– Ale dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
– Ze względu na Alison. Podobno jest tak zazdrosna, że jeśli dowiedziałaby się, że jestem eks–dziewczyną Matthew, wystraszyłaby się, a Matthew nie chce jej teraz denerwować. Nie chciałam cię okłamywać, Ben, ale tak po prostu było łatwiej. W ten sposób chociaż ty nie musiałeś kłamać. To głupie, wiem i przepraszam cię. On nic dla mnie nie znaczy, przysięgam. Po raz pierwszy od chwili, kiedy wsiedli do samochodu, Ben podniósł głowę i spojrzał na nią.
– Nie pytałem, czy on coś dla ciebie znaczy. Teraz Katy wlepiła wzrok w podłogę. – No, tak. Chciałam tylko, żebyś wiedział, po prostu. Siedzieli w milczeniu, dopóki Ben nie sięgnął po swój pas. Katy pochyliła się do przodu, zapuściła silnik i przy wtórze wyjącego wiatru pojechali do domu. 137
14 Katy od pięciu minut, czyli odkąd odłożyła słuchawkę, ponuro wpatrywała się w telefon. To była najdłuższa rozmowa, jaką odbyła z Benem od sobotniego wieczoru. Przynajmniej tyle, choć fakt, że wymówił się od dzisiejszych zajęć w szkole rodzenia tym, że jest umówiony na mecz, świadczył, że nie najlepiej radzi sobie z sytuacją. Wolała dawnego Bena od tego cichego, niezręcznego nieznajomego, operującego monosylabami. Co prawda od czasu sobotniej kolacji nie widywała go za wiele. W niedzielę
R
wyszedł z domu rano i wrócił, dopiero jak już położyła się spać. Następnego ranka zastała go chrapiącego na kanapie, w pełni ubranego, a na dywanie przed kanapą na wpół zjedzoną, wystającą z pudełka pizzę i parę pustych butelek po
L T
piwie. Powietrze przesycone było zapachem jego przepitego oddechu. Potrząsała nim jak najdelikatniej, dopóki się nie obudził. Nie śmiała nawet narobić szumu z powodu szczątków uczty walających się na podłodze. Zrobiła mu śniadanie i żując tosty, siedzieli w milczeniu przy barku. Nie mogła znieść obecności Bena z włączoną funkcją milczenia, poruszyła więc w końcu temat Matthew i zaczęła przepraszać za to, że kłamała na temat ich szkolnej miłości. Nie spojrzawszy jej nawet w oczy, Ben mruknął coś w rodzaju: „OK. Nie przejmuj się", po czym w pośpiechu wyszedł do pracy, zostawiając jej do posprzątania nocny bajzel. Tak chyba musi wyglądać bycie rodzicem opryskliwego nastolatka, pomyślała Katy. Kiedy wycierała zaschnięty sos pomidorowy z dywanu, czuła, jak wzbiera w niej złość. Miała nadzieję, że jego reakcja będzie na tyle dojrzała, że będą w stanie o tym pogadać, ale najwyraźniej się myliła. Tego dnia również wrócił, kiedy ona była już w łóżku. Wchodząc rano do salonu, zorientowała się, że w nocy znowu urządził sobie 138
ostro zakrapianą ucztę. Jego już nie było. Wyszedł. Zgniecione, lepkie kartony po jedzeniu na wynos z chińskiej knajpy były wciśnięte do kosza pod zlewem, a pusta butelka po czerwonym winie stała gotowa do wyrzucenia, tam gdzie wszystkie śmieci do segregacji. Pomyślała, że to pewna poprawa. Że może jest na nią mniej zły. Uszło z niej jednak całe powietrze, kiedy okazało się, że Ben nie jest nawet w stanie zmusić się, by pójść z nią na ostatnie zajęcia szkoły rodzenia. W końcu podniosła słuchawkę i wykręciła numer Daniela. – Spotkajmy się za dziesięć minut. Zawiąż oczy. Mam dla ciebie
R
niespodziankę – powiedziała, zanim Daniel zdążył się odezwać. Odłożyła słuchawkę i przez parę minut żałośnie wpatrywała się w telefon, po czym zaczęła zbierać się do wyjścia. Zastanawiała się, czy nie popełnia wielkiego błędu.
L T
– To tak ekscytujące, że nie mogę się doczekać. – Daniel podskakiwał w samochodzie Katy niczym niecierpliwy dzieciak. –Uwielbiam, uwielbiam, po prostu kocham niespodzianki. Powiesz mi, kiedy mogę zdjąć opaskę z oczu? – Spokojnie – odezwała się Katy. – Już prawie jesteśmy. Zdejmiesz, jak zatrzymam samochód. I to nie żadna niespodzianka. Raczej coś w rodzaju rewanżu za cudowne przyjęcie z okazji dziecka. – Wiesz, wiedziałem, że prędzej czy później mi się odwdzięczysz. Przyjęcie było cudowne, prawda? – cieszył się Daniel. – Założę się, że zgadnę, dokąd mnie zabierasz. Zadzwoniłaś do wszystkich moich znajomych i zaprosiłaś ich na koktajl do Baru u Normana. Mam rację? – Niezupełnie – odparła, parkując wóz. – OK, możesz zdjąć. Daniel zerknął spod opaski. Radosny uśmiech zniknął mu z twarzy, kiedy zerwał opaskę z głowy i ostatecznie rozpoznał miejsce, w którym się znalazł. 139
– Szpital? Co tu do cholery robimy? – Odwrócił się do Katy, zaalarmowany. – Daniel, wiem, że nie przyszedłbyś, gdybym cię poprosiła, ale to bardzo poważna sprawa. Proszę cię, żebyś mi towarzyszył na ostatnich zajęciach w szkole rodzenia. Jesteś jedyną osobą, która wie, o co w tym wszystkim chodzi, i bardzo możliwe, że będę cię potrzebować przy porodzie – błagała. – Zwariowałaś? Masz już dwóch ewentualnych ojców. Jeśli chcesz jeszcze mnie, Katy, to znaczy, że jesteś strasznie zachłanna. Katy, ku swemu przerażeniu, zaczęła płakać. – Co ty, płaczesz? – zdumiał się Daniel.
R
Katy skinęła głową, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu chusteczki. – Jeśli symulujesz w nadziei, że uda ci się mnie tam zaciągnąć, to nie
L T
masz na co liczyć. Byłaś okrutna, przywiozłaś mnie tu pod fałszywym pretekstem i nie dam się wrobić.
– Daniel, ja cię potrzebuję, rozumiesz? Musisz mi pomóc –prosiła Katy. Łzy już płynęły strumieniami.
– Nie symulujesz? To prawdziwe łzy? – Prawdziwe, do cholery.
– Och, Katy, nie przydam ci się tutaj. Potrzebny ci Ben, a nie ja – powiedział Daniel i wziął ją za rękę.
– Ale go tu nie ma. Od czasu kolacji w sobotę po prostu mnie olewa. Nie mogę z niego wydobyć ani słowa. Nie bywa prawie w domu. Prosto z pracy idzie do miasta, a do domu wraca, jak już śpię – wyznała Katy. – Musisz z nim pogadać w takim razie – rzekł Daniel. – No wiem. Ale on ze mną nie chce gadać. Siedzieli przez chwilę w ciszy. 140
– Mogę ci zadać trudne pytanie? – odezwał się w końcu Daniel. – A musisz? I tak już głowa mi pęka od myślenia. – Oczywiście, nie muszę, ale jako twój przyjaciel i powiernik uważam, że właśnie nadszedł czas, abyś zadała sobie trudne pytanie. Drugiej takiej szansy nie będzie. – Co przez to rozumiesz? Że drugiej szansy nie będzie? – Mam taką swoją teorię. Człowiek zmusza się do odpowiedzi na trudne pytania tylko w sytuacji kryzysowej. Mówię „pytania", ale w twoim przypadku mam na myśli jedno pytanie, ponieważ istnieje tylko jedno naprawdę trudne pytanie. Przerwał.
R
– Dobra, mów, o co chodzi – rzuciła niecierpliwie.
L T
– Trudne pytanie brzmi zawsze – zaczął Daniel i zrobił pauzę dla większego efektu – czy go kochasz.
– Tu cię mam. To właśnie jest to jedno, jedyne trudne pytanie? – Tak.
Siedzieli chwilę w ciszy i rozważali teorię Daniela. Wobec braku reakcji Katy Daniel postanowił rozwinąć swoją myśl.
– Widzisz, kiedy z facetem wszystko układa się dobrze (nie cudownie, ale po prostu dobrze), to naprawdę trudne, najważniejsze pytanie czai się gdzieś z tyłu. Zdarza się, że wysyła ostrzeżenia, że któregoś dnia przebije się do przodu i wyjdzie na światło dzienne. Próba odpowiedzi na to pytanie nieuchronnie doprowadziłaby do jakiejś zmiany w związku, a to za duży wysiłek, więc pytanie pozostaje bez odpowiedzi. I w porządku, pod warunkiem że wszystko układa się dobrze, nie cudownie, ale w miarę dobrze. Może się okazać, że jesteś w długotrwałym związku i nigdy nie poruszysz 141
najważniejszego pytania, a więc może wyjść na to, że jesteś z kimś, kogo nie kochasz. Wiesz, o czym mówię? Katy kiwnęła głową. – Więc widzisz. Dla związku to lepiej, że zdarzył się gorszy okres, bo wtedy jesteś bardziej otwarta, żeby odpowiedzieć sobie na naprawdę trudne pytanie, a zmiana może być tylko na lepsze. Podsumowując, traumatyczna sytuacja jest tak naprawdę błogosławieństwem, bo doprowadza cię do odpowiedzi na to pytanie. Rozumiesz? – Chyba tak – pociągnęła nosem Katy. – Cała logika jest trochę zawiła,
R
ale chyba w którymś momencie to wszystko ma sens. – Dobrze. Więc? – Co: więc?
L T
– Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? Pytanie brzmi: Czy go kochasz? – Kogo?
– Żartujesz sobie ze mnie?
– Co? Daniel, daj spokój. Prawie nie jestem w stanie myśleć – zachlipała Katy i łzy znowu zaczęły płynąć jej po twarzy. – Próbujesz mi powiedzieć, że nie chodzi ci tylko o uczucia do Bena? Że Matthew wraca na scenę?
– Nie. Jasne, że nie. A zresztą nie wiem. Chodzi tylko o to, że... że tydzień temu śpiewaliśmy u mnie w biurze piosenkę z Dirty Dancing... – zaczęła. – Którą piosenkę? – przerwał Daniel. – I've Had The Time of My Life. – Rozczarowujesz mnie. Coraz bardziej. Hungry Eyes to hit. – Nie sądzę, Daniel, żeby to miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie. 142
– Przepraszam. Mów dalej. – Chodzi o to, że jak śpiewaliśmy, to wszystko zaczęło wracać, ta cała pierwsza miłość, jej wrażenie, wiesz, kiedy wszystko wydaje się takie proste – westchnęła Katy. – Raczej bym się z tobą nie zgodził. Baby rzeczywiście myślała, że Penny jest w ciąży z Johnym. Nie nazwałbym tego „takim prostym". – Nie mówię o Dirty Dancing. – Katy zaczęła się irytować. – Mówię o mnie i o Matthew. Był czas, kiedy go kochałam. I było świetnie. Naprawdę świetnie. Myślałam, że to on jest tym jedynym, naprawdę. Myślałam, że będę z nim do końca życia. A potem, jak poszliśmy do nich na
R
kolację i zobaczyłam go w jego domu, w jego życiu, nic nie mogłam poradzić na to, że pomyślałam: „Czemu to nie ja?". Wiesz, o co mi chodzi. O ten podjazd ze żwiru i wiszące kwiaty w koszykach, przecudny pokój dziecięcy,
L T
ich łazienkę i cholerne zdjęcie ślubne na kominku. Nadeszła nowa fala łez.
– Wiszące kwiaty? W koszykach? – nie dowierzał Daniel. –W życiu nie wybaczę facetowi, który jest w stanie sprawić, że twoją ambicją staną się kwiaty w koszykach. Katy, ty taka nie jesteś. Jesteś kimś więcej, prawda? Daj spokój, przecież tydzień temu ukradłaś maskonura! To chyba coś fajniejszego niż sadzenie kwiatów w koszykach?
– Masz rację. Wiem, że masz rację. Dobrze nam z Benem, bardzo dobrze, ale, Daniel, będę miała dziecko – powiedziała. –Będę miała dziecko i zaczynam się zastanawiać, czy to się da pogodzić ze związkiem, który nie zaszedł ani kroku dalej niż związek dwojga studentów, którzy właśnie się poznali. – Odwróciła się i wpatrzyła w dal. – A jeśli chodzi o to naprawdę trudne pytanie... nigdy nie wypowiedzieliśmy słowa na „K". Nigdy dotąd. 143
Proszę bardzo: mamy dziecko, a nigdy nawet nie mówiliśmy o tym, co do siebie czujemy. – Boże, Katy, w życiu nie podejrzewałem, jak jesteś cholernie zdołowana – powiedział Daniel. – Dzięki. Ciężko na to pracowałam – odparła, smutno kiwając głową. – Cóż, kochana, to tylko potwierdza fakt, że naprawdę musisz rozmówić się z Benem. I powiem ci coś. Musisz się szybko zdecydować, czego chcesz, bo mówię ci szczerze, to jest jak bomba, która zaraz wybuchnie, a jak wybuchnie, musisz wiedzieć, co ratować z pożaru.
R
– Jeszcze parę tygodni temu wszystko było jasne, a teraz... jestem kompletnie pogubiona – powiedziała Katy.
– Dobra. Najpierw zaliczmy te ostatnie zajęcia o rodzeniu. Wtedy będziesz pewna jednego – że już nigdy nie będziesz musiała spotykać się z
L T
Matthew. Może to ci pomoże odzyskać ostrość widzenia.
– To co, pójdziesz ze mną? – zapytała. – Sama nie pójdę. Zwłaszcza że będą tam Matthew i Alison.
– Miałbym przepuścić taką okazję? Nigdy w życiu. Szkoda tylko, że mnie wcześniej nie uprzedziłaś, przebrałbym się z garnituru – odparł Daniel i wysiadł z samochodu.
– Jak wiecie, to już nasze ostatnie zajęcia i jest mi z tego powodu ogromnie przykro – zaczęła Joan, która rzeczywiście wyglądała na zmartwioną. – Bardzo się cieszę, że mogłam was poznać i spędzić z wami ten niezwykłe ważny czas. Oczywiście wymienimy się wszyscy adresami mailowymi i telefonami i stworzymy siatkę wzajemnego wsparcia. Są grupy, które do dziś spotykają się raz w tygodniu na kawę. W czasie kilku pierwszych
144
tygodni po porodzie bardzo dobrze jest mieć dokąd wyjść z domu, mieć z kim się spotkać, zwłaszcza jeśli będą to osoby przyjazne maluchowi. Niezwykle mało prawdopodobne – pomyślała Katy, próbując za wszelką cenę uchylić się przed pytającym spojrzeniem Matthew i pełnym fałszywego współczucia uśmiechem Alison, który ta skierowała w jej stronę, gdy ujrzała, że Katy przyszła bez Bena. – Ale zanim zaczniemy, mam wam coś do powiedzenia – obwieściła Joan. – Zauważyliście pewnie, że nie ma dziś Rachel i Richarda. To dlatego, że wczoraj urodził im się mały, śliczny synek.
R
Wszyscy zebrani zamarli ze zdziwienia. Siedzieć i rozmawiać o porodzie, to jedno, a urodzić dziecko, to drugie. A jeśli zrobiła to Rachel, to oznacza, że niedługo czeka to wszystkie z nich, po kolei.
L T
– Czy wszystko u nich dobrze? – Alison pierwsza odzyskała mowę. – O, tak. Richard jest wniebowzięty i podobno Rachel znakomicie sobie poradziła. Richard mówił, że Pudełko Szczęścia naprawdę pomogło. A szczególnie bilet z koncertu, na którym byli na pierwszej randce. – Co to był za koncert? – spytała Katy, wiedząc, że Ben bez dwóch zdań by to zrobił, gdyby tu był.
– A wiesz, że mi powiedział, a ja zapamiętałam, bo też ich ogromnie lubiłam? To był koncert Robson & Jerome. Czyż nie cudownie? – westchnęła Joan.
– Robson & Jerome! – wykrzyknęła Katy. – Nic dziwnego, że podziałało! Każdego by znieczuliło. – Dobra, dobra, Katy, nie tak ostro – odezwał się Daniel. –Robson & Jerome byli nieźli, niech ktoś spróbuje zaprzeczyć. Bardzo mi przykro, ale
145
właściwie nie zostałem przedstawiony –powiedział, po czym wstał i podał rękę Joan. – Och. Ja jestem Joan – odpowiedziała. – A ty? – Daniel. Przyszedłem z Katy. Wszystkie oczy spojrzały pytająco na Katy. – Lubi ich tylko za tę piosenkę Soldier, Soldier – odparowała. Joan zmarszczyła brew. – To przez mundury – przyszedł z pomocą Daniel. – Och, no tak, oczywiście, jak cudownie, jak przecudnie, jak wspaniale, jak dobrze, że pan przyszedł. To znaczy mam na myśli okoliczności, wie pan,
R
przecież ostatecznie to nie pańska sprawa, tak, bardzo miło pana poznać. Mam dobrego znajomego, który jest też, wie pan, no...?
L T
– Wielkim fanem zespołu Robson & Jerome? – spytał Daniel. – Dokładnie tak. Wielkim fanem, jak sądzę. Tak czy inaczej, przejdźmy do rzeczy. Proszę usiąść i zaczynajmy. Dobrze? Tak, dobrze, w porządku. Wszyscy gotowi? Co zwykle robię na początku zajęć? Pytam, czy ktoś nie chce się z nami podzielić jakimś palącym problemem lub zadać pytania, które mu nie daje spokoju. Dziś macie ostatnią szansę. Charlene podskoczyła na krześle w sposób, w jaki może to zrobić tylko ciężarna kobieta poniżej dwudziestki.
– Czy mogę coś powiedzieć? – zapiszczała. – Oczywiście, Charlene, nie krępuj się – zgodziła się Joan. – No ale to nie jest pytanie – wypaliła. – Mamy wam po prostu coś fantastycznego do powiedzenia. Rozmawialiśmy z Lukiem i stwierdziliśmy, że jesteście wszyscy tak świetni, że chcielibyśmy was zaprosić na ślub i wesele w sobotę. – Charlene była tak podekscytowana, że z trudem przychodziło jej 146
utrzymywanie w spokoju nóg i rąk. – Wiem, że to w ostatniej chwili, ale tylu gości odmówiło, bo są zdania, że w ogóle nie powinniśmy się pobierać. W większości rodzina Luke'a tak myśli. Mówią, że złapałam go w pułapkę czy coś takiego. Kupa bałwanów. W każdym razie postanowiliśmy zaprosić was, bo zamówiliśmy już jedzenie i co, ma się wszystko zmarnować? Proszę, tu mam oficjalne zaproszenia i dołączyłam mapkę, żebyście bez problemu trafili. Więc zapraszamy. Już widzę minę matki Luke'a, jak was wszystkich zobaczy. – Charlene wstała i zaczęła wpychać każdej parze do rąk jaskraworóżowe zaproszenia.
R
– Więc naprawdę się pobieracie? – zapytał z niedowierzaniem Matthew, który otworzył już kopertę i na garnitur wysypał mu się deszcz różnokolorowego confetti.
L T
– No pewnie, nie możemy się doczekać, prawda, Luke? –wykrzyknęła Charlene i spojrzała przez ramię na przyszłego męża, zajętego studiowaniem swoich paznokci.
– Ile macie lat, bo zapomniałem? – zapytał nieźle wystraszony Matthew. – Ja osiemnaście, ale Luke skończy dziewiętnaście dwadzieścia trzy dni po naszym ślubie, więc dziecko już do tego czasu się urodzi, a Luke będzie miał najfajniejsze urodziny świata – tylko ze mną i z dzidziusiem – odparła rozradowana Charlene.
– Jasna cholera, biedny bękart – mruknął Matthew pod nosem. – Matthew – syknęła Alison – ciszej. Charlene odwróciła się i spojrzała prosto na niego. – Słyszałam – rzekła twardo. – Charlene – przerwała Joan. – Nie sądzę, by miał na myśli...
147
– Nie, Joan – przerwała z kolei Charlene, nie odrywając nienawistnego spojrzenia od Matthew. – Wiem, co miał na myśli. W sali zapadła cisza. Wszyscy wbili wzrok w podłogę. Wszyscy prócz Charlene i Luke'a, który po raz pierwszy podniósł wzrok i wlepił go w Matthew. – Kochamy się, OK? – rzuciła Charlene, podchodząc do Matthew i kierując prosto w jego twarz niebieski sztuczny paznokieć. – Kocham go, a on mnie. Jasne? Koniec i kropka. Można się kochać w wieku lat osiemnastu czy nie? Matthew zmuszony był odchylić się do tyłu, by uniknąć śmiertelnej broni mierzącej niebezpiecznie w jego lewe oko.
R
– Można czy nie? – wrzasnęła i dźgnęła go paznokciem w policzek.
L T
Katy patrzyła jak zahipnotyzowana. Wysunęła się na krawędź krzesła i wstrzymując oddech, czekała na reakcję Matthew. W głowie przesuwały się jej obrazy z czasów własnej nastoletniej miłości.
– Oczywiście, że można, kochanie – odezwał się wreszcie Daniel. Wstał i powoli podszedł do Charlene, po czym delikatnie odsunął złowieszczy paznokieć od twarzy Matthew. – Oczywiście, że można – powtórzył łagodnie, odprowadził ją z powrotem do krzesła i spokojnym ruchem posadził. Luke poruszył się, by pogłaskać ją po ręku, po czym na powrót zajął się studiowaniem paznokci.
– To o niebo lepsze od EastEnders – szepnął Daniel do Katy, kiedy już z powrotem zajął miejsce na krześle i obdarował Joan uprzejmym uśmiechem. – Możemy kontynuować –oznajmił, jak gdyby nigdy nic.
148
– Oczywiście, kontynuujmy – powiedziała Joan głośno. Wstała i zaczęła gwałtownie przeglądać arkusze na tablicy, furkocząc nimi, aż wreszcie znalazła ten, o który jej chodziło. Nikt z grupy się nie odzywał. Nikt nie śmiał się odezwać. – Dobrze, zajmijmy się więc tym – powiedziała Joan i odwróciła się do nich z uśmiechem przylepionym do twarzy. –Uwaga. Naszym zadaniem będzie sporządzić dwie listy. Jedna będzie zawierać rzeczy, które zwykle dzieją się w ciągu dnia teraz, kiedy jeszcze nie macie dzieci. Na drugiej zapiszecie, jak według was będzie wyglądał typowy dzień po urodzeniu się dziecka. Wszyscy rozumieją?
R
Martwa cisza, wszystkie spojrzenia bez wyrazu.
– Doskonale. Zastanówmy się. Proponuję, żebyśmy zajęli się tym
L T
zadaniem w parach, przecież to ostatnie wspólne zajęcia. Daniel, może wykonasz to zadanie wspólnie z Charlene? Co o tym sądzisz?
– Nie ma sprawy – odparł Pan Uroczy we własnej osobie. – Cała przyjemność po mojej stronie.
– Wspaniale. Alison, proszę, będziesz pracowała z Lukiem, a przy okazji możesz udzielić mu paru rad, jak najlepiej przygotować się do ślubu i wesela. Luke, nie masz nic przeciwko temu? – Chyba nie.
– Pozostaje nam więc Matthew i Katy, którzy, jak sądzę, poradzą sobie świetnie. W porządku, proszę bardzo, oto papier i flamastry. Popracujcie wspólnie parę minut, a potem zastanowimy się nad tym wszyscy razem. Matthew wstał, bez słowa podszedł do krzesła, gdzie Joan położyła przybory do pisania, chwycił kartkę i flamaster i usiadł w kącie najbardziej oddalonym od reszty grupy. Katy podreptała za nim. 149
– Czemu nie odpowiedziałeś? – Katy nie mogła powstrzymać się od pytania, kiedy już oboje siedzieli. – Na co? – zapytał ponuro. – Na pytanie Charlene. – Bo się bałem jak jasna cholera. Mogła mi wyjąć pieprzone oko. – Aha – mruknęła Katy, gwałtownie składając i rozkładając kartkę do notatek. – Zresztą, jakie znaczenie ma Charlene? – przerwał Matthew. – Powiedz lepiej, co się do cholery stało w sobotę. Dlaczego tak szybko wyszliście?
R
– Bo, idioto, Ben zobaczył twój tatuaż. – Katy składała kartkę coraz szybciej i szybciej. – O Boże! – Matthew zasłonił usta ręką. – No właśnie.
L T
– Jak mogłem o tym nie pomyśleć? I co powiedział? A ty, co mu powiedziałaś?
– Musiałam się przyznać, że chodziliśmy ze sobą w liceum, więc oczywiście chciał wiedzieć, czemu mu wcześniej nie powiedziałam. Wyjaśniłam, że to przez Alison, że jest bardzo zazdrosna, a ty nie chcesz jej martwić w tym stanie. I że mu nie mówiłam, żeby i on nie musiał kłamać. – Uwierzył ci?
– Chyba tak, chociaż od tego czasu prawie nie rozmawialiśmy. Ben nie ma zwyczaju rozmawiania o naszym związku, więc nie wiem, co sobie naprawdę myśli. – To jakiś koszmar. A co będzie, jeśli zechce podzielić się tym z Alison? Może wszystko zaprzepaścić. – Matthew nerwowo zerknął na żonę, która przemawiała do milczącego Luke'a. 150
– Ben może wszystko zaprzepaścić? To raczej nie jego wina – syknęła Katy. – To my się wpędziliśmy w ten kanał, Matthew. Ben nigdy w życiu z premedytacją nie postąpiłby wrednie. Nie musisz się tym przejmować. To mój związek buja się na krawędzi przepaści, nie twój. – Katy, przecież ludzie robią głupstwa, kiedy myślą, że ktoś ich zawiódł, oszukał. A Ben raczej nie jest przykładem człowieka dojrzałego, co? – O co ci znowu chodzi? – Daj spokój, Katy. To dzieciak. Może nie? I bardzo mi przykro, ale muszę to powiedzieć. Nie uwierzę, że jedzie na imprezę kawalerską
R
najlepszego kumpla właśnie wtedy, kiedy ty będziesz rodzić. Unika tylko odpowiedzialności. Jesteś pewna, że w ogóle dojrzeje do roli ojca? – To, co gadasz, jest naprawdę niesprawiedliwe – powiedziała Katy przez łzy, które znowu obficie napłynęły jej do oczu.
L T
Naprawdę niesprawiedliwe, pomyślała, zwłaszcza teraz, kiedy widziała już Matthew w chwale „głowy rodziny bez skazy". Musiała przyznać, że w chwili obecnej mężczyzna tego typu wydawał jej się bardzo rozsądnym wyborem, pomimo tych wszystkich lat, kiedy zatwardziałe głosiła niezależność i silne postanowienie, że przez całe życie woli radzić sobie sama. Ba – wyborem może lepszym niż mężczyzna, którego pod koniec miesiąca często stać tylko na nielicencjonowaną hinduską knajpkę na końcu ulicy, gdzie z zadowoloną miną przesiaduje nad puszką piwa marki własnej jednego z supermarketów, którą ze sobą przyniósł. Pamiętała jednak, że razem z Benem spędziła tam parę miłych wieczorów, zwłaszcza kiedy wynaleźli wysoce skomplikowaną sztukę robienia maseczek z przaśnego chleba indyjskiego.
151
– Nie masz żadnego prawa go osądzać – powiedziała, próbując przekonać o tym samą siebie nie mniej niż Matthew. –Być może nie osiągnął twojego pułapu sukcesu, ale kiedyś osiągnie na pewno. Wiem to. – Nie mogę nic na to poradzić, że się o ciebie martwię –powiedział Matthew, znowu spoglądając ukradkiem na Alison. – Posłuchaj. Myślałem o tym. Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować, wiesz, że możesz do mnie dzwonić. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął srebrny, grawerowany wizytownik. Wyjął wizytówkę i podał ją Katy. Wpatrywała się w sztywną białą karteczkę, drżącą w jego dłoni.
