~ 1 ~ ~ 2 ~ Kiedy dr Lee Porter wraca na swoją starą, rodzinną farmę z powodu niewytłumaczalnej amnezji, która go dręczy i rujnuje karierę, jako profe...
8 downloads
24 Views
977KB Size
~1~
Kiedy dr Lee Porter wraca na swoją starą, rodzinną farmę z powodu niewytłumaczalnej amnezji, która go dręczy i rujnuje karierę, jako profesora geologii, pewnej zimnej nocy, znajduje w stodole chorego, dzikiego człowieka i opiekuje się nim, dopóki nie wraca do zdrowia. Przyciąganie, jak tylko Will wyzdrowiał, jest wzajemne, ale Will jest bardziej dziki, niż Lee myśli. Will kocha swojego nowego partnera, nawet jeśli biedny człowiek nie może załapać, co znaczy być członkiem sfory. Wtedy, Will staje się świadkiem tego, co tak naprawdę dzieje się podczas ataków amnezji Lee, i wie, że to jest znacznie gorsze, niż Lee sądzi. Że jest chorym zmiennym i musi zmierzyć się ze swoim dziedzictwem zmiennego, nieznanego rodzaju, i nauczyć się żyć, jako Dziki. Albo zginie… prawdopodobnie w szczękach swojego kochanka.
~2~
Rozdział 1
Poobijany Jeep Laredo wystrzelił w powietrze, a jego kierowca krzyknął radośnie, próbując zachować nad nim kontrolę. Jego oko, jako geologa, automatycznie zauważyło i zanotowało żłobienia w kamieniach, najbardziej typowy wulkaniczny deseń na obszarze Yellowstone od czasu, gdy T-Rex nazwał to swoim ulubionym miejscem. A teraz to wszystko było jego. No dobrze, dziewięć akrów, w każdym razie. Doktor Lee Porter, geolog i paleontolog o podwójnym doktoracie i zestresowany profesor, podążał na drugi brzegu rzeki i przez lasy do domu babki. Jego jeep wjechał w wąski bród małego strumienia, który pamiętał ze swojego dzieciństwa. Tylko opalonej, szczupłej kobiety, która zarządzała kozim gospodarstwem przez blisko pięćdziesiąt lat, już nie było. Patricii Porter, która umarła tak, jak żyła – cicho i godnie – zeszłej zimy. Jej ukochane kozy zostały sprzedane na mięso, albo do innych hodowców. Teraz jej wiejski dom, stodoła, pastwiska i cała posiadłość, należały do jej wnuka i ostatniego żyjącego krewnego. Jeep ominął duży kamień i Lee po raz pierwszy mógł zobaczyć schludny, mały domek, starannie ogrodzone pastwiska pełne wybujałych roślin i zniszczoną przez pogodę szarą stodołę. Ostro zahamował, trochę zakłopotany izolacją i pustką całego gospodarstwa. Po podmiejskim tłoku Boulder, Lee potrzebował kilku minut, żeby się przystosować. Teraz, kiedy był niezależnym pracownikiem naukowym dla Towarzystwa Geologicznego Stanów Zjednoczonych, więcej czasu będzie spędzał w terenie. Co nie znaczyło, że łatwo zniesie izolację, nieważne jak bardzo jej potrzebował, albo jak integralnie związana była z jego pracą. - Walenie w kamienie i wąchanie metylowo-etylowych niezdrowych gazów! – Wykrzyknął do niego oskarżycielsko jego ostatni kochanek Brian, zanim wystawił ostatnie pudło na zewnątrz ich mieszkania. Brian był znacznie lepszy w znajdowaniu samotnych gejów, by po jakimś czasie zmieniać się w ich lowelasa, niż w utrzymaniu się w jakiejkolwiek pracy. Polegał na płytkiej naturze gejowskiej kultury, która wolała piękno i młodość. Tak długo, jak jego przystojna twarz, kształtne ciało i pełna czupryna wystarczała, Brian nie musiał zarabiać na życie. Lee życzył mu dużo szczęścia wiedząc, że za trzy miesiące Brian skończy trzydzieści lat. ~3~
- Przyssij się do innego frajera, pijawko. – Ponuro przypomniał sobie Lee, a potem puścił hamulec i dodał gazu. Potrzebował spokoju i izolacji. Jego ręce nadal drżały od czasu do czasu, nawet wtedy, gdy nie spał, a nie tylko po koszmarach ucieczki, ucieczki donikąd. Dotychczas wynajmował posiadłość ludziom, którzy chcieli poznać smak Yellowstone. Teraz, kluczem otworzył drzwi i Lee wtaszczył swoją walizkę i pudła z żywnością. Do czasu, gdy rozlokował się na tylnej werandzie z kanapką i lodowatą colą, słońce stało już w płomieniach zachodu, a wspaniale chłodny wiosenny wiaterek rozwiewał ciepłe powietrze dnia. Jedna gwiazda zamigotała na ciemniejącym niebie. Biegł radośnie po piasku, szybko i cicho, ale roślinność wydawała się być mocno wysuszona i wysoka. Ziarenka piasku były jak kamyki w porównaniu do jego zwykłego widzenia, a każdy liść wydawał się być niemal tak duży, jak jego głowa. Jego serce biło gwałtownie, bez kontroli, ze strachu. Gdzie był dom? Gdzie był on? Co stało się ze światem, że urósł tak ogromnie? Wszystko, co mógł zrobić, to uciekać ze strachu, z gwiazdami rozpalającymi się jedna po drugiej nad jego głową… Puszka od napoju zabrzęczała o podłogę ganku i szarpnął się przebudzony. Talerz dołączył do puszki na podłodze i pękł na dwoje. Tak, jak w jego śnie, jego serce waliło, a gwiazdy migotały jasno na ciemnoniebieskim niebie. Lee potarł twarz znowu trzęsącymi się dłońmi, a potem wsadził je do kieszeni, poszukując środków uspokajających, które lekarz przepisał mu na stres i zbyt szybkie bicie serca. Zbytnio nie pomagały, dopóki nie wziął tyle, że zamieniał się w zombie. Trzy tabletki wystarczały, by sprawić, że zapadał w głęboki, i przy odrobinie szczęścia, spokojny sen. Błagał tabletki, by dały mu ukojenie i połknął je na sucho. Telefon komórkowy zabrzęczał łagodnie, ogłaszając niski poziom energii, gdy wyrzucał pozostałości swojego obiadu do kuchennych śmieci. Zignorował go, nawet wystawiając dziecinnie język, gdy mijał stół. Tym razem, był wolny. Miał sygnał, ale nikogo, kto by zadzwonił. Jego nowi szefowie hojnie dali mu dwa tygodnie na aklimatyzację i dopracowanie ostatnich szczegółów spadku po babce. Po tym, będzie używał satelity i laptopa częściej niż telefonu. Telefon był tylko dla nagłych wypadków, a tej chwili po prostu go nie obchodził. Był w domu, i to było wszystko, na czym mu teraz zależało. Jego pierwsze szczęśliwe wspomnienia wiązały się z tym wiejskim domem, kiedy to pomagał przy kozach, gonił kurczaki i nawet stawał na stołku, by pomóc babci myć naczynia po obiedzie. Wszystko, co dzielili, jako rodzina, to trzy sypialnie i dwie łazienki.
~4~
Fortepian w kącie rozbrzmiewał muzyką country i śmiechem, z jego ojcem grającym na skrzypcach, podczas gdy matka brzdąkała na pianinie. Lee podszedł do ławki przy fortepianie, ciekawy zobaczyć, czy nuty jego babki wciąż były ukryte w środku. Pod zniszczoną kretonową poduszką, zapiszczała pokrywa, gdy podniósł ją do góry. Wewnątrz, ku jego wielkiej radości, znalazł wszystkie foldery i książki, które pamiętał. Były wyblakłe i miejscami pożółkłe, a jeden róg okładki książki złuszczył się, gdy go uniósł. Stare zdjęcie wysunęło się spomiędzy stron i spadło na stary dywanik. Pokazywało trzech ludzi i małego chłopca, wszyscy stali sztywno do zdjęcia. Tym małym chłopcem był najwyraźniej Lee we własnej osobie, ze szczerbatym uśmiechem sześciolatka i zmierzwionymi ciemnymi lokami. Jego ojciec miał taki sam, pewny siebie uśmiech, jaki pamiętał. Nigdy dobrze nie poznał swojego ojca. Oliver Porter miał ciężkie życie i umarł młodo. Prawdopodobnie niedługo po tym, jak zrobiono to zdjęcie, co wyjaśniało, dlaczego zostało ukryte wśród muzyki, której już nikt nigdy nie zagrał. Bernadette Byrd-Porter, Birdie dla przyjaciół i rodziny, umarła przy swoim ukochanym mężu we wraku samochodu tuż po siódmych urodzinach Lee. Lee wyciągnął rękę, żeby dotknąć swoich włosów, teraz boleśnie świadomy, skąd je ma. Nie pamiętał zbyt dobrze, jak wyglądali jego rodzice. Pamiętał tylko niebieskie oczy swojej matki i nic więcej. Chociaż wyblakły na zdjęcie, te jasne oczy nadal błyszczały. Niejasno przypominał sobie, że jego babka również była piękna w jakiś dziki i trochę szorstki sposób. Sposób, w jaki patrzyła na aparat, z cieniem podejrzliwości, a w jego wspomnieniach ta kobieta zawsze była w ruchu. Jak każdy gej, doceniał piękno i przyznawał się do tego, czy to były posąg, obraz, muzyka, czy człowiek. Ale nauczył się także, że piękno często jest tylko powierzchowne i ukrywa brzydotę. Ogólnie rzecz biorąc, wziąłby brzydotę. To było bardziej uczciwe. Uczciwość była wystarczająco trudna, by znaleźć sięw systemie opieki rodzin zastępczych, gdzie każdy próbował cię ujarzmić. Lee pozbył się swojego ponurego nastroju. Dość rozczulania się nad sobą. Uwolnił się przez czystą determinację i zrobi to jeszcze raz ze swoją nową pracą w starym domu. Chwycił książkę, którą kupił w Boulder, Turystyczny Przewodnik dla Rodziny po Yellowstone i Grand Tetons. Ponieważ jego miejsce zamieszkania było dokładnie położone pomiędzy dwoma parkami, lepiej, żeby poznał faunę i florę, zanim pójdzie walić w kamienie poszukując złóż irydu. Wszelkiego rodzaju zwierzęta uwielbiały kamienie, tak bardzo jak on, więc wypadałoby, by wiedział, komu może przeszkadzać. ~5~
Wsunął książkę pod pachę i poszedł spać, używając zdjęcia, jako zakładki. Zeskanuje je później do swojego komputera.
***
Kojot tarzał się w ziemi, infekcja szalała w jego ciele. Nie wiedział już, ani nie dbał o nic innego, bo gorączka na przemian gotowała go żywcem, albo mroziła do szpiku kości. Jego świadomość zwęziła się do jednej myśli – odczołgać się, jak najdalej, żeby umrzeć, gdzieś daleko od jego ukochanej sfory. To była ostatnia oznaka miłości, jaką mógł dać swoim kolegom ze sfory, gdy poszli na polowanie, podążając za nowym przywódcą sfory, który dał im tak dużo. Will. Jego imię było Will. To znaczyło determinację i zdecydowanie. Tak, to właśnie miał. Przez koszmary, wywołane przez gorączkę, Will czołgał się powoli, stawiając jedną łapę przed drugą. Został zaskoczony, gdy wzeszło słońce, i kiedy spał w cieniu, pragnąc pamiętać, dlaczego musiał odejść. Wszystko, co wiedział, to palenie w jego ciele i ból z powodu rany, która powiększała się na jego udzie. Gdzieś, w jego snach, słońce zaszło jeszcze raz, a chłodna noc przynosiła ulgę. Pozbawiony wyboru, ale wciąż oddychający, pamiętał tylko konieczność odejścia od swojej sfory tak daleko, jak to możliwe, odczołgania się zanim umrze. A ponieważ jeszcze nie umarł, wciąż stawiał jedną łapę przed drugą, wlokąc swoje ciało, albo nawet, co było zdumiewające, dając radę biec przez kilka minut. Czas nie miał żadnego znaczenia, tylko to jasne słoneczne światło zmierzające ślepo do ciemności nocy. W końcu, jego nos uderzył w coś, co pachniało zarówno inaczej jak i znajomo. To był słup drzewa, ale to nie było drzewo, tylko coś, co nazwało się ogrodzeniem. Niejasno, ale pamiętał ogrodzenie. Jego rozpalony mózg przypomniał sobie smak mięsa zwierząt, które nigdy nie biegały na wolności, ale myśl o mięsie tylko doprowadziła go do świadomości pragnienia i chęci znalezienia specjalnego gatunku trawy, która wzbudzi w kojocie nadzieję na poczucie się lepiej. Czuł zapach wody i nie była ona daleko. Zanim ponownie zaczął drżeć w ciemnościach nocy, znalazł kolejną drewnianą rzecz, w której była woda, kapiąca z dziwnego występu wprost na ziemię. Małpie rzeczy, powiedział ktoś, kogo kiedyś znał, z warknięciem pogardy. Nie mógł ~6~
przypomnieć sobie niczego więcej. Nieważne. Zmusił się, by podnieść przednią część swojego ciała przez krawędź rzeczy, w której była woda, i z lubością się napił. Pełny, Will położył się na chwilę obok małpiej rzeczy, w której była woda. Mógłby przysiąc, że czuje, jak każda kropla wody rozprzestrzenia się, uzupełniając jego wielką potrzebę w masie jego ciała. Będzie potrzebował więcej, ale nie w tej chwili. Tak naprawdę, był pewny, że przeżyje, pomimo szczerej chęci nie robienia już niczego. Mrok śmierci byłby bardziej przyjazny, niż wizja samotności. Will był zmęczony samotnością. Ukryj się w cieniu w tym małpim miejscu! – Rozkazywał mu uporczywy głos z przeszłości, którego nie mógł sobie przypomnieć, ale podążył za tym rozkazem na oślep. Zobaczył dziurę, prowadzącą do ciemności, pachnącą jak te pyszne zwierzęta, których mięso kiedyś jadł. Nie miał na nie teraz ochoty, ale zapach był stary. Nieważne. Ważne, że znalazł jakieś ciemne miejsce do schowania. Przyjął ofertę schronienia. Głośny trzask drewna o drewno, przebudził Willa ze jego koszmarnego snu. Jasne światło zalewało człowiecze miejsce, ale mała przegroda ze słomą, gdzie ukrył się Will, pozostało ciemne. Był zaskoczony, gdy przebudził się w ludzkiej postaci. Przecież, chociaż niejasno, pamiętał, że wpełzał tutaj, jako kojot. Znalezienie słomy i ciemnego kąta było bardziej łutem szczęścia, niż instynktowną zdolnością. Will chciał mieć więcej siły i koncentracji, żeby zmienić się z powrotem w kojota. Coś – prawdopodobnie ludzkiego – poruszyło konstrukcję. Kroki były powolne i ostrożne, z częstymi pauzami. Jednak, oddech człowieka było swobodny i spokojny. Nie polował z huczącym kijem, który głośno hałasował i powodował śmierć. Will walczył z pragnieniem snu i głębokiego letargu, który sprawiał, że trudno mu się myślało. Nie był już młodym szczenięciem. Pamiętał chodzenie wśród ludzi. Pomagał nawet ludziom, przy pomocy monet i papierów, kupować jedzenie. Niektórzy ludzie byli życzliwi, gdy był w potrzebie. Może… Kroki stopniowo się zbliżały, aż w końcu zobaczył przystojnego ludzkiego mężczyznę z włosami ciemnymi, jak noc, i bladą, piaskową skórą. Jego spojrzenie podążało za jasnym światłem zawieszonym na końcu grubego, błyszczącego kija. Zęby człowieka były obnażone. Will zadrżał, zanim przypomniał sobie, że ludzie obnażają zęby zamiast machać ogonem, ponieważ nie mieli ogonów, by wyrazić swoje uczucia. Światło znalazło jego kryjówkę i Will skrzywił się na oślepiający blask. Nawet nie próbował się poruszyć, ~7~
ponieważ wątpił, czy zdoła zrobić coś więcej niż słaby ruch, leżąc tak na swoim boku. Będzie żył, ale nadal był zbyt słaby, żeby się ruszać. Oczy człowieka rozszerzyły się, ale przez oślepiające go światło, Will nie mógł odkryć, jaki miały kolor. Ludzkie oczy miały wiele kolorów, jak rośliny na łąkach, jak niebo i wiele kolorów ziemi i skał. Czasami miały kolor ziemi, takie jak u kojotów i innych zwierząt, dowodząc istnienia powiązania ich ze wszystkimi stworzeniami. Will zawsze lubił myśleć, że to była prawda. Wpatrywali się w siebie nawzajem, każdy ze swoimi myślami. W końcu, Will położył głowę z powrotem na słomie, zbyt chory, by dbać o cokolwiek. Może huczący kij będzie lepszy od bólu rany i choroby. Miał tylko nadzieję, że to będzie szybko, jak mówili. - Jasna cholera! – Wzrok człowieka opadł na spuchnięte udo Willa. – Ale fatalna infekcja! Trzymaj się! – Obrócił się i wybiegł. Trzymać się? Czego miał się trzymać? Albo kogo? Will zamknął oczy. Mglisto, usłyszał więcej odgłosów. Jeden zidentyfikował dość łatwo – drzwi od samochodu. Lubił samochody. Jeździł w samochodach, szybciej niż potrafił biec, z głową wystawioną przez okno, wywołującą szczęśliwe machanie ogona. Biegnące stopy zabębniły o podłogę. Człowiek wrócił. Może z kijem. Will otworzył jedno oko, akurat w momencie, by zobaczyć, jak człowiek upuszcza biało-czerwone pudełko na słomę obok miejsca, gdzie leżał Will. Nie ma huczącego kija? Przekornie, Will był rozczarowany. Człowiek dotknął błyszczącej rzeczy i pudełko otworzyło się na dwie części. Gryzący zapach emanował z pudełka. Człowiek pogrzebał w pudełku i znalazł okrągłą rzecz, która wiła się jak wąż. Will cofnął się na wypadek, gdyby wąż wyszedł z tej małej okrągłej rzeczy. Nie chciał umrzeć w ten sposób, od ugryzienia, które niejednego wpędziło w chorobę. To była zła śmierć. Miał dość już bycia chorym. - Spokojnie, kolego. Boże, twoja skóra płonie! – Człowiek położył rękę na ramieniu Willa, ale szybko zabrał rękę i potrząsnął nią, jakby coś go zabolało. Otworzył okrągły pojemnik i wyjął dwie maleńkie białe rzeczy, podobne do gwiazdek albo może cukierków. Pokazał je Willowi na swojej dłoni.
~8~
Will lubił cukierki, więc chętnie przyjął podarunek. Gorycz wybuchła na języku Willa. Połknął okruchy i zamknął mocno oczy. Szczęka mu opadała, a twarz wykrzywił grymas. Człowiek zachichotał i poklepał ramię Willa. - Przepraszam, kolego. Nie mam tu wody, oprócz tej w korycie na zewnątrz stodoły. Antybiotyki, które wziąłeś, ci pomogą, obiecuję. Ten zestaw zawiera wszystko, co potrzebuję, kiedy pracuję. Kolego. Dwa razy człowiek tak go nazwał. Kolega było innym słowem na określenie przyjaciela. Człowiek chciał powąchać się nosem z Willem? Jak wspaniale! Will odpłacił za dobroć swoim najlepszym ludzkim uśmiechem. - Mam na imię Lee. – Człowiek wystawił rękę. – A ty? Will zmarszczył brwi i próbował sobie przypomnieć, co oznaczał ten gest. Wyciągnął rękę przed swoje własne ciało. - Will. Na imię Will. Człowiek złapał jego rękę i poruszył nią tam i z powrotem zanim ją uwolnił. - Miło cię poznać, Will. Możesz mi powiedzieć, jak dostałeś się do mojej stodoły nagi i chory? Jak odpowiedzieć? Will nie pamiętał słów, by poprawnie się wysłowić. Mógł coś powiedzieć, ale dawno nie mówił ludzkim głosem. Zapomniał tak wiele słów. - Bez ubrania. Płonący. Chory. Chcieć umrzeć samotnie. Jeszcze raz, Lee poklepał ramię Willa. - Nie umrzesz. Przykro mi, że jesteś bezdomny, skoro twój dom spłonął. Mówią, że wielu miejscowych postanawia żyć, jak dziki, po czymś takim. Wszystko, co Will mógł zrobić to kiwnąć głową. Nie mógł już dłużej walczyć ze znużeniem. Po raz pierwszy, od wielu lat, miał przyjaciela do obwąchania nosów – albo raczej jego ludzkiego odpowiednika. Może jednak życie nie będzie takie złe.
Tłumaczenie: panda68
~9~
Rozdział 2
Lee poczekał, dopóki jego gość nie zasnął. Potem narzucił koc, który zostawił na ławce przed przegrodą, na nagie ciało Willa. Chociaż czuł się winnym, że zostawia Willa na stercie starej słomy, podjął na nowo przeszukiwanie stodoły. Był rozdarty pomiędzy zabraniem nagiego, brudnego i wyraźnie chorego mężczyzny do swojego domu, a zostawieniem biednego faceta w stodole. Mógł być jednym z tych dzikich ludzi, którzy rzekomo porzucali, od czasu do czasu, swoje pustelnie, by kraść i zabijać, jak to radośnie opowiadali w swoich historiach tchórzliwi dziennikarze. Lee brał wszystko, co pisali, z dużą dozą sceptycyzmu. Więc Lee wybrał złoty środek. Będzie leczył zakażenie antybiotykami, karmił Willa raz albo dwa razy dziennie, i pozwolił sprawom biec własnym rytmem. Legendarni dzicy ludzie, jak mówiła jego babka, przeważnie wracali z powrotem do swoich pustelni, gdy naszła ich taka ochota, a czasami nigdy tam nie wracali. Teraz, gdy o tym myślał, było prawdopodobne, że Will był jednym z tych dzikich ludzi, i najwyraźniej jednym z tych, którzy rzadko pojawiali się wśród ludzi. Fakt, że Will miał długie, jasnobrązowe włosy i łagodne, szczenięco brązowe oczy, nie miało nic wspólnego z gościnnością Lee. Ani z gładkimi, długimi mięśniami idealnie dopasowanymi do ciała Willa. One były tylko uboczną korzyścią dla Lee. Taa, mów tak do siebie, stary. Może faktycznie przekonasz o tym sam siebie. Kiedy skończył inspekcję, Lee wrócił do kuchni. Był przeciętnym kucharzem, więc wrzucił całego kurczaka do garnka, żeby ugotować na wolnym ogniu. To sprawiło, że lepiej wykorzystał udka kurczaka niż pierwotnie planował. Gdyby Will zniknął w nocy, Lee mógł zamrozić niepotrzebne kawałki na inny dzień, gdy nie będzie miał ochoty na gotowanie. W międzyczasie, Lee musiał dokończyć smutną, ale konieczną pracę przejrzenia niektórych rzeczy babki, przechowywanych na strychu. Mógłby w tym czasie znieść pudło albo dwa na dół, rozkładając przytłaczający obowiązek na wykonalne zadania. Kiedy przyniósł dwa pudła, postawił jednego na stoliku i zaczął walczyć z taśmą klejącą. W środku, znalazł kupę starych papierów i nuty na akordeon z jego imieniem ~ 10 ~
na wierzchu. Elastyczna taśma rozsypała się, jak tylko jej dotknął, a wewnątrz znalazł metrykę swojego urodzenia. Jego rodzina zastępcza załatwiła mu tylko duplikat, gdy poszedł na własny rozrachunek, ale to była najwyraźniej brakująca rodzinna kopia. Znalazł też akty zawarcia małżeństwa i śmierci swoich rodziców, oraz wszystkie potrzebne papiery do zidentyfikowania osoby urodzonej w późnych latach dwudziestych. Brakujące kawałki jego wcześniejszego życia, wyliterowane w każdym szczególe. Miał niewiele wspomnień ze swoich wczesnych lat, głównie krótkie przebłyski życia tu na koziej farmie jego babki. Lee zmarszczył brwi i spróbował zrobić to, co jego zastępcza matka mówiła mu z tysiąc razy. Lee, skarbie, możesz nigdy się nie dowiedzieć, co się stało zanim tu przyszedłeś. Większość dzieci ma taką okropną przeszłość, że ich mózgi po prostu odmawiają pamiętania tego. Dlaczego nie rozmyślasz nad dobrymi rzeczami, zamiast nad przeszłością, która może lepiej żeby była pochowana? Otrzymywał regularne informacje od swojej samotnej babki, ale rozumiał, że nie była w stanie utrzymywać i wychowywać małego, ruchliwego chłopca. Nawet, gdy odwiedził ją na krótko, zaraz po otrzymaniu dyplomu ukończenia liceum, sprawy miały się tak źle, że odetchnął z ulgą, gdy nadszedł czas, by wrócić do Boulder i college'u. Cisza tam wkurzała, jak diabli, nastolatka na progu odkrywania jego seksualności, i który był chętny do jej odkrywania. Co więcej, wciąż był urażony, że zostawiono go samego. Teraz, rozumiał dużo więcej. Lee spojrzał na wiekowy analogowy zegar i przeklął. Stracił dobre sześć godzin na przekopywaniu się przez te papierzyska. Zupa pachniała wspaniale i przypuszczał, że Will już się obudził i pewnie będzie potrzebował wzmocnienia. Lee wbiegł na piętro, złapał parę spodni dla Willa, żeby mógł je założyć, gdy w nocy zrobi się zimno, jak ostatnio często się robiło, i zgarnął termos z zupą. Wyszedł zza drzwi i skierował się do stodoły, zanim przypomniał sobie, że ma zwolnić, żeby nie wystraszyć Willa. Nie powinien być zaskoczony. Willa nie było. Złożył schludnie koc i odłożył. Czując się cokolwiek rozczarowanym, Lee odwrócił się, żeby odejść, i wpadł wprost na solidną ścianę opalonej, męskiej klatki piersiowej. Mokrą, ociekającą pierś, która pachniała czystym powietrzem i łąkami. Lee zatoczył się do tyłu, tracąc równowagę, dopóki ręce, które odchodziły z tej piersi, nie zacisnęły się na jego ramionach i nie przytrzymały.
~ 11 ~
Will, jego ciemne oczy błyszczały rozbawieniem, poczekał aż Lee nie złapał równowagi, a potem go puścił. Odsunął mokre włosy ze swojej twarzy i przerzucił je niecierpliwie na plecy. - Przepraszam. Potrzebna kąpiel. Will śmierdział. – Zmarszczył swój nos. – Cukierek podziałać nad nogę. Czuć się lepiej. Lee spojrzał w dół na ranę i bezskutecznie próbował zignorować raczej imponującego fiuta zwisającego beztrosko kilka centymetrów od leczącej się rany. - Taa. – Zmusił się, żeby zbadać ranę klinicznie. Odchrząkając, Lee błagał, żeby Will nie zauważył, że kutas Lee stwardniał na widok opalonego, szczupłego ciała i dwudziestocentymetrowego, a może nawet dłuższego, ozdabiającego go mięsa. – Wygląda na to, że antybiotyki zrobiły swoją robotę. – Rana wyglądała znacznie lepiej i nawet opuchlizna zeszła. Will pozwolił mu beztrosko patrzeć. - Ładny, mały staw. Z dobrą wodą. – Wciągnął powietrze. – Czuć jedzenie. Masz jedzenie dla Willa? Dzielisz? – Jego ciemno brązowe oczy miały spojrzenie umierającego z głodu szczeniaka i nawet silniejsi od Lee mężczyźni by im się poddali. Uśmiechając się do siebie, Lee podniósł termos. - Oczywiście, że się podzielę. Sam to zrobiłem. Zupa z kurczaka. - Mmm. Uwielbiać kurczak. Dobry by jeść. Tęsknić za kurczak. – Półprzymknięte oczy Willa i pociąganie nosem wyraźnie świadczyły o prawdziwości tego oświadczenia. – Jaka inna rzecz? – Wskazał na lewą rękę Lee. - Spodnie. Pomyślałem, że możesz zmarznąć, jeśli zdecydujesz się spać w stodole tej nocy. – Wręczył mu znoszone, szare spodnie i miał nadzieję, że Will nie będzie obrażony zaoferowaniem mu czegoś niewiele lepszego od szmaty. Szczęka Willa opadała. - Ubranie? Prawdziwe ubranie? Ubranie Willa spalić dawno temu. Tęsknić ciepłe ubranie. – Wyciągnął rękę. – Głód okej. Przyzwyczajony do głodu. Przyzwyczajony do bólu nogi. Proszę, ubranie? Zaskoczony, Lee przekazał spodnie i przełknął rozczarowanie, że Will zakrył swoją nagość.
~ 12 ~
- Pewnie, kolego. Jeśli wolisz to od zupy, to okej. Możemy podzielić zupę za minutę. – Lee powiesił termos na pobliskim haku. - Kolega? My? Dzielić? Prawda? – Will wydawał się być pełen radości i niezgrabnie wciągnął zniszczone ubranie. – Chcieć być… – Przygryzł swoją wargę i zmarszczył brwi, jakby szukając słowa. – Przyjaciel? Przyjaciel z Will? Dotknięty samotnym zapałem w głosie Willa, Lee uśmiechnął się do swojego gościa. - Pewnie, będę twoim przyjacielem, Will. - Dobrze. Dotykać nosów z tobą. – Will, kilka centymetrów wyższy od Lee, mimo jego przeszło metra osiemdziesiu, pochylił się aż czubek jego długiego nosa nie potarł krótszego Lee. – Pamiętać kilka rzeczy. Pocałunek? – Jego wargi otarły się o usta Lee. O, Boże. Mózg Lee zamglił się, jak poranek w San Francisco. Słodka niewinność bezspornie zrobiła z Lee kałużę u stóp dzikiego człowieka. Ale taka niewinność mogła również zabić Willa, gdyby zaproponował pocałunek nieodpowiedniej osobie. Logiczna i moralna część jego mózgu błagała go, by zrobił właściwą rzecz, i ostrzegł Willa, ale jego ciało już znalazło się na auto-pilocie i roztopiło się jak masło na słońcu, gdy Will przyciągnął go bliżej. Jednak, udało mu się wydusić właściwe słowa - Niektórzy mężczyźni lubią całować innych mężczyzn, inni nie. Nos Willa potarł jego jeszcze raz, a potem przesunął się, żeby obwąchać jego szyję. Jego ciepły oddech połaskotał szyję Lee i wysłał seksualne dreszcze w dół kręgosłupa Lee. - Ty lubić. Wąchać Lee. Przyszpilony do Willa, Lee również zauważył, że twarda, jak skała, erekcja Willa doskonale pasuje do jego własnej. Dwa kutasy wydawały się przyciągać jeden do drugiego, jeden przez cienką barierę spodni, drugi przez wytarte dżinsy Lee. - Tak, lubię mężczyzn. A ty? Duże ciemne oczy Willa zamrugały, jakby nigdy wcześniej nie rozważał takiego pytania. Znieruchomiał, a Lee mógłby przysiąc, że zauważył pożądliwe błyski w jego oczach. Najwyraźniej, dziki człowiek nie był durniem, tylko po prostu brakowało mu słów, żeby się wysłowić.