R
– Nie, dzięki – odparła po chwili. – Moim zdaniem najlepiej będzie, jeśli nigdy już się nie spotkamy. Dzisiejszy wieczór to ostatni raz. Co ty na to? ***
– A więc chciałabym wam życzyć wszystkiego najlepszego –
L T
powiedziała Joan pod koniec zajęć. – Należą się nam wszystkim wielkie brawa. Proszę bardzo. Brawa dla wszystkich. Byliście znakomici. Zebrani, lekko oszołomieni, spoglądali po sobie. Oto koniec. Nie zostało już do zrobienia nic przed wielkim finałem. Oprócz czekania. W końcu, ociągając się, wstali i niezręcznie wymieniali uściski dłoni, życząc sobie nawzajem powodzenia. Charlene, na prośbę Daniela, zmusiła się nawet do podania ręki Matthew. Dzięki ćwiczeniu w parze z Danielem powróciła do swego zwyczajnego zachowania Tygrysa z Kubusia Puchatka, podskakując bez przerwy w miejscu, jak przystało na prawdziwą nastolatkę. – Daniel poddał mi superpomysł na prezent ślubny dla Luke'a – oznajmiła Katy i Alison, klaszcząc z uciechy. –I mówi, że przyjdzie na wesele, więc wszyscy po prostu też musicie tam być. Przyjdziecie, Alison? Prooooooszę! My z Matthew już się pogodziliśmy. 152
– Postaramy się – zdołała powiedzieć Alison, prawie nie otwierając ust. – I wy z Benem też, dobrze, Katy? Odkąd Luke zaczął z powrotem grać w
piłkę,
dużo
z
Benem
rozmawiali
o
byciu
ojcem,
zwłaszcza
osiemnastoletnim. Kiedy Alison żegnała się z Katy, przytrzymała ją na chwilę na boku i spytała z pełnym zaangażowaniem, czy u niej i Bena wszystko w porządku, bo tak gwałtownie zmienił mu się nastrój podczas kolacji i w dodatku Ben nie przyszedł na zajęcia. Katy nonszalancko odniosła się do jej obaw. Powiedziała, że oboje byli po prostu bardzo zmęczeni i że wszystko jest jak najlepiej. – Dobrze, Katy, ale pamiętaj, że gdybyś tylko chciała pogadać, zadzwoń
R
do mnie, dobrze? – poprosiła jeszcze Alison i kolejny raz współczująco uścisnęła jej rękę.
L T
Katy po prostu musiała już wyjść. Odwróciła się i podbiegła do drzwi, nie żegnając się nawet z Matthew.
153
15 Matthew ponownie potrząsnął kulą. Z czarnych, ukrytych głębi tajemniczo rozbłysły słowa WSZYSTKO WSKAZUJE NA TAK. – Jeszcze raz – powiedział do siebie – po czym z wigorem, tym razem obydwoma rękami, potrząsnął kulą. Pojawił się napis ZAPYTAJ PÓŹNIEJ. Matthew wepchnął „Magiczną kulę decyzji", nabytą w tym tygodniu w sklepie z dziwnymi gadżetami, do szuflady w biurku, pod segregator. Kula ta niezwykle szybko stała się jego obsesją i konsultował się z nią w wielu sprawach. Kto potrzebuje arkuszy? – myślał, wdzięczny, że odkrył nowy
R
sposób postępowania, o wiele bardziej spontaniczny, o wiele zabawniejszy i dający znacznie wyższe prawdopodobieństwo, że zakończy się przygodą.
L T
Odczuł też ogromną satysfakcję z faktu, że kula odpowiedziała NIE MA CO DO TEGO WĄTPLIWOŚCI na jego pytanie, czy należy iść na wesele Charlene i Luke'a. Był tak bardzo zadowolony z odpowiedzi, że natychmiast poinformował Alison, że się wybierają. To z kolei wprowadziło ją w najgorszy z możliwych nastrojów, a w każdym razie w najgorszy, w jakim widział ją w ciągu ostatnich tygodni. Rzadko zdarzało się, by coś popsuło jej humor do tego stopnia, by zaburzyć ich codzienną wieczorną rutynę. A tymczasem diabli wzięli wymuskane trzydaniowe uczty, wypracowywane przez Alison godzinami dzień w dzień. Diabli wzięli perfekcyjnie nakryty stół, a na nim naczynia z drogocennego dwunastoczęściowego serwisu obiadowego – prezentu od bogatej ciotki. A już na pewno diabli wzięli długie, leniwe, lecz jednak nieco męczące posiłki, w czasie których Alison wprowadzała ostatnie poprawki do swego mistrzowskiego planu obejmującego kilka pierwszych tygodni nadchodzącego macierzyństwa. To wszystko zostało bezceremonialnie 154
zastąpione niedbale rzuconą na kuchenny stół tacą z gotowym posiłkiem z Marksa i Spencera, rozmiękłym wskutek rozmrożenia i towarzyszącymi mu nożem i widelcem, rzuconymi byle jak po jednej stronie talerza. Musi tylko jak należy pożegnać się z Katy. Niestety nie mógł tego wytłumaczyć Alison, która nie widziała ani jednego sensownego powodu mogącego skłonić ją do wzięcia udziału w absurdalnym przyjęciu weselnym, zwłaszcza że miało się ono bez wątpienia odbyć w jakiejś „norze na zadupiu". Z miejsca wykluczyła plan Matthew, sądząc, że jej „po moim trupie" wystarczy, aby zmienił zdanie. Ale tydzień się kończył i z dnia na dzień stawało się coraz bardziej jasne, że Matthew pozostanie nieugięty wobec jej
R
opozycji. W dalszym ciągu karała go zdawkową, nieprzyjemną rozmową i plastikowym jedzeniem. Co gorsza, ponieważ Matthew przeżywał męczarnie,
L T
by za wszelką cenę zbliżyć się do Katy, i był z tego powodu poważnie rozbity, w Alison narastało rozczarowanie, że mąż nie zapewnia jej wsparcia adekwatnego do stopnia zaawansowania ciąży. Świadoma, że nie jest w stanie w pełni zawładnąć jego uwagą, kompletnie wyeliminowała go z pozostałych przygotowań do narodzin dzieci. Była zdeterminowana, aby ani Matthew, ani nikt inny nie zniweczył jej zamiaru bycia najlepiej przygotowaną matką bliźniaków w dziejach ludzkości. Robiła więc pozostałe zakupy, umawiała spotkania, przemeblowywała pokój dziecięcy bez konsultacji z Matthew. Jej nagła manifestacja, że jest zupełnie niepotrzebny, wywołała w nim niepokój, lecz aż do dnia wesela Charlene i Luke'a Matthew nie był w stanie znaleźć w sobie choć odrobiny energii, by stawić czoło temu stanowi rzeczy. Kiedy więc w sobotę zajechali na parking przed Domem Górnika i Górniczą Salą Widowiskową, pierwszy komentarz Alison nie był zaskakujący.
155
– Mówiłam ci, żeby tu nie przyjeżdżać – rzuciła. Szczerze mówiąc, budynek z lat sześćdziesiątych nie budził zaufania, przynajmniej z zewnątrz. Parterowy, z płaskim dachem, stał przy wyboistym, ściśle zapełnionym parkingu. Krzykliwa zieleń tynku kontrastowała ostro z czerwoną blachą na dachu. Pęknięta, zaklejona żółtą taśmą malarską szyba oraz graffiti nad drzwiami. Takie symptomy ciężko nazwać zwiastunami udanego wieczoru. – Charlene i Luke są widać lubiani – odezwał się Matthew, ignorując fakt, że Alison właśnie zamknęła drzwi od środka. Oboje siedzieli w ciszy i przyglądali się ożywionej grupie trzydziestu osób, łażącej przed najwyraźniej
R
szczelnie wypełnioną salą balową. Tłumek zachowywał się hałaśliwie, prawdopodobnie na skutek całodniowego picia. Ludzie stali w niewielkich, chaotycznych grupkach, albo – jak w przypadku kobiet w średnim wieku –
L T
siedzieli na ziemi oparci plecami o ścianę budynku i popijali wino z plastikowych kubków. Zrzucone szpilki walały się obok nich, a na ogólny widok wystawione były brudne, zaniedbane stopy. Nad szczęśliwym tłumem unosiła się chmura dymu papierosowego, na którą składały się smużki dochodzące od poszczególnych palaczy.
Milczenie Matthew i Alison zostało przerwane gwałtownym stukaniem w okienko.
– Co jest do... – rzekł Matthew i nacisnął guzik, by odsunąć szybę. – Bombowy wóz, szefie – odezwał się młody człowiek w wieku nie więcej niż dwunastu lat, który włożył całą głowę przez okno, tak że Matthew musiał raptownie cofnąć swoją, żeby się z nim nie zderzyć. – Przyjechaliście na wesele Charlene? – Eee, tak. Zgadza się – odparł Matthew. 156
– Jestem Scott. Brat Charlene. Obsługuję tu parking, więc poproszę o kluczyki, zaparkuję pana bryczkę i będę jej pilnował, aż skończycie zabawę, dobra? – Kiedy my już zaparkowaliśmy. – Niby tak, szefie, ale widzi pan, wszystkie samochody z wesela muszą być zaparkowane o tam. – Dlaczego? – Bo tam jest bezpieczniej. – Dlaczego? – nie poddawał się Matthew. – Bo tak.
R
– Słuchaj, synu. Zostawimy samochód tutaj, a ty zaprowadzisz nas na wesele, zgoda?
L T
– Więc odprowadzę was zamiast samochodu? – Właśnie.
– Będę musiał pobrać opłatę za odprowadzenie – stwierdził Scott poważnie.
– OK. Może być torba chipsów i napiwek? Matthew spojrzał na Alison, która ciasno obejmowała brzuch ramionami, jakby w obawie, że w każdej chwili ktoś może ukraść jej bliźnięta spod samego nosa.
– No chodź – powiedział. – Tylko na godzinę. Scott pobiegł przodem i czekał już na nich przy drzwiach, uprzyjemniając sobie czas boksowaniem trzech sflaczałych bladoróżowych balonów, które wcześniej musiały być ozdobą drzwi wejściowych.
157
– Jeśli chociaż raz odetchnę tym dymem, być może nigdy ci nie wybaczę – ostrzegła Alison, po czym niechętnie otworzyła drzwi i wygramoliła się z samochodu. Kurczowo trzymając ramię Matthew jedną ręką, a drugą zatykając sobie usta i nos, dała się przeprowadzić przez parking. – Chodźcie, chodźcie – Scott starał się przekrzyczeć wszechobecny gwar, kiedy zbliżyli się do drzwi. – Kobieta w ciąży, proszę zrobić przejście. W końcu udało im się przepchnąć przez podekscytowaną ciżbę i znaleźli się w środku, gdzie ku ich zdziwieniu panował względny spokój. Po prawie pustym, zakurzonym parkiecie ślizgały się jaskrawe światła dyskotekowe.
R
Starania didżeja, by zachęcić gości do tańca, pozostawały bez echa. Wyjątek stanowiło dwóch małych chłopców, zapalczywie uprawiających ślizgi na kolanach. Pod ścianami wokół sali stały plastikowe krzesła, które
L T
przypominały Matthew szkołę, a na nich spoczywało z minami raczej cierpiętników niż weselników, starsze pokolenie. Nikt tu nie gawędził ani się nie śmiał. Wszyscy siedzieli ze sztywno założonymi ramionami, bębnili niecierpliwie palcami po blatach stolików i co chwila spoglądali na drzwi do kuchni, widocznie w oczekiwaniu na jedzenie, z nadzieją, że po porządnej kolacji będą mogli wreszcie udać się do domów, by obejrzeć serial Na sygnale. Natomiast domniemani znajomi panny młodej i pana młodego zgromadzeni byli w jednym kącie sali. Stojąc w ciszy, również bębnili palcami, lecz nie w stoły. Ze wzrokiem wbitym w swoje telefony komórkowe i zmarszczonymi brwiami pisali bardzo ważne SMS–y, prawdopodobnie do osób stojących obok. Matthew, który nie śmiał spojrzeć Alison w twarz, wziął ją za rękę i poprowadził w stronę baru. Lub raczej pełniącego tę rolę okienka łączącego 158
salę z dużą, jasno oświetloną kuchnią, po której kręciły się dwie dziewczyny w strojach gotyckich, z ciężkim, czarnym makijażem i rękami w czarnych koronkowych rękawiczkach, serwujące drinki. – To obrzydliwe – syknęła Alison. – Co my tu robimy? – Och, Alison, na Boga – przerwał jej nagle Matthew. – Jeśli spróbowałabyś na pięć minut przestać być taką cholerną snobką, mogłabyś się nawet dobrze bawić. Alison spojrzała na niego zdumiona. – Co w ciebie do diabła wstąpiło? Tu? Bawić się? Nie bądź śmieszny.
R
Nie mogłabym się tu bawić, nawet jeśli byś mi zapłacił. Godzina i wracamy. ***
– Więc przyszliście, naprawdę! Nie wierzę, że naprawdę przyszliście!
L T
Obok nich przemknęła okrągła, lśniąca biała kula, która pojawiła się nie wiadomo skąd i niemal zbiła ich z nóg. Przez chwilę widok zasłaniał obłok koronki i tafty, ale Charlene przesunęła się i odsłoniła stojących w drzwiach Daniela i Katy z Benem. Charlene bez zwłoki porwała Daniela w kąt wypełniony esemesującymi nastolatkami. Dziewczyny z miejsca go otoczyły i pośród szeptów i chichotów zaczęły spoglądać przez ramię w stronę drzwi. Chłopcy natomiast odstąpili nieco do tyłu obronnym krokiem, zbili się w gromadę i zaczęli omawiać taktykę, którą zastosują w walce z tym nowym, nieznanym zagrożeniem.
Katy i Ben stali dalej w drzwiach, zupełnie zignorowani przez pannę młodą. Ben, ujrzawszy Matthew, powiedział coś do Katy, po czym wyszedł na dwór nawet się nie przywitawszy. – Zastanawiam się, co się stało z tym Benem – odezwała się Alison. – Pokazywał humory u nas na kolacji, nie mówiąc już o jego zerowych 159
manierach. A potem nie przyszedł na zajęcia. Musi się tam dziać coś dziwnego. Coś mi się widzi, że on nie jest w stanie wziąć na siebie obowiązków ojca. Biedna Katy. Taka jest urocza. Zasługuje na znacznie więcej, nie sądzisz? Matthew nie ufał swojemu głosowi, więc udał, że jej nie słyszał. – Słuchasz mnie? – spytała Alison natarczywie. – Nie sądzisz, że Katy zasługuje na więcej? – Owszem, tak sądzę – zdołał wyszeptać, walcząc z nagłą potrzebą, by podbiec i pocieszyć Katy, która wyglądała na samotną i opuszczoną.
R
– Idę ją pocieszyć – oznajmiła Alison, a Matthew powlókł się za nią, zastanawiając się, czy przyjście tu okaże się decyzją fatalną w skutkach. – Wciąż ani śladu dziecka? – zagadnęła Alison, podszedłszy do Katy. – Ani śladu? Tak – odparła Katy i nerwowo zerknęła na Matthew. – Wy
L T
tutaj? Nie chce mi się wierzyć.
– Mnie też się nie chce wierzyć – odpowiedziała Alison. –Matthew się uparł. Wciąż nie pojmuję, co nim powodowało.
Matthew nie mógł rozszyfrować spojrzenia, którym obdarzyła go Katy. – Cóż. Ben naprawdę chciał przyjść – odpowiedziała Katy po chwili wahania. – Okazuje się, że nawiązał głęboką więź z Lukiem w obliczu nadchodzącego ojcostwa.
– Widocznie mają wiele wspólnego – oświadczył Matthew. – Masz na myśli, że obaj są zbyt młodzi? – odparowała Katy. – Ben aż taki młody nie jest. – Masz rację, w rzeczywistości jest bardzo dojrzały – rzekł Matthew sarkastycznie.
160
– Matthew – upomniała go ostro Alison. – Katy, po prostu nie zwracaj na niego uwagi. Ma wstrętny nastrój. Tak się cieszę, że przyszłaś, bo przynajmniej będę miała z kim normalnie porozmawiać, zanim przeprosimy i wyjdziemy z tej żenującej imprezy, która podobno ma być weselem. Katy była zszokowana jawną pogardą Alison. – Najważniejsze chyba, że podoba się Luke'owi i Charlene – zaoponowała. – Cóż. Czego można oczekiwać, jeśli się bierze ślub w wieku osiemnastu lat? Ale, Katy, poważnie. Byłabyś szczęśliwa, gdyby się okazało, że tańczycie
R
wasz, mam na myśli twój i Bena, pierwszy taniec jako młoda para w jakiejś zapadłej dziurze?
– Przecież Katy i Ben się nie pobierają, już ci mówiłem –wtrącił zdecydowanie Matthew.
L T
– Ale może kiedyś – broniła się Alison – Ben stwierdzi, że tego właśnie chce, tak też może być...
– Kto wie. – Katy desperacko rozglądała się na boki. –O, patrzcie, wraca Daniel – oznajmiła z wyraźną ulgą.
– Witam wszystkich! – zakrzyknął Daniel. – Co za cudowna impreza! – Wygląda na to, że jesteś gwoździem programu – powiedziała Katy. – O czym na Boga rozmawiałeś z tymi dziewczynami? – O muzyce i tańcu, rzecz jasna – odparł. – Dwie największe obsesje nastolatek i gejów. No i oczywiście stan zakochania – powiedział i chytrze uśmiechnął się do Matthew. – I toalety publiczne, jak widać – zażartowała Katy, dźgnęła Daniela pod żebra i pokazała palcem Charlene z gromadą koleżanek, które zbiorowo oddalały się w kierunku damskiej toalety. 161
– Zupełnie nie na miejscu ten komentarz, Katy. Jeśli chcesz wiedzieć, poszły się przygotować do pierwszego tańca – rzekł Daniel. – Wszystkie? – Jasne, że wszystkie. Sugeruję teraz, żebyśmy poszukali sobie miejsc z dobrym widokiem, bo nade wszystko szkoda byłoby stracić widok pierwszego tańca, wierzcie mi. Daniel pospiesznie przeprowadził ich przez parkiet i usadził ciężarne na wolnych krzesłach. Wkrótce z toalety wyłoniła się Charlene w otoczeniu towarzyszek ubranych – a raczej nieubranych – w porażająco krótkie mini i
R
skąpe topy w kolorze metalicznego błękitu. Strój samej Charlene był nieco bardziej powściągliwy – składał się z jaskrawoczerwonej, falbaniastej sukienki, która w założeniu miała sięgać kolan. Sięgała ich tylko z tyłu, z przodu zaś, ze
L T
względu na wystający brzuszek, ledwie zasłaniała krocze. Charlene na zatrważająco wysokich obcasach chwiejnie wkroczyła na środek parkietu i ustawiła się naprzeciwko drzwi wejściowych.
– Uwaga, wszyscy. Wyrzućcie pety i chodźcie tu! – wrzasnęła do stłoczonych na zewnątrz palaczy. – Jak nie przyjdziecie, zamykam bar, bo to moje wesele i musicie mnie słuchać.
Teraz skierowała się ku didżejowi, a tymczasem palacze gromadzili się hałaśliwie przy barze.
Kumpele Charlene ustawiły się mniej więcej w szeregu pośrodku parkietu i dziwacznie kręciły kończynami, jakby robiły rozgrzewkę przed wyścigiem. Charlene parę chwil wrzeszczała coś didżejowi do ucha, a gdy ten porozumiewawczym gestem podniósł kciuki, przedarła się przez plątaninę kabli i głośników z powrotem na parkiet i stanęła pośrodku zgromadzonych
162
tam dziewcząt. Krzyknęła coś do nich, a one natychmiast ustawiły się w linii prostej w odstępach mniej więcej półmetrowych. – OK, panie i panowie – didżej wyłączył przerywnik muzyczny i zabrał głos – proszę o niepodzielną uwagę, ponieważ mamy dla was dziś wieczorem coś wyjątkowego. Wieść niesie, że nasz przystojny pan młody, Luke, odmówił zatańczenia pierwszego tańca tego wieczoru, gdyż czuje się za bardzo skrępowany. Wielkie brawa dla pana młodego! W sali zapanowała zupełna cisza, przerwana tylko donośnym krzykiem jakiegoś małego chłopca, dochodzącym spod stołu.
R
– Proszę państwa, brawa dla naszego pana młodego! – zakrzyknął błagalnie didżej.
Z kąta seniorów, skąd co chwila ktoś odchodził w kierunku kuchni, by
L T
dowiedzieć się, kiedy zostanie podany posiłek, rozległy się pojedyncze oklaski. – Proszę państwa, nasza Charlene, która nie należy do osób wstydliwych, postanowiła mimo wszystko nie rezygnować z pierwszego tańca. Zaprosiła do niego koleżanki i pragnie go zadedykować nowo poślubionemu mężowi. A więc przed wami jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne dziewczyny z Leeds w odpowiedzi na Pussycat Dolls zaprezentują utwór Don't Cha Wish Your Husband Was Hot Like Mine!
– Brawo, brawo – wykrzykiwał dziko Daniel. – Czysta inspiracja! Fan– ta–stycz–ne! Dalej, dziewczęta!
Dziewczęta w szeregu kiwały do siebie łagodnie głowami, podczas gdy z głośników dobywały się wstępne akordy piosenki. Następnie wszystkie, wydawałoby się jak na komendę, wstrzymały oddech i rozpoczęły ekstrawagancki, nie w pełni zsynchronizowany taniec ramion, który przeprowadził je przez prawie całą pierwszą zwrotkę. Po tym nastąpiła chwila 163
wytchnienia na przygotowanie się do refrenu. Na dźwięk pierwszego wersu refrenu wszystkie zgodnie wyskoczyły w powietrze, wylądowały, po czym zaczęły
dziko
wirować,
śpiewając
najgłośniej
jak
się
dało
słowa
zaadaptowanego hitu: Don't cha wish your husband - Czy nie chciałabyś mieć męża was hot like mine - gorącego jak mój You really shouldn't wish - Naprawdę nie powinnaś, 'cause from today he's all mine? - bo od dziś on jest mój Don't cha - Nie nie Don't cha baby- Nie nie nie
R
Don't cha wish your husband - Czy nie chciałabyś mieć męża was right like mine?- cudownego jak mój
L T
If you try and steal him - Spróbuj tylko go uwieść,
I will fight you cause he's all mine - a nie daruję ci Don't cha- Nie nie
Don't cha Baby- Nie nie nie
Efekt był mocno niepokojący. Niektóre dziewczęta spędziły zapewne godziny, doprowadzając do perfekcji układ choreograficzny, podczas gdy inne, mniej sprawne fizycznie, wyglądały jak glina w rękach mało wprawnego garncarza.
Daniel był w histerycznym transie.
– Nigdzie, za żadne pieniądze czegoś takiego nie obejrzycie! – powiedział, wycierając oczy. – Mój geniusz kreatywny temu by nie sprostał. Choć przyznaję, że dałem Charlene ogólny pogląd, ale nigdy nie marzyłem o takim efekcie. Chyba podpiszę z nimi kontrakt. Najlepszy numer na paradzie gejów, przysięgam! 164
Trzeba im przyznać, że wytrzymały aż do ostatniego chórku, kiedy to pomyliła się sama Charlene. Małe dzieci, obecne na sali, myślały zapewne, że śpiewająca i tańcząca grupa została sprowadzona specjalnie dla ich rozrywki, ustawiły się więc w szeregu przed nią i starały się naśladować ich ruchy. Nie to jednak wyprowadziło z równowagi Charlene. Wyprowadził ją z równowagi Scott, który wepchnął sobie pod koszulę dwa balony i poduszkę. Znad koszuli wystawał mu jaskrawoniebiesko––czerwony dekolt, a spod niej – złote frędzle. Ustawił się bezpośrednio za plecami Charlene i powtarzał każdy jej ruch łącznie z tym, że co chwila zatrzymywał się, chwytał za plecy i robił zbolałą
R
minę – identycznie, jak robiła to jego siostra w zaawansowanej ciąży. W końcu Charlene zorientowała się, że ludzie śmieją się z czegoś, co jest z tyłu za nią, i odwróciła się błyskawicznie, przyłapując Scotta na gorącym uczynku.
L T
– Mamo, zabierz go – jęknęła. – Dlaczego on zawsze musi wszystko zepsuć? To nie fair. Maaaamo, no, weź go!
Nie wiadomo skąd pojawiła się mama Charlene, uczepiła się ucha Scotta i wyprowadziła go gdzieś.
Wszystko to trwało zaledwie chwilę, po której Charlene powróciła do wykonywanych czynności, jak gdyby nigdy nic. – Prawdziwa profesjonalistka! – zawył Daniel, który w czasie ostatniego wersu piosenki poderwał się z miejsca i zainicjował owację na stojąco. – Wspaniała, po prostu wspaniała.
– Ta twoja żona to niezła aktorka – powiedział Ben, wałęsający się w okolicach baru razem z Lukiem, który jak zwykle wolał nie rzucać się w oczy. – Nie musisz mi mówić – mruknął Luke w odpowiedzi.
165
– Co o niej sądzą twoi rodzice? – chciał wiedzieć Ben, starając się równocześnie nie patrzeć na zbyt krótką spódniczkę Charlene, spod której przy każdym skoku wyłaniały się znaczne fragmenty jej bielizny. – Mają to gdzieś. – A gdzie oni są? Jeszcze ich nie widziałem. – Poszli już do domu. – Uhm. Ben upił kolejny, długi łyk bardzo mocnego piwa – było to już trzecie duże piwo, odkąd przyjechali.
R
– Więc powiedz, Luke, nie masz nic przeciwko temu małżeństwu i dziecku? – spytał. – Yhy.
L T
– Wystraszony? Nie musisz mi mówić, ja wiem, o co tu biega. Oj, wiem coś o tym – westchnął Ben, kręcąc głową, po czym opróżnił kufel. – Dwóch młodych facetów w kwiecie wieku, co? Całe życie przed nami. Moglibyśmy robić, co chcemy, jeździć, gdzie chcemy, zostać kimkolwiek chcemy, a tu proszę. W jednej chwili myślisz, że wystarczy jeszcze trochę potrenować i masz szansę zostać profesjonalnym piłkarzem, a za chwilę dowiadujesz się, że nic z tego, bo właśnie sprzątnięto ci sprzed nosa najbliższe osiemnaście lat twojego życia. Tak po prostu. Współczuję ci, chłopie. I rozumiem cię bardzo dobrze. Obaj jesteśmy w takiej samej sytuacji, ty i ja. – Ben otoczył Luke'a ramieniem i wziął do ręki następny pełny kufel. –I jeszcze coś – dodał, wylewając piwo wskutek gestykulowania kuflem w powietrzu. – Pewien jestem, że się z tym zgodzisz, Luke. Więc masz dziecko i nagle okazuje się, że masz się pobrać z jego matką i macie zostać razem do końca życia. Tak po prostu. Mówię ci, chylę przed tobą czoło, człowieku. Sam jestem młody, a co 166
dopiero ty, dzieciaku! Wiem, że nie powinienem tego mówić, ale nie mogę uwierzyć, że na to idziesz, brachu. Poważnie, nie mogę. Luke patrzył tylko w ziemię. Po chwili zaczął kopać ścianę. – Mnie możesz powiedzieć, jak facet facetowi – nakłaniał go Ben, schylając się, by Luke na niego spojrzał. – Czy tego właśnie chcesz? Luke mocno przyładował nogą w ścianę, po czym podniósł głowę i prawdopodobnie po raz pierwszy, odkąd się znali, spojrzał Benowi w oczy. – Tak, tego chcę – odparł stanowczo. – Bo mój ojciec to ścierwo. Nienawidzi mnie za to, że mam odwagę. Tylko dlatego, że nie jestem taki jak on, myśli, że nic nie potrafię. Przez niego moje życie to piekło. A to nie wina
R
dzieciaka, no nie? Każdy dzieciak zasługuje na dobrego ojca. Każdy. Co, może nie?
L T
Ben stał z otwartymi ustami. Nigdy dotąd nie słyszał z ust Luke'a pełnego zdania, a co dopiero całej wypowiedzi.
– Może nie? – powtórzył Luke trochę głośniej.
Ben odchylił się do tyłu – trochę z powodu mocy, którą nacechowane było pytanie Luke'a, a trochę z powodu piwa, które już zaczynało działać na jego zmysł równowagi.