~ 13 ~
- Jak każdy. Kochać kilku. – Pochylił się, żeby jeszcze raz trącić nosem nos Lee. – Lubić cię bardzo. Lee ładny człowiek. Kto mógł myśleć, kiedy jego tętno waliło w uszach? Jak na genialnego, dyplomowanego profesora, Lee ledwie mógł złożyć dwa słowa w tym momencie. Nie wtedy, gdy jego ciało wezbrane było potrzebą, a mózg zajęty dzikimi ja-Tarzan fantazjami wziętymi z książki jego młodości. Nie uważał siebie za ładnego człowieka, ale komplement zasłużył na uznanie. Lee odchrząknął. - Dzięki, Will. Jesteś cudowny. - Czy dotyk ust dobra rzecz? – Will przyszczypnął ramię Lee na tyle, żeby wywołać u Lee drżenie, zarówno radości jak i maleńkiego śladu strachu. Potem, dziki człowiek polizał miejsce, które przygryzł, uspokajając maleńkie żądło. – Może oznacza smaczny, jak ty? Jeśli to nie było zaproszenie, to Lee był głupszy niż wielu studentów pierwszego roku oderwanych od spódnicy mamy i zasad. Pochylił się do przodu, by polizać i possać twarde, lekko owłosione mięśnie piersi i poczuć, jak tężeją pod jego wargami w odpowiedzi. Jednak, nauczyciel w nim zebrał się w sobie i udzielił lekcji słownictwa. - Cudowny oznacza lepszy niż ładny. Jesteś bardziej niż ładny, i smaczny. To było prawda. Will była fantazją, za którą większość gejów by zabiła, by być bliżej, dużo więcej dotykać. Jego włosy musiały opadać aż za łopatki, gdy były rozczesane, a jego brązowa opalenizna wprawiłaby każdy klonowy mebel, znajdujący się w domu, w zazdrość. Nie wspominając o tym zabójczym ciele, udoskonalonym fizycznie przez konieczność. Tyłek, który Lee ośmielił się uderzyć, był tak twardy jak skała, które geolog studiował. Połącz to ze słodką, niewinną naturą, a… Lee trzepnął się mentalnie. Natura nie była niewinna. Natura była bezwzględną zabójczynią. Ludzie byli naturalnymi wszystkożercami, ale dzicy ludzie, jak głosiła plotka, byli czystymi mięsożercami. Will miał to wszystko, ale potwierdził swój status wszystkożercy, gdy powiedział, że pamięta i cieszy się z kurczaka. Przez wszystkich te sekundy, podczas których delektował się smakiem niewinnego męskiego ciała, Lee żałował, że nie ukończył antropologii. Ale potem rozum powrócił. Był zadowolony, że nie jest antropologiem, bo czułby się w obowiązku zbadać Willa i jego przyjaciół, jak owady pod mikroskopem. Nie, tak naprawdę, czuł się odpowiedzialny za Willa i jego ludzi. Pomimo tego, co prawdopodobnie by zrobili, żeby przetrwać, żyjąc jako ludzie jaskiniowi w parku narodowym, należało ich podziwiać za podejmowanie wyzwań, które zabiłyby większość ludzi. Lee ~ 14 ~
powstrzymał swoją ciekawość i przyrzekł sobie, że pozwoli Willowi, by sam mu to powiedział. Później. Dużo później. Will uniósł głowę znad szyi Lee. Jego twarz była tak pełna nadziei, jak u szczeniaka pragnącego czerwonej piłki. Lee prawie mógł zobaczyć machający ogon, towarzyszący temu spojrzeniu, które tylko brązowoocy ludzie mogli opanować i wykorzystać z niszczycielskim skutkiem. - Lee mówi tak dla ciała. Tak? Wszelkie zastrzeżenia Lee stopiły się od tego błagającego spojrzenia. Do diabła, będąc szczerym wobec samego siebie, musiał przyznać, że miałby ogromne trudności z odmową. Ponieważ kutas Lee był gotowy przebić dziurę przez dżinsy i może nawet przez litą skałę, jak drążąca maszyna tworząca nowy szyb w kopalni. - Tak. Mówiąc o penisach, to fiut Willa już wyglądał zza paska spodni. Jego gruba główka była niewiarygodnie duża i fioletowa. - Dobrze. Will pierwszy? Okej? Na chwilę, tyłek Lee się ścisnął w strachu przed przyjęciem tej potężnej główki do swojego wnętrza. Ten instynktowny strach pobudził zmysły Lee. - Jest jeden problem, Will. – Wskazał na robiącą wrażenie erekcję Willa. – Potrzebujemy nawilżacza, żeby łatwiej poszło. Mam go w mojej sypialni. Will zabrał ręce z ciała Lee. - Ja nie... oh… – To nie żal widniał na jego twarzy, ale strach. Nawet jego opalenizna, jakby zbladła i zadrżał. Spojrzał na szeroko otwarte wrota stodoły i jego ramiona przygarbiły się nieznacznie, jakby oczekiwał jakiegoś niewidocznego uderzenia. W jednej chwili, Lee zrozumiał problem. Wyciągnął rękę i pogłaskał policzek Willa, przy okazji odgarniając długie, jedwabiste kosmyki włosów z jego przystojnej twarzy. - Boisz się wejść do środka, Will? Patrząc wszędzie tylko nie na Lee, Will kiwnął głową. - Drzwi. Zamknięty. Jak pułapka. ~ 15 ~
Tak, to miało sens. Oczywiście miał lekką klaustrofobię. Lee pogłaskał go jeszcze raz, zauważając, że ten ruch wydaje się uspokajać jego dzikiego kochanka. - W porządku, Will. Pójdę do domu i wrócę. Poczekasz tak długo? Oczy szczenięcia rozbłysły nadzieją. - Czekać? Ja móc czekać. – Cofnął się i opuścił szczękę, by zrobić coś, co miało być uśmiechem. – Nie długo? - Wrócę tak szybko, jak będę mógł. – Lee odwrócił się i pobiegł do domu, w czym przeszkadzały mu jego erekcja i znacznie ciaśniejsze dżinsy. Później, mógłby przysiąc, że chyba teleportował się przez kuchnię, korytarz i do sypialni na pierwszym piętrze. Zatrzymał się z poślizgiem przed zabytkowym kredensem i zaczął wyrzucać bieliznę na pół pokoju, żeby znaleźć tubkę nawilżacza. Kiedy chwycił go w rękę zauważył ostrzeżenie na etykiecie: Nie używać na zwierzętach. Co on, do diabła, robi? Lee spojrzał w lustro. - Oh, właśnie ryzykuję moje życie. To wszystko. – Wypadł z pokoju, nucąc starą piosenkę Troggs’ów Wild Thing. Will z całą pewnością sprawił, że serce Lee śpiewało.
Tłumaczenie: panda68
~ 16 ~
Rozdział 3
Will stał niemalże tam, gdzie Lee go zostawił, ale jego uwaga była skupiona na termosie w jego rękach. Jego wyraz twarzy wahał się między frustracją, a zdziwieniem. - Jak to otworzyć i dostać kurczaka? Gdzie jest kurczak? Lee przełknął chichot. Oczywiście gładki i pozornie bez otworów termos wprawił Willa w zakłopotanie. Miałby świetną zabawę pokazując Willowi cywilizację. Lee odłożył nawilżacz na półkę obok przegrody i zabrał Willowi pojemnik. - W ten sposób. Will uważnie obserwował ręce Lee, patrząc jak odkręca górną część, żeby odsłonić kolejną, którą też odkręcił i usunął. Powąchał z wyraźną przyjemnością, a po chwili z otwartego pojemnika rozszedł się zapachu. Jego żołądek zaburczał głośno w cichej stodole. Lee nalał trochę zupy z kurczaka do miski i podał Willowi. Poczuł się winny, że pozwolił Willowi tak długo być głodnym. Biedak prawdopodobnie nie jadł od kilku dni. - Proszę. Jedz. Przepraszam, kolego. Nie pomyślałem, że prawdopodobnie nie jadłeś jakiś dzień lub dwa. Will wzruszył ramionami z kompletną obojętnością, ale podniósł miskę do swojej twarzy. - Sfora przynieść Willowi jedzenie, kiedy dość. Lee odebrał jego słowa w ten sposób, że jego przyjaciele przynieśli mu jedzenie, gdy mieli go dość, by się nim podzielić. Konsekwencją tego było to, że Will był głodny przez większą część swojego życia, i że był bardziej przyzwyczajony do ubóstwa niż nasycenia. Prawdopodobnie też, to wyjaśniało, dlaczego Will był tak
~ 17 ~
bardzo szczupły. Nie było grama dodatkowego tłuszczu na jego ciele, ponieważ nigdy nie miał okazji stać się grubym. Ze wszystkich rzeczy, które mieli wspólne, to musiał być głód. Nawet teraz, Lee pamiętał bolesne skurcze żołądka, który zbyt długo był pusty, gdy mieszkał w rodzinie zastępczej, która nadużyła systemu. Większość z jego przybranych rodziców była autentycznie kochającymi ludźmi, ale ta jedna sprawa wciąż go dręczyła. Pamiętał także ten pierwszy raz, kiedy pozwolono mu napełnić żołądek, po tym, jak stamtąd go zabrano. Ponieważ wspomnienia o wyrzucaniu zupełnie dobrego posiłku przerażały go, Lee wyciągnął rękę i delikatnie dotknął ramienia Willa. - Bądź ostrożny. Jeśli za dużo zjesz, znowu się rozchorujesz. Will zerknął na niego znad krawędzi miski i posłusznie odjął ją od swoich warg. Z żalem, odłożył miskę na bok. - Lee ma rację. Nie chcieć być znowu chorym. – Gdy odstawiał termos z powrotem na półkę, zauważył tubkę nawilżacza. – Lee śpieszył. To dobrze. Lee nie mógł udawać zaskoczonego, gdy silne dłonie Willa dotknęły bicepsów Lee. Tak naprawdę, to jeszcze zwiększyło podniecenie Lee. Mógłby rozłupywać skały swoim kutasem. Czy to było niebezpieczne, uprawiać seks z dzikim? Albo czy to był naprawdę Will? Nieważne. Otworzył chętnie usta, przyjmując pocałunek Willa. Niespodziewanie, pocałunek był delikatny i niedoświadczony. Will wydawał się cieszyć z używania swojego języka, by poznać smak ust Lee, a wargi robiły coś więcej niż tylko ocierały się o siebie. Niebezpieczny nie było słowem odnoszącym się do działań Willa. To było bardziej w stylu chętnej dziewicy, jak skonstatował Lee. Cokolwiek jednak Will czuł, zadowalało go to niezwykle, biorąc pod uwagę te niskie, prawie warknięcia w jego gardle. - Szczęśliwy Will musi wiedzieć, Lee wciąż chce seksu. Ten obiecujący ton był niewiarygodnie seksowny i słodki jednocześnie, szczególnie, gdy mówił to tuż przy wargach Lee. Lee chciał przyciągnąć Willa do siebie po więcej pocałunków, bo jego zapał dla czegoś więcej niż tylko pocierania ust zabijał go. Zawsze myślał, że wyrażenie pulsujące kutasy pojawiające się w filmach porno to totalne bzdury, ale teraz zrozumiał, że termin ten ma podstawę w rzeczywistości. - Ile razy jeszcze muszę powiedzieć tak, Will?
~ 18 ~
Nagle, Will go puścił, a jego twarz rozszerzyła się od radosnego uśmiechu. No dobrze, czymś podobnym do radosnego uśmiechu. Wiadomość została przekazana dość wyraźnie. - Nagi teraz, prawda? – Z zapałem ściągnął spodnie i ostrożnie powiesił na ścianie przegrody, jakby były jakimś skarbem. Może dla Willa były. Nie chcąc zostać w tyle, Lee szybko zdjął swoje dżinsy i koszulę, ale zapomniał najpierw ściągnąć buty i skarpetki. Dlatego skończył trochę zaplątany w ciuchy i przewrócił się prosto na kupę słomy. Słoma była stara i nieco szorstka, a kurz, który się wzniósł, zrobił obłoczek oparów wokół niego. Oh, gdyby mogli go teraz zobaczyć koledzy – dawni koledzy, przypomniał siebie – z uniwersytetu! Pewnie śmialiby się aż do łez, albo byli wstrząśnięci, ale mógł sobie wyobrazić ich twarze na widok dostojnego i cichego doktora Leandera Portera będącego tak pozbawionego wdzięku i chętnego do pieprzenia się z dzikim. Wspomniany dziki nawet nie wykrzywił warg. Uklęknął obok Lee i położył uspokajająco rękę na ramieniu Lee. Jego duże brązowe oczy były pełne współczucia. - Nie śpieszyć, Lee. Cały dzień, cała noc. Poczekamy. Natychmiast Lee poczuł się lepiej. Oczywiście Will miał rację. Czas był ich przyjacielem, nie wrogiem. Sięgnął w dół i ściągnął buty, potem skarpetki i w końcu dżinsy. Bielizna był nieco problematyczna. To była nowa moda w bieliźnie mężczyzn, cienka siatka podobna do rajstop kobiet, ale chłodniejsza i bardziej oddychająca. Figi w kolorze skóry nie pozostawiały miejsca dla wyobraźni, ale musiały zostać odklejone, jak druga skóra, jaką były. Wstał, żeby je zdjąć. Oczy Willa rozpaliły się uznaniem na ten pokaz, oblizał swoje wargi. W innych okolicznościach, dziki patrzący na niego z aż takim głodem, rozproszyłby Lee, ale w tym przypadku, dziękował Bogu, że Will czuł to samo, co on. Will wyciągnął ręce, by popieścić tyłek Lee i trącić jego kutasa. - Łaaadny. Do czasu, gdy Lee wydostał się z fig i odrzucił je na resztę swoich ubrań, jego ego zostało dość mocno połechtane. Nie był przyzwyczajony do mężczyzn znajdujących go aż tak atrakcyjnym. Przecież wiedział, że wygląda trochę jak dziwak. Uklęknął przed Willem i pogłaskał jego włosy. - Jesteś taki piękny, Will.