Luke chwycił krzesło i zdołał podsunąć je Benowi. – Zasługuje czy nie? – powtórzył pytanie. Ben spojrzał na niego znowu i zmarszczył brew w skupieniu. W końcu powiedział bardzo powoli: – Tak, do jasnej cholery, Luke, zasługuje jak cholera. – Po czym chwiejnie wstał i zataczając się lekko, wyszedł na dwór.
167
16 Katy z przeciwnego kąta sali patrzyła, jak Ben znika za drzwiami. Przez cały wieczór odezwał się do niej może dwa razy, a miała już naprawdę dość żenującej rozmowy z Matthew i Alison, i jeszcze bardziej dość patrzenia na to, jak Matthew masuje spuchnięte stopy Alison, nawet jeśli nie wyglądał na specjalnie
szczęśliwego
z
tego
powodu.
Chytry
uśmieszek
Alison
wyprowadzał ją z równowagi. Czuła, że jeszcze chwila, a oszaleje. Odwróciła wzrok – jak się okazało tylko po to, by padł on na splecionych w uścisku i
R
całujących się gorąco Charlene i Luke'a. Nie była w stanie oderwać od nich wzroku. Wpatrywała się, jak całują się namiętnie, po czym przystępują do dziwnego rytuału gryzienia się w ucho. Kiedy oderwali się od siebie, by
L T
zaczerpnąć powietrza, Luke wziął Charlene za rękę i odprowadził do krzeseł. Usiedli oboje, po czym on ją objął i czule zaczął głaskać jej brzuch. Ben nigdy nie głaskał brzucha Katy. Nie, nie, jednak głaskał. Zrobił to raz, kiedy brzuch zaczęło być widać. Pewnego wieczoru oglądali coś na DVD, a on pochylił się i delikatnie pogłaskał jej nabrzmiały, goły brzuch. Była to jedna z ich najbardziej intymnych wspólnych chwil. Ale dla niej o wiele za intymna. Katy uważała, że jej relacja z Benem miała opierać się na czymś innym. Na wspólnych żartach, na zabawie, na świetnym seksie, na bezsensownych rozmowach do późnej nocy, ale nie na intymności. Przez całe lata intymność była dla niej sygnałem ostrzegawczym, że oto weszła do niebezpiecznej strefy grożącej zranieniem, więc zdecydowanym ruchem odsunęła jego rękę i poszła zrobić herbatę. Właśnie kiedy zaczęła się zastanawiać, o co jej tak właściwie chodzi, w głośnikach zadudnił głos didżeja zapowiadającego kolejny utwór. 168
– A teraz dla wszystkich zakochanych utwór pościelowy, zaczerpnięty z przeszłości na osobiste życzenie mamy panny młodej. Zapraszam panów – zabierajcie panie na parkiet i trochę na nie naciśnijcie... Katy wzdrygnęła się, słysząc takie określenie. Kiedy zaś rozpoznała pierwsze tony hitu lat osiemdziesiątych Right Here Waiting Richarda Marxa, poczuła, że jej ciało ogarnia bezwład. Parkiet zapełnił się natychmiast. Zamglonymi oczami patrzyła na morze kwiecistych sukienek, ścisło splecionych z pogniecionymi, przepoconymi, białymi i niebieskimi koszulami. Ta piosenka była wielkim przebojem, kiedy Katy była na pierwszym roku
R
studiów. Pamiętała, jak właśnie za jej sprawą potrafiła rozkleić się w mgnieniu oka po bolesnym rozstaniu z Matthew. Kiedy tak samotnie siedziała i obserwowała rozgrywającą się tuż przed jej oczami manifestację miłości,
L T
przypomniało jej się nawet zbyt dokładnie, jak w podobny sposób spędzała czas na tańcach w Domu Studenta. Jej koleżanki wtulały się w chłopaków, a ona usychała z tęsknoty za Matthew.
Z absolutną jasnością zdała sobie sprawę, że nie chce już samotnie siedzieć na jednym z krzeseł przy parkiecie. A już na pewno nie na weselu i nie prawie w dziewiątym miesiącu ciąży. Ku własnemu niedowierzaniu pragnęła, by ktoś pogłaskał ją po brzuchu. Jak Charlene. Właśnie w chwili, kiedy wyczuła, że za chwilę jej myśli gwałtowną spiralą poszybują na dół, w polu widzenia pojawił się Ben i przesłonił jej widok na paradę miłości na parkiecie. – Katy – rzekł. – Ben – odpowiedziała.
169
Przeciągnął palcami po rozczochranej czuprynie i rozejrzał się dziko dokoła, jakby nie wiedział, co powiedzieć. A potem wziął głęboki oddech i otarł oczy. Gdyby Katy nie znała go lepiej, mogłaby pomyśleć, że płacze. – Zatańczysz ze mną? Proszę – powiedział w końcu, wyciągając przed siebie rękę, która lekko drżała. Zamurowało ją. To nie mogło się dziać naprawdę. Taniec zajmował jedną z ostatnich pięciu pozycji na liście ulubionych czynności Bena, obok sprzątania własnych wymiocin oraz jedzenia quiche'u. Ku jej zdumieniu wziął ją za rękę, pociągnął do góry i niezwykle łagodnie poprowadził ku parkietowi, gdzie przygarnął ją do swego nieco spoconego ciała. – Upiłeś się? – spytała na wszelki wypadek.
L T
– Dlaczego tak mówisz?
– Nigdy nie tańczyliśmy wolnego – odparła.
R
– No, właściwie... – zaczął, lecz nie dokończył, bo ogarnął ją niewiarygodnym uściskiem i wypuścił ogromną ilość piwnych oparów prosto do jej ucha. – O, Katy – wymruczał.
Katy z całej siły odwzajemniła uścisk, ciekawa, dokąd to prowadzi. Nie była jednak w stanie wytrzymać niepewności, więc odepchnęła go na odległość wyprostowanych rąk i spojrzała na niego nerwowo. – Ben, czy coś się stało? – spytała.
Wyglądało na to, że Ben zaraz zacznie płakać, ale udało mu się poprzestać na głośnym pociągnięciu nosem i wyprostowaniu pleców. – Tak, Katy. Coś się stało. Właśnie stwierdziłem, że zachowuję się jak kretyn – powiedział, po czym przerwał i pomyślał chwilę. – Nie zawsze, oczywiście, rozumiesz – ciągnął – w zasadzie do tej pory nie byłem 170
potwornym kretynem, tak przynajmniej wolę o sobie myśleć. Tylko ostatnio odkryłem w sobie ten talent. – Ale to moja wina – zaprotestowała. – Nie powinnam była... – Nie, nie powinnaś – przerwał. – W rzeczy samej stawia to między nami znak równości, jeśli chodzi o kretyństwo. – Niby tak. Ale nie zapominaj, że zawsze miałeś skłonności – nie mogła się powstrzymać. Znowu zaczęła wchodzić w ich zwyczajną gadaninę, która, jak sobie nagle zdała sprawę, w irytujący sposób zawsze następowała wtedy, kiedy powinni rozmawiać poważnie. – Prawda, prawda, święta prawda – odparł nieco przygaszony.
R
Spojrzeli na siebie zmieszani. Mocno ściskali sobie ręce. Katy nie mogła dłużej wytrzymać napięcia. Musiała się dowiedzieć, dokąd prowadzi ta dziwna rozmowa.
L T
– Więc... więc, już wszystko między nami w porządku? –spytała ostrożnie.
– Tak – poważnie skinął głową, wciąż ze zmarszczoną brwią. – Wszystko.
Katy wstrzymała oddech i czekała na więcej, lecz wydawało się, że Ben wciąż przetwarza myśli z udręczoną miną. W końcu po bardzo długiej przerwie twarz mu złagodniała i zaczął na nią powoli wypływać uśmiech. Katy pozwoliła sobie na oddech i przygotowała się na jego następną wypowiedź. – Będziemy mieć dziecko – oznajmił zupełnie tak, jakby właśnie po raz pierwszy przyjął to do wiadomości. Na jego twarzy rysowało się lekkie zdziwienie. – Będziemy – powtórzyła powoli. – Czy to w porządku?
171
– To wspaniale, do jasnej cholery! – odpowiedział z rzewnym, lecz dumnym uśmiechem, który wreszcie w pełni rozjaśnił jego twarz. – I zamierzam być totalnie cudownym tatusiem – ciągnął, uśmiechając się teraz od ucha do ucha. Katy poczuła, że nogi się pod nią uginają, a jej ciało przenika czysta, niepohamowana radość. Zachwiała się, lecz Ben chwycił ją za ramiona i trzymał, dopóki nie złapała równowagi. – Hej, wszystko w porządku? – spytał z niepokojem, głaszcząc ją jednocześnie po włosach.
R
– Bardziej niż w porządku – odpowiedziała rozpromieniona. Ben chciał być tatą. Chciał być ojcem jej dziecka. Chciał wspólnej przyszłości dla siebie, dla niej i dla dziecka. Nie siedziała sama pod ścianą, gdy
L T
inni tańczyli. Stała pośrodku parkietu, przyklejona do Bena. Zdała sobie sprawę, że właśnie zmienił się jej cały świat. Pierwszy raz w życiu chciała przestać myśleć „ja", a zacząć myśleć „my". „My" to znaczy ona, Ben i dziecko. Zaczerpnęła powietrza. Łzy zmieniły się w śmiech i jej ramiona oraz ramiona Bena zaczęły trząść się wspólnie, podczas gdy oboje nie przestawali kołysać się w rytm powolnej muzyki.
Przez resztę tańca tylko przytulali się do siebie w milczeniu. Ben rytmicznie głaskał ją po plecach i delikatnie nią kołysał. – Jeszcze jedna sprawa – powiedział, odsuwając się, gdy piosenka się skończyła. Katy poczuła, że serce nagle jej kamienieje. – Czy po dzisiejszym wieczorze możemy już nigdy nie oglądać Matthew i Alison? Nie chodzi o zazdrość o twojego eks, nie, chociaż sama myśl o tobie w towarzystwie takiego sztywniaka źle wpływa na twoją popularność wśród młodzieży. Chodzi mi tylko o to, że oni są tak cholernie perfekcyjni, że czuję się przy nich jak jakiś 172
osioł, ignorant. A ja chcę być dobrym tatą, naprawdę chcę, Katy. Bo każdy dzieciak zasługuje na dobrego ojca. Prawda? Ale będziesz mi musiała pozwolić, żebym to zrobił na swój sposób – wyznał z niespotykaną szczerością. Sposób Bena będzie świetny – pomyślała Katy i bez zastanowienia podniosła rękę, żeby pogłaskać go po policzku. – Zapomnijmy o nich po prostu, dobra? – zaproponowała. – Po dzisiejszym dniu przestają istnieć. Umowa? – Umowa – odparł z wyraźną ulgą.
R
– Mogę cię teraz o coś poprosić? – odezwała się Katy, nagle onieśmielona.
– O cokolwiek zechcesz, moja droga, z wyjątkiem tańca do muzyki
L T
George'a Michaela oczywiście – odparł Ben. – Pogłaszczesz mnie po brzuchu?
Tym razem łza popłynęła z jego lewego oka.
– Będę najdumniejszym facetem pod słońcem – odparł i delikatnie podwinął jej bluzkę, po czym położył dłoń na jej ciepłym brzuchu. Utonęli w długim, namiętnym pocałunku, dopóki Katy nie poczuła, że ktoś postukuje ją w ramię.
– Niezmiernie mi przykro, że przerywam wam w tak newralgicznej chwili, ale doprawdy jestem zdesperowany – odezwał się Daniel, oglądając się nerwowo za siebie. – Stare babska napadają na mnie, żebym z nimi tańczył. Ratujcie. – Może zatańczysz z Katy, a ja pójdę się odlać – zaproponował Ben, pocałował Katy w czoło i oddalił się w kierunku toalety dla panów, machając radośnie po drodze. 173
– No, jak tam sny o miłości? – zapytał Daniel, widząc, jak bardzo Katy się uśmiecha. – Och, Daniel. Wszystko będzie dobrze. Dogadaliśmy się i mówi, że strasznie się cieszy, że będzie tatusiem – mówiła rozpromieniona. – I dziś ma być absolutnie ostatni raz, kiedy widzę Matthew na oczy, więc mam nadzieję, że sztorm przetrwałam i wypływam na spokojne wody. Mogę się wreszcie zając resztą mojego życia. – To co, wszystkie uczucia i emocje wróciły już na miejsce? –spytał Daniel. – Dokładnie tak.
R
– I znasz już odpowiedź na naprawdę trudne pytanie? – Jakie znów pytanie?
L T
– O Boże, Katy, czy ty kiedykolwiek w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi? Czy–naprawdę–go–kochasz? – wycedził Daniel. – Nie pamiętasz? – Tak, chyba tak, chyba go kocham. – Mówiłaś mu to? A on tobie?
– No, nie, ale my nie jesteśmy tego typu parą. – Katy wzruszyła ramionami. – Daniel, spoko, wszystko jest w porządku, jesteśmy z powrotem na dobrej drodze. Damy sobie radę.
– OK, OK, jeśli tak mówisz... Tylko bądź szczęśliwa, dobrze? Obiecujesz? – nalegał Daniel.
– Obiecuję – zapewniła go Katy. – I jeszcze coś. Zapowiedz temu Matthew, że ma cię już nie ścigać, dobra? – Jasne, jasne. Czy możemy już usiąść, bo zwariuję, tak mnie bolą nogi.
174
– Niezła myśl. Muszę się napić czegoś mocniejszego. – Daniel wziął ją za rękę i wyprowadził z parkietu. Do czasu, gdy Ben wrócił z łazienki, Daniel w tajemniczy sposób wyczarował butelkę bardzo drogiej wódki. Wniósł ją na imprezę cichaczem, spodziewając się, że bar będzie serwował napoje rodem z hipermarketu. – Poproszę trochę – upomniał się Ben. – Piwo źle wpływa na moje wnętrzności. – Zapraszam – odparł hojnie Daniel, zadowolony, że Ben uszczęśliwił wreszcie Katy.
R
– Uwaga, uwaga, wzmożona czujność – mruknął Ben, gdy zauważył zbliżających się Matthew i Alison, którzy poszli sprawdzić, co dają do jedzenia, i zdecydowali się jednak nie skorzystać. Katy nie mogła nie
L T
zauważyć, z jakim niesmakiem Matthew przygląda się tulącemu się do jej ramienia Benowi, który gładził jej brzuch pod ubraniem, co i raz odsłaniając fragment nagiej, napiętej skóry.
Wyraz twarzy Matthew zauważył również Daniel, który machnął w jego kierunku butelką wódki i zachęcał go, by golnął sobie w nadziei, że odwróci to jego uwagę od pieszczot Bena.
Matthew spojrzał na Alison, która w tej samej chwili zdecydowanym ruchem położyła mu rękę na ramieniu.
– A owszem, chętnie – odparł i strącił rękę żony, po czym wziął butelkę od Daniela, przyłożył do ust i wypił parę długich łyków. – Matthew! – wykrzyknęła Alison. – Nie wiesz, kto z tego pił! – Jeśli chodzi o mnie, jestem czysty jak łza – zapiał Daniel. – Nieskalany niczym świeży śnieg – wyjaśnił życzliwie.
175
– W takim razie powtórzę – rzekł Matthew, przykładając butelkę do ust po raz drugi i nie spuszczając oczu z twarzy Alison. – Matthew, przestań, to nie jest śmieszne – zaprotestowała. – To tylko wódka – powiedział Matthew. – A co będzie, jak dzieci urodzą się dziś w nocy, a ty i Ben będziecie kompletnie zalani? Matthew ciężko westchnął i zapatrzył się w butelkę, którą trzymał w ręku. – Jeszcze tylko raz – mruknął i upił trzeci, bardzo długi łyk, unikając tym razem wzroku Alison.
R
– To by było na tyle – podsumowała Alison. – Zbieramy się. Nie ruszaj się stąd. Siedź, gdzie jesteś. Ja pójdę się pożegnać z Charlene i Lukiem i podziękować rodzicom Charlene. Chcę, żebyś, jak wrócę, był w stanie wsiąść
L T
do samochodu. Bardzo was wszystkich przepraszam. I nie dawajcie mu już więcej tej wódki.
Kiedy tylko odwróciła się do nich tyłem, Matthew zaczerpnął kolejny obfity łyk alkoholu i oddał butelkę Danielowi.
– Masz u mnie drinka – powiedział, lecz nie ruszył się w stronę baru. Wybrał gapienie się na plecy Alison.
– Wiecie co, idę zamówić kolejkę – rzekł Ben. – Za moment wracam. Daniel spojrzał na Katy i kaszlnął znacząco, robiąc wymowny ruch głową w stronę Matthew. – Muszę się trochę przewietrzyć – oznajmił. – Wychodzę na chwilę. Katy i Matthew siedzieli w milczeniu. Matthew sięgnął po butelkę i znowu napił się wódki. – Co z tobą? – spytała Katy. 176
– Nic. – Daj spokój, nie odezwałeś się po ludzku do nikogo przez cały wieczór. I ta wódka? – Katy, to wszystko jest dla mnie takie dziwne – powiedział, wpatrując się w dal. – Za bardzo dziwne. – Co jest takie dziwne? – To wszystko. Nie uważasz za dziwne, że właśnie widzimy się po raz ostatni w życiu? – Uważam. Ale wszystko, co się zdarzyło, nie było przecież za wesołe.
R
– Nie było. Ale dla mnie było dobre, wiesz? Oprócz zmuszania mnie do śpiewania głupich piosenek – zachichotał. –Kiedyś byliśmy nieźli, co? Naprawdę nieźli. I ja to spieprzyłem. – Przerwał na chwilę, po czym spojrzał
L T
prosto na nią. – Nie myślałaś nigdy, jak by mogło być? Wiesz, gdybym nie był takim dupkiem?
– Nigdy – skłamała. – A ja tak. – Nie rób tego.
– Nic nie mogę na to poradzić. – Matthew ukrył twarz w dłoniach. Katy nie wiedziała, co powiedzieć. Nie spodziewała się takiej rozmowy. Matthew gwałtownie podniósł głowę i utkwił spojrzenie w Katy. – Pozwól mi chociaż raz zobaczyć ciebie i dziecko. Tylko raz, przysięgam. Czuję, że będę musiał was zobaczyć. Żeby zamknąć tę sprawę czy coś w tym rodzaju. Pożegnać się, jak należy, i odciąć od przeszłości. Dopiero wtedy będę mógł iść do przodu. Myślę, że to mi pomoże. Katy zamurowało. Patrzyła na niego zdumiona.
177
– Tobie ma pomóc? – zapytała w końcu przez zęby. – To dopiero podsumowanie. Nic nie rozumiesz, prawda?! – krzyczała mu prosto do ucha, żeby ją na pewno usłyszał. – Słuchaj uważnie. Tu nie chodzi o ciebie. Tu chodzi o dziecko, o mnie i o Bena, żebyśmy jakoś sobie z tym dali radę. I chodzi o twoją żonę i dwoje dzieci, które lada dzień się urodzą. Musisz robić to, co jest dobre dla innych, Matthew, a nie to, co tobie, do cholery, pomoże! – Ale nic na to nie poradzę, że nie jest mi wszystko jedno, co z tobą i dzieckiem – powiedział, kiwając się do tyłu i do przodu. Katy przymknęła oczy i próbowała uspokoić przyspieszający coraz bardziej oddech.
R
– Czas, kiedy nie powinno ci być wszystko jedno, był wtedy, kiedy pieprzyłeś Maryję Dziewicę, a nie teraz. Ten czas minął, Matthew. Przepadło.
L T
Całkowicie i nieodwracalnie.
Matthew wyglądał na naprawdę zdruzgotanego, lecz po chwili jego twarz nabrała ostrego wyrazu.
– Byłem głupi i przepraszam. Ale spałaś ze mną i jakoś nie zauważyłem, żebyś się wtedy tak przejmowała Benem. A teraz planujesz spędzić z nim resztę życia, mimo że jest idiotą.
– Matthew, przestań. Nic ci do tego i nie masz absolutnie żadnego prawa tak mówić.
– Ale on być może będzie wychowywał moje dziecko. – Dosyć. Dosyć! Jak śmiesz tak mówić? Już o tym rozmawialiśmy parę tygodni temu, nie pamiętasz? Ustaliliśmy coś. Ben jest ojcem tego dziecka. Ben. Koniec, kropka. I daj już spokój. Matthew patrzył na nią przez chwilę, po czym powiedział:
178
– Dobrze, jeśli tego właśnie chcesz. Ale nie przychodź do mnie, jak Ben wystawi
cię
do
wiatru,
bo
nie
będzie
potrafił
wziąć
na
siebie
odpowiedzialności. Wstał i chwiejnym krokiem oddalił się w stronę męskich ubikacji. Co za dupek – pomyślała. Jak śmie żądać, by pozwoliła mu zobaczyć dziecko i jak śmie przewidywać, że Ben ją zawiedzie. W głębi duszy wiedziała jednak, że Matthew może mieć rację. Chociaż stosunek Bena do całej sprawy zmienił się właśnie na korzyść, w chwili kryzysu może nie wytrzymać napięcia. Rozejrzała się desperacko wokół siebie w poszukiwaniu Bena – w
R
poszukiwaniu wsparcia. Gadał przy barze z jakimiś kuplami Luke'a. Oddychała głęboko, starając się nie rozpłakać, i ruszyła w jego stronę. Kiedy była już tylko parę metrów od niego, poczuła, że łzy wylewają się z niej potokiem.
L T
Próbowała jeszcze je powstrzymać, gwałtownie pociągając nosem, ale nic z tego. Były już na wierzchu. Ben, przerażony na widok chlipiącej kupki nieszczęścia, mruknął coś do trzech otaczających go chłopaków, którzy wycofali się lękliwie, kiedy tylko ją dostrzegli.
– Co jest? Co się dzieje? – Ben objął ją ramieniem. Katy wzięła głęboki oddech i za wszelką cenę starała się odzyskać kontrolę nad sobą.
– Katy, kochanie, czy to ten deser? – spytał Ben. – Mama Charlene zmusiła cię, żebyś go zjadła? Wiem, smakuje jak trutka na szczury, ale nie sądzę, by ktoś, kto nazywa dzieci imionami bohaterów Sąsiadów, próbował naumyślnie cię skrzywdzić. Choć słyszałem, że rzeczywiście ma zamiar pozabijać wszystkich gości, żeby państwo młodzi nie musieli zwracać prezentów, jak będą się rozwodzić.
179
Katy musiała się uśmiechnąć. A potem jej ramiona powoli, ale zdecydowanie zaczęły podrygiwać ze śmiechu. Ukryła twarz w chusteczce higienicznej. Osuszyła oczy i odetchnęła głęboko. Boże, dobrze było mieć obok siebie Bena, który był znowu w formie. – Więc co ci znowu ten kapcan nagadał? Widziałem, że rozmawialiście – powiedział Ben, poważniejąc. – Nie straszył cię chyba, że mi opowie wszystko o tobie i o nim. Bo jeśli cię straszył, to będę musiał z nim pogadać. To jego kłamstwo, nie twoje. To nie był twój pomysł, żeby jej nie mówić. – Nie, Ben, nie o to chodziło. Martwił się tylko trochę, wiesz, że tak
R
mocno to przeżyłeś i odreagował na mnie. To wszystko, szczerze, nic więcej się nie zdarzyło.
– Co? Myśli, że jestem wściekły na te jego zasrane sekrety i się na tobie wyżywam? O Boże, ten ma tupet. Wyobraża sobie, że jest nie wiadomo kim?
L T
Że ma prawo grać w takie gierki?
– To nie gierki, Ben, naprawdę, to tylko głupie kłamstwo wymknęło się spod kontroli i tyle.
– Głupie kłamstwo, które było zupełnie bez sensu, zacznijmy od tego. Na czym opiera się ten ich związek, że Matthew jest przerażony na samą myśl o tym, że wyjdzie na jaw, że jako osiemnastolatek miał dziewczynę? To chore! – Ben zaczynał się trochę wkurzać.
– Ben, proszę, zapomnij o tym, to naprawdę nie ma znaczenia. Nie warto. – Zaraz wracam – stęknął i odszedł. Katy miała zamiar sięgnąć do torby po chusteczki, kiedy zauważyła, dokąd Ben zmierza. Nie minęło parę sekund, a drzwi do toalety dla panów skrzypnęły, a potem zamknęły się z hukiem.
180
Matthew stał niepewnie nad pisuarem, plecami do reszty świata, kiedy Ben wszedł do ubikacji. Nikogo innego tu nie było, prócz nieznanych bliżej stałych bywalców, których przyciągał narośnięty latami brud i zapach starego moczu. Po prawej stronie znajdowały się dwie kabiny, z których tylko jedna miała drzwi. Pośrodku sufitu mrugała niepewnie goła żarówka, co nadawało pomieszczeniu charakter sceny z filmu klasy B. W łazience znajdowały się trzy pisuary. Matthew zajął ten najbardziej po prawej, by zgodnie z etykietą męskiej toalety kolejny użytkownik mógł skorzystać z przeciwległego, pozostawiając środkowy wolny. Ben wyczuł więc, że Matthew był zdziwiony, kiedy ktoś stanął tuż obok niego.
R
– Katy mówiła, że się strasznie przejmujesz, że się na niej wyżywam za to, że dziwnym zbiegiem okoliczności obojgu wam wyleciało z głowy, że byliście kiedyś parą smarkaczy. I to pomimo faktu, że od Bóg wie ilu lat masz
L T
stosowny tatuaż na ramieniu.
Na skutek szoku Matthew wstrzymał środkowy strumień. Podniósł wzrok na Bena i wypiął pierś.
– Mylisz się, Ben. Sprawdzałem tylko, czy wszystko z nią w porządku. Ona potrzebuje troski. Będzie miała dziecko.
– Myślisz, że o tym nie wiem? Robię to. Troszczę się o nią, po czym pojawiasz się ty i wszystko pieprzysz.
– Przepraszam, co robię? – Matthew zaśmiał się mimochodem. – O co ci konkretnie chodzi, Ben? Bo, jeśli mam być szczery, to jakoś nie widzę, żebyś się o nią troszczył. – Matthew postanowił zakończyć w punkcie, w którym strumień został przerwany, i zapiął rozporek, po czym odwrócił się twarzą w stronę Bena. – Co robisz? Robisz z siebie durnia w szkole rodzenia. Cały czas łazisz gdzieś z kumplami, a do tego twierdzisz, że wyjazd na imprezę 181
kawalerską dokładnie w terminie porodu to superpomysł. Uciekasz. Chcesz się zabawić. Szczerze, Ben, nie sądzę, byś do tego dorósł. Albo musisz dorosnąć, albo zostawić Katy bez złudzeń. Lepiej nie mieć ojca wcale niż mieć ojca, którego wszystko gówno obchodzi, a na coś takiego Katy nie zasługuje. Nagle drzwi stanęły otworem i pojawił się w nich Scott. – Prosz pana, prosz pana! – wykrzyknął bez tchu w kierunku Bena. – Pana dziewczyna jest na dworze i mówi, że mam pana przyprowadzić w tej chwili, to kupi mi małe piwo z lemoniadą, jeśli nie powiem mamie. – Chłopak złapał Bena za rękę i zaczął go ciągnąć z całej siły.
R
Kamienny wzrok Bena nie opuszczał twarzy Matthew.
– Jeśli w tej chwili stąd wyjdziesz, kupię ci duże – powiedział Ben. – Ale co, z lemoniadą, czy prawdziwe piwo?
L T
– Jakie chcesz. A teraz spadaj.
– Dobra, prosz pana, to spadam – powiedział Scott i zniknął. – Co? Myślisz, że nie zasługuję na to, żeby być ojcem? A skąd czerpiesz to swoje zakichane przekonanie? Cóż, jeśli mam być szczery, Matthew, to powiem ci, że rzeczywiście, trochę trwało, zanim się z tą myślą oswoiłem. I owszem, zdarzały się chwile, kiedy czułem, że chcę zwiewać. Ale nie zrobiłem tego, prawda? A może zrobiłem? I powiem ci, że to, że ja jestem z Katy, a ty z kobietą z kijem od szczotki wbitym w tyłek, to chyba twoja wina, nie moja. A teraz posłuchaj mnie, stary. Twoja szansa przepadła. Teraz ona nawet by na ciebie nie spojrzała, więc spadaj, cholerny dupku. Matthew złapał się za połamany uchwyt na ręczniki, żeby pomóc sobie utrzymać równowagę. Był wyraźnie zszokowany atakiem Bena. – Żałosne. Po prostu żałosne – zaśmiał się Ben.
182
Następną rzeczą, która do niego dotarła, było to, że zatacza się do tyłu, a szczęka mu płonie. Wpadł plecami na drzwi ubikacji, chwiejnie wycofał się do zatłoczonej sali weselnej, a potem na skraj parkietu tanecznego. Uderzył mnie, ten pieprzony drań mnie uderzył – myślał, upadając do tyłu i waląc głową w podłogę. Kiedy doszedł do siebie, stał nad nim Matthew i ciągnął go za kołnierz do góry. – Nawet by na mnie nie spojrzała, mówisz? Nie spojrzałaby? – szeptał wściekle wprost do ucha Bena. – To może lepiej ją o to spytaj. Bo spojrzała na mnie, i to jak, po zjeździe absolwentów. Fajne ma mieszkanko. Ty, zdaje się,
R
byłeś wtedy na męskiej imprezie? Zobacz, ile można stracić, kiedy się jeździ na męskie imprezy – warczał. Odepchnął głowę Bena z powrotem na podłogę, wyprostował się i ruszył przez parkiet do drzwi.
L T
Całe zamieszanie nie przeszło oczywiście niezauważone przez starsze panie, łagodnie podrygujące na parkiecie w rytm piosenki Eminema. Pospiesznie przydreptały do porzuconego przez napastnika Bena. – Co się stało, kochany? – zapytała jedna.
– Napiłbyś się sherry? – zaproponowała druga. – Ruszaj za nim, goń brutala, nie daj się, przyłóż mu ode mnie – zachęcała inna, z plamami marynaty na nylonowej sukience, niezmiernie podekscytowana.
Ben przebił się przez tłumek oddanych kibiców i dogonił Matthew na środku parkietu. Złapał go za ramię, błyskawicznie obrócił i idealnie wymierzonym lewym sierpowym rozpłaszczył go na podłodze. Matthew upadł. Leżał bez ruchu, nie dając znaku życia. – Ben! – dotarł do niego pierwszy okrzyk. – Co robisz? Przez tłum nastolatków patrzących z niemym podziwem na Bena przedarła się Katy. 183
Ben gapił się na nią, nie wiedząc, co mówić i co czuć. Otworzył usta, lecz po chwili z powrotem je zamknął. Katy upadła na kolana tuż przy Matthew, który wciąż leżał nieruchomo. – Matthew, obudź się, błagam, obudź się – kierowała błagania do jego twarzy kompletnie bez wyrazu. – Jak mogłeś? –zwróciła się do Bena. Rzuciła mu lodowate spojrzenie i z niedowierzaniem pokręciła głową. Ben znowu otworzył usta, chcąc przemówić lub krzyknąć, lub coś innego, lecz nie przyszły mu do głowy żadne słowa. Po raz ostatni spojrzał na całą scenę, po czym odwrócił się, minął drzwi i wyszedł w ciemną noc.
L T 184
R
17 Katy oglądała Śmiertelne łowy na Discovery Channel. Rybacy walczyli z setkami żywych krabów, które wysypywały się z sieci na bujający się na fali pokład kutra. Wszystko to sprawiało, że robiło jej się coraz bardziej niedobrze. Nie była do końca pewna, po co patrzy, jak ci faceci się męczą, ale podejrzewała, że być może dlatego, że czuje ulgę, widząc, że ktoś może mieć gorzej niż ona. Trwał drugi dzień jej urlopu macierzyńskiego i już była rozczarowana programami telewizyjnymi puszczanymi w ciągu dnia, zwłaszcza że pilot od telewizora nieustannie prowadził ją do tych
R
poświęconych tematyce dziecięcej, gdzie kochające się pary wspólnie doświadczały nieopisanego cudu narodzin. Przez to najpierw postanowiła
L T
zrezygnować z abonamentu telewizyjnego, a potem podać telewizję Sky do sądu za molestowanie moralne. Wreszcie jednak trafiła na Śmiertelne łowy. Program bardzo ją pocieszył, zwłaszcza gdy przyglądała się fatalnym warunkom pracy rybaków. Dziwnym zbiegiem okoliczności był to również ulubiony program telewizyjny Bena. Przypuszczała, że podświadomie włączała go w nadziei, że w ten sposób przyzwie Bena do domu. Nie widziała Bena od wesela, czyli już trzy dni. Na szczęście Matthew otworzył oczy po tym, jak Daniel wylał mu na głowę duże zimne piwo. Alison również zainteresowała się zamieszaniem na parkiecie, ponieważ przyciągnęło spory tłumek gapiów i towarzyszyła mu głośna wymiana zdań. Siedziała więc teraz na krześle przy głowie męża pośrodku parkietu. – Co się stało, spytaj go, co się stało? – krzyczała piskliwym głosem do Katy.
185
Spojrzała na twarz Matthew, który ocknął się, ale jeszcze nic do niego nie docierało. Rozejrzała się za Benem. – Ten drugi go zdzielił – relacjonował Scott. – Prosto w gębę. Doskonały cios. Próbowałem ich powstrzymać, serio, próbowałem. Poszłem za nimi do kibla, no, jak się zorientowałem, że będą kłopoty i stanęłem między nimi i prosiłem, żeby dali spokój, ale ten drugi mi kazał spadać. Na pewno nie chciał, żebym widział, jak go wali. – O kim ty mówisz? Kto go uderzył?! – Alison wrzasnęła prosto w twarz Scotta.
R
– No, ten drugi, ten trochę brudny – odparł Scott, patrząc prosto na Katy. – Katy, on chyba nie mówi o Benie, prawda? Czemu Ben miałby się bić z Matthew?
L T
– Nie wiem, Alison. Nie miałam szansy go spytać, a teraz nigdzie go nie ma.
Alison gapiła się przez chwilę na Katy, po czym powoli podniosła się z krzesła i zwróciła do ojca Charlene z prośbą, by pomógł Matthew wsiąść do samochodu.
– Oczywiście – odpowiedział. – Mam sprawdzić, czy znajdą się jakieś gorące ręczniki? – spytał, oszołomiony spożytym alkoholem, liczbą kręcących się wokoło kobiet w zaawansowanej ciąży oraz nieznajomym leżącym na podłodze.
– Nie, raczej nie będą potrzebne. Tylko proszę zapakować go do samochodu, zabiorę go do domu. – Mogę pojechać z tobą i pomóc ci wprowadzić go do domu – zaproponowała Katy, kiedy ojciec Charlene zarzucił sobie Matthew na ramię. – Nie – odparła Alison. – Już dosyć z Benem narozrabialiście, dosyć. 186
Katy nie mogła pojąć, jak bardzo może dokuczać milczący telefon. W jej normalnym życiu telefony dzwoniły bez przerwy, domagając się jej uwagi. Teraz stwierdziła, że nie może przyzwyczaić się do upiornej ciszy w mieszkaniu, zwłaszcza że całe jej ciało pozostawało w najwyższym stopniu gotowości, bo dzwonek telefonu mógł oznaczać kontakt ze strony Bena. Oto na niecałe dwa tygodnie przed planowanym terminem porodu Katy czuła, że rozpada się na kawałki. Czuła się jak jeden z tych krabów na ekranie telewizora. Też gramoliła się nieporadnie, nie wiadomo w którą stronę, nie posuwając się w żadnym konkretnym kierunku, ale wiedząc, że zbliża się nieuniknione. Tym nieuniknionym dla krabów była śmierć. Dla Katy zaś życie.
R
Życie nowego człowieka, dziecka, które być może nie będzie miało szansy na jednego ojca, nie mówiąc już o dwóch. Za każdym razem, gdy przypominała
L T
sobie, jak pośrodku parkietu Ben gładził ją po brzuchu, wybuchała niekontrolowanym płaczem. Druzgocąca była myśl, że po raz pierwszy od czasów Matthew przez jakieś pół godziny pozwoliła swojemu umysłowi błogo fantazjować na temat długoterminowego związku z mężczyzną oraz przyszłości u jego boku. Podczas gdy rozweselony Ben popijał z Danielem wódkę, zdążyła już sobie wyobrazić ich prostą, lecz uroczą ceremonię ślubną – na plaży, z dzieckiem jedną ręką trzymającym dłoń Bena, a drugą – koniec wstążki, którą związane były ich ślubne obrączki. Rozkosznie było wreszcie pozwolić marzeniom o przyszłości snuć się swobodnie, a ponowne, raptowne pozbawienie się tych marzeń było okrucieństwem. Wyłączyła głos w telewizorze i skuliła się pod kołdrą, która na stałe zamieszkała już na kanapie. Katy zdała sobie sprawę, że nic w jej życiu nie znajduje się na swoim miejscu. Kołdra zawsze na kanapie, piżama zawsze na
187
jej ciele, brudne naczynia zawsze w zlewie, torba do szpitala niespakowana, rzeczy dla dziecka nierozpakowane, a Ben nie wiadomo nawet gdzie. Nagle przez mgłę rozpaczy przebiło się postanowienie, że należy coś z tym zrobić. Jeśli poukłada wszystko na swoich miejscach, może poczuje ulgę? To musi być dobry plan. W każdym razie lepszy niż żaden. Lepszy niż siedzenie i gapienie się na zdychające kraby. Zwlokła się więc z kanapy, która odetchnęła z ulgą, i schyliła się, by pozbierać z podłogi pozostałości po dwudniowej depresji. Wilgotne chusteczki, papierki od czekolady, jadłospisy restauracji na wynos, stare numery
R
magazynu „Hello". Posuwała się na czworakach i metodycznie, po trochu, niczym człowiek odkurzacz, zbierała śmieci i wpychała je w rękaw lub do kieszeni, by oszczędzić sobie ciągłego chodzenia do kosza. Wreszcie
L T
uśmiechnęła się na widok dawno zagubionego pilota od DVD leżącego za kanapą. Ochoczo ruszyła mu na ratunek, za wszelką cenę próbując wepchnąć się między kanapę a ścianę. Właśnie kiedy zastanawiała się, czy przypadkiem nie utknęła tam na stałe, usłyszała odgłos otwieranych drzwi i kroki w przedpokoju. Jeśli to uzbrojeni włamywacze, przeszło jej przez myśl, to lepiej pozostać w ukryciu, lecz i tak zdradziłyby ją wystające nogi. Mógł to jednak być Ben, pomyślała, więc podniosła się i wyskoczyła nagle zza kanapy niczym królik z nory.
Ben stał pośrodku pokoju i jednym okiem patrzył na ściszone i w tej chwili już nieżywe kraby, a drugim – na nią. – Dobry kawałek. Jeden gościu traci nogę – mruknął, kiedy Katy z trudem podnosiła się z kolan. Nawet nie drgnął, żeby jej pomóc. – Gdzie byłeś? Strasznie się martwiłam – odezwała się. Przeniósł wzrok z krabów na nią. Jego spojrzenie było puste. 188
– U mamy. – Ben, co się stało? Dlaczego tak wyszedłeś? – Przecież nie chciałaś, żebym zostawał. Mylę się? – Oczywiście, że chciałam. – Uhm. Przyszedłem po swoje rzeczy. – Ben, przestań. Usiądź. Proszę. Powiedz mi, co się stało. Dlaczego? – mówiła. – Matthew cię wkurzył? Nie powinieneś dać mu się wkurzyć. Przecież mamy już o nim zapomnieć. – Naprawdę? – Ben usiadł i bez słowa gapił się w ekran.
R
– Ben. Zapomnijmy o wszystkim i zajmijmy się dzieckiem. Przecież tylko to się teraz liczy, prawda? – błagała. Gwałtownie wstał.
L T
– Nie, tak nie będzie. Nie może być.
– Ale czemu? – nie ustępowała Katy, łapiąc go za rękę. Zaczęła panikować. – Daj spokój Ben, przecież możemy!
– Nie. Nie możemy. – Ben mówił spokojnie, ostrożnie dobierając słowa. – To jego chcesz naprawdę, nie mnie. No, może niedokładnie jego, ale kogoś takiego jak on. Nie jak ja. Teraz to rozumiem. Widzę, jak mnie postrzegasz. Łażę po prostu całymi dniami, gram w durne gry z durnymi dzieciakami, a potem łażę całymi nocami i gram w durne gry ze swoimi durnymi kumplami. Co w tym dla ciebie ciekawego? Dla ciebie – z twoim luksusowym biurem, luksusową sekretarką, luksusowymi lunchami i służbowymi wydatkami. Jak mogłem kiedykolwiek sobie wyobrażać, że jestem dla ciebie czymś więcej niż tylko zabawnym epizodem? Nic dziwnego, że przespałaś się z Matthew. Katy raptownie usiadła. To dlatego Ben go uderzył. Matthew mu powiedział. Łzy popłynęły jej po twarzy. 189
– Przepraszam – chlipała, kryjąc twarz w dłoniach. –To była głupia pomyłka, w życiu nie zamierzałam cię zranić. – Przecież nie zawieraliśmy żadnego układu, nic podobnego – ciągnął, nie zwracając uwagi na słowa Katy. – Nie obiecywaliśmy sobie, że nie będziemy sypiać z innymi. Żałuję tylko, że mi nie powiedziałaś, i tyle. Wiedziałbym po prostu, na czym stoję. Bo teraz czuję się naprawdę jak kretyn, skoro myślałem, że wszystko się jakoś ułoży. – Wbił wzrok w podłogę i zaczął metodycznie kopać bok kanapy. – I wiesz co? Wiem, dlaczego taki facet jak Matthew jest atrakcyjny. Naprawdę wiem. Ma wszystko, czego trzeba, o to
R
chodzi. To znaczy – taki facet jak on może zatroszczyć się o kobietę. Dobra praca, duży dom, rozsądek, i tak dalej, dobry materiał na ojca. Nie sprowadzi dzieci na manowce, jak ja. Bezpieczeństwo. Chodzi o bezpieczeństwo,
L T
prawda? Tego teraz potrzebujesz. A ja? Co mogę zaproponować? Rozpadającego się forda Focusa i sezonowy bilet na mecze Leeds United.Wszystko, co mam.
– Ben, błagam, przestań – prosiła Katy. – Źle to wszystko rozumiesz, ja tak nie myślę.
– Nie, Katy – zaprzeczył i w końcu podniósł na nią wzrok. –Myślę, że po raz pierwszy właśnie dobrze to wszystko rozumiem. Myślałem o tym i zdałem sobie sprawę, że byłem idiotą. Wyszedłem daleko przed szereg, jeśli chodzi o związek z tobą, i w pewnym momencie pojawił się taki facet jak Matthew, który był z tobą na równi. I nawet jeśli spałaś z nim tylko raz, jest na świecie milion innych Matthew, którzy są ciebie warci i milion razy lepiej mogą się o ciebie zatroszczyć. – Głos mu się załamał i Ben szybko się odwrócił, by ukryć dużą łzę spływającą po policzku.
190
– Ale Ben, nie ma milionów takich jak ty. Przy nikim innym nie poczuję się tak jak przy tobie – szlochała Katy. Zmęczonym gestem otarł łzę i odpowiedział: – Czyli jak, dokładnie? – No... – zaczęła, dostrzegając iskierkę nadziei. Rozpaczliwie szukała właściwych słów, ale nie miała pojęcia, jak zacząć. –Ben, jesteś inny niż wszyscy faceci. Rozśmieszasz mnie i... – To za mało. Sprecyzuj – rzekł Ben z grymasem na twarzy. – Nie, zaczekaj. Słuchaj. Chodzi o coś więcej. Jak ci to wytłumaczyć? To dzięki tobie mogę w ogóle ze sobą wytrzymać.
R
O Boże, jestem w tym beznadziejna... – Zamachała rozpaczliwie rękami. – No, chodzi o to, że kiedy ci mówię, że w pracy kłóciliśmy się, jak opisać płyn do czyszczenia sedesu, to ty jeden mówisz, że powinniśmy powiedzieć: „Czyści gówno".
L T
– No bo właśnie to robi.
– No właśnie. Ale tylko ty to mówisz.
– Co, że płyn do czyszczenia czyści gówno? To dopiero powód do dumy. Myślę o tym, czyby się nie nominować do Nagrody Nobla za takie mądrości. – Nie, Ben, próbuję ci wytłumaczyć – powiedziała, po czym wstała i chwyciła go za nadgarstki. – Też o tym myślałam i wydaje mi się, że dobrze nam właśnie dlatego, że tak się różnimy. Nie chcę kogoś, kto byłby do mnie podobny, bo zmieniłabym się w jedną z tych ohydnych gospodyń domowych klasy średniej i moją pasją stałyby się wiszące kwiaty w koszach. Ben był zdezorientowany. – Ale... przecież... – jąkał się. – Ale przecież jesteś lepsza ode mnie – wyrzekł w końcu z ciężkim westchnieniem. 191
– To nie takie oczywiste – powiedziała i z wahaniem podniosła rękę, by zetrzeć łzę z jego policzka. – Bo ty, Królu Benie –powiedziała miękko – jesteś najzabawniejszym,
najmilszym,
najbardziej
lojalnym
i
najlepszym
człowiekiem, jakiego znam, a ja jestem największą szczęściarą świata, że ciebie mam. Ben gapił się na nią bez słowa, zupełnie zdumiony. Zaczął gwałtownie mrugać, starając się powstrzymać falę łez. – Serio? – spytał, zaglądając jej głęboko w oczy w poszukiwaniu oznak fałszu.
R
– Serio – odpowiedziała, pokiwała energicznie głową i jednocześnie napięła wszystkie mięśnie, żeby tylko jej uwierzył.
– Chyba będziesz musiała to powtórzyć – powiedział cicho. – Powiedziałam właśnie, że jesteś najzabawniejszym, najmilszym,
L T
najbardziej lojalnym i najlepszym ze znanych mi ludzi, a ja jestem największą szczęściarą na świecie, że cię mam – powtórzyła na jednym oddechu. W kąciku jego ust zaczął się czaić nieśmiały uśmiech. Chyba podziałało. Katy gorączkowo próbowała sobie przypomnieć, co jeszcze myślała w czasie tych kilku ostatnich dni, które pamiętała jak przez mgłę, a co mogłoby przekonać Bena, że mimo wszystko mają szansę na związek. – I jesteś wart dziesięć razy tyle, ile jakiś tam Matthew lub ktokolwiek inny do niego podobny, i będę żałować do końca życia, że z nim spałam – mówiła ze świadomością, że nigdy dotąd nie wyznała nikomu czegoś równie prawdziwego. – Ben, wiem, że nie zasługuję na twoje wybaczenie, ale ja ciebie chcę, Ben. Bardziej niż czegokolwiek innego, ponieważ nie dam rady dalej żyć, jeśli nie będziesz gładził mnie po brzuchu. – Sięgnęła po jego dłoń, przyłożyła ją sobie do ust i lekko pocałowała, a potem ułożyła na brzuchu. 192
Ben zajrzał jej głęboko w oczy i przeniósł wzrok na ich ręce, złączone na okrągłym brzuchu. Bez uprzedzenia runął naprzód, otoczył ją ramionami i zaczął przeraźliwie szlochać. Katy trzymała go najmocniej, jak potrafiła. Oddychała ciężko. Była absolutnie wykończona tym niespotykanym dotąd u siebie wybuchem emocji. Ulga, którą odczuwała na myśl, że jednak istnieje przyszłość, była nie do opisania. Nagle jednak, bez ostrzeżenia, Ben odsunął się od niej i wytarł cieknący nos w rękaw.
R
– Ale Katy, nie jestem pewien, czy będę dobrym ojcem –wyznał, potrząsając głową. – A ty nie możesz ryzykować. Nie możesz się obarczać ojcem do dupy.
Katy westchnęła. Nie wiedziała, czy ma jeszcze dość energii, żeby
L T
utwierdzać go w przekonaniu, że będzie dobrym ojcem. Musi jednak walczyć, za wszelką cenę, pomyślała w duchu. Koniec już blisko.
– Ben, wiem na pewno, że będziesz świetnym tatą, po prostu wiem. I wiem też, że musi ci być strasznie ciężko ze świadomością, że istnieje minimalne prawdopodobieństwo, że dziecko nie jest twoje, ale to nie ma znaczenia. Ja uważam ciebie za ojca. Koniec, kropka. Ben cofnął się, jakby coś go uderzyło.
– Co? Co masz na myśli, mówiąc, że może nie być moje? O czym ty do cholery gadasz? – zapytał z szeroko otwartymi z niedowierzania oczami. – O czym... ty mówisz... O Boże! – Katy ukryła twarz w dłoniach. – Katy, co masz na myśli, pytam jeszcze raz – powtórzył Ben. Katy nie była w stanie podnieść głowy. Zszokowana, kiwała się tylko do przodu i do tyłu. 193
Ben wyciągnął rękę i gwałtownym ruchem zerwał jej dłoń z twarzy. – Co masz na myśli? – tym razem już prawie krzyczał. – Myślałam, że sam na to wpadłeś. Och, Ben! Tak strasznie mi przykro. – Z jakiego powodu, Katy? Wytłumacz, o co ci chodzi. Już! – wrzasnął. Katy zmusiła się do wyjaśnień. – Kiedy spędziłam tę noc z Matthew – tylko raz, przysięgam – to było mniej więcej wtedy, kiedy zaszłam w ciążę, więc istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że Matthew jest ojcem. Ale Ben, prawdopodobieństwo jest minimalne – spojrzała na niego błagalnie. – Z tobą kochałam się w tamtym czasie tyle razy, że jest prawie pewne, że dziecko jest twoje. Musi być. Musi
R
być twoje, Ben. To dziecko jest twoje, przysięgam ci – wydusiła, łapiąc go za ramiona i potrząsając nimi, jakby z nadzieją, że prędzej to do niego dotrze.
L T
– Ale ja tu czegoś nie rozumiem – rzekł Ben i cofnął się. –Chcesz mi powiedzieć, że wiesz o tym od dawna?
– Nie wiem. Podejrzewam. Ale, tak jak mówię, prawdopodobieństwo jest naprawdę minimalne, że...
– Że co? Myślałaś, że mi nie powiesz? Rozmawiałaś o tym z Matthew? – Tak, ale tylko dlatego, że on też podejrzewał, więc musiałam. I doszliśmy do wniosku, że szansa jest tak mała, że będzie o wiele lepiej dla wszystkich, jeśli zapomnimy o całej sprawie. – Kiedy to było? Ta rozmowa. – Wieki temu. Nie pamiętam. – Kiedy, Katy? – zapytał z agresją w głosie. – Boże, nie pamiętam – odpowiedziała wzburzona. – Chyba wtedy, jak pierwszy raz ich spotkaliśmy, w tej szkole rodzenia. Myślałam, że po zjeździe
194
absolwentów już nigdy się nie spotkamy, ale kiedy się okazało, że są z nami na zajęciach, musiałam z nim porozmawiać. – Więc ty i on prowadziliście te rozmowy tygodniami, a mnie pozwalałaś wierzyć, że to moje dziecko? – Ben, błagam, w twoich ustach to brzmi strasznie. Chciałam postąpić słusznie, podjąć właściwą decyzję, nie chciałam celowo cię oszukać, przysięgam! – Co? Wmawiałaś mi, że to moje dziecko, kiedy nie miałaś stuprocentowej pewności? Nie sądzisz, że miałem prawo wiedzieć? A Matthew według ciebie je miał.
R
– Nie, to nie tak. Nie zdecydowałam się mu o tym mówić. Sam zgadł i musiałam z nim porozmawiać, żeby wszystkiego nie popsuł. Nie mogłam pozwolić, żeby wszystko popsuł bez żadnego powodu. Słuchaj, Ben – błagała – ty jesteś ojcem.
L T
Ben milczał. Gapił się za okno, w dal. Katy nie śmiała się odezwać, sparaliżowana, że znów powie coś nie tak. W duszy modliła się o cud. Wreszcie Ben oddał ostateczny strzał.
– Nie ma żadnego znaczenia, Katy, jakie jest prawdopodobieństwo. Ważne, że ono istnieje i że nie wyobrażam sobie, jak mógłbym z tą świadomością żyć. Jedno w każdym razie jest pewne: okłamywałaś mnie. Nie tylko w sprawie dziecka, ale też w sprawie Matthew. Nie jesteś osobą, za którą cię miałem, Katy. A pomyśleć, że sądziłem, że na ciebie nie zasługuję. Po policzkach ciekły mu nieprzerwanie łzy. Ciekły prawie tak szybko jak łzy Katy.
195
– Oczywiście, że zasługujesz. Oczywiście, Ben. I masz rację, to ja na ciebie nie zasługuję. To, co zrobiłam, jest straszne, ale próbowałam postąpić dobrze. Nie chciałam cię zranić. Nigdy. – Ale właśnie ci się to udało. Ben odwrócił się i ruszył do wyjścia. – Nie idź. Błagam, Ben, nie wychodź. – Katy niezdarnie poszła za nim. – Potrzebuję cię. Sama sobie nie poradzę. Ben, błagam. Proszę, nie zostawiaj mnie. Ben szybkim ruchem się odwrócił. Rozpacz tak zniekształciła jego rysy, że był zupełnie niepodobny do siebie. Na jego młodej twarzy pojawiły się
R
głębokie zmarszczki. Patrzył na nią chwilę. Potem odwrócił się i wyszedł z mieszkania.
L T
Katy osunęła się na podłogę i zaczęła szlochać tak jak nigdy dotąd. A martwe kraby, wciąż bezgłośnie, wysypywały się bezładnie na pomost gdzieś na Alasce, w środku nocy.
196
18 Nie była pewna, która jest godzina. Zerknęła na ekran telewizora. Krabów już nie było, prawdopodobnie jakiś oprych z Alaski właśnie pozbawiał je wnętrzności. Katy czuła się tak, jakby i jej wyrwano wnętrzności. To nie był zwyczajny płacz. Nie. To był rwący potok, to była lawina, dziki tajfun płaczu. Płaczu, który groził zatopieniem i zupełnym ogłuszeniem. Za każdym razem, gdy czuła, że być może uda się przejąć nad nim kontrolę, znikąd nadchodził kolejny front i targał nią bez litości.
R
Wciąż siedziała w przedpokoju, gdzie zostawił ją Ben. Nie była w stanie wykrzesać z siebie energii, żeby się ruszyć. Nie miała po co. Rękawy miała
L T
przesiąknięte łzami. Dawno przesiąkły też zużyte chusteczki, które powpychała do nich, kiedy sprzątała na czworakach.
W końcu udało jej się dojść do wniosku, że potrzebuje pomocy. Że nie jest w stanie załagodzić tego własnym siłami, bez pomocy z zewnątrz. Z trudem dźwignęła się na rękach i kolanach i powoli, z wysiłkiem, dopełzła do telefonu, który stał na niskim stoliku pod przeciwległą ścianą przedpokoju. Kiedy do niego dotarła, znów osunęła się na ziemię, co najmniej jakby właśnie ukończyła maraton. Przez parę chwil siedziała, próbując zapanować nad oddechem. Zrobiła głęboki wdech i podniosła słuchawkę, by wykręcić numer komórki Daniela. Oczywiście od razu włączyła się poczta głosowa. Katy osunęła się znowu. Słuchając nagranej przez Daniela wiadomości, próbowała zdobyć się na wysiłek i coś powiedzieć.
197
– Hej wszystkim. Zapewne robię coś bardzo ważnego albo odrzucam wybrane połączenia, bo po prostu nie chce mi się gadać. Nieważne. Zostaw wiadomość, to oddzwonię, jak tylko skończę odbierać nagrodę za geniusz kreatywności w reklamie. – Daniel. Daniel, odbierz telefon. Proszę, odbierz telefon –mówiła, pociągając nosem. W końcu uświadomiła sobie, że mówi do automatycznej sekretarki, więc Daniel jej nie słyszy. – Daniel, zadzwoń do mnie. Teraz. Ben dowiedział się o wszystkim i
R
odszedł na zawsze. Co mam robić? Błagam, rzuć wszystko i zadzwoń do mnie. Potrzebuję cię.
Odłożyła słuchawkę i skrzywiła się, tak potężnego kopniaka wymierzyło
L T
jej dziecko. Spojrzała na swój brzuch i zobaczyła, jak jakaś kończyna w postaci małego wybrzuszenia w desperacji bada granice jej brzucha w poszukiwaniu szczeliny prowadzącej na światło dzienne.