~ 19 ~
Nie-bardzo-teraz-niebezpieczny mężczyzna przekrzywił głowę na bok i uśmiechnął się, tak nieśmiało jak nastolatek. Wymamrotał coś niezrozumiałego, a potem wykrztusił. - Will nie piękny. - Dla mnie jesteś. – Teraz to była kolej Lee, by zainicjować zbliżenie, więc pochylił się i pocałował Willa w szyję. Will pachniał jakąś świeżą zielenią i Lee nie mógł powstrzymać się od zaciągnięcia się głęboko. – Pachniesz, jak łąki i otwarte niebo, Will. To jest piękne. - Świat jest piękny. Pachnieć pięknie. Lee pachnie, jak drzewa i ziemia. – Will odchylił głowę do tyłu. – Miłe rzeczy do wąchania. Lee nie miał zamiaru mówić Willowi, że zapach na jego ciele to dezodorant. Skoro Will utożsamiał zapach jego dezodorantu do naturalnych aromatów, to w takim razie Lee obiecał sobie, że kupi jeszcze tej nocy w Internecie towary tylko tej spółki. Polizał szyję Willa. - I wspaniale smakujesz. Sapiący wydech Willa był dostatecznym uznaniem, ale gdy Will przechylił swoją głowę i ugryzł ramię Lee na tyle, by poczuł lekki ból, Lee odpowiedział swoim własnym gwałtownym wydechem. Will polizał czule to miejsce. - Lee smakuje lepiej niż kurczak. Okej, to był dwuznaczny komplement, ale Lee przyjął go w duchu, w jakim był wypowiedziany. Popchnął Willa na słomę i zaczął smakować jego twarde mięśnie torsu. One także miały wonny, świeży smak człowieka i natury żyjących w harmonii. - A więc zróbmy to. – Sięgnął, by lekko pociągnąć za sutek. Will leżał na plecach na słomie, z wycelowaną ku sufitowi stodoły brodą. Jego fiut był tak sztywny, że leżał płasko na jego brzuchu, nabrzmiały i fioletowy. - Lee sprawia seks lepszy od jedzenia bizona, lepszy niż kurczak, lepszy niż… – urwał, żeby znaleźć właściwe słowa. – Lepszy od zimnej wody, gdy gorące dni nadchodzić! Brzmiący w głosie Willa tryumf, powiedział mu, że to była najlepsza analogia, jaką mógł wymyśleć do porównania, że to, co robił Lee było najcudowniejszą rzeczą, o jakiej mógł marzyć, a Lee przyjął to w duchu, w jakim zostały wypowiedziane. ~ 20 ~
- Dziękuję, Will. Mogę pokazywać ci więcej tego, co chcę zrobić? - Więcej! Tak! Więcej. Lee zadrżał i coś w nim pękło, jakby jego napięcie było fizyczną opaską zaciśniętą na jego sercu. Już więcej się nie opierał. Minęło już bardzo dużo czasu, odkąd jakikolwiek mężczyzna błagał o jego dotyk z taką szczerością i potrzebą w swoim głosie. Will niczego od niego nie chciał w tym momencie, tylko poddał się Lee. Czyniąc to, uwolnił też Lee. Lee wyciągnął rękę i klepał dłonią po półce tak długo, aż nie znalazł tubki z nawilżaczem. - Will, mogę użyć tego na tobie, tak jak to zrobię na sobie? Ostrożnie, Will powąchał podaną mu tubkę, ale nie zabrał mu jej. Lee wiedział, że poczuje cynamon i wonny zapach podobny do jabłek. Wzruszył ramionami. - Okej. Rozumiejąc niechęć swojego nowego przyjaciela, Lee zwilżył odrobinę koniuszki swoich palców i posmarował nawilżaczem fiuta Willa. Wiedział, że Will natychmiast poczuje chłodną gładkość, która była główną cechą produktu, a za nią miało pojawić się łagodnie rozprzestrzeniające się ciepło. Mając zamiar zaspokoić Willa, Lee nie spiesząc się nawilżył każdy centymetr subtelnymi ruchami pod pozorem posmarowania wonnym, pachnącym płynem. Drżący wydech Willa był tą nagrodą, której pragnął. Gruba, mocno żylasta długość zadrżała w jego ręce, prawie błagając, by Lee chwycił ją stanowczo i cieszył się jej smakiem, jak na wspaniałej uczcie z ciała, o której każdy gej śnił podczas zimnej, samotnej nocy. Will chrząknął miękko, ale nie przemówił. Usta Lee aż śliniły się z potrzeby poznania smaku, ale pohamował się i zgiął, by delikatnie podmuchać na tego śliskiego, gorącego fiuta, którego smak zamierzał poznać w odpowiednim czasie. Miękki pomruk był taką zachętą, jaką Lee potrzebował. Willowi podobało się to, co robił, a Lee aż zadrżał z emocji. Pochylił się niżej i posmakował podstawę, tam gdzie fiut i jądra spotykały się od spodu, i gdzie mężczyzna był najwrażliwszy. Do tej pory, Will leżał z cierpliwą swobodą na słomie, ale teraz dyszał, a jego jedna ręka zaciskała się konwulsyjnie. Więcej kurzu wzbiło się w promieniach zachodzącego słońca, prześwitującego przez otwarte wrota stodoły. Nieartykułowane dźwięki zabrzmiały w głębi jego gardła.
~ 21 ~
Ponieważ to była reakcja, jakiej Lee oczekiwał, profesor postanowił, że wciąż może nauczyć się jeszcze jednej, może dwóch, rzeczy, kiedy nastawi na to swój umysł, pomimo bycia najmłodszym członkiem wydziału geologii. Oczywiście, to było coś, czego nigdy nie nauczył się, jako student. Pociągnął wolno swój język w górę fiuta Willa i posmakował mężczyzny, jabłko z cynamonem, i, w jakiś dziwny sposób, wolności na chętnym ciele swojego kochanka. Nie mogąc czekać już ani sekundy dłużej, połknął całą cholerną rzecz, aż jego nos nie zagłębił się w brązowych lokach. Dziki człowiek zaskomlał – chociaż trudno było opisać ten dźwięk – i bryknął do góry, wypełniając gardło Lee i czyniąc go zadowolonym, że dawno temu nauczył się kontrolować swój odruch gardła. Na języku Lee, gorący słodko-słony smak przeważył nad jabłkiem i cynamonem. Rozpoznając smak przedwytrysku, który czuł wiele razy odkąd odnalazł swoją orientację seksualną, Lee wycofał się, by przytrzymać lekko w ustach tylko główkę fiuta Willa. Cholernie nie chciał, żeby imprezka tak szybko się skończyła. Jedno warknięcie. Na Boga, prawdziwe warknięcie z gardła Willa, było całym ostrzeżeniem, jakie dostał, zanim silne ręce Willa zacisnęły się na jego ramionach. Na jedną, pełna napięcia chwilę, Lee zastanowił się, czy nie poszedł za daleko, za szybko, i nie zapłaci za to życiem. Wtem, został rzucony umiejętnie na plecy na siano, ruchem, który każda drużyna zapaśnicza w college'u chciałaby poznać. - Will i Lee równy, tak? Lee zamrugał na intensywny wyraz twarzy Willa. - Uh, tak. – Jezu, jąkał się jak student pierwszego roku. Prawdziwie układny i wytworny, profesor. Will szarpnął swoją brodą w ostatecznym skinieniu. - Tak. My równi. Nie tryskać bez twojego tryskania. – Rzucił okiem w górę na półkę, a potem zrobił ten swój dziwny uśmiech. – Ty lubić smar. Ja lubić kurczaka. Ty lizać smar. Ja lizać kurczaka. – Sięgnął na półkę, złapał termos, otworzył go i nalał sobie trochę na rękę, a potem powąchał i patrzył na zupę tak, jakby nie przełknął kilka kęsów wcześniej. – Chłodniejsza teraz, ale jednak ciepła. Przeanalizowanie tego, co Will próbował przekazać, zajęło Lee dobrą chwilę. - Okej, możesz użyć kurczaka na moim kutasie, jeśli chcesz, ale nawilżacz będziemy używać przy pieprzeniu, okej? ~ 22 ~
Przechylając swoją głowę, Will rozważył jego słowa ostrożnie. - Oh-kay. Pamiętać okej znaczy tak. – By przypieczętować umowę, pozwolił zupie spłynąć z dłoni na pulsującego kutasa Lee i zrobił to, co Lee zrobił jemu ze sporym sukcesem. W miarę jak Lee mu się poddawał, jego działania odnosiły coraz większy sukces. Teraz to Lee był jedynym, który sapał i chciał pieprzyć się, jak zwierzę. Will wydawało się, że to wyczuł, i zmienił pozycję do klasycznej miłości francuskiej, więc mógł pieprzyć Lee w swoich ustach, jednocześnie otrzymując odwzajemnienie przysługi, gdy obaj zaczęli wbijać się i wyciągać swoje penisy z ust kochanka. To nie były zawody, ale Lee nie mógł przestać się zastanawiać, kto wygra ten wyścig – tym razem! – próbując zachować swoją kontrolę. Lecz obaj wydawali się być zdeterminowani sprawieniem, żeby doszedł ten drugi. A kiedy już myślał, że przegra, Will zatrzymał się i podniósł głowę. - Stop! Zatrzymaj się! Nie tryskać teraz! Łagodnie, Lee wypuścił fiuta Willa ze swoich ust z miękkim pyknięciem. Wygrałby. O włos. Ledwie. Lekki wiaterek, jaki poczuł na swoim kutasie, ochłodził go na tyle, żeby powstrzymywać przed dojściem i wytryśnięciem, więc był wdzięczny za to wytchnienie. Will przewrócił się na bok i przetoczył ostrożnie na kolana. Zmarszczył brwi i wyglądał na trochę ogłupiałego. - Kto jest alfą? Lee zrozumiał. Liznął na tyle antropologii, by wiedzieć, w czym problem. W dzikich społeczeństwach, nawet u małp, najsilniejszy samiec był dominujący i często nazywany samcem alfa. Hierarchia grupy oznaczała dużo korzyści, w tym wybór pozycji seksualnych, na przykład u szympansów. A to było ważne dla Willa, by znał swoje miejsce. Równie ważne, dla Lee stało się nagle to, by dowiedzieć się, czy Will zechce z nim zostać. Skąd, do diabła, naszła go taka myśl?
Tłumaczenie: panda68
~ 23 ~
Rozdział 4
Lee przełknął gulę zarówno strachu, jak i tęsknoty, jego spojrzenie skupiło się na słomie w przegrodzie. Cholernie dobrze wiedział, że przegra jakiekolwiek fizyczne starcie z Willem, który przeważał go co najmniej o trzynaście kilogramów i z pewnością był bardziej umięśniony. Cholera, był dużo bardziej zainteresowany pieprzeniem niż kłótnią. - Dobrze. Lee spojrzał na niego słysząc zadowolenie w głosie Willa. Kolejny raz, Will będzie miał na swojej twarzy ten dziwny uśmiech. Zaintrygowany, Lee przechylił głowę w bok, wiedząc, że jego twarz była pełna zmieszania. - Co? - Lee poddać. Ja przywódca. Dobrze. – Will rozplątał ręce ze swojej piersi i złapał lewy biceps Lee. A potem przeszedł za Lee. – Gdzie chcesz zabawnie pachnący smar? Ach! Oszołomiony Lee starał się podążyć za takim obrotem sprawy. Nagle, w jednej chwili, uderzyło w niego całe znaczenie sytuacji. Nisko opuścił głowę, czując strach. To był sygnał dla dzikiego mężczyzny, że Lee poddał się bardziej dominującemu mężczyźnie. No cóż, dobrze. Mógł zaakceptować to, że nie był z nich dwóch silniejszy. Do diabła, nawet nie był pewny, czy był mądrzejszy, tylko bardziej wykształcony. Ale jedno wiedział – że lepiej będzie, jak pomoże Willowi z nawilżaczem, i to szybko. Will szarpał się z otwarciem, ale pozwolił Lee wyjąć sobie łagodnie tubkę. Śledził każdy ruch palców Lee, dopóki nie zobaczył, jak otworzyć szczyt tuby, a potem kiwnął głową z zadowoleniem. - Jak używać? Lepsze niż klapsy? Lee rozumiał wątpliwości w głosie Willa. Przecież, to wyglądało jak gęsta woda. Ach, cuda nowoczesnej cywilizacji! Jakaś jego część szczyciła się pokazywaniem ~ 24 ~
Willowi zalet cywilizacji, ale druga część skuliła się na demoralizowanie niewinności tego mężczyzny. Wszystko po kolei. Obrócił się i pocałował lewą pierś Willa. - Pozwolisz mi nałożyć to na ciebie, Will? Wiem, jakie to przydatne. Wola zamyślił się na chwilę, a potem chrząknął. - Okej. Ty pokazać, ja uczyć. To był dobry pomysł, przyznał Lee. Pragnął tego faceta tak bardzo, że jego ręka zadrżała trochę, gdy upuścił kilka gęstych kropli na drugą rękę, by nasmarować fiuta Willa. Lee nie mógł się już doczekać, by ta wspaniała bestia zaczęła go pieprzyć, tak długo aż obaj nie zapadną w stan śpiączki. Will przymknął swoje oczy, jak tylko Lee zawinął swoją ciepłą rękę wokół jego gorącego, twardego fiuta. - Dobrze. Dobry Lee. Uczyć Willa smarować. Rozmyślnie, Lee się nie spieszył i głaskał tę cudowną długość aż nie osiągnęła pełni swojego nabrzmiałego potencjału. Nie tylko rozsmarowywał kleistą maź na każdym centymetrze dla własnego komfortu seksualnego, ale Lee podobało się to, jak każdym pociągnięciem oswajał bestię Willa. O, tak, to będzie fantastyczne pieprzenie. Jego dziki kochanek otworzył swoje ciemne oczy, kiedy Lee nawilżył swój własny tyłek dla swojej przyjemności. Will wyciągnął rękę i zabrał mu tubkę, rozcierając nawilżacz na ściągniętej dziurce Lee, wsuwając koniuszek palca do pierwszej kostki, tym samym czasie obracając głowę Lee do siebie i zanurzając język w ustach Lee. Kiedy Will odsunął się, by nabrać powietrza, wymówił dwa słowa. - Kolana, Lee. Posłusznie, Lee opadł na ręce i kolana, odwracając się od niego. Wiedział, że to może przebiec szybciej niż u królików, bo już nakręcili się jak szaleni przez grę wstępną. Większość facetów nie przejmowała się grą wstępną. Chcieli tylko pieprzenia i spuszczenia się. Osobiście, Lee lubił trochę oczekiwania. Oparł łokcie o słomę i uniósł swój chętny tyłek w stronę dachu stodoły, gotowy i chętny do przyjęcia mocnego uderzenia. Ale Will, zamiast uklęknąć za nim i wypieprzyć, chwycił kostki Lee i podnosił je tak długo, aż cała waga ciała Lee nie oparła się na jego łokciach. Kolana Lee były zgięte, ale lekko rozchylone i oparte o silne uda Willa.