To dzieje się naprawdę – pomyślała, obserwując małą górkę, wędrującą po jej brzuchu. – Naprawdę będę samotną matką. I znowu popłynęły łzy – tym razem nie ulewa, coś bardziej w rodzaju irytującej mżawki, takiej, co to nigdy się nie kończy. Mżawka rzeczywiście się nie kończyła, a Katy żałośnie rozmyślała o swoim dalszym życiu w roli samotnego rodzica. Kiedy wreszcie zadzwonił telefon, odebrała przed drugim dzwonkiem. – Co mam robić? Ben odszedł. Na dobre – wypaliła, zanim Daniel zdążył powiedzieć choćby „halo". – Przyszedł, wszystko było dobrze do czasu, gdy ja – idiotka, kretynka – pomyślałam, że i tak musiał się domyślić. Że być może nie jest ojcem. Ale on się nie domyślił. Zaczął na mnie wrzeszczeć, żebym to 198
wyjaśniła, więc musiałam mu powiedzieć wszystko od początku, więc przestał krzyczeć, ale też przestał w ogóle się odzywać. Nic nie mówił. Tylko patrzył i tak smutno wyglądał. Nigdy dotąd nie widziałam go takiego smutnego. W końcu powiedział, że nie jestem go warta. Że nie wybaczy mi kłamstw. I miał rację. Oczywiście, że miał. Byłam taka, taka głupia! I co teraz zrobię? Jak powiem dziecku, co narobiłam? Że to moja wina, że nie ma taty? Wszystko cholernie spieprzyłam. Zmarnowałam mu życie, zanim nawet zdążyło przyjść na świat. – Już jadę – odparł Matthew.
R
Połączenie zostało przerwane, zanim Katy upuściła słuchawkę na podłogę. Rozległ się niemiły dla ucha trzask, kiedy uderzyła w drewnianą klepkę, po czym dał się słyszeć miękki przerywany sygnał świadczący o tym, że rozmówca się rozłączył. Usłyszawszy głos Matthew, Katy siedziała
L T
odrętwiała. Kierowana impulsem sięgnęła po słuchawkę i wybrała numer 1471 – automatyczne oddzwonienie do ostatniego rozmówcy. Zgłosiła się poczta głosowa.
„Dzień dobry. Tu Matthew Chesterman. Bardzo mi przykro, ale w tej chwili nie mogę odebrać. Proszę o pozostawienie nazwiska i numeru telefonu, a jak najszybciej oddzwonię. Proszę zostawić wiadomość po sygnale. Dziękuję".
– Odbierz telefon – mruknęła Katy, tym razem zdając sobie doskonale sprawę, że Matthew jej nie słyszy. Zabrzmiał sygnał. – Myślałam, że rozmawiam z Danielem. Jeśli odsłuchasz tę wiadomość, nie przyjeżdżaj tu. Proszę, Matthew, trzymaj się z daleka.
199
Odłożyła słuchawkę, z trudem pokonała przedpokój i runęła z powrotem na kanapę. Program o krabach już się skończył. Discovery Channel pokazywało teraz spółkowanie dzikich łosi w jakimś odludnym, zalesionym zakątku. Miłosny rytuał prezentował się wyjątkowo żałośnie przy wyłączonej fonii. Katy przyglądała się, jak samiec skończył, zgramolił się z partnerki, otrząsnął, po czym oszacował wzrokiem resztę zgromadzonych samic, a następnie nonszalanckim krokiem oddalił się za kolejną, którą sobie upatrzył. Typowy facet – pomyślała Katy i dopiero zdała sobie sprawę, że to właśnie ona zachowała się dokładnie tak jak ów obojętny łoś. Czyż nie wędrowała od partnera do partnera bez żadnej obawy o konsekwencje?
R
Zmiana akcji. Samiec łoś biegnie szybko przez gęsty las. Ekran na chwilę gaśnie, by pokazać z kolei scenę przedstawiającą nieżywego łosia na ziemi.
L T
Dwóch myśliwych czyści broń.
Ja też zasługuję na to, żeby mnie zastrzelić – pomyślała Katy. Dziecko wymierzyło jej drugiego potężnego kopniaka.
– Mój Boże, tam jest dziecko, prawdziwe dziecko! – krzyknęła. – Nie mogę nawet w spokoju pomyśleć, że chciałabym być zastrzelona. Dziecko znów kopnęło.
– Dobrze, dobrze. Już dość. – Wstała z sofy, pomaszerowała do pomieszczenia, które miało stać się pokojem dziecięcym, i spojrzała na niezłożone łóżeczko, którego części walały się po podłodze, i stos plastikowych toreb z nierozpakowanymi akcesoriami dla malucha. Złapała pierwszą z brzegu i wysypała zawartość na podłogę. Uklękła i zaczęła rozdzierać opakowania z celofanu i tektury, jakby od tego zależało jej życie. Opakowania ciskała w jeden kąt, a ich zawartość – w drugi. Wrzeszczała ze złością, kiedy któryś z produktów nie dawał się łatwo odpakować. 200
Kiedy już wszystko odpakowała, była zlana potem. Kątem oka zobaczyła śrubokręt przygotowany przez Bena do skręcenia łóżeczka. Chwyciła go i zaczęła bez chwili zastanowienia łączyć elementy, nie mając zielonego pojęcia, który gdzie pasuje. Po krótkim czasie złożyła coś w rodzaju awangardowego łóżeczka, trochę przypominającego tipi dla karłów. Oddychała już bardzo szybko, ale nie miała odwagi przestać, wiedząc, że w ten sposób pozwoliłaby myślom rozpierzchnąć się i przenieść z artystycznej konstrukcji w rejony znacznie bardziej niebezpieczne. Kiedy zabrakło jej śrubek, cisnęła śrubokręt i podniosła się na nogi.
R
Podeszła do usypanej w rogu pokoju góry dziecięcych ubranek i zaczerpnęła pełne naręcze śpioszków, body, prześcieradełek i kocyków, po czym skierowała się z tym do kuchni, potykając się po drodze o ubranka, które jej wypadły.
L T
Dzwonek zadzwonił w chwili, gdy wchodziła do przedpokoju. W wirze gorączkowych przygotowań i szaleńczego wysiłku zupełnie zapomniała o telefonie Matthew. Zastanawiała się, kto stoi za drzwiami. Serce zamarło jej na ułamek sekundy, kiedy pomyślała, że to wraca Ben. Dopiero wtedy przypomniała sobie monolog, którym uraczyła Matthew, i doszła do wniosku, że to na pewno on i że nie odsłuchał jej wiadomości. Zatrzymała się, jak stała, i ukryła twarz w stosie dziecięcych ciuszków. Poczuła, że ramiona znów zaczynają jej się trząść. Ogarniała ją nowa fala rozpaczy. – Katy, wpuść mnie. Proszę, pozwól mi o ciebie zadbać, choćby przez chwilę. Chcę tylko sprawdzić, czy nic ci nie jest! – wołał zza drzwi Matthew. Jego głos brzmiał tak łagodnie, tak kojąco, że z ulgą pospieszyła do drzwi i otworzyła je pomimo zajętych rąk. 201
Matthew zajrzał za stos prania, który powitał go u progu. – Gdzie jesteś? – spytał. – Tu. – Pociągnęła nosem, próbując ukryć zapuchniętą, czerwoną twarz głęboko w stosie ubrań. – Czekaj. Połóż to wszystko na podłodze. Usiądziemy na chwilę i opowiesz mi, co się stało. – Nie – zaprotestowała Katy, odrzucając gwałtownie głowę zza tymczasowej maski. – Muszę to uprać. Jak najprędzej. To nie może leżeć na podłodze. Musi być zaraz uprane. Dziecko może się urodzić w każdej chwili. –
R
Powiedziawszy to, znów objęła rękami cały stos prania i niezgrabnie poszła do kuchni.
– Chyba jeszcze nie rodzisz? – spytał na wszelki wypadek Matthew.
L T
Odwróciła się w drzwiach.
– Nie bądź śmieszny. Myślisz, że mam zamiar rodzić w domu? Muszę to w tej chwili uprać, nie mam ani chwili do stracenia. Muszę być gotowa, bo teraz już nikt mi nie pomoże.
Matthew wszedł do kuchni i zastał ją przy wpychaniu do pralki ilości rzeczy przynajmniej dwukrotnie przewyższającej dopuszczalny załadunek. – Mogę ci pomóc? – zaproponował, usiłując wyjąć jej z rąk bawełniane kremowe body.
– Nie, sama to zrobię. Muszę. Bena nie ma. Jestem sama. Muszę teraz uczyć się wszystko robić sama. Jak szalona wpychała, co się dało do pralki. Prawie osiągnęła cel, tylko róg kocyka stawiał opór. Ciągnęła i ciągnęła, ale na próżno – nie dawał się ruszyć z miejsca.
202
– Matthew, proszę cię, odejdź, i tak mi nie pomagasz! –wrzasnęła, lecz kiedy podniosła głowę, stwierdziła, że Matthew stoi parę metrów dalej oparty o ścianę i cierpliwie czeka, aż ona skończy. Spojrzała znowu na róg kocyka i pociągnęła go tak mocno, że omal nie straciła równowagi. – Katy. Próbujesz wepchnąć do pralki szlafrok, który masz na sobie. – Matthew ukląkł koło niej i zaczął łagodnie głaskać ją po plecach. – Proszę, usiądź na chwilę i postaraj się uspokoić. – Nie przeszkadzaj mi! – krzyknęła mu prosto w twarz. –Nie mam teraz czasu, mówiłam ci już. Nic nie jest przygotowane, a ja zostałam sama. – Nagle
R
spojrzała na niego z przerażeniem. – O Boże, przecież nawet nie spakowałam torby do szpitala. Przecież to powinnam zrobić na samym początku. Wstała, zostawiła otwartą pralkę z wylewającymi się z niej kaskadami
L T
rzeczy i ruszyła z powrotem do pokoju dziecięcego.
Matthew poszedł za nią. Patrzył, jak próbowała wyjąć torbę podróżną z górnej półki szafy. Zwrócił uwagę na tipi dla karłów stojące pośrodku pokoju. Zastanawiał się, czy nie spytać, co tu zaszło, lecz zdecydował jednak tego nie robić. Podszedł do szafy i ponad jej głową sięgnął po torbę. – Dzięki – sapnęła. – Niedługo wszystko sobie pozdejmuję na niższe półki, tak że nikt mi nie będzie musiał pomagać. –Odeszła znowu, tym razem do łazienki. Pomyślał, czyby nie pójść do dużego pokoju i tam nie zaczekać, aż minie to szaleństwo, ale kiedy usłyszał, że coś spadło z hukiem, uznał, że lepiej będzie za nią chodzić. Katy wrzucała wszystkie butelki drogich perfum, które miała w łazience, do szpitalnej torby. Matthew rozejrzał się dokoła i z ostrym ukłuciem w sercu przypomniał sobie, co myślał i co czuł, będąc w tym pomieszczeniu parę miesięcy wcześniej, w noc po zjeździe szkolnym. Wtedy łazienka wyglądała 203
jak osobista oaza Katy, w której był intruzem. Oaza przesiąknięta jej egzotyczną, niepowtarzalną aurą, którą Katy roztaczała wokół siebie tej fatalnej nocy, kiedy odważył się zachować jak mężczyzna bez zobowiązań. Któż by pomyślał, że następnym razem będzie w tej samej łazience w towarzystwie kobiety niezrównoważonej, ciskającej gdzie popadnie butelkami? Katy przepchnęła się koło niego bez ceregieli i wyszła. Przygnębiony, niepewny, co robić, poszedł za nią do sypialni. Zastał ją z rękami po łokcie w szufladach. Wyrzucała ich zawartość na podłogę. – Przecież nie kupiłam, prawda? Cholera, jestem kompletnie do niczego.
R
Jedna, jedyna rzecz, którą naprawdę trzeba mieć, a ja nie mam. Jestem beznadziejna i nie nadaję się na matkę. Pójdę teraz. Zaraz, póki jeszcze są otwarte sklepy.
Otworzyła szafę, wyciągnęła jakieś buty, po czym usiadła na łóżku i
L T
próbowała wbić je na nogi, nie zważając na to, że po pierwsze jest ciągle w piżamie, a po drugie nie jest w stanie zawiązać sznurówek w dziewiątym miesiącu ciąży.
Matthew ukląkł koło niej na podłodze i delikatnie podniósł jej głowę. – Dokąd się wybierasz? – zapytał najłagodniej, jak potrafił. – Muszę kupić koszulę nocną do porodu, musi być z przodu rozpinana, bo tak mówiła Joan na zajęciach, ponieważ wtedy można położyć dziecko prosto na skórze i nie trzeba w tym celu wszystkiego z siebie zdejmować, a trzeba położyć dziecko na skórze, żeby od razu wytworzyć z nim więź, a ja muszę od razu wytworzyć z nim więź, bo nie ma nikogo innego, kto to zrobi, tylko ja. Ja sama.
204
Zalała się łzami i wstrząsana przeraźliwym szlochem, padła w ramiona Matthew. Siedzieli na krawędzi łóżka – on kołysał ją powoli, a ona skrywała twarz w jego eleganckiej, wyprasowanej chusteczce z monogramem. Przez dobre pół godziny, dopóki Katy całkowicie się nie uspokoiła, milczeli. Ona siedziała i nerwowo skręcała przemoczoną chusteczkę w dłoniach, od czasu do czasu pociągając nosem, a on łagodnie gładził ją po plecach. – Opowiesz mi, co się stało? – zapytał w końcu, kiedy miał nadzieję, że łzy obeschły już całkowicie. Katy próbowała, lecz bez skutku. Uderzyła w nią
R
kolejna fala rozpaczy, niepohamowana i uniemożliwiająca cokolwiek. Rzuciła się na łóżko i waliła pięściami w poduszki.
– Jestem do dupy, do cholernej dupy – doszedł do niego stłumiony jęk. –
L T
Co ja narobiłam? Na nikogo nie zasługuję, narobiłam takiego bigosu – odezwała się w końcu, podniósłszy głowę.
– Więc cię zostawił? – zapytał Matthew.
– Oczywiście, że tak. Ty byś nie zostawił? On o wszystkim wie. Wie, że być może ty jesteś ojcem. Po co mu mówiłeś, że spaliśmy ze sobą? – spytała ze złością. – Po jaką cholerę, Matthew? Ja powinnam była mu powiedzieć. Teraz wiem. On sprawił, że zdałam sobie z tego sprawę, ale to ode mnie powinien się dowiedzieć, nie od ciebie. Kto dał ci prawo, żeby mu o tym mówić? Ty draniu, ty cholerny draniu!
Rzuciła się na niego i zaczęła z całej siły okładać go pięściami, dopóki nie udało mu się złapać jej za nadgarstki. – Przepraszam. Szczerze. Byłem pijany i wkurzyła mnie Alison, która traktowała mnie przy wszystkich jak dziecko, zabraniając mi pić wódkę. A potem Ben przyszedł do łazienki i wyśmiewał się ze mnie, mówił, że nawet na 205
mnie nie spojrzysz, taki jestem nudny, więc... więc się nie powstrzymałem. Po prostu musiałem mu przywalić. No, musiałem. Byłem głupi i myliłem się. Przepraszam cię, Katy, naprawdę cię przepraszam. Pochlipując, ukryła twarz w dłoniach. – Wiesz co? To już bez znaczenia. I tak by się dowiedział, prędzej czy później. Jak w ogóle mogłam przypuszczać, że uda mi się utrzymać taki sekret? Sama sobie nawarzyłam piwa. Teraz muszę je wypić. Mój problem. – Nie. To nie tylko twój problem. Również mój – rzekł, obejmując ją ramieniem i nakrywając dłonią jej dłoń. – Oboje to zaczęliśmy. Nie zostawię
R
cię z tym wszystkim samej, nie ma mowy. Coś wymyślę. Jakoś się tobą zajmę, Katy. Wtedy cię zawiodłem, ale nie zrobię tego drugi raz. Musi być jakiś sposób. Nie możesz zostać z tym sama.
Po twarzy Katy lały się teraz bezgłośnie łzy. Odwróciła do niego twarz.
L T
– Ale przecież masz żonę i dwoje dzieci w drodze.
– To mój problem. A ty być może urodzisz moje dziecko, Katy. Nie zamierzam tak po prostu tego zostawić. Nie uda ci się. Zajmę się tobą, przyrzekam.
Schylił się, by cmoknąć ją w gorący, czerwony policzek. Ku jego przerażeniu przyspieszyło to tylko potok łez.
– Przepraszam – powiedziała cicho – nie panuję nad emocjami. – Nie. To ja przepraszam – rzekł i schylił się, lecz tym razem nie pocałował jej w policzek. Zdecydowanie przycisnął usta do jej ust. Przez chwilę stawiała opór, lecz potem poddała się uspokajającemu ciepłu jego ust i ręki, która nie przestawała masować jej pleców. Poczuła, że kręci jej się w głowie i ogarnia ją błoga senność. Nagle przed oczami stanęła jej postać Bena. Odsunęła się gwałtownie, niczym rażona piorunem. 206
– Przestań. Przestań. Idź stąd. Co ja robię? O Boże, czy nie dosyć już dziś napsułam? – zerwała się z łóżka i wrzeszcząc na Matthew, żeby się wynosił, pobiegła do drzwi. Stały już otworem, gdy on dowlókł się do przedpokoju. – Idź. Już. Zostaw mnie. – Katy, proszę cię... – Idź, ale to już! – wrzasnęła. – Ale, Katy... – Już!
L T 207
R
19 Katy na wpół otworzyła jedno oko i stwierdziła, że leży na kanapie, a wokół panują nieprzeniknione ciemności, zakłócone jedynie miganiem ekranu telewizora z wyłączoną fonią. Gdzie się wszyscy podziali? Dlaczego jest tak cicho i tak ciemno? Tak cicho na pewno nie było w chwili, którą pamiętała jako ostatnią. I wtedy się to stało. Poczuła, jak ciało zaczyna jej się napinać – samo z siebie, choć umysł mu tego zabraniał. Potem napięcie z lekko dokuczliwego zmieniło się we wszechpotężne, jakby w środku niej siedział ktoś, kto ma
R
milion elektrycznych biczów do poganiania bydła. Bicze raziły przez parę sekund wnętrze jej brzucha, nie pozostawiając ani jednego bezbolesnego
L T
miejsca, po czym przestały równie niespodziewanie, jak zaczęły. – Do jasnej cholery, co to? – krzyknęła, łapiąc się za brzuch i dysząc z bólu. Dotknęła napiętej, obrzmiałej krągłości, wciąż odzianej w piżamę i powoli zaczęły do niej docierać po pierwsze, burzliwe wydarzenia minionego dnia, a po drugie, niejasne przeświadczenie, że być może doświadczyła właśnie pierwszego skurczu. Zaczekała, aż ustąpi dyszenie, podciągnęła się do pionu i wyłączyła telewizor, w związku z czym pokój pogrążył się w całkowitej ciemności.
Wyczerpana i oszołomiona, zaczęła po omacku szukać włącznika lampki stojącej na stoliku obok kanapy. Nie miała teraz siły rodzić. Nie po takim dniu. Pewnie dziecko tylko się poruszyło. Albo mógł to być skurcz przepowiadający. Albo coś innego. Siedziała bez ruchu w nadziei, że ból się nie powtórzy. Minęło parę minut i nic się nie działo.
208
Kąpiel, pomyślała. Kąpiel, a potem łóżko, potem spać, a jutro wszystko może wydawać się mniej ponure. Bez wątpienia spadła na dno – mocno, porządnie, z dużej wysokości, na twarde, kamieniste dno. Zaczęła wstawać i wtedy bicze włączyły się znowu. Z taką siłą, że zgięła się wpół i ryknęła – zupełnie jak stara krowa. Bujała się i oddychała jak najgłębiej, równocześnie jęcząc z bólu. Kiedy wreszcie ustąpił, ciężko usiadła na podłodze. Była w szoku. Nie teraz. Błagam, nie teraz. Teraz nie dam rady. Nie przygotowałam się mentalnie – powiedziała sama do siebie. – Mój Boże. Wiem, że się do ciebie zwracam tylko wtedy, kiedy czegoś
R
chcę albo w Boże Narodzenie, kiedy małe dzieci śpiewają W żłobie leży i chce mi się płakać. Ale teraz jestem naprawdę zdesperowana. Przysięgam, jeśli teraz
L T
mi pomożesz, będę z tobą rozmawiać dzień w dzień i będę dawać datki na biednych. Będę robić dużo innych dobrych rzeczy, obiecuję, tylko, Boże, daj mi spokój do jutra. Nawet tylko do jutra, ale niech to nie będzie już teraz – recytowała Katy. Klęczała z mocno złożonymi do modlitwy rękami i z zaciśniętymi oczami, kiedy pojawił się następny skurcz. – Chcesz mnie oblać zimnym prysznicem, co? Za to, że narobiłam sobie takiego bigosu, za to przede wszystkim, tak? To ci mówię, że jeszcze pożałujesz, że nie dajesz mi żadnego wyboru –sapnęła.
Podciągnęła się na rękach, wstała i poczłapała do przedpokoju, gdzie podniosła słuchawkę i wybrała numer. Odezwał się głos: – Niech to będzie dobra wiadomość, bo nie masz pojęcia, z czego musiałem zrezygnować, żeby odebrać telefon. – Daniel – powiedziała przez zaciśnięte zęby – przyjeżdżaj. Będziesz świadkiem cudu narodzin. Zaczynam rodzić. – 209
Rzuciła słuchawką, otworzyła drzwi z zasuwy i poczłapała do łazienki. Była świadoma sporego wycieku gdzieś spod spodu. Czy to odeszły wody płodowe, czy to normalne, że przy pierwszym skurczu kobieta się moczy? Rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć, co mówiła Joan na zajęciach. Pamiętała jednak tylko jedno, a mianowicie, że pierwsze skurcze nie oznaczają, że koniecznie trzeba jechać do szpitala. Siedziała na sedesie z głową w dłoniach i próbowała zebrać energię, by wstać i iść się przebrać przed kolejnym skurczem. Pokuśtykała do sypialni, z trudem przebrała się w świeżą piżamę i położyła do łóżka. Dopiero wtedy dopadł ją kolejny skurcz.
R
Nie miała pojęcia, ile razy w jej wnętrzu włączał się elektryczny bicz, zanim usłyszała głośnie stukanie do drzwi. – Otwarte! – krzyknęła.
L T
Cisza. Po chwili głośniejsze, bardziej natarczywe stukanie. – Katy, to ja. Mam gorące ręczniki i tequile. Wpuść mnie –rozległ się głos Daniela.
– Otwarte! – krzyknęła głośniej. Znów cisza. A po niej pukanie. – Katy, jesteś tam?
– Na miłość boską, przecież jest otwarte. Otwieraj te cholerne drzwi! – wrzasnęła.
– Mogę w czymś pomóc? – usłyszała głos sąsiadki na klatce schodowej. – Tak. Chodzi o Katy. Dzwoniła do mnie, że rodzi, a teraz nie otwiera. Wie pani, czy może już pojechała do szpitala? – Nie, nic nie słyszałam. Cały czas było cicho. Ale ci mężczyźni przychodzili i wychodzili cały dzień. Jak rakiety. Z wrzaskiem i krzykiem. 210
Mówiłam nawet Dave'owi, że może trzeba iść się dowiedzieć, o co chodzi, bo przecież w jej stanie... Ale nic z tego. On nie ruszy tyłka z kanapy, chyba że by się paliło. Może pan chce, żebym poszła i zastukała w ścianę w dużym pokoju? Łączy się z jej sypialnią, te ściany są jak z papieru. Czasem w nocy musimy nastawiać głośniej telewizor, wie pan, o co mi chodzi... – Doprawdy – odparł Daniel. – Ostatnio też? Drzwi stanęły otworem. – Było otwarte, ty bezużyteczny pedziu! Właź i zrób coś. Dobranoc, pani Jenkins.
R
Daniel niczym królik wbiegł do mieszkania. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.
– Bezużyteczny pedziu? Bezużyteczny pedziu? Katy, normalnie twoje
L T
impertynencje mnie bawią, ale błagam, trochę kreatywności. To takie banalne, grubo poniżej twoich możliwości.
Katy złapała go za ramiona i sapała niczym palacz, który dziennie wypala czterdzieści papierosów i właśnie wbiegł na dziesiąte piętro. – Co to za biały garnitur? – zdołała w końcu wydusić. – Masz na myśli mój strój porodowy? Stwierdziłem, że biel to jedyna opcja ze względu na medyczny charakter całego zajścia. Ale musimy uważać, żeby się czymś nie pobrudził, bo za tydzień muszę go włożyć na ślub Alana i Chrisa.
Wydała niski, gardłowy warkot. – Naprawdę musisz tak robić? Dla ciebie zostawiłem w domu striptizera kowboja, którego poznałem wczoraj na imprezie u Steve'a, więc przestań być dla mnie taka niemiła. – Nadchodzi – warknęła. 211
– Rzeczywiście tak było, ale położyłaś temu kres, moja droga. – Nie to, idioto, tylko skurcz nadchodzi, właśnie nadchodzi... Już. Zawyła. Potem zaklęła. Potem znów zawyła. – O mój Boże, co to do cholery z tobą wyprawia. – Daniel był przerażony. – Katy, spokój, to normalne. Na Boga, nie powinienem nawet się tu znaleźć. Wybrałem już drogę życiową, która w pełni uprawnia mnie do tego, by nigdy w życiu nie mieć do czynienia z rodzeniem dzieci. Co ja tu do diabła robię? – Pomóż, po prostu mi pomóż – powiedziała Katy słabym głosem. – Pomóż mi dostać się do łóżka, a potem trzymaj mnie za rękę czy coś.
R
– Do łóżka? Zwariowałaś? Jedziemy do szpitala, nie do łóżka. Nie zostanę z tobą sam na sam, kiedy jesteś w takim stanie. Musisz się znaleźć w
L T
pobliżu ludzi z nożami tudzież innymi narzędziami, i to dla twojego własnego bezpieczeństwa.
– Daniel, nie. Skurcze są za rzadko. Muszę jeszcze poczekać. Zadzwoń do szpitala i powiedz, że zaczęłam rodzić i że zadzwonimy, jak skurcze będą co pięć minut.
– OK, OK – odparł Daniel, który oddychał już równie szybko jak Katy. Wziął ją za rękę i zaczął prowadzić do sypialni. – Nie rób tego więcej, dobrze, błagam! Chodzi mi o ten skowyt – poprosił.
– Postaram się – odparła, padając na łóżko. – Numer do szpitala jest przy łóżku, za okładką tej książki. Musisz się połączyć z oddziałem porodowym. Daniel podniósł słuchawkę i usiadł plecami do Katy w nadziei, że jeśli będzie ją ignorował, być może ona nie będzie wydawać tych przeraźliwych odgłosów. 212
– Z oddziałem porodowym, szybko proszę. Katy jak przez mgłę słyszała cichy sygnał w słuchawce, kiedy Daniel czekał na połączenie. – Oddział porodowy – zgłosiła się kobieta po drugiej stronie linii. – Boże, jest tam kto? Mam tu kobietę, która krzyczy, jakby ją obdzierali ze skóry. Niech mi pani mówi, co mam robić. – Czy ona rodzi? – Nie, wygłupia się. Jasne, do cholery, że rodzi. Inaczej po co bym do pani dzwonił? – Po pierwsze, proszę się uspokoić. Wiem, że to może wydawać się
R
straszne, ale musi się pan uspokoić ze względu na żonę. Pańskie nerwy nic tu nie pomogą.
– To nie jest moja żona – zaprotestował Daniel ze złością.
L T
– Przepraszam bardzo. Partnerka.
– Nie żadna partnerka. Mam więcej rozumu. A teraz proszę mi mówić, co mam robić.
– W jakich odstępach czasu pojawiają się skurcze? – Skąd mam wiedzieć? Właśnie tu przyszedłem, a ona tak głośno krzyczy, że nie słyszę nawet własnych myśli.