~ 25 ~
Lee był pod takim wrażeniem jego siły, że prawie przegapił, z jaką łatwością Will prześliznął się przez jego pierwszy zwieracz, napełniając go dzikim i łagodnym paleniem swojego cudownie wielkiego fiuta. Lee zassał drżąco powietrze. - Oh, tak. Will mu zawtórował, wciągając do płuc powietrze, i, co było niewiarygodne, poczekał cierpliwie aż ciało Lee się odprężyło i pozwoliło mu przejść przez drugi zwieracz, dopóki nie zagłębił się w nim cały aż po rękojeść. Głębokie uderzenie, to były jedyne słowa, jakimi Lee mógł opisać to, co czuł. Chciał krzyczeć z przyjemności, ale w tej sekundzie Will zaczął się poruszać, więc Lee krzyknął nieskładnie ze zmysłową rozkoszą na to, co gruby fiut Willa mu robił. Każdy milimetr wycofany przez Willa był niczym niezmąconym zachwytem i stratą, jednocześnie. Cokolwiek Lee czuł, przez Willa również przepływały dreszcze. Obaj, z każdym uderzeniem i każdym wysunięciem, jechali na wozie radości do chwały. Szczekające jęki Willa – nie było żadnego innego sposobu, by opisać ten dźwięk, a Lee był zbyt zajęty odczuwaniem wrażeń, by teraz bawić się z znalezienie lepszych słów – zrobiły się głośniejsze pobudzając tym samym zbliżające się spełnienie Lee. Lee mógłby przysiąc, że fiut Willa powiększał się z każdym uderzeniem w jego wnętrze, a cokolwiek martwiło Lee, dotyczyło wzięcia go jeszcze bardziej w siebie i zbliżało coraz bardziej do wybuchu. I tak jak zagrożenie, po prostu pocałował kontrolę na dowidzenia i poddał się przejażdżce. Lee już nawet nie martwił się o swoje zdrowie. Do diabła, Lee nawet nie dbał o to, czy przeżyje następne minuty. Albo gdzie w razie czego ma uciec. W kostnicy będą chyba potrzebowaliby dynamitu, żeby zmazać ten uśmiech z jego twarzy. Nad nim i za nim, Will wył, jak Tarzan, potrzebujący każdej istoty w dżungli, by przyszła mu z pomocą. Lee był zaskoczony, że ani nietoperze, ani ptaki, nocujące pod dachem stodoły, nie wzleciały w powietrze, ani że nie runął na nich sufit. Na finał, Will wbił się w niego tak głęboko, że Lee spodziewał się poczuć smak orgazmu Willa w tyle swojego gardła. Obaj po prostu zamarli w tej samej chwili, zawiśli w tym samym czasie. Lee osobiście zastanawiał się, czy jego serce czasem nie wyrwie się z jego piersi i gdzieś nie ucieknie, zamiast znieść jeszcze jeden moment takiego nadużycia. Powiedzieć, że Lee pokochał ten seks po dzikiej stronie życia było jakimś niedopowiedzeniem. Nigdy
~ 26 ~
już nie będzie taki sam i nigdy już nie zaspokoi się zwykłym, anonimowym seksem w łaźni, a czuł to w szpiku swoich kości. Wrota stodoły zatrzasnęły się głośnym hukiem, który wstrząsnął bębenkami. W jednej chwili, Will odsunął się od Lee i przykucnął przy wejściu do przegrody. A potem wiatr zagwizdał przez dolinę i w dali dało się usłyszeć pomruk grzmotu. - Wiatr musiał zatrzasnąć otwarte wrota stodoły. – Lee podniósł się i uśmiechnął krzepiąco do Willa. Chociaż Lee sam nie chciał się przyznać, że niemal wyskoczył ze swojej skóry na tej dźwięk. Musiał uspokoić nieco Willa. Ale zamiast uspokoić, ramiona Willa się przygarbiły, a on sam rozejrzał się wkoło rozpaczliwie, dopóki nie spostrzegł olbrzymich, otwartych okien stodoły. Dopiero wtedy odprężył się minimalnie. Tak, dziki człowiek najwyraźniej cierpiał na klaustrofobię w najgorszej formie. Lee spokojnie włożył swoje ubranie i powtórzył w swoich myślach wcześniejszą prośbę. Ale nie miał zbyt dużo nadziei na dobry wynik, chociaż musiał złożyć tę ofertę. Tylko uprzejmie. - Will? Will powoli wstał z klęczek i skierował swoje szeroko otwarte, brązowe oczy na Lee. Zaciągnął się wilgotną bryzą napływającą przez duże okna. - Wkrótce deszcz. – Chwycił spodnie ze ściany przegrody i wciągnąć je ze zmysłowym westchnieniem. – Ciepłe ubranie czuć dobrze. Miiiłe. Wargi Lee drgnęły w uśmiechu. Najwyraźniej miiiłe było słowem na wyrażenie, jak dobrze się czuł. Usiadł, żeby wciągnąć buty. - Tak, będzie padać, Will. Wiem, że boisz się zamkniętych pomieszczeń, ale czuję, że powinienem ci coś zaproponować. Masz ochotę spać w środku, w moim łóżku? To znaczy, ze mną? – O, rany. Czy musiał gadać jak niezgrabny nastolatek? - Ty mój przyjaciel, Lee. Śpisz w domu człowieka. – Will zadrżał i skrzywił się. – Will spać w stodole. Czuć się bezpiecznie. Ciepło. Sucho. Jest okej. – Podszedł, pochylił się i dotknął nosem nos Lee. – Nie mieć smutne uszy, Lee. My bawić się, gdy słońce zaświeci, okej? Lee wstał i otarł się nosem o nos Willa, tak jak on to zrobił.
~ 27 ~
- Okej, Will. Zabawimy się jutro. Odpocznij i zjedz resztę zupy z kurczaka. Przywiążę te wrota stodoły dla ciebie, żeby pozostały otwarte. Will opadł na stertę słomy i złapał koc. - Okej. Ja kochać nowy członek sfory Lee. Lee przywiązał wrota stodoły i zamyślił się nad wszystkimi konsekwencjami sennego oświadczenia Willa. Nowy członek sfory? Miłość? Lee przełknął ślinę, zrobił sobie filiżankę kawy i wszedł do swojej przeglądarki. Co internet może mu powiedzieć na temat dzikich ludziach i zachowaniu sfory? Coś mu nie pasowało, ale nie mógł tego umiejscowić. Kilka godzin później, kiedy żołądek zaczął go palić od zbyt dużej ilości bezkofeinowej kawy, Lee przestudiował swoje notatki. Krótko mówiąc, badania nad dzikimi ludźmi były bardzo niedokładne. Pojawili się dopiero kilka lat temu, głównie na obszarach dzikiej przyrody. Niektórzy mieli strukturę podobną do watahy wilków albo sfory kojotów, niektórzy byli samotnikami z zaznaczonymi granicami terytorialnymi, a jeszcze inni żyli w koczowniczych grupach. Will najwyraźniej był jednym z tych, którzy posiadali strukturę sfory, więc Lee poszedł za tą maleńką wskazówką. To, co udało mu się zebrać, wyglądało na najbardziej dokładne informacje. Informacje, które wprawiły go w oszołomienie i szok. Gdy zrozumiał strzępy informacji, które przekazał mu Will, Will nie był bezdomnym człowiekiem, tylko raczej stowarzyszonym członkiem sfory, który był tak chory, że odczołgał się od nich, by umrzeć. Jego sfora pewnie nawet nie wiedziała, że nadal żyje. Jednak, zgodnie z pracą, niejakiej doktor Seleny Montoya, liczebność dzikich ludzi wzrastała. W niektórych przypadkach, cywilizowani ludzie, którzy mieszkali na odosobnionych terenach, znikali. Niezależnie od tego, czy zostali zabici, czy dołączyli do dzikich sfor, niejasnym pozostawał fakt, jak oni znikali. Bez żadnego śladu. Lee przełknął resztki z kubka i ruszył do łóżka. Jakaś jego część była przerażona, ale inna część była… ciekawa. I jeśli chciał być szczery sam ze sobą, był prawie zakochany w tym dzikim człowieku. Czy miłość, albo ciekawość, powodowała śmierć innych? Czyżby ciekawość naprawdę zabijała koty?
Tłumaczenie: panda68
~ 28 ~
Rozdział 5
Lee skończył swoje rozciąganie i upewnił się, czy jego buty do biegania są mocno zasznurowane przed wyruszeniem na jego zwykły porannym jogging. Wciąż miał nadzieję wystartować w Maratonie Bolder w Boulder na wiosnę przyszłego roku. Było coś takiego w bieganiu, że oczyszczało jego umysł, a jednocześnie pozwalało na przemyślenie wielu rzeczy. Nawet nie wiedział skąd ma zacząć, tylko tyle, że z całą pewnością chronologicznie. Nawet nie dobiegł do bramy, wyznaczającej nazwany przez niego teren domu, gdy zauważył, biegnącego obok niego, najdziwniejszego towarzysza, jakiego kiedykolwiek miał. W pełni dorosły samiec kojota sadził susami obok niego, niczym domowy pies. Z początku, Lee był zaskoczony i trochę przestraszony, ale kojot wywiesił swój język i biegł wesoło razem z Lee całkowicie zrelaksowany. Było coś takiego w pogodnej naturze kojota, co sprawiło, że wydawał się bardziej przyjacielem niż drapieżnikiem. - No cóż, mój szacowny kolego, skoro postanowiłeś być moim towarzyszem biegania, może również wysłuchasz moich problemów. Kojot postawił swoje uszy, a jego mądre brązowe oczy skupiły się na twarzy Lee, jakby naprawdę zrozumiał sytuację i zgadzał się go wysłuchać. Zachęcony przez widoczną inteligencję swojego towarzysza, Lee zdecydował, że to, iż zwierzę nie może mówić, prawdopodobnie zrobi z niego najlepszego psychoanalityka w tej sytuacji. Co to może komu zaszkodzić? - W takim razie, okej. Zacznijmy od tego, co mnie tutaj przede wszystkim sprowadziło. – Lee przebiegł następne kilkanaście metrów zanim znalazł właściwe słowa. – Miewam coś takiego, co psychiatrzy nazywają stanem zaćmienia umysłu. Kojot przekrzywił głowę na jedną stronę, jakby nie rozumiał, i zaskomlił. Wydawało się, jakby to zabrzmiało, jak Co?, więc Lee tak to przyjął.
~ 29 ~
- Zaćmienie umysłu to okres czasu, w którym nie pamiętasz, co się zdarzyło. Czasami możesz nawet budzisz się w zupełnie innym miejscu, niż tam, gdzie straciłeś pamięć. – Lee zaczerpnął kilka razy głębszy oddech w ciągu kilku następnych metrów. – Tak, jak ostatnim razem. Właśnie skończyłem pracę tego dnia, gdy zacząłem czuć się bardzo dziwnie w drodze do domu. Przypuszczam, że zdążyłem do domu, ponieważ moja teczka leżała u podnóża schodów. Nie wiem. Obudziłem się nagi na moim podwórku następnego ranka, a ubrania były porozrzucane po całym trawniku. Gdybym nie miał dwumetrowego płotu, prawdopodobnie zostałbym aresztowany i musiałbym zapłacić mandat za obnażanie się w miejscu publicznym. Smutne jest to, że lekarze nie wiedzą dlaczego tak się dzieje, ani nawet dlaczego mam podniesione tętno przez cały czas. Tak, jakby mój metabolizm przez cały czas był na najwyższych obrotach. Powinieneś zobaczyć, ile jem! Większość ludzi musi trzymać się diety. A ja zachowuję się jak świnia, żeby nie mieć samej skóry i kości. Teraz kojot zrobił jęczący skowyt, a potem znów patrzył przed siebie. Tak, jakby powiedział – A to ci zagadka. Okej, posłuchajmy dalej. Kojot się zbliżył, więc teraz dosłownie biegł przy Lee, jakby chciał go pocieszyć. Lee się zaśmiał – co było bardziej podobne do świszczącego oddechu – ale powstrzymał się, by mieć oddechu do biegu. - Okej. Następny problem. Nie wiem, co zrobić ze swoimi uczuciami do Willa. Tak łatwo mogę zakochać się w tym mężczyźnie. Wiem! Wiem! On jest dzikim. Powinienem uciec z powrotem do Boulder, tak szybko ile wycisnę z mojego Jeepa, ale nie mogę. Ominęli dużą stertę starych odpadów kopalnianych, która została po dobrze prosperującej małej kopalni srebra znajdującej się niedaleko. Do czasu jednak, jak babka nabyła tę posiadłość, oczywiście kopalnia została całkowicie wyeksploatowana. I wtedy kupiła to za grosze. Ścieżka, którą biegli, prowadziła przez dolinę, obok wejścia do kopalni, a potem przez kilka wzgórz zanim kończyła się z tyłu pastwiska, robiąc pętlę wokół domu. Przynajmniej, tak Lee to pamiętał. Sprawdził swój krokomierz. Zgodnie z czytnikiem zrobił już jakieś czterysta metrów. Nie najgorzej. To było na początek, zważywszy na to, że nie miał zbyt dużo czasu na bieganie w ciągu minionych kilku tygodni. Zamknięty w wariatkowie na obserwację zaniedbał swój harmonogram fitnessu. Do diabła, to schrzaniło mu wszystko.
~ 30 ~
- Sądzę, że powinienem dodawać, że sprawy miały się tak źle, że mój współlokator zamknął mnie na oddziale psychiatrycznym. Nie mogę powiedzieć, żebym go winił. Po kilku szalonych rzeczach, które powiedział mi, że zrobiłem, gdy miałem lukę w pamięci, wsadzili mnie w kaftan bezpieczeństwa. I tak obudziłem się pewnego dnia, w szpitalu, a Brian powiedział mi, jak to zrzuciłem moje ubranie i biegałem wkoło domu śpiewając niczym jakiś ptak. I znowu, kojot wydał z siebie ten sam pomruk, jakby chciał wyrazić zarówno niepokój, jak i zdziwienie. Lee wysapał kilka ciężkich oddechów. Nie zbliżył się jeszcze do Muru, ale każdy biegacz rozpoznawał, kiedy jego ciało zaczynało się już męczyć. Mur był terminem maratończyków dla określenia terminu, że twoje ciało domaga się odpoczynku. Dla Lee to uczucie było właśnie jak uderzanie w ścianę. O rany, był bez formy. - Nie mogę winić Briana za to, że zaczął mnie oszukiwać. Przecież byliśmy tylko kumplami do pieprzenia, a nie partnerami duszy, czy czymś takim. Żaden z nas z całą pewnością nie mówił o pieprzonej miłości. Przynajmniej przyznał się, że zrobił już swoje plany, by znaleźć swoje własne miejsce, gdy wziąłem urlop okolicznościowy w pracy. Przecież, nie mogą, o tak sobie, wykopać najmłodszego profesora z wydziału geologii. – Lee zaśmiał się krótko i gorzko. – Nawet tutaj w Liberalnej Republice Boulder rodzice pozwalają swojemu drogiemu potomstwu uczyć się na własnych błędach, które mogą, albo też nie, coś ich nauczyć. Teraz kojot radośnie warknął i odbiegł od Lee, zaczynając przeszukiwać okolice, kiedy Lee przebiegał obok rozpadających się pozostałości kopalnianego biura i mijał zardzewiałą maszynę przed wejściem do kopalni. Mały staw, używany przez górników do wszystkich rodzajów zadań i teraz wolny od zanieczyszczeń, lśnił jasnym błękitem w porannym słońcu. Kojot podbiegł, żeby się z niego napić. Lee nie miał mu tego za złe. Przypuszczał, że smakuje lepiej niż tak zwane sportowe napoje. Nie mogąc się oprzeć, zatrzymał się, by zgarnąć kilka garści zimnej, świeżej wody. No tak, zapomniał o manierce, którą zazwyczaj przyczepiał do pasa, ale uważał się za szczęściarza, bo znalazł krokomierz. Kojot – Lee oparł się pokusie, by nazwać go Wiley – podniósł nogę przy drzewku, a potem rozłożył się w cieniu krzaka. Lee wziął ostatnią garść wody. Lodowaty chłód strumienia byłby przyjemnością w sierpniu, ale była dopiero połowa czerwca. Ustalił swój termin przyjazdu, upewniając
~ 31 ~
się przedtem, że późnowiosenne opady śniegu nie zakłócą jego pracy. Bo wtedy spędziłby nawrót zimy do Boulder uwięziony daleko od cywilizacji. A teraz, dlaczego to nie przemawiało do niego? Dlaczego nagle zatęsknił do cichego Bożego Narodzenia z Willem przed trzaskającym ogniem? O, rany, Lee. Aż tak źle. Niespodziewanie, odniósł wrażenie, jakby ktoś zdzielił go w pierś. Jego serce zabiło gwałtownie, aż nie mógł złapać oddechu. Albo raczej, nie mógł na tyle szybko oddychać, żeby nadążyć. Lee przewrócił się na bok przy stawie i zwinął. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim zniknął mu świat, był kojot patrzący na niego z postawionymi na sztorc uszami, z niejakim zainteresowaniem. A może to był głód?
***
Will był całkowicie zbity z tropu, kiedy Lee się przewrócił i upadł obok wody. Z początku, Will myślał, że może Lee jest niezdarną małpą i stracił równowagę. Dopiero, gdy Lee zaczął skręcać się jak bizon, który nadepnął na węża, Will zdał sobie sprawę, że Lee jest chory. Najpierw Will użył swojego nosa, by go obwąchać. Lee pachniał zabawnie. Wciąż jak Lee, lecz także czymś w rodzaju kurczaka, a jednak nie kurczakiem. Nie tak jak duży drapieżny ptak, który kradnie małą ofiarę z pyska głodnego kojota. Jakoś inaczej, ale jednak jak Lee. Może dlatego Lee zawsze pachniał zachwycająco dla nosa Willa. Pot spłynął po jego najnowszym partnerze, a oczy Lee były dziko przerażone. Will nie sądził, żeby Lee go widział pomimo, że nos Willa był tuż przy jego twarzy. Jego umysł był uwięziony w zupełnie innym miejscu. Dźwięki, które dochodziły z jego gardła, były jak gruchanie gołębia w gałęziach, a jednak nie. Jakieś zwierzęce, ale jednak ptasie. Will był tak zdezorientowany, że aż usiadł na swoim zadzie, ale poza zasięg młócących ramion i nóg Lee. Gdyby Lee był kojotem, Will powiedziałaby, że Lee był chorym zmiennym. Ci, którzy nie zmieniali się regularnie, albo byli w trakcie dojrzewania, często zachowywali się w ten sposób, dopóki ktoś nie zwróci im uwagi, żeby się zmienili i uwolnili drugą połowę swojego ducha. Will nie wiedział, co robić. Will nie był przywódcą sfory – ach, tak był. Był, ale przywódcą sfory Lee. Lee się zgodził się. Sparowali się! ~ 32 ~
Lee zagruchał jeszcze raz i jego oczy o barwie jeziora zmieniły się w ciemne, jak noc. Jego futro się zmieniło, robiąc się coraz dłuższe i – Will nie mógł zaakceptować tego, co zobaczył – stało się piórami? Tak, ziemisto- i piaskowymi piórami! Jego ciało się zmniejszyło, stopy wypadły z butów i skarpetek, ukazując smacznie wyglądające małe ptasie nóżki. Will nie mógł już dłużej zaprzeczać dowodowi, jaki miał przed sobą. Jego partner był chorym zmiennym! Skoro Lee był chory w ten sposób od tygodni, to znaczyło, że Lee rzeczywiście był bardzo chory! Nie było czasu do stracenia. Zanim Lee skończy swoją przemianę i odleci, Will musi zawyć na pomoc i błagać, by ktoś z Ludzi go usłyszał. Will nie może pozwolić Lee uciec. Lee obudzi się sam w jakimś dzikim miejscu, jako małpa, i znajdzie się w niebezpieczeństwie! Ptaki latały tam, gdzie nawet małpy nie mogły dotrzeć! Will odrzucił do tyłu swoją głowę i zawył z całego serca. To nie był czas na wycie, kiedy ciemność usypiała bezmyślne żywe istoty. Ale Will napełnił swoją pierś powietrzem i zawył z cierpieniem i strachem, błagając by zjawił się przywódca sfory. To było jedyne, co mógł zrobić, i mieć nadzieję, że Ludzie usłyszą i zawyją z powrotem do niego, dopóki wycie nie dotrze do przywódcy sfory. Jeśli nie, w takim razie będzie musiał zapolować na Lee, podążyć za nim i wytropić, nieważne ile czasu mu to zajmie, dopóki jego ptasie ciało nie zmieni się z powrotem w małpie. Tylko kto wiedział, jak długo to potrwa? Jak Will ma chronić swojego partnera, jeśli Lee poleci na drzewo? Drapieżne ptaki zrobią sobie z jego partnera posiłek, ponieważ Lee całe swoje życie był małpą. Sam instynkt nie wystarczał. Instynkt dawał ci futro – albo jak w tym przypadku, pióra – ale nie nauczy cię zbyt wiele. Will nie miał wyboru! Jego serce płakało, ale Will będzie musiał zaryzykować polowanie na swojego partnera. Will skoczył i momentalnie dostał cios długim, ostrym, czarnym dziobem w swoją lewą przednią nogę za swoje starania. Zaskomlał i odskoczył do tyłu, ale Will był zdeterminowany złapać i przytrzymać swojego partnera pod łapami, dopóki Lee się nie uspokoi i nie wróci do postaci małpy. Will nie śmiał zmienić się w małpę, dopóki nie ujarzmi Lee, ale też nie zrani, inaczej jego biedny partner mu ucieknie. Lee podniósł swój grzebień i stuknął dziobem jeszcze raz, wykręcając się spod łap Willa z ogromną prędkością. Will musiał podziwiać jego szybkość i ubarwienie. Jego ogon w kolorze ciemnej ziemi był szeroki i długi, ze śnieżnobiałymi końcówkami. Ale najładniejsze były jego oczy. Plama za jego okiem mieniła się od błękitu nieba do czerwieni krwi. To było bardzo charakterystyczne. Oh, Lee był tak wściekły i ~ 33 ~
wyzywający, że Will musiał przyznać, że będzie walczył z dużym przeciwnikiem. Stopy Lee, z dwoma palcami z przodu i dwoma z tyłu, były zakończone małymi, czarnymi szponami, odpowiednimi do przytrzymania ofiary. Gdyby były większe, Will by się wahał. Ale Will nie miał wyboru. Musiał go złapać zanim Lee rozłoży swoje skrzydła! Więc Will skoczył ponownie, mówiąc sobie, Nie gryź! Nie gryź! To była najtrudniejsza rzecz do zrobienia, ale musiał powstrzymać się przed użyciem zębów. Will nie wierzył swoim własnym szczękom, czy czasami ich nie zaciśnie, i naprawdę był bardzo przerażony tym, że jego głód będzie ważniejszy od serca. Co rusz Will ponawiał skoki do przodu, próbując złapać swojego partnera, ale Lee za każdym razem mu uciekał. Czasami Willowi udało się go złapać na krótką chwilę, ale jego spiczasty dziób i szybki refleks uniemożliwiały chwyt. Za każdą ucieczką i bolącą łapą, jego serce kochało jego partnera coraz więcej za odwagę. Lee walczył, chociaż był słaby i mały, ale się nie poddawał. Will był z niego dumny. To wiele wyjaśniało. Nic dziwnego, że jego partner był taki mądry. Ptaki bardzo szybko się uczyły i reagowały. Widziały takie rzeczy z nieba, jakie żadna istota na ziemi nie mogła zobaczyć. Sępy i wrony, nie bez przyczyny, zawsze pierwsze pojawiały się przy padlinie. Niedługo Will się zmęczy, a wtedy jego partner ucieknie! I być może Will widząc, jak jego mały partner rozkłada swoje skrzydła, to dodało mu wyjątkową szybkość. Will nie myślał, tylko wiedział, że musi ratować swojego ukochanego od jego własnej głupoty. Jakoś, Will zdołał podskoczyć na tyle wysoko, żeby złapać swojego małego, opierzonego partnera w swoje szczęki! Jedynym problemem był to, że gdy pacnął o ziemię, Will usłyszał obrzydliwy dźwięk, którego tak się bał. Szczęki Willa, tak silne i imponujące, złączyły się z trzaskiem. Lee, jedyny, który dał mu powód do życia, zaskrzeczał i znieruchomiał. Will poczuł smak krwi Lee w swoim pysku, a jego serce umarło wraz z jego małym partnerem.
Tłumaczenie: panda68
~ 34 ~
Rozdział 6
Wiedział, że śni, ale to nie pomagało w koszmarze. Racjonalna część doktora Lee Portera wciąż powtarzała mantrę – To wszystko jest w twojej głowie. Obudzisz się i wszystko będzie w porządku. Ale nieracjonalna część krzyczała – Obudź się, ty durniu! Obudź się do cholery! Maleńkie obrazy, jak zwiastun horroru na filmie wideo, opanowały wizję w jego głowie. Widział migające szczęki gotowe połknąć go w całości, łapy jakiegoś olbrzymiego wilkołaka, które próbowały wdeptać go w ziemię, jak kołek do namiotu. Rozpaczliwie próbował bronić się lub uciec, dopóki bestia go nie złapała i nie zmiażdżyła mu ramienia swoimi masywnymi szczękami. W końcu, zemdlał i świat zamilkł na jakiś czas. Ale nie obyło się bez bólu. I stąd wiedział, że żyje. Jego lewe ramię ostro pulsowało bólem, dopóki nie poczuł żądła igły, a potem lodu w swoich żyłach od jakiegoś leku. Nie obchodziło go to tak długo, jak długo środek przeciwbólowy przynosił ulgę i strzegł przed krzykiem małej dziewczynki. Ale ktoś inny także krzyczał. Albo to było wycie? Tak, wycie. Wycie tak smutne, że niemal złamało mu serce. Z powodu braku czegoś lepszego do przemyślenia, słuchał z przejęciem. Z początku myślał, że wiele jest takich wyć, ale teraz tylko jeden samotny głos śpiewał z bólu dla Lee. Początkowo, Lee próbował pogodzić ten smutny dźwięk do obrazów w swoim koszmarze, w którym atakował go kojot. A ponieważ wiedział na pewno, że kojot był przyjacielski dla niego zanim upadł, a koszmar mógł być właśnie koszmarem, Lee postanowił rozstrzygnąć wątpliwości na rzecz stworzenia. W końcu, Lee usłyszał szepty. Nie wiedział, czy powinien być wdzięczny, czy nie. Mógł być zarówno w zwykłym szpitalu z fatalnie złamanym ramieniem, świeżo po operacji ortopedycznej, albo wrócić do pokoju ze ścianami obitymi gąbką i zostać przywiązanym do łóżka. To również mogło spowodować bolesne skurcze, kiedy twoje mięśnie, przyzwyczajone do ruchu, buntują się na tkwienie w tej samej pozycji od dłuższego czasu. Został przywiązany do łóżka na czas, który wydawał się wiecznością, ~ 35 ~
a prawdopodobnie to było tylko kilka godzin, zanim ustalą, że jest zdrowy psychicznie i go wypuszczą. Ostrożnie, szarpnął swoją prawą ręką. Poruszyła się swobodnie. I wtedy silna, ciepła ręka chwyciła go za nadgarstek i powstrzymała od ruchu. - Spokojnie, doktorze Porter. Jesteś bezpieczny. – Nieznany męski głos był ciepły i brzmiał dobrym humorem, a do tego mówił doskonałym angielskim. W takim razie to nie był Will. Will! Oczy Lee się otworzyły i ujrzał widok, na który jeszcze miesiąc temu, zabiłoby mu gwałtownie serce z zupełnie innego powodu – żądzy. Ale tak by było zanim nie spotkał Willa. Teraz, jego umysł podziwiał niewiarygodną urodę prawdziwego Indianina, który nadal trzymał jego nadgarstek w swoim uścisku, z chwilowym zadumanym smutkiem. Lee wiedział, że większość mężczyzn nie jest gejami, a dla tych kilku, którzy nimi byli, był za stary, by być dla nich atrakcyjnym. Jednak, Lee zachowa w pamięci tę przystojną twarz na czas pod gorący prysznic, który nadejdzie w przyszłości. Ten facet powinien znaleźć się na okładkach International Male albo The Advocate 1, jako paliwo do fantazji. Indianin ubrany był konwencjonalnie w niebieską batystową koszulę, jego włosy związane były w zwyczajny koński ogon, uśmiechał się bez pokazywania zębów, ale jego oczy były ciepłe i pełne humoru. - Przestań patrzeć na mnie w ten sposób, albo sprawisz, że mój… mąż… będzie zazdrosny. Mąż? O, mój Boże. On był gejem. I był zamężny. Może to była dobra rzecz dla całej gejowskiej populacji Zachodu. Tacy ludzie nie powinni biegać luzem. - Kim jesteś? Boski wojownik uśmiechnął się z ulgą. - No, dzięki Bogu! W końcu jakieś spójne pytanie. Mam na imię Jeff. Doktor Jeff Gleason, jeśli tak chcesz. – Trzymał stanowczo swoją rękę na nadgarstku Lee. – Uścisk dłoni nie jest potrzebny. Czoło Lee się zmarszczyło. Jego pamięć brzęczała jak dzwoniąca komórka. Nazwisko było znajome. Poznał po ubraniu mężczyzny, że nie miał nic wspólnego z 1
International Male i The Advocate to amerykańskie miesięczniki o tematyce gejowskiej i lesbijskiej
~ 36 ~
medycyną i nie miał tego spojrzenia lekarza z wariatkowa. Ale gdzieś już słyszał to nazwisko? - Znam cię. Albo raczej, słyszałem o tobie. Z pewnością zapamiętałbym twoją twarz. – Odchrząknął i poczerwieniał. W tym momencie, jego zmącony mózg zdał sobie sprawę, że leży na kanapie w salonie swojej babki. Patricia Porter dostałaby kota, gdyby zobaczyła jego brudne stopy na swojej kanapie. Jeff się roześmiał. W końcu puścił rękę Lee i obrócił ulubiony fotel babki Lee na wygodniejszą pozycję do rozmowy z Lee. - Nie widziałeś mnie, doktorze Porter, ale ja widziałem ciebie na uniwersytecie w Boulder. Twoja praca magisterska dotycząca geologicznego zegara przy użyciu złóż irydu w końcu ery kredy była genialnie skrupulatna. Muszę powiedzieć, że wkurzyła sporo moich kolegów, że taki młody dorobkiewicz jak ty zobaczył przeszłość w ich zastanych umysłach. Hę? Skąd ten człowiek wiedział, ile problemów wywołały jego doktoranckie tezy w nauce o ziemi na wydziale uniwersytetu? A potem, nagle doznał olśnienia. - Ty jesteś tym wulkanologiem, z którym chciałem się spotkać. To ty, prawda? – Poczekał na kiwnięcie głową Jeffa. – Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? Nikt oprócz mojego nowego szefa na uczelni nie wie, gdzie jestem, a i tak ma tylko adres na farmę mojej babki. Kiwnąwszy głowę w stronę słyszalnego wycia, Jeff się uśmiechnął. - To Will. A mówiąc o Willu, może zechcesz go uspokoić. Był absolutnie przerażony. Zresztą, jak słyszysz. Lee prychnął. - To kojot, nie Will. Żadne ludzkie gardło nie może wydobyć z siebie takiego wycia. Jeff odchrząknął. - Hm, prawda. Tylko… Posłuchaj, jest coś, o czym musimy porozmawiać. Ale najpierw, hm… – Otworzył drzwi. Dwa kojoty wparowały do środka. Większy kojot, który tak wył, to był kumpel Lee przy bieganiu. Mniejszy, młodszy kojot spokojnie stanął i ruszył po domu, jakby był u siebie, a potem usiadł obok nogi Jeffa jak pies. ~ 37 ~