– Co dwadzieścia minut – przerwała Katy. – Mówi, że co dwadzieścia minut. To wystarczająco często? Już ją przywożę. – Proszę chwilę zaczekać. Niech ją pan zapyta, czy odeszły wody. – Tylko śluzowata wydzielina – mruknęła Katy, przygotowując się na nadejście kolejnego ataku bólu. Daniel pochylił się i przytknął jej słuchawkę do ust. 213
– Katy, uwielbiam cię, lecz za nic w świecie te słowa nie przejdą mi przez usta. Powtórz, co powiedziałaś. Kiedy Katy wytłumaczyła, co trzeba, zabrał z powrotem słuchawkę. – Odpowiedziała pani, prawda? Zaraz wsadzam ją do samochodu, czy tak? – Szczerze mówiąc, w tej chwili powinna być jeszcze w domu. Tam będzie jej najlepiej. To jest bardzo wczesny etap porodu i jeśli pan ją przywiezie, będzie tylko leżała godzinami i czekała. W domu będzie jej znacznie lepiej.
R
Katy wybrała ten właśnie moment, by zawyć po raz kolejny. Daniel przytknął jej słuchawkę do ust, tak by osobie po drugiej stronie linii nie pozostawić żadnych wątpliwości co do siły skurczów.
L T
– Czy to brzmi jak krzyk kobiety, która znajduje się we właściwym miejscu? Można by sądzić, że znajduje się w bardzo niewłaściwym miejscu. W najbardziej niewłaściwym, jakie można sobie wyobrazić. To z pewnością nie jest normalne.
– Proszę pana, proszę mi wierzyć, że to normalne i że najbardziej pomoże pan znajomej, jeśli zostanie pan z nią tam, gdzie się obecnie znajdujecie i będzie się pan starał ją uspokoić. Proszę zadzwonić, jak skurcze będą się powtarzać co pięć minut lub kiedy stwierdzi, że odeszły wody. Daniel gapił się na słuchawkę.
– Pieprz się! – wrzasnął i cisnął ją na miejsce. Usiadł na brzegu łóżka, drżąc na całym ciele. – Poradzę sobie. To łatwizna. Osiągnąłem w życiu znacznie więcej. Przejdę przez to jak burza. Daniel, spokojnie, to nic trudnego – mówił do siebie, po czym wziął parę głębokich oddechów, odwrócił się twarzą do Katy i 214
spytał ją z szerokim uśmiechem, przyklejonym do twarzy: – Masz ochotę na drinka? – Nie, kretynie, jestem w ciąży, nie piję. – Masz coś przeciwko, żebym ja się napił? – Daniel, tu chodzi o mnie, nie o ciebie. Masz mi pomagać rodzić, to znaczy masz spełniać moje potrzeby, nie swoje. – Nie o to chodzi. Zawsze mówiłaś, że jak się napiję, jestem zabawniejszy. Pomyślałem, że lepiej będę się sprawdzał, jak sobie walnę. – Daniel. Będziesz mnie musiał później zawieźć do szpitala. – No tak – westchnął. Katy poruszyła się.
R
– Nie rób gwałtownych ruchów, bo znowu się zacznie. – Dobrze jest, tylko trochę bolą mnie plecy.
Przez chwilę oboje wpatrywali się w przeciwległą ścianę.
L T
– Możesz do mnie mówić, wiesz o tym? Poród nie zrobił ze mnie głuchej niemowy.
– Sorry. Wstrzymuję cały czas oddech w oczekiwaniu na ten następny skurcz czy coś.
– Chyba trochę przeszło.
– Tak, tak. To co robimy w takim razie? – Nic, chyba czekamy, i tyle. – Na co?
– Aż znowu się zaczną. – Dobrze. Siedzimy i czekamy. To mogę robić. Po prostu siedzimy i relaksujemy się. Znowu zamilkli.
215
– Na miłość boską – syknęła Katy. – W kredensie w kuchni jest butelka brandy. Nalej po trochu. Odrobina dobrze nam zrobi. – Mądre słowa. Alkohol dobrze działa na krążenie. Zaraz wracam – zapowiedział i poszedł do kuchni. Kiedy wrócił, usiedli oboje i zamyśleni zaczęli popijać drinki. Skurcze najwyraźniej jak na razie zupełnie się skończyły. – Więc zamierzasz mi może wytłumaczyć, dlaczego siedzę tu z tobą ja, średniej jakości partner do porodu, a nie jeden z dwóch potencjalnych tatusiów?
R
– Muszę? – spytała Katy, niepewna, czy ma na to siłę.
– Sądzę, że tak, ponieważ każesz mi przez to przechodzić. Chciałbym chociaż poznać powód.
L T
Wyciągnęła rękę i mocno złapała jego dłoń. Potem przełknęła z trudem, licząc, że skurcze dadzą jej jeszcze chwilę odetchnąć.
– Z Benem wszystko skończone – wyznała, oddychając ciężko i coraz mocniej ściskając Daniela za rękę.
– Jak to? – zdołał wykrztusić mimo bólu, jaki mu zadawała. – O wszystkim wie – odparła. – Zostawił mnie na dobre i nienawidzę się za to. – Puściła dłoń Daniela i przetoczyła się na bok, by nie widział, jak po twarzy spływają jej bezgłośnie łzy. Daniel mocno potrząsnął ręką, by odzyskać w niej krążenie. – A potem pojawił się Matthew i mnie pocałował – mruknęła ledwo słyszalnym głosem. Daniel podskoczył i obiegł łóżko dookoła, po czym padł na nie z rozmachem tuż koło niej i zbliżył twarz do jej twarzy. – Żartujesz? – spytał. – Nie. – Powoli potrząsnęła głową. Łzy spływały jej po nosie. 216
– I co zrobiłaś? – Był tak ciekawy dalszego przebiegu dramatu, że podskakiwał na łóżku niczym dzieciak. – Wywaliłam go na zbity pysk. – Daj spokój! – Wymierzył cios pięścią w powietrze. –Żeby dobrze to ująć: popieprzona zdzira. Katy odrzuciła głowę na poduszkę i zawyła. – Nie ty, on – sprostował Daniel. Kiedy Katy odmawiała spojrzenia mu w oczy, położył się obok i przyciągnął ją do siebie. – Ja też jestem popieprzona – zaszlochała prosto w jego ramię.
R
– Nie, Katy. Nie ty. Jedna noc nieszczęsnego seksu nie zrobiła z ciebie popieprzonej osoby – powtórzył. – Wierz mi. Ja rozpoznaję popieprzonych ludzi od razu.
Łzy przestały wreszcie płynąć i Daniel usłyszał lekkie pochrapywanie.
L T
Westchnął głośno z ulgą i delikatnie ułożył Katy na poduszce. Następnie wziął butelkę z brandy, swoją szklankę i wyszedł z sypialni.
Udał się do kuchni, gdzie zamknął za sobą drzwi i nalał sobie solidnego drinka. Opróżnił szklankę jednym haustem i nalał sobie drugiego. Tym razem sączył złocisty płyn powoli, głęboko zamyślony. Po jakiejś półgodzinie decyzja była podjęta. Wstał – nieco niepewnie – i zaczął systematycznie przeszukiwać mieszkanie Katy. Kontynuował, dopóki nie znalazł jej telefonu pod krzesłem w dużym pokoju. Wrócił do kuchni. Znowu zamknął za sobą drzwi i zaczął przeglądać spis kontaktów w jej komórce. Odnalazł numer Bena i nacisnął przycisk połączenia. Cały czas próbował uspokoić głośno walące serce.
217
– Daniel, spokój – przemawiał do siebie. – Przecież nie dzwonisz, żeby go zaprosić na kolację. – Zadrżał na samą myśl o sobie i tym zwariowanym piłkarzu Benie jako o parze. Telefon dzwonił, jak się wydawało, bez końca, aż wreszcie włączyła się poczta głosowa. Zostawił Benowi dość obelżywą wiadomość, że jeśli w ciągu pięciu minut nie oddzwoni, to osobiście nominuje go do rubryki „Partnerzy idealni" w następnym wydaniu najpopularniejszego pisma dla gejów w Leeds. Siedział, bębnił palcami w stół i czekał, aż telefon zadzwoni. Równe pięć minut później znowu wziął telefon do ręki i zaczął przeglądać książkę adresową Katy.
R
Najpierw sprawdził, czy nie ma pozycji „Mama Bena" lub „Tata Bena", ale nic takiego nie znalazł. Następnie próbował sobie przypomnieć, czy Katy
L T
nie wspominała przypadkiem o jakimś bracie czy siostrze. Przeglądał dalej spis kontaktów w poszukiwaniu inspiracji. Przeszedł całą listę i nic. Zaczął od nowa z nadzieją, że coś przegapił. Zatrzymał się na chwilę, bo rzuciło mu się w oczy znajome imię. Braindead.
Albo jakiś wyjątkowo znienawidzony klient, albo ktoś inny. To mogło oznaczać tylko jedno. Kumpel Bena. Daniel zatrzymał kciuk nad przyciskiem z zieloną słuchawką. Upił kolejny łyk brandy i mocno go nacisnął. Po paru sygnałach ktoś się zgłosił.
218
20 – Zaczekaj, jestem w kiblu, muszę się odlać – odezwał się głos w słuchawce, a potem niedwuznaczny odgłos strumienia moczu spadającego z pewną prędkością do blaszanego pisuaru. –Przepraszam, kto mówi? – Daniel. Jestem znajomym Katy. Ben też mnie zna. Muszę z nim natychmiast rozmawiać. Jest z tobą? – Kto mówi? – Daniel. Znajomy Katy i Bena. Muszę rozmawiać z Benem. Wiesz, gdzie on jest?
R
– Siedzi tu koło mnie. Dlaczego dzwonisz do mnie? – Bo nie mogę się dodzwonić do niego.
L T
– Dam ci numer do niego na komórkę. Tylko zadzwoń jutro, bo teraz jest całkowicie narąbany.
– Nie, to pilne. Muszę z nim mówić teraz. W tej chwili. Jego dziewczyna rodzi.
– Co takiego? Zaczekaj sekundę – odparł Braindead. – Zamknijcie się, do cholery jasnej. Jestem sekretarką Bena i nie mam pojęcia, co ten snob do mnie mówi – usłyszał Daniel w słuchawce. – Proszę powtórzyć. – Mówię, że koniecznie muszę rozmawiać z Benem. Teraz. – Możesz to przeliterować?
– Nieważne. Proszę mi dać Bena. – Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie to, że on boleje. Nad tym, że dziś rano został zupełnie rozgromiony. Ponoć Katy zepchnęła go z mostu. – Wiem o tym, ale muszę z nim rozmawiać. To pilne. – Spróbuję w takim razie. Jak się nazywasz? Możesz powtórzyć? 219
– Daniel. – Eee, Ben! Jakiś Daniel chce z tobą w tej chwili rozmawiać o Katy. – Powiedz pieprzonemu pedziowi, żeby spadał – usłyszał Daniel w oddali. – Powiedział, że mam powiedzieć pieprzonemu pedziowi, żeby spadał. Ale nie gniewaj się. On tak naprawdę nie myśli, że jesteś pedziem, tylko tak mówi, bo jest zalany w trupa. – Urocze. Powiedz mu w takim razie, że Katy zaczęła rodzić. Dobrze? – Mówi, że Katy rodzi. – Jaka Katy? Pieprzę to. – Słyszałeś? – spytał Braindead.
R
– Słuchaj, wiem, że to, co zrobiła Katy, było złe i ona czuje się z tym
L T
fatalnie, ale potrzebuje go teraz, w tej chwili. Ma schować wściekłość do kieszeni i być przy Katy.
– Mam mu to przekazać? – Tak.
– Gość mówi, że masz schować się do kieszeni i być przy Katy. – Powiedz pedziowi, że żadna sprytna gadka z biura reklamy na mnie nie podziała.
– Przypuszczam, że słyszałeś. Proszę raz jeszcze, żebyś potraktował jego słowa bez urazy. Wszystkich wyzywa od pedziów, jak jest narąbany. – On jest gejem, kretynie – rozległ się głos Bena. – Co ty, serio? Jesteś? – chciał się dowiedzieć Braindead. – Tak, ale w tej chwili nie ma to najmniejszego znaczenia. – Ależ ma, skoro ktoś nazywa cię cipą, kiedy nią nie jesteś. Ale teraz wiem, że jesteś i przyjąłem do wiadomości. Nie będę już za niego przepraszał. 220
– Dzięki. Nieważne. Musisz mi pomóc. Musimy sprawić, żeby Ben był przy Katy, kiedy będzie rodzić się dziecko. Ona tego chce, wiem o tym. Musisz mi pomóc go przekonać. Będzie do końca życia żałował, jeśli go przy niej nie będzie. – Dlaczego? – Braindead nie rozumiał. – Co: dlaczego? – Dlaczego niby ma tego żałować? – Bo... bo będzie żałował, nie ma wątpliwości. Bo co będzie, jeśli to rzeczywiście jego dziecko, a on nie będzie przy jego narodzinach, bo siedzi gdzieś i pije?
R
– No dobra, ale co, jeśli dziecko nie jest jego? Bo cały dzień tylko o tym gadał. Co, jeśli nie jest jego? Co będzie, jeśli godzinami będzie siedział przy jęczącej kobiecie po nic, tylko po to, żeby zobaczyć, jak się rodzi cudze
L T
dziecko? W życiu bym czegoś takiego nie zrobił, a ty?
– Ale... ale przecież dziecko może być jego – spierał się Daniel, który był już na skraju załamania nerwowego. Upił kolejny łyk brandy, tym razem prosto z gwinta.
– Dawaj, Daniel – powiedział do siebie. – Robisz to bez przerwy, to twoja praca. Sprzedajesz ludzi, myśli, idee, wizerunki. Przekonujesz, że twoja wizja, wizja dyrektora kreatywnego, jest zawsze właściwa. Robisz to dzień w dzień. Dalej, wysil się.
– Słuchaj, Braindead. Powiedz mu, żeby sobie wyobraził, że to malutkie, bezradne, różowe zawiniątko właśnie przyszło na świat i szuka swojego taty. Płacze, bo nie ma nikogo, kto by je przytulił. – Mam mu to powiedzieć? – Dalej, poradzisz sobie. 221
– Dobra. Mówi, że będzie małe i różowe i będzie chciało do taty, a ciebie tam nie będzie. – Powiedz mu do cholery, żeby zadzwonił do drugiego pieprzonego tatuśka. – Nie sądzisz, że ma rację? – zapytał Daniela Braindead. – Dobra, ale nie rozłączaj się. Powiedz mu, żeby sobie wyobraził prześliczną, malutką dziewczynkę, która śpiewa jak anioł, a tańczy jak motylek i z której jest taki dumny, że chce mu się płakać. Czy da radę ją zostawić? – Jesteś pewien, że mam mu to wszystko powiedzieć?
R
– Dawaj, ale tym razem trochę więcej emocji, bracie. – Emocji? Co, chcesz, żebym się poryczał? – Jeśli potrafisz, super.
L T
– Ten facet to naprawdę pedał, co? – zwrócił się Braindead do Bena. – Nieważne. W każdym razie mówi, że będziesz z niej dumny, bo będzie jak anioł i motylek.
– Nie, nie, nie – zaprzeczył Daniel. – Powiedziałem, że będzie śpiewać jak anioł i tańczyć jak motylek.
– Słuchaj, próbuję jak mogę, ale coś nie idzie. No nie sprzedaje się i już. Poznałeś w ogóle Bena? Do niego to nie o żadnych tam aniołach i motylach. Może do ciebie to trafia, ale nie do niego.
– Jasne, jasne, masz rację, bracie. Do niego to nie trafi. Nie myślę o kliencie. Zawsze, w każdym wypadku, należy wyjść od klienta. Zapominam o podstawach branży. – Słuchaj. Przykro mi, pewnie masz dobre chęci, ale to nie działa.
222
– Nie, nie, nie rozłączaj się! Daj mi jeszcze raz spróbować. Poczekaj. Myślę teraz o Benie. Co do niego trafi? Czekaj, czekaj, już wiem. Mam! Braindead, jesteś gotów? – Dobra, jestem, ale to ostatnia próba, potem nie chcę już wisieć na telefonie. – Wyobraź sobie, że za parę godzin urodzi się tu, w Leeds, najlepszy napastnik w angielskiej lidze. Syn Bena gra w drużynie narodowej. A jak Ben sobie poradzi ze świadomością, że patrzy na mecz z udziałem swego syna, a nie pofatygował się nawet do szpitala, kiedy mały pierwszy raz wychodził na
R
boisko? Prawda, to może nie być syn Bena i być może nie będzie najlepszym angielskim napastnikiem, ale z drugiej strony właśnie może nim być. To nie wystarczy?
L T
Braindead milczał po drugiej stronie linii.
– Słyszałeś, co mówiłem? Mam powtórzyć? – domagał się Daniel. Następną rzeczą, którą usłyszał, był gromki krzyk Braindeada skierowany do Bena:
– Zabieraj się z tego pubu i wał do Katy, kretynie! Być może rodzi się twój syn i być może pewnego dnia będzie grał w drużynie narodowej i masz mi załatwić bilety, jeśli tak będzie! Więc przestań biadolić, że może nie być twój, tylko zacznij myśleć o tym, kim może zostać i ruszaj, ruszaj tam! – Super, Braindead, doskonale. Uwielbiam ten krzyk. Dalej, wal dalej – zachęcał go Daniel. – Dalej? Nie wiem, co mam dalej mówić. – Świetnie ci idzie. Powiedz mu po prostu, co sam o tym sądzisz. Mów prosto z serca, przecież to twój najlepszy kumpel.
223
– Dobra. W porzo – rzekł Braindead. Na chwilę zapadła cisza, a po niej przemówił znowu, tym razem krótko: –I, Ben, słuchaj. Katy to mistrzyni. – Pięknie, zwięźle, na temat, cudownie wykonane! Braindead, dobra robota – podsumował Daniel i uniósł pięść w geście zwycięstwa. – Ona naprawdę rodzi? – odezwał się nagle w słuchawce głos Bena. – No, jeśli nie rodzi naprawdę, to przynajmniej znakomicie udaje. Słuchaj, Ben, ona zdaje sobie sprawę z tego, że to, co zrobiła, było złe, i czuje się z tego powodu fatalnie. Mimo wszystko musisz tu przyjechać i zobaczyć to na własne oczy. Nie zostawiaj jej teraz. Może później, jeśli tak postanowisz,
R
ale nie teraz. Nie teraz, kiedy już zaszedłeś tak daleko. Jesteś jej potrzebny. I dziecku też. – Jestem w Edynburgu. – Co?
L T
– W Edynburgu. Razem z Braindeadem ściemniliśmy, że jesteśmy chorzy, i przyjechaliśmy tu wcześniej, przed wieczorem kawalerskim, bo miałem już wszystkiego dość. Autentycznie wszystkiego.
– OK, spokojnie. To niewielka przeszkoda, łatwo ją pokonamy. Myśl, Daniel, myśl. Nie sądzę, żebyś mógł złapać o tej porze jakiś samolot, więc sprawdzam rozkład jazdy pociągów w internecie na moim Blackberry. Sekundę. Jest. Możesz wsiąść do pociągu o wpół do pierwszej w nocy i będziesz w Leeds o... poczekaj. O Boże, czy ty przyjeżdżasz z Księżyca czy co, do cholery? Będziesz dopiero o wpół do dziewiątej rano. Słuchaj, daj mi jeszcze Braindeada. – Dobra. – Teraz słuchaj uważnie. Poproś barmana, żeby zadzwonił do korporacji taksówek i zapytał, czy zawiozą ciebie z Benem dziś w nocy do Leeds. Masz 224
pół godziny, żeby to załatwić. Jeśli się nie uda, jedźcie na stację i wsiadajcie do pociągu, który odchodzi o wpół do pierwszej. Zrozumiałeś? – No, tak, ale dlaczego ja z Benem? – Bo musisz przywieźć ojca przyszłego supernapastnika ligi angielskiej, by był przy narodzinach swego dziecka. – A, tak. – Uwaga. O koszty się nie martw. Pogadamy o tym, jak przyjedziecie. Macie tylko przyjechać, jak najszybciej się da, nie zważając na nic. Zadzwoń do mnie, jak już będziecie w taksówce lub w pociągu. Jasne? – Zrozumiałem, Danno. – Jestem Daniel.
R
– Tak, ale chciałem, żeby było jasno i na temat.
L T
– Przywieź go tylko tutaj, a potem możesz na mnie mówić, jak chcesz. – Co? Nawet Czarodziej Danno?
– Tak, ale pod warunkiem, że podróż zajmie wam maksimum pięć godzin.
– Dobra. Teraz, kiedy rzuciłeś mi wyzwanie, będziemy u ciebie w cztery, Danno.
225
21 Godzina 7.12 rano – Nie wierzę – powiedziała Katy przez zaciśnięte zęby i usiadła na krześle w przedpokoju. Białe kostki zaciśniętych na drewnianym oparciu dłoni świadczyły o jej wyraźnym dyskomforcie. – Cśśś, błagam, nie tak głośno – jęknął Daniel, spoczywający na podłodze z głową opartą o torbę szpitalną Katy. – Nie sądzisz, że i tak mam już dużo na głowie? Potrzebuję jeszcze ciebie
R
z kacem? – Katy z furią wykopała torbę spod jego głowy, wskutek czego głowa ta uderzyła mocno o podłogę.
– Au! – wrzasnął Daniel, podniósł się i zaczął sobie masować potylicę. –
L T
Musiałaś? Naprawdę uważasz, że człowiek jest w stanie przetrwać całą noc twoich krzyków i jęków bez pomocy farmaceutycznej? Nie moja wina, że miałaś w domu tylko tanie brandy. I jeszcze jedno, informuję cię, że kiedy zobaczę te babska, które odbierają telefon na oddziale położniczym, pozabijam je gołymi rękami. Czego im trzeba, żeby zrozumiały, że jesteśmy w sytuacji krytycznej i powinniśmy znaleźć się w szpitalu? – To nie była żadna sytuacja krytyczna. Kobiety rodzą codziennie – powiedziała Katy i nerwowo zerknęła na zegarek. – Ale nie w moim towarzystwie. Powiedziałem im nawet, że jeśli mi nie pomogą, to popełnię samobójstwo, ale tylko się śmiały i kazały wziąć się w garść. – Idź do kuchni i weź paracetamol, a przy okazji przynieś i dla mnie – powiedziała Katy, wyczuwając, że ból jest bliski.
226
– Paracetamol? Nie myślę o samobójstwie, Katy. Jestem potrzebny tobie i światu – odparł Daniel niezwykle szczerze. – Na kaca, kretynie – wyjaśniła Katy. – I na te męczarnie, przez które przechodzę. Szybko. Taksówka zaraz tu będzie. Godzina 7.30 – Daniel, wychodzimy! – krzyknęła Katy. – Taksówka już czeka. – Panie przodem, moja droga, urocza koleżanko – powiedział Daniel, wyłaniając się z łazienki. – Torba. Bierz. Ty – wydusiła, po czym wzięła głęboki oddech i ruszyła w bolesną drogę w dół po schodach.
R
– Myślisz, że długo będziesz w szpitalu? – spytał Daniel zza jej pleców. – Mam nadzieję, że nie. A co? – stęknęła.
L T
– Ta torba waży tonę. Coś ty tam do cholery wsadziła?
– Ubrania dla mnie i dla dziecka i rzeczy do opanowania bajzlu, ogólnie mówiąc. Pieluchy, mokre chustki, waciki, podpaski, wkładki laktacyjne i tak dalej, i tak dalej.
– Dlaczego za wszelką cenę próbujesz mi to wszystko utrudnić? Te słowa nie powinny w ogóle rozbrzmiewać w pobliżu mojego delikatnego ucha. Burzą mój spokój.
Katy przystanęła u stóp schodów i odwróciła się do niego twarzą. – Za chwilę będziesz świadkiem porodu. Najbrudniejszy, najbardziej odrażający proces, w jakim możesz brać udział. Jeśli uważasz, że brak ci do tego męstwa, zakończmy lepiej teraz te nędzne pozory. Ty wracaj do łóżka, a ja stawię czoło najważniejszemu i najtrudniejszemu momentowi w moim życiu sama. Sama. – Urwała, jej twarz wykrzywiła się w bólu. –Aaaaaaaau. Boże,
227
skurcz. Aaaaaa, wsadź mnie tylko do tej cholernej taksówki. Aaaaaa, i jedźmy wreszcie. Daniel i kierowca taksówki stali jak oniemiali i bezradnie gapili się na wijącą się z bólu, kurczowo trzymającą się poręczy schodów kobietę. Kiedy skurcz zaczął słabnąć, kierowca odzyskał mowę jako pierwszy. Opryskliwym tonem zwrócił się do Daniela: – Wsiadaj pan do tej taksówki, byle szybko. Dalej, jedziemy. Jeśli starczyło ci męskości, żeby zrobić dziecko, to do cholery wystarczy ci jej i teraz, kiedy będzie się rodzić. Wy, młodzi, myślicie, że możecie jak króliki
R
biegać za samicą, a potem unikać konsekwencji. Proszę bardzo, młody człowieku, oto nadszedł dzień konsekwencji. Przestań marudzić i wsiadaj. Daniel z otwartymi ustami gapił się na kierowcę. Potem przeniósł wzrok na Katy.
L T
– Słyszałeś, co mówił, wsiadaj – rzuciła przez zaciśnięte zęby. Daniel niechętnie wsiadł do taksówki. Za nim dysząca Katy. Z hukiem zatrzasnął okienko, łączące tylne fotele z kabiną kierowcy.
– Dobry Boże, jak on mógł nie rozpoznać, że nie należę do tych idiotów, którzy co weekend szukają przygód i pieprzą wszystko, co się rusza. – Opis bardzo adekwatny – odpowiedziała Katy, sapiąc coraz spokojniej. – Też cię uwielbiam.
– I wzajemnie. Dzięki, że wsiadłeś do taksówki – powiedziała, powoli odchylając się na oparcie. – Fakt, że on jest ode mnie większy i brzydszy absolutnie nie miał wpływu na moją decyzję. Przecież ciągle tu jestem, prawda? Trzymam się. – I co, nie dzwonił do ciebie jeszcze? – spytała Katy, widząc, że Daniel wyjmuje z kieszeni telefon. 228
– Kto? Nikt. Co, przepraszam? – plątał się, wpychając telefon z powrotem do kieszeni. – No, twój striptizer. Cały czas sprawdzasz telefon – nalegała Katy. W tej samej chwili z telefonu wydobył się głośny sygnał przychodzącego SMS–a. – Co pisze? – spytała. BĘDZIEMY W LEEDS O 8.30. CAŁUSY. BRAINDEAD –przeczytał Daniel i pozwolił sobie na mały oddech z ulgą. – Eee, mówi, że wychodzi do pracy. Później się złapiemy. Katy wykrzywiła twarz. Myślała, że zbliża się kolejny skurcz, ale okazało się, że to fałszywy alarm.
R
– Pracuje tak wcześnie rano? – spytała, żeby odwrócić uwagę od akcji porodowej.
L T
– Uhm. Ponoć bardzo popularna pora dla tych, co pracują zmianowo i dla rolników. – Rolników?
– Podobno. Duże zapotrzebowanie na striptizerów przebranych za krowy w czasie dojenia. Podobno super działa. Zmieniając temat, jak myślisz, za ile czasu mniej więcej ono się urodzi? Chciałbym się zorientować. – Kto wie – odparła zmęczonym głosem, przechyliła głowę i oparła ją na jego ramieniu. – Jak przyjedziemy, powiedzą mi, jakie mam rozwarcie, i to będzie wskazówka, ile to jeszcze może potrwać. – Ale jeszcze trochę to potrwa? Przynajmniej godzinę? –dopytywał się Daniel. – Zapewne.
229
– Dobrze, dobrze. Porozmawiajmy lepiej o czymś innym. Może się odprężysz i to wszystko trochę zwolni. – Opowiedz o tym striptizie. Czy to dla krów, czy dla rolnika? – spytała Katy sennie. – Oczywiście, że dla rolnika. – Daniel przewrócił oczami. – To się odbywa przy muzyce? – Katy, nie mam pojęcia. To jeden z tych nowych wynalazków, sama wiesz. Dlaczego musimy o tym rozmawiać? – Dobra, rozmawiaj o czymś innym. Zaczynaj.
R
– Więc Katy. Jak myślisz, do kogo w pierwszej kolejności zadzwonisz, kiedy dziecko się urodzi?