Ten, który wył, zaskomlał radośnie i podbiegł zachwycony do Lee, jak szczeniak. Kumpel Lee przy bieganiu wykonał zdumiewający skok z podłogi, nad niskim stolikiem, prosto na kolana Lee, jakby miał skrzydła. Zanim Lee zamrugał, jego twarz została skąpana pocałunkami kojota. To z absolutną pewnością rozwiązało kwestię koszmarów Lee. Lee zmierzwił futro i podrapał kojota za uszami, najwidoczniej znajdując to klasyczne głupie miejsce, które sprawiało, że wiele psowatych unosiło jedną nogę i uderzało nią w powietrzu z radości. To dało też czas Lee na obejrzenie swojego unieruchomionego lewego ramienia, do czego użyto medycznego zestawu ratunkowego, który był doskonałym wsparciem, gdy pomoc medyczna nie była ogólnie dostępna. Opatrunek z jego apteczki był jaskrawoczerwony. Ten był niebieski, więc prawdopodobnie pochodził z apteczki Jeffa. - Dzięki za przyjście z pomocą, Jeff. – Odchrząknął. – Nie takie dokładnie dostojne spotkanie przy kawie zaplanowałem. - Godność jest czymś, co widzę bardzo rzadko w ostatnich dniach. – Jeff chwycił kubek ze stolika. – I skorzystałem z twojej kawy. Jestem tutaj od kilku miesięcy, ale nie miałem czasu wrócić do cywilizacji. Lee nie mógł oprzeć się przekomarzaniu, chociaż trochę. - Co, komora magmy biegnie tak szybko, że nie masz czasu, by podjechać choć na jeden dzień do miasta? – To wywołało u Jeffa grymas i zdławiony chichot. – A przy okazji, dałeś do zrozumienia, że to Will cię sprowadził, gdy odleciałem. Gdzie jest Will? Jeff przygryzł swoją dolną wargę i pogłaskał kojota przy swoim kolanie. On i kojot leżący na kolanach Lee wydawali się przeprowadzać między sobą cichą rozmowę przez około dziesięć sekund. Bez odrywania oczu od kojota, Jeff kiwnął głową. - Jest tutaj. Z początku, Lee nie zrozumiał. Potem się roześmiał się i podrapał kojota za uszami jeszcze raz. - Okej, żarty na bok. To jest Will? Kojot? Bardzo śmieszne. Ten kojot, chyba że jest bardzo oswojony i udomowiony…
~ 38 ~
Kojot warknął, jakby go to obraziło, ale tryknął łbem rękę Lee prosząc o więcej głaskania i drapania. - Przepraszam, kolego. Bez obrazy. Ten facet to dziki. Mówisz, że znalazł cię, gdy robiłeś pracę badawczą blisko w terenie i przyprowadził cię do mnie, jak Lassie uratowała Timmy'ego przed studnią? Nie kupuje tego. – Lee potrząsnął głową. – Nie mówię, że ten koleżka nie jest bystry, ale daj spokój. Oczy Jeffa zwilgotniały od prób zachowania kontroli nad tym, co go rozbawiło. - Oh, nie. Nie jak Lasie. On wył. Hm… – Jeff odetchnął. – Will, lepiej mu pokaż. Kojot na kolanach Lee zaskomlał i spłaszczył swoje uszy, a potem zeskoczył niechętnie i skierował się na środek pokoju. O dziwo, wziął oddech i stanął na swoich tylnych nogach. A potem zaczął rosnąć i zmieniać postać. Jego kończyny wyprostowały się i wydłużyły. Jego nos skrócił, a uszy się zmniejszyły, zaróżowiły i zmieniły w muszlę. Futro pokrywające jego ciało też praktycznie zniknęło, albo stało się długie i jedwabiste… i takie jak u Willa. Oddech zamarł w gardle Lee, jego szczęka opadła wolno w dół. Odchylił się na poduszki i wydusił z siebie. - Okej, gdzie jest lokalne wariatkowo? Właśnie dostałem olbrzymie halucynacje o wilkołakach w skórze kojota. – Zamknął oczy i postanowił, że najpierw będzie się bawił niebieskimi kredkami, gdy wezwą go na terapię. Szorstka ręka pogłaskała jego policzek. - Biedny, ze złamanym skrzydłem, ptasi-człowiek Lee. Nie bać się. Nie smutne uszy. – Głos Willa błagał Lee. – Lee powiedzieć kocha Will. Powiedział tak. Do kojota. Lee otworzył jedno oko. Tak, to były naprawdę duże, ciemnobrązowe oczy Willa i nie było żadnej pomyłki, co do zapachu łąki na ciele Willa. Will i kojot byli tą samą osobą. - Zakochałem się w wilkołaku? Jeff się zaśmiał. Nie było na to żadnego innego słowa. Jednak, wciąż głaskał kojota obok siebie i nie powiedział ani słowa. - Hmph! Nie wilk. Kojot. – Will założył ramiona na swojej nagiej klatce piersiowej i podniósł brodę. – Nie to samo. – A potem jego twarz zasnuła się smutkiem. – Przepraszam, że ugryzł mojego ptaka-człowieka Lee i złamał skrzydło. Nie chciał ~ 39 ~
skrzywdzić. Musiał ratować. – Jego ręka zacisnęła się kurczowo na zdrowej prawej ręce Lee. Lee złapał powietrze. Konsekwencje były jasne. Jego koszmar był niczym w porównaniu z tym, że… Walczył z Willem. Jego usta wyschły bardziej niż kurz. Lee przełknął i miał nadzieję, że ta odrobina śliny, jaką miał, pomoże mu załatwiać tę sprawę. - Wydawałeś się dużo większy w moich snach. I to jest moje ramię, nie skrzydło. - Być skrzydło. – Odwrócili od siebie wzrok, jak para przeciwników. Broda Willa sterczała uparcie. Jeff przeczyścił swoje gardło. - Przepraszam. Will, mógłbyś coś mi wyjaśnić? Co do diabła? Nagle w głowie Lee zaświtała myśl, że ten młody kojot u stóp Jeffa był czymś więcej niż dzikim zwierzęciem, podobnie jak Will. Lee musiał zaakceptować to, co widział na własne oczy, ale to nie powstrzymało go przez chęcią – potrzebą – znalezienia jeszcze więcej dowodów na to, że nie jechał wolnym pociągiem do szpitala. - Hm… to jest twój… um, nie mogę uwierzyć, że mówię o tym - mąż, Jeff? – Lee zamrugał i przymknął jedno oko, niemal wystraszony jakąkolwiek możliwą odpowiedzią Jeff się uśmiechnął, jego jastrzębia twarz złagodniała z miłości i humoru. - Taa. Rody, zaprezentujesz się nam, jako człowiek? Młody kojot przemienił się w przystojnego młodzieńca z ciemnoblond włosami i umięśnioną budową ciała. Był tak samo nagi, jak Will. Lee powinien pamiętać, że wytwórnie filmowe okrywają swoich aktorów albo ubraniem albo futrem, żeby obejść cenzorów. Rzeczywistość była o wiele bardziej graficzna. I lepiej wyposażona przez naturę. Był trochę za młody jak na jego gusta, ale Lee był indywidualistą wśród swoich przyjaciół gejów, i preferował kogoś z jakimś przebiegiem na liczniku, jeśli można tak powiedzieć. Spojrzenie Lee prześliznęło się automatycznie z powrotem na Willa. W oczach Willa, Lee przysiągłby, że zobaczył zazdrość i… O, rany. Zsunąłby się w najgłębszą głębię – jeśli mógł zrobić takie porównanie – bo gdyby Will był w swojej futrzanej postaci, jego sierść na karku byłaby zjeżona. Nieważne. Lee był cały zapatrzony w ~ 40 ~
Willa, a Jeff w swojego ślicznego blondynka. Lee ciągnął Willa za rękę, dopóki ten nie uklęknął obok kanapy i niego. - Zatrzymam mojego własnego dzikiego. Jeśli to jest moje własne szaleństwo, to nie chcę wrócić do rzeczywistości. Brązowe oczy Willa zmiękły do najlepszej roztopionej czekolady. Ktokolwiek powiedział szczenięce oczy nie miał pojęcia, co one w rzeczywistości mogły ci zrobić. Lee przepadł całkowicie, jak tylko zobaczył miłość w tych oczach. Will dotknął nosem jego, a Lee skradł całusa, gdy długie włosy Willa zakołysały się nad nimi tworząc zasłonę prywatności. Jeff znowu odchrząknął. - Mówią, że miłość jest jakimś objawem szaleństwa, ale twoja choroba nie ma nic wspólnego z twoim umysłem, Lee. Jesteś chorym zmiennym. Rozproszony przez duże, brązowe źrenice Willa i jego twarde wargi, Lee zajęło chwilę pojęcie tego, co Jeff próbował mu z niezwykłą delikatnością powiedzieć. To wciąż nie miało sensu, ale Lee zrozumiał, że wulkanolog rozpaczliwie próbuje wprowadzić go w to dość łagodnie. Cokolwiek to było. Więc, Lee wyszedł z czymś bardzo inteligentnym. - Huh? Rody, najwyraźniej zniecierpliwiony, że wszystkim są tacy delikatni, jak na jego gust, rzucił kamień na spokojne wody Lee. - Lee też jest zmiennym! Lee musi nauczyć się zmieniać w inną formę zanim umrze! – Przynajmniej młodzieniec był naprawdę szczery. Will odwrócił się, warknął i przemienił się w kojota, jednocześnie mówiąc – Nie! Lee nie umierać! – a jego słowa płynnie przeszły, tak jak jego ciało, w pełne warczenie wściekłego kojota. Rody zmienił się z powrotem w kojota i odwarknął z powrotem, odsłaniając wargi i obnażając żeby. Zapowiadała się walka, a Lee nie wiedział dlaczego.
~ 41 ~
Rozdział 7
- Przestańcie! Jedno ciche polecenie Jeffa, a dwa kojoty nie tylko się uspokoiły, ale także zwiesiły głowy i się podporządkowały. Oba usiadły na swoich zadach obok swojego wybranego człowieka i nawet nie warknęły. Lee nie był biologiem, ale nawet on mógł rozpoznać to, jako niezwykłe zachowanie. Kręcił głową tam i z powrotem, patrząc to na Willa to na Rody’iego. Głowa Willa była uniesiona trochę wyżej niż Rody’iego, ale wyraźnie obaj zaakceptowali władzę Jeffa, jak absolutną. - Okej, ty też jesteś kojotem, prawda? - Tak naprawdę, to nie. – Jeff westchnął i wypił swoją kawę. – Jestem w pełni człowiekiem. Tylko zabiłem dawnego Przywódcę Sfory, gdy mnie zaatakował. Długa historia, a szczegóły są mało ważne. – Wstał i uniósł kubek, bez słów proponując Lee też kubek kawy. Ironią było to, że gość proponował właścicielowi kawy napicie się jej. Lee położył się z powrotem na poduszkach, próbując pomieścić w swojej głowie fakt, że pieścił wilkołaka – hm, kojotołaka – i pieprzył się z nim. Nic dziwnego, że Will był trochę dziwny. Czy to znaczyło, że Lee uprawiał seks ze zwierzęciem? Raczej nie, skoro zmieniał się w człowieka. Czy przekroczył jakąś linię, której nie powinien? Gdy Jeff wrócił z pełnym, parującym kubkiem, mówił dalej. - To, co powiedział Rody jest prawdą, chociaż powiedział to mało taktownie. - A jest jeszcze coś dziwniejszego w tym obłędzie? Okej, strzelaj, Jeff. Czym jestem? – Lee tylko westchnął. – Chyba przestanę próbować znaleźć logikę i porządek. Najwyraźniej, jestem w zupełnie nowym świecie i lepiej będzie, jak się dostosuję. - Dokładnie. Okej, szczerze i prosto. Możesz później zadawać pytania, ale teraz będziesz musiał przyjąć to, co mówię, na ślepo. Nie dostaniesz na to żadnego dowodu, ale proszę cię o zaufanie. – Jeff pochylił się do przodu, ale mowa jego ciała aż
~ 42 ~
krzyczała, że był bardzo poważny. Cokolwiek chciał powiedzieć, szczerze wierzył, że to była prawda. Dla tego, co to było warte, Lee zrozumiał, że jest różnica między absolutną prawdą a wiarą. Co było prawdą w rozumieniu jednej osoby, nie musiało opierać się na rzeczywistości. Jednak, odkąd rzeczywistość Lee była całkowicie poddana w wątpliwość, nic nie szkodziło Lee zaakceptować to, co Jeff chciał mu powiedzieć, jako najlepszą prawdę. - Świetnie. Spróbuję. To jest naprawdę bardzo dziwne. - Opowiem ci o tym. Patrzę na moje odbicie i pytam, Co taki wykształcony, współczesny mężczyzna może zrobić w takiej sytuacji? Cokolwiek to znaczy, masz moje poparcie. – Jeff pociągnął zdrowy łyk kawy. – Okej. Myślimy, że dlatego jesteś chory, że jak to mówią kojoty, jesteś chorym zmiennym. Stan ten występuje, gdy zmienny nie zmienia swojej postaci, przynajmniej raz w miesiącu. Dusza i ciało się buntują. I wtedy zmienny zaczyna się zmieniać bez świadomej kontroli. Lee zastanowił się nad tą, raczej niezwykłą, koncepcją i spróbował rozważyć możliwe istnienie tej choroby. - Ale je nie jestem zmiennym. Nigdy nie byłem… do diabła, nawet nie wiem, w jaki rodzaj. Cholera, jestem pewien, że nie w kojota, jeśli uda mi się przyjąć, że jakiekolwiek zwierzę może być zmiennym. - To prawda, że większość zmiennych wie, czym jest, kiedy wchodzi w okres dojrzewania. Muszę przyznać, że nie mogę pojąć, dlaczego ty tego nie wiesz, chyba że jesteś mieszańcem. – Jeff posłał Lee kpiący uśmiech. – Dobrze sobie radzisz z tym, co do ciebie mówię. Ja chyba bym zbzikował i zgłosił się na oddział psychiatryczny. A ty, jesteś zmiennym ptaka, według słów Willa, i to gatunkiem, który nie występuje na tym terenie. Will zmienił się w człowieka, żeby mógł się przyłączyć. - Brązowy ptak. – Pogłaskał zdrową rękę Lee. – Śliczny ptak. Śliczny ptak. Tak jego ojciec nazwał jego matkę. Każdy inny nazywał Bernadette Porter, Birdie. Lee usiadł, zaskakując Jeffa i Willa. - Moją matkę nazywano Ptaszkiem! Była z Arizony! – Zrzucił przykrywającą go kapę, wzdragając się na ból w swoim lewym ramieniu, i ściągnął z półki album
~ 43 ~
Audubona 2. Szybko go przekartkowywał, dopóki nie znalazł zdjęcia najsłynniejszego ptaka Arizony i pokazał go Willowi. Ten ptak ozdabiał dom jego rodziców, jeśli dobrze pamiętał. A teraz ten dziwny wybór nabrał właściwego sensu. – Takiego ptaka zobaczyłeś? Will popatrzył na zdjęcie marszcząc brwi, a potem kiwnął głową. - Lee ładniejszy, ale ten sam ptak. Nie dobry. – Wskazał na maleńkie zdjęcie. Lee-ptak większy. Oczy jak krew i niebo. - Teraz wiem, że mówi prawdę. Czerwona i niebieska plama za okiem kukawki kalifornijskiej nie jest zbyt fotogeniczna. – Lee spojrzał na obrazek, próbując powiązać wyobrażenie samego siebie z tym pojęciem, a jego niedawne koszmary i zaniki pamięci nagle nabrały właściwego sensu. Jeff wzruszył ramionami. - To nie jest rzadkość u zmiennych, że są więksi w swojej dzikiej postaci. Czasami w połowie tacy duzi. Myślę, że tu coś wspólnego ma masa do wskaźników energetycznych, ale ta nauka z pewnością nie jest moją specjalnością. – Uśmiechnął się do Lee we wspólnym porozumieniem między wulkanologiem a geologiem. – Kamienie i roztopione skały są prostsze. - Powiedz mi to następny razem, gdy będziemy potrzebowali spektroanalizy 3. – mruknął Lee i skupił się na temacie. Zostawił na stole otwartą książkę, ze zdjęciem kukawki wpatrującej się w niego. Nie papierowa istota, ale rzeczywistość. Lee oparł się z powrotem o kanapę oszołomiony rezygnacją. – Okej, przyjmijmy więc, że jestem zmiennym kukawki. – Przełknął i potrząsnął głową. – Nie mogę uwierzyć, że właśnie to powiedziałem. Will, który wrócił do postaci kojota, ułożył wygodnie swoją głowę na kolanach Lee. Ponownie, Jeff pochylił się do przodu. - Słuchaj, nie jestem psychologiem. Najlepszy jestem w trzymaniu tajemnic zmiennych, według legend moich ludzi i po własnym doświadczeniu, od czasu spotykania z Rodym. – Jego ręka automatycznie wyciągnęła się, by pogłaskać swojego przyjaciela - hm, męża.
2 3
John James Audubon – amerykański ornitolog, przyrodnik i malarz Spektroanaliza to metoda badania materii i ich oddziaływań elektromagnetycznych
~ 44 ~
Lee potarł czoło swoją zdrową ręką. Jego świat się chwiał, ramię bolało jak diabli, a teraz jeszcze musiał spróbować zaakceptować niemożliwe, jako nową rzeczywistość. Chyba lepiej by się dostosował, gdyby został rzucony przez portal na nową planetę w kosmosie. - Przepraszam, ale muszę zresetować mój mózg. Mów dalej. - Mam taką teorię. Uzdrowiciele ze szczepu Komanczów opowiadają historie o takich uzdrowicielach, którzy są zdolni stać się bratem dla zmiennych, a nawet uczą się zmieniać razem z nimi. – Jeff westchnął i wydawał się być trochę zakłopotany. – Ja nie jestem szamanem, ale był nim mój dziadek. Próbował mnie uczyć, ale ja chciałem być nowoczesnym mężczyzną, a nie jakimś zacofańcem z wyuczonym hocus-pocus. Trzeba powiedzieć, że wtedy wykręcałem się jak mogłem, a teraz żałuję, że nie słuchałem. Lee złapał się na tym, jak wpatruje się w ścianę na sepiowy portret swojej babki, i zastanawiał się, czy o tym wiedziała. Może tak, wywnioskował ze sposobu, w jaki błagała go, by spróbował zamieszkać z nią tutaj na rok, ale Lee nie cierpiał izolacji i braku kolegów w swoim wieku. Lato to było wszystko, co mógł znieść, a potem wyjeżdżał. A teraz czuł się winny. - Zabawne, jak nie dostrzegamy ich mądrości, dopóki nie jest za późno. – Potrząsnął głową. – Będziemy musieli sami sobie dać radę. A więc, co pamiętasz? - Dziadek mówił o długich godzinach medytacji. A nauczenie się wizualizacji zmiany swojego ciała wydawało się być tego większą częścią. – Jeff się uśmiechnął i wzruszył ramionami. – Zmierzam do tego, że skoro jesteś mieszańcem, który przynajmniej już raz się zmienił - a prawdopodobnie zrobiłeś to więcej razy - ten proces sprowadza się do odprężenia i wyobrażenia sobie siebie, jako kukawki. Lee zdał sobie sprawę, że tak się działo za każdym razem, gdy tracił pamięć. Robił coś, co wiedział, że go zrelaksuje, jak bieganie czy przyjście do domu po ciężkim dniu. I wtedy to się zdarzało. Jego oczy nagle otworzyły się szeroko. - Autohipnoza! Po mojej pierwszej amnezji, doktorzy polecili mi wgrać do mojego iPoda plik z autohipnozą! – Wiedział, że był gdzieś na górze, więc popędził tam tak szybko, jak mógł, stawiając ostrożnie każdy krok, gdy wchodził po schodach, by nie potrząsać swoim ramieniem. Lee zabrało tylko minutę wygrzebanie iPoda z jego na pół rozpakowanej walizki, wraz z charakterystycznymi białymi słuchawkami. Zszedł z powrotem do pokoju z odtwarzaczem w ręku i słuchawkach w uszach. – Zobaczmy, czy to zadziała. Mam tylko sobie wyobrazić, że jestem ptakiem, tak? Okej. Mam jakieś ~ 45 ~
mgliste wspomnienia odnośnie mojej zmiany. Użyłem tego tylko raz, a przytomność straciłem na kilka godzin. Obudziłem się nagi na podwórku o pierwszej w nocy. Jeff i kojoty jednocześnie kiwnęli głowami. - Poczekamy pełną godzinę. Potem spróbuję jakiejś pieśni mojego dziadka, chociaż nie wiem, czy jak przetłumaczę na angielski, to zrozumiesz ich wymowę. Popracuję nad tym. Lee kiwnął głową z akceptacją, ustawił iPoda i położył się z powrotem na kanapie. Tym razem naprawdę słuchał, a nie bawił się, jak dupek, tą metodą. Zaczął kontrolować oddech i kazał swojemu ciału się odprężyć. W tle nagrania, wiatr wzdychał łagodnie, a ptaki ćwierkały. Lee uważał to za ironię. Skoncentruj się, durniu. Cześć, i witamy w Piosence Umysłu. Proszę się położyć i upewnić się, że wasze ciało jest przykryte przynajmniej jednym prześcieradłem. Uczestnicy często stwierdzają, że temperatura ich ciała się obniża podczas tej sesji. – Męski głos był cichy i kojący. Racja. Zapomniał o prześcieradle. Lee naciągnął na siebie kapę i puścił oko do tych, którzy na niego patrzyli. - Och, czy drapieżniki mogą przestać obserwować ptaszka, proszę? – Zamknął oczy i zignorował prychnięcie Jeffa. Głos w Piosence Umysłu mówił dalej. Wygodnie? To dobrze. Często się zdarza, że możesz się wiercić, podczas gdy twoje ciało rozluźnia się w następnym segmencie. Mięśnie wydłużają się podczas relaksu, więc zachęcamy do poprawienia ułożenia ciała, jeśli to konieczne. Tak, tak. Pamiętam. Idźmy dalej. Lee pamiętał, że wiele razy poprawiał ułożenie swojego długiego ciała, kiedy robił to pierwszy raz. Wiercił się, poluźniając więzy na swoich plecach i nogach, nawet o tym nie wiedząc, dopóki tego nie zrobił. Zanim nagranie przeprowadziło go przez pierwsze relaksujące ciało ćwiczenia, Lee znowu poczuł ukryte napięcie, ale wciąż był człowiekiem. Ale tym razem, wiedział, co ma się stać i akceptował to. Nie będzie przerażonym ptakiem. Będzie ptakiem ze świadomością człowieka. On… gdzieś tam w jego rozmyślaniach, gdy posłusznie kontrolował swój oddech i słuchał wzdychania wiatru, uwolnił swój umysłowy uścisk na czymś, na czym nie zdawał sobie sprawy, że to ściska, dopóki tego nie puścił. ~ 46 ~
Teraz jego nienaturalnie szybkie bicie serca było zupełnie normalne, a on to przeżył. Czuł ciepło i domową atmosferę, niczym w miękkim płaszczu, a jego umysł przyspieszył swój czas reakcji, co go zdumiało. Mimo, że jego oczy były zamknięte, wiedział, że może zobaczyć to, czego nie zobaczy jego ludzkie ciało. Ofiara. Był głodny. Co by znalazł, gdyby poszedł na polowanie? Może smaczną jaszczurkę? Lee otworzył oczy i wstał, w pełni świadomy, że się zmienił i dlaczego. Zrobił to! Upojony, zagruchał krótką piosenkę tryumfu, ale rozłożenie skrzydeł było niemożliwe. Jedno skrzydło było słabe i bezużyteczne. Bolesne. Obrócił się, by na nie spojrzeć i nawet to zabolało. Zaskrzeczał z bólu. Jego szpony zrobiły osiem dziur w materiale. Miał sztywne palce, przynajmniej tak mu się wydawało. Mokry czarny nos przesłonił mu jego wizję świata. Will. To był Will. Lee powstrzymał instynkt na dziobnięcie i ucieczkę. Will obwąchał go delikatnie, machając swoim puszystym, piaskowym ogonem i unosząc uszy. Lee wywnioskował, że Will jest zadowolony. Był jednak jeden problem. Jak ma wrócić do ludzkiej postaci? Po zastanowieniu, doszedł do wniosku, że lepiej zostanie człowiekiem, dopóki całkowicie nie wyleczy swojego ramienia. Bo skrzydło bolało go niesamowicie. Więc złożył swoje nogi i opadł na kanapę tyłkiem w to miejsce, gdzie przedtem wydarł pazurami kawałek poszycia w poduszce. To bardzo przypominało gniazdo. Opuścił głowę, dopóki dziobem nie dotknął krawędzi swojego zaimprowizowanego gniazda, i zamknął oczy. Wszystko, czego chciał, to wrócić do swojej ludzkiej postaci, w której mógł nosić usztywnienie, używać swoich nóg do chodzenia i może też upiec na grillu jakiegoś hamburgera. To było bardziej znane. Bycie ptakiem nie było normalne! Wyobrażanie sobie siebie, jako człowieka, wydawało się tu być kluczowe. Czuł te dziwne skręty swojego ciała, jego serce zwolniło bicie do tętna zbliżonego do człowieczego, a jeśli biło trochę szybciej to na pewno medycyna uzna to za coś normalnego. No cóż, miał mniej problemów wracając do ludzkiej postaci. W końcu, to była postać, w której czuł się najwygodniej. Lee otworzył swoje lewe oko i odczuł ulgę widząc świat takim, jak zawsze – z perspektywy osoby wyższej niż kanapa. Sprawdził jeszcze raz. - Taa, jest skóra, nie ma piór. Super. – Poczuł się znużony. – Dlaczego jestem taki zmęczony? I głodny? Jeff wzruszył ramionami, a kojoty się nie ruszyły.
~ 47 ~
- Nie mam pojęcia. Kojoty naturalnie się zmieniają. Robią to bez wysiłku, jak oddychanie. Może dlatego, że zmieniasz się w coś innego niż ssak? Mogę zapytać innych zmiennych, kiedy wrócę do Parku. - Cholera. Zapomniałem, że istnieją inne gatunki. Sugerowałeś, że są. – Lee musiał się położyć. – Mam nadzieję, że to minie przed obiadem. Chciałem zaprosić was na grilla. – Czuł potrzebę snu, a jego język zaczął się plątać. – Ale niech nikt nie ośmieli się prosić o skrzydełka. Zrozumiano? Zasnął przy dźwięku śmiechu.
Tłumaczenie: panda68
~ 48 ~
Epilog
Sześć miesięcy później… W końcu, byli sami. Will nie wiedział, jak wyrazić swoją ulgę. Kiedy Lee i Przywódca Sfory Jeff stworzyli zespół, by odkryć dlaczego ziemia grzmi, i co z tego wynika, mieli dla siebie niewiele wolnych dni. Lee i Jeff pracowali przez długie dni, a Rody i Will dotrzymywali im towarzystwa w długich pieszych wycieczkach i obozach wędrownych, a potem z powrotem do laboratorium, które stworzyli w stodole Lee. Ale na następne parę dni, Jeff wyjechał do Cywilizacji. Will nie rozumiał Cywilizacji, ale kiedy Jeff wracał, zawsze był zmęczony i śmiesznie pachniał. Rody’emu jeszcze mniej podobała się separacja z Jeffem, ale zostawał ze Sforą, jako Partner Przywódcy Sfory. Wszystko szło dobrze, dni były ciche i radosne. Will w swojej postaci kojota nie mógł zbyt dobrze pokazać swojego wyrazu twarzy, ale mógł położyć po sobie uszy, albo podwinąć ogon i włożyć między nogi. Mógł również mocno zacisnąć swoje oczy, żeby ten śmierdzący szampon na pchły nie dostał się do nich. To była przykra lekcja po tym, jak Lee zdjął usztywniacz z ramienia. Lee namydlił dobrze jego futro i nastawił minutnik na zalecane pięć minut, żeby szampon mógł zabić liczne pchły i kleszcze atakujące sierść Willa. Potem wyciągnął gumowany korek z wanny i pozwolił bardzo brudnej wodzie spłynąć do odpływu, gdzie piasek i gleba oczyszczą wodę i zwrócą ziemi. - Proszę, kochany. Zaciśnij mocno, a ja spłuczę ci szampon z oczu. Nawet specjalne krople, które regularnie nakładali między jego łopatkami, nie zabijały bardziej upartych szkodników, więc Will poddawał się, co miesięcznej, poniżającej kąpieli w wannie w postaci kojota. Dobrze, że pomimo tego, cieszył się z dotyku utalentowanych rąk Lee dbających o jego futro, dopóki nie było jedwabiste. Nawet opryskanie twarzy wodą, kiedy robił to Lee, było warte tej chwilowej niewygody.
~ 49 ~
W tle, telewizor grał ulubioną rozrywkę Willa – stare filmy rysunkowe z poprzedniego wieku, pokazujące genialnego kojota i jego skomplikowane próby złapania swojej ulubionej ofiary. Will kibicował kojotowi. Kukawka była rzeczywiście smaczna i o wiele lepsza niż kurczak. Lee skończył spłukiwać mydliny z oczu Willa, więc Will z przyjemnością spojrzał na swoją miłość i partnera, całkowicie nagiego i klęczącego obok wanny. Nie było sensu się ubierać, jak często mówił Lee, ponieważ Will rzadko wybiegał na zewnątrz, żeby się otrząsnąć i usunąć wodę ze swojego futra. Will uśmiechnął się sam do siebie. Oczywiście robił to rozmyślnie. Przecież, mając Lee nagiego to był doskonały powód do kąpieli. Minutnik zadzwonił, a Will poczekał cierpliwie, dopóki jego futro nie zostało uwolnione od tego wstrętnego zapachu. Gdy woda w wannie była już czysta i wolna od mydlin, brudu i insektów, Lee wyciągnął rękę, żeby wyłączyć prysznic. - Proszę bardzo, kolego! Jesteś czysty! – W tych krótkich sekundach, Lee był najbardziej narażony. Z szelmowskim błyskiem w oku, Will zmienił się w człowieka i przyszpilił swojego partnera do posadzki. - Will Kojot złapał Kukawkę Lee! – A potem potarł nosem nos swojego partnera. O wiele lepsze od jedzenia kurczaka było schwytanie kukawki. Telewizor rozbrzmiał ostatnim komentarzem. - Meep! Meep! "
Tłumaczenie: panda68
~ 50 ~