– Och, Daniel, nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Staram się właśnie nie
L T
myśleć o tym, jak sobie wszystko spieprzyłam i o tym, co się dzieje w moim pieprzonym życiu, a ty mi tu każesz wymyślać, do kogo zadzwonię... O Boże, idzie następny skurcz. O Boże, o Boże, o Boże... Danieeeeeeel! – Już dobrze, dobrze, uspokój się. – Daniel jak automat głaskał ją po ręku. – Wracajmy lepiej do striptizu. Pomyślmy, jaka piosenka byłaby tu najodpowiedniejsza. Coś przychodzi ci do głowy? Striptizer i krowy. Co sądzisz? Skup się na myśleniu. Pięć najlepszych piosenek jako podkład muzyczny do striptizu w oborze?
Katy kiwnęła głową, niezdolna wydać z siebie głosu. – Dobrze. Chcę usłyszeć przynajmniej dwa tytuły przed końcem tego skurczu.
230
7.45 – Mówię ci, I'll be the other woman*, przebój z lat siedemdziesiątych, zespół nazywał się the Soul Children. Moja matka puszczała to na okrągło – kłócił się Daniel, kiedy zbliżali się do recepcji na oddziale porodowym. – Po pierwsze zmyślasz, po drugie i tak I'll be the udder woman** to zbyt obrzydliwe, żeby wskoczyć do pierwszej piątki – odparowała Katy. – Za obrzydliwe? Proszę bardzo! I to mówi kobieta, która właśnie pozostawiła na swojej drodze ślad czegoś, czego nazwy nie chcę nawet wypowiadać, ani nie chcę ponownie oglądać, jak to coś wypływa jej z nogawki prosto na podłogę.
R
– Rodzę po raz ostatni. To się zdarza. Musisz sobie jakoś z tym poradzić – odparła i usiadła ciężko na krześle przy recepcji.
L T
– To pewnie pan Daniel – odgadła pielęgniarka za biurkiem. – A pani to pewnie ta urocza Audrey, która sprawiła, że przez ostatnie parę godzin moje życie było koszmarem. Przez to, że prowadzicie bardziej restrykcyjną politykę, jeśli chodzi o wstęp tutaj niż Niebo.
– Cóż. Bóg rozpoznaje grzeszników, a ja rozpoznaję przewrażliwionych tatusiów – zareagowała Audrey.
– Bóg? Co Bóg ma z tym wspólnego?
– Powiedział pan, że łatwiej się dostać do nieba niż do nas. – Ona chyba myśli, że masz na myśli niebiosa. A nie klub nocny Niebo w Londynie – zauważyła Katy. * Będę drugą kobietą ** Będę kobietą mleczarną
231
– Rzeczywiście. Zapomniałem o istnieniu tego drugiego nieba. Proszę posłuchać, pani Audrey. Poprosimy o najlepszy pokój, jaki macie, i proponuję zawieszenie broni. – Nazwisko – warknęła Audrey. – Daniel Laker. – Nie pana, pani – powiedziała Audrey, nie podnosząc wzroku. – Katy Chapman – odpowiedziała Katy. – Czy sala do porodów w wodzie jest wolna? W tym momencie jestem gotowa na wszystko i obiecuję, że będę nad nim panować. – Proszę za siostrą Brady. Ona państwa zaprowadzi. Życzę powodzenia. – Audrey uśmiechnęła się słodko do Daniela.
R
– Sala do porodów w wodzie? O czym ty mówisz? – zapytał głośnym
L T
szeptem Daniel, kiedy podążali za siostrą Brady.
– Woda podobno świetnie znieczula – wyjaśniła Katy.
– Wygląda na to, że macie szczęście – powiedziała siostra Brady, zajrzawszy do jakiegoś pomieszczenia. – Zapraszam.
Daniel stanął pośrodku dużej, jasno oświetlonej sali i wyraźnie zbladł. – Co to takiego? Wanna dla słonia? Jesteśmy może w zoo?! – wykrzyknął.
– Daniel, wyluzuj wreszcie, dobra? Dzięki temu być może nie będę co pięć minut drzeć się jak obdzierana ze skóry. – Czemu? W środku jest tequila? – Rozgośćcie się – powiedziała uprzejmie siostra Brady. –Wrócę za pięć minut, zbadam panią i zobaczymy, jak się sprawy mają.
232
– A, słuchaj, może ja bym wyskoczył po kawę do Starbucksa, a wy we dwie sobie tu świetnie poradzicie – zaproponował Daniel, któremu powoli zaczynało się robić słabo. – Dobra latte postawi cię na nogi jak nic. – Daniel, nie sądzę, by Starbucks miał filie w szpitalach. – Cóż, mogę przecież pomarzyć. Każdemu wolno marzyć. W takim razie będą to pomyje w styropianie. – Jeśli zdobędziesz dla mnie kanapkę z bekonem, być może pozwolę ci nie patrzeć na najbardziej krwawe momenty. – Obiecanki cacanki. A na razie radzę ci, nie spuszczaj z oka tej siostry
R
Brady. Wygląda mi na niedoświadczoną młódkę. Niech cię nie bada za długo, powiedz jej.
– Wiesz co, Daniel? Ty naprawdę potrafisz nadać temu wszystkiemu wyjątkowy charakter.
L T
– Po prostu robię to, co do mnie należy, dziewczyno. Wracam za dziesięć minut. 8.15
– Skąd się tu wziąłeś? Katy tu jest? Daniel! Obudź się, obudź się! – krzyczał jakiś głos z oddali.
– Co, do diabła? Gdzie jestem? Co się dzieje? – mamrotał Daniel, powoli podnosząc głowę z twardego blatu stolika w kafeterii, na którym się zdrzemnął.
– Jesteś w szpitalu, a ja jestem Matthew. Co tu robisz? – indagował Matthew. – Matthew? Matthew? O, do cholery jasnej, Matthew! To chyba nie ty? Czy ja wciąż śpię i śni mi się jakiś pieprzony, pokręcony sen? – Nie, Daniel. To ja, Matthew. 233
– Kto do ciebie zadzwonił? – Nikt. – To dlaczego tu jesteś? – Bo Alison dostała w nocy bólów. To nie poród, ale chcą ją potrzymać na obserwacji. – Uhm. Rozumiem. Więc nikt do ciebie nie dzwonił? –upewnił się jeszcze raz Daniel. – Nie, a dlaczego? Dlaczego ktoś miałby dzwonić? Obudziłeś się, czy nie, bo mówisz bez sensu. Daniel spojrzał na zegarek.
R
– Już tak późno? Muszę lecieć – oznajmił i podniósł się z krzesła. – Nie, czekaj, poczekaj chwilę. Jesteś tu z Katy, prawda? Słuchaj. Powiedz mi chociaż, że nic jej nie jest.
L T
– Nic jej nie jest, ale muszę iść, bo ona na mnie czeka.
– O Boże, ona już rodzi, tak? – Do zszokowanego Matthew wreszcie dotarła oczywista prawda. – Ale ma termin dopiero za dwa tygodnie. Gdzie ona jest? Muszę iść zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku. Powiedz mi, gdzie ona jest?
– Nie. Zostań tutaj. – Daniel nagle zupełnie otrzeźwiał. – Nie rozumiesz, że muszę ją zobaczyć? Wczoraj u niej byłem i muszę jej coś wyjaśnić. Chcę, żeby wszystko między nami było jasne. – O nie, nie! Katy ma w tej chwili dość na głowie i bez ciebie. Już nic nie komplikuj. Odpuść. Porzuć temat, tak będzie lepiej dla wszystkich. – Odpuść? Ja mam odpuścić, idioto? Przecież chodzi o Katy, a w dodatku być może rodzi moje dziecko! Jak możesz mi mówić, żebym odpuścił?
234
– Bo nie ty z nią zostaniesz, żeby pomóc jej się pozbierać, jak znowu spieprzysz sprawę! Słuchaj, Matthew. Zostaw to. Tak będzie najlepiej dla wszystkich, wiesz o tym – przemawiał do niego Daniel. – Jeśli mi nie powiesz, gdzie ona jest, to pójdę i sam jej poszukam – oświadczył Matthew, po czym odwrócił się i poszedł do drzwi. – Cholera, cholera, cholera – zaklął Daniel i walnął głową w stół. Sięgnął do kieszeni po telefon Katy i wykręcił numer Braindeada. – Właśnie wjeżdżamy do Leeds. Grupa ratownicza w drodze – dobiegł do niego zdecydowanie za wesoły głos.
R
– Słuchaj, Braindead, mamy potencjalnego wroga. Pojawił się drugi ojciec. Jak wysiądziecie na stacji, weźcie taksówkę i każcie kierowcy się pospieszyć. Zrozumiałeś? Będę czekał przy wejściu do szpitala. Nie macie ani
L T
chwili do stracenia –zakomenderował Daniel.
– Tak jest, szefie. Nie ma się czym martwić, nikt nie przechwyci naszego głównego napastnika. Nie poddamy się bez walki.
– O to chodzi. Nie traćcie ducha. Tylko bądźcie tu jak najszybciej.
235
22 8.40 – Jeszcze chwila, już prawie skończone – zza kotary dobiegł głos Katy. Gorączkowo
poszukujący
Katy
Matthew
wparował
do
sali,
przeszkodziwszy przedtem dwóm innym rodzącym. – Wygląda na to, że nie zdążysz do domu po kąpielówki, bo mam już osiem centymetrów rozwarcia – oznajmiła Katy, kiedy pielęgniarka odsunęła zasłonę.
R
– Co do... o mamo, znowu idzie – jęknęła Katy.
– Wszystko dobrze, moja droga, proszę spokojnie oddychać. – Pielęgniarka schyliła się do Katy, żeby wziąć ją za rękę, a jednocześnie
L T
podniosła wzrok na czającego się przy drzwiach Matthew.
– Kim pan jest? Czy temu panu wolno tu wchodzić? – zapytała, spoglądając to na Katy, to na Matthew.
– Wolno – odpowiedział szybko Matthew. – Wolno. Jestem w pewnym sensie ojcem.
Siostra wyglądała na zdezorientowaną. Skupiła się teraz na Katy, która nie była w stanie wydusić słowa zza maski tlenowej. – W pewnym sensie? – zagadnęła Matthew. – To długa historia – odparł i podszedł do łóżka. – Katy. Proszę, trzymaj mnie za rękę. Przysięgam ci, wszystko się ułoży. Zostanę z nią – oznajmił. Katy z rozmachem potrząsnęła głową i złapała położną za ramię. – Coś nie wygląda na zadowoloną – stwierdziła pielęgniarka. – Proszę poczekać na zewnątrz, dopóki skurcz nie odejdzie.
236
– Ale muszę z nią pomówić – zawiadomił Matthew. Katy wydała przeraźliwy jęk. – O czym? O byciu w pewnym sensie ojcem? – pielęgniarka uniosła brew. – Gdzie on jest? Chyba go zabiję – warknęła Katy, kiedy skurcz się skończył i starała się wstać. – Nigdzie pani nie idzie. Proszę zostać – ostrzegła siostra. – Cholerny drań. Wiem, że nie można na niego liczyć. Zadzwonił do ciebie, co? Byle tylko nie patrzeć, jak rodzę. Żałosny, mały drań.
R
– Jeśli mówisz o Danielu, to nie, nie dzwonił do mnie. Spotkałem go przypadkiem w kafeterii.
– W kafeterii? Po prostu? Przypadkiem byłeś w kafeterii? Aha. Być może
L T
rodzę, ale jeszcze do reszty nie zgłupiałam.
– Nie, Katy, to prawda. W nocy przyjęto Alison na obserwację. Po prostu poszedłem na kawę przed pracą.
– Alison? – spytała pielęgniarka. – Moją żonę – odparł.
– A, rozumiem. Tego typu ojciec – mruknęła. – Nie, nie przypuszczam, żeby pani rozumiała. Nie jestem tego typu „w pewnym sensie" ojcem. Jestem tylko „w pewnym sensie" ojcem, bo... no, bo ona nie wie, kto nim jest.
Katy gwałtownie zaczerpnęła powietrza, a pielęgniarka uniosła brwi jeszcze wyżej. – W jego ustach brzmi to tak, jakby to ze mną było coś nie tak, ale tak nie jest. Jego żona na dniach spodziewa się bliźniąt i przez to on jest bardziej nie w porządku – odgryzła się Katy. 237
– A więc to tak – rzekła pielęgniarka i zaczęła powoli się wycofywać. – Powiem państwu, co mam zamiar zrobić. Zamierzam was zostawić na dziesięć minut, żebyście mogli sobie spokojnie wyjaśnić różne sprawy w cztery oczy, a potem wrócę i pani mi powie, czy ten pan zostaje, czy wychodzi. Dziesięć minut, nie więcej. *** – Nie mamy sobie już nic do powiedzenia – oznajmiła Katy, kiedy drzwi zamknęły się za położną. – A na wypadek, gdybyś tego nie zauważył, to właśnie rodzę. Więc raczej emocjonalnie nie jestem przygotowana na rozmowę z tobą. – Jak to jest? – spytał Matthew.
R
– Och, nie pytaj. Towarzyszy mi super niekompetentny naczelny gej Wielkiej Brytanii i nigdy w życiu nie zaznałam takiego bólu. Jak sądzisz, jak to może być?
L T
– Miałem zamiar zapytać, jak to jest, kiedy wiesz, że za chwilę zobaczysz swoje dziecko?
– O, cudownie. Coś, na co się czeka. Jakbym i tak nie czuła się już wystarczająco winna. Wkrótce spojrzy na mnie para małych oczek i będzie chciała wiedzieć, gdzie jest tatuś, a zamiast tatusia będzie Daniel, który zażąda, żeby dziecko było wyszorowane i ubrane w kompletnie niepraktyczne ubranka dziecięce od znanego projektanta, zanim on je dotknie. – Katy, przysięgam, wszystko będzie dobrze – powiedział Matthew. – Zamknij się, do cholery, przestań gadać te swoje idiotyzmy i podaj mi maskę tlenową. Nadchodzi. – Jasne, jasne. Proszę, masz, oddychaj. Lepiej? – Matthew rozglądał się jak szalony wokół siebie. – Patrz, mam coś ze sobą. Może to pomoże. – Schylił 238
się i wyciągnął z teczki książkę zatytułowaną Poród bez strachu. – Tak, chyba to ten polecany rozdział. Niech go znajdę. O, jest. „Czynniki predysponujące do niskiego progu odczuwania bólu". Poczytać ci trochę? Ręka Katy wystrzeliła w powietrze i wytrąciła książkę z lekko drżącej dłoni Matthew. Katy znowu zawyła zza maski. – Trochę chyba na to za późno – stwierdził Matthew. – Co mam robić? – zapytał. Krzyknęła jeszcze głośniej. – Och, Katy, wszystko dobrze się skończy, naprawdę –mówił, próbując
R
jednocześnie otoczyć ją ramieniem. Ręce miał niezdarne i brakowało mu tchu. Zaczynał tracić panowanie nad nerwami. Czuł, jak rośnie w nim panika. Czas się uspokoić i zrobić to, co postanowił. – Słuchaj, Katy, całą noc myślałem.
L T
Tak strasznie było zostawić cię wczoraj w takim stanie. I wiesz, mam pewien plan. – Odchrząknął. – Poczekamy rok – ciągnął, spoglądając na nią nerwowo. – Musimy, tak myślę, bo po prostu nie mogę zostawić Alison w tej chwili. Wszyscy mówią, że pierwszy rok jest najgorszy, więc przynajmniej tyle jestem jej winien. Ale znajdę jakiś sposób, żeby cię stale widywać i oczywiście będę pomagać finansowo. Będzie ciężko, ale...
Przerwał mu niemiłosierny krzyk Katy.
– Nadchodzi? Oddychaj, Katy, wdychaj tlen. Jak mówiłem, lekko nie będzie, ale zacznę równolegle prowadzić prywatne doradztwo finansowe, na boku, nawet sobie nie wyobrażasz, jakie jest na to zapotrzebowanie, więc jakoś damy radę. Katy znów przeciągle krzyknęła. Matthew cierpliwie czekał, aż hałas ustanie.
239
– Więc mniej więcej za rok, tak sądzę, Alison będzie jakoś w stanie sobie poradzić i zamierzam zarabiać na tyle dużo, żeby mogła wziąć nianię do dzieci. I będę musiał widywać jak najczęściej bliźniaki, więc będzie trzeba kupić duży dom, tak, żeby w weekendy wszyscy się pomieścili. Z ust. Katy dobiegło straszne zawodzenie. Oczy miała wielkie jak spodki i ciężko oddychała. – Więc widzisz, Katy, że sobie poradzimy – nie zrażał się Matthew. – Nie musimy się rozstawać. Na razie nie będzie za fajnie, ale to jest możliwe, nie widzisz? Możemy być razem. Nie będziesz musiała być sama. Wydawało się, że Katy się uspokaja. Skurcz mijał. Nie zdejmowała
R
jednak maski tlenowej, oddychała ciężko i wpatrywała się w Matthew. – Słuchaj, Katy. Chcę tylko ciebie. Całą noc o tym myślałem. Przyjrzałem się swojemu życiu z Alison i nie widzę nic innego, jak tylko
L T
przyszłość wypełnioną cholerną, ciężką pracą, szczerze mówiąc. Poznałaś ją. Zrobiła się z niej jakaś nienormalna paranoiczka, która musi mieć nad wszystkim kontrolę. To nie ta sama kobieta, z którą się ożeniłem i nie daję sobie z tym rady. Po prostu nie wiem, jak mogę ją uszczęśliwić. Już nie wiem. Ona mnie nie potrzebuje. Zaraz będzie miała dzieci, czyli to, czego zawsze chciała. A ja patrzę na ciebie, Katy i, przysięgam, mam ochotę cię przytulić i troszczyć się o ciebie. Wiem, że będziesz ze mną szczęśliwa. Wiem o tym, Katy. A na dodatek będziemy się tak świetnie bawić, wiem, bo nas znam. Mogę ci ofiarować wszystko, czego potrzebujesz, a ty daj mi tylko szansę. Matthew przerwał, by pozwolić jej mówić, ale Katy tylko oddychała ciężko przez maskę, jakby od tego zależało jej życie. – Więc sama widzisz, wszystko wyszło na dobre. Naprawdę. Alison dostanie dzieci, bo tylko na tym jej zawsze zależało, a my znowu będziemy 240
razem, tak jak powinniśmy być od początku. Co sądzisz o tym planie? Możesz mówić? Już nie boli? Również o 8.40 – Nawet nie śmiej go tu nie przyprowadzić, Braindead! –wrzasnął Daniel do słuchawki, chodząc niecierpliwie w tę i z powrotem przed głównym wejściem do szpitala. – Wszystko mi jedno, co on gada, przyjechał specjalnie z daleka i po prostu musi iść zobaczyć to dziecko. Nie ma mowy, żebym ja tam wrócił. Dla mnie jest tam stanowczo za wiele damskiej nagości i sytuacji intymnych. Nie znoszę tego. Nie. Więcej szczegółów nie zdradzę. Nie będę też
R
robił zdjęć, Braindead. Spytaj go, do cholery, czy ma jaja, i niech przestanie się tak
żałośnie
zachowywać.
Posłuchaj,
wynagrodzę
ci,
jeśli
chociaż
podprowadzisz go do drzwi szpitala! – ryknął. – Co za to chcesz? Mów, Braindead, życz sobie, czego chcesz, byle byś go tu przyprowadził. Tak, mam
L T
znajome modelki, niektóre to moje bliskie przyjaciółki. Randka z modelką? Nie jestem pewien, czy wypada tak postępować wobec przyjaciół – ciągnął. – Tak, wiem, że mówiłem, żądaj czego chcesz, ale nie mogę sprawić, że ktoś inny zrobi coś, czego nie chce robić, prawda? Dobra, dobra, zobaczę, co da się zrobić. Ale randka to nie to samo co seks, Braindead, jasne? No tak, może gdzieś, na jakiejś odległej planecie mógłbyś się jej spodobać, ale próbuję ci tylko powiedzieć, że nie jestem jakimś sutenerem. Randka to kolacja. Jasne? Oczywiście, że będziesz musiał zapłacić. Jasne. Dosyć. Jeśli mi powiesz, że już poinformowałeś kierowcę, dokąd ma was wieźć, dorzucę jeszcze tę kolację. Daniel skończył rozmowę i padł bez sił na ławkę. Zauważył, że pielęgniarka po pięćdziesiątce, która siedziała na drugim końcu ławki, dziwnie na niego patrzy.
241
– To długa historia – uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby. – Jestem tylko wróżką, matką chrzestną z bajki, która stara się połączyć losy dwojga ludzi. – O, doprawdy? – zdziwiła się pielęgniarka. – Stosuje pan dość niezwykłe metody. – Cóż. W dzisiejszych czasach nawet my, wróżki, robimy to, co musimy. O! Dzięki Bogu, przybył właśnie nasz młody książę ze swym giermkiem półgłówkiem. Daniel zerwał się z ławki i otworzył drzwi taksówki, zanim zdążyła się na dobre zatrzymać.
R
– Ben. Co za ulga dla zmęczonych oczu. Ale jak ty wyglądasz? To nie przejdzie.
– Odwal się, dobra? – rzucił Ben do Daniela, który próbował wygładzić
L T
mu zmiętą koszulę i przeczesać włosy palcami.
– Dobrze. Gotowy na spotkanie z wrogiem. Tędy – zaordynował Daniel, ciągnąc Bena za rękę.
– Chwila, chwila. Nie wiem nawet, co mam jej powiedzieć. Daj mi jeszcze minutę, co? – Ben opadł na tę samą ławkę, na której siedział przed chwilą Daniel.
– Na miłość Boską, myślałem, że z nim porozmawiasz! –krzyknął do Braindeada Daniel, który powoli zaczynał tracić cierpliwość. – O tym nie wspominałeś. Powiedziałeś tylko „przywieź go tu" i zrobiłem to, może nie? Już dzwoniłeś do swoich kumpelek modelek? – Nie, do jasnej cholery, i nie zadzwonię, dopóki nie pomożesz mi go przepchnąć przez drzwi na porodówkę. – To nie fair. Mówiłeś „do drzwi szpitala" i proszę bardzo, jest. A dziewczyna na randkę? Gdzie? 242
Daniel przymknął oczy i poprosił hipotetycznego Boga o hipotetyczną siłę. Otworzył oczy i padł przed Benem na kolana. – Ben. Dziecko już prawie urodzone. Prawie, prawie, już bardzo blisko. Idź tam do niej, dobrze? Bądź przy niej i przy dziecku, jak przyjdzie na świat – powiedział łagodnie. – Taaak, posłuchaj go, radzę ci – wciął się Braindead i zerknął na Daniela w nadziei na pochwałę. – Nie pozwól, żeby dzieciak dostał się w zachłanne łapska tego drugiego łajdaka. Idź i walcz o swoje.
R
Ponieważ pochwały nie było, spróbował jeszcze raz.
– Słuchaj, Ben. Ten drugi to chyba jakiś dupek. Idź tam i mu przyłóż. Pokaż mu, gdzie jego miejsce. Kobiety kochają facetów, którzy potrafią o
L T
siebie zawalczyć. Pokaż jej, kto tu rządzi i tyle.
Pielęgniarka na drugim końcu ławki zachichotała.
– Przepraszam, ale prowadzimy tu niezmiernie ważną, prywatną rozmowę – powiedział do niej Braindead.
– Bardzo mi przykro. Nie udało mi się nie podsłuchać –odparła. – Mogę spróbować pomóc – dodała. – Wie pan, naświetlić sprawę z kobiecego punktu widzenia.
– Nie sądzę, żeby pani rozumiała, o co chodzi. To męska sprawa. Nie ma pani pojęcia, przez co biedak przechodzi –rzekł Braindead. – Pracuję w tym szpitalu od dwudziestu pięciu lat i wszystko już przerobiłam, proszę mi wierzyć – odpowiedziała pielęgniarka. – Założę się, że z taką sprawą jeszcze się pani nie spotkała. Cholerna, popieprzona, zakręcona sprawa.
243
– Braindead, to chyba nic nie da, nie sądzisz? – odezwał się Daniel i wskazał na Bena, który siedział i kiwał głową ukrytą w dłoniach. Pielęgniarka przysunęła się do niego i położyła mu rękę na plecach. – Zobaczmy więc, czy jest tak, jak myślę. Jest tam kobieta, która rodzi dziecko, a to dziecko być może jest pańskie, ale może być innego, i ten inny w tej chwili jest w środku – powiedziała. – Co za... – wykrzyknął Braindead. Daniel z wdzięcznością wzniósł wzrok ku niebu. Ben powoli podniósł głowę i pokiwał nią w stronę pielęgniarki. – I wszystko jest trudne? Skomplikowane? Ten drugi jest żonaty i będą mieli bliźniaki? – ciągnęła pielęgniarka.
R
– Do jasnej Anielki, czy ona jest prawdziwa? – wykrzyknął Braindead. Daniel pokazał mu na migi, żeby siedział cicho.
L T
Ben znowu kiwnął głową w milczeniu. Pielęgniarka uczyniła to samo. Przez dłuższą chwilę siedziała bez słowa. Trzej mężczyźni wstrzymali oddech. – Więc uprośćmy całą sprawę, zgoda? – powiedziała w końcu. Trzej mężczyźni równocześnie kiwnęli głowami. – Jest tylko jedno ważne pytanie, na które musi pan sobie odpowiedzieć, a wtedy nie będzie pan miał wątpliwości, co robić. – O, rzeczywiście? Cóż to takiego? Proszę, niech pani powie, co to – zaczął błagać Daniel, zanim Ben i Braindead zdołali go uciszyć. – Czy pan ją kocha? – O, cholera, rzeczywiście – zachłysnął się Daniel i aż podskoczył. – Jedyne ważne pytanie. Jak mogłem o nim zapomnieć? Głupek, głupek, głupek. Jest pani genialna – zawołał i pocałował pielęgniarkę w same usta.
244
– Spokój, spokój, ten pan jeszcze nie odpowiedział – mitygowała ona, wycierając usta. – Jasne, że kocha. A teraz chodźcie, nie ma czasu do stracenia. – Daniel wstał i pociągnął Bena za rękaw. – Chwila, chwila – powstrzymał go Braindead. – Może byś mu pozwolił odpowiedzieć. Pani powiedziała, że to ważne. Więc musi odpowiedzieć. – Tak jest – przytaknęła pielęgniarka, patrząc na Daniela. – Więc – podsumował Braindead – kochasz ją? Chyba możesz to powiedzieć swojemu najlepszemu kumplowi Braindeadowi. Nie będę się śmiał i nie powiem ani słowa chłopakom.
R
Ben odchylił się do tyłu na ławce, podniósł ręce i zasłonił nimi twarz. Cała widownia w liczbie trzech osób obserwowała go w milczeniu, kiedy trzy razy głęboko nabierał powietrza. Nikt nie śmiał się odezwać. Potem Ben zaczął
L T
stopniowo odrywać ręce od twarzy i niemal niezauważalnie poruszać głową. Kierunek na początku był niejasny, lecz w końcu przybrał postać pełnego, zdecydowanego kiwania, a na twarzy Bena nieśmiało błysnął uśmiech. – Alleluja, do cholery! – skonstatował Braindead. – Chwała Bogu! – Daniel wyrzucił ramiona w górę, ku niebu, a potem uściskał pielęgniarkę. – Nie wiem, skąd pani się tu wzięła, i szczerze mówiąc, nie wiem, czy chcę wiedzieć, ale jest pani prawdziwym aniołem miłosierdzia. Bóg rzeczywiście działa w tajemniczy sposób – powiedział do niej. – Moce specjalne, widzi pan? – odparła. – To po pierwsze, a po drugie, badałam właśnie Katy, kiedy przyszedł tamten drugi facet. Proszę za mną, sprawa jeszcze nie jest przegrana. – Odwróciła się do Bena i wzięła go za rękę. – Cudownie. Więc znalazł pan kobietę, którą pan kocha? – Tak – brzmiała odpowiedź. – Znalazłem. 245
– Więc teraz, kiedy już pan ją znalazł, zamierza pan ją oddać bez walki? Należy pan do tego typu mężczyzn, którzy stoją i patrzą, i pozwalają innym decydować o swoim losie? Podejmować za nich ważne decyzje? Takim człowiekiem pan jest? – Nie, do cholery, nie jest takim! – Braindead nie wytrzymał. – Dawaj, chłopie, pora wyjaśnić sprawy, nie uważasz? Ben gapił się chwilę na Braindeada, po czym wstał. – Ty i ty – wskazał na Daniela i Braindeada – zostajecie tutaj. Do odwołania. Jasne? – Tak jest – odparli chórem.
R
– A pani – zwrócił się Ben do pielęgniarki – dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Rozpromieniła się.
L T
Ben skierował się w górę po schodach, prowadzących do głównego wejścia do szpitala.
– I jeszcze jedno – zatrzymał się na chwilę. – Co mam powiedzieć? – Powiedz, co czujesz, chłopie, po prostu powiedz, co czujesz – wypalił bez zastanowienia Braindead.
– Nie ciebie pytałem – burknął Ben. – Jak pani myśli, co mam powiedzieć? – zwrócił się do pielęgniarki.
– To, co pan czuje, jak radzi kolega – odpowiedziała. Ben kiwnął głową, głęboko zamyślony, i zniknął w drzwiach szpitala.
246
23 9.05 Ben czuł się jak Forrest Gump. Biegł niekończącymi się szpitalnymi korytarzami, rozpaczliwie szukając Katy. W końcu znalazł kogoś, kto zdołał zrozumieć, o co mu chodzi, i wskazał drzwi, za którymi leżała jego przyszłość. Wtargnął do sali porodowej, nie zważając na to, że jego wygląd może nie budzić zaufania. Po pierwsze, wciąż miał potwornego kaca. Po drugie, od dwóch dni nie mył się i nie golił. Na brodzie pojawiła mu się ryża szczecina w
R
znacznie bardziej płomiennym odcieniu niż jego jasnorude włosy. Był to jedyny element jego osoby, który tętnił życiem. Poza tym skóra Bena była szara, koszula i marynarka wymięte, a spodnie wiszące i powypychane. Ben
L T
stanowił zupełne przeciwieństwo Matthew, który miał na sobie idealnie skrojoną granatową jednorzędową marynarkę, olśniewająco białą koszulę i klubowy krawat. Kiedy Ben wtargnął do sali, Matthew opiekuńczo otaczał Katy ramieniem. Ona sama nie zdjęła jeszcze maski tlenowej, która okazała się doskonale spełniać rolę tarczy między nią a wrogą rzeczywistością. – Popatrzcie, kogo tu przyniosło – odezwał się Matthew. –Wyglądasz i pachniesz, jakbyś całą noc był na popijawie. Możesz spokojnie wracać do kumpli i upić się do reszty, bo my tu mamy wszystko pod kontrolą, prawda, Katy?
Katy leżała jak sparaliżowana. Nie miała pojęcia, jak powinna zachować się osoba, która znajduje się w trakcie akcji porodowej i jest otoczona dwoma potencjalnymi ojcami dziecka. Pomyślała tylko, że Ben wygląda na wykończonego. Zastanowiło ją, skąd się tu wziął. 247
– Powiem ci, co ustaliliśmy – odezwał się Matthew. – Zajmę się Katy, ponieważ, jak się okazuje, ty absolutnie nie dorosłeś do roli. Nie pytaj mnie, jak to będzie wyglądało. To nasza prywatna sprawa z Katy, a ty zostałeś zwolniony z wszelkiej odpowiedzialności. Jesteś wolny. Możesz odejść i żyć sobie dokładnie tak, jak chcesz. – Przerwał, przeniósł wzrok na Katy i pomasował jej ramiona, po czym zwrócił się znowu do Bena: – A teraz za chwilę Katy urodzi dziecko, więc sugeruję, żebyś się wyniósł i dał jej spokojnie rodzić – dodał zdecydowanym tonem. Ben się nie ruszył. Ani razu dotąd nie spojrzał na Matthew. Nie odrywał
R
wzroku od Katy. Wpatrywał się w jej twarz, szukając jakiegoś znaku, zachęty, ale ni cholery nie widział nic przez tę maskę.
Wreszcie wziął głęboki oddech, sięgnął do kieszeni spodni i bardzo, bardzo powoli coś wyjął.
L T
Był to czarny, wymięty banan.
Z wahaniem wyciągnął go w stronę Katy. Przez cały czas nie ruszył się z miejsca tuż przy drzwiach.
– Przyniosłem ci coś. Chcesz? Na zajęciach mówili, że to może pomóc – przemówił wreszcie.
Matthew patrzył na banana zdezorientowany. Katy też patrzyła, mrugając oczami. W końcu ściągnęła z twarzy maskę.
– Banan – stwierdził Matthew. – Pieprzony banan. Normalny jesteś? Przynosisz jej starego banana? Potrzebuje miłości, bezpieczeństwa, stabilności, a nie jakiegoś pieprzonego banana. Boże, ty chyba naprawdę jesteś kretynem. Skończonym. Banan. Niewiarygodne! Katy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo przeszkodził jej w tym następny gwałtowny skurcz. 248
– Zobacz, do cholery, co narobiłeś – Matthew z wściekłością powiedział do Bena. – Katy, spokojnie, spokojnie. W książce jest napisane, żeby przejść to na spokojnych oddechach. – W książce? – zapytał Ben i podszedł do łóżka. – Jej nie interesuje, co mówią bezsensowne książki. Dawaj, Katy, nie żałuj sobie, krzycz. – Katy, nie. Nie słuchaj go. Krzyk to tylko strata energii. Tylko oddychaj. Popatrz, według tego wykresu. –Matthew wepchnął jej książkę przed nos i jak szalony wskazywał na jakąś stronę. Katy wydała przeraźliwy skowyt, najgłośniejszy z dotychczasowych. Ben stał jak zamurowany. Był w szoku, że Katy jest w stanie powodować aż taki hałas.
R
Matthew gorączkowo przeglądał książkę w poszukiwaniu inspiracji.
L T
Już drugi raz tego poranka ręka Katy uniosła się i wybiła książkę w powietrze, tak że wylądowała ona w odległym krańcu sali. Nadludzkim wysiłkiem, pośrodku skurczu, Katy uniosła rękę – nie tę, którą trzymała maskę z tlenem, ale drugą –i powoli, acz zdecydowanie, wyjęła banana z dłoni Bena. Kompletnie zdumiony Matthew spoglądał raz na nią, raz na niego. – Katy, bądź rozsądna! Daj spokój, pomyśl tylko. Przecież nie możesz na nim polegać. Jutro już go nie będzie. Wystarczy, że zda sobie sprawę z odpowiedzialności, i co z tobą będzie? Katy, no coś ty? Musisz dobrze wybrać. Katy odłożyła banana na bok i sięgnęła po rękę Bena, który najpierw uniósł jej dłoń do ust, a potem zwrócił się do Matthew: – Odpowiedzialność, mówisz? – powiedział cicho. – Masz rację. Odpowiedzialność jest ważna. Bądźmy więc przez minutę odpowiedzialni, dobra. Może ty zacznij. Dlaczego nie pójdziesz do swojej żony Alison, która spodziewa się bliźniąt? To byłoby odpowiedzialne, czy mi się tylko wydaje? A 249
wtedy, kiedy ty sobie pójdziesz, żeby zachować się odpowiedzialnie, zrobię to, co uważam za stosowne, czyli zapytam Katy, czy za mnie wyjdzie. – Ben opuścił wzrok i zwrócił się do Katy. – Oczywiście, możesz mnie odrzucić, ale jeśli mnie zechcesz, to myślę, że powinniśmy się zdecydować. Katy ochoczo pokiwała głową, po czym wydała z siebie wrzask nie do opisania. – Wyjdzie za ciebie? Zwariowałeś? Przecież ona teraz nie wie, co robi. Nie możesz się z nią ożenić. Nie pozwolę, żebyś wykorzystał to, w jakim jest teraz stanie, i zmusił ją do małżeństwa.
R
Ben, który wyglądał na wykończonego, rozważał swój następny ruch. – Mam twoją zgodę, żeby wepchnąć mu to w tyłek? – zapytał w końcu Katy, pokazując na banana.
Zdjęła maskę i skinęła głową, śmiejąc się i płacząc równocześnie, zanim
L T
przyszedł następny skurcz.
– Chyba teraz wszystko jasne? Nie ma niedomówień? Myślę, że powinieneś zostawić nas samych. No, chyba że chcesz, żebym wypełnił życzenie tej pani... – Ben machnął bananem.
Katy wykrzywiła twarz i ścisnęła rękę Bena z nieludzką siłą. Matthew nie ruszał się z miejsca. Ben wiedział, że należy działać szybko. – Bardzo mi przykro – powiedział i wolną ręką wymierzył Matthew mocny cios w brodę. Matthew zachwiał się do tyłu i ogłuszony upadł ciężko na podłogę. Ben, który wyglądał na zdziwionego łatwym sukcesem, zerknął nerwowo na Katy i rzekł:
250
– Wybacz, musiałem. Nie zostawił mi wyboru. Boli? Masz, ściśnij mnie za nogę. – I wcisnął się na łóżko koło niej. Kiedy Katy zrobiła, co zaproponował, Ben nachylił się i przycisnął guzik wzywania pomocy. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast i do środka wpadła siostra Brady, Daniel i Braindead, którzy podsłuchiwali pod drzwiami. – Co się dzieje? Co się dzieje? O Boże, nie zniosę tego! –wybuchnął Daniel. – Mówcie! Już po wszystkim? Błagam, powiedzcie mi, że już po wszystkim! – Patrz, synu. Oto, co się dzieje – zagrzmiał Braindead, gdy ujrzał
R
Matthew, wyciągniętego na podłodze i Bena, obejmującego wijącą się w skurczu Katy. – Boże, Katy, nie poznałem cię. Wyglądasz strasznie – stwierdził Braindead.
L T
Katy głucho zawarczała, a Braindead skulił się ze strachu. – Nie ma takiej potrzeby – rzucił – wyglądasz tylko inaczej niż zwykle, to wszystko.
– Słuchajcie – powiedział Ben, zdezorientowany, lecz szczęśliwy. – Dzięki za wszystko, ale Katy musi rodzić dalej. Więc przepraszam was bardzo. O, i upewnijcie się, żeby on wrócił do Alison. – Wskazał na Matthew. Do sali weszło dwóch pielęgniarzy z łóżkiem na kółkach. – Zabierzcie go stąd – rozkazała siostra Brady, pokazując Matthew. – Jeden z was niech przy nim zostanie, dopóki nie odzyska świadomości, żeby wiedział, co zaszło – powiedziała do Daniela i Braindeada. – Jasna sprawa – skonstatował Braindead. – Najwyższa pora na kanapkę z bekonem i poranną pogawędkę z moim nowym kumplem Danielem. Jeszcze mamy coś do obgadania, co nie? Parę telefonów do wykonania, wiesz, o co mi chodzi. 251
– Słuchaj. Ty idź i zorganizuj coś do jedzenia, a ja zajmę się Matthew – zaproponował Daniel. – Dlaczego miałbyś to robić? Przecież nie masz wobec niego żadnych zobowiązań – zaoponował Braindead. – Trzeba dopilnować, żeby tu zaraz nie wrócił. Ja się tym zajmę. Potem cię znajdę, słowo. – Dobra. Jeśli musisz. Ale nie zapomnij o naszej umowie, co? Nie spędzam całej nocy na nogach z byle powodu, jasne? – Skontaktuję się z tobą. Daję słowo – krzyknął Daniel przez ramię i pognał za Matthew.
R
– Cóż. Moja rola chyba skończona. – Braindead rzucił ostatnie, pełne zadowolenia spojrzenie na bardzo bladego Bena, który próbował pocieszać
L T
Katy w czasie skurczu. – Nie dziękujcie mi, kochani. Pójdę już, jeśli nie ma dla mnie nic do zrobienia.
Katy znów zawarczała i Braindead zniknął za drzwiami.
252
24 Daniel czuł się tak, jakby przebiegł maraton szpitalnymi korytarzami w poszukiwaniu Matthew. Rozmaite odcienie standardowej szarej szpitalnej farby, które mijał po drodze, zaczynały go już niepokoić, ale mimo to szczwany uśmiech nie znikał z jego twarzy. Zastanawiał się, jak i czy w ogóle Katy zdoła mu kiedykolwiek odpłacić za te heroiczne, genialne wysiłki, które podejmował w trosce o jej szczęście. Może ten zegarek, który sobie upatrzył, będzie odpowiednią nagrodą za tego rodzaju przejaw szczerej przyjaźni? Może
R
któregoś dnia zaprosi ją na zakupy i rzuci sprytną aluzję w stylu: „Patrz, Katy, jaki zegarek. Coś mi chyba zawdzięczasz...".
W końcu znalazł Matthew siedzącego bezwładnie na krześle w korytarzu
L T
i płaczącego jak bóbr. Daniel usiadł obok i cierpliwie czekał, aż tamten przestanie szlochać.
– Odpieprz się – brzmiały pierwsze słowa Matthew, kiedy zdał sobie sprawę, kto obok niego siedzi. – Odpierdol się ode mnie, dobra? – Przyszedłem tu, żeby sprawdzić, czy nic ci nie jest. – Po co do cholery miałbyś sprawdzać, czy nic mi nie jest? Co cię to obchodzi? – warknął Matthew.
– Co mnie to obchodzi? – Daniel był zbyt zmęczony, by starać się panować nad sobą. – Powiem ci, co mnie to obchodzi. Całą noc mnie to obchodziło. Nie, to nieprawda. Powiem więcej – obchodziło mnie to przez całe ostatnie dziewięć miesięcy, kiedy starałem się was wszystkich rozpracować. Słuchałem, rozmawiałem, próbowałem zorientować się w tym całym bagnie, które zrobiliście. A teraz mam dość, jestem zmęczony i nie mów mi, żebym się odpieprzył. Sam się odpieprz i żyj sobie dalej swoim żałosnym życiem. 253
Ku jego przerażeniu, twarz Matthew zmarszczyła się i mężczyzna znów zalał się łzami. Zmieszany odwrócił się od Daniela, który patrzył, jak jego ramionami wstrząsa straszliwy szloch. Para staruszków, siedzących na krzesłach trochę dalej, była albo zbyt stara, albo zbyt wścibska, by ukrywać swe ciekawskie spojrzenia. Daniel usłyszał jakieś skrzypienie i stwierdził, że to starsza pani przesuwa krzesło, by mieć lepszy ogląd całej sytuacji. Matthew szlochał coraz głośniej, co zmusiło Daniela do podjęcia jakiegoś działania. –
Koniec
widowiska
–
zapowiedział,
R ale
widownia
siedziała
niewzruszona, wlepiając wzrok w płaczącego mężczyznę.
Daniel niezręcznie próbował otoczyć go ramieniem. Choć Matthew
L T
strząsał jego rękę, Daniel nalegał.
– Chłopie, daj spokój, wiesz, że sobie z tym poradzisz –przemawiał łagodnie. Czemu, do jasnej cholery, zawsze mówił jak jego matka, kiedy chciał kogoś pocieszyć? Nie rozumiał. Zdał sobie sprawę, że w rzeczywistości powiedział dokładnie to samo, co usłyszał od matki, kiedy jej wyznał, że zakochał się w wykładowcy z wydziału sztuk pięknych. Czuł się tak sfrustrowany mało tolerancyjną postawą matki, że od razu dorobił sobie opowieść o tym, jak to w wieku piętnastu lat odkrył, że jest gejem, kiedy na biwaku harcerskim uwiódł go David Sanderson. – David Sanderson?! – wykrzyknęła przerażona matka. – Uhm – odparł. – Kłamiesz. Jak możesz powiedzieć coś takiego o biednym Davidzie – powiedziała matka. – Nie, mamo, naprawdę to zrobił – upierał się. 254
– Jak śmiesz wciągać w to syna pastora? Nie wiem już, co gorsze, udawanie homoseksualisty czy bezczeszczenie Kościoła. Całkowity brak współczucia, jaki okazała matka, przypomniał mu, że Matthew zasługiwał na współczucie, nawet ze strony człowieka, który miał instrumentalny wpływ na to, jak potoczyła się jego przygoda miłosna. Siedział więc przy Matthew i cierpliwie klepał go po ramieniu, czekając, aż szlochanie osłabnie. Od czasu do czasu słyszał, jak starsza para porusza się lub pokasłuje, co przypominało mu, że cierpliwa widownia wciąż czeka na przedstawienie. – Chusteczki? – zagadnął ich Daniel.
R
– Oczywiście – żywo odpowiedziała kobieta, zachwycona, że przydzielono jej rolę mówioną, i zaczęła przeszukiwać torebkę.
L T
Wyciągnęła napoczęte małe opakowanie chusteczek.
– Przepraszam, że już otwarte – powiedziała – ale wczoraj musiałam wziąć jedną na stypie Connie Waring. Deser spadł mi na bluzkę. I w dodatku był z galaretką, więc plama gotowa.
– Ja jem galaretkę tylko nago – rzekł Daniel. – A teraz, drodzy państwo, muszę porozmawiać w cztery oczy z moim pogrążonym w smutku znajomym, więc zostawcie nas samych.
– Ależ my nie piśniemy ani słowa – zaoponowała szybko. – Jesteśmy świetni w siedzeniu cicho. Chodzimy na wszystkie pogrzeby, rozumie pan. Proszę tylko udawać, że nas tu nie ma. Jeżeli, oczywiście, nie moglibyśmy jakoś pomóc. – Proszę odejść albo was oskarżę o molestowanie! – wrzasnął Daniel, któremu skończyła się cierpliwość.
255
– Dobrze, już dobrze – mruknęła staruszka i odeszła, powłócząc nogami. – Staraliśmy się tylko być pomocni. Nie będziemy już przeszkadzać, prawda, Bob? Szlochanie Matthew ucichło. Wyglądał na straszliwie smutnego, w pogniecionym garniturze i przekrzywionym, nieskazitelnym dotąd krawacie. Daniel zajrzał w głąb siebie w poszukiwaniu nieznanej dotąd wewnętrznej mocy. Był niemiłosiernie zmęczony i wycieńczony emocjonalnie, lecz zdawał sobie sprawę, że jego rola jeszcze nie była skończona. Nie pozwoli, by ktoś powiedział, że Daniel Laker porzuca robotę w połowie. Matthew gapił się w przestrzeń, więc Daniel zdecydował się kuć żelazo,
R
póki gorące w nadziei, że może za godzinę uda mu się w końcu znaleźć w łóżku ze striptizerem.
– Dobra, Matthew – rzekł. – Zobaczmy. Coś mi się wydaje, że w twojej
L T
głowie kłębi się teraz milion myśli na minutę.
Matthew nawet nie drgnął, więc Daniel uznał, że należy kontynuować. – Więc może rozdrobnimy to wszystko na mniejsze kawałki? Takie łatwiejsze do przełknięcia? Zawsze mi to pomaga, a tobie? Matthew zwrócił ku niemu oczy, ale wciąż milczał. – OK. Przejdźmy w takim razie do sedna sprawy i zacznijmy od ciebie i Katy. Więc ja to widzę tak. Jesteś nieszczęśliwy. Spotykasz kogoś, kto ci przypomina stare, dobre czasy i już świat zaczyna wydawać się lepszy. Na tyle lepszy, że łapiesz się tego kurczowo i chcesz odzyskać trochę szczęścia. Ale to szczęście jest fałszywe, wiesz o tym, Matthew? Ponieważ jest to szczęście, które pamiętasz z dawnych czasów. Szczęście pierwszej miłości, pierwszego seksu, pierwszego wszystkiego. Najbardziej ekscytującego okresu życia. Tego nie da się odzyskać, Matthew. Nawet jeśli się odzyska osobę, z którą się to 256
szczęście dawniej dzieliło. To po prostu tak nie działa. Zanim zdążysz się zorientować, nie będziecie już rozmawiać o ulubionej muzyce, o tym, dlaczego nienawidzicie rodziców albo o tym, gdzie zjedziecie na pobocze, żeby się całować, a zaczniecie się kłócić o to, kto umyje kibel i dlaczego jest tak mało seksu. Nie kochasz Katy, bo jej nie znasz. Znasz Katy nastolatkę, nie znasz Katy prawie czterdziestki. Błagam, nie mów jej, że powiedziałem o niej „czterdziestka", bo mnie zabije. Daniel usłyszał mocne pociągnięcie nosem. – Jeśli się odwrócę i zobaczę tam panią, zawołam siostrę przełożoną! –
R
krzyknął. Rozległo się szuranie po linoleum i szeleszczenie.
– Więc co mówiłem? Chodzi o to, że goniłeś za fałszywym szczęściem, zamiast przyjrzeć się przede wszystkim temu, dlaczego jesteś nieszczęśliwy.
L T
Jesteście z Alison małżeństwem, Matthew. W pewnym momencie to ją musiałeś kochać tak bardzo, żeby dla niej wyrzec się wszystkich innych kobiet. To ogromna miłość. Więcej niż ogromna. Musisz wrócić do tego miejsca. Z Alison. Ta miłość nie mogła przecież obumrzeć cała. Dasz radę to zrobić, Matthew, wiem że dasz, i w dodatku tym razem będzie nawet lepiej, bo będziecie mieć dwoje dzieci. Dwoje własnych dzieci do wspólnego kochania. I zanim zdążysz mi przerwać, wiem, że Katy być może rodzi właśnie twoje dziecko, lecz sam wiesz, że będzie znacznie lepiej, żeby twoje bliźniaki miały dwoje kochających rodziców i żeby dziecko Katy miało to samo, niż jeśli byś to wszystko pogmatwał i tym samym pogmatwał tym wszystkim dzieciakom życie. Daniel oparł się plecami o oparcie krzesła. Czuł się absolutnie wycieńczony. Nie był w stanie powiedzieć ani słowa więcej.
257
Matthew spojrzał na niego. Daniel czekał na słowa wdzięczności, a Matthew zapewne zdał sobie właśnie sprawę, że Daniel to chyba najbardziej przenikliwy facet, jakiego kiedykolwiek dotąd spotkał. – Daniel – rzekł Matthew. – No? – odpowiedział ten z wyczekiwaniem. – Odpieprzysz się wreszcie ode mnie? Daniel podniósł ręce w poddańczym geście. – Nic innego mi nie pozostało – odparł. – Dzięki – mruknął Matthew.
R
Daniel poklepał go po ramieniu i ruszył korytarzem w poszukiwaniu wyjścia ze szpitala. * * *
L T
Matthew długo wpatrywał się w wyszczerbioną płytkę terakoty na podłodze przed swoim krzesłem. Mijały go wózki z posiłkami, mopy cierpliwie omijały jego stopy, a w tę i z powrotem zdążyły już przejść miliony anonimowych par butów. Nic jednak nie zakłóciło jego myśli. Mniej więcej po godzinie ze stanu głębokiego zamyślenia wytrącił go dźwięk przychodzącego SMS–a.
To Alison pytała, co Matthew robi.
Wziął głęboki oddech, wstał i poszedł do jej sali – tuż za rogiem. Leżała plecami do niego. Myślał, że być może śpi. Na palcach podszedł do jej łóżka. Alison cicho płakała. Usiadł na krześle przy łóżku. – Co tu robisz? – zapytała. – Czemu płaczesz? – spytał on. – Boję się, Matthew – powiedziała bardzo niepewnym głosem. – Co będzie, jak sobie nie poradzę? Co będzie, jeśli zawiodę dzieci? 258
– To się nie zdarzy, Alison. Nigdy ich nie zawiedziesz. Jeżeli już, to ja je zawiodę. – Nie mów tak. Będziesz, kiedy będą cię potrzebować. – Mam nadzieję – odparł. Przesunął się trochę na krześle i poczuł, że coś uwiera go w bok. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął Poród bez strachu. – Poczytać ci trochę? – spytał. – Nie. Nie potrzebuję teraz książek, Matthew. Potrzebuję tylko ciebie. – Naprawdę? – Naprawdę – powiedziała.
L T 259
R
25 – Jest cudowna – powiedział Ben po raz setny, gapiąc się na małe zawiniątko w kocyku, które trzymał w ramionach. Katy opadła na poduszkę. Była kompletnie, całkowicie wycieńczona i kompletnie, całkowicie szczęśliwa. Dzień skończył się zupełnie inaczej, niż się spodziewała. Najlepszy ze wszystkiego był zaś widok miny Bena, kiedy odważył się podejść do wagi, gdy dziecko zostało już umyte. Odwrócił się do niej i uśmiechnął najszerzej, jak się dało.
R
– Jest ruda! Ruda! – wrzasnął do Katy, trzymając kciuki w górze. A potem wręczył jej maleńką dziewczynkę, żeby ją przytuliła. – Dzięki – powiedziała. – Że byłeś.
L T
– Ledwo się udało. Byłem z Braindeadem w Edynburgu. – Kiedy? – Wczoraj w nocy.
– Wczoraj w nocy? Po co tam byłeś wczoraj w nocy?
– Och, Katy. Po tym, jak od ciebie wyszedłem, nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. W głowie mi wirowało, czułem się jak wyjęty z rzeczywistości. Poszedłem oczywiście do pubu i Braindead tam siedział i jadł lunch. Nieważne. W każdym razie właśnie zadzwonił do mnie na komórkę Rick z pytaniem, o której wyjeżdżamy w piątek do Edynburga na wieczór kawalerski. Ponieważ ja nie byłem w stanie rozmawiać, Braindead wziął słuchawkę i powiedział Rickowi, że jedziemy teraz, zaraz. Wydawało się, że to świetny pomysł, więc prosto z knajpy pojechaliśmy na dworzec i wsiedliśmy w pierwszy pociąg do Edynburga. Bez bagażu i tak dalej. Wleźliśmy do
260
pierwszego lepszego pubu i więcej nic nie pamiętam prócz tego, że w pewnym momencie ktoś zadzwonił do Braindeada na komórkę, i to był Daniel. – Daniel? Daniel zadzwonił do Braindeada? Która to mogła być godzina? – Nie mam pojęcia. Może koło jedenastej. – Ale Daniel był wtedy u mnie. – Nie wiem, ale jakoś zdołał porozumieć się z Braindeadem, bo Braindead ciągle coś ode mnie chciał. Ogólnie mówiąc, Daniel próbował namówić Braindeada, żeby mnie przekonał, bym wrócił. Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że byłem potwornie zdołowany, to słuchanie rozmowy Braindeada z Danielem byłoby najlepszą rozrywką świata. Braindead próbował
R
się dostosować. Używał długich wyrazów i tak dalej.
– To jak cię w końcu przekonali? Dlaczego zdecydowałeś się wracać? – spytała ostrożnie.
L T
– Wyjaśnili mi, że powinienem raczej myśleć, że dziecko może być moje, niż że może nie być moje, i co zrobię, jeśli się okaże, że wyrośnie z niego najlepszy napastnik w lidze? Będę musiał mu powiedzieć, że nie pojawiłem się w szpitalu, gdy miał przyjść na świat i tak dalej. – To wróciłeś tu dla piłki? – spytała Katy, czując, jak jej radość się ulatnia.
– Nie, Katy, nie. Można powiedzieć, że to przeważyło szalę, ale, mówiąc najzupełniej szczerze, nawet jeszcze w pociągu w drodze powrotnej wciąż nie byłem pewien. Dopiero Daniel, który czekał przed wejściem do szpitala i ta pielęgniarka kazali mi odpowiedzieć sobie na jedyne ważne pytanie. – Na to, czy go naprawdę kochasz, tak? – Nie, na to, czy ją naprawdę kochasz. – I co? 261
– No, oczywiście odpowiedź brzmiała „tak". – Serio? Naprawdę tak brzmiała? – Jasne, do cholery. Wiem, że nigdy tego nie powiedziałem, bo wiesz, to nie było w moim stylu. – Wziął ją za rękę i spojrzał prosto w oczy. – Kocham cię, zawsze cię kochałem. – Ja też cię kocham – odpowiedziała. – Nie musisz tego mówić tylko dlatego, że ja tak powiedziałem. – Nie, ja naprawdę cię kocham i wyjdę za ciebie, jeśli to miałeś na myśli. – Oczywiście, że to. Ale pod jednym warunkiem.
R
– Jakim? – Katy wystraszyła się najgorszego.
– Że nigdy nie będziemy tacy jak te nudne małżeństwa. Wiesz, takie, co siedzą w pubie i nawet się do siebie nie odzywają, nie mówiąc już o seksie. – Obiecuję – odparła Katy ze świadomością, że życie z Benem po prostu
L T
nie może być nudne. –I coś ci powiem. Będziemy się kochać nawet we wtorki.
262